MARION ZIMMER BRADLEY PANI TRILLIUM TYTUŁ ORYGINAŁU LADY OF THE TRILIUM PRZEKŁAD WIESŁAWA CIEPLUCHA PAWEŁ CZAJCZYŃSKI Książką tą dedykują wszystkim mieszkańcom Lodowego Zamku, bez których wsparcia i zachęty nigdy nie powstałaby ta opowieść ROZDZIAŁ PIERWSZY Wieża Noth stała opustoszała w otoczeniu umierających chwastów. Białe burzyny zaległy grubym kożuchem na warstewkę wody, która niegdyś wypełniała po brzegi głęboką fosę, a w powietrzu unosił się zapach śmierci. Dziewczyna w zwiewnych szatach przebiegła przez zwodzony most, kamienny dziedziniec i ogród, i wpadłszy do komnaty Arcymagini ujrzała, jak stara kobieta wydaje z siebie ostatnie tchnienie, a jej ciało rozpada się w proch. Kiedy stała tam oszołomiona nagłością tego wydarzenia, Wieża, dziedziniec i kamienne mury dokoła zamieniły się w pył i uleciały porwane w objęcia rozgniewanego wiatru. Pozostała jedynie biała peleryna Arcymagini… Haramis, Biała Dama, Arcymagini Ruwendy, wyzwoliwszy się z objęć snu, poczuła na sobie ciężar minionych wieków, ciężar starości, wyjątkowo bolesny, jako że obraz młodej dziewczyny, którą widziała w sennych marzeniach, nadal jawił się przed jej oczyma. Nie było w tym nic szczególnie zaskakującego; przyszłam na świat już tak dawno i pamiętam czasy, których nie pamiętają pradziadowie najstarszych ludzi, pomyślała posępnie. Jako Arcymagini, duszą związana z tą ziemią, żyła znacznie dłużej niż jej dwie siostry. Mimo iż ujrzały światło życia jednego dnia, ich drogi przeznaczenia rozeszły się w różne strony już dawno temu, a teraz pozostała tylko ona, najstarsza z trzech księżniczek. Kadiya odeszła pierwsza. Po wielkiej bitwie z najeźdźcami z Labornoku i złym czarodziejem Orogastusem zniknęła na ukochanych moczarach wraz ze swym przyjacielem Odmieńcem i talizmanem, Potrójnym Płonącym Okiem, stanowiącym część wielkiego, magicznego berła, którego siostry używały w zmaganiach z Orogastusem. Przez pewien czas utrzymywała z Haramis sporadyczny kontakt poprzez czarodziejską misę, lecz od zniknięcia Kadiyi upłynęło już wiele dekad. Na pewno dawno nie żyje, myślała Haramis. Anigel, najmłodsza z sióstr, poślubiła księcia Labornoku, Antara, doprowadzając do zjednoczenia obu ich królestw. Umarła w spokoju, dożywając starości, otoczona dziećmi i wnukami. Tron połączonych królestw przeszedł w ręce jej potomków. Czy zasiada na nim teraz jej wnuk czy też prawnuk? Haramis nie mogła sobie przypomnieć; lata mijały zbyt szybko. Może już praprawnuk. Haramis, najstarsza z sióstr, została Strażniczką Ziemi, zajmując tym samym miejsce Arcymagini Binah. Przez te wszystkie lata mieszkańcy Ruwendy wiedli spokojny i dostatni żywot; Haramis kochała tę ziemię niczym własne dziecko. W pewnym sensie istotnie Była jej matką. Teraz jednak Haramis zaczęła miewać przedziwne sny. Już trzecią noc z kolei przeżywała śmierć Binah i rankiem budziła się zbyt zmęczona, aby wstać z łóżka. Czy było to ostrzeżenie przed zbliżającą się śmiercią? Być może nadchodził czas, kiedy nowa strażniczka miała przejąć jej obowiązki. Gdyby stosunkowo szybko wybrano następczynię, Haramis zdążyłaby jeszcze przekazać jej choć część swojej wiedzy. Żałowała, że sama nie miała takiej możliwości, kiedy dostąpiła zaszczytu sprawowania funkcji Strażniczki. Binah po prostu przekazała Haramis swą pelerynę i zamknęła na zawsze oczy, a Wieża, w której żyła i pracowała, rozsypała się w proch wraz z jej ciałem. Haramis miała odziedziczyć tron i od dzieciństwa przygotowywano ją do roli królowej, a nie Arcymagini, toteż nagła zmiana obowiązków wydała się jej co najmniej niepokojąca. Nie taką spuściznę pragnęła przekazać swej następczyni. Nie zważając na bóle w stawach i ogólne złe samopoczucie, zwlokła się z łóżka. Gdyby nadal żyła w Cytadeli w Ruwendzie, w miejscu, gdzie dorastała, niewątpliwie czułaby się dużo gorzej. Jak w każdym kamiennym zamczysku, panowały tam chłód i wilgoć. Przejmując obowiązki Arcymagini, Haramis przeprowadziła się jednak do Wieży usytuowanej na szczycie Góry Brom, w pobliżu granicy Labornoku i Ruwendy. Pomimo trzaskających mrozów i hulających dokoła północnych wiatrów, wewnątrz kamiennego schronienia panowało przyjemne ciepło. Wcześniej Wieżę zamieszkiwał Orogastus, który kochając luksus, ściągał tu wszystko, co tylko udało mu się wyszukać, ukraść, bądź kupić. Gromadził głównie machiny i urządzenia Zaginionego Ludu; większość z tych dziwnych przedmiotów stanowiła niebezpieczną broń, lecz niektóre były całkiem praktyczne i ułatwiały codzienne życie. Orogastus, na swoje nieszczęście, nigdy, nie pojął różnicy między technologiczną spuścizną Zaginionych a prawdziwą magią. Zbyt silne uzależnienie czarnoksiężnika od tajemniczych urządzeń umożliwiło trzem siostrom zniszczenie go tą drugą bronią. Dla Haramis różnica między magią a starożytną technologią była oczywista, choć może trudna do zdefiniowania. Nadal nie potrafiła więc zrozumieć, jak Orogastus mógł okazać się tak bezgranicznie głupi, szczególnie, że posiadł pewne magiczne umiejętności. Haramis wzdragała się przypominając sobie krótki okres, kiedy znajdowała się pod urokiem, który na nią rzucił. Przez kilka tygodni żyła nawet w radosnym przeświadczeniu, że darzy go uczuciem. Najwyraźniej obróciło się to przeciw niemu. Nie wykorzystał kilku sposobności, aby mnie skrzywdzić, pomyślała, nawet kiedy już otwarcie mu wyznałam, że go nie kocham. Zachowywał się, jakby był przekonany o swojej do mnie miłości. Wierzył, że nie potrafiłby wyrządzić mi krzywdy, a ja z konieczności odwzajemnię jego uczucie i wesprę go w jego planach. Przeszedłszy przez komnatę zbliżyła się do wykwintnie zdobionej, drewnianej komody i z jednej z szuflad wyjęła srebrną czarę. Postawiła ją na stole, zajmującym środek pokoju, i do połowy napełniła czystą wodą z dzbana stojącego przy łóżku. Potem pochyliła się nad nią. Wróżenie z wody było praktykowane wśród kilku szczepów Odmieńców, którzy zamieszkiwali bagna otaczające Cytadelę. Odmieńcy nie wywodzili się z ludzkiej rasy; w ich żyłach płynęła krew rdzennych mieszkańców tej ziemi. Niektóre plemiona przypominały ludzi, a inne wyglądały jak urzeczywistnienie nocnego koszmaru, lecz na ogół stworzenia te żyły w zgodzie z ludźmi. Nyssomowie stanowili odłam człekopodobnych Odmieńców, a kilku z nich służyło na ruwendiańskim dworze w okresie dzieciństwa Haramis. Jej najlepszy przyjaciel, Nyssom Uzun, który piastował funkcję nadwornego barda, poza muzycznym talentem posiadał znaczne zdolności magiczne. To on nauczył Haramis magii wody. Owa wielce zawodna metoda wróżenia okazywała się niewiele lepsza jako sposób komunikowania się. Haramis dostrzegła jednak, że wsparta mocą Arcymagini, stawała się nawet całkiem dokładna. Warunkiem powodzenia i wiarygodności był jednak pusty żołądek. Teraz postarała się oczyścić swój umysł, chociaż zauważyła, że nie potrafi całkowicie pozbyć się resztek nocnych snów. Spojrzała w krystaliczną wodę. Prawie natychmiast spłynęło na nią uczucie, że szybuje w powietrzu, niczym na grzbiecie jednego z ogromnych lammergeierów, które w razie potrzeby przenosiły ją z miejsca na miejsce, i że zbliża się ku wieży. Rozpoznała najwyższą wieżę Cytadeli. W przeciwieństwie do głównego budynku, stanowiącego pozostałość z czasów Zaginionego Ludu, została wzniesiona stosunkowo niedawno” (w ciągu ostatnich pięciuset lat) przez ludzi. Haramis wylądowała lekko na dachu i pozwoliła swojej duchowej postaci przeniknąć przez podnoszone drzwi do najwyżej położonej komnaty. Pomieszczenie świeciło teraz pustką. Ostatnim razem, kiedy Haramis w rzeczywistości tu przebywała, pełne było labornockich żołnierzy. Próbowali pojmać ją i Uzuna i jedynie przybycie dwóch lammergeierów, które zabrały ich ze szczytu Wieży, ocaliło jej życie. Wspomnienia tego dawno minionego dnia powróciły, kiedy Haramis stanęła na dawnym szlaku swej ucieczki. Na niższej kondygnacji mieściła się sypialnia żołnierzy z Cytadeli. O ile Haramis mogła sobie przypomnieć, ten szalony pomysł zrodził się w głowie jej dziadka; żołnierze spali siedemnaście pięter ponad ziemią. Jej ojciec, bardziej uczony niż wojownik, nie zadał sobie trudu zmiany tego osobliwego układu. Najwidoczniej jednak znalazł się ktoś dość rozumny, aby położyć kres temu zwyczajowi, zanim zmieniono go w uświęconą tradycję. Chociaż w pomieszczeniu wciąż stało kilka pokrytych kurzem łóżek i skrzyń na ubrania, w byłej kwaterze znajdowało się teraz tylko dwoje ludzi, dzieci, chłopiec i dziewczynka, oboje w wieku mniej więcej dwunastu lat. Siedzieli na podłodze zwróceni twarzami do siebie w samym środku kałuży światła, wpadającego przez otwarte okno. — Myślę, że działa pod wpływem światła — mówił chłopiec. Był szczupły, a jego ciemne włosy nadawały się już do podcięcia. Spłynęły mu kaskadą na twarz, gdy nachylił się nad obiektem swego zainteresowania. Bezwiednie odrzucił je do tyłu, lecz opadły ponownie, gdy tylko zdążył odsunąć rękę. Tym razem dał za wygraną. — Niemożliwe, że tylko w ten sposób — sprzeciwiła się dziewczynka. Niedbale splecione warkocze jasnorudych kędziorów zwieszały się jej do pasa. Haramis nie widziała takich włosów od ostatniego spotkania z Kadiyą. Wyglądało również na to, że dziewczynka tyle samo co Kadiya przykładała wagi do wyglądu zewnętrznego. Dzieci miały na sobie ubrania najwyraźniej odziedziczone po starszym rodzeństwie i żadne nie zdradzało najmniejszej potrzeby utrzymywania ich w czystości. Drewniana podłoga wyglądała, jakby nie zamiatano jej od miesięcy, a może nawet od lat. Widniały jednak na niej ślady sugerujące, że tych dwoje, a może ktoś inny, miało zwyczaj wyciągać się na ciemnych deskach, nie zwracając uwagi na kurz i drzazgi. Dziewczynka wydawała się chudsza od chłopca. Czy nikt nie karmi tych dzieci? — zastanawiała się Haramis. — Nie działa po ciemku. — Chłopiec uparcie obstawał przy swoim. — Och, zgadzam się, że nie działa bez światła, lecz gdyby tylko ono budziło je do życia, to wszystkie melodie, z wyjątkiem dolnej, zagrałyby od razu. Niewidzialny gość przeszedł przez pokój, żeby zobaczyć, co dziewczynka trzyma w dłoniach. Wystarczyło jedno spojrzenie; była to jedna z ulubionych zabawek Haramis z okresu dzieciństwa, pozytywka pamiętająca czasy Zaginionego Ludu. Sześciokątna figura wygrywała różne melodie w zależności od tego, na którym boku ją postawiono. — Spójrz, Fiolonie — zauważyła dziewczynka, trzymając sześcian tak, że jedna jego krawędź dotknęła podłogi. — Gdyby chodziło tylko o światło, powinniśmy teraz usłyszeć przynajmniej jedną melodię — padają na to promienie słońca. — Odwróciła pozytywkę i położyła ją na podłodze, a z niewielkiego przedmiotu natychmiast wydobył się dźwięk. — Widzisz? Musi leżeć jedną stroną płasko na podłodze albo… — uniosła do góry grającą nieprzerwanie zabawkę…. — równolegle do podłogi. — Chciałaś powiedzieć poziomo nad podłogą — poprawił chłopiec. — To jedno i to samo, jeśli podłoga jest płaska. A teraz spójrz. — Powoli i ostrożnie obróciła pozytywkę na jedną stronę. — Kostka przestaje grać, gdy przechylam ją więcej niż na dwa palce. Kiedy drugi bok ułoży się poziomo, następuje przerwa, po której znów odzywa się melodia. A w czasie tej przerwy — zakończyła triumfalnie — czuję wyraźnie, że coś przesuwa się w środku. Nie zacznie grać, zanim to, co jest wewnątrz, nie dotrze do dna. — Przyłożyła przedmiot do ucha i potrząsnęła nim lekko. — Jest tam jakiś płyn. Strasznie bym chciała ją otworzyć i zobaczyć, jak działa. Fiolon wyciągnął rękę i wyrwał jej z dłoni zabawkę. — Ani się waż, Mikayla! To jedyna kostka, jaką mamy, i bardzo ją lubię. Jeśli ją rozbijesz, nie ożenię się z tobą, gdy dorośniemy. — Złożyłabym ją z powrotem — protestowała Mikayla. — Skąd wiesz, czy potrafiłabyś ją potem poskładać — zauważył Fiolon. — Nie wiesz, co to za płyn. Jest za ciężki jak na wodę i na pewno przynajmniej połowę rozlałabyś przy otwieraniu. Prócz niej nie mamy nic, co pozwoliłoby nam poznać muzykę Zaginionego Ludu. — Ty nie zaryzykujesz zniszczenia żadnego źródła muzyki. Myślę, że twój tata musiał być muzykiem. — Roześmiała się Mikayla. — Nigdy się tego nie dowiemy. Fiolon wzruszył ramionami. Mikayla wzięła od niego pozytywkę i zważyła ją w dłoni. — Myślę, że masz rację w sprawie tego płynu. Rzeczywiście jest za ciężki jak na wodę, a to, co siedzi tam w środku, porusza się dużo wolniej niż coś, co pływa w wodzie. — Westchnęła. — Żebyśmy tak znaleźli ich więcej. — Ja też bym tego chciał — zgodził się Fiolon. — Może wówczas poznalibyśmy więcej melodii. — Gdybyśmy znaleźli duplikat, mogłabym go rozłożyć na części i zobaczyć, co jest w środku. — Dlaczego zawsze chcesz wiedzieć, jak wszystko działa? Mikayla wzruszyła ramionami. — Po prostu chcę. Dlaczego ty zawsze chcesz o wszystkim pisać piosenki? Fiolon odwzajemnił wzruszenie ramion. — Po prostu chcę. Haramis zakrztusiła się i nagle stwierdziła, że znów znajduje się w swej Wieży, spoglądając w czarę z wodą. Jej oddech zakłócił nieruchomą powierzchnię, łamiąc obraz. No cóż, pomyślała, niewątpliwie wygląda dość inteligentnie, lecz trudno mi zobaczyć w niej Arcymaginię. Muszę dowiedzieć się o niej więcej, a także o nim. Z uwagi, jaką poczynił na temat małżeństwa, można by wnioskować, że są zaręczeni, lecz dziwne, że nie wie, kim jest jego ojciec. Ubrania wyraźnie po kimś odziedziczyły, ale kiedyś były bardzo porządnymi strojami. Co więcej, dzieci nie wysławiają się jak służący. Haramis ubrała się szybko i poszła do jadalni, by zjeść śniadanie. Miała napisać kilka listów i przesłać parę wiadomości. Haramis bez trudu wyczuwała ziemię. O wiele gorzej przedstawiała się sytuacja, gdy trzeba było dowiedzieć się czegokolwiek o ludziach. Minęło kilka tygodni, zanim Aya, nyssomijska służąca z pałacu, otrzymała od Arcymagini wiadomość, dostała pozwolenie na odwiedzenie swej siostry, a następnie oddaliła się od Cytadeli na dostateczną odległość, żeby lammergeier mógł ją niepostrzeżenie zabrać. Nikt w królewskim pałacu nie wiedział, że siostra Ayi pracuje dla Arcymagini, a Haramis chciała, aby nadal pozostało to tajemnicą. Pewnego dnia u stóp Wieży wylądował lammergeier, niosąc na swym grzbiecie ciepło okrytą Nyssomijkę. Haramis wyszła im na spotkanie i zaprosiła drobną kobietę do środka. Główną wadą miejsca, w którym mieszkała, było to, że jej nyssomijscy służący nie mogli bezpiecznie wychodzić na zewnątrz. Nawet po dwustu latach Haramis nadal pamiętała dokładnie dzień, w którym jej towarzysz i przyjaciel, Uzun, niemalże zamarzł na śmierć podczas poszukiwań Talizmanu. Straciła prawie cały dzień wracając po śladach. Otoczyła Uzuna troskliwą opieką i dopiero gdy spokojnie odtajał, odesłała go z powrotem na niziny. Potem podążyła samotnie w dalszą wędrówkę. Ze wszystkich plemion Odmieńców jedynie Vispi potrafili przetrwać w górach, lecz nawet oni woleli mieszkać w odosobnionych, małych dolinach, ogrzewanych gorącymi źródłami. Haramis zaprowadziła szczelnie opatuloną Ayę do Wieży i przekazała jej siostrze, Enyi. Służąca zaprowadziła gościa do komnaty, gdzie mogła zaspokoić pierwszy głód po męczącej podróży. Haramis długo czekała na wiadomości z Cytadeli, więc kilka dodatkowych godzin nie miało dla niej znaczenia. Kiedy wszystkie trzy zebrały się w komnacie, popijając z kubków gorący sok z lądu, Haramis zapytała Ayę o dzieci, które ujrzała w swej wizji. — Księżniczka Mikayla i panicz Fiolon? — spytała zdziwiona Aya. Niewątpliwie zastanawiała się, dlaczego Haramis interesuje się tymi dziećmi. Arcymagini zdecydowała się jednak zachować powód dla siebie, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas. W milczeniu oczekiwała, aż kobieta znów zacznie mówić. — Mika, księżniczka Mikayia, jest szóstym z siedmiorga potomstwa. Król koncentruje się na kształceniu swego następcy; królowa zasypuje czułościami swoje „maleństwo”, które skończyło już dziesięć lat, a pozostała czwórka bawi się razem. — Oddlingijka pokręciła głową. — Nikt nie interesuje się tym, co robi Mika, a rodzice Fiolona nie żyją, przynajmniej jego matka. Gdyby nie mieli siebie nawzajem, księżniczka byłaby bardzo samotnym dzieckiem i podejrzewam, że chłopiec także. Haramis rozważyła słowa kobiety. — Uzun zawsze był moim najlepszym przyjacielem — rzekła uśmiechając się i z czułością spojrzała na drewnianą harfę z fragmentem kości u szczytu kolumny. Pogładziła ją dłonią, jakby głaskała ulubione zwierzątko. — Mimo to nie mogę sobie wyobrazić, jak wyglądałoby moje dzieciństwo bez sióstr. Zawsze znajdowały się w pobliżu czy tego chciałam, czy nie. — Wróciła myślami do teraźniejszości. — Jakie zatem miejsce zajmuje tu Fiolon? Kim on dokładnie jest? Aya kontynuowała swą opowieść. — Lord Varu Fiolon. Jego matka była najmłodszą siostrą króla Varu — nasza królowa jest średnim dzieckiem. Matka Fiolona umarła po jego narodzinach, lecz dopiero jakieś sześć lat temu królowa ubłagała króla, by zezwolił jej roztoczyć matczyną opiekę nad dzieckiem siostry. — A ojciec Fiolona? — Myśl ta nurtowała Haramis od chwili, gdy usłyszała rozmowę dwójki dzieci. Aya wzruszyła ramionami. — Nikt nie wie. Jego matka nie wyszła za mąż. Haramis uniosła brwi. — Siostra króla Varu urodziła dziecko, a nikt nie ma pojęcia, kim jest ojciec. Biorąc pod uwagę brak intymności we wszystkich pałacach i zamkach, jakie widziałam w swym życiu, wydaje mi się to niewiarygodne. Bez wątpienia muszą istnieć przynajmniej jakieś podejrzenia na temat osoby jej kochanka. — Wedle krążących na ten temat pogłosek, umierając twierdziła, że ojcem dziecka jest jeden z Władców Powietrza. Haramis ponownie uniosła brwi. — Nigdy nie słyszałam, żeby Władcy Powietrza przybierali cielesną postać, nie mówiąc już o płodzeniu dzieci. Aya westchnęła. — Ona umierała, pani, i prawdopodobnie majaczyła w agonii. Zgadzam się jednak, to dziwne, iż nikt nie wie, kto jest ojcem chłopca. Bardzo dziwne. Haramis wzruszyła ramionami. — Wątpię, by miało to jakiekolwiek znaczenie. Każda duża rodzina ma pewną nadwyżkę dzieci. Czy ten młodzieniec i Mikayla są zaręczeni? Aya pokręciła przecząco głową. — Słyszałam jedynie jakieś plotki, lecz nigdy nie podpisano oficjalnego kontraktu. Mikayla również mieści się w kategorii, którą określiłaś, pani, „nadwyżką”, podobnie zresztą jak każda księżniczka. Osobiście nie miałabym nic przeciw tym zaręczynom. Są tak bardzo sobie bliscy. — Szkoda — odezwała się Haramis. — Mikayla ma zostać następną Arcymaginią, więc będzie musiała zapomnieć o małżeństwie. Aya otworzyła usta ze zdziwienia. — Mika? Arcymaginią? — Zawahała się przez dłuższą chwilę, po czym przemówiła ponownie. — Biała Damo, naprawdę nie sądzę, by spodobał jej się ten pomysł. — Nieważne, czy jej się podoba, czy nie — odrzekła spokojnie Haramis. — Tego życia się nie wybiera. To jej przeznaczenie. Ze mną było dokładnie tak samo. ROZDZIAŁ DRUGI Haramis czuła, że nie może dłużej zwlekać. Nie potrafiła znieść myśli, że jej następczynię spotkałby taki sam los jak niegdyś ją — zostałaby Arcymaginią Ruwendy, nie zdając sobie sprawy, co to za sobą niesie. Tak więc, chociaż mogło to wydawać się okrutne i przedwczesne, szczególnie w oczach Ayi, musi zacząć przygotowywać Mikaylę do funkcji, którą księżniczka obejmie pewnego dnia. Aya przez kilka dni pozostała w Wieży, a Enya dotrzymywała jej towarzystwa, podczas gdy Haramis czyniła przygotowania do podróży, z której miała powrócić wraz ze swą następczynią. Oczywiście mogła wezwać olbrzymie lammergeiery i na ich grzbietach dotrzeć do Cytadeli, a następnie powrócić z Mikaylą do Wieży. Chciała jednak, by dziewczynka dokładnie przyjrzała się ziemi, której będzie strzec w przyszłości. Gdy nadszedł wyznaczony dzień, Haramis odesłała Ayę na grzbiecie lammergeiera. Sama dosiadła froniala i załadowawszy zapasy żywności i sprzęt obozowy na drugiego, wyruszyła na południe w kierunku Cytadeli, w której mieszkała niegdyś i umarła jej siostra Anigel. Przez pierwsze kilka dni podróżowała wśród gór. Dotkliwy chłód wdzierał się pod grube i ciepłe futra, mimo iż aura, jak na zimę, wydawała się stosunkowo przyjazna, a górskie bezdroża pokrywał zeszłotygodniowy śnieg. (Haramis wystarczająco cierpiała, jadąc przez śnieg i nie pozwalała, żeby napadało go więcej). Rankiem po przebudzeniu, chociaż spała w ciepłym worku, bolały ją wszystkie stawy. Pod koniec piątego dnia opuściła krainę śniegów i ujrzała, jak ogromna, czerwona kula słońca zatapia się na zachodzie ponad bagnami. Przez większą część drogi korzystała z zapomnianych, tajemnych ścieżek, wrzynających się w mroczne bagna Ruwendy. Kiedyś znała tu każdą piędź ziemi równie dobrze jak zawartość wszystkich półek swej biblioteki. Szarpiący mięśnie ból świadczył według niej niezbicie, że istotnie zbyt długo prowadziła spokojne życie, nie wychodząc poza mury przytulnej Wieży. To prawda, że kiedy ziemi nie zagrażało niebezpieczeństwo, nie było potrzeby opuszczać Wieży. Pomyślała jednak, że mimo wszystko powinna robić to częściej. Ile to już lat upłynęło od czasu, gdy po raz ostatni widziała swą ziemię inaczej niż w wizjach? Choć ciało miała obolałe, odczuwała radość, cieszyła się każdym ruchem, każdym oddechem. Przybrała postać zwykłej kobiety, już nie młodej, lecz jeszcze krzepkiej i żwawej, mimo śnieżnobiałych włosów opadających kaskadą na plecy. Taki właśnie wygląd miała zwyczaj przybierać, kiedy podróżowała po ziemi, nawet w czasach młodości. Zapewniał pewien szacunek ze strony napotkanych ludzi i chronił przed przesądną trwogą, jaką budziła obecność Arcymagini. Jednak każdego dnia, gdy nadchodził zmierzch, zastanawiała się, czy te pozory dobrej formy nie były taką samą ułudą jak wszystko, co dowodziło tkwiących w niej magicznych mocy — lub jak jej prawdziwy wiek. Przypomniała sobie, że z powodzeniem mogła wezwać jednego z lammergeierów i często, szczególnie późnymi popołudniami, nachodziła ją pokusa, by w ten sposób zaznaczyć pilny charakter swej misji. Sądziła jednak, że wylądowanie na dziedzińcu domostwa swej ileś razy „pra” siostrzenicy postawiłoby całą Ruwendę na nogi. Dałoby też owej dziewczynce oraz jej rodzicom mylne pojęcie o obowiązkach i trudach bycia Arcymaginią, a także kompletnie wypaczony obraz właściwego wykorzystywania magicznych sił. Froniale nie miały najmniejszego związku z magią; Orogastus trzymał je kiedyś w stajni (nie potrafił wzywać lammergeierów, więc froniale stanowiły jego jedyny środek transportu), a Haramis po prostu zaopiekowała się stadem. Orogastus, zawsze dbający o splendor, niewątpliwie wyruszyłby z podobną misją na grzbiecie lammergeiera, jeśli tylko by mógł. Haramis miała inną naturę. Kontynuowała podróż sama, bez niczyjej pomocy, często prowadząc froniale, kiedy nisko zwisająca się roślinność uniemożliwiała jazdę. W wyglądzie zewnętrznym i sposobie zachowania się kobiety nie było nic magicznego, z wyjątkiem białej peleryny i laski. Jej Talizman, Trójskrzydły Krąg, który nosiła na łańcuszku na szyi, skrywały zgrzebne szaty. Na nogach miała wysokie, ocieplane buty; odpowiednie zaklęcie chroniło je przed deszczem i mgłami, pozwalając właścicielce nieomylnie poruszać się w labiryncie niewidocznych ścieżek. Arcymagini nie było to potrzebne, lecz parała się zaklinaniem od wczesnego dzieciństwa i nie chciała wyjść z wprawy. Podróż sprzyjała odświeżeniu wspomnień o drogach i ścieżkach Ruwendy, jako że ostatni raz wędrowała po nich wiele lat temu. Mogła wybrać sobie towarzystwo, jakie tylko chciała, mogła posłużyć się magią i błyskawicznie dotrzeć do celu. Poruszała się jednak na własnych nogach albo na fronialu. Miała nadzieję, że mimo to jej krewna wyczuje magię. Gdyby okazało się, że dziewczynka posiada naturalne zdolności magiczne, stanowiłoby to dobry początek nauki. Podczas krótkich chwil, kiedy Haramis ją widziała, zrozumiała, że Mikayla raczej będzie próbowała dociekać przyczyn działania zaklęcia, niż nauczy się je czuć. Bez wątpienia jednak to właśnie ona pojawiła się w wizji jako następczyni Haramis, a więc takie było przeznaczenie. Arcymagini nawet nie brała pod uwagę możliwości, że Fiolon, będąc chłopcem i pochodząc z Varu, miałby zostać jej następcą. Spokojna podróż przez bagna zabrała jej kolejne cztery dni i noce. Przypominała sobie znajome niegdyś obszary Ruwendy, w większości błota porośnięte gęstą roślinnością. Tak długo zamieszkiwała wśród zaśnieżonych gór, że wspomnienie moczarów zatarło się w jej pamięci. Śnieg mogła zawsze strzepnąć z ubrania, a bardziej natrętne płatki topniały, kiedy weszła do wnętrza budowli. Błoto przyklejało się, wysychało, powodowało swędzenie skóry. Odczuła ulgę, gdy ścieżka doprowadziła ją wreszcie do Wielkiej Grobli i błotniste szlaki zamieniły się w brukowaną drogę. Teraz nie musiała uważać na każdy krok i mogła spokojnie rozglądać się dokoła. Chociaż w okolicach Cytadeli zima zawsze kojarzyła się z deszczem i pluchą, tym razem trafił się jeden z rzadkich, słonecznych dni. Chłód przestał dawać się we znaki, co stanowiło przyjemną odmianę w tej ponurej porze roku. Ptaki szczebiotały w wierzchołkach drzew wyrastających po obu stronach Grobli. Kiedy dotarła do łąki jaśniejącej na Wzgórzu Cytadeli, zauważyła, że nawet w środku zimy kwitły wszędzie czarne kwiaty trillium. Zakaszlała głośno. W czasach jej dzieciństwa Czarne Trillium należało do rzadkich, przesyconych magią zjawisk; w rzeczywistości istniała tylko jedna taka roślina i opiekę nad nią roztaczała Arcymagini. Po zwycięstwie nad Orogastusem kwiaty rozkwitły, pokrywając ciemnym kobiercem niemalże cały pagórek. Z czasem stały się równie powszechne jak chwasty i prawdopodobnie, pomyślała Haramis uśmiechając się kwaśno, traktowano je na równi z nimi. Późnym rankiem stanęła u wrót Cytadeli, gdzie król powitał ją w stanie graniczącym wręcz z osłupieniem. — Arcymagini, wielki to dla nas zaszczyt — rzekł, sprawiając wrażenie podenerwowanego. — Cóż możemy dla ciebie uczynić? Królowa, z drugiej strony, chyba potraktowała nie zapowiedzianą wizytę Haramis jako przejaw ekscentryzmu starej kobiety. — Musisz być niezmiernie wyczerpana, Pani! — Jedna ze służebnych przybiegła natychmiast w odpowiedzi na spojrzenie królowej. — Służący zaniosą twe rzeczy do komnaty gościnnej i zadbają o twoje zwierzęta, podczas gdy będziesz odpoczywała po podróży. Dziesięć dni zmagań z zimową pogodą i wybrykami nieco kapryśnych froniali (zachowywały się spokojnie w górach, lecz najwyraźniej nie cierpiały moczarów) sprawiły, że Haramis nie tylko ogarniało ogromne zmęczenie, lecz również czuła się porządnie rozdrażniona. — Możecie sobie darować całą tę ceremonię — ucięła krótko. — Nie przybyłam tu, by spotkać się z wami, lecz z Mikaylą. — Mikaylą? — powtórzył zdumiony król. — Twoją córką, Mikaylą — wycedziła Haramis przez zaciśnięte zęby. Nigdy nie przepadała za głupcami, a lata spędzone w odosobnieniu zatarły pamięć o dworskich manierach. Co więcej, jako Arcymagini nie musiała przejmować się tym, co ludzie o niej myślą. — Szóstą z siedmiorga twych dzieci. Pamiętasz ją chyba, co? Król odkaszlnął nerwowo. — Tak, oczywiście, że pamiętam, lecz to jeszcze dziecko. Czego od niej chcesz? Na szczęście dla resztek nerwów, które udało się Haramis utrzymać na wodzy, królowa okazała się bardziej praktyczna. Przed oczami Haramis przemknęło wspomnienie rodziców: uczony i niesłychanie roztargniony król Krain i zdolna, delikatna królowa Kalanthe. Tymczasem służąca pobiegła upewnić się, czy przygotowano już komnatę gościnną, rozpalono ogień w kominku oraz czy wniesiono bagaże Haramis i zaopiekowano się dwoma fronialami. Królowa wysłała Ayę z zadaniem odnalezienia księżniczki Mikayli i natychmiastowego sprowadzenia jej do niewielkiej komnaty. Następnie poprowadziła tam Haramis, wskazała najwygodniejsze krzesło i posłała po przekąski. — Wkrótce będzie obiad — wyjaśniła — lecz na razie, może trochę suszonych owoców i sera? Haramis usiadła wyprostowana na krześle zważając, aby nie dać po sobie poznać trudów podróży. Na zewnątrz, obmywana kojącymi promieniami słońca, czuła się dobrze, lecz pośród kamiennych, ponurych murów, mimo wesoło trzaskających płomieni w kominku, panowała koszmarna wilgoć, jakże niewskazana dla umęczonego ciała. Spojrzała na podążającego za nimi króla, który zatrzymał się niepewnie przy drzwiach. Niewątpliwie żałował, że nie ma więcej czasu, aby przygotować Mikaylę na spotkanie ze starszą krewną. Krótka obserwacja dziewczynki podsunęła Haramis myśl, iż królowej towarzyszyły teraz te same odczucia, lecz skrywała je o niebo lepiej od swego męża. A może, pomyślała Arcymagini, król rzeczywiście starał się odtworzyć w pamięci obraz Mikayli? Skoro sądził, że jest jeszcze dzieckiem, najwyraźniej nie zwracał ostatnio na nią zbytniej uwagi. Haramis odnosiła wrażenie, że dzisiejszy dzień przyniesie mu sporą niespodziankę. Wniesiono potrawy i Haramis zjadła spokojnie posiłek, powstrzymując swą niecierpliwość. Aya wkrótce odnajdzie Mikaylę i okazywanie zniecierpliwienia wydawało się w tej sytuacji co najmniej nierozsądne. Aya wróciła sama. — Gdzie moja córka? — spytała królowa. Aya patrzyła smutno. — Nie ma jej w Cytadeli, wasza wysokość. Obawiam się, że znów wybrali się z paniczem Fiolonem na jedną z tych swoich wypraw krajoznawczych. Królowa opadła głęboko w krześle i schwyciła się za nasadę nosa, jakby pod wpływem nagłego bólu głowy. Chociaż matka przyjęła wieść z wyraźnym zmartwieniem, Haramis odniosła niejasne wrażenie, że królowa nie jest bardzo zdziwiona. Istotnie, jedynym słyszalnym komentarzem były słowa: — Dlaczego akurat dzisiaj? Król natomiast zdawał się absolutnie nie pojmować sytuacji, którą nawet nowo przybyła Haramis zrozumiała w lot. Nic dziwnego, siostra Haramis, Kadiya miała zwyczaj znikać na moczarach na całe tygodnie w towarzystwie swego ulubionego kompana, myśliwego Nyssomu, Jaguna, Arcymagini nie było więc obce tego typu zachowanie. Księżniczka Kadiya spędziła wiele czasu pośród Nyssomów, którzy nadali jej przydomek Przewidująca i uznali za honorową członkinię plemienia. — Wyprawy krajoznawcze? — parsknął. — Wytłumacz się, kobieto! Czy chcesz przez to powiedzieć, że moja córka włóczy się samotnie po moczarach? — Nie, wasza miłość — odezwała się pospiesznie Aya. — Jestem pewna, że nie jest sama. Wraz z paniczem Fiolonem mają wielu przyjaciół w nyssomijskiej wiosce na zachód od Wzgórza, więc na pewno wyruszyli w towarzystwie przewodnika. Zdawało się, że król wybuchnie; mężczyźni, pomyślała Haramis, zawsze pytają o mało ważne sprawy. Właśnie ten moment wybrała, aby przejąć kontrolę na sytuacją. — Dokąd mogli pójść? — spytała spokojnym głosem. — W zeszłym miesiącu słyszałam, jak rozmawiali o jakichś starożytnych ruinach nad brzegiem Golobar — odparła Aya — lecz zgodnie uznali, że poziom wody w rzece nie był jeszcze dość wysoki, by tak daleko dotrzeć łódką. — Oczywiście — dodała nieśmiało — od tamtego czasu sporo padało. Haramis znała te ruiny, chociaż sama nigdy tam nie była. Wznosiły się na granicy Czarnych i Zielonych Błot, mniej więcej w połowie odległości między źródłami rzeki Golobar a miejscem, gdzie wpływała do Dolnego Mutaru, około dnia podróży na zachód od Cytadeli. Trzeba jeszcze dodać dzień, aby dostać się do rzeki Golobar, i prawdopodobnie przynajmniej tydzień w idealnych warunkach, by dotrzeć do ruin, oczywiście zakładając… — Skritekowie! — przypomniała sobie Haramis. — Chyba wie, że na tym terenie znajduje się duże skupisko Skriteków, prawda? — Co takiego? — krzyknął król, zagłuszając jęk przerażenia, jaki wydobył się z ust królowej. — Czy ty nic nie wiesz o swoim królestwie? — warknęła Haramis. — Bo nie mam najmniejszej wątpliwości, że prawie nic nie wiesz o własnej rodzinie. — Nie martw się, mamo; Skritekowie nie skrzywdzą Miki — od drzwi doleciał ich pełen ufności dziecięcy głos. — Porozmawia z nimi i dadzą jej spokój. Haramis wątpiła w prawdziwość tego stwierdzenia. Ona oczywiście potrafiła powstrzymać żarłocznych Skriteków, wydając rozkaz, lecz była Arcymaginią. Skritekowie, powszechnie nazywani Topicielami, mieli w zwyczaju ukrywanie się pod powierzchnią wody w oczekiwaniu na zdobycz, przede wszystkim Odmieńców oraz duże zwierzęta. Następnie wciągali swoje ofiary w głąb, aby je utopić, po czym przystępowali do upiornej uczty. Ich łowieckie metody na lądzie były jeszcze gorsze; polowali całymi stadami. Haramis widziała, jak atakowali ludzi; sfora Skriteków unicestwiła część armii króla Voltrika. Haramis zdołała powstrzymać się od płaczu, jako że król Labornoku, Voltrik, najechał niegdyś Ruwendę, uśmiercił jej rodziców i próbował zabić ją i jej siostry. Tak zachowywały się dorosłe osobniki. Młode, pod pewnymi względami, były jeszcze gorsze. Skritekowie składali jaja i przestawali się nimi interesować. Spośród Odmieńców jedynie oni przechodzili stadium przepoczwarzania się. Larwa przędła kokon, przeobrażała się i powstawał mały, niezwykle żarłoczny dorosły osobnik. Haramis towarzyszyło niepokojące uczucie, że na obranym przez dzieci szlaku znajdował się jeden z gajów obumarłych drzew, w którym Skritekowie przepoczwarzali się w drapieżne bestie. Postanowiła sprawdzić słuszność swoich obaw. Niestety, właśnie w tej chwili królowa, z nieukrywaną dumą, przedstawiała swoje „maleństwo” — dziesięcioletniego księcia Egona. Skłonił się nad ręką Haramis ku jej skrzętnie tłumionemu rozbawieniu. Mały czarodziej. Gęste, złote loki spływały mu na ramiona, a duże, błękitne oczy patrzyły niewinnie; w istocie bardzo przypominał Anigel. Historia lubi się powtarzać, pomyślała Haramis. Mam nadzieję, że ma trochę rozumu, chociaż z takim wyglądem prawdopodobnie może przetrwać i bez niego. — Więc twoja siostra rozmawia ze Skritekami, tak? — zapytała Haramis. — Co im mówi? — Mówi, że nie wolno im wypowiadać wojny ludziom. Haramis była zaskoczona. Malec powiedział prawdę, a domaganie się przestrzegania tego zakazu należało do obowiązków Arcymagini. Skąd jednak Mikayla mogła o tym wiedzieć i w jakich okolicznościach dyskutowała na ten temat ze Skritekami? Nie sądziła, żeby Skritekowie stosowali się do tego zakazu, lecz jeśli Mikayla myślała inaczej… Haramis chciała jak najszybciej spotkać się z księżniczką, jako że poznanie dziewczynki stało się dla niej niezmiernie ważne. ROZDZIAŁ TRZECI Rzeka okazała się wystarczająco głęboka, by płaskodenne łodzie Nyssomów z powodzeniem mogły dotrzeć do ruin. Mikayla i Fiolon wraz ze swymi nyssomijskimi przewodnikami, Quasim i Traneo, od kilku już dni podróżowali łodziami, często przeciągając je przez płycizny i wiosłując, gdy głębokość wody pozwalała na użycie wioseł. Dzień za dniem, od świtu do zachodu słońca, uparcie wykonywali mozolną pracę. Kiedy ciemności nie pozwalały dostrzec nurtu, wyciągali łodzie na brzeg. Zjadali dokładnie odmierzone porcje suszonego mięsa, głównego pożywienia, jakie zabrali ze sobą w podróż, po czym układali się do snu w jednej z łodzi, stawiając na niej drugą, odwróconą do góry dnem. W miarę stabilna konstrukcja pozwalała uniknąć męczących nocnych wart. Skritekowie, jedyni drapieżcy, jacy potrafili sforsować drewniane schronienie, nie będąc prowokowani, pozostawiali ludzi w spokoju. Zapach Quasiego i Traneo, jeśli spali pomiędzy Mikaylą a Fiolonem, nie mógł drażnić czułych nozdrzy przechodzącego nie opodal Skriteka. W rzeczywistości, zanim znaleźli się na obszarze zamieszkiwanym przez te bestie, zdążyli już przesiąknąć zapachem moczarów. Po dwóch dniach podróży po terytorium drapieżców na brzegu rzeki ujrzeli w końcu ślady ruin, których poszukiwali. Fiolon wskazał na nie podekscytowany. — Spójrzcie, tam była kiedyś wioska. Może w tych ruinach znajdziemy więcej pozytywek albo czegoś równie ciekawego. — Nie wierzę, że może być coś równie ciekawego — dokuczała mu Mikayla. — A już na pewno nie dla ciebie. — Księżniczko — wtrącił niewielkiego wzrostu Quasi — nie warto zagłębiać się w te ruiny, tamte położone dalej, wzdłuż rzeki, są o niebo ciekawsze. Mikayla popatrzyła na niego podejrzliwie. — Chcesz, żebyśmy płynęli dalej rzeką przez terytorium Skriteków, narażając się na jeszcze większe ryzyko spotkania z nimi? Co ci się nie podoba w tych ruinach? — Mnie się podobają — zaprotestował Fiolon — i chcę się dowiedzieć czegoś więcej o Zaginionych. — A ja naprawdę chcę znaleźć więcej pozytywek — dodała Mikayla — i zobaczyć, jak działają. Traneo, najwyraźniej czymś przerażony, wtrącił nagle: — Król rozgniewałby się, gdyby coś ci się przytrafiło, paniczu. Jestem odpowiedzialny za wasze bezpieczeństwo. — To nonsens — powiedział Fiolon. — Król nie dba o to, co robię. Nie sądzę, by w ogóle miał pojęcie, że tu jesteśmy. Mikaylę wprawiła w trwogę pewność, z jaką przemawiał Fiolon, oraz prawdziwość jego słów. Przez chwilę nie wiedziała, co odpowiedzieć. Następnie ponownie zwróciła się do Quasiego: — Wciąż jeszcze mi nie powiedziałeś, dlaczego te ruiny mogą być niebezpieczne. — No cóż — zamruczał podenerwowany przewodnik, przewracając oczyma — one wciąż żyją. — Żyją? — spytał Fiolon. — Ruiny? Chcesz nam powiedzieć, że te budowle żyły i wciąż są żywe? Nigdy nie słyszałem, żeby nawet Zaginieni potrafili ożywiać budowle. — Gdy się do nich wejdzie — odpowiedział Quasi drżącym tonem — głosy dobywają się spod ziemi i przemawiają w nieznanym języku. — A może tam nadal działają urządzenia Zaginionego Ludu? — odezwała się podekscytowana Mikayla. — Musimy wejść do środka! — Nie teraz! — rzekł stanowczo Traneo. — Zaczyna zmierzchać. Proszę, księżniczko, nie rób niczego zbyt pośpiesznie. Sen przywróci jasność naszym umysłom, a jeśli naprawdę musisz tam wejść, zaczekaj do rana. — No dobrze. Znajdźmy zatem jakieś bezpieczne miejsce na obóz — zaproponowała Mikayla. — I… nie wiem jak wam, ale mnie zaczyna burczeć w brzuchu. Fiolon odpowiedział akcentując każde słowo. — Burczy mi w brzuchu już od trzech dni. To ty nalegałaś, żebyśmy porcjowali zapasy jedzenia. — I wciąż myślę, że to dobry pomysł — odparła Mikayla — bo jeśli skończy nam się żywność, będziemy musieli wrócić do domu, a tego nie chcę. Przynajmniej jeszcze nie teraz. — Co zatem, według ciebie, powinniśmy zrobić? — zapytał Fiolon. — Myślę, że Quasi i Traneo powinni znaleźć odpowiednie miejsce na obozowisko. Fiolon spojrzał pytająco na Quasiego, który natychmiast ustosunkował się do tej propozycji: — Do zmroku pozostało nam niewiele czasu, paniczu, lecz zrobię co w mojej mocy. Popłynęli jeszcze kawałek w górę rzeki, po czym Traneo dał sygnał, by skierować łodzie do brzegu, na niewielki cypel pokryty okrągłymi, wygładzonymi przez wodę kamieniami. — Możemy spróbować tam, paniczu Fiolonie. Przynajmniej w tym miejscu Skritekowie nie mogą czyhać w wysokiej trawie. — Oczywiście, że nie — zgodziła się Mikayla. — W tej trawie nie mógłby skryć się nawet polny flint. — Dziewczynka zgrabnie wyskoczyła z łodzi, aby poszukać wyschniętej trawy na podpałkę do ogniska. W chwili gdy postawiła stopę na ziemi, zamarła. — Mika? — spojrzał pytająco Fiolon. — Co się dzieje? — Coś — odpowiedziała Mikayla — lecz nie wiem co dokładnie. Czuję coś, coś w ziemi. Traneo zdążył już wyjść na brzeg i szukał odpowiedniego miejsca na ognisko. Mikayla wolnym krokiem podążyła za nim, próbując określić źródło swego niepokoju. Podeszła do sterty gładkich kamieni i stopą odwróciła jeden. Ku swemu zdziwieniu poczuła, że był miękki i szorstki niczym skóra. Po chwili kamień zaczął powoli kołysać się w przód i w tył. Przecież nie kopnęła go zbyt mocno, prawda? Podczas gdy patrzyła na niego w zdumieniu, rozszczepił się przy wtórze dziwnego odgłosu, przypominającego rozdzieranie się materiału. Z powiększającej się szczeliny wychynął brzydki zielony ryjek z dwoma wyłupiastymi oczkami. Mikayla nigdy przedtem nie widziała Skriteka w stadium larwalnym, lecz od razu zrozumiała, że ma go właśnie przed sobą. Brzydki pysk rozwarł się szeroko, ukazując dwa rzędy ostrych i zaskakująco długich zębów. Był siedmiokrotnie mniejszy od dorosłego Skriteka i brakowało mu przerażających kłów. Zaskoczyła ją szybkość ruchów małego brzydactwa. Nie miało więcej niż stopę wysokości, lecz wydawało się, że rośnie w oczach. Błyskawicznie podpełzł do Traneo, schwycił nieszczęśnika pazurami i zaczął ciągnąć w kierunku wody. Ku przerażeniu dziewczynki, drapieżca zaczął pożerać Odmieńca żywcem. Traneo wydał z siebie przeraźliwy krzyk. Mikayla nie mogła uwierzyć, że stworzenie widzi poprzez białą, skórzaną mgiełkę pokrywającą wyłupiaste oczy. Stała osłupiała ze strachu, kiedy Skritek kończył odgryzać głowę biednego Odmieńca. Krzyk Traneo uciął się nagle, gdy ciemna toń zamknęła się ponad ofiarą i krwiożerczą bestią. Mikayla odskoczyła do tyłu, potknęła się o kamień i runęła na piasek. Poczuła obezwładniający strach; podczas łowów stawała już twarzą w twarz ze śmiercią, lecz nigdy w tak odrażającej formie. Próbowała podnieść się z ziemi, lecz kolejne jajo poruszyło się pod jej stopą i ponownie straciła równowagę, zanim jeszcze pojawiła się kolejna larwa Skriteka. Upadek pozbawił ją tchu i przez chwilę leżała nieruchomo. Mały Skritek zdążył otworzyć pysk, kiedy nadlatujący kamień uderzył go w wyciągniętą głowę. Stworzenie zachwiało się i legło na boku. Szlochając z ulgi, Mikayla wstała i wpadła na Fiolona, który raczej szorstko niż z galanterią wciągnął ją do łodzi i pośpiesznie odpłynął na środek rzeki. Mikayla powoli przychodziła do siebie. Nie przestawała opłakiwać Traneo; nikt nie powinien umierać w taki sposób, pożerany żywcem. Po chwili jednak minęła jej histeria i rozluźniła palce wpijające się w ramię Fiolona, co znacznie ułatwiło mu sterowanie łodzią. — Tym „czymś” był Skritek, a te okrągłe przedmioty przypominające kamienie, to jaja tych stworów, prawda? — odezwał się Fiolon. Z tyłu, z drugiej łodzi, usłyszeli ponure potwierdzenie Quasiego, który przytrzymywał rufę ich łódki. Mikayla wzdrygnęła się i spojrzała na brzeg. — Potrafię sobie radzić z dorosłymi Skritekami, lecz nie z takimi. Teraz, kiedy zobaczyłam je z bliska, wydają mi się jeszcze bardziej odrażające — zauważyła. — Nie mam zamiaru podchodzić do nich bliżej. Dzięki, jeśli to ty rzuciłeś kamieniem, Fiolonie. Chyba uratowałeś mi życie. Co teraz zrobimy? Fiolon odezwał się drżącym głosem: — Powinniśmy chyba wrócić do ruin. Wolę słyszeć dziwne głosy niż spotykać się z larwami Skriteków. — Zgadzam się — odrzekła Mikayla. — Popatrz na te jaja! — Na brzegu pozostałe jaja kołysały się i rozszczepiały, wydając przedziwne odgłosy. Larwy pożerały się nawzajem w okrutnej walce o przetrwanie. Wkrótce cały brzeg pokrył się masą walczących ze sobą poczwar, obryzganych zielonkawoczarną posoką. Obserwujący to odwrócili z obrzydzeniem wzrok, a łodzie bystro pomknęły w dół rzeki. Przez chwilę panowała cisza; Fiolon ściskał w dłoniach ster, spoglądając na ciemniejące brzegi rzeki, a Quasi żelaznym chwytem przez cały czas trzymał łodzie razem. Mikayla, nadal nie mogąc opanować drżenia, podeszła, żeby pomóc Odmieńcowi. Widziała już wcześniej słynnych Topicieli. Z tymi, z którymi się spotykała, zawsze udawało jej się porozumieć. Stworzenia, z którymi nie potrafiła ani komunikować się, ani wpływać na ich rozsądek, napawały ją obawą! Mikayla i Fiolon zbudzili się o świcie gotowi zbadać ruiny. Quasi nie odniósł się do tego pomysłu entuzjastycznie. Skoro jednak miał do wyboru samotne oczekiwanie lub wyruszenie z dziećmi, wybrał drugie rozwiązanie, narzekając po drodze. Poruszali się ostrożnie zarośniętą ścieżką prowadzącą do ruin, wypatrując jaj podobnych do kamieni, lecz tym razem niczego podobnego nie zauważyli. — Ich wylęgarnia znajdowała się chyba tylko przy rzece, nie tutaj — skomentował leniwie Fiolon. — Miejmy nadzieję — burknął ponuro Quasi. — Nie wyczuwam żadnego niebezpieczeństwa — zauważyła Mikayla. — Quasi, mówiłeś, że ci, którzy tu przychodzili, słyszeli jakieś głosy. Czy słyszałeś jednak, by komuś przytrafiło się coś złego? — Większość ludzi, księżniczko, ma tyle rozumu, że ucieka słysząc dziwne głosy — odrzekł cierpko Quasi. — Inaczej mówiąc — przetłumaczyła Mikayla — nie. Nikomu nigdy nie stała się tu krzywda. — O której byśmy wiedzieli. — Quasi nie robił wrażenia uszczęśliwionego. — A zatem będziemy mieli oko na szkielety — powiedziała Mikayla, coraz bardziej rozbawiona posępnymi ostrzeżeniami Odmieńca. — Patrzcie! — krzyknął Fiolon tak gwałtownie, że przez chwilę Mikayla sądziła, że rzeczywiście nastąpiła na szkielet. — Ta budowla przed nami — wydaje się nie naruszona! — Dzieci popędziły przed siebie, a niezadowolony Quasi podreptał za nimi. Budowla rzeczywiście sprawiała wrażenie nie naruszonej. Gdy weszli do wnętrza, rozbrzmiały głosy, o których mówił Quasi. — Wcale nie są przerażające — stwierdziła Mikayla, zatrzymując się, aby posłuchać. Fiolon przysłuchiwał się z uwagą. — Myślę, że wypowiadają te same słowa w różnych językach, jakieś powitanie albo oświadczenie. Wsłuchajcie się w miarowość ich mowy. Zauważyliście podobne brzmienie? Głosy umilkły i Mikayla potrząsnęła przecząco głową. — Obawiam się, że nie mam twojego słuchu, Fiolonie, lecz jestem pewna, że masz rację. Chodź, panie muzyku, zobaczmy, czy uda nam się znaleźć dla ciebie kolejną pozytywkę. — Wzięła go pod rękę i zaciągnęła głębiej do środka. Nieznani budowniczowie kamiennej budowli podzielili ją na obszerne komnaty. Intensywne promienie słońca wpadały przez duże, witrażowe okna w kształcie rombu. Nawet teraz, gdy niezwykle żywotne pnącza roślin wdarły się przez witraże do wewnątrz, silne światło pozwalało nie zapalać pochodni. — Zastanawiam się, czy była tu kiedyś szkoła — odezwała się Mikayla, kiedy przechodzili przez salę pełną ławek i stolików. — Może teatr — zasugerował Fiolon, gdy znaleźli się w kolejnym pomieszczeniu. — Popatrz, jak ławki wznoszą się dokoła sceny. — Tak — przyznała Mikayla — to rzeczywiście wygląda jak teatr z obrazka, który widziałam w książce, lecz czy szkoła nie mogła mieć swojego teatru? — Musiałaby to być niezwykle zamożna szkoła — zauważył Fiolon. — Może w porównaniu z nami Zaginieni byli bogaci — powiedziała Mikayla. — To, co dla nich było zwykłymi świecidełkami, dla nas jest bezcennymi przedmiotami. — Wsadziła głowę do małego pomieszczenia za sceną. — Myślę, że to jakiś magazynek, ale jest zbyt ciemno. Masz pochodnię? Quasi niechętnie podał pochodnię i hubkę z krzesiwem, pomrukując, że pewne rzeczy nie powinny ujrzeć światła. Mikayla zlekceważyła narzekania przewodnika, lecz podziękowała mu odbierając pochodnię. Wraz z Fiolonem weszli do pomieszczenia i w tym samym momencie wydali z siebie westchnienie zdumienia. Pokój pełen był stojaków, półek i szafek. Fiolon wrócił do „sali teatralnej” po drugą pochodnię, podczas gdy Mikayla oglądała rzeczy stojące na półkach. Pierwszą zapełniały stylizowane maski, kształtem i kolorem przypominające ludzkie twarze. W miejscu oczu widniały wydrążone dziury, żeby ten, co nosił maski, mógł widzieć, posiadały też mniejszą szczelinę na usta, pozwalającą oddychać i mówić. Obok znajdował się stojak obwieszony kostiumami, lecz kiedy Mikayla spróbowała ściągnąć jeden z nich, materiał rozpadł się jej w rękach. Z przestrachu niemal się zakrztusiła. — Co ja narobiłam? Fiolon przystawił swoją głownię do jej pochodni i w pomieszczeniu zrobiło się całkiem jasno. Dotknął palcami leżących na podłodze strzępów kostiumu. Rozsypały się ostatecznie. — Nic nie zrobiłaś, Mika — zapewnił. — To pewien rodzaj jedwabiu, a jedwab starzeje się z wiekiem. Rozpada się w proch pod lada dotykiem. — Och, to dobrze — odetchnęła Mikayla. — Nie chciałabym myśleć, że bestialsko zniszczyłam cenny zabytek. Fiolon wzruszył ramionami. — Dotykając tych rzeczy na pewno się je zniszczy. Sprawdzę szafki. Jeśli w tym pomieszczeniu są pozytywki, to tylko tam. — Dobrze — zgodziła się Mikayla. — Ja szybko przejrzę inne stojaki, a potem zajrzę do szafek od drugiego końca i spotkamy się w środku. Fiolon chrząknął na znak aprobaty, zdążywszy już ostrożnie otworzyć jedną z drewnianych skrytek. Mikayla przejrzała pozostałe kostiumy uważając, by nie dotknąć żadnego i zatrzymała się zaintrygowana przed stojakiem pełnym srebrnych kul średnicy jej kciuka. Każda kulka miała na górze pętelkę i zwieszała się z różnokolorowych wstążek zrobionych z materiału, jakiego Mikayla nigdy wcześniej nie widziała. Sądząc po długości wstążek ułożonych parami, wydawało się, że służyły jako rodzaj wiszących ozdób. Mikayla delikatnie dotknęła jednej i przedmiot zadzwonił cichutko, kołysząc się w przód i w tył. Niezwykle cichy dźwięk zwrócił uwagę Fiolona. — Co tam masz? — spytał podchodząc do niej. — Nie wiem — odparła Mikayla — ale są ładne, prawda? Fiolon sprawdzał wysokość dźwięku z jednej i z drugiej strony szeregu wiszących kuleczek. — Każdy kolor wydaje inne tony — ocenił. — Ta mi się podoba. — Mikayla wzięła jedną część z pary z zielonymi wstążkami i założyła ją sobie na szyję. — O, proszę — odezwała się, wkładając na Fiolona drugą część — przynajmniej znaleźliśmy coś muzycznego. — Przebiegła palcem po wstążce na szyi. — Z czegokolwiek została zrobiona, jest mocniejsza niż jedwab. — Podeszła do ostatniej szafki. — Teraz zacznę od mojej strony, tak jak mówiłam. Fiolon potrząsnął dźwięczącą kulką raz przy lewym, raz przy prawym uchu, po czym schował ją pod tunikę i wrócił do szafek. Kiedy otworzył którąś z kolei, pomieszczenie wypełniło się kakofonią dźwięków. — Mika, zobacz! — zawołał. Mikayla roześmiała się. — Nie muszę patrzeć, słyszę. Kiedy grają wszystkie razem, brzmi to trochę dziwnie, prawda? Ile ich jest? — Siedem — odparł Fiolon, wpychając kilka pozytywek do sakwy zawieszonej przy pasku. Mikayla, idąc za jego przykładem, włożyła pozostałe do swojej sakwy. Kiedy wszystkie zostały odcięte od światła, zaległa cisza. — Możemy teraz iść? — doleciał ich z zewnątrz głos Quasiego. — Proszę. Mikayla i Fiolon wymienili grymasy cierpiętników. — No cóż — odezwał się Fiolon — chyba tak. Nie jestem pewien, Mika, lecz wydaje mi się, że mamy tu nawet duplikat. — Nie wiemy, ile tych straszliwych poczwar Skriteków przeżyło i czy nie ruszą w dół rzeki — stwierdziła Mikayla. — Zawsze możemy wrócić kiedy minie pora ich wylęgu. — W takim razie — powiedział ochoczo Quasi — zabierajmy się stąd. Chciałbym wrócić do domu w całości! Mikayla wcisnęła małą kulkę pod tunikę, by nie zgubić jej gdzieś po drodze do łodzi. Zgasili pochodnie i ruszyli w stronę rzeki. Quasi ocenił łodzie smutnym wzrokiem. — Lepiej zostawić tu jedną — zauważył. — Jakoś się pomieścimy i szybciej dotrzemy do domu, jeśli nie będziemy próbowali w trójkę sterować dwiema łodziami. — Dzieci ze zrozumieniem pokiwały głowami, po czym we troje sprawnie przenieśli zapasy do jednej łodzi, a drugą wciągnęli na brzeg i odwrócili do góry dnem. — Możemy ją zabrać następnym razem — odezwała się Mikayla. Quasi żachnął się i odepchnął łódź od brzegu. Wartki nurt porwał ich błyskawicznie w swe objęcia i wkrótce zbliżyli się do miejsca, gdzie Golobar wpływała do Dolnego Mutaru. Mikayla zamrugała, próbując przyjrzeć się masie wód przed sobą. — Nurt wydaje się teraz bardziej rwący niż gdy płynęliśmy w tamtą stronę — zauważyła z zaciekawieniem. Quasi podniósł głowę i westchnął. — Usiądźcie na dnie łodzi i pochylcie się nisko — polecił, lecz kiedy dzieci pośpiesznie wypełniły polecenie, łódka wpłynęła już na wody Dolnego Mutaru i wywróciła się niczym dziecięca dłubanka porwana na skrzydła porywistego wichru. ROZDZIAŁ CZWARTY Na szczęście łódź znajdowała się tuż przy brzegu i prąd zniósł troje podróżników w jego kierunku. Fiolon dość szybko wyczuł grunt pod nogami, schwycił Quasiego i wyciągnął na ląd. Mikayla znalazła się pod jednym z koców unoszących się na powierzchni. Próbując odetchnąć, poczuła w ustach nieprzyjemny smak tkaniny, szybko więc zanurkowała i stanąwszy na dnie wyciągnęła ręce do góry, przytrzymując koc nad wodą. Cofając się ostrożnie z uniesionymi w górę rękoma, wydostała się spod namoczonego materiału i ujrzała zdziwione oczy Fiolona. — Wyglądało to niesamowicie — odezwał się. — Przez chwilę obawiałem się, że utoniesz. — Nie — odpowiedziała Mikayla — lecz zdawało mi się, że wciągnę w płuca ten koc. — Wspólnie wyciągnęli go z wody i rozwiesili na gałęzi, żeby wysechł, zdając sobie sprawę, że może okazać się niezbędny, kiedy zapadnie noc. — Pomyślcie o dobrych stronach tej sytuacji — pocieszyła towarzyszy Mikayla, wyciskając wodę z ociekających warkoczy. — Przynajmniej wydostaliśmy się poza terytorium Skriteków. — I nie jesteśmy już tak daleko od domu — dodał Fiolon. — Quasi, czy mógłbyś skontaktować się ze swoją wioską? — Niektórzy Odmieńcy potrafili porozumiewać się telepatycznie na krótkie odległości, a Quasi miał do tego szczególny talent. Przewodnik jednak wpatrywał się z osłupieniem w niebo. Dzieci podążyły za jego wzrokiem i ujrzały, jak dwa olbrzymie ptaki zniżają lot, zataczając nad nimi coraz mniejsze koła. Wielkością przynajmniej trzykrotnie przewyższały wszystkie ptaki, jakie Mikayla dotychczas widziała, a kiedy podleciały bliżej, uświadomiła sobie, że są jeszcze większe niż sądziła na początku. Ich biało opierzone ciała dorównywały wielkością fronialom, a biało–czarne skrzydła zasłaniały niebo ponad głowami zaciekawionych obserwatorów. Nieopierzone szyje i głowy barwą przypominały skórę Mikayli. Czarne oczy patrzyły z inteligencją, jakiej dziewczynka nigdy wcześniej nie widziała u ptaka. Miały ciemnobrązowe dzioby z dwoma nozdrzami u nasady. Wkrótce ptaki wylądowały obok przemoczonych podróżnych. Na grzbiecie jednego z gigantów siedziała jakaś dziwna kobieta. Dzieci spojrzały zdumione. — Nie wiedziałam, że ptaki mogą przenosić ludzi — odezwała się Mikayla do Fiolona. Fiolon nie odpowiedział; usiadł i tylko patrzył bez słowa. Kobieta sprawiała wrażenie zniecierpliwionej. — Mikayla — odezwała się wyciągając rękę, aby złapać dziewczynkę — siadaj tu przede mną. — Pociągnęła ją mocno. — Fiolonie — dodała wskazując na drugiego ptaka — wsiadaj. — Fiolon wstał powoli, spoglądając z powątpiewaniem na olbrzymie ptaszysko i ciągnąc za sobą Quasiego. Odmieniec wahał się, aż kobieta skinęła na niego, po czym zajął miejsce tuż przy nagiej szyi ptaka. Kobieta powiedziała coś lammergeierom i unieśli się w przestworza. Mikayla sądziłaby, że śni, lecz ból w lewym ramieniu oraz niesłychanie nieprzyjemne wrażenie, że zamarza mokre ubranie przekonywało ją, że nie jest to sen, i że, przynajmniej na razie, żyje. Dolecieli do Wieży, w okamgnieniu pokonując tę samą odległość, którą Haramis mozolnie przebyła na fronialach. Mikayla poczuła, kiedy ptak, na którym leciały, zaczął obniżać lot; powietrze od razu stało się gęstsze i cieplejsze, chociaż „cieplejsze” w tym wypadku było pojęciem względnym. Uniosła lekko głowę znad miejsca, gdzie wcisnęła twarz w pióra ptaka, aby uchronić się przed kłującym wiatrem, i spojrzała przed siebie. Zmierzali ku białej Wieży osadzonej na krawędzi skalistej góry. Leżący wokół śnieg sprawiał, iż budowla byłaby praktycznie niezauważalna, gdyby nie czarne okiennice oraz takież blanki dokoła najwyższego poziomu. Lammergeiery wylądowały na obszernym balkonie, najwyraźniej skonstruowanym do tego celu. Ptaki złożyły skrzydła, a Mikayla, uwolniona z objęć kobiety, ześlizgnęła się na kamienne podłoże. Ubranie zdążyło już kompletnie na niej zamarznąć i trzeszczało przy każdym ruchu. Odwróciła się, by sprawdzić, co z Fiolonem. Chłopiec, który również zdążył już zejść na ziemię, podtrzymywał nieprzytomnego Quasiego, zupełnie ignorując zbierające się do odlotu ptaki. — Quasi! — powiedział stanowczym głosem, potrząsając przewodnikiem. — Zbudź się! Nieznajoma podeszła do nich sztywnym krokiem, wyciągnęła niezręcznym ruchem rękę i dotknęła czoła Quasiego. — Nie słyszy cię — rzekła szybko. — Zabierz go i chodź za mną. — Odwróciwszy się, weszła do Wieży, nie oglądając się za siebie. Mikayla pomogła Fiolonowi podnieść ciało Quasiego. Była przerażona trzymając zimne i bez czucia ciało Odmieńca. Wraz z Fiolonem, zesztywniali z zimna, w zamarzniętych ubraniach krępujących ruchy, z wysiłkiem manewrowali przez wąskie wejście. Quasi nawet nie drgnął, gdy nieopatrznie grzmotnęli nim o framugę. Kiedy weszli do środka, zauważyli, że kobieta stoi przy schodach na końcu hallu. Usłyszeli odgłosy lekkich kroków, śpieszących w górę w jej kierunku, po czym pojawiło się pięciu służących: trzech Nyssomów i dwóch Vispi. Mikayla nigdy przedtem nie widziała Vispi, lecz rozpoznała ich natychmiast z opisów w książkach, które czytali z Fiolonem. Vispi wyglądem bardziej przypominali ludzi niż Nyssomowie. Byli wyżsi, o węższych twarzach i czymś, co Mikayli przypominało ludzkie nosy i usta, skrywające niewielkie, równe zęby. Podobnie jak Nyssomowie, mieli większe oczy niż ludzie, lecz w odróżnieniu od swych krewniaków zielone, a nie złote. Srebrnobiałe włosy i spiczaste uszy nadawały ich twarzom niesamowity wygląd, a trójpalczaste dłonie z paznokciami przypominającymi pazury, sprawiały wrażenie bardzo silnych. — Witaj w domu, pani Haramis — odezwała się z szacunkiem nyssomijska kobieta. — Dziękuję — odparła krótko Arcymagini. Wskazała na bezwładną postać Quasiego i skinęła na dwóch Nyssomów. — Wy dwaj, zabierzcie go i sprawcie, by odtajał. — Ty — powiedziała kobiecie Vispi, wskazując na Mikaylę — zabierz dziewczynkę, umyj ją i ubierz. — Następnie zwróciła się do mężczyzny: — Ty zajmij się chłopcem. — Kiedy odebrano od nich Quasiego i poprowadzono w górę schodami, Mikayla usłyszała, jak Haramis dodaje: — Przygotuj mi kąpiel, Enyo, i upewnij się, że pali się ogień na kominku. Kiedy dzieci się przebiorą, zjemy tam posiłek. Dopiero gdy zanurzyła swe skostniałe ciało w ciepłej wodzie, Haramis zastanowiła się, co pomyślą rodzice Mikayli o nagłym zniknięciu dwojga dzieci. Przesłała myśli jednemu z bliżej znajdujących się lammergeierów, prosząc, aby zawiózł służącego z wiadomością do króla i królowej. Kiedy ptak wyraził zgodę, powiedziała Enyi, żeby wybrała służącego, który miał wyruszyć w podróż, i zadbała, aby ubrał się ciepło. Enya skinęła głową i opuściła komnatę. — Zbytnio się zestarzałam, żeby sobie tak latać — mruknęła do siebie Haramis rozkoszując się ciepłą kąpielą i czekając, aż wychłodzone członki rozgrzeją się i zaczną reagować na wysyłane przez umysł polecenia. Dlaczego tutaj przywiozła całą trójkę zamiast polecieć najpierw do Cytadeli? Żadne nie było odpowiednio ubrane do podróży w tym klimacie, a ten Odmieniec mógł zamarznąć na śmierć. Przypomniała sobie ubranie, w którym pozwoliła Uzunowi wyruszyć wraz z sobą w góry, kiedy szukała Talizmanu. Dotknęła palcami Trójskrzydłego Kręgu, który wciąż wisiał na złotym łańcuchu między piersiami. Straciła wówczas dwa dni zabierając Uzuna na dół i przywracając go do życia. Powinna była o tym pamiętać, zanim pozwoliła Quasiemu dosiąść lammergeiera. Byłby bezpieczniejszy na tamtych moczarach. Poza tym nie potrzebowała tu ani jego, ani chłopca. Potrzebowała jedynie Mikayli. Czy robię się zgrzybiała? — pomyślała. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad tym pytaniem. Już dawno odkryła, że czasami zachowuje się w sposób dziwny dla siebie samej. Zawsze jednak istniała rozsądna przyczyna takiego działania, mimo że Arcymagini nie od razu zdawała sobie z tego sprawę. Czuła, że właśnie teraz zaistniała podobna sytuacja, lecz jaka mogła być przyczyna? Przychodziło jej do głowy tylko jedno wytłumaczenie: rodzice Mikayli mogli sprzeciwić się zabraniu córki; lecz, o ile zdążyła się zorientować, było to mało prawdopodobne. Nawet gdyby spróbowali ją powstrzymać i tak zabrałaby dziewczynkę i nie mogliby nic na to poradzić. Wzruszyła ramionami, wyszła z wanny i włożyła na siebie grube ubranie, mimo że w pomieszczeniach panowało przyjemne ciepło. Następnie udała się do swoich gości. Służący wyszukali najbardziej odpowiednie ubiory, choć żaden z nich nie pasował zbyt dobrze na dzieci. Wkrótce Mikayla i Fiolon, suchutcy i rozgrzani, zasiedli przy kominku w komnacie Haramis. Oczy błysnęły im pożądliwie, gdy wniesiono obfity i smakowicie wyglądający posiłek, przygotowany przez gospodynię. Enya uśmiechała się promiennie, jako że już często skarżyła się, że Haramis nie odżywia się odpowiednio. Z drugiej strony, gospodyni, dla której gotowanie było nieskrywaną namiętnością, radowała się ze zdrowego apetytu dzieci i odbierała to jako wyzwanie dla jej niedocenionego talentu kulinarnego. Quasi przyszedł już do siebie i mógł do nich dołączyć, lecz nadal wyglądał mizernie i zjadł niewiele. Dzieci wyraźnie martwiły się stanem przewodnika i nieprzerwanie pytały, jak się czuje, aż Haramis straciła cierpliwość i powiedziała, żeby były cicho i zajęły się jedzeniem. Kiedy wreszcie ostatnie puste naczynia na skrzydłach magii uleciały do kuchni, Arcymagini utkwiła wzrok w małych gościach i Quasim, który w ciszy i z szacunkiem siedział z założonymi na piersiach rękami. — Męczące małe bestie — odezwała się gniewnie — ciekawa jestem, czy którekolwiek z waszej trójki okaże się godne trudu, jaki ja i moje lammergeiery sobie zadaliśmy. Quasi, który z każdą chwilą czuł się coraz lepiej, może w wyniku zjedzenia gorącej strawy, a może czując przyjemne ciepło rozchodzące się leniwie od kominka, odparł dość zuchwale: — Wybacz, o pani, bardzo miło z twej strony, że przybyłaś po nas i zaprawdę wszyscy jesteśmy ci bardzo wdzięczni, lecz żadne z nas nie prosiło o gościnę w tych zacnych progach. Nie wiem też, co pomyślą król i królowa, kiedy nie znajdą nawet śladu księżniczki ani młodego panicza. — Zgadza się — podchwyciła Mikayla — mama i tata będą się straszliwie martwić, kiedy nie dostaną od nas żadnej wiadomości. — Tylko bez impertynencji — warknęła Arcymagini. — Posłałam wieści do króla i królowej. Wkrótce dowiedzą się, że jesteście bezpieczni u mnie. Zdążyłam jednak wywnioskować z zachowania waszych rodziców… i waszego zachowania — dodała cierpko — że minęłoby wiele dni, zanim w ich sercach zagościłby niepokój. — Mikayla zagryzła wargę i spuściła oczy. Haramis pomyślała, że kilkudniowy niepokój rodziców Mikayli i opiekunów Fiolona wyszedłby im na dobre; byłaby to rekompensata za ich niedbałą opiekę nad dziećmi, a także za to, że ci tutaj niespodziewani goście wywrócili do góry nogami zwyczajowy spokój i regularność życia w Wieży. — Musisz jednak zrozumieć — odezwała się szczerze Mikayla — że naprawdę nie potrzebowaliśmy niczyjej pomocy. Mimo wszystko, o pani… — Nie wiedziała, kim jest Arcymagini, ale czuła, że nawet z uwagi na ilość siwych włosów stara kobieta zasługiwała na szacunek — sami uciekliśmy przed Skritekami i udało nam się bezpiecznie dotrzeć do brzegu. Poza tym byliśmy już niedaleko wioski Quasiego. Naprawdę dobrze sobie radziliśmy i skoro nas, o pani, uratowałaś, musiałaś to uczynić z jakiegoś osobistego powodu, prawda? To nie jest nasza wina, że tu jesteśmy, zgadza się? Fiolon odezwał się zaskoczony: — Och, Mika, nie powinnaś okazywać takiej niewdzięczności. Jestem pewien, że kimkolwiek jest ta pani, na pewno miała ważne powody, by to uczynić. Aż do tego momentu Arcymagini nie przyszło do głowy, że żadne z tych młodych ludzi nie miało najmniejszego pojęcia, kim ona jest. Podniosła głowę i rzekła poirytowanym tonem: — Czy naprawdę nie wiecie, kim jestem? — Nie mamy najmniejszego pojęcia, o pani — odparł grzecznie Fiolon. — Sądząc po twoich ptakach, musisz być przynajmniej mocarną czarodziejką. Słyszałem o jednej tylko kobiecie, która potrafi rozkazywać lammergeierom, lecz sądziłem, że umarła wiele lat temu. Niemożliwe chyba, żebyś była starą Arcymaginią Ruwendy? — Zawahał się. — A może nią jesteś? Haramis zdała sobie sprawę, że powinna była przygotować się na takie pytania. Ze sposobu, w jaki wychowywano te dzieci, mogła się domyślać, że zaniedbano zupełnie ich wykształcenie. — Nie jestem starą Arcymaginią, nie — oświadczyła. — Ona nazywała się Binah i zmarła wiele lat temu, zanim jeszcze przyszliście na świat. Jestem nową Arcymaginią, chociaż trudno powiedzieć, iż jestem młoda, a nazywam się Haramis. Fiolonowi zabrakło powietrza w płucach. Najwyraźniej jej imię mówiło mu wiele, lecz Mikayla sprawiała wrażenie nieporuszonej. Haramis spochmurniała patrząc na nią. — Jestem twoją krewną. Nie wyobrażaj sobie jednak, że odczuwam dumę z tytułu tego pokrewieństwa — dodała zgryźliwie. — Wcale tak nie jest. Mikayla wstała i dygnęła. Miała wspaniałe maniery, jeśli zdecydowała sieje wykorzystać. Haramis pomyślała, że królowa niewątpliwie zapoznała córkę z dworską etykietą. Zdawało się jednak, że dziewczynka rzadko się do niej stosowała. — Czy wolno mi zapytać, dlaczego się tu znaleźliśmy, jaśnie pani Arcymagini? Haramis westchnęła. Zdążyła już stracić prawie cały entuzjazm, jakim się kierowała przy wyborze tej impertynenckiej dziewczynki na swoją następczynię. Czy miała jednak inne wyjście? Ona miała przekazać małej całą swoją wiedzę. Pocieszała się jednak myślą, że Mikayla była prawnuczką Anigel, a może praprawnuczką? Musiała posiadać choć trochę talentu swej przodkini, a Haramis powinna teraz wykorzystać te zdolności. Uzbroiła się w resztki cierpliwości i odezwała się: — Tak jak wszystkie stworzenia zamieszkujące ziemię, jestem śmiertelną. Zanim umrę, muszę wykształcić następczynię. Czy zgodzisz się, Mikaylo, zostać Arcymaginią, gdy tak jak wszystkie istoty, wkroczę w kolejny etap egzystencji, jakikolwiek by on był? Mikayla wpatrywała się w nią z otwartą buzią. Haramis miała nadzieję, że w spojrzeniu dziewczynki odczytała tylko zaskoczenie, lecz z każdą chwilą coraz wyraźniej dostrzegała straszliwe przerażenie. Minęło sporo czasu, zanim Mikayla zdołała przemówić. — Coś podobnego nigdy nie przyszło mi do głowy, o pani. Co robi Arcymagini? — Mika! — Karcący szept Fiolona okazał się głośniejszy, niż chłopiec się spodziewał. Haramis spojrzała na niego. — Czy chciałeś coś powiedzieć, młody człowieku? — zapytała kwaśno. Grzeczność dość szybko ustąpiła pod naporem ciekawości. — Czy jesteś ową Arcymaginią Haramis? Jedną z trójki księżniczek? — zapytał. — Tą, która stoczyła walkę ze złym czarodziejem Orogastusem i pokonała go… — Głos uwiązł mu w krtani i podekscytowany chłopiec rozejrzał się dokoła. — To w tej Wieży niegdyś mieszkał, prawda? — zapytał z entuzjazmem. Haramis uniosła brwi. — Tak — odparła. — Skąd znasz te stare historie? — Lubię muzykę — odparł na wpół świadomie Fiolon. Spojrzał w dół i palcem u nogi zakreślił półkole na dywanie — i nauczyłem się na pamięć każdej ballady, jaką udało mi się znaleźć, łącznie z tymi, które wyszły spod pióra Mistrza Uzuna. — Struny harfy przycupniętej w rogu komnaty zadrżały delikatnie, jakby instrument usłyszał coś niezwykle radosnego. Fiolon spojrzał uważnie. Mikayla najwyraźniej niczego nie usłyszała. — To znacznie więcej niż tylko „lubienie muzyki” — odezwała się z dumą Mikayla. — Potrafi grać na każdym instrumencie i ma piękny głos. Król każe mu grać na dworze, kiedy mamy gości. Haramis uśmiechnęła się do chłopca. — Może zatem zagrasz dla mnie, zanim odjedziesz. Fiolon skłonił się najniżej, jak pozwalała mu siedząca pozycja. — Będzie to dla mnie zaszczyt, Biała Damo. — Kiedy odjeżdżamy? — spytała Mikayla. Haramis zwróciła się do niej tłumiąc westchnienie. Mam nadzieję, że nigdy nie robiłam tak mało obiecującego wrażenia na Binah, pomyślała. — Ty nie odjeżdżasz, Mikaylo — odpowiedziała. — Zostaniesz tutaj, abym mogła przekazywać ci wiedzę. — Ale ja zamierzam poślubić Fiolona — zaprotestowała Mikayla wyciągając do niego rękę. Wziął jej dłoń i mocno ścisnął spoglądając ponuro. Najwyraźniej lepiej od niej rozumiał, co się miało wydarzyć. — To jedyna zaleta bycia najmłodszą księżniczką; moi rodzice mają już dość córek, więc powiedzieli, że Fiolon i ja możemy się pobrać. Zamierzamy zamieszkać w małej osadzie nieopodal Zielonych Błot. Zbadać tamtejsze ruiny i nauczać nasze dzieci o Zaginionym Ludzie… — Umilkła pod spojrzeniem Haramis. — Nasze zaręczyny mają być ogłoszone na wiosnę — zaprotestowała Mikayla. — Rodzice mi obiecali. Jestem dodatkową księżniczką i nikomu na nic się nie zdam. — Dla mnie się nadasz — rzekła stanowczo Haramis. — Tej ziemi się nadasz. — Spoglądała na Fiolona, aż z wyraźną niechęcią puścił rękę Mikayli. — Fio? — Dziewczynka próbowała się do niego przytulić. Pogłaskał ją po plecach i odepchnął lekko. Spojrzała na niego, potem na Haramis. — Czy nie mam żadnego wyboru? — Nie — odparła krótko Haramis. — Jest to zbyt ważna sprawa, by mogła zostać uzależniona od kaprysu dziecka. Mikayla patrzyła na nią długo i Haramis prawie dostrzegała myśli wirujące w dziewczęcej główce. — Skoro nie mam żadnego wyboru, przypuszczam, że nie jest ważne, co o tym myślę. — Dygnęła przed Arcymaginią uprzejmiej, niz Haramis się spodziewała, i rzekła: — Jestem tu, aby wypełnić twą wolę, jaśnie pani Haramis. Haramis zdawało się, że odbiera ułamki myśli Mikayli i że język ciała dziewczynki stał się zupełnie wyraźny. Możliwe że Mikayla będzie wypełniać jej wolę, lecz upłynie dużo czasu, zanim stanie się to również wolą Mikayli. Bardzo dużo czasu. Może powinnam była poczekać, aż znajdę się na krawędzi śmierci, i wtedy obarczyć ją tym zadaniem, pomyślała zmęczona Haramis. Kształcenie Mikayli nie będzie łatwe. ROZDZIAŁ PIĄTY W komnacie Arcymagini panowała absolutna cisza, przerywana jedynie trzaskiem drewna płonącego w palenisku. Fiolon wstał i podszedł do wysokiej jak on sam, pięknie inkrustowanej harfy o srebrnych strunach i ramie z czerwonego, gładkiego jak atłas drewna. Na szczycie kolumny widniał fragment białej kości. — Cóż za piękna harfa — powiedział zachwycony. — Czy mogę na niej zagrać? Jestem pewien, że