Autorzy Janusz Czapiński Dariusz Doliński Helena Grzegołowska-Klarkowska Janusz Grzelak Maria Jarymowicz Mirosław Kofta Maria Lewicka Grzegorz Sędek Andrzej Szmajke Bogdan Wojciszke Złudzenia które pozwalają życ Szkice ze społecznej psychologii osobowości Praca zbiorowa pod redakcją Mirosława Kofty i Teresy Szustrowej Wydawnictwo Naukowe PWN WARSZAWA 2001 Okładkę i strony tytułowe projektowała Karolina Lijklema Redaktor Teresa Szustrowa Redaktor techniczny Teresa Skrzypkówska «35 30 Copyright © by Wydawnictwo Naukowe PWN SA Warszawa 2001 ISBN 83-0l-l3476-3 Wydawnictwo Naukowe PWN SA 00-251 Warszawa, ul. Miodowa 10 tel: (022) 695-43-21 faks: (022) 826-71-63 e-mail: pwn@pwn.com.pl http://www.pwn.cora.pl Spis treści Mirosław Kofta Wprowadzenie. Czy złudzenia pomagają, czy też przeszkadzają nam radzić sobie z wyzwaniami? ............................. 11 O czym mówią poszczególne rozdziały tej książku? .................... 20 Konkluzje .................................................... 24 Literatura cytowana ............................................ 26 Maria Lewicka Czy jesteśmy racjonalni? ..................................... 28 Racjonalny, czyli jaki? .......................................... 29 Czy jesteśmy racjonalni? ........................................ 41 Człowiek jako intuicyjny statystyk .............................. 42 Człowiek jako intuicyjny badacz przyczyn zdarzeń •.................. 49 Człowiek jako weryfikator hipotez .............................. 51 Człowiek - aktor czy obserwator zdarzeń? ........................... 57 Literatura cytowana ............................................ 62 Bbgdan Wojciszke -Dane i pseudodane w procesie spostrzegania ludzi ........... 65 Dane i pseudodane............................................. 65 Źródła pseudodanych............................................ 66 Schematy poznawcze ........................................ 66 Ukryte teorie osobowości ..................................... 74 Rola danych i pseudodanych w procesie formułowania sądu ............. 78 Teoretyczne modele kształtowania się sądu ........................ 78 Trafność modeli ............................................ 80 Kiedy pseudodane stają się danymi? ................................ 83 Tendencyjne potwierdzanie przekonań ........................... 84 Samospełniające się proroctwa ................................. 86 Uwagi końcowe ............................................... 89 Literatura cytowana ............................................ 89 Maria Jarymowicz Czy jesteśmy egoistami? ...................................... 91 O naturze egoizmu ............................................. 92 Paradoks egocentryzmu: prawdy ukryte przed samym sobą .............. 94 Ego zagrożone i słabe jako źródło egocentryzmu .................... 95 Egocentryzm „ja totalitarnego" ................................. 98 Czy jesteśmy altruistami? ........................................ 103 Motywy endocentryczne ...................................... 104 Motywy egzocentryczne ...................................... 107 Co chroni przed egoizmem? ...................................... 109 Literatura cytowana ............................................ 115 Janusz Ł. Grzelak Ja, my, oni? Interes własny a procesy poznawcze i zachowanie ludzi w sytuacji konfliktu ..................................... 117 Konflikt interesów ............................................. 118 Interes własny................................................. 120 Interes wielu interesów? ......................................... 122 Efekty orientacji społecznych ..................................... 125 Czy wiemy, co wiedzieć chcemy? ............................... 125 Postrzegana różnorodność świata społecznego...................... 128 Sytuacyjna zmienność percepcji intencji innych ludzi ................... 133 Odrobina spekulacji .......................................... 134 Orientacje a postawy wobec spraw publicznych .................... 136 Sytuacyjna zmienność orientacji ................................... 138 Co jest przedmiotem wymiany społecznej, czyli czym się dzielimy ...... 139 Buźki, numerki, zadowolenie .................................. 141 Im więcej nas, tym gorzej? .................................... 142 Zakończenie .................................................. 144 Literatura cytowana ............................................ 144 Andrzej Szmajke Autoprezentacja - niewinny spektakl dla innych i siebie..... 146 Co to jest autoprezentacja i czemu służy............................. 147 Skąd wiadomo, że dane zachowanie jest autoprezentacja? ............... 147 Motywy dla których podejmujemy autoprezentację .................... 148 Wyznaczniki siły motywacji do podejmowania zachowań autoprezentacyjnych 150 Przydatność odpowiedniego wizerunku własnej osoby do osiągania pożąda- nych celów społecznych ...................................... 150 Subiektywna wartość celów społecznych.......................... 151 Rozbieżność między aktualną impresją a impresją pożądaną ........... 152 Strategie autoprezentacji - najpopularniejsze wizerunki autoprezentacyjne . . . 154 Taksonomia Jonesa i Pittman .................................. 154 Taksonomia zachowań autoprezentacyjnych Schutz ................. 156 Co decyduje o stylu autoprezentacji podejmowanej przez jednostkę ........ 158 Samowiedza ............................................... 158 f r Wyobrażenie tożsamości pożądanej i niepożądanej .................. 159 Wymagania roli społecznej .................................... 159 Spostrzegane oczekiwania widowni .............................. 160 Aktualne i rzeczywiste oraz przyszłe i potencjalne konsekwencje publicznego wizerunku ....................................... 161 Autoprezentacje negatywne ...................................... 164 Formy autoprezentacji - różne sposoby kreowania publicznych wizerunków . . 166 Autoprezentacja pośrednia: „pławienie się w cudzej chwale" .......... 166 Autoprezentacja „wprost" i „niewprost" .......................... 168 Powszechność autoprezentacji .................................... 170 Prawdziwe „ja" a autoprezentacja .................................. 171 Literatura cytowana ............................................ 172 Helena Grzegotówska-Klarkowska Samoobrona przez samooszukiwanie się ..................... 176 Dlaczego ludzie oszukują samych siebie? ............................ 177 Koncepcje psychoanalityczne .................................. 177 Inne koncepcje psychicznej samoobrony przez samooszukiwanie się: obrona poprzez ucieczkę od własnego prawdziwego „ja" ................... 180 Rola i narzędzia samoobrony. Wybrane przejawy samooszukiwania się ..... 182 Wybrane badania nad mechanizmami obronnymi ...................... 189 Nie wiedzą czy nie chcą powiedzieć? ............................ 190 Czy wyparcie istnieje? ........................................ 191 Co uruchamia mechanizmy obronne? ............................ 192 Skuteczność samooszukiwania się jako środka samoobrony psychicznej .... 194 Literatura cytowana ............................................ 197 Mirosław Kofta Poczucie kontroli, złudzenia na temat siebie, a adaptacja psychologiczna ................................................ 199 Czy człowiek ma potrzebę sprawstwa? .............................. 201 Badania nad wolnością wyboru ................................. 201 Badania nad percepcją wpływu na bieg wydarzeń ................... 202 Czynniki wpływające na percepcję kontroli .......................... 204 Czy ocena własnego sprawstwa jest realistyczna? ...................... 205 Iluzja kontroli .............................................. 205 Egotyzm atrybucyjny ........................................ 207 Racjonalizacja zdarzeń negatywnych ............................. 207 Myślenie życzeniowe przy planowaniu działań ..................... 208 Skąd bierze się „chciejstwo" ................................... 209 Czy podmiotowa kontrola służy adaptacji? ........................... 209 Badanie Schultza: podmiotowa kontrola a przystosowanie psychiczne u osób starszych .................................................. 210 Podmiotowa kontrola a adaptacja: mechanizmy psychologiczne ........... 211 Orientacja na działanie a poczucie kontroli ........................ 212 Samoodradzanie się poczucia kontroli ............................ 216 Osobowościowe wyznaczniki poczucia kontroli i samoodradzania się ...... 219 Styl eksplanacyjny .......................................... 219 Naiwne teorie inteligencji ..................................... 219 Siła woli .................................................. 220 Wnioski ..................................................... 221 Literatura cytowana ............................................ 222 Grzegorz Sędek Jak Judzie/adzą sobie z sjtuacjami, na które nie ma rady? 226 Niekontrolowalność w postaci nagłych, nieoczekiwanych i traumatycznych zdarzeń ...................................................... 227 Model Klingera ............................................. 227 Model Shontza ............................................. 228 Model Taylor .............................................. 229 Negatywne konsekwencje długotrwałych intensywnych prób wpływania na obiektywnie niemodyfikowalne sytuacje .......................... 233 Klasyczne doświadczenia laboratoryjne nad reakcjami zwierząt na niekontrolowalne wzmocnienia ............................... 234 Koncepcja Weissa ........................................... 236 Pierwotny model wyuczonej bezradności Seligmana ................. 237 Krytyczna analiza modelu egotystycznego......................... 238 Informacyjny model bezradności ................................ 241 Wnioski, konkluzje... i trochę spekulacji............................. 242 Literatura cytowana ............................................ 246 Dariusz Doliński Pozytywna rola negatywnych złudzeń ........................ 249 Optymalny margines iluzji, czyli co za dużo to nie zdrowo .............. 250 Negatywne iluzje .............................................. 255 Kiedy negatywne iluzje pozwalają (dobrze) żyć? ...................... 262 Literatura cytowana ............................................ 263 Janusz Czapiński Szczęście - złudzenie czy konieczność? Cebulowa teoria szczęścia w świetle nowych danych empirycznych ........... 266 Pojęcie szczęścia we współczesnej psychologii empirycznej .............. 268 Źródła poczucia szczęścia ........................................ 268 Warunki życia a szczęście ..................................... 270 Osobowość i temperament..................................... 278 Czynniki fizyczne i biologiczne................................. 280 Podsumowanie ............................................. 280 Po co ludziom poczucie szczęścia? ................................. 281 Powszechność poczucia szczęścia.................................. 284 Efekt negatywności ............................................ 286 Efekt feniksa ................................................. 287 Strategie i mechanizmy radzenia sobie ze stresem ..................... 289 Asymetria mózgowych ośrodków afektu pozytywnego i negatywnego ... 291 Mechanizmy pamięci ........................................ 292 Endogenny mechanizm znieczulający ............................ 293 Naturalne procesy adaptacji .................................... 294 Porównania społeczne ........................................ 295 Zmiana tożsamości .......................................... 296 Atrybucja przyczynowa czyli niewdzięczne społeczeństwo ............ 298 Pułapki w radzeniu sobie z nieszczęściem ......................... 299 Szczęśliwy „atraktor" ........................................... 300 Jak pogodzić lewitację z uziemieniem? ............................. 303 Wnioski ..................................................... 303 Literatura cytowana ............................................ 304 Indeks nazwisk ................................................ 307 Indeks rzeczowy ............................................... 312 Autorzy książki ................................................ 316 Mirosław Kofta Wydział Psychologii Uniwersytet Warszawski Wprowadzenie Czy złudzenia pomagają, czy też przeszkadzają nam radzić sobie z wyzwaniami?1 Czy ludzie myślą na co dzień w sposób racjonalny, czy też nieracjonalny? Jakie są źródła nietrafnych sądów o sobie i o innych? Czy rozmaite złudzenia, jakie żywimy na temat samych siebie, są czymś powszechnym, czy też rzadkim? Jaka jest ich rola: czy są wyrazem aberracji psychicznej i złego przystosowania, czy też - przeciwnie — czymś, co pozwala utrzymać dobre samopoczucie i zdolność do twór- czej aktywności? Jaki jest związek złudzeń z egoizmem bądź działaniem na rzecz innych ludzi? Oto przykłady pytań, jakie stawiają sobie autorzy tej książki. Niewiele jest w psychologii - wydawałoby się - prawd bardziej oczywistych od prawdy, że zdrowie psychiczne wiąże się z realizmem w ocenie siebie i świata (brakiem zniekształceń percepcyjnych i interpretacyjnych), a więc zdolnością do trafnej samooceny, wglądem w samego siebie, realistyczną oceną innych ludzi itp. Jeszcze do niedawna przeświadczenie takie miało charakter konsensualny: podzie- lały je tak różne nurty nauki o człowieku jak psychiatria o orientacji biologicznej i nowoczesna psychiatria poznawcza, freudowska psychoanaliza i neopsychoanali- za, a nawet psychologia humanistyczna. Z punktu widzenia medycyny, towarzysząca urojeniom i halucynacjom głęboka utrata kontaktu z rzeczywistością jest istotnym aspektem choroby psychicznej, a brak takich objawów jest charakterystyczny dla osób nie cierpiących na zaburzenia psy- chotyczne. Nie jest więc przypadkiem, że psychiatria uznawała i nadal uznaje dobry kontakt z rzeczywistością za jeden z kluczowych wskaźników zdrowia psychiczne- go (por. np. Rosenhan i Seligman, 1994). Podobnie, SIgmund Freud i jego ucznio- wie (por. Hartmann, 1958; Horney, 1999; Thompson, 1965) utrzymywali, że dobry kontakt z rzeczywistością jest najważniejszym przejawem siły ego, a więc zdrowej, dobrze funkcjonującej, zintegrowanej osobowości, natomiast zakłócające ten kontakt mechanizmy obronne (takie jak wyparcie, racjonalizacja czy projekcja) są objawem neurotycznych zaburzeń osobowości (por. też Grzegołowska-Klarkowska, w tym 1 Przygotowanie tego opracowania było częściowo wspierane ze środków na Badania Statutowe (BST) Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. 11 tomie). Właśnie dlatego nadrzędnym celem terapii psychoanalitycznej było przy- wrócenie pacjentowi wglądu w swoje doświadczenia emocjonalne, ułatwienie mu poznania i zrozumienia samego siebie (Dollard i Miller, 1967). Jest rzeczą interesującą, że twórcy psychologii humanistycznej, Abraham Mas- low (1990) i Carl Rogers (1961) — mimo że ich idee pozostawały w jawnej opozycji zarówno do klasycznej psychiatrii jak i freudowskiej psychoanalizy — byli pod tym względem wiernymi kontynuatorami tradycji i uznawali realizm w ocenie siebie i świata za jedno z kluczowych kryteriów zdrowia psychicznego. Charakteryzując modelową osobę zdrową psychicznie, podkreśla Maslow jej otwartość na siebie i innych, zdolność do rozpoznania rzeczywistych motywów swoich działań, akcepto- wanie nie tylko silnych, ale i słabszych stron własnej osoby. Podzielając pogląd Mas- łowa, że otwartość na doświadczenie jest warunkiem zdrowia psychicznego, Rogers rozwijał ideę, zgodnie z którą podstawowym źródłem zaburzeń w rozwoju osobo- wości jest - uwarunkowana niewłaściwymi praktykami socjalizacyjnymi rodziców - niezdolność jednostki do trafnego symbolizowania swoich (tak pozytywnych jak i negatywnych) doświadczeń we własnym „ja", czyli rozbieżność między treścią obra- zu siebie a tym, co rzeczywiście przeżywamy w kontaktach ze światem i samym sobą. W podobnym duchu rozumuje też znany współczesny psychiatra i psychotera- peuta, twórca wpływowej, poznawczej teorii depresji Aaron Beck (por. Beck i in., 1979; por. też Rosenhan i Seligman, 1994, s. 387-392)2. Wedle niego - w odróżnie- niu od osób zdrowych, odznaczających się dużą dozą realizmu w ocenie siebie i swo- ich możliwości - ludzie w stanie depresji przejawiają nieuzasadnione, negatywne przekonania na temat swojej przeszłości, stanu aktualnego, i przyszłości, do czego przyczyniają się systematycznie przez nich popełniane błędy logiczne, takie jak nad- mierna generalizacja pojedynczych doświadczeń (np. porażki), wywołująca obniżenie globalnej samooceny, czy też personalizacja - błędne przypisywanie samemu sobie odpowiedzialności za różne, zachodzące wokół nas negatywne zdarzenia. Propono- wana przez Becka poznawcza terapia depresji ukierunkowana jest właśnie na syste- matyczne korygowanie owych błędnych, automatycznie stosowanych przez pacjen- tów, strategii wnioskowania. Jednakże postępy psychologii poznawczej, psychologii społecznej oraz ekspe- rymentalnej psychologii osobowości doprowadziły w latach 70. i 80. XX w. do zakwestionowania tego oczywistego z pozoru poglądu. Po pierwsze, psychologowie poznawczy wykazali, że nasz umysł nie jest bynaj- mniej biernym (ale wiernym) odbiorcą informacji. Poczynając od elementarnych procesów percepcyjnych, a na złożonych formach myślenia i podejmowania decyzji kończąc — poznawanie świata jest procesem aktywnym, wysoce selektywnym, ten- dencyjnym: jest, krótko mówiąc, przetwarzaniem kierowanym przez hipotezy (por. np. Bower i Nakamura, 1984; Fiske i Taylor, 1991; Rumelhart, 1984; Wojciszke 1986; por. też Wojciszke, w tym tomie). Nasz mózg nieustannie - świadomie i nie- 2 Trzeba jednak przyznać, że w późniejszych pracach (por. Beck, 1991) skorygował swoje stano- wisko dopuszczając możliwość, że dobremu przystosowaniu towarzyszyć mogą pewne pozytywne ilu- zje, dyskutowane w szerokim zakresie m.in. przez Taylor i Browna (1988). świadc treść n danych jakie w rzyszyć myślem Tyszka Jui tezą, że cechuje Krytycy i poznan funkcjon niać naji mywaniu 1993). W dził, że , niejszymi dostarcza (jak wykć Dążenie d ludziach i siłą, leżąc Aronson, jawiamy n okolicznoś Tendencyj pozytywne man, 1979 że „zwykli wpływu na i Abramsor, Jak się wy do tego i ma niezwyk wań oraz za nego czy z: o wyjaśnieni Richarda Ni: typowych, gi czywistością 1980)dosfoi zachodzącyci procesów (w 12 świadomie - generuje oczekiwania, które ukierunkowują naszą uwagę, wpływają na treść naszych spostrzeżeń i ich interpretację, zapewniają dostęp do określonych danych pamięciowych (zarazem blokując do innych), determinują rodzaj wniosków, jakie wyciągamy z napływającej informacji itp. Tej aktywnej pracy umysłu towa- rzyszyć mogą rozmaite zniekształcenia poznawcze (cognitive biases), co sprawia, że myślenie często odchyla się od modelu myślenia racjonalnego (Lewicka, 1993; Tyszka 1999; por. też Lewicka, w tym tomie). Już same te fakty zaczęły skłaniać psychologów osobowości do refleksji nad tezą, że dobry kontakt z rzeczywistością jest czymś naturalnym i pożądanym, cechuje ludzi dobrze przystosowanych, cieszących się zdrowiem psychicznym. Krytycyzm wobec omawianej tu tezy nasilił się, kiedy badania nad motywacją i poznaniem społecznym - prowadzone najczęściej na osobach młodych i dobrze funkcjonujących psychologiczne (na ogół — studentach college'u) - zaczęły ujaw- niać najrozmaitsze tendencyjności w ich myśleniu, służące najwyraźniej podtrzy- mywaniu dobrego samopoczucia i pozytywnego mniemania o sobie (por. Doliński, 1993). Wymieńmy tu trzy przykłady. Jeszcze w latach 60. Eliott Aronson stwier- dził, że „zwykli" ludzie — kiedy postąpią w sposób niezgodny ze swoimi wcześ- niejszymi zapatrywaniami - „dopasowują" je potem do swojego zachowania, dostarczając sobie tym samym wiarygodnego uzasadnienia swojego postępowania (jak wykazały dalsze badania, nie zdają sobie sprawy z tego, że zmienili zdanie). Dążenie do tego, by uzasadnić to, co robimy - pozwalające nam myśleć o sobie jako ludziach racjonalnych, podejmujących przemyślane decyzje - okazało się potężną siłą, leżącą u podłoża licznych zniekształceń w myśleniu o sobie i innych (por. Aronson, 1997). Z kolei badania nad atrybucją przyczynowości ujawniły, że prze- jawiamy nagminną skłonność do przypisywania sukcesów sobie, zaś niepowodzeń okolicznościom zewnętrznym (nazywana ona bywa egotyzmem atrybucyjnym). Tendencyjność ta służy najprawdopodobniej podtrzymaniu lub podwyższeniu pozytywnej samooceny i wiary w swoje możliwości (por. Gilbert, 1995; Zucker- man, 1979). Wreszcie, badania eksperymentalne nad percepcją kontroli dowiodły, że „zwykli" ludzie nierzadko ulegają iluzji kontroli, to znaczy mają poczucie wpływu na zdarzenia losowe, niezależne od ich woli czy wysiłku (por. Alloy i Abramson, 1979; Langer, 1975; por. też Kofta, w tym tomie). Jak się okazało, to że ludzie nie zdają sobie sprawy, iż naginają własne posta- wy do tego co robią, jest tylko przejawem bardziej ogólnej prawidłowości: człowiek ma niezwykle ograniczoną wiedzę na temat rzeczywistych przyczyn swoich zacho- wań oraz zachodzących w jego umyśle procesów (np. wnioskowania psychologicz- nego czy zmiany postaw) wyznaczających jego sądy, oceny i decyzje. Pytani o wyjaśnienie, dlaczego postąpili w taki a nie inny sposób, badani z eksperymentów Richarda Nisbetta i Timothy Wilsona (1977) z upodobaniem uciekali się do stereo- typowych, gotowych „teorii" przyczynowych, mających niewiele wspólnego z rze- czywistością. Taki stan rzeczy skłonił wspomnianych autorów (por. też Wojciszke, 1980) do sformułowania radykalnej tezy że, zasadniczo, ludzie nie mają dostępu do zachodzących w ich głowach procesów poznawczych, a jedynie do produktów tych procesów (w postaci sądów i ocen): ich samoświadomość jest bardzo ograniczona. 13 W opisanym klimacie intelektualnym Anthony Greenwald (1980), po dokonaniu przeglądu większej liczby odpowiednich badań, zaproponował nową metaforę dla naszego „ja", nazywając je „totalitarnym ego". Jego funkcja — podobna do funkcji his- toryka w państwie totalitarnym - polega zasadniczo na nieustannym zniekształcaniu (czy nawet fabrykowaniu) zapisu pamięciowego naszych ubiegłych doświadczeń w taki sposób, by pasowały one do aktualnej „linii partii", podtrzymywały nasze ogól- ne - pozytywne - przekonania na temat siebie (np. przeświadczenia o własnej war- tości, moralności, racjonalności, wolności, możliwości wywierania pożądanego wpływu na rzeczywistość itp.)- Co ważne, owe zniekształcenia dokonują się całkowi- cie nieświadomie. Totalitarne zapędy naszego „ja", twierdzi Greenwald, są wysoce funkcjonalne: służą nie tylko zachowaniu pozytywnej samooceny i dobrego samopo- czucia, ale zapewniają utrzymanie stabilnego, spójnego poglądu na samego siebie, warunkując tym samym naszą zdolność do podejmowania decyzji i zintegrowanego działania. Deformacje poznawcze są w pewnym sensie nieuniknionym kosztem, jaki płacimy za utrzymywanie istnienia tak rozległej organizacji poznawczej, jaką jest sys- tem „ja", zachowanie poczucia własnej tożsamości i odrębności, oraz możliwość spra- wowania podmiotowej kontroli nad naszym zachowaniem. Bardzo zbieżne z tezami Greenwalda okazały się — narastające w szybkim tempie - wyniki badań eksperymentalnych nad studentami depresyjnymi (por. np. Alloy i Abramson, 1979). Okazywali oni więcej niż osoby niedepresyjne realizmu w ocenie samych siebie (bardziej zrównoważoną samoocenę), swoich możliwości wpływu na bieg zdarzeń (brak iluzji kontroli i egotyzmu atrybucyjnego), oraz własnej przyszłości (zanik nierealistycznego optymizmu). Zauważmy, że w swojej metaforze totalitarnego ego mówi Greenwald nie 0 osobach zaburzonych, ale o normalnym funkcjonowaniu naszego umysłu i jego ważnego składnika - samowiedzy człowieka. Jeżeli jego opis zasadniczo oddaje istotę rzeczy, powstaje pytanie, na czym tak naprawdę polega zdrowie psychiczne? Czy wymaga ono utrzymywania dobrego kontaktu z rzeczywistością (jak chcieliby cytowani wcześniej klasycy psychoanalizy i psychologii humanistycznej), czy może wręcz przeciwnie — systematycznego samooszukiwania się? Ta ostatnia, radykalna, przyznajmy, konkluzja została w pełni wyartykułowana 1 uzasadniona wynikami licznych badań przez Shelley Taylor i Jonathona Browna w ich sławnym artykule zatytułowanym Illusions and well-being. A social psycho- logicalperspective on mental health (Taylor i Brown, 1988). Sformułowali oni tezę, że „normalni", dobrze funkcjonujący psychologicznie ludzie przejawiają trzy rodzaje pozytywnych złudzeń na swój własny temat: po pierwsze, zawyżone prze- konanie o swojej wartości (np. wyraźnie wyższe, niż wynikałoby z opinii innych ludzi, przeświadczenie o własnej inteligencji, umiejętnościach społecznych, moral- ności, czy też wyglądzie), po drugie, iluzję kontroli (a więc tendencję do dostrze- gania wpływu na zdarzenia nawet wtedy, kiedy są one niezależne od własnych wysiłków, występującą w stosunku do zdarzeń pozytywnych ale nie negatywnych), wreszcie, nierealistyczny optymizm (przeświadczenie człowieka, że zdarzenia pozytywne są w jego życiu znacznie bardziej, zaś zdarzenia negatywne znacznie mniej prawdopodobne, niż w życiu „większości innych ludzi"). 14 Taylor i Brown nie ograniczyli się do udokumentowania powszechności wymie- nionych tu, pozytywnych złudzeń, ale sformułowali znacznie dalej idącą tezę, że stano- wią one tak naprawdę podstawę zdrowia psychicznego człowieka, decydując o jego zdolności do cieszenia się życiem, twórczej aktywności, i utrzymywania pozytywnych związków z innymi ludźmi (por. też Czapiński, w tym tomie). Dzieje się tak, zasadni- czo, dzięki temu, że owe złudzenia działają jako samospełniające się przepowiednie. Przydając wiary w siebie, skłaniają do inicjowania działań ryzykownych, o niepewnym wyniku (a taki przecież charakter ma wszelka twórcza aktywność); sprzyjają wytrwa- łości w działaniu, a więc nie zrażaniu się chwilowymi kłopotami czy trudnościami; wreszcie, sprzyjają otwartości i pokonywaniu lęków społecznych (np. nieśmiałości) w kontaktach z ludźmi. Co istotne - rzecz wydobyta już wcześniej przez Taylor w jej teorii adaptacji poznawczej (Taylor, 1983; por. Sędek, w tym tomie) - pozytywne złu- dzenia pomagają radzić sobie z krytycznymi, urazowymi doświadczeniami osobistymi, takimi jak niepowodzenie życiowe, groźna choroba, czy śmierć osoby bliskiej, sprzyja- jąc stopniowej poprawie samopoczucia i odzyskiwaniu zaufania do swoich możliwości i pozwalając — mimo wszystko - optymistyczne spojrzeć w przyszłość. Pozytywne złu- dzenia nie tylko więc skłaniają do podejmowania konstruktywnych działań, ale też - w przypadku niepowodzenia czy innych negatywnych doświadczeń - sprzyjają psycho- logicznemu „odradzaniu się": działają po trosze jak system immunologiczny, aktywnie broniący człowieka przed infekcją (por. Kofta, w tym tomie). Radykalna teza Taylor i Browna nie była jednak nigdy „głupio" radykalna. Nie twierdzili oni, że wszelkie nieracjonalności w myśleniu na swój własny temat — na przykład urojenia, że jacyś ludzie kierują zdalnie naszymi myślami, bądź też uroje- nia wielkościowe (spotykane na przykład w schizofrenii paranoidalnej) - są świa- dectwem zdrowia psychicznego. Oczywiście nie: pozytywne złudzenia nie są prze- świadczeniami, biorącymi jawny rozbrat z rzeczywistością, a jedynie czymś, co „podkolorowuje" nasze sądy na swój własny temat, czyni je tylko nieco bardziej optymistycznymi i pozytywnymi niżby należało. Czy, generalnie rzecz biorąc, dyskutowana tu teza wytrzymała próbę czasu? Czy w ciągu dziesięciu lat, jakie upłynęły od pierwszego wydania naszej książki, pojawiły się nowe fakty potwierdzające, że „złudzenia pozwalają żyć", bądź prze- ciwnie - skłaniające do odrzucenia tego poglądu? Wypada rozpocząć od stwierdzenia, że artykuł Taylor i Browna (1988) stał się jedną z najczęściej cytowanych prac w psychologii osobowości lat dziewięćdziesią- tych. Skłonił do podjęcia wielu nowych badań (przynoszących niekiedy nieoczeki- wane wyniki), jak i pobudził żywą dyskusję teoretyczną na temat natury zdrowia psychicznego człowieka, nie wolną od krytycyzmu i ostrych polemik (por. np. Col- vin i Błock, 1994). Przyczynił się też do wyłonienia się ważnego nurtu w psycholo- gii osobowości i klinicznej, zwanego psychologią pozytywną, który skupiony jest nie na lęku, agresji, stresie, depresji, nerwicy, i innych zaburzeniach naszego funkcjono- wania (dominujące zainteresowanie tradycyjnej psychologii klinicznej), ale na uwa- runkowaniach poczucia szczęścia, zadowolenia z siebie, optymizmu, twórczości, miłości, przyjaźni, mądrości życiowej itp. (por. Seligman i Csikszentmihalyi, 2000). Jakie zatem zastrzeżenia podnosi się w stosunku do tezy o korzyściach z pozy- tywnych złudzeń? Pogrupujmy je w kilka punktów. 15 Pierwsze z nich mają charakter metodologiczny (por. np. Colvin i Błock, 1994). W przypadku większości badań, na których opierali się Taylor i Brown, brak było obiektywnych wskaźników pozwalających rozstrzygnąć, czy przeświadczenia ludzi na swój własny temat są, czy też nie są realistyczne, co czyni wyniki owych badań trudnymi do interpretacji. Na przykład fakt, że zdecydowana większość bada- nych twierdzi, iż szansa wystąpienia w ich życiu zdarzeń pozytywnych jest więk- sza, a zdarzeń negatywnych - mniejsza „niż u większości ludzi" (uznawana za wskaźnik nierealistycznego optymizmu, por. Weinstein, 1980), w przypadku częś- ci badanych może wcale nie być iluzją (to, że pewni ludzie cieszą się szczególnym zaufaniem do siebie i swoich możliwości, może obiektywnie zwiększać ich wpływ na swój los sprawiając, że zdarzenia pozytywne będą się w ich życiu rzeczywiście pojawiały częściej, niż w życiu większości innych ludzi!). Że wprowadzenie obiektywnych kryteriów oceny realizmu naszych przeświad- czeń może zmieniać obraz badanej rzeczywistości, dowodzą tego badania. W jednym z nich (Dunning i Story, 1991) proszono depresyjnych i niedepresyjnych studentów o przewidywanie, na ile prawdopodobne jest wystąpienie w ich życiu (w najbliższych miesiącach) rozmaitych zdarzeń, i uzyskano wynik typowy: depresyjni byli usposobie- ni mniej optymistycznie. W badaniu tym sprawdzano po jakimś czasie, czy przewidy- wania te potwierdziły się. Okazało się, że, w porównaniu z osobami niedepresyjnymi, osobom depresyjnym przydarzyło się znacznie więcej doświadczeń negatywnych, ale — co ciekawe — ich przewidywania były mimo wszystko „niewystarczająco pesymistycz- ne". Co więcej, w stosunku do tego, co faktycznie miało miejsce, przeceniali oni szan- sę wystąpienia wydarzeń pozytywnych w większym stopniu niż niedepresyjni! Generalnie rzecz biorąc, wiadomo że skłonność do pozytywnych złudzeń nasi- la się, kiedy przechodzimy od „myśli do czynu", czyli angażujemy się w aktywność ukierunkowaną na osiągnięcie konkretnego celu (Gollwitzer, 1996; por. też Kofta, w tym tomie). Jeżeli jednak skłonność do przeceniania własnych kompetencji występuje już nieco wcześniej, w fazie wybom działania ze zbioru alternatyw, to może sprawić, że zdecydujemy się na zachowanie ryzykowne, o niewielkiej szansie na sukces (por. Gollwitzer i Kinney, 1989). O tym, że nie jest to niebezpieczeństwo wydumane, świadczy na przykład fakt, że motocykliści o dużym wskaźniku opty- mizmu rzadziej zakładają kask! (cyt. za Pelham i Taylor, 1991). Wyraża się także wątpliwości, czy zawsze nierealistycznie pozytywne myśle- nie na temat siebie i własnej przyszłości (nawet jeżeli nie przyjmuje postaci urojeń wielkościowych) jest korzystne z punktu widzenia zdrowia i adaptacji psycholo- gicznej. Psychologowie kliniczni zajmujący się osobami cierpiącymi na raka — przyznając, że iluzja kontroli może pobudzać motywację do działania i doraźnie poprawiać nastrój pacjentów - podkreślają zarazem, że naraża ona ich na załama- nie emocjonalne i poczucie winy w przypadku, gdy wysiłki zmierzające do popra- wy swojego stanu zdrowia okażą się nieskuteczne (Doan i Gray, 1992). Do podob- nych konkluzji dochodzi obecnie wielu innych badaczy, zajmujących się kwestią adaptacji psychologicznej ludzi do negatywnych wydarzeń: jeżeli brak jest rzeczy- wistych możliwości wywierania wpływu, wówczas nadmierny optymizm i niere- alistyczne oczekiwanie kontroli mogą narażać nas na „czołowe zderzenie" z nie- 16 f przychylną nam rzeczywistością, prowadząc nierzadko do rozczarowania, samoob- winiania się, lęku i depresji, utrudniając radzenie sobie ze skutkami negatywnych doświadczeń (por. np. Affleck i in., 1987; Diener i in., 1991). To, czy nierealistyczne wysokie przeświadczenia o własnej kontroli - ważny przejaw dyskutowanych tu pozytywnych iluzji - są adaptacyjnie korzystne, czy też nie, może też zależeć od tego, czy dotyczą naszej przyszłości, czy też przeszłości. W pierw- szym przypadku ich rola jest na ogół konstruktywna (z zastrzeżeniami, jakie wcześniej poczyniliśmy), gdyż sprzyjają mobilizacji wysiłku, kreatywności działania, i wytrwa- łości w zmierzaniu do celu. Kiedy jednak człowiek ma przesadne poczucie kontroli nad czymś, co już się zdarzyło, a zarazem zdarzenie jest bardzo negatywne i ze swej istoty nieodwracalne (np. śmierć osoby bliskiej), przekonanie o naszym w nim udziale jest bardzo destruktywne. W swoich badanich Camille Wortman i jej współpracownicy (Davis i in., 1995) wykryli, że część rodziców, których dzieci zmarły w niemowlęctwie w sposób nagły, bez widocznego powodu (tzw. syndrom śmierci łóżeczkowej), czuje się jakoś odpowiedzialna za takie zdarzenie i angażuje się w myślenie „co by było gdyby" (np. „gdybym nad ranem zajrzała do dziecka, może zauważyłabym jakieś nie- pokojące objawy i zdążyła wezwać lekarza"). To całkowicie irracjonalne poczucie odpowiedzialności - wywołane być może pragnieniem nadania sensu tragicznemu doświadczeniu, znalezienia jakiegoś jego wyjaśnienia - owocuje poczuciem winy i długotrwałą reakcją depresyjną. Wątpliwości co do adaptacyjnej wartości pozytywnych złudzeń nasuwają też obserwacje dotyczące terapeutycznych następstw pracy naszej wyobraźni. Badania Gabrielle Oettingen (1996) wykazały, że plastyczne wyobrażanie sobie przyszłego sukcesu (prawdopodobnie sprzyjające iluzorycznemu przekonaniu o jego łatwej dostępności) mniej motywują do walki z własną otyłością niż wyobrażanie sobie możliwego niepowodzenia swoich wysiłków. Z kolei, Shelley Taylor i Lien Pham (1996) stwierdziły, że (antycypacyjne) angażowanie się w wyobrażanie sobie suk- cesu na egzaminie polepszało samopoczucie studentów, ale nie poprawiało ich wyników, natomiast koncentracja w wyobraźni na czynnościach służących dobre- mu przygotowaniu do egzaminu nie poprawiała co prawda samopoczucia, zwięk- szała natomiast szansę sukcesu. Oba te badania zdają się wskazywać, że nasz opty- mizm musi być wspomagany przez orientację bardziej realistyczną (dopuszczanie możliwości niepowodzenia, myślenie nie tylko o tym „co" ale i „jak", czyli kon- centracja na budowaniu praktycznych programów działań). Wreszcie, jak się okazuje, w przypadku niektórych osób — przejawiających tzw. obronny pesymizm (por. Cantor i Norem, 1989) - to negatywne (a nie pozy- tywne) złudzenia na swój własny temat przynoszą najwyraźniej pożytki adaptacyj- ne. Osoby takie na jakiś czas przed konfrontacją ze stresem (np. egzaminem) wyróżniają się „czarnowidztwem", straszą siebie możliwością porażki odczuwając nierzadko lęk i napady przygnębienia, co jednak nie tylko nie prowadzi u nich do załamania, ale przeciwnie, motywuje do zwiększonych wysiłków i zapobiega nie- powodzeniu. W miejsce przepowiedni samo-spełniającej się mielibyśmy tu więc do czynienia z przepowiednią samo-falsyfikującą się. Szerzej o możliwej, roli negatywnych złudzeń — pisze Dariusz Doliński (w tym tomie). 17 Czy wszystko to oznacza, że dyskutowana teza - o korzyściach płynących z pozytywnych złudzeń na swój temat — została odrzucona? Chyba nie, chociaż z pewnością uległa ona pewnemu (rozsądnemu) ograniczeniu. Po pierwsze, pojawiły się nowe fakty, wysoce zgodne z tezą Greenwalda, oraz Taylor i Browna, że aktywnie bronimy dobrego mniemania o sobie i swoich możliwościach, co prowadzi niejednokrotnie do wystąpienia iluzji poznawczych. Tak na przykład Brown i jego współpracownicy stwierdzili, że osoby o ugruntowanym, pozytywnym obrazie własnej osoby reagują na informację o niepowodzeniu bądź braku uzdolnień paradoksalnym podniesieniem się poziomu globalnej samooceny! (por. Brown, Collins i Schmidt, 1988; Brown i Smart, 1991). Podobne następstwa może też mieć indukowanie negatywnego nastroju (Brown i Mankowski, 1993), a także dostarczanie informacji przywołujących lęk przed śmiercią (Greenberg, Solo- mon i Pyszczynski, 1997). Reakcje o których mowa - zachodzące najpewniej w spo- sób automatyczny - są przejawami jednej z fundamentalnych motywacji człowieka, dążenia do autoafirmacji (Steele, 1988). Wyniki wspomnianych tu badań doskonale pasują do tezy, iż pozytywne złudzenia działają analogicznie do systemu immunolo- gicznego, aktywizują się w odpowiedzi na informacje zagrażające ego. Po drugie, szereg nowszych badań - zwłaszcza z obszaru psychologii zdrowia — wskazuje na generalnie pozytywne konsekwencje optymizmu i oczekiwań kontro- li dla adaptacji psychologicznej, jak i dla walki z chorobą, na poziomie funkcjono- wania organizmu (por. np. Peterson, 2000; Salovey i in., 2000; Salovey, Rothman i Rodin, 1998; Taylor i in., 2000). Badania te rzucają też światło na możliwe „ścieżki", za pośrednictwem których ów pozytywny wpływ może się realizować. W płaszczyźnie psychologicznej, ważne na przykład może być to, że pozytyw- ne przekonania na swój temat promują zachowania pro-zdrowotne (np. optymizm ułatwia skupienie się na odległych, pozytywnych celach pooperacyjnych, co sprzyja zmianie trybu życia na bardziej zdrowy; por. Scheier i Carver, 1992), pozwalają utrzymać dobre relacje z innymi ludźmi zwiększając szansę na uzyskanie wsparcia społecznego, wreszcie, skłaniają ludzi do podejmowania aktywnych prób walki z dodatkowymi stresami, na jakie nieuchronnie narażone są osoby chore (np. w pracy). Istotnym, choć na pewno nie jedynym, mediatorem tych pozytywnych efektów może być to, że pozytywnym oczekiwaniom towarzyszy dobry nastrój i skłonność do odczuwania pozytywnych emocji (Salovey i in., 2000). Dobry nastrój zaś sprzyja przekonaniu, że człowiek jest w stanie skutecznie zaangażować się w zachowania pro-zdrowotne i że takie działania zapobiegną chorobie lub przyczy- nią się do jej ustąpienia (podnosi więc poczucie własnej skuteczności). Istnieją też dowody, że - mający częstokroć pozytywne następstwa - żywiony przez pacjentów optymizm jest nierealistycznie wysoki (por. Taylor i in., 2000). Nie znaczy to wcale, że sam proces konstruktywnej adaptacji przebiega „miło, łatwo i przyjemnie". Coraz więcej badaczy i teoretyków osobowości (por. Epstein, 1998; Janoff-Bulman, 1992; Taylor, 1983; Taylor i in., 2000) podkreśla, że skupie- nie uwagi na doświadczeniach negatywnych, traumatycznych (co niewątpliwie sprzyja czasowemu pobudzeniu negatywnych emocji) - może być wręcz warun- kiem adaptacji osobowości do ekstremalnego zagrożenia, jakim jest na przykład 18 ciężka (być może nieuleczalna) choroba, utrata partnera życiowego itp. Dzieje się tak dlatego, że konfrontacja myślowa z takim zdarzeniem (jego przypominanie sobie i ponowne przeżywanie, analizowanie jego przyczyn i implikacji, związków z innymi doświadczeniami) pozwala często lepiej zrozumieć siebie, dokonać prze- wartościowania własnego życia, i wprowadzić w nim ważne zmiany, takie jak sfor- mułowanie nowych celów, zmiana trybu życia, wytworzenie sobie nowego stosun- ku do kwestii życia i śmierci. Krótko mówiąc, pozwala nadać sens (znaczenie) takiemu doświadczeniu i je zasymilować. Najprawdopodobniej, owo poszukiwanie sensu tragicznych wydarzeń jest nie tylko sposobem na odzyskanie równowagi psy- chicznej i doświadczeniem sprzyjającym własnemu rozwojowi, ale czymś, co przy- czynia się do poprawy (lub przynajmniej do nie pogarszania się) stanu zdrowia. Tak na przykład, u osób cierpiących na AIDS (por. Taylor i in., 2000), fakt odnalezie- nia sensu w doświadczeniu traumatycznym, wywołanym śmiercią partnera, sprzyja relatywnie lepszemu funkcjonowaniu systemu immunologicznego chorych, a także znacznie zmniejsza prawdopodobieństwo szybkiego zgonu. Powstaje pytanie, co sprawia, że jedni ludzie odnajdują sens takich tragicz- nych wydarzeń i wracają na drogę dobrego funkcjonowania i osobistego rozwoju, inni zaś — popadają w rozpacz, depresję, i poczucie beznadziejności? Shelley Tay- lor i in. (2000) - uwzględniając wyniki wielu nowych badań - proponują nastę- pującą perspektywę. Skłonność do zachowania optymizmu, poczucia kontroli, i przeświadczenia o własnej wartości nawet w warunkach, wystawiających te prze- świadczenia ma próbę (a więc skłonność do podtrzymywania pozytywnych złudzeń na swój temat) - to zasoby osobiste, które ułatwiają nam walkę z ekstremalnymi zagrożeniami. Dysponując takimi zasobami, człowiek nie ucieka od myśli o nega- tywnych doświadczeniach, jest zdolny stawić im czoła, zaangażować się w - boles- ny emocjonalnie — proces poszukiwania ich znaczenia. Do jakich zatem konkluzji prowadzi współczesna psychologia osobowości w kwestii roli złudzeń? Wydaje się, że poniższe uogólnienia akceptowane są przez większość (choć z pewnością nie przez wszystkich) badaczy. Pozytywne złudzenia na temat siebie i swojej przyszłości służą adaptacji wtedy, gdy 1) nie są skrajnie pozytywne (a więc nie odchylają się zanadto od rzeczywis- tości); 2) nie są sztywne (tzn. nie jest tak, że osoba jest niezdolna do ich modyfiko- wania, żywi je bez względu na okoliczności); 3) rzeczywistość, której dotyczą, jest modyfikował na (tzn. ma taką naturę, że można coś zrobić żeby ją zmienić, a my sami dysponujemy odpowiednimi po temu kompetencjami — wiedzą, umiejętnościami, zdolnościami). Przy spełnieniu tych warunków, pozytywne złudzenia wydają się sprzyjać lepsze- mu wykorzystaniu naszych możliwości intelektualnych i społecznych, kreatywności w działaniu, a także - rzecz niebagatelna - naszemu rozwojowi (by osiągnąć coś wię- cej, niż osiągnęliśmy kiedyś, trzeba niewątpliwie wykazywać pewien „brak realizmu" w tym sensie, że trzeba formułować cele ambitne, przekraczające nasze dokonania). Jeżeli jednak warunki te nie są spełnione, pozytywne złudzenia na temat siebie mogą 19 mieć wręcz fatalne następstwa dla naszego zdrowia psychicznego i fizycznego, a nawet możliwości przetrwania (jak dowodzi przykład hiper-optymistycznych motocyklistów). W gruncie rzeczy, dyskutowane tu warunki oznaczają, że w — tajemniczy spo- sób - nierealistycznemu „podkolorowaniu" naszego ego towarzyszyć musi wrażliwość na wymogi rzeczywistości, poczucie realizmu! (por. zwłaszcza Peterson, 2000). Tezę taką rozwija na przykład Martin Seligman (1991), twierdząc, że opty- mizm nie może być bezgraniczny, niemodyfikowalny: musi wykazywać się gięt- kością. Optymizm giętki (złożony) zapewnia dobre samopoczucie i wiarę w siebie, zarazem jednak dopuszcza istotną korektę naszych oczekiwań, kiedy na przykład natrafiamy na obiektywne, niepokonalne przeszkody, bądź też okazuje się, że brak nam odpowiednich kompetencji. Na pewno nie rozumiemy jeszcze do końca, jak złudzenia mogą iść w parze z poczuciem realizmu, a więc z otwartością na doświadczenie, wrażliwością nie tylko na pozytywne, ale i negatywne sygnały dotyczące własnej osoby. Taylor i in. (2000) sugerują - o czym wspominaliśmy przed chwilą - że pozytywne złudzenia mogą uła- twiać psychologiczną konfrontację z wydarzeniem traumatycznym, sprzyjając poszu- kiwaniu jego sensu. W podobnym duchu, inne badania (por. przegląd u Salovey'a i in., 2000) wskazują, że osoby mające optymistyczny stosunek do własnego zdrowia nie tylko nie unikają informacji o zagrożeniach zdrowotnych, ale przeciwnie, są bardziej na nie otwarte niż pesymiści (optymiści zwracają na te informacje większą uwagę i lepiej je zapamiętują); wiara we własne zdrowie sprzyja też aktywnemu poszukiwa- niu wiedzy o negatywnych następstwach pewnych niepożądanych zachowań (np. pale- nia). Wydaje się więc, że optymizm życiowy nie tylko nie prowadzi do obronnego zaprzeczania rzeczywistości, ale jest wręcz jego antytezą. Pozostaje kwestią otwartą, czy optymistycznie nastawione osoby, o których tu mowa, okazują zwiększoną (pozy- tywną) tendencyjność w myśleniu na swój własny temat czy też nie, choć kwestia taka jest na ogół niełatwa do empirycznego rozstrzygnięcia. O czym mówią poszczególne rozdziały tej książki? Chociaż deformacje poznawcze, a zwłaszcza złudzenia na swój własny temat, są motywem przewodnim tej książki, to nie jest przecież tak, że autorzy zawartych w niej opracowań skupiają się na nich całkowicie. Często bowiem ich nadrzędnym celem nie była systematyczna analiza błędów poznawczych, ale przedstawienie fas- cynującego dorobku psychologii społecznej i psychologii osobowości w wybranych dziedzinach, dorobku ciągle mało znanego, mimo rosnącej dziś w Polsce popular- ności psychologii. Przyjrzyjmy się zatem, co będzie przedmiotem rozważań w poszczególnych rozdziałach. W otwierającej nasz tom pracy Czy jesteśmy racjonalni? Maria Lewicka szuka odpowiedzi na pytanie, co psychologie poznawcza i społeczna mówią o racjonal- ności myślenia człowieka. Okazuje się, że samo pojęcie racjonalności jest niełatwe \ 20 do jednoznacznego zdefiniowania i może mieć wiele znaczeń. Współczesne bada- nia psychologiczne, w tak różnych obszarach jak prace nad „intuicyjnym statysty- kiem" (a więc regułami wnioskowania statystycznego używanymi przez zwykłych ludzi), atrybucją (przypisywaniem) przyczyn oraz weryfikowaniem hipotez, zgod- nie wskazują, że myślenie ludzkie odchyla się od norm formalnej poprawności, tj. nie spełnia w żadnej z tych dziedzin wymogów racjonalności. Autorka proponuje oryginalną tezę, że owe „nieracjonalności" nasilają się, gdy człowiek staje się akto- rem zdarzeń (a więc działa i ma nadzieję osiągnąć sukces), słabną natomiast, gdy człowiek analizuje zdarzenia z pozycji ich obserwatora. Deformacje poznawcze, występujące szczególnie silnie u aktora, mogą — zdaniem Lewickiej - dobrze służyć organizowaniu i podtrzymywaniu sensownej, celowej aktywności. Bogdan Wojciszke w opracowaniu Dane i pseudodane w procesie spostrzega- nia ludzi zajął się interesującym zjawiskiem. Oto okazuje się, że — spostrzegając lub oceniając innych - ludzie często odbiegają od danych dostarczonych przez rzeczy- wiste zachowania tych osób i posługują się wyprodukowanymi przez siebie „pseu- dodanymi": przypisują innym wypowiedzi czy też zachowania, które wcale nie występowały. Co więcej, ludzie nie uświadamiają sobie tego faktu sądząc, że ich wiedza o innych - nawet jeżeli niepełna - opiera się na dość obiektywnych podsta- wach. Wojciszke twierdzi, że omawiany fenomen nie wynika bynajmniej z ludzkiej głupoty, skłonności do fantazjowania czy bezinteresownej złośliwości. Źródło pse- udodanych tkwi w fakcie, że nasza wiedza o świecie jest „zorganizowana" w sche- matach poznawczych, a więc ogólnych, wyabstrahowanych reprezentacjach świata i samego siebie. Wiedza ta jest też źródłem oczekiwań działających jako samo- spełniające się proroctwa: pobudzają one często do działań potwierdzających owe oczekiwania. Generalnie rzecz biorąc, istnienie schematu jest czymś wielce pożytecznym, gdyż warunkuje tak zdolność do rozpoznania i zrozumienia napływających informacji, jak i do sensownego działania. Tendencja do wytwarza- nia pseudodanych to jakby nieuchronny produkt jego powstania. Kolejna grupa opracowań skupia się na relacjach „ja — inni ludzie". Rozdział autorstwa Marii Jarymowicz Czy jesteśmy egoistami? dotyczy związków między właściwościami „ja" człowieka a jego skłonnością do działania na rzecz innych. W części pierwszej scharakteryzowano pojęcie ,,ja" i towarzyszące mu zjawisko ego- centryzmu. Egocentryzm ma wiele różnych, choć powiązanych z sobą, przejawów, takich jak niezdolność do spojrzenia na sytuację z punktu widzenia innych ludzi, nie- ustanne odnoszenie napływającej informacji do własnej osoby (nawet wtedy, kiedy nas nie dotyczy) i obronne zaprzeczanie komunikatom mówiącym o nas coś niekorzystne- go. W drugiej części rozdziału analizuje Autorka przyczyny, dla których ludzie są skłonni działać dla dobra innych lub postępować egoistycznie, a także szuka odpowie- dzi na pytanie, co chroni przed egoizmem. Jarymowicz sugeruje, że rozwój samoświa- domości (a więc przynajmniej częściowe ograniczenie własnego egocentryzmu przez lepsze poznanie samego siebie i dookreślenie własnej tożsamości) przyczynia się do wzrostu zainteresowania potrzebami innych ludzi i skłania do działań na ich rzecz. Nieco inaczej podszedł do zachowań społecznych Janusz Grzelak w rozdziale Ja, my, oni? Interes własny a procesy poznawcze i zachowanie ludzi w sytuacji kon- 21 fliktu. Często jednostki (bądź grupy) rywalizują o jakieś ograniczone, cenne dobro. Niekiedy taki konflikt przyjmuje postać dylematu społecznego: czy skupić się na inte- resie własnym (co daje doraźnie duże korzyści, ale na dłuższą metę narusza dobro wspólne), czy też „powściągnąć" nieco apetyty (a starczy i dla mnie i dla innych). Jak dowodzi Grzelak, ludzie nie myślą wtedy wyłącznie o własnym interesie (jak sugeru- je to np. idea homo oeconomicus): obok orientacji indywidualistycznej i rywalizacyj- nej, przejawiają nierzadko nastawienie egalitarne, kooperacyjne, a nawet altruistycz- ne. Autor ukazuje, od czego (np. rodzaju dóbr do podziału, sposobu zachowania się partnera) zależeć może skłonność do przyjmowania danej orientacji. Jak wskazują badania, różne orientacje sprzyjają konstruowania różnych subiektywnych obrazów świata społecznego, czemu towarzyszy nierzadko tendencyjne spostrzeganie sytuacji (np. przypisywanie innym intencji podobnych do intencji własnych) oraz deformo- wanie jej pamięciowego zapisu w taki sposób, by był on zgodny z własną motywacją. Z kolei opracowanie Andrzeja Szmajke Autoprezentacja ~ niewinny spektakl dla innych i siebie podejmuje kwestię, w jaki sposób kreujemy swój wizerunek w kontaktach z innymi. Chociaż najczęściej „autoprezenter" zmierza do ukazania siebie z najlepszej strony, niekiedy jednak podkreśla swoje słabości (co pozwala mu wzbudzić współczucie czy też usprawiedliwić porażkę). Dlaczego jest to „niewinny spektakl"? Jak się okazuje, ludzie w swoich autoprezentacjach rzadko kiedy kłamią, raczej „podkolorowują" własny obraz poprzez umiejętny dobór prawdziwych skądinąd informacji na swój temat. Co może być pewną niespodzianką, czynią to (zgodnie z wynikami badań) w sposób spontaniczny, bez premedytacji: rzadko kiedy jest to celowe, wysoce przemyślane „kierowanie impresją". Komunikowanie innym wyidealizowanego obrazu swoich dokonań, uzdolnień, czy też walorów moralnych - produkowanie iluzji na swój temat w oczach innych ludzi - okazuje się zabiegiem wielce pożytecznym: ułatwia osiągnięcie człowiekowi ważnych celów, sprzyja potrzymaniu dobrego mniemania o sobie, umożliwia rozwój „ja". Ostatnia grupa prac skupia się na szeroko rozumianych procesach adaptacji osobowości do świata, a więc na tym, w jaki sposób i dzięki jakim zabiegom ludzie podtrzymują wiarę w swoje możliwości i stają się zdolni do skutecznego radzenia sobie z problemami (a przynajmniej do ochrony dobrego mniemania o sobie). Pierwsza z nich, autorstwa Heleny Grzegołowskiej-Klarkowskiej, nosi tytuł Samo- obrona przez samooszukiwanie się. Jej głównym bohaterem są mechanizmy obronne osobowości, a więc rozmaite, mniej lub bardziej wyrafinowane, sposoby samo- oszukiwania się, takie jak wyparcie, obronność percepcyjna, projekcja, racjonali- zacja itd. Mechanizmy te, analizowane szczegółowo przez psychologów klinicz- nych, służą przede wszystkim ochronie ego, czyli zredukowaniu zagrożenia dla „ja" i podtrzymaniu bądź podwyższeniu poczucia własnej wartości. Co ważne, ludzie nie są świadomi tego, że ich używają. Autorka przedstawia nie tylko klasyczny, psychoanalityczny pogląd na ich naturę, ale także ukazuje, jak można interpretować mechanizmy obronne z perspektywy współczesnych ujęć poznawczych. Grze- gołowska-Klarkowska demonstruje też na przykładach, w jaki sposób współcześni badacze próbują poddać eksperymentalnej analizie te trudno uchwytne formy czyn- ności psychicznych. f 22 W opracowaniu Poczucie kontroli, złudzenia na temat siebie, a adaptacja psy- chologiczna Mirosław Kofta poszukuje odpowiedzi na pytanie, czy można człowie- kowi przypisać potrzebę sprawstwa, co decyduje o poczuciu kontroli nad zdarze- niami, i jaki wpływ ma owo poczucie na adaptację psychologiczną (zwłaszcza - radzenie sobie z niepowodzeniami i innymi urazowymi doświadczeniami). Jak się okazuje, ludzie nierzadko przeceniają wielkość swojego wpływu na rzeczywistość, ulegając iluzji kontroli (skłonność ta zaznacza się szczególnie silnie w odniesieniu do zdarzeń losowych). Tendencja do takich złudzeń — nasilająca się wtedy, kiedy człowiek jest w dobrym nastroju bądź angażuje się w ważne dla niego działanie - towarzyszy dobremu przystosowaniu psychicznemu, zanika zaś w stanach umiar- kowanej depresji. Okazuje się też, że - u większości ludzi - po bardzo nawet nega- tywnych doświadczeniach osobistych, skłonność do optymistycznego widzenia własnej przyszłości i wiara w możność kontrolowania zdarzeń po jakimś czasie powraca. Autor analizuje osobowościowe, poznawcze, i motywacyjne uwarunko- wania owego „samoodradzania się". Wskazuje też na okoliczności, w których (nad- mierne) oczekiwania kontroli przestają służyć adaptacji psychologicznej. Opracowanie Grzegorza Sędka Jak ludzie radzą sobie z sytuacjami, na które nie ma rady? dotyczy reakcji psychicznych na sytuacje, w których tracimy kontrolę nad biegiem wydarzeń. Autor zaproponował wyróżnienie dwóch rodzajów takich sytuacji: w pierwszym z nich dzieje się coś nagłego i wysoce traumatycznego (np. śmierć osoby bliskiej, wypadek), w drugim utrata kontroli ma charakter długofalowy (np. jej źródłem są nierozwiązywalne konflikty z rodzicami, niepowodzenia w szkole itp.). Badania wskazują, że człowiek przejawia zadziwiającą zdolność adaptacji do stresów życio- wych i sytuacji kryzysowych. Istotną rolę odgrywają tu, z jednej strony, procesy inter- pretowania zdarzeń i własnej sytuacji (nadawanie sensu temu, co się wydarzyło, poszukiwanie możliwości kontroli, odbudowa poczucia własnej wartości), z drugiej zaś - wsparcie społeczne, tj. kontakt uczuciowy z innymi, zachęta z ich strony itp. Nie oznacza to, że proces adaptacji przebiega bezboleśnie: w wielu przypadkach jest on długotrwały i emocjonalnie dotkliwy. W pewnych okolicznościach może też zaowo- cować depresją i stanem bezradności, nie zaś powrotem dobrego samopoczucia. W opracowaniu Pozytywna rola negatywnych złudzeń Dariusz Doliński wska- zuje, że w pewnych okolicznościach pozytywne złudzenia na swój temat najwyraź- niej tracą swoje adaptacyjne walory. Stwierdzono na przykład, że u osób o wyso- kiej samoocenie - w następstwie zagrożenia „ja" wywołanego dotkliwą porażką - oczekiwania sukcesu stają się nierealistycznie wysokie i „sztywne", pojawia się też irracjonalny upór w działaniu, co sprzyja podejmowaniu błędnych decyzji i naraża na niepowodzenia. Autor przytacza też szereg sugestywnych badań wskazujących, że niekiedy to właśnie negatywne a nie pozytywne złudzenia dotyczące własnej osoby — wyolbrzymianie zagrożeń, skupianie się przede wszystkim na możliwości wystąpienia w naszym życiu zdarzeń negatywnych (pesymizm) - są pożyteczne, skłaniają bowiem ludzi do podejmowania działań, które zapobiegają wystąpieniu takich zdarzeń. Tak więc, nie dajmy się zwieść tytułowi obecnej książki, a przynaj- mniej postawmy przy nim znak zapytania, zdaje się mówić Autor. Jeżeli nawet „(pozytywne) złudzenia pomagają żyć", to z pewnością nie zawsze i nie wszędzie. 23 W opracowaniu końcowym, zatytułowanym Szczęście - złudzenie czy koniecz- ność? Cebulowa teoria szczęścia w świetle nowych danych empirycznych, Janusz Czapiński zastanawia się nad tym, co decyduje o odczuwaniu szczęścia, zadowole- nia z życia. Rozwijając oryginalną teorię szczęścia, ilustruje swoje tezy nie tylko wynikami typowych badań psychologicznych, ale i licznych badań sondażowych (wiele z nich sam zrealizował). Rozwiewają one mit o „zewnętrznym" uwarunko- waniu szczęścia (np. o tym, że o szczęściu decyduje dobrobyt materialny czy też dobry stan zdrowia). Źródło zadowolenia z życia - przekonuje Czapiński - bije w nas samych, w naturalnej inklinacji człowieka do nadawania pozytywnego sensu własnej egzystencji Geg° podtrzymywaniu służy cały arsenał, częstokroć nieświa- domie przez nas stosowanych, strategii i mechanizmów psychologicznych). Nato- miast okoliczności zewnętrzne (np. tragiczne doświadczenia osobiste, towarzysząca transformacji ustrojowej utrata poczucia bezpieczeństwa) mają zasadniczo moc negatywną: mogą jedynie zaburzyć nasze poczucie zadowolenia z życia, wpędzać (na ogół czasowo) w lęk i depresję. Czapiński sądzi, że szczęście jest zarazem złudzeniem (często na przekór faktom podtrzymywaną pozytywną wizją własnego istnienia) i koniecznością: bez niego trudno odnaleźć sens działania i wyzwolić w sobie energię niezbędną do osiągnięcia ważnych celów osobistych. Konkluzje Po tym pobieżnym z konieczności przeglądzie treści poszczególnych rozdziałów wróćmy na koniec do motywu przewodniego książki, a więc do uwarunkowań i roli złudzeń w myśleniu, działaniu i naszym życiu emocjonalnym. Czy Autorzy książki mówią na ich temat coś wspólnego? Mimo oczywistych różnic zgadzają się oni w jed- nej sprawie: nasze procesy poznawcze (np. reguły wnioskowania) a także produkty poznania (sądy dotyczące nas samych i innych ludzi) są dalekie od „fotograficznego obiektywizmu", tj. w wielu przypadkach odchylają się od pewnej normy poprawności myślenia bądź od stanu faktycznego. Rozmaite deformacje poznawcze i odchylenia od racjonalności nie są tu jednak uważane za godne ubolewania defekty ludzkiego umysłu, ale raczej za coś, co jest zgoła pożyteczne (tak przynajmniej sądzi większość Autorów książki). Przyjmują więc oni hipotezę „pożytecznej nieracjonalności". Kiedy jednak pytamy bardziej konkretnie o źródła deformacji poznawczych i rodzaje płynących z nich pożytków, stwierdzamy, że odpowiedzi mogą być bar- dzo różne. Wedle jednego stanowiska stronniczość naszego poznania może wyni- kać z naturalnych cech ludzkiego umysłu, tzn. mogą w niej przejawiać się takie jego właściwości, jakie są - mówiąc ogólnie - bardzo pożyteczne i sensowne, ale mogą też prowadzić do błędów. Właściwością taką jest np. schematowa budowa systemu poznawczego (por. opracowanie Wojciszke), a także naturalna skłonność ludzi do budowania spójnego, uporządkowanego obrazu świata, w którym rządzą pewne ogólne wartości i obowiązują wspólne dla wszystkich reguły kontaktów między- ludzkich (por. opracowanie Grzelaka). 24 * Tendencyjności poznawcze mogą jednak wynikać nie tyle z fundamentalnych cech umysłu ile z faktu, że człowiek często nie jest bezstronnym obserwatorem zda- rzeń, ale ich zaangażowanym emocjonalnie uczestnikiem, któremu zależy na osiągnięciu lub uniknięciu czegoś (por. opracowania Lewickiej i Kofty). Wchodząc w rolę aktora zdarzeń, człowiek staje się pragmatykiem: zależy mu na tym, by sku- tecznie (i szybko) działać, tj. podjąć sensowną decyzję i zmierzać do celu, nie zaś na tym, by zanalizować sytuację w całej jej złożoności. Wedle tego poglądu, ta sama osoba jest jednak w stanie spojrzeć na tę samą sytuację z perspektywy obser- watora, przejawiając wówczas skłonność do stosowania znacznie bardziej racjonal- nych strategii poznawczych. Stronniczość poznania (o której mowa) może też się brać stąd, że się zwy- czajnie „opłaca": nierealistyczne przekonania mogą bowiem działać jako przepo- wiednie samospełniające się (w przypadku złudzeń pozytywnych) bądź samofalsy- fikujące się (w przypadku złudzeń negatywnych; por. opracowania Czapińskiego, Dolińskiego, Kofty i Sędka). Wysoce opłacalne jest też na ogół kreowanie złudzeń na swój temat w oczach innych ludzi, a więc pozytywna autoprezentacja (por. opra- cowanie Szmajke). Wreszcie, pewne przejawy tendencyjności w poznawaniu siebie i świata mają u swojej podstawy czysto afektywne źródła: człowiek może zniekształcić napływa- jącą informację po to tylko, by uchronić się od pogorszenia samopoczucia przy zagrożeniu własnego „ja", bądź polepszyć mniemanie o samym sobie (por. opraco- wania Grzegołowskiej-Klarkowskiej i Jarymowicz; wątek ten przewija się też w pracach Czapińskiego, Grzelaka i Sędka). Stosowanie takich mechanizmów obronnych z pewnością pomaga na krótką metę, gdyż redukuje przykre napięcie. Nie jest jednak pewne, czy ich nawykowe, częste używanie nie prowadzi do zabu- rzeń osobowości (por. praca Grzegołowskiej-Klarkowskiej). Jak widać, nie istnieje prosta i ogólna zarazem odpowiedź na pytanie, czemu służą bądź co wyrażają tendencyjności poznawcze, nazwane tu dla skrótu złudze- niami. Odpowiedź zależy w znacznym stopniu od tego, jaki rodzaj procesów poznawczych (i obserwowanych wówczas błędów) jest przedmiotem naszej uwagi. Dyskusja na temat, czy złudzenia rzeczywiście pomagają nam żyć, i jak daleko sięgają ich dobroczynne następstwa, nadal się toczy i wcale nie jest jeszcze przesą- dzone, jak się zakończy. Być może, to że nierealistyczny optymizm i inne pozytywne złudzenia na temat siebie tak często towarzyszą nam na codzień, wynika po prostu z faktu, że ludzie stosują w praktyce odmianę sławnego zakładu Pascala. Wielki XVII-wieczny filozof i matematyk zwrócił mianowicie uwagę na fakt, że skoro nie wiadomo, czy Bóg i życie wieczne (a więc i wieczna szczęśliwość) istnieje czy też nie istnieje, i nie sposób dowieść prawdziwości żadnego z tych przeświadczeń, to rozsąd- nie jest uwierzyć- przyjąć zakład, że Bóg istnieje. „Rozpatrzmy te dwa przypadki: jeśli wygrasz, zyskujesz wszystko, jeżeli przegrasz, nie tracisz nic. Zakładaj się tedy, że jest, bez wahania" (Pascal, 1968, s. 196), Podobnie: skoro nie do końca wiadomo, jaka będzie przyszłość i na co nas stać, rozsądnie jest wierzyć, że stać nas na wiele i przy- darzą się nam raczej rzeczy przyjemne niż nieprzyjemne (chyba że doświadczenie pod- powiada nam, że w danej dziedzinie nasze możliwości są zdecydowanie ograniczone). 25 Literatura cytowana Affleck G. i in. (1987) Appraisals of control and predictability in adapting to a chronić disease, „Journal of Personalny and Social Psychology" 53, s. 273-279. Alloy L. B., Abramson L. Y. (1979) The judgement of contingency in depressed and nondepressed stu- dents. Sadder but wiser?, „Journal of Experimental Psychology. General" 108, s. 441—485. Aronson E. (1997) Człowiek - istota społeczna, tłum. J. Radzicki, Warszawa, Wydawnictwo Naukowe PWN (wyd. oryg. 1972). Beck A. T. (1991) Cognitive therapy. A 30-yearperspective, „American Psychologist" 46, s. 368-375. Beck A. T. i in. (1979) Cognitive therapy of depression, New York, Guilford. Bower W. F„ Nakamura G. V. (1984) The naturę andfunctions ofschemas. W: Handbook of social con- dition, R. S. Wyer, T. K. Srull (red.), t. 1, Hillsdale, NJ, Erlbaum, s. 119-160. Brown J. D., Collins R. L., Schmidt G. W. (1988) Self-esteem and direct versus indirect forms of self- enhacement, „Journal of Personality and Social Psychology" 55, s. 445-453. Brown J. D., Mankowski T. A. (1993) Self-esteem, mood, and self-eyaluation, „Journal of Personality and Social Psychology" 64, s. 421^130. Brown J. D„ Smart S. A. (1991) The self and social conduct. Linking self-representation to prosocial behavior, „Journal of Personality and Social Psychology" 60, s. 368-375. Cantor N., Norem J. K. (1989) Defensive pessimism and stress and coping, „Social Cognition" 7, s. 92-112. CoWin C. R., Błock J. (1994) Do positive illusions foster mental health? An examination of the Taylor and Brown formulation, „Psychological Bulletin" 116, s. 3-20. Davis C. G. i in. (1995) The undoing oftraumatic life events, „Personality and Social Psychology Bulle- tin" 21, s. 109-124. Diener E. i in. (1991) The psychic costs ofintense positive affect, „Journal of Personality and Social Psy- chology" 61, s. 492-503. Doan B. D., Gray R. E. (1992) The heroic cancer patienl. A critical analysis of the relationship between illusion and mental health, „Canadian Journal of Behavior Science" 24, s. 253-266. Doliński D. (1993) Orientacja defensywna, Warszawa, Wydawnictwo Instytutu Psychologii PAN. Dollard J., Miller N. E. (1967) Osobowość i psychoterapia. Analiza w terminach uczenia się, myślenia i kultuiy, tłum. zb„ Warszawa, PWN (wyd. oryg. 1950). Dunning D., Story A. L. (1991) Depression, realism, and the oven:onfidence effect. Are the sadder wiser when predicting future actions and events?, „Journal of Personality and Social Psychology" 61, s. 521-532. Epstein S. (1998) Personal contmlfrom the perspective of Cognitive-Experiential SelfTheory. W: Perso- nal control in action. Cognitive and motivational mechanisms, M. Kofta, G. Weary, G. Sędek (red.), New York, Plenum, s. 6-26. Fiske S. T., Taylor S. E. (1991) Social cognition, New York, McGraw-Hill. Gilbert D. T. (1995) Attńbution and interpersonal peiception. W: Advanced social psychology, A. Tesser (red.), Boston, McGraw-Hill, s. 99-147. Gollwitzer P. M. (1996) The yolitional benefits of planning. W: The psychology of action. Linking cog- nition and motivation to behavior, P. M. Gollwitzer, J. A. Bargh (red.), New York, Guilford, s. 287-312. Gollwitzer P. M„ Kinney R. F. (1989) Effects of deliberative and implemental mind-sets on illusion of control, „Journal of Personality and Social Psychology" 56, s. 531-542. Greenberg J„ Solomon S„ Pyszczynski T. (1997) Teiror management theoiy of self-esteem and cultural world views. Empirical assessments and conceptual refinements. W: Adrances in experimental social psychology, M. P. Zanna (red.), t. 29, New York, Academic Press, s. 61—139. Greenwald A. G. (1980) The totalitarian ego. Fabrication and revision of personal histoiy, „American Psychologist" 35, s. 603-618. Hartmann H. (1958) Ego psychology and the problem of adaptation, New York, International Universi- ties Press (wyd. oryg. 1939). Horney K. (1999) Neurotyczna osobowość naszych czasów, tłum. H. Grzegołowska, wyd. 5, Poznań, Dom Janoff-Bu Langer E. Lewicka t leniu Maslow A Nisbett R. cholc Oettingen and n Pascal B. ( Pelham B. -regai Peterson C Rogers C. Rosenhan ] Psych Rumelhart T. K. Salovey P. Salovey P„ D. T. ( Scheier M. retical Seligman IV Seligman IV cholog Steele C. M experir, Taylor S. E. cholog: Taylor S. E. health, Taylor S. E. 55, s. 9 Taylor S. E., Linking ford, s. Thompson C oryg.1< TyszkaT. (I1 nictwo 1 Weinstein N. Psychol Wojciszke B Konsekv Wojciszke B. Wojciszke B. Zuckerman N we II in a 26 Dom Wydawniczy Rebis (wyd. oryg. 1937). Janoff-Bulman R. (1992) Shattemd assumptions. Towards a new psychoiogy oftrauma, New York, Free Press. Langer E. J. (1975) The illusion ofcontrol, „Journal of Personality and Social Psychoiogy" 32, s. 311-328. Lewicka M. (1993) Aktor czy obserwator. Psychologiczne mechanizmy odchyleń od racjonalności w myś- leniu potocznym, Warszawa-OIsztyn, Polskie Towarzystwo Psychologiczne. Maslow A. (1990) Motywacja i osobowość, tłum. P. Sawicka, Warszawa, PAX (wyd. oryg. 1954). Nisbett R., Wilson T. D. (1977) Telling morę than we can know. Verbal reports on mental processes, „Psy- chological Review" 84, s. 231-259. Oettingen G. (1996) Positire fantasy and motivation. W: The psychoiogy of action. Linking cognition and motivation to beharior, P. M. Gollwitzer, J. A. Bargh (red.), New York, Guilford, s. 236-259. Pascal B. (1968) Myśli, tłum. T. Żeleński (Boy), Warszawa, PAX. Pelham B. W, Taylor S. E. (1991) On the limits ofillusions. Explońng the costs and hazards ofhighself- -regard. Maszynopis nie publikowany, University of California, Los Angeles. Peterson C. (2000) The future ofoptimism, „American Psychologist" 55, s. 44-55. Rogers C. (1961) On becoming aperson. A therapisf s view of psychotherapy, Boston, Houghton Mifflin. Rosenhan D. L., Seligman M. E. P. (1994) Psychopatologia, tłum. zb., Warszawa, Polskie Towarzystwo Psychologiczne (wyd. oryg. 1989). Rumelhart D. E. (1984) Schemata and the cognitive system. W: Hanbook of social cognition, R. S. Wyer, T. K. Srull (red.), t. 1, Hillsdale, NJ, Erlbaum, s. 161-188. Salovey P. i in. (2000) Emotional states and physical health, „American Psychologist" 55, s. 1 10-121. Salovey P., Rothman A. J., Rodin J. (1998) Health beharior. W: The handbook of social psychoiogy, D. T. Gilbert, S. T. Fiske, G. Lindzey (red.), wyd. 4, t. 2, New York, McGraw-Hill, s. 633-683. Scheier M. F., Carver C. S. (1992) Effects ofoptimism on psychological and physical well-being. Theo- retical overview and empirical update, „Cognitive Therapy and Research" 16, s. 201—228. Seligman M. E. P. (1991) Leamed optimism, New York, Knopf. Seligman M. E. P., Csikszentmihalyi M. (2000) Positive psychoiogy. An introduction, „American Psy- chologist" 55, s. 5-14. Steele C. M. (1988) The psychoiogy of self-affiimation. Sustaining the integrity ofself. W: Advances in experimental social psychoiogy, L. Berkowitz (red.), t. 21, New York, Academic Press, s. 261-302. Taylor S. E. (1983) Adjustment to threatening events. A theory of cognitire adaptation, „American Psy- chologist" 38, s. 1161-1173. Taylor S. E., Brown J. D. (1988) Illusion and well-being. A social psychological perspective on mental health, „Psychological Bulletin" 103, s. 193-210. Taylor S. E. i in. (2000) Psychological resowres, positive illusions, and health, „American Psychologist" 55, s. 99-109. Taylor S. E„ Pham L. B. (1996) Mental simulation, motivation, and action. W: The psychoiogy of action. Linking cognition and motivation to behavior, P. M. Gollwitzer, J. A. Bargh (red.), New York, Guil- ford, s. 219-235. Thompson C. (1965) Psychoanaliza - narodziny i rozwój, tłum. T. Kołakowska, Warszawa, PWN (wyd. oryg. 1957). Tyszka T. (1999) Psychologiczne pułapki oceniania i podejmowania decyzji, Gdańsk, Gdańskie Wydaw- nictwo Psychologiczne. Weinstein N. D. (1980) Unrealistic optimism about future life erents, „Journal of Personality and Social Psychoiogy" 39, s. 806-820. Wojciszke B. (1980) Ewolucja wyjaśniania poznawczego we współczesnej psychologii społecznej. II. Konsekwencje teoretyczne dla problemu świadomości, „Przegląd Psychologiczny" 23, s. 281-308. Wojciszke B. (1986) Teoria schematów społecznych, Wrocław, Ossolineum. Wojciszke B. (1991) Procesy oceniania ludzi, Poznań, Wydawnictwo Nakom. Zuckerman M. (1979) Attribution of success andfailure revisited, or: The motivational bias is alive and well in attribution theory, „Journal of Personality" 47, s. 245—287. Maria Le wieka Wydział Psychologii Uniwersytet Warszawski Czy jesteśmy racjonalni?1 Wydawałoby się, że przyjęta powszechnie słownikowa definicja człowieka jako „zwierzęcia racjonalnego" z góry przesądza odpowiedź na postawione w tytu- le pytanie. Człowiek jest tym stworzeniem, które w najwyższym stopniu obdarzone zostało rozumem, czyli zdolnością do wychodzenia poza bezpośrednio dostępne doznania zmysłowe. To człowiek, jako gatunek ludzki, stworzył podstawy logiki, czyli nauki poprawnego, a więc racjonalnego, myślenia. To człowiek jest zdolny dociekać w sposób abstrakcyjny natury rzeczywistości, tworząc uogólnioną wiedzę, zwaną nauką. To tylko człowiek, wreszcie, spośród świata zwierzęcego jest zdolny do świadomej kontroli własnych emocji i odruchowych reakcji w imię wyższych, bardziej korzystnych dla niego i całego społeczeństwa, celów. Wydawałoby się, że już choćby te cztery, przytoczone za kilkoma słownikami filozoficznymi, atrybuty racjonalności, zwykle przypisywane człowiekowi, muszą doprowadzić do pozy- tywnej odpowiedzi na tytułowe pytanie. Czy jednak ta optymistyczna wizja poznawczych możliwości człowieka odpowiada faktom? Na postawione wprost pytanie: „Czy jesteśmy racjonalni?" - ponad połowa zapytanych studentów psy- chologii udzieliła odpowiedzi: „Nie", a lwia część pozostałej połowy złagodziła nieco swój pesymistyczny werdykt, odpowiadając: „Staramy się, ale raczej to nam się nie udaje". Opinię studentów, wydaje się, podzielają naukowcy — psychologo- wie od kilkudziesięciu lat analizujący poprawność reguł potocznego myślenia. Ci ' Tekst obecnego rozdziału został napisany ponad dziesięć lat temu. W ciągu ostatniej dekady dys- kusja nad tym, czy jesteśmy racjonalni czy nie, rozgorzała z jeszcze większą siłą, ogarniając coraz szer- sze kręgi badaczy i owocując nowymi teoriami. Wśród różnych punktów widzenia zdecydowaną prze- wagę zyskują obecnie podejścia, nazwijmy je, „pragmatyczne", wskazujące na adaptacyjny charakter ludzkich procesów rozumowania, w tym również popełnianych przez ludzi błędów. Koncepcja przed- stawiona w obecnym rozdziale dobrze mieści się w tym nurcie rozważań i dlatego autorka postanowiła nie wprowadzać do niego zasadniczych merytorycznych poprawek. Prezentację nowszych ujęć i pozyc- ji bibliograficznych znajdzie czytelnik m.in. w kilku ostatnio wydanych polskich pozycjach (Lewicka, 2000a, Tyszka, 1998). 28 ostatni, po niezbyt długim okresie powojennego optymizmu, który w wielu pracach znalazł swój wyraz w przeprowadzaniu daleko idących analogii pomiędzy strukturą myślenia szarego człowieka a postępowaniem poznawczym naukowca (por. Kelly, 1955; Kelley, 1967; Peterson i Beach, 1967), od wielu lat wysyłają w świat pesy- mistyczne komunikaty o tym, że badani w ich laboratoriach „ludzie z ulicy" (prze- ważnie studenci) w żaden sposób nie kierują się regułami naukowego wnioskowa- nia oraz że systematycznie popełniają kardynalne błędy logiczne i dopuszczają się poważnych uchybień wobec kanonów racjonalności. Rozdział niniejszy został pomyślany jako wstępna próba odpowiedzi na dwa pytania. Pytanie pierwsze już znamy: czy przeciętny, statystyczny obywatel naszej kultury zasługuje na miano racjonalnego? Pytanie drugie to pytanie o to, jak można pogodzić ze sobą optymistyczną słownikową definicję gatunku ludz- kiego jako „zwierzęcia racjonalnego" i wyniki pesymistycznych doniesień naukowców na ten temat. Racjonalny, czyli jaki? Zacznijmy od pytania tytułowego. Zanim jednak będzie można na nie odpo- wiedzieć, konieczne wydaje się przyjrzenie się podstawowemu pojęciu, wokół którego obracać się będą obecne rozważania. Na początku rozdziału przytoczono trzy, względnie niezależne, znaczenia pojęcia „racjonalność": zdolność tworzenia uogólnionej, abstrakcyjnej wiedzy, zdolność poprawnego rozumowania oraz zdolność kontroli własnych działań i emocji. Znaczenia te nie wyczerpują całego wachlarza możliwych rozumień tego terminu. Zwróćmy uwagę, że „racjonalność" to pojęcie przede wszystkim potoczne, aczkolwiek z czasem zapożyczone przez filozofów i psychologów, częstokroć używane w odmiennych kontekstach sytua- cyjnych i w odniesieniu do różnych aspektów ludzkiej działalności. Być może zatem -jak to sugerują niektórzy - mamy tu do czynienia raczej z „rodziną pojęć" aniżeli z jednolitym, określonym jedną zbiorczą definicją, pojęciem. Spróbujmy zatem przyjrzeć się podstawowym odcieniom znaczeniowym terminu „racjo- nalność". Przede wszystkim zastanówmy się, do jakich sfer ludzkiej aktywności odnosi- my na ogół atrybut „racjonalności", czyli co w nas może zasługiwać na miano: „racjonalne". Po pierwsze, racjonalne może być działanie człowieka: jest ono potocznie za takie uważane, gdy jest skuteczne, a więc gdy prowadzi do założonego przez podmiot celu, gdy nie obraca się przeciw niemu, innymi słowy, gdy jego skutek jest nawet po upływie jakiegoś czasu pozytywnie oceniany przez podmiot. Mocniejszy warunek stawiają racjonalnemu działaniu humanistyczni metodologowie nauki (Kmita, 1971), którzy definiują czynność racjonalną jako taką, która prowadzi do najwyżej preferowanego przez podmiot rezultatu. Nie wystarczy zatem, aby wynik działania oceniany był pozytywnie, konieczne jest, aby spośród całego wachlarza 29 możliwych wyników (dostępnych celów) czynność ta realizowała cel najbardziej pożądany2. Pewnego rodzaju konkretyzacją ogólnego sformułowania „czynność racjonal- na" są takie, często spotykane w publicystyce lub w popularyzujących wiedzę książkach, zwroty, jak: „racjonalne żywienie", „racjonalna polityka gospodarcza", „racjonalny chów świń" itp. W sformułowaniach tych przymiotnik „racjonalny" oznacza, tak jak poprzednio, „optymalny", najskuteczniejszy względem założonego wyniku, równocześnie jednak pokazuje na przesłanki owej optymalności: jest nimi uogólniona, poparta naukowym autorytetem wiedza o tym, które to środki najefek- tywniej mogą prowadzić do ważnych dla podmiotu czy społeczeństwa celów (zachowania zdrowia, wzrostu produktu krajowego, maksymalnego przyrostu wagi ciała zwierzęcia itp.). Pokrewne poprzedniemu jest pojęcie racjonalności decyzji. Zarówno potoczne rozumienie tego pojęcia, jak i znaczenie przypisane mu w psychologicznej teorii decyzji (por. Kozielecki, 1974; Simon, 1983; Tyszka, 1986) uznaje za racjonalną taką decyzję, która jest wyborem najlepszym z możliwych. Aby zasłużyć na miano racjo- nalnego, nie wystarczy zatem wybrać na żonę taką kandydatkę, która wydaje nam się wystarczająco dobra, niezbędne jest bowiem i to, aby spośród wszystkich kandydatek, które pragną odwzajemnić nasze uczucia, była ona rzeczywiście najlepsza. Reguła racjonalnego wyboru została w teorii decyzji sformalizowana w posta- ci tzw. modelu maksymalizowania subiektywnie oczekiwanej użyteczności (por. Kozielecki, 1974; Tyszka, 1986). Zgodnie z owym normatywnym modelem powin- no się dokonywać wyborów, których konsekwencje, w porównaniu z pozostałymi możliwymi wyborami, charakteryzują się najwyższą subiektywnie oczekiwaną użytecznością, tzn., mówiąc bardziej po prostu, takich, których pozytywne konsek- wencje mają najwyższe szansę zaistnienia, a konsekwencje negatywne — szansę najniższe. Celowi temu służy strategia decyzyjna SEU (subiektywnie oczekiwanej użyteczności), która wymaga od człowieka rozpatrzenia dostępnych mu opcji decy- zyjnych (wyborów), oszacowania szans zaistnienia możliwych konsekwencji tych wyborów, oceny użyteczności każdej konsekwencji, wreszcie, obliczenia suma- rycznego ilorazu ocen użyteczności oraz prawdopodobieństw konsekwencji dla każdego z wyborów. Ostatecznie wybierana jest ta opcja, którą cechuje najwyższy iloraz (najwyższy SEU). Stosowanie reguły maksymalizowania subiektywnie ocze- kiwanej użyteczności nie jest zatem, jak widać, rzeczą łatwą, co zresztą, po wielu latach badań nad faktycznym przebiegiem procesów decyzyjnych u ludzi, przyznają sami teoretycy decyzji. Rzeczywiście bowiem model subiektywnie oczekiwanej użyteczności wymaga od człowieka czegoś, co amerykański psycholog i ekonomis- ta, laureat nagrody Nobla, Herbert Simon (1983) nazywał „racjonalnością olim- pijską" albo „Laplace'owską". Tylko bowiem, jak pamiętamy, Bóg Laplace'a, dys- 2 Zwróćmy w tym miejscu uwagę na fakt, że w pracach wspomnianych metodologów otwarcie akceptuje się tzw. idealizacyjne założenie o racjonalności człowieka, tzn. przyjmuje się, że podmiot podejmuje zawsze takie i tylko takie czynności, które doprowadzają go do osiągnięcia najbardziej pre- ferowanego wyniku, a więc że jest on z natury istotą racjonalną. 30 I ponujący doskonałą wiedzą o strukturze zależności zdarzeń we wszechświecie, jest w stanie ocenić, jakie konsekwencje każdego z naszych działań mają szansę zaist- nieć w przyszłości i jak duża jest ta szansa. Aby zbliżyć nieco normatywne postu- laty do życia, Simon (1955, 1983) wprowadził pojęcie „racjonalności ograniczo- nej", czyli takiego postępowania, które satysfakcjonuje się „dostatecznie dobrym", a nie jedynie „najlepszym", wyborem. Oprócz działań i decyzji atrybut racjonalności zwykliśmy przypisywać rów- nież ludzkim sądom. Dwa, jak się wydaje, znaczenia wiążą się z pojęciem racjo- nalności sądu: potoczne i filozoficzne. W znaczeniu potocznym zwykło się przez sąd racjonalny rozumieć sąd „obiektywny" - wyważony, uwzględniający więcej niż jeden punkt widzenia, ale także trafny: wiernie odtwarzający cechy spostrzeganego przedmiotu, czyli po prostu prawdziwy. Ponieważ często brak nam niezależnych, obiektywnych kryteriów oceny prawdziwości sądu, przeto społeczeństwo dokonuje tu pewnych konwencjonalnych ustaleń, uznając za prawdziwy taki sąd, jaki uzys- kuje maksymalny consensus w społeczności, do której należy podmiot ów sąd wygłaszający. Jeżeli zatem subiektywne sądy wielu osób na jakiś temat mają tę samą treść, to skłonni jesteśmy treść tych sądów uznać za uwiarygodnioną i trafną. Consensus społeczny w obrębie zbiorowości nie jest, oczywiście, ostatecznym kryterium prawdy, o czym przekonują liczne w historii przykłady zbiorowej nie- racjonalności, masowych złudzeń czy wręcz halucynacji. Weryfikacji takiego zbio- rowego sądu dokonać jednak może inna zbiorowość, akceptująca odmienny niż tamta sąd o tej samej rzeczywistości. Proces uzgadniania dwóch alternatywnych punktów widzenia to właśnie proces „obiektywizacji", „wyważania" sądu, uwiary- godniania go na podstawie konkurencyjnych perspektyw poznawczych. „Obiektyw- ność" i „prawda" okazują się zatem ściśle powiązanymi z sobą dwoma aspektami potocznego rozumienia terminu „sąd racjonalny". W filozofii termin „racjonalność" należy nie tyle do dychotomii: „obiektyw- ny-subiektywny" czy „prawdziwy-fałszywy", lecz przede wszystkim do antynomii: „racjonalny vs. empiryczny". „Racjonalny" ma tu znaczenie: „rozumowy", „abstrak- cyjny", „ogólny", jego przeciwstawieniem są: „zmysłowy", „konkretny", „oparty na doświadczeniu lub świadectwie zmysłów". O ile zatem w znaczeniu potocznym racjo- nalność sądu zależała przede wszystkim od jego zakotwiczenia w dostępnej intersu- biektywnym doświadczeniom rzeczywistości, o tyle w znaczeniu filozoficznym poję- cie to na pierwszy rzut oka znaczy coś zupełnie odwrotnego - to właśnie oderwanie się od świadectwa zmysłów, od konkretnej, zdroworozsądkowej wiedzy empirycznej oraz formułowanie ogólnych, uniwersalnych sądów stają się atrybutem racjonalnego myślenia. Z takim właśnie rozumieniem pojęcia „racjonalny" mamy do czynienia w rozróżnieniu na dwa podstawowe nurty epistemologiczne w filozofii: racjonalizm i empiryzm. W jednej z encyklopedii filozoficznych taką oto podaje się definicję rac- jonalizmu jako kierunku epistemologicznego: „Kierunek w teorii poznania, zgodnie z którym uniwersalność i konieczność - logiczne atrybuty wiedzy prawdziwej - nie mogą być wyprowadzone z doświadczenia oraz jego uogólnień, mogą być one wypro- wadzone jedynie z samego umysłu: albo z wrodzonych pojęć umysłu (teoria idei wro- dzonych), albo też z pojęć mających formę predyspozycji umysłowych" {Dictionary 31 of Philosophy, 1948). Descartes, Spinoza, Kant, Hegel to tylko niektóre nazwiska racjonalistów, zwyczajowo przeciwstawiane empirycznie zorientowanym filozofom, takim jak Locke, Hume itp. Rzecznicy racjonalizmu w filozofii kładą zatem nacisk na ogólność (uniwersalność) i konieczność jako niezbędne atrybuty wiedzy prawdziwej (racjonalnej). W przeciwieństwie do nich rzecznicy klasycznego empiryzmu wzdry- gają się przed proponowaniem zbyt daleko idących, a czasami nawet jakichkolwiek, uogólnień (por. Hume'owski manifest epistemologiczny głoszący niemożność wyprowadzenia twierdzeń o związku przyczynowym między zjawiskami na podsta- wie nawet nieskończonej liczby obserwacji o ich następstwie czasowym). Wbrew jednak temu, co mogłoby sugerować przeprowadzone porównanie pomiędzy potocznymi a filozoficznymi kryteriami racjonalnego sądu, racjonalizm jako kierunek epistemologiczny nie rezygnuje z kryterium prawdziwości jako właściwego kryterium racjonalności sądu. W tekstach filozofów czytamy: „Prawda, ściślej, ideał czy postulat prawdziwości, jest ostatecznym usprawiedliwieniem rac- jonalizmu [...]. Żaden autentyczny racjonalizm nie zrezygnuje z bycia prawdzi- wym. Prawdziwość jest ostateczną racją racjonalizmu. Jeżeli na miejsce prawdy jako najwyższej wartości i ostatecznego celu podstawione jest coś innego, możemy być pewni, że nie mamy do czynienia z prawdziwym racjonalizmem". I dalej: „Bodaj wszystkie filozofie racjonalistyczne zakładały tzw. klasyczną definicję prawdy: veńtas est adeąuatio rei et intellectus" (Stróżewski, 1983, s. 47). W prze- ciwieństwie jednak do potocznego, empirycznego kryterium prawdy, w filozofiach racjonalistycznych kryterium tego upatruje się w oczywistości sądu, która z kolei płynie z zakładanej korespondencji pomiędzy naturą rzeczy, a odwzorowującą rze- czywistość naturą intelektu (por. Stróżewski, 1983). Zarówno zatem w rozumieniu potocznym, jak i w racjonalistycznej teorii poznania sąd racjonalny to sąd prawdziwy, obiektywny, przy czym racjonalizm filozoficzny przydaje mu jeszcze dodatkowy atrybut: jest to sąd ogólny, uniwersal- ny, docierający do koniecznych aspektów natury rzeczywistości (por. również Skar- ga, 1983). Nie zmysłowe doświadczenie, lecz rozum jest w stanie produkować tego typu sądy. Kolejnym, chyba najważniejszym, aspektem racjonalnej aktywności człowieka jest proces wnioskowania, a tym samym jego produkt - wniosek. Potocznie skłonni jesteśmy uważać, że wniosek racjonalny to wniosek wyprowadzony zgodnie z regułami logiki. Tak ogólnikowe stwierdzenie niewiele nam jednak powie, dopóki nie ustalimy, jak to właśnie w logice definiuje się kryteria poprawnych wnioskowań. Ocena racjonalności wnioskowania przebiega bowiem inaczej w zależności od tego, z jakim typem (sposobem) wnioskowania mamy do czynienia. W logice spo- soby wnioskowania dzieli się na ogół na dwie klasy: sposoby niezawodne, nazywa- ne inaczej dedukcyjnymi, definiowane jako wnioskowanie z racji o następstwie, oraz sposoby zawodne, zwane redukcyjnymi lub indukcyjnymi, polegające na wniosko- waniu i następstw o racjach (por. Ajdukiewicz, 1955). Wnioskowanie z racji o nas- tępstwie jest sposobem wnioskowania niezawodnym, gdyż zawsze prowadzi do określonego, koniecznego wniosku. Posłużmy się przykładem. Jeżeli np. w systemie naszej wiedzy o świecie występuje zdanie, że „Każdy kruk jest czarny", to kiedy 32 i azwiska ozofom, lacisk na .wdziwej li wzdry- Lkolwiek, możność a podsta- równanie yonalizm ości jako „Prawda, niem rac- prawdzi- :e prawdy , możemy ". I dalej: . definicję ). W prze- filozofiach 5ra z kolei rającą rze- wnej teorii acjonalizm uniwersal- ynież Skar- kować tego i człowieka mie skłonni ny zgodnie wie, dopóki imioskowań. ależności od 1 logice spo- Ine, nazywa- cpstwie, oraz na wniosko- z racji o nas- prowadzi do ). w systemie ny", to kiedy spotkamy znajomego, który zakomunikuje nam, że przed chwilą widział kruka, w sposób niezawodny wyprowadzimy z tej informacji wniosek konieczny, że ptak przez niego oglądany miał czarne upierzenie. Inaczej jednak wyglądać będzie sytu- acja, gdy znajomy ów powiadomi nas, że przed chwilą widział „czarnego ptaka". Gdybyśmy bowiem wyprowadzili na tej podstawie pewny wniosek, że widział on kruka, nie byłby to wniosek uprawniony w świetle reguł wynikania logicznego i byłby on dość typowym przykładem popularnego błędu logicznego, zwanego błędem nieuprawnionej inwersji (Adams, 1984). Wniosek taki miałby, oczywiście, pewne prawdopodobieństwo bycia prawdziwym, prawdopodobieństwo to jednak, zważywszy nieproporcjonalnie większą liczbę czarnych ptaków w porównaniu do liczby żyjących na naszym obszarze kruków, byłoby przypuszczalnie dość nikłe. Wnioskowanie z następstw o racjach jest zatem procesem zawodnym, co nie znaczy, że nie uprawnionym. Aby jednak wnioskowanie indukcyjne można było uznać za racjonalne, konieczne jest spełnienie innych wymogów niż w przypadku niezawod- nych sposobów wnioskowania dedukcyjnego. Racjonalność wnioskowań dedukcyjnych oznacza zgodność tych wnioskowań z regułami dedukcyjnego wynikania. Analogicznie, racjonalne dedukcyjne wnioski są wnioskami w sposób konieczny wyprowadzanymi z przesłanek na podstawie tych właśnie reguł. Reguły wnioskowania dedukcyjnego, tzn. reguły dochodzenia do koniecznych wniosków, są przedstawiane w logice pod postacią tzw. sylogizmów, na które składa się koniunkcja pewnej liczby (najczęściej dwóch) przesłanek oraz wyni- kający z nich w sposób konieczny wniosek. Pierwszą próbą stworzenia reguł sylogis- tycznego wynikania były sylogizmy Arystotelesowskie, zwane też kategorycznymi, składające się z dwóch przesłanek (większej i mniejszej) oraz koniecznego wniosku. Przykładowo: „Każdy kruk jest ptakiem" (przesłanka mniejsza), „Każdy ptak jest istotą żywą" (przesłanka większa), przeto: „Każdy kruk jest istotą żywą" (wniosek). W logice znane są również tzw. sylogizmy hipotetyczne, będące częścią logicznego rachunku zdań (sylogizmy kategoryczne były częścią rachunku nazw) o postaci: „Każdy kruk jest czarny", „Ta istota jest krukiem", przeto: „Ta istota jest czarna". Arystotelesowskie sylogizmy kategoryczne różnią się m.in. tym, czy ich więk- sza i/lub mniejsza przesłanka ma charakter zdania ogólnotwierdzącego (typu „a" - od łacińskiego affirmo: każde A jest B), szczegółowo twierdzącego (typu „i" - od drugiej samogłoski słowa ajfiimo: niektóre A są B), zdania ogólnie przeczącego (typu „e" - od. łac. nego: żadne A nie są B) czy wreszcie szczegółowo przeczącego (typu „o" - od drugiej samogłoski słowa nego: niektóre A nie są B). Rozmaite kom- binacje zdań tworzących większą i mniejszą przesłankę sylogizmu dają w sumie cztery figury sylogistyczne i 24 tryby poprawnych sylogizmów (por. Kotarbiński, 1961). Sylogizmy Arystotelesowskie miały zatem dostarczać „algorytmów" popra- wnych rozumowań. Młodzi adepci logiki szybko jednak mieli się przekonać, że umiejętność wyprowadzania koniecznych wniosków z podanego zestawu przesłanek nie należy bynajmniej do naturalnych umiejętności nawet ambitnych studentów filozofii. Przykładowo, któż z nas, dowiedziawszy się, iż „Żaden łucznik nie jest bokserem" oraz że „Wszyscy bokserzy są urzędnikami", natychmiast wyciągnie z tego jedyny 33 konieczny wniosek, że „Niektórzy urzędnicy nie są łucznikami"? Nic zatem dziw- nego, że już w średniowieczu pojawiły się pierwsze próby konstrukcji czegoś w rodzaju protez umiejętności logicznego myślenia, które miały ułatwić ówczes- nym studentom wyprowadzanie koniecznych konkluzji z podanych im przesłanek. Do prób takich należał przede wszystkim słynny mnemotechniczny czterowiersz, w którym kolejnym trybom czterech figur sylogistycznych przydano nazwy jedno- znacznie określające charakter sylogizmu, a więc i treść jego koniecznej konkluzji: Barbara, Celarent, Darii, Ferio itp. (por. Kotarbiński, 1961). Podany przez nas na stronie 22 pierwszy przykład sylogizmu kategorycznego (kruki) jest egzem- plifikacją najbardziej eleganckiego, według logików, trybu sylogistycznego „Bar- bara": „Wszystkie A są B" (AaB), „Wszystkie B są C" {BaC), przeto „Wszystkie A są C (AaC). Przykład drugi (bokserzy) zaczerpnięty został z pracy psychologa brytyjskiego Johnsona-Lairda (Johnson-Laird i Bara, 1984) i przynależy do czwar- tej figury sylogistycznej, trybu „Fe s a po": „Żadne A nie jest B" (AeB), „Wszystkie B są C" {BaC), przeto: „Niektóre C nie są A" {CoA). Mnemotechniczne wierszyki obciążały pamięć, a nadto w nikłym tylko stop- niu pozwalały zrozumieć istotę zasad poprawnego rozumowania. Próbą bardziej udaną, a temu samemu celowi służącą, miały się okazać osiemnastowieczne diag- ramy matematyka szwajcarskiego Leonarda Eulera, który - poproszony o udziele- nie korespondencyjnego kursu logiki pewnej niemieckiej księżniczce - natrafił (jak łatwo można było tego oczekiwać) na znaczną oporność umysłu swej uczennicy w przyswajaniu owych koniecznych prawd. Zdeterminowany Euler skonstruował wówczas „pomoc dydaktyczną" w postaci graficznego zapisu treści poszczególnych przesłanek sylogizmów. Ilustruje to rysunek 1. Przesłanka Diagramy Eulera (® e) 0© a: każde A jest B + + i: niektóre A sa B + + + + o: niektóre A nie sa B + + + a: żadne A nie sa B + Rysunek 1. Diagramy Eulera (wg Adams, 1984) Odpowiednie reprezentacje graficzne dwóch przesłanek sylogizmów i wyob- rażenie sobie ich możliwych kombinacji miały ułatwiać wyprowadzenie poprawnej konkluzji. Zadanie to, jak jednak widać z przedstawionego wykresu, nie należy do najłatwiejszych. Trzy spośród czterech zdań tworzących przesłanki dają się przed- stawić za pomocą większej niż jeden liczby wykresów, a przesłance typu „i" (niek- tóre A są B) odpowiadają aż cztery diagramy, czyli cztery możliwe umysłowe modele tej przesłanki. Poprawność wnioskowań zależy zatem w znacznym stopniu od uświadomienia sobie liczby możliwych interpretacji zdań występujących w obu przesłankach oraz w ich możliwych kombinacjach. 34 item dziw- cji czegoś ić ówczes- rzesłanek. terowiersz, jwy jedno - I konkluzji: dany przez jest egzem- lego ,,Bar- „Wszystkie psychologa y do czwar- „Wszystkie tylko stop- >bą bardziej ieczne diag- y o udziele- natrafił (jak :j uczennicy konstruował zczególnych ——.d^l^KB mów i wyob- lie poprawnej nie należy do lają się przed- ypu „i" (niek- we umysłowe ;znym stopniu ijących w obu Wyniki badań prowadzonych przez wspomnianego już psychologa brytyjskie- go z Cambridge, Johnsona-Lairda, pokazują jednoznacznie, że liczba błędów popełnianych w zadaniach sylogistycznych rośnie wraz z liczbą możliwych umysło- wych reprezentacji znaczenia zdań zawartych w przesłankach (Johnson-Laird, 1983). Warunkiem poprawności wnioskowań dedukcyjnych (a więc warunkiem racjonalności wniosków) okazuje się zatem przede wszystkim umiejętność tworze- nia niezbędnej liczby alternatywnych interpretacji znaczeń przesłanek, z których wniosek się wyprowadza3. Bardziej skomplikowane, niż w przypadku wnioskowań dedukcyjnych, jest ustalenie kryteriów racjonalności zawodnych, czyli indukcyjnych sposobów wnios- kowania. Z wnioskowaniami takimi mamy do czynienia na co dzień, zawsze wtedy, gdy z obserwowanych przez nas faktów usiłujemy dociec racji ich zaistnienia, a więc np. gdy staramy się zinterpretować przyczyny czyjegoś zagadkowego wobec nas postępowania, gdy lekarz obserwując symptomy choroby stara się postawić naj- trafniejszą diagnozę, gdy badacz ocenia, czy uzyskane przezeń w eksperymencie wyniki potwierdzają jego hipotezę, czy wreszcie gdy detektyw usiłuje na podstawie dostępnych mu poszlak zidentyfikować tożsamość mordercy. W istocie zresztą wnioskowanie indukcyjne przypomina nieco rozwiązanie zagadki kryminalnej: znany jest wynik, pozostaje odpowiedź na pytanie, czego jest on świadectwem. Zagadnieniu racjonalności zawodnych sposobów wnioskowania poświęcił osobną rozprawkę najbardziej chyba „psychologizujący" z polskich logików, Kazi- mierz Ajdukiewicz (1958). Proces wnioskowania nazwał w niej Ajdukiewicz „czynnos'cią myślową", a racjonalność tego procesu utożsamił z czynnością albo decyzją racjonalną, a zatem zdefiniował go w sposób znany nam już z poprzednich rozważań jako „taki proces wnioskowania, którego bilans zysków i strat wynikłych z działań opartych na wnioskach uzyskanych tym sposobem z przesłanek prawdzi- wych nie jest - na długą metę - ujemny" (Ajdukiewicz, 1958, s. 288). Innymi słowy, uzyskany indukcyjnie wniosek będzie racjonalny, jeżeli oparte na nim działania podmiotu przyniosą mu korzystne rezultaty. Ponieważ jednak wniosko- wanie indukcyjne nie jest wnioskowaniem pewnym, przeto formułowane na jego podstawie wnioski muszą mieć charakter probabilistyczny, tzn. określać jedynie szansę prawdziwości wniosku. Regułami racjonalnego wnioskowania zawodnego, czyli zasadami formułowa- nia probabilistycznych wniosków indukcyjnych, zajmuje się specjalny dział logiki - logika indukcji. Podstawową regułą wyprowadzenia wniosków z dostępnych podmiotowi przesłanek czyni się tutaj tzw. regułę Bayesa, pozwalającą ustalić wiel- kość prawdopodobieństwa warunkowego racji ze względu na znane następstwo, gdy dane są: prawdopodobieństwo warunkowe następstwa ze względu na rację oraz 3 Trudności związane z niejednoznaczną reprezentacją graficzną zdań zawartych w przesłankach, na które skazana była technika Eulerowskich diagramów, skłoniły żyjącego na przełomie XIX i XX w. logika angielskiego Johna Venna do konstrukcji własnych diagramów, które Eulerowski problem rozwiązują w sposób znacznie bardziej satysfakcjonujący: każdemu zdaniu odpowiada tu bowiem jeden i tylko jeden diagram. Zainteresowanych odsyłamy do podręczników logiki (Borkowski, 1972) lub encyklopedii logiki (Mała encyklopedia logiki, 1970). I 35 bezwarunkowe częstości zdarzeń odpowiadające racji i jej następstwom. Reguła ta wyrażona jest wzorem: p(R/N) = p(N/R) x p(R)/p(N) Aby wyjaśnić, na czym polega poprawne wnioskowanie indukcyjne, posłużmy się użytym na poprzednich stronach przykładem znajomego, który oznajmia, że właśnie zobaczył czarnego ptaka. Spróbujmy, na podstawie, z konieczności fikcyj- nych danych określić, jakie może być faktycznie prawdopodobieństwo, że ów ptak był krukiem. Aby to uczynić, musimy określić najpierw wartości wszystkich składników równania. Jedną wartość już znamy: prawdopodobieństwo, że jeżeli coś jest krukiem, to jest również czarnym ptakiem (p(N/R)), równe jest 1. Wartości prawdopodobieństw bezwarunkowych, bez sięgnięcia do odpowiednich ornitolo- gicznych źródeł, nie są nam, niestety, dostępne, wiemy natomiast na pewno, że czarnych ptaków jest w naszym kraju więcej niż, dość rzadkich przecież, kruków. Przyjmijmy umownie, że częstość kruków w populacji ptaków p(R) ma się tak, jak 1 : 2000, a proporcja czarnych ptaków do wszystkich ptaków p(N) wynosi 1 : 200. Podstawiając te dane do wzoru, otrzymamy p (kruk/czarny ptak) = (1 x 1/2000) : 1/200 = 0,1. Szansę, że znajomy napotkał po drodze kruka, są, jak widać, dość małe. Każdy zatem wniosek, który szansę owe szacowałby jako wyższe, bądź znacznie niższe od tej wartości, należałoby, w świetle przyjętych reguł, uznać za nieracjonalny. Będzie to wniosek nieracjonalny, gdyż podejmowane na jego podstawie działania mogą okazać się nieoptymalne, tzn. w zależności od tego, co jest przedmiotem wniosko- wania, można w nich przeceniać prawdopodobieństwo zajścia pewnych zdarzeń (np. wyników dla nas korzystnych) lub nie doceniać zajścia zdarzeń innych (np. możliwych strat). Do reguły Bayesa powrócimy w dalszej części rozdziału, gdy będziemy zasta- nawiać się nad typowymi dla człowieka sposobami rozumowania. Tutaj zwróćmy jedynie uwagę na to, że reguła ta ustala pewne psychologiczne kryterium racjonal- ności wnioskowania. Wnioskowanie racjonalne uzależnione jest tu bowiem — pośred- nio — od tego, w jakim stopniu człowiek jest w stanie dopuścić w swoim rozumowa- niu, iż obserwowane przez niego fakty mogą być spowodowane istnieniem alternatywnych czynników w stosunku do tego czynnika, który jest przedmiotem wniosku, czyli w jakim stopniu jest on w stanie wyobrazić sobie alternatywne racje dla tych samych następstw. Ostrzeżeniem, że hipotetyczna racja nie musi być racją jedyną, jest nierównomierność zakresów dwóch zbiorów: racji oraz następstw. Pra- widłowe oszacowanie tych zakresów staje się warunkiem racjonalnej, a wiec ani zbyt pewnej, ani zbyt ostrożnej, oceny prawdopodobieństwa wniosku. W podanym tu przykładzie warunkiem racjonalnego wnioskowania będzie zatem uświadomienie sobie, ile jeszcze innych gatunków ptaków, oprócz kruka, może mieć czarne upierze- nie. W przypadku naukowca wykonującego badania eksperymentalne będzie to umie- jętność uświadomienia sobie alternatywnych hipotez, których potwierdzeniem mogą być uzyskane przez niego rezultaty badań. W przypadku lekarza diagnozującego cho- 36 robę będzie to świadomość, ile różnych jednostek chorobowych może dawać podob- ne objawy, jakie obserwuje u pacjenta. Niedocenianie liczby możliwych racji dla tych samych następstw musi prowadzić do przeceniania prawdopodobieństw słuszności wniosku, a tym samym do wniosków nieracjonalnie pewnych. Przecenianie tej liczby teoretycznie jest również możliwe — naturalną tego konsekwencją będzie, oczywiście, skłonność do nieracjonalnego wydawania sądów zbyt ostrożnych4. O ile zatem w przypadku wnioskowań dedukcyjnych warunkiem racjonalnoś- ci była zdolność wyobrażenia sobie alternatywnych interpretacji przesłanek wnios- kowania, o tyle tutaj - podobnie — funkcję taką pełni świadomość istnienia alterna- tywnych racji dla obserwowanych następstw. Wymieniono dotąd cztery aspekty aktywności człowieka, jakim można przypi- sywać atrybut racjonalności: działanie, decyzje, sądy oraz wnioski. Ogólniejszą od wymienionych jest kategoria umysłu. Potoczne rozumienie często przeciwstawia umysł racjonalny umysłowi dogmatycznemu, zaślepionemu, zamkniętemu na różne wersje rozwoju i interpretacji zdarzeń. Psycholog amerykański Milton Rokeach jest autorem książki Umysł otwarty i zamknięty (Rokeach, 1960), poświęconej analizie dogmatycznych sposobów myślenia. Jedną z podstawowych właściwości umysłu dogmatycznego jest, według tej teorii, zróżnicowana liczba informacji, jakie posiada człowiek o tych obiektach i obszarach rzeczywistości, które akceptuje, i o tych, które odrzuca. Według Rokeacha, umysł jest tym bardziej dogmatyczny, im bardziej uboga jest jego wiedza o obiektach nie akceptowanych w porównaniu do bogactwa infor- macji zawartych w przekonaniach akceptowanych. Katolik jest zatem tym bardziej dogmatyczny, im mniej, relatywnie, wie o innych religiach, socjalista - im mniej wie o odmiennych systemach politycznych itd. Teoria Rokeacha prezentuje jeszcze wiele innych cech umysłu dogmatycznego (ich przegląd znaleźć można w: Malewski, 1961), są one jednak wobec tej pierwszej pochodne, dają się z niej wywieść. Zróżnicowanie liczby informacji o tym, co się akceptuje, i o tym, co się odrzuca,' sta- nowi oś umysłu dogmatycznego, decyduje bowiem o kryteriach akceptacji i zmiany przekonań przez człowieka. Im uboższa wiedza o nieakceptowanych obszarach rze- czywistości, w tym mniejszym stopniu akceptacja przekonania zależy od czynników rozumowych (stopnia uzasadnienia, prawdziwości itd.), czyli w tym mniejszym stop- niu jest ona wynikiem wyważonego, świadomego wyboru. Umysł zamknięty akcep- tuje bowiem nowe przekonania lub dokonuje rewizji starych nie w wyniku porównań swoich dotychczasowych postaw i przekonań z postawami i przekonaniami innych osób, lecz dlatego, że - jak pisze Rokeach - przekonanie owo wiąże się z uznaniem lub zmianą autorytetu, z którym identyfikuje się osoba dogmatyczna. Ściśle związana z tą główną cechą przekonań osób o dogmatycznych cechach umysłu jest inna - nieumiejętność przyjmowania umownych, nie znanych z „włas- nego świata", reguł gry, czasowego operowania kategoriami innymi niż zwyczajo- wo przyjęte, zabawy w „załóżmy, że" i „co by było, gdyby". Aby zademonstrować \ 4 Liczne eksperymenty psychologiczne wykazują jednak, że myślenie potoczne cechuje znacznie częściej tendencja do przeceniania raczej niż niedoceniania równości zakresów zbiorów odpowiadających obu pojęciom, a tym samym skłonność do wyprowadzania nazbyt pewnych raczej, niż zbyt ostrożnych wniosków. 37 słuszność tego twierdzenia, Rokeach (1960) skonstruował mini-grę, prosząc bada- ne osoby o wyobrażenie sobie fikcyjnego świata, w którym obowiązują reguły cał- kowicie sprzeczne z tymi, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Bohaterem tego nowego światka zostało małe, dziwaczne stworzonko, nazwane Józio Żuczek (w oryginale Joe Doodlebug), które wyróżnia się spośród innych znanych nam stworzeń tym, że: 1) porusza się skokami i tylko skokami; nie potrafi pełzać, cho- dzić ani latać - może jednak wykonywać zarówno długie, jak i bardzo krótkie skoki; 2) potrafi skakać tylko w czterech kierunkach: na północ, południe, wschód i zachód, nie potrafi natomiast poruszać się na skos - po przekątnych płaszczyzny; 3) jeżeli wyruszy w pewnym kierunku, to musi wykonać cztery kolejne skoki w tym kierunku, zanim będzie mogło zmienić kierunek; 4) nie potrafi się obracać. Badani zostali poinformowani, że właściciel stworzonka postawił pojemnik z pożywieniem dla swojego podopiecznego jakieś trzy metry na zachód od aktual- nej pozycji Józia, który właśnie był w trakcie skakania w kierunku północnym. Józio, dostrzegając pojemnik, zatrzymuje się i, dokonawszy analizy pozycji swojej i pojemnika, dochodzi do wniosku, że musi wykonać jeszcze dokładnie cztery skoki, aby dostać się do pokarmu. Badani zostali następnie zapewnieni, że wylicze- nia Józia są słuszne, oraz poproszeni o odtworzenie jego drogi do pokarmu. Zadanego problemu nie dawało się rozwiązać na podstawie jedynie podanych z góry informacji o naturze Żuczka. Warunkiem rozwiązania zadania było bowiem przyjęcie, nieoczywistego w świetle wiedzy potocznej, założenia o kulistej naturze świata, w którym żył bohater. Dzięki temu Józio był w stanie, poruszając się dalej w kierunku północnym, po wykonaniu niezbędnej liczby (trzech) skoków znaleźć się ponownie na osi pokarmu, aby następnie - wykonawszy jeden skok na zachód - znaleźć się tuż przy nim. Jak można było oczekiwać, osoby badane, u których stwierdzono podwyż- szony poziom dogmatyzmu, miały znacznie więcej trudności w rozwiązaniu zada- nia niż osoby o umyśle otwartym. Utożsamianie specyficznie ludzkich właściwości umysłu ze zdolnością do przyjmowania nieoczywistych założeń pojawiło się w wielu pracach psychologicz- nych. W latach trzydziestych wybitny niemiecki psycholog i neuropsycholog żydow- skiego pochodzenia Kurt Goldstein w pracy pt. Organizm przedstawił oryginalną teo- rię mechanizmów odpowiedzialnych za typowo ludzką zdolność do myślenia abstrakcyjnego, przeciwstawiając ją bardziej pierwotnej i powszechnej w świecie zwierząt postawie konkretnej (por. Goldstein i Scheerer, 1941). Podstawową cechą abstrakcyjności jest według Goldsteina tzw. postawa „jak gdyby" (as if attitude), czyli zdolność przyjmowania nieoczywistych z punktu widzenia świadectwa zmysłów i wiedzy potocznej przesłanek rozumowania. W przeciwieństwie do posta- wy abstrakcyjnej, postawa konkretna przejawia się w pełnym uzależnieniu myślenia i działania od właściwości bezpośrednio działających na organizm bodźców, zredu- kowaniu do minimum liczby możliwych stopni swobody działania w tej sytuacji. Aby zilustrować, na czym polega wpływ postawy konkretnej na zachowanie człowieka, Goldstein podał przykład zachowania się jednego ze swoich neuropsy- chologicznych pacjentów, u którego stwierdzono pokaźne uszkodzenie płatów 38 czołowych mózgu. Pacjent ten do tego stopnia manifestował zanik postawy „jak gdyby", że poproszony o wypowiedzenie zdania: „Śnieg jest czarny" - odmówił wykonania zadania, argumentując to tym, że „Przecież śnieg nigdy nie jest czarny". Z maksymalnym rozwojem postawy „jak gdyby" mamy natomiast do czynie- nia w twórczości naukowej, przede wszystkim w matematyce i fizyce, w których to dziedzinach nieoczywistosc przyjmowanych założeń rodzi wzrastające zapotrzebo- wanie czytelników na popularnonaukowe elementarze, w sposób mniej lub bardziej obrazowy uprzystępniające te fragmenty teorii, które wyraźnie odbiegają od zdro- wego rozsądku (do najbardziej udanych prób w tym zakresie należą np. uroczy przewodnik po teorii względności — Mr Tompkins w krainie czarów George'a Gamo- wa, czy też świetny elementarz współczesnej biologii, biofizyki, fizyki i biochemii - Gra Eigena i Winkler). Właśnie na przykładzie wspomnianych dyscyplin naukowych dobrze widać, jak to umiejętność czasowego akceptowania nieoczywistości przyczynia się do formułowania coraz bardziej ogólnych, czyli - używając języka klasycznych racjo- nalistów — koniecznych praw. Ilustruje to chociażby proces przejścia od bardziej szczegółowych zasad klasycznej mechaniki Newtona do znacznie bardziej ogól- nych praw teorii względności. Proces ten jest zarazem argumentem za tezą, iż zdol- ność tworzenia hipotetycznych, alternatywnych modeli rzeczywistości można potraktować jako warunek wiedzy ogólnej, a przeto racjonalnej5. W dotychczasowych rozważaniach starano się sprecyzować, co może ozna- czać termin „racjonalny" wówczas, gdy jest on używany w odniesieniu do czterech różnych dziedzin aktywności człowieka: działania, decyzji, sądów i wnioskowania. Starano się również odnieść termin „racjonalny" do ogólniejszej kategorii - do ludzkiego umysłu. Podsumujmy krótko te rozważania: racjonalne działanie to działanie przynoszące wynik najbardziej pożądany, racjonalna decyzja to decyzja najlepsza, racjonalny sąd to sąd obiektywny, prawdziwy i ogólny, racjonalny wnio- sek to wniosek konieczny: w rozumowaniu dedukcyjnym konieczna konkluzja dotycząca następstw znanych człowiekowi racji, w rozumowaniu indukcyjnym - konieczna racja znanych następstw. Wreszcie: racjonalny umysł to umysł otwarty, zdolny do przyjmowania nieoczywistych założeń. Czy powyższe zestawienie wyczerpuje możliwe znaczenia terminu „racjonal- ny"? Przypuszczalnie nie, pozostało bowiem jeszcze co najmniej jedno, celowo zresztą pozostawione na sam koniec naszych definicyjnych rozważań. Jest to takie rozumienie „racjonalności", w którym racjonalność, rozumność zostają przeciwsta- wione ludzkim emocjom. W słowniku psychologicznym Englishów (1958) przy czwartym znaczeniu terminu „racjonalny" można przeczytać: „znajdujący się pod wpływem rozumu raczej aniżeli emocji". Dychotomia „rozum-uczucie" od dawien dawna zresztą stanowiła jedną z zasadniczych antynomii tworzących oś filozoficz- 5 Myśl Goldsteina, że to, co stanowi o specyfice ludzkiego poznania, to zdolność człowieka do akceptacji alternatywnych, nieoczywistych założeń, w kolejnych latach powracała do prac psychologicz- nych (nie zawsze - trzeba przyznać - z oddaniem należytego hołdu jej twórcy), znalazłszy m.in. swój wyraz w teorii abstrakcyjności systemów poznawczych (Harvey, Hunt i Schroder, 1961; Schroder, Driver i Streu- fert, 1967), a w polskiej psychologii w teorii kodów orientacji Kazimierza Obuchowskiego (1970). 39 nych, a często i psychologicznych dociekań nad naturą człowieka i poznania, przy czym w zależności od tego, której z owych sfer przypisywano większą wagę w re- gulacji ludzkiego zachowania oraz większą wartość osiągniętemu za jej pomocą poznaniu, mieliśmy w filozofii do czynienia albo z racjonalistycznymi, albo irracjo- nalistycznymi koncepcjami człowieka i świata. Tak zatem w potocznym, jak i filo- zoficznym rozumieniu emocje uchodziły zawsze za antytezę rozumu i racjonalności, aczkolwiek nie zawsze pejoratywnie oceniano ich wpływ na zachowanie. Zwróćmy uwagę, że przydomek „nieracjonalny" w znaczeniu „emocjonalny" możemy z powodzeniem zastosować do wszystkich wymienionych przez nas poprzednio dziedzin aktywności człowieka. Nieracjonalnymi stają się zatem działania i decyzje, gdy podejmuje się je pod wpływem emocji utrudniających rozpatrzenie wszystkich „za" i „przeciw". Nierac- jonalnymi, a więc jednostronnymi i nietrafnymi, są emocjonalnie zabarwione sądy. Psychologowie wielokrotnie demonstrowali eksperymentalnie banalną skądinąd prawdę, że emocje i emocjonalnie zabarwione postawy człowieka często wpływają na wzrost błędów w zadaniach wymagających logicznego wnioskowania (por. Thouless, 1930; Mądrzycki, 1975; Oakhill i Johnson-Laird, 1985). Wreszcie nie- racjonalność umysłu, jego brak otwartości i dogmatyzm jakże często idą w parze z emocjonalnym, fanatycznym nawet zaślepieniem głosicieli „prawdy absolutnej" (por. Rokeach, 1960). Wydaje się zatem, że jednym z ważnych powodów, dla któ- rych pięciu dziedzinom naszego funkcjonowania odmawiamy atrybutu racjonalnoś- ci, może być wpływ zaangażowania emocjonalnego człowieka na te obszary życia, których dotyczą jego działania, decyzje, sądy czy wnioski. Niniejsze rozważania poprzedza pytanie „racjonalny, czyli jaki?". Nie ulega wątpliwości, że jakakolwiek próba zaproponowania w tym miejscu zbiorczej defi- nicji racjonalności będzie pochopna i może wzbudzić uzasadniony sprzeciw wielu czytelników. Czy jednak rzeczywiście wyszczególnione rozumienia tego terminu nie mają ze sobą nic wspólnego? Wydaje się, że tak, a tę wspólną właściwość można określić jako psychologiczny warunek konieczny (choć pewnie nie wystar- czający) do uzyskania racjonalnych wyników działań (racjonalnych decyzji, wnios- ków, sądów itp.). Warunkiem tym jest, jak można sądzić, umiejętność przyjęcia alternatywnych punktów widzenia na przedmiot ludzkiej refleksji. Alternatywnych, tzn. innych aniżeli ten punkt widzenia, który - czy to ze względu na charakter sytuacji narzu- cający określoną jej interpretację, czy ze względu na indywidualne preferencje, sympatie lub antypatie podmiotu - jawi mu się jako punkt widzenia dominujący, najbardziej oczywisty, „jedynie prawdziwy". Racjonalną decyzję jesteśmy zatem w stanie podjąć tylko wówczas, gdy dopuścimy do świadomości, że istnieją jeszcze inne, być może bardziej obiecujące możliwości aniżeli ta, która chwilowo przy- ciągnęła naszą uwagę. Podobnie racjonalne działanie wymaga, abyśmy wzięli pod uwagę wszystkie jego możliwe konsekwencje, nie tylko te, które natychmiast przy- chodzą nam do głowy albo które odpowiadają naszym życzeniom. Obiektywizm racjonalnego sądu to wynik konfrontacji własnego i cudzych punktów widzenia na przedmiot tego sądu, a jego ogólność jest w znacznej mie- 40 I rze funkcją zdolności do rezygnacji z oczywistości: ze zdroworozsądkowych założeń o naturze przedmiotu sądu, z empirycznej, opartej jedynie na doświad- czeniu własnych zmysłów, wiedzy potocznej. Na koniec, racjonalne wnioskowa- nie wymaga od człowieka alternatywnych interpretacji przesłanek rozumowania oraz świadomości, że te same fakty mogą mieć u swych podstaw alternatywne czynniki sprawcze i być świadectwem różnych racji. Warunkiem racjonalności jest zatem wybór, a więc umiejętność postawienia się w sytuacji psychologicznej niepewności. Wszelkie czynniki, które sprzyjają ograniczeniu alternatywnych punktów widzenia, czyli a priori faworyzują jedną hipotezę kosztem pozostałych, obniżając tym samym wyjściowy poziom niepewności, przyczyniają się - w myśl tej definicji - do spadku racjonalności myślenia i działania. Do czynników takich należą przede wszystkim emocje, gdyż ich wpływ na procesy poznawcze polega właśnie na ograniczeniu potencjalnej liczby perspektyw poznawczych do jednej: tej, której treść jest najbardziej zgodna z aktualnie dominującym procesem emo- cjonalnym. Czy jesteśmy racjonalni? W 50. i 60. latach XX w. psychologowie na pytanie: „Czy człowiek jest racjo- nalny?" zwykli byli odpowiadać: „Tak". Przytaczano przy tym argumenty na poparcie słuszności tego twierdzenia, a głównym z nich było to, iż postępowanie przeciętnego człowieka przypomina bardzo postępowanie badawcze profesjonalne- go naukowca (proces tworzenia nauki - jak wiadomo - przez długie lata uchodził za wzór racjonalnego myślenia i postępowania). Uważano zatem, iż człowiek jest racjonalny, ponieważ formułuje hipotezy, przewidując to, co ma się zdarzyć w przyszłości, a następnie poddaje te hipotezy empirycznej weryfikacji (Kelly, 1955). Podobnie jak naukowiec jest on zainteresowany przyczynami zdarzeń, w tym również własnych i cudzych zachowań, a docieka tych przyczyn „ekspery- mentując myślowo" na rzeczywistości (Heider, 1958; Kelley, 1967). Wreszcie — jest on intuicyjnym statystykiem, gdyż jest w stanie operować pojęciem średnich wartości zdarzeń w populacji oraz możliwych zakresów ich zmienności (Peterson iBeach, 1967). Lata 70. przyniosły radykalny odwrót od optymistycznej wizji „człowieka-ra- cjonalnego naukowca". Odwrót ten, jak się wydaje, w znacznym stopniu był spo- wodowany faktem, iż w dociekaniach psychologicznych poprzednie pytanie „czy?", a wiec czy człowiek stawia i weryfikuje hipotezy, czy wyprowadza wnioski o przy- czynach zdarzeń, czy operuje pojęciami statystycznymi, zostało zastąpione pyta- niem „jak?"; a więc: jak formułuje on i sprawdza hipotezy, jak wnioskuje o przy- czynach czy leż jak myśli o zdarzeniach mających charakter losowy. Odpowiedź na I pytanie „czy" okazała się optymistyczna, odpowiedź na to drugie pytanie -już nie. I Należy przy tym zwrócić uwagę, że o ile w latach 50. i 60. badania nad myśleniem I były prowadzone na ogół bez odniesienia do jakichkolwiek kryteriów tego, co racjo- A (4lN> nalne6, o tyle lata późniejsze przyniosły wyraźny wzrost zainteresowań obiektywnymi kryteriami racjonalności — takimi, jakie w jednoznaczny sposób pozwoliłyby rozsądzić, czy i w jakim stopniu postępowanie ludzi zasługuje na miano racjonalnego. Psychologia żadnym takim modelem, niestety, nie dysponowała. Nic zatem dziwnego, że w obliczu braku powszechnie przyjętych kryteriów psychologicznych uwaga psy- chologów została skierowana ku tym dziedzinom nauki, które wypracowały własne, często sformalizowane, modele racjonalnego myślenia i postępowania. Należały do nich modele zaczerpnięte z rachunku prawdopodobieństwa, określające racjonalne reguły formułowania probabilistycznych wniosków indukcyjnych, modele zapożyczo- ne z metodologii nauk, wyznaczające poprawność reguł sprawdzania hipotez (w tym przede wszystkim kanony Milla oraz Popperowski postulat falsyfikacjonizmu), deduk- cyjne reguły wynikania, czyli kategoryczne i hipotetyczne sylogizmy, oraz modele decyzji racjonalnych (przede wszystkim model oczekiwanej wartości EV). Rozdział niniejszy poświęcony jest - z konieczności bardzo fragmentarycznemu i selektywne- mu — przeglądowi badań opartych na tych właśnie modelach. Człowiek jako intuicyjny statystyk W jednym z wielu pomysłowych a prostych eksperymentów badacze amery- kańscy Amos Tversky i Daniel Kahneman (1974) prosili badanych o rozwiązanie następującego zadania: „Wyobraź sobie, że po pewnym mieście jeżdżą dwa rodzaje taksówek: jedne mają kolor niebieski, drugie - zielony. Taksówek koloru zielonego jest w mieście 15%, taksówek niebieskich - 85%. Pewnego dnia jedna z tych taksówek uczestniczyła w wypadku samochodowym. Kierowca zbiegł. Jedyny świadek wypadku zeznał, iż taksówka ta miała kolor zielony. Sąd przeprowadził badania wiarygodności świadka w warunkach analogicznych do tych, w których miał miejsce wypadek, i ocenił, że jest on wiarygodny w 80%, tzn. w 80 przypadkach na 100 świadek prawidłowo rozpoznawał kolory (tzn. na taksówkę zieloną mówił zielona, a na niebieską - niebieska), w 20 przypadkach natomiast mylił się. Jakie jest prawdopo- dobieństwo, że taksówka, która spowodowała ten wypadek miała rzeczywiście kolor zielony?" Zadanie to, choć inaczej sformułowane, ma identyczny charakter do poprzed- nio przez nas omawianego przykładu oceny prawdopodobieństwa: że widziany czarny ptak jest krukiem. Wyprowadzenie wniosku dokonuje się tu również na pod- stawie reguły Bayesa, którą przedstawimy w sposób następujący: (1) p(Z/z)=p{z/Z)xp(Z)/p(z), gdzie: p(Z) = bezwarunkowe prawdopodobieństwo słuszności hipotezy, że tak- sówka, która spowodowała wypadek, miała kolor zielony; p(z) = bezwarunkowe prawdopodobieństwo rozpoznania koloru taksówki jako zielonego; p(z/Z) — praw- dopodobieństwo rozpoznania koloru taksówki jako zielonego, gdy była ona rzeczy- wiście zielona; p(Z/z) = prawdopodobieństwo, że prawdziwą jest hipoteza o zielo- nym kolorze taksówki, gdy świadek zeznaje, że była ona zielona. 6 Wyjątek stanowią tu badania nad wnioskowaniem logicznym (dedukcyjnym), w których zresztą nigdy nie pojawiła się metafora: „Człowiek — intuicyjnym logikiem". 42 Aby przy tak sformułowanym równaniu móc uzyskać wszystkie potrzebne do jego rozwiązania składniki, należałoby dane zawarte w tekście zadania rozpisać w postaci specjalnej tabelki. Przedstawimy ją poniżej. Tabela 1. Reprezentacja warunków „problemu taksówkowego" Z N Częstość rozpoznania koloru z n Częstość taksówek 0,12 0,03 0,15 0,17 0,68 0,85 0,29 0,71 1,00 których zresztą „Z" i ,,/V" to, odpowiednio, hipotezy, że bądź zielona, bądź niebieska taksów- ka była sprawcą wypadku, a odpowiadające im w ostatnim wierszu tabeli cyfry (0,15 i 0,85) to odpowiednie wartości bezwarunkowych prawdopodobieństw słuszności każdej z tych hipotez (wartości te odpowiadają, oczywiście, proporcji zielonych do niebieskich taksówek w mieście). „z" i „«" to dokonane przez świadka rozpoznania prezentowanej mu taksówki jako bądź zielonej, bądź niebieskiej. Wartości podane w ostatniej kolumnie to częs- tości rozpoznań taksówki jako albo zielonej (0,29), albo niebieskiej (0,71). Występująca w zadaniu wartość 80%, czyli ocena wiarygodności świadka, jest stosunkiem poprawnych rozpoznań do liczby wszystkich rozpoznań dla taksówki określonego koloru (0,12/0,15 = 0,68/0,85 = 0,80). Jeżeli teraz podstawimy do równania (1) potrzebne wartości, to otrzymamy: p(Zlz) = (0,80 x 0,15)/0,29 = 0,12/0,29 = 0,41 Racjonalny wniosek brzmi: prawdopodobieństwo, że sprawcą wypadku była taksówka koloru zielonego, wynosi 0,41, czyli, mimo wysokiej wiarygodności świadka, jest mniejsze niż dla taksówki koloru niebieskiego. Potrzebne do rozwiązania zadania obliczenia można też przeprowadzić bez konstruowania pomocniczej tabelki, przedstawiając potrzebną do obliczeń formułę w bardziej dogodnej postaci, jako stosunek dwóch szans: szansy, iż prawdziwą jest hipoteza o zielonym sprawcy wypadku przy zeznaniu świadka, że taksówka była zielona, do szansy hipotezy konkurencyjnej (o kolorze niebieskim), również przy zeznaniu świadka, że była ona zielona. Dzieląc zatem równanie (1) przez analo- giczne równanie sformułowane dla oceny prawdopodobieństwa prawdziwości hipo- tezy drugiej, otrzymujemy formułę (2) o postaci: (2) p(Z/z)/p(N/z) = p(z/Z)/p(z/N) xp(Z)lp(N) Podstawiając potrzebne dane do równania (2) otrzymamy oczywiście wynik analogiczny, mianowicie: 0,80/0,20 x 0,15/0,85 = 0,12/0,17 Stosunek szans prawdziwości obu hipotez ma się jak 12 : 17, co przy przeło- żeniu na prawdopodobieństwo daje: 12:(12+17) = 0,41. Nierówność szans, prze- 43 chylając szalę na korzyść (bądź niekorzyść) taksówki niebieskiej, wynika oczy- wiście z nierównych szans wyjściowych taksówek obu kolorów, rozbieżności tak dużej, że nie jest jej w stanie skompensować nawet zeznanie świadka o stosunko- wo, jak by się mogło wydawać, dużej wiarygodności. Dysproporcja liczby zielo- nych i niebieskich taksówek wpływa, jak to można zauważyć przyglądając się tabelce, na nieproporcjonalnie dużą liczbę rozpoznań pokazywanych świadkowi taksówek jako „zielonych" (0,29) w stosunku do faktycznej liczby zielonych tak- sówek (0,15). Innymi słowy, świadek popełnia wprawdzie niewiele błędów (tylko 20%), ale ze względu na dużą liczbę taksówek niebieskich w mieście prawdopo- dobieństwo udzielenia błędnej odpowiedzi „zielona", gdy przejeżdżająca taksów- ka jest niebieska (0,17), jest wyższe, niż prawdopodobieństwo udzielenia popra- wnej odpowiedzi „zielona", gdy rzeczywiście jest ona zielona (0,12). Podobnie zatem jak w przypadku kruków mamy tutaj do czynienia z dysproporcją wielkości zbiorów odpowiadających racji (hipotezie, że taksówka była zielona - Z) oraz obserwowanych następstw (rozpoznań taksówki jako zielonej - z), tzn. p{Z) < p(z). Wnioskowanie z następstw o racjach musi być zatem dość ostrożne — racja zakładająca zielony kolor taksówki nie musi być bowiem racją ani jedyną, ani naj- bardziej prawdopodobną. Tyle postępowanie zalecone przepisem normatywnym. Czy ludzie przepisowi temu się podporządkowują? Otóż nie. Zdecydowana większość badanych, zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak w Polsce, ocenia prawdopodobieństwo zielonego sprawcy wypadku na 80%, bierze zatem pod uwagę wyłącznie wiarygodność świadka wypadku, pomija natomiast prawdopodobieństwa wyjściowe obu hipotez. Postępowanie takie byłoby usprawiedliwione, gdyby prawdopodobieństwa bezwa- runkowe prawdziwości obu hipotez były równe (tzn. gdyby połowa taksówek jeżdżących po mieście miała kolor zielony, a druga połowa - niebieski). Przy rów- ności prawdopodobieństw bezwarunkowych ich stosunek równa się jedności (por. formuła 2), wobec czego prawdopodobieństwo warunkowe hipotezy wynosiłoby dokładnie tyle samo co wiarygodność świadka (80%)7. Podana badanym instrukcja wyraźnie jednak określała wyjściowe prawdopodobieństwa jako różne - informac- ja, którą, jak widać, większość badanych uznała za zupełnie bezwartościową. Nie tylko jednak wówczas, gdy w grę wchodzą niebieskie i zielone taksówki, człowiek pozostaje obojętny na znaczenie wzajemnych stosunków częstości zda- rzeń, których dotyczą jego wnioski. Przykładem niech będzie znowu jeden z ekspe- rymentów Kahnemana i Tversky'ego (1973). Bohaterem kolejnej historyjki stał się pewien człowiek o imieniu Jack. Jack został przedstawiony jako jeden ze 100 kandydatów do pracy, z którymi psycholog przeprowadzał wywiad. Próbka ta dla jednej grupy badanych zawierała 30 inżynie- rów oraz 70 prawników, dla drugiej grupy proporcje były odwrócone. Jack został scharakteryzowany następująco: ?? 