Laura Restrepo Delirio Przekład: Ewa Morycińska–Dzius Mojemu synowi Pedro ofiaruję tę książkę, która jest w równym stopniu jego, jak i moja Henry James zawsze rozsądnie zwracał uwagę pisarzom, by głównym bohaterem powie- ści nie robili osoby szalonej, gdyż człowiek szalony pozbawiony jest odpowiedzialności mo- ralnej – a zatem nie ma do opowiedzenia prawdziwej historii. Gore Vidal To, że wydarzyło się coś nieodwracalnego, wiedziałem już w momencie, gdy jakiś męż- czyzna otworzył mi drzwi pokoju hotelowego; w głębi zobaczyłem swoją żonę, patrzyła jakoś bardzo dziwnie przez okno. Wróciłem właśnie z krótkiej czterodniowej podróży w interesach, opowiada Aguilar i zapewnia, że kiedy wyjeżdżał, zostawił żonę w dobrym stanie. Kiedy od- jeżdżałem, nie działo się z nią nic dziwnego, no, przynajmniej nic, co odbiegałoby od normy, a już z pewnością nic zwiastującego to, co się miało wydarzyć podczas mojej nieobecności, no, może jej własne przeczucia, to jasne, ale jakże Aguilar mógłby im wierzyć, skoro Agusti- na, jego żona, zawsze przewiduje wszystko, co najgorsze, wszelkimi sposobami próbował naprowadzić ją na drogę rozsądku, ale ona twardo upiera się przy swoim i twierdzi, że od ma- łego ma coś, co nazywa darem przewidywania lub wizją tego, co ma nastąpić w przyszłości, i jeden Bóg wie, mówi Aguilar, jak bardzo ta właściwość jej charakteru zburzyła nasze wspólne życie. Tym razem, jak zwykle, moja Agustina przepowiedziała, że wydarzy się coś złego, a ja, jak zawsze, zlekceważyłem jej przepowiednię; wyjechałem z miasta w środę, zo- stawiłem ją malującą ściany mieszkania na zielono, a w następną niedzielę, po powrocie, zna- lazłem ją w hotelu, w północnej części miasta, a właściwie nie ją, ale istotę przerażoną i budzącą przerażenie, w której z trudem rozpoznałem własną żonę. Nie zdołałem się dowiedzieć, co zaszło podczas mojej nieobecności, bo za każdym razem, gdy ją o to pytam, obsypuje mnie stekiem wyzwisk, a trzeba wiedzieć, jakie okropności potrafi wygadywać, kiedy się wścieka, traktuje mnie, jakbym to nie był ja ani jakby to nie była ona, próbuje wyja- śnić Aguilar, a jeśli nie bardzo mu się udaje, to dlatego, że sam nie do końca rozumie. Kobie- ta, którą kocham, straciła kompletnie głowę, szukałem jej przez czternaście dni bez przerwy, w końcu znalazłem, ale sprawa jest trudna, śmiertelnie smutna i cholernie trudna; to tak, jakby Agustina żyła w wymiarze równoległym do rzeczywistości: bliskim, ale nigdy niestykającym się z nią, tak, jakby mówiła w obcym języku, z którego Aguilar coś niecoś rozumie, ale nie jest w stanie pojąć, o co chodzi. Pomieszany umysł mojej żony jest jak pies, który chce mnie ugryźć, ale równocześnie szczekaniem wzywa mojej pomocy, której nie umiem mu dać. Agu- stina jest jak pies, wygłodniały i poraniony, który chciałby wrócić do domu, ale nie potrafi, a już w następnej minucie jest jak pies włóczęga,, który nawet nie pamięta, że kiedyś miał jakiś dom. Chcę ci o tym opowiedzieć bez ogródek, bo masz prawo wiedzieć, mówi Midas McAli- ster do Agustiny, bo w końcu co mi zależy, mogę ci opowiedzieć wszystko, to już nieważne. Twój mąż kręci się teraz jak gówno w przeręblu, próbując dojść, co u diabła stało się z tobą, a i ty sama też niewiele wiesz, bo pomyśl tylko, moja piękna Agustino, wszystko to jest jak wielki tort: każdy zna dobrze tylko ten kawałek,, który zjada, a jedynym, który zna cały tort, jest cukiernik. Ale zanim zacznę, pozwól, że ci powiem, jak się cieszę, że mogę być tu z tobą, zawsze miło mi było być z tobą, a prawdę powiedziawszy po tym, co się wydarzyło, jesteś ostatnią osobą, jaką spodziewałem się zobaczyć. Czy uwierzysz, jak ci powiem, że całe to okropieństwo zaczęło się od zwykłego zakładu? Midasowi wstyd zwierzać się z tego Agusti- nie, która przyjmuje wszystko poważnie i w rezultacie jest taka nieszczęśliwa. Chodzi o najprostszy w świecie zakład, zwykłe świństwo, jeśli mamy nazwać rzeczy po imieniu, pa- skudny kawał, który skończył się krwawo. Nazwano to Operacja Łazarz, bo szło o to, czy Midas i jeszcze inni trzej koledzy dokonają wskrzeszenia ptaszka Pająka Salazara; od wypad- ku w klubie polo „Na Wzgórzach” ten jego ptak zwisał mu jak martwy między nogami. Przy- pominasz sobie, śliczna Agustino, ten skandal? Bogiem, a prawdą sam wypadek był idiotycz- ny, kretyński i pospolity, chociaż potem próbowali nadać mu pozory godności i nawet boha- terstwa, rozpuszczając wersję, że Pająk spadł z konia podczas partii polo przeciwko ekipie chi- lijskiej, ale naprawdę, wyjaśnia Midas, to wypił ten kielich goryczy już potem, podczas pijac- kiej awantury, bo mecz odbył się rano i Pająk uczestniczył w nim z trybun, z pierwszego rzę- du, bo jest taki gruby, że nie może się wspiąć do wyższych rzędów, zapewniam cię, że cała jego rola polegała na kibicowaniu Chilijczykom, a nie swoim, bo Pająk był zawsze grubasem i zdrajcą ojczyzny. Chilijczycy wygrali, urządzono im przyjęcie z tradycyjnymi daniami, któ- re chyba łykali przez grzeczność, ale niechętnie, kto wie, jakie im tam cuda podawali, prosię, wieprzowinę w liściach bananowca, pączki, figi i co tam jeszcze, a po tym wszystkim poje- chali do swojego hotelu walczyć z własnymi żołądkami, tymczasem w klubie impreza trwała dalej, a nawet rozwijała się, coraz bardziej rozbuchana. Whisky płynęła strumieniami, zapadał zmierzch i w końcu na placu boju pozostali już tylko miejscowi członkowie klubu polo, kiedy nagle Pająkowi i jego kumplom wpadło do głowy przejechać się konno, Midas McAlister podejrzewa, a może nawet wie, że kiedy ta zbzikowana kawalkada wyruszyła nocą, wszyscy byli uchlani jak kozacy, to była naprawdę banda zwariowanych pajaców, nie wiem, czy twój brat Joaco był wśród nich, mówi do Agustiny, ale chyba tak, bo Joaco nigdy nie przepuści okazji obiecującej balangi. Powsiadali na te koniki, które już z natury są histeryczne i nie lu- bią,, żeby jakieś wielokilogramowe chłopiska przygniatały im nerki i zmuszały do galopu w ciemnościach po błotnistych, wąskich ścieżkach, a za nimi procesja czterodrzwiowych toy- ot, wyładowanych ochroniarzami, na pewno możesz sobie to wyobrazić, śliczna laleczko, mówi Midas do Agustiny, przecież ty też pochodzisz z tego światka i jeśli zdecydowałaś się go opuścić, to dlatego, że już miałaś dosyć, ale czy można zapomnieć na przykład smak ja- kiejś potrawy? Nie, moja królowo, ten posmak gówna zostaje w ustach, choćbyś je płukała nie wiadomo jaką ilością listeriny. Za każdym bogaczem z klubu polo „Na Wzgórzach” snuje się jak cień przynajmniej pięciu czy sześciu ochroniarzy, a zwłaszcza w przypadku Pająka Salazara, który od czasu, kiedy opływa w złoto, każe się pilnować armii kryminalistów szko- lonych w Izraelu; i Midas zapewnia, że owej nocy Pająk, który już od miesięcy nie wsiadał na konia, bo tonie w cholesterolu i musi mu wystarczyć obserwacja gry z trybun, otóż tej nocy Pająk, zalany w trzy dupy, zażądał, by mu przyprowadzili najdzikszą bestię, niesamowicie wielkiego kasztana, który się nazywał Pietruszka i jeśli mówię „nazywał się” księżniczko Agustino, a nie „nazywa się”, to dlatego, że z powodu ciemności, szalonego pędu i błota Pie- truszka się wkurwił i wyrzucił Pająka w powietrze, tak, że ten upadł plecami na ostry kamień, a potem luminarz ochrony, facet o ksywie Lizak wpadł na kretyński pomysł, by ukarać zwie- rzaka serią z karabinu maszynowego, która podziurawiła go jak sito, tak, że padł z głową zwróconą do księżyca patetyczna scenka. Ten idiota Lizak jedną serią przeputał dwieście pięćdziesiąt tysięcy zielonych, które kosztował Pietruszka, bo takie jest życie, laleczko, jedną głupią hulanką można zmarnować forsę, o jakiej się nie śniło. Mała Agustina z całej siły przytula do siebie inne dziecko, mniejsze od niej, braciszka, nazywanego w rodzinie Robaczkiem, z główką pokrytą ciemnymi kędziorkami, ot, taki mały Jezusek z tych, których malarze przedstawiają nie z jasnymi, ale czarnymi włosami. To już ostatni raz, Robaczku, zapewnia Agustina, tatuś nie uderzy cię już nigdy więcej, zabronię mu, no, nie kul tak ramionek, jakbyś był kurczaczkiem ze złamanym skrzydełkiem, chodź tu, Ro- baczku, braciszku, musisz wybaczyć niedobrym rękom tatusia, bo serce to on ma dobre, mu- sisz mu wybaczyć, Robaczku, i nie okazywać złości, bo inaczej tatuś pójdzie sobie z domu i to będzie twoja wina, bardzo cię boli rączka?, chodź tu, już nie boli, jeżeli przestaniesz pła- kać, twoja siostrzyczka Agustina pokaże ci, jaką ma wielką moc i zrobimy to, co wiemy, wy- ciąga z ukrycia fotografie, a Robaczek kładzie na łóżku czarną chustkę, ty i ja razem przygo- tujemy mszę, która rozjaśni mi wzrok, Agustina wzywa Wielką Moc, która pozwala jej prze- widywać, kiedy ojciec będzie chciał skrzywdzić chłopczyka, ty jesteś ten Robaczek, którego tak kochałam, powtarza raz po raz Agustina, Robaczek, którego tak strasznie kocham, mój ukochany braciszek, śliczne dziecko, które odeszło ode mnie tak dawno i z którym nie wiem, co się dzieje. Wyleczę ci twoje złamane skrzydełko, śpiewa Agustina i kołysze go do snu, ach śpij kochanie, jeśli gwiazdkę z nieba chcesz, dostaniesz, niedobrze tylko, że moc przepowia- dania przyszłości pojawia się u Agustiny nie wtedy, kiedy ona ją przywołuje, a wtedy, kiedy ta moc sama chce się zjawić, dlatego czasami ceremonia się nie udaje, chociaż dzieci wkłada- ją odpowiednie stroje i robią wszystko jak należy, krok po kroku, ale nie zawsze jest tak sa- mo, skarży się Agustina, bo czasami moja Moc mnie opuszcza, wzrok się mąci i Robaczek zostaje bezbronny, nie wiedząc, w którym momencie to się może zdarzyć. Kiedy Moc ma nadejść, objawia się najpierw drżeniem powiek, ona to nazywa Pierwszym Wezwaniem, bo Moce Agustiny były i są umiejętnością widzenia tego, co jeszcze nie nastąpiło, ale nastąpi w przyszłości. Drugie Wezwanie zaczyna się wtedy, kiedy obraca głowę do tyłu, a szyja za- czyna drżeć i włosy rozsypują się jak u wędrującej po górach czarownicy. Wiem dobrze, że Robaczek boi się okropnie Drugiego Wezwania i nie chce nic wiedzieć o czarownicy ani o szalonym falowaniu jej rozwianych włosów, dlatego prosi mnie, żebym nie wywracała oczami i nie rozpuszczała włosów. Nie rób tak, Agustino, bo pójdę do swojego pokoju. Nie chodź, Robaczku, malutki Robaczku, nie odchodź, już nie będę więcej, będę uważała,, żeby cię nie wystraszyć, no przecież w końcu nasza ceremonia jest po to, żeby leczyć i dawać na- dzieję, nigdy nie zrobię ci krzywdy, ja cię tylko pilnuję, a za to ty musisz mi obiecać, że cho- ciażby tata cię bił, przebaczysz mu, tata mówi, że to dla twojego dobra, a ojcowie wiedzą przecież to, czego nie wiedzą dzieci. Aguilar mówi, że od czasu, kiedy z jego żoną zaczęło być niedobrze, starał się ze wszyst- kich sił pomóc, ale z jej strony spotyka go tylko niechęć i niewdzięczność za tę jego bezuży- teczną troskliwość dobrego samarytanina. Na przykład wczoraj w nocy Agustina zrobiła mu straszną awanturę, kiedy chciał ściereczką wytrzeć do sucha tapetę, którą ona zmoczyła, twierdząc uparcie, że brzydko pachnie. A poza tym okropnie mnie drażnią te masy naczyń z wodą porozstawiane po całym mieszkaniu, nie wiadomo po co, czy, żeby chrzcić tą wodą, czy myć, czy bo ja wiem jakie rytuały odprawiać, przyzywając jakichś wymyślonych przez siebie bogów, no, wszystko zmywa, wyciera z nieopisanym uporem, dziwna jest ta moja Agu- stina, najmniejsza plamka na ubraniu czy smuga na szybie wywołuje awanturę, cierpi głęboko z powodu kurzu na karniszu czy plam błota, które, jak twierdzi, zostawiają moje buty, nawet jej własne ręce wydają jej się obrzydliwe, chociaż myje je i szoruje co chwila, tak, że jej pięk- ne, białe dłonie są już szorstkie i zaczerwienione, bo ani na chwilę nie zostawia ich w spokoju, ani mnie nie zostawia w spokoju, ani nawet siebie samej. Aguilar mówi, że gdy jego żona odprawia swoje szalone ceremonie wydaje przy tym rozkazy cioci Sofi, która za- ofiarowała się być jej ministrantem i obie krzątają się z dzbankami pełnymi wody jakby w ten sposób chciały wygnać, wyegzorcyzmować trwogę czy odzyskać straconą równowagę, tym- czasem on nie wie, jaką rolę ma odgrywać w tym wszystkim ani jak zahamować ten mistycz- ny szał, który opanowuje dom, te szeregi misek z wodą, ustawionych pod ścianami czy na parapetach okien. Otwieram nagle drzwi i niechcący przewracam talerz z wodą, który Agusti- na za nimi schowała, albo chcę wejść na piętro i nie mogę z powodu garnków pełnych wody, poustawianych na każdym stopniu schodów. Jak mogę wejść na górę, ciociu Sofi, skoro Agu- stina doprowadziła do tego, że nie można korzystać ze schodów? Na razie zostań na dole, Aguilar, miej trochę cierpliwości i nie zabieraj stąd tych garnków, bo przecież wiesz, jakie to wywoła piekło. A, gdzie będziemy jedli, moja Agustino, kiedy cały stół zastawiłaś talerzami z wodą? Porozstawiała je na krzesłach, na balkonie i dookoła łóżka; rzeka jej szaleństwa cią- gnie się aż do regałów z książkami i do szaf, którędy tylko przejdzie, zostawia za sobą te małe oczka wodne, co to nie patrzą nigdzie lub może patrzą na jej tajemnicę? A ja, bardziej niż niesmak, czuję wyczerpanie swoją kieską, smutek, że nie wiem, co tam nurtuje ją wewnątrz, jakie trujące ryby krążą po kanałach jej mózgu, tak, że w końcu najlepsze, co mogę zrobić, to czekać na chwilę jej nieuwagi i wylewać wodę z tych szklanek talerzy kubłów i odnosić je na miejsce do kuchni, a potem pytam, dlaczego patrzysz na mnie z nienawiścią, moja miłości, Agustino, wydaje się, że mnie nie poznajesz, ale czasami tak, czasami zdaje się mnie pozna- wać, co prawda niezupełnie, jak przez mgłę, jej oczy wpatrują się we mnie przez chwilę, lecz tylko przez chwilę, bo już za moment tracę ją i znowu ogarnia mnie wielki ból. Dziwna ko- media czy tragedia na trzy głosy, Agustina ze swoimi ablucjami, ciotka Sofi, która jej sekun- duje i ja, Aguilar, obserwator pytający sam siebie, kiedy ona straciła zmysły, to, co nazywamy zmysłami i co jest niewidzialne, ale gdy tego zabraknie, życie nie jest już życiem i to co ludz- kie przestaje takim być. Co byśmy zrobili bez ciebie, ciociu Sofi. Początkowo Aguilar musiał zostawać w domu przez dwadzieścia cztery godziny, pilnując Agustiny w nadziei, że w pewnej chwili odzyska rozum, ale w miarę upływu czasu zaczął podejrzewać, że tego kry- zysu nie da się pokonać w jedną noc czy jeden dzień i pojął, że trzeba będzie, robiąc dobrą minę do złej gry, wrócić jakoś do codziennego życia. Chyba najtrudniejsze w tym wszystkim, mówi, było poznać gamę rozmaitych stanów pomiędzy rozsądkiem, a demencją i nauczyć się poruszać między jednym, a drugim; trzeciego czy czwartego dnia jej obłędu skończyły mi się pieniądze i to mnie przywołało do rzeczywistości; zwykłe potrzeby powróciły do mnie z głębi pamięci, gdzie były ukryte, jeżeli nie wyjdę dzisiaj, żeby ściągnąć kilka zaległych płatności i załatwić tygodniowe dostawy, nie będziemy mogli kupić jedzenia ani zapłacić świadczeń, ale nie miałem za co zatrudnić pielęgniarki, która zostałaby z Agustiną podczas gdy ja będę nieobecny, i pilnowała, żeby nie uciekła ani nie porobiła nieodwracalnych szkód, i właśnie wtedy zabrzmiał dzwonek u drzwi i stanęła w nich ta pani, która kazała się nazywać ciocią Sofi. Zjawiła się ni mniej, ni więcej, tylko z woli Przeznaczenia, z kilkoma walizkami, w filcowym kapelusiku z piórkiem, z tym swoim łatwym uśmiechem i swobodnym zachowa- niem Niemki z prowincji, i zanim poprosiłem ją, by weszła, stojąc jeszcze w drzwiach wyja- śniła, że od lat nie miała kontaktu z rodziną, że mieszka w Meksyku i przyleciała samolotem, by zająć się siostrzenicą tak długo, jak będzie trzeba. Nie wiem, wątpi Aguilar, żona nigdy mi nie mówiła o żadnej ciotce, a przynajmniej nie pamiętam, żeby mówiła, wydaje się jednak, że Agustina ją poznała, a przynajmniej poznała jej kapelusz. Nie mogę uwierzyć, że ciągle jesz- cze nosisz ten kapelusik z gęsim piórkiem, to było wszystko, co powiedziała, ale powiedziała to z uśmiechem i ufnością, niemniej był pewien szczegół, który zaniepokoił Aguilara, że sko- ro ta dama nie miała żadnego kontaktu z rodziną, to jak dowiedziała się o chorobie siostrzeni- cy, a kiedy zadał to pytanie, ona odparła tylko „Zawsze to wiedziałam”. O szlag, pomyślał Aguilar, albo paniusia coś ukrywa, albo trafiłem na kolejną specjalistkę od przewidywania przyszłości. Jedno jest pewne, że ciocia Sofi nie tylko w pewnym stopniu złagodziła szaleń- stwa Agustiny, ale też doprowadziła do tego, że ta zaczęła jeść, co było ogromnym krokiem naprzód, bo dotychczas odmawiała jedzenia, poza suchym chlebem i czystą wodą – to jej słowa, suchy chleb i czysta woda – pod warunkiem, żeby nie pochodziły z moich rąk. A od cioci Sofi przeciwnie, brała wszystko chętnie i jadła nawet kaszkę mannę z cynamonem, ły- żeczka po łyżeczce, jakby była dzidziusiem. Powiedz mi, ciociu Sofi, dlaczego Agustina nie chce brać jedzenia ode mnie, a od ciebie tak. No bo taką kaszkę mannę z cynamonem dawa- łam jej kiedy była chora w dzieciństwie. Co byśmy zrobili bez ciebie, ciociu Sofi, dziękuje jej Aguilar, zastanawiając się równocześnie, kim ta ciocia Sofi rzeczywiście jest. Powiedz mi, jakie jest niebo naszego lata, jak kłębią się nad nami pękate, wełniste chmu- ry, podobne do owiec; powiedz, jak moja dusza znajduje spokój w głębinach twoich oczu, wypytuje babcię Blance dziadek Portulinus, a w pamięci ma nie pejzaże, które widział, ale te, o jakich marzył, bo już wtedy był szalony; szalony jak wściekła koza. Brała go wtedy za rękę i kazała mu biec aż do zmęczenia, tak, żeby uspokoił nerwy, które inaczej mogły go zupełnie wykończyć, chociaż trudno tu mówić o bieganiu, raczej o kulawym truchcie człowieka dość tęgiego, od wielu lat niemłodego, który już dawno wkroczył na śliską ścieżkę choroby psy- chicznej. Wchodził na nią zresztą i schodził z niej, jako, że niekiedy bywał najzupełniej nor- malny i wtedy był muzykiem, niemieckim muzykiem o imieniu Nicolas i nazwisku Portuli- nus, to ten sam, który po jakimś czasie został dziadkiem Agustiny i, który po przeniesieniu się z Kaub, z miejscowości, gdzie płynie rzeka i stoi stary zamek, do skwarnej i dusznej Sasaimy, może z zachwytu, dla tej wilgotnej i gorącej ziemi, która bardzo pociąga ludzi takich jak on, łatwo ulegał marzeniom i obłędowi. Sprawa jego pochodzenia nigdy nie została do końca wyjaśniona, bo nie lubił o tym mówić, a jeżeli nawet czasem mu się zdarzało, to mówił o tym swoim dziwnym hiszpańskim, niewyuczonym jak należy, który zawsze był jego jeżykiem tymczasowym i z którego nie można było wywnioskować, czy dopiero się go nauczył, czy już zapomniał, nie było też jasne, dlaczego akurat tutaj zapuścił korzenie, chociaż on sam utrzy- mywał, że ze wszystkich miejscowości na tej planecie wybrał Sasaimę, bo żadne inne miejsce nie miało równie wdzięcznej nazwy. Czegóż bym nie dał, żeby wiedzieć, co mam zrobić, mówi Aguilar, ale jestem tylko ogromnie strapiony, czternaście nocy nie spałem, czternaście dni bez odpoczynku,, by wydo- być Agustinę z toni, wydostać ją na powierzchnię, choćby protestowała. Jest wściekła. Jest wściekła, przygnębiona i mówi niewyraźnie; jej mózg rozprysnął się w kawałki i, żeby pomóc jej poskładać go na nowo mogę tylko kierować się kompasem mojej miłości do niej, mojej niezmierzonej miłości do niej, lecz ten kompas na dzień dzisiejszy nie funkcjonuje dobrze, bo miłość kosztuje mnie dużo, chwilami nawet bardzo dużo, bo moja Agustina nie jest miła i wydaje się, że już mnie nie kocha, wypowiedziała mi wojnę na śmierć i życie, z której oboje chyba wyjdziemy poranieni i do niczego. Wojna lub obojętność, nie wiadomo, którą z nich dwóch trudniej znieść, Aguilar pociesza sam siebie, bo myśli, że to nie ona go nienawidzi, nie ona, ale ta jakaś obca osoba, która w niej tkwi jak demon, ta oszalała praczka, dla której Agu- ilar jest tylko kimś, kto brudzi wszystko, czego się tknie. Czasami Agustina wydaje się godzić na chwilowe zawieszenie broni i bazgrze jakieś rysunki, usiłując wyjaśnić Aguilarowi, co się z nią dzieje. Maluje kółeczka, mniejsze pomiędzy większymi, kółeczka, które pączkują z innych kółek, jak kiście winogron, i tłumaczy, że to są komórki jej zmartwychwstałego cia- ła, które się rozmnażają i ją ratują. O czym ty mówisz, Agustino, pyta Aguilar, a ona stara się wyjaśnić, kreśląc kolejne kółeczka, teraz malusieńkie i ściśnięte jedno obok drugiego, z pasją bazgrane ołówkiem na kartce zeszytu. To są cząsteczki mojego własnego ciała, upiera się Agustina, naciskając ołówek tak mocno, że aż drze papier, zirytowana, bo nie potrafi wytłu- maczyć, bo mąż nie może jej zrozumieć. Bo mam w sobie poczucie winy, stwierdza Aguilar, i trzeba powiedzieć, że słabo znam swoją żonę, chociaż żyjemy wspólnie już prawie od trzech lat. Poruszając się po tym niezwykłym terenie, jakim jest obłęd, delirio, Aguilarowi udało się ustalić co najmniej dwie rzeczy: po pierwsze, że z natury zżera on człowieka i może go po- chłonąć, jak to zrobił z nią, a po drugie, że przyprawiające o zawrót głowy tempo, w jakim się rozwija, sprawia, że jest to walka z czasem, która w dodatku zaczyna się za późno, bo nie spo- sób w porę przewidzieć rozwoju procesu zniszczenia. Walczę samotnie. Nie mam nikogo, kto,, by mną kierował czy czuwał nad moimi krokami w tym labiryncie, czy wskazywał, jak z niego wyjść, kiedy nastanie odpowiednia chwila. Dlatego musi być bardzo rozsądny; mimo przygnębienia Aguilar musi swoje działania planować i ustawiać w kolejności spokojnie i z zimną krwią, nie przesadzając w niczym, nie dramatyzując, szukać prostych wytłumaczeń i jasnych wyrażeń, które pozwolą odróżnić konkretne sprawy od fantazji i czyny od marzeń. Muszę uważać na ton, jakim mówię, muszę być spokojny i mówić cicho, inaczej przepadli- śmy oboje. Co się z tobą dzieje, moja Agustino, powiedz, co robiłaś w tym hotelu, kto cię skrzywdził? Skutek jest taki, że tym pytaniem rozpętuje w niej złość, krzyk nie z tego świata, a im większy jest jego niepokój, tym bardziej wzrasta jej gwałtowność. Nie chce albo nie mo- że mi odpowiadać; być może sama nie zna odpowiedzi albo nie potrafi jej wyrazić z powodu wewnętrznego wzburzenia. Ponieważ wszystko się rozprzęga i tonie w niejasnościach, Agu- ilar powinien zacząć od opisania tych niewielu rzeczy, które wie na pewno: Wiem, że idę uli- cą Trzynastą mojego miasta Santa Fe de Bogota i, że ruch uliczny, już i tak męczący, z powodu deszczu staje się nie do zniesienia. Wie, że się nazywa Aguilar, że był profesorem literatury aż do zamknięcia uniwersytetu z powodu zamieszek i, że od tej pory stopniowo stawał się właściwie nikim, człowiekiem, który, żeby przeżyć, rozwozi po domach paczki z jedzeniem dla psów. Może to zresztą gra na moją korzyść, bo nic ważnego nie zaprząta mi głowy, mówi, z wyjątkiem upartego pragnienia,, by odzyskać Agustinę. Wie również – wie to teraz, ale jeszcze dwa tygodnie temu nie wiedział –, że jakakolwiek zwłoka z jego strony by- łaby zbrodnią. Kiedy się to zaczęło, myślałem, że to koszmarny sen, z którego w pewnym momencie się zbudzimy, przecież coś takiego nie mogło się przydarzyć właśnie nam, powta- rzałem sobie w myślach i w głębi duszy wierzyłem w to, chciałem przekonać siebie samego, że stan krytyczny żony jest kwestią godzin, że zniknie, kiedy narkotyki przestaną działać, narkotyki czy kwasy, czy co tam wypiła lub zjadła i co ją tak okropnie odmieniło; że, w każdym razie, spowodowała go jakaś przyczyna zewnętrzna o niszczących, lecz krótko- trwałych skutkach, a może jakieś okropne wydarzenie, z którego nie mogła się zwierzyć,, ale o którym po jakimś czasie zapomni. A może to jeden z tych przykrych epizodów, tak częstych w tym mieście, gdzie wszyscy walczą ze wszystkimi; może ktoś sprzedał jej sfałszowane nar- kotyki w jakimś barze albo uderzył w głowę, żeby ją obrabować, albo kazał jej wypić jakieś świństwo, żeby działała wbrew własnej woli. Początkowo byłem przekonany, że wydarzyło się właśnie coś w tym rodzaju i tak naprawdę nie wykluczam takiej możliwości nawet teraz, dlatego moją pierwszą myślą było zawieźć ją na najbliższy ostry dyżur, do kliniki Country, gdzie lekarze uznali, że jest wzburzona i oszołomiona, takiej terminologii używali,, ale nie miała siadów żadnych obcych substancji we krwi. To, że tak mi trudno uwierzyć, że nie zna- leźli śladów obcych substancji w jej krwi, mówi Aguilar, to, że nie mogę uznać tej diagnozy, wynika z tego, że zakładałoby to możliwość, iż mamy tu do czynienia jedynie z nagą duszą mojej żony, że szaleństwo pochodzi wyłącznie od niej, bez pośrednictwa czynników obcych. Bez okoliczności łagodzących. „Naga dusza” to jej własne słowa, tego wieczoru, kiedy rozpę- tało się całe to piekło; w jednej chwili i jeden jedyny raz zdołała znaleźć odpowiednie wyra- żenie i błagała o pomoc, a przynajmniej starała się znaleźć z nim kontakt, wtedy powiedziała Spójrz, Aguilar, spójrz na moją nagą duszę; Aguilar pamięta to tak wyraźnie, jak rana pamięta nóż, który ją zadał. Midas McAlister opowiada Agustinie, że wśród całego tego zamieszania i pijackiej burdy gracze w polo wołali do Pająka, który nadal leżał na ziemi. Daj spokój, Pająk, nie bądź mię- czakiem, nie przynudzaj, nie psuj zabawy, a tymczasem Pająk na ziemi, w ciemnościach i w błocie usiłował wydać z siebie głos, polecając się boskiej opiece, nie mógł się ruszyć, bo, jak się potem okazało, rozwalił sobie grzbiet o ostry kamień. Parę dni później, kiedy się zorien- tował, że jeszcze żyje, kazał się zawieźć do Houston w Teksasie prywatnym samolotem, do jednego z tych gigantycznych szpitali, do którego kiedyś zawieziono też twojego tatę, mówi Midas Agustinie, bo w tym niby–kraju wszyscy bogacze, kiedy chorują, pielgrzymują do Ho- uston w Teksasie, przekonani, że tylko recepta pisana po angielsku jest skuteczna, że cuda zda- rzają się tylko wtedy, kiedy płaci się dolarami, jakby to była Fatima czy Lourdes, czy Ziemia Święta, jakby nie wiedzieli z góry, że ich zakwitające marskością wątroby nie dadzą się już wyleczyć nawet przez samego technologicznego amerykańskiego Pana Boga. I choć tam wydzierają z nich połowę majątku na elektro – i fonokardiogramy i próby odpornościowe, wszczepiają bypassy w sam środek duszy, w rezultacie wszyscy ci bogacze kończą tak samo, pod ziemią, z lilią w ustach; zauważ, moja śliczniutka, tak samo przecież było z twoim szanownym ojcem, co to kazał się wozić do Houston w Teksasie tylko po to,, by zaraz wró- cić, już w charakterze nieboszczyka, samolotem linii Avianca, akurat na swój własny pogrzeb na Cmentarzu Centralnym w Santa Fe de Bogota. Ale Midas powraca do tematu Pająka, który dotyczy także jej. Musisz wiedzieć, dzielna dziewczynko, to było to, co tobie pomieszało w głowie, a mnie spieprzyło całe moje szczęście; wierz mi, że martwi mnie twoja choroba, ty wiesz najlepiej, że jeśli kiedykolwiek w życiu zrobiłem ci krzywdę, to nie ze złej woli, za- pewnia Agustinę Midas McAlister i aż sam się dziwi, skąd mu się wzięły te wzruszające wy- znania. Cztery poważne operacje, majątek wydany na rehabilitację, i lekarze z Houston zdoła- li uratować Pająkowi skórę,, ale nie godność, bo po tym wszystkim nieszczęśnik został spara- liżowanym od pasa w dół impotentem, wciśniętym jak kwiatek w doniczkę w wózek na kół- kach, i jak podejrzewa Midas, także nietrzymającym moczu, chociaż Pająk zarzeka się, że co to, to nie, że nie móc kotłować ani chodzić to już wystarczające poniżenie i, że w dniu, kiedy jeszcze do tego się zmoczy, strzeli sobie bez zastanowienia w łeb. Gdy Pająk zaczyna tak się nad sobą użalać, twierdzi, że więcej szczęścia niż on miał ten drań Pietruszka, który teraz najspokojniej dopada klacze na niebiańskich łąkach, a być może, piękna laleczko, że to był łań- cuch nieszczęść, w którym pierwszym ogniwem, jakie pękło, był Pająk, bo to rozbiło mu psychikę, chociaż jego olbrzymi majątek pozostał nadal nietknięty, to ci chcę powiedzieć. Przeciwności zdarzają się, bo takie jest życie, i ten, co miał stracić wszystko, stracił, a w tej grze stracił Pająk, straciłaś ty i ja straciłem, nie mówiąc już o innych aktorach w tej sztuce. To było we czwartek, mówi Midas i sprawdza datę w kalendarzyku, w ten nieszczęsny czwartek, kiedy w tym samym gronie, co zawsze, jedliśmy w piątkę kolację w Esplanadzie: Pająk Sala- zar, Jorge Luis Ayerbe, twój brat Joaco, gringo Rony Silver i ja, ci czterej bardzo woniejący perfumami Hermesa i bardzo wytworni w strojach od Armaniego, wszyscy w krawatach Fer- ragamo, tych ozdobionych specjalnie dla nich motywami hippicznymi, prosto z Via Condotti, krawat Pająka był w strzemiona, twojego brata Joaco w szpicruty, krawat Jorge Luisa w siodełka, a Silvera w jednorożce czy coś w tym rodzaju, tak, jakby wszyscy czterej umówili się na tę maskaradę, do Esplanady wszyscy przychodzą w bardzo przyzwoitych strojach, wszyscy z wyjątkiem Midasa, który przyszedł do restauracji wprost z łaźni tureckiej, parujący jeszcze i świeżo opalony, zdrowiutki, w pantoflach Nike bez skarpetek i bez podkoszulka pod swetrem z surowego lnu firmy Ralph Laurent; wiesz przecież, jak się ubieram, malutka Agu- stino, nie muszę ci przecież opowiadać, a ubieram się tak,, by zawsze pamiętali o tym, że w kwestii młodości jestem lepszy niż oni, bo każdy z nich mógłby być moim ojcem, a moją matką każda z ich pięćdziesięciolatek – żon, z torebkami z krokodyla i złotymi bransoletami, w pastelowych sukienkach szytych na miarę u krawcowej, podczas gdy kobiety Midasa to jedna w drugą lalki, top modelki, gwiazdki telewizyjne, studentki architektury, instruktorki nart wodnych, ślicznotki szczuplutkie, z pięknymi loczkami, może nieco rozhisteryzowane, jak ty, Agustino. Prawda, zwierza się jej Midas, że gdybym miał wybrać jedną z nich, by stworzyć, powiedzmy, ognisko domowe, to byłabyś to ty, moja królowo bez korony; bardzo prawdopodobne, że to byłabyś ty, ty, zawsze najbardziej ze wszystkich nieokiełznana, a ciałko miałaś najsłodsze, ty moja szalona, lecz piękna. Ale co tam, co tu mówić o ogniskach domowych, niech sobie stwarza ogniska dla sierot i starców ojciec Niccolo, który chce zostać świętym; jakie niby ognisko domowe ma tworzyć Midas McAlister, skoro teraz nie jest sobą, a jego życie nie jest jego życiem? „Życie trwa zaledwie chwilkę”, jak mówi piosenka, jestem bardziej niż zadowolony z tego, co mi podarował los, mam gorącą kotkę do ogrzania się każ- dej nocy, jeśli Midas ma jakieś problemy, to brak apetytu z nadmiaru słodyczy. A co się tyczy forsy też potrafiłem wykręcić numer i twojemu słynnemu braciszkowi Joaco, i twojemu nie- boszczykowi ojcu Carlosowi Vicente i jeszcze wielu innym „old–money” z Bogoty, bo już wiedzą, że jeżeli ja zapraszam, to częstuję kawiorem,, ale na głębokich talerzach, z łyżkami do zupy i w hurtowych ilościach. Jedzcie, skurwysyny, mówię im, korzystajcie z okazji i napchajcie się tym rosyjskim kawiorem, bo w waszych znakomitych domach podajecie go w ilości po pięć jajeczek na tostach wielkości dziesięciogroszówek. Nie bój się, Robaczku, moje kochanie, mówi mała Agustina temu chłopcu, młodszemu od niej, którego trzyma w ramionach, przecież w końcu cała ta ceremonia jest po to, by cię ochronić i uzdrowić. Jak Achillesa. Tino? Pyta malec, już niemal spokojny. Tak, mój Ro- baczku malutki, tak, jak Achillesa Popędliwego, a on przerywa jej, by uzupełnić. Wolę, kiedy mówimy Achilles w welonie koloru szafranu. Zgoda, jak Achillesa w welonie koloru szafra- nu, wykąpanego w wodach Styksu, by stał się odporny na rany. Wolę, kiedy mówimy w wodach Piekielnej Rzeki. To to samo, Robaczku, to oznacza to samo, najważniejsze to nie zapominać, że dlatego, że go trzymali za piętę, to miejsce pozostało podatne na rany i tylko w tym miejscu mogą go zranić. Nie, Tino, nie mogą, bo potem, już kiedy dorósł, Achilles Popędliwy wraca nad Piekielną Rzekę zmoczyć swoją czułą piętę i od tej chwili całe ciało ma jak opancerzone. Bo ojciec ciągle gniewa się właśnie na Robaczka, mały ma to jak w banku, bo jest najmłodszy, na Joaco ojciec nigdy się nie gniewa, Joaco to mój drugi brat, najstarszy z nas trojga, ojciec ani go nie bije, ani nie krytykuje tego, co on robi, nawet kiedy dzwonią do domu z Liceum Męskiego i skarżą się na Joaco, że na przykład urządził ognisko w magazynie z narzędziami albo dokuczał psu dozorcy, a wtedy ojciec prowadzi go do swojego gabinetu i tam go karci, lecz bez wielkiego przekonania, wydaje się nawet, że w głębi duszy akceptuje to, że jego najstarszy syn jest nieposłuszny, byle miał sławę dobrego futbolisty i dostawał do- bre stopnie. Kiedy jesteś jednym z najlepszych w klasie, muszą się pogodzić z tym, że od cza- su do czasu coś przeskrobiesz, mówi Carlos Vicente Londono do swojego najstarszego syna, Joaquina Londono, który na nieszczęście nie nosi tego samego imienia, ale ma taki sam charakter, a syn patrzy na niego z ufnością. Z nas trojga, mówi Agustina, mój brat Joaco jest jedynym, który nie cierpi z powodu strachu, bo wie, że... Te żółte oczy, oczy mojego ojca, te gęste brwi, łączące się pośrodku czoła, duży nos i dziwny sposób, w jaki wskazujący palec wyciąga się, aż staje się dłuższy od środkowego, wszystkie te cechy mojego ojca powtarzają się u brata, dlatego i ojciec i syn uśmiechają się nieznacznie nawet w obecności wicedyrektora Liceum Męskiego, dokąd wezwano ojca, by mu oznajmić, że Joaco dostanie świadectwo wa- runkowe, bo pije piwo w czasie przerwy, ale Joaco i mój ojciec uśmiechają się, bo wiedzą, że w gruncie rzeczy obaj są identyczni, jedno pokolenie powtarza się w drugim, obaj chodzili do tej samej szkoły dla chłopców, upijali się z okazji tych samych świąt, może nawet obaj podpa- lali te same miejsca i tak samo dokuczali biednemu staremu psu, temu psu stróżowi, który jeszcze nie umiera i, który nigdy nie umrze, bo jego przeznaczeniem jest być tu zawsze aż do czasu, kiedy syn Joaco, wnuk mojego ojca, urodzi się i dorośnie wystarczająco, by przedłużyć na trzecie pokolenie męczarnię tego nieszczęsnego zwierzęcia, słuchaj, Robaczku, moje słod- kie, blade dzieciątko, nie możemy winić ojca za to, że woli Joaco od nas, w końcu i ty, i ja urządzamy ceremonie, których nie powinniśmy urządzać, rozumiesz, co do ciebie mówię?, popełniamy grzechy i mój ojciec chce, żebyśmy byli lepsi, po to przecież właśnie są ojcowie, mówi Agustina. Mój ojciec chciał, żeby jego pierworodny nosił to samo imię, co on, Carlos Vicente Londono, matka opowiadała mi, że to było jego wielkie pragnienie, ale ponieważ z jakichś tam powodów spóźnił się na chrzciny, a przynajmniej o to oskarża go moja matka i nie bez racji, bo ojciec nigdy nie należał do ludzi, którzy zjawiają się wtedy, kiedy się ich oczekuje, rodzice chrzestni wykorzystali jego nieobecność i nazwali chrześniaka nie imieniem ojca, ale imieniem ojca Matki Boskiej: Joachim, pewnie sądząc, że w ten sposób dziecko bę- dzie pod lepszą opieką na tym padole płaczu, matka chrzestna zapewniła, że w spisie świę- tych nie ma żadnego Carlosa Vicente bo to niechrześcijańskie imię, że nikt nie słyszał o żadnym świętym biskupie Carlosie Vicente, ani o męczenniku Carlosie Vicente, i przekonała wszystkich, że lepiej będzie dać mu na imię Joachim – i od tej chwili zaczęła się głęboka frustracja ojca. Aby go ułagodzić, Eugenia, nasza matka, zapewniała, że drugiemu synowi dadzą na imię Carlos Vicente, ale potem urodziłam się ja i jako dziewczynka zostałam nazwana Agustina, a wtedy jego nadzieje znowu się rozwiały, a kiedy w końcu urodził się Robaczek i zgodnie i bez dyskusji nazwano go Carlos Vicente Londono, właśnie tak, jak to było zapisane i zaplanowane przez mego ojca, ale życie jest takie dziwne, że nigdy nie chciał tak go nazywać, dlatego trzeba było mu wynaleźć jakieś przezwisko, jak Robak, Robaczek, Charlie Robaczek, Charlie, wszystko to półimiona, jak dla lalek. Nie jesteś przecież winien, mój Robaczku Robaczuniu, że nie przypominasz ojca, że jesteś taki podobny do matki i do mnie; ona, ty i ja wszyscy mamy białą, aż zbyt białą skórę; zadziwiające, moja matka, wy- chowana w poczuciu dumy, że jest Aryjką, wyszła za mąż właśnie za tego, który pogardzał nią za to, że jest taka wyblakła i biedna; ojciec nazywał nas bielasami, kiedy widział nas w kostiumach kąpielowych na basenie w posiadłości Gai Repos w Sasaimie, i zanim Roba- czek zdążył jak zwykle zapytać, co to znaczy Gai Repos, Agustina odpowiada „To znaczy Radosny Odpoczynek” w którymś z języków europejskich, jakimi mówił dziadek Portulinus, pierwszy, który przybył do Sasaimy, kupił tę posiadłość i tak ją nazwał; tłumaczyłam ci to już tysiąc razy, a teraz już tysiączny pierwszy raz, ale ty nigdy nie chwytasz, wieczny kłopot z tobą, Robaczku Robaczuniu, czasami myślę, że ojciec ma rację, kiedy mówi, że jesteś dzieckiem, które żyje w chmurach i nie ma nikogo, kto, by cię z nich ściągnął. Nigdy nie wybaczyła Agustinie, że ze mną żyje, mówi Aguilar o swojej teściowej Euge- nii, której nie zna i prawdopodobnie nigdy nie pozna. Przed chorobą, kiedy Agustina nie fał- szowała jeszcze rzeczywistości, a przynajmniej nie stale, Aguilar nie zawracał sobie głowy pytaniami ojej przeszłość, rodzinę, ojej dobre czy złe wspomnienia, po części dlatego, że jego zajęcia nauczycielskie zbyt go absorbowały, a po części, Bogiem, a prawdą, nie interesowało go to zbytnio. Czułem zjednoczenie z tą Agustina, która żyła ze mną tu i teraz, a nie z tamtą, należącą do innego czasu i innych ludzi, ale dzisiaj, kiedy decydującą rzeczą jest zrekonstru- ować zaułki jej pamięci, Aguilar rozpacza, że nie zadał jej tylu pytań, zastanawia się nad jej nieskończonymi powiązaniami, które dla niego brzmią głucho, nad jej walką z rodzicami lub kłopotami z dawnymi miłościami. Wyrzucam sobie i winie siebie za to wszystko, czego nie chciałem dostrzegać, chociaż ona starała się mi to pokazać, bo wolałem czytać, bo nie miałem czasu, bo nie uważałem tego za ważne, czy też dlatego, że nudziło mnie słuchanie historii dla mnie obcych, dokładniej mówiąc historii jej rodziny, które mnie niewymownie nudziły. Ci ludzie nie chcieli mnie znać, bo wydaję się im „niedojadkiem”, sama Agustina wyznała mi kiedyś, że właśnie tego słowa używają, mówiąc o mnie, niedojadek, ot, taka klasa średnia nie do pokazywania w towarzystwie, profesorek, w dodatku nie wiedzą nawet, że od jakiegoś cza- su bezrobotny; Agustina powiedziała mu, że wyliczają też jego inne wady, jak na przykład to, że nie rozwiódł się z pierwszą żoną, że nie zna języków, że jest komunistą, że nie zarabia dosyć, że wygląda, jakby ubierali go jego wrogowie. Zrozumiałe, że między tymi ludźmi, a mną wznosi się mur pogardy, mówi Aguilar, ale najdziwniejsze, naprawdę intrygujące jest to, że klasa, do której należy Agustina, nie tylko separuje się od innych klas, ale nawet oczysz- cza się ze swoich ludzi, pozbywa się części swoich własnych członków, tych, którzy z jakichś niejasnych powodów nie spełniają stawianych im wymagań, jak Agustina czy ciocia Sofi; pytam, czy ich potępienie było już zdecydowane od momentu narodzin, czy też stało się kon- sekwencją ich postępowania, czy to chodzi o grzech pierworodny, czy o inny, popełniony w drodze, która doprowadziła do ich wygnania z raju i pozbawienia tylu przywilejów, Agu- stina oprócz wielu innych błędów popełniła ten zasadniczy, którym było związanie się ze mną, bo pierwszym punktem wewnętrznego regulaminu, kierującego ludźmi z jej sfery jest nie poufalić się z tymi z niższych klas, a już absolutnie nie należy iść z nimi do łóżka, chociaż co prawda Agustina, kiedy zaczęła bywać w moim towarzystwie, już była uważana za wyklę- tą, tak, że nie wiadomo, jakie jeszcze inne zbrodnie miała już wtedy na sumieniu. Aguilar twierdzi, że nie chce więcej mówić o teściowej, bo sam temat go brzydzi, lecz, by nakreślić chociaż profil jej osobowości, decyduje się opowiedzieć, jak to na początku kryzysu zdrowot- nego Agustiny teściowa odbyła z nimi kompletnie absurdalną rozmowę telefoniczną. Moja teściowa dzwoni bardzo rzadko do naszego domu i odwiesza słuchawkę, jeżeli ja odbiorę telefon, ale wtedy raczyła rozmawiać ze mną po raz pierwszy od trzech lat, od kiedy miesz- kam razem z jej córką, i to tylko dlatego, że Agustina strasznie się denerwowała, kiedy orien- towała się, że to matka dzwoni i nie chciała odbierać telefonu. Nie chcę z nią rozmawiać, bo słysząc jej głos, zaraz jestem chora, powtarzała to i powtarzała bez przerwy, aż wpadła w jeden z tych swoich stanów najwyższego niepokoju, tak, że Eugenia nie miała innego wyj- ścia, tylko rozmawiać ze mną, nigdy jednak nie mówiła do mnie po imieniu, stosując różne sztuczki, byle tylko uniknąć zwrócenia się do mnie wprost jak do osoby będącej w związku z Agustiną i przemawiając bezosobowo, jakbym był na przykład telefonistą czy pielęgnia- rzem, czyli mówiąc po prostu, niczym; zostawiała wiadomość jak na sekretarce automatycz- nej, tak było, kiedy zapowiedziała, że od tej chwili zajmie się Agustiną. Wszystkiego, czego potrzeba mojej córce, to wypoczynku, mówiła do mnie, a właściwie nie do mnie, tylko do tego XX, którego miała na drugim końcu linii, ostrzegam pana, że dzisiaj już zabieram Agu- stinę do wód w Wirginii. Jak to, do jakich wód w Wirginii, proszę pani, o czym my mówimy, Aguilar starał się zmienić temat rozmowy, a ponieważ Agustiną, stojąc przy nim, krzyczała, że głos matki przyprawiają o chorobę, z trudnością słuchał tego, co mówiła teściowa, która wyliczała mu teraz wszystkie nadzwyczaj skuteczne zabiegi, jakie zamierza zaaplikować cór- ce w jednym z najlepszych uzdrowisk świata, gorące kąpiele, terapia kwiatowa, masaże alga- mi, aż w końcu Aguilar przerwał jej ostro: Przepraszam panią, ale problem jest naprawdę bar- dzo poważny. Agustina źle się czuje, jest w stanie podniecenia nie do opanowania, a pani mi tu proponuje aplikowanie jej medytacji zen, A kimże to pan jest, mój panie, żeby mi mówić, co jest dobre dla mojej córki, miałby pan przynajmniej tyle przyzwoitości, żeby spytać ją, czy chce, czy nie chce, Agustino, twoja matka pyta, czy chcesz jechać z nią do gorących kąpielisk w Wirginii, proszę, niech pani sama posłucha, słyszy pani, Agustina mówi, że jedyne, czego chce, to, żebyśmy natychmiast przerwali tę rozmowę. Niemniej Eugenia, która wydawała się nie słyszeć czy też nie chcieć słyszeć, zakomunikowała Aguilarowi, że tak czy siak decyzję już podjęła i jej córka ma czekać na nią na dole w portierni, z paszportem w ręku i walizką, bo za dwie godziny ona przyjedzie zabrać ją ze sobą w podróż, A, że nie będę mogła tam zapar- kować i dzielnica jest niebezpieczna, proszę z łaski swojej powiedzieć mojej córce, żeby nie kazała mi na siebie czekać, Ależ nie, proszę pani, Agustina nie wyjdzie z tego domu pod żad- nym pozorem, tak, że niech pani sobie jedzie sama na te masaże z alg w Wirginii, powiedzia- łem i od razu tego pożałowałem, lepiej było poprzestać na krótkim, ale grzecznym „nie”, po- myślałem, ta kobieta teraz uzna mnie za chama i właśnie udowodniłem, że ma rację. Roz- drażniony swoim błędem, straciłem na chwilę wątek rozmowy i kiedy zdałem sobie z tego sprawę, Eugenia już była przy „Pan nie ma pojęcia, ile nerwów mnie ta dziewczyna kosztuje”, zawsze była w stosunku do mnie bezwzględna, i Aguilar wprost uwierzyć nie mógł temu, co właśnie słyszał, teraz okazywało się, że tak naprawdę ofiarą była Eugenia i, że dzwoniła nie po to, by zaofiarować pomoc, ale, by przedstawić listę swoich krzywd, i pomimo, że był to pierwszy raz, kiedy matka Agustiny zamieniła kilka zdań z Aguilarem, koniec był taki, że kłócili się przez telefon jak odwieczni przeciwnicy i to, co się zaczęło sucho i krótko, kiedy waży się każde słowo, by nie przekroczyć granic zupełnie bezosobowej rozmowy, skończyło się powieściowym dialogiem, ostrą wymianą zdań źle zbudowanych, jeszcze gorzej pomyśla- nych i tak pełnych wzajemnych wyrzutów, że rozmowa stała się niemiłe osobista, A przynajmniej ja to tak odczułem, mówi Aguilar, to było tak, jakby ktoś obcy na ulicy nie- chcący nadepnął komuś na odcisk i teraz obaj, zapomniawszy o tym, co mieli zaraz robić, tracą cały wieczór na wzajemne opluwanie się, ja wymawiałem jej: Pani wcale nie chce wyle- czyć swojej córki, chce pani odebrać mi ją, zabrać ode mnie, a ona krzyczała To pan mi ją odebrał, mój panie, zdecydowanie obraźliwym tonem, którego jeszcze teraz powinna się wstydzić, bo patetyczność można wybaczyć takiemu drobnomieszczaninowi jak ja, ale jest ona niewybaczalna u tak wielkiej damy jak ona i w końcu w dodatku do tego wszystkiego ja w dalszym ciągu mówiłem do niej pani, a ona nie zniżała się, by nazywać mnie panem, mnie ponosiły nerwy i myślę, że ją także bo głos jej się rwał, aż w końcu Aguilar powiedział, że nie, cztery czy pięć razy pod rząd „Nie nie nie, nie proszę pani, Agustina nie wyjdzie stąd”, a wtedy Eugenia odwiesiła słuchawkę bez pożegnania i nie zadzwoniła już nigdy. Jako zawodowy muzyk dziadek Portulinus zarabiał jakoś, ucząc gry na pianinie dziew- czynki z zamożnych rodzin z Sasaimy, między innymi Blancę Mendoza, przeciętną dziew- czynę, która, jak się okazało już podczas pierwszej lekcji, nie rokowała nadziei jako pianistka z powodu słabego słuchu i niezdarnych palców, i w rezultacie Portulinus nigdy nie zdołał nauczyć jej nawet gam, ale za to skończyło się tak, że się z nią ożenił, chociaż był od niej dwa razy starszy, a zrobił tak, po części z miłości, a po części z musu, bo zaszła z nim w ciążę w czasie nierozważnego i nieprzemyślanego aktu, dokonanego w tajemnicy przed rodzicami i prawdopodobnie również wbrew woli jej samej, co każdemu małżeństwu wróżyłoby jak najgorzej, ale na dłuższą metę od złych wróżb ważniejsze okazało się to, że mąż oddał się jej całkiem i długie dwadzieścia lat niezłomnej wierności małżeńskiej udowodniło, że dziadek Portulinus ożenił się z tą dziewczyną, która potem była babcią Blancą, jednak bardziej z miłości niż z musu. Oprócz tego, co zarabiał lekcjami muzyki, Portulinus także kompono- wał na zamówienie, na śluby i inne uroczystości, pisał utwory w stylu regionu, które zdaniem jego żony wychodziły mu rytmicznie i po latynoamerykańsku i które trafiały ludziom do serc, chociaż w tekstach przeważnie była mowa o błękitnych letnich dniach, zeszłorocznych śnie- gach, sosnowych lasach, brunatnych odcieniach jesieni i innych takich tęsknotach, kompletnie nieznanych w równikowej Sasaimie,, gdzie nikt nie wątpił, że Nicolas Portulinus to dobry człowiek, i jeśli nawet wykazywał pewne dziwne cechy charakteru, przechodziło się nad nimi do porządku dziennego, przypisując je temu, że był cudzoziemcem. Ale prawdą jest, że od cza- su do czasu, jakby w pewnych określonych momentach, dziadek Portulinus cierpiał na mniej lub bardziej groźne zaburzenia psychiczne i niekiedy przez całe miesiące nie przychodził na lekcje, przestawał grać i komponować i tylko ryczał albo bełkotał, dręczony jakimiś dźwię- kami nie z tego świata, a przynajmniej na to się uskarżał przed żoną. Blanco, moja słodka Blanco, tylko twoje imię jest w stanie odpędzić chmury i ukazać czyste niebo, mówił, kiedy zabierała go na spacer, by go uspokoić, biegł z nią za rękę, a potem przewracał się i turlał, jak mały gruby chłopczyk, po bujnych, pachnących letnich pastwiskach, tak, naturalnie to jasne, że to nie było lato w Sasaimie,, gdzie przez trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku jest jedna i ta sama pora roku, ale tamto lato, tak już odległe, zachowane w bolesnej pamięci cudzoziemca. Pokój w tamtym hotelu był elegancko urządzony, a przynajmniej miał takim być. Aguilar pamięta metry, nieskończoną ilość metrów tkanin: zasłony, kapy na łóżka i dywan brzoskwi- niowego koloru, o zapachu nowości. W głębi pokoju siedziała Agustina, jakby wtopiona w kąt pomiędzy ścianą, a stolikiem, w miejscu, w którym nikt, by nie usiadł, chyba, że oba- wiałby się przewrócić albo chciał się przed czymś osłonić, albo schować się w kącie. Zoba- czyłem, że wygląda blado i chudo, że włosy ma rozczochrane, a ubranie w nieładzie, jakby od wielu dni nie jadła ani się nie kąpała, jakby nagle stała się ruiną siebie samej, jakby ni z tego, ni z owego opadło ją zmęczenie. A mimo to oczy jej błyszczały, to Aguilar pamiętał bardzo wyraźnie, że w głębi tego pokoju i z tego kąta, jakby z zaimprowizowanej jaskini?, oczy Agu- stiny błyszczały, niezdrowym blaskiem co prawda, ale błyszczały, jakby ta anemia, która ją wyczerpywała, nie była jednak w stanie zgasić żaru spojrzenia, a może nawet przeciwnie, wbrew nagłemu przyćmieniu całej postaci w jej oczach dostrzegłem wyzwanie, które mnie przeraziło, jakiś wielki niepokój, jakąś zbyt silną wibracje, która sprawiła, że w moim umyśle zaświtało słowo obłęd, Agustina była w mocy obłędu, który ją spalał od wewnątrz, dając jakiś zewnętrzny niedobry odblask. A przecież zaledwie cztery dni temu Aguilar wyjechał w podróż i zostawił ją malującą ściany pokoju na kolor zielonego mchu, barwę, którą sama wybrała, bo, jak tłumaczyła, zalecają feng shui dla takich par jak my, i, by uniknąć dłuższych wyjaśnień tej jakiejś wschodniej teorii, starałem się nie pytać, jakie pary miała na myśli mó- wiąc takie jak my i dlaczego akurat ten zielony koloru mchu jest dla nas najkorzystniejszy. Aguilar musiał już odjeżdżać swoją furgonetką we środę do Ibague, zawieźć tam zamówienie na karmę Purina i wykorzystał to, że znajomy lekarz zaoferował mu talony do ośrodka wypo- czynkowego Las Palmeras (Gaje Palmowe), niegustownego, typowego dla klasy średniej, jak stwierdziła Agustina, ale z basenem i domkami i w dodatku położonego pomiędzy górami we wspaniałym wąwozie o umiarkowanym klimacie, a w końcu co tu szukać dziury w całym, skoro Aguilar nie byłby w żaden sposób w stanie zapłacić za nic lepszego. Chciałem tam spę- dzić kilka dni z moimi synkami, Toniem i Carlosem, dziećmi z mojego pierwszego małżeń- stwa z Martą Eleną; już od dawna chciałem z nimi pobyć dłużej, nie śpieszyć się, móc po- rozmawiać, przyjrzeć się, w jakim są stanie psychicznym i podtrzymać, a choćby częściowo przywrócić rodzinne kontakty, które tak się popsuły od mojej separacji z ich matką. To był powód, dla którego nie zabrałem tam Agustiny, mimo, że jest w dobrych stosunkach z moimi chłopakami, a oni z nią; co więcej, Aguilar nie przestaje mieć wrażenia, że chwilami pojawia się między nimi więź pokoleniowa, a wtedy starają się wyrzucić poza nawias jego, jako star- szego, właściwie jest to, według jego odczucia, więź trochę hipnotyczna i niemal fizycznej natury, kiedy jego synowie wpatrują się w piękną Agustinę, a ona także patrzy tęsknie na te młodzieńcze, dobrze umięśnione ciała, jak ktoś, kto rezygnuje z czegoś, co mu nie było dane. Problem w tym, że kiedy ona jest z nami, atmosfera pomiędzy mną, a chłopakami robi się chłodniejsza o parę stopni, rozmowa staje się drętwa i spotkanie przeradza się w grzecznościową wizytę. Kiedy Aguilar powiedział Agustinie, że wybiera się w podróż sam, zrobiła mu jedną z tych nieziemskich awantur, od których dom się trząsł i które sprawiały, że Aguilar nazywał ją swoją wściekłą laleczką, bo Agustina jest właśnie taka, zabawna i dowcipna, ale czasem wstępuje w nią diabeł. Potem przez kilka godzin nie odzywała się do niego ani słowem i w końcu, już spokojniejsza, spytała, jak to możliwe, żebym nie rozumiał, że jej też dobrze zrobiłby mały wypoczynek i trochę słońca, bo w ciągu tygodnia nie zajmo- wała się pracą, a soboty spędzała z Toniem i Carlosem, Aguilarowi krajało się serce, kiedy słuchał tych wymówek Agustiny, bo w jakiś sposób jest ona dla niego jakby starszą córką, którą czasami składa na ołtarzu dwojga innych dzieci, a poza tym dlatego, że słońce i ciepło czynią ją jeszcze bardziej pożądaną, bo łagodzą jej nerwy i złocą skórę, która zwykle jest zbyt biała tą aż niebieskawą bielą, a poza tym, mówi Aguilar. Krajało mi się serce, bo miała cał- kowitą rację w tym, co mówiła, i jej wymówki były słuszne, tak słuszne, że nieuniknione; nic na świecie, nawet jego oddanie dla niej nie mogłoby przeszkodzić Aguilarowi w wykorzystaniu tych talonów i swoich wolnych dni na samotny wyjazd, tylko ze swoimi chłopakami. Widząc, że twardo upieram się przy mojej decyzji, Agustina wyciągnęła z rękawa stary argument, który mnie w najwyższym stopniu irytuje, bo jest równie nieracjo- nalny, co nie do odparcia i wygląda tak: ona mówi, że ma przeczucie, iż stanie się coś złego, a tylko ten, co ma wątpliwe szczęście żyć z kimś przewidującym przyszłość wie, jaką tyranię to oznacza, bo uprzedzając o jakichś przewidywanych niebezpieczeństwach przeczucia wi- zjonera mogą sparaliżować podróże, plany i porywy, a nigdy nie sprawdzisz, nie dowiesz się, czy ta oczywista fatalność spełniła się, czy nie; inaczej mówiąc, spełnia się, chociaż się nie spełnia, a wola wróżbity jest silniejsza od woli innych. Na przykład Agustina ostrzega Nie jedź do Ibague z chłopcami, bo coś się im stanie w drodze, choć w rzeczywistości w tym przypadku ma na myśli bardziej jakąś niejasną przeciwność niż wypadek, ale biorąc pod uwa- gę to, co mówi, jak to już było wiele razy. Coś złego może się im przytrafić po drodze, już na wstępie wiadomo, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że coś się wydarzy, bo życie samo w sobie jest pełne niebezpieczeństw i często spotyka nas coś złego, a jeszcze w dodatku w takim kraju, jak ten, całym od góry do dołu poprzecinanym pasmami górskimi,, gdzie dro- gi, na ogół w złym stanie, są kręte i niebezpieczne, prowadzą tuż nad przepaściami i jakby tego było mało, raz po raz zdarza się, że spotyka się na nich żołnierzy, oddziały paramilitarne albo partyzanckie, które cię potrafią ograbić, zamordować, zasypać granatami, seriami z karabinu, zarzucić materiałami wybuchowymi, minami przeciwpiechotnymi czy zaatakować gazem. Drugą rzeczą, jaką Agustinie udaje się osiągnąć swoimi wróżebnymi ostrzeżeniami, jest to, że Aguilar rezygnuje z tych planów, które jej z jakichś powodów nie odpowiadają czy się nie podobają, a w dodatku jest jej nawet wdzięczny, gdyż w skrytości ducha nie może uniknąć podejrzenia, że jednak dzięki niej uratował się przed nieszczęściem. Trzecią rzeczą na korzyść Agustiny jest, że gdy Aguilar jej nie posłucha i w rezultacie zdarza mu się jakiś wypadek, choćby był tak nic nieznaczący, jak zagrzanie się silnika przy wjeździe pod górę, ona może powtarzać bez końca A ostrzegałam cię co brzmi triumfalnie chociaż niby ma być dyskretnym upomnieniem, tak, że tym razem wobec nowego ostrzeżenia Aguilar musiał bar- dzo się pilnować, by nie wybuchnąć i powiedział jej tylko po prostu „Nie, Agustino, zapew- niam cię, że w tej podróży nie zdarzy się nic złego”. I jakże się myliłem, Boże mój, jak strasznie się myliłem tym razem. Masz papierosa, moja piękna?, pyta Agustinę Midas McAlister, jasne, że nie masz, już przecież nie kurzysz nałogowo, ja wręcz przeciwnie przedtem tak dbałem o zdrowie, król witamin, płuca jak miechy, a teraz zaciągam się aż po pięty od czasu, kiedy zachorowałem, kto, by powiedział, nikotyna jest jedynym środkiem, który trochę pomaga wytrzymać tę ma- sakrę. Wtedy w Esplanadzie Pająk siedział na prezydialnym miejscu wciśnięty w swój wózek inwalidzki, sztywny był biedak jak wyjęty z lodówki, a za nim przy stole siedziało jego dwóch ulubionych niewolników, Paco Drań i Lizak, którzy nie czekali na zewnątrz, jak Pan Bóg przykazał wszystkim ochroniarzom, czyszcząc do połysku szyby mercedesów, z których tak są dumne typki w rodzaju twojego papy, a które mnie wręcz przeciwnie zupełnie nie raj- cują, bo Midas jest wolny od ciężkich maszyn, Midas fruwa swobodnie, lekko i ma wszystko w dupie na swoim motorze BeeMWu, który szybkością i ceną dubluje każdy pojazd moich przyjaciół. Ja zawsze fruwam spokojnie, bez ochroniarzy ani popisów wyłącznie pod opieką mego anioła stróża, znasz mnie przecież od piętnastu lat, laleczko, taki jak byłem, taki jestem, rozum i uroda cud aż po grób. To rzeczywiście grób; nie sądzę, żeby istniała lepsza nazwa dla takiej śmierci za życia, na jaką mnie skazali. Paco Drań i Lizak wcinali swoje porcje ramię w ramię ze swoimi panami krzyżując im plany i sprawiając niewymowną przykrość tylko dlatego, że Pająk, który paranoicznie bał się porwania, miał czelność posadzić paru oprawców przy sąsiednim stole i pozwalał im zamawiać francuskie wina i dania o francuskich nazwach, co za totalny wygłup, te dwa typy z pistoletami pod pachą, w swoich sznurkowych krawaci- kach, mlaszczące przy jedzeniu, gdyby Pająk nie był tak kurewsko bogaty, ten Francuzik Co- urtois, właściciel Esplanady, nie pozwoliłby mu na taką bezczelność. U szczytu stołu Pająk, sparaliżowany od pasa w dół, a po jego prawej twój brat Joaco, który jako pośrednik w prywatyzacji Telefoniki zdołał nieźle nabić sobie trzosik, po lewej Midas, a na dwóch po- zostałych miejscach Jorge Luis Ayerbe, który trząsł całą prasą z powodu masakry Indian w departamencie Cauca, skąd pochodzi jego rodzina, taka tradycjonalna i tak wspierająca służby paramilitarne, że ledwie kilka miesięcy temu wysłała własny, prywatny oddziałek spa- dochroniarzy, by przepędzić Indian z terenów, które, jak twierdził Jorge Luis, należały praw- nie do jego rodziny od czasów wicekrólów, nic, co, by wykraczało poza normę, uciekać się do pomocy najemników to coś, co zwykle się robi w przypadkach najazdu obcych, tyle, że tym razem najemnicy wzięli inicjatywę w swoje ręce i zaczęli podpalać indiańskie gospodarstwa z Indianami w środku i w rezultacie Jorge Luis musiał stawić czoło rozszalałemu tłumowi obrońców praw człowieka i pewnej orgii w Oeneges. Drugim obecnym przy stole był jak zawsze Ronald Silverstein, gringo, którego nazywamy Rony Silver; oficjalnie robi za szefa przedstawicielstwa Chevroleta, a nieoficjalnie jest agentem DEA, tajnym oczywiście, naj- większe jajca na świecie, skoro Pająk, któremu na wszystko się pozwala, bo jest tak potężny, zawsze powtarza mu w twarz ten sam głupi dowcip, co za dobry człowiek, ten Rony Silver, co za dobry tajniak, a Midas także pozwala sobie nazywać go wprost 007, uśmiechnięty grin- go. Jeżeli Rony Silver znosi moje obelgi, to dlatego, że dzięki mnie dostaje łapówki, a ci z DEA są najbardziej skorumpowani ze wszystkich, i nie tylko Silver skacze przede mną na czterech łapkach, ale wszyscy oni, mistrzowie podwójnej moralności, razem z twoim ojcem i twoim bratem Joaco, nie mysi, że nie, bo jeśli przedtem byli bogaci w peso, to właśnie on, Midas McAlister pomnożył ich zarobki i uczynił ich bogaczami dolarowymi, a dlaczego niby nazywają go Midasem? Bo wszystko, czego dotknie, zamienia się w złoto, a przynajmniej to był mój dawniejszy styl, bo teraz wszystko, czego się tknę, zamienia się w gówno, włącznie z tobą, piękna Agustino, jaka szkoda, wierz mi, że bardzo mi przykro. W Gai Repos cała nasza trójka, moja matka, Robaczek i ja, musi się smarować kremem z filtrem przeciwsłonecznym, mówi Agustina, ale mimo to w tych pierwszych dniach wakacji jesteśmy czerwoni jak krewetki, gdy tymczasem ojciec i Joaco, z natury o śniadej skórze, już od początku są opaleni i mówią innym Uważajcie ze słońcem, bo ono was nie uszanuje. Tylko ja wiem, mówi Agustina swojemu młodszemu bratu, jak bardzo chciałbyś mieć wskazujący palec dłuższy od serdecznego i, żeby słońce cię szanowało; tylko ja wiem, jak bardzo byś tego pragnął, Robaczku Robaczuniu, ale tak nie będzie, musisz się z tym pogodzić i zrozumieć oj- ca, kiedy ci robi wymówki, bo ma rację. Co ci z tego przyjdzie, że masz czarne kędziorki i skórę jasną i ciemne oczyska, jak Pan Jezusek, kiedy wolałbyś tysiąc razy być krzepki i trochę brzydki, jak oni, jak Joaco i mój ojciec. Robaczka nazywają Angel Face, bo jest taki śliczny, a ciocia Sofi nazywa go Laleczką, ale ojcu wcale to się nie podoba, wręcz przeciwnie, irytuje go. Zasłońmy okna, Robaczku Robaczuniu, żeby w naszej świątyni było ciemno, mó- wi Agustina, a mały na to „Wolę, kiedy mówisz, żeby nasza świątynia tonęła we mgle. Do- brze, żeby nasza świątynia tonęła we mgle, i róbmy to w tajemnicy, bo nikt inny nie powinien o tym wiedzieć”. Za każdym razem potem, jak ojciec zbije młodszego braciszka, odbywa się ceremonia, w nocy w ciemnym pokoju, ceremonię odprawiać będzie Agustina, a katechumenem będziesz ty, Robaczku; ty, święta ofiara, ty, kozioł ofiarny, ty, Agnus Dei; z pośladkami jeszcze czerwonymi od klapsów, jakie ci wymierzył ojciec, ty, Baranek, zsu- wasz majteczki, żeby pokazać mi, co ci zrobił, a potem zdejmujesz je całkiem, a ja też zdej- muję majtki i tak zostaję, bez niczego pod szkolnym mundurkiem, z tym niepokojem, który pulsuje mi między nogami, z tym słodkim strachem, że nagle może wejść do pokoju nasza matka i zobaczy to wszystko, bo Robaczek i jego siostra dobrze wiedzą, choć nigdy o tym nie mówią, że ta ich ceremonia jest właśnie taka, bez majtek; inaczej nie byłaby święta ani nie wy- zwalałyby się i nie przybywały tu tajemne moce, bo to one mnie wybrały, a nie odwrotnie, i zawsze są związane z tymi łaskotkami, które czuję tam w dole. To jest to Trzecie Wezwanie, to jest nasza tajemnica, chociaż wiadomo, że prawdziwą tajemnicą, największym sekretem, skarbem świątyni są te fotografie, i dlatego właściwa ceremonia zaczyna się dopiero, kiedy oboje wyjmują je ze schowka pod sufitem, w miejscu,, gdzie dach łączy się ze ścianą, pozo- stawiając niewielką wnękę, której nie widać z zewnątrz, chyba, że ktoś wdrapie się na szafę, ale należy przypuszczać, że dotychczas tylko ty i ja wiemy o tym schowku, bo to jest miejsce święte świętych, tam, gdzie fotografie są schowane i zabezpieczone. Ty, Robaczuniu, zaj- miesz się zapalaniem kadzidełek, tych, od których słodkiego dymu aż robi się nam niedobrze, i dwójka dzieci śmieje się, zbliżają się do siebie radośni, jak para kumpli, bo wiedzą, że nig- dy, ale to nigdy w życiu nikt inny nie znajdzie tych zdjęć ani się nie dowie, że je mamy, ani, że za ich pomocą odprawiamy naszą mszę, ani, że to one dają mi moją moc, ani, że znalazłam je zupełnie przypadkiem pewnego wieczoru po szkole, mówi Agustina, kiedy szperałam pota- jemnie w rzeczach, które ojciec trzyma w swoim gabinecie, bo chociaż ojciec zabrania im tam wchodzić, dzieci stale to robią, Agustina dlatego, że wie, że tam są takie rzeczy, których nie wolno ruszać, a jej brat Joaco dlatego, że zawsze znajdzie jakieś pieniądze do buchnięcia i zainwestowania w interesy przyjaciela, Midasa McAlistera, który w Liceum Męskim sprze- daje papierosy, używane komiksy, amazońskie amulety, zdjęcia gwiazd futbolu z fałszywymi autografami, słowem wszystko, na czym można zarobić, spylając to naiwniakom, którzy na te buble tracą całe swoje tygodniówki. Po krótkim oszołomieniu, a może nawet po kilku dniach oglądania raz po raz owych fotografii w zamknięciu w toalecie, Agustina nie miała już cienia wątpliwości, że zdjęcia zrobił on sam, mój własny ojciec, nie tylko dlatego, że znalazłam je w jego gabinecie, ale ponieważ widoczne na tych zdjęciach meble są jego meblami, widać tam to samo okno, to samo biurko, ten sam bujany fotel, no, a poza tym hobby mojego ojca poza filatelistyką jest fotografowanie, mój ojciec jest wspaniałym fotografem i mamy w domu co najmniej dziesięć czy dwanaście albumów z naszymi portretami, które on robił, zdjęcia z naszych pierwszych komunii, z urodzin, weekendów w górach i wakacji w Sasaimie, z podróży do Paryża, z wycieczki, na której pierwszy raz zobaczyliśmy śnieg i z tysięcy in- nych wydarzeń; to, że robi nam tak dużo zdjęć, to dowód, że nas kocha, ale nie ma porówna- nia z tymi zdjęciami, jak TE, w dodatku, co jest nie do wiary, ta kobieta na zdjęciach jest zu- pełnie taka jak ciocia Sofi, to po prostu jest ciocia Sofi, to znaczy początkowo Agustina nie mogła w to uwierzyć, ale w końcu musiała uznać, że tak, bo każdy, kto na nią spojrzy, od razu ją rozpozna, nawet Robaczek ją rozpoznał, kiedy mu je pokazałam pierwszy raz. To ona, stwierdził Robaczek, to ciocia Sofi tylko bez ubrania, niesamowite, jakie ciocia Sofi ma ogromne cycki. Bo ona jest taka szczera i prosta, powiedziała kiedyś w chwili spokoju Aguilarowi Agu- stina, kiedy ten spytał, dlaczego przyjmuje jedzenie od cioci Sofi, a od niego nie. Ciocia Sofi, która jest szczera i prosta, potrafi zrozumieć, dlaczego Agustina zastawia dom talerzykami z wodą, gdy tymczasem Aguilar, który nie jest szczery i prosty, martwi się głupstwami, że na przykład woda się wyleje, że stoły się poplamią, że tapeta zamoknie albo, że Agustina się za- ziębi albo jeszcze bardziej zwariuje, albo, że wszyscy w tym domu zwariujemy. Słuchaj, Agu- ilar, mówi ciocia Sofi, trzeba pamiętać, że obłęd jest zaraźliwy, jak grypa, i kiedy w jakiejś rodzinie kogoś trafi, potem dotyka wszystkich po kolei, powstaje reakcja łańcuchowa, przed którą mogą się uchronić tylko ci, co są zaszczepieni, i ja jestem jedną z takich osób, ja jestem odporna, Aguilar, i Agustina wie o tym i dlatego mi ufa, podczas kiedy ty musisz nauczyć się, jak neutralizować te wyładowania. Powiedz mi, ciociu Sofi, do kogo Agustina się modli tą całą hecą z wodą. Prawdę mówiąc nie wiem, myślę, że wcale się nie modli tylko tak jakby rozmawia, odpowiada mi ciocia Sofi kiedy tymczasem Agustina z dewocyjnym uporem na- krywa szmatką półmisek z wodą i błogosławi go. A z kim rozmawia, ciociu Sofi? No, ze swo- imi własnymi przywidzeniami. A po co ta cała woda? Wydaje mi się, że Agustina chce umyć ten dom, czy też oczyścić go, mówi ciocia Sofi, a Aguilar z przerażeniem odkrywa, że w jego żonie drzemią jakieś mroczne siły, których on nawet nie podejrzewał. A po co miałaby chcieć oczyszczać dom. Bo uważa, że jest on pełen kłamstw, dziś rano była spokojna i jadła sobie jajko na miękko które jej dałam na śniadanie i powiedziała mi, że to kłamstwa sprawiają, że wpada w szał. Jakie kłamstwa? Nie wiem, tak powiedziała, że kłamstwa doprowadzają ją do szału. A co mówi o swoim własnym kłamstwie, wybucha Aguilar, o tym, że poszła w weekend z jakimś mężczyzną do hotelu w tajemnicy przede mną? Z jakim znowu mężczyzną, Aguilar, o czym ty mówisz. Z tym, z którym była tej niedzieli w hotelu Welling- ton, czy nie wie, jak mnie to dręczy. Widzisz? Teraz to ty szalejesz, Aguilar, dokładnie to miałam na myśli, kiedy ci mówiłam, że obłęd jest zaraźliwy i ty się nim zarażasz. Ale prze- cież widziałem go, ciociu Sofi, widziałem na własne oczy. A co ona tam z nim robiła. A co mogą robić mężczyzna i kobieta w pokoju hotelowym, jak nie kochać się ze sobą w łóżku? Czekaj, Aguilar, czekaj, nie wyciągaj zbyt pochopnych wniosków bo tu mamy do czynienia z o wiele głębszym problemem, ostatnio Agustina mówiła o swoim ojcu tak, jakby żył. A jak dawno jej ojciec umarł? Już ponad dziesięć lat temu, lecz ona wydaje się o tym nie pamiętać albo też nigdy nie pogodziła się z tym faktem, nie wiem, czy Agustina powie ci o tym kiedy- kolwiek, Aguilar, ale mimo, że go uwielbiała, po jego śmierci nie uroniła ani jednej łzy i nie poszła na pogrzeb. Blanco, moja jasna dziewczynko, już samo twoje imię rozświetla ciemności, mówi dzia- dek Portulinus do swojej młodej żony, chociaż niekiedy to nieprawda, bo Blanca, mimo sta- rań, nie zawsze zdoła uspokoić burzę, przeciwnie, często się zdarza, że sama jej obecność działa na Portulinusa jak płachta na byka, bo nic tak nie wścieka nerwowego faceta, jak ciągłe powtarzanie „No nie denerwuj się”, nic go tak bardzo nie martwi, jak kiedy go proszą, żeby się nie martwił, nic nie jest w stanie przyspieszyć decyzji pofrunięcia w górę bardziej, niż namowy miłosiernych samarytan do pozostania na ziemi. Każdy dzień to potwierdza, ale mi- mo to Blanca powtarza te same błędy, kiedy wobec ponurego nastroju męża jej możliwość dopomożenia mu ogranicza się do głupiego martwienia się bez sensu. Tam jest śpiące drzewo, mówi Portulinus wskazując na mirt rosnący na skraju drogi do domu, nie mangowiec, nie ceiba, ani caracoli, ani gualanday, ani żadne inne z tysięcy drzew, okazałych i pachnących, które w ciepłych krajach tłoczą się jedne przy drugich z denerwującą obfitością, ciężkie od deszczu, od owoców, robactwa i ptaków, tylko ten skarłowaciały, przywiędły, ale gigantycz- ny we wspomnieniu mirt, który towarzyszy mu od kraju dzieciństwa aż tutaj i dlatego to jest jego, jego drzewo, cień, w którym można odpocząć w czasie porannego spaceru. Lubi powta- rzać, że poprzez swoje wyciągnięte gałęzie ten śpiący mirt żywi się marzeniami z powietrza, ale komuś mniej uwikłanemu we własne spekulacje wystarcza, że mowa o drzewie z żółtymi albo czerwonymi owockami, zależnie od pory roku albo po prostu zależnie od zachcianki każdego owocu, co jest nieważnym szczegółem wobec tego, że Portulinus i Blanca siedli, jak zwykle, pod tym drzewem, by znowu wrócić do pewnej trudnej rozmowy, podczas której on wpatruje się w nią natarczywie, starając się powstrzymać będące już na końcu języka pytanie, które pali. Nasze drzewo? I natychmiast po jej potwierdzeniu odczuwa głęboką ulgę. Tak, nasze drzewo. Twoje i moje? Tak, twoje i moje. Ty i ja? Ty i ja. My we dwoje? Tak, najdroż- szy, my we dwoje. Jej umiejętność zjednywania go sobie już od pierwszej liczby podwójnej: dwoje, powtarzanej dzień po dniu przez nią pod owym mirtem, przywraca mu odrobinę spo- koju, który kiedyś stracił gdzieś pomiędzy Kaub, a Sasaimą, miastami, mającymi niewiele, a może i nic wspólnego ze sobą, gdyby nie linia, którą Portulinus nakreślił w wyobraźni po- między nimi. Jemu, człowiekowi obeznanemu z alchemią i lubiącemu kabalistyczne zagadki, cyfra dwa pozwala się bronić, przynajmniej wtedy, kiedy Blanca ją wymawia, przed tą dwo- istością nie do zniesienia, która jest jak przepaść pomiędzy niebem, a ziemią, między począt- kiem, a końcem, samcem i samicą, drzewem i jego cieniem, namiętną miłością do żony Blan- ki i potrzebą ucieczki spod jej kontroli. Jaka ty się zrobiłaś męcząca, Blanusiu, jaka gruba i przygarbiona, podczas gdy ja fruwam wokół twojej głowy, swobodny i niczym niezwiązany, pojmuję symetrię kryształów, krążenie krwi, analogie pomiędzy liczbami, poruszanie się kon- stelacji, etapy życia, mówi Portulinus swojej żonie, jakby nagle zobaczył ją innymi oczyma, jednym okiem – współczucia i drugim okiem – pogardy. Jaka ty się wydajesz mała i gruba, kiedy tak patrzę na ciebie z góry, moja Malutka Kulko Smalcu i jaka głupiutka, mówi Portuli- nus swojej żonie, która oprócz tego, że jest z natury chuda, straciła jeszcze parę kilo od czasu, kiedy jego kosmiczne napady zaczęły być częste, zmuszając ją do bolesnych zastanawiań się, czy nie oddać go do domu opieki dla psychicznie chorych, i podejrzenie, że Portulinus istot- nie rozumie, że rozumie lepiej niż ktokolwiek inny konstrukcję konstelacji, muzykę sfer, ta- jemnice liczb i symetrię kryształów. Prawdopodobnie niepokoje Niemca miały związek z pragnieniem lotu, a kiedy mu go zabraniano, wpadał we wściekłość i to wyjaśnia ataki na Blance, które kończyły się równie nagle, jak się pojawiały, pozostawiając go następnie znów pogrążonego w graniczącej z uwielbieniem miłości do niej, trwającej już ponad dwie dekady. Ty i ja, moja Blaneczko? My dwoje? Zaczynał znowu nalegać, wiedząc, że jedyne, co go mo- że uchronić przed atakami przebrania miary i majaczeniami o lataniu, to ta liczba, dwoje, dzięki której powraca do normalnego rytmu dnia i nocy i która jest jego jedyną ochroną i ostatnią możliwością wyratowania się, jak wybaczenie i nasze ponowne spotkanie, twoje, Blanco, moja miłości, moja desko ratunku, ze mną, Nicolasem Portulinusem, tonącym w głębinach wzburzonych wód nieszczęść. Aguilar mówi, odtwarzając w myślach godziny poprzedzające jego podróż do Ibague, że mimo iż Agustina była niezadowolona z wyłączenia jej z podróży, zaproponowała jednak pomoc w pakowaniu. Spakowałeś się już? Już się spakowałem. Pozwól, niech zobaczę, i wbrew mojej woli musiałem otworzyć walizkę, do której włożyłem trochę rzeczy, które mo- głyby być