wydaje tony równie cudowne jak harfy, które dotychczas słyszałem. Haramis odezwała się zdumiona: — Potrafisz grać na harfie, młody Fiolonie? — Tak, chociaż nie jestem mistrzem. Pobierałem lekcje gry na różnych instrumentach, lecz myślę, że harfa jest mi najbliższa ze wszystkich. Każdy dźwięk, jaki tylko może wydać, brzmi cudownie. — Zaiste masz rację — odparła Haramis wstając. — Nie jest to jednak zwyczajna harfa; nie gra się na niej jak na zwykłym instrumencie. To Uzun, najmędrszy z moich doradców. — Mistrz Uzun? — zapytał z rosnącą ciekawością Fiolon. — Sądziłem, że umarł dawno temu. — Kiedy dotarł do krańca naturalnego życia — wytłumaczyła Haramis — dokonałam swego pierwszego aktu wielkiej magii. Przemieniłam go w tę oto harfę, tak bym zawsze mogła korzystać z jego mądrych rad. Przedstawię ci go, a jeśli wyrazi chęć, może nawet porozmawia z tobą, albo zaśpiewa. Mikayla mruknęła: — Nigdy w życiu nie słyszałam takich nonsensów. Bez względu na to kim był za życia, jak taka harfa może udzielać mądrych rad? — Nie wiem — odparł miękko Fiolon. — Przynajmniej na razie, jestem gotów uwierzyć we wszystko, co mówi pani Haramis. Uważaj, Mika. Arcymagini rzuciła Mikayli ostre spojrzenie, lecz nie odezwała się ani słowem. Podeszła do harfy i rzekła: — Bądź pozdrowiony, Uzunie. — Witaj, pani. — Silnemu i grzmiącemu głosowi towarzyszyło słodkie, melodyjne brzmienie, przy czym dźwięk rzeczywiście zdawał się pochodzić z płyty rezonansowej wysokiej harfy. Haramis kątem oka zerknęła na Mikaylę. Dziewczynka sprawiała wrażenie niezbyt gotowej uwierzyć własnym uszom. Najwyraźniej wmawiała sobie, że musi to być jakaś sprytna sztuczka. — Kimże są owi młodzi ludzie? — spytał głos. — Chyba nie spotkałem ich wcześniej. Haramis westchnęła: — Mistrzu Uzunie, pragnę przedstawić ci moich młodych krewnych: księżniczkę Ruwendy Mikaylę i lorda Varu, Fiolona, syna ostatniej siostry króla. — Cieszę się, że mogę poznać twych krewnych, o pani — odparł głos szarpiąc cieńsze i grubsze struny. — Przyda ci się ktoś, kto pomoże ci dźwigać ciężary, którymi jesteś obarczona. Czy to ją wybrałaś, aby przejęła twe brzemię, kiedy już nie będziesz mogła dłużej go nieść? — Jakże dobrze mnie znasz, Uzunie — odpowiedziała Haramis. Spojrzała na Mikaylę i zdawało jej się, że słyszy myśli przebiegające przez niedojrzały, niezdyscyplinowany umysł dziewczynki. Harfa nie miała oczu, przynajmniej tak się wydawało, więc w jaki sposób ich widziała? Niewątpliwie działo się tu coś dziwnego i Mikayla starała się na drodze czystego rozumowania dociec jak to wszystko działa. Haramis odezwała się ostro: — A teraz, czy wierzysz mi, głupawa dziewczyno? Mikayla popatrzyła na nią z powątpiewaniem. — Pani, czy naprawdę chcesz, abym uwierzyła, że zamieniłaś osobę, martwą osobę, w harfę? — No dobrze, przynajmniej jesteś uczciwa — odparła szybko Haramis. — Jeśli wątpisz we mnie, zawsze mów mi o tym szczerze, a spróbuję ci wszystko wyjaśniać; lepiej wyrazić uczciwe wątpliwości, niż udawać, że się rozumie. Zawsze lepiej mówić prawdę, nawet jeśli ta prawda może mnie rozzłościć. A skoro mówimy już o złości… — Złościsz się teraz na mnie, prawda, Mikaylo? Mikayla popatrzyła jej prosto w oczy. — Tak, to prawda. — Odwróciła się i spojrzała również na Fiolona. — Nie patrz tak na mnie, Fiolonie. Spytała mnie. A że w rzeczywistości porwała nas, oświadczyła wyraźnie, że zamierza mnie tu trzymać wbrew mojej woli, a potem powiedziała, że potrafi zamieniać żywe istoty w harfy, chyba nie wyobrażasz sobie, że nie jestem na nią rozgniewana. Fiolon podniósł wzrok i z trudem przełknął ślinę. — Ależ, Miko, czy uważasz, że to dobry pomysł gniewać się na kogoś, kto może cię w jednej chwili zmienić w coś innego? To znaczy, nawet jeśli się złościsz, nie musisz kłamać i po prostu trzymaj język za zębami. Głos Uzuna zaśpiewał na harfie. — Księżniczko Mikaylo, niesprawiedliwie postępujesz wobec pani Haramis. Ona nie zmieniła mnie w harfę wbrew mej woli i bardzo ciężko pracowała, aby tego dokonać. Mikayla podeszła do Uzuna, wyciągnęła rękę i dotknęła palcem inkrustacji z kości. — Jak ona to zrobiła? — spytała. — Czy ta kość była częścią twego ciała? Czy zabiła cię, żeby wypełnić zaklęcie, czy też umarłeś naturalnie i po prostu posiekała cię na kawałki? Poza tym, najwyraźniej słyszysz, ale czy widzisz? Czy możesz poruszać się siłą własnej woli? — Twoja niezdrowa żądza poznania wszelkich szczegółów może zaczekać, aż zdobędziesz dość wiedzy, by zrozumieć, o czym mówisz — odparła harfa. — A w przyszłości, wolę, by nie dotykano mnie bez mej zgody. — Dźwięczny głos Uzuna brzmiał gniewnie, po czym umilkł. Haramis uśmiechnęła się. Fiolon zapytał: — Dokąd on poszedł? Powiedz mu, żeby wrócił… to znaczy, czy możesz go poprosić? Haramis popatrzyła ponuro. — Nawet ja nie wydaję rozkazów Uzunowi, mój chłopcze. Obawiam się, że naprawdę udało się wam go obrazić i może upłynąć dużo czasu, zanim następnym razem zechce z wami rozmawiać — albo ze mną, ponieważ pozwoliłam na takie niegrzeczne pytania. Mikayla przewróciła oczami. — Dlaczego miałby ciebie obwiniać za nasze zachowanie? Dopiero dzisiaj nas spotkałaś; nie masz nic wspólnego z naszym wychowaniem czy wykształceniem. Dlaczego miałby myśleć, że masz wpływ na to, jak postąpiliśmy? Fiolon odezwał się spokojnie: — Powinnaś być wobec niego uprzejma, Mikaylo. Pamiętasz, kiedyś opowiadałem ci o nim. Nadworny muzyk króla Kraina, który próbował swych sił w magii i towarzyszył księżniczce Haramis na początku jej Poszukiwania. Mikayla popatrzyła na niego i pokręciła przecząco głową. — Wprost nie mogę uwierzyć, Fio, czy rzeczywiście pamiętasz wszystko z każdej piosenki, którą słyszałeś? Fiolon zastanowił się przez chwilę. — Tak, myślę, że pamiętam — odparł. Mikayla westchnęła. — No cóż, w takim razie postaraj się zapamiętać, że ja tego nie potrafię. „Mnóstwo twoich ulubionych piosenek ma prawie dwieście lat i wszystkie, według mnie, brzmią bardzo podobnie. Poza tym kim był król Krain? — Był moim ojcem — odezwała się Haramis — i został bestialsko zamordowany, kiedy armia labornocka najechała nasz kraj. Będzie lepiej, jeśli zaoszczędzę ci okrutnych szczegółów. Czas spać, a chyba nie chcecie, by śniły się wam koszmary. — Gwałtownie szarpnęła za taśmę dzwonka i usiadła w milczeniu, którego żadne z dzieci nie ośmielało się przerwać. Ujrzawszy Enyę, poleciła jej dopilnować, by dzieci i Quasi znaleźli się szybko w łóżkach, po czym wyszła z gabinetu, nie czekając nawet na słowo potwierdzenia ze strony służącej. Kiedy się oddaliła, Fiolon szepnął do Mikayli: — Sądzę, że nie powinnaś wspominać jej ojca. Szczerze mówiąc, na twoim miejscu, w ogóle nie wspominałbym żadnego członka jej rodziny. W chwilę później dzieci leżały na dwóch wąskich łóżkach w komnacie gościnnej. Haramis poszła do siebie i ustawiła na stole magiczną misę. — Zobaczmy, co robi tych dwoje, kiedy się ich zostawi samym sobie — wymamrotała do siebie. Z początku nie działo się nic interesującego. Mikayla, która miała za sobą długi i męczący dzień, zasnęła, gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki. Fiolon był niespokojny i najwyraźniej nie mógł zasnąć. Ciągle przewracał się w łóżku, co chwilę siadał, po czym znów się kładł, bezskutecznie próbując się uspokoić. Haramis podejrzewała, że przypominał sobie scenę z Uzunem przy kominku i pragnął zejść na dół, aby jeszcze przed snem zawrzeć pokój z Mistrzem. Chłopiec widocznie miał dość rozumu, żeby zdawać sobie jasno sprawę, iż Mikayla niepotrzebnie zrobiła sobie wroga z Mistrza Uzuna. I ma rację, pomyślała Haramis, Mikayla powinna za wszelką cenę pozostawać w dobrych stosunkach z Uzunem; nawet w obecnej postaci jest moim jedynym żyjącym doradcą. Z wyjątkiem kilku służących Odmieńców, głównie Vispich, w Wieży nie ma już nikogo poza mną i Uzunem. Haramis postanowiła nie powstrzymywać Fiolona, kiedy wyszedł z łóżka i zaczął schodzić po schodach. Siedziała spokojnie i obserwowała, przygotowana na wyśmienitą zabawę. Uzun zawsze był niezwykle uparty i zapowiadało się ciekawe widowisko. W pustej komnacie panowała ciemność, a jedynie w kominku, tuż przy wielkiej harfie, migotały żywo ogniki żarzącego się węgla. Drewno instrumentu połyskiwało czerwonawobrązowo w poświacie ognia. Fiolon ukląkł na dywaniku przed harfą i szepnął: — Mistrzu Uzunie, błagam, byś wybaczył mej kuzynce, Mice; ona naprawdę nie chciała cię urazić. Ona po prostu taka jest; nigdy niczemu nie wierzy dopóty, dopóki nie przekona się na własne oczy, nie zmierzy i nie sprawdzi. Należy do osób, które lubią rozkładać rzeczy na części i patrzeć, jak działają; nie wychodzi jej akceptowanie rzeczy na wiarę czy wiara w magię, dla której nie potrafi wymyślić rozsądnych reguł. Mistrz Uzun milczał uparcie. Haramis czekała i obserwowała. Nagle Fiolonowi przyszło na myśl, bez względu na to, czy była to jego własna myśl, czy też podszepnął mu ją milczący magik, że jeśli Mistrz Uzun miał wybaczyć Mikayli, dziewczynka musi sama przyjść i błagać, by darował jej bezmyślne słowa. Wstał i skierował się ku schodom. Haramis podążyła jego śladem, wpatrując się w magiczną czarę. Fiolon nie tracił czasu. Po cichu wspiął się na górę i otworzył drzwi komnaty, w której spała Mika. Ujrzał rudy lok na poduszce. Pociągnął za niego i Mikayla wyłoniła się spod kołdry, otwierając oczy. — Fio? Dlaczego nie śpisz? Jeszcze nie ranek, prawda? Jest jeszcze ciemno! Co się stało? — Mikaylo, musisz zejść na dół do gabinetu i poprosić Mistrza Uzuna o wybaczenie. — Czyś ty zwariował, Fio? Jest środek nocy! Najprawdopodobniej śpi, zakładając, że w ogóle sypia. — Spojrzała na niego, marszcząc brwi. — Dziwnie jakoś mówisz. Nie jesteś chory? Wszyscy strasznie przemarzliśmy podczas podróży, a ty chyba jeszcze bardziej niż ja. Ja przynajmniej siedziałam za Haramis, więc byłam trochę osłonięta, lecz ty przyjmowałeś na siebie całą siłę wiatru. — Wyciągnęła dłoń i dotknęła jego czoła. — Fiolonie, ty płoniesz od gorączki. Wracaj natychmiast do łóżka! Fiolon obdarzył ją gniewnym spojrzeniem i odezwał się: — Dopiero gdy przeprosisz Mistrza Uzuna. Mikayla westchnęła. — No, dobrze. Żebyś tylko w końcu przestał zachowywać się jak idiota. Jesteś chory, Fiolonie, i powinieneś leżeć pod kołdrą. — Wyskoczyła z łóżka, prędko założyła kapcie na gołe stopy i podążyła za nim po schodach. Czerwony żar w palenisku przygasał z każdą chwilą, wysyłając w ciemność ponurą łunę. Kiedy Fiolon dokładał drew do ognia, czekając aż pojawi się mały płomień, Mikayla uklękła przed jaśniejącą harfą. — Mistrzu Uzunie — rzekła ze skruchą i wstając złożyła głęboki ukłon na znak szacunku. — Przychodzę do ciebie prosić o wybaczenie, Mistrzu Uzunie — wyszeptała ceremonialnie. — Jeśli jest wolą Arcymagini wybrać mnie na swą następczynię, będę tu potrzebowała przyjaciół, nie wrogów. Najpokorniej błagam cię o wybaczenie i zapewniam, że nie miałam zamiaru cię urazić, ani nie okazywałam zwątpienia w ciebie. — Przez moment milczała. — Proszę, wybacz mi, panie — szepnęła po chwili. W komnacie zaległa cisza, po czym, z przeciągłym dźwiękiem przypominającym westchnienie, struny Uzuna rozbrzmiały muzyką i mistrz wyszeptał: — Zaprawdę wybaczam ci z całego serca, mała księżniczko. Od tej chwili, mam nadzieję, zostaniemy przyjaciółmi. Teraz mistrz zwrócił się do chłopca: — Młody paniczu Fiolonie. Wielce uprzejmie z twej strony, że pragnąłeś naprawić to nieporozumienie. — Obserwując zdarzenie ze swojej komnaty Haramis zrozumiała, chociaż Uzun nie wyraził swego życzenia na głos, że bardzo by chciał pogłębić znajomość z Fiolonem. Mistrz zdawał sobie jednak sprawę, że młody chłopiec nie miał pozostać zbyt długo w Wieży. — Nie wolno ci myśleć, że jesteś tu więziona, księżniczko — odezwał się Uzun w odpowiedzi na myśli Mikayli. — To wielki zaszczyt zostać wybraną na Arcymaginię i jestem pewien, że podejmiesz się pełnienia tej funkcji, kiedy nadejdzie odpowiedni czas. Będziesz mogła pobierać nauki — luksus, jakiego nie miała pani Haramis. — Dlaczego wybrała właśnie mnie? — zapytała Mikayla. — Nie jestem typem czarodziejki. — Usłyszała za plecami, jak Fiolon parsknął śmiechem. Najwyraźniej zgadzał się z tą krytyczną oceną jej charakteru. — To nie Arcymagini wybiera swą następczynię — wytłumaczył Uzun. — W istocie sądzę, że to sama ziemia dokonuje wyboru. Arcymagini czuje, kiedy zbliża się wyznaczony czas, jak również to, że może przekazać swą funkcję określonej osobie. — W jaki sposób została wybrana pani Haramis? — spytał z zaciekawieniem Fiolon. — Twoje ballady nigdy o tym nie mówiły. — Przez mą słabość, niestety — westchnął Uzun. — Nie byłem wtedy przy niej. Musiałem ją opuścić, kiedy wyruszyła w góry na poszukiwanie Talizmanu. — Zamarzłbyś próbując podążyć wraz z nią — zauważyła delikatnie Mikayla. Haramis z radością dostrzegła, że dziewczynka wykazuje przynajmniej trochę zrozumienia dla uczuć innych ludzi. — Quasi zamarzł dzisiaj i nie obyło się bez pomocy; pamiętasz, jaki był zmarnowany przy kolacji? — Quasi? — zapytała harfa. — Czy jest z wami Nyssom? Nikt mi go nie przedstawił. Przez dłuższą chwilę Mikayla patrzyła z zainteresowaniem na harfę. — Jesteś ślepy — stwierdziła zdecydowanym głosem. — I nie możesz się poruszać, prawda? Jesteś osobą zamkniętą w harfie, która potrafi słyszeć i mówić, lecz nic poza tym. Jak ona mogła ci coś takiego zrobić? — Chciała utrzymać mnie przy życiu — odrzekł spokojnie Uzun. — Uczyłeś ją magii, kiedy była dzieckiem — wtrącił Fiolon, pospiesznie zmieniając temat. — Mówi o tym jedna z Kronik. Czy to dlatego została wybrana, że już znała się na magii? — To niemożliwe — sprzeciwiła się Mikayla, zanim Uzun zdążył odpowiedzieć. Haramis stłumiła westchnienie. Najwyraźniej, Mikayla tylko sporadycznie odwoływała się do dobrych manier. — Ponieważ w takim razie ja nie zostałabym wybrana. Nie znam się na magii, Fio — to ty potrafisz jej używać. Rumieniec na twarzy Fiolona był widoczny nawet w migotliwym świetle ognia w kominku. — Tylko kilka sztuczek, nic, co potrafi Mistrz Uzun czy Arcymagini. Wszystkie trzy siostry potrafiły korzystać z magii, Miko, więc założę się, że ty również możesz się nauczyć. Nigdy nie próbowałaś żadnych mocniejszych zaklęć, więc nie możesz stwierdzić z całą pewnością czy masz jakieś magiczne zdolności, czy nie. — Pomyślał chwilę, po czym dodał: — Jestem pewien, że posiadasz pewną magiczną umiejętność. Pamiętasz jak powiedziałaś, że coś cię niepokoi tuż zanim Skritekowie zaczęli się wykłuwać? — Magia mnie nie ciekawi — mruknęła Mikayla. — Szkoda, że Haramis to nie ciebie wybrała. Uzun odezwał się łagodnie: — Mniemam, iż zaskoczą cię me słowa, moje dziecko, lecz „szkoda” zamieni się w „całe szczęście.” Zobaczysz sama. Mikayla westchnęła. — Zawsze marzyłam o tym, aby poślubić Fiolona i zbadać tajniki Labiryntowych Błot. — Masz więc więcej wspólnego z panią Haramis, niż sobie zdajesz sprawę — powiedział Uzun. — Była zaręczona z księciem Varu Fiomaki. Pięćdziesiąt dni przed ślubem armia króla Voltrika najechała Ruwendę. Haramis była pretendentką do tronu. Wierzcie mi, księżniczka miała mnóstwo planów, a żaden z nich nie dotyczył objęcia funkcji Arcymagini. — Przez struny przebiegł dźwięk przypominający kaszlnięcie. — Nie musiałem tam być, by wyobrażać sobie jak sprzeczała się z Arcymaginią Binah. Oczywiście, że próbowałam, pomyślała Haramis, lecz jej nagła śmierć ucięła wszelkie możliwości dyskusji. — Teraz musicie wracać do łóżek, moi młodzi — odezwał się Uzun. — Życzę wam dobrej nocy i przyjemnych snów. — Ton głosu nie pozostawiał cienia wątpliwości, że rozmówca postanowił zakończyć rozmowę. Dzieci ukłoniły się i poszły na górę do swojej komnaty. Gdy tylko sen otulił szczelnie ich umysły, Haramis opróżniła magiczną czarę i sztywnym krokiem podeszła do własnego łoża. Pochylanie się nad naczyniem nie zrobiło jej najlepiej. Zasypiając pomyślała, że Uzun może okazać się wielce pomocny w kształceniu Mikayli. Władcy Powietrza wiedzieli, że będzie potrzebowała wszelkiej możliwej pomocy. ROZDZIAŁ SZÓSTY Haramis zamierzała wysłać Fiolona do domu następnego dnia. Nie chciała tracić czasu na długie rozstania. Dziewczynka szybciej przyswoi sobie niezbędną wiedzę, jeśli nie będzie jej rozpraszać obecność towarzysza zabaw. Nadszedł czas, żeby Mikayla dorosła i wzięła na swe barki obowiązki związane z dorosłym życiem. Niestety Mikayla nie myliła się, stwierdzając ubiegłej nocy, że Fiolon jest chory. Kiedy dzieci obudziły się dość późnym rankiem, chłopiec miał trudności z oddychaniem i słabym głosem skarżył się na bóle w klatce piersiowej. Haramis przybiegła czym prędzej, by zbadać go osobiście. Mikayla wpatrywała się w nią szeroko otwartymi oczyma. — Ma zapalenie płuc, o pani — wyrzuciła z siebie — czego się można było spodziewać po wczorajszej podróży w lodowatym wietrze w przemokniętym ubraniu. Czy nie zauważyłaś, że zanim tu dotarliśmy, ubranie zamarzło na nim całkowicie? Szczerze mówiąc, Haramis sama była zbyt przemarznięta i wyczerpana, by zauważyć coś podobnego, lecz nie wypadało się do tego przyznać. — Nie rób takiego rabanu, dziewczyno — rzekła dość ostro. — Przykro mi, że jest chory, ale moja gospodyni dobrze się nim zajmie i wkrótce twój przyjaciel wyzdrowieje. — Lepiej, żeby stało się to jak najszybciej, pomyślała, bo już czas, żeby opuścił to miejsce. — Jeśli chodzi o ciebie — zmarszczyła surowo brwi, patrząc na Mikaylę — jego choroba nie stanowi wymówki, abyś o tej porze chodziła w koszuli nocnej. Odziej się natychmiast i przyjdź do mnie do pracowni. — Wyszła z komnaty, szurając głośno kapciami. Minęło sporo czasu, zanim Mikayla, wedle polecenia, pojawiła się w pracowni. Do tego czasu śniadanie, które tam przyniesiono, zdążyło całkowicie wystygnąć. Arcymagini jadła tuż po pierwszym brzasku. — Musisz wybrać, Mikaylo — odezwała się do dziewczynki. — Albo będziesz przychodzić na posiłki na czas, albo będziesz jeść je na zimno. Dzisiaj wybrałaś zimne śniadanie. Posil się szybko, mamy dużo do zrobienia. Mikayla, z pełną łyżką owsianki w buzi, podniosła wzrok znad talerza i spytała: — Na przykład co? — Nie mów z pełną buzią — zareagowała Haramis. — Musisz nauczyć się magii, zaczynając, oczywiście, od samego początku. Mam nadzieję, że umiesz przynajmniej czytać. Mikayla skinęła głową i ponownie zaczęła pochłaniać owsiankę. Zdawała się nie dostrzegać ani smaku, ani temperatury jedzenia. Wydawała się nieświadoma, że w ogóle je. Haramis spochmurniała. Najwyraźniej dziewczynka nie należała do ludzi, dla których jedzenie stanowiło silną motywację. Co zatem przedstawiało dla niej wartość, oprócz Fiolona? W jaki sposób Haramis mogła do niej dotrzeć? Mikayla skończyła posiłek i z brzękiem opuściła łyżkę do pustej miski. Haramis skinieniem ręki odesłała naczynie do kuchni, co nie wywarło na Mikayli prawie żadnego wrażenia. Oczywiście widziała już wczoraj wieczorem, jak Arcymagini odsyła brudne naczynia. Ale jeśli ta mała zamierzała brać magię za coś oczywistego… No cóż, może okazać się to pomocne w nauce; przynajmniej nie będzie spędzać całych dni na dziwowaniu się każdej małej rzeczy, lecz niewątpliwie choć krztyna zdumienia wydawała się tu na miejscu. Haramis zabrała Mikaylę do biblioteki, gdzie zaczęła od prostego wyjaśnienia podstaw magii i wytłumaczenia zasad jej działania. — To jasne, że masz ulotne pojęcie o magii, Mikaylo. Potraktuj to jako pierwszą lekcję tej osobliwej sztuki. Magowi nigdy nie wolno robić czegokolwiek bez potrzeby, bez względu na prostotę danej sztuczki. Dziś rano wysłałam Quasiego do domu na grzbiecie lammergeiera, w przeciwnym razie zamarzłby na śmierć. Pierwej wezwałam lammergeiery tylko po to, by uchronić was przed niebezpieczeństwem, jakie czyha na podróżników w niespokojnych nurtach rzeki. Straciliście łódź, a nie mieliście pojęcia, jak porozumieć się ze Skritekami. Musiałam zatem uratować was przed niebezpieczeństwem, do którego poprowadziła was bezmyślna fantazja, zanim jeszcze zostaliście nauczeni, jak samemu radzić sobie w trudnym położeniu. Rozumiesz? — Nie — odparła Mikayla. — Nie rozumiem. Po pierwsze, nie groziło nam jakieś szczególne niebezpieczeństwo. Najbliższy Skritek znajdował się pół dnia drogi w górę rzeki! — Spotkanie ze Skritekami to ryzyko, jakiego rozsądna osoba nie podejmuje z uwagi na szacunek dla własnego życia. Z kolei odpowiedzialna osoba nie podejmuje go z uwagi na bezpieczeństwo swych towarzyszy podróży. Mikayla wzdrygnęła się instynktownie, przypominając sobie los Traneo. Pamiętała jednak o kilku innych rzeczach. — Byliśmy niedaleko wioski Quasiego. Kiedy wywlekłaś nas stamtąd i przywiozłaś tutaj, Quasi prawie zamarzł na śmierć, a Fiolon dostał zapalenia płuc. Czy więc rzeczywiście źle jest używać lammergeierów? — Nie jest źle — odparła ostrożnie Arcymagini, ignorując sarkazm dziewczynki. — Chyba że robi się to niemądrze i bez potrzeby. Nigdy nie wiadomo, kiedy nam, albo ziemi, zagrozi poważne niebezpieczeństwo, a lammergeiery będą akurat wtedy przemęczone. Ufam, że nadejdzie dzień, w którym zrozumiesz, co jest, a co nie jest konieczne, i nie będziesz szukała odpowiedzi w księgach, ani w żadnym z urządzeń Zaginionego Ludu. Jeśli nie odnajdziesz owej wiedzy w swym sercu, Mikaylo, poczujesz jej brak wówczas, kiedy będziesz jej najbardziej potrzebowała. To jedyna rzecz, której mogę cię nauczyć, i posiądziesz tym samym wystarczającą wiedzę. Wszystkiego innego, zaklęć i tym podobnych spraw, możesz nauczyć się od zielarki Odmieńców. Tego właśnie Orogastus nie wiedział, chociaż są tacy, którzy nie chcieliby usłyszeć, tych słów. Mikayla skupiła się na słowach Arcymagini. — Powiedziałaś, że nie wiedzieliśmy zbyt dużo o tym, jak porozumiewać się ze Skritekami. Nauczysz mnie zatem języka ich larw? Arcymagini skinęła głową. — Dokładniej powiem, że nauczysz się komunikować z nimi przez swe serce. Ta wiedza nie leży w obrębie słów, nawet nie wiem, czy komunikują się ze sobą za pomocą czegoś, co można by nazwać językiem, lecz będziesz potrafiła ich zrozumieć. — Zrozumieć larwę Skriteka? Chyba wolałabym nauczyć się je zabijać! — Mikayla nie mogła uwolnić się od wspomnienia pożeranego żywcem Tranea. — To bardzo okrutny i krótkowzroczny punkt widzenia. Nawet Skritekowie mają jakieś zadanie na tym świecie, chociaż przyznam sama, że jest mi ono, jak dotąd, nieznane. — Poczuła wewnętrzne rozbawienie, widząc zaskoczenie na twarzy Mikayli. — Och, tak, dla mnie również wiele spraw pozostaje okrytych tajemnicą. — Zdumienie Mikayli rosło. Dziewczynce nie mieściło się w głowie, że stara czarodziejka czegoś nie wie. — Twoje odczucia wobec Skriteków wynikają z tego, iż sama nie potrafisz przyporządkować im żadnej roli, prawda? — kontynuowała lekcję Haramis. — Nie wyobrażam sobie, co dobrego mogą komuś zrobić Skritekowie. — Czy to z winy Skriteków, czy też niedoskonałości twej wyobraźni? — spytała Arcymagini. — Odmieńcy żywią się ich jajami. Mamy więc pierwszy pożytek. Mikayla zaczęła się zastanawiać, dlaczego Odmieńcy nie hodowali jakiegoś udomowionego ptactwa; lecz po chwili uświadomiła sobie, że na moczarach nie istniało odpowiednie miejsce do hodowli zwierząt. Pomyślała, że gdyby Odmieńcy nie byli narażeni na ustawiczne ataki Skriteków, wówczas przynajmniej zaczęliby szukać innego pożywienia. Nie chciała jednak okazać się kłótliwą, więc nie odezwała się ani słowem. Haramis kontynuowała wykład przez resztę ranka. Następnie zdjęła z półki księgę czarów i wręczyła ją Mikayli. — Po obiedzie zacznij ją czytać. I pamiętaj, że później zadam ci wiele pytań dotyczących zawartej w niej treści, więc zwracaj uwagę na każde słowo. Zawsze pamiętaj o jednym: na całym świecie nie ma nic ważniejszego od nauki. Nigdy nie wiesz, kiedy jakiś pozornie nieważny szczegół okaże się nadzwyczaj istotny. Zwykle to nie wielkie rzeczy zabijają lub ratują, lecz, wydawałoby się, niewiele znaczące szczególiki. Ucz się zatem dokładnie i dobrze. Mikayla skinęła głową, lecz sprawiała wrażenie znudzonej i nastawionej raczej buntowniczo. No, dobrze, pomyślała Haramis, nie obchodzi mnie, co ona sobie o mnie myśli, byle tylko się uczyła. Nie rozumiem jej jednak. Ja oddałabym wszystko, co posiadam, za wiedzę, jaką jej przekazują. Dlaczego nie dostrzega wartości tej wiedzy? Po obiedzie Mikayla ulotniła się niepostrzeżenie, podczas gdy Haramis rozmawiała z Uzunem. Arcymagini sądziła, że mała znajduje się w bibliotece, i wkrótce skierowała swe kroki właśnie tam, by poprosić dziewczynkę na obiad. W bibliotece, a następnie w sypialni, którą kazała przygotować dla dziewczynki, nie zastała żywego ducha. Zaciekawiło ją, czy ktokolwiek powiedział małej, że to teraz jej pokój? Haramis przewróciła oczami, robiąc kwaśną minę, i podążyła korytarzem w kierunku komnaty Fiolona, przeczuwając, że tam właśnie znajdzie Mikaylę. Na potwierdzenie swych podejrzeń, podchodząc do drzwi, usłyszała piskliwy głos. Zatrzymała się przy wejściu, żeby posłuchać, co dziewczynka mówiła. Po kilku chwilach uświadomiła sobie, że Mikayla nie prowadzi rozmowy, lecz czyta na głos z Księgi Czarów. Haramis wsunęła głowę przez drzwi. Mikayla siedziała na drewnianym zydelku przy łóżku śpiącego przyjaciela. Lewą ręką trzymała jego dłoń, a drugą przytrzymywała leżącą na kolanach książkę i czytała na głos. — Nie sądzę, żeby dało mu to zbyt wiele — zauważyła Haramis. — Czas na obiad. Mikayla zaznaczyła palcem stronicę, na której skończyła czytać, po czym odwróciła się i spojrzała na Haramis. — Jeśli chodzi ci o to, że nie pochłania każdego słowa, które czytam — rzekła chłodno — bez wątpienia, masz rację. Majaczył w delirium, zanim zasnął, lecz dźwięk mego głosu zdaje się go uspokajać. Poza tym — dodała, zanim Haramis zdążyła skrytykować jej wybór miejsca do lektury — kiedy czytam mu głośno, zapamiętuję więcej, niż gdybym czytała dla siebie. Haramis stwierdziła, że nie było sensu się sprzeczać. Czuła głód i zmęczenie i miała wrażenie, że odwykła od obecności dzieci. — Chodź zjeść obiad — rzekła — i spodziewam się, że po posiłku udasz się do swojej komnaty. — Mam swoją komnatę? — spytała Mikayla. — Tak — odparła Haramis — masz swoją komnatę. Po obiedzie każę Enyi pokazać ci ją. Mikayla rozejrzała się po pokoju, do którego wprowadziła ją Enya. Na tym samym piętrze znajdowała się komnata Fiolona, co bardzo ucieszyło dziewczynkę. W miarę możliwości, nie zamierzała rozstawać się z przyjacielem. Jedna ze ścian połyskiwała wygładzonymi kamieniami i niewątpliwie stanowiła zewnętrzną ścianę Wieży. Dwa małe okienka przypominały ciemne otwory wśród zwieszających się dokoła arrasów. Jak na zewnętrzne pomieszczenie kamiennej budowli, komnata była zaskakująco ciepła i przytulna; może z powodu drewna otulającego pozostałe ściany i kominka otoczonego kolorowymi płytkami. Po chwili Mikayla znalazła małą kratę w ścianie przy łóżku, mniej więcej na poziomie kolan. Ciepłe powietrze wlatujące przez kratkę, w połączeniu z żarem rozchodzącym się z paleniska, tłumaczyło niezwykłą temperaturę panującą w pomieszczeniu. Mikayla, przypominając sobie pozostałe komnaty, była przekonana, że we wszystkich widziała podobne kraty. To wyjaśniało, dlaczego klimat panujący w Wieży pozwalał żyć w niej służącym z plemienia Nyssomów. Była to także prawdopodobnie przyczyna, dla której Vispi w Wieży odziewali się jedynie w przewiewne niczym mgiełka szaty, zamiast w swoje tradycyjne stroje. Mikayla nigdy nie spała w bardziej wykwintnym łóżku niż to, które ujrzała w swym pokoju. Przepiękne brokaty zwieszały się z baldachimu rzeźbionego z drzewa gondowego. Materac znajdował się na poziomie jej ramion. Na widok miękkich prześcieradeł, obszernych watowanych przykryć na nogi oraz trzech puchowych poduch Mikayla stwierdziła, że nie grozi jej przeziębienie, nie była jednak pewna, czy przypadkiem się nie udusi. Koszula nocna leżała na ławie przy łóżku, tuż obok szafy. Księgę Czarów, która na szczęście nie okazała się tak nudna, jak się obawiała, położyła na stoliku przy kominku, przy którym stały dwa krzesła obite czerwoną skórą. Rozebrała się i włożyła koszulę nocną, po czym wspięła się po trzech miniaturowych, drewnianych schodkach, ustawionych przy łóżku, i zagłębiła się pod delikatne przykrycie. Było jej odrobinę duszno, lecz pogrążyła się w śnie szybciej, niż zdążyła o tym pomyśleć. W ciągu następnych kilku dni nauczyła się wielu interesujących rzeczy, choć trochę odczuwała tęsknotę za rodzinnym domem. Gdy skończyła czytać Księgę Czarów, Haramis nauczyła ją kierować magię na Zielone Błota, które stanowiły południową część Labiryntowych Błot. Haramis nakazała jej przyjrzeć się tej ziemi szczegółowo, poznać najmniejszego owada. Mikayla ucieszyła się, kiedy zdała sobie sprawę, że ogląda je przebywając w Wieży, a nie na moczarach, gdzie byłaby narażona na ukąszenia miniaturowych łowców. — Przypuszczam, że nie widzisz celu ich istnienia? — Pytanie Haramis brzmiało jak wyzwanie. Mikayla, patrząc na małe brzydactwa, odpowiedziała markotnym głosem, że osobiście nie przychodzi jej na myśl żaden szczególny powód istnienia tych stworzeń. Orientując się w sposobie myślenia Haramis, była jednakże przekonana, że taki powód musi istnieć, nawet jeśli nie był on znany Arcymagini. W każdym razie wyraziła nadzieję, że owady stanowią pożywienie ryb na moczarach, które miały wielką radość z ich łapania. — Dobrze — pochwaliła Arcymagini — zaczynasz rozumieć pewne sprawy związane z ziemią. — Mikayla nie potrafiła sobie uzmysłowić korzyści, jakie mogła czerpać z tej wiedzy, lecz przypuszczała, że pewnego dnia Arcymagini uchyli jej rąbka tajemnicy, oczywiście jeśli wiedza ta miałaby okazać się niezbędna. Jeśli nie, pomyślała, nie ma powodu, by sobie tym zaprzątać umysł. Popołudnia spędzała w pokoju Fiolona, czytając na głos wybrane przez swoją nauczycielkę księgi i opowiadając mu o lekcjach. Zauważyła jednak, że Haramis stara się, żeby nie przebywali ze sobą zbyt długo sam na sam. Po pierwszym dniu, nawet wtedy, gdy chłopiec leżał w gorączce zmożony chorobą, towarzyszył im służący. W miarę upływu dni i tygodni Fiolon powracał do zdrowia i jego umysł rozjaśniał się coraz bardziej. Mikayla odczuła ulgę, mogąc prowadzić rozmowy z przyjacielem. Mimo że chory czuł się już znacznie lepiej, jeden ze służących nie odstępował ich na krok, więc Mikayla nabrała przekonania, że zdrowie Fiolona nie jest jedynym źródłem niepokoju Haramis. W rzeczywistości, Haramis żywo interesowała się stanem zdrowia Fiolona; pragnęła, aby poczuł się na tyle dobrze, aby wreszcie móc odjechać. Choroba nie zamierzała jednak opuścić małego ciała, choć umysł zdrowiał niezwykle szybko. Mikayla wraz z służącym za każdym razem przenosili bladego i wymizerowanego chłopca z łóżka na krzesło. Gdy pierwsze promienie letniego słońca ogrzały kamienną Wieżę, Haramis, w obawie, że zapalenie płuc nie jest jedyną chorobą, na jaką cierpi Fiolon, postanowiła wysłać lammergeira po uzdrawiaczkę Vispi z wioski Movis na Górze Rotolo. Góra Rotolo, najbardziej na zachód wysunięty szczyt, znajdowała się na przeciwległym krańcu pasma, którego wschodnią granicę stanowiła, zwieńczona Wieżą, Góra Brom. Pośrodku tej naturalnej bariery wzgórz wznosiła się ku niebu Święta Góra Gidris, otoczona dziewiczą przyrodą. Haramis była tam sama tylko raz, podczas Poszukiwania Talizmanu, który znajdował się w lodowej jaskini na południowym zboczu. Gdy zabrała Talizman, ściany pieczary drgnęły, po czym zawaliły się, chcąc pogrzebać na wieki tajemnicę świata. Haramis umknęła na grzbiecie lammergeiera i od tego czasu nie powróciła już na Górę Gidris. Nie miała nawet takiego zamiaru. Uzdrowicielka uważnie zbadała Fiolona, odbyła z nim długą rozmowę, zamieniła kilka słów z Mikayla, a Haramis poleciła uzbroić się w cierpliwość. — Czuję, że będzie musiał pozostać z wami jeszcze przez kilka miesięcy — odezwała się do Arcymagini — lecz nadejdzie czas, gdy całkowicie powróci do zdrowia. Tego jestem pewna. Haramis prowadziła więc dalej poranne lekcje z Mikayla, przestała pytać, jak mała spędza popołudnia, lecz dbała, by w pokoju Fiolona znajdował się służący, gdy dzieci były razem. Przynajmniej dziewczynka czyniła postępy. Z każdym miesiącem coraz lepiej pojmowała sztukę wróżenia z czary z wodą oraz prostej teleportacji, jakiej używała Haramis do sprzątania ze stołu, albo przynoszenia książki z biblioteki. Kazała jednak Mikayli osobiście przynosić księgi, żeby dziewczynka poznała miejsce każdego woluminu i potrafiła go na nie odłożyć. — Zapamiętaj sobie raz na zawsze, że księga odłożona na niewłaściwą półkę jest jak stracona wiedza. — Mikayla westchnęła, skinęła głową i starała się zapamiętać położenie każdego tomu na półkach biblioteki. Poznała również trudną sztukę komunikowania się z lammergeierami, chociaż Haramis zabroniła jej podniebnych lotów. Miała teraz ubranie odpowiednie do warunków klimatycznych wewnątrz Wieży, lecz w jej szafie nigdy nie pojawił się strój dość ciepły, aby mogła wyjść na zewnątrz. Mikayla zamierzała pewnego dnia jakoś temu zaradzić. Zdążyła się już nauczyć, kiedy i jak przeciwstawiać się Haramis oraz bystro orientowała się w tym, co mogło jej ujść na sucho. Jak długo wolno jej było widywać się codziennie z Fiolonem, starała się zbytnio nie denerwować Haramis. Pewnego popołudnia Haramis weszła do komnaty chłopca i zastała ich grających w „teleportkę”. Sami opracowali tę grę; używało się małego, i najlepiej nie tłukącego się, przedmiotu. Dzisiaj wybrali owoc lądu. Zabawa polegała na tym, aby teleportować dany przedmiot do jakiegoś miejsca w zasięgu ręki drugiej osoby. Ta z kolei musiała złapać go w dłoń, nie dopuszczając, by upadł na podłogę, albo na łóżko, a następnie odteleportować go z powrotem. Jako że przedmiot mógł się zmaterializować wszędzie w obrębie półkola przed i po obu stronach towarzysza zabawy, najtrudniejsze było dostrzeżenie go na czas — chyba że się trochę oszukiwało, używając telepatii pozwalającej przewidzieć, gdzie druga osoba wyśle przedmiot. To jednak nie sprawdzało się, jeśli przeciwnik używał bariery ochraniającej przed telepatią… Opracowali kilka wariantów gry, które zaostrzyły współzawodnictwo i uczyniły zabawę jeszcze ciekawszą. Tego dnia obydwoje używali tarcz do zasłaniania umysłu, co wymagało znacznej koncentracji. Haramis przez jakiś czas obserwowała ich stojąc w wejściu, zanim zorientowali się, że nie są sami. Arcymagini zdążyła dostrzec, że choć Mikayli szło całkiem nieźle, Fiolon wydawał się znacznie lepszy. Następnego dnia Haramis ponownie przywołała uzdrowicielkę i Fiolon rozpoczął intensywną terapię fizyczną. Po tygodniu mógł już chodzić o własnych siłach, chociaż czynił to dość niechętnie. W dwa tygodnie później Haramis oceniła, że wyzdrowiał na tyle, by z powodzeniem wrócić do domu, do Cytadeli. Zignorowała protesty Mikayli, utrzymującej, iż Fiolon jeszcze jest chory, tak chory, że nie powinien podróżować w taki mróz. — Zima i lato w tym miejscu nie różnią się zbytnio — dodała. — Wkrótce nauczę cię wyczuwania pogody i ziemi — poinformowała ją Haramis. — Zapewniam cię, że niebawem zaczniesz dostrzegać różnicę między porami roku. Nawet tutaj. ROZDZIAŁ SIÓDMY Arcymagini kazała przygotować dla Fiolona ubranie na długą podróż i odpowiedni ekwipunek. W Wieży trudno było znaleźć jakieś stroje dla ludzi, lecz na szczęście niewielki Fiolon mógł w razie potrzeby przywdziać ubranie Vispi. Gdy tylko służący zapakowali zapasy na drogę i ubrali go ciepło Haramis, sprowadziła dzieci po długich schodach, które otwierały się na wielki plac przed Wieżą. Mikayla nie zauważyła wcześniej tego placu; poprzednio wylądowali na szczycie, z drugiej strony budynku, a od tego czasu nie wychodziła z Wieży. Gdy przebywała z Fiolonem, raczej nie przychodziły jej do głowy szczególne szaleństwa, lecz obawiała się, że obecnie sytuacja może się zmienić. Zanim tu przybyła, większość czasu spędzała na wolnym powietrzu i przyzwyczaiła się do chodzenia własnymi ścieżkami. Zbliżające się rozstanie z Fiolonem wpływało na Mikaylę bardzo niepokojąco; poczuła się teraz jak więzień. Haramis nie dała jej cieplejszych ubrań i Mikayla domyślała się, że stara kobieta zrobiła to umyślnie. Dziewczynka miała teraz na sobie jedną z jej peleryn. Była co prawda na nią za długa, lecz przynajmniej chroniła przed zmarznięciem podczas pożegnania z Fiolonem. Jednak stopy Mikayli, odziane jedynie w miękkie kapcie, zmarzły i przemokły. Śnieg sięgający do kostek zaścielał białym całunem duży dziedziniec. Tuż za tym swoistym tarasem widniała olbrzymia przepaść, wydawałoby się, nie do przebycia. Mikayla spodziewała się, że Arcymagini wezwie lammergeiery. Po lewej stronie otworzyły się ogromne drzwi i po drewnianej platformie Vispi wyprowadził dwa froniale. Mikayla otworzyła usta ze zdziwienia. — Jak oni przez to przejdą? — spytała wskazując na przepaść. — Magia? Arcymagini spojrzała ponad przepaścią. — Ani odrobiny — odparła. — Orogastus, budując tę Wieżę, zaopatrzył ją w każdy cud technologii Zaginionego Ludu, jaki tylko udało mu się wybłagać, albo skraść. Oczywiście — dodała z niesmakiem — on sądził, że ma do czynienia z czarami. Myślę, że nawet po wielu latach nie dostrzegał różnicy, lecz ty, Mikaylo, powinnaś zrozumieć, na czym ona polega. Wzywanie lammeigeierów, kiedy mogą zadziałać metody nie mające nic wspólnego z magią, nie jest zbyt rozsądnym uczynkiem. Będzie to dla ciebie jedna z najważniejszych lekcji: kiedy należy używać magii, a kiedy nie. — I mam się tego nauczyć od kogoś, kto używa czarów do sprzątnięcia ze stołu — mruknęła buńczucznie Mikayla. Harąmis zignorowała jej uwagę. Kiedy mała nabędzie praktyki, łatwiej zrozumie, a Władcy Powietrza wiedzieli, że czeka ją wiele ćwiczeń. Froniale były wspaniałe i Fiolon patrzył ze zdumieniem jak spokojnie stoją, podczas gdy giermek Vispi objuczał jednego z nich bagażami. Spojrzał przez krawędź wielkiej przepaści i ujrzał w dole wąską nitkę wzburzonej rzeki. — Wszystko byłoby wspaniale, o pani, gdyby tylko froniale, albo ja, albo moje bagaże, potrafili latać — powiedział grzecznie. — Zamierzasz nauczyć mnie tej wspaniałej sztuki? A może one potrafią szybować w powietrzu? — Oczywiście, że nie — odparła Haramis. — Chociaż Orogastus prawdopodobnie sądził, że to rzeczywiście magia. — Ze swej przepastnej togi wyjęła małą, srebrną fujarkę i dmuchnęła w nią lekko. Z instrumentu wydobył się wysoki, cienki dźwięk i, ku zdumieniu dzieci, z krawędzi przepaści wyrosła wąska, stalowa kładka. Po chwili oba brzegi urwiska zostały połączone solidnie wyglądającym mostem. Mikayla jęknęła ze zdumienia. Podejrzewała, że nauka o niezwykłej technologii może odkryć przed nią coś ciekawego, przynajmniej tak ciekawego jak pozytywki, którymi skrupulatnie dzieliła się z Fiolonem. Zatrzymała trzy, w tym dwa duplikaty tych, które znaleźli ostatnio. Resztę ostrożnie zapakowała z ubraniem i jedzeniem, które Arcymagini przygotowała chłopcu na drogę. Przez cały czas pobytu w Wieży będzie mogła czerpać tyle wiedzy, ile tylko potrafi wchłonąć; mogłaby nauczyć się tego, co interesuje ją samą, a nie tego, co według pani Haramis młoda, przyszła Arcymagini powinna wiedzieć. Niestety wydawało się, że Haramis kompletnie nie jest zainteresowana technologią i najwyraźniej zupełnie jej nie rozumiała. Może uskarżać się, ile chce, na to, że nie czuję magii, pomyślała Mikayla, ja przynajmniej czuję technologię. Ona tylko potrafi jej używać, jeśli uda jej się wykoncypować, jak coś działa, lub jeśli Orogastus objaśnił to jej, zanim go zabiła. Lekceważąc pełne dezaprobaty spojrzenie Arcymagini i przemoczone od śniegu kapcie, Mikayla podeszła do Fiolona, który właśnie przygotowywał się, by dosiąść froniala. — Uważaj na siebie, dobrze? — powiedziała. — Nie wiem, dlaczego wysyła cię na fronialu w samym środku zimy… — Urwała zdanie w połowie. Fiolon objął ją ramieniem i przytulił po przyjacielsku. — Będę na siebie uważał, Mika. Rozbijałem już obozy zimą… pamiętasz, robiliśmy to kilka lat temu. — Tak, lecz nie byłeś wtedy sam. Byłam z tobą i wzięliśmy ze sobą dwóch strażników, jako że tylko w ten sposób moi rodzice zgodzili się nas puścić. Powiedzieli, że w przeciwnym razie byłoby zbyt niebezpiecznie. — Mikayla przygryzła wargi. — Nie sądzę, żeby Haramis uroniła łzę, gdyby spotkało cię coś złego. — Spojrzała mu prosto w oczy. — Ostrzegam cię, Fio, jeśli pojedziesz i dasz się zabić, nigdy się do ciebie nie odezwę! Obydwoje zachichotali nad absurdalnością tej groźby. — Nie dam się zabić — rzekł Fiolon. — Obiecuję. — Popatrzył na Haramis i westchnął. — Znów się w nas wpatruje, a poza tym naprawdę muszę wyjechać, zanim się ściemni. — Tak — zgodziła się Mikayla — wiem. — Więc może puścisz mój kubrak — odezwał się Fiolon. Mikayla spojrzała na swe ręce. Tak mocno ściskała rękawy krótkiego kożuszka Fiolona, że kostki dłoni pobielały jej całkowicie. Zmusiła sztywne palce do zwolnienia uścisku, po czym dzielnie pochyliła się i pocałowała Fiolona w policzek. — Trzymaj się — powiedziała stanowczo. — I do zobaczenia. — Bądź zdrowa, Miko — odpowiedział Fiolon, poklepując ją po ramieniu i odwracając się, aby dosiąść froniala. Spojrzał na nią z góry. — I bądź grzeczna. — Czy naprawdę sądzisz, że przy Haramis mogłoby być inaczej? — Mikayla z trudem zdobyła się na uśmiech. Nie chcia żeby Fiolon zachował wspomnienie jej zapłakanej twarzy. Podtrzymywała ten uśmiech czystym wysiłkiem woli, aż Fiolon odwrócił się do niej plecami i przebył połowę drogi przez most. Usłyszała z tyłu zbliżające się kroki i po chwili poczuła rękę starej kobiety na swoim ramieniu. Uchyliła się gniewnie. Spoglądały za oddalającym się Fiolonem, aż w końcu zniknął z pola widzenia. Zjechał z grobli i w dół po zaśnieżonych zboczach, prowadząc drugiego froniala na sznurze. Mikayla spytała: — Dlaczego wysłałaś go w tak długą podróż samego, złymi drogami, przełęczami, przez wysoki śnieg, kiedy mogłaś wezwać lammergeiery i wieczorem spałby już bezpiecznie w swym łóżku? Haramis westchnęła. — Ile razy mam ci powtarzać, Mikaylo, że nie jest mądrze używać lammergeierów, jeśli nie jest to absolutnie konieczne? Mikayla wzruszyła ramionami. Fiolon zniknął już pośród wzgórz a dziewczynka wróciła do Wieży i ruszyła w górę po schodach ze spuszczoną głową, ze wzrokiem utkwionym we własne stopy. Haramis wolno podążyła za nią, od czasu do czasu zatrzymując się dla złapania tchu, lecz Mikayla utrzymywała równy krok przez całą drogę aż do komnat pośrodku kamiennej budowli. Przez resztę dnia nie odezwała się do Haramis ani słowem. Wieczorem po kolacji Haramis wręczyła jej małe, pokryte tkaniną pudełko. Kiedy Mikayla otworzyła zatrzask, ujrzała wewnątrz dwie srebrne kule. Podniosła jedną, a ona zadźwięczała tak samo jak małe kulki, które wraz z Fiolonem znaleźli w ruinach. Ton był jednak głośniejszy i niższy, prawdopodobnie ze względu na średnicę kulki, dwukrotnie większej od tej, którą wciąż nosiła na szyi. Nie pokazała jej Haramis, a ponieważ nosiła ją pod ubraniem, dzwonienie było znacznie stłumione i sądziła, że czarodziejka nic nie wie o wisiorku. Mikayla postanowiła nie rozstawać się z talizmanem przypominającym jej o Fiolonie i szczęściu, jakie dzielili tamtego dnia w ruinach. Haramis często mówiła o zbliżającej się śmierci, więc Mikayla miała nadzieję, że za kilka lat odzyska upragnioną wolność. Przecież po śmierci nie mogła ich już rozdzielać. Jeśli nawet Haramis wiedziała o małym wisiorku z kulką, nie wspominała o tym. Poprosiła jednak, by Mikayla wzięła drugą z większych kulek. Dzwoniła nieco niższym tonem, mimo że rozmiarem wydawały się sobie równe. — Dlaczego one różnie dźwięczą, o pani? — spytała Mikayla. — Naprawdę? — spytała zdumiona Haramis. — Nigdy nie zwracałam zbytniej uwagi na brzmienie. Chcę natomiast, żebyś z nimi zrobiła następującą rzecz… — Wzięła obie kule w jedną rękę i obracała nimi bezgłośnie najpierw w jedną, później w drugą stronę. — Spróbuj. Wręczyła kulki Mikayli. Leżąc na dłoni, jedna obok drugiej, wydawały się identyczne. Kiedy zaczęła nimi poruszać, uderzały o siebie, wydając klekoczące dźwięki. Spróbowała obracać kulami w drugą stronę i od razu wypuściła jedną z nich. Stoczyła się dziewczynce po kolanach i spadła na podłogę, wydając przy tym głośny brzęk. Mikayla wzdrygnęła się i pośpiesznie wczołgała się pod stół po nią. Kiedy Mikayla wstała, Haramis patrzyła na nią ze zbolałym wyrazem twarzy. — Weź je ze sobą do pokoju i ćwicz codziennie przed pójściem do łóżka i rankiem, kiedy się zbudzisz. Przynajmniej jeśli upuścisz je na łóżko, nie narobią takiego hałasu. — Wstała, najwyraźniej przygotowując się do snu. — Musisz tak długo ćwiczyć, aż będziesz potrafiła obracać je w obu kierunkach, w każdej dłoni i… bezgłośnie. Perspektywa opanowania tej sztuki wydawała się Mikayli tak mało prawdopodobna, że nie spytała nawet o sens nauki. Po wyjściu Haramis dziewczynka, westchnąwszy, odłożyła kulki do pudełka i wspięła się po schodach do swojej sypialni. Rozebrała się, włożyła koszulę nocną i, ponieważ nie miała właściwie nic do roboty, postanowiła udać się na spoczynek. Pomyślała, że zanim Fiolon pojawił się w Cytadeli, była bardzo samotna, lecz mimo wszystko miała rodzinę, nawet jeśli przez większość czasu rodzice nie pamiętali o jej istnieniu. Wspomniała przyjazną służbę w Cytadeli. Tutaj tylko Enya, gospodyni, nawiązywała z nią jakąkolwiek rozmowę; kiedy mijała innych służących na korytarzu, udawali, że jej nie widzą. Uzun chętnie wdawał się z nią w pogawędki i czasami, wieczorami, dotrzymywała mu towarzystwa, kiedy Haramis była czymś zajęta. Uzun, zaklęty w harfę, nie mógł się poruszać. Co więcej, Mikayla, zręcznie wplatając pytania w ogólną rozmowę, utwierdziła się w przekonaniu o jego ślepocie. Zachorował nagle i Haramis zmieniła go w harfę, ponieważ było to pierwsze znalezione przez nią zaklęcie, które mogło zapewnić mu ciągłość świadomości. Mikayla słyszała o niewidomych harfiarzach; oczywiście harfy nie miały oczu, większość z nich nie posiadała także zdolności odczuwania. Uzun miał doskonały słuch, nawet lepszy niż Mikayla, który rekompensował mu brak wzroku i możliwości ruchu. Mimo to wiedza Uzuna ograniczała się do tego, co działo się w obrębie jego słuchu, — w pracowni Arcymagini i na zewnątrz, na korytarzu. Mikayla i często zastanawiała się, czy go to nie martwi. Była przekonana, że w pewnym stopniu tak; nawet gdy jego głos tryskał radością, j wyczuwała w nim swoisty smutek, a kiedy grał dla siebie, czarującą muzykę wypełniała głęboka melancholia. Siedząc teraz ze skrzyżowanymi nogami na podłodze, wyjęła kule. Potrząsnęła każdą przy uchu, wsłuchując się w różnice brzmienia i zastanawiając się, jak działają. Zapragnęła towarzystwa Fiolona, chciała mu pokazać kule i porozmawiać o nich. Strasznie by mu się podobały, pomyślała z zadumą. Szkoda, że go tu nie ma. Ciekawa jestem, jak sobie radzi w drodze do domu. Trzymając kule w prawej dłoni, lewą sięgnęła do zielonej wstążki na szyi i wyciągnęła małą kulkę. Zaczęła się zabawiać uderzając nią lekko o dwie większe i wsłuchując się w dźwięk, jaki przy tym wydawały. Dostrzegła, że z jakiejś przyczyny, kiedy opuszczała małą kulkę na pozostałe, pojawiało się trzykrotne odbicie małej w każdej kuli, a kiedy trzymała ją obok, pomiędzy nimi pojawiał się zarys trójkąta. Z początku przez trójkąt widziała własną dłoń, w końcu nie mogło być inaczej. Po dłuższej chwili obraz rozmazał się, a gdy znów stał się przejrzysty, ujrzała Fiolona, zwiniętego w śpiworze obok małego ogniska. W bezgranicznym zdumieniu upuściła kule na łóżko. Ponowna próba stworzenia obrazu już się jej nie powiodła. Mimo to, tej nocy dziewczynka usnęła z uśmiechem na twarzy, myśląc, że kule posiadały właściwości, jakich Haramis nie podejrzewała. Mikayla obudziła się bardzo wcześnie i szybko podniosła dwie kule. Pożerała ją ciekawość, czy uda jej się ponownie przywołać obraz Fiolona, jaki ujrzała zeszłego wieczoru. Zaczęła obracać kule w dłoni, dostrzegając, że przychodzi jej to coraz łatwiej, przynajmniej gdy przesuwa je w jednym kierunku. Powtarzała tę czynność, aż poczuła, rodzące się w świadomości, słabe oznaki transu. Kule rozgrzały się tak mocno, że trzymanie ich stało się uciążliwe. Dotknęła kulką zwieszającą się z zielonej wstążki dwóch większych i zastygła w oczekiwaniu na reakcję. Nie można było mieć wątpliwości, ujrzała Fiolona śpiącego nieopodal przywiązanych froniali. Co za śpioch, pomyślała rozbawiona, ciekawa jestem, czy potrafię go obudzić. Delikatnie potrząsnęła układem kul, powodując delikatne dzwonienie. Fiolon otworzył oczy i usiadł prosto, chwytając się za piersi. Czyżby jego kulka również dzwoniła? Mikayla żałowała, że nie może słyszeć tego, co widziała. No, cóż, może istnieje taka możliwość. Przynajmniej mogła spróbować. Poczuła, że w jakiś sposób sięga umysłem, tak jakby coś rozciągnęło się w jej głowie. Usłyszała parskanie zaniepokojonych froniali, szelest gałązek drzew, a nawet oddech Fiolona, dość nierówny, tak jakby chłopiec został gwałtownie wyrwany ze snu. — Fiolonie? — odezwała się łagodnie, nie mając pewności czy mówi głośno, czy nie. — Słyszysz mnie? Fiolon rozejrzał się dokoła. — Mika? Gdzie jesteś? To wspaniałe! pomyślała Mikayla. Może Arcymagini, mimo wszystko, nie może nas rozdzielić. — Tkwię w tej wstrętnej Wieży, Fio… tam, gdzie mnie zostawiłeś! — dodała oskarżycielsko. — Ale chyba odkryłam coś ciekawego. Popatrz na kulkę, którą masz na szyi. Fiolon rozejrzał się jeszcze raz dokoła, po czym wzruszył ramionami i wyjął kulkę spod tuniki. Zadzwoniła, gdy nią poruszył, a ta w dłoni Mikayli zawtórowała nieśmiało, mimo że dziewczynka trzymała ją nieruchomo. Większe kule, stykające się z małą, również rozbrzmiały delikatnym dźwiękiem. Fiolon przybliżył swoją kulkę do oczu, a jego twarz pojawiła się w małej kulce Mikayli, wypełniając cały obraz. — Widzę twoją twarz, Miko! — zawołał zdumiony. — Co to jest, jakaś magia? Czy Arcymagini cię tego nauczyła? — Nie — przerwała mu szorstko Mikayla. — Sama mam rozum, Fio; nie zostawiłam go w rzece, kiedy zaciągnęła nas na lammergeiery. A co do magii — dodała zamyślając się — myślę, że Haramis byłaby bardzo zagniewana, gdybyś nazwał to magią. Pamiętasz, gdzie je znaleźliśmy. Prawdopodobnie są jakimś narzędziem Zaginionych, służącym im niegdyś do komunikowania się. Może wykorzystywali je w teatrze, żeby podpowiadać aktorom, którzy zapomnieli swojej roli. — Może i masz rację — przyznał Fiolon. — Było ich tam wiele, lecz te dwie, które wzięliśmy, idealnie do siebie pasowały. Może są ze sobą połączone. Skoro jednak zostały zrobione na użytek teatru, w jaki sposób możemy komunikować się na taką odległość? — Mam pewną teorię — wyjaśniła Mikayla. — Haramis dała mi pudełko z dwiema podobnymi kulami, lecz nieco większymi od naszych. Szkoda, że cię tu nie ma i nie możesz ich zobaczyć. Są dokładnie tej samej wielkości, lecz brzmią inaczej. Kiedy spytałam Haramis, dlaczego tak się dzieje, wydawało się, że nie wie, albo jej to nie obchodzi. Nie sądzę, żeby kiedykolwiek dostrzegła tę różnicę. Czy myślisz, że ona może nie słyszeć różnic w wysokości dźwięków? — Podobno zdarzają się tacy ludzie — odparł Fiolon. — Chyba nazywają ich „głuchymi na barwę dźwięku”. Ciężko by jej jednak było zmienić Mistrza Uzuna w harfę, gdyby zupełnie nie miała słuchu, albo gdyby nie lubiła muzyki. Poza tym wszystkie stare pieśni głoszą, że była niezwykle muzykalna. — Może umiejętność rozróżniania wysokości tonów zanika wraz z wiekiem — powiedziała Mikayla. — Ona jest bardzo stara, prawda? — Ma trochę ponad dwieście lat — odrzekł Fiolon. — Miała wyjść za mąż, kiedy nastąpiło ostatnie Wielkie Potrójne Połączenie, a następne ma się wydarzyć mniej więcej za cztery lata. W każdy razie ma teraz jakieś dwieście dziesięć, dwieście piętnaście lat. — Ludzie nie żyją tak długo! — zaprotestowała Mikayla. — Jesteś pewien? — Nie jest zwyczajną osobą — pouczył ją Fiolon. — Jest Arcymaginią. To pewne, że jeśli jest tą Haramis, jedną z trójki księżniczek, które pokonały złego czarodzieja Orogastusa, musi mieć ponad dwieście lat. — Chyba nie chciałabym żyć tak długo — stwierdziła Mikayla, wzdrygając się. Kule wtulone w jej dłoń zadźwięczały delikatnie. — Dlaczego dała ci te kule? — spytał z zaciekawieniem Fiolon. — Kazała mi obracać nimi w ręku, ale nie mam pojęcia, czemu. — Przypuszczam, że po to, aby nadać giętkość twoim palcom — powiedział Fiolon. — Widziałaś magiczne gesty, jakie czynią Odmieńcy, na przykład przeciwko złemu oku. Prawdopodobnie będzie uczyć cię magii, która wymaga bardzo sprawnego używania rąk i palców. Takie wyjaśnienie wydało się Mikayli całkiem sensowne. — Może masz rację. To, co mówisz, wydaje się rozsądne. Arcymagini nie raczy łaskawie niczego wyjaśniać, ani podawać powodu czegokolwiek, co każe mi robić. — Westchnęła. — Szkoda, że nie wybrała ciebie; twoje dłonie są sprawniejsze od moich i nigdy ci w tym nie dorównam. Nawet nie potrafię grać na małej harfie. — Wybrała ciebie, Mikaylo, i najwidoczniej wiedziała, co robi. Mimo wszystko, jest Arcymaginią. Mikayla wzruszyła ramionami. — Robi to, na co ma ochotę. Popatrz, co uczyniła temu biednemu Uzunowi. Cieszę się jednak, że mogę z tobą porozmawiać, nawet jeśli nie pozwolono nam ze sobą przebywać. — Zagryzła dolną wargę. — Naprawdę za tobą tęsknię. Dlaczego musiała nas rozdzielać? Założę się, że nauczyłabym się wszystkiego dużo szybciej, gdybyśmy kształcili się razem. Fiolon spojrzał ponuro. — Czy ona wie, że to robisz? Że rozmawiasz ze mną za pomocą tych kulek? Mikayla wzruszyła ramionami. — Nie mam pojęcia. To zależy od tego, jak dalece jest wszechwiedząca. Jeśli nie wie, nie mam zamiaru jej teraz wtajemniczać, więc lepiej będzie, jeśli wstanę i ubiorę się, zanim ktoś przyjdzie mnie szukać. Porozmawiamy później, dobrze? Mam ćwiczyć z tymi kulami po obudzeniu się i przed snem, więc pewnie wtedy będzie okazja znowu się spotkać. — Jeśli jesteś pewna, że Arcymagini nie miałaby nic przeciwko… — zaczął niepewnie Fiolon. — Jestem pewna, że jeśli ma coś przeciwko, to da mi znać — odparła Mikayla. — Fiolonie, potrzebuję pomocy. Nigdy bym się nie domyśliła, dlaczego chce, żebym ćwiczyła z tymi kulami. Naprawdę możesz mi wiele pomóc. — Oczywiście, że będę ci pomagał, Miko. Dokąd będę mógł. Mikayla istotnie dołożyła pewnych starań, żeby poznać tajniki tego, czego pragnęła nauczyć ją Haramis, lecz okazało się to niezwykle trudne. W przypływie lepszego humoru wmawiała sobie, że stara kobieta nigdy wcześniej nikogo nie uczyła, nie wspominając już o tym, że sama nie otrzymała odpowiedniego wykształcenia. Mogło to być przyczyną niesystematyczności i złego organizowania zajęć. Mikayla jednak dawała sobie radę, dyskutując o wszystkim z Fiolonem, który zdawał się posiadać lepszą niż ona intuicję w dziedzinie magii i związanych z nią problemach. Kiedy żadne z nich nie potrafiło niczego wymyślić, czekała, aż Haramis oddali się do swojej sypialni, i wślizgiwała się do gabinetu, aby spytać o zdanie Mistrza Uzuna. Prawie zawsze znał odpowiedź, albo mówił jej, w jakiej księdze może ją znaleźć. Bardzo polubiła Odmieńca–harfę. Często w nocy schodziła na dół, by najzwyczajniej z nim porozmawiać, nawet kiedy nie miała konkretnych pytań. Czuła się samotna i podejrzewała, że Uzuna dręczy uczucie podobne, lecz o wiele silniejsze. Mistrz sporo jej opowiadał o dzieciństwie Haramis, chociaż w obecnej sytuacji te informacje nie wydawały się przydatne. — Oczywiście zmieniła się, odkąd została Arcymaginią — rzekła Mikayla pewnej nocy, kiedy usiadła przy palenisku, blisko Uzuna. — Ta dziewczyna, o której mówisz, nie bardzo przypomina starą kobietę, z którą muszę mieć do czynienia. — Na jakiś czas — odparł w zamyśleniu Uzun — istotnie uległa metamorfozie. Stała się delikatniejsza, mniej pewna siebie, nie wiedziała, czy to, co robi, jest słuszne. Z biegiem czasu, kiedy wszyscy znajomi i przyjaciele zaczęli odchodzić z tego świata, nastąpiła w niej kolejna zmiana. — No tak — westchnęła Mikayla. — Przez te wszystkie lata zdążyła się przekonać, że jedynie ona postępuje słusznie. Liczą się tylko jej zasady, przy czym nawet nie są one konsekwentne. — Podciągnąwszy kolana pod brodę, utkwiła wzrok w wesołych ognikach tańczących w palenisku. — Mówi, że nie powinniśmy korzystać z narzędzi Zaginionego Ludu i że magii należy używać tylko z istotnych powodów, a potem sama za pomocą jakiegoś zaklęcia wysyła brudne naczynia do kuchni. A gdy przyłapała mnie z Fiolonem, kiedy używaliśmy tej samej magii do gry w „łapankę” i doskonaliliśmy w ten sposób swoje umiejętności, wpadła w szał i wysłała go na grzbiecie froniala przez śniegi w samym środku zimy. Nie sądzę, żeby się przejęła, gdyby ponownie złapał zapalenie płuc. Wolałaby tylko, aby nie zdarzyło się to tutaj i nie sprawiło jej zbytniego kłopotu. Struny harfy odezwały się opadającym glissando, odzwierciedlającym westchnienie Uzuna. — Wiem, że jest ci ciężko, księżniczko — powiedział delikatnie — ale spróbuj uzbroić się w cierpliwość. Fiolon dotarł bezpiecznie do Cytadeli, wiesz o tym. — Tak, dzięki Władcom Powietrza — odparła Mikayla. — Ale tak bardzo za nim tęsknię! Skoro Haramis nie musiała zostać od ciebie oddzielona, dlaczego Fiolon musiał odjechać? — Chyba lepiej, byś udała się na spoczynek — stwierdził Uzun. — Zrobiło się bardzo późno, i naprawdę potrzebujesz odrobiny snu. — Inaczej mówiąc, nie odpowiesz mi na to pytanie. — Mikayla wstała. Nie zadała sobie nawet trudu, aby poszukać świeczki; zdążyła poznać każdy cal korytarza między swym pokojem a komnatą Uzuna i potrafiła przebywać tę drogę bezszelestnie w największej ciemności. — Dobranoc, Uzunie. — Dobranoc, księżniczko. Próby Mikayli, żeby uzbroić się w cierpliwość w obcowaniu z Haramis, nie były jednak zadowalające. Szczególnie jedna, wyjątkowo frustrująca lekcja, która odbyła się kilka dni później, zawiodła ją na skraj wytrzymałości. Poprzedniej nocy nie spała zbyt dobrze, a w czasie snu nękały ją potworne koszmary. Bolała ją głowa, obiad smakował dość dziwnie i podejrzewała, że doświadcza pierwszych oznak przeziębienia. Ogólnie czuła się paskudnie, a przebieg nauki wyraźnie odzwierciedlał jej markotny nastrój. Upuściła kulki przynajmniej pięć razy, zanim Haramis, westchnąwszy głęboko, kazała jej je odłożyć. Potem przypadkowo zrzuciła ze stołu czarę do wróżenia. Na szczęście, tym razem zawierała tylko wodę, a nie mieszaninę wody i atramentu, jakiej czasem używały. Mimo to Haramis okazała swoje niezadowolenie i kazała jej dokładnie wytrzeć podłogę. Arcymagini posiadała wyjątkową zdolność przekazywania bez słów swej opinii, że uważa Mikaylę za źle wychowaną, głupią, leniwą, pozbawioną jakiejkolwiek motywacji i całkowicie nie zasługującą na miano Arcymagini. Mimo że takie sądy raniły dziewczynkę, mogłaby je tolerować, gdyby oznaczały, że Haramis ma ochotę dać za wygraną i wysłać ją z powrotem do domu. Niestety. Haramis, po raz kolejny, rozpoczęła wykład na temat szczęścia, jakiego zaznaje Mikayla pobierając takie nauki i nie musząc bez uprzedniego przygotowania pełnić obowiązków Arcymagini. Dziwiła się, dlaczego Mikayla nie może włożyć nieco wysiłku w naukę i dlaczego jest takim nadąsanym, niewdzięcznym dziewuszyskiem… Mikayla potrafiła wygłosić całą jej przemowę z pamięci. Przykładała się do pracy ze wszystkich sił, nawet jeśli nie szło jej najlepiej, i czuła teraz taką wściekłość, że otaczające ją przedmioty i Haramis znalazły się w dużym niebezpieczeństwie. Jednakże, mając na uwadze doświadczenie i znajomość magii swojej nauczycielki, postanowiła walczyć jedynie słowami. — Zanim mnie porwałaś — wrzeszczała na Arcymaginię — miałam życie, rodzinę, mimo że nie zwracali na mnie zbytniej uwagi. Miałam przyjaciela, a ty przywiozłaś mnie tutaj, a jego odesłałaś. Nigdy mnie nie spytałaś, czy chcę zostać Arcymaginią. Po prostu powiedziałaś, że nią będę. Przywlokłaś mnie do tej ohydnej Wieży, zaczęłaś męczyć tymi głupimi lekcjami, nie zważając na to, czy chcę się tego uczyć, czy nie! — Zanim mnie porwałaś, byłam wolna. Mogłam wychodzić, jeśli chciałam, uczyć się czego chciałam. Nie wiem, w jaki sposób spodziewasz się wzbudzić we mnie poczucie ziemi, trzymając mnie tutaj. Jestem tak odcięta od jakiegokolwiek kontaktu z ziemią, jak to tylko możliwe. Nie pozwalasz mi wychodzić na zewnątrz, nie mówiąc już o Błotach czy krainie Dyleks, czy jakimkolwiek innym miejscu! — Może w domu nikt o mnie zbytnio nie dbał, lecz przynajmniej nie nękali mnie. Nie kręcili mi się nieustannie nad głową mówiąc „musisz robić to” czy „Arcymagini nie wolno tego robić.” Zanim tu przyjechałam, byłam Mikaylą; teraz jestem „Następczynią Haramis.” Oddaj mi moje życie! Oddaj mi moje ,ja”! Nienawidzę takiego życia! Nienawidzę tego miejsca! Wolałabym umrzeć! — Za każdym razem, kiedy znajduję jakieś interesujące narzędzie Zaginionego Ludu, coś, co pomogłoby mi się czegoś nauczyć, ty to zabierasz. Mówisz, że mnie rozprasza w nauce czystej magii, do jakiej powinna zdążać prawdziwa Arcymagini. To niewiarygodna hipokryzja, biorąc pod uwagę, że od wieków mieszkasz w Wieży, którą Orogastus stworzył, używając wszystkich narzędzi Zaginionego Ludu, jakie tylko zdołał zgromadzić! Ale Arcymagini nie wolno używać niczego praktycznego; Arcymagini musi być związana z ziemią. No cóż, ja nie chcę być związana z ziemią! Chcę być związana z sobą! Oddaj mi moje „ja”! Nie chcę stać się taką jak ty! Haramis patrzyła na nią z otwartymi ustami, najwyraźniej nie potrafiąc znaleźć właściwych słów, aby cokolwiek odpowiedzieć. Mikayla uciekła do swojej komnaty i zamknęła się w niej, zanim Arcymagini zdążyła podjąć jakąkolwiek decyzję. Dziewczynka pozostała za zaryglowanymi drzwiami przez resztę dnia. Nikt nie poprosił jej na wieczerzę. Kiedy nazajutrz, wygłodniała, zeszła na śniadanie, Haramis zachowywała się, jakby nic się nie wydarzyło. Najzwyczajniej zapoznała Mikaylę z planem zajęć, tak jakby nigdy nie słyszała protestów dziewczynki przeciwko zostaniu Arcymaginią. Mikayla ujrzała nagle wizję wielu lat podobnego życia, siedzenia naprzeciw Haramis podczas wspólnych posiłków, wysłuchiwania jej nie kończących się wykładów… Poczuła pochłaniającą ją wieczność. Pragnęła skulić się, zaszyć w najciemniejszym kącie i umrzeć. Była jednak młoda i zdrowa. Poza tym, tak naprawdę, nie miała zamiaru umierać, po prostu nie chciała żyć w ten sposób. ROZDZIAŁ ÓSMY Haramis spojrzała na Mikaylę, która siedziała naprzeciwko apatycznie mieszając owsiankę. Stłumiła westchnienie. Upłynął prawie rok od odjazdu Fiolona, a Mikayla nadal wykazywała pewne magiczne uzdolnienia, lecz jej moce nie wzrastały. Arcymagini spodziewała się, że to nastąpi, gdy obecność Fiolona przestanie absorbować czas i energię dziewczynki. Haramis odczuwała niepokój. Miała nadzieję, że Mikayla poczyni wyraźne postępy pod nieobecność Fiolona, lecz ta, z dnia na dzień, konsekwentnie posępniała. Zdawało się nawet, że ta cecha wniknęła na stałe do jej osobowości. Czy ta ponura osóbka naprawdę miała zostać Arcymaginią? Haramis pomyślała, że mała przestała być niegrzeczna i opryskliwa. Od czasu wyjazdu Fiolona jej zachowanie znacznie się poprawiło. Była spokojna, mówiła tylko wtedy, kiedy ją o coś pytano; posłuszna, dokładnie wypełniała polecenia. Gdy jednak kończyła wyznaczone zadanie, siadała na najbliższym krześle czy ławie i nieustannie wpatrywała się w swoje kolana. Odnosiło się wrażenie, że magia nie interesuje jej nawet w najmniejszym stopniu, pomimo niewątpliwych zdolności, jakie posiadała. Co gorsza, zdawało się, że straciła zainteresowanie życiem. Oczywiście Haramis zdawała sobie sprawę, że ona sama nie interesowała się niczym oprócz magii, lecz z pewnością aż tak bardzo jej to nie przygnębiało. Nawet Uzun wydawał się bardziej żywotny niż Mikayla. W każdym razie jadł niewiele mniej niż ona.. — Mikaylo. — Dziewczynka uniosła zobojętniała twarz znad miski i napotkała wzrok Haramis. Arcymagini chciała powiedzieć coś, co mogło pobudzić małą do życia. Niestety nic nie przychodziło jej do głowy. — Czy ćwiczyłaś dziś rano z kulkami? — Tak, o pani. — Ton głosu przerażał bezbarwnością, a na twarzy dziecka nie odmalował się nawet najmniejszy cień emocji. — Jak sobie radzisz? — Bardzo dobrze, pani. Ta rozmowa prowadzi donikąd, pomyślała ze smutkiem Haramis. Kiedyś też byłam młoda, więc powinnam umieć się z nią porozumieć. — Będziesz musiała mi później pokazać, jakie poczyniłaś postępy — powiedziała starając się, by jej słowa zabrzmiały przyjemnie i zachęcająco. — Jak sobie życzysz, o pani. Haramis dała za wygraną. — Zjedz śniadanie, moje dziecko — rozkazała. Podejrzewała, że bez wyraźnego polecenia Mikayla będzie wciąż siedzieć, mieszając papkę i wpatrując się w nią przez resztę poranka. Pomyślała, że musi poprosić Enyę, żeby dowiedziała się, jakie są ulubione potrawy Mikayli; nie chciała, by dziewczynka wychudła jeszcze bardziej. Czym można ją zainteresować? Haramis powróciła pamięcią do pierwszej wizji, w której Mikayla bawiła się z Fiolonem, oglądając pozytywki. Chciała wtedy rozebrać jedną na części, aby zobaczyć, jak działa. Skoro lubi pozytywki, zastanowiła się Haramis, prawdopodobnie zaciekawiają inne narzędzia Zaginionego Ludu. A, wielkie nieba, Orogastus zostawił ich tu całe mnóstwo! Kiedy przybyłam do tego miejsca, wszystkie wepchnęłam do pomieszczenia na najniższym poziomie. Zapewne nie wszystkie przestały działać. Będę musiała najpierw sama im się przyjrzeć, ponieważ niektóre mogą okazać się niebezpieczne. Haramis nie przepadała za techniką i nie cierpiała wszelkich zasad pojmowanych rozumem, a nie duszą i sercem, więc na myśl o oczekującym zajęciu przechodził ją nieprzyjemny dreszcz. Chyba najbardziej spodobałoby się jej „magiczne lustro” Orogastusa, pomyślała Haramis, lecz poczekam, aż lepiej pozna tajniki czarów. Nie chcę, by sądziła, iż narzędzia Zaginionego Ludu mogą stanowić możliwy do zaakceptowania substytut naszych własnych umiejętności. Zostawiwszy Mikaylę sam na sam z wystygłym śniadaniem, skierowała się do swego gabinetu. Usiadła na wygodnym krześle i oparła sobie Uzuna o ramię; jak prawdziwą harfę. Otarła policzek o delikatne drzewo. Uzun nie zaprotestował, domyślając się, że coś trapi jego najstarszą przyjaciółkę. — Wyznam ci szczerze, Uzunie, iż sama nie wiem, co czynić z tą dziewczyną. — Wykonuje twe rozkazy — zauważył Uzun. — Zaiste — westchnęła Haramis. — Tak właśnie czyni. Gdyby nie absurdalność tego przypuszczenia, sądziłabym, że odnalazłam niewłaściwe dziecko, lecz bez wątpienia właśnie ona ukazała się w mej wizji. — Jesteś pewna, że powinnaś przekazywać jej swą wiedzę? — zapytał Uzun. — Nie pobierałaś żadnych nauk od Arcymagini Binah, a poradziłaś sobie całkiem nieźle. — Ty mnie nauczałeś, Uzunie — zauważyła Haramis. — Nie rozpoczęłam swej misji zupełnie niedoświadczona. Mikayla, przed przybyciem do Wieży, nie otrzymała żadnego wykształcenia w zakresie magii. — Najwyraźniej jest obdarzona magicznymi zdolnościami — pocieszył ją Uzun. — Poza tym wiele się nauczyła przez ostatnie dwa lata. Przychodziła tu do mnie wieczorami i opowiadała o poczynionych postępach, a przed odjazdem Fiolona zjawiali się razem co noc, od kiedy stanął na nogi o własnych siłach. — Naprawdę? — wyszeptała zdumiona Haramis. — Przypuszczam, że musieli czekać, aż udasz się na spoczynek i nie będziesz ich obserwować — stwierdził Uzun. — Zastanawiałem się, dlaczego odwiedzają mnie tak późno. — Ona naprawdę ma talent, ale wydaje się, iż nie chce go wykorzystać — zaprotestowała Haramis. — Ja nigdy taka nie byłam, dreptałam za tobą żądna najmniejszego okrucha wiedzy, zanim jeszcze nauczyłam się dobrze chodzić! Opadła na krzesło nagle i niespodziewanie, wypuszczając z dłoni Uzuna. Zakołysał się z lekka, po czym stanął na szerokiej podstawie. Struny harfy zadrgały, wydając dźwięk do złudzenia przypominający ludzki jęk. — Haramis? — odezwał się Uzun wyraźnie zaniepokojony, a następnie krzyknął gwałtownie: — Haramis! Coś ci jest? Nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Czuła się bardzo dziwnie. Silne mrowienie, niczym ukłucia tysięcy szpilek, ogarnęło całą lewą część ciała, jakby podczas snu zdrętwiał jej bok. Spróbowała się poruszyć, lecz zauważyła, że nie może. Miała wrażenie, że nawet połowa twarzy zastygła, niczym wystudzona lawa. Ogarnął ją niepokój. Wiedziała, że coś zaczęło szwankować, lecz nie miała pojęcia, co. Czy jakieś nieszczęście przytrafiło się ziemi, nieszczęście, które uszło jej uwagi? Czy ja umieram? zastanowiła się. Nie mogę jeszcze umrzeć; Mikayla jeszcze nie jest przygotowana. Uzun zaczął wydawać z siebie niespokojne dźwięki. Wydawało się, że nieznośny bezwład Haramis trwa już całe wieki. W rzeczywistości osobliwa niemoc zawładnęła ciałem kobiety na krótko. Wkrótce, cokolwiek to było, zaklęcie czy coś innego, ustąpiło i odzyskała swobodę ruchów. Kto by chciał nakładać na nią zaklęcie? Przecież nie miała wrogów. Nie chciała teraz o tym rozmawiać. Próbowała uspokoić Uzuna i umniejszyć wagę zdarzenia. — Jestem pewna, że to nic takiego, Uzunie; prawdopodobnie nie ułożyłam się zbyt wygodnie do snu zeszłej nocy. Przypomina mi to jednak o pracy, która mnie jeszcze czeka. — Podniosła się z krzesła próbując ukryć wysiłek, jaki musiała włożyć w ten prosty ruch. — Poszukam Mikayli. Myślę, że nadszedł czas na naukę magii pogodowej; to niezwykle ważna część pracy Arcymagini. — Uważam, że jest na to jeszcze trochę za wcześnie, pani. Haramis zignorowała formalny protest Uzuna. — Sama o tym zadecyduję, stary przyjacielu. — Uśmiechnęła