7 Można to również sprawdzić w podanej tabelce. Gdyby częstości obu rodzajów taksówek były takie same, to (przy tej samej wiarygodności świadka równej 80%) odpowiednie wartości w kratkach tabelki wynosiłyby 0,4 : 0,1 i 0,1 : 0,4, czyli zakresy zbiorów racji oraz następstw byłyby identyczne (0,5), uprawniając do utożsamienia z sobą obu prawdopodobieństw warunkowych. „Jack ostrożny i a a większość i rozwiązyw, Zada: jednym z: Wyni inżynieróv różnica ta wszystkie!: badani skł jest inżynii: bie było pr W koi piono chan „Dick n puszczalnie oc Odpov iż Dick jest niezależnie Wosta „Załóżm podobieństwo, Dopien nymi: uznan runkowemu, Jedynie my, przy rów elementem w kowań oparty dywanym zdi „Niedocenian macji szczegć maty wnych z< Aby zatf ni zdawać soi cechy osobow w 70-procent< tacy, których osób o tej dni aniżeli inżynii wyjaśnień jedi jego zaistnieni 44 „Jack ma 45 lat. Jest żonaty i ma czworo dzieci. Jest, ogólnie rzecz biorąc, konserwatywny, ostrożny i ambitny. Nie zdradza większego zainteresowania sprawami politycznymi ani społecznymi, a większość wolnego czasu poświęca na swoje hobby, do których m.in. należą: stolarstwo, żeglarstwo i rozwiązywanie zagadek matematycznych". Zadaniem badanych było oszacowanie prawdopodobieństwa, z jakim Jack jest jednym z 30 (w drugiej grupie - jednym z 70) inżynierów w tej grupie. Wyniki przyniosły wprawdzie istotną różnicę pomiędzy grupą o proporcji inżynierów do prawników 30 : 70, a grupą o odwróconych proporcjach 70 : 30, różnica ta okazała się jednak nieznaczna w porównaniu z wielkością odchylenia się wszystkich badanych od oszacowań wynikających z reguły Bayesa. Innymi słowy, badani skłonni byli przeceniać prawdopodobieństwo, iż zaprezentowany im Jack jest inżynierem, nie doceniając możliwości, że jest on prawnikiem, mimo że w pró- bie było przeszło dwa razy więcej prawników niż inżynierów. W kolejnej próbie, przy tych samych wyjściowych parametrach zadania, zastą- piono charakterystykę Jacka zupełnie niediagnostyczną charakterystyką Dicka: „Dick ma 30 lat. Jest żonaty, lecz bezdzietny. Ma duże zdolności i motywację, w zawodzie przy- puszczalnie odniesie sukcesy. Jest lubiany przez kolegów". Odpowiedzi badanych odzwierciedlały ten stopień diagnostyczności: szansę, iż Dick jest inżynierem uznano za równe szansom, iż jest on prawnikiem (50 : 50), niezależnie od tego, jakie były proporcje liczebnościowe obu zawodów w próbie. W ostatnim, desperackim, wysiłku podano badanym następującą instrukcję: „Załóżmy teraz, że nie wiesz nic o osobie, którą losowo zupełnie wybrano z tej próbki. Prawdo- podobieństwo, iż mężczyzna ten jest jednym z 30 inżynierów w 100-osobowej próbce wynosi ...%". Dopiero w tym przypadku badani postąpili zgodnie z zaleceniami normatyw- nymi: uznano, że prawdopodobieństwo to równa się prawdopodobieństwu bezwa- runkowemu, 30%. Jedynie zatem brak jakichkolwiek informacji o obiekcie, którego stan przewiduje- my, przy równoczesnym zwróceniu uwagi na statystyczny charakter tego obiektu (jest on elementem wybranym z większej próby) może skłonić człowieka do porzucenia wnios- kowań opartych na przyczynowych związkach między właściwościami obiektu, a przewi- dywanym zdarzeniem (w tym przypadku: cechami osobowości, a pełnionym zawodem). „Niedocenianie wagi apriorycznych prawdopodobieństw statystycznych w obliczu infor- macji szczegółowych jest przypuszczalnie jednym z najistotniejszych odchyleń od nor- matywnych zaleceń teorii przewidywań" - komentują Kahneman i Tversky (1973, s. 57). Aby zatem zasłużyć na miano racjonalnych, badani w ostatnim zadaniu powin- ni zdawać sobie sprawę, że nawet gdyby wszyscy inżynierowie na świecie podzielali cechy osobowości i zainteresowania Jacka, to i tak nie można wykluczyć hipotezy, że w 70-procentowej, a więc znacznie liczniejszej, grupie prawników mogą znaleźć się tacy, których charakterystyki będą zgodne z charakterystyką Jacka. Innymi słowy, osób o tej charakterystyce może być w zbiorze przebadanych osób znacznie więcej aniżeli inżynierów. Nie uprawnione zakładanie, że jest ich tyle samo, prowadzi do wyjaśnień jednoczynnikowych: za każdym następstwem stoi tylko jedna, jedyna racja jego zaistnienia (jedynie inżynierowie mogą być podobni do Jacka). 45 Przykładów ilustrujących nagminność błędów tego rodzaju nie należy szukać zbyt daleko. Przypuszczalnie każdemu z nas wpadła kiedyś w ręce Mała encyklope- dia medycyny, gdzie barwne i odpowiednio ilustrowane opisy symptomów różnych chorób przykuły naszą uwagę na cały wieczór. Studiując to dzieło ze zdumieniem zaczęliśmy stwierdzać, że - podobnie jak bohater książeczki Jerome K. Jerome Trzech starszych panów w jednej łódce, nie licząc psa - możemy się pochwalić większością opisanych tam chorób. Czujemy się dziwnie zmęczeni, czasami męczy nas kaszel, mamy jakieś podejrzane bóle w krzyżach, odczuwamy niepokojące gniecenie w żołądku — aż do tego momentu nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak bardzo jesteśmy chorzy: anemia, zwyrodnienie kręgosłupa, nowotwory złośliwe z przerzutami do wszystkich niemal narządów. Najdziwniejsze jest to, że mamy również bardzo rzad- kie choroby, nawet te tropikalne. Kładziemy się spać oblani potem, nie bardzo ufając, że dane nam będzie doczekać ranka. Spotkany przypadkiem rano na ulicy przyjaciel lekarz wytłumaczy nam - w zdroworozsądkowych kategoriach - różnicę pomiędzy dwoma rodzajami probabilistycznych wniosków: między tym, że jeżeli ktoś cierpi na określoną chorobę, to ma również określone jej symptomy, a tym, że jeżeli ktoś ma określony symptom, to zapadł również na tę chorobę. Zwyrodnienie kręgosłupa daje oczywiście bóle w krzyżach, ale nie każde bóle w krzyżach są objawem zwyrodnie- nia kręgosłupa (mogą być równie dobrze wynikiem tego, że wczoraj pastowaliśmy podłogę), nie każde gniecenie w żołądku jest objawem złośliwego nowotworu, a zmę- czenie może być równie dobrze wynikiem tego, że w tym roku właściwie nie mieliś- my urlopu, jak i postępującej anemii. Wnioskowania z chorób o symptomach oraz z symptomów o tych właśnie chorobach nie są zatem równoważne. Im choroba jest rzadsza oraz im bardziej powszechne w populacji, a więc i im mniej diagnostyczne, są symptomy (im większa dysproporcja zakresów następstw i racji), tym mniejsze jest oczywiście prawdopodobieństwo, że tej właśnie choroby padliśmy ofiarą. Trzech hipochondrycznych czterdziestolatków z książeczki Jerome'a uleczyła z wszystkich ich chorób wyprawa łódką po Tamizie - ich zaprzyjaźniony, a mądry lekarz postawił im bowiem indukcyjnie poprawną, a więc racjonalną, diagnozę. Nieuwzględnianie wyjściowych prawdopodobieństw słuszności hipotez, nie usprawiedliwione odpowiednio wysokimi wartościami diagnostyczności posiada- nych dowodów, prowadzi do błędu zwanego błędem nieregresyjnych przewidywań. Z opartej na regule Bayesa teorii przewidywań wynika, że wówczas, gdy wskaźniki, na których opieramy nasze przewidywania, są mało diagnostyczne, tzn. są mało jednoznacznymi predyktorami określonych zdarzeń, rozsądne (racjonalne) jest kwalifikowanie treści tych przewidywań na podstawie wiedzy dotyczącej wyj- ściowych prawdopodobieństw przewidywanych zdarzeń. Innymi słowy, im mniej jednoznacznym predyktorem dysponujemy, w tym większym stopniu powinniśmy przewidywać, że wystąpi zdarzenie najczęstsze lub też mające średnią wartość w populacji innych zdarzeń. Przykładowo, meteorolog dysponujący mało rzetelny- mi narzędziami prognozy warunków atmosferycznych w danym regionie powinien przewidywać na kolejny miesiąc pogodę skądinąd typową dla danego miesiąca, nie zaś taką, jaką sugerują mu jego zawodne przyrządy. Na to, że ludzie wymogu tego nie spełniają, wskazują kolejne badania. t 46 Poproszono badanych (Kahneman i Tversky, 1973) o odgadnięcie oceny, jaką otrzymał na egzaminie student, który bądź (w jednej grupie) uzyskał pewien wynik w teście koncentracji umysłowej, odpowiadającym treścią charakterowi egzaminu, bądź (w grupie drugiej) uzyskał odpowiednio wysoki wynik w teście poczucia humoru (którego treść - jak łatwo się domyśleć - niewiele miała wspólnego z treś- cią egzaminu). Równocześnie poinformowano badanych o średnim wyniku egza- minu w całej grupie studentów. Zgodnie z przewidywaniami, aczkolwiek zupełnie niezgodnie z normatywnymi zaleceniami teorii, badani jednakowo poważnie trak- towali informację o wyniku w jednym i drugim teście, dokonując na ich podstawie dalekosiężnych przewidywań (przewidywano zatem, iż student, który dobrze wypa- da w teście poczucia humoru, wypadnie równie dobrze na egzaminie, choć ze względu na niską predyktywność tego kryterium powinno się raczej przewidywać, że student ten uzyska wynik zbliżony do średniej grupowej). Wyglądało zatem na to, iż wbrew staraniom eksperymentatorów, aby przynajmniej niektóre z podawanych informacji uczynić mało wiarygodnymi i mało diagnostyczny- mi dla badanych, ci skłonni byli doszukiwać się nawet bardzo daleko idących związków przyczynowych pomiędzy treścią tej informacji a przewidywanym zdarzeniem. „Wpisywanie" przyczynowości w skądinąd losowy charakter przewidywanych zdarzeń wydaje się jednym z najbardziej charakterystycznych rysów ludzkiego umysłu. Należy przy tym zwrócić uwagę na fakt, że przewidywane zdarzenia mogą być losowe ze swej natury (jak np. w przypadku rzutu kostką, różnych gier loteryjnych czy specjal- nie w tym celu spreparowanych przez badaczy warunków eksperymentalnych), bądź też założenie o ich losowym, a ściślej rzecz biorąc - statystycznym - charakterze jest, z braku informacji pozwalających na wnioskowanie przyczynowe, niezbędne. Ta ostat- nia sytuacja miała miejsce w eksperymentach referowanych przez nas na poprzednich stronach. Wypadek samochodowy jest, oczywiście, spowodowany określonym zbiorem przyczyn i nie ma charakteru zdarzenia zupełnie przypadkowego. Zdanie egzaminu niewątpliwie zależy od splotu czynników, z których wszystkie pozostają w związku przyczynowym z otrzymanym stopniem. Wybór zawodu nie dokonuje się bez związku z cechami osobowości i zainteresowaniami kandydata do tego zawodu itp. Nacisk położony przez badaczy na konieczność uwzględniania w przewidywaniach tego typu zdarzeń czynników natury statystycznej (średnich grupowych, bezwzględnych częstoś- ci przewidywanych zdarzeń itp.) wynika zatem nie z niedoceniania roli czynników przy- czynowych w ich genezie, ale z faktu, iż żadna z osób, które przewidywań owych miały dokonywać, nie dysponowała dostatecznie wiarygodnymi informacjami i diagnostycz- nymi kryteriami, aby możliwe było wyprowadzenie wniosków dostatecznie pewnych. Ryzyko błędu było tu — w mniemaniu badaczy - tak duże, że skompensować je mogło wyłącznie odpowiednio poważne uwzględnienie czynników natury statystycznej. Jak widzieliśmy, badani z szansy owej bynajmniej nie mieli ochoty skorzystać. Wspólną cechą odpowiedzi, których udzielali badani w omówionych dotąd eks- perymentach, było niedocenianie faktu, że zjawiska, które są przedmiotem hipotez, mają na ogół naturę złożoną, a ich kształt może być wyznaczony przez duży zbiór czynników, których dokładnej liczby i hierarchii ważności nie tylko człowiek z ulicy, ale również profesjonalny badacz nie jest często w stanie określić. Zapobiec pochop- 47 nym i uproszczonym wnioskom może zastosowanie rachunku prawdopodobieństwa, umożliwiające ocenę względnego udziału hipotetycznego czynnika w przewidywa- nym przez nas zjawisku. Nie tyle zatem nieuzasadniona skłonność do deterministycz- nej interpretacji zdarzeń przyczynia się do nieracjonalności stosowanych schematów wnioskowania, ile nieuzasadniona preferencja analizy przyczyn owych zdarzeń w kategoriach pojedynczych, wykluczających się wzajem, czynników. Skłonność do niedoceniania wieloczynnikowego uwarunkowania zdarzeń znaj- duje również swój wyraz w innym błędzie poznawczym, zwanym „pewnością wsteczną" (hindsight bias), opisanym przez amerykańskiego psychologa Barucha Fischhoffa (1982). Błąd ten polega na przecenianiu prawdopodobieństwa, z jakim sądzi się, iż fakt, o którym skądinąd wiadomo, że nastąpił, miał szansę wystąpić w przeszłości, jeszcze zanim zaistniał. Posłużmy się przykładem: jest piątek i planu- jemy na jutro wycieczkę za miasto. Obiektem naszych probabilistycznych przewidy- wań staje się, oczywiście, jutrzejsza pogoda. Zbierające się chmury nie wróżą wiele dobrego, choć prognozy meteorologiczne są bardziej optymistyczne. Ostatecznie oce- niamy prawdopodobieństwo sprzyjającej pogody na 0,60. Budząc się rano i słysząc monotonny plusk deszczu na szybie, wykrzykujemy: „A nie mówiłem? Już wczoraj wam to prorokowałem!" Ta nadmierna „pewność wsteczna" bierze się, według Fisch- hoffa, stąd, iż ludzie uważają, że jeżeli jakaś przyczyna w danym przypadku zadziałała, to widocznie zadziałać ona musiała, tzn. inne możliwe przyczyny już wtedy nie odgrywały żadnej roli. Prowadzi to, oczywiście, do swoiście fatalistycznej interpretacji ludzkich dziejów: i tych w perspektywie historycznej, i w perspektywie naszej własnej historii osobistej (świetnym przykładem tej ostatniej jest filozofia życiowa Kubusia Fatalisty, dla którego -jak pamiętamy - wszystko, co się stało, stać się musiało). Tendencja ta okazuje się przy tym istotnie silniejsza w odniesieniu do zdarzeń silnie nas emocjonalnie angażujących oraz występuje częściej u osób o dogmatycznej strukturze umysłu (por. Campbell i Tesser, 1983). Omówione dotąd błędy miały jeden wspólny mechanizm: wszystkie wynikały z niedoceniania faktu, że jedno i to samo następstwo może mieć więcej niż jedną rację jego wystąpienia. Nie są to jednak jedyne błędy wnioskowania probabilis- tycznego, zarejestrowane przez psychologów. Do innych, równie spektakularnych, należy zaliczyć: „złudzenie koniunkcji" (Tversky i Kahneman, 1983), polegające na przecenianiu prawdopodobieństwa równoczesnego zajścia dwóch zdarzeń w sto- sunku do prawdopodobieństwa zajścia każdego z nich oddzielnie; „złudzenie gra- cza", wynikające z nieprawidłowego rozumienia „losowości" zdarzeń jako „braku regularności"; „błąd małych liczb", wynikający z niedoceniania faktu, że prawa obowiązujące w dużej próbie zdarzeń losowych nie muszą znajdować dokładnego odzwierciedlenia w próbach małych itp. Opisy niektórych z tych błędów znaleźć może Czytelnik w pracach polskich psychologów decyzji (Kozielecki, 1974; Tysz- ka, 1998), a także w monografii autorki obecnego opracowania (Lewicka, 1993). W tym miejscu należy tylko wspomnieć, że wszystkie owe błędy mają pewien wspólny mechanizm: jest nim tendencja do wpisywania przyczynowości w skądinąd losowy charakter zdarzeń. Naturalna skłonność ludzkiego umysłu do interpretacji deterministycznych oraz - jak widzieliśmy poprzednio - interpretacji 48 monokauzalnych wyjaśnia, jak można sądzić, większość obserwowanych odchyleń od racjonalności probabilistycznych wnioskowań indukcyjnych u ludzi. Człowiek jako intuicyjny badacz przyczyn zdarzeń Wyobraźmy sobie, że ktoś, na kim nam zależy, spotykając nas, zawsze obda- rza nas serdecznym uśmiechem. Fakt ten może szybko naprowadzić nas na myśl, że ów znajomy darzy nas szczególną sympatią, że wyróżnia nas ze swojego grona, innymi słowy, że to my właśnie jesteśmy przyczyną jego zachowań. Wniosek taki byłby jednak w świetle normatywnych zaleceń teorii atrybucji — psychologicznej teorii opisującej, jak człowiek docieka przyczyn zdarzeń - przedwczesny. Serdeczność naszego znajomego wobec nas może bowiem być, oprócz jego wyjątkowo serdecznego stosunku do nas, spowodowana jeszcze dwoma innymi czyn- nikami: nasz znajomy może być po prostu człowiekiem życzliwie nastawionym do całego świata, a może również zdarzyć się tak, że to my swoim sympatycznym sposo- bem bycia wywołujemy u większości ludzi, w tym również u owego znajomego, życzli- we zachowania. O tym, jaka jest faktyczna przyczyna, możemy się dopiero dowiedzieć analizując zachowanie znajomego pod względem aż trzech niezależnych aspektów (por. Kelley, 1967; Lewicka, 2000b): tego, w jakim stopniu jest ono konsekwentne, w jakim wybiórcze oraz w jakim jest ono powszechne. Będzie ono konsekwentne, gdy zawsze, niezależnie od sytuacji, znajomy ów będzie się tak wobec nas zachowywał. Będzie ono wybiórcze, gdy będzie on zachowywał się w ten sposób częściej w stosunku do nas, niż wobec innych osób ze swojego otoczenia. Wreszcie, będzie ono powszechne wtedy, gdy nie tylko on, ale i inne osoby, jakie znamy, będą się w taki sam sposób do nas odnosiły. Te trzy aspekty odpowiadają trzem różnym rodzajom informacji, których kombinacja dopiero pozwala na wyprowadzenie poprawnego, a więc racjonalnego, indukcyjnego wniosku o przyczynach zachowania. Jak łatwo się domyśleć, nasza hipoteza, iż szcze- gólnie ów znajomy jest życzliwie ustosunkowany do nas i tylko do nas, miałaby szcze- gólnie wysokie prawdopodobieństwo w porównaniu z hipotezami konkurencyjnymi, gdyby jego życzliwe zachowanie było konsekwentne, wybiórcze i mało powszechne, a więc gdyby zawsze był on wobec nas życzliwy, był bardziej życzliwy wobec nas niż wobec innych osób oraz gdyby jego życzliwość wobec nas była większa niż życzliwość innych osób, które znamy. W przeciwnym przypadku musielibyśmy zasadnie przy- puszczać, iż albo przyczyną zachowania jest jego ogólna życzliwość wobec świata (zachowanie konsekwentne, mało wybiórcze i mało powszechne), albo też że to nasza sympatyczna natura zjednuje sobie innych (zachowanie konsekwentne, wybiórcze oraz powszechne). Oczywiście ta druga interpretacja nie jest nam właściwie niemiła: nasz znajomy wprawdzie nie lubi nas bardziej niż lubią nas inni, ale też lubi nas bardziej niż innych, a o to przypuszczalnie chodzi nam przede wszystkim. Informacja o powszech- ności zachowania jest zatem z punktu widzenia interesującego nas wniosku mało istot- na, ważne okazuje się natomiast uwzględnienie dwóch jego pozostałych aspektów: kon- sekwencji i wybiórczości. To one bowiem będą decydować, podobnie jak w przypadku 49 czarnych kruków, zielonych taksówek czy inżynieropodobnych osobowości, o pra- widłowym oszacowaniu wzajemnych zakresów następstw, które staną się podstawą naszych wniosków oraz racji, których dopatrywać się będziemy za tymi następstwami. Następstwem jest tu, oczywiście, serdeczne zachowanie się znajomego, hipotetyczną racją - to, że to właśnie my jesteśmy tego zachowania przyczyną. Informacja o konsek- wencji zachowania odpowiada częstości serdecznego zachowania się znajomego wobec nas (zakresowi racji), informacja o jego wybiórczości, z kolei, to informacja o bez- względnej częstości życzliwych zachowań w całym repertuarze zachowań znajomego (o zakresie następstwa). Prawidłowe oszacowanie tej ostatniej informacji jest gwaran- tem, iż nie popełnimy błędu niedoceniania zakresu następstwa w porównaniu z zakre- sem hipotetycznej racji i że będziemy w stanie znajomemu, a nie sobie, przypisać zasługę owego sympatycznego zachowania. Wniosek taki, aczkolwiek uzasadniony, nie należy do łatwo przez nas akcepto- wanych. Chcemy wierzyć, że inni pozytywnie wyróżniają nas ze swojego grona, że dostrzegają naszą wyjątkowość, że traktują nas inaczej, lepiej, niż pozostałych. Wiarę tę możemy podtrzymać, gdy uda nam się zamknąć oczy na informacje o mało wybiór- czym charakterze skierowanych na nas zachowań. Na tej właśnie skłonności ludzi do przymykania oczu na bezwzględne częstości interpretowanych zachowań wiele osób zbiło już kapitał powszechnej i — przyznajmy - często uzasadnionej sympatii. Wybitny amerykański menedżer i socjotechnik, autor popularnego podręczni- ka Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi, Dale Carnegie, pisał: „Chcesz zdo- być przyjaciół? Bądź życzliwy ludziom. Zapomnij o sobie. Ludzie nie są zaintere- sowani Tobą. Interesują się tylko sobą - rano, w południe i wieczór". Jedna ze spółek telefonicznych w Nowym Jorku przesłuchała kiedyś 500 roz- mów telefonicznych, aby sprawdzić, jakie słowo powtarza się w nich najczęściej. Najwyższą lokatę uzyskało użyte 3900 razy słowo ja. „Dlatego możesz zyskać sobie więcej przyjaciół w ciągu dwóch miesięcy wyrażając zainteresowanie sprawami innych, niż w ciągu dwóch lat, starając się zainteresować innych swoimi własnymi sprawami" - pisał dalej Carnegie (1955, s. 92). Jak to osiągnąć? Ano, w najróżno- rodniejszy sposób. Jednym z nich jest pamiętanie imion i nazwisk nawet przygodnie spotykanych znajomych. Jeden z polityków amerykańskich, Jim Farley, swoje suk- cesy zawdzięczał, jak sam twierdził, m.in. temu, że znał imiona ponad 50 000 ludzi, z którymi się kiedyś zetknął. „Pamiętaj, że własne imię jest dla człowieka najsłod- szym i najważniejszym dźwiękiem w języku" - przypomniał Carnegie. I dlatego: „Jeżeli będziesz pamiętał to imię i gładko je wymawiał, będzie to potraktowane jak najsubtelniejszy i najsłodszy komplement. Spróbuj je zapomnieć albo źle wymówić - a postawisz się w niezwykle niekorzystnej sytuacji" (Carnegie, 1955, s. 95). Jim Farley aż do 50 000 osób potrafił zwrócić się po imieniu. Można spokoj- nie założyć, że każda z tych osób uważała, że to ona właśnie została przez wybit- nego polityka wyróżniona. Socjotechniczna umiejętność skutecznego zjednywania sobie przyjaciół polega zresztą na tym, żeby wobec każdej osoby indywidualizować nieco swoje postępowanie tak, aby miłą sercu każdego hipotezę, że to on właśnie i jego unikalny zbiór cech jest tego zachowania przyczyną, uczynić tym bardziej prawdopodobną. 50 ^^^- Ignorowanie informacji o wybiórczości zachowania to tylko jeden z błędów potocznego rozumowania. Drugim jest ignorowanie informacji o jego powszechnoś- ci - przyczyniające się do powstania błędu, nazwanego podstawowym błędem atry- bucyjnym (Ross, 1977). Tendencja ta wyraża się w preferowaniu przez ludzi takich wyjaśnień, które odwołują się do osobowych i konkretnych raczej aniżeli bez- osobowych, czyli sytuacyjnych i ogólnych, czynników jako przyczyn zachowania. Błąd ten popełniają nie tylko tzw. ludzie z ulicy, ale i publicyści, często spec- jaliści od analiz społecznych. Ileż to razy w naszych publikatorach obserwujemy tendencję do wyjaśniania postępowania ludzi w naszym kraju ich osobistymi pre- dyspozycjami: złą lub dobrą wolą, typowym dla nich lenistwem lub pracowitością, przedsiębiorczością lub jej brakiem itp. U podstaw takiego myślenia leży nie- uwzględnienie faktu, że każdy człowiek, niezależnie od swoich trwałych predyspo- zycji osobowych, ma w repertuarze szeroki wachlarz zachowań, które ujawnia nie dlatego, że ma jakąś ogólną „skłonność" do zachowywania się w ten sposób, ale dlatego, że określony splot warunków zewnętrznych: społecznych, ekonomicznych i politycznych, jest w stanie wyzwolić takie zachowanie niemal u każdego z nas. Spopularyzowane również w Polsce badania laboratoryjne amerykańskich psycho- logów Stanleya Milgrama (1978) i Philipa Zimbardo (Zimbardo i in., 1978), wska- zujące na możliwość wywołania sadystycznych zachowań u losowo dobranych do badań studentów8, nie miały demonstrować, że amerykańscy studenci mają jakieś szczególne predyspozycje do tych zachowań, lecz stanowić memento dla archi- tektów życia społecznego w każdym kraju i przestrogę przed pochopnym obarcza- niem jednostek odpowiedzialnością za nawet bardzo naganne postępowanie. Człowiek jako werifikator hipotez Ostatnio modne stało się w psychologii twierdzenie, że człowiek nie sprawdza hipotez, które formułuje - on je po prostu potwierdza. W myśl tego poglądu czło- wiek zachowuje się trochę tak jak prorok, który tak formułuje swoje przepowiednie, aby na pewno się sprawdziły. Oczywiście jest wiele niepisanych przepisów, które gwarantują, że nasze przewidywania zrealizują się. Należy je np. formułować w sposób bardzo ogólny, a nawet ogólnikowy, tak aby każdy mógł powiedzieć: „No 8 W pierwszym eksperymencie badani, występując w roli „nauczycieli", skłonni byli aplikować przekraczające ludzką wytrzymałość wstrząsy elektryczne innym badanym, pełniącym rolę „uczniów", dlatego tylko, że wymagała tego instrukcja dostarczona przez autorytet — osobę prowadzącą badanie. W eksperymencie drugim, którego celem była psychologiczna symulacja środowiska więziennego, loso- wo dobrano spośród studentów-ochotników grupę „strażników" oraz grupę „więźniów". W ciągu kilku dni trwania eksperymentu obie grupy do tego stopnia zidentyfikowały się z narzuconymi im rolami, że ze względu na eskalujący sadyzm „strażników" oraz wzrost zaburzeń wśród „więźniów" trzeba było eks- peryment przerwać. Należy w tym miejscu zaznaczyć, że w obu eksperymentach celowo stworzono warunki obiektywnie ułatwiające pojawienie się patologicznych i niezgodnych z akceptowanym syste- mem wartości zachowań: w eksperymencie pierwszym był to brak bezpośredniego kontaktu z ofiarą, w drugim — pozbawienie obu grup osób badanych jakichkolwiek znaków tożsamości jednostkowej: uni- formy zamiast indywidualizujących ubrań, numery zamiast nazwisk itp. 51 tak, właśnie to przepowiedziała ta wyrocznia". Inną strategią jest przepowiadanie zdarzeń bardzo częstych, które w zasadzie mogą przydarzyć się każdemu. Któż z nas, w ramach weekendowego wypoczynku, nie bierze od czasu do czasu do ręki popularnego magazynu i nie zaczyna jego lektury od horoskopu na następny tydzień czy miesiąc. Astrologiczny Lew pod odpowiadającą mu rubryką czyta: „intere- sujące kontakty z blondynką", Wodnik: „Czekają Cię pewne zmiany w stylu Two- jej pracy", Panna natomiast: „Pojawią się pewne nieprzewidziane wydatki w Twoim budżecie rodzinnym". Jeżeli nasz Lew, Wodnik czy Panna nie zapomną treści swoich horoskopów natychmiast po odłożeniu gazety, to mogą próbować sprawdzić, czy przepowiedziane dla nich na następny miesiąc zdarzenia faktycznie zajdą. I oto, rzeczywiście, do Lwa uśmiecha się jego jasnowłosa koleżanka z pracy, Wodnik decyduje się nagle napisać czekający od dwóch miesięcy artykuł do popu- larnego czasopisma, a Panna znajduje w sklepie dywan na podłogę, o którym od dawna marzyła. Konieczny wniosek — astrologiczne przepowiednie się sprawdzają. Tylko, że ...w naszym otoczeniu przynajmniej połowa znanych nam kobiet jest blondynkami i przypuszczalnie znaczna ich część zachowa się w sposób, który — z jakichś względów - uznamy za „interesujący". Projekt artykułu, który leżał w szufladzie naszego biurka od kilku miesięcy, kiedyś wreszcie musiał przyjąć cie- lesny kształt, a nasza skłonność do spędzania wolnego czasu w hipermarketach czyni bardzo prawdopodobnym, że w określonym miesiącu natrafimy na coś, czego od dawna szukamy. Charakterystyczna dla ludzi tendencja doszukiwania się indy- widualnych znaczeń w skądinąd bardzo ogólnikowych sformułowaniach i popular- nych zdarzeniach jest przypuszczalnie tak stara jak świat i nosi w psychologii nazwę „efektu Barnuma", od nazwiska cyrkowca i wróżbity, który sukcesy swoje zawdzięczał dewizie „dla każdego coś, co mu odpowiada". Ufni czytelnicy gazetowych horoskopów nie biorą zatem pod uwagę tego, że horoskopowe przewidywania mogą z równie dużym prawdopodobieństwem odno- sić się do nich, jak i do każdego innego czytelnika magazynu, niezależnie od tego, pod jakim znakiem się urodził. Prawdopodobieństwo zajścia zdarzenia będącego obiektem przewidywań jest zatem znacznie wyższe niż częstość osób urodzonych w tym właśnie znaku. O ile jest dość prawdopodobne, że człowiek urodzony pod znakiem Lwa, Wodnika czy Panny przeżyje określone wydarzenie życiowe, o tyle prawdopodobieństwo odwrotne, że człowiek, który przeżył takie właśnie zdarzenie, urodził się właśnie pod znakiem Lwa, Wodnika itp., wcale nie musi być wyższe w stosunku do prawdopodobieństwa, że tym kimś był ktoś urodzony na przykład pod znakiem Bliźniąt, Raka czy Wagi. Zwolennicy astrologii mogą, oczywiście, w tym miejscu obruszyć się i stwier- dzić, że przedstawiamy tu karykaturalnie prymitywną wizję astrologii i że gazeto- we horoskopy nie mają się nijak do tych prawdziwych, takich, które wyprowadzają swoje predykcje ze zindywidualizowanych, uwzględniających skomplikowany układ planet każdego człowieka w momencie jego urodzenia, „kosmogramów". Można oczywiście z tym się zgodzić, tyle tylko, że również „prawdziwi" astrolo- gowie częstokroć wydają się nie odbiegać od modelu „gazetowego". Przykładowo, profesjonalny astrolog skrupulatnie zlicza tranzyty planet w poszczególnych latach 52 Twojego życia, po czym komunikuje Ci: „W roku 1990 miało miejsce jakieś ważne dla Twojego życia zdarzenie, związane z podróżą". Szukasz w głębinach swojej pamięci i jedynym zdarzeniem, które przychodzi Ci na myśl, jest to, że we wrześ- niu tego roku odbyłeś wycieczkę do Pragi, gdzie poznałeś kogoś, kto do teraz zali- cza się do grona Twoich bliskich przyjaciół. „No właśnie - kwituje astrolog - sam widzisz!". Skłonny byłbyś mu uwierzyć, gdybyś natychmiast nie przywiódł na myśl faktu, że w roku 1992 odbyłeś wycieczkę do Słupska, gdzie poznałeś aktualną swoją żonę, albo że wyprawa do Niemiec w 1993 zaowocowała propozycją intrat- nej pracy, z której do teraz czerpiesz korzyści psychiczne i finansowe. Nie ma bowiem takiego roku, ba - miesiąca, aby coś ważnego nam się nie przydarzyło, zwłaszcza gdy ważność tę będziemy oceniać wstecz, z perspektywy kilku lat (porównaj podobne zjawisko „pewności wstecznej" w myśleniu probabilistycz- nym). Nawet bez pomocy horoskopów zatem, bez pudła, można przewidzieć, że pan Antoni Kowalski w sierpniu 2002 r. przeżyje coś, co będzie miało wpływ na całe jego późniejsze życie. Właśnie to ogólnikowe sformułowanie „coś" podtrzy- muje w ludziach wiarę w predyktywną moc astrologii. Zwróćmy przy tym uwagę, że wartość swą przepowiednie astrologiczne mogą podtrzymywać bez uciekania się do wyraźnych pamięciowych czy percepcyjnych zafałszowań treści zdarzeń, które są obiektem tych przepowiedni. Rzeczywiście zaprzyjaźniłeś się z kimś w Pradze, a koleżanka spod znaku Panny rzeczywiście musiała się zapożyczyć, żeby kupić ten wymarzony dywan. Po prostu liczba faktów z naszego życia, które spełniają kryte- ria astrologicznych przewidywań, jest dostatecznie duża, abyśmy mogli znaleźć taki fakt, który będzie pasował do hipotezy. Psycholog amerykański Mark Snyder jest zdania, że większość hipotez, które formułuje przeciętny człowiek, przypomina astrologiczne prognozy. W przeprowa- dzonym przez siebie i przez swego współpracownika Williama Swanna ekspery- mencie (Snyder i Swann, 1978) przedstawił on dwóm grupom osób po jednym pro- filu osobowości człowieka (wykonanym za pomocą testu psychologicznego), z którym — jak zapowiedziano - badani będą mieli okazję zetknąć się w dalszej części eksperymentu. Zaprezentowane charakterystyki sugerowały, że jedna z tych osób ma osobowość wyraźnie ekstrawertywną (lubi towarzystwo, jest spontanicz- na, o żywym temperamencie), druga natomiast, przeciwnie, jest wyraźnie intrower- tywna (unika ludzi, ceni sobie nade wszystko spokój). Obu grupom badanych dostarczono następnie zestaw pytań, spośród których mieli wybrać takie, które chcieliby zadać każdej ze scharakteryzowanych osób, aby sprawdzić, czy diagnoza wykonana przez psychologa jest trafna. Wyniki uzyskane przez obu autorów sugerowały, że badani wybierali przede wszystkim takie pytania, na które odpowiedź musiała dostarczyć potwierdzenia ich wstępnej hipotezy. I tak np., sądząc, że osoba, z którą się spotkają, będzie ekstra- wertykiem, mieli tendencję do wybierania pytania: „Co zrobiłbyś, żeby rozruszać nieco towarzystwo na przyjęciu towarzyskim?", introwertykowi natomiast pro- ponowano pytanie: „W jakich sytuacjach jest Ci naprawdę trudno otworzyć się przed ludźmi?". Oczywiście każdy człowiek, niezależnie od tego, czy jest ekstra- wertykiem czy introwertykiem, ma w swoim repertuarze zachowań takie, które 53 mogą podnieść opadającą temperaturę towarzyskiego przyjęcia, a niezależnie od tego, jak bardzo towarzyski by nie był, zna ze swego życia sytuacje, w których nie zamierza dzielić się z innymi swymi przeżyciami. Odpowiedź na każde z tych pytań musi zatem potwierdzać wstępną hipotezę. Wydawało się, że badania Snydera dostarczyły niepodważalnych argumentów na rzecz tezy o zasadniczej nieracjonalności postępowania poznawczego ludzi. Po co bowiem w ogóle stawiać jakiekolwiek hipotezy, jeżeli i tak z góry wiadomo, że są one prawdziwe? Co innego jednak chwilowa zabawa w astrologię, a co innego wiedza o rzeczywistych właściwościach otaczającego nas świata społecznego, zwłaszcza takich, od których może zależeć lub nie nasze powodzenie w realizacji ważnych dla nas celów życiowych. Czyżbyśmy zatem byli skłonni, w imię zacho- wania dobrego samopoczucia i przekonania, że nigdy się nie mylimy, poświęcać realne korzyści i narażać się na realne straty? Tego już było za dużo nawet dla tych badaczy, którzy skądinąd krytycznie odnosili się do możliwości ludzkiego umysłu. W szeregu pomysłowych eksperymentów badacz izraelski Yaacov Trope dokonał replikacji badań Snydera oraz przeprowadził dokładną analizę listy pytań, której dostarczał on osobom badanym. Uwagę jego zwrócił fakt, iż właściwie wszystkie te pytania miały charakter niediagnostyczny, tzn. dotyczyły tak powszechnych kategorii zachowań, że odpowiedź na nie musiała potwierdzać wyj- ściową hipotezę (Trope i Bassock, 1983; Trope, Bassock i Alon, 1984). We własnych badaniach Trope wprowadził pięć grup pytań, wśród których, oprócz takich właśnie pytań nieinformacyjnych, znalazły się pytania „konfirmacyjne" (pytania o fakty zgodne z hipotezą, np. „Czy lubisz towarzystwo ludzi?", gdy hipo- teza dotyczyła cech ekstrawertywnych), pytania „falsyfikacyjne" (pytania o fakty z hipotezą niezgodne; np. „Czy trudno jest Ci się otworzyć przed innymi?") oraz tzw. pytania „diagnostyczne" (rozstrzygające między jedną a drugą z hipotez, np. „Jak wolisz spędzać sobotnie popołudnie: sam czy z przyjaciółmi?"). Badania te wykazały, że - wbrew pesymistycznym doniesieniom Snydera — badani zdecydo- wanie preferowali pytania diagnostyczne w stosunku do pozostałych, spośród któ- rych na ostatnim miejscu popularności znalazły się nieinformacyjne pytania same- go Snydera. Wniosek ten nie okazał się jednak ostateczny. Sprawdzaniem hipotez od kil- kudziesięciu lat zajmują się również - a może przede wszystkim — psychologowie myślenia. W 1960 r. zostało opublikowane przeprowadzone przez angielskiego psy- chologa Petera Wasona badanie, którego wyniki do dziś są często cytowane jako koronny argument przemawiający za nieracjonalnością stosowanych przez ludzi strategii sprawdzania hipotez. Badanych poproszono o odgadnięcie reguły arytme- tycznej, wiążącej z sobą sekwencję trzech liczb: 2-4-6. Badany mógł to uczynić podając eksperymentatorowi jakiekolwiek sekwencje dowolnych trzech liczb oraz uzyskując odpowiedź, czy sekwencja ta jest zgodna czy też nie z regułą, którą ma on odgadnąć. Typowy badany, przyjrzawszy się wyjściowej sekwencji, dość szyb- ko formułował wstępną hipotezę (na ogół ową hipotetyczną regułą było: „Każdy ciąg trzech liczb parzystych, w którym każda kolejna liczba jest większa o dwa od poprzedniej"), a następnie produkował kilka kolejnych ciągów liczb, zgodnych 54 1 w jego mniemaniu z ową hipotetyczną regułą (a więc: 10 - 12 - 14, 24 - 26 - 28, 106- 108- 110 itp.)- Za każdym też razem słyszał potwierdzającą odpowiedź eksperymentatora - tak, jest to zgodne z regułą. Po trzech czy czterech próbach tego rodzaju zniecierpliwiony badany zdecydował się zakończyć ten idiotyczny ekspe- ryment i triumfalnie podał treść swojej hipotetycznej reguły. I wówczas spotykała go niespodzianka: okazało się, że właściwa reguła brzmi „Każdy ciąg liczb wstę- pujących" (a więc również nieparzystych, ułamkowych, wstępujących w odstępach większych i mniejszych od dwóch, nieregularnych itp.). Reguła eksperymentatora była zatem znacznie bardziej ogólna, aniżeli hipoteza sformułowana przez badane- go. Oczywiście, ponieważ hipoteza badanego zawierała się w ogólniejszej regule badacza, to przez cały czas udzielał on odpowiedzi pozytywnej, co utwierdzało badanego w przekonaniu, że jest na właściwym tropie. Stosowana przez badanych w tym eksperymencie strategia sprawdzania hipo- tez nazywa się strategią konfiimacyjną, tzn. taką, za której pomocą sprawdza się hipotezę na podstawie przypadków z nią zgodnych. Jej przeciwstawieniem jest stra- tegia falsyfikacyjna, kiedy to badany świadomie generuje przykłady zdarzeń, o któ- rych wie, że powinny być z tą regułą niezgodne. Odpowiedź „nie" eksperymenta- tora utwierdzi go wówczas w przekonaniu, że jego reguła, być może, jest poprawna, odpowiedź „tak" nakaże mu zwątpić w pierwotną hipotezę i dokonać jej uogólnie- nia. Przykładowo, gdyby badany podał ciąg cyfr „1 - 2 - 3" oraz uzyskał potwier- dzenie od badacza, oznaczać by to musiało, że dwa warunki założone w hipotezie wstępnej: to, że liczby muszą być parzyste oraz że powinny wstępować „po 2", musiałyby zostać uchylone, a ostateczna reguła z pewnością miałaby bardziej ogól- ny charakter niż wyjściowa hipoteza badanego. Oczywiście fakt zastosowania jednej bądź drugiej strategii sprawdzania hipote- zy nie pociąga za sobą jednoznacznie pozytywnej ani też negatywnej odpowiedzi od eksperymentatora. Obie strategie mogą bowiem przynieść zarówno wynik pozytyw- ny (konfirmujący wyjściową hipotezę), jak i negatywny (falsyfikujący ją). Gdyby np. wyjściowa hipoteza badanego była bardziej ogólna od hipotezy badacza, to któraś z wygenerowanych przez niego, przy zastosowaniu strategii konfirmacyjnej, sek- wencji liczb musiałaby się spotkać ze zdecydowanym „nie", przyczyniając się do zawężenia zakresu hipotezy pierwotnej. Podobnie, w zależności od wzajemnych sto- sunków zakresów hipotez badanego i badacza, zastosowanie strategii falsyfikacyjnej może przynieść bądź potwierdzenie, bądź podważenie hipotezy badanego. „Konfir- macyjność" oznacza tu zatem coś innego niż w cytowanych poprzednio badaniach Snydera - nie jest to tendencyjne poszukiwanie informacji zawsze potwierdzających hipotezę, lecz poszukiwanie ich w taki sposób, aby można było wykluczyć fakt, iż hipoteza badanego jest szersza od hipotezy badacza (od rzeczywistej reguły). Strategia falsyfikacyjna, z kolei, nie jest celowym nastawieniem się na infor- macje falsyfikujące, lecz takim postępowaniem, które ma na celu wykluczenie faktu, że hipoteza badanego jest zbyt wąska w stosunku do reguły rzeczywistej. Jak widzie- liśmy, badani wydają się wyżej ważyć jeden z dwóch możliwych rodzajów błędów: dbają bardziej o to, żeby pochopnie nie przyjąć hipotezy zbyt ogólnej, niż aby wyklu- czyć jej nadmierną konkretność. W terminach teorii detekcji sygnałów możemy owo 55 postępowanie zdefiniować jako dążenie do wykluczenia przede wszystkim błędu typu „fałszywy alarm", kosztem możliwości popełnienia błędu „chybienia". Innymi słowy, zależy nam bardziej na tym, aby nie uznać, że coś jest jakieś, gdy takie naprawdę nie jest, niż że coś nie jest jakieś, gdy takie naprawdę jest. Komisję egza- minującą kandydatów na studia interesuje zatem bardziej to, czy spośród przyjętych na podstawie uznanych kryteriów kandydatów większość okaże się dobrymi studen- tami, niż to, ile jeszcze innych dobrych kandydatów komisja ta mogła pominąć. Młodego małżonka interesuje bardziej to, czy wybrana przez niego kobieta będzie dobrą żoną, niż to, czy nie umknęła z pola jego uwagi inna przedstawicielka płci żeńskiej, która mogłaby stać się również wspaniałym materiałem na żonę. Badany w eksperymencie Wasona znajdował się zresztą w bardziej luksusowej sytuacji, niż większość ludzi podejmujących życiowe decyzje: na końcu ekspery- mentu miał on szansę dowiedzieć się, jak naprawdę brzmiała wymyślona przez eks- perymentatora reguła. Przeciętny człowiek ma jednak nikły dostęp do zdarzeń, które zostały wyeliminowane przez jego kryteria decyzyjne. Komisja egzaminacyjna nie wie, jakich potencjalnie dobrych kandydatów pominięto na podstawie stosowanych przez nią kryteriów, a nowo poślubiony małżonek nigdy nie będzie miał szans sprawdzić, jak wspaniałymi mogłyby się okazać odrzucone przez niego kandydatki. Strategia konfirmacji służy zatem upewnieniu się człowieka, czy formułowane przez niego hipotezy lub podejmowane działania będą mu przynosić w większości pożądane rezultaty, nie zaś wyborowi opcji najlepszej, jedynej, bardziej koniecznej. To jednak właśnie wybór najlepszy i formułowanie ogólnych, koniecznych praw rządzących rzeczywistością jest, jak pamiętamy, wymogiem normatywnych mode- li racjonalności. Ludzie, jak widzimy, nie bardzo wymogiem tym się przejmują, ceniąc sobie bardziej pewny i gratyfikujący konkret niż, może równie dobrą, ale niepewną abstrakcję. Wymienione dotąd rozmaite przykłady sprawdzenia hipotez przez ludzi, pomimo ich różnorodności, mają pewne cechy wspólne, pewien wspólny mechanizm poznaw- czy. Zwróćmy uwagę na fakt, że tak jak w przypadku wnioskowań probabilistycznych oraz wnioskowań o przyczynowości, również tutaj normatywna nieadekwatność sto- sowanych strategii płynie z nieuwzględniania nierównomierności zakresów dwóch pojęć: następstw, czyli argumentów na rzecz naszych hipotez, oraz racji, czyli ogól- ności samych hipotez. We wszystkich przytaczanych przykładach fakty, które w mnie- maniu badanych miały stanowić dowód słuszności ich hipotezy (określone zdarzenia życiowe w przypadku przepowiedni astrologicznych, określone zachowania, gdy zada- nie wymagało diagnozy osobowości człowieka, czy też odpowiedź „tak" eksperymen- tatora, gdy chodziło o odkrycie hipotetycznej reguły arytmetycznej) cechowały się niską diagnostycznością, tzn. były znacznie bardziej powszechne, aniżeli sądzili sami badani. Podobnie jak i poprzednio, błąd, który popełniali, sprowadzał się do zignoro- wania nierównoważności zakresów następstw i racji, a tym samym do uznania, że sprawdzana hipoteza jest jedyną, którą mogą potwierdzać dostępne dowody. Nie- uwzględnianie hipotez alternatywnych musi prowadzić - jak widzieliśmy to na ostat- nim przykładzie - do formułowania hipotez nazbyt konkretnych, uwzględniających wystarczające wprawdzie, ale niekonieczne warunki zajścia obserwowanych faktów. 56 Człowiek - aktor czy obserwator zdarzeń? Rozpoczęliśmy nasze rozważania nad racjonalnością potocznego myślenia od zdefiniowania warunku koniecznego racjonalności. Określiliśmy go jako zdolność uwzględniania alternatywnych punktów widzenia na przedmiot refleksji: alterna- tywnych opcji decyzyjnych, alternatywnych interpretacji przesłanek wnioskowania, alternatywnych racji dla tych samych następstw, alternatywnych hipotez dla tych samych wyjaśnianych czy przewidywanych faktów, alternatywnych przyczyn zda- rzeń itp. Powiedzieliśmy również, że zdolność ta jest warunkiem tworzenia ogólnej, a przeto rozumowej, racjonalnej wiedzy. W drugiej części rozważań dokonaliśmy przeglądu wybranych eksperymen- tów psychologicznych dochodząc do wniosku, że błąd nieracjonalności wniosko- wań w różnych obszarach aktywności człowieka można sprowadzić do sprzenie- wierzenia się temu właśnie podstawowemu wymogowi racjonalności. Badani nasi we wszystkich przytoczonych przykładach wykazywali skłonność do uważania swojej hipotetycznej racji (przyczyny, hipotezy itp.) za rację jedyną, co z kolei płynęło z niedoceniania obiektywnej częstości zdarzeń mających stanowić argu- ment na rzecz tej hipotetycznej racji. Czy powinno się zatem zakończyć te rozważania pesymistycznym wnioskiem o zasadniczej nieracjonalności potocznego myślenia? Z wnioskiem takim zgodziłoby się przypuszczalnie wielu współczesnych badaczy. My jednak postara- my się podjąć w tym miejscu próbę obrony szarego człowieka, argumentując, że przyjęte w naukach formalnych, a zapożyczone przez psychologów kanony racjo- nalności w większości sytuacji stawiają przed człowiekiem wymóg takiego postę- powania poznawczego, które jest sprzeczne z jego indywidualnymi interesami - jako czynnego podmiotu, a nie tylko biernego obserwatora zdarzeń. Argumentacja taka odbiega nieco od najbardziej popularnych prób usprawied- liwienia i uzasadnienia nieracjonalności potocznego myślenia. Większość tych prób polega bowiem na podawaniu w wątpliwość epistemologicznej zasadności ist- niejących normatywnych modeli racjonalności. Jeden z psychologów izraelskich polskiego pochodzenia, Arie Kruglanski (1983), sformułował wprost pogląd, że przyjęte reguły określające zasady poprawnego myślenia są regułami umownymi, pewnego rodzaju konwencją zaakceptowaną przez krąg badaczy. Równie dobrze jednak można sobie wyobrazić zbiór jakościowo odmiennych przepisów, których epistemologiczna wartość nie odbiegałaby od tamtych, a które bardziej przysta- wałyby do reguł myślenia potocznego. Idea ta od pewnego czasu zyskuje wzras- tającą aprobatę w kręgach niektórych logików i filozofów. Jak grzyby po deszczu mnożą się dedukcyjne logiki nieklasyczne: wielowartościowe, modalne, a ostatnio - niemonotoniczne. Autorami niektórych są nawet psychologowie (Braine, 1978; Rips, 1983). Ich zadaniem jest właśnie sformalizowanie potocznych reguł wniosko- wania, podniesienie ich do rangi powszechnie obowiązujących kanonów. W dzie- dzinie logiki indukcyjnej do najbardziej zażartych obrońców racjonalności wnios- kowań potocznych należy filozof angielski Jonathan L. Cohen, autor „nieklasycznego rachunku prawdopodobieństwa", nazwanego „rachunkiem Baco- 57 nowskim" (od nazwiska Francisa Bacona, który jakoby w Novum Organum położyć miał podwaliny pod założenia, nie opartej na teorii zbiorów, logiki wnioskowań - por. Cohen, 1977). Rachunek ten, według Cohena, różnić się ma zasadniczo od kla- sycznego, „Pascalowskiego" rachunku prawdopodobieństwa, tego właśnie, który zaowocował tak nielubianą przez przeciętnego człowieka regułą Bayesa. Należy w tym miejscu zwrócić uwagę na fakt, że dokonania Cohena spotkały się u znacz- nej części ortodoksyjnie zorientowanych badaczy nie tylko ze sceptycyzmem, ale wręcz z wrogością, owocując polemikami, świadkiem jakich dawno nie była miesz- czańsko uładzona psychologia (por. Cohen, 1981, i następne strony tego samego numeru BBS poświęcone forum dyskusyjnemu). Walka o przyznanie bądź nie prze- ciętnemu człowiekowi statusu istoty racjonalnej nie jest zresztą do chwili obecnej zakończona. Obecny rozdział otworzyło prowokacyjne pytanie;, człowiek - aktor czy obser- wator zdarzeń? Oczywiście aktor — zgodzą się wszyscy. Ale może jednak, przynaj- mniej od czasu do czasu, również obserwator? A może w jednych sytuacjach aktor, a w innych obserwator? Ostatecznie trudno działać i równocześnie analizować przy- czyny, dla których robi się to, co się właśnie robi, i myśleć, że może jednak lepiej byłoby zrobić coś innego. Trudno jest równocześnie przeżywać silne uczucie i doko- nywać skrupulatnej analizy, co i dlaczego się odczuwa. Z zasadniczą antynomią posta- wy aktora i obserwatora własnych przeżyć i doznań mieli zresztą do czynienia już w końcu XIX w. psychologowie introspekcjoniści, którzy musieli specjalnie szkolić swoich badanych, aby ci byli w stanie równolegle snuć dwa rodzaje myśli: przeżywać coś i zdawać głośno sprawę psychologowi badaczowi z tego, co przeżywają. Do tej „psychologicznej wersji" Heisenbergowskiej zasady nieoznaczoności nawiązał w swojej teorii motywacji psycholog niemiecki Julius Kuhl (1984), wyróżniając dwa antagonistycznie działające mechanizmy aktywności: mechanizm orientacji na działanie oraz mechanizm orientacji na stan. Ten pierwszy jest odpowiedzialny za inicjowanie i podtrzymywanie aktywności człowieka, pełni on niejako funkcję „gwaranta", że rozpoczęta czynność nie ulegnie przedwcześnie przerwaniu, a jej kierunek zmianie. Oznacza to, że wzbudzoną aktywność (nazy- waną przez Kuhla „tendencją dominującą") należy chronić przed naporem konku- rencyjnych tendencji motywacyjnych, nakazujących podać w wątpliwość zasadność obranego kierunku. Obecność konkurencyjnych tendencji przejawia się m.in. w poszukiwaniu uzasadnień dla podjętych już działań (dlaczego robię właśnie to, a nie co innego), czyli w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie „dlaczego?" wtedy, gdy znacznie lepiej byłoby się zastanowić nad pytaniem „jak?" - sprawdzając, czy czynność, którą się podjęło, skutecznie prowadzi do celu. Obecność konkuren- cyjnych, alternatywnych tendencji motywacyjnych prowadzi do wahań, zmian decyzji, niedostatku woli, a w skrajnym przypadku do graniczącej z depresją apatii (por. Beckman i Kuhl, 1984; Kammer, 1984). Dlatego mechanizm orientacji na działanie musi niejako „zabezpieczać" organizm przed przerwaniem rozpoczętej czynności, a czyni to poprzez — czasowe — wyłączenie z pola rozważań podmiotu tendencji konkurencyjnych: alternatywnych opcji decyzyjnych, konkurencyjnych hipotez, konkurencyjnych czynności czy przesłanek rozumowania. 58 W przeciwieństwie do poprzedniego, mechanizm orientacji na stan jest właś- nie odpowiedzialny za generowanie alternatywnych opcji: jest to mechanizm reflek- sji nad przyczynami podejmowanych działań, potencjalnymi skutkami działań kon- kurencyjnych, mechanizm rewizji dotychczasowych przekonań i operacyjnych programów czynnościowych. Posługując się metaforą komputerową Kuhl nazwał mechanizm orientacji na działanie mechanizmem podporządkowanym komendzie run, mechanizm orientacji na stan - komendzie edit. Oba mechanizmy są zatem antagonistyczne: włączenie „edytowania" progra- mu do procedury jego wykonywania musi doprowadzić do zaprzestania aktywnoś- ci, przedwczesne naciśnięcie klawisza mn może spowodować pochopną i niedoj- rzałą decyzję, zgubną w skutkach dla podmiotu. W tym drugim przypadku uruchomiony powinien zostać oczywiście ponownie program edycyjny, gdyż właśnie korekcie błędów działania służy on przede wszystkim. Nie jest zatem przypadkiem, że to właśnie negatywne skutki naszych działań (np. niepowodzenia), a nie skutki pozytywne prowokują spontaniczne pytania atrybucyjne „Dlaczego? Skąd to się wzięło?" (por. Weiner, 1985; Abele, 1985), których stawianie i roz- strzyganie na ich podstawie stanowi, według Kuhla, integralny składnik operacji poznawczych typowych dla mechanizmu orientacji na stan. Koncepcja Kuhla zwraca uwagę na funkcję, jaką pełnią oba mechanizmy w inicjowaniu, podtrzymywaniu i korekturze niewłaściwych efektów działań człowieka, w małym jednak stopniu wnika w naturę typowych dla obu mechaniz- mów procesów rozumowania. Można jednak sądzić, że odmienność dwóch opisa- nych przez Kuhla postaw motywacyjnych znajduje swój wyraz również w odmien- ności procesów wnioskowania i rozumowania. Innymi słowy, inaczej myślimy o tych zdarzeniach, które planujemy osiągnąć, tzn. wobec których jesteśmy aktora- mi, inaczej natomiast o tych, które - niezależnie od naszej wiedzy i zgody - nieja- ko „zastajemy" w naszym otoczeniu i które wobec tego wzbudzają u nas postawę obserwatora. Ostatnia część rozważań poświęcona zatem zostanie opisowi dwóch odmiennych postaw epistemologicznych: epistemologicznej postawy aktora zda- rzeń oraz postawy ich obserwatora. Aktor jest zainteresowany przede wszystkim tym, jak osiągnąć zamierzony wynik: analizuje dostępne mu przesłanki (sposoby oddziaływania na rzeczywistość, znane przyczyny pewnych faktów) pod kątem tego, w jakim stopniu gwarantują one uzyskanie planowanego rezultatu. Kierunek jego rozumowania daje się opisać jako przechodzenie od pewnej znanej mu hipotetycznej racji do nieznanego jeszcze następstwa („Co stanie się, gdy wykonam X, jaki wniosek płynie z przyjęcia założenia Y?" itp.). Gdy wynik tego rozumowania wypadnie pomyślnie, tzn. gdy hipotetyczna racja okaże się wystarczająca do wywołania zamierzonego następ- stwa, zostanie ona przekształcona w działanie. Punkt wyjścia rozważań aktora jest zatem zlokalizowany subiektywnie w for- mułowanych przez niego hipotezach, w opracowywanych programach działań, w przyjmowanych przesłankach rozumowań. Obiektywne skutki tych subiektyw- nych (podmiotowych) przesłanek interesują człowieka-aktora nie per se, ze wzglę- 59 du na ich obiektywną, niezależną od jego aktywności naturę, ale jedynie ze wzglę- du na stopień, w jakim spełniają założone - przed podjęciem działania - wyma- gania. Dlatego też w świadomości podmiotu przyjmującego postawę aktora nieobe- cna będzie wiedza o innych podobnych rezultatach, uzyskiwanych za pomocą odmiennych, niż przez niego samego wykorzystywanych, środków. Student zdający z pozytywnym wynikiem egzamin utwierdzi się - i słusznie — w przekonaniu, że zastosowana przez niego strategia była strategią właściwą i nie będzie w nim budził większego zainteresowania fakt, że ktoś inny, kto również otrzymał pozytywny sto- pień, zastosował strategię inną, nawet jeżeli obiektywnie była ona bardziej opty- malna (mniej czasu trzeba było poświęcić na przygotowanie, mniej włożyć wysiłku itp.). Nowo upieczony małżonek, który pełnym uwielbienia wzrokiem spogląda na swą niedawno poślubioną żonę, nie będzie zastanawiał się nad tym, czy inna kobie- ta nie uczyniłaby jego małżeństwa jeszcze szczęśliwszym. Aktor, w momencie podejmowania działania, jest zatem przede wszystkim zainteresowany tym, żeby nie zrobić „fałszywego kroku", tzn. żeby pochopnie nie założyć, że przyjęte przez niego przesłanki muszą doprowadzić go do pożądanego rezultatu wówczas, gdy w rzeczywistości przyniosą mu niepowodzenie. Czynnoś- cią poznawczą charakterystyczną dla postawy aktora jest czynność przewidywania: „Co stanie się, jeżeli wykonam ruch X?". Dopóki podejmowane działania przy- noszą korzystne rezultaty, dopóty obiektem refleksji aktora nie będzie analiza czyn- ności prowadzących do tych rezultatów (przyjmowanych przesłanek, hipotetycz- nych racji). Jeżeli bowiem uzyskuje się zamierzone skutki, widocznie kroki, które się podejmuje, nie wymagają zmian. Zupełnie inaczej wyglądają procesy rozumowania wówczas, gdy podmiot przyj- mie postawę obserwatora. Z centrum jego zainteresowań musi zniknąć on sam, jego własne hipotezy czy przesłanki działań, a cały proces rozumowania powinien przy- brać charakter „rozumowania odwróconego"; punktem wyjścia stanie się bowiem nie racja wystąpienia zdarzenia, ale samo to zdarzenie oraz te jego istotne cechy, które sprawiają, że bez nich nie byłoby ono tym, czym jest. Przykładowo, od pytań typu przewidywania: czy moja strategia egzaminacyjna zaowocuje dobrymi wynikami studiów, a wybrana przeze mnie kandydatka na małżonkę — szczęśliwym małżeń- stwem, podmiot-obserwator musi przejść do pytań wyjaśniających: co decyduje o dobrych wynikach studiów, jakie są warunki szczęśliwego małżeństwa? Widać wyraźnie, że odpowiedź na te pytania wymaga pewnego rozeznania w istocie zjawisk „dobre wyniki w studiach" czy też „szczęśliwe małżeństwo", a więc często analizy możliwie dużej próbki zdarzeń określanych tym właśnie mianem (np. dużej próbki różnych strategii skutecznego zdawania egzaminów, aby sprawdzić, co takiego mają wspólnego, dużej próbki szczęśliwych małżeństw itp.). O ile zatem w poprzednim przypadku podmiot mógł sobie spokojnie pozwolić na zignorowanie faktu, że — przykładowo - nie on jeden uzyskał dobry wynik na egzaminie i że nie tylko jego własne małżeństwo jest szczęśliwe, o tyle teraz wiedza o innych zdarzeniach tego samego typu stanowi warunek sensownej odpowiedzi na postawione pytanie. O ile zatem rozumowanie aktora można opisać jako przechodzenie od subiek- tywnych racji do wiedzy o ich następstwach, o tyle rozumowanie obserwatora jest 60 przechodzeniem od obserwowanych obiektywnych następstw do wiedzy o racjach ich zaistnienia. Mówiąc bardziej ogólnie, aktora interesują przede wszystkim warunki wystarczające do zaistnienia czy wywołania pewnych zdarzeń, obserwato- ra - warunki konieczne, takie, bez których zdarzenie to nie zaszłoby. Aktor jest zatem przede wszystkim pragmatykiem życiowym, stąd koncen- tracja na tym, co wystarcza do wywołania zdarzenia; obserwator, z kolei, przypo- mina teoretyka dociekającego tego, co konieczne, a przeto ogólne. Przegląd badań, którego dokonano w poprzednim rozdziale, prowadzi do ogólne- go wniosku, że ludziom łatwiej jest przyjąć pragmatyczną postawę aktora, niż wczuć się w rolę teoretyka - obserwatora wydarzeń. O ile bowiem nie wykazują oni więk- szych trudności przeprowadzając wnioskowania pragmatyczne: „racja —»następstwo", o tyle zdradzają poważne kłopoty przy dokonywaniu teoretycznych wnioskowań odwrotnych („następstwo —> racja"). Co więcej, wyniki te pokazują, że przeciętny badany ma spore kłopoty z odróżnieniem od siebie tych dwóch rodzajów wnioskowa- nia, tzn. jest skłonny sądzić, że racja wystarczająca jest też racją konieczną. No, dobrze, powiedzą niektórzy. Epistemologiczną postawę aktora i obserwato- ra tworzą inne schematy rozumowania. Co jednak powoduje, że w praktyce życiowej ludzie traktują te dwa rodzaje schematów jako rozłączne, a nawet przeciwstawne? Czy nie można, tak jak tego wymagają normatywne modele racjonalności, równo- cześnie myśleć o wystarczających i koniecznych warunkach zdarzeń? Otóż właśnie wydaje sie, że nie. Rozumowanie polegające na wyjaśnianiu zdarzeń, czyli docie- kające ich warunków koniecznych, wymaga od podmiotu przynajmniej chwilowego zwątpienia w słuszność swojej racji, rezygnacji z przekonania, że racja owa jest jedyną, czy najlepszą. Zgodnie z teorią motywacji Kuhla dopuszczenie do świado- mości konkurencyjnych racji musi prowadzić do przerwania strumienia aktywności podmiotu, czyli do rezygnacji z postawy aktora. Podobnie nadmierne faworyzowanie pewnych hipotez kosztem innych, przy przyjęciu postawy obserwatora, musi nasuwać podejrzenie, że tak naprawdę to nie obiektywne wyjaśnienie faktu jest prawdziwym celem, lecz próba wykazania, iż jedna z racji jest racją najlepszą, a więc że działa się tu jako aktor, a nie obserwator zdarzeń. Przejście od oglądu rzeczywistości do działań wymaga więc zawieszenia podstawowego dezyderatu racjonalności — rezygnacji z al- ternatywnej konstrukcji przesłanek rozumowania. Opisane eksperymenty pokazują, że ludzie z realizacją tego akurat wymagania nie mają większych kłopotów ujaw- niając tym samym, o ile bliższa jest im postawa aktora, niż obserwatora wydarzeń. Czy należy z tego wyciągnąć wniosek, że postawa obserwatora, choć teore- tycznie możliwa, jest jednak przeciętnemu człowiekowi w praktyce dość obca i że właściwie nigdy, spontanicznie, nie dokonuje on poprawnych indukcyjnie rozumo- wań, wnioskując z następstw o ich koniecznych racjach? Czy zatem, jak twierdzą niektórzy obrońcy reguł potocznego myślenia, normatywne kryteria racjonalnych rozumowań są jedynie konwencjonalnym wymysłem? Na pytania te należałoby udzielić odpowiedzi negatywnej. Kuhlowski mechanizm orientacji na stan, uruchamiany przede wszystkim wtedy, gdy realizowany program czynności nie przebiega zgodnie z planem, gdy natrafiamy na przeszkody i, wbrew optymistycznym oczekiwaniom, ponosimy p"orażki, jest ?'?"«>. właśnie teoretycznym mechanizmem obserwacji zdarzeń. Nieprzypadkowo zresztą ulega on włączeniu wtedy, gdy podmiot napotyka takie rezultaty, jakich się nie spo- dziewał: zdarzenia nieoczekiwane interpretowane są bowiem łatwiej w kategoriach obiektywnych, niż te, które zgadzają się z naszym przewidywaniem. Co więcej, dociekanie faktycznych przyczyn zaistnienia tych właśnie zdarzeń (ich koniecznych racji) jest warunkiem tego, abyśmy potrafili zdarzeń tych uniknąć w przyszłości. Możemy więc oczekiwać, że w odniesieniu do np. zjawisk negatyw- nych stosować będziemy bardziej poprawne normatywnie, czyli racjonalne, reguły wnioskowania, niż w stosunku do zdarzeń pozytywnych, a więc takich, które są zaplanowanymi efektami naszych poczynań (por. Lewicka, 1993). Nie jest zatem tak, że powszechnie akceptowane normatywne modele racjonal- ności są jedynie uznaną przez naukowców konwencją, która nie ma żadnego odniesie- nia do rzeczywistego przebiegu procesów poznawczych człowieka. Nie jest również tak, że szary człowiek z ulicy jest zasadniczo nieracjonalny. Normatywne modele racjonalności są wytworem tej grupy społeczeństwa, której przypisana została luksu- sowa rola permanentnego obserwatora wydarzeń — społeczności naukowców. Zdol- nym do takiego postępowania jest jednak również przeciętny zjadacz chleba - tyle tylko, że czyni to akurat nie wtedy, gdy mało angażujące warunki zadania uruchamiają w nim nawykową postawę aktora, ani też wtedy, gdy dysponuje wystarczającym reper- tuarem środków realizacji ważnych dlań celów. Czyni to jednak wówczas, gdy rzeczy- wistość zadaje kłam jego oczekiwaniom, gdy miast egzaminacyjnego sukcesu dostanie dwóję, gdy doskonałe małżeństwo nagle zaczyna się rozpadać. Tylko wtedy bowiem poznanie praw ogólnych, koniecznych racji zaistnienia pewnych faktów staje się rów- nocześnie środkiem realizacji istotnych pragmatycznych celów podmiotu: warunkiem bycia skutecznym pragmatykiem staje się wówczas zdolność teoretycznego myślenia. Człowiek, który w sposób doskonały spełniałby kryteria narzucone przez nor- matywne modele racjonalnego rozumowania, byłby po prostu człowiekiem biernym — ,,oglądaczem" i komentatorem zdarzeń, których nie on sam jest sprawcą. Przyjęcie postawy aktora i współtwórcy tych zdarzeń musi pociągać za sobą sprzeniewierzenie się niektórym wymogom racjonalności. Długofalową skuteczność naszych działań może jednak ochronić jedynie zdolność do indukcyjnie poprawnej retrospekcji: umie- jętność przełączenia się z orientacji na działanie na edycyjny tryb orientacji na stan. Dopiero nieuzasadnione trwałe preferowanie którejkolwiek z dwóch postaw, kosztem pozostałej, będzie równoznaczne z właściwą nieracjonalnością - musi bowiem na dłuższą metę doprowadzić do rezygnacji z żywotnych interesów jednostki, a częstok- roć i do katastrofalnych konsekwencji dla jej bezpośredniego otoczenia społecznego. Literatura cytowana Abele A. (1985) Thinking about thinking. Causal, evaluative, and finalistic reasoning in social situa- tions, „European Journal of Social Psychology" 15, s. 315-332. Adams M. J. (1984) Aristotle' s logie. W: The psychology ofleaming and motivation, G. H. Bower (red.), t. 18, New York, Academic Press, s. 255-311. 62 Ajdukiew Ajdukiew: ficzni Bacon F. ( Beckman . infom Borkowski Braine M. choloj Campbell J analys Carnegie D Thefe Carnegie D. szawa, Cohen L. J. Cohen L. J. Brain S Dictionary od English H. B teims, L FischhoffB. neman, ] Cambrid Goldstein K., tests, „P( Harvey O. J., York, W Heider F. (19^ Johnson-Laird Johnson-Laird Kahneman D. s. 237-25 P. Slovic, KammerD. (l< in aruciety, Kelley H. H. (1 s. 192-23! Kelly G. A. (19 KrnitaJ. (1971) Kotarbiński T. ( Kozielecki J. (1 Kruglanski A. ( s. 1-44. KuhlJ. (1984) V hensive the (red.), t. 13, Lewicka M. (ic w myśleniu Lewicka M. (20C Gdańsk, Gd Lewicka, M. (201 Gdańsk, Gd: Ajdukicwicz K. (1955) Klasyfikacja rozumowań, Studia Logica t. II, s. 278-299. Ajdukiewicz K. (1958) Zagadnienie racjonalności zawodnych sposobów wnioskowania, „Sudia Filozo- ficzne" 4 (7), s. 14-29. Bacon F. (1955) Novum Organum, tłum. J. Wikarjak, Warszawa, PWN (wyd. oryg. 1620). Beckman J., Kuhl J. (1984) Alteńng infoimation to gain action control. Functional aspects of human Information processing in decision making, „Journal of Research in Personality" 18, s. 224—237. Borkowski L. (1972) Elementy logiki formalnej, Warszawa, PWN. Braine M. D. S. (1978) On the relation between the natura! logie of reasoning and standard logie, „Psy- chological Review" 85, 1, s. 1—21. Campbell J. P., Tesser A. (1983) Motivational inteipretations of insight bias. An individual difference analysis, „Journal of Personality" 51, s. 605-621. Carnegie D. (1955) How to win friends and influence people. W: Getting the most out oflife, New York, The Reader's Digest Association, s. 82-96. Carnegie D. Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi. Wydanie poprawione, tłum. P. Cichawa, War- szawa, Studio Emka (wyd. oryg. 1981). Cohen L. J. (1977) The probable and the piwable, Oxford, Clarendon Press. Cohen L. J. (1981) Can human iirationality be experimentally demonstrated? „The Behavioural and Brain Sciences" 4, s. 317-331. Dictionaiy of philosophy (1948) I. Fiołów (red.), Moscow, Progress Publisher. English H. B., English A. C. (1958) A comprehensive dictionaiy of psychological and psychoanalytical teims, London, Longmans, Green and Co. Fischhoff B. (1982) For those condemned to study the past. Heuristics and biases in insight. W: D. Kah- neman, P. Slovic, A. Tversky (red.) Judgment under uncertainty. Heuristics and biases, Cambridge, Cambridge University Press. Goldstein K., Scheerer H. (1941) Abstract and conerete beharior. An expeiimental study with special tests, „Psychological Monographs" 53 (2), s. 86-94. Harvey O. J„ Hunt D. E., Schroder H. M. (1961) Conceptual systems and personality organization, New York, Wiley. Heider F. (1958) The psychology of inteipersonal relationships, New York, Wiley. Johnson-Laird P. N. (1983) Mentol models, Cambridge, Massachusetts, Harvard University Press. Johnson-Laird P. N., Bara B. G. (1984) Syilogistic inference, „Cognition" 16, s. 1-61. Kahneman D., Tversky A. (1973) On the psychology of predietion, „Psychological Review" 80, s. 237—251 (przedruk w: Judgement under uncertainty. Heuristics and biases (1982), D. Kahneman, P. Slovic, A. Tversky (red.), Cambridge, Cambridge University Press). Kammer D. (1984) State-orientation and depression in relation to anxiety and self-awareness. W: The self in anxiety, stress, and depression, R. Schwarzer (red.), New York, Elsevier, s. 353-365. Kelley H. H. (1967) Attiibution theoiy in social psychology, „Nebraska Symposium on Motivation" 15, s. 192-238. Kelly G. A. (1955) The psychology of persona! constmets, New York, Norton. Kmita J. (1971) Z metodologicznych problemów interpretacji humanistycznej, Warszawa, PWN. Kotarbiński T. (1961) Elementy teorii poznania, logiki formalnej i metodologii nauk, Wrocław, Ossolineum. Kozielecki J. (1974) Psychologiczna teoria decyzji, Warszawa, PWN. Kruglanski A. (1983) Bias and eiror in human judgment, „European Journal of Social Psychology" 13, s. 1^4. Kuhl J. (1984) Volitional aspects of achievement motivation and leamed helplessness. Towaid a compre- hensive theoiy of action control. W: Progress in expeiimental personality research, B. A. Maher (red.), t. 13, New York, Academic Press, s. 99-170. Lewicka M. (1993). Aktor czy obseiwator? Psychologiczne mechanizmy odchyleń od racjonalności w myśleniu potocznym, Warszawa, Olsztyn, Wydawnictwo PTP. Lewicka M. (2000a) Myślenie i rozumowanie. W: J. Strelau (red.), Psychologia. Podręcznik akademicki. Gdańsk, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, s. 275-316. Lewicka, M. (2000b) Procesy atiybucji. W: Psychologia. Podręcznik akademicki, J. Strelau (red.), t. 3, Gdańsk, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, s. 45—68. 63 Malewski A. (1961) Nietolerancja, dogmatyzm, lęk, „Studia Socjologiczne" 2. Mata encyklopedia logiki (1970), Wrocław, Zakład Narodowy im. Ossolińskich. Mądrzycki T. (1975) Wpływ postaw na rozumowanie, Warszawa, PWN. Milgram S. (1978) Badanie posłuszeństwa. W: Pizełom w psychologii, K. Jankowski (red.), Warszawa, Czytelnik, s. 83-103. Oakhill J. V., Johnson-Laird P. N. (1985) The effects of belief on the spontaneous pwduction of syllo- gistic conclusions, „The Quarterly Journal of Experimental Psychology" 37A, s. 553—569. Obuchowski K. (1970) Kody orientacji i struktura procesów emocjonalnych, Warszawa, PWN. Peterson C. R., Beach L. R. (1967) Man as an intuitive statistician, „Psychological Bulletin" 68(1), s. 29-46. Rips L. J. (1983) Cognitire processes in propositional reasoning, „Psychological Rewiew" 90, 1, s. 38—71. Rokeach M. (1960) The open and closed mind, New York, Basic Books Inc. Ross L. (1977) The intuitive psychologist and his shortcomings. Distortions in the attribution process. W: Advances in experimental social psychology, L. Berkowitz (red.), t. 10, New York, Academic Press, s. 174-221. Schroder H. M., Driver M. J., Streufert S. (1967) Human infonnation processing, New York, Holt, Rine- hart i Winston. Simon H. A. (1955) A beharioral model ofrational choice, „Quarterly Journal of Economics" 69, s. 99-118. Simon H. (1983) Reason in human affairs, Stanford, California, Stanford University Press. Skarga B. (1983) Trzy idee racjonalności, „Studia Filozoficzne" 5-6, s. 17-37. Snyder M„ Swann W. B. Jr. (1978) Hypotheses-testing processes in social interaction, „Journal of Per- sonality and Social Psychology" 36, s. 1202—1212. Stróżewski W. (1983) Racjonalizm i metaracjonalizm, „Studia Filozoficzne" 5—6, s. 39—56. Thoules R. H. (1930) Straight and crooked thinking, London, PAB-Books. Trope Y„ Bassock M. (1983) Information gatheiing strategies in hypotheses-testing, „Journal of Experi- mental Social Psychology" 19, s. 560-576. Trope Y., Bassok M., Alon E. (1984) The ąuestions lay intenńewers ask, „Journal of Personalny" 52, s. 90-106. Tversky A., Kahneman D. (1974) Judgment under uncertainty. Heuristics and biases, „Science" 185, s. 1124-1131. Tversky A., Kahneman D. (1983) Extensional vs. intuitive reasoning. The conjunction fallacy in proba- bility judgment, „Psychological Review" 90, 4, s. 293—315. Tyszka T. (1986) Analiza decyzyjna i psychologia decyzji, Warszawa, PWN. Tyszka T. (1998). Psychologiczne pułapki oceniania i podejmowania decyzji, Gdańsk, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne. Weiner B. (1985) Spontaneous causal thinking, „Psychologicai Bulletin" 97, s. 74-84. Zimbardo P. H. i in. (1978) Psychologia uwięzienia. Deprywacja, władza i patologia. W: Pnełom w psy- chologii, K. Jankowski (red.), Warszawa, Czytelnik, s. 27-^48. Bogdan Wojciszke Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej Dane i pseudodane w procesie spostrzegania ludzi Dane i pseudodane Każdy, nawet przelotny, kontakt z innym człowiekiem dostarcza nam zwykle ogromnej ilości informacji - danych o jego wyglądzie, zachowaniach, mimice i pantomimice, o wypowiedziach i reakcjach, jakie budzi u innych osób itd. Na ogół ów nadmiar informacji nie stanowi dla nas,problemu - automatycznie pomijamy znaczną część uzyskanych danych (te, które uznajemy za nieistotne, lub które umy- kają naszej uwadze), a koncentrujemy się jedynie na ich wyselekcjonowanej garst- ce. Zważywszy, że najczęściej nie jesteśmy w stanie uwzględnić wszystkich rze- czywistych danych o poznawanym człowieku, paradoksalna wydaje się skłonność przeciętnego obserwatora do uzupełniania tych danych o informacje będące jego własnym wytworem. Spostrzegając i oceniając innych ludzie dość daleko odchodzą bowiem od danych dostarczanych przez rzeczywiste uczynki, czy wypowiedzi swo- ich bliźnich i często posługują się wytworzonymi przez siebie pseudodanymi: przy- pominają sobie zachowania, jakich w ogóle nie było, przypisują własności, na któ- rych istnienie nie ma żadnych dowodów, formułują oceny natychmiast po poznaniu człowieka itp. Każdemu z nas zdarzyło się przysłuchiwać cudzej relacji o zdarze- niu, w którym osobiście braliśmy udział, i stwierdzić, że opowiadający wspomina o takich rzeczach, które z pewnością nie miały miejsca. Każdemu zapewne zdarzyło się również usłyszeć, jak ktoś powtarza jako naszą wypowiedź słowa, których nig- dyśmy nie wypowiedzieli, bądź nawet dokładnie sprzeczne z tym, co w istocie zamierzaliśmy powiedzieć. W życiu codziennym tego rodzaju przypadki często kwitujemy wzruszeniem ramion jako przejawy ludzkiej głupoty, drażniące lub przygnębiające jako wyraz bezinteresownej złośliwości, skłonności do fantazjowania lub szkodzenia innym, czy nawet jako wyraz zła nieodłącznego naturze ludzkiej. Nietrudno jednak zauważyć, że tego rodzaju wyjaśnienia niewiele wyjaśniają (jako że u tych samych nawet osób spotykamy przejawy mądrości i życzliwości) i stanowią raczej nasz rewanż w stosunku do osób dopuszczających się owych nadużyć, aniżeli wynik ich (nadużyć) zrozumienia. 65 Z dotychczasowych uwag wynika, że dwa zbiory danych o poznawanym człowieku: dane rzeczywiste i dane, z których korzysta osoba poznająca, pokrywają się jedynie częściowo. Dane.rzeczywiste, a nie wykorzystywane, to domena błędów pominięcia informacji. Dane wykorzystywane przez poznającego, ale nierzeczywiste, to domena błędów nadużycia. Zasadniczym celem niniejszego rozdziału jest analiza mechanizmów doprowadzających do tych ostatnich i ukazanie, iż skłonność do posługiwania się pseudodanymi nie jest wyrazem ludzkiej głupoty, złośliwości czy urojeń, lecz stanowi prawie nieuchronną konsekwencję skądinąd normalnego funk- cjonowania naszego umysłu. Wiele bowiem przemawia za poglądem, że „niezdrowe" błędy nadużycia stanowią naturalną cenę, jaką płacimy za możliwość posługiwania się „zdrowymi" sposobami radzenia sobie na co dzień z przetwarzaniem informacji. pseudodanych Uderzającą własnością większości pseudodanych jest to, że - choć błędne - są one zwykle w pewnym stopniu prawdopodobne. Błędy nadużycia nie są bowiem przy- padkowe w takim sensie, jak przypadkowy jest wynik rzutu monetą, lecz mają cha- rakter systematyczny i w dużym stopniu przewidywalny. U podłoża takiego ich cha- rakteru tkwi fakt, że najczęściej wynikają one z posługiwania się przez podmiot wiedzą ogólną o świecie i z jej stosowania w procesie rozumienia konkretnych osób, których właściwości zwykle odbiegają w ten czy inny sposób od owej wiedzy ogólnej. Schematy poznawcze Rozważmy następujący fragment tekstu: „Postępowanie jest w istocie zupełnie proste. Po pierwsze, poszczególne rzeczy należy poukładać w oddzielne grupy. Oczywiście, nawet tylko jedna grupa może okazać się wystarczająca, w zależności od tego, jak wiele jest do zrobienia. Jeżeli nie dysponuje się odpowiednim wyposażeniem, to należy udać się gdzie indziej; jeżeli wyposażenie jest dostępne na miejscu - można zaczynać. Ważne jest też, aby nie przesadzić. To znaczy lepiej załatwić za jednym razem mało rzeczy niż za dużo. Na krótką metę może się to wydawać nieważne, ale łatwo tu o komplikacje. W dodatku pomyłka może też być kosztowna. Na początku całe postępowanie wydawać się będzie skomplikowane. Jednakże szybko stanie się po prostu jeszcze jednym elementem życia. Trudno przewidzieć jakąkolwiek jego eliminację w najbliższej przyszłości, choć nikt nie jest w stanie przewidzieć, co będzie potem. Kiedy postępowanie jest już zakoń- czone, należy rzeczy poukładać z powrotem w różne grupy. Potem mogą one zostać odłożone na swoje odpowiednie miejsca. Niewątpliwie zostaną one użyte raz jeszcze i cały cykl zostanie powtórzony. Jest to jednakże po prostu częścią życia". Choć poszczególne zdania tego tekstu zbudowane są zgodnie z regułami składni i zawierają słowa powszechnie zrozumiałe, to jednak cały tekst jest niejas- ny - po prostu nie wiadomo, o co w nim chodzi. Nic więc dziwnego, że ludzie poproszeni o jego zapamiętanie odtwarzają go bardzo kiepsko (szczególnie po upływie dłuższego czasu). Poziom zrozumienia i zapamiętania tego tekstu wzrasta 66 jednak wydatnie, gdy osobom badanym poda się jego tytuł: Pranie ubrań. W świetle tego tytułu cały tekst staje się zrozumiały: jest oczywiste, że różne rodzaje ubrań należy prać oddzielnie, że trudno wyobrazić sobie życie bez prania itd. Ten prosty eksperyment (Bransford i Johnson, 1972), w którym jedna grupa badanych otrzymuje tekst bez tytułu, podczas gdy w drugiej grupie jest on opatrzo- ny tytułem, obrazuje, jak istotną rolę w przetwarzaniu nadchodzącej z zewnątrz informacji odgrywa wiedza już uprzednio przez podmiot nagromadzona. Pochodząca z zewnątrz informacja może pozostać w ogóle nie zrozumiana i w związku z tym słabo zapamiętana, jeżeli podmiot nie może jej odnieść do żadnej znanej sobie kategorii interpretacyjnej - czy to z powodu chwilowej niedostępnoś- ci owej kategorii (np. wskutek braku jasnych „sygnałów wywoławczych" w ode- branej informacji, jak to miało miejsce w przytoczonym badaniu), czy też z powo- du braku takiej kategorii w umyśle podmiotu (jak to mogłoby mieć miejsce w przypadku człowieka nie wiedzącego, co to pranie). Wiedza ogólna — niezbędna do prawidłowego zrozumienia i zapamiętania zda- rzeń, w których bierzemy udział, czy komunikatów, jakie odbieramy od innych - może być rozważana jako system schematów. Pojedynczy schemat jest umysłową reprezentacją jakiegoś fragmentu świata: jest to reprezentacja ogólna, wyabstraho- wana z konkretnych, specyficznych obiektów lub zdarzeń, których dotyczy. Na przykład w schemacie „pranie" jest zawarta ogólna wiedza o tym, czym jest pranie ubrań: jak, kiedy, po co i za pomocą czego się to robi. Nie jest w nim natomiast reprezentowana dokładna wiedza o wszystkich zdarzeniach czy obiektach spełniających schemat. Na przykład wspomnienie prania z ubiegłego miesiąca (kiedy to z dwóch koszul żółtych i jednej niebieskiej uzyskaliśmy w niezupełnie zamierzony sposób trzy koszule zielone) jest co prawda skojarzone ze schematem „pranie", ale nie stanowi jego elementu (elementem takim jest uogólniona wiedza, że nie należy mieszać kolorów). Poszczególne konkretne prania różnią się między sobą wieloma szczegółami, jednakże każde z nich jest egzemplifikacją (spełnie- niem) ogólnego schematu „pranie". Z punktu widzenia obecnych rozważań trzy klasy schematów są istotne: sche- maty typów osób, schematy sekwencji zdarzeń i schematy cech. Dobrze znanymi schematami typów osób są stereotypy (por. Stereotypy i uprzedzenia..., 1999; Weigl, 2000) - uogólnione (i uproszczone) obrazy grup ludzi, grup wyodrębnionych na podstawie jakiejś łatwo dostrzegalnej cechy, jak rasa, płeć, czy narodowość). Nie- Tabela 1. Odmiany stereotypu kobiecości: cztery typy kobiet i ich najbardziej charakterystyczne cechy __________________________________(Noseworthy i Lott, 1984)__________________________________ Kobieta skoncentrowana na rodzinie Obiekt seksualny Kobieta skoncentrowana na karierze zawodowej Sportsmenka schludna piękna ambitna energiczna macierzyńska modna inteligentna zdrowa łagodna uwodzicielska wykształcona sprawna kochająca flirtująca stanowcza nie pali opiekuńcza popularna ambitna zainteresowana sportem 67 I które stereotypy są dość dobrze rozbudowane i same zawierają pewne podtypy osób, jak np. stereotyp kobiety obejmujący cztery podtypy zilustrowane w tabeli 1. „Egzemplarzami" tych schematów są oczywiście konkretne osoby należące (zali- czone przez podmiot) do odpowiednich grup. Druga klasa schematów to schematy zdarzeń, działań i ich sekwencji nazywa- ne skiyptami (Abelson, 1981), takie jak pranie, jedzenie obiadu w restauracji, egza- min, wizyta towarzyska itp. Skrypt reprezentuje nie tylko ciąg zdarzeń, ale często również ich porządek czasowy - np. egzamin składa się z zadawania pytań, wysłuchiwania odpowiedzi oraz stawiania ocen, i to w tej właśnie kolejności. Egzemplarzami skryptu są pojedyncze jego wykonania - np. egzamin maturalny z matematyki jest jednym z licznych egzemplarzy skryptu „egzamin", w jakim zda- rzyło się nam uczestniczyć. Jak ilustruje tabela 2, ludzie wykazują dużą zgodność co do tego, jakie zdarzenia (i w jakiej kolejności) wchodzą w skład skryptów. Tabela 2. Treści wchodzące w skład dwóch skryptów (z badań Bowera, Blacka i Turnera, 1979)* Skrypt Skrypt „uczestnictwo w wykładzie" „wstawanie rano" WEJŚCIE DO SALI przebudzenie się szukanie przyjaciół wyłączenie budzika ZNALEZIENIE MIEJSCA leżenie w łóżku ZAJĘCIE MIEJSCA przeciąganie się poukładanie rzeczy WSTANIE WYJĘCIE ZESZYTU posłanie łóżka przyglądanie się innym studentom pójście do łazienki rozmawianie użycie toalety przyjrzenie się wykładowcy prysznic SŁUCHANIE WYKŁADOWCY umycie twarzy NOTOWANIE golenie SPRAWDZANIE GODZINY UBIERANIE zadawanie pytań pójście do kuchni zmienianie sposobu siedzenia przygotowanie śniadania rozmyślanie o niebieskich migdałach ZJEDZENIE ŚNIADANIA dalsze notowanie UMYCIE ZĘBÓW zamknięcie zeszytu czytanie gazety pozbieranie rzeczy czesanie włosów wstanie z miejsca wzięcie książek rozmawianie spojrzenie w lustro WYJŚCIE Z SALI wzięcie płaszcza WYJŚCIE Z DOMU * Dużymi literami wpisano najczęściej wymieniane elementy skryptu (co najmniej 55-75% osób badanych), małymi lite- rami: kursywą - elementy wymieniane umiarkowanie często (40-50%) badanych, antykwą - elementy wymieniane względnie rzadko (ale co najmniej przez 25% badanych). Trzecim rodzajem schematów są schematy cech, takich jak uczciwość, inteli- gencja, silna wola itp. Ich egzemplarzami (ucieleśnieniami) są przede wszystkim ludzkie zachowania wyrażające owe cechy, jak to ukazuje tabela 3.- Wymienione trzy rodzaje schematów są bardzo zróżnicowane pod względem treści, co łatwo stwierdzić porównując zawartość trzech poprzednich tabel. A jed- nak wszystkie są zbudowane na podstawie bardzo podobnych zasad i w bardzo 68 Tabela 3. Zachowania stanowiące najbardziej typowe przejawy trzech rodzajów inteligencji wyodrębnionych za pomocą analizy czynnikowej przez Sternberga i in. (1981)* Typ inteligencji Przejawy J. Praktyczna zdolność rozwiązywania problemów II. Zdolności werbalne III. Kompetencja społeczna 1. Myśli sprawnie i logicznie 2. Rozpoznaje związki między ideami 3. Dostrzega wszystkie aspekty problemu 4. Ma otwarty umysł 5. Ze zrozumieniem reaguje na idee innych ludzi 6. Dobrze chwyta istotę różnych sytuacji 7. Dociera do sedna problemu 1. Wyraża się jasno i zrozumiale 2. Wyraża się płynnie 3. Łatwo się z nim rozmawia 4. Ma dużą wiedzę w jakiejś szczegółowej dziedzinie 5. Wiele się uczy 6. Bardzo dobrze rozumie to, co czyta 7. Dużo czyta 1. Akceptuje innych ludzi takimi, jakimi są 2. Przyznaje się do własnych błędów 3. Interesuje się światem 4. Nie spóźnia się, kiedy jest umówiony 5. Najpierw myśli, a potem coś mówi czy robi 6. Przejawia zaciekawienie 7. Nie wydaje pochopnych sądów * W tabeli wymieniono 7 zachowań o największym ładunku czynnikowym dla każdego zdroworozsądkowego lypu inteligencji. podobny sposób są przez ludzi wykorzystywane w procesie poznawania świata. Nie wgłębiając się w szczegóły budowy i funkcjonowania schematów (por. Trzebiński, 1981, 1985; Wojciszke, 1986) zwróćmy uwagę na jedną tylko, uniwersalną zasadę ich budowy, zasadę prototypowości. Zgodnie z nią rdzeniem znaczeniowym każ- dego schematu jest jego prototyp, tj. pojedynczy, idealny bądź rzeczywisty egzem- plarz najlepiej spełniający dany schemat (prototyp przypomina więc nieco Pla- tońską „ideę"). Dla wielu ludzi prototypem uczonego jest Albert Einstein — genialny, długowłosy, brzydki i roztargniony (patrząc na jajko, długo gotuje swój kieszonkowy zegarek). Prototypem schematu „matka" bywa często wspomnienie własnej matki, prototypem męskości może być natomiast ekstrakt cech Arnolda Schwarzeneggera, Bogusława Lindy i pewnego Kuby B. itd. Niezależnie od tego, czy prototyp jest odzwierciedleniem jakiegoś rzeczywiste- go obiektu, czy kombinacją cech (zdarzeń) podsumowujących własności licznych obiektów, zawiera on zawsze cechy najbardziej typowe dla egzemplarzy danego schematu. Tak rozumiany prototyp spełnia liczne i ważne funkcje orientacyjne, współwyznaczając wiele operacji składających się na proces poznawania otoczenia społecznego przez człowieka. Zgodnie z tezami współczesnej psychologii zidentyfi- kowanie dowolnego zdarzenia czy obiektu polega na zestawieniu dotyczących go danych odebranych z zewnątrz z prototypem schematu służącym jako wewnętrzny wzorzec identyfikacyjny. W trakcie tego zestawiania informacja odebrana 69 z zewnątrz zostaje zorganizowana na wzór i podobieństwo schematu - np. jeżeli ludzie zapoznają się z nie uporządkowaną sekwencją takich zdarzeń, jak przedsta- wione w tabeli 2, to wykazują tendencję do ich przypominania jako zachodzących w typowej kolejności (tj. takiej, w jakiej wymienia się je w tabeli 2). Ponadto docho- dzi do wkroczenia informacji wydobytej^" ze schematu w aktualnie tworzone bądź później odtwarzane wspomnienie danego obiektu w taki sposób, że informacja ode- brana z zewnątrz i informacja wygenerowana ze schematu stają się często subiek- tywnie nierozróżnialne i mają ten sam status informacji „przypomnianych". Kiedy np. przypominamy sobie prowadzony przez Herberta Karajana koncert symfoniczny, którego mieliśmy szczęście słuchać i który oglądaliśmy przed kilkoma tygodniami, to przypominamy sobie Karajana jako człowieka z rozwianym włosem i dyrygencką pałeczką w dłoni (typowe elementy zaczerpnięte ze schematu „dyrygent"), nawet jeżeli fryzura Karajana była nienaganna i akurat nie posługiwał się on batutą. Tego typu ingerencje informacji schematopodobnych we wspomnienia kon- kretnych epizodów są określane mianem konstruującego przetwarzania informacji (constructive processing), i stanowią podstawowy przejaw generatywnego, a nie jedynie reproduktywnego charakteru pamięci. Generatywny charakter pamięci wiąże sig__z faktem, że prototypy schematów są nie tylko identyfikatorami obiektówjczy zdarzeń, ale pełnią również funkcję zbioru standardowych, „zapasowych", cech egzemplarzy schematów. Zbiór ten służy uzupełnianiu reprezentacji napotkanego, konkretnego egzemplarza o cechy typowe, ale brakujące, bądź nie zauważone przez podmiot (np. wskutek zbyt krótkiego czasu zetknięcia się z danym egzemplarzem albo nadmiaru odbieranej informacji). Wiarygodnym wskaźnikiem nakładania się informacji schematopochodnęj na informację odebraną z zewnątrz jest zjawisko fałszywych alarmów. Fałszywe_alarrny dotyczą szczególnej miary pamięci, jaką jest rozpoznawanie, i polegają na nietraf- nym rozpoznaniu informacji faktycznie nowej jako już prezentowanej i starej (zna- nej). Przy tym w momencie pomiaru rozpoznawania informacje stare (faktycznie już prezentowane badanemu) i nowe są oczywiście przemieszane. Przeciwieństwem fałszywych alarmów są trafienia, czyli trafne rozpoznania jako „starej", informacji faktycznie poprzednio prezentowanej. W celu przyjrzenia się mechanizmom decy- dującym o reproduktywnym i generatywnym charakterze pamięci rozważmy serię badań Arthura Graessera (1981) i jego współpracowników, którzy analizowali właśnie względną częstość fałszywych alarmów i trafień w procesie przypominania. Punktem wyjścia badań było ustalenie pełnej, rozwiniętej postaci szeregu skryptów, w rodzaju takich, jakie przedstawia tabela 2. Ponadto dużą grupę osób poproszono w badaniach pilotażowych o ocenę stopnia typowości poszczególnych zdarzeń składających się na kolejne skrypty (zdarzeniem wysoce typowym w skryp- cie „wstawanie rano" jest np. ubieranie się czy zjedzenie śniadania, podczas gdy zdarzeniem mało typowym jest np. przeciąganie się lub czytanie gazety). Na tej podstawie skonstruowano historyjki opisujące działania tej samej osoby o imieniu Jacek. Każda historyjka stanowiła egzemplifikację ośmiu różnych skryptów, ale realizację niepełną, w której opuszczono różne zdarzenia wchodzące w skład roz- winiętej postaci skryptu. 70 Wkrótce po zapoznaniu się przez badanych z owymi historyjkami mierzono stopień ich zapamiętania: badanym prezentowano różne zdarzenia składające się na owe skrypty (zarówno „stare", jak i „nowe") z prośbą o wskazanie, które z nich pojawiły się w historyjkach o Jacku, a które nie. Uśrednione wyniki trzech różnych badań dotyczących tej sprawy przedstawia rysunek 1. Proporcja trafień okazała się niezależna od stopnia typowości zdarzenia dla skryptu: pozostawała na tym samym wysokim poziomie dla zdarzeń zarówno mało, jak i wysoce typowych. Proporcja fałszywych alarmów rosła natomiast jako wykładnicza funkcja typowości roz- poznawanego zdarzenia: była bliska zera w odniesieniu do zdarzeń mało typowych, a bliska proporcji trafień dla zdarzeń wysoce typowych. Z punktu widzenia rozważanego tu rozróżnienia pomiędzy przypominaniem przez człowieka rzeczywistych danych (pamięć reproduktywna), a wytwarza- niem przezeń pseudodanych (pamięć generatywna) proporcja fałszywych alar- mów jest czystym wskaźnikiem skłonności do wytwarzania pseudodanych, a więc do wnioskowania, że zdarzenie było elementem wysłuchanej historyjki na podstawie znajomości jedynie ogólnego skryptu, którego spełnieniem była owa historyjka. Poziom trafień jest natomiast rezultatem łącznego oddziaływania zarówno przypominania danych, jak i produkowania pseudodanych, tzn. nie wia- domo, czy trafne rozpoznanie danego zdarzenia (jako „starego") jest rezultatem jego czystej reprodukcji, czy też wnioskowania (zgadywania na podstawie sche- matu). Żaden z tych wskaźników nie mówi zatem niczego o samym poziomie przypominania czysto reproduktywnego. Wskaźnikiem tego ostatniego może być jedynie różnica między trafieniami a fałszywymi alarmami. Rysunek lb ilustru- je wielkość tej różnicy1 jako funkcję typowości rozpoznawanego zdarzenia (dla uśrednionych danych z tych samych trzech eksperymentów, których wyniki przedstawia rysunek la). Wyniki te wskazują jednoznacznie, że im bardziej typowe jest jakieś zdarzenie jako element skryptu, tym słabsza jest jego pamięć reproduktywna2. Podobne wyniki uzyskiwali również inni liczni autorzy badający różne typy schematów (Stangor i McMillan, 1992). Na przykład Nancy Cantor i Walter Mis- chel (1993) prezentowali swoim badanym opisy osób stanowiących dobrą bądź złą egzemplifikację typu ekstrawertyka lub introwertyka. Zapamiętywanie informacji o „czystych" ekstrawertykach bądź introwertykach było lepsze niż pamięć informacji 1 Różnicę tę mierzono za pomocą wskaźnika subiektywnej dyskryminacji (informacji „starych" i „nowych") ^'obliczanego według wzoru: d'- (XK-Xn)/s, gdzie Xt jest średnią subiektywnego rozkładu prawdopodobieństwa rozpoznawania informacji starych, Xn średnią rozkładu rozpoznawania informacji nowych, zaś 5 jest wspólnym odchyleniem standardowym tych rozkładów. Miara d'jest wskaźnikiem zaczerpniętym z teorii detekcji sygnałów. 2 Podkreślić należy, że wzorzec wyników przedstawiony na rysunku 1 dotyczy przypominania informacji wkrótce po ich odebraniu. Wzorzec ten ulega zmianie, kiedy pomiar pamięci następuje po dłuższym okresie: ponieważ dane silnie typowe dla schematu są zapominane wolniej niż dane nietypo- we, więc po kilku dniach poziom przypominania tych pierwszych przewyższa stopień zapamiętania danych nietypowych. Ponadto badania Graessera nie uwzględniają danych silnie sprzecznych ze sche- matem, które — ogólnie rzecz biorąc — są w ogóle najlepiej zapamiętywane w sensie reproduktywnym (por. Wojciszke, 1986). 71 o osobach „mieszanych", a ponadto przy tych pierwszych pojawiało się więcej pseudodanych, tzn. badani przypominali sobie np. czystych ekstrawertyków jako przejawiających nawet takie wysoce towarzyskie zachowania, które faktycznie nie były im przedstawiane. _Ogólnie_rzecz.bjpjąŁb.adanią tego typu wskazują, że schematy wywierają silny wpływ_na_zapamiętywanie danych - jeżeli jakiś obiekt stanowi dobrą egzemplifi- kację schematu, to dane o nim są lepiej zapamiętywane od danych o obiekcie sta- nowiącym nietypową egzemplifikację schematu. Ceną płaconą przez nas za owe dobroczynne konsekwencje posłużenia się schematami jest jednak skłonność do popełniania błędów nadużycia schematu, objawiająca się^przede wszystkim wytwa- rzaniem pseudodanych - „przypominaniem" takich informacji, które nie wywodzą się z widzianego zdarzenia czy obiektu, lecz ze schematu, przez którego pryzmat człowiek zinterpretował owo zdarzenie czy obiekt. 1,00 '?S 0,75 a> o -&0,50 o .2, §.0,25 S Cl trafienia 2 3 4 5 stopień typowości zdarzenia (a) ?o •o 1 ca 2,0 - 1,5 - 1,0 - 0,5 - 12 3 4 5 6 stopień typowości zdarzenia (b) Rysunek 1. Poziom trafień i fałszywych alarmów w rozpoznawaniu zdarzeń skryptowych (a) oraz wiel- kość wskaźnika dyskryminacji pamięciowej d' (b) jako funkcja stopnia typowości rozpoznawanego zdarzenia dla skryptu (wg Graessera, 1981) 72 \z wiel- wanego Liczne badania (por. Wojciszke, 1986) przekonują, że schematy nie zawsze wpływają na procesy zapamiętywania informacji. Warunkiem koniecznym tego wpływu jest oczywiście ukształtowanie przez podmiot danego schematu i jego akty- wizacja (wydobycie z pamięci długotrwałej) w momencie przetwarzania danych. Warunkami nasilającymi skutki posługiwania się schematami są natomiast: upływ dłuższego czasu między zapamiętaniem informacji a jej przypominaniem oraz duże obciążenie pamięci (szczególnie kiedy podmiot odbiera w jednej „porcji" liczne infor- macje dotyczące wielu schematów). Wpływ schematu na reprodukcję danych jest bar- dziej uzależniony od spełnienia pewnych dodatkowych warunków niż jego wpływ na wytwarzanie pseudodanych. Wpływ na reprodukcję zaznacza się głównie wtedy, kiedy wydobywanie danych z pamięci odbywa się za pomocą schematu (a więc kiedy np. informacje są samodzielnie odtwarzane, ale słabiej wtedy, kiedy są rozpoznawane, tak jak w eksperymentach zilustrowanych na rysunku 1). Wpływ schematu.na wytwarza- nie pseudodanych występuje również przy rozpoznawaniu, kiedy posługiwanie się schematem nie pośredniczy w wydobywaniu danych z pamięci (choć, oczywiście, pośredniczy w podejmowaniu decyzji, czy rozpoznawane dane są ,,nowe" czy „stare"). Podobnie^wpływ schematu na reprodukcję występuje jedynie wówczas, kiedy schemat jest akty wizowany przed lub w trakcie odbierania informacji, ale nie po jej odebraniu, podczas gdy jego wpływ na generowanie pseudodanych występuje we wszystkich trzech warunkach. Jeżeli naocznych świadków wypadku samochodowego zapytamy: „Z jaką szybkością samochód x jechał, kiedy trzasnął w drugi samochód?", to szacują prędkość samochodu jako znacznie większą, niż wówczas, kiedy pytanie brzmi: „Z jaką szybkością samochód x jechał, kiedy wszedł w kolizję z drugim samocho- dem?". Różne pytania wywołują skojarzenia z różnymi schematami, co powoduje wytwarzanie odmiennych pseudodanych (tu: oszacowanie prędkości samochodu, które najwyraźniej nie ma charakteru tylko reproduktywnego). Dotychczasowe rozważania można podsumować następująco: zrozumienie i_zapamiętanie informacji o zdarzeniach lub obiektach jest możliwe niemalże tylko wtedy, kiedy podmiot zinterpretuje je przez pryzmat schematu, do którego one mniej lub bardziej pasują. Posługiwanie się schematami jest zatem nieodzownym warun- kiem orientacji podmiotu w świecie, ale ma też swoją cenę w postaci omówionego wytwarzania pseudodanych. Dopóki podmiot stosuje adekwatne schematy, dopóty cena ta nie wydaje się wysoka, ponieważ błędy mają sens. Jeżeli ktoś błędnie zakłada, że trzej oberwancy proszący o żeton do automatu chcą go obrabować (choć w istocie nie mieli żadnych agresywnych zamiarów), to spostrzeżenie to jest co prawda błędne, ale nie uszkadza orientacji w świecie i może być adaptacyjne. W końcu lepiej zakładać, iż zaczepiający człowieka oberwancy mają złe intencje — nawet jeżeli ich nie mają - niż tego nie zakładać i przekonać się o tym dopiero na własnej skórze. Problemy orientacyjne zaczynają się dopiero wtedy, kiedy podmiot stosuje do danych niewłaściwy schemat, co zdarza się dość często, m.in. dlatego że interpretując jakieś zdarzenie ludzie zwykle poprzestają na pierwszym przychodzą- cym im do głowy schemacie, który z grubsza do zdarzenia tego pasuje (nie wdają się natomiast w poszukiwanie i porównywanie wszystkich możliwych interpretacji). By oszczędzić Czytelnikowi zapoznawania się ze szczegółowymi badaniami psycholo- 73 Ii gów, odwołam się tu do anegdoty, a prawie każdy może przypomnieć sobie podobną z własnego życia. Otóż znam pewną starszą osobę, która pomimo doskonałej spraw- ności oczu, uszu i pamięci nie jest w stanie zrozumieć intrygi wielu filmów, szcze- gólnie tzw. „oper mydlanych". Za każdym razem kiedy osoba ta widzi na filmie parę idącą do łóżka, automatycznie zakłada, że para ta jest małżeństwem. Ponieważ zwykle w filmach tego rodzaju to nie małżeństwa z sobą sypiają, schemat zastoso- wany przez tę osobę znakomicie jej utrudnia zrozumienie przebiegu akcji. Czytelnik z pewnością zgodzi się, że w podobny sposób można zanalizować znane mu przy- padki tego, co ludzie widzą nie tylko na filmach, ale i w życiu. Ukryte teorie osobowości Analizowane dotąd mechanizmy wytwarzania pseudodanych odnosiły się do wnioskowania przez podmiot w obrębie schematu; część pseudodanych .ma. jednak_ swe źródło we wnioskowaniu „międzyschematycznym". Dobrze poznanym, przeja- wem tego zjawiska jest wnioskowanie na podstawie znajomości obserwowanych cech człowieka o jego innych, nie zaobserwowanych bezpośrednio, własnościach. Kiedy zaobserwujemy, że poznawana osoba jest np. nietowarzyska (trzyma się na.ub.oczu, nie przyjmuje zaproszenia na imieniny), skłonni jesteśmy wnioskować jronadto^żę jest ona niepopularna, pesymistyczna i pozbawiona poczucia humoru, na_w?t4eżelina te ostatnie cechy nie ma żadnych bezpośrednich dowodów. Ostateczny stosunek do tej osoby może być uzależniony od tych wywnioskowanych cech (które, ściśle rzecz biorąc, są pseudodanymi) równie silnie jak od cech zaobserwowanych (danych). Badania nad tym problemem zapoczątkował w połowie XX w. Solomon Asch (1946). Podawał on badanym zbiory cech charakteryzujące pewną osobę i prosił o wskazanie, jakie inne jeszcze cechy ją charakteryzują. Eksponowane różnym gru- pom badanych listy cech różniły się tylko jednym elementem, np. „inteligentny — zręczny - pracowity - stanowczy - praktyczny - ostrożny" oraz albo „ciepły", albo „chłodny". Badani wykazali znacznie większą skłonność do przypisywania osobie ciepłej takich dalszych cech, jak hojność, mądrość, dobroduszność czy bycie szczęśliwym, niż osobie chłodnej. Zbliżone wyniki uzyskano również w wielu innych badaniach, również takich, gdzie badani mieli możność obserwowania rze- czywistych ludzi, nie poprzestając na samej liście przymiotników. Oczywiście, nie wszystkie cechy stanowią równie silną podstawę do wniosko- wania o dalszych własnościach spostrzeganej osoby, a to, czy dana cecha stanie się podstawą do wnioskowania o innych, zależy zarówno od treści tej cechy, jak i od relacji między nią i cechami z nią współwystępującymi, a własnościami stanowiącymi ewentualny rezultat wnioskowania. Wnioskowanie na podstawie jed- nych cech o innych jest możliwe głównie dzięki temu, że obserwator jywi pewne ogólniejsze przekonania o związkach cech i ich współzmienności. System takich przekonań nazywany jest zdroworozsądkową, ukrytą (bo nieświadomie stosowaną w procesie spostrzegania) teorią osobowości (UTO). Ukryte teorie osobowości bada- ne są empirycznie jako systemy związków między cechami, min. za pomocą skalo- 74 wania wielowymiarowego. Badani opisują wiele konkretnych osób używając do tego pewnej liczby cech. Za każdym razem kiedy dwie dowolne cechy zostają przypisa- ne tej samej osobie, można mówić o ich współwystępowaniu, a więc i o związku. Dane o współwystępowaniu wszystkich cech zostają poddane statystycznej analizie skalowania wielowymiarowego, dostarczającej przestrzennej reprezentacji UTO, swoistej „mapy" obrazującej relacje pomiędzy poszczególnymi cechami. Punkty w przestrzeni odpowiadają cechom, a dystanse między nimi wyrażają współ- występowanie, czyli stopień funkcjonalnego podobieństwa owych cech. Uporządko- wanie wszystkich cech oddają analitycznie, statystycznie wyodrębnione wymiary, zinterpretowane następnie z uwagi na swą treść psychologiczną. Rysunek 2 przedstawia wyniki jednego z takich badań (Rosenberg i in., 1968), w którym grupa osób opisywała ludzi za pomocą 60 cech. Poszukiwanie ukrytej struk- tury podobieństw tych cech doprowadziło, jak widać, do przyjęcia rozwiązania dwu- wymiarowego. Uzyskane wymiary mają charakter oceniający: pierwszy związany jest z „dobrocią" funkcjonowania intelektualnego, drugi - funkcjonowania społecznego, stąd też nie są one całkowicie niezależne (osie nie przecinają się pod kątem prostym). Jak obrazuje rysunek, niektóre cechy są do siebie bardzo zbliżone (a więc stanowią dla siebie nawzajem dobrą podstawę do wnioskowania, np. para: szczęśliwy - ciepły), a oddalone od innych — swych psychologicznych, choć niekoniecznie językowych, przeciwieństw. Ich zróżnicowana odległość od krańców wymiarów ilustruje fakt, że wymiary owe są w zróżnicowanym stopniu odpowiedzialne za znaczenie cech itd. Na przykład cechy z pary: ciepły - chłodny plasują się na przeciwległych krańcach wymia- ru funkcjonowania społecznego, co jest powodem, dla którego każda z nich staje się podstawą do wnioskowania o zupełnie różnych dalszych cechach osoby spostrzeganej. Struktura ukrytych teorii osobowości przedstawiona na rysunku 2 pozwala wyjaśnić, dlaczego para cech: ciepły - chłodny, wywierała tak duży wpływ na wnios- kowanie o innych cechach w kontekście Aschowskiej sekwencji: inteligentny - zręcz- ny - pracowity - stanowczy - praktyczny - ostrożny. Mianowicie, była to jedyna cecha świadcząca o dobrym (lub złym) funkcjonowaniu społecznym w kontekście cech związanych jedynie z (dobrym) funkcjonowaniem intelektualnym. Zgodnie z tym rozumowaniem Mark Zanna i David Hamilton (1972) wykazali, że cecha silnie świadcząca o funkcjonowaniu społecznym w kontekście samych cech związanych z funkcjonowaniem intelektualnym stanowi mocniejszą podstawę do wnioskowania o dalszych cechach funkcjonowania społecznego niż intelektualnego, a odwrotnie sprawa się ma z pojedynczą cechą „intelektualną" w kontekście cech „społecznych". Istotny problem związany z ukrytymi teoriami osobowości to pytanie, skąd się bierze ta zdroworozsądkowa koncepcja współzmienności cech stosowana przez obserwatora. Odpowiedź najprostsza i najbardziej optymistyczna brzmiałaby, że UTO jest realistycznym odzwierciedleniem rzeczywistych związków między cechami cha- rakteryzującymi napotykane przez obserwatora osoby. Choć istnieją dowody na to, że wyraziste i silne współzmienności cech (korelacje bardzo zbliżone do wartości mak- symalnej 1,00) mogą zostać przez obserwatora trafnie zauważone i uwzględnione w procesie wydawania sądów, to jednak korelacje odbiegające od zupełnych lub nie znajdujące się w centrum uwagi obserwatora pozostają przezeń nie zauważone 75 DOBRY INTELEKTUALNIE naukowy » stanowczy • zręczny • pracowity • inteligentny z wyobraźnią nietowarzyski 4 bez humoru i i chłodny ZŁY SPOŁECZNIE • poważny • • ważny uważny • • praktyczny ostrożny • rozmyślający • artystyczny powściągliwy nieuczciwy nadwrażliwy . . - • « 3 #impulsywny mato znaczący / . ^ • • uległy powierzchowny • / nierzetelny chwiejny / * naiwny • . • niezręczny marnotrawca % * nieodpowiedzialny* # ^ lekkomyślny nieinteligentn • głupi sentymentalny z humorem • miły ciepły »tolerancyjny • pomocny • szczery szczęśliwy • popularny • towarzyski DOBRY SPOŁECZNIE ZŁY INTELEKTUALNIE Rysunek 2. Struktura ukrytej teorii osobowości ujawniona za pomocą skalowania wielowymiarowego dużej puli spostrzeżeń interpersonalnych (wg Rosenberga i in., 1968) O o" 8 3, "ts- n xi N N O W N B:p a o g g |^ § S! 14, O. — -S?. < =f O N o ?-• CA M ^< s. 3 » ?! (Nisbett i Ross, 1980). A właśnie ten drugi rodzaj warunków jest charakterystyczny .dla naturalnego procesu spostrzegania jednych ludzi przez innych. Ludzie nie tylko ignorują nawet silne korelacje, ale kiedy oczekują jakiejś współzmienności, to dostrzegają ją nawet wtedy, kiedy w rzeczywistości wcale jej nie ma. To ostatnie zja- wisko nazywane jest korelacją pozorną: jeżeli jesteśmy przekonani, że słodkie blon- dynki są głupie, nasze osobiste doświadczenia mogą to przekonanie „potwierdzić", nawet jeżeli obiektywna analiza tych doświadczeń pokazuje brak jakiegokolwiek związku między kolorem włosów a inteligencją. W tym właśnie duchu Berman i Kenny (1976) - którzy podawali swoim badanym dwuprzymiotnikowe opisy wielu osób w taki sposób, że różne cechy współzmieniały się w kontrolowany przez bada- czy sposób - stwierdzili, że choć ludzie są w pewnym stopniu wrażliwi na obserwo- waną współzmienność cech, to jednak przeceniają korelacje cech generalnie uważanych za zbliżone do siebie (np. „rozumiejący" i „tolerancyjny"), a nie doceniają korelacji cech uważanych za występujące oddzielnie (np. „nieśmiały" i „dominu- jący"). Zjawisko pozornej korelacji jest rezultatem tendencyjnego przetwarzania danych, omówionego nieco dokładniej w końcu niniejszego rozdziału. Wiadomo ponadto, że ukryte (czynnikowe) struktury sądów dotyczących rze- czywistych ludzi oraz sądów dotyczących stereotypowych ról społecznych są nie- malże identyczne, a podobnie zbliżone są struktury sądów o ludziach bardzo dobrze znanych obserwatorowi, słabo znanych i zupełnie mu nie znanych (por. Schneider, Hastorf i Ellsworth, 1979). Dane te wskazują na nierealistyczność ukrytych teorii osobowości pośrednio wprawdzie, niemniej przekonywająco. Trudno bowiem uwierzyć, że „ktoś" taki jak „osoba lubiana" ma osobowość w takim samym sensie jak znany od lat, konkretny przyjaciel, albo że związki między cechami osobowoś- ci dopiero co spotkanej grupy ludzi spostrzegamy równie dobrze jak analogiczne związki zaobserwowane u osób znanych od dawna i z wielu różnych okazji. Skoro ukryte teorie osobowości w niewielkim jedynie stopniu wy wodzą., się z osobistych doświadczeń podmiotu, to skąd się one w ogóle biorą? Kategoriami naj- częściej używanymi przez ludzi do opisu (a więc i rozumienia) innych ludzi są cechy osobowości i wyglądu wyrażane w języku potocznym przymiotnikami (por. rys. 2). Badania nad przymiotnikami najczęściej używanymi do opisu ludzi zarówno w ję- zyku polskim (Lewicka, 1983), jak i angielskim (Anderson, 1968) dowodzą, że_znacz- na większość tych przymiotników niesie zdecydowaną ocenę pozytywną lub nega- Jyw.ną. Bardzo niewiele określeń cech to przymiotniki neutralne, pozbawione oceny (nb. podobnej tendencji dowodzą dane przedstawione na rysunku 2, gdzie wszystkie przymiotniki są mniej lub bardziej odległe od oceniającego „zera", którym jest punkt przecięcia się osi). Najczęstsze kategorie umysłowe używane do poznawania ludzi są jednocześnie kategoriami ich wartościowania, a zatem proces wartościowania jest nieodłącznie „wpisany" w procesy poznania świata społecznego. Z kolei proces war: toseiowania obiektów jest w bardzo wysokim stopniu podporządkowany zasadzie zgodności ocen - tendencji do ujednoznacznienia oceny obiektu jako zdecydowanie (ze wszystkich punktów widzenia) dobrej lub złej. Zasadniczą funkcją orientacji człowieka w wartości obiektów jest bowiem uzyskanie jasności co do tego, jakich obiektów unikać, a do jakich obiektów dążyć (por. Lewicka, 1985). Konsekwencje 77 wskazanych prawidłowości są jednoznaczne: najsilniejszą podstawą do wnioskowa- nia o następnych cechach na podstawie cechy już zaobserwowanej jest podobieństwu, ocen zawartych w przesłance i wnioskach. Zjawisko to występuje szczególnie wtedy, kiedy wzrasta stopień emocjonalnego zaangażowania obserwatora, ji_srjada logiczny czy semantyczny związek między cechą przesłanką i cechą wnioskiem, a także wtedy, kiedy spada liczba faktycznych danych, jakimi obserwator dysponujeT Podsumowując rozważania nad ukrytymi teoriami osobowości stwierdzić^ możemy, że posługiwanie się nimi przez obserwatorów stanowi bardzo skuteczny sposób kompensowania niedostatków informacyjnych. Kiedy obserwator musi podejmować decyzje o człowieku na podstawie niewielkiej liczby danych, uzupełnienie puli danych o własne wnioski niewątpliwie ułatwia mu decyzje, zwłaszcza że rezultatem wnioskowania jest zwykle zbiór cech jednorodnych pod względem wartości. Ceną, jaką obserwator płaci za wzrost subiektyjvn^jj?ejivnc)ści tej decyzji, jest jednak spadek jej trafności. W końcu wnioski są jedynie pseudoda- nymi i opierają się zwykle na zasadzie jednoznacznego oddzielenia dobra od zła - w rzeczywistości zaś granica między dobrem a złem, zdaje się, przebiega nie mię- dzy różnymi ludźmi, lecz raczej wewnątrz (każdego) człowieka. II II Rola danych i pseudodanych w procesie formułowania sądu W dotychczasowych rozważaniach wskazano dwa główne^źródła-pseudoiia- iiych w spostrzeganiu innych ludzi: schematy poznawcze i ukryte teorie osobowoś- ciT^Wyodrębnienie tych dwóch źródeł ma charakter analityczny i idealizacyjny - oczywiście w trakcie naturalnych aktów poznawania ludzi oba te źródła działają zwykle równocześnie. Podobnie równoczesne jest wykorzystywanie danych i pseu- dodanych w procesie formułowania sądów o innych ludziach. Obecnie postaram się rozważyć, jak może wyglądać i jak wygląda (w świetle dotychczasowych badań) współdziałanie danych i pseudodanych w wyznaczaniu treści sądu formułowanego na temat innego człowieka. Teoretyczne modele kształtowania się sądu Naturalnym punktem wyjścia kształtującego się sądu o innym xziowieku są, oczywiście, pewne zaobserwowane przez podmiot zdarzenia. dotyczące owego człowieka, które ogólnie nazwiemy danymi faktycznymi. W większoscrismTejących teorii spostrzegania interpersonalnego zakłada się, że owe dane są kodowjjne.- w pamięci obserwatora w dwojakiej postaci. Po pierwsze, w postaci surowych danych zapamiętanych, które stanowią w miarę wierną (reproduktywną) kopię danych fak^ Tycznych. Po drugie, w postaci wniosków obserwatora stanowIąćycrTśubiektywną ^bardziej lub mniej abstrakcyjną interpretację znaczenia danych faktycznych. 78 Przykładem danych zapamiętanych jest informacja, że obserwowany człowiek patrzył w oczy swojemu szefowi, powiedział cztery razy „tak" i trzy razy „nie" oraz uśmie- chał się kiwając głową. Przykładem wniosku interpretacyjnego jest informacja, że człowiek ów podlizywał się szefowi, bądź że przeciwstawiał się jego zdaniu. dane faktyczne model reproduktywny A *? wnioski dane zapamiętane sąd model generatywny dane faktyczne -? wnioski C dane zapamiętane D sąd model mieszany D *? sąd dane faktyczne dane zapamiętane Rysunek 3. Alternatywne modele formułowania sądu o innym człowieku zróżnicowane pod względem stopnia, w jakim uwzględniają udział danych (reprodukcja) i pseudodanych (generowanie) w kształtowa- niu się sądu. Oznaczone literami strzałki ilustrują poszczególne procesy uwikłane w wydawanie sądu: A - wyciąganie wniosków, B - reproduktywne zapamiętywanie danych, C - „zapamiętywanie" genera- tywne, czyli wytwarzanie pseudodanych, D - wpływ uprzednich wniosków na aktualnie formułowany sąd, E - wpływ danych zapamiętanych na aktualnie formułowany sąd Rysunek 3 przedstawia trzy różne modele formułowania sądu o innym człowie- ku, w których zakłada się zróżnicowaną rolę danych zapamiętanych i wniosków w wyznaczaniu treści sądu. Modele te odnoszą się w szczególności do sądów wyda- wanych z pamięci, a więc po upływie pewnego czasu od odebrania początkowych informacji. Przykładową sytuacją dla tych modeli jest sytuacja ojca, który w tydzień po dwudziestych urodzinach swojej córki dowiaduje się od niej, że Marek, jeden z obecnych na urodzinowej prywatce młodzieńców, ma właśnie w trybie pilnym 79 zostać jego (ojca) zięciem. Nasz przykładowy ojciec musi więc wyrobić sobie sąd o Marku jako kandydacie na zięcia na podstawie tych skąpych danych, które sobie przypomina oraz początkowych wniosków, jakie wyciągnął o owym młodzieńcu, kiedy jeszcze uważał go po prostu za jednego z kolegów córki (dla uproszczenia sytuacji i nadania jej pewnego realizmu pomińmy to, co mówi o Marku córka). Pierwszy z modeli to model reproduktywny, według którego zakłada.się, że kiedy człowiek staje przed koniecznością sformułowania z pamięci sądjojo_jnnęj osobie, wówczas przypomina sobie zapamiętane dane faktyczne i na ichj)odstawie formułuje potrzebny w danej chwili sąd (nasz przykładowy ojciec przypomina sobie zachowania zięcia in spe i decyduje na ich podstawie, jak dobrym byłby on zię- ciem). Nazwa tego modelu wywodzi się z przyjmowanego w nim założenia, iż jedy- nym czynnikiem warunkującym treść sądu jest reproduktywna pamięć danych fak- tycznych. Ponieważ pamięć reproduktywna jest wierna i nie zdeformowana żadnymi wnioskami, to skłonni jesteśmy zakładać, że nasze własne sądy mają taką właśnie obiektywną podstawę (a więc nasz przykładowy ojciec tak sądzi, choć nie musi tak uważać jego córka). Zupełnym przeciwieństwem poprzedniego jest model generatywny, zgodnie z którym źródłem sądu wydawanego z pamięci _sg wnioski dokonywane (generowa- ne) przez podmiot w momencie początkowego zapamiętywania danycfi.~Radykal?m. modelu polega nie tylko na założeniu, że wnioski są jedynym źródłem sądujeczi na^ hipotezie, że: są one w istocie jedynym źródłem danych przypominąnych^ąjaczej danych, które podmiot za takie uważa. Nasz przykładowy ojciec wyciągnął pewne wnioski o Marku (przez pryzmat schematu: „kolega mojej córki"), lecz zapomniał już dane faktyczne, na których owe wnioski opierał. Jeżeli jednak potraktował Marka jako typowego kolegę córki (zauważył mimochodem, że jest dość hałaśliwy, długo- włosy i niedojrzały -jak wszyscy koledzy córki), to, nawet jeżeli nie pamięta żadnych danych faktycznych, i tak ma subiektywne podstawy do wnioskowania, jakim Marek będzie zięciem. Co więcej, ojciec może być subiektywnie przekonany, że pamięta pewne zachowania Marka, które są w istocie pseudodanymi zrekonstruowanymi przezeń na podstawie ogólnej wiedzy o tym, co zwykle robią koledzy córki. Modelem kompromisowym jest model mieszany, według którego.....sąd jest łącznym rezultatem zarówno danych przypomnianych, jak i wniosków. Ponieważ jednak dane przypominane są tylko po części zreprodukowanymi danymi fąktycz- jiymi, a po części są rekonstruowane na podstawie uprzednio dokonanych wnios- ków, to model mieszany zakłada dość duży udział pseudodanych w kształtowaniu "się sądu o poznawanym człowieku. I Trafność modeli Modele przedstawione na rysunku 3 były weryfikowane w wielu badaniach empirycznych, z których bliżej omówię jedynie serię badań Toma Ostroma i jego współpracowników (Ostrom i in., 1980). Prosili oni swoich badanych o podejmo- wanie decyzji o przydatności opisanej im osoby do dwóch różnych zawodów. 80 Pierwsza z tych decyzji była podejmowana na podstawie stale obecnych danych o osobie spostrzeganej (była zatem wnioskiem w rozumieniu modeli z rysunku 3), podczas gdy druga dokonywana była z pamięci po upływie pewnego czasu. Bada- cze manipulowali liczbą początkowych danych faktycznych oraz stopniem podo- bieństwa obu decyzji, a analizowali m.in. czas podejmowania decyzji drugiej, czyli czas formułowania sądu. Trzy, modele z rysunku 3 dostarczają zróżnicowanych przewidywań dotyczących czasu formułowania sądu w zależności od tego, ile było danych faktycznych, i od tego, czy sąd jest podobny do wniosku (jak wtedy, kiedy podmiot najpierw osądza, czy ktoś będzie dobrym dentystą, a potem czy będzie dobrym lekarzem), czy też niepodobny (jak wtedy, kiedy podmiot najpierw osądza, czy ktoś będzie dobrym rybakiem, a potem czy byłby dobrym lekarzem). Logiczne jest założenie, że czas, jaki człowiek musi poświęcić na przeszuka- nie zbioru danych przypomnianych przed podjęciem decyzji na podstawie tych danych, rośnie wraz ze wzrostem ich ilości. Model reproduktywny, zgodnie z któ- rym wydawanie sądu opiera się na danych przypomnianych, każe zatem oczekiwać, że wzrost ilości danych faktycznych (eksponowanych osobie badanej) będzie prowadzić do proporcjonalnego wydłużenia czasu decyzji. Wydłużenia takie jest przewidywane zarówno dla sytuacji, kiedy sąd jest podobny do wniosku (decyzje: „lekarz?", „dentysta?"), jak i dla sytuacji, kiedy sąd jest niepodobny do wniosku („rybak?", „dentysta?"). W tej pierwszej sytuacji wydłużenie czasu powinno być jednak mniejsze niż w sytuacji drugiej, ponieważ przypominanie danych stano- wiących podstawę sądu jest w pierwszej sytuacji ułatwione (dane dotyczące przy- datności do zawodu dentysty są bardzo zbliżone do danych dotyczących przydat- ności do zawodu lekarza, a ponieważ już poprzednio były przez podmiot używane, łatwiej mu je sobie przypomnieć za drugim razem). Wzorzec przewidywanych cza- sów decyzji dla modelu reproduktywnego przedstawia rysunek 4a. Rysunek 4b ilustruje natomiast wzorzec przewidywanych czasów decyzji dla modelu generatywnego. Ponieważ w modelu tym nie postuluje się żadnego prze- model reproduktywny model generatywny model mieszany 3 5 7 13 5 7 a) b) liczba danych faktycznych 3 5 7 c) Rysunek 4. Zróżnicowanie czasu decyzji przy formułowaniu sądu podobnego (linia ciągła) lub niepo- dobnego (linia przerywana) w treści do uprzednio dokonanego wniosku, przewidywane w: a) modelu reproduktywnym, b) modelu generatywnym, c) modelu mieszanym 81 I szukiwąnia danych zapamiętanych, lecz jedynie formułowanie sądu na podstawie implikacji poprzednio dokonywanych wniosków, przeto wzrost liczby danych fak- tycznych nie wpływa w ogóle na czas formułowania sądu. Jednakże kiedy:"sąd i wniosek są decyzjami podobnymi_do siebie, wówczas sąd powinien by"ć~ formułowany ogólnie szybciej niż wtedy, kiedy sąd i wniosek są decyzjami niepo- dobnymi. Jeżeli zdecydowało się, że ktoś będzie dobrym (lub złym) lekarzem, to łatwo zdecydować na tej podstawie, jakim byłby dentystą. Przeciwnie rzecz ma się z sekwencją: rybak - dentysta. Rysunek 4c przedstawia wreszcie wzorzec czasów decyzji przewidywanych w modelu mieszanym, zakładającym, że człowiek formułuje sądy bądź na podsta- wie wniosków,j>ądź na podstawie zapamiętanych danych, w zależności odjego^-ce jest bardziej zasadne w konkretnej sytuacji. Kiedy sąd jest podobny do wniosku, ten pierwszy zostaje sformułowany jedynie na podstawie implikacji wniosku i bez przeszukiwania danych, a więc szybko, i to równie szybko przy różnych ilościach danych. Kiedy jednak sąd i wniosek są niepodobne, wówczas ten drugi jest nie- przydatny dla dokonania sądu, a ten ostatni jest sformułowany na podstawie powrotu do danych i ich ponownego przetworzenia. W rezultacie czas_decy_z|i (sądu) jest dłuższy, i to tym dłuższy, im większa jest ilość danych faktycznych (i zapamiętanych). Przewidywania zgodne z wymienionymi modelami są więc zupełnie jedno- znaczne i wzajemnie sprzeczne. Który model jest trafny, a które przewidywania są błędne? Odpowiedź brzmi: to zależy. Trafność poszczególnych modeli różnie się bowiem przedstawia dla różnych warunków formułowania sądów. Model genera- tywny zachowuje największą trafność w warunkach dużego obciążenia pamię- ciowego (kiedy podmiot wydaje sądy dotyczące wielu różnych osób), kiedy między zapamiętaniem danych faktycznych a formułowaniem sądu upływa dłuższy okres .oraz kiedy podmiot jest silnie motywowany do wyciągania wniosków w momencie początkowego zapamiętywania danych faktycznych. Nasz przykładowy~q)crec będzie więc osądzał Marka jako przyszłego zięcia raczej zgodnie z modelem generatywnym, i to tym bardziej, im więcej kolegów było na urodzinowej prywatce córki, im dłuższy czas upłynął między prywatką a ogłoszeniem przez córkę, że wychodzi za mąż, oraz im bardziej ojciec był w nastroju do wnioskowania o kole- gach córki podczas prywatki. W warunkach dobrej dostępności pamięciowej^zarów- no danych faktycznych, jak i wniosków, oraz w sytuacjach nakłaruaiących_po_dmiot do aktualnego uzasadniania swoich sądów (np. podmiot wie, że będzi?_musiał przedstawić uzasadnienie swojej decyzji) sądy dokonywane są raczej zgodnie z modelem mieszanym. Wyniki ostatnich badań - w których posługiwano się zresztą różnymi metodami, a nie tylko tą jedną opisaną - sugerują, że model mie- szany jest trafny w najszerszej klasie sytuacji (np. Schul i Burnstein, 1985-1986). A zatem ludzie chętnie posługują się pseudodanymi (implikaj^arnj__własjiych wniosków) w procesie formułowania sądów, jeżeli tylko te dane są prawdopodob- ne. Kiedy jednak własne wnioski są nieprzydatne do sformułowania aktualnego sądu, wtedy ludzie potrafią nie ulegać sugestii tych pierwszych i usiłują wrócić do danych faktycznych. 82 Interesujące, że najmniej trafny jest model reprodukty wny - trudno jest stwo- rzyć warunki, w których ludzie nie korzystaliby z własnych uprzednich wniosków, szczególnie jeżeli aktualne sądy dotyczą podobnych treści, jak wnioski wyciągane w niedawnej przeszłości--ZjLjn'etrafnościjLmodelu czysto reproduktywnego prze- mawiają zresztą, pewne wielokrotnie stwierdzane prawidłowości. Na przykład z modelu reproduktywnego jednoznacznie wynika, że im lepiej podmiot pamięta jakąś informację o człowieku poznawanym, tym silniej wpływa ona na jego sąd o tymćżIo^feku.Xiczne badania dowodzą jednak, że nie ma żadnego związku mię- dzy zdolnością wpływu jakiejś informacji na ocenę globalną, a prawdopodobień- stwem jej" przypomnienia przez podmiot (np. wiadomo, że informacje odebrane jako pierwsze z kolei najsilniej wpływają na treść sądów, podczas gdy najlepiej przypo- minane są informacje uzyskane jako ostatnie). Podobnie brak jest związku pomię- dzy stopniem, zapamiętania argumentów jakiegoś komunikatu perswazyjnego a skłonnością do ulegania owemu komunikatowi itd. (por. Wojciszke, 1991). W podsumowaniu rozważań nad udziałem danych i pseudodanych w wyzna- czaniu treści sądów o innym człowieku warto podkreślić tę wspomnianą na końcu klęskę modelu reproduktywnego. Wydaje się bowiem, że zwykle skłonni jesteśmy przeceniać częstość i udział procesów reproduktywnych w kształtowaniu naszych własnych sądów, i to w myśl zasady ,,Ja pamiętam dokładnie, jak było — ty trochę koloryzujesz - on zupełnie zmyśla". Nie doceniamy natomiast udziału procesów naszej własnej interpretacji danych i wnioskowania, procesów doprowadzających do tego, że w dobrej wierze traktujemy wytwory naszego własnego umysłu jako obiektywne fakty. To ostatnie zjawisko jest dość częste, ponieważ w nasze czyn- ności poznawcze i kontakty z innymi ludźmi wbudowana jest silna tendencja do zamieniania pseudodanych w dane rzeczywiste. Kiedy pseudodane stają się danymi? Pseudodane często nabierają charakteru Jany^hr kim „s.