potrzebne, kostium kąpielowy i książkę Jose Saramaga. Co, tylko to? – wykrzyknę- ła przeraźliwie i dołożyła mi jeszcze piżamę, cztery podkoszulki, szczoteczkę do zębów, pa- stę, oczywiście butelkę wody kolońskiej Roger & Gallet, którą dostaję od niej na każde uro- dziny i która była, jak twierdzi, ulubioną wodą jej ojca, i pager na wypadek, gdyby chciała mi przekazać jakąś pilną wiadomość. Nie, pagera nie, Agustino, nie ma zasięgu poza miastem. Zgoda, przyznała, pagera nie, ale w zamian wcisnęła mi jeszcze ukradkiem czapkę i kilka par kalesonów, zaznaczając przy tym każdą część garderoby dużymi literami AGUILAR, bo jed- na z jej manii przejawia się tak, że mimo iż jest tak ostentacyjnie bałaganiarska, a być może, żeby właśnie wyjść z bałaganiarstwa, oznakowuje każdą rzecz, która należy do nas, książki, ołówki, radia, rakiety tenisowe, walizki i wszystko inne, tak, jakby wypisanie naszego nazwi- ska na przedmiotach, tłumaczy Aguilar, pozwalało na ich kontrolowanie czy też uświadamia- nie im, że mają być zawsze nasze i nie wolno im oddalać się od przypisanego miejsca, bo, jak ludzie mówią, przedmioty potrafią mieć nogi i uciekać. Ależ Agustino, zaprotestowałem, przecież nie jestem dzieckiem, które idzie do szkoły, a w dodatku kto niby ma zrabować te cztery szmaty które zabieram. Jak to kto, zawołała szyderczo, wciągając stary kostium kąpie- lowy męża na swoje dopasowane majteczki, przecież ten modelik w kratkę może się bardzo komuś spodobać, z potrójną gumką w pasie, podwójną kieszonką z tyłu, wypuczony jak piłka dla większej wygody, z obszernymi nogawkami, tak, żeby jajka mogły spokojnie wyglądać sobie na wierzch dla złapania powietrza. I chyba to prawda, że rzeczy dostają nóg, bo moje gumowe pantofle jakoś nie chciały się znaleźć, wspomina Aguilar i mówi, że nalegał, by je zabrać, skoro Agustina zmusiła go już do zabrania piżamy, której on nigdy nie nosi, ale pan- tofle się nie znalazły i musiał zrezygnować. Tym lepiej, stwierdziła ona. Lepiej, że ci zginęły te okropne pantofliska w stylu panna Flora Samotnica opala się na balkonie. W czym wobec tego będę tam chodził? Ależ boso, Aguilar, niech ci nie przychodzi do głowy popisywanie się tam przed turystami spodenkami w kratkę, podkolanówkami sznurowanymi espadrylami, chociaż tam wszyscy chyba tak chodzą, według mody Gajów Palmowych. I tu Agustina, przebrana za letniczkę w moje majtki kąpielowe, zaczęła wykrzykiwać jak czirliderka, skakać po pokoju jak małpka i przedrzeźniać mnie, jak chodzę, w ma–ma–maj, w te–te–teczkach, w ma maj, w te teczkach, w maj–tecz–kach, wszyscy wkładamy nasze gumowe pantofle i do basenu, wiooo! Odpoczynek w Gajach Palmowych pod opieką wyspecjalizowanego persone- lu, w grupach podzielonych według wieku, namawiam też wszystkich siwiutkich, przecież nikt nie twierdzi, że oni już nie mogą, niech wezmą udział w loterii, wygrana walkman! Pa- miętasz, Aguilar, taki był właśnie napis na tym bilecie, który nam kiedyś wcisnęli w Unicentro? „Walkman”?, myślmy pozytywnie, przyjaciele, nie zapomnijcie zareklamować koszulki z naszym logo „I love Gaje Palmowe”. Tak, proszę pana, oczywiście. Gaje Palmowe są najlepsze!. I skakałaby tak, i wykrzykiwała, gdyby Aguilar nie powstrzymał jej w końcu, już dobrze, Agustino, przestań pajacować, być może mój ośrodek wypoczynkowy jest bardzo śmieszny, ale Purina nie płaci mi tyle, żebym mógł wynajmować apartament w Waldorf – Astoria. No więc choćby i był śmieszny, ja też chciałabym tam pojechać, odparła Agustina przechodząc na poważny ton, a mnie już w głowie zapaliło się czerwone światełko, stop, nie ciągnijmy tego tematu, bo wrócimy do dawnych dramatów, tak, że zostawiłem ją na chwilę samą i poszedłem piechotą do fryzjera Oktawia. Pod wieczór zaprosiłem ją do kina i potem na fondue do jednej z tych niby szwajcarskich restauracyjek w centrum, postanowiła, że obej- rzymy znowu Dekamerona Pasoliniego i mimo, że już widzieliśmy ten film tyle razy, byliśmy w rezultacie zadowoleni, co Aguilar stwierdza z całą pewnością. Noc minęła spokojnie i byli zadowoleni, bo Agustina, już przyzwyczajona do myśli, że zostanie sama, zabrała się znowu do swojej ulubionej rozrywki, jaką była zabawa kosztem Aguilara, tym razem czepiła się jego włosów, nie w przenośni, lecz naprawdę, jego fryzury zrobionej przez Oktawia, że go ostrzygł prawie na łyso, jak biedaka, który teraz przynajmniej przez trzy miesiące nie musi się strzyc ponownie. Wyglądasz jak oskubany kurczak, powiedziała Agustina do Aguilara, co za kur- czak, spytał. Jeżeli chcesz go zobaczyć, popatrz w lustro, ajajaj, Aguilar, co za rozkoszna fry- zurka. Ponieważ Agustina zna już Dekamerona na pamięć, ni cholery nie uważała na film i cały czas dokuczała mi tą fryzurą, a, że jeszcze nie miała dosyć, kiedy wychodziliśmy z kina na zimną ulicę, zaczęła wygłupiać się i otulać mi gołą głowę chustą niby, żebym się nie prze- ziębił. Pozwól mi się tobą opiekować, Aguilar, wiesz, że łysina to pięta achillesowa dla trze- ciego wieku. Z powodu łysiny umiera ryba. I kiedy szliśmy z centrum Piątą Aleją już o północy, prawdziwej happy hour dla rabusiów i awanturników, zrobiła mi na głowie coś w rodzaju turbanu a la Greta Garbo, z uszami królika z dwóch końców chustki, palestyńskiej arafatki, podczas gdy ja, napięty i czujny, szedłem i nasłuchiwałem każdego dźwięku na pu- stej ulicy, dostrzegłem kilka postaci pochylonych nad ogniskiem na rogu ulicy Jimenez de Quesada, kilka innych owiniętych w płachty tektury, pogrążonych we śnie na placyku Świę- tego Franciszka, chłopaka, naćpanego do ostateczności, który jakiś czas szedł za nami i na szczęście został w tyle, już chciałem powiedzieć mojej żonie, która nie przestawała wymyślać mi coraz to nowych czapeczek, peruczek i toczków. Nie tutaj, moja Tino, poczekaj, aż wró- cimy do domu, ale powstrzymałem się, bo wiem, że dla Agustiny przejście od egzaltacji do melancholii to kwestia sekundy, a potem szli aż do Torres de Salmona przechodząc przez ciemny, ledwie ledwie rozjaśniony latarniami Park Niepodległości, przed sobą mieli wzgórze Monserrate i ponieważ samo wzgórze tonęło w ciemnościach, oświetlony kościół na jego szczycie pływał po nocnym niebie jak UFO, ten kościół, w którym jest przechowywana baro- kowa figura Chrystusa, który całym swoim ciężarem wychyla się z krzyża, ten najbardziej udręczony, wycieńczony i cierpiący z bogów, z ciałem pokrytym krwawymi plamami i strumieniami krwi, nieszczęsny Chrystusie udręczony aż do łez, pomyślał Aguilar, jak to widać, że wszystko cię boli i jak bardzo podobne jest do ciebie to miasto które tam na dole wielbi cię, a od czasu do czasu rzuca ci w twarz, że naznaczyłeś je swoim losem, Panie tysią- ca upadków, i, że twój krzyż przydusił je tak, że nie ma już dla niego ratunku. Na szczycie Guadalupe, wzgórza obok Monserrate, wznosi się posąg Matki Bożej o rozmiarach King Konga, która usiłuje ogarnąć nas swymi ramionami, i Agustina mówi, przyglądając się, jak ta olbrzymia statua wydaje się unosić w powietrzu z rozpostartymi ramionami i jak promieniuje zielonym światłem. Zobacz, Aguilar, dzisiaj Matka Boska z Guadalupe wygląda jak awionet- ka. Kiedy szliśmy parkiem, ja w dalszym ciągu uważałem na to, co się dzieje, a ona rozdep- tywała białe kapturki spadające z eukaliptusów i wydzielające mocny aromat, aż w końcu opanowała ją senność, jej twarz była teraz twarzą dziecka, rysy uspokoiły się, oparła się o moje ramię i złożyła mi głowę na piersi. Monserrate zbliżało się i Aguilar myślał, kim ty się opiekujesz, stare wzgórze, strażniku, kiedy tutaj w dole, jak wiadomo, każdy żyje zgodnie ze swoim losem i dba o własną skórę. Nawet Pająk Salazar, który jest tak przeczulony, że natychmiast każe wycofywać każdą linijkę informacji na swój temat, jeśli którakolwiek gazeta odważy się o nim wspomnieć, na- wet Pająk tolerował żarty na swój, nawet najbardziej drażliwy dla niego temat męskości w czasie naszych czwartkowych kolacji w Esplanadzie, opowiada Agustinie Midas McAli- ster. Tej nocy byliśmy już po obaleniu niemałej ilości butelek Brunello di Montalcino, już przy drugim daniu, kiedy zaczęły się plotki na temat seksu, wiesz, cały ten repertuar męskich dowcipów, o tym, że Iksiński okazał się pedałem albo, że Igrek posuwa żonę Zeta, albo, że prezydent Republiki zrobił swoją kochankę dyrektorem takiego to, a takiego instytutu, wiesz, taka sobie zabawa, nie ma takiego, który, by nie zapewniał, że przeleciał wszystkie włącznie z własną mamusią, a wtedy Pająk powiedział nie bądźcie chamami, nie mówi się o stryczku w domu powieszonego. Człowieku, Pajączku! A to ci heca, nie powiesz chyba, że dalej masz ten problemik, nie powiesz, że ciągle jeszcze ci nie staje, mówił Midas klepiąc go po plecach, i jeżeli Pająk tolerował te nasze gierki, to dlatego, że w głębi duszy dzięki nim czuł się lepiej, rozumiesz, o czym mówię, mała? W głębi duszy te żarty pocieszały go, oszukiwał sam siebie, że jego dramat jest czymś przejściowym i dlatego Midas wraz z innymi umyślnie kpił przy nim i żartował, bo dzięki temu Pająk wierzył, że nie wiedzą, iż jego impotencja jest nieule- czalna. Człowieku, słuchaj, Pająk, w moim centrum aerobiku mam kilka świętych dziewic gotowych uczynić z tobą cud, rzucił Midas z brawurą, niby nie dowierzając mu, a Pająk na to krótko. Nie sądź, stary, nie sądź, że nie próbowałem wszystkiego, koki, kremów z feromonami, kazałem sobie nawet przyprowadzić króliczka z „Playboya” i jedyne, co mi się udało, to zrobić z siebie głupka. Ale ja nalegałem, moja piękna Agustino, nalegałem, żeby Pająk zaufał mojemu żeńskiemu personelowi, którym naprawdę mogę się poszczycić. Zakła- dam się o co chcesz, Pająk, że dziewuszki z centrum aerobiku ożywią ci ten twój wisiorek, i po co ja w ogóle otwierałem dziób, kiedy moja klęska, i twoja przy okazji, moja ty królowo bez korony, zaczęła się od tego, że Silverstein, Joaco i Ayerbe poparli mnie. Świetnie, świet- nie, wykrzykiwali wszyscy trzej, zakładamy się, wszyscy przeciw Midasowi, jeżeli te szczu- plaski zadowolą Pająka, to wszyscy płacimy Midasowi, jeżeli nie, Płacalskim będzie on. A Pająk? Tym razem Pająk się nie zakłada, nie traci ani nie zyskuje, Pająk tylko daje siusiaka i swoją dobrą wolę. Silver, Joaco i Jorge Luis postawili każdy po dziesięć milionów na łba, wszyscy przeciw Midasowi i Midas przeciw wszystkim, że jeżeli Pająkowi stanie, mnie wpa- da do kieszeni trzydzieści paczek, ale jeżeli nie... a ja wiedziałem, że mu się nie uda. Ależ nie, co wy, gram do końca, odpowiadał Midas udając chytrego, chociaż już postanowił, że tak, że się założy, rozumiesz dlaczego, moja dzielna laleczko? No, dlatego, że chociaż przegram, to wygram. Nalali mi pełny kieliszek, przekonani, że jeśli wino uderzy mi do głowy, będę bar- dziej skłonny do zgody, a wtedy ja, udając tchórza, zwróciłem się do Pająka, powiedz mi prawdę, Salazar, przysięgnij na pamięć swojej świętej matki, ten twój jest już zupełnie zde- chły, czy tylko tak trochę? A Pająk przysiągł na swoją matkę, że tak zupełnie zdechły to nie, że czasami czuje w nim jakieś mrowienie, coś w rodzaju pożądania, a nawet przy paru oka- zjach jakby chęć erekcji. No, to zrobione, stwierdził Midas, wchodzę w to, ale musicie mi dać trzy szansę, to znaczy, jeżeli pierwszy raz się nie uda, próbujemy drugi raz, a jeśli i ten drugi zawiedzie, zostaje jeszcze trzecia możliwość, w ten sposób będziemy celować dokładniej, mój stary Pająku, a ty tylko musisz mi powiedzieć, jaki rytm ci pasuje, a jaki zakłóca pożąda- nie, i w ten sposób dojdziemy wprost do triumfalnego zakończenia. Wtedy Pająk przedstawił swoje warunki, co powinienem o nim wiedzieć, że przede wszystkim kurwy są wykluczone, a także czarne i protestantki, no i nie ma mowy o kobietach powyżej dwudziestu dwóch lat. Chcę, żeby były białe i katoliczki, zgrabniutkie laleczki, studentki uniwersytetu z tych, co to się ubierają w obcisłe kostiumy i pocą się na tych twoich aerobikach, jedzą sushi i piją gato- rade, porządne dziewczyny, które mówią bez akcentu co najmniej po angielsku. I, żeby nie była jedna, ale minimum pareczka, ale nie, nie, obie dziewczyny, i niech się najpierw czulą do siebie rozmaicie, ale koniecznie przy mnie. Dobra. Ale i trzej inni koledzy chcieli, wyobra- żasz sobie, moja śliczna?, chcieli widzieć, uwierzyć, na własne oczy zobaczyć, czy się wznosi czy nie ten posąg Pająka Salazara. Bez problemu, zapewnił Midas, to wielkie okno w moim biurze to z drugiej strony lustro i zobaczycie jak na panoramicznym ekranie całą salę ćwiczeń, my możemy patrzeć, a one nas nie zobaczą. To było niesamowite, jak Pająk, ta gruba ryba, prawie płakał z przejęcia i wdzięczności, że rzeczywiście ułatwiamy mu drogę do zmar- twychwstania. Nie przejmuj się, Midasku, synku, nie zawiodę cię, a ja „Licz na mnie, Pającz- ku, będziesz miał pełen komfort już przy dwóch pięknościach pierwsza klasa, zobaczysz, że odlecisz”, a Pająk, przejęty, obejmując go „Będę ci wdzięczny całe życie, Midas, chłopie, je- steś cudowny”. Czasami zdarza mi się, że to wewnętrzne drżenie, czy przeczucie, przychodzi nagle, cho- ciaż nie jesteśmy w czasie ceremonii, mówi Agustina, na przykład na lekcji matematyki albo jakiejś innej, albo podczas piątkowej mszy szkolnej, kiedy Ana Carola Cano, najlepszy sopran w całym chórze, koleżanka z klasy, śpiewa solo Panis Angelicus tak wysokim głosem, że wszystkie dostają gęsiej skórki i mają łzy w oczach, zwłaszcza gdy kaplica jest pełna, a zakonnice i dziewczynki otula chmura kadzideł i aż ciężko oddychać w tym przesyconym zapachami powietrzu, bo w tej kaplicy ledwo się mieści tylu ludzi, tyle świec i lilii, wtedy najczęściej nachodzi mnie to ostrzegawcze drżenie, mówi Agustina, i, żeby nikt go nie do- strzegł, pochylam głowę i chowam twarz w dłoniach, niby pogrążona w żarliwej modlitwie, ale w rzeczywistości to Moc, która w nią wstąpiła, przesyła Pierwsze Wezwanie i głośno ostrzega, że tego wieczoru ojciec będzie bił Robaczka. Przez resztę dnia dręczy mnie okropna migrena i nie mogę uważać na lekcjach, bo ciągle słyszę echo Mocy, która mnie zmusza do działania i nie słyszę godziny, kiedy bije czwarta i trzeba wyjść ze szkoły, biec do domu i ostrzec Robaczka, który jest przecież moim młodszym bratem, a ja dzięki swojej Mocy mam za zadanie opiekować się nim. Czasami ten głos jest tak natarczywy, tak ostry, że Agustina ucieka już w pierwszej połowie dnia ze szkoły na rogu ulicy Siedemdziesiątej Pierwszej i Czwartej Alei i bez tchu pędzi do szkoły braciszka na róg Osiemdziesiątej Drugiej i Trzynastej. Tylko po to, żeby mu powiedzieć, że dzisiaj ojciec będzie go bił, a ponieważ woźny w Liceum Męskim nie pozwala mi wejść, bo jest pora lekcji, wymyślam kłamstwo, żeby z łaski swojej pozwolił wyjść chłopcu, Carlosowi Vicente Londono z piątej klasy pod- stawowej, bo jego siostra przyszła mu powiedzieć, że jego dziadziuś umiera, a po chwili Ro- baczek wpada do portierni jak nieprzytomny, bo wyrwali go z klasówki z geografii na okres. Co się dzieje, Tino, jaki dziadziuś, a ona, która w tym momencie zdaje sobie sprawę, że to, co robi jest absurdalne i, że lepiej było poczekać, aż oboje wyjdą wieczorem ze szkoły, mimo wszystko mówi „No przecież nasz dziadziuś Portulinus, Niemiec, którego nigdy nie poznali- śmy, bo wrócił do Europy”. A co to ma do rzeczy, Tino, czy może ktoś przywiózł wiadomość, że umiera tam, w Europie? Chyba tak, kłamie dziewczynka, ale zapomnij o tym i wracaj spo- kojnie dokończyć klasówkę, a kiedy Robaczek już odchodzi, zatrzymuje go wołaniem, to nie- prawda Robaczku, dziadek Portulinus nie ma nic do tego, przybiegłam ci powiedzieć, że tego wieczoru ojciec cię zbije. Po tych słowach pędziłam do domu, nie zważając na samochody przy przebieganiu przez jezdnię i nie zatrzymując się, chociaż się potykam, chociaż nogi wpadają mi w koleiny i potem już w domu, w jadalni, siadam do stołu wypić mleko z czekoladą i śmietankowymi herbatnikami posmarowanymi masłem i marmoladą, które zaw- sze dostaję o piątej i robię z nich małe torciki, które tak bardzo lubię, herbatnik, porcja masła, porcja marmolady, znowu herbatnik i tak od początku, aż robi się z tego wysoka wieżyczka, Agustina zjada swoją wieżyczkę z herbatników i kiedy wchodzi Aminta kucharka, pyta” Co się stało. Mała Agustina ma całe kolana pokiereszowane i kiedy patrzę na nie widzę, że krwa- wią i, że na obu mam rany pobrudzone piachem i zupełnie nie pamiętam, kiedy i, gdzie mi się to porobiło. A w dodatku Robaczek wcale nie zawsze jest mi wdzięczny, bo są w jego życiu obszary do których jak uważa nie mam wstępu., żeby to był sam Ulisses, Robaczek puszy się jak kogucik kiedy mówi do siostry: Teraz nie, Tina, teraz nie. Dosyć już, Tina zawołał kiedyś już z daleka nie chcąc się zbliżać, teraz nie chcę o tym rozmawiać. Ależ Robaczku, dlaczego nie, to przecież dla twojego dobra i masz teraz przerwę. Tak, ale właśnie bawimy się bąkiem z Montesem i Mendezem. Ale bo właśnie miałam przeczucie, że ojciec gniewa się na ciebie i jeżeli nie będziesz uważał to może cię dziś wieczorem zbić. Może, Tina, ale to będzie wie- czorem, teraz bawimy się z Montesem i Mendezem i jest mi dobrze. Kilka razy znowu mówi- łam mu, Robaczuniu tego wieczoru nie jedzmy w jadalni z innymi bo Moce mnie ostrzegają, że dzisiaj na pewno dostaniesz lanie, a wtedy prosiliśmy mamę o pozwolenie zjedzenia kola- cji w moim pokoju pod pretekstem, że jest program w telewizji którego nie chcemy stracić za nic na świecie, i mama z reguły mówi, że dobrze i prosi, żeby Aminta podała nam jedzenie na górę na tacy. Nastawiają telewizor na jakąkolwiek bzdurę bo oczywiście to nieprawda, że ma- ją dawać jakiś ulubiony program, a kiedy Agustina widzi, że Robaczkowi oczy się kleją do snu mówi „Już po niebezpieczeństwie, możesz już iść do siebie, ale, żebyś po drodze nie zro- bił nic takiego, co, by mogło zdenerwować tatusia”. Ale przecież nie wiem, Tina, co mogłoby go zdenerwować. Wszystko go denerwuje, Robaczku, staraj się nie robić nic, bo wszystko go denerwuje. A wtedy mój braciszek dziękuje mi za wyratowanie go i następnego dnia przy śniadaniu szepcze mi do ucha „Gdyby nie ty, Agustino, tamtej nocy nieźle bym oberwał”. Ostatnią myślą Aguilara o żonie w dniu wyjazdu, kiedy widział ją zabierającą się do ma- lowania ścian swojego pokoju już po raz drugi w tym roku, było Jakaż ona jest do niczego, ale jak bardzo ją kocham. Często zdarza mi się myśleć o niej tak dwoiście, mówi Aguilar, może dlatego, że nie czuję z jej strony wsparcia w moich usiłowaniach zdobycia środków na utrzymanie w tych ciężkich czasach, a przy tym nie jest mu łatwo zrezygnować z ambicji i zająć się tylko rozprowadzaniem karmy dla psów będąc doktorem nauk literackich i zarzuca Agustinie jej ciągłą obojętność wobec jakiegokolwiek produktywnego działania, które po prostu jest dla niej czymś obcym. Jest bardzo aktywna albo, jak to się teraz modnie mówi, bardzo kreatywna: szyje, haftuje, piecze, układa cegły, chwyta za łopatę, młotek, zawsze jed- nak tylko wtedy, kiedy efekt jej pracy nie ma celu praktycznego czy zarobkowego, chcę po- wiedzieć, że w tę środę, jak codziennie, kiedy wychodzę z domu, Agustina zajmowała się przekonywaniem mnie, że nie jest w stanie podjąć się systematycznej pracy; z potarganymi włosami, związanymi byle jak na czubku głowy, ale byle jak w taki sposób, który zawsze jest dla mnie kuszący, chociaż oznacza, że dzisiaj znowu nie ubierze się ani nie pójdzie szukać pracy. Nie czesząc się, chce powiedzieć, że nie życzy sobie, by jej się naprzykrzano czym- kolwiek związanym z rzeczywistością, a mimo to jej potargane włosy sprawiają, że Aguilar jej pragnie i, jak wszystko, co jej dotyczy, powodują, że aż drży z radości, że ma przy swoim boku to niezwykłej piękności stworzenie które w tak uroczy sposób odmawia bycia dorosłą, tak, że przy niej każdego dnia pogłębia się różnica tych szesnastu lat, która czyni ją tak mło- dą, a jego już nie; w rajstopach z czerwonej wełny i bez pantofli i jak zwykle ciągle jeszcze w piżamie o jedenastej w południe, stoi u szczytu schodów z broszką w ręce, wołając za mną „Ciao”, kochanie na tle Rolling Stonesów na cały regulator, aby potem w ostatniej chwili po- biec za mną do windy i pytać po raz enty czy rzeczywiście uważam, że ten odcień zielonego koloru mchu, który wybrała na pomalowanie ścian w naszym saloniku jest wystarczająco cie- pły. Już z wnętrza windy Aguilar odpowiadał jej, że tak, że bardzo ciepły. Tak śliczna, bardzo piękny i taki przyjazny jest ten zielony kolor mchu, i w tym momencie podwójne metalowe drzwi zamykają się i rozdzielają brutalnie ich dwoje, z brutalnością przeznaczenia, bo gdy wróciłem po czterech dniach jakiś obcy mężczyzna w pokoju hotelowym zaprowadził mnie do Agustiny która nie była już Agustiną. Telefonowałem do niej w środę wieczorem z Ibague, żeby jej powiedzieć, że nie, że mimo jej lęków nie wydarzyło się nic złego, i, że tak, że tak, bardzo mi się podoba ten kolor mchu na ściany saloniku. Chwała Bogu, że ci się podoba, od- powiedziała, bo wyszedł chyba bardziej zielony niż kałuża pełna żab, i Aguilar odwiesił słu- chawkę z uczuciem ulgi, że wszystko jest w porządku. Rzeczywiście w następne dni nie dzwoniłem już do niej, nie bardzo wiem dlaczego; myślę, żeby nie okazywać lekceważenia synom, a może, żeby im udowodnić, że naprawdę przynajmniej ten czas chcę poświęcić im i tylko im bezwzględnie i bez reszty. W południe w niedzielę Aguilar wrócił do Bogoty, co prawda obiecał Agustinie, że będzie najpóźniej o dziesiątej rano, żeby mogli spędzić resztę dnia razem, jak zwykle to robili, ale wyciągnięcie chłopaków z łóżek wystarczająco wcześnie okazało się niemożliwe, tak, że wyjechali z Ibague przynajmniej dwie godziny później, niż przewidywał Aguilar, ale ważne jest, że już w południe byłem w mieście, pustym o tej porze, w dodatku padał deszcz, odwiozłem dzieci do domu ich matki. Wysiadajcie szybko, chłopaki, mówiłem wbrew własnej chęci, uważałem za zdradę wobec nich to, że tak niecierpliwie ocze- kiwałem chwili spotkania z Agustiną i wręczenia jej prezentów przywiezionych z letniska, siatki z pomarańczami, pęku specjalnej odmiany bananów i torby biszkoptów. Już był tam, już mówił sam do siebie, fajne były te dni z dzieciakami, ale już, już jestem znowu tutaj i jest niedziela; jasne, że kiedy myślał w tych dniach o tym, żeby jak najszybciej wrócić, to miały w tym swój udział pewne pytania, zasiane w jego umyśle przez Pamiętnik z Klasztoru, portu- galską powieść, którą właśnie skończył czytać, a w której była mowa o kobiecie wizjonerce, a były to pytania, jeżeli Blimunda jest wizjonerką, czemu nie ma nią być także Agustiną? Gdzie zatrzymało się serce Siedmiosłonecznego jeśli nie wierzył w zdolności Blimundy? Dla- czego, jeżeli Siedmiosłoneczny może wierzyć w swoją żonę, Aguilar ma nie wierzyć w swoją? Na razie chciał tylko doczekać spokojnego popołudnia w domu z Agustiną, naszymi najlepszymi chwilami zawsze były niedziele, kiedy byliśmy wolni od napięć, we dwoje, od- dzieleni od reszty świata i zajęci tym cudownym połączeniem seksu, sjesty, lektury, rumu kubańskiego, zimnego piwa i od czasu do czasu starego rumu z Caldas; nie wiem, czemu to zawdzięczać, ale w niedziele zawsze było nam ze sobą bardzo dobrze, nawet w okresach naj- większych burz niedziele były między nami dwojgiem czasem spokojnych spotkań i zawieszenia broni, kiedy to Agustina zachowuje się zwyczajnie, jest taka, jaka jest, jest dziewczyną, zgrabną, piękną, nagą, namiętną, radosną, inaczej mówiąc dziewczyną, a nie jakimś dziwacznym stworem, a dlaczego właśnie w niedziele? Oto wedle wyjaśnień jej samej dlatego, że jest to jedyny dzień w którym zamykam drzwi i okna i wyłączam telefon, zosta- wiając na zewnątrz całą resztę świata; rozśmiesza mnie, bo twierdzi, że gdyby wszechświat był wielkości naszej sypialni, a jego jedynymi mieszkańcami my dwoje, to jej głowa funkcjo- nowałaby z dokładnością szwajcarskiego zegareczka. Zatem po przeczytaniu Pamiętnika z Klasztoru nie myślałem o tym, że po powrocie do domu spotkam tam moją własną Blimun- dę, osobę otwartymi szeroko oczami patrzącą w przyszłość, ciągle jeszcze w piżamie, stojącą u szczytu schodów z broszką w ręku i wyśpiewującą na całe gardło piosenki Stonesów, jak zwykle fałszywie, bo nie daj Boże jak bardzo Agustina jest niemuzykalna, a co najśmieszniej- sze, nie ma o tym pojęcia, biedny Mick Jagger śpiewa jedno, a ona nawet nie zbliża się do tego, co on śpiewa, być może w jej rodzinie nigdy jej na to nie zwrócono uwagi, a, co jeszcze bardziej prawdopodobne, to, że ten problem jest dziedziczny i wszyscy tam mają drewniane ucho, kto tam wie, jak z nimi jest. Aguilar mówi, że wracał do domu radosny i z lekkim ser- cem, wiedząc, że już niedługo na całe miasto spadnie ulewa, której pierwsze oznaki już zaob- serwował, i, że kiedy wróci do domu, będzie patrzył przez okno na deszcz leżąc w łóżku w objęciach swojej dziewczyny, a trochę później, już w swoim wiklinowym fotelu na biegu- nach blisko piecyka i z nogami ułożonymi wysoko na skórzanym pufie, uratowany przed po- topem, będzie czytał gazetę popatrując od czasu do czasu kątem oka na dziewczęcą Agustinę, która będzie robić dokładnie to co przed czterema dniami, malować ściany na zielony kolor mchu zgodnie ze wskazówkami feng shui dla takich par jak nasza. Dzisiaj zaskakuje mnie wspomnienie, że kiedy tego dnia otwierałem drzwi do mieszkania byłem całkowicie pewien, że chwila mojego przyjścia jest taka sama jak chwila odejścia bez żadnej rysy, w miłej atmos- ferze ciągłości. Może dlatego, chociaż w pierwszym odruchu podniósł rękę, by nacisnąć dzwo- nek, rozmyślił się i zdecydował otworzyć drzwi kluczem, by nie przeszkadzać tej, która tam wewnątrz trwała bez zmiany od chwili pożegnania. Dlatego kiedy nie znalazłem w środku Agustiny byłem tak zaskoczony i niemile zdziwiony, a ponadto tak przejęty strachem, ale nie strachem przed jakimś nieszczęśliwym wypadkiem ani niczym w tym rodzaju, lecz strachem, że szczęście nagle nie wydaje się już tak pewne. Minęły zaledwie cztery dni. Cztery dni nieobecności podczas których nie mam najmniejszego pojęcia co mogło się zdarzyć; cztery dni ciemne i groźne które w moim życiu stały się czarnymi dziurami. Kiedy wyjechał do Ibague, pokój był zaledwie do połowy pomalowany na zielono, a kiedy wrócił już cały salonik był zielony, z czego Aguilar wywnioskował, że nie tylko po południu w środę, ale także przez cały czwartek jego żona musiała siedzieć w domu, malując ściany. Jej umysł był już zmęczony kiedy rozmawiałem z nią w niedzielę w hotelu Wellington, tak, że to, co powi- nienem zbadać, musiało się wydarzyć w piątek i sobotę. To nie są cztery dni, tylko dwa, czterdzieści osiem godzin z życia, które zniknęły z tarcz wszystkich zegarów. Kto wie co powiedzą ludzie z Sasaimy kiedy zobaczą Nicolasa Portulinusa siedzącego w kącie kawiarni, z wełnianym szalikiem okręconym wokół szyi mimo gorąca na dworze i ze wzrokiem utkwionym w przestrzeń. Ale czy w ogóle w zalanej deszczem wiosce gdzieś na końcu świata, jaką jest Sasaima, jest jakaś kawiarnia? Oczywiście, że nie, ta kawiarnia to tyl- ko odzwierciedlenie wspomnień cudzoziemca, przywiezionych z innego kontynentu; to raczej magazyn zboża albo kantyna, no, w najlepszym wypadku lodziarnia, a ci, którzy tam wchodzą powinni mówić widząc go „Ten pan to Niemiec” albo „Ten pan to profesor”, po czym zosta- wiać go w spokoju z jego butelką piwa w ręku, uznając za pewnik, że tacy dziwni i nietowarzyscy są wszyscy Niemcy, a przynajmniej wszyscy muzycy urodzeni w tym kraju. Bo on popija małymi łykami piwo, opuchnięty pod swoim wełnianym szalikiem, aż dopiero Blanca przychodzi po niego i zabiera go, obrażona na tych, którzy wątpią w jego rozum, i z uporem negująca wszelkie dowody jego upadku. Ale pomimo jej uporu, z każdym dniem jego zachowanie jest coraz bardziej dziwaczne, bo kiedy Portulinus milknie, w jego oku widać dwuznaczny błysk, a przy tym ten zły stan jego spuchniętych rąk, które zostawiają wilgotne siady na blacie stołu, to wrażenie, jakby przebywał w swoim własnym świecie, którego z nikim nie dzieli, to jego niezwykłe uczesanie osoby, która wstawszy z łóżka, zapomniała przejechać grzebieniem po włosach, wreszcie nerwowe ruchy, podobne do trzepotu ptaka... I jakieś przerażenie, wypływające z wewnątrz, a objawiające się na zewnątrz jak zaraźliwa choroba. Ale bardziej niż to wszystko, chorobą psychiczną Portulinusa jest ból. Ten niezmier- ny ból, który w nim zamieszkał. Teraz, w tyle lat później, na kominku eleganckiego domu Eugenii, najmłodszej z jego córek, stoją oprawne w ramki dwie fotografie dziadka Portulinu- sa, jedna przedstawia go w wieku dwudziestu dziewięciu lat, a druga trzydziestu dziewięciu, co pozwala ocenić wygląd przedtem i potem jak na reklamach chirurgii plastycznej albo środ- ka odchudzającego, ale w tym wypadku zmiana nie jest na lepsze, ale na o wiele gorsze, zdję- cia pokazują wyraźnie, jak w ciągu dziesięciu lat muzykiem owładnął ohydny rytm biologicz- ny, który musiał się połączyć z coraz większymi zaburzeniami psychicznymi. Przedtem: wy- gląd miły i pociągający, falujące włosy układające się miękko wokół twarzy, spojrzenie wni- kliwe, a równocześnie marzycielskie, wskazujące na bogate, ale zrównoważone życie we- wnętrzne. Potem: twarz gąbczasta i obolała jak obolała i gąbczasta może być twarz pięćdzie- sięcioletniej kobiety, rysy zupełnie zmienione, spojrzenie ponure i mętne, powieki spuchnięte jak u paskudnej baby po długim płaczu, włosy bez połysku i brzydko przyklejone za lewym uchem. Przedtem wszystko jest do zdobycia, a potem wszystko zmarnowane; w jego duszy nastąpiły nieodwracalne złe zmiany, jakby na skutek wydzielania się jakichś wewnętrznych trucizn. Dzień po dniu od tego ponurego wydarzenia Aguilar parkuje przez chwilę naprzeciw ho- telu Wellington, w dostatecznie dużej odległości od głównego wejścia, żeby jego rozklekota- na furgonetka nie zwróciła uwagi portierów hotelowych i obserwuje przez tylne lusterko ludzi wchodzących i wychodzących, z walizkami i bez, widzi zamieszanie wśród ochroniarzy wy- wołane pojawieniem się jakiejś osobistości wysiadającej z czarnego mercedesa z pancernymi szybami, powściągane niezadowolenie cudzoziemców wychodzących na ulice Bogoty, ukło- ny oddawane na prawo i lewo przez boya w marszałkowskim mundurze, patrzy na wędrow- nego handlarza sprzedającego cukierki i targującego się zawzięcie, na idącą przez ulicę szyb- kim krokiem kobietę, wreszcie widzi gesty naturalne, do przewidzenia, wszystkich, których uważa się za mieszkańców świata ludzi normalnych, Ależ mają szczęście, szlag, by trafił, klnie w myśli Aguilar, i pyta sam siebie, czy zdają sobie sprawę z tego ogromnego przywile- ju, jaki ich spotkał. Wyznaje, że nie wie dobrze czego oczekuje parkując naprzeciw wejścia do hotelu. Czy tego, żeby wrócił tam kochanek Agustiny, żebym go rozpoznał, rzucił się na niego i rozwalił mu pysk? Chyba nie. Czy, żebym rzucił się na niego i zażądał wyjaśnień, co się stało mojej żonie, wyjaśnień, jaką krzywdę zrobił mojej żonie? Być może. Ale w gruncie rzeczy nie wierzę, żeby ten człowiek miał się tu pokazać, w dodatku w głębi duszy nie wierzę też, by był jej kochankiem, w końcu jedyne co zrobił, o ile wiem, to otworzył mi drzwi, a kto mnie zapewni, że to nie był portier? Tak więc szpieguję kogoś nieuchwytnego, stróżuję tu z jakąś dziecinną i niejasną nadzieją, tak, jakby czas mógł się cofnąć, mówi, i jakbym ja zdo- łał uniknąć przeżycia tego przykrego wydarzenia, bo roztrząsanie raz po raz tego, co się prze- żyło stało się moim największym cierpieniem, tak jak rozpatrywanie coraz to innych okolicz- ności, wyobrażanie sobie rozmaitych sposobów, jakimi doszło do tego, co się zdarzyło, by zaraz potem zmienić kierunek myśli i uniemożliwić w ten sposób dotarcie do najboleśniejsze- go punktu, do jakiego doszliśmy razem z Agustiną. Czasami Aguilar przekracza drzwi hotelu, sprawdza, czy akurat nie ma zmiany ten starszy facet w okularach, który obsługiwał go wtedy w niedzielę, kiedy przyszedł ją zabrać, siada przy jednym ze stolików w holu i prosi o herbatę z mlekiem, którą kelner podaje w srebrnych naczyniach i która kosztuje majątek. Siedzę tutaj na czatach, mówi Aguilar, wśród tych zabieganych ludzi, czekając na odpowiedni moment, by podejść do kogoś w recepcji i poprosić o listę gości z ostatniego weekendu; jeśli pozwolą mi ją obejrzeć, zastanawia się, będę miał przynajmniej jakąś listę nazwisk i może któreś z tych nazwisk będzie należało do osoby, która mogłaby mi powiedzieć to, czego chcę się dowiedzieć, ale oczywiście nie odważa się poprosić o listę bo oczywiście mu jej nie dadzą, odeślą go do wszystkich diabłów i powiedzą, żeby nie szukał tego czego nie zgubił. Ależ tak, zgubiłem, krzyczałby wtedy, zgubiłem to, co najważniejsze w moim życiu, ale wtedy naj- prawdopodobniej zadzwoniliby po ochroniarzy, traktując go jak potencjalnego porywacza. Chociaż może nie tak od razu. Spośród recepcjonistów dyżurujących w nocy wypatrzył jedną dziewczynę, bardzo bystrą. Aguilar obserwuje jej zachowanie kobiety zarabiającej na życie za wszelką cenę, jej sposób patrzenia ludziom prosto w oczy, jej spódniczkę o dziesięć centyme- trów krótszą niż spódniczki koleżanek, jej energiczny gest dłoni o polakierowanych paznok- ciach, odgarniającej do tyłu kręcone włosy. Doskonale widać po niej, że gotowa jest ominąć wszystkie przepisy pracownicze hotelu i zaryzykować swoje stanowisko w zamian za nic, w zamian za pomoc komuś potrzebującemu, faktycznie jej administrator musi być niezado- wolony z tej dyskotekowej minispódniczki i nieprzepisowego uczesania, a to wszystko tylko dlatego, że wygląda właśnie na taką, silną, solidarną i przywykłą do robienia tego, na co ma ochotę. Ten kraj pełen jest takich właśnie osób, mówi Aguilar, a ja nauczyłem się natychmiast je rozpoznawać. Ale cóż stąd, kiedy nie jestem pewien; boję się popełnić omyłkę co do niej i w rezultacie nie jestem w stanie spytać o niejasne, że główną trudnością nie jest właśnie to, ale przede wszystkim przeświadczenie, że z chwilą, gdy wróci na miejsce wydarzeń, wszyst- ko się powtórzy jak replay nie do zniesienia, chcę powiedzieć, że to co mnie najsilniej po- wstrzymuje to podejrzenie, że te wydarzenia nadal pulsują w tym miejscu, w którym się dzia- ły i obawiam się, żeby ich nie wypuścić na zewnątrz przy spotkaniu z nimi. Jutro tak, mówię sobie odchodząc od hotelu Wellington, jutro tu wrócę, poczekam aż Bystra skończy zmianę, zaproszę ją na kawę gdzieś z dala od hotelu, tak, żeby szef nie mógł jej zobaczyć i wypytam o wszystko. Jasne, że Midas McAlister ni cholery nie wierzył kiedy Pająk mu powiedział, żeby zakła- dał się z ufnością bo jego ptaszek nie jest tak zupełnie zdechły; jeśli Midas zdecydował się mimo wszystko na ten zakład to dlatego, że w głębi duszy nie przejmował się przegraną, przy- najmniej tak mówi Agustinie, całą sumę pieniędzy na którą mnie skasują ściągnie się z kwoty którą za moim pośrednictwem wysłał im Pablo Escobar, a oni nawet się nie zorientują, jak mogliby się zorientować, skoro jak szaleni aż strzygli uszami z radości, że się tak łatwo wzbogacają, w najbardziej higieniczny sposób, bez brudzenia sobie rąk niepewnymi intere- sami, bez popadania w grzech nie poruszając nawet jednym paluszkiem, bo wystarczało, żeby sobie siedli i poczekali, a brudne pieniądze same spadały im z nieba, już elegancko wyprane, wybielone i zdezynfekowane. A może sądziłaś, moja królewno, że sprawy miały się inaczej? Może nie wiedziałaś skąd brali swoje dolary twój brat Joaco i twój tatuś i wszyscy jego przy- jaciele, i tylu jeszcze innych z terenów do gry w polo „Na Wzgórzach” i ludzie z wyższego to- warzystwa w Bogocie i w Medellin, by otwierać sobie tłuste konta bankowe na Bahamach, w Panamie, Szwajcarii i różnych innych rajach podatkowych, jakby byli międzynarodowymi liniami lotniczymi? Jak myślisz, dlaczego twoja rodzina przyjmowała mnie u siebie w domu jak sułtana, pyta Midas Agustinę, dlaczego specjalnie dla mnie polerowali kryształowe kie- liszki Baccarat i nakrycia Christofle, częstowali francuskimi pasztetami i rosyjskimi blinami przygotowanymi osobiście rączkami twojej szanownej mamusi, chociaż zostawiłem cię w ciąży, nawet wtedy nie zmuszali mnie do ożenienia się z tobą, jak tego chciał twój tatuś. Jak myślisz, dlaczego mimo wszystko przyjmowali mnie jak sułtana, mimo twojej wściekło- ści i poniżenia? Oto dlatego, że za tę langustę, którą mi podawali na talerzu, zapłacili dzięki mnie; nie rób takiej zdziwionej miny, śliczna laleczko, nie rozśmieszaj mnie, nie mścij się, mówiąc, że nie rozszyfrowałaś dotychczas tej małej tajemnicy, bo wobec tego twoje moce przewidywania są diabła warte. Interesy prowadzone przez Midasa były bezkrwawe i korzystne i nie miały nic wspólnego z klubem aerobiku, który był zaledwie przykrywką. Zrzuć nareszcie raz a dobrze tę opaskę z oczu, Agustino, a w dwóch słowach wyjaśnię ci cały ten łańcuszek, tak, żebyś go zobaczyła w technikolorze i trójwymiarze. Pająk, Silver, Joaco i wielu innych dawało Midasowi czeki w nędznych peso kolumbijskich, każdy na sumę równą temu, co on zawoził Escobarowi, a kiedy Escobar dostarczył już swój ładunek koki do USA, zwracał im ich wkład ponownie poprzez Midasa. Ale czary, czary! Tym razem już w dolarach i to z dużym zarobkiem, trzy do jednego, cztery do jednego, a nawet pięć do jednego, zależnie od humoru szanownego Escobara. W ten sposób wszyscy oni, nie wchodząc w konflikt z prawem i nie psując sobie opinii w towarzystwie, stali się szczęśliwymi, a niewidzialnymi inwestorami w handel narkotykami i bogacili się wkładając te pieniądze w inne interesy. Escobar był zadowolony, bo w ten sposób mógł wyprać fortunę forsy, a Midas też się nie uskarżał, jako, że i dla niego zostawała niezła sumka. Jasne, cała ta kombinacja stwarzała ry- zyko i wymagała zimnej krwi, bo gdyby ładunek nie dotarł, Pablo nawet nie myślałby o zwrocie inwestycji. System płacenia pięć do jednego sprawiał, że tym oldboyom od forsy aż ciekła ślinka, ale jak wszystko na tym świecie miał i drugi aspekt, mianowicie nie dawał pra- wa do jakichkolwiek pretensji, to znaczy, że ci olimpijscy inwestorzy nie mogli protestować ani nawet powiedzieć słowa w przypadku kiedy pieniądze się spóźniały albo w ogóle nie przychodziły. Nie mówiąc już o tym, że w każdej chwili każdy z nich mógł umrzeć, według prawa, jakie Pan Escobar rościł sobie do życia tych, którzy się bogacą na jego koszt, nie wiem, czy mnie dobrze zrozumiałaś, dzielna laleczko, wiem, że finanse nie są twoją mocną stroną; chcę po prostu powiedzieć, że z chwilą gdy wkładasz do kieszeni dolara pochodzące- go od Pabla, automatycznie stajesz się jego żetonem do gry, zmieniasz się w jego pachołka. Kiedy już to wszystko wiesz, możesz sobie wyobrazić kim był ten, kto ryzykował własną skórę na ziemi gringów, macając tam jaja tym pyszałkom z DEA, otóż to nikt inny tylko tu obecny twój sługa, pan Midas McAlister. Skoro tylko Pablo wysyłał mu wiadomość, że ciast- ko już upieczone, Midas jechał do Miami, instalował się w dyskretniutkim hoteliku w Coconut Grove, czekał, aż przyjdą walizki wypchane banknotami ze sprzedaży narkoty- ków, brał, co swoje, a resztę dostarczał grzecznie czyściutkim inwestorom z Bogoty. Misja spełniona, Midas wraca do domku i gotowe. Jutro, tak, jutro na pewno to zrobię, obiecywał sobie codziennie Aguilar, siedząc w foyer hotelu Wellington i popijając herbatę, którą uważał za wręcz absurdalnie drogą. Aż w końcu się odważył. W zeszły piątek wszedłem do Wellingtona około dziewiątej wieczór, mówi, wiedząc, że w recepcji zastanę Bystrą o najdłuższych w świecie paznokciach i oszalałej czu- prynie. Istotnie była tam, bardzo odpowiedzialna i skuteczna, starała się mówić językami wszystkich gości z zagranicy, zbliżyłem się więc z jak najuprzejmiejszą miną, tak, żeby nie od razu się połapała, że ma do czynienia z nieszczęśnikiem zżeranym rozpaczą z powodu po- padnięcia w szaleństwo kobiety, którą kocha, i powiedziałem najbardziej VIP–owskim gło- sem, na jaki mnie było stać, że przyszedłem tu zarezerwować pokój dla pary moich przyjaciół którzy chcieliby spędzić kilka dni w Bogocie. Stop! Błąd, popełniłem pierwszy błąd, nikt nie przyjeżdża do Bogoty dlatego, że chce, tu przyjeżdżają tylko ci, którzy nie mają innego wyj- ścia. No dobrze, ciągnąłem, więc ci moi przyjaciele przyjeżdżają do Bogoty i poprosili mnie, żebym im zrobił rezerwację. Naturalnie, proszę pana, nie ma problemu. Dobrze, proszę pani, jest jednak jeden mały problem, bo oni prosili mnie, żebym obejrzał pokoje zanim potwierdzę im rezerwację, i tu odniosłem wrażenie, że ona zaczęła mi się przypatrywać jak policjantka. A może jest w policji, jak wszyscy recepcjoniści we wszystkich hotelach na świecie? Bo wi- dzi pani, moi przyjaciele byli już tu kiedyś, w tym hotelu, kilka miesięcy temu. Stop! Podaję więcej wyjaśnień niż potrzeba! No, więc moi przyjaciele chcieliby zamieszkać w tym samym pokoju, który zajmowali poprzednio bo spodobał im się widok z okna na ogród. Wtedy spyta- ła mnie o, który pokój mi chodzi, numer 413, odpowiedziałem i aż mdło mi się zrobiło kiedy wymieniałem ten numer tak bezpośrednio związany z moim nieszczęściem. Nie mogę panu pokazać pokoju 413 bo jest akurat zajęty, proszę pana, powiedziała, sprawdzając dane w komputerze i wystukując coś pewnymi, mocnymi uderzeniami w klawisze pomimo tych swoich kilometrowych paznokci, te dziesięć paznokci to było cudo godne rekordu Guinnessa, każdy z nich dokładnie pomalowany w prążki lakierem czerwonym, białym i niebieskim, jak miniflagi Francji, zauważył Aguilar i zastanawiał się, czy coś takiego potrafi zrobić sama, paznokcie lewej ręki prawą, a prawej lewą? Musi być oburęczna ta dziewczyna, żeby umieć zrobić coś takiego, i natychmiast jego myśli pobiegły ku pięknym owalnym paznokciom Agu- stiny, zawsze krótko obciętym i nigdy niepomalowanym, i ku futerałowi z masy perłowej od jej babci Blanki, w którym trzyma pilniczki, pincetki, pałeczki z drewna pomarańczowego i inne przyrządy do manikiuru. Agustina wymawia to słowo po francusku „manicure” a Aguilar słysząc to krzywi się i naskakuje na nią. Jest takie słowo po hiszpańsku i brzmi prawie identycznie, Agustino, my mówimy „manikiur” a nie „manicure”, ma to tę korzyść, że nie musimy się wysilać przy wymawianiu go. Aguilar, oparty o blat stołu w recepcji hotelu Wellington, aż poci się od wyrzutów sumienia, kiedy zdaje sobie sprawę z braku wychowa- nia, z jakim cenzurował Agustinę z powodu jej manier typowych dla dziewczyny z bogatego domu. Jaki ja czasem potrafię być dla niej niemiły, uzmysławia sobie z bólem; na szczęście Agustina nic sobie nie robi z moich gorzkich komentarzy i zostaje przy swoim jakby nigdy nic, i nie tylko znowu dziesięć razy powtarza manicure, ale w dodatku zapewnia, że pałeczka, którą robi się półksiężyc na paznokciu musi być z drewna pomarańczowego, jakie to typowe dla Agustiny, że mówi robić półksiężyc na paznokciu zamiast odsuwać skórki, jak mówi cały świat; moja żona potrafi mieszkać w domu ludzi biednych, jak mój, gdzie jadamy żeberka, bo na udziec już nas nie stać, a równocześnie uważa za konieczne kupowanie takich przedmio- tów jak owe pałeczki z drewna pomarańczowego, dokładnie rok temu, kiedy Aguilar jechał w podróż służbową zaproszony przez uniwersytet w Niemczech na sympozjum na temat po- ety Leona de Greiffa, wydał prawie wszystkie pieniądze które wziął ze sobą na kremy marki Clinique w bezcłowym sklepie na lotnisku we Frankfurcie, które kazała mu kupić Agustina. No bo Marta Elena, moja pierwsza żona, zawsze używała kremów Pondsa, które są we wszystkich drogeriach, ale nie, Agustina, jak wszyscy z jej otoczenia, ma tę okropną manię systematycznego niedoceniania produktów krajowych i gotowa jest zapłacić każdą cenę za badziewie z zagranicy którego tutaj nie można dostać, i jego myśli zatrzymują się teraz na jej twarzy, która zawsze wydaje mu się oszałamiająco piękna, i na jej ciemnych oczach, które już na niego nie patrzą. Dlatego stałem się niewidzialny, od chwili kiedy Agustina już mnie nie widzi, stałem się człowiekiem niewidzialnym, kombinuje Aguilar w myślach, aż orientuje się, że Bystra coś do niego mówi. Ale jeżeli pan chce mogę panu pokazać 416, który jest prak- tycznie taki sam, jej głos przywraca go nagle do rzeczywistości; z trudem uświadamia sobie, gdzie jest i kto do niego mówi. Proszę pana? Nalega ona. Powtarzam, jeżeli pan chce mogę po- kazać pokój 416. 416, oczywiście, bardzo dziękuję, proszę pani, pod warunkiem, że okna w 416 też wychodzą na ogród i na drzewa akacjowe. Też, oczywiście proszę pana, na inny fragment ogrodu, ale myślę, że stamtąd też zobaczą akacje, proszę mi powiedzieć, kiedy przy- jadą pańscy przyjaciele, Aguilar podaje jakąś tam datę którą ona notuje. Nie ma problemu, potwierdzają francuskie chorągiewki uderzające w klawisze, a więc na ten termin przygotu- jemy im 413 i zapewniam, że akacje do tego czasu nie przeprowadzą się, gdzie indziej. Moim przyjaciołom zależy na takich szczegółach, usprawiedliwia się Aguilar z głupim uśmiesz- kiem, by podzielić z nią jej ironię. Oczywiście, proszę pana, nasz klient nasz pan. Bystra za- skakuje mnie następnie pytając jak się nazywam i odpowiadam, że Sergio Stepansky, jak alter ego poety Leona de Greiffa, bo to pierwsze nazwisko jakie mi przychodzi do głowy, nie bar- dzo wiem dlaczego nie chciałem ujawnić mojego własnego nazwiska tej kobiecie której po- stanowiłem przecież się zwierzyć. Proszę iść za mną, panie Stepansky, raczej rozkazuje niż prosi, idę zatem za nią aż na czwarte piętro. Wróciłem do miejsca zdarzeń, by je przeżyć na nowo, by otrzymać jakąkolwiek informację, by wspominać, by wyrzucić to z siebie, by sobie ulżyć, by się dręczyć, nie mógłbym dokładnie sprecyzować dlaczego, by się uczepić czego- kolwiek. Moje podniecenie wzrastało z każdym krokiem i zacząłem gwałtownie sapać, tak, że Bystra spytała, czy dobrze się czuję. To nic, odpowiedziałem, za dużo paliłem i kiedy idę po schodach brak mi tchu, ale kiedy wsiedliśmy do windy, popatrzyła na mnie tak, jakby uważa- ła mnie za dziwadło, mimo to powiedziała grzecznie: Tak, papierosy to poważna sprawa. Szła przede mną i chociaż czułem coś jakby chłód śmierci między piersiami, a plecami, nie byłem w stanie nie patrzeć na jej nogi; naprawdę piękna była ta śniada dziewczyna która szła wy- mieniając mi po kolei zalety tego hotelu, za jakie zasługi uzyskał on każdą ze swoich pięciu gwiazdek co to ozdabiają teraz jego logo, gdyby ta panienka wiedziała, że w tej chwili umie- ram, myślał Aguilar podczas gdy ona w dalszym ciągu wymieniała włoską restaurację, nie- dawno zmienione meble w pokojach, klub fitness prowadzony przez zawodowych trenerów, bar na ostatnim piętrze otwarty przez dwadzieścia cztery godziny, a we mnie na nowo przewi- jała się taśma mojej agonii, bo to był ten sam korytarz, który wydaje się bez końca, ten sam dywan, który tłumił wtedy moje kroki, drzwi które wtedy się otworzyły teraz znów się otwo- rzą, wysoki ciemnowłosy facet, który owego dnia wprowadził mnie do pokoju 413 wydawał się bardziej niewyspany niż przejęty, mam dotąd jasne wyobrażenie o jego wzroście i kolorze skóry, ale nie potrafię sobie wyobrazić reszty jego postaci, zatarła się w mojej pamięci, a może nigdy nie zdołałem się przyjrzeć jego twarzy, nie słyszałem też głosu bo kiedy spyta- łem o Agustinę ograniczył się do wprowadzenia mnie do pokoju bez słowa, tak, że nie mo- głem sprawdzić, czy to do niego należał męski głos, który nagrał się na automatycznej sekre- tarce u nas w domu, ten głos, który polecił mi odebrać Agustinę z hotelu. Mężczyzna otwo- rzył mi drzwi i musiał chyba natychmiast wyjść bo nie było go już po chwili, kiedy szukałem go rozpaczliwie, by dowiedzieć się, co też się stało mojej żonie. Kiedy tylko przekroczyłem próg, wydało mi się, że znowu widzę Agustinę w kącie skuloną na podłodze i patrzącą przez okno na akacje, dzwoni radiotelefon, który Bystra trzyma w ręku i odpowiada, rozmawia z kimś przez chwilę po czym mówi do Aguilara. Przepraszam, że zostawię pana na moment samego, panie Stepansky, ale potrzebują mnie na dole, proszę się nie przejmować, zaraz wra- cam, uspokaja go bo podejrzewa, że dzieje się z nim coś niedobrego, ale Aguilar, który ma teraz zupełnie co innego w głowie, w dalszym ciągu nie rozumie co do niego mówią. Może pan sam obejrzeć pokój jeśli pan chce, dodaje Bystra, tutaj jest garderoba, a tam wewnątrz sejf, tu łazienka, telewizję włącza się tutaj, zaraz wracam, przepraszam na sekundę, panie Stepansky. Wtedy tam w kącie moja żona oderwała oczy od akacji, wszystko działo się tak powoli, że miałem wrażenie iż każdy jej ruch był określony i jedyny, potem odwróciła głowę, zobaczyła mnie i jej twarz złagodniała, jakby nagle poczuła niesłychaną ulgę, podniosła się, podeszła do mnie jak ktoś, kto powraca do siebie po stu latach nieobecności. Nareszcie jesteś, powiedziała i objęła mnie, czułem jak przytula się do mnie mocno i wiedziałem, że uchronili- śmy się, nie wiedziałem jeszcze przed czym, ale uchroniliśmy się. Już po wszystkim, Agusti- no, cokolwiek to było, już po wszystkim, chodźmy do domu, kochanie, szeptałem jej do ucha i wtedy poczułem, że nagle całe jej ciało napięło się i odepchnęła mnie, w pierwszej chwili mnie szukała, a potem brutalnie odpychała, o ile przedtem mnie poznała, o tyle chwilę później nie wiedziała, kim jestem i nie chciała nawet wiedzieć, jej gesty stały się teatralne i przesadne, obserwowała mnie z głęboką niechęcią, być może to nie na mnie czekała, ta mysi przeszywa mi teraz serce jak sztylet. Z tobą nie pójdę nigdzie, oznajmiła i jej głos zabrzmiał fałszywie jak głos złego aktora, który recytuje na pamięć swoją kwestię, odwróciła się ode mnie i znowu poszła do swojego kąta, znowu padła na dywan jak zepsuta lalka i znowu po- chłonęła ją bez reszty obserwacją gałęzi akacji poruszanych wiatrem. A więc naprawdę wierzysz, pyta Midas McAlister Agustinę, że twoja szacowna rodzinka ciągle żyje z odziedziczonych posiadłości? Daj sobie spokój z tą romantyczną powiastką, dziewiętnastowieczna panienko, bo te dające bogate plony hacjendy twojego dziadka Londo- no to już tylko pejzaże, bo w naszym XX wieku panuje i rzuca na kolana przed swoim maje- statem król Pablo, władca trzech Ameryk, bogaty aż do absurdu dzięki sławnej War on Drugs, wojny narkotykowej amerykańskich gringów, posiadacz i pan mnie samego, a także twojego brata, a przedtem również twojego ojca. A może nie chwytasz jeszcze, że na tych tysiącach hektarów odziedziczonych przez twojego brata Joaco kwitną już tylko koniki do gry w polo, wille dla wypoczynku i czerwono zachodzące zmierzchy, bo brzęcząca moneta przychodzi do niego, spokojniutko i cichuteńko, ze szwindelków robionych z rządem i z pralni pieniędzy Pabla? A czy uważasz, że Pablo rzeczywiście potrzebuje twojego brata, Pająka, nas wszyst- kich, bo naprawdę potrzebuje naszych pieniędzy? Może na początku, ale teraz już nie, serce moje, oczywiście, że nie; jeżeli robi to w dalszym ciągu, to po to, żeby nas kontrolować, wy- nalazł ten ruch, by rzucić na kolana oligarchów tego kraju, tak mi to dał sam do zrozumienia, kiedy go widziałem pierwszy raz na te dwa razy gdy spotkałem się z nim osobiście. Kazał mi polecieć służbowo do Medellin i czekać w hotelu w centrum, aż przyjdą po mnie jego ludzie, zawiozą na tajne lotnisko i stamtąd aż do Neapolu jego prywatną awionetką Cessna Tytan 404 pilotowaną przez gringo, weterana z Wietnamu. Neapol? Neapol to dowcipna nazwa jednej z licznych hacjend Pabla, tej w sercu puszczy, mającej trzy baseny olimpijskie i trasy do mo- tokrosu, i rajski ogród zoologiczny ze słoniami, wielbłądami, flamingami i wszelkimi możli- wymi zwierzakami. Pablo jest Green Peace i wielkim miłośnikiem sportu, lewicowcem i obrońcą zwierząt i czym tylko chcesz. Kiedy mnie do niego zaprowadzono, byłem rozcza- rowany, bo spodziewałem się poznać capo di tutti capi, a to co zobaczyłem to był wąsaty gru- basek z kępką czarnych włosów na głowie, której nie da się uczesać i z szacownym brzusz- kiem wylewającym się sponad paska. Była dwunasta w południe, straszny upał i ja, zmordo- wany długą podróżą i nerwowym napięciem, trafiłem tam od razu na niesamowitą orgię: Pa- blo i jego płatni mordercy unoszą się w oparach marihuany i gonią za dziewczynkami w cekinach i piórach, które właśnie przywieźli inną awionetką prosto z Rio de Janeiro i, jakby upał na zewnątrz nie był problemem, te dziewczyny tańczyły nam sambę tuż przed nosem, śpiewały głosko i nie dawały nam rozmawiać, a ja, spływający strumieniami potu i wepchnięty w ten wariacki karnawał, chciałem tylko czym prędzej wyjaśnić sprawy intere- sów i móc się nareszcie urwać. Ale Pablo, bardzo uprzejmy, wręcz nieśmiały, pytał, czyjego przyjaciel Midas nie zechciałby wypić jeszcze jednego łyka whisky, a może skręta z Santa Maria Golden, a może kawałeczek koźlęcia z grilla, a może panienkę dla rozrywki, a ja na to: Nie, bardzo dziękuję, panie Pablo, przykro mi, ale jestem skonany, tak mi przykro, ale chciał- bym czym prędzej wrócić do Bogoty, podczas gdy w duchu mówiłem sobie, że tego mi tylko brakowało w tym pieskim życiu, wplątać się w ten bałagan i upijać w tym piekielnym upale i używać aż do wypęku koźlęcia i dziewczynek w towarzystwie bandy kryminalistów w podkoszulkach. Boże mój, oby tylko nie domyślili się o czym myślę, myślał, bo upieką i mnie na tym grillu. A wtedy Pablo odsuwa dziewczyny, woła mnie na bok i przed pożegna- niem mówi jedno zdanie, tylko jedno zdanie które raz na zawsze otworzyło mi oczy jacy biedni są bogaci w tym kraju. Midas, mój przyjacielu, jacy biedni są bogaci w tym kraju. Pojmujesz tę sprzeczność, malutka Agustino? To coś, czego ktoś urodzony w biedzie nigdy nie zrozumie, a tu zjawia się ten grubas ze swoją monstrualną inteligencją, chwyta wszystko w lot i dlatego to właśnie on wygrywa każdą partię, śliczna laleczko, co do tego nie miej wąt- pliwości; on, urodzony w chałupie, wychowany w nędzy, zawsze zmuszany do milczenia przez nieskończone bogactwo i absolutną władzę tych, których od pokoleń nazywano boga- czami, nagle przychodzi i odkrywa wielką tajemnicę, której nie wolno było odkryć nikomu, i oto teraz jest sto razy bogatszy niż którykolwiek z bogaczy w tym kraju i jeżeli mu się za- chce każe im jeść sobie z ręki i będzie ich miał w kieszeni. Ta nasza oligarchia bogaczy ciągle jeszcze jest przekonana, że posługuje się Escobarem, podczas gdy w rzeczywistości jest aku- rat na odwrót; dla Pająka Salazara, dla twojego szanownego papy, dla twojego silnego brata Pablo Escobar jest tylko plebejuszem, zdejmującym przed nimi kapelusz; popełniają ten sam błąd jaki ja popełniłem, moja ty księżniczko Agustino, a to błąd samobójczy: naprawdę ten grubas już nas zjadł na surowo i dlatego ma taki wypchany brzuch. A ja? Byłem jak to mówią lokajem Escobara: podawałem mu moich przyjaciół na tacy, na deser byłem ja sam, a potem jeszcze służyłem mu tabletką alka seltzer dla lepszego trawienia. Gdyby Agustina mówiła do mnie, wzdycha Aguilar, gdybym mógł wniknąć w to, co się dzieje w jej głowie, która stała się teraz dla mnie terenem zakazanym. Badając, w czym tkwi sekret, wyciągam album z jej zdjęciami od czasów dzieciństwa i zabieram się do ich przeglą- dania bez pośpiechu, bez demonstrowania jakiegoś szczególnego zainteresowania, zatrzymu- jąc wzrok niby przypadkowo dłużej na zdjęciach osób z jej rodziny które chcę rozpoznać. Ta wysoka i szczupła pani to musi być Eugenia, jej matka, zaskakuje mnie nieco bo nie wygląda na aż taką czarownicę jak sobie wyobrażałem, przeciwnie, w każdym razie bardziej już na czarownicę wygląda Blanca z tymi kruczoczarnymi włosami, czerwonymi ustami i bardzo białą cerą, patrz Agustino, mówi do niej Aguilar, patrz jaka jesteś podobna do matki, ale Agu- stina jakby go nie słyszała. Po tym dumnym z siebie chłopaczku, tu na zdjęciu ubranym w kostium do bejsbolu nie należy spodziewać się niczego dobrego; ciemnowłosy i starszy od Agustiny, musi to być jej brat Joaco, co to zawsze stara się grać bohatera przed aparatem fo- tograficznym, na przykład podnosząc w górę coś ciężkiego albo skacząc na głowę do basenu. Ten drugi mniejszy chłopiec, o bladej cerze i oczach jak agaty, podobny do matki, podobny do siostry, to musi być najmłodszy, Carlos Vicente, którego nazywają Robaczkiem, wygląda jak świeżo wypuszczony z sierocińca. Na tym zdjęciu widać całą rodzinę ustawioną w półkole i uśmiechającą się do fotografa, a ta ślicznotka krzyżująca zgrabne nóżki? Boże mój, to przecież ciocia Sofi, jak świetnie wyglądała jeszcze kilka lat temu ta ciocia Sofi. A Londono, ojciec Agustiny, wódz klanu? Nie ma go nigdzie, pewnie to on robił te fotografie, no przecież jasne, że ktoś musiał je robić, wszystko wskazuje na to, że Londono reżyseruje tę farsę, ale nie gra w niej. Są tu inni ludzie, pełno miłych gestów, gier w piłkę, wspólnie obcho- dzonych uroczystości w przyjemnym otoczeniu, rytuałów łatwych do przewidzenia i ukazujących szczęście jak z pocztówki, happy birthday to you, marsz triumfalny z Aidy, przyjaciele naszych przyjaciół... wszyscy wokół domowego ogniska. Requiem Mozarta, w dniu kiedy się urodziłeś zrodziły się wszystkie kwiaty, cały ten repertuar z życia toczącego się zgodnie z przewidzianymi cyklami, jakby specjalnie dla fotografa, żeby je tylko uchwycił i porządniutko powklejał do albumów. I od czasu do czasu, gdzieś z boczku, nigdy w centrum, pojawia się dziewczynka, którą była wtedy Agustina, wpatrzona z lękiem w obiektyw, jakby nie czuła się bezpiecznie wśród tego dobrobytu, jakby nie całkiem należała do tej grupy ludzi. Co chciałem osiągnąć wyciągając ten album, mówi Aguilar, to zwrócić jej uwagę ku przeszłości, która, by nią wstrząsnęła i sprawiła, że przestanie tkwić samotnie w innym świecie; chciałem skierować ją na tę drogę, a przynajmniej sprawić, by coś o tym powiedziała, coś, co wskazałoby mi punkt wyjścia. Ale ona przebiega wzrokiem po znanych sobie postaciach jakby ich nie dostrzegała, nie znała, jakby pokazywano jej zdjęcia personelu sklepu Searsa albo fotosy z francuskiego tygodnika sprzed dwóch lat. Po raz pierwszy czuję, że coś mnie łączy z ludźmi z jej rodziny, równie mało znaczymy w jej oczach; nic nie zna- czymy bo nie dajemy jej żadnych znaków, Agustina nie odbiera sygnałów pochodzących od nas. Kiedy Aguilar odkłada fotografie na swoje miejsce na konsolce, myśli, że jedyne co mu się udało stwierdzić tym smutnym testem to to, że obłęd nie ma pamięci, rozmnaża się przez dzieworództwo, obraca się wokół siebie samego i obywa bez uczuć, ale przede wszystkim nie posiada pamięci. Szuka wobec tego innych dróg, nowych nici wiążących, pyta na przykład jakie rewelacyjne odkrycia może nam dać krzyżówka, jaką kombinację słów która byłaby podwaliną wszystkiego, albo jaki klucz, który pozwoli ci zrozumieć coś co jest dla ciebie sprawą życia lub śmierci, a co przed chwilą nie obchodziło cię w ogóle. Bo w tych dniach szaleństwa Agustinę opętało zamiłowanie do krzyżówek i ku mojemu zaskoczeniu, mówi Agu- ilar, w niedzielę wstała wcześnie i powiedziała, że chciałaby przeczytać tygodnik, coś czego nigdy w życiu dotąd nie robiła bo jest jedną z tych istot których to co się dzieje w świecie zewnętrznym nie obchodzi w ogóle, ale tej niedzieli wstała rano i Aguilar wstał razem z nią z cichą nadzieją, w końcu to była niedziela, zawsze dzień zawieszenia broni i kontaktu po- między nimi. Powiedziałbym więcej, dodaje Aguilar, powiedziałbym, że byłem chyba prze- konany, że właśnie dlatego, że jest niedziela, kryzys Agustiny ustąpi, a co najmniej osłabnie, a w każdym razie byłem gotów interpretować każdą najsłabszą oznakę jako objaw oczekiwanej poprawy. Przypatrywał się jej jak wkłada dres na piżamę i następnie, na jej proś- bę, zeszli oboje do drogerii, by kupić niedzielne wydanie „El Tiempo”, po powrocie Agustina ponownie położyła się do łóżka nie zdjąwszy dresu. To była pierwsza zła oznaka dla mojej nadziei bo nie nastąpiła godzina odzyskania jej nagiego ciała, nie było tej dziewczyny która w niedzielny poranek szczodrze darzy mnie swoim nagim ciałem; to, że nie zdjęła dresu kła- dąc się do łóżka można było zrozumieć jako ostrzeżenie, to było tak jakby mi mówiła, że ma na sobie pancerz, przy tym nie zajęła się czytaniem gazety którą właśnie przynieśliśmy, ale wypełnianiem pionowych i poziomych linii krzyżówki z zainteresowaniem jakiego od dawna nie okazywała niczemu, oprócz swoich ceremonii z wodą. Aguilar podkreśla szczególnie sprawę pancerza ponieważ przed tym przykrym wydarzeniem w niedzielne poranki wspólnie oddawali się miłości, według tego co on mówi kochali się z godnym podziwu zapałem, jakby seksem chcieli sobie powetować życie w ciągu tygodnia, kiedy Aguilar musiał wstawać wczesnym rankiem i wracał późnym wieczorem w stanie ostatecznego wyczerpania. W niedziele kochaliśmy się od chwili przebudzenia aż do momentu kiedy głód wyganiał nas z łóżka, wówczas wstawaliśmy, by zjeść to co znaleźliśmy w lodówce i wracaliśmy z powrotem, by kontynuować, potem zasypialiśmy albo czytaliśmy trochę i ponownie padali- śmy sobie w ramiona, czasami ona chciała, żebyśmy tańczyli i robiliśmy to coraz wolniej i wolniej i obejmowaliśmy się coraz ciaśniej aż w końcu padaliśmy znów na łóżko, nie wiem, mówi Aguilar, to było tak jakby niedziela była rzeczywiście błogosławionym dniem, którego nie może zakłócić żadne zło, dlatego wstałem owego ranka pełen nadziei, i w rezultacie Agu- stina ponownie odezwała się do mnie, po wielu dniach lodowatej obojętności znowu szukała mojego towarzystwa chociaż na razie nie po to, żeby mnie całować, ale żebym jej powiedział jaka prowincja Hiszpanii zaczyna się od Gui, kończy na a i ma dziewięć liter, mimo wszystko to było dla mnie jak drogocenny podarunek, wystarczało mi, że mnie rozpoznaje i zwraca się do mnie, to już była zmiana ziemi w niebo. Powiedz mi, Aguilar, jak się nazywa gruczoł śli- nowy umieszczony w tyle dolnej szczęki, takie pytania mi zadawała, co zmuszało mnie do szukania w pamięci oraz w słowniku encyklopedycznym trafnej odpowiedzi, a to dla mnie oznaczało jej aprobatę, wywoływało uśmiech, który na moment zmywał z jej twarzy ten wy- raz obojętności naznaczający jej rysy jak blizna, i pozwalało potwierdzić, że kiedyś kochałem, że w dalszym ciągu kocham, że mógłbym ponownie pokochać tę osobę uzbrojoną w dres któ- ra położyła się do mojego łóżka, by rozwiązywać krzyżówkę i która spędziła na tym calutki dzień z fanatyczną obsesją podkopującą moją nadzieję, a już pod wieczór Aguilar stwierdził, że gdyby ją zapytał „Jak ja się nazywam?” nie umiałaby odpowiedzieć, ale za to błyskawicz- nie domyślała się jaki szczep, jakie plemię dawnego Jukatanu ma sześć liter i zaczyna się na It. Obawiam się, że gdybym mógł zajrzeć do wnętrza jej głowy jak do domku dla lalek, mówi Aguilar, i przejść się po ciasnych przestrzeniach poszczególnych pokoi, pierwsze co bym zo- baczył, w największym salonie, to gromniczki wielkości zapałek, płonące dookoła małej tru- mienki z moim ciałem, a ja zmarły, ja zapomniany, ja wyblakła i sztywna kukła wielkości Barbie w różowym domku Barbie, a może raczej wielkości Kena, który jest mało znaczącym towarzyszem Barbie. Ken śmieszny i porzucony w swoim maleńkim saloniku o ścianach ko- loru zielonego mchu, on sam także koloru mchu, bo już jakiś czas tak leży. Ale Aguilar po- nownie stracił głowę, ponownie rozdrapał swoje rany. Zdejmij ten dres i kochajmy się, po- wiedział do Agustiny tym nieprzyzwoicie nakazującym tonem niewątpliwie zrodzonym ze złości na nią, że nie chce z nim, a chciała z tym człowiekiem z hotelu. Odrzuciła daleko krzy- żówkę, wyszła z sypialni i kiedy poszedłem jej szukać znowu krzątała się wokół naczyń peł- nych wody i nie chciała już rozmawiać ze mną, ani patrzeć na mnie, chociaż starałem się na wszelkie sposoby naprawić swój błąd i zająć ją ponownie krzyżówką. Popatrz, Agustino, kto, by pomyślał, to słowo na P którego nam brakowało to palimpsest, popatrz, zgadza się dokład- nie, ale Agustina nie chciała już nawet słyszeć o mnie ani o krzyżówce ani o tym całym pie- przonym świecie. Czy to z mojej winy popada w szaleństwo? A może ja zaraziłem się szaleń- stwem od niej? Zyskałam jeszcze inną moc, mówi mała Agustina, moc która mną wstrząsa tak silnie, że potem jestem półmartwa, moc która odbiera mi wszystkie siły; patrząc wstecz, mówi, myślę, że na tym spełzło całe moje dzieciństwo, na gromadzeniu siły i mocy, by nie dopuścić do te- go, żeby ojciec odszedł z domu. Wczoraj, dziś, wiele razy, niemal zawsze słyszy jego awantu- ry z matką i groźby wyrażane tymi samymi słowami, że jeżeli to to odchodzę, że jeżeli tamto to odchodzę, a Agustina bardzo nie chce, żeby ojciec odszedł dlatego, że kiedy jest tutaj i jest wesoły nie ma lepszego od niego człowieka na świecie i nie ma niczego, niczego w życiu co mogłoby się równać z jego śmiechem, z jego świeżym zapachem Roger & Gallet i angielskimi koszulami w niebieskie i białe paski; czasem, kiedy w domu jest ciemno, wpa- truję się w ojca i wydaje mi się, że świeci, że emanuje aureolą czystości, elegancji i pięknego zapachu, lubię kiedy mnie prosi, żebym wytarła nos albo, żebym zmyła z buzi resztki jedze- nia, bo wtedy podaje mi swoją białą chusteczkę skropioną wodą kolońską Roger & Gallet. Wi- działam jak tatuś Maricris Cortes sadzają sobie na kolanach i przysuwam się do mojego w nadziei na to samo, ale nie robi tego, no czasami jeżeli go poproszę, ale nie odważam się bo to zupełnie nie w stylu mojego ojca coś takiego jak sadzanie sobie dzieci na kolanach albo całowanie ich i obejmowanie co chwila, ale dotykam szarej tkaniny jego spodni, która jest taka delikatna bo to prawdziwy kaszmir jak mówi moja matka, i która właściwie nie jest sza- ra, ale charcoal czyli grafitowa bo kolory jakie nosi mój ojciec można określać tylko po an- gielsku, a ja go uwielbiam chociaż nie zwraca na mnie większej uwagi bo jego ulubieńcami są Joaco którego pieści i Robaczek którego dręczy, a także dlatego, że musi cały dzień praco- wać, a w domu zajmuje się swoimi zbiorami znaczków, ale Agustina, która pomału nauczyła się cierpliwości, czeka aż nadejdzie jej kolej, a ta nadchodzi zawsze punkt o dziewiątej, w godzinie którą ona nazywa Noną, albo chwilą przygotowań do przespania nocy bezpiecznej od złodziei kiedy trzeba pozamykać wszystkie drzwi i okna. Mój ojciec mówi, Tino, bierzemy klucze? To jedyna chwila kiedy nazywa mnie Tiną, a nie Agustina i to jest dla mnie sygnał, od tego momentu na jakiś czas wszystko się zmienia bo on i ja znajdujemy się w świecie któ- rego nie dzielimy z nikim, on podaje mi swój ciężki wisior z kluczami brzęczący jak dzwon, bierze mnie za rękę i wędrujemy przez oba piętra domu zaczynając od górnego, wchodzimy do każdego pokoju chociażby nie paliło się w nim światło i ponieważ jestem z nim nie boję się wcale, światło które emanuje z mojego ojca dociera aż do najdalszego kąta i rozprasza lęk, idziemy razem milcząc, nie lubimy rozmawiać kiedy wypełniamy święty obowiązek zamyka- nia lufcików okien na haczyki, a drzwi na zasuwy i kłódki, mówię o naszym pierwszym do- mu, tym w dzielnicy Teusaquillo, bo potem był dom w La Cabrera, gdzie już nigdy nie było godziny Nona bo w tej nowoczesnej willi wszystko zamykało się automatycznie i dlatego ojciec tam nigdy już nie nazywał mnie Tiną ani nie podawał mi swoich kluczy, bo był wtedy zajęty zupełnie czymś innym. Ale teraz jesteśmy w domu przy alei Caracas w dzielnicy Te- usaquillo i Agustina zna na pamięć wszystkie klucze i wie, który jest od jakiego zamka, złoty kluczyk yale z wcięciem u góry jest od drzwi z kuchni na patio, ten z wygrawerowanym kró- liczkiem jest od tylnego wejścia, kwadratowy z napisem Flexon jest od innej kłódki, do wej- ścia od ulicy są dwa największe klucze. Agustina, która nie musi nawet patrzeć bo rozpoznaje je samym dotknięciem, ma je przygotowane do podawania ojcu jeszcze zanim poprosi, wy- ciąga czym prędzej rękę i czuje, jak ogarniają niebotyczne szczęście kiedy ojciec mówi: Bra- wo Tino, to ten, nigdy się nie pomylisz, nawet ja sam nie mam takiej wprawy. Kiedy tak do mnie mówi myślę, że jednak mnie podziwia chociaż nie mówi mi tego za każdym razem, i znowu uważam, że warto było czekać aż do godziny Nona, że niech się co chce dzieje tej nocy i następnego dnia, bo ja tylko czekam aż będzie dziewiąta, kiedy mój ojciec powie: Chodźmy Tino i chmury rozproszą się, bo również i tej nocy poda Agustinie swoją smagłą dużą rękę o wyraźnie zaznaczonych żyłkach, z obrączką na serdecznym palcu i z tym rolek- sem na przegubie, który po jego śmierci dali jej i, który zaczęła również nosić na przegubie chociaż był o wiele za duży i wisiał jej na ręce jak bransoleta, dokąd szedł ten zegarek, który był jego, a teraz należy do niej, aż stanął, stracony zegarek, stracona ręka, zbyt żywe wspo- mnienie i na zawsze zapamiętany przez jej nozdrza zapach, cudowny zapach czystości ojca. Agustina z utęsknieniem wspomina ten wielki, ciepły dom, dobrze zabezpieczony i oświetlony. Z nami wszystkimi bezpiecznymi tam w środku podczas gdy na zewnątrz zo- stawała ciemna ulica, gdzieś po drugiej stronie, oddalona od nas tak bardzo, jakby w ogóle nie istniała ani nie mogła zrobić nam krzywdy; ta ulica z której pochodzą złe wiadomości o ludziach którzy zabijają innych ludzi, o biednych bezdomnych, o wojnie, rozpoczętej w Caqueta, w Valle i tam, gdzie są plantacje kawy, wojnie, nadchodzącej z jej ofiarami z poderżniętymi gardłami, która już dotarła do Sasaimy i dlatego nie pojechaliśmy już do Gai Repos; o krążących wokół rabusiach i przede wszystkim o zakamarkach w których ukrywają się trędowaci żebrzący o jałmużnę, bo jeżeli czegoś się bałam, jeśli czegoś się boję, to trędo- watych bo ciało odpada z nich po kawałku nie wiadomo nawet kiedy. Ale ojciec solidnie za- myka dom i córka mówi mu bez słów: Ty jesteś mocą, ty jesteś prawdziwą mocą, przed tobą chylę czoło, i skupia całą uwagę na podawaniu odpowiedniego klucza bo boi się, że jeśli się omyli całe jej szczęście pryśnie i on nie powie już nigdy Tino ani nie weźmie jej za rękę. Podczas tego cowieczornego obchodu, mówi Agustina, pogardzam każdą osobą która mogła- by go zakłócić mojemu ojcu i żądam, by nas zostawiono w spokoju, czy to jest moja matka, która go zanudza, czy biedny Robaczek, który wzbudza w nim taki wstręt, czy przede wszyst- kim ona, ciocia Sofi, główne zagrożenie, to przez ciocię Sofi mój ojciec i matka mają się roz- stać, a my dzieci mamy zostać rzucone na pastwę okropności życia poza rodziną. A może to właśnie ciocia Sofi zatrzymuje ojca w domu? Może ją także nawiedzają moce, zwłaszcza kie- dy rozbiera się do naga? Jakże mogę pracować, Blanco gołąbeczko moja, mówi dziadek Portulinus do babci, jeśli zmarli mrożą mi krew, jeśli wyjawiają mi swoje smutki natrętnymi uderzeniami w stolik? Daj spokój, Nicolas, pozwól, że ja będę pośrednikiem pomiędzy zmarłymi, a tobą, żeby nie pod- chodzili do ciebie zbyt blisko. Bo codzienne skłonności Portulinusa, a może raczej jego obse- sje krążyły wokół mnożących się łamigłówek i zagadek które musiał rozwiązywać za cenę życia lub śmierci, ponieważ były, na przykład, rozkazami jakie duchy posyłają poprzez coś co on nazywał tabelą liter, albo jego niedostrzegalnymi dotknięciami szklanych naczyń, nie mó- wiąc już o mieszaninie słów powstałych przy rozwiązywaniu krzyżówek, wiadomości ukry- tych w nutach jego własnych kompozycji, głosach które mówią coś potajemnie, zawartości kartki książki otwartej na przypadkowej stronie, czy tajemnej logice fałd na prześcieradle powstałych po nieprzespanej nocy, czy o znaczącym układzie chusteczek w szufladzie, albo