POLECAMY INNE SERIE DLA NASTOLATEK! o «41* <**** ' ■ Kaśka, Julka, Zuzka i Emma są właśnie takie jak TY! Nocą lubią gadać o szkole, chłopakach, swoich rodzinach i koleżankach. I przeżywają wiele niezwykłych przygód, bo każdy dzień i noc przynoszą niespodzianki... Współczesne życie nastolatków tu i teraz - w Polsce. Nasze historie, nasze sprawy, nasze życie. To ono dopisuje kolejne odcinki. /^%: Współczesna powieść dla nastolatek-gimnazjalistek. Życie nastoletniej Julki pełne jest zabawnych zdarzeń, niespodziewanch przygód, plotek z przyjaciółmi i rozmów z rodzicami. Przede wszystkim jednak kręci się wokół sprawy najważniejszej z ważnych - PSÓW. Jej najukochańsza rasa to golden retriever. Czy zostanie właścicielką wymarzonego psa? Odcinki w serii Prawdziwa magia (1) Ośle uszy kłamcy (2) Równe szanse (3) Fałszywi spadkobiercy (4) spadkobiercy Anna Michalak publicat ■ WYDAWNICTWO МІШКА fflBUOLn Н:ШШЛ w Zabrzu 1 ZN. KLAS. Пі іИ і ai - - ■UJJ.j..:... . ... NR |NV/, Ot ; 52C : TWOJA KSIĘGARNIA INTERNETOWA Zapoznaj się z naszą ofertą w Internecie i zamów, tak jak lubisz: stóep@NajlepszyPrezwit(>i +488185282» +486185282 M Publicat S.A.. ul. Chlebowa 24, 61-003 Poznań książki szybko i przez catą dobę * tatwa obsługa * pełna oferta • promocje іімііііімііГіііііііітіммімміиіиімііііііііімимії mi) firm' „іпітині) C*H.......:.. redakcja i korekta - Jadwiga Lang ilustracje na okładce i we wnętrzu - Marian Winiecki ©Publicat SA, MMVI Ali rights resen/ed ISBN 83-245-0007-3 Publicat S.A. 61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24 tel. (0-61) 652 92 52, fax (0-61) 652 92 00 e-mail: office@publicat.pl www.publicat.pl Spis treści Rozdział I Egzamin Rozdział II Czarno na białym 15 Rozdział III Siła złego Rozdział IV Goście raz! 22 32 Rozdział V Klątwa przodków 42 Rozdział VI Więcej gości 52 Rozdział VII Delikatna sprawa 61 Rozdział VIII Testament Macieja 70 Rozdział IX Czy to prawda? 82 Rozdział X Moja noga tu więcej nie postanie! 93 Rozdział XI Fałszywi spadkobiercy 102 Rozdział XII Na rodzinnym gruncie 109 Rozdział 1 Egzamin A gdybyś tak złamał nogę? - Mała przestała na chwilę grabić klomb pod dębem. - Czy złamanie nogi zwalnia? Kuba pokręcił głową - Nie zwalnia... Dowieźliby mnie, posadzili w ławce i kazali pisać... - To złam rękę! - błysnął intelektem Jacuś. - Ze złamaną ręką nic nie napiszesz! - Odpada! - Agatka odgarnęła grzywkę z czoła. -Nasza Pani z dobrego serca pisałaby za niego! - To niech napisze! - uradował się Jacuś. - Nasza Pani jest najmądrzejsza i ten cały egzamin kompotycji ma w malutkim paluszku! - Głupi! - warknęła Agatka. - Nasza Pani pisałaby tylko to, co Kuba powie! Przecież inaczej to byłoby oszustwo! Jacuś odłożył suche patyki na kupkę i zamyślił się głęboko. Praca to była najwyraźniej bardzo ciężka, bo czoło Jacusia pofałdowało się jak świeżo zaorane pole. 7 - To niech złamie język! - wypalił po chwili. Agatka popukała się palcem w czoło, ale to najwyraźniej jej nie zadowoliło, bo prychnęła dodatkowo jak rozwścieczony Buras. Jacuś miał w oczach niczym nieskalane niezrozumienie. - Ze złamanym językiem będzie mógł pisać... - ulitowała się nad Jacusiem Mała. Kuba wyglądał na lekko oszołomionego. - A ten język, tego... jak to sobie wyobrażasz w ogóle? Zdaje się, ale głowy za to nie dam, bo z biologii mam ledwie czwórkę z litości, zdaje się, że w języku nic do łamania nie ma... - To dlaczego się mówi, że na polskim można sobie język połamać? - bronił się Jacuś. - Chrząszcz brzmi w trzcinie... Stół z powyłymy... powyłamy... - Na polskim? - nadęła się Agatka, nie zauważywszy nawet, że niechcący popiera brata. -Aco powiesz o duńskim? Albo szwedzkim? Jacuś przestał się zmagać z nieposłusznym wyrazem. - No właśnie! Kuba podrapał się po głowie, mierzwiąc sobie malowniczo włosy w prawdziwie ptasie gniazdo. Siedząca piętro wyżej na gałęzi dębu kawka przyglądała mu się z ogromnym zainteresowaniem. - Niech oni już przestaną... -jęknął słabo Kuba i przysiadł na obramowaniu klombu. Kozioł tańczył nad głową chłopaka. - Ale oni chcą ci tylko pomóc... - szepnęła Mała. - To niech lepiej nie pomagają! - Nie, to nie! - obraziła się Agatka. - Ale żeby potem nie było na nas! Jak się okaże, że nie masz wystarczająco dużo tych kompotycji! Bliźnięta wzięły się za ręce i zgodnie odmaszerowały do ogrodu. Jakby nigdy nic. Jakby nie było żadnej kłótni, pukania palcem w czoło i w ogóle. Amnezja całkowita i zgoda, panglobalne porozumienie pokojowe. Kwietniowe słonko przygrzewało. Kuba rozpiął kurtkę i zakasał rękawy koszuli. Z westchnieniem zaczął ładować do taczki zgrabione przez Małą suche liście i pozbierane przez bliźniaki patyki i badylki przekwitłych jesienią astrów. Mała popatrzyła krytycznie na wspólne dzieło. Klomb prezentował się okazale. Kozioł bielał na swoim postumencie, u którego stóp chwiały się na lekkim wietrze dzwoneczki przebiśniegów. Z wilgotnej ziemi wystawiały nieśmiało nosy tulipany. O tym, że te śmiesznie zwinięte zielone kiełki to tulipany, powiedziała Małej ciotka Hanka. Ciotka była po imieniu z zawilcami w brzozowym zagajniku, przylaszczka-mi, które dywanem słały się u stóp świerków, i całą zgrają zielonolistnych mieszkańców lasu, parku i ogrodu. Wuj Paweł nie przejmował się Linneuszem i klasyfikacją roślin, dzieląc cały ten bylinowy drobiazg na niebieściółki i żółcienie. Wiosna przyszła wcześnie. Jednym ciepłym deszczem zmyła resztki brudnego śniegu, rozkruszyła kry na jeziorze i pokryła seledynową mgiełką wierzbowe zarośla. Deszcz padał nieprzerwanie dzień i noc, i jeszcze jeden dzień, wypełniając misę fontanny w ogrodzie i żłobiąc koryto rzeki przez różany ogród ciotki Hanki. Woda lała się z pękniętej rynny, podmywając stopień schodków 9 przy kuchennym wejściu. Wiosennej nawałnicy nie wytrzymał nadwerężony jesiennymi wichurami dach. Poddał się z rezygnacją i cichym szmerem lejących się do wnętrza budynku strumyczków wody. Mieszkańcy dworku pozbawili kuchnię i Franciszkę podstawowych naczyń. Garnki, wiadra, blaszane miski, a nawet kubki i waza ze stołowego, porozstawiane po całym domu, dźwięczały w takt niewidzialnego dyrygenta. Wezwany przez wuja Pawła specjalista od dachów, pan Stanisław, prywatnie dziadek Michasia z czwartej, obejrzał szkody, opukał rynny i dostępne z okien piętra kawałki dachu, po czym zamyślił się głęboko i bardzo ponuro. Obaj panowie zamknęli się następnie w gabinecie wuja, gdzie siedzieli bardzo długo. Mała i bliźnięta próbowali podsłuchiwać, ale nic z tego nie wyszło. Stolarka sprzed pierwszej wojny światowej wystawiała doskonałe świadectwo rzemieślnikom, nie przepuszczając ani pół słowa. Pan Stanisław pożegnał się późnym wieczorem, rozłożył czarny parasol i odszedł w mokrą ciemność, pozostawiając wuja Pawła milczącego i mrocznego jak noc za oknem. Kiedy tylko przestało padać i słońce wyjrzało zza zapuchniętych od płaczu kłębów chmur, ciotka Hanka popatrzyła przez okno i złapała się za głowę. Ogród przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy. W zagłębieniach terenu stały kałuże wody, rzeka z pękniętej rynny wyryła sobie koryto przez ziołową grządkę w warzywniku, a róże stały po kostki w wodzie. Nie wiadomo skąd woda przyniosła szlam i gnijące liście. Ciotka Hanka zakasała rękawy i ruszyła na ratunek ogrodowi. Z jej ust 10 nie padło ani słowo skargi, co zaimponowało Małej bardzo i kazało stanąć przy niej ramię w ramię z grabiami w rękach. Z ust ciotki nie padło ani słowo, bo widok zniszczeń odebrał jej mowę, ale to Małej do głowy nie wpadło. Ciotka awansowała na jej liście bohaterów na pierwsze miejsce i taki drobiazg jak chwilowa utrata głosu zmienić tego nie mógł. Jakby tego wszystkiego było mało, deszcz podniósł poziom wody w strumyku, który rozlał szeroko, upodabniając się do prawdziwej rzeki. Pastwisko kóz zamieniło się w rozlewisko, po którym niczym żeglowne okręty pływały dzikie kaczki i gęsi pani Genowefy. Wuj był zmuszony wstrzymać planowaną na wiosnę rozbudowę stada, co odbiło się na dochodach. Z przyjściem wiosny mieszkańcy dworku stanęli na progu finansowej katastrofy. Los wymyślił dla nich trudny egzamin. Nie było listonosza? - spytała ciotka Hanka, przechodząc przez hol. Mimo wczesnej pory jej ogrodniczki nosiły wyraźne ślady kontaktu z ziemią. Mała nie zdążyła odpowiedzieć, kiedy przez hol przebiegł wuj Paweł. - Jak będzie coś z banku, to mnie nie ma! „Dorośli są jak dzieci!" - pomyślała Mała i pokręciła głową. Ciotka Hanka wyczekiwała listu, który nie przychodził, wuj Paweł natomiast unikał ponagleń z banku, które przychodziły nieustannie. Listonosz był czarny i biały jednocześnie... 