ęnsie.. Po pierwsze, w sensie subiektywnym^ J^v..dlajsamego-paznającegq podmiotu, który może tak selektywnie zauważać, interpretować- i przypominać sobie tylko część informacji, że dokonywanym przezeń wnioskom czy apriorycznie żywionym przekonaniom nic nie zaprzecza (a zatem wszystko je „potwierdza"). Po drugie, w sensie obiektywnym, czy też zobiektywizowanym - podmiot może kiero- "wać na innych swoje własne, oparte na pseudodanych działania i konstruować dzię- ki temu zachowania obserwowanych osób w taki sposób, że potwierdzają owe pse- udodane. Zarówno w pierwszym, jak i w drugim przypadku przekonanie się o trafności jakiegoś naszego założenia jest niezmiernie prawdopodobne nie dlatego, że założenie to jest prawdziwe, lecz dlatego, że w założenie to wierzymy (i ono dzięki temu staje się prawdziwe). Przypadek pierwszy będziemy tu rozważali jako tendencyjne potwierdzenie przekonań, przypadek drugi - jako samospełniające się proroctwa. 83 Tendencyjne potwierdzanie przekonań Nie trzeba być szczególnie bystrym obserwatorem, aby dojść do wniosku, że liczne poglądy otaczających nas ludzi są niewątpliwie złudzeniami, nawet jeżeli przyjąć bardziej rygorystyczną definicję złudzenia niż określenie: „Złudzenie jest to pogląd odmienny od mojej własnej opinii". Piszącemu te słowa zawsze wydawało się np., iż ludzie uważają, że są w stanie wyczuć cudzy wzrok, kiedy ktoś na nich z tyłu patrzy. Dopóki nie przyjmiemy, że człowiek ma z tyłu głowy, na plecach bądź jeszcze niżej trzecie oko albo „coś w tym rodzaju", dopóty trzeba uznać, że prze- konanie to jest złudzeniem. Ponieważ nic nie wskazuje na istnienie takiego oka, przekonanie to jest złudzeniem. Aby stwierdzić, czy złudzenie to rzeczywiście jest powszechne, zadałem 170 osobom (studentom różnych kierunków i licealistom) pytanie: „Czy jesteś w stanie wyczuć, że ktoś na Ciebie patrzy, nawet jeżeli nie widzisz tego kogoś?" Spośród dostarczonych możliwości odpowiedzi 15 osób wybrało odpowiedź „zdecydowanie tak", 62 — „tak", 73 - „raczej tak", a tylko 15 — „raczej nie" i 5 - „nie". Mamy tu zatem przypadek złudzenia niezbyt ważnego, co prawda, ale niezwykle powszechnego: aż 88% zapytanych w mniejszym lub więk- szym stopniu twierdzi, że wyczuwa cudzy wzrok na własnych plecach, choć nikt nie potrafi powiedzieć, jak to robi! Tabela 4. Hipotezy i dowody związane ze złudzeniem: „Potrafię wyczuć cudzy wzrok na własnych plecach" Dowody Hipotezy Ktoś na mnie patrzy Nikt na mnie nie patrzy Rzeczywiście ktoś na mnie patrzy Nie, nikt na mnie nie patrzy A B dane potwierdzające złudzenie dane falsyfikujące złudzenie C D dane potwierdzające złudzenie dane falsyfikujące złudzenie Skąd bierze się to złudzenie i jemu podobne? Badania nad funkcjonowaniern człowieka jako intuicyjnego statystyka czy też „komputera" dowodzą^żejjrzyczyną jest bardzo selektywny charakter procesu sprawdzania hipotez (Nisbett i Ross, 1980). Tabela 4 przedstawia komplet hipotez i dowodów związanych z naszym złudzeniem. Możliwe hipotezy są dwie: „Ktoś na mnie patrzy" i „Nikt na mnie nie patrzy". Dowody są również dwojakie: „Rzeczywiście ktoś na mnie patrzy" i „Nie, nikt na mnie nie patrzy". Obie klasyfikacje łącznie tworzą cztery celki —A, B, C, D - tabeli współzależności. Wiadomości z zakresu elementarnego kursu statystyki (zdrowy rozsądek zresztą również) dyktują konieczność uwzględnienia danych ze wszystkich celek dla wiarygodnej oceny współzależności zjawisk. Problem jednak w tym, że weryfikując trafność swoich przekonań o świecie, ludzie bardzo niespra- wiedliwie obdarzają poszczególne celki swoim zainteresowaniem. Po pierwsze, ludzie prawie nigdy nie sprawdzają hipotez sprzecznych_ze swo- imi przekonaniami — używają bowiem i nadużywają strategii konfi/macji swoich przekonań (por. też rozdział Marii Lewickiej w tym tomie). Ponieważ ludzje_ 84 w ogóle nie poszukują danych związanych z hipotezą: „Nikt na mnie nie patrzy", a kiedy na takie dane już się natkną, to słabo je zapamiętują, oznacza to, że połowa wszystkich danych związanych z naszym złudzeniem (celki B i D) nie jest w ogóle ?'' w ludzkim umyśle kodowana. Dużej liczby dowodów na preferowanie przez ludzi strategii konfirmacji dostarczyła seria badań Marka Snydera i współpracowników (Snyder i Gangestad, 1991). Stwierdzili oni, że kiedy ludzie są wstępnie przekona- ni, iż np. obserwowany człowiek jest ekstrawertykiem, to zadają mu raczej pytania sprawdzające hipotezy, że jest on towarzyski, otwarty, gadatliwy itp., niż pytania sprawdzające hipotezy, że jest on nieśmiały, pełen rezerwy i małomówny (ludzie wstępnie przekonani, że człowiek jest introwertykiem, ujawniają odwrotne pre- ferencje owych pytań). Skłonność do nadużywania strategii konfirmacji jest tak daleko posunięta, iż kiedy Snyder poprosił swoich badanych o zaprojektowanie eksperymentu mającego wykazać, że kobiety bardziej niż mężczyźni ulegają pochlebstwom, część badanych zaprojektowała eksperyment w ogóle nie uwzględ- niający sytuacji, w której mężczyzna byłby poddany pochlebstwom! Nawet dwie pozostałe celki, A i C, nie są przez człowieka jednakowo trakto- wane, bowiem, zwykle pała on rodzicielskimi uczuciami w stosunku do swoich hipotez: stara się je chronić na wiele sposobów, selektywnie przetwarzając dotyczące ich dane w taki sposób, aby hipotezy okazały się prawdziwe (Wojciszke, 1991). W odniesieniu do naszego złudzenia proces ten przyjmuje bardzo prostą postać. Kiedy wydaje nam się, że ktoś na nas patrzy, odwracamy się i okazuje się, że nikt jednak nie patrzy, powiadamy sobie „Ech, zdawało mi się". Wzruszamy ramionami i przestajemy się zajmować naszą hipotezą. Kiedy jednak odwróciwszy się stwierdzimy, że istotnie ktoś na nas patrzy, wówczas odczuwamy satysfakcję, że nasza hipoteza się potwierdziła, zastanawiamy się nad trafnością naszej intuicji, opowiadamy o tym zdarzeniu innym ludziom - słowem, zapamiętujemy to zdarze- nie w silnym związku z hipotezą. Kiedy potem ktoś nas pyta: „Czy jesteś w stanie wyczuć na sobie cudzy wzrok?" - zdarzenie to szybko sobie przypominamy jako dowód empiryczny na tę naszą zdolność (ale nie przypominamy sobie sytuacji typu: „Ech, zdawało mi się", bo te były zbyt nieważne, by je zapamiętać). Podsumowując na razie rozważania nad omawianym złudzeniem stwierdzić więc możemy, że siła przekonania: „Potrafię wyczuć na sobie cudzy wzrok" - jest prawdopodobnie wprost proporcjonalna do liczby danych zawartych w jednej tylko celce, celce A, podczas gdy dane z pozostałych celek (niezbędne do obiektywnej oceny prawdzi- wości przekonania) są z tych czy innych względów ignorowane. Wspomniana ostatnio tendencyjność przetwarzania infoimacji o hipotezach może ujawniać się w rożnych fazach procesu przetwarzania danych. Przede wszyst- kim na etapie „wystawiania się" na informacje często po prostu uchylamy się od wysłuchania informacji sprzecznych z naszymi przekonaniami, przewidując, że nas one zdenerwują, wytrącą z równowagi, że „niepotrzebnie tracilibyśmy czas" itp. Jednym z licznych dowodów na tę prawidłowość jest pewien eksperyment (Brock i Balloun, 1967), w którym palacze i osoby niepalące wysłuchiwały nagranych na taśmę magnetofonową przekazów dotyczących różnych spraw. Nagrania były przy tym kiepskiej jakości, choć badani mogli —jeżeli chcieli - naciskać specjalny guzik 85 usuwający cześć zakłóceń. Okazało się, że palacze stosunkowo mało przejmowali się zakłóceniami, dopóki przekaz dostarczał informacji o paleniu jako czynniku wywołującym raka płuc. Kiedy jednak przekaz dementował „niesprawdzone pogłoski" o związku palenia z rakiem, palacze znacznie częściej naciskali guzik, by nie uronić tych najwyraźniej rozsądnych i rzetelnych informacji. Kiedy już informacje sprzeczne z naszymi ulubionymi hipotezami nadejdą, nie znaczy to, że już nic nie mqżna_jx)radzić._ Każdą informację można ^jrźecTeż zakwestionować, szczególnie wskazując na niewiarygodność jej źródłajlj)odejrza- ny charakter intencji nadawcy)^ Ogólnie rzecz biorąc, ludzie_stawiają znacznie wyższeTwymagania informacjom zaprzeczającym ich ulubionyjn_Jiipetezom-Jiiż danym, które je potwierdzają. Dobrze znanym przejawem tego zjawiska jest los badań naukowych wykazujących fałszywość teorii powszechnie przyjmowanej w jakiejś dziedzinie. Obrońcy teorii zwykle starają się wykazać metodologiczne błędy i niedociągnięcia badania falsyfikującego teorię, każąc mu spełniać wymogi tak rygorystyczne, że gdyby podobne stawiali badaniom potwierdzającym ich teo- rię, łacno mogłoby się okazać, że te ostatnie są również bezwartościowe. Kiedy człowiekowi nie udaje się uchylić od informacji sprzecznej z własną hipotezą ani podważyć jej wiarygodności, pozostaje mu jeszcze jeden sposób: j)o prostu o niej zapomnieć. Jeżeli przepytać kibiców dwóch rywalizujących drużyn, co zapamiętali z niedawnego meczu, to okazuje się z reguły, że zapamiętali oni znacz- nie mniej fauli drużyny ,,własnej" niż przeciwnika. Oczywiście, reguła ta dotyczy nie tylko kibiców i wspomnień o meczach. Ogólnie rzecz biorąc, los informacji sprzecznych z hipotezą przypomina więc los dzieł literackich, tak jak go widział Stanisław Lem, kiedy sformułował swoje trzy zasady czytelnictwa. Pozwolę sobie przypomnieć te zasady: pierwsza - nikt niczego nie czyta; zasada druga - jeżeli nawet czyta, to nie rozumie; zasada trzecia — jeżeli nawet rozumie, to i tak zapomina. Samospełniające się proroctwa Omawiane dotąd mechanizmy zamieniania pseudodanych w dane rzeczywiste dotyczyły pewnych umysłowych zabiegów dokonywanych przez podmiot na uzys- kanych przez siebie informacjach. Dzięki tym zabiegom pseudodane stają się dany- mi „rzeczywistymi" na mocy subiektywnie uzasadnionego przekonania podmiotu o takim właśnie ich charakterze, choć żaden zewnętrzny obserwator nie musi tego przekonania podzielać. Zamiana pseudodanych w dane może jednakjniecLrównież całkowicie intersubiektywny charakter, kiedy to podmiot wytwarza pewne-rze&zy- wiste dane tylko dlatego, że postawił hipotezę o ich istnieniu. Przypadkiem takiego samospełniającego się proroctwa jest produkowanie danych potwierdzających nasze przykładowe złudzenie: „Potrafię wyczuć cudzy wzrok na swoich plecach". Wyobraź sobie, Czytelniku, że jedziesz pustawym tramwajem, a pewnego współpasażera nachodzi nagła myśl, że ktoś z tyłu na niego patrzy. Oczywiście odwraca się, by to sprawdzić. W tym czasie Ty siedzisz sobie z tyłu i akurat pat- 86 rżysz za okno. Co jednak robisz, kiedy ktoś przed Tobą odwraca się — najwyraźniej po to, by na Ciebie spojrzeć? Rzecz jasna przestajesz patrzeć za okno, a przerzucasz wzrok na osobę, która się porusza. Kiedy współpasażer dotrze swoim wzrokiem do Ciebie, Ty już również na niego patrzysz. Współpasażer wychodzi z tego banalne- go kontaktu przekonany, że oto znalazł jednoznaczny dowód na to, iż potrafi wyczuć, kiedy ktoś na niego patrzy. Nietmdno jednak zauważyć, że współpasażer wytwonył ów dowód swoim własnym_^^Jiowaniem. Przecież gdyby on się nie poruszał, Ty nadal patrzyłbyś za okno i nie przyszłoby Ci do głowy mu się przyglą- dać (gdyby jemu nie przyszło do głowy, że to robisz). Wiele badań dowodzi, że takie samospełniające się proroctwa uwikłane są w przebieg licznych kontaktów międzyludzkich, dotyczących bardzo zróżnicowanych spraw. W jednym z badań (Rosenthal i Jacobson, 1968) zmierzono iloraz inteligencji dzieci z pewnej szkoły podstawowej, po czym na zasadzie rzutu monetą wylosowano 20% spośród nich i zapowiedziano ich nauczycielom, że dzieci owe w ciągu najbliższego roku szkolnego ujawnią bardzo wyraźny przyrost inteligencji, która była dotąd bardziej utajona (rzekomo to właśnie pozwalały przewidywać przeprowadzone badania testowe). Kiedy w rok później powtórnie zmierzono inteligencję wszystkich dzieci, owe 20% ujawniło znaczący, rzeczywisty (obiektywnie mierzony) wzrost inteligencji. Prawdopodobnie przekonanie nauczycieli, że dzieci te ujawnią wzrost inteligencji doprowadziło do tego, że bardziej zaczęli zwracać na nie uwagę, zachę- cać do wysiłku i wspierać, co w rezultacie doprowadziło do rzeczywistego wzrostu inteligencji owych dzieci. Badanie to nie rozstrzyga jednak, czy istotnie ten właśnie mechanizm doprowadził do zmian. Więcej światła na mechanizm samospełniającego się proroctwa rzuciły późniejsze badania o dość zgodnej wymowie. W jednym z nich studenci rozmawiali przez telefon z losowo dobranymi part- nerkami na zadany przez badaczy (Snyder, Tanke i Berscheid, 1977) temat. U połowy studentów wzbudzano przekonanie, że ich partnerka jest bardzo atrak- cyjna (dawano im — zawsze to samo - zdjęcie pięknej dziewczyny), u połowy - że jest ona brzydka (zdjęcie brzyduli). Następnie zupełnie innym osobom odtwarzano nagrane wypowiedzi dziewcząt z prośbą o zgadnięcie, czy dana dziewczyna jest piękna, czy brzydka. Zgodnie z przewidywaniami, osoby słuchające wypowiedzi uznawały za piękne te dziewczęta, których partnerzy z pierwszej fazy badania byli przekonani, że rozmawiają z kobietą przystojną. Za brzydkie były natomiast uważane te dziewczęta, których partnerzy byli przekonani, że rozmawiają z kobietą brzydką. Bezpośrednią przyczyną tych różnic w przewidywaniu wyglądu dziew- czyny było jej zachowanie słowne. Niezależne oceny tego zachowania wykazały, że dziewczęta z pierwszej grupy były bardzo ożywione, pewne siebie i sprawne, pod- czas gdy dziewczęta z grupy drugiej prezentowały się w sposób przeciwstawny. Ponadto nie ulega wątpliwości, co spowodowało te różnice: innym ludziom odtwa- rzano bowiem wypowiedzi rozmawiających studentów. Studenci przekonani, że rozmawiają z kobietą piękną, oceniani byli jako bardziej sprawni i ciepli w kontak- cie, towarzyscy, niezależni, odważniejsi i dowcipniejsi niż studenci przekonani, że rozmawiają z kobietą brzydką, którzy, krótko mówiąc, po prostu starali się znacz- nie mniej. Przekonania studentów na temat urody rozmówczyń decydowały więc 87 0 przebiegu ich zachowania, co z kolei kształtowało zachowania ich partnerek, które potwierdzały nimi „proroctwa" partnerów. Rację miał zatem George Bernard Shaw twierdząc, że różnica między damą i kwiaciarką tkwi nie tylko w ich zacho- waniu, ale również w tym, jak są traktowane przez innych. Samospełniające się proroctwa są w dużym stopniu odpowiedzialne^zautrzy- mywanie się licznych stereotypów i uprzedzeń dotyczących zarówno_?alj!?]l-gnup. społecznych, jak i konkretnych jednostek, ponieważ _proces Jen dgpjx)wadza j!q_ uzyskiwania jak najbardziej obiektywnych i przekonujących danych potwierdza- jących te uprzedzenia. Dane te stają się jednak znacznie^mniej^przj^jnysające kjedy uwiadomimy sobie, iż wo]g^ej]iepojaw^ nienie oczekiwania czy hipotezy obserwatora. Problem w tym, że najczęściej jed- nak nie uświadamiamy sobie tej prawidłowości, kiedy jej akurat ulegamy, choć potrafimy ją sobie uświadomić in abstracto, albo zauważyć u innych (co zresztą dotyczy wielu, być może większości, prawidłowości psychologicznych). Samospełniające się proroctwa, oczywiście, występują nie zawsze, tan. samo zaistnienie oczekiwania nie gwarantuje jeszcze (na szczęście!) jego potwierdzenia. Precyzyjne wskazanie warunków decydującyćfi o samospełnieniu się proroctwa wymagałoby obszernej analizy procesów zachodzących w umysłach i działaniach tak obserwatora, jak i człowieka obserwowanego (por. Jussim i Fleming, 1999). Poprzestanę zatem jedynie na wskazaniu kilku ważniejszych czynników podwyż- szających szansę samospełnienia się proroctwa. Warunkiem koniecznym do wystąpienia omawianego zjawiska jest niewątpli- wie uwikłanie procesu spostrzegania w proces interakcji społecznej: aby swoje pro- roctwa potwierdzić, obserwator musi wejść w jakieś kontakty z człowiekiem obser- wowanym, tak aby móc sprowokować swoimi hipotezami zachowania tamtego, a następnie je zinterpretować. .Czynnikiem nasilającym szansę samospełnienia_się proroctwa obserwatora jest jego przewaga nad człowiekiem obserwowanym w możliwościach definiowania obowiązującego znaczenia sytuacji i wpływania na przebieg zachowań partnera. Jeżeli rozważymy oczekiwania, jakie żywią wzajem- nie pod swoim adresem nauczyciel i uczeń, rodzic i dziecko, przełożony 1 podwładny, oczywiste staje się, że ci pierwsi mają znacznie większą szansę wma- newrowania tych drugich w takie zachowania, które potwierdzą ich (pierwszych) oczekiwania. Przecież to na ogół nauczyciel decyduje, kiedy uczeń w ogóle może się zachować (np. na które pytanie może odpowiedzieć), a kiedy nie, które zacho- wanie jest „grzeczne" czy inteligentne, a które - wręcz przeciwnie itd. Innym istot- nyjnj;zynnikiem jest treść proroctwa - niektóre oczekiwania są niemalże nie do obalenia, ponieważ dotyczą takich aspektów zachowania, które są trudno obserwo- wąlne^__b§dź^ znaiury_oi.wi^naczne, tak^ że decyzja o ich pojawieniu się jest_ uzależniona głównie od interpretacji samego obserwatora.^Typowym przykładem są inlencje__osQby--działającej, a ogólniej - przyczyny jej działań. Nawet wzajemnie sprzeczne działaniaJuLwyjuki uzyskiwane przez człowieka obserwowanego-mogą zostać uznane za dowód potwierdzający oczekiwania obserwatora, jeżęliien^pat- rzy je odpowiednirni przyczynami. Jeżeli uważamy kogoś za tępego niedojdę, to niskTpóziom wykonania przezeń zadania „na inteligencję" potwierdza nasze prze- 88 konanie. Podobnie potwierdzi je nawet wysoki poziom wykonania, jeżeli przypi- szemy go przyczynom o zewnętrznym w stosunku do obserwatora i (lub) niestałym charakterze („miał wyjątkowe szczęście", „ten egzaminator lubi blondynki", „raz jej się udało" itd.). Samospełniające się proroctwa są wreszcie bardziej prawdopodobne w odnie- sieniu do oczekiwań negatywnych niż pozytywnych. Wiąże się to z faktem, że zwjkje_w_kon_taJctach społecznych bardziej nam zależy na uniknięciu zagrożeń niż na uzyskaniu korzyścią Negatywne oczekiwania"prowadzą" ponadto""3o~znaćznie szybszego zamknięcia kontaktu z innym człowiekiem, niż oczekiwania pozytywne. Jeżeli podejrzewamy kogoś o negatywne zamiary lub właściwości, to zwykle stara- my się wycofać z tego kontaktu możliwie najszybciej, często tak szybko, że nasze podejrzenie nie może zostać obalone jakimikolwiek danymi, ponieważ uniemożliwiamy sobie ich zebranie (por. Czapiński, 1988). 1 Uwagi końcowe Szczególnym typem deformacji ludzkiego poznania, jakim zajmowałem się w niniejszym rozdziale, jest skłonność do wytwarzania przez poznającego człowie- ka pewnych pseudodanych i traktowania ich na równi z rzeczywistymi, obiektyw- nymi danymi dotyczącymi poznawanych osób. SkłonnośćJa. jest w dużym stopniu nieświadoina--(przynajmniej w momencie, kiedy sami jej ulegamy) i wynika nie tyle ile z poznawczej mechaniki naszego umysłu, przede m z praw funkcjonowania struktur wiedzy - używania tycrTstruktur do nabywania i rozumienia informacji nowych, a przypominania starych. Ponieważ nie sposób tych struktur używać nie nadużywając ich przynajmniej od czasu do czasu, złudzenia wynikające z posługiwania się pseudodanymi nie tylko pozwalają nam żyć, ale same są poniekąd nieuchronną konsekwencją życia, życia naszego umysłu. Literatura cytowana Abelson R. P. (1981) Psychological status of the script concept, „American Psychologist" 36, s. 715-729. Anderson N. H. (1968) Likableness ratings of 555 personality-trait words, „Journal of Personality and Social Psychology" 9, s. 272-279. Asch S. E. (1946) Fonning impressions of personality, „Journal of Abnormal and Social Psychology" 41, s. 258-290. Berman J. S., Kenny D. A. (1976) Coirelational bias in obseirer ratings, „Journal of Personality and Social Psychology" 34, s. 263-273. Bower G. H., Black J. B., Turner T. J. (1979) Scripts in memory for text, „Cognitive Psychology" 1 1, s. 177-220. Bransford J. D., Johnson M. K. (1972) Contextual prereauisites for understanding. Some investigations of comprehension and recall, „Journal of Verbal Learning and Verbal Behavior" 11, s. 717—726. 89 Brock T. C, Balloun J. L. (1967) Behavioral receptivity to dissonant infoimation, „Journal of Personali- ty and Social Psychology" 6, s. 413-428. Cantor N., Mischel W. (1993) Prototypy w spostrzeganiu osób. W: Poznanie - afekt - zachowanie, T. Maruszewski (red.), Warszawa, Wydawnictwo Naukowe PWN, s. 20-52. Czapiński .1. (1988) Wartościowanie - efekt negatywności (o naturze realizmu), Wrocław, Ossolineum. Graesser A. C. (1981) Prose comprehension beyond the woni, New York, Springer Verlag. Jussim L., Fleming C. (1999) Samospełniające się przepowiednie a utrzymywanie się stereotypów społecznych. Rola interakcji diadycznych i sił społecznych. W: Stereotypy i uprzedzenia. Najnowsze ujęcie, C. N. Macrae, C. Stangor, M. Hewstone (red.), tłum. zb., Gdańsk, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, s. 133-160. Lewicka M. (1983) Lista określeń do opisu właściwości człowieka, „Przegląd Psychologiczny" 26, s. 701-713. Lewicka M. (1985) Afektywne i deskryptywne mechanizmy spostnegania innych ludzi. W: Psychologia spostrzegania społecznego, M. Lewicka, J. Trzebiński (red.), Warszawa, KIW, s. 5-65. Nisbett R. E., Ross L. (1980) Human inference. Strategies and shortcomings of social judgement, New York, Prentice-Hall. Noseworthy C. M., Lott A. J. (1984) The cognitive organization of gender-stereotypic categoiies, „Per- sonality and Social Psychology Bulletin" 10, s. 474-481. Ostrom T. M. i in. (1980) Cognitive organization of person impressions. W: Person memory. The cogni- tive hasis of social peireption, R. Hastie i in. (red.), Hillsdale, NJ, Erlbaum, s. 72-94. Rosenberg S., Nelson C, Vivekanathan P. S. (1968) A multidimensional approach to the stnicture ofper- sonality impressions, „Journal of Personality and Social Psychology" 9, s. 283—294. Rosenthal R., Jacobson L. (1968) Pygmalion in the classroom, New York, Holt, Rinehart and Winston. Schneider D. .1., Hastorf A. H„ Ellsworth P. C. (1979) Person peweption, Reading, Addison-Wesley. Schul Y„ Burnstein E. (1985—1986) The infoimational basis of social judgments. Using past impressions rather than the trait description infonning a new impression, „Journal of Experimental Social Psy- chology'^!, s. 421-439. Snyder M., Gangestad S. (1981) Hypothesis-testing processes. W: New directions in attiibution research, .1. H. Harvey, W. 1. Ickes, R. F. Kidd (red.), t. 3, Hillsdale, NJ, Erlbaum, s. 97-117. Snyder M., Tanke E. D., Berscheid E. (1977) Social perception and interpersonal beharior. On the self fulfilling-nature of social stereotypes, „Journal of Personality and Social Psychology" 35, s. 656-666. Stangor C, McMillan D. (1992) Memory for expectancy-congment and expectancy-incongment Infor- mation. A review of the social and social derelopmental literatures, „Psychological Bulletin" 111, s. 42-61. Stereotypy i uprzedzenia. Najnowsze ujęcie (1999) C. N. Macrae, C. Stangor, M. Hewstone (red.), tłum. zb., Gdańsk, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne (wyd. oryg. 1996). Sternberg R. J. i in.. (1981) People' s conceptions ofintelligence, „Journal of Personality and Social Psy- chology" 41, s. 37-55. Trzebiński .1. (1981) Twórczość a stmktura pojęć, Warszawa, PWN. Trzebiński J. (1985) Rola schematów poznawczych w zachowaniach społecznych. W: Psychologia spost- rzegania społecznego, M. Lewicka, J. Trzebiński (red.), Warszawa, KiW, s. 66-120. Weigl B. (2000) Stereotypy i uprzedzenia. W: Psychologia. Podręcznik akademicki, J. Strelau (red.), t. 3, Gdańsk, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, s. 205-224. Wojciszke B. (1986) Teoria schematów społecznych, Wrocław, Ossolineum. Wojciszke B. (1991) Procesy oceniania ludzi, Poznań, Wydawnictwo Nakom. Zanna M. P., Hamilton D. L. (1972) Attribute dimension andpattems ofinferences, „Psychonomic Science" 27, s. 353-354. Maria Jarymowicz Wydział Psychologii Uniwersytet Warszawski Czy jesteśmy egoistami? Pytanie nasze może brzmieć retorycznie, tak często przecież słyszy się opinię, zgodnie z którą człowiek jest z natury swej egoistą. I nawet wtedy, gdy poświęca się „dla sprawy", dla dobra innych, czyni to w imię interesów własnych. Czy opinia ta jest słuszna? Czy i Ty, Czytelniku, także odnosisz wrażenie, że egoizm jest zjawiskiem powszechnym, wręcz wszechobecnym? Czy często obser- wujesz jego dotkliwe przejawy? Czy odczuwasz trudności w radzeniu sobie z ich skutkami? Nie chcemy wydłużać listy zapytań, bo przecież naszym zadaniem jest podję- cie próby formułowania odpowiedzi. Przed przystąpieniem do tej próby wypada jed- nak wyznać, że zadaliśmy tych kilka pytań dla przeprowadzenia pewnego prostego doświadczenia. Jego dokonanie wymaga wprowadzenia pytania dodatkowego. Jest ono innej natury i brzmi następująco: czy odpowiadając na nasze pytania dotyczące egoizmu miałeś skojarzenia związana z egoizmem własnym, czy też z cudzym? Jeśli rozważając tę ostatnią kwestię uświadomisz, sobie Czytelniku, że przed chwilą byłeś skupiony na przejawach egoizmu wokół siebie, egoizmu cudzego, to naszą próbę sprowokowania owego doświadczenia można uznać za udaną. Celem naszej poufałej rozmowy było bowiem zwrócenie uwagi na pewną uniwersalną właściwość ludzkiego umysłu, przejawiającą się w toku procesów - mówiąc języ- kiem cybernetycznym - przetwarzania informacji (w toku procesów spostrzegania, myślenia, zapamiętywania i in.). Reguły rządzące przetwarzaniem informacji są rozmaite, ale spora ich część jest związana ze szczególnym znaczeniem własnej osoby dla samego siebie, w tym - ze szczególnym znaczeniem informacji o samym sobie. Jest ono przyczyną wielu tendencyjnych zniekształceń w przetwarzaniu wszelkich informacji docierających do umysłu. Jedna z ważniejszych wśród takich reguł polega na bronieniu się podmiotu przed informacjami niekorzystnymi z punk- tu widzenia kryteriów oceny własnej wartości. Jeśli więc nie akceptujemy postaw egoistycznych, to mamy duże szansę nie dostrzec ich u samych siebie. W obliczu sygnałów własnego egoizmu mogą bowiem włączyć się samorzutnie procesy takie, 91 jak tłumienie niepochlebnych informacji, czy racjonalizacja - tendencyjne, iluzo- ryczne dostrzeganie okoliczności usprawiedliwiających. Warto dodać, że owe nieświadome deformacje mogą obejmować także i inne osoby czy zjawiska, w których uczestniczymy. Mówi się o egoizmie grupowym, etnicznym, o zjawisku egoisme en deux. Możemy reagować obronnie na informac- je dotyczące innych osób, o ile doszło do silnej identyfikacji, silnego utożsamienia się z nimi. Silnie zidentyfikowani z kimś, reagujemy na informacje o nim podobnie jak na informacje o sobie samym, odczuwając w związku z nimi podobną radość, wstyd, niepokój czy lęk. I tak np. wówczas, gdy nasze dziecko nie spełnia jakichś ważnych oczekiwań otoczenia, może dojść do wyparcia ze świadomości zagrażających sygnałów dla pozbycia się dręczących odczuć wstydu czy niepoko- ju. Zauważmy ponadto, że pożądany wizerunek samego siebie obejmuje także i własne położenie w świecie, w tym relacje z innymi ludźmi. Stąd tłumieniu mogą podlegać również informacje dotyczące otaczającego świata - o ile są to te jego fragmenty, które mają wpływ na nasze własne położenie, w tym i poczucie własnej wartości. I tak, możemy nie dostrzec, że dany układ czy system chyli się ku upad- kowi, jeżeli zarazem oznacza to upadek własny: pozycji i prestiżu stanowiącego podporę własnego poczucia tożsamości, mocy i wartości. Opisywana tu egocentryczna tendencyjność naszego umysłu jest właściwością szczególną, bo mając ją nie zdajemy sobie najczęściej z niej sprawy (dostrzegając ją jednak — w nieco krzywym zwierciadle - u innych). Bez wniknięcia w istotę ego- centryzmu nie sposób zrozumieć wielu różnorodnych reguł naszego postępowania w kontaktach z innymi ludźmi, w tym różnorodnych przejawów egoizmu. ® naturze egoizmu Słownik języka polskiego (PWN, 1995, t. 1, s. 484) definiuje egoizm jako „postawę człowieka myślącego wyłącznie o sobie, kierującego się jedynie własnym interesem ze szkodą innych", a egoistą nazywa osobę ,,przedkładającą zawsze inte- res własny nad cudzy". Nawet jeśli złagodzimy nieco owe definicyjne określenia usuwając z nich „wyłącznie", „zawsze", to i tak egoista jawi się jako osoba godna potępienia. „Przedkładać interes własny nad cudzy", a co więcej „kierować się własnym interesem ze szkodą innych" to przejawy postaw budzące zapewne odru- chy żywej niechęci, nawet u osób tolerancyjnych. Gotowość do surowego osądu może jednak zmaleć, gdy wprowadzimy rozróżnienie pomiędzy egoizmem inten- cjonalnym i nie zamierzonym. Zauważmy, że zacytowane definicje wydać się mogą spójne z prze- świadczeniem, iż egoista dokonuje świadomego wyboru pomiędzy interesem własnym a cudzym, lekceważąc ten ostatni. Tymczasem wiele naszych zachowań egoistycznych przebiega poza świadomością podmiotu co do takiego ich charakte- ru: gdy nie zdajemy sobie sprawy ani z tego, iż kierujemy się interesem własnym, ani z tego, że działamy na szkodę innych. Fakt ten tłumaczy w sporej mierze 92 powszechność egoizmu: jesteśmy egoistami niewątpliwie znacząco częściej, niż byśmy tego chcieli. To, co nieświadome, ukryte przed samym podmiotem, nie pod- daje się bowiem samokontroli, tj. intencji kierowania się w zachowaniu uznawany- mi kryteriami dobra. Człowiek bez złych intencji może więc przyczynić się do szko- dy, której świadomość wywołałaby wstyd, wyrzuty sumienia i starania o to, by jej zapobiec, nawet ze stratą dla samego siebie. Zachowania egoistyczne mogą zatem wynikać z nieświadomości konfliktu interesów, a nie ze złych intencji. Paradoksal- nie, mogą także pojawiać się w warunkach, w których intencją podmiotu jest pomnażanie dobra, a działanie przynosi skutki przeciwne. Egoizm jest zjawiskiem interpersonalnym: zachodzi w relacji pomiędzy co naj- mniej dwiema osobami. Wiele może więc polegać na nieporozumieniu, wynikać z nie- umiejętności i trudnych do przekroczenia barier. Jak poucza Stanisław Musiał (SJ): „Nie wszystkie formy niepamięci o Oświęcimiu muszą pochodzić ze złej woli. Nie- które tłumaczyć trzeba niemożnością objęcia przez intelekt, uczucie i wyobraźnię...". Zarzut intencjonalności może być zasadny tylko wówczas, gdy dana osoba potrafi rozpoznać potrzeby, zamierzenia, cele - tak własne, jak i cudze, a ani to pierwsze, ani drugie nie jest łatwe. Wbrew pozorom, kunszt w działaniach egois- tycznych oparty na takich rozeznaniach mogą osiągnąć tylko niektórzy spośród nas! Przekonuje o tym lektura opisów badań nad tzw. makiawelizmem, prowadzonych w latach 60. XX w. przez grupę psychologów nowojorskich, pod kierunkiem Richarda Christiego. Makiawelizmem nazwano syndrom właściwości osoby cha- rakteryzującej się niewiarą w dobre intencje innych ludzi, przeświadczeniem, że życie to walka, którą trzeba umieć wygrać, a powieść się to może wtedy, gdy uda się uśpić czujność przeciwnika, pozornie sprzyjając jego celom. To ostatnie możliwe jest zaś wyłącznie pod warunkiem dobrej znajomości tychże celów. Syn- dromowi temu nadano nazwę odwołując się do Niccolo Machiavellego, który sfor- mułował (w napisanym w 1532 r. dziele pt. Książę) wskazówki, jakimi powinien kierować się rozumny władca. Dobrze obrazuje je jedno z zaleceń: „Mów innym to, co pragną usłyszeć" - wychodź naprzeciw ich potrzebom, a łatwo przyjdzie ci uzys- kanie tego, czego pragniesz. Z takiej porady można jednak skorzystać sensownie tylko wtedy, gdy dobrze zna się rzeczywiste potrzeby innych, a to - podkreślmy raz jeszcze - nie przychodzi łatwo. W toku badań grupy Christiego tylko część bada- nych potrafiła wykazać takie umiejętności i dzięki temu doprowadzić do własnej wygranej (por. Jarymowicz, 1980). Nie oznacza to, że szeroko rozpowszechnione formy zachowań egoistycznych są najczęściej prymitywne, widoczne gołym okiem, łatwe do uchwycenia — dla wymierzenia zasłużonej kary. Oprócz zachowań jawnie cynicznych, agresywnych i brutalnych potrafimy stosować rozmaite wyrafinowane formy zabiegów służących realizacji własnych interesów. Do nich zaliczyć można przede wszystkim umiejęt- ne oszukiwanie i tzw. zachowania ingracjacyjne, polegające na przymilaniu się (opisane przez Edwarda Jonesa - por. Lis-Turlejska, 1980). Wróćmy jednak do egoizmu nie zamierzonego - w nadziei, że bardziej pożyteczne będzie poświęcenie uwagi tym właśnie zjawiskom, jako trudniej rozpo- znawalnym w warunkach codziennych. Egoizm tego typu jest oparty na pewnym 93 szczególnym rodzaju koncentracji na samym sobie, utrudniającym trafne widzenie i rozumienie tak innych, jak i .. .samego siebie — na tzw. egocentryzmie. Umysł człowieka cechuje pierwotnie nieudolność związana z nieznajomością i nieświadomością istnienia perspektyw innych niż własna, subiektywna. Ich pozna- nie jest wynikiem zajścia ważnych okoliczności rozwojowych, które stopniowo, z biegiem życia, mogą się pojawić (lub też nie!). Ich nieznajomość prowadzi do szczególnego następstwa: nieświadomości tego, czym jest własna perspektywa - w czym specyficzna i różna od innych. Paradoks eg©centryzmu: prawdy ukryte przed samym s«bą Jakże niezgodne z subiektywnymi poczuciami, dysonansowe i szokujące były dla znacznej części opinii publicznej głoszone przez Sigmunda Freuda prawdy o taj- nikach natury ludzkiej, o nieświadomych dynamizmach rządzących naszym zacho- waniem. Wiedeński psychiatra opisał przede wszystkim mechanizm wyparcia, usu- wania ze świadomości tych treści, które są dla podmiotu zagrażające. Freud dowodził, że owe wyparte treści mają wpływ na zachowanie podmiotu, pomimo iż nie zdaje on sobie z tego sprawy. Uznanie tych prawd, przyjęcie do wiadomości faktu, że pozo- stajemy pod wpływem oddziaływania nie znanych nam sił - i to tkwiących w nas samych - było dla wielu laików niemożliwe (do powodów tego oporu jeszcze powró- cimy), choć u innych budziło entuzjazm swą frapującą tajemniczością. Odkrycia Freuda są zaliczane do największych odkryć XX wieku. Koncen- trując uwagę na zjawiskach klinicznych, Freud odsłonił przed szeroką publicznoś- cią nowe perspektywy w rozumieniu psychiki. Potrafił też nadać niebywały rozgłos formułowanym przez siebie ideom. Nabrały one znaczenia kluczowego dla rozwo- ju koncepcji natury ludzkiej i kierunków badawczych współczesnej psychologii. Wbrew sceptycznym, czy wręcz wrogim ustosunkowaniom części współczesnych do tez Freuda, psychologowie zgromadzili sporą liczbę dowodów na rzecz istnienia wielu niedostępnych świadomości i poznawczej kontroli zjawisk, mających zna- czenie dla funkcjonowania osobowości. Dla przybliżenia jednego z kierunków poszukiwań w wyjaśnianiu nieświado- mego odwołajmy się do przykładu, jaki stanowi interesująca próba analizy tzw. pro- cesów samooszukiwania, podjęta przez Anthony Greenwalda (por. w polskim przekładzie: Greenwald, 1986). Są to procesy polegające na takim przetwarzaniu informacji o sobie samym, że prowadzi ono do selektywnego ukrycia niektórych z nich przed świadomością. Greenwald skoncentrował uwagę na kwestii podstawo- wej: jak to możliwe, że podmiot ukrywa coś przed samym sobą nie wiedząc nic o tym, a zarazem tak dobrze wiedząc to, czego ma nie dostrzec, nie usłyszeć, nie zrozumieć, nie wiedzieć, nie zapamiętać? Dla rozwiązania tego paradoksu Green- wald odwołał się do faktu istnienia w osobowości człowieka różnych systemów przetwarzania informacji, z których tylko część jest powiązana ze świadomością. 94 Odczytanie przez podmiot sensu prostych bodźców sensorycznych (wzrokowych, dźwiękowych, czy innych) to skomplikowany proces, złożony z wielu ogniw. Dźwięki mowy mogą być odbierane jako „puste", jeśli są nadawane w języku, któ- rego nie znamy, ale przekształcać się w sensowne zdania, jeśli mogą być poddane dalszej obróbce. Organizm potrafi jednak odczytywać znaczenia także nie angażując świadomości. Widok zielonego światła ulicznego możemy (w następ- stwie złożonego procesu, rozpoczynającego się od zarejestrowania przez oko fali świetlnej) odczytać w pełni świadomie: „Wolno już przechodzić", lub też zrozu- mieć sygnał podświadomie i ruszyć w kierunku jezdni bez takiego odczytania. Wiele reakcji (reakcje odruchowe, czynności nawykowe i inne) przebiega w odpo- wiedzi na bodźce, które nie są odczytywane na poziomie świadomym. Tak więc i treści zagrażające można rozpoznawać w swoisty sposób, nie dopuszczając do dal- szego ich przetwarzania i ukrywając je przed własnym świadomym osądem. Zawarta w przedstawionym toku rozumowania Greenwalda idea wielopozio- mowego funkcjonowania psychiki nie jest, oczywiście, nowa. Warto przypomnieć, że w interesujący sposób przedstawił ją na początku XX wieku (w latach 1910- -1912) Edward Abramowski, który - polemizując z poglądami Freuda - podkreślał z naciskiem, że zjawiska te mają charakter uniwersalny i nie są redukowalne do kategorii zjawisk patologicznych. Uzasadnienie tego ostatniego stanowiska zawdzięczamy współcześnie wielu przed- i pofreudowskim badaniom nad nieświadomymi i automatycznymi zasadami reagowania człowieka na rozmaite bodźce oraz przetwarzania dostępnych umysłowi informacji. Ogromnym dorobkiem i szczególnie ważnymi odkryciami może poszczycić się — w latach późniejszych — nie tyle neopsychoanaliza, ile psy- chologia poznawcza (bujnie rozwijająca się od ponad trzydziestu lat). Zdaniem Johna Bargha (1998), jednego z najwybitniejszych znawców i badawczy procesów automatycznych, procesy te, przebiegające poza świadomą refleksją, stanowią zde- cydowaną większość pośród wszelkich procesów psychicznych (szacowaną, głównie na podstawie współczesnej wiedzy o genach i mózgu, na ponad 90%). Warto odnotować fakt, że nurt poznawczy w psychologii przyczynił się do odkrycia kolejnych — względem Freudowskiego - źródeł egocentryzmu i egocen- trycznego przetwarzania informacji (por. Greenwald i Banaji, 1995). Za szczegól- nie doniosłe trzeba uznać wykrycie zjawisk nieświadomych o charakterze nie- obronnym. Eg0 zagrożone i słabe jak« źródłe egecentryzmu Freud opisywał nieświadomość jako warstwę psychiki wypełnioną treściami, przed którymi własne „ja" uporczywie się broni - jako treściami zagrażającymi, wzbudzającymi lęk. Za główne źródło lęku, atakującego jaźń, uważał naturalny człowiekowi konflikt pomiędzy biologicznymi popędami a surowymi nakazami superego, pochodnymi od nakazów społecznych nakazami własnego sumienia, zaś 95 za powód wypierania ze świadomości zagrażających treści - uciążliwy dyskomfort i dążenie do unikania przykrości. Freud intrygująco opisywał owe mechanizmy obrony ego oraz fakt, że obrony te „dokonują się same": bez świadomego udziału podmiotu, bez obmyślania strategii i programów działania. W koncepcji Freuda, ego - „ja", jako podmiotowa warstwa psychiki, znajduje się pod stałym naporem dwóch potężnych, a zarazem wzajemnie przeciwstawnych sił: biologicznych (popędów) i społecznych (oddziałujących poprzez superego). Popędy popychają ku poszukiwaniu przyjemności, a superego — tę naturalną zaka- zaną skłonność atakuje całym arsenałem nakazów i zakazów. Kultura i siły społeczne sprzeciwiają się wrodzonym człowiekowi skłonnościom, a popędy napie- rają. Przed tą grą sił nie ma ucieczki. Realizacja popędów zagraża poczuciu własnej wartości, co wymusza samooszukiwanie. Nie można bowiem uciec przed własnym sumieniem. Bywa możliwą ucieczka przed karą, naganą czy niezadowoleniem oto- czenia. Przed samym sobą chronić może oszukiwanie siebie, ukrywanie przed świadomością treści świadczących o „ja" niepochlebnie - słowem: stwarzanie sobie iluzji, które pozwalają zachować komfort emocjonalny. Ale - jak sądzi się dość powszechnie - samooszukiwanie osłabia pozycję ego. Nagminne bronienie siebie w taki sposób jest przejawem nerwic. Psychoanalitycy (z Anną Freud na czele) opisali wiele możliwości manipulacji informacjami, prowadzących do uwalniania „ja" od dyskomfortu (por. Grzegołow- ska-Klarkowska, w tym tomie). Ich wielość i różnorodność nasuwa pytanie o to, czy rzeczywiście obronne zdolności ego stanowią przejaw jego słabości. Zauważmy, że osiągnięcie tych zdolności jest rezultatem złożonych procesów rozwojowych i postę- pującego procesu uczenia się: pierwotnie nie są one człowiekowi dane. Struktury leżące u podstaw mechanizmów obrony ego tworzą się stopniowo, w następstwie różnorodnych doświadczeń życiowych, uczestnictwa w kulturze i wyuczania się tego, co korzystne, a co niekorzystne. „Ja" - po to, by się bronić, by umieć rozpo- znawać, jakich informacji unikać, czego się strzec, musi zdobyć pewną wiedzę. Po to, by umieć określone informacje „przekłamać", trzeba też wykształcić odpowied- nie zdolności. Powstaje więc interesująca i złożona kwestia: czy tendencyjność w przetwarzaniu informacji, wynikająca z jakichś potrzeb podmiotu, konieczności czy chęci bronienia się przed czymś niepożądanym, zagrażającym, jest siłą czy też słabością „ja"? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Ważny przyczynek do rozważań na temat roli mechanizmów obronnych stano- wią zgromadzone w ostatnich latach dane wskazujące, że pacjenci cierpiący z powo- du depresji nie przejawiają egotyzmu: skłonności do selekcjonowania informacji i interpretowania percypowanych sygnałów w kierunku wzmacniania poczucia własnej wartości. Brak takich (skądinąd powszechnych) tendencji obronnych współwystępuje z rujnującymi osobowość stanami depresji. Choć trudno jest na bazie dostępnych danych jednoznacznie ustalić kierunek tej zależności, to wiele wskazuje na to, że brak zabezpieczeń ego grozi destrukcją, a mechanizmy obronne „pozwalają żyć": ułatwiają przeżycie trudnych i kłopotliwych emocjonalnie sytuacji. Z drugiej jednak strony, te same mechanizmy mogą przyczyniać się do zaburzenia równowagi, jeśli trafny wgląd w rzeczywistość zostanie całkowicie zastąpiony przez iluzje. Wyrzuty sumienia wobec innej osoby mogą człowieka zniszczyć. Mechanizmy obronne pozwalają uśpić sumienie i przetrwać. Ale bezustanne oszukiwanie samego siebie niesie skutki negatywne. Tracąc wgląd we własne „ja", tracimy szansę na poro- zumienie się ze światem. Samooszukiwanie —jako rodzaj zabiegów sterowanych po- trzebami podmiotu - jest więc narzędziem „ja". Czasami wspomaga, ale czasami bywa „zabawką" niebezpieczną, osłabiającą „ja". Obronność spełnia wówczas funk- cję paradoksalną: chroniąc bowiem sferę doznań, odczuć, samoświadomości, zakłóca równowagę osobowości, utrudnia przystosowanie i hamuje rozwój. Te właśnie funkcje ego i mechanizmów obrony ego, ich rolę w utrzymywaniu równowagi — z jednej strony, oraz w powstawaniu różnorakich zaburzeń osobo- wości - z drugiej, przybliżyła nam psychoanaliza. Zauważmy, że w jej świetle człowiek jawi się jako istota niejako skazana na egoizm. Osobowość jest bowiem skupiona przede wszystkim na obronie własnego „ja", co prowadzi do zaniedbywa- nia potrzeb otoczenia. Do podobnych konsekwencji mogą jednak prowadzić zupełnie inne zjawiska. Chodzi o źródła zachowań egoistycznych związanych z rze- czywistą słabością „ja", nie mające nic wspólnego z obroną „ja" w obliczu wyma- gań nadrzędnej instancji, jaką jest superego. W toku ich analizy można nabrać wątpliwości, czy warto zaliczać je do wspólnej klasy zjawisk. Ogromne obszary nieświadomego biorą się z zupełnie innych przyczyn, niż manipulacje obronne ego. Wiążą się one z pierwotną nieumiejętnością rozpozna- wania i klasyfikowania zjawisk psychicznych. Badania psychofizjologiczne (por. LeDoux, 2000) dowodzą, że dotyczy to także części procesów emocjonalnych, choć są one definiowane tradycyjnie jako zjawiska przeżyciowe, a przecież przebiegają często pod wpływem impulsów nie docierających do ośrodków czuciowych. Jest to nieświadomość pierwotna, a nie wtórna, wynikająca z wyparcia. Dopiero w następ- stwie złożonych procesów rozwojowych ustępuje ona miejsca świadomemu wzros- towi wglądu w przebieg rozmaitych zjawisk (por. Wojciszke, 1980). Rozpoznanie istoty pierwotnego egocentryzmu zawdzięczamy w głównej mie- rze jednemu z najwybitniejszych psychologów świata, Jean Piagetowi. Piaget zwró- cił uwagę na fakt, że naturalną właściwością umysłu dziecięcego jest pierwotna nie- zdolność przekroczenia własnego punktu widzenia: małe dziecko poproszone o pokazanie osobie siedzącej po drugiej stronie stołu narysowanego przez siebie domku pokazuje rysunek „do góry nogami", nie zdając sobie sprawy z tego, pod jakim kątem jest on widoczny z perspektywy partnera. Także umysł dorosłej osoby pełen jest takich „dziecięcych" nieudolności: nie- zdolności decentracji — niezdolności spojrzenia na sprawy z punktu widzenia innej osoby, innego ugrupowania, innej epoki. I może się brać ona nie tyle z „wyracho- wania", z niechęci „ja" do uwzględnienia innej perspektywy, ile z jej nieznajomości; nie z wyuczonego wygodnictwa, z niechęci do innych, lekceważenia ich zwycza- jów, wartości i celów, a z braku pojęcia o tym, że istnieją alternatywne gusta, oby- czaje, zamierzenia. Ta właśnie postać egocentryzmu oznacza faktyczną nieudol- ność, której nie można się pozbyć drogą psychoanalitycznego wydobywania z nieświadomości treści tam zepchniętych. Warunkiem jej usunięcia jest rzeczy- wisty postęp: rozwój wiedzy o złożoności świata, względności prawd, różnorod- 97 ności perspektyw. Bez takiej wiedzy człowiek pozostaje zanurzony w swej subiek- tywnej perspektywie, a paradoksalność tego stanu polega na tym, że podmiot nic nie wie o owym „zanurzeniu" w swoim własnym subiektywnym świecie (podobnie jak Molierowski Jourdain nie wiedział, że mówi prozą). Dlaczego więc przypisujemy podmiotowi koncentrację na samym sobie? Czyż termin „egocentryzm" nie sugeruje jakiegoś" celowego skupiania uwagi na własnej osobie? Wydaje się, że warto tu wprowadzić pewne rozróżnienia terminologiczne. Niech termin egocentryzm oznacza kierowanie uwagi na własną osobę w warunkach zdolności do przenoszenia jej z obiektu na obiekt, termin egocentryzm obronny - kierowanie uwagi na „ja" w warunkach zagrożenia, w celach obronnych, a egocen- tryzmem pierwotnym nazwijmy po prostu utrzymywanie uwagi na własnych do- znaniach, odczuciach, przeżyciach, przy braku zdolności decentracji. Egocentryzm pierwotny jest więc nieświadomością nie znanego, a nie — jak w przypadku egocentryzmu obronnego - nieświadomością ukrytego przed samym sobą. Owo infantylne zniekształcanie informacji wynika nie z doświadczenia i umożliwiającej wypieranie wiedzy o tym, co zagraża, lecz z nieznajomości rzeczy i braku zdolności trafnego odczytywania znaczeń. I to z tego nie znanego wywodzi się szeroka gama naszych niezamierzonych niezręczności, naszej obojętności, gru- boskórności i różnorodnych egoistycznych zachowań wobec świata zewnętrznego. Czasami wystarczy, by ktoś zwrócił naszą uwagę na to, czego sami nie dostrzega- my, a uzyskany wgląd pociąga za sobą pożądaną korektę zachowania. Czasami jednak bywa, że posiadana przez człowieka zdolność decentracji jest przez rozmaite czynniki hamowana. Jeśli uwielbiamy tort czekoladowy, to trudno nam zrozumieć, że inna osoba patrzy obojętnie czy nawet z niechęcią na uformowane ape- tycznie góry czekoladowe. Niełatwo też jest zdobyć się - pomimo miłości do partnera — na wyrozumiałość dla jego uczuć do innej osoby. To niektóre emocje ograniczają zdolność trafnego oceniania zjawisk, trzeźwego osądu, godzenia różnych punktów widzenia (por. Reykowski, 1974), a także gotowość do zachowywania obiektywizmu. Takie pierwotne emocje pozostają w służbie ego. Egocentryzm „ja tetalitarnege" Opisywane przez nas dotychczas zjawiska egocentryzmu pierwotnego (Piage- towskiego) i obronnego (Freudowskiego) dalece nie wyczerpują klasy zjawisk, które przebiegają poza czujnością, kontrolą i wolą podmiotu. Dla dopełnienia obra- zu skupimy się teraz nad źródłami egocentryzmu i egoizmu widocznymi z perspek- tywy dorobku psychologii poznawczej. W tej perspektywie, zniekształcone przetwarzanie informacji jest pochodne w dużej mierze od szczególnych znaczeń i wrażliwości podmiotu na sygnały dotyczące samego siebie. „Ja" zarządza prze- twarzaniem informacji nie tylko w warunkach zmuszających do obrony. Często pełni swe funkcje w sposób „apodyktyczny", nie licząc się z wolą samego podmio- tu. Przed świadomością są ukryte nie tylko określone treści (te poddają się, w pew- nych warunkach, artykulacji), ale i reguły przetwarzania, niemal niemożliwe do wykrycia! Wyniki badań świadczą o uprzywilejowanej pozycji „ja", co przejawia się w szybszym dostrzeganiu sygnałów odnoszących się do własnej osoby, lepszym ich rozpoznawaniu i zapamiętywaniu, a także w nawykowym odnoszeniu do „ja" różnych informacji o świecie zewnętrznym. To właśnie dlatego jeden ze znawców zjawisk, o których będzie mowa, Anthony Greenwald, użył określenia „totalitarne ego" w odniesieniu do „ja", które - nie tylko dla obrony przed atakiem, ale i dla umocnienia własnej pozycji - dokonuje złożonych, manipulacji na informacjach, poza czujnością podmiotu (por. Greenwald, 1980).) Zobrazujemy to na wstępie przykładami wyników badań empirycznych, po- chodzących z końca lat siedemdziesiątych. Dowodzą one, że te same treści są lepiej lub gorzej zapamiętywane, szybciej lub wolniej rozpoznawane w zależności od tego, z jakim obiektem, sprawą, kontekstem zostały powiązane. Precyzyjne pomia- ry czasów reakcji (wyrażających się w milisekundach) oraz testy pamięciowe wyka- zały istotne zróżnicowanie sposobów reagowania badanych w zależności od tego, czy informacje dotyczyły, czy też nie dotyczyły własnej osoby. Tak np. w jednym z eksperymentów (por. Rogers, Kuiper i Kirker, 1977), osoby badane analizowały rozmaite przedstawiane im przymiotniki, m.in. ze względu na to, czy: są one podobne znaczeniowo do innych; rymują się z innymi przymiotnikami; odnoszą się do cech, które charakteryzują własną osobę. Gdy w innej części badania uczestnicy stanęli niespodziewanie przed koniecznością odtworzenia przymiotników zapamię- tanych z poprzedniej sesji, wówczas okazało się, że zapamiętali najwięcej przy- miotników z ostatniej grupy, tj. tych, które rozpatrywali z punktu widzenia ich powiązań z „ja". W innym z badań (por. Keenan i Bailett, za: Zajonc, 1985) uczest- nicy zajmowali się także w czasie pierwszej części badania analizą najrozmaitszych przymiotników z różnych punktów widzenia. Część pytań dotyczyła tego, czy pewne przymiotniki odnoszą się, czy też nie do cech charakterystycznych dla same- go badanego, jego bliskiego przyjaciela, szefa, ulubionej postaci telewizyjnej i innych jeszcze osób. W toku późniejszej sesji okazało się, że badani wykazali się najkrótszymi czasami reakcji przy rozpoznawaniu tych przymiotników, które odno- siły się do „ja", zapamiętali ich też najwięcej. Okazało się ponadto, że rozpoznali tym więcej przymiotników i w tym krótszym czasie, im bliższa ich sercu była osoba, do której były odnoszone owe przymiotniki w czasie pierwszej sesji. Dane tego typu pojawiają się w literaturze coraz częściej (por. Mandrosz- -Wróblewska, 1985; Greenwald i Banaji, 1995). Wzmacniają one przekonanie o tym, że własna osoba jest postacią centralną w indywidualnej hierarchii znaczeń. Zdają się też potwierdzać opinie o ludzkim egocentryzmie, a stąd - zdawałoby się - już tylko krok do przeświadczenia o przyrodzonym człowiekowi egoizmie. Wstrzymajmy się jednak jeszcze przed formułowaniem konkluzji i przyjrzyjmy się innym ważnym dla naszej analizy przesłankom, nagromadzonym przez psycholo- gów w toku mozolnych poszukiwań. Wśród nieświadomych zniekształceń w przetwarzaniu informacji, służących obronie interesów „ja", można wyliczyć (obok związanych z obroną poczucia własnej wartości) zniekształcenia wynikające z potrzeby dookreślenia własnej tożsamości. Jednym z jej przejawów jest dążenie do zachowania własnej odrębności, które sprawia, że człowiek broni się bezwiednie przed informacjami świadczącymi o jego wysokim podobieństwie do innych ludzi, tak jakby bojąc się utraty rozeznania, co do własnej tożsamości. Istnieją liczne dane empiryczne, które świadczą o takiej tendencyjności. Wielokrotnie stwierdzano, po pierwsze, że po informacjach o bardzo wysokim podo- bieństwie osób badanych obniżał się ich nastrój oraz pojawiały się zachowania ukie- runkowane na podkreślenie własnej oryginalności (por. Fromkin, 1973; Winczo-Kos- tecka, 1982). Tak np. w jednym z badań Howarda Fromkina, część osób w nim uczestniczących otrzymywała najpierw informacje o tym, że uzyskały one w testach osobowościowych wyniki wysoce zbliżone do typowego profilu otrzymanego na pod- stawie badań około 10 000 innych osób. W dalszej części badania obserwowano reak- cje tych uczestników. Okazało się, że starali się oni zwiększać swój fizyczny dystans wobec innych osób uczestniczących w eksperymencie (co przejawiało się m.in. w tym, że usadawiali się oni w większej odległości od innych, niż robili to ci, którzy dowia- dywali się, że wypadli w testach osobowości nietypowo!). Po drugie, w wielu naszych badaniach (por. Jarymowicz i Codol, 1979; Jarymowicz, 1984) obserwowaliśmy powtarzający się efekt zaniżania ocen własnego podobieństwa, i to tym silniejszy, im wyższy był stopień podobieństwa obiektywnego. Uczestnicy badań, pomimo infor- macji, że jakaś nieznana im osoba charakteryzuje się podobnymi jak oni sami cecha- mi, ulegali silnemu złudzeniu, że ich podobieństwo jest stosunkowo niewysokie. Ten ostatni efekt można interpretować także jako przejaw tzw. konserwatyzmu poznawczego. Jest to zjawisko ogólniejsze, polegające na bezwiednym oporze przed zmienianiem zakodowanych w umyśle informacji o rzeczywistości, a subiektywnie - poglądów, opinii, a także, po prostu, nagromadzonej wiedzy. Zjawisko to współ- występuje ze swoistą przykrością, jaka towarzyszy dysonansowi poznawczemu wyni- kającemu z konstatacji rozbieżności pomiędzy informacjami nowymi, napływają- cymi, a przechowywanymi już w umyśle. Przykrość owa skłania do poszukiwania rozwiązań konfliktu, co często dokonuje się kosztem zniekształcania informacji napływających (a czasami także i kosztem zdrowia nadawców tych informacji: Freud, jako głosiciel bulwersujących nowości, często bywał zagrożony reakcjami rozzłosz- czonego audytorium, które posuwało się do rzucania weń różnymi przedmiotami). Podstawowe tezy dotyczące dysonansu poznawczego ogłosił w roku 1957 Leon Fes- tinger, a liczne późniejsze badania dostarczyły empirycznych dowodów na to, że pod wpływem dysonansu dochodzi często do przekłamania informacji nowych i pozosta- nia przy starych - pozostania przy swoim. Dlaczego tak się dzieje? Można wskazać na dwa modele zjawisk nieświadomych, z których każdy pozwala zinterpretować konserwatyzm poznawczy jako coś zachodzącego poza sferą czujności podmiotu. Jedno z tych zjawisk nosi, w żargonie psychologii, nazwę „efektu samej ekspo- zycji": przejawia się wzrostem atrakcyjności bodźców wskutek samej uprzedniej z nimi styczności - po prostu po powtarzających się ich ekspozycjach. Wykrył to zja- wisko Robert Zajonc (1985), ale już w roku 1910 Edward Titchener opisał tzw. zja- wisko familiarności, zwracając uwagę na to, że jeśli człowiek zapoznaje się z czymś, to powstaje wówczas wrażenie oswojenia, rodzaj odczucia zażyłości. W badaniach laboratoryjnych Zajonca ujawnione zostały jednak pewne nowe aspekty tego zjawi- ska. Wywoływano efekt familiarności w odniesieniu do bodźców nowych, neutral- nych, takich jak nieznane badanym japońskie ideogramy. Niektóre z nich poka- zywano badanym, a następnie proszono ich, by wśród tych i innych jeszcze (nie poka- zywanych uprzednio) ideogramów wskazali te, które poznali wcześniej lub widzą po raz pierwszy, zaś jeszcze później - określili, na ile im się różne ideogramy podobały lub nie. Okazało się, że znaki wskazane przez badanych jako znane im z wcześniej- szych ekspozycji podobały im się bardziej, niż znaki wskazane jako nieznane. Słowem, poczuciu zaznajomienia towarzyszyły bardziej pozytywne oceny. Okazało się jednak ponadto, że wskaźniki pozytywności ocen były niezależnie od tego, czy badani trafnie stwierdzili, że dany znak już wcześniej widzieli, czy też zapomnieli 0 nim i utrzymywali, że widzą go po raz pierwszy. Innymi słowy, znaki faktycznie eksponowane wcześniej wydały się badanym ładniejsze niż nie eksponowane — nie- zależnie od tego, czy badani mieli subiektywne poczucie wcześniejszego kontaktu z nimi, czy też nie. Oznacza to, że wystarczy, by jakieś treści zostały po prostu zare- jestrowane przez zmysły i w jakiś nieświadomy sposób zakodowane, aby wzbudzały pewien afekt „swojskości", zabarwiony pozytywnie. Afekt ten zaś może być źródłem tendencji do nienaruszania przyswojonych treści - tendencji konserwujących. Istnieje, oczywiście, wiele innych czynników, które mogą skłaniać - z drugiej strony - do wypierania pewnych treści dotyczących samego siebie, ale konserwatyzm poznawczy ma także jeszcze i inne mocne podstawy. Wiążą się one z niezdolnością - a nie z niechęcią - do asymilowania nowych, dysonansowych informacji. W sy- tuacjach zaskoczenia i zdziwienia człowiek może nie być w stanie przyjąć ich do wia- domości (bez żadnych ubocznych motywów) tylko dlatego, że nie dadzą się one zasy- milować, zmieścić w posiadanych schematach, włączyć do nich. Subiektywnie przejawia się to w postaci: „Nie wierzę własnym uszom" czy „Nie do wiary", słowem - poczucia niewiarygodnosci nowin. Jest to więc swoisty rodzaj egocentryzmu, który może utrudniać dostrzeżenie także i własnego egoizmu. Jeśli bowiem w obrazie samego siebie, jaki człowiek (obcując z sobą) utrwalił we własnym umyśle, nie ma treści, które można by zinterpretować jako przejawy egoizmu, to napływające infor- macje mogą po prostu brzmieć rzeczywiście jak insynuacje. To „niemieszczenie się w głowie", związane z niezdolnością do podzielenia czyjegoś punktu widzenia, utrudnia negocjacje, poszukiwanie kompromisów, osiąganie porozumienia, a zwłaszcza zmianę własnego punktu widzenia. Dotyczy to wszelkiej posiadanej wiedzy i poglądów, ale w szczególnej mierze samowiedzy 1 postaw dotyczących własnej osoby. U podstaw owej ksobności leży pewna właściwość umysłu, wobec której inne opisywane tu właściwości wydają się wtórne. Chodzi o fakt, że poznawcza repre- zentacja własnej osoby funkcjonuje podobnie jak prototypy poznawcze. Do proto- typów odnoszone są automatycznie i porównywane z nimi, analizowane z ich punk- tu widzenia, rozmaite inne obiekty nie będące prototypami. Dla zilustrowania tych zjawisk skupimy teraz uwagę na pewnym wątku badań, zaczerpniętym z historii psychologii poznawczej, związanym z pojęciem prototypowości. W latach 70. wykonano wiele badań ukazujących funkcjonowanie prototypów, tj. wzorców poznawczych stanowiących układ odniesienia dla percepcji rozmaitych obiektów. Zauważono, że prototypy takie pełnią charakterystyczne funkcje w prze- twarzaniu informacji. I tak Ellen Rosch stwierdziła, że istnieje zależność pomiędzy spostrzeganiem jakiegoś obiektu jako prototypowego bądź nieprototypowego a cha- rakterem spostrzeganej relacji pomiędzy obiektami prototypowym i nieprototypo- wym. W jednym z badań (por. Rosch, 1975) eksperymentatorka ustaliła najpierw, że badani uznają za „figurę" prototypową liczbę „100", a nie „103", „czystą" czerwień, a nie jej odcienie, literę E, a nie F itp. W innej zaś części badania stwierdziła, że jeśli wypisana na krążku liczba „100" zajmuje na pewnej planszy pozycję centralną, to badani - w odpowiedzi na prośbę o ułożenie pozostałych krążków z wypisanymi na nich liczbami „103", „107" (czy innymi) tak, by znalazły się w odległości odpowia- dającej „odczuwanemu dystansowi pomiędzy nimi" - układali te krążki bliżej, niż wówczas, gdy w pozycji centralnej znajdowała się np. liczba „103", a „100" należało ułożyć zgodnie z subiektywnym poczuciem odległości. Słowem, osoby badane umieszczały „figurę" nieprototypową bliżej prototypowej niż odwrotnie. To z pozoru mało istotne dla naszych rozważań doświadczenie Amos Tversky (1977) odniósł do obiektów społecznych. Prosił on mianowicie osoby badane o ocenianie stopnia podo- bieństwa pomiędzy różnymi obiektami, oczekując, że badani ujawnią analogiczną, jak w badaniach Rosch, tendencję do spostrzegania relacji podobieństwa w sposób asy- metryczny. Spodziewał się więc przykładowo, że w odniesieniu do relacji: ojciec - syn, to raczej syn wyda się „podobny do ojca", niż „ojciec podobny do syna". Za takim oczekiwaniem kryło się założenie, że wzorce poznawcze pełniące funkcje pro- totypów tworzą się w toku doświadczeń społecznych, a stopień ich prototypowości jest pochodny od chronologii doświadczeń, a także społecznej wagi, znaczenia dane- go obiektu. W toku badań Tversky stwierdził między innymi, że gdy badani oceniali stopień podobieństwa pomiędzy państwami różnej wielkości czy znaczenia w świecie państwa mniejsze wydawały się badanym bardziej podobne do większych niż odwrot- nie (nawiasem mówiąc, kalifornijskim studentom Polska wydawała się bardziej podobna do ZSRR niż ZSRR do Polski - por. też Jarymowicz, 1985). Badacz nazwał zaobserwowane zjawisko zjawiskiem asymetrii podobieństwa. Można je w tym miejscu podsumować tezą, zgodnie z którą wielkość owej asymetrii zależy od wiel- kości różnicy w stopniu „prototypowości". Im bardziej prototypowy jest dany obiekt, tym większe złudzenie polegające na tym, że jest on mniej podobny do innych obiek- tów niż owe inne obiekty podobne do niego. Z doświadczeń Tversky'ego skorzystał badacz francuski Jean Paul Codol dla sprawdzenia hipotezy, zgodnie z którą w spostrzeganiu społecznym „ja" pełni funkcje prototypowe, a przejawia się to w toku porównań: ja-inni, m.in. określoną „asymetrią podobieństwa". Wyniki ponad dwudziestu badań eksperymentalnych (por. Codol, 1986) wyraźnie potwierdziły te oczekiwania. Zarówno przy ocenianiu stopnia podobieństwa, jak i fizycznych odległości osoby badane pytane o odległość innych od własnej osoby oceniały ją jako mniejszą, niż gdy były pytane o odległość „ja" od innych. Prosty zabieg eksperymentatora polegający na zamianie w pytaniu kierunku porównań (z: „W jakim stopniu on jest blisko w stosunku do ciebie?" na: „W jakim stopniu ty jesteś blisko w stosunku do niego?") pociągał za sobą zmianę poczucia odległości (wyraża- jącą się, w przypadku ocen dystansu fizycznego, w „twardych" pomiarach metrycz- nych). Warto podkreślić, że w podobnych badaniach Codol stwierdził ponadto, iż przy 1§2 dokonywaniu przez badanych porównań nie obejmujących „ja", a dotyczących innych, nie znanych badanym osób, zmiana kierunku porównań (A do B czy B do A) nie pociągała za sobą zmienności ocen podobieństwa czy odległości. W innych badaniach, w których badani dokonywali samoopisu i opisu innych osób bez bezpośrednich porównań, badacze (por. Hardoin i Codol, 1984) zaobserwowali efekt zwany zjawis- kiem odnoszenia do „ja" (por. Greenwald i Pratkanis, 1988). Okazało się mianowicie, że gdy badani opisywali najpierw siebie, a potem inną osobę, to podobieństwo opisów „ja-on(a)" było znacząco większe, niż gdy najpierw skupiali uwagę na opisie innej osoby, a potem opisywali samych siebie. W tym ostatnim przypadku opis „ja" był istot- nie bardziej różny od opisu ,,on(a)". Wynik ten zdaje się potwierdzać ideę funkcjono- wania „ja" jako prototypu - układu odniesienia w percepcji interpersonalnej. Interesujące dane dostarczające istotnego wsparcia dla hipotezy prototypowości „ja" przedstawiła także Marta Kamińska-Feldman (1988). Dokonawszy pewnych mo- dyfikacji procedur Codola, Kamińska-Feldman prosiła osoby badane o ocenę odległości pomiędzy punktami na rysunku, reprezentującymi różnych ludzi, w tym własną osobę. W części badania replikującej warunki, w jakich znajdowały się zwykle osoby uczestni- czące w badaniach Codola, Kamińska-Feldman uzyskała dokładnie takie same rezulta- ty: osoby badane oceniały identyczną odległość „ja od x-a" jako większą niż odległość „x ode mnie". Inny był jednak rezultat, gdy autorka zmieniła warunki badania, starając się obniżyć sytuacyjnie znaczenie „ja". Osoby badane występowały więc w badaniu anonimowo, oznaczone zostały „numerami ewidencyjnymi", dowiadywały się, że w ba- daniu chodzi o obserwowanie pewnych prawidłowości ogólnych, a nie właściwości indywidualnych — słowem, starano się, by badani czuli się jako „jedni z wielu". Otóż w tych warunkach zaobserwowano słabą asymetrię w kierunku przeciwnym! Osoby ba- dane w obliczu identycznych pytań o ocenę odległości oceniały ją raczej jako większą, gdy chodziło o odległość ,,x ode mnie", niż gdy chodziło o odległość „ja od x-a". Ten ostatni efekt wyraźnie sugeruje, że nie w każdych warunkach „ja" spełnia funkcje prototypu. W jakich warunkach tak nie jest? Czy jesteśmy skazani na ego- centryzm i pochodne od niego różne formy egoizmu? Czy możemy uchronić się przed nadmierną koncentracją na obronie własnego „ja"? Czy zachodzące w roz- woju człowieka procesy wzmacniające pozycję „ja" prowadzą nieuchronnie - i to w sposób dla podmiotu nieświadomy, uniemożliwiający samokontrolę - do „totali- taryzmu ja", do centralności „ja" w systemie znaczeń jednostki i niezdolności podmiotu do traktowania „bliźniego swego jak siebie samego"? Czy jesteśmy altruistami? Po z górą dwudziestu latach badań nad mechanizmami zachowań prospołecz- nych (por. Karyłowski, 1975; Reykowski, 1978, 1986; Jarymowicz, 1979; Poza egocentryczną perspektywą..., 1994) jesteśmy silnie motywowani do rozpoczęcia wywodu od wytoczenia argumentów polemicznych wobec zwolenników poglądu o egoistycznym charakterze natury ludzkiej. 113 Weźmy pod uwagę różnorodność ludzkich reakcji, celów, czynów. Przyjczyj- my się tym działaniom, które polegają na świadomym przywłaszczaniu sobie cudzego mienia, znęcaniu się dla jakichś przyziemnych satysfakcji, niszczeniu innych dla własnej wygody, deptaniu godności słabszych. Zwróćmy uwagę na te reakcje, które wyrażają się obojętnością, brakiem wrażliwości czy niezdolnością zrozumienia tego, co wokół. Zważmy — z kolei — na czyny, które wymagają ogrom- nej wnikliwości i pieczołowitości w traktowaniu spraw innych osób, wysiłku i wyrzeczeń, strat własnych dla cudzego dobra.l Czy warto łączyć cynizm, brak wrażliwości oraz poświęcanie się dla innych ludzi we wspólną kategorię czynów ukierunkowanych na realizację własnych interesów? jv Argument, jaki się często słyszy, wysuwany na rzecz takiego łączenia, brzmi następująco: nawet najbardziej szlachetne czyny altruistyczne wiążą się z nadzieją na uzyskanie nagrody - jeśli nie teraz, to kiedyś, jeśli nie na ziemi, to w niebie. A jeśli nie od kogoś innego - to w postaci własnej wewnętrznej satysfakcji: w postaci uko- jenia własnego sumienia, przeżycia dumy z siebie, poczucia własnej szlachetności. / To prawda, że zarówno w wyniku zakończonej sukcesem niechlubnej intrygi, jak i w rezultacie szczęśliwie zakończonej walki o ratowanie czyjegoś dobra, podmiot może odczuwać wyraźną satysfakcję, ale czy jest sens stawiać znak rów- ności pomiędzy jednym i drugim rodzajem satysfakcji? Spróbujmy zastanowić się nad tym, w czym satysfakcja satysfakcji nie równa. Wykluczymy z naszych rozważań tę klasę sytuacji, w których człowiek czyni coś dla dobra innych osób czy dla dobra ogółu z wyrachowania: licząc na zapłatę, docenienie, aprobatę - słowem - dla nagrody zewnętrznej. Takie zachowania zostały nazwane pseudoprospołecznymi, a rozróżnia się je obserwując, czy moty- wacja i wysiłek wkładany w daną czynność maleją, gdy nie ma szans na nagrodę. Źródłem takiej motywacji z wyrachowania (pseudoprospołecznej) jest często lęk przed karą, jak wówczas, gdy człowiek obserwowany przez innych pracuje pilnie, a „poza plecami" natychmiast redukuje wysiłek. \ Zajmijmy się rolą gratyfikacji wewnętrznych w zachowaniach altruistycznych. Bez wątpienia przyznamy, że antycypowane przeżycia w postaci wstydu czy wyrzutów sumienia -jako emocji dręczących, oraz poczucia własnej dobroci, szlachetności -jako uczuć miłych, są potężnym źródłem motywacji do czynienia dobra. Niewątpliwie takie połączenie interesu własnego z cudzym, które polega na niesieniu pomocy potrzebującym i ustrzeżeniu się tym samym od wyrzutów sumienia (które musiałyby się pojawić, gdyby nie pomoc) jest połączeniem nader częstym. Także pomnażanie dobra (czyny szlachetne nie wymuszone czyjąś krzywdą, potrzebą ratowania, usuwaniem zła) może wiązać się jak najściślej z dążeniem do osiągania satysfakcji z samego siebie. \ M«tywy endecentryczne Rodzaje motywacji altruistycznej polegające na podejmowaniu działań na rzecz innych dla uniknięcia wewnętrznych kar (w postaci poczuć winy czy wstydu) lub dla uzyskania wewnętrznych nagród (w postaci zadowolenia z siebie, podtrzy- 114 mania dobrego mniemania o sobie czy przeżycia dumy) nazwał Jerzy Karyłowski (\982a)iendocentrycznymi. Są to motywacje, które powstają w obliczu potrzeb oto- czenia, ale celem działania jest nie tylko przyczynienie się do dobra cudzego, ale i spełnienie własnych oczekiwań co do samego siebie. Czynności są więc zoriento- wane na uzyskanie owej wewnętrznej satysfakcji, a kiedy szansa taka zanika, spada także motywacja do działania. Zilustrujmy to opisem takiego zbiegu okoliczności, który pozwala zaobserwo- wać mechanizm działań endocentrycznych. Wyobraźmy sobie, że zetknęliśmy się z czyjąś sprawą, której uregulowanie leży w granicach naszych kompetencji i możliwości. Uświadomiwszy to sobie odczuwamy lekką dumę z tego, że jesteśmy w stanie czemuś zaradzić. Budujemy plan działania przewidując, że potrafimy się w nim dobrze spisać, i żywimy przekonanie, iż nam się to uda. Zależy nam na tym, by się przekonać, że poradzimy sobie ze wszystkim znakomicie. Słowem: nasza uwaga jest skupiona na rozważaniach wokół własnych standardów dobrej roboty i własnej roli w całej sprawie. I w tym stanie rzeczy pojawia się ktoś trzeci, kto wyręcza nas ze wszystkiego. Ileż dyssatysfakcji! Nie ma radości z tego, że problem został rozwiązany, zadanie wykonane, sprawa załatwiona. Jest rozczarowanie i poczucie niespełnienia. Chodziło bowiem o to, by sprawdzić się w zaistniałej sytu- acji, a.cel ten nie został przecież zrealizowany. Mamy tu zatem do czynienia z następującym mechanizmem angażowania się w cudze sprawy: poruszają nas one o tyle tylko, o ile zareagowanie czy nie zareago- wanie na nie może przyczyniać się do zadowolenia czy niezadowolenia z samego siebie. Jeśli więc wśród aspiracji „ja" (nazywanych tu, za literaturą psychologiczną, standardami „ja idealnego") nie ma standardu: „O mojej szlachetności dobrze świad- czy fakt, że jestem honorowym krwiodawcą", to możemy pozostawać bierni wobec napływających informacji o ogromnym zapotrzebowaniu lecznictwa na krew. Tak więc w przypadku mechanizmów nazwanych przez Karyłowskiego endocentryczny- mi źródłem motywacji do prpspołecznego działania .jest-zajśeieco nąjmniąjJwóch okoliczności: dostrzeżenie cudzej potrzeby oraz wzbudzenie poczucia powinności (por. Schwartz, 1976). Słowem, warunkiem okazania troski, zaangażowania wysiłku jest motywacja do okazania się „prospołecznym" — okazania się takim przed samym sobą", bez względu na to, czy to ktoś widzi i doceni, czy też nie. j Mamy tu więc do czynienia ze szlachetnością czynów i - pewną prozaicznoś- cią pobudek. Są one powiązane z określonym „własnym interesem": z chęcią pod- trzymania dobrego mniemania o sobie. Nie nazywamy ich jednak egoistycznymi: są przecież związane z intencją zrealizowania cudzych celów. Cele własne nie pole- gają na „kierowaniu się jedynie interesem własnym ze szkodą dla innych" (jak głosi słownikowa definicja egoizmu), a przeciwnie — podmiot dąży do osobistego przy- czynienia się do realizacji interesu innych. \ Karyłowski, opisując ten rodzaj prospołecznej motywacji, której źródłem jest pewien nacisk, przymus wewnętrzny, skierował uwagę na standardy „ja idealnego" jako warunek pojawienia się takiego przymusu. Można wskazać na wiele innych jeszcze źródeł motywacji prospołecznej powiązanej z dążeniem podmiotu ku jakiejś własnej satysfakcji. Janusz Reykowski (1986) wskazał, że źródłem zachowań prospołecznych może być po prostu chęć przyczynienia się do czegoś, a raczej chęć zdziałania cze- goś, w sytuacjach znudzenia i poszukiwania stymulacji. Wiadomo, że organizm źle znosi brak dopływu stymulacji i silne deprywacje sensoryczne, oraz że w takich warunkach łatwo o wzbudzenie motywacji do działania. Odczucie: „coś bym zrobił" - może przerodzić się w czyn, co nieraz przybiera postać nader groźną dla otoczenia, a czasem może przekształcić się w ogromny wysiłek na rzecz celów szla- chetnych. Inne potencjalne źródła motywacji prospołecznej polegającej na łączeniu pożytecznego z przyjemnym (tj. z zaspokajaniem wewnętrznych potrzeb podmiotu) mogą wiązać się z dążeniem do redukcji jakichś dręczących człowieka niepokojów. (| Część z nich może powstawać wskutek empatycznego przeżywania cudzych cier- pień: przy pewnej empatycznej wrażliwości (zdolności do współodczuwania) możemy czuć się tak udręczeni cudzymi cierpieniami, że chcemy „za wszelką cenę" zrobić coś, by sytuacja uległa zmianie, a nasz komfort został przywrócony. Od dawna też znany jest fakt istnienia związku pomiędzy przeżywaniem lęków i dążeniami afiliatywnymi: dążeniami do miłych, ciepłych kontaktów z innymi ludźmi (por. Schachter, za: Mika, 1981). Ta chęć zbliżenia ma na celu zyskanie wsparcia, zwiększenie poczucia bezpieczeństwa, a jej następstwem może być moty- wacja do uczynienia czegoś dla osoby czy osób, do których podmiot lgnie. Z takich motywacji mogą się rodzić czyny małe i wielkie. Psychologowie społeczni pod- kreślają, że udział w ruchach masowych i wybitne role społeczne są często rezulta- tem wiązania motywacji społecznych z osobistymi. Z dążenia do_kompensacji oso- bistych niepowodzeń zrodziła się też niejedna wielka pasja twórcza. Motywacje endocentryczne kojarzyć się więc mogą ze zdolnością człowieka do czynów szlachetnych i pięknych, mimo że centralną postacią w relacjach podmiotu ze światem jest sam podmiot, a nie świat zewnętrzny, a głównym celem jego działań jest zaspokojenie jakiejś własnej potrzeby. Motywacje te mogą być jednak dostosowywane do własnych potrzeb tak dalece, że bliźniemu przynoszą szkody zamiast korzyści. Nasze dobre intencje rozmijać się mogą z potrzebami naszych partnerów, a nasze pojmowanie ich dobra - z ich rzeczywistym dobrem. W imię „społecznego dobra" działają przecież okrutni dyktatorzy i różni inni rzecz- nicy przemocy. Okrutni bywają także nadopiekuńczy rodzice, krępujący swoimi dobrymi intencjami rozwój samodzielności i realizację różnych innych ważnych potrzeb dziecka. Czy więc istnieje w nas bezinteresowność i nie chybiona szlachetność? Czy istnieje szansa przekroczenia perspektywy endocentrycznej w spostrzeganiu spraw otoczenia? Co w psychice może być źródłem zaangażowania pozaosobistego, nie związanego z realizacją potrzeb osobistych? Pozostawimy na uboczu naszych rozważań wielce pociągającą, ale trudną do ostatecznego zweryfikowania hipotezę wrodzonego altruizmu. Niektóre zachowa- nia niemowląt i zaniedbanych wychowawczo ludzi sugerują, że wrażliwość na innych i skłonność do czynienia dobra są dane całemu gatunkowi. Można zgodzić się z tą tezą — jeśli zważyć choćby opisane wyżej mechanizmy altruizmu powiąza- nego ściśle z realizacją interesów własnych. Ale w centrum dociekań pojawia się często pytanie o tzw. altruizm czysty, nie związany z potrzebami podmiotu. Można się spierać o to, czy istnieje taki rodzaj wrodzonej, właściwej-całernu gatunkowi, bezinteresowności. Nie potrafimy przedstawić - specyficznie psychologicznych - argumentów za lub przeciwko hipotezie wrodzonego, „czystego" altruizmu. Poku- simy się natomiast o zarysowanie argumentów na rzecz istnienia innych jeszcze form altruizmu, wynikających ze społecznego uczenia się. M#tywy egzecentryczne To nie tylko własne ,,ja" rozwija się w psychice człowieka w toku życiowych doświadczeń, nie tylko „ja" umacnia stopniowo swą pozycję i zwiększa swój wpływ na zachowanie. Także świat zewnętrzny „instaluje się" w umyśle podmiotu i odgry- wa coraz większą rolę w regulacji całego funkcjonowania jednostki. Dowiadujemy się coraz więcej o świecie i latami nosimy w umyśle jego poznawcze reprezentacje. A przecież część ważnych implikacji tego obiektywnego faktu jest pomijana w różnych koncepcjach natury ludzkiej. Wpływ świata zewnętrznego polega częściowo na „przywłaszczaniu" sobie przez „ja" jego norm, wartości, wzorców działania. Panuje powszechna zgoda co do tego, że dziecko stopniowo uwewnętrznia i następnie odzwierciedla w umyśle posta- cie innych osób, od których jest obiektywnie i emocjonalnie zależne — tzw. osób znaczących. Dzięki tej zależności zakazy i nakazy, których źródłem były pierwotnie określone postacie, instalują się w człowieku i potem wpływają na jego zachowanie także i pod nieobecność owych osób znaczących. Opisywali te zjawiska, poczynając od końca XIX wieku, amerykańscy przedstawiciele pragmatyzmu społecznego: William James, Charles Cooley, George Mead (por. Mead, 1975; Szacki, 1981). Zwracał na to uwagę Freud, prezentując koncepcję superego. Mechanizmy te wiążą normy, wartości i wymagania społeczne z normami, wartościami i wymaganiami osobistymi. To powiązanie zaś sprawia, że zachowania danej osoby stają się zgodne z wymaganiami otoczenia i to nie z powodów konformistycznych, ale z powodu własnych ku temu przekonań i skłonności. Ten rodzaj instalowania się „innego" w „ja" prowadzi jednak do altruizmu o charakterze endocentrycznym. Tym mechanizmom przeciwstawimy (Karyłowski, 1982a) inne - bardziej autonomiczne względem „ja" — mechanizmy egzocentryczne. Są one ściśle zwią- zane z tworzeniem się w umyśle tzw. struktur „poza ja" (systemów informacji dotyczących rzeczywistości zewnętrznej) i koncentracją uwagi podmiotu na stanach otoczenia, a nie własnych. Odbywa się to za pośrednictwom decentracji i poznaw- czego „przejmowania perspektywy" otoczenia, „wchodzenia" w cudzą rolę, w cudze położenie. Podejmowane pod wpływem tego rodzaju koncentracji działa- nia są ukierunkowane na zmianę sytuacji w otoczeniu, a nie w samym sobie. Kary- łowski, rozróżniając pomiędzy mechanizmami endocentrycznymi i egzocentrycz- nymi, użył dobrze oddającej istotę tego zróżnicowania formuły: „Czynić dobro innym dla dobrego własnego samopoczucia versus dla dobrego samopoczucia innych" (por. Karyłowski, 1982b). Dzięki jakim właściwościom psychiki jest możliwe koncentrowanie się na spra- wach otoczenia z pominięciem spraw własnych, „czynienie dobra dla poprawy samo- poczucia innych" bez troski o samopoczucie własne? Poznawcze reprezentacje świa- ta zewnętrznego, jakie dzień po dniu powstają w naszym umyśle, zyskują sobie własne prawo obywatelstwa: raz zakodowane informacje stają się jednym ze źródeł różnorodnych sił regulujących zachowanie. Podlegają więc, podobnie jak informacje dotyczące „ja", zjawisku familiarności, konserwatyzmowi poznawczemu i innym zja- wiskom właściwym kodowaniu informacji. Są też specyficznym źródłem motywacji. Zważmy, że potężnym źródłem motywacji jest tzw. rozbieżność poznawcza, prowadząca do nieprzyjemnego emocjonalnie poczucia dysonansu. Dysonans poja- wia się, oczywiście, nie tylko wtedy, gdy chodzi o „ja", ale także i wtedy, gdy napływające informacje dotyczą rzeczywistości zewnętrznej i nie są zgodne z posia- danymi poznawczymi schematami świata. A że własne schematy zmieniamy opor- nie, powstaje tendencja do zniekształcania informacji lub ...zmieniania świata. Im silniej utrwalone schematy, tym tendencje te są silniejsze. Niemal odruchowo - choć nie wszyscy z takim samym stopniem przymusu - reagujemy na widok prze- krzywionego obrazu, wykonując ruch mający na celu wyprostowanie go i przywró- cenie „dobrej figury". Jeśli duże zbiorowości spostrzegają rzeczywistość społeczną jako odbiegającą od tego, co uznane za obiegowe, typowe, powszechne, normalne, może dojść do powstania buntu czy podjęcia innych prób naprawy rzeczywistości. Reykowski (1986) zwrócił uwagę na rolę dwóch rodzajów standardów poza- osobistych, istotnych dla wzbudzania motywacji do zmieniania istniejącego stanu rzeczy: na rolę tzw. standardów normalnych i standardów idealnych. Standardy nor- malne „poza-ja" biorą się z obserwacji świata i kształtowania się w umyśle wiedzy o nim — wiedzy o tym, jaki świat jest. Powstaje pewne pojęcie normy: tego, co typo- we i naturalne. Istnienie tych standardów jest podstawą reakcji na odchylenia, braki, nie respektowanie norm. Informacje tego typu, jako niezgodne ze standardami, auto- matycznie wzbudzają napięcie. A napięcie owo może przekształcić się w motywację do redukcji rozbieżności, m.in. drogą naprawy rzeczywistości. Standardy idealne „poza-ja" to wizje lepszego świata. Powstają dzięki obserwacjom lepszego życia lub są generowane przez twórczy umysł. Popychają ku ulepszaniu, upiększaniu, podno- szeniu na wyżyny tego, co „normalne". Gdy bowiem rzeczywistość jest spostrzega- na jako rozbieżna ze standardami tego typu, staje się ona także źródłem motywacji do usunięcia rozbieżności. I to ta właśnie - uważana za specyficznie ludzką - zdol- ność tworzenia ideałów, antycypowania przyszłych, lepszych stanów rzeczywistości przyczynia się do działań, które tworzą postęp, budują nowe cywilizacje. Ona też sprawia, że w kontaktach z bliźnimi zdobywamy się na coś więcej niż litość i wspo- maganie pokrzywdzonych. Bez ukształtowania się standardów idealnych, rozmaite działania przyczyniające się do pomnażania dobra mogą się pojawić jako skutek nacisków zewnętrznych. Raz ukształtowane standardy stanowią źródło pobudek wewnętrznych, skłaniających do działań ukierunkowanych na ich realizację. Ale czyż taki wewnętrzny nacisk nie jest tożsamy z opisywanymi wyżej nacis- kami standardów „ja idealnego", skłaniającymi do zachowań prospołecznych? Czyż w przypadku dostrzeżenia rozbieżności pomiędzy ideałami a uporządkowaną jako cy7 10S tako rzeczywistością nie dochodzi do utworzenia się napięcia, którego redukcja (w przypadku polepszenia sytuacji) także niesie podmiotowi satysfakcję? Niewątpli- wie realizacja każdego wytyczonego celu - tak osobistego, jak i pozaosobistego - prowadzi do satysfakcji. Różna jest jednak rola owej satysfakcji we wzbudzaniu motywacji do działania. W przypadku mechanizmów endocentrycznych uzyskanie satysfakcji jest celem podejmowanego działania, zaś w przypadku mechanizmów egzocentrycznych satysfakcja może być nieoczekiwanym następstwem, skutkiem działania podjętego ze względu na inny cel. Co więcej, może się pojawić nawet i wtedy, gdy do realizacji celu przyczyni się ktoś inny, np. bardziej kompetentny. Satysfakcja nie jest bowiem następstwem jakiejś zmiany własnego stanu (np. pozbycia się poczucia winy), lecz poprawy sytuacji zewnętrznej, zmiany dotyczącej innej osoby czy cudzych spraw - o ile zmiany te są zgodne ze standardami „poza ja": uznawanymi przez podmiot kry- teriami dobra, sprawiedliwości, pożądanego porządku rzeczywistości itp. Ważna jest redukcja rozbieżności pomiędzy obserwowanymi stanami świata i standardami poznawczymi dotyczącymi tegoż świata, a nie własne sprawstwo i redukcja roz- bieżności pomiędzy własnym działaniem a standardami „ja idealnego". : W przypadku mechanizmów egzocentrycznych (koncentrujących uwagę podmiotu na rzeczywistości zewnętrznej) czyny ukierunkowane na realizację celów pozaosobistych są związane z pobudkami działania na rzecz tychże celów. Przy ich formułowaniu własna satysfakcja nie stanowi przedmiotu rozważań i antycypacji. Uwaga jest skupiona na analizie stanów innej osoby (czy innych jeszcze składo- wych świata) oraz wyobrażeniach o tym, jaki stan byłby lepszy i jak to można osiągnąć. I czasami przypisana sobie rola w realizacji celu jest tylko marginesowa, a mimo to pomyślnemu rozwiązaniu problemu, zrealizowaniu zadania towarzyszy radość czy wzruszenie. '^Warunkiem tego typu wrażliwości społecznej i gotowości do czynów jest zatem ukształtowanie się w umyśle standardów „poza-ja". One pro- wokują podmiot do bezinteresownego zaangażowania związanego z koncentracją na innych, napięciem wokół ich spraw, zapomnieniem o własnych. Argumentujemy tu więc za tym, że jesteśmy zdolni do altruizmu. Czy wszys- cy? Pod jakimi warunkami jesteśmy zdolni do przeżywania stanów podziwu dla innych, radości z ich sukcesów, przejmowania się ich sprawami, a w jakich cudze osiągnięcia budzą zazdrość czy niechęć? Kto jest zdolny do egzocentryzmu - do przekraczania własnego egocentryzmu (utrudniającego nawet dostrzeżenie proble- mów otoczenia) i do wykraczania poza sferę motywów endocentrycznych w obli- czu spraw innych ludzi? C# chreni przed egoizmem? Można wyrosnąć z dziecięcego egocentryzmu, z zanurzenia w całkowicie subiektywnym własnym świecie, ale czy można ustrzec się przed działaniem mechanizmów obrony ego bądź funkcjonowaniem „ja" jako prototypu? Co można począć przeciwko własnemu „ja", które poza naszą świadomością zniekształca informacje? Czyż nie jest tak, że skoro nic nam nie wiadomo o przyczynach i skut- kach samooszukiwania, to nic nie możemy przeciwko samooszukiwaniu zaradzić? Wprowadzając to pytanie dotykamy nader delikatnej kwestii, skomplikowanej i poznawczo i etycznie. Jeśli bowiem podmiot nie uświadamia sobie powodu czy nawet istnienia własnych tendencyjnych manipulacji dotyczących rozmaitych treś- ci, oznacza to zarazem, że jakaś inna część jego osoby (część organizmu?) wie o ich istnieniu! I choć walka z nieświadomym wydaje się beznadziejna, to jednak możemy poszukiwać jakiegoś punktu zaczepienia dla przypisywania podmiotowi pewnej odpowiedzialności. Podziwiamy zdumiewające rezultaty, jakie osiągają niektórzy ludzie Dalekiego Wschodu potrafiący siłą woli regulować różnorodne reakcje wegetatywne, dość powszechnie uważane za nie podlegające świadomej kontroli. Ale czy osiąganie zdolności takiej kontroli jest jakoś specyficznie i tajem- niczo związane wyłącznie z kulturami orientalnymi? A niezwykłe osiągnięcia spor- towców trenujących w różnych punktach kuli ziemskiej? A fakt, że przecież wszys- cy wyuczamy się we wczesnym dzieciństwie - tym „przedświadomym" okresie życia — kontroli czynności wydalania. Słynny amerykański psycholog Neil Miller demonstrował też wielokrotnie, jak jego sparaliżowani pacjenci potrafili - usilnie po prostu tego chcąc — doprowadzać np. do podwyższenia ciśnienia własnej krwi. Od czego zależą umiejętności osiągania efektywnej samokontroli? Czy możliwy jest ten rodzaj transgresji (por. Kozielecki, 1987), który polegałby na przezwy- ciężeniu własnego egocentryzmu? Zagadnienie samokontroli stanowi od dawna przedmiot badań psychologicz- nych (por. monografia Mirosława Kofty, 1979). Ich rezultaty wskazują, że warun- kiem osiągania kontroli rzeczywistej jest uzyskanie kontroli poznawczej. W przy- padku samokontroli, oznacza to konieczność uzyskania wglądu, rozeznania co do „ja" - co do własnych cech, stanów, standardów, celów, miejsca w świecie. Jak taki wgląd osiągnąć? Próbę odpowiedzi na to pytanie trzeba poprzedzić zwróceniem uwagi na definicję „ja". Użyliśmy tego terminu w niniejszym tekście wielokrotnie, nie rozróżniając pomiędzy dwoma, co najmniej, jego znaczeniami. Owe dwa znaczenia związane są ze specyficzną dla ludzkiej psychiki dwois- tością. Polega ona na tym, że w toku rozwoju podmiot staje się przedmiotem dla samego siebie. Możliwa staje się rozmowa z samym sobą i samopoznanie. Tworzy się system informacji o samym sobie, zwany samowiedzą (por. Kozielecki, 1986). „Ja" ma wizje własnego „ja" - a dzięki temu zyskuje też stopniowo władzę nad „ja" (Jarymowicz, 1999). Opisywanie tych zjawisk jest nader trudne. Skomplikowana i wciąż nader tajemnicza jest ich natura. Lepiej radzą sobie z próbami jej opisu filozofowie. Miarą kłopotów psychologii zaś może być fakt istnienia podstawowych problemów termi- nologicznych: psychologia „ja" posługuje się (w języku polskim) etykietką „ja" tak w odniesieniu do „ja podmiotowego", jak i w odniesieniu do „ja przedmiotowego" (por. Jarymowicz, 2000). Z psychologicznego punktu widzenia „ja podmiotowe" to sfera doznań, odczuć i świadomości („ja doznające", „ja poznające"), a także pragnień, preferencji 116 i sprawstwa (,,ja obdarzone wolą", „ja jako podmiot działania"). Jest ono poznawal- ne (por. Greenwald i Pratkanis, 1988) za pośrednictwem obserwowalnych w funkcjonowaniu człowieka ustosunkowań emocjonalnych, manifestowanych upo- dobań, postaw, dokonywanych wyborów, podejmowanych celów itp. „Ja przedmio- towe" rozumiane jest jako sfera podlegająca kontroli ze strony „ja podmiotowego": jako sfera dostępnych obserwacjom reakcji i zachowań (nad którymi „ja podmioto- we" sprawuje kontrolę rzeczywistą) oraz sfera poznawczych reprezentacji własnej osoby (podlegająca kontroli poznawczej: wglądowi i wartościowaniu). Na użytek naszych obecnych rozważań będziemy dalej w miejsce terminu „ja podmiotowe" używać zamiennie określenia „podmiot", a zamiennie z terminem „ja przedmioto- we" — terminów „samowiedza" czy „wizje własnej osoby" (bowiem mówiąc o ,,ja przedmiotowym" skupimy rozważania na „ja" jako przedmiocie poznania). Otóż samopoznanie jest warunkiem koniecznym wszelkich procesów świado- mego samosterowania: sprawowania przez podmiot kontroli rzeczywistej, faktycz- nego osiągania pożądanych zmian w samym sobie. Zdolność ta jest upośredniona przez — ściśle powiązane z procesami samopoznania — procesy wartościowania sie- bie i świata. Rozwojowi samowiedzy towarzyszy rozwój systemu wartości i two- rzenia się wizji „ja idealnego", co łącznie stanowi podstawę samoocen. Wartościo- wanie zaś wpływa na tworzące się motywacje, dokonywane wybory, podejmowane decyzje. Przekonania dotyczące tego, kim i jakim się jest, oraz tego, kim i jakim warto i chciałoby się być, pozwalają ukierunkować własną aktywność na rozwija- nie się we „właściwym" kierunku. Kłopot polega na tym, że nasza wola nie jest jedynym czynnikiem rządzącym naszym zachowaniem i nie zawsze wzrostowi doświadczeń poznawczych towarzy- szy sprawne z nich korzystanie w procesie samosterowania, ale wraz z rozwojem poznawczym i rozwojem różnorodnych standardów wartościowania (por. Gołąb i Reykowski, 1985; Reykowski, 1990) potencjalna zdolność samokontroli znako- micie się powiększa. Bez poznania zaś nie ma wglądu - i tym samym - podstawo- wego narzędzia niezbędnego do sterowania samym sobą. Jeśli rozwój standardów samokontroli przebiega pomyślnie, to stopniowo staje się też coraz mniej możliwe ukrywanie czegoś przed samym sobą, wypieranie ze świadomości treści świadczą- cych o własnym egoizmie, niedostrzeganie niewygodnych problemów innych osób, czy temu podobne formy bądź co bądź „wygodnickiego" rozwiązywania konfliktów pomiędzy różnymi tkwiącymi w nas motywacjami. Na początku nie ma jednak samowiedzy, nie ma pojęcia „ja". I na każdym eta- pie życia musimy usuwać liczne białe plamy w systemie wiedzy o sobie (por. Jary- mowicz, 1985). Ich obecność decyduje o braku wglądu w określone obszary nasze- go subiektywnego świata. Jak osiągać coraz to nowe wglądy, a wraz z nimi poznawczą kontrolę nad własną osobą? Na czym polegają procesy rozwojowe, które ku takim umiejętnościom wiodą? Polegają one na dokonywaniu refleksji nad samym sobą, na próbach zrozumienia siebie i dookreślania własnej tożsamości. Uzasadnienie tego stwierdzenia poprzedźmy odwołaniem się do autorytetu Sokra- tesa i jego idei sformułowanej bardzo wyraźnie: „Tylko samopoznanie daje wiedzę, która decyduje o głównych cnotach ludzkiej działalności". 111 Jak uzasadnić, jak opisać pozytywne skutki samopoznania? Na czym ten proces polega i dzięki czemu może prowadzić ku temu co lepsze, bardziej wzniosłe, pożądane? Fundamentalnym procesem leżącym u podstaw poznawania samego siebie jest proces różnicowania „ja" - „nie ja": proces dookreślenia tego, co specyficznie własne, unikalne na tle całego otaczającego świata. Szczególną zaś rolę pośredniczącą w osiąganiu wglądu w „ja" pełnią porównania siebie z innymi ludźmi. Psychologowie wskazują, że odkrywanie świata zewnętrznego jest rozwojowo pierwotne, a na jego tle wyłania się własne „ja" - tak przedmiotowe, jak i podmiotowe (por. Bobryk, 1981). Wcześniej dane jest percepcji i poznaniu otoczenie, a „ja" rodzi się później poprzez zderzenia z rzeczywistością zewnętrzną: i fizyczne (jak np. wtedy, gdy dziecko racz- kując uderza o ścianę i dzięki temu doświadcza granic swego ciała), i psychiczne (gdy zaczynamy różnicować pomiędzy tym, na co nam pozwalają, a tym, na co mamy ocho- tę). To właśnie niezgodność tego co w świecie zewnętrznym i wewnętrznym prowo- kuje rozważenie własnego punktu widzenia i opowiedzenie się za czymś, wymusza rozwój samodzielności. Dlatego też zróżnicowane środowisko, heterogeniczna kultura sprzyjają rozwojowi i dookreśleniu standardów „ja", którymi podmiot może kierować się samodzielnie, już bez wskazówek czy nacisków zewnętrznych. W obliczu różnych, często sprzecznych opcji podmiot musi dokonać wyboru, a to wymaga namysłu, porównań, zadania sobie pewnych pytań i znalezienia odpowiedzi na nie. Trzeba jednak podkreślić, że na samym początku tej drogi, w pierwszych latach życia, potrzebna jest jednorodność. Fundamentalne znaczenie dla rozwoju ma bowiem uformowanie się elementarnej struktury ,,ja". Dokonuje się ono dzięki doznaniu świadomości własnego istnienia i - tym samym - poznawczemu odkryciu „ja". To odkrycie „ja" to wyodrębnienie się podmiotu i utworzenie się podstawo- wego schematu, do którego odnoszone są później wszelkie dalsze doświadczenia umożliwiające rozwój. Rozwój całej osobowości jest drastycznie zahamowany, gdy nie powstaną warunki do odkrycia „ja" i uformowania się tożsamości - o czym przekonują kliniczne analizy głębokich zaburzeń w funkcjonowaniu małych dzieci (por. Zalewska, 1998). To dlatego psychologowie rozwojowi podkreślają wagę konsekwentnego i spójnego postępowania z dzieckiem przez rodziców: dziecko musi zyskać jakieś podstawy orientacji co do siebie i swego miejsca w świecie. Ale dalszy rozwój wymaga wzrostu zróżnicowania środowiska. Rozpoznawa- nie nowego polega na różnicowaniu. Na dalszym więc etapie stabilność, homoge- niczność, uniformizacja prowadzą do zastoju i niepowetowanych strat. Milowy krok naprzód w rozwoju od pierwotnego egocentryzmu ku zdolności do decentracji jest możliwy dzięki różnicowaniu: ja-inni, narastaniu świadomości istnienia wokół odmiennych przekonań i perspektyw. Procesy te prowadzą stopniowo do wzrostu zdolności rozumienia innych ludzi. Pierwotne zdolności empatyczne są ograniczo- ne do umiejętności odbierania sygnałów doraźnych stanów emocjonalnych osób z otoczenia, do przejmowania się w obliczu wyraźnych oznak cudzego smutku i cierpienia. Stopniowo, w miarę wzrostu samowiedzy i wiedzy o innych, pojawiają się coraz to nowe formy empatii, aż do najwyższej: zdolności rozumienia i akcep- towania innej osoby z jej odrębnym systemem wartości, przekonań, z jej unikalną osobowością i jej własną niepowtarzalną historią (Hoffman, 1990). 112 Czy więc samopoznanie - możliwe dzięki procesom różnicowania: ja-inni - daje człowiekowi wiedzę, która „decyduje o głównych cnotach ludzkiej działalnoś- ci", jeśli przez owe Sokratesowskie „główne cnoty" rozumieć sposoby postępowa- nia służące dobru innych ludzi? Wszystko wskazuje na to, że poznanie i samopo- znanie prowadzą ku dobremu, leżą bowiem u podstaw zdolności rozumienia świata, prowadzą ku odczuciom familiarności (z czego dobrze zdają sobie sprawę specja- liści od zagadnień negocjacji - kontakty bezpośrednie łagodzą tendencje do pod- trzymywania konfliktu przez zwaśnione strony), dostarczają kryteriów do oceny: dobre-złe. I choć zdarza się, że poznanie pozostaje w służbie zła, to wydaje się, że takie połączenie wymaga szczególnego zbiegu rozwojowych okoliczności. Nie będziemy tego sądu uzasadniać. Poprzestaniemy tylko ponownie na odwołaniu się do autorytetu - do Igora Kona (1987), który stwierdził: „Człowiek odkrywa swoje «ja» nie po to, by się w nim ukryć, lecz po to, by oddać siebie ludziom". [Chcemy na koniec rozważań podnieść inną jeszcze ważną kwestię. Przypusz- czamy bowiem, że wywód, w którym podkreśla się pozytywne znaczenia procesów różnicowania: ja-inni oraz koncentracji i refleksji nad samym sobą, może wzbudzić poważne wątpliwości. Czyż koncentracja na sobie i spostrzeganie siebie jako jed- nostki unikalnej nie prowadzą do izolacji, alienacji, egoizmu? Czyż nie jest tak, że czynnikiem decydującym o altruizmie jest dostrzeganie podobieństwa i wspólnoty z innymi ludźmi? Czy indywidualizm nie ogranicza społecznego zaangażowania człowieka, jego zdolności do więzi z innymi i przeżywania radości wspólnoty? Pytania te dotyczą złożonych kwestii. W ramach niniejszego wąskiego opra- cowania zasygnalizujemy tylko pewne ustalenia współczesnej psychologii - prze- mawiające na rzecz zacytowanej wyżej sentencji Kona. Dane te sugerują, że odkrycie „ja" - poznawcze uprzedmiotowienie samego siebie, samopoznanie i dookreślenie własnej tożsamości — prowadzi ku wyższym formom społecznego zaangażowania, odrębnego jakościowo względem zaangażowań o charakterze konformistycznym. Konformizm (por. Aronson, 1997) - podporządkowanie swojego myślenia i za- chowania przekonaniom i wymaganiom otoczenia prowadzi do wspólnoty pozornej. Jeśli wynika z lęku przed karą, to zanika, gdy znikają naciski czy kontrola. Jeśli pole- ga na dobrowolnym wzorowaniu się na otoczeniu z braku własnych przekonań — zanika, gdy własne poglądy krystalizują się. Prawdziwa wspólnota jest możliwa wtedy, gdy podmiot o dookreślonej tożsamości i celach spostrzega podobieństwo celów własnych i cudzych, gdy rozróżniając pomiędzy tożsamością własną i cudzą, dostrzegając autonomię i odrębność drugiego podmiotu dostrzega wspólnotę celów. Dopiero w takich warunkach - wspólnoty celów pomimo tożsamościowej odrębno- ści - wspólnota zyskuje pełną nośność. Jest odkryciem, które sprawia radość i wyzwala szczególne zaangażowanie. Inne niż wówczas, gdy jesteśmy wspólnoty nieświadomi lub na nią skazani. Ciekawą analizę związków pomiędzy właściwościami tożsamości i charakte- rem celów, jakie sobie człowiek stawia, przedstawili Anthony Greenwald i Anthony Pratkanis (1988). Można ją zrekonstruować w skrócie następująco. Autorzy wska- zali, że we wczesnym etapie rozwoju, gdy własne „ja przedmiotowe" - wizja własnej osoby i własne standardy (the self) — jest słabo odróżnione od obrazu i standardów 113 innych ludzi, cele „ja podmiotowego" (cele ego) mają charakter konformistyczny: kierujemy się w postępowaniu standardami zewnętrznymi, zależy nam na tym, by inni nas akceptowali, staramy się spełnić ich oczekiwania. Później, w fazie indywi- duacji, gdy wskutek procesów zróżnicowania: ja-inni, własne „ja" coraz wyraźniej wyodrębnia się poznawczo, zwiększa się egocentryzm, a cele ego mają charakter indywidualistyczny. Dopiero po wykrystalizowaniu się „ja" indywidualnego powsta- je zdolność do świadomego identyfikowania się z celami społecznymi: do do- strzegania tego, co wspólne dla rozpoznanego już „ja" i „innych", i angażowania się w cele wspólnotowe ze świadomego wyboru. Wiele wskazuje na to, że więź międzyludzka jest oparta zarówno na spostrzega- niu wzajemnych podobieństw, jak i różnic. Dotyczą one jednak odmiennych zakre- sów. Różnice są poszukiwane w zakresie „ja przedmiotowego": dzięki dostrzeganiu różnic „ja" zostaje rozpoznane. Podobieństwa są nagradzające dla „ja podmiotowe- go", dzięki nim nie jest ono osamotnione. Dostrzeganie różnic tożsamościowych (odrębności „ja przedmiotowego") to zarazem dostrzeganie istnienia dwóch podmio- tów. Dostrzeganie podobieństwa celów (podobieństwa dążeń podmiotowych) jest tym, co decyduje o poczuciu wspólnoty. Wtedy, gdy podmiot, zyskawszy wgląd we własne „ja" (w specyfikę „ja przedmiotowego"), nie dostrzeże wspólnoty celów ze światem zewnętrznym — indywiduacja pociąga za sobą izolację i alienację. Narasta osamotnienie i odrzucenie. 'Bez indywiduacji nie ma zdolności do decentracji, a tym samym przesłanek do dojrzałego społecznego zaangażowania — prawdziwie wewnętrznej troski o sprawy zewnętrzne. Bez różnicowania: ja-inni, możemy całkowicie podlegać sterowaniu zewnętrznemu i działać prospołecznie wyłącznie z poczucia powinności. Gdy podmiot osiąga zdolność samosterowania, wówczas angażuje się z własnej woli. A to przejście - od poczucia powinności do zaangażowania z wyboru - zmienia dia- metralnie cechy funkcjonowania (por. Kofta, w tym tomie). W warunkach utrud- niających indywiduację - tj. poznawcze wyodrębnienie własnej osoby („ja przed- miotowego") - podmiot (ego) koncentruje się automatycznie na obronie, a taka koncentracja stanowi tę formę egocentryzmu, na której szczególnie cierpi zdolność do pozaosobistego angażowania się. Wrażliwość ego nie ogranicza się zresztą do czujności wobec obcych. Także w relacjach z najbliższymi „ja" domaga się respektowania odrębności. Zapomina- my o tym często, zwłaszcza w warunkach domowego ogniska - nastawieni na nie skrępowane zaspokajanie wśród najbliższych swoich podstawowych potrzeb. Tym- czasem także i wśród bliskich poczucia zagrożonej odrębności i niezależności wyzwalają podświadome tendencje do ich odzyskiwania. Przekonują o tym dane empiryczne (por. Poza egocentryczną perspektywą..., 1994). W jednym z naszych badań okazało się, że osoby badane o poczuciu szczególnie niskiej własnej odręb- ności względem bliskich sobie osób, prowokowane do myślenia w kategoriach własnej grupy odniesienia, wykazały najsilniejszą tendencję do kontrolowania innych członków grupy, wywierania na nich wpływu, a zarazem - najmniejszą gotowość do poddawania się ich wpływowi. Brak odrębności: ja-my, współ- występował więc z pewnymi przejawami niezdolności do równopartnerstwa. Inte- 114 resujące, że przejawy tego typu nie były obserwowane w warunkach, w których każdy z badanych był prowokowany do myślenia o samym sobie, tak jakby poświę- cenie uwagi „ja" sprzyjało zarazem wzbudzeniu społecznej normy wzajemności. Paradoks? Nie! „Ja" domaga się respektu. Potrzebę taką zaliczają psychologo- wie do najbardziej podstawowych potrzeb istoty uspołecznionej. Jej zaspokojenie zaś czyni człowieka zdolnym do koncentrowania się na innych - do „oddania sie- bie ludziom". Literatura cytowana Aronson E. (1997) Człowiek- istota społeczna, tłum. J. Radzicki, Warszawa, Wydawnictwo Naukowe PWN (wyd. oryg. 1972). Bargh J. A. (1999) Automatyzmy dnia powszedniego, „Czasopismo Psychologiczne" 3, s. 209-256. Bobryk J. (1981) Społeczne podstawy Ja podmiotowego, Warszawa, Wydawnictwa Uniwersytetu War- szawskiego. Codol J. P. (1986) Estimation et expression de la ressemblance et de la difference entre pairs, „L'Annee Psychologiąue" 86, s. 527-550. Fromkin H. L. (1973) The psychology ofuniąueness. Ayoidance of similańty and seeking of differentness, West Lafayette, Purdue University. Gołąb A., Reykowski J. (1985) Studia nad rozwojem standardów ewaluatywnych, Wrocław, Ossolineum. Greenwald A. G. (1980) The totalitarian ego, „American Psychologist" 7, s. 603-618. Greenwald A. G (1986) Samowiedza i samooszukiwanie, „Przegląd Psychologiczny" 2, s. 291-330. Greenwald A. G., Banaji M. R. (1995) Utajone poznanie społeczne. Postawy, wartościowanie siebie i ste- reotypy, „Przegląd Psychologiczny" 1-2, s. 11-63. Greenwald A. G., Pratkanis A. R. (1988) Ja jako centralny schemat postaw, „Nowiny Psychologiczne" 2, s. 20-70. Hardoin M., Codol J. P. (1984) Description de soi et d'autnd. Influence de 1'ordre des descriptions sur les categońes de reponse utilisees, „Cahiers de Psychologie Cognitive" 3, s. 295-302. Hoffman M. L. (1990) Empatia a aktywność prospołeczna. W: Indywidualne i społeczne wyznaczniki wartościowania, J. Reykowski, N. Eisenberg, E. Staub, (red.), Wrocław, Ossolineum, s. 77-98. Jarymowicz M. (1979) Modyfikowanie wyobrażeń dotyczących Ja dla zwiększania gotowości do zacho- wań prospołecznych, Wrocław, Ossolineum. Jarymowicz M. (1980) Makiawelizm - osobowość ludzi nastawionych na manipulowanie innymi. W: Osobowość a społeczne zachowanie się ludzi, J. Reykowski (red.), Warszawa, KiW, s. 285-315. Jarymowicz M. (1984) Spostrzeganie własnej indywidualności. Peitepcja i atrakcyjność odrębności własnej osoby od innych ludzi, Wrocław, Ossolineum. Jarymowicz M. (1985) Sposti-zeganie samego siebie. Porównywanie Ja-Inni. W: Psychologia spostrze- gania społecznego, M. Lewicka, J. Trzebiński (red.), Warszawa, KiW, s. 217—256. Jarymowicz M. (1999) Poznać siebie - zmzumieć innych. W: Humanistyka przełomu wieków, J. Kozie- lecki (red.), Warszawa, Wydawnictwo Akademickie „Żak", s. 181-197. Jarymowicz M. (2000) Psychologia tożsamości. W: Psychologia. Podręcznik akademicki, J. Strelau (red.), t. 3, Gdańsk, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, s. 107—125. Jarymowicz M., Codol J. P. (1979) Spostrzeganie podobieństwa Ja-Inni. Poszukiwanie własnej odręb- ności, „Przegląd Psychologiczny" 2, s. 41-55. Kamińska-Feldman M. (1988) Modyfikujący wpływ warunków społecznej deindywidualizacji na efekt asy- metrii w szacowaniu dystansu między sobą a innymi, „Przegląd Psychologiczny" 4, s. 1113—1124. Karyłowski J. (1975) Z badań nad mechanizmami pozytywnych ustosunkowań interpersonalnych, Wrocław, Ossolineum. 115 Karyłowski J. (1982a) O dwóch typach altruizmu, Wrocław, Ossolineum. Karyłowski J. (1982b) On the two types of altruistic behavior. Doing good tofeel good versus to make the otherfeel good. W: Cooperation and helping beharior, V. Derlega, J. Grzelak (red.), New York, Academic Press, s. 397—413. Kofta M. (1979) Samokontrola a emocje, Warszawa, PWN. Kon I. S. (1987) Odbycie Ja, Warszawa, PIW. Kozielecki .1. (1986) Psychologiczna teoria samowiedzy, wyd. 2, Warszawa, PWN. Kozielecki J. (1987) Koncepcja transgresyjna człowieka. Warszawa, PWN. LeDoux J. (2000) Mózg emocjonalny, Poznań, Media Rodzina. Lis-Turlejska M. (1980) Ingracjacja, czyli manipulowanie innymi ludźmi za pomocą zwiększania własnej atrakcyjności. W: Osobowość a społeczne zachowanie się ludzi, J. Reykowski (red.), Warszawa, KiW, s. 317-354. Mandrosz-Wróblewska J. (1985) Rola schematów Ja w przetwananiu informacji o sobie i innych ludziach. Teoria Hazel Markus i jej implikacje, „Przegląd Psychologiczny" 1, 101-121. Mead G. H. (1975) Umysł, osobowość i społeczeństwo, tłum. Z. Wolińska, Warszawa, PWN (wyd. oryg. 1934). Mika S. (1981) Psychologia społeczna, Warszawa, PWN. Poza egocentiyczną perspektywą widzenia siebie i świata (1994) M. Jarymowicz (red.), Warszawa, Wydawnictwo Instytutu Psychologii PAN. Reykowski J. (1974) Eksperymentalna psychologia emocji, wyd. 2, Warszawa, KiW. Reykowski J. (1978) Teoria osobowości a zachowania prospołeczne, Warszawa, IFiS PAN. Reykowski .1. (1986) Motywacja, postawy prospołeczne a osobowość, wyd. 2, Warszawa, PWN. Reykowski J. (1990) Rozwój moralny jako zjawisko wielowymiarowe. W: Indywidualne i społeczne wyznaczniki wartościowania, J. Reykowski, N. Eisenberg, E. Staub (red.), Wrocław, Ossolineum, s. 33-58. Rogers T. B., Kuiper N. A., Kirker V. S. (1977) Self reference and the encoding of persona! infoimation, „Journal of Personality and Social Psychology" 35, s. 677—688. Rosch E. (1975) Cognitive representations of semantic categories, „Journal of Experimental Psychology: General" 104, s. 192-233. Schwartz S. (1976) Aktywizacja osobistych standardów normatywnych a zachowanie prospołeczne, „Studia Psychologiczne" 15, s. 5-33. Szacki .1. (1981) Historia myśli socjologicznej, t. 2, Warszawa, PWN. Tversky A. (1977) Features of similarities, „Psychological Review" 4, s. 327-352. Winczo-Kostecka M. (1982) Styl poznawczy a reakcje na infoimacje o podobieństwie Ja-lnni. Nie publi- kowana praca magisterska, Warszawa, Wydział Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. Wojciszke B. (1980) Ewolucja wyjaśniania poznawczego we współczesnej psychologii społecznej. Kon- sekwencje teoretyczne dla problemu świadomości, „Przegląd Psychologiczny" 2, s. 281—307. Zajonc R. B. (1985) Uczucia a myślenie. Nie trzeba się domyślać, by wiedzieć, co się woli, „Przegląd Psy- chologiczny" 1, s. 27-72. Zalewska M. (1998) Dziecko w autoportrecie z zamalowaną twarzą, Warszawa, Wydawnictwo Jacek Santorski & Co. Janusz Ł. Grzelak Instytut Studiów Społecznych Uniwersytet Warszawski Ja, my, oni? Interes własny a procesy poznawcze i zachowanie ludzi w sytuacji konfliktu1 Wiara w to, że człowiek jest istotą z gruntu rzeczy egoistyczną, dążącą wyłącznie do maksymalizacji interesu własnego jest głęboko zakorzeniona w filozofii, w ekono- mii, w teoriach ewolucji. Czy w konflikcie między interesem własnym a interesem innego człowieka zawsze zwycięża ten pierwszy? W 1987 roku Alexander, jeden z teoretyków ewolucji, pisał, że zachowania prospołeczne wynikają z uczenia się przez ludzi pięciu „reguł dawania" innym, z których każda wszakże ma czysto egoistyczne podłoże. Regułami tymi są: 1) daj krewnemu; 2) daj, gdy jest wysokie prawdopodobieństwo odwzajemnienia; 3) daj, gdy jest wysokie prawdopodobieństwo sankcji za nie danie; 4) daj, gdy jest praw- dopodobne, że danie będzie nagrodzone przez obserwatorów (a nie tylko odbior- ców, beneficjentów) dawania; 5) we wszystkich pozostałych sytuacjach - nie dawaj. Pierwsze cztery reguły odzwierciedlają historię poglądów na temat genezy zachowań prospołecznych w teoriach ewolucji altruizmu, teoriach, w których suk- cesywnie od czasów Charlesa Darwina, Roberta Triversa (1971) i Williama Hamil- tona (1963) wprowadzano coraz więcej „pozabiologicznych" (nie związanych z pokrewieństwem) powodów usprawiedliwiających pojawianie się altruizmu jako instrumentalnego względem interesu własnego. Caporael i in. (1989) podważają tezę o bezwyjątkowo egoistycznym podłożu altruizmu, pokazując w szeregu eksperymentów, że zachowania prospołeczne ukie- runkowane na maksymalizację zysku wspólnego aktorów interakcji mogą występo- wać w warunkach nieobecności jakichkolwiek identyfikowalnych pobudek egois- tycznych, to znaczy, gdy nie stosuje się żadna z instrumentalnych zasad Alexandra. Jedną z głównych przeszkód w rozstrzygnięciu sporu jest wieloznaczność pojęcia interesu własnego i altruizmu. W rozdziale przedstawiona jest część tego sporu z perspektywy psychologicznej. 1 W rozdziale wykorzystano częściowo wyniki badań finansowanych w ramach projektu KBN 1163/H01/99/17. 117 W żadnej z dziedzin badań psychologicznych kontrowersje wokół definicji interesu własnego nie były chyba bardziej wyraziste niż w badaniach nad konflik- tem między interesem własnym a społecznym (grupowym). Z tego powodu warto pierwsze strony tego rozdziału poświęcić konfliktowi. Konflikt interesów W sytuacjach, w których skutki naszych działań zależą nie tylko od nas, ale także od innych ludzi, znajdujemy się codziennie. Przypatrzmy się tym sytuacjom nieco bliżej. Wyobraźmy sobie, że dwóch dobrych kolegów wybrało się na wakacje z namio- tem. Jednym z częstych źródeł nieporozumień, konfliktów w czasie wspólnych wakacji jest podział pracy. Przypuśćmy, że żaden z chłopców nie lubi sprzątania (wszak mało jest ludzi, którzy sprzątanie lubią). Każdy z nich wolałby więc oszczę- dzić sobie tej nieprzyjemności mając nadzieję, że to ten drugi posprząta. Jeżeli obaj będą wymigiwać się, to obaj unikną wprawdzie przykrości związanej z pracą, ale zarazem „obrosną" brudem. Jeśli jeden z nich zdecyduje się na zrobienie całych porządków, to on poniesie wszystkie koszty, drugi natomiast skorzysta z zaprowa- dzonego porządku bez żadnych kosztów. Jest jeszcze jedno rozwiązanie: będą sprzątać na przemian, raz jeden, raz drugi, albo też wspólnie, dzieląc pracę na pół. Każdy ponosi wtedy tylko część (połowę) kosztów i obaj cieszą się z porządku. Decyzje mogą okazać się niełatwe, ponieważ interes własny każdego z nich jest w konflikcie z interesem wspólnym ich obu. Podział pracy maksymalizuje interes wspólny, zwalanie całej roboty na drugiego - interes własny. Zachowania pierwsze- go typu zwykło się nazywać kooperacyjnymi, zachowania drugiego - indywidualis- tycznymi lub rywalizacyjnymi. Rozważmy dwa najczęściej spotykane typy konfliktów. Dylematy dóbr publicznych polegają na tym, że członkowie zbiorowości (rodziny, szkoły, województwa itp.) muszą włożyć coś do wspólnej puli, aby powstało dobro publiczne, z którego potem mogą korzystać w sposób w zasadzie nieograniczony, aż do jego ewentualnego wyczerpania. W skali państwa najlepszym przykładem są świadczenia publiczne finansowa- ne przez budżet państwa: edukacja, bezpieczeństwo (armia, policja), ochrona śro- dowiska, ochrona zdrowia i wiele innych dóbr. Zdolność państwa do realizacji świadczeń socjalnych zależy od wpływów budżetu, te zaś, w dużej mierze, od wiel- kości spłaconych podatków. Pokusa do zaniżania wysokości podatków przez oby- wateli, przedsiębiorców, kupców jest tak stara, jak starą jest sama instytucja podat- ków. Każdy podatnik stoi wobec dylematu, czy zapłacić całość podatków, czy też zapłacić możliwie najmniej — wykorzystując luki w prawie, balansując na jego kra- wędzi, czy też prawo naruszając. Od tego jakie wybory poczynią rzesze podatników zależy potem wielkość i jakość świadczeń państwa na rzecz wszystkich obywateli. Powodem przynależności do związku zawodowego jest na ogół obrona szero- ko pojmowanych interesów pracowników. Aby tak się stało, pracownicy muszą jed- 118 nak przedtem własnym wysiłkiem i składkami związek stworzyć i uczynić go tak silnym, by mógł spełniać swoją rolę. Często niezbędne jest osiągnięcie jakiegoś progu wkładów, żeby dobro wspól- ne, publiczne powstało. Żadne z rodzeństwa nie ma dość pieniędzy, by kupić tele- wizor. Mogą to uczynić dwaj bracia łącząc swoje oszczędności. Gdy to zrobią - z telewizora korzystają potem wszyscy członkowie rodziny, nawet ci, którzy się na niego „nie złożyli". Innym przykładem może być budowa utwardzonej drogi w małym osiedlu domków prywatnych. Niezbędny jest kapitał, utworzony przez składki tylko części mieszkańców, aby drogę zbudować, raz zaś zbudowana służy wszystkim mieszkańcom niezależnie od tego, czy partycypowali w kosztach budo- wy, czy nie. Z psychologicznego punktu widzenia problemem decydenta w dylematach dóbr publicznych jest nie tyle to, czy skorzystać z dobra, które jest i tak dostępne, ale czy do tworzenia tego dobra się przyczynić. Inaczej mówiąc, problemem jest bardziej, czy i ile do wspólnej puli dać, niż ile z niej wziąć. Strukturę odmienną psychologicznie (bo z punktu widzenia właściwości for- malnych są to sytuacje podobne, zob. Grzelak, 2000) mają tzw. dylematy ograni- czonych zasobów. W 1968 roku Garrett Hardin ogłosił artykuł The tragedy ofthe commons (Har- din, 1968). Przedstawił w nim dramat zbiorowości, których członkowie korzystają ze wspólnych, ale ograniczonych dóbr, zasobów. Hardin przypomniał dawne dyle- maty hodowców bydła. W indywidualnym, krótkoterminowym interesie każdego hodowcy było zwiększenie swojej trzody. Bydło wypasane było na pastwisku będącym wspólną własnością. Zdolność do odradzania się pastwiska (odrastania łąki) była ograniczona. Z jednej strony, w interesie każdego hodowcy było powięk- szanie trzody i karmienie jej na wspólnym pastwisku. Z drugiej strony, powiększa- nie trzód przez hodowców nieuchronnie prowadziło do wyniszczenia pastwisk, a tym samym do wymierania bydła z głodu. W dłuższej perspektywie doraźnie korzystne powiększanie trzody okazywało się zgubne także z indywidualnego punktu widzenia każdego z hodowców. Dylemat hodowców bydła jest dylematem dnia powszedniego, taką strukturę ma bowiem bardzo wiele sytuacji, w których człowiek korzysta z atrakcyjnych, ale ograniczonych zasobów. Jest to zatem problem wyrębu lasu na cele przemysłowe i polowania na niektóre zagrożone wyginięciem zwierzęta, korzystanie z wody w czasie suszy itp. Dylematy ograniczonych zasobów zwane też są pułapkami społecznymi. W doraźnym interesie każdego członka zbiorowości leży użycie zasobów wedle własnych potrzeb bez troski b wspólną pulę, ale jeśli wszyscy postąpią zgodnie z doraźnym interesem, to wszyscy mogą na tym stracić. Uleganie doraźnej pokusie prowadzić może zatem do pułapki zniszczenia wspólnego dobra. Strukturę pułapki społecznej mogą mieć dylematy zasobów naturalnych, jak i zasobów wytwarzanych przez człowieka. Wyobraźmy sobie zimę tak surową, że centralne ogrzewanie nie wystarcza, żeby utrzymać w mieszkaniu znośną tempera- turę. Mieszkanie można podgrzewać piecykiem elektrycznym. Jednakże, jeśli 119 wszyscy mieszkańcy miasta (czy choćby ich większość) włączą ogrzewanie elek- tryczne, to produkcja energii może nie nadążyć za jej poborem i system energe- tyczny załamie się. Ostatecznie wszyscy stracą. Wspólną właściwością wszystkich tych sytuacji jest konflikt między interesem własnym a interesem innych członków (rodziny, grupy, społeczności). To, jak kon- flikt ten rozwiązać jest przedmiotem jednej z teorii decyzji - teorii gier. Założeniem czynionym w teorii jest znane nam już założenie o egoistycznej naturze człowieka. Teoria gier jest narzędziem abstrakcyjnym i normatywnym. Nie opisuje jak aktorzy życia społecznego się zachowują, ale jak się zachować powinni, żeby zmaksymalizować użyteczności. Podpowiada, albo raczej formalnie wywodzi, jakie reguły maksymalizacji w jakiej klasie sytuacji są najlepsze. Warto pamiętać, że mimo iż teoria gier znalazła zastosowanie w bardzo wielu dziedzinach nauki, to pierwotnie tworzona była jako formalna, preskryptywna teoria zachowań ekono- micznych. Maksymalizowanie użyteczności oznacza tam maksymalizowanie zysku ekonomicznego (lub minimalizację strat) podmiotów ekonomicznych w warunkach gry rynkowej. Co więcej, w teorii tej zakłada się, że wszystkie podmioty mają pełną wiedzę o sytuacji decyzyjnej, w tym o użytecznościach (subiektywnej wartości) rozwiązań dla innych partnerów interakcji. Zakłada się też, że wszyscy partnerzy są równie racjonalni w maksymalizowaniu użyteczności. Czy to, co jest zaleceniem normatywnej teorii ekonomicznej odnosi się do rze- czywistych zachowań ludzi? Czy ludzie faktycznie dążą do maksymalizacji własne- go zysku i czy czynią to zgodnie z preskrypcjami teorii decyzji? Co sprawia, że w sytuacjach współzależności ludzie działają tylko na rzecz interesu własnego lub że uwzględniają także interes innych, że jedni uczestniczą w życiu grupowym, społecznym i publicznym, a drudzy są bierni, wycofani, że jedni pomnażają dobra wspólne, a drudzy je eksploatują? Odpowiedzi zależą, między innymi, od definicji interesu własnego. Proste, zdawałoby się, pytania zaprzątają uwagę psychologów od prawie pół wieku. Interes własny Dotychczasowe badania nad tego typu konfliktami interesów pokazały, że bar- dzo duży wpływ na zachowanie się ludzi w sytuacjach konfliktu mają czynniki sytuacyjne. Oto dwa przykłady. Jeden dotyczy sposobów zachowania się stron konfliktu, drugi - struktury konfliktu2. Gotowość do prospołecznego (czyli w trosce o dobro innych) rozwiązania kon- fliktu interesów zależy, zwłaszcza w sytuacjach dwuosobowych, nie tylko od siły konfliktu, ale także od działań, od strategii podjętych przez każdą ze stron. Towa- rzysz wędrówki, który po każdym posiłku odchodzi nie zdradzając najmniejszej 2 Systematyczne omówienie czynników wpływających na rozwiązania konfliktu - zob. Grzelak, 2000. 120 ochoty do zmywania naczyń, wzbudza zapewne złość i agresję raczej niż gotowość do zmycia pozostawianych garnków czy talerzy za niego. Jedną z najskuteczniej- szych strategii wzbudzania kooperacji „drugiej strony" konfliktu jest np. strategia lustrzanego odbicia (czyli „wet za wet" lub „jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie"). Pole- ga ona na podejmowaniu tego samego działania, które podjęła strona druga. Choć w pierwszej chwili nie wydaje się to oczywiste, okazuje się, że, zwłaszcza w sytuac- jach silnego antagonizmu interesów, odwzajemnianie egoistycznych lub rywaliza- cyjnych reakcji partnera prowokuje go do zmian strategii w kierunku kooperacji, zwłaszcza, gdy na początku strona stosująca strategię lustrzanego odbicia przejawiła gotowość do współpracy (Axelrod i Grzelak, 2000). Spokojne, bez złości, pozosta- wianie brudnych naczyń do następnego posiłku często okazuje się najlepszą metodą sprowokowania partnera do współdziałania w utrzymywaniu czystości (poprzez doświadczenie, że jeśli nikt z nas tego nie zrobi, obaj źle na tym wyjdziemy). Kooperację partnera można wywołać również poprzez „zachętę" w postaci podejmowania przez siebie działań na rzecz wspólnego interesu (własną koope- rację), ale tylko w pewnych granicach. W licznych badaniach stwierdzono bowiem, że bezwyjątkowa kooperacja jednej strony prowokuje drugą stronę nie do współpracy, ale wręcz przeciwnie - do eksploatacji, wykorzystywania tej pierwszej strony do maksymalizowania własnych korzyści. Bezwarunkowa dobroć zatem nie popłaca. Strategią znacznie skuteczniejszą jest podejmowanie w znacznej prze- wadze (70—80%) decyzji kooperacyjnych, ale zarazem, od czasu do czasu, pokazy- wanie, że jest się zdolnym do zdecydowanej obrony własnego interesu, gdyby okazało się to niezbędne (Grzelak, 1982, 1988b). Można inaczej powiedzieć, iż jest to taktyka polegająca na pozbawianiu partnera złudzeń, że będzie się bezbronną ofiarą jego eksploatacyjnych zakusów. Najważniejszą klasą czynników z punktu widzenia teorii gier i dalszych rozważań są strategiczne właściwości konfliktu, w tym siła konfliktu między intere- sem własnym a interesem wspólnym. Im silniejszy konflikt, tym więcej obserwuje się zachowań nastawionych na obronę własnego tylko dobra (Grzelak, 1988b). Zależność między strukturą zysków i strat a zachowaniem nie jest jednak ani tak powszechna, ani tak silna, jak powinno to wynikać z psychologicznej interpretacji teorii gier. Przypomnijmy, że w typowym badaniu psychologicznym lat 60. i 70. ubiegłego wieku narzędziem do tworzenia kon- fliktu były z reguły pieniądze. Strony konfliktu - gracze (na ogół w liczbie nie więk- szej niż dwóch) mogły coś zyskać lub stracić w zależności od tego, którą spośród strategii (też na ogół dwóch) wybrały same i którą wybrał partner. Konsekwencje przedstawiano w postaci tabeli — macierzy gry, takiej na przykład jak przedstawiona poniżej. To, co zyska STRONA X (zyski przedstawione normalnym drukiem) zależy od tego, co ona wybierze i co zarazem wybierze STRONA Y (jej zyski przedstawione są kursywą). Na przykład, jeśli w grze (a) X wybierze działanie b, a Y działanie a, to X zyska 50 zł, a Y nic nie zyska. Zauważmy, że dla X wybór działania b jest lepszy niezależnie od tego, co wybierze Y. Podobnie dla Y działanie b jest lepsze niezależnie od wyboru poczynionego przez X. Jeśli obie strony wybiorą swoje najlepsze, domin- ujące działania - obie zyskują, ale tylko po 20 zł. 121 W sytuacji (b) dominujące dla obu stron są z kolei działania a, które prowadzą do najlepszego dla nich wyniku - po 40 zł. Tabela 1. Przykładowe gry eksperymentalne (a) STRONAY (b) STRONAY działanie a działanie b działanie a STRONA X \30zł 30 zł^v ~^\5()zł Ozł N^ działanie b \. Ozł 50 zt\ \20 zł 20 zł \_ działanie a działanie b działanie a STRONA X 40 zł \. \^0 zł 20zł\ działanie b \ 20.