jeszcze gorzej, o niepokojącym fakcie pojawienia się chusteczki – w celu przekazania czegoś – w szufladzie z pończochami. Pewnego dnia, wstawszy, Portulinus znalazł obok łóżka tylko jeden pantofel i odczuł potworny strach przed podstępnym działaniem przygotowanym prze- ciwko niemu przez pantofel–uciekiniera. Musisz go znaleźć, rozkazał Blance tonem, który uznała za naprawdę złowrogi. Musisz go odnaleźć, kobieto, bo to zasadzka z jego strony. Czyjej strony, Nicolas? Z czyjej strony zasadzka? A on rozjątrzony, wybuchł wściekle: No przecież tego kurewskiego pantofla! Cholerna babo! Rozkazuję ci, masz znaleźć ten drugi pantofel zanim będzie za późno! Blanca zwykle nie przejmowała się takim zachowaniem mę- ża i postępowała ze zwykłym u małżonek przekonaniem, że normalną rzeczą w naturze jest symetria – każdy pantofel powinien mieć swojego towarzysza, jak o tym mówią prawa kom- pensacyjne – i być może jej postępowanie miało sens, bo mogło dotyczyć jedynie złości mę- ża, który nie chciał chodzić zjedna nogą w pantoflu, a drugą bosą, podstawowe i zrozumiałe wymaganie mężczyzny, a tym bardziej muzyka pełnego temperamentu i o niewątpliwym ta- lencie jakim był Portulinus; w każdym razie nikt nie wątpiłby w rozsądek Fryderyka Chopina gdyby ten poprosił George Sand, żeby pomogła mu znaleźć drugi pantofel, a raczej wprost przeciwnie, byłby wariatem gdyby chodził w jednym pantoflu po korytarzach tego ponurego domu na Majorce w którym wyły wiatry, domostwa w którym niewątpliwie wyłożone mar- murem lub terakotą pokoje były wyziębione jak nieszczęście, z całą pewnością szkodliwe dla dygocącego chorego, który wstaje tylko po to, by pójść do łazienki, tak roztrzęsiony i wycieńczony, że nie ma sensu wyobrażać go sobie skaczącego na jednej nodze, tym bardziej jeżeli nie idzie do łazienki, ale do fortepianu, bo napad gorączki powoduje skomponowanie nowego nokturnu. I to, co było ważne dla wielkiego Chopina, czemu nie miałoby nim być dla Nicolasa Portulinusa, kompozytora rytmów bambuko i skeczów w kolumbijskiej miejscowo- ści Sasaima? Idąc za takim tokiem rozumowania można nieco lepiej zrozumieć dlaczego, mimo wszystko, domowy realizm Blanki czasami służył jej mężowi jako pomost do codzien- ności, lub środek łagodzący frenetyczny początek, bo chociaż przeciwnymi drogami – z jego strony chorobliwymi, a z jej niewątpliwie zdrowymi – oboje w końcu dochodzili do wniosku, że chcą, żeby pantofel się znalazł, w dodatku ciekawe, że to zawsze ona, a nigdy on, podej- mowała praktyczne działania prosząc służącą, żeby przyszła do sypialni i wyciągnęła pantofel spod łóżka. Już nie. Aguilar nie zniesie tego dłużej. Nie może się powstrzymać, wie jak wielkie głup- stwo robi, a mimo to jednak je popełnia: po przyjściu do domu pyta Agustinę kim jest czło- wiek, który był z nią w pokoju hotelowym. Gestykulując jak amant z meksykańskiego filmu żąda wyjaśnień, urządza jej scenę zazdrości, jej, która ma taki sam zamęt w głowie jak on, która płacze z byle powodu, która broni się atakiem jak dzikie zwierzę, która nie wie, gdzie się znajduje. I ponieważ nie odpowiada mi, w dalszym ciągu naciskam na nią bezlitośnie, staram sieją poruszyć choć trochę, A więc nie pamiętasz? No to ci przypomnę, mówię jej i puszczam nagranie męskiego głosu, który usłyszałem na automatycznej sekretarce po po- wrocie z Ibague; trzecia i ostatnia wiadomość (ale pierwsza w kolejności zapisywania, bo na tej przedpotopowej sekretarce zapisy idą w odwrotnej kolejności), głos jest bardzo pewny siebie. Nie ma tam nikogo? To do kogo u diabła mam dzwonić? Druga wiadomość, ten sam głos, który już zaczyna się niecierpliwić. Jest tam ktoś? Ja w sprawie Agustiny Londono, pil- nie, może ktoś odebrałby ją z hotelu Wellington bo nie czuje się dobrze. Pierwsza wiadomość, ten sam głos, początkowo jeszcze ton neutralny. Dzwonię, żeby poprosić o zabranie Agustiny Londono z hotelu Wellington, na ulicy Trzynastej pomiędzy Osiemdziesiątą Piątą i Osiemdziesiątą Szóstą, nie czuje się dobrze. Doprawdy nie wiem jaka potrzeba pogorszenia jeszcze bardziej sytuacji pchnęła mnie, by zmusić Agustinę do wysłuchania tych nagrań, prawdopodobnie puściły mi nerwy, próbuje się wytłumaczyć Aguilar, może pilna potrzeba, by wiedzieć co się wydarzyło podczas mojej nieobecności, może zmęczenie tymi wszystkimi nieprzespanymi nocami, a może zazdrość? Tak, chyba najprędzej zazdrość, zazdrość to takie perwersyjne uczucie. Wiesz, Agustino, tej niedzieli zadawałem sobie tysiące pytań po wysłu- chaniu tych nagrań, kiedy gnałem swoją furgonetką do hotelu Wellington, żeby cię stamtąd zabrać, jak to po co, coś ci się przecież stało, dzwonili do mnie z hotelu, a nie ze szpitala, czy czuła się tak źle, że nie mogła mnie sama zawiadomić? I dlaczego ten kto dzwoni nie przed- stawia się? Jeśli to zasadzka, to co za zasadzka; przejechali cię, porwali, upadłaś, złamałaś nogę, pokłóciłaś się z matką, trafiła cię zabłąkana kula, napadli cię, ale wtedy po co wysyłali- by mnie do hotelu? Ktoś inny podejrzewałby, że jego żona zamknęła się w pokoju hotelo- wym, żeby popełnić samobójstwo, ale Aguilarowi nie wpadła do głowy taka myśl. Zapew- niam cię Agustino, że o tym nawet nie pomyślałem, bo wiem, że samobójstwo nie leży w twoim rozległym repertuarze. Wiesz ile pytań może zadać sobie człowiek na przestrzeni sześćdziesięciu przecznic pomiędzy naszym mieszkaniem, a hotelem? Co najmniej cztery na jedną przecznicę, co czyni dwieście czterdzieści pytań, a wszystkie bezcelowe i absurdalne. Ale pośród nich wszystkich było jedno pytanie podstawowe, wątpliwość bardziej uporczywa niż pozostałe, a mianowicie czy mnie kochasz, Agustino, czy będziesz mnie dalej kochać bez względu na to co ci się przydarzyło i o czym dotychczas nie wiem. Aguilar ponownie naciska repeat w automatycznej sekretarce i Agustina, która podczas całej tej sceny nie powiedziała ani słowa, wyrywa mu swoją rękę, którą trzymał za nadgarstek, wchodzi do kuchni, wynosi stamtąd dzbanek pełny wody i wylewa cały na sofę. Trzeba ją ochłodzić, mówi, ciepło jest niedobre, to co jest ciepłe, boli. Ale wróćmy do naszych baranów, mówi do Agustiny Midas McAlister, wróćmy do za- kładu zawartego w tamten czwartek w Esplanadzie. Byliśmy tak przejęci, że przez cały ty- dzień nie mówiliśmy o niczym innym, telefonisko tam, telefonisko stamtąd, czysty śmiech z Pająka i jego gnuśnego psipsiaka. Ja przygotowywałem pierwszą rundę, ustaloną na piątko- wy wieczór następnego tygodnia na dziewiątą, a oni wpadali do klubu Aerobik albo dzwonili do mnie, żeby być na bieżąco. Aby rozmawiać na temat sprawy bez szczegółów zaczęliśmy używać terminu Operacja Łazarz, z uwagi na wskrzeszenie. Przy tym wszystkim z kolei u Midasa w Centrum Aerobiku zjawiają się trzy grube wariatki które wysiadły ze sportowego samochodu o zadziwiającym kolorze zielonej cytrynki, trzy blondyny opalone tak wściekle jakby chciały zetrzeć jakiekolwiek ślady pigmentacji, złote orzechy kokosowe, jak je nazy- wano, nie wiem czy mnie rozumiesz, mówię o przygnębiającej trójcy, moja piękna Agustino, o trzech bardzo brzydkich babsztylach. Przyszły zupełnie nieodpowiednio ubrane, w kostiumy kąpielowe z imitacji skóry lamparta, w pantoflach na platformach, to tego typu horror, wszystkie trzy tryskające entuzjazmem i pragnące zrzucić parę tuzinów kilogramów i klnąc się na Boga, że są psychicznie przygotowane do rozpoczęcia ćwiczeń odchudzających, do gimnastyki, do rygorystycznego przestrzegania diety ananasowej, do ćwiczeń jogi i wszystkiego, co im każą robić, że będą przychodzić trzy razy w tygodniu albo nawet czę- ściej jeżeli będzie trzeba, by odzyskać piękną sylwetkę, tak właśnie powiedziały, sylwetkę, co za słowo zupełnie nie z tego pokolenia. A zatem stepping? Oj tak, wspaniale, na to ja się zapi- suję, a rumba aerobikowa? Oj tak, to emocjonujące, na to też, cokolwiek bym im sugerował i kiedy już miały do mnie zaufanie bo wyznały mi i swoją wagę i wiek, inaczej mówiąc kiedy były już jak u siebie w domu, objęły mnie i wyrzuciły z siebie wiadomość, że są szwagierka- mi Pabla i, że żona Pabla, ich kuzynka, osobiście zarekomendowała im mój klub sportowy, a ja, obrażony, spytałem je O jakim Pablu mówicie. Jak to o jakim Pablu, jest tylko jeden Pa- blo, Pablo Escobar. Chwileczkę, dostojne damy, mówię do nich przebiegle tak, by nie zauwa- żyły mojej niechęci, dokąd panie sądzą, że przyszły, ja tutaj muszę strzec statusu firmy, a po paniach od razu widać za dużo forsy, mówię do nich ostrożnie, by im nie rzucić w twarz, że tylko narkoprostytutki mogły wpaść na pomysł, by nalepić sobie sztuczne rzęsy do spinningu, tego aerobikowego kołowrotka, że dla tak krzywych od urodzenia nóg jogging mógłby być zabójczy i, że te monumentalne króliczki, z płaskimi pośladkami i krótkimi nóżkami zdradza- ją od razu żałosne pochodzenie społeczne. Sprawa polega na tym, że je odprawiłem, rozu- miesz mnie, laleczko Agustino, kiedy ci mówię, że muszę uważać na to, by nie obniżać po- ziomu mojej klienteli? I oczywiście nie pozwolić na to, żeby tu wlazły trzy mafijne baby tego pokroju, w dodatku kumpelki Escobara, to, by oznaczało spalić lokal, który w końcu jest tyl- ko fasadą dla dużych pieniędzy płynących z ich prania, tak, że wyrzuciłem złote orzechy ko- kosowe na cztery łapki na ulicę. Wynoście się moje aniołki do konkurencji, do Spa 92 albo do Superfigure na rogu Piętnastej i Sto Trzeciej, tam odchudzą was więcej i lepiej, zalecałem im wierząc, że Pablo, który jest przede wszystkim negocjatorem, zgodzi się ze mną, że to ele- mentarny środek ostrożności. Ale jak widać omyliłem się. Zabrakło mi znajomości psycholo- gii i wpadłem po uszy w gówno, bo bardziej niż negocjatorem Pablo okazał się człowiekiem honoru. Ale to jest już inna historia, moja piękna Agustino; zapamiętaj to tylko w kąciku swo- jej zwariowanej główki, bo potem wejdzie to do tej gry w innej roli. Teraz zapomnij o tych trzech kobietach tak, jak wtedy ja o nich zapomniałem, widząc, jak odjeżdżały obrażone w najwyższym stopniu, w dół ulicy swoim kabrioletem koloru zielonej cytryny, i zanim znik- nęły za rogiem, znikły zarówno z mojego życia jak z mojej pamięci. Czasami w Agustinie rodzi się złość na Robaczka i łaje go tak samo jak ojciec. Nie mów jak dziewczynka, krzyczy na niego i natychmiast robi się jej żal, ale po prostu nie wyobraża sobie, żeby jej ojciec mógł odejść z domu z powodu tylu rzeczy które mu psują humor, nie- nawidzę kiedy ojciec podnosi swoją potężną rękę na mojego małego braciszka, mówi Agusti- na, czuję wtedy kłucie w brzuchu i mam ochotę wymiotować kiedy widzę jak ojciec z każdym dniem zmienia małego Robaczka w coraz to smutniejszego i coraz bardziej zastra- szonego dzieciaka. Ale nie mogę też ścierpieć myśli, że ojciec odejdzie z domu. No zobaczy- my, dzidzia, dzidzia, no, nie daj się bić, oddaj, broń się, uderz mnie mocniej niż ja ciebie, wo- ła złośliwie ojciec do Robaczka, przypierając go do ściany i bijąc po buzi, jakby wyzywając go na pojedynek, a ja wołam: Tak, Robaczku, daj mu! Daj mu, Carlosie Vicente Juniorze, brońże się do stu diabłów! Jak bardzo bym chciała, żebyś w końcu odpowiedział z całą wście- kłością, z jajami, z hormonami i, żebyś rozwalił w końcu ojcu ten wielki nochal, żebyś mu go złamał i rozkwasił chociaż trochę twarz, ciekawe czy w końcu będzie usatysfakcjonowany i poczuje się dumny z ciebie i zadowolony z nas wszystkich, ale Robaczek jest słaby, zawodzi siostrę kiedy ta najbardziej go potrzebuje, umie tylko znosić cierpienia aż do chwili kiedy już nie może więcej i idzie do swojego pokoju beczeć jak dziewczynka. Wtedy cała moja niena- wiść zwraca się przeciwko ojcu i chciałabym wykrzyczeć mu w twarz, że jest bestią, ohyd- nym zwierzęciem, potworem, że jest tchórzem maltretującym dzieciaka, ale w rezultacie nie mówię nic bo moje moce uciekają w rozsypce i ogarnia mnie paniczny strach, i myślę, że być może z moją matką dzieje się to samo, że znosi to co się dzieje byle tylko mój tata jej nie opu- ścił. Ale nasza ceremonia to co innego, podczas naszej tajemnej ceremonii Robaczek i ja, a przede wszystkim ja, stajemy się wszechpotężni ponad wszystko, to najwspanialsza chwila naszego nakazu i naszej władzy. Rytuał naszego zwycięstwa. Włazimy do szafy, wyciągamy zdjęcia z zagłębienia pomiędzy ścianą, a listwą i układamy je na moim łóżku, najpierw tak jak lecą, potem przygotowujemy wszystko pozostałe, z telewizją nastawioną na cały regulator, żeby nikt nic nie podejrzewał. Robaczek ze ściągniętymi majteczkami czeka, podczas gdy ja, bez majtek i czując to łaskotanie, schodzę kuchennymi schodami do szafy w ścianie i wykradam jedną z tych lnianych serwet które wedle tego co mówi matka należały do mojej babki Blanki, żony Niemca. Serwety są szerokie, krochmalone, matka kładzie je na stole w dużej jadalni kiedy przychodzą goście na kolację; w rogu mają inicjały wyhaftowane staro- świeckimi literami. Podczas tej części ceremonii Agustina musi zachowywać wielką ostroż- ność bo spódniczka mundurka jest krótka i plisowana i jeśli się poruszy zbyt gwałtownie słu- żące mogą się zorientować, że nie ma niczego pod spodem. Za kradzież serwety mogą mnie ukarać, ale to mniejsza, gorzej jeżeli moja matka się dowie, że chodzę bez majtek, bo za to gotowa mnie zabić. Wynoszę z łazienki miskę pełną wody i już wracając do mojego pokoju zamykamy szczelnie drzwi, zapalamy świece i gasimy światło, i wodą z miski robimy ablu- cje, co oznacza, że myjemy dokładnie twarz i ręce aż będą całkiem oczyszczone z grzechu, a potem Agustina składa serwetę babci Blanki w trójkąt, czeka aż jej młodszy braciszek ułoży się na łóżku i podniesie nogi, wtedy składa serwetę w kształcie pieluchy, posypuje go talkiem Johnsona i dokładnie wyciera jakby był dzidziusiem, a potem zakłada mu pieluchę, którą spi- na szpilką do włosów niańki. Następnie ubieramy się w stroje, zawsze te same, mój to stary szlafrok matki z ciemnowiśniowego aksamitu, a na ramiona czarna mantyla w jakiej się cho- dzi na mszę, jeszcze mojej babki; twój kostium, Robaczku, to pielucha, a na pieluchę czarne kimono w białe i żółte kwiaty z jakiegoś Halloween, na którym przebrali mnie za Japonkę, chcielibyśmy pomalować sobie twarze, ale nie robimy tego ze strachu, że potem zdradzą nas siady malowania., żeby włożyć stroje, Agustina i jej braciszek odwracają się do siebie pleca- mi i nie patrzą na siebie, aż są gotowi i wtedy zaczyna się to z fotografiami to co jest najważ- niejsze, szczyt wszystkiego. Ostatnie Wezwanie, bo to są asy naszej Mocy, trefle, piki, kara, kiery: karty naszej prawdy. I ty, i ja dobrze wiemy, że te karty są bardziej niebezpieczne niż bomba atomowa, są w stanie zniszczyć naszego ojca i jego małżeństwo z matką i wysadzić w powietrze nasz dom, a nawet całą dzielnicę La Cabrera jeżeli tylko nam się zachce, dlatego zanim zaczniemy je układać na czarnym materiale powinniśmy zawsze złożyć przysięgę: wy- głosić Słowa. Przysięgasz, że nigdy nie zdradzisz naszej tajemnicy? – pytam cię cicho, ale uroczyście, a ty, Robaczku, przymykając oczy mówisz: Tak, przysięgam. Przysięgasz, że ni- komu, w żadnych okolicznościach ani z żadnego powodu nie pokażesz tych fotografii które znaleźliśmy i które są tylko nasze? Tak, przysięgam. Przysięgasz, że choćby grozili ci śmier- cią nie pokażesz ich ani nie przyznasz się nikomu, że je mamy? Tak, przysięgam. Wiesz, że są niebezpieczne, że są śmiertelną bronią? Tak, wiem. Przysięgasz na wszystkie świętości, że nikt nie dowie się nigdy o naszej ceremonii ani o niczym co się w jej czasie dzieje? Tak, przy- sięgam. Potem ty odbierasz ode mnie identyczną przysięgę, takie same pytania i odpowiedzi, i zaczynamy oglądać zdjęcia jedno po drugim i układać je każde na swoim miejscu na łóżku, ciocia Sofi z rozpiętą bluzką, ciocia Sofi naga na bujanym fotelu w gabinecie mojego papy, ciocia Sofi siedząca na biurku w butach na wysokich obcasach i jedwabnych pończochach, ciocia Sofi odwrócona tyłem i wystawiająca do obiektywu pośladki, ciocia Sofi pokazująca cycki z nieśmiałym uśmiechem i odchyloną głową, ciocia Sofi w staniku i majtkach i wreszcie to które oboje najbardziej lubimy, które zawsze układamy najwyżej, na górce zro- bionej z poduszki: ciocia Sofi w klejnotach, uczesana w kok i ubrana w długą, czarną, bardzo elegancką suknię, ale z jedną tylko piersią zakrytą, a drugą wystawioną na wierzch i ani ty ani ja nie możemy oderwać oczu od tej olbrzymiej rzeczy którą ciocia Sofi wystawia na wierzch naumyślnie i na pewno w tym celu, żeby nasz ojciec zakochał się w niej i porzucił matkę, w końcu przecież jej rodzoną siostrę, która niestety nie ma takich potężnych cycków jak ona. Ależ jak mogę komponować, moja słodka Blanco, pyta Portulinus żonę, jeśli żywi też nie dają mi spokoju? Odpocznij, Nicolas, wyciągnij się tu obok mnie, na trawie, w cieniu naszego mirtu i pozwól, aby dobre słonko wygrzało ci kości. A wtedy on znowu wyjeżdża ze starą śpiewką. Powiedziałaś nasz mirt, nasze drzewo? – bisuje swoje wszystkie pytania aż do ostat- niego. Nas dwoje? Pyta z drżeniem i jeszcze trzeci raz próbuje się upewnić i ukoić swój nie- pokój, ale w tym momencie ona wiedząc w głębi duszy, że nie da jej spokoju zmusza się i mówi: Dosyć tego. Już dość, Nicolas, męczysz mnie, mówi, chcąc zatrzymać potok powta- rzających się pytań, prowadzących do obłędu, chociaż chciałaby mu powiedzieć Dość już, Nicolas, oszaleję przez ciebie, ale wie przecież, że w domu powieszonego nie mówi się o sznurze. I pomimo swojej młodości Blanca jest jak skała, a na tej skale on buduje swoje życie, to moja forteca na szczycie, mówi do niej, albo mój warowny zamek, albo po niemiec- ku moja starkes Madchen, silna dziewczyna, a ona to potwierdza zawsze, kiedy tylko może, jak to widać na stronach jej dziennika: „Żałuję, że mam dość odwagi do przyjęcia wszystkie- go, co może nadejść, a w przypadku mego kochanego Nicolasa nadejść może wszystko. Ale żyję tylko dla niego i zawsze ofiaruję mu swoją miłość i pomoc, cokolwiek się wydarzy”. Blanca to starkes Madchen, ale jest coś co potrafi nią zachwiać, a to jest słowo które ubliża i osacza, zwłaszcza jeżeli wychodzi z ust męża, grubych i ciepłych, koloru czerwonego goź- dzika w gorączce, równie skłonnych do czegoś wspaniałego, jak do głupstwa. Zawsze wierzy- łam, że trudności jakie dawniej miał Nicolas w wyrażaniu myśli po hiszpańsku pochodziły stąd, że był cudzoziemcem, zwierzyła się Blanca swoim dwóm córkom, Sofi i Eugenii, kiedy już były dorosłe, Aż odkryłam, bo opowiedziała mi to jego kuzynka, która wracając do Nie- miec zahaczyła o Kolumbię i przyjechała aż do Sasaimy odwiedzić brata, że także w swoim własnym języku był małomówny, a czasami jąkał się i zacinał. Od tej samej kuzynki dowie- działam się też, że jako dziecko, w swoim rodzinnym Kaub, Nicolas miał poważne trudności z nauką mówienia i, że w najlepszym razie z wielkim trudem potrafił coś wyjąkać, a często trwał w upartym milczeniu, zasłuchany tylko w swoją wewnętrzną melodię, aż kiedy skoń- czył cztery lata, jego pan ojciec, obawiając się głuchoty lub atrofii mózgu zawiózł go do są- siedniego miasta na badanie do specjalisty od zaburzeń mowy, który potwierdził to, co już aż nadto było wiadome, że mały Nicolas, utalentowany i zupełnie dojrzały do gry na fortepianie, jest tępy i niechętny w mówieniu i, że wszelkie groźby ojcowskie, a nawet kary fizyczne są na nic, kiedy się upiera trzymać dziób zamknięty i zatykać uszy, by nie docierał do niego ludzki głos, nawet jego własny, jakby go to raniło albo jakby mu się wciskało do mózgu, by potem wybuchnąć wewnątrz. Tak, że zarówno w dzieciństwie, jak i w wieku dojrzałym Nicolas Por- tulinus miał trudności z wymawianiem słów, co wyjaśniałoby jego okresy głębokiego milcze- nia, które z czasem stawały się coraz dłuższe. Jeżeli za dużo mówię, Blanco, życie moje, mi- łość do ciebie zaczyna mi się wymykać. Wynagradzał jej to komponując dla niej dziecinne pioseneczki z prostym tekstem które sprawiały jej przyjemność i czasem myślała, że w jej mężu tkwi wiele z dziecka; ona, która naprawdę była dzieckiem, patrzyła na swojego starego męża jak na słodkie, biedne, cichutkie maleństwo. Czasem jednak Nicolas zarzucał ją burzą słów i obrażał w swoim złym hiszpańskim zdanie po zdaniu, tworząc ciągi pełne omyłek i obraźliwe, a wtedy Blanca bała się i próbowała schronić przed deszczem pod szczelnym czarnym parasolem, przed tym deszczem sylab, które chciały zalać jej duszę. Pospiesznie i zbyt ostro wymawiając wszystkie „r” przysięga jej wieczną miłość, osacza obietnicami szczęścia, przeraża wyrazami zazdrości i pytaniami bez końca. Ona zatapia wszystko jednym zdaniem: Już dosyć, Nicolas, nie zniosę ani słowa więcej, prosi szeptem i w ten sposób osiąga to, że pod mirtem zapada ponownie kojąca cisza. Otacza ich ponownie miła atmosfera połu- dnia i rozbite cząstki wszechświata wracają na swoje miejsce bez protestów ani pretensji. Nadszedł moment ich życia, w którym odpoczywają pod drzewem mirtowym, przynajmniej tak sądzi Blanca, bo jeśli idzie o Portulinusa, to Portulinus błąka się po zboczu, bardzo blisko i równocześnie bardzo daleko. Portulinus myśli: Blanca mnie szpieguje. Gdyby nie śledziły go ogromne oczy Blanki, mógłby się zastanowić, ale ona, która go pilnuje, zakazuje mu błą- kania się po zamorskich przestworzach medytacji. Po niemiecku i tylko w duchu Portulinus błaga, by Blanca zostawiła mu jakąś swobodną przestrzeń, której on potrzebuje, by się poru- szać, żeby nie owładnęła całkowicie powietrzem, którym on chce oddychać, żeby nie przejęła na siebie jego wątpliwości ani nie próbowała rządzić jego myślami, i dlatego Portulinus jest i zarazem nie ma go tu z Blanca pod mirtem w miłe południe w Sasaimie, bo w jego myślach każda rzecz zaczyna mieć podwójne i potrójne znaczenie. Powietrze wokół niego pociemniało i zgęstniało; marzenia w jego głowie powoli zaczynają brać w posiadanie to, co jest tam poza nią i wśród promiennej i zielonej roślinności tropikalnej majaczą przed nim blade, nocne za- rysy greckich ruin, o których śnił poprzedniej nocy, i tak dalej, i tak dalej, zmieniając się w ciąg obłędu aż do mglistych czasów młodzieńczych. Co ja tu robię wśród tych złowiesz- czych ruin, kiedy kolory się zacierają, dlaczego gubię się w plamach krwi, skąd cała ta krew spływająca po zimnej gładzi marmurów i dlaczego ranny jest ten chłopak, co on robi wśród tych ruin i dlaczego krwawi, skoro jest nietykalny i bezcielesny, jeśli nazywa się Farax i istnieje tylko w moich snach, czy ten Farax, słodki i ranny, mieszka od zawsze w mojej pa- mięci? Blanca podejrzewa, że nagle milczenie Nicolasa oznacza, że szarpią nim okrutne uczu- cia i jej oczy znów stają się ogromne i pilnują go, znowu starają się zabronić mu ucieczki, proszą, żeby, błagam cię na wszystko co kochasz, mów do mnie słowami które będą rozsądne i powściągliwe, powstrzymaj się od zbyt wielu słów i od tych które mają tysiąc znaczeń, a nie tylko jedno, jak Pan Bóg przykazał. Mów mi o rzeczach, a nie o przywidzeniach, prosi Blanca męża, nie rozumiejąc, że ten włóczy się teraz po ruinach, gdzie rzeczy i przywidzenia są tym samym. Kochasz mnie, moja słodka Blanco? – pyta ją Portulinus, a ona zapewnia, że tak, już ci mówiłam, że tak, że cię kocham tak, że aż cierpię, zapewnia go wielokrotnie nie rozumie- jąc, że to co go niepokoi to inna wątpliwość. On chciałby poprosić ją, żeby się trochę od nie- go oddaliła: Odsuń się, kobieto, pozwól mi marzyć w samotności, nie mów o tym drzewie tutaj i o tym słońcu które teraz grzeje, nie zamykaj mnie w więzieniu, błagam, nie każ mi być od tego miejsca do tego, bo moja dusza już odfrunęła zupełnie, gdzie indziej. To właśnie chciałby jej powiedzieć, lecz prosi o coś zupełnie przeciwnego, ale też szczerze: Nie odchodź, moja Blanco, bo bez ciebie jestem nikim. I nie tylko szalona głowa Portulinusa cierpi na takie rozdwojenie; to przede wszystkim sama rzeczywistość, z dwoistym ciężarem podwójnego brzemienia. Aguilar mówi: próbuję włożyć rękę w bajoro szaleństwa, by wydobyć Agustinę z dna, bo tylko moja ręka może ją wydostać na powierzchnię i nie pozwolić, by utonęła. To właśnie powinienem zrobić. A może nie, może trzeba, by właśnie zrobić coś przeciwnego, zostawić ją w spokoju, pozwolić, żeby sama z tego wyszła. Bardzo kochałem Agustinę; od chwili, kiedy ją poznałem chroniłem ją przed rodziną, przed przeszłością, przed jej własnym uduchowie- niem. Może oderwałem ją od niej samej? Może za to mnie nienawidzi i to jest powód, dla którego teraz nie odnajduje ani siebie ani mnie? Próbuję ją uwolnić od wewnętrznego zamętu za wszelką cenę, nie biorąc pod uwagę możliwości, że w tej chwili dla niej być może lepsze jest to co wewnątrz niż co na zewnątrz;, że za murem swojej choroby Agustina świętuje. Agu- ilar wchodzi do mieszkania i zastaje je tak cichym, że słychać w nim fruwające w powietrzu myśli. Agustina siedzi przy oknie i patrzy przez nie wzrokiem tak nieobecnym, że wydaje się istnieć tam, w tym miejscu, dokąd kieruje się jej spojrzenie, a nie w tych czterech ścianach które ją otaczają. Aguilar patrzy na nią i przypomina sobie zdanie, które nagle nabiera dla niego znaczenia: przedziwna obojętność histeryczek. Agustina jest milcząca i nieobecna, jak niemal zawsze w tych dniach kiedy rezygnuje z mówienia, jak ktoś, kto zrzuca z siebie zby- teczną ozdobę. Ciocia Sofi opowiada Aguilarowi, że parę godzin temu pomagała jej myć wło- sy szamponem rumiankowym i, że potem widząc z jakim spokojem suszy je sobie grzebie- niem i suszarką, zostawiła ją na chwilę samą, żeby coś zrobić w kuchni. Po paru chwilach zauważyła, że nie słychać szumu suszarki, weszła na górę, zobaczyć co się dzieje i zastała ją siedzącą tu, gdzie teraz, osłupiałą, nieruchomą jak posąg, z włosami na wpół wysuszonymi. Sofi mówi, że to musiało być gdzieś o piątej po południu i, że od tej chwili ani się nie poru- szyła, ani nie odezwała. Aguilar prosi kilkakrotnie Agustinę, żeby coś powiedziała, choćby jedno słowo, ale na próżno. Siadam więc obok niej, naśladuję ją i wygłupiam się patrząc w pustkę i w pewnym momencie ona otwiera usta i pokazuje mi język: jest okropnie poranio- ny, do żywego mięsa, jakby go poparzyła. Na ten widok wydaję coś w rodzaju wycia co sprawia, że ciocia Sofi wpada, zaalarmowana. Okazując całkowity spokój – nie mam pojęcia skąd bierze się tyle pewności siebie u tej damy – bada dokładnie poraniony język Agustiny, mówi, że jedyne, czym można wyleczyć rany wewnątrz ust to tarta bułka i przynosi trochę na talerzyku. Agustina wysuwa pokaleczony język i z pokorą zbitego zwierzątka pozwala sobie nałożyć tę papkę, ale mimo, że ciągle ją pytam jak to się stało, nie wyjaśnia niczego. Ciocia Sofi usprawiedliwia się przede mną ze swojej, jak to nazywa, niewybaczalnej nieuwagi. Ale gdybyś widział ją przed chwilą w łazience jak sobie suszy włosy jakby nigdy nic wyjaśnia jakby układanie sobie włosów było czymś najnaturalniejszym w świecie, jakby tego wieczoru wybierała się na kolację czy do kina, jakby nie była wcale chora ani nie planowała żadnych samookaleczeń kiedy tylko się odwrócę... Przerywam sucho cioci Sofi bo przez myśl przela- tuje mi fatalne przypuszczenie: Czy Agustina mogła gryźć szkło? Boże! Czyżby zjadła szkło i była pokaleczona także od wewnątrz? Nie, zapewnia ciocia Sofi, uspokój się, Aguilar; język wygląda bardzo brzydko, ale nie jest pocięty, nie krwawi, wygląda raczej na poparzony. Ale czym? Czym mogła poparzyć go tak okropnie? Nie mogę już więcej. Potrzebuję samotności, chcę zamknąć się w łazience i popłakać chociaż trochę. Płakać bez przerwy dzień, dwa, trzy. Od chwili kiedy poraniła sobie język, Agustina nie może mówić ani jeść normalnie, tak, że jej jedynym pożywieniem jest pedyalite, surowica fizjologiczna, jaką daje się odwodnionym dzieciom. Ale dzisiaj nawet tego nie chce. Z filiżanką surowicy w ręku Sofi błagają, by wypi- ła choć łyk, ale Agustina robi wrażenie, że jej nie słyszy, a wobec dalszych namów gwałtow- nie odpycha filiżankę, potem podchodzi do mnie i starając się wymawiać jako tako słowa mimo spuchniętego języka, mówi To żółte pedyalite mi nie smakuje, Aguilar, chcę to różowe o wiśniowym smaku. Nie rozśmieszaj mnie, Agustino, mówię, i naprawdę się śmieję jak nie śmiałem się od ostatniej niedzieli kiedy to wszystko się zaczęło, i mimo okropności i wstrząsu jaki przeżyłem kiedy w tak niewytłumaczalny sposób uszkodziła sobie język, śmieję się nadal, sam, jeszcze kiedy idę do apteki kupić tę różową surowicę o wiśniowym smaku, bo w pewnych wyjątkowych chwilach, czasami nawet w dniach najgorszego kryzysu, normal- ność wydaje się litować nad nami i składa nam krótkie wizyty. W zeszły wtorek, na przykład, Agustina i Aguilar, po kilku koszmarnych dniach, mieli chwilę spokoju. Była to tylko chwila, opowiada Aguilar, ale chwila błogosławiona. Do siódmej wieczór udało mi się roznieść psie żarcie i wszedłem do mieszkania z sercem w gardle i nie wiedząc, co mnie czeka, i ku moje- mu wielkiemu zaskoczeniu nie czekała mnie ani obojętność kogoś pogrążonego w modlitwie ani wściekłość i ataki, ale delikatny zapach jedzenia dolatujący z kuchni. A pośród tego zapa- chu, jakaś młodzieńcza i beztroska Agustina szykowała zupę na kuchence i zwróciła się do mnie, jakby nigdy nic. To zupka jarzynowa, Aguilar, mam nadzieję, że ci będzie smakowała. Tylko to jedno zdanie, które od wtorku powtarzam sobie jak mantrę. To zupka jarzynowa, Aguilar, mam nadzieję, że ci będzie smakowała. Aguilar mówi, że kiedy to usłyszał stanął jak wryty sparaliżowany niespodzianką, bojąc się ruszyć, by ta codzienność, cudowna i wolna od cierpień, która wróciła pod jego dach po raz pierwszy po tylu dniach, nie rozwiała się jak dym; nie przytulając Agustiny ze strachu, że go odepchnie równocześnie lękał się, że ją za- wiedzie jeśli jej nie pocałuje; nie opowiada o swojej codziennej pracy, bo po co ma wypływać sprawa pani z Quinta Camacho, sympatycznej osoby która mieszka sama ze swoim cocker spanielem i co miesiąc zamawia worek suchej karmy Purina i z którą Aguilar nie zamienił słowa poza jej „dziękuję”, kiedy wręcza jej zamówienie i jego „dziękuję”, kiedy pani wręcza mu pieniądze, ale która mimo to, mówi Aguilar, że nie ma pojęcia dlaczego, stała się dla Agu- stiny źródłem podejrzeń co do mojej wierności małżeńskiej; wszystko to przed tym smutnym wydarzeniem, naturalnie, mówię o scenach zazdrości i o głupich kłótniach które do niedawna stanowiły część naszego życia we dwójkę i wtedy nudziły mnie śmiertelnie, a za którymi te- raz mimo to tęsknię. A zatem we wtorek, kiedy zobaczyłem Agustinę szykującą dla mnie zu- pę jarzynową, zatkało mnie i stałem jak wryty pośrodku kuchni, trzymając w rękach paczkę z supermarketów Only z krótkimi czarnymi spodenkami o które ciocia Sofi poprosiła mnie pagerem, jakby wchłaniając w siebie ten cudowny spokój, który w każdej chwili może się skończyć, by już nie powrócić aż kto wie kiedy, i sama Agustina pierwsza odezwała się do mnie pytając czy jeśli jestem zmęczony nie wykąpałbym się zanim ona skończy przygotowy- wać wszystko w kuchni, i powiedziała to takim samym tonem typu „Nie ma sprawy”, który często przybierała zanim to wszystko się zaczęło. Poszedłem na górę wziąć prysznic jak mi za- proponowała i czekałem cicho w pokoju, drżąc w oczekiwaniu, czy mnie zawoła; zawołała mnie po imieniu, to znaczy po nazwisku, krzyknęła można nawet powiedzieć, że wesoło. Zu- pa gotowa, Aguilar, krzyknęła z kuchni i Aguilar zszedł pomału, stopień po stopniu, by nie zmącić czarodziejskiej chwili, ona postawiła na stole trzy talerze, jeden dla niego, drugi dla cioci Sofi i trzeci dla siebie, położyła też na stole gorącą bagietkę, a oni siedzieli i jedli w ciszy. Ale była to cisza bez pretensji ani napięć, cisza odpoczynku, błogosławiona cisza, dzięki której zacząłem wierzyć, że pokonujemy kryzys, że już chyba jesteśmy niemal na dru- gim brzegu, że Agustina leczy się z choroby, a trochę później położyła się obok mnie w łóżku, splątała swoje nogi z moimi, włączyła telewizor i powiedziała: Jak dobrze, nadają program Pluskwa, już od tak dawna tego nie oglądałam”, i zaczęła śmiać się z wygłupów któ- rejś z postaci, a ja śmiałem się także, ostrożnie, uważny na każdy sygnał, na każdą zmianę, pamiętając, że parę miesięcy temu byłem zły kiedy przerwała mi lekturę włączając telewizor, nie powiedziałem słowa, ale z pewnością byłem zły na nią zwłaszcza jeśli chodziło o tak idio- tyczny program jak Pluskwa, pomyśleć, że taki samiutki gest, który dawniej drażnił teraz przywracał mnie do życia, jakby do życia nie trzeba było nic innego poza tym, jakby wystar- czały żarty Pluskwy, i ponieważ nadal była spokojna zdumiałem się sam sobą, bo czułem, że gotów jestem uklęknąć i składać dziękczynne modły, i zrobiłbym to gdybym wiedział jakie- mu bogu zawdzięczam ten cud. Agustina patrzyła w telewizor, a Aguilar, który patrzył na nią utwierdzał się w przekonaniu, że jej twarz znów jest mu znajoma i znowu piękna, jakby wreszcie rozproszyła się zła chmura. Ale kiedy skończyła się Pluskwa i Aguilar spytał, czy chciałaby, żeby już zgasić telewizor, poczuł, że ona z powrotem patrzy na niego pustym wzrokiem i już wiedział, że zawieszenie broni się skończyło. Twarz mojej żony zmieniła się od czasu kiedy jest chora, przybrała jakiś specyficzny, jej tylko właściwy wyraz. Tęsknię za jej chochlikowym spojrzeniem zepsutej dziewczynki, tym samym, które mnie tak drażniło, kiedy ją zobaczyłem pierwszy raz, przy wyjściu z klubu filmowego, i które sprawiło, że rzuci- łem jej jakieś zdanie bardzo prostackie którego gdybym nie był tak szczery nigdy bym nie powiedział „Masz oczy olbrzymie jak zgłodniałe dziecko”, powiedziałem dając jej powód do kpin ze mnie przez cały następny tydzień, ale w rezultacie to zdanie nie było takie znowu chy- bione bo czasami ma je znowu, znowu ma oczy wygłodniałego dziecka, ale tylko czasami, bo kiedy patrzy na mnie nie widząc czuję, że już nie ma ani rzęs, ani siatkówki, ani tęczówki, ani powiek, że został tylko głód; okrutny głód którego nie można zaspokoić. Agustinę, moją piękną Agustinę otula zimno które oznacza odległość, pancerne drzwi obłędu które nie po- zwalają jej wyjść, a mnie wejść. Teraz robi tę swoją zwykłą minę jakby na widok włosa w talerzu, grymas, który równocześnie oznacza zaskoczenie i obrzydzenie; zupełne przeci- wieństwo uśmiechu, gest niechęci. A ja pytam Jak długo jeszcze. Matka stroi się bo tego wieczoru mają gdzieś wyjść razem z ojcem, mówi Agustina, może idą do kina albo na jakieś przyjęcie. Ona wygląda na zadowoloną, a ja jestem z nią w łazience, z radia płynie piosenka która wydaje mi się bardzo piękna, matka zna słowa i podziwiam ją za to, bo podśpiewuje razem z głosem z radia, przy moim ojcu nigdy tego nie robi bo wyśmiewa się wtedy z niej i mówi, że ma drewniane ucho, a przy tym ojciec uważa, że słuchanie radia to zwyczaj prostaków. Schylona nad miednicą, matka Agustiny myje swoje czarne gęste włosy, a jej jedyna córka, czyli ja, Agustina, pomagam jej spłukiwać je kubkiem letniej wody, leję wodę na pochyloną głowę matki i widzę jak woda spływa jej po szyi i spłukuje resztki piany, moja matka, wysoka i szczupła, ma na sobie tylko nylonową bieliznę koloru jasnych winogron z koronkami, pamiętam to doskonale, mówi Agustina, bo to był je- den z tych wyjątkowych przypadków w moim życiu kiedy ja i matka rozmawiałyśmy ze sobą. Mamo, spytałam, czemu my dziewczynki nie nosimy nylonowej bielizny. Dziewczynki noszą halki, powiedziała, żeby ich spódniczki pięknie się układały. Teraz Eugenia, matka, nakręciła na głowę wałki i suszy włosy suszarką, a córka jej się przygląda. Nie, nie patrzę wprost na matkę, ale na odbicie matki w lustrze, idę za nią do łazienki bo lubię patrzeć kiedy wkłada na tę swoją bieliznę koloru winogron zieloną lnianą suknię, bardzo dopasowaną bo jest szczupła. Mamo, nie chcę już więcej tej halki która mi wypycha spódniczkę, podobają mi się obcisłe suknie takie jak ta zielona którą wkładasz wychodząc na miasto z ojcem. Tak będzie kiedy dorośniesz, kiedy zaczniesz wychodzić z chłopcami. Z chłopcami nie, myśli Agustina, ja będę wychodzić z ojcem. Ale teraz powinnaś nosić to co masz, ciągnie Eugenia, twoje sukienki wykończone tasiemką i z szerokimi spódnicami, popatrz na swoją koleżankę Maricrfs Cortes, wygląda ślicznie w tych strojach które szyje jej ciotka Yoya. Powiedz mi, mamo, co oznacza twoje imię. Już ci to mówiłam tysiące razy. Powiedz mi jeszcze raz. Eugenia oznacza piękną rasę. A co oznacza Austina. Oznacza czcigodna. Czcigodna? – wolałabym się nazywać Euge- nia. Matka maluje usta na lśniący czerwony kolor i mówi, że kiedy skończę piętnaście lat po- zwoli mi też się malować, ale na różowoperłowy kolor, ona nie lubi kiedy młode dziewczyny malują usta na czerwono, mówi, że rodzice powinni im tego zabronić, że od tego jest kolor różowoperłowy, delikatniejszy i bardziej dyskretny. Matka perfumuje się za uszami i na prze- gubach rąk, ale na ich wewnętrznej stronie, tam, gdzie są żyły które rozprowadzają zapach po całym ciele, mówi, że ona używa tylko Chanel Numer 5 które zawsze ojciec daje jej na uro- dziny i perfumuje mnie także, troszeczkę na przegubach i za uszami, gdzie najdłużej utrzymu- je się zapach. Pytam czy kiedy będę miała piętnaście lat pozwoli mi używać Chanel Numer 5 a ona mówi, że nie, że dla młodziutkich dziewcząt najlepsza jest czysta woda różana bo silne zapachy je postarzają. Kiedy perfumy wyschną wkłada na szyję kolię z pereł, ale nigdy przed- tem; zwraca mi uwagę, że pereł nie należy dotykać perfumami, bo zmatowieją. Czy one są żywe? Tak, pochodzą z morza, a ty utrzymujesz je przy życiu solą ze swego ciała. I zapach perfum je matowi? Matowi je alkohol, który jest w perfumach, głuptasie. Dzwoni telefon i moja matka odkłada suszarkę, by odebrać, pewnie to ojciec dzwoni, żeby jej przypomnieć, że tej nocy gdzieś idą, matka ścisza radio, żeby lepiej słyszeć jego głos i śpieszy mu powie- dzieć, że już kończy, że jest prawie gotowa, Agustina z łazienki słyszy jak dyskutują przez telefon i wie, że się sprzeczają. Nie wyjdą już dzisiaj, i ona nie włoży swojej zielonej sukni? Na nic perły ani wałki, i tymi perfumami na próżno się spryskiwała, na próżno? Matka nadal jest w sypialni, a suszarka została obok Agustiny na szafce w łazience, ta włączają i pozwala, żeby ciepłe powietrze dmuchało jej w twarz. Zrobię sobie wałek ze zmoczonego kosmyka włosów, jak matka, potem go wysuszę i wyłączę suszarkę bo jej dźwięk nie pozwala mi sły- szeć złych słów jakimi się obrzucają, płaczliwego głosu matki, oglądam wnętrze rury z której wychodzi powietrze i widzę, że w środku tkwi spirala z drutu. Włączam ją na nowo i widzę, że spirala robi się czerwona jak karmelek. Mam straszną ochotę dotknąć tego rozpalonego drutu tak czerwonego koniuszkiem języka. Mój język chce go dotknąć, bardzo czerwony, bardzo czerwony, mój język się przybliża, mój język go dotyka. W końcu nadszedł decydujący piątek, opowiada Midas McAlister Agustinie, dzień rzuce- nia monetą, dziś okaże się czy będzie erekcja czy klęska, cóż, tak naprawdę to miała być do- piero pierwsza próba z trzech, a ponieważ Pająk jasno powiedział, że jeśli cokolwiek go bie- rze w życiu to parka samiczek, z tych bielutkich, ale zdemoralizowanych, dziewiczych, ale zepsutych do szpiku kości, o dobrym pochodzeniu i złych obyczajach. Midas, który wszystko już przygotował, umierał ze śmiechu tego ranka, wszystko dopięte na ostatni guzik na ten wie- czór, stary szelmo, a Pająk z drugiej strony telefonu, myląc słowa bardzo speszony bo chyba obok niego stała jego szacowna małżonka. Jak tam Midas, synku, jak tam ten ostatni interes, a ja robiłem z siebie głupka, wyśpiewywałem tę wiejską piosenkę, jak to idzie? Dama, dama, piękna panieneczka, ze złotej kołyski prosto do łóżeczka, nie wyobrażasz sobie, prześliczna Agustino, wzburzenia tego faceta, który jak to się mówi tej nocy miał zobaczyć wyraźnie jak na tacy swoją męskość, swój honor albo poniżenie wobec wszystkich, a przez telefon jeszcze próbował fanfaronady. Wchodź w ten interes, nie bój się, Midas my boy, ostatnio mam świet- ną passę i nie zawiodę cię, a Midas, jakby chcąc go upewnić. Cool, stary Pająku, full spokój, te dwie osoby które w ciebie chcą zainwestować załatwią sprawę na amen. Umówiliśmy się na to widowisko na dziewiątą wieczorem w klubie Aerobik już zamkniętym i pustym, na gó- rze w moim gabinecie siedzieli już Rony Silver, twój brat Joaco, Ayerbe i ja, ukryci za fał- szywym lustrem jak w honorowej loży, tymczasem na dole zaczynał się cyrk z numerkiem z dwiema tancerkami na estradzie i pajacem tkwiącym w swoim wózku inwalidzkim; to był widok! Pająk śmiejący się nerwowo i modlący do Boga jak dziecko przed pierwszą komunią, a przed jego nosem para laleczek golutkich robiących mu gil–gil i obcałowujących go na- miętnie pod muzyczkę disco i spot–lights, obie bardzo ładniutkie i solidnie dokładające sta- rań, jak to się mówi dające z siebie wszystko, bo Midas umówił się z nimi na potrójną stawkę albo na zerową, potrójną jeżeli rozruszają klienta, zerową jeżeli im się to nie uda. Wszystko czego dusza zapragnie, no – pięć gwiazdek, top ten, wszystko doskonałe w najmniejszych szczegółach, a mimo to, moja tolerancyjna Agustino, prawdę powiedziawszy od początku wiadomo było, że sprawa będzie przegrana. Pająk wiercił się od pasa w górę, ale jego dolne piętro w dalszym ciągu pozostawało niezamieszkane; widząc, że to nie działa, dziewczynki przyspieszyły tempo i ostrzej ruszyły do ataku, ale na próżno; zrzuciły już z siebie wszystkie łaszki i nic z tego, już pokazały mu się całe aż do migdałków i nic, tak, że my trzej za naszym lustrem, prawidłowo funkcjonujący mężczyźni, po oglądaniu tego z pasją przez pierwszy kwadrans straciliśmy całkiem zainteresowanie i zaczęliśmy rozmowę o polityce, a Silver, wyjątkowo sympatyczny tej nocy, jak to mówią komunikatywny, opowiedział nam, że w ambasadzie amerykańskiej, gdzie pracuje, mają aparat wykrywający materiały wybuchowe i, że tylko w zeszły wtorek w Bogocie rozbroili sześćdziesiąt trzy bomby. Ach, wy gringowie bez jaj, powiedziałem, potrzebujecie aparatów, żeby wykryć bombiska które my wszyscy rzucamy sobie na dachy. Pablo Escobar jest ostatnio w złym humorze, odezwał się twój brat Joaco, tyle bomb to dlatego, że Partia Liberalna za interesy z narkotykami wykreśliła go z listy wyborczej do Senatu. Temu facetowi znudził się już tytuł Króla Koki, rzekł Silver, wolałby tytuł Ojca Ojczyzny. Ma trochę racji, to brzmi bardziej demokratycznie. Brzmi, ale to ten sam pierdolnik. No, panie Silver, powiedz nam co jeszcze wykrywasz tym swoim detektorem materiałów wybuchowych tam w swojej ambasadzie, ten tępy szpion powinien informować Pentagon nawet o tym ilu pedałów rzuca się na prezydenta Kolumbii, i tak sobie żartowaliśmy, moja laleczko Agustino, wyśmiewaliśmy się z tej parodii narodu, kiedy nagle dzwonek. Kto to może być o tej porze. Nikt, powiedział Midas, nie otwieramy i koniec, ale ten ktoś na zewnątrz wyraźnie nie podzielał naszego zdania, a zmęczony dzwonieniem bez skutku włączył klakson samochodowy jakby chciał zbudzić wszystkich w sąsiedztwie, masz pojęcie, Agustino, willowa dzielnica, a tu przed klubem Aerobik jakiś wariat zakłóca ciszę nocną tak bezczelnie wyrażając swoje uczucia, a i Pająkowi, aż do tej chwili pełnemu chęci do współpracy i wysiłku, dobry humor poszedł w diabły. Powiedzcie temu skurwysynowi, żeby skończył swoją serenadę, krzyczał, bo przy tym ryku nie stanie nawet Panu Bogu, ale ten od trąbki był już znowu przy drzwiach i kopał w nie jakby chciał je wywalić z zawiasów. Już idę! – powiedział Midas pozostałym i niemal fruwając od adrenaliny, zleciał po schodach w dwóch susach, zdecydowany pokazać temu impertynentowi, gdzie jego miejsce, a kiedy otworzyłem, laleczko Agustino, zdrętwiałem bo zobaczyłem przed sobą ni mniej ni więcej tylko faceta o ksywie Widmo, bandytę, który był moim łącznikiem z Pablem Escobarem, z którym nigdy, ale to nigdy w życiu nie umawiałem się w Aerobiku, ale najwyżej gdzieś na dalekich przedmieściach Bogoty każdy w swoim samochodzie, na postoju w okolicy Ogrodów Wspomnień, jaki lepszy scenariusz niż cmentarz mógłby pasować do tego chodzącego nieboszczyka jak ten Widmo. Niemniej jednak otworzyłem, McAlister, po- wiedział swoim niezawodnym tonem zawoalowanej groźby, przynoszę rozkazy dla pana od pana Pabla, Panie Widmo, stary przyjacielu, proszę mi wybaczyć, że nie otworzyłem od razu, mamy tu małą prywatną imprezkę z paroma przyjaciółmi, a nie mógłbym przypuszczać, że to właśnie pan. Nie ma pan nic przypuszczać, tylko uważnie słuchać bo to ważna wiadomość, a może nawet grzeczność, którą chce panu zrobić nasz Szef. Jasne, że tak, panie Widmo, jeże- li pan chce porozmawiamy tu na podwórku, a jeszcze lepiej w pana maździe, żebyśmy nie zmarzli, zasugerował Midas kombinując, żeby ten nieszczęśnik nie wlazł do klubu i, żeby jego dostojni wspólnicy nie poznali, z jakiego rodzaju bandziorami pracuje się przy praniu pieniędzy, bo jak ci powiedziałem, moja królowo Agustino. Widmo pięknisiem nie był, był widmem, ale z tych żałosnych, z oczami ćpuna, o szkieletowatym wyglądzie, wydzielającym grobowy odór i z tłustymi włosami. Panie Widmo, co cię tu sprowadza, mówił Midas wsiada- jąc do jego auta, ale zaniepokoiłem się naprawdę, piękna Agustino, przysięgam ci, że wsiada- łem do tej mazdy jak ktoś kto wchodzi na szafot i zrobiłem to tylko dlatego, żeby uniknąć spotkania tego zachlanego szczura jakim był Widmo z tamtymi szczurami salonowymi, mo- imi przyjaciółmi z Bogoty. No niechże pan wreszcie wykrztusi co to za wiadomość, panie Widmo. Nic, po prostu przynoszę zlecenie od Szefa, a co to ma być. Pan Pablo prosi, żeby pan mu dostarczył dwieście milionów z ręki do ręki na pojutrze. Dwieście milionów? Słyszał pan chyba, dwieście, a on panu zwróci po piętnastu dniach w stosunku pięć do jednego. Pięć do jednego? – powtórzyłem. Czy pan się bawi w echo? – zdenerwował się Widmo, typową irytacją zdeklarowanych ćpunów. No proszę, proszę, cóż za szczodrość ze strony Pabla, uspokajał go Midas równocześnie gorączkowo obliczając w myślach, że tak ogromny zarobek wynagrodziłby mu aż nadto ten cieniutki okres jaki teraz przechodził. A w czym problem? – spytał Midas starając się nie okazywać entuzjazmu. Czyżby wielki Pablo cierpiał na brak go- tówki? Pan wie jak to jest, czasy są trudne, i Midas pomyślał, że Pablo, który ostatnio miał blokadę bo był poszukiwany. DEA i kartel Kali deptały mu po piętach, nie mógł już chodzić sobie jak pan po swojej hacjendzie Neapol, ale tkwił w jakiejś kryjówce ze strachem w oczach. A jak Pablo ma zamiar oddać te pieniądze, jeśli wolno wiedzieć, spytał Widma. Zapłaci wam monitami, tak kazał wam powiedzieć. Monity to money orders, Agustino, życie moje, tak się nazywają w żargonie pralni pieniędzy. Ależ z największą przyjemnością mój drogi Widmo, problem w tym, że zebrać dwieście milionów gotówką z dnia na dzień to nie takie proste. Cóż to od pana zależy, panie Mc Alister, ma pan wóz albo przewóz, wracam za piętnaście dni z monitami w kieszeni, a pan zobaczy czy ma pan peso czy ich pan nie ma, aha, i ostatnia sprawa. Szef życzy sobie, żeby w ten interes weszli tylko pan, informator i paralityk, dodał Widmo i zniknął w ciemnościach nocy z piskiem opon ciągnąc za sobą śmierdzącą smugę, a ja stałem tu dobrą chwilę z potężnym niepokojem w sercu, jak u diabła zdobyć taką ilość forsiaków jeżeli trzeba je wydostać tylko od Pająka i od Silversteina, bo jak chyba zrozumiałaś, piękna Agustino, to o nich dwóch mówił Pablo Escobar wspominając o paralityku i o informatorze. Czy Pablo wiedział, że Rony Silver pracuje dla DEA? Pewnie, jasne, że wiedział, choćby dlatego, że ten przechwalał się za każdym razem kiedy mógł po- smarować mu łapę, przecież sam Pablo mi to powiedział, kiedy zaczęliśmy się dogadywać, żebym wyszukał jakiegoś gringo i skaptował go. Ci z DEA zarabiają grosiki, śmiał się Esco- bar, dlatego jeżeli już wpadną, smród jest dwa razy większy. Nie wiem, mówi Aguilar, ta tragedia zaczyna się zamieniać w melodramat. Nawet ciocia Sofi, taka stateczna, mówi czasami jak postać z serialu telewizyjnego i rzuca zdania jak Pani Doktor Serce. A co mówić o Agustinie, która wygląda jak wyjęta ze stron książki Jane Eyre, a co mówić o mnie, przede wszystkim o mnie, który żyję z tą udręką i płaczliwością i tym, że nic z tego nie rozumiem i, że nie jestem już sobą, tak, to przede wszystkim, czuję, że choroba żony odebrała mi tożsamość, że jestem człowiekiem którego opróżnili od środka, żeby potem wypełnić ponownie, jak poduszkę, martwieniem się o Agustinę, miłością do Agustiny, stra- chem o Agustinę, żalem do Agustiny. Szaleństwo składa się z samych niemiłych rzeczy, jest w nim na przykład zadufanie, nienawiść i krętactwo. Ma w sobie wiele nierealności i dlatego być może jest teatralne, a ponadto skłonny jestem sądzić, że charakteryzuje się utratą poczu- cia humoru, dlatego w rezultacie jest tak melodramatyczne. Dzisiaj zaniosłem Agustinie san- dwicza z serem bo przez cały dzień nie wstawała z łóżka. Posmarowałem go masłem, przy- grzałem w tosterze tak jak lubi, i właśnie miałem wejść do sypialni kiedy usłyszałem, że cio- cia Sofi przepraszają, mówiła coś w rodzaju Czy będziesz mi mogła wybaczyć, Agustino? I powtarzała kilka razy: Czy będziesz mi mogła wybaczyć to co zrobiłam. A zatem ciocia Sofi ma jakąś przeszłość i grzeszność, pomyślałem; wiedziałem już, że w tym tkwi jakaś tajemnica i, że w tej rodzinie musiało się chyba kotłować jak w Dynastii. W końcu czegoś się dowiem, pomyślał Aguilar, i stał cichutko za drzwiami czekając aż dialog zacznie się na nowo, ale mi- nuty mijały, a Agustina nadal milczała, ani nie mówiła, że wybacza ani nie odmawiała, w końcu ciocia Sofi dała spokój, sandwicz zrobił się zimny i Aguilar wrócił do kuchni za- grzać go na nowo. Kiedy znów poszedłem do sypialni zobaczyłem, że Agustina śpi, a Sofi patrzy na dziennik, tak, dobrze mówię, patrzy, bo wyciszyła zupełnie dźwięk i zadowalała się obrazem, który prawdę mówiąc nie miał powodu dawać jej zadowolenia, trąciłem lekko żonę w ramię, żeby zjadła, ale osiągnąłem tylko to, że powiedziała mi nie patrząc na mnie, że nie cierpi sandwiczy z serem, i wobec tego ciocia Sofi uznała, że powinna się wtrącić jako media- tor, co zawsze robi. Wybacz swojej żonie, chłopcze, boli ją i to ją zmienia nie do poznania, a Aguilar, gryząc wzgardzonego sandwicza. Tak, wybaczam mojej żonie, ciociu Sofi, ale pro- szę mi powiedzieć, co ona ma wybaczyć cioci? Słyszałeś? – spytała, chciała wiedzieć czy na- prawdę chcę, żeby mi to opowiedziała i ciągnęła nie czekając na odpowiedź. Opowiem ci to dla dobra tej dziewczyny, bo to jest część tego, czym niechcący przyczyniłam się do jej trage- dii, chodzi o coś co zrobiłam i co było dla niej wielką krzywdą. Może lepiej zejdźmy na dół, ciociu Sofi, powiedziałem biorąc ją pod ramię, zostawmy tu Agustinę, niech śpi i porozmawiamy w saloniku. Jeżeli nie ułożę na chwilę nóg wyżej, pękną mi chyba, powie- działa ciotka siadając na kanapie, a Aguilar pomógł jej ułożyć stopy na stercie poduszek. Wy- ciągnąłem butelkę rumu Viejo de Caldas, mówi Aguilar, wydało mi się, że to ułatwi rozmowę która prawdopodobnie nie będzie łatwa, tak, że tak sobie siedzieliśmy, każdy ze swoim łycz- kiem w ręku, Aguilar na wiklinowym bujanym fotelu, a ciocia Sofi z nogami ułożonymi wy- soko. Muzyczkę? – spytał, żeby ją rozruszać i puścił melodię Celiny i Reutilio. To była jedna z rzeczy, wyznała ciocia Sofi ruszając z miejsca, ale zaraz potem zatrzymała się, milczała dobry kwadrans, jakby rozkoszując się ulgą płynącą ze zdjęcia pantofli, a także balsamem kubańskiego słońca, popijała łyk za łykiem rum Viejo de Caldas, a ja nie naciskałem, opo- wiada Aguilar, ta kobieta naprawdę zasłużyła na chwilę odpoczynku. Wtedy ona zaśmiała się jakimś takim beztroskim śmiechem, śmiechem zupełnie niepasującym do smutnej opowieści jaką mi zapowiedziała i na jaką czekałem, i poprosiła, żebym wysłuchał piosenki Celiny. Słu- chaj tego, ona wyjaśnia wszystko, puściłem na nowo płytę która właśnie się skończyła i zrobiłem to o co mnie prosiła. Celina zaczęła śpiewać tę część o Starym Koniu, która mówi Kiedy przychodzi miłość w taki sposób nikt nie jest winien, miłość nie ma planu ani daty w kalendarzu kiedy łączą się wspólne chęci. A zatem chęci się połączyły, ciociu Sofi i ciocia nie ponosiła tu winy. Właśnie tak, Aguilar, połączyły się chęci i nikt nie był temu winien. Nikt nigdy nie jest winien niczemu, ciociu Sofi, ale niech ciocia sobie naleje jeszcze trochę rumu i skoncentrujmy się na sprawie wybaczenia, proszę mi powiedzieć dlaczego ciocia pro- siła Agustinę o przebaczenie. Prosiłam ją o przebaczenie za fotografie które rozbiły jej rodzi- nę. Aguilar opowiada, że według tego co mówiła ciocia Sofi, jej siostra Eugenia i jej mąż, Carlos Vicente Londono, zaprosili ją do siebie na stałe kiedy przeprowadzili się do północnej części miasta. Do ogromnego domu, mówiła ciocia Sofi, cóż, nadal taki jest bo tam w dalszym ciągu mieszka Eugenia ze swoim synem Joaco i jego rodziną, ten Joaco to chło- pak, jak ci już mówiłam, dosyć dziwny, człowiek któremu udało się w życiu, ale, który prze- bywa w zupełnie innym świecie, paniczyk, który nawet siusia elegancko jakby powiedziała moja matka, ale ma niewątpliwą zasługę bo zawsze opiekował się Eugenią, a zapewniam cię, Aguilar, że to tytaniczna praca. Ale to właśnie dobra strona mojego siostrzeńca Joaco, nie wszystko stracone, skoro opiekuje się matką z taką cierpliwością i delikatnością. Moja siostra Eugenia, taka piękna, bo wierz mi, że to był sam urok, ale zawsze jakaś jakby nieobecna. Cia- ło bez duszy miasto bez ludzi, mówił Carlos Vicente patrząc na nią, zwłaszcza w jadalni, w porze kolacji, kiedy siedziała u szczytu stołu pod deszczem lśniących tęczowych światełek rzucanych przez kryształowe świeczniki na suficie, idealna z tym swoim profilem kamei i równie nieruchoma. Równie kamienna. Ja przeciwnie, nie byłam subtelna, Aguilar, ani do- skonała, i w przeciwieństwie do Eugenii, tak szczupłej, odziedziczyłam niemiecką figurę któ- rą teraz widzisz, od dziecka byłam duża i ciężka, jak mój ojciec. Ale wewnątrz byłam żywa! Dom należał do niej, mąż był jej, dzieci były ich dziećmi. Ja z kolei byłam pasożytem, dodat- kiem, samotną ciotką którą trzeba było przygarnąć bo została na tym świecie sama, i wszystko co było w tym domu było tylko jakby mi wypożyczone. Tak to wyglądało z zewnątrz, ale naprawdę sprawy miały się odwrotnie. To Eugenia była samotna, milcząca, zawsze dobrze wychowana i jeszcze lepiej wystrojona, nie umiała kochać bez cierpienia, karmiła się pozorami, a tę pustkę pozbawioną uczucia wypełniałam właśnie ja; to ja, a nie ona przyjmowałam w łóżku jej męża jak żona i to ja kochałam jej dzieci jak matka, odrabiałam z nimi lekcje i zabierałam na spacery do parku i opiekowałam się nimi kiedy były chore, ja zajmowałam się zakupami i prowadzeniem domu, bo gdyby to robiła Eugenia jedlibyśmy co dzień to samo, nie dlatego, że nie umiała gotować, bo jest świetna kucharką, ale z powodu braku chęci, bo pozwala, żeby służba zajmowała się tym sama, a ona nigdy nie wtrąca się do kuchni, powiedzmy używając ogólnego określenia z powodu braku energii życiowej już od chwili wstawania rano z łóżka. Carlos Vicente Londono był przyzwoitym człowiekiem, na swój konwencjonalny i nużący sposób, ale jednak przyzwoitym, cudownie się ubierającym jak to mówią tu w Bogocie, zawsze w ciemnym garniturze, zawsze świeżo ogolony i elegancki, bardzo spragniony uczucia, kogoś w czyim towarzystwie mógł się od czasu do czasu pośmiać, z pewnością nie był najinteligentniejszym z ludzi, wystarczy powiedzieć, że jego najlepszą rozrywką była filatelistyka i pismo „Playboy”. Tragedią jego życia był naj- młodszy syn, Robaczek, dzieciak inteligentny, z wyobraźnią, słodki, dobry uczeń, wszystko czego można oczekiwać po synu i jeszcze więcej, ale z pewną tendencją do kobiecości czego ojciec nie był w stanie zaakceptować i co sprawiało, że cierpiał nad tym nie do opisania, żył w przekonaniu, że w jego rękach leży możliwość i obowiązek naprawienia tego defektu i sprowadzenie chłopca na właściwą drogę, zawsze kiedy chciałam poruszyć ten temat, Carlos Vicente tracił cierpliwość i nie wahał się mi mówić, że jakie mam prawo wyrażać swoją opi- nię skoro nie jestem matką. W dodatku chłopiec był niespotykanie piękny, jeśli twoja Agusti- na jest śliczna, Aguilar, to Robaczek był jeszcze śliczniejszy, rozsiewał wokół siebie jakieś anielskie światło które każdego zdumiewało, ale to tylko pogarszało sprawę w oczach ojca. Eugenia miała zwyczaj co roku przez wszystkie te lata zabierać całą trójkę swoich dzieci na tydzień do Disneylandu na Florydę, zapraszała też mnie, ale wykręcałam się pod byle pretek- stem, jasne, nie mogłam jej przecież wyznać, że ja swoją Myszkę Miki mam w domu. Ten tydzień był dla mnie najważniejszy w roku; nie wyobrażasz sobie, Aguilar, jak wspaniale go spędzaliśmy z Carlosem Vicente, bez potrzeby udawania ani ukrywania niczego bo sama Eu- genia wykorzystywała ten czas na obowiązkowe urlopy dla służby, tak, żeby ich nie brali na Boże Narodzenie ani na Nowy Rok, bo wtedy najbardziej ich potrzebowała. Będziesz goto- wała Carlosowi, Sofi? – pytała mnie pakując walizki, a ja: Oczywiście, że tak, jedź spokojnie już ja się nim zajmę, i hulaj dusza! Pewnie, że się zajmowałam! Chodziliśmy na tańce albo szliśmy oglądać filmy meksykańskie, zawsze w centrum lub w południowej części miasta, w tych robotniczych dzielnicach, gdzie nawet cudem nie da się spotkać znajomego, który mógłby naplotkować, wiesz doskonale, że odległość pomiędzy południem, a północą Bogoty jest większa niż stąd do Miami, gdybyś widział jak Carlos Vicente, taki modelowy facet, że wyglądał jakby połknął parasol, miękł w anonimowym otoczeniu południowych dzielnic, jaki był sympatyczny dla ludzi, tańczył jak baletnica w barach pełnych pijaków, uwielbialiśmy chodzić Pod Łabędzia, do Salome, do Cygańskiej Rozkoszy, szukaliśmy, gdzie występują Alei Acosta czy Olimpo Cardenas i chodziliśmy tam słuchać ich piosenek, pijaniutcy i zakochani aż do świtu, życie darowywało nam tylko ten jeden tydzień w roku, ale przysię- gam ci, Aguilar, że umieliśmy go wykorzystać. No więc podczas jednej z tych nieobecności Eugenii i dzieci odkryliśmy jak świetnie można się bawić, robiąc fotografie. Wiedziałam, że Carlos Vicente uwielbia króliczki z „Playboya” i kpiłam z niego mówiąc co za bydlęta z tych mężczyzn, mówiłam, że wolą kobiety z papieru od tych z krwi i kości, a ponieważ był świet- nym fotografem wymyślił sobie, że poprosi mnie o pozowanie nago, a ja byłam zachwycona, o tu, tutaj obok kominka, wskazywał, proszę bardzo, a może przy schodach, a może na dywa- nie, umaluj się tak, włóż na siebie to, zdejmij wszystko, przysięgam ci, Aguilar, że jeszcze nie widziałam go tak przejętego, zużył pięć czy sześć rolek filmu które kazał wywołać nie wiem gdzie, w każdym razie na pewno daleko od naszej dzielnicy, a potem lubiliśmy podziwiać najlepsze ze zdjęć, żartowaliśmy z tych złych i z tych, na których wyszłam za gruba i zasłaniałam mu oczy, żeby ich nie widział. Nie do wiary, przerywa jej Aguilar, założę się, że tej kolekcji zdjęć nie ma w albumie rodzinnym razem z tymi od pierwszej komunii dzieci. Cicho bądź, Aguilar, pozwól, że skończę zanim zacznę żałować, na dzień lub dwa przed po- wrotem Eugenii i dzieci żegnaliśmy się z tym wszystkim i paliliśmy zdjęcia w kominku, ale od czasu do czasu zdarzało się takie które bardzo lubił i mówił mi. Tego zdjęcia nie spalę za nic na świecie bo to dzieło sztuki i wyglądasz na nim bosko. Nie bądź uparty, Carlosie, bo mogą być z tego kłopoty. Nie martw się, Sofi, uspokajał mnie, schowam je do sejfu w gabinecie, a do niego klucz mam tylko ja. Aguilar wstaje, by zmienić płytę i nalać nową kolejkę rumu Viejo de Caldas i w tym momencie w drzwiach salonu staje Agustina w tym samym brudnym szlafroku którego nie chce zmieniać od samego początku choroby, z tym wyglądem wiedźmy oczekującej na coś wielkiego, ale co nie ma się wydarzyć na tym świecie i pokazuje nam dwa rondelki w rękach. O Boże drogi! Wzdycha ciocia Sofi z rezygnacją spuszczając nogi ze sterty poduszek na podłogę, ta dziewczyna znowu zacznie zabawy z wodą. Babcia Blanca i dziadek Portulinus odchodzą spod starego drzewa mirtowego i idą spacerkiem nad rzekę. Portulinus przedziera się z trudem przez gęste, zbyt gęste zarośla, chciałby zatkać sobie pory i otwory w ciele, żeby nie atakował ich tak gwałtownie zapach roślinności, idzie oszołomiony upałem i wilgocią i zatrzymuje się, by wyciągnąć ze spuchnię- tych pięt ciernia. Wytrzymaj jeszcze trochę, Nicolas, mówi mu Blanca, już prawie doszliśmy, kiedy zamoczysz stopy poczujesz się lepiej. Prawda, już słyszę rzekę, mówi dziadek z ulgą bo do jego uszu zaczyna docierać ożywczy huk wodospadu, już blisko jest strumień czystej wo- dy rozbijający się o skały urwiska. To Ren! – wykrzykuje Portulinus z ledwie powstrzymy- wanym przejęciem, a żona go poprawia. To Słodka Rzeka, kochanie, jesteśmy w Sasaimie. W Sasaimie, jasne, powtarza dziadek i parska słabym śmieszkiem jakby przepraszając. Jasne, że tak, moja Blanco, masz rację jak zawsze, to Słodka Rzeka. Woda, zanim rzuci się ze skały w dół, gromadzi się cichutko w zagłębieniu otoczonym gładkimi czarnymi kamieniami, para siada na jednym z nich i Blanca pomaga Nicolasowi podwinąć nogawki spodni i ściągnąć buty i pończochy, a on, już pogodniejszy, pozwala, by miły chłód wody opływał mu stopy, przenikał ciało i sięgał aż do mózgu. Jak dobrze, Blanuniu, jak dobrze jest patrzeć na płynącą wodę, a ona dodaje, że martwi się chroniczną grypą na którą cierpi Nicasio, ich rządca, to mu- szą być suchoty, twierdzi Portulinus. Suchoty nie, Nicolas, zamknij buzię. Niech nas Bóg broni przed gruźlicą, to tylko grypa, problem w tym, że chroniczna. Chroniczne grypy to to samo co gruźlica, mówi Nicolas. Może po niemiecku, śmieje się ona. Lubię kiedy się śmie- jesz, wyglądasz wtedy tak pięknie, a ona mu opowiada. Rodzinie Uribe Bechara bardzo się podobał ten kawałek bambuko, który skomponowałeś na ślub ich córki Eloisy. Podobał się im? – pyta on, myślę, że powinna ich denerwować ta część mówiąca o miłości która się wy- krwawia kropla po kropli. A czemu miałaby ich denerwować, ta część właśnie jest bardzo piękna. Tak, ale zapominasz, że ojciec pana młodego umarł na hemofilię. Ach, Nicolas! Masz dzisiaj jakąś obsesję chorób. Chodź tutaj Blanco, gołąbko moja, daj się objąć i razem będzie- my patrzeć na tę spokojną wodę zanim zacznie spływać wodospadem. To słowa do nowej melodii bambuko, żartuje ona i tak sobie rozmawiają o sprawach które dzień po dniu tworzą ich życie, o tym ile jaj zniosły dzisiaj kury, o tym jak długo trwają ulewne deszcze, o pasji jaką ich córka Eugenia żywi do ptaków i o zamiłowaniu do tańca ich córki Sofi, i jego język płynie bez żadnych trudności ani nie myli znaczenia słów, aż Blanca spostrzega, że rzeka, któ- ra go ukołysała i uspokoiła, w końcu go uśpiła. Ren, mruczy Portulinus w półśnie i uśmiecha się przymykając oczy. Nie Ren, kochanie, Słodka Rzeka. Daj spokój, kobieto, niech sobie przypomnę, komu to szkodzi? Rzeka Ren, rzeka Recknitz, Regen, Rhein, powtarza wymawiając powoli, by smakować dźwięk każdej sylaby, i nie wspomina o Putumayo ani o Amazonce ani o Apaporis, które są też dźwięczne, ale prawdziwe na tej półkuli, ale o Dunaju. Donau i Oder, które są bardzo daleko, pewnie, że gdzieś tam są, tak, że Blanca uznaje, że przyszedł czas na powrót do domu, osusza mu stopy własną spódnicą, poślinionym palcem smaruje skaleczenia od kolców, by nie piekły, wkłada mu ponownie na nogi buty i dobrze wiąże sznurowadła, żeby się nie rozwiązały w drodze, bierze go za rękę i zabiera stamtąd, bo wie, że nie powinna pozwolić, żeby Portulinus śnił coś wśród huku spływającego wodospadu. Na jednej ze stron swojego dziennika babcia Blanca napisała „kiedy jest nerwo- wy i zmęczony zbyt ciężką pracą, uspokaja go patrzenie na płynącą rzekę, ale jeżeli patrzy na nią za długo, zaczyna się podniecać i musimy odchodzić stamtąd jak najszybciej”. Czego babcia nie napisała w dzienniku, to, że kiedy dziadek powtarza nazwy rzek w swoim kraju, Aisch, Aller i Altmuh, Warnow, Warta i Wezera, robi to zawsze w porządku alfabetycznym. To oznaka choroby psychicznej. Mania, która może go zaprowadzić do grobu. To znaczy ma- nieryzmy i powtórzenia które pomagają mu oderwać się od rzeczywistości, a przynajmniej od tego, co jest rzeczywistością dla kogoś takiego jak Blanca. Saale, Sree, Sude, Tauber, modli się Nicolas jakby to była litania, i w jego wnętrzu zaczyna rezonować hałas, który przychodzi z innej strony i zabiera go ze sobą. Tego dnia, kiedy małżeństwo wracało do domu ze spaceru nad rzeką która dla Blanki nazywa się Słodka, a dla Portulinusa nosi nazwy wszystkich rzek w Niemczech, Eugenia, młodsza córka, cichutkie stworzenie, ładne i blade i w kwiecie wieku dojrzewania, oznajmiła im nowinę, że podczas ich nieobecności przyszedł tu do ojca, piechotą z Anapoimy, chłopak, który chciałby uczyć się gry na fortepianie, i Portulinus spytał swoją młodszą córkę: Co za chłopiec? Bardziej przez uprzejmość dla niej, dla Eugenii smutnej, Eu- genii zachmurzonej, zawsze zajętej czym innym, i głód, który o tej porze zawsze ściskał mu żołądek sprawił, że interesował go bardziej zapach udźca, który właśnie wyjmowano z pieca niż odpowiedź córki na pytanie co to był za chłopiec, który przyszedł pytać o niego, odpo- wiedź która będzie mętna co z góry było wiadomo, bo wszystko co mówiła ta dziewczyna zawsze było mętne, a jeśli idzie o Blance, matkę, wiadomo z tego co potem zapisała w swoim dzienniku, że wtedy była w kuchni zajęta wyjmowaniem z pieca pieczonego udźca i nie wie- działa nic o tej rozmowie. Wbrew temu czego się spodziewał, Eugenia odpowiedziała ojcu z niezwykłą u niej żywością. Chłopak o jasnych włosach, przystojny, z plecakiem. Portulinus, uprzejmy i gościnny zawsze, kiedy nie był dziwny, a poza tym jak nie być uprzejmym dla ładnego blondyna, który zmęczony przychodzi tu pieszo aż z Anapoimy? – spytał czy córka zaprosiła gościa do środka, czy poczęstowała go chociaż lemoniadą, ale nie, chłopak nie chciał niczego; zapowiedział tylko, że jeśli profesora muzyki nie ma w domu, wróci tu jutro. Nie zastanawiając się już nad tym, rodzina siadła do stołu w towarzystwie Nicasia, rządcy chorego na chroniczną grypę, jego żony i pary kupców z Sasaimy, podano na stół udziec wie- przowy z kartoflami i jarzynami na parze. Portulinus był serdeczny i uroczy i z każdym z obecnych rozmawiał szczegółowo o jego stanie zdrowia, i w trakcie ożywionej rozmowy i hałasu jaki robiły talerze i kieliszki które krążyły po stole, mała Eugenia opowiedziała, mi- mo, że nie zwracano na nią uwagi, że jasnowłosy chłopak miał w plecaku ołowiane żołnie- rzyki. Pozwolił mi bawić się nimi kiedy czekał na was, mówiła Eugenia, ale nikt jej nie słu- chał, i ustawiliśmy je w trzy szeregi na korytarzu i on gwizdał marsza i powiedział, że urzą- dzimy wielką defiladę wojskową, a jeszcze mi powiedział, że przyniósł ze sobą tylko część żołnierzyków, swoje ulubione, ale, że w domu w Anapoimie zostało jeszcze ich o wiele wię- cej. Kto tam jest na zewnątrz, mamo? – pyta Agustina, kto jest na zewnątrz, Aminto? Opo- wiedz o swoim pierwszym domu, o tym z którego rodzina przeprowadziła się na północ, o biało–zielonym domu w dzielnicy Teusaquillo, przy Alei Caracas, a na zewnątrz ktoś jest i nie chcą jej powiedzieć kto. Autobus szkolny przyjeżdża zabrać mnie wcześnie rano, daje sygnał i ciocia Sofi śmieje się i mówi Ten nieszczęsny autobus muczy jak chora krowa. Gdzie moje zeszyty, Aminto, gdzie moje ołówki? Ale nie pozwalają mi wyjść, nie chcą otworzyć furtki, patrzą przez uchylonego judasza, pewnego dnia nawet Aminta będzie się czegoś bała. Panie trędowaty, proszę się odsunąć na boczek, żeby dziewczyna mogła przejść! – woła cio- cia Sofi, która jeszcze nie mieszka z nami, ale jest jedyną która umie rozwiązywać problemy. Na boczek, proszę, panie trędowaty. Puść mnie, ciociu Sofi, muszę iść do szkoły, ale ona trzyma mnie w uścisku, otula mi głowę swoim swetrem z białego orlonu, tym, który zamiast guziczków ma sztuczne perełki, i tak wychodzimy razem na ulicę, szybciutko, żebym nie wi- działa. Żebym nie widziała czego? Żebym nie widziała kogo? Ale już nie ma cioci Sofi i nie ma mi kto odpowiedzieć. No przecież, żebyś nie widziała trędowatego, wyjaśnia Aminta. Kto to taki? Biedny chory. A dlaczego nie mogę go widzieć? Twoja mama mówi, że nie powinnaś go oglądać, bo się przejmiesz. Okropny jest ten biedak, biały jak śmierć, z odpadającą skórą, a z ust mu pachnie jak z cmentarza. Udało mi się wydobyć głowę z fałd swetra cioci Sofi i zobaczyłam go, tylko trochę, ale śniłam o nim potem w nocy, jest jak brudny worek i trzyma w ręku kawałek tektury z napisem. Litery są brzydko napisane, jak pismo dziecka które jesz- cze nie nauczyło się ładnie pisać, litery biedaka: matka mówi, że biedni są analfabetami. To brudne, dziecinko. Co jest brudne? Znam już odpowiedź, brudne jest wszystko co przychodzi z ulicy. Aleja chcę go zobaczyć, muszę go zobaczyć, trędowaty napisał coś co powinnam przeczytać. Co tam jest, Aminto? Co tam jest, mamo? Czy ktoś może mi przeczytać co ma tam napisane na tej brudnej tekturce?, żeby mu dać jałmużnę bo wraca z Bożej Wody, odpo- wiadają aleja im nie wierzę. Co to jest Boża Woda? Pośpiesz się, Agustino, bo autobus odje- dzie. Niech sobie odjeżdżają chcę wiedzieć co to jest Boża Woda. Wsiadaj mi zaraz do auto- busu, a potem ci wytłumaczę. Wytłumacz mi już teraz. Boża Woda to lazaret, gdzie trzymają w zamknięciu chorych na trąd, żeby nie przychodzili do miasta i nie zarażali ludzi. Więc cze- mu on jest tutaj, dlaczego przyszedł i stanął naprzeciwko wejścia do naszego domu, nie tego domu co teraz tylko tego poprzedniego, czy uciekł z Bożej Wody, żeby mnie tu znaleźć? Te- raz wiem, że mój ojciec zakłada kłódki i zasuwy na noc, żebyśmy się nie zarazili od tych z Bożej Wody z ich białymi, cuchnącymi ciałami które rozpadają się na kawałki. Powiedz Aminto, jak to jest, jak oni pachną, co to znaczy, że mają śmierć wypisaną na twarzach? Chcę wiedzieć co widzą tymi pustymi oczodołami, czy oczy im się robią miękkie jak wosk i rozpuszczają się? Aminta mówi, że z oczu wypływa im ropa. Milcz, wariatko, nie mów ta- kich rzeczy! Mamusiu, Aminta mnie straszy tym trędowatym, wyrzucę cię, słyszałaś, Amin- to? Za to, że jesteś kłamczuchą; moja mamusia powiedziała, że wyrzuci cię z pracy jeżeli bę- dziesz straszyć dzieci. Już nie muszę nikogo pytać bo już wiem: mam Moc i mam Wiedzę, ale brak mi jeszcze Słowa. Myślą, że nie rozumiem aleja rozumiem; znam twarz tego, który jest straszny i czeka w ciemnościach, po drugiej stronie bramy, cicho w deszczu bo uciekł stam- tąd, gdzie go zamknęli, i, który szpieguje swoimi pustymi oczyma jasno oświetlone wnętrze naszego domu. Pogaś światła, Aminto! Ale ona mnie nie słucha. Naszego dawnego domu, tego białego i zielonego z alei Caracas, gdzie urodziliśmy się wszyscy, moi dwaj bracia i ja; mówię o dawnych czasach. Kiedy ojciec zamyka wszystkie lufciki ja zatykam palcem, jeden po drugim, wszystkie otwory które w nich są, bo matka mówi, że to co się dzieje w rodzinie jest prywatną rzeczą i nikt nie powinien wsadzać nosa w nie swoje sprawy, że swoje brudy trzeba prać w domu. Wobec Trędowatego moje moce są za małe i gasną jak płomyk, który już prawie wcale nie świeci. A może on wie, że w końcu wyjdzie z tego zwycięsko? A może wie, że pewnego dnia mój ojciec pójdzie sobie i już nie wróci, żeby zamykać