11 •—~~A£ - Chodź! Musisz coś zobaczyć! - do holu wparował Jacuś z wypiekami na policzkach. Chwycił Małą za rękę i pociągnął za sobą, nie bacząc na to, że ofiara potyka się na stopniach i ryzykuje utratę siekaczy, zębów - bądź co bądź - stałych. Zaciągnąwszy Małą na strych, gdzie czekała na nich już wyraźnie znudzona Agatka, Jacuś wyjrzał na schody, nasłuchiwał chwilę i - uspokojony - cichutko zamknął drzwi. - No i co? - spytała zaczepnie Agatka. - Co to za wielka tajemnica? Jacuś nic nie powiedział, tylko z uśmiechem pogme-rał za koszem na pranie i z niespotykaną przy jego tuszy zręcznością odskoczył do tyłu. Zza kosza wylazł wieszak do ubrań. Zwykłe ubraniowe ramiączko zawieszone w powietrzu mniej więcej na wysokości klatki piersiowej Jacusia. Wylazło samo, o własnych siłach. Poruszało się prawie bezszelestnie, cichutko tylko zgrzytając. W panującym na strychu półmroku wyglądało to makabrycznie i Małą przeszedł dreszcz. - Co to? Kto to? - zaszczekała mimowolnie zębami. - Zastępca! - z dumą oznajmił Jacuś i gorączkowo przystąpił do wyjaśnień. Uszy płonęły mu jednolitą czerwienią. - Masz szlaban, na przykład, a chcesz wyjść. Włączasz zastępcę, przez okno widać, że to ty... - Jacku, bracie! Ty jesteś genialny! - wykrzyknęła Mała. Posłyszawszy słowo „brat", Jacuś poczerwieniał jeszcze bardziej, choć wydawało się to niemożliwe. - Sam to wymyśliłeś? - spytała z przekąsem Agatka. Jacuś świecił własnym światłem. - Sam, samiuteńki! Nikt mi nie pomagał! Zastępca kiwnął się na wystającej desce strychowej podłogi, zgrzytnął, ale zaraz złapał równowagę i polazł dalej z cichym warkotem. - Rety! - pisnęła Agatka. - Mój brat stworzył Frankensteina! Drzwi jęknęły pod razami uderzeń z drugiej strony. Klamka szczęknęła do wtóru zębom Małej i na strych wpadł Filip. Odzyskanie najważniejszej części ludzkiego stada wyraźnie wyżła uradowało, świadczył o tym jego tańczący tył. Tył tańczył jednak stosunkowo krótko, bo oto Filip wystawił poruszające się wzdłuż ściany z cichym zgrzytem ubraniowe ramiączko, pisnął, przysiadł na tylnych łapach i wystrzelił do przodu jak błyskawica. Jednym susem dopadł wroga i obalił go na ziemię. - Stój! Zostaw! - darł się rozpaczliwie Jacuś. Ale było już za późno. Zza kosza na pranie wyłonił się uśmiechnięty od ucha do ucha pies z wieszakiem w pysku. Przy listwie podłogowej w kącie rozpaczliwie skrobał kółkami ścianę czerwony samochodzik - motor napędowy zastępcy. - I po Franku...-jęknąłJacuś. - Nie martw się! - pocieszała go Mała. - Zrobisz lepszego... Pomożemy ci! Agatka chciała zaprotestować, ale Mała popatrzyła na nią groźnie i położyła palec na ustach. Twarz Jacusia wygładziła się nieco. On sam westchnął, przysiadł na podłodze i zaczął sprawdzać stan upolowanego przez psa wynalazku. 13 —Ш - Wieszakowi nic się nie stało, silniczek też raczej w porządku... - mruczał do siebie. - Przydałaby mi się twoja sukienka... -Jacuś zmrużył oczy. - Ta żółta, z kartonu... Mała popatrzyła pytająco na Agatkę. - Z kartonu? - No, babcia mówiła, że to sukienka kartonowa... Jacuś miał smykałkę do majsterkowania, ze słownictwem było u niego nieco gorzej. Ale po co pamiętać te wszystkie niepotrzebne słowa, skoro ma się Agatkę, która pamięta? - Kretonowa? TA kretonowa zapinana z tyłu na ma-luteńkie różyczki? - Oczy Agatki wyszły prawie z orbit. -Brat! Nie wykorzystuj sytuacji! - No dobra... Może być inna... -Jacuś spuścił z tonu. - Żeby tylko była lekka, bo silniczek nie uciągnie... Rozdział 2 Czarno na białym Ciotka Hanka siedziała na odwróconej do góry dnem skrzynce. Jej zgarbione plecy kojarzyły się Małej z ledwie opierzonym kurczakiem. Chude łopatki sterczały przez cienką bawełnę koszulki. Drgały rytmicznie, jakby ich właścicielka tłumiła chichot. - Ciociu... - nieśmiało odezwała się Mała od progu. W oranżerii było duszno. Ciepła wilgoć oblepiała natychmiast czoło, policzki i pchała się do nosa, odbierając dech. Pachniało mokrą ziemią, grzybami, mokrymi mchami lasu po deszczu. Zapach był nachalny, wszędobylski i obezwładniający. Tak musiała pachnieć puszcza nad Amazonką, Mała była o tym święcie przekonana. Ciotka Hanka w popłochu wytarła oczy, siąknęła nosem i odwróciła się do Małej. Miała zaczerwienione oczy i opuchnięty nos. - Ciociu! Płakałaś! - Mała przeraziła się nie na żarty. - Co się... Dlaczego? Jeżeli to przeze mnie... 15 W jednej chwili czerwono nosa i czerwonoucha ciotka wróciła do pionu. Fizycznie i psychicznie. W mgnieniu oka była na swoim miejscu - wyprostowana, odważna, współczująca, gotowa pocieszać i pomagać. - Ależ skąd! Jak mogłaś tak pomyśleć! - mówiła, jednocześnie próbując wsunąć ukradkiem do kieszeni ogrodniczek białą kopertę. List wymknął się drżącej ręce i upadł na płytki chodniczka. „Wydawnictwo odpisało! Nie wydrukują książki..." - przemknęło przez głowę Małej. W tropikach oranżerii zrobiło jej się zimno. - Tu jesteście! - huknął wuj, pieczołowicie zamykając za sobą drzwi wejściowe. Zamknął, otworzył, poruszał klamką, sprawdzając, jak działa, i zamknął na dobre. -Nie ukryjecie się przede mną! I jak? Otwieramy szampana? Wiem, że list był, pan Józef mówił, że urzędowy, z pieczątką... I w firmowej kopercie... Przez chwilę w oranżerii słychać było, jak krople wody suną po liściach i z cichym „plum!" spadają na ziemię. Mała nabrała powietrza, żeby uświadomić wujowi skandaliczny nietakt, który właśnie popełnił. „Jak mógł! Jak mógł być tak ślepy, tak gruboskórny, tak...! Przecież ma czarno na białym! Te podpuchnięte oczy ciotki!" Wuj schylił się i podniósł kopertę. Trzasnęły drzwi. Powiało chłodniejsze powietrze. „Co to? Autostrada? Promocja w centrum handlowym?" - pomyślała Mała gniewnie. Zza sadzonek pomidorów i niezidentyfikowanych siewek w skrzyneczkach na stole, popychając jedno drugie, wyłoniły się bliźniaki. - Ja ci mówię, że tak! - burczała Agatka, przepychając się przed Jacusia. - Aja ci mówię, ze nie! Założymy się? Wuj tymczasem już otworzył kopertę i wyjął kartkę z firmowym nadrukiem. Ciotka Hanka zrobiła ruch jakby chciała mu ją wyrwać, ale dała spokój i oklapła na skrzynce jak balonik po urodzinach. Wpatrywała się w czubki usmarowanych ziemią ogrodniczą tenisówek. - „Szanowna Pani!" - zaczął wuj uroczyście. - „Niewątpliwie ma Pani talent, o czym świadczy nadesłany nam tekst..." - wuj przerwał czytanie. - Widzisz! Sama widzisz! Oni też widzą! - Po wygłoszeniu tej wielce skomplikowanej uwagi wrócił do czytania: - „Temat nie dorasta jednak do Pani talentu. Ze względu na charakter naszego wydawnictwa nie jesteśmy zainteresowani..." - wujowi opadła szczęka. - Nie wiedziałem... Chamy bure... niemyte!!! Kochanie, tak mi przykro... Ręka z listem też wujowi opadła, a karteluszek z firmowym logo spłynął jak wielki śniegowy płatek prosto pod nogi bliźniaków. Jacuś pochylił się i podniósłszy pismo, zaczął dukać: - „Polecamy się pamięci. Liczymy..." Agatka nie wytrzymała powolnego tempa przekazywania informacji najważniejszej i weszła Jacusiowi w słowo: - Liczymy na współpracę w niedalekiej przyszłości z poważaniem. - Z poważaniem liczą? - zdziwił się Jacuś. - Masz ci los! - westchnęła Agatka. - Oto przykład czytania bez zrozumienia! Liczą bez poważania. Z poważaniem to taka grzeczność. Na koniec. 