-/ 30 zł N^ \ /0z/ 10 zł N^ Jeśli celem stron jest maksymalizacja zysku własnego, to nie ma żadnego powodu, by strony wybrały działania inne niż b w sytuacji (a) i inne niż a w sytu- acji (b). Badania pokazują tymczasem, że w sytuacji (a) 30-40% osób badanych wybiera działanie a, czyli kooperację mimo jej (pozornej?) nieopłacalności, w grze (b) natomiast bywa, że mniej niż 50% wybiera kooperacyjne działanie a mimo jego, zdawałoby się oczywistej, opłacalności. Właściwości sytuacji nie wyjaśniają zatem, dlaczego w tej samej sytuacji różni ludzie często zachowują się zupełnie różnie. Biorąc pod uwagę wyniki badań można zaryzykować twierdzenie, że badani są nie- racjonalni. Można też w interpretacji ich zachowań zastosować zasadę domniema- nia racjonalności. Skojarzenie tej zasady ze znaną w praktyce sądowej zasadą dom- niemania niewinności jest czynione świadomie. Dopóki sędzia nie znajduje przekonywających dowodów winy dopóty domniemywa, że oskarżony jest niewin- ny. Podobnie domniemywa się, że człowiek jest racjonalny wszędzie tam, gdzie nie ma wystarczających dowodów jego irracjonalności. Zachowanie ludzi można uznać za nieracjonalne tylko w jednym przypadku: jeśli założyć, że ich interes własny polega wyłącznie na maksymalizacji zysku własnego. Takie założenie psychologowie przyjmowali w pierwszych latach badań nad konfliktem. Interes wielu interesów? Wszyscy znamy ludzi, którzy w bardzo różnych sytuacjach wybierają zwykle to, co wyłącznie dla nich samych jest najkorzystniejsze. Znamy jednak i takich, choć zapewne nie tak licznych, którzy dbają o interes innych ludzi nawet wtedy, gdy dzieje się to kosztem własnym. Pierwszych można nazwać indywidualistami, drugich altruistami. Są ludzie, którzy ponad korzyści własne przedkładają uzyskanie przewagi nad innymi. Wolą mieć nawet mniej, jeśli to „mniej" znaczy 122 „więcej" niż mają inni. Powodem wymigiwania się od wspólnej pracy może być pragnienie, by uzyskać to samo, ale mniejszym wysiłkiem. Podobnie włączenie piecyka może przynosić radość z samego faktu, że ciepło można uczynić sobie kosztem tych „frajerów", którzy sami marznąc oszczędzają energię dla wszystkich. Dążenie do wykorzystywania innych, zdobycia przewagi nad nimi bywa określane jako rywalizacja (eksploatacja). Tylko w ten sposób można wytłumaczyć wybór b w drugiej z przedstawionych wyżej sytuacji: wybór taki stwarza wybierającemu jedyną szansę zarobienia więcej niż druga strona. Biegunem niejako przeciwnym3 rywalizacji jest kooperacja (współpraca). Kooperacja polega na maksymalizacji wspólnego dobra, na równoczesnym pomnażaniu zysku własnego i partnera. W sytuacji konfliktu zasadza się więc na kompromisie między jednym a drugim, na szukaniu rozwiązań obopólnie korzyst- nych. W negocjacjach polega na tym, co nazywamy powiększaniem tortu do podziału. Tylko dążeniem do wspólnego zysku można bronić racjonalności wyborów a w pierwszej grze (tabela la). Do kolekcji tej dodać należy wcale nierzadką postawę egalitarną: każdemu tyle samo. Orientacja taka jest tendencją do minimalizowania różnic: lepiej, żebyśmy wszyscy marzli, niż żeby jedni mieli ciepło, a inni zimno, lepiej żebyśmy wszyscy mniej zarabiali ale po równo, niż żeby byli bogacze i nędzarze. Bardzo to częsta „filozofia życia" w naszym życiu społeczno-politycznym. Dążenia te zwykło określać się mianem orientacji społecznych: orientacji indy- widualistycznej, altruistycznej, rywalizacyjnej, kooperacyjnej, egalitarnej (równoś- ciowej) (McClintock, 1972; Wieczorkowska, 1982). W większości badań orientacje społeczne diagnozuje się na podstawie prefe- rencji przejawianych w stosunku do różnych podziałów dóbr między siebie i anoni- mowego najczęściej partnera, partnera, z którym badany nie ma i nie spodziewa się mieć kontaktu osobistego. Czyni się tak celowo, aby ujawniane w trakcie badania preferencje nie były „zanieczyszczone" przez taktyczne kalkulacje lub inne moty- wy. Dzięki temu badany nie ma żadnego powodu, by w swoich ocenach brać pod uwagę to, czy jego partner przyjmie te oceny z zadowoleniem, czy nie, czy w dal- szych kontaktach odwzajemni się itd. Zwykle przedmiotem podziału są pieniądze. Prawdziwe lub wyobrażone. Badanemu przedstawia się po prostu od kilkunastu do kilkudziesięciu podziałów, tzw. ofert, np. takich, jak oferty a, b, c i d przedstawione w tabeli 2. Tabela 2. Przykładowe podziały pieniędzy Ty otrzymasz On/a otrzyma a 200 zł 250 zł b 300 zł 200 zł c 150 zł 150 zł d 175 zł Ozł 3 Przeciwnym w potocznej intuicji, bo w formalnym modelu orientacji (McClintock, 1972) koope- racja i rywalizacja są różne, ale nie przeciwstawne. 123 Zadaniem badanego jest bądź wybór najbardziej atrakcyjnych ofert, bądź też uszeregowanie wszystkich ofert od najbardziej do najmniej atrakcyjnej. W każdym przypadku o orientacji badanego wnioskuje się poprzez odnajdywanie kryterium, którym kierował się on w ocenie atrakcyjności. Na przykład, przejawem indywi- dualizmu jest, oczywiście, wysoka korelacja oceny ofert z wielkością własnego (i tylko własnego) zysku. Wybierając spośród przedstawionych w tabeli podziałów indywidualista powinien ocenić ofertę b jako najbardziej, a ofertę c jako najmniej atrakcyjną. Jeśli ocena atrakcyjności jest tym wyższa, im wyższa jest przewaga własnego zysku nad zyskiem partnera, świadczy to o orientacji rywalizacyjnej (kolejność atrakcyjności podziałów byłaby wtedy: d, b, c, a). I tak dalej. Uporządkowania właściwe poszczególnym orientacjom są przedstawione w tabeli 3, przy czym w kolumnie I jest ukazana kolejność ofert typowa dla indywidualiz- mu, A — dla altruizmu, E — egalitaryzmu, K - kooperacji i R - rywalizacji. W powyższym przykładzie pomiar orientacji dotyczył sytuacji podziału dóbr między dwie osoby: badanego i jego partnera. Taki właśnie pomiar stosowano w zde- cydowanej większości badań. Diagnozowanie orientacji z łatwością można jednak rozszerzyć na sytuacje kilkuosobowe. Logika pomiaru pozostaje, oczywiście, taka sama, tyle że wzrasta liczba możliwych orientacji. Oprócz indywidualizmu który - z definicji -jest jeden niezależnie od liczby partnerów podziału, można osobno mówić o altruizmie wobec pierwszego partnera, drugiego, trzeciego itd. Podobnie jest z pozos- tałymi orientacjami. Można w ten sposób badać zróżnicowanie orientacji badanego względem partnerów różniących się swoim charakterem, rolą społeczną i.t.p. Tabela 3. Uszeregowanie ofert według idealnych orientacji wzorców Oferty Orientacje społeczne I A E K R a Ł 1 2 2 4 b 1 2 3 1 2 c 4 3 1 3 3 d 3 4 4 4 i Aby pomiar był trafny i rzetelny, ofert tego typu musi być więcej niż w przy- toczonym przykładzie, i muszą one spełniać pewne formalne warunki (Wieczor- kowska, 1982). Pozostawmy te metodologiczne szczegóły na boku. Dla porządku trzeba jednak dodać, że „diagnoza" taka nie jest uniwersalna. Między innymi nie obejmuje ona wszystkich sfer życia. Ludzie, którzy są rywalizacyjni gdy chodzi o pieniądze, mogą, ale nie muszą, być równie czy w ogóle rywalizacyjni gdy w grę wchodzą inne dobra i wartości (powrócimy do tego problemu przy końcu rozdziału). Mimo tych ograniczeń, nawet tak uproszczony eksperymentalny pomiar orientacji społecznych wystarcza do tego, by zbadać jakie są ich psychologiczne skutki. Badania pokazują, że osoby o orientacji kooperacyjnej, które znalazły się w sytu- acji, gdy ich własny interes był niezgodny z interesem drugiej osoby, częściej działały 124 I na rzecz dobra wspólnego niż osoby indywidualistyczne, osoby rywalizacyjne nato- miast częściej niż pozostałe dążyły do zapewnienia sobie przewagi nad partnerem. Działo się tak zarówno w sytuacji konfliktu dwuosobowego, jak i wieloosobowego, zarówno gdy był to czysto laboratoryjny, „abstrakcyjny" konflikt, w którym stawką były tylko punkty, jak i wtedy, gdy była to laboratoryjna symulacja kryzysu ener- getycznego (np. Messick i Brewer, 1983). Co więcej, diagnozowane w opisany wyżej sposób orientacje osób badanych wysoko korelowały z ocenami zachowania tych osób, budowanymi na podstawie długiej obserwacji w warunkach naturalnych. Dzieci o orientacji indywidualistycznej były oceniane przez swoich rówieśników klasowych jako bardziej „samolubne", egoistyczne niż pozostałe, a dzieci o orientacji rywaliza- cyjnej -jako częściej dążące do przewagi nad innymi. Czy w ślad za każdą z tych orientacji i związanym z nią zachowaniem podąża inna wiedza o ludziach, inna percepcja ich intencji? Efekty orientacji społecznych Czy wiemy, co wiedzieć chcemy? Zacznijmy od początku, czyli od tego, z czego budujemy naszą wiedzę 0 innych. Wyobraź sobie, Czytelniku, że niespodziewanie znalazłeś się w sytuacji zupeł- nie dla siebie nowej, niepodobnej do żadnej z tych, w których dotychczas bywałeś. Na przykład pierwsze chwile w nowym miejscu pracy. Wchodzisz do pokoju, w którym siedzą nieznane Ci osoby. Wiesz, że z nimi właśnie będziesz pracować 1 że to, jaką z tej pracy będziesz mieć satysfakcję, zależy nie tylko od Ciebie, ale także od nich. Na czym skupisz swoją uwagę? Co będzie tworzywem Twojej wiedzy o tym, kim są ci ludzie i jak ułożą się Twoje stosunki z nimi? Oczywiście, narzucającą się intuicją jest, że zależeć to powinno zarówno od tego, czego w dotychczasowym życiu nauczyłeś się o ludziach w ogóle, jak i od tego, co w kon- taktach z tymi nowo poznanymi ludźmi Ty sam chcesz uzyskać: satysfakcję, że jesteś od nich lepszy, przyjaźń, zadowolenie z pracy czy jeszcze coś innego. Sytuację tego typu, tyle że wielce uproszczoną, stworzono w jednym z badań (Grzelak, 1981). W pierwszej części eksperymentu został przeprowadzony pomiar orientacji społecznych. Badanych podzielono na grupy ze względu na dwa kryteria: stopień, w jakim byli wrażliwi na zyski lub straty partnera, oraz na równość między sobą a partnerem. W drugiej części eksperymentu badanym powiedziano, że każdy z nich jest, poprzez losowanie, połączony w parę z drugą, anonimową osobą. I on, i partner mogli otrzymać pewne sumy pieniędzy. Ich wielkość zależała od dwóch rzeczy: jakie działania podjęli sami i jakie ich partner. Decyzja polegała na wyborze jed- nego z dwu działań symbolicznie oznaczonych jako x i o. I to właściwie wszystko, 125 0 czym badani dowiadywali się na początku eksperymentu. Ich partner był im zupełnie nie znany. Nie znane także było to, do jakich dokładnie skutków (wygranych, przegranych) prowadzą możliwe kombinacje wyborów własnych 1 partnera. Przed podjęciem decyzji (kółko lub krzyżyk) badani mogli jednak zadać eksperymentatorowi tyle pytań, ile chcieli. Treść zadawanych pytań była dowolna. Mogły to być pytania o partnera (np. kim jest, co robi), o konsekwencje różnych wyborów dla siebie i dla partnera, lub o cokolwiek innego. Okazało się, że ci spośród badanych, którzy w pierwszej części badania byli zdiagnozowani jako wrażliwi na dobro partnera (jego zyski lub straty), reagowali na niejasną, niedookreśloną sytuację inaczej niż ci, którym interes partnera był obojętny. Zadawali pytania rzadziej, ale za to, zgodnie z własną motywacją, większa propor- cja tych pytań dotyczyła osoby partnera i konsekwencji wyborów dla niego. Istotny wpływ na poszukiwanie informacji miała także orientacja egalitarna. Osoby egalitarne, czyli o skłonności do minimalizowania różnic między sobą a innymi, zadawały więcej pytań niż osoby nie zdradzające tej skłonności. Co więcej, pytania tych pierwszych dużo częściej dotyczyły wysokości kwot, jakie w konsekwencji wyborów otrzyma zarówno badany, jak i jego partner. Oczywiście, informacje na ten temat są szczególnie użyteczne dla osób egalitarnych, pozwalają bowiem ustalić relację między kwotami - sprawdzić, czy i w jakiej mierze są one od siebie różne. W ostatniej, trzeciej fazie eksperymentator zapowiadał badanym, że następne zadanie będzie ponownie polegało na wyborze (przez nich i przez ich partnerów) pomiędzy kółkiem a krzyżykiem. Tym razem jednak badani zapoznawali się ze skutkami wyborów bardzo szczegółowo: oglądając je na dużej planszy i słuchając dokładnych wyjaśnień eksperymentatora. Tabela na planszy przedstawiała wszys- tkie możliwe kombinacje wyborów i ich konsekwencje: 1) jeśli badany wybierze x, a partner o, to badany otrzyma 40 zł, a partner 10 zł; 2) jeśli uczynią wybory prze- ciwne - on otrzyma 5 zł, partner 3 zł; 3) przy dwóch wyborach x zyski wyniosą 15 zł i 17 zł; a 4) przy dwóch o, odpowiednio, 31 zł i 25 zł, dla niego i dla partnera. Zauważmy, że sytuacja ta stwarza taki sam rodzaj konfliktu między interesem własnym a interesem wspólnym, jak ten, który występował we wcześniejszym przykładzie wakacyjnej wędrówki i taki, jak w tabeli la. Każdemu bardziej opłaca się wybrać krzyżyk (uniknąć sprzątania), ale jeśli obaj, i badany i jego partner to uczynią, zyski obu są mniejsze niż gdyby obaj wybrali kółko (wspólne sprzątanie). Powracając do eksperymentu... Po omówieniu tabeli i upewnieniu się, że jest dla wszystkich zrozumiała, plansza była chowana. Po ok. 7 minutach badanych proszono o jak najwierniejsze przypomnienie sobie liczb zawartych w pokazywanej przedtem tabeli. Zaledwie 28% badanych odtworzyło liczby całkowicie poprawnie. Liczne błędy nie były losowe, przypadkowe. Były one wysoko skorelowane z orientacją egalitarną. Osoby o silnej orientacji egalitarnej przypominały sobie tabelę w sposób szczególnie zdeformowany: różnice między „wygraną" własną a partnera były wyraźnie pomniejszane, zwłaszcza przy tych kombinacjach wyborów, przy których pierwotnie były one największe (xo i ox). 126 Rysunek 1 ukazuje różnice między kwotami (dla każdej z czterech kombinacji wyborów z osobna) pokazywanymi na planszy i odtworzonymi następnie przez osoby bardzo egalitarne i mało egalitarne. Jak widać, różnice między kwotami przy- pominanymi sobie przez tę drugą grupę osób były bardzo bliskie różnicom rze- czywistym. S1 ?o 0> 40 35 30 25 20 15 10 5 różnice rzeczywiste | | u „nieegalitarystów" \///\ u „egalitarystów" Z3L XO OX XX 00 kombinacje wyborów Rysunek 1. Egalitaryzm a przypominane różnice między wygranymi (Grzelak, 1981) Najprostszym wyjaśnieniem tego efektu „wyrównywania" jest to, że rażące różnice między zyskami budzą w ludziach o orientacji egalitarnej przykre napięcie emocjonalne, ponieważ odbiegają od stanu najbardziej przez nich pożądanego: równości. W życiu codziennym napięcie to można zmniejszać w rozmaity sposób, np. przez podejmowanie działań prowadzących do zniwelowania nierówności, poprzez dobudowywanie usprawiedliwienia do zaistniałej nierówności („Mam wprawdzie więcej niż on, ale przecież sobie na to zasłużyłem, bo..."), poprzez niedostrzeganie różnic, wreszcie poprzez swoistego rodzaju „życzeniowe" zapomi- nanie o nich. W opisywanym eksperymencie badani nie mieli właściwie żadnej innej możliwości oprócz tej ostatniej. I ją właśnie „wykorzystali" (oczywiście, zapewne zupełnie nieświadomie, bezwiednie). Wyniki te są wymowną ilustracją zjawiska, które można określić jako selekty- wność, wybiórczość procesów spostrzegania i zapamiętywania. Podobne wyniki uzyskano także w kilku innych badaniach. Czyż nieraz, zwłaszcza w sytuacji ostrego konfliktu z inną osobą, nie zdarzyło się nam ze zdziwieniem zauważyć, że nasz oponent spostrzega przedmiot naszej kłótni inaczej niż my, że zaskakująco inaczej zapamiętał historię naszego konfliktu, że zupełnie zmienia znaczenie naszych słów, gestów, zachowań? Jakże łatwo i częs- to pomawiamy go wtedy o świadomą stronniczość. Stronniczość ta wcale nie musi być ani świadoma, ani intencjonalna. On naprawdę mógł widzieć i zapamiętać his- 127 torię konfliktu inaczej niż my. Co więcej, jaką gwarancję możemy mieć, że to nasz subiektywny obraz sytuacji jest obrazem obiektywnym, prawdziwym? Żadnej. Nasz obraz może również podlegać deformacjom i to także bez udziału naszej świado- mości. Wszyscy po części jesteśmy ofiarami tych samych procesów. Spostrzegamy świat przez pryzmat własnych dążeń, celów. Na przykład, gdy nie jesteśmy w stanie przywrócić równości, sprawiedliwości tam, gdzie została ona pogwałcona, łudzimy się, że tak się nie stało. Jest to jedno ze złudzeń, z którym po prostu łatwiej nam żyć. Teza, że ludzie spostrzegają i zapamiętują świat selektywnie, jest w psycho- logii nienowa. Odpowiedzialność za to ponosi wiele czynników zarówno sytua- cyjnych, jak i psychologicznych. Do bogatego ich rejestru należy dodać także orien- tacje społeczne. Zależnie od orientacji społecznych, tzn. zależnie od tego, co w kontaktach z innymi ludzie pragną osiągnąć, zwracają oni uwagę na różne elementy otoczenia społecznego. Jedne obdarzają zainteresowaniem, inne ignorują. Niektóre zapamię- tują takimi, jakimi są, inne zniekształcają w procesie percepcji, zapamiętywania, przypominania. Budują więc swój obraz sytuacji i innych ludzi z różnych cegiełek. Permanentne działanie takiego swoistego filtra powinno z biegiem czasu doprowadzić do trwałych różnic między ludźmi o odmiennych orientacjach w ich ogólnym obrazie świata społecznego, w poglądach na to, kim są inni i czego można od nich oczekiwać. Czy tak jest w istocie? Odpowiedzi napływające z laboratoriów psychologicz- nych są i pozytywne, i zarazem... kontrowersyjne. Przedmiotem kontrowersji nie jest to, czy zależność taka istnieje - co do tego panuje powszechna zgoda — ale jaki jest jej kształt. Postrzegana różnorodność świata społecznego Zaczęło się od eksperymentu przeprowadzonego przez Kelleya i Stahelskiego (1970). Badani brali udział w zadaniu, które stwarzało znany nam już (taki, jak w trzeciej fazie opisanego wyżej eksperymentu) konflikt między interesem własnym a interesem nie znanego im wcześniej partnera. Wybór jednego spośród dwóch działań prowadził do maksymalizacji zysku wspólnego (było to więc działanie kooperacyjne), ale zarazem łączył się z ryzykiem uzyskania najmniejszej sumy. Konsekwencją wyboru drugiego działania (rywalizacyjnego) była albo najwyższa kwota dla siebie i jednocześnie największa przewaga nad partnerem, albo nikłe wypłaty dla obu osób. Autorzy przyjęli, że wskaźnikiem orientacji społecznej osoby badanej jest cel, jaki, według własnej deklaracji, zamierza ona osiągnąć (zysk wspólny lub przewagę nad partnerem) oraz wstępny wybór, doko- nany jeszcze przed właściwą fazą badania. Na tej podstawie utworzono pary osób o tej samej orientacji (dwie osoby kooperacyjne lub dwie rywalizacyjne) albo o orientacji odmiennej (jedna osoba o orientacji kooperacyjnej, druga o rywaliza- cyjnej). W tych parach badani dokonywali wyboru między konfliktowymi dziele- niami we właściwej fazie eksperymentu. Ponadto na początku eksperymentu pytano 128 badanych o to, co ich zdaniem wybierze partner: rywalizację czy kooperację, a także o ich poglądy na stosunki międzyludzkie. Przedmiotem pytań było min. to, w jakim stopniu cele i zachowania ludzi podlegają wpływom innych osób. A oto wyniki badań. Osoby rywalizacyjne ujawniły znaczną jednostronność w przewidywaniu intencji partnerów, podejrzewając ich w większości przypadków o intencje podobne do własnych, czyli także o intencje rywalizacyjne. Osoby kooperacyjne natomiast spodziewały się, że w mniej więcej takiej samej proporcji ich partnerzy mają intencje kooperacyjne i rywalizacyjne. Wybory osób rywaliza- cyjnych były na ogół rywalizacyjne niezależnie od tego, kim był ich partner, pod- czas gdy osoby kooperacyjne inicjowały współdziałanie, a dopiero wówczas, gdy próby te okazywały się bezowocne, przystępowały do obrony własnych interesów. Elastyczność zachowania osób kooperacyjnych była spójna z ich wizją innych ludzi jako plastycznych, wrażliwych na oddziaływania społeczne. Czyżby więc świat społeczny widziany był inaczej przez tych, którzy mają skłonności rywalizacyjne, niż przez osoby dążące do maksymalizacji wspólnego dobra? Taką właśnie hipotezę, zwaną hipotezą trójkąta, wysunęli autorzy badań. Ilustruje ją rysunek 2. kooperacyjne rywalizacyjne osoby kooperacyjne osoby rywalizacyjne Rysunek 2. Hipoteza „trójkąta" (wg Kelleya i Stahelskiego, 1970) Według tej koncepcji osoby rywalizacyjne spostrzegają świat jako arenę, na której rozgrywa się nieustanna walka o własny interes, o to, kto jest lepszy, komu uda się uzyskać więcej. Ludzie są pod tym względem w zasadzie niezmienialni. Trzeba być samemu równie twardym jak oni. Wizja świata współgra zatem z własnym zachowaniem. Osoby kooperacyjne spostrzegają rozmaitość dążeń ludzkich, widzą całe spek- trum intencji innych: od obrony interesu osobistego po altruizm. Wierzą, że inni ludzie są zdolni dostosowywać się do wymogów sytuacji, do oczekiwań partnerów. Zatem sami są także elastyczni. 129 Warto w tym miejscu zauważyć, że wizja świata osób rywalizacyjnych może spełniać istotną funkcję obronną. Rywalizacja jest przecież na ogół czymś społecznie nie aprobowanym. „Trzeba" więc znaleźć dla niej takie uzasadnienie, jakie by ją usprawiedliwiało i w oczach innych, i w oczach własnych. Nikt przecież nie lubi myśleć o sobie jako o czyniącym rzeczy społecznie naganne, jako 0 czyniącym krzywdę innym. Chyba że jest to koniecznością. Jeśli przede wszys- tkim to inni są rywalizacyjni, czyhający na okazję, by mnie wykorzystać, to moja własna rywalizacja jest po prostu niczym więcej jak obroną. Zdeformowana per- cepcja innych jest w tym przypadku jednym z tych pożytecznych złudzeń, które pomagają żyć. W spokoju, bez wyrzutów sumienia. Wiele dalszych badań przyniosło potwierdzenie „hipotezy trójkąta". Najbardziej bodaj wymownym świadectwem jej trafności w odniesieniu do różnic w zachowaniu osób o różnych orientacjach były badania Kuhlmana i Marshella (1975) oraz Kuhlmana i Wimberley (1976). Pozostawmy na boku szczegóły sce- nariusza eksperymentalnego. Najogólniej mówiąc, w tym pierwszym badaniu, badani byli stawiani w sytuacji konfliktu podobnego do konfliktu w poprzednim badaniu. Zasadnicze różnice polegały na tym, że tym razem wśród badanych wyróżniono trzy grupy osób: o orientacji indywidualistycznej, kooperacyjnej 1 rywalizacyjnej, oraz na tym, że badani (nie wiedząc o tym) rozgrywali konflikt z partnerami, których wybory były z góry zaprogramowane przez eksperymenta- torów. Partner bowiem, w wielokrotnych powtórzeniach konfliktu, albo podej- mował systematycznie wybory rywalizacyjne, albo kooperacyjne, albo też dokładnie powtarzał wybory partnera (strategia lustrzanego odbicia). Jak już wiadomo, ta ostatnia strategia jest najskuteczniejsza we wzbudzaniu kooperacji drugiej osoby. Przyjrzyjmy się wynikom przedstawionym na rysunku 3. 1001- 90 S. 80 | 70 ću o 60 o o 50 40 30 20 10 0 strategie partnera lustrzanego odbicia kooperacyjna rywalizacyjna orientacja indywidualistyczna kooperacyjna rywalizacyjna Rysunek 3. Kooperacja a orientacje społeczne (wg Kuhlmana i Marshella, 1975) 130 Zauważmy, że osoby rywalizacyjne nie tylko najrzadziej wybierały działania maksymalizujące zysk wspólny, ale także były niemal zupełnie niewrażliwe na to, jak zachowywał się partner. Natomiast osoby kooperacyjne bardzo intensywnie współdziałały ze wszystkimi partnerami, oprócz partnerów rywalizacyjnych. Były więc plastyczne. Plastycznym było także zachowanie indywidualistów, choć prze- ciętnie zdradzali oni znacznie mniejszą gotowość do współdziałania niż osoby kooperacyjne. Badania Maki, Thorngate i McClintock (1979) ujawniły, że obserwując zachowanie innych ludzi łatwiej jest nam odczytać ich intencje wtedy, gdy są to zachowania indywidualistyczne lub rywalizacyjne, niż wtedy, gdy są to zachowania kooperacyjne. W parze z indywidualistyczną lub rywalizacyjną interpretacją zachowania innych osób idzie także przypisywanie im takich m.in. cech jak niesprawiedliwość, egoizm, nieuprzejmość, skąpstwo. Nawet krótka obserwacja wyborów dokonywanych przez nieznanych nam wcześniej partnerów może zatem uruchomić bogatą charakterystykę właściwości partnerów, charakterystykę daleko wykraczającą poza samą obserwację. Najprawdopodobniej indywidualistyczne i rywalizacyjne zachowania są ele- mentem wcześniej nabytych przez nas schematów. Wystąpienie jednego elementu wystarcza, by przywołać do świadomości cały schemat. Późniejsze badania tych samych autorów (Maki i McClintock, 1983) pokazały, że trafność w odczytywaniu intencji innych osób zależy także od własnej orientacji społecznej. Osoby koope- rujące oraz indywidualiści trafniej odgadują intencje swoich partnerów niż altruiści i osoby rywalizacyjne. Ci pierwsi są więc wrażliwi na te właściwości zachowania partnera, które umożliwiają ocenę jego intencji. Ci drudzy zaś w mniejszym stop- niu zwracają uwagę na sytuacyjną różnorodność i zróżnicowanie partnerów, po- strzegając ich, niezależnie od ich zachowania, jako mających intencje podobne do własnych. Badania zapoczątkowane przez Kelleya i Stahelskiego przeczyły powszech- nemu w psychologii społecznej przekonaniu, że spostrzeganie innych ludzi na obraz i podobieństwo własne jest tendencją dominującą. Nic przeto dziwnego, że wyniki tych badań stały się źródłem burzliwej kontrowersji teoretycznej. Motywem prze- wodnim sporu było, i wciąż jeszcze jest, właśnie to, w jakim stopniu upodabnianie innych osób do siebie, czyli deformacja egocentryczna, jest ogólną tendencją w spostrzeganiu ludzi. Jean Paul Codol, jeden z obrońców tezy o spostrzeganiu innych ludzi na podobieństwo własne, przeprowadził ponowną analizę wyników badań cytowanych przez Kelleya i Stahelskiego. Analiza ta wskazała, że... także osoby kooperacyjne zdradzały skłonność do postrzegania innych jako podobnych do siebie, czyli koope- racyjnych. Wyniki badań nad percepcją innych ludzi w sytuacji konfliktu można, zdaniem Codola, lepiej opisać raczej w postaci przekątnej niż trójkąta (Codol 1976a). Mimo że osoby o orientacji kooperacyjnej częściej dostrzegają odmienne od własnych pobudki postępowania innych, tendencją dominującą u wszystkich, również i u nich, jest przede wszystkim przypisywanie partnerom intencji własnych. Zależność tę ilustruje rysunek 4. 131 intencje innych spostrzegają jako: kooperacyjne rywalizacyjne osoby kooperacyjne osoby rywalizacyjne Rysunek 4. Hipoteza „przekątnej" (wg Codola, 1976a) Podobne rezultaty przyniosły własne badania Codola i innych. Na przykład w eksperymencie Dawesa, McTavisha i Shaklee'ego (1977) przypisywanie innym ludziom motywu zgodnego z własnym wystąpiło niemal czterokrotnie (!) częściej niż przypisywanie motywów odmiennych. Osoby kooperacyjne nie różniły się pod tym względem od pozostałych, potwierdzając tym samym trafność tezy o skłonnoś- ciach do deformacji egocentrycznej i zaprzeczając hipotezie „trójkąta". Jak pamiętamy z jednego z poprzednich rozdziałów, spostrzeganie innych osób jako podobnych do nas jest ograniczone przez równoczesną skłonność do wyodrębniania siebie ze społecznego tła, akcentowania swojej unikalności. Na przykład Codol twierdził, że to, jak widzimy innych, jest wynikiem kompromisu między dwiema konfliktowymi tendencjami: tendencją do pozytywnego odróżnia- nia się od innych (zatem tendencją do zaspokojenia potrzeby własnej wartości) i zarazem tendencją do przystosowania się do standardów, norm społecznych. Kompromis ten może być najlepiej osiągnięty poprzez spostrzeganie innych osób jako wprawdzie podobnych do nas, ale zarazem jako nieco gorszych w dostosowy- waniu się do norm społecznych. W tym ujęciu egocentryczna deformacja w per- cepcji intencji innych ludzi oznacza nie tyle postrzeganie ich jako identycznych, ile raczej jako dość podobnych (choć nieco „gorszych"). Żalem „trójkąt" czy „przekątna"? Odpowiedź nie jest jeszcze jednoznaczna. Gdyby zgromadzić wyniki wszyst- kich przeprowadzonych dotychczas badań i na jednej szali umieścić te, które świad- czą o trafności hipotezy trójkąta, a na drugiej te, które przemawiają za deformacją egocentryczna - to wskazówka wagi nieznacznie przechyliłaby się zapewne na stronę hipotezy trójkąta. W jaki sposób można wytłumaczyć tak rozbieżne, wręcz sprzeczne, wyniki? Fakty są faktami. Wszystkie publikowane badania są poprawne metodolo- gicznie, trudno więc podważyć ich wyniki, przypuścić, że ukazują zjawisko pozorne. 132 Historia podobnych sporów w psychologii podpowiada jednak, że zwykle tak rażące różnice w obserwacjach badaczy wynikają z tego, iż obserwowane zjawisko jest bardziej skomplikowane niż każdej ze stron sporu pierwotnie się wydawało. A zatem, być może, wyniki badań nie ukazują całej złożoności zjawiska i wszystkich czyn- ników, od których jego kształt zależy? Podążmy tym tropem. Co może sprawiać, że w jednych badaniach obserwuje się deformację egocentryczną, a w innych nie? Sytuacyjna zmienność percepcji intencji innych ludzi W dotychczasowych rozważaniach oczekiwania dotyczące innych traktowaliśmy tak, jakby były one zależne wyłącznie od orientacji społecznych. Oczywiście nie jest to prawdą. Subiektywny obraz sytuacji społecznej jest równocześnie uwarunkowany i właściwościami obserwatora i cechami sytuacji. I to w tym większym stopniu przez każdy z tych czynników im jest on silniejszy i bardziej wyrazisty. Zarówno psycholo- gia, jak i codzienne doświadczenie uczą nas, że właściwości jednostki decydują o jej zachowaniu głównie wtedy, gdy sytuacja jest niejasna, nowa, trudno czytelna, a zatem gdy sama w sobie nie stwarza silnej presji, by zachować się w określony sposób. Brak wyrazistych bodźców zewnętrznych sprawia wtedy, że ludzie w większym stopniu zachowują się zgodnie z własnymi wewnętrznymi cechami. Gdy projekcja filmu w kinie zostaje nagle, bez zapowiedzi przerwana, może to wprowadzić w niepokój tylko najbardziej bojaźliwe osoby. Niespodziewana przerwa w projekcji i zarazem zapach dymu mogą jednak spowodować panikę u wszystkich widzów. Podobnie w sytuacji, w której rozbieżność między interesem własnym a intere- sem innej osoby jest niewielka, ledwie zauważalna, innymi słowy, gdy sytuacja sama w sobie stwarza nikłe możliwości do wykazania swojej „wyższości" nad inny- mi, tylko osoby o skrajnie silnej orientacji rywalizacyjnej znajdą w niej zachętę do rywalizacji i pożywkę do podejrzewania partnera interakcji również o skłonności rywalizacyjne. Z kolei w sytuacji bardzo silnego konfliktu interesów tylko osoby bardzo kooperacyjne mogą wciąż jeszcze sądzić, że ktoś może oprzeć się sytua- cyjnej pokusie pomnażania zysku własnego lub pokusie rywalizacji. Konsekwent- nie można by się spodziewać, że w sytuacji całkowicie przeciwstawnej, sytuacji, która stwarza stymulację do współpracy raczej niż do rywalizacji, zaobserwujemy zależność przeciwną. To raczej osoby kooperacyjne powinny wtedy przejawiać jed- nostronność w oczekiwaniach dotyczących innych ludzi spodziewając się, że inni nie oprą się pokusie współpracy. Zdaje się, że wskazują na to wyniki niektórych badań, choć brak jest jeszcze w pełni jednoznacznych dowodów. W każdym razie w badaniach, w których o przewidywane intencje partnerów pytano w sytuacjach różniących się wielkością konfliktu, widoczne było to, że prze- widywania zmieniały się w sposób zgodny z charakterem sytuacji: tym częściej part- ner podejrzewany był o skłonności rywalizacyjne, w im większym stopniu jego inte- res kłócił się z interesem własnym badanego. Na przykład w badaniach Tadeusza 133 Tyszki i Janusza Grzelaka (1976) w sytuacji całkowicie bezkonfliktowej ponad 50% badanych spodziewało się, że inni będą z nimi współdziałać, natomiast w sytuacjach silnego konfliktu procent ten wahał się w granicach 50—70. (Warto zwrócić uwagę, że nawet w sytuacjach silnego antagonizmu interesów ponad połowa osób badanych spodziewała się, że ich partnerzy będą kooperować). Czyżby był to wyraz jeszcze jednego złudzenia, tego, o którym mowa w rozdziale Janusza Czapińskiego: nad- miernie optymistycznej wiary w to, iż inni ludzie nie wyrządzą nam krzywdy? Nad- miernie optymistycznej, bowiem liczba osób które rzeczywiście kooperowały w tych sytuacjach, była, znacznie niższa od przewidywanej (wyraźnie poniżej 50%). Czynnikiem wpływającym na formułowanie przewidywań dotyczących innych są także normy społeczne, a raczej nie tyle same normy ile postrzegana wielkość i kierunek presji, jaką mogą one wywierać na innych uczestników kon- fliktu. W zasadzie w naszej kulturze nieliczenie się z interesem innych jest w pełni akceptowane tylko w nielicznych sytuacjach, np. w sporcie lub w transakcjach han- dlowych. Zabieganie tylko o własny interes i (lub) o przewagę nad innymi (w sile, szybkości, wielkości zysku) jest po prostu wpisane w scenariusz takich sytuacji. W większości jednak zwykłych, codziennych kontaktów z innymi egoizm i rywali- zacja nie są społecznie aprobowane, a w niektórych sytuacjach, np. w kontaktach z biedniejszymi, słabszymi, a także w kontaktach z rodziną czy przyjaciółmi, są na ogół przedmiotem dezaprobaty. Przewidując zachowania innych osób uwzględnia- my zatem nie tylko to, w jakim stopniu dana sytuacja stwarza okazję i prowokuje do rywalizacji bądź kooperacji, ale również i to, w jakim stopniu są to zachowania „dobre" lub „złe" z punktu widzenia norm społecznych. Jeśli są aprobowane, to, oczywiście, oceniamy szansę ich wystąpienia jako większe niż wtedy, gdy są uzna- wane za moralnie naganne. Ba, ale w tym miejscu znowu na arenę wkraczają orientacje społeczne. Oka- zuje się bowiem, że ludzie o różnych orientacjach mają w różnym stopniu wyos- trzoną uwagę na to, co jest moralnie dobre lub złe. Liebrand i in. (1986) stwierdzi- li, że osoby o orientacji prospołecznej (altruistycznej i kooperacyjnej) mają w większym stopniu niż osoby o orientacji aspołecznej (rywalizacyjnej i indywi- dualistycznej) tendencję do oceniania postępowania innych w kategoriach moral- nych, jako postępowania dobrego lub nagannego. Ci drudzy natomiast w większym stopniu są skłonni oceniać zachowania partnerów w kategoriach władzy, pozycji, jako znamionujące siłę lub słabość. Van Lange i Liebrand (1991) stwierdzili, że osoby kooperacyjne postrzegają innych kooperujących jako inteligentnych, nie koo- perujących zaś jako nieinteligentnych i słabych. Percepcja osób o orientacjach nie- kooperacyjnych jest, oczywiście, przeciwna. Odrobina spekulacji Tak oto znaleźliśmy się w gąszczu wzajemnie na siebie wpływających czynni- ków sytuacyjnych i motywacyjnych. Zapewne jest to po części wynik rzeczywistej złożoności procesów warunkujących percepcję intencji innych ludzi, po części zaś 134 naszej niedostatecznej wciąż jeszcze o nich wiedzy. Niemniej jednak, nie mając empirycznych świadectw dotyczących wszystkich wzajemnych powiązań, możemy przynajmniej zaryzykować sformułowanie pewnych hipotez. Przyjmijmy za Marią Jarymowicz (w tej książce), Jean Codolem (1976b) czy Rijsmanem (1983), że ludzie mają tendencję do spostrzegania siebie jako wyróż- niających się w sposób umiarkowanie pozytywny spośród innych. Przyjmijmy też, że mają tendencję do selektywnego spostrzegania sytuacji w sposób w zasadzie zgodny z ich własną motywacją społeczną. Świadczą o tym wyniki badań omawia- nych i w tym, i w innych rozdziałach tej książki. Jakie mogą być tego konsekwen- cje w percepcji innych ludzi? Rozważmy problem na przykładzie dwóch tylko orientacji społecznych: rywalizacyjnej i kooperacyjnej. Osoby rywalizacyjne łatwiej dostrzegają w sytuacjach społecznych te elemen- ty, które uczestnikom sytuacji (w tym także im samym) mogą posłużyć do zdoby- cia przewagi nad innymi. W ocenie przewidywanych zachowań innych osób w mniejszym stopniu zwracają uwagę na wartość moralną tych zachowań, ich zgodność z normami społecznymi. W sytuacji konfliktu interesów normy nie sta- nowią więc, w ich mniemaniu, bariery w realizacji celów rywalizacyjnych przez innych ludzi (zauważmy, że eksperyment Liebranda i in. dotyczył oceny innych, a nie siebie). Tym samym osoby takie mogą się czuć szczególnie zagrożone, spo- dziewając się, że jeśli same nie będą walczyć o własny interes, to staną się ofiara- mi rywalizacji innych. Co więcej, jak to zostało powiedziane wcześniej, spostrze- ganie innych jako żądnych przewagi świetnie usprawiedliwia realizację własnych dążeń rywalizacyjnych. Poczucie zaś umiarkowanej odrębności i wyższości nad innymi można osiągnąć poprzez postrzeganie ich jako w zasadzie podobnych, ale jednak nieco gorszych, bo bardziej rywalizacyjnych. Obraz innych jako bardziej kooperacyjnych nie spełniałby żadnej z tych funkcji. Ani nie usprawiedliwiałby własnej rywalizacji, ani nie pozwalałby pozytywnie odróżnić się od innych. Proce- sy te powinny zachodzić zarówno w przypadku słabego, jak i silnego konfliktu inte- resów. Uzasadnienie własnej rywalizacji rywalizacyjną naturą innych ludzi jest tym bardziej potrzebne, im mniejsze są zewnętrzne powody, dla których inni mieliby z nami rywalizować. Gdy zaś konflikt interesów jest duży, wtedy i własna moty- wacja rywalizacyjną jest silniejsza i bardziej oczywiste są bodźce, które innych mogą prowokować do rywalizacji. Jakie są konsekwencje tych samych procesów u osób o orientacji kooperacyj- nej? Ci, którzy dążą do maksymalizacji interesu wspólnego, nie mają powodu, by znajdować dla tego celu szczególne usprawiedliwienie. Kooperacja jest przecież społecznie akceptowana i jej podjęcie nie wymaga „uzasadnienia" ani dla siebie, ani dla innych. Uwrażliwione na aspekty moralne osoby kooperacyjne mogą w nor- mach społecznych upatrywać istotną barierę powstrzymującą innych od zachowań egoistycznych i rywalizacyjnych, a tym samym przeceniać liczbę tych, którzy podejmą kooperację. Obraz innych ludzi jako wyłącznie nastawionych na działanie na rzecz interesu społecznego drastycznie odbiegałby jednak od rzeczywistości społecznej, narażając osoby kooperacyjne na nagminne ich wykorzystywanie. Ryzyko takie byłoby tym większe, im ostrzejszy byłby konflikt interesów. W obra- 135 zie tym, jako swoiste zabezpieczenie, musi więc być miejsce dla ludzi rywalizacyj- nych. Ponadto osoby kooperacyjne mogą zapewnić sobie poczucie swojej nie- znacznej pozytywnej odrębności od innych poprzez spostrzeganie ich jako w więk- szości podobnych, ale jednak mniej kooperacyjnych lub nawet w części rywalizacyjnych. Zwróćmy uwagę na to, że budowanie poczucia pozytywnej odrębności od innych poprzez spostrzeganie siebie jako lepiej spełniającego normy społeczne mogłoby prowadzić do tego, że i osoby rywalizacyjne, i kooperacyjne spostrze- gałyby większość innych ludzi jako bardziej rywalizacyjnych od siebie. U osób rywalizacyjnych oznaczałoby to tym samym zawężenie percepcji innych głównie do ludzi własnej kategorii, u osób kooperacyjnych - jej rozszerzenie poza własną kategorię. Oczywiście, jeśli - a takie założenie przyjęliśmy — kooperacja rzeczy- wiście jest bardziej zgodna z normami społecznymi niż rywalizacja. Proces ten powinien być tym silniejszy, im ostrzejszy jest konflikt. A zatem, jeśli powyższe przypuszczenia są trafne (o czym przesądzą przyszłe badania), to wynikiem zakładanej przez Codola lub Rijsmana tendencji do pozy- tywnego odróżniania się od innych mógłby być zarówno efekt „przekątnej", jak i efekt „trójkąta". Przekątna mogłaby bowiem na jednym ze swych końców roz- chylać się w niektórych sytuacjach w trójkąt, którego kształt byłby zależny od wiel- kości zewnętrznej stymulacji: siły konfliktu i siły wzbudzanych norm społecznych. Opisany przez nas spór stałby się sporem pozornym. Orientacje a postawy wobec spraw publicznych Czy i w jakim stopniu to, jak ustosunkowujemy się wobec anonimowego part- nera interakcji, związane jest z naszą postawą wobec dóbr społecznych, publicz- nych? Na ile indywidualizm, kooperację w kontaktach interpersonalnych można przełożyć na postawy wobec spraw ogólnospołecznych? Odpowiedź przyniosły badania sondażowe przeprowadzone w latach 1994—19954, czyli latach intensywnej transformacji ustrojowej (Grzelak, 1997). Na podstawie pomiaru orientacji (metodą przedstawioną wcześniej w tym roz- dziale) badani kwalifikowani byli do dwóch grup: grupy prospołecznej (dominująca orientacja altruistyczna, równościowa lub kooperacyjna) i grupy egocentrycznej (orientacja indywidualistyczna lub rywalizacyjna). Miarami stosunku do dobra społecznego były pytania o rodzaj i intensywność aktywności życiowej (z uwzględnieniem zaangażowania w sprawy społeczne) w wy- obrażonych sytuacjach dylematowych, pytania o reakcję na nadużywanie, eksploa- tację dóbr wspólnych, o umiejętność wspólnego działania. Okazuje się, że osoby zorientowane prospołecznie deklarują istotnie większą aktywność życiową zarówno w sferze prywatnej, jak i w sferze publicznej. , 4 Sondaż przeprowadzony został przez Centrum Badania Opinii Społecznej na liczącej 1660 osób ogólnopolskiej reprezentatywnej próbie dorosłych Polaków (17—65 lat). 136 Badani pytani byli o to, czy skłonni byliby płacić nieco większe podatki na rzecz dóbr i świadczeń publicznych (zwiększenie siły armii, policji, ochronę środo- wiska naturalnego, zwiększenie pensji w szkolnictwie i służbie zdrowia itp.). Większą gotowość do płacenia większych podatków przejawiały znowu osoby 0 orientacji prospołecznej. Część pytań dotyczyła reakcji na nadużywanie dóbr wspólnych. Obojętność wobec faktu, że ktoś jeździ „na gapę" w autobusie komuni- kacji publicznej może świadczyć zarówno o niezauważaniu związku między kupo- waniem biletów przez pasażerów a kondycją zakładów komunikacyjnych, jak 1 o bezrefleksyjnym uleganiu rozpowszechnionej dawniej normie specyficznie poję- tej zaradności (cwaniactwa), jak i wreszcie rzeczywistego przyzwolenia. Reakcja nieobojętna świadczy o negatywnej postawie respondenta wobec nadużywania dóbr wspólnych, publicznych. W badaniu przedstawiono do oceny kilkanaście różnych form nadużywania dóbr publicznych (np. płacenie mniejszych podatków niż się powinno, załatwianie prywatnych spraw w godzinach pracy w urzędzie publicz- nym, używanie szkodliwych dla środowiska detergentów). Osoby prospołeczne przejawiły wyższą wrażliwość niż osoby egocentryczne. Wskaźnikiem postaw dotyczących spraw publicznych jest nie tylko stosunek do dóbr, ale także stosunek do osób publicznych, osób wyróżnionych z racji swej publicznej funkcji. W sondażu pytano o to, czy respondent mógłby zwrócić się z pełnym zaufaniem we własnej sprawie do 12 różnych osób, w tym do wójta, bur- mistrza, radnego, posła, urzędnika gminy, policjanta, księdza. Osoby o orientacji prospołecznej darzyły zaufaniem więcej osób sprawujących funkcje społeczne i zasiadających w urzędach publicznych. I ostatni przykład. Respondenci pytani byli o zachowanie w hipotetycznej sytuacji dylematu ograniczonych zasobów. Pytanie brzmiało: „Wyobraźmy sobie, że w Pana(i) miejscowości brakuje wody. Można ją zdobyć tylko od czasu do czasu. Właśnie w tej chwili pojawiło się trochę wody. Co Pan(i) by w tej sytuacji zrobił(a)?" Na tak postawione pytanie osoby o orientacji egocentrycznej częściej odpowiadają, że wzięłyby wody na zapas, a osoby o orientacji prospołecznej częś- ciej, że „wzięłyby wody mniej niż potrzeba, tak, żeby dla wszystkich wystarczyło". Rozkład częstości odpowiedzi u osób o różnych orientacjach ukazuje tabela 4. Tabela 4. Orientacje społeczne w sytuacji dylematu społecznego (rozkład częstości) Orientacj a Razem Egocentryczna Prospołeczna Pobór wody ponad potrzebę 174 103 277 Pobór wody wedle potrzeby 197 230 427 Pobór wody z troską o innych 293 507 800 Razem 664 840 1504 Wstrzemięźliwymi w wykorzystaniu wody, czyli wspólnego dobra naturalnego, znacząco częściej były osoby o orientacjach prospołecznych niż egocentrycznych. 137 * Czy są podstawy, by sądzić, że stosunek do spraw publicznych wyznaczany jest przez orientacje prospołeczne? Odpowiedź nie może być całkowicie jedno- znaczna. Dane sondażowe same w sobie, przy dotychczas zastosowanej analizie, nie pozwalają na określenie kierunku zależności przyczynowej. Z teoretycznego punk- tu widzenia wszakże teza o tym, że orientacje w sferze interpersonalnej wpływają na orientacje wobec spraw publicznych jest bardziej uzasadniona niż teza o tym, że stosunek do spraw publicznych wyznacza nasze orientacje interpersonalne. Po pierwsze, w doświadczeniu osobistym bliższe i silniejsze są zdarzenia ze sfery inter- personalnej niż publicznej, sfera interpersonalna bliższa jest także „ja", i można uznać, że jest mniej labilna niż sprawy publiczne. Po drugie, wiadomo, że sprawy publiczne z samej natury gwałtownych przemian w krajach Europy Środkowej są bardziej labilne, bardziej zmienne niż nasze związki interpersonalne. Choć teza o związku między postawami interpersonalnymi i „makrospołecz- nymi" wydaje się być zdroworozsądkowa, siła zależności i systematyczność wystę- powania tego związku, przy zastosowaniu różnych wskaźników zaangażowania i postaw wobec spraw publicznych, godne są podkreślenia. Zmienne psycholo- giczne w dużych badaniach sondażowych wyjaśniają zwykle marginalną, niezbyt często istotną statystycznie część wariancji. We wszystkich przedstawionych wyżej analizach (w których zasadne było zastosowanie analizy regresji) orientacje społeczne miały istotny udział w wyjaśnianiu zachowań publicznych. Oznaczać to może, że prospołeczne postawy wobec jednej, anonimowej osoby generalizowane są na obiekty inne, na duże zbiorowości społeczne. Badania dają zatem psychologom podstawę do optymizmu. Pozytywne posta- wy wobec spraw publicznych angażujących wielu aktorów społecznych mogą być kształtowane w relacjach interpersonalnych, w małych grupach, nawet w parach. Zdobyte tam postawy społeczne przenoszone są potem do życia społecznego, uogólniane nawet na relacje makrospołeczne. Teza ta może być ponętna dla archi- tektów życia publicznego. Sytuacyjna zmienność orientacji Powiada się: „Bozia nie dała rozumu", co w domyśle oznacza, że z faktem tym, dla większości smutnym, trzeba się po prostu pogodzić i już. Jeśli rozumu ktoś nie ma, to go nie nabędzie. Inteligencja, także temperament nie bez powodu uważane są za najbardziej stałe cechy człowieka. Przykładem z kolei szczególnej zmienności może być, wyłączywszy przypadki patologiczne, nastrój emocjonalny, który zmie- niać się może z godziny na godzinę, czy nawet z chwili na chwilę. Pomiędzy jednym a drugim biegunem są cechy, właściwości, stany pośrednie o różnym stopniu nie- zmienności: od pamięci (którą można przecież całkiem skutecznie polepszać5), po poczucie tożsamości społecznej, które może zmieniać się z sytuacji na sytuację. 5 no, powiedzmy, w pewnych granicach wiekowych... 138 Ten ostatni przykład, tożsamości, pokazuje, że warto rozróżnić czasową i mię- dzy-sytuacyjną zmienność stanów psychicznych. Są ludzie, których agresywność może być wprawdzie różnie manifestowana, ale jej poziom pozostaje przez pewien okres życia podobnie wysoki i w pracy, i w domu, wobec podwładnych i wobec przełożonych. Są ludzie rozładowujący swoją agresję w domu, a spokojni w pracy. Z drugiej strony, u jednych upływ czasu i socjalizacja stępia ostrze agresji, u innych wiek zaostrza ich niechęć do ludzi. Wszystkie te rozróżnienia dotyczą także orientacji społecznych. Dotychczas mówiliśmy: osoby egalitarne albo osoby o skłonności do kooperacji lub po prostu - indywidualiści, altruiści. Sformułowania te mogłyby sugerować, że orientacje społeczne traktowane są przez nas jako pewna stała właściwość człowieka. Istnieją wprawdzie obrońcy takiego stanowiska, ale wiele wyników badań i doświadczenia potoczne wskazują na to, że tak nie jest. Orientacje społeczne wpływają na percep- cję świata społecznego i na zachowanie się w sytuacji konfliktu, same wszakże zależą od czynników zewnętrznych, nie są zatem stałymi cechami aktora. Innymi słowy, u tych samych osób mogą być aktywizowane różne orientacje społeczne, choć zapewne z różną intensywnością i różnym prawdopodobieństwem w zależności od początkowych orientacji tych osób. W kilku badaniach własnych skoncentrowaliśmy się właśnie na poszukiwaniu czynników wpływających na poziom i rodzaj wzbudzanych orientacji. Próbowa- liśmy odpowiedzieć na pytania o to, czy, na przykład, na orientacje wpływa to, jaki jest rodzaj dóbr dzielonych w wymianie społecznej, jak podział ten jest ludziom przedstawiany, kim są partnerzy podziału i ilu ich jest. po Co jest przedmiotem wymiany społecznej, czyli czym się dzielimy Jak wiemy, wielka różnorodność konsekwencji działań w codziennym życiu społecznym jest w przeciętnym laboratorium psychologicznym zawężona do pienię- dzy lub punktów. Badacze zdają się milcząco zakładać, że wyniki badań przy użyciu punktów lub pieniędzy mogą być uogólnione na inne dobra lub usługi. Założenie to wydaje się ryzykowne. Konsekwencje działań zróżnicowane są nie tylko ilościowo, ale także jakościowo: dobra materialne, miłość, prestiż, władza. Intuicyjnym wydaje się to, że orientacje zależą i od tego z kim mamy do czynienia i od tego co z nim dzie- limy. Matka, opiekuńcza i altruistyczna w stosunku do swojego dziecka może być bardzo egoistyczna, indywidualistyczna wobec swoich kolegów w zakładzie pracy. Osoba skłonna do wielkodusznych gestów wobec swojego szefa może być wielce rywalizacyjna w stosunku do swoich kolegów. Co więcej, nawet w kontaktach z tymi samymi kolegami może być rywalizacyjna, gdy chodzi o zarobki, a pomocna, gdy chodzi o rozwiązywanie problemów zawodowych. W badaniach Grzelaka (1986) porównywano między sobą: 1) podział pienię- dzy; 2) podział nudnej pracy wkładanej w wykonywane przez badanych zadania i 3) podział kontroli nad zadaniami wykonywanymi przez siebie i innych. Badani prze- 139 jawiali odmienną strukturę preferencji, różne orientacje w zależności od przedmio- tu podziału. Osoby badane były bardziej indywidualistyczne i rywalizacyjne w przypadku pieniędzy niż w przypadku sprawowania kontroli. Co ciekawsze, tylko osoby o silnych nastawieniach egalitarnych są egalitarne we wszystkich sytuacjach. Z kolei orientacje indywidualistyczne, altruistyczne i rywalizacyjne w jednym typie podziału nisko korelują ze swoimi odpowiednikami w sytuacji, gdy co innego jest przedmiotem podziału. Innymi słowy, u tej samej osoby dominować mogą różne orientacje zależnie od tego, co jest przedmiotem podziału. Na przykład, aż dla połowy badanych o dominującej orientacji indywidualistycznej bądź ry walizacyjnej przy podziałach pieniędzy inne orientacje (egalitarne i kooperacyjne) okazały się dominujące, gdy podział dotyczył kontroli. Cofnijmy się na chwilę do teorii. Wedle teorii decyzji ludzie, jak wiemy, podejmują decyzje kierując się subiektywnie oczekiwaną wartością konsekwencji, a nie samymi konsekwencjami. W sytuacji współzależności przedmiotem wartoś- ciowania staje się ponadto także i to, co zyskuje lub traci druga osoba i jak duże są to dla niej zyski i straty. Pytanie „co?" może zatem znaczyć: 1) jakie dobra są przedmiotem wymiany i podziału (pieniądze, praca, prestiż, miłość, kontrola - o tym pisałem powyżej); 2) jaka jest wartość tych dóbr dla aktora; 3) jaka jest spodziewana przez aktora wartość tych dóbr dla partnera, inaczej mówiąc, jak dużą przykrość lub radość dobra te, w mniemaniu aktora, przyniosą jego partnerowi. Z pytaniem „co" ściśle związane jest pytanie: „jak" przedstawiane są dobra, będące przedmiotem podziału. Wyobraźmy sobie stary, tradycyjny bazar warzywny. Dziesiątki straganów i stolików, na nich dziesiątki koszy z warzywami i owocami, na każdym koszu cena, np. 4 zł. W taki sposób, liczbami, wyrażane są hipotetyczne kwoty, które każdy z partnerów interakcji może uzyskać, gdy mierzymy ich orientacje społeczne (patrz s. 123). Cztery złote za kilo wiśni, to dla jednego dużo, dla drugiego mało. Liczba złotych nie oddaje stopnia (nie)zadowolenia z ceny. Często stopień ten wyraża się słownie, mówiąc: „to bardzo drogo" (co oznacza: poniżej progu zadowolenia) lub „to całkiem tanio" (powyżej progu zadowolenia). W sposób jeszcze bardziej naturalny nasze niezadowolenie lub zadowolenie oddaje mimika twarzy (patrz rys. 5). Rysunek 5. Ikoniczne wyrazy zadowolenia 140 Liczby, numerki kojarzą nam się z handlem, z sytuacją ekonomiczną, kalkulo- waniem, targowaniem się, ustalaniem wynagrodzenia. Kojarzą nam się z sytuacjami, w których wiele miejsca jest dla walki o własny interes, o nie danie się innym, o prze- chytrzenie innych, czyli także o rywalizację. Numery są też „zimniejsze", wyzwalają zapewne mniej emocji niż nawet najprostsze, ikoniczne rysunki twarzy. Te ostatnie bliższe są wyobrażeniom różnych sytuacji interpersonalnych, od wrogich, do intym- nych. Twarze są zdecydowanie mniej obojętne i wzbudzać powinny większe emocje. Wizerunki twarzy są wreszcie bardziej adekwatnym sposobem pokazania tego, czy to co przypada w procesie podziału powoduje zadowolenie, czy nie. Trudno w obecnym stanie wiedzy powiedzieć, w o ile większym stopniu nasze wyobrażanie sobie różnych sytuacji społecznych „wypełnione jest" numerkami niż wizerunkami twarzy, sylwetek, gestami, mimiką, choć tymi ostatnimi z pewnością w stopniu większym. J Buźki, numerki, zadowolenie Można podejrzewać, że nasza wiedza na temat podejmowania decyzji zdefor- mowana jest wielce przez fakt, że laboratoryjne scenariusze zdecydowanej więk- szości badań adresowane są do kodu słowno-pojęciowego, numerycznego a nie wyo- brażeniowego. Można też podejrzewać, że przy decyzjach o podziale liczbowa reprezentacja podziału uruchamia, jak powiedziałem, skrypty typowe dla niektórych tylko sytuacji społecznych, na przykład skrypty ekonomiczne, handlowe. Skrypty typowe dla sytuacji ekonomicznych wiążą się przede wszystkim z nastawieniem na maksymalizację zysku i/lub przewagi nad partnerem. Innymi słowy, numeryczna reprezentacja wyników aktywizując takie skrypty aktywizowałaby także, w stopniu większym niż inne reprezentacje, orientacje indywidualistyczne, rywalizacyjne. Kod wyobrażeniowy, jako bardziej związany z ciałem i emocjami (Ahsen, 1986), mógłby z kolei ułatwiać aktywizowanie w sytuacjach wymiany społecznej uczuć związanych z relacjami interpersonalnymi, sprzyjać pojawianiu się orientacji prospołecznych. Taki był nasz sposób myślenia, gdy przystępowaliśmy do badań nad wpływem przedmiotu podziału i sposobu przedstawiania go uczestnikom podziału. W badaniach Grzelaka i in. (1988) pomiaru orientacji społecznych dokonano przy pomocy zestawu ofert liczbowych, zestawu prostokątów odpowiadających tym liczbom i zestawu wizerunków twarzy (smutnych i radosnych). Zgodnie z oczekiwa- niami zaobserwowano, że w warunkach reprezentacji poprzez twarze badani okazy- wali się bardziej kooperatywni, altruistyczni, mniej egalitarni6 niż w pozostałych przypadkach. 6 Orientacja egalitarna, przy podziale dychotomicznym na orientacje prospołeczne i egocentryczne, zaliczana często bywa do tej pierwszej kategorii. Nie jest to wszakże całkowicie oczywiste zważywszy, że postawa egalitarna w stosowanym przez nas modelu jest orientacją polegającą na maksymalizacji naj- prostszej z reguł sprawiedliwości społecznej: równości. Reguła równości w wielu przypadkach może służyć ochronie interesów własnych (np. gdy własny wkład w dobro wspólne jest zbyt mały, by można było stosować zasadę proporcjonalności wkładów), a nie ochronie interesów społecznych. Przy takim uję- ciu uzyskane wyniki nie są niespójne lub niezgodne z intuicją potoczną. 141 ^^ W innym z eksperymentów (Poppe i Grzelak, 1989) liczby w przedstawianych podziałach reprezentowały ilości pieniędzy albo ilości punktów. Zwróćmy tu uwagę Czytelników tylko na punkty. W kolejnych warunkach eksperymentalnych wyra- żały one: 1) podział pieniędzy; 2) satysfakcję z podziału pieniędzy dla obu partne- rów interakcji lub 3) najbardziej ogólną satysfakcję z całej sytuacji (w jakim stop- niu osoba badana jest w ogóle zadowolona z przedstawionej sytuacji, nie definiując źródła zadowolenia). W jednym z warunków tego samego eksperymentu do repre- zentacji satysfakcji z podziału użyte zostały także schematyczne rysunki twarzy zamiast liczb punktów. „Podział satysfakcji", a zwłaszcza satysfakcji najbardziej ogólnej wywołuje znacznie wyższą orientację altruistyczną i egalitarną, słabszą zaś orientację rywali- zacyjną niż podział samych pieniędzy. Podobnie jak w poprzednich badaniach, „buźki", w porównaniu z „numerkami", nasilają orientacje prospołeczne. Im więcej nas tym gorzej? Wspominałem na początku rozdziału, ze poziom kooperacji w znacznym stop- niu zależy od wielkości grupy. Czy od wielkości grupy zależą też same orientacje? Odpowiedzi szukaliśmy w kilku badaniach. Przykładem niech będzie badanie pierwsze (Grzelak i in., 1994), w którym porównywano orientacje społeczne osoby badanej wobec jednego partnera (partnerki) i wobec dwóch parterów (partnerek). Pomiar w tym drugim przypadku, podobnie jak w przypadku dwuosobowym, pole- gał na rangowaniu wedle atrakcyjności 12 specjalnie dobranych sytuacji podziału. Podziały ukazane były, między innymi, poprzez rysunki twarzy. Dwie przykładowe sytuacje przedstawione są na rysunku 6. 1 1 1 i \~) ( ) JA ON/A ON/A JA ON/A ON/A Rysunek 6. Przykłady dwóch sytuacji podziału Każdą osobę badaną charakteryzowało zatem dziewięć orientacji: orientacja indywidualistyczna, oraz orientacje altruistyczną, egalitarna, kooperacyjna i rywa- lizacyjna, obliczane dla każdego z dwóch partnerów podziału z osobna. Po pierwsze, okazało się, że w sytuacji trzyosobowej osoby badane były znacząco bardziej indywidualistyczne niż w sytuacjach dwuosobowych. Po drugie, wobec osoby trzeciej (skrajnie po prawej stronie rysunku) przejawiały znacznie sil- niejszą orientację rywalizacyjną niż wobec jedynej drugiej osoby w sytuacjach dwuosobowych. Po trzecie, w sytuacji trzyosobowej były znacząco bardziej altruis- tyczne i kooperacyjne, mniej rywalizacyjne wobec osoby A niż wobec osoby B. 142 Wyniki tego eksperymentu były na tyle zaskakujące i trudne do wyjaśnienia, iż sprowokowały nas do sprawdzenia, czy efekt jest powtarzalny. Wyniki kolej- nych, nie publikowanych jeszcze badań, przeprowadzonych z Marzeną Mazur7, były takie same. Przedmiotem podziału nadal była wyrażana punktami lub rysunkami twarzy satysfakcja z pieniędzy w sytuacji dwu i trzyosobowej. Wzorzec zależności okazał się podobny jak w eksperymencie pierwszym. Gdy podział satysfakcji wyrażany był przez punkty, jedyny partner podziału w sytuacji dwuosobowej wzbudzał sil- niejszą orientacją egalitarną niż pierwszy z dwóch partnerów (A) w sytuacji trzy- osobowej i silniejszą orientację kooperacyjną niż drugi z dwóch partnerów (B) w sytuacji trzyosobowej. Ponadto, w sytuacji trzyosobowej zaobserwowano znacz- nie silniejszą orientację egalitarną wobec partnera A (pierwszego, i bliższego „ja") niż wobec partnera B. Gdy podział satysfakcji wyrażany był poprzez twarze, jedy- ny partner podziału w sytuacji dwuosobowej wzbudzał silniejszą orientację koope- racyjną niż partner A (pierwszy z dwóch) w sytuacji trzyosobowej oraz silniejszą orientację altruistyczną i silniejszą kooperacyjną niż partner B (drugi z dwóch) w sytuacji trzyosobowej. A zatem oba eksperymenty pokazały - przy pewnych różnicach we wskaźni- kach — że orientacje prospołeczne manifestowane w sytuacjach dwuosobowych są silniejsze niż w sytuacjach trzyosobowych. W obu eksperymentach trudno jest zidentyfikować czynniki psychospołeczne, które mogłyby być za fakt ten odpowie- dzialne. Jedną z najprostszych i zarazem narzucających się hipotez jest, że istotny czynnik wyjaśniający stanowi fizyczna odległość od „ja", symbolizująca psycholo- giczny dystans. Osoba trzecia (B) na kartach podziału oddalona jest od „ja" bardziej niż osoba druga (A). Różnice są niewielkie, ale, być może, psychologicznie ważkie. W następnym eksperymencie Mazur zmieniała fizyczną odległość pomiędzy „ja" i partnerami podziału w różnych warunkach eksperymentalnych, „rozsuwa- jąc"8 rysunki twarzy wyrażających (nie)zadowolenie z pieniędzy. Potwierdzone zostało przypuszczenie, ze fizyczny dystans pomiędzy graficz- nymi reprezentacjami podziału przekłada się na dystans psychologiczny, wyrażany nasileniem orientacji społecznych. Wynik ten wydaje się ważny także z metodolo- gicznego punktu widzenia. Pokazuje, jak duży wpływ (i nie zawsze pożądany) na wyniki może mieć przestrzenna aranżacja reprezentacji „ja" i innych. Wszystkie te badania wskazują na dużą zmienność orientacji społecznych. Nie wyklucza to, oczywiście, tego, że są ludzie, którzy w różnych dziedzinach życia i w różnych kontekstach ujawniają zwykle tę samą orientację: są „ogólnie" rywaliza- cyjni, altruistyczni bądź indywidualistyczni. Nakazuje to jednak dużą ostrożność w ocenie innych, bowiem orientacje, tak jak je w tej chwili widzimy, nie są stałą, zge- neralizowaną właściwością człowieka. Powinny być one raczej definiowane jako interakcja między właściwościami a rozmaitymi czynnikami sytuacyjnymi. 7 Niepublikowana praca magisterska, 1996. 8 Na kartach z podziałami rysunki twarzy umieszczane były obok siebie, jak w poprzednich bada- niach, lub z odstępem równym wielkości jednego rysunku twarzy, zatem wyraźnym, choć niewielkim. 143 Czy w świetle tych uwag należy w jakimś stopniu ograniczyć wnioski płynące z wcześniejszych rozważań o związku między orientacjami społecznymi a per- cepcją innych ludzi? Nie wydaje się, by były jakiekolwiek podstawy do kwestiono- wania trafności wykrytych w badaniach zależności. Należy jednak pamiętać o tym, że zależności te mogą nie być (i zapewne nie są) „stałymi", charakteryzującymi danego człowieka, i że wobec tego ta sama osoba może spostrzegać sytuację jak altruista, gdy chodzi o własne dziecko, i zarazem w sposób typowy dla indywidua- listy, gdy znajduje się wśród kolegów z pracy. Orientacje traktować zatem należy bardziej jako stan niż jako cechę, co nie wyklucza tego, że u niektórych ludzi łatwiej wywołać określony stan niż u innych. Zakończenie Rozdział ten pokazał jak złudnym może być jedno z potocznych (i nie tylko potocznych) mniemań, że człowiek jest z natury egoistyczny. Zamiast mówić o ego- izmie, lepiej mówić o interesie własnym. Interes własny nie jest tożsamy z egoiz- mem, bo w interes własny mogą być włączone zarówno zyski własne, jak i zyski lub straty innych ludzi. Ludzie różnią się pod tym względem. Jedni są bardziej pros- połeczni, inni - egoistyczni. To jacy są zależy od ich stałych w miarę preferencji i od sytuacji. Nikt z nas nie rodzi się indywidualistą lub altruistą i nie pozostaje nim wszędzie i na całe życie. To, wszakże, kim jesteśmy, a zwłaszcza kim jesteśmy w danej sytuacji, wpływa na naszą subiektywną interpretację tej sytuacji, na ocze- kiwania dotyczące innych, na nasze zachowanie zarówno w kameralnych interak- cjach w małej grupie, jak i w życiu społecznym, publicznym. Literatura cytowana Ahsen A. (1986) The new stmcturalism. Images in dramatic interlock, „Journal of Mental Imagery" 10, cały nr 3. Alexander R. D. (1987) The biology of morał systems, Aldine de Gruiter. Axelrod R. (1984) The evolution of cooperation, Basic Books. Caporael L. i in. (1989) Selfishness examined. Cooperation in the absence ofegoistic incentires, „Behav- ioral and Brain Sciences" 12, s. 683-739. Codol J. P. (1976a) Contre 1'hypothese du triangle, „Cahiers de Psychologie" 19, s. 381-394. Codol J. P. (1976b) On the so-called Superior Confoimity of the Self behavior. Twenty experimental investigations, „European Journal of Social Psychology" 5, s. 457-501. Dawes R. M., McTavish J., Shaklee H. (1977) Beharioi; communication and assumptions about other people's behavior in a commons dilemma situation, „Journal of Personality and Social Psychology" 35, s. 1-11. Grzelak J. Ł. (1981) Social interdependence. Do we know what we want to know? „Polish Psychological Bulletin" 12, s. 125-135. Grzelak J. Ł. (1986) Money isnt eveiything. Differential effects of types of values upon social orienta- tions, „Polish Psychological Bulletin" 17, s. 147-154. 144 Grzelak J. Ł. (1988a) Homo economicus. Konflikt interesów w tradycji teorii gier, „Studia Psychologiczne" 25, 1, s. 29^19. Grzelak J. Ł. (1988b) Homo economicus uspołeczniony? Motywacyjne i poznawcze uwarunkowania działania w interesie społecznym, „Studia Psychologiczne" 26, 1—2, s. 5—30. Grzelak J. (1995) Orientacje społeczne a zaangażowanie publiczne. W: Kolokwia Psychologiczne, t. 6, Warszawa, Instytut Psychologii PAN, s. 44—53. Grzelak J. (2000) Współzależność interesów. W: Psychologia. Podręcznik akademicki, J. Strelau (red.), t. 3, Gdańsk, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, s. 125-143. Grzelak J. Ł. i in. (1988) Numerical trap. A new look at outcome representation in choice situations, „European Journal of Social Psychology" 18, s. 143-159. Grzelak J. Ł. i in. (1994) 3 morę than 2? A dijferential effect of number of paiticipants upon prosocial orientations, „Polish Psychological Bulletin" 25, 3, s. 223-240. Hamilton W. D. (1963) The evolution of altmistic behavior, „American Naturalist" 31, s. 295-311. Hardin G. (1968) The tragedy ofthe commons, „Science" 162, s. 1243-1248. Kelley H., Stahelski A. (1970) The social interaction basis of cooperator s and competitor's beliefs about others, „Journal of Personalny and Social Psychology" 16, s. 66-91. Kuhlman M. D., Marshello A. M. J. (1975) Individual differences in gamę motivation as moderators of preprogrammed strategy effects in prisonefs dilemma gamę, „Journal of Personality and Social Psy- chology" 32, s. 912-931. Kuhlman D. M., Wimberley D. D. (1976) Ejpectations of choice behavior held by cooperators, compe- titors, and individualists across four classes of experimental games, „Journal of Personality and Social Psychology" 34, s. 69-81. Liebrand W. B. G. i in. (1986) Might over morality. Social values and the perception of otherplayers in expeiimental games, „Journal of Experimental Social Psychology" 22, s. 203—215. Maki J., McClintock C. G. (1983) The accuracy of social value prediction. Actor and obseiyers influen- ces, „Journal of Personality and Social Psychology" 45, s. 829—838. Maki J., Thorngate W., McClintock C. G. (1979) Prediction and perception of social motives, „Journal of Personality and Social Psychology" 17, s. 203-220. McClintock C. G. (1972) Social motivation - a set of propositions, „Behavioral Science" 17, s. 458^164. Messick D. M., Brewer R. M. (1983) Sohing social dilemmas. A review. W: Review of personality and social psychology, L. Whealer, P. Shaver (red.), t. 4, Beverly Hills, Sagę Publications, s. 11—44. Poppe M., Grzelak J. (1989) Voorkeur voor toekenning van opbrengsten: het effect van de aard van de opbrengsten en de manier waarop zij worden voorgesteld. W: Fundamentale sociale psychologie, M. Poppe, J. Extra i in. (red.), t. 3, Tilburg, Tilburg University Press, s. 165-177. Rijsman J. B. (1983) The dynamics ofsocial competition in personal and categońcal comparison-situat- ions. W: Cwrent issues in european social psychology, W. Doise, S. Moscovici (red.), t. 1, Cabrid- ge, Cambridge University Press, s. 28^16. Trivers R. L. (1971) The evolution of reciprocal altmism, „Quarterly Review of Biology" 46, s. 35-57. Tyszka T., Grzelak J. Ł. (1976) Criteria of choice in person non-constant-sum games, „Journal of Con- flict Resolution" 20 s. 357-376. Van Lange P. A. M., Liebrand W. B. G. (1991) Social value orientations and intelligence. A test ofthe goal presciibed rationality principle, „European Journal of Social Psychology" 21, s. 273-292. Wieczorkowska G. (1982) A forma! analysis of preferences, „Polish Psychological Bulletin" 13, s. 73-77. Andrzej Szmajke Instytut Psychologii Uniwersytet Opolski Autoprezentacja - niewinny spektakl dla innych i siebie1 Pojecie „autoprezentacja" wywołuje u większości ludzi tak zwane „miesza- ne uczucia". Z jednej strony, słowo to ma pozytywne konotacje, bo większość osób przyznaje, że chciałaby umieć „dobrze się zaprezentować", a więc jest to - w potocznym mniemaniu - wartościowa umiejętność. Z drugiej strony, termin autoprezentacja wywołuje lekki niepokój, bo większość osób chciałaby „to" umieć, ale zazwyczaj ocenia swoje rzeczywiste umiejętności w tej materii jako niewystarczające. Z trzeciej strony - większości młodych ludzi (71% z grupy 150 licealistów) „autoprezentacja" wydaje się przeciwieństwem „autentyczności", kojarzy się natomiast z „udawaniem", „chwaleniem się", a nawet (35%) „okłamy- waniem". Z czwartej strony (dla tych samych licealistów) autoprezentacja to „coś", co raczej robią „inni", zwłaszcza „oni", a i to w specjalnych okolicznoś- ciach: staraniach o pracę, kampaniach politycznych czy reklamowych itp., natom- iast „ja" (i „my") jesteśmy „szczerzy i autentyczni". Na ile te potoczne poglądy są prawdziwe w świetle wiedzy zgromadzonej w laboratoriach psychologów społecznych? Czy rzeczywiście autoprezentacja jest przeciwieństwem autentycz- ności, a synonimem udawania? Celem niniejszego opracowania jest zaprezentowanie współczesnej wiedzy psychologicznej na temat autoprezentacji. Przedstawimy sposób rozumienia tego pojęcia we współczesnej psychologii, główne motywy, strategie i formy zachowań autoprezentacyjnych oraz ich wyznaczniki, a także podstawowy para- dygmat badawczy. Ze względu na ograniczoną objętość tekstu skoncentrujemy się na informacjach podstawowych, odsyłając bardziej zainteresowanych czy- telników do obszerniejszych opracowań zagadnienia, dostępnych również w języku polskim. 1 W rozdziale tym wykorzystałem fragmenty swojej pracy Autoprezentacja - maski, pozy, miny (Szmajke, 1999). 146 Co to jest autoprezentacja i czemu służy? Autoprezentacja to celowe działanie zmierzające do wywołania u osób z oto- czenia społecznego (audytorium) pożądanego przez jednostkę wizerunku własnej osoby. Realizowane jest poprzez kontrolowanie informacji o sobie, innych ludziach, poglądach, ideach, rezultatach i motywach aktywności, planach i zamie- rzeniach, ujawnianych przez podmiot audytorium obecnemu realnie bądź symbo- licznie w jego otoczeniu. Większość badaczy zajmujących się zagadnieniem autoprezentacji podkreśla, że - z perspektywy relacji interpersonalnych - działania autoprezentacyjne są spe- cyficzną formą (czy też techniką) wywierania wpływu społecznego (Goffman, 1981; Jones i Pittman, 1982; Leary i Kowalski, 1990; Schlenker, Britt i Pennington, 1996). Kontrolując informacje, jakie docierają do otoczenia, autoprezenter stara się sprawić odpowiednie wrażenie na odbiorcy, a owo „wrażenie" ma skłonić partne- ra(ów) interakcji do zachowania pożądanego przez aktora. Autoprezentacja rozpat- rywana z perspektywy kontaktów społecznych zmierza więc do zwiększenia kon- troli autoprezentera nad zachowaniami innych ludzi, a odbywa się poprzez kreowanie odpowiedniego wizerunku własnej osoby. Skąd wiadomo, że dane zachowanie jest autoprezentacja? Najpowszechniej akceptowanym badawczym kryterium rozpoznania autopre- zentacyjnego charakteru jakiegoś działania jest stwierdzenie różnicy w zachowaniu jednostki obserwowanej w tzw. „warunkach publicznych" w porównaniu z tzw. „warunkami prywatnymi". Jeśli dane zachowanie pojawia się w warunkach „pu- blicznych", a nie występuje w „prywatnych" przyjmuje się, że ma charakter autopre- zentacyjny, służy wykreowaniu określonego wizerunku osoby. Strategia badawcza, polegająca na porównywaniu zachowania w sytuacjach „prywatnych" i „publicz- nych", jest realizowana na dwa sposoby. W pierwszym aktywność badacza koncen- truje się na stworzeniu, w sytuacji laboratoryjnej, warunków „publicznych"; zakłada się tu, że typowa dla badań psychologicznych sytuacja zbliżona do anonimowości jest bardziej „prywatna". „Publiczność" warunków jest najczęściej definiowana poprzez obecność widowni (audytorium) obserwującej zachowanie aktora, a „pry- watność" poprzez jej brak. Istotnym składnikiem generowania „publiczności" sytu- acji jest wywołanie u jednostki przekonania, że jakieś audytorium (jedno-, lub wie- looosobowe) potrafi powiązać jej zachowanie z jej osobą. Drugi sposób, wykorzystujący pseudowykrywacz kłamstwa, polega na stwo- rzeniu sytuacji ekstremalnie „prywatnej"; zakłada się tu, że typowe warunki bada- nia eksperymentalnego same z siebie są wystarczająco „publiczne", aby uaktywnić dążenia i zachowania autoprezentacyjne. Istotą badania realizowanego z użyciem 147 pseudowykrywacza kłamstwa jest wytworzenie u badanego przekonania, że ekspe- rymentator dysponuje aparaturą pomiarową umożliwiającą „odczytywanie" praw- dziwych myśli, postaw, emocji itp. Prowadzi to do „rozbrojenia autoprezentacji" - badany przekonany, że eksperymentator zna jego prawdziwe myśli i uczucia nie modyfikuje swego zachowania. Połowa uczestników badana jest z wykorzystaniem pseudowykrywacza kłamstwa, pozostali bez jego użycia. Jeśli stwierdza się różnice w zachowaniu obu grup, uznawane jest to za dowód na autoprezentacyjny charak- ter zachowania (w grupie bez pseudowykrywacza). Motywy dla których podejmujemy autoprezentację Głównymi motywami podejmowania zachowań autoprezentacyjnych są: 1) dą- żenie do maksymalizacji bilansu zysków i kosztów w relacjach społecznych; 2) pod- wyższanie i/lub ochrona poczucia własnej wartości autoprezentera; 3) tworzenie i podtrzymywanie określonej tożsamości (por. Goffman, 1981; Jones i Pittman, 1982; Leary i Kowalski, 1990; Schlenker, Britt i Pennington, 1996). Dążenie do maksymalizacji bilansu kosztów i zysków w kontaktach społecz- nych jest jednym z ważniejszych celów autoprezentacji (por. Schlenker, 1980). Kształtowanie odpowiedniego wizerunku własnej osoby służy zwiększaniu szans uzyskania od otoczenia społecznego pożądanych, korzystnych zachowań (nagród) i minimalizowaniu prawdopodobieństwa zachowań niekorzystnych (kar, kosztów). Chodzi tu zarówno o koszty i zyski o charakterze materialnym (np. wyższe zarobki dla osoby sprawiającej wrażenie bardziej kompetentnej, większy datek dla bardziej nieszczęśliwego żebraka, większe premie dla bardziej zapracowanych i skutecz- niejszych policjantów itp.), jak i niematerialnych korzyści interpersonalnych: apro- baty, podziwu, współczucia itp. Posługiwanie się autoprezentacją dla osiągania korzyści materialnych i inter- personalnych jest dobrze udokumentowane empirycznie (por. Schlenker, 1980; Tedeschi i Rosenfeld, 1981), lecz ludzie podejmują działania autoprezentacyjne również wtedy, kiedy bilans zysków i kosztów nie zależy od wrażenia, jakie spra- wiają na innych, co wskazuje, że maksymalizacja korzystnego bilansu w kontaktach społecznych nie jest jedynym motywem zachowań autoprezentacyjnych. Teza głosząca, że zachowania autoprezentacyjne są motywowane dążeniem do podwyższenia lub ochrony poczucia własnej wartości ma w psychologii społecznej status nieomal aksjomatu (Adler, 1930; Rogers, 1959 za: Leary i Kowalski, 1990; Rosenberg, 1979). Regulowanie poczucia własnej wartości (samooceny) poprzez działania autoprezentacyjne może się odbywać na dwa sposoby. Po pierwsze, bezpośrednio - ujawniane podczas interakcji reakcje otoczenia społecznego mogą podwyższać (poprzez komplementy, werbalne i niewerbalne przejawy sympatii i uznania itp.) lub obniżać (krytyka osoby, przejawy braku sym- patii i odrzucenia) samoocenę jednostki. Dlatego ludzie często prezentują wizeru- nek własnej osoby zwiększający szansę otrzymania od audytorium zachowań sprzy- 148 jających podwyższeniu samooceny (np. częściej się uśmiechają, utrzymują kontakt wzrokowy z rozmówcą, potakują, okazują szacunek, prawią komplementy itp.; por. Schneider, 1969). Ponieważ zachowania innych bezpośrednio wpływają na naszą samoocenę, autoprezentacja polega często na zasugerowaniu wizerunku własnej osoby skłaniającego innych do zachowań korzystnych i/lub blokującego zachowa- nia niekorzystne dla samooceny. Po drugie, pośrednio - samoocena pozostaje pod wpływem dokonywanych przez jednostkę (samo)ocen własnych osiągnięć i rezultatów działań, a także wyob- rażonych ocen, jakie za swoje osiągnięcia, rezultaty i zachowania otrzymałaby (lub spodziewa się otrzymać) od - realnie nieobecnych w sytuacji - innych („dobrze, że mama nie wie"; „szkoda, że Jolka tego nie widzi..."; „ojciec byłby dumny." itp.). Ludzie przeżywają subiektywne poczucie sprawienia dobrego lub złego wrażenia - i w konsekwencji doświadczają zmian w poczuciu własnej wartości - także wtedy, gdy nie otrzymują bezpośrednich informacji zwrotnych od otoczenia. Autoprezen- tacja może się odbywać przed audytorium obecnym tylko w umyśle autoprezente- ra, ale wyobrażone reakcje takiego symbolicznego audytorium mają jednak rzeczy- wisty wpływ na poziom samooceny (por. Darley i Goethals, 1980). Powodem podejmowania działań autoprezentacyjnych bywa również dążenie jednostki do kształtowania i podtrzymywania pożądanej tożsamości (por. Baumeister, 1982; Gollwitzer, 1986; Schlenker, Britt i Pennington, 1996). Jak stwierdza Gollwit- zer (1986) uzyskanie i utrzymywanie określonej tożsamości „wymaga podejmowania działań dla niej charakterystycznych" (s. 145), a ponieważ tożsamość ma genezę spo- łeczną (Mead, 1975) ludzie angażują się publicznie w zachowania, których sensem jest wykazanie posiadania cech charakterystycznych dla danej tożsamości (autosym- bolizacja). Nie ma bowiem innego sposobu na osiągnięcie i podtrzymanie tożsamości niż publiczne podejmowanie zachowań dla niej charakterystycznych. Dotyczy to każdej tożsamości („tenisisty", „nauczyciela", „seks-bomby"). Generalnie, społeczeństwa oferują jednostkom różnorodne tożsamości (jaź- nie), z którymi wiążą się określone wymagania dotyczące zachowań oraz konsek- wencje. Inaczej musi zachowywać się „mąż stanu", inaczej „playboy", a jeszcze inaczej „kontestujący intelektualista", czy „autorytet moralny". Inaczej też jest trak- towany przez społeczeństwo „autorytet moralny", a inaczej „playboy". Osoby aspi- rujące do osiągnięcia i/lub utrzymania określonej tożsamości podejmują publicznie zachowania dla niej charakterystyczne po to, aby „udowodnić" sobie i innym, że są osobami o danej tożsamości i aby stać się — i być - takimi osobami, jako że okreś- loną tożsamość definiuje charakterystyczny dla niej repertuar zachowań. Przedstawione motywy działań autoprezentacyjnych można traktować jako odrębne siły sprawcze, ale konkretne zachowania mogą zaspokajać więcej niż jeden motyw. Autoprezentacja zmierzająca do osiągnięcia (materialnych) nagród społecz- nych może również sprzyjać podwyższeniu poczucia własnej wartości i utrzymaniu określonej tożsamości. Przykładowo: mężczyzna wciągający brzuch na widok atrakcyjnej dziewczyny liczy na to, że zwiększy to jej dostępność seksualną (nagro- da), ale jednocześnie może oczekiwać z jej strony komunikatów podwyższających poczucie własnej wartości („trudno dziś spotkać mężczyzn o takiej sylwetce"); 149 wreszcie zachowanie to może służyć utrzymaniu tożsamości aktywnego podrywa- cza („nie jest ze mną jeszcze tak źle - mimo pięćdziesiątki na karku na widok każdej ładnej kobiety reaguję jak ułan na trąbkę"). Wymienione motywy zachowań autoprezentacyjnych pozostają niekiedy w konflikcie. Stworzenie wizerunku pozwalającego na uzyskanie pożądanych korzyści społecznych może prowadzić do zagrożenia poczucia własnej wartości czy tożsamości. Przykładem może być kreowanie wizerunku „słodkiej idiotki" dla spra- wienia przyjemności narzeczonemu, który ma wtedy większe szansę wykazania męskiej, intelektualnej dominacji, czy — przeżywane jako upokorzenie — „potaki- wanie" szefowi, od którego zależą awans i podwyżka. Wyznaczniki siły motywacji do podejmowania zachowań autoprezentacyjnych Mark Leary i Robin Kowalski (1990) wyróżniają trzy podstawowe wyznacz- niki siły motywacji do podejmowania autoprezentacji: 1) przydatność (relewantność) odpowiedniego wizerunku własnej osoby (im- presji) do osiągnięcia pożądanych celów społecznych; 2) subiektywną wartość tych celów; 3) rozbieżność miedzy aktualną impresją (wizerunkiem własnej osoby) a im- presją pożądaną. Przydatność odpowiedniego wizerunku własnej osoby do osiągania pożądanych celów społecznych Jednostka jest motywowana do podejmowania zachowań autoprezentacyjnych, jeśli ujawnienie odpowiedniego wizerunku sprzyja zrealizowaniu przez nią jednego lub więcej opisanych wcześniej motywów (materialnych i społecznych zysków, podwyższeniu samooceny czy ukształtowaniu/podtrzymaniu pożądanej tożsamo- ści). W sytuacji, gdy wizerunek własnej osoby ma niewielkie znaczenie dla bilansu zysków i kosztów, poczucia własnej wartości czy tożsamości, motywacja do podej- mowania działań autoprezentacyjnych jest niewielka. Znaczenie własnego wizerunku (impresji) w osiąganiu pożądanych celów wzrasta, kiedy zachowanie jednostki ma charakter publiczny. Im więcej sygnałów wskazujących, że zachowanie może być obserwowane, i im więcej potencjalnych obserwatorów, tym większy stopień upublicznienia; im bardziej „publiczne" zacho- wanie jednostki, tym bardziej prawdopodobne, że będzie ona brała pod uwagę jego oddziaływanie na innych, i będzie dążyć do kontrolowania wrażenia, jakie na nich sprawia (Arkin, Appelman i Burger, 1980; Bradley, 1978). Wszystkie trzy podsta- wowe motywy działań autoprezentacyjnych są silniej aktywizowane, gdy zachowa- nie ma charakter publiczny, niż prywatny. 150 1 Kolejnym czynnikiem określającym relewantność własnego wizerunku wobec pożądanych celów społecznych jest stopień zależności jednostki od obserwatorów jej zachowania. Im większy stopień zależności, tym większe znaczenie zachowania obser- watora dla dobrostanu jednostki i silniejsza motywacja do kontrolowania wrażenia. W efekcie, ludzie częściej podejmują zachowania autoprezentacyjne ukierunkowane na podwyższenie własnej atrakcyjności wobec swoich szefów i nauczycieli niż wobec przyjaciół (Bohra i Pandey, 1984) i czynią tak częściej oraz intensywniej, jeśli osoby te dysponują większą mocą społeczną - kiedy ich zachowania decydują o dostępności - dla jednostki - atrakcyjnych celów (Jones, 1970; Leary i Kowalski, 1990). Znaczenie (relewantność) własnego wizerunku dla osiągnięcia pożądanych celów społecznych wzrasta również wraz z czasowo-przestrzenną bliskością kontaktu z od- biorcą. Osoby oczekujące w przyszłości interakcji z innymi podejmują wyraźniejsze próby kontrolowania wrażenia jakie na nich robią, poprzez zachowania zmierzające do ukształtowania „odpowiedniego" wizerunku własnej osoby (Schneider, 1969). Istnieją znaczne różnice indywidualne określające wielkość motywacji do podejmowania zabiegów autoprezentacyjnych. Osobami szczególnie motywowany- mi do działań autoprezentacyjnych są na przykład makiaweliści (Studies in Machia- vellianizm, 1970; Fontana, 1971) i pragmatycy (Snyder, 1979; Snyder i Cantor, 1980). Wydaje się jednak - twierdzą Leary i Kowalski - że u podłoża (niektórych) różnic indywidualnych związanych ze zróżnicowaniem siły autoprezentacyjnych motywacji leży również mechanizm relewantności wizerunku własnej osoby dla osiągania ważnych celów. Istotną cechą syndromu osobowości makiawelicznej, jak i pragmatycznej, jest bowiem przekonanie o ścisłym związku między tym, jak widzą nas inni, a tym, jak nas traktują. Z tej perspektywy, silniejsza motywacja do podejmowania działań autoprezentacyjnych, charakterystyczna dla makiawelistów i pragmatyków, wynika z tego, że istotną cechą ich osobowości jest „teoria" życia społecznego akcentująca związki między wrażeniem, jakie sprawiamy na innych, a zachowaniami otoczenia społecznego. Subiektywna wartość celów społecznych Większość teorii motywacji zakłada, że siła dążenia jest funkcją wartości i doniosłości celu działania. Siła motywacji do kontrolowania wrażenia rośnie wraz z wartością celu, do osiągnięcia którego dąży podmiot, jeśli - w jego opinii — wrażenie sprawiane na innych jest wystarczająco relewantne wobec celu działania. Na przykład: motywacja do sprawienia odpowiedniego wrażenia podczas rozmowy kwalifikacyjnej będzie tym większa, im atrakcyjniejsze jest uzyskanie zatrudnienia. Stąd, motywacja do sprawienia odpowiedniego wrażenia powinna być tym silniej- sza, im większy prestiż firmy, im bardziej noblitujące stanowisko, im korzystniej- sze warunki płacowe itd. Z drugiej strony subiektywna wartość celu jest odwrotnie proporcjonalna do jego dostępności. Dlatego, motywacja do podejmowania działań autoprezentacyjnych wzrasta wraz ze zmniejszaniem się dostępności celu dążeń jednostki (Pandey i Rastagi, 1979). Z tej perspektywy powszechność i intensywność 151 zachowań autoprezentacyjnych powinna być szczególnie wysoka w warunkach ograniczonej dostępności do (szeroko rozumianych) zasobów. Sugeruje się, że dla- tego w „społeczeństwach niedoboru" zachowania autoprezentacyjne (np. ingracja- cja) są powszechniejsze (oraz bardziej rozbudowane i kosztowne dla „ja" autopre- zentera) niż w społeczeństwach dobrobytu (Pandey, 1986). Inne czynniki decydujące o wartości czy doniosłości kreowania impresji związa- ne są z charakterystykami odbiorców. Z powodu posiadania określonych — indywidu- alnych lub społecznych - właściwości, niektóre osoby silniej motywują doxkontrolo- wania wrażenia. Autoprezentacyjna motywacja jest silniejsza w kontakcie z osobami o dużej mocy społecznej, wysokim statusie, atrakcyjności czy popularności i wzbu- dzających sympatię, niż podczas interakcji z osobami, które takich przymiotów nie posiadają. Osoby wyposażone w takie przymioty mają zdolność lepszego gratyfiko- wania — opisanych wcześniej - głównych motywów podejmowania autoprezentacji: dążenia do maksymalizowania bilansu kosztów i zysków, umacniania poczucia własnej wartości, rozwijania pożądanej tożsamości. Osoby cechujące się „mocą spo- łeczną" mają większy wpływ na ostateczny bilans (np. materialnych) kosztów i zys- ków. Ponadto, zachowania osób o wysokiej mocy społecznej (np. cieszących się wysokim statusem, atrakcyjnych, popularnych) związane z poczuciem własnej war- tości (oznaki sympatii, akceptacji, odrzucenia, szacunku itp.) mają większe znaczenie dla autoprezentera niż identyczne zachowania osób mniej znaczących (Schlenker, 1980). W wielu badaniach wykazano na przykład, że dążenia autoprezentacyjne są sil- niejsze, jeśli ich odbiorcą jest osoba atrakcyjna fizycznie, lub atrakcyjna z powodu posiadania innych społecznie cenionych właściwości (Forsyth, Riess i Schlenker, 1977; Mori, Chaiken i Pilner, 1987; Zanna i Pack, 1975). Osoby posiadające pewne przymioty, a ściślej - ich zachowania i opinie, są również bardziej przydatne dla roz- wijania przez jednostkę pożądanej tożsamości. Dla początkującego naukowca spra- wienie dobrego wrażenia na Członku Akademii Nauk lepiej przysłuży się rozwojowi jego tożsamości „badacza" niż sprawienie takiego wrażenia na byłym koledze ze szkoły podstawowej będącym aktualnie, dajmy na to, kierowcą wielkiej ciężarówki. Wielkość motywacji do podejmowania zachowań autoprezentacyjnych zależy również od indywidualnych cech autoprezentera. Osoby charakteryzujące się wysokim zapotrzebowaniem na aprobatę społeczną bardziej cenią oznaki akceptacji otrzymy- wane od innych niż osoby cechujące się niewielką potrzebą aprobaty. W konsekwen- cji, z silną potrzebą aprobaty współwystępuje generalnie silniejsza motywacja do kon- trolowania wrażenia sprawianego na innych (Leary, 1983; Schneider i Turkat, 1975). Rozbieżność między aktualną impresją a impresją pożądaną Trzecim czynnikiem określającym siłę autoprezentacyjnej motywacji jest wiel- kość rozbieżności między wrażeniem/wizerunkiem, jakie jednostka pragnie sprawić na innych, a jej przekonaniem dotyczącym tego, jakie wrażenie aktualnie sprawia. 152 Ludzie charakteryzują się pewnym zakresem tolerancji dotyczącym publicz- nych wizerunków własnej osoby (czy też „wrażeń", jakie mogą sprawiać na innych). Każdy dysponuje zbiorem wizerunków, które wydają mu się „do przyję- cia" w kontaktach z otoczeniem. Kiedy jednostka spostrzega, że wrażenie jakie sprawia na innych wykracza poza ów obszar tolerancji (jest „nie do przyjęcia"), pojawia się dążenie aby ten stan zmienić, sprawić, by w umyśle obserwatora powstało takie wrażenie, które mieści się w obszarze tolerancji. Jeśli jednostka spostrzega, że wrażenie jakie sprawia na innych mieści się w obszarze tolerancji, jej autoprezentacyjna motywacja powinna być słabsza, ale niekoniecznie zerowa, albo- wiem wizerunki własnej osoby, mieszczące się w zakresie tolerancji, mogą się różnić stopniem akceptowalności (mimo, że wszystkie są „do przyjęcia", to jednak są wśród nich „lepsze", „dobre", czy „mniej dobre"). Przyczyny wzbudzenia autoprezentacyjnej motywacji poprzez stwierdzenie rozbieżności między pożądaną a aktualną impresją Leary i Kowalski upatrują w doświadczaniu porażki, lub znalezieniu się w kłopotliwym położeniu w warun- kach publicznych. W wielu eksperymentach wywoływano u badanych przekonanie 0 porażce poniesionej w ważnym zadaniu (Baumeister i Jones, 1978; Baumgardner, Lakę i Arkin, 1985; Cialdini i Richardson, 1980; Leary i Schlenker, 1980) lub uczu- cie zakłopotania w obecności innych (Apsler, 1975; Miller, 1986) i stwierdzano, że reakcją na takie doświadczenie był wzrost autoprezentacyjnej motywacji (i aktyw- ności). Badani doświadczający porażki czy zakłopotania podejmowali więcej działań zmierzających do poprawienia swego publicznego wizerunku niż badani nie wystawiani na takie przeżycia. Zaobserwowane w tych studiach dążenia autopre- zentacyjne wyrażały się w silniejszym podkreślaniu przez badanych posiadania pozytywnie wartościowanych dyspozycji (Baumeister i Jones, 1978), okazywaniu przychylności i „faworów" („przymilaniu się") świadkom znalezienia się w kłopot- liwym położeniu (Apsler, 1975), podkreślaniu bliskości i podobieństwa do atrak- cyjnych osób roztaczających wokół siebie „blask sukcesu" (Cialdini i Richardson, 1980), czy poprzez dokonywanie obronnych atrybucji niepowodzenia (Baumgard- ner, Lakę i Arkin, 1985; Weary i Arkin, 1981). Niekiedy ludzie próbują przeciwdziałać możliwym zagrożeniom swego publicznego wizerunku podejmując działania autoprezentacyjne zanim jeszcze zagrożenia (np. zadaniowa porażka) w pełni się zaktualizują - dokonują więc auto- prezentacyjnej prewencji (por. Doliński i Szmajke, 1994; Rosenfeld, Giacalone 1 Riordan, 1995; Szmajke, 1994a, 1999). Zakłopotanie i uczucie porażki mogą także stanowić zagrożenie dla poczucia własnej wartości i pewnych aspektów prywatnej tożsamości jednostki (i tym samym aktywizować omówione wcześniej czynniki określające siłę motywacji autoprezen- tacyjnej). Jednym ze sposobów przeciwdziałania takim zagrożeniom jest emitowa- nie sygnałów „dobrej tożsamości". Przejawami efektu sygnalizowania „dobrej tożsamości" wydają się niektóre zachowania pojawiające się po doświadczeniu porażki lub zakłopotania: 1) doświadczenie porażki przed obserwatorem „X" pro- wadzi do korzystniejszych autoprezentacji podczas interakcji z obserwatorem „Y", który nie wie o niepowodzeniu autoprezentera - zjawisko „transferu audytorium" 153 (por. Leary, 1999); podobnie, 2) całkowicie „prywatne" doświadczenie niepowo- dzenia, które jest znane tylko podmiotowi, może prowadzić do intensyfikacji działań autoprezentacyjnych (Modigliani, 1971). W obu tych sytuacjach, sugerują Leary i Kowalski (1990), ludzie podejmują działania autoprezentacyjne dla ratowa- nia swej samooceny i podtrzymania pożądanej tożsamości, zagrożonych doświad- czeniami niepowodzenia czy zakłopotaniem. Podsumowując, siła motywacji autoprezentacyjnej jest funkcją oddziaływania trzech powiązanych ze sobą czynników: (spostrzeganej) relewantności impresji dla osiągania pożądanych celów, subiektywnej wartości tych celów oraz wielkości roz- bieżności, jaką spostrzega jednostka miedzy wrażeniem aktualnie „sprawianym" na odbiorcy, a tym, jakie by sprawić chciała. Każdy z tych czynników określa siłę dążenia do sprawowania kontroli nad przekazywanym otoczeniu wizerunkiem własnej osoby, czyli nad wrażeniem wywoływanym u partnera(-ów) interakcji, ponieważ wpływa ono na dostępność do pożądanych konsekwencji społecznych (bilans kosztów - zysków), utrzymanie samooceny oraz możliwości podtrzymywa- nia i rozwijania pożądanej(-ych) tożsamości. Strategie autoprezentacji - najpopularniejsze wizerunki autoprezentacyjne Taksonomia Jonesa i Pittman Zasadniczą częścią - dzisiaj już klasycznej - koncepcji Edwarda Jonesa i Thone Pittman (1982) jest taksonomia przedstawiająca pięć, najczęściej występujących w zachowaniu ludzi, strategii autoprezentacyjnych, czyli publicznych wizerunków, jakie staramy się zasugerować innym. Autorzy wyróżniają i charakteryzują następujące strategie autoprezentacji: ingracjację (ingratiation), autopromocję {self-promotiori), kreowanie wizerunku osoby doskonałej moralnie (exemplificatioń) zastraszanie (inti- midation), oraz wizerunek osoby bezradnej, zależnej od inych (supplication). Koncepcja Jonesa i Pittman zakłada, że celem podejmowania działań autopre- zentacyjnych jest powiększanie lub obrona zdolności wywierania wpływu i spra- wowania kontroli nad otoczeniem społecznym. Ingracjator podnosi swą siłę wpływu poprzez redukowanie prawdopodobieństwa, że partner interakcji doświad- czy wzmocnień negatywnych, i zwiększanie jego szans na doznanie wzmocnień pozytywnych. Intymidator powiększa swą moc społeczną bardziej bezpośrednio, poprzez grożenie partnerowi negatywnymi konsekwencjami w przypadku niespełnienia oczekiwań. Autopmmotor — demonstrując swoje sprawności i kompe- tencje, wskazuje na przydatność własnej osoby w rozwiązaniu ewentualnych prob- lemów partnera interakcji. Osoba dokonująca autoprezentacji „moralnej" podwyższa swoje możliwości wpływu społecznego przez aktywizowanie norm społecznych związanych z poczuciem winy. Wreszcie, osoby uciekające się do 154 autoprezentacji „bezradnościowych" zwiększają swoje możliwości sprawowania kontroli nad otoczeniem poprzez aktywizowanie u partnera normy społecznego zobowiązania. Demonstrując słabość i zależność w obecności osób dysponujących większą mocą społeczną, autoprezenter stara się ulokować w ich „polu kontroli", licząc na to, że są oni dostatecznie wrażliwi na normę „noblesse oblige". Tabela 1. Główne strategie autoprezentacji (na podstawie: Jones i Pittman, 1982) Strategia Definicja/opis Przykładowe zachowania lngracjacją Autopromocja Doskonałość moralna Zastraszanie Autoprezentacja bezradnościowa aktor dąży do sprawienia wrażenia osohy miłej, atrakcyjnej, sympa- tycznej, „nagradzającej" dla part- dążenie do sprawienia wrażenia osoby sprawnej, kompetentnej, zdolnej do osiąganja sukcesowi * 0 dążenie do sprawienia wrażenia osoby doskonałej moralnie, zdol- nej do poświęcenia się w imię wyższych wartości j dążenie do sprawienia wrażenia osoby groźnej, niebezpiecznej, zdolnej do zadania bólu czy spra- wienia kłopotów partnerowi dążenie do sprawienia wrażenia osoby bezradnej, zależnej od pomo- cy innych, niezdolnej do sprawnego działania, celem jest uzyskanie pomocy lub „specjalnych praw" (np. preferencyjnych standardów oceniania - „jak na Iksińskiego: dobrze") komplementowanie wyglądu, spraw- ności społecznej, inteligencji i osiągnięć partnera, zgadzanie się z jego opiniami, poglądami, niewerbalne nagrody (uśmiech, kontakt wzrokowy, potakiwanie itp.) otwarte mówienie o swoich osiągnię- ciach i uzdolnieniach, demonstrowanie sprawności i umiejętności w rze- czywistych działaniach, pewność siebie i optymizm w wypowiedziach 0 efektach przyszłych działań podkreślanie zasad moralnych jako re- gulatora własnych zachowań i moty- wów, demonstrowanie zgodności swoich czynów z zasadami moralnymi, podejmowanie działań narażających na dyskomfort w imię racji moralnych, prowokowanie „niemoralnych" do represji wobec własnej osoby, wywo- ływanie poczucia winy u obserwatorów złośliwe krytykowanie błędów, pu- bliczne ujawnianie słabości partnera, otwarte groźby z pozycji silniejszego („potrafię zaszkodzić"), grożenie „zer- waniem przedstawienia" z pozycji słabszego („zemdleję", „narobię ci wstydu") demonstrowanie braku uzdolnień 1 sprawności w działaniu (zaniżanie osiągnięć), otwarte informowanie o własnej bezradności („tego się nigdy nie nauczę") Strategie autoprezentacji opisane przez Jonesa i Pittman nie są całkowicie rozłączne. Autoprezenterzy mogą jednocześnie stosować więcej niż jedną strategię, jednakże pewne ich kombinacje wydają się bardziej prawdopodobne niż inne. Jak sugerują autorzy, istnieje wyraźne niedopasowanie między ingracjacją i intymidacją, 155 r stąd ich łączenie w działaniu autoprezentacyjnym wydaje się mało prawdopodobne, natomiast autopromocja może być znakomicie łączona z każdą z tych strategii. Demonstrowanie doskonałości moralnej może zawierać w sobie wyraźne elementy intymidacji, jeśli wzbudza w odbiorcy poczucie winy i strach. Demonstrowanie słabości i zależności wydaje się przeciwieństwem autopromocji, ale zazwyczaj jest „spokrewnione" z ingracjacją (słabości autoprezentera znakomicie akcentują moc, doskonałość i dominację partnera) i — w pewnym sensie — z intymidacją (demonstro- wanie słabości może mieć wiele wspólnego z grożeniem „zrobienia sceny", czyli grożeniem z pozycji słabszego). To samo zachowanie może pełnić różne funkcje, zależnie od sytuacji i audy- torium. Prowadzący głodówkę uczestnik pikiety przed sklepem futrzarskim jest osobą grożącą (intymidatorem) dla właściciela, ale „męczennikiem słusznej spra- wy" dla miłośników zwierząt. Jak podkreślają Jones i Pittman, kryterium rozróżnie- nia przedstawionych strategii autoprezentacji nie są typy osób, które mają skłon- ność do szczególnie częstego posługiwania się którąś z nich, ani podejmowanie konkretnych działań, lecz określone cele atrybucyjne - dążenie do tego, aby audy- torium przypisało aktorowi określone dyspozycje. Taksonomia zachowań autoprezentacyjnych Schutz W pracach wielu badaczy (por. Arkin, 1981; Baumeister, Tice i Hutton, 1989; Paulhus, 1984, Roth, Snyder i Pace, 1986; Tedeschi i Norman, 1985) pojawiło się rozróżnienie dwóch zasadniczych stylów autoprezentacji: zdobywczo-asertywnego oraz unikająco-ochronnego. Podział nawiązuje do Attkinsonowskiego rozróżnienia motywacji do unikania porażek i dążenia do sukcesu. Autoprezentację zdobywczo-asertywną Roy Baumeister i współpracownicy (1989) charakteryzują następująco: „Ludzie prezentujący ten styl demonstrują roszczenia do posiadania pozytywnie wartościowanych cech, po samochwalstwo włącznie. Podejmują ryzyko autoprezentacji pewni, że osiągną sukces i uzna- nie. Przyjmują osobistą odpowiedzialność za rezultaty ważnych działań, ponieważ oczekują sukcesu i dążą do uzyskania prestiżu oraz zaufania, wynikających z odniesienia sukcesu. Są skoncentrowani na rozwijaniu swoich zdolności i innych cech ułatwiających prezentowanie się w sposób pozytywny i godny pochwały. Są zdolni do podejmowania złożonych, strategicznych działań autoprezentacyjnych dla podwyższenia swojej reputacji." (s. 554). Natomiast autoprezentację obronną scharakteryzowano następująco: „Ludzie prezentujący ten styl dążą do uniknięcia autoprezentacyjnego ryzyka aby zminimalizować szansę przeżycia upokorzenia i zakłopotania. Odrzucają podejmowanie osobistej odpowiedzialności za rezultaty działań, aby uniknąć negatywnych konsekwencji ewentualnej porażki. Są skoncentrowani na prze- ciwdziałaniu swoim wadom, słabościom oraz innym cechom, które mogą prowadzić do prezentowania się innym w sposób negatywny i przynoszący ujmę. Unikają podejmowania złożonych, strategicznych działań autoprezentacyjnych, co jest konsekwencją ich ostrożności i dążenia do minimalizowania ryzyka." (s. 554). Astrid Schutz (1998) zwraca również uwagę, że każde działanie (w tym autopre- zentację) można rozpatrywać na wymiarze aktywność/ryzyko vs pasywność/ostrożność. ryzyko 156 Łącząc ze sobą wymiary „dążenia-unikania" i „aktywności -pasywności" autorka stwo- rzyła czeropolową taksonomic zachowań autoprezentacyjnych, umieszczając w niej większość stylów autoprezentacji opisywanych wcześniej w literaturze (por. tabela 2). Tabela 2. Zmodyfikowana taksonomia stylów autoprezentacji Astrid Schutz dążenie do sprawienia „dobrego wrażenia" Autoprezentacje ofensywne (wybielanie siebie poprzez deprecjonowanie innych) porównania w dół oczernianie rywala ironizowanie krytykowanie atakowanie i negowanie źródeł krytyki narzucanie tematu dyskusji Autoprezentacje asertywne (ujawnianie swoich „mocnych stron") ingracjacja autopromocja wizerunek moralnej doskonałości demonstrowanie „dobrej siły"* świecenie cudzym blaskiem i identyfikacja „rozdymanie" sukcesów maksymalizowanie własnej odpowiedzialności za sukcesy i zdarzenia wartościowane pozytywnie aktywność pasywność ryzyko ostrożność Autoprezentacje defensywne Autoprezentacje ochronne (aktywne zwalczanie/przeciwdziałanie (ukrywanie informacji mogących sprawić „złe sprawieniu „złego wrażenia") wrażenie") zaprzeczanie (szkodliwości czynu, wielkości unikanie bycia w centrum uwagi szkody itp.) ograniczanie ujawniania informacji o sobie bagatelizowanie („to nie takie złe") ostrożne/skromne opisywanie siebie dysocjacja i dystansowanie się od czynu („to nie unikanie interakcji ja") zachowywanie milczenia usprawiedliwianie czynu („miałem prawo") niezagrażająca towarzyskość pomniejszanie własnej odpowiedzialności („nie tylko ja za to odpowiadam") autoprezentacja kompensacyjna** unikanie sprawienia „złego wrażenia" * Schutz odwołuje się tu do auoprezentacji dokonywanych przez polityków starających się sprawić wrażenie osób „silnych ale niegroźnych" (jestem zdrowy, silny, pełen energii, a więc będę skutecznie działał dla waszego dobra), podkreślając różnicę tego sposobu demonstrowania siły od tego, z jakim mamy do czynienia w przypadku zastraszania („jestem silny, a więc mogę zaszkodzić"). ** Schutz pomija tę formę autoprezentacji pojawiającą się po ewidentnych, niepodważalnych sygnałach stawiających autoprezentera w niekorzystnym świetle (np. staby wynik w teście), a polegającą na demonstrowaniu innych „mocnych stron", niezwiązanych z sygnałami niepowodzenia (np. jeśli kandydat otrzymuje słabe oceny z matematyki, tym silniej - w samoopisie lub zachowaniu - eksponuje swoją wrażliwość czy uzdolnienia artystyczne). Autoprezentacja kompensacyjna jest charakterystyczna dla osób o wysokiej samoocenie (por. Baumeister, 1982; Baumeister i Jones, 1978). 157 Jak wynika z tabeli 2 dążenie do sprawienia „korzystnego" wrażenia wymaga od autoprezentera aktywności i podjęcia ryzyka (brak form pasywnych). Ukierun- kowane na „osiąganie" formy autoprezentacji (asertywna i ofensywna) różnią się od siebie stopniem agresywności. Autoprezentacje asertywne cechuje aktywne, ale nieagresywne, dążenie do stworzenia pożądanego wizerunku własnej osoby; aktor prezentuje (werbalnie i/lub behawioralnie) atrybuty pożądane w danej sytuacji i — zazwyczaj - pozytywnie wartościowane społecznie. Autoprezentacje ofensywne charakteryzuje natomiast dążenie do zdominowania i pomniejszenia zalet oraz zna- czenia innych, i poprzez to - zaakcentowanie własnej doskonałości. Autoprezenter działający asertywnie zdaje się mówić „jestem OK, bo posiadam określone przy- mioty", natomiast działający ofensywnie - „jestem najlepszy, bo inni nie dorastają do mego poziomu". Autoprezentacje ukierunkowane na uniknięcie sprawienia niekorzystnego wrażenia mogą przyjmować formę pasywną (ochronne) lub aktywną (defensywne). Dodać można, że w podział ten uwikłany jest również wymiar „prewencji - zwal- czania". Autoprezentacje ochronne są formą prewencji (przeciwdziałają powstaniu niekorzystnego wrażenia), autoprezentacje obronne - formą zwalczania złego wrażenia, jakie już (choćby częściowo) zostało ukształtowane u odbiorcy. Co decyduje o stylu autoprezentacji podejmowanej przez jednostkę Leary i Kowalski (1990) wymieniają pięć czynników decydujących o rzeczy- wistym podjęciu określonego stylu autoprezentacji: samowiedzę i pożądaną tożsamość autoprezentera, wymagania pełnionej przezeń roli społecznej, status audytorium oraz rzeczywiste i potencjalne społeczne konsekwencje sprawienia określonego wrażenia. Samowiedza Samowiedza jest najważniejszą determinantą określającą formę działań auto- prezentacyjnych jednostki. Wpływ samo wiedzy na realizację zachowań autopre- zentacyjnych odbywa się poprzez trzy procesy: 1. Większość ludzi ceni sobie szczególnie pewne „fragmenty" swego „ja" i je właśnie, w odpowiednich okolicznościach, „pokazuje" innym. Autoprezentacja jest wiec często próbą „umieszczenia" na widoku publicznym najlepszej części siebie. 2. Osobiste przekonania jednostki decydują o ostatecznym kształcie działań autoprezentacyjnych poprzez to, że dostarczają informacji określających subiek- tywne prawdopodobieństwo skutecznego wykreowania i eksponowania określone- go, publicznego wizerunku własnej osoby. Ludzie nie decydują się na podejmowa- nie autoprezentacji niezgodnych z samowiedza, ponieważ nisko oceniają szansę ich 158 ?i przekonującej realizacji (Schlenker, 1980). Prywatna koncepcja „ja" określa, jak wiarygodne wydają się jednostce, teoretycznie możliwe do publicznego zaprezen- towania, wizerunki własnej osoby. Zazwyczaj ludzie przedstawiają maksymalnie korzystny - spośród wiarygodnych - wizerunek siebie (Baumeister, 1982b). 3. Większość osób ma zinternalizowane normy zakazujące okłamywania. Normy te i poczucie winy, pojawiające się w wyniku ich przekroczenia, znakomi- cie - u większości osób - przeciwdziałają podejmowaniu autoprezentacji jawnie niezgodnych z samowiedzą. Oczywiście większość ludzi cechuje pewien margines swobody pozwalający na podejmowanie zachowań nie w pełni zgodnych z kon- cepcją własnej osoby, bez subiektywnego odczucia kłamstwa i fałszu. Ponadto, wiele osób dopuszcza szereg sytuacji, w których toleruje autoprezentacyjne prze- kłamania, czyli niezgodność ukazywanego innym publicznego wizerunku z „praw- dziwą" koncepcją swojej osoby. Wyobrażenia tożsamości pożądanej i niepożądanej Autoprezentacja jest wyznaczana nie tylko przez treść naszych przekonań dotyczących tego jacy jesteśmy, ale także przez przekonania odnośnie tego, jakimi chcielibyśmy być, i jakimi być byśmy nie chcieli. Barry Schlenker (1985) zapropo- nował pojęcie „wyobrażenia pożądanej tożsamości" określając w ten sposób to „jacy chcielibyśmy być i przekonanie, że rzeczywiście tacy - w swojej najlepszej formie — być możemy". Zazwyczaj publicznie ujawniany wizerunek jednostki jest „przesunięty" w kierunku wyobrażenia pożądanej tożsamości, aczkolwiek prze- ważnie w granicach realizmu. Publiczny wizerunek własnej osoby bywa również konstruowany poprzez maksymalizowanie rozbieżności między nim, a wyobrażeniem niepożądanej tożsamości (wyobrażeniem siebie określającym jacy nie chcielibyśmy być; Schlenker, 1985). W konsekwencji, wizerunek oferowany innym odzwierciedla grę sił między prywatną koncepcją własnej osoby oraz wyob- rażeniami tożsamości pożądanej i niepożądanej. Wymagania roli społecznej Integralną częścią ról społecznych (np. duchownego, polityka, gwiazdy muzyki pop) są oczekiwania i wymagania dotyczące zachowania osób, które je pełnią. Większość ról społecznych wymaga ponadto, aby ludzie je pełniący byli osobami „określonego typu" i/lub posiadali określone dyspozycje (aby „pasowali do roli"). Osoby, które pełniąc daną rolę społeczną nie spełniają związanych z nią wymagań i oczekiwań (dotyczących np. wyglądu, zachowania i posiadanych dys- pozycji), nie tylko stają się mniej skuteczne w jej realizowaniu, ale są często pozbawiane prawa do dalszego jej wykonywania. Dlatego ludzie dążą do tego, aby ich publiczne wizerunki były zgodne (a przynajmniej niesprzeczne) z wymogami pełnionej roli. 159 Rola społeczna, a ściślej jej wyobrażenie, często bywa prototypem publiczne- go wizerunku; obraz własnej osoby oferowany otoczeniu jest maksymalnie spójny z prototypowymi (schematowymi) cechami charakteryzującymi społeczną rolę jed- nostki (Leary, 1989). Oczywiście im ważniejsza rola społeczna i silniejsze utożsa- mianie się z nią, tym bardziej określa ona realizację działań autoprezentacyjnych. Podporządkowanie publicznego wizerunku wymaganiom roli społecznej może być niekiedy kosztowne dla jednostki. Każdy z nas musi podejmować wiele ról społecznych, nic przeto dziwnego, że często pojawić się może sprzeczność między prywatnym wyobrażeniem siebie i pożądaną tożsamością a wymogami aktualnie wykonywanej roli. Spostrzegane oczekiwania widowni Ogromna ilość badań dowodzi, że ludzie dostosowują swoje publiczne wizerun- ki do spostrzeganych oczekiwań, wartości, postaw i preferencji odbiorców (Gaes i Tedeschi, 1978; von Bayer, Sherk i Zanna, 1981). Dążenie do „wstrzelenia się" w oczekiwania partnera(-ów) interakcji owocuje również tworzeniem negatywnych wizerunków własnej osoby, jeśli jednostka sądzi, że widownia ceni sobie właściwoś- ci składające się na taki negatywny image lub czuje, że stworzenie korzystnego obra- zu siebie może być dla niej zagrażające. Dlatego dobrzy i grzeczni uczniowie waga- rują wraz z innymi i niekiedy pozwalają sobie na wulgarne „odżywki" wobec nauczycieli, aby zyskać przychylność klasy, a inteligentne panienki stają się słodkimi idiotkami (lub „bezradnymi kobieciątkami") w towarzystwie przystojnych osiłków. To, że preferencje widowni wpływają na realizację autoprezentacji nie ozna- cza, że publiczne wizerunki muszą być udawane czy zakłamane. „Trafienia" w oczekiwania osiąga się często poprzez selektywne posługiwanie się prawdziwym (auto)portretem. Z wielu - potencjalnie możliwych do wykorzystania w danej sytu- acji - (sub)wersji publicznego wizerunku, aktor wybiera najbardziej przydatny do uzyskania aprobaty lub uzyskania innych, pożądanych reakcji widowni. Ale ów „wybrany" wizerunek bywa zazwyczaj - sugerują Leary i Kowalski - prawdziwy, to znaczy mieści się w szerokich granicach koncepcji własnej osoby. Ludzie tworzą niekiedy publiczne wizerunki całkowicie podporządkowane oczekiwaniom widowni, a niezgodne z prywatną koncepcją własnej osoby. W takich sytuacjach autoprezenter jest szczególnie zainteresowany w uzyskaniu informacji o audytorium. Niektóre rezultaty (Leary i Lamphere, 1988; za: Leary i Kowalski, 1990) sugerują, że kiedy ludzie próbują stworzyć publiczny wizerunek niezgodny z tym, co sami o sobie myślą, „pomijają" w nim te informacje, które są niezgodne z oczekiwaniami audytorium, ale stanowią składnik ich „prywatnego ja". W ten sposób powstaje publiczny wizerunek zgodny z oczekiwaniami widowni bez konieczności jawnego oszukiwania. Wydaje się, że jeśli nawet autoprezentacyjne wizerunki bywają niezgodne z prywatną koncepcją własnej osoby, to częściej dzie- je się tak w wyniku nieujawniania całej prawdy (ukrywanie niewygodnego frag- mentu prawdziwej całości) niż poprzez udawanie kogoś, kim się nie jest. 160 I Zdarzają się jednak autoprezentacje całkowicie niezgodne ze spostrzeganymi oczekiwaniami widowni. Dzieje się tak zazwyczaj kiedy podmiot dąży do izolowa- nia się czy unikania kontaktu z widownią, albo zaakcentowania własnej niezależności i autonomii, jak również wtedy, gdy aktualna, „zastępcza" widownia przywołuje u aktora wyobrażenie widowni „właściwej", dla której przeznaczona jest autoprezentacja. Na przykład: dysydent polityczny, sądzony przez „sąd krzy- woprzysiężny", przed widownią złożoną z tajniaków, zamiast przyjąć - sugerowaną przez oskarżyciela — linię obrony pozwalającą na uzyskanie niskiego wyroku (zaśmiecanie ulicy, a nie rozrzucanie antyreżymowych ulotek) w końcowej mowie podkreśla polityczne motywy swego działania. Z jednej strony wydaje się to zgod- ne z dążeniem do zaakcentowania autonomii i niezłomności (obrony tożsamości wobec realnej widowni), ale - z drugiej - nie można wykluczyć, że istotna jest tu świadomość istnienia innej, nieobecnej widowni, i że to do niej głównie adresowa- na jest taka autoprezentacja. Aktualne i rzeczywiste oraz przyszłe i potencjalne konsekwencje publicznego wizerunku Ostateczny „kształt" publicznych wizerunków zależy zarówno od naszych wyobrażeń o tym, co audytorium myśli o nas „tu i teraz", jak i od tego, co sądzimy o tym, jak będzie nas spostrzegało w przyszłości. W pewnych przypadkach to, że inni posiadają, lub mogą posiąść, określone informacje na temat jednostki zmusza ją do podjęcia takich, a nie innych działań autoprezentacyjnych. Odbywa się to poprzez ograniczenie swobody wyboru wizerunku (eliminowanie pewnych strategii autoprezentacji), jak i przymusowe ukierunkowanie (wymóg posłużenia się okreś- loną strategią autoprezentacyjną). Krótko, nasza wiedza i domysły na temat tego, co wiedzą i czego mogą o nas dowiedzieć się inni, określa wachlarz dostępnych zacho- wań autoprezentacyjnych poprzez wpływ na ocenę ich przydatności i adekwatnoś- ci. Wiedza ta sprawia, że pewne wizerunki własnej osoby stają się mało przydatne, czasami wręcz bezużyteczne, a inne wskazane, a nawet konieczne. Ludzie unikają prezentowania siebie w sposób niezgodny z tym, co wiedzą o nich inni, ponieważ nisko oceniają prawdopodobieństwo skuteczności takiego działania (Schlenker, 1980). Schlenker (1975) dostarczał badanym fałszywych informacji zwrotnych (rzekomy pomiar fizjologiczny) wskazujących, że cechuje ich wysoka lub niska wrażliwość społeczna. Część badanych sądziła, że diagnoza jest znana również innym osobom, a pozostali byli przekonani, że nie zna jej nikt postronny. Osoby przekonane, że diagnoza została udostępniona innym prezento- wały się następnie zgodnie z jej treścią, natomiast badani przekonani, że diagnoza nie jest znana nikomu poza nimi prezentowali się jako bardzo wrażliwi społecznie, niezależnie od tego jaką diagnozę otrzymali. Informacje o jednostce posiadane przez otoczenie mogą wymuszać określony sposób autoprezentacji również poprzez uaktywnianie specyficznych norm i rytu- ałów społecznych. Przykładowo, gdy widownia zna (bo np. widziała) osiągnięcia 161 jednostki, pojawia się zazwyczaj presja, aby ich nie akcentować w autoprezentacji, a raczej okazywać skromność (Ackerman i Schlenker, 1975; za: Leary i Kowalski, 1990). Bardziej lubiane są bowiem osoby leciutko pomniejszające swoje - widocz- ne i wyraźne — osiągnięcia (Schlenker i Leary, 1982). Podobnie, w obliczu publicz- nego sukcesu (np. wręczania nagród za wybitne osiągnięcia) jest „w dobrym tonie" podkreślanie udziału w sukcesie (nienagradzanych) współpracowników, rodziny itp., i deklaracje w stylu „traktuję to jako wyraz uznania dla całego środowiska...". Przekonanie, że nasz aktualny wizerunek, jaki ukształtował sie „w oku" audy- torium, odbiega in minus od tego, jaki chcielibyśmy uzyskać, uruchamia jedną ze strategii „ochrony twarzy", do których należą: usprawiedliwanie się i przepraszanie, obronne atrybucje przyczynowe, obdarzanie innych faworami, oczernianie innych, dystansowanie się wobec pełnionej roli i autoprezentacje kompensacyjne. Ich wspólną cechą wydaje się to, że zmierzają do złagodzenia i rozmycia oddziaływa- nia informacji o porażce, a nie próbują udowodnić obserwatorom, iż jest zupełnie inaczej, niż wynika z zaobserwowanych rezultatów działania. Ponadto, bycie spostrzeganym w określony sposób uprawnia jednostkę do demonstrowania określonego wizerunku. Z jednej strony, trzeba „zasłużyć" na to, aby otoczenie społeczne uznało zasadność pewnych autoprezentacji - niektóre ima- ges wydają się zastrzeżone dla osób o określonym statusie. Z drugiej strony, jed- nostka ciesząca się określoną reputacją może sobie pozwolić na większą swobodę i nonszalancję w zachowaniach autoprezentacyjnych, mniej narażając się na koszty i sankcje społeczne. Wreszcie, działania autoprezentacyjne zależą od wiedzy jednostki o tym, jak może być spostrzegana w przyszłości. Na przykład, możliwość przyszłego niepo- wodzenia (które będzie widoczne dla innych) skłania do podejmowania wyprze- dzających prób zmniejszenia jego znaczenia w oczach widowni (Leary, Barnes i Griebel, 1986). Przypomijmy, że wszystkie style autoprezentacji (w tym wyróżnione przez Schutz) obserwowano w różnych badaniach, w których tworzono wiele typów inte- rakcji i badano bardzo różne osoby. Generalnie, nie można oczekiwać ścisłych powiązań między określonym stylem autoprezentacji a sytuacją, jak również mię- dzy osobowością autoprezentera i stylem autoprezentacji. Interakcja wymogów sytuacyjnych i cech nadawcy wydają się każdorazowo determinować podejmowa- nie określonego stylu autoprezentacji, tym niemniej dotychczasowe rezultaty badań pozwalają na sformułowanie pewnych oczekiwań dotyczących współzależności między cechami sytuacji i osobowości autoprezentera, a stylem podejmowanej autoprezentacji. Istotnym wyznacznikiem stylu autoprezentacji okazuje się samoocena. Osoby o samoocenie niskiej cechuje tendencja do unikania ryzyka, stąd częściej podejmują one ochronne formy autoprezentacji (Baumeister i in., 1989; Baumgardner i Arkin, 1987; Schlenker, 1987; Schutz i DePaulo, 1996). Podobnie jak niska samoocena oddziałuje lęk społeczny. Osoby lękliwe częściej posługują się autoprezentacjami ochronnymi. Z lękiem społecznym związany jest pasywny, samoobronny styl autoprezentacji, którego istotą jest unikanie ujawniania 162 ^H I informacji o sobie z jednoczesnym emitowaniem niewerbalnych sygnałów aprobaty i sympatii wobec otoczenia, tzw. „nieszkodliwa towarzyskość" (Leary, 1999). Styl ofensywny i asertywny wydają się być domeną osób o wysokiej samo- ocenie (Baumeister i in., 1989). Podejmowaniu ofensywnych autoprezentacji sprzy- ja również skłonność do rywalizacji i brak tendencji empatycznych (Schutz, 1998). Ofensywny styl autoprezentacji wiąże się często z naruszaniem norm społecznych, stąd można oczekiwać, że jest on mniej dostępny dla osób o silnej potrzebie apro- baty społecznej, a szczególnie prawdopodobny u osób o cechach osobowości aspołecznej (sugestia Schutz, 1998). Z niektórych badań wynika również, że z wysoką samooceną związana jest ten- dencja do autopromocji i zabiegania o podziw ze strony innych, a z samooceną niską - tendencja do ingracjacji i zabiegania o sympatię (Schutz i DePaulo, 1996). W eks- perymencie Schutz (1994; cyt. za: Schutz i DePaulo, 1996) badani o wysokiej i nis- kiej samoocenie opisywali pozytywne i negatywne zdarzenia społeczne, w jakich brali udział. Osoby cechujące się wysoką samooceną, częściej niż badani o samo- ocenie niskiej, opisywały się jako kompetentne, a osoby o samoocenie niskiej, częś- ciej niż badani o samoocenie wysokiej - jako altruistyczne. Astrid Schutz i Dianę Tice (1995; cyt. za: Schutz i DePaulo, 1996) prosiły badanych o opisanie siebie i osoby, z którą pozostają w związku uczuciowym. Badani o wysokiej samoocenie, bardziej niż osoby o samoocenie niskiej, akcentowali w samoopisach posiadanie uzdolnień i wykazywali większy krytycyzm w opisie swego partnera, natomiast samoopisy osób o niskiej samoocenie podkreślały bardziej ich altruizm i to, że są lubiane przez partnera. Rezultaty te sugerują, że poziom samooceny determinuje nie tylko gotowość do ujawniania informacji o sobie, ale ich rodzaj. Osoby o samoocenie wysokiej są bar- dziej skłonne do prezentowania swoich uzdolnień i kompetencji (co wydaje się bliższe autopromocji w ujęciu Jonesa i Pittman, 1982), a osoby o samoocenie niskiej, do prezentowania swego altruizmu i uspołecznienia (co przypomina niektóre formy ingracjacji). Schutz (1998) stawia również hipotezę, że ofensywne i asertywne formy autoprezentacji powinny być bardziej charakterystyczne dla ekstrawertyków. Rezultaty niektórych badań wskazują, że podejmowanie autoprezentacji może być determinowane przez właściwości sytuacji i audytorium, a relatywnie niezależne od poziomu samooceny. Okazało się (Szmajke, 1994b), że szkoła (polska?) jest takim fragmentem świata, w którym ,,ochronno-ukrywający" wzorzec autoprezen- tacji jest dominujący i (prawdopodobnie) relatywnie niezależny od samooceny. Uczniowie dokonujący samoopisu w warunkach publicznych (przekonani, że pierw- szym jego czytelnikiem będzie ich nauczyciel) przyznawali się do słabszego natężenia wewnętrznych dyspozycji (zarówno pozytywnie, jak i negatywnie wartoś- ciowanych społecznie) niż uczniowie dokonujący samoopisu w warunkach prywat- nych (anonimowo i bez informacji o pokazywaniu go nauczycielowi). W efekcie, samoopis formułowany w warunkach publicznych przypominał portret „człowieka bez właściwości". Cynthia Stevens i Amy Kristof (1995) przeanalizowały (zarejestrowane techniką video) rozmowy kwalifikacyjne przeprowadzone (w naturalnych warunkach) z 24 oso- 163 bami i dokonały klasyfikacji zachowań autoprezentacyjnych pojawiających się w tej sytuacji. Wszyscy kandydaci stosowali autopromocję. Demonstrowali swoje kompe- tencje poprzez opowiadanie o przeszłych doświadczeniach, z których wynikało, że są osobami sprawnymi i kompetentnymi, tak zadaniowo, jak społecznie - co badaczki uznały za autoprezentację „zdobywczo-asertywną". Tylko u siedmiu osób pojawiły się podczas wywiadu obronne taktyki autoprezentacyjne, za jakie uznano usprawiedliwia- nie niepowodzeń poprzez wskazywanie ich „zewnętrznych", „obiektywnych" uwarun- kowań, oraz reinterpretację niekorzystnych zdarzeń i osiągnięć typu: „to wcale nie taka klęska". Podczas rozmowy u przeciętnego kandydata zaobserwowano ponad 32 zacho- wania autopromocyjne, które zajmowały ponad 6 minut, a tylko 0,46 zachowań „obronnych", które zajmowały 17 sekund. Widać wyraźnie, że sytuacja rozmowy kwa- lifikacyjnej aktywizowała „zdobywczo-asertywny", a nie obronny wzorzec autopre- zentacji. Repertuar stylów autoprezentacji dostępnych jednostce określają również normy kulturowe i wymagania pełnionej roli społecznej. W kolektywistycznych kulturach dalekiego wschodu (Japonia, Chiny) silniej niż w indywidualistycznych kulturach zachodnich (USA) przestrzegana jest norma autoprezentacyjnej skromności, czego efektem jest częstsze posługiwanie się przez Japończyków ochronnymi (niż asertyw- nymi) formami autoprezentacji (Markus i Kitayama, 1991; Miller, 1994). Z kolei więk- szość społeczeństw bardziej aprobuje ofensywny i asertywny styl autoprezentacji w zachowaniu mężczyzn niż kobiet, i rzeczywiście mężczyźni częściej niż kobiety sto- sują autoprezentację asertywne i ofensywne (Ferrari, 1991; Wiley i Crittenden, 1992). Autoprezentację negatywne Potocznie autoprezentacja kojarzy się z przedstawianiem siebie w sposób mak- symalnie korzystny, bywa jednak, że realizacji celów jednostki lepiej służy prezen- towanie się w sposób negatywny. Do takich autoprezentacji zalicza się — opisane wcześniej - zastraszanie i autoprezentację bezradnościową. W ostatnich latach uwagę badaczy coraz częściej przyciąga inna - mniej znana - forma autoprezentac- ji negatywnej: strategiczne demonstrowanie słabości. Demonstrowanie słabości polega na strategicznym („fałszywym") prognozowa- niu słabszych — w stosunku do rzeczywistych możliwości jednostki - osiągnięć („raczej mi się nie uda"), lub sugerowaniu czy demonstrowaniu niższych - niż rze- czywiste - uzdolnień, w celu skłonienia audytorium do formułowania odpowiednio niskich oczekiwań przyszłych osiągnięć autoprezentera. Prototypową sytuacją, w któ- rej najlepiej ujawnia się przystosowawczy walor takiej autoprezentacji, wydaje się gra rywalizacyjna. Pokerzysta, mający w ręku bardzo silne karty (załóżmy, że pikowego pokera), ma większe szansę na to, że rywale dłużej pozostaną w licytacji (i włożą do puli więcej pieniędzy), jeśli uda mu się zasugerować im, że nie ma w ręku zbyt sil- nych kart. Podobnie, szansę odniesienia sukcesu w pokerze mogą być większe, jeśli zawodowemu graczowi uda się przekonać rywali, że jest naiwnym (acz zasobnym) 164 nowicjuszem. W warunkach rywalizacji demonstrowanie słabości jest metodą usy- piania czujności rywala, wprowadzania przeciwnika w stan fałszywego poczucia bez- pieczeństwa i wkładania mniejszego wysiłku w swoje działania (Shepperd i Socher- man, 1997). James Shepperd i Robert Socherman zwracają uwagę na ewolucyjne korzenie tej formy autoprezentacji, podkreślając że jej przejawy można zaobserwo- wać w świecie zwierząt (wiele ptaków budujących gniazdo na ziemi odciąga od niego drapieżnika „udając", że mają złamane skrzydło i mogą być łatwym łupem). Osobliwością demonstrowania słabości jest to, że - jak wykazali Shepperd i Socherman - ta forma autoprezentacji wydaje się być poza zasięgiem możliwości makiawelistów, uchodzących powszechnie za mistrzów autoprezentacji. Jak suge- rują autorzy, powodem owej niemożności jest sprzeczność pojawiająca się między wymogiem sytuacji (aby zwyciężyć, trzeba zaprezentować się jako osoba nie- sprawna) a chakterystyczną dla tożsamości makiawelistów tendencją do domino- wania (makiawelista — jak to ujęli Shepperd i Socherman - uważa się za „króla dżungli"). Jest to dobry przykład - opisywanego we wcześniejszych fragmentach opracowania - konfliktu motywów autoprezentacyjnych (bilans zysków vs ochrona tożsamości), a zarazem ilustracja tezy o związkach między „ja" i autoprezentacją, do której wrócimy w końcowej części rozważań. Posługiwanie się demonstrowaniem słabości nie ogranicza się tylko do rywali- zacji. Jak twierdzą Bryan Gibson i Daniel Sachau (2000) skłonienie obserwatora do formułowania zaniżonych oczekiwań jest korzystne nie tylko w warunkach rywali- zacji. Na tle niskich oczekiwań rzeczywiste osiągnięcia autoprezentera mogą zostać ocenione korzystniej (efekt kontrastu), niż na tle oczekiwań niezaniżonych. Przewi- dywanie to potwierdzili Mark Sięgali (1992) oraz Keith Murphy i in. (1985) wyka- zując, że badani korzystniej oceniali identyczne wyniki osób w odniesieniu do któ- rych formułowali raczej niskie niż wysokie oczekiwania. Ponadto, istnieją przesłanki aby sądzić, że kiedy otoczenie społeczne ma zaniżone oczekiwania, bardziej praw- dopodobne jest uzyskiwanie przez jednostkę obiektywnie lepszych rezultatów, niż w sytuacji wygórowanych oczekiwań. Roy Baumeister, James Hamilton i Dianę Tice (1985) wykazali, że z rozwiązywaniem anagramów najlepiej radzili sobie ci badani, którzy „prywatnie" oczekiwali sukcesu, a jednocześnie byli przekonani, że audytor- ium (eksperymentator) sądzi, że ich osiągnięcia będą przeciętne. Najsłabszymi osiągnięciami legitymowały się natomiast osoby „prywatnie" oczekujące porażki i przekonane, że eksperymentator oczekuje ich sukcesu. Podobne rezultaty uzyskali John Seta i Richard Hassan (1980) oraz Catherine Seta i John Seta (1994). Badani poinformowani o sukcesie w poprzednim zadaniu i jednocześnie przekonani, że osoby obserwujące ich pracę o owym sukcesie nie wiedzą, uzyskały najlepsze rezul- taty w rozwiązywaniu anagramów, a poinformowani o uprzednim sukcesie i przeko- nani, że obserwatorzy również o tym sukcesie wiedzą, radzili sobie z anagrami znacznie gorzej. Generalnie więc, wysokie oczekiwania audytorium dotyczące osiągnięć jednostki prowadzą do pogorszenia obiektywnych rezultatów. Jak wyjaś- nia Baumeister (1984), świadomość wygórowanych oczekiwań ze strony audytorium intensyfikuje u działającej jednostki stan samoświadomości prowadzący do „dławie- nia się pod presją", czyli dezorganizacji działania i obiektywnie słabszych osiągnięć. 