wszystko na klucz? Godzina trędowatego jest godziną naszego odejścia. Ach, ojcze, daj mi rękę i chodźmy zamy- kać drzwi, bo jeżeli uciekł z Bożej Wody to dlatego, że już wie. Panie trędowaty, proszę się usunąć na boczek, żeby dziewczynka mogła przejść! Nie podoba mi się, Aminto, nie podoba mi się, że ciocia Sofi tak głośno wykrzykuje to słowo, dziewczynka, bo to przecież ja, a jeżeli on nauczy mnie tak nazywać może mnie zarazić, stanie się właścicielem mojego imienia i wejdzie we mnie do środka, dotrze aż do głębi mojego mózgu i zrobi tam swoją grotę i zostanie tam na zawsze, w tym gnieździe paniki. W mojej głowie mieszka strach, który na- zywa się Trąd, który się nazywa Lazaret, który się nazywa Boża Woda, i, który ma dar zmie- niania imion. Czasami, kiedy mówię Językiem, mój strach nazywa się Ręką Mojego Ojca, i w miarę jak dorastam znam coraz więcej nazw. Dziurki w lufcikach mojego domu są okrągłe, z rozszczepionymi brzegami, jak oczy z rzęsami na zielonej twarzy drewna. Co to za dziurki, matko? Co to są za dziurki, ojcze? Zawsze mi odpowiadają To nic. To nic. A może po prostu lufciki mają dziurki i już, to ich cecha, tak jak ludzie mają oczy. Którejś nocy, podczas wie- czornego obchodu z kluczami w godzinie Nona, ojciec wyjaśnia mi, że to partyzanci z Dziewiątego Kwietnia. Rozumiem jego słowa: partyzanci z Dziewiątego Kwietnia porobili te otworki w lufcikach okien w naszym domu. A czym je porobili, ojcze? Strzelali. Strzelali do nas? Nie, do ludzi, mówi, ale nie dodaje już więcej ani słowa. Do jakich ludzi, ojcze? Lu- dzie, ludzie, było jak było i nie ma potrzeby o tym mówić. I baliśmy się? – pytam wtedy, a on odpowiada, że kiedy to się działo nie było mnie jeszcze na świecie. Wzrasta liczba istot po- krzywdzonych którymi powinniśmy się opiekować, trędowaci z Bożej Wody, partyzanci z Dziewiątego Kwietnia, studenci z porozbijanymi i zakrwawionymi głowami, a przede wszystkim partyzancki motłoch, który zajął Sasaimę, i, który zabił dziadka Portulinusa, ma- mo? Dziadka Portulinusa? Motłoch? Nie, dziadek Portulinus porzucił babcię Blance i wrócił samotnie do Niemiec. Są inne zmartwienia z którymi mój strach nie może sobie poradzić bo nie potrafi milczeć; mój strach jest jak zwierzę które rośnie i potrzebuje ciągle jedzenia i łyka wszystko, poczynając od siostry i matki Ben Hura, które zarażają się trądem i odchodzą chore ze wstydu i ukrywając się przed ludzkim wzrokiem na opuszczonym podwórzu na którym wiatr rozwiewa suche liście. A także Mesali, wroga Ben Hura, którego konie i koła pojazdów rozjeżdżają galopem podczas wyścigu rydwanów, i zostaje z niego tylko najokropniejszy w świecie zakrwawiony strzęp jaki można sobie wyobrazić. Sala kina była niemal pusta w czasie porannego seansu, a ja nie odważyłam się nawet ruszyć z fotela, była ze mną Amin- ta, myślę, bo tego popołudnia matka źle się czuła. Zostaw matkę w spokoju bo jest przygnę- biona, mówiła ciocia Sofi która wtedy jeszcze nie mieszkała z nami, a ja widzę Mesalę zmie- nionego w krwawy strzęp i te dwie kobiety o pobielałej skórze całej w pęcherzach przykry- tych płótnem i szmatami. Aminta mówi: Nie bój się, panienko, to są historie z Biblii. Aleja boję się Biblii, dla mnie to przerażająca książka; matka, która jest pobożna, położyła po jednej w każdej sypialni aleja w nocy biorę swoją i zamykam ją w garażu, bo jej karty są pełne trę- dowatych. Choćby te kobiety nie wiadomo jak się okrywały, zdradza je odór ich ropiejących ran i dlatego kryją się na opustoszałym podwórzu domu, który niegdyś do nich należał, kiedy były jeszcze zdrowe, bogaty, luksusowy dom. Mój stary dom w dzielnicy Teusaquillo też miał podwórko na którym teraz nikt nie mieszka, i pytam ojca czy na tym podwórzu też wiatr rozwiewa suche liście. Matka mówi, że do naszego nowego domu nie dotrze zbuntowany mo- tłoch z południa, ale ja wiem, że z pewnością może tu dotrzeć bo ja sprowadzę go ze swoich wspomnień albo snów, a wszystkie sny przychodzą z bardzo dawnych czasów, z czasów Bi- blii. Ciocia Sofi narzekała na moją szkołę. Nie powinni czytać dziecku takich rzeczy bo ich nie rozumie i ma już głowę nabitą głupstwami, tak powiedziała, a ja to powtarzam bo to mi się podoba, śmieję się kiedy sobie to przypomnę bo wiem, że to prawda, już od małego tak żyłam jak mówi ciocia Sofi, z głową nabitą głupstwami. W szkole powiedzieli, że tu idzie o wychowanie duchowe i, że na lekcjach religii jest obowiązek czytania takich rzeczy. Nie przejmuj się, mamusiu, wiem, że do naszego domu nie zdołają wejść, taką wiadomość prze- kazuje mi co wieczór ubóstwiana ręka ojca. A jeżeli mój ojciec odejdzie? Kiedy odejdzie za- cznie się straszna panika. Rano wołam, żeby Aminta przyniosła mi śniadanie do łóżka, na srebrnej tacy, jak ją uczyła moja matka. Sok pomarańczowy, ciepłe mleko z kawą Milo, bu- łeczki, jajko na miękko; Aminta przynosi same dobre rzeczy. Ale przynosi też wiadomość: Ten pan stał całą noc przed bramą i czekał. Nie kłam, Aminto, widziałaś może tę okropną dziurę którą ma zamiast ust? Widziałaś te ręce całe w żywych ranach? Powiedz, Aminto, po- wiedz co on ma napisane na tej tabliczce, jak mam się przed nim bronić kiedy nie rozumiem co ma napisane. Wydaje mi się, że śnił mi się jego chrapliwy głos dobiegający przez okno, żeby mi powiedzieć Jestem chory na chorobę Łazarza. Kto to był Łazarz, matko? Leonorita Zafrane, nauczycielka która zajmuje się kontrolą przejazdów szkolnego autobusu, przysięga, że ona też widziała trędowatego stojącego przed moim domem. Ją też pytam co on miał napi- sane na tabliczce, ale i ona nie wie i w dodatku robi mi wymówki. Nie masz racji co do matki i siostry Ben Hura, mówi, bo w końcu Chrystus Zbawiciel uczynił cud i wyzdrowiały. To już nie chowają się nocami na opuszczonym podwórzu? Nie, już nie. Już nie chowają się na po- dwórku naszego dawnego domu w Teusaquillo? Nie, tam nie było ich nigdy, to sobie wymy- śliłaś, za dużo rzeczy sobie wymyślasz. Dziękuję, pani Leonorito Zafrane, bardzo dziękuję, że wybiła mi pani to głupstwo z głowy, to moje wieczne zmartwienie, Leonorito, że mam głowę napchaną głupstwami. Dziś po południu matka, Robaczek i ja pojedziemy naszym żółtym oldsmobilem z czarnym dachem, ona będzie prowadzić, a my dwoje siedzieć na tylnym sie- dzeniu. Lubimy jeździć oldsmobilem bo jego okna z wypolerowanego szkła otwiera się i zamyka jednym naciśnięciem automatycznego guzika, a także dlatego, że pachnie nowością. Jest dopiero co kupiony, ostatni model. Na jezdni duży ruch, strumień aut nie pozwala nam przyśpieszyć i wtedy matka robi się dziwna, mówi dużo i bardzo prędko. Gorąco, mamusiu, pozwól mi otworzyć okno, ale ona nie pozwala. Z powodu rabusiów? Tak, z powodu rabu- siów. Któregoś dnia cioci Sofi rabuś jednym szarpnięciem zerwał z szyi złoty łańcuszek i pokaleczył ją. Mniejsza o łańcuszek, powiedział ojciec kiedy się dowiedział o tym co się stało, zawsze można go zastąpić innym, ale na łańcuszku wisiał medalik Świętego Anioła, który należał do mojej matki, protestowała ciocia Sofi która była u nas tylko z wizytą bo jesz- cze wtedy nie mieszkała z nami. Ależ podarujemy ci identyczny, zapewniał ją ojciec. O tym nie ma co marzyć, sprzeciwiła się moja matka, tamten medalik był stary i bardzo cenny, gdzie niby mamy znaleźć taki sam. Nieważne, odparł ojciec, teraz najważniejsze to, żeby poszła do lekarza bo łańcuszek zostawił paskudną ranę na szyi która może spowodować zakażenie. Na szyi cioci Sofi zostały ślady paznokci rabusia, te ślady ma jeszcze teraz i mój tatuś mówi, że to od ugryzienia Drakuli, ale nie ma już swojego Świętego Anioła ani złotego łańcuszka i dzisiaj nie jedzie z nami naszym oldsmobilem, ale mimo to nie otwieramy okien pomimo upału, na wszelki wypadek. Niedobrze mi, mamo, brak tu powietrza. Nic nie poradzę, niech ci będzie niedobrze, ale okna nie otworzysz. Oldsmobil tkwi w korku samochodów które nie mogą się ruszyć ani w tył, ani do przodu. Matka jeszcze raz sprawdza czy drzwi są zamknięte; robiła to już kilka razy, ale powtarza jeszcze raz. Jesteś zdenerwowana, mamo? – pytam bo kiedy Robaczek i ja hałasujemy irytuje się, ale mówi, że nie, że to nie to i rozkazuje, żebyśmy się przenieśli na siedzenie z przodu, obok niej. Zakryjcie oczy, dzieci; obiema rękami zakryj- cie dobrze oczy i obiecajcie mi, że nie będziecie patrzeć, choćby nie wiadomo co. Jesteśmy posłuszni. Ona z całej siły przytrzymuje nas prawą ręką równocześnie skręcając w lewo; nie pozwala nam podnieść głów i nie możemy zobaczyć co się dzieje na zewnątrz. Ale słyszymy krzyki na ulicy, krzyki coraz bliższe, i wiemy, że chociaż nie widzimy jacyś ludzie biegną z krzykiem obok naszego auta. Co się dzieje, mamo? Nic, nic się nie dzieje, uspokaja nas, ale jej glos temu przeczy. Teraz każe nam siąść na podłodze, w kucki, tam, gdzie się opiera nogi, i tam mogę tylko zobaczyć kraty na jej szkockiej spódnicy, pedały, szare obicie auta, monetę która upadła na podłogę, trochę śmieci, i butki Robaczka, czerwone i niemal okrągłe bo takie malutkie jak kółeczka. Pantofel matki ma bardzo wysoki obcas i wciska jeden pedał, potem drugi i znowu ten pierwszy, przyspiesza i hamuje, przyspiesza i hamuje, a ja słyszę jak bije jej serce, tik–tak moim własnym strachem i słówka które mówi Robaczek, bardzo zadowolony, że może pobawić się monetą znalezioną pod fotelem. Obejmuję go mocno, baw się, baw Ro- baczku Robaczuniu, nic ci się nie stanie, moje moce mówią, że jesteś bezpieczny, i bawię się z nim monetą, żeby był zajęty, ale wiem, że tam coś się dzieje. Co się dzieje, mamo? Nic się nie dzieje. To możemy już wstać i usiąść na siedzeniu? Nie, zostańcie tam na podłodze. Mat- ka chce nas uchronić przed czymś, przed kimś, wiem o tym, wiem, że dookoła nas dzieją się rzeczy które ona może oglądać, a ja nie. To trędowaci, mamo? Co ci do głowy przychodzi, co za bzdury. Uciekli z Bożej Wody i są już tutaj? Matka ostro zabrania mi pleść głupstwa bo wy- straszę braciszka. Ale on już jest wystraszony i płacze! Wiem, że to byli trędowaci chociaż później, już w domu, już wieczorem kiedy było po wszystkim, ojciec powtarzał mi tysiące razy, że dzisiaj na ulicy to był protest studentów przeciwko rządowi. Nie obchodzi mnie co mi mówią, nie wierzę im, po kilku dniach ojciec pokazuje mi zdjęcia w gazetach ze studenckich rozruchów, ale ja mimo to nie wierzę. Ojciec próbuje mi wytłumaczyć, że mama chciała, że- byśmy, mój braciszek i ja, nie przejęli się za bardzo i dlatego nie pozwoliła nam patrzeć na stu- dentów zakrwawionych i biegnących między samochodami z porozbijanymi głowami. Ale ja wiem, że to nie tak, wiem, że to byli trędowaci. Tysiące trędowatych uciekło z Bożej Wody i zaatakowało Bogotę, Święta Ręko Ojca, broń mnie od inwazji trędowatych. Chociaż wiem, że nie ma co zbytnio ufać tej Ręce. Aguilar z wielkim trudem hamuje, by nie walnąć w żebraka, który zupełnie niespodzie- wanie pojawił się w strugach deszczu i przechodzi przed jego furgonetką. Co za kretyn, zwa- riowany samobójca, o mały włos, a zabiłbym go i serce wali mi jak młotem, ale wygląda na to, że jemu wszystko to kompletnie zwisa, po prostu to rutynowe zdarzenie, wypadek przy pracy, jeszcze za chwilę wsadzi mi przez okienko rękę z prośbą o jałmużnę. Daj mi na kawkę, braciszku, bo okropnie dziś zimno, mówi do mnie na ty mimo, że dwie sekundy temu omal nie przejechałem go samochodem, i wydaje się bardzo zadowolony, powiedziałbym, że nawet dumny z wykonania zadania praktycznie i z premedytacją zatrzymując mnie tak gwałtownie, by poprosić o jałmużnę: znowu tu jesteś, durniu, stary dziadu, pieprzony łobuzie, znam twoje metody kameleona, żywisz się normalnością i używasz jej do swoich własnych celów, albo upodabniasz się do niej tak, że ją fałszujesz. Kiedy mój syn Tono miał siedem lat spytał mnie: Czy to prawda, tatusiu, że człowiek jest szalony w środku? Teraz kiedy zastanawiam się nad tym pytaniem, przypominam sobie pewien szczegół z dnia w którym poznałem Agustinę. To znaczy chcę powiedzieć, osobiście, bo w tym czasie była znana w całym kraju jako jasnowi- dząca która niedawno zlokalizowała telepatycznie młodego turystę kolumbijskiego, który od dłuższego czasu wędrował gdzieś po bezdrożach Alaski, a jako, że przypadkiem był synem ówczesnego ministra górnictwa, przyciągał codziennie uwagę prasy która opisywała dokład- nie akcję ratunkową, zorganizowaną przez dwa oddziały piechoty morskiej tam wśród wiecz- nych lodów i – och! Któż jak nie Agustina Londono tutaj w Santa Fe de Bogota, parapsycho- logicznymi ścieżkami, znaczyła szpilkami swojej intuicji mapę regionów arktycznych i wysyłała paranormalne drgania prosto z biura ministra górnictwa. Ponieważ chłopaka w końcu znaleźli, cały kraj, poczynając od Rady Ministrów w całości, płonął patriotycznym zapałem jakbyśmy zostali zakwalifikowani do Pucharu Ameryki i prasa nie zawahała się przypisać całej zasługi wizjonerskim mocom Agustiny, minimalizując wszystkie działania Boga jak na przykład wysiłki żołnierzy z piechoty morskiej, którzy w końcu odnaleźli go gdzieś w jakimś tam igloo, lawinie, lodowcu czy północnej wichurze. Kilka dni po zakończe- niu sprawy, która dla Agustiny była jak dyplom magna cum laude z nauk wróżbiarskich, przedstawiono mi ją przy wyjściu z klubu filmowego. Powiedziano mi tylko To jest Agustina i ja, który nie skojarzyłem jej z tą historią z Alaski, poznałem po prostu jakąś Agustinę, bar- dzo piękną to prawda, mówiącą jakimś szyfrem i zapewniającą, że film, który właśnie ogląda- liśmy był nadzwyczajny, a, który mnie wydał się właśnie beznadziejny, i pierwsze co pomy- ślałem, zanim mi wyjaśniono o którą Agustinę chodzi: Co za dziewczyna taka śliczna, a taka wariatka. Ale wtedy słowo wariatka nie miało dla mnie negatywnego znaczenia. Niebawem mogłem uznać, że Agustina jest słodka i zabawna i, że według patologii odkrytej przez moje- go syna Tonią, szalona od środka; Agustina, cała na czarno, ubierała się po trosze jak maja, dziewczyna z ludu, po trosze jak czarownica w koronkowe mantyle, zdumiewająco krótkie minispódniczki i rękawiczki z obciętymi palcami ukazujące światu jej długie palce gotyckiej białości; Agustina zarabiała na życie stawianiem kart tarota, przewidywaniem przyszłości i wygrywając na loterii, albo tylko tak mówiła, ale w rzeczywistości utrzymywała się z miesięcznej renty przysyłanej przez rodzinę; Agustina miała bardzo długie włosy i była czymś pomiędzy hippiską i osobą wolną; paliła marihuanę i każdej wiosny podróżowała z rodziną do Paryża i nienawidziła polityki i odurzała wszystkich tych, którzyśmy ją admiro- wali, wspaniałymi i intensywnymi perfumami o nazwie Opium; Agustina mieszkała sama i w jej mieszkaniu nie było mebli, ale świece, poduszki i kartony z kabalistycznymi rysunkami; zbierała bezdomne koty z ulicy i była niepokojącą mieszanką porzuconej sierotki i córeczki tatusia, grzecznej dziewczynki i panny z Woodstock. Podczas gdy ja, profesor z klasy śred- niej, starszy od niej o szesnaście lat, byłem starej daty marksistą walczącym o czystość języka i dlatego gardziłem zwrotami w rodzaju Ach, co za szał! Nie szalejmy! Czy: Zróbmy coś sza- lonego! Czułem się nieswojo z tym co nazywano magicznym realizmem, wówczas tak bardzo na czasie, bo uważałem się za człowieka dalekiego od oszustwa i od pełnej cudów mentalno- ści naszego środowiska, w którym Agustina wyglądała na przedstawicielkę luksusu. A jednak wystarczyło, że mnie rozśmieszyła, bo była dowcipna i nie liczyła się z nikim; wystarczyło, że wzięła moją rękę w swoje, by czytać z linii na dłoni i spytała dlaczego tak się biczowałem skoro jestem typem bachicznym i znakomitym facetem, chcąc przez to powiedzieć, że dla- czego biorę sobie tak wszystko do serca. Wystarczyło, że nazwała mnie starym ponieważ pa- liłem papierosy Pielrrojas, nosiłem ślubną obrączkę i mówiłem o walce klas; wystarczyło, że wsadzała mi szpilki, że nie jestem proletariuszem – takiego określenia używała – bo ktoś taki nie mówi jak ja, ubranie zamiast ciuch i pieniądze zamiast kasa i nie nosi takich spodni jak ja, z syntetycznej tkaniny koloru czekolady i w kształcie dzwonów. Tak naprawdę nie były kolo- ru czekolady ani nie miały kształtu dzwonów, ale trafiła w dziesiątkę co do tej syntetycznej tkaniny, a ona nie popuści jeżeli znajdzie tylko jakąś okazję, żeby sobie pożartować. Wystar- czyło, że kiedy puściła moją rękę zostawiła ją przesiąkniętą tym przenikliwym i zmysłowym zapachem, który ja, kompletnie nieznający się na narkotykach, wziąłem za zapach marihuany, a kiedy jej to powiedziałem zaczęła znowu żartować i wyjaśniła mi, że to nie żadna marihu- ana, ale perfumy o nazwie Opium, wystarczyło też, że w parę miesięcy później, kiedy chcia- łem kupić jej butelkę Opium w prezencie, zorientowałem się, że te francuskie perfumy kosz- tują tyle ile ja zarabiam w ciągu dwóch tygodni. Wystarczyło, że zaczęła nazywać mnie po pro- stu Aguilar, skreślając moje imię jednym pociągnięciem pióra i skracając mi nazwisko, ale nade wszystko wystarczyło, że pewnego słonecznego ranka, w Parku Niepodległości, po pro- stu, bez zapowiedzi, pochyliła się, by zawiązać mi rozwiązane sznurowadło. Siedzieliśmy oboje na ławce i ja bezskutecznie próbowałem osadzić na realnym gruncie jej najrozmaitsze projekty pozaczynane i zaraz zapomniane, jak autobiografia którą chciała, żebym jej pomógł napisać, a tu nagle zobaczyła, że mam rozwiązany pantofel, pochyliła się i zasznurowała mi go, a kiedy spytałem czy dziewczynie perfumującej się Opium nie przynosi wstydu zawiązy- wanie sznurowadeł proletariuszowi w syntetycznych spodniach, odpowiedziała mi z grymasem. To czysta demagogia. Ale nie, to nie była demagogia i dlatego właśnie zakocha- łem się; nie było to także starcie ani uzależnienie się, ale miły i niezaplanowany gest kogoś kto widzi rozwiązany pantofel i pochyla się, żeby go zawiązać, nieważne, na czyjej nodze. Kiedy opowiedziałem o tym Marcie Elenie, matce moich synów, z którą już wtedy byłem w separacji, że oczarowała mnie pewna śliczna dziewczyna bo pochyliła się, żeby mi zasznu- rować rozwiązany pantofel, zaskoczyła mnie odpowiedzią Jaki ty jednak jesteś chrześcijański. Inna nazwałaby mnie macho, ale Marta Elena zna mnie dobrze i wie, że sprawa nie na tym polega, zawsze wiedziała, jak subtelne i piorunujące wrażenie robili na mnie biskupi myjący nogi starcom, święci którzy oddają swój płaszcz żebrakom, mniszki poświęcające całe życie chorym, wszyscy którzy ofiarowują życie za coś lub za kogoś; ten rodzaj gestu przesadnego czy egzaltowanego dzisiaj wydaje się tak anachroniczny. Tak, że to wystarczyło, a wraz z jej oszałamiającą pięknością, myślałem o Agustinie Co za prześliczna wariatka i zakochałem się w niej śmiertelnie aż do dzisiaj, nie podejrzewając, że szaleństwo, nie to które miała w sobie wtedy, ale to które ma teraz, wcale nie jest śliczne, ale przerażające i okropne. Jak ci już mówiłem, laleczko Agustino, Midas szuka słów, by się dokładnie wyrazić i przybiera minę która do niego nie pasuje, jakby bolesnego rozmarzenia, albo snów które porozbijały się jak talerze, pozwól, że ci zadam jedno pytanie, piękna Agustino, wierzysz, że istnieje takie pedalstwo które gringo nazywają winner? Otóż tak, istnieje, to właśnie ja, uro- dzony zwycięzca, naturalny talent w dziedzinie triumfu, kto może tu być lepszym świadkiem niż ty, która ze wszystkich gier w jakie graliśmy jedno przeciw drugiemu zawsze wychodziłaś przegrana, a mimo to przypatrz mi się teraz, jak nurzam się w pyle klęski. Sprawa polega na tym, że odwiedziny Widma pozostawiły mi niemiły posmak, nie pytaj mnie dlaczego, prze- cież przyszedł, by mi zaproponować życiowy interes, a ja nigdy nie byłem przesądny bo od tego mam przecież ciebie, śliczną czarownicę, ale skoro tylko Midas McAlister otworzył drzwi i zobaczył stojące tam to ptaszysko ze złej wróżby, płonące gorączką od ćpania i psujące powietrze swoim oddechem zjadacza trupów, on, król Midas, golden boy, superstar prześcieradła, poczuł w całym ciele od stóp do głów niemiły dreszcz, uczucie, że wszystko zwiastuje zły koniec tej rozpustnej okazji. I wystarczy ci powiedzieć, Agustino kici–kici, że Pająkowi tej nocy nie stanął, pierwsza próba nieudana jak można było przewidzieć, kronika zapowiedzianej klęski, i doprawdy, ja już chciałem, żebyśmy porzucili tę zabawę, chciałem zapłacić za przegrany zakład i powiedzieć Pająkowi, jest miękki, stary Pająku, nie pieprzmy się więcej z tym interesem, zajmij się lepiej robieniem pieniędzy bo sztuki amatorskie to już nie dla ciebie, w tym momencie zabawy Midas całkiem stracił animusz i nawet nie myślał o tym, że przed chwilą zaproponowano mu niewiarygodny interes, a mimo to jedyne co teraz czuł to złe samopoczucie i znużenie i straszną ochotę, żeby pójść do łóżka. Ochotę, żeby pójść do łóżka samiutki i zapaść w głęboki spokojny sen przy zgaszonym świetle i zamkniętych hermetycznie okiennicach, absolutny blackout przeciwko atakowi porannego słońca, ale na szczęście Pająk nie połapał się co do przyczyny mojego zdołowania, żałośnie jęczał, że to jego wina i nie przestawał przepraszać mnie za przegraną. Nie wszystko stracone, Midas my boy, pocieszał mnie z nieuzasadnionym patetycznym entuzjazmem. W końcu prze- grałem, ale przysięgam ci, że byliśmy o krok od zwycięstwa, nudził nieszczęsny Pająk, ale tylko zwiększył moją depresję. Wygralibyśmy zakład, zapewniał mnie, gdyby te dwa stwo- rzenia które sprowadziłeś nie były takie pozbawione chęci i takie leniwe, następnym razem sprowadź mi prawdziwe samice, gorące bułeczki, a nie laleczki z porcelany bo te mnie nie podniecają. Ależ stary Pająku, przerwał mu Midas, przecież sprowadziłem dokładnie takie jak chciałeś, dwujęzyczne i modne i wykarmione na sushi. Niezupełnie, Midas my boy, myślę że, między tobą i mną jest różnica pokoleniowa i brak porozumienia, zapomniałeś o jednym szczególe, że mężczyźni w moim wieku lubią samiczki solidne i gorące, a ty mi wsunąłeś parkę anorektyczek z tych które trzeba trzymać w lodówce. Pająk nie przestawał wymyślać tłu- maczeń, by ukryć wstyd. Takim mężczyznom jak ja podobają się kobietki przejrzałe i dojrzałe, a ty, Midasku, synku, zostawiłeś mnie z parką niedożywionych nieszczęsnych dziewczynek dobrych raczej do adopcji niż do pieprzenia. Nie przejmuj się stary Pająku bo i dla nas nastaną lepsze czasy, powiedziałem, kiedy mi to pasuje potrafię być największym lizodupem i skurwysynem na świecie, a równocześnie udawałem zły humor, żeby nie przesa- dzić z rozmiarem interesu jaki mieliśmy do załatwienia. Nie idź jeszcze, Pajączku, old man, poczekaj aż odeślę do domów Joaco i Ayerbe, a ty zostań tu w moim biurze z Silverem jesz- cze na kwadransik, bo mam dla was polecenie od Escobara, i kiedy przekazałem tę megawia- domość Pająkowi i Silverowi, pomijając mniej ważne szczegóły jak na przykład ten, że Szef nazywał ich Paralitykiem i Informatorem, obu zatkało i tak siedzieli jak drętwi w swoich fote- lach, chcę powiedzieć, że początkowo uznali to za kłopot, pytali i zastanawiali się, że dlacze- go nagle Pablo prosi nas o gotówkę kiedy zawsze dostawał od nas czeki, że dlaczego zwrócił się do nas znowu po tak krótkim czasie od ostatniej transakcji, i tu rzeczywiście było jakieś niedomówienie, moja mała Agustino, bo Escobar zawsze odczekuje przynajmniej sześć mie- sięcy zanim znowu się do ciebie zwróci, nie na darmo jest Szefem i wie jak trzeba prowadzić rotację swojego przynoszącego mu profity personelu, znałem to na pamięć i nie rozumiem jak mogłem o tym zapomnieć, wydaje się, że zachłanność idzie w parze z Alzheimerem, najgor- sze było to, że ta sprawa od początku wydawała mi się śmierdząca, ale łup był tak łakomy, że postanowiłem wyłączyć alarm. Pająkowi i Silverowi też nie wydawało się to jasne tak, że tro- chę drapali się po głowach, trochę protestowali pod jakimkolwiek pretekstem, powiedzmy, że skarżyli się na trudności ze zdobyciem tylu banknotów w ciągu jednego dnia, mówili, że trze- ba uważać jak ktoś kto wygrywa główną nagrodę na loterii i marudzi, że nie wie co zrobić z taką masą forsy, ale po chwili już dali sobie spokój z zastrzeżeniami i wyciągnęli z kieszeni pióra Mont Blanc i notesiki Hermesa i zagłębili się w obliczeniach i dywagacjach, że jeżeli zdeponujemy to, a jeżeli zainwestujemy w tamto, i w ten sposób prostą drogą doszliśmy do entuzjazmu, bo przecież w końcu zarobienie ośmiuset milionów za jednym zamachem nie zdarza się co dzień. Ale bądźcie punktualni, kochani, pamiętajcie, że Pablo postawił warunek, żeby pieniądze były żywiutkie i do wzięcia i tu u mnie w ręku najpóźniej pojutrze, przypo- mniałem im przy pożegnaniu, już na chodniku przed klubem Aerobik, koło drugiej nad ra- nem, i zanim każdy z nich poszedł swoją drogą daliśmy sobie dzióbka i uściskaliśmy się jak szkolni koledzy w dniu matury, cała trójka zbratana marzeniem o bliskim już złocie. Następ- nego dnia Midas, jak można było przewidzieć, wstał bez wielkiej ochoty i z uczuciem, że miał jakieś złe sny. Śniło mi się, że ktoś mnie uparcie prześladował, taki jakiś paranoiczny wariat, nie potrafię tego dokładnie określić bo to był taki niewyraźny koszmar, Agustino, kró- lowo moja, mętny, ale tak paskudny, że obudziłem się słaby jak po chorobie, jeżeli można na- zwać obudzeniem się otwarcie oczu kiedy słońce jest już dobrze w połowie drogi po niebie, w dodatku zlany potem tak, że pościel się do mnie kleiła, a ja nie miałem pojęcia czy to jakaś grypa z tych azjatyckich która nagle mnie złapała, czy zamęt w głowie z powodu tej forsy która miała na mnie spaść, czy po prostu gówniany nastrój dlatego, że jestem źle przygotowa- ny do wyjścia z całej tej historii, a może nawet wszystkie te trzy rzeczy naraz; pewne jest, że chciałem tylko przetrwać, chcę powiedzieć, że nie miałem sił nawet na siusianie, bo wiedzia- łem, że poza łóżkiem będę wyglądał głupkowato i śmiesznie jak nieszczęsny ślimak bez sko- rupy. A kiedy się tak czuję nie uwierzysz, ale myślę wtedy o tobie, piękna Agustino, i powinnaś to potraktować jako moje wzruszające wyznanie miłości bo nigdy nie byłem męż- czyzną żyjącym wspomnieniami, przeszłość zawsze szybko wymazuje się z mojego twardego dysku, miejsce zapomnienia kompletnie nic dla mnie nie znaczy, jasne, że powiesz, że do czego byłyby ci w życiu potrzebne moje wyznania miłości skoro w praktyce zachowuję się i tak jak świnia, a mimo to niewątpliwie naprawdę myślę o tobie kiedy jestem sam w sypialni, mojej, można, by rzec, świątyni, i prawda również, że mimo iż jestem gnidą, nie ma zdrowaś- ki w której nie pomyślałbym o tobie. Dlatego czasami zastanawiam się nad tym jak wygląda- łoby twoje życie i moje gdyby nie były takie jakie są, ta myśl wprawia mnie w błogostan i popadam coraz głębiej w lenistwo i wtedy oczywiście nie chcę za nic w świecie, żeby te myśli wydostały się poza moją sypialnię, która w końcu jest moim jedynym królestwem, la- leczko Agustino, odwiedziłaś ją tej strasznej dla ciebie nocy, potem kiedy wywołałaś taki głośny skandal i poruszyłaś całą ziemię co zniszczyło wszystko, ale byłaś wtedy tak szalona, że pewnie nawet tego nie pamiętasz, i nie myśl, Agustino kochana, że cię o to winie, ta twoja rodzina to zawsze był dom wariatów, najgorsze, że zanadto to po tobie widać podczas gdy twoja matka, czy twój brat Joaco wspaniale się z tym kryją, to niewiarygodne jak bezceremo- nialnie, sans facon, twój brat Joaco ujeździł swoje szaleństwo nie pozwalając, by go obaliło, jakby to był jeden z jego pięknych koników do polo, podczas gdy tobą, malutka Agustino, szaleństwo miota z miejsca na miejsce i wali o ziemię, jak na teksańskim rodeo. Ale mówiłem ci o mojej sypialni, bo o ile w świecie na zewnątrz jestem wielki, o tyle musiałabyś mnie zo- baczyć w czterech ścianach pokoju, nawet ja sam dziwię się widząc jak moja wola rozsnuwa się po tych ośmiu rogach pokoju, bez więzów, bez trudności, kiedy jestem tu w środku, kiedy mocno stoję na swoim terenie, wydaje mi się, że nawet czas rozciąga się albo kurczy zależnie od moich zachcianek. Pokazywałem ci, Agustino, ale nie widziałaś, w jakim wielkim stylu wszystko zapalam albo gaszę jednym przyciśnięciem guziczka w tej superprześlicznej zabaw- ce, w tym pilocie, palę sobie skręta z marihuany i trzymam w ręku pilota jakby był czaro- dziejską różdżką, z łóżka wygaszam światła i reguluję temperaturę w pokojach, włączam jak najgłośniej moją wieżę firmy Bose, rozsuwam i zasuwam zasłony, przygotowuję kawę jakby sztuczką magiczną, rozpalam kominek ze stałym płomieniem, szykuję kąpiel w łaźni tureckiej albo Jacuzzi, żeby się zdezynfekować bąbelkami i wygotować w parze aż się oczyszczę z najmniejszego brudku, a potem robię sobie ostry prysznic w mojej specjalnie zaprojektowa- nej kabinie, gdzie woda bije kilkoma strumieniami o takiej sile, że można, by nimi gasić po- żary, ale tego wieczoru nie były w stanie cię uspokoić, moja piękna rozhisteryzowana dziew- czynko, chociaż aplikowałem ci strumienie lodowatej wody na przemian z supergorącą. W moim pokoju wszystko jest czyściuteńkie, laleczko Agustino, nie masz pojęcia ile czysto- ści można kupić za pieniądze, a tym bardziej jeżeli twoja matka jest święta tak jak moja i jak wszystkie matki z klasy średniej, święta która umie podśpiewywać dżingle z reklam detergen- tów w telewizji i która zabiera twoją brudną bieliznę i oddaje ci ją na drugi dzień nieskazitel- nie czystą, wypraną i wyprasowaną i poukładaną w eleganckie stosiki w twojej garderobie. Reszta mieszkania mnie nie interesuje i dlatego nawet nie próbowałem ci jej pokazać, apar- tament jest rozległy i nudny i określiłbym go jako część ogromnych zewnętrznych smutków, może dlatego w salonie dotychczas nie ma mebli, a w jadalni, którą kupiłem na dwanaście osób, ani razu nie siadłem do stołu, bo jeśli jestem tam sam ogarnia mnie nostalgia, a na myśl, żeby zaprosić pozostałe jedenaście osób po prostu mdleję, ale najbardziej patetyczna jest we- randa, pośrodku osiemdziesięciu metrów kwadratowych tej przestrzeni stoi parasol w biało– czerwone pasy pod którym do tej pory nikt nie poszukał schronienia przed słońcem, a dookoła niego sześć miniaturowych palm posadzonych w donicach które dla mnie mogłyby rosnąć sobie aż do nieba bo jest mi wszystko jedno, chyba nigdy jeszcze nie byłem na tym tarasie– plaży z widokiem na asfalt, a może jednak tak, jeden jedyny raz, w dniu kiedy oglądałem apartament, żeby go potem kupić. Salon, studio, jadalnie wielka i mała, weranda, kuchnia, wszystko to jest gdzieś poza moimi granicami, dla mnie ojczyzną jest sypialnia i replika łona macierzyńskiego – to łoże king size w którym kładę się czasem ze ślicznymi samiczkami, takimi, których nawet nie pytam o imię, właśnie w tym łóżku spałem następnego dnia po spo- tkaniu z Widmem kiedy około dziesiątej zadzwonił telefon i zerwałem się jednym skokiem, ja, który podjąłem właśnie niezłomną decyzję byczenia się w łóżku jeszcze co najmniej do pierwszej po południu, potem po wstaniu zafundowania sobie co najmniej pół okrągłej godzi- ny w kąpieli, potem śniadanko: płatki, sok pomarańczowy i już mogę wypaść z domu jak ty- grys, by zdobywać pieniądze dla Pabla. Ale zadzwonił telefon i głos Pająka mówiący Przyjdź koniecznie do mojego biura bo muszę ci opowiedzieć pewną plotkę. Człowieku, Pajączku kochany, nie zawracaj mi głowy przez tubkę bo nie mam ochoty wstawać, ale Pająk tym swo- im tonem ministra bez teki zaznaczał, że sprawa jest prywatna i priorytetowa i Midas biegiem poleciał na spotkanie z nim, odmawiając sobie joggingu i płatków i wspaniałości prysznica w obawie, że może istnieje jakaś przeszkoda w zdobyciu forsy dla Pabla, a kiedy przyszedł, Pająk poczęstował go whisky, usadził w sali konferencyjnej w której nie było nikogo i tam, kiedy już siedzieli we dwóch na jednym końcu kilometrowego stołu, Pająk nachylił się, by wyszeptać mu na ucho jakiś sekret. Midas naprawdę sądził, że Pająk mu zaraz powie, że nie wchodzi w interes z Pablem i zaczął dygotać, taka możliwość przeraziłaby go bardziej niż cokolwiek na świecie, po pierwsze dlatego, że pragnienie tak nadzwyczajnego zarobku już uwiło sobie gniazdko w jego sercu, a po drugie ze strachu przed zemstą, bo wiedział doskona- le, że Szef nie przyjmuje do wiadomości odpowiedzi nie. Wiesz kiedy to było? – spytał go Pa- jąk chuchając mu w ucho nieświeżym oddechem, a Midas, zdezorientowany. Kiedy było co. No przecież kiedy to było, że byłem o krok od tego. O krok od czego, kochany Pajączku, nie męcz mnie już dłużej. O co ci chodzi, nieprzytomny śpiochu, pytam czy wiesz kiedy byłem o krok od erekcji tamtej nocy! Nie mogłem po prostu uwierzyć, że ten typ wyciągnął mnie z łóżka i zmusił do przyjścia aż tutaj, żeby mi się zwierzyć z czegoś podobnie kretyńskiego, tak, że powiedziałem mu. Jasne, że wiem, stary dziadu, prawie, że ci stanął kiedy do- wiedziałeś się ile możesz zarobić od Escobara. Mówię poważnie, Midas my boy, wiesz kiedy to było? Na święty Nigdy, chciał odpowiedzieć Midas, ale zamiast tego uzbroił się w cierpliwość i spytał tonem wspólnika. No więc, kochany staruszku, wyznaj mi kiedy to było. Wtedy Pająk opowiedział, że miał oznaki erekcji za każdym razem kiedy jedna z dziewczynek robiła drugiej jakąś krzywdę. Chcesz powiedzieć, że kiedy biła ją po pupie i tak dalej? Tak, właśnie, i to z tym szpikulcem, szkoda, że to było tylko tak dla żartu, i Pająk oznajmił Midasowi, że na drugą sesję Operacji Łazarz chciałby, żeby to były specjalistki od tych okrutnych zabaw, ale tym razem serio, bez robienia teatru i bez zabaw. To znaczy mam rozumieć, że chcesz, żebym ci sprowadził zawodową masochistkę, z tych w czarnych skórach i z łańcuchami i tak dalej? Masz rozumieć co ci się żywnie podoba, synku Midasinku; podaję ci ogólną orientację, a ty zajmiesz się szczegółami, jedyne co ci wyjaśniam to to, że od wczo- raj mam szaloną chęć zobaczyć samiczkę która cierpi naprawdę. Zgoda, powiedziałem dla świętego spokoju, ale w duszy, mała Agustino, postanowiłem, że tę kolejną sesję urządzę prywatnie, bez świadków, nie zaproszę ani Joaco, ani Ayerbe ani gringo, żeby nie wiedzieli o kolejnej klęsce. Chociaż to nie był jeszcze ostatni dzwonek, ale co tu dużo gadać przed- ostatni, i o ile Midas zawarł tamten zakład wiedząc, że go przegra i tylko, żeby się po prostu zabawić, w głębi duszy złościło go, że musi przegrać. Bo, córeczko Agustino, zakład to za- kład i w rezultacie nie chcesz go przegrać choćby był niewiadomo jak głupi. Patrzysz na mnie tymi swoimi czarnymi oczyskami, piękna Agustino, i myślisz, że jeżeli zgodziłem się na po- mysł Pająka to nie ze względu na zakład, ale raczej z uprzejmości. Dlaczego nie wygarnąłem Pająkowi całej prawdy, czemu mu nie powiedziałem, że jego nieszczęsny ptaszek nie stanie nawet za pomocą dźwigu i, że w dodatku ta jego zabawa nikomu już nie sprawia przyjemno- ści? Myślisz, że to było z tego samego powodu co zawsze i, że jeśli od czasu do czasu robię coś dla Pająka to dlatego, że nie umiem wyrwać się spod władzy jaką ma nade mną on i wszyscy ci old–money? Dlaczego chociaż staram się z tym kryć mój podziw dla nich jest większy od mojej miłości własnej, i dlatego wcześniej czy później staję się ich błaznem? Je- żeli będziesz mi prawić morały prosto w twarz, malutka Agustino, jeżeli mi powiesz, że moim największym grzechem jest układność, z bólem serca będę zmuszony potwierdzić, bo tak jest rzeczywiście. Jest coś, co oni mają, a ja nie mogę tego mieć choćbym pękł, coś co ty też masz i nie wiesz o tym, księżniczko Agustino, a może i wiesz, ale jesteś dostatecznie szalona, żeby nie zwracać na to uwagi, a to jest dziadek, który odziedziczył hacjendę i pradziadek, który sprowadził tu pierwsze tramwaje i jakieś diamenty należące do jego ciotecznej babki i biblioteka francuskich książek należąca do prapradziadka i haftowana batystowa sukienka do chrztu którą przechowuje się zawiniętą w jedwabisty papier przez cztery pokolenia aż do dnia kiedy twoja matka wyciągnie ją ze skrzyni i zaniesie do klasztoru karmelitanek, żeby usunęły z niej oznaki czasu i wykrochmaliły bo teraz twoja kolej i będziesz w tej sukience przyjmowała chrzest. Rozumiesz, Agustino? Jesteś w stanie zrozumieć ten ból w trzewiach i słabości charakteru faceta takiego jak ja dlatego, że tego wszystkiego nie ma i wie, że o tych brakach nigdy nie pozwolą mu zapomnieć ci z sukienkami do chrztu wykrochmalonymi przez siostry karmelitanki? Zwróć uwagę na syndrom. Choćbyś dostał Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury jak Garcia Marquez, choćbyś był najbogatszym człowiekiem na świecie jak Pablo Escobar, albo przyjechał pierwszy na metę w rajdzie Paryż–Dakar, choćbyś był tenorem jak skurczybyk w operze w Mediolanie, w tym kraju jesteś nikim w porównaniu z tymi których chrzcili w nakrochmalonych sukienkach. Może sądzisz, że twoja rodzina szanuje takiego fa- ceta jak twój mąż, poczciwy Aguilar, który zostawił wszystko, nawet swoją karierę naukową, żeby ratować ciebie od szaleństwa? Ależ twoja rodzina nawet nie zauważa Aguilara, moja ty królowo Agustino, powiedzieć, że twoja matka go nienawidzi znaczyłoby to zrobić mu uprzejmość, bo tak naprawdę twoja matka po prostu go nie dostrzega, a w godzinie prawdy ty też go nie dostrzegasz, nic na to nie poradzimy, choćby poświęcał wszystko i siebie dla cie- bie, Aguilar zawsze pozostanie niewidzialny bo brak mu tej sukni chrzcielnej. A ja? Ja to znowu co innego, moja królowo, przede mną padają na kolana i jedzą mi z ręki bo gdyby nie ja byliby zrujnowani, ze swoimi hacjendami które nic nie produkują i swoimi naszyjnikami z diamentów których nie odważają się wyjąć z sejfu bojąc się złodziei i ze swoimi haftowa- nymi sukienkami do chrztu pachnącymi kamforą. Ale to nie oznacza, że mnie dostrzegają. Jedzą mi z ręki, ale mnie nie widzą. Midas mówi Austinie, że oszczędzi jej szczegółów dru- giego rozdziału Operacji Łazarz bo to była obrzydliwa historia, wystarczy, że zapewnił ją iż w tej drugiej fazie zakładu zupełnie się nie wysilał, żadnych tam sztuczek ani subtelności, najzwyczajniej w świecie wyszukał w gazecie ogłoszenie o sadomasochistach, wziął telefon i zakontraktował jakąś tancerkę z kabaretu która dziwnym przypadkiem nosiła imię Dolores, bolesna, i razem ze swoim alfonsem miała w repertuarze numerek domowy ze średniej klasy torturami, ustalił z nią taksę, datę i przestał się tym interesować. W ustalonym terminie w klubie Aerobik zjawiła się Dolores ze swoim oprawcą, instrumentami i narzędziami tortur i cała sprawa okazała się żałosna, moja śliczna Agustino, jak z ludowego cyrku, baba była zrutynizowana i bez wyobraźni, coś w rodzaju biurokratki męczeństwa, a on był jakimś świerszczykiem z wybrylantynowaną głową i w galowym garniturze koloru czerwonego wi- na, przysięgam księżniczko, że jedyne uczucie jakie wzbudzali to współczucie, tak, że Midas pozapalał wszystkie światła w sali ćwiczeń, zostawił ich tam na dole z tym ich przedstawie- niem dla Pająka i jego dwóch ochroniarzy, Paco Drania i Lizaka, którzy szli za nimi jak złe cienie, wszedł na górę do swojego biura, wziął kalkulator i zaczął liczyć bo już parę dni minę- ło od czasu kiedy wysłali przez Widmo wszystkie pieniądze dla Escobara i czekali teraz, żeby spełnił się obiecany cud rozmnożenia chleba i ryb. Powiedziałem ci, że ta baba z show S&M miała na imię Dolores, zapamiętaj sobie to imię, piękna Agustino, bo zła gwiazda Dolores zagraża nam teraz swoim czarnym światłem. Był szósty miesiąc jedynej ciąży Agustiny, mówi Aguilar odnosząc to w rzeczywistości do jej jedynej ciąży z nim, bo przedtem już raz była w ciąży i skończyło się to umyślnym po- zbyciem się dziecka, ona sama opowiadała mu o tym i mimochodem rzuciła imię Midasa McAlistera, swego ówczesnego partnera seksualnego; to imię, Midas McAlister, miał wyryte w pamięci bo żona nie po raz pierwszy wspominała o nim, a ponadto zetknął się z nim także gdzieś indziej, zdaje się w kronikach towarzyskich w „El Tiempo” lecz przede wszystkim w pogłoskach które określały go jako piorącego dolary. Ale wróćmy do tamtego, Aguilar po- dejmuje przerwany wątek, otóż przez pięć miesięcy czekaliśmy na dziecko kiedy lekarze za- komunikowali nam, że istnieje niebezpieczeństwo, że je stracimy z powodu zatrucia płodu. Od tej chwili Agustina znowu zajęła się całkiem, tak jak robiła to kiedy ją poznałem, tym pokręconym sposobem poznawania, który powoduje u mnie tyle niechęci i podejrzliwości i, który polega na interpretowaniu rzeczywistości przez odwrotność, a nie wprost, inaczej mó- wiąc kierując się nie ewidentnymi i jasnymi sygnałami, ale serią tajemnych znaków i ukrytych objawień, które wybiera przypadkowo i od których uzależnia jednak nie tylko moc odkrywania tego co ukryte, lecz nawet podejmowanie decyzji w ważnych sprawach życio- wych. Lekarze powiedzieli nam, że tylko niemal absolutny spokój może sprawić, że ciąża przebiegnie pomyślnie i, że dziecko się uratuje, a moja Agustina, która uparła się na tę istotkę wszystkimi siłami, wolała dzień i noc przesiadywać nieruchomo w łóżku, niemal skamieniała, lękająca się każdego ruchu, który mógłby przyspieszyć utratę dziecka, i wtedy właśnie zaczę- ła wpatrywać się w załamania tworzące się na pościeli. Czekaj, Aguilar, nie ruszaj się, prosiła mnie po obudzeniu, leż spokojnie przez chwilę, bo chcę zobaczyć jak ułożyła się pościel. Po- czątkowo Aguilar nic nie rozumiał i ograniczał się do przyglądania się jej jak przesuwała pal- cami po fałdach i zmarszczkach na prześcieradle, niezmiernie ostrożnie, żeby ich nie poru- szyć. Przesłanie mówi, że wszystko pójdzie dobrze i, że kiedy dziecko się urodzi nazwę je Carlos na cześć mojego młodszego braciszka, mówiła mi z ulgą i zapadała w rodzaj letargu z którego nie mogłem jej wyrwać nawet śniadaniem, spędzała wszystkie dni w łóżku i zorientowałem się, że to jej dodawało otuchy. Jakie przesłanie, Agustino? O jakim przesła- niu mówisz? O tym które mi tu napisano dziś w nocy, na prześcieradle. Na Boga, Agustino, a cóż może wiedzieć prześcieradło! O, prześcieradła wiedzą o nas bardzo dużo, Aguilar, czyż nie są z nami przez wszystkie noce, wchłaniając nasze sny i nasze nastroje? Nie ma się czego obawiać, Aguilar, prześcieradła mówią, że dziecko ma się teraz dobrze. Ale prześcieradła nie zawsze przynosiły nam pomyślne wiadomości, coraz częściej było tak, że po przestudiowaniu tej nieistniejącej mapy którą widziała wyrysowaną na łóżku, Agustina wybuchała płaczem, niepocieszona. Dziecko cierpi, mówiła mi szlochając i z najwyższym niepokojem którego ja nie umiałem wyciszyć ani przez podanie wyników badań laboratoryjnych, które wykazywały stabilność, ani powołując się na pozytywne opinie lekarzy, ani apelując do zdrowego rozsąd- ku. Jakby chodziło o ekspertyzę najwyższego sędziego, fałdy na prześcieradłach decydowały o naszym losie i losie naszego dziecka, i nie było siły ludzkiej która zdołałaby przekonać Agustinę o całkowitej irracjonalności tego wszystkiego. Niestety, ani wysiłki lekarzy, ani bohaterskie poświęcenie Agustiny na nic się nie zdały. Straciliśmy dziecko i to tylko potwier- dziło dar przewidywania prześcieradeł i umocniło ich tyranię nad nami. Ale to nie stało się od razu. Przeciwnie, przez parę tygodni po stracie dziecka Agustina, która nigdy więcej nie wspominała o sprawie i wydawała się wracać do zdrowia na ciele i na duszy, zajęła się z pasją eksportem materiałów malowanych techniką batiku. Był to radosny okres kiedy nasze miesz- kanie zmieniło się w pracującą pełną parą fabrykę, a ja potykałem się o ramy do rozpinania tkanin, o zwoje bawełny z Bali, o cebrzyki pełne roślinnych kwasów. Nie mogliśmy gotować bo piecyk był przeznaczony do ogrzewania wosku, tak, że jedliśmy sandwicze i sałatki albo pieczonego kurczaka kupionego w Kukuryku na rogu, a, żeby się wykąpać musieliśmy wy- ciągać z brodzika metry materiału które nasiąkały indygo, granatem, albo koszenilą, czerwie- nią, i jeszcze nie wiem już jakimi organicznymi barwnikami, a ze szczególnym przerażeniem wspominam jakąś żółtą, kleistą masę którą Agustina nazywała kunyit; ten słynny kunyit przy- lepiał się do wszystkiego, do podeszew butów, do prac moich studentów, do tapet, przede wszystkim do tapet, a kiedy kunyit atakował tapetę, można było ją uznać za straconą. Epoka batiku była jedną z naszych najlepszych. Ty promieniałaś radością, Agustino, wymyślałaś wzory i próbowałaś rozmaitych mieszanek kolorów; malowałaś sobie na czole czerwone kół- ko, owijałaś się sari, sarongami, pashminami i pareo i słuchaliśmy przez cały boży dzień płyt Garbarka, Siostry Marie Keyrouz i Ravi Shankar, pamiętasz, Agustino, Paksi? Tę Paksi, sprze- dawczynię wyrobów rzemieślniczych z Jawy, która wyglądała jakby była z Bogoty, ale twier- dziła, że urodziła się w Jogykarcie, tę, co to zaoferowała się jako mistrzyni tej techniki i której potem nie wiedzieliśmy jak się pozbyć z domu. Ale w końcu tego roku interes z batikiem za- czął podupadać. Agustina, która włożyła fortunę w materiały i której nie udało się nic wyeksportować, posmutniała i przestała działać, wybrzydzała na pomysł interesu, który nawet nie pokrył kosztów tego domowego przemysłu, który w dalszym ciągu zajmował naszą przestrzeń życiową, teraz już jako śmiecie i smętne świadectwo klęski. Nie przejmuj się, moja Agustino, próbować rywalizacji z Indonezyjczykami w sztuce batiku to jakby oni chcieli zmonopolizować naszą produkcję sosu paprykowego, próbowałem ją pocieszyć zmniejszając wagę wpadki, ale nie byłem w stanie nic zrobić, coraz bardziej pogrążała się w melancholii. To wtedy właśnie Agustina zaczęła znowu mówić o rozkazach prześcieradeł, które tym razem wskazywały, że nadeszła godzina spróbowania drugiej ciąży. Doprowadzony do rozpaczy tłumaczyłem jej, że guzik mnie obchodzi co powiedziały prześcieradła, jeżeli ty tego chcesz, jeżeli jesteś gotowa ponownie ponieść to ryzyko, to możesz na mnie liczyć i będziemy pró- bować ponownie, ale uprzedzam cię, że mam dosyć całej tej historii, że nie zgadzam się, że- byś po to, by się ze mną kochać musiała konsultować to z prześcieradłami czy z poduszkami, czy ze wszystkimi świętymi, ale oczywiście Agustina nie zwróciła na to uwagi. Agustina nig- dy nie zwracała uwagi ani nie słuchała moich protestów i nadal czekała, że z którejś strony nadejdą przesłania i wskazówki o tym co robić i myśleć. Było tak jakby nie potrafiła już mieć własnego zdania, sparaliżowana strachem przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji. Potrafiła tylko mówić: Doktor mówi... prześcieradła wskazują... według horoskopu... dziś w nocy powiedziałeś... skoro ty się nie zgadzasz... moja matka uważa... pani która mi stawia karty... Agustina przypominała automat, czepiała się cudzych opinii i kapryśnych znaków które zatopiły nas po szyję w bagnie braku decyzji. A mimo to, to jeszcze nie było szaleństwo. A jeżeli już było, to były zaledwie pierwsze objawy. Niektóre sprawy wymykają się spod kontroli mojej Wizji, mówi Agustina, bo są silniej- sze niż mój dar oczu i nawet fotografie cioci Sofi mają wystarczającą moc do ich kontrolowa- nia, i z tych wszystkich rzeczy, niepokoi mnie krew najbardziej. Mówi o Rozlanej Krwi, która wypływa niespodziewanie i niszczy ją za każdym razem kiedy ucieka z miejsca w którym powinna być, czyli z wnętrza człowieka. Kiedy jest posłuszna swoim tajnym kręgom, krew mnie nie interesuje bo jest niewidzialna, nie ma zapachu i nie budzi strachu strumieniem tych swoich ciałek białych i czerwonych. Mówi się, że Bóg ją stworzył cichą i tajną, ale to nie- prawda; krew, jak wrzące mleko, zawsze czeka tylko okazji, żeby się wylać i kiedy już za- cznie nie chce skończyć. Chodź, Robaczku Robaczuniu, mój malutki, chodź to obetnę ci paznokcie takie zawsze czarne od zabawy w ziemi, a Robaczek, ufny, wyciąga rączkę do swojej siostry Agustiny; taka jest słodka ta rączka mojego małego braciszka, taki jest śliczny mój chłopczyk ze swoimi czarnymi loczkami i taki bezbronny, siadamy oboje na łóżku, lewą ręką mocno trzymam jego rączkę, a w prawej ściskam obcążki i on tymczasem wolną ręką skręca supełki z nitek które wychodzą z wełnianej kapy, a ja obcinam mu paznokcie Robaczek myśli o czym innym, a może nawet nie myśli o niczym, jest przecież jeszcze taki mały, że jego myśli są pełne pu- chu tak, że zapomina o swojej własnej ręce podczas gdy Agustina, niewiele starsza od niego, obcina mu jednym szczęknięciem paznokieć na małym palcu, maleńki paznokieć, który odpa- da i zlatuje na podłogę i jest najmniejszą rzeczą jaka istnieje na naszej planecie, bo przecież i Robaczek jest najmniejszy, tak jak jego paznokietek na małym paluszku. Agustina mówi: myślę, że wtedy jeszcze ten mój mały braciszek nie umiał mówić. Bądź cicho, dzidziu, nie kręć się tak, ten palec nazywa się serdeczny bo na nim nosi się obrączkę, słychać następne szczęknięcie i w powietrze wylatuje następny mały półksiężyc. To już dwa paznokcie, Ro- baczku, zostało nam już tylko trzy palce jeżeli się nie będziesz kręcił skończymy bardzo prędko, ten najdłuższy palec to palec wielki, nie wiem dlaczego tak go nazywają, nie kręć się bo nie mogę nic robić, znowu słychać szczęknięcie i niespodziewanie ten ostatni kawałek paznokcia nie wyskakuje w górę, ale spada okrągły i blady na moją spódniczkę, a potem, ale nie od razu tylko po krótkiej chwili ciszy nagle słychać niespodziewany żałosny lament Ro- baczka, który, nie cofając ręki którą w dalszym ciągu trzymam w dłoniach, jego rączka ciągle jeszcze mi oddana jakby ten krzyk nie miał z nią nic wspólnego, i dopiero po chwili, ale to po dłuższej chwili, kiedy krzyk Robaczka zamienia się w żałosny płacz, dopiero wtedy oczy Agustiny widzą, po raz pierwszy od chwili kiedy się otworzyły na świat, jak wypływa to co jest ciepłe i czerwone i co plami kapę na łóżku. Robaczek już uwolnił rękę i przykładają do twarzy która też pokrywa się lepkimi plamami. Daj mi zobaczyć. Robaczku, proszę, próbuję obejrzeć paluszek, żeby zrozumieć co się stało, ale kręci mi się w głowie i oczy zachodzą mgłą, strach pozbawia mnie moich mocy i słyszę tyle głosów, że nie rozumiem ani jednego, a najgorszy z tych głosów, ten, który najbardziej mnie paraliżuje, to ten, który mówi, że zrobi- łam Robaczkowi krzywdę, że sprawiłam mu ból, zupełnie tak jak ojciec. Przepraszam cię, Robaczku, proszę, i on pokazuje mi rączkę czerwoną od krwi, a oczy ma pełne łez. Cicho bądź, kochanie moje, cicho bądź, dziecinko, kiedy tak krzyczysz nie mogę nic zobaczyć. W mojej głowie, która teraz myśli bardzo powoli, odzywa się cichutki głosik, który mi wyja- śnia, że ten ostatni paznokieć, który obcięłam to nie paznokieć tylko kawałek skóry z palca którą mu niechcący obcięłam. Zaraz ci to opatrzę, Robaczku, kochanie, ale nie płacz tak bo mnie ukarzą za to, że ci zrobiłam krzywdę, i Robaczek stara się nie płakać, ciągle jeszcze się skarży lecz już bardzo cicho, to niewiarygodne, ale próbuje przyłożyć tę odciętą skórkę do palca, to jednak na nic bo krew ciągle płynie, bo to jest Krew. Robaczku Robaczuniu, to się nazywa Przelana Krew i do moich uszu już dociera Głos Najważniejszy, który mi mówi Twój braciszek umrze bo wypłynie z niego cała krew przez ten skaleczony palec, wobec tego już mi wszystko jedno mogą mnie ukarać, a Robaczek może krzyczeć i biegnę zawołać matkę bo nade wszystko nie chcę, żeby Robaczek umarł, i jeśli mogę to sobie przypomnieć płakałam wtedy całą noc, a brązowe plamy które zostały na kapie łóżka były świadkami zła jakie wy- rządziłam, a kiedy mój braciszek Robaczek i ja byliśmy już więksi, on miał jeden palec trochę krótszy bo obcięty koniec nigdy nie odrósł, brakowało mu końca wielkiego palca i pewnie dotychczas tak jest, płaczę za każdym razem kiedy o tym myślę, zaczynam płakać i nie mogę przestać bo myślę, że mógł się spodziewać krzywdy od każdego, ale nie ode mnie, gdziekol- wiek jesteś teraz, braciszku, Robaczku, dałabym wszystko byle tylko nie bolała cię ta rana którą ci zrobiłam. Po tym wszystkim strużka krwi schowała się i zaczęła płynąć już do środka, czekając na następną okazję, żeby mnie zawstydzić i zamglić jasnowidzenie moich oczu. La Cabrera to była nowoczesna dzielnica, bezpieczna dzięki prywatnym zamkniętym uliczkom i dozorcom otulonym w wełniane opończe stojącym przez dwadzieścia cztery godziny w swoich budkach z pancernymi szybami przed każdym domem, a dzieci nie puszczano nig- dy samych na ulicę bo pilnowała nas matka albo Aminta czy któraś inna z kobiet ze służby, albo ciocia Sofi, która już się przeprowadziła i zamieszkała z nami, ale któregoś popołudnia Aminta w tajemnicy pobiegła na randkę z narzeczonym i Agustina nie wie co się stało z resztą dorosłych, ale ona razem z braćmi została sama i ktoś zadzwonił do drzwi. Nie otwie- raj, Agustino, nie otwieraj, Robaczku; nie wolno nam otwierać drzwi, ale podeszłam do okna i zobaczyłam, że to dozorca od sąsiadów, miał na sobie swoją wełnianą opończę z czarnego koźlęcia i starał się mi wytłumaczyć, że prosi tylko o szklankę wody. Patrz, Joaco, to dozorca i tylko prosi o wodę, pobiegłam do kuchni przynieść ją i otworzyłam drzwi, żeby mu podać, a on wypił dwa łyki, ale kiedy chciał podnieść szklankę do ust trzeci raz upadła mu na podło- gę i rozbiła się w kawałki, potem oparł się o ścianę i osunął się, musiało mu być gorąco bo zdjął opończę nie mówiąc słowa i za chwilę już leżał na ziemi przykryty opończą, Robaczek wyjrzał zobaczyć co się stało i stanął obok mnie na chwilę pan dozorca poprosił mnie z podłogi, żebym mu podała jeszcze wody, a ja to zrobiłam: Krew wypływała z niego powoli, otwierając sobie drogę na zewnątrz jego ciała, i jakiś głos powiedział Austinie, że tylko woda może kontrolować wolę Krwi która się rozlewa. Dozorca poprosił, żebym mu przyniosła wo- dy i zrozumiałam jego słowa, dawał mi w ten sposób znak, że nie umrze jeżeli przyniosę mu wody tak, że pobiegłam do kuchni przynieść inną szklankę. Co robisz, krzyknął Joaco, a ona: Przyniosę mu więcej wody bo chce pić. Gdzie tam chce pić, przecież umiera, nie widzisz, że jest ranny i umiera? Ale chciał pić, próbował się podnieść i wyciągnął rękę w moim kierunku, po szklankę którą mu przyniosłam, jego ręce otarły się o moje do dzisiaj czuję to dotknięcie, ale nie wziął szklanki tylko znowu osunął się na bok, pomalutku, tak jak jego krew która już utworzyła wielką ciemną kałużę na białym marmurze schodów wejściowych do naszego do- mu, czubek butków Robaczka sięgał brzegu tej kałuży więc odepchnęłam go do tyłu. Nie do- tykaj tej krwi, powiedziałam, ale Robaczek nie posłuchał. Czy uważasz, braciszku, że krew tego dnia była jak woda Styksu i, że dotknięcie jej sprawiłoby, że staniesz się nietykalny? Po- tem nastąpiło bardzo długie popołudnie, początkowo słoneczne, a potem coraz mniej aż niebo zrobiło się fioletowe i wszystko rzucało wyraźny cień, jak wycięty nożyczkami, a z gór zaczął nadchodzić chłód, ale ja go nie czułam bo stałam na brzegu kałuży krwi tego człowieka, nie mogąc od niej oderwać oczu ani się poruszyć, oczy miałam szeroko otwarte i coraz bardziej przenikliwe, stałem jak słup soli bo widok krwi paraliżuje moje moce i zatrzymuje mnie na miejscu. Robaczka już nie było przy mnie, Joaco też nie i nawet ten dozorca chyba gdzieś sobie poszedł, bo przede mną było tylko jego ciało, czarna opończa i krew, ale ja tkwiłam tam, nieruchoma, przejęta tym co tam się działo i śmiercią człowieka, i w pewnej chwili tego długiego popołudnia przyjechał patrol policji dwaj panowie w szarych fartuchach, jeden z nich włożył gumowe rękawice, przykucnął przy zmarłym, który był już jakby mój po tylu godzinach które spędziłam patrząc na niego, a może towarzysząc mu tak, że być może do- strzegł moje towarzystwo, ja znałam już na pamięć jego rzadkie wąsiki i zagubione spojrzenie oka które miał otwarte i dwa buty które zsunęły mu się z nóg obnażając stopy w skarpetkach jak dwa ślimaki które zgubiły swoją skorupkę. Później okazało się, że w jakiś sposób zmarli gubią buty. Agustina myślała: Ten zmarły jest mój bo tylko ja towarzyszę mu przy śmierci, tylko ja tu jestem, wpatruję się w jego skarpetki brązowego koloru w białe kropeczki, i dziwię się widząc, że zmarli także noszą skarpetki; Agustina zapewnia, że w tej chwili myślała, że mężczyźni dzielą się na dwie grupy, jedna to ci którzy noszą skarpetki czarne albo grafitowe charcoal, jak jej ojciec, a druga to reszta, ci co noszą skarpetki mniej lub bardziej brązowe w jasne kropeczki. Mężczyzna w gumowych rękawiczkach próbował poruszyć zmarłego, ale ten się nie dał, jakby chciał tak dalej leżeć otulony swoją opończą w tej niewygodnej pozycji, wtedy ten w fartuchu zaczął mu przeglądać kieszenie i znalazł małe radyjko na baterie które jeszcze grało, cicho, ale jeszcze grało, słychać było muzykę i reklamy i szum słów jakby do- zorca dalej mógł ich słuchać i Agustina pomyślała: Radio to jedyna żywa rzecz w tym czło- wieku. Z drugiej kieszeni wyciągnęli mu cztery monety i mały grzebyk które ten w rękawiczkach włożył do plastikowej torebki razem z radiem, które wyłączył, żeby już wię- cej nie grało, a potem ten drugi co był z nim też włożył rękawice, wyciągnął palce wskazują- cy i wielki prawej ręki, a pozostałe trzy zagiął do środka jak księża przy ołtarzu kiedy udziela- ją błogosławieństwa, żeby nie pójść do piekła, pomyślałam, ale nie, to nie o to chodziło, tymi dwoma błogosławiącymi palcami zaczął grzebać w ranach mojego zmarłego, wkładał te palce jeden po drugim do każdej rany mówiąc: Biała broń, lewa pacha, sześć centymetrów głęboko- ści; biała broń, cztery centymetry, przestrzeń międzyżebrowa prawa pomiędzy siódmym i ósmym, i tak liczył rany w tym leżącym ciele podczas gdy jakaś kobieta w niebieskim stroju która przyjechała razem z nimi zapisywała wszystko w notatniku aż doszli do dziewięciu i powiedzieli: dziewięć ran zadanych białą bronią, uszkodzona wątroba. Dwaj mężczyźni i kobieta kręcili się, szli do patrolu i wracali, deptali po krwi dozorcy i zostawiali na białym marmurze wejścia czerwone ślady swoich butów, aż ojciec i matka wrócili do domu w tym samym czasie, ale różnymi samochodami i urządzili niesamowitą awanturę. Agustina słyszała co mówili, ale nie rozumiała ich., że jak to, że dzieci nie powinny tego oglądać. Joaco, Agu- stino, Robaczku, w tej chwili marsz każde do swojego pokoju. Jak to możliwe, że nie ma tu Aminty ani Sofi i co to za brak odpowiedzialności. Ojcze, było dziewięć ran białą bronią. Mamo, było dziewięć ran białą bronią, my próbowaliśmy opowiedzieć im o radyjku i o szklance wody, ale nie chcieli nas słuchać. Ojcze, co to znaczy, że uszkodzona wątroba. Ma- mo, gdzie jest wątroba, ale ojciec zamknął drzwi na dwa zamki z nami w środku i mój zmarły został na zewnątrz, nigdy się nie dowiedziałam jak się nazywał i nie pozwolili mi spytać czy woda którą mu podałam też wypłynęła przez rany w jego ciele. Jak już mówiłam zanim się to stało, rozmaite rzeczy wysyłały mi trzy wezwania, i Trzecie Wezwanie Krwi zadźwięczało mi w uszach na basenie w Gai Repos, w Sasaimie, i odbiło się od niechętnej twarzy mojej matki, ileż razy widziałam jak jej twarz wykrzywia się z powodu tego co robię czy mówię albo z powodu rzeczy które mi się wydarzają, twarz pełna takiej niechęci!, tym razem dlatego, że Przelana Krew wyszła ze mnie, płynęła mi po nogach i plamiła kostium kąpielowy, a matka z tą swoją wspaniałą urodą i przerażoną twarzą, taka smukła i blada w swojej białej sukni letniej, wzięła mnie za rękę i powiedziała: Musisz już wyjść z basenu, i chciała owinąć mnie ręcznikiem, a ja, bo bawiłam się akurat w złodziei i policjantów z kuzynami i braćmi, a ja by- łam akurat złodziejem i starałam się tylko ze wszystkich sił, żeby mnie nie złapali. Zostaw mnie, mamo, złapią mnie jeżeli nie wskoczę do wody, woda jest miejscem ucieczki złodziei, mamo, ja jestem złodziejem i może nie wiesz, ale zaraz mnie schwytają. Ale ona nie puszcza- ła mnie, ściskała mi ramię z taką siłą, że aż mnie bolało. Dostałaś, Agustino, mówiła do mnie, dostałaś, a ja nie rozumiałam co takiego dostałam, okryj się ręcznikiem i chodź zaraz ze mną do domu, ale ja zerwałam z siebie ręcznik i wydarłam ramię z rąk matki i wskoczyłam do wo- dy i dopiero tam ją zobaczyłam, wypływającą ze mnie bez niczyjej zgody i farbującą wodę w basenie. To jest Trzecie Wezwanie, pomyślałam, i nie wiem dokładnie co się później dzia- ło, pamiętam tylko, że w końcu, już w domu, ciocia Sofi dała mi podpaskę Kotex, znałam je już bo kradliśmy je z łazienki z szafki mamy i robiliśmy z nich materacyki do koszyczków z żywymi kurczaczkami malowanymi anilinowymi farbami na rozmaite kolory, które dosta- waliśmy w prezencie z okazji pierwszej komunii, kurczaczki z zielonymi, lila, różowymi i niebieskimi piórkami które przeżywały zaledwie parę dni i trzeba było urządzać im pogrze- by, mój ojciec twierdził, że to malowanie im szkodzi bo farba je truje. Włóż to w majteczki, powiedziała ciocia Sofi, podając mi Kotex. Chodź, pokażę ci jak. Ale Agustina płakała i nie chciała tego zrobić, wydało jej się czymś strasznym, że wypływa z niej krew właśnie tamtędy i plami jej bieliznę i, że matka patrzy na nią z niechęcią, tak jak patrzy na kogoś kto robi coś brzydkiego, kto jest Brudny–swoją–krwią. Potem ciocia Sofi powiedziała Moja biedna dziewczynka, taka malutka, a już dostała okres, a, że przed domem kuzyni i bracia krzyczeli i wołali mnie, żebym wracała bawić się z nimi w policjantów i złodziei, otarłam łzy i powiedziałam do matki Idę, powiem im co mi się stało i zaraz wracam, a wtedy mojej matce zabłysły oczy i z jej ust wyszedł Zakaz: Nie, Agustino, tych rzeczy się nie opowiada. Jakich rzeczy się nie opowiada, mamo? Tych rzeczy, zrozum to, rzeczy intymnych, i wtedy ona wy- chyliła się przez okno i powiedziała moim kuzynom i braciom Agustina teraz nie wyjdzie bo woli zostać tutaj i zagrać z nami w karty. Co ty mówisz, zagrać w karty, mamo, tu przecież nikt nie gra w karty, a w ogóle nie lubię grać w karty, chcę dalej się bawić w złodziei i policjantów, ale matka nie pozwoliła mi bo powiedziała, że słońce może zwiększyć krwotok, tak powiedziała, krwotok, pierwszy raz usłyszałam to słowo, a kiedy wszedł Robaczek zapy- tać co mi jest matka mu powiedziała, że nic mi nie jest, że po prostu chciałam zagrać w karty. Tak było kiedy po raz trzeci zrozumiałam, że mój dar widzenia jest słaby w porównaniu z potęgą Krwi i, że Krwotok jest czymś nie do powstrzymania i czymś o czym nie należy mówić. Nie mogłem wybrać gorszego miejsca, by zejść na dół. Aguilar opowiada, że chociaż to, czego najmniej chciał, to publicznie stracić panowanie nad sobą, nie był w stanie się po- wstrzymać aż do dojścia do furgonetki. Tam na górze rozkleiłem się od razu, w tym pokoju hotelowym, kiedy zobaczyłem przez okno czarne gałęzie akacji poruszane wiatrem w jasną noc, te same akacje w które Agustina wpatrywała się tak uporczywie wtedy w niedzielę tego smutnego wydarzenia, jakby była nimi zahipnotyzowana. Ta odrobina odwagi jaka mi jeszcze została nagle gdzieś się ulotniła i uciekła jak woda wycieka przez otwór urny walki, i nie tyle powaga choroby żony tak Aguilara rozstroiła, ile raczej jasne wspomnienie tego pierwszego momentu jej jasnego myślenia, tej chwili rozpoznania go która ją tak uspokoiła i sprawiła, że wybiegła mu na spotkanie, objęła go mocno i przytuliła się do niego jak tonący chwyta deskę ratunku, tej jedynej i niepowtarzalnej chwili w której wszystko było już wyjaśnione, w której tragedia skończyła się tuż przedtem zanim znowu wybuchła, jakby pożałowała, że nie znisz- czyła ich do końca. Chodźmy do domu, Agustino, powiedział do niej Aguilar, ale było już za późno, chwila możliwości ratunku już gdzieś zniknęła, ona była znów przygnębiona i nie pa- trzyła już na niego, jej uwagę znowu przyciągnęły akacje poruszające gałęziami jakby chciały powiedzieć: Ty nie jesteś stąd, nie należysz do tego świata, nie masz wspomnień, nie znasz tego człowieka, który po ciebie przyszedł, jedyne co cię z nim łączy to pogarda i niechęć. Tak, że skoro tylko Bystra odeszła zająć się czymś co jej polecono przez radiotelefon, Aguilar nie mógł dłużej utrzymać się na nogach i przysiadł na brzegu łóżka, zżerany wewnątrz wspo- mnieniami, a kiedy dziewczyna wróciła w kilka minut później, znalazła swego klienta którego zostawiła samego w pokoju 416, w stanie ostatecznego zgnębienia. Panie Stepansky? Panie Stepansky, coś się panu stało? Coś, tak, panienko, stało się to, że jestem mężem kobiety która straciła rozum w pokoju numer 413. Jak to, spytała, a on wyznał, że nie nazywa się Stepansky ani nie ma przyjaciół którzy chcieliby zamieszkać w tym hotelu. Nazywam się Aguilar i muszę wiedzieć co się stało z moją żoną, pani powinna to wiedzieć, nazywa się Agustina Londono i jest młodą kobietą, wysoka, blada, ubrana na czarno, to było dokładnie dwadzie- ścia osiem dni temu, Aguilar podał jej daty i w bardzo skomplikowany sposób usiłował wyja- śnić, że zabrał ją stąd owej niedzieli, ale, że nie wiedział z kim przyszła ani kiedy dokładnie. Taka efektowna dziewczyna o wyglądzie artystki, czy aktorki, ale jakaś bardzo dziwna, cała na czarno i ze zbyt długimi włosami? To doskonały opis mojej żony, stwierdził Aguilar, i jasne, że Bystra ją zapamiętała. Nie byłam tu następnego dnia, kiedy się wymeldowywali, ale to właśnie ja obsługiwałam ich w recepcji poprzedniej nocy, kiedy przyszli. Kiedy kto przyszedł? No ta pani o której pan mówi, że jest jego żoną i mężczyzna, który z nią przyszedł, czy to czasem nie był pan? To właśnie problem, że to nie byłem ja, i wtedy Bystra zaczęła przepraszać mówiąc, że jeśli chodzi o sprawy zdrad to wolałaby się do tego nie mieszać. Bo to nigdy nie wiadomo, panie Stepansky. Nazywam się Aguilar. Prawda, już mi pan mówił, bo proszę pana, panie Aguilar, w tego rodzaju sprawy nie trzeba się wtrącać bo nigdy nic nie wiadomo. To nie jest sprawa zdrady, to bardzo poważny problem zdrowia psychicznego i pani musi mi pomóc, to pani humanitarny obowiązek. Zaraz, zaraz, panie Aguilar, przede wszystkim niech się pan uspokoi, proszę, niech pan tu ze mną chwilkę zostanie, i o dziwo zamknęła drzwi pokoju jakby chcąc ofiarować temu cierpiącemu mężczyźnie chwilę spokoju i pocieszenia i następnie siadła obok niego na łóżku, tak blisko, że ich nogi się dotykały. Wi- dzi pan, panie Aguilar, w takim hotelu jak ten zdarzają się rozmaite rzeczy, co jakiś czas przychodzą tu dziwni ludzie i robią dziwne rzeczy, ale wśród tych dziwności, proszę mi wie- rzyć, istnieje rutyna, której trzeba się nauczyć, tych dziwnych rzeczy jest raptem pięć, zapew- niam pana, że dobrze to przestudiowałam, to są: seks, alkohol, narkotyki, bójki albo strzelani- na, do tego ogranicza się repertuar, widzi pan jakie jest życie, nawet to, co dziwne, ma swoją monotonię, na przykład nie zdarzało się przypadki zarżnięcia nożem ani samobójstwa. Nie zdarzały się, poprawia Aguilar, który nie potrafi przestać być nauczycielem nawet w najgorszych okolicznościach. Nie proszę pana, nie zdarzało się, w innym hotelu w tej samej dzielnicy tak, jakiś Rumun popełnił samobójstwo, ale tu w Wellingtonie nie widzieliśmy nic takiego, a ta dziewczyna z 413, ta o której pan mówi, że to pana żona, o niej mogę tylko po- wiedzieć, że mogła być po narkotykach albo szalona, albo po prostu bardzo zdenerwowana, trudno było ocenić, w każdym razie bardzo się spieszyła, tak czy owak jej rzeczy ciągle tu jeszcze są bo zostawiła swój neseser, powiedziała Bystra do Aguilara, ale kiedy poprosił, że- by mu go przyniosła, odparła, że administracja wymaga, żeby taką rzecz oddawać tylko oso- biście właścicielce. Ale skoro osobista właścicielka jest chora umysłowo, podniósł głos Agu- ilar i wstał, jak pani może chcieć, żeby przyszła po neseser skoro jest osobiście szalona, oso- biście oszalała właśnie tutaj, w pokoju 413 w tym hotelu, sama pani ją rozpoznała jako świa- dek, a Bystra, ciągnąc go za nogawkę spodni, żeby usiadł, nie, panie Aguilar, nie oszalała tu- taj, kiedy przyszła tu już była szalona, a przynajmniej chora, a w każdym razie nadzwyczaj zdenerwowana. Uzgodnili, że nie będą więcej rozmawiać w hotelu. Bystra już za trzy kwa- dranse kończyła pracę, jeśliby pan chciał mogliby spotkać się na zewnątrz, w jakiejś kawiarni, tak, pan, by chciał, oczywiście, że pan, by chciał, wtedy ona zaproponowała, że pięć po dzie- siątej będzie w barku na skrzyżowaniu Trzynastej z Osiemdziesiątą Drugą, bar nazywa się Don Conejo. Bystra, która teraz wzięła z łazienki kawałek papieru higienicznego, żeby Agu- ilar mógł sobie wytrzeć nos, powiedziała, że robią tam wspaniałe kotlety mielone i dlatego często tam chodzi kiedy głodna kończy pracę w hotelu. Don Conejo był blisko, ale nie na tyle, żeby odkryły ich tam jej koleżanki z recepcji, w dodatku tylko ona lubi tam chodzić bo cho- ciaż inne wiedzą, że tamtejsze kotlety są dobre, przeszkadzało im, że wychodzą stamtąd prze- siąknięte zapachem oleju. Widzi pan, panie Aguilar, rozumiem jak martwi się pan o żonę i z przyjemnością pomogę w czym tylko można, serce mnie boli kiedy widzę pana w takim sta- nie, ale dziś mnie, jutro tobie tak to już bywa, ale teraz musimy już stąd wyjść bo jeżeli mnie tu złapią wyrzucą mnie, niech się pan choć trochę uspokoi, a potem porozmawiamy, obiecuję, że jeżeli będzie pan na mnie czekał w Don Conejo pomogę panu, a przynajmniej będę z panem w pańskim zmartwieniu, bo kiedy ktoś pracuje w hotelu to w końcu staje się na pół pielęgniarką, nie uwierzy pan, nie jest pan pierwszy, przychodzi tu wiele osób samotnych i z problemami, ale teraz wyjdźmy stąd bo administrator mnie zabije jeżeli mnie złapie na roz- mowie z gościem. Nie jestem gościem. Nie, pan nie jest gościem, to jeszcze gorzej, pan jest nie wiadomo kim. Tak powiedziała Bystra, ale w tej samej chwili uśmiechnęła się do mnie jakby dając do zrozumienia, że nie zależy jej na tym, żeby wiedzieć, byłem po prostu niezna- jomym, który płakał patrząc przez okno jednego z pokoi hotelowych, inaczej mówiąc, byłem typem człowieka któremu gotowa była pomóc i zająć się nim i z pewnością również zapro- wadzić do łóżka, bo taka była, zorientowałem się od pierwszej chwili. Wrócili do holu każde osobno, ona windą, a on schodami, i z automatu zadzwoniłem do cioci Sofi spytać co z Agustiną i uprzedzić, że wrócę późno. Śpi teraz, odpowiedziała, a ja ni z tego ni z owego znalazłem się na ulicy, było zimno, ja z rękami w kieszeniach i z podniesionym kołnierzem trencza, Humphrey Bogart dla ubogich, szedłem ulicą pełną potwornie wielkich bab czyli transwestytów i studentek uniwersytetu w obcisłych mini czyli prostytutek, szedłem co chwila patrząc na zegarek jakby to miało przyspieszyć czas, chciałem, żeby już było pięć po dziesią- tej, żeby spotkać się z tą dziewczyną i zarzucić ją setką pytań które kłębiły mi się w głowie, ale też dlatego, przyznaje Aguilar, że jej bliskość dawała pewną ulgę w tym piekle które teraz przeżywał, kiedy już zbliżała się pora podszedł do Don Conejo i odkrył, że bar jest zamknię- ty, przeszedł więc na drugą stronę ulicy i siadł w kawiarni naprzeciwko, blisko wejścia, żeby widzieć jak będzie szła, poprosił o herbatę i jeszcze głębiej wsunął głowę w kołnierz gabar- dyny, bo nie miał ochoty spotkać nikogo innego poza nią, ale trzeba było trafu, że przy są- siednim stoliku siedziało jego dwóch starych kolegów z wojska którzy podeszli bo zbierali podpisy, by zgłosić czyjeś wymuszone zaginięcie. Aguilar nie wiedział o kogo chodzi bo nie zwrócił uwagi na to co mówili ani nie czytał pisma przed podpisaniem go. Muszę stąd ucie- kać, pomyślał, zapłacił za herbatę, pożegnał się z kolegami i wyszedł na ulicę akurat w chwili kiedy Bystra przechodziła skrzyżowanie i szła w kierunku Don Conejo. Tyle, że na pierwszy rzut oka jej nie poznałem, mówi, bo zdjęła niebieski mundurek z krótką spódniczką i nosiła teraz czarne