17 ■—-Д^ % Jacuś był wyraźnie zdegustowany. - Będą współpracować bez poważania? Ja bym nie mógł... No, ale takie bure chamy... - Trutnie! - mściwie dorzuciła Agatka. - Taki śliczny nieboszczyk nam się zmarnuje... Powieść ciotki Hanki, pisana z wielkim poświęceniem całej rodziny, stała się żywą częścią tejże. Wszystkie postacie, które przewinęły się przez rękopis, zasiadały do śniadania w kuchni dworku, piły popołudniową kawę na tarasie, słuchały koncertu świerszczy i wpatrywały się w ogień na kominku w salonie. Każdy członek rodziny miał ulubionego bohatera. Agatka, nie wiadomo dlaczego, upodobała sobie niedoszłego nieboszczyka, który oparł się nie tylko strychninie, trutce na szczury i wodzie królewskiej wuja Pawła, ale nawet nikotynie, mimo że kropla tej substancji zabija konia, jak twierdził wyedukowany internetowo Jacuś. Uniknął również dołu pułapki, wykopanego przez zazdrosnego konkurenta, porażenia prądem, piorunem oraz rewolwerowej kuli. W końcu zakochał się - z wzajemnością zresztą - w sąsiadce z naprzeciwka, przestał być kandydatem na nieboszczyka i odszedł w siną dal podróży poślubnej, znikając z kart rękopisu i kuchni dworku. - Nie znają się! - oznajmił od progu Kuba. Nikt nie słyszał, kiedy wszedł, on natomiast usłyszał wystarczająco dużo. - Ale napisali, że masz talent! — wuj wyjął list Jacu-siowi z ręki i klepnął w kartkę papieru dłonią. - Teraz masz to czarno na białym! - I nie możesz się wykręcać! - dodała Agatka. 18 - Takie zaświadczenie to ważna rzecz! - poważnie potwierdził Jacuś. - Zaświadcza się, że obywatelka ma talent... Też bym takie chciał... - A tobie po co? - obruszyła się Agatka. - Jak to po co? Do szkoły... -Jacuś się rozmarzył. - Nasza Pani by mówiła, to Jacuś, który ma talent... - Oj, ma! - zachichotał Kuba. - Do jedzenia... - Daj mu spokój! - Agatka stanęła w obronie brata. - Nie tylko do jedzenia. - A niby do czego? Agatkę na chwilę zablokowało. - Do robienia zastępców z wieszaka! - wypaliła w końcu, co otworzyło Kubie usta, odbierając jednocześnie głos. - Nie pisaliby chyba, że mają nadzieję na współpracę, jakby nie mieli? - zastanawiała się tymczasem Mała na głos. - Bo inaczej, po co by pisali... - powiedziała i natychmiast zaczerwieniła się po koniuszki włosów. Ona sama nie dalej jak wczoraj pochwaliła epokowy wynalazek Jacusia - szczoteczkę do mycia zębów górnych i dolnych jednocześnie... I zażądała takiej dla siebie, z góry wiedząc, że nie będzie jej używać... Ciotka Hanka zaczęła machać rękami, opędzając się od tych wszystkich wyrazów uznania, dowodów miłości, sympatii i rodzinnego poparcia. Nie chciała pocieszeń. W tej chwili nic jej nie mogło pocieszyć. Mała wiedziała o tym doskonale. Czuła to przez skórę, łaskotało ją od tego uczucia w żołądku i kłuło drzazgą w okolicy mostka. Jej oczy zwilgotniały, upodabniając się do migdałokształtnych oczu ciotki. Zieloność w oran- 19 •—^мл 4 żerii zamazała się z lekka i Mała musiała mrugnąć dwa, cztery razy porządnie, żeby obraz wrócił do normy. Ale łaskotanie w żołądku nie mijało. Mała wiedziała, jak to jest, czekać na coś i wyobrażać sobie, jak to będzie, gdy już się człowiek doczeka... Już wie się, jaki to ma kolor, kształt, zapach... Otworzą się drzwi, kalendarz się cofnie, będzie można odwołać, od-szczekać po trzykroć pod stołem, łóżkiem, taboretem te wszystkie niedobre słowa, które się wykrzyczało, zanim... A potem wejdzie mama... Nigdy już nie wejdzie. A ona nigdy nie odwoła tych słów. Choćby nie wiem, jak mocno czekała, zaciskając pięści do bólu, zaciskając do bólu powieki, by ten obraz nie tracił koloru od słońca, nie blak-nął z dnia na dzień, żeby tamta twarz nie płowiała jak jej ulubiona niebieska koszulka po kolejnym praniu... To coś nie przychodzi. I wtedy jest tak, jakby to coś zabrano... - Cóż to za rodzinne zebranie? - babcia jak zwykle wkroczyła w najlepszym momencie. - A to co? Jakaś choroba? Zamiast liści temu tutaj takie coś wyrasta... Ciotka zerwała się na równe nogi. Nadal miała czerwone oczy. Wytarła nos grzbietem dłoni. Zupełnie jak Jacuś. - Co, gdzie? Jeszcze tego brakowało! Szklarnia to sztuczny, całkiem nienaturalny układ. Cała równowaga trzyma się tutaj na niteczce, na włosku! Jeden szkodnik, jedna choroba wystarczy, żeby... Ciotka Hanka nachyliła się nad niepozorną roślinką. Kilka podobnych trzymała w śmiesznym koszyku zwi- 20 sającym z sufitu. W górę sterczały sztywne liście, korzenie wystawały spomiędzy prętów. Wyglądało to tak, jakby zielonouche zajączki dyndały długimi nogami. - To kwiat! To pęd kwiatonośny! - krzyknęła ciotka po szczegółowych oględzinach. - Moje phalaenopsisy zakwitły! Słyszycie! Zakwitły! - Słyszymy cię, dziecko, oczywiście, że słyszymy... - skrzywiła się babcia. - Ale czy ty nas aby nie obrażasz? Fale i co dalej? - Phalaenopsis to storczyk. Zakwitł mój storczyk! -piszczała ciotka. Mała uśmiechnęła się od ucha do ucha. Storczyk otarł łzy ciotki skuteczniej niż ich półgodzinne wysiłki. „Jacuś miał rację - pomyślała. - Lepiej dzielić radości niż smutki..." Rozdział 3 Siła złego Mała obudziła się w środku nocy właściwie bez powodu. Bo przecież nie można nazwać powodem przejmującego krzyku pawia, który też się obudził. I kociej serenady pod oknem. Trochę spóźnionej, bo marzec przecież minął. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do siebie. Jeszcze nie tak dawno krzyk pawia zdjąłby ją lękiem, a kocia piosenka na pewno przywiodła przed oczy bezbronne, porzucone na zatracenie niemowlę... Ale nie dzisiaj. Już nie dzisiaj. Znała te głosy. Lubiła te wszystkie trzeszczenia, piski, hałasy... Były własne, bezpieczne. Dom szeptał coś po swojemu, po korytarzach snuły się cudze sny, a Mała przewróciła się na drugi bok, ziewnęła i... sen uleciał. Usiadła na łóżku. Wyjrzała przez okno. „Gdzie łazi ten koci piosenkarz?" - pomyślała, bo noc znowu miauknęła rozpaczliwie. Ogród był zalany srebrnym światłem. Wyglądał jak scenografia do filmu „Druga strona Księżyca IV". Kot znowu zapłakał, krzyk pawia rozdarł do wtóru ciszę no- 22 су jak kartkę papieru. Koło tarasu przemknął jakiś cień i zniknął po drugiej stronie domu. Mała pobiegła do drugiego okna. Jej wzrok spoczął na postumencie pod dębem. Kozioł zasalutował jej służbiście, a potem pomachał obiema rękami. „O, w mordę! - przemknęło jej przez głowę ulubione powiedzonko Jacusia. - Ładne rzeczy! Jak on się rusza, to znaczy, że zaraz znowu się zacznie... Dlaczego mnie to spotyka? Czyja nie mogę jak inne dziewczynki? To chyba jakaś klątwa!" I z ciężkim westchnieniem padła na wznak. Łóżko na lwich łapach jęknęło. Radość z powodu storczyka, podzielona skrupulatnie na kilka części, żeby na dłużej starczyła, skończyła się