165 Nakłanianie audytorium do formułowania niskich oczekiwań w odniesieniu do osiągnięć autoprezentera może być realizowane na wiele sposobów. Najpopular- niejsze z ich to: taktyczna (widoczna dla audytorium) porażka mająca zasugerować brak uzdolnień, deklaratywne pomniejszanie własnych kompetencji (lub zawyżanie kompetencji rywala czy współpracownika), oraz publiczne formułowanie nieko- rzystnych oczekiwań co do efektów własnych działań. Formy autoprezentacji - różne sposoby kreowania publicznych wierunków Środkiem autoprezentacji może być właściwie każde zachowanie (por. Jones i Pittman, 1982) - zarówno niewerbalne (postawa ciała, uśmiech, spojrzenie, prok- semika) jak i werbalne (opisywanie/ujawnianie wewnętrznych dyspozycji, planów i oczekiwań, rezultatów swoich działań i ich przyczynowej interpretacji, zaintere- sowań, postaw i poglądów), oraz behawioralne (rzeczywiste działania polegające na demonstrowaniu swoich umiejętności lub dyspozycji, poglądów czy postaw - np. chodzenie na rękach, czy wykonywanie przysiadów na jednej nodze dla zademon- strowania swojej sprawności fizycznej, pisanie i podpisywanie petycji dla wyraże- nia swoich poglądów społecznych, religijnych, artystycznych itp.). Środkiem auto- prezentacji może być również odpowiednie kształtowanie swego otoczenia fizycznego i społecznego oraz ujawnianie innym ludziom informacji na ten temat (zamieszkiwanie w odpowiedniej dzielnicy, kupowanie w określonych sklepach, posiadanie znajomych w pewnym kręgu społecznym, bywanie w określonych miejscach). Konkretne działanie autoprezentacyjne może być „obliczone" na krótki dystans czasowy, dla ustalenia „definicji i charakteru relacji", jak i mieć charakter bardziej „długofalowy" i strategiczny, np. długotrwałe działania zmierzające do określonych zmian wyglądu swojego ciała (odchudzanie, liftingi, operacje plas- tyczne itp. przed sezonem plażowym), czy społecznej tożsamości (np. uczęszczanie świeżej elity politycznej, samorządowej i menedżerskiej na kursy etykiety, zmiana stylu ubierania się, czy całego stylu życia itp.). Generalnie jednak autoprezentacji można dokonywać bezpośrednio lub pośrednio. Autoprezentacja pośrednia: „pławienie się w cudzej chwale" Robert Cialdini i jego współpracownicy opisali pośredni sposób autoprezen- tacji, polegający na wykorzystaniu skojarzenia własnej osoby z kimś (czymś) cieszącym się powszechnie znakomitą opinią (osobą, grupą, instytucją itp.), rozta- czającym wokół siebie aurę sukcesu, mocy, władzy czy popularności. (Pośredni cha- rakter działania polega na tym, że autoprezeter tworzy swój publiczny wizerunek 166 poprzez informacje o innych osobach (lub obiektach), z którymi jest kojarzony, a nie bezpośrednio poprzez opisywanie siebie i swoich osiągnięć, czy behawioralne demonstrowanie zalet lub słabości. Pośrednie formy autoprezentacji bazują na psychologicznym mechanizmie skojarzenia i prawie generalizacji ewaluatywnej. Autoprezenter dąży do tego, aby zintensyfikować (w umysłach obserwatorów i swoim) siłę skojarzeń własnej osoby z obiektami wartościowanymi pozytywnie, a minimalizować skojarzenia z obiekta- mi wartościowanymi negatywnie. Oceny różnych obiektów, spostrzeganych jako „bliskie" (podobne, należące do jednej kategorii itp.) upodobniają się bowiem do siebie, nawet wtedy, gdy kryterium ich „bliskości" jest trywialne, czy przypadkowe (por. Cialdini i De Nicholas, 1989; Schlenker, 1980). W badaniu przeprowadzonym w 1976 r. Cialdini i jego współpracownicy (por. Cialdini, 1994) liczyli (w uniwersytetach posiadających drużyny futbolowe) stu- dentów, których ubiór — w poniedziałek (po niedzielnym meczu) - zawierał element podkreślający przynależność do danego uniwersytetu (koszulka z napisem i godłem, krawat itp.). Po wygranym meczu odsetek osób podkreślających jakimś elementem stroju swoją przynależność do danej uczelni był istotnie większy, niż po przegranej. Ponadto, im większe były rozmiary zwycięstwa, tym więcej studentów paradowało w stroju z godłem uniwersytetu. Kiedy proszono o opisanie meczu własnymi słowami okazało się, że w opisie zwycięstwa częściej używano słowa „my" („my wygraliśmy"), ale gdy mówiono o porażce — studenci dystansowali się od przegranych używając zaimka „oni" („przegrali 30 do 20"). Zjawisko to nazwa- no „pławieniem się w cudzej chwale". Skłonność do podkreślania swoich związków ze zwycięzcami wzrasta w wa- runkach zagrażających „dobremu imieniu". Ze studentami uniwersytetu w Arizonie, który posiada drużynę futbolową, przeprowadzano wywiad telefoniczny dotyczący ostatniego meczu. Rozmowę rozpoczynano od „testu wiedzy ogólnej", w którym połowa badanych (losowo) „doznawała" sukcesu, a połowa niepowodzenia. Kiedy następnie studenci odpowiadali na pytanie o wynik ostatniego meczu, częstość uży- wania zaimka „my" zależała od tego, czy mówiono o zwycięstwie czy przegranej (41% vs 17%), ale tylko w grupie poinformowanych o niepowodzeniu. Natomiast poinformowani o sukcesie w teście używali zaimka „my" z taką samą częstością, niezależnie od tego, czy mówili o zwycięstwie czy o przegranej (25% vs 24%). Tendencja do „kojarzenia" się ze zwycięzcami, a dystansowania od przegranych była więc znacząca tylko u osób, które doświadczyły publicznego zagrożenia swego dobrego imienia. W kolejnych badaniach (por. Cialdini, Finch i De Nicholas, 1990) stwierdzo- no, że autoprezentację przez skojarzenie — w warunkach nie stwarzających sytua- cyjnego zagrożenia dobrego imienia — stosowały osoby charakteryzujące się niską samooceną i poczuciem braku osobistej kontroli nad zdarzeniami. Autoprezentacja przez skojarzenie wydaje się więc charakterystyczna dla poczucia niepewności i za- grożenia osobistego wizerunku, wynikającego z uwarunkowań sytuacyjnych (porażka, negatywna informacja osobista) lub osobowościowych (niska samoocena, poczucie braku kontroli). 167 Robert Cialdini i Maralou De Nicholas (1989), odwołując się do teorii równo- wagi poznawczej Heidera, stwierdzają explicite, że „ludzie są świadomi dążenia do równowagi u obserwatorów i wykorzystują tę tendencję w swoich działaniach auto- prezentacyjnych" (Cialdini i De Nicholas, 1989, s. 627). Pośrednie formy kierowania wrażeniem uważa się za bezpieczniejsze dla auto- prezentera niż bezpośrednie, albowiem mniej narażają jednostkę na negatywne kon- sekwencje ewentualnego blamażu (Rosenfeld, Giacalone i Riordan, 1995). Dlatego pośrednie formy autoprezentacji cieszą się większą popularnością u osób o niskiej samoocenie. Pośrednie formy autoprezentacji (szerzej - tworzenia pożądanego wizerunku jakiegoś obiektu: osoby, produktu, instytucji), wykorzystujące mechanizm skoja- rzenia i ewaluatywnej generalizacji, są powszechnie używane w działaniach rekla- mowych i propagandowych. Wykorzystywanie kobiecej urody, schematu dziecię- cości, sympatii do zwierząt czy twarzy popularnych, powszechnie lubianych osób (aktorów, sportowców itp.) w reklamach różnorodnych produktów opiera się na założeniu, że część atrakcyjności i sympatii, jaką są obdarzani, „spłynie" na rekla- mowany produkt, czyniąc go atrakcyjniejszym i bardziej pożądanym. Dotyczy to również reklamy politycznej podczas kampanii wyborczych. Pokazywanie się „na tle" osób, istot, zjawisk i rzeczy lubianych, popularnych bądź reprezentujących wpływowe instytucje, obdarzone publicznym autorytetem i zaufaniem, oraz pod- kreślanie swojej z nimi zażyłości jest jedną z powszechniejszych form działania, jakie podejmują kandydaci startujący w wyborach. Autoprezentacja „wprost" i „niewprost" . Celem działań autoprezentacyjnych jest sprawienie określonego wrażenia dotyczącego własnej osoby, ukształtowanie w umyśle obserwatora pożądanego wizerunku siebie. Na przykład - osoby miłej, kompetentnej i uzdolnionej lub nie- skazitelnej moralnie. Autoprezenter stara się swoim zachowaniem skłonić obserwa- tora do przypisania mu określonych dyspozycji: sympatyczności, kompetencji, moralności, bezradności itp. Polega to zazwyczaj na ukierunkowaniu uwagi obser- watora na właściwości prototypowe schematu cechy, o posiadaniu której autopre- zenter chce przekonać partnera interakcji, lub na cechy prototypowe schematu (kate- gorii), do której chciałby być zaliczony i poprzez którą pragnąłby być kategoryzowany i spostrzegany (por. Wojciszke, 1986). W tym celu aktor podejmu- je zachowania prototypowe dla cechy, której posiadanie chce zasugerować obserwa- torowi, lub prototypowe dla kategorii, poprzez którą chciałby być identyfikowany. Jeśli więc aktor podejmuje ingracjację, dążąc do stworzenia wizerunku osoby miłej i sympatycznej, podejmuje zachowania prototypowe dla sympatii: uśmiecha się, komplementuje partnera, zgadza się z jego opiniami, lub czyni to pośrednio wska- zując na swoją zażyłość (koneksję) z kimś sympatycznym. Jeżeli natomiast stara się sprawić wrażenie osoby kompetentnej, zdolnej i sprawnej stara się szybciej wykonać powierzone zadania, eksponuje swoje opinie na dany temat, lub (pośrednio) stara się 168 skojarzyć swoją osobę z obiektem symbolizującym kompetencje i uzdolnienia („doktorat zrobiłem u...", „pracuję w UCLA") aby „skąpać się w ich chwale". Gene- ralnie, zachowanie autoprezentera zmierza do tego, aby obserwator zastosował w odniesieniu do jego osoby określoną kategorię (schemat) interpretacyjną: „inteli- gent", „prawdziwy Polak", „energiczny menedżer" itp. Ten sposób kierowania wrażeniem określimy jako „autoprezentację wpwst", która może być realizowana bezpośrednio lub pośrednio (poprzez „pławienie się w cudzej chwale"). Autopre- zentacją realizowaną „wprost" można się posługiwać w każdej fazie interakcji, zarówno na początku, kiedy partner nie dysponuje jeszcze informacjami o aktorze, jak i później, gdy posiada już jakieś dane, pochodzące np. z obserwacji zachowania i jego wyników, i innych źródeł (informacje od osób trzecich, dokumenty itp.). Ten sposób autoprezentacji nadaje się równie dobrze do kreowania „pierwszego wrażenia" i jego umacniania, jak i do neutralizowania bądź zmieniania opinii part- nera ukształtowanych na podstawie informacji z innych źródeł. Zdarza się jednak, że autoprezentacja przebiega w inny sposób. W koncepcji zachowań autoprezentacyjnych Jonesa i Pittman (1982) opisano autopromocję - zachowanie, którego celem jest sprawienie wrażenia osoby kompe- tentnej i uzdolnionej. Jedną z metod służącą tworzeniu takiego wizerunku jest samoutrudnianie (por. Doliński i Szmajke, 1994), które wydaje się szczególnie dobrym przykładem autoprezentacji realizowanej „nie wprost". Samoutrudnianie polega na stwarzaniu, poprzez własne działania, utrudnień zmniejszających prawdopodobieństwo sukcesu w sytuacji zagrożenia poczucia własnej wartości koniecznością obiektywnego przetestowania sprawności istotnych dla samooceny. Na przykład student, dla którego ważne jest uzyskiwanie dobrych ocen, zamiast przygotowywać się do trudnej sesji, której się obawia, zaczyna pro- wadzić „wyskokowy" tryb życia. Utrudnienia, jakie sobie stwarza, zmniejszają szansę na odniesienie sukcesu, ale jednocześnie dostarczają usprawiedliwienia dla ewentualnej porażki. Dzięki temu może nadal wierzyć, że jest utalentowanym młodzieńcem, a niepowodzenie przypisać działaniu (sprowokowanej przez siebie) przeszkody, a nie niedostatkowi tych dyspozycji, które są kluczowe dla jego poczu- cia własnej wartości. Jeśli mimo wszystko działanie zakończy się sukcesem (uzys- ka dobrą ocenę), jego sytuacja psychologiczna staje się szczególnie korzystna, suge- ruje bowiem posiadanie pożądanych dyspozycji w niezwykle wysokim stopniu. Jak wykazano w wielu badaniach, samoutrudnianie jest nie tylko formą obrony poczu- cia własnej wartości, ale również sposobem autoprezentacji (zob. Jones i Pittman, 1982; Szmajke, 1996). Z perspektywy zewnętrznego obserwatora, po raz pierwszy kontaktującego się z samoutrudniającym aktorem, robi on coś, co oddala go od osiągnięcia pożądane- go wyniku, np. nie uczy się. W przeciwieństwie do aktora dokonującego autopre- zentacji „wprost", osoba podejmująca samoutrudnianie nie podsuwa audytorium „próbek" swoich kompetencji i uzdolnień. Podejmuje zachowania mało związane ze schematem (kategorią) kompetencji, zdolności czy inteligencji; co więcej - zachowania samoutrudniające często stawiają aktora w raczej niekorzystnym świet- le (leniwy, nieodpowiedzialny). Jeśli obserwator nie dysponuje innymi informacja- 169 mi o aktorze stosującym samoutrudnianie, pierwsze wrażenie wynikające z jego zachowania jest raczej negatywne i w niewielkim stopniu dotyczy kompetencji czy zdolności. Dopiero po uzyskaniu informacji o rezultacie zadaniowym obserwator uzyskuje dane dotyczące kompetencji aktora. Samoutrudnianie, jako sposób auto- prezentacji, nie może zaistnieć bez informacji o zadaniowym rezultacie. Działanie samoutrudniające nie jest bezpośrednio adresowane do schematu kompetencji czy kategorii „osoby uzdolnionej". Schematy te aktywizuje dopiero informacja o rezul- tatach zadania. Autoprezentacja „wprost" polega na zaktywizowaniu w umyśle obserwatora schematu cechy lub osoby, poprzez którą chce być spostrzegany aktor. Samoutrud- nianie zmierza natomiast do tego, aby zmodyfikować oddziaływanie schematu zak- tywizowanego przez informację o rezultacie zadaniowym. Poprzez samoutrudnia- nie aktor zmniejsza lub zwiększa diagnostyczność informacji obecnej w strukturze sytuacji. Porażka, która „się nie liczy", sukces, który „jest czymś więcej", to auto- prezentacyjne cele samoutrudniania. Specyfiką samoutrudniania jest to, że samo z siebie nie ma walorów autoprezentacyjnych, nabiera ich dopiero w kontekście informacji o wynikach działań. Autoprezenter może więc dokonywać autopromocji bądź „wprost" — „podsu- wając" odbiorcy egzemplarze schematu „kompetencji", „urody", czy „siły" poprzez opowiadanie o przeszłych osiągnięciach, demonstrowanie sprawności itp., bądź też „nie wprost" - podsuwając odbiorcy egzemplarze schematu „trudności" czy „nie- sprzyjających warunków" i na tak przygotowanym tle ujawniając swoje osiągnięcia (sukcesy lub porażki). Powszechność autoprezentacji Autoprezentacja nie jest zachowaniem pojawiającym się tylko w specyficz- nych warunkach (np. rozmowach kwalifikacyjnych), ani też nie jest przypadłością ludzi pewnego typu (makiawelistów czy pragmatyków). Jest to cecha zachowań społecznych, umożliwająca utrzymywanie skutecznych relacji z innymi. Pytanie „Kiedy ludzie podejmują autoprezentację?" wydaje się - piszą Schlenker i in. (1996) — pokrewne pytaniu „Kiedy ludzie przetwarzają informacje?". Odpowiedź na oba pytania brzmi: „zawsze", chociaż konkretne działania (tak autoprezentacyj- ne, jak poznawcze) mogą różnić się na wielu wymiarach - mogą być świadome lub nieświadome, wymagać dużego lub niewielkiego wysiłku, być realizowane w spo- sób automatyczny lub kontrolowany, efektywne lub nieefektywne itp. „Autopre- zentacja jest podstawową właściwością doświadczenia interpersonalnego, tak jak przetwarzanie informacji jest podstawową charakterystyką doświadczenia prywat- nego" (Schlenker i in., 1996, s. 118). Autoprezentacja jest zachowaniem celowym, co nie oznacza, że musi być realizowana w sposób świadomy i zaplanowany. Zazwyczaj, jak podkreślają współ- cześni badacze i klasycy (Jones i Pittman, 1982; Leary, 1999; Leary i Kowalski, 170 1990; Schlenker, Britt i Pennington, 1996), działania autoprezentacyjne są realizo- wane w trybie automatycznym, bez świadomego zamiaru, planu i świadomej kon- troli. Ilościowa przewaga działań autoprezentacyjnych realizowanych automatycz- nie wynika z faktu, że wiele interakcji, jakie podejmujemy, ma charakter mocno „przeuczony" i zrytualizowany. Nieświadomie intensyfikujemy określone zacho- wania autoprezentacyjne w takich „rytualnych" sytuacjach, np. uprzejmie uśmie- chamy się przy powitaniu nowopoznanej osoby, szczególnie gdy posiada ona przy- mioty czyniące ją atrakcyjną. Zachowania autoprezentacyjne mogą być również realizowane w sposób świa- domy i planowy. Dzieje się tak, gdy cele do jakich dąży autoprezenter podczas danej interakcji są dlań bardzo doniosłe, sytuacja (interakcja, partner, rola itp.) jest nowa i mało znana, a także, gdy automatyczna realizacja działań autoprezentacyj- nych zostaje zakłócona (Schlenker i in., 1996). Współczesne poglądy na autoprezentację podkreślają jej powszechność. Schlenker (1987; por. też: Schlenker i Weigold, 1990, 1992) stwierdza, że autopre- zentacja jest „wszechobecną cechą zachowań społecznych". Zgodnie z tym stano- wiskiem, zachowania autoprezentacyjne sprzyjają sprawnemu przebiegowi interak- cji międzyludzkich, albowiem ułatwiają szybkie porozumienie partnerów co do jej charakteru (kooperacja — rywalizacja, praca — zabawa itp.) oraz wzajemnych ocze- kiwań uczestników co do ich roli i wzajemnego traktowania się podczas interakcji. Prawdziwe „ja" a autoprezentacja Współcześnie podkreśla się (por. Leary i Kowalski, 1990; Leary, 1999; Schlenker i in., 1996), że zachowania autoprezentacyjne polegają najczęściej na ujawnianiu zasadniczo prawdziwych informacji o własnej osobie w sposób, który ma doprowadzić partnera interakcji do określonych konkluzji o autoprezenterze. Rzadko natomiast w swoich autoprezentacjach ludzie próbują stworzyć „kłamli- wy", publiczny wizerunek własnej osoby. „Strategiczność" autoprezentacji polega więc najczęściej na selektywnym odsłanianiu określonych fragmentów swojego „ja", dostosowanym do aktualnych warunków: dążeń autoprezentera dotyczących społecznych zysków i kosztów, spostrzeganych oczekiwań audytorium, charakteru interakcji, systemu wartości czy kompetencji (własnych i partnerów interakcji), ale informacje ujawniane podczas autoprezentacji są zasadniczo prawdziwe. Rzadko natomiast dochodzi do prób tworzenia publicznego wizerunku, który jest sprzecz- ny, czy ewidentnie rozbieżny z „prawdziwym ja". Jak metaforycznie stwierdza Schlenker, autoprezentacja przypomina pisanie artykułu. W zależności od dopusz- czalnej objętości tekstu oraz przygotowania i oczekiwań potencjalnego czytelnika autor musi odpowiednio zredagować posiadane informacje, niektóre zaakcentować, inne pominąć lub potraktować zdawkowo, aby były widoczne i zrozumiałe. Podob- nie i ludzie w codziennym życiu muszą odpowiednio „redagować" informacje o sobie, aby były bardziej czytelne, wyraziste i zrozumiałe dla otoczenia. „Prywat- 171 ne" wyobrażenie (a ściślej: reprezentacje i wyobrażenia - w liczbie mnogiej) własnej osoby jest (są) bowiem podstawowym wyznacznikiem procesu kierowania wrażeniem, określa(-ją) „horyzont" potencjalnych, psychicznie dostępnych publicz- nych (auto)wizerunków jednostki, jak i środków ich realizacji. Dobrą ilustracją tego stanowiska wydaje się cytowany wcześniej rezultat badania Shepperda i Socherma- na (1997). „Ja" makiawelistów („jestem królem dżungli") sprawiło, że autowizeru- nek „łamagi" — mimo, że zwiększał szansę zwycięstwa - znalazł się „poza hory- zontem" możliwych do realizacji wizerunków publicznych. Podobieństwo — prezentowanych innym — publicznych wizerunków własnej osoby do „autentycznego ja" jednostki jest dodatkowo zwiększane poprzez to, że związki między „ja" i autoprezentacją są obustronne. Nie tylko prywatne „ja" wpływa na sposób autoprezentacji, ale również dokonanie określonej autoprezen- tacji zwrotnie modyfikuje „ja", zgodnie z zasadą „jakim się autoprezentujesz, takim się stajesz" (por. Dymkowski, 1996; Rhodewalt i Agustsdottir, 1986). Sprawia to, że najprawdopodobniej rzadko mamy do czynienia z rzeczywistym autoprezenta- cyjnym „kłamstwem". Publiczne autoprezentacje oferowane innym mieszczą się najczęściej w granicach „autentycznego ja", mimo że różne audytoria mogą oglądać nieco inne wizerunki tej samej osoby. W świetle poglądów najbardziej prominent- nych, współczesnych badaczy trafniejszą metaforą procesu autoprezentacji wydaje się więc „robienie miny" czy „przybieranie pozy", niż tradycyjnie używana (np. Dymkowski, 1996) metafora „przywdziewania autoprezentacyjnej maski". Literatura cytowana Apsler R. (192S)~ Ęffects of emhairassment on behavior toward others, „Journal of Personality and Social Psychology" 32, s. 145-153. Arkin R. M. (1981) Self-presentational styles. W: Impression management theory and social psychologi- cal reseairh, J. T. Tedeschi (red.), New York, Academic Press, s. 311-333. Arkin R. M., Appelman A. J., Burger J. M. (1980) Social anxiety, self-presentation, and self-seiying bias in causal attribution, „Journal of Personality and Social Psychology" 38, s. 23-35. Baumeister R. F. (1982a) A self-presentational view of social phenomena, „Psychological Bulletin" 91, s. 3-26. Baumeister R. F. (1982b) Selfesteem, self-presentation, andfuture interaction. A dilemma of reputation, „Journal of Personality" 50, s. 29^15. Baumeister R. F. (1984) Choking under pressure. Self-consciousness and paradoxical effects of incenti- ves on skillful perfoimance, „Journal of Personality and Social Psychology" 46, s. 610—620. Baumeister R. F„ Hamilton J. C, Tice D. M. (1985) Public versus private expectancy ofsuccess. Confi- dence booster or peifoimance pressure?, „Journal of Personality and Social Psychology" 48, s. (447-1457. Baumeister R. F„ Jones E. E. (1978) When self-presentation is constrained by the targef s knowledge. Consistency and compensation, „Journal of Personality and Social Psychology" 36, s. 608—618. Baumeister R. F„ Tice D. M„ Hutton D. G. (1989) Self-presentational motivations and personality dif- ferences in self-esteem, „Journal of Personality" 57, s. 547-579. Baumgardner A. H„ Arkin R. M. (1987) Coping with the prospect of social disapptwal. Strategies and seąuele. W: Coping with negative life events. Clinical and social psychological perspectives, C. R. Snyder, C. E. Ford (red.), New York, Plenum Press, s. 323-346. 172 Baumgardner A. H., Lakę E., Arkin R. M. (1985) Claiming mood as a self-handicap. The influence of spoiled and unspoiled public identity, „Personality and Social Psychology Bulletin" 11, s. 349—357. Bayer C. L. von, Sherk D. L., Zanna M. P. (1981) Impression management in the job inteniew. When the female applicant meets the małe (chamnnist) inteiyiewer, „Personality and Social Psychology Bul- letin" 7, s. 45-51. Bohra K. A., Pandey J. (1984) Ingratiation toward strangers.friends, and bosses, „Journal of Social Psy- chology" 22, s. 217-222. Bradley G. W. (1978) Self-sennng biases in the attiibution process. A reexamination ofthe fact orfiction auestion, „Journal of Personality and Social Psychology" 36, s. 56-71. Cialdini R. B. (1994) Wywieranie wpływu na ludzi, tłum. B. Wojciszke, Gdańsk, Gdańskie Wydawnic- two Psychologiczne (wyd. oryg. 1993). Cialdini R. B., De Nicholas M. E. (1989) Self-presentation by association, „Journal of Personality and Social Psychology" 57, s. 626-631. Cialdini R. B., Finch J. F., De Nicholas M. E. (1989) Strategie self-presentation. The indirect route. W: The psychology oftactical communication, M. J. Cody, M. L. Mclaughlin (red.), London, Multilin- gual Matters, s. 194-206. Cialdini R. B., Richardson K. D. (1980) Two indirect tacties of image management. Basking and blas- ting, „Journal of Personality and Social Psychology" 39, s. 406^115. Darley J. M, Goethals G. R. (1980) People's analyses of the cuses of ability linked peifoimances. W: Advances in experimental social psychology, L. Berkowitz (red.), t. 13, New York, Academic Press, s. 1-37. Doliński D., Szmajke A. (1994) Samoutmdnianie - dobre i złe strony rzucania kłód pod własne nogi, Olsztyn, Pracownia Wydawnicza Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. Dymkowski M. (1996) Samowiedza w okowach przywdziewanych masek, Warszawa, Wydawnictwo Instytutu Psychologii PAN. Ferrari J. R. (1991) A second look at behavioral self-handicapping among women, „Journal of Social Behavior and Personality" 6, s. 195-206. Fontana A. F. (1971) Machiavellianism and manipulation in the mental patient role, „Journal of Perso- nality" 39, s. 252-263. Forsyth D. R., Riess M., Schlenker B. R. (1977) Impression-management concems govering reactions to afaulty decision, „Representative Research in Social Psychology" 8, s. 12-22. Gaes G. G., Tedeschi J. T. (1978) An evaluation of self-esteem and impression management theories of anticipatoiy helief change, „Journal of Experimental Social Psychology" 14, s. 579—587. Gibson B., Sachau D. (2000) Sandbagging as a self-presentational strategy. Claiming to be less than you are, „Personality and Social Psychology Bulletin" 26, s. 56—71. Goffman E. (1981) Człowiek w teatrze życia codziennego, tłum. H. i P. Spiewakowie, Warszawa, PIW (wyd. oryg. 1959). Gollwitzer P. M. (1986) Striving for specific identities. The social reality of selflsymbolizing. W: Public self and private self, R. F. Baumeister (red.), New York, Springer, s. 143—160. Jones E. E. (1970) Ingratiation, New York, Irvington Publishers, Inc. Jones E. E., Pittman T. S. (1982) Toward a generał theoiy of strategie self-presentation. W: Psychologi- calperspectives on the self, J. Suls (red.), Hillsdale, NJ, Erlbaum, s. 231-262. Leary M. R. (1983) Understanding social awciety, Beverly Hills, CA, Sagę. Leary M. R. (1989) Self-presentational processes in leadership emergence and effectiveness. W: Impres- sion management in the organization, R. A. Giacalone, P. Rosenfeld (red.), Hillsdale, NJ, Erlbaum, s. 363-374. Leary M. R. (1999) Wywieranie wrażenia na innych. O sztuce autoprezentacji, tłum. A. i M. Kacmajor, Gdańsk, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne (wyd. oryg. 1995). Leary M. R., Barnes B. D., Griebel C. (1986) Cognitive, ąffective, and attributional effects of potential threats to self-esteem, „Journal of Social and Clinical Psychology" 4, s. 461^174. Leary M. R., Kowalski R. M. (1990) Impression management. A literaturę review a two-component model, „Psychological Bulletin" 107, s. 34-47. 173 Leary M. R., Schlenker B. R. (1980) Self-presentation in task oriented leadership situation, „Represen- tative Research in Social Psychology" 11, s.152-158. Markus H., Kitayama S. (1991) Cultural variation in self-concept. W: Multidisciplinaiy perspecthes on the self, G. R. Goethals, J. Strauss (red.), New York, Springer, s. 18^18. Mead G. H. (1975) Umysł, osobowość i społeczeństwo, tłum. Z. Wolińska, Warszawa, PWN (wyd. oryg. 1934). Miller J. (1994) Cultural psychology. Biidging disciplinary boundaries in understanding the cultural gro- unding on self. W: Handbook of psychological anthropology, P. K. Błock (red.), Westport, CT, Greenwood, s. 139-170. Miller R. S. (1986) Embairassment. Causes and conseąuences. W: Shyness. Perspectives on reseanh and treatment, W. H. Jones, J. M. Cheek, S. R. Briggs (red.), New York, Plenum Press, s. 295-311. Modigliani A. (1971) Embairassment, facework, and eye contact. Testing a theory of embairassment, .Journal of Personality and Social Psychology" 17, s. 15-24. Mori D., Chaiken S., Pilner P. (1987) „Eating lightly" and the self-presentation offeminity, „Journal of Personality and Social Psychology" 53, s. 693—702. Murphy K. R. i in. (1985) Effects of previous peiformance on evaluation of present peiformance, „Jour- nal of Applied Psychology" 70, s. 72-84. Pandey J. (1986) Sociocultural perspecthes on ingratiation, W: Progress in experimental personality reseairh, B. Maher (red.), t. 14, New York, Academic Press, s. 205-229. Pandey J., Rastagi R. (1979) Machiavellianism and ingratiation, „Journal of Social Psychology" 108, s. 221-225. Paulhus D. L. (1984) Two component model of socially desirable responding, „Journal of Personality and Social Psychology" 46, s. 598-609. Rhodewalt F., Agustsdottir S. (1986) The effects of self-presentation on the phenomenal self „Journal of Personality and Social Psychology" 50, s. 47-55. Rosenberg M. .1. (1979) Concehńng the self, New York, Basic Book. Rosenfeld P., Giacalone R. A., Riordan C. A. (1995) Impression management in organizations, London- New York, Routledge. Roth D. L., Snyder C. R., Pace L. (1986) Dimensions of fayorable self-presentation, „Journal of Perso- nality and Social Psychology" 51, s. 867—874. Schlenker B. R. (1975) Self-presentation. Managing the impression of consistency when reality inteife- rers with self-enhancement, „Journal of Personality and Social Psychology" 32, s. 1030-1037. Schlenker B. R. (1980) Impression management, Monterey, CA, Brooks/Cole. Schlenker B. R. (1982) Translating actions into attitudes. An identity-analytic approach to the ejplana- tion of social conduct. W: Adyances in experimental social psychology, L. Berkowitz, t. 15, New York, Academic Press, s. 193-246. Schlenker B. R. (1985) Identity and self-identification. W: The self and social life, B. R. Schlenker (red.), New York, McGraw-Hill, s. 65-99. Schlenker B. R. (1987) Threats to identity. Self-identification and social stress. W: Coping with negati- ve life events. Clinical and social psychological perspectives, New York, Academic Press, s. 273-321. Schlenker B. R„ Britt T. W., Pennington J. (1996) Impression regulation and management. Highlights of a theory of self-identification. W: Handbook ofmotivalion and cognition. The interpersonal context, R. M. Sorrentino, E. T. Higgins (red.), t. 3, New York, Guilford, s. 1 18-147. Schlenker B. R„ Leary M R. (1982) Social anxiety and selfpresentation. A conceptualization and model, „Psychological Bulletin" 92, s. 641-669. Schlenker B. R„ Weigold M. F. (1990) Self-consciousness and self-presentation. Being autonomous ver- sus appeańng autonomous, „Journal of Personality and Social Psychology" 59, s. 820-828. Schlenker B. R„ Weigold M. F. (1992) Interpersonal processes involving impression regulation and management, „Annual Review of Psychology" 43, s. 133—168. Schneider D. J. (1969) Tactical self-presentation after success and failure, „Journal of Personality and Social Psychology" 13, s. 262-268. 174 Schneider D. J., Turkat D. (1975) Self-presentation following success andfailure. Defensire self-esteem modeh, „Journal of Personalny" 43, s. 127-135. Schutz A. (1998) Assei1ive, offensive, protective, and defensire styles of self-presentation. A taxonomy, „Journal of Psychology Interdisciplinary & Applied" 132, s. 611-629. Schutz A., DePaulo B. M. (1996) Self-esteem and evaluative reactions. Letting people speakfor them- selves, „Journal of Research in Personality" 30, s. 137—156. Seta C. A., Seta J. J. (1994) When audience presence is enjoyable. The influences ofaudience awareness of prior success on peifonnance and task interest, „Basic and Applied Social Psychology" 16, s. 95-108. Seta i. J„ Hassan R. K. (1980) Awareness of prior success orfailure. A critical factor in task peiforman- ce, „Journal of Personality and Social Psychology" 39, s. 70-76. Shepperd J. A., Socherman R. E. (1997) On the manipulative behavior of Iow machiarellians. Feigning incompetence to „sanbag" and opponent, „Journal of Personality and Social Psychology" 72, s. 1448-1549. Sięgali M. (1992) The effect of rater expectations on the evaluation ofa hypothetical subordinate", „Jour- nal of Psychology" 126, s. 453-463. Snyder M. (1986) Procesy obserwacyjnej samokontroli. W: Poznanie i zachowanie. Rozważania z pogra- nicza psychologii społecznej, psychologii ogólnej i psychologii osobowości, T. Maruszewski (red.), Poznań, Wydawnictwo LJAM, s. 137—165. Snyder M., Cantor N. (1980) Thinking about ourselves and others. Self-monitoring and social knowled- ge, „Journal of Personality and Social Psychology" 39, s. 222-234. Stevens C. K., Kristof A. L. (1995) Making the right impression. A field study of applicant impression management dwing job interviews, „Journal of Applied Psychology" 80, s. 587—606. Studies in machiavellianism (1970) R. Christie, F. L. Geiss (red.), New York, Academic Press. Szmajke A. (1994a) Poznawcze i motywacyjno-emocjonalne modyfikatory procesu atrybucji. Studium empiryczne. W: Orientacje defensywne. Emocje - pnekonania - zachowania, D. Doliński (red.), Opole, Wydawnictwo WSP, s. 29-84. Szmajke A. (1994b) Ludzie bez właściwości. Autoprezentacje uczniów wobec nauczycieli prefemjących autokratyczny i demokratyczny styl kierowania, „Zeszyty Naukowe" WSP w Opolu, Psychologia X, s. 12-25. Szmajke A. (1996) Samoutmdnianie jako sposób autoprezentacji. Czy nucanie kłód pod własne nogi jest skuteczną metodą wywierania korzystnego wrażenia na innych, Warszawa, Wydawnictwo Instytutu Psychologii PAN. Szmajke A. (1999) Autoprezentacja. Maski, pozy, miny, Olsztyn, Wydawnictwo Ursa-Consulting. Tedeschi J. T., Norman N. (1985) Socialpower, self-presentation, and the self. W: The self in social life, B. R. Schlenker (red.), New York, McGraw-Hill, s. 293-321. Tedeschi J. T., Rosenfeld P. (1981) Impression management theory and the forced compliance situation. W: Impression management theory and social psychological research, J. T. Tedeschi (red.), New York, Academic Press, s. 83-114. Weary G., Arkin R. M. (1981) Attributional self-presentation. W: New directions in attribution research, J. H. Harvey, W. J. Ickes, R. I. Kidd (red.), t. 3, Hillsdale, NJ, Erlbaum, s. 223-246. Wiley M. G., Crittenden K. S. (1992) By your attributions you shall be known. Conseąuences of attri- butional accounts forprofessional and gender identities, „Sex Roles" 27, s. 259—276. Wojciszke B. (1986) Teoria schematów społecznych. Wrocław, Ossolineum. Zanna M. P., Pack S. J. (1975) On the self-fulfilling naturę ofapparent sex differences in behavior, „Jour- nal of Experimental Social Psychology" 11, s. 583-591. \ Helena Grzegołowska-Klarkowska Samoobrona przez samooszukiwanie się Jednym z podstawowych motorów zachowania w całym świecie ożywionym jest dążenie do przetrwania. Organizmy żywe, osiągnąwszy pewne stadium rozwoju filogenetycznego, zostały wyposażone w toku ewolucji w narządy, procesy i wzory zachowań umożliwiające ucieczkę, walkę lub inne formy samoobrony w sytuacjach fizycznego zagrożenia. Wyposażone są też w tzw. homeostatyczne mechanizmy utrzymywania i przywracania względnie stałych parametrów fizjologicznych w gra- nicach tolerancji gatunkowej. Można przyjąć założenie, że prawidłowo rozwinięty system sygnalizujący zagrożenie i zespół środków umożliwiających unieszkodliwie- nie zagrożenia lub ucieczkę to podstawowe gwarancje trwałości gatunków i ich poszczególnych egzemplarzy. Założenie to odnosi się także do gatunku ludzkiego. Człowiek jest jednak nie tylko istotą biologiczną. Jest też istotą psychiczną i społeczną. Psychiczne i społeczne aspekty ludzkiej istoty można uważać za bar- dziej złożony instrument przetrwania biologicznego - struktury psychiczne jednost- ki, w ich wielorakich uwarunkowaniach i powiązaniach społecznych, stanowią bar- dziej niż u zwierząt złożony (czy bardziej doskonały - to pytanie, na które trudniej udzielić odpowiedzi) mechanizm w służbie biologicznego trwania jednostki i gatun- ku. I choćby dlatego można założyć, iż struktur tych człowiek będzie bronił równie silnie jak swego organizmu. Ludzka psychika nie pełni jednak jedynie funkcji służebnych wobec celu prze- trwania biologicznego. Struktury psychiczne, raz utrwalone, stale wymagają pod- trzymywania i potwierdzania jako autonomiczne już byty. Możemy więc założyć, iż w obliczu zagrożenia będą bronione nie tylko dla ich walorów instrumentalnych wobec celu przetrwania biologicznego, ale także ze względu na nie same. Założywszy, że obrona psyche jest nieodzownym warunkiem naszego prze- trwania jako istot biologicznych, psychicznych i społecznych, spróbujmy ustalić, czego dokładnie bronimy. I czy w tej obronie są jakieś formy specyficznie ludzkie, odpowiadające specyficznie ludzkiej postaci naszego aparatu psychicznego? Na to pytanie bardzo trudno odpowiedzieć bez przyjęcia dalszych założeń na temat struk- tury i funkcjonowania ludzkiej psychiki. 176 Aparat psychiczny człowieka można ująć jako zbiór mniej lub bardziej upo- rządkowanych reprezentacji osobistego oraz zbiorowego doświadczenia emocjonal- nego i poznawczego, zakodowanego w formie obrazów, stów i złożonych symboli. Aparat ten nie jest tylko biernym, aczkolwiek przetworzonym, odzwierciedleniem doświadczeń, ale jest aktywnym ich organizatorem, stale współuczestniczącym w zapisie i odtwarzaniu tego, co minęło, oraz wyznaczającym przebieg i sposób zapisu nowych doświadczeń. Szczególne miejsce w tym aparacie zajmuje zapis doświadczeń związanych z własną osobą. Wiele danych wskazuje na to, że obraz oraz pojęcie własnej osoby pełni na ogół centralną rolę w tworzeniu i odtwarzaniu zapisów indywidualnych doświadczeń, stanowiąc niejako ośrodek dowodzenia, do którego większość doświadczeń jest adresowana i przez który jest integrowana. Względna stabilność oraz spójność reprezentacji własnej osoby, którą nazwiemy strukturą „ja", jest jednym z podstawowych warunków sprawnego funkcjonowania całego aparatu psychicznego. Uzasadnione jest więc założenie, że struktura „ja" będzie szczególnie silnie broniona przed grożącymi jej niebezpieczeństwami. Stwierdzono, że struktura „ja" nie tylko dąży do utrzymania stabilności w czasie oraz wewnętrznej spójności, ale także wymaga nieustannych dowodów, iż jest dobra i wartościowa. Mówi się w tym przypadku o dążeniu do utrzymania pozy- tywnej samooceny oraz poczucia własnej wartości. Spróbujmy teraz przedstawić bardziej systematyczny i rozbudowany opis samoobrony poprzez samooszukiwanie się. Opiszemy najpierw dokładniej, odwołując się do wybranych koncepcji psychologicznych, powody, dla których ludzie uciekają się do samooszukiwania dla obrony własnego „ja". Opiszemy roz- maite środki i narzędzia samoobrony. Następnie spróbujemy wejrzeć w tajniki pro- cesu samoobrony, by zobaczyć, jakie mechanizmy psychiczne są tu wprawiane w ruch. Na koniec poruszymy problem skuteczności samooszukiwania się jako środka obrony psychologicznej i zastanowimy się nad alternatywnymi sposobami zachowania własnej integralności psychicznej oraz poczucia bezpieczeństwa, nie odwołujących się do samooszukiwania. Dlaczego ludzie oszukują samych siebie? Koncepcje psychoanalityczne Pierwszą koncepcją psychologiczną wyjaśniającą, dlaczego ludzie oszukują samych siebie, była psychoanaliza, a pierwszym psychoanalitykiem wiedeński lekarz Sigmund Freud. Przyjaciel Freuda, Joseph Breuer, opowiedział mu o pa- cjentce, opisanej później przez niego pod pseudonimem Anna O. Pacjentka ta zdra- dzała dziwne objawy: częściowy paraliż kończyn, brak w nich czucia, zaburzenia widzenia, napady kaszlu, zaburzenia mowy. Te objawy pojawiły się w trakcie opie- ki nad umierającym ojcem. W czasie wielotygodniowych, trwających wiele godzin, noc w noc, czuwań przy łóżku chorego Anna którejś nocy zdrzemnęła się. Gdy się 177 obudziła, wydawało jej się, że do łoża ojcowskiego zbliża się jadowity wąż. Chciała go odpędzić, ale nie mogła, ręka, na której się w czasie drzemki opierała, zdręt- wiała. Innej nocy usłyszała muzykę płynącą z sąsiedniego domu. Miała wielką ochotę pójść tam i zatańczyć, ale ogromne poczucie winy zmusiło ją do zduszenia tego pragnienia. Dziwne objawy Anny ustąpiły, gdy, po wielomiesięcznym lecze- niu, udało się pacjentkę skłonić do przypomnienia sobie sytuacji, po których obja- wy pojawiły się po raz pierwszy. Uświadomienie sobie i zaakceptowanie wypartych dotychczas pragnień uwolnienia się od uciążliwej opieki nad ojcem, by zatańczyć beztrosko, oraz przywrócenie raz jeszcze do świadomości wspomnienia o wężu, którego nie można odgonić (wspomnienia tak bolesnego, że zostało usunięte z pamięci), wystarczyły, by tak dramatyczne objawy znikły. Przypadek Anny O. uzmysłowił Freudowi, że pewne treści psychiczne (myśli, wspomnienia, fantazje) mogą być celowo usuwane ze świadomości, jeżeli ich uświadomienie sobie rodzi ból lub konflikt moralny. To celowe usuwanie ze świa- domości niepożądanych treści Freud nazwał wyparciem. Analiza przypadku Anny O. i innych podobnych przypadków zwróciła uwagę Freuda nie tylko na to, że ludzie mogą być szczególnie umotywowani do usuwania pewnych treści ze świadomości, ale też na to, że nie odbywa się to bezkarnie. Skutkiem obronnego wyparcia mogą być bowiem przedziwne, nie wytłumaczalne na bazie trady- cyjnej nauki medycznej, objawy chorobowe. Cała uwaga Freuda skupiła się teraz na znalezieniu wyjaśnienia tych osobliwych objawów. I tak doszło do sformułowania tezy, że wyparcie obronne prowadzi do uwięzienia w organizmie energii życiowej, która w sposób naturalny dąży do uzewnętrznienia się. Ta uwięziona energia przemieszcza się w organizmie, prowadząc do rozmaitych zaburzeń i, co najważniejsze, do lęku. Freud zaczął się interesować rozwojem człowieka i szczególnym dla tego roz- woju znaczeniem ważnych osób z otoczenia — rodziców oraz społeczeństwa uposta- ciowanego w rodzicach. Powstawały kolejne, coraz bardziej rozbudowane hipotezy na temat struktury umysłu człowieka oraz jego biologicznych i społecznych uwa- runkowań. Wraz z rekonstrukcją ogólnej teorii umysłu zmieniały się też poglądy Freuda na temat istoty obrony psychicznej. Nie możemy tu śledzić wszystkich kolej- nych propozycji Freuda na ten temat, przedstawimy więc tylko trzy najbardziej cha- rakterystyczne etapy rozwoju jego poglądów na temat obrony psychicznej. Początkowo, w 90. latach XIX w. Freud wiązał obronę, której kilka szcze- gółowych przejawów nazwał i opisał, z bolesnymi przeżyciami: procesy psychicz- nej samoobrony (zwane mechanizmami obronnymi) są spowodowane cierpieniem wynikającym z konfliktu między pragnieniami człowieka a jego normami moralny- mi i etycznymi (por. Freud, 1952a, 1952b). Tę koncepcję psychicznych mechaniz- mów obronnych można nazwać hedonistyczną, gdyż u źródeł obrony leży pragnie- nie unikania cierpienia. W drugim, homeostatycznym, etapie rozważań Freuda nad psychicznymi mecha- nizmami obronnymi podstawowego znaczenia nabrało pojęcie instynktu czy popędu instynktownego. Według Freuda u podstaw wszelkich ludzkich zachowań leżą popę- dy instynktowne, rozumiane jako wrodzone, biologicznie uwarunkowane siły napę- dowe. W wielu okolicznościach popędy instynktowne nie mogą znaleźć bezpośred- 178 niego ujścia. Dzieje się tak albo dlatego, że brak realnych możliwości zaspokojenia popędu (ze względu na obiektywne ograniczenia tkwiące w rzeczywistości), albo też dlatego, że takie zaspokojenie jest społecznie nie aprobowane. Wtedy instynkt musi zostać zablokowany. Mechanizm obronny to forma przemiany zablokowanego instynktu. Jedną z postaci przemiany instynktu jest wyparcie, polegające na odrzuce- niu popędu instynktownego i powstrzymywaniu przed pojawieniem się w świado- mości jego tzw. psychicznej reprezentacji, tj. pewnego rodzaju subiektywnego obrazu czy skojarzeń. Skutkiem ubocznym takiej przemiany instynktu jest lęk (Freud, 1960). Tak więc, źródłem mechanizmów obronnych są okoliczności zewnętrzne blokujące swobodne ujście popędów instynktownych, a skutkami ich działania są brak świado- mości popędu i lęk. Samooszukiwanie się polega tu więc na braku świadomego „obra- zu" ważnych życiowych mechanizmów napędowych oraz treści z nimi skojarzonych. Można powiedzieć, że samooszukiwanie się w tym przypadku polega na odrzuceniu istotnego elementu wiedzy o sobie samym. W 1923 r. Freud ogłosił bardzo ważną dla psychoanalizy pracę Das Ich und das Es (Ego i id - Freud, 2000). Scharakteryzował w niej trzy oddzielne struktury psychiczne — id, ego i superego. Id to siedlisko popędów i energii życiowej, ego to instancja koordynująca i integrująca, superego to zbiór uwewnętrznionych nakazów i zakazów społecznych oraz wzorów idealnych własnej osoby. Mechanizmy obron- ne to narzędzia, którymi ego dysponuje dla umożliwienia zaspokojenia popędów id w warunkach ograniczonych standardami i nakazami superego oraz realną, obiek- tywną rzeczywistością. Ego uruchamia mechanizmy obronne wtedy, gdy pojawi się lęk sygnalizujący jakieś niebezpieczeństwo dla integracji psychicznej jednostki. Rozwój mechanizmów obronnych wiąże się ściśle z rozwojem człowieka, ten jest wyznaczony przez pewne ważne okresy rozwoju psychoseksualnego. U osoby dorosłej różne sytuacje będą wyzwalały reakcje obronne w zależności od tego, w jakiej fazie rozwoju psychoseksualnego zaszły ważne bolesne zdarzenia. Takie zdarzenia, szczególnie istotne dla utrwalenia się mechanizmów obronnych, to bezradność okresu niemowlęcego, groźba utraty opiekuna, groźba kastracji (tj. utra- ty członka u chłopców jako domniemana kara za miłość chłopca do matki), groźba utraty miłości (u dziewczynek) i groźba poczucia winy za przekroczenie zakazów superego. U człowieka dorosłego rozmaite sytuacje mogą się kojarzyć z pierwot- nym bolesnym zdarzeniem z dzieciństwa. Takie skojarzenia rodzą lęk i uruchamiają te mechanizmy obronne, które się w dzieciństwie utrwaliły dla przeciwdziałania pierwotnemu bolesnemu zdarzeniu. Rodzaje zagrożeń integracji psychicznej uruchamiających mechanizmy obron- ne opisała dokładnie córka Freuda, Anna Freud (1997). Źródłem lęku u dzieci są kary płynące od otoczenia społecznego, głównie od rodziców, za usiłowanie zaspokojenia popędów. Po ukształtowaniu się superego i sumienia człowiek sam produkuje własne lęki. Gdy bowiem działają utrwalone standardy idealne zabraniające swobodnego zaspokajania popędów seksualnych i agresywnych, napór tych popędów rodzi lęk. Lęk ten może stać się tak silny, że jedyną drogą ucieczki są mechanizmy obronne, pozwalające usunąć ze świadomości wszystko, co z danym popędem się wiąże. Ale i same popędy mogą być groźne niezależnie od kar czy naporu sumienia. Zbyt silny 179 popęd może wywołać niepokój wewnętrzny i lęk, szczególnie w okresach wzmożonych przemian biologicznych - w okresie pokwitania, przekwitania i wybu- chu choroby psychicznej. I tu jedynym ratunkiem mogą być psychiczne mechaniz- my obronne pozwalające usunąć treści popędowe ze świadomości. Innymi słowy, według koncepcji psychoanalitycznej mechanizmy obronne są narzędziami obrony przed lękiem i cierpieniem wywołanymi różnymi sytuacjami przykrymi lub kojarzącymi się z przykrymi zdarzeniami z własnego dzieciństwa. Te wczesnodziecięce przykrości wiążą się z tym, że dziecko jest przez otoczenie społeczne zmuszane do okiełznania swoich popędów. Nauka ta jest trudna i boles- na, łączy się z licznymi karami i groźbami, a możliwa jest dlatego, że dziecko jest zbyt bezradne i słabe, by oprzeć się wszechpotężnym rodzicom. Samooszukiwanie się, polegające na usuwaniu ze świadomości swoich najbardziej naturalnych dążeń oraz wszystkiego, co się kojarzy z nimi lub z karą za ich ujawnienie, to cena, jaką musi dziecko zapłacić za zachowanie opieki, miłości i szacunku rodziców i otocze- nia społecznego oraz poczucia bezpieczeństwa. To cena, jaką musi uiścić za wyzwolenie się od lęku. Jeśli zaś wyparte popędy nie znajdą zastępczego i społecz- nie aprobowanego ujścia, to ceną będzie nie tylko brak wiedzy o samym sobie, ale także nerwica z jej licznymi przykrymi objawami. W nowych kierunkach psychoanalizy odrzucono biologiczne, popędowo- -instynktowne źródło mechanizmów obronnych. Tacy wielcy myśliciele nurtów neopsychoanalitycznych jak Karen Horney (1996, 1999), Erich Fromm (1997) czy Harry Stack Sullivan (1947) nadal traktowali lęk jako podstawową przyczynę obronnego samooszukiwania się, obronnej ucieczki przed konfrontacją z samym sobą; źródeł lęku upatrywali jednak w nieprawidłowościach społecznych kontaktów człowieka, w jego samotności, bezradności czy wrogości, izolacji społecznej i wad- liwych kontaktach między matką a dzieckiem. Nieprawidłowe stosunki społeczne są bowiem zarówno źródłem alienacji społecznej, jak i obronnej alienacji od same- go siebie i, w efekcie, nerwicy. W najnowszych kierunkach psychoanalizy, skoncentrowanych na rozumieniu relacji między człowiekiem a ważnymi obiektami społecznymi i ich wewnętrznymi reprezentacjami, zwraca się uwagę na rolę mechanizmów obronnych w ochronie poczucia własnej tożsamości. Podstawowym motywem uruchamiania mechanizmów obronnych, według jednego z głównych myślicieli nowej psychoanalizy, Heintza Kohuta (por. Shane, 1985), jest groźba dezintegracji chwiejnego „ja" w wyniku nie- prawidłowo ukształtowanych stosunków z ważnymi obiektami społecznymi. Inne koncepcje psychiczne samoobrony przez samooszukiwanie się: obrona poprzez ucieczkę od własnego prawdziwego „ja" Rzecznicy nowych kierunków współczesnej psychologii starają się ujmować człowieka jako podmiot, a zarazem przedmiot poznania. Człowiek, podobnie jak naukowiec, stara się poznać, uporządkować w swoim umyśle i zrozumieć otaczający 180 I go świat oraz siebie samego. Podstawową kategorią w poznawaniu świata i własnej osoby jest wiedza. Wiedza dotycząca samego siebie to samowiedza (Kozielecki, 1981). Zdobywając wiedzę o sobie samym w toku wielorakich doświadczeń osobis- tych i społecznych człowiek buduje pewien system uogólnień, tzw. reprezentacji sie- bie samego i siebie w świecie. Uporządkowany system reprezentacji doświadczeń dotyczących własnej osoby nazywa się w psychologii strukturą „ja". Według badacza amerykańskiego Seymoura Epsteina (1980) struktura „ja" (on sam nazywa ją teorią „ja" dla podkreślenia, że pełni taką samą rolę w rozu- mieniu siebie jak teoria naukowa w rozumieniu zjawisk np. fizycznych czy che- micznych) jest strukturą względnie stabilną i zorganizowaną hierarchicznie. Zna- czy to, że pewne elementy wiedzy o sobie samym są ważniejsze, bardziej kluczowe, inne zaś mniej ważne. Gdy struktura „ja" się utrwali, zaczyna wpływać na to, jak kolejne doświadczenia są przez jednostkę odbierane, jakie im się nadaje znaczenia i jak łatwo bądź trudno zostają one zapamiętane. Łatwiej dostrzegane i zapamiętywane są te doświadczenia, które odnoszą się do „ja", dla nich bowiem w istniejącej jego strukturze wytworzyły się pewne „matryce" czy „szablony". Doświadczenia „nie pasujące" do tych szablonów są mniej zrozumiałe i gorzej przyswajane. Tak więc struktura wiedzy na temat własnej osoby staje się pryzma- tem, przez który nowe doświadczenia są przepuszczane, i matrycą, z którą są porównywane, ale i oceniane. Bez tej matrycy świat wydawałby się chaotyczny i bezładny, nie byłoby do czego go odnieść, nie wiadomo też byłoby, czy dane doświadczenie jest dla jednostki korzystne, czy nie. Skutkiem tego byłby silny lęk i poczucie zagrożenia. Skoro więc struktura ,,ja" pełni tak ważną rolę w porządkowaniu kolejnych doświadczeń życiowych, to można przypuszczać, że będzie ona szczególnie silnie chroniona. I tak jest w istocie. Wszystko, co zagraża istniejącej strukturze „ja", ist- niejącej uporządkowanej wiedzy o sobie, musi być albo asymilowane, albo odrzu- cone i unieszkodliwione, by można było dalej istnieć. A co może zagrażać naszej strukturze „ja"? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba się bliżej z tą strukturą zapoznać. Podstawowymi elementami, z których zbu- dowane jest własne „ja", są te wszystkie twierdzenia, zdania, obrazy, wyobrażenia i odczucia, które pozwalają nam określić, kim jesteśmy, a więc wyznaczają naszą tożsamość. Są to wszystkie te opisowe elementy naszych uogólnionych doświad- czeń, które mają pewną stałość, powtarzalność, które były podobne wczoraj i dziś i co do których sądzimy, że będą nas także charakteryzować w przyszłości. To wyznacza nasze poczucie osobistej tożsamości, poczucie ciągłości i spójności. Ale na naszą tożsamość składają się także te wszystkie składniki naszej samowiedzy, które świadczą o naszej specyfice i unikalności, które nas odróżniają od innych ludzi. One wyznaczają naszą tożsamość indywidualną. I wreszcie są też takie ele- menty naszej samowiedzy, jakie dzielimy z ważnymi dla nas grupami społecznymi, wspólne dla nas i dla ludzi, z którymi się utożsamiamy, z którymi czujemy więź. One wyznaczają naszą tożsamość grupową. Drugim niezwykle ważnym wyznacznikiem naszego „ja" jest to, jak siebie wartościujemy. Nasza struktura „ja" jest określona nie tylko przez to, za kogo się 181 uważamy, ale i przez to, jak się oceniamy: czy jesteśmy dobrzy czy źli, mocni czy słabi, godni czy niegodni szacunku. Można więc powiedzieć, że istotnym wyznacz- nikiem naszego „ja" jest nasza samoocena. „Ja" rozwija się w wyniku określonych doświadczeń, a ten rozwój służy określonym celom psychologicznym. Nasze „ja" steruje zachowaniem i czyni je zintegrowanym, celowym i ukierunkowanym. Aby kontrola i integracja zachowa- nia były możliwe, muszą być spełnione podstawowe warunki: nasze „ja" musi mieć zagwarantowaną pewną stabilność, spójność wewnętrzną i pozytywną war- tość. „Ja" będzie zagrożone, gdy jego podstawowe aspekty - tożsamość i samo- ocena - oraz jego podstawowe zadania - kontrola i integracja zachowania — będą zagrożone. Gdy „ja" jest zagrożone, można sobie poradzić w sposób nieobronny. Gdy to nie jest możliwe, włączają się mechanizmy obronne. Gdy człowiek dowia- duje się od innych lub wnioskuje z własnych zachowań, że nie jest tym, kim sądził, że jest, jego „ja" jest zagrożone. Zagrożone jest ono, i to bardzo silnie, gdy człowiek dowiaduje się lub sam wnioskuje, że nie jest tak dobry, wartościowy, szlachetny, jak mu się zdawało czy jakim chciałby być. „Ja" jest zagrożone także wtedy, gdy człowiek traci poczucie kontroli nad rzeczywistością, gdy jego własne zachowanie lub zdarzenia w świecie zewnętrznym wymykają się jego wpływowi. Zagrożeniem wreszcie mogą być nie dające się pogodzić niespójności w obrębie własnego „ja" - gdy człowiek wie, że kocha kogoś, a zarazem wie, że ten ktoś go drażni; gdy sądzi, że jest życzliwy dla innych, a zarazem nigdy nie ustępuje miejs- ca w tramwaju; gdy wie, że chce zdać na studia, ale zarazem woli grać w koszy- kówkę niż się uczyć. Z tymi wszystkimi zagrożeniami człowiek może sobie radzić lepiej lub gorzej. Jednym ze sposobów radzenia sobie jest oszukiwanie samego siebie poprzez usu- wanie ze świadomości tych elementów wiedzy o sobie, które są niewygodne, sprzeczne, niezgodne z tym, jakim siebie człowiek widzi lub chciałby widzieć. Rola i narzędzia samoobrony. Wybrane przejawy samooszukiwania się Wyobraźmy sobie, że jesteśmy w laboratorium psychologicznym. Psycholog sadza przed ekranem kolejne osoby, którym eksponuje rozmaite słowa. Specyfiką badania jest to, że każde słowo wyświetla się na ekranie przez zaledwie ułamek sekundy. Słowa ułożone są w serie. Po wyświetleniu pierwszej serii rzutuje się następną, złożoną z tych samych słów, choć w innej kolejności. Każda seria widocz- na jest na ekranie nieco dłużej niż poprzednia. Po wyświetleniu wszystkich serii słów psycholog dokonuje pewnych obliczeń. Dzieli słowa na dwie grupy i porów- nuje przeciętny czas ekspozycji potrzebny do prawidłowego odczytania stów. Oto grupa stów wymagających dla rozpoznania krótszego czasu ekspozycji: luz, opo- zycja, ćwierć, biograf, rentier, hak. A oto grupa słów, których rozpoznanie wymaga więcej czasu: guz, operacja, śmierć, biopsja, rentgen, rak. Przypuśćmy, że osobami 182 m? biorącymi udział w tym badaniu są pacjenci szpitala onkologicznego (nie jest to opis prawdziwego badania, ale podobne badania rzeczywiście wykonywano). Co różni dwie eksponowane grupy słów? Otóż zdecydowanie trudniej byłoby niektórym, przynajmniej, badanym dostrzec, rozpoznać i wypowiedzieć te słowa, które odnoszą się do ich choroby, do sytuacji szpitalnej, a więc do tego wszystkie- go, co wiąże się z lękiem i cierpieniem. Zauważmy, że kolejne słowa z pierwszej grupy są symetryczne wobec słów z drugiej grupy pod względem budowy (są tej samej długości, struktura morfologiczna jest podobna, podobny jest też ich kształt). W prawidłowym badaniu tego typu podobna powinna być też częstotliwość wystę- powania słów w każdej parze w języku, a więc stopień znajomości słów; w tym przypadku możemy tylko zakładać, że tak jest. Najprawdopodobniej u części bada- nych dałby się zaobserwować efekt przeciwny - słowa związane z chorobą byłyby spostrzegane szybciej niż słowa neutralne. Jak wyjaśnić wyniki tego fikcyjnego badania? Można przypuszczać (a wiado- mo z wielu badań, że tak jest w istocie), że niektórzy pacjenci chorzy na chorobę nowotworową nieświadomie unikają wszelkich informacji przypominających im 0 rodzącej lęk sytuacji, a więc i słów bezpośrednio odnoszących się do choroby 1 szpitala. Stąd mniejsza gotowość do rozpoznania słów symbolizujących nie- przyjemną sytuację, manifestująca się w dłuższym czasie potrzebnym do ich roz- poznania i wypowiedzenia. Taki mechanizm obronny, który polega na niedostrzeganiu czy utrudnionym dostrzeganiu tego, co zagraża lub z zagrożeniem się kojarzy, nazywamy obronnoś- cią percepcyjną. Można sądzić, że w opisanym tu badaniu pacjenci w końcu rozpo- znają wszystkie słowa. Trudno by im było tego nie zrobić, ponieważ taka jest instrukcja i wzrok ich jest skupiony na ekranie. Pokój jest zaciemniony i trudno od zagrażającej sytuacji uciec. W codziennym życiu, natomiast, gdzie otaczająca nas rzeczywistość jest bardziej złożona i różnorodna, możemy w ogóle nie dostrzegać tego, co nam niemiłe, broniąc w ten sposób integralności naszego „ja" i naszego dobrego samopoczucia, dopóki choroba nie posunie się tak daleko, że żadna tego typu obrona nie będzie skuteczna. Obronność percepcyjną, jest przede wszystkim formą obrony przed nie akcepto- wanymi czy zagrażającymi elementami świata zewnętrznego. Częstokroć jednak źródło zagrożenia tkwi w naszych własnych pragnieniach, uczuciach, postawach. Kiedy tak się dzieje, obrona może polegać na zaprzeczaniu zagrażającym pragnie- niom lub uczuciom, na manifestowaniu postawy „nieprawda, że..." lub „nie chcę tego...". Podkreślić przy tym trzeba, że nie jest to świadome okłamywanie siebie i innych. Byłoby to bowiem mało skuteczne, nadal bylibyśmy świadomi naszych rze- czywistych pragnień i uczuć. W obronnym zaprzeczaniu „naprawdę" wierzymy w to, że jest inaczej. I na tym właśnie polega samooszukiwanie, że zarazem chcemy czegoś i nie chcemy tego, ale nie wiemy, że chcemy, świadomie wiemy tylko, że nie chce- my. Nadal (jak w pięknej liryce miłosnej Do M. Adama Mickiewicza) kochamy, choć wierzymy, że usunęliśmy kochaną istotę z naszego serca. W innych okolicznościach wierzymy, że nie żywimy do kogoś urazy czy nienawiści, choć w głębi takie uczucia w nas się kłębią. Zaprzeczając tkwiącym w nas tendencjom, trzymamy je na wodzy. 183 Ale czasem to nie wystarcza. I wtedy nieraz przystrajamy nasze skrywane i nie chciane uczucia i pragnienia w piękne maski i manifestujemy je światu w sposób ostentacyjny, by nikt nie nabrał podejrzeń, że prawda jest inna. I tak tchórza możemy poznać po tym, że pierwszy pcha się na linię ognia, nieśmiałego po tym, że z każdym bez wyjątku musi na przyjęciu szczebiotać, ani na chwilę nie przerywając mówienia, a skrywającego zapiekłą nienawiść po cenności prezentów, którymi znienawidzoną istotę obdarza i po czujnym zapale, z jakim oferuje swą pomoc. Reakcja upozorowa- jia - mechanizm obronny, o którym tu mowa - polega na przesadnym, sztywnym i nie dostosowanym do wymogów sytuacji manifestowaniu na zewnątrz postaw, motywów i uczuć przeciwnych do tych, które są nieświadomie odczuwane. Za pośrednictwem tego mechanizmu człowiek maskuje nie akceptowane przez siebie impulsy poprzez rozwój tendencji przeciwnej. Wielu autorów zwróciło uwagę na przesadność reakcji upozorowanej, zarówno w sensie jej sztywności, jak i nieadek- watnego do sytuacji nasilenia. Właśnie ta przesadność i sztywność są konieczne, by prawdziwe impulsy nie przedostały się na zewnątrz. Czasem, w chwilach osłabienia obrony lub szczególnego nasilenia napięcia, reakcja upozorowana załamuje się i oto- czenie jest zaskakiwane bardzo silnym wybuchem utajonego dotychczas pragnienia lub uczucia. Na przykład matka, która z przesadną troską i czułością, maskującymi skrywaną niechęć, stara się zaspokoić wszystkie pragnienia swego dziecka, może zareagować silną złością czy nie kontrolowanym biciem dziecka, gdy ono - w obro- nie własnej autonomii - odrzuci pomoc matki. Reakcja upozorowana traktowana jest na ogół przez badaczy jako uogólniona tendencja całej osobowości, przejawiana wobec szerokiego zakresu ludzi i sytuacji. Węższą formą jest odwrócenie, gdzie mas- kująca tendencja przeciwna przejawiana jest tylko wobec jednego obiektu - np. dziecka, męża lub innej ważnej osoby. Wtedy można przypuszczać, że nie akcepto- wane impulsy są specyficzne dla relacji z tą konkretną osobą. „Zapomnij o tym!" - słyszymy często, gdy opowiadamy komuś o przykrym zdarzeniu. „Nie myśl o tym!" - mówią nam, gdy uporczywie nękają nas zmory. W ten sposób od wczesnego dzieciństwa uczymy się usuwać z naszej świadomości i naszej pamięci to wszystko, co jest nam niemiłe. Wyparcie to psychiczny mecha- nizm odrzucania i niedopuszczania do świadomości oraz zapominania przykrych zdarzeń, sytuacji, emocji oraz tego wszystkiego, co kojarząc się z nimi mogłoby je ponownie przywołać do naszej świadomości. Specyfika tego mechanizmu obronne- go polega na jego automatyzmie, na tym, że działa on poza naszą kontrolą. Nie zda- jemy sobie sprawy z jego funkcjonowania. Drugą specyficzną cechą wyparcia jest to, że musi ono działać stale, nie może osłabnąć ani na chwilę, bo wtedy straciłoby skuteczność i wyparte treści zostałyby uświadomione. Wyparcie jest umotywowa- nym, selektywnym zapominaniem w przeciwieństwie do prostych form zapomina- nia. Materiał, który ulega wyparciu, nie ginie, ale jest przechowywany w nieświa- domości, gdzie, wymknąwszy się świadomej kontroli, sieje spustoszenie. O obronnych właściwościach tej formy zapominania świadczy silny opór, gdy ktoś (np. terapeuta) próbuje przywołać zapomniane treści, uświadomić je ponownie. Psychologowie opisali jeszcze wiele innych przejawów obronnego samooszu- kiwania się. Niektóre z nich występują powszechnie, inne są charakterystyczne 184 raczej dla określonego wieku (np. dzieciństwa czy okresu dorastania), jeszcze inne występują w pewnych tylko zaburzeniach nerwicowych (do których zresztą, przez swoją uporczywość i przesadność, same nieraz prowadzą). Powszechną, kulturowo uznawaną i przez wiele religii zalecaną formą obrony przed nękającym poczuciem winy jest mechanizm anulowania, tj. symbolicznego lub rytualnego obracania wniwecz, unieszkodliwiania nie akceptowanych lub lęko- rodnych czynów czy zdarzeń, zarówno przeszłych, jak i potencjalnych. Pokuta czy wynagradzanie komuś wyrządzonej szkody mają na celu zmazanie winy za przewi- nienia. Inne formy anulowania w postaci różnych czynności rytualnych, często natrętnych, powtarzanych przymusowo, których zaniechanie wywołuje silny lęk, mogą człowieka chronić zarówno przed wykonywaniem zakazanych czynów, jak i przed świadomością pragnienia ich wykonania. Rytualne czynności, w postaci np. liczenia wszystkich czerwonych samochodów, mogą chronić potencjalnego alkoho- lika przed wstąpieniem do najbliższego baru, zaś neurotyk, który kilkadziesiąt razy dziennie myje ręce nie tylko symbolicznie zmazuje urojone poczucie winy, ale też unika zaspokojenia nie akceptowanych pragnień. Inny często występujący mechanizm obronny to fantazjowanie, czyli ucieczka w marzenia. Nie wszystkie marzenia na jawie mają postać obrony przed lękiem. W niektórych jednak przypadkach uciekając w marzenia możemy łatwiej zapo- mnieć o niemiłej rzeczywistości lub trudnym zadaniu. Co więcej, we własnej wyob- raźni możemy siebie kreować na dowolnego bohatera: na wielkiego artystę, odważnego mówcę czy obiekt romantycznej miłości, unikając wtedy trudu mozol- nej pracy nad sobą, ale i utrudniając rzeczywiste spełnienie marzeń. Większość ludzi od czasu do czasu marzy i w marzeniach swych jest wybitna, odważna, pięk- na czy doskonała. Samo w sobie fantazjowanie takie nie ma charakteru obronnego. Jeśli natomiast staje się ono jedyną formą radzenia sobie z poczuciem małej war- tości własnej, jeżeli za tym nie idzie żadne konstruktywne działanie, a świadomość granicy między fantazją a rzeczywistością ulega zamazaniu, to mamy do czynienia z obronnym samooszukiwaniem się. Obronna idealizacja, z kolei, polega na wyolbrzymieniu wartości i znaczenia jakiejś osoby, grupy, rodziny, narodu czy innego obiektu w celu niedopuszczenia do świadomości bolesnych i nie akceptowanych aspektów tego obiektu, związku z nim czy naszej agresji wobec niego. W obronnej idealizacji punktem wyjścia są sprzecz- ne odczucia wobec kogoś lub czegoś. Następnie dokonujemy symbolicznego roz- szczepienia obiektu tak, iż jedną jego część spostrzegamy jako całkowicie dobrą, drugą jako całkowicie złą. I wreszcie zaprzeczamy istnieniu tej złej części, dostrze- gając tylko idealną. Idealizacja może również polegać na rzutowaniu na kogoś naszego „idealnego ja". Gdy nie możemy sami sprostać własnym ambicjom i ideałom, rzutujemy je na kogoś innego (wtedy ten ktoś staje się zwykle obiektem naszej miłości lub uwielbienia), ten idealny obraz wyolbrzymiamy i nie zauważamy wad ukochanej i wyidealizowanej osoby. Innym mechanizmem obronnym jest obronna identyfikacja. Ktoś, kogo spost- rzegamy jako wzór cnót, może stać się obiektem swoistego naśladownictwa. Możemy, poprzez utożsamianie się z cenionym lub uprzednio wyidealizowanym 185 obiektem, sami poczuć się lepsi. Jeżeli takie naśladownictwo prowadzi do rzeczy- wistej pracy nad sobą i rozwoju osobowości, to jego efekt może być korzystny i pożądany. Bywa jednak tak, że identyfikacja odbywa się wyłącznie w fantazji i nie prowadzi do rozwoju osobowości. Inna postać obronnej identyfikacji polega na utożsamianiu się nie z obiektem cenionym, ale z takim, który wzbudza nasz lęk czy nawet odrazę. Przejmując negatywne cechy odrażającego obiektu zmniejszamy dystans psychiczny między sobą a nim, zmniejszając tym samym zagrożenie, które z niego płynie. Ale też, o ile obiekt, którego się boimy, jest szczególnie agresywny czy władczy, identyfikując się z nim przejmujemy jego sposób kontroli nad świa- tem, a więc stajemy się we własnym odczuciu mocniejsi. Jest to szczególnie nie- bezpieczna forma obrony psychicznej. Kolejna forma obronnego samooszukiwania się to izolacja. Nie chodzi tu o fizyczne izolowanie się od tego, co nam zagraża, ale o symboliczne unieszkodli- wianie zagrożenia poprzez oddzielanie naszych uczuć od naszych działań lub inne formy pozbawiania doświadczeń ich negatywnej otoczki emocjonalnej. Jednostka izolując się od własnych emocji rozwiązuje swoje problemy emocjonalne za pomocą rozważań intelektualnych, teoretyzowania lub też poprzez zamykanie różnych, nie dających się pogodzić elementów wiedzy o sobie bądź o świecie w oddzielne „szufladki" własnego umysłu. Człowiek stosujący izolację może „wie- dzieć", że zrobił coś złego, ale nie odczuwać w związku z tym żadnych emocji. Może też próbować teoretyzować na temat tej sytuacji — rozważać ją w kategoriach logicznych, filozoficznych czy naukowych. Może wreszcie „otorbić" to zdarzenie, w ogóle nie rozważając go w kontekście własnych norm moralnych czy innych zachowań. Gdy któryś z naszych narządów jest słabszy czy niesprawny, częstokroć zastę- pujemy go innym lub szczególnie silnie staramy się go wzmocnić. Psychologiczny mechanizm obronny polegający na zastępczym pokonywaniu swoich braków czy defektów nazywa się kompensacją. Kompensacja służy redukcji napięcia wyni- kającego z uświadomienia sobie własnych defektów czy niedociągnięć poprzez szczególne rozwijanie słabych stron - wtedy pierwotnie obronna czynność z czasem staje się czynnikiem rozwoju osobowości — bądź przez zmianę wady w zaletę (gdy np. szczególnie niski mężczyzna wybiera zawód dżokeja) bądź przez zastępowanie jednej funkcji inną (przez rozwijanie cechy przeciwstawnej czy też innej cechy — np. sprawności intelektualnej u osoby słabej fizycznie). Jednym z częściej opisywanych mechanizmów obronnych jest projekcja rozu- miana jako przypisywanie innym własnych nie akceptowanych i nie uświadomio- nych cech, motywów czy emocji w celu redukcji lęku i cierpienia wynikających z posiadania tych właściwości. Autorka była raz świadkiem podręcznikowego wręcz przykładu projekcji. Scena działa się w tramwaju. Nie był on zatłoczony, ale kilka osób stało. Wśród nich był pijany mężczyzna. Nieopodal stała dziewczynka. Kiedy tramwaj zbliżał się do przystanku, mężczyzna podążył w kierunku wyjścia. W pewnym momencie zachwiał się i wpadł na stojącą spokojnie dziewczynkę. „Co się tak pchasz!" - wykrzyknął do niej pijany, choć było ewidentne, że to on na nią wpadł a nie odwrotnie. Można przypuszczać, że świadomość własnej niezdarności 186 i wynikającej z - nie akceptowanego, być może - stanu upojenia była zbyt bolesna, by mężczyzna mógł się do niej przyznać i przeprosić dziewczynkę. Na nią więc przerzucił winę za zaistniałe zajście. Jednym z przejawów projekcji jest obarczanie innych ludzi winą za własne nie akceptowane zachowania. Klasycznym przykładem jest uczeń, który nie nauczywszy się lekcji dostaje dwójkę, po czym skarży się, że nauczyciel się na niego uwziął. Inną cechą projekcji jest przypisywanie własnych nie akceptowa- nych skłonności innym, jak to ma miejsce wtedy, gdy kobieta skrycie odczuwa pociąg seksualny do jakiegoś mężczyzny ale, nie akceptując tego i nie uświada- miając sobie swoich motywów, uważa, że to on jej pragnie. Za tym może pójść pełen oburzenia atak na mężczyznę za przejawianie wobec niej „niecnych skłonności". W ten sposób kobieta broni pozytywnego obrazu siebie (bo to nie ona jest seksualnie pobudzona), broni się też przed uleganiem swym popędom seksu- alnym atakując nieświadomie upragnionego mężczyznę. Jeszcze inną cechą pro- jekcji jest często nie tylko przerzucanie na otoczenie zewnętrzne własnych nie akceptowanych słabości, ale także pewna „nadwyżka" wykraczająca poza kon- kretną sytuację. I tak, jeżeli w wielu sytuacjach ludzie wywołują naszą mniej lub bardziej uzasadnioną złość czy irytację, nieobronną reakcją będzie przyznanie się do tego, że takie uczucie w nas powstało i ewentualne danie temu wyrazu. Przeja- wem projekcji, natomiast, będzie przypisanie drugiej osobie uogólnionych złych intencji, jak to ma miejsce wtedy, gdy pracownik otrzymawszy od szefa naganę za nie wywiązywanie się z obowiązku służbowego twierdzi, że szef jest zamieszany w intrygę mającą na celu zniszczenie kariery zawodowej delikwenta. Gdy tego typu tendencje będą się nasilały, może dojść do urojeń prześladowczych charakte- rystycznych dla paranoi. Jak już powiedzieliśmy, w wielu sytuacjach rodzą się w nas złość, irytacja lub inne „brzydkie" emocje. Nie zawsze możemy wprost wyrazić te uczucia. Nie zawsze też stosujemy w takich przypadkach projekcję. Często uciekamy się do prze- mieszczenia, a więc zastępczego rozładowania. Przemieszczenie może polegać na ^bardziej społecznie aprobowanym sposobie rozładowania emocji, np. gdy bierzemy się za rąbanie drewna, zamiast tłuc osobę, która nas rozgniewała. Kobiety często przemieszczają swą złość wykonując ciężkie a pożyteczne prace domowe. Mniej użyteczną, a nieraz i bardzo szkodliwą, formą przemieszczania agresji jest jej rozładowywanie na osobie bliskiej, mniej zagrażającej (np. na dziecku) czy też na słabszych. Jeżeli dzieje się to grupowo, na zbiorową skalę, dochodzi do dyskrymi- nacji rasowej, czynienia grup mniejszościowych kozłami ofiarnymi. Podobne zja- wiska mogą zachodzić w mniejszej grupie, jaką jest klasa szkolna, gdy jakieś dziec- ko — spostrzegane jako słabsze lub upośledzone — staje się przedmiotem szykan i agresji pozostałych dzieci. Zaznaczyć przy tym trzeba, że w przypadku prze- mieszczenia dziecko kalekie czy słabe nie jest szykanowane z powodu swojej „inności", lecz dlatego, że staje się bezpiecznym obiektem zastępczym do rozłado- wywania powstałej gdzie indziej złości. Wiele osób, szczególnie bardziej wykształconych, stosuje mechanizm obronny zwany racjonalizacją, czyli usprawiedliwia lub usiłuje mylnie uzasadniać nie 187 akceptowane impulsy, potrzeby, uczucia, zachowania i motywy tak, by mogły być tolerowane i akceptowane. Istnieje wiele różnych postaci racjonalizacji, wszystkie są jednak przejawami „fałszywego rozumowania", tj. dobierania niewłaściwych przesłanek do uzasadniania przykrego i nie akceptowanego stanu rzeczy. Tym sta- nem rzeczy może być zarówno coś, co sami zrobiliśmy, pomyśleliśmy, czego zapragnęliśmy, a czego nie aprobujemy, lub też coś, co się nam wydarzyło, a spra- wiło nam ból lub zawód. Ilekroć więc nie chciało nam się czegoś zrobić, choć powinniśmy, a wmawia- liśmy sobie i innym, że nie mogliśmy tego zrobić z dziesiątków - skądinąd wiary- godnych — powodów, stosowaliśmy obronną racjonalizację. Ilekroć liczyliśmy na milion w totolotku, a wygraliśmy tysiąc - i zaczęliśmy uzasadniać, że dzięki temu nie zdemoralizujemy się nadmiarem bogactwa - stosowaliśmy racjonalizację. Rac- jonalizacja chroni nas przed poczuciem zawodu i upokorzenia, które powstaje wtedy, gdy nie zostaną zaspokojone nasze pragnienia, gdy irracjonalnie daliśmy się ponieść fantazjom, ale i wtedy, gdy uświadomienie sobie prawdziwych motywów naszych działań zdemaskowałoby nas przed samymi sobą pokazując, że nie jesteśmy tacy szlachetni, jakimi chcielibyśmy być. Wymieniliśmy tutaj tylko najczęściej opisywane przejawy obronnego samo- oszukiwania się. Każdy człowiek ma swój własny repertuar technik samoobrony psychicznej i każdy wnikliwy obserwator (innych, a nie siebie, ma się rozumieć) może ich wymienić jeszcze wiele. Wszystkie techniki i mechanizmy obronne mają jednak pewne cechy wspólne. Nie są to przypadkowe „błędy" w postrzeganiu i rozumieniu rzeczywistości zewnętrznej i tej, która jest w nas samych, ale są to błędy i zniekształcenia celowe, umotywowane i ukierunkowane. Występują wtedy, gdy zagrożone jest nasze „ja" i służą unieszkodliwieniu tego zagrożenia. Sygnałami ostrzegawczymi uruchamiającymi mechanizmy obronne są lęk lub inne przykre emocje albo coś w sytuacji zewnętrznej czy wewnętrznej, co zapowiada możliwość pojawienia się lęku i zagrożenia naszego „ja" (specyficzny ton głosu kogoś, kto nas ocenia; kątem oka zauważony fragment jakiejś sytuacji, która kojarzy nam się z dawniejszą przykrością). Wszystkie mechanizmy obronne, niezależnie od swojej indywidualnej specyfiki, chronią przed zagrożeniem naszego „ja" poprzez takie bądź inne odcinanie lub zniekształcanie sygnałów zagrożenia, nadawanie informac- jom nowych znaczeń. Zniekształcają więc naszą wiedzę o świecie i naszą samo- wiedzę. Stąd też wszystkie są formami samooszukiwania się, choć wcale tego nie jesteśmy świadomi. Jak to się dzieje, że człowiek, istota obdarzona rozumem, tak siebie nieraz oszukuje? Psychoanalityczna koncepcja mechanizmów obronnych opiera się w znacznej mierze na założeniu o istnieniu różnych „obszarów" w psychice ludz- kiej - obszaru świadomości, przedświadomości i nieświadomości. W każdym z tych obszarów dzieje się coś ważnego i życie psychiczne człowieka nie jest tożsame wyłącznie z obszarem świadomym, wiele bowiem ważnych spraw toczy się poza nim. Wszystkie mechanizmy obronne utrudniają dostęp nie akceptowanych lub bolesnych treści do świadomości. Dzieje się to bądź przez blokowanie i hamowanie działania instynktów jako takich, bądź przez całkowite zablokowanie możliwości 188 odzwierciedlenia obszarów popędowych w świadomości, bądź przez częściowe tylko i zniekształcone odzwierciedlanie popędów instynktownych; bądź wreszcie przez ich maskowanie poprzez obdarzanie energią psychiczną treści psychicznych mniej lub bardziej przeciwstawnych tym, przed którymi człowiek się broni (Sjo- back, 1973, s. 103). We współczesnych teoriach psychologicznych zajmujących się tym, jak człowiek odbiera i przetwarza informacje, które do niego docierają, i jak wiedza ludzka pomaga orientować się w świecie, nie wyróżnia się w psychice ludzkiej osobnych obszarów świadomych i nieświadomych. Zakłada się natomiast, że więk- szość procesów psychicznych człowieka związanych z rejestracją bodźców napływających z otoczenia i własnego organizmu, ich odczytywaniem, rozumie- niem i zapamiętywaniem, oraz z tym, jak człowiek na tej podstawie formułuje sądy o rzeczywistości i podejmuje decyzje o tym, jakie podjąć działanie, a więc to wszystko, co współczesna psychologia nazywa procesami poznawczymi, odbywa się poza świadomą kontrolą. Świadomość to jakby końcowa faza złożonego proce- su przetwarzania informacji, „produkt finalny", który ogląda światło dzienne po przejściu przez kolejne fazy produkcji i kontroli technicznej. Wiele procesów psy- chicznych nigdy nie wychodzi na światło dzienne. Mechanizmy obronne można sobie wyobrazić jako różne formy ingerencji kontroli technicznej w tych fazach „produkcji" wiedzy o sobie samym i o ważnych wydarzeniach w świecie, które odbywają się w ukryciu wielkiej fabryki objętej klauzulą tajności. Co więcej, można sobie wyobrazić, że jest to swoista kontrola techniczna, której zadaniem nie jest dbałość o produkcję zgodną z pierwotną recepturą, ale raczej o zachowanie pozo- rów wysokiej klasy produktu finalnego w warunkach zagrożenia produkcji. Mecha- nizmy obronne to te wszystkie etykietki zastępcze i produkty zastępcze, które na mniej czujnym odbiorcy mają sprawić wrażenie produktu najwyższej jakości. Tylko, że tym razem odbiorcą jest sam producent, który wskutek swoich zabiegów przestaje być świadomy własnego oszustwa. Wybrane badania nad mechanizmami obronnymi Opisane wyżej mechanizmy obronne wyodrębniono w klinicznych badaniach pacjentów neurotycznych. Mechanizmy te stanowiły podstawę utrwalonych wzo- rów zachowań pacjentów w ich życiu codziennym, ujawniały się także w trakcie sesji terapeutycznych. Psychologiczna pomoc udzielana neurotykowi polega w dużej mierze na rozpracowywaniu i przezwyciężaniu mechanizmów obronnych. Mechanizmy obronne badano także w laboratoriach psychologicznych. W tym przypadku osobami badanymi byli na ogół ludzie bez znaczących zaburzeń funkc- jonowania psychicznego, tzw. osoby normalne. Cele podejmowanych badań były różne. Poszukiwano empirycznych dowodów istnienia opisanych w klinice mecha- nizmów obronnych bądź też weryfikowano bardziej szczegółowe hipotezy na temat przyczyn, przebiegu i efektów działania wybranych mechanizmów obronnych. 189 Obecnie przedstawimy kilka takich badań, starając się z jednej strony wybrać te, które są szczególnie interesujące, z drugiej - te, które wniosły bardziej trwały wkład do psychologicznej wiedzy o mechanizmach obronnych. Nie wiedzą, czy nie chcą powiedzieć? Jednym z podstawowych problemów teoretycznych przy badaniu mechanizmu obronności percepcyjnej jest problem, czy osoba broniąca się naprawdę nie widzi zagrożenia czy też nie chce o tym powiedzieć. Przypomnijmy, że w standardowym badaniu obronności percepcyjnej wyświetla się na ekranie, przez ułamek sekundy, różne słowa, z których pewne są nieprzyjemne czy sygnalizują zagrożenie. Badani na ogół potrzebują więcej czasu na rozpoznanie słów zagrażających niż słów neu- tralnych. Norman Dixon (1958) podszedł do badania obronności percepcyjnej inaczej niż większość badaczy. Zastosował taką procedurę, która pozwoliła wyeliminować wiele czynników zakłócających, jak tłumienie reakcji (badani nie wypowiadali żadnych słów) czy nastawienie (badani w ogóle nie wiedzieli, że eksponuje im się jakieś słowa). Metoda była następująca: dokonano ciągłej rejestracji tzw. progu wrażliwości wzrokowej (tj. najmniejszej i największej wartości bodźca wywołują- cego reakcję) w jednym oku, podczas gdy drugie oko stymulowano podprogowo (czyli zbyt słabo, by badany o tym wiedział) różnymi bodźcami słownymi. Osoba badana spoglądała przez specjalne urządzenie, zwane stereoskopem, na ekran. Ste- reoskop umożliwia oglądanie dwóch części ekranu oddzielnie — jedną część widzi się tylko jednym okiem, drugą - tylko drugim okiem. Po lewej stronie ekranu eks- ponowano dwie plamki świetlne o różnej jasności. Badany miał za zadanie stale korygować jasność plamek tak, by widoczna była tylko jaśniejsza, nigdy ciemniej- sza. Procedura ta pozwala rejestrować wahania progu wrażliwości oka lewego. Jeżeli w wyniku ekspozycji określonego bodźca próg wrażliwości wzrokowej pod- wyższa się, czyli pojawia się obronność percepcyjna wobec bodźca słownego, to zwiększenie progu wrażliwości spowoduje, iż badany musi zwiększyć jasność słabszej plamki świetlnej, by móc ją porównać z mocniejszą (zakłada się, że progi wrażliwości wahają się jednocześnie dla obojga oczu). Osoba badana postępuje odwrotnie, gdy spada próg wrażliwości (a więc występuje uwrażliwienie na bodźce słowne). Wyniki badania wskazały na to, że gdy pojawiały się podprogowo w polu widocznym przez prawe oko słowa zagrażające, próg wrażliwości oka lewego podwyższał się w porównaniu z progiem dla słów neutralnych. Dixon wykazał więc, że obronność percepcyjna rzeczywiście istnieje i nie jest tylko artefaktem nie- dopracowanej metodologii badawczej. Ludzie naprawdę mogą się bronić przed nie- przyjemnymi bodźcami wzrokowymi gorzej je dostrzegając. Notabene, wykazano, że obrona percepcyjna może także zachodzić w receptorze słuchowym - nieprzy- jemne słowa słyszymy nieraz gorzej niż przyjemne (Kurland, 1954). Doświadcze- nie życia codziennego także wskazuje na to, że ludzie często nie słyszą tego, czego nie chcą słyszeć. Pomijając wszystkie te niewątpliwe sytuacje, gdy ludzie tylko 190 udają, że nie słyszą, lub słyszą, ale szybko o tym zapominają, wydaje się, że rze- czywiście może tu zachodzić obrona na poziomie receptora słuchowego, jeżeli oko- liczności są wystarczająco wieloznaczne. Czy wyparcie istnieje? Powszechnie stosowany model eksperymentalny do badania wyparcia polega na wytwarzaniu u osób badanych lęku poprzez sugerowanie im, że osiągnęli bardzo niskie wyniki w teście inteligencji lub przystosowania psychicznego i porównywa- niu poziomu odtwarzania przez te osoby jakiegoś materiału z wynikami grupy kon- trolnej. David Holmes (1974) miał wątpliwości, czy w tego typu badaniach zacho- dzi wyparcie, czy raczej pogorszenie wyników można wyjaśnić zakłóceniami procesu odtwarzania materiału. Holmes wykonał badanie o następującym przebie- gu. Czterdzieści pięć studentek podzielono na trzy grupy: z zagrożeniem dla „ja", z zadaniem zakłócającym i kontrolną. Wszystkim osobom eksponowano najpierw listę czterdziestu słów. Następnie wprowadzono zróżnicowaną manipulację ekspe- rymentalną. Każda z grup wybierała słowa (z listy słów użytych w poprzednim zadaniu), które według niej najtrafniej pasowały do pewnych rysunków. Grupę pierwszą poinformowano, że jej odpowiedzi świadczą o nieprzystosowaniu psy- chicznym. Wywołało to negatywne emocje i poczucie zagrożenia ego. Grupę drugą poinformowano, że uzyskane przez nią wyniki w próbie przyporządkowywania słów obrazkom świadczą o dużych zdolnościach twórczych i przywódczych. W ten sposób wytworzono pozytywną emocję i wzmocnienie ego. Okazało się, że zarów- no grupa z zagrożeniem ego, jak i grupa z jego wzmocnieniem osiągnęły gorsze wskaźniki zapamiętywania słów niż grupa kontrolna. Rezultaty te dosyć poważnie podały w wątpliwość hipotezę o zachodzeniu wyparcia, wskazując na efekt zakłóce- nia procesu odtwarzania materiału w wyniku działania informacji wzmagającej emocje, niezależnie od tego, czy emocje te są dodatnie, czy ujemne. Można przy- puszczać, że zakłócenie jest spowodowane bądź wzrostem pobudzenia, bądź kon- centracją na treści informacji, bądź wreszcie zmianami motywacyjnymi. Badanie Holmesa przytoczono tu dlatego, że jest ono typowym przykładem sposobu badania mechanizmu obronnego wyparcia w laboratoriach psychologicz- nych i zostało wykonane po dokonaniu przez autora szczegółowego przeglądu eks- perymentalnych badań nad wyparciem. Choć trudno, być może, w to uwierzyć, badanie to stanowi jakby zwieńczenie wieloletnich prób eksperymentalnej weryfi- kacji (bądź podważenia) istnienia opisywanego przez klinicystów mechanizmu wyparcia. Po opublikowaniu wyników tego badania psychologowie eksperymental- ni w zasadzie nie interesowali się już wyparciem. Krytycy eksperymentu Holmesa i podobnych laboratoryjnych prób badania tego zjawiska zwracali uwagę na try- wialność zagrożeń wprowadzanych w laboratorium. Według nich tego typu ekspe- rymenty nie mogą stanowić dowodu istnienia czy nieistnienia wyparcia, gdyż nie dotyczą tych szczególnie traumatycznych sfer ludzkich doświadczeń, które miałyby wyparcie wywoływać. 191 Co uruchamia mechanizmy obronne? Część badań koncentrowała się wokół pytania o czynniki warunkujące występo- wanie mechanizmów obronnych. Brano pod uwagę zarówno różne warianty zagrożenia i sygnałów zagrożenia, jak i czynniki natury emocjonalnej. Klasyczny psy- choanalityczny model czynników uruchamiających mechanizmy obronne zakłada, że bezpośrednie zagrożenie ego lub sygnał takiego zagrożenia wywołuje lęk, ten zaś uru- chamia mechanizmy obronne. W większości badań nad uruchamianiem mechaniz- mów obronnych lęk wywoływano poprzez zagrożenie samooceny, kwestionując kompetencje intelektualne lub psychologiczne osób badanych. W najbardziej typo- wym schemacie eksperymentalnym daje się osobom badanym do wypełnienia jakieś zadanie, sugerując im, że wyniki są miernikiem inteligencji lub zdrowia psychiczne- go. W ten sposób wprowadza się zagrożenie ego. W innej grupie, kontrolnej, takiej informacji się nie udziela, zastępując je informacją neutralną. W obu grupach doko- nuje się następnie pomiaru mechanizmów obronnych, korzystając z mniej lub bardziej pośrednich ich wskaźników. Na ogół okazuje się, że poziom mechanizmów obron- nych jest wyższy w grupie, w której wprowadzono zagrożenie. Bert Westerlundh (1983) podszedł do badania czynników wyzwalających mechanizmy obronne w sposób bardziej oryginalny. Skoncentrował się na emocjo- nalnych wyznacznikach procesu obrony: wybrał nie lęk, lecz wstyd. Opierał się przy tym na tezie Otto Fenichela (1946), że nie tylko lęk, ale i wstyd, poczucie winy i obrzydzenie mogą uruchamiać mechanizmy obronne. Westerlundh zbadał czterdziestu dorosłych mężczyzn w dwóch różnych warunkach. W pierwszej sytuacji osoby badane oglądały serię czternastu ekspozyc- ji tachistoskopowych o czasie ekspozycji wydłużającym się stopniowo od 20 do 500 milisekund (tj. od 1/50 do 1/2 sekundy). Bodźcem prezentowanym w tachistosko- pie (urządzeniu umożliwiającym krótkie ekspozycje przezroczy) był obojętny w swojej wymowie obrazek, przedstawiający centralnie umieszczonego chłopca i peryferycznie umieszczonego dorosłego mężczyznę. Przed każdą ekspozycją rzu- towano na ekran w miejscu, w którym miała się następnie pojawić postać chłopca, napis: „Jestem zadowolony". Napis ten pojawiał się przez 7 sekund, ale był bardzo słabo oświetlony, przez co (co skontrolowano) badani nie mieli pojęcia, że coś im się prezentuje na ekranie. W drugiej serii ekspozycji, przebiegającej analogicznie do pierwszej, bodźcem ponadprogowym był obrazek podobny do pierwszego, przedsta- wiający chłopca i mężczyznę w nieco innej scenerii. Tym razem jednak wyświetlano podprogowo w miejscu chłopca napis: „Jestem zawstydzony". Podprogowe napisy miały uruchomić u osoby badanej odpowiednie stany emocjonalne. Zakładano ponadto, że osoba badana utożsami się z centralnie umieszczoną na obrazku posta- cią chłopca. Dla zachowania poprawności procedury połowie osób badanych ekspo- nowano obrazki w odwrotnej, niż opisana, kolejności. Po każdej ekspozycji obrazka badani musieli dokładnie opowiedzieć i narysować to, co zauważyli. Po fazie badaw- czej te opisy i rysunki były dokładnie analizowane pod kątem występujących w nich mechanizmów obronnych. Nie możemy tu wchodzić w dokładny opis wskaźników obronności, są one bardzo złożone, a ich podstawy teoretyczne są dość skompliko- 192 wane. Westerlundh spodziewał się wzrostu liczby obronnych zniekształceń w sytu- acji wywołującej wstyd w porównaniu z sytuacją zadowolenia. Wyniki badania nie były jednak jednoznaczne. Okazało się, że liczba mechanizmów obronnych nie różniła się istotnie w obu sytuacjach, natomiast w sytuacji „zawstydzenia" badani ujawnili o wiele szerszą gamę różnych mechanizmów obronnych. Ponadto takie mechanizmy, jak izolacja, reakcja upozorowana i introagresja (tj. kierowanie agresji do wewnątrz, na siebie samego), wystąpiły u znacząco większej liczby osób w sytu- acji zawstydzenia niż w sytuacji zadowolenia. Inne badanie nad wyznacznikami mechanizmów obronnych wykonała autorka (Grzegołowska-Klarkowska, 1989). W badaniu tym weryfikowano złożony model osobowościowych, sytuacyjnych i emocjonalnych źródeł obronnego zniekształcania informacji o samym sobie. W badaniu wzięło udział 366 studentów. Najpierw doko- nano diagnozy licznych wymiarów osobowości. Od każdej osoby badanej uzyskano ponadto listę określeń, którymi posługuje się najczęściej i najrzadziej do opisu siebie (tzw. wymiarów centralnych i peryferycznych tożsamości), oraz uzyskano informację na temat ważności poszczególnych określeń i natężenia każdej cechy kryjącej się za tymi określeniami. Następnie wszystkie osoby badane otrzymały indywidualnie sporządzone przez psychologa „charakterystyki psychologiczne" ich własnej osoby. Charakterystyki te były w różnym stopniu oraz w różnym zakresie nietrafne (celowo). Wszyscy dowiadywali się, że są inni niż sądzili, przy czym u jednych ta inność doty- czyła opisowej warstwy ich osoby bez zmiany warstwy wartościującej, inni dowia- dywali się, że mają wyraźnie „gorsze" pozycje w wymiarach, którymi się zwykli opi- sywać, jeszcze inni wypadli „lepiej". Każda osoba musiała się ustosunkować do otrzymanej charakterystyki oraz określić swoje emocje po jej przeczytaniu. Ustosun- kowania osób badanych były analizowane pod kątem ujawnionych w nich mechaniz- mów obronnych w reakcji na naruszanie wiedzy o sobie. Okazało się, że bardziej obronnie na naruszenie „ja" zareagowały te osoby, które miały określone cechy oso- bowości, a więc: 1) osoby, które spostrzegały u siebie tzw. brak ciągłości tożsamości osobistej, czyli miały wrażenie znacznych zmian własnego „ja" w przeszłości, w chwili badania i w przyszłości; 2) osoby o niskiej samoocenie globalnej, tj. te, które uważały, że w większości wymiarów, jakich używały do określenia siebie, wypadają słabo, negatywnie; 3) osoby, które były przekonane, że ich charakterystyka sporządzona przez psychologa była trafna. Spośród trzech wprowadzonych w eksperymencie form naruszania „ja" - naruszania tożsamości, obniżenia poczucia własnej wartości i pod- wyższania poczucia własnej wartości, najwięcej reakcji obronnych na naruszenie stwierdzono u osób, którym obniżono poczucie własnej wartości. Z kolei u tych osób, którym podwyższono poczucie własnej wartości poprzez sugerowanie im bardziej atrakcyjnej charakterystyki ich własnej osoby, stwierdzono znacząco wyższą tenden- cję do asymilacji (tzw. introjekcji) nieprawdziwej, ale atrakcyjnej informacji. W ostatnich latach wyraźnie spadło zainteresowanie badaczy akademickich mechanizmami obronnymi. Po ogromnej liczbie publikacji na temat obronności per- cepcyjnej i wyparcia w latach 50. i 60. nastąpił wyraźny spadek liczby badań, aż do prawie całkowitego ich zaniku w latach osiemdziesiątych. Nie miejsce tutaj na diag- nozę tego stanu rzeczy. Niepoślednią rolę odegrały jednak, z jednej strony, pojawie- 193 nie się nowych obszarów badawczych w psychologii, szczególnie w psychologii poznawczej, z drugiej zaś - niechęć psychologów akademickich do psychoanalizy i pojęć o psychoanalitycznym rodowodzie. Paradoksalnie jednak wśród nowych badań pojawiło się wiele interesujących prac bezpośrednio lub pośrednio odnoszą- cych się do zjawiska samoobrony psychicznej, choć nie używających pojęcia mecha- nizmu obronnego, bądź też prac pozwalających lepiej zrozumieć psychiczne proce- sy zaangażowane w mechanizmach obronnych. Kilku badaczy współczesnych przyjrzało się bliżej pojęciu samooszukiwania. Badaczem szczególnie zasłużonym dla wyjaśnienia logicznych i psychologicznych niejasności kryjących się w pojęciu i procesie samooszukiwania się jest Harold Sac- keim. Wraz z Robertem Gurem (Gur i Sackeim, 1979) określił on warunki koniecz- ne i wystarczające, by można było mówić o samooszukiwaniu się. Są one nastę- pujące: 1) jednostka musi mieć dwa sprzeczne przekonania; 2) te dwa przekonania muszą występować równocześnie; 3) jedno z tych przekonań musi być nie- świadome, i 4) ten brak świadomości jest umotywowany. Gur i Sackeim wykonali kilka badań, w których starali się wykazać, że brak rozpoznania własnego głosu na taśmie magnetofonowej może być przejawem samooszukiwania się. Badanych stu- dentów proszono o identyfikowanie nagranych na taśmę głosów: własnego i innych, nieznajomych, ludzi. Stwierdzono, że gdy badani mylnie przypisywali własny głos innemu (nie mając świadomości, że głos należy do nich), wykazywali jednak spa- dek oporności elektrycznej skóry (psychofizjologiczny wskaźnik emocji), charakte- rystyczny dla rozpoznania własnego głosu. Gdy mylnie przypisywali cudzy głos sobie, reakcja psychofizjologiczna była podobna do tej, która charakteryzowała rozpoznawanie cudzych głosów. Wynik ten potraktowano jako dowód istnienia dwóch sprzecznych sądów, z których jeden był nie uświadomiony. Wykazano ponadto, że osoby popełniające błędy w rozpoznawaniu głosów zaprzeczały także zagrażającym komunikatom psychologicznym bardziej niż osoby nie popełniające błędów, co zinterpretowano jako gotowość do samooszukiwania się. W drugim podobnym badaniu nad rozpoznawaniem głosów wywoływano u połowy osób badanych poczucie poniesionej porażki w teście inteligencji, druga połowa była informowana, że wypadła dobrze. W grupie, która poniosła porażkę, częściej przypi- sywano własny głos innym, a więc nie rozpoznawano własnego głosu, w porównaniu z grupą, która była przekonana o własnym sukcesie w teście inteligencji. Autorzy wnioskowali, że brak rozpoznawania własnego głosu na taśmie magnetofonowej był tu umotywowany i mógł służyć jako miernik tendencji do samooszukiwania się. Skuteczność samooszukiwania się jako środka samoobrony psychicznej Pytanie o skuteczność samooszukiwania się jako środka samoobrony psychicz- nej jest pytaniem, na które bardzo trudno znaleźć definitywną i zadowalającą odpo- wiedź. Różne bowiem mogą być kryteria takiej skuteczności. Z punktu widzenia prze- 194 ciętnego człowieka oszustwo jest czymś złym, niemoralnym, choć czasem skutecznie pozwalającym osiągnąć zamierzone cele. Nauki moralne nigdy nie dawały natomiast jednoznacznej odpowiedzi na temat dopuszczalności oszukiwania. W pewnych oko- licznościach, usprawiedliwionych tzw. dobrem nadrzędnym, dopuszczają możliwość oszukiwania (np. deontologia lekarska). Zostawmy więc w spokoju grząski grunt etyki i poszukajmy odpowiedzi na gruncie samej psychologii. Hans Sjoback (1973), przedstawiając konsekwencje działania mechanizmów obronnych, opisywane przez autorów psychoanalitycznych, wymienił kilka podsta- wowych i bardziej obocznych skutków. Mechanizmy obronne mogą prowadzić do trzech podstawowych konsekwencji: 1) pierwotnych korzyści wewnętrznych w pos- taci osłabienia bolesnej emocji; 2) pierwotnych korzyści zewnętrznych w postaci ograniczonego i zniekształconego zaspokojenia wypartego popędu i 3) korzyści wtór- nych w postaci innych zysków osiąganych z przejawianych objawów neurotycznych, jeżeli dojdzie do ich ukształtowania się w wyniku działania mechanizmów obron- nych. Mechanizmy obronne mogą ponadto, według Sjóbacka, prowadzić do innych skutków w obrębie struktur i funkcji psychicznych jednostki: 4) do wytworzenia się bariery wewnątrz osobowości między id a ego; utrudnia ona pełnienie koordynująco- -integrujących funkcji ego i prowadzi do wyłączenia ważnych funkcjonalnie obsza- rów osobowości, co z kolei powoduje zniekształcenia samoświadomości; 5) może dojść do rozłamu w obrębie ego i zahamowania rozwoju niektórych jego obszarów; 6) inną konsekwencją działania mechanizmów obronnych jest ograniczenie energii ego bądź to wskutek niemożności wykorzystania energii zawartej w id, bądź zmniej- szenia się ilości ogólnie dostępnej energii z powodu dużej „energochłonności" mechanizmów obronnych; 7) i wreszcie może dojść do bardziej poważnych i długo- trwałych zmian w obszarze ego wskutek utrwalenia się mechanizmów obronnych jako form działania mimo ustania sytuacji konfliktowej, która je wywołała. Wynika z tego, że oprócz efektów związanych bezpośrednio z podstawowym celem ich działania, tj. obroną przed lękiem, mechanizmy obronne mogą mieć poważne konsekwencje w sferze poznawczej, emocjonalnej, motywacyjnej, jak również dla integracji oraz rozwoju całej osobowości. Mechanizmy te mają także wpływ na relacje człowieka z innymi ludźmi. Człowiek reagujący obronnie w kon- taktach z innymi ludźmi spostrzega ich jakby w krzywym zwierciadle, z góry też przystępuje do kontaktów z nimi z pewnymi, nie zawsze trafnymi, uprzedzeniami czy oczekiwaniami. Nerwica, kształtująca się na bazie silnie rozwiniętej obronnej struktury osobowości, powoduje, że człowiek wchodzi w takie relacje z innymi, jakie są sterowane przez mechanizmy neurotyczne. Często są te relacje manipula- cyjne, wrogie lub ucieczkowe. Gdy mechanizmy obronne dominują w strukturze osobowości ludzi mających znaczny wpływ społeczny (np. posiadających władzę lub możliwość decydowania o dużych grupach społecznych), skutki mogą być bar- dzo groźne i dalekosiężne. Liczne przykłady ogromnych katastrof społecznych wynikających z podejmowania decyzji przez dowódców armii o tzw. osobowości autorytarnej (będącej połączeniem obronnie usztywnionego i zamkniętego systemu poznawczego oraz szeregu obron przed nie akceptowanymi impulsami seksualnymi 195 i agresywnymi) opisał Dixon (1976) w swoim psychologicznym studium niekom- petencji militarnej. Jeżeli za kryterium skuteczności działania mechanizmów obronnych i samo- oszukiwania się przyjmiemy negatywną definicję zdrowia psychicznego, według której zdrowie jest rozumiane jako brak objawów neurotycznych i psychotycznych, to mechanizmy obronne ocenimy jako dobre i skuteczne wtedy, gdy zapobiegają tworzeniu się tych objawów. Istnieje opinia, że mechanizmy te stanowią rodzaj „wału ochronnego" zapobiegającego powstawaniu zaburzeń neurotycznych lub psychotycznych, o ile stosowane są z umiarem i w ograniczonym zakresie, a nie jako trwałe sposoby radzenia sobie z trudnościami i negatywnymi emocjami. Ostat- nimi laty pojawiły się badania, z których wynika, że depresja może być konsek- wencją niedoboru mechanizmów obronnych, zbyt „szczerego" stosunku do siebie samego i rzeczywistości zewnętrznej. Według innych opinii depresja jest nie tyle wynikiem nadmiernej trafności w spostrzeganiu siebie i świata, ile zniekształcone- go, skrzywionego ich odbioru w kierunku przeciwnym do tego, który gwarantują mechanizmy obronne, tj. w kierunku wyolbrzymiającym negatywne oceny zdarzeń. Innym często przyjmowanym kryterium zdrowia psychicznego jest umiejęt- ność podporządkowania się wymogom społeczeństwa i kultury. W tym przypadku najwyżej wartościowane będą te mechanizmy obronne, które przy minimalnych kosztach własnych pozwolą na maksymalne przystosowanie społeczne i społeczne korzyści. Taki był pogląd samego Freuda, który uważał, że człowiek bez mecha- nizmów obronnych nie może istnieć, musi jednak znaleźć takie mechanizmy, które pozwolą na kompromis między realizacją własnych popędów biologicznych a wymogami społeczeństwa i kultury. Takim mechanizmem jest, według Freuda, sublimacja, polegająca na wyrażaniu i zaspokajaniu popędów w sposób społecznie aprobowany oraz twórczy, jak to ma miejsce w twórczości naukowej i artystycznej. Należy się jednak zastanowić, czy powyższe kryteria są adekwatne do oceny przystosowawczej roli samooszukiwania się. Nie uwzględniają one bowiem tak ważnych aspektów ludzkiego funkcjonowania, jak autentyczność, rozwój i wzrost. Jeżeli przyjmiemy za model zdrowej osobowości ten, który proponuje psychologia humanistyczna, tj. model człowieka maksymalnie świadomego samego siebie, dążą- cego wciąż do rozwoju swoich ukrytych możliwości i przesuwającego się na coraz t] wyższe poziomy kontaktów ze światem, to stwierdzić możemy, że wszelkie formy samooszukiwania się stanowią hamulec rozwoju osobowości. Każda reakcja obron- na oddala od świadomości swego prawdziwego „ja". Z drugiej jednak strony bardziej umiarkowani teoretycy mechanizmów obronnych zwracają uwagę na to, że w danym momencie człowiek może nie być w stanie się rozwijać bez samoobrony. Lęk i napięcie wynikające z niemożności asymilacji danego zagrożenia i poradzenia sobie z nim mogą być tak wielkie, że tylko chwilowe oparcie się na mechanizmach obronnych może uratować człowieka przed dezintegracją i, w efekcie, zapewnić możliwość rozwoju w przyszłości, gdy osłabnie lęk i człowiek znajdzie inne, nie- obronne rozwiązanie swoich problemów. Psychologowie współcześni coraz częściej zwracają naszą uwagę na to, że znie- kształcenie obrazu siebie i świata występujące w obronnym samooszukiwaniu się nie 196 jest znów niczym wyjątkowym. Całe funkcjonowanie poznawcze człowieka jest w gruncie rzeczy wybiórcze i skrzywione. Wynika to ze specyficznych własności struktur poznawczych człowieka, z ograniczonych możliwości percepcyjnych i ograniczonej pojemności wczesnych faz procesu zapamiętywania. Skrzywienia te mogą jednak przybierać różny charakter w zależności od motywacji człowieka, od jego wartościowania siebie i zjawisk, z którymi się styka. Mniej zniekształceń obron- nych będzie przejawiał ten, kto ma wysoką i adekwatną, ale i realistyczną ocenę same- go siebie, kto jest poznawczo otwarty, a nie zamknięty na nowe informacje, kto nie jest egocentrycznie nastawiony do świata, lecz potrafi przyjąć cudzy punkt widzenia. Taka osobowość kształtuje się jednak w sprzyjających warunkach. Psychoanaliza bar- dzo silnie podkreśla, że mechanizmy obronne utrwalają się bardzo wcześnie, u małego dziecka. Im mniej dziecko ma okazji do uwierzenia we własne możliwości, im mniej też ma oparcia w zapewniających mu bezpieczeństwo i komfort emocjonal- ny dorosłych, im bardziej dorośli narażają je na niemożliwe do przezwyciężenia trau- matyczne przeżycia, ale też im bardziej je chronią przed sytuacjami, w których ma szansę nauczyć się skutecznych, realistycznych i nieobronnych form działania, tym większe prawdopodobieństwo, że jako dorosły już człowiek w obliczu zagrożenia własnego „ja" będzie reagował samooszukującymi mechanizmami obronnymi. Wydaje się więc, że mechanizmy obronne mogą w pewnych przypadkach pełnić pozytywne funkcje przystosowawcze. Redukując lęk i pozwalając zachować poczucie własnej wartości mogą nieraz otwierać drogę do bardziej konstruktywnych działań, o ile nie są stosowane w nadmiarze i nie stanowią typowego dla jednostki stylu reagowania w sytuacjach zagrożenia „ja". Często jednak pomagają tylko pozor- nie, i w głębi, choć nie całkiem świadomie, człowieka nadal trapi przekonanie, że nie wszystko jest w porządku. Odzyskane dzięki zastosowaniu mechanizmów obron- nych spokój i poczucie własnej wartości są pozorne i chwiejne. 'Tylko akceptacja faktu, że ani my, ani świat nie jesteśmy doskonali, może nas uchronić przed złudny- mi mirażami doskonałości i obłudnymi meandrami samooszukiwania się. Literatura cytowana Dixon N. F. (1958) Apparent changes in the visual threshold as a function of subliminal stimulation, „Quarterly Journal of Experimental Psychology" 10, s. 211-215. Dixon N. F. (1976) On the psychology of militaiy incompetence, London, Jonathan Cape. Epstein S. (1980) The self concept. A review and the proposal ofan integrated theoiy of personality. W: Personality. Basic aspects and current Ksearch, E. Staub (red.), Englewood Cliffs, NJ, Prentice- -Hall, s. 81-132. Fenichel O. (1946) The psychoanalytic theoiy ofneurosis, London, Routledge and Kegan Paul. Freud A. (1997) Ego i mechanizmy obronne, tłum. M. Ojrzyńska, Warszawa, Wydawnictwo Naukowe PWN (wyd. oryg. 1937). Freud S. (1952a) Die Abwehr-Neuropsychosen. W: Gesammelte Werke, t. 1, London, Imago Publishing Co. (I wyd. 1894). Freud S. (1952b) Neutere Bemerkungen iiber die Abwehr-Neuropsychosen. W: Gesammelte Werke, t. 1, London, Imago Publishing Co. (I wyd. 1896). 197 Freud S. (1960) Die Werdrangung. W: Gesammelte Werke, t. 10, London, Imago Publishing Co. (I wyd. 1915). Freud S. (2000) Ego i id (wyd. oryg. 1923). W: Poza zasadą przyjemności, tłum. J. Prokopiuk, wyd. 3, Warszawa, Wydawnictwo Naukowe PWN, s. 59-98. Fromm E. (1997) Ucieczka od wolności, tłum. O. i A. Ziemilscy, wyd. 4, Warszawa, Czytelnik (wyd. oryg. 1941). Grzegołowska-Klarkowska H. (1989) Deteiminanty mechanizmów obronnych osobowości, Wrocław, Ossolineum. Gur R. C, Sackeim H. A. (1979) Self deception. A concept in seawh of a phenomenon, „Journal of Per- sonality and Social Psychology" 37, s. 147-169. Holmes D. S. (1974) Investigations of repression. Differential recall of materiał experimentally or natu- rally associated with ego threat, „Psychological Bulletin" 81, s. 632-653. Homey K. (1997) Nerwica a rozwój człowieka. Trudna droga do samorealizacji, tłum. Z. Doroszowa, Poznań, Dom Wydawniczy Rebis (wyd. oryg. 1950). Horney K. (1999) Neurotyczna osobowość naszych czasów, tłum. H. Grzegołowska, wyd. 5, Poznań, Dom Wydawniczy Rebis (wyd. oryg. 1937). Kozielecki J. (1981) Psychologiczna teoria samowiedzy, Warszawa, PWN. Kurland S. H. (1954) The lack of generality in defense mechanisms as indicated in auditoiy perception, „Journal of Abnormal and Social Psychology" 49, s. 171-177. Shane M. (1985) Summary of Kohuf s 'The self psychological approach to defense and resistance'. W: Progress in self psychology, A. Goldberg (red.), t. 1, New York, Guilford Press, s. 69-79. Sjoback H. (1973) The psychoanalytic theoiy of defensive processes, Lund, Gleerup. Sullivan H. S. (1947) The inteipersonal theoiy of psychiatry, New York, Norton. Westerlundh B. (1983) The motives of defense. Peiceptgenetic studies. I. Shame, „Psychological Rese- arch Bulletin" 23, cały nr 7, Lund, Sweden. Mirosław Kofta Wydział Psychologii Uniwersytet Warszawski Poczucie kontroli, złudzenia na temat siebie, a adaptacja psychologiczna1 Badania nad człowiekiem jako przyczyną zdarzeń to dziś jeden z ważnych nur- tów społecznej psychologii osobowości. Nie zawsze jednak tak było. W liczącej sobie niewiele ponad sto lat psychologii naukowej, nazywanej też często psychologią akademicką, przez dłuższy czas niemal całkowicie ignorowano fakt, że człowiek jest bytem podmiotowym, tzn. formułuje zamiary, które pragnie zrealizować, czuje się przez pewne okoliczności zniewolony, oddychając pełną piersią w innych, dostrzega, że ma wpływ na bieg wydarzeń bądź przeciwnie - że wpływu tego jest pozbawiony. Ignorowano więc coś, co składa się, oprócz innych atrybutów, na intuicyjne pojęcie osoby ludzkiej jako czynnika sprawczego, pragnącego kształtować swój własny los. Wzorując się na bardziej zaawansowanych naukach, takich jak fizyka lub biologia, psychologowie traktowali swój własny przedmiot badań jako rodzaj obiektu, którego zachowanie da się całkowicie objaśnić działaniem zespołu sił zewnętrznych (np. wpływów otoczenia fizycznego, technik wychowawczych, ról społecznych itd.). Tak uprawiana psychologia naukowa pozostawała w rażącej niezgodności z subiektywnym doświadczeniem każdego z nas, doświadczeniem „chcenia", wyboru, niezgody na przydzielane nam role oraz sposoby postępowania, doświad- czeniem oddziaływania na innych i świat fizyczny, wywoływania pożądanych przez nas zmian. Studia nad podmiotową kontrolą działania, o których będzie tu mowa, są próbą zasypania przepaści między tradycyjną psychologią akademicką ujmującą człowieka jako „rzecz", a psychologią potoczną, która mówi nam nieustannie, że jesteśmy nie tylko widzami zdarzeń i ofiarami przemożnych sił kierujących naszym postępowaniem (chociaż i tak się może zdarzyć), ale również - źródłem wpływu na rzeczywistość, podmiotem zmian, twórcami własnego losu na dobre i na złe W opracowaniu tym będę poszukiwał odpowiedzi na pytanie, czy można człowiekowi przypisać potrzebę kontroli, co decyduje o spostrzeganiu własnego 1 Przygotowanie tego opracowania było częściowo wspierane ze środków na Badania Statutowe (BST) Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. 199 wpływu na bieg zdarzeń, a także, jaki wpływ na zachowanie ma fakt, że człowiek czuje się panem samego siebie. Spróbuję też odpowiedzieć na pytanie, dlaczego poczucie kontroli sprzyja adaptacji psychologicznej, dobremu radzeniu sobie z trud- nymi emocjonalnie doświadczeniami. Psychologowie sądzą, że na doświadczenie podmiotowej kontroli składają się powiązane ze sobą odczucia i sądy. Najważniejsze wśród nich, to odczucie wolnoś- ci wyboru, percepcja wpływu na rzeczywistość, oraz poczucie własnej skuteczności (kompetencji). Poczucie kontroli zależy od spostrzegania dowolności swojego zachowania. Człowiek odczuwa wolność wyboru, kiedy spostrzega, że ma więcej niż jedną możliwość działania, i sądzi, że od niego samego zależy, na którą z nich się zdecy- duje (por. Harvey, Harris i Lightner, 1979; Kofta, 1983). Ze spostrzeganiem wol- ności wyboru wiąże się poczucie autodeterminacji, a więc przeświadczenie, że własne „ja" jest źródłem myśli, ocen i działań (Dęci i Ryan, 1985). Na nieco inny aspekt podmiotowej kontroli zwrócili uwagę badacze zajmujący się percepcją zależności miedzy działaniami a ich następstwami (por. Averill, 1973; Drwal, 1978; Kofta, 1977; Seligman, 1975; Wortman, 1975). Poczucie kontroli wynika według nich z tego, że ludzie dostrzegają związek między swoimi działania- mi a ich następstwami (np. sukcesami bądź niepowodzeniami). Innymi słowy, spo- strzegają swoje zachowanie jako przyczynę, zaś rozpatrywane zdarzenie —jako sku- tek tego zachowania. Wreszcie, poczucie kontroli ściśle wiąże się z percepcją własnej skuteczności (self-efficacy; por. Bandura, 1977, 1982), czyli z przeświadczeniem człowieka, że jest w stanie podjąć i doprowadzić do skutku działanie, umożliwiające realizację ważnego dlań celu. Poczucie własnej skuteczności to nic innego jak wiara w siebie, w swoje możliwości. Miarą stopnia skuteczności naszych działań jest osiągnięcie pożądanego przez nas skutku, a nie sama ocena stopnia zależności między działa- niem a jego wynikami. Chociaż podkreśla się często istotne różnice między percepcją wolności, zależ- ności wyników od naszych działań i własnej skuteczności (por. Averill, 1973; Ban- dura, 1977; Dęci i Ryan, 1985; Harvey, 1976), to jednak są one wzajemnie z sobą powiązane i częściowo się warunkują. Tak np. stwierdzono w badaniach, że poczu- cie wolności wyboru sprzyja dostrzeganiu wpływu na rzeczywistość i utwierdza wiarę we własne możliwości (np. Harvey i Harris, 1975; Jellison i Harvey; 1973; Langer, 1975; Wortman, 1975). Poczucie kontroli bierze się nie tylko z tego, że doprowadzamy do realnych zmian w świecie (kontrola behawioralna), ale i z tego, że jesteśmy w stanie przewidzieć z pew- nym prawdopodobieństwem, jaki będzie przebieg wydarzeń. W tym ostatnim przypad- ku mówimy o kontroli poznawczej, gdyż poczucie panowania nad światem bierze się z wiedzy o rzeczywistości i o nas samych, z poznania związków między zdarzeniami, z rozumienia otaczającego nas świata rzeczy i ludzi, oraz możliwości przewidywania zdarzeń. Badania wskazują, że kontrola poznawcza jest ściśle związana z kontrolą behawioralna: jedna warunkuje drugą, a efekty psychologiczne każdej z nich są w wielu przypadkach zbliżone (por. Averill, 1973; Glass i Singer, 1972; Schulz, 1976). 200 Czy człowiek ma potrzebę sprawstwa? Czy w człowieku tkwi naturalne dążenie do wywierania wpływu na świat? Czy można mu przypisać potrzebę sprawowania kontroli nad biegiem zdarzeń? Wielu autorów przypuszcza, że pragnienie bycia przyczyną zdarzeń jest ele- mentarną motywacją, przyrównywalną do podstawowych potrzeb biologicznych (por. DeCharms, 1968; Dęci i Ryan, 1985; White, 1959). Innymi słowy, z dwóch możliwych pozycji do wyboru: pozycji czynnika zmian w otoczeniu i pozycji pion- ka — człowiek w naturalny sposób przyjmuje pierwszą z nich. Oczywiście, może być pod wpływem przemożnych okoliczności sprowadzony do roli pionka, jed- nakże pozycji tej nie lubi i pragnie zmienić ją na przeciwstawną. Uzasadniając tego rodzaju tezę, psychologowie wskazują na korzyści, jakie ludzie czerpią z faktu, iż cieszą się wolnością i możliwością wywierania wpływu: sytuacja taka pozwala im dostosowywać charakter podejmowanego działania oraz rodzaj gratyfikacji do aktu- alnie dominującej potrzeby (por. Brehm, 1966; Kofta, 1977). Innymi słowy, dysponowanie możliwością wpływu po prostu ułatwia zaspokajanie potrzeb. Czy ta filozoficzna niemal teza, przypisująca człowiekowi potrzebę spraw- stwa, może być wsparta wynikami badań empirycznych? Próbując odpowiedzieć na to pytanie sięgnijmy do dwóch rodzajów danych: dotyczących dążenia do wolnoś- ci i dążenia do podmiotowej kontroli. Badania nad wolnością wyboru Niektóre z nich wskazują, że ludzie wolą sytuacje, w których istnieje możli- wość wyboru (por. Voss i Homzie, 1970). Tak np. stwierdzono, że dzieci przed- szkolne wolały same decydować o wyborze nagrody niż pozostawiać tę decyzję osobie dorosłej nawet wtedy, gdy wiązało się to z dodatkowymi kosztami psycho- logicznymi, np. z odroczeniem uzyskania nagrody (Brigham i Hockstra, 1984). Jest rzeczą interesującą, że preferowanie możliwości wyboru „dla niego samego" stwierdza się również u zwierząt, np. u gołębi (por. Catania i Sagvolden, 1980), co może wskazywać na wrodzony charakter tej tendencji. W innych z kolei badaniach wykazano, że doświadczenie wolności wyboru wiąże się z uczuciami przyjemnymi, zaś brak wolności bądź jej ograniczenie - z uczuciami nieprzyjemnymi. W jednym z badań (cyt. za Harvey i Smith, 1977, s. 104) proszono ludzi o zapisywanie swoich codziennych form aktywności wraz z oceną, w jakim stopniu czuli się wolni przy angażowaniu się w nie, i czy były one przyjemne czy też nieprzyjemne. Okazało się, że odczucie wolności i przyjemnoś- ci były z sobą silnie skorelowane. W innych badaniach (Harvey i Jellison, 1974) stwierdzono, że im większe było subiektywne odczucie wolności wyboru przy podejmowaniu decyzji, tym większe też było zadowolenie z tej decyzji. Ponadto wykazano, że ograniczenie wolności wyboru wzbudza uczucie wrogości (badania Stephana Worchela, cyt. za Wicklund, 1974), oraz prowadzi do obniżenia nastroju i uczucia napięcia (Ryan, Mims i Koestner, 1983). 201 Okazuje się też (por. Brehm, 1966; Wicklund, 1974), że ludzie aktywnie bronią własnej wolności. Jeżeli oczekują, że będą mogli dokonywać wyboru, to groźba ograniczenia wolności wywołuje opór zwany reaktancją (psychological reactance, termin wprowadzony przez Jacka Brehma). Reaktancją przejawia się w tym, że rośnie atrakcyjność „zakazanego" działania a także skłonność do jego podejmowania. Mówiąc mniej uczenie, ludzie mają naturalną tendencję do prze- ciwstawiania się ograniczeniom wolności, tzn. do buntu, przekory, „postawienia na swoim". Oczywiście, nie należy wyciągać z tego zbyt daleko idących wniosków; reaktancją nie jest jedyną motywacją ludzkich działań, dlatego też bardzo często zdarza się, że podporządkowujemy się - mimo niechęci — presji ze strony innych (np. władzy, autorytetu), pragniemy bowiem uniknąć negatywnych konsekwencji w postaci kar, dezaprobaty itd. Pamiętajmy też, że reaktancją występuje o tyle tylko, o ile człowiek oczekuje możliwości wyboru. Jeżeli oczekiwania takiego nie ma, nie należy się wcale spodziewać reakcji oporu na próby ingerowania z zewnątrz w nasze postępowanie (tak przynajmniej twierdzą zwolennicy teorii reaktancji). Badania nad wolnością wyboru jako faktem psychologicznym skłaniają więc do konkluzji, że ludzie preferują możliwość wyboru nad jej brak; odczuwają emoc- je pozytywne, kiedy czują się wolni, i negatywne, gdy ich wolność jest ograniczo- na; wreszcie, działają w taki sposób, by przywrócić zagrożoną wolność wyboru. Wszystkie te płynące z badań wnioski są w wysokim stopniu zgodne z tezą, iż człowiek ma naturalną potrzebę podmiotowej kontroli. Badania nad percepcją wpływu na bieg wydarzeń Czy dyskutowaną tu ogólną tezę da się utrzymać i wtedy, kiedy przejdziemy do innego aspektu poczucia kontroli, tj. do percepcji wpływu na bieg wydarzeń? Badania empiryczne nad preferencją kontroli rzucają interesujące światło na rozważany tu problem. Do najciekawszych należą prace Suzanne Miller (1980). Jest ona zwolenniczką poglądu, że dysponowanie możliwością kontroli w sytuacjach krytycznych zmniejsza stres głównie dzięki temu, że dostarcza osobie gwarancji, iż niebezpieczeństwo nie przekroczy określonych granic. Wynika stąd, że w pewnych okolicznościach człowiek może utracić ochotę na sprawowanie kontroli. Będzie tak wtedy, kiedy zwątpi w to, czy jest w stanie wykonać odpowiednie działania zabez- pieczające w krytycznej sytuacji, bądź też nie ma pewności, czy działanie takie - nawet jeżeli je wykona - doprowadzi do pozytywnych skutków. To rozumowanie potwierdza eksperyment Miller (1980), który pokrótce przed- stawię. W jego pierwszej części badani i ich partnerzy (współpracownicy eksperymen- tatora) wykonywali test na szybkość reagowania. W jednej grupie badani dowiadywa- li się, że ich czas reakcji jest krótszy, a czas partnera dłuższy od średniej (grupy z „wysokimi uzdolnieniami"); w drugiej — że tak oni, jak i ich partnerzy osiągnęli wy- niki przeciętne (grupa z „przeciętnymi uzdolnieniami"); w trzeciej grupie - że osiąg- nęli wyniki poniżej przeciętnej, zaś partner - powyżej przeciętnej (grupa z „niskimi uzdolnieniami"). Druga część eksperymentu dotyczyła reakcji na stres wywołany sto- 202 ?i sowaniem awersyjnych bodźców bólowych. Badany dowiadywał się, że wystąpienie i czas trwania bodźca awersyjnego zależą od szybkości reakcji na sygnał zapowiada- jący nadejście bodźca, oraz mógł zadecydować, czy będzie sam reagował na takie syg- nały, czy też reagował będzie jego partner z pary (przy czym niezależnie od tego, kto reagował, obaj badani mieli otrzymywać owe bodźce). Wyniki badania ukazuje tabela 1. Tabela 1. Liczba osób, które zdecydowały się zachować kontrolę lub przekazać ją partnerowi (wg Miller, 1980, s. 92) Grupa Zachowujący kontrolę Przekazujący kontrolę partnerowi „Wysokie uzdolnienia" „Przeciętne uzdolnienia" „Niskie uzdolnienia" Jak widać, kiedy badani nie wierzyli w to, że będą w stanie szybko reagować (co było przecież warunkiem uniknięcia stresu), wtedy większość z nich „cedo- wała" możliwość kontroli na rzecz bardziej kompetentnego partnera (grupa „niskie uzdolnienia")- Wtedy natomiast, kiedy badani byli przeświadczeni o własnych kom- petencjach i braku kompetencji partnera, żaden z nich nie rezygnował z możliwości sprawowania kontroli (grupa „wysokie uzdolnienia" ). Jak wykazał Dariusz Doliński (1998), skłonność do cedowania kontroli na innych rośnie również i wtedy, gdy oczekiwane konsekwencje sprawowania kon- troli są moralnie wątpliwe (np. nasze działanie może prowadzić do sprawienia przy- krości czy wręcz zadania bólu innym ludziom). Oprócz samooceny kompetencji i oceny moralnych następstw naszych działań dla innych ludzi, ważnym czynnikiem wpływającym na preferencję kontroli może być zakres odpowiedzialności związany z podejmowanymi przez nas rolami społecznymi. Możliwość sprawowania kontroli, tj. wywierania wpływu na działanie innych osób i rzeczywistość materialną, wiąże się często z powiększoną odpowie- dzialnością za ów obszar. Tak np. trener, który zostaje selekcjonerem reprezentacji narodowej w piłce nożnej, ma decydujący wpływ na dobór zawodników, rytm przy- gotowań i metody treningu, ale zarazem ponosi w społecznym odczuciu gros odpo- wiedzialności za wyniki tej reprezentacji. Dla wielu ludzi odpowiedzialność może być znacznym obciążeniem, sprawia ona bowiem, że jesteśmy obwiniani za wszel- kie negatywne zdarzenia w „obszarze kontroli", tj. w dziedzinie rzeczywistości nam powierzonej. Może to wzbudzać lęk przed odpowiedzialnością, prowadząc w kon- sekwencji do tego, że wolimy pozycję społeczną o mniejszym zakresie wpływu, ale zarazem bezpieczniejszą, o mniejszej odpowiedzialności. Ostatnie rozważania ponownie skłaniają do zapytania, czy dążenie do spraw- stwa jest autonomiczną ludzką motywacją, jak sądzą niektórzy autorzy (DeCharms, 1968; Dęci i Ryan, 1985; White, 1959), czy też jest ono jedynie instrumentem w zaspokajaniu innych potrzeb? Na pytanie to nie można dziś udzielić jednoznacz- nej odpowiedzi. Prawdopodobnie istnieje w nas naturalna preferencja do sprawowa- nia kontroli; jednakże preferencja ta może być w istotny sposób modyfikowana przez okoliczności działania i jego kontekst społeczny, a także stan psychiczny jednostki. 