się do niego, na chwilę zapominając, że jej nie widzi. Zrobiła to częściowo po to, aby złagodzić cierpkość swych słów, a częściowo, aby ukryć przerażenie, jakie nagle odczuła. Możliwe, że nie mam już tyle czasu, co myślałam. — Zawsze byłaś uparta. — Głos Uzuna rozbrzmiał delikatnym glissando wzdłuż strun. — Postąpisz, jak zechcesz. I tak zawsze robisz po swojemu. Haramis znalazła Mikaylę w sypialni. Dziewczynka siedziała ze skrzyżowanymi nogami na nie posłanym łóżku, odwrócona tyłem do drzwi. Pochylała się nad czymś trzymanym w dłoniach. — Co robisz? — zapytała Arcymagini. Mikayla podskoczyła, upuszczając na łóżko dwie srebrne kule. Haramis podeszła i podniosła je. Kątem oka dostrzegła, że Mikayla wsunęła jakiś niewielki przedmiot za dekolt tuniki, lecz nie była pewna, czy jej się to nie przywidziało. Poza tym miała ważniejsze sprawy na głowie. Wręczyła dziewczynce kule, które wydały jej się niezwykle ciepłe, bez wątpienia ogrzane dłońmi Mikayli, i powiedziała: — Odłóż je teraz i chodź do pracowni. Czas rozpocząć kolejny etap nauki. Odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju, nie zważając na niewyraźny jęk protestu za plecami. Mikayla przyczłapała do pracowni akurat w chwili, gdy cierpliwość Haramis zaczęła się wyczerpywać. Arcymagini właśnie zamierzała wysłać Enyę, aby sprowadziła dziewczynkę. Zdawała sobie sprawę, że zbesztanie małej przyniesie odwrotny skutek, więc zmusiła się do uśmiechu. — Podejdź tu do mnie, moje dziecko. Rozpoznajesz? Mikayla podeszła do solidnego stołu i spojrzała w dół. Na blacie leżała piaskowa tablica używana do planowania bitwy, lecz zamiast kompletu figurek, znajdował się tam piasek w kilku różnych kolorach, kilka kamieni, sporo zmiażdżonego białego piaskowca oraz woda. Ku zdziwieniu Arcymagini, widok ten przełamał obojętność Mikayli. Pierwszy raz od długiego czasu ujrzała błysk zainteresowania na twarzy dziewczynki i cień inteligencji w przygaszonych oczach. — To królestwo — powiedziała szybko Mikayla. — Tutaj są Zielone Błota — wskazała na zielony piasek — a tutaj rzeka Golobar łączy się z Dolnym Mutarem, gdzie… — zawahała się — znalazłaś mnie i Fiolona. Haramis zastanowiła się, czy Mikayla umyślnie nie użyła słowa „porwałaś”. Zauważyła też, że dziewczynka nie wspomniała ich przewodnika Odmieńca, mimo że towarzyszył im on podczas pamiętnej wyprawy. — Tutaj są Czarne Błota — kontynuowała Mikayla — i Złote Błota, a Cytadela znajduje się tu, na tej skale. A my jesteśmy tutaj. — Wskazała bezbłędnie na kupkę zmiażdżonego białego piaskowca, która reprezentowała Górę Brom. — A Fiolon jest tutaj — dodała buńczucznie, wskazując Skałę Cytadeli. Haramis postanowiła zignorować ostatnią uwagę. — Masz rację, Mikaylo. Ta tablica przedstawia ziemię. Nie jest to jednak zabawka, ani jedynie mapa. Ma swój użytek. Czy zgadujesz, jaki? Mikayla zaczęła przewracać oczyma, po czym spojrzała na stół. — Nie, pani — odparła, popadając znowu w stan „bezmyślnej uległości”. Haramis miała ochotę potrząsnąć nią z całej siły. — A zatem zostań tu i przestudiuj ją, aż domyślisz się, jaki może być z niej użytek — rzekła cierpko. — Spotkamy się na obiedzie. — Odwróciwszy się na pięcie, wyszła z pokoju. Chwilę później przemierzała swój gabinet w tę i z powrotem, wyładowując rozgoryczenie na Uzana. — To dziecko doprowadzi mnie do szaleństwa! — poskarżyła się relacjonując zajście w pracowni. Struny Mistrza drgnęły niespokojnie. — Może już jej się to udało. Chcesz powiedzieć, że zostawiłaś ją samą, bez nadzoru, i pozwoliłaś bawić się piaskową tablicą? — Oczywiście, że nie — odparła niecierpliwie Haramis. — Powiedziałam jej, żeby przestudiowała ją, a nie dotykała. — Czy zakazałaś jej dotykać? — zapytał Uzun. — Nie. Przypuszczam, że specjalnie wszystko by pomieszała, byle tylko mnie rozgniewać. Dlaczego się tak martwisz, Uzunie? — Ponieważ owa tablica jest jednym z najpotężniejszych magicznych przedmiotów w tej Wieży — odparł krótko Uzun — a bez względu na to, jak byś ją określiła, księżniczka Mikayla posiada bystry umysł i duży talent w dziedzinie magii. — Którego nie chce rozwijać — zauważyła Haramis. — W każdej chwili sytuacja może ulec zmianie — ostrzegł Uzun. — Sądzę, że jej nie doceniasz, a nie trzeba specjalnej inteligencji, aby pojąć, iż tablica może służyć do magii pogodowej. Szczególnie kiedy pod ręką znajdują się misy z wodą i skruszona na proszek skała, których używasz do przywoływania deszczu i śniegu. — Są w szafce przy końcu stołu, tam gdzie powinny być — wyjaśniła Haramis. — Gdzie indziej mogłabym je schować? Bez zaklęcia aktywizującego są to tylko pyły skalne i krople wody. — Można stworzyć nowe zaklęcia, aby wykonać te samą rzecz — upierał się Uzun. — Magia to sprawa skupienia i intencji, a Mikayla jest dobra w jednym i w drugim. — Zbytnio się martwisz, mój stary przyjacielu — uśmiechnęła się czule Haramis, podchodząc bliżej, by pogładzić gładkie drewno jego ramy. — Czyżby? — zapytał Uzun, delikatnie pobrzękując w rozbawieniu. — Czy zamierzyłaś, aby dzisiaj padał deszcz? Haramis obróciła się i popędziła do okna. Uzun się nie mylił; rzadki strumień deszczu padał dokładnie na środek dziedzińca, roztapiając zalegający w tym miejscu śnieg. Usłyszała za plecami chichot harfy, zaklęła szpetnie pod nosem i pobiegła do pracowni. Z kolką w boku, oddychając ciężko i nierówno, otworzyła ciężkie drzwi. — Przestań! — wysapała. Mikayla podniosła wzrok znad stołu, gdzie skapywała wodę z koniuszka małego palca na wyobrażenie Góry Brom. — Chyba już wiem, do czego służy ten stół, pani — powiedziała spokojnie. — Okazuje się, że działa całkiem dobrze, jeśli chodzi o czary pogodowe. Haramis poczuła ostry, kłujący ból w głowie i całym wysiłkiem woli zmusiła się, aby się za nią nie chwycić. Wystarczyło, że ledwo łapała powietrze, i nie mogła pozwolić sobie na pokazanie dalszych oznak słabości. — Powiedziałam ci, żebyś obejrzała tę tablicę, a nie bawiła się nią, albo jej dotykała! — warknęła. — Mówiłam ci, że to nie zabawka. Mikayla sprawiała wrażenie zaskoczonej. — Przecież gdyby to było niebezpieczne, o pani, z pewnością nie zostawiałabyś mnie tu samej. Poza tym jak mogłam przestudiować tablicę, nie dotykając jej? Uczymy się na drodze doświadczeń, tworząc teorię, sprawdzając ją i kreując nową teorię, jeśli pierwsza się nie sprawdziła. W końcu otrzymujemy model, który dokładnie przedstawia rzeczywistość, albo przynajmniej jej części, którymi mamy się później zajmować. Potrzebujesz większej piaskowej tablicy — dodała. — Tu nie ma miejsca na Labornok, czy Var, a za Labornok na pewno jesteś odpowiedzialna; królestwa są połączone od prawie dwustu lat. Haramis miała wrażenie, że głowa rozpada jej się na kawałki. Czy to dziewczynisko aby na pewno jest dzieckiem? Nie miała ochoty dyskutować na temat odpowiedzialności za istoty, które najechały jej ojczyznę, mordując bestialsko rodziców i wszystkich, których udało im się dopaść. Jej również próbowali wyrządzić krzywdę. Nawet jeśli te wydarzenia działy się dawno temu, w pamięci Haramis były tak wyraźne, jakby zdarzyły się przed tygodniem. Chyba się starzeję, pomyślała, skoro pamiętam dawne zdarzenia lepiej niż ostatnie. Na głos zaś powiedziała: — Idź umyć ręce przed wieczerzą, Mikaylo. Zobaczymy się przy stole. Kiedy wyszła z komnaty, żeby zaparzyć herbatę z kory wierzby, kojącą wszelkie bóle głowy, usłyszała, jak Mikayla odparła: — Przecież dopiero jest pora obiadu. Po posiłku Haramis wręczyła Mikayli starą kronikę Ruwendy, mając nadzieję, że przynajmniej to zaoszczędzi kłopotów z dziewczynką na resztę dnia. Czuła się zbyt zmęczona, aby się z nią przekomarzać. Zaszyła się w swojej komnacie, pragnąc przez jakiś czas cieszyć się samotnością. Ze wszystkich sił starała się powstrzymać wspomnienie dziwnego epizodu z dzisiejszego ranka. Położyła się na łóżku zamierzając odpocząć przez chwilę, lecz zmęczenie owładnęło nią całkowicie i nie ruszyła się do chwili, gdy Enya przyszła zapytać, dlaczego nie pojawiła się na wieczerzy. — Kolacja? — Haramis usiadła, odsuwając krnąbrne włosy opadające na twarz. — Czy jest już tak późno? — Wyjrzała oknem i zdumiona zauważyła, że świat pogrążył się w mrokach późnego wieczoru. — Musiałam zasnąć. — Z pewnością — odparła Enya. — Zdążyłam podać posiłek księżniczce Mikayli. Teraz rozmawia z Mistrzem Uzunem, więc nie musisz się, pani, o nią niepokoić. Może przyniosę ci tacę? Wyglądasz, jakby przydałoby ci się jeszcze trochę odpoczynku. — Dziękuję, Enyo — odpowiedziała Haramis. — Jestem nieco zmęczona i ten pomysł z tacą jest bardzo dobry. Kiedy tylko gospodyni zniknęła za drzwiami, Haramis zwlokła się z łóżka i podeszła do lustra. Enya miała rację. Najwyraźniej przemęczyła się ostatnio. Zaklęcie, dzięki któremu ludzie patrząc na nią widzieli to, co chciała — prysło. W lustrzanym odbiciu ujrzała swoją prawdziwą twarz: bladą, wymizerowaną, starą. — Lepiej pozostanę w komnacie, póki nie odzyskam sił — wymamrotała do siebie. — Uzun mnie nie widzi, a Enya zna mój naturalny wygląd. Jest jednak za wcześnie, by wyjaśniać to Mikayli. Haramis zapomniała, że dziewczynka widziała ją wcześniej tego dnia. W rzeczywistości Mikayla wpatrywała się w Haramis podczas obiadu, lecz Arcymagini nawet tego nie dostrzegła. Teraz Mikayla odbywała długą rozmowę z Uzunem. — Czy Haramis jest chora, Uzunie? — spytała. — Nie wyglądała dobrze podczas obiadu, a na kolację wcale nie zeszła. — Enya twierdzi, że Haramis po prostu jest zmęczona, lecz dzisiaj wyglądała na więcej niż przemęczoną. — Co rozumiesz przez „więcej niż przemęczoną”? — zapytał Uzun. Mikayla westchnęła. — Szkoda, że nie widziałeś — powiedziała. — Zwykle wygląda jakby była „bez wieku”, to znaczy ma siwe włosy, lecz tak naprawdę nie wygląda staro. Uzun westchnął, lekko trącając struny harfy. — Kiedy była młodą dziewczyną, miała czarne włosy, lecz kiedy została Arcymaginią, zmieniła kolor na biały. Nie miała wtedy więcej niż dwie dekady. Wówczas próbowała się postarzeć tak, by wyglądać na mniej więcej cztery dekady. Potem utrzymywała ten wygląd tak długo, jak ją widziałem. Nie wiem, czy po tym, jak zostałem harfą, coś uległo zmianie… — Raczej nie — przyznała Mikayla. — Wyglądała właśnie tak aż do dzisiaj. Dziś jej włosy miały żółtawoszarą barwę i robiła wrażenie naprawdę starej. Miała też wychudłą twarz i zapadnięte policzki. Czy przez te wszystkie lata używała zaklęcia, aby zmienić swój wygląd? — Bardzo słabego zaklęcia — stwierdził Uzun. — W rzeczywistości nazywa się to czarem, nie zaklęciem. — Och, wiem! — krzyknęła Mikayla. — Kiedy byłam mała, używałam pewnej odmiany czaru. Stosujesz go, gdy pragniesz, by ludzie cię nie dostrzegali i nie wiedzieli, co robisz, na przykład gdy masz ochotę pobawić się na zewnątrz i nie chcesz, żeby cię ktoś zatrzymał przy wyjściu z zamku. Albo gdy nie chcesz, aby zobaczył cię ktoś, kto wszedł do pokoju, po prostu siedzisz wtedy nieruchomo i myślisz „nie ma mnie tutaj”, a oni cię nie dostrzegają. — Rzeczywiście wydaje się to opierać na tych samych, podstawowych zasadach — zgodził się Uzun. — Chcesz powiedzieć, że mogłam stworzyć iluzję, że jestem ładnie odziana, kiedy moje ubranie ociekało błotem i warkocze mi się rozplatały? — spytała Mikayla. — Powinnam była nauczyć się również tej wersji. Zaoszczędziłoby mi to wielu kłopotów. Uzun zachichotał. — W istocie, czaru można do tego użyć. Podejrzewam jednak, że w twoim przypadku, księżniczko, te kłopoty były jedynie niewielką przykrością, a nie poważnym problemem, więc nie zadałaś sobie trudu, aby nauczyć się używać czaru w ten sposób. Mikayla roześmiała się. — Masz rację. To, że powinnam wyglądać czysto i pięknie, zawsze wydawało mi się takie głupie. Gdy idziesz na moczary, zawsze się ubłocisz i koniec. A nikt tak naprawdę nie przejmował się tym, jak wyglądam, chyba że chodziło o jakąś specjalną okazję. Wtedy pozwalałam, żeby służące ubierały mnie odpowiednio i tak długo byłam czysto i schludnie ubrana, aż ceremonia dobiegła końca. Spochmurniała zastanawiając się, jak to jest w przypadku Haramis. — A więc Haramis od wielu lat utrzymywała czar, aby wyglądać tak samo, a teraz nagle czar prysł. Oznacza to, że albo nagle przestało jej zależeć, albo jest chora i nie ma dość energii, aby go podtrzymywać. — Obawiam się, że masz rację — rzekł Uzun. — Rano, gdy siedziała tutaj ze mną, jej ciało ogarnęła jakaś niemoc. Przez chwilę nie mogła się ruszać ani mówić. Gdy przyszła do siebie, powiedziała, że to nic takiego. Wtedy zwróciłem jej uwagę, że pada deszcz, i wybiegła pośpiesznie. — Kazała mi odgadnąć, do czego używa się tablicy — odezwała się Mikayla z udawaną niewinnością — tak jakbym tego nie wiedziała już po pierwszym spojrzeniu. Lecz o dziwo — kontynuowała — nie jest to zwykłe narzędzie, którego można używać do tworzenia pogody, chociaż oczywiście łatwo można to robić. Kiedy jej dotykam, wydaje mi się, że czuję przez nią ziemię, chociaż jest tylko niewielkim modelem prawdziwej ziemi. — Czujesz ziemię? — zapytał zachęcająco Uzun. — Co chcesz przez to powiedzieć? — Nie wiesz? — spytała zaskoczona Mikayla. — Ziemia żyje, Uzunie, i wszystkie części pasują do siebie nawzajem; za każdym razem gdy jedna się zmienia, wszystko dokoła również się zmienia. — A ty to czujesz — odezwał się Uzun. — Od kiedy potrafisz wyczuwać ziemię? Mikayla wzruszyła ramionami. — Przypuszczam, że od samego początku. W każdym razie tak długo, jak sięgam pamięcią, zawsze to gdzieś we mnie tkwiło. Kiedy dotknęłam stołu, to wrażenie znacznie się wzmocniło, to wszystko. Czy Haramis używa tablicy, żeby dowiedzieć się, co dzieje się na ziemi? Czy to dlatego może tu cały czas przebywać i nie musi wędrować po świecie? — Być może — odparł Uzun. — Nigdy o tym nie mówiła. — Dziś rano nie zauważyła jednak, że pada deszcz, zanim jej o tym nie powiedziałeś? — zapytała Mikayla. — To nie wygląda zbyt dobrze. — Miała rozproszoną uwagę — powiedział Uzun i dodał zadowolony z siebie: — A poza tym ja posiadam doskonały słuch. Nie martw się, moje dziecko; do jutra wyzdrowieje. ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Mikayla skorzystała z okazji, że Haramis spędzała cały dzień w łóżku. Poszła do swego pokoju i wziąwszy pudełko z kulami, udała się do pracowni. Chociaż nie była w stanie kontaktować się z Fiolonem codziennie, w ciągu ostatniego roku robiła to tak często, że przychodziło jej to z coraz większą łatwością. Z dużą wprawą obracała kulami w dłoni, tak jak pokazywała jej Haramis. Tego wieczoru jednak dziewczynka poruszała nimi tylko dopóty, dopóki nie wzbudziła w sobie dość siły na uzyskanie łączności z przyjacielem. — Fio — szepnęła podekscytowana, ujrzawszy jego twarz. — Mam ci coś niesamowitego do pokazania. Jesteś sam? Fiolon skinął głową. — Jestem w naszym starym pokoju zabaw — powiedział. — Nikt mnie tu nie będzie szukał. — Na chwilę zmarszczył brwi. — Prawdę mówiąc, odkąd ciebie tu nie ma, wszyscy mnie ignorują. Czuję się samotny. — Przykro mi — rzekła szczerze Mikayla. — Ja też za tobą tęsknię. Tak bym chciała, żebyś tu był i żebym mogła podzielić się tym z tobą bezpośrednio, a nie poprzez kule. — Czym podzielić? — Fiolon wyciągnął szyję, zaciekawiony. — Popatrz. — Mikayla trzymała kule ponad stołem i przesuwała je dokoła tak, żeby miał lepszy widok. — To Ruwenda! — zawołał natychmiast Fiolon. — To lepsze niż jakakolwiek mapa, jaką dotychczas widziałem. Czy możesz potrzymać kule tak długo, żebym zdążył ją przerysować? Muszę tylko przynieść atrament i pergamin. — Nie powinnam mieć większych problemów — odparła Mikayla. — Haramis i służący poszli spać, a Uzun raczej nie może wędrować. Przynieś, co potrzeba, i skontaktuj się ze mną, jak będziesz gotowy. — Czy mogę dotrzeć do ciebie używając mojej jednej kulki? — zapytał Fiolon. — Nigdy tego nie próbowaliśmy. — Nie dowiemy się, jeśli nie spróbujemy — zauważyła Mikayla. — Jeśli nie odezwiesz się, zanim wypali się jedna świeca, sama cię przywołam. Jestem pewna, że potrafisz tego dokonać; dużo lepszy z ciebie magik niż ze mnie. Fiolon uśmiechnął się, przerywając kontakt bez słowa komentarza. Mikayla usiadła przy oknie, manipulując kulami i spoglądając na dół na dziedziniec. Na widok skutków deszczu zmarszczyła brwi. Śnieg stopniał, odsłaniając spory obszar dziedzińca. Po zapadnięciu zmroku, kiedy mroźny wiatr zaczął hulać pośród murów samotnej budowli, miejsce to pokryło się szklistą taflą lodu, lśniącą w świetle księżyca. — Lepiej będzie, jeśli coś na to zaradzę — powiedziała do siebie — w przeciwnym razie rankiem wszyscy pospadają stamtąd albo połamią sobie kości. — Westchnęła. — Prawdę mówiąc, nie powinnam była przywoływać tego deszczu; głupio z mojej strony, że zmieniłam pogodę tylko na złość Haramis. Wróciła do piaskowej tablicy i przyjrzała się dokładnie misom ustawionym przy jej końcu. Leniwie przycisnęła pięścią pokruszony biały piaskowiec. Zachrzęścił pod drobnymi kłykciami dłoni, niczym kroki w śniegu. Oczywiście! uświadomiła sobie. Woda jest deszczem, a to jest śnieg! Powinnam była się tego domyślić dziś rano; przecież to właśnie z tego zrobione są te góry. Poczuła w głowie ciepło i doleciał ją głos Fiolona. — Mikaylo, czy mnie słyszysz? — Tak, oczywiście — odparła podnosząc kulę do twarzy, żeby go widzieć. — O, proszę, będę tak trzymała kulę, żebyś widział całą tablicę. Możesz rysować, a ja wezmę się do dzieła. — Do dzieła? — powtórzył Fiolon. — Czary pogodowe — wyjaśniła krótko, ignorując „och, oczywiście” Fiolona. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu. — Haramis zostawiła mnie dzisiaj w tej komnacie, żebym się domyśliła, do czego służy tablica na stole. Niewątpliwie sądziła, że odgadnięcie zajmie mi cały dzień, jeśli w ogóle znajdę odpowiedź. Przybiegła tu pędem, kiedy sprawiłam, że na dziedzińcu zaczął padać deszcz! — Jesteś pewna, że nie był to czysty przypadek? — spytał Fiolon, rozpoczynając jedną z ich rozmów typu „argument–kontrargument.” — Czyż nie pada tam zwykle wiosną? — Haramis wyglądała na pewną swoich racji, kiedy wrzeszczała na mnie. Po raz pierwszy widziałam, jak zabrakło jej tchu. Dobrze jej tak; nie powinna traktować mnie jak przygłupiej dziewuchy. Fiolon otworzył usta, a potem je zamknął. Mikayla stwierdziła, że postanowił nie wypowiadać się na temat jej inteligencji. — Poza tym — dodała — tu nigdy nie pada deszcz, nawet latem. Zawsze śnieg. — Co zatem teraz masz zamiar robić? — Pomniejsze naprawy. Kiedy dziś rano przywołałam deszcz, roztopił on mnóstwo śniegu i teraz dziedziniec jest istnym lodowiskiem. — Zamierzasz stopić lód? — Zapadł już zmrok, Fiolonie, i ochłodziło się znacznie. Lód topniałby wbrew naturze. — Masz rację — odparł Fiolon. — Powinienem był o tym pomyśleć. Poza tym jeśli sprawisz, by ociepliło się na tyle, aby stopić lód w środku nocy, prawdopodobnie w innym miejscu spowodujesz powódź. — Albo lawiny — zgodziła się Mikayla. — Sądzę, że najlepiej będzie, jeśli zakryję lód grubą warstwą śniegu. To nie pozwoli nikomu się poślizgnąć. Potem, kiedy nadejdzie naturalne ocieplenie, za dzień lub dwa, mogę poprosić Haramis, żeby mi pokazała, jak stopić lód i osuszyć dziedziniec. — Popatrzyła na przeróżne misy umieszczone dokoła tablicy. — Poza tym nie jestem pewna, czego używa się do wytworzenia ciepła w danym miejscu… — Pochodni? — zaproponował Fiolon. — Być może. Lecz daję głowę, że ten zmiażdżony marmurowy proszek służy do robienia śniegu, a jeśli tak nie jest, wkrótce się o tym przekonam. — Zatem spróbuj — zachęcił Fiolon — ale bądź ostrożna. Czy mogę się poprzyglądać? Chciałbym zobaczyć, jak to działa. — Oczywiście. — Mikayla wzięła małą garść ziarenek białego piasku i posypała nimi delikatnie makietę Wieży na tablicy, koncentrując się na śniegu. Wyobraziła sobie, że na Wieżę i okolicę opada biały puch, pokrywając lód na dziedzińcu, oszraniając dach i balkony. Zdawało jej się, że unosi się w powietrzu poza samotną budowlą, obserwując dryfujące dokoła siebie płatki śniegu. Jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyła tak osobliwego uczucia. W miarę jak koncentrowała się coraz bardziej, czuła, jak maleje, kurcząc się do rozmiarów śnieżnego płatka. Stała się jednym z wielu kryształków spadających wolno w gęstym mroku nocy, pobierającym wilgoć i zamieniającym ją w koronkowe wzorki białych puszków… Zbudził ją blady świt. Leżała na podłodze obok stołu, a każdy jej mięsień był zesztywniały i bolesny. Czemu śpię na podłodze, skoro mam tak wygodne łóżko? pomyślała. Wtedy powróciły wspomnienia zeszłej nocy. Zerwała się na równe nogi, krzywiąc się z bólu i czując jak jej ciało protestuje. Pośpieszyła do okna i wyjrzała na świat. — Udało się! — wykrzyknęła radośnie. Dziedziniec pokrywała gruba warstwa białego puchu, a gdy spojrzała na balustradki najbliższego balkonu, zorientowała się, że śniegu spadło akurat tyle, ile sobie zaplanowała. Była ciekawa, czy pokrywa śnieżna uzyskała odpowiednią grubość, kiedy zasnęła, a wówczas zaklęcie przestało działać. Możliwe też, że padało przez całą noc, aż zebrała się zamierzona ilość śniegu. Może Haramis potrafi udzielić jej odpowiedzi na to pytanie? Jeśli oczywiście będzie dziś rano w dobrym humorze. A samopoczucie Haramis zapewne się poprawi, jeśli zastanie Mikaylę w sypialni, ćwiczącą z kulkami przed śniadaniem. Mikayla poszła na palcach do swego pokoju, włożyła koszulę nocną i weszła do łóżka. Wzburzyła nieco pościel, żeby wyglądało, że w niej spała, i sięgnęła po pudełko z kulami. Kiedy jednak wyciągnęła rękę, uzmysłowiła sobie, jak potworne zmęczenie zawładnęło jej ciałem i umysłem. — Nic się nie stanie, jeśli się jeszcze chwilę zdrzemnę — powiedziała do siebie. — Jest jeszcze wcześnie. I zimno. — Ręka opadła jej bezwładnie na bok, lecz ostatnim wysiłkiem woli wsunęła ją pod kołdrę i prawie w tym samym momencie zasnęła. Uniosła powieki, lecz natychmiast z powrotem zamknęła oczy, porażone jasnymi promieniami słońca wślizgującymi się przez okno; zapomniała zaciągnąć kotary. — Och, nie — westchnęła gramoląc się z łóżka i naciągając na siebie leżące nieopodal ubrania. — Spóźniłam się na śniadanie! — Przeczesała włosy rogowym grzebieniem i popędziła do jadalni, zatrzymując się tuż przed drzwiami. Mama zawsze mówiła, że księżniczki nie biegają. Powtarzała to tak często, że Mikayli weszło w nawyk wchodzenie do komnaty dostojnym krokiem damy, bez względu na to, z jaką prędkością tam zmierzała. Przygotowane śniadanie stało na kredensie, lecz był tylko jeden talerz. Haramis pewnie zjadła już wcześniej, pomyślała Mikayla. Mam tylko nadzieję, że nie gniewa się na mnie za bardzo, że zaspałam. Mikayla zjadła pośpiesznie posiłek składający się z kromki chleba i napoju z owocu lądu. Następnie udała się na poszukiwanie Haramis. Najpierw zajrzała do gabinetu, lecz kiedy uchyliła drzwi i wsunęła głowę przez szparę, dostrzegła tylko Uzuna stojącego samotnie na swym miejscu nieopodal kominka. — Kto tam? — zadźwięczały delikatnie struny harfy. — Mikayla — odparła. — Dzień dobry, Uzunie. — Bardzo polubiła Odmieńca–harfę, szczególnie od czasu wyjazdu Fiolona. Wcześniej Mistrz wydawał jej się bardziej przyjacielem Fiolona niż jej, tak jakby tolerował Mikaylę tylko przez wzgląd na to, że Fiolon darzył ją nieskrywaną sympatią. Po wyjeździe chłopca Mikayla lubiła spędzać czas z Uzunem, który okazywał jej dużo współczucia i z którym łatwiej się rozmawiało niż z Haramis. Mikayla uważała, że Haramis postąpiła okrutnie zamykając Uzuna w postaci harfy. Musi strasznie przeżywać swą ślepotę. Nawet jeśli wyraził zgodę na tę transformację, nadal sądziła, że Haramis postępuje samolubnie, nie zdejmując zaklęcia. — Dzień dobry, księżniczko Mikaylo — odrzekł grzecznie Uzun. — Dobrze spałaś? Mikayla wciąż słyszała często powtarzane upomnienie swej matki: — To pozdrowienie, córko, nie pytanie. — Zanim tu przybyła, nie zdawała sobie sprawy, jak wiele przyswoiła sobie owych matczynych nauk. Kiedy mieszkała w Cytadeli, ona i każdy, kto ją znał, mógłby przysiąc, że słowa matki miały na nią wpływ nie większy niż zeszłoroczny śnieg. Usłyszała swoją prawie bezwiedną odpowiedź. — Tak, dziękuję, Uzunie, a ty? — Wyrwała się z otępienia. — Przepraszam, nie wiem, czy w ogóle sypiasz, czy nie. Lecz jeśli tak, mam nadzieję, że dobrze spałeś. — Nie jestem pewien, czy sypiam, czy nie, księżniczko — odparła harfa. — Jeśli kiedyś wejdziesz tu i będziesz musiała mnie obudzić, wówczas dowiemy się tego obydwoje. Pewien jednak jestem, że nie miewam snów. — Brak ci ich? — zapytała z zaciekawieniem Mikayla. — Tak. — Struny harfy zadrżały najbardziej ponurym brzmieniem. Mikayla zagryzła wargę. Bardzo mi przykro, że tak często ranie twe uczucia, pomyślała. Chciałabym być bardziej podobna do mych sióstr. Chciałabym być w domu blisko mamy. — Przepraszam — powiedziała na głos. Przecież nie mogła dodać nic więcej. Zdawała sobie sprawę, że posiada wyjątkową zdolność pogarszania sytuacji, jeśli zagłębia się w jakiekolwiek wyjaśnienia. Najwyższy czas zmienić temat. — Wiesz gdzie może być pani, Uzunie? — Nie. — Harfa westchnęła. — Nawet nie przyszła przywitać się ze mną. — Dziwne — stwierdziła Mikayla. — Wygląda na to, że zjadła śniadanie. — Weź dzwonek, moje dziecko, i zadzwoń — powiedział szybko Uzun. — Zapytaj Enyę, co się stało. Enya zjawiła się po kilku chwilach i zanim jeszcze zdążyła przekroczyć próg, Uzun już pytał, gdzie jest Haramis. Może i jest ślepy, ale słuch ma doskonały, pomyślała Mikayla. Na długo przede mną usłyszał, że się zbliża. — Wyjechała — wytłumaczyła Enya. — W jednej chwili siedziała i jadła śniadanie wpatrując się w przestrzeń, tak jak to ona potrafi, księżniczko. W następnej zostawiła jedzenie, poszła po pelerynę i odleciała na jednym z tych wielkich ptaków. — Dokąd? — zapytał Uzun. — Nie mówiła? — No cóż, Mistrzu Uzunie — odparła niespokojnie Enya — nie moją jest rzeczą wypytywać o to, gdzie wychodzi, skąd przychodzi, i naprawdę nie powinnam tego mówić… Struny harfy zabrzęczały gniewnie i Enya zaczęła miętosić nerwowo fartuch. — Poleciała na południe, może w kierunku Cytadeli. Nie wiem na pewno. Mikayla jęknęła z przerażenia, przeczuwając nieszczęście. — Fiolon? — krzyknęła biegnąc do swojej komnaty. Nie zatrzymała się, zanim nie dobiegła do sypialni i zamknęła się wewnątrz. Schwyciła pudełko i wzięła kule do ręki. Zdawało się, że same zaczęły się obracać, a gdy zbliżyła do nich kulkę wiszącą na wstążce, poczuła nagły przypływ mocy. Tym razem najpierw zarejestrowała dźwięk, a nie, jak zwykle, obraz. Niewątpliwie kulka Fiolona znajdowała się gdzieś bezpiecznie pod koszulą, lecz Mikayla słyszała wyraźnie rozmowę, jaka się toczyła. — Musisz być w błędzie, Arcymagini — mówiła królowa z chłodnym przekonaniem. — Może moja córka to trochę rozpuszczone dziewczynisko, lecz nie jest niemoralna. Syn mojej siostry też nie. — Jest w błędzie — wtrącił ze złością Fiolon. — Nigdy nie dotknąłem w ten sposób Mikayli. W zeszłym roku mieliśmy się zaręczyć, a następnie wziąć ślub. Nie miałem powodu, aby zhańbić moją przyszłą żonę. — Ona nie jest twoją przyszłą żoną! — warknęła gniewnie Haramis. — Zapewniam cię, o pani, że w okresie, o którym mówisz — odparł Fiolon — za taką ją uważałem. Kocham Mikaylę, zawsze będę ją kochał, bez względu na to, co jej robisz, i nigdy nie uczyniłbym niczego, co mogłoby ją skrzywdzić. — To niedorzeczne — zaprotestował słabo król. — Spójrz na niego — ledwo przestali być dziećmi. I — dodał już bardziej stanowczo — przez ostatnie dwa lata Mikayla mieszkała z tobą. Niemożliwe, żeby sypiali ze sobą, chyba że zapomniałaś zostawić z nimi przyzwoitki. — Co takiego? — wrzasnęła Mikayla. Fiolon najwyraźniej usłyszał jej krzyk, lecz na szczęście jego „cicho!” zagubiło się pośród donośnych głosów dorosłych. Jestem jeszcze zbyt młoda, żeby z kimkolwiek sypiać, pomyślała Mikayla. Pamiętam, kiedy moje starsze siostry osiągnęły wiek do zamążpójścia; ja jeszcze nie dojrzałam, co jest dość dziwne; miały mniej więcej tyle lat co ja, kiedy to się im przytrafiło. Czy Haramis zabiega, abym na zawsze pozostała dzieckiem? Nie, to niemożliwe; gdyby tak było, zdawałaby sobie sprawę, że to, co mówi o mnie i Fiolonie, to kompletny nonsens. Może to efekt uboczny studiowania magii… — Jeśli nie doszło do intymnego kontaktu — warknęła Haramis — to jak wytłumaczysz fakt, że są ze sobą w taki sposób połączeni? — Co rozumiesz przez „połączeni”? — spytała królowa. — Powiązani, połączeni, w trwałym kontakcie ze sobą — rzuciła niecierpliwie Haramis. — Jak myślisz, dlaczego dokoła Wzgórza Cytadeli leży śnieg? — Och, nie! — szepnęła Mikayla. — Co ma z tym wspólnego śnieg? — Król sprawiał wrażenie nieco zdezorientowanego. — Spytaj chłopca — rzekła zimno Haramis. — To przez przypadek — odpowiedział spokojnie Fiolon. — Nie zamierzałem przywoływać tu śniegu. Obserwowałem, jak Mikayla przywołuje śnieg przy Wieży, i obydwoje zasnęliśmy. W jakiś niezrozumiały sposób zaklęcie pogodowe niepotrzebnie powtórzyło się tutaj. — Jak to „Mikayla przywoływała śnieg”? — spytała ostro Haramis. — Ona nie wie, jak sprawiać, żeby padał śnieg. — Pani — odezwał się grzecznie Fiolon — gdy spojrzeć na tablicę, naprawdę wydaje się oczywiste, jak robi się śnieg. Uczyniła to, ponieważ deszcz, który sprowadziła poprzedniego dnia na dziedziniec, zamarzł w nocy, pokrywając go lodową taflą. Nie chciała, żeby służący poprzewracali się i zrobili sobie krzywdę, zaczynając swoje poranne prace. — Czy nie prościej byłoby stopić lód? — spytał król. — W jaki sposób pomoże położenie na lód warstwy śniegu? — Stopienie lodu w górach, i do tego w nocy, zabrałoby mnóstwo energii — wytłumaczył Fiolon. — Panujący wtedy chłód i ciemność nie pozwalają skorzystać z pomocy słońca, a księżyc nie świeci wystarczająco silnie. Gdyby jednak rzeczywiście wytworzyć dość energii na stopienie lodu na zimnym, kamiennym dziedzińcu blisko wierzchołka góry, można by spowodować topnienie śniegu w okolicy. Jednak konsekwencją tego byłyby lawiny, jeśli nie powódź. A co do położenia warstwy śniegu na lód; kiedy wchodzisz w śnieg, trzyma on nogi tam, gdzie je stawiasz; jeśli upadniesz, wylądujesz w czymś znacznie bardziej miękkim niż lód. — Hmmm — powiedziała w zadumie Haramis. — Czy Mikayla wszystko to obmyśliła sama, czy też użyczyłeś jej pomocy? — Rozmawialiśmy na ten temat, wybierając najlepsze rozwiązanie — rzekł Fiolon. — Przyzwyczailiśmy się do wspólnej pracy. Większość pomysłów należała jednak do Mikayli; to ona zwykle wymyśla oryginalne rozwiązania. Ja muszę się tylko upewnić, czy nie wpakuje się z rozpędu w jakieś kłopoty, nie przemyślawszy dobrze decyzji. Wiemy, jak zachowuje się zalegający na lodzie śnieg, odkąd trzy lata temu obozowaliśmy w górach. — Nie sądziłam, że kiedykolwiek wcześniej widziałeś śnieg — zauważyła Haramis. Sprawiała wrażenie spokojniejszej. Fiolon zapałał gniewem. — Czy chcesz powiedzieć, pani — wycedził przez zaciśnięte zęby — że kiedy wręczyłaś mi dwa froniale i sakwę z zapasami i wysłałaś mnie w drogę, która co najmniej przez cztery dni wiedzie przez zaśnieżone góry, sądziłaś, że nie będę nic wiedział o śniegu? — Prawdę mówiąc w ogóle o tym nie myślałam — przyznała Haramis. — Dlaczego pytasz? — Władcy Przestworzy! — wykrzyknął ze złością Fiolon. — Ty naprawdę nie masz nawet krztyny poszanowania dla życia, czy ludzi, czy czegokolwiek — poza własną wygodą! Gdybym nie wiedział jak rozbić obozowisko na śniegu, umarłbym. Czy to nigdy nie przyszło ci do głowy? A może tego chciałaś — nabrać pewności, że Mikayla i ja zostaniemy na zawsze rozłączeni! Ostrzegam cię, pani; jeśli mnie zabijesz, powrócę i będę cię straszył. Będę trwał przy boku Mikayli aż po kres jej życia… i jeszcze później! Z głosu Haramis przebijało cierpienie, kiedy odezwała się do króla i królowej. — Zdaję sobie sprawę, że wszyscy traktowali te dzieci jako, że tak powiem, nadwyżkę, lecz uczynilibyście o niebo rozważniej poświęcając trochę czasu na ich ucywilizowanie. Nigdy w życiu nie spotkałam się z przejawem tak złych manier. — Nie wiń ich — warknął Fiolon. — Oni nauczyli nas dobrych manier. Traktowanie ludzi jak rzeczy wydobywa z nas jednak to, co najgorsze. A ty, pani, zdecydowanie traktujesz ludzi jak rzeczy. Popatrz, co zrobiłaś Uzunowi! — To nie Uzun jest przedmiotem tej dyskusji, lecz ty i Mikayla. — Mikayla usłyszała kroki Haramis i domyśliła się, że Arcymagini podąża w kierunku okna. Dziewczynka sięgnęła głębiej umysłem. Fiolon obserwował Haramis, która wyglądała przez okno na śnieg. Czar, zauważyła Mikayla, powrócił; Haramis wyglądała tak samo, jak zawsze, lecz teraz Księżniczka wiedziała, że była to tylko iluzja. Po kilku minutach wypatrywania przez okno Haramis zwróciła się do Fiolona: — Zajęłam się twoją małą burzą śnieżną — poinformowała go. — Wszystko stopnieje w ciągu kilku godzin. Jeśli chodzi o twą więź z Mikaylą… — rozejrzała się po pokoju, po czym podeszła do mieczy zawieszonych na ścianie i zdjęła jeden — zamierzam ją przeciąć. Proponuję, żebyście się z tym pogodzili. — A jeśli tak nie zrobimy? — spytał Fiolon. Mikayla pragnęła ponad wszystko, by nie przerywano ich krótkich spotkań. Nie była pewna, jak wiele z jej własnej determinacji pochodziło od niej, a ile od Fiolona, lecz słyszała ją wyraźnie w jego głosie. Usta Haramis zwęziły się w gniewnym grymasie. — I tak przerwę tę więź. Będę ją przerywać tak długo, jak długo wy będziecie ją odnawiać. Każę cię wysłać do Varu, każę ci zaciągnąć się do Królewskiej Floty i wypłynąć daleko w morze. Nikt nie potrafi utrzymać kontaktu na taką odległość, szczególnie przez wodę. — Ostrze miecza przecięło ze świstem powietrze, zatrzymując się tuż przed znieruchomiałym Fiolonem. Mikayla i Fiolon krzyknęli z bólu. Połączenie zostało przerwane. ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Kiedy Mikayli powróciła świadomość, stwierdziła, że leży zwinięta w kłębek na łóżku trzymając się za brzuch, który bolał, jakby ktoś podpalił przód jej tuniki. W głowie również niewidzialne języki płomieni piekły boleśnie, rozpoczynając swój przeraźliwy taniec od środka czoła aż po czubek czaszki. Usłyszała jęczenie i dopiero po jakimś czasie zdała sobie sprawę, że to ona wydaje z siebie te dźwięki. Zagryzła wargi i zmusiła się, by być cicho. Spróbowała rozprostować nogi, lecz ból tylko przybrał na sile, więc leżała skulona na boku i czekała aż przejdzie. Straciła przytomność. Zbudziło ją silne walenie do drzwi. Odejdź, pomyślała. Chcę spać. Próbowała ignorować łomotanie i z powrotem pogrążyć się w kojącym śnie. — Księżniczko Mikaylo. — Głos Enyi zdradzał duży niepokój. — Nic ci nie jest? — Czuję się dobrze — zawołała Mikayla, chociaż jej ochrypły głos bardziej przypominał skrzeczenie. — Czas na obiad. Nie chcesz jeść? Myśl o jedzeniu przyprawiała ją o mdłości; w rzeczywistości Mikayla nie sądziła, by kiedykolwiek w życiu jeszcze zachciało jej się jeść. — Dziękuję, Enyo, ale nie jestem głodna. Powiedz pani, że się uczę i nie chcę robić przerwy na obiad. — Ona jeszcze nie wróciła — odparła Enya. — Wiesz, gdzie jest Arcymagini? — Prawdopodobnie w Cytadeli — odparła Mikayla zastanawiając się, ile minęło czasu. Obserwowała Haramis późnym rankiem, a teraz Enya powiedziała, że pora na obiad… Nie straciła więc przytomności na zbyt długo. — Jeśli nie wróci do obiadu, nie kłopocz się gotowaniem, przyjdę do kuchni, kiedy zrobię sobie przerwę — odezwała się mając nadzieję, że głos jej brzmiał tak, jakby była pochłonięta nauką, a nie zwijała się z bólu. Najwyraźniej Enya nie wyczuła niczego złego, jako że odpowiedziała po prostu: — Jak sobie życzysz, księżniczko. Och, i Mistrz Uzun chciałby się z tobą zobaczyć. — Dziękuję ci, Enyo. Niebawem go odwiedzę. — Kiedy opanuję tak skomplikowane czynności jak wstawanie i chodzenie. Usłyszała oddalające się kroki gospodyni, po czym zamknęła powieki, pogrążając się w odmętach snu. Kiedy ponownie otworzyła oczy, na zewnątrz panował mrok i jedynie przymglony blask żarzących się w kominku węgli rozpraszał kryjące sypialnię ciemności. W komnacie było zimno, mimo że ciepłe powietrze wlatywało przez kratę przy łóżku. Mikayla czuła się przemarznięta; wcześniej nie miała nawet dość energii, żeby naciągnąć na siebie koc. Ostrożnie wyprostowała ciało. Zesztywniało po bez mała całym dniu leżenia w tej samej pozycji, lecz najgorszy ból minął. Teraz ściskało ją jedynie w brzuchu i towarzyszyło temu uczucie wewnętrznej pustki. — Muszę wstać — powiedziała do siebie, jakby te słowa, wypowiedziane na głos, miały się urzeczywistnić. — Pójdę do biblioteki i znajdę opis zaklęcia, którego użyła Haramis. Dowiem się, jak je skierować w przeciwnym kierunku. — Ostrożnie spuściła nogi za brzeg łóżka, po czym wstała opierając się o materace. Po chwili, kiedy upewniła się, że nogi nie zawiodą, wzięła świecę ze stołu i zapaliła ją. Wypowiadając magiczne słowo, skierowała się ku drzwiom. Nadal czuła się słaba, a świat wirował jej przed oczyma, więc otworzenie zasuwy zabrało jej sporo czasu. Wreszcie poradziła sobie. Powoli podążyła do biblioteki. Przechodząc koło gabinetu, usłyszała rozkazujący brzęk strun harfy: — Mikaylo! Och, tak. Uzun chciał się ze mną widzieć. Wsunęła głowę do ciemnego pokoju, oświetlonego jedynie płomieniami na kominku. Zdawało się, że wiecznie igrają w kamiennym palenisku ogrzewający nieruchomego Uzuna. Harfy, wrażliwe czy nie, źle reagowały na zmiany temperatury. Uzun wyjaśnił to Mikayli z najdrobniejszymi technicznymi szczegółami podczas jednej z ostatnich, wieczornych rozmów. — Wejdź i usiądź, moje dziecko… albo przewróć się, co przyjdzie ci o wiele łatwiej — odezwał się współczującym tonem Uzun. — Powiedz mi, co się tu, w imię Władców Powietrza, w ogóle dzieje! Haramis jeszcze nie wróciła; ty wyglądasz jak wrak — co się stało? Mikayla ostrożnie postawiła świecę na stole i sama, znacznie mniej uważnie, opadła na stojące obok krzesło. Jednakże źle wymierzyła odległość i wylądowała na podłodze przed nim. Oparła się o siedzenie krzesła i zamknęła oczy. Najmniejszy ruch kosztowałby ją zbyt dużo wysiłku. — Sama nie jestem do końca pewna, co się stało, Uzunie — rzekła — lecz, Władcy Powietrza, jak to bolało! — Wiem o wczorajszym deszczu — ponaglił Uzun. — Czy ten śnieg ostatniej nocy to też twoja sprawka? — Tak — odparła beznamiętnie Mikayla. — Nie chciałam, żeby służący poślizgnęli się na lodzie i zrobili sobie krzywdę. Nikt sobie nic nie zrobił, prawda? — O ile mi wiadomo, nie — odparł Uzun. — Mów dalej. — Kiedy sprawiałam, że padał śnieg, byłam połączona z Fiolonem. — Mikayla zaczęła płakać. — Szkicował piaskową tablicę, ponieważ jest lepsza od wszystkich map, jakie mamy. Nawet jeśli ja jestem tu zamknięta, on powinien wyruszać na wyprawy, nie uważasz? — Nie widzę powodu, dla którego miałby tego nie czynić — odparł Uzun — o ile tylko nie pójdzie sam na Labiryntowe Błota, czy zrobi coś równie niebezpiecznego. — On nie ugania się za niebezpieczeństwem — odparła Mikayla pociągając nosem. — To ja jestem nieuważna, to ja robię głupstwa. On zawsze wydobywa nas z kłopotów, w które zwykle ja nas wpędzam. — To niezwykle cenna cecha u przyjaciela — odparł ponuro Uzun. — Tak. — Mikayla ponownie zalała się łzami, tym razem bardziej ze złości. — Ale Haramis tego nie rozumie. Czy uwierzysz, że ona pojechała do moich rodziców i oskarżyła mnie i Fiolona o niemoralne zachowanie? — Dlaczego miałaby tak myśleć? — Tylko dlatego, że padał śnieg nad Cytadelą, kiedy ja wznieciłam burzę śnieżną tutaj. Powiedziała, że jestem połączona z Fiolonem i zamierza przerwać tę więź, a potem zdjęła miecz ze ściany i… — Mikayla umilkła. — Nie wiem dokładnie, co później zrobiła; zabolało i straciłam przytomność. Nie wiem też, co zrobiła Fiolonowi, i strasznie się o niego martwię. — Zaklęcie, o którym mówisz, jest całkiem proste — stwierdził Uzun. — Przecięcie mieczem przestrzeni między dwojgiem ludzi okresowo przerywa kontakt. Można wtedy wyobrazić sobie płomień, który spala sznur lub sznury, które ich łączyły. — To wyjaśniałoby moje odczucia — stwierdziła Mikayla. — Czułam ból od czubka głowy do żołądka. — Nie boli cię nic poniżej pasa? — spytał zaniepokojony Uzun. — Nie. Dlaczego miałoby boleć? — zapytała zaskoczona Mikayla. — To, co boli, i tak wystarcza. — Sznury powiązane są z różnymi częściami ciała w zależności od rodzaju więzi — wytłumaczył Uzun. — Gdybyście, na przykład, byli małżeństwem, ból zachodziłby nawet do nóg. Skoro kończy się na talii, Haramis jest najwyraźniej w błędzie. — Fiolon powiedział jej o tym, zanim zaczęła machać mieczem — rzekła Mikayla. — Czy myślisz, że go posłuchała? Nie. Ona nigdy nie słucha! — To nie jest jej najlepsza strona — zgodził się Uzun. — Lecz martwię się o nią. — Ponieważ jeszcze nie wróciła? — Częściowo dlatego — przyznał Uzun. — Lecz przecież nie zawsze spowiada mi się z tego, gdzie idzie i kiedy wraca. Nie, czuję, że coś jest z nią nie tak. Wczoraj wieczorem, tuż przed lekcją, miała jakiś atak, a potem, kiedy powinna dochodzić do siebie przynajmniej przez cztery dni, wezwała lammergeiera i odleciała do Cytadeli. — Poza tym, na pewno nie wyruszyła tam po to, aby zrobić coś ze śniegiem w Cytadeli — zauważyła Mikayla. — Nawet w środku zimy stopiłby się w południe, a jest tam teraz późna wiosna. — Ona ma silny temperament — przyznał Uzun — i przywykła robić wszystko po swojemu. — Westchnął. — Księżniczko, czy czujesz się na tyle dobrze, by odprawić czary i sprawdzić, czy nic jej się nie stało? — Nie wiem — odpowiedziała wolno Mikayla. — Mogę spróbować. Naprawdę czuję się chora, jakbym była pusta w środku. — Proszę, spróbuj — poprosił Uzun — jeśli nie dla niej, zrób to dla mnie. Gdybym wciąż mógł posługiwać się magią, sam bym to uczynił. — Spróbuję, Uzunie, dla ciebie. — Mikayla wyjęła małą kulkę zza tuniki. Nie mam dość energii, żeby szukać teraz odpowiedniej czary do wróżenia, a jeśli w ogóle potrafię wróżyć, będę mogła to zrobić za pomocą tej kulki, pomyślała. — Nadal uważam, że podle postąpiła, czyniąc z ciebie ślepca. Uzun po raz pierwszy nie stanął w obronie Haramis. Siedział zatopiony w ciszy, a Mikayla utkwiła wzrok w kuli, starając się skupić z dala od światła z kominka. Stała w pokoju zabaw w starej wieży Cytadeli, wyglądając oknem w kierunku Góry Brom. Jedyne światło w pomieszczeniu pochodziło od leniwego płomyczka świeczki na podłodze za nią, a odgłosy deszczu spadającego strugami z ciemnego nieba tłumaczyły, dlaczego świat znikł przykryty całunem szarości. W pokoju zabaw mogła znajdować się tylko jedna osoba. — Fiolonie? — wyszeptała. — Mikaylo? — odszepnął głos Fiolona. — Nic ci nie jest? Nagle wróciły jej siły. Głowa przestała boleć, ból żołądka ucichł, odeszło też wewnętrzne uczucie pustki; poczuła głód i bardzo żałowała, że od śniadania nie miała nic w ustach. — Nie, już wszystko dobrze — odparła. — A tobie? — Właśnie przestało boleć — powiedział. — Czy to oznacza, że odnowiliśmy naszą więź? — Myślę, że tak — odparła odwracając się do harfy. — Uzunie, Fiolon i ja nagle przestaliśmy odczuwać ból. Czy to znaczy, że znów jesteśmy połączeni? — Tak — odpowiedział Uzun. — Hej! Słyszę go! — wykrzyknął Fiolon. — To dobrze — rzekł Uzun. — Posłuchaj zatem uważnie. Po pierwsze, powstała między wami więź dzięki temu, że spędzaliście wspólnie wiele czasu, prawda? — Przez siedem lat prawie każdą chwilę, kiedy nie spaliśmy — potwierdził Fiolon. — Nawet kiedy Haramis was rozdzieliła, obydwoje próbowaliście pozostać razem; często o sobie myśleliście i staraliście się rozmawiać ze sobą na odległość. To wam się udało, mam rację? — Tak, masz — przyznała Mikayla. — A więc przerwanie takiej więzi musi zabrać mnóstwo energii. Nawet gdyby nie była silna, nawet gdybyście oboje posiadali tylko odrobinę magii… — A posiadamy? — wyjąkała Mikayla. — To znaczy, wiem, że Fiolon ma ten talent, ale ja? — Tak, wy oboje. Lecz nawet gdybyście nie posiadali takich umiejętności, przerwanie połączenia mogłoby okazać się niezwykle trudne, jako że istnieje ono od wielu lat. Gdybyście obydwoje chcieli je zakończyć i obydwoje nad tym pracowali, prawdopodobnie moglibyście pozbyć się większości łączących was więzi w ciągu miesiąca lub dwóch. Chociaż i tak reaktywowałyby się w nagłych wypadkach. Gdyby tylko jedno z was zapragnęło przerwać więź, stracilibyście na to przynajmniej jedną lub dwie pory roku. Trwałoby to tym dłużej, im bardziej druga osoba zwalczałaby wysiłki pierwszej. — Czy oznacza to, że Haramis nie może przerwać kontaktu między nami? — spytała z nadzieją w głosie Mikayla. — Mając przeciwko sobie waszą dwójkę? — rzekł sucho Uzun. — Bardzo w to wątpię. — Na pewno w obecnej chwili nie może wiele zrobić — powiedział Fiolon. — Zapewne nawet nie wie, że już odzyskaliśmy nasze połączenie. — Co się z nią stało? — zapytał niespokojnie Uzun. — Wiedziałem, że zaszło coś złego! — Przykro mi, Uzunie — powiedział Fiolon. — Wiem, że bardzo ją lubisz, lecz uzdrowiciele mówią, że dopiero za jakiś czas dojdzie do siebie — dodał pospiesznie. — Pojawiły się u niej dziś rano gwałtowne objawy choroby umysłowej. Nie widziałem całego zdarzenia; w tym czasie zwijałem się z bólu na podłodze. Haramis upadła i nie może poruszać lewą stroną ciała, a co za tym idzie, nie może wezwać lammergeierów. Chciała ci przesłać wiadomość, Uzunie, lecz strasznie trudno ją zrozumieć, bo kiedy próbuje mówić, porusza tylko jedną stroną ust. — Umilkł, po czym dodał: — Mogłem wezwać lammergeiery, lecz obawiałem się, że to tylko jeszcze mocniej ją rozgniewa, a i tak jest już na mnie bardzo zła. — Kto się nią opiekuje? — zapytał niespokojnie Uzun. — Głównie Ayi oraz kilku uzdrowicieli z Zielonych Błot. Podają jej jad robaka błotnego, aby rozrzedzić krew i zapobiec blokadzie umysłu. Chyba uważają, że większość chorobowych zmian można odwrócić i że będzie mogła poruszać lewą stroną ciała i chodzić. — A jej magiczne zdolności? — zapytała Mikayla. Fiolon wzruszył ramionami. — W tej chwili nie ma żadnych. Nikt też nie wie czy powrócą. Uzunie, czy znaczy to, że Mikayla już teraz jest Arcymaginią? — Och, nie! — krzyknęła Mikayla. — Nie jestem gotowa, żeby zostać Arcymaginią! Uzun zastanowił się nad pytaniem chłopca. — Prawdopodobnie nie — odpowiedział w końcu. — Gdyby ta moc została przekazana Mikayli, wiedziałbym o tym. Będziemy musieli po prostu zaczekać na rozwój sytuacji. — Co rozumiesz przez „gdyby ta moc została przekazana Mikayli”? — spytał Fiolon. — Czy Mikayla zostałaby Arcymaginią, gdyby Haramis umarła? — Tak — odparł Uzun — zakładając, oczywiście, że Haramis nie pomyliła się, wybierając właśnie Mikaylę na swą właściwą następczynię. Jeśli popełniła błąd, moc zostanie przekazana prawowitemu piastunowi owej funkcji. — Chcesz powiedzieć, że inna osoba mogłaby stać się Arcymaginią, a my nawet nie wiedzielibyśmy o tym? — zapytała Mikayla. — Jest to możliwe, lecz mało prawdopodobne — rzekł stanowczo Uzun. — Jestem pewien, że właśnie ty masz piastować tę godność, Mikaylo. — Uzunie? Co stanie się z tobą po śmierci Haramis? — spytała Mikayla. — Zmieniła cię w harfę poprzez zaklęcie i tym samym, wysiłkiem swojej woli, przedłużyła twe życie. Czy zatem umrzesz wraz z nią? — Mikayla, czując się nagle bardzo bezbronna, przysunęła się do Uzuna i otoczyła ramieniem kolumnę harfy. — Czy wiesz cokolwiek o zaklęciu, jakie nałożyła na ciebie? — Jest ono w księdze w bibliotece — powiedział Uzun. — Możesz go jutro poszukać. A teraz, młoda damo, zjedz coś i prześpij się nieco. Mały z ciebie pożytek w tym stanie. A co do ciebie, lordzie Fiolonie — dodał — czy jadłeś coś dzisiaj? — Tylko śniadanie — odrzekł Fiolon. — Najpierw za bardzo mnie bolało, a potem wszyscy mówili o Haramis, więc po prostu chciałem zostać sam i przyszedłem tutaj… — Co to znaczy „tutaj”? — wtrącił Uzun. — Tutaj? — powtórzył Fiolon niczym echo. — Aha, rozumiem, nie widzisz. Wybacz. U szczytu wieży są kwatery starej gwardii. Przechodziliście tędy wraz z Haramis, kiedy uciekaliście przed najeźdźcami; znajduję się w pokoju położonym dwa piętra niżej od miejsca, z którego zabrały was lammergeiery. — Pamiętam — powiedział Uzun. — Czy strażnicy nie używają już tego pomieszczenia? — Nie, stoi puste. Zostało tylko kilka starych mebli. Mikayla i ja od lat bawiliśmy się tutaj. — Rozumiem — stwierdził Uzun. — Mniemam, iż nikt was tam nie szuka, kiedy znikacie. — Nie, służący tu nie zaglądają, w końcu jest to siedemnaste piętro. Poza tym raczej nikt nas nie poszukuje, o ile pojawiamy się na posiłki. — No, tak — odrzekł Uzun. — Chcę, abyś zrobił, co następuje. Zjedz coś i prześpij się; potrzebujesz sił, podobnie jak Mikayla. Rankiem udaj się do Haramis. Poinformuj Arcymaginię, że miałeś sen, w którym powiedziałem ci, że wiem o jej chorobie i obiecałem, że roztoczę opiekę nad Mikaylą i będę ją nauczał aż do powrotu Haramis. — Dobrze — zgodził się Fiolon. — To powinno ją przekonać. Stwierdzi, że używając swoich mocy przesłałeś jej w ten sposób wiadomość. Nie będzie pytać, czy odnowiliśmy więź z Mikaylą. — Ale jeśli w ogóle o tym myśli — zaprotestowała Mikayla — zda sobie sprawę, że na pewno tak się stało. Uzunie, sam powiedziałeś, że nie potrafiłaby jej przerwać bez naszej pomocy. Uzun westchnął słabym brzękiem strun. — Możliwe, iż wyjdzie z założenia, że będziecie z nią współpracować, ponieważ wam kazała. A jeśli rzeczywiście cierpi na chorobę umysłu, możliwe, że w ogóle się nad tym nie zastanawia. W rzeczywistości może teraz o niczym nie myśleć. ROZDZIAŁ JEDENASTY Haramis zbudziła się. Promienie słońca wpadały złocistymi strumieniami do komnaty, co zdumiało ją szczerze, ponieważ w pomieszczeniu wcześniej nie dostrzegła okna. Teraz już było. Wszystko się zgadza, słońce zawsze wchodziło w ten sposób, pamiętam, jak będąc małą dziewczynką bawiłam się pyłkami kurzu. Jej ciało czuło się dziwnie; jakby spała w złej pozycji; lewe ramię i noga nadał spały i nie mogła ich dobudzić. Co więcej, nie mogła nimi poruszać. Z wysiłkiem, ponieważ wiele mięśni nie chciało pracować, odwróciła twarz od słońca i ujrzała stojącego przy łóżku chłopca. Skądś go znam, pomyślała, ale w tej chwili nie potrafiła sobie przypomnieć, skąd. — Gdzie moja mama? — spytała. — Gdzie Iramu? Gdzie moje siostry? — Zdawała się nie zauważać, że słowa wychodziły z jej ust zniekształcone. Chłopiec najwyraźniej rozumiał, co mówiła, lecz pobladł nagle na twarzy i wyjąkał: — Wiesz, gdzie jesteś, o pani? — Powinieneś zwracać się do mnie „księżniczko”, a nie „pani”. Czy wiesz, z kim rozmawiasz? — E… — Chłopiec zawahał się na chwilę, po czym bąknął: — A myślisz, że kim jesteś? — Ja wiem, że jestem księżniczką Ruwendy Haramis, następczynią tronu — warknęła. — Kim jesteś i co tu robisz, skoro tego nie wiesz? — Rozejrzała się po pokoju. Dlaczego była sama z tym bezmyślnym chłopcem? — Kto pozmieniał układ draperii w mojej komnacie? Poza tym, gdzie są wszyscy? Gdzie Uzun? — Uzun jest w Wieży — odparł szybko chłopiec. — Nawiedził mnie we śnie ubiegłej nocy i powiedział, że wie o twej chorobie. Mam ci od niego przekazać, że zajmie się księżniczką Mikaylą, aż wyzdrowiejesz na tyle, byś mogła sama się nią zająć. — Kto to jest Mikayla, kim ty jesteś? — Mikaylą to… hmm, Mikayla to twoja daleka krewna. Uczyłaś jej magii, zanim zachorowałaś. Ja jestem Fiolon, lord Varu. — Czy łączą cię więzi krwi z moim narzeczonym? — spytała Haramis. — Czy przybyłeś tu wraz z nim? — Księciem Fiomaki? — Chłopiec popatrzył nieswojo. — Jesteśmy dalekimi krewnymi, ale jego teraz tu nie ma. — Kiedy wreszcie przyjedzie? Wkrótce mają się odbyć nasze zaręczyny. — Nie wiem — bąknął Fiolon. — Nie powinienem tu zostawać zbyt długo. Miałem tylko przekazać ci wiadomość od Mistrza Uzuna. Postaraj się odpocząć, pani… to znaczy, księżniczko. Powiem gospodyni, że się zbudziłaś. Haramis zrobiła dziwną minę. — Immu prawdopodobnie będzie nalegać, żeby faszerować mnie tymi obrzydliwymi medykamentami. Jak długo już choruję? Co mi w ogóle jest? Chłopiec wyszedł, pozostawiając pytanie bez odpowiedzi; w rzeczywistości prawie wybiegł z komnaty. Haramis westchnęła. Działo się tu coś dziwnego. Czuła ogromne zmęczenie, zbyt wielkie, żeby martwić się o cokolwiek innego. Po chwili ponownie zasnęła, co z pewnością wydałoby się jej dziwne, gdyby tylko była w stanie się dziwić. Mikayla guzdrała się przy śniadaniu, które postanowiła zjeść w gabinecie, żeby dotrzymać towarzystwa Uzunowi. Wciąż czuła się mizernie, lecz pocieszała ją myśl, że wydarzenia ostatnich nocy zmęczyłyby każdego. Mimo że okropny ból, spowodowany przerwaniem więzi z Fiolonem, minął, kiedy kontakt powrócił, jej ciało nadal pamiętało osobliwe przeżycie. Poczuła, że kulka zawieszona na szyi zaczęła rozgrzewać się stopniowo. W tej samej chwili Uzun odezwał się ostro: — Cóż to za hałas? Mikaylą wyłowiła kulkę zza tuniki. Niewielki przedmiot wibrował silnie, wydając przy tym dzwoniący odgłos. — Na pewno Fiolon próbuje się ze mną skontaktować — wyjaśniła. — Znaleźliśmy te małe kulki w pewnych ruinach, które zwiedzaliśmy, będąc na Czarnych Błotach. Są wielkości paznokcia u kciuka — dodała pamiętając, że Uzun nie widzi. — Haramis powinna była przynajmniej obdarzyć cię wzrokiem — poskarżyła się gniewnie w imieniu Uzuna. Harfa milczała. Mikayla westchnęła i kontynuowała opis. — Te, które wzięliśmy z Fiolonem, są od pary i wyglądają na narzędzie, którego Zaginieni używali do komunikowania się między sobą na dalekie odległości. Chociaż myślę, że Fiolon i ja wykorzystujemy je na dalszą odległość, niż to pierwotnie zamierzono. — Kulka zadrżała mocniej, kołysząc się w przód i w tył na nieruchomej dłoni. — Lepiej będzie, jeśli zobaczę, czego chce Fiolon. Wydaje się zdenerwowany. — Utkwiła wzrok w kulce i ujrzała twarz Fiolona. — Wreszcie jesteś, Mika — wysapał. — Trochę potrwało, zanim się odezwałaś! — Jadłam śniadanie — rzekła spokojnie Mikayla. — Coś nie tak? — Czy jest przy tobie Uzun? — Jestem tutaj — odparł Uzun. — Czy chodzi o Haramis? Gorzej się czuje? — No, cóż, zdaje się, że nie pamięta ani mnie, ani Miki, co można określić jako poprawę — odparł Fiolon. — Kiedy powiedziałem jej, że pochodzę z Varu, spytała, czy towarzyszę jej narzeczonemu. Chciała też dowiedzieć się, gdzie on jest, gdzie podziewają się jej mama, siostry oraz Immu; Immu pełniła obowiązki gospodyni, kiedy Haramis była młodą dziewczyną, prawda? Ta sama Immu, która udała się z księżniczką Anigel na Poszukiwanie? — Tak — rzekł Uzun. — Czy chcesz powiedzieć, że Haramis wydaje się, iż wciąż jest młodą dziewczyną? — Najwyraźniej tak to wygląda — potwierdził nerwowo Fiolon. — Spytała, kto pozmieniał draperie w jej komnacie, więc domyślam się, że położyli ją do łóżka w pokoju z jej dzieciństwa. Sądzę, że właśnie z tej przyczyny uważa się za młodą dziewczynę. Kiedy nazwałem ją „pani”, powiedziała, że powinienem zwracać się do niej „księżniczko” i że jest następczynią tronu Ruwendy. — Westchnął. — Przekazałem jej wiadomość od ciebie, Mistrzu Uzunie, a potem uciekłem stamtąd, zanim byłbym zmuszony wyjaśniać, że większość ludzi, o których pytała, nie żyje od przeszło dwustu lat. — Coś takiego! — westchnęła Mikaylą. — To niezwykłe. Ona nie zdaje sobie sprawy, że jest Arcymaginią? — zastanowiła się przez chwilę. Może to pozwoli mi wyrwać się stąd. Może nie muszę… — Skoro ona mnie nie pamięta, czy nadal muszę uczyć się być Arcymaginią? — Tak — rzekli jednocześnie Uzun i Fiolon. — Ale skoro zapomniała o mnie, to może wybierze kogoś innego — odezwała się z nadzieją w głosie. — Nie licz na to — powiedział Fiolon. — W tej chwili ledwo pamięta własne imię. — A dzisiaj planowałaś znaleźć zaklęcie, którego użyła, by zmienić mnie w harfę — przypomniał jej Uzun. — Tak, zgadza się — przyznała Mikayla. Nawet jeśli Haramis o mnie zapomniała, nie zostawię tu Uzuna samego. Nie zasługuje na to. — Pamiętam, rozmawialiśmy o tym wczoraj wieczorem — odparła teleportując brudne talerze do kuchni. — Czy chcesz, żebym coś zrobiła, Fiolonie? — Kiedy będziesz w bibliotece, postaraj się znaleźć coś o gwałtownych objawach choroby umysłu i utracie pamięci — powiedział Fiolon. — Rozejrzę się — obiecała Mikayla — lecz zdaje się, że Haramis nie interesowała się lecznictwem. Zobaczę, co uda mi się znaleźć. Jestem pewna, że nie pokazała mi wielu rzeczy. — A ja sprawdzę, co pozostało z tutejszej biblioteki — odezwał się Fiolon. — To powinno nam zaoszczędzić kłopotów przynajmniej na dzisiaj. — Fio — rzekła powoli Mikayla — ona naprawdę jest chora? — Tak, ale nie przejmuj się, Miko; uzdrowiciele mówią, że za jakiś czas dojdzie całkowicie do zdrowia. — Kiedy? — Myślę, że musisz się liczyć przynajmniej z kilkoma miesiącami — odparł Fiolon. — Uzdrowiciele nie określili tego dokładnie, lecz takie mam odczucie. — Kilka miesięcy — powtórzyła Mikayla, starając się zachować ponury wyraz twarzy. Wewnątrz jej serce śpiewało radośnie. Miesięcy! Czas, kiedy Haramis nie będzie nad nią stała, podglądała, wpatrywała się w nią z drugiej strony stołu w trakcie posiłków, chcąc za wszelką cenę widzieć kogoś innego… — No cóż, kiedy przypomni sobie o moim istnieniu, pozdrów ją ode mnie. — I przekaż moje gorące ucałowania — dorzucił szybko Uzun. — Dobrze — obiecał Fiolon. — Przynajmniej ciebie pamięta, Mistrzu Uzunie. To dobry znak, prawda? — Westchnął. — No to idę wzniecić kurz w starej bibliotece. Miko, jeśli usłyszysz kaszel dochodzący z twej kulki, zignoruj go. — Oczywiście. — Miklaya zachichotała. Życzę szczęścia w poszukiwaniach. Dam ci znać, gdy ja coś znajdę. — Zgoda — odparł Fiolon. — Tobie również życzę szczęścia. — Jego twarz skurczyła się znacznie, kiedy odsunął kulkę, a w chwilę później Mikayla widziała już tylko znajome pomieszczenie. — Idę do biblioteki, Uzunie, lecz wrócę na obiad. Poproszę Enye, aby dopóty, dopóki jesteśmy we dwoje, podawała posiłki tutaj, chyba że wolałbyś częściej być sam? — Zdecydowanie nie! — zaprotestował dobitnie Uzun. — Zbyt dużo czasu spędziłem w samotności. — Mogę to sobie wyobrazić — zgodziła się Mikayla. Nadal nie potrafię zrozumieć, jak Haramis mogła zrobić to komuś, kogo, jak twierdzi, kocha. A sama mówi o egoistycznym zachowaniu. — Po pierwsze postaram się znaleźć zaklęcie, które na ciebie nałożyła. Poszukiwanie odpowiedniej, jak mniemała, księgi zabrało jej kilka dni. Położyła na stole opasły wolumin, lecz wstrzymała się z jego otwarciem do chwili, gdy Enya wyszła z komnaty. Obiad był wyjątkowo skąpy, tylko chleb i ser, a na deser pokrojony w plasterki owoc lądu; najwyraźniej na wieść o chorobie Haramis nieliczni mieszkańcy Wieży zaczęli zapominać o swoich obowiązkach. Mikayla pozwoliła, żeby to Uzun wyraził przed Enyą swoje zaniepokojenie, ponieważ sądziła, że prawdopodobniej zrobi to lepiej niż ona. Uzun jednak przeżywał właśnie przypływ okresowego depresji… Jeśli jedzenie się nie poprawi w ciągu następnych kilku dni, pomyślała Mikayla, zejdę do kuchni i sama porozmawiam z kucharzem. Tymczasem dieta o chlebie i serze mi nie zaszkodzi. — Uzunie — powiedziała podchodząc bliżej, żeby lepiej mu się przyjrzeć. — Czy ta kość na górze kolumny pochodzi z czubka czaszki? — Tak sądzę, księżniczko — odparła harfa — lecz byłem wówczas nieprzytomny. — Nie będziesz miał nic przeciwko temu, że przechylę cię nieco w swoją stronę, żeby się lepiej przyjrzeć? — spytała Mikayla. — Jesteś prawie tego samego wzrostu co ja, więc nie potrafię tego dojrzeć, nie nachylając cię. Mogłabym też stanąć na krześle i pochylić się nad tobą, ale na tych krzesłach nie stoi się dobrze. Są zbyt miękkie. — Możesz mnie przechylić — odrzekł Uzun — lecz zrób to uważnie. Nie upuść mnie! — Będę uważać — obiecała Mikayla. Chwyciła harfę mocno, jedną rękę zaciskając na kolumnie, a drugą z tyłu ramy i przyciągnęła instrument do klatki piersiowej. Jeśli Uzun upadnie, wyląduje na mnie. Wykręcając głowę przyjrzała się dokładnie fragmentowi kości, porównując ją z rysunkiem w książce leżącej obok na stole. Następnie delikatnie popchnęła Uzuna z powrotem do normalnej pozycji i potrzymała go jeszcze chwilę, aby mieć pewność, że się nie rusza. — Wygląda na górną część czaszki; linie na kości pokrywają się z liniami na rysunku w książce. Według tego, co tu zostało napisane, potrzebna była czyjaś krew, prawdopodobnie krew Haramis, aby wypełnić wąski kanalik w środku kolumny. — Zgadza się — rzekł Uzun. — To pamiętam. Umierałem, a Haramis stała nad rzemieślnikiem, który robił harfę, i popędzała go. Kiedy skończył, w instrumencie, na szczycie kolumny widniał niewielki otwór. Pamiętam, że Haramis nacięła sobie przedramię tak, by krew polała się do tej dziury… w rzeczywistości to ostatnia rzecz, jaką pamiętam. Wtedy harfa nie miała jeszcze strun. — Prawdopodobnie nastroiła ją, oczekując aż robaki ogryzą z mięsa twoje kości — powiedziała Mikayla chrupiąc owoc lądu. — Robaki? — Uzun sprawiał wrażenie oburzonego. — Tak, one robią to szybko i dokładnie. Lepiej niż jakikolwiek człowiek czy Odmieniec, którego poprosiłoby się, żeby usunął mięso, nie uszkadzając przy tym kości. Po prostu zakopuje się ciało w glebie z odpowiednimi robakami i po kilku dniach pozostaje ładny, czysty szkielet. — Haramis zawsze była praktyczna — odezwał się Uzun słabym głosem. — A jeśli ta rozmowa nie przeszkadza ci w jedzeniu, przypuszczam, że podzielasz jej brak wrażliwości w tych sprawach. — No wiesz, właściwie byłeś wtedy nieprzytomny — zauważyła Mikayla. — Nawet nie byłeś żywy. — Dzięki wam, Władcy Powietrza! — krzyknął zapalczywie Uzun. Mikayla zmarszczyła brwi, wpatrując się w księgę. — No dobrze, już wiem, jak zamieniła cię w harfę. A przy okazji, kiedy to się wydarzyło? O ile sobie przypominam, mówiła, że był to jej pierwszy akt prawdziwej magii. Uzun zastanowił się przez chwilę. — Wówczas już od ponad dwudziestu lat była Arcymaginią, więc nie nazwałbym tego jej pierwszym wielkim zaklęciem. Jestem jednak w stanie przyznać, iż po raz pierwszy użyła magii dla celów osobistych — powiedział powoli. — Księżniczko, jeśli nie potrafisz sprawić mi nowego ciała, czy możesz choć uwolnić mnie z obecnego jeszcze przed śmiercią Haramis? — Bez trudu — odparła Mikayla. — Aby uwolnić cię, byś przeszedł w drugi etap egzystencji, jakikolwiek on jest, muszę wziąć fragment kości z harfy, zemleć go na proszek i rozrzucić na wietrze. — I jeszcze jedno — dodała stanowczo. — Nie jestem Haramis. Wypuszczę cię, kiedy tylko będziesz chciał, bez względu na to, jak bardzo brakować mi będzie twego towarzystwa! — Ku swemu zdziwieniu, zapłakała gorzko i w żaden sposób nie potrafiła powstrzymać potoku łez cisnących jej się do oczu. — Przepraszam, Uzunie — załkała — nie wiem, co mi się stało. — Podejrzewam, że bardziej martwisz się o Haramis, niż sama to wobec siebie przyznajesz — powiedział łagodnie Uzun. — Nawet nie mogę powiedzieć, że ją lubię — wyznała Mikayla — a ona mnie nienawidzi! Zawsze mnie krytykuje. Nigdy nic nie robię dostatecznie dobrze, a kiedy wyjdzie mi coś lepiej, niż się spodziewała, wpada w szał. Zabrała mnie od rodziny, z mego domu, trzyma mnie tu od ponad dwóch lat. Nie mogę nawet wyjść, ponieważ nie mam żadnych ciepłych ubrań, tylko lekkie tuniki i kilka koszul nocnych! Odesłała stąd mego najbliższego przyjaciela; spróbowała przerwać istniejącą między nami więź, zraniła nas oboje. A wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? Ona spodziewa się, że okażę jej wdzięczność! Tego absolutnie nie potrafię zrozumieć! Jak ktokolwiek mógłby być wdzięczny za coś takiego? — Daje ci wszystko, czego brakowało jej, kiedy była w twoim wieku; dlatego oczekuje wdzięczności. — Uzun westchnął. Mikayla przez jakiś czas siedziała w milczeniu, zastanawiając się nad słowami harfy. — Wiesz, Uzunie, chyba masz rację. Ona to nawet sama przyznała, jak teraz sobie przypominam: mówiła, że zabiłaby w zamian za możliwości, z jakich dzięki niej korzystam. Prawdopodobnie dotrzymałaby słowa. Sprawia wrażenie najbardziej zimnej osoby, jaką spotkałam w życiu. — Wzięła ostatni plasterek owocu lądu i wsunęła go sobie do buzi. — Czy ona sądzi, że ty również powinieneś być jej wdzięczny za to, że przemieniła cię w harfę? — Myślę, że czuje się trochę winna z tego powodu, szczególnie od czasu, kiedy przybyliście tu z Fiolonem i jasno wyraziliście swą opinię. Sądzę, że żałuje, że uczyniła mnie ślepym. Mikayla żachnęła się. — Myślę, że bardziej żałuje, że nie możesz się poruszać i nie jesteś w stanie podróżować. Oczywiście pamięta cię, lecz z opisu Fiolona wynika, że zapomniała, iż jesteś harfą. Domyślasz się, kiedy zacznie się domagać twej obecności? — Skoro nie pamięta, że jestem harfą, myślę, że poprosi, bym się u niej pojawił, gdy tylko się obudzi. — A jeśli pamięta, że jesteś harfą — dodała Mikayla — zacznie zastanawiać się, jak przewieźć cię do Cytadeli. Uzun wydał z siebie dźwięk łudząco podobny do wzdrygnięcia się. — Podróż na grzbiecie lammergeiera napawała mnie przerażeniem nawet kiedy miałem ręce, aby się nimi trzymać. Poza tym nie sądzę, by moja rama wytrzymała chłód i wilgoć. — Nikt cię nigdzie nie wyśle dopóty, dopóki ja będę miała coś do powiedzenia — obiecała Mikayla. Ale czy ja w ogóle mam coś do powiedzenia? — Uzunie, kto zarządza Wieżą pod nieobecność Haramis? — Nie wiem — przyznał Uzun. — Takie pytanie nigdy wcześniej się nie pojawiło. — Powinniśmy zatem przekonać służących, że ja sprawuję kontrolę nad wszystkim — powiedziała Mikayla. — Oczywiście słucham chętnie twoich rad, jako że teraz ty jesteś mym nauczycielem. — Może uda mi się znaleźć ciepłe ubranie, żebym, od czasu do czasu, mogła wyjść na zewnątrz, przyszło jej na myśl. — To brzmi rozsądnie — przyznał Uzun. — Mimo wszystko, Haramis wyznaczyła cię na swą następczynię. — No dobrze — odezwała się stanowczo Mikayla. — Postaram się zachowywać, jakbym to ja sprawowała pieczę nad wszystkim. Ty mnie poprzesz, a przy odrobinie szczęścia nikt nie zakwestionuje tego układu. — Co do twej transformacji — kontynuowała, jako że najwyraźniej jakaś myśl zaświtała jej w głowie — mówiłeś, że Haramis była Arcymaginią od dwóch dekad, kiedy zmieniła cię w harfę. — Zaiste — przyznał Uzun. — Czy to istotne? — Czy Haramis zawsze tak entuzjastycznie odnosiła się do książek? — Tak, od dnia, kiedy nauczyła się czytać, bez przerwy studiowała księgi. Zanim ukończyła czternaście lat, przeczytała przynajmniej raz każdy tom znajdujący się w Cytadeli. A ja przeczytałam może czwartą część tych wszystkich ksiąg, pomyślała Mikayla. Nic dziwnego, że Haramis sądzi, że jestem leniwa i głupia. Ale za to mam inne zainteresowania, które znaczą więcej niż ona może sobie wyobrazić. — Czy gdy została Arcymaginią, mieszkała przez cały czas w Wieży? — Przeprowadziła się tutaj tuż po koronacji Anigel, czyli już od miesiąca była Arcymaginią, o ile dobrze pamiętam. Spędziła tu jakiś czas z Orogastusem, podczas Poszukiwania Talizmanu. — A więc — rzekła Mikayla, dochodząc do sedna — zanim zamieniła cię w harfę, zdążyła przeczytać wszystkie książki z tutejszej biblioteki, prawda? Po kilku chwilach osłupienia, brzęk, który wydobył się ze strun Uzuna, był najbardziej rozpaczliwym dźwiękiem, jaki Mikayla usłyszała w życiu. Zimny dreszcz przebiegł jej przez plecy. — Tak — wyszeptała harfa. — Przeczytała je wszystkie. A więc nie ma tu innego zaklęcia. — Niekoniecznie — odezwała się Mikayla, nadając swemu głosowi tyle pewności, ile tylko potrafiła w sobie znaleźć. — Prawdopodobnie nie znajdziemy go w bibliotece. Dziś po południu zamierzam zacząć przeszukiwać całą Wieżę. Jest tu mnóstwo rzeczy, które zupełnie nie interesują Haramis i tam bez wątpienia należy szukać odpowiedzi. Uzun znowu westchnął. — To prawda. Haramis zignoruje wszystko, co nie jest książką lub muzycznym instrumentem. Mikaylo, zachowaj wielką ostrożność, kiedy zaczniesz tu szperać. Orogastus zgromadził mnóstwo rzeczy, a niektóre z nich mogą przynieść śmierć. ROZDZIAŁ DWUNASTY Mikayla postanowiła rozpocząć poszukiwania od szczytu Wieży i konsekwentnie zmierzać w dół. Podejrzewała, że właśnie w obszernych piwnicach mogą znajdować się najciekawsze rzeczy, lecz nie mogła wykluczyć, że coś interesującego zostało ukryte na górze. Chciała mieć pewność, że nie pominie najdrobniejszego szczegółu. Podczas dwuletniego pobytu w tym odosobnionym miejscu zdążyła się zorientować, że Haramis nigdy nie zapuszczała się zbyt daleko od środka Wieży. Wyższe piętra zapełnione były przeróżnymi śmieciami, zakurzonymi kuframi pełnymi starych ubrań (Mikayla spędziła całe popołudnie przebierając się w obszerne stroje, mimo że powtarzała sobie, że traci niepotrzebnie czas i że jest za duża na takie zabawy) oraz skrzyniami ze starymi naczyniami. W jednej z nich znalazła dość osobliwe srebrzyste szaty, rękawiczki i dwie srebrne maski. Najwyraźniej stanowiły parę, jedna przeznaczona była dla kobiety, druga dla mężczyzny. Sprawiały dziwne wrażenie w dotyku i przyprawiły Mikaylę o gęsią skórkę. Zapakowała je z powrotem, nie myśląc nawet o tym, aby je przymierzyć. Czy należały do Orogastusa? Bardzo możliwe, że tak, lecz dla kogo był ten kobiecy strój? Czy Haramis go kiedykolwiek nosiła? Po kilku tygodniach przeszukiwań głównej Wieży, oprócz sypialni Haramis — Mikayla zdawała sobie sprawę, że Arcymagini wpadłaby w straszny gniew, gdyby szperano tam bez jej zgody — dziewczynka była wreszcie gotowa, aby zająć się najniższym poziomem budowli. Miała ogromną nadzieję, że znajdzie tam coś użytecznego. Na razie nie udało jej się natrafić na żadne narzędzia Zaginionego Ludu, a przecież Uzun powiedział jej, że Orogastus zgromadził ich tutaj całkiem sporo. Jeśli do tej pory nie odnalazła tej kolekcji, musi ona się znajdować na najniższym