spodnie które z jakiegoś powodu nie pasowały do niej, może dlatego, że były zbyt obcisłe, a w dodatku ściągnęła włosy w koński ogon i już nie wydawała mi się taka atrakcyjna, a nawet więcej, byłem niemal przekonany, że to ktoś inny i dopiero poznałem ją po paznokciach, takich paznokci jak te jej dziesięć nie ma więcej na całym świecie, i dopiero kiedy był o kilka metrów od niej Aguilar zorientował się, że neseser, który niosła to walizecz- ka Austiny. Przyniosła mi go pani! – zawołał. Tak, przyniosłam, miejmy nadzieję, że nie będę z tego powodu miała nieprzyjemności. Poszli Aleją Piętnastą, w tej chwili hałaśliwą i rozbebeszoną z powodu jakichś prac remontowych; ruch wywrotek i stukot młotów pneuma- tycznych tłumiły w Aguilarze chęć pytania, wolał iść w milczeniu, myśląc tylko o tej wali- zeczce którą niósł teraz i która była potwierdzeniem, że to wszystko było robione z premedytacją, jego żona nie przyszła do tego hotelu przypadkiem ani nagle, ale spakowała rzeczy i opuściła mieszkanie z własnej woli i w określonym celu, a tym celem było spotkanie z owym mężczyzną, kto wie od kiedy to planowała i tak dalej i tak dalej, potok domysłów tego rodzaju których Aguilar woli nie pamiętać, szedłem tak pogrążony w myślach aż do nie- skończoności, tymczasem Bystra biegła za nim wyższa w pantoflach na wysokich platfor- mach które utrudniały jej zachowanie równowagi przy przeskakiwaniu dziur w asfalcie i próbowała przekrzyczeć huki młotów pneumatycznych, by mu opowiedzieć kto wie jakie historie ze swojego życia, coś o żylakach swojej matki, coś o tym ile kosztowała szkoła jej braci, i kiedy szli koło kliniki Country wzięła go pod ramię i poprowadziła do wejścia. Chodźmy, zawołała, tu wewnątrz jest mała kafejka, gdzie nie spotkamy nikogo, a, że ominęły nas kotlety zjemy razem po pączku i wypijemy kawę z mlekiem bo umieram z głodu. Aguilar nie zdołał jej na czas powiedzieć, że właśnie tutaj lepiej nie, nie, w tej klinice nie bo to był jedyny element którego mu brakowało do uzupełnienia swego okropnego ciągu pamięci, ale kiedy się zorientował już siedział jedząc pączka dokładnie naprzeciwko napisu Ostry Dyżur zimnoniebieskimi literami, ten sam Ostry Dyżur na jaki zawiózł Agustinę tej nocy w niedzielę. Bułka nawet nie była napoczęta, zauważyła Bystra. Ale przecież zjadłem połowę pączka. Nie ty, twoja żona kiedy była w hotelu. Mówisz, że bułka nie była napoczęta? Nie, facet, który z nią przyszedł zszedł sam do restauracji na kolację, zamówił coś i polecił, żeby jej zanieść to samo do pokoju, ale potem taca wróciła do jadalni nietknięta, a kiedy mówię nietknięta to znaczy nietknięta, nawet nie zdjęła pokryw, żeby zobaczyć co jest na talerzach, wiem bo następnego dnia zdarzyło się to samo, to znaczy w niedzielę, on zszedł na śniadanie sam i zamówił dla niej jedzenie do pokoju, ale też nic nie zjadła, a kiedy takie rzeczy się po- wtarzają restauracja nas powiadamia, bo to może znaczyć, że coś złego dzieje się w pokoju, nie wiem, panie Aguilar, uczciwie mówię, że to nie wyglądało na spotkanie zakochanych. Bywają spotkania zakochanych które się nie udają, stwierdził. Ach, panie Aguilar, mówię ci wyraźnie, że między nimi było bardzo mało romantyzmu, gdybym ja na przykład miała spę- dzić noc z chłopakiem... To było bardzo trudne, wszystko co się dzieje jest bardzo trudne, powiedział po długim milczeniu, jego tylko milczeniu bo ona w dalszym ciągu zastanawiała się głośno co, by też robiła z chłopakiem w takim hotelu jak Wellington. Nie wyobrażasz so- bie jakie to wszystko jest trudne, powtórzył Aguilar i nagle zorientował się, że dotychczas nie wie jak ona ma na imię. Mam na imię Anita, mówiłam to już panu trzy razy, ale pan słyszy tylko to co dotyczy pana bólu, opowiadałam też, że utrzymuję matkę i braci i, że poza pracą w hotelu zajmuję się administracją punktu ksero i faksów w garażu domu w którym miesz- kam, cóż mam zrobić, hotelowa pensja nie wystarcza. Gdzie mieszkasz, Anito, spytał Aguilar zdając sobie nagle sprawę, że jest mu miło być z tą Anitą, że to dobrze, że ma na imię Anita ale, że bardziej mu się podobała z rozpuszczonymi włosami. Jeżeli chcesz mnie pocieszyć, Anito, rozpuść włosy, poprosił, ale ona nie zwróciła na to uwagi i dalej snuła opowieść bez końca z której do Aguilara dotarło wyłącznie to, że Anita mieszka w dzielnicy Meissen, ty- powo proletariackiej którą znał dobrze bo dziesiątki lat temu często tam bywał, by organizo- wać zebrania i sprzedawać pismo „Revolution Socjalista”. Toż dzielnica Meissen, moja ko- chana Anito, jest gdzieś u czorta na kuliczkach. Tak, proszę pana, mnie pan to mówi? Z Meissen do hotelu muszę jechać codziennie półtorej godziny autobusem i drugie tyle z powrotem, i miło było widzieć jak Anita, czubkami swoich dziesięciu chorągiewek francu- skich podtrzymuje pączek i niesie go do ust, i były rumiane i okrągłe i słodkie, jak pączek, jej wargi szczodre i chętne które były zbyt blisko moich pod pretekstem, że musi mi coś powie- dzieć, ale nawet wargi tej apetycznej dziewczyny nie mogły sprawić, żebym zapomniał o walizeczce która leżała sobie pod stołem i zawierała moje nieszczęście i rozpacz. Otworzę ją tutaj, przy tobie, Anito, bo nie byłbym w stanie zrobić tego sam, i Anita, która zaczęła już mówić mu na ty, ale od czasu do czasu wracała do formy pan. Niech pan da, panie Aguilar, otwórzmy to, nieważne, pomyślą, że to osobiste rzeczy które niesiemy jakiemuś choremu krewnemu, więc wyciągałem jedną rzecz po drugiej i układałem na plastikowym stole, kilka par bielizny z białej bawełny, moja koszulka z wydrukowanym napisem Fasolarz której Agu- stina lubi używać jako nocnej koszuli, dwie bluzki których chyba nie wkładała bo były czyste, wyprasowane i złożone. Strasznie dziwne, uznała Anita, twoja żona kiedy przyszła do hotelu wyglądała na bardzo zaniedbaną, a miała w walizce czystą bieliznę, jak ci już mówiłam, kiedy ją zobaczyłam pomyślałam, że to szczyt wszystkiego, żeby tak piękna kobieta tak wyglądała, jakby przeżuta przez krowę. Aguilar w dalszym ciągu wyjmował rzeczy, etui ze szczoteczką do zębów i pastą, krem do demakijażu Clinique, książka Na szczytach Machu Picchu Pabla Nerudy którą sam jej podarował niedługo po ich poznaniu się. Co to jest Machu Picchu, chciała wiedzieć Anita. Ruiny Inków które są w peruwiańskich Andach, a kiedy wzięła książ- kę do ręki i zobaczyła na pierwszej stronie „Dla Agustiny, najwyższego szczytu na tej ziemi”, spytała czy byłem na tym szczycie z moją żoną. Nie, naprawdę nie. To co chciałeś przez to powiedzieć. Cóż nie wiem, musiałem być bardzo zakochany, żeby napisać coś podobnego. A kto to jest Pablo Neruda, zapytała znowu, ale nie odpowiedziałem, zajęty tymi przedmio- tami, szczotką do włosów, kilkoma innymi słoikami też marki Clinique, maścią kortyzonową. A to na co. Na alergię, Agustina ma skórę tak białą, że czasami ma alergię i wtedy używa tej maści. Nie martw się, panie Aguilar, powiedziała Anita biorąc mnie nagle za rękę, gdyby człowiek, który był z twoją żoną był jej kochankiem, nigdy nie wzięłaby ze sobą takich zwy- czajnych majtek tylko jakieś czarne koronkowe typu tango i stanik też mniej nijaki niż ten. Nie znasz jej, Anito, moja żona należy do osób które zawsze noszą bieliznę prostą i białą. Widzę, to pewnie wzięliście ślub kościelny. Nie, Agustina i ja żyjemy ze sobą bez niczyjego błogosławieństwa. Wobec tego, spytała Anita, dlaczego nosisz ślubną obrączkę na palcu. Dała mi ją moja pierwsza żona, matka moich synów, spójrz, tu w środku jest wygrawerowane jej imię, Mar–ta–E–le–na, a Anita widząc to, słodkim głosem i wywracając oczy, powiedziała: Co z ciebie za człowiek, panie Aguilar, żyjesz zjedna kobietą i nosisz obrączkę od innej, wy- daje mi się, że potrzebna ci jeszcze trzecia do kompletu, i zanadto przybliżając się do niego powiedziała: Tej nocy coś się wydarzy, jakby sugerując, że coś uczuciowego albo seksualne- go zdarzy się między nami dwojgiem, ale ponieważ zarówno jedno jak i drugie budziło moją niechęć gwałtownie odsunąłem się od niej, a ona jakby nigdy nic pospiesznie wyjaśniła. Chcę powiedzieć w naszym kraju, czuję, że tej nocy w naszym kraju wydarzy się coś okropnego. A czemu, by nie, odparł Aguilar, jeżeli niemal co noc zdarza się coś okropnego, ale tej nocy nic się nie zdarzyło i poprzedniej też nie tak, że według wszelkiego prawdopodobieństwa zda- rzy się dzisiaj, a kiedy byłem w połowie zdania poczułem nagle ochotę sprawdzić jak pachną jej włosy. Rozpuść je, Anito, poprosiłem ponownie i ponieważ tym razem mnie słuchała, roz- puściła je i na nas oboje spłynęła ta kędzierzawa masa włosów, a ja, wdzięczny i rozluźniony wewnątrz, zbliżyłem nos i powąchałem słodki zapach jej szamponu, Brzoskwinia? – spyta- łem. Niemożliwe, panie Aguilar, rozpoznał pan, to Silky Peach firmy L’Oreal. Nie odsuwając twarzy od jej włosów mówiłem jej o tym popołudniu kiedy miałem piętnaście lat i kiedy jadąc za szybko w dół ścieżką na pożyczonym rowerze straciłem kontrolę i wpadłem na drut kol- czasty, który obrzydliwie poranił mi prawe przedramię i wydarł kawał skóry z szyi, do dzisiaj mam blizny, patrz Anito, możesz je obejrzeć, a ona opuszką palca wskazującego przesunęła po tej brzydkiej szramie która przecina mi gardło i spytała Dlaczego mi o tym opowiadasz. Opowiadam ci bo chcę powiedzieć co było potem, w miejscowej przychodni, gdzie doktor Ospinita, który w braku stopnia uniwersyteckiego robił tam za lekarza z bożej łaski, zdezyn- fekował mi rany i zaszył je dwudziestoma siedmioma szwami, wszystko na żywca bo znie- czulenie było niedostępnym luksusem w takiej ubogiej dzielnicy jak moja. Aha, wtrąciła Ani- ta z miną jakby w dalszym ciągu nie rozumiała co to wszystko ma z nią wspólnego. Cóż, opowiadam ci to bo to jedno z najsłodszych wspomnień z mojego życia, to znaczy to co wte- dy zaszło, otóż pewna pani, młoda kobieta i o ile pamiętam bardzo piękna chociaż zapomnia- łem jej nazwiska i rysów twarzy, a może nawet nigdy nie znałem jej nazwiska i niewiele wi- działem z twarzy, to nie była pielęgniarka, po prostu akurat przyszła do przychodni, może czekała na swoją kolej, a może przyszła tu z dzieckiem albo z krewnym, i kiedy zobaczyła mnie poranionego jak Chrystus i zdrętwiałego z przerażenia na widok zakrzywionej igły i nylonowych nici które Ospinita kierował ku mojej szyi, zaofiarowała się mnie uspokoić i to co zrobiła było zdumiewające, siadła na szczycie leżanki, położyła moją głowę na swoich udach nie przejmując się, że poplamię jej ubranie krwią, jedną ręką przytrzymała w górze butlę do transfuzji którą Ospinita próbował zahamować krwotok, i tu zaczyna się to co na- prawdę miało znaczenie, Anito, czego nigdy nie zapomnę, to, że wolną ręką ta kobieta głaska- ła mnie po głowie, i jej pieszczoty wprawiły mnie w takie uniesienie, że myślałem już tylko ojej ręce, zamknąłem oczy, żeby skoncentrować się na jej pieszczocie i w ten sposób zupełnie zapomniałem o bólu i strachu i widoku własnej krwi, nurzałem się w niezmiernej rozkoszy jaką sprawiały te palce które pieściły moje włosy; za każdym razem kiedy czuję, że umieram. Anito, jak się czułem podczas wszystkich tych dni, jak czuję się teraz, wspomnienie tej kobie- ty podtrzymuje mnie, a może raczej wspomnienie ręki tej kobiety, i jeżeli ci to opowiadam to dlatego, że twoja obecność podobnie na mnie działa, a ponieważ Anita słysząc to zaczęła mruczeć jak kotka. Aguilar ponownie odsunął się w tył i zmienił temat. A propos palców, rzekł, żeby coś powiedzieć, na Boga, dziewczyno, jakież ty masz długie paznokcie, malujesz je sama czy robią ci to u fryzjera, założę się, że nie wiesz, piękna Anito z dzielnicy Meissen, do czego służą patyczki z drewna pomarańczowego. Zadzwoniłem jeszcze raz do cioci Sofi, by jej powiedzieć, że już jadę, a wracając do stolika powiedziałem do Bystrej: Widzisz, Ani- to, gdybym miał piętnaście lat poprosiłbym cię, żebyś mnie pogłaskała po włosach, ale jestem już stary i zmęczony i przeżywam tragedię tak, że raczej chodźmy stąd, odwiozę cię do domu. Masz brykę? – spytała z niedowierzaniem, jakbym nie wyglądał na właściciela albo jakby nie mogła uwierzyć w cud, że ominie ją półtorej godziny jazdy autobusem tej nocy. Jak to czy mam brykę? Powiedzmy, że mniej więcej tak, powiedzmy, że mam coś rozklekotanego co z wielkim trudem można nazwać bryką, ale co odwiezie cię zdrowo i bezpiecznie do domu. Teraz chce mi się śmiać kiedy sobie przypomnę z jaką pewnością siebie wypowiedziałem to ostatnie zdanie, opowiada Aguilar, bo o mały włos, a nie dotrzymałbym słowa, chcę powie- dzieć, że z Anitą na siedzeniu obok kierowcy jechałem na południe drogą numer 30, gdzie o tej porze ruch był bardzo mały, i kiedy byliśmy na wysokości stadionu Nemesio Camacho usłyszeliśmy nagle straszliwy huk, który niemal uniósł moją furgonetkę z asfaltu, a grzmot rozszedł się echem w powietrzu jak łoskot pioruna, który wyrwał się z wnętrzności ziemi i potem bardzo powoli cichł, stopniowo echo było coraz słabsze, aż wreszcie nad miastem zapanowała zupełna cisza, i w tej śmiertelnej ciszy usłyszałem głos Anity mówiący Bomba, cholerna bomba kurewsko wielka, musiała walnąć gdzieś niedaleko, uprzedzałam cię, panie Aguilar, uprzedzałam, że tej nocy wydarzy się coś niesamowitego. A ja myślałem wyłącznie o Agustinie, przerażała mnie myśl, że coś jej się mogło stać. Anita włączyła radio w samochodzie i dowiedzieliśmy się, że właśnie wyleciał w powietrze budynek policji w Paloquemao, o jakieś dwanaście przecznic od miejsca, gdzie byliśmy i o osiem od miejsca, gdzie wybuch z pewnością mógł obudzić Agustinę i przerazić ją śmiertelnie, być może fala wybuchu nie zdołała wybić szyb w naszym mieszkaniu, i wyobraziłem sobie ją jak zrywa się z łóżka przestraszona i depcze po potłuczonym szkle szyb, i ten obraz był tak żywy, że zmie- nił się w pewność, dosłownie widziałem jak Agustina idzie bosymi stopami po podłodze po- krytej kawałkami szkła i zapragnąłem natychmiast być razem z nią. Nie wiem jak długo mil- czałem pogrążony w tych obsesyjnych myślach jadąc do dzielnicy Meissen najszybciej jak mogłem moją furgonetką, by wysadzić już dziewczynę siedzącą obok mnie i wracać do domu nie tracąc ani chwili; opanowała mnie myśl, że Agustina mogła w jakiś sposób wyjść z tego poszkodowana, jasne, że równocześnie zaskoczyła mnie samego zastanawiając się zanadto nad możliwością, że tam gdzieś, nie wiem, było tak jakby poruszało się we mnie coś nie do końca zdrowego, coś jak niegodziwe oko za oko, tak głęboko zranił mnie jej brak miłości. Tak, że kiedy Anita się odezwała, do tego stopnia zapomniałem o niej, że jej głos kompletnie mnie zaskoczył. Panie Aguilar, powiedziała, może mi pan nie wybaczy mojej zuchwałości, pomyśli pan, że jakim prawem się wtrącam, ale uważam, że pan za bardzo cierpi z powodu małżeństwa z tą wariatką. Nie panuję nad wyrzutami sumienia, powiedział głośno Nicolas Portulinus po tym obie- dzie kiedy to jedli udziec wieprzowy. Gdy wypił filiżankę naparu z ziół na dobre trawienie i pociągnął duży łyk waleriany, powtórzył: Nie panuję nad wyrzutami sumienia!, w formie prośby, czy żądania, żeby letargiczne skutki waleriany sprowadziły krótkie błogosławieństwo sjesty. Potem poprosił Blance, żeby rozsznurowała mu buty bo jego zesztywniałe ciało nie pozwalało mu się schylić wystarczająco, żeby wykonać ten manewr, wyciągnął się na swoim wysokim łóżku osłoniętym obłokiem tiulu moskitiery, zasnął przy głuchym dudnieniu Słod- kiej Rzeki, rozlewającej się wodospadem naprzeciw jego okna, i znów widział, wśród jakie- goś światła które on sam określa jako sztuczny blask, gładkie płaszczyzny starożytnej sceny – w innych wypadkach określał je jako ruiny greckie – na której to scenie dwaj chłopcy walczą ze sobą, ranią się wzajemnie i krwawią. „We śnie nogi mam jak przykute do podłogi” – opi- sywał później w swoim dzienniku, przygnębiony metalicznym blaskiem krwi i bezbronny wobec wołania rozdartego ciała. „Jeden z walczących jest mi obojętny, ten plecami do mnie tak, że nie widzę jego twarzy. Nie znam też jego imienia, ale to mnie nie niepokoi. Śni mi się, że jego imię nie jest tu ważne. Inaczej jest z drugim chłopakiem którym się poważnie intere- suję; uważam, że jest młodszy od tamtego i chyba słabszy, tego zresztą nie jestem pewien, ale widzę, że skarży się i liże swoje rany w żałosny sposób”. Dopiero o piątej po południu Portu- linus budzi się i wstaje z łóżka, chociaż jako, że stan jego umysłu jest jeszcze mętny, powin- niśmy raczej powiedzieć, że wstaje, ale nie rozbudza się całkowicie. Ma na sobie jedwabny szlafrok malowany w poplątane gałązki koloru ciemnozielonego jak las na czarnym tle, na no- gach ma pantofle domowe z tych co to potrafią się gdzieś zapodziać i sprawić tyle kłopotu, włosy zaczesane na jedną stronę są zlepione potem od poduszki, a on sam ciągle jeszcze pły- wa w krainie snu jaki śnił mu się podczas sjesty. Jakby spełniając czyjś rozkaz, bierze pióro i papier nutowy, siada do fortepianu i przez kilka godzin zajmuje się komponowaniem tej melodii która już od kilku miesięcy dźwięczy mu w uszach, a on nie może jej złapać. Z ogrodu jego żona Blanca śledzi go spojrzeniem przez zasłonki w oknie, szczęśliwa, że Ni- colas znowu komponuje po miesiącach przerwy; „w końcu odrodziła się we mnie energia twórcza napisze potem w liście – i znowu słyszę akordy powstałe w głębinach duszy”. Blan- ca, która w dodatku sądzi, że jej mężowi trochę poprawił się wzrok, pyta siebie samej: Czyż nie jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie, będąc pewna, że w tym momencie rzeczywi- ście nią jest? Dlatego obserwuje zachwycona swego męża przez zasłonki w oknie, a on, sie- dząc przy fortepianie, zapełnia jedną po drugiej strony papieru nutowego, właśnie jak ten, który zapisuje nuty i takty dla zadowolenia swojej żony, albo, żeby przekonać się samemu o swoim zadowoleniu. Ale w rzeczywistości tylko gryzmoli muszki i musze łapki, maluje czarne plamy i bezsensowne pałeczki które są dokładną transkrypcją jego bolesnego zamętu wewnętrznego. O tego chłopaka, walczącego i zalanego krwią o którym śnił nie należy pytać kim był, ale kim jest, bo Portulinus śni o nim bardzo często i już od lat, i mówi do żony tej nocy kiedy już ropuchy, świerszcze i cykady rozgrzewają ciemności swoim śpiewem, Blanco, kochana moja, wyznaje, znowu śnił mi się Farax. Kto to jest Farax, Nicolas, pyta żona z widocznym niepokojem, i dlaczego zawsze dręczy cię w snach? To tylko mój wymysł, od- powiada starając sieją uspokoić. Farax to imię które mu sam nadałem, kiedy do mnie przy- chodzi. Ale czy to jest on czy ona? To on, przekazuje mi energię potrzebną do tego, żeby ży- cie było coś warte. Powiedz, Nicolas, nalega żona, czy to ktoś kogo znasz? Czy widziałam go kiedyś? To sen czy wspomnienie? Ale Nicolas nie potrafi odpowiedzieć na tyle pytań. Nazy- wa się Farax, moja Blaneczko, niech ci to wystarczy, i w tym momencie przerywa im córka Eugenia, zwykle milcząca, ale tym razem rozjaśniona, przynosi wiadomość, że znowu do drzwi puka ten co chce się uczyć gry na fortepianie, a przyszedł aż z Anapoimy pytając o Mistrza. Znowu tu jest ten jasnowłosy chłopak, mówi dziewczyna z sercem w gardle. O jakim chłopaku mówisz. O tym co był tu wczoraj ze swoimi ołowianymi żołnierzykami, chce wiedzieć czy ojciec mógłby mu dać kilka lekcji fortepianu., żeby przyjąć nowo przybyłego Nicolas schodzi do salonu, obszernego i umeblowanego krzesłami ustawionymi dookoła wielkiego fortepianu Bluthnera z różanego drewna, który Portulinus kazał sprowadzić z Niemiec i, który dzisiaj, po tylu latach, odpoczywa sobie w domu Eugenii w dzielnicy La Cabrera w stolicy, zamieniony w ogromny milczący antyk. Portulinus wszedł do salonu swe- go domu w Sasaimie i zobaczył, że gość z Anapoimy bez pozwolenia zasiadł sobie przy for- tepianie i głaszcze dłonią z szacunkiem piękne czerwone drewno z ciemnymi żyłkami, ale ta zuchwałość zamiast go zirytować wydaje mu się oznaką swobodnego charakteru i oszczędzając sobie uprzejmości powitań mówi wprost: Jeżeli chcesz brać lekcje, pokaż mi co już umiesz, rozkazał chłopcu, a ten, chociaż niepytany, powiedział, że nazywa się Abelito Caballero i, że chce przedstawić szereg referencji które przyniósł ze sobą, wyjaśniając, że przychodzi z polecenia burmistrza Anapoimy i, że studiował w Szkole Muzyki i Tańca w tym mieście aż nauczył się więcej niż umiała jego jedyna nauczycielka, pani Carola Osorio, i, że z tego powodu postanowił osiągnąć wyższe kwalifikacje ucząc się u Mistrza Portulinusa, ale ponieważ ten nie wydawał się zainteresowany jego historią, chłopiec przestał udzielać mu niepotrzebnych informacji i zajął się podwijaniem rękawów koszuli, by dać większą swobodę rękom, potrząsnął głową jakby chcąc się otrzeźwić, potarł ręce, by się rozgrzały, zmówił krót- ką modlitwę jakby licząc na boską pomoc i zagrał kreolskiego walca zwanego Łakoma Kotka. Chociaż z powodu tremy chłopak potykał się tu i ówdzie, Portulinus, który zaczął ciężko sa- pać jakby dręczony wewnętrznym zdenerwowaniem, mógł tylko szeptać: Dobrze, dobrze, dobrze, podczas gdy Łakoma Kotka zwinnie wyślizgiwała się spod palców chłopca. Dobrze, dobrze, dobrze, szeptał Portulinus i jego oczy nie wierzyły temu co widziały, złoty połysk włosów, ręce jeszcze dziecinne, ale już niewątpliwie sprawne, fular z czarnego jedwabiu którą chłopiec nosił na szyi jakby był gogusiem, skórzany plecak, który cały czas miał na sobie. Uszy Portulinusa też nie mogły dać wiary temu, co słyszał, a słyszał tę muzykę która wyda- wała się spływać słodko z góry i brać w posiadanie pogrążony w półmroku salon, pewne w każdym razie, że tak jego serce jak i zmysły mówiły mu, że to co się w tej chwili dzieje jest związane z dawną przepowiednią, że jest, w końcu, spełnieniem upragnionej obietnicy. Pró- bując dojść, czy będzie przyjęty na ucznia czy nie, chłopiec od czasu do czasu odrywał wzrok od klawiatury, by spojrzeć z ukosa na sławnego niemieckiego profesora pocącego się i sapiącego u jego boku w szlafroku i pantoflach, nie potrafił wytłumaczyć sobie jego zacho- wania ani zrozumieć sensu tych dobrze, dobrze, dobrze Mistrza, mamrotanych bez różnicy, czy grał dobrze czy się mylił. Kiedy skończył utwór, poczuł przestraszony, że wielki muzyk podchodzi do niego od tyłu, dotyka mu ramienia i mówi niemal do ucha Powinienem poprosić tu żonę i następnie dokonuje pompatycznego zejścia ze sceny, pochylając tułów do przodu i nie patrząc, gdzie stawia stopy, jakby bardzo się spieszył, żeby znaleźć się gdzieś indziej. Abelito Caballero został sam w cichym teraz salonie, poczuł zbyt wielki ciężar na plecach, zorientował się, że dotąd nie zdjął plecaka więc zrobił to, wydmuchał nos zatkany panującą wszędzie gorącą wilgocią, założył ręce i czekał, aż odkrył, że w jednym z kątów pokoju ktoś jest, wstał, by się przekonać kto to i odkrył, schowaną za kanapą, szczupłą i nieśmiałą dziew- czynkę która wczoraj i dziś otwierała mu drzwi. Jeżeli chcesz, możemy znowu urządzić defi- ladę wojskową, zaproponował, a ponieważ skinęła głową, wyciągnął z plecaka ołowiane żoł- nierzyki i oboje zaczęli je ustawiać, klęcząc na podłodze. Ja mam na imię Abelito, chyba wczoraj ci tego nie powiedziałem. A ja mam na imię Eugenia, też ci jeszcze nie mówiłam. Tymczasem Portulinus szukał Blanki po całym domu i w końcu znalazł ją w szafie w ścianie. Co u diabła robisz w szafie w ścianie, nieszczęsna Blanco, chodź zaraz bo w salonie jest cud!, oznajmił jej i pociągnął za rękę. Chodź, Blanco moja miła, chodź go poznać, to on, gra teraz na fortepianie Łakomą Kotkę, chodźże szybko bo to on, to Farax! A ona, zaalarmowana wi- dokiem męża w stanie takiego podniecenia, próbowała go uspokoić i opanować jego nerwy. Nie wymyślaj takich rzeczy, Nicolas, jak to może być Farax skoro Farax istnieje tylko w twoich snach. Cicho, kobieto, nie wiesz co mówisz, chodź, musisz poznać Faraksa. Midas wyjaśnia Agustinie, że teraz dochodzą do rozwiązania całej tej farsy. Bo widzisz, moja królowo Agustino, to życie mota takie intrygi, a my w nim tańczymy jak marionetki tak jak nam zagrają, otóż było tak, że owa Dolores i ten torturujący ją bęcwał pokazywali swoją pantomimę, spektakl dość żałosny, ale jako, że w temacie gustów seksualnych nie ma reguł, nie wiadomo dlaczego są ludzie którzy aż fruwają ze szczęścia na widok taniego pokazu okrucieństwa, otóż nie kto inny jak Pająk, nie chcę przesadzić mówiąc ci, że nigdy nic od dnia narodzin nie sprawiło mu podobnej radości, przysięgam ci aż posiniał na swoim wózku inwa- lidzkim krzycząc do tego alfonsa: Daj jej jeszcze! Nie pajacujcie, wszystko ma być naprawdę! Dajże jej, a solidnie! I inne teksty w tym stylu, jak sparaliżowany i pijany Neron, który uszczęśliwiony podjudza swoje lwy do działania. Tak było kiedy Midas postanowił pójść na górę do swojego biura i nie interesować się więcej tym minicyrkiem rzymskim. Może po- wiesz, śliczna laleczko, że od Pająka zniosę wszystko, ale to było tak żałosne, że nawet moja cierpliwość nie wytrzymała, jego radosne okrzyki przekroczyły już mój poziom skrupułów, ochrzcili go może w tej wykrochmalonej sukience, ale nie przestał przez to być wieśniakiem, wzbogaconym i skorumpowanym, jego pradziadek mógł sobie być prekursorem cywilizacji w naszej ojczyźnie, ale zapewniam cię, śliczna Agustino, że tej nocy Pająk przypominał za- dowolonego pitekantropa, a ponieważ w tym życiu wszystko się zmienia i kiedy najmniej się spodziewasz białe robi się czarne, a czarne białe, tak samo szczęście Pająka zmieniło się w obrzydzenie z powodu oszustw Dolores. Nic z tego nie wychodzi, Midas my boy, powie- dział głosem zdyszanym od krzyku, w tej kobiecie jest osiemdziesiąt procent oszustki i dwadzieścia procent aktorki, dużo skarg i dużo lamentowania, dużo gry i krokodylich łez, a mało prawdziwego uczucia, to całkiem nieźle zmontowany numerek, jeszcze lepiej wyćwi- czony, ale zupełnie nieprawdziwy. I jak tu wytłumaczyć Pająkowi, że to nieodpowiednia chwila do stawiania wymagań, że w końcu ta kobieta to nie Nasz Pan Jezus Chrystus, by po- zwolić się krzyżować dla zmartwychwstania seksu jakiegoś tam chrześcijanina. Ale wiesz dobrze do jakich astronomicznych wyżyn mogą dojść kaprysy Pająka, mówi Midas do Agu- stiny, było zupełnie jasne, że jego pragnienie cudzego bólu nie mogło być zaspokojone byle jaką pantomimą, tak, że zaczął od niej wymagać rezygnacji i potulności, a alfonsowi zarzucać brak profesjonalizmu i zapamiętania w wykonywaniu roli oprawcy, a ponieważ żadne z nich nie przejęło się tym specjalnie, zwrócił się przeciwko mnie, zaczął mi zarzucać, że to ja je- stem odpowiedzialny za to, że nie zamówiłem dla niego jakiegoś bardziej prawdopodobnego przedstawienia, o przekonywającej reżyserii, tak, że ja, Piłat McAlister, ani leniwy ani ułom- ny umyłem ręce, skoro Pająk już na mnie zrzucił odpowiedzialność za swoją dysfunkcję erek- cyjną, żeby nadać naukową nazwę temu, że jego psipsiak to szmatka, i mimo, że zawsze by- łem bardzo uprzejmy, Agustino z moich snów, nie miałem zamiaru stroić się we włosiennicę. Tak więc Midas zamknął się w biurze, zapuścił żaluzję w oknie wychodzącym na salę ćwi- czeń, by nie widzieć co się dzieje tam na dole i zajął się całkowicie grą w Pacmana, to co zwykł robić, by ochronić umysł przed zmęczeniem i, by odsunąć od siebie rzeczywistość kie- dy ta staje się paskudna. Pacman, cudowna Agustino, to największe odkrycie wieku, tam nie ma cierpienia, tam nie ma miłości ani wyrzutów sumienia i twoje myśli nie należą do ciebie, tak, że Midas włączył monitor, uruchomił grę elektroniczną i grał w nią jak zahipnotyzowany. Nie byłem już sobą, opowiada Agustinie, tylko kulką wyposażoną w usta i zęby która musi przebiec labirynt zjadając po drodze herbatniki dające jej siły do niszczenia duchów, co stają na jej drodze, i zacząłem wygrywać punkty aż moja punktacja wystrzeliła do nieba, bo trzeba ci wiedzieć, piękna królewno, że jestem mistrzem w tej idiotycznej grze, przysięgam ci, Agu- stino, że na tym świecie nie narodził się jeszcze taki drań, który pobiłby mnie w Pacmanie, potrafię zjeść cały zapas herbatników za jednym posiedzeniem, i jeśli od czasu do czasu do- cierały do mnie wrzaski Pająka żądnego krwi, zachowywałem się jakby to nie mnie dotyczy- ło, w dalszym ciągu tkwiłem nieruchomo i spokojnie, pac, pac, pac, zjadając herbatniki jeden po drugim i krążąc po labiryncie, byłem już tylko kuleczką której strasznie chce się herbatni- ka i dziko nienawidzi duchów, i jeśli o moje uszy obijał się jakiś damski lament, udawałem, że tego nie słyszę, przykro mi, mała Dolores, nie mogę ci pomóc, jesteś poza moim ekranem, ale oczywiście od czasu do czasu wykrzykiwała coś brzydkiego, a wtedy Midas zaczynał się denerwować i dekoncentrował się, pozwalając, by duchy robiły swoje i tracił punkty jak sza- lony. Nie żebym był sentymentalny, wyjaśnia Agustinie, ale popełniłem błąd rozmawiając z Dolores przed jej występem, zaprosiłem ją do biura, by uregulować zapłatę i tam chwilę ga- wędziliśmy, w gruncie rzeczy tylko na tematy formalne; kiedy Midas wręczył jej pieniądze, dodał też napiwek za, który podziękowała w imieniu swego małego synka i wtedy właśnie popełnił ten niewybaczalny błąd, pytając bez sensu jak dziecku na imię i usłyszał, że John Jaime czy Roy Marlon, czy William Ernesto, jakiś tam zestaw dwóch imion w dwóch języ- kach. Ważne jest, że to dziecko zapadło mi w pamięć bo wspomagać dziecko gnębiąc matkę zupełnie mi nie leży, myślę, że to właśnie tak mnie zdenerwowało. Potem już odbyło się roz- winięcie przedstawienia, wodewil z batami hakami pejczami szczypaniem i biciem, nagle jakby to wszystko się uspokoiło i na dole zaczęły dźwięczeć urządzenia do gimnastyki, roz- legł się stary, znany rumor krążków, suche uderzenia ciężarków o podłogę, znajome terkota- nie pras, i Midas uspokoił się sądząc, że pewnie dwaj ochroniarze, Paco Drań i Lizak, znu- dzeni sadomasochizmem zabrali się do rozgrzewania sobie mięśni. Niech sobie korzystają, ta para rozlazłych goryli, może zgubią trochę tłuszczu ze swoich brzuszysk nażartych w Esplanadzie, myślał Midas McAlister, puścił przez głośniki na cały regulator muzykę disco, żeby mogli ćwiczyć w jej rytm i pogrążył się z pasją maniaka w grę Pacman. Nie mam poję- cia jak długo tam tkwiłem, Agustino, laleczko, przysięgam ci, że kiedy zajmę się grą tracę kompletnie poczucie czasu, pac, pac, pac, otwieram i zamykam gębę i pożeram herbatniki, pac, pac, pac, idę w górę i w dół po labiryncie niszcząc duchy, i tak dalej bym tam trwał, pewnie całą noc, gdyby w biurze nie zjawił się Lizak, by powiedzieć, że Pająk prosi mnie na dół bo powstała pewna niedogodność. Zdrowaś Mario Łaskiś Pełna, westchnął Midas uderza- jąc w klawisz Stop gry w najbardziej emocjonującym momencie i uzbrajając się w cierpliwość, teraz znowu trzeba będzie znosić lamenty i przeprosiny Pająka za jego kolejną klęskę erotyczno–uczuciową i jego żądania, by na jutro urządzić mu podobną imprezę, po zejściu na dół zastał go bardzo starym i grubym i nieskończenie znużonym w tym swoim fote- lu na kółkach. No, co tam, Pajączku my friend, spytał Midas łaskawie. Było to, że kobitka wy- ciągnęła kopyta, przyjacielu Midas, niech ją Bóg ma w swojej opiece. Nawet nie potrafię ci powiedzieć co poczułem, piękna Agustino, albo raczej nie wiem czy w ogóle ci o tym chcę powiedzieć, początkowo nie zrozumiałem co Pająk mówi, ale kiedy wskazał palcem w głąb sali, tam, gdzie są maszyny, na jedną z tych skomplikowanych, o nazwie Nautilus 4200 Sin- gle Stack Gym, moją ulubioną i niedawno zainstalowaną, wyposażoną w deck do ćwiczeń klatki piersiowej, extention station do nóg, sztabą do mięśni brzucha, ancle cuff, wieżę boczną i stack wagi dwustu dziesięciu funtów, tam na swojej maszynie zobaczyłem leżącą Dolores, rozciągniętą w pozie jakby skręcono jej kark przy przywiązywaniu do maszyny i zanadto ściągnięto rzemienie, jakby ją poćwiartowano, jakby zabawiano się z nią w narzędzia tortur używając mojego Nautilusa 4200, jakby ktoś wziął ją i porozrywał. Nie żyje? – spytałem Pa- jąka i jego dwóch zabójców, którzy stali tam czekając aż ja coś zrobię, i wtedy Midas zrozu- miał skąd pochodził ten hurgot wag i bloków, który niedawno usłyszał i z powodu którego myślał, że najgorsze już minęło, kiedy w rzeczywistości najgorsze dopiero się zaczynało. Nie żyje? Jest kurewsko nieżywa, powiedział Pająk, nieżywa, nieżywa, nieżywa na zawsze, ale ruszże się, chłopie, nie stercz jak kołek ze smętną miną bo to nie pogrzeb, żałobę i kondolencje zostawmy na potem, bo teraz musimy jakoś pozbyć się trupa. A ten typ, który był z nią? – spytał Midas. Ten poszedł sobie na spacerek. Nie pierdol, Pająk, powiedz, gdzie on jest zanim będzie za późno. Już ci powiedziałem, Midasiku, wysłaliśmy go na spacer bo nie chciał współpracować, zanim dziewczyna wykręciła nam ten numer zasugerowaliśmy jej narzeczonemu, żeby poszedł sobie do domu bo nie chciał nic robić na całego, i, że nie ma sensu, żeby robił awanturę, lepiej, żeby był cicho, powiedzieli mu, bo tu jego najdroższa bę- dzie pod dobrą opieką. Wynocha, Jedwabne Rączki, bo tu jest męska sprawa. Pająk pomyślał, że jego dwaj pomocnicy, Paco Drań i Lizak, mogą zrobić tę robótkę z większym zapałem niż ten niedojda. Czy mogłem przypuszczać, Midasku kochany, że ci dwaj mają łapy tak niedeli- katne i ten dupek nawet nie pisnął kiedy zasugerowaliśmy, żeby zostawił nas samych z jego panią, mówi Pająk do Midasa, najpierw coś tam mamrotał, ale Lizak mu poradził, żeby nie stawiał się bo mu zagrzeje tyłek. Rób sobie co chcesz, ślicznotku, i ten sobie poszedł i nawet wyjął grzebyczek jakby chcąc ratować swoją godność, owinął się swoją peleryną sztukmistrza i zniknął w ciemnościach bogotańskiej nocy. A teraz synek Dolores został sierotą, ona leżała tu martwa, jakby zrezygnowała z życia, jakby przygotowywała się ćwiczeniami fizycznymi do występu, który ostatecznie okazał się ostatnim i prawdziwym. I potem już tylko, laleczko Agustino, pozostała czysto techniczna sprawa, zdjąć dziewczynę z aparatu, zawinąć ją w dywan i, po rozkazie Pająka wydanym tym dwu zabójcom, patrzeć jak odjeżdża w nieznane w bagażniku mercedesa. Mają tu wrócić tylko jeżeli będą w stu procentach pewni, że zmarła zniknęła na zawsze i nikt o niej nic nie będzie wiedział aż do dnia Sądu Ostatecznego, takie były nieodwołalne instrukcje Pająka, a kiedy ci dwaj kryminaliści ze swoją ofiarą byli już daleko, poszedłem na górę i wyłączyłem muzykę disco, która przez cały czas grzmiała jak muzyka piekieł, troskliwie oczyściłem mojego Nautilusa 4200 i wypucowałem stal tak, żeby nie było żadnej plamki, w końcu maszyna nie była niczemu winna, potem zgasiłem światła w sali gimnastycznej i siadłem w milczeniu na podłodze, u stóp Pająka w jego wózku, wtuli- łem głowę między kolana i zacząłem myśleć o tobie, boska Agustino, co zawsze robię kiedy nie chcę myśleć o niczym. Aguilar poczuł to jak tylko otworzył drzwi mieszkania: był to ostry odór czegoś dziwne- go. Zaimpregnuj dom kiedy Agustina zaczyna swoje wariactwa, kiedy cierpi na jeden ze swo- ich kryzysów, nauczyłem się rozpoznawać je i dopasowywać do mego własnego smutku, któ- ry tak samo pachnie; wiem, że cały jestem przesiąknięty tym zapachem. Zostawiwszy Anitę w dzielnicy Meissen, nocą wybuchu bomby w Paloquemao, wracał do Torres de Salmona Dwudziestą Szóstą ulicą, słysząc po drodze syreny karetek których w gęstej mgle i kurzu nie było widać; radio informowało o czterdziestu siedmiu zabitych i nieznanej jeszcze liczbie zaginionych w ruinach, ale Aguilar myślał tylko o odłamkach szklą które mogły pokaleczyć stopy Agustinie. Jakimś cudem detonacja nie uszkodziła żadnego z okien mojego mieszkania i zaraz zorientowałem się, że jej stopom nic się nie stało bo kiedy wreszcie dotarłem do domu, była w pantoflach; była kompletnie ubrana i miała na nogach pantofle na wysokim obcasie co zaskoczyło Aguilara, który w pierwszej chwili uznał to za pozytywny objaw bo od chwili owego smutnego wydarzenia jego żona chodziła w najwyższym stopniu zaniedbana, z wyjątkiem krótkich chwil w których odzyskiwała w pewnym stopniu świadomość swojej fizycznej egzystencji, poza tym była całkowicie pogrążona w jakiejś dośrodkowej introspek- cji; szaleństwo patrzy sobie w pępek, mówi Aguilar, moja żona spędza dni i noce w piżamie, a najwyżej w dresie, nie pamięta o jedzeniu, nie słucha, nie patrzy na nikogo, jest tak, jakby patrzyła na wszystko wyłącznie wewnątrz siebie. Dlatego zdziwiło mnie, kiedy zobaczyłem ją ubraną w ciemne spodnie i marynarkę, z włosami upiętymi w kok i w pantoflach na wysokim obcasie, jakby wybierała się właśnie na spacer, ale przedtem musiała jeszcze zrobić parę rze- czy w domu, co polegało przede wszystkim na przenoszeniu przedmiotów z miejsca na miej- sce, chociaż teraz nie chodziło już o naczynia z wodą, co w końcu nie było niczym groźnym w porównaniu z tamtym, było to coś w rodzaju reorganizacji domu bez żadnej widocznej lo- giki dla mnie, ale co od niej wymagało pełnej koncentracji i energii, kto nigdy nie mieszkał z szaleńcem nie jest w stanie sobie nawet wyobrazić bezmiaru energii którą on wytraca, ilości ruchów na sekundę. Na rozkaz siostrzenicy ciocia Sofi tkwi nieruchomo w kąciku salonu nie odważając się ruszyć bo za każdym razem, gdy próbuje, Agustina wpada we wściekłość i zabrania jej, Aguilarowi także każe stać spokojnie tam, gdzie jest i ustala zasady jakiejś no- wej ceremonii której inni nie rozumieją, jakiejś oryginalnej epifanii szaleństwa która polega na nieubłaganym podziale terytorium, oni mieszkają po tej stronie, Agustina po tamtej i pilnuje jak cerber, czy jak agent celny, żeby nikt nie przekraczał tej niewidzialnej granicy, tego muru berlińskiego czy też linii Maginota która nie wiadomo jeszcze po co została wy- znaczona. Mój ojciec ma przyjść do mnie z wizytą, oznajmia nagle, mój ojciec uprzedził mnie, że jeżeli państwo będziecie mieszkali w moim domu, odwoła swoją wizytę bo nie chce was tu widzieć, zostańcie tam, do diabła, tam jest dom skurwysynów, a tu jest mój, a wy wy- nocha, wynocha, krzyczy do Aguilara. Kiedy myślałem o tobie, co zawsze robię kiedy nie chcę myśleć o niczym, mówi Midas McAlister do Agustiny, załóżmy, że fascynuje mnie twoja postać w jakiej pojawiasz się w moich wspomnieniach, gładka, śliska i bez odpowiedzialności ani wyrzutów sumienia, coś jakby tak jak pogłaskanie cię po włosach, czysta słodycz głaskania cię po włosach zawsze i kiedy można to robić bez konsekwencji. Bóg pograł z nami w złą grę, a jedna sprawa pocią- ga za sobą drugą aż powstaje jakiś diabelski łańcuch bez końca, przysięgam ci, że piekło musi być miejscem, gdzie cię zamykają razem z twoimi konsekwencjami i zobowiązują, żebyś z nimi walczył. Dlatego wolę wspominać cię taką jaką widziałem pierwszy raz kiedy twój brat Joaco zaprosił mnie po szkole do siebie do domu i tam pojawiłaś się ty i czułem się tak jakby powietrze stanęło nagle w miejscu, byłaś jak laleczka, nigdy nie widziałem czegoś po- dobnego, byłaś luksusową zabaweczką w bardzo drogim sklepie, wytworną siostrą mojego bogatego przyjaciela, pewnie dlatego od tamtych czasów mieli cię za wariatkę, żebyśmy mu- sieli uznać, że jesteś z krwi i kości i zaakceptować cię ze wszystkimi konsekwencjami. Tym- czasem twój brat Joaco jest jednym z tych typów co to nigdy nie muszą nosić ubrań po star- szych braciach, podczas gdy ja przeciwnie, jestem jednym z tych co dopiero teraz, po długiej walce, umieją się ubierać jak Joaco Londono i mają w co, ale nie robię tego, dziecinko Agu- stino, bo pozwalam sobie na luksus własnego stylu. Bo jestem prawdziwym fenomenem przewyższenia siebie samego, tygrysem pomocy sobie samemu, ale od zawsze wlecze się za mną plama, jaką dałem się w Liceum Męskim pierwszego dnia lekcji, i ile mnie to kosztowa- ło, a zwłaszcza ile kosztowało moją śliczną mamusię, która kupiła mi wszystko nowe, uczesa- ła mnie jak potrafiła i wysłała błyszczącego od szczotki i mydła, ale zapomniała o rozmaitych szczegółach których jak w końcu miała nie zapomnieć, skoro była wdową i niedawno prze- niosła się do stolicy mając zaledwie to co najpotrzebniejsze, by nie stracić godności własnej, co wyjaśnia aż nadto, że popełniła niezliczoną ilość błędów w stosunku do mnie i mojego wyglądu w tym decydującym pierwszym dniu lekcji, na przykład, nowy tornister ze skóry, worek z zielonej wełny uszyty przez nią własnoręcznie i spodnie z ocieplanego sukna, ale po- za tymi wszystkimi głupstwami, moja piękna Agustino, popełniła jeden śmiertelny błąd, białe pończochy, bo z okrzykiem „białe pończochy, ciemne pantalony, pedał skończony” twój brat Joaco, mały książę, rzucił się na mnie i dał mi niesamowity wycisk, za, który dziękuję mu do dzisiaj bo tym pobiciem wytrzepał ze mnie za jednym razem wszystkie resztki prowincjonal- nej sierotki po ojcu, tego samego popołudnia ukradłem mamie pieniądze z portmonetki, by kupić sobie ciemne pończochy i worek z dżinsu, potem płakała z mojego powodu bo oznajmiłem jej, żeby nie ważyła się więcej szyć mi woreczków, bo nie mam zamiaru ich no- sić, i jak tylko doszedłem do siebie po cięgach jakie mi sprawił Joaco rzuciłem się na niego z kolei ja i złamałem mu rękę, złamałem naprawdę, tak, że trzeba go było zagipsować. Od tego momentu byli na remis, a potem Midas McAlister zaczął naśladować we wszystkim swo- jego przyjaciela Joaco, śledzić każdy jego ruch. Bo w Liceum Męskim, moja piękna blada królowo, nie uczyłem się algebry ani trygonometrii ani nie zapoznawałem się z literaturą czy chemią w żaden sposób, w Liceum Męskim uczyłem się chodzić jak twój brat, jeść tak jak on, spoglądać jak on, mówić to co on mówił, gardzić profesorami za to, że byli niżsi rangą spo- łeczną, a na szerszą skalę stosować pogardę jako najlepszą broń; jak Joaco nie miał być moim przewodnikiem i światłem, skoro mój ojciec to był tylko kamień na którym wraz z matką składaliśmy bukiety goździków w Święto Zmarłych, a jego ojciec, przeciwnie, dawał mu w prezencie renault 9 o przebiegu zero kilometrów ze wspaniałym wyposażeniem do grania płyt kiedy byliśmy jeszcze szczeniakami z czwartej klasy, to właśnie w renault 9 Joaco uszy Midasa McAlistera otwarły się na cud misis braun juwgote lawlydote grupy Herman Hermis, a wszyscy podziwialiśmy Joaco bo on jedyny potrafił prawidłowo wymówić Herman’s Her- mits i zaśpiewać poprawnie Mrs Brown you’ve got a lovely daughter; za każdym razem, gdy Joaco pozwolił mu zbliżyć się do swojego świata, wszystko było dla Midasa odkryciem i olśnieniem. Pędząc jak wariaci tym renault 9 przelatywaliśmy zapory i czerwone światła, popisywaliśmy się naszą męskością klasy. A rzucając monety prostytutkom na rogach i parkowaliśmy pod lodziarnią Kremowe Lody, rozczochrani i triumfalni jak młodzi kanibale i prosząc o hot dogi, polewane słodem, do auta, jak mógł przypuszczać Midas, niedawno przybyły z prowincji i mieszkający w maleńkim apartamenciku w pięknej dzielnicy San Luis Bertrand, dyskretnie zgrupowanej wokół kościoła swego świętego patrona. No powiedz mi, piękna Agustino, skąd mogłem wiedzieć, że na tym świecie istnieje tak wspaniały wynalazek, który nazywa się słodem waniliowym i, że jeżeli poprosisz o to przez mikrofon podają ci je do auta. Płyty przywożono Joaco z Nowego Jorku, a zapach nowości w jego renault 9 i ta złota wolność dzieci które jeżdżą bez prawa jazdy po Autostradzie Północnej, tego wszystkie- go było za dużo dla Midasa McAlistera, serce mu biło nieznanym, dzikim strachem i potrafił tylko powtarzać sobie w duchu: To wszystko musi być moje, pewnego dnia to będzie moje, wszystko to, i śpiewali Yesterday Bitelsów i Sauns of Sailens zespołu Saimonan Garfunquel, zawsze wybrzydzając na tego Saimonana za to, że ukradł tę piosenkę latynoamerykańskim Indianom, by wreszcie zakończyć wszystko absolutną międzygwiezdną eksplozją, kosmicz- nym orgazmem jakim była Satisfakszyn grupy Rolin, AJKENGET–NO! SATISFAKSZYN! To stało się moim okrzykiem wojennym, moją mantrą. Enajtraj! Moim kredo. Enajtraj! Moim sekretem. Enajtraj! Moim zaklęciem. Błagam cię, Joaco, powiedz mi co to znaczy Enajtraj, co to za cholernie potężne i niezwykłe słowo, ale on był w pełni świadom swojej przewagi jaką dawała mu nad nami znajomość angielskiego i pozwalał sobie na luksus zostawienia mnie z moimi pragnieniami. To znaczy to co znaczy, wygłaszał, a potem śpiewał sam swoim do- skonałym akcentem: I can’t get no satisfaction cause I try, and I try, and I try, a ja wtedy upie- rałem się, tracąc ducha, błagałem: No, koleś, nie bądź draniem, powiedz mi co znaczy Enaj- traj, powiedz co to jest Ajkenget–no albo rozwalę ci gębę, ale on, nieubłagany i olimpijski, wiedział doskonale co powiedzieć, żeby usadzić mnie na miejscu: Nie nalegaj, McAlister, bo to rozumieją tylko ci którzy muszą rozumieć. Jasne, że wynajdywałem własne rozpaczliwe sposoby przetrwania w społeczeństwie, jak na przykład kiedy odkryłem w przechowywanej bieliźnie po ojcu koszulę marki Lacoste, zmiętą i wypłowiałą od wieloletniego używania i za dużą na mnie, ale to nie miało znaczenia, nic nie mogło przyćmić radości z mojego odkrycia, kiedy nożyczkami do paznokci odprułem krokodylka, logo tej marki, i odtąd zadawałem sobie trud przyszywania go codziennie do koszuli którą tego dnia wkładałem, śmiejesz się, królowo Agustino, ja też się śmieję, ale nie przypuszczasz nawet jak bardzo prezentowanie tego kro- kodylka Lacoste na piersi pomogło mi uwierzyć we własne siły i dojść do tego, że stałem się tym, kim jestem teraz. Podczas procesu systematycznego szpiegowania twojego świata spo- strzegłem jaka była ta szczególna umiejętność, którą ja miałem, a twój brat Joaco nie, po- wiedzmy, że w twoim domu i w Liceum Męskim odkryłem niezwykły paradoks, ja, prowin- cjonalny szczeniak, z mamą w pantoflach, maleńkim mieszkankiem w dzielnicy San Luis Bertrand i szydełkową serwetką na telewizorze, ja umiałem robić pieniądze, moja księżnicz- ko, to mi dawało oddech, podczas gdy twój brat, syn i wnuk bogaczy, wychowany w nadmiarze wszystkiego ten zmysł miał w zaniku, i dzięki mojej bystrości w czas pojąłem, że tacy Joaco z tego świata mogą posiadać tylko to co odziedziczą, i nie na próżno ludzie tutaj mówią o nich „Pradziadek poganiacz bydła, dziadek plantator, syn finansista, a wnuk żebrak”, taka powolna opadająca spirala, moja królowo Agustino, gdzie świetna przeszłość traci powo- li blask, a nikt nie zdaje sobie z tego zbytnio sprawy, i, gdzie początkowe bogactwo coraz bardziej się wykrusza i w końcu nie zostaje z niego nic poza gestem, pompą, poczuciem wyż- szości, szlachetnym wyglądem, krokodylkiem na koszuli Lacoste dobrze widocznym na pier- si. Ja przeciwnie, zaczynając od zera, ja zyskałem pewien dar, Agustino życie moje, dar, który był dzieckiem potrzeby i tęsknoty: dar robienia forsy; brzęczącej, policzalnej forsy. Ale ciągle brakowało mi najważniejszego, urocza Agustino, czegoś naprawdę ważnego wśród wszyst- kich mniejszych szczegółów, a mianowicie wejścia do domu mojego przyjaciela Joaco i odkrycia, że tam byłaś ty, zajmująca się różnymi pracami razem z matką, bo wtedy wyrwało mi się z piersi najszczersze westchnienie, które przepełniło mi serce: Ach, pani Londono, juwgote lawlydote! Bo rok za rokiem, rosnąc obok nas choć niedostępna, byłaś tam ty, moja miłości, Agustino, najpiękniejsza z pięknych siostra Joaco, gwiazda najdalsza i najdziwniejsza, tak szczupła i tak biała, stale pogrążona we własnych myślach jak skarb co kryje się wśród rupieci na strychu, ty byłaś złotym medalem, Grand Prix przeznaczoną dla najlepszego ze wszystkich, jedynym trofeum którego twój brat Joaco nigdy nie mógł nas po- zbawić, bo on mógł sobie być najbogatszym i dostawać najlepsze stopnie i nosić markowe ubrania; on mógł być kurewsko dobry w tenisie i w nartach wodnych, on z jego wiosnami spędzanymi w Paryżu, z jego wieczną opalenizną, ale jedyną rzeczą do której twój brat Joaco nie miał wstępu, piękności moja, Agustino, tą jedyną rzeczą byłaś ty. Po raz drugi zobaczy- łem cię w jadalni twojego domu w dzielnicy La Cabrera, który mnie wydawał się pałacem sułtana, zamkiem książąt Windsoru, i tam byłaś ty i robiłaś wieżyczki z herbatników z masłem i marmoladą, Joaco i ja na jednym końcu stołu, a na drugim ty sama pod wielkim kryształowym pająkiem lampy, zaabsorbowana swoimi wieżami z herbatników, taka drob- niutka, taka przezroczysta, z tymi twoimi absolutnie niezgłębionymi czarnymi oczami i twoimi czarnymi włosami tak szaleńczo długimi, dokąd sięgały twoje włosy, moja mała Agustino? Myślę, że wtedy sięgały niemal do podłogi, i kiedy w końcu zdołałem oderwać od ciebie wzrok, rozejrzałem się dookoła i zrozumiałem, że ten pokój zawierał wszystkie ele- menty mojego szczęścia, chcę przez to powiedzieć to, że w tamtej chwili coś w mojej głowie zaskoczyło – klik – i już wiedziałem, że to co muszę zdobyć, by być szczęśliwym było wła- śnie tutaj, te przesadnie wysokie sufity jakby mieszkały tu olbrzymy, a nie ludzie; ta lampa z kryształowych pryzmatów dzięki którym nad białym obrusem tańczyły tysiące maleńkich tęcz; te wazony tak pełne róż, że wydawało się iż ścięto cały różany ogród, by je wypełnić; ta zastawa z porcelany tak delikatnej jak skorupka jaja, te ciężkie sztućce, które zupełnie nie przypominały lekkich i byle jakich przyborów które my w San Luis nazywaliśmy sztućcami. Są ze srebra, krzyknęłaś do mnie z jednego końca stołu na drugi i to było pierwsze zdanie jakie twoje usta wypowiedziały do mnie, i wtedy już wiedziałem, że te usta także muszą nale- żeć do mnie. Twoje usta o delikatnych wargach i doskonałych zębach, bo naprawdę mówię ci, że tego dnia wyjaśniło mi się mnóstwo spraw z tych których może oczekiwać chłopiec dwu- nasto – czy trzynastoletni którym wtedy byłem, na przykład zwróciłem uwagę na problem zębów, bo równie doskonałe jak twoje były też zęby obu twoich braci i także sprawa ortodon- cji, i tego samego wieczoru, węsząc w łazienkach twojego domu i odkrywając z jakiej sub- stancji zrobiony jest ten świat tak różny od mojego, który pociągał mnie aż do zawrotu głowy, odkryłem, że i ty i twoi bracia nie myjecie sobie zębów szczoteczką do zębów jak reszta śmiertelników, ale aparatem gringo, który nazywał się Water–pic, i Midas McAlister podjął decyzję, którą zrealizował co do joty, że zacznie zbierać pieniądze sprzedając w szkole fotosy gołych blondynek, przede wszystkim, żeby sobie kupić Water–pic, a następnie, żeby zapłacić za zabiegi w klinice ortodoncji. Pomyśl jaki jest ten świat, księżniczko Agustino, moją przed- wcześnie rozwiniętą inteligencją zrozumiałem już tak wcześnie, że z zębami żółtawymi, wy- krzywionymi czy dziurawymi nie zajedzie się daleko i, że z kolei piękny uśmiech, jak ten dzieci Londono, a nieco później także i mój, jest równie, a nawet bardziej przydatny niż dy- plom uniwersytecki. Oczywiście również objawieniem były dla mnie posiłki podawane przez dwie, ubrane jak najprawdziwsze pokojówki, służące, na talerzach z tej porcelany jak skorup- ka jaja na tym stole na dwanaście osób w domu twego ojca, stole, który nawiasem mówiąc był niemal identyczny z tym jaki teraz mam w moim własnym mieszkaniu, te posiłki, jak ci mówiłem, były dokładnie takie same jakie podawała mi matka na plastikowych niezniszczal- nych talerzach firmy Melmac w naszym salonie–jadalni w dzielnicy San Luis Bertrand, ten szczegół rozbawił mnie, moja królowo Agustino; rozbawiło mnie, że chociaż u was mówiło się na to napić się herbaty, a u moich nazywało się to podwieczorkiem, o piątej po południu w obu rodzinach podawano na stół takie same ciasta w wiejskim stylu, w najelegantszej dzielnicy Bogoty takie samiuteńkie serniki jak w San Luis Bertrand, i wywnioskowałem z tego, że największą różnicą pomiędzy twoim światem i moim był zewnętrzny polor i pozory, ubawiło mnie to, ale równocześnie dodało ducha do podjęcia walki. Bo skoro pro- blem leży tylko w opakowaniu, powiedziałem sobie tego dnia, a przypominam ci, że miałem wtedy raptem trzynaście lat, to jestem w stanie poznać tę różnicę nie do pokonania, i rzeczywiście kiedy skończyłem trzydzieści lat różnica była już pokonana i już twoje usta należały do mnie, a dodatkowo jeszcze posiadałem już: dwa autentyczne kryształowe pająki Baccarat, jadalnię na dwanaście osób jeszcze nieużywaną, sztućce na dwadzieścia cztery oso- by z litego srebra i nieskazitelny uśmiech, a jednak spójrz dzisiaj na mnie, stałem się cieniem samego siebie, zniszczonym przez ten błąd w wyczuciu – w końcu nie można oczekiwać aż takiej inteligencji od dziecka –, który polegał na wniosku, że to tylko różnica opakowania. Nie tylko to, oczywiście, że nie tylko to, i teraz oto płacę krwawo za swoją omyłkę. Jeszcze teraz Aguilara przechodzi dreszcz kiedy wspomina epizod z linią dzielącą miesz- kanie bo jednak przedtem nawet w najgorszych chwilach żona nie odtrącała go aż z taką nie- nawiścią: z zaciśniętymi zębami i błyskiem wściekłości w oczach, Agustina rozkazywała mi, żeby pozostał po swojej stronie. Robiłem wszystko co możliwe, żeby być jej posłusznym bo może to ją uspokoi, mówi Aguilar, ale podział geograficzny zaznaczony przez nią nie był stały i to jeszcze bardziej utrudniało sprawę, to znaczy granica przesuwała się w jedną lub drugą stronę zależnie od jej kaprysu i wobec tego nie można się było nie pomylić, w jakimś momencie Aguilar siadł na jednym z krzeseł w jadalni, która o dziwo pozostała po jego stro- nie, wobec czego Agustina pospieszyła zaanektować dla siebie ten półwysep, uznała, że ja- dalnia należy do niej i bez litości wyrzuciła stamtąd Aguilara. Jeśli spróbowałbyś zrobić krok w jakąkolwiek stronę rzucała się na ciebie jak bestia. Precz stąd ty skurwysynu, mówiła do mnie, mój ojciec nie chce pana tu widzieć nawet na obrazku, a pani jeszcze mniej, brudna świnio, krzyczała na biedną ciocię Sofi, która krzywiła twarz jakby była winna, zmartwiona czy ostatecznie wyczerpana, ta kobieta która dotychczas okazywała pełne zrozumienie i siłę ducha wyglądała teraz na zgnębioną wyjątkową gwałtownością tego ostatniego okresu, od chwili kiedy zamieszkała z nami nie spotkała się z niczym podobnym, a mówiąc prawdę ja też nie, teraz padały naprawdę ciężkie słowa. Wynoście się i róbcie sobie wasze świństwa z waszej strony, obrzydliwe świnie. Agustina była tak opętana, a jej przekleństwa tak nie- zmierzone, że to nie mogły być po prostu przekleństwa, czyli inaczej mówiąc zwyczajne hi- perboliczne użycie zwrotów językowych, pewne było, że czuła gwałtowną potrzebę wyrzuce- nia nas ze swojego domu, pewne było, że planowana przez nią obecność, nadejście, powrót owego ojca były rozdzierającym wydarzeniem które rozerwało jej egzystencję, z jednej strony ona z ojcem, z drugiej godna pogardy reszta śmiertelników. Aguilar obserwuje ją i chciałoby mu się walić głową o ścianę kiedy tak myśli o wszystkim o co nigdy jej nie pytał w sprawie tego pana Carlosa Vicente Londono, który wbrew temu, że umarł przed laty teraz staje się ponurym gościem, który wyrzuca go z jego własnego mieszkania i oddziela od własnej żony. Tego pana, który jest żywym wcieleniem wszystkiego czego nienawidzę, a co dla Agustiny, przeciwnie, jest przedmiotem jakiejś niepojętej adoracji, niemal religijnej, a może po prostu religijnej bez niemal. Najtrudniejsze ze wszystkiego, wyznaje Aguilar, było stwierdzenie, że pan Londono sprawuje kontrolę nad córką, do tego stopnia, że ośmielę się tu użyć słowa opę- tanie które nawet nie istnieje w moim słowniku gdyż należy do tego królestwa nierzeczywi- stości które mnie zupełnie nie obchodzi, a jednak to właśnie to, a nie inne słowo przychodziło mi do głowy niejeden raz owej nocy. Aguilar nie mógł się pozbyć uczucia, że w jego żyłach, jak płynny lód, płynie przekonanie, że jego żona została opętana wolą własnego ojca; jej roz- dwojenie objawiało się tak wyraźnie, że Aguilar musiał z trudem się hamować, żeby nie za- pomnieć, że to chory umysł jego żony tak przywłaszcza sobie domniemaną wolę ojca, a nie odwrotnie. Zawsze miałem wrażenie, że w tych kryzysowych momentach moja żona przeby- wa w regionach jakiegoś niszczącego ją osamotnienia, jakby została nagle brutalnie wy- pchnięta na scenę podczas gdy ja obserwuję jej działania z balkonu, gdzie tkwię w otoczeniu pozostałych istot rodzaju ludzkiego, a niemniej tym razem wiedziałem, że tym samotnym je- stem ja, a ona właśnie przebywa w towarzystwie; w towarzystwie jakiejś siły wyższej ponad nią samą, którą jest wola jej zmarłego ojca. Agustina bez przerwy gadała o swoim ojcu i jego spodziewanej wizycie, wyrzucając z siebie słowa z taką szybkością, że nie można było jej zro- zumieć, w dodatku ponieważ połowę czasu mówiła do siebie w myślach, niektóre zdania jakby wdychała w siebie albo przeciwnie wyciągała je z siebie na zewnątrz, zbierała je z powietrza i jakby chciała je połknąć, Agustino, kochanie moje, nie połykaj tak słów bo się udławisz, ale mój głos nie docierał do niej, wszystko co po naszej stronie było dla niej obce i dziwne, byliśmy jak dwa zmęczone zwierzęta które nie są w stanie zbliżyć się jedno do dru- giego mimo, że siedzą w tej samej jaskini, podczas gdy w dole miasto pulsowało w ciszy, przycupnięte i obszarpane, jakby powaliła je okropność tej nocy, a teraz czeka na początek następnego ataku. Agustino, życie moje, nie pozwólmy, żeby szaleństwo, nasz stary wróg, zniszczyło chociażby cień naszego szczęścia, ale Agustina nie słucha bo tej nocy ona i szaleństwo to jedno. Moja żona jest szalona, powiedziałem sam do siebie po raz pierwszy tej nocy, ale ta myśl nie zdołała mnie przekonać, nie, tak nie jest, Agustino, moje życie, bo za twoim szaleństwem w dalszym ciągu kryjesz się ty, mimo wszystko to nadal jesteś ty, a w dodatku, kto zaprzeczy, tam gdzieś w głębi jestem także i ja, przypominasz mnie sobie, Agu- stino? Przypominasz sobie siebie samą? Aguilar nigdy się nie bał, że ona skrzywdzi go fi- zycznie, z trudem, by jej to przyszło bo on jest o dziesięć centymetrów wyższy od niej i dwa razy cięższy i potężniejszy, a jednak tej nocy odczuwał strach; każde jej działanie wskazywa- ło, że chce go zaatakować, zranić, jej sposób chwytania i przekładania przedmiotów zwiasto- wał zdecydowaną chęć, a nawet pilną potrzebę walnięcia nimi w kogoś. Ostatnią rzeczą jakiej bym sobie życzył, mówi Aguilar, to wdać się w bójkę z kobietą którą uwielbiam wiedząc, że to w końcu ja zrobię jej krzywdę, a mimo to ona robiła wszystko co możliwe, by sprowoko- wać taką scenę, szukała wszelkimi środkami czegoś w rodzaju ostatecznego i nieodwracalnego wyładowania siły fizycznej która położyłaby kres mojej decyzji nieatako- wania jej w żadnym wypadku, jakby postanowiła sobie złamać mój upór w utrzymywaniu pokojowej koegzystencji za wszelką cenę, jakby obstawała przy tym żebym wyrzekł się do- browolnie mojej nieskończonej miłości do niej która pozwala mi systematycznie unikać jej wszystkich prowokacji; być może Agustina rozumiała, że tylko tak może usunąć podstawową przeszkodę w przybyciu jej ojca, A tą przeszkodą byłem ja, mówi Aguilar. Kim był ów pan Londono, jakie były jego stosunki z córką, na czyj rachunek należy zapisać jego władzę nad nią? Czegóż, by nie dał Aguilar, żeby to wiedzieć. Kiedy tej nocy wróciłem do mieszkania z moim smutnym trofeum w ręku, z tym niezbitym dowodem mojej klęski jakim był neseser, który Agustina zabrała ze sobą do hotelu Wellington, przyszedłem dręczony obsesją tego in- nego mężczyzny z którym moja żona spędziła jedną noc, dobrze, o jednej wiedziałem na pewno. Bóg wie ile ich było, tak, że umieściłem neseser na widocznym miejscu na stole w jadalni, żeby nagle się na niego natknęła, musiałem poznać jej reakcję, wiedzieć czy będzie w stanie spojrzeć mi w oczy, ale tylko z pasją przerzuciła go na moją stronę. Kto postawił tutaj to gówno, spytała i natychmiast zapomniała o całej sprawie; obłęd, który powodował, że oczekiwała bliskiego nadejścia ojca trzymał ją w ciągłym opętańczym ruchu, niemal promie- niowało z niej światło z ataku gorączki, a ja zacząłem sobie zdawać sprawę, że chociaż ta historyjka o kochanku była pewna i choćby za moimi plecami Agustina miała nawet stu in- nych kochanków, prawdziwy rywal, niezniszczalny, ten, który zakotwiczył się głęboko w jej wnętrzu, a być może także w jej miłości, to był cień tego ojca o którym nie mogłem mieć na- wet bladego pojęcia, oprócz wcześniej już wymyślonej karykatury plantatora z Santa Fe jaką sobie od początku stworzyłem. Ten człowiek ma nade mną tę przewagę, myślał Aguilar, tę przewagę, że jest mi nieznany. Zamknięty za ścianą niechęci wzniesioną przez jego żonę, Aguilar wspominał tę szaloną autobiografię którą kiedyś ona chciała pisać i prosiła go, żeby jej w tym pomógł, ale nie udało jej się napisać ani jednej strony. Teraz jestem przekonany, że naprawdę prosiła mnie o pomoc, że potrzebowała omówienia z kimś wydarzeń swego życia, żeby znaleźć w nich jakiś sens, a potem ustawić w odpowiednim miejscu ojca i matkę wydo- bywając ich z własnego wnętrza, gdzie ją dręczyli, zyskać do nich obiektywny stosunek przez przeniesienie ich na kilka kartek papieru, ale wówczas wydawało mi się, że ten nierozważny pomysł pisania autobiografii był jednym z przykładów rzucania się na ślepo w prawo i lewo po prostu z braku ochoty otwarcia oczu, by sprawdzić którędy się idzie. To było tak, opowia- da Aguilar, że kiedy przedstawiono mnie jej wtedy w klubie filmowym, pożegnałem się z nią pod wrażeniem jej wielkiej urody, która, prawdę mówiąc, uderzyła we mnie jak piorun, ale jak to się mówi piorun cię oślepia, a potem znika, nie zostawiając we mnie najmniejszego niepokoju w tym sensie, że mógłbym oczekiwać drugiego rozdziału po tym pierwszym spo- tkaniu, byłem pewien, że ta dziwna dziewczyna, bogata i piękna, jest jedną z tych spadają- cych gwiazd które spotykasz na swojej drodze i które pędzą gdzieś w dal, tak, że byłem bar- dzo zaskoczony kiedy okazało się, że kartka jaką zastałem w swoim gabinecie uniwersytec- kim była podpisana ni mniej ni więcej tylko przez nią. Mój ojciec kazał mi wrócić przed północą, mówi Agustina, a ja nie chciałam się spóźnić ani o jedną minutę; powinnam spełniać rozkazy jak Kopciuszek, a tym bardziej w moim przypadku bo one pochodzą wprost od ojca. On sobie tak życzy, jego dobroć sprawia, że po- zwala mi pójść do kina z chłopakiem z volkswagena pod warunkiem żebym wróciła przed północą, kiedy wkładałam klucz do zamka, by wejść do domu, o wyznaczonej porze, on tam był, mój ojciec, czujny i rozbudzony i oczekujący mnie w fotelu w salonie. To ty, ojcze? I w ciemnościach słyszałam jego poważny głos, jego czujność wybuchała, rozjaśniało się świateł- ko jego fajki. Z kim przyjechałaś tym samochodem. Sama z chłopcem, który mnie zaprosił. Nigdy więcej, grzmiał ojciec. Sama z facetem w samochodzie nigdy więcej boja nie pozwa- lam, a ją zaskakuje, że głos ojca jest pełen takiej egzaltacji, takiego zdenerwowania, nigdy dotychczas nie zrobiłam nic co, by nim tak wstrząsnęło, przez wszystkie ubiegłe lata bywałam najwyżej nieposłuszna, niegrzeczna lub źle się uczyłam i za to wszystko dostawałam surowe reprymendy od ojca, ale nigdy takie jak ta. Aż do tej nocy ojciec zawsze miał w stosunku do mnie dystans, nawet kiedy gniewał się na mnie robił to jakby był nieobecny i oto nagle wy- starczyło to co zrobiłam, żeby zdobyć zainteresowanie i zazdrość mego ojca, sprawić, że dy- gotał, że myślał tylko o moim wyjściu z domu i moim dokładnym wypełnianiu jego rozka- zów. Kiedy przychodzisz za późno to znaczy, że mnie nie szanujesz. Ależ szanuję cię, ojcze, jeżeli taki jest twój warunek, będę go zawsze spełniać. Wróciłam o północy, ojcze, tak jak kazałeś. Ale wracałaś sama autem z jakimś facetem, żeby mi to był ostatni raz. A potem Agu- stina położyła się spać i ciągle zadawała sobie pytanie czy jej ojciec domyślił się co się stało, że chłopiec z volkswagena zaprosił mnie do kina, ale nie zaprowadził mnie tam, rozmawiali- śmy nie wychodząc z wozu i jedząc hot dogi w Kremowych Lodach, aż wyciągnął ze spodni swoją Wielką Białą Świecę, Agustina nie widziała jej w ciemności pustej ulicy, nie patrzyła na nią bo jej własne oczy nie chciały patrzeć, ale widziała ją dłonią i wiedziała, że jest ogrom- na i, że ma konsystencję wosku, potem musiała ją puścić, żeby móc dotrzeć do domu dokład- nie o północy jak obiecała ojcu. I zastałam go tam jak czekał na mnie w półmroku salonu, gdzie jego niepewność i światełko jego fajki błyszczały w ciemności, ojciec nigdy przedtem na nią nie czekał, nigdy przedtem nie zwracał się do niej takim tonem, Agustina uważa, że niemal wściekłym. Dlaczego byłaś sama w aucie z tym chłopakiem skoro mówiłem, że po- winniście wyjść w czyimś towarzystwie. Ale tylko przywiózł mnie, ojcze, i nie chcąc mu się przyznać, że właśnie to poznała, zastanawiała się czyjej ojciec też to ma i czy to jest jego Wielki Kij, który wydaje rozkazy. A potem już nie mogłam zasnąć, mówi Agustina, a to co mi nie dawało spać to nie był samochód ani noc ani moja pierwsza randka we dwoje, ani na- wet to co wyjrzało ze spodni tego chłopaka i co miało konsystencję wosku, ale myśl o tym, że ojciec czekał na nią aż do późna, że ojciec nie położył się spać z jej powodu, jak nigdy dotąd, mówi Agustina, nigdy dotąd. Kiedy znowu zaproszono mnie do kina zgodziłam się bo wie- działam, że to zaniepokoi ojca i nie pozwoli mu spać, tym razem Agustina wraca nie punkt o dwunastej, ale trochę później, by przesunąć o parę stopni wyżej zdenerwowanie ojca, spro- wokować jego gniew, ale tylko trochę, nie aż tak, żeby ją na przykład uderzył, ale tylko tro- szeczkę, tylko, by się przekonać, że to co zauważyła ostatnio to była prawda, że jeśli wycho- dzi wieczorem z chłopakiem ojciec nie może tego zignorować, w końcu Agustina nauczyła się robić coś co przyciąga uwagę jej ojca, a za tym drugim razem była z innym chłopcem, który zgodnie z umową poszedł z nią do kina, a Agustina poprosiła go, by pozwolił jej do- tknąć Wielkiej Świecy. A on mi pozwolił i tym razem paliła, nie miała już konsystencji wo- sku, ale paliła i parzyła mi dłoń, i Agustina wróciła do domu wiedząc, że ojciec, który być może domyśla się co ona tam robiła, czeka na nią na skraju wybuchu wściekłości, który w końcu nie nastąpił bo nie mógł jej o nic oskarżyć, mógł tylko dręczyć się podejrzeniami czegoś co być może robiła tam w samochodzie i choć nie mógł jej niczego udowodnić bolało go to, bolało, tak czy owak musiało go boleć, i sam podjął się, przejęty niepewnością, wyja- wić jej tę tajemnicę, zyskać nad nią tę władzę, przekazać jej tę część wiedzy którą będzie umiała wykorzystać w przyszłości, kto wykorzystał tę udrękę, kto jej uległ. Ojciec? Córka? To było jak żmija zjadająca własny ogon, coś czego nie sposób rozszyfrować. Potem następu- je ten trzeci raz w życiu kiedy ojciec jest uzależniony od niej. Ale tym razem jego wściekłość jeszcze wzrosła, mówi Agustina, może tylko o kilka stopni, nie na tyle, żeby mnie uderzył – ojciec nigdy mnie nie bił, bił tylko Robaczka –, ale na tyle, że głos mu drży kiedy robi mi wymówki, że wróciłam o piętnaście minut za późno, ojciec zabroni mi więcej wychodzić z nowym chłopakiem i to jest dla mnie dowód jego uczucia, jego chciwego uczucia strażnika. Zabraniam ci, Agustino, rozumiesz? Z tym nigdy więcej, i wtedy Agustina przysięga na Boga, że z tym nigdy więcej. Przysięgam, ojcze, że już więcej nie wyjdę z tym chłopakiem, jeżeli ci się nie podoba to już więcej tego nie zrobię. Tak, Agustino, nie podoba mi się, w tym chłopcu jest coś dziwnego, w jego sposobie patrzenia, nie wiem kim są jego rodzice, nie chcę, żebyś chodziła z nieznajomymi. Tak, ojcze, tak, ojcze, tak, ojcze. Już w łóżku Agustina rozgorącz- kowana aż puchnie z dumy, że stała się przedmiotem niezadowolenia ojca i poświęca mu ma- leńką ceremonię, samotną, tajemną, i w ciemnościach przysięga, że z tym nigdy więcej nie wyjdzie. Ofiaruję ci to, ojcze, mówi sama do siebie jakby się modliła, z tym nigdy więcej bo ty o to prosisz, ani z takimi którzy mają taki sposób patrzenia, z takimi którzy mają nieznajo- mych rodziców, z takimi do których nie masz zaufania z jakiegokolwiek powodu, co w końcu czyni wszystkich. I spełniałam moją ofiarę, za każdym razem ją spełniałam, mówi Agustina, dotrzymywałam przysięgi, nigdy nie wychodziłam dwa razy z tym samym chłopcem, zawsze szukałam kogoś nowego, gardziłam tymi którymi pogardził ojciec, to był jakby prezent dla niego, który żądał ich głów, a ja ofiarowywałam mu je w zamian za to, że zobaczę go w fotelu z jego fajką, patrzącego co chwila na zegarek, by sprawdzić o której wracam, minuta za minu- tą zazdrośnie strzegącego moich nocy, a ja za każdym razem wychodziłam z innym i każdego prosiłam, żeby dał mi dotknąć Wielkiej Świecy i w ten sposób nauczyłam się, że mają je róż- nego rodzaju i rozmiaru, że jedne są gorące, a inne zimne; jedne szybkie, a inne leniwe, tylko ręką, tylko ręką, nigdy nie zgadzałam się dotykać ich innymi częściami ciała, nigdy między nogami, a przynajmniej tak było w ciągu tych pierwszych miesięcy, ręką wystarczało, by oj- ciec domyślał się po cieniach jakie miałam na twarzy, ale nie mógł mi nic powiedzieć bo nie miał dowodów, cienie i wygląd to tyle co nic, tylko kładąc rękę na Wielkiej Świecy wszyst- kim chłopakom którzy zabierali mnie do kina albo do Kremowych Lodów na Setnej ulicy mogłam być pewna, że ojciec będzie się mną zajmował i przejmował aż do północy, wygod- nie było mi wracać piętnaście czy dwadzieścia minut później i podniecała mnie świadomość, że dla niego był to długi okres udręki. Nigdy przedtem, mówi Agustina, nie miałam w ręku kluczy do miłości ojca, i pomyśleć, że odkryłam je dopiero kiedy zaczęto mnie zapraszać do kina, nigdy przedtem ani nigdy potem nie byłam w stanie uzależnić ojca od siebie. Z tym fa- cetem więcej nie wyjdziesz, to było jego wymaganie i jego sposób ukarania mnie, a przede wszystkim ukarania siebie samego bo wróciłam o dwadzieścia pięć minut za późno. Od tego nie przyjmiesz już zaproszenia bo jest z Pereiry albo z Bucaramangi albo z Cali, a mojemu ojcu podobają się tylko chłopcy z Bogoty ze znanej rodziny, a w godzinie prawdy w rezultacie oni też nie bo albo żują gumę albo nie potrafią używać prawidłowo sztućców przy stole, ojciec zawsze znajdzie w nich coś złego, jest wściekły jeżeli nie wie czyimi syna- mi są ci którzy mnie zabierają autem na przejażdżkę, a ja wiem, że w moich rękach leży moż- liwość zadowolenia go, że muszę tylko dokonać maleńkiej ofiary, mówi Agustina, poświęcić tych, którzy nie są ważni, w zamian za wielką nagrodę zdobycia uwagi mojego ojca, skupie- nia na mnie całej tej jego uwagi aż do północy. Tak, ojcze, odmawiam im, dla ciebie odma- wiam tym którzy byli i tym którzy się zjawią, każdemu z osobna i wszystkim naraz, jeśli bę- dziesz na mnie czekał nie śpiąc i kiedy przyjdę patrzył na mnie z tym strasznym pytaniem w oczach które chcą wiedzieć na pewno, że nie robiłam tego w samochodzie, a ja przysięgam ojcu, że nie robiłam niczego, ale wiem jak mu to powiedzieć, żeby posiać w nim tę wątpli- wość która go zabija, prawda, że robiłam to w kinie, ale tylko trochę i zrobiłam to dla ciebie, ojcze, żeby utrzymać cię w niepewności i czuwającego, w końcu wiem już jak wykorzystać swoją władzę nad ojcem. Nie wiem czy to co robiłam w samochodzie z moim tysiąc i jednym chłopakiem to była miłość do ciebie, ojcze, nie wiem czy to była miłość do ciebie czy tylko kara. Jako „dar nocy” opisuje w swoim dzienniku Nicolas Portulinus tego chłopca, który przy- był z Anapoimy prosząc o lekcje fortepianu wielkiego muzyka z Niemiec i z Sasaimy, to zja- wisko z rękami jeszcze miękkimi, ale już wyćwiczonymi wykonało przed mistrzem Łakomą Kotkę z profesjonalizmem, który nie pasował do jego długich włosów małej blondynki, jego głosu, który