203 Czynniki wpływające na percepcję kontroli Badania nad spostrzeganiem podmiotowej kontroli przyniosły wiele intere- sujących wyników. Powstaje pytanie, co wpływa na odczuwanie własnej wolności? Większość koncepcji psychologicznych skupia się na czynnikach owo poczucie zmniejszają- cych. Jedno z nich - to teoria reaktancji, o której była już mowa (Brehm, 1966; Wic- klund, 1974). Jej przedmiotem są następstwa bezpośredniego ograniczenia wolnoś- ci wyboru: jednostka zostaje pozbawiona pewnych możliwości działania bądź przynajmniej możliwości te są zagrożone. Natomiast teoria autodeterminacji (Dęci i Ryan, 1985) koncentruje się na „subtelnych" odmianach ograniczenia wolności, których źródłem są zdarzenia zasadniczo pozytywne, takie jak obietnica nagrody za wykonanie pewnego działania. Sprawia ona bowiem, iż człowiek przestaje działać dlatego, że coś go interesuje, ale podejmuje działanie dlatego, że oczekuje za nie pewnej gratyfikacji (na szczęście, nagrody nie zawsze mają na nas taki wpływ). Innym, podobnie działającym czynnikiem jest przekazywanie komuś komunikatu, że powinien postąpić w taki a nie inny sposób (tak np. zachowują się rodzice, kiedy podkreślają w kontaktach z dziećmi ich obowiązki). Innym jeszcze przykładem sub- telnego czynnika naruszającego poczucie wewnętrznej wolności może być nasze własne zobowiązanie się do zrobienia czegoś, pierwotnie przyjęte w sposób całko- wicie dobrowolny, bez jakiejkolwiek presji z zewnątrz. Może ono jednak wyraźnie ograniczać nasze możliwości wyboru w przyszłych sytuacjach. Z kolei wyniki badań inspirowanych teorią atrybucji wskazują, że poczucie wolności wyboru zależeć może od pewnych właściwości zbioru alternatyw decy- zyjnych. Ludzie odczuwają maksimum wolności wyboru, kiedy mają umiarko- waną (nie za dużą i nie za małą) liczbę alternatyw, i gdy alternatywy te w nie- wielkim stopniu różnią się swoją atrakcyjnością (por. Harvey, 1976; Kofta, 1983). Zjawisko to może wynikać stąd, że przy znacznym zróżnicowaniu atrakcyjności alternatyw najbardziej obiecująca z nich jest źródłem pewnej presji, bowiem narzuca się jako jedyna rozsądna możliwość. Ustalono też, że ważny jest sam sto- pień atrakcyjności alternatyw: ludzie odczuwają więcej wolności wyboru, kiedy dokonują go spośród możliwości atrakcyjnych niż nieatrakcyjnych (Harvey, 1976; Kehoe, 1979). Jeżeli chodzi o percepcję kontroli i własnej skuteczności, to wiele badań wska- zuje na decydującą rolę ubiegłych doświadczeń w ich powstawaniu (por. Bandura, 1977, 1982; Drwal, 1978; Rotter, 1966; Seligman, 1975; Sędek, 1983). Niepowo- dzenie — zwłaszcza długotrwale — w sprawowaniu kontroli w pewnej dziedzinie rzeczywistości jest źródłem oczekiwań braku kontroli (choć, jak się za chwilę prze- konamy, ludzie bronią się przed taką konstatacją), zaś doświadczenia pozytywne są z kolei źródłem wiary w siebie i sprzyjają oczekiwaniu kontroli. Również doświad- czenia innych ludzi mogą wpływać na nasze poczucie sprawstwa (por. Bandura, 1982; Brown, 1979). Jeżeli widzimy, że ktoś podobny do nas nie daje sobie rady z pewnym zadaniem, może to prowadzić do oczekiwania braku kontroli w przy- padku natrafienia przez nas na podobny problem. 204 Sądy o kontroli i skuteczności zależą też — oczywiście — od cech sytuacji, w której się aktualnie znajdujemy. Wpływa na nie przede wszystkim to, jaki jest obiektywny stopień współzależności miedzy działaniem a jego następstwami (np. wygranymi), czyli poziom kontyngencji (por. Alloy i Abramson, 1979). Bardzo ważnym czynnikiem jest też, jak się okazuje, samo prawdopodobieństwo sukcesu: ludzie odczuwają, że mają większy wpływ na występowanie zdarzeń pozytywnych w sytuacjach, w których zdarzenia takie są częstsze (Jenkins i Ward, 1965). Do kwestii, jakie okoliczności sprzyjają a jakie nie sprzyjają poczuciu kontroli nad zda- rzeniami, wrócimy jeszcze w ostatniej części obecnego opracowania, w którym poddamy dyskusji znaczenie kontroli w adaptacji psychologicznej. Czy ocena własnego sprawstwa jest realistyczna? Zanim jednak przejdziemy do tej skądinąd zasadniczej kwestii, warto przez chwilę zastanowić się nad problemem, czy sądy dotyczące naszego wpływu na bieg wydarzeń są realistyczne, czy też nie. Czy ocena stopnia kontroli, jaka sprawujemy nad biegiem zdarzeń, odpowiada czy też nie odpowiada rzeczywistości? Iluzja kontroli Interesujących odpowiedzi na to pytanie udzielają badania Lauren Alloy i Lynn Abramson (1979) nad sądami o kontroli u osób depresyjnych i niedepresyjnych. Samo zadanie, wykonywane przez uczestników eksperymentu, było bardzo proste. W każdej próbie z serii (np. 40-tu prób) uczestnik mógł nacisnąć pewien przycisk bądź też nie nacisnąć go (decyzja zależała wyłącznie od niego), po czym zapalała się (lub nie zapalała) zielona lampka. Tak więc, w danej próbie mogło dojść do jednego z czterech przypadków przedstawionych w tabeli 2. Tabela 2. Rodzaje zdarzeń w eksperymentach Alloy i Abramson (1979) (A) Badany nacisnął przycisk i lampka (B) Badany nie nacisnął przycisku i lampka zapaliła się zapaliła się (C) Badany nacisnął przycisk i lampka (D) Badany nie nacisnął przycisku i lampka nie zapaliła się nie zapaliła się Po zakończeniu serii prób proszono badanego, by ocenił, w jakim stopniu miał wpływ na zapalanie się lampki, tzn. w jakiej mierze jej zapalenie się zależało od tego, czy nacisnął, czy też nie nacisnął przycisku. W omawianych badaniach uzyskano wiele ciekawych wyników. W pierwszym z eksperymentów sytuacja zaaranżowana była w taki sposób, że zapalenie się lamp- ki rzeczywiście zależało od zachowania się badanego. Okazało się, że w takich oko- 205 licznościach ludzie trafnie spostrzegają związek między własnym zachowaniem a zdarzeniem, tzn. szacują swój wpływ jako silny wtedy, kiedy obiektywnie zależ- ność ta jest wysoka, i jako niezbyt silny, gdy zależność ta jest umiarkowana. Nie stwierdzono też wyraźnych różnic między osobami depresyjnymi i niedepresyj- nymi. Obraz zmieniał się jednak całkowicie, kiedy to — obiektywnie rzecz biorąc - występowanie zdarzeń było niezależne od zachowania się badanych (tzn. kiedy nie było żadnego związku między naciskaniem bądź nie naciskaniem przycisku a zapalaniem się lampki). O ile osoby depresyjne okazywały w dalszym ciągu realizm w ocenie własnej kontroli, tzn. określały swój wpływ jako minimalny, 0 tyle osoby niedepresyjne zdecydowanie przeceniały swój wpływ, czyli ulegały iluzji kontroli. Teza, że osoby normalne mają trudności z dostrzeganiem braku związku mię- dzy swoim działaniem a jego następstwami, została również potwierdzona przez wyniki innych badań. Zarówno prace Ellen Langer (1975), jak i Camille Wortman (1975) ujawniły, że ludzie skłonni są spostrzegać sytuacje losowe (np. loterię) jako sytuacje sprawnościowe, tj. takie, w których wynik zależny jest od ich wkładu (wysiłku, uzdolnień itp.). Tendencja ta nasila się, jeżeli sytuacja losowa, w której się znajdujemy, zewnętrznie przypomina sytuację sprawnościową, np. człowiek ma w niej możliwość dokonywania wyboru sposobu działania, czy też współzawodni- czy z inną osobą o dobry rezultat. Wyniki te wydają się dość tajemnicze. Dlaczego właściwie ludzie dobrze przystosowani mieliby w pewnych okolicznościach tak silnie przeceniać swój wpływ? Co takiego zakłóca możność dostrzeżenia, że nad pewnymi rzeczami nie sprawują kontroli? Jakie okoliczności sprzyjają, jakie zaś nie sprzyjają pojawianiu się tego złudzenia? Wreszcie, jakie to różnice między osobami depresyjnymi 1 niedepresyjnymi przyczyniają się do tego, że te ostatnie łatwiej ulegają iluzji kontroli? Jak się okazuje, jednym z takich ważnych czynników może być nastrój, w jakim się znajdujemy. Stwierdzono (Alloy, Abramson i Viscusi, 1981), że jeżeli osobę depresyjną wprawi się w dobry nastrój i poprosi się o oszacowanie własnego wpływu w opisanym wcześniej zadaniu, wystąpi u niej iluzja kontroli. Co więcej, jeżeli u osoby nie zdradzającej jakichkolwiek objawów depresji wzbudzi się uczu- cie przygnębienia, to iluzja kontroli u niej zaniknie! Tak więc skłonność do nierealistycznie wysokiej oceny własnego wpływu może być po prostu związana z naszym stanem emocjonalnym: dobry humor sprawia, że wyolbrzymiamy nasze możliwości kontrolowania biegu wydarzeń. Chociaż związek nastroju z percepcją własnej kontroli jest dobrze udokumen- towany, nie całkiem jasne jest, dlaczego tak się dzieje. Jedno z możliwych wyjaś- nień jest następujące: będąc w dobrym nastroju, jesteśmy bardziej skłonni do poznawczego angażowania się w generowanie hipotez (na temat związków między tym, co robimy, a następstwami). Takie nastawienie może koncentrować naszą uwagę na zdarzeniach potwierdzających nasze hipotezy, co sprzyja wykrywaniu współzależności nawet tam, gdzie jej tak naprawdę nie ma. 206 Egotyzm atrybucyjny Tendencyjność w ocenie własnego wpływu na przebieg zdarzeń ujawnia się nie tylko wtedy, gdy ludzie proszeni są o określenie wielkości tego wpływu, ale i wtedy, gdy wyjaśniają przyczyny wydarzeń (dokonują atrybucji przyczynowych). Często stwierdza się wtedy egotyzm atrybucyjny, a więc skłonność do spostrzegania siebie i własnych działań jako źródła zdarzeń pozytywnych, a zarazem do zaprze- czania, że jest się źródłem zdarzeń negatywnych (por. Greenwald, 1980; Snyder, Stephen i Rosenfield, 1978; Zuckerman, 1979). Przejawia się to w wielu zjawiskach psychologicznych, np.: — ludzie skłonni są przypisywać własne sukcesy sobie (własnym zdolnościom i wysiłkowi), a niepowodzenia czynnikom zewnętrznym (takim jak duża trudność zadania czy też brak szczęścia, por. Zuckerman, 1979); — w przypadku pracy grupowej, ludzie mają skłonność do przecenienia własne- go wkładu w sukces grupy („przyczyniłem się w większym stopniu niż inni" ) i nie- doceniania go przy niepowodzeniu (por. Greenwald, 1980); — ludzie podkreślają swoją przynależność do grupy, która odniosła sukces, i niechętnie identyfikują się z grupą, która doznała niepowodzenia (studenci jedne- go z amerykańskich uniwersytetów częściej nosili koszulki z jego insygniami w dzień po tym, jak ich drużyna wygrała, niż wtedy, gdy przegrała; opisując wygraną swojej drużyny, częściej używali formy „my" niż opisując jej przegraną, por. Greenwald, 1980). Można więc mówić o istnieniu ogólnej tendencji, polegającej na wyolbrzy- mianiu własnej roli w wywoływaniu zdarzeń pozytywnych i pomniejszaniu jej w wywoływaniu zdarzeń negatywnych. Co ciekawe - podobnie jak dzieje się to z iluzją kontroli — owa tendencyjność zanika w stanie klinicznej depresji (por. Raps i in., 1982). Podobnie jak i wyniki poprzednio omawianych badań, rezultaty te skłaniają do zadania sobie pytania, na czym polega zdrowie psychiczne? Czy wiąże się ono z trafną, realistyczną oceną własnych możliwości oddziaływania na świat, czy też towarzyszy mu „chciejstwo", tj. brak realizmu, nadmierny optymizm, prze- cenianie swojego wkładu w zdarzenia pozytywne? Racjonalizacja zdarzeń negatywnych Tendencyjność w wyjaśnieniu polega nie tylko na tym, że ludzie zaprzeczają osobistej odpowiedzialności za wystąpienie zdarzeń negatywnych, ale i na tym, że bardzo łatwo znajdują z pozom racjonalne ich wytłumaczenie. Dobrej ilustracji tego zjawiska dostarczają badania Shelley Taylor (1983) nad pacjentkami cierpiącymi na raka piersi. Jest rzeczą ogólnie wiadomą, że na ryzyko wystąpienia raka wpływa znaczna liczba czynników: obecność rozmaitych substancji kancerogennych w naszym środowisku (ich lista nieustannie się wydłuża) i w papierosach, typ diety, czynniki dziedziczne itd. Jednakże, z punktu widzenia nauki, stwierdzenie co było przyczyną wystąpienia raka piersi u konkretnej osoby, jest bardzo trudne, o ile 207 w ogóle możliwe. Niemniej jednak w badanej grupie aż 95 % pacjentek sponta- nicznie wskazywało w trakcie wywiadu na określoną przyczynę swojej choroby (wymieniały np. ogólny stres, kłopoty małżeńskie, rozwód, określony czynnik kan- cerogenny zawarty w pigułkach antykoncepcyjnych lub dymach pobliskiej fabryki, niewłaściwą dietę itd.). Co ciekawe, wskazywane przez nie przyczyny to z reguły czynniki, które prze- stały już działać (np. stres), bądź takie, na których wystąpienie pacjentka miała obe- cnie wpływ (np. rodzaj diety). Ponadto, niektóre z pacjentek relacjonowały, że - po rozpoznaniu przyczyny - postępowały w taki sposób, żeby ją zmodyfikować (np. zmieniały dietę, unikały pewnych sytuacji stresowych). Inne dane z tych samych badań sugerują, że rozpoznanie na własną rękę przyczyny choroby (mające wiele cech zwykłej racjonalizacji) przyczyniało się do poprawy samopoczucia pacjentek, zwiększenia wiary w siebie oraz przyjmowania aktywnej postawy wobec własnej choroby i innych kłopotów2. Omawiane dotychczas zjawiska (iluzja kontroli, egotyzm atrybucyjny, racjo- nalizacje w wyjaśnianiu kłopotów) dotyczyły stosunku człowieka do własnej prze- szłości. Można więc zadać sobie pytanie, czy tendencyjność, o której mowa, mani- festuje się również i wtedy, kiedy człowiek myśli o zdarzeniach przyszłych? Myślenie życzeniowe przy planowaniu działań Na pytanie to próbowali odpowiedzieć Barbara i Frederick Hayes-Roth (cyt. za Taylor, 1983). Analizowali oni, w jaki sposób ludzie przygotowują swoje codzien- ne plany, a więc określają czynności i zadania, które zamierzają w ciągu danego dnia zrealizować. Okazało się, że ludzie nie tylko znacznie przeceniają liczbę różnych zadań, jakie są w stanie wykonać (planują nierealistycznie dużo), ale powtarzają ten błąd mimo niepotwierdzania się ich oczekiwań, a więc są w jakimś sensie „niewyuczalni". Myślę, że każdy z nas zna to ze swojego doświadczenia: z dziesięciu rzeczy do zrobienia ,,na dzisiaj" udaje nam się zrobić cztery, cztery dal- sze - ledwie zacząć, a następne dwie pozostają nietknięte. Po takim oczywistym niepowodzeniu w realizacji planów przesuwamy sześć nie wykonanych zadań na jutro, dodając do nich następne cztery, itd. Dwie rzeczy mogą tu budzić zdumienie: nasz upór, tj. niezdolność do korzys- tania z własnych doświadczeń i „miarkowania" apetytów, a także to, że systema- tyczne niewykonywanie części planów nie wpędza nas w jakiś szczególnie zły nastrój czy nerwicę. Niezależnie od tego, jak tłumaczylibyśmy to zjawisko, wska- zuje ono, że - myśląc o przyszłości - wyolbrzymiamy możliwości kontroli nad własnym losem: przeceniamy własną sprawność i czas jakim dysponujemy, nie dostrzegając przeszkód, które mogą utrudnić czy wręcz uniemożliwić realizację naszych zamiarów. 2 Szersze omówienie tego ciekawego badania znaleźć można w opracowaniu Grzegorza Sedka w tym tomie. 208 Skąd bierze się „chciejstwo"? Dokonany przed chwilą przegląd wybranych badań skłania do wniosku, że nasze poczucie kontroli jest nie w pełni realistyczne, wykazuje wyraźną tendencyj- ność. Polega ona na wyolbrzymianiu roli samego siebie w wywoływaniu zdarzeń korzystnych i pomniejszaniu jej w odniesieniu do zdarzeń niekorzystnych. Niektórzy autorzy przypuszczają, że owa tendencyjność bierze się przede wszystkim stąd, że człowiek pragnie podtrzymać i umocnić pozytywny obraz same- go siebie, a więc zachować szacunek dla własnej osoby i przeświadczenie o swojej wartości (por. Greenwald, 1980; Zuckerman, 1979). Ten typ wyjaśnienia wskazuje więc na pewien proces motywacyjny (dążenie do ochrony ego), który deformuje ocenę własnego wpływu na bieg zdarzeń. Warto jednak zwrócić uwagę, że wyjaś- nienie to - pasując do retrospektywnych sądów na temat kontroli (ocen, w jakim stopniu byłem przyczyną czegoś, co już się zdarzyło) — nie pozwala dobrze zrozu- mieć deformacji w oczekiwaniach kontroli, np. efektów opisanych przez małżeństwo Hayes-Roth (cyt. za Taylor, 1983). Inni badacze sądzą, że zniekształcenia w sądach o kontroli mogą być uwarunko- wane nie tylko czynnikami motywacyjnymi, ale i poznawczymi. Wedle Dale'a Mil- lera i Michaela Rossa (1975), takie właśnie czynniki mogą w istotny sposób przyczy- niać się do zjawiska egotyzmu atrybucyjnego (skłonności do przypisywania sukcesów sobie, zaś niepowodzeń - czynnikom zewnętrznym). Sukces - to na ogół wynik ocze- kiwany przez jednostkę, zaś porażka — to wynik nieoczekiwany. Egotyzm atrybucyj- ny może być wywoływany tym, że mamy generalną skłonność do tłumaczenia wyni- ków oczekiwanych naszą własną aktywnością, zaś wyników nie przewidywanych — działaniem czynników pozostających poza naszą kontrolą (np. obiektywną trudnością zadania). Do tej samej grupy wyjaśnień należy też wspomniana wcześniej hipoteza, że iluzja kontroli bierze się stąd, iż osoby niedepresyjne częściej angażują się w pro- cesy formułowania i weryfikowania hipotez. Koncentruje to ich uwagę na zdarze- niach te hipotezy potwierdzających, a więc uzasadniających sąd o współzmienności własnych zachowań i ich następstw mimo obiektywnego braku korelacji. Czy podmiotowa kontrola służy adaptacji? Omawiane dotąd badania wskazują, że dążymy na ogół do tego, by mieć wpływ na swój los i otaczającą nas rzeczywistość, oraz przekształcamy napływającą informację w taki sposób, aby utrzymać przeświadczenie o tym, że jesteśmy (lub będziemy w przyszłości) autorami pozytywnych dla siebie zdarzeń. Powstaje pytanie, czemu służą te tendencje? Czy rzeczywiście pomagają nam żyć, tzn. polepszają samopoczucie, mają pozytywny wpływ na nasze działania i przystosowanie psychiczne, zwiększają szansę realizacji naszych pragnień, stwa- rzają możliwości dalszego rozwoju czy też, przeciwnie, są to tendencje destruktyw- ne, które utrudniają nam rozumienie siebie i innych, prowadzą do utraty kontaktu 209 z rzeczywistością oraz hamują nasze możliwości rozwojowe? Przyjrzyjmy się w tym kontekście interesującemu badaniu Richarda Schultza. Badanie Schulza: podmiotowa kontrola a przystosowanie psychiczne u osób starszych W eksperymencie Schulza (1976) uczestniczyła grupa osób starszych - rencis- tów o średniej wieku ok. 80 lat, mieszkańców domu opieki. Poszukiwano odpowie- dzi na pytanie, czy stworzenie takim osobom możliwości kontroli nad ważnymi zdarzeniami życiowymi będzie miało jakiś wpływ na ich aktywność, stan psychicz- ny i zdrowie. Zdarzeniami tymi były wizyty studentów, podczas których pensjona- riusze mogli swobodnie porozmawiać o swoich problemach. Uczestnicy dwumie- sięcznego eksperymentu zostali losowo przydzieleni do jednej z czterech grup: - w grupie pierwszej mogli decydować o tym, kiedy odwiedzi ich student i jak długo trwać będzie rozmowa (grupa z możliwością kontroli); - w grupie drugiej badani nie mieli wpływu na rozkład i czas trwania wizyt, byli natomiast ze znacznym wyprzedzeniem zawiadamiani o kolejnej wizycie (grupa z możliwością przewidywania zdarzeń); liczba, rozkład w czasie i długość wizyt były u osób z tej grupy takie same jak u osób z grupy pierwszej; - w grupie trzeciej badani ani nie mieli wpływu na częstotliwość i długość wizyt studenckich, ani też nie byli o nich zawiadamiani z wyprzedzeniem (grupa bez możliwości kontroli i przewidywania zdarzeń); również jednak i w tym przy- padku renciści odwiedzani byli przez studentów, przy czym częstotliwość oraz czas trwania wizyt były takie same jak w grupie pierwszej i drugiej; - grupę czwartą tworzyły osoby, które w ogóle nie były odwiedzane przez stu- dentów w czasie trwania tego eksperymentu (grupa kontrolna). Po dwóch miesiącach opisanej interwencji stwierdzono, że ogólny stan zdrowia osób z pierwszej i drugiej grupy jest lepszy niż osób z grupy trzeciej i czwartej. Co ciekawe, mimo iż u wszystkich pensjonariuszy zanotowano wzrost ilości zażywa- nych codziennie lekarstw, wzrost ten był wyraźnie szybszy u osób z dwóch ostatnich grup. W subiektywnej ocenie własnego samopoczucia, osoby z możliwością kontro- li bądź przewidywania wizyt czuły się bardziej szczęśliwe, były myślami w więk- szym stopniu zwrócone ku przyszłości i spoglądały w nią z większą nadzieją niż pozostałe osoby. Co więcej, czuły się mniej samotne i znudzone, a bardziej potrzeb- ne innym niż pensjonariusze z grupy trzeciej i czwartej. Wreszcie, osoby z pierw- szych dwóch grup wykazywały zwiększoną aktywność życiową, a także planowały wykonanie większej ilości działań niż pozostałe osoby (chodziło tu o takie formy aktywności jak odwiedzenie sąsiadów w tym samym budynku, opuszczenie budyn- ku, telefonowanie, uczęszczanie na spotkania klubowe, pójście do kościoła itd.). Można powiedzieć, że efekty tego - nieskomplikowanego przecież - oddzia- ływania psychologicznego przeszły najśmielsze oczekiwania. U części pacjentów zanotowano systematyczne zmiany polegające na ogólnym wzroście aktywności życiowej, poprawie stanu psychicznego, oraz na zahamowaniu niekorzystnych 210 zmian w stanie zdrowia, nieuchronnych w tak zaawansowanym wieku. Zauważmy, że interwencja ta nie dotyczyła bynajmniej całości życia pensjonariuszy, ale spro- wadzała się do stworzenia możliwości (praktycznej lub poznawczej) kontroli nad wystąpieniem pewnej tylko kategorii ważnych zdarzeń. Poprawy, jaką zanotowano, nie da się po prostu wytłumaczyć samym stworze- niem możliwości kontaktów ze studentami, a więc występowaniem zdarzeń, które były dla samotnych pensjonariuszy czymś ważnym i niewątpliwie pozytywnym. Gdyby tak było, poprawa nastąpiłaby również w grupie trzeciej, co nie okazało się prawdą: pac- jenci odwiedzani bez zapowiedzi nie różnili się w istotny sposób od osób z grupy czwartej, nie poddanych żadnemu oddziaływaniu. Z kolei porównanie wyników grup pierwszej i drugiej wskazuje, że czynnikiem decydującym o powodzeniu interwencji było stworzenie uczestnikom możliwości przewidywania zdarzeń pozytywnych, a więc możliwości kontroli poznawczej nad ich wystąpieniem. Tak więc, kontrola behawio- ralna (w tym przypadku - możność decydowania o odwiedzinach w grupie pierwszej) wywierała swój dobroczynny wpływ prawdopodobnie dzięki temu, że pozwalała prze- widzieć zajście pozytywnych zdarzeń. Eksperyment ten wskazuje, że przyjmowanie orientacji sprawczej może ukierunkowywać działanie i myślenie ludzi ku przyszłości, i tą właśnie drogą pobudzać ich do zwiększonej aktywności życiowej. Podmiotowa kontrola a adaptacja: mechanizmy psychologiczne Spróbujmy obecnie poszukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego — jak sugeruje to praca Schulza, a także wiele innych badań - poczucie kontroli nad biegiem zda- rzeń (z pewnymi wyjątkami, o których później) miałoby sprzyjać adaptacji psycho- logicznej? Na czym ten dobroczynny wpływ może polegać, dzięki jakim mecha- nizmom psychologicznym3 się realizuje? Jakie względnie trwałe właściwości ludzi (np. systemy przekonań, czynniki osobowościowe) ułatwiają bądź przeciwnie, utrudniają podejmowanie wysiłków w celu podmiotowego kształtowania swojego losu? Nasze rozważania krążyć będą wokół trzech tez. Po pierwsze, nowsze badania dowodzą, że nierealistycznie wysokie poczucie kontroli jest naturalnym „towarzyszem" orientacji na działanie. Kiedy dokonaliśmy już wyboru celu działania i zaangażowaliśmy się w jego realizację, dochodzi do spontanicznego przyrostu optymizmu i poczucia kontroli nad biegiem zdarzeń. Zwiększone poczucie kontroli z kolei podtrzymuje tę orientację. Po drugie, coraz więcej faktów psychologicznych świadczy o tym, że mamy „wbudowane" mechanizmy sprzyjające samoodradzaniu się poczucia kontroli po 3 Obszerną prezentację szerokiej gamy strategii poznawczych i interpersonalnych, służących odbu- dowie poczucia kontroli i własnej wartości, zawiera książka Dariusza Dolińskiego (1993). W obecnej części opracowania wykorzystano częściowo informacje zawarte w rozdziale Kofty i Dolińskiego (2000) z podręcznika psychologii pod red. Jana Strelaua. 211 niepowodzeniach i innych, silnie zagrażających dla „ja" doświadczeniach osobis- tych. Mechanizmy te działają podobnie do systemu immunologicznego zwalczają- cego inwazję bakterii chorobotwórczych, tyle że czynią to nie na poziomie orga- nizmu, lecz na poziomie osobowości. Po trzecie, pewne względnie trwałe właściwości psychologiczne ludzi, np. skłonność do określonego sposobu objaśniania przyczyn sukcesów i niepowodzeń, „siła woli", czy też naiwne teorie ludzkiej inteligencji, mogą szczególnie sprzyjać podtrzymywaniu poczucia kontroli i jego odradzaniu się po klęskach życiowych i innych stresach. f Orientacja na działanie a poczucie kontroli Natura implementacyjnego stanu umysłu. Badania grupy psychologów nie- mieckich (m.in. Juergena Beckmanna, Petera Gollwitzera, Heinza Heckhausena, i Juliusa Kuhla) ujawniły, że kiedy jesteśmy zaangażowani w działanie ukierunko- wane na osiągnięcie celu, znajdujemy się w jakościowo innym stanie umysłu niż wtedy, kiedy nic takiego aktualnie nie robimy (np. relaksujemy się, czytamy książkę, zastanawiamy się nad jakimś przyjemnym lub nieprzyjemnym doświad- czeniem z przeszłości). Krótko mówiąc, kiedy przechodzimy „od myśli do czynu", przestrojeniu podlega cała osobowość: nasze myśli, uczucia, sposób w jaki pracuje uwaga, stosunek do samego siebie i własnej przyszłości. Jesteśmy w stanie orien- tacji na działanie (Kuhl, 1984) lub też, jak nazywa to Gollwitzer (1996) - w imple- mentacyjnym stanie umysłu (od „zaimplementowania intencji" czyli uruchomienia aktywnego, zarządzającego aktualnie naszym zachowaniem, programu działania). Stan implementacyjny jest przeciwieństwem stanu deliberacyjnego, kiedy to jesz- cze (lub już) nie działamy, ale zastanawiamy się nad tym, czym się ewentualnie zająć, albo myślimy o tym, co się nam przydarzyło. Intrygujące badania Gollwitzera (1996; por. też Gollwitzer i Kinney, 1989) ujawniły, że przyjęciu orientacji na działanie (wywołane podjęciem niezbyt łatwego, angażującego zadania o niepewnym wyniku) towarzyszy poczucie „omnipotencji": -podnosi się globalna samoocena (człowiek widzi siebie bardziej pozytywnie); - nasila się iluzja kontroli (człowiek dostrzega związek między własnym dzia- łaniem a jego następstwami tam, gdzie tego związku faktycznie nie ma, por. wcześ- niej omawiane badania Alloy i Abramson, 1979), wreszcie — narasta nierealistyczny optymizm (przeświadczenie, że wystąpienie zdarzeń negatywnych jest w naszym życiu mniej prawdopodobne, zaś zdarzeń pozytywnych bardziej prawdopodobne niż w życiu większości innych ludzi, por. Weinstein, 1980). Zwiększone poczucie kontroli nie jest jedynie następstwem zaangażowania się w działanie, pewnego rodzaju epifenomenem (jak mogłoby to wynikać z cytowa- nych przed chwilą ustaleń Gollwitzera). Jest zarazem czynnikiem sprawczym przy- szłej aktywności w danej dziedzinie, czego przekonywająco dowiodły badania Alberta Bandury (1982, 1989) nad poczuciem własnej skuteczności. Wykazał on, że jeżeli osobę cierpiącą na fobię (np. na paniczny lęk przed wężami) uda się — drogą 212 I modelowania społecznego - zachęcić do wykonania pożądanej reakcji (np. zbliżenia się do akwarium z wężami), dochodzi wówczas do wzrostu oczekiwań własnej sku- teczności, i to one właśnie odpowiadają za dalsze, pozytywne zmiany zachowania i obniżenie poziomu lęku. Występującym przy przyjęciu orientacji na działanie zmianom w stosunku do samego siebie towarzyszą głębokie zmiany w sferze motywacji i procesów poznaw- czych (Gollwitzer, 1996; Action control, 1985). Po pierwsze, dochodzi do czasowego wyłączenia konkurencyjnych motywów, a uwaga człowieka koncentruje się na samym zadaniu, czemu towarzyszy aktywne tłumienie impulsów usiłujących „zepchnąć" nas z obranego toru aktywności (np. zachcianek, by zająć się czymś innym; myśli ubocz- nych; por. Beckmann, 1998; Kuhl, 1984; Marszał-Wiśniewska, 1999). Po drugie, w implementacyjnym stanie umysłu zaczynamy psychologicznie faworyzować jedną tylko opcję działania (tę, którą planujemy zrealizować, nasz zamiar). Wyraża się to w tym, że przestajemy rozpatrywać pozytywne i negatywne strony innych możliwych działań (co czyniliśmy w deliberacyjnym stanie umysłu) i podnosimy atrakcyjność możliwości przez nas wybranej. Ponadto, znacznie lepiej przypominamy sobie informacje na temat tej ostatniej niż na temat opcji odrzuconych: dochodzi więc do selektywnej „blokady" pamięci (Beckmann i Gollwitzer, 1987). Identyfikacja działania. Jednym z ważnych czynników, sprzyjających przyj- mowaniu i utrzymaniu orientacji na działanie, jest wysoki poziom identyfikacji własnego działania (action identification; por. Vallacher i Wegner, 1987; Vallacher i in., 1998). Działając, możemy skupiać naszą uwagę na ruchach, składających się na wykonywane przez nas czynności (niski poziom identyfikacji), na samych czynnoś- ciach (pośredni poziom identyfikacji), wreszcie, na sensie lub celu działania, które z owych czynności się składa (wysoki poziom identyfikacji). Jak dowodzą badania (Vallacher i Wegner, 1987), jeżeli działanie identyfikowa- ne jest przez człowieka na niskim poziomie (np. wykonawca utworu muzycznego skupia się przede wszystkim na tym, żeby się nie pomylić), odznacza się ono słabą organizacją, jest nieodporne na zakłócenia, wreszcie, człowiek nie czuje, żeby nad nim panował oraz przeżywa negatywne emocje (lęku, rozdrażnienia, wstydu itp.). Jeżeli natomiast działanie identyfikowane jest na wysokim poziomie (np. wykonawca skupia uwagę na twórczej interpretacji utworu) - jego zachowanie nabiera płynności, osiąga wysoki stopień wewnętrznej integracji i staje się odporne na zewnętrzne zakłócenia; towarzyszy temu poczucie panowania nad jego przebiegiem i dobry nastrój. Tak więc, wysoki poziom identyfikacji działania (możliwy oczywiście dopiero wtedy, kiedy jego elementarne składniki są wysoce zautomatyzowane, np. pianista dzięki wieloletnim ćwiczeniom nie myli się nawet przy skomplikowanych pasażach) może być jednym z najważniejszych warunków podtrzymania implementacyjnego stanu umysłu. Wyobrażanie sobie przyszłego działania. Ważną rolę w przyjęciu orientacji na działanie może też odegrać to, czy jesteśmy w stanie plastycznie wyobrazić sobie przyszłe działanie i jego ewentualne konsekwencje. Badając strategie wyobrażenio- we stosowane przez studentów w okresie przedegzaminacyjnym, Shelley Taylor i Lien Pham (1996) wykryły, że ich skuteczność zależała od tego, czy studenci skupiali się w wyobraźni na samym sukcesie, czy też na kolejnych, mozolnych nie- 213 kiedy krokach do niego prowadzących. Stosowanie strategii pierwszego typu popra- wiało samopoczucie studentów sprawiając, że w okresie przedegzaminacyjnym odczuwali mnie napięć i stresów. Zarazem jednak - co ciekawe - ten typ wyobrażeń nie sprzyjał zwiększonemu zaangażowaniu się w uczenie ani też nie owocował poprawą wyników na egzaminie. Przeciwnie, druga strategia (wyobrażanie sobie, co mógłbym zrobić żeby jak najlepiej przygotować się do egzaminu) prowadziła do realnego wzrostu wysiłku w okresie przedegzaminacyjnym i znaczącej poprawy ocen, chociaż z kolei nie poprawiała samopoczucia. Powstaje pytanie, dlaczego aktywne wyobrażanie sobie, jak osiągnąć sukces, wydaje się rzeczywiście się do tego sukcesu przyczyniać? Pewną rolę może tu odgrywać prawidłowość, zgodnie z którą sam fakt wyobrażenia sobie pewnego stanu rzeczy czyni ów stan subiektywnie bardziej prawdopodobnym (por. Sherman i in., 1981). Czynnik ten może sprawiać, że wyobrażone działania (jako „bardziej możliwe") są łatwiej inicjowane. Po drugie, konieczność wyobrażenia sobie przy- szłych działań, czyli konstruowania realistycznych scenariuszy wydarzeń, ułatwia tworzenie planów i programów aktywności, co może sprzyjać przyjmowaniu orien- tacji na działanie. Myślenie kontrfaktyczne. Podobną funkcję może też pełnić tzw. myślenie kontifaktyczne {counterfactual thinking; por. Gavanski i Wells, 1989; Roese, 1994), czyli myślenie „co by było gdyby", występujące spontanicznie w reakcji na zdarze- nia ważne, lecz nieoczekiwane, np.: „gdybym się lepiej przygotował, to bym zdał ten egzamin"; „gdybym nie zaspał i pojechał wcześniejszym pociągiem do pracy, to nigdy bym nie poznał tej wspaniałej dziewczyny". W przypadku zdarzeń -niepomyślnych lecz kontrolowalnych, zależnych od naszej woli i wysiłku (np. wspomnianego przed chwilą niepowodzenia na egzami- nie), mamy do czynienia z tzw. gdybaniem w górę, a więc produkowaniem w wyob- raźni lepszego scenariusza niż ten, który rzeczywiście miał miejsce. Zauważmy, że scenariusz taki dostarcza poręcznego programu własnych działań na wypadek powtórzenia się podobnej sytuacji w przyszłości (scenariusz kontrfaktyczny wska- zuje bowiem, co konkretnie należałoby zrobić inaczej, żeby uniknąć porażki i osiągnąć sukces). Ten typ myślenia — uzbrajając nas w zarys programu aktywnoś- ci - ułatwia „wejście" w orientację na działanie. Natomiast tzw. gdybanie w dół (wyobrażanie sobie gorszego biegu zdarzeń od tego, który miał miejsce w rzeczy- wistości, na przykład myśli człowieka, który o włos uniknął śmierci, gdyż spóźnił się na samolot który uległ katastrofie) służy przede wszystkim poradzeniu sobie z negatywnymi emocjami, np. pocieszeniu siebie, rozładowaniu napięcia. Energetyzacja działania. Jest rzeczą ciekawą, że orientację na działanie wspomagają również nasze systemy fizjologiczne. Dowodzą tego badania Rexa Wrighta (1998) nad zjawiskiem energetyzacji działania (energization). Polega ono na tym, że niedługo przed podjęciem zamierzonej przez nas aktywności (np. wyma- gającego zadania) dochodzi do antycypacyjnego pobudzenia fizjologicznego (ulega przyśpieszeniu tętno, podnosi się skurczowe ciśnienie krwi itp). Okazuje się, że energetyzacja - będąca fizjologicznym przygotowaniem do zwiększonego wysiłku umysłowego -jest bardzo wrażliwa na psychologiczne „parametry" podejmowane- I 214 go działania: na to mianowicie, czy zadanie jakie pragniemy wykonać jest dla nas ważne, i jak szacujemy poziom jego trudności. Antycypacyjne pobudzenie jest tym większe, im bardziej atrakcyjny (ważny) jest cel, który jednostka pragnie osiągnąć. Zarazem jednak fizjologia uwzględnia maksymę, by „mierzyć siły na zamiary": Wright (1998) wykazał, że w miarę wzrostu przewidywanej trudności zadania, pobudzenie rośnie tylko do pewnego jej poziomu. Przy dalszym wzroście oczeki- wanej trudności zadania, pobudzenie gwałtownie maleje: wygląda na to, że kiedy człowiek traci nadzieję na sukces, rezerwy energetyczne organizmu ulegają auto- matycznemu wyłączeniu! Funkcje orientacji na działanie. Wszystkie opisane dotąd zjawiska - zwią- zane z przyjęciem orientacji na działanie, czyli „wejściem" w implementacyjny stan umysłu — zapewniają optymalne warunki psychologiczne dla realizacji postanowień, czyli dla sprawowania rzeczywistej kontroli nad biegiem zdarzeń. Pełnią one, zda- niem Gollwitzera (1996), trzy główne funkcje. Po pierwsze, służą podjęciu działania (następuje bowiem wzrost subiektywne- go zaufania do siebie, do własnych ocen i decyzji; samo działanie oceniane jest jako wykonalne, podnosi się więc oczekiwanie własnej skuteczności). A sprawa to nie- bagatelna: gdyby nie dobrodziejstwa orientacji na działanie, w nieskończoność dreptalibyśmy w miejscu rozważając rozmaite „za" i „przeciw" dla różnych alter- natyw i nie mogąc się na nic zdecydować. Nawiasem mówiąc, wiele zaburzeń psy- chologicznych (związanych m.in. z wysokim poziomem lęku, stanami nerwicowy- mi, oraz depresją psychiczną) polega właśnie na znaczącym utrudnieniu przejścia „od myśli do czynu", na - posługując się językiem dawnej psychologii introspek- cyjnej — „chorobie woli". Po drugie, omawiane zjawiska służą podtrzymaniu aktywności ukierunkowanej na cel mimo zakłóceń. Dzięki znalezieniu się w implementacyjnym stanie umysłu, człowiek oczyszcza pole świadomości z impulsów, stanów afektywnych i infor- macji, które mogłyby wytrącić go z realizacji zamiaru. Staje się to możliwe dzięki włączeniu się procesu aktywnego (choć prawdopodobnie zachodzącego automa- tycznie) tłumienia konkurencyjnych zamiarów, impulsów emocjonalnych wytrącających nas z obranego toku aktywności, i niepożądanych myśli, a także blo- kady działania dystraktorów sytuacyjnych, a więc rozpraszających naszą uwagę bodźców z otoczenia. Ten wysoce funkcjonalny proces ma też pewne niepożądane skutki uboczne: prowadzi do nadmiernego uporu, znacznego niekiedy przeceniania pozytywnych stron obranego celu (co sprzyja rozczarowaniu), i „zapominania" o tym, że również odrzucone przez nas możliwości działania były coś warte. Po trzecie wreszcie, omawiane zmiany służą zakończeniu aktywności wtedy, kiedy osiągnęło się cel, bądź cel okazał się absolutnie niedostępny. To ostatnie ma niebagatelne znaczenie. Jeżeli człowiek, mimo porażki, nie jest w stanie „wycofać" swojego zaangażowania, grozi to wystąpieniem „zastoin myślowych" (ruminacji) typowych dla stanu depresji (ruminacje to powtarzające się, nieprzyjemne myśli dotyczące własnej osoby, np. tego, że brakuje nam pewnych uzdolnień, lub też, że nie odpowiadamy na listy i przeciągamy załatwienie różnych ważnych spraw, któ- rych to myśli - mimo wysiłków — nie jesteśmy w stanie od siebie „odpędzić"). Czło- 215 wiek nie potrafi więc mentalnie oderwać się od doświadczenia porażki, ciągle na nowo ją przeżywa, próbuje jakoś wyjaśnić, wyciąga z niej wnioski bolesne dla samooceny itp. (por. Beckmann, 1998; Kuhl, 1995). Warto też zauważyć, że kontynuowanie nieskutecznego działania — a więc wie- lokrotne powtarzanie wysiłków, by odzyskać kontrolę nad biegiem zdarzeń - może, przy braku sukcesów, prowadzić do stanu wyuczonej bezradności, z towarzyszącymi mu deficytami motywacyjnymi, poznawczymi i emocjonalnymi (por. Kofta i Sędek, 1993, 1998; Sędek i Kofta, 1990; por. też Sędek, w tym tomie). Samoodradzanie się poczucia kontroli Nie można zrozumieć roli, jaką poczucie kontroli odgrywa w adaptacji psycho- logicznej, bez uwzględnienia faktu, że osobowość człowieka jest dynamicznym sys- temem samoregulującym się (por. Carver i Scheier, 1998, Nowak i Vallacher, 1998). Zmiany, jakie w niej zachodzą, nie są jedynie wynikiem zewnętrznych oddziaływań, ale także - wewnętrznej dynamiki samego systemu (zmiany zostały jedynie zainicjo- wane przez zewnętrzne okoliczności i toczą się zgodnie z „wewnętrzną logiką" syste- mu). Kapitalnym przykładem takich zmian jest zjawisko psychologicznego samoodra- dzania się ludzi po porażkach i innych negatywnych emocjonalnie doświadczeniach (por. też opracowania Czapińskiego, Grzegołowskiej-Klarkowskiej, i Sędka, w tym tomie). Chyba jako jedna z pierwszych, zwróciła na to uwagę Taylor (1983) w - oma- wianym wcześniej w tym rozdziale - modelu adaptacji poznawczej do sytuacji kry- zysowych. Zauważyła ona, że po negatywnym, traumatycznym doświadczeniu emocjonalnym (porażka życiowa, poważna choroba) ludzie spontanicznie angażują się w takie formy aktywności, które w ostatecznym rozrachunku nierzadko przy- wracają im wiarę w siebie i swoje możliwości, odbudowują pozytywną samoocenę i poprawiają samopoczucie. Odzyskanie poczucia kontroli nad zdarzeniami i własnym losem jest ważnym składnikiem tego procesu (oczywiście, nie znaczy to, że zjawisko takie zachodzi u wszystkich ludzi; u części osób, ale jednak u mniej- szości, po zmasowanych negatywnych doświadczeniach i napięciach psychicznych, rozwijają się syndromy stresu pourazowego, lęku, lub klinicznej depresji). Powstaje pytanie, dzięki czemu człowiek odradza się jak feniks z popiołów? Co sprawia, że wielu ludzi tak wspaniale radzi sobie z sytuacjami niepowodzenia w nauce, utraty partnera, śmierci osób bliskich, utraty pracy, ciężkiej choroby, kalectwa, itp.? Kilka takich mechanizmów zidentyfikowała już u pacjentek chorych na raka piersi wspomniana Shelley Taylor (1983). Przypomnijmy, zwróciła ona uwagę, że jednym ze środków adaptacji jest zmiana obrazu przyczyn negatywnego zdarzenia (m.in. pacjentki w jej badaniach chętnie przypisywały wystąpienie cho- roby czynnikom, które działały w przeszłości ale obecnie przestały już działać, oraz czynnikom poddającym się kontroli). Innym, chętnie wykorzystywanym przez nie narzędziem adaptacji, były tzw. porównania w dół (porównywanie się z osobą mającą podobny problem, ale radzącą sobie zdecydowanie gorzej). 216 W społecznej psychologii osobowości wykryto i poddano badaniom szereg innych mechanizmów samoodradzania się. Niektóre z nich działają niezwykle szyb- ko, automatycznie, inne - powoli, a ich efekty objawiają się dopiero po dłuższym czasie. Spróbujmy wyliczyć i pokrótce scharakteryzować niektóre z nich. Opanowanie trwogi. Konstatacja, że nasze życie będzie miało kiedyś swój kres, jest czymś nieprzyjemnym, wywołującym lęk. Greenberg, Solomon i Pysz- czynski (1997; por. też Reykowski, 1999) dowiedli w swoich niezwykle pomysło- wych badaniach, że jedną z typowych reakcji na przypomnienie tej, skądinąd oczy- wistej, prawdy jest podniesienie się globalnej samooceny, czyli wzrost pozytywnego wartościowania własnej osoby i wiary w siebie. Jakie mogą być przyczyny tej „nuk- learnej" postaci samoodradzania się? Dlaczego wzbudzenie lęku przed śmiercią pro- wadzi do paradoksalnej reakcji polepszenia samopoczucia i wzrostu samooceny? Próbuje na to odpowiedzieć, opracowana przez wspomnianych autorów, teoria opa- nowania trwogi (teiror management). W dużym uproszczeniu, wedle tej teorii wyso- ka samoocena jest kulturowo wypracowanym „buforem" przeciwko lękowi przed śmiercią. Wysoka ocena własnej osoby przypomina nam, że jesteśmy wartościowy- mi członkami kultury z którą się identyfikujemy, kultury zapewniającej nam rodzaj symbolicznej nieśmiertelności poprzez uczestnictwo w życiu grupy (czyli symbo- liczną kontynuację własnego istnienia poza naszą czysto fizyczną egzystencją, np. w „dobrej pamięci" rodziny i przyjaciół). Autoafirmacja. Innym istotnym źródłem samoodradzania się jest zjawisko auto- afirmacji, wykryte i opisane przez Claude'a Steele'a (1988). Odgrywa ono szczególną rolę w zwalczaniu psychologicznych reperkusji porażek. Badania Steele'a dowodzą, że po doznaniu niepowodzenia ludzie często angażują się w jakieś zupełnie inne działanie, stawiające ich w bardzo korzystnym świetle (np. po porażce na egzaminie angażują się w pomaganie innym ludziom, podkreślają w kontaktach z innymi swoje moralne zalety, demonstrują przed sobą i innymi duże możliwości twórcze w zupełnie innej dziedzinie niż ta, w której im się nie powiodło itp.). Okazuje się, że takie zacho- wanie nie tylko redukuje przykre emocje, ale jest autentycznym środkiem autoafir- macji: sprawia ono, że odzyskujemy uogólnioną pozytywną samoocenę. Krótko mówiąc, po niepowodzeniu nie trzeba wcale podejmować ponownie próby pokonania tej samej przeszkody, by powrócił pozytywny obraz siebie. Co więcej, dzięki mechanizmowi autoafirmacji unika się niepotrzebnego ryzyka: porażka wynika wszak nierzadko z tego, że nasze kompetencje w danej dziedzinie nie są nadzwyczajne; powtarzanie prób może więc zakończyć się serią niepowo- dzeń i doprowadzić nas do utraty wiary w swoje zdolności oraz stanu wyuczonej bezradności (por. Sędek, w tym tomie). Proces autoafirmacji pozwala więc stosun- kowo łatwo kompensować porażki w pewnych dziedzinach przez sukcesy w zupeł- nie innych dziedzinach, sprzyjając utrzymaniu wysokiej samooceny i poczucia kon- troli mimo nieuchronnych przecież trudności, na które nierzadko w naszym życiu napotykamy. Styl autokoncentracji. Na inny jeszcze proces, mogący istotnie przyczyniać się do samoodradzania się, wskazują badania Pyszczynskiego i Greenberga (1987) nad zmianami psychologicznymi w depresji. Zajmowali się oni wyznacznikami 217 autokoncentracji, czyli — zachodzącego w pewnych okolicznościach — procesu prze- sunięcia uwagi ze świata zewnętrznego na samego siebie. Jak się okazuje, zarówno doświadczenie sukcesu jak i porażki sprzyja następczej autokoncentracji. O ile jed- nak depresyjni długo koncentrują się na sobie po niepowodzeniu a krótko po suk- cesie, o tyle osoby niedepresyjne - przeciwnie - długo koncentrują się na sobie po sukcesie a krótko po niepowodzeniu. Innymi słowy, osoby dobrze przystosowane stosunkowo krótko rozważają fakt porażki i jej ewentualne implikacje, „oszczę- dzając" swoją samoocenę, a zarazem długo „kąpią się w glorii chwały" po sukce- sie, co prawdopodobnie umacnia w nich już i tak pozytywną samoocenę. Osoby zdradzające objawy depresji — przeciwnie, wykazują skłonność do długotrwałego kontemplowania własnej porażki, co nie pozostaje bez wpływu na ich nastrój i samoocenę, a zarazem w niewielkim stopniu wykorzystują psychologicznie fakt sukcesu przechodząc nad nim do porządku. Badania te wskazują, że manipulowanie ukierunkowaniem uwagi może poma- gać ludziom w przezwyciężaniu negatywnych psychologicznie następstw porażek. Zarazem wskazują one, że nie wszyscy ludzie (np. osoby w depresji) wykorzystują takie możliwości zwalczania skutków niepowodzenia, co więcej, wykazują wręcz autodestruktywny styl autokoncentracji. Inne mechanizmy samoodradzania się. Wśród innych mechanizmów, które mogą uczestniczyć w odzyskiwaniu poczucia wpływu na swój los po przykrych doświadczeniach, wymieńmy pokrótce takie omawiane wcześniej zjawiska, jak [obronny wzorzec atrybucji przyczynowych (tendencja do przypisywania porażek okolicznościom zewnętrznym, sukcesów zaś samemu sobie, np. swoim zdolnoś- ciom i wysiłkowi, por. Zuckerman, 1979; Gilbert, 1995); gdybanie w górę (Roese, 1994; tworzenie hipotetetycznego scenariusza wydarzeń który nie kończy się -jak miało to miejsce w rzeczywistości - niepowodzeniem, ale przeciwnie, sukcesem; podpowiada on, jak w przyszłości odzyskać kontrolę), czy też dostarczanie racjo- nalnych z pozom uzasadnień dla własnego, niezbyt pozytywnego (np. wątpliwego moralnie) zachowania (por. Aronson, 1997). Abraham Tesser (1986; por. też Wojciszke, 1991) zwrócił też uwagę, że boles- na może być nie tylko własna porażka (przypadek dotąd rozważany), ale i cudzy suk- ces. Wtedy też sposobem przywracania wiary w siebie stają się rozmaite strategie interpersonalne. Kiedy cudzy sukces może boleć? Wtedy, powiada Tesser, kiedy ktoś inny odnosi go dokładnie w tej samej dziedzinie, która jest ważna dla naszej samooceny (np. oboje jesteśmy pianistami jazzowymi). W takich okolicznościach chronimy pozytywną samoocenę poprzez unikanie porównań z ta osobą (np. staramy się z nią nie spotykać, niechętnie rozmawiamy, czy nawet myślimy na temat jej suk- cesów itp.). Jeżeli jednak inna, dobrze znana nam osoba odnosi sukcesy w dziedzi- nie, która nie jest ważna dla naszej samooceny (np. ja jestem gitarzystą flamenco, a on biznesmanem), wówczas jego sukces nie tylko nie podważa mojej samooceny, ale może być wręcz okazją do „pławienia się w cudzej chwale": chętnie się z taką osobą spotykamy, przyznajemy sie do znajomości z nią wobec innych ludzi itd. itp. Jak widać, bardzo różne strategie prowadzić mogą do tego samego celu: ochrony nadwątlonego poczucia własnej wartości i przywracania wiary w swoje możliwości. 218 Osobowościowe wyznaczniki poczucia kontroli i samoodradzania się Już cytowane niedawno badania Pyszczynskiego i Greenberga (1987) ujaw- niły, że nie wszyscy ludzie skłonni są przejawiać optymizm, wysokie poczucie kon- troli nad zdarzeniami i poczucie własnej wartości. Co więcej, niektórzy łatwo radzą sobie z niepowodzeniami, wyciągając z nich konstruktywne wnioski na przyszłość, dla innych zaś - przeciwnie - każda porażka oznacza niemal koniec świata i wy- zwala reakcję depresyjną. Powstaje pytanie, od jakich względnie stałych właściwości ludzi zależy to, czy prze- jawiają pierwszy, czy też drugi typ postawy. Jest to bardzo rozległa dziedzina badań, dla- tego też poniższe uwagi wskazują jedynie na wybrane, z pewnych względów szczegól- nie ciekawe, czynniki i orientacje psychologiczne, jakie udało się wykryć. Styl eksplanacyjny Pierwszym takim czynnikiem jest tzw. optymistyczny styl eksplanacyjny (Peterson i Seligman, 1984), czyli skłonność do wyjaśniania własnych niepowodzeń czynnikami zewnętrznymi, zmiennymi, i specyficznymi - np. tym, że akurat nie mieliśmy szczęścia na egzaminie i trafiliśmy na wyjątkowo trudne pytanie. Jego przeciwieństwem jest tzw. pesymistyczny styl eksplanacyjny, czyli skłonność do wyjaśniania własnych kłopotów i niepowodzeń przyczynami wewnętrznymi, stałymi, i ogólnymi - np. brakiem zdol- ności czy też brakiem inteligencji emocjonalnej. O ile pierwsza orientacja sprawia, że nie zrażamy się niepowodzeniami i podtrzymujemy wiarę w możliwość kierowania własnym losem, o tyle druga prowadzi do psychologicznego wyolbrzymiania niepowo- dzeń i sprawia, że w odpowiedzi na nie łatwo wywiązują się reakcje depresyjne. Fakt, że szukanie źródła negatywnych emocjonalnie doświadczeń w czynnikach zmiennych sprzyja adaptacji psychologicznej, a szukanie ich we własnych dyspozycjach (czynnikach stałych) - utrudnia adaptację, potwierdzają też badania Ronnie Janoff- -Bulman (1979). Stwierdziła ona, żgjeżeli kobiety, które przeżyły gwałt, przypisywały ten fakt swoim stałym cechom psychologicznym (dokonywały tzw. atrybucji charaktero- logicznej), wówczas proces przystosowania emocjonalnego do traumy przebiegał powo- li i z trudnością; jeżeli jednak przypisywały traumatyczne zdarzenie własnemu zachowa- niu (np. temu, że wykazały zbyt dużą ufność, zachowały się nieostrożnie - dokonywały tzw. atrybucji behawioralnej), sprzyjało to szybkiemu wyjściu z kryzysu emocjonalnego. i Naiwne teorie inteligencji Pod pewnymi względami zbliżone, chociaż bardziej wyrafinowane teoretycz- nie podejście reprezentuje w swoich pracach Carol Dweck (1996, 1998). Próbowała ona zrozumieć, dlaczego niektóre dzieci - w obliczu trudności i niepowodzeń szkol- 219 nych - przyjmują orientację bezradnościową (helpless orientatioń), czyli łatwo „poddają" się, popadając w lęk i apatię, podczas gdy inne dzieci - przeciwnie - nie poddają się trudnościom, traktując je jako wyzwanie (mastery orientatioń). Jej bada- nia ujawniły, że dzieci te różnią się rodzajem przeświadczeń na temat natury ludz- kiej inteligencji, rozwijając odmienne naiwne teorie uzdolnień: o ile dzieci „bez- radne" traktują zdolności jako coś trwałego, czego nie da się zmienić (entity beliefs), dzieci „zaradne" traktują zdolności jako coś, co można rozwijać przez ćwi- czenie, nieustannie podnosić na wyższy poziom (incremental beliefs). Dweck dowiodła też, że z różnymi teoriami inteligencji wiążą się różne cele działań: o ile dla uczniów, przekonanych o niezmienności zdolności, typowym celem staje się spełnienie pewnego kryterium wykonania (performance goal), tzn. sprostanie wymaganiom nauczycieli lub własnym aspiracjom (np. „dostać piątkę"), o tyle dla uczniów przekonanych, że zdolności można rozwijać, celem staje się nauczenie się cze- goś nowego, nabycie nowej wiedzy i umiejętności (leaming goal). Różnice te decydują z kolei o tym, czy trudności w nauce traktowane będą przez dziecko jako porażka czy też wyzwanie, a także o tym, czy niepowodzenie skłoni je do wniosku, że brak mu odpo- wiednich zdolności, czy też raczej do wniosku, że włożyło zbyt mało wysiłku w próby zrozumienia zadania i nauczenia się. Wreszcie, wspomniane różnice decydują według Dweck o generalnej „aurze emocjonalnej", jaka towarzyszy nabywaniu i sprawdzaniu wiedzy: czy składa się na nią lęk, złość i przygnębienie (w przypadku dzieci bezradnych intelektualnie), czy też - ciekawość, ekscytacja, przyjemne pobudzenie (w przypadku dzieci zaradnych intelektualnie). Tabela 3 podsumowuje główne założenia tego cieka- wego i dobrze udokumentowanego empirycznie modelu teoretycznego. Tabela 3. Przekonania o naturze zdolności, cele działań, a reakcje na trudności w nauce: model Carol Dweck Ogólny pogląd na naturę zdolności Są czymś niezmiennym, danym raz na zawsze Są czymś co można rozwijać, podnosić na wyższy poziom Cele działania Spełnić określone kryterium wykonania Nauczyć się czegoś nowego Typ reakcji na trudności w nauce sposób odbioru trudności reakcja emocjonalna sposób wyjaśniania trudności rodzaj motywacji wytrwałość w działaniu Orientacja bezradnościową zagrożenie lęk, złość, napięcie brak zdolności motywacja zewnętrzna mała Orientacja zaradnościowa wyzwanie ciekawość, ożywienie brak wysiłku motywacja wewnętrzna duża Siła woli Innym interesującym czynnikiem osobowościowym, decydującym w pewnej mierze o możliwości skutecznego kontrolowania zdarzeń przez jednostkę, zajmuje się teoria wspomnianego już Juliusa Kuhla (1984, 1995; por. też Action control, 1985; Marszał-Wiśniewska, 1999). Sądzi on, że ludzi można umieścić na pewnym 220 continuum od takich, którzy łatwo przyjmują charakteryzowaną wcześniej orien- tację na działanie (cechują się „silną wolą") do takich, którzy chętniej przyjmują tzw. orientację na stan (cechują się „słabą wolą"). O ile ci pierwsi łatwo wytwarzają tzw. kompletne intencje (zamiary, którym towarzyszą skonkretyzowane programy działania, określające kiedy, w jakich okolicznościach, i przy pomocy jakich narzę- dzi działanie będzie wykonane), ci drudzy wytwarzają tzw. intencje zdegenerowa- ne: w miejsce kompletnego zamiaru, pojawiają się niekompletne zamysły przyszłego działania (brakuje dookreślenia jak i kiedy zamiar będzie realizowany). O ile osoby zorientowane na działanie łatwo przechodzą „od myśli do czynu", osoby zorientowane na stan mają z tym kłopoty: przeżywają często wahania i trud- ności w podejmowaniu decyzji, a kiedy w końcu działanie podejmą, zamiast się na nim skupić - błądzą myślami wokół przeszłych doświadczeń lub odległych, przyszłych konsekwencji własnych działań (co oczywiście zakłóca realizację bieżących zadań). Wykazują też skłonność do ruminacji, częstokroć nie potrafiąc się mentalnie uwolnić od myśli o dawnych niepowodzeniach, „oczyścić" z nich pola świadomości. Wedle badań Kuhla (1984) - po doświadczeniu utraty kontroli nad biegiem zdarzeń - osoby takie, łatwiej niż osoby zorientowane na działanie, popa- dają w stan wyuczonej bezradności. Wnioski Do jakich zatem ogólnych wniosków prowadzą badania psychologiczne nad ludzkim sprawstwem? Po pierwsze, wskazują one niedwuznacznie na to, że ludzie zasadniczo dążą do znajdowania się w takich sytuacjach, w których można doko- nywać wyboru i wywoływać zmiany w otoczeniu, natomiast czują się źle, kiedy zostają zepchnięci do roli pionków. Po drugie, spostrzeganie własnej kontroli jest tendencyjne: ludzie skłonni są dopatrywać się własnego wpływu na bieg wydarzeń nawet wtedy, gdy rzeczywistość temu zaprzecza. Wreszcie, poczucie kontroli jest czymś, co przyczynia się do adaptacji psychologicznej człowieka zarówno na krótką metę (sprzyja na przykład podtrzymaniu orientacji na działanie, warunkując tym samym realizację zamiarów) jak i na długą (np. pozwala radzić sobie z psy- chologicznymi skutkami przewlekłej choroby czy kalectwa). Krótko mówiąc, kiedy ludzie mają poczucie kontroli nad swoim życiem, skłonni są do bezinteresownego angażowania się w to, co robią, okazują wytrwałość w dążeniu do celu, i - co szcze- gólnie ważne - zdolność do psychologicznego odradzania się po bardzo nawet bolesnych doświadczeniach osobistych. Tendencja do przeceniania własnej kontroli nad biegiem zdarzeń - której poświeciliśmy tu wiele uwagi - może więc mieć dobroczynne skutki: oczekiwania kontroli działają bowiem jako samospełniające się przepowiednie, prowadząc do rzeczywistego wzrostu wpływu na nasz los. Nie jest wykluczone, że wyraźna skłonność do wyolbrzymiania naszego wpływu na zdarzenia (zwłaszcza gdy są to zdarzenia pozytywne) ma swoje głębokie uzasadnienie: pozwala człowiekowi 221 z optymizmem spoglądać w przyszłość i znajdować w sobie ciągle od nowa tę ener- gie, której tak bardzo potrzebujemy, by pokonywać przeciwności losu, podejmować kolejne wyzwania i rozwijać się. Czy znaczy to, że wysokie poczucie kontroli zawsze sprzyja adaptacji? Teza taka byłaby zbyt daleko idąca. Nowsze badania wskazują, że poczucie kontroli może niekiedy być niekorzystne, zastawiać na nas „pułapki psychologiczne" (o niektórych z nich pisze w swoim rozdziale Dariusz Doliński, w tym tomie). Pozwo- lę sobie na koniec wskazać dwa ich przykłady. Jak zauważa GoUwitzer (1996), jeżeli zawyżone poczucie kontroli i nierealis- tyczny optymizm towarzyszą wykonaniu działania, niewątpliwie sprzyjają —jak już mówiliśmy - skutecznej realizacji postanowień, znakomicie podnosząc szansę suk- cesu. Jeżeli jednak taka sama iluzja kontroli występuje w fazie podejmowania decyzji o wyborze działania, może to sprawić, że wybierzemy działanie zbyt trudne, przewyższające nasze możliwości. Hurra optymizm może więc prowadzić do boles- nych porażek. Z kolei badania z dziedziny psychologii zdrowia ujawniają, że w pewnych okolicznościach poczucie i oczekiwanie kontroli może nasilać cierpienie i pogar- szać stan psychofizyczny pacjentów. Stwierdzono na przykład u pacjentów cier- piących na reumatyzm, że jeżeli poczucie kontroli towarzyszyło sytuacjom, w któ- rych rzeczywiste możliwości sprawowania kontroli były niewielkie, to utrudniało ono adaptację psychologiczną do choroby (Affleck i in., 1987). Inne badania (Rodin,1986) wskazują, że w miarę jak narastają wraz z wiekiem problemy zdro- wotne ludzi starszych, postrzeganie osobistej kontroli nad stanem własnego zdrowia może nasilać stres, obawy, i zwiększać skłonność do samoobwiniania się. Tak więc, zgeneralizowane oczekiwania kontroli mogą stawać się dysfunkcjonalne, kiedy człowiek - z różnych względów - nie dysponuje obiektywnymi możliwościami spra- wowania kontroli. Literatura cytowana Action contwl. From cognition to behavior (1985) J. Kuhl, J. Beckmann (red.), Berlin, Springer. Affleck G. i in., (1987) Appraisals ofcontwl and predictability in adapting to a chronić disease, „Jour- nal of Personality and Social Psychology" 53, s. 273-279. Alloy L. B., Abramson L. Y. (1979) Judgement of contingency in depressed and nondepressed sludents. Sadderbut wiser?, „Journal of Experimental Psychology. General" 108, s. 441^185. Alloy L. B., Abramson L. Y., Viscusi D. (1981) Induced mood and the illusion of contwl, „Journal of Personality and Social Psychology" 41, s. 1129-1140. Aronson E. (1997) Człowiek — istota społeczna, tłum. J. Radzicki, Warszawa, Wydawnictwo Naukowe PWN(wyd. oryg. 1972). Averill J. (1973) Persona! contwl overaversive stimuli and its relationship to stress, „Psychological Bul- letin" 80, s. 296-303. Bandura A. (1977) Self efficacy. Toward a unifying theory of behavioral change, „Psychological Review" 84, s. 191-215. Bandura A. (1982) Self efficacy in human agency, „American Psychologist" 37, s. 122-147. 222 ?^- Bandura A. (1989) Self-regulation ofmotivation and action through intemal standards and goal systems. W: Goal concepts in personality and socialpsychology, L. A. Pervin (red.), Hillsdale, NJ, Erlbaum, s. 19-85. Beckmann J. (1998) lntrusive thoughts, mmination, and incomplete intentions. W: Persona/ control in action. Cognitive and motivational mechanisms, M. Kofta, G. Weary, G. Sędek (red.), New York, Plenum, s. 259-278. Beckmann J., Gollwitzer P. M. (1987) Deliberative versus implemental states ofmind. The issue ofimpar- tiality in pmdecisional andpostdecisional infomiation pmcessing, „Social Cognition" 3, s. 259-279. Brehm J. W. (1966) A theoiy of psychological reactance, New York, Academic Press. Brigham T. A., Hockstra C. (1984) Choice and freedom. Referat wygłoszony na XXIII Międzynarodo- wym Kongresie Psychologii w Meksyku, Accapulco. Brown I. (1979) Leamed heiplessness thmugh modeling. Se/fefficacy and social compańson processes. W: Choice andpeiveived control, L. C. Perlmuter, R. A. Monty (red.), Hillsdale, NJ, Erlbaum, s. 107-120. Carver C. S., Scheier M. F. (1998) On the self-Kgulation ofbehavior, Cabridge UK, Cambridge Univer- sity Press. Catania A. Ch., Sagvolden T. (1980) Preference forfree choice overforced choice in pigeons, „Journal of the Experimental Analysis of Behavior" 34, s. 77-86. DeCharms R. (1968) Personal causation. The intemal affective detemńnants of behavior, New York, Academic Press. Dęci E. L., Ryan R. M. (1985) Intrinsic motivation and self determination in human behavior, New York, Plenum Press. Doliński D. (1993) Orientacja defensywna, Warszawa, Wydawnictwo Instytutu Psychologii PAN. Doliński D. (1998) To control ornot to control. W: Personal control in action. Cognitive and motivatio~ nal mechanisms, M. Kofta, G. Weary, G. Sędek (red.), New York, Plenum, s. 319-340. Drwal R. Ł. (1978) Poczucie kontroli jako wymiar osobowości. Podstawy teoretyczne, techniki badaw- cze i wyniki badań. W: Materiały do nauczania psychologii, L. Wołoszynowa (red.), seria III, t. 3, Warszawa, PWN, s. 307-345. Dweck C. S. (1996) Implicit theories as organizers of goals and behavior. W: The psychology of action. Linking cognition andmotivation to behavior, P. M. Gollwitzer, J. A. Bargh (red.), New York, Guil- ford, s. 69-90. Dweck C. S. (1998) The development of eaiiy self conceptions. Their relevance for motivational proces- ses. W: Mothation and self-regulation across the life span, J. Heckhausen, C. S. Dweck (red.), Cambridge UK, Cambridge University Press, s. 257-280. Gavanski I., Wells G. L. (1989) Counteifactualprocessing ofnormal and exceptional events, „Journal of Experimental Social Psychology" 25, s. 314-325. Gilbert D. T. (1995) Attribution and intei-personal peireption. W: Adranced social psychology, A. Tes- ser (red.), Boston, McGraw-Hill, s. 99-147. Glass D. C, Singer J. E. (1972) Urban stress, New York, Academic Press. Gollwitzer P. (1996) The volitional benefits of planning. W: The psychology of action. Linking cognition and motivation to behavior, P. M. Gollwitzer, J. A. Bargh (red.), New York, Guilford, s. 287-312. Gollwitzer P.M., Kinney R. F. (1989) Effects of deliberative and implemental mind-sets on illusion of control, „Journal of Personality and Social Psychology" 56, s. 531—542. Greenberg J„ Solomon S., Pyszczynski T. (1997) Tenor management theoiy of self-esteem and cultural world views. Empirical assessments and conceptual refinements. W: Advances in experimental social psychology, M. P. Zanna (red.), t. 29, San Diego, Academic Press, s. 61—130. Greenwald A. G. (1980) The totalitarian ego. Fabrication and revision of personal histoiy, „American Psychologist" 35, s. 603-618. Harvey J. H. (1976) Attribution of freedom. W: New directions in attribution leseawh, J. H. Harvey, W. I. Ickes, R. F. Kidd (red.), t.l, Hillsdale, NJ, L. Erlbaum. Harvey J. H., Harris B. (1975) Detenninants of peiveived choice and the relationship between perceived choice and expectancy about feelings of intemal control, „Journal of Personality and Social Psy- chology" 31, s. 101-106. 223 Harvey J. H., Harris B., Lightner J. M. (1979) Peiveived freedom as a central concept in psychological theory and reseairh. W: Choice and peiveived control, L. C. Perlmuter, R. A. Monty (red.), Hills- dale, NJ, Erlbaum, s. 271-300. Harvey J. H., Jellison J. M. (1974) Determinants of peiveived choice. Number of options and perceived time in making a selection, „Memory & Cognition" 2, s. 539-544. Harvey J. H., Smith B. (1977) Social psychology. An attributional approach, Saint Louis, The C. V. Mosby Company. Janoff-Bulman R. (1979) Characterological \>ersus behavioral self-blame. Inąuires into depression and rape, „Journal of'Personalny and Social Psychology" 37, s. 1798—1809. Jellison J. M., Harvey J. H. (1973) Determinants of perveived choice and the relationship between percei- ved choice andpeiveived competence, „Journal of Personality and Social Psychology" 28, s. 376—382. Jenkins H. M., Ward W. C. (1965) Judgement of contingency between responses and outcomes, „Psy- chological Monographs" 79/1, nr 594. Kehoe J. F. (1979) Choice time and aspects of choice altematives. W: Choice and peiveived control, L. C. Perlmutter, R. A. Monty (red.), Hillsdale, NJ, L. Erlbaum. Kofta M. (1977) Kontrola psychologiczna nad otoczeniem. Ramy pojęciowe teorii, „Psychologia Wycho- wawcza" 20, s. 150-167. Kofta M. (1983) Wolność wyboru. W: Człowiek jako podmiot życia społecznego, X. Gliszczyńska (red.), Wrocław, Ossolineum, s. 103—132. Kofta M, Doliński D. (2000) Poznawcze podejście do osobowości. W: Psychologia. Podręcznik akade- micki, J. Strelau (red.), t. 2, Gdańsk, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, s. 561-600. Kofta M., Sędek G. (1993) Wyuczona bezradność. Podejście informacyjne. W: Psychologia aktywności. Zaangażowanie, sprawstwo, bezradność, M. Kofta (red.), Poznań, Wydawnictwo Nakom, s. 171-223. Kofta M., Sędek G. (1998) Uncontrollability as a sowre of cognitive exhaution. lmplications for hel- plessness and depression. W: Personal control in action. Cognitive and motiyational mechanisms, M. Kofta, G. Weary, G. Sędek (red.), New York, Plenum, s. 391^118. Kuhl J. (1984) Volitional aspects of achievement motivation and learned helplessness. Toward a compre- hensive theory of action control. W: Progress of experimental personality research, B. A. Maher (red.), t. 13, New York, Academic Press, s. 99-171. Kuhl J. (1995) A theory of action and state orientations. W: Yolition and personality. Action versus state orientation, J. Kuhl, J. Beckmann (red.), Seattle, Hogrefe & Huber. Langer E. J. (1975) The illusion of control, „Journal of Personality and Social Psychology" 32, s. 311-328. Marszał-Wiśniewska M. (1999) Siła woli a temperament, Warszawa, Wydawnictwo Instytutu Psycholo- gii PAN. Miller D. T., Ross M. (1975) Self serving biases in the attribution ofcausality. Fact orfiction? „Psycho- logical Bulletin" 82, s. 213-225. Miller S. M. (1980) Why having control reduced stress. Ifl can stop the mller coaster, I don't want to get off. W: Humen helplessness. Theory and applications, J. Garber, M. E. P. Seligman (red.), New York, Academic Press, s. 71-95. Nowak A., Vallacher R. R. (1998) Dynamical social psychology, New York, Guilford Press. Peterson C, Seligman M. E. P. (1984) Causal explanations as a risk factor for depression. Theory and evidence, „Psychological Review" 91, s. 347-374. Pyszczynski T., Greenberg J. (1987) Self-regulatoiy perseveration and the depressive self-focusing style. A self-awareness theoiy of reactive depression, „Psychological Bulletin" 102, s. 122-138. Raps C. S. i in., (1982) Attributional style among depressedpatients, „Journal of Abnormal Psychology" 91, s. 102-108. Reykowski J. (1999) Konflikty polityczne. W: Psychologia polityczna, K. Skarżyńska (red.), Poznań, Wydawnictwo Zysk i S-ka, s. 169-195. Rodin J. (1986) Aging and health. Effects ofthe sense of control, „Science" 233, s. 1271-1276. Roese N. J. (1994) The functional basis of counteifactual thinking, „Journal of Personality and Social Psychology" 66, s. 805-818. 224 Rotter J. B. (1966) Generalized expectations for intemal versus extemal control of reinforcement, „Psy- chological Monographs" 80 (1). Ryan R. M., Mims V., Koestner R. (1983) Relation of reward contingency and interpenonal context to intrinsic motivation. A review and test using cognitiye evaluation theory, „Journal of Personality and Social Psychology" 45, s. 736-750. Schulz R. (1976) Effects ofcontrol and predictability on the physical and psychological well-being ofthe institutionalized aged, „Journal of Personality and Social Psychology" 33, s. 563-673. Seligman M. E. P. (1975) Helplessness. On depression, development, and death, San Francisco, Free- man. Sędek G. (1983) Pnegląd badań i modeli teoretycznych zjawiska wyuczonej bezradności, „Przegląd Psy- chologiczny" 26(6), s. 587-610. Sędek G., Kofta M. (1990) When cognitive exertion does not yield cognitive gain. Toward an informa- tional explanation of leamed helplessness, „Journal of Personality and Social Psychology" 58, s. 729-743. Sherman S. J. i in., (1981) The effects of explaining hypothetical future events. F rom possibility to actu- ality and beyond, „Journal of Experimental Social Psychology" 17, s. 142-158. Snyder M. L., Stephen W. G., Rosenfield D. (1978) Amibutional egoism. W: New directions in attribu- tion research, J. H. Harvey, W. I. Ickes, R. F. Kidd (red.), t. 2, Hillsdale, NJ, Erlbaum, s. 91-117. Steele C. M. (1988) The psychology of self-affumation. Sustaining the integrity ofself. W: Advances in experimental social psychology, L. Berkowitz (red.), t. 21, New York, Academic Press, s. 261-302. Taylor S. E. (1983) Adjustment to threatening events. A theory of cognitive adaptation, „American Psy- chologist" 38, s.l 161-1173. Taylor S. E., Pham L. B. (1996) Mental simulation, motivation, and action. W: The psychology ofaction. Linking cognition andmotivation to behavior, P. M. Gollwitzer, J. A. Bargh (red.), New York, Guil- ford, s. 219-235. Tesser A. (1986) Some effects of self-evaluation maintenance on cognition and action. W: The handbook ofmothation and cognition. Foundations of social behavior, R. M. Sorrentino, E. T. Higgins (red.), New York, Guilford Press, s. 435-464. Vallacher R. R. i in., (1998) Dynamics in the coordination of mind and action. W: Personal control in action. Cognitiye and motivational mechanisms, M. Kofta, G. Weary, G. Sędek (red.), New York, Plenum, s. 27-59. Vallacher R. R., Wegner D. M. (1987) What do people think theyre doing? Action identifkation and human behavior, „Psychological Review" 94, s. 3-15. Voss S. C., Homzie M. J. (1970) Choice as a value, „Psychological Reports" 26, s. 912-914. Weinstein N. D. (1980) Unrealistic optimism about future life events, „Journal of Personality and Social Psychology" 39, s. 806-820. White R. W. (1959) Mothation reconsidered. The concept of competence, „Psychological Review" 66, s. 297-333. Wicklund R. A. (1974) Freedom and reactance, New York, Academic Press. Wojciszke B. (1991) Procesy oceniania ludzi, Poznań, Wydawnictwo Nakom. Wortman C. B. (1975) Some determinants ofperceived control, „Journal of Personality and Social Psy- chology" 31, s. 282-294. Wright R. A. (1998) Ability perception and cardiovascular response to behavioral cha/lenge. W: Perso- nal control in action. Cognitive and motivational mechanisms, M. Kofta, G. Weary, G. Sędek (red.), New York, Plenum, s. 197-232. Zuckerman M. (1979) Attribution of success andfailure revisited, or: The motWational bias is alive and well in attribution theory, „Journal of Personality" 47, s. 245-287. Grzegorz Sędek Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej Jak ludzie radzą sobie z sytuacjami, na które nie ma rady? Z racji swoich zainteresowań zawodowych pytam często ludzi o to, jakie sytu- acje i zdarzenia kojarzą się im ze szczególnym nasileniem poczucia bezradności. Odpowiedzi bywają oczywiście bardzo różne, lecz w zdecydowanej większości przypadków Ipezradność kojarzona jest z wystąpieniem jednej z dwóch kategorii niekontrolowalnych zdarzeń. I x. Pierwszą kategorię tworzą sytuacje o charakterze długotrwałym, wywołujące stan bezradności ze względu na swoją niemodyf-Lkowarność. Są to więc takie sytu- acje, gdzie pomimo podejmowaniaj^óżne^a^rodząjujizjidajijedriostka nie tylko nie osiąga pożądanych w^rn^óy^aiejakże^rńe przybliża sig nawet.p krok do ich uzys- kaniaJPodawane przykłady to między innymi: nieodwzajemniona miłość, nieroz- wiązywalne konflikty z rodzicami lub między rodzicami, opanowanie bardzo trud- nego, a jednocześnie źle wykładanego przedmiotu studiów, niemożność poradzenia sobie z trudnościami finansowymi?"" © Do drugiej kategorii należą nagłe, traumatyczne zdarzenia losowe: śmierć blis- kiej osoby, nieuleczalna choroba, trwałe kalectwo ^"wyniku wypadku. Niekontro- lowalność tego typu zdarzeń "czy, innymi słowy, niemożność wpływania "TTa" nie, wiąże_si? z ich nieprzBWrclywalnością i przypadkowością. Wydaje mi się, iż stan bezradności jest tu przypisywanylernu, że jednostka,"będąca ofiarą takiego zdarze- nia, zupełnie nie wie, co ma robić w tak zmienionej sytuacji życiowej. Ową dwojaką genezę niekontrolowalnych zdarzeń celnie uwypuklił Oscar Wilde, pisząc: „W tym świecie spotykają nas tylko dwie tragedie. Jedną jest nie otrzymanie tego, co się chce, a drugą otrzymanie tego, czego się nie chce". Przekonanie o jakoś- ciowej odmienności tych dwóch klas niekontrolowalności zdarzeń dominowało też przez wiele lat w psychologii, prowadząc do powstania odseparowanych od siebie nurtów badawczych. Ostatnio ten punkt widzenia zaczął się zmieniać, co jest głównie zasługą prac integracyjnych i porównawczych Camilli Wortman, Shelley Taylor i ich współpracowniczek (Bulman i Wortman, 1977; Herrmann i Wortman, 1986; Silver i Wortman, 1980; Taylor, 1983; Taylor; Wood i Lichtman, 1983). Korzystając 226 w dużej mierze z tych prac chciałbym przedstawić wybrane, najciekawsze według mnie, wątki teoretyczne i empiryczne związane z różnymi formami reagowania na niekontrolowalne zdarzenia. Dalszy ciąg tego rozdziału będzie więc następujący. Pierwszą część będzie stanowiła zwięzła charakterystyka różnych ujęć teoretycznych związanych z procesami adaptacji do zdarzeń niekontrolowalnych, o nagłym, często traumatycznym charakterze. W następnej części zostaną ujęte modele teoretyczne opisujące konsekwencje powtarzającego się doświadczenia związanego z niemoż- nością wpływania na wyniki swojego działania. Przedstawiając te koncepcje i różne interesujące wyniki empiryczne, skoncentruję się na dwóch zasadniczych aspektach. Po pierwsze, jaki charakter mają czynniki warunkujące ujawnienie się pewnych nega- tywnych konsekwencji niekontrolowalnych zdarzeń, a następnie na czym polegają próby poradzenia sobie z tymi konsekwencjami. Po drugie, będę chciał szczególnie zaakcentować fakt, że chociaż niemodyfikowalne sytuacje, o których tu mowa, są źródłem silnych (na ogół negatywnych) reakcji emocjonalnych, to jednak badacze z obydwu omawianych sfer niekontrolowalności zdarzeń często zgadzają się z tezą, że zarówno procesy powstawania zaburzeń psychologicznych w wyniku doświadcza- nia takich zdarzeń (por. dalej: informacyjny model bezradności Kofty i Sędka), jak też efektywne procesy ich zwalczania (por. model adaptacji poznawczej Taylor) zależą przede wszystkim od czynników o charakterze poznawczym. Niekontrolowalność w postaci nagłych, nieoczekiwanych i traumatycznych zdarzeń Model Klingera 7 Na początek przedstawię model teoretyczny, akcentujący zasadniczą rolę za- chodzących automatycznie procesów emocjonalnych w sterowaniu ludzkim zachr>_ waniem. Wydaje mi się, że przystaje on szczególnie do takich sytuacji niekontrolo-/ walnych, kiedy jednostka, w wyniku uprzednich działań, tworzy sobie ważne celej życiowe i angażuje się w ich osiąganie, zaś nagle w sposób nieodwracalny cele tej ulegają zablokowaniu i nie można ich osiągnąć.! Wyobraźmy sobie np. ambitnego sportowca, który przygotowywał się przez wiele lat do udziału w olimpiadzie, zaś start nie doszedł do skutku z powodu nagłej kontuzji tuż przed zawodami; albo zakochaną dziewczynę, która została nagle porzucona przez swojego chłopaka. Reakcje emocjonalne ludzi na tegotypu nieodwracalne zdarzenia opisał Erie Klin- ger (1975). BadaczTen twierdzi, ze nagłe uniemożliwienie realizacji celów działania lub utrata obiektu dotychczasowego silnego zaangażowania są częstymi do- świadczeniami w życiu ludzi, a także zwierząt. W związku z tym istnieją ogólne, częściowo zdeterminowane biologicznie, v 3^ rze_ń.__Według Klingera droga do wygaszenia, zaniku zaangażowania w realizację zablokowanego celu wiedzie przez szereg stacHow tworzących pewien cykl. 227 Ą Pierwszą reakcją na zablokowanie celu jest pod^yższenie_rjoziomu mobilizac- ji, zwjgkszeniejntensywności działań (na ogół zresztą dość chaotycznych). W okre- sie tym świadomość człowlekajest zupełnie pochłonięta obrazami nie zrealizowa- nych planów i pragnień związanych z utraconym celem. Charakterystyczną cechą tego^gtanu jest utrata szerszej perspektywy- człowiekowi, któremu uniemożliwio- no realizację ważnego celu, często wydaje się, że całe życie jest stracone i pozba- wione sensu. Po fazie pobudzenia następuje faza agresji. Klinger nawiązał tutaj do licznych eksperymentów wykazujących związek między frustracją a agresją (przegląd: Fraczek i Kofta, 1975). Człowiek w tym okresie sterą_sig_znaleźćwin- nych zaistniałej sytuacji, wyrazić swoją złość i protest. Agresji towarzyszy czasami regresja do pToSlych, niedojrzałych (dziecinnych) form zachowania. Na przykład dorosły meżczyzna~pTacze f skarży się przypadkowym, zupełnie nie zainteresowa- nym słuchaczom, jakim potworem jest jego niewierna żona i jak bardzo ciężkie jest jego życie. Po okresie wrogości następuje faza-depresjL Jednostka wpada w stan smutku i apatii. Po pewnym okresie trwania w stanie bezgranicznego przygnębienia człowiek ,,odbija_się od dna" czyli zaczyna odczuwać, że wraca do siebie, znów dostrzega uroki różnych dziedzin życia (jak widać, poglądy Klingera są tu zgodne ze znanym porzekadłem, iż „czas jest najlepszym lekarzem"). Autor ten twierdzi, że krótkotrwałe okresy depresji są stanami zupełnie normalnymi, pozwalającymi na pogodzenie się z faktem utraty pożądanego celu. Co więcej, według tej koncepcji, stan depresji jest nieodzowną fazą poprzedzającą powstawanie nowego celu lub że opisane fazy: pobudzenie, wrogość, depresja i powrót do normalnego funkcjo- nowania, są naturalnymi formami przystosowania do omawianej tu klasy niekon- 1 trolowalnych zdarzeń. Patologia zachowania ma_^ięjtą^zy_?_zjbrakjęninie^tóryph faz, z nazby-Lazyjpkim przechodzeniem przez te fazyjub z trwałym zatrzymaniern się w obrębiejednej z nich. Model Shontza Czy jednak ten dość automatyczny i nie wymagający aktywności poznawczej proces adaptacyjny opisany przez Klingera zachodzi również wtedy, gdy jednostka doświadcza nieodwracalnych losowych_zdarzeń o wyjątkowo trauma^c^nym_cha-.» ^rakterze? Franklin Shontz (1975) udzielił negatywnej odpowiedzi na to pytanie. Podkreślił on, iż sjła_n?gaty_\ynych przeżyć emocjonalnych jest tu tak wielka, że ab> móc poradzić sobie_ze_złym losem, jednostki muszą dysplJTKWHc^per "tegiamTMalStićyJm/niLJak zachowują się ludzie, gdy ginie w katastrofie ich uko- chlijvy~wspo?iriałżonek lub umiera ich dziecko? tr\ Shontz twierdzi, że pierwsząjsakcją^Judzi na nagłe zdarzenie tego typu jest szok. Ludzie w stanie szoku cechują się zadziwiającą jj^nośiagJ^zyfornr^EiL w działaniu. Fakt tragedii nie dociera do nich, czujjy3ewne oddalenie odj;zęc^wśToscirśiOakby nieco odrealnieni. Dopie- ro j}o pewnym czasie odczmyjijjjue^zczeicie~wraz z towarzyszącymi mu stanami 228 \ be^radjioścj^dezorganiza?h^ij2aniki; Jest to faza spotkania się z tragedią. Otaczająca rzeczywistoścTzupełnie w_ted^j3rzYgniaJa_pns7kndnwaną jp.dnnstkp, Shnnt? stwier- dził,"co chciałbym podkreślić, że w okresie tym występuje znaczne pogorszenie poziomu funkcjonowania poznawczego:_iednostka_ nie jest zdolna do planowania działań, dologicznego myślenia i angażowania się w aktywne procesy rozwiązywa- nia problernów^Ciągłe przeżywanie nieszczęścia jestjednak niesłychanie wyczer- pujące emocjonalnie. W związku z tym, pojawiają sięj^żjne_fpjmjLiiBikania,myśle-^ nia o^toumiat^cjzr^^ w intensywnym jego przeżywaniu. Stany te Shontz określił terminem Wycofywania się" (retreat). W takiej fazie odwrotu jednostka zaprzecza istnienk^J^z^sojregojstanu^^ Na przy- kład wdowa „zapomina", że umarł jej mąż i prowadzi z nim w myślach ożywioną rozmowę lub przyrządza jego ulubioną potrawę, jak gdyby za chwilę miał się poja- wić. Wraz z upływem czasu rzeczywistość daje zawsze znać o sobie^np. wtedy gdy na pozór uspokojona matka widzi rówieśników zmarłego dziecka. Często, niestety, pozorny spokój może zostać zburzonyjiiedelikatnymi uwagami znajomych. Wystę- puje wtedy powtórne wzbudzenie silnych negatywnych emocji towarzyszących traumatycznemu doświadczeniu, następuje nawrót emocji rozj7aczy_^_rozgory_czenia („dlaczego przydarzyło się to właśnielrmie7F)^Kiedy einocje te_ stają się trudne do zniesienia, pojawia się znów faza wycofania. Zgodnie z modelem Shontza przysto- sowanie do takich wysoce traumatycznych zdarzeń zachodzi nie poprzez nastę- pujące kolejno po sobie stadia emocjonalne, jak miało to miejsce w koncepcji Klin- gera, ale „po kawałku": fazy borykania sie_z k^selwejicjamUragiczne^Tosow^o zdarzenia, a więc przede wszystkim bolesnego przeżywania wszystkich związanych z tym negatywnych emocji, są poprzedzielane okresami wycofywania się, kiedy to jednostka stara się nie myśleć o swoim tragicznym doświadczeniu. Autor opierając się na swoich wieloletnich obserwacjach w ośrodku rehabilitacyjnym twierdzi, że fakt występowania tych naprzemiennych faz jest zbawienny dla jednostki i umożliwia jej stopniową adaptację do tego typu zdarzeń. Zgodnie z jego poglądami u większości tych ludzi jiawroty negatywnych emocji stają się coraz rzadsze i coraz mniej_int^tóywne2_rjraez_cp_staie: si§ możliwe realizowanie nowyclu__ ł Model Taylor Zasadniczą cechą poprzednio opisywanych modeli była ich koncentracja na emocjonalnych składnikach doświadczeń ludzi poddanych oddziaływaniu losowych zdarzeń. Zasadniczym problemem tych ludzi było pokonanie trudności (zaburzeń) emocjonalnych powstających w wyniku tego typu doświadczeń. Proces przystoso- wywania się do nagłych i traumatycznych zdarzeń miał polegać na odzyskiwaniu równowagi w obrębie zabwzonej sfery emocjonalnej, co z kolei jest warunkiem koniecznym angażowania się w różne satysfakcjonujące cele życiowe, a także, co szczególnie widoczne jest u Shontza, powrotu do normalnego funkcjonowania w sferze poznawczej. 229 _^srjółj^acowniczek_jestdiametralnie odmienne (Taylor, 1983; Taylor, Wood i Lichtman, 1983; Wood, Taylor i Lichtman, 1985). Twierdzą one, żejudzk^potrafią sobie poradzić z tego typu niekontrolowalny- mi zdarzeniami angażując się poznawczojyjzaistnialą sytuację. To właśnie ukierunko- wany wysiłek poznawczy, związany z odpowiednim przetwarzaniem informacji o so- bieiinjry_di^nToJj^ia_po]iQriani?^łegp losują często nawet lepsze funkcjonowanie w wielu wymiarach psychologicznych niż w okresie przed pojawieniem się trauma- tycznego zdarzenia. Materiałem empirycznym stanowiącym warstwę dowodową tej (koncepcji były wyniki podłużnych (dwuletnich) badań ankietowych, w których res- jpondentkami były kobiety chore na raka piersi. Przedstawię tę koncepcję i wspierające ją badania dokładnie, ponieważ dotyczą one reakcji ludzi jia obydwa omawiane na wstępięjgdzaje niekojatrolawalności zdarzeń. Z jednej strony bowiem, pojawienie się choroby nowotworowej było losowym, traumatycznym zdarzeniem życiowym, z dru- giej zaś pacjentki te nie mogły wpływać mirozwój choroby (np. cofanie się objawów), a więc miały db~czynienia ze zdarzeniamToljTTafakterze niemodyfikowalnym. Zgodnie z zasadniczymi spostrzeżeniami Taylor proces przystosowania psy- chologicznego do choroby rtcmolworowej (oraz szerzej - do wielu traumafycfznych doświadczeń życiowych) *"^ 1) poszukiwaniem odpowiedzi na pytania, jak doszło do choroby i jakie jest jej znaczenie dla przebiegu dalszego życia; *-s 2) próbami wykrycia czynników umożliwiających wpływanie na objawy cho- roby, a w szerszej perspektywie, obmyślaniem strategii pozwalających na bardziej refleksyjne kierowanie całym swoim życiem; -^ 3) przetwarzaniem informacji o sobie i innych ludziach w taki sposób, aby umocnić się w poczuciu własnej wartości. Omówię teraz dokładniej każdy z tych procesów. Jak to wielokrotnie stwier- dza autorka, nie tworzą one odrębnych, zachodzących jedne po drugich, faz adap- tacyjnych (jak np. w koncepcji Klingera), lecz są z sobj^funkcjonalnie powiązane. Chęć zrozumienia swojej sytuacji. W tej fazie ludzie chcą znaleźć odpowiedź na pytanie o przyczynę traumatycznego^zdarzenia. Jak stwierdziły Taylor i jej współpracowniczki, poszukiwanie przyczyn choroby było istotnym elementem wysiłków poznawczych ankietowanych pacjentek. Prawie wszystkie podawały własną interpretację przyczynową pojawienia się u nich objawów raka. Podawane przyczyny miały bardzo różny charakter: wskazywano na ogólny stres, różne medy- kamenty, nieodpowiednią dietę, bliskość fabryk czy też czynniki dziedziczne. Tay- lor twierdzi, że ta aktywność poznawcza miała dość iluzoryczny charakter. Jej argu- mentacja przemawiająca za tą prowokacyjną tezą jest, niestety, dość skąpa. Jak przypuszczam, chodzi tu o rzecz następującą. Nie znamy ani wystarczających, ani koniecznych warunków powodujących wystąpienie raka piersi u konkretnej pacjentki. Oczywiście, znane są pewne czynni- ki zwiększające prawdopodobieństwo pojawienia się choroby nowotworowej: pale- nie papierosów, określone rodzaje promieniowania, pewne składniki diety, niektóre substancje chemiczne, itd. Niemniej jednak nie są to czynniki jednoznacznie wska- 230 żujące na to, że ta osoba na pewno będzie chora na raka, a inna na pewno nie: np. nie wszyscy palacze chorują na raka i nie wszyscy chorzy na raka są palaczami. Stąd „wykrywanie" prawdziwych przyczyn swojej choroby nowotworowej przez pacjent- ki mogło mieć dość iluzoryczny charakter. Nie znaczy to wcale, że owo poszukiwa- nie przyczyn było zajęciem bezsensownym. Według Taylor ważniejsze jest to,_ żej___ człowiek wierzy, iż wykryłjjrawdjiwg. przyczynę swolej_djamatV?żnei^ytuaq]L-niż to, czy owo wyjaśnienie przyczynowe jejrt najgewnOjS&Łszng„Taka właśnie funkcjo-1 nalna wartość iluzji poznawczych jest silnie podkreślana przez Taylor (por. podobne ujęcie roli błędów poznawczych w rozdziale Marii Lewickiej). Pragnienie zrozumienia tego, co się stało, wiązało się u badanych pacjentek nie tylko z chęcią wykrycia przyczyny choroby, lecz także z dążeniem do uzmysłowie- nia sobie, jakie zmiany w życiu wywołała choroba. Ponad połowa z nich stwier- dziła, że na nowo spojrzała na całe swoje życie, przy czym łączyło się to na ogół z bardziej afirmacyjnym do niego stosunkiem. Na przykład pacjentki podkreślały, iż bardziej doceniają teraz różne uroki życia, potrafią się cieszyć chwilą i mniej się przejmują różnymi trudnościami oraz przeciwnościami losu. Dla wielu z nich cho- roba była okazją, aby poznać siebie w sposób pełniejszy, pozwalała np. na odkry- cie, że jest się silną osobą, odporną na trudności. Choroba spowodowała u znacznej liczby pacjentek reorganizację priorytetów życiowych. Zasadniczego znaczenia nabrały bliskie związki z ludźmi, często właśnie fakt pojawienia się choroby i walki z nią były impulsem ośmielającym te kobiety do działań w kierunku realizacji wymarzonych celów życiowych, których przedtem, pomimo „obiektywnie" bar- dziej sprzyjających warunków, nie były w stanie przedsięwziąć. Warto tu się odwołać do stwierdzenia jednej z respondentek: „Człowiek spogląda z pewnego dystansu na swoje życie i zdaje sobie sprawę, że wiele rzeczy, które wydawały się uprzednio ważne, staje się zupełnie nieistotnymi. Jest to prawdopodobnie zmiana w moim życiu. Zaczynasz widzieć rzeczy w pewnej perspektywie. Odkrywasz, że związki z ludźmi są to najważniejsze twoje sprawy" (Taylor, 1983, s. 1163). Były też, oczywiście, pacjentki kompletnie załamane swoją chorobą. Jest jednak faktem, że te z nich, które potrafiły znaleźć pozytywne strony swojego doświadczenia, radziły sobie też bardzo dobrze w innych sferach swojego życia. Odzyskiwanie poczucia wpływu na zdarzenia. Dwie trzecie pacjentek uwa- żało, że ma pewien wpływ na przebieg choroby i prawdopodobieństwo nawrotu v objawów raka. Okazało się, że wiara w możliwości lekarzy lub wiara we własne "7 możliwości kontrolowania tych objawów wiązała się z dobrym funkcjonowaniem na—) wielu wymiarach psychologicznych (owe wymiary obejmowały m.in. samopoczucie emocjonalne i stopień satysfakcji z różnych aspektów życia). Na czym polegały te sposoby wpływania na przebieg choroby? Wiele pacjentek sądziło, że ich aktywna postawa wobec choroby może spowodować zatrzymanie się procesu chorobowego, iż sama ich wewnętrzna niezgoda na pojawienie się dalszych objawów raka przy- czyni się do zatrzymania choroby. W związku z tym pacjentki stosowały nawet spec- > jalne techniki psychologiczne, jak np.: medytacja, wzbudzanie optymistycznych ; wyobrażeń, ćwiczenie pozytywnego i aktywnego nastawienia do procesu leczenia. i 231 Część pacjentek podkreślała brak ciągłości pomiędzy okresem aktualnym a okresem pojawienia się początkowych objawów raka. Według Taylor ma to nastę- pujące znaczenie: pacjentkom niezbędne było to rozgraniczenie, aby móc stwier- dzić, że skoro zmieniły się tak bardzo warunki życia, to i dalsze występowanie symptomów raka jest mniej prawdopodobne. Stosując się do tej zasady, połowa kobiet zmieniła dietę, niektóre zrezygnowały z dotychczas stosowanych leków, itd. Taylor uważa, że te sposoby wpływania na chorobę czy też zapobiegania jej roz- szerzaniu miały znów dość iluzoryczny charakter. Można powiedzieć, nawiązując do tytułu tej książki, że były to, w dosłownym tego słowa znaczeniu, „złudzenia, które pozwalają żyć". Taylor akcentuje bowiem fakt, że nic nie wiadomo na temat tego, czy te „na własną rękę" wymyślane sposoby przeciwdziałania chorobie są (czy też nie są) naprawdę skuteczne. Umacnianie się w poczuciu własnej wartości. Taylor i jej współpracownicz- ki pytały również o charakter zmian, jakie zaszły w życiu pacjentek pod wpływem choroby. Wbrew temu, co można by przypuszczać, tylko 17% pacjentek wskazało na jakiekolwiek negatywne zmiany w swoim życiu, 53% stwierdziło zmiany o cha- rakterze pozytywnym (tzn. stwierdziło, że aktualnie ich życie jest lepsze niż w okre- sie przed pojawieniem się jakichkolwiek objawów raka), zaś pozostałe nie stwier- dziły żadnych zmian w swoim życiu. Jednym z najciekawszych wyników Taylor i jej współpracowniczek (Wood, Taylor i Lichtman, 1985) było stwierdzenie, że^polęp_szenie samopoczucia i wzmoc- nienie poczucia władnej wartości może odbywać sięr-W4łrzyp_adku zachodzenia tego typjTtraumatycznych zdarzeń,jx>przez proces dokonywania porównań społecznychi_ Wywiady wskazały na istnienie preferencji dcLjporównąń wdół,.Jtzn. pacjentki porównywały swoje problemy z sytuacją innych pacjentek, ale na takich wymia- rach, gdzie mogły wykazać swoją przewagę. Brak było porównań w górę, a więc np. porównywania się z kobietami zdrowymi. Kobiety starsze uważały, że są w lep- szej sytuacji niż kobiety młode (bo miały szczęśliwszą młodość), mężatki uważały, że są w lepszej sytuacji niż panny (bo już znalazły partnera życiowego), pacjentki po mniejszym zabiegu chirurgicznym żałowały tych, które miały poważniejszy zabieg; te ostatnie akcentowały fakt, iż nie cierpią tak jak inne pacjentki, itd. Zasad- niczą sprawą jest tutaj to, że zawsze można znaleźć kogoś w grupie ludzi, z który- mi się w ogóle porównujemy, kto jest pod jakimś ważnym dla nas względem w znacznie gorszym położeniu niż my. A, co jest tu rzeczą najważniejszą, tego typu porównania dostarczają potężnego ładunku otuchy w trudnych chwilach życia. Wydaje mi się, iż negatywną konsekwencją dokonywania tego typu porównań jest jednak to, że brak jest pozytywnych, lepszych wzorców postępowania w różnych sytuacjach życiowych. Przecież większość naszych ważnych umiejętności nabywa- my ucząc się i porównując swoje wyniki z lepszymi od siebie w zakresie opano- wywanej dziedziny, Funkcją porównań w górę jest więc często rozwój posiadanych umiejętności i sposobów postępowania w różnych sytuacjach. Koncentracja tylko na porównaniach w dół jest strategią zachowawczą, nie stymulującą do zmiany i roz- woju. Oczywiście, strategia porównań w górę nie jest też bez wad - może prowadzić 232 I do poczucia niższości i bezproduktywnej zawiści. Badaczki zaobserwowały jednak ciekawy adaptacyjny wzorzec porównań społecznych, godzący te, wydawałoby się sprzeczne, tendencje. Mianowicie, respondentki porównywały się najchętniej z tymi pacjentkami, które były pod względem jakiegoś ważnego wymiaru w sytuacji wyraź- nie gorszej, ale jednocześnie prezentowały efektywne sposoby radzenia sobie z cho- robą. Takie „ustawianie" sobie obiektów porównań jest, według badaczek (Wood, Taylor i Lichtman, 1985), wysoce funkcjonalne: uświadamiając sobie od czasu do czasu, że pod danym, ważnym dla nas względem określona osoba jest gorsza od nas (nawet jeśli ta „przewaga" jest dość iluzoryczna), możemy bez obawy popadnięcia w kompleksy niższości uczyć się od niej przystosowawczych wzorów postępowania w problemowych sytuacjach, naśladować jej zachowanie, przyswajać sobie jej adap- tacyjne sposoby myślenia o trudnościach i zagrożeniach. Oprócz opisanej tu strategii porównań w dół, autorki (Taylor, Wood i Lichtman, 1985) stwierdziły stosowanie innych jeszcze strategii selektywnej oceny swojej sytu- acji pełniących podobną funkcję, a więc służących podtrzymaniu i umocnieniu poczucia własnej wartości. Po pierwsze, pacjentki wyobrażały sobie jeszcze gorsze hipotetyczne zdarzenia niż te, które rzeczywiście miały miejsce. Pozwalało im to na pocieszanie się, że przecież mogłoby być znacznie gorzej, niż jest. Po^drugie, starały się one wydobyć pozytywne strony_traurnaty_cznego doświadczenia - np. stwier- dzały, że przekonały się, iż są bardzo dzielne i wytrwałe. Po trzecie, tworzyły takie kryteria dobrego radzenia sobie z trudnościami życiowymi, ze względu na które ich własne zachowanie wypadało bardzo pozytywnie. Na przykład akcentowały fakt, że w danej sytuacji większość ludzi załamałaby się, a one dają sobie doskonale radę. Co się działo w przypadku, gdy ten - podejmowany w efekcie zajścia trauma- tycznego zdarzenia wysiłek poznawczy — był falsyfikowany? Gdy np. lekarz stwier- dził, że podana przez pacjentkę przyczyna raka (powiedzmy, kłótnia z mężem) jest w ewidentny sposób fałszywa, lub gdy podejmowane środki przeciwdziałania nawrotowi raka okazywały się bezskuteczne i pojawiły się dalsze przerzuty? Badaczki wskazywały na to, że pacjentki nie załamywały się: ich naturalną ten- dencją było poszukiwanie nowych przyczyn, wymyślanie nowych sposobów prze- ciwdziałania chorobie nowotworowej. Negatywne konsekwencje długotrwałych intensywnych prób wpływania na obiektywnie niemodyfikowalne sytuacje Rozważana do tej pory klasa niekontrolowalności zdarzeń dotyczyła sytuacji, gdy w wyniku losowego, traumatycznego doświadczenia ludzie stają wobec zupełnie nowej sytuacji życiowej. W ułamku sekundy - gdy ludzie ulegają tragicznemu wypadkowi, gdy nagle dowiadują się, iż niewinne z pozoru symptomy są zwiastu- nem ciężkiej choroby, gdy stają się obiektami brutalnego, bandyckiego napadu 233 i w niezliczonej (niestety) liczbie innych możliwych przypadków - dotychczasowe plany, nawyki, pragnienia, cała codzienna aktywność ulegają na dłuższy czas lub na zawsze kompletnej odmianie. Zasadniczą cechą tych zdarzeń jest to, że mają one wyraźnie zewnętrzny charakter, tzn. „spadają" niespodziewanie na ludzi, stąd - jak to opisywali Shontz i Taylor - w pewnych przypadkach musi upłynąć trochę czasu, zanim ludzie będą w stanie uprzytomnić sobie sam fakt zajścia traumatycznego zda- rzenia i jego konsekwencji dla dalszego życia. Ujmując to jeszcze inaczej, nie są to zdarzenia zaplanowane, nie są one też wkalkulowane w ramy naszych bliższych i dalszych perspektyw życiowych. Wyobraźmy sobie bowiem, jak koszmarne byłoby nasze życie, gdybyśmy każdy poranek poświęcali na oszacowywanie prawdopodo- bieństwa, że tego dnia staniemy się ofiarami tragicznego zdarzenia losowego. W tym punkcie rozdziału chciałbym się zająć inną klasą niekontrolowalnych zdarzeń - gdzie brak wpływu na rzeczywistość nie wynika z tego, iż nagle „otrzymu- jemy to, czego nie chcemy", ale raczej z tego, że nie możemy spowodować zajścia pożądanych przez nas stanów. Problemy_związane z tym dmgjrnrodzajem niekontro- ^ na tym - co jest często źródłem nieporozumień — że otaczająca rzeczywistośćjest_ekstremalnie awersyjna7rrustrująca~ćzy też zagrażająca poczuciu własnej wartości, lecz na tym, iż jest njemoSyfikówalna. Rrar^zliieflieTóTitorym mowa, łatwo jest zilustrować odwołując się do uprzed- nio już omawianych badań Taylor i jej współpracowniczek. Sam fakt pojawienia się choroby nowotworowej lub nagłego ujawnienia się nowych przerzutów po okresie efektywnego leczenia jest zdarzeniem niekontrolowalnym pierwszego rodzaju. Intensywne i ewidentnie nieefektywne usiłowania modyfikowania przebiegu cho- roby nowotworowej dotyczą drugiej klasy sytuacji niekontrolowalności. Poprzednio opisywane modele teoretyczne były często uogólnieniem obser- wacji klinicznych dotyczących reakcji ludzi na nagle traumatyczne zdarzenia życio- we. Natomiast pierwsze koncepcje teoretyczne, związane z konsekwencjami braku wpływu na ważne wyniki, były, co jest rzeczą dość unikalną, próbą interpretacji pewnych intrygujących zależności wykrytych w laboratoriach badaczy zajmujących się psychologią zwierząt. W dalszej części rozdziału opiszę wybrane, moim zda- niem najciekawsze, zależności i koncepcje teoretyczne dotyczące właśnie różnych efektów związanych z brakiem możliwości modyfikowania przebiegu istotnych dla jednostki wydarzeń. Klasyczne doświadczenia laboratoryjne nad reakcjami zwierząt na niekontrolowalne wzmocnienia Ponad trzydzieści lat temu Martin Seligman i jego współpracownicy opubliko- wali wyniki klasycznych już dziś badań na psach (Overmier i Seligman, 1967; Selig- man i Maier, 1967). Oto ich zwięzły opis. W pierwszej części eksperymentów unieruchomione w hamakach psy otrzymywały serię niezbyt silnych wstrząsów elek- trycznych. Wstrząsy te pojawiały się w losowych, nieregularnych odstępach czasu. 234 I Żaden sposób reagowania nie pozwalał na zlikwidowanie tych elektrycznych wstrzą- sów. Zwierzęta przechodziły więc tzw. trening bezradności -_były poddane proce- djarz^jw_której__żaden_&p.Qsób reagowania nie miał_wpłyvvu na pojawianie się bądź brak awersyjnych^wslrza&ów. Po upływie dwudziestu czterech godzin psy umiesz- czano w zupełnie innym pomieszczeniu i sprawdzano, jak szybko zwierzęta te uczą się określonego, skutecznego sposobu reagowania, pozwalającego na uniknięcie lub przerwanie innego wstrząsu elektrycznego. Była to tzw. faza testowa badania, umożliwiająca oszacowanie wpływu uprzedniego treningu bezradności na działanie w nowej, tym razem w pełni rozwiązywalnej, sytuacji zadaniowej. Zaobserwowano następujące konsekwencje takiego oddziaływania (Overmier i Seligman, 1967): 1) zwierzęta nie potrafiły wykryć w fazie testowej, pomimo wielu prób, efek-_ tywnej reakcji pozwalającej na unikanie bądź przerwanie wstrząsów; pogorszenie to miało charakter jakoidoj^iZwl^oSiierilu od zwierząt z grupy kontrolnej zwie- rzęta poddane upKędjnejTiuJreningowi beżradnoscTliie potrafiły często d0 końca fazy testowej uchwycić zasady prawidłowego (skutecznego) wzoru reagowania; 2) nawet jeśli zwierzę eksperymentalne wykonało przypadkowo prawidłową reakcję instrumentalną, umożliwiającą np. natychmiastowe przerwanie wstrząsu elektrycznego, to nie,potrafiło je| sobie szybko przyswoić, a więc stosować powtór- nie w podobnej sytuacji bodźcowej, co z kolei było typowym zachowaniem zwie- rzęcia z grupy kontrolnej. Można by sądzić, że zaobserwowany efekt był dość oczywisty i nie było w tym nic dziwnego, że psy, które uprzednio otrzymały dużą porcję wstrząsów elektrycznych, zdradzały objawy pogorszenia w rozwiązywaniu nowego zadania - znów z użyciem wstrząsów elektrycznych, w porównaniu do zwierząt nie mających uprzednio żadnego kontaktu z prądem elektrycznym. Seligman i Maier (1967) wykazali jednak, że cho- dziło tu o dość subtelne zjawisko. Skonstruowali oni trzygrupowy schemat ekspery- mentalny. Jedna grupa psów otrzymywała wstrząsy kontrolowalne - wstrząsów tych można było uniknąć lub można je było przerwać wykonując prawidłową, wykrytą po pewnej liczbie prób reakcję. Druga grupa psów - była to właściwa grupa ekspery- mentalna z treningiem bezradności — otrzymywała wstrząsy elektryczne zdetermino- wane przez zachowanie się partnerów z pierwszej grupy. Zastosowano tu procedurę „sprzęgania" (yoking procedurę) - psy z grupy drugiej otrzymywały dokładnie tyle samo wstrząsów, o takiej samej intensywności i w takiej samej kolejności, co ich odpowiedni partnerzy z pierwszej grupy. Trzecia grupa wykonywała tylko zadanie testowe, nie mając uprzednio żadnego kontaktu ze wstrząsami elektrycznymi. Wspomniane pogorszenie w rozwiązywaniu zadania testowego stwierdzono tylko u psów z grupy sprzężonej (drugiej). Oznaczało to, że pogorszenie to nie dawało się wyjaśnić uprzednim otrzymywaniem awersyjnych bodźców, które obecnie były w takim samym natężeniu w grupie poddanej wstrząsom kontrolowanym i w grupie z wstrząsami niekontrolowalnymi. Ponadto, jak to wykazały następnie badania (szczegółowy przegląd: Maier i Seligman, 1976), pogorszenie wykonania zadań pod wpływem treningu bezradności manifestowało się również wtedy, gdy zwie- rzęta otrzymywały niekontrolowalne wzmocnienia o pozytywnym charakterze, np. gdy brak było zależności miedzy reakcjami zwierzęcia a otrzymywaniem pokarmu. 235 Koncepcja Weissa Ten pomysłowy, trójgrupowy schemat badań nad efektami niekontrolowalnoś- ci wzmocnień wywołał lawinę prac eksperymentalnych. Większość z nich doty- czyła, zarysowanego już wstępnie, a dalej szerzej przedstawionego, zjawiska tzw. wyuczonej bezradności. Okazało się jednak, że niekontrolowalność wzmocnień awersyjnych jest źródłem różnych efektów psychofizjologicznych. Wywołuje na przykład wzbudzenie systemu neuronów zmniejszających odczucie bólu (tzn. wzrasta odporność na ból; przegląd: Maier i Jackson, 1979). Dla mnie jednak szcze- gólnie interesujące są (z punktu widzenia dalej opisywanego informacyjnego ujęcia bezradności) model i wyniki badań Jay'a Weissa (1971 a, b, c). Dotyczą one związków między niekontróTowalnoścJ3_^zinfl?iiień_a_powstawaniem owrzodzeń gastrycznych (tj. w obrębie układu pokarmowego). Stosując opisany schemat sprzę- gania, badacz ten stwierdził, że szczury z grupy sprzężonej (przy dość długotrwa- łych sesjach eksperymentalnych), a więc z grupy poddanej niekontrolowalnym wstrząsom elektrycznym, miały znacznie większe owrzodzenie niż szczury z grupy z kontrolowalnymi wstrząsami (jak pamiętamy, liczba oraz wielkość wstrząsów były identyczne w obydwu grupach). Próbując wyjaśnić dość złożone zależności empiryczne uzyskane w swoich eksperymentach Weiss zaproponował dwuczynni- kową teorię powstawania owrzodzeń. Pierwszym czynnikiem jest liczba reakcji emitowanych przez zwierzę w celu zlikwidowania wstrząsów elektrycznych. Dru- gim czynnikiem jest informacja zwrotna będąca konsekwencją wykonania tej reak- cji: jeśli po wykonaniu reakcji następuje przerwanie lub unikanie (a więc stały brak) wstrząsu, to informacja zwrotna jest odpowiednia (relevant). Zasadniczą tezą kon- cepcji Weissa jest istnienie zależności interakcyjnej między tymi czynnikami pod względem ich wpływu na poziom powstającego owrzodzenia: duża aktywność wtedy, gdy każdej reakcji towarzyszy pozytywna informacja zwrotna - tak jak to było w grupie pierwszej schematu trójgrupowego (przypomnijmy, że w tej grupie zwierzę miało możliwość opanowania reakcji pozwalającej na systematyczne zatrzymanie lub unikanie awersyjnego wstrząsu) - powoduje powstawanie mini- malnego stresu, przejawiającego się w owrzodzeniu; natomiast intensywne reago- wanie przy braku odpowiednich informacji zwrotnych wywołuje w efekcie znacz- ny stres, przejawiający się w rozległym owrzodzeniu (a także w wielu innych wskaźnikach zaburzeń psychosomatycznych, np. w podwyższeniu ciśnienia krwi). Eksperymenty Weissa potwierdziły, że im więcej prób reagowania wykony- wało zwierzę w trakcie treningu bezradności, tym większe powstawało owrzodze- nie, zaś odwrotnie, im zwierzęta wykonywały mniej reakcji (np. wtedy, gdy poja- wiał się sygnał o rychłym zadziałaniu wstrząsu), tym owrzodzenie było mniejsze. Największe owrzodzenie powstawało wtedy, gdy szczur przed treningiem bezrad- ności otrzymywał wstrząsy kontrolowanie (gdy miał okazję „uwierzyć" w to, że wstrząsy można zlikwidować). Szczury takie wykonywały w trakcie treningu bar- dzo dużo reakcji, którym nie towarzyszyły odpowiednie reakcje zwrotne, stąd - zgodnie z twierdzeniem Weissa - powstawało u nich najbardziej rozległe owrzo- dzenie. 236 Podsumowując stwierdzamy, że wykonywanie dużej liczby reakcji — gdy wzmocnienia są kontrolowalne - nie wywołuje owrzodzeń, natomiast w przypadku, gdy wzmocnienia są niekontrolowalne, owrzodzenia są tym większe, im bardziej aktywnie (wykonując większą liczbę reakcji) szczur stara się przeciwstawić zaist- niałej, niekontrolowalnej stymulacji. Teza Weissa, że warunkiem powstawania ,_j owrzodzeń pod wpływem treningu bezradności jest aktywność behawioralna zwie- rzęcia, bardzo dobrze współbrzmi z założeniem przedstawionego dalej informacyj- nego modelu wyuczonej bezradności (Kofta i Sędek, 1998; Sędek i Kofta. 1990), zgodnie z którym jednostka musi być zaangażowana w rozwiązywanie (nieroz- wiązywalnych) zadań treningowych, aby pojawiły się negatywne konsekwencje tego treningu w nowych sytuacjach zadaniowych. Pierwotny model wyuczonej bezradności Seligmana Uogólniając swoje obserwacje na zwierzętach Seligman zdefiniował określo- ne na wstępie, złe funkcjonowanie zadaniowe w wyniku przejścia treningu bezrad- ności jako zespół wyuczonej bezradności. Polega on, wedle jego opisu, na: Q)/utrudnieniu w inicjowaniu zachowań dowolnych — określonemu jako defi- cyt motywacyjny; ,2]) utrudnieniu dostrzegania związków między zachowaniem a jego następ- 5))wystąpieniu negatywnych stanów afektywnych z dominantą depresyjną - deficyt emocjonalny. Efekty te, zademonstrowane początkowo w badaniach na zwierzętach, zostały następnie zreplikowane w licznych eksperymentach laboratoryjnych na ludziach (Seligman, 1975; Sędek, 1983). Oryginalne wyjaśnienie rozważanego zjawiska zostało zaproponowane przez wspomnianego już Seligmana i jego współpracowników (Seligman, 1975). Wedle tego wyjaśnienia w. trakcie kontaktu z sytuacją niekontrolowalną człowiek uczy się, że nie ma związku między zachowaniem a jego pozytywnymi bądź nggaty"wnymi~" następstwami (wynikami). Na czym dokładnie polega owo „uczenie się" bezrad- ności? W normalnej sytuacji zadaniowej człowiek (a także zwierzę) rozważa skut- ki wykonywania lub niewykonywania jakiegoś określonego działania. Jeśli stwier- dza, że pożądane wyniki pojawiają się znacznie częściej, wtedy, gdy wykonuje się jakieś działanie (w porównaniu do sytuacji braku emisji tego działania), to zwykle ten rodzaj działania jest przyswajany jako skuteczny ^Trening bezradności - według N tej koncepcji -jest to taka sytuacja, gdzie dla każdej wypróbowanej reakcji propor- cja pozytywnych i negatywnych konsekwencji jest identyczna: wszystko jedno, czy się zachowujemy tak czy inaczej, czy w ogóle nic nie robimy — uzyskujemy iden- tyczne wyniki. A więc proces uczenia się polega tu na przyswojeniu sobie wniosku (sądu), że dla każdej potencjalnie możliwej reakcji brak jest zależności (korelacji) między jej wykonywaniem a uzyskiwaniem pożądanych wyników. Konsekwencją 237 takiego procesu uczenia_się jest powstanie oczekiwania, że również^w przyszłości brak beilzie_związku między zachowaniem a wynikami. Przeniesienie tego oczeki- wania na nowe sytuacjFjesToUpowiedziaine, według Seligmana, za wystąpienie deficytów bezradności. Wkrótce model ten, przeniesiony bez żadnej modyfikacji z psychologii zwierząt na człowieka, poddany został gruntownej krytyce: nie wyjaśniał on np., dlaczego w pewnych okolicznościach przgjście_Jreningu bezradności nig_pio_\vadzi wcale do wystąpienia deficytów u badanych^oraz jakie czynniki wpływają na wielkość, 'Trwałości rodzajdeficytów bezradności. Odpowiedzią na tę sytuację było powstanie wielu różnorodnych, uzupełniających się bądź wykluczających, modeli teoretycz- nych (szczegółowy przegląd: Sędek, 1983). Jeden z nich - atrybucyjny model bez- radnośgjjjie.presji, opracowany ..pryezJ yiina.Abiarns.Qn a Ł Martina SeligmanaiJohna Teasda]ela_(1978) - zrobił prawdziwą karierę. Według tego~7nóclelu~zikłada się7że istotnj_j^e__rjośredniczącą w wyzwalamu_be^radjToJciji_^łowieka grają procesy ,atrybucyjne. IstotneJesTto, jak człowiekjspostr/pga pryyryyrjjHTrairrHjjTł^wii — czy 0 \ widzi je w_czy_nnikach wewnęJrznyxh_czy-»-ż&w4łęttzaych, w- czynnikach stałych czy , Izmiganych, w-czyHaikach-spgcyficznych czyjiość ogólnych. Od Jego, jak człowiek v 4_zinj?rpmtiy?42rzy_czj^rry^w^ ma — zgodnie z modelem — zależećjo, '?•\ czy_deficyty w ogóle w^t^pia^,_a_Jaki?_tav4akaJ2ęxlziejch^iłaI zakres i trwałość. .Kłopot ze wspomnianym modelem teoretycznym jest taki, że wyniki badań, spraw- dzających jego implikacje, okazały się w zdecydowanej większości przypadków bądź sprzeczne z jego założeniami i przewidywaniami, bądź mało konkluzywne (dokładniejsze omówienie: Sędek, 1983; Silver, Wortman i Kłos, 1982). Niezależnie od istotnych różnic w obu wspomnianych modelach zakłada się, że: 1) obiektywna, d\^o\xyiai&^niemo^f]ko^m\noić.JstpJrryckj&Lynikdw. - czyli brak zależności między nimi a działaniami jednostki - jest istotn3„cechą-sytuacji indu- kuj ącejJiezradni!Ść^_2) w trakcie treningu^zacłiodzi u ków od zachowania-waz 3) d^ficyty_bezradności wynikają z nadmiernego uogólnię^ vnia d^wja^^eńJr?rung0W-ych.-- z oczekiwania, że również w nowych sytuacjach działania nie będą miały żadnego wpływu na pojawianie się pożądanych wyników. Krytyczna analiza modelu egotystycznego Opisany poprzednio schemat badań nad zjawiskiem wyuczonej bezradności u zwierząt pozwolił na odkrycie dwóch istotnych aspektów rozważanego fenome- nu. Przypomnijmy, Że: 1) pod wpływem treningu bezradności w jednej klasie sytu- acji zachodzi jiogorszenie rozwiązywania zadań w ynpgjnjejirinej kjasie sytuacji oraz 2) owego pogorszenia wykonania zadania nie można przypisać niepowodze- niom w unikaniu przykrych bodźców bądź w zdobywaniu pozytywnych wzmocnień (ze względu na to, że - jak pamiętamy - procedura sprzężenia gwarantuje iden- tyczną liczbę i kolejność wzmocnień w grupie kontrolnej i treningowej). Nowsze koncepcje teoretyczne dotyczące tego zjawiska, powstałe na przełomie lat 70. i 80., skupiły się na wyjaśnieniu pierwszego aspektu zjawiska 238 i wyuczonej bezradności: dlaczego trening bezradności w jednej sytuacji zadanio- wej może pogorszyć rozwiązywanie innych zadań. Natomiast zupełnie zignoro- wano drugą część intrygujących danych z badań nad zwierzętami, wskazujących na niezależność rozważanego zjawiska od niepowodzeń w reagowaniu. Jak sądzę, wynikało to w dużej mierze ze zbyt sztywnego trzymania się jednej, mało precy- zyjnej procedury treningu bezradności, nie pozwalającej na odróżnienie efektów informacji o niepowodzeniu od obiektywnej niemodyfikowalności sytuacji zada- niowej. Zgodnie z tymi poglądami istotną przyczyną powstawania deficytów wyuczo" nej bezradności jest po prostu fakt, że w trakcie treningu bezradności człowiek doświadcza bolesnych dla poczucia własnej wartości porażek w rozwiązywaniu zadań. Taka seria niepowodzeń wywołuje wzbudzenie określonego rodzaju proce- su pośredniczącego (np. zagrożenia ego czy też lęku przed niepowodzeniem), który prowadzi z kolei do wystąpienia objawów bezradności. W koncepcjach tych zakłada się, że istotne jest nie to, iż człowiek spostrzega brak wpływu na wyniki w trakcie treningu bezradności, lecz odczucie, iż jego próby rozwiązywania zadań kończą się porażkami. Sam ów proces pośredniczący opisywany jest bardzo różnie w zależności od przyjętego modelu teoretycznego, choć zawsze jest ujmowany jako rodzaj zakłóce- nia emocjonalno-motywacyjnego. Dobrym przykładem takiego podejścia jest kon- cepcja Arthura Frankela i Malvina Snydera (1978) zakładająca, że konsekwencją serii porażek jest powstanie zagrożenia dla poczucia włjymej.. wartości badanych^ ponieważ niepowodzenia te implikują brak zdolności. Pogorszenie rozwiązywania zadarł "Testowych wynika~lćTT~zdaniem z tego, że ludzie nie ^angażują się w rozwiązywaniejiowych zadarLpoL.to, by kolejne niepowodzenia (także te uprzed- nio doznane w trakcie treningu bezradności) móc przypisać zbyt małej motywacji, brakowi wysiłku - ten rodzaj wymówki jest znacznie wygodniejszym wytłumacze- nienTporaleTliiz~pfźyznańie"śIę~9oTegq, iż się jest osobą mało zdolną czy zgoła mało inteligentną. Trini autorzy zaproponowali odmienne rozwiązania twierdząc, że owym poszukiwanym mediatorem może być lęk przed niepowodzeniem (Coyne, Metalsky i Lavelle, 1980), frustracja (Boyd, 1982), czy też uformowanie się tzw. zdegenerowanej intencji (Kuhl, 1984). Te zróżnicowane podejścia łączy założenie, że seria porażek jest zasadniczym czynnikiem treningu bezradności. Wszystkie one daleko odchodzą od oryginalnej idei Seligmana, ujmującej wyuczoną bezradność jako następstwo utraty wpływu na przebieg wydarzeń (i to zarówno wydarzeń nega- tywnych jak i pozytywnych), nie zaś konsekwencję samych porażek. Zastanówmy się jednak nad wzajemnym powiązaniem terminów „brak wpływu na przebieg działania" i „porażki, niepowodzenia w działaniu". Po pierw- sze, jak łatwo zauważyć, ponoszenie porażek nie wiąże się na ogół z obecnością nie- rozwiązywalnych problemów. Spotykające nas niepowodzenia wynikają zwykle z tego, iż coś źle zrobiliśmy, tzn. gdybyśmy zrobili coś inaczej, staranniej lub rozważniej, to uniknęlibyśmy porażki lub osiągnęlibyśmy sukces. Co więcej, wcale nie jest tak, że niepowodzenia, nawet jeśli się często powtarzają, zawsze prowadzą do uruchomienia procesów obrony własnej wartości. Najwięcej uczymy się właśnie 239 na błędach i niepowodzeniach, a więc zwracamy szczególną uwagę na aspekt infor- macyjny porażek. Po drugie, brak wpływu na wyniki nie musi się wiązać z otrzy- mywaniem jakichkolwiek informacji o niepowodzeniu. Na przykład w środowisku szkolnym często się zdarza, że zdolny uczeń, który zaskarbił sobie sympatię nauczycieli, otrzymuje doskonałe oceny niezależnie od tego, czy włożył dużo czy mało wysiłku w swoją pracę. Dochodzimy więc do wniosku, że niemodyfikowal- ność sytuacji i porażka nie muszą wcale z sobą współwystępować. Powstaje więc pytanie, czy to dotkliwe dla „ja" niepowodzenia w trakcie tre- ningu bezradności, czy też nierozwiązywalna natura zadań treningowych jest zasad- niczym źródłem deficytów bezradności. Zastanawiające są w tym aspekcie wyniki naszych dwóch eksperymentów (Kofta i Sędek, 1989). W badaniu tym skonstruo- wano dwa rodzaje treningu bezradności. W pierwszym z nich badani mieli do czy- nienia z serią nierozwiązywalnych zadań, lecz nie byli informowani czy dobrze, czy też źle je rozwiązują. W innej grupie badani mieli do czynienia z takimi samymi zadaniami, lecz byli za każdym razem informowani, że źle je rozwiązują; ponadto badanych w tej grupie informowano o tym, iż zadania te mierzą ważne aspekty ogólnej inteligencji. Można było przypuszczać, że jeśli wyjaśnienia akcentujące rolę porażek w powstawaniu deficytów są słuszne, to tylko ten drugi typ treningu wywoła pogorszenie w rozwiązywaniu nowych zadań i to o bardzo dramatycznym charakterze. Wyniki tego badania okazały się dość interesujące: oba rodzaje trenin- gu bezradności wywołały jednakowe pogorszenie rozwiązywania zadania testowe- go. A więc, wbrew założeniom przyjętym w modelach akcentujących niezbywal- ność wyraźnie odczuwanych porażek w powstawaniu symptomów bezradności, porażki nie mają wpływu na powstawanie jej deficytów. Kiedy uzyskuje się tego typu wynik, dość chyba niezgodny z intuicją, rodzi się często podejrzenie, że to może było dzieło przypadku lub rezultat tego, iż jakaś bardzo specyficzna grupa osób brała udział w badaniu. W związku z tym wykonano replikację tego badania (powtórzono manipulację dwoma rodzajami treningu bezradności - tj. z zagrożeniem bądź z brakiem zagrożenia poczucia własnej wartości) na innej, roz- szerzonej grupie badanych. Uzyskano niemal idealne powtórzenie wyników poprzedniego badania. Wyniki tych badań były, generalnie biorąc, zgodne z kon- cepcją Seligmana (akcentował on bowiem tezę, że niekontrolowalność_aiy_nikówj2er se, a nie porażki, jest czynnikiem sprawczym wTfakcie bezradnć«ciX~aczk7)iwielc modelTenlrie~ dostarcza wystarczających ram teoretycz- nych do interpretacji wszystkich danych. Kolejny cykl naszych badań (Sędek i Kofta, 1990) pokazał, że możliwe jest uzyskanie typowych deficytów bezradności również wtedy, gdy procedura trenin- gowa ma czysto poznawczy charakter, tzn. gdy cały proces rozwiązywania proble- mu odbywa się „w głowie" badanego. W trakcie tego treningu badany ma jedynie zintegrować napływające komunikaty w taki sposób, aby móc na koniec podać sen- sowne, sprawdzone przez siebie, rozwiązanie zadania. Jednakże dostarczane komu- nikaty tworzą chaos informacyjny - każda potencjalnie dostępna hipoteza rozwiązania zadania jest w jednakowym stopniu potwierdzana i negowana przez napływające komunikaty. Skuteczność takiej procedury trudno jest wyjaśnić 240 w ramach koncepcji Seligmana: brak jest tu bowiem niezależności między kolejno emitowanymi działaniami a wynikami - po prostu dlatego, że jednostka nie wyko- nuje tu działań zewnętrznych. Ta drobna na pozór różnica ma ważne znaczenie teo- . ... ... .1 retyczne. Oznacza bowiem, ze zjawisko bezradności nie ]Tme^ajiajTreskiiter,7,ności I emitowanych działań, ale na niemożności wykreowania w sytuacji treningu bezrad-1 ności3aklegoklTlwiek~śensownego pTó^ramudziałania - jest tn znsaHnin™ elemenłt im proponowanego-prze? informacyjnymTKof yfaśniema zjawiska bezradności, zwanego modelem rT998TŚędekTKofta, 1990). .-I-' Informacyjny model bezradności W proponowanym modelu traktuje się wyuczoną bezradność jako zaburzenie w generowaliIunnowyctrpTogram^w[dzMa^7Pfzyczyna wspomnianego zaburze- nia tkwi w tym, że^wlrakcie tremngu bezradności człowiek nie jesTaLstaiiie-slwa-- rzyć żadnych sensownychhhDOj^j^^wicy^^ xl kEOtme/Trudności jego nie polegają na tym, że trening bezradności uraża boleśnie* jego wrażliwe ego, ani na tym, że się wyuczył niezależności wyników od własnego działania, ale na tym, że nie udaje mu się zintegrować napływających informacji w żaden sensowny i spójny pomysł rozwiązania zadania. Zgodnie z modelem informacyjnym do j?owstania_deficytów. bezradności zbędne są dwa czynniki. Po pierwsze, człqwjek_Diusi.zaąngażować się intelektual^* riiFv7próby rozwiązywania nierozwiązywalnych_zadań_treningowyćh. Twierdzimy więc, że d^ficyty_bezradnoscTmogą sięjajawić tylko ujednostek aktywnych, które mają skłonności do uporczywego poszukiwania rozwiązania stojących przed nimi problem?)w7T3o~l!:ulrieT~jcdnmto"^^ poznawczego opanowyianiŁ. zadania całkowiciejni?sp_ójne_k?munikaty zwrotnego możliwych wariantach jego rozwiązania i to niezależnie od tego, jakąTTipotezę rozwiązania zadania bierze aktualnie pod uwagę. Konsekwencją takiego doświadczenia jest narastanie niepewności behawioralnej, tj. T ktonTz możliwoscT działaniajesTTepsza lub gorsza od pozostałych. Przedłużająca się, nieefektywna (bo nie redukująca owej niepewności) praca poznawcza prowadzi po jakimś czasie do przeskoku z fazy wzmożonej aktywności do fazy poznawczego wyczerpania, którego cechą charakterystyczną jest wysoki koszt wszelkiego wysiłku umysłowego, towarzyszącego intensywnemu, świadomemu przetwarzaniu informacji. Zgodnie z proponowanym tu ujęciem istota modyfikacji...w..zaj:howaniu, będąca wynikiem przejścia treningu bezradności, nie jjolęga na zaniku aktywności (a więc na powstaniu uogólnionej apatii lub bierności), łącz na_p_o[awieniu się nowe- . go stanu psychologicznego, który można określić jako stan demobilizacji poznaw- czej. Powoduje to, że człowiek w trakcie działania jest skłonny opierać się przede "wszystkim na starych, sprawdzonych wzorach, a więc na zespole uprzednio utwo- rzonych, rutynowych oraz schematycznych sposobów myślenia i sterowania zacho- waniem. Istotą tego stanu jest bowiem unikanie wysiłku poznawczego, a więc brak skłonności do poznawczego angażowania się w stojące przed nim zadania. 241 Konsekwencją powstałego w wyniku treningu bezradności stanu demobilizac- ji poznawczej są stwierdzone w eksperymentach laboratoryjnych kłopoty osób badanych z rozwiązywaniem zadań testowych. Pojawiają się one dlatego, że podanie rozwiązania takiego typowego zadania testowego (np. rozwiązanie trudne- go anagramu) wymaga tworzenia nowych, nieschematycznych pomysłów i hipotez, a to właśnie -jak sądzimy —jest niezwykle trudne dla osób, które doświadczyły tre- ningu bezradności. Nasze najnowsze badania nad tworzeniem modeli umysłowych przez osoby bezradne i depresyjne (von Hecker i Sędek, 1999) potwierdzają te prze- widywania: osoby te miały zdecydowanie większe trudności z integrowaniem napływających cząstkowych informacji w spójną zintegrowaną strukturę (podział grupy społecznej na spójne „paczki") w porównaniu z osobami kontrolnymi. Pełniejszą prezentację modelu i najnowszych badań można znaleźć w innych opracowaniach (Kofta i Sędek, 1998; von Hecker i Sędek, 1999). Cie- kawe jest to, że to myślenie teoretyczne wymaga zmiany tradycyjnego spojrze- nia na źródła i efekty związane z podmiotową kontrolą działania u ludzi (por. Kofta, w tym tomie). Wnioski, konkluzje... i trochę spekulacji Powróćmy jeszcze do wątku poruszonego na początku, a mianowicie do tego, że w percepcji ludzi stan bezradności jest immanentną cechą obydwu rozważanych tu klas niekontrolowalnych zdarzeń. Jak to jednak Czytelnik z pewnością zauważył, w dotychczasowych koncepcjach dotyczących efektów i przyczyn stanu bezradnoś- ci koncentrowano się wyłącznie na niekontrolowalności związanej z sytuacjami powtarzającego się braku zależności miedzy działaniami a wynikami. Chciałbym jednak przedstawić kilka wstępnych uwag wskazujących na to, że proponowane przez nas poznawcze podejście teoretyczne do problematyki bezrad- ności może rzucić pewne światło na procesy adaptacji związane z reagowaniem na niekontrolowalne zdarzenia o losowym i nieodwracalnym charakterze. Zasadniczą, charakterystyczną cechą nagłych traumatycznych zdarzeń jest to, że stawiają one jednostkę w kompletnie odmienionej sytuacji życiowej. Dotychcza- sowe plany, charakter codziennej aktywności, nawyki muszą ulec zasadniczej modyfikacji. Stąd też pojawia się silne poczucie bezradności -jednostka nie wie co i jak ma robić w tak zupełnie zmienionej sytuacji życiowej. Jak pamiętamy, na ist- nienie takiego stanu, następującego po okresie szoku, wskazywał Shontz (1975). Jak wynika z koncepcji Kofty i Sędka, bezradność powoduje powstanie stanu demobilizacji poznawczej, jeżeli została poprzedzona intensywną, bezskuteczną pracą poznawczą. Z punktu widzenia informacyjnego modelu bezradności proces adaptacji może ulec poważnym zaburzeniom wtedy, gdy jednostka, będąca ofiarą takiego nagłego zdarzenia, zakłada sobie i stara się zrealizować za wszelką cenę nieosiągalne, nierealistyczne cele, np. stara się postępować tak jakby zupełnie nic się nie stało, czy też próbuje cofnąć lub zmodyfikować przeszłe zdarzenia. 