już następnego dnia wieczorem. Nagle, bez uprzedzenia, bez żadnego: „uwaga, proszę państwa, ogłaszamy", bezczelnie zgasło światło. - To korki! - zawyrokował Jacuś z miną znawcy, przełykając owsiankę. - Korki? - zdziwiła się babcia. - To jest taka elegancka przekąska! - pouczyła ją Agatka, a babcię zamurowało. Nie umiała pojąć związku eleganckiej przekąski z elektrycznością. - Jacuś może mieć rację... - pokiwał głową wuj, wstając od stołu. -Trzeba sprawdzić bezpieczniki. Z bezpiecznikami vel elegancką przekąską było wszystko w porządku. Wuj Paweł wymienił wszystkie, na wszelki wypadek, raź, a potem raz jeszcze. Dla pewności. Mała trzymała latarkę, a Jacuś podawał bezpieczniki. Że- 23 by się nie pomyliły. Operację przeprowadzano w mrocznym korytarzyku komisyjnie. Babcia nie dowierzała latarce, więc zapaliła świecę. Korytarzyk ożył ruchliwymi cieniami. W mroku zdawały się szeptać czyjeś głosy. Twarze ciotki i bliźniąt nabrały demonicznych rysów. Franciszka wyglądała jak jej przodkini na obrazie w salonie. Cień wokół ust ze sznurowadła drżał, wykrzywiając jej twarz w drwiącym grymasie. Żonglerka bezpiecznikami nic nie dała i wuj Paweł przeprosił się z komórką - diabelskim urządzeniem zdaniem babci, smyczą ograniczającą wolność według ciotki Hanki i wielce pożądanym przedmiotem użyteczności codziennej i niecodziennej w opinii dzieci. Wezwany przez komórkę pan Zdzisio zjawił się już po godzinie, klnąc na drogę, kocie łby, ciemność, a także producenta żarówek, które strzelają w reflektorach wysłużonych junaków w najmniej oczekiwanych momentach. Pan Zdzisio na oślepłym nagle motorze tylko dwa razy wjechał do rowu odprowadzającego wodę z pola Bartkowiaków, tylko raz skręcił w przecinkę i minął kapliczkę ze świętym Franciszkiem, raz jedyny przegapiając wjazd do parku. Właściwie powinien być zadowolony. Ale pan Zdzisio nie umiał szukać dobrych stron. We wszystkim szukał dziury. Pan Zdzisio jako fachowiec od prądu wymienił korki raz jeszcze i z miną zwycięzcy przekręcił kontakt. W dworku kontakty były historyczne - przekręcało się je, do czego Mała długo nie mogła się przyzwyczaić. Ciemność nic sobie nie robiła z wysiłków pana Zdzisia. Wydawało się, że chichocze z kąta. - Siła złego na jednego! - oznajmił pan Zdzisio i podrapał się po głowie. Najwidoczniej zwykł to robić częściej, bo włosy w tym miejscu miał znacznie przerzedzone, by nie powiedzieć, że wymiecione do zera. Podrapał się więc, poklepał po kieszeniach i wyjął paczkę papierosów. Babcia prychnęła. Pan Zdzisio wyjął papieros i wetknął go do ust. - Mógłby pan... - zaczęła babcia swoim najbardziej oficjalnym tonem numer trzy. Małej po plecach przeszły ciarki. Ten ton nie zapowiadał nic dobrego. - Mógłbym - powiedział pan Zdzisio i podsunął babci napoczętą paczkę sportów. - Ależ, co pan? - babcia zasłoniła się obiema rękami i uciekając przed kuszeniem, zrobiła krok w tył. Tym samym zniknęła z oświetlonej migoczącym płomykiem świecy sceny. Z ciemności dobiegł tylko jej głos: - Chyba nie będzie pan tutaj palił? Przy dzieciach? Pan Zdzisio zignorował uwagę ciemności, prztyknął zapalniczką i zaciągnął się dymem. W korytarzyku rozeszła się woń palonej sierści, przypalonych paznokci i czegoś jeszcze, trudnego do zidentyfikowania. Mała zmarszczyła nos. Pan Zdzisio palił papierosy mało aromatycznej marki. - Jeszcze nam tutaj ogień zaprószy! - gderała ciemność głosem babci. Pan Zdzisio najwidoczniej miał w uszach wodę z rowu melioracyjnego Bartkowiaków, bo uwag babci nie słyszał. Ruszył w ciemność, świecąc swoją latareczką wzdłuż przewodów elektrycznych biegnących pod sufitem. 25 Mieszkańcy dworku ruszyli za nim. Wycieczkę prowadził wędrujący na czele ogieniek papierosa. - A tyle razy mówiłem, powtarzałem starszemu panu! Ale to jak groch o ścianę! Strzępiłem sobie tylko ozór po próżnicy! Tyle razy! Jeszcze jak żył, mówiłem, że instalacja stara, a nowoczesność nowa! Że jedno do drugiego jak kwiatek do kożucha, jak kalosze do tańca, jak śmierć do trumny... No, to ostatnie może jednak pasuje... - zmitygował się pan Zdzisio. - Ale co to wszystko dla mnie, dla nas znaczy? - dopytywał wuj Paweł. - Instalacja starsza niż pan starszy, świętej pamięci! -ognik papierosa narysował w powietrzu krzyż. - Drut wtedy kładli cienki, na żarówkę jedną, góra dwie, ciągnęli w aluminiowej rurce... Pan patrzy... - pan Zdzisio poświecił na sufit holu. A tu i czajnik bezprzewodowy, i kuchenka elektryczna, i pralka... Nic dziwnego, że instalacja nie wytrzymała... Komputery, telewizory... Sam bym wysiadł! - pan Zdzisio zaśmiał się, zadowolony ze swojego dowcipu. Nawet echo mu nie odpowiedziało. Pan Zdzisio zakasłał i kontynuował: - Ale u pana to raz dwa pójdzie! Ścian pruć nie trzeba, bo wszystko po wierzchu... Chyba żeby pan chciał w tynki chować... Ale wtedy to potrwa... - Jak długo? - spytał wuj Paweł. Pan Zdzisio zamyślił się głęboko. Zaciągnął się papierosem. Ogieniek rozbłysnął na chwilę, oświetlając zmarszczoną brew i orli nos, potem przygasł. Długi robal popiołu drżał na końcu papierosa, w każdej chwili grożąc spadnięciem. 26 Z mroku wyłoniła się ręka pozbawiona tułowia. Dzierżyła wielką kryształową popielnicę, która zwykle stała na stoliku pod lustrem i służyła do przechowywania przychodzącej korespondencji. Krótko mówiąc, ręka ta należała do babci i podtykała panu Zdzisiowi pochwyconą naprędce popielnicę na listy. Wewnątrz leżał list. Gąsienica popiołu zadrżała jeszcze raz, desperacko próbując się utrzymać na dotychczasowym miejscu, ale pan Zdzisio machnął ręką. Popiół spadł prościutko na list. - Co to jest? - spytał wuj Paweł. - Jakiś zaciek - powiedział pan Zdzisio, zadzierając głowę i przyświecając latarką. - Dach nieszczelny, co? Pewnie przewody zaciekły... Wuj Paweł zignorował elektryka. W półmroku holu list w popielnicy trzymanej przez rękę babci połyskiwał srebrnymi trójkątami. - To mama! Mama napisała! - rozdarły się bliźnięta, jedno przez drugie. - Tylko ona robi takie koperty! A znaczek? Skąd jest znaczek? Wuj chwycił kopertę delikatnie w dwa palce, jakby gryzła. Zastygł w niezdecydowaniu. Jego kciuk mimowolnie gładził srebrny trójkąt. - Z Polski... - powiedział wyraźnie schrypniętym głosem. Odchrząknął. - Znaczek jest polski... Ale to nic nie znaczy! Mogła kupić kilka na zapas... - No, otwórz! - bliźnięta niecierpliwie podskakiwały wokół wuja. Ciotka milczała w ciemności. Babcia sapnęła. - Niech pan otwiera! - nie wytrzymał pan Zdzisio. Wuj Paweł rozdarł kopertę. Ręce drżały mu lekko. Bliźniaki zamilkły. Pan Zdzisio wydał głębokie westchnienie. Wuj rozpostarł złożoną na pół kartkę. W powietrzu rozszedł się zapach perfum, wypierając na chwilę aromat papierosa pana Zdzisia. - No, no! - mruknęła za to ciemność głosem babci. Pan Zdzisio poświecił. Wuj Paweł przebiegł kartkę oczami. Opuścił ręce. Niewidzącym spojrzeniem powiódł po twarzach dzieci. Pierwszy nie wytrzymał pan Zdzisio. - I co? I co? - spytał, świecąc wujowi latarką w twarz. Wuj skrzywił się i zasłonił twarz ręką z listem. Znowu zapachniały perfumy. - I co? I co? - bliźniaki przestępowały z nogi na nogę. - Judyta... - wuj odchrząknął. -Judyta pisze, że przyjadą... Dworkiem zatrzęsło. Bliźniaki podniosły wrzask, który postawiłby na nogi mocno przechodzonego nieboszczyka. Nie poprzestając na produkowaniu decybeli aparatami mowy, chwyciły się za ręce i odtańczyły indiański taniec radości, tupiąc wszystkimi czterema kopytami. Gdzieś w mroku w okolicy sufitu, którego na dole można się było tylko