oscylował pomiędzy ostrymi piskami dziecka i głębokimi dźwiękami głosu męż- czyzny zdobywającego już swoje terytorium, tak, że wobec niespodziewanego gościa wielki mistrz stał przejęty i poruszony jakby właśnie ujrzał cud, to dziecko znikąd było śliczne i utalentowane i pojawiło się tam jakby spadło z nieba, jakby wyszło ze snu, jak „dar nocy”, jak to napisał Portulinus w swoim dzienniku. Ale w przeciwieństwie do walczących na grec- kich ruinach, umiłowanych synów obłędu, młody wykonawca Łakomej Kotki był prawdziwy, z pewnością prawdziwy, można rzec z krwi i kości, piękny aż do bólu, dziecinny, o przeogromnym talencie; ten Farax wydaje się wymyślony przez Nicolasa w jednym z jego idealnych uniesień, ale nie jest zraniony jak młodzi ludzie z marmuru, nie krwawi z rany, jest zaskakująco żywy i zdrowy i można go dotknąć, można, by go dotknąć, a nawet chciałoby się; domyśla się jak bardzo Nicolas chciałby go dotknąć, nawet odważył się dotknąć jego ra- mienia, może nawet trudno powiedzieć, że to było dotknięcie, można powiedzieć, że je mu- snął, tego dnia kiedy wszystko się zaczęło. I teraz na scenę wkracza Blanca, prowadzona za rękę przez Nicolasa, który chce, by zobaczyła ten cud na własne oczy. Chodź, moja Blanco, powiedział do niej, posłuchasz muzyki jakiej nie słyszałaś nigdy dotąd. Blanca idzie niechęt- na i nieufna, wyleczona już od dawna z zachwytów i niespokojna z powodu porywów złudzeń które znowu zaczynają ryć bruzdy na czole jej męża. Blanca szuka sił tam, gdzie ich już nie ma, by jeszcze raz podjąć się trudnego zadania ściągnięcia fantazji Nicolasa na ziemię, ogra- niczyć je do właściwych proporcji, lecz, jak to wyznaje w swoim dzienniku, kiedy widzi isto- tę siedzącą przy fortepianie ogarniają dziwne uczucie, „nagle poczułam, że mam w sobie znowu umiejętność przebaczania”, przebaczania życiu jego srogości i przebaczania sobie sa- mej swoich własnych błędów, przebaczania Nicolasowi jego lęków i zaczynania na nowo od początku, „gdybym mogła wytłumaczyć to dziwne i głębokie uczucie które mną owładnęło, kiedy zobaczyłam i usłyszałam Abelita, którego Nicolas już nazwał Faraksem, muszę powie- dzieć, że był żywym wcieleniem Nicolasa którego znałam wiele lat temu, kiedy wszystko było tylko obietnicą i możliwością bez żadnych ciemnych stron”, czyli wtedy kiedy jej mąż był jeszcze silnym mężczyzną niedawno przybyłym z Niemiec w którym halucynacja zdawała się zwykłym poetyckim dotknięciem, a jego pomieszanie jeszcze nie było udowodnione; na- gle, jakby sztuczką magiczną, patrząc na tego młodzieńca grającego na fortepianie Łakomą Kotkę, Blanca ma znowu przed sobą Nicolasa czystego, łagodnego, niezbolałego, i sama so- bie robi wymówki za to, że serce jej bije z powodu tego miłego choć nieusprawiedliwionego uczucia, że życie wraca do swoich początków i daje jej ponowną okazję. Jeśli idzie o Faraksa, jak tylko ujrzał tę kobietę o delikatnych rysach, oczach okolonych wielkopostnym cieniem i sennych rzęsach, wchodzącą do salonu za rękę z mistrzem, miał wrażenie, że strach parali- żuje mu ręce i przeszkadza w grze, ale w rzeczywistości nic takiego się nie stało, przeciwnie, jego ręce były mu posłuszne, radosne i ufne bo przy tej kobiecie o mrocznym spojrzeniu Fa- rax czuł się jak u siebie w domu, jak z matką, jak z siostrą, jak z kimś kogo mógłby kochać, być może z kimś kogo już kocha, od pierwszej chwili. Nicolas i Blanca siedli razem ze sple- cionymi dłońmi, słuchając gościa; on drżący i pełen oczekiwań, wisiał niemal pośladkami na brzeżku sofy i mlaskał ustami jakby był głodny i mieli mu właśnie podać jedzenie; ona próbu- je robić dwie rzeczy naraz, jednym okiem patrzy na młodzieńca, a drugim obserwuje spojrze- nie swojego męża. Farax zaś poddaje się rytmowi muzyki zapominając o swojej znakomitej publiczności, buja się na krześle jakby zaznaczając rytm i akompaniuje melodii nieświado- mym podśpiewywaniem, zachwycający, dziecinny. Kiedy Łakoma Kotka dobiega końca, daje się słyszeć jedno z tych wspaniałych zdań, niby prostych, ale o dużym ciężarze gatunkowym, które przypieczętowują los zarówno tego, który je wypowiada, jak i tego, kto słucha. Ty i ja się rozumiemy, mówi Nicolas do Faraksa, mówiąc mu ty zamiast pan mimo, że ledwie się znają, jest między nimi różnica ponad dwudziestu lat, a przy tym jeden jest mistrzem, a drugi uczniem. Farax nie wie jak zareagować na to niespodziewane tykanie, pod palącym wzrokiem mistrza, dotknięciem jego ręki na ramieniu, ale rozumie, że jego życie zmieni się całkowicie od momentu tego My się rozumiemy które dociera do jego uszu jak wilgotny wiaterek. Czy moglibyśmy posłuchać czegoś jeszcze? – pyta Blanca wzruszonym zmienionym głosem, i Farax, jakby rozumiał doniosłość chwili, zaczyna grać Nad pięknym modrym Dunajem z pełnym zaangażowaniem. Poza euforią którą lśnią linijki obu dzienników naszej pary, wy- pada spytać czy rzeczywiście była to chwila „słodkiej słodyczy” jak to opisała Blanca cytując Ronsarda, a jeśli była, to czy dla wszystkich trojga? Dla dwojga z nich? Czy była jakąś zapo- wiedzią bólu i zmartwień w przyszłości? A w czasie tego pierwszego spotkania, które z nich czuło zazdrość, i o kogo? Kogo zobaczył Nicolas w tym Abelito którego przezwał Faraksem, czy też pomylił z Faraksem, czy tylko obiecującego ucznia? Rywala w pracy? Rywala w miłości? Obiekt pożądania? Czy widział w nim swojego następcę, kontynuatora jego sztuki i w pewnym sensie również jego życia? A może raczej dojrzał w nim kogoś kto rozerwie jego więzy, przynosząc mu cichą wiadomość o zbliżającym się końcu? W swoim dzienniku Blanca zadaje sobie pytanie w szerszym zakresie, kiedy się zastanawia czy momenty decydujące są takimi już od chwili kiedy się zdarzają, czy też przeciwnie stają się decydujące dopiero w świetle tego co się zdarza po nich i co jest ich następstwem. Nie ma dziennika ani listu, który wyjaśniałby co działo się tymczasem z Eugenią w środku tego wielkiego wilgotnego salonu z fortepianem, w którym kąciku siedziała kiedy zapomnieli o niej ojciec, matka i Farax zostawiając ją samą z ołowianymi żołnierzykami ustawionymi w szyku bojowym. Farax przybył z daleka i sądząc z jego skromnej odzieży i biedniutkiego plecaka, wydawało się nie- prawdopodobne, a może nawet niemożliwe, by miał pieniądze na opłacenie jedzenia i mieszkania w miasteczku, tak, że państwo Portulinus zaprosili go na kolację do siebie tego wieczoru i pozwolili mu przespać się u nich jeżeli, by zechciał, i w gruncie rzeczy bardzo tego chciał, nie tylko tej nocy, ale przez wszystkie następne podczas kolejnych jedenastu mie- sięcy. O, gdyby cisza była biała! – wykrzyknął Nicolas wczesnym rankiem kiedy Farax no- cował u nich pierwszy raz. Gdyby cisza nie była tak diabelnie brudna i zanieczyszczona, szeptał przerywając sen swojej żonie Blance i budząc ją. Co mówisz? – spytała podnosząc się z łóżka i próbując odgadnąć dokąd ich zaprowadzi ten tak przykry temat o tej godzinie w nocy. Mówię ci, Blanco, gdyby cisza nie była taka zdeprawowana. Zdeprawowana czym, pyta Blanca tylko po to, by zyskać na czasie, by przynajmniej móc włożyć szlafrok. Hałasem, hałasem, a czym ma być? Czy tego nie słyszysz? Cisza jest skażona hałasami, które się w niej chowają jak kornik w drewnie i zżerają ją od środka, wystarczy nie być głuchym, by słyszeć te rumory i brzęczenia, a może ty śpisz, skoro mnie nie rozumiesz? – dokucza jej Nicolas, chwytając ją za wstążki narzutki, a tymczasem ona błaga, żeby ściszył głos, by nie zbudzić dziewczynek i gościa, i mimochodem, tak, żeby nie zauważył, próbuje znaleźć krople na chroniczny syk w uszach, na, który według lekarzy cierpi jej mąż. Do komponowania potrze- buję pełnej ciszy, Blanco, tak jak poeta potrzebuje czystej kartki, a może sądzisz, że lord By- ron mógłby napisać coś co byłoby coś warte na kartce która byłaby już zapełniona słowami, i widząc, że żona jest już zdenerwowana jego dokuczliwością puszczają i układa jej rozwią- zany szlafrok i rozczochrane włosy. W porządku, moja Blaneczko, w porządku, siada na swo- jej połowie łóżka. W porządku, nic takiego, nie rób takiej przerażonej miny, chcę tylko, żebyś zrozumiała, że w przeciwieństwie do ogólnych sądów, cisza nie jest dobroczynna ani nie daje odpoczynku. Już nie podniecony, ale melancholijny wyjaśnia jej, że istnieją dwa podstawowe hałasy które sprawiają, że denerwuje się aż do wyczerpania, albo może w rzeczywistości jest ich wiele, ale najgorsze i najbardziej uporczywe są dwa, jeden tajemniczy i skryty, jak ten, który wydaje ustami stara bezzębna kobieta szepcząca jakieś niekończące się sekrety do ucha, a drugi chrapliwy, czasami mruczący jak kot, a czasami mechaniczny jak turkot kieratu albo koła młyńskiego. Kiedy moimi uszami owładnie ten szepczący mogę komponować, ale nie mogę myśleć, a z tym drugim jest akurat na odwrót. To twoje sprawy, Nicolas, kładź się spać, moje szczęście, ja nie słyszę ani staruch ani kotów, i wtedy on wyszedł z pokoju klnąc i trzaskając drzwiami. Następnego dnia przy śniadaniu, podczas gdy młody gość usłużnie podaje Sofi i Eugenii płatki owsiane, dwóm córkom tej rodziny, a może raczej dwóm które się uratowały po tragediach z pozostałą piątką dzieci. Nicolas przy stole powtarza ten sam opis swoich kłopotów ze słuchem, który wygłosił do Blanki tej nocy. Różnica, mówi, polega tylko na tym, że teraz ten chrapliwy hałas nie brzmi już jak kierat czy młyn, ale jak krzesło ciągnię- te przez bardzo długi korytarz. Ma pan rację, profesorze, odpowiada mu Farax swoim niepo- kojącym głosem dziecka którym z minuty na minutę przestaje być, na przykład w tym mo- mencie w którym mówi jest trochę bardziej mężczyzną niż wtedy kiedy podaje płatki owsia- ne. Ma pan rację, mistrzu, to tak samo jak ja kiedy szukam ciszy wysoko w górach i tam od- zyskuję ciszę wewnętrzną i zewnętrzną. Nicolasowi te słowa wydają się głębokie i mądre, robi minę jakby właśnie usłyszał jakąś prawdę objawioną, uśmiecha się miło i przez chwilę siedzi nieporuszony jakby spał. Tak, ty mnie rozumiesz, szepcze do Faraksa, ty i ja się rozu- miemy, zdanie które Blanca interpretuje jako pośrednią naganę za przykre słowa które kilka godzin temu wypowiedziała na ten sam temat i pierwszy raz doświadcza tego co od tej chwili będzie się ciągle powtarzać, że wszystko co ona powie jej mąż będzie odbierał jako coś pro- stackiego w przeciwieństwie do anielskich i niezwykłych słów płynących z ust Faraksa. Po kilku dniach Blanca obchodziła trzydzieste czwarte urodziny i wspólnie, ich troje i dwie dziewczynki, obchodzili to co zostało zgodnie opisane jako wspaniały dzień, chwile które Nicolas w swoim dzienniku określa po angielsku jako „domestic bliss”, domowe rozkosze, ze spacerami nad rzeką, wspólnym analizowaniem fugi Bacha i czytaniem na głos na zmianę fragmentów z Szekspira i Goethego; niebo, które zdaniem Blanki tego dnia było im przychyl- ne, pozwoliło, by Nicolas wstał dostatecznie rozbudzony, by zachować miły wyraz twarzy i obudzić ją z bukietem lilii które sam zerwał w pobliżu kamiennego baseniku, a także, by wieczorem tego dnia podczas kolacji podarować jej sznur pereł z karteczką tej treści: Weź je, to moje łzy. Zachwycona tą dedykacją Blanca szybko zapisała w dzienniczku „czyż nie je- stem najszczęśliwszą kobietą na świecie?” Ale coś złego, o czym nie chciała chyba pisać, musiało się wydarzyć później w dniu tego święta, bo następne zdanie, już innym atramentem i w innym nastroju, brzmi „dzisiaj skończyłam trzydzieści cztery lata i byłam niezmiernie szczęśliwa, mimo, że w całym domu panuje dziwna cisza...”. W dzienniku Nicolasa także nie znajdziemy klucza do tej tajemnicy, jedyne co zanotował na stronie opatrzonej tą datą, jest „dzisiaj, w swoje urodziny, Blanca nosi wysokie uczesanie, włosy zebrane na czubku głowy, co podkreśla delikatny kształt jej twarzy; czuję, że bardzo mnie pociąga. Zastanawiam się jak to możliwe, by taka kobieta mogła mnie kochać”. Kartka, którą wsunięto pod drzwi mojego biura, opowiada Aguilar, była napisana tym ro- dzajem pisma młodzieńczego i absurdalnie okrągłego które nad i zamiast kropki rysuje jakieś idiotyczne kółeczko, mam tę kartkę do dzisiaj, zawsze ją noszę w portmonetce bo jest punk- tem wyjścia mojej historii z Agustiną; to było jakieś dziesięć czy dwanaście dni po jej pozna- niu, a kartka brzmiała: „Profesorze Aguilar, jestem tą dziewczyną z tamtego dnia w klubie filmowym i chcę pana poprosić o przysługę, chodzi o to, że chciałabym napisać swoją auto- biografię, ale nie wiem jak to zrobić, spyta pan pewnie czy przydarzyło mi się coś o czym warto pamiętać lub coś ważnego, coś co warto opowiedzieć innym, odpowiedź brzmi nie, ale tak czy owak to obsesja którą mam i sądzę, że pan mógłby mi w tym pomóc, w końcu jest pan profesorem literatury”. Zamiast podać mi swój numer telefonu żebym mógł szybko odpowie- dzieć, podała swój adres, potem zaś ciągnęła dalej w jeszcze bardziej niezwykłym stylu niż przedtem tak, że tej nocy nie mogłem spać tak bardzo próbowałem zmierzyć prawdziwe roz- miary jej kokieterii, czego mogłaby chcieć od takiego faceta jak ja ta dziewczyna tak bardzo rififi? Czy to możliwe, żeby istotnie starała się ugodzić mnie strzałą? „Widzi pan, profesorze, zanim zabierzemy się do tej autobiografii chciałabym poznać pana ręce, to pierwsze co oglą- dam u mężczyzny, ręce, nie ma pan pojęcia jak bardzo mnie fascynują ręce mężczyzn, jeśli mnie fascynują, oczywiście, bo chociaż zawsze na nie patrzę rzadko kiedy mi się podobają, bo w rzeczywistości wcale nie są takie jak sobie je wyobrażam, kiedy się poznaliśmy przy wyjściu z klubu nie mogłam ich obejrzeć bo trzymał je pan w kieszeniach, tak, że myślałam, że może mi pan przysłać fotokopię swojej ręki, właściwie którejkolwiek z dwóch, ale ko- niecznie od strony dłoni i od wierzchu, myślę o kontradłoni, musi pan po prostu włożyć rękę do fotokopiarki tak jakby to był papier, zrobić fotokopię i przysłać mi ją, chociaż jasne, że mam jeszcze inny kaprys mianowicie włosy, włosy każdego ze ssaków, ale w szczególności włosy samca rasy ludzkiej, kiedy widzę, że jakiś mężczyzna ma ładne włosy z piekielnym trudem powstrzymuję się, by nie wyciągnąć ręki i nie dotknąć ich, właściwie pańskich wło- sów też nie widziałam, bo miał pan na głowie tę czapeczkę z czarnej wełny, mówili mi, że pan jest z lewicy, a ja chciałabym wiedzieć dlaczego ci z lewicy niezależnie od klimatu zaw- sze noszą czapeczki jak na śnieg, ale niech pan nie myśli, że nie przyjrzałam się pańskim brwiom, pańskim rzęsom i brodzie, przyjrzałam się dobrze i wszystko mi się podobało, bo było jedwabiste i gęste i ciemne, ale najbardziej podobały mi się pana wąsy, z tymi niteczka- mi siwizny, które im dodają blasku, ale rozumiem, że prosić pana, by uciął pan sobie pukiel włosów i wysłał do mnie byłoby ekstrawagancją nie do przyjęcia, tak, że zadowolę się foto- kopią pańskiej ręki i odpowiedzią na to pierwsze, Agustina Londono”. Na Wydziale Literatu- ry Uniwersytetu Nacional jest tylko jedna fotokopiarka, opowiada Aguilar, ta która stoi w dziekanacie, gdzie poza dziekanem i krążącymi tam studentami którzy walczą tu z biurokracją i zdobywają stopnie, tkwi jak wrośnięta w ziemię pani Lucerito, sekretarka, osoba niezwykle grzeczna z wyjątkiem tego co dotyczy fotokopiarki, której strzeże z zazdrością skąpca i jeśli my, profesorowie, musimy jej użyć, nie tylko patrzy na nas z wymówką kiedy używamy jej drugi raz w ciągu tego samego tygodnia, ale w dodatku zmu- sza nas do składania sprawozdań z ilości zużytych kartek papieru, Aguilar zatem nie wiedział w jaki sposób pozbyć się wszystkich tych ludzi, żeby zrobić fotokopię swojej ręki. Wysze- dłem z mojego pokoju i pomaszerowałem do dziekanatu zdecydowanym krokiem i z silnym postanowieniem zrobienia tego, gotów jeśli będzie trzeba nawet na starcie z dziekanem czy wręcz z samą Lucerito, włącznie z tym, że moi studenci wezmą mnie za wariata, wszystko po to, by zdobyć tę damę która zleciła mi tak niezwykłe zadania; Aguilar mówi, że sam śmiał się z rzeczy które siwawy już czterdziestolatek może robić po kryjomu. Szczytem bohaterstwa było kiedy manipulowałem prawą ręką guzikami podczas gdy fotokopiowałem lewą z obu stron, od strony dłoni i od wierzchu lub od kontradłoni, by użyć określenia tej dziwnej istoty o imieniu Agustina, włożyłem obie fotokopie do koperty razem z odmowną odpowiedzią w sprawie mojej współpracy przy pisaniu jej autobiografii, wyjaśniając, że jeśli to się nazywa auto, a nie tylko biografia to powinna to napisać wyłącznie ona, a nie ktoś inny, i na zakoń- czenie poszedłem na całość i zaproponowałem spotkanie w następną niedzielę, przy klombie z hortensjami w Parku Niepodległości o wpół do jedenastej rano, gdzie czekałem na nią od dziesiątej dwadzieścia aż do jedenastej przekonany, że rozpaczliwie tracę czas, bo nie było najmniejszej możliwości, żeby przyszła, a jednak, kiedy już miałem odejść, w końcu zjawiła się i przyniosła mi w prezencie prażynki kukurydziane które zjedliśmy wspólnie na ławce, a które w rezultacie dokończyła ona sama podczas, gdy ja opowiadałem jej o swoim wykła- dzie na temat teorii powieści Gramsciego, Lukacsa i Goldmanna, a następnie ona pokazała mi co zrobiła z fotokopiami mojej lewej ręki i to mnie rozśmieszyło bo wydało mi się gwałtow- nym zamachem na mój wolteriański umysł racjonalisty. Agustina zrobiła zmniejszoną repro- dukcję i zmieniła ją w dwustronną odbitkę, dłoń z jednej strony, wierzch z drugiej, wszystko zafoliowane. Nazywam ją Ręką która Dotyka, powiedziała, ona czyni dobro, dałam ją do jed- nego z tych co foliują wszystko czego się tkną, jeżeli nie uważasz zafoliują ci nawet nazwi- sko, i proszę, wyszło doskonale, noszę ją w portmonetce i jest moim amuletem. A teraz Agu- ilar i ciocia Sofi tkwią w milczeniu w kącie salonu w którym trzyma ich Agustina swoimi krzykami: Do kąta, świnie! W tym wszystkim było coś przerażającego, przyznaje Aguilar, coś demonicznego. Kiedy Agustina zabierała meble i przedmioty z naszej strony i przenosiła je na swoją, wykorzystaliśmy ten moment i chwilę rozmawialiśmy o bombie, ciocia Sofi opowiada- ła, że przez okno było widać jak nad miasto wzniósł się grzyb z dymu wysoki na dwieście metrów, a kiedy wypytywałem czy Agustinę bardzo to poruszyło, ciocia opowiedziała, że kiedy Agustinę obudził huk, wstała bardzo przejęta mówiąc, że to był znak. Znak czego, dziecko? Znak, że powinnam się przygotować na przyjście mojego ojca. Chcesz żebym ci pomogła? – spytała ostrożnie ciocia Sofi. Jeżeli pani chce mi pomóc, proszę się natychmiast wynosić z tego domu. Niewidzialna linia, która dzieliła mieszkanie na dwie części została już ustalona i nie przesuwała się co chwila, Aguilarowi i cioci Sofi Agustina wyznaczyła ten ką- cik z którego nie można było się dostać do wyjścia ani do telefonu, łazienki czy kuchni, a wszystko inne, włącznie z pięterkiem, objęła ona na wyłączność. Nie siadajcie na sofie, do cholery, ona jest moja i mojego ojca, albo: Do zagrody, dranie, ten kąt tam jest dla świń, a tu jest wszystko dla nas, i oczywiście to Nas, odnosiło się do ojca i do niej, wyjaśnia Aguilar, bo z tych Nas, jakimi byliśmy ona i ja, nie zostało już ani pyłka. Co do tego moja siostrzenica jest zupełnie jak jej matka, mówi ciocia Sofi, zawsze szukająca miłości Carlosa Vicente, zaw- sze wybaczająca, w życiu, a teraz także po śmierci. Agustina rzeczywiście uważała nas za wściekłe świnie, mówi Aguilar i śmieje się, dzisiaj już może wspominać te wydarzenia z pewną czułością i twierdzić, że każda tragedia ma swoją żartobliwą stronę. Byliśmy rze- czywiście wściekli bo nie mogliśmy nawet wypić szklanki wody czy zatelefonować, ciocia Sofi niecierpliwiła się w końcu powiedziała, że ma zamiar za wszelką cenę zburzyć tę barierę, bo już nie wytrzyma musi iść do łazienki. Niech sobie staje dęba ta dziewczyna, ja muszę iść siusiu, powiedziała i zdołała wymknąć się i wejść po schodach, by dopaść łazienki na górze, bo ta na dole była całkiem niedostępna, gdyż Agustina zobaczyłaby ją na pewno i po paru minutach zeszła z szalem dla siebie i swetrem dla mnie, bo już zaczynała nas otulać lodowata mgła która koło trzeciej nad ranem co noc spływa z Monserrate, zobaczyłem, że cioci Sofi udało się nielegalnie wkraść do kuchni i pomyślałem: Cwaniara, przemyci nam coś do jedze- nia, bo w tym momencie skojarzyłem, że w żołądku mam od tylu godzin jedynie parę kęsów pączka Anity, co za piękna Anita i jaka słodka, czy teraz śpi Anita, Anita z dzielnicy Meis- sen? Ale ciocia Sofi nie zabrała z kuchni jedzenia, tylko przyniosła schowane w kieszeni ma- lutkie radyjko na baterie, żeby słuchać wiadomości. Co będzie z tymi biednymi poranionymi ludźmi, spytała ciocia Sofi, i nie zdążyła jeszcze skończyć zdania kiedy odkryła nas Agustina i zerwała z nas szal i sweter i zgasiła radio; niemniej zdołaliśmy usłyszeć, że za tym zama- chem stał Pablo Escobar. Jednym pokręceniem śrubki przeszedłem od chwały do upadku, próbuje przekonać Agu- stinę Midas McAlister. Zaczęło się od plotek i tajemniczych szeptów w salach, szatniach i łazienkach klubu Aerobik, było to jedno z tych sprzysiężeń które najpierw puchną w ukryciu pod ziemią i nagle wybuchają i rozrzucają gówno po płotach, a ja podejrzewam, że detonato- rem była tu niejaka Alexandra, która fizycznie wygląda jak bogini, ale charakter ma popędli- wy, tak naprawdę nie jestem pewien czy to była ona, ta Alexandra lata całe już przychodzi do mojego Aerobiku, by utrzymać się w formie, a kiedyś nawet była moją dziewczyną i tak da- lej, mówiłem ci już, że te najładniejsze ładują mi się do łóżka i ta też nie była wyjątkiem, tak, że miałem z nią coś w rodzaju przygody, ale szybko się z tego wywinąłem bo jak ci mówię, to babka o wspaniałym ciele i piekielnym charakterze, a nawet jak dobrze pomyśleć może z mojej strony to paranoja zrzucać na nią winę za to co mi się przydarzyło po upływie tak długiego czasu, prawdę mówiąc to mógł być każdy; każdy mógł przeczytać „El Espacio” i powtórzyć plotkę, chociaż to dziwne, moja Agustino, bardzo dziwne, że ktoś z tej części miasta zwraca uwagę na ten skandaliczny i wulgarny paszkwil, po prostu dlatego, że nie jest w naszym stylu; na ogół moi klienci uważają, że nie ma co tracić czasu na złe wiadomości, a tym bardziej jeśli to dotyczy ludzi których się nie zna, a jeżeli przypadkiem już wezmą do ręki coś do czytania, to raczej „El Tiempo” opisujące sprawy o których lubią słuchać. Ale moja nieszczęśliwa gwiazda chciała, żeby drogę aż do Centrum Aerobiku otworzyła notatka opublikowana w „El Espacio” o tajemniczym zniknięciu pewnej pielęgniarki, wypadek wła- ściwie bez znaczenia, z tych które przechodzą w tym kraju niezauważone, bo skoro nikt nie protestuje przeciwko obrabowaniu i ogołoceniu całego szpitala, kto ma sobie zawracać głowę, że gdzieś tam przepadła jakaś jedna pielęgniarka, a jednak widzisz jak to jest ze szczęściem kiedy postanawia się od ciebie odwrócić. „El Espacio” opisuje historię tej tajemniczej pielę- gniarki i publikuje wypowiedzi jej narzeczonego według których widział ją ostatni raz, jak wchodziła do klubu fitness w północnej dzielnicy miasta. Aż do tej chwili sprawa wygląda nieprzyjemnie, ale do wytrzymania, piękna Agustino, ale następnego dnia „El Espacio” pisze o tym szerzej i – Bingo! – podaje, że rzeczony klub to Centrum Aerobiku Midasa McAlistera, i publikuje zdjęcie Dolores żywej i uśmiechniętej, powiedzmy Dolores młodszej i mniej zwiędłej niż ta którą poznałem, ale która jednak niewątpliwie jest tą Dolores, chociaż „El Espacio” nie nazywa jej tak tylko podaje, że jest to Sara Luz Cardenas Carrasco, nie przed- stawia jej też jako prostytutki wyspecjalizowanej w S&M, która zmarła tak jak powinna umierać fachowa zjadaczka gówna, ale jako dyplomowaną pielęgniarkę której koleżanki z pracy zapewniają, że nie widziały jej po tym więcej, jest tam też zeznanie tego jej niby na- rzeczonego, który mówi, że nazywa się Otoniel Cocue, który, jak się pewnie już domyśliłaś, zachwycająca Agustino, jest nikim innym tylko tym znanym ci już alfonsem, chociaż nie zdradza tego faktu i podaje się za księgowego, bo jasne przecież, że nie może wyjawić praw- dy o swojej smętnej nielegalnej profesji, i dlatego jego zeznania są zaledwie półprawdami, zwyczajne rozpaczliwe ruchy tonącego, na przykład zapewnia, że pielęgniarka Sara Luz, jego narzeczona, ćwiczyła w Centrum Aerobiku, do którego weszła tej nocy, by nigdy stamtąd nie wyjść. O tym wszystkim dowiaduje się grupa która ćwiczy rumbę o siódmej rano, poprzez wspomnianą Alexandrę, jak podejrzewam, i mówią o tym z tymi z ćwiczeń spinningu w południe, a potem z tymi ze spinningu o piątej po południu, o ósmej wieczór i w końcu te z masażu i solarium, tak, że nocą film osiąga już wymiar hollywoodzki i kiedy widzą jak prze- chodzę, jedne milkną i wściekają się, inne się śmieją, a najodważniejsze podchodzą, by spytać co było, co się stało, nie brak nawet kokietki która rzuca mi w twarz, że chętnie będzie kolejną ofiarą jeśli Sinobrodym jestem ja. Znowu popularne stają się zabawy takie jak stra- szenie, wysłuchiwanie skarg, wykrywanie przestępcy lub wskazywanie podejrzanych, i tak toczy się ta kula śniegowa i klub Aerobik pełen jest plotek, lęków, widm, kpin i żartów, jedna sprawa pociąga za sobą drugą zgodnie z nieubłaganym prawem konsekwencji, aż w końcu do mnie też przychodzi policja z nakazem przesłuchania i rewizji, ale jak się pewnie spodzie- wasz, moja śliczna biała dziewczyno, ani nie znajdują niczego, ani ja nie wyrwałem się z niczym. Tutaj codziennie przychodzi mnóstwo kobiet, sierżancie, mówię do porucznika, który natychmiast zwraca mi uwagę na swoją rangę. Naturalnie, poruczniku, przeprasza Mi- das, informuję pana, że codziennie tymi drzwiami wchodzi około trzystu pań i, że tymi sa- mymi drzwiami te trzysta wychodzi, a na to porucznik wypełnia pewne rutynowe czynności, jak sprawdzenie spisu klientów, by stwierdzić, że nie figuruje tam żadna Sara Luz, a ja bardzo spokojny podaję mu księgę. Proszę bardzo, poruczniku, proszę szukać jeśli pan chce, i w tym momencie przygotuj się, laleczko Agustino, bo opowiadanie zacznie teraz zbaczać nieco ku surrealizmowi, jakież było moje zdumienie kiedy ów porucznik odkrywa, że w którymś miej- scu, pompatycznymi wielkimi niebieskimi literami widnieje podpis jakiejś Sary Luz Cardenas Carrasco, ze wszystkimi literami co do joty. Midas przysięga Agustinie, że niemal cofnął się kiedy to zobaczył, to musiało być wtedy kiedy Dolores przyszła tu tej nocy która zakończyła się tak nieszczęśliwie, ta idiotka musiała zobaczyć księgę z podpisami trenerek klubu i uznała za bardzo trendy podpisać się tutaj także, w końcu czemu nie, uważała się za artystkę czy modelkę, zastanawia się Midas, a może marzyła o unieśmiertelnieniu się wpisując swój auto- graf w mojej księdze, tak, że musiałem wyjść z impasu tłumacząc porucznikowi, że nie ma w tym nic dziwnego jeśli ktoś bierze udział gratis w jakiejś sesji promocyjnej. To jest miejsce publiczne, poruczniku, każdy może tu wejść, ta dziewczyna prawdopodobnie rzeczywiście tu była, ale to absolutnie o niczym nie świadczy, zapewniałem go kilkakrotnie, ale poza tym i przede wszystkim posmarowałem mu łapkę sumą wystarczającą, by udał wariata i wycofał się zostawiając mnie w spokoju. A przynajmniej w pozornym spokoju bo całe to wydarzenie zszarpało mi nerwy i tej zmontowanej intrygi nie ma już komu zdemontować, a jeżeli ci nie opowiadam wszystkiego szczegółowo, kochana Agustino, to dlatego, że w końcu nie było z tego żadnych reperkusji policyjnych czy sądowych poza tą protokolarną rewizją zakończoną wiadomą łapówką dla władzy; dłużej trwający problem był bardziej subiektywnej natury, czy bardziej emocjonalnej jeżeli wolisz, bo klientela klubowa nie chciała zejść z planu i powiększała plotki i codziennie domyślała się nowych szczegółów, że może tej nocy ta i ta przechodziła obok i zobaczyła zapalone światła, że może sąsiedzi słuchali muzyki do późna, że płacz kobiety zamkniętej w czterech ścianach, że ruch samochodów przy wejściu, że w tej sali straszy, że kim mogła być ta biedna nieszczęśnica, w końcu, piękna Agustino, nie mam zamiaru nudzić cię dłużej, czysta prawda, że widmo Dolores, czy Sary Luz czy jak jej tam, zaczęło się rozrastać i dławić mnie i roznosić na cztery wiatry jak najgorszą opinię o klubie Aerobik, tak, że nawet ja sam, za każdym razem kiedy paliłem cygaro, by się na moment zre- laksować, puszczałem wodze najbardziej nieprzyjemnym fantazjom w których mój własny klub jawił się jako komnata inkwizytora, a moje maszyny jako narzędzia tortur i Dolores ukrzyżowana na Nautilusie 4200, A to kłopot, myślałem sobie, to musi być zemsta tej kobiety i próbowałem poprzez dialog wejść z nią w układy. Obiecuję ci, błogosławiona duszo Dolo- res, że jak tylko skandal trochę ucichnie wyślę pieniądze twojemu Johnowi Jaime czy Hen- ry’emu Mario czy jak tam się zowie twój syn, żeby mógł studiować. Zapewniam cię, szanow- na Saro Luz, że jeśli ty mi pomożesz uspokoić tę awanturę, gotów jestem sfinansować w przyszłości szkółkę technologiczną twojemu Williamowi Andresowi. A do tego wszystkie- go czas płynął i minął już dzień w którym, wedle tego co mówił Widmo, Pablo obiecał zwró- cić nam naszą inwestycję, tak, że możesz sobie wyobrazić, moja mała Agustino, jak na mnie wpadli Pająk Salazar i Ronald Silverstein, że to już, że co to jest, że co u diabła się stało, a ja przyznaję się do winy i przepraszam, by zagasić kolejny pożar. Rozumiem cię, kochany Pa- jączku, nie ma sprawy. Silver mój stary, obaj macie całkowitą rację, to opóźnienie, wiem, że to krótkie opóźnienie szlag, by trafił, ale zobaczycie, że wszystko się wyjaśni; tak im mówi- łem, moja królowo Agustino, ale prawdą jest, że nie miałem pojęcia o czym myśli teraz Esco- bar, skoro nawet Widmo nie przychodzi na spotkanie, godziny mijały mi na czekaniu na cmentarzu z nadzieją, że, a nuż pojawi się z pieniędzmi, a przynajmniej z jakimś wyjaśnie- niem, ale nic, dni mijały i nic. Ruszże się Midas, rozkazywał Pająk stanowczym tonem, szu- kaj Pabla i powiedz mu, że to spóźnionko wpędzi nas w tarapaty. Spokojnie, stary Pająku, jak tylko pojawi się jego wysłannik złożę skargę. Nigdy mi nie mówiłeś, Midas my boy, że nie masz bezpośredniego kontaktu z Escobarem. Dobrze, tak, a raczej dobrze, nie mam, przedtem miałem, ale teraz sytuacja trochę się zmieniła, spróbuj to zrozumieć, Pająku, old man. W tym tygodniu nasza czwartkowa kolacja w Esplanadzie była bardzo stresująca właśnie z tego po- wodu, bo ponieważ Pająk i Silver nie mogli mi robić wymówek w obecności Joaco i Ayerbego, którzy nie byli wprowadzeni w sprawę, pocieszali się robieniem sobie ze mnie żartów tak, że czułem się fatalnie, do tego stopnia, że poprosiłem o moje ulubione danie, przepiórki w sosie z kasztanów i czekolady, i nie byłem w stanie nawet tego spróbować, mój żołądek po prostu nie nadawał się do przyjęć przy tak obrzydliwym zachowaniu się przyja- ciół, nieszczęście z Dolores, kryzys w Aerobiku, opóźnienie Pabla i jeszcze, żeby mnie dobić ten nóż na gardle jakim są pożyczki, które musiałem uruchomić, by zdobyć te pieniądze. To było we czwartek, królewno Agustino, a dokładnie następnego dnia. Bum! – wybuchła bomba w Esplanadzie i wszyscy zamieniliśmy się w słup soli jak żona Lota, to znaczy ci, co nie byli w restauracji, bo ci co tam byli zamienili się w wiele kawałków soli; uratowały mnie dwa- dzieścia cztery godziny, śliczna laleczko, miałem piekielne szczęście, że bomba wybuchła w piątek, bo gdyby wybuchła dzień przedtem nie byłoby nikogo kto teraz mógłby ci to opo- wiadać. Wybuch był potężny tak, że w powietrzu latali klienci, kucharze, ten Francuzik Cour- tois i jego piwnica ze wspaniałymi winami, damy z torebkami ze skór krokodyla, skóry kro- kodyla, a nawet kot, i kiedy Escobar przyznał się do zamachu, wszyscy pytali jakie mógł mieć motywy, by zerwać zawieszenie broni między nim, a oligarchią z Bogoty, podkładając po- tworne bombisko w restauracji dla bogaczy w samym centrum północnej dzielnicy willowej. Jedni twierdzili, że był wściekły i, że zraniono jego dumę nie głosując na niego, albo, że DEA depcze mu po piętach, albo, że grozi mu ekstradycja, albo z powodu weta przy jego nazwisku na listach wyborczych, albo, że rząd nie dotrzymał umów jakie z nim zawarł, albo wszystko inne, powstał problem, bo ci z północnych dzielnic zaczęli robić w portki ze strachu, bo do- tychczas byli przeświadczeni, że wojna Pabla nie była skierowana przeciwko nim, ale teraz zabici ranni i rumowisko jakie pozostało z Esplanady, wszystko to świadczyło, że jest wręcz przeciwnie. Starałem się wytłumaczyć im co się dzieje z Escobarem, ale nie zdołałem ich przekonać, mieli już dość huśtawki, który polega na tym, że jedną ręką przyjmujemy pienią- dze, a drugą staramy się zabić tego, kto je nam daje. I Pająk, który wisiał na mnie jak bąk na koniu czystej krwi z jego: Wytłumacz mi to, synku Midasinku, teraz kiedy Pablo skrewił, co do cholery stanie się z naszymi pieniędzmi? Kto mi na to odpowie? To samo Rony Silver, daj mi i daj, i Widmo, który zniknął jak prawdziwe widmo, aż w końcu Midas wszedł w tę fazę głębokiej melancholii która czasem go ogarnia, i zgodnie z tym co mówi Agustinie, samotny w swojej sypialni zapalał i gasił wszystkie urządzenia automatyczne swoim pilotem leżąc w łóżku i spał tej nocy dwanaście czy czternaście godzin, pozasłaniawszy okna żaluzjami. I tam w ciemnościach swojego pokoju rozmyślałem o Pablu, wspominałem nasze drugie i ostatnie spotkanie, już nie w jego hacjendzie Neapol, bez żyraf ani basenu olimpijskiego, tym razem było to w ohydnym domu, który śmierdział jak melina kryminalisty, nigdy nie wie- działem w której z nędznych kamienic Medellinu się znalazłem bo zaprowadzono mnie tam z zawiązanymi oczami, w każdym razie kryjówka Szefa tym razem była wyposażona raptem w kilka krzeseł i łóżek, a on był ubrany w podkoszulek i kaszkiet i był grubszy niż za pierw- szym naszym spotkaniem, i rozśmieszył mnie bo pokazał mi zdjęcie zrobione niewiele mie- sięcy temu, nie domyślasz się gdzie, piękna Agustino? Otóż ni mniej ni więcej tylko przed Białym Domem w Waszyngtonie, bo jak mi mówił wjeżdża i wyjeżdża ze Stanów kiedy tylko chce. Fotografia robiła wrażenie niewiarygodnej. Pablo Escobar, najbardziej poszukiwany kryminalista w historii, w białej koszuli i z odsłoniętą twarzą, bez czarnych okularów, bez czapki, bez sztucznej brody czy chirurgii plastycznej, po prostu tak, jak stał, oparty jak turysta o kratę Białego Domu, który widać w tle z jońską kolumnadą i trójkątnym tympanonem pół- nocnej fasady, tak, że patrząc na to zdjęcie, moja Agustino, powiedziałem mu: Nie do wiary, panie Pablo. Prezydent Reagan szuka pana po całej planecie Ziemia, a pan po prostu opiera się o kratę jego rezydencji, a on odparł: Problem jaki Reagan ma ze mną, przyjacielu Midasie, to, że to on jest za kratą, a nie ja. I mimo to dla Pabla też karta się odwróciła od tego beztro- skiego popołudnia w stolicy Imperium, bo w tym miejscu obskurnym i ciemnym które teraz było jego kryjówką z pewnością nie był w formie, zauważyłem nawet pewien głupi szczegół, który spowodował, że pomyślałem, iż zbliża się jego koniec, a to było kartonowe pudełko z resztkami smażonej ryby, które zostawił na stole po jedzeniu, z pewnością kupili mu je pil- nujący go rewolwerowcy w jakimś miejscowym lokaliku, to było w porządku; czego nie ro- zumiałem, moja królowo Agustino, to, że Pablo nie rozkazał, żeby zabrali te tłuste i zimne już resztki, nie wiem czy rozumiesz, to niby nie było nic, tylko moje podejrzenia, zwykłem tłu- maczyć tego rodzaju zaniedbania jako sygnały upadku. Pablo nie traci czasu, szybko zmierza do celu rozmowy, w ciągu dwudziestu minut omawiamy cztery toczące się teraz interesy i przechodzi do zadawania mi pytań na zawsze niepokojące go bardzo tematy: chciał wiedzieć na jakim etapie w Bogocie są sprawy Traktatu o Ekstradycji handlarzy narkotykami do Sta- nów Zjednoczonych, a kiedy mu powiedziałem, że prawie na pewno Kongres wprowadzi ten traktat w życie, widziałem jak zadrżał ze świętego gniewu i usłyszałem to pełne wagi zdanie, zdanie, które potem zadźwięczało mi w uszach po wybuchu bomby w Esplanadzie, a zdanie było takie, moja królowo Agustino, uważaj bo to było historyczne oświadczenie o jego ze- mście: cały mój majątek poświęcę, żeby ten kraj płakał. Chwytasz to, laleczko? Ponieważ Pa- blo jest feniksem i jak kot żyje dziewięć razy, w krótkim czasie dokończył rozpoczęty w czasie naszego drugiego spotkania rozdział i znowu stał się panem wszechświata, znowu ma u siebie baletniczki i wojsko i krwawe orgie na całym terenie naszego państwa i spotkania z byłym prezydentem Republiki i żyrafy i awionetki i baseny olimpijskie, i na tym upłynęły dwa lata od momentu kiedy usłyszałem go wygłaszającego tę groźbę, a potem innej nocy, kiedy wybuchła bomba w Esplanadzie, przypomniałem sobie wszystko i pomyślałem: przy- szła na nas pora, draniu. Cały mój majątek poświęcę, żeby ten kraj płakał, tak mi powiedział Pablo, piękna Agustino, a jego majątek musi być chyba największy na świecie, i jeśli za każ- dego swojego dolara ten człowiek zdoła wywołać jedną łzę, policz ile musimy płakać. Kiedy ostatni raz ciocia widziała swoją siostrę Eugenię? – pyta Aguilar ciocię Sofi raczej rutynowo, nie podejrzewając kalibru odpowiedzi którą wywołuje tym pytaniem. Ostatni raz? To było tego dnia ostatniej rozprawy kiedy rodzina nam się rozsypała. O czym ciocia mówi. O tym Aguilar, o tym dniu kiedy z naszej rodziny zostało tylko wspomnienie, i po prawdzie, wspomnienie dosyć przykre, mówię tu o Niedzieli Palmowej sprzed trzynastu lat. O niedzieli, zastanawia się Aguilar, o niedzieli, dlaczego wszystko musi zawsze wydarzać się w niedzielę. Agustina była wtedy siedemnastoletnią dziewczyną i akurat robiła maturę, opowiada ciocia Sofi, Joaco miał dwadzieścia i był już na uniwersytecie, a Robaczek skończył piętnaście, ale był jeszcze dzieckiem, co prawda bardzo wysokim, już wtedy miał metr osiemdziesiąt sie- dem, tyle co teraz, ale zachowywał się ciągle jak dziecko, przy tym dziecko bardzo nieśmiałe, rozpaczliwie przywiązane do domu, a szczególnie do swojej siostry Agustiny, chłopiec nie miał wielu przyjaciół, było wpół do siódmej wieczorem, mówi Aguilarowi ciocia Sofi, kiedy to się wydarzyło. Jak w każdą niedzielę kiedy wszyscy jedliśmy razem obiad z deserem, sor- bet, paprykarz ze wszystkim co się należy i deser śmietanowy, o trzeciej po południu wszyscy byli w domu, sytuacja na co dzień dość niezwykła, Joaco ubrany był w buty do gry w tenisa i białe spodnie bo ranek spędził w klubie sportowym, a inne dzieci, Agustina i Robaczek, były jeszcze w piżamach, Carlos Vicente wyjątkowo zgadzał się, żeby dzieci w niedziele siadały do stołu w takich strojach, w jakich chcą. Moja siostra Eugenia i ja przyniosłyśmy ze sobą pal- mowe liście poświęcone w czasie mszy o dwunastej w południe w kościele Santa Maria de los Angeles i wracałyśmy do domu piechotą, zatrzymałyśmy się tylko na małym ulicznym ry- neczku, by kupić awokado do paprykarza i ponieważ popołudnie było piękne siadłyśmy na chwilkę na niziutkim murku trochę się pogrzać na słońcu, chociaż właściwie to siadłyśmy na tym murku dlatego, że mojej siostrze Eugenii zerwał się pasek przy pantoflu, pomyśl jakie jest życie, chłopcze, Aguilar, gdyby ten pasek się jej nie zerwał z pewnością nie zaczęłyby- śmy rozmawiać, bo rzadko nam się to zdarzało mimo, że poza krótkimi przerwami całe życie mieszkałyśmy razem. Pamięta ciocia tę rozmowę? Pyta Aguilar. Tak, oczywiście, że pamię- tam, zaczęłyśmy od tego zerwanego paska, wymieniłyśmy kilka zdań o tym jak można, by go naprawić. Jutro, jeśli chcesz, kiedy będę szła do przychodni przy Areneras mogę go zanieść do szewca, przy okazji zaniosę też swoją parę, żeby dali mi nowe fleki i obcasy, powiedzia- łam do mojej siostry Eugenii. Bo wtedy, informuje Aguilara ciocia Sofi, przez parę lat praco- wałam jako pielęgniarka wolontariuszka w przychodni lekarskiej dla dzieci robotników pia- skarzy z północy miasta, i nie wiem jak potoczyła się nasza rozmowa, ale w końcu rozmawia- łyśmy o Sasaimie, choć to był temat którego z reguły unikałyśmy bo było to pole minowe tylu spraw nie do wyznania które tam się wydarzyły, ale tego dnia los chciał, że w końcu mówiły- śmy o tajemnicy którą dla nas zawsze było uczestnictwo Faraksa w naszym dzieciństwie. Fa- rax? – pyta Aguilar, to brzmi jak imię psa. Nie, odpowiada ciocia Sofi, to nie był żaden pies, to był młody, przystojny chłopak, blondyn, uczył się grać na fortepianie, nazywał się Abelito Caballero, ale my nazywaliśmy go Farax. A skąd się wziął taki pseudonim, spytał Aguilar. Tego nie potrafię ci powiedzieć, przezwiska są jak przysłowia, nigdy nie wiesz kto je wynaj- duje. W każdym razie tego popołudnia, po raz pierwszy w życiu każdej z nas, Eugenia i ja zaczęłyśmy wspólnie zbliżać się do tej studni tajemnicy którą było pojawienie się Faraksa w naszym rodzinnym domu, gwałtowna zmiana stosunków między naszymi rodzicami od kiedy zjawił się u nas, samo to jego pojawienie się, którego nigdy nie potrafiłam rozgryźć, obie z Eugenią krok po kroczku docierałyśmy do sedna sprawy, opowiada Aguilarowi ciocia Sofi, i to ja wreszcie zakończyłam rozmowę przechodząc na temat paprykarza, uniemożliwi- łam ciągnięcie tej kwestii dalej. Może ze strachu, mówi Aguilar. Tak, być może, może dlate- go, że byłam przekonana, że wszystkie sekrety są przechowywane w tej samej skrzyni, w skrzyni tajemnic, tak, że jeżeli odkrywasz jedną z nich ryzykujesz, że z pozostałymi stanie się to samo. A ciocia właśnie miała jakąś ważną tajemnicę przed swoją siostrą, mówi Aguilar. No tak, oczywiście, przecież ci już ją wyznałam, Aguilar, nie wracajmy do tego. Naturalnie, zgadza się Aguilar, mówmy lepiej o dwóch siostrach, które siedzą na murku i rozmawiają w drodze z kościoła po poświęceniu wielkanocnych palm, nieco opóźniając przy tym powrót do domu. Chodźmy, powiedziała Sofi do Eugenii, twój mąż i dzieci muszą być już głodni i uśmiechnęła się, teraz myślę, że ze smutkiem. Ile lat już mieszkasz z nami, powiedziała Eu- genia do Sofi, i zawsze tak mówisz, twój mąż i dwoje dzieci, twój mąż i twoje dzieci, zasta- nawiam się zawsze czy kiedykolwiek usłyszę, że mówisz mój szwagier i moi siostrzeńcy, i właśnie z powodu tych palących dla mnie słów, których zawsze unikałam w rozmowie z siostrą, mówi ciocia Sofi do Aguilara i wyznaje mu, że bała się tego co mogłoby się wyda- rzyć. Z jednej strony miałam wielką ochotę wyznać Eugenii wszystko i tysiąckrotnie prosić ją o przebaczenie którego wiem, że nie mogłaby mi udzielić, ale z drugiej strony coś się we mnie burzyło i rodziła się we mnie pokusa, by rzucić jej w twarz: Mój mąż i moje dzieci, Eu- genio, mój mąż i moje dzieci bo są bardziej moje niż twoje, ale przemknęłam nad tymi szcze- gółami i nie poruszałyśmy już ani tematu Faraksa ani tego innego, który był jeszcze bardziej śliski, i tak się to skończyło bo nigdy więcej nie miałyśmy okazji tak rozmawiać. To była jak- by prawidłowość naszego życia, mówi ciocia Sofi Aguilarowi, tę ucieczkę w milczenie kiedy prawda wychodziła na wierzch. Dosyć drogo teraz płacimy za to chronienie się, mówi do niej Aguilar. Wiem, odpowiada mu Sofi, mówisz o węzłach jakie tkwią teraz w głowie Austiny. Właśnie, ciociu Sofi, właśnie to mam na myśli. Mimo wszystko dzień był piękny i w dalszej drodze do domu śmiałyśmy się razem z Eugenią, a co jeszcze rzadsze, słyszałam moją siostrę śmiejącą się, śmiałyśmy się bo ona kuśtykała z powodu tego zerwanego paska od pantofla, a potem już w czasie obiadu Eugenia siadła u szczytu stołu, jak zawsze piękna, milcząca i odległa, podczas gdy ja podawałam paprykarz, wchodziłam i wychodziłam z kuchni, by sprawdzić czy tace z kurczakiem i kolbami kukurydzy są przygotowane i czy śmietanka, ka- pary i awokado są poukładane w odpowiednich naczyniach, czy paprykarz podany w wielkiej kamionkowej wazie jest wystarczająco ciepły, bo w niedziele podawaliśmy jedzenie w naczyniach z czarnej kamionki z Raquiry, tak jak robiło się zawsze w domu mojej matki mimo, że typowe miejscowe jedzenie nigdy nie smakowało mojemu ojcu, który komponował co prawda bambuko i wtedy stawał się Kolumbijczykiem lecz w porach posiłków był nadal Niemcem, ale mówiłam ci już, Aguilar, że w obecności Carlosa Vicente moja siostra Eugenia stawała się milcząca. A Agustina? – pyta Aguilar. Agustina też, ta dziewczyna wpatrywała się w ojca z takim uwielbieniem, że nie potrafiła wykrztusić słowa. Po obiedzie się rozchodzili, Carlos Vicente i Eugenia szli do swojej sypialni, Joaco jechał gdzieś samochodem. Agustina nie wiem. Spróbuj sobie przypomnieć, ciociu Sofi, bardzo chciałbym wiedzieć co Agustina robiła po obiedzie. Nie wiem, Aguilar, cokolwiek bym ci teraz powiedziała byłoby kłam- stwem, natomiast pamiętam doskonale, że ja wychodziłam do ogrodu ścinać róże, pamiętam też, że Robaczek wkładał sweter na piżamę, wciągał pończochy i buty i mówił, że pojeździ na rowerze po okolicy, chociaż w rzeczywistości robił tylko parę kółek w obrębie przecznicy, raz, drugi, zawsze w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara, widziałam go przejeż- dżającego przed domem co najmniej siedem lub osiem razy, był taki wysoki, że rower wyda- wał się pod nim komicznie mały i nogawki spodni piżamy sięgały mu zaledwie trochę za ko- lana; i te jego nieuczesane jeszcze czarne loczki i twarz tak piękna, oczy które już wtedy mia- ły głębię i rysy tak subtelne, że niemal kobiece, pamiętam jak pytałam sama siebie: Kiedy to stworzenie dorośnie, jaki ten chłopiec jest samotny, to chyba strach przed ojcem nie daje mu dorosnąć ani mieć przyjaciół, o tym wszystkim myślałam i pamiętam to niezwykle dokładnie, mówi ciocia Sofi Aguilarowi, czytałam, że kiedy na Hiroszimę spadła bomba atomowa cienie ludzkie zostały jakby wyrysowane na murach na które padły, no więc wszystko to co się stało kiedy wybuchła nasza rodzinna bomba atomowa też zostało zapisane jak rylcem w mojej pa- mięci, mam dotychczas w oczach wyobraźni żółte róże o długich łodygach które tego popołu- dnia ścięłam do wazonu w jadalni. Koło wpół do szóstej służba podała czekoladę z ciastkami z serem i pierniczkami w saloniku telewizyjnym i pomału zeszliśmy się tam wszyscy, nawet Joaco, który zwykle w niedziele nie wracał wcześniej niż późną nocą, a co dziwniejsze, obec- ny też był ojciec, Carlos Vicente, co rzeczywiście było dziwne, bo oprócz godzin posiłków albo przebywał poza domem albo zamykał się w swoim gabinecie, nigdy nie był człowiekiem poświęcającym dużo czasu życiu rodzinnemu, ale mówię ci, Aguilar, że wszyscy znaleźliśmy się tam jakbyśmy się umówili, jakby jakiś dyrektor teatru, który reżyserował tę scenę chciał się upewnić czy nikogo z nas nie brak, chcę ci przez to powiedzieć, że gdzieś tam było zapi- sane, że tej niedzieli się spotkamy, prawdopodobnie przyszliśmy do tej salki telewizyjnej zwabieni zapachem dopiero co wyjętego z pieca ciasta, ale to byłoby zbyt proste wytłuma- czenie, jedyne prawdziwe to uznać, że takie było przeznaczenie ustalone już o wiele wcze- śniej. Ciocia Sofi podawała czekoladę, dwoje młodszych dzieci zagłębiło się w dyskusję na, który kanał nastawić telewizor. Carlos Vicente i Joaco siedli do partii szachów, a Eugenia robiła na drutach wełniany liliowy szal. Spytasz pewnie jakie znaczenie mają te nieważne szczegóły, a ja ci powtórzę, że mają wielkie, bo to był nasz ostatni raz. Niezapowiedziana zjawiła się z wizytą Aminta, służąca która wiele lat pracowała w naszym domu, właściwie od dziecka, aż do dnia kiedy powiedziała, że jest w ciąży, jakieś jedenaście miesięcy przed tą niedzielą, to są właśnie straszne cechy Eugenii, ponura strona jej charakteru, kiedy dowiedzia- ła się, że Aminta oczekuje dziecka zwolniła ją, dzieci płakały, ja próbowałam interweniować, ale Eugenia była nieubłagana, być może tym razem znowu dał o sobie znać jej strach przed seksualnością innych, który tkwił w niej przez całe życie, a, który prawdopodobnie był lękiem przed własną seksualnością, nic dziwnego, ale to pierwsze, ten przymus wewnętrzny cenzu- rowania i ograniczania życia seksualnego innych był cechą którą dzieliła z Carlosem Vicente, oboje mieli te ponure ciągoty, w tym się zgadzali, w tym byli wspólnikami i to było filarem autorytetu jednego i drugiego, coś jak kręgosłup godności rodziny, jakby odziedziczyli wie- dzę o tym jak sprawować kontrolę nad seksualnością reszty plemienia, nie wiem czy mnie rozumiesz, Aguilar. Oczywiście, że rozumiem, powiedział Aguilar, gdybym tego nie rozumiał nie potrafiłbym zrozumieć tego kraju, ale ciocia Sofi ciągnęła dalej swoje wyjaśnienia jakby tłumaczyła wszystko sobie samej. To rodzaj siły potężniejszej niż wszystko która tkwi we krwi, bezlitosne i zawzięte cenzurowanie seksualności w jej wszelkich przejawach tak jakby była czymś odrażającym. Eugenia czuje się urażona widokiem par które się całują w parku czy które obejmują się pływając w morzu, do tego stopnia, że oburza się dlaczego policja nie zabrania robienia Tego publicznie, zakładając, że To oznacza wszystko co związane z seksem, ze zmysłowością, te dwie rzeczy które dla niej nigdy nie miały nazwy określa po prostu jako To wymawiane z obrzydzeniem jakby nawet wspomnienie o tym brudziło jej usta, nie mam pojęcia skąd się u niej wzięła ta fobia bo ani moja matka ani ojciec nie byli tacy, mieli inne wady, ale tej nie, ludzie z Sasaimy też nie byli tacy, w tym Eugenia bardziej już przypomina Carlosa Vicente, powiedziałabym, że nauczyła się tego od niego i potem wypra- cowała sobie swoją własną ekstremalną wersję, tłumacząc życie seksualne ludzi jako osobisty afront co wydaje się dziedziczną cechą charakterystyczną rodzin z Bogoty, a być może to miało być specyficznym przypieczętowaniem jej dystynkcji, nie potrafiłabym ci tego powie- dzieć, Aguilar, ale co wiem, to, że w tym tkwi źródło bólu, bólu, który się dziedziczy, przeka- zuje i pomnaża, ból, który jedni zadają drugim, w przypadku Eugenii podejrzewam, że jest tak surowa również w stosunku do swojej własnej intymności, na przykład w stosunku do Carlosa Vicente wiem, że była miła tylko przy obcych. Wróćmy do tej niedzieli kiedy Roba- czek krążył wokoło domu na rowerze, ciocia ścinała róże, a Agustina kryła się gdzieś w głębi domu, proponuje Aguilar i zaraz pyta: A może Agustina wtedy wyszła? Nie, nie, była tam, ale nie wiem co robiła, ale jasne, że była tam, zapewnia ciocia Sofi, scena była już gotowa, goto- wi byli też aktorzy i brakowało tylko detonatora, który niebawem się znalazł, a mianowicie kwadrans po szóstej tego wieczoru, kiedy przyszła Aminta, nie widzieliśmy jej już dawno i przyniosła swoją nowo narodzoną córeczkę, przyszła nam ją pokazać, powiedzieć, że na cześć mojej siostry i moją nazwie ją Eugenia Sofia i poprosić, żeby państwo byli jej rodzica- mi chrzestnymi. Poprosić kogo? No, Eugenię i Carlosa Vicente, chrzest miał się odbyć za parę tygodni, a istotka była śliczna jak laleczka, Aminta ubrała ją całą na różowo, pelerynka, śpioszki, buciki, nawet kocyk w, który była zawinięta były różowe, wtedy Eugenia objęła Amintę jakby mówiąc jej Już ci wybaczyłam, nie powiedziała tego, ale wiem, że tak myślała, dla niej urodzić było jakby przebłaganiem za wielki grzech; moja siostra Eugenia powiedzia- ła, powtarzam ci dosłownie jej słowa: Z wełny która mi zostanie kiedy skończę ten szal zrobię dla tej ślicznotki ubranko na chłodne dni na sawannie, to były jej słowa, minęło od tego dnia trzynaście lat, ale pamiętam każde słowo, każdy gest, jak mówiłam, Aguilar, jak te cienie wy- ryte na murach Hiroszimy, jestem pewna, że Agustina też to pamięta dokładnie, Agustina i wszyscy którzy byliśmy tam mamy to wyryte w pamięci i w sercu. Wszyscy chcieliśmy wziąć na ręce malutką córeczkę Aminty z wyjątkiem Carlosa Vicente i Joaco oni przypatry- wali się wszystkiemu z dystansu mężczyzn którzy grają w szachy i nie mieszają się do bab- skich spraw, a kolejny ruch należał do Agustiny, kiedy przypominam sobie jej działanie do- słownie według scenariusza, przed którym nie ma ucieczki, jakby wykonując wyznaczoną sobie rolę, Agustina, która siedziała na podłodze przed telewizorem, podniosła się, jak ci mó- wiłam była stale w piżamie, opowiada ciocia Sofi Aguilarowi. Znasz ją, piżama która właści- wie nie jest piżamą tylko jedną z tych wielkich koszul, podobnych do tych, które teraz też wkłada do spania, tyle, że teraz wkłada twoje, a przedtem nosiła koszule ojca, Agustina stanę- ła, podeszła do Aminty i poprosiła czy może potrzymać małą Eugenię Sofię, wzięła dziecko z tym szczególnym instynktem macierzyńskim dzięki któremu kobieta wie jak ukołysać w ramionach dziecko choć nigdy dotąd tego nie robiła, i zaczęła szeptać pieszczotliwie i mówić półgłosem to co zwykle mówi się do dzieci, udając przy tym nieporadne dziecinne bełkotanie, wiesz o czym mówię, mówiła ciocia Sofi, a Aguilar potwierdził, że tak, że wie, ale, żeby nie zwlekała tylko mówiła, co było dalej. Agustina mówiła do dzidziusia Aminty dokładnie tak Ach co za dzidzia najpiękniejsza karramba, robiła do niej słodkie i czułe minki i pieściła jej szyjkę czubkiem palca, i w tym momencie podniósł się Robaczek, który dotych- czas też siedział na podłodze, stanął za Agustina przypatrując się dziecku przez jej ramię, tak samo pieścił jej szyjkę i powtarzał tym samym tonem i z identycznym akcentem półgłosem te same słowa które siostra mówiła przed chwilą. Ach co za dzidzia najpiękniejsza karramba. Wtedy ojciec, Carlos Vicente, który jak ci już mówiłam był tam, ale nie uczestniczył w rodzinnej scenie, podniósł się niespodziewanie z fotela z oczami pełnymi wściekłości i wymierzył Robaczkowi strasznego kopniaka w plecy na wysokości nerek, cios tak gwałtow- ny i tak okrutny, że chłopak poleciał na podłogę tak, że uderzył głową w telewizor, który tak- że się wywrócił, wszystkim nam serca zamarły jakby miały wyskoczyć z piersi i przez kilka sekund nie reagowaliśmy, sparaliżowani tym co się stało przed chwilą, i nagle zobaczyliśmy, że Carlos Vicente ojciec idzie do Carlosa Vicente syna, który leżał twarzą do podłogi na zie- mi i kopie go i bije przedrzeźniając go. Ach co za dzidzia najpiękniejsza karramba. Ach co za dzidzia najpiękniejsza. Mów jak mężczyzna, do cholery, nie zachowuj się jak pedał! Wtedy nadszedł dzień wielkiego gniewu Ojca, mówi Agustina, a młodszy brat był kozłem ofiarnym. To z jego winy, z jego winy, z jego wielkiej winy leżał na podłodze, a nad nim sły- chać było uderzenia Ojca, ileż razy cię uprzedzałam, mój słodki bladziutki braciszku, mój biedny dzieciaku, żebyś nie postępował wbrew woli Ojca. Mów jak mężczyzna! – rozkazał i zaraz potem zmienił się w bestię potężną i wynoszącą się nad ciebie, który byłeś tylko dzie- ciakiem kopanym w nerki i leżącym na podłodze, a moje moce, wtedy nieprzyjazne, nie mo- gły cię ochronić, nie docierały do ciebie. Mów jak mężczyzna, rozkazywał ojciec i jego gniew był słuszny i budził przerażenie i wypełniał cały dom, potem on sam cofnął się, sam Ojciec był zasępiony swoją siłą i surowością kary. I młodszy brat podniósł się, mówi Agustina, i jego twarz jaśniała dziwnym blaskiem, to znaczy ta część twarzy którą można było dostrzec spoza zasłony czarnych loczków które ją zasłaniały. Płakałeś, Robaczku, czy prosiłeś o przebaczenie? Nie, nie płakałeś, nie chciałeś nic powiedzieć, nie miałeś głosu mężczyzny którego życzył sobie Ojciec, by wygłosić swoją prawdę, tylko podniosłeś się, z trudem, bo miałeś plecy pokaleczone, trzymałeś jedną rękę na miejscu Wielkiego Uderzenia i podniosłeś z ziemi maszynę. Jaką maszynę, Agustino, pyta Aguilar. Maszynę, która została zniszczona. Masz na myśli telewizor? Tak, właśnie o to mi chodzi. I co twój brat z nim zrobił. Postawił go ponownie na swoim miejscu. A dlaczego to zrobił, jak sądzisz? Zrobił to z dumy, mówi Agu- stina i znowu zmienia ton, zaczyna mówić do siebie, uroczyście jakby wszystkie rzeczowniki wymawiała z dużej litery, jakby zwracała się do osób które naprawdę są nieobecne. To twoja duma sprawiła, że podniosłeś maszynę, chciałeś pewnie pokazać Ojcu, że cię nie złamał? Reszta z nas patrzyła bez słowa. Daj spokój, Agustino, rzekł Aguilar, nie mów jakbyś odpra- wiała mszę, rozmawiajmy po prostu, ty i ja. Daj mi spokój, Aguilar, daj mi odprawiać moją mszę, nie przerywaj bo ważne, żebyś wiedział, że Ojciec teraz tylko patrzy i dyszy, bo stracił oddech z powodu Wielkiego Wysiłku, jeżeli będziesz mi przerywał nie będę ci mogła powie- dzieć, że Ojciec był wykończony po spełnieniu swojego świętego obowiązku ukarania syna, teraz przebywa w cieniu i stracił swoje pierwszeństwo, bo jest młodszy brat, Baranek, który porusza się pośród tych słupów soli. Powiedz jak się nazywa ten baranek i te słupy soli, prosi Aguilar. Baranek nazywa się Robaczek, nazywa się Carlos Vicente tak jak ojciec, ale nazy- wamy go Robaczkiem, a słupy soli to Eugenia, Joaco, Agustina, Robaczek, Aminta i Sofia. Co za Sofia? Sofia to moja ciocia Sofi. Siostra twojego ojca czy twojej matki? Nie ojca nie, siostra mojej matki, a mój młodszy brat, ten na którego mówimy Robaczek, to ten co wstaje z podłogi i mimo obolałych pleców robi wysiłek i podnosi całą tę ciężką maszynę. Czy nie ustaliliśmy, że to był telewizor? Tak, dobrze, telewizor zmienił się w zepsutą maszynę, a on ją umieszcza na miejscu mimo, że ma rozbity ekran. Czy pamiętasz co ty i twój brat widzieliście w telewizorze zanim twój ojciec się wściekł? – chce wiedzieć Aguilar. Co za głupie pytania, Aguilar, oglądaliśmy wtedy historię He–mana i Sheery, chwilę kłóciliśmy się jaki kanał włą- czyć, ale w końcu ustaliliśmy, że to będzie He–man i Sheera i byliśmy oboje zadowoleni, na- prawdę miło to wspominam, zastanawiam się czy Robaczek też to pamięta, to o wybraniu programu He–man i Sheera, bo po kilku minutach nastąpił cios i telewizor zleciał na ziemię i zaczął sypać iskry w środku bo był podłączony do prądu, to Robaczek go wyłączył, był do- statecznie opanowany, żeby go wyłączyć z prądu. Ruszałeś się powoli, Robaczku Robaczu- niu, a byłeś wysoki, wyższy niż twój starszy brat, o wiele wyższy od Ojca i patrzyłeś na wszystkich, na jednego po drugim, zatrzymując na każdym przez chwilę wzrok, ja padłam na kolana, mówi Agustina, żeby wyprosić przebaczenie moim głosem wewnętrznym i przywołać moje moce, które przed tym Wydarzeniem nie chciały spłynąć na mnie. Robaczek odwrócił się, znowu z ręką w bolesnym miejscu na plecach, drugą ręką odgarnął sobie w końcu włosy z twarzy i zobaczyliśmy, że płacze i wyszedł z pokoju bardzo powoli, jakby się nie śpiesząc, tyle razy widziałam jak płaczesz. Robaczku Robaczuniu, potem jak ojciec cię bił, ale tym ra- zem nie, tym razem byłeś nietykalnym skrzywdzonym, który wycofuje się po ofierze. O jakiej ofierze mówisz, pyta Aguilar, czy o kopniakach i ciosach które mu zadał ojciec? Jeżeli wiesz to czemu pytasz, mówi Agustina, mam w pamięci wypisany obraz Robaczka jak piętno. Co miał na sobie, pyta Aguilar. Niedzielne ubranie. Rozumiem, że nie, że był w piżamie. Na pewno, mówi Agustina nieco cieplejszym tonem, jej głos obniża lot, miał jeszcze na sobie piżamę, ale widzę jaki był niesamowicie wysoki, myślałam, że nie przejdzie przez drzwi, włosy, które były rozczochrane, to była jedyna dzika rzecz w nim, wszystko pozostałe poruszało się powoli, spokojnie i regularnie, a ponieważ stamtąd można było dostrzec wysokie kamienne schody które skręcały i prowadziły na drugie piętro, z tego miejsca, gdzie staliśmy mogliśmy patrzeć, jak po nich wchodzisz na górę, braciszku, stopień po stopniu, za- trzymałeś się tylko raz, by wygiąć plecy i zamknąć na chwilę oczy, ale zaraz potem znowu zacząłeś swoje Wznoszenie się, wtedy chciałam pójść za tobą, ale zatrzymał mnie okrzyk Ojca: Zostawcie go samego, może się w końcu nauczy, rozkazał i Agustina posłuchała, zosta- ła na miejscu, klęcząc. Szanuję twoją wolę, Ojcze, nie wyładowuj swojego gniewu także i na mnie, już wycofał się Baranek, który rozgniewał Ojca. Ojciec może teraz znowu usiąść do przerwanej partii szachów ze starszym bratem i podjąć grę w miejscu w którym ją przerwał, by wymierzyć Karę. Będzie teraz płakał zamknięty w swoim pokoju, Agustina mówi to o czym myślała w tym momencie, mówi to do Aguilara, tego brodatego mężczyzny, którego ma przed sobą i, który jej słucha, Agustinie podoba się jego broda bo jest gęsta i jedwabista, podobają się jej jego wąsy przetkane siwizną. O tym właśnie myślałam, Aguilar, ale Roba- czek nie zamknął się w swoim pokoju tylko w moim chociaż dowiedziałam się o tym dopiero później, myślałam, że jak zawsze zamknie się u siebie, by płakać po otrzymaniu Kary i, że tylko mnie pozwoli wejść, by otrzymać Pocieszenie, ale tym razem nie poszła tam ze strachu przed Ojcem, który powiedział: Na co patrzycie? Niech każdy robi to co robił przedtem! Roz- kaz, którego nie mogłam wykonać mimo strachu, mówi Agustina Aguilarowi, ja przecież przedtem oglądałam telewizję, a teraz to już nie było możliwe, a Ojciec wydawał rozkazy jakby nic się nie stało. Pani, Aminto, może już sobie pójść, gratuluję córki i zgadzam się być ojcem chrzestnym; rób dalej szal, Eugenio, a ty, Sofi, podaj mi proszę jeszcze filiżankę cze- kolady. To właśnie piliście wtedy, pyta Aguilar, czekoladę? Nie chcę o tym mówić, przerywa Agustina, nie wymieniaj tego słowa czekolada, nie podoba mi się. Nie podoba ci się słowo czy czekolada? Nie podoba mi się i już, naprawdę mówię ci, Aguilar, że nie chcę, żebyś mnie pytał o nic więcej, ważne, że rozkazy Ojca były po to, żeby w domu wszystko szło jak zwy- kle, ale jego ręce mówią co innego bo drżą, widzę jak drżą, Aguilar, choć Ojciec stara się to ukryć jest wstrząśnięty swoim własnym okrucieństwem, w tym momencie jeszcze nie zna Reperkusji swoich czynów, a może je przeczuwa, ale nie wie dokładnie co ma nadejść, i wtedy widzimy ciebie, Robaczku Robaczuniu, mój mały braciszku którego tak bardzo pra- gnęłabym kiedyś znowu zobaczyć, a więc widzimy twój Powrót, teraz schodzisz po schodach i wydajesz się ogromny, a twoja twarz rozsiewa blask sprawiedliwości i piękna, a w twoich oczach nie ma łez, tylko zdecydowanie które przyprawia Ojca o drżenie i nie pozwala, by jego ręka ustawiła na szachownicy konika którego trzyma przygotowanego do kolejnego ru- chu, ruchu, którego Ojciec nigdy już nie zrobił, Aguilar, konik na zawsze został w ręku Ojca, tym Konikiem byłeś ty, mały braciszku, bo to w twoim ręku był prawdziwy atut, ostateczny, wielki detonator, który miał rozbić dom i całą okolicę w kawałki, przypomnij sobie, Robacz- ku Robaczuniu, ty, który o tym zapomniałeś, przypomnij sobie jak podczas naszych ceremo- nii powtarzaliśmy to, że nie użyjemy nigdy Mocy, radowaliśmy się na myśl, że tak będzie zawsze i, że chociaż ta Moc była w naszych rękach nie użyjemy jej bo w tym właśnie tkwiły korzenie naszej siły, w utrzymywaniu tego w tajemnicy i nierobieniu z tego użytku. Robaczek zszedł po schodach rozsiewając promienie światła, mówi Agustina do Aguilara, młodszy brat wracał do nas promieniejący, oczyszczony bólem, potrząsając prawą ręką w której trzymał klucze zniszczenia. Masz na myśli fotografie ciotki? Tak, Aguilar, właśnie to mam na myśli. Robaczek wrócił z nimi w ręku, a ja zdołałam krzyknąć moim wewnętrznym głosem, którego się nie słyszy, ale, który rozbrzmiewa, wołałam wewnątrz siebie używając całej mojej nie- obecnej wtedy mocy: Nie rób tego, braciszku, pamiętaj o Przysiędze, pamiętaj o Przestrodze, jeżeli je pokażesz, jeżeli oni je zobaczą, stracą swoją wartość, jeżeli je odkryjesz, moje moce znikną jak woda spływająca przez ręce bo te moce są tajemne i światło je niszczy, powtarzam ci Przestrogę, klucze zniszczenia tylko wtedy są groźne kiedy pozostają w ukryciu, zniszczysz mnie jeżeli je pokażesz, a kiedy ja będę zniszczona nikt już nie zdoła ustrzec cię przed ręką Ojca, wybacz mi, Robaczku, tysiąc razy cię proszę o wybaczenie. Dlaczego prosiłaś go o wybaczenie, Agustino? Bo to był Ten Okropny Raz kiedy moje moce zamarły jak w letargu, ale teraz Agustina nie pozwoli, żeby to się powtórzyło, przysięga Robaczkowi, że będzie bar- dziej uważała, przysięgam ci, Robaczku Robaczuniu, zaufaj mi jak dawniej i nie rób tego co chcesz zrobić bo pozbawisz mnie siły, a poza tym i przede wszystkim przysięgałeś przecież w czasie ceremonii, że nigdy tego nie zrobisz, że nikomu nie zdradzisz, że je mamy. Ale Ro- baczek zrobił to: rzucił je na stolik pośrodku pokoju, na oczach wszystkich. Ojca, matki, ciot- ki, starszego brata i także moich, Agustiny, siostry która błagała w milczeniu, żeby nie stało się to co za chwilę się wydarzyło i podzieliło naszą historię na dwoje, młodszy brat o trzech metrach wzrostu. No tyle to nie, przerywa jej Aguilar. No dobrze, nie tyle, ale miał prawie dwa metry. To już brzmi bardziej prawdopodobnie. Mierzący dwa metry i w aureoli czarnych loków, które dotykały sufitu, rzucił Fotografie na stół i wszyscy obecni zobaczyli je, i zrobiło się gorąco, a pod naszymi stopami rozwarła się przepaść, rozumiesz, Aguilar? – mówi Agu- stina innym tonem, tonem jakby codziennym, chcę ci powiedzieć, że od tej chwili nasze życie nie było już takie samo jak przedtem, teraz to rozumiem chociaż czasami o tym zapominam. Ja zamknęłam oczy klęcząc na podłodze, mówi Agustina, mówi to brodatemu mężczyźnie, który jest tutaj, żeby jej słuchać. Byłam jakby poza własnym ciałem kiedy triumfalny wzrok młodszego brata wpił się w matkę, oczekując, że ona włoży na jego loki koronę następcy bo przecież właśnie dokonał zniszczenia Ojca, tu przecież leżały, przed oczami matki, dowody braku miłości Ojca, dowody zdrady Ojca. Powiedz mi jakie to były dowody, nalega Aguilar. Takie, takie, powtarza Agustina, już ci przecież powiedziałam. Fotografie. Ale powiedz mi jakie fotografie. Spytaj o to ciocię Sofi. Chcę, żebyś ty mi to powiedziała. No takie fotografie cycków cioci Sofi, które robił mój ojciec, zdjęcia tej dziwki cioci Sofi, dziwka, dziwka, a mój ojciec dziwkarz, dlatego teraz matka powinna objąć pokrzywdzonego syna, Baranka, utulić go w kochających ramionach, synka nieszczęsną ofiarę, ofiara syn i ofiara matka, w końcu sprawiedliwości stanie się zadość i Ojciec zdrajca zostanie wygnany z królestwa, młodszy brat, Baranek, wbił swoje ogromne oczy w matkę oczekując, że go przyjmie, ale ja wiedzia- łam, że tak nie będzie, wiedziałam to, Aguilar, wiedziałam, że od matki nie można oczekiwać poparcia, bo moje moce, mimo, że nieobecne, swoimi cichutkimi głosikami szeptały mi to do ucha, mówiły, że tak nie będzie, że nigdy między matką, a jej młodszym synem nie będzie przymierza, tak jak nigdy nie było przymierza matki z jej córką. Chcesz powiedzieć, z tobą? Chcę powiedzieć, że z córką, albo z Agustiną, i dlatego zawołałam: Nie, Robaczku, nie rób tego, błagam cię moim wewnętrznym głosem, tym, który nie wychodzi na zewnątrz, ale roz- lega się. Nie rób tego, Robaczku, nie znasz matki, nie powinieneś jej ufać, obawiaj się jej nie- zmiernej słabości, słabość matki jest bardziej niebezpieczna niż gniew Ojca, ale młodszy brat nie wierzył i dlatego te fotografie leżały na oczach wszystkich, fotografie, które zrobił Ojciec Ciotce Oddającej się i Nagiej, tej która odebrała męża własnej siostrze. Strasznej Ciotce, która powinna być wygnana razem z Ojcem, by matka nie miała więcej zmartwień i nie była smut- na ani daleka, młodszy brat chciał zemsty dla siebie samego i także dla matki, żeby nie była już więcej Królową Śniegu z kolcem z lodu w sercu, chciał zniszczyć autorytet Ojca, który go ranił i łamał, wygnać Ojca i wyciągnąć lodową igłę z serca matki. Robaczek, Baranek, Pobity po Plecach wpatrywał się w nas z wyżyn swojego niezmiernego wzrostu, imperium Baranka trwało jakąś minutę, rodzina pochylała się nad dowodami zdrady, tylko siostra pozostała z dala i z zamkniętymi oczami, bo była jedyną osobą która już to wiedziała, wiedziała, że właśnie dokonało się Wielkie Okazanie fotografii, tajemnica została odkryta, otworzyła się puszka Pandory i uwolniła zamknięte tam Furie. Ojciec milczał, po raz pierwszy Ojciec był mniejszy niż karzełek, był mniejszy niż myszka, ciocia Sofi, ta ciotka z wielkimi piersiami, zakryła twarz rękami, starszy brat był jedynym, który odważył się dotknąć fotografii i obejrzał je, jedną po drugiej, a Ojciec nawet nie próbował mu przeszkodzić, bo Ojciec był teraz karzełkiem, był myszką, która czekała tylko na reakcję matki. Ojciec spodziewał się, że matka pozwoli, by na jego plecy spadł miecz, młodszy brat spodziewał się, że matka pozwoli by, szpada spadła na szyję jego Ojca, tylko ja wiedziałam, że tak się nie stanie, że nie podpi- szemy Przymierza z matką, ale wprost przeciwnie, nasze moce zostaną unicestwione na zaw- sze, a słynne Odkrycie zamieni się w splunięcie, w smutną zabawę dziecinną, Agustiną patrzy na Aguilara i śmieje się. Ty sobie żartujesz, Aguilar, bo mówisz, że kiedy jestem w obłędzie mówię jak Tarzan. Mówisz wtedy jak Papież, mówi jej Aguilar. Tak, to prawda, czasami mówię jak Papież kiedy błogosławi ludzi ze swego balkonu z Bazyliki Świętego Piotra. A twoje usta, Agustino? – pyta Midas McAlister, o twoich pięknych ustach też nauczyłem się tego i owego. To było pasjonujące, nie sądź, że nie, zobaczyć cię znowu siedzącą na anty- podach stołu w jadalni jak wtedy gdy byliśmy jeszcze dziećmi, ale tym razem nie w twoim domu w La Cabrera, ale w waszej posiadłości górskiej, tam, gdzie wy, państwo Londono, zaw- sze czuliście się najlepszymi, chcę powiedzieć, że w swoim apogeum, pańscy i swobodni, w starych sukiennych spodniach, wysokich botach dojazdy na własnych koniach i noszonych z niedbałą elegancją tweedowych marynarkach lub obszernych pulowerach robionych ręcznie z wełny surowej i pachnącej, z owiec które, podobnie jak konie, też są waszą własnością i Midas na pewno nie ma na myśli tych ciasnych swetrów robionych przez jego własną matkę z motków zielonej i szarej wełny kupowanej w sklepiku z pasmanterią na rogu; trzeba pod- kreślić, że jedne od drugich dzieli przepaść. Według Midasa stroje jakie rodzina Londono nosi podczas pobytów w tej posiadłości, którą oni sami nazwali zimną ziemią pasują tam doskona- le i wyglądają imponująco na kimś kto łączy ten typ odzieży z pewną powolnością ruchów zgodną z modą, stylem pejzażu, wspólną lekturą francuskich książek przy kominku i w oto- czeniu gromady psów, które traktuje się lepiej niż ludzi, i tu dochodzimy do kolejnego punktu przełomowego, szczególnej więzi z psami, elementu, który, podobnie jak sukienka chrzcielna, jeśli nie urodzisz się z tym nigdy tego nie osiągniesz. Ja na przykład nie mogę nie umyć rąk po dotknięciu psa, bo ten zapach mnie przesiąka i dokucza mi, wyznaje Midas McAlister, ale to nie zdarza się nigdy żadnemu z was, z rodziny Londono, którzy czegokolwiek, by nie zro- bili i cokolwiek, by dotykali, zawsze będą pachnieć dyskretnym i superwytwornym zapachem Roger & Gallet, z wyjątkiem ciebie, Agustino moje życie, bo ty skłaniasz się ku nie wiadomo jakim już olejkom podejrzanie orientalnym które sprawiają, że twój brat Joaco dostaje ataków kaszlu i alergii. Midas pamięta swój najwyższy podziw przenikający go za każdym razem kiedy Joaco mówił w szkole: W piątek jedziemy na zimną ziemię, mówiąc w ten sposób o ich posiadłości na sawannie, albo też: Dzisiaj mama jest w gorącej ziemi, i to chodziło o posiadłość w Sasaimie, a jeżeli nie: Zostajemy tutaj, i tutaj to znaczyło w domu w mieście w dzielnicy willowej La Cabrera, i jak Midas miał nie być zachwycony, on, który co ranka słyszał jak matka dziękuje Najświętszemu Sercu Jezusowemu za to, że dostała kredyt od Cen- tralnego Banku Hipotecznego na opłacenie tych dwudziestu czterech