242 Zgadzając się z tezą Taylor (1983), że proces przystosowania do traumatycz- nych zdarzeń wiąże się z wysiłkiem poznawczym, uważam jednak, że charakter tego wysiłku powinien się diametralnie zmieniać wraz z przechodzeniem przez kolejne etapy procesu adaptacyjnego. Pierwszym krokiem tego procesu jest możliwie pełna ekspresja emocjonalna związana z zaistnieniem takiego losowego, traumatycznego zdarzenia. Tezę tę szcze- gólnie mocno zaakcentowały Roxanne Silver i Camille Wortman (1980). Po zajściu takiego nagłego zdarzenia ludzie odczuwają bardzo bolesne, trudne do zniesienia emocje. Sądzę, że zgodnie z tym, na co wskazali Klinger i Shontz, jednostki muszą osiągnąć stabilizację pod względem emocjonalnym po to, aby mogły być uruchomio- ne funkcjonalne mechanizmy poznawcze opisywane przez Taylor. W związku z tym zaraz po zajściu owych traumatycznych, niekontrolowalnych zdarzeń należy ludziom ułatwiać możliwie pełne wyrażenie trapiącego ich żalu, rozpaczy, lęku czy rozgory- czenia. W takim razie, mimo że może to brzmieć dość paradoksalnie, wysiłek poznawczy jednostki powinien być wtedy skierowany na to, aby pozwolić sobie na możliwie pełne wyrażenie i ekspresję swoich negatywnych emocji, na to, by nie hamować się w ich wyrażaniu. Ludzie, którzy przeżywając negatywne emocje starają się za wszelką cenę ich nie wyrażać, prezentując od razu tak zwane konstruktywne podejście do problemów życiowych, mogą być mniej racjonalni niż im się to wydaje. Nieudane próby natychmiastowego rozwiązania bolesnych problemów mogą ich bowiem, w wyniku dość prawdopodobnego pojawienia się symptomów stanu demo- bilizacji poznawczej, na zawsze zniechęcić do aktywnego, poznawczego sterowania swoim życiem. Człowiek musi uprzednio ochłonąć, skutecznie uwolnić się od ciężaru bolesnych emocji, aby myślenie o swoich problemach dało pozytywne wyniki. Bardzo istotne jest tutaj, co akcentują wszyscy badacze zajmujący się tym obsza- rem ludzkich doświadczeń, istnienie (lub brak) wsparcia społecznego. Ludzie posia- dający kochającą rodzinę oraz bliskich przyjaciół mają większe szansę uporania się z kryzysowymi zdarzeniami niż ludzie samotni, wyobcowani ze swoich układów rodzinnych i towarzyskich. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach, badaczom tego zjawiska nie wystarczy konstatacja faktu, że tak jest, oni chcą wiedzieć, dlaczego tak jest, jakie elementy owego wsparcia społecznego są szczególnie pomocne, a jakie mogą być bezużyteczne lub wręcz szkodliwe. Stwierdzono, że wsparcie społeczne nie jest jednorodną klasą zachowań. Przede wszystkim ważne jest to, że może ono pełnić bardzo różne funkcje. Jeśli wsparcie społeczne nie pełni niektórych ważnych funkcji, to jednostce trudniej jest pokonać kryzysowe zdarzenia. W literaturze przedmiotu można wyróżnić przynajmniej pięć takich funkcji (por. Figley, 1987): 1) udzielanie wsparcia emocjonalnego - istotna jest tu obecność bliskich ludzi wyrażających osobie poszkodowanej uczucia miłości, przywiązania i sympatii; cho- dzi tu więc o to, czy jednostka poddana nagłemu, niekontrolowalnemu wypadkowi ma bliskich, z którymi łączą ją serdeczne więzy emocjonalne, którzy nieustannie troszczą się o jej samopoczucie i komfort psychiczny; 2) okazywanie zachęty - wiąże się to z istnieniem w otoczeniu społecznym ludzi, którzy głęboko wierzą w możliwość wyjścia z kryzysu danej jednostki i dają temu wyraz; ważne jest to czy istnieją ludzie podkreślający zdolności i możliwości 243 tej jednostki, ludzie, którzy potrafią zauważyć, docenić i obdarzyć szczerymi komplementami każdy jej sukces; 3) udzielanie porad — do tego typu pomocy skłonnych jest bardzo wiele osób, przy czym chodzi tu często nie tyle o udzielenie rzeczywistego wsparcia, ile o wyka- zanie własnej wyższości; niemniej jednak trudno jest przecenić rolę konkretnych i użytecznych wskazówek udzielanych przez ludzi kompetentnych; wiele cudzych rad pozwala zrozumieć popełniane błędy, ukazuje nie rozważane do tej pozy możliwości i sposoby postępowania; czasami duże znaczenie ma samo wskazanie nie znanych dotąd źródeł informacji lub możliwości otrzymania konkretnej pomocy; 4) towarzyszenie - a więc czy jednostka w swojej codziennej aktywności jest, czy też nie jest samotna, czy ma w swoim otoczeniu ludzi, którzy chętnie z nią roz- mawiają, bawią się razem z nią, poświęcają jej wolne chwile; 5) udzielanie tzw. konkretnej pomocy - dotyczy to dość istotnego problemu czy poszkodowana jednostka może liczyć w razie konieczności na określoną konkretną pomoc: w razie trudności finansowych, konieczności zdobycia leków czy sprzętu rehabilitacyjnego, gdy trzeba zrobić zakupy, naprawić system grzewczy, pomóc w przeprowadzce i w tysiącu innych tego typu kłopotów. Wydaje mi się, że z wyjątkiem nader nielicznych szczęśliwców, którym życie oszczędziło wszelkich trudności (ale czy są to na pewno ludzie szczęśliwi? Chyba nie - por. Czapiński, w tym tomie), każdy z nas miał okazję poznać znaczenie wszystkich tych funkcji wsparcia społecznego w trudnych momentach życia - wiemy jak cenne może być ludzkie wsparcie i jak bolesny może być jego brak. Warto jednak skoncentrować się na przypadkach, gdy często - mimowolnie - niektóre opisane formy wsparcia społecznego przynoszą szkody. Powróćmy tu do przerwanego wątku dotyczącego roli i znaczenia ekspresji doświadczanych negatywnych odczuć. W związku z tym ważne jest to, czy w oto- czeniu społecznym jednostki znajduje się osoba, która jest w stanie wysłuchać wszystkich żalów, zmartwień, relacji o wszelakich symptomach złego samopoczu- cia psychicznego i fizycznego, której można się nieustannie zwierzać ze swoich złych odczuć emocjonalnych. Często jest jednak tak, że słuchacze uważają, iż takie nieustanne przedstawianie swoich zmartwień przez osobę poszkodowaną może być dla niej szkodliwe, że może się ona w ten sposób „zupełnie rozkleić" i załamać. W związku z tym przerywają zwierzenia, starają się pocieszać, dawać dobre rady, podtrzymywać na duchu. Tymczasem może to tylko drażnić poszkodowaną osobę. Ważne jest bowiem dla niej to, żeby móc mówić o swoich emocjach i spotkać się ze współodczuwaniem oraz uważnym wysłuchaniem przez drugą osobę, nie zaś żeby otrzymać pocieszenie i dobre rady. Tylko tyle... i aż tyle. Trudność leży bowiem na ogół po stronie słuchacza, a nie po stronie osoby opowiadającej o swo- ich ciężkich przeżyciach. Wielu ludzi nie potrafi wytrzymać emocjonalnego ciśnie- nia wywołanego uważnym wsłuchiwaniem się i empatycznym odczuwaniem cudzych doznań mimo tego, że osoba poszkodowana jest chętna do zwierzeń. Często wręcz jest tak, że zniechęcamy taką osobę do dokonywania zwierzeń, np. stwier- dzamy: „Po co mi to mówisz, skoro i tak nie mogę nic zrobić?" Podsumowując, jeśli wsparcie społeczne akcentuje funkcje związane z dodawaniem otuchy, dawaniem 244 rad itd., minimalizując możliwości opowiadania przez poszkodowaną osobę o swo- ich negatywnych odczuciach, to oddziaływanie takiego wsparcia społecznego może mieć destruktywny charakter (szerzej o tym problemie: Silver i Wortman, 1980). Uświadomienie sobie roli tego czynnika pozwala na zrozumienie uderzających sprzeczności w analizach teoretycznych i empirycznych badaczy zajmujących się różnymi sferami traumatycznych zdarzeń życiowych. Jedni badacze akcentują fakt długotrwałego trwania bolesnych odczuć emocjonalnych i braku wyraźnego przy- stosowania wielu ludzi do negatywnych zdarzeń (SiWer i Wortman, 1980), inni podkreślają pozytywne, adaptacyjne formy przystosowania poznawczego i brak negatywnych stanów emocjonalnych (np. Taylor, 1983). Jak sądzę, ważne jest tutaj to, że pacjentki ankietowane przez Taylor i jej współpracowniczki mogły swobod- nie rozmawiać o swojej chorobie, o przeżyciach emocjonalnych z nią związanych z wieloma bliskimi ludźmi, z lekarzami i znajomymi. Natomiast w przypadku wielu innych traumatycznych zdarzeń owa ekspresja emocji jest znacznie utrudniona i stąd trudniej o pozytywne formy przystosowania. Długotrwałe doświadczenia emocjonalne związane z takimi przeżyciami jak gwałt, kazirodztwo, ale także, np. nagła śmierć bliskiej osoby są w większości przypadków tajemnicą i samotnym doświadczeniem osób poszkodowanych. Brak ludzi, którym można się zwierzyć i tłumienie swoich emocji prowadzi w związku z tym - co szczególnie akcentują James Pennebaker i jego współpracownicy (por. Pennebaker 1985; Pennebaker i Hoover, 1987) - do długotrwałego, wieloletniego napięcia emocjonalnego, przeja- wiającego się w końcu w chorobach psychosomatycznych. Przypuszczalnie dopiero wtedy, gdy jednostka ma szansę pełnego wyrażenia, ekspresji swoich emocji związanych z pojawieniem się traumatycznych zdarzeń, roz- począć się może drugi etap pozytywnej adaptacji do nich, w którym podejmowany jest aktywny funkcjonalny wysiłek poznawczy. Wiele jego form zidentyfikowały Taylor i jej współpracowniczki. Przypomnijmy, że chodzi tu o chęć zrozumienia swojej sytuacji, o znalezienie nowych form wpływania na zdarzenia i kierowania swoim życiem, dokonywanie specyficznych porównań społecznych. Jednakże należy podkreślić fakt, że w wielu przypadkach wysiłek poznawczy związany z po- szukiwaniem przyczyn traumatycznego zdarzenia może być zupełnie bezowocny i nieprzystosowawczy. Wyobraźmy sobie, np. że ktoś miał stałą trasę powrotu do domu z pracy i wracał zawsze określonym autobusem. Nagle pewnego dnia całkiem niespodziewanie wsiadł do innego autobusu. Autobus ten wpadł na drzewo i osoba ta została sparaliżowana na całe życie. W takim razie przyczyna traumatycznego zdarzenia jest oczywista - ludzie potrafią całymi latami się zadręczać tym, dlaczego tak zrobili, dlaczego nie wsiedli do „normalnego" autobusu (por. Kahnemann i Mil- ler, 1986). Wysiłek poznawczy, związany z próbami odpowiedzi na te pytania, jest zupełnie bezowocny, co więcej, może spowodować syndrom demobilizacji poznaw- czej i osoba nie będzie mogła użyć swoich umiejętności poznawczych do programo- wania alternatywnych, satysfakcjonujących celów życiowych. Ważne jest więc nie tylko to, aby jednostka starała się aktywnie myśleć o swojej sytuacji, ale także, aby potrafiła przestać myśleć o próbie zmodyfikowania obiektywnie niemodyfikowal- nych zdarzeń, a więc np. o zmianie zdarzeń, które zaszły w przeszłości. 245 W tym kontekście warto jeszcze raz powrócić do czynników związanych ze wsparciem społecznym. Spróbujmy się zastanowić nad problemem, jakie znaczenie ma dla takich osób możliwość prowadzenia różnych rozmów z bliskimi im ludźmi na temat zaszłego zdarzenia i jego konsekwencji. Rozmowy takie to nie tylko szan- sa przekazania i wyładowania swoich emocji. To także konieczność oddania swoich stanów w słowach, a więc w formie zorganizowanej i spójnej. Wewnętrzne myśli takich poszkodowanych osób są zaś często skłębione i poszarpane, często ,,kołaczą" się im w głowie te same słowa. Rozmawiając z kimś o swoich problemach używają jednak za każdym razem innych słów, zaczynają brać pod uwagę różne punkty widzenia. Uwagi rozmówcy, często nawet mało znaczące, powodują przeskoki myś- lowe, pozwalają spojrzeć na swoją sytuację z odmiennej perspektywy. Rozmowy takie pozwalają też na sformułowanie angażujących celów życiowych i umożliwiają wyeliminowanie celów całkowicie nierealistycznych bądź niewykonalnych czy też wreszcie zbyt mało ambitnych i nie angażujących. Niebezpieczeństwa czyhające na osobę próbującą czynnie poradzić sobie z konsekwencjami nagłych, niekontrolowal- nych zdarzeń polegają bowiem z jednej strony na tym, że wyznacza ona sobie cele życiowe w sposób zbyt asekurancki i mało ekspansywny, przez co po krótkim okre- sie aktywności dalsze życie wydaje się jej bez sensu i pozbawione znaczenia; z dru- giej strony może wyznaczać sobie cele nieosiągalne, co może wywołać proces opi- sywany w informacyjnym modelu bezradności. Ważne jest więc to, aby te cele były bardzo ambitne, angażujące, trudno osiągalne, ...ale możliwe do osiągnięcia. Gdy się czyta, słucha relacji ludzi, którzy w sposób niezwykły, imponujący poradzili sobie z nawet najcięższymi niekontrolowalnymi doświadczeniami życio- wymi, to uderza swoista zmiana w interpretacji zaistniałego traumatycznego zda- rzenia (por. np. Eareckson i Musser, 1983). To, co początkowo wydaje się niepo- wetowaną stratą i tragedią, staje się potem wyzwaniem. Wraz z upływem czasu, gdy patrzy się z perspektywy własnych doznań, zdarzenie to interpretuje się jako zysk — pozwoliło bowiem człowiekowi uzyskać wielką, wydawałoby się iluzoryczną i nie- osiągalną, a jednak prawdziwą satysfakcję z życia. Literatura cytowana Abramson L. Y., Seligman M. E. P., Teasdale J. D. (1978) Learned helplessness in humans. Cńtiąue and reformulation, „Journal of Abnorma! Psychology" 87, s. 49—74. Boyd T. L. (1982) Leamcd helplessness in humans. A frustration produced response paltem, „Journal of Personality and Social Psychology" 42, s. 738—752. Bulman R„ Wortman C. B. (1977) Attiibutions ofblame and coping in the ,,real woiid". Severe aceident yictims react to theirlot, „Journal of Personality and Social Psychology" 35, s. 351—363. Coyne J. O, Metalsky G. L., Lavelle L. Y. (1980) Learned helplessness as experimenter induced failure and its alleriation with attentionat redeployment, „Journal of Abnormal Psychology" 89, s. 350-357. Eareckson J., Musser J. (1983) Joni, Warszawa, Wydawnictwo „Słowo Prawdy". Figley G. R. (1987) Traumatic stress. The role of the family and social support system. W: Trauma and its wake, C. R. Figley (red.), t. 2, New York, Brunner/Mazel. 246 Frankel A., Snyder M. L. (1978) Poor peiformance following unsolvable problems. Leamed helplessness or egotism? „Journal of Personality and Social Psychology" 36, s. 1415—1424. Fraczek A., Kofta M. (1975) Frustracja i stres psychologiczny. W: Psychologia, T. Tomaszewski (red.), Warszawa, PWN, s. 628-678. Hecker U. von, Sędek G. (1999) Uncontrollability, depression, and the constniction of mental models, „Journal of Personality and Social Psychology" 77, s. 833-850. Herrmann C, Wortman C. B. (1986) Action control and the coping piocess. W: Action control, J. Beck- mann, .1. Kuhl (red.), Berlin, Springer Verlag. Kahneman D., Miller D. T. (1986) Norm theory. Comparing reality to its alternatives, „Psychological Review" 2, s. 136-153. Klinger E. (1975) Conseąuences of commitment to and disengagement from incentives, „Psychological Review" 82, s. 1-25. Kofta M., Sędek G. (1989) Kepeated failure. A source of helplessness, or a factar iirelevant to its emer- gence? „Journal of Experimental Psychology: General" 118, s. 3-12. Kofta M., Sędek G. (1998) Uncontrollability as a source of cognitire eshaustion. Implications for hel- plessness and depression. W: Personal control in action. Cognitive and motivational mechanisms, M. Kofta, G. Weary, G. Sędek (red.), New York, Plenum, s. 391-418. Kuhl J. (1984) Volitional aspects ofachieyement motiration and leamed helplessness. Toward a compre- hensive theory of action control. W: Progress of experimental personality research, B. A. Maher (red.), t. 13, Orlando, FL, Academic Press, s. 99-170. Maier S. F., Jackson R. L. (1979) Leamed helplessness. Ali of us were light (and wrong). Inescapable shock has multiple effects. W: The psychology of leaming and motiration, Bower (red.), t. 13, New York, Academic Press, s. 155-218. Maier S. F., Seligman M. E. P. (1976) Leamed helplessness. Theoiy and evidence, „Journal of Experi- mental Psychology. General" 105, s. 3—46. Overmier J. B., Seligman M. E. P. (1967) Effects of inescapable shock upon subseąuent escape and avoidance leaming, „Journal of Comparative and Physiological Psychology" 63, s. 28-33. Pennebaker J. W. (1985) Traumatic experience andpsychosomatic disease. Exploring the roles of beha- yioural inhibition, obsession, and confiding, „Canadian Psychology / Psychologie Canadienne" 26, s. 82-94. Pannebaker J. W., Hoover C. W. (1986) Inhibition and cognition. Toward an understanding of trauma and disease. W: Consciousness and self-regulation, R. J. Davidson, G. E. Schwartz, D. Shapiro (red.), t. 4. New York, Plenum Press. Seligman M. E. P. (1975) Helplessness. On depression, development, and death, San Francisco, Free- man. Seligman M. E. P., Maier S. F. (1967) Failure to escape traumatic shock, „Journal of Experimental Psy- chology" 74, s. 1—9. Sędek G. (1983) Wyuczona bezradność. W: Człowiek jako podmiot życia społecznego, X. Gliszczyńska (red.), Wrocław, Ossolineum, s. 167-188. Sędek G., Kofta M. (1990) When cognitire exertion does not yield cognitive gain. Toward an infoima- tional explanation of leamed helplessness, „Journal of Personality and Social Psychology" 58, s. 729-743. Shontz F. C. (1975) The psychological aspects of physical illness and disability, New York, Macmillan. Silver R. L„ Wortman C. B. (1980) Coping with undesirable life events. W: Human helplessness, J. Gar- ber, M. E. P. Seligman (red.), New York, Academic Press. Silver R. L., Wortman C. B., Kłos D. S. (1982) Cognitions, affect and behavior following uncontrollab- le outcomes. A response to cmrent human helplessness research, „Journal of Personality" 50, s. 480-514. Taylor S. E. (1983) Adjustment to threatening eyents. A theoiy ofcognitiw adaptation, „American Psy- chologist" 38, s. 1161-1173. Taylor S. E., Wood J. V., Lichtman R. R. (1983) // could be worse. Selective evaluation as a response to yictimization, „Journal of Social Issues" 39, s. 19^10. 247 Weiss J. M. (197 la) Effects of coping behavior in different signal conditions on stress pathology in rats, „Journal of ComparatWe and Physiological Psychology" 77, s. 1—13. Weiss J. M. (1971 b) Effects ofpunishing the coping response (conflict) on stress pathology in rats, „Jour- nal of Comparative and Physiological Psychology" 77, s. 14-21. Weiss J. M. (1971 c) Effects of coping behayior with and without a feedback signal on stress pathology in rats, „Journal of Comparative and Physiological Psychology" 77, s. 22-30. Wood J. V., Taylor S. E., Lichtman R. R. (1985) Social compaiison in adjustment to breast cancer, „Jour- nal of Personalny and Social Psychology" 49, s. 1169-1183. I Dariusz Doliński Instytut Psychologii Uniwersytet Opolski Pozytywna rola negatywnych złudzeń Artykuł Shelley Taylor i Jonathona Browna opublikowany w 1988, i jakże często cytowany w niniejszej książce, stanowi istotny przełom w patrzeniu na psy- chologiczne podstawy ludzkiego szczęścia, zadowolenia z życia i optymalnego kie- rowania własnym losem. Autorzy dowodzą, że wcześniej powszechnie obowią- zujące podejście, zakładające związek szeroko rozumianego zdrowia psychicznego z trafnym spostrzeganiem samego siebie i zewnętrznej rzeczywistości jest z gruntu niesłuszne. Tym, co optymalizuje funkcjonowanie człowieka są bowiem pozytywne iluzje: nierealistycznie korzystne widzenie siebie, przesadne poczucie wpływu na bieg zdarzeń, wyraźny, nieuzasadniony wręcz, optymizm dotyczący przyszłości. Poszczególne aspekty charakterystyczne dla tego podejścia przedstawiają Czytelni- kowi inni autorzy tej książki. Warto tu wszakże podkreślić, że teza zakładająca związek pozytywnych iluzji i zdrowia psychicznego nie przez wszystkich jest akceptowana. Randall Colvin i Jack Błock (1994; Błock i Colvin, 1994; Colvin, Błock i Funder, 1995) sugerują na przykład, że istnieją bardzo liczne dane wskazujące na trafność podejścia kla- sycznego1. Tym, co optymalizuje funkcjonowanie podmiotu byłoby zatem trafne odzwierciedlenie rzeczywistości i realistyczne spojrzenie na siebie. Z podejściem takim zgodne są między innymi dane otrzymane przez Williama Comptona (1992). Wykazał on empirycznie, że około 10% populacji charakteryzuje się zarazem nis- kim poziomem pozytywnych iluzji związanych z myśleniem o przyszłości oraz możliwościami wpływania na bieg zdarzeń i pozytywną (ale nie iluzorycznie zawyżoną) oceną siebie. Właśnie u takich osób najwyższe były różne wskaźniki zdrowia psychicznego i optymalnego funkcjonowania społecznego. Jaka więc jest prawda? Czy pozytywne iluzje są korzystne, czy też nie? Czy człowiek żyjący takimi złudzeniami ponosi jednocześnie jakieś koszty? Czy iluzje negatywne (bo takie przecież także się pojawiają) skazują ludzi na złe funkcjonowa- nie? Na te i podobne pytania spróbuję w tym artykule odpowiedzieć. Skoncentruję 1 Z tezą tą, co zrozumiałe, Taylor i Brown (1994) polemizują. 249 się przy tym na ustosunkowaniu do własnej osoby i optymizmie, w minimalnym tylko stopniu uwzględniając badania dotyczące poczucia wpływu na bieg zdarzeń. Zacząć wypada zatem od kwestii podstawowej: Czy pozytywne iluzje są, czy też nie są korzystne? Optymalny margines iluzji, czyli co za dużo to nie zdrowo Choć większos'ć badań psychologicznych dostarcza wyników świadczących 0 pozytywnych konsekwencjach optymizmu, od czasu do czasu pojawiają się też takie, które wskazują na jego destruktywną rolę. Jerry Burger i Linda Burns (1988, za: Burger i Palmer, 1992) stwierdzili na przykład, że studentki wykazujące większy optymizm, że nie zajdą w niepożądaną ciążę, rzadziej stosowały środki antykoncep- cyjne. Optymizm może być też bardzo niebezpieczny dla motocyklistów. Okazuje się bowiem, że często wiąże się on z zaniedbywaniem wkładania kasku (Pelham 1 Taylor, 1991). Linda Perloff (1983) przedstawia z kolei dane, z których wynika, że ludzie żywiący iluzoryczną wiarę w to, iż są mniej od innych narażeni na choroby ignorują zalecenia lekarzy dotyczące różnych działań prewencyjnych. Interesujące wyniki uzyskali też Richard Eiser i Benjamin Arnold (1999), badający ludzi na plażach Teneryfy (Wyspy Kanaryjskie). Okazało się, że im większy optymizm co do stopnia, w jakim narażeni są na różne negatywne konsekwencje promieniowania słonecznego (poparzenia, zmarszczki, rak skóry) przejawiają spędzający tam wakac- je Brytyjczycy, tym więcej czasu przebywają w palącym słońcu i w tym mniejszym stopniu smarują naskórek środkami chroniącymi go przed słońcem2. Margaret Matlin i David Stang (1978) przytaczają z kolei dane o charakterze historyczno-literackim, z których wynika, że niczym nieuzasadniony optymizm europejskich Żydów w latach 30. XX w., przejawiający się wiarą, że Hitler zaspo- koił już swe imperialistyczne zapędy i do kraju, w którym oni mieszkają nie wkro- czy, powstrzymał wielu z nich przed ratującą życiem emigracją. Oczywiście tylko niektórzy Żydzi mieli materialne i prawne możliwości opuszczenia Europy, ale i spośród tych, którzy mogli to zrobić uczyniło to niewielu. Inne, bardziej odległe wydarzenia historyczne analizuje w podobny sposób Roy Baumeister (1989). Twier- dzi na przykład, że tragedie średniowiecznych wypraw krzyżowych miały swoje źródło w niezwykle optymistycznym założeniu, że Bóg da zwycięstwo rycerzom udającym się do Ziemi Świętej w słusznej sprawie. Naturalną konsekwencją takiego założenia było przekonanie, że nie ma sensu zaprzątać sobie głowy przygotowania- mi do długiej podróży i zaciętej walki. Destruktywny wpływ optymizmu znalazł 2 Trzeba tu wszakże podkreślić, że optymizm sprzyjał działaniom prewencyjnym (unikanie prażącego słońca, częste używanie środków zapobiegających oparzeniom słonecznym) u mieszkańców Teneryfy i u plażowiczów przybyłych z kontynentu europejskiego. Powód dla którego obie te grupy różnią się od Brytyjczyków nie jest jasny ani dla autorów cytowanego artykułu, ani dla piszącego te słowa. 250 swoje apogeum w tak zwanej krucjacie dziecięcej, w której przeciw uzbrojonym przeciwnikom wysłano tysiące młodych i bardzo młodych bezbronnych ludzi. Inny przykład problemów, które mogą napotkać osoby żyjące pozytywnymi iluzjami dotyczy konsekwencji wyraźnego przeceniania własnych kompetencji, umiejętności i potencjalnych możliwości. Roy Baumeister, Todd Heatherton i Dian- ne Tice (1993) zwracają uwagę na to, że ogólne zadowolenie z życia wynika mię- dzy innymi z umiejętności dokonywania trafnych wyborów. Zwykle jest tak, że im trudniejsze jest osiągnięcie jakiegoś celu, tym większą radość i satysfakcję sprawia nam zrealizowanie go. Z drugiej wszakże strony, im zadanie jest trudniejsze, tym mniejsze jest prawdopodobieństwo, że sukces stanie się udziałem podmiotu. Opty- malizacja funkcjonowania polega zatem zazwyczaj na wyborze takich zadań, które są trudne, ale zarazem możliwe do osiągnięcia (por. też Eisenberger, Mitchell i Masterson, 1985). To z kolei możliwe jest tylko wtedy, gdy podmiot ma dobrą orientację zarówno we własnych możliwościach i umiejętnościach, jak i w warun- kach zadania. Błędy polegające na wyborze zadania zbyt łatwego lub zbyt trudne- go przynoszą przy tym niejednakowe konsekwencje. W pierwszym przypadku podmiot osiąga mniej niż by mógł, coś jednak uzyskuje. W drugim przypadku stra- ta jest poważniejsza. Podmiot ponosi porażkę i nie osiąga niczego. Autorzy zwra- cają uwagę, że skłonność ludzi do zbyt pochlebnego widzenia siebie, nadmiernego optymizmu i przeceniania wpływu na zdarzenia naraża ich na występowanie tych poważniejszych konsekwencji. Pozytywne iluzje sprzyjają bowiem wybieraniu zadań zbyt trudnych, a w konsekwencji narażają na ponoszenie w nich porażek. Ponieważ pozytywne iluzje charakterystyczne są dla ludzi o wysokiej samoocenie, Baumeister, Heatherton i Tice zakładają, że właśnie takie osoby mogą być narażone na popełnianie błędów polegających na wyborze zadań zbyt trudnych. Z drugiej wszakże strony, okazuje się, że ludzie o wysokiej samoocenie funkcjonują zazwy- czaj bardzo dobrze i częściej odnoszą sukcesy niż porażki. Rzadko też porywają się na zadania, których trudność wyraźnie przekracza poziom ich kompetencji. Jak to możliwe? Okazuje się, że osoby takie stają się dość realistyczne i potrafią czasowo „wyłączyć" pozytywne iluzje, gdy przychodzi im wybierać jedno z zadań o różnych poziomach trudności (Gollwitzer i Kinney, 1989). Baumeister i jego współpracow- nicy zakładają jednak, że istnieją specyficzne sytuacje, w których osoby takie nie potrafią realistycznie spojrzeć na możliwość uporania się z poszczególnymi zada- niami. Dzieje się tak w warunkach zagrożenia lub wyzwania dla ich poczucia własnej wartości. Osoby o wysokiej samoocenie pozostają wówczas pod wpływem pozytywnych iluzji i wybierają zadania o takim poziomie trudności, który jest zgod- ny ze złudzeniami, a nie z realistycznym spojrzeniem na własne kompetencje. Tezę tę autorzy testowali w trzech kolejnych eksperymentach. Ponieważ wadą pierwszego z nich są pewne niejasności metodologiczne, nie będziemy tu go oma- wiać, przechodząc od razu do badania drugiego. Rozpoczęło się ono od wypełnie- nia przez uczestników eksperymentu kwestionariusza pozwalającego na określenie wysokości ich samooceny. Następnie zaproszono ich do uczestnictwa w grze video, polegającej na sterowaniu samolotem w gąszczu drzew, balonów i słupów sieci energetycznej. W przypadku zderzenia samolot na chwilę się zatrzymywał. Rezul- 251 tat gry był tym lepszy, im krótszy był całkowity czas przelotu. Osobie badanej dawano wstępnie dwadzieścia minut na zaznajomienie się z zasadami gry, a następ- nie poddawano ją dziesięciu kolejnym próbom. Eksperymentator notował wyniki wszystkich tych prób i informował badanego, że w trzech z nich wypadł dobrze, to jest przekroczył pułap odgórnie określonego kryterium sukcesu. (De facto kryte- rium tym był zawsze trzeci z najlepszych wyników osiągany przez konkretną osobę badaną). Eksperymentator dodawał, że badany otrzymuje 3 dolary za dotychczaso- we sukcesy, ale zagra jeszcze raz i sumę tę może zwiększyć lub zmniejszyć. Może założyć się z eksperymentatorem o sumę nie mniejszą niż 25 centów, a nie większą od 3 dolarów o to, czy ponownie uda mu się osiągnąć sukces. Jeśli tak, to uzyska dzięki temu trzykrotny zysk. Tak więc, w przypadku ponownego osiągnięcia satys- fakcjonującego wyniku za ćwierć dolara zainwestowane w zakład otrzyma 75 cen- tów, za dolara 3 dolary itp. W sposób losowy przydzielano badanych do warunków zagrożenia poczucia własnej wartości lub do warunków kontrolnych. W warunkach zagrożenia eksperymentator dodawał, że jeśli badany obawia się, że może źle funkcjonować w warunkach stresu, albo sądzi, że nie jest w stanie wyraźnie prze- kroczyć wyniku kryterialnego powinien zastanowić się nad wyborem strategii bez- piecznej i nie zakładać się o zbyt wiele. Wybór należy jednak wyłącznie do niego. W warunkach kontrolnych nie wspominano o funkcjonowaniu w warunkach stresu, ani ocenie przez badanego szans na odniesienie sukcesu. Pytano go tylko o jaką kwotę się zakłada. Badacze skupili się na ilości pieniędzy wygrywanych przez badanych w po- szczególnych sytuacjach. Okazało się, że w warunkach kontrolnych badani mający samoocenę wysoką wygrywali średnio 5 dolarów i 60 centów, a osoby mające niską samoocenę 2 dolary i 21 centów. W warunkach zagrożenia poczucia własnej war- tości było jednak zupełnie inaczej. Osoby mające wysoką samoocenę zarobiły tu średnio 2 dolary i 67 centów, a osoby mające samoocenę niską - 3 dolary i 66 cen- tów. Okazało się także, że osoby mające wysoką samoocenę w warunkach zagroże- nia ego inwestowały w zakład niemal dwukrotnie wyższą kwotę (2 dolary 33 centy) niż w warunkach kontrolnych (1 dolar 77 centów). U osób o niskiej samoocenie instrukcja wzbudzająca zagrożenie poczucia własnej wartości przynosiła efekt dokładnie odwrotny: inwestowały one wówczas średnio tylko 1 dolara i 39 centów wobec 2 dolarów i 7 centów, o które zakładały się w warunkach kontrolnych. Można zatem stwierdzić, że o ile w warunkach neutralnych wysoka samooce- na sprzyjała odnoszeniu sukcesów, to warunkach zagrożenia ego była ona destruk- tywna. W sytuacjach takich osoby mające pozytywną samoocenę były bowiem skłonne do podejmowania dużego ryzyka, które rzadko okazywało się opłacalne. Podobne wyniki uzyskano w trzecim studium, w którym w odmienny sposób wprowadzano zagrożenie dla poczucia własnej wartości. Osoby badane informo- wano, że eksperyment dotyczy diagnozy poziomu inteligencji u jego uczestników. Mówiono, że na jej poziom wskazuje zarówno wynik osiągnięty w grze video, jak i wynik w teście kreatywności polegającym na podaniu w ciągu trzech minut różnych określeń będących synonimami słowa „pączek". Na wynik tej próby składa 252 się zarówno liczba wymyślonych słów, jak i ich oryginalność. Zaczynano od rze- komego testu kreatywności. Wprowadzanie stanu zagrożenia poczucia własnej war- tości osiągano poprzez informowanie osoby badanej, że osiągnęła bardzo niski wynik w tej próbie. (W warunkach kontrolnych przekazywano jej wiadomość o odniesieniu sukcesu). Informację o rezultacie osiągniętym w pierwszej z miar inteligencji przekazywano badanym bezpośrednio przed podejmowaniem przez nich decyzji ile pieniędzy chcą postawić na własny sukces w grze video. Analiza decyzji podejmowanych przez badanych i osiąganych przez nich zysków w poszczególnych warunkach eksperymentalnych ponownie wykazała, że w sytu- acjach neutralnych wysoka samoocena optymalizuje funkcjonowanie, ale w warun- kach zagrożenia dla ego zmniejsza efektywność działania. Tak więc, okazało się, że odmienne sposoby wzbudzania zagrożenia poczucia własnej wartości zastosowane przez badaczy w obu omówionych wyżej eksperymentach przyniosły bardzo zbliżone wyniki. Obu przedstawionym tu badaniom zarzucić można jednak pewną „sztuczność". Uczestnicy tych eksperymentów niezbyt dobrze orientowali się bowiem w szansach wygrania w proponowanej im grze, a wszystko co mogli stracić, to kilka wcześniej otrzymanych dolarów. Poza tym, w pierwszym z omawianych tu studiów badani mogli sądzić, że stoją przed dylematem: wybrać ryzykowną opcję, czy też przyznać, że należą do kategorii ludzi, którzy źle funkcjonują w warunkach stresu. Mogli więc woleć stracić raczej pieniądze niż okazać się tchórzliwymi asekurantami w oczach własnych i eksperymentatora. Wszystko to skłoniło Stephena Smitha, Jareda Norrel- la i Joshuę Sainta (1996) do przeprowadzenia eksperymentu osadzonego w bardziej naturalnym kontekście. W badaniu tym wzięli udział kadeci przygotowujący się do wojskowego obozu szkoleniowego. W pierwszej fazie wypełniali oni kwestionariusz Rosenberga, pozwalający na określenie wysokości samooceny. Tydzień później zro- biono im klasówkę (w formie testu) dotyczącą umiejętności dowodzenia. Wkrótce po tym urządzono zbiórkę na boisku, gdzie każdy z nich otrzymał informację o osiągniętym wyniku. Połowa kadetów dowiedziała się, że zdała test. Pozostałym powiedziano, że go nie zdali. Co istotne, informacje o wyniku testu „rozdawano" w sposób całkowicie losowy. Następnie kadeci mieli rzucać granatem do celu, któ- rym była wbita w ziemię makieta ludzkiej sylwetki. Rzut uznawany był za zaliczo- ny jeśli granat lądował w odległości mniejszej niż jeden metr od tego obiektu. Kade- ci sami mieli przy tym określić z jakiej odległości (10, 20, 25, 30, 35, czy też 40 metrów) chcą do tego celu rzucać. Notowano zarówno dokonywany przez nich wybór, jak i celność rzutu. Wyniki te przedstawione są w tabeli 1. Tabela 1. Odległości z jakich kadeci decydowali się rzucać granatem w poszczególnych warunkach eksperymentalnych i procenty rzutów celnych Informacja o wyniku osiągniętym w teście umiejętności dowodzenia sukces porażka Niska samoocena Wysoka samoocena 29,6 m 38% 29,2 m 54% 253 27,7 m 69%. 33,6 m 36%. Jak widzimy, kadeci mający niską samoocenę wybierali pod wpływem otrzy- mania informacji o porażce nieco krótszy dystans od tych, którzy otrzymali infor- mację o sukcesie. Pozwalało im to jednak na niemal dwukrotnie częstsze trafianie granatem do celu. Zupełnie inaczej postępowali jednak ci kadeci informowani o niezaliczeniu testu, którzy mieli pozytywną samoocenę. Wybierali oni dystans dłuższy niż inni żołnierze, ale jednocześnie najrzadziej zaliczali próbę rzutu grana- tem. Autorzy konkludują, iż wyniki te są kolejnym dowodem, że przynajmniej w niektórych przypadkach wysoka samoocena może nie sprzyjać optymalizacji funkcjonowania. Gdy następuje zagrożenie poczucia własnej wartości, ludzie mogą podejmować nadmiernie ryzykowne, zwiększające prawdopodobieństwo porażki, decyzje. Czy można podać ilustrujące tę prawidłowość przykłady z realnego życia? Smith, Norrel i Saint pozostają tu przy przykładach o charakterze militarnym. Choć Robert Lee, Napoleon Bonaparte i Adolf Hitler żyli w różnych czasach i dzieliło ich też wiele innych spraw - poglądy na optymalny ustrój polityczny, temperament, ideały, wygląd zewnętrzny, to było jednak coś, co ich łączyło. Wspólną ich cechą była nadzwyczaj wysoka ocena własnych kompetencji, możliwości i umiejętności. Być może, właśnie ta cecha okazała się zgubna dla nich i w istotny sposób zaważyła na biegu historii całej ludzkości. 3 lipca 1863 roku generał Robert Lee, dowodzący podczas wojny secesyjnej siłami Południa, zareagował na serię niepowodzeń doznanych w czasie bitwy pod Gettysburgiem rzuceniem 15 000 żołnierzy w samo centrum wojsk przeciwnika. Zignorował przy tym liczne uwagi doradców, ostrzegających go, że taka decyzja byłaby totalnym błędem. Z ataku na centrum wojsk Unii wrócił tylko co trzeci żołnierz. Większość historyków jest zgodna, że ten błąd generała Lee spowodował zasadniczy zwrot w wojnie secesyjnej. Napoleon Bonaparte początkowo wygrywał w bitwie pod Waterloo. Dolegli- wości zdrowotne zmusiły go jednak do czasowego opuszczenia pola bitwy. Gdy nań powrócił, armia francuska utraciła już przewagę w bitwie i szala przechylała się na stronę sił brytyjsko-pruskich. Zarówno wojskowa strategia, jak i zdroworozsąd- kowa logika nakazywały kontrolowany odwrót. Napoleon podjął jednak nadzwy- czaj ryzykowną decyzję rzucenia do walki wszystkich sił, doprowadzając do des- trukcji swojej armii i własnej kariery. Adolf Hitler miał w rękach niemal cały kontynent europejski, ale nie zdobywszy jeszcze, słabnącej coraz bardziej, Wielkiej Brytanii zdecydował się uderzyć na Związek Radziecki - swego dotychczasowego sojusznika. W październiku 1942 roku 300 000 jego żołnierzy utknęło pod Stalingradem. Armia ta miała niewielkie rezerwy amunicji i żywności. Zamiast zdecydować się na odwrót i uzupełnić braki, Niemcy zgodnie z rozkazem Hitlera pozostali na zajętych pozycjach. Jak wiadomo, ponieśli druzgocącą klęskę w bitwie, która stanowiła przełom w IT wojnie światowej i była początkiem końca III Rzeszy. Jak to zatem jest z pozytywnymi iluzjami? Czy są dla działającej jednostki tak jednoznacznie niekorzystne, jak zdają się na to wskazywać wyżej opisane ekspery- menty psychologiczne i biografie znanych ludzi? Bez wątpienia nie. Wiele innych 254 badań i przykładów z życia, opisywanych także w tej książce, jednoznacznie wska- zuje, że tak nie jest. Jak można zatem wyjaśnić te rozbieżności? Wydaje się, że najtrafniejszej odpowiedzi na pytanie o rolę pozytywnych iluz- ji udziela Baumeister (1989). Zwraca on uwagę, że zazwyczaj optymalizują one funkcjonowanie człowieka wtedy, gdy ich siła nie jest zbyt duża. Często stają się jednak autodestruktywne wówczas, gdy przybierają postać skrajną. Baumeister mówi zatem o optymalnym zakresie takich złudzeń. Empiryczne dowody na rzecz trafności takiego podejścia przedstawiają Jens Asendorpf i Fritz Ostendorf (1998). Wykazują na przykład, że zbyt przesadnie korzystne spostrzeganie siebie jest zazwyczaj związane z przeżywaniem przez jednostkę problemów psychicznych. Dla osoby psychicznie zdrowej jest natomiast charakterystyczne umiarkowanie nie- realistyczne spostrzeganie własnych zdolności, umiejętności i cech charakteru. Tak, czy inaczej, przekonaliśmy się, że pozytywne iluzje mogą czasem przy- nosić niekorzystne konsekwencje dla funkcjonowania podmiotu. Oczywiście, nie oznacza to automatycznie, że negatywne iluzje - np. nierealistycznie negatywna ocena własnych możliwości, czy nieuzasadniony pesymizm mogą być korzystne. A więc, czy przynajmniej niekiedy mogą one przynosić pozytywne konsekwencje? Aby odpowiedzieć na to pytanie, przyjrzeć się trzeba zupełnie innym danym. Negatywne iluzje Australijski psycholog Norman Feather (1967, 1969) wykazał, że siła reakcji emocjonalnej będącej odpowiedzią na zdarzenie, które spostrzegamy jako pozy- tywne lub negatywne zależy w dużym stopniu od tego, czy spodziewamy się poja- wienia się tego zdarzenia, czy też nie. Im bardziej jego wystąpienie jest dla nas nie- oczekiwane, tym silniejsze emocje się pojawiają. Jeśli jesteśmy na przykład kibicami piłkarskimi i wiemy, że drużyna za którą trzymamy kciuki ma bardzo dobrych zawodników i powinna zdobyć mistrzostwo Polski, oczywiście cieszymy się, gdy to rzeczywiście następuje. Nasza radość jest jednak jeszcze większa, gdy inne zespoły w lidze mają lepszych — jak nam się wydawało - zawodników, a mist- rzostwo nieoczekiwanie przypada naszej drużynie. Odczuwany przez nas smutek ze spadku ukochanego zespołu będzie natomiast większy, gdy do ostatniej kolejki ligowej będziemy przekonani, że to nie nastąpi, niż w warunkach, w których jesz- cze przed rozpoczęciem rozgrywek uznamy to za wielce prawdopodobne. Tom Pyszczynski (1982) zakłada, że ludzie zdają sobie na ogół sprawę z pra- widłowości opisanej przez Feathera. Dla zminimalizowania odczuć negatywnych i maksymalizowania emocjonalnych doświadczeń pozytywnych dokonywać mogą specyficznie zniekształconych oszacowań prawdopodobieństw przyszłych zdarzeń. Jeśli zależy im na wystąpieniu jakiegoś stanu rzeczy, mogą formułować oczekiwa- nia pesymistyczne, szacując prawdopodobieństwo zajścia danego zdarzenia nisko. Jeśli natomiast nie chcieliby aby dane zdarzenie wystąpiło, także stają się pesymis- tami i oceniają prawdopodobieństwo jego zajścia jako wysokie. 255 Teza Pyszczynskiego stoi w zasadniczej sprzeczności z klasycznym efektem Marks (1951)-Irwina (1953) (por. też Czapiński, w tym tomie). Zgodnie z nim ludzie przeceniają prawdopodobieństwo wystąpienia zdarzeń pożądanych, a nie doceniają prawdopodobieństwa pojawienia się zdarzeń niepożądanych. Pyszczyn- ski zauważa jednak, że w badaniach dotyczących tego efektu zdarzeniem pożą- danym było zazwyczaj zdobycie pewnej ilości punktów, a niepożądanym ich utra- ta. Punkty te były przy tym bądź nieprzeliczalne na jakiekolwiek dobra, bądź też zamieniane były na drobne, czy wręcz symboliczne kwoty. Silne emocje, które człowiek chce regulować, pojawiają się jednak dopiero wtedy, gdy pozytywne lub negatywne konsekwencje określonych stanów rzeczy są doniosłe. A wówczas - twierdzi Pyszczynski - można spodziewać się zależności postulowanych przez niego. Aby przekonać się, czy jest tak istotnie, Pyszczynski przeprowadził bada- nie, którego uczestnikom mówiono, że za osiągnięcie sukcesu w losowaniu otrzy- mywać będą nagrody pieniężne. Badani spodziewali się, że będą losować jedną kartę z dziesięciu, przy czym w zależności od warunków eksperymentalnych mówiono im, że dwie, pięć lub dziewięć kart to karty wygrywające. Część bada- nych wiedziała przy tym, że sukces premiowany jest 5 dolarami, pozostali dowia- dywali się, że nagroda wynosi 50 centów. Bezpośrednio przed samym losowa- niem wszyscy wypełniali specjalny kwestionariusz, w którym określali swoje szansę na wylosowanie „szczęśliwej" karty. Analiza wyników związanych z tymi oszacowaniami przyniosła dane zasadni- czo zgodne z hipotezą Pyszczynskiego. Przede wszystkim okazało się, że badani sądzili, że mają mniejsze szansę na osiągnięcie sukcesu w warunkach wysokiej nagrody niż w warunkach niskiej nagrody. Poza tym, gdy sukces był prawie pewny (obiektywne prawdopodobieństwo osiągnięcia go wynosiło 0,90) ludzie wyraźnie zaniżali swoje szansę3. Można zatem sądzić, że dokonywali strategicznie pesymis- tycznych oszacowań. Nie jest do końca jasne, czy czynili to po to, by zwiększyć pozytywne emocje po wylosowaniu „szczęśliwej" karty, zmniejszyć uczucie dozna- wanego zawodu po wylosowaniu karty „pechowej", czy też uwzględniali w swych, mniej lub bardziej świadomych, kalkulacjach oba te potencjalnie możliwe stany rzeczy. Co ciekawe, rozmowy prowadzone bezpośrednio po eksperymencie z osobami badanymi ujawniły, że często zdają sobie one sprawę z tego, że w wielu realnych sytuacjach życiowych uciekają się do takiego strategicznego pesymizmu. Jak się wydaje, jedną z dobrych ilustracji wspomnianego stanu rzeczy są oczekiwania, jakie niektórzy studenci wzbudzają w sobie bezpośrednio przed wejściem na egza- min. Być może ci, którzy mówią sobie (i innym): „Mam pustkę w głowie, czuję, że nic nie wiem, na pewno obleję" robią to po to, by zminimalizować negatywne 3 W warunkach, w których obiektywne prawdopodobieństwo sukcesu było niskie lub średnie bada- ni dokonywali realistycznych oszacowań prawdopodobieństwa sukcesu. Można więc sądzić, że zakładany przez Pyszczynskiego strategiczny pesymizm pojawia się jako obrona przed rozczarowaniem, w warunkach, gdy sukces jest „prawie pewny". Pozostaje kwestią otwartą, jakie warunki uruchamiają strategiczny pesymizm w sytuacjach potencjalnej straty. 256 emocje w przypadku rzeczywistego niepowodzenia lub też zintensyfikować radość po ewentualnym sukcesie. Inny przykład korzyści wynikających z negatywnych iluzji pochodzi z badań inspirowanych zjawiskiem nierealistycznego optymizmu, opisanym po raz pierwszy przez Neila Weinsteina (1980, 1984). Zjawisko to wiąże się z tendencją do widze- nia siebie jako mniej niż inni narażonego na różne negatywne zdarzenia (jak np. udział w katastrofie kolejowej, popadniecie w alkoholizm, zawał serca, rozwód) i jednocześnie sądzenia, że jest się bardziej od innych predysponowanym do doświadczania zdarzeń przyjemnych (jak udane małżeństwo, dobrze płatna praca, atrakcyjna podróż za ocean). Weinstein wykazał powszechność występowania tego specyficznego myślenia życzeniowego. Prosił studentów o oszacowanie prawdopo- dobieństw, że różne (pozytywne i negatywne) stany rzeczy mogą zdarzyć się im i przeciętnemu studentowi ich płci. Oczywiście w przypadku konkretnej jednostki trudno byłoby uznać takie optymistyczne oczekiwania za nierealistyczne. (Jeśli na przykład ktoś w ogóle nie jeździ pociągiem, to prawdopodobieństwo bycia ofiarą katastrofy kolejowej jest w jego przypadku rzeczywiście zminimalizowane). Ponie- waż jednak przekonania o własnej wyjątkowej predyspozycji do unikania stanów negatywnych i doświadczania pozytywnych są powszechne, nie jest możliwe, by (prawie) wszyscy byli w jakiś sposób uprzywilejowani w stosunku do innych4. Można zatem używać tego terminu w sensie statystycznym - odnosząc go do całej badanej populacji. Choć nierealistyczny optymizm jest zjawiskiem powszechnym, okazuje się, że w pewnych szczególnych przypadkach nie ma on miejsca. W warunkach zbliżającej się klęski żywiołowej ludzie przestają na przykład sądzić, że są mniej narażeni na działanie huraganu (Burger i Palmer, 1992), czy trzęsienia ziemi (Helweg-Larsen, 1999). W przypadku szacowania własnej podatności na szkodli- we działanie promieniowania radioaktywnego bezpośrednio po wybuchu reakto- ra w elektrowni atomowej w Czernobylu zanotowano nawet zjawisko, które określić można nierealistycznym pesymizmem. Przeważały bowiem opinie bada- nych, że właśnie oni są najbardziej narażeni na szkodliwe promieniowanie i spo- dziewają się wystąpienia w przyszłości chorób z tym związanych (Doliński, Gromski i Zawisza, 1987). W dość dużej zbadanej wówczas populacji pojawiały się jednak także opinie odmienne. Część osób badanych przejawiała optymizm, twierdząc, że są mniej narażone na negatywne skutki promieniowania niż inni, część sądziła, że nie różni się pod tym względem od innych osób. Ponieważ oso- bom badanym zadawano również pytania o to, co robią, aby uchronić się przed negatywnymi skutkami promieniowania, można było prześledzić rolę, jaką w podejmowaniu działań prewencyjnych odgrywa pesymizm i optymizm. Dane te przedstawione są w tabeli 2. 4 Tak jak nie jest możliwe, by wszyscy zarabiali więcej niż wynosi średnia krajowa, a jednocześ- nie trudno wskazać taką grupę zawodową, która zarobek niższy niż średnia krajowa uznałaby za spra- wiedliwy. 257 Tabela 2. Odsetki pesymistów (sądzących, że są bardziej od innych osób narażeni na skutki promieniowania), realistów (uważających, że są w podobnym stopniu jak inni narażeni na skutki promieniowania) i optymistów (uważających, że są mniej od innych narażeni na skutki promieniowania) podejmujących różne rodzaje aktywności minimalizującej negatywne skutki promieniowania radioaktywnego Rodzaje aktywności Pesymiści Realiści Optymiści Picie płynu Lugola" 75% 51% 53% Wstrzymywanie się od jedzenia nowalijek 62% 43% 39% Wstrzymywanie się od jedzenia nabiału 50% 37% 35% Minimalizowanie przebywania na otwartym terenie 51% 23% 25% Filtrowanie wody pitnej 12% 10% 9% Inne** 23% 13% 12% * Po kilku tygodniach od awarii w Czernobylu pojawiły się opinie autorytetów medycznych, że picie płynu Lugola było błędem. W momencie badania jeszcze ich jednak nie było, co pozwala traktować także to działanie jako próbę ograniczenia negatywnych skutków promieniowania na własne zdrowie. ** Badani najczęściej wymieniali tu: regularne wycieranie kurzu z parapetu i butów, codzienne mycie głowy i ubieranie się na biało. Jak widzimy, pesymiści okazali się w tej materii grupą najbardziej aktywną, starając się różnymi sposobami ograniczyć negatywne konsekwencje zwiększonego promieniowania radioaktywnego. Pesymiści częściej (w stopniu statystycznie istotnym), niż realiści i optymiści przejawiali niemal wszystkie wyróżnione sposoby reagowania5. Co ciekawe, nie wykazano aby skłonność do takich zachowań była wyraźnie różna u realistów i optymistów. Tak więc, to raczej pesymiści byli szczególnie aktywni, a nie opty- miści szczególnie pasywni. Warto tu dodać, że w badaniach tych nie zanotowano żadnych racjonalnych pod- staw dla wspomnianego pesymizmu. Badani, których wprost pytano dlaczego uwa- żają, że są bardziej od innych narażeni na skutki promieniowania odpowiadali naj- częściej, że „tak czują", „mają takie przeświadczenie", czy „przeczucie". Można więc powiedzieć, że był to rodzaj negatywnej iluzji, która przyczyniała się do podjęcia próby zminimalizowania obiektywnie istniejącego szczególnego zagrożenia dla zdro- wia. Mamy więc dowód, że pesymizm może niekiedy być dla człowieka korzystny. Inny obszar badań, w których korzyści wynikające z negatywnych iluzji wyka- zano w sposób bardziej systematyczny i jednoznaczny, dotyczy tak zwanego pesy- mizmu defensywnego. Julie Norem i Nancy Cantor (1986) zaobserwowały, że część z ich, obiektywnie bardzo uzdolnionych i uzyskujących dobre wyniki w nauce, studentek przed każdą kolejną sesją egzaminacyjną formułuje pesymistyczne oczekiwania. Przyglądając się ich funkcjonowaniu zauważyły, że sformułowanie takich właśnie oczekiwań skutkuje doznaniem uczucia lęku przed porażką, który z kolei motywuje studentki do poważ- nego przyłożenia się do nauki. Norem i Cantor wykazały, że ten specyficzny rodzaj pesymizmu, nazwany przez nie defensy wnym, różni się wyraźnie od pesymizmu cha- rakterystycznego dla stanów depresyjnych. Różnice te dotyczą sposobu reagowania zarówno na ponoszone porażki, jak i na odnoszone sukcesy. W przypadku pesymizmu 5 Jedynie w przypadku filtrowania wody pitnej różnice nie były statystycznie istotne. 258 defensywnego podmiot czerpie pełną satysfakcję z sukcesu i stwierdza, że wynika on z jego kompetencji i wysiłku włożonego w przygotowanie się do zadania i w samo zadanie. W pesymizmie depresyjnym sukcesy nie przynoszą zwykle pełnej satysfakcji i nie są spostrzegane jako zdeterminowane osobistymi działaniami. W depresji obser- wuje się też zwykle charakterystyczny styl reagowania na pojawiające się trudności i niepowodzenia. Polega on na wyraźnym spadku motywacji do działania i obniżeniu poziomu wykonywania zadań. W przypadku pesymizmu defensywnego efektów takich nie obserwuje się. Inne są też w obu przypadkach wzorce funkcjonowania społecznego. Pesymiści defensywni, w odróżnieniu od depresyjnych, nie izolują się od innych ludzi i zazwyczaj chętnie poszukują towarzystwa. Ewidentne są też różnice w wynikach osiąganych przez obie grupy w kwestionariuszu poczucia beznadziejnoś- ci Becka. Pesymiści defensywni nie różnią się w tym zakresie od osób uważanych za optymistów, a obie te grupy osiągają wyniki wyraźnie niższe od ludzi depresyjnych. Defensywny pesymizm jest też zjawiskiem różnym od tak zwanej strategii samoutrudniania (Jones i Berglas, 1978; Berglas i Jones, 1978). Strategia ta polega na stwarzaniu przez działający podmiot takiej sytuacji, aby w strukturze zadania pojawiły się elementy obniżające obiektywne prawdopodobieństwo sukcesu. Dzię- ki temu podmiot rezerwuje sobie możliwości dokonania wygodnych dla poczucia własnej wartości interpretacji osiągniętego wyniku. W przypadku porażki może orzec, że to wspomniane przeszkody (a nie brak umiejętności) odpowiedzialne są za doznane niepowodzenie, a w przypadku sukcesu może wnioskować o swoich nie- przeciętnych uzdolnieniach. Tak więc, na przykład student, który przychodzi na egzamin po nocy spędzonej na zabawie ostro zaprawionej alkoholem, niezdanie egzaminu wyjaśni sobie (i innym) niewyspaniem, bólem głowy i ogólnie fatalnym samopoczuciem, a nie brakiem zdolności. W przypadku, gdy egzamin zda, będzie natomiast mógł powiedzieć, że jest tak zdolny, że nawet mimo wyraźnie niesprzy- jających okoliczności odnosi sukces. Jego rzeczywiste kompetencje są zatem jesz- cze wyższe, niż wskazywałby na to osiągnięty wynik. Choć większość badań nad strategią samoutrudniania dotyczy takich łatwo obserwowalnych zachowań, jak picie alkoholu, sięganie po środki farmakologiczne, czy nie wkładanie wysiłku w przygotowywanie się do zadania bądź w samo zadanie, istnieją dowody, że podobną rolę może pełnić odczuwanie różnych problemów natu- ry emocjonalnej (por.: Doliński i Szmajke, 1994). Irwin Rosenfarb i Jacky Aron (1992) wykazali empirycznie, że taką właśnie naturę może mieć odczuwanie przez podmiot różnych symptomów depresji. Powszechne przekonanie, że człowiek odczu- wający depresję funkcjonuje gorzej niż wskazywałyby na to jego potencjalne możliwości pozwala bowiem wykorzystywać symptomy tego stanu zarówno dla zabezpieczenia się przed negatywnymi dla poczucia własnej wartości konsekwencja- mi porażki, jak i dla zdyskontowania ewentualnego sukcesu. Defensywny pesymizm jest jednak, jak już wspomniałem, czymś zdecydowa- nie różnym od strategii samoutrudniania. O ile strategia samoutrudniania polega na przejawianiu zachowań zmniejszających obiektywne prawdopodobieństwo odnie- sienia sukcesu, to zasadniczym elementem pesymizmu defensywnego jest nasilanie działań zmierzających do zwiększenia obiektywnego prawdopodobieństwa sukce- 259 su. Osiowym objawem tego zjawiska jest przekształcanie leku w twórczą motywa- cją do przygotowywania się do zadania. Innym ważnym elementem odróżniającym defensywny pesymizm od strategii samoutrudniania jest zachowanie podmiotu w warunkach, w których jednak do porażki dochodzi. O ile w przypadku strategii samoutrudniania podmiot w analizie przyczynowej porażki wskazuje na zewnętrz- ne czynniki, które utrudniały mu osiągnięcie sukcesu, to w przypadku pesymizmu defensywnego podmiot nie zaprzecza swej osobistej odpowiedzialności za pojawie- nie się nieopożądanych stanów rzeczy. Warto zauważyć, że defensywny pesymizm pojawia się niejako wbrew uprzednim doświadczeniom podmiotu. W przeszłości doświadczał on wszak sukce- sów i nie ma racjonalnych podstaw, by sądzić, że tym razem mu się nie powiedzie. Mamy więc do czynienia z iluzją. Czy jest ona destruktywna, czy też w jakiś spo- sób przystosowawcza?... Prześledźmy wyniki badań poświęconych temu zjawisku. Do pierwszego ze swoich eksperymentów Norem i Cantor (1986) zaprosiły jedy- nie studentów odnoszących sukcesy podczas egzaminów. Część z nich była optymis- tami, pozostali — defensywnymi pesymistami. Osoby badane dowiadywały się, że będą rozwiązywać łamigłówki. O ile optymiści formułowali swoje pozytywne ocze- kiwania co do możliwości sprawnego uporania się z tymi zadaniami, pesymiści defen- sywni reagowali tak, jak w obliczu nadchodzącej sesji egzaminacyjnej. Twierdzili, żę oczekują raczej słabego wyniku. Obie grupy różniły się też poziomem lęku egzami- nacyjnego. Jak nietrudno się domyślić był on wyższy u pesymistów defensywnych. Okazało się jednak, że rzeczywista sprawność rozwiązywania łamigłówek nie różniła optymistów i defensywnych pesymistów. W drugim z eksperymentów część osób informowano, że na podstawie ich wysokich osiągnięć akademickich można z góry założyć, że powinni być pewni, iż świetnie poradzą sobie z czekającymi ich zadaniami, polegającymi na układaniu puz- zli i rozwiązywaniu anagramów. Osiągano w ten sposób efekt, który nazwać można wymuszonym sformułowaniem pozytywnych oczekiwań. Oddziaływanie takie poprawiało funkcjonowanie zadaniowe optymistów, ale pogarszało efektywność działań defensywnych pesymistów. Średnie liczby ułożonych puzzli i rozwiązanych anagramów w poszczególnych warunkach eksperymentalnych przedstawia tabela 3. Tabela 3. Wyniki osiągane przez optymistów i defensywnych pesymistów w warunkach neutralnych i w warunkach wzbudzonych pozytywnych oczekiwań co do możliwości uporania się z zadaniem Optymiści Defensywni pesymiści Warunki Wzbudzone neutralne pozytywne oczekiwania Warunki neutralne pozytywne Wzbudzone pozytywne oczekiwania Średnia liczba ułożonych puzzli 11,79 13,42 13,76 10,69 Średnia liczba rozwiązanych anagramów 17,86 21,10 20,37 18,86 Jak się wydaje, wykazany przez Norem i Cantor efekt polegający na pogorszeniu funkcjonowania pesymistów defensywnych w warunkach, w których blokuje im się możliwość sformułowania negatywnych oczekiwań ma niebagatelne i jednoznaczne 260 implikacje praktyczne. Jeśli ktoś formułuje nierealistycznie niskie oczekiwania doty- czące własnych możliwości poradzenia sobie w jakimś zadaniu, to nie zawsze należy ingerować, pomagając mu sformułować oczekiwania optymistyczne, czy choćby realistyczne. W przypadku pesymistów defensywnych myślenie o prawdopodobnym przyszłym negatywnym wyniku obejmuje bowiem także pomysły dotyczące tego jak zapobiec porażce, a rodzący się niepokój działania te uruchamia. Cantor i Norem (1989) prześledziły dynamikę lęku odczuwanego przez pesymistów defensywnych. Okazało się, żę przybiera on wysokie natężenie w fazie przygotowawczej. Potem jed- nak sukcesywnie obniża się, osiągając w fazie zadaniowej poziom równie niski, jak notowany u optymistów. Lęk pełni tu zatem aktywizującą funkcję mobilizatora energii niezbędnej do rozpoczęcia aktywności ukierunkowanej na uniknięcie stanów niepożą- danych. W aktywności tej -jak wykazali Julie Norem i Shaun Illingworth (1993) - szczególną rolę odgrywa analiza wszelkich okoliczności związanych z zadaniem, potencjalnie wchodzących w grę wyników, oraz własnych możliwości uporania się z przeciwnościami losu. Pomaga to pesymistom defensywnym dokładnie przemyśleć całą sytuację i znaleźć strategię efektywnego uporania się z zadaniem. Proces ten pozwala im też na obniżenie napięcia lękowego, które mogłoby utrudniać tak przygo- towywanie się do aktywności zadaniowej, jak i funkcjonowanie podczas wykonywa- nia samego zadania. W eksperymencie Norem i Illingwortha osoby badane (defen- sywni pesymiści i optymiści) dowiadywały się, że będą wypełniać różne testy i brać udział w kilku próbach, z których - jak im mówiono - szczególnie ważny był spraw- dzian umiejętności szybkiego i bezbłędnego dokonywania w pamięci operacji arytme- tycznych. Część osób bezpośrednio przed przystąpieniem do tej próby wypełniała specjalny kwestionariusz. Badani opisywali w nim wszelkie myśli, które przychodziły im do głowy w związku ze zbliżającym się zadaniem oraz odczuwane w związku z tym zdarzeniem emocje. Pozostałe osoby pracowały w tym czasie nad testem, polegającym na wykrywaniu błędów literowych w przedstawionym im fragmencie drukowanego tekstu. Aktywność ta w znacznym stopniu angażowała uwagę, uniemożliwiając jedno- cześnie myślenie o przyszłym zadaniu. Na chwilę przed przystąpieniem do kluczowej próby (tj. dokonywania „w głowie" operacji arytmetycznych) wszyscy badani wypełniali też krótkie kwestionariusze pozwalające na ocenę ich stanu emocjonalnego. Okazało się, że defensywni pesymiści wypadali lepiej w próbie umiejętności arytme- tycznych wtedy, gdy bezpośrednio przed nią poznawczo koncentrowali się na jej isto- cie i różnych możliwych wynikach niż wówczas, gdy zamiast tego pracowali nad innym, angażującym uwagę testem. Możliwość przemyślenia warunków zadania i opracowania strategii efektywnego postępowania w nim owocowała też spadkiem lęku. Zupełnie inaczej było natomiast w przypadku optymistów, którym rozmyślanie o przyszłym zadaniu i różnych możliwych do osiągnięcia w nim rezultatach najwyraź- niej przeszkadzało w późniejszym funkcjonowaniu i zwiększało odczuwany lęk6. Na 6 Norem i Illingworth zauważają, że myślenie o przyszłym zadaniu i analiza poszczególnych, potencjalnie wchodzących w grę jego wyników nie jest charakterystyczna dla optymistów. Nie mają oni zatem opracowanych efektywnych strategii funkcjonowania w takich warunkach. Dlatego też sytuacja, w której skłania się ich, by bezpośrednio przed zadaniem zastanawiali się nad możliwością poniesienia porażki, wywołuje u nich wzrost lęku i niepokoju oraz pogorszenie efektywności funkcjonowania. 261 konstruktywną rolę jaką u defensywnych pesymistów odgrywa rozmyślanie o przy- szłych potencjalnych stanach rzeczy wskazują też inne badania eksperymentalne. Trze- ba wszakże podkreślić, że są one do pewnego stopnia niespójne. O ile niektóre z nich wskazują na pozytywną rolę koncentracji na możliwościach osiągnięcia przez podmiot wyniku lepszego niż on sam oczekuje (Sanna, 1996, 1998), to inne mówią o korzyst- nej roli poznawczej koncentracji na możliwości poniesienia porażki (Showers, 1992). Kiedy negatywne iluzje pozwalają (dobrze) żyć? Nie dość, że wciąż toczy się spór o to, czy pozytywne iluzje dotyczące niere- alistycznie pozytywnej oceny siebie, możliwości wpływania na bieg zdarzeń i ocen przyszłości rzeczywiście optymalizują funkcjonowanie podmiotu, czy też lepszy jest z tej perspektywy realizm i racjonalność, okazuje się, że pozytywną rolę pełnić mogą iluzje negatywne. Czy przedstawione powyżej wyniki badań wskazują zatem, że racji nie mają ani zwolennicy tezy o korzyściach wynikających z życia w świe- cie pozytywnych iluzji, ani zwolennicy idei, że czynnikiem optymalizującym funkcjonowanie podmiotu jest realistyczna ocena siebie, własnej przyszłości i moż- liwości wpływania na bieg zdarzeń? Zdecydowanie nie! Iluzje negatywne nie tyle bowiem mają, ile miewają pozytywny wpływ na funkcjonowanie człowieka. Pod- kreślić trzeba przede wszystkim to, że mogą być one korzystne tylko wówczas, gdy stosowane są strategicznie, to jest wyłącznie w odpowiedzi na pojawiającą się określoną sytuację. Jeśli jednak nabierają charakteru chronicznego i są regułą w funkcjonowaniu podmiotu, stają się patologią. Ilustracją tej prawidłowości mogą być badania związane z konsekwencjami negatywnej samooceny. Wynika z nich, że ludzie, którzy mają stabilnie niską samoocenę, przejawiają bardzo liczne zaburze- nia funkcjonowania i doświadczają różnych problemów natury emocjonalnej. Wyraźnie częściej niż osoby o samoocenie wysokiej popadają w narkomanię i alko- holizm, przejawiają zaburzenia odżywiania się (w postaci anoreksji i bulimii), nad- mierną drażliwość. Częściej też stają się członkami gangów i trafiają do więzień z wyrokami za gwałty, rozboje i inne przestępstwa o charakterze agresywnym (Leary, Schreindorfer i Haupt, 1995). Czasowe obniżenie przekonania o własnych kompetencjach i możliwościach może natomiast być niekiedy korzystne. Dziać się tak będzie na przykład wtedy, gdy porażka w jakimś zadaniu może nieść bardzo negatywne konsekwencje, a wartość odnoszonego sukcesu nie jest silnie skorelo- wana z poziomem trudności zadania wybieranego przez podmiot do realizacji. Innym przykładem wskazującym na niekorzystny wpływ chronicznych iluzji ne- gatywnych mogą być badania dotyczące funkcjonowania defensywnych pesymistów. U studentów reagujących w ten sposób przez dłuższy czas Cantor i Norem (1989) za- obserwowały odczucia bezsensu, beznadziejności, braku satysfakcji z własnego życia i permanentne poczucie stresu. Przekonaliśmy się zaś już wcześniej, że defensywny pesymizm stosowany strategicznie i wybiórczo może być dla podmiotu korzystny. 262 Wydaje się zatem, że z iluzjami jest podobnie, jak z emocjami. Na codzień przy- jemniej i korzystniej jest przeżywać emocje pozytywne. Tylko czasem, na przykład w warunkach zagrożenia, korzystniej jest odczuwać emocje negatywne, które uru- chomią w nas tendencję do podjęcia walki lub do ucieczki z miejsca zagrożenia. Pozytywne iluzje lub realizm także wydają się korzystne w znakomitej więk- szości przypadków. Czasem jednak, w sytuacjach wyjątkowych lepszą funkcję zdają się pełnić iluzje negatywne, podpowiadające podmiotowi konieczność zacho- wania daleko idącej ostrożności w wyborze celów oraz podejmowanie działań zmierzających do uniknięcia możliwych przyszłych zagrożeń. Tym, co optymalizuje funkcjonowanie podmiotu, z całą pewnością nie jest zatem permanentne życie w świecie negatywnych iluzji, ale jedynie rzadkie i stra- tegiczne ich stosowanie. Wspominani już przeze mnie Gollwitzer i Kinney (1989) wykazali, że umiejęt- ność czasowego „zawieszenia" pozytywnych iluzji pozwala ludziom na dokonywa- nie realistycznych sądów i wyborów w momencie, gdy podejmują decyzję o reali- zacji jakiegoś celu, ale późniejsze ponowne uruchomienie wspomnianych złudzeń w momencie rozpoczęcia aktywności zwiększa z kolei ich motywację do osiągnięcia wybranego celu. Człowiek funkcjonujący optymalnie to zatem ktoś, kto w fazie decyzji o podjęciu określonego działania jest realistą, a w chwili podejmowania działania staje się nieco niepoprawnym optymistą. Rozszerzając tę prawidłowość, zaryzykować można twierdzenie, że być może jeszcze lepiej funkcjonują ci, którzy od czasu do czasu potrafią także „włączać" i „wyłączać" iluzje negatywne. Wydaje się zresztą, że taka właściwość jest charakterystyczna dla większości ludzi. Jak już wspominałem, w warunkach klęski żywiołowiej typowa jest, na przykład, obawa związana z przeświadczeniem podmiotu, że właśnie on jest szcze- gólnie narażony na bycie ofiarą negatywnych konsekwencji (Burger i Palmer, 1992; Doliński, Gromski i Zawisza, 1987). Złudzenie takie może pełnić funkcję kon- struktywną, motywując podmiot do podejmowania działań ukierunkowanych na eli- minację realnych i potencjalnych zagrożeń. Co ciekawe, okazuje się, że już kilka dni po wystąpieniu klęski żywiołowej, gdy życie w świecie negatywnych iluzji przestaje być funkcjonalne, większość ludzi staje się realistyczna lub wręcz opty- mistyczna (Burger i Palmer, 1992; Doliński i Gromski, 1987; Goszczyńska, 1992). Zmiana taka wydaje się korzystna z punktu widzenia optymalizacji funkcjonowania podmiotu. O ile bowiem w sytuacjach ekstremalnych negatywne iluzje pozwalają czasem przeżyć, to w życiu codziennym iluzje pozytywne często pozwalają żyć. Oba wspomniane terminy - zarówno życie, jak i przeżycie można przy tym rozu- mieć zarówno dosłownie, jak i metaforycznie. Literatura cytowana Asendorpf J. B., Ostendorf F. (1998) Is self-enhancement healthy? Conceptual, psychometric, and empi- rical analysis, „Journal of Personality and Social Psychology" 74, s. 955-966. 263 Baumeister R. F. (1989) The optimal margin of Musi on, „Journal of Social and Clinical Psychology" 8, s. 176-189. Baumeister R. F., Heatherton T. F., Tice D. M. (1993) When ego threats lead to self-regulation failuw. Negative conseąuences of high self-esteem, „Journal of Personality and Social Psychology" 64, s. 141-156. Berglas S., Jones, E. E. (1978) Dmg-choice as a self-handicapping strategy in response to noncontingent success, „Journal of Personality and Social Psychology" 36, s. 405—417. Błock J„ CoWin R. (1994) Positive illusion and welTbeing reyisited. Separating fiction from fact, „Psy- chological Bulletin" 116, s. 28. Burger J. M„ Palmer M. L. (1992) Changes in and generalization of unrealistic optimism following expe- riences with slressful events. Reactions to the 1989 California earthąuake, „Personality and Social Psychology Bulletin" 18, s. 39^13. Cantor N., Norem J. K. (1989) Defensive pessimism and stress and coping, „Social Cognition" 7, s. 92-112. Colvin C. R., Błock J. (1994) Do positive illusions foster mental health? An examination of the Taylor and Brown formulation, „Psychological Bulletin" 116, s. 3-20. Colvin C. R„ Błock J„ Funder D. C. (1995) Ovetiy positive self-evaluations and personality. Negative implications for mental health, „Journal of Personality and Social Psychology" 68, s. 1152-1162. Compton W. C. (1992) Are positive illusions necessary for self-esteem. A reseairh notę, „Personality and Individual Differences" 13, s. 1343-1344. Doliński D., Gromski W. (1987) Tydzień po. Zanik efektu nierealistycznego pesymizmu u osób nara- żonych na promieniowanie po katastrofie elektrowni jądrowej. Maszynopis nie publikowany, Opole. Doliński D., Gromski W., ZawiszaE. (1987) Unrealistic pessimism, „Journal of Social Psychology" 127, s. 511-516. Doliński D., Szmajke A. (1994) Samoutrudnianie. Dobre i złe stwny nucania kłód pod własne nogi, Olsztyn, Polskie Towarzystwo Psychologiczne, Pracownia Wydawnicza. Eisenberger R., Mitchell M, Masterson F. A. (1985) Effort training increases generalized self-control, „Journal of Personality and Social Psychology" 49, s. 1294-1301. Eiser J. R„ Arnold B. W. A. (1999) Out in the midday sun. Risk behaviour and optimistic beliefs among residents and visitors on Tenerife, „Psychology and Health" 14, s. 529-544. Feather N. T. (1967) Yalence of outcome and ezpectation of success in relation to task difficulty andper- ceived locus of control, „Journal of Personality and Social Psychology" 1, s. 257—266. Feather N. T. (1969) Attńbution of responsibility and yalence of success andfailure in relation to initial confidence and taskperformance, „Journal of Personality and Social Psychology" 13, s. 129-144. Gollwitzer P. M., Kinney R. F. (1989) Effects of deliberathe and implemental mind-sets on illusion of control, „Journal of Personality and Social Psychology" 56, s. 531-542. Goszczyńska M. (1992). Spostrzeganie i ocenianie zagrożeń. Psychologia i bezpieczeństwo pracy, War- szawa, Wydawnictwo Instytutu Psychologii Polskiej Akademii Nauk. Helweg-Larsen M. (1999) (The lack of) optimistic biases in response to the 1994 northńdge earthąuake. The role of personal eipeiience, „Basic and Applied Social Psychology" 21, s. 119—129. Irwin F. W. (1953) Stated expectancies as afunction of probability and desirability of outcome, „Journal of Personality" 21, s. 329-335. Jones E. E., Berglas, S. (1978) Controls of attributions about the self thwugh self-handicapping strate- gies. The appeal of alcohol and the role of underachievement, „Personality and Social Psychology Bulletin" 4, s. 200-206. Leary M. R„ Schreindorfer L. S„ Haupt A. L. (1995). The role oflow self-esteem in emotional and beha- vioralproblems. Why is Iow self-esteem dysfunctional? „Journal of Social and Clinical Psychology" 14, s. 297-314. Marks R. W. (1951) The effects of probability, desirability and „privilege" on the stated expectations of children, „Journal of Personality" 19, s. 332—351. Matlin M„ Stang D. (1978) The Pollyanna principle. Selecthity in language, memory and thought, Cam- bridge, MA, Schenkman Publishing Company. 264 Norem J. K., Cantor N. (1986) Defensire pessimism. „Hamessing" anxiety as motivation, „Journal ol Personality and Social Psychology" 51, s. 1208-1217. Norem J. K., Illingworth, K. S. S. (1993) Strategy-dependent effects of reflecting on selfand tasks. Sorne implicatiom of optimism and defensive pessimism, „Journal of Personality and Social Psychology" 65, s. 822-835. Pelham B. W., Taylor S. E. (1991) On the limits ofillusions. Exploring the costs and hazards ofhigh self- regard. Maszynopis nie publikowany, University of California, Los Angeles. Perloff L. S. (1983) Pemeptions ofvulnerability to victimization, „Journal of Social Issues" 39, s. 41-61. Pyszczynski T. (1982) Cognitive stratęgies for coping with uncertain outcomes, „Journal of Research in Personality" 17, s. 412^22. Rosenfarb I. S., Aron J. (1992) The self-pwtective function of depressive affect and cognition, „Journal of Social and Clinical Psychology" 11, s. 197-209. Sanna L. J. (1996) Defensive pessimism, optimism, and sinudating alternatives. Some ups and downs of prefactual and counteifactuaj thinking, „Journal of Personality and Social Psychology" 71, s. 1020-1036. Sanna L. J. (1998) Defensive pessimism and optimism. The bitter-sweet influence of mood on peifor- mance and prefactual and counterfactual thinking, „Cognition and Emotion" 12, s. 635-665. Showers C. (1992) The motivational and emotional conseąuences of considering positive and negative possibilities for an upcoming event, „Journal of Personality and Social Psychology" 63, s. 474-484. Smith S. M., Norrell J. H., Saint J. L. (1996) Self-esteem and reactions to ego threat. A (battle)field inves- tigation, „Basic and Applied Social Psychology" 18, s. 395-404. Taylor S. E., Brown J. D. (1988) IHusion and well-being. A social psychological perspective on mental health, „Psychological Bulletin" 103, s. 193-210. Taylor S. E., Brown J. D. (1994) Positwe illusions and well-being rerisited. Separating fact from fiction, „Psychological Bulletin" 116, s. 21-27. Weinstein N. D. (1980) Unrealistic optimism about future Hfe events, „Journal of Personality and Social Psychology" 39, s. 806-820. Weinstein N. D. (1984) Why itwon' t happen to me. Perceptions ofriskfactors and susceptibility, „Health Psychology" 3 s. 431-457. Janusz Czapiński Wydział Psychologii Uniwersytet Warszawski Szczęście - złudzenie czy konieczność? Cebulowa teoria szczęścia w świetle nowych danych empirycznych „Chcesz być szczęśliwy przez chwilę? - wypij lampkę wina. Chcesz być szczęśliwy przez dłuższy czas? — ożeń się (wyjdź za mąż). Jeżeli zaś chciałbyś być szczęśliwy przez całe życie - zajmij się ogrodem" - podsumował swój wykład na VII Kongresie Europejskiego Towarzystwa Eksperymentalnej Psychologii Społecz- nej Michael Argyle. Ta nieco żartobliwie i skrótowo wyrażona recepta na szczęście, podobnie jak wiele innych formułowanych przez psychologów od początku nasze- go wieku, ma stanowić podsumowanie najbardziej bezspornych ustaleń empirycz- nych. Słabość wszelkich tego rodzaju koncepcji szczęścia łatwo jednak wykazać analizując nieco dokładniej owe „bezsporne" rezultaty badań. Przekonanie, iż indywidualne poczucie szczęścia zależy od intencjonalnych działań człowieka oraz obiektywnych okoliczności życia, i że można je zdobywać tak, jak zdobywa się bogactwo, wykształcenie czy żonę, jest zakorzenione w umysłach ludzi tak silnie, że mówiąc o szczęściu odruchowo kierujemy wzrok na zewnątrz, utożsamiamy je z czymś „namacalnym", naocznym, wymiernym czy obiektywnym (por. Tatarkiewicz, 1979). Przekonanie to stanowi również podsta- wową przesłankę wszystkich bez mała empirycznych badań nad zadowoleniem z życia, depresją, bilansem przeżyć emocjonalnych, postawą wobec przyszłości i wieloma innymi jeszcze zjawiskami, które zbiorczo możemy określić jako poczu- cie szczęścia osobistego lub — bardziej technicznie - dobrostan psychiczny (subjec- tive well-being). Psychologowie nie ustają w wysiłkach zmierzających do ujawnie- nia obiektywnych wyznaczników jakości życia, które miałyby determinować poczucie szczęścia jednostek. Ich zdroworozsądkowe przekonanie, iż dobrostan psychiczny musi mieć jakieś „twarde", obiektywne podstawy, sprawia, że nawet niejednoznaczne, niekonsekwent- ne i słabe zależności empiryczne bywają traktowane jako wystarczające przesłanki kategorycznych twierdzeń dających proste recepty na szczęście. Tymczasem procent zróżnicowania ludzi w różnego rodzaju miarach poczucia szczęścia, jaki udaje się zazwyczaj wyjaśnić za pomocą kilku czy nawet kilkunastu obiektywnych czynników, 266 sięga łącznie - jak się za chwilę przekonamy - wielkości znikomych (wyjątkiem, potwierdzającym regułę, zdają się być Polacy, których dusza przynajmniej w ostat- nich latach jest mocniej „uziemiona" w rzeczywistych warunkach życia - o czym za chwilę). Ponieważ jednak wielkości te bywają statystycznie istotne, to uznaje sieje za dostateczny dowód na to, że źródłem poczucia szczęścia są niektóre z obiektywnych wyznaczników jakości życia. Wystarczyłaby jednak zmiana nastawienia badaczy, odwrócenie oczekiwań, z jakimi przystępują do prowadzenia badań, aby te same dane empiryczne zaczęły przemawiać na rzecz tezy, że to, czy człowiek jest, czy też nie jest i w jakim stopniu zadowolony ze swego życia, nie zależy lub nie zależy trwale i w sensie bezwzględnym od jego obiektywnej sytuacji życiowej mierzonej wiekiem, płcią, wykształceniem, dochodami, zdrowiem fizycznym czy miejscem zamieszkania. Niniejsze opracowanie jest właśnie próbą wykazania - na przekór powszechne- mu, także wśród naukowców, przekonaniu - że źródło szczęścia tkwi w nas samych, zaś okoliczności życiowe mogą jedynie chwilowo wtrącać nas w poczucie nie- szczęścia, z którego i tak o własnych siłach, raczej szybciej niż później, się wydoby- wamy. Jesteśmy zaprogramowani, ściślej - większość z nas zaprogramowana jest genetycznie na poczucie szczęścia i powrót do niego po każdej katastrofie życiowej. I „uziemienie" polskiej duszy wcale temu nie musi przeczyć. Przedstawiona w tym opracowaniu analiza współczesnego stanu empirycznej wiedzy psychologicznej na temat szczęścia pozwala sformułować następujące hipotezy: 1. Znaczenie poczucia szczęścia w życiu jednostki, społeczeństw i całego gatunku odpowiada temu, co w dawnej psychologii wiązano z wolą życia: jest koniecznym warunkiem aktywności umożliwiającej zaspokajanie potrzeb, tak indywidualnych, jak i społecznych. 2. Poczucie szczęścia osobistego w niewielkim stopniu zależy od tzw. obiektywnych wyznaczników jakości życia: wieku, zdrowia, płci, stanu cywilnego, do- chodów, wykształcenia itd. 3. Przypadłości życia powodować mogą chwilowy spadek poczucia szczęścia; zatem w warunkach długotrwałej i głębokiej zmiany społecznej (np. polskiej transformacji ustrojowej) dobrostan psychiczny obywateli może silniej się wiązać z obiektywnymi wyznacznikami jakości życia, ponieważ ludzie poszkodowani przez zmianę (ze względu na swój wiek, wykształcenie, rodzaj wykonywanego zawo- du itd.) wpadają na jakiś czas, lub wpadają co jakiś czas w poczucie nieszczęścia, z któ- rego wszak potrafią o własnych siłach (w większości) powracać do właściwego sobie poziomu dobrostanu psychicznego. 4. Dzięki ogromnemu bogactwu strategii i mecha- nizmów radzenia sobie ze stresem, jakimi człowiek dysponuje, poczucie nieszczęścia ma zazwyczaj charakter krótkotrwały i powrót radości życia następuje nawet wówczas, gdy traumatyczne wydarzenia i ich konsekwencje są nieodwracalne. 5. Główne źródło poczucia szczęścia, warunkujące podtrzymanie jego podstawowego poziomu bez względu na okoliczności zewnętrzne, tkwi w zasadach funkcjonowania umysłu i ma przypuszczalnie charakter wrodzony. 6. Niektóre strategie radzenia sobie ze stresem mają naturę „pułapek": przywracają dość szybko poczucie szczęścia kosztem kumu- lującego się w bardziej odroczonej perspektywie poczucia nieszczęścia i związanych z tym negatywnych konsekwencji w funkcjonowaniu jednostki. 7. Empiryczne wskaź- niki poczucia szczęścia zależą od kultury i norm społecznych, a w związku z tym dek- laracje jednostek nie zawsze odpowiadają ich rzeczywistej postawie wobec życia. 267 Pojęcie szczęścia we współczesnej psychologii empirycznej Zanim przejdziemy do prezentacji wyników badań, ilustrujących i wspierają- cych sformułowane wyżej twierdzenia, niezbędne jest krótkie omówienie sposobów rozumienia oraz pomiaru szczęścia we współczesnej psychologii. W różnych językach, a także w ramach tego samego języka „szczęście" ma wiele, niekiedy bardzo słabo przystających do siebie, znaczeń. W Polsce używamy tego ter- minu zazwyczaj dla określenia stanów szczególnych, rzadkich, „odświętnych", lub sporadycznie i przez nielicznych osiąganego ideału życia. Jedynym wspólnym dla wybranych sześciu języków europejskich (por. Veenhoven, 1984) znaczeniem pojęcia szczęście jest pozytywna postawa wobec życia. Tak też rozumiane jest ono w naukach społecznych, gdzie jego sens jest zbliżony do definicji zaproponowanej przez Władysława Tatarkiewicza (1979). Przyjmijmy zatem na użytek niniejszej pracy, że szczęście jest takim nastawieniem wobec życia, które warunkuje aktywne zmaganie się z przeciwnościami losu i dążenie do realizacji ważnych dla podmiotu wartości. Jego przejawem jest odczuwany subiektywnie pozytywny bilans doświadczeń, znajdujący swój wyraz na poziomie poznawczym (pozytywna ocena jakości własnego życia i per- spektyw) i na poziomie emocjonalnym (przewaga przyjemnych doznań). Psychologowie, mówiąc o poczuciu szczęścia (nie zawsze zresztą używając tego terminu), mają na myśli, podobnie jak przeciętny człowiek, pewien wymiar, na którym można uporządkować poznawcze sądy jednostki odnoszące się do wartości i sensu jej życia lub bilans doświadczanych przez nią emocji i nastrojów od bardzo pozytywnych („Moje życie jest wspaniałe, szczęśliwe, sensowne", „W ostatnim okresie częściej spotykały mnie rzeczy przyjemne niż przykre") do zdecydowanie negatywnych („Moje życie jest okropne, pozbawione wszelkiego sensu", „W ostat- nim okresie częściej byłem przygnębiony, smutny i cierpiący niż radosny i podnie- cony"). W badaniach empirycznych stosuje się miary zdefiniowane tylko poprzez kraniec pozytywny („Jak bardzo jesteś szczęśliwy?"), tylko poprzez kraniec nega- tywny (skale dystresu, depresji psychicznej, poczucia beznadziejności) lub przez oba krańce tego wymiaru (np. skale bilansu afektywnego doświadczeń, skale zado- wolenia/niezadowolenia z życia). Obszerny przegląd narzędzi do pomiaru szczęścia i zbliżonych konstruktów psychologicznych można znaleźć w pracach Ruuta Veenhovena (1984, 1994) i Janusza Czapińskiego (1991, 1998a). Zamiennie z poczuciem szczęścia używać będę tutaj bardziej technicznego terminu „dobrostan psychiczny". Źródła poczucia szczęścia Na pytanie, jakie są źródła zadowolenia z życia, od czego zależy poczucie szczęścia osobistego, udzielano w historii idei różnorakich odpowiedzi (por. Tatar- kiewicz, 1979). Ogólnie odpowiedzi te można podzielić na dwie grupy. Według jed- 268 nej z nich szczęście zależy od warunków życia, od tego, co przynosi człowiekowi los. Druga grupa uzależnia szczęście od cech wewnętrznych, stylu życia, sposobu patrzenia na świat, dyspozycji osobowościowych. W ramach drugiego podejścia akcentuje się albo różnice indywidualne (różni ludzie różnie są szczęśliwi), albo powszechne, uniwersalne, właściwe dla naszego gatunku wewnętrzne mechanizmy podtrzymywania i odradzania poczucia szczęścia. Wielu psychologów podkreśla znaczenie interakcji między obiektywnymi warunkami życia i zmiennymi psycho- logicznymi. Najwięcej jednak badań jest poświęconych poszukiwaniu prostych związków między poszczególnymi „zewnętrznymi" lub „wewnętrznymi" czynnika- mi a poczuciem szczęścia. Jeszcze dwadzieścia lat temu panowało przekonanie, że psychologia, dosko- naląc techniki badawcze, będzie w stanie podać wyczerpującą i uniwersalną cha- rakterystykę osoby szczęśliwej. Jedną z bardziej popularnych prób idących w tym kierunku przedstawił Wilson (1967). Stwierdził on, że zebrany do tamtego czasu materiał empiryczny pozwala określić człowieka szczęśliwego jako: młodego, zdrowego, wykształconego, ekstrawertyka, optymistę, wolnego od zmartwień, reli- gijnego, żonatego (zamężną), zaangażowanego w swoją pracę, z umiarkowanymi aspiracjami życiowymi. Od czasu opublikowania artykułu Wilsona datuje się znaczny wzrost zaintere- sowania psychologów problematyką szczęścia. W 1973 r. najbardziej prestiżowy periodyk zawierający streszczenia większości światowych publikacji z zakresu psy- chologii, „Psychological Abstracts", wprowadził na stałe do indeksu rzeczowego ter- min „szczęście" (happiness). W tym samym roku zaczęło się ukazywać czasopismo poświęcone problematyce jakości życia, w tym wyznacznikom poczucia szczęścia - „Social Indicators Research". Około 3000 badań, które wykonano w minionych trzy- dziestu latach, podważyło w dużym stopniu zasadność i jednoznaczność twierdzeń Wilsona. W nowszej literaturze z zakresu psychologii szczęścia (np. Diener, 1984, 1994; Veenhoven, 1994) nie proponuje się już żadnych uniwersalnych charakterys- tyk osoby szczęśliwej. Z przeglądów tej literatury wynika, iż większość czynników traktowanych tradycyjnie jako źródła zadowolenia z życia nie ma związku w ogóle lub ma związek znikomy albo pozorny z poczuciem szczęścia. Obraz ten zmieniają — i to radykalnie - wyniki polskich badań z lat dziewięć- dziesiątych. Zarówno w Polskim Generalnym Sondażu Społecznym (Cichomski i Morawski, 1997), jak i w Polskim Generalnym Sondażu Dobrostanu Psychicznego (Czapiński, 1993) oraz w Polskim Generalnym Sondażu Jakości Życia (Czapiński, 1998b) wszystkie wskaźniki dobrostanu psychicznego korelują co najmniej dwukrot- nie, a niektóre aż pięciokrotnie wyżej z obiektywnymi miarami społeczno-demogra- ficznymi niż w dotychczasowych badaniach w krajach zachodnich (głównie w USA). Najbardziej uderzająca różnica dotyczy związku między wiekiem życia a wskaźni- kiem depresji psychicznej. W Stanach Zjednoczonych AP, w Kanadzie czy w Aus- tralii korelacja wieku życia i depresji jest umiarkowanie negatywna (osoby starsze są mniej depresyjne) lub zupełnie nieistotna, w Polsce zaś sięga niespotykanej w bada- niach społecznych wielkości jeśli chodzi o związek wskaźnika „twardego" (wiek) z „miękkim" (subiektywne oceny symptomów depresji) - 0,7. W dodatku jest to kore- 269 lacja dodatnia: im starszy obywatel RP tym większe u niego nasilenie symptomów depresji. I chociaż w ostatnim badaniu sondażowym (marzec 2000; Czapiński i Panek, 2001) zależności między różnymi wskaźnikami dobrostanu i wyznacznikami obiek- tywnej sytuacji życiowej w naszym kraju nieco spadły, w dalszym ciągu można mówić o polskim fenomenie „uziemienia duszy" (Czapiński, 1994). Warunki życia a szczęście Zajmę się teraz analizą empirycznych związków między miarami szczęścia a poszczególnymi czynnikami społeczno-demograficznyrni: wiekiem, płcią, miejs- cem zamieszkania, statusem społecznym, bezrobociem, małżeństwem i dziećmi, zdrowiem fizycznym, wsparciem społecznym, wydarzeniami życiowymi, rozwo- jem gospodarczym kraju zamieszkania, religią, kulturą i warunkami politycznymi. Obszerniejszych informacji na ten temat czytelnik może szukać w: Veenhoven (1984, 1994), Czapiński (1991, 1994, 1998a), Diener (1984), Diener i Suh (1997), Subjective well-being... (1991). Wiek. Wcześniejsze badania wykazywały nieznaczny spadek poczucia szczęś- cia wraz z wiekiem respondentów. W nowszych jednakże pracach nie znaleziono potwierdzenia tego związku. Część autorów nie uzyskała żadnej istotnej statystycz- nie korelacji między wiekiem a poczuciem szczęścia, inni otrzymali zależność krzy- woliniową, a jeszcze inni zależność wprost proporcjonalną: wzrost poczucia szczę- ścia wraz z wiekiem. Fakt, że wśród osób młodszych częściej niż wśród starszych stwierdza się przypadki zaburzeń depresyjnych, także nie oznacza generalnie słabszego poczucia szczęścia u ludzi młodych. W badaniach geriatrycznych wyka- zano, iż wraz z wiekiem, w przedziale 64-94 lata, wzrasta skłonność do idealizowa- nia przeszłości i pogarszają się widoki na przyszłość, jednakże nie ma to żadnego wpływu na stopień zadowolenia z bieżącego życia. Badania przeprowadzone na reprezentatywnej grupie narodowej Amerykanów ujawniły, że niewielki negatywny związek między wiekiem a zadowoleniem z życia znika zupełnie, gdy uwzględni się stan zdrowia, wysokość dochodów i społeczną sytuację respondentów. Wynika z tego, że to nie wiek sam przez się, lecz raczej inne z wiekiem skorelowane czyn- niki mogą wpływać na poczucie szczęścia. Także wskaźnik liczby samobójstw nie wykazuje żadnego uniwersalnego związku z wiekiem (por. Hołyst, 1983). W Polsce - o czym już wspominałem - wiek jest głównym predyktorem depresji psychicznej (wyjaśnia aż 40% zróżnicowania poziomu kilkunastu symptomów niezależnie od innych, skorelowanych z nim potencjalnie, czynników), ale nie ma większego zna- czenia w zakresie innych, zwłaszcza pozytywnych aspektów dobrostanu. Płeć. Wśród pacjentów z rozpoznaniem depresji przeważają kobiety. Dotyczy to głównie depresji jednobiegunowej, gdzie proporcja kobiet do mężczyzn wynosi 2:1, w mniejszym zaś stopniu zespołu maniakalno-depresyjnego (odpowiednia proporcja 1,2 :1). W dużych badaniach epidemiologicznych także stwierdza się ponad dwukrotną 270 przewagę symptomów depresyjnych wśród kobiet w porównaniu z mężczyznami. Ponieważ zauważono, że kobiety generalnie częściej chorują niż mężczyźni, choć naj- bardziej „twardy" wskaźnik zdrowia - współczynnik umieralności -jest w większoś- ci krajów zdecydowanie wyższy dla mężczyzn niż dla kobiet, wysunięto przypuszcze- nie, iż kobiety jedynie łatwiej i chętniej od mężczyzn wchodzą w „rolę chorego", narzekają na swoje zdrowie i bardziej się koncentrują na sygnałach choroby, co wcale nie oznacza, że są bardziej chorowite i przez to mniej szczęśliwe od mężczyzn. Acz- kolwiek wielu autorów podważa zasadność tej hipotezy, to jednak jest faktem, że w badaniach posługujących się pozytywnymi miarami dobrostanu psychicznego nie stwierdza się zazwyczaj różnic między płciami, a niekiedy kobiety manifestują więk- sze nawet zadowolenie z życia niż mężczyźni. Także w Polsce płeć różnicuje sympto- my depresji, ale nie różnicuje zadowolenia z życia ani poczucia szczęścia. Miejsce zamieszkania. Wielu ekologów, psychiatrów i socjologów twierdzi za Janem Jakubem Rousseau, że życie na wsi jest zdrowsze psychicznie od życia w dużych aglomeracjach miejskich. Badania empiryczne nie potwierdziły jednakże tego przekonania. Leo Srole (1975) mówi w związku z tym o „antymiejskim uprze- dzeniu" naukowców i przedstawia wiele danych świadczących o większym nasile- niu niektórych zaburzeń psychicznych i ogólnie problemów zdrowotnych wśród mieszkańców wsi. W innych pracach nie stwierdzono zależności między urbani- zacją a poczuciem szczęścia albo wykazano, że związek taki jest pozorny i zależy od innych, skorelowanych z miejscem zamieszkania czynników, np. dochodów i poziomu wykształcenia. Status społeczno-ekonomiczny. Zebrano sporą liczbę danych przemawiają- cych za tym, że ludzie z wyższym statusem społeczno-ekonomicznym (głównie uwzględniano w badaniach wysokość dochodów i wykształcenia) czują się bardziej szczęśliwi niż osoby z niższych warstw. Bardziej uważna analiza wyników niektó- rych badań ujawnia, że to nie tyle wzrost wyznaczników prestiżu społecznego powo- duje wyższe poczucie szczęścia, ile ich spadek (bezwzględny lub względny - w po- równaniu z innymi ludźmi) obniża zadowolenie z życia i nasila symptomy depresji czy pesymizm. W kilku badaniach nie stwierdzono istotnego związku między dochodami, wy- kształceniem i prestiżem zawodowym a symptomami depresji i pozytywnymi wskaź- nikami poczucia szczęścia lub związek taki okazał się nieistotny po wyeliminowaniu innych zmiennych skorelowanych ze statusem (m.in. wieku, stanu zdrowia, płci). W Polsce w latach 90. XX w. zarówno dochody, jak i - z pewnym opóźnieniem — wykształcenie zyskały ogromnie na znaczeniu jako obiektywne wyznaczniki dobro- stanu psychicznego. Urealnienie wartości złotówki, zapełnienie półek sklepowych coraz bogatszą ofertą towarów, pojawienie się innych pokus wymagających pieniędzy przyczyniły się do „spieniężenia świadomości Polaków" (termin ukuty przez prof. Mirosławę Marody). Wzrósł zarazem związek między wysokością dochodów osobis- tych a wykształceniem, ale mimo to wykształcenie zyskiwało niezależny od dochodów wpływ na poczucie szczęścia, dorównujący pod koniec lat 90. roli sytuacji materialnej. 271 W ostatnich jednak badaniach (marzec 2000 r.) pojawiły się oznaki spadku „spie- niężenia" polskiej duszy i jeszcze wyraźniejszego spadku znaczenia wykształcenia. Polskie poczucie szczęście zaczyna pod względem niezależności od czynników zewnętrznych przypominać poczucie szczęścia Amerykanów i innych społeczeństw. Nie wiadomo jednak jak trwały jest ten trend ku „lewitacji". Bezrobocie. Praca jako taka, niezależnie od dochodów, zdaje się sprzyjać poczu- ciu szczęścia. Nie jest jednak w pełni jasne, dlaczego miałaby ona mieć pozytywny wpływ na zadowolenie z życia i zdrowie psychiczne. Być może, bezczynność działa destrukcyjnie na psychikę, niszczy poczucie sensu życia i przydatności społecznej. A może utrata pracy oraz trudności w jej uzyskaniu stanowią dla jednostki silny nega- tywny sygnał: „Jesteś gorszy, bo inni pracują"? Zaobserwowano, że osoby, które mimo przerwania pracy zawodowej kontynuują aktywny tryb życia, poświęcając wiele czasu na realizację prywatnych zainteresowań (ów przysłowiowy „ogród") lub działając społecznie, czują się nie mniej, lecz często bardziej szczęśliwe niż wówczas, gdy pracowały na etacie. Nie jest także jasne, czy gorsze wskaźniki zdrowia psy- chicznego bezrobotnych są efektem utraty pracy czy też raczej na utratę pracy bardziej są narażone osoby o zwiększonym poziomie depresji i słabszej woli życia. Małżeństwo i dzieci. Badania socjologiczne i epidemiologiczne wykazały zróżnicowanie częstości występowania negatywnych postaw wobec życia i nasilenia objawów depresyjnych w zależności od stanu cywilnego respondentów. Osoby pozostające w związku małżeńskim są przeciętnie bardziej zadowolone z życia, mniej depresyjne i rzadziej popełniają samobójstwo niż osoby żyjące w stanie wol- nym, rozwiedzione, będące w separacji lub owdowiałe. Chociaż stan cywilny jako taki wyjaśnia w większości badań stosunkowo niewielką część zróżnicowania odpo- wiedzi w różnych skalach poczucia szczęścia, bo zwykle mniej niż 2%, to jednak można uznać, że jest on związany z poczuciem szczęścia niezależnie od innych, potencjalnie skorelowanych z nim czynników. W Polsce przez całe lata 90. małżeństwo było głównym czynnikiem różnicującym zadowolenie z życia. Różnica w zakresie poczucia szczęścia między osobami, które nigdy nie wstąpiły w związek małżeński, a tymi, które w nim pozostają, jest znacznie mniej- sza niż różnica między ludźmi żonatymi (zamężnymi) a rozwiedzionymi, żyjącymi w separacji i owdowiałymi. Innymi słowy, ludziom znacznie mniej przybywa szczęścia, gdy się żenią, niż ubywa po rozpadzie związku małżeńskiego. Wbrew potocznemu przekonaniu, iż brak dzieci jest przyczyną poczucia nie- szczęścia, współczesne badania nie dostarczyły jednoznacznego dowodu, że zamie- rzona, lub niezależna od woli jednostki bezdzietność osłabia zadowolenie z życia. W kilku badaniach, również polskich, stwierdzono nawet, że bezdzietne pary mał- żeńskie czują się nieco szczęśliwsze od tych, które wychowują dzieci. Także „syn- drom opuszczonego gniazda", czyli negatywne konsekwencje psychiczne dla rodzi- ców wynikające z opuszczenia domu przez usamodzielnione dzieci, nie znalazł w zasadzie potwierdzenia w wynikach badań. Niezwykle natomiast silną przesłanką nieszczęścia jest choroba lub śmierć dziecka, zwłaszcza wśród kobiet niezamężnych. 272 1 Zdrowie fizyczne. Związek między zdrowiem fizycznym a poczuciem szczęś- cia jest jednym z lepiej udokumentowanych empirycznie. Różne wskaźniki stanu zdrowia pozwalają przewidzieć od 4 do 16% odpowiedzi w skalach szczęścia, przy czym lepszym predyktorem okazuje się subiektywna ocena stanu własnego zdrowia niż ocena dokonana przez innych ludzi, w tym także diagnoza medyczna. Czy ozna- cza to, że nie tyle obiektywny stan zdrowia, ile subiektywne przekonanie jednostki na temat własnych dolegliwości i zaburzeń somatycznych ma wpływ na jej poczu- cie szczęścia? A może to raczej ogólna negatywna postawa wobec życia zwiększa skłonność do uskarżania się na zdrowie i zapadania na choroby? Wiele danych dowodzi wreszcie, że pozytywna postawa wobec życia oraz nadzieja mają rzeczy- wiście wpływ na stan zdrowia i proces zdrowienia (por. Taylor, 1983). Związek między zdrowiem a poczuciem szczęścia jest słabszy niż wynikałoby to z potocznych przekonań. Zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Polsce ludzie uważają zdrowie za najważniejszy warunek szczęścia, ale w istocie ocena własnego stanu zdrowia jest dopiero ósmym z kolei w USA (Campbell, Converse i Rodgers, 1976) i jedenastym w Polsce (Czapiński i Panek, 2001) spośród uwzględ- nionych w badaniu predyktorów zadowolenia z życia, ustępując w naszym kraju takim czynnikom jak np. wiek, małżeństwo, bezrobocie, liczba przyjaciół, częstość chodzenia do kościoła, satysfakcja z życia seksualnego, zadowolenie z wyposażenia domu i posiadanych dóbr materialnych. Wydarzenia życiowe. Aczkolwiek badania empiryczne wykazują zależność między ważnymi wydarzeniami życiowymi a poczuciem szczęścia, to jednak związek ten jest bardzo słaby, znacznie słabszy niż większość z nas skłonna byłaby sądzić. Psychologowie mówią w tym kontekście o „złudzeniu patetycznym", które- mu ulegają obserwatorzy cudzych nieszczęść. Okazuje się, że ofiary tragicznych doświadczeń życiowych (własna choroba, śmierć bliskiej osoby, utrata majątku itd.) oceniają i odczuwają swoją sytuację w sposób mniej traumatyczny, niż oczekują tego po nich postronni świadkowie ich nieszczęść. Bywa też, że groźba tragedii życiowej przeżywana jest przez ludzi silniej niż sama tragedia. Zebrano wiele danych wskazujących na odwrotny kierunek zależności między wydarzeniami życiowymi a szczęściem: ludzie pogrążeni w depresji są narażeni na więcej negatywnych doświadczeń życiowych w postaci różnego rodzaju porażek, odsuwania się od nich bliskich osób, dolegliwości somatycznych i in. Nie zawsze zatem obniżone poczucie szczęścia jest rezultatem nieszczęść życiowych, niekiedy bywa ich przyczyną. Oczywiście im bardziej traumatyczne są wydarzenia życiowe, tym głębszy i trwalszy pozostawiają ślad w psychice. Osoby, które przeżyły obóz koncentracyj- ny Poi Pota w Kambodży, jeszcze po trzech latach od oswobodzenia wykazywały silne zaburzenia afektywne (Kimie i in., 1984). Wielu autorów podkreśla jednak przejściowy charakter spadku zadowolenia z życia wywołanego tak dramatycznymi wydarzeniami jak śmierć bliskiej osoby czy własna nieuleczalna choroba. Wydaje się, iż generalnie to raczej przykre wydarzenia obniżają poczucie szczęścia niż radosne je podwyższają. Dowodzą tego przynajmniej polskie badania 273 panelowe (por. Czapiński, 1998a), w których trzykrotnie, w rocznych odstępach mierzono u tych samych osób natężenie stresu życiowego i dobrostan psychiczny. Okazało się, że spadek natężenia stresu nie ma najmniejszego wpływu na poprawę dobrostanu, natomiast wzrost stresu istotnie osłabia czasowo chęć do życia. Inni ludzie. Badania nad psychologicznymi konsekwencjami osierocenia, śmierci dziecka lub współmałżonka, rozwodu i utraty względów ukochanej osoby dowiodły, że zerwanie długotrwałych i silnych więzi z innymi ludźmi jest ważnym źródłem poczucia nieszczęścia. Zaproponowano wiele teorii, w których próbuje się odpowie- dzieć na pytanie, dlaczego inni ludzie mają tak duże znaczenie dla naszego zdrowia (także fizycznego) i zadowolenia z życia. Zebrano wiele danych empirycznych wspie- rających te różnorodne koncepcje. Jedni autorzy mówią o wrodzonej potrzebie więzi społecznych, inni podkreślają instrumentalną rolę kontaktów z ludźmi. W tym miejs- cu warto jednak zwrócić przede wszystkim uwagę na kilka ogólnych zależności. Po pierwsze, zrywanie więzi społecznych ma, jak się wydaje, większy wpływ na emocjonalne funkcjonowanie jednostki, niż ich tworzenie. Przypomnijmy, że ożenek w mniejszym stopniu podnosi poczucie szczęścia, niż rozpad związku małżeńskiego obniża owo poczucie. Natężenie negatywnych relacji z otoczeniem społecznym okazuje się lepszym predyktorem psychicznego dobrostanu niż natężenie relacji pozytywnych (Rook, 1984). Po drugie, większość ludzi doświad- czających utraty bliskiej osoby lub zmieniających środowisko tworzy, po niekiedy bardzo głębokim, lecz zazwyczaj krótkotrwałym załamaniu, nowe więzi społeczne, odbudowuje swoją tożsamość i odzyskuje zadowolenie z życia. Wielu badaczy podkreśla, że znaczenie innych ludzi dla podtrzymania poczu- cia szczęścia rośnie wówczas, gdy jednostka znajduje się w sytuacji kryzysowej. Wsparcie społeczne w warunkach stresu życiowego może przybierać różną postać, poczynając od zwykłej możliwości wygadania się, wypłakania czy zwierzenia się z kłopotów przed innymi, a kończąc na materialnej pomocy z ich strony. Generalnie jednak różnice w wielkości wsparcia społecznego wyjaśniają ledwie kilka procent zróżnicowania odpowiedzi w kwestionariuszach poczucia szczęścia i depresji. Niezależnie od problematycznej trafności tych kwestionariuszy i rozbież- ności w sposobach pomiaru wsparcia społecznego wydaje się, iż samotność i nega- tywne relacje z ludźmi jako źródła przygnębienia i depresji są nieco demonizowane przez tych, którzy ich nie doświadczają. Ponadto poczucie osamotnienia i rzeczywis- te opuszczenie przez innych mogą stanowić rezultat depresji, a niekoniecznie jej źródło. Zapewne równie często ludzie bywają samotni dlatego, że tracą radość życia i odsuwają się od otoczenia, jak i tracą zadowolenie z życia z powodu osamotnienia. Inni ludzie - o czym będę jeszcze pisał - mogą być także punktem odniesienia do oceny własnej sytuacji życiowej. Osoby znajdujące się w kiepskim położeniu mogą poprzez porównania z ludźmi, którym powodzi się jeszcze gorzej, zyskiwać lepsze samopoczucie. Ten efekt sali szpitalnej („Inni pacjenci z mojej sali są bar- dziej chorzy ode mnie") jest jednym z bardziej dostępnych, często wykorzystywa- nych i skutecznych mechanizmów radzenia sobie z nieszczęściami (Kruglanski iMayseless, 1990). 274 Kultura. Stwierdzone w kilku badaniach różnice w poziomie szczęścia między poszczególnymi krajami i regionami świata dają się najprościej wyjaśnić odmien- nym stopniem rozwoju ekonomicznego: mieszkańcy bogatszych regionów przeja- wiają większe zadowolenie z życia w porównaniu z mieszkańcami krajów ubogich (Diener, Diener i Diener, 1995; Veenhoven, 1984). Zależność między produktem krajowym brutto na jednego mieszkańca a oceną życia ma kształt tzw. funkcji uży- teczności: gwałtowny wzrost oceny przy niewielkim wzroście dochodu w grupie kra- jów najbiedniejszych i brak istotnych różnic w zakresie dobrostanu psychicznego mimo znacznych różnic w dochodach w krajach średnio i bardzo zamożnych. Suge- ruje to, że na przeciętnym zadowoleniu z życia w poszczególnych krajach waży prze- de wszystkim wielkość populacji wegetującej w warunkach absolutnego ubóstwa, zagrożonej stałym niezaspokojeniem podstawowych potrzeb biologicznych, w mini- malnym zaś stopniu wzrost komfortu życia ponad granicę niezbędnego minimum. Analiza przeprowadzona przez Veenhovena (1984) potwierdziła tę hipotezę: liczba spożywanych dziennie kalorii korelowała wysoko (r = 0,64) z przeciętnym dla dane- go regionu poczuciem szczęścia. Również wskaźnik tempa rozwoju ekonomicznego wydaje się związany ze zmianą poczucia szczęścia tylko w tych krajach, w których obrazuje on tempo powiększania dostępności do dóbr ludzi żyjących w warunkach bezwzględnego ubóstwa (np. w Brazylii), lecz nie tam, gdzie oznacza rozszerzanie się stref luksusu (USA, Japonia). Podobne zależności wykryto między wysokością wydatków państwa na publiczną służbę zdrowia, szkolnictwo, emerytury i zasiłki dla bezrobotnych a cha- rakterystycznym dla poszczególnych krajów poziomem zadowolenia z życia (Veen- hoven, 1984). Wszakże ze względu na ścisły związek między tymi wskaźnikami opieki społecznej a wielkością dochodu na jednego mieszkańca trudno odpowie- dzieć na pytanie, co jest tutaj czynnikiem determinującym różnice w poziomie szczęścia: pieniądze czy poczucie bezpieczeństwa socjalnego? Veenhoven (1984) ustalił zależność między przeciętnym dla poszczególnych krajów poczuciem szczęścia a stopniem represyjności rządów (zakresem łamania swobód obywatelskich, stopniem ograniczania działalności opozycji politycznej i brakiem demokracji w sprawowaniu władzy). Współczynnik korelacji (ujemny) jest tutaj mniejszy niż w przypadku dochodu, a porządek poszczególnych krajów znów okazał się zbieżny z porządkiem wielkości PKB. Analogiczny związek z zadowoleniem z życia stwierdzono dla innych jeszcze wskaźników sytuacji politycznej: wolności prasy, niepokojów społecznych, stopnia rozwoju demokracji liberalnej. W kilku badaniach stwierdzono związek między nasileniem symptomów dep- resji lub częstością występowania przypadków depresji klinicznej a religią: Żydzi amerykańscy wydają się bardziej podatni na zaburzenia afektywne niż katolicy, któ- rzy z kolei wykazują większą na nie podatność niż protestanci (Malzberg, 1962; Beckman i Houser, 1982). Wyniki te nie mogą być konkluzywne, bowiem na różnice w wyznaniach nakłada się tutaj inne jeszcze kryterium - mniejszości naro- dowych. Zastrzeżenie to wspiera fakt, że badania przeprowadzone w Izraelu, gdzie Żydzi stanowią większość, nie potwierdzają powyższej zależności (Halevi, 1963). 275 Należy podkreślić, że aczkolwiek dystans w poczuciu szczęścia między dwoma najbardziej skrajnymi krajami jest dość znaczny, to jednak większość różnic międzynarodowych jest bardzo niewielka. Zasadniczo wszystkie porównywane narody, kraje i regiony w drugim Światowym Sondażu Wartości znalazły się powyżej neutralnego punktu na skalach zadowolenia z życia i bilansu doświadczeń emocjonalnych (Diener i Diener, 1996). Niemal wszędzie na świecie ludzie są raczej szczęśliwi niż nieszczęśliwi. Kultury różnią się między sobą na wymiarze indywidualizmu-kolektywizmu. Badania międzynarodowe wykazały bardzo silny związek tego wymiaru z dobro- stanem psychicznym, niezależny od poziomu dochodów (Diener, Diener i Diener, 1995). Ludność krajów lokowanych bliżej krańca indywidualizmu jest szczęśliw- sza. Być może tłumaczy to, dlaczego kolektywistyczna Japonia wypada na skali zadowolenia z życia poniżej poziomu, jaki wynikałby z jej bogactwa. Nie wiadomo wszak, dlaczego indywidualizm sprzyja poczuciu szczęścia. Być może w kulturach indywidualistycznych jednostki mają większe poczucie swobody i osobistego sprawstwa, albo w kulturach tych silniejszy jest akcent na doświadczanie pozytyw- nych emocji i tym samym dążenie do indywidualnego szczęścia? Interpretując różnice w poczuciu szczęścia między poszczególnymi krajami należy brać pod uwagę także zakorzeniony w zwyczajach i języku sposób ekspres- ji emocjonalnej i możliwą międzykulturową nierównoważność pytań zawartych w kwestionariuszach. To, co uważa się za symptomy depresji w jednym kręgu kul- turowym, nie zawsze odpowiada symptomom depresji w innej kulturze. Japońskie słowo kanashi (smutny) oznacza zarazem „piękny" i „czuły" (Engelsmann, 1982). W niektórych językach afrykańskich jedno słowo oznacza zarazem gniew i smutek. Przetłumaczenie terminów „depresja" i „lęk" na język joruba lub chiński okazuje się bardzo trudne. Za najbliższe ich odpowiedniki w języku joruba uznano zwroty: „serce słabnie" dla depresji i „serce nie odpoczywa" dla lęku. Stwierdza się, że dep- resja wśród ludów Azji manifestuje się w postaci bardziej somatycznej, natomiast w naszej kulturze - w kategoriach bardziej egzystencjalnych. Brytyjscy psychiatrzy skłonni są ponad dwukrotnie częściej niż ich koledzy ze Stanów Zjednoczonych sta- wiać w tych samych przypadkach diagnozę zaburzeń afektywnych. Zebrany i opublikowany dotychczas materiał empiryczny nie upoważnia do sformułowania jakichkolwiek ogólnych i kategorycznych wniosków na temat zależności między kulturą a poziomem szczęścia, z jednym istotnym wyjątkiem: społeczeństwa, w których znaczna część populacji jest chronicznie niedożywiona, czują się mniej szczęśliwe od społeczeństw żyjących powyżej bariery ubóstwa. Pytanie, czy jakaś kultura sprzyja większemu zadowoleniu z życia, pozostaje bez odpowiedzi. Kleinman (1978) stwierdził, że choroba depresyjna, przez którą rozu- mie on zaburzenia funkcji mózgu, jest uniwersalna, ponadkulturowa, lecz psycho- logiczne objawy depresji (indywidualne lub społeczne sposoby doświadczania tej choroby) są określone kulturowo, ponieważ styl chorowania jest z definicji kon- struktem społecznym. Uogólniając to twierdzenie moglibyśmy powiedzieć, iż poczucie szczęścia - rozumiane jako pozytywna, afirmująca postawa wobec życia - jest zjawiskiem uniwersalnym, natomiast sposób przeżywania i wyrażania tej 276 cia między jzość różnic równywane ;nalazły się oświadczeń e ludzie są sktywizmu. ru z dobro- er i Diener, : szczęśliw- da na skali ie wiadomo n kulturach osobistego e pozytyw- mi krajami ób ekspres- zawartych i kręgu kul- . Japońskie ann, 1982). w i smutek. ski okazuje ino zwroty: się, że dep- , natomiast psychiatrzy zonych sta- >ważnia do na temat wyjątkiem: lożywiona, y ubóstwa, zostaje bez którą rozu- cz psycho- dczania tej Mej i kon- iedzieć, iż obec życia rażania tej \ postawy jest zdeterminowany kulturowo. Kulturowo w związku z tym jest określo- ny także sposób pomiaru poczucia szczęścia. Na przykład pytanie: „Czy udało ci się w pełni zrealizować własne aspiracje życiowe?" - może być istotne dla Europej- czyka (o nastawieniu indywidualistycznym), ale niekoniecznie dla mnicha buddyj- skiego (o nastawieniu kolektywistycznym). Każda kultura, jeżeli jest wystarczająco żywotna, aby przetrwać we współczesnym świecie, musi stanowić dostatecznie dobre środowisko dla podtrzymania pozytywnej postawy wobec życia jej twórców i uczestników; w przeciwnym wypadku zniszczyłaby samą siebie. Kultura różni się nie tylko w przekroju geograficznym, ale także zmienia się w czasie. Warto w związku z tym wspomnieć o kilku prawidłowościach zaobserwo- wanych w okresie kilkudziesięciu minionych lat. Dane dotyczące długoletnich trendów w zakresie dobrostanu psychicznego mieszkańców Stanów Zjednoczonych wykazały nieznaczne obniżenie się poczucia szczęścia w dwudziestoleciu 1957-1978, mimo znacznego w tym czasie wzrostu gospodarczego i realnych dochodów obywateli. Bar- dziej wyraziste zmiany stwierdza się w zakresie względnej częstości zaburzeń afek- tywnych i samobójstw. Zaobserwowano zarówno w Europie, jak i w USA, że procent osób depresyjnych w populacjach generalnych, zwłaszcza zaś w grupach ludzi młodych, rósł gwałtownie w okresie minionych 30 lat. Na przykład w połowie lat 60. szacowano, iż co dziesiąty Amerykanin będzie wymagał w jakimś okresie swego życia pomocy psychiatrycznej w związku z depresją; w połowie lat 70. ryzyko depresji w USA było już dwukrotnie wyższe. W związku z tym niektórzy epidemiolodzy twier- dzą, że po „erze lęku", jaką przyniosła druga wojna światowa, nastała „era melancho- lii". Zaobserwowano też temporalne zmiany związków między szczęściem a różnymi czynnikami społeczno-demograficznymi. W kilku krajach zachodnich odnotowano np. spadek znaczenia dochodów, wykształcenia i prestiżu zawodowego. W pewnych przy- padkach korelacja między tymi zmiennymi a poczuciem szczęścia spadła z poziomu 0,30 lub wyższego w latach 50. do zera w latach 70. W Stanach Zjednoczonych i w Holandii niegdyś silny związek między religijnością a szczęściem zniknął dzisiaj niemal zupełnie. Stwierdzano również trendy odwrotne: podczas gdy w 1946 r. Murzy- ni amerykańscy byli równie szczęśliwi co ich biali krajanie, w 1966 r. okazali się mniej szczęśliwi. W Polsce na progu transformacji dochody a zwłaszcza wykształcenie, nie- mal się nie liczyły jako wyznaczniki szczęścia, a pod koniec lat 90. wyjaśniały już łącznie ponad 10% zróżnicowania odpowiedzi na pytanie o zadowolenie z życia, aby w roku 2000 znów zacząć tracić na znaczeniu. Polaków, jeszcze do dziś, odróżnia zdecydowanie od innych - rozwiniętych cywilizacyjnie - społeczeństw zachodnich bardzo silny związek różnych miar dobro- stanu (zwłaszcza symptomów depresji psychicznej) z obiektywnymi zasobami życio- wymi. Na przykład w polskim odpowiedniku amerykańskiego Generalnego Sondażu Społecznego kilka podstawowych czynników demograficzno-społecznych wyjaśnia dwukrotnie lepiej (16%) zróżnicowanie w zakresie poczucia szczęścia niż w Ame- ryce (8%)'. Tymczasem Amerykanie polskiego pochodzenia nie różnią się pod tym względem od reszty amerykańskiego społeczeństwa, co mogłoby sugerować, że owo 1 Dane amerykańskie pochodzą z: Davis i Smith (1997) a polskie z: Cichomski i Morawski (1997). 277 „uziemienie polskiej duszy" było efektem zmiany społecznej, nie zaś „polskości" jako kategorii etniczno-kulturowej. Przy okazji jednak reanalizy danych amerykań- skich znalazłem grupę etniczną, która bije wszelkie rekordy, jeśli chodzi o związek obiektywnych wskaźników sytuacji życiowej z poczuciem szczęścia - są to Żydzi pochodzący z terenów Polski. Kilka podstawowych czynników demograficzno- społecznych, z których absolutnie najważniejszym okazuje się liczba dzieci, wyjaś- nia aż 30% zróżnicowania ich odpowiedzi na pytanie o poczucie szczęścia. Co wię- cej, w przeciwieństwie do innych narodowości, liczba dzieci pozytywnie koreluje ze szczęściem amerykańskich Żydów polskiego pochodzenia. Osobowość i temperament Spośród wszystkich czynników osobowościowych i temperamentalnych naj- silniejsze związki z poczuciem szczęścia wykazują neurotyzm, ekstrawersja i różne aspekty samooceny: poczucie nieautentyczności w kontaktach z ludźmi, skłonność do fantazjowania i marzeń na jawie, skoncentrowanie na sobie, wrażliwość na kry- tykę ze strony innych (zależności odwrotnie proporcjonalne), poczucie osobistego sprawstwa i kontroli nad biegiem wydarzeń, stabilność obrazu własnej osoby, poczucie własnej wartości (zależności wprost proporcjonalne). Paul Costa i Robert McCrae (1990) uważają osobowość za najsilniejszy ze zna- nych predyktorów poczucia szczęścia. W wykonanych przez nich badaniach dwie cechy - ekstrawersja i neurotyzm — wyjaśniały aż ponad 30% zróżnicowania odpo- wiedzi w kwestionariuszu dobrostanu. Związki te można jednak na wiele sposobów krytykować. Po pierwsze, wiele właściwości indywidualnych, uważanych za niezależne predyktory szczęścia (np. różne aspekty samooceny), można traktować w istocie jako definicyjne składniki dobrostanu psychicznego lub czynniki, które z poczu- ciem szczęścia łączy to samo źródło (np. styl atrybucji przyczynowej, emocjonal- ność, rodzaj strategii radzenia sobie z problemami życiowymi i in.). Po drugie, w większości badań zarówno poczucie szczęścia, jak i dyspozycje osobowościowe są mierzone kwestionariuszami wypełnianymi przez samych bada- nych. Wiele z pytań zawartych w skalach poczucia szczęścia pokrywa się bardziej lub mniej dokładnie z pytaniami w inwentarzach osobowości, co oczywiście pro- wadzi do zawyżania korelacji między nimi. Gdy Costa i McCrae (1984) zmienili sposób pomiaru cech osobowości, prosząc o ocenę neurotyczności i ekstrawersji osób badanych ich współmałżonków, wartość predyktywna tych dwóch cech spadła poniżej 20%. Naturalnie i ten wynik nie jest w pełni rozstrzygający, albowiem inni ludzie, nawet tak bliscy jak mąż czy żona, mogą z kolei mniej trafnie od nas samych oceniać naszą osobowość. Po trzecie, w badaniach kwestionariuszowych źródłem współzmienności wskaźników szczęścia i dyspozycji osobowościowych może być czynnik czysto for- malny - styl odpowiedzi (skł<^— ' - . ? ,do przytakiwania albo zaprzeczania, dawania odr>^--' " . _ ;h, ulegania aprobacie społecznej). V - 278 Po czwarte, korelacyjny charakter większości badań nie pozwala rozstrzygnąć kierunku zależności: czy to ludzie odporni na nieszczęścia życiowe mają większą szansę zbudowania pozytywnej samooceny, rozwiązania konfliktów wewnętrznych i większego otwarcia na zewnątrz, czy też samoocena, neurotyzm i ekstrawersja kształtują postawę wobec życia? Negatywne lub niejednoznaczne są wyniki badań nad związkami poczucia szczęścia z indywidualnym systemem wartości, postawami społecznymi, ilorazem inteligencji czy poziomem dojrzałości psychicznej. Ostrożny wniosek, jaki można z tych badań wysnuć, byłby następujący: i głupiec, i mędrzec, i konserwatysta, i libe- rał mogą być jednakowo szczęśliwi, choć szczęście jednych jest innej natury i skądinąd czerpane niż szczęście drugich. Pewne dane empiryczne sugerują, że ważna dla poczucia osobistego szczęścia jest zgodność prywatnego systemu wartoś- ci jednostki z wartościami czy postawami dominującymi w jej otoczeniu. Okazało się mianowicie, że w środowiskach dogmatycznych i konserwatywnych szczęśliw- sze czują się osoby autorytarne i konserwatywne, zaś tam, gdzie panuje duch demo- kracji i liberalizmu, większe poczucie szczęścia wykazują demokraci i liberałowie. Bez względu na to, czy osobowość i temperament uznamy za źródła poczucia szczęścia, czy też tylko za czynniki towarzyszące, jedno nie ulega wątpliwości: sto- pień zróżnicowania ludzi w zakresie miar osobowości i temperamentu jest znacznie większy niż w zakresie dobrostanu psychicznego (zdecydowana większość osób przebadanych przez psychologów, socjologów i epidemiologów czuje się raczej szczęśliwa niż nieszczęśliwa). Czynnikiem, który potencjalnie może mieć ogromne znaczenie dla poczucia szczęścia, jest charakterystyczny dla danej osoby poziom aktywności życiowej. W badaniach gerontologicznych stwierdza się, iż w lepszej znajdują się kondycji psychicznej i dłużej żyją osoby, które mimo podeszłego wieku prowadzą aktywny tryb życia. Lazarus, Kanner i Folkman (1980) sugerują, iż aktywność czysto fizycz- na, np. uprawianie jakiejś dyscypliny sportu, może być także skuteczną techniką radzenia sobie ze stresem. Badania eksperymentalne z kolei wykazały, że orienta- cja na działanie pozwala lepiej znosić porażki i zapobiegać depresji niż orientacja na stan, która sprzyja wręcz rozwojowi zaburzeń afektywnych (por. Kammer, 1984). Stwierdza się również, że ci, którzy pełnią więcej różnorodnych ról społecz- nych (należą do wielu organizacji itp.), mają wyższe wskaźniki dobrostanu psy- chicznego niż ci, których obowiązki życiowe są skromniejsze, a obszar działań węższy (Thoits, 1983). Większość badań nad związkami między aktywnością życiową i zdrowiem psychicznym ma, niestety, charakter korelacyjny i retrospektywny. Wyniki tych badań nie mogą zatem przesądzić kierunku zależności: większe szczęście —> więk- sza aktywność czy większa aktywność —> większe szczęście. Badania eksperymen- talne dowiodły, iż skłanianie ludzi już depresyjnych do większej aktywności życio- wej może nie tylko nie przynosić poprawy, lecz wręcz pogarszać ich stan psychiczny; aczkolwiek inne badania pokazały, że w przypadku osób niedepresyj- nych aktywność może uodporniać na wpływ stresu życiowego podtrzymując dobrą kondycję psychiczną w trudnych sytuacjach. 279 Niewiele wykonano badań poświęconych związkom miedzy poczuciem szczęścia a religijnością. Z nielicznych danych wynika, że wśród wierzących można oczekiwać rzadszych przypadków depresji klinicznej oraz słabszych jej objawów niż wśród niewierzących (Beckman i Houser, 1982). W kilku badaniach, także pol- skich, stwierdzono istotną statystycznie dodatnią korelację między uczęszczaniem do kościoła a dobrostanem psychicznym. Czynniki fizyczne i biologiczne Nie stwierdzono w zasadzie żadnych godnych uwagi zależności między rodza- jem diety a poczuciem szczęścia. Również palenie papierosów i picie alkoholu (jeżeli nie przeradza się w „problem alkoholowy") nie wydają się jednoznacznie związane z poczuciem szczęścia. W polskich wszak badaniach (Czapiński i Panek, 2001) zarówno nadmierne spożywanie alkoholu jak i palenie papierosów okazały się istotnymi, niezależnymi od siebie i od innych czynników demograficzno- -społecznych, predyktorami niezadowolenia z życia. Niższe poczucie szczęścia towarzyszy zażywaniu barbituranów i marihuany. Niejasny jest jednak kierunek tych wszystkich zależności. Zaburzenia afektywne nasilają się w tych porach roku, w których stopień nasłonecznienia jest mały (Rosenthal i Wehr, 1987). W związku z tym proponuje się w niektórych przypadkach depresji stosowanie terapii światłem. Powstało kilka biologicznych teorii depresji, których rzecznicy doszukują się przesłanek tego zaburzenia na poziomie mózgowych neurotransmiterów. Dotych- ^s zebrane dane nie pozwalają jednak rozstrzygnąć, która z tych teorii jest bar- iej trafna. Badania dowiodły, że depresja, zwłaszcza jej postać dwubiegunowa (zespół maniakalno-depresyjny), jest chorobą w znacznym stopniu determinowaną genetycznie i przypuszczalnie w nieco mniejszym stopniu dziedziczną. Podsumowanie Obraz zależności między obiektywnymi warunkami życia, czynnikami demo- graficznymi i trwałymi dyspozycjami indywidualnymi a poczuciem szczęścia uległ od czasu klasycznej pracy Wilsona (1967) znacznej erozji. Późniejsze badania przy- niosły osłabienie wiary w bezpośredni i ścisły związek między obiektywnymi wyznacznikami jakości życia a subiektywną oceną jego wartości. Angus Campbell (1976), podsumowując wyniki ankiety przeprowadzonej w 1972 r. na ogólnonaro- dowej próbie ponad 2 tysięcy Amerykanów, stwierdził, że 10 różnych czynników (stan cywilny, zatrudnienie, wysokość dochodów, rodzaj pracy, miejsce zamieszka- nia, religia, poziom wykształcenia, rasa, wiek i płeć) wyjaśnia łącznie zaledwie 11 % zróżnicowania odpowiedzi respondentów na skali poczucia szczęścia. Frank Andrews i Stephen Withey (1976) byli w stanie tylko 5% deklarowanego poziomu zadowolenia z życia wyjaśnić łącznie za pomocą takich czynników jak stan cywil- 280 f ny, dochody, wykształcenie, rasa, wiek i płeć. Podobnych wyników dostarczyły także inne badania prowadzone w różnych krajach (np. w Unii Europejskiej, Nowej Zelandii, Australii). W Polsce jednak przez całą dekadę lat 90. udawało się za pomocą podobnych czynników obiektywnych wyjaśnić znacznie większą część zróżnicowania wskaźników dobrostanu psychicznego: od 16% dla skali poczucia szczęścia do 50% dla inwentarza depresji. Znajomość dyspozycji osobowościowych w większym generalnie stopniu po- zwala przewidzieć zadowolenie jednostki z własnego życia. Jednakże, podobnie jak w przypadku obiektywnych wyznaczników jakości życia, przewidywanie to ograni- cza się jedynie do odpowiedzi na pytanie, czy dana osoba jest i ewentualnie o ile szczęśliwsza od innej, lecz nie na pytanie, czy dana osoba jest generalnie szczęśliwa, czy nieszczęśliwa. Margaret Matlin i David Stang (1978) dla ilustracji tej tezy odwo- łali się do wyników badań przeprowadzonych przez Normana Bradburna i Davida Caplovitza (1965). Stwierdzono w nich, że poczucie szczęścia wiąże się z wiekiem, wykształceniem i wysokością dochodów. Na tej podstawie można byłoby spodziewać się, że najmniej szczęśliwe są osoby starsze, niewykształcone i z niskimi dochodami. Jednakże nawet w tej grupie aż 68% respondentów oceniło swoje życie jako bardzo lub całkiem szczęśliwe, a tylko 32% jako niezbyt szczęśliwe. Kategorią osób, wśród których poczucie nieszczęścia było najbardziej prawdopodobne, byli wdowcy, spoś- ród których 43% określiło swoje życie jako niezbyt szczęśliwe. Również osoby intro- wertywne, neurotyczne i z niską samooceną, mimo że stosunkowo najmniej szczęśli- we, były w większości raczej zadowolone niż niezadowolone ze swego życia. Godząc się zatem nawet na zbyt pochopne i zbyt kategoryczne twierdzenia wielu autorów, że obiektywne warunki życia oraz dyspozycje osobowościowe wyznaczają poziom zadowolenia z życia, należy wyraźnie podkreślić, iż trudno byłoby je w świetle dostępnego materiału empirycznego traktować jako czynniki decydujące o tym, czy ktoś H^-zje się czuł szczęśliwy, czy nieszczęśliwy; już prę- A"~' . _. -.•'?•' Vszy od innych. _altaty poszukiwania uniwersalnych wyznaczników _.