domyślać, odpadł z szelestem kawałek tynku. Przebudzone znienacka echo przeraziło się i zwiało na strych. Filip, do tej pory śniący gdzieś w rozległej ciemności dworku o nadprogramowych posiłkach i niespodziewanych przekąskach, zjawił się nagle, zwabiony hałasem, z nieodłączną piłeczką w pysku. Piłeczka odnalazła się pod krzakiem jaśminowca w ogrodzie, jak tylko śnieg stopniał. Od tamtej pory Filip wypuszczał ją z paszczy tylko wtedy, gdy coś jadł. 28 -*3m&—■ ęĘfp To była jego najukochańsza zabawka. Tępił na niej emocje i szczenięce zęby. Dwa razy wuj skosił piłeczkę niechcący kosiarką, przeleżała zimę w ogrodzie, porastając czymś zielonkawym, i spędziła niezliczoną liczbę godzin w psim pysku. Od tego wszystkiego guma nieco skruszała i piłeczka nabrała przedziwnej gąbczastej konsystencji. Nasiąkała psią śliną i przy ściskaniu wydawała mokry dźwięk. Trochę obrzydliwy dla kogoś nie-przyzwyczajonego. Na widok indiańskiego tańca bliźniaków wyżeł też podskoczył i podrzucił swoją zabawkę, która odbiła się od podłogi i zniknęła w ciemności. - Takie buty... - pan Zdzisio z namaszczeniem przygładził wspomnienie włosów na łysinie. - Za tydzień zadzwoni, że sorka, ale nietety! Nagły, niespodziewany i nadzwyczaj ważny pokaz, ekskiuzmi! -z goryczą wysyczał Kuba. -A te głąby... Kuba machnął ręką i jakby zapadł się w sobie. Mała poczuła, jak w piersi rośnie jej kamień. - Takie buty... - powtórzył pan Zdzisio, wetknął papieros w usta i zrobił krok w tył. Nadepnął na piłkę Filipa. Pisnęła zachęcająco, a pan Zdzisio z niebotycznym zdziwieniem rozdziawił usta, rozpostarł ręce i runął w tył. Papieros zatoczył w powietrzu łuk i znacząc ślad czerwonym ogieńkiem, wylądował na chodniku u stóp schodów. Z otwartych ust pana Zdzisia wydostało się soczyste: „Kurrr...!". Bliźnięta patrzyły w niemym podziwie, Jacusiowi zaczerwieniły się końce uszu. Najwyraźniej notował skrupulatnie w pamięci słowa pana Zdzisia. 29 - Ależ, panie Zdzisławie! Nie przy dzieciach! - pouczyła babcia, chwyciła stojący na stoliku pod oknem wazon z tulipanami, chlusnęła zawartością, ratując dywanik, dworek i pana Zdzisia przed całopaleniem z powodu niedopałka papierosa. - Ale za co? - bąkał oszołomiony pan Zdzisio, rozmazując sobie na twarzy fragmenty tulipanów nie pierwszej świeżości. Filip zainteresował się poziomą istotą zalatującą dawno niezmienioną wodą od kwiatków. Zapach był intensywny i bardzo zachęcający... - Ubaw, że ja cię przepraszam! - Kuba klepnął się rękami w uda. Wuj Paweł pomógł wstać panu Zdzisiowi, a ciotka Hanka próbowała osuszyć mu twarz i ubranie tym, co jej wpadło w rękę. Zdaje się, że ręczniczkiem do wycierania psich łap. Tylko trochę używanym. Elektryk był w szoku i bronił się niemrawo. - Co wy? Nie cieszycie się? - babcia odstawiła wazon w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. - Matka powinna mieć kontakt z dziećmi. Choćby nawet... -babci zabrakło słów - nie wiem co! Nawet i morderczyni. Bo matka jest tylko jedna! - Święte słowa, pani dobrodziejko, święte! - potwierdził pan Zdzisio, na wszelki wypadek trzymając się od niej z daleka. - Ale ona nie przyjeżdża sama... - powiedział cicho wuj Paweł. - No pewnie! - napuszyła się babcia. - Wreszcie poznam Majeczkę! I Zuzannie również przyda się starsza siostrzyczka... 30 - Nie chodzi o Majkę, nie? - zaniepokoił się Kuba, podnosząc twarz ku majaczącej w ciemności białej plamie twarzy ojca. Plama kiwnęła i popatrzyła na ciotkę Hankę. - Siła złego... Ona chce przyjechać z Johnem... Rozdział 4 Goście raz! Wielkie entree zostało całkiem spartolone przez niezdyscyplinowane siły przyrody. Kapryśny kwiecień-plecień wymyślił sobie pleść śnieg z deszczem akurat tego mocno spóźnionego poranka, kiedy przed dworek zajechała czerwonym porsche Judyta, mama bliźniaków, Kuby i Majki, eksżona wuja Pawła. Wuj nie zmrużył oka przez całą noc, wałęsając się jak duch potępiony po uśpionym dworku. Ciotka Hanka udawała, że śpi, i tylko dzięki temu nie zrywała się z krzykiem, słysząc echo kroków tułającego się w bezsenności męża. Leżała wtulona w wykrochmaloną poduszkę, nasłuchując. Skrzypnięcie deski na podeście, zgrzyt trzeciego od góry stopnia, puste echo holu, biblioteka... Dzień wstał, jakby mu kazali. Mazał się po szybach deszczem, a od czasu do czasu sypał śniegiem, który topniał natychmiast w kałużach na podjeździe. Do dziesiątej wymieniono wszystkie wiadra na strychu. Tym razem ciotka Hanka nie wygłosiła optymistycznej uwagi, 32 że deszczówka jest najlepsza do podlewania kwiatów i mycia włosów. W salonie na ścianie przy kominku pojawił się pokaźny zaciek. Koło pierwszej rozszczekały się psy. Buras nie mógł znieść tego jazgotu i zaszył się w sypialni bliźniąt. Jacuś i Agatka, ubrani odświętnie, wyglądali jak reklama proszku do prania: „biel bez namaczania". Nawet uśmiechy mieli reklamowe - zbyt szerokie, zbyt radosne, zbyt nieruchome. Niby od niechcenia, niby tak sobie, kręcili się oboje koło drzwi frontowych w pełnej gotowości już od ósmej rano. Agatka udawała, ze pastuje buciki, które polerowała już piąty raz, a Jacuś przechadzał się tam i z powrotem, udając, że wkuwa wierszyk na polski, który był zadany jeszcze przed gwiazdką (wszyscy go już dawno zaliczyli, dostali stopnie i zapomnieli). Psi jazgot zastał Agatkę ze szmatką w jednej ręce i bucikiem w drugiej. Wdepnęła w otwarte pudełko pasty do butów, kopnięciem zrzuciła je razem z bucikiem, flanelką od pastowania nerwowo przetarła sobie czoło i zastygła, niezdolna uczynić ruchu, zjedna stopą pozbawioną obuwia, smugą czarnej pasty do butów na twarzy i wyrazem absolutnej pustki w oczach. Jacuś natomiast najpierw znieruchomiał, słysząc powitalne psie fanfary, potem walnął się książką w czoło i ze słowami: „A choinek jak nie ma, tak nie ma!" runął do drzwi. Na podjeździe czekał już Kuba, który od rana udawał, że przeprowadza obserwacje ornitologiczne, siedząc z lornetką przy frontowych drzwiach. Nie zauważył nawet, że nad folwarkiem od godziny krążył bocian. 33 ----Jtt \ Psie ujadanie przybrało na sile, dołączył do niego nowy dźwięk - pomruk silnika na niskich obrotach. Żwir podjazdu zazgrzytał i przed frontowym wejściem zatrzymał się czerwony samochód. Wysiadł z niego wyszczerzony facet w dżinsowych spodniach i dżinsowej bluzie, pomachał drzwiom, Jacusiowi i Kubie i krzyknął: Hel-lo! Obszedł samochód i otworzył tylne drzwiczki. Najpierw wysiadły czerwone szpilki. Mała w życiu nie widziała tak wysokich obcasów. Musiały mieć ze dwadzieścia centymetrów, a może nawet więcej! Pożałowała natychmiast, że nie zabrała miniaturowej miarki budowlanej, którą podarował jej dziadek. Miał rację - nigdy nie wiadomo, co się może przydać! Teraz taka miarka byłaby, jak znalazł! Zaraz za szpilkami wysiadły kolana w połyskliwych pończochach i rąbek czerwonej kiecki. Potem samochód opuściła reszta kiecki i ogromny czerwony kapelusz, który kwiecień-plecień natychmiast chciał podwędzić. Na schodach pojawił się poszarzały na twarzy wuj Paweł. Za nim zbiegła z góry sztucznie ożywiona ciotka Hanka. - Hello! - powtarzał wyszczerzony. - Hello! Z drugiej strony samochodu wysiadła istota czarna jak bezksiężycowa noc. Zaczynała się od góry włosami tak czarnymi, że aż granatowymi, niżej widać było kusy sweterek, kawałek brzucha z połyskującym w okolicy pępka kolczykiem, spodnie zrobione - wydawało się - z samych nogawek i jeszcze niżej buty z samych czubków. „Jak w tym czymś się chodzi?" - zdążyła pomyśleć Mała, gdy z holu wyprysnęła biało-granatowa kula i ze szlochem wtuliła się w sukienkę poniżej czerwonego kapelusza. 