metrów kwadratowych mieszkanka w dzielnicy San Luis Bertrand, gdzie Midas McAlister przespał niemal wszystkie noce od dwunastego do dziewiętnastego roku życia, tego mieszkanka, które dla niego było przedmiotem niewyrażalnego wstydu i do którego nigdy nie zaprosiłby żadnego ze swoich przyjaciół, a już na pewno nie Joaco; wszystkim opowiadał, że mieszka w apartamencie w gmachu Chico, ale, że nie może tam nikogo zapraszać, bo jego matka jest beznadziejnie chora i najmniejszy szmer czy zamęt może być jej końcem. Nieszczęsna moja mama, gdyby wiedziała jakie straszne kalumnie rozpowiadam o niej, tak godnej i tak się poświęcającej, w swojej czarnej sukni, wykrzywionych pantoflach, wiecznie z różańcem w dłoni i z tymi jej wędrówkami od sklepu do sklepu byle tylko znaleźć najtańszą soczewicę i ryż, moja matka pasowała idealnie do dzielnicy, w której wszyscy byli mniej więcej podobni do siebie, po- wiedzmy, że moja matka była zgodna z wzorcem matki panującym w dzielnicy San Luis Ber- trand, ale prowadzić ją do szkoły, żeby zobaczyli ją moi koledzy, co to to nie, nigdy, rozu- miesz, że zwierzam ci się z moich najsubtelniejszych problemów, piękna Agustino, ty, która ją znasz wiesz, że moja święta matka jest z tych co to podtrzymują nylonowe pończochy na nogach wiążąc je w ciasny węzeł nad kolanami, który widać kiedy założą nogę na nogę, sło- wem okropność, zawsze jej mówiłem, że jeśli ma żylaki do właśnie z powodu tych ściskają- cych nogi węzłów, które utrudniają krążenie krwi, no cóż, moja dzielnica nie jest zbyt repre- zentacyjna, moja błogosławiona matka też nie pozostaje w tyle, i nie możesz sobie wyobrazić, Agustino, księżniczko moja, jakich wybiegów musiałem używać przez te wszystkie lata, by i ją i dzielnicę ukryć i nie wyjawić innym., by móc spotkać się z Joaco i innymi kolegami w portierni gmachu Chico. Midas musiał wskakiwać do autobusu i jechać z San Luis aż do skrzyżowania Paraleli z Dziewięćdziesiątą Drugą, a potem przebiec czym prędzej osiem du- żych kwartałów domów, by zjawić się tam na chwilę przed spotkaniem i wsunąć napiwek portierowi, bojąc się, żeby go nie wydał, bo to byłoby straszne; mówi teraz Agustinie, że dzię- ki tym praktykom stał się w końcu mistrzem w sztuce udawania. Aż do dzisiaj, moja mała roz- pieszczona dziewczynko, nikt z twojej części świata nie poznał mojej matki ani nie wie o istnieniu mieszkanka w San Luis Bertrand, no dobrze, nikt prócz ciebie, jakże musiałem cię kochać i jakie miałem wielkie zaufanie do ciebie skoro zaprowadziłem cię na podwieczorek na plastikowych nietłukących się talerzykach z moją świętą mamą po odebraniu od ciebie uroczystej przysięgi, że nie wyjawisz nikomu mojej tajemnicy, a przy tym co za szczęście, że dotrzymałaś słowa do dzisiaj. Midas wnioskuje, że te traumatyczne warunki mieszkaniowe przez które przeszedł w młodości muszą być powodem, że prześladowała go, i prześladuje do dzisiaj, myśl, że rodzina Londono mogła w ciągu tygodnia mieszkać w trzech różnych do- mach, i to nie podróżując, bo podróże państwa to było coś zupełnie innego, do dalekich miejsc świata, samolotem i tak dalej, ale dla dziecka którym wtedy byłem ta strona ich życia była mniej ciekawa, co naprawdę mnie fascynowało to to, że mogli mieszkać na stałe i równocześnie w trzech rozmaitych domach nie biorąc ze sobą walizki przy przemieszczaniu od jednego do drugiego bo państwo macie przecież ubrania we wszystkich trzech domach, adaptery i telewizory i kucharkę i ogrodnika, zabawki i kapcie domowe, wszystkiego po trzy, nawet piżamy czekające na nich pod poduszką tam dokąd akurat pójdą, a zatem życie rodzin- ne pięknie urządzone jak w trójkącie równobocznym ze wspaniałym domem w każdym z trzech rogów i w każdym z klimatów, ale oddalone od siebie zaledwie o półtorej godziny jazdy; niczego więcej nie trzeba, moja królowo Agustino, dla mnie było to summum, szczy- tem, elegancji, to była Najświętsza Trójca, to było coś non plus ultra, geometryczna doskona- łość. A teraz są znowu w jadalni i ze swojego końca stołu Midas może stwierdzić, że mimo upływu lat Agustina w dalszym ciągu ma absurdalnie ogromne oczy i włosy szaleńczo długie i palce wysuwające się z tych rękawiczek cyklisty które budzą agresję w jej bracie Joaco i, że jej szczupła sylwetka ginie w czarnej sukni którą jej matka uważa za zupełnie nieodpowiednią na słoneczny dzień na wsi. Już na wstępie wszystkich nieco zdenerwowała twoja obecność, kochanie, zawsze lubiłaś łamać przepisy stylu i sprawiać, żeby reszta otoczenia czuła się nie- zręcznie. Miejsce? Posiadłość twojej rodziny na sawannie. Godzina? Sobotnie południe. Ak- cja? Ta przytłaczająca seria następstw która miała znaleźć ujście w klęskach każdego z nas, ale, by zacząć od początku powiedzmy, że cała sprawa zaczęła się poprzedniego dnia, w piątek o szóstej po południu: Midas samotny w łóżku w sypialni pogrążonej w ciemności i z zamkniętymi oczami podczas gdy jego zewnętrzny świat toczy życie gdzieś w dole, ze swoim klubem Aerobiku opanowanym przez ducha zmarłej i jego finanse w stanie upadłości z winy Pabla. I moi przyjaciele Pająk i Silver prowadzący wspólnie krucjatę przeciwko mnie jakby moją winą były nieprzyjemności jakie sami spowodowali, a tu nagle dzwoni telefon i twój brat Joaco zaprasza mnie na weekend w waszym domu na zimnej ziemi, ja odmawiam i już mam odwiesić słuchawkę i ponownie zanurzyć się w ciemność kiedy nagle pada twoje imię, Agustina jedzie z nami, mówi do mnie. Co?! – wykrzykuję, natychmiast zainteresowa- ny, bo to zdanie to pierwsza rzecz od wielu dni która jest w stanie mnie zainteresować. To co słyszysz, potwierdza Joaco, mówię, że Agustina jedzie z nami, a wtedy ja, teraz już zdziwio- ny, pytam czemu zawdzięczamy ten cud. A to istotnie cud bo Agustina bardzo rzadko bywa u rodziny od czasu gdy żyje z Aguilarem, a rodzina, która nie chce nawet słyszeć o Aguilarze, przyjmuje ją zawsze tylko wtedy gdy pojawia się sama, pytam zatem Joaco czemu zawdzię- czać ten cud, a on mi wyjaśnia, że zdaje się twój mąż wyjechał gdzieś do Ibague załatwiać jakieś tam interesy, a wtedy ja natychmiast zmieniam zdanie co do tego spędzenia weekendu w zimnej ziemi; dobrze, jadę. Przyjąłem zaproszenie Joaco, moja mała Agustino, bo nawet najcięższa depresja nie powstrzymałaby mnie od wykorzystania okazji, by ciebie zobaczyć, spędzić parę dni blisko ciebie, z wielkimi psami poukładanymi u naszych nóg w tych cichych korytarzach otwartych na zapach falujących w wieczornym wietrze drzew eukaliptusowych, na zapach nawozu i na ten krzepiący widok dziedzicznych ziem rozciągających się w oddali, cóż za kurewsko piękna rzecz, moja królowo Agustino, jeżeli kłamię mówiąc, że to Raj, to niech mi utną rękę. I nagle byliśmy tam znów, w tym raju eukaliptusów i psów i całej tej ce- remonii wiejskiej, a ty błyszczałaś, bystra i rozgadana jak za najlepszych czasów, i uśmiechałaś się tak swobodnie i beztrosko, że ja, który nie widziałem cię od miesięcy, za- cząłem wierzyć, że się wyleczyłaś, piliśmy piwo Heineken i pobiłaś mnie sprytnie w partii scrabble’a, zawsze byłaś w tym genialna, podobnie jak w rozwiązywaniu krzyżówek, szarad i wynajdywaniu podwójnych znaczeń słów, inaczej mówiąc jesteś świetna w sztuczkach języ- kowych i w grze słów. Dzień był cudowny, mówi Midas McAlister, ty byłaś oszałamiająco piękna i był tylko jeden problem, Agustino serce moje, to, że twoje oczy robiły się jeszcze większe niż zwykle, a włosy też ci rosły za każdym razem kiedy twoja matka otwierała usta, by wygłosić jedną ze swoich zwykłych interpretacji zdarzeń, tak wyraźnie sprzecznych z jakimkolwiek dowodem, a potem, w tej jadalni tak przeładowanej portretami świętych z kolonii, że wygląda raczej na kaplicę, zauważyłem, że każde kłamstwo było dla ciebie mę- czarnią, a każde opuszczenie czegoś zasadzką dla twojego spękanego rozumu i milczałaś, jakby osaczona i na skraju przepaści, podczas gdy twoja matka, Joaco i żona Joaco przekrzy- kiwali się na temat wielkiej nowiny, że Robaczek dzwonił z Meksyku zawiadamiając, że przed końcem roku przyjedzie na parę tygodni do kraju; po tylu latach nieobecności Roba- czek, który wyjechał jako dziecko, wraca dorosły i Midas zauważa, że Agustinę ogarnia wzburzenie i w końcu całkiem ją opanowuje. W końcu ten młodszy brat jest chyba jedyną osobą którą naprawdę kochałaś i wyobrażam sobie ile oszalałych ptaków zrywa się w tej chwili do lotu w twojej głowie na wiadomość o jego powrocie, reszta rodziny też jest podnie- cona, a twoja matka podejmuje temat i po chwili wycofuje się krążąc i osładzając zdania z tym jej zadziwiającym darem zatajania prawdy tak dla niej charakterystycznym, w którym Joaco także celuje bo od dzieciństwa to trenował i proste prawdy oblane lukrem dwuznaczno- ści stają się wygodne i cywilizowane do tego stopnia, że w pewnej chwili tracą sens, aż po- wstają wygodne wersje historyczne i kłamstwa wysokie jak góra które ich dwoje zgodnie przetwarza na autentyczne. Midas ma tu na myśli takie perełki jak: Robaczek wyjechał do Meksyku bo chciał tam studiować, a nie dlatego, że jego dziewczęce zachowanie doprowa- dzało ojca do furii i lał go ile wlezie; ciocia Sofi nie istnieje, a przynajmniej wystarczy, że się o niej nie wspomina, więc jakby nie istniała; pan Carlos Vicente Londono jednakowo kochał swoich troje dzieci i był wiernym mężem aż do dnia śmierci. Agustina wyprowadziła się z rodzinnego domu w wieku siedemnastu lat bo była zbuntowaną hippiską i paliła marihuanę, a nie dlatego, że wolała uciec niż wyznać ojcu, że jest w ciąży. Midas McAlister nigdy nie zrobił dziecka Agustinie ani jej potem nie porzucił, ani ona nie musiała sama załatwiać sobie skrobanki. Pan Carlos Vicente Londono nie umarł z powodu niewydolności krążenia, ale z bólu moralnego w dniu kiedy przejeżdżał swoim autem ulicą pełną hippisów i zobaczył swoją córkę Agustinę siedzącą na chodniku i sprzedającą naszyjniki z fasoli i łubinu. Joaco nie wyzuł swojego rodzeństwa ze spadku po ojcu, ale robi im uprzejmość administrując wszystkim w ich imieniu. Facet nazwiskiem Aguilar nie istnieje, a jeśli przypadkiem istnieje to nie ma nic wspólnego z rodziną Londono. Mała Agustina nie jest całkiem szalona, ale jest taka – Eugenia i Joaco mówią taka i nie wyjaśniają jaka – być może jest nerwowa i powinna brać ecuanil, albo źle śpi w nocy, albo może potrzebna jej psychoanaliza, albo robi to po pro- stu na złość matce, albo zawsze była trochę dziwna. Jest to, według Midasa McAlistera, Kata- log Londono Podstawowych Fałszywych Informacji, ale każda z nich rozgałęzia się na setki zamaskowanych subtelności, i kiedy patrzę na ciebie, Agustino, moje życie, siedzącą tam na drugim końcu stołu, i orientuję się, że słuchanie jeszcze raz całego tego repertuaru wypaczo- nych spraw nie pozwala ci nawet ugryźć kawałka chleba i jedzenie stygnie ci na talerzu, i widzę twoje piękne białe ręce które wykręcasz jakbyś chciała skruszyć jedną o drugą, twoje ręce w tych śmiesznych rękawiczkach, których nigdy nie zdejmujesz i które sprawiają, że po chwili, przypuśćmy w czasie deseru, Joaco mówi do ciebie zirytowany, że byłoby miło gdy- byś zdjęła te rękawiczki przynajmniej siadając do stołu, a kiedy to mówi stajesz się jeszcze bledsza mimo, że twoja skóra jest już niemal przezroczysta i milkniesz i znowu jesteś na skra- ju, na skraju tego co nie ma nazwy bo twoja matka zatroszczyła się o to, by skreślić to słowo z listy słów dozwolonych w tym domu. A Joaco rozmawia z ożywieniem, moja śliczna szalo- na dziewczynko, o przejażdżkach konno które będą robić z Robaczkiem, gdy ten przyjedzie, twoja matka oznajmia, że przygotuje mu całą misę sałatki i pozwoli, żeby zjadł wszystko, i przewiduje jak bardzo Robaczek się ucieszy kiedy zobaczy, że jego pokój w domu w La Cabrera stoi nietknięty. No bo niczego nie ruszyłam, mówi twoja matka przejęta, naprawdę jest przejęta, niemal do łez. Nie zabrałam stamtąd ani jego ubrań, ani zabawek, mówi twoja matka, a głos jej się łamie, wszystko jest dokładnie tak samo jak w dniu jego wyjazdu, jakby czas się zatrzymał w miejscu. Jakby nic się nie wydarzyło, prawda, Eugenio? Bo w pani ro- dzinie, Eugenio, nigdy nic się nie wydarza, chciałby powiedzieć Midas tak, by Agustina prze- stała wyłamywać sobie palce. Moja biedna dziewczynko coraz to bardziej nieobecna, coraz bardziej biała, zastanawiam się co mogę zrobić, żeby z twojej twarzy zniknął ten wyraz pani- ki, ta groźba czegoś co się zbliża i zbliża i zbliża, chociaż nie ma nazwy. Kiedy Robaczek przyjedzie, Eugenia zorganizuje wielką wyprawę do Sasaimy, pierwszą od lat bo posiadłość jest teraz pozostawiona w rękach rządcy z przyczyn od nas niezależnych. Ale urządzimy po- wrót do gorącej ziemi, mówi Eugenia z oczami pełnymi łez każę odmalować cały dom i wyremontować basen, by uświetnić przyjazd Robaczka wielką rodzinną wyprawą do Sasa- imy, a Joaco przytakuje, daje do zrozumienia, że i tym razem w mniejszych sprawach gotów jest sprawić przyjemność matce, ale żadne z nich nie wspomina gwałtownej sprzeczki tuż przed obiadem, w bibliotece, która nie ma jednak dostatecznie grubych ścian, by nie słyszeli tego inni, przestraszeni i drżący, nawet żona Joaco, która jest głupia, nawet ona, głupia jak but, orientuje się, że trzeba jakoś spowodować, żeby nikt nie słyszał, jak Joaco w bibliotece wykrzykuje matce, że jeżeli Robaczek przyjedzie do Bogoty z tym swoim narzeczonym któ- rego ma w Meksyku, to ani Robaczek ani jego kurewski narzeczony nie przestąpią progu jego domu; ani tego ani w La Cabrera ani tego na gorącej ziemi: Niech tylko się zbliżą, a wykopię ich z domu, a twoja matka, która też krzyczy chociaż nie tak głośno, powtarza raz po raz to samo zdanie. Cicho bądź, Joaco, nie mów takich okropnych rzeczy, bo dla niej nie do wypo- wiedzenia i straszne jest to, że Robaczek może mieć narzeczonego, a nie to, że Joaco wykopie Robaczka i jego narzeczonego z domu, ale w końcu my na zewnątrz udaliśmy głuchych i niemych. Teraz jakby zapomnieli już o swojej krzykliwej sprzeczce sprzed chwili w bibliotece. Robaczek jakby nie miał żadnego narzeczonego w Meksyku albo po prostu to, że się tego przedmiotu nie porusza skazuje go na nieistnienie, twoja matka i Joaco podczas obiadu planują cały czas ulepszenia jakich dokonają w Sasaimie przed wizytą Robaczka. Kie- dy kończymy jeść, służąca zbiera talerze, inna podaje deser na stół i w chwili kiedy bierzesz ręką jabłko z wazy z owocami, twój brat Joaco, który ze wszystkich sił stara się powstrzymać, nie wytrzymuje i nagle żąda, żebyś natychmiast zdjęła te niechlujne rękawiczki. W rzece Nicolas Portulinus widzi płynące Ofelie, dziewczęce Ofelie jak jego siostra Use, starsza od niego która nigdy nie opuściła Niemiec, a jeżeli nawet, to dlatego, że rzeka wyrzu- ciła ją na obce ziemie. W porze deszczowej, kiedy trzeba spędzać długie godziny w otwartych korytarzach willi w Sasaimie i rozmawiać patrząc na spadające z nieba kurtyny wody Nicolas opowiedział Blance i Faraksowi o Use, opowiedział jak w jego rodzinnym Kaub przyniosła wstyd rodzinie do tego stopnia, że groziło jej wydziedziczenie. W zawoalowanych wstydliwie słowach Nicolas wyjawił im jak bardzo zmartwiła go smutna twarz Use, a nawet przetłuma- czył im z niemieckiego dwa listy, jeden w którym ojciec nalega na pilnowanie moralnego postępowania jego siostry i inny w którym jego surowa matka w zawoalowanej formie wspomina o pewnych „niewłaściwych” i „bardzo nieprzyjemnych” działaniach, które Use podejmuje wobec gości i które zawstydzają pozostałą rodzinę. Co do natury tych zawstydza- jących działań Nicolas wyjaśnił, że były związane z pewną chorobą skóry; Use była skazana na tak piekący ból, tak niepokojący, że doprowadzał ją do utraty zmysłów, chociaż mówi się, że nikt nie umiera z powodu choroby którą można znosić z rezygnacją, dyskretnie i skrycie, ale z pewnością tak nie było kiedy ujawniła się w dniu gdy do domu państwa Portulinusów w Kaub przybyła grupa krewnych ciemno ubranych, z kondolencyjną wizytą z powodu nie- dawnej śmierci ciotecznej babki; rozważnie i wspominając zmarłą z należnym respektem i w ciszy, siedli na krzesłach wokół stolika stojącego na dywaniku; wyglądało tak jakby czekali w tym pustym otoczeniu na jakieś przedstawienie, które zaraz się zacznie, chociaż przecież doskonale wiedzieli, że żadnego przedstawienia nie będzie, ale przeciwnie, osoba która ich tu ściągnęła właśnie zakończyła swój życiowy spektakl, mówimy o długiej agonii ciotecznej babki, zmarłej na jakąś nienazwaną chorobę, jak wszystkie choroby które składają do grobu cioteczne babki. Goście siedzieli ze spuszczonymi oczami wpatrzeni w jakiś mały przedmiot, w pierścionek, kawałek papieru czy guzik od płaszcza miętoszony w rękach czekając aż za- kończą się formalności żałobne i nadejdzie moment pożegnania, kiedy jedno z krzeseł zaczęło się trząść i wszyscy spojrzeli w kierunku skąd dochodził hałas, by ze zdumieniem zobaczyć, że mała Use, też ubrana na czarno i już niemal kobieta, a przy tym bardzo ładna jak przed chwilą krewni zapewniali jej rodziców, wsadziła rękę pod spódnicę i spazmatycznymi rucha- mi tarła sobie krocze, oczy miała nieobecne, jakby była tutaj sama, jakby uroczystości żałob- ne nie narzucały szacunku, jakby jej rodzice nie ciągnęli jej za rękę, żeby zaraz ją stamtąd zabrać, zawstydzeni i zmieszani. Według Blanki, która w swoim dzienniku cytuje słowa usły- szane od Nicolasa, powodem zachowania Use był piekący ból, który „zatruwał jej najcenniej- sze części ciała”, kiedy położyli ją na sienniku w sali na ostrym dyżurze, swędzenie zaatako- wało jej narządy płciowe, czy co tam jeszcze jej było, co nie tylko powodowało, że się drapa- ła, ale także masturbowała, bo oprócz tego, że to dokucza to również podnieca, wywołuje uczucie podobne do pożądania, ale bardziej intensywne. Po wypróbowaniu rozmaitych spo- sobów leczenia rodzice uznali, że nie są w stanie upilnować córki i byli za zamykaniem jej w pokoju na długie godziny, które pomału zmieniały się w całe dnie; odosobnienie sprawiło, że dziewczynka zaczęła wykazywać powolne opóźnienie w rozwoju, które ówcześni lekarze określali jako quiet madness lub obłęd, który rozwija się w ciszy, a raczej stopniowo dociera do wnętrza w taki sposób, że to co się obserwuje z zewnątrz to rozprzęgająca i dla wielu nie- dopuszczalna kombinacja introspekcji i ekshibicjonizmu, katatonii i masturbacji. Use była dziewczyną coraz bardziej straconą dla świata przez ten pożar w kroczu, który pochodził ze skrofułów czy wrzodów, czy skaz które pokrywały jej seks i stawały się agresywne, ale rów- nocześnie nie do pokazywania, rozgorączkowane pożądaniem i równocześnie niepożądane, obrzydliwe w oczach innych, a przede wszystkim obrzydliwe dla niej samej. Tymczasem Ni- colas rósł w chwale. Pełen wdzięku jak aniołek według słów jego matki, recytujący na pamięć długie poematy i utalentowany w grze na fortepianie, jednym słowem, Nicolas jako dziecko był tym, co jego cioteczne babki, zanim poumierały na nieznane choroby, nazywały puzde- reczkiem; słoneczko swoich rodziców dla których Use była niezasłużoną karą. Nicolas, dziec- ko pełne wdzięku, słyszał jak ojciec, wytrącony z równowagi, krzyczał na Use: Nie rób tego, świntucho, to brudne, i widział jak ucieka się do siły fizycznej, wściekły i żałosny, by po- wstrzymać ją przed wkładaniem ręki tam pod spód, to było najgorsze co mogło się wydarzyć w rodzinie. Wolałabym, żeby to było cokolwiek innego, popłakiwała pani matka, cokolwiek, aż do śmierci. Nicolasa piekły jak żywym ogniem te reprymendy które Use wytrzymywała z równie wielką rezygnacją co zawziętością z którą nie zmieniała ani na jotę swojego postę- powania, w milczeniu jego dziwnej siostry było coś rozdzierającego i nienasyconego co chłopca równocześnie przerażało i fascynowało, i kiedy znalazł ją z rękami związanymi na plecach, którą to karę stosowano wobec niej coraz częściej, czekał aż rodzice oddalą się, żeby ją rozwiązać, a widząc, że wraca do swoich praktyk, podchodził bliżej i mówił jej na ucho, starając się ze wszystkich sił ją przekonać: Nie rób tego, Use, bo przyjdzie ojciec i zwiąże cię znowu. Któż zliczy ile godzin spędził mały Nicolas pochylony przy zamkniętych na klucz drzwiach za którymi słyszał jak pulsuje okrutna choroba jego siostry? Potem spadł śnieg, zniknął śnieg, ptaki śpiewały w gałęziach kwitnących wiśni i działy się wszystkie inne rzeczy, które dzieją się w tych krajach, które nie są takie jak te tutaj, i mały Nicolas rozwijał się i miał coraz więcej zachcianek i przejawiał talenty w takim stopniu, że mała Use zamknięta w swoim pokoju przeżuwała wstyd i coraz bardziej przypominała własny cień. Wtedy Nicolas nauczył się wykradać klucz, dostawać się do alkowy tajemnic i przyłączać się do kalwarii siostry, siadał obok niej na łóżku i udawał, że on też ma ręce związane na plecach. Widzisz, Use? – pocieszał ją, ukarali mnie, tak jak ciebie, nie tylko ty jesteś niegrzeczna. Ale ona wy- dawała się nie słuchać, zawsze zajęta tym swędzeniem które jej zżerało, najpierw wnętrzno- ści, potem nogi, tułów, piersi, uszy, nos; ona cała, włącznie z oczami, głosem, włosami i wyglądem pożerana była swoim wewnętrznym głodem, ona cała wyjąwszy seks, który pro- mieniował gorączką i rozpaczą, smutna latarnia morska jej zagłady, czy również zagłady Ni- colasa, jej brata? Bo wtedy jemu, uwielbianemu synowi, matka podarowała mały fortepian zdając sobie sprawę z jego niezwykłego talentu, biały fortepian jak to zaznacza Portulinus w swoim dzienniku, a on, oprócz spełniania marzeń matczynych i budzenia podziwu wszyst- kich podczas rodzinnych wieczorów muzycznych, w tajemnicy grał Landler i Waltzes tylko dla Use. Tańcz, moja śliczna siostrzyczko, i Use wychodziła z kąta swojej samotni i tańczyła, jakieś tańce nieokreślone, ale jednak tańce, i jakby tego było mało czasami nawet, tańcząc, zaczynała się śmiać, a wtedy Nicolas wiedział czemu służy muzyka i całym sercem pragnął, by nadszedł dzień kiedy będzie zawodowym muzykiem. Ale w środku pewnej zimowej tra- gicznej nocy Use rzuciła się do Renu w ataku gorączki i utonęła, a wtedy Nicolas zrozumiał coś jeszcze, co w dorosłym wieku miał wypróbować na własnej skórze:, że wobec ataków szaleństwa prędzej czy później nawet muzyka nie pomoże; można, by powiedzieć, że swę- dzenie seksu siostry uwiło gniazdko w duszy brata, który teraz spędza całe dnie na powtarza- niu nazw rzek w porządku alfabetycznym, Hase, Havel, Hunte, Kocher, Lech, Leide, może po to, by towarzyszyć Use w jej długiej podróży, którą odbywa donikąd płynąc pod starym ka- miennym mostem w Kaub, kiedy po drugiej stronie oceanu Blanca siedzi na czarnym kamie- niu nad brzegiem Słodkiej Rzeki, wpatrzona w nurt wody. Ciocia Sofi powiedziała mi, że ma oszczędności w Meksyku i zaofiarowała się zapłacić ile trzeba za odpowiednią kuracje Agustiny, mówi Aguilar. Po tej historii z dzieleniem miesz- kania na dwoje, z której wyszliśmy wykończeni, znużeni i obolali, rzuciła mi w twarz to co prawdopodobnie przemilczała przez wiele dni z szacunku dla mojej prywatności z Agustiną i dla tego co nazwała Moimi Metodami. Ciocia Sofi wybuchła w końcu i wyrzucała Aguila- rowi, że dziewczyna nie otrzymała dotychczas należnej fachowej opieki. Widać przecież, że miłość i cierpliwość nie wystarczą, by rozwiązać jej problemy, powiedziała, i po raz pierwszy od chwili kiedy mieszka z nami zobaczyłem ją zirytowaną, chociaż usprawiedliwiała się tłu- macząc mi, że jest u kresu sił, że jej nerwy są na granicy krótkiego spięcia, że nie wyobraża sobie jak mogą wytrzymywać tyle dni ten stan ostatecznego napięcia panującego w domu. Jeśli mi pozwolisz, powiem, ciocia Sofi prosiła o pozwolenie powiedzenia mi czegoś, ale po- wiedziała to już zanim ją do tego upoważniłem. Nie leczyć tej dziewczyny u specjalisty wy- daje mi się zbrodnią dla niej, a także i dla ciebie. Wszelkiego rodzaju lekarze, szpitale, lekar- stwa, kuracje, odparł Aguilar, w ciągu tych trzech lat wspólnego życia nie było niczego czego byśmy nie próbowali, a kiedy mówię niczego to to znaczy niczego. Psychoanaliza? Terapia w parach? Lit? Prozac? Terapia grupowa? Gestalt? Wymień coś, ciociu Sofi, a zobaczysz, że to już wypróbowaliśmy, już przez to przeszliśmy. Kiedy patrzyła na mnie z zasępioną twarzą, zrobiłem wysiłek, żeby dać jej jakąś rozsądną odpowiedź: Zrozum, ciociu Sofi, że kiedy Agu- stina czuje się dobrze jest kobietą tak niezwykłą, tak zachwycającą, że zapominam o wszystkim co złe, za każdym razem kiedy przezwyciężymy kryzys, jestem przekonany, że to był ostatni objaw przejściowego problemu, inaczej mówiąc, ciociu Sofi, nigdy nie chciałem pogodzić się z tym, że Agustiną jest chora, ale to nie oznacza, że nie robiłem wszystkiego co w mojej mocy, by ją wyleczyć, włącznie z tym, że rzuciłem pracę nauczyciela, no tak, przede wszystkim dlatego, że zamknęli uniwersytet, ale jak wiadomo otworzyli go znowu przed kil- koma miesiącami, ważne, że Purina daje mi więcej wolnego czasu, który mogę jej poświęcić. Aguilar wyznaje cioci Sofi, że nigdy nie przechodzili tak ciężkiego okresu jak ten, owszem były wzloty i upadki, wszelkiej barwy i rodzaju, okresy melancholii, w których Agustina ucieka w milczenie pełne tajemnic i cierpień; okresy frenetyczne kiedy, aż do zupełnego wy- czerpania rozwija jakąś obsesyjną, nadmierną aktywność; mistyczne pragnienia kiedy zajmuje się głównie modłami i obrzędami; okresy pragnienia miłości kiedy czepia się mnie z niepokojem sieroty; okresy oddalenia i obojętności, w których nie widzi mnie ani nie słyszy i wydaje się, że mnie nie poznaje, ale aż do dziś nie była nigdy w transie tak głębokim, gwał- townym i tak długo trwającym jak ten. Poprzednio, jakieś pięć miesięcy temu, słuchała triów Schuberta i płakała przy nich całymi godzinami; rankiem Aguilar zostawiał ją spokojną i czymś zajętą, a po powrocie znowu była spłakana i twierdziła, że Schubert jest jedynym na świecie człowiekiem, który rozumie jej zmartwienia; ciekawe, że to patetyczne zjednoczenie duchowe występowało tylko przy triach, no, może jeszcze przy utworze Śmierć i Dziewczyna, ale pozostałych dzieł mogła słuchać najspokojniej w świecie. A czemu nie schowałeś gdzieś tych triów, pyta ciocia Sofi. Nie było potrzeby, odpowiada Aguilar, pewne- go dnia po prostu o nich zapomniała. I oto ty i ja jechaliśmy na moim motorze jak wariaci i bez kasków, opowiada Midas Agu- stinie, uciekając przed twoją matką i bratem Joaco, a przede wszystkim przed twoim własnym bzikiem, który ścigał nas i deptał nam po piętach, na szczęście bmw R–100–RT, jak moje, jest jedyną maszyną na świecie wystarczająco szybką, by uciec przed tragedią. W jadalni twojego domu w zimnej ziemi zawiodły wszystkie znaki ostrzegawcze, najpierw twoje ręce, które sobie wykręcałaś, potem ten brzydki grymas, który tak ci wykrzywił twarz, a wreszcie naj- większy alarm, czerwone światło, SOS, twój głos kiedy robi się metaliczny i zaczyna brzmieć autorytatywnie, tym razem nieznoszącym sprzeciwu tonem wspomniałaś coś o jakimś legacie. Midas przeprasza Agustinę wyznając, że ta scena była trochę przerażająca. Kiedy zaczynasz mówić takim tonem aż strach patrzeć na ciebie, cóż za przykrość tak creepy, twój głos brzmi jakby nie był twój, śliczna laleczko, tą sprawą legatu bardzo się przejęłaś, ale było jeszcze coś innego, Midas próbuje sobie przypomnieć, wydaje mi się, że mówiłaś też o posiadłości, mó- wiłaś coś w tym rodzaju, że nie możesz uniknąć legatu, czy, że żyjemy pod władzą legatu nie wiem, mała Agustino, naprawdę nie potrafię tego dokładnie powtórzyć, ale też i nie było to precyzyjne, kiedy zaczynasz bredzić zaczynasz mówić jakimś bardzo dziwnym i skomplikowanym żargonem, stajesz się niezwykle odważna, wygłaszasz maksymy i sentencje które dla ciebie są sprawą życia i śmierci, ale innym nie mówią absolutnie nic, ja- sne, że to nie twoja wina, podejrzewam, że nawet nie masz wielkiego wpływu na to co się z tobą dzieje, ale to prawda, że kiedy tak się rozgadasz dostaję gęsiej skórki, wszystko co ro- bisz wygląda podejrzanie, nie wiem czy mnie rozumiesz, zaczynasz wymawiać górnolotne słowa i przepowiadać różne rzeczy jakbyś była prorokinią, ale prorokinią zuchwałą i antypatyczną. Chwytasz to, moja śliczna biedusiu? Prorokinią bez sensu i diabelnie zwario- waną, bo nawet teraz, mówi Midas do Agustiny, w tej chwili kiedy jesteś tutaj i rozmawiasz ze mną, pogodnie i ze zdrowym rozsądkiem, nawet w tej chwili boję się przy tobie wymawiać takie słowa jak legat czy wezwanie, czy dar widzenia, bo wiem z doświadczenia, że w twoim mózgu one działają jak klucz otwierający bramy końca wszystkiego. Dlatego tam w jadalni waszego domu w zimnej ziemi, w trakcie planowanych przez Eugenię i Joaco imprez i zabaw na powitanie Robaczka, kiedy Agustina zaczęła mówić swoim metalicznym tonem. Midas McAlister przygotował się psychicznie na szybkie działanie w razie konieczności. Nadchodzi, nadchodzi, to nadchodzi, mówił sobie, A kiedy twój brat Joaco kazał ci zdjąć rękawiczki, wiedziałem, że to ostatnia kropla która przepełniła czarę i pod jakimś pretekstem wstałem od stołu, już podjąwszy decyzję zabrania cię stamtąd i wywiezienia gdzieś daleko, Midas wziął Agustinę za rękę i powiedział: Chodźmy, wypij kawę i idziemy. Wybacz Eugenio, wybacz Joaco, ale muszę pędem wracać do Bogoty bo muszę być gdzieś tam. Midas nawet nie pamię- ta jaką wymówkę wtedy wymyślił na poczekaniu, wie tylko, że wziął Agustinę za rękę, ona nie protestowała i oboje wdrapali się na motocykl. Uważajcie, prosiła Eugenia która wyszła pożegnać ich otoczona swoją sforą potulnych psów, nie zabawcie długo w noc bo to niebez- pieczne. Oczywiście, zapewnił ją Midas, proszę być spokojną bo niebawem wrócimy, ale wiedziałem, że Eugenia wie, że już nie wrócimy, mówi Midas Agustinie, jak miała nie wie- dzieć skoro zabraliśmy nasze nesesery i oboje wyjechaliśmy z naszymi bagażami co oznacza- ło, że plan spędzenia weekendu spalił na panewce, tak to pojęła twoja matka i to sprawiło jej ogromną ulgę, bo zabierając cię stamtąd, mała Agustino, rozbrajałem tę bombę z opóźnionym zapłonem którą był temat narzeczonego Robaczka, wściekłość Joaco z tego powodu, iskra obłędu, która zamigotała ci w oczach, tak, że widok naszego odjazdu tajemnie cieszył twoją matkę, a nawet dzięki temu uznała, że nic się nie stało. Nie zapomnijcie przywieźć chlebków z juki na jutro na śniadanie, zawołała kiedy przejeżdżaliśmy przez bramę. Jasne, Eugenio, przywieziemy tyle ile zechcesz, odpowiedziałem, co w przekładzie na język Londono znaczy- ło: Wiem, że pani wie, że w tym kryje się jakaś tragedia, ale proszę być spokojną, nic się nie stanie, proszę się nie przejmować, nie rzucę pani tego w twarz boja też umiem grać w tę grę która się nazywa: Nie myślę o tym ergo to nie istnieje, albo: Nie mówi się o tym, a zatem to się nie wydarzyło. Jasne, Eugenio, jasne, że wrócimy wcześnie, i tak dalej, ta, ta, ta, ta, wiesz o czym mówię, Agustino moja miłości, o tej wymianie zdań, które oznaczają dokładnie coś przeciwnego, ponadto żal mi twojej matki, czy kiedykolwiek pomyślałaś, mała Agustino, jak bardzo życie twojej biednej matki różniło się od jej marzeń? A tymczasem ty, moja śliczna szalona dziewczyno, siedząc za mną na motorze, w dalszym ciągu ględziłaś coś o tym sławet- nym legacie, lecieliśmy po tej piaszczystej drodze i za każdym razem kiedy chciałem zwolnić, zabraniałaś mi. No prędzej, Midas, nie zatrzymuj się, i dalej opowiadałaś bajeczkę o posiadłości i o legacie, aj, mała Agustino, kiedy twoja głowa zapędza się w ten ślepy za- ułek, to niech nas Bóg ochrania. Szczerze ci mówię, nie wiem jakim cudem nie zabiliśmy się na tej drodze, ja skulony nad motorem, ty przytulona do mnie, twoje szaleństwo wczepione w ciebie, a cała nasza czwórka w ślepym pędzie tysiąc na godzinę, aż dojechaliśmy do mostu Piedra i tam Agustina zaproponowała Midasowi, żeby się zatrzymali na kawę, zgodził się, weszli do baru, poprosili o dwa wina i ona wybuchnęła śmiechem, już z rozjaśnioną twarzą i nawet rozbawiona, jakby znowu była sobą, a nie kim innym. Proszę, proszę, powiedziała do Midasa obejmując go, uciekliśmy na moment przedtem zanim bomba wybuchła, a on, też w dobrym humorze. Co z ciebie za prowokatorka, Agustino, przypuszczam, że włożyłaś te okropne rękawiczki specjalnie po to, żeby rozzłościć Joaco. Prawda, że są słodkie, stwierdziła i zaproponowała, żeby zakopać je w jakimś miejscu, tak, że ponownie wdrapali się na motor i na zboczu drogi znaleźli szałas, który wydał jej się odpowiedni, ściągnęłaś rękawiczki, rzu- ciłaś je do rowu z wodą i staliśmy chwilę patrząc jak wciągała je w głąb brudna, zielona, gęsta woda, a ponieważ słońce cudownie świeciło i dzień był przepiękny, postanowiliśmy wycią- gnąć się na pastwisku i cały świat nagle wydał nam się komiczny, mała Agustino, bo mimo, że jesteś właścicielką niezliczonej ilości hektarów byliśmy tam, na obcym terenie, uważając, żeby nas nie przegnały psy, ale weseli, znowu młodzi, przyjacielscy, jak wspólnicy, bo chyba to prawda, że ludzie którzy dzielili ze sobą łóżko nigdy tak do końca się nie rozchodzą. Za- częli rozmawiać o powrocie Robaczka i Agustina aż trzęsła się z emocji, myśląc o tym. Kiedy wróci mój ojciec... powiedziała. Chcesz powiedzieć kiedy wróci Robaczek, poprawił ją Midas i za chwilę znowu musiał ją poprawiać bo znów mówiła o ojcu, ale już za trzecim razem za- czął podejrzewać, że lepiej chyba całkiem zmienić temat i wyjść z tego pola minowego. Nie wyobrażasz sobie co za hece mam teraz w swoim klubie Aerobik, powiedział, ale Agustina już o tym wiedziała bo parę godzin temu, w domu na zimnej ziemi, opowiedziała jej o wszystkim żona Joaco, która często chodzi do klubu, kiedy spytała Midasa czy tajemnica zaginionej dziewczyny już się wyjaśniła. I kiedy rozmawialiśmy twój brat Joaco zasugerował, żeby zażartować z ciebie, a może ze mnie, żebym cię tam zabrał bo może wywróżysz, gdzie jest ta pielęgniarka. Agustina znajdzie ją pewnie na Alasce, jak syna ministra, chichotał Joaco, i w ten sposób dziewczyny z klubu uspokoją się i przestaną zrzucać winę na Midasa. A potem, w tym szałasie, wróciłem do tematu, żeby cię rozerwać i ostudzić burzące się w tobie neurony i ucieszyłem się widząc, że połknęłaś haczyk, te historie o zaginionych i o tajemnicach zawsze ci się bardzo podobały, tak, że Midas podpuszcza Agustinę wymyślając dla niej pajacowate wersje dramatu. Zacząłem udawać ducha Sary Luz i histeryczne gimna- styczki które na jej widok wpadają w panikę, robiłem tysiące wygłupów, moja piękna Agusti- no, starając się, żeby twoje ręce nie zaczęły ponownie pocierać jedna o drugą, żeby twój wzrok nie nabrał znowu tego bolesnego blasku, a ty wpadłaś w zachwyt, mówiłaś, że miałaś kontakt z tą kobietą i, że czułaś iż ona ma dla ciebie jakąś wiadomość. Myślę, że chce mi wskazać, gdzie jest, powiedziała Agustina, a Midas wystraszył się, te zdania wydały mu się szalone, zaproponował więc, że może lepiej pójdą do kina, dłuższą chwilę dyskutowali na jaki film pójść, on chciał zobaczyć E.T. a ona upierała się przy Flash Dance i ponieważ żadne nie chciało ustąpić, zdecydowali w końcu wypalić skręta na miejscu w ostatnich promieniach zachodzącego słońca, i nie wiadomo jak ani kiedy zeszli znowu na temat pielęgniarki. Midas, który dzięki błogosławionemu zielsku widział teraz wszystko w różowych barwach, zgodził się stwierdzając, że w końcu to nie był taki zły pomysł. Zaraz zacznie się robić zimno, nie dogadaliśmy się co do kina i nie ma sensu siedzieć dalej w szałasie, być może Joaco miał ra- cję mówiąc, że takie wstępne uderzenie ze strony Agustiny może mieć zbawienny wpływ na babki z Aerobiku, to znaczy zbawienny dla mnie, w tym sensie, że Agustina sprowadzi wszystkich na manowce swoimi wizjami, które, wybacz, że ci to powiem, laleczko, zawsze wydawały mi się idiotyczne; wyznaję, że zacząłem sobie wyobrażać ciebie zagłębioną w prorokowaniu, z półprzymkniętymi oczami, głębokim oddechem, wchodzącą w trans i wygłaszającą werdykt zgodnie z którym miejsce pobytu tej pielęgniarki jest zdecydowanie odległe, powiedzmy, że zrobimy to tak, ja wejdę z tobą do klubu na chwilę zanim zacznie się lekcja superrumby o piątej po południu, która w soboty ma wielkie powodzenie tak, że spo- tkamy tam wystarczająco liczną publiczność. Uwaga, proszę o chwilę uwagi, zawoła Midas, ponieważ wiem, że istnieje wiele niepokojów wokół pewnej kobiety która niestety zniknęła i ponieważ z całego serca chcemy pomóc w jej odnalezieniu, ponieważ bardzo zależy nam na tym, żeby się zjawiła i mogła wrócić zdrowo i bezpiecznie do domu do swoich ukochanych bliskich tak, jak się należy i jak my wszyscy robimy, sprowadziłem wam sławną i znaną wi- zjonerkę Agustinę Londono, i skoro tylko wymienię twoje nazwisko obecni rozpoznają cię i krzykną: Tak, to ona, to ta dziewczyna która odnajduje zaginionych ludzi!. A ja poproszę o ciszę, by móc dalej mówić. Teraz ona położy dłonie na podpisie, który ta nieszczęsna kobie- ta zostawiła w naszej księdze rejestracyjnej, uruchomi moce swego umysłu i spróbuje okre- ślić, gdzie jest dziewczyna; tak mniej więcej Midas wyobrażał sobie to wszystko kiedy podjął nierozważną decyzję zaprowadzenia Agustiny do klubu, a wtedy ty zaczniesz robić swoje i powiesz z głębokim przekonaniem coś takiego jak: Widzę, widzę, możliwe, że ta kobieta zwana Sara Luz Cardenas Carrasco uciekła z chłopakiem z Dominikany do San Pedro de Ma- coris i, że tam żyją szczęśliwie jedząc przepiórki, albo, wariant numer dwa. Gdzie jesteś, Saro Luz? Saro Luz? Och, tak, widzę cię, mój szósty zmysł mi mówi, że jesteś zamknięta w więzieniu w Nowym Jorku, och, nie! Uparłaś się jak osioł, Saro Luz, wydała cię stewardesa bo uznała za podejrzane, że nie zjadłaś kurczaka z marchewką którego ci podała na kartono- wej tacce, zatrzymano cię z torebkami koki w żołądku na lotnisku Johna F. Kennedy’ego i teraz jesteś skuta łańcuchami i skazana na sto dwadzieścia pięć lat więzienia w celi pozba- wionej okien, albo, wariant trzeci, może nawet jeszcze lepszy niż te poprzednie. Nie proszę państwa, ten podpis nie jest jej, wielka moc moich oczu mówi mi, że ten podpis jest sfałszo- wany, to jest podpis podrobiony, ktoś dla głupiego żartu wypełnił tę rubrykę to nie jest praw- dziwa Sara Luz Cardenas, nie wiem, maleńka Agustino, wybacz mi, prosi Midas McAlister, to był tylko jeden z moich wygłupów, jeszcze jeden z tych absurdalnych, ale zabawnych po- mysłów które lubię wymyślać, w rzeczywistości myślałem, że to dla ciebie jest w dalszym ciągu zabawa i mogłabyś mi się przydać albo w każdym razie nie zaszkodzić, jak mogłem się domyślić, że ta sprawa zakończy się tak jak się zakończyła, skoro w końcu to ty jesteś specja- listką od domyślania się. Przed okresem szlochów nad Schubertem, mniej więcej przed trzema miesiącami, sytu- acja stała się nie do wytrzymania i Aguilar zwrócił się do ubezpieczalni, gdzie okazało się, że z powodu ograniczonej polisy profesora uniwersytetu jego żona klasyfikuje się tylko do le- czenia w szpitalu towarzystwa dobroczynności w La Horttia, gdzie wyznaczono jej lekarza o nazwisku Walter Suarez, który aplikował swoim pacjentom leczenie snem i amitalem so- dowym. Umieścili ją na jednym z korytarzy w skrzydle psychiatrycznym położyli na łóżku i ja musiałem ograniczyć się do patrzenia na nią jak śpi, opowiada Aguilar, i godziłem się na to, że jak tylko otworzy oczy albo poruszy ustami i będzie chciała coś powiedzieć, pojawią się asystenci doktora Waltera Suareza z kolejną dozą barbituranu, żółtego proszku o zapachu siarki, który rozpuszczają i podają jej w zastrzyku dożylnym, i tak mijały mi dnie i noce, na kontemplacji tej śpiącej królewny rozsiewającej blask bladości i nieobecności na tych znisz- czonych szpitalnych prześcieradłach które widziały tyle ludzkiego nieszczęścia, jej włosy były jak zwoje pnączy które już od wieków snują się po poduszce. Aguilar nie mógł oderwać oczu od tego cienia poruszającego się miękko i lekko, który rzucały na policzki jej rzęsy jak- by była staroświecką laleczką zapomnianą na półce w antykwariacie. Szukałem ukrytych wia- domości od niej, ukrytych w rytmie oddechu, mówi Aguilar, w odcieniach jej skóry, w temperaturze rąk, w ciszy jej organów, w falowaniu czasu nad jej nieruchomym ciałem. Coś ci się śni, Agustino, czy tylko pływasz w morzu chmur? Jesteś samotna i zamknięta we- wnątrz swojej małej śmierci, czy jest jakieś miejsce przez które mógłbym wejść, by ci towa- rzyszyć? Podczas gdy Aguilar czuwał nad tym, by w swojej bezbronności i nieświadomości jego żona jakimś niekontrolowanym ruchem nie wyrwała sobie igły, którą miała na stałe wprowadzoną do żyły, by nie drażnił jej ruch powietrza ani zimno poranków, nie męczyły jej koszmary ani nie dokuczały Bóg wie jakie stwory, podczas gdy czekał nie śpiąc aż przeminą te przedziwne godziny w La Hortua, przypominał sobie te straszne strony z japońskiego Kawabata, zapełnione nagimi dziewczętami, leżącymi i narkotyzującymi się czymś co nie miało nic wspólnego z miłością, wstydem ani strachem. Trzy razy dziennie efekt narkotyku się zmniejszał i wtedy dawałem jej jeść i prowadziłem do łazienki, wspomina Aguilar, i tak na kilka minut jej ciało wracało do siebie, ale dusza w dalszym ciągu była, gdzie indziej, jej wzrok zapatrzony do wewnątrz i ruchy mechaniczne i obce, jak ruchy marionetki. Na sali razem z Agustiną leżało sześć innych pacjentek które tu także odpoczywały od swoich win, halucynacji i lęków za pomocą słynnego amitalu sodu doktora Waltera, i jedna z nich, z sąsiedniego łóżka, to była staruszka leciutka jak powiew wietrzyku, której mąż, równie stary jak ona, czesał włosy, masował jej nogi, by ułatwić krążenie, smarował ręce kremem, bo, jak mówił: Moja Teresa nie lubi kiedy jej wysychają. Widział pan, młody człowieku, jakie białe ręce ma moja Teresa? Proszę spojrzeć, bez jednej plamki, a to dlatego, że nigdy ich nie opala- ła, bo zawsze kiedy wychodzi na ulicę wkłada rękawiczki, żeby ochronić skórę. Aguilar opo- wiada, że ten starszy pan miał bardzo niezwykłe imię, nazywał się Eva, bo jak mi wyjaśnił, Eva to był skrót od Evaristo, i z panem Eva rozgrywaliśmy nieskończoną ilość partii szachów podczas gdy nasze żony spały snem tak głębokim, że graniczącym ze śmiercią, czasami pan Eva przynosił gitarę, siadał obok swojej Teresy i śpiewał jej do ucha stare bolera starczym głosem, ale o idealnej modulacji, głosem wyrobionego śpiewaka serenad, kilka razy śpiewał jej tę piosenkę: śliczna laleczko o złotych włosach, ząbkach jak perły, wargach jak rubiny, i, żeby usprawiedliwić się, że śpiewają tak często, opowiada Aguilar, powiedział mi: To jest ulubiona pieśń Teresy, od czasów narzeczeństwa dedykowałem ją jej na każdą naszą roczni- cę, jasne, że te inne też lubi, jak na przykład: Akacje i Moja Rozkosz, Besame Mucho i Żegnaj i Wybacz, nie myśl sobie, chłopcze, mówił pan Eva, moja Teresa jest bardzo wrażli- wa, kocha dobrą muzykę i wszystko co subtelne i piękne, ale proszę, niech pan podejdzie, proszę zobaczyć jak się uśmiecha kiedy śpiewam jej Śliczną Laleczkę, widzisz, chłopcze, nie wiem czy wie co gram bo ten uśmiech jest trochę niezwykły, aleja, który znam na pamięć drobniejsze szczegóły jej rysów, ja wiem, że uśmiecha się za każdym razem kiedy śpiewam jej tę piosenkę. Pan Eva wiernie towarzyszył swojej małżonce od chwili jej przyjścia do szpi- tala, od punkt ósmej rano aż do ósmej wieczorem i kiedy się podnosił, by wyjść zawsze radził mi stosować tę samą formułę: Idę do pracy i zostawiam pod pana opieką życie mojego życia, mówił klepiąc mnie po ramieniu. Któregoś razu Aguilar spytał go co to za praca i pan Eva odparł Jestem śpiewakiem boler na nocną zmianę w Błękitnej Jutrzence, w szacownym i prestiżowym barze tu niedaleko, takimi słowami go opisał, i w pewnej chwili kiedy szedłem do szpitala Dwunastą ulicą na skrzyżowaniu z Dziesiątą natrafiłem na ten sławny bar, mówi Aguilar, ale w rzeczywistości okazało się, że to knajpa z prostytutkami najniższej kategorii, a ponieważ było wpół do ósmej rano i godzina sprzątania, kobieta która zamiatała zostawiła drzwi otwarte na oścież tak, że mogłem zajrzeć do środka i zobaczyłem szereg drewnianych stolików z glinianymi świecznikami pośrodku, zakurzone zasłony które zakrywały przepie- rzenia z łóżeczkami i miednicami, czerwone lampy teraz pogaszone które nocą miały skrywać nędzę i malutką estradę z drewnianych płyt z samotnym mikrofonem i wyobraziłem sobie pana Eva intonującego Śliczną Laleczkę i tańczące pod tę melodię prostytutki z klientami podczas gdy on martwił się o swoją Teresę która razem z moją Agustiną zwalczała za pomocą amitalu sodowego burze szaleństwa, a w minutę potem zza jednego z przepierzeń wynurzył się pan Eva, a za nim gruba dziewucha która wyglądała niewątpliwie na jedną z pracownic lokalu, w pierwszej chwili pan Eva chciał uniknąć spotkania z Aguilarem, ale skoro okazało się to nieuniknione, powitał go serdecznie i przedstawił mu kobietę. To Jenny Paola, powie- dział i w formie wyjaśnienia wzruszył ramionami jakby przepraszając, ja pomagam Teresie, a Jenny Paola pomaga mnie, cóż robić, młody człowieku, istota ludzka jest stworzeniem uczuciowym i potrzebuje towarzystwa... Mijały dni identyczne jak pierwszy aż do czwartego, a potem piątego, kiedy właśnie rozgrywali jedną z niekończących się partii szachów, Aguilar oznajmił panu Eva, że od tej chwili zamierza zabronić dalszego narkotyzowania jego żony i zaraz jutro ją stąd zabierze, nie zniesie więcej tej agonii, tego, że jest tu taka nieobecna, zga- szona, nieistniejąca, powiedział: Cokolwiek tylko nie to, panie Eva, cokolwiek tylko nie to, bo to wygląda zupełnie jak śmierć. Bardzo dobrze robisz, chłopcze, zabieraj ją, masz świętą rację w tym co mówisz. A pan, panie Eva, dlaczego nie zabiera pan swojej Teresy do domu, tam może pan się nią opiekować w dzień i znaleźć kogoś na noce wtedy kiedy pan pracuje. Ach, nie, powiedział pan Eva, nie mogę tego zrobić mojej Teresie, nie wyobraża pan sobie jak ona się boi kiedy nie śpi. W parę godzin później Agustiną i ja wychodziliśmy z La Horttia, a witało nas jedno z tych cudownych popołudni w Bogocie które kiedy chcą potrafią być nie- porównanie piękne, mówię tu o niebie nad górami o intensywnym błękicie hortensji i o zapa- chu roślin górskich, i w odróżnieniu od Teresy, moja Agustiną nie bała się być rozbudzona, ale przeciwnie, wyglądała na wesołą i gotową włączyć się do świata normalnych ludzi. Jakie kochane słoneczko, powiedziała opierając się o kamienny murek na, który padały promienie słońca i stamtąd patrzyła na Aguilara nieco pochylając głowę, trochę zdziwiona, a trochę roz- bawiona, jakby nie widziała go przez dłuższy czas, a teraz zobaczyła trochę zmienionym, ale nie potrafiła określić, co to dokładnie za zmiana. Włosy ci się teraz bardziej błyszczą, powie- działa w końcu, wyciągając rękę, by ich dotknąć, a poza tym masz trochę siwych. Proszę cię, Agustino, mam siwe włosy odkąd mnie znasz. Tak, ale to nie to samo, stwierdziła bez bliż- szych wyjaśnień i poprosiła, żeby nie wracać od razu do domu, tak, że spacerowaliśmy objęci ulicami centrum tak zachwyceni jak chyba musiał być don Gonzalo Jimenez de Quesada kie- dy po raz pierwszy dotknął stopą sawanny ponad cztery wieki temu i uznał, że jest błogosła- wiona; miasto odpowiadało na nasz entuzjazm ukazując skromność niedawno powstałego osiedla, plac Bolivara przyjął nas złoconym blaskiem skośnie padających świateł i na prosię Agustiny weszli do katedry, gdzie Aguilar pokazał jej grób Jimeneza de Quesady. Patrz, Agu- stino, mówiliśmy o nim i właśnie tu jest jego grobowiec, a ona podeszła do zakrystii, kupiła sześć świeczek z czerwonego wosku które zapaliła i ustawiła w pobliżu. Czy nie wolałabyś ich ofiarować jakiemuś świętemu? – spytał Aguilar, patrz, tam jest święty Józef z Dzieciątkiem Jezus w ramionach, w tamtej kaplicy ta, która wznosi się do nieba pośród che- rubinów to musi być Matka Boska z Góry Karmel, tam jest Bolesna której promienie otaczają wieńcem głowę, którykolwiek ze świętych ci pasuje, a nie masz gwarancji świętości założy- ciela Santa Fe de Bogota, nie wiemy czy w rzeczywistości był istotnie tak dobry. Wystarcza- jąco dobry, kiedy już pójdą do nieba wszyscy są równi, zapewniła Agustina, a dlaczego sześć świec, spytał Aguilar. Po jednej za każdy z moich pięciu zmysłów, żeby odtąd mnie nie za- wodziły. A szósta? Szósta za mój rozum, zobaczymy, może ten don Gonzalo sprawi cud i przywróci mi go. Nie wiadomo kiedy Abelito Caballero, alias Farax, stał się ośrodkiem domowego ogniska rodziny Portulinusów: umiłowany uczeń gry na fortepianie Nicolasa, towarzysz Blanki w zajęciach związanych z hodowlą królików, wybieraniem jajek kurom, spuszczaniem psów na noc, płoszeniem nietoperzy wzbijających się gromadami pod niebo pełne gwiazd i wyprowadzaniem na spacer męża, żeby go rozweselić; powiernik Sofi która już zaczyna w sekrecie spotykać się z chłopcami i wspólnik milczących zabaw Eugenii. Refleksyjnym i uporządkowanym stylem Blanca w swoim dzienniku relacjonuje przebieg tych dni nie zmie- niając zasadniczego kierunku i nie pomijając szczegółów, gdy tymczasem Nicolas w swoim dzienniku wykazuje notoryczny brak precyzji w wypowiedziach, które czasami urywa w pół zdania, innym razem są zupełnie nielogiczne, często zaś tak zagmatwane, że nie można zro- zumieć o co chodzi, ale ten kompletny chaos na poziomie, który można, by nazwać literackim kontrastuje z dziwaczną obsesyjną tendencją do wyliczania niektórych wydarzeń, na przy- kład, w lewym górnym rogu na górze strony pisze „s.m.B” – stosunek małżeński z Blancą – za każdym razem kiedy to się dzieje, co, nawiasem mówiąc, zdarza się zadziwiająco często, a dokładniej mówiąc niemal codziennie; najdłuższy okres abstynencji według tych zapisów trwał zaledwie pięć dni i wiązał się z tygodniem jego poważnej depresji; inna rzecz którą re- gularnie wylicza na marginesach to „dzisiaj w nocy śnił mi się F” albo „podczas sjesty śnił mi się F”, gdzie oczywiście F oznacza Faraksa. Mimo, że każde z małżonków przysięgło szano- wać prywatność i tajemnicę dziennika drugiej strony, Blanca z pewnością przeglądała regu- larnie dziennik Nicolasa, nie tyle wiedziona niezdrową ciekawością ile, by wybadać stan jego umysłu co pomaga jej przewidywać okresy kryzysowe złości lub melancholii, pewne też, że Nicolas wiedział o tym systematycznym szpiegowaniu, bo gdy nie chciał, żeby się o czymś dowiedziała pisał to po niemiecku, jak widać na stronie opisującej pewien dzień kwietniowy, kiedy do znanego już „tej nocy śnił mi się F” dodaje w nawiasie i bardzo drobnymi, niemal nieczytelnymi literkami, „Ich bin mit auffalligen Erektion aufgewacht”, czyli: Obudziłem się z widoczną erekcją. Nicolas nie tylko dawał chłopcu lekcje fortepianu, ale zajął się też ucze- niem go kompozycji, odkrywał przed nim sekrety konstrukcji muzycznej i liryki bambuko i pasaży i wprowadzał w lekturę poezji angielskiej i niemieckiej, by służyła mu jako źródło inspiracji dla przyszłych kompozycji, i jakby tego było mało darował mu, jedną po drugiej, większość swoich książek, ku wielkiemu zaskoczeniu Blanki która widziała jak z biblioteki znikają całe regały książek które potem znajdowała walające się na podłodze w pokoju Farak- sa. Powiedz mi, Nicolas, dlaczego dajesz chłopcu wszystkie te książki, pytała, ale otrzymywa- ła tylko mętne odpowiedzi w rodzaju:, żeby się uczył, kobieto, muzyk jest niczym jeśli nie zna dogłębnie klasyków literatury. Coraz bardziej zaniedbywał córki, z którymi i tak nigdy nie był zbyt blisko, i za każdym razem gdy któraś z nich prosiła go o coś odpowiadał: Spytaj o to Faraksa, on będzie wiedział, albo: Poproś Faraksa, on to z pewnością ma, albo: Idź z Faraksem, chętnie będzie ci towarzyszył. Tymczasem chłopak okrzepł fizycznie i duchowo, jakby żywił się uczuciem i opieką przybranej rodziny, a Nicolas czuł się coraz gorzej, z każdym dniem bardziej obrzmiały, zagubiony w jakichś swoich spekulacjach myślowych, oderwany od otoczenia, często mylił żywych ludzi z postaciami z wyobraźni, zwłaszcza Abe- lito mylił mu się z Faraksem i na odwrót. A co najboleśniejsze to, że w innych przypadkach jego świadomość wydawała się dzielić na połowy na widok Abelita, prawdziwego i Faraksa, tego ze snów, walczących ze sobą na białym i gładkim marmurze starożytnych ruin krwawią- cych i krzywdzących się, a czasem nawet krzywdzących również jego, Nicolasa, a prawdę mówiąc tylko jego bo on jest prawdziwą ofiarą tej wymyślonej walki, on jest tym, który się wykrwawia w tej świątyni która rozsypuje się w proch w chwili największej świetności. Wi- dzę wygładzoną powierzchnię, moja Blaneczko, widzę coś co jest płaskie i przeczyste, oślepia mnie metaliczny blask krwi rozlanej na tej płaszczyźnie, dręczy mnie i fascynuje tajemnica tej rozlanej krwi. O czym ty mówisz, Nicolas, patrz, obiad ci stygnie, przestań wreszcie myśleć o krwi i o brzydkich rzeczach bo wszyscy już siedzą przy stole, dziewczynki i Farax, Farax czy Abelito? – pyta on przygnębiony. Proszę cię, Nicolas, przecież wiesz dobrze, że to to sa- mo. Tak, Blaneczko, ale tylko jeden z nich dwóch jest prawdziwy, tylko jeden z nich jest sil- ny i nie wiem który. Ty śnisz, Nicolas, wstałeś przecież po sjeście, ale jeszcze się na dobre nie rozbudziłeś. Przepraszam cię, Blanco, moja gołąbeczko, ale mogę tylko w snach. Tylko w snach? Tak, tylko w snach mogę zrozumieć sens spraw, a dzisiaj zrozumiałem, że ten, który liże swoje rany, ten się wykrwawia. To są twoje fantazje, Nicolas, po prostu jesteś głodny. Nie chcesz zrozumieć, kobieto, że stanie się nieszczęście bo ja nie potrafię rozróżnić, który z nich dwóch naprawdę istnieje, Farax czyja, Farax czy Nicolas, jeden z dwóch zwycięży, a ten drugi jest skazany na zagładę bo na tej ziemi nie ma miejsca dla obu. Próbując prześle- dzić drogi obłędu Portulinusa, można, by wypracować następujący schemat rozmaitych kro- ków, po pierwsze Nicolas buduje wokół siebie jakby bańkę szklaną czy też równoległy świat uprawomocniając w nim na zewnątrz to co jest wytworem jego wyobraźni, tak jak zna Abelita i identyfikuje go z Faraksem ze swoich snów; po drugie, ta bańka rozdziela ludzi na przeciw- ników, na przykład Abelito i Farax, czy Farax i Nicolas, którzy skupiają jego uwagę zmusza- jąc do oscylowania pomiędzy dwoma przeciwieństwami z szybkością nie do zniesienia; po trzecie, w tej otaczającej go bańce Nicolas składa swoje najgłębsze uczucia i sprawia, że wszystko w niej obraca się wokół życia i śmierci, w taki sposób, że po zbudowaniu pomiędzy przeciwnikami przeciwieństw nie do przebycia, wiesza się na krzyżu swojej własnej kon- strukcji. Jestem bezradnym i zrozpaczonym świadkiem, rozpacza Blanca, widzę jak kleszcze przeciwieństw prowadzą go nieubłaganie ku zniszczeniu. Po czwarte, kiedy ten równoległy świat jest już doskonały we wszystkich szczegółach. Nicolas niszczy go zrywając kompletnie kontakt ze światem rzeczywistym i zostaje samotny zamknięty w swojej szklanej bańce. Po piąte i ostatnie: w trakcie procesu obłędu Nicolas jest niszczony dręczącym niepokojem, który sam siebie żywi, chodzi jak nawiedzony, nie potrafi wyjść z obłędu, w dodatku nie chce tego robić bo jego stosunek do choroby jest jak stosunek niewolnika do pana. Tak mniej więcej wygląda to co się dzieje w głowie Nicolasa Portulinusa, chociaż oczywiście nie całkiem, ta- kich rzeczy nigdy się nie wie do końca, a poza tym sprawa jego obłędu, czy jak mówią córki dziwnego zachowania, jest chlebem powszednim w tym domu w Sasaimie; najdziwniejsze jest to, że Blanca też wydaje się dość pomieszana, nic nie jest już takie jak dawniej od chwili kiedy Farax zapukał do ich drzwi w swojej starej kurtce z alpaki i z plecakiem pełnym oło- wianych żołnierzyków. Farax stał się marzeniem i koszmarem równocześnie, ukochaniem i rywalem i to uczucie tworzy spiralę i wspina się coraz wyżej, coraz wyżej, aż tam, gdzie powietrze jest rzadkie, tak rzadkie, że nie da się nim oddychać. Czy czasem Nicolas nie po- dejrzewa, że gdyby Blanca miała wybrać między tymi dwoma mężczyznami którzy mieszkają w ich domu, w głębi serca wybrałaby tego młodszego, chociaż jej wargi mówiłyby co innego? Lubiłem cyfrę dwa, moja Bianchetto, zwierza się jej Nicolas pewnego wieczoru kiedy cały świat tonie w deszczu, dwójka pozwala mi się bronić, dwójka wypełnia pustkę pomiędzy tobą i mną, gdy tymczasem trójka rozrywa mi głowę na tysiące kawałków. Ale tam w klubie Aerobiku nie powiedziałaś nic z tego co miałaś powiedzieć, Agustino miłości ty moja, wyrzuca jej Midas McAlister teraz kiedy już wyraźnie odzyskała rozsądek i siedzi tu przy nim, nie wybrałaś ani wariantu pierwszego, według którego Dolores, czy tam Sara Luz, miała odejść z ukochanym do Republiki Dominikany, ani drugiego, czyli, że złapali ją z transportem narkotyków i zamknęli w więzieniu w USA, ani trzeciego, który nie wyma- gał wyobraźni i był o wiele łatwiejszy od tamtych, bo nic, by cię nie kosztowało stwierdzenie, że podpis w księdze rejestracyjnej jest fałszywy, i skoro było wręcz nieskończenie wiele po- zytywnych możliwości i niezliczona ilość dróg do nich, czemu nie mogłaś uspokoić tych lu- dzi z kursu superrumby o piątej po południu zapewniając ich, że ta samozwańcza pielęgniarka wyniosła się na przykład do Puglii na południu Włoch, albo do Nunavut na północy Kanady? Nie, naturalnie, że nie, wierna sama sobie i swojemu wariactwu wybrałaś jak zwykle to co najgorsze, nieracjonalność i melodramat, zaczęłaś gestykulować i wygłaszać idiotyzmy przed pół setką fanów fitnessu którzy patrzyli na ciebie przerażeni, cóż Wielka Kreacja moja piękna Agustino, zrobiłabyś się czerwona ze wstydu gdybyś nie była tak zwariowana, tym twoim najgorszym metalicznym głosem, tym co brzmi jak z garnka, zaczęłaś mówić: Tutaj stało się coś, tutaj stało się coś, i kiedy wyrzuciłaś z siebie to pierwsze zdanie krew mi się ścięła w żyłach i wiedziałem, że nic cię już nie powstrzyma i wyśpiewasz całą tę okropną historię. Tutaj coś się stało, naciskałaś z przekonaniem i węszyłaś po całej sali jakbyś była psem goń- czym, krążyłaś to tu to tam, a ja starałem się przekonać cię za wszelką cenę, żebyśmy stąd odeszli. Chodźmy Agustino, mówił Midas szeptem tak, żeby ci z kursu superrumby nie sły- szeli. Chodź, dajmy temu spokój, lepiej zaproszę cię na Flash Dance, ten film, który niedawno mówiłaś, że chcesz obejrzeć, słuchasz mnie? Flash Dance, Agustino, kojarzysz? Ale nie, gdzie tam, byłaś cała nastawiona na to, by znaleźć Dolores choćby się skryła w najgłębszym kącie świata i nie miałaś zamiaru przestać aż znajdziesz ją żywą czy martwą. Agustina jest coraz bardziej niespokojna i podenerwowana aż w końcu wyrzuca z siebie: Tu stało się coś strasznego, opowiada Midas McAlister, który nie wiedział, gdzie się podziać kiedy w obecności jego klienteli ta wizjonerka którą sam przyprowadził, by ugasić pożar wręcz podburza ich przeciwko niemu i zaczęła widzieć krew. Widzę mnóstwo krwi, mówiła Agusti- na i Midas robił wszystko co możliwe, żeby jej to wyperswadować. Nie, Agustino, tylko nie krew, uczciwie ci mówię, że krwi nie było, i to była prawda, moja królowo, nie wiem skąd ci się wzięła ta krew skoro Dolores nie uroniła ani jednej kropli, biedactwo była porozrywana w środku, ale krwi, tego co się nazywa krwią, tego nie było, przysięgam ci na Boga no prze- cież nie mam powodu ci kłamać, a mimo to Agustina upierała się, skoro już raz weszła na tę ścieżkę szła nią dalej i nikt nie był w stanie jej z niej ściągnąć. Widzę krew, widzę krew, ohydna krew wypełnia kanały. Ależ proszę cię, Agustino, jakie kanały no jakie kanały, po- myśl dobrze zanim zaczniesz gadać głupstwa. Tę kobietę zabili tutaj, tutaj, powtarzała Agu- stina, zabili ją kopniakami. Kopniakami nie, Agustino, tłumaczył Midas, uważajże, laleczko, staraj się trochę opanować głos, w tym też nie kłamałem, moja mała, to o kopniakach to z innego filmu, w tym shakerze do koktajli którym jest twój mózg wszystko się zmienia w jedną masę, kopniaki to twój ojciec wymierzał Robaczkowi za to, że się zachowywał jak pedał, ale o ile wiem jedyne czego nie zaaplikowano Dolores tego wieczoru to właśnie były kopniaki, ale ty, moja Agustino, byłaś cały czas pogrążona we wróżebnym transie i nikt nie mógł cię ściągnąć na ziemię, w końcu czemu ja ci mówię o tym niesamowitym nieszczęściu jakie sprowadziłaś, jaki ma sens, żebyśmy teraz zaczynali rozliczać straty i klęski. Tak na- prawdę Midas chce mówić o epopei którą było wydostanie jej z klubu Aerobiku kiedy już osiągnęła najwyższy stopień obłędu. Bo ani nie słyszałaś ani nie widziałaś ani tym bardziej nie chciałaś myśleć rozsądnie, próbowałem wywieźć cię stamtąd na motorze do swojego mieszkania, ale nie wiem co może się wydarzyć jeżeli każę wsiadać na motor komuś kto ma konwulsje i dygoce jak osika, tak, że z bólem serca zostawiłem mój ukochany R–100–RT w klubie, wezwałem taksówkę, zawiozłem cię do mego sanktuarium i otworzyłem drzwi, my- śląc, że może w ciszy mojej sypialni i po kolejnym sztachu marychy trochę się uspokoisz. Chodź, piękna Agustino, połóż się na moim łóżku, a ja cię przykryję kocem z wełny nieuro- dzonych lam, widziałaś jaki mięciutki? Tak, przypuszczam, że masz rację, robienie takich koców powinno być zabronione przez wszystkie stowarzyszenia opieki nad zwierzętami, ale nie przejmuj się bo do mojej sypialni te stowarzyszenia z zasady nie mają wstępu, a co ty na to żebym cię poczęstował szklanką Bailey’s z paroma kostkami lodu i obejrzymy jakiś filmik na kasecie, powiedz co o tym myślisz, rozumiem, Bailey’s wydaje ci się mdły, a film prostac- ki, dobrze, do diabła z Bailey’s i kasetą, nie ma powodu kłócić się o to, no to poczekaj bo mam tu ostatnie przeboje: The girl is mine Michaela Jacksona i Paula McCartneya, może jeszcze tego nie słyszałaś? Ależ ślicznotko, nie jesteś na bieżąco, przecież ta piosenka już obiegła całą planetę, a para która to śpiewa wyładowała sobie kieszenie milionami, co, nie podoba ci się, wolisz żebym wyłączył? Cholera, Agustino, co za kłopot z tobą, ta kurewska choroba psychiczna sprawia, że naprawdę jesteś nie do wytrzymania. Midas nie wiedział już co z nią robić ani jak uspokoić jej nerwy. Zaprowadzę cię do łazienki, laleczko, dla mnie ta łazienka to po prostu kwintesencja hedonizmu, prawie wszystko co wydarza mi się w życiu dobrego, wydarza się właśnie w tej łazience która jest tak duża jak całe moje mieszkanie w dzielnicy San Luis Bertrand i caluteńka wyłożona czarnym granitem Kalopa Black sprowa- dzanym z Malawi, jest tam fińska sauna z impregnowanego drewna o zapachu brzozy, ol- brzymie okno przez które rankiem wpada słońce, półka z tygodnikami „Newsweek”, „Time” i „Semana” obok dezodorantów, a przede wszystkim są tam dwie bliźniacze umywalki, jedna obok drugiej, tak naprawdę nigdy nie dowiedziałem się dlaczego elegancko jest mieć dwie chyba, że należy myć jedną rękę w jednej, a drugą w drugiej, ale w każdym razie sprawia mi niemal orgiastyczną przyjemność mieć obie. Midas próbuje zatem wprowadzić Agustinę w rozkosze działania pary i wody, przekonany, że to sprawi cud, ale ona jest zdecydowanie innego zdania i protestuje z takim uporem, że w końcu oboje są przemoczeni do suchej nitki. I co mam teraz z tobą zrobić, niegrzeczna dziewczynko, dzikie stworzenie, w tym mokrym ubraniu umrzesz z zimna i gorączki, i oto nagle Midasowi przychodzi do głowy pomysł, a może nawet bardziej niż pomysł, to był przebłysk geniuszu, który rozświetlił mu umysł błą- kający się w ciemności. Jak bardzo chciałbym teraz być sam, pomyślałem, i już nawet na myśl o takiej możliwości poczułem niezmierną ulgę, jak chciałbym teraz być sam w ciszy mojego pokoju, i kiedy pozwoliłem się ponieść tym tak radykalnym pragnieniom niezależno- ści zorientowałem się, że zupełnie nie czuję już potrzeby mesjanizmu ani miłosierdzia w stosunku do ciebie, i ni z tego ni z owego zadzwoniłem do Robra. Kto to jest Rorro? Jak to kto to jest Rorro, ależ na Boga, Agustino, przecież doskonale wiesz kto to jest Rorro, poczci- wy Rorro, moja prawa ręka w klubie, chłopisko o wzroście metr dziewięćdziesiąt i z czołem na dwa centymetry, taki Atlas niezbyt oświecony, ale dobry jak bułka z masłem, ten, który zajmuje się wszystkimi urządzeniami do streczu, ciężarkami i spa, nie myślałem nad tym dwa razy bo wiem, że nie ma rzeczy której ten człowiek nie zrobiłby dla mnie, zadzwoniłem więc do niego i powiedziałem. Przyjeżdżaj, Rorro, wydostań mnie z opałów, zlituj się nade mną. W tej chwili tylko jedno było dla mnie jasne jak słońce, Agustino serce moje, to, że chciał- bym, żebyś znalazła się poza moją sypialnią, daleko, daleko, jak najdalej, absolutnie daleko, wykrzykiwałaś w jedynym miejscu w którym ja wymagam absolutnego milczenia, zrobiłaś bałagan w jedynym zakątku w, który ja zawsze lubiłem mieć porządek, działałaś bez kontroli dokładnie w tych czterech ścianach, gdzie ja zawsze wszystko kontroluję. Hamuj się, pięk- notko, nie mogę tolerować chaosu w moim prywatnym raju, naprawdę czekam chwili kiedy Rorro wywiezie cię stąd daleko, muszę zaczerpnąć świeżego powietrza i odzyskać zdrowy rytm, obniżyć sobie ciśnienie potężnymi uderzeniami Jacuzzi, a potem zapalić w kominku jednym kliknięciem pilota, i tam nagi przy ogniu jak praojciec Adam w swojej praludzkiej jaskini zapalić skręta z Santa Marta Golden i postarać się zapomnieć, oczyścić umysł z myśli i lecieć przez miłą próżnię niezgłębionego błękitu. Midas McAlister zdołał ustalić, że jego pierwszy krok to musi być telefon do Rorra, żeby tu przyjechał po Agustinę, miał wątpliwości co do kroku numer dwa, dokąd u diabła ją wysłać. Odesłać cię do matki, taką szaloną jak je- steś, bezradną i z sercem na wierzchu? Nie, oczywiście, że nie, to wyjście odrzuciłem już na wstępie, nie wybaczyłabyś mi tego nigdy, a przy tym nawet ja nie jestem zdolny do tak okrut- nego czynu. Wysłać cię samą do twojego mieszkania, i, żeby tam towarzyszył ci Rorro aż twój mąż wróci z Ibague, poczciwy Aguilar, który zdaje się jest najbardziej ofiarnym nadzor- cą obłąkanych w mieście? To, by nie był zły pomysł, więcej, z pewnością najlepszy, albo je- dyny dobry, ale w rezultacie nie do wykonania bo nie miałem pojęcia, gdzie mieszkasz, nigdy mi nie mówiłaś, gdzie jest twoje mieszkanie i możesz sobie wyobrazić, że w tym stanie roz- przężenia nerwowego pytanie cię o adres byłoby tylko stratą czasu. A zatem do szpitala? Mi- das zasugerował to Agustinie, chciał wiedzieć czy uważa, że powinien ją wysłać do kliniki psychiatrycznej, a ona, chwytając w locie każde z jego słów, jakby z mówienia tylko sanskry- tem czy po rosyjsku nagle przeszła do znajomości hiszpańskiego, objęła go i prosiła, żeby do szpitala nie, że wszystko jedno co byle nie szpital, bała się chyba, że tam zamkną ją na resztę życia, że osmalą jej głowę elektrowstrząsami, że napchają ją pastylkami i zrobią z niej Śpiącą Królewnę. Nie wiem co cię tak przerażało, ale przekonało mnie twoje bezradne i zrozpaczone spojrzenie. W porządku, powiedział Midas do Rorra, zabierz ją do hotelu, traktuj z wielką serdecznością bo jak widzisz to prawdziwy skarb, jest trochę zdenerwowana, ale jej to przej- dzie raz–dwa, masz, Rorro, weź mój numer karty kredytowej i umieść ją w Wellingtonie, tam mnie znają i powiedz im, że za parę dni wpadnę podpisać, zamknij się z nią w apartamencie, dryndnij do mnie po wykonaniu zadania i czekaj na moje instrukcje, teraz zabierz ją, ale słu- chaj mnie uważnie, żeby to był najlepszy apartament, taki, żeby mogła pojeść porządnie i wykąpać się w piance i wyspać w wygodnym łóżku ta moja żabulka aż jej przejdzie, opiekuj się nią tej nocy, Rorro, wierny przyjacielu, a jutro, jeżeli się obudzi w formie, przywieziesz mi ją z powrotem. Ale człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi i ten dzień okazał się tak osta- tecznie gówniany, że trudno bardziej. Midas mówi, że mimo znakomitego smaku Santa Marta Golden palonego powoli, tak, żeby przenikał aż do dna jego osobowości, opadły go wyrzuty sumienia i nie dawały spokoju. Udało mi się już wyciągnąć cię z mojego sancta sanctorum, dziewczynko moja Agustino, a teraz chciałem wyrzucić cię też i z moich myśli, ale wracałaś w nich co chwila i w kłębach i zapachu tego złocistego dymu prześladowały moją świado- mość brzęczenia nieznośnych much, i te muchy to były pewne chwile z przeszłości które wy- dawały się identyczne z tymi które przeżywaliśmy teraz, niemal jak duplikaty, nie wiem, mo- ja królowo Agustino, przypuszczam, że patrząc wstecz mogłabyś powiedzieć zupełnie uczci- wie, że zawsze zostawiałem cię samą kiedy mnie potrzebowałaś, że nigdy nie sprawdzałem się w krytycznych momentach. Zadzwonił telefon i Midas odebrał natychmiast. Myślałem, że to Rorro, który chce mi powiedzieć, że wszystko jest cool i pod kontrolą, tymczasem nie, to nie był Rorro, to był jakiś nieznany głos kobiecy. Pan Midas McAlister, czy pan mnie pozna- je? Co niby miałem poznawać, piękna Agustino, skoro ten głos nie był mi znany, całkiem nieznany, nie miałem bladego pojęcia kto to może być, i wtedy właścicielka głosu zaczęła mi przypominać kim jest. Dopiero co byłam u pana w klubie z dwiema kuzynkami, pamięta mnie pan? A ja zastanawiałem się co za kuzynki i ani rusz, o czym do diabła ona mi gada. Ależ co za słaba pamięć, panie McAlister, a ja starałem się ze wszystkich sił okazać zainteresowanie. Przyjechałyśmy tam we trzy zapisać się, a pan nam poradził, żebyśmy lepiej poszukały inne- go klubu, już pan sobie przypomina? Ach, tak, oczywiście, oczywiście, plotłem, nieświadom co mi się szykuje i z trudem odnajdując w pamięci te trzy złote orzechy kokosowe obciśnięte połyskliwą lycrą które wsiadły do samochodu koloru zielonej cytryny. Ach, tak, powiedzia- łem, panie były tymi które pytały o zajęcia i które w końcu zdecydowały się na inny klub. Nie proszę pana, nie zdecydowałyśmy się, to pan zdecydował, że nie przyjmie nas do swojego klubu, ale cieszę się, że mnie pan pamięta i dzwonię, by panu powiedzieć, że mój kuzyn Pa- blo także pana pamięta, i Midas opowiada Agustinie, że na dźwięk imienia Pabla przypomniał sobie całą scenę tak dokładnie jakby oglądał ją teraz w telewizji, i zanim zdołał pisnąć słów- ko, kobieta posłała mu okrągłe przekleństwo i odwiesiła słuchawkę. Jak to jakie przekleń- stwo? No cóż, po prostu takie które najspokojniejszego musi przyprawić o drżenie: po prostu dzwonię, panie McAlister, powiedziała przez telefon kobieta, żeby przekazać panu wiado- mość od mojego kuzyna Pabla. Pablo polecił mi powiedzieć panu, że obrażanie jego rodziny to jedyna rzecz której nigdy nie przebacza. Chcesz wiedzieć co wtedy zrobiłem? – pyta Midas Agustiny, a więc nic, mała, trząsłem się ze strachu. Kiedy zobaczyłem, że Anita wysłała mi wiadomość na pager, opowiada Aguilar, zasko- czyło mnie skąd zna mój numer, przysiągłbym, że jej go nie dawałem, tej pierwszej nocy kie- dy z nią rozmawiałem byłem tak pochłonięty rekonstrukcją tego co się wydarzyło w hotelu w czasie owego smutnego epizodu z naszego życia, że jeśli podałem jej nawet numer pagera to zupełnie nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale teraz kiedy jadłem śniadanie w domu Mar- ty Eleny z naszymi dwoma synkami otrzymałem wiadomość od niezapomnianej Anity, cóż, w gruncie rzeczy już dosyć zapomnianej przeze mnie podczas tych trzydziestu dwóch pie- kielnych godzin jakie przeżyłem od chwili gdy zostawiłem ją w dzielnicy Meissen, mówi Aguilar, który grzejąc tosty i smażąc jajka dla Tonią i Carlosa, którzy za pół godziny powinni wyjść do gimnazjum, gdzie się uczą, otrzymał wiadomość od Anity tej treści: „Mam dla pana dane spotkajmy się pilnie w Don Conejo dziś o dziewiątej wieczór podpisane Anita z Wellingtona to o pana żonie wiem, że jest pan tym