poziomie, a może jeszcze niżej. Nie wiedziała, czego się tam spodziewać, lecz za wszelką cenę pragnęła to odkryć. Mikayla schodziła po kręconych schodach z poziomu mieszkalnego, minęła kuchnię i szła dalej w dół. Zdumiała się widząc, że schody prowadzą poniżej poziomu stajni, które, jak sądziła, znajdowały się na samym dole Wieży. Schody rozwidlały się w tym miejscu, jedna odnoga wiodła na dziedziniec, a druga skręcała pod rampę, która łączyła stajnie z placem. Pod stajniami znajdowała się duża spiżarnia. Mikayla wypowiedziała zaklęcie, które rozjaśniło mroczne wnętrze kamiennej budowli. Również pojedynczy kaganek, umieszczony na ścianie, zapłonął nieśmiałym światełkiem, lecz po chwili płomień zamigotał upiornie; najwyraźniej knot wymagał podcięcia. Z mroku wyłoniły się przedmioty wypełniające pomieszczenie: skrzynie i beczki rozmieszczone w różnych miejscach, tak by można było poruszać się między nimi. Na wszystkich widniały napisy — duże litery widoczne były nawet w przymglonym świetle — lecz żaden nie był w języku znanym Mikayli. Nie wyglądają na zwykłe zapasy żywności, pomyślała rozglądając się z westchnieniem. Prawdopodobnie będę musiała otworzyć wszystkie skrzynie, żeby zobaczyć, co jest w środku. Posadzka została wyłożona dziwnym, srebrno–czarnym materiałem, który Mikayla już kiedyś widziała. Patrząc na osobliwą podłogę, wiedziała, że jest coś, coś ważnego, o czym powinna pamiętać. Nie potrafiła sobie teraz przypomnieć, co dokładnie. Samo przyjdzie, pomyślała. Przeszła w drugi koniec pomieszczenia. Najlepiej zacząć od końca i wracać powoli… Władcy Powietrza! Cóż to takiego? Na końcu komnaty ujrzała tunel prowadzący poza Wieżę. Sądząc po kierunku i skalnych ścianach biegł prosto w głąb góry. Z wbitych w ścianę w regularnych odstępach szpikulców zwieszały się uśpione lampy oliwne. Mikayla wyszeptała słowo i mroczne wnętrze rozbłysło migotliwym światłem. Z radością zauważyła, że zaklęcie zadziałało również tutaj. Lampy zapłonęły ogniem, który rozpoczął wędrówkę od wiszących najbliżej, stopniowo ożywiając dalsze lampy wzdłuż tunelu, tak jakby płomień był przekazywany z jednej na drugą. Wszelkie ostrzeżenia Uzuna zniknęły z pamięci Mikayli, kiedy podekscytowana pośpieszyła tunelem, niepomna na zimne skały pod kapciami oraz fakt, że jej szybki i ciepły oddech malował białą mgłą chłodne, wilgotne powietrze. Zatrzymała się przed dużymi, dwukrotnie większymi od siebie drzwiami. Pokryte były szronem. Mikayla, zbyt przejęta, aby przejmować się tak przyziemnymi sprawami jak odmrożenia, chwyciła duży pierścień przy drzwiach i spróbowała otworzyć wielkie wrota. Zawiasy skrzypnęły niechętnie, jakby wyrządzała im dużą krzywdę, lecz Mikayla prawie nie zwróciła na to uwagi. Gdy tylko przyciągnęła drzwi na tyle, żeby się zmieścić w powstałym prześwicie, wślizgnęła się do środka. Znalazła się w obszernej komnacie o szerokim sklepieniu. Otaczały ją ściany z szorstkiego kamienia, z nieregularnie rozrzuconymi plamami czarnego lodu. Podłogę tworzyły gładkie, czarne, kamienne płyty. Z podobnych kamieni wykonano półki przytwierdzone do ścian oraz coś, co wyglądało na drzwi do innych pomieszczeń. Spróbowała otworzyć jedne z nich. Naparła z całych sił, lecz kamienne wrota nawet nie drgnęły; równie dobrze mogła oprzeć się o ścianę. Nie dostrzegła żadnego uchwytu, za który można by było pociągnąć, z wyjątkiem małego wyżłobienia z jednej strony. Nagle uświadomiła sobie, że należy je przesuwać, a nie popychać czy ciągnąć. Wczepiła palce w wyżłobienie. Wrota otworzyły się z zaskakującą łatwością. Komnata znajdująca się za nimi miała około sześciu kroków głębokości. Z wnętrza powiało przeraźliwym chłodem. Zdecydowanie muszę znaleźć jakieś ciepłe ubranie, pomyślała Mikayla, wciskając dłonie pod pachy i przestępując z nogi na nogę. Zdawała sobie sprawę, że nie będzie w stanie pozostać tu dłużej, nie narażając się przy tym na poważne odmrożenia. W tej samej chwili ujrzała jedną z najciekawszych rzeczy, jakie widziała w życiu. Czy Haramis o tym wie? Większą część ściany, na którą patrzyła, pokrywał szron, lecz w samym środku ujrzała ciemnoszare, gładkie miejsce. Na ciemnej, połyskującej powierzchni Mikayla zobaczyła swoje zamglone odbicie. — Co to jest? — wysapała z trwogą. Kiedy stała wytrzeszczając w zdumieniu oczy, lustro pojaśniało delikatnie, a do jej uszu doleciał tak słaby szept, że Mikayla pomyślała, że sobie to wszystko wyobraża. — Jaka jest twa prośba? Chyba śnię, pomyślała Mikayla. Albo zbyt dużo czasu przebywałam z mówiącą harfą. Lustra przecież nie mówią. Oczywiście, większość harf też nie. Może to jakaś dziwna odmiana narzędzia do czarów. Szkoda, że nie ma tu Uzuna. Gdyby tu był… chciałby się zobaczyć z Haramis. — Chcę zobaczyć się z Haramis — wypowiedziała głośno życzenie. — Ujrzeć księżniczkę Ruwendy Haramis? — wyszeptało zwierciadło. Mikayla zadrżała. Nie przypominało to brzmienia ludzkiego głosu. — Tak — rzekła najbardziej stanowczo, jak potrafiła. — Przeglądanie. — W lustrze pojawił się obraz, tak jakby Haramis znajdowała się po jego drugiej stronie. Nieco przymglone kolory nie przeszkadzały w rozpoznawaniu szczegółów i Mikayla ujrzała komnatę gościnną w Cytadeli. Haramis spała. Aya siedziała przy łóżku, czuwając przy starej kobiecie. Mikayla dostrzegła, że czar, jakiego Haramis używała w obecności innych ludzi, prysł, lecz przynajmniej oddech wydawał się silny i regularny. Obraz zniknął nagle, a najsłabszy z możliwych szept powiedział: — Wyczerpane zapasy mocy. Do dalszej operacji konieczne doładowanie baterii słonecznych. To nie jedyna rzecz, która potrzebuje słońca, uzmysłowiła sobie nagle Mikayla. Zamarzam tu! Zmusiła się, aby zamknąć wrota do komnaty lustrzanej. Pośpiesznie wróciła przez grotę i oparła się ramieniem o jej drzwi z zewnętrznej strony; nie chciała dotykać ich gołą skórą przy zamykaniu, lecz obawiała się, że przyrządy mogą ulec uszkodzeniu, jeśli zostawi wrota otwarte. Oliwne lampy w tunelu tliły się zaledwie. To i tak cud, że w ogóle świecą, pomyślała Mikayla, szybkim krokiem przemierzając tunel. Założę się, że służący nigdy tu nie przychodzą. Będę musiała zapytać Uzuna o to miejsce. Może on coś wie. Najpierw jednak potrzebna mi gorąca kąpiel i zanim tu powrócę następnym razem, muszę znaleźć ciepłe ubrania, zimowe buty i rękawice! Zanim zdołała odtajać, wykorzystując do tego celu wannę w łazience Haramis, minęła pora wieczerzy. Nałożyła na siebie dwie tuniki i poszła porozmawiać z Uzunem. Po drodze zatrzymała się przy kuchni, aby odebrać tacę zjedzeniem i dzban gorącego soku z owocu lądu, którą zabrała do gabinetu. — Uzunie — spytała, kiedy zaspokoiła głód, wypiła połowę soku z dzbanka i poczuła się dużo lepiej — czy słyszałeś kiedykolwiek o jaskini w górze, pod Wieżą? — Tak — odparł powoli Uzun. — Haramis mówiła mi, że Orogastus czcił Czarne Moce w jaskiniach z czarnego lodu. Posiadał też magiczne lustro, które pozwalało mu zobaczyć każdego, kogo chciał tylko przez wypowiedzenie jego imienia. Używał tego zwierciadła, aby pokazywać jej siostry. — W takim razie lustro pokazuje prawdziwy obraz? — zapytała Mikayla. — O ile wiem, tak — odrzekł Uzun. — Rozumiem, że je znalazłaś? Sądziłem, że już dawno temu przestało działać. Co widziałaś? — Haramis śpiącą w pokoju w Cytadeli oraz Ayę siedzącą przy jej łóżku. To jedna ze służących. — Znam Ayę — powiedział Uzun. — Jest siostrą Enyi. — Naprawdę? — Mikayla zdumiała się i zamyśliła na chwilę. Może Arcymagini nie jest tak wszystkowiedząca jak chce, żebyśmy wierzyli, tylko po prostu ma donosicieli myszkujących po całym królestwie. — Jak wyglądała Haramis? — spytał niecierpliwie Uzun. — Była pozbawiona czaru — odrzekła Mikayla — więc wyglądała na starą i zmęczoną, lecz jej oddech wydawał się silny i regularny. Spała raczej spokojnie. Chyba dobrze się nią opiekują — dodała. — A przy okazji, czy mówiła, że lustro Orogastusa jest magiczne, czy on sam tak uważał? — Powiedziała, że on nazywał je magicznym lustrem. — To wyjaśniałoby wszystko. Ono wcale nie jest magiczne, Uzunie; to jeden ze starych przyrządów Zaginionego Ludu. I wcale dobrze nie działa. Szybko pokazało mi to, co chciałam, a potem powiedziało, że potrzebuje więcej energii. — Spochmurniała próbując przypomnieć sobie dokładnie słowa lustra. — Mówiło coś o doładowaniu baterii słonecznych. — Bateria słoneczna? Cóż to takiego? — spytał Uzun. — „Słoneczna” oznacza, że ma związek ze słońcem… — Mikayla urwała nagle zdając sobie sprawę, dlaczego srebrnawoczarna podłoga wydawała jej się znajoma. Zerwała się na nogi. — Zaraz wracam — powiedziała Uzunowi i pomknęła do swego pokoju po pozytywki, które tam przechowywała. Powróciła po chwili i postawiła pozytywkę między świecami na stole, wysyłając uprzednio naczynia do kuchni, aby jej nie przeszkadzały. Oświetlana płomieniem świecy pozytywka zaczęła cichutko grać. — To stara pozytywka Haramis — rzekł Uzun. — W dzieciństwie była to jej ulubiona zabawka. Nie wiedziałem, że ją zachowała. Chyba się jednak zestarzała, bo muzyka rozbrzmiewała niegdyś głośniej. — Nie zachowała jej — odparła Mikayla. — Sądzę, że ta, którą z Fiolonem znaleźliśmy w pokoju zabaw w Cytadeli, należała kiedyś do niej. Nadal tam jest. To jedna z tych, które znaleźliśmy w ruinach nieopodal rzeki Golobar, tuż przed tym, jak przybyła po nas Haramis. — Jedna z tych? — zapytał Uzun podekscytowanym głosem. — Znaleźliście również inne? Czy któreś grały inaczej? Mikayla roześmiała się. — Jesteś taki jak Fiolon. Znaleźliśmy sześć czy siedem. Fiolon wziął większość do domu, kiedy Haramis go odesłała, lecz ja mam jeszcze dwie u siebie. Chciałbyś ich posłuchać? Jestem pewna, że to głupie pytanie. — Oczywiście, że bym chciał — odparł Uzun — lecz później. Ciebie jednak zaciekawiło coś innego niż muzyka… Mówiłaś o bateriach słonecznych, a potem nagle pobiegłaś, żeby przynieść pozytywkę. — Tak — przyznała Mikayla. — Zauważyłeś delikatność tej muzyki. Posłuchaj uważnie. — Zapaliła więcej świec dokoła pozytywki i muzyka rozbrzmiała głośniej. — Gra głośniej — odezwał się Uzun — lecz nadal nie tak głośno, jak powinna. — Kiedy ją poprzednio słyszałeś, czy padały na nią promienie słoneczne? — zapytała Mikayla. — Tak — odparł szybko Uzun. — Haramis stawiała ją na stole przy oknie, kiedy zapragnęła jej posłuchać. Jeśli odłożyła ją w ciemne miejsce, natychmiast pozytywka milkła. — No właśnie! — krzyknęła zadowolona Mikayla. — Pobiera moc ze światła, najlepiej słonecznego, ponieważ jest najsilniejsze i, przypuszczalnie, dostarcza najwięcej energii. — Zgasiła dodatkowe świece i wkrótce muzyka ponownie osłabła. — Pamiętasz, jak wyglądała ta pozytywka? — spytała. — Obawiam się, że niedokładnie — odparł Uzun. — Po obu stronach — odezwała się Mikayla — znajdują się małe kawałki, wpasowane w całą kompozycję, zrobione ze srebrnawoczarnej masy. Posłuchaj, co się dzieje, kiedy je zakrywam. — Ostrożnie położyła koniuszek palca nad każdym kawałkiem i muzyka umilkła. — Reszta pozytywki nadal wystawiona jest na działanie światła — wyjaśniła Uzunowi. — Zakryłam tylko to srebrno–czarne coś. Myślę, że muszą to właśnie być te baterie słoneczne, bardzo niewielkie, bo pozytywka nie potrzebuje dużo energii. Ale tak zwane magiczne lustro Orogastusa potrzebuje jej całe mnóstwo. On zbudował tę Wieżę, prawda? — Tak głosi legenda — przyznał Uzun. — Na pewno nie było jej tutaj za czasów mego ojca. — Podłoga pokoju pod stajniami wykonana jest z czegoś, co przypomina te „baterie słoneczne.” Znajduje się na tym samym poziomie co dziedziniec — wiesz jak wygląda dziedziniec, gdy nie jest pokryty śniegiem? — Nie — odparł Uzun. — Nigdy go takim nie widziałem. — Ja widziałam — powiedziała Mikayla — tej nocy, kiedy sprowadziłam deszcz, zanim wznieciłam śnieg, aby przykrył lód. Było tam pełno lodu, więc nie mam co do tego pewności, lecz sądzę, że dziedziniec może być wielką baterią słoneczną. Uważam, że cała Wieża jest zbudowana na wierzchołku czegoś, co miało służyć jako dostarczyciel energii dla narzędzi zgromadzonych w lodowych jaskiniach. Z tej przyczyny Orogastus sądził, że one wszystkie były magiczne. — Wypowiedziała to słowo z nie ukrywanym sarkazmem, przypominając sobie to, co Haramis mówiła o Orogastusie i o prawdziwej magii. — Nigdy by mu nie przyszło do głowy, aby szukać fizycznego źródła siły i przypuszczam, że nawet gdyby dosłownie potknął się o takowe, też by go nie rozpoznał. — Myślę, że w twych słowach jest wiele racji — przyznał Uzun. — Czy możesz wszelako tego dowieść? I czy możesz sprawić, by lustro zaczęło działać i dzięki temu sprawdzić, co się dzieje z Haramis? — Moglibyśmy zainstalować pochodnie w spiżarni pod stajniami, lecz większość podłogi jest przykryta skrzyniami i beczkami, a pochodnie mogą nie dawać wystarczającej ilości światła…. Myślę, że będę musiała użyć magii pogodowej. Uzunie, powiedziałeś Fiolonowi, żeby przekazał Haramis, że będziesz mnie uczył. Zakładam więc, że naprawdę potrafisz przekazywać mi wiedzę? — Mikayla zmarszczyła brwi. — Oczywiście, że potrafię, księżniczko — odparł Uzun wydając się lekko obrażony. — Czy możesz nauczyć mnie magii pogodowej? Będąc w swojej obecnej postaci? — spytała Mikayla. — Nie wątpię ani trochę, że potrafisz używać magii, lub potrafiłeś. Teraz jednak będziesz musiał wszystko mi powiedzieć i polegać na moich oczach i umiejętności opisywania skutków. To nie są wymarzone warunki do nauki. — Poradzimy sobie — odrzekł szybko Uzun. — Nie mamy wyboru. — Czego chciałabyś się nauczyć na początek? — No, cóż — odezwała się Mikayla, próbując przewidzieć wszelkie konieczne posunięcia — najpierw upewnię się, a zrobię to z samego rana, że moja teoria, według której dziedziniec jest tą słoneczną baterią, jest słuszna. Oczyszczę jego część, na skraju przepaści, abyśmy mogli w nią zrzucić śnieg. Może by wziąć kilku Vispi do pomocy, jak myślisz? Potrafią dobrze znosić chłód. Jeszcze coś — kontynuowała — jutro muszę poszperać w szafie Haramis. Nie mam nic ciepłego. Każę służącym sprawić mi ciepłe ubrania. Poproszę o to Enyę przy śniadaniu, ale mogę potrzebować twego poparcia. Podejrzewam, że Haramis mogła zabronić wydania mi ciepłych strojów, żeby uniemożliwić mi ucieczkę. — To niemożliwe! — żachnął się Uzun. — Haramis nie zrobiłaby czegoś podobnego. — A zatem musi to być czysty zbieg okoliczności, jako że posiadam wyłącznie lekkie tuniki oraz kapcie zdatne jedynie do noszenia wewnątrz. Ta para, którą miałam na nogach podczas odjazdu Fiolona, rozpadła się, kiedy wyszłam z Wieży. Zresztą mogłam wyjść tylko dlatego, że Haramis użyczyła mi jednej ze swych peleryn. Potrzebuję ciepłych ubrań, nawet gdybym miała nie wychodzić na zewnątrz; nie wyobrażasz sobie, jak zimne są lodowe jaskinie! — A zatem trzeba ci sprawić ciepłe szaty — powiedział Uzun. — Zapomniałem już jak jest zimno poza tym pokojem i komnatami w środkowej części Wieży. Tak dawno nie ruszałem się z miejsca… Ech, niedobrze, pomyślała ze smutkiem Mikayla, znów sprawiłam mu przykrość. Natychmiast wróciła do pierwotnego tematu. — Jeśli plac jest baterią słoneczną, wrzucę do przepaści tyle śniegu, ile się da, a następnie użyję deszczu, aby oczyścić resztę. Plac lekko pochyla się w kierunku przepaści, więc powinno się udać. Czy dobrze znasz okolicę? Czy deszcz i śnieg w przepaści może czemuś zaszkodzić? — O ile sobie przypominam — odparł Uzun — to nie. Pamiętaj jednak, iż moja wiedza o tych terenach pochodzi z czarów i obserwacji tablicy piaskowej. Jest tu zbyt zimno, aby Nyssom mógł wyjść na zewnątrz; jeśli Haramis potrzebuje wysłać jakiegoś na niziny z wiadomością, zamyka go w ocieplonym worku i przywiązuje do lammergeiera. Ptak leci do wioski na nizinach, blisko krańca Wielkiej Grobli, gdzie wieśniacy rozpakowują posłańca, i dalej przemieszcza się on piechotą bądź na fronialu. — W jaki sposób oddycha? — spytała zaciekawiona Mikayla. — Ten worek nie może przepuszczać powietrza, skoro utrzymuje stałą ciepłotę ciała Nyssoma. — W środku robi się dość duszno — przyznał Uzun — lecz wioska jest naprawdę niedaleko i powietrza jakoś wystarcza. — Nie byłoby prościej wysłać jakiegoś Vispi? — spytała Mikayla. — Vispi zdecydowanie nie zgadzają się opuszczać gór. Bardzo są w tym względzie uparci. — Uzun roześmiał się. — Dlaczego? — spytała Mikayla. — Nie jestem pewien — odparł Uzun. — Być może po części powodem jest zachowanie ich legendarnego statusu „Oczu w Trąbie Powietrznej”; nikt jednak nie widział tej Trąby w prawdziwej postaci. — O poranku — zdecydowała Mikayla — będą zatem mogli „zawirować” trochę śniegu z placu do przepaści. — Przypomniała sobie kolejne czynności: dowiedzieć się, czy tam rzeczywiście jest bateria słoneczna, odkryć ją, jeśli to będzie konieczne, pozwolić słońcu doładować baterię… — Już wiem, Uzunie, wkrótce będę chciała dowiedzieć się, w jaki sposób utrzymywać przejrzyste niebo. Możesz mnie tego nauczyć? — Z łatwością — zapewnił Uzun. — Dziękuję — rzekła Mikayla. — Jutro czeka mnie pracowity dzień, więc idę do łóżka. Dobranoc, Uzunie. — Dobrej nocy, Mikaylo — odparła harfa, a jej struny bezwiednie zaczęły grać kołysankę. Mikayla, idąc korytarzem, uśmiechała się słysząc delikatne tony melodii. ROZDZIAŁ TRZYNASTY Nazajutrz, wczesnym rankiem Mikayla zeszła do gabinetu niosąc ze sobą kulki, które otrzymała od Haramis. — Kiedy leżałam wczoraj w łóżku, przyszło mi coś do głowy, Uzunie — odezwała się. — Może nie będę potrzebowała służących, aby sprawić sobie ciepłe ubranie. Mogę poprosić Fiolona, żeby przywiózł mi je z domu. Nawet jeśli wyrosłam już z własnych strojów, są zawsze ubrania po moim starszym rodzeństwie. Gosposia ma kilka skrzyń wypełnionych takimi rzeczami. — Nie spodoba się to pani — ostrzegł Uzun. — Co się nie spodoba? — To, że Fiolon tu przyjedzie. — A więc mogła tu zostać, na tyle zdrowa, żeby mieć siłę się sprzeciwić — warknęła Mikayla. — Nie może zbyt dobrze wyszkolić mnie na swoją następczynię, skoro nawet nie pamięta o moim istnieniu! — Może sobie przypomniała — powiedział z nadzieją w głosie Uzun. — Dlatego też przyniosłam ze sobą kulki — rzekła Mikayla. — Możemy skontaktować się z Fiolonem i zorientować się, jak ona się czuje. — Dobrze. — Uzun westchnął. — Chyba i tak nie potrafię cię powstrzymać. — Mówisz, jakbym zaproponowała, żebyśmy uprawiali czarną magię! Co Haramis może mieć przeciwko Fiolonowi? — Mikayla zastanawiała się nad tym od długiego czasu, właściwie od samego początku, gdy tylko zorientowała się, że stara kobieta nie darzy Fiolona szczególną sympatią. — Jest mężczyzną. — I co z tego? To kiepski argument. Ona na pewno ma jakiś powód, aby go nie lubić, chociaż nie mogę pojąć, cóż to może być. W przeciwieństwie do mnie, był wobec niej grzeczny, pełen szacunku. — Myślę, że nic poza tym — przyznała harfa. — Jedynym czarodziejem–mężczyzną, jakiego spotkała, był Orogastus, a nie polecałbym poznania go. — Ale to zdarzyło się prawie dwieście lat temu! — zaprotestowała Mikayla. — Tak dawno, że nie może być powodem, aby nie ufać wszystkim przedstawicielom tej płci! — Haramis to osoba o wyjątkowo zdecydowanych poglądach — rzekł łagodnie Uzun. — Silnych, niezmiennych poglądach — zgodziła się ponuro Mikayla. — Gdyby nie twoja wrodzona uprzejmość, nazwałbyś ją bezmyślnie upartą. — Westchnęła. — Zobaczmy, czy Fiolon powie nam, co ona teraz robi. Skontaktowanie się z Fiolonem okazało się tym razem trudniejsze, jako że Mikayla musiała go jeszcze dobudzić. Wreszcie zaspana twarz chłopca wypełniła kulę. — Czego chcesz? — mruknął. — Dzień dobry — odparła Mikayla. — Najpierw Uzun chciałby się dowiedzieć, jak się czuje Haramis. — Uzdrowiciele są raczej dobrej myśli — rzekł Fiolon — lecz wczoraj, kiedy u niej byłem, nazwała mnie labornockim szpiegiem. Chyba jej się wydaje, że żyje teraz w okresie inwazji. Ciągle pyta, dlaczego Uzuna nie ma przy niej, więc najwyraźniej nie pamięta, że zmieniła go w harfę. — Och, jak ogromnie żałuję, że nie mogę tam być! — zawołał z uczuciem Uzun. — Jak myślicie, gdyby mnie dokładnie zapakować… — Obawiam się, że to wykluczone — odparła Mikayla. — Nie pasowałbyś do śpiworów, których używa się do transportu Nyssomów, a twój kształt uniemożliwiłby bezpieczne przymocowanie cię do grzbietu lammergeiera. Haramis byłoby niezwykle przykro, gdyby coś ci się stało. Poza tym, w obecnej sytuacji doznałaby wielkiego szoku, gdyby dowiedziała się, że zamieniła cię w harfę. — Chyba masz rację — westchnął Uzun. — A więc, Fiolonie — kontynuowała z nadzieją w głosie Mikayla — ona nie pamięta żadnego z nas i prawdopodobnie jeszcze przez jakiś czas ten stan nie ulegnie zmianie, prawda? — Na to wygląda. — Dobrze — odparła z satysfakcją Mikayla. — I chyba nikt nie będzie kwestionował twojej nieobecności, jeśli powiesz, że udajesz się na wyprawę badawczą. — Co takiego mam zbadać? — zapytał zaciekawiony Fiolon. — To ci się spodoba — obiecała Mikayla. — Orogastus wzniósł tę budowlę na wierzchołku labiryntu jaskiń lodowych wypełnionych narzędziami Zaginionego Ludu. Następnie zgromadził wszystkie należące do nich przedmioty, jakie tylko wpadły mu w rękę. Te skarby znajdują się w skrzyniach i pudłach w piwnicach pod stajniami. To bezgraniczna skarbnica wiedzy! — Która może się okazać niesłychanie niebezpieczna — przestrzegł Uzun. — Jeśli zamierzasz szperać pośród narzędzi, które zebrał Orogastus, lepiej, jeśli będę miał cię na oku — rzekł Fiolon z entuzjazmem, jakiego Mikayla nie słyszała w jego głosie od czasu, kiedy Haramis wysłała go do domu. — Absolutnie się z tobą zgadzam — podchwyciła żwawo. — Kto wie, w jakie kłopoty mogłabym się wpakować bez ciebie. Przecież to ty zwykle powstrzymywałeś mój entuzjazm wobec dziwnych i nieznanych rzeczy? — Mam sprowadzić froniale, na których przysłała mnie tu Arcymagini? — spytał Fiolon. — Nie, zostaw je — rzekła Mikayla. — Może ich potrzebować, kiedy wyzdrowieje na tyle, że będzie mogła wrócić do domu. Rozmawiałam z lammergeierami i okazało się, że nie mają z nią kontaktu od czasu, gdy zachorowała. Uzun wydał z siebie jęk niezadowolenia i Mikayla dodała pospiesznie: — Oczywiście to się zmieni, kiedy tylko jej się polepszy. Obecnie chyba nawet nie pamięta, że powinna z nimi rozmawiać i stąd się bierze cały problem. — W każdym razie — kontynuowała — zapakuj wszystkie ciepłe ubrania, jakie znajdziesz, dla siebie i dla mnie. Otwórz skrzynie z ubraniami, jeśli będziesz musiał; myślę, że trochę urosłam od czasu, kiedy byłam ostatni raz w Cytadeli, lecz to, co pasuje na ciebie, powinno być dobre również na mnie. Koniecznie przywieź ciepłe rękawiczki i zimowe buty. W jaskiniach jest straszliwie zimno, a pewnie spędzimy tam sporo czasu. Następnie podaj służącym jakiś przekonujący powód swojego wyjazdu. Nie wspominaj jednak, że wybierasz się tutaj. To wykluczone po tej bezsensownej scenie, jaką urządziła Haramis przed swoją chorobą. Skieruj się na wschód do miejsca, gdzie Wielka Grobla przecina rzekę. Potem jedź na północ jakieś pół mili wzdłuż zachodniego brzegu. Tam spotkasz lammergeiera. Zrozumiałeś? — Tak — odparł ochoczo Fiolon, który całkiem się już rozbudził. — Powinienem być na miejscu około południa lub nieco później. — Cudownie — zawołała Mikayla. — Każę Enyi przygotować ci pokój, lecz nie powiem, jak długo zostaniesz. — To całkiem niezły pomysł — zgodził się Fiolon — ponieważ tak naprawdę nie wiemy, jak długo tam zabawię. Mikayla założyła najcieplejsze ubrania, jakie udało jej się znaleźć w komnacie Haramis. Kiedy Enya protestowała przeciwko temu, że dziewczynka pożycza sobie bez pozwolenia stroje Arcymagini, Mikayla skorzystała z okazji i poinformowała ją o rychłym przyjeździe Fiolona, który przywiezie jej własne ubrania. Poprosiła też o przygotowanie dla niego pokoju. — Jeśli chodzi o Haramis, to jest pod dobrą opieką. Oczekują, że niebawem powróci do zdrowia, lecz obawiam się, że obecnie nie jest w stanie wydawać na nic pozwoleń. Dopóki nie wyzdrowieje, dopóty będę kontynuowała naukę pod okiem Mistrza Uzuna. Enya nie wydawała się najszczęśliwsza, słysząc te słowa, lecz nie miała wiele do powiedzenia. Na prośbę Mikayli wyznaczyła jednego Vispi do odgarnięcia śniegu z placu przed Wieżą. Co chwila wyrażała swoją dezaprobatę, lecz Mikayla pozostała na to absolutnie obojętna. Po wyjściu na dziedziniec Mikayla odetchnęła pełną piersią. Na powrót wstąpiło w nią życie i czuła, że istnieje naprawdę. Zamknięta razem z Haramis, chodziła przygaszona i zobojętniała na wszystko, ale teraz, na powietrzu, kąpiąc się w słonecznych promieniach poczuła się wspaniale. Miała wrażenie, że jest większa niż w rzeczywistości, związana z całym światem, a nie, jak poprzednio, odcięta od niego. Niebawem spotka się z Fiolonem. Była szczęśliwsza niż kiedykolwiek w życiu. Nawet utyskiwania Vispi, którego Enya wyznaczyła do pomocy, nie potrafiły popsuć jej radosnego nastroju. Przez cały ranek we dwójkę odgarniali śnieg z małego fragmentu placu tuż przy krawędzi przepaści. Około południa Mikayla wróciła do swojej komnaty, gdzie wzięła gorącą kąpiel, starając się rozgrzać zziębnięte członki. Kazała przynieść do gabinetu obfity obiad, a następnie podzieliła się z Uzunem dobrymi nowinami. — To naprawdę bateria słoneczna — rzekła. — Dzięki wam, Władcy Powietrza. Gdyby to źródło energii nie znajdowało się na placu, chyba musielibyśmy zburzyć całą budowlę, aby doładować baterię. — Pokazała zęby w uśmiechu. — A to już na pewno nie spodobałoby się Haramis. — A zatem co teraz zamierzasz? — spytał Uzun. — Poprosiłam Vispi, aby oczyścił ze śniegu jak największą część placu na skraju przepaści. Dzięki temu mniej go będę miała do stopienia, kiedy jutro przywołam deszcz. Dziś po południu możesz mi wyjaśnić, jak utrzymywać taką ciepłotę, by deszcz nie zamienił się w śnieg. Powiedz mi też, jak sprawić, żeby niebo było czyste i przejrzyste, kiedy już dziedziniec zostanie odśnieżony. To dobrze, że znajduje się on od południowej strony Wieży. Mimo wszystko doładowanie baterii zajmie kilka dni, lecz kiedy lustro zacznie działać, będę mogła go używać do sprawdzania stanu zdrowia Haramis. Możliwe również, że ono, bądź coś innego znajdującego się tam na dole, dostarczy mi wskazówki, w jaki sposób stworzyć ci nowe ciało. — Nowe ciało? — doleciał ich głos od strony drzwi. — Czy coś nie tak z harfą? — Fiolon! — Mikayla rzuciła się w objęcia przyjaciela. Było cudownie; nawet nie zdawała sobie sprawy, jak łaknęła bliskiego kontaktu z człowiekiem i jak bardzo stęskniła się za Fiolonem. W czasie ich rozłąki urósł bardziej niż ona; ostatnim razem byli tego samego wzrostu, a teraz przewyższał ją co najmniej o pół głowy. Mimo upływu czasu pozostał tym samym solidnym, dającym poczucie bezpieczeństwa, najlepszym przyjacielem, jej drugą połową. Cieszyła się z kontaktu, jaki udało jej się z Fiolonem nawiązać, lecz przebywanie z nim nie dało się z niczym porównać. — Tak się cieszę, że cię widzę! — Pociągnęła go do stołu, usadowiła naprzeciwko siebie i przyjrzała mu się dokładnie. Długie włosy, potargane podczas podróży, opadały mu kaskadą na plecy i czoło. Mimo to Mikayli wydawał się piękny, szczególnie kiedy podniósł wzrok i uśmiechnął się do niej. Poczuła, jak ogarniają błogie ciepło. — Jesteś głodny? — spytała. — Zamówiłam tyle jedzenia, że starczy dla nas obojga. — To świetnie — rzekł Fiolon sięgając w kierunku talerza. — Umieram z głodu. Przywiozłem wszystko, o co prosiłaś. Zabrałem też z sobą wszystkie pozytywki. Przyszło mi do głowy, że Mistrz Uzun mógł nie słyszeć wielu melodii wygrywanych przez te, które znaleźliśmy w ruinach. — Bardzo miło, że pamiętałeś, paniczu Fiolonie — odezwał się Uzun, wydając przy tym najbardziej radosne dźwięki, jakie Mikayla słyszała z jego strony. — Oczekuję z niecierpliwością tych melodii. Fiolon umilkł, przełykając spory kęs, po czym zwrócił się do Uzuna. — Czy coś nie tak z harfą? — spytał niespokojnie. — Nie, wszystko w porządku — uspokoił go Uzun. — Chodzi o to, że kiedy Mikayla jest tutaj, a Haramis leży powalona chorobą w Cytadeli, zamknięcie w harfie stało się dla mnie dość trudne do zniesienia. — Kochanie muzyki, a bycie muzyką to spora różnica — zgodził się Fiolon. — A nadążyć za Mikaylą, kiedy tkwisz w jednym miejscu, to już zupełnie niemożliwe. Zrobię wszystko, żeby ci pomóc. — Możesz zacząć od nauki magii pogodowej z księżniczką — rzekł cierpko Uzun. — Nie potrzeba nam tu więcej przypadkowych burz śnieżnych. Cała trójka spędziła resztę popołudnia dyskutując na temat wszelkich aspektów zjawisk pogodowych i sposobów ich kontrolowania. Po obfitej wieczerzy Uzun polecił im udać się na spoczynek. — Macie przed sobą pracowity dzień i będziecie potrzebowali sporo siły. Nie próbowali kwestionować tego polecenia i udali się do swoich sypialni. Prawdę mówiąc, właśnie zakończyli pracowity dzień. O brzasku zerwali się z posłań, zjedli wczesne śniadanie i ponownie przedyskutowali z Uzunem cały proces, po czym skierowali się do pracowni. Przywoływanie deszczu nie sprawiło im wiele kłopotu, jako że oboje zdążyli już poznać odpowiednie tajniki magii. Kiedy wypowiedzieli podstawowe zaklęcie, podeszli do okna oczekując na skutek. Z początku zaczął mżyć deszczyk bardziej przypominający silną mgłę, lecz niebawem z nieba polały się prawdziwe strumienie wody. W pracowni, w której nie było kratek wdmuchujących ciepłe powietrze, powiało chłodem i wilgocią. — Taka pogoda naprawdę jest przygnębiająca — zauważył Fiolon. — Ale pomaga oczyścić plac — odparła Mikayla. — Skąd możesz wiedzieć? Mikayla uśmiechnęła się, słysząc zrzędliwy ton Fiolona. Z nich dwojga to ona była optymistką. Mimo to miał wiele racji. Między deszczem, wiatrem oraz śniegiem na szczycie góry, wisiała olbrzymia chmura wilgotnej, mrocznej mgły. Otulała ona całą Wieżę i znacznie ograniczała widoczność. Mikayla przyznała w duchu, że nie spodziewała się tego zjawiska. Szara chmura wyglądała niczym duch ogromnego Vispi. — Ciesz się, że nie ma tu Haramis — powiedziała. — Pamiętasz jak było, kiedy zaczynała mnie uczyć? Wymieniała wtedy najokropniejsze, pozornie bezużyteczne rzeczy, i żądała, bym powiedziała jej, w jakim celu zostały stworzone? Fiolon przytaknął. — A więc jaki pożytek mamy z mgły? — Jeśli przyjrzysz jej się dokładnie, możesz stwierdzić, w którą stronę wieje wiatr. Deszcz i śnieg są zbyt ciężkie; mgła jest tak lekka i widoczna, że łatwo można dostrzec, jak dryfuje. — Hmm. — Fiolon patrzył na wilgotną kurtynę zasłaniającą część nieba. — Zdaje się, że wieje od zachodu, od Góry Gidris. Wiesz, że tam Haramis znalazła Talizman. — Naprawdę? — spytała Mikayla. — Nie wiedziałam. Co jest na Górze Gidris? — Skupisko jaskiń lodowych. Są dość niestałe. Nie chodź tam na wyprawy badawcze, dobrze, Miko? — Nie zamierzam… O, nie, chyba mamy kłopoty. — Mikayla wskazała na niebo. Późnym popołudniem krople deszczu zaczęły zmieniać się w kulki gradu. — Powstrzymaj to! — rzucił Fiolon, pędząc do tablicy. — Szybko! Mikayla ruszyła za nim i wspólnie skierowali burzę w dół zbocza, z dala od Wieży. Kiedy nawałnica przetoczyła się po okolicznych górach, pierwsze przymglone błyski słońca rozjaśniły horyzont od zachodu. — Dziedziniec jest nadal mokry — westchnęła Mikayla — i prawdopodobnie zamarznie w nocy. Mam nadzieję, że kiedy bateria słoneczna zostanie, jak to powiedziało lustro, doładowana, znajdziemy sposób, aby nie dopuszczać tam śniegu. — Ja również mam taką nadzieję — rzekł Fiolon. — Nie chciałbym powtarzać tego co kilka dni. — No, cóż, przynajmniej na dzisiaj wystarczy — zauważyła Mikayla. — Spróbujemy skończyć jutro. Zejdźmy do kuchni. Chętnie wypiję coś gorącego i powiem służącym, żeby trzymali się z dala od placu. Nie chcę, żeby ktoś zrobił sobie krzywdę. Enya podsunęła im dwa małe stołki i szybko podała gorące napoje. Na piecu stał duży garniec pełen soku z owocu lądu. Przy kominku siedziało kilkoro Vispi. Wyglądali na wyjątkowo nieszczęśliwych. — Co zrobiłaś z pogodą? — spytał jeden z nich zdesperowanym głosem. — Tu nie może być mokro! Wilgoć rani mi płuca. — Zakaszlał przeraźliwie. Reszta Vispi przysunęła się jeszcze bardziej do ognia z żałosnymi wyrazami twarzy. Ma rację, uświadomiła sobie Mikayla. Kiedy padał śnieg, było sucho, a powietrze na tej wysokości jest bardzo rozrzedzone. Przypomniała sobie śmiech Uzuna, kiedy spytała, dlaczego Haramis nie używała Vispi do przenoszenia wiadomości na niziny. — To dlatego nie opuszczacie gór, prawda? — spytała. — Jesteście przyzwyczajeni do rozrzedzonego, suchego powietrza. Nie gorąco was martwi, lecz wilgoć. — Niegdyś jeden z naszych przodków próbował zejść na dół — odezwał się młodszy Vispi. — Nie zaszedł daleko, a kiedy wrócił, powiedział, że było tam tak, jakby próbować wdychać zupę adop! — Miał rację — zgodził się Fiolon. — Skoro żyjecie tu już od jakiegoś czasu, przystosowaliście się do takiego powietrza. Kiedy zaś schodzicie, zdaje się wam, że oddychacie czymś gęstym i ciepłym. — Wzruszył ramionami. — Ja ponownie się przestawiłem po dniu, albo dwóch, lecz nie jestem przekonany, że Vispi może się to udać. Nigdy przynajmniej o tym nie słyszałem. — Nie będę zatem żadnego z was prosić, aby schodził na dół — powiedziała Mikayla. — Jeśli chodzi o deszcz i mgłę, powinny przejść za dzień lub dwa, a jeśli dopisze nam szczęście, pogoda zmieni się już jutro. Aha, przypomniało mi się, wszyscy powinni trzymać się z dala od placu. Obawiam się, że dziś w nocy zamieni się w taflę lodu. Vispi jęknęli głucho i nawet Nyssomowie, którzy w ogóle nie wychodzili na zewnątrz, sprawiali wrażenie przygnębionych. Enya westchnęła. — Księżniczko, czy nie będziesz miała nic przeciwko temu, że rozłożę tu sienniki dla Vispi i pozwolę im spać przy kominku? — Oczywiście, że nie — odparła Mikayla. — To twoja kuchnia. Oni nie będą mi tu w żaden sposób przeszkadzali, więc nie widzę przeciwwskazań. — Wstała. — Dziękujemy za gorący napój, Enyo. Pójdziemy już. Czy mogłabyś przygotować obiad? Nie musisz gotować nic szczególnego, wystarczy coś ciepłego, nawet zupa adop. Enya o mało się nie zakrztusiła. — Obiad podam w gabinecie, księżniczko. I chyba mogę zrobić coś znacznie smaczniejszego niż zupa adop. Osuszanie placu okazało się dużo trudniejsze, niż Mikayla się spodziewała. Promienie południowego słońca operowały zbyt słabo, by stopić lód i osuszyć baterię słoneczną. Co więcej, ciężkie chmury nadciągające od Góry Gidris zakrywały słońce. W pewnym momencie zaczęło nawet lekko prószyć i oboje musieli popędzić do tablicy i powstrzymać śnieg. W końcu Mikayla i Fiolon ubrali się ciepło, wzięli dwie pochodnie i zaczęli topić lód tradycyjnymi metodami. Rozpoczęli od drzwi wejściowych jako że plac opadał lekko w dół zbocza, od wrót Wieży ku przepaści. Kiedy już stopili skrawek zimnego kryształu, ciepła woda pomagała topić dalsze fragmenty. Kawałek po kawałku przesuwali się dalej i dalej. Przed zachodem słońca zdołali osuszyć jedną trzecią powierzchni. — Myślę, że starczy na dzisiaj — odezwała się Mikayla, prostując się z westchnieniem. Od ciągłego schylania się i trzymania pochodni przy ziemi bolały ją plecy. Całe szczęście, pomyślała, że przynajmniej ciepło mi w nogi. — Myślę, że jutro uda nam się skończyć. — Jeśli dopisze nam szczęście — mruknął Fiolon. — I mięśnie wytrzymają. — Może już doładowaliśmy część baterii — zastanowiła się radośnie Mikayla. — Pochodnie, oprócz ciepła, dostarczają również światła. — Spojrzała na Fiolona. — Chcesz zobaczyć jaskinie lodowe? W odpowiedzi jęknął głucho. — Jutro, dobrze? Teraz marzę jedynie o gorącej kąpieli i ciepłym obiedzie — dodał. — Ja również — rzekła Mikayla. — Możemy pójść do jaskiń jutro w południe. I tak wówczas zrobimy sobie przerwę. — Bez wątpienia — westchnął Fiolon. — Miko, jesteś pewna, że to się uda? — Nie jestem pewna — przyznała Mikayla — lecz sądzę, że mamy duże szansę powodzenia. Lustro mówiło, że bateria słoneczna potrzebuje doładowania. Ten plac wygląda tak samo jak części pozytywek, które muszą być wystawione na światło, aby rozbrzmiała muzyka. Powinno się udać. — Rzeczywiście tak się wydaje — zgodził się Fiolon — i mam nadzieję, że tak będzie. Czułbym się strasznie, gdyby cały nasz wysiłek poszedł na marne. ROZDZIAŁ CZTERNASTY Mikayla położyła się od razu po obiedzie i natychmiast zapadła w sen czując się kompletnie wyczerpana. Kiedy nazajutrz uniosła ciężkie powieki, z przerażeniem zobaczyła, że słońce stoi już wysoko na niebie; przespała pół ranka. Wygramoliła się z łóżka i naciągnęła na siebie ubranie ignorując desperackie protesty obolałych mięśni. Podążyła korytarzem i wsunęła głowę do komnaty Fiolona. Sterta pościeli na łóżku świadczyła niezbicie, że on również zaspał. — Fiolonie! — zawołała. Dopiero po jakimś czasie kołdra drgnęła nieznacznie i rozległa się odpowiedź, o ile oczywiście przeciągłe „mhm” można uznać za odpowiedź. — Wychodzę do roboty — poinformowała przyjaciela Mikayla. — Przyjdź, kiedy będziesz gotowy. Po drodze zatrzymała się na chwilkę w gabinecie, żeby przywitać się z Uzunem i powiedzieć mu, co zamierza zrobić. Harfa pozdrowiła ją serdecznie, lecz nie wygłosiła żadnych komentarzy. Mikayla wpadła do kuchni, skąd wzięła sobie pajdę chleba i kilka pochodni. Jedną z nich podpaliła od drwa tlącego się w kominku. Zauważyła nieobecność nieszczęśliwych Vispi, którzy kulili się wczoraj przy ogniu, i pośpieszyła w dół po schodach. Zatrzymała się tuż za drzwiami i patrzyła zdumiona i zachwycona. Ponad jej głową rozciągał się niezmierzony i nieskalany chmurami błękit nieba. Słońce ogrzewało cały plac, a powietrze wydawało się ciepłe! W rzeczywistości, odetchnąwszy głęboko, poczuła wnikający w płuca chłód, lecz mróz najwidoczniej ustąpił, jako że na dziedzińcu pozostały tylko gdzieniegdzie mokre plamy. Część, którą oczyścili wczoraj z Fiolonem, oraz obszary do niej przylegające były nadal suche, a fragment placu najbliżej krawędzi pokrywała woda spływająca do przepaści. Mikayla, zajadając chleb, przyjrzała się dokładnie poszczególnym partiom dziedzińca, po czym zapaliła drugą pochodnię i zabrała się do osuszania resztek wody. Ku swej radości zauważyła, że praca idzie żwawo i zanim Fiolon dołączył do niej, zdążyła już sporo zrobić. Razem szybko ukończyli osuszanie. Jeszcze przed obiadem obejrzeli dokładnie czysty, suchy plac — baterię słoneczną, która skutecznie pochłaniała teraz promienie słoneczne. Mikayla, z czystej ciekawości, zdjęła rękawice i przykucnęła, chcąc dotknąć ziemi. Odsunęła gwałtownie dłoń od nagrzanego podłoża, lecz silne podekscytowanie sprawiło, iż nie zwróciła najmniejszej uwagi na oparzenie. — No, chyba wystarczy, Fiolonie — zadecydowała. — Lustro powinno teraz działać. Chodźmy zobaczyć! — Jadłaś śniadanie? — spytał Fiolon. — Jak możesz w takim momencie myśleć o jedzeniu? Mikayla zgromiła go spojrzeniem. — Ponieważ właśnie jest pora na jedzenie, a poza tym znam cię dobrze, Miko. Kiedy już raz wejdziesz do jaskini, będziesz chciała tam spędzić resztę dnia. Zjedzmy najpierw obiad, dobrze? — Obiad. — Mikayla popatrzyła na niego z niesmakiem. — Czekają na nas cuda Zaginionego Ludu, a ty chcesz jeść obiad. — Cuda Zaginionego Ludu nigdzie nie uciekną — zauważył Fiolon. — Leżą tu od kilkuset lat, więc mogą jeszcze trochę zaczekać. Poza tym — dodał szczerząc zęby w uśmiechu — burczy ci w brzuchu. Nie mylił się. Żołądek Mikayli najwyraźniej nie podzielał jej zapału do pracy badawczej. — No, dobrze — westchnęła z cierpiętniczą miną — skoro nalegasz. — Zdecydowanie nalegam — odparł Fiolon, łapiąc ją za rękę i razem pobiegli do kuchni. Po posiłku, zamiast w pochodnie, zaopatrzyli się w niewielką latarenkę. Fiolon nalegał na to, twierdząc, że niektóre materiały znajdujące się na niższym poziomie, mogą okazać się łatwopalne, wybuchowe, mogą reagować na wysoką temperaturę, lub też posiadać wszystkie te właściwości. Gdy dotarli do poziomu, na którym znajdowała się spiżarnia, Fiolon z zainteresowaniem przyjrzał się napisom na skrzyniach. — Szkoda, że nie rozumiem tego języka — odezwał się. — Żeby chociaż udało się odczytać ich alfabet — dodała Mikayla. — Może znajdziemy sposób, aby się go nauczyć. — To byłoby niezwykle interesujące — przyznał Fiolon, idąc za nią do tunelu. Stwierdziwszy, że światło latarenki w zupełności wystarczy, Mikayla nie zadała sobie trudu, żeby zapalać pochodnie rozmieszczone wzdłuż tunelu. Po prostu pobiegli czym prędzej, zatrzymując się przed drzwiami do jaskini. Wspólnymi siłami otworzyli je na tyle, by móc prześlizgnąć się do środka. Mikayla poprowadziła przyjaciela do komnaty z „magicznym lustrem.” — Och! — wysapał Fiolon, najwyraźniej ujęty widokiem. — Jaka jest twoja prośba — odezwał się głos. Brzmiał teraz dużo głośniej niż kilka dni temu i Mikayla dostrzegła, że mur dokoła lustra pokrywało teraz znacznie mniej szronu. — Zobaczyć księżniczkę Ruwendy Haramis — odrzekła bez namysłu. — Przeglądanie. — Podobnie jak poprzednio, na lustrze pojawił się obraz. Kolory tryskały intensywnie, a dzięki wyrazistym szczegółom Mikayli i Fiolonowi zdawało się, że mogą wyciągnąć ręce i dotknąć śpiącej Haramis i czuwającej przy łóżku Ayi. Haramis nadal wyglądała na chorą, starą kobietę, lecz silny i regularny oddech, który wyraźnie słyszeli, napawał nadzieją. Mikayla słyszała nawet delikatne trzeszczenie krzesła, kiedy Aya zmieniła pozycję. — Na Czarny Kwiat — szepnął Fiolon. — Ciekaw jestem, co jeszcze potrafi robić. — Ja też jestem ciekawa — mruknęła Mikayla. — Jaka jest twoja prośba — odezwał się ponownie głos, chociaż obraz się nie zmienił. — Zobaczyć Quasiego — rzekła Mikayla, ciekawa, jak radzi sobie ich stary towarzysz i przewodnik. — W pliku nie znaleziono przedmiotu — odparło lustro. Nie wie, kim jest Quasi, uświadomiła sobie Mikayla, lecz może w inny sposób uda się osiągnąć ten sam rezultat. — Zobaczyć Wzgórze Cytadeli — powiedziała. Lustro posłusznie ukazało obraz Cytadeli i wzgórza. Zdawało się, że wiszą w powietrzu ponad budowlą i obserwują ją z lotu ptaka. Mikayla zagryzła wargi, zastanawiając się, w jaki sposób wypowiedzieć kolejną prośbę. — Zobaczyć ziemię na zachód od Wzgórza Cytadeli — odezwała się mając nadzieję, że lustro zrozumie polecenie tak, jak tego chciała. — Widok statyczny czy przeglądanie? — zapytał głos. Mikayla nie była pewna, co oznaczają te zwroty, więc wybrała pierwszy lepszy. — Przeglądanie. Obraz zaczął się poruszać, jakby lecieli na zachód od Cytadeli. Mikayla zrozumiała, że właśnie to miało lustro na myśli, mówiąc „przeglądanie” i wodziła wzrokiem, szukając wioski Quasiego. — Stop! — krzyknęła ujrzawszy znajome miejsce. Spochmurniała. Obraz nie wyglądał tak, jak powinien. Kolory nie pasowały do obecnej pory roku. — Szkoda, że nie możemy przyjrzeć się dokładniej — mruknął za jej plecami Fiolon. — Czy dokonać zbliżenia na obiekty? — zapytało lustro. Mikayla i Fiolon spojrzeli po sobie i jednocześnie wzruszyli ramionami. — Tak — odparła Mikayla. Obraz wioski powiększył się, jakby obniżali się w jej kierunku. Teraz Mikayla zrozumiała, dlaczego kolory nie pasowały do pory roku. Wieś otaczały obumarłe rośliny. Zbliżenie powiększyło się na tyle, że mogli ujrzeć kilku Nyssomów siedzących na ławie przed jedną z chatek. Między nimi zobaczyła Quasiego. — Tam jest Quasi! — krzyknął podekscytowany Fiolon. — Wieki całe! Nie widziałem go od czasu, kiedy Haramis przywiozła nas tutaj. — Zmarszczył brwi. — Wygląda znacznie starzej, prawda, Miko? Czy naprawdę minęło aż tyle czasu? Mikayla policzyła na palcach, a lustro rzekło: — Zidentyfikuj obiekt Quasi. — To ten pośrodku — rzekła bezwiednie i zwróciła się do Fiolona: — Nie, minęły tylko dwa lata, a może trzy. Zdaje się, że zaczynam tracić poczucie czasu, ale to nie było tak dawno. Na obrazie postać Quasiego zarysowała się nagle na jaskrawoczerwonym tle. — Obiekt Quasi? — zapytał głos. — Tak — odparła Mikayla. — To Quasi. — Obiekt Quasi zachowany w pamięci. Bez względu na to, co to znaczy, dodała w myśli Mikayla. Lustro dodało głos do obrazu. — Deszcze nie pasują do tej pory roku — mówił jeden z Odmieńców. — I ziemia się trzęsie — dodał drugi, podchodząc do grupki na ławie. — To złe znaki. — Dlaczego Arcymagini nie naprawi ziemi? — zapytał któryś ze zgromadzonych. — Quasi, ty ją spotkałeś. Czyż nie jest potężną czarodziejką? Dlaczego pozwala, aby to się działo? Quasi wyglądał na przygnębionego. — Jest chora — odparł. — Jedna z mych sióstr jest uzdrowicielką… — Wiemy o tym — przerwał mu pierwszy Odmieniec. — …i wezwano ją kilka tygodni temu do Cytadeli, aby leczyła Arcymaginię — kontynuował Quasi. — Jadem z robaka błotnego — zakończył złowróżbnie. Sądząc po identycznie zatrwożonych spojrzeniach, najwyraźniej wszyscy wiedzieli, co to oznacza. — Czy wyzdrowieje? — spytał jeden z nich. — Siostra myśli, że tak — odparł Quasi. Rozejrzał się dokoła, patrząc na umierające rośliny. — Módlmy się do Władców Powietrza, żeby wkrótce wyzdrowiała. Ziemia choruje wraz z Arcymaginią. Mikayla spochmurniała i dostrzegła, że Fiolon też jest zatrwożony. Kiedy Quasi wymawiał te słowa, pojęła, co miał na myśli. Niejasno wyczuwała zło zalewające całą Ruwendę. Było to tak, jakby sama ziemia chorowała. Mikayla również poczuła się chora. Ziemia wymknęła się spod kontroli; dziewczynka wiedziała, że powinna naprawić zło, lecz nie miała najmniejszego pojęcia, w jaki sposób. Niewątpliwie musiała teraz znacznie pilniej uczyć się magii, niż wówczas, kiedy Haramis była zdrowa i miała pieczę nad wszystkim. Oznaczało to, że Mikayla powinna natychmiast znaleźć ciało dla Uzuna, aby mógł lepiej i skuteczniej przekazywać jej niezbędną wiedzę. Czy lustro mogło jej pomóc? Mikayla zastanowiła się jak ubrać w słowa kolejne pytanie. — Przejrzeć magików — powiedziała niepewnie. — Określić: wszystkich czy konkretną rasę. Mikayla pomyślała chwilę. — Ludzi — powiedziała wreszcie. Lustro pokazało serię obrazów przedstawiających ludzi używających magii, przeskakując kolejno od jednego do następnego. Mikayla rozpoznała jednego z nich. Przychodził od czasu do czasu do Cytadeli i stworzył prawdziwie spektakularne iluzje podczas jednego z przyjęć urodzinowych księcia Egona. Nagle jęknęła i zawołała: — Stop! — Zatrzymać ten obraz i zachować w pamięci? — Tak — odparła Mikayla, wpatrując się zafascynowana. Niewielka grupka ludzi stała dokoła stołu, na którym leżała drewniana figura kobiety. Jeden z nich smarował ją jakimś mazidłem, a drugi stał w głowach kołysząc kadzielnicą, która rozsiewała dokoła gęste kłęby dymu. Jeszcze inny trzymał jakiś przedmiot przy ustach figury. Drewniana postać miała namalowane otwarte oczy i wyglądała zaskakująco naturalnie. Jakiś mężczyzna stał z boku czytając na głos. — Otwarcie ust — mówił, najwyraźniej rozpoczynając instrukcje. Mikayla nie rozumiała kolejnych wyrażeń, lecz przyglądała się dalej ceremonii. Mężczyźni ubrali figurę w świeże szaty i podnieśli ją do pozycji stojącej. Przy stole leżał strój, który najwidoczniej został z niej uprzednio zdjęty. Mikayla przyglądała się otoczeniu, szukając wskazówek, które pomogłyby jej określić miejsce tej ceremonii. Małe pomieszczenie z nisko zawieszonym stropem, zatłoczone ludźmi. Komnata została wykuta w skale, lecz na ścianach dziewczynka nie dostrzegła najmniejszego śladu lodu czy nawet szronu. Mikayla podejrzewała, że musi to dziać się gdzieś w górach, lecz gdzie? — Gdzie oni są? — wypowiedziała na głos swe myśli. — Czy zlokalizować Świątynię Meret? — zapytał głos. — Czy to widok Świątyni Meret? — zapytała Mikayla. — Tak. — Zlokalizować Świątynię Meret — powtórzyła Mikayla. Obraz zmienił się w mapę półwyspu. Mikayla dostrzegła czarną kropkę, która, jak się domyśliła, oznaczała miejsce jej pobytu. Czerwona kropka pojawiła się na północnym zboczu Góry Gidris, blisko wierzchołka, lecz zdecydowanie po labornockiej części szczytu. Obok obydwu plamek ukazały się jakieś litery, lecz podobnie jak napisy na skrzyniach, były niezrozumiałe dla dwójki obserwatorów. — To okropne, że nie potrafię tego odczytać! — odezwał się Fiolon z frustracją w głosie. Mikayla doskonale go rozumiała. Zachowywał spokój i cierpliwość, podczas gdy ona obserwowała magiczne lustro, zdając sobie sprawę, że każde jej słowo może zostać odczytane jako prośba. Niewątpliwie tak też zrozumiało wybuch Fiolona. — Rozpocząć czytanie pod okiem nauczyciela? — zapytało. Mikayla i Fiolon spojrzeli na siebie szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. Co to oznacza? pomyślała Mikayla. Mam nadzieję, że lustro wytłumaczy nam to pewnego dnia. Tymczasem… Skinęła do Fiolona na znak, że powinien odpowiedzieć. — Tak — powiedział Fiolon, a głos załamywał mu się, przepełniony mieszaniną podekscytowania i nerwowości. — Imię ucznia? — Fiolon z Varu — odparł i o mało się nie zakrztusił. — Imię drugiego ucznia? Mikayla wymieniła spojrzenie z przyjacielem, wzruszyła ramionami i odparła prosto: — Mikayla. Obraz na lustrze zniknął, po czym pokazał się pojedynczy znak obok widoku małego domku. — Alef — powiedział głos. — Alef — powtórzył Fiolon. Lustro powtórzyło to samo z czterema innymi znakami, a następnie pokazało rządek pięciu z nich, tym razem bez towarzyszących im obrazków. Jeden został podświetlony. Fiolon milczał, a Mikayla zastanawiała się, czego lustro może chcieć. Nie śmiała jednak pytać, ani w ogóle się odzywać. Po jakimś czasie zwierciadło rzekło: — Alef. — Ach, rozumiem! — krzyknął Fiolon — sprawdza, czy rozpoznaję znaki. — Alef — powtórzyło lustro. — Alef — odparł Fiolon. Litera rozbłysła ponownie i Fiolon zareagował natychmiast: — Alef. Najwyraźniej lustro zaaprobowało odpowiedź, ponieważ podświetliło następne znaki. Fiolon identyfikował je bez wahania. Zwierciadło powtórzyło ćwiczenie. Fiolon wykonał je bezbłędnie i na szklistym ekranie zaczęły ukazywać się nowe znaki. Procedura została powtórzona jeszcze cztery razy, aż wreszcie ukazał się ostatni obraz przedstawiający dwadzieścia pięć liter, w pięciu rzędach po pięć. Najwidoczniej był to cały alfabet, ponieważ kiedy Fiolon nazwał je poprawnie, lustro rzekło: — Lekcja pierwsza dla ucznia Fiolona z Varu zakończona. Alfabet ukazał się ponownie. — Uczeń, Mikayla. — Za pierwszym razem dziewczynka popełniła kilka błędów, lecz druga próba wypadła dobrze i lustro powiedziało: — Lekcja pierwsza dla ucznia Mikayli zakończona. — Następnie dodało: — Niski poziom mocy. Przerwa na doładowanie. — Obraz znikł. Mikayla i Fiolon cicho wyszli z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Podczas drogi powrotnej tunelem Mikayla ze zdziwieniem stwierdziła, że bolą ją stopy. — Jak długo tam staliśmy? — zapytała. — Nie wiem — odparł Fiolon, patrząc na niesioną przez siebie lampę. — Lecz na pewno dość długo, ponieważ wypaliło się dużo oliwy. Zatrzymali się przed kuchnią, aby oddać lampę. Enya powitała ich z wyraźną ulgą. — Jesteście nareszcie! Gdzieście się podziewali? Obiad już dawno wystygł, a Mistrz Uzun bardzo się o was martwi. — Czy to oznacza, że nie dostaniemy nic do jedzenia? — zapytał niespokojnie Fiolon. — Nie chcieliśmy się spóźnić; prowadziliśmy prace badawcze i straciliśmy poczucie czasu. — Ach ci chłopcy! — Enya pokręciła głową. — Bez względu na rasę, wszyscy tacy sami. Oczywiście, że dam wam jeść. Idźcie do gabinetu i powiedzcie Mistrzowi, że jesteście cali i zdrowi. Zaniosę wam tam obiad. — Dziękujemy, Enyo. — Na twarzy Mikayli rozkwitł uroczy uśmiech. — Postaramy się więcej nie spóźniać na posiłki. Uzun wyraźnie miał zamiar poutyskiwać na temat ich długiej nieobecności. — Nie gniewaj się, Uzunie — rzekła Mikayla. — Przynosimy dobre wieści. Myślę, że zlokalizowaliśmy ludzi, którzy mogą pomóc sprawić ci nowe ciało. — Naprawdę? — zawołał zdumiony Uzun. — Tak szybko? Gdzie? Kim oni są? — Na Górze Gidris jest miejsce nazywane Świątynią Meret — odrzekła Mikayla. — Zgadza się — powiedział Fiolon, pochmurniejąc — to było na Górze Gidris. Nie jestem pewien, czy powinnaś tam chodzić, Miko. — Pamiętam, jak mówiłeś, że góra po tej stronie jest niestała — zaczęła Mikayla. — Bardzo niestała — wtrącił Uzun. — Lecz Świątynia znajduje się po drugiej stronie i wcale nie sprawiała wrażenia, jakby miała się zaraz zawalić. Nie była to jaskinia lodowa, a raczej zwykła pieczara wykuta w skale. Poza tym gdyby groziła zawaleniem, nie byłoby tam tych ludzi. — Prawdą jest — powiedział powoli Uzun — że Talizman księżniczki Haramis znajdował się w jaskini lodowej po tej stronie Góry Gidris. Skalne bloki runęły jednak, kiedy wzięła Talizman i jedynie wierny lammergeier Hiluru uratował ją od niechybnej śmierci. Gdyby zginęła, pozostawiłaby wtedy nie ukończoną pracę. — Chyba nie dostanę się do Świątyni Meret inaczej niż na grzbiecie lammergeiera — zauważyła Mikayla — więc zawsze mogę odlecieć widząc pierwsze oznaki drgań północnej ściany. — To prawda — odezwał się Fiolon. — Nadal jednak mam złe przeczucia. Mikayla dotknęła palcem zielonej wstążki przewieszonej dokoła szyi. — Będę z tobą rozmawiać co wieczór — powiedziała. — Obiecuję. W ten sposób będziesz wiedział, jak sobie radzę i przekażesz wieści Uzunowi. Fiolon popatrzył zdumiony. — Spodziewasz się, że zostanę tu bez ciebie? — zapytał. — A jeśli wróci Haramis? — Jeśli powróci, wówczas ty wyjedziesz — rzekła Mikayla. — Będę musiał — zauważył. — W przeciwnym razie sama mnie wyrzuci. — Nie zanosi się jednak na to, by miała rychło wrócić — uspokoiła go Mikayla. — Poza tym codziennie możesz zaglądać w lodowe zwierciadło. Ostrzeże cię przed jej ewentualnym powrotem i będziesz mógł przekazać tę wiadomość mnie, abym wróciła na czas. — Chcę, byś tu został głównie z uwagi na Mistrza Uzuna — kontynuowała. — On nie może zejść na dół do lodowego lustra i sprawdzić, w jakim stanie jest Haramis; jeśli ciebie zabraknie, on będzie zamartwiał się w samotności. To zaś nie byłoby w porządku! Fiolon przytaknął. — Masz rację, Miko. Powinienem był o tym pomyśleć. — Zapraszam cię, abyś pozostał tu jako mój gość, paniczu Fiolonie. Uzun odezwał się oficjalnym tonem. Z radością będę dzielił z tobą moją muzykę. Przy okazji, wydaje mi się, że wspominałeś o pozytywkach z ruin pozostałych po Zaginionym Ludzie. Twarz Fiolona rozpromieniła się. — Byłbym zachwycony, mogąc nauczyć się czegoś od ciebie na temat muzyki, Mistrzu Uzunie. Z radością też pokażę ci pozytywki. — Dobrze — rzekła Mikayla. — A zatem postanowione. — Zwróciła się do Fiolona: — Kiedy sprawdzisz w lustrze, co się dzieje z Haramis, możesz kontynuować naukę czytania. — Naukę czytania? — zdziwił się Uzun. — Czy nie potrafisz jeszcze czytać? — Nie w języku Zaginionego Ludu — odparł Fiolon. — Zdaje się, że lustro, oprócz umiejętności pokazywania danej osoby czy osób tam, gdzie się w danym momencie znajdują, posiada pewnego rodzaju program nauczania. Pomyśl, Miko, będę mógł zobaczyć cię w zwierciadle. Dzięki temu, że uczyłaś się czytania, powinno cię pamiętać. — A nawet jeśli nie pamięta — zauważyła Mikayla — wie, gdzie znajduje się Świątynia Meret. — Zastanowiła się, skąd brała się w tym dziwnym lustrze zdolność lokalizowania ludzi. Jeśli mogło pokazywać tylko te osoby, które znało… — Skąd wiedziało, o kogo mi chodzi, kiedy po raz pierwszy wyraziłam życzenie ujrzenia Haramis? — zapytała głośno. Tym razem Uzun udzielił odpowiedzi. — Już wcześniej wyrażano podobną prośbę — wytłumaczył. — Orogastus używał tego lustra, żeby podążać śladem Haramis i jej sióstr. Wspominała mi o tym. — Ciekawa jestem, jak po raz pierwszy je opisał — zamyśliła się Mikayla. Harfa milczała. Nazajutrz Mikayla wraz z Fiolonem zeszli do lustrzanej komnaty. Haramis nie spała, lecz nadal tkwiła umysłem w przeszłości. Nieustannie pytała o Immu i Uzuna, zastanawiała się, co się dzieje, czy armia labornocka jest niedaleko i dlaczego nikt jej nic nie mówi. — Sprawia wrażenie rozgniewanej — stwierdziła Mikayla. — Widać to mimo bełkotliwej mowy. — Westchnęła. — Wiem, że to niecne z mojej strony, lecz cieszę się, że jej tu nie ma. W Cytadeli jest wielu ludzi, którzy mogą opiekować się nią na zmianę. — To prawda — odezwał się Fiolon, zamyślając się nad słowami przyjaciółki. — Tu nie ma wielu służących i wydaje się, że wszyscy mają pełne ręce roboty. Chyba byłoby to kłopotliwe, gdyby rozchorowała się tutaj. — Bardzo kłopotliwe — zgodziła się Mikayla. — Przypuszczam, że wszyscy spodziewaliby się, że ja roztoczę nad nią opiekę, a nie byłaby ze mnie dobra pielęgniarka. Poza tym, Haramis mnie nie lubi! — Powiedziałbym, że nadal cię nie pamięta. Może kiedy wyzdrowieje, będziesz miała szansę nawiązać z nią stosunki zupełnie od nowa. Fiolon popatrzył na obraz. — Może — odparła posępnie Mikayla. — Lecz nie sądzę, żeby to coś ułatwiło. Nie sądzę, że kiedykolwiek mogłaby mnie polubić. Fiolon w milczeniu poklepał ją po ramieniu, a potem rozpoczęli drugą lekcję nauki języka Zaginionego Ludu. Podczas obiadu Mikayla pożegnała się z Uzunem zaskoczona, że tak ciężko jej się z nim rozstawać. Zapewne dlatego, iż jedynie on zaakceptował mnie taką, jaka jestem, nie wywierając nacisku, bym zmieniła się w kopię Haramis. — Dbajcie o siebie z Fiolonem — powiedziała, próbując powstrzymać drżenie głosu. — Wrócę, gdy tylko uda mi się znaleźć dla ciebie nowe ciało. — Bądź zdrowa, księżniczko — rzekł Uzun. — I uważaj na siebie. — Będę uważała — odparła Mikayla — ale naprawdę nie sądzę, żeby tamta strona szczytu była niebezpieczna. — Może szczyt nie — mruknął Fiolon — lecz tylko Władcy Powietrza wiedzą, jacy są tamtejsi ludzie. ROZDZIAŁ PIĘTNASTY Rozstała się z lammergeierem na ścieżce wijącej się pośród skał przesłaniających Świątynię. Wziąwszy głęboki oddech, podążyła w kierunku głównego wejścia do tajemniczej budowli. Ziemia po tej stronie góry wydawała jej się zupełnie inna; dzika, opuszczona, tak jakby nie miała nigdy swej Arcymagini. Przecież Haramis jest Arcymaginią nie tylko Ruwendy, ale również Labornoku, pomyślała Mikayla. Bez trudu odnalazła cel swej wędrówki; zdawało się, że ze Świątyni emanuje czysta energia, chociaż Mikayla nigdy wcześniej nie spotkała się z czymś takim. Energia, którą wyczuwała zmysłami, nie brała się ze skał czy z powietrza. Sama także zdawała się nie oddziaływać na ziemię. Unosiła się w powietrzu, jak mgła, która otulała Wieżę, gdy Mikayla uprawiała magię pogodową. Dziewczynka uświadomiła sobie, co jej ta energia przypomina; wydawała się pewną nadwyżką, która niepostrzeżenie uwolniła się z tego, z czego tworzona była pierwotna magia. Wypowiedziawszy zaklęcie czyniące ją niezauważalną, jak nauczył ją Uzun, Mikayla cicho pogrążyła się w mrocznym korytarzu i podążyła za głosami, które słyszała. Ogromna komnata, w której się nagle znalazła, stanowiła najbardziej zewnętrzne pomieszczenie Świątyni. Półkoliste sklepienie znajdowało się tak wysoko, że Mikayla ledwo je dostrzegła. Chociaż wnętrze pomieszczenia wypełniały filary o przeróżnych, często zadziwiających kształtach, dorosły lammergeier mógł z powodzeniem szybować pomiędzy nimi z rozpostartymi skrzydłami. Poruszając się ostrożnie, Mikayla badawczo przyglądała się kamiennym filarom. Te najbliżej wejścia, o lodowej, błękitnobiałej barwie, przypominały stalaktyty i stalagmity stykające się najwęższymi końcami. Mrok rozjaśniało jedynie światło dnia przeciskające się z trudem do niesamowitego wnętrza przez główne wejście. Im bardziej dziewczynka zagłębiała się w jaskinię, tym większe otaczały ją ciemności. Mogła jednak stwierdzić, że w miarę oddalania się od wejścia, zmieniały się formy filarów. Kolumny położone głębiej, o kształcie drzew, chociaż Mikayla rozpoznała wśród nich kilka gatunków kwiatów, mieniły się różnymi kolorami. Wielu jednak nie potrafiła rozpoznać i żałowała, że nie ogląda ich teraz w magicznym lustrze i nie może poprosić o ich zidentyfikowanie. Następne pomieszczenie, o wyższej podłodze, oświetlały dwie lampy oliwne zwieszające się tuż u wejścia ze zdecydowanie niższego sklepienia. Promień migocącego światła wyłaniał z mroku kotarę, za którą znajdowało się podwyższenie; po obu stronach głównej nawy ciągnęły się rzędy drewnianych ław udekorowanych misternymi rzeźbieniami. Niemalże wszystkie ławy były zajęte, lecz Mikayla znalazła miejsce na samym końcu. Nikt nie zwracał na nią uwagi; ludzie rozmawiali ze sobą, wyraźnie na coś oczekując. Nagle dwie postacie w długich, czarnych szatach i złotych maskach zakrywających twarze wkroczyły dostojnie do komnaty i zajęły miejsce na podwyższeniu. Jedna z nich rzuciła krótkie polecenie, którego Mikayla nie dosłyszała i zgromadzeni ludzie usiedli. W sali zapanowała cisza. Złociste maski zaintonowały monotonną pieśń i po chwili zgromadzeni ludzie dołączyli swe głosy do chóru. Po jakimś czasie Mikayla zdała sobie sprawę, że śpiewa wraz z innymi, chociaż nigdy wcześniej nie słyszała tych słów ani melodii. Nigdy nie spotkała się z tego rodzaju oddawaniem czci. Monotonny śpiew zdawał się wypełniać całą salę i każdy z obecnych, nawet ten skryty w najciemniejszym kącie, odziany w ciemną pelerynę, stawał się częścią tej pieśni; a może to pieśń stawała się częścią śpiewaka. — Meret, Pani Południowego Szczytu, miej litość nad nami. — Meret, Ty, co stworzyłaś Rzekę Życia Noku, aby wyrosła ze Świata Podziemnego i ożywiła Ziemię, miej litość nad nami. — Meret, Ty, co ratujesz nas od jadu Robaka, zmiłuj się nad nami. — Meret, Ty, co… Nieskomplikowane słowa powtarzały się; każdy, nawet najprostszy człowiek, nie znający tego języka, mógł je po chwili zrozumieć. Mikayla zastanowiła się, czy monotonne psalmy zostały umyślnie w ten sposób ułożone. Tak czy owak, dobitnie akcentowane słowa sprawiały, że Mikayla poczuła się dziwnie. Miała wrażenie, że otulają senna zasłona, a powieki stają się ciężkie jak ołów, mimo to nie przestawała śpiewać. Oczy jednak zamykały się wbrew jej woli i w końcu opuściła głowę opierając brodę o piersi. To magia, uzmysłowiła sobie. Nie taka, jaką znam, lecz niewątpliwie magia. Skoncentrowała się na tak długo, aby stworzyć wokół siebie i swych myśli ochronną tarczę. Bezpieczna, odprężyła się i powróciła do monotonnego śpiewu. Gdy śpiew ustał, przemówił mężczyzna w złotej masce. Mikayla rozumiała niektóre słowa; przypomniała sobie fragmenty kilku ksiąg z biblioteki Haramis, lecz w miarę słuchania, zdała sobie sprawę, że relacja zamaskowanego mówcy różni się od tego, co kiedyś czytała. W pewnym momencie nieświadomie otworzyła usta i odezwała się: — To nieprawda! Na szczęście powiedziała to dość cicho, a jej głos zagubił się w chórze pozostałych wyrażających swą aprobatę dla słów mężczyzny. Mikayla ocknęła się i uwolniła od czaru monotonnego śpiewu. Musiała przyznać, że stoi przed przekonywającym mówcą i znakomitym erudytą. Sprawiał wrażenie całkowicie szczerego i bardzo możliwe, że tak istotnie było. Jednak doktryny, których był orędownikiem, a mianowicie potrzeba ofiary, skuteczność krwi (niezbyt jasno określił, czyjej) w likwidowaniu problemów, które dręczą ludzi, wydawały się niesłychanie przestarzałe. Mikayla była absolutnie pewna jednego, a mianowicie, że księgi, z których dowiedziała się o tej zapomnianej religii, rozlatywały się w dłoniach ze starości. Haramis wspominała, że w Ruwendzie zaprzestano ofiary krwi na długo przed narodzinami Arcymagini Binah. Dlaczego więc tu wyznawano wciąż dawną wiarę? No cóż, to Labornok, a nie Ruwenda, pomyślała. Lecz Labornok i Ruwenda zjednoczyły się prawie dwieście lat temu, kiedy książę Antar poślubił księżniczkę Anigel. A książę Antar był jedynym żyjącym potomkiem królewskiej rodziny Labornoków. Tak przynajmniej sądzę. Prawdę mówiąc, jako najmłodsza księżniczka nigdy, tak naprawdę, nie zgłębiałam historii czy spraw dotyczących panowania, lecz z pewnością Cytadela włada także całym Labornokiem. W jaki sposób ta religia tu przetrwała? Jeśli jednak dzięki temu Uzun otrzyma odpowiednie ciało, chyba powinnam się cieszyć, że przetrwała. A skoro Haramis użyła własnej krwi, aby zmienić Uzuna w harfę, oznacza to, że magia krwi nie może być zupełnie zakazana lub na wskroś zła. Poza tym, magia na wskroś wypełniała pomieszczenie; Mikayla czuła wyraźnie wzrastającą moc, a na razie nie dostrzegła nawet kropli krwi. Moc nie była jej obca; już jako dziecko używała jej czasem, by nawiązać kontakt umysłowy z Fiolonem. Chociaż nigdy przedtem, zanim nie zamieszkała w Wieży, nie zdawała sobie sprawy, że posługuje się magią. Moc, którą znała, była mocą jednej osoby, nierzadko czerpaną z zewnątrz. Jej siłę można było zwiększyć, na przykład dzięki energii płynącej ze słońca. Podczas żmudnych lekcji z Haramis Mikayla zrozumiała, w jaki sposób można korzystać z innych źródeł siły dla celów magicznych. Jednak to, czego nauczyła się od Haramis, było odosobnioną magią, związaną z ziemią, a nie z jej mieszkańcami. Tutaj spotkała grupę ludzi uformowanych w zbiorowe, oddzielne źródło mocy i pomimo posiadanej wiedzy i ochronnej tarczy czuła, że porywa ją silny nurt. Kto kontrolował tę moc i do czego ją wykorzystywano? Mężczyzna umilkł i w sali ponownie rozbrzmiał monotonny śpiew. Tym razem naprzeciw monotonnym głosom mężczyzn wyfrunęła pieśń kobieca, śpiewana w innym języku i stanowiąca niejako przeciwwagę wobec tubalnego, męskiego barytonu. Mikayla nie dostrzegła żadnej kobiety, lecz po jednej stronie podwyższenia zwieszała się kotara, za którą mógł skrywać się tajemniczy chór. Mimo że się mu sprzeciwiała, monotonny śpiew ponownie owładnął jej umysłem. Niebawem miała wrażenie, że towarzyszy jej od zawsze i tak już pozostanie; mgliste wspomnienia z życia poza mroczną salą zaczęły zatracać się w nicości. Nie zauważyła, kiedy pogrążyła się w otchłani snu… — No, no, cóż my tu mamy? Prezent od bogini? Mikayla usiadła prosto, mrugając oczami. Po chwili zdołała skupić wzrok na młodym mężczyźnie stojącym nad nią. Nie od razu udało jej się zorientować w sytuacji: że znajduje się w Świątyni Meret i że zasnęła na ławie, na której siedziała. Mężczyzna, starszy od niej o jakieś trzy, może cztery lata trzymał w jednej ręce miotłę. Chyba zamiatał komnatę, pomyślała Mikayla. Przypuszczam, że moje zaklęcie odeszło wraz ze snem i znalazł mnie, kiedy doszedł do tego kąta. — Szukasz jakiegoś miejsca do spania? — spytał młodzieniec, pożądliwie łypiąc na nią okiem. — Możesz spać ze mną, dziewczynko — na pewno zostaniemy przyjaciółmi. — Oparł miotłę o ławę, pochylił się, przyparł Mikaylę do ściany i pocałował ją w usta. Zaskoczenie unieruchomiło ją zupełnie, lecz kiedy próbował wsunąć język między jej zaciśnięte wargi, wpadła w szał. Zacisnąwszy dłoń w pięść, walnęła go z całej siły prosto w żołądek. Puścił ją i zachwiał się, próbując odzyskać oddech. — Jak śmiesz? — wrzasnęła, cofając się w kierunku środka sali i uniemożliwiając mu powtórne przyparcie jej do ściany. — Czyś postradał zmysły? Nie wolno ci w ten sposób mnie traktować! — Na Robaka, co z tobą, dziewczyno? — warknął, podchodząc do niej teraz trochę uważniej. — Obnosisz się, jakbyś była królewską dziewicą! — Bo nią jestem! — odburknęła Mikayla. — Oczywiście, że jesteś — parsknął z sarkazmem — a ja jestem Mężem Bogini Meret! — Naprawdę? — wtrącił suchy głos dobiegający od wejścia. — To dziwne, sądziłem, że to ja pełnię tę funkcję. — Mikayla poznała głos mężczyzny intonującego śpiew. Miał na sobie długą, czarną togę, lecz twarzy nie zakrywała mu już maska. Spodobała jej się ta twarz. Szare włosy i regularne rysy harmonizowały ze zmarszczkami w kącikach ust i oczu, zdradzającymi poczucie humoru. — W czym problem, Timonie? — Ona… — Timon wskazał pogardliwym gestem Mikaylę — powiada, że jest królewską dziewicą. Mąż Bogini popatrzył na Mikaylę w zadumie. Nagle wykonał gest wykręcając palce w niezrozumiały dla niej sposób i otoczyło dziewczynkę błękitne światło. Jęknęła cicho. — Nie musisz się obawiać, moje dziecko — zwrócił się do niej Mąż — o ile tylko mówisz prawdę. Czy jesteś dziewicą? — Tak — odparła Mikayla. Błękitna łuna płonęła niezmiennie. — Jak widzisz, Timonie — rzekł Mąż — ona istotnie jest dziewicą. A dziewice są tu taką rzadkością, że nie chcielibyśmy jej stracić. — Zgromił surowym wzrokiem młodego mężczyznę. — A więc zapomnij o zamiarach, jakie wobec niej żywiłeś. Na przyszłość zostaw ją w spokoju. — Timon rzucił mu groźne spojrzenie, lecz schylił głowę na znak posłuszeństwa. Mąż Bogini zwrócił się do Mikayli. — Chodź ze mną, moje dziecko. Mikayla przez chwilę miała ochotę pobiec w kierunku wyjścia i wezwać lammergeiera, lecz wnet przypomniała sobie, że znalazła się tutaj, aby znaleźć nowe ciało dla Uzuna. Nie ma sensu teraz uciekać, powiedziała do siebie. Nie sądzę, żeby Mąż Bogini zamierzał mnie skrzywdzić. Prawdę mówiąc, wydaje się miły. Może okaże się chętny i mi pomoże. Kapłan poprowadził ją przez ciemny korytarz, prowadzący do pomieszczenia, które okazało się biblioteką Świątyni. Mikaylę nadal otaczała błękitna poświata, lecz dziewczynka zapomniała o niej, gdy ujrzała imponujący zbiór ksiąg i zwojów pergaminu. Mają większy księgozbiór niż ten w Cytadeli i biblioteka Arcymagini razem wzięte, pomyślała z trwogą. Niewątpliwie będą mieli odpowiedzi, których potrzebuję, aby pomóc Uzunowi. Mężczyzna dwukrotnie klasnął w ręce i do pokoju wbiegł młody chłopiec odziany w krótką, czarną tunikę zawiązaną sznurem w pasie. — Tak, ojcze? — odezwał się, najwyraźniej oczekując rozkazów. — Składam pokłon przed Najstarszą Córką Bogini Meret. Byłbym wdzięczny, gdyby mogła tu jak najszybciej przyjść. Chłopiec nie odpowiedział; po prostu skinął głową i wybiegł z pokoju. Po niedługim czasie na kamiennej posadzce korytarza rozległ się odgłos stóp odzianych w sandały i do komnaty weszła wysoka kobieta w czarnych szatach. — Czego sobie