34. ~ Mamo! Mamo! - szlochała Agatka, wciskając głowę w markową kreację. Czerwony kapelusz odsunął od siebie dziewczynkę na odległość ramienia. Uszminkowane usta wygięły się w wyrazie dezaprobaty. - Ile razy mam powtarzać, że nie jestem żadna mama, ale Judyta! Tak trudno zapamiętać? Judyta! Pawle! To dziecko jest brudne! Jeżeli już musi czyścić gary w dniu mojego przyjazdu, to niech przynajmniej nie wyciera nosa w moją suknię od Diora. Co to za zapach? To nie do wiary, ale moje dziecko zalatuje pastą do butów! Każesz im dorabiać? Są czyścibutami w wiejskim supermarkecie? A gdzie jest mój syn? Moi dwaj synowie? Handlują na targu rybnym? Mała spuściła głowę i próbowała bezszelestnie zniknąć w domu, zanim ten czerwony potwór ją dostrzeże. Judyta była jednak szybsza. - A ty pewnie jesteś tą przygarniętą sierotą, hę? Mała spuściła głowę jeszcze niżej, chociaż to było prawie niemożliwe. Poczuła, jak żołądek zwija jej się w twardy kamień i ten kamień wędruje do gardła. Przełknęła ślinę. Nie pomogło. - To nie do wiary, jak ty wyrosłeś! - trajkotała tymczasem Judyta, tarmosząc czuprynę Kuby i odsuwając uczepioną jej spódnicy Agatkę. - Przystojniak z ciebie... Szkoda, że coraz bardziej przypominasz ojca... „Ta umie sobie zjednać przyjaciół!" - myślała mściwie Mała, szczęśliwa, że nie jest spokrewniona z Judytą. - A ty co? Języka zapomniałeś? -Judyta przykucnęła przed Jacusiem. Stał z zaciśniętymi piąstkami i zaciśniętą buzią. - Nie przywitasz się nawet? Nie umiesz mówić? - zaniepokoiła się Judyta. - Z takim ojcem jak wasz... Jesteś niemożliwie gruby, ale przy odrobinie starania coś by z ciebie jeszcze można było zrobić... Jacuś drgnął, przełknął ślinę i wypalił: - „I głośno płakała wiewiórka. A choinek jak nie było, tak nie ma!". Dopiero przy kolacji Judyta przestała powtarzać na różne sposoby „To nie do wiary!". Mała nie przypuszczała, że istnieje tyle możliwości powiedzenia tego samego! Dzieci były „nie do wiary", jej zaręczyny z Johnem - „Popatrzcie, jaki mam pierścionek! To brylant!" - też były „nie do wiary", a przede wszystkim „nie do wiary" było to, że wuja ktoś w ogóle zechciał... „Ale przecież w końcu każda potwora znajdzie swego amatora". Judytę z jej „nie do wiary!" i Johna z wyszczerzonym „hello!" przyczepionym do twarzy ulokowano w nieużywanym pokoju na piętrze, który sąsiadował z pokojem bliźniaków i miał okna na podjazd. Był czymś w rodzaju zapasowego pokoju gościnnego i wymagał tylko jednego, niewielkiego garnczka na przeciekającą przez szczelinę w dachu wodę. Poza Judytą i Johnem do pokoju wtargano skórzaną walizę, okazały kufer podróżny i dwa pudła na kapelusze. - A łazienka? - dobiegł zza uchylonych drzwi głos Judyty. Głos ciotki zaszemrał coś jak woda w strumyku. Mała i bliźniaki, chociaż przytykali uszy do szpary 36. w drzwiach pokoju na końcu korytarza, nie słyszeli, co takiego mówiła. - To nie do wiary! - powtórzyła z histerycznym zdziwieniem Judyta. - Aleksandretty są bardziej wygadane! - prychnął Jacuś, który odzyskał już zdolność w miarę normalnego wysławiania się. - No! - przytaknęła Agatka z czystą już, ale bardzo smutną buzią. Majkę zainstalowano w pokoju Małej, z czego obie były bardzo niezadowolone. - I tak... Czym się pani zajmuje na co dzień? - zagaiła babcia tonem arystokratki przy kolacji, podanej przez Franciszkę w jadalni. Świece, zapalone z konieczności, bo panu Zdzisiowi ciągle nie udawało się odnaleźć usterki, dodawały posiłkowi uroczystego charakteru. Przy ich migotliwym świetle nie widać było odlepionego po ostatnim deszczu kawałka tapety w rogu nad kredensem, a zaciek na ścianie między oknami wyglądał jak najzwyklejszy cień. -Jestem projektantką mody - odrzekła Judyta nie bez dumy, prostując się przy tym na krześle jeszcze bardziej. Prezentowała strój wieczorowy, najpewniej własnego pomysłu: obcisła bluzka odsłaniała przepastny dekolt, ozdobiony namotanym na szyję właścicielki jak lina okrętowa naszyjnikiem z połyskliwych kamieni. Środkowe partie Judyty przesłaniała ażurowa, dziergana na drutach spódnica, z jednej strony sięgająca kolana, z drugiej ledwie przykrywająca biodro. Na nogach Judyta miała, rzecz jasna, szpilki. Bardzo szpiczaste i bardzo błyszczące. Filip nie mógł oderwać od nich nosa. Mała natomiast wpatrywała się w Majkę. Dziewczyna, na oko siedemnastoletnia, przypominała jej paradujące po wybiegu w telewizji modelki. Długonoga, długowłosa, ubrana tym razem w czerń kusą, miała nieruchomą, bardzo bladą twarz i niewidoczne spod licznych pierścionków i bransoletek dłonie. Mała nie mogła od nich oderwać oczu. Krwiste szpony, które u Majki wyrastały zamiast zwyczajnych paznokci, jedyny kolorowy akcent jej stroju, były niewiarygodne. Nawet w telewizorze babci takich nie pokazywali. W lewym uchu gościa Mała naliczyła cztery kolczyki, z prawego zwisał jeden, ale rozmiarami i wagą bił tamte na głowę. Mogły się schować ze wstydu. - Ot, wielki świat! - westchnęła filozoficznie babcia, upijając łyczek herbaty z filiżanki. - W naszych skromnych progach... - najwyraźniej czuła się w obowiązku dzierżyć palmę gościnności, bo wuj Paweł nie wykazywał w tej mierze nadmiernego zapału, a ciotka Hanka w obecności Judyty niebezpiecznie zmalała i poszarzała, co groziło jej zniknięciem. Judyta uśmiechała się łaskawie i moczyła usta w porcelanowym cudeńku po prababci. Specjalnie na tę okazję porcelana Eulalii mogła opuścić przepastny kredens. Judyta trzymała zabytkowe naczyńko w dwóch paluszkach, odginając przesadnie mały. John rozglądał się dookoła bystro. Mała zauważyła to jeszcze na podjeździe. Szczerząc się do wszystkich swoim nudnym „hello", kręcił głową na wszystkie strony, taksując spojrzeniem przeciekający dach, naderwa- 38 ne rynny, dąb przed wejściem, Filipa i jego piłkę, na Burasie i jego pchłach skończywszy. - Piękna dom! -John wyszczerzył zęby i gestem wskazał, zdaje się, plamę na suficie. - Piękna scheda! Kapitał! Majka ze znudzeniem przesuwała widelcem po talerzu kawałki nie ruszonego posiłku. - A może malutki seansik? - zaproponowała Judyta. - Atmosfera jest odpowiednia, stary dom, nastrój, świece... - Tak! Tak! - przyklasnęła babcia, zachwycona wizją światowej rozrywki. - Seans! Od lat tego nie robiłam, od lat! - cieszyła się jak dziecko. Małej wydało się, że Franciszka na portrecie spo-chmurniała, jakby cień przebiegł jej przez twarz, ale to pewnie przez te świece. Byle podmuch powoływał do życia ruchliwe cienie, które odmieniały do niepoznaki rzeczy stałe i znane jak zły szeląg. - Nie jestem pewna... - wtrąciła się ciotka, ale natychmiast zakrzyczały ją dwie światowe damy. - To taka niewinna, arystokratyczna rozrywka! - dąsała się babcia. - Za moich młodych lat...! Nie odmówisz mi chyba tego powiewu młodości? Wuj Paweł nie protestował, a dzieci nie miały prawa głosu, więc towarzystwo udało się do salonu, gdzie na kominku trzaskał ogień, a czas cofnął się o dobre pół wieku. Albo i więcej. Judyta z niespotykaną przy jej wiotkiej figurze energią zaaranżowała natychmiast miejsce spotkania z przedstawicielami zaświatów. Odsunęła od okna okrągły stolik, przy którym babcia zwykła pijać swoją popołudniową 39 kawkę z widokiem na ogród, przesunęła go na środek pokoju, dostawiła dwa krzesełka ogrodowe. Reszta krzeseł magicznym sposobem znalazła się wokół stołu dzięki męskiej części towarzystwa. Judyta była magiczna. Pod jej wpływem wszyscy robili to, czego oczekiwała, prawie nie zdając