„^ia uowodzą nietrafności pytań badawczych. Proponuję, aby zamiast obstawać przy pytaniu: ,,Dlaczego ludzie są szczęśliwi!", zacząć pytać w badaniach psycholo- gicznych „Dlaczego bywają nieszczęśliwi!" oraz „Po co ludziom poczucie szczęścia?". Po co ludziom poczucie szczęścia? Pytanie ,,po co?" jest pytaniem o funkcje. Być może funkcja, którą pełni w życiu człowieka poczucie szczęścia lub, ogólniej, pozytywna postawa wobec życia, jest tak ważna, że wiele mechanizmów psychologicznych nastawionych jest na ochronę nie- zbędnego poziomu dobrostanu bez względu na okoliczności, wydarzenia życiowe, wiek, kulturę, status społeczno-ekonomiczny i cechy osobowości oraz temperamentu. Być może ową funkcją nie jest proste odzwierciedlanie na poziomie emocjonalnym i poznawczym tego, jak jest, lecz raczej sprzyjanie temu, jak powinno być, podobnie 281 jak „ostateczną funkcją przepowiedni nie jest opis przyszłości, lecz jej tworzenie" (Wagar, 1963, s. 66). W tym duchu można odczytać wnioski, do jakich doszedł Fred Polak (1972) po przeanalizowaniu sytuacji wielu społeczeństw w przekroju histo- rycznym. Stwierdził on, że znaczny stopień rozwoju osiągały tylko te społeczeństwa i kultury, które potrafiły wytworzyć ekspansywne, optymistyczne wizje własnego roz- woju. Wizje, które zdobywały największy rezonans, stawały się źródłem społecznej energii i pociągały w swoim kierunku ewolucję całej zbiorowości. Polak nazwał je „bombami zegarowymi historii". Również w odniesieniu do perspektywy jednostko- wej zebrano wiele danych pokazujących istotną rolę wiary, nadziei, „ducha", nastro- ju i oczekiwań w zakresie różnych funkcji życiowych. Psychologowie nazwali mechanizm wpływu wiary na rzeczywistość „samospełniającą się przepowiednią" (Jones, 1979). Ktoś, kto czuje się nieszczęśliwy, kto utracił wiarę w wartość i sens własnego życia, dla kogo przyszłość i teraźniejszość stają się „jałowym przelewaniem z pustego w próżne" - ten traci zasadniczą przesłankę podejmowania aktywności celowej, wycofuje się z życia „tylko" psychicznie lub wręcz biologicznie (śmierć z apatii lub samobójstwo), czym post factum dowodzi trafności swych ponurych prze- konań. W tym ujęciu poczucie szczęścia jest traktowane jako jeden z aspektów tego, co dawniej nazywano wolą życia. Jednakże poczucie szczęścia jako samospełniającą się przepowiednia czy wyraz woli życia może spełniać efektywnie swoją funkcję jedynie poprzez moty- wowanie podmiotu do aktywnego doskonalenia warunków życia. Wynika z tego, że w świadomości człowieka poczucie szczęścia powinno być silnie skojarzone z tym, co uważamy za obiektywne wartości życia. Skojarzenie to w istocie bywa tak silne, że ludzie myślą o swoim szczęściu w kategoriach owych wartości, do których reali- zacji samo poczucie szczęścia ich zachęca czy wręcz zmusza. Jesteśmy przyzwy- czajeni do spostrzegania źródeł naszej motywacji, a nawet wręcz do utożsamiania naszych pragnień z tym, co może je zaspokoić. Człowiek głodny mówi, że miałby ochotę coś zjeść, że jedzenie jest celem jego starań, nie mówi zaś, że chciałby prze- stać odczuwać głód. Pragniemy mieć dzieci, nie zaś mnożyć swoje geny. Pozytywna postawa wobec życia nadaje różnym rzeczom określoną wartość czyniąc je celami życia, a więc czymś, co w mniemaniu podmiotu może zwiększyć jego poczucie szczęścia. Zatem, jeżeli ktoś nadaje wartość bogactwu, to będzie mnie- mał, iż bogactwo daje poczucie szczęścia i sam będzie dążył do jego zdobycia oraz nie kończącego się powiększania. Jego złudzenie polega na tym, że mimo braku trwałego wzrostu poczucia szczęścia stosownie do wzrostu zamożności, będzie wytrwale podnosił poziom swoich aspiracji materialnych, a wraz z nimi przesuwał spodziewane źródło trwałego szczęścia. Niekiedy wszakże, gdy człowiekowi nie udaje się podtrzymać lub osiągnąć tego, co uznał za obiektywną wartość, gdy los zabiera mu na zawsze coś, co bardzo cenił, lub spycha go na gorsze pozycje, może on przenieść owo złudzenie z wartości zewnętrznych na wartości wewnętrzne lub transcendentalne, znacznie mniej wymierne i mające gorsze wskaźniki spełnienia lub utraty. Badania, które wykonałem przy współpracy Andrzeja Majcherczyka i Jacka Moskalewa, pokazały, że ludzie skłonni są odrzucać „zewnętrzną" teorię szczęścia, w której szczęście utożsamia się z obiektywnymi wyznacznikami jakości życia, 282 i przyjmować „wewnętrzną" teorię szczęścia, według której źródła szczęścia lokuje się w jednostce, wówczas, gdy dotknie ich nieuleczalna, a w każdym razie groźna dla życia choroba (rak), lub gdy ich realne dochody ulegają stagnacji czy obniżeniu. Moim zdaniem jest to jednak tylko terapeutyczna zamiana jednego złudzenia na inne, które w dalszym ciągu podtrzymuje aktywność człowieka, tyle że skierowuje ją w inną stronę - ogólnie w stronę samodoskonalenia zamiast doskonalenia warun- ków życia. Jednakże tez? Tę to raczej poczucie szczęścia jest niezbędne, aby człowiek dostrzegał wiv godne swoich starań, niż że owe cele czy wartości, do któ- rych aktua1 są rzeczywistym źródłem jego szczęścia — nie jest, wbrew pozoro<~ ..'. .ora musi skłaniać do apatii, rozczarowywać do wszelkich form akt1'.. • •? ' orwsze, można przyjąć, że ten, dla kogo świat jest pełen sensownych war- ~noćby arbitralnie wybranych, ma większe szansę dotrzeć do wartości, o które ^względnie warto zabiegać (jeżeli uznamy, oczywiście, że takie wartości ist- nieją), niż ktoś, kto zwątpił w sensowność wszystkich możliwych celów działań. Po drugie, aktywność celowa wydaje się niezbędnym aspektem szczęścia. Jeżeli nawet przyjmiemy, że nie prowadzi ona (wbrew potocznym złudzeniom) do trwałego zintensyfikowania poczucia szczęścia, to jeszcze nie znaczy, że jest dla szczęścia zupełnie obojętna. Sądzę, że aktywność jest niezbędnym warunkiem pod- trzymywania naturalnej pozytywnej postawy wobec życia lub bywa z nią tożsama. Istnieją, oczywiście, również pozytywne stany afektywne, którym towarzyszy obniżenie poziomu aktywności. Najczęściej są one efektem pomyślnego rozładowa- nia napięć negatywnych, np. rozwiązania trudnego problemu, zażegnania niebezpie- czeństwa. Są powrotem w obszar nadziei, odpoczynkiem przed działaniami nakiero- wanymi na pozytywne cele, stanowią fazę przeorganizowania programu aktywności obronnej w program aktywności asertywnej, ekspansywnej, rozwojowej. Funkcją tych „nieaktywnych" stanów emocjonalnych jest zatem także - w dalszej perspekty- wie - podtrzymywanie aktywności celowej. Tylko wówczas, gdy człowiek zaczyna je osiągać w sposób sztuczny, nie dzięki zlikwidowaniu źródeł napięć, lecz poprzez chwilowe osłabienie swej wrażliwości na nie za pomocą alkoholu, narkotyków czy leków, bierne poczucie zadowolenia nie jest preludium do nowej, pozytywnie skie- rowanej aktywności, lecz kończy się wraz z końcem działania substancji rozwese- lającej czy uspokajającej nawrotem takich samych, a nawet wzmożonych napięć negatywnych. Nie twierdzę zatem, że poczucie szczęścia jest całkowicie oderwane od realizacji wartości, które ludzie zwykli obiektywizować jako swoje szczęście; twierdzę natomiast, że jest ono niezależne od konkretnych wartości, z którymi człowiek je czasowo utożsamia. Ogromne możliwości adaptacyjne człowieka pole- gają m.in. na tym, że potrafi on - ponosząc nieodwracalną klęskę w jednym miejscu — lokować swoje szczęście w coraz to nowych wartościach i celach życiowych. Osłabienie wiary w ścisły związek między określonymi wartościami a poczuciem szczęścia nie osłabia wcale wiary w ścisły związek między wartościami a szczęś- ciem, w aktywność życiową sterowaną wartościami jako niezbędny warunek pod- trzymywania wrodzonej afirmującej postawy wobec życia. 283 Ale nawet gdyby przyjąć, że zabieganie o rzeczy, które człowiek złudnie uzna- je za obietnice swego osobistego szczęścia, jest dla niego pułapką bezowocnego gonienia horyzontu, to pozostają jeszcze ponadjednostkowe racje społeczności czy gatunku, dla których warto ten syzyfowy trud podejmować. Indywidualne złudze- nie postępu emocjonalnego („Gdy kupię sobie lepszy samochód, będę bardziej szczęśliwy") przysparzać może dóbr ogólnych. Bez niego nie mielibyśmy telewiz- ji, samolotów, antybiotyków, dalej jedlibyśmy dzikie banany i korzonki, żylibyśmy tylko tam, gdzie nie trzeba się ubierać i chronić w domach, byłoby nas mniej, życie jednostki trwałoby krócej, zaś zwykłe zapalenie płuc kończyłoby się niechybnie śmiercią. Nieświadomie zatem, dążąc samolubnie do poprawy własnego bytu, działamy bardziej na rzecz bliźnich niż samych siebie. Oto paradoks „egocentrycz- nego" genu w służbie gatunku. I to jest zapewne ów rachunek ewolucyjny, który zadecydował o naturze szczęścia i naszej wiecznej za nim pogoni. Powszechność poczucia szczęścia Zdecydowana większość osób biorących udział w badaniach psychologicz- nych, socjologicznych czy epidemiologicznych twierdzi, że czuje się bardzo lub dosyć szczęśliwa, przewiduje raczej pozytywne niż negatywne scenariusze swego dalszego życia, zwraca uwagę na przyjemne raczej niż przykre strony rzeczywis- tości. Ta dominująca wśród ludzi tendencja została nazwana przez psychologów „efektem Pollyanny" (od imienia bohaterki książek Eleanor Porter) lub „inklinacją pozytywną" (positivity bias). Jej przejawy można znaleźć we wszystkich niemal dziedzinach aktywności człowieka (por. Czapiński, 1985a). Inklinacja ta jest już widoczna w samej konstrukcji narzędzi służących do pomiaru poczucia szczęścia. Wiele prostych skal ma budowę niesymetryczną: na pytanie: „Jak szczęśliwy czu- jesz się obecnie?", respondent może zazwyczaj wybrać jedną z trzech odpowiedzi: „bardzo szczęśliwy", „całkiem (dosyć) szczęśliwy", „niezbyt szczęśliwy"; niekiedy dodaje się jeszcze czwartą kategorię „nieszczęśliwy", ale nie ma w tych skalach odpowiedzi „bardzo nieszczęśliwy". Mimo tej asymetrii liczba respondentów wybierających kategorię „niezbyt szczęśliwy" i ewentualnie „nieszczęśliwy" sięga zazwyczaj kilku, kilkunastu, a bardzo rzadko 20-40%. W badaniach z zastosowa- niem symetrycznie zbudowanych skal pomiarowych przeciętna odpowiedź respon- dentów także przesunięta jest wyraźnie w kierunku krańca pozytywnego. Taki rozkład odpowiedzi jest charakterystyczny nie tylko dla populacji gene- ralnych, ale także dla osób boleśnie doświadczonych przez los, ludzi upośledzo- nych, nieuleczalnie chorych, kalekich - w powszechnym odczuciu nieszczęśliwych. Titley (1969) stwierdził, że wedle potocznej opinii, a także zdaniem specjalistów zajmujących się zawodowo pomaganiem ludziom, osoby zeszpecone i zniekształ- cone fizycznie są mniej szczęśliwe od innych („złudzenie patetyczne"). Badania przeczą jednak temu stereotypowi. Cameron i in. (1971) dobrali parami osoby fizycznie zniekształcone z osobami, których wygląd nie odbiegał od normy, dbając 284 przy tym o iu, ..jy w każdej parze znalazły się osoby tej samej płci, w tym samym wieku i w tej samej sytuacji życiowej. Respondentów proszono o dokończenie zda- nia: „W tych dniach moje życie jest..." — poprzez wybór jednego z pięciu określeń od „po prostu wspaniałe" do „okropne". Upośledzenie fizyczne nie miało żadnego wpływu na sposób kończenia owego zdania. Również pod względem bieżącego nastroju grupa osób zniekształconych nie różniła się od grupy kontrolnej. W innych badaniach (Cameron i in., 1973; Cameron i Titus, 1973) stwierdzono, że osoby ociemniałe i dzieci upośledzone w rozwoju czują się równie szczęśliwe jak osoby z dobranych grup kontrolnych. Zgromadzono wiele dowodów świadczących o tym, że większość ludzi prze- cenia swoje szczęście w odniesieniu zarówno do innych osób, jak i do własnych doświadczeń emocjonalnych z przeszłości. Cason (1932) prosił badanych o ocenę ich „zwykłego, dominującego w ciągu dnia samopoczucia" na skali od -2 do 2, gdzie punkt zerowy oznaczał przeciętne samopoczucie w grupie rówieśników. Większość osób badanych oceniała swoje samopoczucie jako lepsze od samopo- czucia kolegów. Wniosek z tego badania: ludziom wydaje się, że czują się lepiej niż inni. Neil Weinstein (1980; Weinstein i Lachendro, 1982) stwierdził podobny efekt, nazwany przezeń „nierealistycznym optymizmem". Respondenci otrzymywali listę kilkudziesięciu wydarzeń, jakie mogą spotkać każdego w zasadzie człowieka. Część wydarzeń miała charakter pozytywny, np. atrakcyjne wojaże po świecie, wysokie zarobki, własny dom, szczęśliwe małżeństwo; druga część obejmowała to, co ludzie uważają za nieszczęścia, np. zawał serca przed czterdziestką, problem alkoholowy. Zadaniem badanych studentów było porównanie własnych szans z szansami kolegów. Większość przeceniała własne szansę w zakresie wydarzeń pozytywnych nie doceniając własnego ryzyka w zakresie wydarzeń negatywnych. Podobny wynik uzyskano w badaniu mieszkańców Belgii pochodzenia flamandz- kiego i marokańskiego (Peeters, Cammaert i Czapiński, 1997). W polskich bada- niach (Czapiński, 1998a) rezultat ten został potwierdzony, ale tylko w odniesieniu do wydarzeń negatywnych i wybranych kategorii wydarzeń pozytywnych. Co wię- cej, okazało się, że wyraźny nieralistyczny optymizm w odniesieniu do zdarzeń negatywnych przejawiają w polskich badaniach nawet osoby z maksymalnym natężeniem symptomów depresji. Johnson (1937, za: Matlin i Stang, 1978) wykazał, że ludzie są skłonni prze- ceniać swój bieżący nastrój. Badani przez dwa miesiące w stałych porach oceniali swój nastrój w porównaniu do swego typowego samopoczucia. Jeżeli uznamy, że dwa miesiące stanowią wystarczającą próbkę czasu dla określenia typowego samo- poczucia, to powinniśmy oczekiwać, że suma cząstkowych ocen nie będzie wyka- zywać żadnego odchylenia, wyzeruje się. Tak się jednak nie stało — średnia ocen porównawczych wykazywała przecenianie bieżącego nastroju: ludziom wydaje się zazwyczaj, że w danej chwili czują się lepiej niż zazwyczaj. Kwestionariusze nie mają u psychologów najlepszej opinii. Jednym z istotnych wobec nich zarzutów jest to, że mierzą raczej sposób, w jaki respondent prezentuje siebie dla wywarcia możliwie najlepszego wrażenia na innych, niż rzeczywiste odczucia, myśli czy doświadczenia. Inne wskaźniki poczucia szczęścia, jak np. pro- 285 porcja twarzy uśmiechniętych do przygnębionych w rysunkach dzieci (Dennis, 1966), potwierdzają jednak dane kwestionariuszowe. Wszakże i te wskaźniki mogą być zniekształcone przez oczekiwania społeczne. Wskazuje to na konieczność kon- troli zmiennej aprobaty społecznej. Istotnie, testy aprobaty społecznej korelują z miarami poczucia szczęścia (por. Veenhoven, 1984). Być może zatem, niższe wskaźniki poczucia szczęścia u Polaków wynikają z odmienności oczekiwań społecznych bardziej niż z rzeczywiście gorszego dobrostanu psychicznego. Efekt negatywności Teza o powszechności poczucia szczęścia nie przeczy, oczywiście, temu, że wśród nas są osoby nieszczęśliwe, ani temu, że nam wszystkim zdarza się -jednym częściej, innym rzadziej - popadać w przygnębienie, tracić zainteresowanie życiem. Teza ta mówi jedynie o proporcjach. Według szacunków epidemiologicznych dotyczących zaburzeń psychicznych proporcje te są następujące: od kilku do kilku- nastu procent ludzi wymaga lub będzie wymagać w jakimś momencie swego życia fachowej pomocy terapeutycznej w związku z przedłużającym się stanem depresji, reszta populacji, a więc około 90%(!) potrafi samodzielnie i w stosunkowo krótkim czasie (kilku miesięcy, tygodni lub nawet dni) otrząsnąć się z nieszczęść życiowych i powrócić do stanu równowagi psychicznej. To, że psychiatrzy i publicyści alar- mują, pisząc: „Aż 10% ludzi cierpi lub będzie w jakimś okresie swego życia cier- pieć na depresję!", fakt, że my wszyscy z taką uwagą śledzimy nieszczęścia innych i tak dokładnie pamiętamy własne ulegając złudzeniu, iż zazwyczaj czujemy (a raczej czuliśmy) się gorzej niż w tej chwili (i w przyszłości) lub że inni są w dużo gorszym położeniu i mają mniej świetlane od nas perspektywy, wynika z dużo większej subiektywnej wagi zagrożeń, zła, przykrości w porównaniu z wagą obiet- nic, dobra, przyjemności. Zło i ból znacznie silniej przykuwają naszą uwagę i wywołują intensywniejsze emocje niż dobro i miłe doznania sensoryczne. Zjawis- ko to zostało przez psychologów dobrze udokumentowane, opisane i częściowo wyjaśnione (por. Czapiński, 1988). Określa się je mianem „efektu negatywności". Efekt ten tłumaczy również częściowo, dlaczego negatywne zmiany w życiu bar- dziej ważą na poczuciu szczęścia niż zmiany pozytywne. Aby czuć się szczęśliwym, nie trzeba doświadczać żadnych szczególnych pozytywnych wydarzeń, natomiast negatywne wydarzenia życiowe wydają się koniecznym warunkiem poczucia nieszczęścia (jeżeli, oczywiście, nie mamy do czynienia z endogennymi zaburzeniami nastroju). Jak pamiętamy, małżeństwo i dzieci przysparzają szczęścia w niewielkim (jeżeli w ogóle) stopniu, ale utrata współmałżonka, choroba dziecka lub jego śmierć dramatycznie zmieniają stosunek do życia. Podobnie wzrost dochodów nie ma wpływu na zmianę poczucia szczęś- cia, ale ich spadek prowadzi do czasowego poczucia nieszczęścia. Taylor (1982) wykazał na podstawie sondaży społecznych przeprowadzonych w USA w latach 1956, 1958 i 1960, że obniżenie się poczucia szczęścia osobistego na skutek spad- 286 ku dochodów było od ponad trzech do ponad czterech razy większe od wzrostu zadowolenia z życia w następstwie poprawy sytuacji materialnej respondentów, przy czym satysfakcja z osiągniętego standardu życia wśród osób, których dochody nie uległy zmianie, była wyraźnie przesunięta w kierunku pozytywnym i plasowała się między „mniej więcej jestem zadowolony" a „całkiem jestem zadowolony". Eksperymentalnie wykazano ten asymetryczny wpływ zyskiwania i utraty po raz pierwszy w badaniach na zwierzętach, i od nazwiska jednego z badaczy okreś- la się to zjawisko mianem „efektu Spence'a". Od dawna było wiadomo, że wielkość przynęty (np. ilość pokarmu) wpływa na natężenie reakcji (np. na szybkość biegu do miejsca, w którym znajduje się przynęta). Postanowiono sprawdzić, jakie będą reakcje szczurów po zmianie wielkości przynęty, do której uprzednio je przyzwy- czajono. Okazało się, że po obniżeniu racji pokarmowych szybkość biegu do skrzynki docelowej spadała w początkowej fazie poniżej poziomu charakterystycz- nego dla osobników, które od początku eksperymentu otrzymywały mniejsze racje, i dopiero po kilku kolejnych próbach powracała do tego właśnie poziomu. Zwięk- szenie natomiast racji pokarmowych łagodnie przyspieszało reakcje zwierząt zrów- nując je po kilku próbach z reakcjami osobników otrzymujących od początku eks- perymentu większe racje. Tak więc zmniejszenie przynęty spowodowało efekt kontrastu: zwierzęta zachowywały się przez pewien czas tak, jakby zmniejszona przynęta była dla nich jeszcze mniejsza niż dla osobników nie mających wcześniej doświadczeń z większą przynętą. Zwiększenie natomiast przynęty nie powodowało efektu kontrastu. (Obszerne omówienie różnych przejawów efektu negatywności patrz: Czapiński, 1988, Peeters i Czapiński, 1990). Efekt feniksa Efekt kontrastu negatywnego (zwany także efektem depresji) nie jest jednak zbyt długotrwały. Szczury, którym obniżono racje pokarmowe, już po jednej, trzech próbach testowych zrównywały się pod względem szybkości biegu do skrzynki docelowej z grupą, której od początku eksperymentu podawano mniejsze racje. Również u ludzi negatywne efekty psychologiczne traumatycznych doświadczeń życiowych, aczkolwiek silniejsze od efektów doświadczeń radosnych, są stosunko- wo krótkotrwałe. Brickman, Coates i Janoff-Bulman (1978) przeprowadzili badania z 29 spara- liżowanymi ofiarami wypadków, 22 zdobywcami głównych nagród w loteriach pie- niężnych (wygrane od 50 000 do 1 000 000 dolarów) oraz z 88 losowo wybranymi osobami tworzącymi grupę kontrolną. Badanych pytano, jak oceniają swoje obecne życie, jak oceniają swoje życie przed wypadkiem (pierwsza grupa), przed wygra- niem pieniędzy (druga grupa), sprzed 6 miesięcy (grupa kontrolna) oraz jak widzą swoje życie za kilka lat. Proszono ich także, aby powiedzieli, ile przyjemności czer- pią z drobnych codziennych zajęć. Wyniki pokazały, że we wszystkich trzech gru- pach nastawienie wobec własnej przeszłości, a także przyszłości było wyraźnie 287 i podobnie optymistyczne. Jedynie zadowolenie z obecnego życia okazało się niższe w grupie osób sparaliżowanych niż w pozostałych dwóch grupach, które z kolei nie różniły się od siebie pod tym względem. Wszakże postawa wobec bieżącego życia osób sparaliżowanych nie była wcale negatywna, lecz jedynie mniej pozytywna, zaś codzienne zajęcia dostarczały tym osobom nie mniej przyjemności niż respondentom z dwóch pozostałych grup. Widzimy zatem, że ważne wydarzenia, pociągające za sobą względnie trwałe konsekwencje pozytywne (wzrost standardu życia), już po kilku miesiącach nie pozostawiają po sobie żadnych śladów w zakresie różnych miar poczucia szczęścia (grupa zwycięzców loterii pieniężnych nie różniła się w żadnej ocenie od grupy kontrolnej). Ważne wydarzenia, pociągające za sobą trwałe konsekwencje nega- tywne (kalectwo), pozostawiają co prawda silniejszy ślad w psychice, czego prze- jawem jest mniejsze zadowolenie z bieżącego życia wśród ofiar wypadków, lecz nie do tego stopnia, aby osoby sparaliżowane jeszcze po kilku miesiącach od wypadku czuły się nieszczęśliwe czy też czerpały mniej przyjemności z codziennych zajęć. Podobną dynamikę odradzania się poczucia szczęścia ujawniły badania nad osobami nieuleczalnie chorymi (Taylor, 1983). Wynika z nich, iż większość osób zapadających na choroby nowotworowe już po upływie kilku, kilkunastu miesięcy od momentu postawienia diagnozy powraca do równowagi psychicznej, odzyskuje uprzednie zadowolenie z życia, wiązane z innymi już jednak wartościami. W pol- skich badaniach na kobietach chorych na raka stwierdziliśmy, że po upływie roku od momentu postawienia diagnozy poczucie szczęścia powróciło do poziomu cha- rakterystycznego dla kontrolnej grupy nauczycielek (Leźnicka, 1987). Nan Lin i Walter Ensel (1984) po dwukrotnym, w odstępie jednego roku, prze- badaniu reprezentatywnej próby Amerykanów w wieku od 18 do 70 lat stwierdzili, że 73% nie wykazywało ani razu objawów depresji, u 10% osób przejawiających depresję za pierwszym razem nie zaobserwowano jej już za drugim razem, 10% osób niedepresyjnych za pierwszym razem wykazywało oznaki depresji po upływie roku i tylko 7% respondentów można było zaliczyć do grupy chronicznie depresyj- nych, tzn. wykazujących objawy tego zaburzenia za pierwszym i drugim razem. Można zatem powiedzieć, że 59% osób wyszło ze stanu depresji przed upływem 12 miesięcy (oczywiście, znaczna ich liczba mogła powrócić do zdrowia znacznie wcześniej, a niektórzy depresyjni w drugim badaniu mogli przeżywać kolejny nawrót depresji). Wyniki te dowodzą, że trwałe poczucie nieszczęścia jest dość rzadkim przypadkiem. Większość osób cierpiących na depresję przeżywa ją tylko okresowo, stosunkowo szybko powracając do stanu, w którym subiektywny bilans życia rysuje się w jasnych barwach. Również badania poświęcone dyspozycjom osobowościowym wskazują na znaczną stałość charakterystycznego dla jednostki poczucia szczęścia w okresach do kilkudziesięciu nawet lat, bez względu na zachodzące w tym czasie wypadki losowe (por. Costa i McCrae, 1984). W Polskim Generalnym Sondażu Jakości Życia (Czapiński, 1998a) współczynnik stałości (korelacja między dwoma odro- czonymi w czasie pomiarami) różnych aspektów dobrostanu psychicznego w okre- sie dwóch lat wahał się od 0,4 (poczucie szczęścia) do 0,7 (symptomy depresji). 288 Jak już wcześniej podkreślałem, teza, iż poczucie szczęścia jest stanem natu- ralnym umysłu, nie wyklucza, oczywiście, różnic indywidualnych w sposobach przeżywania i wyrażania zadowolenia z życia ani też różnic w intensywności poczucia szczęścia. Nie zakłada również jednakowo silnego doświadczania radości przez tego samego człowieka w różnym czasie. Są bez wątpienia ludzie bardziej zadowoleni z życia i są tacy, którzy czują się nieszczęśliwi; są takie chwile w życiu każdego człowieka, gdy czuje się on owładnięty szczęściem, i są chwile niosące zwątpienie w sens i wartość egzystencji. Istotne jest jednak to, co uchodziło uwa- dze badaczy, a mianowicie, że wszystkie te różnice, zarówno pomiędzy poszcze- gólnymi ludźmi, jak i pomiędzy poszczególnymi chwilami życia tego samego człowieka, bardzo rzadko przekraczają jakościową granicę znaku. W zdecydowanej większości, ponad 90% przypadków, są to różnice między bardziej i mniej pozy- tywnym stosunkiem do życia i świata. Nawet w momentach zagrożenia, przeżywa- nia lęku, skłonni jesteśmy oceniać swoje życie jako całość w sposób pozytywny, przypisując mu dużą wartość i celowość. Można wręcz powiedzieć, że pozytywna postawa wobec życia jest warunkiem koniecznym negatywnych reakcji emocjonal- nych na wszelkiego rodzaju zagrożenia; jedynie to, co jest cenione, może być zagrożone. Strategie i mechanizmy radzenia sobie ze stresem Co sprawia, że zagrożenia, mające przecież większą wagę niż obietnice, nie powodują, nawet przy ich znacznym natężeniu lub skumulowaniu, trwałej zmia- ny postawy wobec życia z pozytywnej na negatywną? Być może powodują, lecz my nic o tym nie możemy wiedzieć, bowiem populacje, w których tak by się działo, przestawałyby aktywnie walczyć o przetrwanie i zniknęłyby z powierzch- ni Ziemi. Nas jednak bardziej interesuje pozytywna odpowiedź na powyższe pyta- nie, wskazanie mechanizmów, które podtrzymują pierwotną wolę życia, znoszą poczucie nieszczęścia nawet w warunkach, w których negatywne konsekwencje wydarzeń życiowych są nieodwracalne lub się pogłębiają (jak w przypadku niek- tórych chorób). Pierwszym wnioskiem wynikającym z potocznych obserwacji i badań psy- chologicznych jest stwierdzenie ogromnej różnorodności sposobów radzenia sobie człowieka z nieszczęściem. Zaproponowano wiele kryteriów systematyzac- ji tych sposobów. Najbardziej znana jest koncepcja Richarda Lazarusa i jego współpracowników, głównie Folkman (Folkman i Lazarus, 1988; Lazarus i Folk- man, 1984). Wedle tej koncepcji człowiek dysponuje dwiema różnymi strategia- mi radzenia sobie w sytuacjach trudnych, problemowych, zagrażających: może próbować zmienić sytuację wywołującą dystres (strategia zorientowana zadanio- wo) i (lub) wewnętrzny stan dystresu (strategia zorientowana emocjonalnie). Spo- soby zorientowane zadaniowo obejmują te rodzaje aktywności podmiotu, których celem jest zmiana obiektywnej sytuacji życiowej, realne zniesienie źródła stresu. 289 Na przykład, gdy cierpię z powodu niskiej pozycji społecznej, staram się awan- sować w strukturze grupy, zdobyć więcej władzy, pieniędzy, wykształcenia. Techniki zorientowane na emocje oznaczają wszelkie zabiegi zmierzające do zmiany sposobu widzenia i przeżywania sytuacji stresowej. Na przykład, gdy cierpię z powodu krytyki, mogę dokonać reinterpretacji znaczenia ataków innych ludzi na mnie, starając się dostrzec w nich więcej korzyści niż strat („Widocznie czują się gorsi i głupsi, dlatego mnie atakują"), albo łagodzę ich emocjonalne skutki nie przyjmując ich do wiadomości, pijąc alkohol, zażywając narkotyki, uprawiając trening relaksacyjny, podejmując psychoterapię itd. W kulturze Zachodu preferowane społecznie są raczej zadaniowo zorientowane sposoby radzenia sobie, natomiast dla kultury Wschodu bardziej charakterystyczne wydają się techniki zorientowane na sposób doświadczania świata takim, jakim jest, bez dążenia do jego zmiany. Spośród technik zorientowanych na rozwiązanie problemu jedna ma charak- ter konfrontacyjny i interpersonalny (obstawanie przy swoim i walka o to, co się chce osiągnąć; skłanianie innych do zmiany decyzji), druga zaś polega na plano- wym rozwiązywaniu problemu (przygotowywanie planu działania i jego realizac- ja). Strategia zorientowana na emocje obejmuje: dystansowanie się („zachowy- wać się tak, jakby nic się nie stało; nie dopuścić do tego, abym się czymś nadmiernie przejął"), ucieczkę/unikanie (pragnienie, aby zagrożenie zniknęło samo przez się, jedzenie, picie, palenie papierosów, narkotyzowanie się), obciążanie się odpowiedzialnością albo samoobwinianie (krytykowanie samego siebie lub pouczanie; uświadamianie sobie własnego udziału w wywołaniu sytu- acji problemowej), lub — wręcz przeciwnie - zrzucanie winy na innych ludzi, na zły los, samokontrolę (nieokazywanie własnych uczuć, skrywanie przed innymi powagi sytuacji), poszukiwanie wsparcia społecznego (opowiadanie o swoich problemach komuś, kto mógłby pospieszyć z konkretną pomocą; przyjmowanie wyrazów współczucia i zrozumienia od innych), pozytywne przewartościowanie (dostrzeganie możliwości wyciągnięcia jakichś korzyści z trudnej sytuacji, zmia- na kryteriów wartościowania). Koncepcja Lazarusa i Folkman jest najbardziej systematyczną i najbogatszą próbą opisania mechanizmów radzenia sobie, którymi dysponuje człowiek w sytu- acji zagrożenia. Obejmuje różnorodne czynności poznawcze i behawioralne. Sądzę jednak, iż jest ona zbyt wąska, albowiem uwzględnia tylko to, co człowiek robi w sytuacji problemowej, wykluczając z zakresu pojęcia mechanizmów zaradczych to, co dzieje się w człowieku lub z człowiekiem, a więc np. fizjologiczne mechanizmy łagodzenia stresu. Przyjmując tę szerszą perspektywę, możemy mechanizmy zarad- cze podzielić na kilka kategorii różniących się stopniem wolicjonalności. Niżej przedstawiam najważniejsze mechanizmy radzenia sobie z nieszczęściem, uporządkowane od całkowicie niezależnych do zależnych od woli podmiotu. Pomi- jam przy tym opisane wyczerpująco przez Lazarusa i Folkman strategie zadaniowe, czyli czynności zmierzające do realnej zmiany sytuacji problemowej, a także szereg innych strategii doskonale każdemu znanych (np. upijanie się, narkotyzowanie czy modlitwę). 290 W roku 2000 wśród 6400 dorosłych Polaków (Czapiński i Panek, 2001) porządek częstości deklarowanego stosowania w trudnych sytuacjach życiowych ośmiu zależnych od woli technik radzenia sobie jest następujący: Mobilizuję się i przystępuję do działania Pocieszam się myślą, że mogło być gorzej, lub że innym jest jeszcze gorzej Zwracam się o radę i pomoc do innych ludzi Modlę się o pomoc do Boga Zajmuję się innymi rzeczami, które odwracają moją uwagę i poprawiają nastrój Zażywam środki uspokajające Sięgam po alkohol Poddaję się, nie wiem, co robić 49 39 38 32 18 4 4 3 Wynika z tego rankingu, że wśród Polaków najczęściej (przynajmniej deklara- tywnie) stosowana jest strategia zadaniowa, bardzo natomiast rzadko rodacy sięgają po sposoby, które ze swej natury są pułapkami potęgującymi raczej niż rozwią- zującymi problemy życiowe (alkohol i tabletki), zaś prawie nikt się nie poddaje w obliczu kłopotów. Asymetria mózgowych ośrodków afektu pozytywnego i negatywnego Kilku autorów (patrz: Czapiński, 1985a) sformułowało hipotezę głoszącą, że mózgowe ośrodki przyjemności mają niższy próg pobudzenia niż ośrodki przykrości czy bólu. Zgodnie z tą hipotezą, mimo „nadwrażliwości" człowieka na bodźce nega- tywne, bodźce pozytywne mają szansę wzbudzić odpowiednią reakcję emocjonalną przy mniejszej intensywności niż bodźce negatywne. Zatem w warunkach względnie neutralnych, gdy brak jest wyraźnych sygnałów zagrożenia lub obietnicy, bardziej prawdopodobna będzie aktywność ośrodków przyjemności niż ośrodków awersyj- nych. Również w przypadku bodźców generowanych wewnętrznie (myśli, wspom- nienia) łatwiejsze powinno być wzbudzanie ośrodków przyjemności niż ośrodków przykrości. Ponieważ afekt ma zdolność ukierunkowywania procesów poznawczych, to ośrodek wzbudzony jako pierwszy może utrwalać właściwy dla niego ton emocjo- nalny. Zgodnie z hipotezą zróżnicowania progów pobudzenia ośrodków afektywnych możemy oczekiwać utrwalania się raczej nastrojów pozytywnych niż negatywnych. Hipoteza ta tłumaczy zarazem, dlaczego radosne wydarzenia życiowe nie są niezbęd- nym warunkiem szczęścia (wystarczą bowiem słabe nawet bodźce wewnętrzne), natomiast dla wywołania poczucia nieszczęścia konieczne są (pomijając, oczywiście, przypadki zaburzeń mózgowych) zewnętrzne zagrożenia. Wyniki badań neuropsychologicznych wskazują nie tylko na zróżnicowanie progów pobudzenia, lecz także na różną wielkość obszarów, jakie zajmują w mózgu ośrodki przyjemności i przykrości. Jose M. R. Delgado (1969) stwierdził, że syste- matyczna analiza miejsc, których pobudzenie daje obserwowalne efekty w zacho- waniu, pokazuje, że ok. 60% całego mózgu jest emocjonalnie neutralne, 35% wiąże się z reakcjami pozytywnymi, a tylko 5% z negatywnymi. 291 Mechanizmy pamięci Upływ czasu osłabia generalnie intensywność afektywną przechowywanych w pamięci doświadczeń. Opisany wyżej mechanizm różnicujący łatwość wzbudza- nia pozytywnych i negatywnych ośrodków emocjonalnych w mózgu powinien sprzyjać wzrastającej z czasem przewadze wspomnień przyjemnych nad przykrymi. Wiele danych empirycznych, zebranych przez psychologów głównie w początkach XX wieku, przemawia za tą hipotezą (por. Czapiński, 1985a). Wyniki późniejszych badań wprowadziły pewną zasadniczą korektę do obrazu pamięci jako raju. Zaob- serwowano, ze krzywa zapominania dos'wiadczeń pozytywnych może być bardziej nawet stroma od krzywej zapominania doświadczeń negatywnych: w tej samej jed- nostce czasu podmiot zapomina więcej przeżyć przyjemnych niż przykrych. Inni badacze stwierdzili, że tylko pamięć rozpoznawcza jest lepsza dla bodźców pozy- tywnych niż negatywnych: w teście odtwarzania, gdy brak jest „podpowiadających" sygnałów zewnętrznych, wierniej przypominane są zdarzenia negatywne niż pozy- tywne. To ostatnie stwierdzenie sugeruje, że przewaga wspomnień pozytywnych może wynikać nie tyle z tego, że są one lepiej od negatywnych pamiętane, lecz z większej gotowości podmiotu do odgadywania i domyślania się rzeczy raczej przyjemnych niż przykrych. Zatem część pozytywnych wspomnień może płynąć z fantazji bardziej niż ze śladów pamięciowych. Jednakże wierniejsze odtwarzanie minionych doświadczeń negatywnych niż pozytywnych nie musi nieść ze sobą negatywnych efektów emocjonalnych. Stwier- dzono np., że mimo lepszego pamiętania przykrych niż przyjemnych wydarzeń z dzieciństwa, ludzie przejawiają generalnie pozytywną postawę wobec tego okre- su własnego życia (Kreitler i Kreitler, 1968). Dla wyjaśnienia tych pozornych sprzeczności pomocne mogą być wyniki eks- perymentów Stracka, Schwarza i Gschneidingera (1985). Autorzy ci wykazali, że wspominanie minionych doświadczeń może wywoływać dwojaki efekt w zakresie poczucia szczęścia: asymilacji lub kontrastu. Jeżeli myślenie o wydarzeniach z przeszłości wzbudza w dalszym ciągu towarzyszące im emocje, to występuje efekt asymilacji: poczucie szczęścia zmienia się w kierunku zgodnym z afektywnym tonem wspomnień. Jeżeli natomiast wydobywane z pamięci doświadczenia utraciły moc wprowadzania podmiotu w nastrój, który towarzyszył ich przeżywaniu, to pojawia się efekt kontrastu: aktualne poczucie szczęścia przesuwa się w kierunku przeciwnym do wartościującego znaczenia treści wspomnień. Na przykład, gdy ktoś, wspominając urocze chwile spędzone z „pierwszą miłością", wczuwa się w tamte sytuacje i swoje ówczesne doznania, wówczas jego odpowiedź na pytanie, czy jest zadowolony ze swego życia, będzie bardziej pozytywna niż w momencie poprzedzającym te wspomnienia. Jeżeli jednak nie podda się nastrojowi tamtych przyjemnych chwil, będzie je odtwarzał na chłodno, bez emocjonalnego zaangażowania, to wspomnienia posłużą mu za standard porównań, wedle którego zacznie on oceniać swoje obecne doświadczenia miłosne znajdując je zapewne znacznie uboższymi i płytszymi od owej wyidealizowanej „pierwszej romantycznej miłości", a to pociągnie za sobą spadek zadowolenia z bieżącego życia. 292 I Tak więc efekt wspomnień w zakresie poczucia szczęścia zależy od tego, czy stają się one standardem porównań dla oceny bieżącej sytuacji życiowej, czy też przy- wołują oryginalny nastrój. Być może pamięciowy mechanizm radzenia sobie, służący podtrzymaniu poczucia szczęścia, polega na tym, że łatwiej aktywizowane są pozy- tywne niż negatywne doświadczenia przeszłe w sposób dający efekt asymilacji, nato- miast w funkcji standardów porównań przywoływane są z pamięci raczej negatywne niż pozytywne sytuacje życiowe. Hipoteza ta tłumaczy stosunkowo szybkie wycofy- wanie się stanów niezadowolenia czy przygnębienia po obniżeniu się poziomu życia lub bezpowrotnej utracie cenionych wartości. Dodatkowym potwierdzeniem tego, iż chodzi w tych przypadkach o mechanizm pamięci, jest fakt, że wówczas, gdy standard porównań istnieje w otoczeniu jednostki, na zewnątrz, nie zaś tylko w jej pamięci, i jest on dostatecznie widoczny czy wręcz rzuca się w oczy (np. dużo bogatszy od nas sąsiad, dawny kolega ze szkoły), osłabiający poczucie szczęścia efekt względnego upośledze- nia (gorszego aktualnego położenia jednostki w stosunku do standardu porównań) jest bardziej trwały. Zmiana poziomu dochodów całego społeczeństwa ma niewielki wpływ na przeciętne poczucie szczęścia obywateli, natomiast silny wpływ negatywny ma duże zróżnicowanie wysokości dochodów w ramach społeczeństwa. Brickman i Campbell (1971) przypuszczają w związku z tym, że Fidel Castro poprawił samopo- czucie Kubańczyków i zyskał dzięki temu ich przychylność przez prosty zabieg wypę- dzenia z wyspy bogatych turystów amerykańskich, tworzących bardzo wyrazistą grupę odniesienia, z którą porównywali się na własną niekorzyść Kubańczycy. Endogenny mechanizm znieczulający Psychofizjolodzy zaobserwowali, że w obliczu niebezpieczeństwa lub w okre- sach cierpienia, któremu jednostka w żaden sposób nie może zaradzić i którego nie może dłużej psychicznie znieść, włącza się wewnętrzny mechanizm znieczulania, polegający na wydzielaniu endogennych opiatów - endorfin (nazwa powstała z połączenia słów: endogenna morfina; Kulcsar, Frecska i Varga, 1987). Mechanizm ten tłumaczy, dlaczego w pewnych sytuacjach, gdy człowiek zostaje „przyparty do muru" i zmuszony jest biernie znosić nadmierny ból czy stres psychiczny, pojawia się raptem nieoczekiwana reakcja euforyczna, poczucie absolutnego spokoju, „złu- dzenie wszechmocy". Prince (1982) zauważył, iż z tego paradoksalnego efektu nad- miernego stresu korzysta się w niektórych rodzajach psychoterapii (np. w Janova terapii pierwotnym krzykiem), w inicjacjach kultowych, modlitwach. Również w warunkach wyczerpania fizycznego stwierdza się wzrost wydzie- lania endorfin. Łączy się to ze zjawiskiem tzw. „drugiego oddechu" u sportowców, u których po kilkunastu lub kilkudziesięciu minutach intensywnego aż do bólu tre- ningu znika raptem zmęczenie i pojawia się uczucie lekkości. Niektórzy autorzy sądzą, że euforia wywołana wyczerpującymi fizycznie tańcami rytualnymi także wiąże się ze wzmożonym wydzielaniem endogennych opiatów. Wydaje się zatem, że system endogennych narkotyków pełni podwójną funk- cję: 1) przeciwdziała zaburzeniom homeostazy fizjologicznej, jakie mogłoby za 293 sobą pociągać przedłużające się nadmierne napięcie emocjonalne w warunkach skrajnych zagrożeń, na które jednostka nie ma (lub tylko sądzi, że nie ma) żadnego wpływu (Panksepp, 1986); 2) w warunkach wymagających, zdaniem podmiotu, podtrzymania przez pewien czas wyczerpującej organizm aktywności fizycznej, w imię osiągnięcia ważniejszych celów, system ten osłabia wewnętrzne sygnały wczesnego ostrzegania przed nadmiernym obciążeniem fizjologicznym. Obie funkcje wydają się adaptacyjnie uzasadnione. Emocje negatywne wynikające z doznań bólowych lub z zewnętrznych sygnałów zagrożenia sterują aktywnością ochraniającą organizm i poszczególne jego układy przed zniszczeniem lub nadwe- rężeniem. W pewnych warunkach tracą one jednak swój sens przystosowawczy bądź dlatego, że nic się już nie da zrobić, aby zapobiec niebezpieczeństwu, bądź też dlatego, że cierpienie stanowi konieczny koszt realizacji ważniejszych celów. Wtedy następuje ich wygaszanie przez wewnętrzny mechanizm znieczulający. Niewykluczone, że euforyczne doświadczenia „niebiańskiego spokoju" w momencie śmierci klinicznej lub w stanach bliskich śmierci mają takie właśnie podłoże neurofizjologiczne (por. Noyes, 1971). Naturalne procesy adaptacji Teoria poziomu adaptacji (Helson, 1964) jest ogólną teorią percepcji. Zakłada ona, że subiektywne oszacowanie intensywności konkretnego bodźca zależy od uprzednich doświadczeń jednostki z bodźcami tej samej kategorii. Orkiestra dęta może być zbyt głośna dla miłośnika muzyki kameralnej, ale nie dla fanów muzyki techno. Model ten można uogólnić na bardziej abstrakcyjne czy symboliczne rodzaje bodźców, włączając w to pozycję społeczną, ocenę stanu zdrowia i inne wyznaczniki jakości życia. Zatem ludzie oceniają swoje doświadczenia i obecne położenie porów- nując je ze standardem zbudowanym na swych uprzednich doświadczeniach lub wynikającym z sytuacji innych osób (Brickman i Campbell, 1971). Jeżeli pominiemy porównania społeczne (będzie o nich jeszcze mowa), to w świetle powyższego mode- lu zmiana w poczuciu szczęścia, wywołana zmianą któregoś z wyznaczników jakoś- ci życia, utrzymuje się tak długo tylko, jak długo nie zmieni się standard porównań, a standard ten zmieni się z pewnością w miarę gromadzenia doświadczeń związanych z nową sytuacją życiową. Brickman i Campbell nazwali to zjawisko „hedonicznym młynem" {hedonic treadmill). Tłumaczy ono, dlaczego powszechne przekonanie 0 możliwości zwiększenia poczucia szczęścia poprzez poprawę warunków życia oka- zuje się ostatecznie złudzeniem. Mówiąc bardziej potocznie, ludzie przyzwyczajają się z czasem do wyższych dochodów, lepszego mieszkania, kochającej żony, roz- kosznych dzieci, wyższej pozycji społecznej, pochwał itd. Wszystkie te upragnione dobra, jeżeli są dostatecznie trwałe, stają się stopniowo czymś naturalnym, niemal niezauważalnym, neutralnym emocjonalnie, wyznaczając nowe standardy porównań 1 kolejne cele dążeń — nowe źródła nadziei na ostateczne szczęście. Pocieszające jest, że „hedoniczny młyn" co najmniej równie skutecznie niwe- luje emocjonalne efekty zmian na gorsze. Ilustracją mogą być cytowane wcześniej 294 wyniki badania Brickmana, Coates i Janoff-Bulman (1978) z udziałem sparaliżowa- nych ofiar wypadków. Należy podkreślić, że „hedoniczny młyn" nie miele emocji na zupełnie bez- barwny afektywnie proszek, lecz daje produkt o wyraźnie pozytywnym odcieniu, gwarantując tym samym niezbędny człowiekowi poziom pozytywnej postawy wobec życia. Odmienną od tej koncepcję naturalnych procesów adaptacyjnych przedstawił Seymour Epstein (1982). Zakłada on, że umysł człowieka jest nastawiony na samore- gulację intensywności stresu. Podmiot potrafi dawkować sobie stres w takich por- cjach, z jakimi może sobie poradzić. U podłoża tego mechanizmu leżą dwie potrzeby: poznawczej asymilacji doświadczeń emocjonalnych (włączenia ich w istniejący w umyśle porządek świata, krótko — zrozumienia) oraz optymalnego poziomu pobu- dzenia, stanowiącego zarazem warunek skutecznej asymilacji doświadczeń bez naru- szania istniejącego systemu pojęć. W pierwszej fazie po zetknięciu się z nadmiernie stresującym zjawiskiem (wywołującym zbyt silne pobudzenie i trudnym do zrozumie- nia) następuje jego generalizacja, a ściślej - generalizacja jego stresowego znaczenia na inne, coraz bardziej odeń odległe przestrzennie, czasowo czy treściowo bodźce. Te nowe bodźce nabierają malejącej, wraz z oddaleniem od bodźca pierwotnego, siły stresującej. W drugiej fazie następuje wybór spośród nich tych, które wywołują opty- malne - dla procesu asymilacji poznawczej - pobudzenie. Uwaga podmiotu koncen- truje się teraz na owych wybranych bodźcach, co umożliwia ich poznawcze zasymi- lowanie (zrozumienie, oswojenie się z nimi, opanowanie ich); to obniża ich potencjał pobudzeniowy poniżej poziomu optymalnego zwalniając uwagę podmiotu, która może przesunąć się na kolejne bodźce o coraz to większym potencjale pobudzenio- wym (coraz bardziej wstępnie stresujące). Ponieważ zasymilowanie każdego kolejne- go bodźca obniża cały gradient pobudzenia, możliwe w końcu staje się zasymilowa- nie zjawiska, które było pierwotnym źródłem stresu. Na przykład, gdy musimy poradzić sobie ze strachem, jaki wywołują w nas pająki, możemy zacząć od oswaja- nia się z ich zdjęciami w albumach przyrodniczych, następnie z widokiem prawdzi- wej pajęczyny, a na końcu z widokiem żywych pająków. Zebrany przez Epsteina materiał empiryczny dowodzi, że mechanizm ten działa w sposób naturalny i nie wymaga żadnej świadomej kontroli czy jakiegoś terapeutycznego treningu. Porównania społeczne Wspomnieliśmy wcześniej, że standard porównań, wyznaczający ocenę aktu- alnej sytuacji podmiotu, mogą tworzyć nie tylko uprzednie doświadczenia własne, ale także warunki życia i losy innych ludzi. Obserwując ludzi, którym się wiedzie lepiej niż nam w tych sprawach, które są dla nas ważne, wyciągamy z tego porów- nania przygnębiający lub irytujący wniosek, że nasza sytuacja jest zła. Odwracając wzrok w kierunku osób, którym wiedzie się gorzej niż nam, możemy bez najmniej- szej realnej zmiany własnej sytuacji życiowej zmienić dość radykalnie jej ocenę w kierunku pozytywnym. 295 Wills (1987) opisał sześć różnych mechanizmów pocieszających porównań w dół: 1) wyobrażanie sobie gorszego niż rzeczywisty scenariusza rozwoju wyda- rzeń („Mogło być jeszcze gorzej", ściśle rzecz biorąc nie jest to mechanizm porów- nań społecznych, albowiem punktem odniesienia nie jest tu sytuacja innych ludzi, lecz wyobrażona własna); 2) przypadkowe zetknięcie się z ludźmi w gorszym położeniu (może być to kontakt osobisty albo przez różnego rodzaju środki przeka- zu, które informują nas o zbrodniach, wypadkach, klęskach żywiołowych czy cho- robach dotykających ludzi na całym świecie); 3) wybiórcze zwracanie uwagi na te atrybuty, w których my jesteśmy mocni, a inni słabi („Wzbogacili się, bo są mniej uczciwi od nas"); 4) aktywne wyszukiwanie osób przeżywających te same co my problemy, ale słabiej niż my dających sobie z nimi radę lub pod innymi względami gorszych od nas; 5) zwracanie szczególnej uwagi na te osoby z otoczenia, które generalnie znajdują się w gorszym położeniu od nas, są zarazem biedniejsze, mniej zdrowe, głupsze, bardziej samotne itd.; 6) aktywne poniżanie i szkodzenie innym (jest to przypadek robienia z kogoś „kozła ofiarnego" czy „głupka"). Badania empiryczne dowiodły, że istotnie ludzie, którzy znaleźli się w nieko- rzystnej sytuacji życiowej, przejawiają skłonność do porównań w dół - porównań z osobami, którym wiedzie się jeszcze gorzej. W Polsce przyznaje się do tego 39% dorosłych. Pozwala im to małym kosztem, bo bez wysiłku, jakiego wymagałaby zmiana obiektywnej sytuacji, zachować względnie dobre mniemanie o swoim życiu, jakkolwiek marnym by się ono wydawało postronnym obserwatorom (wcześniej wspomniane złudzenie patetyczne). Mechanizm ten jest szczególnie użyteczny i intensywnie wykorzystywany wówczas, gdy podmiot w żaden sposób nie może (lub sądzi, że nie może) poprawić własnej sytuacji życiowej, np. w przy- padku nieuleczalnej choroby, kalectwa lub śmierci kogoś bliskiego. Zmiana tożsamości Każdy człowiek może potencjalnie zaangażować się w różne kierunki działań, w różne style życia, w realizację i obronę różnych wartości nadających pewien spój- ny porządek jego doświadczeniom (por. Czapiński, 1985b). Zaangażowanie się w jakiś rodzaj aktywności - czy to będzie rodzina, praca zawodowa, hobby, czy grono przyjaciół - prowadzi do słabszego lub silniejszego uzależnienia psychicznego od związanych z tą aktywnością osób, wartości, dóbr materialnych, symboli, zwyczajów, działań, atmosfery emocjonalnej czy innych rze- czy i zjawisk. Uzależnienia szczególnie silne określają tożsamość jednostki, warun- kują sposób interpretowania świata, nadają sens życiu. „Bez niej nie mogę żyć" - mówi młody człowiek o swojej sympatii. „To jest całe moje życie" — mówi reżyser filmowy o swojej pracy. „Wszystko utraciłoby sens, gdybym nie mogła dłużej zaj- mować się swoimi dziećmi" — mówi matka. „On był dla mnie wszystkim" - mówi wdowa o swoim zmarłym mężu. Istota omawianego obecnie mechanizmu radzenia sobie z nieszczęściem pole- ga na tym, aby „on", „ona", „one", „to" przestały być „wszystkim", aby na „ich" 296 miejsce, gdy zdarzy się, że bezpowrotnie odejdą z życia jednostki, wprowadzić inne osoby, wartości, rzeczy, cele, które nadadzą jej życiu nowy sens, zmienią jej system uzależnień i — co za tym idzie - tożsamość. Normą - tym, co oczywiste, swojskie, naturalne - jest dla człowieka to, co nie ma w jego umyśle łatwo dostępnej alternatywy, co jest bezkonkurencyjną przesłanką jego sposobu myślenia o świecie. Zmiana tożsamości polega właśnie na wprowadzeniu do umysłu człowieka i utrwaleniu nowej zasady porządkowania doświadczeń: dzięki temu dawniej nie dostrzegane lub ignorowane przez jednostkę wartości stają się jej własnymi, naturalnymi kategoriami myślenia - nową normą życia. Osoby ciężko doświadczone przez los, np. chore na raka, w taki właśnie spo- sób próbują przystosować się do trudnej sytuacji; mówią, że dopiero choroba uświa- domiła im, co tak naprawdę w życiu jest ważne, czemu powinny się poświęcić już dawno, zamiast marnować czas i energię na zabieganie o pozorne dobra (por. Tay- lor, 1983; Leźnicka, 1987). Emerytowani politycy odkrywają nagle radość życia rodzinnego, pielęgnacji ogrodu lub spisywania pamiętników. Osoby owdowiałe zaczynają, po okresie szoku i żałoby, poszukiwać nowych partnerów i zdarza się, że uświadamiają sobie dopiero wówczas, jak w istocie niedoskonałe czy wręcz marne było ich poprzednie małżeństwo. Dla osoby zakochanej tylko ta właśnie, obecna miłość jest pierwsza i najważniejsza. Każda nowa rola społeczna, zarówno wówczas, gdy zostaje człowiekowi narzucona przez los (rola pacjenta, rozwodnika, wdowca, emeryta, samotnej matki itd.), jak i wówczas, gdy podejmowana jest dobrowolnie, prowadzi stopniowo do zmiany tożsamości, a bardziej konkretnie - do zmiany sposobu widzenia i ocenia- nia świata. Empiryczną ilustracją tej tezy mogą być wyniki badań przeprowadzo- nych przez Liebermana (1956) na grupie brygadzistów i delegatów związków zawodowych. Delegaci przejawiali wyraźne postawy prozwiązkowe, zaś brygadziś- ci mieli bardziej przychylny stosunek wobec kierownictwa przedsiębiorstwa. Po pewnym czasie role się zmieniły. Wybrano nowych delegatów związkowych, a część brygadzistów została zwolniona z pracy lub przesunięta na inne stanowiska. Byli delegaci stali się bardziej krytyczni wobec związków zawodowych, a byli bry- gadziści stracili serce dla kierownictwa przedsiębiorstwa. Zmiana tożsamości jest zazwyczaj trudnym i długotrwałym procesem przysto- sowywania się do nowych warunków życia. Niekiedy siła psychicznego uzależnie- nia jednostki od tego, co bezpowrotnie utraciła, jest tak wielka, że popełnia samo- bójstwo, albo latami żyje w poczuciu nieszczęścia i pustki nie mogąc przebić niczym innym tego, kim była kiedyś i kim dłużej już być w pełni nie może. Więk- szość jednak ludzi jest zdolna do niekiedy nawet bardzo radykalnej zmiany swej tożsamości pod wpływem rozmaitych katastrof życiowych i to w każdym, nawet najpóźniejszym, okresie życia (por. Costa i McCrae, 1984). Jednym z mitów naszej kultury jest trwałość indywidualnej tożsamości. Mit ten pełni ważną funkcję społeczną wspierając powinność konsekwentnego postępo- wania i gwarantując tym samym porządek społeczny. Jest on także źródłem prze- konania, że po utracie tego, co stanowiło wartość dotychczasowego życia, człowiek nigdy nie będzie się już mógł w pełni podźwignąć psychicznie, odzyskać poczucia 297 szczęścia: „Pozostań tym, kim byłeś, choćby za cenę cierpienia". Skłonni jesteśmy patrzeć na wdowy, osoby kalekie, matki, które utraciły swe dzieci czy na bankru- tów życiowych jak na niewolników własnego nieszczęścia, i niepojęte, wręcz nie- przyzwoite wydają się nam oznaki radości u ludzi tak ciężko doświadczonych przez \os. Przeświadczenie to stanowi istotne źróoAo lęku przed traumatycznymi przełomami życia i wzmacnia złudzenie patetyczne. Nie twierdzę, że nie ma ludzi prawdziwie nieszczęśliwych, lub że współczucie i wzruszanie się tragicznymi losami innych są niewłaściwymi reakcjami. Faktem jest jednak, że reakcje te wypływają z tego samego źródła, które niekiedy hamuje proces przystosowawczych zmian tożsamości osób boleśnie doświadczonych przez los. Okazało się np., że kobiety cieszące się dużym wsparciem ze strony rodziny mają znacznie więcej problemów psychicznych i trudniej adaptują się do życia w nowym miejscu, niż kobiety utrzymujące luźniejsze kontakty z najbliższymi. Rozwódki, które mają ograniczone i luźne kontakty z przyjaciółmi rodziny, łatwiej przystosowują się do swej nowej roli; podobnie samotne matki i wdowy, które w porównaniu z kobietami znajdującymi się w analogicznej sytuacji życiowej, ale uwikłanymi w gęstszą sieć silnych pozytywnych związków społecznych, szybciej odzyskują równowagę psychiczną po katastrofie życiowej, jaka je spotkała. Nad- mierne współczucie i oferowane wsparcie dla ofiar nieszczęść oznaczać może nie- jawną chęć zapobieżenia jakiejkolwiek zmianie ich tożsamości, często w dobrej wierze dla uchronienia ich przed stoczeniem się na złą drogę, „zrobieniem głupstwa" itp.: „Córeczko, wszystko dla ciebie zrobię, tylko nie odchodź z tym nie- ślubnym dzieckiem z domu", „Mamusiu, po co ci nowy mąż, my się tobą zaopie- kujemy". Współczujący i oferujący pomoc nie zdają sobie sprawy, iż w wielu przy- padkach jedynym zdrowym, choć okupionym wieloma bieżącymi kłopotami, wyjściem z kryzysu psychicznego po utracie istotnych wartości jest zwrócenie się w kierunku nowych wartości, zmiana stylu życia, zerwanie z poprzednim otocze- niem, budowanie nowej tożsamości. Atrybucja przyczynowa czyli niewdzięczne społeczeństwo Od czego mamy głowę? Sposób przypisywania odpowiedzialności za to, co nas spotkało, zależy przecież od nas. A od tego, gdzie doszukujemy się przyczyn własnej sytuacji, zależy z kolei w dużej mierze nasze samopoczucie. Klęska, za którą siebie samych obwiniamy, wpędzić nas może w poczucie winy, przygnębie- nie, zwątpienie we własne umiejętności. Bit... okropne uczucia. Ale ta sama klęs- ka stracić może swój gorzki smak, jeśli tylko odpowiedzialność za nią zrzucimy na innych, na pogodę czy na ślepy traf. Większość z nas stara się tak właśnie ratować samoocenę, a tym samym poczucie szczęścia. Tzw. inklinacja w służbie ego, pole- gająca na przypisywaniu sukcesów sobie a porażek czynnikom zewnętrznym, jest jedną z najlepiej dowiedzionych empirycznie prawidłowości w atrybucji przyczy- nowej. Chociaż zazwyczaj stronniczość taka nie jest w pełni świadoma, ten właśnie 298 i mechanizm radzenia sobie podlega bardziej od innych naszej woli. W tym podob- ny jest do strategii zadaniowej (intencjonalnej zmiany sytuacji), ale ma nad nią tę przewagę, że nie wymaga potu i częściej bywa skuteczny. Nic dziwnego, że ludzie tak chętnie z niego korzystają dla obrony własnego dobrostanu psychicznego. Dowodzą tego wyniki moich badań na kilkutysięcznych próbach dorosłych Pola- ków (Czapiński, 1993, 2000; Czapiński i Panek, 2001). Sięgnijmy choćby do wyni- ków sondażu z marca 2000 r. na ogólnopolskiej próbie ponad 6000 dorosłych osób. Zasługę za to, że miniony rok był w życiu respondenta udany, 84% ankietowanych przypisało sobie, 43% losowi (opatrzności), 24% innym ludziom, a tylko 12% władzom. Winę zaś za to, że miniony rok nie należał do udanych, sobie przypisało 33% pytanych, losowi 48%, innym ludziom 27%, a władzom aż 54%. Podobne różnice w kierunkach atrybucji przyczynowej wystąpiły wówczas, gdy respondenci oceniający generalnie całe swoje życie zdecydowanie pozytywnie lub negatywnie mieli powiedzieć od czego lub kogo zależy to, jak im się żyje. Zadowoleni ze swego życia częściej niż niezadowoleni wskazywali siebie, natomiast niezadowoleni częś- ciej niż zadowoleni wskazywali władze (ale nie innych ludzi ani opatrzność). Ten wynik był punktem wyjścia dla teorii niewdzięczności społecznej, która mówi o tym, jak obywatele reagują na głęboką, zmieniającą ich warunki życia zmianę społeczną (taką np., jakiej Polska doświadcza od 1989 r.). Najkrócej mówiąc: bene- ficjenci zmiany nie będą odczuwać wdzięczności za poprawę warunków swego życia dla autorów zmiany (ogólnie władz), ale pokrzywdzeni ochoczo obwinia za swoją krzywdę właśnie władze. Ostatecznie zatem autorzy zmiany społecznej liczyć się powinni w początkowym okresie wprowadzania reform jedynie z reakcją pokrzywdzonych, a tym samym z niewdzięcznością społeczną za swój trud, nieza- leżnie od zasadności i powodzenia samych reform oraz wielkości grona ich bene- ficjentów (Czapiński, 1997a, 2000). Pułapki w radzeniu sobie z nieszczęściem Każdy w zasadzie z opisanych wyżej mechanizmów radzenia sobie może stać się w pewnych szczególnych okolicznościach pułapką, tzn. przynosić więcej strat niż korzyści. Człowiek, stosując zbyt często jakiś wybrany sposób radzenia obie ze stresem, może się odeń uzależnić w takim stopniu, że będzie z niego korzystał rów- nież w sytuacjach, w których bardziej uzasadnione byłyby inne sposoby. Weźmy dla przykładu mechanizm porównań w dół. Jest on stosunkowo prosty, nie wyma- ga zbytniego wysiłku i daje szybko wzmacniające efekty emocjonalne. Jego stoso- wanie można uznać za w pełni uzasadnione, gdy niczego nie da się zmienić w real- nej sytuacji życiowej. Zbyt częste jednak korzystanie z niego dla łatwego polepszenia samopoczucia może „wejść w krew" na tyle, że zacznie on być stoso- wany także tam, gdzie jednostka byłaby w stanie przy pewnym wysiłku ze swej strony poprawić własną sytuację życiową. Z czasem doprowadzić to może do abne- gacji, zredukowania dążeń, bierności, cynizmu lub próżnej pychy z jednoczesną pogonią za „kozłami ofiarnymi". Podobne skutki może dać również nadużywanie 299 strategii atrybucyjnej, czyli np. rozgrzeszanie się bezrobotnych za swój los i zwala- nie całej winy na władze, niefart czy wstrętnych kapitalistów. Podobnie, częste sto- sowanie mechanizmu dystansowania się może pozbawić motywacyjnej wartości większość celów życiowych, potęgując wręcz poczucie nieszczęścia wynikające z utraty sensu życia. Istnieją wreszcie mechanizmy, które ze swej natury, a więc zawsze są pułapka- mi: przynosząc natychmiastową poprawę samopoczucia tworzą przesłanki zwielok- rotnionych stresów w przyszłości i wyniszczają na dodatek organizm biologicznie. Przykładem ich są: alkohol, narkotyki, środki uspokajające. Ponieważ psycholo- giczna literatura na ich temat jest już obecnie bardzo bogata, nie ma - jak sądzę — potrzeby szerzej tu o nich pisać. Warto jedynie zaznaczyć, że pułapkowe mecha- nizmy radzenia sobie z nieszczęściem, tworząc nowe problemy, uruchamiają spira- lę mechanizmów radzenia sobie. Alkoholicy prezentują np. niezwykle wprost boga- ty arsenał zawodnych środków zaradczych. Tragedia ludzi, którzy wpadli w takie pułapki w zwalczaniu osobistego nieszczęścia polega na tym, że zrezygnowanie z czynności zaradczych, które przerwałoby spiralę nieszczęść, grozi w początko- wym okresie całkowitym odsłonięciem się na psychologiczne skutki częściowo sprowokowanego przez sam podmiot stresu, czego większość osób „uzależnionych od pułapek" nie jest w stanie znieść. Na tym wszakże polega istota pułapki, którą łatwiej jest ominąć (nie zaczynać pić) niż z niej później wyjść (przestać pić). „Szczęśliwy" atraktor Z powyższych rozważań i danych empirycznych wynika, że każdy z nas ma pewien atraktor2, stan względnie stabilnej równowagi, do którego ustawicznie zmierza... i zazwyczaj trafia. To jakby zagłębienie w terenie, ku któremu nieuch- ronnie podąża piłka golfowa wybita na pochyłości różnych emocji, zarówno eufo- rii, jak i - co ważniejsze - cierpienia. U większości ludzi atraktor jest „szczęśliwy", to znaczy stanem równowagi, do którego wciąż powracamy, niezależnie od wytrącających nas zeń kolei losu, jest nadzieja, optymizm, zadowolenie z życia, zwłaszcza zaś - warunek konieczny wszystkiego innego - chęć życia. Inklinacja w służbie ego nie musi być błędem, nieuprawnioną stronniczością, brakiem obiek- tywizmu. Zasadniczo odpowiada ona prawdzie: głównym autorem szczęścia jest sam szczęśliwy, z zewnątrz przychodzi nieszczęście. Teza ta jest zgodna z kon- cepcją pozytywno-negatywnej asymetrii (Peeters i Czapiński, 1990), która mówi (w sposób udokumentowany empirycznie), że pozytywne myśli, skojarzenia, ocze- kiwania i uczucia generujemy sami z siebie, bez żadnych „prowokacji" czy podpo- wiedzi z zewnątrz (inklinacja pozytywna zakorzeniona w podmiocie), a negatywne myśli, skojarzenia, oczekiwania i uczucia wymuszają na nas bodźce zewnętrzne (efekt negatywności zakorzeniony w sytuacji). 2 Dziękuję za ten pomysł prof. Andrzejowi Nowakowi. 300 \ Mocnym dowodem empirycznym tezy, że pozytywna zmiana dobrostanu psy- chicznego (Jeg° poprawa) zależna jest niemal całkowicie od czynników wewnętrz- nych, a zmiana negatywna (pogorszenie) - od czynników zewnętrznych, są wyniki trzyletniego panelowego badania w ramach Polskiego Generalnego Sondażu Jakości Życia na reprezentatywnej, dla dorosłej ludności, próbie 2 000 osób (Czapiński, 1998ab). Wszystkich respondentów podzielono na dwie grupy ze względu na kieru- nek zmiany wskaźników dobrostanu w okresach rocznych i dwuletnim: tych, u któ- rych dobrostan się poprawił i tych, u których się pogorszył. Następnie sprawdzono, co jest lepszym predyktorem wzrostu i spadku dobrostanu - czynniki wewnętrzne czy czynniki zewnętrzne. Za wyraz działania czynników wewnętrznych przyjęto związek między wyjściowym poziomem wskaźników dobrostanu w czasie tl a wielkością ich zmiany między czasem tl (pierwszy pomiar) i czasem t2 (drugi pomiar); była to zatem odpowiedź na pytanie, czy wyjściowy poziom dobrostanu pozwala przewidzieć wielkość jego zmiany (oddzielnie - pozytywnej i negatywnej) po upływie roku i dwóch lat. Wyrazem działania czynników zewnętrznych była wartość predyktywna czterech zmiennych: zmiany natężenia stresu życiowego, poziomu stresu życiowego w pierwszym pomiarze, zmiany wysokości dochodu na członka rodziny oraz wyso- kości dochodu w pierwszym pomiarze; była to zatem odpowiedź na pytanie, czy wyj- ściowe warunki życia oraz ich zmiana pozwalają przewidzieć wielkość zmiany dobrostanu psychicznego (oddzielnie - pozytywnej i negatywnej) po upływie roku i dwóch lat. Poniższy wykres przedstawia wyniki tej właśnie analizy dla okresu dwóch lat. Widać wyraźnie, że wielkość spadku wskaźników ogólnego dobrostanu psychicznego oraz woli życia pozwalają przewidzieć w znacznym stopniu jedynie czynniki zewnętrzne (warunki życia i ich zmiana, wyjaśniające odpowiednio 8 i 10% spadków); czynniki wewnętrzne mają w tym przypadku bliską zera wartość predyk- tywna. Natomiast wzrost wskaźników ogólnego dobrostanu i woli życia jest zależny niemal wyłącznie od czynników wewnętrznych (wyjściowy stan tych czynników wyjaśnia odpowiednio 17 i 65% ich wzrostów: im większe załamanie, tym większa później zmiana na lepsze); czynniki zewnętrzne nie są w ogóle lub w minimalnym tylko stopniu odpowiedzialne za poprawę dobrostanu psychicznego. Bardzo zbliżone wyniki uzyskano także dla krótszych okresów - rocznych, co oznacza, że na samoist- ny powrót do równowagi psychicznej, po najgłębszym choćby spadku woli życia na skutek traumatycznych doświadczeń, nie trzeba czekać dłużej niż rok; zazwyczaj, jak dowodzą inne badania, trwa to najwyżej 6 miesięcy. Warto przy tym zauważyć, że wyniki te dają również mocne wsparcie dla cebu- lowej teorii szczęścia (Czapiński, 1991, 1997b), która zakłada pewną hierarchię różnych warstw dobrostanu ze względu na ich adaptacyjne znaczenie i siłę uzależnie- nia od czynników wewnętrznych („szczęśliwego" atraktora). Wola życia traktowana jest w tej teorii jako najważniejszy i najbardziej zależny od mechanizmów wew- nętrznych aspekt dobrostanu, natomiast to, co nazwano tutaj ogólnym dobrostanem traktowane jako jego mniej istotny, a tym samym słabiej uzależniony od wewnętrz- nego atraktora aspekt. Rzeczywiście, jak pokazuje wykres, czynniki wewnętrzne odgrywają dużo większą rolę w przywracaniu woli życia (dwie trzecie wyjaśnionej wariancji) niż ogólnego dobrostanu psychicznego (17% wyjaśnionej wariancji). 301 Wartość predyktywna (procent specyficznie wyjaśnionej wariancji) czynników zewnętrznych (zmiana licz- by doświadczeń życiowych, wyjściowy poziom doświadczeń życiowych, zmiana wysokości dochodu, wyj- ściowy poziom dochodu) i wewnętrznych (wyjściowy poziom odpowiednich wskaźników dobrostanu psy- chicznego) dla spadku i wzrostu dwóch syntetycznych wskaźników dobrostanu psychicznego (woli życia i ogólnego dobrostanu psychicznego między 1995 a 1997 rokiem (czynniki wewnętrzne wchodzą do rów- nania regresji jako pierwsze). Spadek wskaźnika ogólnego dobrostanu psychicznego Wzrost wskaźnika ogólnego dobrostanu psychicznego Spadek wskaźnika woli życia Wzrost wskaźnika woli życia 10,8 ,1 ? wewnętrzne czynniki B zewnętrzne czynniki H 'A __J3,3 0,1 10,2 164,? 10,3 10 20 30 40 50 60 70 UWAGI: Wskaźnik woli życia stanowi średnią wartości standaryzowanych skali pragnienia życia i skali skłonności samobójczych. Wskaźnik ogólnego dobrostanu psychicznego jest średnią wartości standaryzowanych wskaźnika depresji, oceny bieżącego życia, oceny całego dotychczasowego życia, oceny życia za 5 lat, poczucia szczęś- cia i oceny minionego roku. Źródło danych: Czapiński, 1998b. Zatem, zgodnie z teorią cebulową, wola życia jawi się jako najgłębsze i ostateczne źródło pozytywnej postawy wobec życia, zasadniczo odporne na zewnętrzne przypadłości losu, samopodtrzymujące i samoodnawialne. Jej spadek zależy, co prawda, od czynników zewnętrznych w takim samym stopniu, co spa- dek dobrostanu w płytszej warstwie ogólnych ocen życia i symptomów depresji, ale już jej wzrost warunkowany jest wewnętrznie (zatem niezależnie od zmiany obiektywnych warunków życia) kilkakrotnie silniej niż wzrost ogólnego dobro- stanu, który z kolei zależy, choć w stopniu umiarkowanym, także od poprawy obiektywnych warunków życia. Tak więc wielkość wzrostu dobrostanu psy- chicznego (zwłaszcza zaś woli życia) jest prostą funkcją jego wcześniejszego spadku. Im gorszy jest czyjś dobrostan w danym momencie, a więc im bardziej oddalony od atraktora, tym większa jego zmiana na lepsze (bo tym większą musi przebyć drogę do atraktora) po upływie pewnego czasu, niezależnie od tego, czy zewnętrzne przyczyny, odpowiedzialne za jego pogorszenie, zostały zlikwido- wane, czy też nie3. 3 Nawiasem mówiąc, 65% wyjaśnionej wariancji to, obok „uziemienia polskiej duszy", a zwłasz- cza korelacji między wiekiem i natężeniem symptomów depresji, absolutny rekord w naukach społecz- nych. Nie znam podobnego przypadku, w którym wyjściowy poziom jakiejś miary psychologicznej tłumaczyłby ponad połowę zróżnicowania zmiany w jej zakresie po upływie aż dwóch lat. 302 70 Jak pogodzić lewitację z uziemieniem? Poczucie szczęścia Amerykanów i wszystkich innych społeczeństw badanych przez psychologów i socjologów lewituje nad realnymi warunkami życia. Poczucie szczęścia Polaków w latach 90. okazało się natomiast głęboko „uziemione", tzn. sil- nie powiązane ze społeczno-demograficznymi wyznacznikami jakości życia. Czy Polacy zaprzeczają tezie o wewnętrznej determinacji dobrostanu psychicznego? Nie, ponieważ to nie młodzi, wykształceni, bogaci i kochani rodacy są szczęśliwsi od, powiedzmy, Amerykanów, lecz starzy, niewykształceni i samotni są od nich mniej szczęśliwi. Zmiana społeczna po 1989 r. ogromnie zróżnicowała warunki życia i zróżnicowanie to koreluje z czynnikami takimi jak wiek, wykształcenie, stan cywilny, status zatrudnienia. Ci, którzy dysponują odpowiednimi zasobami osobis- tymi, skutecznie mogą radzić sobie ze stresem życiowym w nowej sytuacji. Ci natomiast, którym zasobów takich brakuje z racji wieku, marnego wykształcenia, osamotnienia, bezrobocia czy ubóstwa, narażeni są na chroniczny lub odnawiający się stres i to sprawia, że ich dobrostan psychiczny jest gorszy. W ich przypadku zewnętrzne nieszczęścia okazały się chwilowo silniejsze od wewnętrznego atrakto- ra. Nie znaczy to jednak, że zniszczony został ich „szczęśliwy" atraktor. Gdy nauczą się nowych, lepszych strategii radzenia sobie ze swymi problemami, powrócą do naturalnego stanu zadowolenia z życia, a wówczas polskie społeczeń- stwo będzie tak samo wysoko lewitować jak Amerykanie i wiek przestanie być w naszym kraju trafną miarą depresji psychicznej. Wnioski Przedstawione w tym opracowaniu dane empiryczne oraz spekulacje sugerują, że zawarty w tytule dylemat jest pozorny. Szczęście jest zarazem złudzeniem i koniecznością życiową. Złudzeniem jest ono w tym sensie, że nasze poczucie szczęścia jest znacznie słabiej, niż nam się potocznie wydaje, powiązane z rzeczy- wistymi warunkami życia, z tym, co zwykliśmy traktować jako jego źródła. Nic nam szczęścia nie przysporzy, wiele zaś rzeczy może nas go na pewien czas pozba- wić. Poczucie szczęścia - o takiej intensywności, jaka przypadła nam w udziale - jest atraktorem, punktem stabilnej równowagi, w którym pozostajemy tak długo, jak tylko możemy, i do którego powracamy tak szybko, jak tylko zdołamy. Jest ono złudzeniem i w tym sensie, iż nasza pozytywna postawa wobec życia każe nam spo- dziewać się od życia więcej dobrego, niż możemy osiągnąć, a także skłania nas do przesadnej ufności we własne siły. Koniecznością jest zaś szczęście dlatego, że zadowolenie z życia stanowi podstawową przesłankę celowej aktywności człowie- ka. Komputer, aby działał, podłączyć można do prądu, człowiek, aby uruchomił energię niezbędną do sprawczych działań, musi najpierw uwierzyć w sensowność i realność celów, do których działania te prowadzą. Bez wiary w wartość i sensow- ność własnego życia nie mógłby on znaleźć żadnej racji dla podjęcia intencjonalnej 303 aktywności w świecie, służącej ostatecznie głównie innym, nie jemu samemu. Bo on i tak nie będzie przez to szczęśliwszy. ^m Literatura cytowana Andrews F. M., Withey S. B. (1976) Social indicators ofwell-heing. Americans' perception of life ąua- lity, New York, Plenum. Beckman L. J., Houser B. B. (1982) The conseąuences ofchildlessness on the social-psychological well- -being of olderwomen, „Journal of Gerontology" 37, s. 243-250. Bradburn N. M., Caplovitz D. (1965) Reports on happiness, Chicago, Aldine. Brickman P., Campbell D. T. (1971) Hedonic relativism and planning the good society. W: Adaptation level theojy. A symposium, M. H. Appley (red.), New York, Academic Press, s. 287-302. Brickman P., Coates D., Janoff-Bulman R. (1978) Lotteiy winners and accident victims. Is Happiness relative? „Journal of Personality and Social Psychology" 36, s. 917-927. Cameron P., Titus D. (1973) The happiness of retarded children, „Proceedings of the 81st Annual Con- vention of the American Psychological Association" 8, s. 798-800. Cameron P. i in. (1971) Happiness and life-satisfaction of the malformed, „Proceedings of the 79th Annual Convention of the American Psychological Association" 6, s. 641-642. Cameron P. i in. (1973) The life-satisfaction of nonnormal persons, „Journal of Consulting Psychology" 41, s. 207-214. Campbell A. (1976) Subjective measures ofwell-heing, „American Psychologist" 31, s. 117-124. Campbell A., Converse P. E., Rodgers W. L. (1976) The ąuality of American life, New York, Russell Sagę. Cason H. (1932) The leaming and retention of pleasant and impleasant acthńties, „ Archives of Psycho- logy" 21, nr 134. Cichomski B., Morawski W. (1997) Polski Generalny Sondaż Społeczny. Skumulowany komputerowy zbiór danych 1992-1997, Warszawa, Instytut Studiów Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. Costa P. T., McCrae R. R. (1984) Personality as a lifelong determinant of well-being. W: Emotion in adult development, C. Malatesta, C. Izard (red.), Beverly Hills, Sagę, s. 141-157. Czapiński J. (1985a) Wartościowanie - zjawisko inklinacji pozytywnej. O naturze optymizmu, Wrocław, Ossolineum. Czapiński J. (1985b) Zaangażowanie jako mechanizm rozwoju wartości podmiotowych, „Studia Psycho- logiczne" 23, s. 143-170. Czapiński J. (1988) Wartościowanie - efekt negatywności. O naturze realizmu, Wrocław, Ossolineum. Czapiński J. (1991) Psychologia szczęścia, Poznań, Academos. Czapiński J. (1993) Polski Generalny Sondaż Dobwstanu Psychicznego. Skumulowany komputerowy zbiór danych 1991-1992, Warszawa, Instytut Studiów Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. Czapiński J. (1994) Uziemienie polskiej duszy, „Kultura i Społeczeństwo" XXXVIII, nr 3, s. 18—37. Czapiński J. (1997a) Niewdzięczne społeczeństwo, „Forum Oświatowe" 16/17, s. 109—140. Czapiński J. (I997b) Cebula szczęścia, „Charaktery" 11, s. 12-17. Czapiński J. (1998a) Jakość życia Polaków w czasie zmiany społecznej, Warszawa, Instytut Studiów Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. Czapiński J. (1998b) Polski Generalny Sondaż Jakości Życia. Skumulowany komputerowy zbiór danych 1995—1997, Warszawa, Instytut Studiów Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. Czapiński J. (2000) Niewdzięczne społeczeństwo, „Charaktery" 36, s. 28-29. Czapiński J., Panek T. (2001) Diagnoza społeczna 2000, Warszawa, WSP TWP. Davis J. A„ Smith T. W. (1997) General Social Swyey, 1972-1997. Machinę-readable datafile, Chica- go, National Opinion Research Center. Delgado J. M. R. (1969) Physical control of the mind, New York, Harper and Row. 304 Dennis W. (1966) Group values through children s drawings, New York, John Wiley. Diener E. (1984) Suhjective well-being, „Psychological Bulletin" 95, s. 542-575. Diener E. (1994) Assessing subjective well-being. Progress and opportunities, „Social Indicators Rese- arch" 31, s. 103-157. Diener E., Diener C. (1996) Most people are happy, „Psychological Science" 7, s. 181-185. Diener E., Diener M., Diener C. (1995) Factorspredicting the subjective well-being ofnations, „Journal of Personality and Social Psychology" 69(5), s. 851-864. Diener E., Suh E. (1997) Measuring ąuality of life. Economic, social, and subjective indicators, „Social Indicators Research" 40, s. 189-216. Engelsmann F. (1982) Culture and depression. W: Culture andpsychopathology, I. Al-Issa (red.), Balti- more, University Park Press, s. 251—274. Epstein S. (1982) Natural healing processes of the mind. II. Graded stress inoculation as an inherent coping mechanism. W: Stress prevention and management, M. Jaremko, D. Meichenbaum (red.), New York, Plenum, s. 75-98. Folkman S., Lazarus R. S. (1988) The relationship between coping and emotion. Implications for theory and research, „Social Science and Medicine" 26, s. 309—317. Halevi H. (1963) Freąuency ofmental illness among Jews in lsrael, „International Journal of Social Psy- chiatry" 9, s. 268. Helson H. (1964) Adaptation-level theoiy, New York, Harper and Row. Hołyst B. (1983) Samobójstwo. Przypadek czy konieczność, Warszawa, PWN. Johnson W. B. (1937) Euphoric and depressed moods in noimal subjects, „Character and Personality" 6, s. 79-98. Jones R. A. (1979) Self-fulfilling prophecies. Social, psychological and physiological effects of e.rpec- tancies, Hillsdale, NJ, Erlbaum. Kammer D. (1984) State-orientation and depression in relation to aniiety and self-awareness. W: The self in anxiety, stress and depression, R. Schwarzer (red.), New York, Elsevier, s. 353—365. Kimie J. D. i in. (1984) Posttraumatic stress disorder among suivivors of Cambodian concentration camps, „American Journal of Psychiatry" 41, s. 645-650. Kleinman A. M. (1978) Culture and depression (editorial). „Cultural Medicine and Psychiatry" 2, s. 295-296. Kreitler H., Kreitler S. (1968) Unhappy memories of „the happy past". Studies in cognitive dissonance, „British Journal of Psychology" 59, s. 157-166. Kruglanski A.W., Mayseless O. (1990) Classie and cuirent social compaiison research. Expanding the perspeethe, „Psychological Bulletin" 108, s. 195-208. Kulcsar Z., Frecska E., Varga I. (1987) Endogenous opioid funetions and personality, „European Jour- nal of Personality" 1, s. 45-58. Lazarus R. S., Folkman S. (1984) Stress, appraisal, and coping, New York, Springer. Lazarus R. S., Kanner A. D., Folkman S. (1980) Emotions. A cognitive phenomenological analysis. W: R. Plutchik, H. Kellerman (red.) Theoties of emotion, New York, Academic Press, s. 187-217. Leźnicka A. (1987) Techniki radzenia sobie ze stresem u pacjentek choiych na raka. Nie publikowana praca magisterska, Wydział Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. Lieberman S. (1956) The effect ofchanges in wles on the attitudes ofrole occupants, „Human Relations" 9, s. 385^02. LinN.,Ensel W. M. (1984) Depression-mobility and its social etiology. The role of life events and social support, „Journal of Health and Social Behavior" 25, s. 176-188. Malzberg B. (1962) The distńbution ofmental disease according to religious affiliation in New York state I949-/95I. „Mental Hygiene" 46, s. 510. Matlin M. W., Stang D. J. (1979) The Pollyanna principle, Cambridge, MA, Schenkman. Noyes R. (1972) Attitude changes following neardeath experiences, „Psychiatry" 43, s. 237-272. Panksepp .1. (1986) The neurochemistry of behavior, „Annual Review of Psychology" 37, s. 77—107. Peeters G., Cammaert M. F., Czapiński J. (1997) Unrealistic optimism and positive-negative asymmetry. A conceptual and cross-cultural study of inteirelationships between optimism, pessimism, and realism, „International Journal of Psychology" 32, s. 23-34. 305 Peeters G., Czapiński J. (1990) Positive-negative asymmetry in evaluations. The disłinction between affective and informational negathńty effects. W: European iwiew ofsocial psychology, W. Stroebe, M. Hustone (red.), London, Wiley, s. 33—60. Polak F. (1972) The image on the future, San Francisco, Elsevier Prince R. (1982) Shamans and endorphins, „Ethos" 10, s. 410^123. Rook K. S. (1984) The negative side of social interaction. Inipact on psychological well-being, „Journal of Personality and Social Psychology" 46, s. 1097-1108. Rosenthal N. E., Wehr Th. (1987) Seasonal affective disorders, „Psychiatrie Annals" 17, s. 670-674. Srole L. (1975) The city vs town and countiy. New evidence on an ancient bias. W: Mental health in the metropolis, L. Srole, A. Fischer (red.), New York, Harper and Row, s. 112—136. StrackF., Schwarz N., Gschneidinger E. (1985) Happiness and reminiscing. The role oftine perspective, affect, and modę of thinking, „Journal of Personality and Social Psychology" 49, s. 1460—1469. Suhjecthe well-being. An interdisciplinaty perspective (1991) F. Strack, M. Argyle, N. Schwartz (red.), Oxford, Pergamon Press. Tatarkiewicz W. (1979) O szczęściu, Warszawa, PWN. Taylor M. C. (1982) Impiwed conditions, tising expectations and dissatisfaction. A test of the pastlpre- sent relative depiivation hypothesis, „Social Psychology Quarterly" 45, s. 24—33. Taylor S. E. (1983) Adjustment to threatening events. A theoiy of cognitive adaptation, „American Psy- chologist" 38, s. 1161-1173. Thoits P. A. (1983) Multiple identities and psychological well being. A refoimulation and test of the social isolation hypothesis, „American Sociological Review" 48, s. 174—187. Titley R. W. (1969) Imaginations about the disabled, „Social Science and Medicine" 3, s. 29—38. Veenhoven R. (1984) Conditions of happiness, Dordrecht, Reidel. Veenhoven R. (1994) World Database of Happiness, Rotterdam, RISBO. Wagar W. W. (1963) The city of man, Boston, Houghton-Mifflin. Weinstein N. D. (1980) Unrealistic optimism about future life events, „Journal of Personality and Social Psychology" 39, s. 806-820. Weinstein N. D., Lachendro E. (1982) Egocentlism as a source of unrealistic optimism, „Personality and Social Psychology Bulletin" 8, s. 195-200. Wills T. A. (1987) Downward comparison as a coping mechanism. W: Coping with negative life events. Clinical and social psychological perspectives, C. R. Snyder, C. Ford (red.), New York, Plenum, s. 245-270. Wilson W. R. (1967) Coirelates of avowed happiness, „Psychological Bulletin" 67, s. 294-306. Indeks nazwisk I Abele A. 59 Abelson R. P. 68 Abramowski E. 95 Abramson L. Y. 13, 14, 205, 206, 212, 238 Ackerman 162 Adams M. J. 33, 34 AdlerA. 148 AffleckG. 17,222 Agustsdottir S. 172 AhsenA. 141 Ajdukiewicz K. 32, 35 AlexanderR. D. 117 AUoyL. B. 13, 14,205,206,212 AlonE. 54 Anderson N. H. 77 Andrews F. M. 280 Appelman A. J. 150 ApslerR. 153 Argyle M. 266 ArkinR. M. 150, 153, 156, 162 Arnold B. W. A. 250 AronJ. 259 AronsonE. 13, 113,218 Arystoteles 33 AschS. E. 74,75 Asendorpf J. B. 255 Atkinson J. W. 156 AverillJ. 200 AxelrodR. 121 Bacon F. 58 Bailett 99 Balloun J. L. 85 Banaji M. R. 95, 99 Bandura A. 200,204,212 Bara B. G. 34 Bargh J. A. 95 BaraesB. D. 162 Bassock M. 54 Baumeister R. F. 149, 153, 156, 157, 159, 162, 163, 165, 250, 251,255 Baumgardner A. H. 153,162 BayerC. L. Von 160 Bayes T. 35, 36, 42, 45, 46, 58 BeachL. R. 29,41 Beck A. T. 12, 259 Beckman J. 58 Beckman L. J. 275, 280 Beckmann J. 212,213,216 Berglas S. 259 Berman J. S. 77 Berscheid E. 87 Black J. B. 68 Błock J. 15, 16, 249 BobrykJ. 112 BohraK. A. 151 Bonaparte N. 254 Borkowski L. 35 Bower G. H. 68 BowerW. F. 12 Boyd T. L. 239 BradburnN. M. 281 Bradley G. W. 150 Braine M. D. S. 57 Bransford J. D. 67 BrehmJ. W. 201,202,204 BreuerJ. 177 Brcwer R. M. 125 Brickman P. 287, 293-295 BrighamT. A. 201 BrittT. W. 147-149, 171 BrockTC. 85 Brown I. 204 BrownJ. D. 12, 14-16, 18,249 Bulman R. 226 BurgerJ. M. 150,250,257,263 Burns 250 BurnsteinE. 82 CameronP. 284,285 Cammaert M. F. 285 Campbell A. 273, 280 Campbell D. T. 293, 294 Campbell J. P. 48 CantorN. 17, 71, 151, 258, 260- -262 CaplovitzD. 281 Caporael L. 117 . Camegie D. 50 CarverC. S. 18,216 CasonH. 285 Castro F. 293 Catania A. Ch. 201 ChaikenS. 152 ChristieR. 93 CialdiniR. B. 153, 166-168 Cichomski B. 269,277 307 Coates D. 287, 295 Codol J. P. 100, 102, 103, 131, 132, 135, 136 Cohen J. L. 57, 58 Collins R. L. 18 ColvinC. R. 15, 16 Colvin R. 249 Compton W. C. 249 Converse P. E. 273 Cooley C. H. 107 Costa P. T. 278, 288, 297 Coyne J. C. 239 Crittenden K. S. 164 Csikszentmihalyi M. 15 Czapiński J. 15, 24, 25, 88, 134, 216, 244, 256, 266, 268-270, 273, 274, 280, 284-288, 291, 292, 296, 299-302 Darley J. M. 149 Darwin C. 117 Davis C. G. 17 Davis J. A. 277 DawesR. M. 132 DeCharmsR. 201,203 DeciE. L. 200,201,203, 204 Delgado J. M. R. 291 De Nicolas M. E. 167, 168 DennisW. 286 DePauloB. M. 162, 163 Descartes R. 32 Diener C. 275, 276 Diener E. 17, 269, 270, 275, 276 Diener M. 275, 276 DixonN. F. 190, 196 DoanB. D. 16 Doliński D. 13, 17, 23, 25, 153, 169, 203, 211, 222, 249, 257, 259, 263 DollardJ. 12 Driver M. J. 39 Drwal R. Ł. 200, 204 Dunning D. 16 DweckC. S. 219,220 Dymkowski M. 172 Eareckson J. 246 EigenM. 39 Einstein A. 69 Eisenberger R. 251 Eiser J. R. 250 Ellsworth P. C. 77 Engelsmann F. 276 English A. C. 39 English H. B. 39 Ensel W. M. 288 Epstein S. 18, 181,295 Euler L. 34, 35 Farley J. 50 Feather N. T. 255 FenichelO. 192 Ferrari J. R. 164 FestingerL. 100 Figley C. R. 243 Finch J. F. 167 FischhoffB. 48 FiskeS. T. 12 Fleming C. 88 Folkman S. 279, 289, 290 FontanaA. F. 151 ForsythD. R. 152 Frankel A. 239 Fraczek A. 228 FrecskaE. 293 Freud A. 96, 179 Freud S. 11, 94-96, 98, 107, 177-179, 196 Fromkin H. L. 100 Fromm E. 180 FunderD. C. 249 Gaes G. G. 160 Gamow G. 39 Gangestad S. 85 Gavanski I. 214 Giacalone R. A. 153, 168 GibsonB. 165 Gilbert D. T. 13,218 Glass D. C. 200 GoethalsG. R. 149 GoffmanE. 147, 148 Goldstein K. 38, 39 Gollwitzer P. M. 16, 149, 212, 213,215,222,251,263 Gołąb A. 111 Goszczyńska M. 263 Graesser A. C. 70, 72 Gray R. E. 16 GreenbergJ. 18,217,219 Grecnwald A. G. 14, 18, 94, 95, 99, 103, 111, 113, 207, 209 GriebelC. 162 Gromski W. 257, 263 Grzegotowska-Klarkowska H. 11, 22,25,96, 176, 193,216 Grzelak J. Ł. 21, 24, 25, 117, 119-121, 125, 127, 134, 136, 139, 141, 142 Gschneidinger E. 292 GurR. C. 194 HaleviH. 275 Hamilton J. C. 165 Hamilton D. L. 75 Hamilton W. D. 117 HardinG. 119 HardoinM. 103 Harris B. 200 Hartmann H. 11 Harvey J. H. 200,201,204 Harvey O. J. 39 HassanR. K. 165 Hastorf A. H. 77 Haupt A. L. 262 Hayes-Roth B. 208, 209 Hayes-Roth F. 208, 209 Heatherton T. F. 251 Hecker U. von 242 Heckhausen H. 212 Hegel G. W. F. 32 HeiderF. 41, 168 Heisenberg W. 58 HelsonH. 294 Helveg-Larsen M. 257 Herrmann C. 226 Hitler A. 250, 254 HockstraC. 201 HoffmanM. L. 112 Holmes D. S. 191 HołystB. 270 Homzie M. J. 201 Hoover C. W. 245 Horney K. 1 1, 180 Houser B. B. 275, 280 Hume D. 32 Hunt D. E. 39 Hutton D. G. 156 Illingworth K. S. S. 261 Irvin F.W. 256 Jackson R. L. 236 Jacobson L. 87 James W. 107 Janoff-BulmanR. 18,219,287,295 308 Janov 293 Jarymowicz M. 21, 25, 91, 93, 100, 102, 103, 110, 111, 135 JellisonJ.M. 200,201 Jenkins H. M. 205 Jerome J. K. 46 Johnson M. K. 67 Johnson W. B. 285 Johnson-LairdP. N. 34,35,40 Jones E. E. 93, 147, 148, 151, 153-157, 163, 166, 169, 170, 259 Jones R.A. 282 Jussim L. 88 Kahneman D. 42, 44, 45, 47, 48, 245 Kamińska-Feldman M. 103 KammerD. 58,279 Kanner A. D. 279 Kant I. 32 KarajanH. 70 Karyłowski J. 103, 105, 107 Keenan 99 Kehoe J. F. 204 Kelley H. H. 29, 41, 49, 128, 129,131 Kelly G. A. 29,41 Kenny D. A. 77 Kimie J. D. 273 KinneyR. F. 16,212,251,263 KirkerV. S. 99 Kitayama S. 164 Kleinman A. M. 276 KlingerE. 227-230,243 Kłos D. S. 238 KmitaJ. 29 Koestner R. 201 Kofta M. 11, 13, 15, 16, 23, 25, 110, 114, 199-201, 204, 211, 216, 227, 228, 237, 240-242 Kohut H. 180 KonT. 113 Kotarbiński T. 33, 34 Kowalski R. M. 147, 148, 150, 151, 153, 154, 158, 160, 162, 170,171 Kozielecki J. 30,48, 110, 181 KreitlerH. 292 KreitlerS. 292 KristofA. L. 163 Kruglanski A. W. 57, 274 KuhlJ. 58,59,61,212,213,216, 220,221,239 KuhlmanM. D. 130 Kuiper N. A. 99 KulcsarZ. 293 KurlandS. H. 190 Lachendro E. 285 LakeE. 153 Lamphere 160 LangerE. J. 13,200 Laplace P. S. de 30 Lavelle L. Y. 239 Lazarus R. S. 279, 289, 290 Leary M. R. 147, 148, 150-154, 158, 160, 162, 163, 170, 171, 262 LeDouxJ. 97 Lee R. 254 Lem S. 86 LewickaM. 13, 20, 21, 25, 28, 48,49,62,77,84,231 LeźnickaA. 288,297 Lichtman R. R. 226, 230, 232, 233 Lieberman S. 297 LiebrandW. B. G. 134, 135 Lightner J. M. 200 LinN. 288 LindaB. 69 Lis-Turlejska M. 93 LockeJ. 32 Lott A. J. 67 Machiavelli N. 93 Maier S. F. 234, 235, 236 Majcherczyk A. 282 MakiJ. 131 Malewski A. 37 Malzberg B. 275 Mandrosz-Wróblcwska J. 99 Mankowski T. A. 18 Marks R. W. 256 MarkusH. 164 Marody M. 271 Marshello A. M. J. 130 Marszał-Wiśniewska M. 213, 220,231 MaslowA. 12 Masterson F. A. 251 MatlinM. W. 250,281,285 Mayseless O. 274 Mazur M. 143 Mądrzycki T. 40 McClintock C. G. 123, 131 McCrae R. R. 278, 288, 297 McMillanD. 71 McTavishJ. 132 MeadG. H. 107, 149 MessickD. M. 125 Metalsky G. L. 239 Mickiewicz A. 183 MikaS. 106 Mili J. S. 42 Milgram S. 51 Miller D. T. 209, 245 MillerJ. 164 Miller N. E. 12, 110, Miller R. S. 153 Miller S. M. 202, 203 Mims V. 201 MischelW. 71 Mitchell M. 251 Modigliani A. 154 Molier 98 Morawski W. 269, 277 Mori D. 152 MoskalewJ. 282 Murphy K. R. 165 Musiał S. 93 Musser J. 246 NakamuraG. V. 12 Newton 1. 39 NisbettR. E. 13,77,84 Norem J. K. 17, 258, 260-262 Norman N. 156 Norrell J. H. 253, 254 Noseworthy C. M. 67 Nowak A. 216,300 Noyes R. 294 OakhillJ. V. 40 Obuchowski K. 39 OettingenG. 17 OstendorfF. 255 Ostrom T. M. 80 Oermicr J. B. 234, 235 PaceL. 156 PackS. J. 152 Palmer M. L. 250, 257, 263 Pandey J. 151, 152 PanekT. 270,273,280,291,299 309 PankseppJ. 294 Pascal B. 25, 58 PaulhusD. L. 156 Peeters G. 285, 287, 300 PelhamB. W. 16,250 Pennebaker J. W. 245 PenningtonJ. 147-149, 171 Perloff L. S. 250 PetersonC. 18,20,219 Peterson C. R. 29, 41 PhamL. B. 17,213 Piaget J. 97, 98 Pilner P. 152 PittmanT. S. 147, 148, 154-156, 163, 166, 169, 170 Polak F. 282 Poppe M. 142 PopperK. 42 Porter E. 284 Pratkanis A. R. 103, 111, 113 PrinceR. 293 Pyszczynski T. 18,217,219,255, 256 Raps C. S. 207 RastagiR. 151 ReykowskiJ. 98, 103, 106, 108, 111,217 Rhodewalt F. 172 Richardson K. D. 153 Riess M. 152 RijsmanJ. B. 135, 136 RiordanC. A. 153, 168 Rips L. J. 57 Rodgers W, L. 273 RodinJ. 18,222 RoeseN. J. 214,218 Rogers C. 12 Rogers T. B. 99, 148 RokeachM. 37,38,40 Rook K. S. 274 Rosch E. 102 Rosenberg M. J. 148, 253 Rosenberg S. 75, 76 Rosenfarb I. S. 259 RosenfeldP. 148, 153, 168 RosenfieldD. 207 RosenhanD. L. 11, 12 Rosenthal N. E. 280 Rosenthal R. 87 RossL. 51,77, 84 Ross M. 209 RothD. L. 156 Rothman A. J. 18 Rotter J. B. 204 Rousseau J. J. 271 Rumelhart D. E. 12 Ryan R. M. 200, 201, 203, 204 Sachau D. 165 SackeimH. A. 194 SagvoldenT. 201 SaintJ. L. 253,254 SakweyP. 18,20 Sanna L. J. 262 SchachterS. 106 ScheererH. 38 Scheier M. F. 18,216 Schlenker B. R. 147, 148, 149, 152, 153, 159, 161, 162, 167, 170,171 SchmidtG. W. 18 Schneider D. J. 77, 149, 151, 152 Schreindorfer L. S. 262 Schroder H. M. 39 SchulY. 82 SchultzR. 200,210,211 Schutz A. 156, 157, 162, 163 Schwartz N. 292 Schwartz S. 105 Schwarzenegger A. 69 Seligman M. E. P. 11, 12, 15,20, 200,204,219,234,235,237-241 SetaC. A. 165 SetaJ. J. 165 Sędek G. 15, 23, 25, 204, 208, 216, 217, 226, 227, 237, 238, 240-242 Shaklee H. 132 Shane M. 180 Shaw G. B. 88 Sherk D. L. 160 ShepperdJ. A. 165, 172 ShermanS. J. 214 Shontz F. C. 228, 229, 234, 242, 243 Showers C. 262 Sięgali M. 165 SilverR. L. 226,238,243,245 SimonH. A. 30,31 Singer J. E. 200 SjobackH. 189, 195 Skarga B. 32 SmartS. A. 18 SmithB. 201 Smith S. M. 253, 254 Smith T. W. 277 SnyderC. R. 156 SnyderM. 53-55, 85, 87, 151 Snyder M. L. 207, 239 SochermanR. E. 165, 172 Sokrates 111,113 Solomon S. 18, 217 Spinoza B. 32 SroleL. 271 Stahelski A. 128, 129, 131 StangD. J. 250,281,285 StangorC. 71 SteeleC. M. 18,217 Stephen W. G. 207 Sternberg R. J. 69 Stevens C. K. 163 Story A. L. 16 StrackF. 292 StrelauJ. 211 Streufert S. 39 Stróżewski W. 32 SuhE. 270 SullivanH. S. 180 Swann W. B. Jr 53 SzackiJ. 107 SzmajkeA. 22,25, 146, 153, 163, 169,259 Tanke E. D. 87 Tatarkiewicz W. 266, 268 TaylorM. C. 286 Taylor S. E. 12, 14-20, 207-209, 213, 216, 226, 227, 229-234, 243, 245, 249, 250, 273, 288, 297 Teasdale J. D. 238 TedeschiJ. T. 148, 156, 160 Tesser A. 48,218 Thoits P. A. 279 Thompson C. 11 ThorngateW. 131 ThoulesR. H. 40 TiceD. M. 156, 163, 165,251 TitchenerE. 100 Titley R. W. 284 TitusD. 285 Trivers R. L. 117 Trope Y. 54 Trzebiński J. 69 TurkatD. 152 310 Turner T. J. 68 Tversky A. 42, 44,45, 47,48, 102 TyszkaT. 13,28,30,48, 134 Vallacher R. R. 213,216 Van Lange P. A. M. 134 Varga I. 293 VeenhovenR. 268-270,275,286 VennJ. 35 Viscusi D. 206 Voss S. C. 201 Wagar W. W. 282 Ward W. C. 205 Wason P. 54, 56 WearyG. 153 WegnerD. M. 213 WehrT. 280 Weigl B. 67 Weigold M. F. 171 WeinerB. 59 Weinstein N. D. 16,212,257,285 Weiss J. M. 236, 237 Wells G. L. 214 Westerlundh B. 192 WhiteR. W. 201,203 WicklundR. A. 201,202,204 Wilde O. 226 Wieczorkowska G. 123,124 WileyM. G. 164 Wills T. A. 296 WilsonT. D. 13 WilsonW. R. 269,280 Wimberley D. D. 130 Winczo-Koslecka M. 100 WinklerR. 39 Withey S. B. 280 WojciszkeB. 12, 13,21, 24,65, 69,71,73,83,85,97, 168,218 Wood J. V. 226, 230, 232, 233 Worchel S. 201 Wortman C. B. 17, 200, 206, 226, 238, 243, 245 WrightR. A. 214, 215 Zajonc R. B. 99, 100 ZalewskaM. 112 ZannaM. P. 75, 152, 160 Zawisza E. 257, 263 ZimbardoP. H. 51 ZuckermanM. 13,207,209,218 Indeks rzeczowy Aktor vs obserwator zdarzeń 21, 57-62 Altruizm 103, 104, 106, 107, 109, 113 Anulowanie (zob. Mechanizmy obronne) Atrybucja przyczynowa 13, 21, 207, 218, 298, 300 Autoafirmacja 18,217 Autokoncentracja 217,218 Autoprezentacja 22, 25, 146-172 asertywna 156-158, 163, 164 bezpośrednia 166, 168 defensywna 157, 158 negatywna 164 niewprost 168-170 ochronna 156-158, 162-164 ofensywna 156-158, 163, 164 pośrednia 166-168 wprost 168-170 Autopromocja 154-156, 163, 164, 169 Bezradność 23, 154-156, 164,226,229,238-242 Bezradność wyuczona 216, 217, 221, 236-239, 241,242 atrybucyjny model bezradności 238 deficyty bezradności 237—241 informacyjny model bezradności 227, 236, 237,241,242,246 model wyuczonej bezradności Seligmana 237, 238 trening bezradności 235-242 Błąd atrybucyjny 51 Błąd „chybienia" 56 Błąd nieuprawnionej inwersji 33 Błędy nadużycia 66, 72 Błędy pominięcia 66 Błędy wnioskowania probalistycznego 48 błąd małych liczb 48 błąd nieregresyjnych przewidywań 46 błąd pewności wstecznej 48, 53 złudzenie gracza 48 złudzenie koniunkcji 48 Cebulowa teoria szczęścia 24, 266, 301, 302 Decentracja 97,98, 107, 112, 114 Dedukcja 32, 33, 35, 37, 39, 42, 57 Deformacja egocentryczna 131-133 Demobilizacja poznawcza 241-243, 245 Depresja 12, 14, 16, 17, 23, 96, 196, 205-207, 215-219, 228, 242, 258, 259, 266, 268-277, 279-281,285-288,303 Diagramy Eulera 34 Dobrostan psychiczny (zob. Poczucie szczęścia) Doskonałość moralna 154-156 Dylematy społeczne 22 dylematy dóbr publicznych 118, 119, 137 dylematy ograniczonych zasobów 119, 136, 137 Dysonans poznawczy 100,108 Dystres 268, 289 Efekt Barnuma 52 Efekt feniksa 216, 287 (zob też: Samoodradzanie się) Efekt kontrastu 287 Efekt Marks-Irwina 256 Efekt negatywności 286, 287 Efekt Polyanny (inklinacja pozytywna) 284 312 48 ,302 205-207, 268-277, częścią) i, 137 ,136,137 lradzanie »84 Ego 11, 14,95,97,98, 114, 179, 195,241 ego totalitarne 14, 98, 99, 103 ochrona 22, 96, 109, 209 zagrożenie 95, 97, 191, 192, 239, 252 Egocentryzm 21, 92, 94, 95, 97-99, 101, 103, 109, 110, 114 obronny 98 pierwotny 97, 98, 112 Egoizm 21, 91-93, 97-99, 101, 103, 109, 111, 113, 117, 120, 121, 131, 134, 144 Egotyzm 96 Egotyzm atrybycyjny 13, 14, 207-209 (zob. też: Inklinacja w służbie ego) Empatia 106, 112 Empiryzm 31, 32 Endorfiny 293 Energetyzacja działania 214 „Fałszywe alarmy" 70-72 Fantazjowanie (zob. Mechanizmy obronne) „Hedoniczny młyn" 294, 295 Hipoteza „przekątnej" 131, 132, 136 Hipoteza „trójkąta" 129-132,136 Id 179, 195 Idealizacja (zob. Mechanizmy obronne) Identyfikacja (zob. Mechanizmy obronne) Identyfikacja działania 213 Iluzja kontroli (zob. Podmiotowa kontrola dzia- łania) Iluzja poznawcza 18, 231 Iluzje negatywne 17, 23, 25, 249, 255, 257, 258, 262, 263 Iluzje pozytywne 14-20, 23, 25, 249-251, 254, 255, 262, 263 Indukcja 32, 33, 35, 36, 39, 42, 44, 49, 57, 61 Indywiduacja 114 Ingracjacja 93, 152, 154-156, 168 Inklinacja pozytywna (zob. Efekt Polyanny) Inklinacja w służbie ego 298, 300 (zob. też: Ego- tyzm atrybucyjny) Introagresja (zob. Mechanizmy obronne) Intuicyjny statystyk 21,42, 84 Izolacja (zob. Mechanizmy obronne) „Ja" 14,21,96-99, 102, 103, 105, 107-115, 165, 171, 172, 181, 182 idealne 105, 108, 111 podmiotowe 110, 111, 112, 114 „prawdziwe" 171, 172, 180, 196 przedmiotowe 110—114 totalitarne (zob. Ego) zagrożenie 22,23,25,95, 180, 182, 188, 191, 197 Jakość życia 266-269, 294 Kompensacja (zob. Mechanizmy obronne) Konflikt interesów 21,22,93, 117, 118, 120-123, 125-128, 130, 131, 133-136, 139 Konserwatyzm poznawczy 100, 101, 108 Kooperacja 118, 121-123, 128-131, 133-136, 142 Korelacja pozorna 77 Makiawelizm 93, 151, 165, 172 Mechanizmy obronne 11, 22, 96, 97, 109, 178— -180, 182-197 anulowanie 185 fantazjowanie 185 idealizacja 185 identyfikacja 185, 186 introagresja 193 izolacja 186, 193 kompensacja 186 obronność percepcyjna 22, 183, 190 projekcja 11,22, 186, 187 przemieszczenie 187 racjonalizacja 11, 22, 92, 187, 188, 207, 208 reakcja upozorowana 184,193 sublimacja 196 tłumienie 92 wyparcie 11, 22, 94, 97, 98, 178, 184, 191 zaprzeczanie 183 Model adaptacji poznawczej Taylor 15, 216, 227, 229-233, 243 Model adaptacyjny Klingera 227, 228, 230 Model adaptacyjny Shontza 228, 229 Motywy egzocentryczne 107,109 Motywy endocentryczne 104—107, 109 Myślenie kontrfaktyczne 214 Myślenie życzeniowe 208 Naiwne teorie inteligencji (uzdolnień) 212, 219, 220 Niekontrolowalne zdarzenie 226-228, 230, 233- -237, 242, 243, 246 Niemodyfikowalne zdarzenie 226, 227, 230, 233, 234, 238-240, 245 Obronność percepcyjna (zob. Mechanizmy obronne) Opanowanie trwogi 217 Optymalny margines iluzji 250, 255 313 Optymizm nierealistyczny 14, 16, 212, 222, 257, 285 Orientacja na działanie 58, 59, 211-215, 221, 270, 279 Orientacja na stan 58, 59, 61, 221, 279 Orientacja społeczna 123-125, 128, 130, 131, 133, 134, 136-144 altruistyczna 22, 123, 124, 131, 134, 136, 139— -143 indywidualistyczna 22, 123-125, 130, 131, 134, 136, 139-143 kooperacyjna 22, 123, 124, 128-136, 139- -143 pomiar 123-125, 136, 141, 142 równościowa (egalitarna) 22, 123, 124, 126— -128, 136, 139-143 rywalizacyjna 22, 123-125, 128-131, 133— -136, 140-143 Pamięć generatywna 70, 71, 79, 80 Pamięć reproduktywna 70, 71, 79, 80 Pesymizm defensywny 258-262 Pesymizm nierealistyczny 257 Pesymizm strategiczny 256 Pławienie się w cudzej chwale 166, 167, 169, 218 Poczucie kontroli (p. Podmiotowa kontrola dzia- łania) Poczucie nieszczęścia 267, 272, 274, 276, 281, 286,288,289,291,297,300 Poczucie szczęścia 15, 24, 266-286, 288, 289, 291-294,297-303 funkcje 281-283 pomiar 268, 277, 278, 284-286 Poczucie tożsamości (zob. Tożsamość) Poczucie własnej skuteczności (zob. Podmiotowa kontrola działania) Poczucie własnej wartości 22, 23, 91, 92, 99, 148, 149, 152, 177, 193, 197, 211, 218, 219, 230, 232, 233, 278 zagrożenie 96, 150, 153, 239, 240, 251-254, 259 Podmiotowa kontrola działania 14, 199-202,204, 209-211,242 kontrola behawioralna 200, 211 kontrola poznawcza 200, 211 poczucie kontroli 17, 23, 199, 200, 204, 205, 209, 211, 212, 216, 217, 219, 222, 278 poczucie własnej skuteczności 200, 204, 212, 278 iluzja kontroli 13, 14, 16, 23, 205-209, 212, 222 Porównania społeczne 294, 295 porównania w dół 216, 232, 233, 296, 299 porównania w górę 232 Postawa „jak gdyby" 38, 39 Postawa konkretna 38 Postawy wobec spraw publicznych 136—138 Potrzeba sprawstwa 201, 203 Poziom kontyngencji 205 Projekcja (zob. Mechanizmy obronne) Prototyp 69, 70, 101-103, 109, 160, 168 Przemieszczenie (zob. Mechanizmy obronne) Pseudodane 21, 65, 66, 71-74, 78-80, 82, 83, 86, 89 Racjonalizm 31, 32, 39,40 Racjonalizacja (p. Mechanizmy obronne) Racjonalność 20, 21, 28-33, 35, 39-42, 54, 57, 61,62, 122, 123,262 decyzja racjonalna 30, 37, 39, 40 działanie racjonalne 29, 37, 39, 40 normatywne modele racjonalności 56, 57, 62, 63 sąd racjonalny 31, 37, 39, 40, umysł racjonalny 37—40 warunek konieczny racjonalności 40, 41, 57 wiedza racjonalna 39, 57 wnioskowanie (wniosek) racjonalne 32, 36, 37, 39-41 Radzenie sobie ze stresem 267, 274, 279, 289- -291,293,296,299,300, 303 endogenny mechanizm znieczulający 293, 299 mechanizmy pamięci 292, 293 naturalne procesy adaptacji 294, 295 porównania społeczne w dół (zob. Porówna- nia społeczne) pułapki 267,291,299, 300 strategia zadaniowa 289-291,299 strategia emocjonalna 289, 290 zmiana tożsamości (zob. Tożsamość) Reakcja upozorowana (zob. Mechanizmy obronne) Reaktancja 202,204 Reguła Bayesa 35, 36, 42, 45, 46, 58 Różnicowanie: ja-inni 112-114 Ruminacja 215, 221 Rywalizacja 118, 121, 123, 128-131, 133-136 Samoocena 11-14, 18, 23, 154, 162, 163, 167, 177, 182, 192, 212, 216-218, 249, 251-254, 262, 278, 279, 298 Samoodradzanie się 23, 211, 216-219 (zob. też: Efekt feniksa) Samooszukiwanie się 14, 94, 96, 97, 110, 176, 177, 179, 180, 182-186, 188, 194, 196, 197 314 i Samoutrudnianie 169,170,259,260 Samospełniające się przepowiednie (proroctwa) 15, 17, 21, 25, 83, 86-89, 221, 282 Samowiedza 14, 110-112, 158, 159, 181, 188 Schemat poznawczy 21, 66-74, 78, 80, 108 schemat cech 67, 68, 168 schemat sekwencji zdarzeń (skrypt) 68, 70— -72, 141 schemat typów osób (stereotyp) 67, 68, 88 Selektywność procesów poznawczych 127, 128, 135 Skrypt (zob. Schemat poznawczy) Stan umysłu 212 deliberacyjny 212, 213 implementacyjny 212,213,215 Standardy 108, 109, 111, 113 „ja idealnego" 105, 108, 109 „poza-ja" 108, 109 Stereotyp (zob. Schemat poznawczy) Strategia „lustrzanego odbicia" 121, 130 Strategia sprawdzania hipotez 55 strategia falsyfikacji 55 strategia konfirmacji 55, 56, 84, 85 Strategiczne demonstrowanie słabości 164, 165 Styl eksplanacyjny 219 Sublimacja (zob. Mechanizmy obronne) Superego 96,97, 107, 179 Sylogizm 33, 34, 42, Tendencyjne potwierdzanie przekonań 83, 84 Teoria adaptacji społecznej Taylor (zob. Model adaptacji poznawczej Taylor) Teoria atrybucji 49 Teoria gier 120, 121 Teoria niewdzięczności społecznej 299 Teoria przewidywań 45^-7 Tłumienie (zob. Mechanizmy obronne) Tożsamość 99, 100, 112, 1 13, 148-150, 152-154, 158, 159, 165, 166, 181, 182, 193, 274, 297 poczucie tożsamości 14, 92, 180, 181 zmiana tożsamości 296, 297, 298 Trafienia 70-72 Transgresja 110 Ukryte teorie osobowości 74-78 Umysł dogmatyczny (zamknięty) 37, 38, 40, 48 Umysł racjonalny (otwarty) (zob. Racjonalność) „Uziemienie duszy" 267, 270, 278, 302, 303 Warunek konieczny racjonalności (zob. Racjo- nalność) Wnioskowanie 12, 71, 74, 75, 78, 80, 83 (zob. też: Racjonalność) Wola życia 267, 272, 282, 289, 301, 302 Wolność wyboru 200-202, 204 Wsparcie społeczne 18, 23, 243-246, 274, 290, 298 Wyobrażanie sobie działania 213, 214 Wyparcie (zob. Mechanizmy obronne) Zachowania prospołeczne 103, 105, 106, 108, 117 Zachowania pseudoprospołeczne 104 Zadowolenie z życia 24, 249, 251, 266-277, 280, 281, 287-289, 292, 299, 300, 303 Zaprzeczanie (zob. Mechanizmy obronne) Zastraszanie 154-156, 164 Zdrowie psychiczne 11-15, 20, 249, 255, 272, 279 Zjawisko familiarności 100, 108, 113 Złudzenie patetyczne 273, 296, 298 Złudzenia negatywne (zob. Iluzje negatywne) Złudzenia pozytywne (zob. Iluzje pozytywne) Autorzy książki Janusz Czapiński profesor na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się psychologią społeczną, w tym psychologią zmiany społecznej (makropsychologią). Jego zainteresowania koncentrują się wokół problematyki jakości życia i psychicz- nego dobrostanu. Od 1991 r. prowadzi we współpracy z ekonomistami i socjologa- mi systematyczne badania sondażowe na próbach ogólnopolskich, poświęcone psy- chologicznym problemom transformacji systemowej. Autor kilku koncepcji, m.in. funkcjonalnej teorii pozytywno-negatywnej asymetrii (z Guido Peetersem z Uniwer- sytetu Katolickiego w Leuwen, Belgia), cebulowej teorii szczęścia i teorii nie- wdzięczności społecznej, publikowanych w Polsce i za granicą. Zajmuje się także popularyzowaniem wiedzy psychologicznej w środkach masowego przekazu i eks- pertyzami społecznymi {Diagnoza społeczna 2000). Dariusz Dołiński profesor psychologii w Uniwersytecie Opolskim i Szkole Wyższej Psycholo- gii Społecznej. Redaktor naczelny ,,Polish Psychological Bulletin". Zajmuje się psychologią społeczną, oraz psychologią osobowości, emocji i motywacji. Główne zainteresowania: problematyka wpływu społecznego i egotyzmu. Autor 5 książek (m.in. Orientacja defensyw na, Psychologia wpływu społecznego) i około 80 arty- kułów, z których część opublikowana została w amerykańskich i europejskich pe- riodykach i monografiach zbiorowych. Helena Grzegołowska-Klarkowska w latach 1972-1992 pracownik naukowo-dydaktyczny Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. Główny obszar zainteresowań — mechanizmy obron- ne osobowości. Autorka ponad 30 artykułów naukowych i 2 książek (Mechanizmy obronne osobowości, PWN, 1986 i Deteiminanty mechanizmów obronnych osobo- wości. Studium empiiyczne z perspektywy psychologii poznawczej, Ossolineum, 1989). Od roku 1992 tłumaczka tekstów naukowych. 316 Janusz Ł. Grzelak psycholog społeczny, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, dyrektor Insty- tutu Studiów Społecznych. Obszar zainteresowań: współzależność społeczna, kon- flikt interesów i sposoby jego rozwiązywania, bezradność, ewaluacja działań społecznych. Maria Jarymowicz profesor psychologii (od 1989), profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszaw- sk .go i Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. Kieruje Zespołem Badań nad Tożsamością (por. Poza egocentryczną perspektywą widzenia siebie i świata - IP PAN, 1994). Najnowsze badania, realizowane w ramach Subsydium dla Uczonych FNP — Afekt i inttitkt w procesach wartościowania — dotyczą związków „ja" z regu- lacją automatyczną i refleksyjną. Mirosław Kofta profesor psychologii, pracuje na Uniwersytecie Warszawskim i w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej. Zainteresowania: procesy samokontroli, wolność wyboru, wyuczona bezradność, przypisywanie moralnej odpowiedzialności, myśle- nie stereotypowe i uprzedzenia, antysemityzm. Autor monografii Samokontrola a emocje (PWN, 1979), (ko)edytor kilku monografii i kilkudziesięciu artykułów (w tym kilkunastu w renomowanych pismach i wydawnictwach amerykańskich i zachodnioeuropejskich). Maria Lewicka dr hab., profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, od 1994 visi- ting profesor Uniwersytetu w Tromsoe, Norwegia. Jej zainteresowania badawcze obejmują związki między procesami emocjonalnymi a poznawczymi, racjonalność rozumowań i podejmowania decyzji, procesy wartościowania, psychologię środo- wiskową. Jest autorką kilkudziesięciu artykułów i rozdziałów oraz książki Aktor czy obserwator? (PTP, 1993). Grzegorz Sędek dr hab. w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej i w Instytucie Psychologii PAN. Jego zainteresowania naukowe to psychologia kontroli, psychopatologia poznawcza i psychologia kształcenia. Opublikował m.in. 3 artykuły w „Journal of Personality and Social Psychology", współredagował monografię zbiorową Perso- nal Control in Action (Plenum Press, 1998) oraz napisał monografię Bezradność intelektualna w szkole (IP PAN, 1995). Andrzej Szmajke dr hab., profesor nadzwyczajny w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Opol- skiego oraz Zakładzie Psychologii AWF we Wrocławiu, psycholog społeczny. Jego zainteresowania badawcze obejmują problematykę spostrzegania i atrakcyjności interpersonalnej oraz autoprezentacji. Autor lub współautor około 70 artykułów oraz 3 książek (m.in. Samoutnidnianie jako sposób autoprezentacji, IP PAN, 1996; Autoprezentacja. Maski, pozy, miny, Ursa-Consulting, 1999). 317 Bogdan Wojciszke profesor psychologii, wykłada w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie (poprzednio: w Uniwersytecie Gdańskim). Zainteresowania badaw- cze: spostrzeganie ludzi, postawy i wartości, dynamika związków interpersonal- nych, etyka produktywności i godności, kultura narzekania. Publikacje: 5 książek (m.in. Procesy oceniania ludzi, Psychologia miłości), ponad 70 artykułów nauko- wych, liczne tłumaczenia z języka angielskiego. 3%V' v"< li J:.?',!. i Kofta M. & Szustrowa T. (Eds.) (2001). Illusions which help us to live. Essays in social per- sonality psychology (2nd edition). Warsaw: Polish Scientific Publishers. Abstract Are ordinary people rational? Do they typically develop realistic, matter-of-fact views of the world and the self, or do they naturally succumb to cognitive biases and illusions? What is the source and function of these irrationalities? Are they miserable faults of human mind and signs of psychological maladjustment or, quite the opposite, highly adaptive ten- dencies which help to process information efficiently and promote mental health? Overview In this book, Polish social and personality psychologists extensively discuss these and related issues, reviewing a large body of up-to-date psychological literaturę (including their own original contributions). The issue of cognitive bias and illusion is always embedded in the broader context of a given research area (such as cognitive schemata, social interdepend- ence, self-presentation, happiness and well being, coping with undesirable life events). Para- doxical as it may sound, the present book suggests that cognitive biases and illusions (both positive and negative) are inherent aspects of normal psychological functioning. Nowadays the majority of social and personality psychologists see them as highly adaptive psychologi- cal devices which allow us to process information in an economic and pragmatic way, to maintain happiness and positive self-esteem, to give meaning to our experience, and to cope morę efficiently with negative life events. This does not mean, however, that cognitive illu- sions (e.g., unrealistically high optimism or illusion of control) are always adaptive. They loose this quality when they are extreme, rigid, and not grounded in personal skills or com- petencies. This book is composed of three major parts. In the first part, Bogdan Wojciszke and Maria Lewicka discuss how some fundamental features of human cognitive functioning (e.g., the schematic naturę of social knowledge, altemating between the cognitive perspectives of passive observer and active doer) may make us susceptible to cognitive biases and explain the possible functions of these biases. In the second part, Maria Jarymowicz, Janusz Grzelak, and Andrzej Szmajke focus on interpersonal phenomena (egoism-altruism, social orientations and interde- pendence, and self-presentation), and examine a number of self-enhancement tendencies in the 319 perception of self and others in these areas. In the finał part, Helena Grzegołowska-Klarkowska, Mirosław Kofta, Grzegorz Sędek, Dariusz Doliński, and Janusz Czapiński address processes of psychological adjustment and well-being, with particular emphasis on the alleged role of illu- sions about the self in these processes (such topics are thoroughly discussed as coping with uncontrollable situations; psychological resilience and happiness; self-deception; the functions of defense mechanisms as well as positive and negative illusions concerning oneself). Contents of Chapters Mirosław Kofta: Introduction. Do illusions help us to cope with challenges? The author examines in generał the relationship between cognitive illusions and psychological adaptation. Until recently, modern psychiatry and clinical psychology (of psychoanalytic and humanistic roots alike) have taken for granted that mental health implies reality testing, that is to say, a realistic view of the world and the self, whereas psychological malfunctioning implies misperceptions, biases, faulty inferences, delusions etc. Current social psychological research reveals, however, that cognitive biases and illusions are common among „normal" people whose psychologically functioning is good. In this context, the role of positive illusions about the self (Taylor & Brown, 1988) in mental health and coping with undesirable life events is critically discussed. Counter-arguments against the alleged adjustrnent-fostering role of these illusions are thoroughly analyzed. Maria Lewicka: Are we rational? Both lay people and researchers would agree that humans are not always rational in their judgments and decisions. The chapter first discusses the possible meanings of rationality (rational as true and objective, rational as optimal, rational as logically consistent, rational as critical). This is followed by presentation of the most basie psy- chological findings demonstrating the shorteomings of human mind in diverse areas, such as judgment under uncertainty, causal reasoning and hypothesis testing. The most common errors and biases identified in these domains: ignoring base rates in statistical predietions, preference for monocausal explanations and hindsight bias in explaining the past, as well as confirmation bias in testing hypotheses are described and illustrated with everyday examples. The third part of the chapter argues for two modes of behavior regułation: action performance (actor modę) and action editing (observer modę). It is claimed that the majority of cognitive biases and errors are adaptive within the actor modę, in that they facilitate commitment to the chosen course of action and prevent its untimely modifications. Bogdan Wojciszke: Factual and spurious bases of person perceptions. This chapter compares factual (input information on the target person) and spurious (inferred information) bases used by the perceiver in person perception processes. Two main sources of spurious data are discussed: mental schemata (person schemata, scripts, and personality trait concepts) and implicit personality theories. Empirical results are reviewed to show that people do not discern between information which has been actually received and inferred (all have the sub- jective status of received data). Three models of person judgements are reviewed: reproduc- 4 inoJJUg&mJs LJ yOn MudŚkl » solely on preyiously madę inferences) and mixed model (both types of data) Whereas he muced model offers the best explanation of ex1Sti„g results, theTeproduc e Ide h least sansfactory. Fmally, confirmatory mformadon processing and self-fulfilhng proph de 320 Klarkowska, processes of 1 role of illu- coping with ; functions of llenges? The )sychological oanalytic and esting, that is aning implies 'ical research rmal" people lusions about life events is : role of these ild agree that t discusses the lal, rational as iost basie psy- areas, such as ommon errors ns, preference 5 confirmation The third part : (actor modę) ises and errors 3sen course of : This chapter i information) es of spurious trait concepts) people do not I have the sub- ved: reproduc- jements based I. Whereas the ; model is the ing prophecies are discussed as mechanisms which can transform a spurious basis of person perception into a factual one. Maria Jarymowicz: Are we egoists? The title addresses one of the most important ąuestions in the history of inąuiry on human naturę. The issue is analyzed in terms of cogni- tive development: from complete lack of awareness of the Self in the early years to the abil- ity to perceive and understand the perspective of the Other as one grows older. Egoism and altmism - understood as motivational concepts - are distinguished from egocentrism and allocentrism - understood as concepts related to cognitive orientations. Human potential for transgressing the primary egocentric orientation gradually develops due to the inereasing ability to decenter (to switch perspectives from egocentric to allocentric and back) and to cog- nitively distinguish between Self and Others (cognitive differentiation). Processes such as accumulation of knowledge about the external world, internalization of social norms and for- mation of the value system provide the basis for internal altruistic motivations. They may stem from two sources (Karylowski, 1980): In the case of cndocentńc motivation, the altru- istic activity springs from centering on the ideał Self (realization of one's own evaluative standards brings about internal rewards), whereas in the case of exocentric motivation (so- -called „pure altmism"), altruistic activity springs from centering on the Other and on the uni- versal system of values. Janusz Grzelak: Me, we, they: How own interest shapes cognitiveprocesses and behav- ior in conflict situations. People differ in what they tend to maximize in their orientation to others. Some people are preoecupied with maximizing only their own interest (individualists), others care for their partner's well-being (altruists), still others are mostly concerned with being better than their partners (competitors), some try to maximize both own and others' interests (cooperators). Social orientations affect how people view the social world, what they expect from others, how they value them. They also affect the way in which people solve social dilem- mas, that is manage the conflict between individual and common interest. Social orientations are partly person and partly situation dependent. They may vary from situation to situation depending upon the type of relationship, number of interaction partners and their behavior. Andrzej Szmajke: Impression management: An innocent show for others and for the self. The article presents contemporary approaches to the impression management process, its main motives, strategies, and behavioral forms, its determinants, as well as its rudimenta- ry research paradigm. The leading concepts of self-presentation behavior are presented (including Jones and Pittman, Leary and Kowalski, and Schlenker) and the impression man- agement styles and techniąues found in relevant literaturę are characterized. The taxonomies of self-presentation images by Jones and Pittman, and Schutz are also discussed. The most important interpersonal functions of impression management are presented, together with the impact of this elass of behavior on the phenomenal self in undertaking and performing self- -presentation behavior. The article underlines the natural necessity of self-presentation behavior in human interactions and the improvement effect of impression management on these relations. Its also stresses the basie correspondence of most of self-presentation behav- ior types with the individual's authentic self. Helena Grzegołowska-Klarkowska: Self-deception in the service of self-defence. If living species and their individual exemplars are to survive they must be eąuipped with an adeąuately developed danger signaling system and adeąuate resources with which to cope 321 with, i.e., neutralize or escape from, anything which threatens their survival. This applies to human beings as well. Human beings, however, are not only biological entities; they are bio- -psycho-social entities. Apart from being part of the survival system, the human psyche has considerable autonomy and as such it needs to be maintained and acknowledged if it is to sur- vive itself. The self structure (the metaphorical command-in-chief) and its two major com- ponents, identity and self-esteem, occupy a central place in the human psyche and therefore must be defended particularly strongly. This „top security" is often maintained at the cost of self-deception. This chapter discusses the reasons for self-deception in historical perspective, from classical psychoanalysis to contemporary self psychology; the various ways and means of self-deception (the mechanisms of defense); selected research on the mechanisms of defense, their dynamics and determinants; the effectiveness of self-defense, its advantages and costs. Mirosław Kofta: Sense ofcontrol, illusions aboutthe self, andpsychological adaptation. In this chapter, the role of personal control in psychological adaptation is addressed. Major points: (1) People tend to maintain unrealistically high sense of control, followed by other control-serying biases (e.g. heightened self-esteem, attributional egotism, unrealistic optimism). (2) Control-serving positive illusions accompany action orientation (implemental state of mind), and are associated with high level of action identification, mental engagement in constructing imagery scenarios of future actions, upward counterfactuals, and—at the physiological level— action energization. (3) People tend to vigorously engage in control-regaining activities when- ever control is jeopardized (by traumatic experiences, academic failure etc). In this context, the phenomena of cognitive adaptation, terror management, and self-affirmation are briefly dis- cussed. (4) The tendency to engage in control restoration is partly personality-determined: the role of explanatory style, naive theories of intelligence, and action vs. state orientation are out- lined. (5) Even though strivings for control probably play a critical role in human psychological adjustment, people may delegate control to others when they expect their own actions to end in failure or morally negative consequences. Grzegorz Sędek: How do people cope with loss of control? This chapter reviews the theoretical models and empirical studies conceming two broad research fields, dealing with the loss of control either because of sudden traumatic events or because of prolonged uncontrolla- bility. The former research field is illustrated by the following models: Klinger's (1975) con- ception conceming consequences of disengagement from incentives; Shontz's (1975) concep- tion of gradual adjustment; and Taylor's (1983) well-known theory of cognitive adaptation to threatening events. The latter research field is described by the following conceptions: the Weiss (1971) research on effects of coping in inescapable situations on stress pathology in rats; the classical model of leamed helplessness by Seligman (1975); and our own model of cogni- tive exhaustion (Sędek & Kofta, 1990). In the finał part author discuses the divergent forms of coping with undesirable life events, stressing the role of social support and confiding. Dariusz Doliński: Positive role ofnegatwe illusions. Reviewing current psychological research as well as the content of this book, one may easily conclude that it is really better to 'look on the bright side' and 'look for the silver lining'. Actually, a large body of experi- mental work has elaborated on the pluses of optimism and positive thinking which appear to have beneficial effects on performance, social adjustment and some aspects of health. While positive thinking has its obvious advantages, a little whining now and then is not such a bad thing. 322 In the first part of this chapter the concept of the optimal margin of positive illusion (by Baumeister) is presented. It is shown that overly positive self-esteem and outlook on the physical and social world may be maladaptive. In the second part the author presents research supporting the notion that in some cases it may be morę useful to see the glass as half empty. Different coping strategies (e.g., defen- sive pessimism, unrealistic pessimism, Marks-Irwin effect a rebours) which involve setting unrealistically Iow expectations, then mentally playing out all the possible outcomes of a given situation are presented. In the finał part of the chapter the discussion focuses on the relative costs and benefits of positive and negative outlooks on the world and one's self. Janusz Czapiński: Happiness - illusion or necessity? The onion theory of happiness in light of new empirical data. Numerous studies have shown a very weak relationship between psychological well-being (PWB) and objective resources. Objective indicators (e.g. income, marriage, level of education, age, gender, dwelling, physical health, life events, and many others) usually explain less than 15% of the variance in most PWB measures. Person- ality traits are stronger predictors of PWB, but the best predictor for current level of PWB is its previous Ievel. The „onion theory of happiness" tries to explain this pattern of empirical data by assuming that PWB consists of several layers differing in the strength of their rela- tionships with objective resources. The layer which is most important for survival, named will-to-live (measured by suicide thoughts and desire for living) should be morę independent of objective circumstances than generał subjective well-being (e.g. life satisfaction, depres- sion) which in turn should be morę independent than particular domain satisfactions. Several Polish surveys conducted in the 90s have generally supported this theory but have also shown the necessity to modify it somewhat. Increase in the number of stressful life events lowers PWB but the internal mechanism enables relatively rapid recovery of PWB, especially on the level of will-to-live, irrespective of whether the objective situation improves or not. So well- -being is determined internally, whereas the transient ;7/-being - externally. -V i rt u- r? ->• Wydawnictwo Naukowe PWN SA Wydanie II zmienione i rozszerzone Arkuszy drukarskich 20,25 Skład Millroy, Warszawa Druk ukończono w sierpniu 2001 r. Drukarnia Naukowo-Techniczna SA Warszawa, ul. Mińska 65