życzysz, ojcze? — spytała z szacunkiem. Wtedy ujrzała Mikaylę. — Kto to jest? Mąż Bogini usiadł na misternie rzeźbionym krześle i wskazał na ławę za Mikayla. Kobieta usiadła na prostym krześle przy jednym ze stołów do czytania. Mikayla domyśliła się, że ma usiąść na ławie. Mężczyzna uśmiechnął się do niej zachęcająco. — Chciałbym, żebyś odpowiedziała mi na kilka pytań. Powiedziałaś, że jesteś dziewicą, prawda? — Tak — odrzekła, próbując nie okazywać znudzenia. Zaczęło ją męczyć ciągłe powtarzanie. Co w tym dziwnego, że jestem dziewicą? zastanowiła się. Przy narodzinach każda z nas nią jest. — I pochodzisz z królewskiej rodziny? — Oczy kobiety rozszerzyły się znacznie, lecz nadal milczała. — Tak — odparła ponownie Mikayla. — Kim są twoi rodzice? Mikayla, nie wiedząc dlaczego, odczuła pewną niechęć przed wyjawieniem imion rodziców. Może podświadomie przypomniała sobie słowa Uzuna. Imiona posiadają moc — powiedział jej kiedyś. Znajomość imienia określonej osoby oznacza posiadanie władzy nad tą osobą. — Mój ojciec jest królem Ruwendy i Labornoku — rzekła prosto — a moja matka jest królową. — Czy ona pochodzi z rodziny królewskiej? — zapytał kapłan. — To księżniczka Varu — odparła krótko Mikayla. — Wybacz, ojcze — odezwała się cicho kobieta — lecz czy mogę coś wtrącić? — Pochylił głowę na znak zgody, a ona zwróciła się do Mikayli. — Czy oznacza to, że jesteś w prostej linii potomkinią księcia Labornoku Antara? — Tego, który poślubił księżniczkę Anigel? — Od czasu, gdy zamieszkała z Arcymaginią, Mikayla, pomimo początkowego braku zainteresowania, dowiedziała się więcej na temat trzech księżniczek i ich Poszukiwania niż kiedykolwiek chciała wiedzieć. Ponadto Fiolon i Uzun spędzili tak wiele czasu na wymianie ballad, że było wprost niemożliwe, aby Mikayla nie zapamiętała historii, które opowiadały. — Tak — odparła kobieta. — A zatem zgadza się — rzekła Mikayla. — On i Anigel byli moimi „nie–wiem–ile–razy–pra–pradziadkami.” — Księżniczka z królewskiej rodziny Labornoku — powiedziała miękko kobieta. — Trudno mi w to uwierzyć. Meret czyni nam prawdziwe zaszczyty. — W rzeczy samej — mruknął mężczyzna. — Czy twoi rodzice wiedzą, że tu jesteś? — dodał, wracając do bardziej praktycznych spraw. — Nie — odparła szczerze Mikayla. — Jeśli w ogóle o mnie myślą, sądzą, że jestem zamknięta w Wieży Arcymagini. — Dwie pary brwi podniosły się równocześnie i dwie pary oczu popatrzyły na nią w zadumie. — Zamknięta? Dlaczego? — Arcymagini jest przekonana, że mam zostać jej następczynią — wytłumaczyła Mikayla. — Zabrała mnie, kiedy miałam dwanaście lat, i od tamtej pory nie widziałam mej rodziny, ani też nie opuściłam Wieży. — Brzmi to ponuro — zauważyła współczującym głosem kobieta. — A czy Arcymagini wie, gdzie teraz jesteś? Dlaczego pozwoliła ci odejść? Mikayla wzruszyła ramionami. — Nie pozwoliła mi odejść. Nie wie, gdzie jestem. Ostatnio w ogóle nie pamiętała, że istnieję — odpowiedziała, a widząc zdziwienie na ich twarzach kontynuowała. — Zaniemogła podczas pobytu w Cytadeli na jakiś rodzaj choroby umysłowej. Nie pamięta wielu spraw, szczególnie tego, co działo się ostatnio, a przecież jestem u niej dopiero od dwóch lat. Mąż Bogini i Najstarsza Córka wymienili spojrzenia. — Dwa lata — powiedział mąż jakby do siebie. Najwyraźniej fakt ten miał dla niego jakieś znaczenie. — Kształciła cię na swą następczynię — rzekła Córka. Nie było to pytanie, lecz Mikayla skinęła głową. — To wiele wyjaśnia — zauważyła Córka. Czyżby również dostrzegli dziwne zmiany na ziemi? zastanawiała się Mikayla. Haramis powinna być Arcymaginią Labornoku na równi z Ruwendą; czyżby jej choroba zakłóciła równowagę także i tu? Nie odczuła tego specjalnie, lecz nie zna Labornoku tak dobrze, jak Ruwendy. — Tak — zgodził się Mąż zwracając się ponownie do Mikayli. — A zatem dlaczego tu przybyłaś? Mikayla postanowiła nie wyjaśniać zdarzenia z „magicznym zwierciadłem”. Zauważyła wcześniej, że na samo wspomnienie o narzędziach Zaginionego Ludu, Haramis ogarniał gniew, a nie chciała wzbudzać podobnych uczuć w tych ludziach. — Mam przyjaciela — powiedziała — który potrzebuje nowego ciała. W wizji ujrzałam tę Świątynię i ludzi pracujących nad jakąś sztuczną postacią. — Zmarszczyła brwi, próbując sobie dokładnie przypomnieć to, co widziała. — Odprawiali pewnego rodzaju rytuał, coś związanego z otwieraniem ust. Pomyślałam więc, że tutejsi ludzie mogliby mi pomóc w sprawieniu nowego ciała memu przyjacielowi. — Co złego dzieje się z jego obecnym ciałem? — spytał Mąż. — To harfa. — Harfa? — Mężczyzna popatrzył z niedowierzaniem. — Jesteś pewna? — Oczywiście, że jestem pewna — odparła Mikayla. — Mieszkam z nim w tej samej Wieży. Jest harfą, jest ślepy i nie może się poruszać. Bardzo cierpi od czasu, gdy Arcymagini zachorowała, ponieważ nie może czarować i widzieć jej tak, jak ja. Ona ciągle o niego pyta; najwidoczniej zapomniała, że zmieniła go w harfę jakieś sto osiemdziesiąt lat temu, a on chce do niej pojechać. Niestety, nie może tego zrobić. — Czyli jest harfą od prawie dwustu lat? — zapytał Mąż Bogini. Mikayla skinęła głową. — W jaki sposób do tego doszło? — Ktoś wykonał harfę — wyjaśniła Mikayla — a Arcymagini wlała trochę własnej krwi do tunelika pośrodku kolumny. Co więcej, na szczycie tej kolumny znajduje się kawałek czaszki mego przyjaciela. On sam nie pamięta, jak to się stało, jako że nie żył w trakcie procesu tworzenia instrumentu. — A więc masz dostęp do kawałka jego pierwotnego ciała, to znaczy fragmentu czaszki — rzekł w zadumie kapłan — a jego duch zamieszkuje w harfie. Tak, sądzę, że w takich okolicznościach możemy sprawić mu nowe ciało. — Spojrzał na młodą dziewczynę. — Jak ci na imię? Błękitna poświata otaczała ją nieprzerwanie i Mikayla była pewna, że jest to pewnego rodzaju zaklęcie prawdy. Skoro potrzebowała ich pomocy, uchylanie się od odpowiedzi nie wydawało się zbyt dobrym pomysłem. — Mikayla. — Księżniczko Mikaylo. — Mąż skłonił przed nią lekko głowę. — Myślę, że możemy dać ci to, czego oczekujesz. Czy jesteś gotowa dać nam coś w zamian? — Jeśli jest to w mej mocy — odparła ostrożnie Mikayla. Cóż takiego mam, czego mogliby chcieć? — Chcemy, byś poświęciła nam miesiąc w każdym roku przez kolejne siedem lat — powiedział Mąż. — Każdą wiosną, kiedy rzeka powstaje i trzy księżyce schodzą się razem, spędzisz z nami miesiąc, jako Córka Bogini, mieszkając z pozostałymi Córkami i biorąc udział w rytuałach? — Ktoś musiałby mnie nauczyć tych rytuałów — rzekła Mikayla. Nie mogę zrozumieć, dlaczego potrzebna jest im jeszcze jedna Córka do rytuałów, lecz jeśli to wszystko, czego chcą, powinnam spełnić ich prośbę. Poza tym, przynajmniej będzie to jakaś zmiana w życiu wypełnionym wysłuchiwaniem upomnień Haramis czy biadoleniem Uzuna nad jej chorobą. — Nauczymy cię wszystkiego — odezwała się Najstarsza Córka. — Lecz zdajesz sobie sprawę, że będziesz musiała pozostać dziewicą przez następne siedem lat? — To nie sprawi mi kłopotu — odparła Mikayla. — Haramis chce, abym pozostała dziewicą do końca życia. — Haramis jest Arcymaginią? — zapytał Mąż. O, jej! pomyślała Mikayla. Nie zamierzała wyjawiać im imienia. Z drugiej strony, występuje ono w tak wielu balladach, że to żadna tajemnica. Skinęła głową. — Czy złożyłaś jej jakieś śluby? — spytał Mąż. — Albo komuś innemu? — Nie — rzekła Mikayla. — Zawsze była zbyt zajęta wyjaśnianiem mi różnych spraw, żeby prosić mnie, bym cokolwiek obiecała. — My prosimy — powiedział Mąż z uśmiechem. — Czy w zamian za nowe ciało dla twego przyjaciela spędzisz z nami każdego roku jeden miesiąc przez następne siedem lat? — Tak — powiedziała Mikayla. — Świetnie — odezwał się Mąż Bogini. — Porozmawiam z Tym Który Daje Życie na temat ciała dla twego przyjaciela. Stworzenie nowego ciała zajmie mu siedemdziesiąt dni; czy przez ten czas możesz z nami pozostać? Przed oczami Mikayli pojawiło się ostatnie wyobrażenie Haramis. Nie wygląda na to, żeby przed upływem siedemdziesięciu dni wyzdrowiała na tyle, aby za mną zatęsknić, pomyślała. Siedemdziesiąt dni to niedługo. Nawet jeśli wróci wcześniej, jest to warte zachodu. Nie dbam o to, czy będzie na mnie zła za opuszczenie Wieży. Uzun jest moim przyjacielem; był dla mnie dobry i chcę mu pomóc. Na głos zaś powiedziała: — Tak, mogę tu zostać. — Wspaniale — odrzekł mężczyzna i zwrócił się do Córki. — Powierzam ją twej pieczy, Najstarsza Córko. Kobieta wstała i Mikayla pośpiesznie zrobiła to samo. — Tak, ojcze — powiedziała kobieta pochylając z szacunkiem głowę. Spojrzała na Mikaylę. — Chodź ze mną, Mała Siostro. Mikayla skłoniła się szybko przed kapłanem. — Dziękuję ci, ojcze — rzekła. Uśmiechnął się i skinął głową, najwyraźniej oczekując odejścia kobiet. Najstarsza Córka ujęła dłoń Mikayli i pociągnęła ją, szybkim krokiem przemierzając korytarz. — Zamieszkasz z Córkami Bogini — wyjaśniła. — Nie używamy tutaj własnych imion. Zakładam, że wiesz, iż prawdziwe imiona posiadają moc; zauważyłam, że nie podałaś imion swych rodziców. Jako jedna z Córek Bogini będziesz zwracać się do Jej Męża „ojcze.” Mnie nazywają „Najstarszą Córką”, a o pozostałych Córkach mówi się „Siostry.” Czy wszystko jasne? — Tak, Najstarsza Córko — odparła Mikayla, zwracając uwagę na słowa kobiety. Odnosiła wrażenie, że oczekiwano od niej, aby uczyła się szybko i poprawnie. Po raz pierwszy od ponad roku skupiła się na tym, czego ją uczono. Znalazła się tu z własnej woli i z własnych powodów. Dała słowo i zaakceptowała warunki; ta sytuacja różniła się znacznie od sytuacji w Wieży Haramis. Nie była dokładnie pewna, czego od niej oczekiwano, ani czego się miała nauczyć, lecz postanowiła podporządkować się w każdym względzie. Dla Uzuna. Poza tym, pomyślała, pytali mnie, czy chcę to zrobić; nie powiedzieli po prostu, że mam to robić, oczekując, że będę posłuszna jak bezmyślna marionetka. Weszły do mniejszego, zaciemnionego korytarza, potem przeszły przez zasłonięte kotarą wejście na dalekim jego końcu. Po drugiej stronie zasłony znajdowała się obszerna, wykuta w skale komnata. Była jasno oświetlona płomieniami pochodni, umieszczonych na ścianie w bliskich odległościach od siebie. Znajdowało się tu wiele drzwi, przesłoniętych różnokolorowymi kotarami. — Córki mieszkają w tych komnatach — wyjaśniła Najstarsza Córka. — Nie wolno ci bez pozwolenia przechodzić przez kotarę, którą właśnie minęłyśmy i nie możesz opuszczać tych pomieszczeń, jeśli nie ma przy tobie jednej z pozostałych Córek. — Tak, Najstarsza Córko. — No, dobrze. — Kapłanka ostro klasnęła w dłonie; dźwięk rozbrzmiał echem we wszystkich komnatach. Cztery kotary uniosły się lekko i do centralnej komnaty weszły cztery młode kobiety. Wyglądały na starsze od Mikayli o cztery do sześciu lat. Spoglądały na nią z zaciekawieniem, lecz sprawiały miłe wrażenie. Miały na sobie ciężkie, białe szaty o długich rękawach i wysokich kołnierzach, przewiązane w talii białym sznurem. — Oto nasza nowa Siostra — obwieściła Najstarsza Córka wskazując na Mikaylę. — Witaj, Siostro — rozległ się chór niezwykle podobnych do siebie głosów. . — Dziękuję wam za powitanie, Siostry — odparła. Miała nadzieję, że będzie tu pasować. Przynajmniej uśmiechały się do niej. W przeciwieństwie do Haramis, żadna nie poczuła do niej niechęci od pierwszego wejrzenia. Być może zostaną przyjaciółkami. — Pokój z zieloną kotarą będzie twój — poinformowała Najstarsza Córka. — Jest tam skrzynia z ubraniami, które powinny na ciebie pasować. Proszę, włóż je na siebie i dołącz do nas. Czeka cię sporo nauki. — Tak, Najstarsza Córko. — Mikayla niezwłocznie spełniła prośbę. ROZDZIAŁ SZESNASTY Mikayla rozejrzała się szybko po pokoju. Małe pomieszczenie miało tak niski sufit, że mogła dosięgnąć go i położyć na nim rozpostarte dłonie, nie prostując przy tym całkowicie ramion. Pod jedną ze ścian znajdowało się proste łóżko, przykryte futrem, które służyło jako koc. W głowach łóżka ustawiono niewielki stolik z dzbanem wody, miednicą i szorstkim ręcznikiem. Skrzynia z ubraniami, o której wspomniała Najstarsza Córka, przycupnęła z drugiej strony. Mikayla przebrała się w białe szaty, takie same, jakie nosiły Córki. W skrzyni znalazła kilka jasnych i kolorowych strojów. Z radością zauważyła, że wysoki kołnierzyk skrywał wstążkę z kulką, którą nosiła na szyi, i że gruby materiał z powodzeniem tłumił wszelkie dźwięki, jakie kulka z siebie wydawała. W przeciwieństwie do Wieży Arcymagini, pomieszczenia w Świątyni wiały chłodem, co tłumaczyło noszenie przez jej mieszkańców ciepłych strojów. W skrzyni znajdowały się jednak sandały. Mikayla włożyła je pamiętając, że zarówno Mąż Bogini, jak i Najstarsza Córka nosili podobne obuwie. Być może wszyscy tu nosili takie buty, szczególnie jeśli nie musieli opuszczać Świątyni. Mikayla starała się przypomnieć sobie, co widziała zbliżając się do Świątyni. Z lotu ptaka była ona prawie niewidoczna. Gdy zaś patrzyło się prosto na nią, czego nie można było zrobić z góry, wyglądała na zwyczajną jaskinię. Być może jej mieszkańcy nie wychodzili na zewnątrz, lecz, w takim razie, skąd brali pożywienie i inne niezbędne przedmioty? Przestań, powiedziała do siebie Mikayla. Nie ma czasu analizować wszystkich szczegółowych zasad rządzących życiem tego społeczeństwa. I tak będę miała sporo roboty, próbując nadążać za tym, czego będą mnie chcieli nauczyć. Powróciła do głównej komnaty. Pod przeciwległą ścianą przed kominkiem stała długa ława. Córki siedziały tam w oczekiwaniu na jej przybycie. Jedna z nich, siedząca na końcu ławy, poklepała dłonią miejsce obok siebie. Mikayla szybko podeszła i usiadła. Najstarsza Córka stała zwrócona twarzą do nich. — Jako że nasza Siostra nie zna jeszcze panujących tu zwyczajów, rozpoczniemy od psalmu o świtaniu. — Utkwiła oczy w Mikayli. — Zaśpiewam wers, a ty powtórzysz za mną. — Mikayla skinęła głową. — Witaj, o Meret… — Witaj, o Meret — powtórzyła posłusznie Mikayla. Odprężyła się, słysząc, jak Córki powtarzają wraz z nią, pomagając tuszować ewentualne błędy. Towarzyszyło jej jednak niejasne uczucie, że Najstarsza Córka i tak dostrzega wszystkie jej pomyłki, lecz przynajmniej nie czuła się osamotniona, tak jak podczas lekcji z Haramis. — Pani Wieczności, Królowo Bogów… — Pani Wieczności, Królowo Bogów… — Pani o wielu Imionach, Świętości Postaci… — Pani o wielu Imionach, Świętości Postaci… — Pani Tajemnych Rytuałów w Świątyni Twej… — Pani Tajemnych Rytuałów w Świątyni Twej… Zanim podano skromną wieczerzę, składającą się z razowego chleba, owoców i wody, zdążyły zaintonować już psalmy na Świtanie, Pierwszy Czas Po Świtaniu, Trzeci Czas, Czas Słońca w Zenicie, Dziewiąty Czas, Czas Kiedy Słońce Obejmuje Święty Szczyt oraz na Czas po Zmroku. Niezmienny chór Córek przestał już dziwić Mikaylę, bardziej zaskoczyłoby ją, gdyby nie śpiewały. Kiedy młode niewiasty posilały się w milczeniu, Najstarsza Córka czytała im długą opowieść o prostym wieśniaku skrzywdzonym przez nieuczciwego rządcę. Kiedy rolnik przybył ze swą sprawą do sędziego, ten, zachwycony elokwencją i subtelnością jego wypowiedzi oraz niezwykle celnie przedstawianymi argumentami, przeciągał sprawę do ponad dziewięciu posiedzeń sądu. Wszystko zaś po to, by móc wsłuchiwać się w słowa rolnika. W końcu sędzia zdecydował, że słuszność jest po stronie wieśniaka i sprawiedliwości stało się zadość. Mikayla zauważyła, że koniec i początek sprawy dzieli zbyt długi czas. Mój ojciec załatwiłby to za pierwszym posiedzeniem, pomyślała. Każda rozsądna osoba tak by postąpiła. — Powiedz mi, Najmłodsza Siostro, czego uczy owa opowieść? Przez jedną straszną chwilę Mikayla pomyślała, że Najstarsza Córka zwróciła się do niej. Wtem jednak odezwała się jedna z Córek i Mikayla zdała sobie sprawę, że „Najmłodsza Siostra” jest honorowym tytułem, jako że dziewczyna, która odpowiedziała, na pewno nie była najmłodszą z nich. — Uczymy się wartości ciszy i prostej mowy, kiedy mowa w ogóle jest konieczna — odparła dziewczyna. — Gdyby wieśniak nie był tak elokwentny, jego sprawa zostałaby rozwiązana po pierwszym posiedzeniu. Wykwintność jego słów wiele go kosztowała. Przynajmniej rok życia, pomyślała Mikayla, a może i więcej, w zależności od tego, jak często sąd zbierał się na posiedzenia. Gdzieś w głównej części Świątyni rozległ się dźwięk gongu. Córki wstały jednocześnie; Mikayla wygramoliła się niezręcznie zza stołu chwilę później, lecz udało jej się wstawić stołek pod stół równocześnie z pozostałymi dziewczętami. Najstarsza Córka uśmiechnęła się do niej miło. — Teraz nastąpi rytuał Czasu po Zmroku, Młodsza Siostro — powiedziała — lecz nie musisz w nim dzisiaj uczestniczyć. Powinnaś wszelako zaznajomić się z rytuałami, zanim zaczniesz brać w nich udział. Teraz możesz udać się na spoczynek. — Dziękuję ci, Najstarsza Siostro — rzekła Mikayla ze szczerą wdzięcznością. Córki podążyły śladem Najstarszej Córki i przeszły za kotarę przy wtórze monotonnego śpiewu. Mikayla wróciła do swojej nowej komnaty i przebrała się w koszulę nocną, którą znalazła w skrzyni. Gruby materiał prawie nie różnił się od ciężkiej tkaniny, z której uszyto dzienne stroje, lecz biorąc pod uwagę panujący tu chłód, Mikayla cieszyła się z tego. Zanurzywszy się w ciepłej pościeli, wyjęła kulkę spod koszuli. Prawie natychmiast pojawiła się w niej twarz Fiolona. — Mika, nic ci nie jest? — Wszystko w porządku — zapewniła go. — Podobałoby ci się tutaj; uczą mnie śpiewu. Do tej pory zdążyłam już przećwiczyć siedem muzycznych obrzędów, a są to tylko obrzędy codzienne. Z pewnością mają mnóstwo rytuałów związanych ze świętami. — Obserwowałem, jak ten Timon próbował się z tobą całować — rzekł ponuro Fiolon — lecz kiedy kapłan zabrał cię stamtąd, nic już nie widziałem. — A zatem nie widziałeś księgozbioru? — zapytała Mikayla. — Jaka szkoda; mają tu więcej ksiąg i pergaminów niż w Cytadeli i u Arcymagini razem wziętych. Nie musisz się przejmować Timonem; już się więcej do mnie nie zbliży. Mieszkam z Córkami Bogini, więc będę miała takie przyzwoitki, że nawet Haramis nie mogłaby narzekać. A jak ona się czuje? — Mniej więcej bez zmian. Fiolon wzruszył ramionami i rozłożył bezradnie ręce. — Kiedy wracasz? — Za siedemdziesiąt dni. Wtedy będzie gotowe nowe ciało. — Mogą to zrobić? Zgodzili się? Fiolon popatrzył na nią ze zdumieniem i z radością. — Tak — odparła z uśmiechem. — W końcu robię coś pożytecznego. To wspaniałe uczucie, szczególnie po dwóch latach spędzonych z Haramis! — Czego chcą w zamian za ciało? — Tego, co teraz robię — wyjaśniła Mikayla. — Po prostu chcą, abym była przez ten czas jedną z Córek Bogini. — Nie brzmi to zbyt niebezpieczne — przyznał Fiolon. — Lecz jeśli coś się nie powiedzie, wezwij lammergeiera i zabieraj się stamtąd, dobrze? — Dobrze — odparła uspokajająco Mikayla. — Lecz nie sądzę, żeby cokolwiek miało się nie powieść. Wszyscy ludzie wydają się bardzo mili, z wyjątkiem Timona, a jemu kazano zostawić mnie w spokoju. — Myślisz, że posłucha rozkazu? — zapytał niespokojnie Fiolon. — Nie martw się o to — rzekła Mikayla. — Jestem pewna, że się zastosuje. Mąż Bogini jest miłym człowiekiem, lecz nie należy do ludzi, których się nie słucha. — Bądź ostrożna, Miko. — Obiecuję, nie martw się. — Mikayla ziewnęła przeciągle. — Idę spać. To był taki długi dzień. Przekaż pozdrowienia Uzunowi. Dobranoc, Fio. — Dobranoc, Miko. Śpij dobrze. Mikayla wsadziła kulkę pod koszulę. — Chyba będę śpiewać przez sen — mruknęła do siebie i naciągnęła na głowę futrzane okrycie. Świt nie zdążył jeszcze pomalować swym blaskiem nocnego nieba, kiedy zbudził ją przenikliwy dźwięk dzwonka w głównej komnacie. Wstała pośpiesznie, umyła się, odziała w jedną z ciężkich, białych szat. Upewniwszy się, że kulka i wstążka są niewidoczne, popatrzyła na ciężką kotarę zasłaniającą wyjście. Pozostałe Córki, jak Mikayla z radością zauważyła, również miały na sobie grube szaty, łudząco podobne do stroju, jaki założyła. Domyślam się, że wybrałam odpowiedni ubiór, pomyślała z pewną satysfakcją. Jak dotąd, idzie mi dobrze. Najstarsza Córka podeszła do niej i szepnęła jej do ucha: — Mówimy dopiero po zakończeniu rytuału Pierwszego Czasu. Pójdź za nami do kaplicy i zajmij miejsce, lecz nie śpiewaj, zanim ci nie zezwolę. Mikayla w milczeniu skinęła głową i ustawiła się na końcu szeregu, który niczym milcząca biała wstęga zniknął za kotarą, przesłaniającą mroczny korytarz. W kaplicy okazało się, że zajmują miejsce na ławie po jednej stronie podwyższenia, gdzie po raz pierwszy ujrzała Męża Bogini. Między ich siedziskiem a pozostałą częścią pomieszczenia zwieszała się ciężka kotara, zasłaniająca córki przed wzrokiem kongregacji. Pamiętając pożądliwy wzrok Timona, Mikayla odczuła zadowolenie. Mąż Bogini, odziany w czarne szaty, ze złotą maską na twarzy, pojawił się po drugiej stronie sali. Najstarsza Córka wzięła maskę z półki pod ławą, założyła ją i dołączyła do niego. Zaintonowali wspólną pieśń wzmocnioną po chwili głosami Córek Bogini i zgromadzonych ludzi. Mikayla mocno zaciskała szczęki, powstrzymując ze wszystkich sił cisnącą się na usta melodię. Witaj, o Meret, Pani Wieczności, Królowo Bogów, Pani Wielu Imion, Świętości Postaci, Pani Tajnych Rytuałów w Twej Świątyni. Zacnegoś jest Ducha, Przewodniczko w Derorguili, Tyś bogata w ziarno w Labornoku. Pani pamięci w Sądzie Sprawiedliwym, Ukryty duchu pieczar, Święta w jaskiniach z lodu Święty Szczyt jest twym ciałem, A krwią twą Rzeka Noku… Śpiewy trwały już jakiś czas i Mikayla wkrótce zdała sobie sprawę, że nie zapamiętała nawet połowy słów. Kiedy zaczęto powtarzać psalm i Córki zmieniły melodię i poczęły śpiewać dyszkantem w jakimś innym języku, Mikayla kompletnie się zagubiła. Nawet nie zdążyły jej nauczyć tej części. Na Czarny Kwiat, pomyślała, czeka mnie mnóstwo nauki, zanim naprawdę stanę się jedną z Córek. Mam tylko nadzieję, że potrafię temu podołać. Straciła jednak pewność siebie, gdy tym razem nie wpadła w swoisty trans, kiedy melodia otuliła ją swym czarem. Nie miała pojęcia, czy to dobrze, czy źle. Nie czuła się jednak najlepiej, siedząc tam i próbując usłyszeć i zapamiętać wszystkie słowa oraz towarzyszące im tony. W transie zapomniałaby o swoim zdenerwowaniu, lecz wówczas mogłaby nieświadomie zacząć śpiewać, czym niewątpliwie naraziłaby się na gniew swych towarzyszek w bieli. Zdecydowanie tego nie chciała. Wreszcie Mikayla rozpoznała zakończenie rytuału o Świcie. Spięła się, gotowa w każdej chwili wstać wraz z innymi córkami, lecz tylko Najstarsza Córka wróciła za kotarę i usiadła po drugiej stronie ławy. Dziewczynka spojrzała na nią wzdłuż rzędu białych postaci i zauważyła, że kobieta nie zdjęła maski. Córki nadal siedziały nieruchomo ze wzrokiem utkwionym w kolanach, na których spoczywały ich splecione dłonie. Mikayla przybrała podobną pozycję i czekała na rozwój wydarzeń. Po okresie ciszy, który wydawał się Mikayli nieskończonością, Najstarsza Córka ponownie wstała i dołączyła do Męża Bogini zasiadającego na podwyższeniu. Rozpoczęto kolejne śpiewy, które Mikayla rozpoznała jako rytuał Pierwszego Czasu Po Wschodzie Słońca. Och, pomiędzy dwoma rytuałami jest tak niewiele czasu — uzmysłowiła sobie — że wszyscy pozostają na miejscach, czekając na następny. Starała się przypomnieć sobie, jak długo trwa rytuał Pierwszego Czasu. Chyba jest trochę krótszy niż rytuał o Świcie, lecz może się to okazać tylko zbożnym życzeniem. Mam nadzieję, że dostaniemy śniadanie, gdy to się skończy. Umieram z głodu. Wreszcie rytuał zbliżył się ku końcowi, Najstarsza Córka zajęła swoje miejsce na ławie, zdjęła maskę, a następnie poprowadziła Córki z powrotem do komnaty z kotarami. Mikayla zauważyła z wyraźną ulgą, że na stole stoi śniadanie, składające się z chleba, owoców oraz wody. Jedzenia było pod dostatkiem, a nowe siostry podawały jej ze stołu wszystko, czego zapragnęła, więc Mikayla najadła się do syta. Gdy na stole pozostały jedynie resztki po posiłku, zaczęto omawiać plan dnia. — Ten, Który Sprawia Życie pragnie porozmawiać z naszą nową Siostrą, dziś rano — odezwała się Najstarsza Córka. — Wy — wskazała na dwie niewiasty siedzące obok Mikayli — odprowadzicie ją do jego pracowni po Trzecim Czasie. — Skinęły głowami, a Mikayla poszła ich śladem. Uważała, że przez „Trzeci Czas” kapłanka rozumiała odpowiedni rytuał. Muszę tylko trzymać buzię na kłódkę i robić to, co moje Siostry, a uniknę wszelkich kłopotów, chyba po raz pierwszy w życiu. Myślę, że mogę temu podołać. To niezwykle dziwne uczucie, że nikt mnie nie strofuje ani nie okazuje swej dezaprobaty. Chyba mi się to podoba. — Do Trzeciego Czasu popracujecie nad Psalmem o Świcie — ogłosiła Najstarsza Córka, a dziewczęta natychmiast zajęły miejsca na ławie przy kominku i rozpoczęły monotonną pieśń. Tym razem śpiewały wszystkie razem, fragment po fragmencie i Mikayla czuła, jak słowa zapadają jej głęboko w umysł. Jeszcze się tego wszystkiego nauczę, pomyślała z zadowoleniem. Mimo wszystko nie jestem głupia i beznadziejna. Pracownia Tego Który Sprawia Życie okazała się jednym z najbardziej fascynujących miejsc, jakie Mikayla kiedykolwiek widziała. Jedną ze ścian zajmowały piętrzące się po sufit półki z koszami zawierającymi przeróżne, często nieznane odmiany drewna. Na drugiej ścianie wisiała olbrzymia tablica z mnóstwem narzędzi wiszących na hakach. Mikayla na chwilę pożałowała, że całymi dniami musi przebywać w towarzystwie Córek Bogini; pomyślała, że nauka u takiego człowieka mogłaby okazać się nadzwyczaj ciekawa. W porównaniu z Mężem Bogini, Ten Który Sprawia Życie był stosunkowo młodym człowiekiem. Wydawało się, że dopiero wszedł we wczesny wiek średni. Kiedy uprzejmie podsunął jej stołek, Mikayla zauważyła jego niezwykle spracowane dłonie. Dwie Córki usiadły obok siebie na ławie przy drzwiach pracowni. Mogły stąd obserwować Mikaylę, lecz nie słyszały konwersacji toczącej się pomiędzy dziewczynką a Tym Który Sprawia Życie, jeśli pogrążeni w rozmowie nie podnosili głosu. — Rozumiem, że mam zrobić nowe ciało dla istniejącej duszy — zaczął mężczyzna. — Jak sprawne ma ono być? Mikayla skoncentrowała się, żeby o niczym nie zapomnieć, szczególnie o czymś ważnym. — Potrzebuje wzroku, słuchu, mowy, umiejętności poruszania się, włączając w to zdolność wchodzenia i schodzenia po schodach. Musi być odporny na mrozy, takie, jakie panują w jaskini lodowej, lub na grzbiecie lammergeiera lecącego w górach. Powinien też posiadać zdolność mówienia, by było wiadomo, czego się obawia. — Brzmi to, jakby chodziło o człowieka — zauważył mężczyzna robiąc notatki na kawałku pergaminu. — A umiejętność jedzenia i picia? — Jeśli jest to konieczne, oczywiście, że tak, lecz od prawie dwustu lat nic nie jadł ani nie pił. — Mikayla uśmiechnęła się na moment. — I nie uskarżał się na brak jedzenia. — Słyszałem, że jest harfą — odezwał się z niedowierzaniem mężczyzna. — Tak, to prawda — odparła spokojnie Mikayla. — Niewiarygodne — mruknął Ten Który Sprawia Życie. — A sprawy płci? — Jest mężczyzną. — Chodzi mi o to, czy chciałby odczuwać mhm… pewne potrzeby. Mikayla patrzyła na swego rozmówcę w osłupieniu, wyobrażając sobie jednocześnie reakcję Haramis. — Nie sądzę, aby był to najlepszy pomysł — wykrztusiła z siebie. — Pani by się to nie podobało, a poza tym wszyscy, których kiedyś znał, nie żyją już od wielu lat. — Świetnie. — Ten Który Sprawia Życie uzupełnił swoje notatki. — Jak ma wyglądać ciało? — Boże drogi! — Mikayla zagryzła dolną wargę. — Nie wiem, jak kiedyś wyglądał; został zmieniony w harfę na długo przed moimi narodzinami. Był Nyssomem, jeśli to może pomóc. — Na początek wystarczy — ocenił mężczyzna. — Posiadam już wystarczającą ilość informacji, by rozpocząć pracę. — Wręczył jej kawałek pergaminu i spalony patyk. — Byłoby jednak lepiej, gdybyś w ciągu paru dni naszkicowała mi, jak powinien wyglądać, szczególnie jeśli chodzi o głowę i twarz. Twarze są niezwykle ważne. — Postaram się — odparła Mikayla. — Może Fiolonowi uda się uzyskać jakiś opis od Uzuna — Potrzebuję jeszcze jednej informacji — powiedział Ten Który Sprawia Życie, zniżając głos. — Potrzebne mi jest jego prawdziwe imię. — Uzun — wyszeptała Mikayla. Mężczyzna wstał, a Mikayla podążyła za jego przykładem. — Dziękuję ci, Córko Bogini — rzekł oficjalnie. — Natychmiast zabieram się do pracy. — Dziękuję ci — odparła Mikayla, uśmiechając się nieśmiało, po czym odwróciła się i wraz z dwiema Córkami podążyła do wyjścia. Resztę dnia spędziły uczestnicząc w rytuałach oraz ucząc się psalmów. Niezwykle prosty, aczkolwiek solidny obiad podano po rytuale Czasu Słońca w Zenicie, a wieczerzę po Czasie Gdy Słońce Obejmuje Szczyt. Najwidoczniej kiedy Córki brały udział w obrzędach, służący posprzątali komnaty. Brudne naczynia zniknęły ze stołu, podłogi lśniły czystością, ogień w kominku palił się żywo, miednica w jej pokoju została opróżniona, a w dzbanie połyskiwała świeża woda. Po rytuale Dziewiątego Czasu Córki Bogini udały się do komnaty kąpielowej, pokoju o podłogach pokrytych grubymi, tkanymi dywanami, pośrodku którego tryskało wesoło w górę małe, gorące źródełko. Podczas kąpieli przyjemna pieszczota ciepłych strumieni koiła zmęczenie, pobudzając do życia wychłodzone ciała. Mikayla uważnie ukryła kulkę w czystych szatach, które przyniosła ze sobą. Długi dzień dał się jej porządnie we znaki i gdy wieczerza dobiegała końca, Mikayla z trudem mogła usiedzieć prosto. Zazdrościła pozostałym Córkom ich, wydawałoby się, idealnej postawy, nie zdradzającej najmniejszego zmęczenia. Kiedy Najstarsza Córka pozwoliła Mikayli nie uczestniczyć w rytuale Drugiego Czasu Po Zmroku, dziewczyna miała ochotę zapłakać z ulgi. Skinęła jednak głową ponuro i czym prędzej wróciła do pokoju. Nie pragnęła niczego więcej jak tylko zagrzebać się w pościeli i zasnąć. Ujrzała jednak leżący przy miednicy pergamin, który otrzymała od Tego Który Sprawia Życie. Wciągnęła na siebie koszulę nocną, wyjęła kulkę i przywołała Fiolona. — Wyglądasz strasznie! — krzyknął. — Nic mi nie jest — odezwała się znużonym głosem — tylko czuję się zmęczona. Fio, muszę dowiedzieć się, jak ma wyglądać ciało Uzuna; człowiek, który je wykona, chce rysunek, szczególnie twarzy. Czy możesz poprosić Uzuna o taki opis? — Zrobię coś znacznie lepszego — odrzekł entuzjastycznie Fiolon. — Znalazłem dzisiaj coś interesującego w lustrze. Czy wiesz, że zachowuje ono obrazy, które już pokazało? — Nie, nie wiedziałam — przyznała Mikayla. — To nam może pomóc? — Orogastus używał zwierciadła szpiegując księżniczki, pamiętasz? A Uzun towarzyszył Haramis przez część jej podróży. Fiolon zaczął wkładać ciepłe ubranie i buty z wysokimi cholewami. — Och! — krzyknęła Mikayla. — Czy chcesz przez to powiedzieć, że lustro ma obraz Uzuna? — I to kilka — zapewnił ją Fiolon. — To powinno nam pomóc — odezwała się Mikayla, obserwując, jak migają ściany, gdy Fiolon zbiegał ze schodów. — Szkoda, że cię tu nie ma. Rysujesz dużo lepiej ode mnie. Fiolon przebiegł przez spiżarnię i dostał się do jaskiń lodowych, po czym wszedł do komnaty z lustrem. Po chwili przywołał obraz, którego potrzebował. Ujrzała Uzuna stojącego przed Haramis. Niski wzrost sprawiał, że jego broda znajdowała się na wysokości talii Arcymagini. W owalnej twarzy, niczym dwa zaklęte bursztyny, świeciły ciemnożółte oczy. Miał szerokie usta skrywające dwa rzędy małych, lecz niezwykle ostrych ząbków. Jego nos był niezwykle krótki, co znakomicie rekompensowały długie, stojące uszy, wynurzające się z gęstwiny bladych, jedwabistych włosów. Mikayla widziała, jak uszy Uzuna poruszają się do przodu i w tył, najwyraźniej próbując zlokalizować jakiś dźwięk, słyszalny tylko dla niego. Mikayla zachichotała. — Ale przystojniak — rzekła, sięgając po pergamin i kawałek zwęglonego patyka. — A teraz, gdyby tylko udało mi się odzwierciedlić to na pergaminie… — Połącz się ze mną — rzekł Fiolon — a narysuję ci go. — Możesz to zrobić? — spytała Mikayla. — Myślę, że tak — odparł Fiolon — i chyba warto spróbować. Usiądź tyłem do ściany, trzymaj patyk i pergamin, zamknij oczy i odpręż się. Mikayla wykonała polecenie. Była tak zmęczona, że jej umysł poddał się z łatwością. Ciemna woalka snu otuliła jej wewnętrzny świat. Nagle drgnęła gwałtownie, czując jak jej dłoń ślizga się po pergaminie. — Przestań ze mną walczyć — odezwał się Fiolon. — Twoja dłoń będzie się poruszać; to jedyny sposób, żeby coś narysować. Odpręż się i pozwól mi nią kierować. — Wybacz — bąknęła Mikayla. — Po prostu się przestraszyłam. Spróbuj ponownie. — Oparła się o ścianę, zamknęła oczy i przestała zważać na ruchy swego ciała. Z półdrzemki wyrwał ją głos Fiolona. — Miko, zbudź się! — Zamrugała i spojrzała na leżący na kolanach pergamin. Widniała na nim bardzo wierna podobizna Mistrza Uzuna, prawie identyczna z tą, którą widziała w magicznym zwierciadle. — Jak wygląda? — Doskonale. — Mikayla stłumiła ziewnięcie. — Dziękuję ci, Fio; nigdy bym tego tak dobrze nie zrobiła. — Proszę bardzo, Miko. A teraz odłóż to gdzieś i idź spać. Dobranoc. — Dobranoc — wymamrotała sennie. Wsunęła kulkę pod koszulę, włożyła pergamin do skrzyni i z ulgą spoczęła na wąskim łóżku. Gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki, świadomość poszybowała w otwierający się mrok. ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY Siedemdziesiąt dni przeminęło o wiele szybciej niż Mikayla mogła przypuszczać. Nauka pochłonęła ją bez granic i nawet nie dostrzegła, kiedy minęły jej piętnaste urodziny. Zanim nowe ciało Uzuna ujrzało światło dnia, poznała już wszystkie codzienne psalmy w obu językach i większość świątecznych rytuałów. Przez ostatnie trzydzieści dni pozwolono jej uczestniczyć w codziennych obrzędach, włączając Drugi Czas Po Zmroku. Oznaczało to, że nie mogła przywoływać Fiolona, jako że teraz nigdy nie była sama. Uspokajała ją jednak myśl, że w każdej chwili mógł zobaczyć w lustrze, co się z nią dzieje. Wreszcie prace nad ciałem zostały ukończone i Mąż Bogini Meret wezwał Mikaylę do biblioteki. — Uczyłaś się dużo i wiernie służyłaś Bogini — oznajmił. — Bardzo jesteśmy radzi z twych postępów. — Najstarsza Córka Bogini Meret, która towarzyszyła dziewczynce, skinęła głową na potwierdzenie. — Dziękuję ci, ojcze — rzekła z szacunkiem Mikayla. Wręczył jej zwój pergaminu. — Zawiera instrukcje potrzebne do ożywienia ciała i wlania weń żyjącej duszy. Ciało zostało zapakowane. — Wskazał na pakunek leżący na ławie. — Czy masz możliwość przetransportowania go? Mikayla sięgnęła umysłem, szybko lokalizując najbliższego lammergeiera. — Tak, ojcze. — Jesteś gotowa do drogi? — Tak, mój ojcze. Dziękuje ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Tobie również dziękuję, Najstarsza Siostro. — Pamiętaj, by powrócić wiosną — przypomniała jej kapłanka. — Pamiętam — zapewniła Mikayla. — Ja dotrzymuję obietnic. — To dobrze — zauważył kapłan. — Tego oczekujemy po naszych Córkach. Wszyscy troje wyszli z Głównej Świątyni do korytarza z kolumnami. Mikayla niosła stosunkowo lekki pakunek z ciałem Uzuna, lecz jego spore rozmiary utrudniały trzymanie go. — Święta Meret! — wyjąkała Córka, widząc olbrzymi kształt siedzący przy zewnętrznych filarach świątyni. — Skąd to się wzięło? — Lammergeier? — zapytała Mikayla. — Przywołałam go, Najstarsza Córko. Przybył, aby zabrać mnie do domu. — Błogosławimy cię na drogę — odezwał się kapłan, kładąc dłoń na głowie Mikayli — lecz pamiętaj, że to również jest twój dom. — Nie zapomnę — odparła Mikayla. — Wrócę za kilka miesięcy. — Uśmiechnęła się do niego. — Nie zdążycie za mną zatęsknić. — Delikatnie położyła ciało na grzbiecie ptaka, na którego wspięła się, przytrzymując pakunek własnym ciałem. W jednej ręce trzymała zwój pergaminu. — Bądźcie zdrowi — powiedziała. — Do zobaczenie — odparli równocześnie Mąż i Córka. — Wróć do nas w wyznaczonym czasie. Lammergeier zakołował kilkakrotnie i wylądował miękko na szczycie Wieży. Mikayla ostrożnie zeszła na kamienną posadzkę i podziękowała mu. Gdy wciągała ciało Uzuna do środka, ptak wzbił się wysoko ku niebu. — Fiolonie? — zawołała. — Gdzie jesteś? — Nie usłyszała odpowiedzi, więc zawlokła pakunek po schodach w dół do gabinetu, mając nadzieję, że Ten Który Sprawia Życie starannie go zabezpieczył. Na pewno dobrze to zrobił, sprawiał wrażenie człowieka, który szczyci się swoją pracą, pomyślała. — Kto tam? — zapytała ostro harfa, kiedy Mikayla wciągnęła pakunek do gabinetu. — To ja, Mikayla, Uzunie — odparła — przywiozłam ci nowe ciało. — Położyła pakunek na podłodze i ostrożnie schowała zwój pergaminu na półce za stertą ksiąg, żeby czasami się nie rozwinął. — Dzięki wam, Władcy Powietrza, że jesteś cała i zdrowa! — wykrzyknął Uzun. — Dlaczego miałoby być inaczej? — zapytała Mikayla. — Spędziłam siedemdziesiąt dni zamknięta z dziewicami Świątyni, a najbardziej wyczerpujące zajęcie, jakiemu się oddawałam, to śpiewanie. — Przeciągnęła się dostrzegając, że wiele partii mięśni zesztywniało jej w czasie podróży, a od zmarzniętych stóp ma początek kataru. Spojrzała na siebie i zobaczyła, że wciąż ma na sobie sandały i szaty Córki Bogini Meret. — Proszę, wybacz mi Uzunie — powiedziała. — Muszę wziąć gorącą kąpiel i ubrać się cieplej. Zapomniałam już, jak zimno jest w górze, na grzbiecie lammergeiera. — Oczywiście, księżniczko — odparł Uzun. — Idź i odtająj. Tak miło, że wróciłaś. — Świetnie, że jesteś z powrotem. — Od drzwi wejściowych doleciał ją głos Fiolona. — Lepiej szybko dojdź do siebie i przebierz się. Haramis wraca do domu. — Na lammergeierze? Mikayla spojrzała na niego z przerażeniem. — Nie, na fronialu, lecz dotrze tu, zanim słońce zniknie za wzgórzami. Mikayla wybiegła z pokoju. Za plecami usłyszała, jak Fiolon wyjaśnia Uzunowi, dlaczego tak dużo czasu zabrało mu dostrzeżenie powrotu Haramis. Wiedziała, że musi teraz szybko zmienić strój, gdyż Arcymagini nie powinna domyślić się, że jej następczyni kiedykolwiek opuszczała Wieżę. Obmyła pośpiesznie zziębnięte ciało, ukryła szaty ze Świątyni pod materacem i przywdziała lekką tunikę, którą kazała dla niej sprawić Haramis. Była wyraźnie za krótka; najwidoczniej Mikayla trochę urosła podczas pobytu w Świątyni. Miała nadzieję, że Haramis będzie zbyt zmęczona, żeby dostrzec takie szczegóły. Kiedy wróciła do gabinetu, Uzun i Fiolon nadal dyskutowali na temat powrotu Arcymagini. — Tak — zgodził się Fiolon — powinienem był dokładniej ją obserwować. Lecz tak szybko wyzdrowiała, a ja, jakieś dwa tygodnie temu, odkryłem system oznaczeń muzycznych Zaginionego Ludu. Byłeś tym zachwycony na równi ze mną, Uzunie — zauważył — więc możesz chyba zrozumieć, że przegapiłem wyjazd Haramis. — Ja rozumiem to doskonale — odezwała się. Mikayla bezskutecznie próbując powstrzymać chichot. — Zawiedliśmy ją — stwierdził żałośnie Uzun. — Nigdy nie powinniśmy byli pozwolić sobie, by cokolwiek odciągnęło naszą uwagę od jej zdrowia. — Czy nie czuje się dobrze? — zapytała Mikayla. — Mika, jej umysł uległ zmąceniu! — zganił ją Fiolon. — Wiem o tym — odparła Mikayla. — Stało się to jeszcze przed moim wyjazdem, pamiętasz? Skoro jednak moi rodzice pozwolili jej na podróż, musi czuć się znacznie lepiej. Wątpię, aby wysłali ją bez eskorty. Jeśli więc nie ujrzałeś jej przygniecionej przez jakiś głaz, czy w podobnej sytuacji, nie widzę powodu do zmartwienia. — Powinniśmy byli wiedzieć o jej powrocie — powtórzył uparcie Uzun. — Ile osób jej towarzyszy, Fiolonie? Mikayla zignorowała utyskiwanie przyjaciela. — Dwie — odparł Fiolon. — Jedzie w lektyce przewieszonej między fronialami. Są z nią dwie kobiety — rodzaju ludzkiego — dodał. — Lepiej zniosą mróz — rzekła bezwiednie Mikayla. — Każę Enyi przygotować pokoje. — Szarpnęła za wielobarwny sznurek połączony z dzwonkiem, aby wezwać gospodynię. — Jest jeden problem — odezwał się Fiolon. — W jaki sposób pokonają przepaść? — Mój Boże — westchnęła Mikayla. — Masz rację. Wyruszyła stąd na grzbiecie lammergeiera, więc srebrna fujarka, której używa do rozciągania mostu, powinna znajdować się gdzieś w jej komnacie, a nie jest to odpowiedni moment na przeszukiwanie jej rzeczy. Może istnieje jakiś inny sposób rozpięcia mostu nad przepaścią. Może Enya coś wie. Enya, która właśnie weszła do gabinetu, rzeczywiście znała pewien sposób. — W stróżówce leży takie narzędzie. Poproś jakiegoś Vispi, to ci pokaże. — Policzyła na palcach. — Pani, ty, panicz Fiolon oraz dwoje ludzi — to razem pięć osób na wieczerzę. — Popatrzyła krytycznie na obszerny pakunek leżący na podłodze. — Nie wiem, co to takiego, lecz proponuję usunąć to z drogi przed posiłkiem. A właśnie, księżniczko — utkwiła surowy wzrok w Mikayli — gdzie podziewałaś się przez kilka ostatnich miesięcy? Jestem pewna, że Pani będzie chciała wiedzieć. — Byłam w Świątyni Meret, na dalekim końcu… — Cisza! — ucięła szorstko Enya, czyniąc palcami gest, jakiego Nyssomowie używają do odpędzenia złego. — Nie wymawiaj więcej tej nazwy; to mroczne miejsce. — W większości jaskiń wykutych w skale panują ciemności — rzekła spokojnie Mikayla. — Ale oczywiście nie oczekuję, byś ukrywała cokolwiek przed swą panią. Powiedz jej o wszystkim, co, jak sądzisz, powinna wiedzieć starsza kobieta, zbyt chora, aby usiedzieć na fronialu. Enya zmarszczyła brwi i Mikayla zrozumiała, że Haramis nie usłyszy od żadnego ze służących o nieobecności dziewczynki. — Jestem pewna, że przygotowałaś komnatę dla Pani, na wypadek gdyby wróciła niespodziewanie — kontynuowała. — Będziemy potrzebować jeszcze pokoi dla dwóch kobiet, które jej towarzyszą. — Skąd wiesz, że tylko dwie? — spytała podejrzliwie Enya. — Potrafię czarować — odparła Mikayla. — Hm — Kobieta Odmieńców wyszła, by wypełnić swe obowiązki. Mikayla spojrzała na Fiolona. — Nie zamierzałam umniejszyć znaczenia twojej pracy, Fio… — Westchnęła. Fiolon pokręcił głową. — Nic się nie stało. Im mniej zostanie powiedziane na temat ostatnich wydarzeń, tym lepiej. Zobaczymy, w jakim stanie jest Haramis. — To najrozsądniejsze słowa, jakie wypłynęły z twych ust przez cały wieczór — odezwał się ostro Uzun. — A jeśli ta rzecz, o której wspomniała Enya, to moje ciało, proponuję, żeby zastosować się do jej zalecenia. Obecność Fiolona wystarczająco zaskoczy Haramis, więc należy zaoszczędzić jej więcej niespodzianek. Mikayla pokazała zęby w uśmiechu. — Wyobrażam sobie, jak zareagowałaby zastając nas w trakcie rytuału, który pozwoliłby ci wejść w nowe ciało. Poza tym, nie miałam jeszcze czasu przeczytać opisu obrzędu, a mniemam, iż jest długi i skomplikowany. — Co z tym zrobimy? — Fiolon mierzył pakunek pełnym wątpliwości wzrokiem. — Jest strasznie wielki. — Nie jest jednak ciężki — zapewniła go Mikayla. — Głównie to materiał mający ochronić ciało przed ewentualnym uszkodzeniem. Ten Który Sprawia Życie tworzył ciało przez siedemdziesiąt dni, więc rozumiecie chyba, że zapakował je starannie, zanim mi je wręczył. Przypuszczam, że nawet gdyby wypadło przez balkon, nic by mu się nie stało. — Chyba lepiej nie próbować — rzekł Fiolon. — Wiem — zgodziła się Mikayla — lecz jeśli złapiesz jeden koniec, a ja drugi, bez trudu zniesiemy je na dół do stróżówki. — Pochyliła się i chwyciła pewnie pakunek. Fiolon ujął go z drugiej strony. Manewrując ostrożnie wyszli na korytarz, po czym ruszyli w dół po schodach. — Gdzie to położymy? — zapytał młodzieniec. — Myślę, że najlepiej będzie, gdy umieścimy ciało przy narzędziach Zaginionego Ludu, a jakby udało się nam ukryć je za jakimiś skrzyniami, to jeszcze lepiej. — Mikayla zmarszczyła brwi. — Nie jestem pewna, jak Haramis przyjmie pomysł sprawienia Uzunowi nowego ciała, więc lepiej, by nie znalazła pakunku. — Z pewnością nie będzie taką egoistką, by kazać mu tkwić w tej harfie na wieki! — zaprotestował Fiolon. — Czy słyszałeś kiedykolwiek, by Haramis nie była egoistyczna? — W starych balladach… — Nie, nie wtedy, kiedy była dziewczynką. Teraz, od czasu gdy ją poznałeś. Fiolon milczał przez resztę drogi po schodach, a kiedy dotarli do spiżarni, poprowadził w najciemniejszy kąt. Ustawili mnóstwo pudeł i skrzyń przed pakunkiem, aby ukryć go przed niepożądanym wzrokiem. — Świetnie — przyznała Mikayla, podziwiając pracę, którą wykonali. — Nawet zostawiłeś kurz na tych klamotach. — Chodźmy znaleźć narzędzie, które rozpościera most nad przepaścią — zaproponował Fiolon. — Haramis może zjawić się w każdej chwili. Mikayla podążyła za nim w milczeniu. Wydawało się, że Fiolon wzbrania się przed przyznaniem, że Haramis, koronowana księżniczka i Arcymagini, bohaterka tak wielu jego ulubionych ballad, jest w jakimś stopniu niedoskonała. Skoro jednak Fiolon nie zachowuje się tak, jakby Haramis była doskonała, pomyślała, nie będę go nakłaniać, żeby przyznał, iż nią nie jest. ROZDZIAŁ OSIEMNASTY Wystarczyło jedno spojrzenie, by stwierdzić, że przedmiot umieszczony na ścianie, mniej więcej na wysokości ramion Mikayli, służył do uruchamiania mostu. Dziewczynka nacisnęła przycisk. Nie nastąpiło nic nadzwyczajnego, żadne wstrząsy czy hałasy, lecz dwoje młodych ludzi miało niejasne wrażenie, że droga do Wieży stanęła otworem. Wyszli na plac, aby tam oczekiwać przybycia Haramis. Słońce chyliło się ku zachodowi, wieczorny, mroźny wiatr przybierał na sile, lecz bateria słoneczna pod ich stopami wydzielała przyjemne ciepło. Mikayla zdała sobie sprawę, że nie odczuwa zimna, nawet będąc w lekkiej tunice i domowych łapciach. Fiolon, który, wychodząc ze spiżarni, zabrał z sobą krótką pelerynę, patrzył na nią zdumiony. — Nie jest ci zimno? — zapytał. — Nie. — Mikayla pokręciła przecząco głową. — Właśnie uświadomiłam sobie, że podczas pobytu w Świątyni przyzwyczaiłam się do chłodu. Zimno mi było, kiedy zsiadłam z lammergeiera, lecz znajdowaliśmy się o wiele wyżej niż teraz. Tu jest mi ciepło. Być może energia emanująca z baterii słonecznej w zupełności mi wystarcza. Fiolon przesłonił ręką oczy i spojrzał w kierunku wejścia na most. — Oto i są — powiedział. Mikayla patrzyła, jak froniale zbliżają się do mostu i wchodzą na niego bez wahania. — To froniale Arcymagini — zauważyła. — Zwyczajnego froniala nie zmusiłbyś do wejścia na taki most nie zakrywając mu uprzednio oczu i nie popędzając na każdym kroku — zachichotała lekko. — Ta strażniczka na pierwszym fronialu sprawia wrażenie bardziej przerażonej niż samo zwierzę. — O, proszę — odezwał się Fiolon z satysfakcją w głosie. — Przeszły bezpiecznie. Pójdę wciągnąć most. Mikayla uśmiechnęła się, doskonale rozumiejąc jego niechęć, do witania się z Arcymaginią. — Powitam ją — rzekła, przechodząc przez plac w kierunku nadciągającej karawany. Strażniczka jadąca na przedzie zgrabnie zeskoczyła na ziemię, podobnie jak wcześniej zrobiła to kobieta zamykająca pochód. — Księżniczko Mikaylo — pozdrowiła ją strażniczka. Mikayla szybko przebiegła wspomnienia w poszukiwaniu właściwego imienia. — Strażniczka Nella — odezwała się. — Witaj w Wieży Arcymagini. Służący zaraz zajmą się fronialami. — Skinęła głową w kierunku drugiej kobiety, w której rozpoznała jedną z dam dworu królowej, obdarzoną pewnymi umiejętnościami zielarskimi. — Witaj, Bevis. Jak się miewa Pani? — Spojrzała niespokojnie na pogrążoną we śnie Haramis. — Całkiem nieźle — zapewniła ją zielarka — lecz mamy za sobą długą podróż. Powinna jak najszybciej znaleźć się w łóżku. Gdzie jest jej komnata? — Mniej więcej dwie trzecie drogi w górę. — Mikayla wskazała na Wieżę. Nella i Bevis spojrzały zdumione. Haramis otworzyła oczy i rozejrzała się dokoła, marszcząc brwi. Ze wszystkich sił próbowała ustalić, gdzie się znajduje. Miała za sobą męczącą podróż. Była zdezorientowana i pragnęła jedynie znaleźć się w domu w swym łóżku. Podniosła wzrok i spojrzała na Wieżę. — No, dobrze — rzekła. — Jesteśmy w domu. — Rozejrzała się dokładniej i ponownie zmarszczyła brwi. Coś się tu nie zgadzało. — Co stało się z placem? Powinien być biały. — Śnieg stopniał, o pani — odpowiedziała z szacunkiem Mikayla. — Och. — Haramis czuła się zdezorientowana. Od czasu, kiedy tu zamieszkała, nigdy śnieg nie stopniał na placu. Prawdopodobnie to dziecko coś z nim zrobiło. Utkwiła wzrok w Mikayli. — Zamierzasz trzymać nas tu na stojąco przez całą noc? — warknęła. Z odmętów pamięci wydobyła obraz rozbisurmanionej dziewczyny. — Nie, pani — odparła dziewczynka. — Próbowaliśmy wymyślić najlepszy sposób przeniesienia cię do twej komnaty. Takie mnóstwo schodów musiałabyś pokonać — dodała skruszonym głosem. Zdaje się, że nauczyła się pewnych manier, pomyślała Haramis z satysfakcją. Muszę pamiętać, żeby podziękować Uzunowi. — Przywołaj zatem moich służących! — warknęła. Mikayla uśmiechnęła się słabo. — Tak, pani — mruknęła, pochylając głowę. Na ciemniejącym niebie ukazały się sylwetki trzech lammergeierów. Jeden wylądował, lecz dwa pozostałe szybowały w powietrzu. Mikayla, odczepiwszy lektykę przymocowaną do froniali, przekazała rzemienie jednemu z wielkich ptaków. Nella opornie uczyniła to samo z przednią częścią lektyki, rzucając niespokojne spojrzenia na olbrzymie stworzenie. Najwyraźniej nigdy nie znajdowała się tak blisko podobnego zwierzęcia. Niewzruszone froniale stały nieruchomo, jakby był to dla nich zwyczajny widok. Haramis zastanowiła się przez chwilę. Oczywiście włożyła wiele wysiłku i czasu w wyszkolenie kolejnych generacji froniali, lecz nie zdawała sobie sprawy, że wyćwiczyła je aż tak dobrze. Ptaki zatrzepotały jednocześnie skrzydłami, unosząc delikatnie lektykę. Po kilku chwilach trzeci ptak z Mikaylą na grzbiecie minął Haramis, osadzając dziewczynkę na balkonie. Zanim dwa olbrzymy opuściły lektykę, jeden z Vispi, służący Arcymagini, podszedł i chwycił koniec nosidła. Mikayla schwyciła drugi koniec i zanieśli Haramis do sypialni, gdzie oczekiwała Enya. Znalazłszy się bezpiecznie w łóżku, Arcymagini wydała z siebie westchnienie ulgi. Wreszcie jestem w domu. Nie muszę się nigdzie stąd ruszać. Nie muszę już spędzać więcej czasu na stromych górskich ścieżkach, wdychając zapach froniali. Jestem w domu. — Gdzie Uzun? — zapytała. — Dlaczego nie przyszedł mnie powitać? Mikayla, która asystowała Enyi, popatrzyła niepewnie. — Jest w gabinecie, o pani — odparła. Haramis dostrzegła wyraźne strapienie na twarzy dziewczyny. — Czy nie wie, że powróciłam? — Ależ wie, o pani — zapewniła ją Mikayla — i jestem pewna, że oczekuje z niecierpliwością chwili, kiedy będziesz mogła zejść na dół i spotkać się z nim. — A dlaczego on nie zawlecze swego leniwego ciała na górę? — zapytała Haramis groźnie. — Czyżby nie zdawał sobie sprawy, jaka byłam chora? Enya bąknęła coś na temat obiadu i czym prędzej ulotniła się z kuchni, rzucając niespokojne spojrzenie w kierunku Haramis. Co się z nią dzieje? pomyślała Arcymagini. Dlaczego wszyscy tak dziwnie się zachowują? — Pani — rzekła po chwili wahania Mikayla — czy zapomniałaś, że zmieniłaś Mistrza Uzuna w harfę? Nie może wchodzić po schodach; sam nie potrafi wykonać najmniejszego ruchu. Na Czarny Kwiat, pomyślała Haramis, zupełnie o tym zapomniałam. Nie przyznam się jednak do tego i nie pozwolę, by traktowali mnie jak idiotkę. — A zatem każ służącym go przynieść! — warknęła. — Teraz? — Tak, teraz! — Jak sobie życzysz, pani. — Mikayla dygnęła i wyszła z pokoju. Czy moje polecenia nie mogą być wykonane bez sprzeczki? zastanowiła się Haramis wyraźnie poirytowana. Odpowiedź na swoje pytanie uzyskała nieco później, kiedy usłyszała głosy w korytarzu. Enya przyniosła lekką kolację. Bevis towarzyszyła Arcymagini przy jedzeniu. Drzwi do sypialni stały otworem, więc dochodzące z korytarza komentarze były wyraźnie słyszalne. — Nadal uważam, że to nie jest dobry pomysł. — Ten głos należał do młodego mężczyzny. Haramis nie rozpoznawała go. — To wyjątkowy rozkaz Arcymagini — mówiła Mikayla tonem, który sugerował, że podziela zdanie swego rozmówcy. — Wnieśliśmy go po schodach i o nic się nie uderzył. — To strażniczka, którą król wysłał z Haramis — jak miała na imię? Ach, tak, Nella, czy coś podobnego. — W czym więc problem? — Harfy to niezwykle delikatne instrumenty — powiedział młody mężczyzna. — Mistrza Uzuna od wielu lat nie ruszano z miejsca. Obawiam się, że wystawianie go na zmiany temperatury i wilgotności, związane z przenoszeniem go, może poważnie mu zaszkodzić. — Wszystko mi jedno. — To musiał być głos Uzuna, uświadomiła sobie Haramis; usłyszała bowiem brzmienie strun harfy, po którym nastąpił jakiś głuchy odgłos. — Ostrożnie! — warknęły jednocześnie trzy głosy; dwa ludzkie i jeden harfy. — Przepraszam — odpowiedziała Nella — nikt nie ostrzegał mnie, że on mówi. — Już jesteś rozstrojony, Uzunie — zauważył młody mężczyzna. — Mówiłem ci, że na korytarzach panuje chłód. — Możesz mnie ponownie nastroić, kiedy dotrzemy do komnaty Pani — rzekł spokojnie Uzun. Teraz nawet Haramis zdała sobie sprawę, że instrument uległ rozstrojeniu. Ta nieporadna strażniczka musiała go upuścić. — Moje miejsce jest przy Arcymagini — kontynuował Uzun — bez względu na to, co się wydarzy. — Wspomnienia w umyśle Haramis zaczęły budzić się ze snu i zza ciemnej kurtyny wyłonił się obraz małego Nyssoma. Przypomniała sobie, jak podczas wędrówki w górach niemalże zamarzł na śmierć. Trójka zmęczonych ludzi wniosła harfę do komnaty. — Oto jest — powiedziała Mikayla. — Gdzie mamy go postawić? — W głowach łóżka — odparła Haramis. — Ale tuż obok jest krata grzewcza — zaprotestował młody mężczyzna. — Zbyt wysoka temperatura może doprowadzić do popękania ramy. — Od lat stał przy kominku! — skontrowała Mikayla. — Blisko kominka, a nie bezpośrednio przed nim! — Dość tego! — warknęła Haramis. — Jestem zmęczona wysłuchiwaniem waszego przekomarzania się. Postawcie go tam, nastrójcie i zostawcie nas samych! — Tak, pani. — Mikayla westchnęła. Ostrożnie ustawili harfę we wskazanym miejscu. Młodzieniec wyciągnął zza pasa klucz do strojenia i ostrożnie zaczął dostrajać struny. Haramis zmarszczyła brwi, starając się przywołać jego obraz z mroków pamięci. Wyglądał znajomo, lecz nie pamiętała, by był jednym z jej służących; w rzeczywistości nikt z jej służących nie należał do rasy ludzkiej. Mikayla jednak wydawała mu polecenia, jakby pełnił właśnie taką funkcję. Czyżby podczas jej nieobecności dziewczyna przyjęła więcej służących? Jak długo mnie nie było? Zapytam Uzuna, kiedy zostaniemy sami. Zdawało jej się, że strojenie trwało całą wieczność, lecz wreszcie w komnacie rozległ się czysty dźwięk naprężonych strun. — Zostawcie nas, wszyscy — rozkazała Haramis. Nella skłoniła głowę i szybko wyszła z pokoju; przez cały czas czaiła się przy drzwiach, sprawiając wrażenie, jakby chciała być zupełnie gdzie indziej. Bevis wzięła pustą tacę Haramis, dygnęła i wycofała się z szacunkiem. Mikayla poklepała lekko ramę harfy, po czym ruszyła śladem zielarki, lecz zatrzymała się w drzwiach, najwidoczniej czekając na młodego mężczyznę. Przejechał dłonią po kolumnie harfy, zmarszczył brwi ze zmartwieniem i wyszeptał: — Wybacz, Uzunie. — Następnie dołączył do Mikayli i wyszli razem. — Kim on jest? — zapytała rozdrażnionym głosem Haramis. — Czy ta dziewczyna wynajęła więcej służących? Jak długo mnie nie było? Czy w ogóle poczyniła jakieś postępy w nauce? — Serce me raduje się, że wróciłaś cała i zdrowa, o pani — odparł Mistrz Uzun. — Obawiałem się, że już cię więcej nie ujrzę. Oczywiście w obecnej postaci i tak cię nie widzę, lecz bałem się, że więcej nie usłyszę twego głosu. — Ja również się cieszę, że cię widzę, mój najstarszy przyjacielu — odparła Haramis, na chwilę ulegając wzruszeniu. — Powiedz mi jednak, co się działo w czasie mej nieobecności? — Niewiele — rzekł Uzun. — Kształciłem księżniczkę Mikaylę w magii i przyznaję, iż poczyniła spore postępy. Przeczytała już wszystkie księgi z twej biblioteki i bardzo dobrze radzi sobie z czarami. Ćwiczyła sprawdzając co kilka dni stan twego zdrowia. — A więc dlatego rozpostarła most — rzekła w zadumie Haramis. — Czy potrafi wzywać lammergeiery? — Tak, jestem pewien, że potrafi. — Zdaje się, że opuścił ją tamten nastrój przygnębienia, po wyjeździe Fiolona… — Głos Haramis załamał się nagle, jako że zdała sobie sprawę, kim jest młody mężczyzna. — To był Fiolon, prawda? — zapytała. — Co on tu znów robi? — Może przypominasz sobie — odezwał się z wahaniem Uzun — że tuż przed twoją chorobą panicz Fiolon wywołał wielki opad śniegu nad Cytadelą. — Zaiste, pamiętam dobrze. — Umysłem Haramis targnęła eksplozja światła. — Łączyło ich uczucie, Mikayla bawiła się magią pogodową, a teraz, jak się domyślam, są już połączeni na stałe! Jak mogłeś do tego dopuścić? — zapytała rozwścieczona. — Mikayla nadal jest dziewicą — rzekł stanowczo Uzun — i jestem pewien, że Fiolon też jest… hm…. Łączy ich więź wyłącznie natury emocjonalnej, nie fizycznej, i w chwili gdy nikczemnie próbowałaś ją przerwać, istniała już od pięciu lat. Haramis zabrakło powietrza w płucach. Od dwóch wieków nikt nie ośmielił się mówić do niej w ten sposób. — Więź została ponownie przywrócona w pół dnia — kontynuował Uzun — lecz z opisu bólu odczuwanego przez nich oboje wynikało, że kontakt ten nie obejmował niższych części ciała. Nie sądzę, byś mogła wówczas trwale uciąć tę więź bez ich pomocy. Jestem również przekonany, że teraz absolutnie nie możesz tego zrobić. Nie było cię przez ponad półtora roku, a ja kształciłem ich oboje. — Uczyłeś tego chłopaka? — wrzasnęła z przerażeniem Haramis. — Czyś postradał zmysły? Czy chcesz stworzyć kolejnego Orogasrusa? — Panicz Fiolon w niczym nie przypomina Orogastusa — rzekł stanowczo Uzun. — A dziecko, jakim był wtedy, gdy odesłałaś go, posiadające pewne pojęcie o magii pogodowej, lecz bez żadnej kontroli nad nią, było niezwykle niebezpieczne. Potrzebował tej nauki, dla bezpieczeństwa wszystkich dokoła i dla dobra ziemi. — A ty, w moim domu, bez mojej zgody, wziąłeś na swoje barki ten ciężar? — Czyż nie jest to również mój dom? — zapytał łagodnie Uzun. — Poza tym nie byłaś w stanie dać mi pozwolenia; z początku nawet nie pamiętałaś, że Fiolon i Mikayla w ogóle istnieją. Zrobiłem, co uważałem za słuszne, dla nich oraz dla ziemi. Otrzymał wiedzę i teraz nic już nie można na to poradzić. — Być może masz rację — przyznała z ociąganiem Haramis. — Nie może jednak tu zostać. To niewłaściwe. Nie powinien był tu mieszkać z księżniczką Mikaylą bez przyzwoitki. — Nie sądzę, aby była to sprawa powszechnie znana — zauważył Uzun. — Założę się, że w Cytadeli nikt nawet za nim nie zatęsknił. A teraz, kiedy raczyłaś powrócić, mają już przyzwoitkę. — On rozprasza ją w nauce — rzekła stanowczo Haramis. — Wyjeżdża jutro i tym razem odprawię go do Varu, na grzbiecie lammergeiera! — Możesz wzywać lammergeiery? — spytał Uzun. — To dobre wieści. Kiedy zachorowałaś, absolutnie nie mogły się z tobą porozumiewać i bardzo się tym martwiliśmy. — Martwiliśmy? — spytała Haramis. Nie była pewna, czy potrafi wezwać lammergeiery, lecz nie chciała się do tego przyznać. — Fiolon, Mikayla i ja — odparł Uzun. — Nie widzieliśmy potrzeby mówić służącym, jak ciężko chorujesz. Haramis sama nie pamiętała dokładnie przebiegu choroby, więc cieszyła się, że przynajmniej służący nie plotkowali na temat stanu jej zdrowia. Nagle uzmysłowiła sobie jak bardzo jest zmęczona. — Idę spać, Uzunie. Dobranoc. — Dobranoc, pani. — Zapadając w sen usłyszała odpowiedź Mistrza. — Przyjemnych snów. Nazajutrz Haramis wezwała Mikaylę i Fiolona, aby powiadomić ich o zamiarze odesłania chłopca. — Ależ, pani — zaprotestowała Mikayla. — Potrzebuję jego pomocy podczas przenoszenia Mistrza Uzuna do nowego ciała. Zaklęcia są zbyt skomplikowane dla jednej osoby, a cały proces długi i zawiły. — Nowe ciało? — Haramis uniosła brwi. — Nie mówiłeś? Mikayla spojrzała na Uzuna. — Kształt mego ciała jest bez znaczenia, kiedy jestem przy niej — odparł łagodnie Uzun. — W tej postaci, pozostając w tej komnacie, nie przetrwasz dłużej niż rok — ocenił tonem znawcy. Fiolon pogładził dłońmi ramię harfy. — Niebawem będę mogła chodzić — powiedziała Haramis — i przeniesiemy go z powrotem do gabinetu. — To niewątpliwie przedłuży mu trochę życie — rzekł Fiolon. — A bardzo cierpi, ponieważ jest ślepy i nie może się ruszać — dodała Mikayla. — Szczególnie przygnębiony był w trakcie twojej choroby w Cytadeli, kiedy nie mógł nawet używać czarów, by zobaczyć, jak się czujesz. Musiał całkowicie polegać na nas, a i tak nie widział tego, co my widzieliśmy; mógł jedynie liczyć na nasze opisy. Był bardzo nieszczęśliwy. — Nie było aż tak źle — rzekł Uzun. — Przestań oszczędzać jej uczucia — warknęła Mikayla. — W zeszłym roku byłeś zupełnie innego zdania. Uzun zawsze próbował oszczędzać me uczucia, przypomniała sobie Haramis. Zawsze powtarzał, że najważniejszym celem jego życia jest umrzeć służąc mi. — Skąd wzięliście nowe ciało? — zapytała. — Jak ono wygląda? — Ma postać Nyssoma, wykonane jest z pomalowanego drewna, połączonego za pomocą stawów — odparła Mikayla. — Stworzył je Ten Który Sprawia Życie w Świątyni Meret. Staraliśmy się, żeby jak najbardziej przypominało dawne ciało Uzuna. — Nigdy nie słyszałam o Świątyni Meret. Cóż to za miejsce? Haramis poczuła ból głowy. — Leży na północnym zboczu Góry Gidris, naprzeciwko miejsca, gdzie znalazłaś Talizman — wytłumaczył Fiolon. — Meret to labornocka bogini ziemi — dodała Mikayla. — Górę Gidris uważa się za część jej ciała, a rzekę Noku za jej krew, którą użyźnia ziemię. — Używają magii krwi? — spytała ostro Haramis. — Tylko symbolicznie — zapewniła ją Mikayla. — Mimo wszystko nie podoba mi się to — powiedziała Arcymagini. — Zakazuję ci cokolwiek robić w tej sprawie, zanim nie wyzdrowieję na tyle, aby przestudiować głębiej ten problem. Poza tym nie potrzebujesz Fiolona; jeśli stwierdzę, że to dobry pomysł, sama odprawię rytuał. Młodzi spojrzeli z osłupieniem. — Przecież nie znasz tego rytuału! — zaprotestowała Mikayla. — Nauka nawet tych najprostszych, codziennych rytuałów Bogini Meret zajęła mi kilka miesięcy. — Naprawdę martwię się, czy struktura harty nie została naruszona — dodał Fiolon. — To przestań się martwić — poradziła mu chłodno Haramis. — Jedziesz do Varu, i to dzisiaj. Idź i spakuj wszystko, co uda ci się załadować na lammergeiera. — Fiolon nie ruszył się z miejsca; oboje z Mikayla patrzyli w zdumieniu na Haramis. — No idź! — powtórzyła Haramis. Chłopiec spojrzał na Mikaylę. Wzruszył ramionami i wyszedł z pokoju. — Nie możesz wysłać go do Varu! — zaprotestowała Mikayla. — Nie był tam od dzieciństwa. Jego dom jest tu, w Ruwendzie. — Gdzie węszy dokoła ciebie, jakbyś się grzała! — warknęła Haramis. — Zamierzam wysłać go jak najdalej; nie pozwolę, żeby dalej rozpraszał cię w nauce. — Nauka idzie mi o wiele lepiej, kiedy jesteśmy razem — zauważyła Mikayla. — I wcale nie zachowujemy się nieskromnie, a twoje oskarżenia są idiotyczne! Czy Uzun ci tego nie wyjaśnił, czy też może nie potrafiłaś go zrozumieć? — Najwyraźniej ta dziewczyna straciła panowanie nad sobą, lecz Haramis nie mogła pojąć, dlaczego. — Bez wątpienia wywiera na ciebie zły wpływ — rzekła oschle. — Kiedy tylko zaczyna się rozmowa o nim, nabierasz skandalicznych manier. — Tak się składa, że zależy mi na Fiolonie — powiedziała Mikayla. — Od dzieciństwa jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Zamierzaliśmy się pobrać, lecz pojawiłaś się ty i zepsułaś wszystko. Nie oczekuj, że zmienię uczucia swoje tylko dlatego, że ty zakazujesz mi wyjść za niego. — Spodziewam się, że twoje uczucia względem niego ulegną zmianie, kiedy będzie daleko stąd — poinformowała ją Haramis. — Dlatego właśnie wysyłam go do Varu. Niewątpliwie Cytadela jest zbyt blisko. — W jaki sposób wyślesz go do Varu? — spytała Mikayla. — Może wezwać lammergeiera — odezwał się Uzun. — Powiedziała mi wczoraj wieczorem. — Myliła się, Uzunie — rzekła łagodnie Mikayla. — Nadal nie mogą porozumieć się z nią; pytałam je dziś rano. — A więc ty wezwiesz — rzuciła Haramis. — Skoro ty potrafisz z nimi rozmawiać. — Potrafię z nimi rozmawiać — przyznała Mikayla. — Jak myślisz, kto wczoraj kazał im zabrać cię tu na górę? Skąd jednak przyszło ci do głowy, że pomogę ci odesłać Fiolona? — Zdaje się, że zapominasz, dziewczyno, że to mój dom — zauważyła Haramis. — Czy nie jest to również dom Uzuna? — zapytała Mikayla. — To on zaprosił Fiolona. — Tak, powiedział mi, że chciał przez jakiś czas kształcić tego chłopaka — odezwała się Haramis — lecz myślę, że nauka dobiegła końca, prawda, Uzunie? — Nie przedstawia bezpośredniego zagrożenia dla samego siebie ani dla innych — przyznał dość opornie Uzun. Do komnaty wszedł Fiolon odziany w ciepły strój. W ręku trzymał mały worek. — Jestem gotów wyruszyć do Varu — odezwał się. — Ona nie może cię wysłać — rzekła przebiegle Mikayla. Haramis żałowała, że nie ma dość siły, aby trzasnąć dziewczynę w twarz. — Wciąż nie potrafi rozmawiać z lammergeierami. — Ale ty potrafisz — zauważył Fiolon. — Dlaczego miałabym to zrobić? — Ponieważ cię proszę — powiedział łagodnie. — Nie martw się, Miko, wszystko będzie dobrze. Nadal jestem siostrzeńcem króla. — Pociągnął ją na bok, objął ramionami i szeptał coś do ucha przez długi czas. Haramis bezskutecznie próbowała usłyszeć jego słowa i nie widziała reakcji dziewczyny, która stała do niej odwrócona tyłem. Twarz Fiolona nie zdradzała żadnych emocji. Dopiero po chwili, najwyraźniej słysząc zgodę Mikayli na wezwanie lammergeiera, uśmiechnął się do dziewczyny. Haramis poczuła ukłucie zazdrości; nie przypominała sobie, żeby ktokolwiek na nią tak patrzył. Zaskoczyła ją miłość i akceptacja, które ujrzała w oczach młodzieńca. Jak może tak bardzo zależeć mu na tym upartym dziewczynisku? Fiolon schylił się i złożył czuły pocałunek na czole Mikayli. — Nie stracisz mnie, wiesz o tym — powiedział. — Nadal będziesz mnie widziała w swym lustrze. Co on miał na myśli? zastanowiła się Haramis. Mikayla przylgnęła do niego, drżąc na całym ciele i skryła twarz w jego ramionach. Fiolon objął ją jeszcze mocniej i przytrzymał, aż doszła do siebie. Wtedy zwolnił uścisk i skinął głową w kierunku Haramis. — Dziękuję za gościnę, pani — rzekł grzecznie. — Życzę ci bezpiecznej podróży — odparła bez zastanowienia Haramis. Mikayla nie odwróciła się, ani nie odezwała do Arcymagini. Wyszła z Fiolonem. Wkrótce Haramis usłyszała trzepot wielkich skrzydeł, kiedy lammergeier wylądował na balkonie, by po chwili wzbić się ponownie w powietrze. Mikayla nie powróciła do komnaty Haramis. Kiedy stara kobieta zapytała Enyę, gdzie podziewa się dziewczyna, gosposia poinformowała ją, że Mikayla zamknęła się w sypialni i nie odpowiada nikomu, kto zbliży się do drzwi. Haramis westchnęła. — Prawdopodobnie znowu wpadła w nastrój przygnębienia. Zostaw ją, aż sama się pokaże. Bez wątpienia wyjdzie, gdy zgłodnieje. — Przysięgam na Czarny Kwiat, że łatwiej jest szkolić froniale. ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY Mikayla obserwowała, jak ogromny ptak zabiera Fiolona na południe. Rozumiała, że chłopiec nie chciał zostać w Wieży teraz, kiedy wróciła Haramis. Mikayla również najchętniej opuściłaby to ponure miejsce, zważywszy nastrój, jaki wytwarzała wokoło siebie Arcymagini. Tylko z tego powodu zgodziła się wezwać lammergeiera. Nie uczyniła tego dla Haramis. Wolnym krokiem podążyła do sypialni. Zamknęła za sobą drzwi, po czym usiadła na łóżku i spod tuniki wyjęła kulkę. Przywołała obraz Fiolona, lecz nie próbowała z nim rozmawiać. Nie chciała go rozpraszać podczas lotu. Obserwowała, jak ptak szybuje ponad Ciernistym Piekłem, Czarnymi Błotami i Zielonymi Błotami, przecina zachodnią część Lasu Tassaleyo i dalej kieruje się szlakiem Wielkiej Rzeki Mutar, która przepływa przez Var i wpada do Morza Południowego. Fiolon pokierował ptakiem w stronę zachodniego brzegu rzeki, na południe od granicy między Ruwendą i Varem. Nie potrzebował mojej pomocy, aby wezwać lammergeiera, uświadomiła sobie Mikayla. Może z nimi rozmawiać równie dobrze jak ja. Była to ostatnia spójna myśl. Kiedy Fiolon zsunął się z grzbietu ptaka, a jego stopy dotknęły varskiej ziemi, otaczający go świat zmienił się, a poprzez ich wzajemną więź świat Mikayli również uległ zmianie. W chwili, gdy Fiolon stanął na ziemi, ona upadła na łóżko niczym szmaciana lalka. Obydwoje byli zupełnie bezradni w obliczu uczuć przepełniających Fiolona, a poprzez niego również Mikaylę. Cały obszar Varu schwycił Fiolona, jakby ziemia próbowała przejąć kontrolę nad jego ciałem. Rzeki, w szczególności Wielki Mutar, wymieniały wodę na jego krew, a wiatry wiejące od Morza Południowego stawały się jego oddechem, napełniając mu płuca i rozchodząc się po całym ciele. Dzień, w którym ich łódź przewróciła się do góry dnem przy ujściu rzeki Golobar do Dolnego Mutaru, wydawał się błahostką w porównaniu z tym, co działo się obecnie. Pomimo wczesnej zimy roślinność dokoła wydawała się tryskać życiem; nie były to dzikie porosty wielkich moczarów Ruwendy, lecz uporządkowane, zadbane zimowe uprawy, leżące nie tylko w pasie otaczającym Wielki Mutar, lecz rozciągające się na całym terytorium. Pola uprawne obejmowały większość obszaru począwszy od Lasu Tassaleyo, który porastał granicę między Varem a Ruwendą, aż do morza. Fiolon otworzył usta ze zdziwienia. Wybrzeża Varu otaczał bezmiar wody, przerastający jego najśmielsze wyobrażenia. Poczuł się jakby cząstka jego ciała spoczywała na żółtym piasku plaży, obmywana nieustępliwymi falami, a jednocześnie ten sam fragment ciała zawierał w sobie Wielką Rzekę Mutar. Inną cząstką były pola uprawne. Jeszcze inna część obejmowała miasta, małe osady podobne do tych, które powstały ongiś w Ruwendzie, oraz stolicę i główny port Mutavari. Przyszło mu na myśl mgliste wspomnienie z dzieciństwa, kiedy mieszkał w Mutavarze. Nie pamiętał, żeby miasto było aż tak duże i tak gęsto zaludnione. Przy wybrzeżu, wzdłuż obu brzegów rzeki stały przycumowane statki, a ludzie z całego świata krzątali się niestrudzenie biegając to tu, to tam, ładując i rozładowując, załatwiając interesy… Na szczęście nie czuł się z nimi związany; więź z ziemią była dla niego wystarczająco uciążliwa. Mimo to nieprzerwanie odczuwał kontakt umysłowy z innymi jaźniami, nawet jeśli nie byli to ludzie, których akurat teraz obserwował… — Miko? — Myślenie przychodziło mu z trudem, lecz Mikayla natychmiast odebrała jego słowa. To, co się z nim działo, nie było w stanie zniszczyć ich więzi, choć oboje czuli się tak, jakby ich głowy miały zaraz pęknąć, a ciała były zbyt małe. — Jestem tutaj, Fio. — Czy słyszysz je? — Głosy? Tak. — Mikayla odbierała falę za falą czegoś pomiędzy głosem a myślami. — Nie są ludzkie… Oboje jednocześnie zdali sobie sprawę: …to wieśniacy! To, co zwykle stanowiło dialog między nimi, teraz płynęło jak pojedyncze, nieprzerwane pasmo myśli, a żadne z nich nie wiedziało, do kogo należą poszczególne cząstki. Nie miało to jednak żadnego znaczenia; właściwie nigdy nie było ważne, w umyśle którego z nich powstała konkretna myśl. — Nie Nyssomowie… ani Vispi… na pewno nie Skritekowie… ale jeden z nich jest dość dziki… jeden z nich? Tak, zgadza się; to dwie różne grupy… w Varze, co oznacza, że to Glismakowie dziki naród…oraz Wyvilowie. — Ale dlaczego ich słyszymy? — Ta myśl należała do Fiolona. — Ja je słyszę dlatego, że ty je słyszysz — nadeszła odpowiedź Mikayli. — A jeśli chodzi o to, dlaczego tyje słyszysz… Fio, czy Var miał kiedykolwiek swoją Arcymaginię? — Nic mi o tym nie wiadomo. — Fiolonowi kręciło się w głowie, a rzeka i morze nadal zdawały się przepływać przezeń w regularnych odstępach czasu, lecz umysł zaczął mu się rozjaśniać. — Od dzieciństwa nie byłem w Varze i nie znam jego historii tak dobrze jak historii Ruwendy, lecz nigdy nie słyszałem, żeby Var miało Arcymaginię. — Myślę, że teraz ma. — Co takiego? — Ciebie. Fio, ty jesteś Arcymagiem. Pomyśl, albo przynajmniej postaraj się myśleć. Haramis i Uzun spędzili ostatnie trzy lata, próbując nauczyć mnie, jak być Arcymaginią. Ty również nauczyłeś się tego wszystkiego. Wiesz, jak być Arcymagiem. A skoro Var oczekiwał kogoś z odpowiednią wiedzą i umiejętnościami… — Czekał, aby wyciągnąć macki i schwycić pierwszego odpowiedniego kandydata… — Fiolon czuł ziemię każdą częścią ciała. — Niewątpliwie schwycił mnie, pomyślał, ale jak mogę przejąć nad nim kontrolę? Leżę tu już od nie wiem jak długiego czasu i wyczuwam ziemię, lecz nie potrafię poruszyć ciałem, a nawet nie czuję go tak jak zawsze. — Spróbuj muzyki. — Zabawna myśl Mikayli dotknęła jego umysłu. — Zawsze był to twój ulubiony sposób porządkowania chaosu. — Muzyka. — Fiolon wciągnął głęboko powietrze w płuca i wypuścił powoli, ze wszystkich sił próbując zapanować nad rozedrganym umysłem. Wichry, niczym chór fletów o różnych rozmiarach i wysokościach dźwięku, rozbrzmiały jednocześnie harmonijną pieśnią tęsknoty. Rozbijające się o brzeg fale i niespokojny nurt rzeki wybijały rytm; puls ziemi zaczął bić równym tempem. Fiolon czuł, jak jego serce zatapia się w tym rytmie, a krew w żyłach płynie gładko niczym rzeka zmierzająca ku morzu. Głosy Glismaków i Wyvilów pojawiły się w tle, tworząc kontrapunkt przypominający o konieczności zajęcia się także i tą sprawą. Fiolon otworzył oczy i usiadł ostrożnie. Tępy ból przenikał jego zesztywniałe ciało; leżał tu od jakiegoś czasu, a lammergeier nadal stał nad nim czuwając. — Biały Panie? — dotknęły go myśli ptaka, równie wyraźne jak Mikayli. — Czy życzysz sobie kontynuować podróż? — Czy możesz zabrać mnie do Mutavari? Fiolon zamrugał, patrząc na olbrzyma. — Oczywiście, Biały Panie. Ptak rozpostarł skrzydło i pomógł Fiolonowi wejść na swój grzbiet, po czym polecieli dalej, na południe, aż na dwór w Varze. Mikayla otworzyła oczy i spróbowała usiąść. Po nieudanej próbie przekręciła się na bok ku krawędzi łóżka i spadła, lądując na czworakach na podłodze. Ciekawa jestem, czy to właśnie miała na myśli Haramis mówiąc o „wyczuciu ziemi.” Będę musiała ją zapytać. Mikayla z trudem wstała, zachwiała się, wspierając o meble, aż wreszcie nogi wyraziły chęć utrzymania jej ciała. Jak długo tu leżałam? zastanowiła się. Może powinnam coś zjeść; jestem straszliwie głodna. Ciekawość tego, co przydarzyło się Fiolonowi, przewyższyła głód. Przypatrzyła się swemu odbiciu w lustrze myśląc, że nie ma sensu denerwować Haramis swym wyglądem. Nie mogła nic poradzić na bladość, zmęczenie i worki pod oczyma, lecz przyczesała włosy i wygładziła tunikę, a następnie ruszyła ku komnacie Arcymagini. Drzwi do sypialni stały w połowie otworem. Haramis spała, a Bevis drzemała na krześle przy łóżku. Mikayla powiodła wzrokiem w poszukiwaniu Uzuna, lecz miejsce, gdzie go ostatnio widziała, świeciło pustką. O, nie! pomyślała przerażona. Przecież Fiolon mówił jej, że tam jest mu za gorąco! Mikayla odwróciła się na pięcie i pobiegła do salonu. Uzun stał na swoim miejscu w rogu przy kominku, lecz ogień prawie dogasał. — Uzunie! — jęknęła przypadając do kominka i próbując dmuchaniem pobudzić płomienie do życia. — Odezwij się! — krzyknęła błagalnym głosem. — Co się z tobą stało? — Fiolon miał rację. — Mikayla poczuła, jak na te dźwięki łzy napływają jej do oczu. Struny harfy były strasznie rozstrojone, a dźwięk wydobywający się z instrumentu przypominał ochrypły, słaby głos człowieka. Pod wpływem wypowiedzianego zaklęcia zapłonęły lampy w komnacie, ale wysiłek sprawił, że Mikayla osunęła się bezwładnie przy kominku. Leżąc patrzyła na uszkodzenia harfy, co gorsza, dostrzegła również kilka pęknięć w drewnie oprawy. — W sypialni Haramis było zbyt gorąco — kontynuował Uzun — w korytarzach panował chłód, a warunki w tym pokoju też nie są odpowiednie… — Struny odmówiły posłuszeństwa i umilkł. Wściekłość dała Mikayli siłę, aby wstać i szarpać za dzwonek. Oczekiwanie wydawało się wiecznością. Enya, odziana jedynie w nocną koszulę, stanęła w progu ziewając szeroko. — A więc rzeczywiście poddałaś się nastrojowi przygnębienia, co? — Obrzuciła Mikaylę nieprzychylnym spojrzeniem. — Pani powiedziała, że możesz jeść, kiedy zdecydujesz się wyjść z pokoju, lecz czy ty w ogóle masz pojęcie, że jest środek nocy? — Nie dbam o to! — warknęła Mikayla wskazując na harfę. — Popatrz tylko na kominek! Czy świadomie próbujesz zniszczyć Mistrza Uzuna? Niewątpliwie po tak wielu latach wiesz, jak silny powinnaś utrzymywać ogień. — Na Czarny Kwiat! — Enya z trwogą spoglądała to na harfę, to na wygasające palenisko, po czym szybko zamknęła oczy, aby przywołać pozostałych służących. — Za chwilę będzie tu więcej drzewa, księżniczko — rzuciła. — Strasznie mi przykro. Ogień przygasł, kiedy Mistrz Uzun przebywał na górze, a nikt nie używał tego pokoju… a ona kazała dopiero dziś wieczór przenieść Mistrza z powrotem… — Głos uwiązł jej w gardle. Zapomnieliście, dopowiedziała sobie w głębi ducha Mikayla. Nie było sensu dalej wymyślać gosposi. Wszystko stało się jasne. Mikayla postanowiła w regularnych odstępach czasu sprawdzać jak się czuje Uzun. — Mistrz Uzun wrócił do swojej komnaty i ja pozostanę przy nim — powiedziała spokojnie — więc byłabym bardzo wdzięczna, gdyby ciepłota utrzymywała się na stałym, odpowiednim poziomie. — Tak, księżniczko — odrzekła szybko Enya. — Zadbam o to. Przyniosę ci tacę. Na pewno jesteś głodna; nic nie jadłaś od paru dni. — Dziękuję, Enyo. — Mimo ogarniającego ją gniewu, Mikayla zmusiła się do uśmiechu. — To bardzo miłe z twojej strony. Pracowałam i straciłam poczucie czasu. Gdy tylko kroki Enyi ucichły w oddali, Uzun zapytał: — Pracowałaś? Zamknięta w komnacie przez dwa dni? Co robiłaś? — Przez dwa dni? — zapytała Mikayla. — Nic dziwnego, że jestem taka głodna. Mam nadzieję, że Fiolonowi dadzą jeść, gdy dotrze do Mutavaru. — Znowu połączyłaś się z Fiolonem. — Nie było to pytanie, więc nie zwrócił uwagi na skinienie głowy Mikayli. — Co się z nim stało? — Coś naprawdę dziwnego, Uzunie — zaczęła Mikayla, po czym przerwała, kiedy jeden z Vispi wniósł naręcze drewna i zaczął rozpalać ogień. Po jakimś czasie powróciła Enya z tacą, na której znajdowała się miska zupy adop i pół bochenka chleba. Poradziła Mikayli, by jadła powoli, w przeciwnym razie mogłaby się rozchorować. Mikayla zaczęła skubać koniec bochenka, czekając aż wyjdą służący i będzie mogła swobodnie rozmawiać z Uzunem. Kiedy znów znaleźli się sami, opowiedziała mu co się wydarzyło. — Czy sądzisz, że Fiolon naprawdę jest Arcymagiem Varu? — zakończyła. — Najwyraźniej na to wygląda — odparła harfa. — Lecz nie wspominałbym o tym Haramis. — Nie zamierzałam jej mówić — zapewniła go Mikayla. — Nie sądzę jednak, żebym wzbudziła w niej zbytnie podejrzenia, pytając o dni, kiedy została Arcymaginią, jak myślisz? — Na pewno nie skojarzy sobie tego z Fiolonem, w żadnym razie — odparł sucho Uzun. Westchnął z zadowoleniem. — Naprawdę czuję się znacznie lepiej, gdy płomienie wesoło igrają w kominku, księżniczko. Dziękuję. — Powinni byli o tym pamiętać — stwierdziła Mikayla, zaciskając usta ze złości. — Jeśli rzeczywiście zapomnieli, że jesteś wrażliwą istotą, która wymaga stałej opieki, dopilnuję, żeby to się więcej nie powtórzyło! Będę tu zaglądać jak najczęściej, Uzunie. — Jeśli znowu nie „odjedziesz” na kilka dni — zauważyła harfa. — Nie — odparła wesoło Mikayla. — Tak silne doświadczenie może być zjawiskiem wyjątkowym i jedynym w życiu. Nazajutrz poszła porozmawiać z Haramis. Zachęcenie jej do opowiadania o latach młodości nie okazało się wcale trudne, a opisy sprawiły, że Mikayla jeszcze bardziej utwierdziła się w przekonaniu o słuszności swej teorii na temat tego, co przydarzyło się Fiolonowi. Kiedy jednak zadała pytanie o odczuwanie ziemi, Haramis utkwiła w niej świdrujący wzrok. — Czyżbyś rozwinęła w sobie wyczucie ruwendyjskiej ziemi? — zapytała ostro. — Nie, pani! — jęknęła przerażona Mikayla, potrząsając zapalczywie głową. Na Czarny Kwiat, uświadomiła sobie z nagłą trwogą, ona straciła wyczucie ziemi! Lecz ja na pewno go nie mam, i Fiolon też nie, przynajmniej jeśli chodzi o Ruwendę. Któż więc je ma? Czy jest ktoś taki? Sięgnęła umysłem próbując wyczuć ziemię. Powróciły słabe obrazy; ziemia nadal chorowała, a Mikayla wciąż nie mogła temu zaradzić. — Tylko się zastanawiałam, to wszystko. Kiedyś coś o tym wspominałaś. Haramis popatrzyła na nią wzgardliwie. — Jeszcze za wcześnie, byś się tym przejmowała. Idź do biblioteki i poucz się trochę. — Tak, pani. — Mikayla dygnęła i wyszła z komnaty. Już dawno przeczytała wszystkie woluminy z biblioteki Haramis. Wiedziała jednak, że służący niezwłocznie poinformują Arcymaginię, jeśli nie zastosuje się do jej polecenia, więc posłusznie podążyła do biblioteki i resztę popołudnia spędziła na rozmyślaniach, siedząc nad otwartą wielką księgą. Nie miała zbyt radosnych myśli. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY Na Władców Powietrza, Uzunie, przestań wciąż powtarzać mi, żebym tylko nie rozgniewała Haramis! — Mikayla utkwiła wzrok w harfie. Przyszła do Mistrza pożalić się po kolejnej sprzeczce z Haramis, ale Uzun wcale nie miał zamiaru jej pocieszać. Haramis ostro wzięła się do kształcenia Mikayli, lecz nauka w większości polegała na tym, że Mikayla siedziała przez długie godziny przy łóżku Arcymagini, a w tym czasie Haramis opowiadała jej ciągle te same historie. Mikayla walczyła ze sobą, żeby nie zacząć wrzeszczeć z irytacji. — Nie rozumiem, dlaczego ty się na nią nie złościsz. — Spojrzała z wyrzutem na Uzuna. — Popatrz, co z tobą zrobiła! Najpierw zmienia cię w harfę. Potem, kiedy możesz mieć nowe ciało — a nie zdajesz sobie nawet sprawy, jakie obietnice musiałam złożyć, żeby je dostać! — zakazuje nam przenieść cię do tego ciała. Na dodatek każe cię wlec do swojej komnaty, w której jest tak gorąco, że zostajesz trwale uszkodzony — mimo że Fiolon wcześniej ostrzegł ją o skutkach takiego postępowania! Na twoim miejscu byłabym na nią co najmniej wściekła! — Ja nie muszę się na nią złościć, Mikaylo; twój gniew wystarcza za nas oboje. Uzun westchnął. Postaraj się pamiętać, że przeszła ciężką chorobę. Nie zamierzała mnie zranić i ciebie też nie zamierza skrzywdzić. — Byłby to całkiem przekonujący argument, gdyby przed chorobą okazała więcej dobroci nam obojgu — zauważyła Mikayla. — Ale, proszę, nie krzycz na nią. — Uzun ponownie westchnął. — To rani jej uczucia i nie wpływa dobrze na rekonwalescencję. — Dlaczego miałabym myśleć o jej uczuciach? — zapytała z wściekłością Mikayla. — Ona nie zważa na moje! — Haramis wyzdrowiała wystarczająco, by być nieprzyjemną dla wszystkich dookoła, a Mikayla nie potrafiła tego dłużej wytrzymać. — Nikt nie dba o moje uczucia; jestem tu marnym ludzikiem. Nie traktuje się mnie jak osobę; jestem rzeczą: „Arcymaginią w trakcie kształcenia.” Wybierz sobie w miarę odpowiednie dziecko, nieważne, że to okrągły kołek, obetniemy wystające części i wepchniemy ją w kwadratową dziurę! Nieważne, czego ta dziewczynka chce, nieważne, jak dotkliwie ją ranisz, nieważne razy, jakie zadajesz. Nie ma znaczenia, kim by była, gdybyś nie zmieniła biegu wypadków. Haramis o to nie dba. Nikt o to nie dba! Natomiast wszyscy bardzo się martwią o to, czego chce Haramis! — Mikayla przerwała, aby wydmuchać nos. — A cokolwiek się stanie Arcymagini, wszyscy obwiniają mnie! Jeśli zaboli ją głowa, moja wina. Jeśli zasłabnie, czy zapomni o obiedzie, moja wina. Gdyby spadła ze schodów, a ja byłabym na drugim końcu Wieży, obwiniono by mnie! Nie jestem czarodziejką; jestem kozłem ofiarnym! — Mówi, że mnie kształci, mówi, że próbuje mnie nauczyć, jak zostać najlepszą z możliwych Arcymaginią, lecz, wierz mi, w dniu, w którym uświadomi sobie, że w czymkolwiek jestem lepsza od niej, wyjdzie przez dach Wieży! Ona nie chce innej Arcymagini; ona pragnie niewolnicy, która nauczy się tylko tego, czego ona chce ją nauczyć, i tylko w takim stopniu, w jakim ona zechce. — Jedyne, czego nigdy, przenigdy nie mogę zrobić, to przewyższyć ją. Myślę, że gdybym tego dokonała, zabiłaby mnie. To dobrze, że zaraz po wyjeździe Fiolona w jakiś sposób zapomniała, że potrafię rozmawiać z lammergeierami! — Powinnaś się wstydzić swych słów — powiedział surowo Uzun. — Dlaczego miałabym się wstydzić? Nigdy nie chciałam tu przyjechać. Staram się, jak mogę, ale okazuje się, że nigdy niczego nie robię dobrze. Wszyscy mnie nienawidzą i oskarżają o każde niepowodzenie. Chciałabym umrzeć! — Wybuchnęła płaczem, lecz wciąż mówiła łkając. — A za każdym… razem… gdy poczuję się… szczęśliwa, wszyscy mówią: „Och, nie złość Haramis.” Jeśli Haramis nie chce się… ciągle… gniewać, może powinna… była wybrać kogoś innego na… następczynię! — Wiem, że… w…wnym sensie, należy… do mo…jej…dziny, i powinnam ją kochać; wiem, że jest moją… panią i winnam jej po…słuszeń…wo… — Mikayla tak mocno zanosiła się płaczem, że wyrzucała z siebie na wpół zrozumiałe słowa — ….ale ja nawet… nie mogę po… dzieć, że ją…ubię… nie lubię sa…mej się…bie… nie lubię swego życia. Nie cierpię tego miej… sca; wolałabym żyć z bandą Skriteków. Z trudem wstała i skierowała się do drzwi. — Idę na spacer. — Czy to nie niebezpieczne? — zaprotestował Uzun. — Gdzie idziesz i kiedy wrócisz? Niebawem się ściemni. — Idę, gdzie mi się zachce, a wrócę, kiedy będę cholernie dobra i gotowa, aby wrócić. Prawdopodobnie kiedy trzy księżyce wzejdą razem na zachodzie! Przypuszczam, że nie potrwa to tak długo, pomyślała z niepokojem Mikayla po jakimś czasie. Przenikliwy ziąb przenikał do szpiku kości, a otaczające ją ciemności sprawiły, że poczuła się zagubiona. Mogłaby tu umrzeć i nikt by jej nie znalazł. Ucieczka z Wieży bez zapasów żywności, bez lampy i ciepłych ubrań, które mogłyby ochronić przez chłodem, jaki nastaje po zapadnięciu zmroku, nie należała do najinteligentniejszych decyzji. Chyba powinnam bardziej panować nad sobą. Jeśli przeżyję, postaram się dać z siebie więcej… Posuwała się dalej równym krokiem, nie wiedząc dokąd zmierza, równocześnie zdając sobie sprawę, że najmniejszy postój oznaczałby śmierć. Teraz, kiedy śmierć zajrzała mi prosto w oczy, pomyślała kwaśno, wcale nie jestem taka pewna, że chcę umrzeć. Nie wiem również, czy chcę wracać do Wieży i być dobrą, małą dziewczynką Haramis. Szkoda, że nie mam gdzie pójść. Poza tym dobrze byłoby wiedzieć, dokąd idę. Właśnie wtedy dotarło do niej, że absolutnie nie widzi, gdzie stawia stopy. Nie była pewna, na co nastąpiła; coś wyślizgnęło jej się spod nóg, a może to ona się poślizgnęła. Uświadomiła sobie, że stacza się z jakiejś krawędzi. Uderzyła o ziemię, a dokładniej o wodę. Rwącą kipiel. To zabawne, nie sądziłam, że gdzieś w okolicy istnieje jakaś nie zamarznięta woda. Ciekawe, gdzie jestem. Właściwie nie ma to dla mnie znaczenia; za chwilę stracę przytomność, a w chwilę później umrę. Mimo wszystko walczyła z bystrym nurtem, próbując utrzymać głowę nad powierzchnią. Nagle coś poderwało ją do góry za tył tuniki (zgubiła pelerynę w czasie upadku) i wzbiło się wraz z nią w powietrze. Poczuła rozdzierający ból. Przemoczone do suchej nitki ubranie natychmiast zamarzło, ponieważ nieznany wybawca leciał szybko. Lodowato zimny wicher kłuł w twarz i całe ciało. Mokre włosy chłostały niczym bicze; kiedy grubszy kosmyk wpadł jej prosto do ust, zorientowała się, że woda na włosach zmieniła się w sopel lodu. Ostre szpony przebiły tunikę i drapały plecy. Nadal nic nie widziała w ciemnościach nocy. Czuła się jednak zbyt wyczerpana, żeby zastanawiać się nad tym, czy to, co ją niosło w powietrzu, widziało, gdzie leci oraz czy próbowało ją ratować, czy też raczej upolowało przekąskę. Wzbili się jeszcze wyżej i mróz stał się nie do wytrzymania. Mikayli zdawało się, że lecą przez wieczność. Nagle, najwidoczniej ominąwszy górski grzbiet, stworzenie obniżyło lot. Powietrze zrobiło się znacznie cieplejsze i Mikayla przypomniała sobie, że Vispi żyli w zgodzie z lammergeierami w dolinach ogrzewanych gorącymi źródłami. Ptaki te prowadziły zdecydowanie dzienny tryb życia; normalny lammergeier powinien o tej porze spać, a już na pewno jego wzrok nie mógłby przebić ciemności. Cokolwiek to było, najwyraźniej dobrze widziało w nocy. Mikayla poczuła zmianę ciśnienia powietrza, kiedy skrzydła ponad nią zatrzepotały szybciej. Wlecieli do tunelu albo wąskiej jaskini. Szpony zwolniły uścisk i dziewczyna ponownie zanurzyła się w wodzie. Tym razem woda wydawała się bliska wrzenia. Nie tylko chce przekąskę, lecz gotowaną przekąskę! pomyślała wrzeszcząc z bólu. Chwyciła się kamiennej ściany, próbując wyciągnąć udręczone ciało ponad wodę, lecz mięśnie odmawiały jej posłuszeństwa. Trzymała więc głowę ponad powierzchnią, jęcząc boleśnie przy każdym oddechu. Łzy płynęły jej po policzkach; nigdy w życiu nie doświadczyła czegoś bardziej bolesnego. Wydawało jej się, że minęła wieczność, zanim uzmysłowiła sobie, iż woda wcale nie była wrzątkiem; na tyle tylko ciepła, by dać ukojenie wyziębionym członkom, co oczywiście było konieczne, a przy tym niestety bolesne. Ból zaczął ustawać, a ona powoli odprężała się. Wtedy usłyszała ponad sobą głos. — …i to mnie nazywają ptasim mózgiem! — mówiło stworzenie. — A właściwie, to co robiłaś sama w nocy? — Uciekałam — odparła gniewnie Mikayla. — A teraz oczekuję, że zaniesiesz mnie z powrotem. — Zerknąwszy w lewo, dojrzała przymglone światełko dochodzące z tunelu; zobaczyła też blady kształt stworzenia, które uratowało jej życie. — Jesteś lammergeierem, prawda? — W pewnym sensie tak — odparł, pochylając się, aby lepiej się jej przyjrzeć. Stwierdziła, że pomyliła się sądząc, iż to odbijające się od śniegu światło wpływało na specyficzną barwę ptaka. On naprawdę był biały. Całkowicie biały. A jego oczy… — Mów do mnie Czerwone Oko — powiedział z westchnieniem. — Wszyscy tak mnie nazywają. — To niezwykły kolor upierzenia — rzekła Mikayla najuprzejmiej jak potrafiła. — Ty możesz do mnie mówić Mika. — Nigdy nie zdradzać nieznajomym prawdziwego imienia, ale ten jest wyjątkowo dziwnym osobnikiem, pomyślała. — Może zabiorę cię tam, skąd uciekałaś, a może nie — kontynuował ptak. — Jako że sam uciekłem od tych, którzy mnie stworzyli, odczuwam pewną sympatię dla wszelakich uciekinierów. — Stworzyli? — zapytała Mikayla. — Chcesz powiedzieć, że nie urodziłeś się taki? — Czy widziałaś kiedykolwiek stworzenie, które urodziło się pozbawione naturalnej barwy upierzenia? — Czytałam o tym — przyznała Mikayla. — Czasami zdarza się to u ludzi i zwierząt. Nazywają się wówczas albinosami. — No, cóż, w moim przypadku nie było to naturalne — warknął Czerwone Oko. — Uczynili mnie takim i próbowali zapanować nade mną. Chcieli, abym robił to, co mi każą, abym dla nich szpiegował, wylatywał i przynosił im różne rzeczy w nocy. Dlatego właśnie tak wyglądam; chcieli lammergeiera, który prowadziłby nocny tryb życia. — Kim są ci „oni”? — zapytała z zaciekawieniem Mikayla. Nigdy wcześniej nie spotkała się z magią, dzięki której można zmieniać wygląd żyjącej istoty, zanim jeszcze przyjdzie na świat. — Kapłani Czasu Ciemności — odparł Czerwone Oko. — Mieszkają na jednym z górskich szczytów. — Na którym? Gdzie teraz jesteśmy? Zgubiłam się po zapadnięciu zmroku. Ptak przez cały czas przechylał głowę na jedną stronę, wsłuchując się w jej mowę. — Pochodzisz z Ruwendy, prawda? — Tak — odparła Mikayla. — Skąd wiesz? — Po sposobie, w jaki się wysławiasz — odrzekł. — Znalazłem cię na szczycie, który nazywacie Górą Brom, a teraz jesteśmy na wierzchołku Góry Rotolo. A jeśli chodzi o to, gdzie żyją Kapłani Ciemności, przy odrobinie szczęścia nigdy się tego nie dowiesz. — Ponury ton jego głosu powstrzymał Mikaylę od wypowiedzenia podejrzenia, że mieszkają oni na Górze Gidris. Był to jedyny szczyt, z trzech głównych, którego nazwy ptak nie wymienił. Enyę również przerażało coś związanego z Górą Gidris. Mikayla wygramoliła się niechętnie z basenu. Woda wydawała się przyjemna, lecz ręce dziewczyny pokryły się gęsią skórką, co oznaczało, że przebywała w basenie zbyt długo. — Tam znajdziesz stertę futer — odezwał się Czerwone Oko, trzepocząc koniuszkiem skrzydła w kierunku światła w tunelu. — Powieś swoje ubranie, żeby wyschło, a potem zawiń się w futra i prześpij trochę. Ja wyruszam na polowanie. Wrócę o świcie, lecz proszę, nie zapominaj o tym, że śpię w dzień. Jutro wieczorem postanowimy, co z tobą począć. Mikayla nie widziała powodu, aby się przeciwstawiać; nigdy w życiu nie czuła się tak zmęczona. — Dziękuję — odpowiedziała — pomyślnych łowów. Wkrótce życie z Czerwonym Okiem ułożyło się według pewnych, całkiem zresztą wygodnych, zasad. Mikayla wyczuwała, że jej obecność raduje serce samotnego ptaka. Przez kilka dni dziewczynka z zadowoleniem odpoczywała w jaskini, jedząc to, co udało mu się upolować w czasie nocnych wypadów. Podejrzewała, że musi pokonywać olbrzymie przestrzenie, żeby przynosić takie przysmaki jak tusze togara, ptaka, który, jak się doskonale orientowała, zamieszkiwał niedostępne moczary. Czerwone Oko żywił się głównie różnymi odmianami vartów, a Mikayla również nie gardziła tymi małymi gryzoniami, jako że nigdy nie wybrzydzała, jeśli chodziło o jedzenie. Czerwone Oko, stwierdziwszy wcześniej, że ubranie, jakie miała na sobie, absolutnie nie chroniło jej przed zimnem, nauczył ją magicznego sposobu kontrolowania temperatury ciała. Znał magię, z jaką Mikayla nigdy wcześniej się nie zetknęła. Była ciekawa, gdzie mógł się tego nauczyć, lecz pamiętała, z jaką goryczą wspominał o swoich stwórcach, i starannie unikała tego tematu. Kiedy nauczyła się kontrolować temperaturę ciała, Czerwone Oko zaczął zabierać ją na nocne wyprawy. Z biegiem dni potrafiła wyczuwać, w jaki sposób wiatr wił się i krążył po górach, czy okręcał wokół pogrążonych w chmurach szczytów. Nauczyła się określać grubość warstwy chmury, od góry, albo od dołu, nie przelatując przez nią. Chociaż w nocy widziała nieźle, tak jak wszyscy ludzie, teraz wzrok jej się znacznie wyostrzył. Oczywiście, pomyślała, lepiej, że nie jestem aktywna za dnia. Podobnie jak Czerwone Oko stała się stworzeniem nocnym; leżała na skórach pogrążona we śnie, dopóki czerwona tarcza słońca nie znikała za ostatnimi wierzchołkami, ustępując miejsca nieprzeniknionym ciemnościom. Pewnego wieczoru ze snu wyrwało ją dawno nie słyszane pobrzękiwanie kulki, wciąż spoczywającej na piersiach. Usiadła ziewając i ujęła w dłonie okrągły przedmiot, podnosząc go na wysokość oczu. Ujrzała twarz Fiolona; zdawało się, że kulka świeci własnym światłem, lecz wiedziała, że to tylko lampki w pokoju Fiolona dostarczały tej osobliwej iluminacji. — Co się stało, Fio? — zapytała zaspanym głosem. — Co się stało? — powtórzył poirytowany Fiolon. — Wypadasz z Wieży o zmierzchu i nie wracasz, strażniczka Nella wraz z dwiema grupami poszukiwawczymi Vispi spędzają cały tydzień szukając twego ciała, a ty nawet nie raczysz się ze mną skontaktować. A kiedy już cię widzę, ziewasz i pytasz, czy coś nie tak? — Przepraszam, Fio — odezwała się zaspanym głosem Mikayla. — Właśnie się dobudzam. Zapomniałam, że nie możesz już prosić zwierciadła, żeby mnie odnalazło. — Och, Uzun już próbował — warknął Fiolon. — Naprawdę? — spytała Mikayla. — W jaki sposób? Czy Haramis zmiękła, jeśli chodzi o jego nowe ciało? — Nie, z Haramis ciągle tak samo. — A zatem nie martwi się o mnie? — zaśmiała się Mikayla. — Tak myślałam. — Nie rozmawiajmy o Haramis, dobrze? Fiolon westchnął. — Doskonale — zgodziła się Mikayla. — Przykro mi, jeśli zaniepokoiłam Uzuna; nigdy nie chciałam mu tego zrobić. Ja po prostu nie mogłam już dłużej tam wytrzymać! Czy nic mu nie jest? Uszkodził się, kiedy go tak przeciągali to tu, to tam; dokładnie jak przepowiedziałeś. — Mogę zrozumieć twoje pragnienie opuszczenia tamtego miejsca — przyznał Fiolon. — Lecz on straszliwie się o ciebie martwił; bał się, że nie żyjesz. Jeśli chodzi o jego stan, rozwój uszkodzeń udało się zahamować. Wysyłam do Wieży wykonawcę harf ze strażniczką Nellą, żeby zorientował się, jak można pomóc Mistrzowi. — Nella jest z tobą? — zapytała Mikayla. — Gdzie? — W Let. — Let? — Mikaylę ogarnęło zdumienie. — Ostatnim razem zmierzałeś do Mutavaru. — To prawda — odparł Fiolon. — Kiedy mój wuj, król, dowiedział się, że mógłbym zająć się Wyvilami, wysłał mnie do Let, abym z nimi handlował. Otrzymuję drewno, które z kolei bardzo mu się przydaje do budowy statków. Jest mną zachwycony. Nawet wspomina o jakimś księstwie dla mnie. — Brzmi to zdecydowanie lepiej niż wizja pobytu w Wieży pośrodku Nigdzie — skomentowała Mikayla. — Niektóre aspekty tej pracy są dość skomplikowane — zauważył Fiolon. — Nie mógłbym poradzić sobie w wielu sytuacjach, gdyby nie wyczucie ziemi. Drzewa należy ścinać selektywnie; nie możesz po prostu wyrąbać wszystkiego na całym terenie, bo nastąpi erozja, która niszczy ziemię i wodę. To zajęcie dostarcza mi jednak dużo radości — stwierdził. — Przyznaję się, że posiadam pewne magiczne umiejętności, ale nie wyjawiam, jak duże. Nie chcę zostać okrzyknięty Arcymagiem, bo wówczas podchodzono by do mnie z przesądną trwogą. Wyczucie i umiejętności mają być wykorzystane dla dobra ziemi i istot na niej żyjących, lecz uważam, że nie muszę odcinać się od ludzi. Dlaczego zatem Arcymagini postępuje inaczej i oczekuje ode mnie, żebym poszła jej śladem? zastanowiła się Mikayla. Skoro bycie Arcymaginią oznacza posiadanie wyczucia ziemi i wykorzystywanie go dla dobra ziemi i jej mieszkańców, to nie takie złe… — W każdym razie — mówił dalej Fiolon — Uzun kazał Nelli przysiąc, że dochowa tajemnicy i wyjawił, jak użyć magicznego lustra. Poprosiła je, żeby cię zlokalizowało, lecz pokazywało jedynie ciemność. Tak przy okazji, ja również nie widzę nic więcej w mojej kuli. Słyszę cię dobrze, lecz widzę tylko ciemność. — Tu jest ciemno, Fiolonie — powiedziała spokojnie Mikayla. — Nawet gdybyś przy mnie siedział, nie mógłbyś mnie dojrzeć. — Więc może na tym polegał problem — rzekł bezwiednie Fiolon. — Kiedy powiedział jej, żeby zlokalizowała mnie, zadziałało bez zarzutu. Wysłał więc ją, aby mnie odnalazła i poprosiła, abym z kolei ja znalazł ciebie. — Biedny Uzun. — Mikayla westchnęła. — Gdyby miał nowe ciało, mógłby sam czarować, a już z całą pewnością mógłby używać lustra. — Czy jego nowe ciało mogłoby wytrzymać takie zimno? — zapytał Fiolon. — Nyssomowie nie są odporni na chłód. — Ukryliśmy je na dole, pamiętasz, Fio? — przypomniała mu Mikayla. — A kiedy określałam, jakie ma być ciało, zaznaczyłam, że musi wytrzymywać wyjątkowe mrozy. — Tego nie wiedziałem — przyznał Fiolon. — Sądziłem, że możemy je tam przechowywać tylko dlatego, że jest tak dobrze zapakowane. — Nie. — Mikayla potrząsnęła przecząco głową. — Nawet gdyby było rozpakowane, nic nie powinno się z nim stać. Tymczasem mam nadzieję, że wykonawca harf jest mistrzem w swoim fachu; nie widziałeś uszkodzeń, prawda? — Nella mi je opisała. — Mówiła ci, że wierzchnia warstwa jest wypaczona, a rama popękana w trzech miejscach? — Wspomniała o dwóch miejscach i stwierdziła, że wierzchnia warstwa wygląda śmiesznie. — No, cóż, przypuszczam, że to stosowne słowa, szczególnie w ustach strażniczki. Dla niej „wypaczony” oznacza kogoś, kto ma nie po kolei w głowie, a nie uszkodzenia zewnętrznej warstwy drewna. W każdym razie, przeproś ją ode mnie i podziękuj w moim imieniu za wysiłki, a raczej w imieniu Uzuna. — Nadal nie powiedziałaś mi, gdzie jesteś, Miko. — W jaskini, gdzieś na Górze Rotolo. — To nie wyjaśnia zbyt wiele — stwierdził Fiolon. — Przekaż Uzunowi, że jestem cała i zdrowa — rzekła Mikayla. — Wierz mi, Fiolonie, Haramis naprawdę mnie tam nie chce. Ta kobieta mnie nienawidzi, przysięgam. Od samego początku nie darzyła mnie sympatią, a teraz jest stara, chora i nie może używać magii. Ja zaś jestem młoda, zdrowa i umiem się nią posługiwać, chociaż ona ciągle o tym zapomina. Ona nawet nie pamięta, że potrafię rozmawiać z lammergeierami. Mam siedzieć przy łóżku i słuchać jej opowieści jak małe dziecko — oto jak wyobraża sobie „kształcenie.” — Nie brzmi to najgorzej — odrzekł Fiolon. — Może wydawać się bezużyteczne, ale nie jest nie do wytrzymania. — Codziennie powtarza te same opowieści, Fio. Dzień po dniu, dzień po dniu… — Przyznaję, że nie do wytrzymania. — Wiedziałam, że zrozumiesz. — Mikayla westchnęła. — Powoli zamieniałam się w potwora; po prostu musiałam stamtąd uciec. Nie tylko jej nienawidziłam; nie cierpiałam również samej siebie. Teraz jestem gdzieś, gdzie zaczęłam siebie akceptować, i zamierzam tu jakiś czas zostać, może nawet do dnia, w którym będę musiała powrócić do Świątyni. — Świątyni? — Pamiętasz Świątynię, Fio. Mam pozostać dziewicą i muszę pojawiać się tam co roku przez kolejnych siedem lat. Taką cenę zapłaciłam za ciało Uzuna. — Uzun nie zmienił ciała — zaprotestował Fiolon. — To nie ich wina — zauważyła Mikayla. — Oni dotrzymali słowa i ja też dotrzymam swego. To, co robi Haramis — dodała z goryczą — jest całkowicie poza naszą kontrolą. — To prawda — zgodził się Fiolon. — Jutro odeślę z powrotem Nellę i twórcę harf na grzbiecie lammergeiera z wiadomością dla Uzuna, że masz się dobrze. Sam zdecyduje, co powiedzieć Haramis. — Dziękuję ci, Fio. Przekaż Uzunowi pozdrowienia i powiedz mu, że przykro mi, iż moje zachowanie przysporzyło mu tylu zmartwień. — Dobrze. Dbaj o siebie, Miko, i przywołuj mnie od czasu do czasu. — Na pewno. Nie martw się o mnie. Fiolon wymamrotał coś niezrozumiale i kulka pociemniała. — Co to było? — szepnęły jej w głowie myśli Czerwonego Oka. — Mój kuzyn — wyjaśniła Mikayla. — Martwił się o mnie. Miał rację, powinnam była się z nim skontaktować. — Komunikujesz się za pomocą tej małej kulki? — Ptak przechylił głowę na jedną stronę, przyglądając się przedmiotowi w dłoniach dziewczynki. — Tak — odparła Mikayla, chowając kulkę pod tunikę. — Znaleźliśmy je kilka lat temu, on ma dokładnie taką samą, w ruinach nad rzeką Golobar. Podejrzewam, że moglibyśmy się porozumiewać bez nich, lecz przy ich pomocy łatwiej się skoncentrować. — On potrafi przywoływać lammergeiery? — zapytał Czerwone Oko. — Słyszałem, że tak powiedział. W jaki sposób to robi? — Po prostu to robi. Mikayla wzruszyła ramionami. — To nic trudnego; ja słyszę ciebie i założę się, że większość Vispi również usłyszy, jeżeli się do nich zwrócisz. W tym przypadku, myślę, że spore znaczenie ma fakt, iż jest on Arcymagiem Varu. — A więc Var ma swego Arcymaga — zdziwił się Czerwone Oko. — Interesujące. Wielka szkoda, że Labornok nie ma. — Naprawdę nie ma? — zapytała Mikayla. — Sądziłam, że Arcymagini Ruwendy jest również Arcymaginią Labornoku. Przecież te dwa królestwa są zjednoczone od czasu, kiedy została Arcymaginią. Ptak zmrużył oczy i zniżył głowę tak, by jego oko znalazło się na wprost jej twarzy. Mikayla spędziła z nim wystarczająco dużo czasu, aby zdawać sobie sprawę, że te zmarszczone brwi oznaczały wyjątkowe niezadowolenie. — Arcymagini nigdy nie zważała na swe obowiązki względem Labornoku — stwierdził stanowczo — a ostatnio zaniedbuje również Ruwendę. To bardzo źle, zarówno dla ziemi, jak i dla jej mieszkańców. — Haramis od dłuższego czasu choruje — odrzekła Mikayla. — To nie do końca jej wina, to znaczy… chodzi mi o Ruwendę. A co do Labornoku, to prawdopodobnie nigdy nie potrafiła im przebaczyć, że zamordowali jej rodziców. — Dobro ziemi jest ważniejsze niż osobiste uczucia Arcymagini — obstawał przy swoim Czerwone Oko. Mikayla zrozumiała, że nie jest to odpowiednia chwila, żeby oznajmić mu, że ma przed sobą kolejną Arcymaginię. Poza tym, pomyślała, może Haramis myli się co do mnie. Skoro nie otrzymałam wyczucia ziemi, kiedy ona je straciła, może ktoś inny je dostał. Może ziemia sama już sobie wybrała nową Arcymaginię. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY Czas spędzany z Czerwonym Okiem upływał w monotonii przerywanej jedynie okazjonalnymi rozmowami z Fiolonem. W drugiej połowie zimy, kiedy zbyt obfite deszcze uniemożliwiły dalszy wyrąb lasu, Fiolon powrócił na królewski dwór w Mutavarze. Mikayla pewnego ranka położyła się spać późno i zdołała ujrzeć część miasta oczami Fiolona. Jednego z wiosennych wieczorów zbudziła się przed Czerwonym Okiem, który poprzedniej nocy zabmął znacznie dalej niż zazwyczaj. Noce stawały się coraz krótsze, a na zewnątrz ostatnie przebłyski dnia walczyły z nadciągającym zmierzchem, lecz kiedy Mikayla wyjęła kulkę i leniwie zabrała się do przywoływania obrazu Mutavaru, zorientowała się, że tam zapadł już zmrok. Nic dziwnego, pomyślała, Mutavar leży dalej na wschodzie, więc szybciej się tam ściemnia. Skoncentrowała się na pałacu, przygotowując się do przywołania Fiolona. Odnalazła go w jego komnacie, lecz zanim do niego przemówiła, chciała się upewnić, że jest sam. Dzięki kulce ujrzała młodzieńca i otoczenie, w którym przebywał. Nie był sam. W jego łóżku leżała jakaś kobieta, młoda, zaledwie kilka lat starsza od Mikayli, i o wiele od niej ładniejsza. Miała figurę, jaką Mikayla miała szansę uzyskać dopiero za kilka lat. Kaskada długich ciemnych włosów rozlała się na jasnej pościeli, a szafirowobłękitne oczy wpatrywały się z oczekiwaniem. Mikayla znienawidziła ją od pierwszego wejrzenia. Fakt, że na skrzyni z ubraniami, w nogach łóżka, leżała, rzucona bezładnie suknia, nie pozwolił Mikayli zaakceptować tego, co ujrzała. Zachowując niezwykłą ostrożność, Mikayla połączyła się z Fiolonem. Uczyniła to tak delikatnie, że z początku nie był w ogóle świadom jej obecności. Oczywiście najwięcej uwagi skupiał na kobiecie w łóżku. Okazało się jednak, że dopiero co wszedł do komnaty; był kompletnie ubrany i Mikayla wyczuła, że jego zdumienie dorównuje jej własnemu zaskoczeniu. — Co ty tu robisz? — pytał właśnie kobietę. — Przyszłam, aby ci pogratulować, książę — odparła roznegliżowana niewiasta uwodzicielskim głosem. — Z powodzeniem mogłaś to uczynić w Wielkiej Sali, kiedy król obwieścił tę nowinę. — Fiolon silił się na spokój. Mikayla wyczuwała jego emocje, lecz nigdy wcześniej nie spotkała się z podobnymi: mieszanina nerwowości i podekscytowania. Z ich dwójki to Fiolon zawsze uchodził za spokojnego. — W Wielkiej Sali? — Kobieta roześmiała się. — Twoją nominację powinno się uczcić, a tam trudno byłoby nam to uczynić. Wypłynęła z łóżka i przemknęła przez komnatę. Niczym moczarowy robak, pomyślała gniewnie Mikayla. Kobieta zarzuciła ręce na szyję Fiolona i złożyła gorący pocałunek na jego ustach. Mikayla poczuła palący promień błyskawicy i zdała sobie sprawę, że połączenie z Fiolonem pozwalało jej w pełni odczuwać jego doznania. A on czuł się nadzwyczaj dziwnie. W niczym nie przypominało to wrażeń Mikayli w chwili, gdy próbował pocałować ją Timon; tym razem ogarnęło ją coś ciepłego i omdlewającego, prawie magicznego, gdy energia przepłynęła między dwoma ciałami. W umyśle Mikayli pojawiło się wspomnienie monotonnego śpiewu pierwszego dnia w Świątyni Meret, który całkowicie zawładnął jej zmysłami. Myśli Fiolona poddawały się tej sile, dokładnie tak, jak wówczas jej myśli; tarcze obronne zniknęły, a kobieta czerpała z niego energię, niczym Skritek wysysający krew ze swojej ofiary. — Fiolonie! — przywołała go porywczo Mikayla. — Zbudź się! Zwalcz to w sobie! — Mika? — Fiolon podniósł głowę i rozejrzał się po komnacie zamglonym wzrokiem. — Pomyśl, Fiolonie! Co ty robisz? — Mika? — odezwała się pytająco kobieta, owijając się wokół Fiolona i próbując przylgnąć do niego jeszcze bardziej, co, Mikayla mogłaby przysiąc, było fizycznie niemożliwe. Fiolona przenikało ciepło, a Mikayla również czuła się dziwnie. Kiedy z całej siły odepchnął od siebie kobietę, Mikayla odczuła ból. — Moja narzeczona — warknął Fiolon, chwytając pelerynę z wieszaka przy drzwiach. — Wychodzę i proponuję, żebyś ubrała się i zrobiła to samo, co ja. Jeśli jeszcze raz cię tu znajdę, pożałujesz tego. — Ton jego głosu wyrażał taką stanowczość, że na twarzy kobiety odmalowała się trwoga. — Nie zdawałam sobie sprawy, że jesteś zaręczony — powiedziała nerwowo. — Dlaczego nigdy o niej nie mówisz? — Chyba dlatego, że bezsensowne plotki nie należały nigdy to mych ulubionych form spędzania wolnego czasu — odparł z miażdżącą stanowczością Fiolon, odwracając się na pięcie i opuszczając komnatę. Wyszedł z pałacu i skierował się na opustoszałe o tej porze piaszczyste wybrzeże. Rybacy, których łodzie stały wciągnięte daleko na piach, najwidoczniej rozeszli się do domów, by zjeść ciężko zapracowaną wieczerzę, pomyślała Mikayla. Fiolon wyjął kulkę. Jego twarz sprawiała wrażenie strapionej. — Mika? — zapytał. — Nic ci nie jest? — Myślę, że nie — odparła drżącym głosem Mikayla. — Co to było? Kto to był? — Nikt ważny — odparł Fiolon. — Po prostu jedna z dam dworu obdarzona rozumem mniejszym niż jej własne morale. — Wydawało mi się, że próbowała użyć magii — bąknęła niepewnie Mikayla. — Nie. To nie była magia. Fiolon zaprzeczył ruchem głowy. To potęga płci. W przypadku większości kobiet na dworze stanowi ona główny atut. — Czy to dlatego powiedziałeś, że jesteśmy zaręczeni? Żeby cię zostawiła w spokoju? — Istnieje pewna szansa, że to pomoże; w pałacu wkrótce zawrze od plotek. Oczywiście moje zaręczyny nie powstrzymają wszystkich niewiast. Są też takie, które nie zawahałyby się nawet, gdybym był zaślubiony. — A co się stanie, jeśli dowiedzą się, że tak naprawdę nie jesteśmy zaręczeni? — Porozmawiam z królem, żeby w żadnym razie tego nie dementował — rzekł Fiolon. — Zbyt mało się tu podróżuje, żeby komukolwiek chciało się wybierać do Cytadeli i pytać twych rodziców. Poza tym oni i tak nie bardzo zdają sobie sprawę z tego, co robisz. — Wiedzą jednak, że mam zostać Arcymaginią… — Nagle Mikayla coś sobie uświadomiła. — Ty jesteś Arcymagiem, a nikt nie oczekuje od ciebie, żebyś żył w celibacie. Czy oznacza to, że ze mną jest tak samo? — Przez chwilę poczuła promień nadziei; może mimo wszystko będą mogli się pobrać… — Aha, już rozumiem; nikt nie wie, że jesteś Arcymagiem, prawda? — Nie — odparł Fiolon — lecz nie sądzę, żeby to miało jakieś znaczenie. Uważają mnie za potężnego maga. Obserwowałem innych magów na dworze, kilkoro z nich zdaje się nie odczuwać nawet najmniejszej potrzeby życia w celibacie. — Zmarszczył brwi. — Będę musiał to zbadać — powiedział w końcu. — Gdy już się do tego zabierzesz — odezwała się Mikayla — zorientuj się, dlaczego nie dojrzałam jeszcze fizycznie. Wszystkie moje siostry, będąc w moim wieku, były już kobietami. Uleciało mi z pamięci, że to powinno nastąpić, i dopiero dzisiejsze wydarzenie przypomniało mi o tym. — Zobaczę, czego uda mi się dowiedzieć — obiecał Fiolon. — Wydaje mi się, że ja również dorastam dużo wolniej niż powinienem, więc może jest to związane z naszymi magicznymi zdolnościami. — Jeśli nie jesteś jeszcze w pełni dojrzały — zapytała Mikayla — dlaczego próbowała cię uwieść? — Och, to proste — zaczął Fiolon. — Mój wuj, król, właśnie obwołał mnie księciem Let. Ogłosił to dziś na posiedzeniu dworu. — Ach tak. — Mikayla doskonale zrozumiała. Będąc dzieckiem nie zwracała zbytniej uwagi na politykę. Musiałaby jednak być ślepa i głucha, żeby nawet w wieku dziewięciu czy dziesięciu lat, nie mówiąc już o dwunastu, nie zorientować się, na jakiej zasadzie funkcjonował dwór. Fiolon stanowił teraz dobrą partię; będzie głównym celem dla każdej ambitnej panny w królestwie. Nic dziwnego, że chciał udawać zaręczonego! No, cóż, to jej odpowiadało. Gdyby nie obietnica złożona w Świątyni Meret oraz fakt, że Haramis padłaby trupem na miejscu albo wyrządziłaby im krzywdę, Mikayla z chęcią natychmiast udałaby się do Varu, żeby poślubić Fiolona. Usłyszała szmer piór; Czerwone Oko właśnie się budził. — Muszę kończyć, Fiolonie — powiedziała. — Czas na polowanie. Poradzisz sobie? Fiolon wykrzywił twarz w grymasie niezadowolenia. — Muszę wracać do pałacu i przebrać się na oficjalną ucztę z okazji mego wyniesienia. Mam nadzieję, że uda mi się ustrzec przed niepożądanymi gośćmi. — A może spróbować iluzji? — zaproponowała Mikayla. — Olbrzymie lingaty tkające lepkie sieci dokoła łóżka, albo nocne karolery, nadlatujące, aby wplątać swe skrzydła we włosy każdego; kto ośmieli się cię niepokoić? — Niezły pomysł! — Twarz Fiolona rozpromieniła się w uśmiechu. — Och, mój książę — dodała Mikayla uwodzicielskim tonem — nie obraź się, że to mówię, ale… moje gratulacje! Fiolon odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął gromkim śmiechem. Kilka przestraszonych mew poderwało się z krzykiem. — Dziękuję ci, księżniczko — powiedział składając zamaszysty ukłon. — Pomyślnych łowów. — Życzę szczęścia w unikaniu łowczyń — odparła Mikayla. — Bądź zdrów, Fio. — Bądź zdrowa, Miko. Mikayla jak co noc szybowała na grzbiecie swego olbrzymiego przyjaciela, a Fiolon, gdy tylko nadarzyła się sposobność, powrócił do Let. Zdarzenie w Varze przypomniało jednak Mikayli o obietnicy powrotu do Świątyni Meret w wyznaczonym czasie. Tak więc obserwowała księżyce i oczekiwała na właściwy moment. — Czerwone Oko — powiedziała, kiedy pewnej wiosennej nocy przygotowywali się do odlotu — bardziej niż potrafię to wyrazić radowało mnie przebywanie z tobą, lecz jutro muszę znaleźć się gdzie indziej. Czy możesz o świcie zabrać mnie na Górę Gidris? — Górę Gidris? Zabawne, pomyślała, wydaje się zmartwiony, a nawet przerażony. Ach tak, to tam mieszkają jego stwórcy? — Nie będziesz musiał spędzić tam zbyt wiele czasu — odezwała się pocieszającym tonem. — Tylko podlecisz przed świtem i wysadzisz mnie w pobliżu Świątyni Meret. Znajduje się po północnej stronie… — Wiem, gdzie to jest — rzekł ponuro ptak. — Co cię tam wiedzie? — Obietnica — odparła. — Powiedz mi — poprosił. — Cóż to za tajemnica? — Abym pozostała dziewicą i spędzała tam jeden miesiąc przez siedem kolejnych lat jako jedna z Córek Bogini Meret. — A co dostaniesz w zamian? Czerwone Oko zniżył głowę i popatrzył gniewnie w jej oczy. — Wykonali ciało dla jednego z moich przyjaciół, którego duch jest zamknięty w harfie. Oni dotrzymali obietnicy, więc ja muszę dotrzymać swojej. — Czy twój kuzyn o tym wie? — zapytał Czerwone Oko. Za każdym razem, kiedy rozmawiała z Fiolonem, budził się i przysłuchiwał ich rozmowie. Arcymag mężczyzna zdawał się go fascynować. — Czy on to aprobuje? — Nie jestem jego własnością — zauważyła Mikayla. — Poza tym, tak, wie o tym. — A czy on wie cokolwiek o tej Świątyni? Ptak wydał z siebie odgłos wyrażający oburzenie. — Niewiele — rzekła Mikayla. — Podczas pierwszych nauk rozmawiałam z nim co noc, kiedy pozostałe Córki uczestniczyły w rytuale Drugiego Czasu Ciemności. Lecz kiedy posiadłam wiedzę, brałam udział we wszystkich rytuałach i nie miałam czasu, aby go przywoływać. — Jako że mówisz do niego na głos — rzekł Czerwone Oko. — Niewątpliwie tak jest łatwiej. A w Świątyni trudno o odrobinę samotności — przyznała Mikayla. — Musiałam bardzo uważać, żeby nie spostrzegli mojej kulki. — Jeśli pojawisz się tam w tym stroju, natychmiast ją spostrzegą. — Czerwone Oko przyjrzał jej się uważnie. Mikayla popatrzyła na siebie skonsternowana. Od kiedy nauczyła się kontrolować temperaturę swego ciała, nie zwracała uwagi na ubiór. Od czasu do czasu prała tunikę, lecz materiał zdążył wyblaknąć, a co gorsza, albo się skurczył, albo to ona urosła. Na szyi wyraźnie było widać wstążkę, która nadal błyszczała jasnozieloną barwą, dokładnie tak samo, jak pierwszego dnia, kiedy Mikayla ją znalazła. — Masz rację — rzekła. Spojrzała prosto we wpatrujące się w nią czerwonawe oko ptaka. — Czy mógłbyś ją przechować? — poprosiła. — Tylko przez miesiąc. Czerwone Oko ponownie spuścił głowę. On naprawdę jest zaniepokojony, pomyślała Mikayla. Dlaczego? — Zaopiekuję się twoją kulką — powiedział — i poniosę cię do Świątyni przed świtem, a zabiorę stamtąd, kiedy minie miesiąc. Lecz w zamian za to chcę, żebyś mi coś obiecała. — Co takiego? — spytała Mikayla. — Co mogę dla ciebie zrobić, czego ty nie możesz? — Co noc, kiedy legniesz już w swym łożu po rytuale Drugiego Czasu Ciemności, masz mnie przywołać. Bez względu na to, co się stanie; bez względu na to, jaka będziesz zmęczona. Dokładnie co noc. Możesz to robić po cichu; w ten sposób nikt się nie zorientuje. Czy mogę na ciebie liczyć? — Oczywiście. — Co noc? — Co noc. — To dobrze. A jeśli twój kuzyn, który słyszy lammergeiery, użyje kulki, aby z tobą porozmawiać, ja przekażę mu wiadomość, gdzie jesteś i jak się czujesz. Mikayla, wiedziona impulsem, wyciągnęła ręce i ze wszystkich sił przytuliła olbrzymiego ptaka. — Dziękuję ci, Czerwone Oko. Jesteś księciem wśród lammergeierów. — A zatem ruszajmy. — Czerwone Oko rozpostarł skrzydła. — Lećmy. Tuż przed świtem Mikayla stanęła na ścieżce w pobliżu Świątyni na Górze Gidris. Wzrokiem odprowadziła odlatującego Czerwone Oko z kulką zawiązaną bezpiecznie u nogi. Pomyślnego lotu, Czerwone Oko — szepnęła. Podążyła wąską ścieżką ku Świątyni roztaczając wokół siebie czar, dzięki któremu przeszła niepostrzeżenie i dostała się do swej komnaty. Umyła się i przebrała w odpowiednie szaty do rytuału na świtanie. Najstarsza Córka popatrzyła z zadowoleniem, kiedy Mikayla dołączyła do sióstr zdążających ku kaplicy, lecz, jak zwykle, nikt nie przemówił nawet słowem, póki nie zjedzono śniadania. Mikayla na nowo pogrążyła się w rytmie rytuałów i wkrótce zaczęła się czuć tak, jakby nigdy nie opuściła tego miejsca. — Pamiętałaś o swej obietnicy, Siostro — odezwała się Najstarsza Córka. — Bogini wielce się raduje. — Dziękuję, Najstarsza Siostro — odparła Mikayla. Miło znów tu być, pomyślała dziewczynka. Miło być akceptowanym, poza tym towarzystwo istot ludzkich też bywa przyjemne, w zależności od tego, z kim się ma do czynienia oczywiście. Zgodnie z obietnicą, każdej nocy przywoływała Czerwone Oko, mimo że właściwie nie miała mu nic do powiedzenia. W Świątyni dni nie różniły się od siebie upływając w monotonii rytuałów i wkrótce miała wrażenie, że jest tu od zawsze. Jedyną odmianą w leniwym przemijaniu okazało się Święto Wiosny, urządzane w podzięce za coroczne podnoszenie się poziomu wody w rzece Noku, a będące skutkiem roztopów. Najmłodsza Córka reprezentowała w procesji Boginię i przez większą część dnia młodzi mężczyźni nosili ją na bogato inkrustowanym, drewnianym tronie o wysokim oparciu. Pozostałe Córki, odziane w zielone szaty, szły po obu stronach tronu, niosąc wachlarze zasłaniające zasiadającą na tronie przed wzrokiem większości zgromadzonych. Oczywiście z okazji Święta musiały nauczyć się wielu nowych psalmów, lecz na razie Mikayla nie miała problemów z przyswajaniem sobie nowych pieśni. Gdy zmrok gasił zachodzące słońce, wiernie opisywała wszelkie zdarzenia Czerwonemu Oku, dodając, że Święto wydało jej się nudne. Lammergeier był wyraźnie rozbawiony. Pewnego popołudnia Mąż Bogini Meret zjawił się w pokoju Córek. Niespodziewana wizyta zaskoczyła Mikaylę, lecz na pozostałych kobietach nie wywarł żadnego wrażenia. Wyczuła tylko pewną ich nerwowość oraz tłumione podekscytowanie, lecz z pewnością nie zaskoczenie. — Dlaczego tu przyszedł? — szepnęła Mikayla do stojącej obok dziewczyny. — To dzień Wyboru — młoda kobieta odszepnęła ze zdumieniem.. — Wybierze Najmłodszą Córkę na następny rok. — Aha. — Mikayla stała w ciszy, biorąc przykład z pozostałych niewiast. Przypomniała sobie pierwszą noc spędzoną w tym miejscu zeszłej jesieni, kiedy zdała sobie sprawę, że jedna z Córek, bez względu na wiek, nazywana była „Najmłodszą”. Nie miała jednak pojęcia, w jaki sposób dokonywano wyboru. Przypuszczała, że zaraz się dowie. Kapłan, jak zwykle odziany w czarne szaty, miał na twarzy złotą maskę. Najstarsza Córka z czcią nałożyła podobną; najwyraźniej z tej przyczyny zabrała ją ze sobą z kaplicy. Zniknęła za zasłoną zwieszającą się u wejścia do komnaty, by po chwili wrócić z osobliwą skrzynką, którą postawiła na niewielkim ołtarzu. Mikayla widziała ten ołtarzyk pierwszego dnia swego pobytu w Świątyni, lecz nie pamiętała, by kiedykolwiek z niego korzystano. Najstarsza Córka uchyliła ozdobione kolorowymi metalami wieko skrzyni i z wnętrza wydobyła złoty diadem. Mikayla wytrzeszczyła oczy ze strachu. Nigdy wcześniej nie widziała czegoś bardziej niewiarygodnego. Sądząc po wysiłku, jaki włożyła Najstarsza Córka w wyjęcie przedmiotu ze szkatuły, osobliwa korona przedstawiająca postać lammergeiera została wykonana z czystego złota. Wygięta w łuk szyja ptaka spoczywała na czole tego, kto ów diadem nosił, głowa zaś wysunięta była do przodu. Grzbiet ptaka, niczym hełm, osłaniał potylicę, a rzeźbiony ogon spływał potokiem złota na kark. Skrzydła, na których ręka mistrza wyryła najmniejsze piórko, zwieszały się po bokach zasłaniając uszy osoby, która dostąpiła zaszczytu noszenia tego arcydzieła. Musi być ciężki, pomyślała Mikayla obserwując, jak Najstarsza Córka i Mąż Bogini trzymają diadem w rękach między sobą, stojąc przed ołtarzem. Córki zajęły miejsca na drugiej ławie przed kominkiem, a Mikayla dołączyła do nich niezwłocznie. Jeśli nawet ktoś spostrzegł jej zdumienie, zostało ono zignorowane, lecz Mikayla po raz pierwszy od czasu, kiedy skończyła naukę psalmów, poczuła się niezręcznie i niepewnie. Kapłan rozpoczął nowy psalm, którego Mikayla nigdy wcześniej nie słyszała. — Oddajcie chwałę Szczytowi Południa — zaintonował. — Całujcie ziemię przed jej hemsut — odparła Najstarsza Córka. — Chwała Potężnej Meret. — Chwała Skrytej Meret. — Chwała Wzniosłej Meret. — Chwała Meret, Matce Ziemi. — Chwała Meret, Źródłu Rzeki. — Chwała Meret, Źródłu Morza. — Bądź pochwalona Meret w Niezmierzoności Swojej. — Bądź pochwalona Meret w Skrytości Swojej. — Bądź pochwalona Meret w Ciemności Swojej. — Bądź pochwalona Meret w Wyborze Swoim. Mąż i Najstarsza Córka przeszli wzdłuż milczącego rzędu siedzących na ławie panien. Nad głową każdej z nich przytrzymali złotą koronę. Mikayla obserwowała tę scenę kątem oka, zastanawiając się nad celem ceremonii. Odniosła wrażenie, że nic się nie działo. Kiedy stanęli przed nią, zdawało się, że złoty lammergeier wyślizgnął się im z rąk. Chociaż znajdował się jedynie kilka cali nad jej głową, Mikayla poczuła, jakby został zrzucony z dużej wysokości. Szyja ugięła jej się pod ciężarem i dziewczynka ścisnęła mocno dłonie spoczywające na kolanach. Przez chwilę towarzyszyło jej osobliwe uczucie, że strój głowy niczym ptak, którego przedstawia, sadowi się w najwygodniejszej dla siebie pozycji. Mikayli wcale nie było wygodnie. — Bądź pochwalona Meret w Wyborze Swoim. — Pozostałe kobiety dołączyły do Najstarszej Córki i Męża Bogini, powtarzając psalm. Jednocześnie pomogły Mikayli wstać i podejść do ołtarza. Stanęła tam spokojnie, zastanawiając się, co nastąpi dalej. Najwidoczniej nie oczekiwano od niej niczego szczególnego, ponieważ nie zauważyła najmniejszej wskazówki, jakiegokolwiek znaku, dosłownie niczego. Córki zaczęły ustawiać się w kolejności, w jakiej zwykle podążały do kaplicy, a Mikayla uświadomiła sobie, że nadeszła pora na rytuał Czasu, Kiedy Słońce Obejmuje Święty Szczyt. Zanim jednak zdążyła usiąść na końcu rzędu, Mąż i Najstarsza Córka pociągnęli ją między siebie. Odziane w białe szaty kobiety usiadły na ławie, a każda z nich zajęła jedno miejsce dalej niż zwykle, zostawiając w ten sposób dwa miejsca wolne na końcu, gdzie zasiadała Najstarsza Córka. Najstarsza Córka i Mąż Bogini, którzy wciąż trzymali Mikaylę między sobą, wprowadzili ją na podwyższenie. Mikayla poczuła się sparaliżowana i na wpół przytomna. Nigdy, od czasu uroczystego obiadu, kiedy miała dziesięć lat i upuściła nóż, nie wpatrywało się w nią tyle par oczu. Nie martw się, powiedziała sobie stanowczo w głębi ducha. Mąż i Najstarsza Córka nie chcą, żebyś popełniała błędy, i postarają się, żeby do tego nie doszło. Na szczęście nikt nie oczekiwał, że przemówi. To szczególnie radowało Mikaylę, ponieważ nie była pewna, czy ciężar na głowie pozwoliłby jej wydusić z siebie jakiekolwiek słowo. Mąż i Najstarsza Córka Bogini mówili, a raczej śpiewali, przedstawiając Mikaylę całej kongregacji jako Wybraną, Ukochaną, Najmłodszą Córkę Bogini. Następnie Najstarsza Córka poprowadziła dziewczynkę z powrotem za zasłonę i wskazała miejsce obok siebie. Dziewczyna po lewej stronie, która przez cały ubiegły rok była Najmłodszą Córką, trzymała na kolanach szkatułę na złoty diadem. Najstarsza Córka zdjęła go z głowy Mikayli i ostrożnie umieściła w skrzynce, którą następnie siedząca z drugiej strony kobieta wsunęła pod ławę. Mikayla stłumiła westchnienie ulgi, gdy uwolniono ją od ciężaru. Najstarsza Córka powróciła na podwyższenie i rytuał potoczył się zwykłym trybem. Kiedy Córki powróciły do głównej komnaty, na wieczerzę, otoczyły Mikaylę gratulując jej dostąpienia zaszczytu. Mikayla zasiadła między Najstarszą Córką i dziewczyną, która do tej pory pełniła funkcję Najmłodszej. Zrozumiała, że nastąpiła kolejna zmiana w hierarchii, przynajmniej do przyszłego roku, kiedy wybiorą kogoś innego, przeszło jej przez myśl. Rytuał Drugiego Czasu Ciemności przebiegał normalnym rytmem, z tym wyjątkiem, że Mikayla miała teraz nowe miejsce. A jednak gdy się skończył, poczuła się niezwykle zmęczona i z ulgą złożyła swe zmęczone ciało w czystej pościeli na swym wąskim łóżku. Wyczerpanie sprawiło, że niemal od razu zasnęła, nie porozumiawszy się z Czerwonym Okiem. Wielkim wysiłkiem woli zwalczyła sen i wysłała myśli w kierunku Góry Rotolo. — Czerwone Oko… — Miko. — Ptak odpowiedział natychmiast. Mikayla podejrzewała, że zna jej plan dnia równie dobrze, jak ona sama. — Mniemam, że to kolejny spokojny dzień. — Nie do końca — odesłała myśl Mikayla. — Zostałam wybrana. — Najmłodszą Córką na następny rok? — W umyśle ptaka wyczuwało się ślad niepokoju. — Tak — pomyślała Mikayla. — A ten strój na głowę jest prawie tak ciężki, jak ty. Dlatego jestem niezmieeernie zmęczona… — Miko! — Tym razem myśl cięła jak ostrze. — Czy ktokolwiek mówił coś o jubileuszu? — Nie — pomyślała sennie Mika. — Co to jest jubileusz? — Jesteś pewna? — Czerwone Oko nie dawał za wygraną. — Tak, całkowicie pewna. Nigdy w życiu nie słyszałam tego słowa. — Mimo senności, która ją ogarniała, w myślach Mikayli powstało pewne zamieszanie. — Padło w trakcie obrzędu jedno słowo, którego nigdy wcześniej nie słyszałam. — Jakie to słowo? — zapytał ptak. — Właśnie usiłuję sobie przypomnieć. — Mikayla powędrowała w głąb umysłu, przeglądając zdarzenia dnia. — Całujcie ziemię przed jej hemsut… tak powiedziała Najstarsza Córka. Co to jest hemsut? — Ach, to. — Czerwone Oko odetchnął z ulgą. — Nie musisz się tym martwić, to szczególne słowo oznaczające duszę kobiety. Mówiła o Bogini, prawda? — Tak — pomyślała sennie Mikayla. — Była to część długiego psalmu pochwalnego ku czci Bogini. — A zatem nie ma podstaw do niepokoju. Śpij dobrze, Miko. Mikayla z przyjemnością zastosowała się do jego słów. Nazajutrz po rytuale Pierwszego Czasu Najstarsza Córka ponownie włożyła przystrojenie na głowę Mikayli i poprowadziła ją na tyły Świątyni. W miarę jak szły, podłoga wznosiła się, a sufit obniżał. — Dokąd idziemy? — szepnęła cichutko Mikayla, tak niespokojna, że zdecydowała się zlekceważyć zwyczaj milczenia przed śniadaniem. — Staniesz przed obliczem Bogini — odszepnęła Najstarsza Córka. — Nic nie mów. Kiedy dotarły na miejsce, Mikayla z trudem powstrzymała okrzyk zdumienia. Jakaś część jej umysłu zdała sobie sprawę, że znajdują się w Świętym Świętych, w Sanktuarium Bogini, do którego wchodzili tylko najstarsi kapłani. Inna cząstka jej jaźni, która zwiedzała wraz z Fiolonem wieżę Orogastusa, rozpoznała teraz pomieszczenie, które widziała w magicznym zwierciadle. Dostrzegła Męża Bogini i jeszcze jednego mężczyznę, obydwu w czarnych szatach i z zawoalowanymi twarzami. Mikayla była przekonana, że nigdy nie widziała tego drugiego. Mężczyźni otworzyli relikwiarz, szafkę stojącą pod skalną ścianą, i z czcią wyjęli z niej drewnianą postać Bogini. Mikayla bacznie obserwowała Najstarszą Córkę, aby domyślić się, jak się zachować w razie potrzeby. Mężczyźni rozebrali figurę i ułożyli ją na stole, a ten nieznajomy namaścił ją olejkiem. Dziwny zapach wdarł się w nozdrza Mikayli; nie przypominał żadnego z zapachów, jakie znała. Podczas gdy drugi mężczyzna zajmował się namaszczaniem, Mąż Bogini stał u wezgłowia i rytmicznie poruszał kadzielnicą, wzniecając gęstą chmurę wonnego dymu. Kiedy namaszczanie dobiegło końca, przystroili drewnianą statuę kobiety w świeże szaty, wyjęte uprzednio ze skrzyni stojącej w kącie pomieszczenia. Potem podeszli do drugiej skrzyni, z której wydobyli jedzenie i wino, i położyli wszystko na małym stoliku obok relikwiarza. Następnie podnieśli figurę i ustawili ją przed relikwiarzem w pozycji stojącej, a Najstarsza Córka delikatnie popchnęła Mikaylę, wskazując, że powinna uklęknąć przed drewnianą postacią. Mikayla uklękła i spojrzała w nieruchome oblicze. Chociaż zdawała sobie sprawę, że ma przed sobą tylko pomalowane drewno, mogłaby przysiąc, że wpatrujące się w nią oczy naprawdę ją widzą i oceniają. Mąż i Najstarsza Córka prosili Boginię, aby pobłogosławiła Wybraną Najmłodszą Córkę. Mikayla odetchnęła z ulgą, kiedy rytuał dobiegł końca, a Najstarsza Córka poprowadziła ją z powrotem do kaplicy, gdzie zdjęto jej złoty diadem. Czas spędzony w Świątyni mijał Mikayli na monotonnym śpiewaniu podczas codziennych rytuałów i uczeniu się roli Najmłodszej Córki w przyszłorocznym Święcie Wiosny. Było to przyjemne, spokojne życie i prawie z przykrością powitała koniec miesiąca, kiedy to zbliżyła się chwila powrotu do zewnętrznego świata. Od pewnego czasu dręczyło ją jednak przeczucie, że powinna powrócić do Wieży i zobaczyć, jak czują się Haramis i Uzun. W końcu nadeszła pora odjazdu. Tuż po rytuale Czasu, Kiedy Słońce Obejmuje Święty Szczyt, nad górską ścieżką załopotały skrzydła Czerwonego Oka, który zaniósł ją prosto do Wieży Haramis. — Czy to Fiolon kazał ci, żebyś mnie tu przyniósł? — zapytała Mikayla. — Tak — odparł ptak. — Według jego słów jesteś tu potrzebna. — O, Boże. — Mikayla westchnęła ześlizgując się z grzbietu ptaka na balkon. Czerwone Oko wyciągnął szpony, aby mogła odwiązać swą kulkę. Zawiesiła ją ponownie na szyi i przytuliła się do olbrzyma. — Pomyślnych lotów, Czerwone Oko, i dobrych łowów. — Bądź zdrowa, Miko — odparł ptak i wzbił się w noc. Mikayla cichutko wślizgnęła się do środka i podążyła do swojej komnaty. Nie zjadła wieczerzy w Świątyni, lecz nie chciała teraz robić hałasu, poszukując czegoś do jedzenia. Wolała położyć się z pustym żołądkiem, niż natknąć się na któregoś z mieszkańców Wieży. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI Mikayla otworzyła nagle oczy. Natychmiast zorientowała się, że do świtu jeszcze daleko. Pomimo że ogrzewano całą Wieżę, w jej komnacie panował jesienny chłód. W najgłębszych zakamarkach umysłu zagnieździł się niepokój. Starała się określić, co go wywołało, uwolnić się od ogólnego podenerwowania, graniczącego z przerażeniem. Nagle jej łóżko zatrzęsło się gwałtownie, przechylając się z jednej strony na drugą. Komnatę nadal spowijały ciemności. Zawołała „kto tam?”, ale nikt nie odpowiedział i poczuła się głupio. Gdyby ktoś znajdował się w pokoju, z pewnością by o tym wiedziała. Po chwili, która zdawała się wiecznością, wstrząsy ustały. Mikayla usiadła na łóżku, wypowiedziała zaklęcie i płomienie świec posłusznie rozjaśniły panujący dokoła mrok. Rozejrzała się ciekawie. Poduszka, którą właśnie odrzuciła na bok, spadła na podłogę, lecz poza tym pomieszczenie nie ucierpiało w żadnym stopniu od tajemniczego wstrząsu. Trzęsienie ziemi, pomyślała Mikayla. Wiedziała już, co ją zbudziło; przeczucie nadchodzącego niebezpieczeństwa. Zdawała sobie sprawę, że trzęsienie ziemi na tym obszarze było czymś wyjątkowym, a raczej niemożliwym. Musi istnieć jakieś wyjaśnienie. Czyżby to magia, magia Haramis? Czyżby wyzdrowiała na tyle, aby posługiwać się czarami? Od czasu, gdy Mikayla opuściła Świątynię Meret i powróciła do Wieży, minęło pół roku. Nie upłynął miesiąc od jej przybycia, gdy strażniczki Nella i Bevis stwierdziwszy, że Haramis ozdrowiała i ich obecność jest zbędna, wyruszyły w powrotną drogę do Cytadeli. Mikayla nadal jednak nie zauważyła najmniejszego znaku, że Arcymagini odzyskała magiczne zdolności. Haramis potrafiła sama się ubierać i jeść, choć czyniła to jeszcze trochę niezdarnie; zaczęła też poruszać się wystarczająco, by swobodnie pokonywać drogę do gabinetu i całymi dniami gawędzić z Uzunem. Mistrz wciąż był harfą, chociaż Fiolon dotrzymał obietnicy i kazał naprawić instrument, w czasie gdy Haramis nie opuszczała jeszcze łoża. Mikayla miała nieodpartą ochotę położyć się i zasnąć, lecz podejrzewała, że wkrótce będzie potrzebna. Wstała więc, narzuciła prędko ubranie, wsunęła stopy w ciepłe kapcie i poszła zorientować się, co się stało. Haramis nie było w pracowni ani w gabinecie, gdzie Mikayla zastała opartego o ścianę Uzuna. Pośpieszyła, aby postawić go w normalnej pozycji. — Co Śię stało, Uzunie? — To trzęsienie ziemi, księżniczko, lecz obawiam się, że również zły omen. — Harfa wydawała z siebie niskie tony, niczym zwiastun nadchodzącego nieszczęścia. — Cieszę się, że tu jesteś. — Trzęsienie ziemi? — odezwała się z niedowierzaniem Mikayla. — Znajdujemy się na wierzchołku twardej skały o wysokości mniej więcej mili! Jak to możliwe, żeby nastąpiło tu trzęsienie ziemi? — Nie powinno się to zdarzyć — odparł Uzun. — Gdzie jest Pani? — Nie wiem — rzekła Mikayla. — Szukałam jej, zanim tu przyszłam. Pomyślałam, że czyni jakieś zaklęcie, lecz nie zastałam jej w pracowni. A nie wydaje mi się możliwe, żeby przespała wstrząs. On obudziłby każdego! Jakby na potwierdzenie tych słów, drzwi otworzyły się gwałtownie, odsłaniając przestraszone oblicze Enyi. — Ach, tu jesteś, księżniczko — wysapała. — Nic ci nie jest? A Mistrz Uzun? Mikayla skinęła głową na znak, że wszystko w porządku. — Wstawanie na długo przed świtem nie należy do moich ulubionych zajęć, ale poza tym czuję się nieźle. Widziałaś się z panią? — Nie, a to ona zwykle pierwsza wstaje, gdy dzieje się coś dziwnego. — Może powinniśmy jej poszukać — zaproponowała po chwili wahania Mikayla. — Nie jestem pewna, czy chcę jej przeszkadzać, jeśli jeszcze śpi, ale… — Nigdy, przenigdy by czegoś podobnego nie przespała. — Enya potrząsnęła zdecydowanie głową. — Lepiej chodźmy sprawdzić, czy nic jej nie jest. Enya ostrożnie uchyliła drzwi do sypialni Haramis, po czym zakryła dłonią usta, z których wydobył się okrzyk przerażenia. Mikayla spojrzała przez ramię gosposi. Haramis leżała na podłodze przy łóżku. Blask świec w korytarzu wpełzł do ciemnego pokoju, ukazując nieruchome ciało. Podbiegły do Arcymagini. Miała otwarte oczy i jakby obie rozpoznała, lecz kiedy spróbowała coś powiedzieć, bełkot okazał się zupełnie niezrozumiały. Enya ostro wciągnęła powietrze w płuca i wykonała znak odpędzający złe moce. Mikayla ze wszystkich sił starała się stłumić w sobie rosnące uczucie przerażenia i paniki. To kolejne objawy choroby umysłu, zdała sobie sprawę. Nie może to być nic innego. Z jakiego jeszcze powodu cała ziemia miałaby się trząść? Co ja mam teraz zrobić? Nie wiem, jak się nią opiekować! Co gorsza jestem pewna, że nikt z mieszkańców Wieży również tego nie wie. A jeżeli ona umrze? Czy to będzie moja wina? Przecież od wielu miesięcy nie uczyniłam nic, co mogłoby ją zdenerwować! Nawet jeśli czasem życzę jej śmierci, nie myślę tego poważnie! Mikayla przeniosła wzrok z Enyi na Haramis i postanowiła zacząć działać. Służąca najwyraźniej nie była chętna do pomocy; to, co się stało, wciąż pojmowała jako skutek złego zaklęcia. — Zanieśmy ją z powrotem do łóżka — zaproponowała Mikayla. — Na podłodze z pewnością nie jest jej zbyt wygodnie. Na szczęście Haramis była osobą raczej skromnej postury i, jak się okazało, niesłychanie lekką, więc bez problemu podniosły ją i zaciągnęły na łóżko. Zdawało się, że straciła czucie w lewej stronie ciała. To jeszcze bardziej utwierdziło Mikaylę w przekonaniu, że Arcymagini przeżyła ten sam atak, co uprzednio w Cytadeli. Szkoda, że nie jest tam teraz, pomyślała. Na dworze ojca przynajmniej wiedzieli, jak się nią zająć. Kiedy Haramis znalazła się w łóżku, Enyi wrócił zdrowy rozsądek. — Jest pewna stara uzdrowicielka, która zajmuje się służącymi — powiedziała. — Być może powinniśmy ją wezwać. Nasza pani ma bardzo zimne dłonie i stopy; zaparzę jej wywaru z ziół i położę ciepłe cegły przy nogach. To na pewno nie zaszkodzi. Wkrótce przyniesiono kubek z parującym wywarem, lecz Haramis nie mogła usiąść. Enya, wsunąwszy jedną rękę pod plecy chorej, uniosła ją lekko i łyżeczką wlewała gorący napój do ust. Mikayla z pewną niechęcią myślała o opiece nad bezradną kobietą. Z radością przyjęła więc propozycję Enyi, która miała zająć się karmieniem Haramis, aby udała się do pomieszczenia dla służby i poprosiła o sprowadzenie starej kobiety Odmieńców, opiekującej się zwykle chorymi bądź rannymi służącymi. — Zowią ją Kimbri — powiedziała Enya Mikayli. — Arcymagini zawsze cieszyła się tak dobrym zdrowiem, że nie potrzebowała uzdrowicielki, w każdym razie nie tutaj, więc nie ma tu żadnych ludzi — uzdrowicieli. Mikayla zbiegła do kuchni wdzięczna, że ma wymówkę, aby w końcu opuścić komnatę. Jedna z kobiet piekących chleb poinformowała ją, że Kimbri poszła do domu żony ogrodnika, która niebawem miała rodzić. Pozostali służący przycupnęli przy kuchennym piecu, rozprawiając o trzęsieniu ziemi. Mikayla wysłała po uzdrowicielkę jednego z Vispi, który pracował w stajni. Zdumiony wzrok, jaki w nią wlepił, sprawił, że uświadomiła sobie, iż jest nie ubrana. Czym prędzej zawróciła i popędziła do sypialni, gdzie narzuciła na siebie pierwsze lepsze okrycie. Dopiero potem wróciła szukać uzdrowicielki. Niebawem pojawiła się mała kobieta Odmieńców. Na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie słabowitej Vispijki o siwiejących włosach, uczesanych w zakręcony nad czołem obwarzanek. Mikayla poinformowała ją o tym, co się wydarzyło, próbując ukryć niepokój, który nie przestawał jej dręczyć. Kobieta powiedziała spokojnie: — Zaprawdę, nie jest młódką. Nie dziwota, że zaczyna cierpieć na choroby wieku starczego. Moja babcia rozchorowała się, kiedy miała na karku dziewięćdziesiąt lat. Nie przerażaj się, młoda pani. Niechybnie nasza pani nie wyzionie ducha, skoro jeszcze dycha. Dotknięci oną chorobą zwykle mrą od razu, a jeśli tak się nie stanie, mogą żyć jeszcze długie lata. Zaprawdę powiadam, że przed naszą panią jeszcze wiele, wiele wiosen. — Mam taką nadzieję — odezwała się Mikayla. — Gdyby coś jej się stało, ja zostałabym Arcymaginią. A nie jestem jeszcze gotowa. — Podążyła za Kimbri na górę do komnaty Haramis. Uzdrowicielka pochyliła się nad wątłym, bezwładnym ciałem starej kobiety i chwyciwszy żylastą dłonią jej chłodny nadgarstek, zbadała tętno. — Zaiste nic tu po nas — zakomunikowała Mikayli. — Albo wyżyje, albo nie; nikt nic więcej tu nie zaradzi. — Ale co się stało? — Nikt tego wiedzieć nie może. Wiedza umknęła wraz z odejściem Starożytnych i w naszych głowach nie pozostało zbyt wiele z ich mądrości. — Ale… czy nie ma nic, co moglibyśmy uczynić? — spytała Mikayla. — Miała podobny atak w Cytadeli, gdzie leczono ją jadem z robaka moczarowego. — Czy wiesz, jak duże były dawki, jak często je podawano i gdzie można coś takiego zdobyć? — zapytała powoli Kimbri. Mikayla potrząsnęła przecząco głową. — A zatem pozostaje nam jedynie cierpliwość — stwierdziła uzdrowicielka dodając współczująco: — Choć, zaiste, czasem o to najtrudniej. Postarajcie się, by miała możliwie najpogodniejszy humor. Mikayla pomyślała, że z tym może być najtrudniej. Doskonale zdawała sobie sprawę, że Haramis nie cierpiała ani widoku głupców, ani słabości. Niepokoiło ją przeczucie, że nadchodzące dni zostaną wypełnione uciążliwą pracą, szczególnie kiedy stan Haramis poprawi się na tyle, aby mogła uskarżać się na swe zdrowie. Mikayla wierzyła święcie, że Arcymagini dojdzie do siebie. Nigdy nie przyszło jej na myśl, że wraz ze śmiercią Haramis ona sama może odzyskać wolność; teraz zrozumiała, że nigdy do tego nie dojdzie. Zrezygnowana, pogodziła się z przeznaczeniem. Lecz proszę, jeszcze nie teraz, pomyślała. Jeszcze długo, długo nie. Westchnęła i ruszyła w dół po schodach, zbierając siły przed następnym, trudnym zadaniem: musiała przekazać złe wieści Uzunowi. Harfa łkała jak dziecko, pobrzękując strunami, które wydawały dźwięk do złudzenia przypominający szlochanie. — Tak wielka jest moja miłość do niej — powiedział w końcu Uzun. — Gdyby nie ona i jej magia, już dawno temu dołączyłbym do grona mych przodków w jakimś tam świecie. Pragnąłem tu pozostać tylko dla niej. Jeśli odejdzie, całe me życie stanie się nie do zniesienia. Mikayla, mimo że sama była pełna obaw, próbowała pocieszać starego muzyka. — Nie martw się, Uzunie. Wkrótce jej się polepszy. — Tak myślisz? Jest dużo starsza ode mnie; cała moja rodzina, moi przyjaciele odeszli wiele lat temu. Jeśli coś się z nią stanie, sam jeden zostanę na świecie. Mikayla miała ochotę powiedzieć: Nie, Uzunie; ja nadal żyję i jeśli coś się z nią stanie, będę potrzebowała twych rad bardziej niż kiedykolwiek potrzebowała ich ona. Zdawała sobie jednak sprawę, że przyjaźń, jaka łączyła ją z Uzunem, różniła się od zażyłości istniejącej między zaklętym w harfę Odmieńcem a Haramis, zmilczała zatem. Przez umysł Mikayli jak błyskawica przemknęło wspomnienie opowiadania Haramis o poprzedniej Arcymagini. Wraz ze śmiercią Binah Wieża natychmiast zamieniła się w pył, dlatego właśnie Haramis zamieszkała w tej, wzniesionej przez Orogastusa. Mikayla miała jednak nadzieję, że historia nie lubi się powtarzać. Odczuwała brak doświadczenia bardziej niż kiedykolwiek. Była o krok od płaczu i załamania się, lecz cierpienie Uzuna, nie pozwalało jej oczekiwać pomocy od niego. Czule poklepała dłonią kolumnę harfy, ciesząc się, że Fiolon dotrzymał obietnicy i kazał ją naprawić, po czym bąknęła niezręcznie: — Nie płacz, Uzunie. Niektórzy z tego wychodzą, tak mówi Kimbri. Haramis poprzednio wyzdrowiała. Wiem, że ogarnąłby ją wielki smutek, gdyby zobaczyła cię w takim stanie; musisz być silny, dla niej, kiedy będzie cię potrzebowała. — Czasami — dodała przebiegle, przypominając sobie słowa Uzdrowicielki — radosne towarzystwo może wpłynąć na zdrowie chorego. Musisz więc być silny i nie wolno ci płakać, gdy cię wezwie do siebie. Jej umysł musi odpoczywać, a twój smutek wprawiłby ją w przygnębienie. Struny Uzuna załkały ponownie. — Masz rację, postaram się być przy niej radosny. — To dobrze — rzekła Mikayla. Co by się stało z Uzunem, gdyby Haramis umarła, a on wciąż byłby zamknięty w harfie, zaczarowany jej krwią? Czy zamieniłby się w pył, jak Wieża starej Arcymagini i wszystko, co posiadała? Mikayla wiedziała jednak, że nie powinna zadawać Uzunowi takiego pytania, a już na pewno nie mogłaby spytać o to Haramis. Przez kilka dni zdawało się, że stan zdrowia Haramis nie uległ zmianie. Opiekowali się nią Odmieńcy i Mikayli pozostawało jedynie pocieszanie Uzuna, który zdołał się uspokoić, lecz najwyraźniej miał nikłe nadzieje na ozdrowienie Arcymagini. W rzeczywistości Mikayla również nie miała zbyt pomyślnych przeczuć, choć uzdrowicielka wciąż powtarzała, że kiedy osoba dotknięta taką chorobą nie umiera od razu, szansę na wyzdrowienie rosną z dnia na dzień. Obecnie Mikayla przez cały czas czuła ziemię. Niewątpliwie nie było to wyczucie ziemi, jakie posiada Arcymagini; wiedziała, co przydarzyło się Fiolonowi w Varze, a jej odczucie nie było aż tak silne. Wydawało jej się, że słyszy głosy zawodzące na wietrze, lecz nie potrafiła odróżnić słów. Miała wrażenie, że w każdym kącie czają się cienie, które znikały, kiedy próbowała im się przyjrzeć. Ziemia nie była szczęśliwa. Mikayla również. Dziesięć dni później Mikayla zajęła miejsce Kimbri przy łóżku Haramis. Tego ranka uzdrowicielka poczuła, że musi odwiedzić własną rodzinę, którą ostatnio zaniedbała oraz zobaczyć innych chorych podopiecznych. Mikayla była zdenerwowana i czuła się bardzo samotna. Siedząc na krześle i nudząc się niemiłosiernie, powoli zaczęła zapadać w sen, kiedy nagle zdała sobie sprawę, że Haramis bacznie ją obserwuje. Mikayla poderwała się nieco, po czym rzekła miękko: — Pani, nie śpisz? Niewyraźne, bełkotliwe słowa niosły w sobie gniew. — Oczywiście, że nie śpię; co się z tobą dzieje? Gdzie Enya? Co ty tu robisz? Mikayla gorąco zapragnęła, żeby Kimbri, albo Enya, albo ktokolwiek, znalazł się tutaj, tylko nie ona sama. Ton głosu Haramis nie pozostawiał jej żadnego wyboru, gorączkowo szukała odpowiedzi. Nie była pewna, czy Arcymagini ją pamięta, czy wie kim jest, bo przecież ostatnim razem nie przypominała sobie tego. Mikayla postanowiła więc unikać zagłębiania się w szczegóły. — Bardzo chorowałaś, pani. Może pójdę zawołać Enyę? — Nie. Jeszcze nie — odparła Haramis. — Jak długo tu leżę? Dlaczego nie ma przy mnie Uzuna? Mikayla nie miała pojęcia, czy powinna powiedzieć jej, jak długo nie odzyskiwała przytomności. Haramis patrzyła na nią wyczekująco. — Myślę, że około dziesięciu dni, pani. Wszyscy bardzo się o ciebie martwimy. — A gdzie jest Uzun? Dlaczego nie ma go u mego boku? Skoro tak się mną przejmuje, dlaczego nie zawlecze swego starego, bezużytecznego cielska na górę, żeby się ze mną zobaczyć? A może to za daleko na możliwości staruszka? Mikayla umilkła nie wiedząc, co odpowiedzieć, lecz po chwili umysł starej Arcymagini zaczął się rozjaśniać. — Ach, tak — powiedziała. — Wyleciało mi z pamięci; Uzun nie może chodzić. Może później, jeśli nie będę mogła zejść po schodach, ktoś go tu przyniesie, ale nie tymi krętymi schodami. Nawet w czasach, gdy jeszcze mógł chodzić, miał kłopoty z pokonaniem tych schodów. Nie wiem, dlaczego Orogastus kazał coś takiego wybudować. Zawsze przedkładał styl ponad użyteczność. Zamknęła oczy i zdawało się, że na chwilą zapadła w sen. Nagle odezwała się: — Oczywiście ty nie możesz go przynieść. No, cóż, przypuszczam, że jego rady potrzebuję bardziej niż wypoczynku. — Usiłowała usiąść, lecz po kilku próbach ciężki oddech zdradził ogromne zmęczenie, a czoło zaperliło się zimnym potem. — Pomóż mi. — Zdawała się zdumiona. — Widzę, że nie mogę nawet usiąść o własnych siłach. Mikayla objęła starą kobietę i uniosła do pozycji siedzącej. — Może zbiegnę na dół i powiem Uzunowi, że go prosisz? Będzie bardzo uradowany, że się zbudziłaś. Ogromnie się o ciebie martwił; oczywiście wszyscy się martwiliśmy. — Jaki będzie z tego pożytek, skoro nie może sam przyjść do mnie? — zapytała Haramis. — Po co niepokoić staruszka bez powodu? Czy Kimbri tu jest? — Poszła zobaczyć, czy żona ogrodnika jest gotowa do porodu. Gdy tylko wróci, każę jej tu przyjść. — Nie kłopocz się — powiedziała Haramis. — Nie na próżno zostałam Arcymaginią. — Nie podnosząc głosu odezwała się, jakby mówiła do kogoś innego w tym pokoju: — Kimbri, przybądź tutaj; potrzebuję cię. Wkrótce na schodach rozbrzmiały odgłosy kroków. Mikayla spotkała się z uzdrowicielką w drzwiach i rzekła cicho: — Czy usłyszałaś wezwanie Haramis? — Nie — odszepnęła Kimbri. — Sprawdziłam, jak się czuje żona ogrodnika i postanowiłam zajrzeć do pani. Czy wzywała mnie? — Mikayla skinęła głową. Kimbri powiedziała cicho: — Zaprawdę coś mi mówi, że naturalne umiejętności odzyskała przed magicznymi. Postaraj się tym nie przejmować. — Weszła dalej do sypialni. Kiedy zobaczyła, że Arcymagini siedzi wyprostowana rzekła do niej: — Zaiste miły to widok dla mych oczu, pani. — Kiedy zaczęła badać Haramis, Mikayla skorzystała ze sposobności i wymknęła się z pokoju, by obwieścić Uzunowi dobre nowiny. Zbiegła po schodach do gabinetu. Harfa drzemała. Nigdy nie stwierdzili z pewnością, czy Uzun potrafił pogrążyć się w śnie, lecz od czasu choroby Haramis Mikayli kilkakrotnie wydawało się, że Uzun śpi. — Zbudź się, Mistrzu! — zawołała. — Arcymagini pyta o ciebie. Jeśli harfa może wyglądać na zadowoloną, to Uzun właśnie tak wyglądał. — Powiadasz, że pytała o mnie? Domyślałem się, że zrobi to po przebudzeniu — wyznał. — Czy możesz mnie do niej zabrać? — Nie. — Mikayla westchnęła. — Haramis sądzi, że nie powinniśmy cię nosić po tych schodach. A nawet jeśli uleciało jej z pamięci, co się z tobą stało, kiedy ostatnim razem taszczyliśmy cię na górę, ja pamiętam doskonale! Mogę jednak biegać po schodach i przenosić wieści. — Niechybnie na razie to będzie musiało wystarczyć. — Uzun westchnął. — Jeśli nie zamierzasz stać się kupką drewna na opał, to rzeczywiście powinno wystarczyć — rzekła stanowczo Mikayla. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI Mikayla nie była zbytnio zdumiona, że Haramis nagle zapomniała, z jakim zapałem przeciwstawiała się sprawieniu Uzunowi nowego ciała. Pierwsze oznaki zmiany nastawienia ujawniły się w następnym tygodniu, kiedy Kimbri przyszła sprawdzić stan jej zdrowia. — Jak się dziś czujesz, pani? — zapytała z szacunkiem. — Niezbyt dobrze — odrzekła Haramis, głosem osoby zmęczonej i starej. — Na pewno nie na tyle dobrze, aby uczyć Mikaylę rzeczy, które musi pojąć, zanim zostanie Arcymaginią. Czuję jednak, że nie powinna czekać ani chwili dłużej. — Odchyliła się do tyłu i zamknęła oczy; a raczej, pomyślała Mikayla, pozwoliła powiekom opaść swobodnie. Po chwili odezwała się nie otwierając oczu: — Myślę, że najpierw powinnaś się nauczyć, Mikaylo, utrzymywać stały kontakt z królestwem za pomocą swego wzroku. Wykorzystaj umiejętność wróżenia z czary. Przynieś ją zatem. Mikayla niezwłocznie wykonała polecenie i napełniła srebrną misę po brzegi czystą wodą — tak, jak została nauczona. Czuła, że nie jest to odpowiedni moment na przypominanie Haramis, że uczyła ją widzieć królestwo już kilka lat temu. Podejrzewała mocno, że Haramis nie pamięta nawet, od kiedy Mikayla mieszka w Wieży. Dobry to znak, że w ogóle mnie pamięta, pomyślała. Nie chciałabym, aby się zdenerwowała. Mimo wszystko Kimbri powiedziała, że powinniśmy zapewnić jej spokój, a to niewątpliwie najtrudniejsze z zadań. Kiedy wróciła do sypialni, Haramis zapytała: — Co najbardziej, z całego królestwa, chciałabyś zobaczyć? Mikayla zastanowiła się przez chwilę. Po raz pierwszy Haramis pozwalała jej wyrazić swoją wolę. A więc co? Skriteków? Zdecydowanie odpada. Ruiny miasta, w kierunku których zmierzali wraz z Fiolonem owego dnia, kiedy spotkali Arcymaginię? — Chciałabym zobaczyć, jak się miewa mój kuzyn Fiolon. Po chwili rzekła ostrożnie. — A więc, spójrz w wodę. — Haramis poruszyła słabo prawą ręką. Mikayla utkwiła wzrok w połyskującej tafli, przypominając sobie wcześniejsze nauki. Pamiętała, w jaki sposób posługiwać się czarą, mimo że podczas wróżenia zwykle używała kulki zawieszonej na szyi. Po chwili odbicia okien w komnacie Haramis zawirowały na powierzchni wody i uformowały się w maleńki obraz Fiolona, ubranego w pelerynę i buty z długimi cholewami. Dosiadał szarego froniala, za którym dreptał nieco mniejszy, obładowany ciężkimi jukami. Mikayla rozpoznała otoczenie; Fiolon znajdował się niedaleko i wyraźnie zmierzał ku Wieży. Dlaczego tu jedzie? zastanowiła się. Haramis odsyła go za każdym razem. — No i co, moje dziecko, cóż tam widzisz? — Z dużego łoża doleciał oschły głos. Mikayla zagryzła wargi. Najwyraźniej niezbyt z nią dobrze, skoro patrzy na mnie i widzi dziecko, pomyślała, a gdy powiem jej, że Fiolon niedługo tu będzie, z pewnością wpadnie w złość. Z drugiej strony, niewątpliwie sama dowie się, że on tu jest; służący nie mają przed nią tajemnic. — Jedzie tu Fiolon, pani — powiedziała — z dwoma fronialami. Znajduje się mniej więcej pół mili od przepaści na skraju placu. — Muszą to być froniale i bagaże, które zostawiłam u jego rodziców w dniu, kiedy wezwałam lammergeiery, aby wyswobodzić was przed Skritekami — rzekła szybko Haramis. — Bez wątpienia Fiolon zmierza tu, aby mi je zwrócić. Mikayla otworzyła usta ze zdziwienia, lecz zmusiła się, żeby je zamknąć. Najwyraźniej umysł Haramis nie potrafił ogarnąć teraźniejszości, lecz teraz Mikayla przynajmniej miała jakieś pojęcie, w którym momencie z przeszłości Haramis według siebie przebywa. Przynajmniej nie wpada w gniew z powodu przybycia Fiolona. Poza tym powiedziała „jego rodzice”, może uważa, że jest jednym z mych braci. — Zajrzyj do górnej szuflady w stoliku przy łóżku, Mikaylo — poinstruowała ją Haramis. — Znajdziesz w niej małą, srebrną fujarkę, której używam do przerzucania mostu. On dotrze na skraj przepaści, zanim zdołasz zejść na dół, więc pośpiesz się. Mikayla miała pewne wątpliwości, czy Fiolon pojawi się tam aż tak szybko, lecz z radością wykonała polecenie Arcymagini. Wzięła małą fujarkę i popędziła schodami do wyjścia, a następnie do krawędzi placu po południowej stronie Wieży. Ucieszyła się, że bateria słoneczna nadal była w dobrym stanie; podejrzewała, że „magiczne zwierciadło” Orogastusa może wkrótce się przydać. Fiolon nie przyjeżdżałby tutaj bez ważnego powodu. Z rozwianymi włosami, zapatrzona w dal w oczekiwaniu na przybycie Fiolona, myślała o stanie umysłu Haramis. Czasami, dowiedziała się tego od starej Uzdrowicielki, starzy ludzie, którzy cierpieli na podobną dolegliwość, tracili większą część pamięci, mowę czy nawet zdrowy rozsądek. Gdyby Haramis zdawała sobie sprawę, że w jej umyśle zachodzą takie procesy, z pewnością wpadłaby w złość. Mikayla zadrżała na myśl o sytuacji Haramis. Arcymagini najwidoczniej straciła część zdrowego rozsądku, lecz zdawała się tego nie zauważać. Wciąż myślała, że Mikayla jest niewykształconym dzieckiem; tylko Władcy Powietrza wiedzieli, co sądziła o Fiolonie… Ziemia została pozbawiona matki i przewodniczki. No cóż… Mikayla stała na placu, nękana niespokojnymi myślami, aż w końcu ujrzała Fiolona. Przyłożyła usta do fujarki i dmuchnęła delikatnie, pamiętając, jak to uczyniła Haramis, kiedy po raz pierwszy wysyłała chłopca do domu… tak wiele lat temu, lat, które istniały w pamięci Haramis jako nie zapisana karta. Most rozpostarł się gładko ponad wielką przepaścią, niemalże w tym samym momencie, w którym Fiolon i froniale zatrzymali się przed nią. Mikayla z trudem zdołała się opanować, by nie wybiec przyjacielowi naprzeciwko i gdy tylko znalazł się na dziedzińcu rzuciła mu się w ramiona, ściągając go przy tym z grzbietu froniala. — Och, Fiolonie, tak się cieszę! Nie wierzyłam własnym oczom, kiedy zobaczyłam jak tu jedziesz! — Wiedziałaś? — odezwał się Fiolon przytulając ją mocno. — Teraz już wiem, dlaczego tu na mnie czekałaś. Czy jesteś gotowa, aby stać się Arcymaginią? Odnoszę wrażenie, że z Haramis nie jest najlepiej, prawda? — Tak — przyznała Mikayla — masz rację. Zobaczysz, jak bardzo się zmieniła, i obawiam się, że nie na lepsze. Przez kilka miesięcy nie mogła dojść do siebie. Myśleliśmy, że umrze. Fiolon westchnął. — Kolejny nawrót choroby umysłu? — zapytał. — Mikayla skinęła głową. — A, jak przypuszczam, ty nie jesteś jeszcze gotowa, żeby zająć jej miejsce. To wyjaśniałoby cały bałagan. Chociaż już od jakiegoś czasu Mikayla zdawała sobie z tego sprawę, nie schlebiało jej bynajmniej, że Fiolon również to zauważył. Odezwała się więc cokolwiek zgryźliwie: — Doskonale wiem, że nie jestem jeszcze gotowa; od kilku dni Haramis o niczym innym nie mówi, zresztą podobnie jak Uzun. Wszystkim wydaje się, że mam sześć latek. A może pójdziesz na górę, porozmawiasz z nią i wówczas wszyscy razem będziecie mogli stwierdzić, że jestem beznadziejna! Odwróciła się na pięcie i pobiegła do stajni, gdzie znajdowało się urządzenie wycofujące most. Natknąwszy się na stajennych, wydała im krótkie polecenie, by zajęli się fronialami. Gdy z opuszczoną głową ponownie pojawiła się na zewnątrz, Fiolon podszedł do niej szybkim krokiem. — Wybacz, Miko — powiedział otaczając ją ramieniem. — Musisz czuć się fatalnie, kiedy ona jest w takim stanie. — Poczekaj, aż ją zobaczysz — odparła Mikayla z pewną satysfakcją. — Nie miałem na myśli tego, że nie mogłabyś przejąć obowiązków Arcymagini — kontynuował Fiolon. — W rzeczywistości nawet powinnaś to uczynić. Mikayla popatrzyła na niego z przerażeniem. — Przecież to by ją zabiło! — Być może wolałaby umrzeć niż męczyć się ze świadomością tego, co dzieje się z ziemią — rzekł Fiolon powoli. — Zniszczenie rozlewa się już na Var. Czuję to dokładnie i właśnie dlatego tu przybyłem. — Wiedziałam, że musi istnieć ważny powód twego przyjazdu — wykrzyknęła Mikayla. — Pamiętam, jak Haramis odsyłała cię za każdym razem, gdy cię tu zobaczyła. Obecnie jednak może nie pamiętać, kim właściwie jesteś. Zdaje się, że sądzi, iż jesteś jednym z moich braci. — A zatem nie będę jej wyprowadzał z błędu — rzekł Fiolon — i obiecuję, że nie zdradzę jej, iż jestem Arcymagiem Varu, w przeciwnym razie dostałaby ataku. Zakładam, że nigdy jej o tym nie mówiłaś. — Oczywiście, że nie — odpowiedziała Mikayla. — Uzun wie, lecz on jej na pewno nie powie. — Zatem dobrze — odezwał się Fiolon. — Zobaczmy, w jakim znajduje się stanie. — Poklepał ją delikatnie po plecach i wskazał na wysoką wieżę. Młodzi pokonali kręte schody i weszli do komnaty starej kobiety. — Fiolon przybył zapytać cię o zdrowie, pani — odezwała się oficjalnym tonem Mikayla. — Wejdź, moje dziecko — powiedziała słabym głosem Haramis, wyciągając prawą rękę w kierunku Fiolona. To samo co ostatnio, pomyślała Mikayla. Ma władną jedynie prawą stronę ciała. Ciekawe, dlaczego tak się dzieje. Fiolon pochylił się i pocałował z szacunkiem dłoń Haramis. — Pani — powitał ją. Najwyraźniej nabrał ogłady i dworskich manier, pomyślała z niechęcią Mikayla. Nic dziwnego, przecież większość czasu spędza na dworze; tylko ja tkwię całe życie w tych górach niczym w potrzasku. Stojąc w wejściu, przysłuchiwała się, jak Fiolon prowadzi towarzyską konwersację odpowiednią dla starszej pani, po której nie oczekiwało się zbyt głębokiej znajomości wydarzeń na świecie, o ile w ogóle jakąkolwiek miała. Jeśli nie brzmiało to absurdalnie, to na pewno patetycznie, pomyślała Mikayla, słysząc, jak Fiolon zapewnia Arcymaginię, że jego rodzice cieszą się znakomitym zdrowiem. Najwidoczniej Haramis miała bardzo mgliste pojęcie, kim był ten młodzieniec, w przeciwnym razie pamiętałaby, że jego matka zmarła przy porodzie i że nikt nigdy nie dowiedział się, kto był jego ojcem. No cóż, może jego ojciec rzeczywiście cieszy się wspaniałym zdrowiem; trudno udowodnić, że tak nie jest. Haramis zmęczyła się szybko. Powiedziawszy Mikayli, żeby kazała gosposi przygotować komnatę dla Fiolona, jej brata, oznajmiła, że musi teraz odpocząć. Mikayla, która zdążyła już o to poprosić Enyę, zaciągnęła Fiolona do swojej komnaty na rozmowę. Usiedli na prostych, drewnianych krzesłach po dwóch stronach małego stolika stojącego obok kominka i popatrzyli na siebie skonsternowani. Mikayla jęknęła i opuściła głowę na ręce położone na stole. — Tak naprawdę jej tutaj nie ma. — Westchnęła. — Obawiam się, że masz rację — zgodził się Fiolon. — Kiedy zostałem twoim bratem? — Bez wątpienia w chwili, w której Haramis stwierdziła, że tego właśnie by chciała. — Mikayla wyprostowała się z jękiem. — Są dni, kiedy jej nienawidzę. Sama decyduje, jak postrzegać rzeczywistość, a potem oczekuje od wszystkich, żeby się z nią zgadzali. I wszyscy się zgadzają! Gdyby powiedziała, że niebo jest zielone, Uzun i służący zapewnialiby ją, że istotnie nigdy nie miało innego koloru. Nieustannie powtarza długie opowieści z czasów swego dzieciństwa. Pierwsze trzy czy cztery razy wydawały mi się nawet interesujące, lecz po dwudziestu razach, już nie! — Zapomina, o czym wcześniej mówiła? — zapytał Fiolon. — Jest, jak nasza pierwsza pozytywka, którą bawiliśmy się w Cytadeli, będąc dziećmi, pamiętasz? Grała wciąż tę samą melodię, za każdym razem, kiedy położyłeś ją na jednym boku. Ona z kolei wygłasza te same przemowy w pewnych odstępach czasu. Nie doszłam jeszcze do tego, co odpowiada określonym stronom pozytywki, lecz wydaje się to analogicznym zjawiskiem. Po usłyszeniu pierwszych wyrazów potrafię wyrecytować resztę opowieści, słowo po słowie, literka po literce, i tak mnie to złości, że chce mi się krzyczeć! Pamiętasz wieżę w Cytadeli, w której zwykliśmy się bawić? Spędzaliśmy tam długie godziny i nikt nam nie przeszkadzał. Tutaj, jeśli nie ma mnie przy niej dłużej niż kilka chwil, potrzebnych mi na załatwienie własnych spraw, wysyła na poszukiwania Enyę. Nie chce, żebym miała czas dla siebie, zawsze musi wiedzieć, gdzie jestem, a najlepiej byłoby, gdybym nie myślała samodzielnie… To naprawdę straszne. To tak, jakby próbowała zniszczyć moją osobowość i zastąpić ją swoją własną, prawie jak gdyby próbowała mną zawładnąć, jakby chciała rozciągnąć swą duszę na dwa ciała, swoje i moje, nie dbając zupełnie o drugą istotę. — Wzdrygnęła się i spojrzała na chłopca niespokojnie. — Ja przecież mam własną duszę, prawda, Fio? — Oczywiście, że masz — zapewnił Fiolon. — Myślę, że irytuje cię jej choroba. Czy dobrze sypiasz? A jak z odżywianiem? Może wszyscy dokoła są tak wytrąceni z równowagi, że znów nie dostajesz odpowiednich posiłków? — Kiedy jestem głodna, zjadam jakieś owoce czy coś w tym rodzaju — odpowiedziała Mikayla. — A jeśli chodzi o sen… Czasami chciałabym w ogóle nie spać; co noc nawiedzają mnie koszmary, a gdy się budzę, mam wrażenie, że jestem w potrzasku! — Nawet tak nie myśl — przerwał jej Fiolon. — Nigdy nie obiecywałaś, że pozostaniesz tu na zawsze. Mikayla popatrzyła na niego z niedowierzaniem. — Przecież siedzę tu jak w więziennej baszcie już od wielu lat. To nie był mój wybór. Ja nie chciałam zostać Arcymaginią. To ona porwała mnie z domu, przywiozła tutaj i od lat faszeruje wiedzą, nie zaprzątając sobie głowy moimi prawdziwymi pragnieniami. — Tak — zgodził się Fiolon — przywiozła cię tu bez twojej zgody, lecz wydarzyło się to wiele lat temu. Jednakże od dnia, w którym nauczyłaś się rozmawiać z lammergeierami, mogłaś w każdej chwili wrócić do domu. Jeszcze wcześniej mogłaś na grzbiecie froniala wyruszyć w drogę przez śniegi. Twoja obecność w Wieży jest twoim wyborem, nawet jeśli nie dokonałaś go w pełni świadomie. Pomyśl o tym i zdecyduj, co zamierzasz zrobić. — Och, oczywiście, że mam wybór — odrzekła się z sarkazmem Mikayla. — Na Władców Powietrza, Fio, teraz ty nie zaczynaj. Podobno jesteś moim przyjacielem. Ja naprawdę potrzebuję przyjaciela, a ty jesteś istotą najbliższą memu sercu. Nie stawaj po jej stronie, proszę, nie rób tego. Nie mogę tego wytrzymać. Po prostu nie potrafię tak dłużej żyć. Nie tego chciałam. — A czego chciałaś? — Usłyszała ciepły szept. — Sama już nie wiem — zatkała Mikayla. — Wszystko mi się pomieszało. Gdyby moje życie potoczyło się inaczej, na pewno nie byłabym tak nieszczęśliwa. — Postarała się zebrać myśli. — Chciałam chyba tego, co każdy: kochanego męża, najlepiej ciebie, kilkoro dzieci, wygodnego domu, ogrodu, przyjaciół… — Masz Uzuna — zauważył Fiolon. — Wolę bardziej ruchliwych przyjaciół — Mikayla westchnęła. — To znaczy, Uzun jest bardzo miły, lecz trzeba naprawdę kochać muzykę, żeby docenić go w taki sposób, na jaki zasługuje… Ty zawsze byłeś moim najlepszym przyjacielem, a wiesz dobrze, że pierwszym życzeniem Haramis, kiedy nas tu przywiozła, było jak najszybciej pozbyć się stąd ciebie. Ona chce, żebym żyła w samotności i całkowitym uzależnieniu od niej, to niesprawiedliwe! — Ależ, Miko, możesz wezwać lammergeiera, zgadza się? Nawet w nocy Czerwone Oko przyleciałby na twoje pierwsze zawołanie. — To prawda. — A zatem nie powinnaś twierdzić, że nie masz wyboru — zauważył Fio. — Możesz wezwać lammergeiera, polecieć tam, gdzie zechcesz, i nigdy już nie wrócić. Więc jeśli po tak długim czasie nadal tu jesteś, powiedziałbym, że dokonałaś wyboru. Ubolewam nad tym, że nie jesteś szczęśliwa, lecz coś musi cię tu trzymać. Mikayla spochmurniała. — Zabrzmi to chyba dziwnie, lecz myślę, że ziemia mnie potrzebuje. — To wcale nie brzmi dziwnie — odrzekł szybko Fiolon. — Ja również uważam, że ziemia cię potrzebuje. Mikayla zrobiła zbolałą minę. — Od czasu jej choroby słyszę nieustanny płacz ziemi, albo wiatrów, albo czegoś innego. Naprawdę czuję się okropnie, lecz wydaje mi się, że nic nie mogę na to zaradzić. Nie posiadam wyczucia ziemi, a przynajmniej nie takie, jak twoje. Problem w tym, że według mnie Haramis też go nie ma. Fio wzruszył ramionami. — Nie wiem. Tego nie można zauważyć u innych osób. — Dotknął koniuszkami palców tuniki w miejscu, gdzie spoczywała kulka. — W twoim przypadku oczywiście mógłbym to stwierdzić, lecz w jej, nie. Palce Mikayli powędrowały do wybrzuszenia na piersiach; do ukrytej pod dwiema warstwami ubrań bliźniaczej kulki. Zawsze przylegała do ciała; była to jedyna rzecz, jaką zachowała sprzed czasu, kiedy zamieszkała z Haramis; śpiewające kulki, które ona i Fiolon znaleźli podczas ostatniej wycieczki na Moczary. — Czy łączą nas aż tak trwałe więzy? — zapytała. — Ciągle czuję twą obecność i słyszę twój głos w dźwięcznym odgłosie, jaki wydaje moja kulka, lecz sądziłam, że to wytwór wyobraźni. — Miko, jedyną rzeczą, której nigdy nie miałaś w nadmiarze, jest wyobraźnia. — Fiolon uśmiechnął się do niej i potrząsnął delikatnie swoją kulką. W powietrzu rozkwitł delikatny dźwięk. Po chwili rozbrzmiała druga kulka, ta zawieszona na szyi Mikayli. — Mówią, że wróżenie często zawodzi, szczególnie w przypadku istot ludzkich, lecz kiedy używamy tych kulek jako połączenia, możemy bez problemu wyczarowywać nasze obrazy. Od lat uczyłem się wraz z tobą, a nawet próbowałem przyswajać sobie niektóre z psalmów w Świątyni Meret. Mikayla wydała z siebie pomruk niezadowolenia, przypominając sobie poszczególne lekcje. — Tobie idzie to wszystko dużo lepiej niż mnie. Kiedy wylądowałeś w Varze i doświadczyłeś wyczucia ziemi, potrafiłeś sobie z tym poradzić. Ja spędziłam w łóżku dwa dni, powalona niemocą tylko dlatego, że byliśmy połączeni. — Myślę, że poradziłabyś sobie o wiele lepiej, gdybyś odprężyła się i zaprzestała prób przeciwstawiania się całej sytuacji. — Bez wątpienia. — Zastanawiam się, czy w którejś z licznych ksiąg z tutejszej biblioteki nie znaleźlibyśmy opisu skutków wspólnego działania Arcymagini i wyszkolonej następczyni. — Wyszkolonej? — odezwała się Mikayla. — Ja? Wszyscy zgodnie twierdzą, że daleko mi do tego. — Twój umysł zdążył przyswoić sobie większą wiedzę niż mój, kiedy zostałem Arcymagiem Varu — zauważył Fiolon. — Masz rację — przytaknęła Mikayla. — Czy sądzisz, że może to oznaczać, że po pierwsze nie miałam być w ogóle szkolona? Czy może to być przyczyną choroby Haramis? Czy dzieje się tak dlatego, że jesteśmy dwie? — Poszperaj w księgozbiorze — zaproponował Fiolon. — W głównej bibliotece nic nie ma — zauważyła Mikayla. — Każdą księgę przeczytałam przynajmniej raz. Jeśli jednak poszperamy trochę w lodowych jaskiniach, istnieje szansa, że odnajdziemy jakieś rzeczy Orogastusa; coś, co pominęliśmy podczas wcześniejszych poszukiwań. — To dobry pomysł — rzekł Fiolon. — Według starych przypowieści, interesował się różnorakimi sposobami spożytkowania mocy dużo bardziej niż Haramis. — Temu mogę dać wiarę — przyznała Mikayla. — Powinnam chyba przejrzeć księgi i papirusy w Świątyni Meret, chociaż nie przychodzi mi do głowy wymówka, jakiej mogłabym użyć, by dotrzeć do takiej wiadomości! — Właściwie to jak ci, tak naprawdę, się powodzi? Czy wciąż miewasz kłopoty z królewskimi dworkami? — Popatrzyła niepewnie na Fiolona. — Nie zwracam na nie uwagi. — Fiolon zmarszczył brwi. Żadna z dziewcząt w Varze nie jest mną szczerze zainteresowana, nawet pomimo mych rozległych posiadłości i niewątpliwie kuszącego tytułu. W królestwie krążą przeróżne pogłoski o tym, że mój ojciec jest demonem czy czymś podobnym, i oczywiście nikt nie ma wątpliwości, że jestem bękartem. — Chcesz powiedzieć, że nie spotkałeś dziewczyny, która uważałaby to za czarujące i romantyczne? — dokuczała Mikayla. Fiolon jęknął. — Nie przeczę, że są na dworze aż tak głupie dziewczyny, Miko, lecz doskonale zdajesz sobie sprawę, że głupota nigdy specjalnie mnie nie pociągała. Ty przynajmniej masz rozum, nawet jeśli wydaje się, że zbytnio z niego nie korzystasz. Kąśliwa uwaga na nieszczęście przypomniała Mikayli o jej zgryzotach. — Ależ ja nie mam rozumu, Fio — jej głosik był przesycony kwaśną słodkością. — Haramis posiada dwa: swój i mój. Według niej, jestem czymś pośrednim między jej własnością a częścią jej ciała. — Zobacz, jak traktuje Uzuna. Niegdyś był istotą; jej przyjacielem i nauczycielem… a czym jest teraz? Harfą. Nie może się poruszać o własnych siłach, a ona może go wziąć i zanieść tam, gdzie sobie zażyczy; pomijając oczywiście problem przenoszenia tak dużego instrumentu. — On jest rzeczą, ja jestem rzeczą, służący to rzeczy, a ty występujesz jako kłopot, to znaczy tylko wtedy, kiedy przypomina sobie, ktoś ty zacz. Ja myślę o tobie jak o istocie żywej; tak jakbyś był tutaj jedyną prawdziwą osobą. Nie jestem pewna, czy sama jestem osobą, czy w ogóle kiedykolwiek stanę się osobą. Wiesz dobrze, że gdy tylko sobie przypomni, kim jesteś i w jakim celu tu przybyłeś, wygna cię. — Nie wiesz, co się dzieje w Varze — rzekł Fiolon. — Tym razem nie odjadę tylko dlatego, że ona tak zechce. Nie mam już dwunastu lat. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY To prawda, że w obecnej sytuacji ciężko by jej było cię po prostu wyrzucić — zgodziła się Mikayla, — Wspomniałeś jednak, że coś dzieje się w Varze? — Coś spływa w dół Wielkiej Rzeki Mutar i zabija wszystkie ryby — zaczął niezwłocznie Fiolon. — To jedyna rzecz, którą można bezpośrednio dostrzec. Przebywałem w Let, kiedy się to zaczęło, nadzorowałem załadunek drewna. Woda uległa jakiejś przemianie. Wysłałem wiadomość do mego wuja, króla, że zamierzam zbadać to zjawisko, a następnie pośpieszyłem do Cytadeli. Gdy po drodze mijałem Jezioro Wum, ujrzałem tysiące martwych ryb unoszące się na powierzchni; podobny los spotkał wszystkie istoty, które miały jakąkolwiek styczność z wodą z jeziora. — Wyvilów? — spytała Mikayla. — W większości Wyvilów, lecz zmarło również kilkoro ludzi, a mnóstwo zapadło na nieznaną chorobę. — Jak to możliwe? Mikayla jęknęła z przerażenia. — Nie mam pojęcia. Ruwenda nie jest moją ziemią, więc pomimo niepokoju, jaki mną zawładnął, nie wiem, co dokładnie dolega tej ziemi i jak zaradzić złu. — A nie czułeś tego będąc w Varze? Fiolon pokręcił przecząco głową. — Problem nie tkwi w Varze, a raczej powinienem powiedzieć, że Var nie jest częścią problemu. Tam czułem jedynie coś obrzydliwego, niczym przegniłe macki oplatające umysł, coś biorącego początek w Ruwendzie, spływającego z nurtem rzeki. Powiem ci jedno — dodał — byłoby dużo gorzej, gdyby wiatry wiały od Ruwendy w kierunku Varu, a nie odwrotnie. Dopiero po przekroczeniu granic tej krainy wyczułem, że coś wisi w powietrzu. Z Cytadeli wyruszyłem na grzbiecie froniala, żeby mieć możliwość zagłębienia się w Labiryntowe Błota i zorientowania się, jak tam się sprawy mają. — Popatrzył jej prosto w oczy. — Mikaylo, twoja ziemia jest bardzo chora. — Ziemia Haramis — poprawiła go. — Nie moja. — Na Czarny Kwiat, Miko, to twoja ojczyzna! — Fiolon sprawiał wrażenie osłupiałego. — Czy w ogóle ci na niej nie zależy? — Cóż z tego, gdyby mi nawet zależało? — Mikayla wzruszyła ramionami, próbując ukryć zranione uczucia. — Czy ty naprawdę sądzisz, że Haramis pozwoliłaby mi cokolwiek zrobić, by temu zaradzić? Czy wiesz, dlaczego wyszłam ci na spotkanie? — Nie czekała na odpowiedź; wyglądał na kompletnie zdezorientowanego. — Oczekiwałam cię na placu, ponieważ Haramis, nawet złożona niemocą, postanowiła przyspieszyć moją naukę. Uczy mnie wróżenia z wody. — Jak to? — zapytał Fiolon. — Uczyła cię tego, kiedy przyjechałaś tu za pierwszym razem, cztery i pół roku temu! — Wiem o tym — zauważyła Mikayla — ty również to wiesz, ale ona nie. — Och, nie… — Nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. — Jestem całkowicie przekonana, że ona nie ma już wyczucia ziemi — dodała Mikayla — i nie sądzę, żeby jeszcze kiedykolwiek je odzyskała. Kiedy ty otrzymałeś wyczucie ziemi Varu, a ja spytałam Haramis, jak to jest posiadać wyczucie ziemi, zapytała mnie ostrym tonem, czy ja odczuwam coś podobnego w stosunku do Ruwendy. — Skoro jednak nie ona — zastanowił się Fiolon — to kto je ma? — Nie wiem — Mikayla westchnęła. — Uzun również nie wie; pytałam go. Sądzimy, że wiedzielibyśmy, gdyby ktoś inny został nim obdarzony. Niewątpliwie nastąpił stan zawieszenia, bo ja jestem pewna, że nie posiadam podobnej umiejętności. — No cóż, nawet jeśli nie masz wyczucia ziemi, musimy coś zrobić z tym bałaganem! — Możemy spróbować. — Mikayla westchnęła. — Czy możesz spisać to, co należy naprawić? — Moje spostrzeżenia z Ruwendy nie są aż tak szczegółowe. Fiolon skrzywił się i pokręcił głową. — Szczegółowe! — Mikayla pstryknęła palcami zrywając się na równe nogi. — Chodź! — rzuciła niecierpliwie, wybiegając z pokoju. — Dokąd idziemy? — spytał Fiolon. — Lustro. Jeśli potrzeba szczegółów, to z pewnością można je otrzymać właśnie tam. — Zarzuć na siebie ciepłe ubranie, skoro schodzimy na dół — zauważył Fiolon. — Nie, nie potrzebuję — rzekła pogodnie Mikayla. — W zeszłym roku Czerwone Oko nauczył mnie kontrolować temperaturę ciała. Ty sam możesz założyć coś ciepłego, a ja pójdę po pergamin i atrament. Spotkamy się na dole. Kiedy Fiolon przybył do lustrzanej jaskini, Mikayla siedziała ze skrzyżowanymi nogami na lodowej podłodze bezpośrednio przed lustrem, gryzmoląc coś z zapałem. — Już wiem, co zabija twoje ryby, Fiolonie — obwieściła tryumfalnie. — Pewna odmiana niewielkiej rośliny, która w sprzyjających warunkach wytwarza bardzo silną truciznę. Na szczęście takie warunki zdarzają się niezwykle rzadko. Kiedy Haramis legła powalona niemocą, było tu trzęsienie ziemi… Urwała i zwróciła się do zwierciadła. — Lustro, pokaż wszystkie trzęsienia ziemi, jakie nastąpiły w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. — Analiza — odparło lustro i po chwili nie dłuższej niż mgnienie oka ekran wypełniła mapa Ruwendy, poprzecinana bladoniebieskimi liniami. Patrzyli zdumieni, jak kolejno zaczęły wykwitać jasnobłękitne plamki. Niczym porwane sieci pajęcze, w różnych kierunkach odchodziły od nich postrzępione linie, zbiegające się w najsilniejsze strumienie wzdłuż jasnoniebieskich linii. — O, tutaj — rzekła Mikayla, wskazując koniuszkiem palca punkt oznaczający północno — zachodni kraniec Ciernistego Piekła — nastąpiło pierwsze. Miało miejsce przed świtem, wtedy, kiedy znaleźliśmy Haramis na podłodze w sypialni. Potem rozprzestrzeniły się na większość pomocnej części Złotych Błot. — Odwróciła się, by spojrzeć na Fiolona. — Czy właśnie tym szlakiem tu przybyłeś? Fiolon skinął głową w milczeniu, patrząc zmęczonym wzrokiem na lustro. — Czy występowały tam wstrząsy? — spytała Mikayla. Skinął ponownie. — Jak często i jak silne? Fiolon znów spojrzał w zwierciadło, a Mikayla doznała nagłego olśnienia. — Wszystko w porządku, Fiolonie, można mówić nie zmieniając obrazów. Odpowiada tylko na prośby, które rozpoczynają się od jego imienia. — Imienia? — spytał Fiolon. — Nazwy. Nie wiem, czy ma w ogóle prawdziwe imię — wytłumaczyła Mikayla. — Lustro, pokaż odbiegające od normy poziomy wód na Labiryntowych Błotach. — Analiza. — Obraz zmienił się w biało–czarną mapę Labiryntowych Błot: przeróżne i dziwne, w większości brązowe i niebieskie cienie pokrywały dużą część białych pól. — Niebieski oznacza wodę powyżej normalnego poziomu — wyjaśniła Mikayla. — Im ciemniejszy odcień, tym głębsza woda. Brązowe pola ukazują ziemię znajdującą się wyżej niż być powinna, i stają się coraz ciemniejsze w miarę jak wysokość wzrasta. Fiolon zadrżał. Wyglądał jak chory. — Nic dziwnego, że ziemia źle się czuła. — To prawda — zgodziła się Mikayla. — Chyba miałeś sporo szczęścia, że nie zgubiłeś drogi i dotarłeś do Wieży. — Zgubiłem — przyznał Fiolon. — Kilkakrotnie. Kiedy nie mogłem rozpoznać otoczenia, używałem kulki, która ciągnęła w kierunku twojej. W ten sposób wiedziałem, że odnajdę cię, gdziekolwiek byś była. Bo przecież czasami cię tu nie było — zauważył. — Weźmy chociażby tę niewinną półroczną wycieczkę do jaskini Czerwonego Oka na Górze Rotolo, nie wspominając już o czasie spędzonym w Świątyni Meret. — To jeden miesiąc każdej wiosny, co łatwo można przewidzieć — odparowała Mikayla. — Myślę jednak, że będziemy musieli wyruszyć w drogę, aby wszystko naprawić. Samemu tylko Jezioru Wum trzeba poświęcić dużo czasu. — Zjedzmy najpierw obiad, dobrze? Fiolon jęknął. Mikayla o mało się nie zakrztusiła. — Oczywiście. Przecież ty musisz umierać z głodu. — Wstała, zebrała zapisany pergamin i przemówiła do szklistego ekranu. — Lustro, dziękuję ci. Doładowanie. — Przerwa na doładowanie — odparło lustro i obraz pociemniał. Ruszyli połyskującym świetlnymi refleksami korytarzem, wijącym się pod przysadzistą Wieżą. Mikayla szeptem wypowiadała zaklęcia ożywiające oliwne lampy, które zwisały się z oszronionych ścian. — Czy ty rozmawiasz ze wszystkim wkoło? — zapytał Fiolon. — Tak, z większością rzeczy — odparła Mikayla. — Z istotami żyjącymi raczej nie. Enya jest zwykle zajęta, pozostali służący mnie ignorują, a jeśli chodzi o Haramis… — Westchnęła urywając w pół zdania. Kiedy przechodzili obok kuchni, w wejściu pojawiła się Enya. — Ach, jesteś, księżniczko — powiedziała. — Masz natychmiast iść do komnaty pani; od dłuższego czasu nic nie robi, tylko ciągle się o ciebie dopytuje. Mikayla popatrzyła na Fiolona wzrokiem, który jasno wyrażał niewypowiedzianą myśl: „A nie mówiłam?”, po czym zapewniła Enyę, że natychmiast uda się do sypialni Haramis. — Kazała podać obiad w swojej komnacie — dodała Enya. Mikayla skinęła głową i ponownie rozpoczęła mozolną wspinaczkę po schodach, a kiedy znalazła się tak daleko, że Enya nie mogła usłyszeć jej słów, mruknęła z sarkazmem: — Cóż za radość. — Miko, okaż choć odrobinę szacunku — zganił ją Fiolon. — Na pewno nie jest aż taka zła. — Gdyby nie to, że oboje musimy zająć się naprawianiem ziemi — rzuciła ostro — z chęcią zostawiłabym cię tu, żebyś przekonał się o tym na własnej skórze. Na razie lepiej będzie, jeśli przeniesiemy Uzuna do nowego ciała i jemu pozwolimy wysłuchiwać tych nie kończących się opowieści. — Czy Haramis zezwoli nam na to? — spytał z niedowierzaniem młodzieniec. — Ostatnim razem sprzeciwiła się raczej stanowczo. — Tym razem — rzekła z zapałem Mikayla — nie zamierzam prosić o jej pozwolenie. Jeśli Uzun zgodzi się na przemianę, dokonam jej, nawet gdyby nikt mi nie chciał pomóc. — Popatrzyła pytająco na Fiolona. — Jeśli zaczniesz — uśmiechnął się — możesz liczyć na moją pomoc. Każdy rytuał ze Świątyni Meret wymaga dużej, a raczej jak największej, liczby uczestników. — Dziękuję. — Mikayla obdarzyła go promiennym uśmiechem, po czym, wchodząc do komnaty Haramis, przyjęła obojętny wyraz twarzy. — Gdzie byłaś, dziewczyno? — zapytała Arcymagini. — Na dole — odparła cicho Mikayla. — Nie przyszło ci do głowy, że mogę cię potrzebować? — Wybacz, jeśli potrzebowałaś mnie, a nie było mnie w pobliżu — odrzekła uprzejmie dziewczyna, unikając odpowiedzi na zadane pytanie. Na szczęście w wejściu pojawiła się Enya, niosąc przed sobą tacę z parującymi półmiskami, i Mikayla, przynajmniej na razie, zdołała uniknąć dalszej części reprymendy. Haramis przez większą część obiadu narzekała, że tęskni za Uzunem i nie może zrozumieć, dlaczego nie zniosą jej na dół do gabinetu, skoro Mistrz nie jest w stanie jej odwiedzić. Mikayla odetchnęła nieco widząc, że Haramis przypomina sobie, że lepiej nie przynosić Uzuna. Dzięki wam, Władcy Powietrza. Nie wytrzymałabym, gdyby znów został uszkodzony. — Może za kilka dni, pani — odezwała się delikatnie — uda nam się temu zaradzić i spotkasz się z nim. Tymczasem potrzebujesz odpoczynku i musisz odzyskać siły, a więc pożegnamy cię teraz, życząc dobrej nocy. — Wstała mamrocząc pod nosem odpowiednie zaklęcie i machnięciem ręki wysłała brudne naczynia do kuchni. Fiolon z szacunkiem pochylił głowę przed Haramis i podążył za Mikayla. — Czy masz ochotę teraz przynieść ciało — szepnęła, kiedy znaleźli się sami w korytarzu — czy jesteś zbyt zmęczony? — Mogę ci pomóc wnieść je na górę — odparł Fiolon — lecz z rozpoczęciem rytuału powinniśmy chyba zaczekać do rana. — Zgoda — odparła Mikayla. — Sądzę, że przy transferze ważne jest, aby ciało i harfa miały podobne temperatury, więc jeśli zostawimy je na noc przy Uzunie, jutro rano będzie akurat. — Brzmi to rozsądnie — zgodził się Fiolon. — Chodźmy zatem. — Najpierw jednak musimy zrobić coś innego — odezwała się Mikayla, ciągnąc Fiolona do gabinetu. — Uzunie — rzekła — to my, Mikayla i Fiolon. — Panicz Fiolon — rzekła harfa. — Cóż za miła niespodzianka! Jakież to wiatry cię tu przygnały? — Ziemia choruje — odparł młodzieniec. — Obawiałem się tego, kiedy zaniemogła Haramis. — Uzun westchnął. — Z całego serca pragnę ją odwiedzić; jestem pewny, że tęskni za mną. — Przynajmniej tym razem pamięta, że jesteś harfą — pocieszyła go Mikayla — więc stan jej zdrowia poprawił się nieco. Chyba zdaje sobie sprawę, że zaciąganie cię na górę do komnaty nie jest zbyt dla ciebie bezpieczne. Masz jednak rację; podczas obiadu żaliła się, że bardzo za tobą tęskni. — Gdybym tylko mógł coś na to poradzić. — Struny Uzuna zabrzęczały z niepokojem. — Może istnieje coś takiego — powiedziała Mikayla. — Pamiętasz to ciało, które sprowadziłam dla ciebie ze Świątyni Meret? — Sądziłem, że Haramis je zniszczyła — odparł Uzun. — Jest tam, gdzie je zostawiliśmy — powiedział Fiolon. — Sprawdzałem po drodze; opakowanie wydaje się nietknięte. Mikayla podeszła do półek z książkami i wysunęła kilka tomów. Zwój pergaminu ze Świątyni wciąż leżał na swoim miejscu, ukryty za opasłymi woluminami, dokładnie tam, gdzie go położyła. — Przyniesiemy tu ciało i rozpakujemy je, Uzunie — zadecydowała — żeby zobaczyć, czy nie zostało uszkodzone. Jeśli nie, czy chcesz podjąć ryzyko transformacji? — W jaki sposób dokonuje się owej transformacji? — zapytał Uzun. Mikayla rozwinęła część pergaminu i szybko przebiegła oczami po rzędach hieroglifów. — Mam tutaj spisany cały rytuał — rzekła. — Przypomina zabiegi, jakie poczyniła Haramis, zmieniając cię w harfę. — A zatem chcę spróbować — zgodził się Uzun. — Pamiętaj wszakże, co mi obiecałaś, jeśliby nie wszystko poszło po naszej myśli. — Jeśli cokolwiek się nie powiedzie, uwolnię twą duszę — powiedziała Mikayla ze ściśniętym gardłem. — Obiecuję. — Umieściła zwój pergaminu w schowku za książkami. — Chodź, Fiolonie, przynieśmy ciało. Wniesienie ciała na górę i rozpakowanie go zajęło im sporo czasu. Na szczęście służący już spali, więc nikt nie przeszkodził tajemniczej dwójce przemykającej chyłkiem po krętych schodach zagubionej w obłokach Wieży. — To prawdziwe dzieło sztuki — cmokał z podziwem Fiolon, patrząc na pomalowane ciało i sprawdzając, czy poszczególne złączenia stawów funkcjonują należycie. — Wygląda dokładnie jak ty, Mistrzu Uzunie, kiedy wyruszyłeś w wędrówkę z Haramis. — Spojrzał na Mikaylę. — Chyba jest w zupełnie dobrym stanie. — Ziewnął szeroko i przeprosił. — Może pójdziesz spać, Fio? — zaproponowała Mikayla. — Ja prześpię się dzisiaj tutaj, doglądając naszego skarbu. Zresztą chcę jeszcze przed snem zapoznać się z rytuałem. — Dobrze — powiedział Fiolon. — Dobrej nocy. — Śpij dobrze — odparła Mikayla. — Zamknę drzwi na klucz, więc rano, zanim tu zejdziesz, przywołaj mnie za pomocą kulki. — Zgoda. — Fiolon podążył do wyznaczonej dla niego komnaty, a Mikayla zamknęła drzwi na klucz. Dorzuciła okrągły pniak do ognia, wyjęła zwój pergaminu i usiadłszy wygodnie, zagłębiła się w mrocznym świecie magii. Psalmy odczytywała po cichu, a wskazania na głos, żeby Uzun wiedział, czego się spodziewać. Kiedy skończyła, zwróciła się do harfy. — Czy nadal tego chcesz? — zapytała oficjalnym tonem. — Pamiętaj, że możesz zrezygnować. — Od lat o tym marzyłem — odparł Uzun — i nie zamierzam się teraz wycofać. — Zdajesz sobie sprawę, że nie będziesz świadom większej części rytuału, prawda? — zapytała Mikayla. — Kiedy uczynimy pierwszy krok, to znaczy usuniemy kość z harfy, nie będziesz nic wiedział do chwili, gdy skończymy z powodzeniem. — Czy mroki nocy pokryły już świat? — zapytał Uzun. Mikayla podeszła do okna i sprawdziła pozycję gwiazd na nocnym niebie. — Zostało trochę czasu do północy — odparła. — A zatem, skoro pierwszy krok wymaga płukania fragmentu czaszki w misie łez od północy do świtu, równie dobrze możesz zacząć teraz — zaproponował Uzun. — W przeciwnym razie będziecie musieli czekać do jutrzejszej nocy i stracicie cały dzień. Co więcej — dodał cierpko — każdy dzień jest dla was na wagę złota. Wiem, że wraz z Fiolonem zaczniecie leczyć ziemię, gdy tylko będę mógł roztoczyć opiekę nad Haramis. — Twoja mądrość wydaje mi się niezgłębiona, Uzunie — powiedziała Mikayla. — Zacznę zatem przygotowania. Czy myślisz, że czara do wróżb Haramis, ta z pracowni, będzie odpowiednia dla łez? — Myślę, że trudno o coś bardziej odpowiedniego — odparł Uzun. Mikayla wyobraziła sobie misę z pracowni i miejsce, w którym ostatnio ją zostawiła, po czym w jej umyśle narodził się obraz tego naczynia, trzymanego w dłoniach. Z głuchym odgłosem przemieszczanego powietrza czara wylądowała w jej wyciągniętych rękach. Mikayla ponownie spojrzała w pergamin, aby po raz wtóry sprawdzić pierwsze polecenie. — Płucz fragment czaszki w srebrnej czarze od północy aż po świt, kość nurzając całkowicie we łzach dziewicy, opłakującej śmierć bliskiej osoby. Mikayla nachyliła twarz nad misą i pomyślała o Uzunie; o wszystkich miłych rzeczach, które ją od niego spotkały, o trwałej przyjaźni i lojalności, o odwadze w obliczu zniszczeń i choroby Haramis. Pomyślała o tym, jak by się czuła, gdyby rytuał się nie powiódł, a on zniknąłby na zawsze z jej życia. Łzy polały się strumieniami, niczym dwa rwące potoki, napełniając czarę. Straciła rachubę czasu; miała wrażenie, że przepływa przez nią cały ból ziemi, wzmacniając cierpienie, jakiego doznała w swym życiu, oraz gorycz, jaka wiązała się z możliwością utraty Uzuna. Płakała długo, aż w końcu poczuła, że jej ciało wyschło na wiór, tak jakby nie pozostała w niej ani jedna łza. Musiała kilkakrotnie zamrugać, żeby móc skupić wzrok. Popatrzyła na trzymaną w dłoniach czarę. Była pełna. Odstawiwszy ją na bok, spojrzała na rozgwieżdżone niebo. Dochodziła północ. — Misa łez jest gotowa, Uzunie — rzekła. — A ty? — Ja również. — Struny harfy drżały lekko, lecz Mikayla nie winiła za to Uzuna. Wiedziała, że gdyby sama miała struny, drżałyby dużo silniej. Weszła na krzesło, aby bez przeszkód dosięgnąć wierzchołka kolumny harfy. Ostrożnie wyjęła fragment kości, ostatniej pozostałości po oryginalnym ciele Uzuna. Zaniosła go do misy i ponownie zerknęła w nocne niebo. O pomocy natychmiast zanurzyła fragment czaszki w swych łzach, a misa wypełniła się po same brzegi. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY Mikayla drzemała niespokojnie na sofie przy kominku. Na krótko przed świtem otworzyła oczy. Niezwłocznie, za pomocą kulki, obudziła Fiolona. — Mika, jeszcze nawet nie świta — poskarżył się — a ja wędrowałem przez wiele tygodni. Czy nie możemy jeszcze trochę poczekać z rozpoczęciem rytuału? — Przykro mi, Fio — rzekła współczująco Mikayla — lecz Uzun nalegał, aby zacząć tej nocy. Wkrótce będziesz mi potrzebny. Schodząc tutaj — dodała — powiedz Enyi, że będziemy zajęci z Uzunem w gabinecie przez cały dzień i nie chcę, żeby mi przeszkadzano, pod żadnym pozorem, chyba żeby chodziło o Haramis. — A jedzenie? — zaprotestował Fiolon. — Przynieś tacę z taką ilością jedzenia, która wystarczy do wieczora — poleciła Mikayla. — Nie mogą nam przeszkadzać pytając, czy jesteśmy gotowi do obiadu, akurat w chwili, gdy zaczniemy wchodzić w decydującą fazę rytuału. — Dobrze. — Fiolon westchnął. — Zaraz tam przyjdę. Mikayla podeszła do okna, wypatrując oznak świtu. Kiedy tylko pierwszy promień słońca liznął delikatnie wierzchołki szczytów, wyjęła fragment czaszki z misy i delikatnie położyła go na suknie obok ciała. Następnie wzięła małe pudełko, które znajdowało się w paczce wraz z ciałem, i zaczęła rozkładać umieszczone w nim przybory: naczynie wypełnione maścią i białą szatę z wyhaftowanymi symbolami (Mikayla rozpoznała te, które widziała już wcześniej w Świątyni), czarne dłuto wykonane z niezwykle ostrego kamienia oraz długi, cienki nóż z tego samego tworzywa. Kiedy Fiolon wszedł do komnaty, wszystko było już przygotowane. Mikayla kazała mu postawić tacę zjedzeniem na stole. Emocje nie pozwalały jej zaspokoić głodu. Co dziwniejsze, Fiolon, który słynął z olbrzymiego apetytu, jakby podzielał jej uczucia. Odezwał się napiętym głosem, ignorując leżące w zasięgu wzroku potrawy: — Co teraz zrobimy? — Odczytaj pierwsze zaklęcie, a ja namaszczę ciało. — Mikayla wręczyła mu zwój pergaminu. — Obmyj czaszkę we łzach dziewicy? — rzekł ze zdumieniem Fiolon wpatrując się w pergamin. — To mamy już za sobą — powiedziała Mikayla. — Zacznij od momentu „Zaorałem niebo…” Nabrała w dłoń nieco maści i zaczęła wcierać ją dokładnie w każdą część drewnianego ciała, podczas gdy Fiolon czytał nieprzerwanie. Ręce jej drżały, lecz nie potrafiła stwierdzić, czy działo się tak w związku z przepływającą przez nie mocą, czy powodowała to maść. W każdym razie było to bardzo osobliwe doznanie. Fiolon odczytywał zaklęcie nieswoim głosem, tak jakby moc przemawiała przez jego usta. — Zaorałem niebo, zebrałem plony aż po horyzont, przemierzyłem Ziemię aż po najdalsze jej krańce, zawładnąłem mą duszą, jako że jestem tym, który przechowuje swą magię. Widzę swymi oczami, słyszę swymi uszami, mówię ustami swoimi, sięgam mymi rękami, chwytam mymi dłońmi i biegam na własnych nogach. Mikayla skończyła namaszczanie ciała, odziała je w białe szaty i posadziła na krześle. Powoli zaczynała odnosić wrażenie, że to prawdziwe ciało, a nie drewniana figura. Ujęła w dłoń fragment czaszki i dokładnie pokryła obie jego strony mazidłem, dając Fiolonowi znak, aby przeczytał następny fragment tekstu. — Zachowałem w swym ciele wszystko to, co miałem w przeszłości; teraz używam tego, aby pokazało się w chwale, w całym swym majestacie. Mikayla położyła delikatnie fragment czaszki z powrotem na suknie, wzięła w dłonie ostry nóż, weszła na krzesło i ostrzem zaczęła wiercić w otworze na szczycie kolumny harfy. Wydłubała mieszaninę drewnianych wiórów i zasuszonej krwi Haramis, włożyła to wszystko do misy ze łzami i zamieszała. Następnie końcem noża ukłuła się w opuszek palca. Trzymając dłoń nad misą, wycisnęła dokładnie siedem kropli krwi do magicznego roztworu, po czym nakazała, aby palec przestał krwawić. Rana zasklepiła się natychmiast. Przypomniała sobie, jak Uzun uczył ją i Fiolona prostych zaklęć uzdrawiających podczas jednej z nocnych lekcji, w pierwszym roku jej pobytu w Wieży; z radością skorzystała teraz z posiadanej wiedzy, aby pomóc Uzunowi. Przekazała nóż Fiolonowi i chłopiec poszedł jej śladem, a następnie ponownie wziął do ręki pergamin. Mikayla zmieszała płyn tak, by jej łzy i wspólna krew zlały się w jedno. Podniósłszy ostrożnie czarę, wlała jej zawartość w otwór pozostawiony u góry drewnianej głowy. Wiedziała, że od wyżłobienia biegł kanalik przez szyję aż do miejsca, gdzie powinno tętnić serce. Płyn robił dziwne wrażenie. Tak chyba wyglądałby ogień, gdyby był cieczą, pomyślała. Zdawało się, że promieniuje z niego ciepło i Mikayla spodziewała się, że za chwilę zacznie parować, niczym woda gotująca się nad ogniem. Fiolon odczytywał kolejne zaklęcie. — Chwała Tobie, która trwasz w mocy, Pani wszelkich ukrytych rzeczy. Spójrz, wszelakie zło jest zmyte z mego serca i rodzi się ono na nowo, rodzi z krwi tych, co mnie miłują. Czy mogę żyć z niej, tak jak Ty żyjesz z krwi swojej; bądź mi łaskawa i obdarz mnie życiem. Mikayla podniosła fragment czaszki, trzymając go uważnie, gdyż stał się śliski od maści, a jej dłonie nadal drżały. Dotarli do najważniejszej części rytuału; połączenia starego ciała z nowym. W tym momencie przestały istnieć jakiekolwiek słowa; wszystko musiała odczuwać w swym sercu. Kość rozgrzała się w dłoniach, sprawiając jej nieznośny ból, jakby trzymała rozgrzany kamień, lecz dziewczyna ze wszystkich sił starała się nie zwracać uwagi na cierpienie. Moc zdawała się przebiegać przez całe jej ciało; czuła jednocześnie gorąco i chłód. Delikatnie umieściła kawałek czaszki w odpowiednim miejscu, modląc się w głębi ducha, żeby magia zadziałała, dając Uzunowi nowe życie. Kość jakby się rozciągała pod jej palcami, a może to drewno zamknęło się na niej, i dwie części zlały się w jedno. Wstrzymując oddech, Mikayla podniosła wzrok. Napotkała spojrzenie mądrych oczu Uzuna. Z ulgą odetchnęła i odwróciła się, aby wziąć ostre, kamienne dłuto. Przeciągnęła delikatnie ostrzem między drewnianymi wargami, podczas gdy Fiolon odczytywał zaklęcie na otwarcie ust. — Powstałem z jaja, które jest ukryte, dano mi usta, abym mógł przemówić w obecności Bogini. Me usta otwierają się za sprawą Meret. Me usta są otwarte, me usta rozwiera opuszek palca Ziemi. Zespalam się z porywistymi wichrami nieba i mówię swym prawdziwym głosem. Mikayla drżącymi dłońmi odłożyła dłuto, Fiolon rozwinął pergamin, koncentrując się na nim, jakby zabrakło mu śmiałości, by spojrzeć na następne wersy. — Czy to wszystko? — zapytał Mistrz Uzun. — Już skończyliście? Obydwoje spojrzeli na niego i osunęli się na podłogę obezwładnieni zaskoczeniem i uczuciem ulgi. — Udało się — szepnął Fiolon głosem balansującym na pograniczu trwogi i skrajnego wyczerpania. Uzun wstał i zaczął przechadzać się po pokoju, sprawdzając nowe ciało. Z początku poruszał się niezbyt płynnie, jego ruchy nie były w pełni skoordynowane, lecz wnet wyrównały się, jakby pokonywał zwykłą po przebudzeniu sztywność ciała. Przenosił wzrok z Mikayli na Fiolona, po czym wziął w dłonie tacę zjedzeniem i postawił ją na podłodze tuż przed nimi. — Jedzcie! — rozkazał. — Oboje wyglądacie, jakbyście zaraz mieli stracić przytomność, a Ziemia czeka na waszą pomoc. Kiedy Mikayla i Fiolon zapełnili puste żołądki, poczuli się znacznie lepiej. — A teraz — rzekł Uzun — pójdziemy porozmawiać z Haramis. Ziemia czeka i nie ma czasu do stracenia. — Zapowiada się interesująco — mruknęła cicho Mikayla, kiedy podążali za Uzunem po schodach ku komnacie Haramis. Fiolon nadal nie mógł wyjść z podziwu, spoglądając na nowe ciało przyjaciela i obserwując jego ruchy. — To najbardziej niewiarygodne rękodzieło, jakie dotychczas widziałem — rzekł z uznaniem. — Dali ci je tak po prostu? — W zamian za to, że pozostanę dziewicą i każdego roku będę spędzać jeden miesiąc w ich Świątyni przez następne siedem lat — przypomniała mu Mikayla. — A tym razem mam reprezentować Boginię podczas Święta Wiosny. — W jaki sposób cię wybrano? — Jest pewien rytuał, podczas którego Bogini wybiera jedną z Córek — odparła krótko Mikayla, lecz w tym momencie dotarli do komnaty Haramis i musieli zakończyć rozmowę. Haramis była całkowicie skonsternowana. Nic dziwnego, pomyślała Mikayla. Fiolona za bardzo nie pamięta, a kiedy ostatnim razem widziała Uzuna, był harfą. — Uzun? — odezwała się kompletnie zaskoczona Haramis. — Musiałam śnić… Sądziłam, że zamieniłam cię w harfę… Uzun ujął jej dłoń w swoje twarde ręce. Mikayli prawie zrobiło się żal Haramis; z pewnością przeżyła szok, kiedy odkryła, że jego ręce są drewniane. — Bo też uczyniłaś to, pani — wyjaśnił — ale było to dawno temu. Teraz mam nowe ciało i znów mogę patrzeć i poruszać się. — Przyciągnął stołek i usiadł u wezgłowia łoża, trzymając ją za rękę. — Obawiam się, że przynoszę złe wieści, pani — rzekł cicho. — Ziemię zalewa straszliwa choroba. — Czułam trzęsienia ziemi — odparła. — Co jeszcze? — Haramis spochmurniała i bezskutecznie próbowała usiąść. — Kształt ziemi i wody w Złotych Błotach uległy zmianie — odezwała się Mikayla — a w Jeziorze Wum znajduje się jakaś trucizna, która zabija ryby i tamtejszych mieszkańców, nawet ludzi. — Wielkie nieszczęście — westchnęła Haramis — że do tego doszło. Straciłam moc pozwalającą mi ochraniać i uzdrawiać ziemię. — A zatem musisz pozwolić im to robić — ozwał się stanowczo Uzun. — Uzunie, przecież to dzieci! — Haramis popatrzyła na niego, jak na kogoś, kto postradał zmysły. — Są niecałe dwa lata młodsi od Haramis, kiedy została Arcymaginią — zauważył Uzun — a nie zapominaj, że pobierali u nas całkiem solidne nauki. Być może osobno nie są w stanie podołać temu zadaniu, ale sądzę, że wspólnymi siłami mogą naprawić przynajmniej najpoważniejsze uszkodzenia. Za twoim przyzwoleniem, pani, będę im służyć radą. — Mówiąc to Uzun najwyraźniej nie prosił o pozwolenie. Haramis czuła się zbyt słaba i zmęczona, aby wyrazić choćby najsłabszy protest. — Dobrze, Uzunie, rób, jak uważasz. Zawsze to czyniłeś — dodała utyskując. — Dziękuję, o pani. — Uzun schylił się, aby ucałować jej dłoń, po czym wyprowadził Mikaylę i Fiolona z komnaty. Pędzili razem do gabinetu, gdzie Mistrz szarpnął dzwonek, a gdy w progu stanęła zdumiona Enya, kazał jej przynieść obiad dla Mikayli i Fiolona. Gospodyni popatrzyła na niego zaskoczona, po czym zwróciła się do Mikayli. — Któż to jest, księżniczko? Kolejny z twoich dziwacznych przyjaciół? Nic dziwnego, że go nie rozpoznaje, uświadomiła sobie Mikayla. Żaden ze służących nie widział go w naturalnej postaci! — To Mistrz Uzun, Enyo — rzekła stanowczo — i jest wolą naszej pani, abyś go słuchała. — Mistrzu Uzunie. — Enya patrzyła z powątpiewaniem, lecz gotowa pogodzić się z tą myślą. — Czy ty też chciałbyś coś zjeść, Mistrzu? Uzun spojrzał na Mikaylę, która lekko potrząsnęła głową. — Nie — odparł. — Temu ciału nie potrzeba jedzenia. Enya opuściła komnatę, kręcąc z niedowierzaniem głową. — To miejsce z dnia na dzień robi się coraz dziwniejsze — mruknęła. — A teraz — rzekł szybko Uzun — co należy zrobić z ziemią? — Złote Błota bardzo się zmieniły. — Mikayla zmarszczyła brwi — Lecz są to obszary głównie nie zamieszkane. Dokonało się tam wiele zła i nie można już tego odwrócić. Nie możemy przywrócić życia umarłym, a ci, którzy ocaleli, powoli adaptują się do nowych warunków. — Zgadzam się — rzekł Fiolon. — Przejeżdżałem tamtędy w drodze tutaj i nie sądzę, żeby jakieś zmiany były tam konieczne. Rzeczywisty problem stanowi Jezioro Wum. — Zwierciadło mówi, że wraz ze śmiercią wszystkich ryb zginie również rybia śmierć — oznajmiła Mikayla. — Rybia śmierć? — zdziwił się Uzun. — Pewien rodzaj niewielkiej rośliny wytwarzającej trujące soki — wyjaśnił Fiolon. — A więc trzeba na powrót zarybić Jezioro Wum — powiedziała Mikayla. — Mistrzu Uzunie, czy orientujesz się, skąd można wziąć więcej ryb? — Czy zaraza dotknęła także koryta rzeki Bonorar? — zapytał Uzun. — Nie. — Mikayla potrząsnęła przecząco głową. — Obszar Dyleksu znajduje się tak daleko na wschód od nas, że uniknął większości zawirowań spowodowanych chorobą Arcymagini. — A Bonorar i tak wpływa do Jeziora Wum — powiedział tryumfalnie Fiolon. — A więc, jeśli ryby są w górze rzeki i sprowadzimy je do jeziora, odbudujemy życie w jeziorze. W wejściu stanęła Enya, niosąc tacę z obiadem. Umilkli i z apetytem zaczęli pałaszować gorące potrawy. Nawet Uzun milczał zatopiony w myślach. — Możemy tam polecieć — mówił Fiolon wysyłając puste naczynia do kuchni — i sprawdzić, czy woda w jeziorze jest znów czysta, a potem pociągnąć kilka sieci w górę rzeki i w ten sposób przerzucić trochę ryb do jeziora. — To chyba lepszy pomysł niż teleportowanie żyjących istot — zgodziła się Mikayla, gestem ręki też wysyłając swoje naczynia do kuchni. — Istnieje jeden problem, którego zdajecie się nie zauważać — rzekł nieszczęśliwym głosem Uzun. — Co pomyślą mieszkańcy tej krainy, w szczególności Skritekowie i Glismakowie, kiedy ujrzą jak latacie na lammergeierach, wykonując pracę, która zawsze należała do Arcymagini? Co sobie pomyślą o naszej Pani? — Chyba prawdę — odparła Mikayla z rozbrajającą szczerością. — Poradzę sobie z Glismakami — odezwał się równocześnie Fiolon. — Czy naprawdę chcemy, aby mieszkańcy ziemi dowiedzieli się, jak bardzo Arcymagini choruje? — spytał cicho Uzun. — Chyba lepiej byłoby, gdyby się tego nie domyślili — przyznała Mikayla po dłuższym namyśle. — Wiara bywa nadzwyczaj potężną siłą, bez względu na to, jaka jest rzeczywistość. — Szczególnie jeśli uchroni nas to przed powstaniem Skriteków — dodał kwaśno Fiolon. Mikayla wzdrygnęła się. — Masz w tym względzie absolutną rację — zgodziła się. — A więc zrobimy to pod osłoną nocy i postaramy się, aby nas nie zauważono. — Ale przecież lammergeiery nie potrafią latać nocą — zaprotestował Fiolon — a podróż fronialem zajęłaby wiele miesięcy, zwłaszcza, gdybyśmy starali się pozostawać w ukryciu. — Czerwone Oko potrafi latać nocą — zauważyła Mikayla. — Racja — odezwał się Fiolon. — I niewątpliwie jest wystarczająco duży, by wziąć na swój grzbiet nas oboje. Czy jednak wyrazi zgodę na to przedsięwzięcie? — Po prostu go zapytam — odparła Mikayla. — Jakkolwiek by było, nasz czas jest ograniczony; przed upływem dwóch miesięcy muszę wrócić do Świątyni Meret. Czerwone Oko bez wahania przystał na propozycję Mikayli. Co więcej, schlebiało mu, że potrafi zrobić coś, czego nie potrafił dokonać zwykły lammergeier. Następnej nocy, tuż po zapadnięciu zmroku, olbrzymie skrzydła załopotały nad Wieżą, a na długo przed świtem wylądowali w mieście Tass, na południowym krańcu Jeziora Wum. W ciągu dnia ptak udał się na zasłużony odpoczynek, zasypiając na drzewie, w najciemniejszym zakątku Zielonych Błot. Tymczasem Mikayla i Fiolon przywdziali nieprzemakalne, wysokie buty, luźne spodnie, których nogawice niknęły w wysokich cholewach i natarte oliwą skórzane kurtki z kapturami, wprost wyśmienite do przedzierania się przez moczary. Tak ubrani chodzili skrajem jeziora, sprawdzając stan wody oraz badając życie, jakie przetrwało w okolicy. Okazało się, że lustro miało rację; w jeziorze nie znaleźli najmniejszego śladu rybiej śmierci, a ponad powierzchnię wyrastało wystarczająco dużo niewielkich, świeżych roślinek, aby podtrzymać życie ryb. Tej nocy, pożyczywszy kilka sieci od rybaków z portu w Tass, polecieli wzdłuż Bonoraru, zagłębiając się w dzikie obszary Dyleksu i przyciągnęli kilka sieci pełnych przeróżnych gatunków ryb. Mikayla wiedziała, że Czerwone Oko jest wspaniałym szybownikiem, lecz jego umiejętności przeszły ich najśmielsze wyobrażenia. Potrafił ciągnąć sieci z rybami pod wodą przez całą długość rzeki, nie zaczepiając nimi ani o skały, ani wystające korzenie drzew, i nie robiąc niczego, co przyniosłoby szkodę rybom. Jeszcze przed świtem dotarli do Jeziora Wum i wypuścili srebrzystołuskie stworzenia pośrodku olbrzymiego akwenu, licząc na to, że zdążą się rozmnożyć, zanim odkryją je tutejsi rybacy. Czerwone Oko wysadził Mikaylę i Fiolona na przedmieściach Tass, żeby mogli oddać sieci, i powrócił do swej tymczasowej „sypialni” w Zielonych Błotach. Dni i tygodnie mijały im na nie kończących się lotach nad ziemią i ocenianiu powstałych szkód. Wkrótce jednak zorientowali się, że ziemia uzdrawia się sama. — Ciekawa jestem, czy zdrowie ziemi jest ściśle powiązane ze zdrowiem Haramis — rzekła pewnego wieczoru Mikayla do Fiolona, kiedy czekali, aż Czerwone Oko zbudzi się i po nich przyleci. Fiolon, który każdego ranka używał swej kulki do porozumiewania się z Uzunem, skinął w zamyśleniu głową. — Myślę, że to możliwe — powiedział. — Mistrz Uzun mówi, że Haramis zdrowieje. — Cieszy mnie to — odezwała się Mikayla. — Kiedy powrócę ze Świątyni, może będzie dla mnie łaskawsza. — Czy musisz tam wracać? — Mikayla podniosła głowę i zauważyła, że wylądował bezszelestnie Czerwone Oko tuż za jej plecami. — Wiesz, że muszę, Czerwone Oko — odpowiedziała. — Obiecałam. A w tym roku będę reprezentować Boginię podczas Święta Wiosny. — Pamiętaj jednak, że obiecałaś kontaktować się ze mną co noc. — Czerwone Oko westchnął i przekrzywił śmiesznie głowę. — Kiedy chcesz wyruszyć? — Dziś wieczorem — rzekła Mikayla. — Muszę tam być przed świtem. — Zatrzymam się w Wieży i przekażę wszystko Mistrzowi Uzunowi, jeśli oczywiście Czerwone Oko nie będzie miał nic przeciwko temu, aby mnie tam zabrać — Fiolon spojrzał prosząco na olbrzymiego ptaka. — Uzun sam zadecyduje, ile powiedzieć Haramis. Następnie powrócę do Mutavaru i złożę raport królowi. Potem lato i jesień zamierzam spędzić w Let. — Zatem w drogę — rzekł Czerwone Oko, rozpościerając skrzydła. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY Po ekscytujących wydarzeniach i kryzysach ostatnich miesięcy Mikayla z przyjemnością powróciła do Świątyni Meret. Zgodnie z obietnicą, każdej nocy rozmawiała z Czerwonym Okiem, mimo że właściwie nie miała zbyt wiele do powiedzenia. Ten pobyt pod żadnym względem nie różnił się od poprzedniego. Podczas uroczystości Święta Wiosny pełniła rolę Najmłodszej Córki, w trakcie obrzędów reprezentując Boginię. Większą część dnia spędziła na bogato rzeźbionym, drewnianym tronie o wysokim oparciu, niesionym przez młodych mężczyzn. Pozostałe Córki, odziane w zielone szaty, szły po obu stronach tronu, dzierżąc w dłoniach wielkie wachlarze, które zakrywały jej postać przed wzrokiem zgromadzonych wiernych. Nie musiała śpiewać psalmów z okazji Święta, których nauczyła się w zeszłym roku. Rzetelnie przekazywała wszystkie wiadomości Czerwonemu Oku, dodając własne opinie; odniosła wrażenie, że obrzędy były najbardziej nudne właśnie dla Najmłodszej Córki. — Gdyby zamiast mnie umieszczono tam wachlarz, nikt nie zauważyłby różnicy. — Cieszę się, że to słyszę — powiedział Czerwone Oko. — Może to zniechęci cię do podejmowania podobnych decyzji. — To nie ja zadecydowałam — przypomniała mu Mikayla. — To Bogini dokonuje wyboru, ale rzeczywiście cieszę się, że mam to już za sobą. Kiedy Mąż Bogini Meret pojawił się w komnacie Córek i wybrano kolejną Najmłodszą Córkę na następny rok, Mikayla z radością przesunęła się o jedno miejsce w hierarchii. Pozostałe dni spędziła rozkoszując się błogim spokojem i życiem uporządkowanym przez rytuały. Pod koniec miesiąca Czerwone Oko przyleciał po nią i zabrał ją do Wieży. W towarzystwie Uzuna samopoczucie Haramis uległo znacznej poprawie. Harfa, która poprzednio stanowiła jego ciało, teraz doskonale funkcjonowała jako instrument, a Haramis wydobrzała i mogła co rano schodzić po schodach do gabinetu. Całymi dniami przesiadywała na wygodnej sofie słuchając, jak Uzun gra i śpiewa stare ballady. Gdy pierwsze gwiazdy zaczynały zaglądać nieśmiało przez uchylone okiennice, wracała do swej komnaty, gdzie krzepiła się snem. Sprawiała wrażenie zadowolonej z takiego życia i wydawało się, że wszystko przestało ją obchodzić. Powitała Mikaylę miłym uśmiechem, nie pytając nawet, gdzie się przez ten czas podziewała, i nie wspomniała ani słowem o dalszej nauce. Teraz, gdy obecność starego przyjaciela cieszyła jej stare oczy, zdawało się, że to, co robi i gdzie przebywa Mikayla, jest jej zupełnie obojętne. Mikayla korzystała z braku zainteresowania swoją osobą i spędzała popołudnia w jaskiniach lodowych, zajmując się zwierciadłem i kilkoma innymi rzeczami, które tam znalazła. Z każdym dniem coraz lepiej rozumiała lustro. Teraz, kiedy nauczyła się odczytywać i rozpoznawać ostrzegawcze napisy na starych kontenerach, mogła do woli myszkować po całej spiżarni, bez obawy, że coś podpali, albo wysadzi w powietrze Wieżę. Wieczorami rozmawiała z Fiolonem używając kulki, którą zwrócił jej Czerwone Oko, kiedy przywiózł ją ze Świątyni. Informowała swego przyjaciela o wszystkim, co odkrywała. Fiolon, ze swej strony, opowiadał jej o życiu w pałacu w Varze oraz o wyrębie drzew, który nadzorował, kiedy nie przebywał na dworze. Odnosiło się wrażenie, że raczej nudziło go dworskie życie w Mutavarze, najczęściej bowiem spotkać go można było w Let, w jego własnym księstwie. — To dziwne — rzekł, śmiejąc się głośno — że wyznaczają ci kawałek ziemi, czyniąc cię za niego odpowiedzialnym. Król nie zdaje sobie sprawy, że opiekuję się całym jego królestwem. — To chyba dobrze — zamyśliła się Mikayla. — W królestwie nie posiadającym tradycji Arcymagów, mógłby cię uważać za konkurenta do korony. — Och, Mika — Fiolon roześmiał się ponownie — nie wygłupiaj się. Mamy zaledwie po siedemnaście lat. — Dawno już nie byłam tak poważna — odparła Mikayla. — Czytam właśnie historię Labornoku i, jak się okazuje, wykonują tam od bardzo dawna egzekucje na dzieciach oskarżonych o najwyższą zdradę. My nie jesteśmy już dziećmi, mimo że nawet dorastamy nieco wolniej, niż to się zazwyczaj dzieje. — Dobrze, że w ogóle dorastamy — stwierdził Fiolon. — Nigdy nie miałem okazji ci tego powiedzieć, lecz odkryłem przyczynę powolnego dorastania i starzenia się magów. My, po prostu, żyjemy o wiele dłużej niż przeciętni ludzie, to wszystko. To nie znaczy, że na zawsze pozostaniemy dziećmi. Zaczęliśmy tak wcześnie, że powinniśmy dojrzeć w wieku około trzydziestu lat. — Co za ulga — przyznała Mikayla. — Myśl o tym, że przez następne dwieście lat będę wyglądać jak dwunastoletnie dziecko, nie krzepi mnie zbytnio. Mikayla często wymykała się nocami, aby na grzbiecie Czerwonego Oka przemierzać podniebne przestworza, aż pewnego dnia stwierdziła, że lepiej zna ziemię nocą niż za dnia. Dużo radości sprawiało jej obcowanie z olbrzymim ptakiem, a lammergeier najwyraźniej również lubił ich wspólne wycieczki. Tego roku życie toczyło się leniwie niczym kręta rzeka wrzynająca się w równiny pokryte złotymi łanami, aż pewnego ranka, wczesną wiosną, Mikayla zbudziła się przed świtem, czując zbliżające się trzęsienie ziemi. — Och, nie, znowu to samo! — jęknęła gramoląc się z łóżka. Po chwili oprzytomniała i pomknęła jak strzała do komnaty Haramis. Uzun zjawił się tuż za nią, a w chwilę później do sypialni wpadła zdyszana Enya. Mikayla kazała im położyć Haramis z powrotem do łóżka i posłać po Kimbri, chociaż nie sądziła, by Uzdrowicielka mogła tu wiele zdziałać. Zostawiwszy Arcymaginię pod troskliwą opieką, sama udała się do jaskiń lodowych i wydała odpowiednie polecenie. Zwierciadło natychmiast pokazało obszary ziemi, które uległy uszkodzeniu. Mikayla wiedziała, że Haramis użyłaby do tego celu piaskowej tablicy, lecz nie podzielała uprzedzeń starej kobiety do techniki. Zwierciadło mogło pokazać, co się dzieje na ziemi, nie narażając Mikayli na utratę energii, z czym było związane odczytywanie danych z piaskowej tablicy. Aby naprawić uszkodzenia, potrzebowała, oprócz własnej energii, wyraźnego obrazu wszystkiego, co robiła; a łatwiej było uzyskać określony efekt używając lustra. Czekająca praca oznaczała dla Mikayli utratę niemalże wszystkich sił. Resztę dnia spędziła na tłumieniu trzęsień ziemi i wstrząsów, odwracaniu wzbierających rzek od zamieszkanych obszarów, mając nadzieję, że tym razem rybia śmierć nie znajdzie dla siebie odpowiednich warunków. Zmrok dawno już otulił górskie grzbiety, kiedy poczuła się zmęczona i zziębnięta. Zużywając całą energię podczas walki z żywiołami, przestała kontrolować temperaturę ciała. Usłyszała szelest delikatniejszy od podmuchu wiatru. Podniosła wzrok i ze zdumieniem ujrzała przed sobą Fiolona otulonego w ciepłe ubrania i trzymającego w zziębniętej dłoni kubek gorącego soku z lądu. — Przyniósł mnie Czerwone Oko — wyjaśnił. — Wypij to, zjedz coś i idź spać. Teraz ja przejmuję czuwanie. — Dziękuję ci — odezwała się Mikayla, pocierając dłonie, aż odzyskała w nich tyle przynajmniej czucia, że mogła utrzymać kubek. — Obserwuj ujście Rzeki Nothar w miejscu, gdzie wpada do Górnego Mutaru — od dłuższego czasu utrzymuje się tam ciągła groźba powodzi. Poza tym wszędzie odczuwalne są wstrząsy, niczym echa trzęsienia ziemi. — Zajmę się tym — obiecał Fiolon. — Zjedz coś i prześpij się. Mikayla, skinąwszy głową, chwiejnym krokiem podeszła do drzwi i opuściła komnatę. Tuż po świcie odciążyła Fiolona. Przez kilka kolejnych dni na zmianę obejmowali wartę, tak że zawsze jedno z nich prowadziło obserwację i pozostawało w pełnej gotowości, aby naprawiać powstałe szkody. Wkrótce najgorsze mieli za sobą. Drgania następujące po trzęsieniu ziemi osłabły i były odczuwalne jedynie przez tych, którzy posiadali wyczucie ziemi. Uzun zaproponował, że teraz on będzie obserwował lustro, a oni oboje udadzą się na zasłużony odpoczynek. — Tak się cieszę, że jego nowe ciało jest odporne na mrozy — odezwała się Mikayla do Fiolona, kiedy wracali tunelem do Wieży. — W swej naturalnej postaci zamarzłby tam na śmierć. — To niewątpliwie olbrzymia zaleta — zgodził się Fiolon. — Przez ile jeszcze lat musisz wracać do Świątyni i spłacać swój dług? Mikayla policzyła na palcach. — Odrobiłam dwa, więc pozostało jeszcze pięć. Za ostatnim razem będę miała dwadzieścia jeden lat. — A kiedy musisz tam pojechać? — Za dwa tygodnie. Naprawdę powinnam teraz trochę odpocząć. — Mikayla jęknęła. — Zostanę tu podczas twej nieobecności — zaofiarował się Fiolon. — Uzun może potrzebować pomocy. Niezły z niego czarodziej, lecz magia ziemi to trochę inna sprawa. Mikayla po raz trzeci udała się do Świątyni Meret. Panował tam niezmienny spokój. Korzystała z tego jakże potrzebnego wytchnienia, nie musząc zajmować się trzymaniem w ryzach Ruwendy, ani obserwowaniem, jak Haramis jeszcze wolniej niż poprzednio powraca do zdrowia. Kiedy jednak nadszedł Dzień Wyboru, Mikayla z konsternacją dowiedziała się, że ponownie została wybrana. — To drugi raz w ciągu trzech lat — poskarżyła się Czerwonemu Oku. — Przecież Bogini mogłaby jakoś inaczej rozłożyć te obowiązki. W końcu, jest nas pięć. — Czy mówili coś o jubileuszu? — zapytał niespokojnie ptak. — Tak — przyznała Mikayla. — Podczas prezentacji przed kongregacją usłyszałam na ten temat krótką wzmiankę. Nie uwierzyłbyś, jak ciężki jest ten diadem. Straszliwie rozbolała mnie głowa. Co to jest jubileusz? — Powiem ci, kiedy się spotkamy — odparł Czerwone Oko. — Dobrze — rzekła Mikayla. — Przynajmniej po prezentacji przed Boginią, która odbędzie się jutro rano, nie będę musiała już zakładać tego stroju na głowę, a rytuał odbędzie się dopiero za rok. Czerwone Oko przybył pod koniec miesiąca, lecz zamiast do Wieży zabrał ją do swej jaskini w Górze Rotolo. Kiedy jednak próbował wyjaśnić jej koncepcję jubileuszu Bogini, nie wierzyła jego słowom. — Oszalałeś, Czerwone Oko — krzyknęła. — Na pewno nie zamierzają mnie zabić; przecież winna im jestem trzy lata. — Na tym polega jubileusz — nalegał Czerwone Oko. — Co dwieście lat Bogini potrzebuje nowego serca, aby odnowić swe życie i rządzić przez kolejne dwieście. A ofiarą jest zawsze Najmłodsza Córka. — Skoro nie robili tego przez dwieście lat — zauważyła Mikayla — skąd możesz o tym wiedzieć? — Wiem — upierał się. — Kapłani Czasu Ciemności, ci, którzy mnie stworzyli, poświęcają ofiarę. Stanowią część kapłaństwa Bogini Meret. — Jak to możliwe, że spędziłam w jej Świątyni trzy lata i nigdy ich nie spotkałam? — zapytała sceptycznie Mikayla. — Spędziłaś tam zaledwie trzy miesiące — odparł ptak — a nie trzy lata, i przez cały czas byłaś zamknięta z dziewicami Świątyni, co nie dało ci zbyt szerokiego obrazu tego, co naprawdę się tam dzieje. Kapłani Czasu Ciemności działają w nocy. Wasze rytuały przebiegały od Świtu do Drugiego Czasu Ciemności. Pozostała część nocy należy do nich. Jedynie podczas obrzędu ofiarowania oglądają światło dnia. Haramis wciąż czuła się źle i nawet nie była w stanie wstać z łóżka. Uzun siedział przy niej całymi dniami. Fiolon wyjechał do Varu wkrótce po powrocie Mikayli mówiąc, że musi dopilnować pewnych spraw w Let. Mikayla przez większą część roku nudziła się niemiłosiernie, czując się bezużyteczna i kiedy nadszedł dzień wyjazdu do Świątyni, nie wahała się ani chwili. Ku jej zdumieniu Czerwone Oko stanowczo odmówił swojej pomocy; za nic w świecie nie chciał jej tam zabrać. — Mówiłem, że cię zabiją, jeśli się tam pojawisz — odezwał się niemalże histerycznym głosem. — Nie możesz tam jechać! — Obiecałam, że się stawię — odezwała się Mikayla. — Jeśli mnie nie zabierzesz, poczekam do rana i poproszę któregoś z lammergeierów. — Powiem twemu kuzynowi — oświadczył Czerwone Oko. — On cię powstrzyma. — Jest w Varze — zauważyła Mikayla. — Poza tym zdaje sobie sprawę, ile dla mnie znaczy dotrzymanie obietnicy. Nawet nie będzie próbował mi przeszkadzać. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY Haramis usiadła prosto na łóżku i utkwiła przerażony wzrok w Uzunie. — Mikayla będzie co? — Będzie złożona w ofierze Bogini Meret — powtórzył nieszczęśliwym głosem Uzun. — Oto cena, jaką musi zapłacić za moje nowe ciało. Nie wiedziała, na co się zgadza — dodał porywczo. — Musimy ją powstrzymać! — Kiedy i gdzie to ma się wydarzyć? — zapytała Haramis, czując się co najmniej nieprzyjemnie. Wiedziałam, że ta dziewczynka była tu nieszczęśliwa, wiedziałam, że mnie nie lubi, lecz nie miałam pojęcia… — Pojutrze o świcie — odparł posępnie Uzun. — W Świątyni Meret na Górze Gidris. — Dlaczego akurat Mikayla? — spytała Haramis. Uzun westchnął tylko, a ona dodała pośpiesznie: — Wiem, że robiła to w zamian za twoje ciało, lecz dlaczego chcą złożyć w ofierze Mikaylę, a nie kogoś innego? Dlaczego jest tak szczególna? — Jest dziewicą z królewskiego rodu — rzekł gorzko Uzun. — Założę się, że poczuli się wyjątkowo podekscytowani, kiedy wpadła im w ręce. Nigdy nie powinienem był się uskarżać na to, że jestem harfą — dodał z niezmierną żałością. — Nie jest jedyną królewską dziewicą — zauważyła Haramis. — Jej najmłodszy brat prawdopodobnie też zachował czystość… ileż to on ma lat, szesnaście? Fiolon również jest królewskiej krwi i też nie… hm…. — To mężczyźni — powiedział Uzun. — Mikayla jest dziewicą i córką króla. — I co z tego? — zapytała bez zastanowienia Haramis. — Ja też jestem. — Uzmysłowiwszy sobie, co powiedziała, powtórzyła to stwierdzenie, inaczej kładąc nacisk. — Ja też jestem. Skoro zależy im na dziewicy i córce króla… — Głos jej zadrżał, gdy pomyślała, co może się wydarzyć. — Nie, ty nie możesz zająć jej miejsca — warknął Uzun. — Nie przypominasz jej z wyglądu. — Prosty czar — rzekła Haramis. — Jesteśmy prawie tego samego wzrostu; musiałybyśmy tylko zamienić się ubraniami. — Haramis — wycedził Uzun przez zaciśnięte zęby. — Ty nie potrafisz nałożyć nawet prostego czaru. Nie możesz już nawet rozmawiać z lammergeierami. Nie umiesz wróżyć z wodnej czary! Bardzo chorowałaś i nie odzyskałaś jeszcze mocy. Haramis popatrzyła na niego, czując jak fragmenty jej życia zaczynają układać się w pewien wzór. — Przykro mi, stary przyjacielu — rzekła cicho. — Mogę zająć jej miejsce i, co więcej, muszę. Jestem jej to winna, jak również ziemi. W ciągu ostatnich pięciu lat — kontynuowała beznamiętnie — doświadczyłam przynajmniej dwóch silnych ataków choroby umysłu i tylko Czarny Kwiat wie — palce Haramis powędrowały do Trillium tkwiącego w bursztynie Talizmanu wiszącego na jej szyi — ile było mniejszych ataków. Od pierwszego ataku nie potrafię rozmawiać z lammergeierami, a z każdym kolejnym nawrotem choroby tracę coraz więcej umiejętności. Prawie nic nie pozostało z mych magicznych zdolności, ciało zaś zawodzi mnie coraz bardziej. Co zresztą nie powinno nikogo dziwić, jako że mam już bez mała dwieście lat. Za każdym razem, kiedy zaczynam chorować, ziemię dotykają nieszczęścia. Popatrz, co stało się ostatnim razem, uszkodzenia przybrały tak ogromne rozmiary, że Fiolon przywędrował tu aż z Varu! Jeśli nawet mieszkańcy Varu dostrzegają nasze kłopoty, oznacza to, że nie wywiązuję się ze swych obowiązków. — Tylko Fiolon zauważył te zmiany — sprostował Uzun — i wraz z Mikaylą naprawili je. Poza tym to stało się wcześniej. Ostatnim razem nic straszliwego się nie wydarzyło. — Mikayla ponownie uciekła. — Haramis zgromiła Uzuna ostrym spojrzeniem. — Co masz na myśli mówiąc „tylko Fiolon zauważył te zmiany”? Dlaczego tylko akurat on miałby je dostrzec? — Fiolon jest Arcymagiem Varu. — Co takiego?! — Haramis otworzyła usta ze zdziwienia. Spodziewała się wszystkiego, ale nie czegoś takiego. — Chcesz powiedzieć, że on jest nadal złączony z Mikaylą i… — Nie. — Odpowiedź była krótka i stanowcza. — Och, prawdopodobnie wciąż pozostaje w kontakcie z Mikaylą, dzięki ci za to Kwiecie, ponieważ tą drogą otrzymujemy najwięcej informacji; nadal rozmawiają ze sobą co wieczór. — W jaki sposób? — zapytała Haramis. — Znaleźli parę kulek w starych ruinach nad Golobarem tuż przed tym, jak sprowadziłaś ich tutaj. Kiedy po raz pierwszy odesłałaś Fiolona, odkryli, że mogą się dzięki nim porozumiewać; prawdę mówiąc, Mikayla używa swojej do obserwacji świata, chyba że akurat masz ją na oku. Kiedy księżniczka przebywa w Świątyni i nie może ukryć kulki przed kapłanami, prosi swego ulubionego lammergeiera, aby ją przechowywał, i wtedy komunikuje się z Fiolonem za pośrednictwem ptaka. — A więc przez ostatnie pięć lat pozostawali ze sobą w stałym kontakcie? — zapytała Haramis. — Nawet wtedy, gdy odesłałam Fiolona do Varu? — Dokładnie tak — przyznał Uzun. — Może przypominasz sobie, że Mikayla trochę się o to boczyła… — Zamknęła się w swojej komnacie na dwa dni — przypominała sobie Haramis. — A kiedy wyszła, była niesłychanie spokojna przez dość długi czas. — Zamknęła się wówczas w komnacie i połączyła z Fiolonem — rzekł Uzun. — Powiedziała mi o tym później. Zdaje się, że dzieliła się z nim całą swoją wiedzą, a do tego czasu nauczyłaś ją już sporo, myślę, że nawet więcej niż zdawałaś sobie z tego sprawę. Nadal czułaś moc i miałaś wyczucie ziemi, jeśli chodzi o Ruwendę, lecz Var było osamotnione pod tym względem i w chwili, kiedy Fiolon postawił tam stopę, otrzymał wyczucie ziemi. — A Mikayla niewątpliwie doświadczyła zwrotnego uderzenia. — Tego nikt Haramis nie musiał tłumaczyć. — Nic dziwnego, że nagle zainteresowała się, co oznacza mieć wyczucie ziemi i być Arcymaginią. Sądziłam, że wreszcie pogodziła się ze swoim przeznaczeniem, lecz ona po prostu zbierała informacje dla Fiolona, prawda? — Według siebie tak — powiedział Uzun. — Lecz nie jest głupia i nie mogła mu przekazać tego, czego sama wcześniej się nie nauczyła. — Mężczyzna Arcymag. — Haramis pokręciła niedowierzająco głową. — Jesteś całkowicie pewny, Uzunie? — Tak — odparł. — Jeśli wątpisz w me spostrzeżenia, sama go zapytaj. — Podszedł do sznurka połączonego z dzwonkiem i szarpnął nim gwałtownie. — A zatem on tu jest? — zapytała Haramis. — Nie zdawałam sobie sprawy, że mamy gości. — Jest tutaj jako mój gość — odrzekł Uzun. — Nie wiem, co masz przeciwko niemu, Haramis, poza tym oczywiście, że jest mężczyzną, ale ja naprawdę lubię tego chłopca. Podczas gdy Haramis zastanawiała się usilnie nad odpowiedzią, do komnaty weszła Enya. Uzun poprosił ją, żeby znalazła Fiolona i przysłała go do sypialni Haramis. Arcymagini nie protestowała, lecz Enya tak. — Ależ, Mistrzu Uzunie, on prawdopodobnie znów siedzi w tej jaskini; tam właśnie zmierzał… — A więc wyślij po niego jednego z Vispi — warknął Uzun. — Pani pragnie się z nim widzieć, a chyba nie oczekujesz, że sama po niego tam zejdzie! — Nie, Mistrzu Uzunie. — Enya dygnęła i wyszła z pokoju. — Każę go natychmiast przysłać, pani. Oczywiście „natychmiast” znacznie się wydłużyło, jako że wiązało się z wysłaniem kogoś do podziemi Wieży i dalej tunelem do jaskini lodowej. Następnie trzeba było zmusić osobę, o którą chodziło, żeby wróciła z tego miejsca na górę. Uzun przez cały ten czas przekonywał Haramis, że nie powinna zastępować Mikayli, lecz nie zdążył poczynić w tym względzie żadnych postępów, kiedy w otwartych drzwiach stanął Fiolon. — Biała Pani. — Młodzieniec złożył oficjalny ukłon przed Haramis, po czym uśmiechnął się do Uzuna. — Mistrzu Uzunie. Czym mogę służyć? Haramis badawczo przyjrzała się Fiolonowi. Nie przypominał młodych mężczyzn, których pamiętała z dzieciństwa. Otaczała go aura ponadwiekowości i pogodnego spokoju, charakteryzująca wielkiego Adepta albo Arcymaga. Spróbowała przypomnieć sobie, ile teraz może mieć lat. Pomyślmy, jest w tym samym wieku co Mikaylą, a to oznaczałoby, że ma… osiemnaście lat? Tak, osiemnaście. Przynajmniej po części Uzun musi mieć rację, uświadomiła sobie. Nie wygląda na osiemnastolatka. — Możesz mi pomóc w przemówieniu naszej pani do rozsądku — odparł wyraźnie poirytowany Uzun. — Opętała ją szalona myśl, że powinna zająć miejsce Mikayli! Fiolon długo wpatrywał się w oczy Haramis, po czym spojrzał ze smutkiem na Odmieńca. — Przykro mi, Uzunie — rzekł trzeźwo — lecz ona ma rację. Jest to możliwe, i sądzę, że byłoby to najlepsze wyjście… dla ziemi. — Ziemi! — Uzun prawie wykrzyknął. — Czy to tylko obchodzi was, Arcymagów? — Ziemia i jej mieszkańcy — rzekł łagodnie Fiolon. — Przykro mi, Uzunie; wiem, że nie chcesz jej stracić. Ja też nie, lecz również nie chcę utracić Mikayli. — Ja też nie chcę utracić Mikayli! — zaprotestował Uzun. — Ale to moja wina, że znalazła się w takich opałach, i to mnie powinni złożyć w ofierze. Haramis ledwo trzyma się na nogach, a już na pewno nie potrafi nałożyć czaru, który sprawi, że zamiast niej ujrzą Mikaylę. Poza tym Mikayla wywodzi się z królewskiej rodziny Labornoku; Haramis nie. — Te ziemie są zjednoczone od czasu ślubu księżniczki Anigel i księcia Antara — przypomniał mu Fiolon. — Powinieneś pamiętać; połowa twoich ballad o tym mówi. — Czy twierdzisz, że jestem Arcymaginią zarówno Ruwendy, jak i Labornoku? — zapytała z zaciekawieniem Haramis. — A nie jest tak? — Fiolon utkwił w niej wzrok. — Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. — Haramis wzruszyła ramionami. Fiolon zmarszczył brwi w skupieniu i zaczął przechadzać się po komnacie. — To mogłoby wyjaśniać, dlaczego w Labornoku nadal kwitnie kult Meret — powiedział w zamyśleniu. — Jeśli nie masz wyczucia ziemi Labornoku, może ma je ktoś inny, albo nikt nie ma. — Zatrzymał się przed szerokim łożem. — Pani, czy kiedykolwiek byłaś w Labornoku? — Nie. — Haramis zaprzeczyła ruchem głowy. — Ta Wieża stanowi najdalszy zakątek tej krainy. Movis leży w połowie drogi w dół zboczem Góry Rotolo i nawet jaskinia lodowa, w której znalazłam swój Talizman, była po tej stronie Góry Gidris. A więc nie, nigdy moja noga nie postała w Labornoku. Nigdy też nie przelatywałam na tymi terenami. — A zatem możliwe, że odkryliśmy przyczynę — powiedział Fiolon. — Lecz w tej chwili nie jest to dla nas sprawa najważniejsza. Czy Uzun wspominał o obrzędzie składania ofiary? — Tylko że ma się odbyć pojutrze o świcie. Fiolon skinął głową. — Rozmawiałem ze zwierciadłem. To niesłychanie użyteczny przyrząd; udało mi się dzięki niemu obejrzeć całą Świątynię. — Uśmiechnął się. — Chyba jestem jedynym żywym mężczyzną, oczywiście oprócz kapłana nazywanego Mężem Bogini Meret, który widział komnaty dziewic Świątyni. Lustro pokaże mi każdy zakamarek Świątyni, jaki sobie zażyczę ujrzeć. Mogę zatem użyć go do poszukiwania Mikayli, zamiast wyczarowywać jej obraz, albo przywoływać jej lammergeiera. — Westchnął głęboko. — Wieści nie są jednak najlepsze. Kazano jej pościć przez cały jutrzejszy dzień, a następnej nocy ma rozpocząć samotne czuwanie w zewnętrznej jaskini. Podejrzewam, że te wszystkie zabiegi mają na celu osłabienie jej tak, by nie miała siły przeciwstawić się, kiedy odkryje, co mają zamiar jej uczynić. Kiedy zostanie sama, możemy się tam dostać z Czerwonym Okiem, pochwycić ją i umknąć niepostrzeżenie. — Czerwone Oko? — zapytała Haramis. — To lammergeier — wyjaśnił Fiolon. — Lammergeiery prowadzą dzienny tryb życia — zauważyła Haramis. — W nocy śpią i niezbyt dobrze widzą w ciemności. — Czerwone Oko jest wyjątkiem — odparł Fiolon. — To albinos, zupełnie biały, z czerwonymi oczami. — Albinosy mają różowe oczy — zauważyła Haramis. — Czerwone Oko też takie ma — odpowiedział cierpliwie Fiolon — tylko nie chce się do tego przyznawać. Mówi, że „Różowe Oko” brzmi absurdalnie. Od dawna przyjaźni się z Mikaylą, więc często żartujemy sobie z nim na ten temat. Ma niesłychanie ostry wzrok w nocy, a na tle śniegu prawie go nie widać. — A więc leć tam na tym Czerwonym Oku — rzekła Haramis — przechwyć Mikaylę, co nie powinno być zbyt trudne… — Mylisz się — przerwał Fiolon. — Nie będzie to łatwe zadanie. Ona nie wróci z własnej woli. Twierdzi, że dała słowo, że weźmie udział w tym rytuale, a ona zawsze dotrzymuje słowa. — A jej obietnica, że zostanie Arcymaginią? — zapytała gniewnie Haramis. — Kiedy coś podobnego obiecywała? — Fiolon uśmiechnął się krzywo. — Kiedy tu przybyła — odparła Haramis, po czym zastanowiła się nad swymi słowami. — Chyba rzeczywiście nigdy nie składała podobnej obietnicy. — Nie prosiłaś o to — zauważył Fiolon. — Byłem wtedy tutaj, pamiętasz? Powiedziałaś, że ma zostać twoją następczynią, a kiedy zapytała, czy ma jakiś wybór, odrzekłaś, że nie. Stwierdziłaś, że jest to zbyt ważna sprawa, aby uzależniać ją od kaprysów dziecka. — Masz rację, to właśnie powiedziałam. — Haramis westchnęła. Powinnam była więcej czasu poświęcić na słuchanie, a mniej na mówienie. Ośmielam się stwierdzić, że Uzun znają lepiej ode mnie. No cóż, teraz to nie ma większego znaczenia. Czy Czerwone Oko może zabrać mnie do Świątyni? — Tak — odparł Fiolon. — Ale nie jest konieczne, żebyś zajęła jej miejsce. Mogę ją stamtąd wyciągnąć. — I sprawić, że Labornok zaatakuje Ruwendę po raz drugi w ciągu dwustu lat — powiedziała Haramis — i to magią, a tym razem w Ruwendzie nie znajdzie się nikt dość silny, by odeprzeć atak. — Myślę, że masz sporo racji — odezwał się smutno Fiolon. — Kapłani Meret są bezwzględni, bardziej, niż sobie to wyobraża Mikayla. Widziałem więcej niż ona, i w nieco innych okolicznościach. Trzymają Córki Bogini w zamknięciu, więc nie może zobaczyć zbyt dużo, a nie sądzę, żeby kiedykolwiek obserwowała ich w magicznym zwierciadle. — Wiedzą, że Mikayla mieszka tu, w Wieży — kontynuował. — Wiedzą, że ma zostać Arcymaginią, a więc właśnie od tego miejsca rozpoczęliby poszukiwania. Ona natomiast nie będzie chciała z nimi walczyć; szczerze mówiąc, musiałbym ją zamknąć i pilnować, żeby nie wezwała lammergeiera i nie wróciła do nich. — Lecz nie będzie mogła do nich wrócić, jeśli ich tam nie będzie — rzekła Haramis. — Co chcesz przez to powiedzieć? — zapytał Fiolon. — Mikayla nie wie, że ma zostać złożona w ofierze, mam rację? — spytała Haramis. — Czerwone Oko próbował jej to wyjaśnić, ja też próbowałem — odezwał się ze smutkiem Fiolon — lecz ona nie daje wiary naszym słowom. Twierdzi, że dwa lata temu również wybrano ją Najmłodszą Córką Bogini i przeżyła te obrzędy. Poza tym jest im winna jeszcze trzy lata, więc dlaczego mieliby ją teraz zabijać? Nie rozumie, że Święto Jubileuszu to co innego. Wytną jej serce, aby dać je Bogini, a wraz z nim kolejne dwieście lat życia. — Czy to właśnie wtedy robią? — zapytała Haramis. — Kładą ofiarę na ołtarzu i wycinają serce? — Czynią to rytualnym nożem z obsydianu. Następnie przekazują zwłoki rzece, która jest krwią Bogini — odpowiedział Fiolon. — Obserwowałem jak kapłani omawiali rytuał, wybierając spomiędzy siebie tego, który będzie odprawiał nabożeństwo i tak dalej. Dowiedziałem się wtedy mnóstwa szczegółów. Potem kazałem, żeby lustro pokazało mi pomieszczenie, w którym dokonują poświęcenia. Ofiarny ołtarz znajduje się po zachodniej stronie Świątyni, dokładnie nad miejscem, gdzie rzeka wypływa ze skały. — A zatem to widziałeś — zamyśliła się Haramis. — Z czego wykonany jest ołtarz? — Z żywej skały — odparł Fiolon. — Ta cała kaplica jest wyrzeźbiona z… och, teraz rozumiem. Tak, to zdecydowanie część ziemi. Nie ma w tym nic sztucznego. Skoro możesz używać ziemi po labornockiej stronie gór, możesz również używać kaplicy, ołtarza i wszystkiego innego. — Używać? — zapytał Uzun. — Arcymagini czerpie moc poprzez kontakt ze swoją ziemią — wytłumaczył Fiolon. On naprawdę to rozumie, pomyślała Haramis. Uzun musi mieć rację, lecz mimo wszystko mężczyzna — Arcymag jakoś mi nie pasuje. — Prawdę mówiąc — kontynuował Fiolon — Arcymag może użyć każdej ziemi; kiedy pracowałem z Mikayla, zauważyłem, że potrafię w pewnej mierze wpływać na Ruwendę. — Spojrzał ukosem na Haramis. — Oczywiście prosiłbym o twoje pozwolenie, pani, lecz byłaś wtedy tak chora… — Głos uwiązł mu w krtani. — Najważniejsze, żeby ziemia była w dobrym stanie — bladą twarz Haramis rozjaśnił delikatny uśmiech. — Kto ją uzdrowi, nie jest główną kwestią. — Powinnam była sobie to uświadomić już wiele lat temu, pomyślała. — A zatem wróćmy do naszego planu — kontynuowała. — Jutro wieczorem, Fiolonie, razem polecimy do miejsca, gdzie Mikayla ma czuwać. Skoro nie zamierzamy spędzić całej nocy na przekomarzaniu się z nią, proponuję, abyśmy zabrali ze sobą pewne narzędzia, które pozwolą na szybkie i nieświadome przeniesienie jej stamtąd. Fiolon skinął głową. — W piwnicy stoi butla pełna czegoś, co powinno nam pomóc — powiedział. — To jedna z rzeczy zgromadzonych przez Orogastusa. Mam jednak nad nim pewną wyraźną przewagę — dodał uśmiechając się szelmowsko, nagle wyglądając na swoje lata. — Potrafię przeczytać to, co tam napisano. — Potrafisz? — Bezgraniczne zdumienie odmalowało się w oczach Haramis. — Jak… w jaki sposób poznałeś język Zaginionego Ludu? — Lustro — odparł Fiolon. — „Magiczne zwierciadło” Orogastusa stanowi, oprócz swoich innych przymiotów, przyrząd do nauki. — Wiedziałam, że to jakaś maszyna — Haramis pokiwała głową, zastanawiając się, ile jeszcze niespodzianek ją czeka. — Zdałam sobie z tego sprawę od razu, gdy je zobaczyłam. Orogastus stał nad nim, przywołując najprzeróżniejsze, nie istniejące już Ciemne Moce, ale ta stara maszyna prawie nie działała. Fiolon roześmiał się. — Szkoda, że Orogastus nie zdawał sobie sprawy, że wzniósł wieżę dokładnie na szczycie czegoś, co dostarcza tej maszynie mocy. — Zauważył nie rozumiejące spojrzenie Haramis i wyjaśnił: — Mocy dodaje mu światło słoneczne. Na górze została zbudowana tak zwana bateria słoneczna, która pochłania światło i gromadzi je w swoich wnętrznościach. — Haramis zastanawiała się, co też może oznaczać „bateria słoneczna”, lecz nie przerywała chłopcu. Sądząc z kontekstu, musiało być to jakieś skupisko energii, przyrząd do jej przechowywania. Fiolon kontynuował. — Orogastus nie miał pojęcia, do czego służy ta czarna, płaska powierzchnia. Ponieważ jednak wyśmienicie się do tego nadawała, zbudował na niej Wieżę. Następnie pozwolił, aby śnieg pokrył to, czego nie zasłoniła budowla, i maszyna nie mogła skutecznie doładowywać swych baterii, a co za tym idzie, nie mógł wykorzystać jej pełnych możliwości. Mikayla odkryła zastosowanie zwierciadła, kiedy leżałaś chora w Cytadeli, i domyśliła się, gdzie znajduje się bateria słoneczna, co świadczy o niewątpliwej inteligencji twej następczyni. Jeśli mam być szczery, to zawsze dobrze sobie radziła z mechanicznymi przyrządami. Wracając do sprawy, oczyściliśmy plac, dzięki czemu promienie słoneczne naładowały baterię, i od tej pory lustro działa bez zarzutu. Poprzez nie obserwowaliśmy, jak sobie radzisz, przy okazji ucząc się języka Zaginionego Ludu. W taki oto sposób Mikayla znalazła Świątynię Meret. — W istocie, lustro posiada takie możliwości — przypomniała sobie Haramis. — Kiedy Orogastus mi je pokazał, ujawniło, gdzie znajdowały się moje siostry. — Tak — rzekł Fiolon. — Kazała, żeby pokazywało jej ludzkich magów, aż znalazła takiego, który potrafił sprawić Uzunowi nowe ciało. Potem zostawiła mnie tutaj, abym dotrzymał towarzystwa Mistrzowi, a sama udała się do Świątyni, by nauczyć się rytuału związanego z przenoszeniem ducha do nowego ciała. — Nigdy nie powinienem był pozwolić jej tam jechać! — wybuchnął Uzun. — Nie mogłeś jej zatrzymać — przypomniał mu łagodnie Fiolon. — Nie sądzę, żebym nawet ja mógł to zrobić. Była tak rozgoryczona życiem, że podświadomie szukała czegoś, z czym by mogła samodzielnie walczyć. Znalezienie ci odpowiedniego ciała było dla niej właśnie takim wyzwaniem, jej sposobem na odparowanie ciosu przeznaczenia, które tak odmieniło jej życie. — Powiadasz zatem, że możesz sprawić, że straci przytomność — odezwała się Haramis, ściągając dyskusję ponownie na konkretne tory. — Wtedy zamienię się z nią na ubrania, a ty przywieziesz ją tu z powrotem. Będziesz musiał przetrzymać ją tu przez czas tego ohydnego rytuału. Mikayla przypuszczalnie pościła i spędziła całą noc w zimnym pomieszczeniu, co powinno usprawiedliwić słabość i trudności z chodzeniem, jakie będę niewątpliwie miała. Fiolonie, zgodnie z tym, co przypomniał Uzun, nie potrafię rzucić nawet najprostszego czaru. Czy możesz mnie w tym wyręczyć? — Tak. Rzucę czar, który sprawi, że będziesz wyglądała jak ona, pod warunkiem, że będziesz żywa i twe ciało będzie nienaruszone. Kiedy jednak wyjmą ci serce, czar pryśnie. — Dobrze. — Haramis uśmiechnęła się posępnie. — Mam nadzieję, że na tym etapie będę jeszcze w stanie widzieć ich twarze. Chcą podnieść rękę na wybraną przeze mnie następczynię, co? Niedoczekanie ich. — Nałożę też na ciebie zaklęcie powstrzymujące ból — powiedział Fiolon. — Spróbuję połączyć je z tamtejszą ziemią, więc powinno trwać, chyba że zaczniesz kwitować w powietrzu, albo uczynisz coś równie nieprawdopodobnego. — A zatem ustaliliśmy większość spraw — rzekła Haramis. — Odpocznę trochę przed podróżą. Myślę, że wyruszymy jutro około północy. Nieco wcześniej posilę się gorącą zupą i chlebem; nie ma powodu, żebym ja również pościła. To doda mi sił do zrobienia tego, co muszę. — Ależ Haramis… — zaprotestował Uzun. — Przykro mi, Uzunie — odezwała się stanowczo — lecz muszę to uczynić. Fiolonie, czy wraz z Mikaylą zaopiekujecie się Uzunem, kiedy mnie zabraknie? — Tak, pani, możesz na nas liczyć — Fiolon zdobył się na słaby uśmiech — chyba, że to on będzie się nami opiekował. — Dobrze. — Haramis zagłębiła się w poduszkach, czując niezmierne znużenie. — Teraz pragnę odpocząć. — Oczywiście, pani. — Fiolon ukłonił się i opuścił pokój, ciągnąc Uzuna za sobą. — Czy ona sądzi, że będę chciał żyć, kiedy jej zabraknie? — Do uszu Haramis doleciał oddalający się głos Odmieńca. Mój biedny przyjacielu, pomyślała sennie Haramis, co ja ci zrobiłam?’Co ja wam wszystkim zrobiłam? ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY Następny dzień Haramis spędziła odpoczywając i jedząc. Na krótko przed jej wyruszeniem w podniebną wędrówkę, do komnaty weszła Enya niosąc długą, białą suknię z wysokim kołnierzem i długimi rękawami. — Panicz Fiolon powiedział, żebym ci to przyniosła, pani — rzekła pochylając głowę. — Mówi, że Mikayla zostawiła to w swojej komnacie. Haramis nigdy wcześniej nie widziała tego stroju. Domyślała się, że są to szaty, które Mikayla przywiozła ze Świątyni Meret. Przy odrobinie szczęścia okażą się identyczne z tymi, które dziewczyna ma na sobie i nie trzeba będzie się przebierać na zimnym górskim zboczu. — Dziękuję ci, Enyo — powiedziała. — Pomóż mi ją założyć, proszę. Kiedy gospodyni posłusznie zabrała się do spełnienia tej prośby, Haramis przyjrzała się badawczo niewielkiej Nyssomijce. Arcymagini wydawało się, że po tak wielu latach jej wiernej służby nie postąpiłaby wobec Enyi uczciwie, gdyby zniknęła bez wyjaśnienia. — Enyo — odezwała się. — Dziś w nocy odchodzę. Gospodyni pociągnęła nosem. — Powiedz mi to, czego nie wiem. Mistrz Uzun przez cały dzień popłakuje mówiąc, że wybierasz się na pewną śmierć. — Cały Uzun, lecz obawiam się, że w dużej mierze ma rację. Prawdopodobnie już tu nie wrócę. — Haramis uśmiechnęła się słabo. — Och, pani — wyjąkała Enya. — A ja myślałam, że on jak zwykle przesadza. — Fiolon wyrusza wraz ze mną i powinno mu się udać przywieźć tu Mikaylę — powiedziała Haramis. — Kiedy umrę, jedno z nich, a może nawet oboje, powinni zostać Arcymagami Ruwendy. — Umilkła. — Tak sądzę. Wiesz, Enyo, nagle czuję, że nie jestem już tak pewna spraw, które dotychczas wydawały mi się oczywiste. — Nie martw się tym, pani — rzekła szybko Enya. — Ziemia zajmie się wszystkim. Zawsze się tak dzieje, jeśli jej na to pozwolisz. — Tak — przyznała Haramis. — Wreszcie postanowiłam przestać z tym walczyć. Właściwie narobiłam sporo bałaganu, lecz uważam, że nie jest jeszcze za późno, aby na powrót zaprowadzić porządek. Przynajmniej mam taką nadzieję. — Wzięła głęboki oddech. — Chcę ci podziękować, Enyo, za to, że tak wspaniale mi służyłaś. Byłaś wierną sługą i… wiernym przyjacielem. — Zawahała się. — Nie wiem, czy zostaniesz z Mikaylą, czy nie. Jednakże jakiegokolwiek dokonasz wyboru, masz moje błogosławieństwo. — Położyła dłoń na głowie Enyi i poczuła strumienie ciepła wytryskujące z palców. Chyba nie straciłam całej mocy, pomyślała, cieszy mnie to. Założyła buty z wysokimi cholewami, grube rękawice i ciepłą pelerynę. Rozejrzała się po komnacie, zatrzymując wzrok na wiekowych meblach, po czym, westchnąwszy głęboko, ruszyła na poszukiwanie Uzuna. Odnalazła go szlochającego przed kominkiem w gabinecie, gdzie pod postacią harfy spędził tak wiele lat. — Stary przyjacielu — zaczęła, lecz nagle głos załamał jej się w krtani. — Och, Uzunie — zatkała, a łzy bezwiednie popłynęły jej po policzkach — będzie mi ciebie brakowało. Najpokorniej proszę cię, abyś wybaczył mi krzywdy, które ci wyrządziłam. — Nigdy mnie nie skrzywdziłaś, księżniczko — odparł szybko Uzun. Haramis wiedziała, że kłamał, ponieważ dobrze pamiętała liczne przykłady swego bezmyślnego lub egoistycznego zachowania. W przeszłości często krzywdziła Uzuna i nie tylko jego. Mistrz jednak prędzej by umarł niż przyznał, że nie jest doskonała. — Nie martw się o mnie. — Drewniany Odmieniec pociągnął nosem. Haramis dostrzegła, że rzeczywiście płakał. Jego nowe ciało było niewiarygodnym arcydziełem. — Pozostanę tu dopóty, dopóki nie skomponuję ballady o twym bohaterstwie i poświęceniu, a potem pójdę za tobą. Mikayla obiecała już dawno, że mnie uwolni, kiedy ciebie nie będzie — wyszlochał. — Zrób to, co uważasz za słuszne — powiedziała Haramis i przytuliła go. — Żegnaj, najstarszy i najdroższy z mych przyjaciół. — Żegnaj, księżniczko. — Uzun odwrócił się w kierunku ognia i skrył twarz w dłoniach. Haramis wspięła się wolno po schodach na balkon, na którym zwykle lądowały lammergeiery. Fiolon już tam czekał, trzymając jeden ze specjalnych worków do spania, w które Haramis zaopatrywała nyssomijskich posłańców, wysyłając ich na niziny. — Pomyślałem, że najlepiej będzie, gdy włożę Mikaylę do środka w czasie podróży do domu — wyjaśnił. — Dobry pomysł — zgodziła się Haramis. — Taaak — doleciał ich głos z ciemności. Haramis spojrzała w górę zdumiona. Uświadomiła sobie, że Fiolon miał rację. Wielki ptak był zupełnie niewidoczny na białym tle, takim jak śnieg lub jej Wieża. W ciemności błyszczały dwa niesamowite paciorki czerwonych oczu. — Tyś jest Czerwone Oko — stwierdziła. Ptak lekko pochylił głowę na znak potwierdzenia. — Jestem ci wdzięczna za pomoc. — Tym razem Haramis skłoniła głowę. Nie usłyszała odpowiedzi, lecz Fiolon natychmiast przekazał jej słowa lammergeiera. — Cieszę się, że mogę pomóc — rzekł ptak. — Mikayla jest przyjacielem. — Zeskoczył na podłogę balkonu i rozpostarł skrzydła. Gest ten jasno wyrażał to, co oznaczałoby słowo „ruszajmy.” Fiolon pomógł Haramis wspiąć się na grzbiet ptaka, po czym usiadł tuż za nią. Lammergeier zatrzepotał skrzydłami i wzbił się lekko w nocne powietrze. Haramis zdawało się, że lot nie trwał dłużej niż chwilę. Poczuła, jak zbliżają się do ziemi. W pewnym momencie olbrzymi ptak przechylił się w lewo i poszybował ku ogromnej jaskini. Kolumny przy wejściu, które wydały się Haramis gigantycznymi słupami lodu, znajdowały się w takiej odległości od siebie, że Czerwone Oko z powodzeniem mógł między nimi przelatywać. W ciemności Haramis dojrzała niewielką postać siedzącą ze skrzyżowanymi nogami na futrzanym dywaniku. Mikayla spojrzała na nich. — Czerwone Oko, co ty tu robisz? Mam tu czuwać w samotności! Haramis nie słyszała odpowiedzi Czerwonego Oka, lecz mogłaby przysiąc, że stanowczo zakazał jej tego robić. — Już to przerabialiśmy — rzekła Mikayla z cierpliwością i znużeniem kogoś, kto wiele razy powtarzał to samo. — Dałam słowo. — Ale nie wiedziałaś, co obiecujesz. — Fiolon ześlizgnął się z grzbietu ptaka i wyciągnął rękę, aby pomóc Haramis. — Nikt tak naprawdę nie wie, co obiecuje w ważnych momentach swego życia — odparowała niecierpliwie Mikayla. — Moi rodzice pobrali się w tydzień po tym, jak się poznali. Czy sądzisz, że wiedzieli, co obiecują, wypowiadając formułę zaślubin? — Jestem pewien, że wiedzieli więcej na temat tego, co przyrzekali, niż ty — odezwała się Haramis stając na futrzanym dywaniku. Nogi natychmiast jej się ugięły i opadła na kolana. Twarze obu kobiet znalazły się na tym samym poziomie. Arcymagini popatrzyła w oczy dziewczynie, którą próbowała wykształcić na swoją następczynię. Fiolon przesunął się w najgłębszy cień i powoli zaczął zachodzić Mikaylę od tyłu. — Pani — wyjąkała Mikayla w zdumieniu. — Nie powinnaś wychodzić z łóżka. Czyżby Fiolon ciągnął cię tu ten szmat drogi w środku nocy, abyś pomogła mu mnie przekonać? — Nie — odparła spokojnie Haramis. — Przybyłam, aby zająć twe miejsce. — Nie możesz! — Mikayla popatrzyła na nią z niedowierzaniem. — To nie twoja sprawa. Ty niczego nie obiecywałaś. — Może nie słowami — odpowiedziała Haramis. — Kiedy jednak zabrałam Uzuna od jego przyjaciół i odizolowałam go w Wieży, wzięłam na siebie odpowiedzialność za wszelkie konsekwencje tego czynu. Kiedy zabrałam ciebie i Fiolona z waszego domu, od rodziny, również wzięłam odpowiedzialność za was oboje. Nie mogę ci pozwolić, abyś oddała życie, szczególnie w tak młodym wieku, naprawiając moje błędy. — Mikayla patrzyła na nią zbyt zdumiona, aby silić się na jakąkolwiek odpowiedź. Haramis kontynuowała: — Nie wiem, czy po mojej śmierci otrzymasz wyczucie ziemi, wyczucie Ruwendy. Sądziłam, że masz zostać moją następczynią, lecz — uśmiechnęła się smutno — ostatnio odkryłam, że myliłam się w wielu sprawach. Jeśli ty masz zostać Arcymaginią, wyczucie ziemi samo do ciebie przyjdzie. Jeśli nie — wzruszyła ramionami — nie wiem, co się stanie. Mam jedynie nadzieję, bez względu na to, co się wydarzy, że twoje dni wypełni szczęście. Fiolon, który zdążył już zajść Mikaylę od tyłu, nagle pochylił się i przytknął jej do ust i nosa materiał nasączony osobliwie pachnącą cieczą. Dziewczyna szarpała się przez chwilę, po czym osunęła się bezwładnie w jego ramiona. Położył ją delikatnie na ziemi i pośpiesznie zdjął z niej wierzchnie odzienie, pozostawiając jedynie białą szatę. Przypuszczenia Haramis sprawdziły się w pełni; miała na sobie identyczną suknię. Następnie Fiolon pomógł Haramis zamienić pelerynę, bury i rękawice na te, w które odziana była Mikayla. Kiedy pochylił się, aby podnieść nieprzytomną przyjaciółkę, Haramis odezwała się: — Zaczekaj! Fiolon spojrzał na nią pytająco. Zdjęła z szyi Talizman, który nosiła od niemalże dwóch wieków. Przełożywszy łańcuch przez głowę uśpionej dziewczyny, rzekła z powagą: — Daję mój Talizman, Trójskrzydły Krąg, mej krewnej, Mikayli. — Usiadła. — Fiolonie, teraz możesz zabrać ją do domu. Opiekuj się nią. Fiolon podniósł Mikaylę, włożył ją ostrożnie do worka, po czym przywiązał osobliwy pakunek do grzbietu Czerwonego Oka. Następnie odwrócił się do Haramis. — Teraz nałożę zaklęcia — powiedział. — Najpierw czar. Haramis nic nie poczuła, lecz ptak przechylił na bok głowę i pokiwał nią z uznaniem. — Dziękuję — rzekł krótko Fiolon. Haramis zastanawiała się, czy lammergeier skomentował poczynania młodzieńca. — Teraz powstrzymanie bólu — kontynuował Fiolon. Zdjął rękawice, wymamrotał kilka słów, zbyt cicho, aby Haramis mogła je usłyszeć, na chwilę złączył swe dłonie nad jej głową, po czym przesunął nimi po obu stronach jej ciała. Skończył na klęczkach, kładąc nagie dłonie płasko z dwóch stron dywanika. — Myślę, że udało mi się zakotwiczyć zaklęcie w ziemi — powiedział. — Jak się czujesz? — Zupełnie dobrze — odparła Haramis. Nie kłamała. Ból i wszelkie dolegliwości zniknęły, niczym zdmuchnięty płomień świecy. Od stu lat nie czuła się tak wyśmienicie. — Dziękuję, Fiolonie. Teraz odejdź z mym błogosławieństwem. — Położyła dłoń na jego pochylonej głowie. — Dziękuję, pani — odrzekł Fiolon. — Mam tylko nadzieję, że kiedy nadejdzie mój czas, będę równie dzielny i mądry jak ty. Haramis nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie uważała się za specjalnie dzielną, a już na pewno nie czuła się mądra. — Żegnaj, Fiolonie — odezwała się w końcu. — A teraz odejdź, zanim ktoś cię zauważy. Fiolon usadowił się na grzbiecie lammergeiera, tuż za przytroczonym workiem. Ptak w milczeniu pochylił lekko głowę ku Haramis, po czym wzbił się w powietrze, zręcznie omijając lodowe filary. Wkrótce zniknął w mroku nocy jakby nigdy go tu nie było. Haramis zajęła miejsce Mikayli. Siedziała w ciemności, wspominając wydarzenia ze swego długiego życia. Przed oczami pojawiały jej się obrazy rodziców i sióstr, nauczycieli i przyjaciół, a w szczególności Uzuna; wspominała dzień, w którym została Arcymaginią i próbowała domyślić się, do czego ją to zobowiązuje; znalezienie Talizmanu… Znalazłam swój Talizman na tej samej górze, pomyślała, tyle że na przeciwległym zboczu. Pamiętała niebezpieczne jaskinie lodowe, które w każdej chwili groziły zawaleniem. Ciekawa jestem, czy ziemia po tej stronie jest również taka niestabilna. Sięgnęła umysłem, próbując dotknąć otaczających skał. Wyczuwała ziemię, jednak bardzo słabo. Przyszło jej do głowy, że chyba czuje jakąś szczelinę, gdzieś powyżej. Myślę, że znajduję się nad Świątynią, uświadomiła sobie. To dobrze. Przyszły po nią tuż przed pierwszym brzaskiem; cztery młode panny w jasnobłękitnych szatach, śpiewające monotonną pieśń. Musiały pomóc Haramis wstać, gdyż zesztywniała bardzo od długiego siedzenia w tej samej pozycji. Za niewiastami kroczyło kilku młodych mężczyzn, niosących drewniane bale, podtrzymujące zdobione krzesło. Przypomina tron, pomyślała Haramis. Jeden z mężczyzn rzucił jej najohydniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziała na ludzkiej twarzy. Szczerze mówiąc, przyszło jej na myśl, Skritekowie mają przyjemniejsze spojrzenia. Ciekawa jestem, cóż takiego zrobiła mu Mikayla. Chyba nic tak potwornego, żeby do tego stopnia rozkoszował się perspektywą jej śmierci. Zignorowała go; ignorowała wszystkich. Uważała, że to najbezpieczniejsze rozwiązanie, ponieważ nie znała nikogo z otaczających ją ludzi. Nie chciała, by zbyt szybko odkryli, że nie jest Mikaylą. Na szczęście nikt nie oczekiwał, że przemówi. Nie przerywając złowróżbnego śpiewu, ponury korowód zagłębił się w mrocznej Świątyni. Przy ciężkiej kotarze zwieszającej się nad łukowatym wejściem mężczyźni niosący krzesło zatrzymali się. Kobiety poprowadziły Haramis przez pokrytą dywanem posadzkę ku komnacie, w której znajdowały się przybory do kąpieli. Obłoki pary unosiły się ponad wypełnionym po brzegi basenikiem. Niewiasty wykąpały ją, zaplotły włosy w zawiły układ warkoczy, po czym całą namaściły wonnym olejkiem. Haramis zauważyła, że później wszystkie kobiety starały się dokładnie zmyć tłuszcz ze swych dłoni. Czyżby to jakaś odurzająca substancja? pomyślała. Coś, co uczyni mnie bardziej uległą? A może coś, co zwiększy ból; w tego rodzaju obrzędach znaczną część mocy czerpie się z bólu i strachu ofiary. Spodziewam się, że sprawię im rozczarowanie. Kobiety przebrały ją w czyste szaty. Na ramiona nałożyły zdobne, złote bransolety i dopiero wtedy wyprowadziły ją z komnaty. Na zewnątrz oczekiwali już mężczyźni i zanieśli ją do komnaty z ofiarnym ołtarzem. Haramis rozejrzała się z zainteresowaniem, nie zwracając uwagi na dwóch kapłanów, odzianych w czarne szaty, którzy szli jej na powitanie. Ich twarze zakrywały złote maski. Zgodnie z tym, co powiedział Fiolon, komnata została wykuta w żywej skale. Prosta figura Bogini zdawała się wyrastać z przeciwległej ściany; mniej więcej do wysokości jej talii sięgał kamienny ołtarz, niegdyś zbroczony krwią. Strumień, który, jak wiedziała Haramis, stanowił początek rzeki Noku, wypływał spod ołtarza, mknąc wartkim nurtem przez środek komnaty. W pobliżu wejścia do komnaty kilka bali ciemnego drewna jako swoisty pomost zakrywało spieniony potok, lecz bezpośrednio przed ołtarzem pląsająca woda nie była niczym zasłonięta. Haramis przyszło na myśl, że w tym miejscu pochłonie nurt ciało ofiary. Woda musiała być niesłychanie zimna. Kapłani przemówili w nieznanym języku, więc Haramis nie zadała sobie trudu, żeby w jakikolwiek sposób im odpowiedzieć. Wymienili między sobą szybkie spojrzenia, po czym wyciągnęli ręce, by pomóc jej zejść z rzeźbionego krzesła, uważając, by nie dotknąć przy tym gołej skóry. Haramis zastanawiała się, czy starali się po prostu uniknąć kontaktu z olejkiem, czy też istniał zakaz bezpośredniego dotykania ofiary. A może jedno i drugie, pomyślała. Nagie stopy Haramis dotknęły ziemi, jęknęła i kolana się pod nią ugięły. Prawie nie czuła, jak jeden z kapłanów schwycił ją w pasie i podniósł. Na Czarny Kwiat, Fiolon miał rację, uzmysłowiła sobie, gdy wyczucie ziemi Labornoku wpłynęło w nią z całą mocą. Już dawno temu powinnam była tu przybyć. Czyżby aż tak długo ta ziemia na mnie czekała? — Księżniczko — przemówił kapłan stanowczym, lecz ściszonym głosem, tłumionym przez maskę przesłaniającą twarz. — Weź się w garść! Czy chcesz wszystko popsuć, zaprzepaścić swoją szansę, zaszczyt, jaki cię spotyka? Haramis przez chwilę patrzyła pytającym wzrokiem, aż pojęła znaczenie jego słów. Wziąwszy głęboki oddech, usztywniła nogi w kolanach. — Już dobrze — rzekła miękko. — Możesz mnie puścić. Kapłan ostrożnie zwolnił uścisk dokoła jej talii, lecz obydwaj trzymali ją mocno za bransolety, zbliżając się do ołtarza. Gdy dotarli na miejsce, odwrócili Haramis twarzą do zgromadzonych. Zdawało się, że przybyli wszyscy mieszkańcy Świątyni, lecz tylko niewielu z nich patrzyło na nią ze współczuciem. Większość spoglądała jak Skritek na polowaniu. Sądzę, że nie będę ich żałowała, pomyślała Haramis. — Ujrzyjcie Wybraną — zaintonował kapłan. — Chwała! — odparł tłum. — Ukochaną Najmłodszą Córkę Bogini — wyskandował drugi kapłan. — Chwała! — Tę, Która Oddaje Serce Swej Matce. — Chwała! — Tę, Która Oddaje Życie Za Swą Matkę. — Chwała! — Tę, Która Umiera, Ażeby Jej Matka Mogła Żyć. — Chwała! Kapłani pomogli Haramis wspiąć się na ołtarz i położyć się tak, żeby jej stopy znalazły się u wezgłowia kamiennego łoża. Patrzyła Bogini prosto w twarz. Rzeźba istotnie była prymitywna, a w twarzy można było dostrzec zaledwie ślady rysów. Zdawało się, że głównym zadaniem Bogini jest podtrzymywanie stropu komnaty. Haramis wyczuwała, że punkt ciężkości znajdował się w tej części skalnej ściany. Zgromadzeni ludzie znajdowali się teraz za Arcymaginią, więc nie mogła ich obserwować. Sprawiło jej to dużą ulgę. Jeden z kapłanów odszedł na bok, podczas gdy drugi nieprzerwanie ściskał bransoletę na jej ręce. Po chwili pierwszy kapłan pojawił się z prawej strony ołtarza, dzierżąc w dłoni sztylet z obsydianu, o którym mówił Fiolon. Musiał wrócić do wejścia i przejść przez most, pomyślała Haramis. To zadziwiające, jakimi trywialnymi sprawami zajmuje się umysł w obliczu nadchodzącej śmierci. Najwyraźniej coś niepokoiło kapłanów. Ten po lewej stronie wciąż nie zwalniał uścisku na ramieniu Haramis, jakby oczekiwał, że ofiara będzie się szarpać lub uciekać. Kapłan po prawej stronie jedną ręką chwycił ją za bransoletę, a w drugiej podniósł sztylet. Nagle znieruchomiał w tej pozycji, i obaj mężczyźni wymienili spojrzenia, które Haramis określiłaby jako zaniepokojone. Całe ich szczęście, że mają na sobie maski, pomyślała prawie rozbawiona. W przeciwnym razie kongregacja zaczęłaby podejrzewać, że nie wszystko jest w porządku. — Co się z tobą dzieje? — syknął kapłan ze sztyletem. — Nie zdajesz sobie sprawy, że zaraz umrzesz? — Oczywiście, że sobie zdaję sprawę. — Haramis zamrugała gwałtownie. — Dlaczego zatem się nie boisz? — zapytał drugi mężczyzna. — A dlaczegóż miałabym się bać? — skontrowała Haramis. Nadszedł czas na moją śmierć i umieram dla ziemi. Wszystko jest jak być powinno, dlaczego miałabym się obawiać? Oczywiście, pomyślała lekko rozbawiona, jestem dużo starsza niż sądzą; myślą, że mają przed sobą przerażone dziecko. Wyobraziła sobie Mikaylę na swoim miejscu i powstrzymała zimny dreszcz. Cieszę się, że to nie ona tutaj leży. — Co robimy? — szepnął mężczyzna z prawej strony. — Rozpocznij obrzęd ofiarowania — odparł kapłan z lewej. — Cóż innego możemy zrobić? Gdzie jest napisane, że ofiara musi być przerażona? — Lecz energia nie jest odpowiednia! — Wiem, ale trudno byłoby nam to wytłumaczyć oczekującym ludziom — wymamrotał mężczyzna przez maskę. Wyciągnął rękę i z piersi drewnianej figury wyjął okrągły, płaski kamień wielkości pięści. Położył go na ołtarzu obok Haramis. W posągu Bogini widniał teraz otwór, a w nim coś małego, wyschniętego i pomarszczonego, przypuszczalnie serce poprzedniej ofiary. — No, dalej — szepnął kapłan do swego towarzysza ze sztyletem. — Ból powinien zrekompensować brak strachu. — Dodał ostrzegawczo cichym głosem: — I lepiej, żeby tak się stało. To ty tak sądzisz, pomyślała Haramis. Błogosławię cię, Fiolonie, chyba uda nam się dokonać sabotażu. Kapłan ciął sztyletem rozrywając jej szaty aż do pasa. Kiedy uniósł narzędzie mordu, Haramis ujrzała na ostrzu swą krew; nie czuła jednak bólu. Gdy kapłani wpatrywali się w jej spokojną twarz, odniosła wrażenie, że poprzez maski widzi ich zdumione i skonsternowane spojrzenia. Uśmiechnęła się pogodnie. Teraz obydwaj czuli przerażenie, jakiego oczekiwała żądna zemsty Bogini. Mężczyzna ze sztyletem z wyraźnym trudem przełknął ślinę, kiedy otworzył jej klatkę piersiową, łamiąc przy tym kilka żeber (Haramis słyszała trzask pękających kości) i wyciął serce. Nie odczuła najmniejszego bólu, lecz wraz z upływem krwi zaczęła powoli tracić przytomność. Zgodnie z przewidywaniem Fiolona, w chwili gdy ciało zostało naruszone, czar prysł, lecz zaklęcie powstrzymujące ból, podtrzymywane przez żywą skałę pod plecami Haramis, trwało. Kapłan po lewej stronie, który odwrócił się, aby usunąć stare serce z posągu, jęknął przerażony widząc, jak twarz Mikayli przeistacza się w oblicze starej kobiety. Kapłan, który trzymał jej serce w górze, tak by zgromadzeni ujrzeli, iż obrzęd ofiarowania wypełnił się, spojrzał na Haramis i prawie wypuścił serce z dłoni. — Święta Meret! — wyszeptał. — Kim jesteś? — Jak się nazywasz? — zapytał gwałtownie drugi kapłan. Czy on naprawdę sądzi, że jestem na tyle głupia, by mu powiedzieć? zastanowiła się Arcymagini z ironicznym rozbawieniem. Nie znając mego imienia, nie mają szans na uratowanie rytuału. Czyżby myśleli, że o tym nie wiem? — Wasza bogini jest fałszywa. — Spokojny głos Haramis przeciął pełną trwogi ciszę niczym sztylet. — Ja jestem ziemią, jestem wieczna. — Sięgnęła umysłem w stronę dostrzeżonego wcześniej pęknięcia w skale. Poczuła, jak szczelina poddaje się naporowi jej woli i wiedziała już, że dzieło zostało skończone. Z łatwością wyślizgnęła się ze swego ciała. Z wysokości spoglądała na serce, które obróciło się w proch przesypując się między palcami przerażonego kapłana. Po chwili jej ciało wraz z drewnianym posągiem Bogini było już tylko ulotnym pyłem. Haramis ujrzała ponad sobą jasne światło i skierowała się ku niemu, przenikając przez kamienny strop, w którym pojawiła się pierwsza rysa i który wkrótce runął na przerażonych ludzi. W towarzystwie Władców Powietrza, którzy przybrali postać lammergeierów, mknęła w przestworzach zdążając ku blademu punkcikowi światła. Jej życie dobiegło kresu, a obowiązek, który niegdyś na nią nałożono, został wypełniony. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY Mikayla zaczęła odzyskiwać przytomność, kiedy na balkonie wyjmowano ją z ciepłego worka. Czerwone Oko popatrzył na nią z góry, po czym odwrócił wielką głowę w stronę Fiolona. — Pozwolę ci zająć się wyjaśnieniami — rzekł szybko i zatrzepotawszy kilkakrotnie skrzydłami, wzbił się w mroźne, nocne powietrze. — Tchórz. — Fiolon uśmiechnął się pod nosem. — Niewątpliwie posiada pewne doświadczenie, jeśli chodzi o temperament Miki. — Schylił się i podniósł bezwładne ciało, po czym zszedł na dół do gabinetu, gdzie położył dziewczynę na kanapie w pobliżu kominka. — Nic jej nie jest? — Uzun stanął nad nią zaniepokojony. — Dojdzie do siebie — odpowiedział Fiolon. — Wkrótce będzie rześka jak zwykle i wtedy posypią się wióry. — Spojrzał szelmowsko na drewnianego przyjaciela. — A Haramis? — Kiedy odlatywaliśmy, wszystko szło zgodnie z planem. Uzun spuścił głowę w milczeniu. Mikayla otworzyła oczy, lecz dopiero po kilku chwilach zorientowała się, gdzie się znajduje. — Fiolonie, ty idioto! Zabierz mnie z powrotem, zanim dostrzegą moją nieobecność! — Nie dostrzegą — odparł Fiolon. — Haramis zajęła twoje miejsce, pamiętasz? — Rzeczywiście. — Mikayla obrzuciła go wzrokiem pełnym obrzydzenia. — Haramis na pewno wystrychnie ich na dudka i przekona, że jest Najmłodszą Córką Bogini. Nawet nie zna rytuałów. Co więcej, od ostatniego ataku choroby nie potrafi używać magii; a może od poprzedniego? — Jeszcze wcześniej — pomógł jej Fiolon. — Ale ja nałożyłem na nią czar oraz zaklęcie blokujące ból. Nic nie poczuje, przywiązałem je do ziemi, a rzeźbiony ołtarz to żywa skała. Czar prawdopodobnie pryśnie, kiedy wytną jej serce… — Kiedy co zrobią!? — wrzasnęła Mikayla. — Och, na Czarny Kwiat, Fiolonie; to tylko symboliczne określenie ceremonii! Uczestniczyłam w tym rytuale dwa lata temu, jak widzisz, jestem cała i zdrowa. — To rok jubileuszowy — powiedział Fiolon. — Podczas jubileuszu wszelkie symbole przestają być symbolami. Mikayla zerwała się raptownie, siadając prosto. — Pójdziemy do lustra i zobaczymy — warknęła — a wtedy sami się przekonacie! — Na jej twarzy odmalowało się zdumienie i przycisnęła dłoń do tuniki, po czym zaczęła wyciągać łańcuch wiszący na szyi. — Co to takiego? — Przełożyła go sobie przez głowę i spojrzała na srebrne berło zwieńczone kołem i trzema skrzydłami. — Nigdy wcześniej tego nie widziałam. — To Trójskrzydły Krąg — rzekł Uzun żałobnym głosem. — Talizman Haramis, część Wielkiego Berła Mocy. — Nie wiedzieć czemu przypomina mi koronę królowej. — Mikayla zmarszczyła brwi. — Trójgłowego Potwora — odezwał się Uzun. — Ta część należała do Anigel. — A co stało się z częścią Kadiyi? — zapytała zaciekawiona Mikayla, obracając Talizman znajdujący się na końcu łańcucha. — Zabrała go ze sobą na moczary i od tej pory nikt nie widział ani jej, ani berła. — A więc nie możemy go użyć jako Berła Mocy. — Nowy nabytek zaprzątnął uwagę Mikayli. — Do czego może służyć i w jaki sposób znalazł się w moich rękach? — Podarunek od Haramis. — Fiolon jęknął. — Tkwi w nim prawdziwa magia. Nie przypomina pod żadnym względem zabawek Zaginionego Ludu, a więc uważaj z nim. Uzunie, czy możesz nauczyć Mikaylę posługiwania się Talizmanem? Odmieniec pokręcił przecząco głową. — Nie. Nie wiem, jak to się robi. Posługiwała się nim wyłącznie Haramis, a mnie nigdy przy tym nie było. Mikayla popatrzyła na nich z rozdrażnieniem. — Czy chcecie powiedzieć, że po tych wszystkich latach nauki, kiedy to Haramis mówiła mi głównie o oczywistych rzeczach, nagle przekazała mi coś takiego bez słowa ostrzeżenia, nie pouczając uprzednio, jak się tym posługiwać? — Spochmurniała. — Jaką moc posiada Talizman? — Możesz nim unicestwiać ludzi. — Fiolon i Uzun odezwali się jednocześnie. — Brrr — Mikayla ostrożnie odsunęła Talizman na odległość ręki. — W takim razie zamierzam go odłożyć. Nie jestem aż tak głupia, żeby eksperymentować z czymś, co może służyć do zabijania. — Wstała. — Wracam za chwilę — rzekła — a wtedy pójdziemy zobaczyć, jak przebiega rytuał w Świątyni. Opuszczając pokój usłyszała, jak Fiolon mówi do Uzuna: — Nie powinieneś tego oglądać. — Jeśli tego nie ujrzę, w jaki sposób napiszę balladę o jej heroicznym czynie? Nie. Umknęło mi zbyt dużo z jej Poszukiwania. Zamierzam na to patrzeć aż do samego końca. — Odpowiedź Uzuna odbiła się echem od kamiennych ścian pustego korytarza. Mikayla prowadziła niewielki orszak, pewnie krocząc podziemnym tunelem biegnącym do jaskini z magicznym zwierciadłem. — Lustro, ukaż Haramis, księżniczkę Ruwendy — rozkazała. — Przeglądanie — odparł metaliczny głos. Ich oczom ukazało się wnętrze Świątyni; dwóch kapłanów pomagało Haramis zejść z krzesła, kolana odmówiły jej posłuszeństwa i dwie odziane w czarne szaty postacie podtrzymały słaniającą się kobietę. — Co jej się stało? — wyjąkał Uzun. Fiolon w skupieniu przyglądał się obrazowi. — Ma gołe stopy — zauważył. — Mikaylo, czy może być to moment, kiedy stanęłabyś na ziemi po raz pierwszy od czasu, gdy cię tam opuściliśmy? — Nie. Znieśliby mnie na krześle z góry, potem do pokoju kąpielowego, a następnie do głównej Świątyni. Nie wiem, dlaczego zeszła z krzesła w tej komnacie; zwykle Najmłodsza Córka nie opuszczała krzesła przez cały dzień. — Z czego wykonana jest podłoga łaźni? Czy to naga skała? — Oczywiście, że nie — rzekła oburzona Mikayla. — To, że Świątynia ukryta jest w jaskini, nie oznacza, że wszędzie są skały. Podłogę łaźni pokrywają puszyste dywany. — A zatem właśnie tam, po raz pierwszy, mogła dotknąć ziemi Labornoku — kontynuował Fiolon. — Czy nie była tam nigdy wcześniej? — spytała Mikayla. — Jest Arcymaginią od prawie dwustu lat! — Mikaylo, czy odpowiesz mi wreszcie na moje pytanie? — Chodzi ci o to, czy właśnie tam po raz pierwszy mogła postawić gołą stopę na gołej ziemi? Tak. Dlaczego pytasz? — Nic jej nie jest, Uzunie — powiedział uspokajająco Fiolon. — Haramis po prostu wyczuwa ziemię Labornoku, co może okazać się niezwykle pomocne. — Właśnie wyczuwa? — powtórzyła Mikayla. — Dopiero teraz? Jaka Arcymagini lekceważy połowę swej ziemi? I dlaczego wyczuwa ziemię Labornoku, skoro od kilku lat nie wyczuwa Ruwendy? — Mikaylo, czy możesz się uspokoić!? — warknął Fiolon. Dziewczyna umilkła. Fiolon nigdy nie zwracał się do niej w podobny sposób. O co mu chodzi? Dlaczego jest taki rozzłoszczony? — O, stanęła na nogach — skomentował Uzun — dzielnie zmierza ku przeznaczeniu. Mówi, jakby tworzył balladę, przeszło przez myśl Mikayli, a to „dzielnie zmierza ku przeznaczeniu” wydaje się absurdem. Nie wypowiedziała jednak swych myśli na głos. Wciąż nie rozumiała, dlaczego zmieniono rytuał; zwykle mieszkańcy Świątyni nie spędzali dużo czasu w tej komnacie. Może nie powinnam się odzywać. Jeśli mam rację, sami się wkrótce o tym przekonają i będą mogli wyruszyć po Haramis, a ja oddam jej wówczas Talizman. Jeśli się mylę… Wzdrygnęła się. Mam nadzieję, że się nie mylę. W miarę trwania obrzędu stało się jasne, że Mikayla myliła się straszliwie, a wszyscy, którzy próbowali ją ostrzec, mieli słuszność. Dziewczyna obserwowała z przerażeniem i niedowierzaniem, jak kapłan wycina serce Haramis. Jak to możliwe, że ona zachowuje taki spokój? Patrzyła z szeroko otwartymi oczyma, jak serce zmienia się w garść prochu, przesypując się między palcami kapłana, jak ciało obraca się w pył, a w kamiennych ścianach pomieszczenia powstaje coraz więcej pęknięć. Dach runął z hukiem, który rozniósł się echem wśród gór. Zanim obraz w lustrze całkowicie pociemniał, ujrzeli, jak ogromna lawina śniegu pochłania szczątki Świątyni. Mikayla osunęła się na podłogę, kryjąc twarz w dłoniach. Usłyszała jakby przez mgłę: — Obiekt nie istnieje. Nie zanotowano żadnych śladów życia na wskazanym obszarze. Wtedy spłynęło na nią to uczucie. Początkowo odniosła wrażenie, że zapada się pod ziemię, stając się integralną częścią Góry Brom, potem Góra Gidris przeniknęła jej jaźń. Poczuła schodzącą północnym stokiem lawinę i rozdzieliła pędzące zwały śniegu na mniejsze strumienie, żeby zapobiec niesionemu przez nie spustoszeniu. Po chwili umysł i ciało Mikayli ponownie zjednoczyły się z Górą Rotolo wraz z jej gorącymi źródłami i ukrytymi dolinami. Przez chwilę, krótszą niźli mgnienie, uświadomiła sobie, że Czerwone Oko śpi właśnie w swej jaskini. Z grzbietu górskiego łańcucha świadomość Mikayli pomknęła w obu kierunkach, na północ wzdłuż rzeki Noku i dalej przez Labornok aż do Morza Północnego oraz na południe wzdłuż rzeki Nothar, poprzez Cierniste Piekło, Dylex, Złote Błota, Cytadelę i Wielką Groblę, Czarne Błota i Zielone Błota, Jezioro Wum i Wodospad Tass, ogarnęła Wielki Mutar aż do granicy z Varem, gdzie ujrzała sylwetkę Fiolona stojącego na straży. — Fio? — rzekła na głos. — Tu jestem, Miko. — Silne ramiona uniosły ją do góry i wyniosły z jaskini. Za sobą usłyszała zgrzyt zamykających się drzwi i stukanie drewnianych stóp Uzuna. W głowie szemrały jej rzeki śpieszące ku swoim morzom i owady buczące w roślinności porastającej moczary. Fiolon postawił Mikaylę na ziemi u wejścia do jaskini i obaj z Uzunem naparli na wielkie wrota. Ponownie wziął ją na ręce. Dziewczyna chciała zaprotestować, lecz gmatwanina obrazów, w jej umyśle przesłoniła otaczający ją świat. Jeśli Haramis odczuwała coś takiego, nic dziwnego, że kapłani musieli ją podtrzymać, uzmysłowiła sobie. To dużo gorsze uczucie od tego, którego doświadczył Fiolon, kiedy otrzymywał wyczucie ziemi Varu. Oczywiście, w tym przypadku obszar jest dwukrotnie większy… — Fio? Czy wyczuwasz ziemię? Odpowiedź przyjaciela utorowała sobie prostą drogę wśród plątaniny jej własnych myśli. — Tylko Var. A ty odbierasz Ruwendę? — Tak, i Labornok. — Nie trać sił na mówienie — poradził jej. — Po prostu odpręż się, a sprawy same się wyklarują. Same się wyklarują? Och, mam nadzieję, że się nie myli! Leżała bezwładnie w jego ramionach, kiedy niósł ją do kuchni, posadził na stołku przy kominku i poprosił Uzuna, aby ją podtrzymał. Prawie umknął uwagi Mikayli fakt, że Fiolon i Uzun zamienili się miejscami, aż nagle ujrzała przed sobą wyciągniętą rękę trzymającą kubek wypełniony parującym płynem. Fiolon pomógł jej go przytrzymać. Gorąca zupa adop pomogła jej poczuć się jak Mikayla, a nie jak wcielenie ziemi obu królestw. — Lepiej? — zapytał Fiolon. Skinęła ostrożnie głową. Nadal odnosiła wrażenie, że jej ciało nie należy do niej. — To dobrze. A teraz zjedz to. — Podał jej pasek suszonego mięsa. Drżącą dłonią wepchnęła go sobie do ust i żuła z wyraźnym wysiłkiem. Zanim skończyła jeść, stała się na powrót sobą. Zniknął zgiełk mącący umysł i kiedy ostrożnie spróbowała ponownie go zgłębić, znalazła jedynie uporządkowane myśli. — Fio — odezwała się przerażona. — Straciłam wyczucie ziemi. — Nie, nie straciłaś — zapewnił ją szybko. — Po prostu wyciszyło się na chwilę. Gorący posiłek i mięso przynoszą taki skutek. Dar wyczucia ziemi dwóch królestw jednocześnie byłby dla każdego trudny do wytrzymania. Szczególnie dla kogoś, kto pościł cały dzień i właśnie był świadkiem śmierci swej krewnej. — Haramis. — Mikayla pokręciła przecząco głową, pragnąc pozbyć się straszliwych wspomnień. — Uzunie. — Odwróciła głowę i spojrzała na Odmieńca. — Tak mi przykro. — Nie, pani — odezwał się Uzun. — To moja wina. Nigdy nie powinienem był prosić o nowe ciało. — Mając na uwadze, że potrzebowałeś nowego ciała, aby opiekować się Haramis, która zmieniła cię w harfę — zauważył Fiolon — sądzę, że trudno tu szukać winnych. Poza tym to bez sensu. Co się stało, to się nie odstanie i nie ma tu niczyjej winy. — Haramis straciła swą moc — zauważyła Mikayla. — I nie odzyskała jej, prawda? — Myślę, że nie; myślę, że również z tego właśnie powodu nalegała… — Uzun westchnął. — Czy zamierzała zniszczyć Świątynię? — zapytała Mikayla. — Sądzę, że tak — odpowiedział Fiolon. — Kiedy układaliśmy plan działania, stwierdziła, że nie wrócisz tam, jeżeli nie będziesz miała do czego. Zapytałem ją, co ma na myśli, lecz nie udzieliła mi odpowiedzi. — Umilkł. — Myślę, że rzeczywiście zamierzała ją zniszczyć; wiecie, co sądziła o składaniu krwawych ofiar. Właśnie to sprawiło, że rytuał się nie powiódł — rzekł w zadumie. — Chcieli ofiary niechętnej, młodej, przerażonej i odczuwającej ból dziewczyny, a otrzymali Adepta chętnego oddać swe życie. — Tak, to zmieniło energię — przyznała Mikayla. — Pamiętacie tych kapłanów? — odezwał się Uzun. — Bardziej się bali niż ona! To wspaniała opowieść na balladę. — Nagle głowa zadrżała mu i wybuchnął płaczem. — Wybaczcie! — Łkając wybiegł z pokoju, a w chwilę później usłyszeli stukot drewna na schodach. Mikayla z trudem stanęła na nogach i przeciągnęła się. — Chyba pójdę do siebie, Fiolonie. Mam zamiar przespać cały tydzień. Czuję się tak otępiała i pusta, że nawet gdybym spróbowała, nie potrafiłabym nic zrobić. — Sen to dla ciebie najlepsze lekarstwo — potwierdził młodzieniec. — O wiele łatwiej znieść wyczucie ziemi, jeśli równocześnie nie robi się innych rzeczy. — Masz rację — odparła i nagle przypomniała sobie o czymś. — Fiolonie, a jeśli Haramis nie zniszczyła Świątyni świadomie? Myślę, że kiedy któreś z nas będzie umierało, powinno robić to na zewnątrz. Zarówno Binah, jak i Haramis dość bezwzględnie obchodziły się z budowlami. — Chyba masz rację — zachichotał Filon. Musiał zanieść ją do sypialni; usnęła, zanim dotarł do drzwi. Kilka tygodni później Uzun zaśpiewał im nową balladę, wzruszającą opowieść wychwalającą mądrość i męstwo Haramis, bystrość Fiolona, lojalność i przyjaźń Mikayli oraz niespotykane umiejętności Czerwonego Oka. Kiedy w komnacie wypełnionej blaskiem płomieni tańczących na kominku zapadła cisza, popatrzył na nich niepewnie. — Co o tym myślicie? — To piękne, Uzunie. Haramis bardzo by się podobało — rzekła Mikayla mrugając załzawionymi oczami. — Będziesz musiał mnie nauczyć — odezwał się Fiolon. — Niektóre akordy brzmią naprawdę oryginalnie. Uzun zawahał się. — Zaśpiewam ją dla magicznego zwierciadła — obiecał — a ono cię nauczy. — To świetny pomysł — przyznała Mikayla. — W ten sposób lustro zachowa ją na zawsze w oryginalnej formie, nawet setki lat po tym, jak ciebie zabraknie. — Jeżeli już mówimy o odejściach — wtrącił Uzun — pamiętasz, co mi obiecałaś, Mikaylo, w dniu, w którym znalazłaś zaklęcie, jakim posłużyła się Haramis, aby zamienić mnie w harfę? — Spojrzał na stojący nieopodal instrument. Nie! — zaprotestował jakiś głos w głowie Mikayli. Nie chcę go stracić! Z całą bezwzględnością odgoniła od siebie tę nagłą myśl, postanowiła bowiem nie być egoistką, jak Haramis w stosunku do otaczających ją osób. — Tak — odparła spokojnym głosem. — Pamiętam. Obiecałam cię uwolnić, kiedy o to poprosisz. — Z trudem przełknęła ślinę. — Czy teraz właśnie nadeszła ta chwila? Uzun skinął głową. — Myślę, że jutro przed świtem będzie najbardziej odpowiedni moment. W ten sposób wystarczy mi czasu, aby nauczyć lustro mojej ballady. — A zatem jutro. — Mikayla spuściła głowę, aby ukryć cisnące się do oczu łzy. — Dziękuję ci — wyszeptał Uzun. — Spijcie dobrze. — Czy poprosił cię, abyś go zabiła? — Fiolon zwrócił się do Mikayli. — Tak, w pewnym sensie tak — przyznała Mikayla. — W rzeczywistości, jak przypuszczam, jego życie skończyło się w chwili, gdy Haramis zmieniła go w harfę. Poprosił mnie jednak, bym obiecała, iż uwolnię go, kiedy jej zabraknie. A ja, jak wiesz, dotrzymuję słowa. — Czy nie możesz zrobić wyjątku? — zaprotestował Fiolon. — Będzie mi go brak. Oczy Mikayli ponownie wypełniły się łzami. — Mnie również — odrzekła — lecz muszę to uczynić. Obiecałam. Dałam mu słowo. — W takim razie, pomogę ci. Co trzeba zrobić? — Fiolon westchnął ciężko. Gdy blady świt rozjaśnił zaśnieżone wzgórza, Mikayla i Fiolon stanęli na kamiennym dachu wieży. Ze spokojem patrzyli na dogasający ogień, który strawił drewniane ciało Uzuna. Stali obok siebie, zwróceni twarzami w stronę wschodzącego słońca. Gdy pierwszy, nieśmiały promień musnął ich twarze, niespokojny wiatr porwał w ramiona popiół z ogniska, rozrzucając go na cztery strony świata. Mikayla przyciskała do piersi małą urnę z prochami kości, ostatniej pozostałości z pierwotnej czaszki Uzuna. Nasypała w garść połowę zawartości szkatułki, po czym wręczyła ją Fiolonowi, który do końca opróżnił urnę nad swoją dłonią. Wznieśli ręce do góry i dmuchnęli lekko, wysyłając proch w objęcia porannego wiatru, który porwał je i uniósł ku słońcu. — Teraz połączył się z Władcami Powietrza — wyszeptała Mikayla. Schodzili w milczeniu, zmierzając do gabinetu. Fiolon ujął ostrożnie harfę i w dziwnie pustej komnacie rozbrzmiały przejmujące smutkiem tony starej pieśni, pierwszej kompozycji Mistrza Uzuna, jakiej się nauczył. — To dziwne uczucie, wiedzieć, że teraz to już tylko harfa — powiedział. — Przypuszczam, że zawsze będzie mi się wydawała częścią Uzuna. — A zatem zawsze będziemy mieli go w pewnym sensie przy sobie — pocieszyła go Mikayla. Zakładając, że mogę mówić o „nas.” Zmusiła się, aby zadać pytanie, na które bała się usłyszeć odpowiedź. — Co teraz zamierzasz, Fiolonie? Czy powrócisz do Varu? — Będę musiał pojawiać się tam od czasu do czasu — odparł — podobnie jak ty będziesz musiała podróżować po swoich ziemiach. Pomyślałem sobie jednak, że, oczywiście jeśli się zgodzisz, moglibyśmy zamienić to miejsce w nasz wspólny dom. Niewątpliwie powinniśmy powiększyć tutejszy księgozbiór — dodał drażniąc się z nią — przeczytałem już wszystko z tej biblioteki. Mikayla roześmiała się z wyraźną ulgą. Nie zamierzał jej opuszczać; nie będzie musiała mieszkać sama, jak Haramis. — Ja również wszystko przeczytałam — odparła. — 1 to już wiele lat temu. A zatem sprowadzimy więcej książek. Czego jeszcze potrzebujemy? — Dzieci — odparł Fiolon. — Wiem, że jeszcze zbyt wcześnie, aby o tym myśleć, ale za pięć czy dziesięć lat powinnaś osiągnąć dojrzałość. Wtedy z powodzeniem wydasz na świat potomka. Myślę, że podoba ci się ten pomysł? Mikayla patrzyła mu w oczy uradowana. — Myślę, że, w swoim czasie, bardzo bym chciała mieć dzieci. To znaczy, nasze dzieci — dodała pośpiesznie. — Możemy wychowywać dzieci, ucząc je magii i szacunku do ziemi, i mieć ich tyle, by ziemia nie miała problemów z wyborem naszych następców. — Czy oznacza to, że Haramis myliła się myśląc, że magowie muszą żyć w celibacie? — zapytała Mikayla. — Tylko jeśli zajmują się magią przez całe życie, jeśli szukają Najwyższej Mocy — rzekł poważnie Fiolon. — Jeśli magia stanowi jedynie narzędzie, którym posługujemy się w naszej pracy, musimy dbać jedynie o to, aby utrzymywać swoje ciała w zdrowiu. — Wyszczerzył zęby w uśmiechu. — A skoro jest nas dwoje, możemy sobie wzajemnie pomagać. Zawsze stanowiliśmy zgraną parę. — Spoważniał ponownie. — Mikaylo, kochałem cię już, gdy mieliśmy po siedem lat. Teraz jesteśmy dorośli i nie potrzebujemy niczyjej zgody. Czy chcesz mnie? Zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła mocno do siebie. — Pragnę cię z całego serca — odparła czule.