sobie z tego sprawy. „Wypisz, wymaluj Justyn-ka! - pomyślała sobie Mała. - Dorośli niczym nie różnią się od dzieci". Kiedy na stole znalazł się odwrócony do góry dnem talerzyk, plansza z alfabetem i lichtarz z czterema świecami, Judyta wzięła za rękę babcię i Johna. Usiedli przy stoliku. Połączone dłonie utworzyły krąg. Judyta zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. - Duchu... Duchu pokutujący, wzywamy cię! - powiedziała. - Duchu pokutujący, przyjdź, jeśli możesz, oto wzywamy cię! - powtórzyła, podnosząc teatralnie głos. Dworek odpowiedział ciszą. To było niewytłumaczalne i bardzo niepokojące. W tym domu zawsze coś szeleściło, zawsze słychać było jakieś odgłosy, budowla coś szeptała, gadała. Teraz umilkła. Małą przeszły ciarki. Otworzyła jedno oko i zlustrowała towarzystwo przy stoliku. Wuj Paweł miał zbolałą minę, jakby nieraz uczestniczył w takim przedstawieniu, dla bliźniąt wywoływanie duchów też chyba było chlebem powszednim, bo Agatka wyglądała na znudzoną, a Jacuś dyskretnie ziewał. Majka miała nieruchomą twarz, zupełnie jak porcelanowa lalka, którą Agatka znalazła na strychu, a ciotka Hanka wyglądała na bardzo nieszczęśliwą. Babcia zaangażowała się w seans całą duszą i ciałem, ściskając rękę Małej 40r do bólu i bezgłośnie powtarzając słowa Judyty. John bezczelnie rozglądał się na wszystkie strony. Pochwyciwszy spojrzenie Małej, mrugnął do niej i zamknął oczy. Talerzyk nie chciał współpracować. Tkwił nieruchomo zgodnie z zasadą dynamiki, będąc dowodem na to, że w przyrodzie nic nie dzieje się bez powodu, a akcja równa się reakcji. Spodek był obiektem przyrody nieożywionej i spoczywał bezwładnie na stoliku. Judyta prosiła i groziła, przymilała się i zawieszała wyczekująco głos... Nic z tego. - Widocznie jest wśród nas jakiś niedowiarek... -wycedziła zjadliwie Judyta, patrząc na wuja Pawła. Po półgodzinie daremnych wysiłków, kiedy trochę ochrypła, dała wreszcie za wygraną. - Jutro też jest dzień. Chodźmy spać... - zaproponowała z wyraźną ulgą ciotka Hanka. Towarzystwo rozeszło się. Babcia wyglądała na zawiedzioną. Wychodząc z salonu ostatnia, Mała miała wrażenie, że ktoś ją śledzi. Nagły podmuch prawie zgasił jej świecę. Przyspieszyła kroku, przytrzymując drżącą duszę na ramieniu. Na schodach dogoniła wlokące się noga za nogą bliźnięta. Rozdział 5 Klątwa przodków Ozimina... Skąd wziąć oziminę? - myślała na głos Mała. - Jak to skąd? Z pola Kaczmarków! -Jacuś kopnął kamyk, który z chlupotem wylądował w kałuży. Droga powrotna ze szkoły zajmowała im coraz więcej czasu. - A czy to musi być ozimina? - zainteresowała się Agatka. Mała rozłożyła ręce. - W tych „Zwyczajach wielkanocnych" z naszej biblioteki napisali, że ozimina farbuje jajka na zielono, buraki na czerwono, a łupiny od cebuli na brązowo... Nasza Pani mówiła, że mają być ekologiczne jaja, zero konserwantów itepe! - Nie może być po prostu trawa? Zobacz, jaka tu ładna rośnie! Rzeczywiście. Pod stopami przydrożnych brzóz zieleniły się kępy świeżutkiej trawy. 42- - Wezmę trochę dla Baltazara! - ucieszył się Jacuś. - Ty też weź! Spodnie farbuje nieźle, wystarczy przejechać się na... - Muchę mu lepiej złap - pouczyła brata Agatka. -Z tego, co wiem, pająki trawy nie jedzą... Jacuś zachichotał. - Już złapałem! Na matematyce! Chcesz zobaczyć? Jacuś sięgnął do kieszeni i wyjął pudełko po zapałkach. - Czy wy też słyszeliście te jęki w nocy? - zainteresowała się Mała. - Jakie jęki? - spytała Agatka tonem zdradzającym, że nie w pełni była obecna. - Nie otwieraj! Bo ci zwieje! Jacuś schował pudełko. - Jakby ktoś chodził... Pokutował... - drążyła Mała. - To może Majka! - zachichotał Jacuś. - Pokutuje za grzechy! Jest duchem pokutującym! Pazury nawet ma... - To twój traktorrrr - zawarczała Agatka z wyraźnym przekąsem. - Czerrrwony traktor pokutuje! Jacuś sposępniał. - O co chodzi z tym traktorem? - spytała Mała. - Mama, to znaczy Judyta, mu przywiozła. Prezent! Bo marzył o takim! -Agatka przewróciła oczami i wydęła usta. - To fajnie! Nie cieszysz się? - Tak, aleja marzyłem o nim, kiedy miałem cztery lata... - burknął Jacuś, a Małej zrobiło się smutno. - To pewnie myszy! -Jacuś zmienił temat. - Ty, tam ktoś wisi! - powiedziała Agatka, stając w miejscu. Jedną ręką zasłaniała oczy przed słońcem, drugą wyciągnęła jak ślepiec w kierunku dworku. 43 *—-JB ^1 - O rany! Rzeczywiście! - zachłysnął się Jacuś. Zerwał się z kolan, wypuścił z rąk pudełko po zapałkach, zrobił cztery kroki w kierunku domu i wrócił po pudełko. - Nie stójcie tak! Może trzeba pomóc! To ich poderwało do biegu. Zatrzymali się dopiero u wylotu lipowej alei. Sapali jak miechy kowalskie, Jacuś słaniał się na nogach i ocierał pot z twarzy. Kwiecień--plecień plótł w tej chwili trochę lata. Agatka rozpięła kurtkę i wachlowała się chustką do nosa. Mała wytężyła wzrok. - Nieboszczyk...-jęknęła Agatka. Z okna pokoju gościnnego zwisały zwłoki. Pozbawione głowy. Co do reszty ciała, to nic pewnego stwierdzić nie było można, bo doczesne szczątki nieboszczyka okrywało futro. Rude, dla szczegółowości opisu. Na ramieniu nieboszczyka siedziało czarne ptaszysko, według atlasu ptaków Kuby, była to kawka. Kawka dziobała zwłoki w dzikim zapamiętaniu, wczepiona pazurami w futro. Zgroza odjęła Małej zdolność ruchu. - Kto to!? - zaszczekała zębami i poczuła, że musi się o coś wesprzeć, bo nogi miękną jej dziwnie w kolanach... Poczuła, że zaraz upadnie. Macała dokoła w powietrzu w poszukiwaniu oparcia. Coś znalazło się usłużnie pod jej dłonią. Było chłodne jak kamień. Oparła się całym ciężarem. Zacisnęła na tym czymś rękę. „Ciotka Hanka była strasznie smutna, ale żeby zaraz... Tylko z powodu głupiego listu od wydawcy? A może to napad? Zbrodnia? - w głowie Małej chaotycznie kłębiły się strzępki telenowel, seriali brazylijskich, tytułów z kolorowej prasy i plotek ze sklepiku taty Justynki. - Najpierw rodzice, a teraz to! To nie może być prawda! Ale futro... Ja je znam! To przecież futro babci!". - Babciuuu!!! Mała oderwała się od swojej podpory. Tornister walnął w kozła. Coś chrupnęło i kawałek kamienia został Małej w ręku. Nie zwracając na to uwagi, pognała do dworku. Żwir chrzęścił pod nogami goniących ją bliźniąt. W holu Mała zderzyła się z czymś dużym i miękkim. Otworzyła oczy. Przed sobą miała zapiętą na wypukłe, obciągnięte materiałem guziki garsonkę babci. Odetchnęła. - Ależ, drogie dziecko, co ty też tak? Jak do pożaru? Przecież to już nie przystoi panience w twoim wieku. Panience z dobrego domu... Spocisz się! Przeziębienie murowane! Pobyt babci w dworku skutkował przemianami, jakich nie przewidział ani dziadek, ani ciotka Hanka, gdy podejmowali decyzję ojej rekonwalescencji w Kamionce. Otóż starsza pani nasiąkała historyczną patyną dworku, co wyrażało się w jej mowie. Wysławiała się (nie mówiła, nie wypowiadała, ale właśnie wysławiała się) tak, jak według niej, powinna mówić co najmniej hrabina. Bo przecież jej cioteczna praprapra o mało nie została hrabiną! Jej maniery i gesty też zrobiły się lekko archaiczne, jakby babcia dostosowywała się do otoczenia niczym kameleon do koloru koca. Miało to dobrą stronę -jakby trochę złagodniała. - Ty żyjesz! - wysapała Mała w babcine guziki. - Ależ oczywiście, że żyję! - babcia usiłowała oderwać 45 wnuczkę od siebie. Nadaremnie. Mała zatraciła dobre maniery i obłapiała ją obiema rękami w pasie całkiem po plebejsku. - Dlaczego miałabym nie żyć? Małą targnął nagły niepokój, pewność prawie... „Jeżeli to nie babcia, to..." - A gdzie jest ciotka? Gdzie Hanka? - Mała oderwała się od babci samodzielnie. Babcia z obciąganymi materiałem guzikami stała na środku holu jak pomnik bezradności. - A to co za zebranie? - zadźwięczał gdzieś z góry głos. Babcia drgnęła i zadarła głowę. - O, tam jest! - zawołała z ulgą. - Tam jest Hanka. Mała odetchnęła. Echo też odetchnęło i podskoczyło do sufitu z wielkiej radości. Mała uśmiechnęła się do ciotki. Ale nagła myśl zmroziła jej uśmiech. Jej oczy, ciągle wpatrzone w ciotkę, robiły się coraz większe, a uśmiech spływał z ust jak tusz z rzęs Majki na deszczu. Ciotka Hanka zbiegła kilka stopni w dół. - Zuzanno! Co ci się... Mała powolutku, powolusieńku odwróciła się do drzwi wejściowych. Jacuś i Agatka patrzyli na nią z niepokojem. Serce Małej ścisnął nagły ból. „Bo przecież, jeżeli nie ciotka, nie babcia, to może być tylko..." - Nie możesz, ależ naprawdę nie możesz mi tego zrobić! - tłumaczyła Judyta swojej komórce, która wglądała jak zabawka i można nią było robić zdjęcia. - Ten pokaz to najważniejsza impreza wiosenna! Rozmawiając przez telefon, Judyta przecięła hol i zniknęła w salonie. 