zainteresowany”, jakoś dziwnie zarea- gowałem na tę wiadomość, wyznaje Aguilar, pomyślałem natychmiast, że tak, że pójdę na to spotkanie, ale nie ze względu na Agustinę, prawdę mówiąc w tym momencie, po raz pierwszy od chwili kiedy ją poznałem, moje zainteresowanie Agustiną spadło do kilku stopni poniżej zera, po prostu nie chciałem wiedzieć nic więcej o mojej żonie; po tylu dniach i nocach my- ślenia wyłącznie tylko o niej nagle i niespodziewanie jakby sztuką magiczną zniknęła z mojego biednego umysłu przesyconego wyzwiskami, obojętnością, zazdrością, utrapieniem. Tak, myślał Aguilar, oczywiście interesuje mnie to spotkanie na które mnie wzywają page- rem, ale nie ze względu na Agustinę, tylko na samą Anitę. Powód dla którego znalazłem się rankiem u Marty Eleny, wyjaśnia Aguilar, jest ten, że spędziłem tam noc, mój syn Tono spał na kanapie w salonie bo ustąpił mi swojego łóżka i pierwszy raz od separacji z moją eksżoną spędziłem noc w jej mieszkaniu, to znaczy w mieszkaniu które kiedyś było nasze, a teraz jest jej i chłopców, mówi Aguilar starając się wyjaśnić dlaczego postąpił wbrew swoim zwycza- jom, stało się tak dlatego, że podczas całego następnego dnia w domu podzielonym na dwoje Agustiną pogrążona była w głębokim śnie, równie intensywnym jak jej poprzednia frenetycz- na działalność którą rozwijała przez całą noc, ale w odwrotnym kierunku, i tak aż do wieczo- ra, a kiedy się podniosła, znowu zaczęła się ta sama historia z linią dzielącą dom, znowu całe to urządzanie, z taką samą wściekłością i strachem, wymyślona granica, wizyta ojca, prze- kleństwa, tym razem we wszystkich możliwych językach. Krzyczała na mnie: Wynocha, ty plugawcze; Filthy thing; Out, dirty bastard; Vade retro, Satana; Precz ty śmieciu, aż wreszcie już nie mogłem tego dłużej znieść. Dobrze Agustino, jeśli chcesz żebym sobie poszedł, pójdę, powiedziałem i zabrałem się stamtąd. Wyrzucony z własnego domu dzięki spiskowi mojej szalonej żony i zmarłego teścia, bez grosika w kieszeni, gdzież mógłbym poprosić o przytulisko jak nie u moich synów i dawnej pani? Marta Elena, taka godna zaufania, tak odpowiedzialna, przewidująca, ciągle jeszcze piękna chociaż już o powierzchowności damy w średnim wieku, mimo dwudziestu sześciu lat przepracowanych bez przerwy w jednym i tym samym przedsiębiorstwie, bez opuszczenia nawet jednego dnia i zawsze punktualna. Marta Elena nadzwyczajna matka, towarzyszka w walce, koleżanka z dzieciństwa, Marta Ele- na, taka porządna, taka dobra, moja wielka przyjaciółka przez całe życie, nigdy nie mogła zrozumieć jaki czort we mnie wstąpił, że przestałem ją kochać, ją, Martę Elenę; kiedy obudzi- łem się w swoim dawnym domu dotarło do mnie, że po raz pierwszy od nie wiem ilu nocy spałem spokojnie, potem usłyszałem jeszcze rozespane głosiki naszych synów którzy kręcili się już boso po domu i łagodny głos Marty Eleny wydający proste polecenia i w ten sposób uruchamiający kolejny dzień. Nie hałasujcie bo obudzicie ojca. Masz tu koszulę, Tono, już ją wyprasowałam. Carlos, zabierz ubranie do tenisa, przecież masz dzisiaj lekcję; stało się dla mnie jasne, że właśnie te, a nie inne głosy oznaczają szczęście i, że największą radością w świecie jest słyszeć je kiedy się budzisz. Aguilar otworzył oczy i stwierdził, że dookoła, w tym pokoju którego użyczył mu Tono, z małymi wyjątkami nie było rzeczy której, by nie znał albo której, by sam tu nie ustawił, która nie mówiłaby mu o jego własnej historii, która przez lata nie zmieniła miejsca. Dzień dobry chłopcy, dzień dobry Marto Eleno, zawołał jesz- cze z łóżka. Moja była żona poprosiła żebym jej pomógł robić śniadanie i przez chwilę mia- łem coś jakby powrót do przeszłości, wyznaje Aguilar, widziałem siebie samego jakbym nig- dy nie przestawał podgrzewać rankiem tostów dla moich chłopców, i tak mi się podobało to co widziałem, że zastanawiałem się dlaczego właściwie nie miałoby być tak zawsze, w czym tkwił błąd, dlaczego jeżeli tu rosną moi synowie i czeka na mnie kobieta która jeszcze mnie kocha i zachowuje dla mnie nietknięte miejsce tak jakbym miał pewnego dnia wrócić, zasta- nawiałem się więc po jaką cholerę zupełnie bez sensu włóczę się gdzieś indziej i szukam tego czego nie zgubiłem; jasne, że mętnie pamiętałem uczucie braku satysfakcji które mnie stąd wyciągnęło i pognało szukać czegoś poza domem, pamiętałem to, powtarzam, ale tylko męt- nie i nie znajdowałem na to możliwego usprawiedliwienia, teraz, w tej chwili wszystko na- mawiało mnie do pozostania tutaj, w tym miejscu, gdzie mimo czterech lat mojej nieobecno- ści zawsze jakoś byłem obecny, owładnęło mnie z niezmierną siłą wrażenie, że wszystkie kawałki łamigłówki mojego życia połączyły się tu w tym domu którego nigdy nie straciłem mimo, że go porzuciłem; wszystko ciągnęło mnie, by powrócić, wyznaje Aguilar, wszystko oprócz entuzjazmu, ale w tej chwili powrotu myślami do przeszłości entuzjazm nie wydał mi się zbyt ważnym czynnikiem. Chłopcy wyszli do szkoły i Aguilar poprosił Martę Elenę o pozwolenie wykąpania się pod prysznicem, zgodziła się prosząc tylko, żeby zrobił to w ich łazience i zaraz przeprosiła. W łazience chłopców może nie być ciepłej wody, powiedziała, wykąp się lepiej w mojej, wszedłem więc do łazienki Marty Eleny i zacząłem się rozbierać nie dbając o to, by zamknąć drzwi, zamykać je wydało mi się strasznym absurdem, głupotą skoro przez siedemnaście lat rozbierałem się przy tej kobiecie, czemu nie miałbym tego zro- bić teraz. Aguilar czuł się dziwnie, przez półotwarte drzwi widział jak Marta Elena kończy toaletę, siedząc na łóżku naciąga na nogi delikatne jak mgiełka pończochy i Aguilar miał uczucie, a wyjaśnia, że może raczej należałoby to nazwać chwilowym zamroczeniem, że taki właśnie obrazek chciałby oglądać co rano przez wszystkie dni jakie mu jeszcze pozostały do przeżycia, teraz Marta Elena obciąga spódniczkę, w uszy wpina kolczyki, a potem wkłada pantofle, ciekawe czy w tej chwili myśli o tym samym co ja, bo przecież także nie zamknęła drzwi. Wziąłem szybki prysznic, myślę, że przede wszystkim ze strachu, że ona skończy się szykować i zawoła z pokoju, że już wychodzi, bolała mnie myśl, że pójdzie, czułem się z nią tak dobrze, myślałem, że chciałbym bardzo jeszcze tu zostać aż do powrotu chłopców ze szkoły, mógłbym z nimi zagrać w kosza na osiedlowym boisku i wrócić już głodny, przygo- tować ravioli które Carlos tak lubi, spytać Martę Elenę jak jej poszło dziś w biurze i myśleć o czym innym kiedy będzie mi opowiadać z małymi zmianami tę samą bajeczkę którą znam na pamięć. Tak, że Aguilar szybko wyskoczył spod prysznica, zaczął się ubierać w to w czym poprzedniego dnia przyszedł, ale przerwał, otworzył drzwi garderoby Marty Eleny i tu po- twierdziło się jego przypuszczenie, że musi tam wisieć niemało z jego ubrań, wszystko czego nie zabrał kiedy przenosił się samotnie do Torres de Salmona, i rzeczywiście ubrania tam by- ły; jego koszule w szkocką kratę, jego drelichowe spodnie i stara skórzana marynarka. Dzisiaj Nicolas Portulinus smaży kiełbaski na kolację i podaje je na talerzu swojej młod- szej córce, Eugenii. Jesteś jak leśny duszek, moja biedna mała Eugenio, mówi do niej, jesteś milczącym duszkiem ukrytym w swojej jaskini. Są tylko we dwoje, ojciec i córka, w olbrzymiej kuchni, na ścianach wiszą worki pełne pomarańczy które wczoraj przyniósł rządca i pęki bananów zwisają z belek pod sufitem. Eugenia wyciska pomarańcze w ciężkiej wyciskarce z żelaza przyśrubowanej do stołu, z której nie tylko wypływa sok i wypełnia dzbanek, ale także roznosi się intensywny zapach kwiatu pomarańczy. Nicolas Portulinus pa- trzy młodszej córce w oczy, Eugenia go zadziwia, on pyta: Ciebie też zapach pomarańczy doprowadza do łez? I opowiada jej: Dzisiaj droga była pokryta jak dywanem porozgniatanymi pomarańczami, w nocy pospadały z przepełnionych ciężarówek i rozjeżdżano je kołami, dłuż- szą chwilę siedziałem przy drodze, mała Eugenio, i zapach pomarańczy był bardzo, bardzo smutny, i bardzo, bardzo przenikliwy. Eugenia patrzy jak ojciec żuje jedzenie twardymi szczękami jak stara przeżuwająca krowa i myśli z ulgą: Dzięki Bogu, dzisiaj ojciec nie jest dziwny. W Sasaimie obchodzi się miejscowe święto dwudziestego lipca, służące mają wolną noc i Blanca, Farax i Sofi poszli do wsi zobaczyć defiladę i sztuczne ognie, potem pójdą na tańce i już zapowiedzieli, że wrócą późno, jasne, że jeżeli zabawa będzie tego warta pewnie nie wrócą aż do siódmej czy ósmej rano bo tradycja każe kończyć święto rankiem wspólnym śniadaniem na rynku, burmistrz, który jest konserwatywny, ogłosił, że w tym roku będzie się rozdawać za darmo tamales i piwo. W domu zostali tylko Nicolas i Eugenia, którą matka przed wyjściem odwołała na bok, by jej polecić, żeby opiekowała się ojcem i stwierdziła, że tym razem zadanie nie będzie trudne. Jest spokojny, powiedziała, wystarczy, żebyś nie spusz- czała go z oczu aż zaśnie, i rzeczywiście jest to jedna z tych pogodnych, ale niestety coraz rzadszych chwil kiedy ojciec czuje się dobrze i nawet ma chęć do rozmowy; ponieważ Euge- nia nie jest przyzwyczajona do tego, by ojciec do niej mówił, wstydzi się i nie wie co odpo- wiedzieć. Mimo, że już jest dziewiąta wieczór, ojciec jeszcze nie wygląda na śpiącego jak zwykle, ale jest rozbudzony, a na jego twarzy widnieje coś co przypomina uśmiech, dzisiaj ojciec się śmieje, gulgocze, kiedy smaży kiełbaski w kuchni, podaje je na talerzu córce i wydaje się pogodzony z codziennością. Eugenia patrzy na niego i oddycha głęboko jakby naprawdę odpoczywała po wyczerpującej pracy. Ojciec jest dziwny, zwykły mówić dziew- czynki kiedy widzą jak przechodzi w te stany niepokoju kiedy nie potrafią się z nim porozu- mieć, ojciec jest dziwny, i nikt nie zna cierpienia jakie brzmi w głosie dziecka które wypo- wiada to zdanie. Po raz pierwszy kiedy Eugenia zauważyła dziwność ojca miała może pięć czy sześć lat, bawiła się muszelkami z rzeki, a on obok, zajęty był czyszczeniem rynny z liści które ją zatykały i woda nie mogła płynąć swobodnie do pojemnika, a ponieważ słońce moc- no grzeje ojciec nosi słomkowy kapelusz, by ochronić głowę, ale to nie jest tylko jeden kape- lusz; mała Eugenia przerywa zabawę, niespokojna, kiedy zauważa, że jej ojciec nie nosi jed- nego kapelusza, ale dwa, jeden ze słomy, a drugi z materiału, mniejszy, pod spodem, ona uważa, że to straszne zrozumieć nagle, że w jej ojcu jest coś nieuleczalnie dziwnego, coś co nie przestaje być groteskowe, tak, że podeszła do niego, by spróbować mu zdjąć jeden z dwóch kapeluszy tak jakby to miało rozwiązać wszystkie problemy, a on spojrzał na nią niewidzącymi oczami, oczami niezmiernie odległymi, i od tego czasu Eugenia myśli termi- nami podwójnego kapelusza kiedy ojciec jest dziwny, ojciec jest w podwójnym kapeluszu, mówi sama do siebie, i kręci jej się w głowie. Ale dziś ojciec nie jest w podwójnym kapeluszu i po kolacji siadają razem na bujanych fotelach przy oknie wychodzącym na rzekę, a raczej na dolinę w głębi której płynie Rzeka Słodka, która tej nocy dwudziestego lipca nie jest niczym innym jak tylko ciemnością i toczy się tam i szumi pod spokojnym niebem które co chwila rozświetla się kolorowymi światłami fajerwerków odległego święta. Tam, gdzie tak grzmią rakiety, mówi ojciec, tam są moja piękna Blanca i mój mały Farax, może teraz trzymają się za ręce, a w ich oczach odbijają się sztuczne gwiazdy, i ponieważ Eugenia przypatruje mu się z uwagą, próbując rozszyfrować czy w jego duszy nie lęgnie się nowy kiełek szaleństwa, oj- ciec uspokaja ją kilkoma niezgrabnymi pieszczotami, głaszcząc po czarnych, tak bardzo czar- nych włosach. Nie przejmuj się, córeczko, mówi, oni nie mają daru literackiego, żadne z nich nie ma zrozumienia dla tragedii, trzeba być silnym jak twój ojciec, by nie chcieć rozwiązywać konfliktu na własną korzyść, powinniśmy być szlachetni, moja mała, wielkoduszność to coś co się powinno okazywać w tym wypadku. Eugenia, bardzo blada, niemal przejrzysta i zagłębiona w swoim fotelu, nie pojmuje wywodu ojca, ale to jej nie niepokoi, jest przyzwy- czajona, że nie rozumie prawie nic z tego co on mówi, tej pogodnej nocy cykady i świerszcze robią straszny hałas, może za duży. Eugenia boi się, że mogą zaszkodzić uszom ojca, już i tak spuchniętym od ciągłego syku, i jakby domyślał się o czym myśli ojciec mówi jej o wiecznym szmerze zamkniętym w jego uszach. Twoja matka mówi, że to tinitus, ale myli się, to dźwięki pozaziemskie które nie emanują ze stałego punktu przestrzeni, ale ze wszyst- kich stron naraz. Ojcze, stara się wytłumaczyć dziewczynka, to tylko hałasują cykady. Ach te kobiety, mówi pobłażliwie Nicolas Portulinus kręcąc głową, nazywają cykadami i chorobą to tysiącletnie echo powstałe we wszechświecie. A potem buja się aż zasypia, wielki, miękki i brzydki w swoim zielonym jedwabnym szlafroku w czarne gałązki. Brzydki, ale spokojny, myśli Eugenia i jej myśl potwierdza litania rzek niemieckich które ojciec wymienia mrucząc: Lahn, Lippe, Men, Mozela, Neckar, Nysa, modli się ojciec w półśnie, w pewnym momencie rozbudza się i mówi córce: W Niemczech mam bardzo piękną siostrę która ma na imię Use, wiedziałaś o tym? Tak, ojcze, odpowiada Eugenia, ale ojciec już znowu wylicza alfabetycznie Odra, Ren, Ruhr, Mama miała rację, myśli Eugenia też zasypiając, dzisiaj ojciec nie jest dziwny. Dlatego jej zaskoczenie jest tak wielkie kiedy po kilku godzinach, nie wie, po ilu, słyszy hałas dochodzący z czerni rzeki, słyszy krzyki rządcy Nicasia i jego żony Hildy, to długie: Znaaaleeeźliiiśmy gooo, i Eugenia spostrzega, że ojca nie ma już w bujaku, że zostały tu tylko jego pantofle i szlafrok z jedwabiu i biegnie go szukać, najpierw w sypialni, ale łóżko jest nietknięte co znaczy, że tam go nie było, potem w łazience, ale ręczniki, które wiszą na miejscu, świadczą, że ich nie ruszał, w sali bilardowej, w ogromnej pustej jadalni, kuchni ze skórkami pomarańczy ciągle jeszcze piętrzącymi się na stole i dotychczas silnym zapachem kwiatu pomarańczy, w cichym salonie z fortepianem, gdzie Eugenia zderza się twarzą w twarz z rządcą Nicosiem, który pojawił się nie wiadomo skąd. Znaleźliśmy profesora Portu- linusa w rzece, znaleźli go ci z Virgen de la Merced i przyszli nam powiedzieć, był tam w dole, w Virgen de la Merced, dwa kilometry stąd, znaleźli go nagiego i bez życia w kamienistej zatoczce i już niosą jego ciało, rzeka go porwała i rzuciła na to miejsce. Euge- nia pamięta powolny marsz w świetle pochodni na brzegu rzeki, ale szczególny ciężar tego wspomnienia rozwiewa się pod przygniatającym ciężarem winy. To z mojej winy, z mojej winy, z mojej wielkiej winy, krzyczy bezgłośnie Eugenia, z winy mojej nieuwagi grzebiemy teraz ojca spuchniętego i zielonego i potajemnie, z winy mojej nieuwagi ojciec pochłonął wo- dę wszystkich rzek, zasnęłam i z mojej winy ojciec się utopił, to ja go zabiłam swoim snem, tinitus w jego uszach zawsze będzie mi brzmiał w duszy, będzie dręczył moją duszę w każdym dniu mojego życia przypominając mi jak go żegnałam. Nie stawiać mu krzyża! – słyszy chyba krzyk swojej matki Blanki. Nie stawiać mu krzyża, tylko kamień! Jeden kamień więcej pośród tylu kamieni które się toczą przez zatartą pamięć Eugenii. Nie stawiać mu krzyża! I nie postawili krzyża, niczego co, by oznaczało miejsce pochówku, i dopiero po wie- lu dniach Eugenia odzyskuje jasność pamięci widząc samą siebie podczas rodzinnej sceny tak statycznej, że wygląda bardziej na fotografię, wokół stołu w jadalni siedzą jej siostra Sofi, Farax, matka i ona, Eugenia, która słucha jak matka mówi serdecznie, uspokajająco, tonem, który oznacza, że życie mimo wszystko idzie swoim torem. Dziewczynki, wasz ojciec wrócił do Niemiec, gdzie zostanie nie wiemy jak długo. To właśnie oznajmia im Blanca, matka, w sposób niebudzący zastrzeżeń i bez prawa apelacji. Ojciec wyjechał do Niemiec bez poże- gnania? – pyta Eugenia, która już nie wie co robić ze swoim snem o pogrzebie i pochodniach na brzegu rzeki, nie wie co zrobić z wyliczaniem rzek Niemiec które tej nocy ojciec wymru- kiwał jakby to była modlitwa żałobna. Skoro ojciec jest w Niemczech to, gdzie był tej nocy w której dał się porwać wezwaniu rzeki, gdzie jest ta noc kiedy śniłam, że mój ojciec wpadł do rzeki z winy mojej nieuwagi, że nie potrafiłam go zatrzymać, że byłam winna bo zasnę- łam, ojciec wrócił do Niemiec, a więc może to nie była jej wina, Eugenii, może jeżeli jest sobie tam na swojej ziemi, ojciec wybaczył jej okropne zaniedbanie, jeżeli ojciec jest daleko i bezpieczny, poczucie winy Eugenii może się uspokoi, zmniejszy, zgaśnie i będzie mogła odpocząć, czasami Eugenia czuje, że nie zaśnie już nigdy po tej nocy fajerwerków kiedy za- snęła chociaż nie powinna była. Tak, mówi mała Eugenia siedząc przy stole w jadalni w Sasaimie, tak, tak, mówi i powtarza, ojciec wyjechał do Niemiec bez uprzedzenia i nie wia- domo kiedy wróci, jeżeli w ogóle kiedyś wróci. A Farax? Co się stało z Faraksem, który znik- nął zanim się na dobre pojawił, ten Abelito Caballero ze snu, snu co rozwiewa się w chwili przebudzenia? Po przeczytaniu dzienników i listów z szafy Aguilar nie widzi jasnej odpowie- dzi, bo od pewnej chwili Farax znika z ich kartek jakby jego imię pisano sympatycznym atramentem. Aguilar pyta ciocię Sofi jak potoczyło się życie Faraksa. Niech mi ciocia o tym opowie, Sofi, jeśli ciocia tego nie wie to nie wie nikt bo babka Blanca nie wspomina już o nim w swoich pamiętnikach, najzwyczajniej odsuwa go na bok jakby nigdy nie istniał. We- dług moich obliczeń Farax musiał u nas mieszkać jeszcze przez jakieś trzy czy cztery miesią- ce po wyjeździe ojca do Niemiec, odpowiada ciocia Sofi, jakieś trzy – cztery miesiące aż pewnego dnia nie pojawił się rano, zabrał swoją kurtkę z alpaki, stary plecak i ołowiane żoł- nierzyki i wrócił tam skąd przyszedł, to znaczy do Anapoimy, może uważał, że nie ma sensu zostawać tu dłużej bo nikt nie uczył go już gry na fortepianie, a może nie chciał przyjąć zbyt wielu rzeczy jakie mu podarował mój ojciec, może nigdy nie kochał mojej matki albo może kochał ją za bardzo, może wyczytał w moich oczach albo w oczach Eugenii coś co go zanie- pokoiło, kto wie co to było, wiem tylko, że Farax zniknął z naszego życia jak dni dzieciństwa i, że Abelito Caballero pewnego pięknego dnia zniknął tak jak zniknął mój ojciec, zupełnie jak mój ojciec tyle, że drogą, a nie rzeką, wiem tylko tyle, że o żadnym z nich dwóch, a właściwie z nich trzech nie usłyszałyśmy już ani słowa bo moja matka nigdy niczego nam nie wyjaśniła ani nawet nie wspomniała ani razu imienia żadnego z nich. Wkładałem właśnie jedne z tych starych spodni które leżały ciągle w garderobie Marty Eleny, mówi Aguilar, kiedy z salonu dobiegły mnie kobiece głosy, jeden był Marty Eleny, a drugi? Drugi też znałem, ale jakoś nie mogłem go rozpoznać, i jeszcze trzeci głos kobiecy, tym razem starszy, podobny do głosu cioci Sofi, pomyślałem, że to może być Margarita, mat- ka Marty Eleny, chociaż to byłoby dziwne bo wiedziałem, że choroba zatrzymuje ją w domu, tak, że Aguilar, jeszcze bez koszuli i butów, ukrył się za drzwiami pokoju i wyjrzał, by stwier- dzić, że w salonie istotnie rozmawia ciocia Sofi, a z nią razem jest Agustina. Tu w obecności Marty Eleny która nie mogła wyjść ze zdumienia i próbowała być uprzejma wobec cioci Sofi która nie wiedziała co ze sobą zrobić, moja Agustina zachowywała się jak jakaś osoba ze służby socjalnej, a może nawet jak wtrącająca się ciekawska sąsiadka, tłumacząc Marcie Elenie nieprzyjemnym tonem, powiedzmy, że bezosobowo, ale rozkazująco, czy nawet wydając rozkazy, czy może tłumacząc jej z wielką dokładnością co w jej domu jest po- ustawiane niezgodnie z nauką feng shui. Agustina była specjalistką od feng shui i doradzała sterroryzowanej Marcie Elenie jak powinna przemeblować swój dom. Aguilar mówi, że Agu- stina zaczęła kręcić się bez pytania po całym mieszkaniu, wchodziła i wychodziła z pokojów chłopców i cały czas mówiła z nieoczekiwaną szybkością. Aguilarowi serce stanęło w gardle kiedy zrozumiał, że za chwilkę Agustina wtargnie do pokoju Marty Eleny i zastanie go tam niekompletnie ubranego tuż po kąpieli. W zasadzie czułem się jak kochanek z taniego filmu ukryty w szafie i chciałem schować się pod łóżko, ale natychmiast serce zaczęło mi bić gwał- townie; to co początkowo było zaskoczeniem i paniką, że Agustina mnie odkryje, zmieniło się dla mnie w uczucie absolutnego szczęścia z powodu tego bicia serca, w uśmiech od ucha do ucha, który musiał zagościć na mojej twarzy kiedy nagle pojąłem co się dzieje. Agustina mnie szuka, pomyślałem. Agustina przyszła aż tutaj, żeby mnie odzyskać, tęskniła za mną w nocy i dzisiaj przyszła po mnie. Od tej chwili, mówi Aguilar, cała ta scena stała się lekka i nieuciążliwa, powiedziałbym, że szczęśliwa mimo, że surrealistyczna, mimo przestrachu Marty Eleny i zdenerwowania cioci Sofi, która próbowała jak mogła wytłumaczyć mi, że nie była w stanie przeszkodzić Agustinie w wyjściu z mieszkania. A skąd wiedziała, że tu jestem? Nie wiem, chłopcze, po prostu wiedziała, no cóż, nie było tak trudno się domyślić. W porządku, ciociu Sofi, powiedziałem i rzeczywiście wszystko było jak najlepiej, ja nie po- siadałem się z radości, że Agustina na swój zwariowany sposób jednak mnie szukała, mówi Aguilar, który stał spokojnie tam, gdzie był, to znaczy w drzwiach sypialni, dokąd Agustina wpadła jak błyskawica i minęła go nie patrząc jakby był duchem, bo teraz była całkowicie pochłonięta krytykowaniem mebli, przesuwaniem wazonów, polecała Marcie Elenie zmienić kolor ścian. Kto teraz maluje cały dom na ten bladożółty kolor, chyba tylko ktoś bardzo staro- świecki i nieciekawy. Bardzo mi przykro, proszę pani – zawsze mówiła Marcie Elenie pani, nigdy po imieniu –, ale wszystkie łóżka są ustawione w złym kierunku, dla wewnętrznej rów- nowagi fatalnie jest ustawiać łóżka zagłówkami na południe, nawet pani to powinna wiedzieć, trzeba, by podnieść chi drewna, żeby w domu krążyła energia północna, wepchnęła się nawet do szafy Marty Eleny uznając ją za nieporządną i poleciła pozbyć się wszystkich używanych butów i niemodnych ubrań. Przez to wygląda pani starzej, proszę pani, proszę przestać ubie- rać się na czarno, a może w ten sposób pozbędzie się pani z domu żałoby. Proszę, proszę, cóż my tu mamy, mówiła kiedy zobaczyła moje stare ubrania. Ach, co to to nie, jeżeli odszedł od pani mąż, proszę pani, najlepiej jeżeli pani odeśle mu jego ubrania i przez to zyska więcej przestrzeni, lepiej tego nie eksponować bo jak pani sobie znajdzie nowego będzie mu nieprzy- jemnie jeżeli zastanie miejsce zajęte. Nie wiedziałem śmiać się czy płakać, mówi Aguilar, do- prawdy nie wiedziałem czy Agustina jest w obłędzie czy tylko udaje, żeby zrobić na złość Marcie Elenie. Proszę spojrzeć, proszę pani, te pudła wypchane bezużytecznymi gratami wy- glądają nieelegancko, w ten sposób blokuje się tylko chi i osłabia energię jang. Wszystko to było tak błazeńskie, mówi Aguilar, że kilka razy musiałem hamować wybuch śmiechu, kiedy Agustina zaczęła wydziwiać na olejny obraz, który wisiał w salonie i rozkazała natychmiast go stamtąd zabrać, a w tym wszystkim ubawiła mnie myśl, że w gruncie rzeczy ma rację, bo ten obraz był istotnie okropny i nigdy go nie lubiłem, a Marta Elena stale wieszała go w salonie w naszych kolejnych mieszkaniach. Chwilami scena byłaby nawet zabawna gdyby moja eks nie była tak oburzona. Na Boga, Aguilar, co jest twojej żonie? – syknęła przez zęby kiedy przez chwilę zostaliśmy sam. Nie mam pojęcia co jej jest, Marto Eleno, przede wszyst- kim jest w obłędzie, odpowiedziałem, ja, który nigdy się nie przyznałem jak poważny pro- blem psychiczny ma Agustina, może rzucałem czasami od niechcenia coś o depresji Agusti- ny, czy, że Agustina jest bardzo nerwowa, ale nigdy nie powiedziałem o tym ani słowa wię- cej, skutkiem czego teraz, bez uprzedzenia i we własnym domu Marty Eleny wybuchła cała ta burza. Po co podwójne łóżko, proszę pani, zjada całą przestrzeń, a o ile wiem pani sypia sa- ma. Nie było komu zatrzymać tej wściekłej zabaweczki, mówi Aguilar, nie było ani jednego przedmiotu do którego, by się nie przyczepiła, nawet do kwiatków w oknach, te z ostro za- kończonymi liśćmi są niepożądane, lepiej niech pani sobie sprawi takie z okrągłymi, a na tej ścianie radzę pani zawiesić lustro bagua w ramie z trójkątów. Proszę je powiesić jak najszyb- ciej, by uniknąć tragedii, wygłosiła Agustina i w jej ustach słowo tragedia wibrowało, jakby ją już przepowiadała. Marta Elena słuchała jej zdejmując obrazy i wieszając lustra i spoglądała na mnie współczująco, z lękiem, bezradnie, aż w pewnej chwili poprosiła: Zabierz ją stąd, Aguilar, bardzo ci współczuję, ale zabierz ją, rozwiązujcie swoje dramaty między sobą bo to nie moja broszka. Tymczasem Agustina wlazła do łazienki, otworzyła na oścież szafki i wolała Proszę pani, niech pani posłucha, tu wszystko stoi bardzo źle, nie powinna pani trzymać w domu tyle lekarstw, leczenie się samemu jest szkodliwe dla zdrowia, ta maść za- wiera kortyzon, nie polecam jej, a to też jest niedobre, nie należy przesadzać z antybiotykami. Ależ to wspaniale, mówi Aguilar, chyba Agustina domyśliła się moich pomysłów zamieszka- nia na nowo w tym domu i przyszła specjalnie, by nie zostawić z niego kamienia na kamieniu, zarówno z domu jak i z moich planów, a któż wie, możliwe, że moja Blimunda istotnie wy- czuła, że przez chwilę chciałem ją zdradzić. Ciocia Sofi zapadła w głąb fotela i wykonywała jakieś przedziwne ruchy, coś jakby co chwila próbowała wstać, ale nogi odmawiały jej posłu- szeństwa. Marta Elena wyglądała na coraz bardziej obrażoną, że ja wszystko to przyjmuję tak lekko i kto wie jak wszystko, by się skończyło gdyby Agustina nie chwyciła mnie za rękę mó- wiąc: Idziemy, i kiedy ciocia Sofi chciała pójść za nami zatrzymała ją. Pani zostanie tu na chwileczkę z wizytą u tej drugiej pani, bo od czasu do czasu dobrze jest, żeby pary załatwiały swoje sprawy bez świadków, cioci Sofi nie pozostawało nic innego tylko zaśmiać się z tego żartu i ja ze swej strony znowu stałem się człowiekiem, bo po raz pierwszy od tego przykrego epizodu kobieta którą uwielbiam okazała, że mnie potrzebuje. Przed wyjściem moja wściekła zabaweczka zgarnęła jeszcze moją fotografię która stała w ramce na stoliku i powiedziała To też zabieram. To był piękny poranek, mówi Aguilar, radość pojawia się tam, gdzie się jej najmniej spo- dziewasz. Przykro mi ze względu na Martę Elenę, bo musiała się czuć fatalnie najpierw omo- tana przez chwilę nadzieją którą jej zaraz odebrano, ale jeśli idzie o nas, wyszliśmy z tego domu zadowoleni, na twarzy Agustiny widniało uczucie ulgi które dla mnie było po prostu po- wrotem do życia, i Aguilar oznajmił im, jej i cioci Sofi, by nie wracały teraz do mieszkania tylko, żeby wyjechały od razu do Sasaimy autostradą do Medellin. Bogota, Fontibón, Mosqu- era, Madrid, Facatativa, Alban i Sasaima. Na tej drodze są partyzanci, zaprotestowała ciocia Sofi, tak, ale dopiero od trzeciej po południu. Aguilar to sprawdził, o ile wiem po południu partyzanci zaczynają schodzić z gór i o tej porze ludzie zamykają drzwi i chowają się po do- mach, ale rankiem jeździ tam tylko trochę ciężarówek, jeżeli pojedziemy i wrócimy przed trzecią nic się nie stanie. Agustina, która jechała na tylnym siedzeniu, nie mówiła nic ani nie pytała i nie sprawiała kłopotów, wyraźnie zgadzała się na podróż do Sasaimy nieważne po co, tymczasem ciocia Sofi chciała się dowiedzieć w jakim celu tam jedziemy. Zajrzeć do dzien- ników dziadków i do tych listów o których ciocia sama mi mówiła, że tam są, wyjaśnił Agu- ilar. Tak, ale powiedziałam ci też, że są pod kluczem, zawsze leżały w szafie zamkniętej na kłódkę, a klucz jest u Eugenii. Wie ciocia do czego służy siekiera, ciociu Sofi? Służy do roz- walania toporem na kawałki pozamykanych szaf, chociaż potem okazało się, że nie trzeba było żadnej siekiery bo wystarczyło mocne pchnięcie ramieniem w podwójne drzwi, żeby zamek puścił i krótkie grzebanie w przechowywanej tam pościeli, by znaleźć dzienniki dziad- ka Portulinusa, babci Blanki i paczkę listów, ale to było później, opowiada Aguilar, na razie dopiero wyjechaliśmy z Bogoty i na pierwszym postoju potwierdzono mi to o czym słysza- łem, że wojsko patroluje mniej więcej do trzeciej czy czwartej po południu, potem wycofuje się w bezpieczne schronienie i o tej porze z gór schodzą partyzanci, którzy kręcą się tam całą noc i znikają tuż przed świtem. Bilet powrotny do Sasaimy, poprosił Aguilar kobietę płacąc za przejazd autostradą. Jadą państwo na własną odpowiedzialność, zaznaczyła, w każdym razie radzę wrócić przed wieczorem. Po drodze ciocia Sofi opowiadała dalej o tym co się zda- rzyło w domu w La Cabrera tego dnia kiedy pan Londono skopał swojego młodszego syna, i po raz pierwszy rozmawialiśmy otwarcie w obecności Agustiny jakby nigdy nic, mówi Agu- ilar, obserwowałem przy tym każdy z jej gestów we wstecznym lusterku i nie zauważyłem żadnej zmiany. Agustina albo nie słuchała albo udawała, że nie słucha, wydawała się całkiem zaabsorbowana straganami, gdzie sprzedawano owoce których pełno było wzdłuż szosy i wielkimi chmurami nad ostatnimi pasmami gór zimnej ziemi, chmurami kłębiącymi się po- nad górami. Zasadniczo, mówi ciocia Sofi, kiedy Carlos Vicente starszy bił Carlosa Vicente młodszego, dzieciak płacząc zamykał się w swoim pokoju i otwierał tylko Agustinie bo jedy- nie ona potrafiła go pocieszyć, ale tym razem tak nie było. Wtedy Agustina, która milcząc siedziała w tyle auta, spytała czy już przejeżdżamy przez Mosquere i kiedy potwierdziłem, chciała, żebyśmy się zatrzymali koło Domu Bezgłowej Staruszki i zjedli wafle w drodze do Sasaimy, jak zwykle bywali tam zanim zamordowano właścicielkę, a także potem, kiedy jej córka przejęła interes, tak, że tak zrobiliśmy, opowiada Aguilar, to miejsce nazywa się Wafle Bożonarodzeniowe i ma u wejścia starą kamienną studnię pokrytą mchem z której można nabierać czystą wodę, a obok studni wiele lat temu ucięto głowę właścicielce, staruszce która nie skrzywdziłaby muchy, nikt nigdy nie wiedział dlaczego ją zamordowano w tak brutalny sposób, ale ten czyn sprawił, że w tej okolicy zaczęło się zdarzać wiele przestępstw i dlatego wszyscy pamiętamy co tu się stało. Parkujemy przed domem, wchodzimy i córka staruszki, która przez te kilkadziesiąt lat jakie minęły od tragedii zdążyła się tak zestarzeć jak jej matka, spytała czy dać nam wafle ze śmietaną czy z marmoladą i Agustina odpowiedziała za nas tro- je. Nie dziękujemy powiedziała, bez niczego, chcemy takie jak są bez niczego, jak dawniej, a potem wychodząc, kiedy przechodziliśmy obok kamiennej studni, Agustina powiedziała: Tutaj ścieli głowę staruszce, ale powiedziała to pogodnie, jakby powtarzając zdanie które mó- wiła czy słyszała wiele razy, w tym samym miejscu, w dzieciństwie. Potem znów w aucie ciocia Sofi opowiada, że na stoliku leżały te zdjęcia które jej na golasa zrobił Carlos Vicente Londono. Nie miałam o nich pojęcia bo przysięgał mi przecież, że trzyma je zamknięte w sejfie w swoim biurze, ale teraz leżały tu na stoliku przed oczami mojej siostry Eugenii i trójki dzieci i nie było wytłumaczenia ani ucieczki, i jeśli tego wieczoru wolałabym być martwa kiedy ojciec tak skopał chłopca, teraz marzyłam o tym, żeby zapaść się pod ziemię i jedyne co mi przychodziło do głowy to wyjść z tego domu, złapać taksówkę i poprosić, żeby mnie zawiozła dokądkolwiek i na zawsze, ciocia Sofi zwierza się Aguilarowi, że owładnęło nią niszczące przekonanie, że to koniec jej życia. Straciłam wszystko co miałam, miłość, dzieci, dach nad głową, siostrę, a mimo to mogłam tylko powtarzać sobie w myśli opowiada- nie o śwince która zbudowała sobie dom ze słomy i wiatr jej go zdmuchnął, to ja byłam tą świnką kiedy tak stałam przed siostrą, to ja zbudowałam sobie dom ze słomy i teraz wicher nie zostawił z niego nawet śladu, nie powiedziałam ani słowa, wydaje mi się zresztą, że nikt w pokoju nie otworzył ust, ale ciocia Sofi w głębi duszy mówiła do Eugenii: W porządku, Eugenio, wszystko to jest twoje, twój mąż, twoje dzieci, twój dom. Ale nagłe zdałam sobie sprawę, że i to nie jest takie pewne bo w końcu trzeba stwierdzić, że moja biedna siostra także nie posiadała wiele, te zdjęcia i przede wszystkim jej pobite dziecko świadczyły, że jej dom także jest zbudowany ze słomy. Potem ciocia Sofi spojrzała na Robaczka, chłopiec stał po- środku salonu po zakończeniu całej tej zabawy, wszystkie cząsteczki jego ciała były napięte w oczekiwaniu na rezultat. Carlos Vicente go zabije, myślała ciocia Sofi, teraz na pewno go zabije za to, że miał czelność zrobić to co zrobił, i wtedy postanowiłam, opowiada Aguilaro- wi, powiedziałam sobie, jeżeli zechce znowu uderzyć dzieciaka to po moim trupie, to było niesamowite. Aguilar, o ile w pierwszej chwili ujawnienie tych zdjęć odarło mnie ze wszyst- kiego, o tyle następnym impulsem waga przechyliła się na drugą stronę i poczułam, że odzy- skuję siły które odebrało mi tyle lat utrzymywania tajemnicy i skrywanej miłości. Teraz kiedy wszystko co moje poszło w diabły, pomyślała ciocia Sofi, teraz właśnie mogę stawić czoło w sprawie tego dziecka, ale nie było takiej potrzeby. Aguilar, chłopiec sam stawił czoło, sto- jąc twardo na mocnych nogach i gotów na wszystko, nigdy przedtem nie wydawał nam się tak wysoki, w końcu już dorosły, wyzywająco patrzył spod rozczochranych loków które mu spa- dały na oczy, nie można było nie zorientować się, że gdyby ojciec odważył się teraz podnieść na niego rękę, tym razem odpowiedź szczeniaka byłaby śmiertelnie gwałtowna. A zatem oj- ciec powstrzymał się wobec tej nowej dla niego wściekłości syna, mówi Aguilar. Być może, odpowiada ciocia Sofi, a może zarówno Carlos Vicente ojciec, jak i Carlos Vicente syn cze- kali na reakcję matki, zostawiając w jej rękach kierowanie tą zabawą, wszystkie spojrzenia były zwrócone na Eugenię. I co ona zrobiła, pyta Aguilar. Zrobiła najbardziej zaskakującą rzecz, mówi ciocia Sofi obracając głowę do tyłu, by popatrzeć na Agustinę, która wygląda jakby nie słuchała. Odzyskując spokój i skrywając jakiekolwiek objawy bólu czy zaskoczenia. Eugenia zebrała zdjęcia jedno po drugim, jak ktoś zbierający karty w brydżu, włożyła je do koszyczka ze swoją robótką, spojrzała na Joaco i zwróciła się do niego, powtarzam ci słowo w słowo co powiedziała bo trudno w to uwierzyć, może wyglądać, że to sobie wymyśliłam, powiedziała: Wstydziłbyś się, Joaco, a więc takie rzeczy robisz swoim aparatem fotograficz- nym, który dostałeś na urodziny, robisz nagie portrety dziewczynom ze służby? I zaraz uzu- pełniła swoją mowę zwracając się do męża: Zabierz temu chłopakowi aparat, kochanie, i nie oddawaj mu aż się nauczy robić z niego właściwy użytek. Jak to, pyta Aguilar. Czy Eugenia naprawdę myślała, że te zdjęcia robił Joaco? Nie bądź naiwny, Aguilar, przecież było jasne, że fotografem był Carlos Vicente choćby z formatu tych zdjęć z aparatu Leica którego tylko on używał, a poza tym nie było wątpliwości, że na zdjęciach byłam ja. Eugenia z zimną krwią i bez drżenia w głosie udawała, żeby ratować swoje małżeństwo, trzynaście lat, Aguilar, trzy- naście lat zastanawiam się nad tym co mogła oznaczać ta reakcja mojej siostry i zawsze do- chodzę do tego samego wniosku, ona już wiedziała o wszystkim, zawsze to wiedziała i nie przejmowała się tym zbytnio pod warunkiem, że pozostanie w tajemnicy i właśnie to dokład- nie wtedy zrobiła, zaimprowizowała mistrzowską scenę, by zagwarantować, że pomimo do- wodów tajemnica zawsze pozostanie tajemnicą, chcę powiedzieć, mówi ciocia Sofi do Agu- ilara, że ona wiedziała, że jej małżeństwo nie będzie zagrożone dlatego, że Carlos Vicente sportretował mnie nago, ale tylko wtedy jeżeli będzie wiadomo, że Carlos Vicente sportreto- wał mnie nago, a nawet nie wtedy, tylko kiedy inni dowiedzieliby się o tym, że wiadomo. Jest ciocia pewna tego co mówi, ciociu Sofi? Nie, wcale nie jestem pewna, czasami wyciągam wnioski całkiem przeciwne, że owszem, Eugenia była zaskoczona tymi zdjęciami i, że były dla niej tak potężnym ciosem jak kopniaki zadane Robaczkowi, ale potrafiła zminimalizować wydarzenia i postąpić tak jak postąpiła, a jeszcze bardziej zaskakująca była rola Joaco, wierz mi, Aguilar, że tego dnia został na zawsze przypieczętowany sojusz pomiędzy Joaco i jego matką, Aguilar pyta co zrobił Joaco. Joaco spojrzał matce głęboko w oczy i powiedział nastę- pujące zdanie, powtarzam słowo w słowo: Przepraszam, mamo, już więcej tego nie zrobię. Wyobrażasz sobie, Aguilar? To, że Eugenia w ciągu całego życia nauczyła się gry pozorów jest zrozumiałe, ale, żeby Joaco w wieku dwudziestu lat już opanował ją do perfekcji, że schwytał ją w lot, to zadziwiające. Wszystko waliło się w gruzy z powodu jednego kłamstwa, mojego, kłamstwa moich ukrywanych amorów ze szwagrem, a teraz moja siostra starała się odbudować nasz świat innym kłamstwem, sprawić, żeby wszystko było jak przedtem, jej mał- żeństwo, dobra reputacja rodziny, nawet możliwość mojego dalszego pobytu w tym domu mimo wszystko, jedno kłamstwo zabija drugie, powiedz, czy przez to nie można zwariować? I ceną tego wszystkiego było pomieszanie zmysłów Agustiny? – pyta Aguilar i sam sobie od- powiada, ceną była klęska syna wobec ojca: syn odsłonił prawdę która niszczyła ojca, a matka, kłamiąc, pognębiła syna i uratowała ojca. Prawie, nie do końca, protestuje ciocia Sofi, bo Robaczek trzymał jeszcze ostatniego asa w rękawie, swoją własną wolność. Kiedy zobaczył, że w jego domu wszystko już stracone, że marazm kłamstwa ogarnia wszystkich, Robaczek wyszedł głównym wejściem tak jak stał, w swetrze, pończochach i botach włożo- nych na piżamę, i poszedł ulicą w dół, by już nigdy nie wrócić, a ja, mówi ciocia Sofi, po- szłam za nim i także nigdy nie wróciłam. Jesteśmy już dość daleko, mówi Aguilar, tutaj mu- simy przejechać przez mały cementowy mostek i Agustina odezwała się ze swojego miejsca w tyle. To pierwszy most, zrzućcie kurtki bo za osiem minut, kiedy przejedziemy drugi, nagle zacznie się upał i będzie pachniało wilgotną gorącą ziemią, która to wróżba dokładnie się spełniła, mówi Aguilar, po ośmiu minutach z zegarkiem w ręku przejechaliśmy drugi mostek i w tej samej chwili, jak tchnienie uderzające w okna i zatykające nosy, opadł nas upał z całym swoim zapachem zieloności, wilgoci, cytrusów, pastwisk, ulewnego deszczu, bujnej roślinności; byliśmy już na gorącej ziemi i za chwilę mieliśmy dojechać do Sasaimy. Jakieś piętnaście minut wyłącznie dygotałem ze strachu, mówi Midas, przy – sięgam ci mała Agustino, że po tym telefonie sterczałem tam drżąc, nagi i bezbronny jak noworodek, aż telefon zadzwonił ponownie i pomyślałem: Teraz to na pewno Rorro, ale znów się omyliłem, tym razem dzwonił pan Sanchez, jeden z dozorców klubowych, który bełkotał i nie mógł zna- leźć słów, by mi opisać co się dzieje. Są tutaj, są tutaj, panie Midasie, i szukają, rozwalają całą salę gimnastyczną, już rozebrali podłogę i dalej szukają. Pierwsze co przyszło Midasowi do głowy to to, że po tym skandalu jaki wywołała w klubie Agustina, policja prawdopodobnie przeprowadza tam rewizję i szuka ciała Dolores, spytał zatem dozorcy. Kto tam jest, panie Sanchez, policja? Nie panie Midasie, nie policja, to ochroniarze pana Pająka, pan Paco Drań i Lizak i jeszcze sześciu innych, a przed klubem jest pan Pająk z panem Silverem, czekają w samochodzie. Midas, ciągle nic nie rozumiejąc, próbował się dowiedzieć Czego szukają? Bo naprawdę byłem zaskoczony tym czepianiem się bez podstaw, moja Agustino, przecież jeżeli chodzi o płatnych morderców w służbie Pająka to z pewnością nie Dolores szukali, sko- ro w rezultacie to oni jedni wiedzieli do jakiego miejsca zaciągnęli jej szczątki, tak, że Midas zaczął znów wypytywać Sancheza Czego u diabła szukają w moim klubie Aerobik ludzie Pająka w dodatku w nocy? No przecież pieniędzy, panie Midasie, mówią, że tutaj musi być schowane mnóstwo forsy którą pan im... jak to co mówię? – powtarzam tylko to co oni mówią i proszę mi wybaczyć, panie Midasie, szukają pieniędzy które według nich pan znaczy zra- bował panu Pająkowi i panu Silverowi, dzwonię, żeby pana uprzedzić, panie Midasie, mówią, że jeżeli tutaj nie znajdą nic, natychmiast jadą tam, do pana mieszkania, ci ludzie są wściekli, panie Midasie, jest ich dużo i są okropnie wściekli, mówią, że jeżeli tego szmalu tu nie ma, no to musi być tam, i proszę mi wybaczyć słownictwo, szefie, ja tylko powtarzam dokładnie to co słyszę, mówią, że jeżeli będą musieli pana powiesić za jaja, żeby pan wyśpiewał, gdzie pan to schował, to pana powieszą. Spytasz, piękna Agustino, jak mi się udało myśleć i reagować, przecież byłem akurat w tej międzygalaktycznej podróży wywołanej przez skręta Santa Marta Golden, który sprawiał, że moje neurony, miękkie i gąbczaste jak galaretka, łagodnie odbijały się w wyściełanym dywanami obrębie mojego mózgu, a ja ci odpowiem, że strach czyni cuda albo, że podwójna dawka adrenaliny którą mi zaaplikowały te dwa telefony wyrwała mnie z głębokiego snu, bo wreszcie związałem koniec z końcem i wywnioskowałem ile jest dwa plus dwa, czy też raczej powiązałem sekwencję zdarzeń z ostatniego miesiąca w taki oto spo- sób: Raz, kuzynki Pabla pojawiają się w moim klubie Aerobik, by poprosić o wpisanie na listę gości i ja po prostu odmawiam, nie zastanawiając się i nie licząc z konsekwencjami tego co robię; dwa, Pablo Escobar dowiaduje się o tym i postanawia dać mi nauczkę; trzy, Pablo urządza na mnie zasadzkę kiedy poprzez pana Widmo żąda ogromnej sumy pieniędzy od Ro- ny’ego Silvera i Pająka Salazara; cztery, Pablo udaje głupiego i nie zwraca pieniędzy; pięć, i co do tego piątego kroku nie mam potwierdzenia, ale mogłem to logicznie wywnioskować. Pablo przez kogoś porozumiewa się z Ronym i Pająkiem i kłamie, twierdząc, że pieniądze mi oddał, w ustalonym terminie i z uzgodnionym zarobkiem, i, że dostarczył mi je w całości bym ja ze swej strony przekazał im ich należność; i na koniec sześć, podczas gdy układam sobie w myśli mapę pięciu poprzednich punktów. Rony i Pająk jadą już do mojego mieszkania ze swoją bandą morderców, żeby mnie wykastrować obcążkami do paznokci i wydrzeć ze mnie wszystko włącznie z rzęsami żebym powiedział, gdzie schowałem pieniądze które naturalnie im zwinąłem, tak, że masz już przed sobą całą panoramę, moja mała, w sześciu częściach, i tylko jedno jest prawdziwe; jest białe, przez kurę znoszone, a jemy je sadzone, zgadnij co to, i oto przed naszymi oczyma jawi się, okrągłe i całkowite, jajo. Midas przyznaje Agustinie, że zawsze obchodził się z nią jak drań, ale prosi, żeby jednak zaliczyła jeden punkt na jego ko- rzyść: w panice, w sytuacji ratuj się kto może, którą byłem ogarnięty. Agustino moje ty zmar- twienie, pamiętałem o tobie, niewiarygodne, ale jednak prawdziwe, wiedziałem, że jeśli ucieknę z mieszkania to już nigdy nie odbiorę telefonu od Rorra, który powinien mnie powia- domić o tym, co się z tobą dzieje, i naprawdę martwiłem się, że nie wiem jak się rozwiązała sprawa twojego epizodu psychicznego, ale prawda też, że mój bohaterski altruizm sięgał tylko dotąd, to nie znaczy, że miałbym spokojnie czekać na wiadomości od ciebie aż Lizak i jego banda dzikich zwierząt zrobią ze mnie siekaninę, tak, że z bólem serca i życząc ci już z góry wszystkiego najlepszego, rzuciłem się do ucieczki licząc się z tym, że nigdy już więcej o tobie nie usłyszę, cóż, ani o tobie, ani o Zorro, ani o Pająku, ani o ślicznotkach które mi właziły do łóżka, ani absolutnie o niczym aż do dzisiaj, kiedy los zechciał żebym cię zobaczył, ni mniej ni więcej tylko ciebie, co do reszty to nigdy więcej, kaput, punktum, finis, całkowita blokada, końce w wodę. Jest tak jakby Midas McAlister już zerwał wszystkie więzy i osiadł gdzieś indziej. Kiedy mijają jego dni odosobnienia coraz częściej łapie się na wrażeniu, że to inne życie w rzeczywistości nigdy nie istniało, to życie które zawzięcie i systematycznie budował w obłokach, teraz kiedy ma niezliczoną ilość wolnego czasu zajmuje się filozofowaniem. Znowu myślę abstrakcyjnie, wyznaje Agustinie, lubię tak powtarzać i powtarzać to zdanie które mówi, że wszystko w życiu jest snem i sny, sny są... nie wiem, który poeta to napisał, ale dla mnie to hasło przewodnie, laleczko Agustino, i chciałbym wiedzieć czyje to jest, zrób mi uprzejmość i spytaj swojego męża, profesora Aguilara, on powinien to wiedzieć, chyba, że nie jest ekspertem od takich rzeczy. Twój brat Joaco, ten drań Ayerbe, impotent Pająk, mój wytworny apartament, klub Aerobik ze wszystkimi anorektyczkami. Dolores ze swoją okrop- ną śmiercią, nawet mój ukochany BMW R–100–RT, wszystko to dla mnie to teraz duchy, akto- rzy i sceneria sztuki, która już się zakończyła, teraz przychodzą sprzątacze, usuwają wszystko, kurtyna już zapadła, nawet ten cały Pablo jest duchem, a przede wszystkim zupeł- nie nierealny jest ten kraj; gdyby nie bomby i błyski z dział i karabinów, które słychać z oddali i od których wszystko drży aż tutaj, przysiągłbym, że to miejsce zwane Kolumbią już dawno przestało istnieć. Midas McAlister opowiada Agustinie jak przebiegały jego ostatnie minuty na tym dawnym świecie: po odebraniu telefonów od kuzynki Pabla i od dozorcy klubu wyrzucił skręta z marihuany do kominka, wciągnął jakieś spodnie, pierwszą z brzegu koszulę, włożył swoją czapeczkę z Harvardu i sportowe pantofle Nike o lekkich podeszwach, czerwo- no–czarne, chwycił neseser z osobistymi drobiazgami, który tego ranka przygotował, by go zabrać do posiadłości rodziny Londono, który ironią losu stał przygotowany i pod ręką cho- ciaż przewidziany do innej podróży, na ramię zarzucił worek do kijów golfowych w którym na wszelki wypadek trzymał upchaną i to ściśle solidną porcję dolarów, i nawet nie zatrzymu- jąc się, by pilotem pogasić światła i kominek, zbiegł do garażu po motocykl i dopiero w ostatniej chwili przypomniał sobie, że zostawił go w klubie tak, że na moment zatrzymał się i pozwolił sobie na przebłysk melancholii żegnając się na zawsze ze swoim bmw, a także z jacuzzi, z prysznicem z dwoma strumieniami, ze swoim mięciutkim kocykiem z nienarodzonych lamiąt, ze swoją wspaniałą kolekcją płyt i superwieżą firmy Bose, wybiegł na aleję z neseserem i workiem golfowym i złapał pierwszą przejeżdżającą taksówkę, upewnił się, że nikt za nim nie jedzie i kazał się zawieźć, po raz pierwszy od czternastu lat, do miesz- kania swojej matki w dzielnicy San Luis Bertrand. Nie wyobrażasz sobie, moja mała Agusti- no, tego natłoku myśli które kłębiły mi się w głowie podczas tej jazdy nocą, podczas tego przymusowego powrotu do łona, czy też spotkania ponownie ze swoimi początkami, absolut- ny obrót o sto osiemdziesiąt stopni czy też odzyskanie mojej mateczki, szlachetnej i świętej którą przez tak długi czas trzymałem w ukryciu ze względu na węzełki jakie robiła na nylo- nowych pończochach, nie wiem czy chwytasz ten paradoks, moja śliczna, ale ostatecznie oka- zało się, że to terytorium matczyne, konsekwentnie trzymane w tajemnicy i hermetycznie od- separowane od mojego zgiełku światowego, nieoczekiwanie stało się dla mnie ratunkiem, schronieniem bez śladu podejrzeń, a wszystko dzięki dziwnemu prawu przeznaczenia które polega na tym, że wracasz do siebie, by gryźć własny ogon, jak powiedziałem, wspaniała Agustino, tej nocy w taksówce, tuląc w ramionach mój worek do golfa, czułem, że wracam do jedynego możliwego miejsca odkupienia, i nie ruszyłem się stamtąd aż do dnia dzisiejszego, spokojny i niemal nie oddychając, żeby nikt nie odkrył, że jestem tutaj, i prawdopodobnie nie ruszę się stąd aż do końca życia na tej ziemi, bo jak to widziałaś w dziennikach, moja słodka Agustino, albo może nie wiesz, bo ty nigdy przecież nie czytasz dzienników. Kongres za- twierdził wejście w życie Traktatu o Ekstradycji i DEA – czytaj Ronald Silverstein, mój przy- jaciel Rony Silver, 007, dobry facet i dobry agent – przedstawił obszerny wachlarz zarzutów przeciwko mnie, oskarżając mnie o pranie dolarów, podał wystarczające i niepodważalne do- wody, a tu, gdzie mnie teraz widzisz, moja królewno, w kapciach i nieogolonego i pijącego z tobą tę gorącą czekoladę którą z takim oddaniem zrobiła dla nas moja matka, jestem prze- stępcą o którego ekstradycję ubiega się rząd Stanów Zjednoczonych, poszukiwanym teraz na ziemi, morzu i w powietrzu przez wszystkie służby porządkowe, biura wywiadowcze i międzynarodową policję. Ale oczywiście nikt nie natrafi na Midasa siedzącego spokojnie w domu swojej matki. Moja mamusieczka karmi mnie i zaopatruje, jest lepsza niż kiedyś mój pilot bo przy mamie nie muszę nawet naciskać guzika, ona odgaduje moje życzenia jeszcze zanim o nich pomyślę i biegnie je spełniać mimo, że jest już kulawa; siedząc na kanapce w saloniku–jadalni, moja mama i ja oglądamy wszystkie seriale telewizyjne i jemy ryż z soczewicą, a wieczorem odmawiamy różaniec, wyobraź sobie, Agustino moje serce, że przy naszych niewielkich wydatkach z tymi dolarami które zabrałem w worku golfowym możemy żyć wiecznie i jeszcze dłużej. Bo Midas wie doskonale, że w całym wszechświecie żaden szpieg ani płatny morderca Pabla ani ochroniarze Pająka Salazara nie są w stanie go znaleźć póki pozostaje tutaj, przytulony do matczynego łona. Zamieniłem się w niedźwiedzia w wiecznym śnie zimowym, w anachoretę, który wdrapał się na szczyt kolumny, w mnicha tybetańskiego zamkniętego przez sto lat w swojej pustelni, w świętego Franciszka z Asyżu; założę się, że to cię zaskakuje, moja śliczna dziewczyno, kiedy widzisz swojego przyjaciela Midasa zmienionego w filozofa dla ubogich, w pogodzonego z losem proroka końca naszych czasów, amen. Tylko ty jedna, Agustino, ze wszystkich ludzi na świecie tylko ty wiedziałaś, że jeśli zniknę bez śladu, to będziesz mogła znaleźć mnie tutaj, i przyszłaś żebym ci opowie- dział co się z tobą działo tej nieszczęsnej soboty, a ponieważ masz pełne prawo wiedzieć no więc wiesz, przedstawiłem ci bez osłonek mój kawałek tortu, przypuszczam, że teraz inni powinni ci pokazać pozostałe kawałki, moja śliczna dziewczyno jasnowidząca, a równocześnie niewidoma. Naprawdę się cieszę kiedy cię widzę taką wesołą i w takim do- brym stanie, przysięgam, że w tych okolicznościach jesteś ostatnią osobą którą spodziewał- bym się spotkać, wiem, że w dalszym ciągu nikomu nie zdradzisz sekretu San Luis Bertrand z taką samą jak zawsze lojalnością, a na razie nie mam ci już nic więcej do powiedzenia, no cóż, to już wiesz, że tutaj mam najwięcej na świecie czasu, by myśleć o tobie, co zawsze robię kiedy nie chcę myśleć o niczym. Anita, piękna Anita, czeka na mnie wspaniała w Don Conejo, mówi Aguilar, ma na sobie ciemnoniebieski fartuszek, który jest jej służbowym uniformem, ten ze spódniczką do pół uda, ale zmieniła białą koszulę na czarną obcisłą bluzeczkę której administrator hotelu z pewnością nie aprobuje bo wystawia na widok publiczny rzeczywiście budzący pożądanie dekolt. Anita jest niesamowicie śniada wszędzie, gdzie można ją obejrzeć, zmieniła też panto- fle na takie z bardzo wysokim obcasem na których nie można stać cały dzień za kontuarem recepcji hotelowej. Ta Anita chce wojny, myśli Aguilar skoro tylko ją zobaczył, i teraz co ja mam zrobić z tą Anitą. Przyjechał z Agustiną i ciocią Sofi około piątej z Sasaimy, z sukcesem pokonując zmiany ekip porządku publicznego tak jak ich uprzedzono i ze zdobyczą z szafy dziadków w ręku, opowiada Aguilar, i gdybym nie miał tego spotkania o dziewiątej w Don Conejo, na którym musiałem być za wszelką cenę, poświęciłbym całą noc na czytanie dzien- ników i listów, by jak najszybciej zacząć rozszyfrowywać kim naprawdę byli Niemiec Portu- linus i jego żona Blanca. Czasami trzeba czekać całe wieki aż coś się wydarzy i nagle wszyst- ko dzieje się naraz, mówi Aguilar, kiedy wchodziliśmy do mieszkania po powrocie z Sasaimy zadzwonił telefon. To Robaczek, do cioci, powiedział Aguilar do cioci Sofi nie pytając nawet telefonującego o imię bo któż to mógłby być z tym młodym męskim głosem o akcencie ko- lumbijsko–meksykańskim. Robaczek przyjeżdża z wizytą, oznajmiła ciocia Sofi kiedy odwie- siła słuchawkę, właśnie dzwonił, żeby potwierdzić, oczy cioci Sofi i Aguilara wlepiają się w Agustinę, czekając na jej reakcję. Jeżeli Robaczek przyjeżdża to trzeba posprzątać to miesz- kanie bo jest kompletnie rozbebeszone, powiedziała z przejęciem, ale tak naturalnie, że nikt, by nie podejrzewał, że zaledwie wczoraj wykrzykiwała tu przekleństwa chrapliwym głosem, i rzeczywiście w mieszkaniu wszystko było do góry nogami, mówi Aguilar, z powodu tego sławetnego dzielenia na dwie części które ona sama zainicjowała czekając na inną wizytę, w obłędzie, na wizytę ojca. To znaczy, że możemy poustawiać meble na swoich miejscach? – spytała ciocia Sofi, a Agustina odparła, że tak, że nie ma żadnego sensu, żeby wszystkie stały stłoczone po jednej stronie. Nie będziemy przecież teraz woskować podłóg ani dawać lekcji tańca, powiedziała jakby to nie ona sama zarządziła ten bałagan. Trzeba poustawiać meble na miejscu i trzeba to wszystko kompletnie uporządkować, rozkazała i Aguilar odczuł pewien niepokój. To znaczy jak, kompletnie uporządkować? – spytał w obawie czy znowu nie zaczną się naczynia z wodą, oczyszczania i całe to piekło na nowo. Uporządkować, uporządkować, to znaczy poustawiać tak jak przedtem, odpowiedziała lekko zdenerwowana, że zadaje jej głupie pytania i zabrała się do tego ze zdwojoną siłą, nawet przesadną, pomyślał Aguilar z niepokojem. Niedobrze, że się tak podnieca, szepnął na ucho cioci Sofi. No nie, nie jest do- brze, ale kto ją powstrzyma, ufajmy w Boga, Aguilar. Tak, dobrze, ciociu Sofi, trzeba ufać w Boga, i kiedy Agustina po raz setny zaczynała na nowo reorganizację domu, ciocia Sofi i ja siedliśmy na chwilę po tej wariackiej jeździe do i z Sasaimy która okazała się maratonem. Opowiedz mi ciociu jak spotkaliście się z Robaczkiem w Meksyku, poprosił Aguilar i w tym momencie przerwała im Agustina mówiąc: Nie wiem, nie wiem, nie pasują mi zupełnie te ściany koloru zielonego mchu. Ale przecież poleca je feng shui, odważył się zwrócić jej uwa- gę Aguilar, by ją uspokoić co do tej sprawy. Do cholery z feng shui, powiedziała, myślę, że ta przestrzeń byłaby o wiele żywsza gdyby pomalować ściany na ciemnopomarańczowy kolor. A więc było tak, opowiadała Aguilarowi ciocia Sofi, po tym kiedy Eugenia zadała ostateczny cios kłamiąc o fotografiach. Robaczek wyszedł z domu tak jak stał, w pulowerze i długich butach na piżamę i nic więcej, ale wyglądał na tak zdecydowanego, że wszyscy wiedzieliśmy, że to dziecko nie ma zamiaru wrócić, a ja no więc ja w ciągu kilku sekund przeszłam od pew- ności, że moje życie jest skończone do podejrzenia, że jedyne co dla mnie się skończyło to życie takie jakie prowadziłam dotychczas. Dosyć tego pasywnej roli, nakazała sobie sama ciocia Sofi, przyszła godzina wydobycia własnego asa z rękawa. Od powrotu z kościoła jej torebka wisiała na krześle, razem z kapeluszem z piórkiem i już poświęconą palmą. I nie pytaj mnie dlaczego, mówi Aguilarowi, ale zamiast zabrać tylko torebkę wzięłam wszystkie trzy rzeczy, potem szybko wbiegłam do swojego pokoju wziąć pieniądze które trzymałam w szufladce szyfoniery, to znaczy siedem i pół tysiąca dolarów w czekach podróżnych i dwieście pięćdziesiąt tysięcy peso, płaszcz, paszport i kuferek z biżuterią, potem przebiegłam jak błyskawica przez pokój Robaczka i złapałam pierwsze spodnie jakie znala- złam w szafie, sfrunęłam po schodach na dół, a jeśli mówię, że sfrunęłam powinieneś to ro- zumieć dosłownie bo nawet nie dotykałam stopni, przeszłam obok saloniku telewizyjnego, gdzie była cała reszta rodziny, dostrzegłam Agustinę ciągle na kolanach i z przygnębionym wyrazem twarzy, poczułam ukłucie w sercu które mi mówiło: Ta mała za to wszystko w końcu zapłaci, postanowiłam, że kiedyś tu wrócę po nią i wyszłam na ulicę, zobaczyłam, że Robaczek oddalił się już o kilka przecznic, spostrzegłam, że ciągle jeszcze trzymam w ręku tę poświęconą palmę i rzuciłam ją daleko od siebie. Żegnaj, palmo męczeństwa, pobiegłam za chłopcem i dogoniłam go. Chodźmy stąd, powiedziałam, a Robaczek odparł: Już poszliśmy. Tuż po dziewiątej dotarłem do Don Conejo, opowiada Aguilar, i były tam Anita i jej wspania- ły dekolt, Anita i jej smagłe nogi, Anita i jej rozpuszczone włosy pachnące szamponem brzoskwiniowym. Anita, kobieta bez zmiennej natury, i jej decyzja ciągnięcia mnie do łóżka tej nocy, siedzieliśmy w Don Conejo nad szklankami piwa czekając na zamówione kotlety z sosem czosnkowym. Anita przysunęła do mnie swoje piersi i zapach brzoskwini i powiedziała, że dotarła do tego kto płacił w ów weekend za apartament w hotelu w którym była moja żona. Cóż, płacił, tak się tylko mówi, oświadcza Anita Aguilarowi, tak naprawdę to hotel szuka tej osoby bo nie zapłaciła, zostawiła numer karty kredytowej, ale następnego dnia bank podał, że jest zawieszona, a to nie jest jedyna płatność jaką nam jest winien, winien nam kupę pieniędzy. Anita nie przestawała mówić, a Aguilar nie miał ochoty słuchać, teraz kiedy miał zaraz usłyszeć imię mężczyzny, który był z Agustiną już nie chciał go znać. Nie wiem czemu, ale to już nie było ważne. Agustina i ja jedliśmy gofry w domu kobiety której ścięto głowę i wszystko inne było nieważne; ona prowadziła go za rękę, by mu pokazać dom i ogrody w Sasaimie. To jest grota orchidei, a to żłób, a to siodło mojego konia, który nazywał się Brandy, a to placyk, gdzie graliśmy w piłkę nożną, w złodziei i policjantów po tych koryta- rzach, tu spadłam z Brandy’ego pod tym drzewem i złamałam obojczyk. Chodź, Aguilar, sia- daj ze mną w tym hamaku, na tych bambusowych gałązkach moja matka wieszała kawałki owoców dla ptaków, były kardynały, papużki, kanarki, to jest koszyk do którego ciocia Sofi zawsze zbierała jajka kur, a teraz chodźmy, Aguilar, musisz zobaczyć Słodką Rzekę, posłuchaj, słychać ją aż stąd, nie masz pojęcia jakie gładkie i czarne są kamienie w Słodkiej Rzece, jak się grzeją na słońcu, chodźmy, siądziemy na nich i wsadzimy nogi do wody. Po tych czarnych kamieniach, mówi Aguilar, co mnie obchodziło jak się nazywał ten typ w hotelu, niech się nazywa jak chce bo Agustina zabrała mnie, żeby mi pokazać rzekę swojego dzieciństwa. Nie wiem, powtarza Aguilar, w jakiś sposób zostawiłem za sobą ból z powodu tych rogów czy zdrady czy omyłki czy co tam, by to było, a dowiedzieć się teraz imienia czy nazwiska tego gościa byłoby to znowu ożywić ten ból, tak, że kiedy Anita mówiła ja starałem się myśleć o czymś innym, mówi Aguilar, ojej przedziwnych paznokciach które dzisiaj nie miały pasków tylko gwiazdki, maleńkie błękitne gwiazdki na srebrnym tle, tak, że nie były to już flagi Francji tylko jakiegoś innego kraju. Anita w dalszym ciągu coś opowia- dała, ale Aguilar myślał o fladze Kuby, która miała tylko jedną gwiazdę. Białą? Czerwoną? I o fladze amerykańskiej, ta miała gwiazdki, ale odwrotne kolory w stosunku do paznokci Anity bo były białe na granatowym tle; flaga Algierii, o ile dobrze pamiętał, miała półksiężyc i gwiazdę; flaga Izraela miała gwiazdę Dawida; argentyńska miała słońce, a słońce przecież w końcu jest gwiazdą; przypuszczał, że gwiazdy powinny być też na różnych flagach arab- skich, jak Irak czy Egipt, ale tamte powinny być zielone, i podczas gdy Anita łaskotała mu przedramię czubkami swoich gwiaździstych paznokci, Aguilar pomyślał: Niewiarygodne, co za ciągoty do nieba, niemal każda flaga ma gwiazdy, a żadna nie ma po prostu ziemi, a mimo to nie mógł nie usłyszeć nazwiska tego mężczyzny kiedy w końcu Anita je wypowiedziała: Midas McAlister? Był tam z nią Midas McAlister? Tak, tak, wiem kto to jest Midas McAli- ster, to dawny narzeczony Agustiny, i w tym momencie poczułem mdłości i pomyślałem, że to był zły pomysł pić piwo i jeść te kotlety, nagle rozbolały mnie wnętrzności i pomyślałem, że to z powodu czosnkowego sosu, a może raczej z powodu Midasa McAlistera, Aguilar wy- szedł do męskiej toalety, by opłukać twarz zimną wodą i chwilkę pobyć sam; kiedy wrócił do stołu, Anita już denerwowała się, że tak długo go nie ma. Już chciałam cię szukać, powiedzia- ła: Chodźmy szukać, ale jego, winien mi wyjaśnienie, a przynajmniej mojej żonie. Co masz za- miar zrobić, zbijesz go? Nie, Aguilar chciał go tylko poprosić, żeby mu opowiedział co się stało w ów weekend, wówczas Anita zaoferowała się powiedzieć mu, gdzie go mogą znaleźć pod warunkiem, że nie umknął. Na pewno go znajdziemy, zapewniła, bo z pewnością się ukrywa, mówię ci, że ci z hotelu chcą go zabić, ale nie dadzą rady, mówią, że ten człowiek zniknął z powierzchni ziemi bo wiedział, że rząd ma go skazać na ekstradycję. Tak, że poszli- śmy do jego klubu, który ma jakąś angielską nazwę i jest gdzieś w północnej dzielnicy willo- wej, mówi Aguilar i znaleźliśmy to miejsce, ale już zamykali bo była blisko dziesiąta, a wysoki ciemny facet, który zasuwał kratę i zakładał kłódki to był on, to był Midas McAli- ster. Aguilar go poznał jak tylko na niego spojrzał. To jest człowiek, który z nią był, powie- dział: Tak, to on, potwierdziła Anita. No i wtedy nadeszła godzina prawdy. Ale nie była to godzina prawdy tylko godzina pomyłki, opowiada Aguilar, bo podszedłem do tego Midasa i ten Midas przysiągł mi na Świętą Dziewicę, że nie jest żadnym Midasem tylko Rorro, Ror- ro! – krzyknął Aguilar chociaż teraz już wie, że zmierzył wzrokiem tego Rorra, ale ostrożnie, bo bestia był prawdziwym atletą, jednym z tych profesjonalistów od muskulatury, aż zapytali trzech czy czterech gimnastykujących się tam ludzi, którzy wychodzili z klubu do samocho- dów i ci potwierdzili, że to rzeczywiście Rorro, pracownik klubu, spec od streczu i ciężarów, i, że Midas wprawdzie jest właścicielem, ale nie widziano go już od dawna. Nie wrócił tutaj. Prawda, tutaj nie wrócił. Nikt nie wie, gdzie jest. Nie, nikt nie wie i państwo nie pierwsi go szukacie. Nie, z pewnością nie pierwsi. Już kilka razy rewidowano ten lokal i prawie na pew- no go zamkną któregoś dnia i opieczętują. Tak, na pewno, mówi Rorro, a mnie winien jest za trzy miesiące. Ale przecież ja pana widziałam, zarzuca mu Anita znowu agresywna. Widzia- łem jak pan wychodził z pokoju w hotelu, gdzie była moja żona. Ach więc pan jest jej mę- żem, bardzo mi miło, jestem Rorro, powiedział rzekomy Midas McAlister, który zapewniał, że nazywa się Rorro i wyciągnął prawą rękę, jak mi się wydało, serdecznym, a nawet szla- chetnym gestem, powiedzmy przekonywającym. To ja dzwoniłem do pana, żeby powiedzieć, żeby pan ją zabrał z hotelu, wyjaśnił. A kto panu dał mój telefon. Ależ pańska żona mi go dała, ona sama mi dała i poprosiła żebym zadzwonił. Ona pana poprosiła, żeby pan zadzwo- nił? – pyta Aguilar czując, że w końcu dusza powraca mu do ciała, że po tylu dniach i nocach w końcu ją odzyskał. Jest pan pewien tego co pan mówi? No pewnie, że jestem pewien, ona mi go dała, a jak pan myśli skąd miałbym go mieć, pomyśl trochę, dedukuj, bracie, nie wy- ciągaj przedwczesnych wniosków, jasne, że to pana żona poprosiła żebym zadzwonił. Czło- wieku, Rorro, naprawdę bardzo dziękuję i przepraszam, mówi Aguilar, ale teraz opowiedz mi o co tu szło, kto panu powierzył moją żonę, dlaczego pan z nią był w tym hotelu, co pan tam z nią robił. Chodźcie, powiedziała Anita która była jedyną osobą wiedzącą jak takie się zała- twia, siądźmy tu w barze na rogu, pan Rorro napije się łyczek i poprosimy go uprzejmie, żeby nam wyjaśnił, na zdrowie, panie Rorro, za przyjaźń. No właściwie niewiele wam mogę po- wiedzieć, ale tak, dziękuję, łyczek tak, bardzo proszę bo jest okropnie zimno, trzeba zagrzać gardziołko, i już w barze i z paroma wódkami w żołądku ten, który kazał się nazywać Rorro nadal twierdził: Ja nie robiłem niczego, proszę pana, niczego, panienko, opiekowałem się tylko panią która była tak roztrzęsiona, a przy tym taka piękna, niech się pan nie obrazi, że to panu mówię, ale tak zbzikowana, opiekowałem się nią bo dostałem instrukcje, że mam się nią opiekować. Instrukcje od kogo, Rorro, niech pan golnie jeszcze jednego i powie nam to jasne. Instrukcje od mojego szefa, powiedziałem już, mojego szefa pana Midasa, a od kogo miałbym je dostać, dla mnie jego rozkazy są święte i pomyśleć, że zostawił mnie i nie zapłacił za trzy miesiące. I, gdzie u diabła jest pan Midas, spytał Aguilar. No właśnie tam, gdzie pan powie- dział, jest u diabła, bo naprawdę nikt nie wie, gdzie jest, czy myśli pan, że gdybym wiedział nie byłbym tam i nie odebrał swoich zaległych pensji. Aguilar opowiada, że kiedy się przeko- nał, że ten człowiek nie wie nic ponad to co mówi, odszedł stamtąd z twardą decyzją, że od jutra zacznie szukać Midasa po całej ziemi, morzu i niebie póki go nie znajdzie. Byłem zde- cydowany wygrzebać go z jamy w której się zaszył, mówi Aguilar, choćby mi na tym upłynę- ło całe życie, jak mogłem w owej chwili przypuszczać, że jedyną osobą na świecie która mo- głaby wiedzieć, gdzie go znaleźć będzie sama Agustina. Kiedy wsiadałem już do furgonetki, ujrzałem, że Rorro wybiega z baru i biegnie za mną wołając żebym zaczekał. Zapomniałem panu to dać, powiedział wręczając mi jakąś karteczkę, pańska żona trzymała to w ręku aż upadła tam w hotelu, podniosłem to bo nigdy nie widziałem czegoś takiego, wsadziłem to do kieszeni i mam do tej chwili, nie wyrzuciłem tego do śmieci bo się bałem, że jeżeli to źle po- traktuję to będzie zła wróżba, może się zemścić na mnie czy kto tam wie co taka rzecz może, niech pan to weźmie, oddaję bo to pana żony, trzymała to w zaciśniętej dłoni. Aguilar mówi, że skoro tylko wziął karteczkę rozpoznał swoją własną lewą rękę tyle, że zmniejszoną i zafoliowaną w plastiku, z jednej strony grzbiet, z drugiej wnętrze dłoni. To była ni mniej ni więcej tylko Ręka która Dotyka, mówi, ta sama którą skserowałem i wysłałem Agustinie na początku znajomości, tak, że kiedy ją zobaczyłem i dowiedziałem się, że Agustina miała ją w ręku w czasie tego smutnego epizodu, nie mogłem się pohamować i krzyknąłem. Niech mi wybaczy Wolter, ale to jest cud. Jaki cud, spytała Anita przypatrując się karteczce i stwierdzając, że to coś dziwnego. Bardzo dziwne, powiedziała, jako dzieciak bawiłam się w Kudłatą Rękę, a teraz modlę się do Cudownej Ręki, ale o czymś takim jak Ręka która Do- tyka słyszę po raz pierwszy. Chodź, Anito, wsiadaj do furgonetki, zawiozę cię do Meissen, zaproponowałem, ale gdzież tam, Anita spodziewała się czegoś innego, już przeszła chwile cierpienia i teraz gotowa była na chwile rozkosznego spełnienia. Anita nie miała zamiaru wy- stawiać na pokaz swojego pięknego dekoltu w zamian za nic. Anita była przyzwyczajona, że jeżeli się mówi: A to trzeba powiedzieć Be, piękna Anita wobec powyższego przeszła po- nownie z ty na pan, mówi Aguilar, ochłodziła głos i rzuciła tylko: Nie proszę pana, żadne odwożenie do Meissen, pomogłam panu znaleźć to czego pan szukał, a teraz zawiezie mnie pan na tańce. Jakże tu nie zawieźć cię na tańce, Anito, jeśli przynajmniej to mogę zrobić, żeby podziękować za twoje urocze towarzystwo w godzinach cierpienia, tak, że owej nocy znala- złem się w Boite de Chapinero którą to melinę prowadzi para karłów, było tam prawie pusto bo w końcu to był powszedni dzień, z jakim nieskończonym wdziękiem tańczy ta Anita, jak musiałem walczyć ze sobą, by jej nie przycisnąć, nie pocałować, to przecież zbrodnia nie ob- jąć jej rękami w biodrach, uśmiechniętej, zadowolonej i bujnej Anity w półmroku Boite de Chapinero prowadzonej przez karzełki. Ale moje serce jest, gdzie indziej, Anito, nawet moje ciało nie jest całkiem tutaj przy twoim, nawet moje ciało. Żegnaj, Anito z dzielnicy Meissen. Aguilar bardzo chciałby powiedzieć jej: W przyszłym życiu cię odnajdę, ożenię się z tobą i będziemy szczęśliwi, Anito, zasługujesz na szczęście i jestem twoim dłużnikiem; chciałby jej powiedzieć: W przyszłym życiu wezmę cię do łóżka w apartamencie luksusowego hotelu, Anito, jeśli zechcesz to może być w tym samym Wellingtonie, na to ja zasługuję i tu ty jesteś moją dłużniczką, ale to będzie dopiero w przyszłym życiu bo teraz muszę wracać do domu, piękna Anito, tam na mnie czeka moje obecne życie, chcę powiedzieć życie które teraz wiodę, to życie które w końcu jest jedynym jakie mam i które czeka na mnie w domu, byłoby roz- kosznie śnić razem z tobą, smagła Anito, ale w tej chwili nie chcę, nie mogę, wprowadzać do mojego prawdziwego życia spraw których tam nie powinno być, i bez tego jest w nim aż za du- żo. Kiedy wróciłem do mieszkania, około drugiej nad ranem, poczułem dziwny zapach od którego łzawiły oczy, zapewnia Aguilar, i to nie jest żadna przenośnia bo naprawdę ten za- pach sprawił, że w oczach miałem łzy, ten zapach którego niepodobna opisać, zapach domu, cóż więcej mam powiedzieć, zapach wszystkich dni, ludzi śpiących nocą i budzących się ran- kiem, nie wiem ile czasu, ale przynajmniej póki trwa ten zapach nic nie zakłóci spokoju. Agu- stina spała po mojej stronie łóżka i zostawiła mi karteczkę na stoliku, taką samą karteczkę jaką trzy lata temu wsunęła pod drzwi mojego pokoju na uniwersytecie prosząc o dwie rze- czy, o fotokopię mojej ręki i o pomoc w pisaniu autobiografii, ale tym razem kartka nie była w kopercie, ale złożona we dwoje na wierzchu napisane było moje imię Aguilar, nie wiem co to jest szczęście, mówi Aguilar, myślę, że nikt tego nie wie na pewno, ale wiem, że to co od- czułem kiedy zobaczyłem swoje imię wypisane przez nią na tej kartce, z kółeczkiem nad i zamiast kropki, to było szczęście, a na kartce było. Aguilar wyjmuje kartkę z portfela, gdzie trzyma ją razem z tą pierwszą i czyta: „Profesorze Aguilar, jeżeli mimo wszystko nadal mnie pan kocha, niech pan jutro włoży czerwony krawat”. Kilka razy czytałem tę kartkę zanim zasnąłem, mówi Aguilar i opowiada, że jego ostatnią myślą tej nocy było: Jestem zadowolo- ny, tej nocy jestem zadowolony chociaż nie mam pojęcia ile czasu potrwa ta radość. Kiedy wstałem następnego dnia Agustina była już ubrana i dzwoniła na lotnisko, by dowiedzieć się o godzinę przylotu z Meksyku. Aguilar wziął szybki spóźniony prysznic, ogolił bardzo już gęsty zarost, uczesał się najlepiej jak mógł mając na uwadze, że włosy mu odrosły, ale jeszcze nie pokryły schodków jakie mu zrobił fryzjer Octavio, włożył białą koszulę i szperał w szufladach aż znalazł stary czerwony krawat który, był pewien, musiał tam gdzieś leżeć. Wyglądałem przedziwnie, mówi Aguilar, nigdy nie noszę krawata i nie mam na nie odpo- wiedniego miejsca, ale w każdym razie był tam mój czerwony krawat, nawet spryskałem się po raz pierwszy tą wodą kolońską którą zawsze ona daje mi w prezencie. Kiedy Aguilar zszedł do jadalni, Agustina przeszła obok niego kilka razy nic nie mówiąc, nawet dzień dobry. Udawała, że mnie nie widzi, mówi Aguilar, jej oczy omijały mój czerwony krawat, jakby nie napisała tej karteczki, a może raczej jakby obawiała się zobaczyć czy go włożyłem czy nie albo jakby znowu popadała w szaleństwo. Agustina i ciocia Sofi przygotowywały obiad któ- rym chciały przyjąć Robaczka po przywiezieniu go z lotniska, indyka i trochę zieleniny i jabłek nie zwracając na mnie uwagi, tak, że wziąłem sobie kawę i siadłem do śniadania, przeglądając gazetę i obserwując żonę która raz czy drugi przeszła obok mnie patrzyła przy tym niby w drugą stronę, jakby udając, że nie rozumie, ale równocześnie zdenerwowana, chcąc i zarazem nie chcąc rzucić okiem czy włożyłem ten krawat, aż stanąłem naprzeciw niej, ująłem ją za ramiona, zmusiłem, żeby spojrzała mi w oczy i spytałem: Panno Londono, czy ten krawat wydaje się pani dostatecznie czerwony?