46 - To kto tam wisi? - spytała Mała z rozpaczą w głosie. - Gdzie? Kto wisi? - zaniepokoiła się babcia i przyłożyła dłoń do czoła wnuczki. - Coś mi się wydaje, że to grypa! - Grypa powinna leżeć w łóżku, a nie wisieć za oknem! - zauważył rozsądnie Jacuś. - On ma rację. Tam, na zewnątrz, ktoś wisi... - potwierdziła Agatka. - Ale nie zmarznie, bo ma na sobie futro... - uzupełnił rezolutnie Jacuś. Babcia najpierw znieruchomiała, potem otworzyła usta i natychmiast je zamknęła. A zaraz później była już na górze. Nie wiadomo jakim cudem, ale to był fakt. Mała i bliźniaki dopiero sapali w drzwiach do jej pokoju, kiedy babcia już płoszyła zadziorną kawkę, już sięgała na zewnątrz, wychylona niebezpiecznie przez okno. „Zaraz wyleci! I jednak będzie nieboszczyk!" - pomyślała Mała i rzuciła się ratować babcię. Babcia uratowała swoje futro, a Mała babcię. Ani futro, ani babcia nie zauważyli nawet, że zostali uratowani. Niewdzięcznicy! Futro milczało, babcia natomiast łapała się za głowę i całkiem niearystokratycznie biadała, to gładząc podzio-bane okrycie, to spoglądając z wyrzutem ku portretom przodków na ścianie. Rama w ramę, zgodnie wisieli sobie praprapra Onufry i jakiś późniejszy pra, którego imię zostało wymazane z rodzinnych ksiąg. - Jakie to zbrodnie musieliście popełnić, że spotykają nas same nieszczęścia! Przeciekający dach, potem wysiada prąd... Monity z banku... A teraz jeszcze to! Klątwa! Jak nic klątwa przodków! 47 Babcia złapała się za serce i klapnęła w fotelu. Zaniepokojona ciotka Hanka wybiegła do łazienki, żeby już po chwili wrócić z zapachem waleriany. Rozszedł się po pokoju, zwabiając Burka. Burek, jak przystało na przyzwoitego kociego narkomana, nachalnie zaczął się dopraszać o porcję kropli na serce. Ale ciotka była nieugięta. Zakręciła buteleczkę, zdecydowanym gestem pogłaskała kota i pogroziła babci palcem. Zdaje się, że chciała to zrobić odwrotnie. - Mamo, wiesz, że nie wolno ci się denerwować... - Łatwo ci mówić, dziecko! -jęknęła babcia. - Ciebie nic nie obchodzi, tylko te róże, te fale coś tam i książki! Uciekasz do tej swojej oranżerii i już! A ja tu się zamartwiam! Ten remont... I to wszystko w ogóle... Babcia podniosła ręce i jęknęła słabo. Ciotka Hanka podsunęła szklankę wody do jej ust i gestem wyprosiła dzieci z pokoju. Huśtali się na zmianę. Raz Jacuś, raz Agatka. Mała nie miała ochoty. Opona od ciągnika, którą Kuba przyturlał któregoś dnia w drodze ze szkoły, zwisała z gałęzi dębu na grubaśnym sznurze. - Jest kiepsko - powiedziała Mała, gryząc źdźbło trawy. - No! - mruknęła Agatka, ale nie było pewności, pod czyim adresem mruczy: Małej czy może Jacusia, który ją huśtał. - Remont zapowiada się coraz okazalej, kozia firma kuleje, a książka ciotki Hanki marnuje się w szufladzie! To niesprawiedliwe! 48 - Gdybyśmy tak mieli kupę pieniędzy... - rozmarzył się Jacuś, a Mała dostała czkawki. - To co? - To bym kupił... -Jacuś zawiesił głos. - Pierniki i czekoladę? - z przekąsem spytała Agatka. - Nową więźbę i dachówki! - wypalił Jacuś. Agatka poróżowiała na twarzy i zlazła z opony. - Teraz ty! - burknęła do brata. - Nową więźbę, dachówki, prąd i fazę, i zero... - wyliczał Jacuś, huśtając się coraz wyżej. -A jak by mi jeszcze coś zostało... - To co? - czknęła z zaciekawieniem Mała. - To trochę galaretek w czekoladzie! Roześmiali się. - Słuchajcie, a może babcia ma rację? - Mała spoważniała nagle. - Może to jakaś klątwa, pokuta taka... - Że niby my musimy teraz odpracować grzechy naszych przodków złoczyńców? - upewniła się Agatka. Mała kiwnęła głowa. - Ale niby jak? -Agatka podrapała się w głowę. - Co mamy robić? Zapadła cisza. Dąb milczał. Nawet kos, którego trele do tej pory wypełniały świat bez reszty, umilkł dla nabrania tchu. Tylko lina skrzypiała pod ciężarem Jacusia. - Jak to co mamy robić? - odezwał się Jacuś. - Dobre uczynki! Wiedźma miała na sobie swoją zwyczajną kieckę z rękawami jak skrzydła nietoperza. Nie zakasała ich, więc służyły po części jako ścierka do podłogi, uzupełniając amatorsko działania profesjonalnej szmaty, rzec by można: szmaty dyplomowanej, z certyfikatem szmacianych szkół. - Myślałam, że czarownice nie... - Nie piorą, nie sprzątają, nie brudzą sobie rąk? -wiedźma nawet nie podniosła głowy. - Uważasz, że to brudne zajęcie? Brudzące? Mała skinęła głową. To było bardzo malutkie, nieśmiałe skinięcie. Jak uśmiech Wadery na sam koniuszek ogona... - Znowu za dużo myślisz... - westchnęła czarownica. - Z wami, ludźmi, problem jest taki, że myślicie, chociaż nie umiecie myśleć... Najbardziej brudzi ręce to, czego na nich nie widać... Wiedźma podniosła sękate dłonie, dmuchnęła na nie i od tego dmuchnięcia zrobiły się czyste! „Jacusiowi by się spodobało!" - pomyślała Mała. - Masz rację... - wiedźma zachichotała jak mała dziewczynka, której udało się zrobić komuś psikusa. -Jacuś byłby zachwycony! Mała stropiła się znowu. Zdążyła już zapomnieć, że czarownica czyta w myślach. - To tutaj też... - podniosła palec, żeby zmienić temat. Z sufitu kapała woda. - Też się coś psuje? - Też - potwierdziła wiedźma lakonicznie. - I nie można tego jakoś... - Mała machnęła wyimaginowaną różdżką. - Masz na myśli czary? - wiedźma popatrzyła na nią spod oka. Wyprostowała się, trzymając za plecy. Grymas na mgnienie wykrzywił jej twarz. Wiedźma była podob- 50 na... Ale natychmiast odegnała tę myśl. „To niemożliwe!" - Z czarami, moja droga, jest podobnie jak z lekarstwami. Leczą skutek, a nie przyczynę... Musisz użyć... - wiedźma uśmiechnęła się całkiem bez powodu i zawiesiła głos. - Czego? - Magii... - To nie to samo? Lecz czarownica nie odpowiedziała. W jednej chwili zaczęła puchnąć, rosnąć, nadęła się jak balon i z gniewnym prychnięciem pękła jak bańka mydlana. Małą ochlapało zielone błoto. Światem wstrząsnął śmiech. Śmiała się piskliwie jakaś dziewczyna. Mała otworzyła oczy. Majka wychylała się z okna jej własnego pokoju w wieży i zaśmiewała się do łez. Mała popatrzyła nieprzytomnie dookoła. Jacuś leżał w kałuży. Sfatygowana lina nie wytrzymała i pękła pod jego ciężarem. Siedział teraz, rozmazując sobie błoto na twarzy. Agatka patrzyła ze zgrozą to na Jacusia, to na Małą. Mała wyglądała nie najlepiej. Skutki katastrofy z Ja-cusiem w roli głównej miały spory zasięg i dosięgnęły lepkimi mackami błocka również Małą. Agatka miała ochlapane tylko buciki. Patrzyła w okno, w którym Majka dostawała spazmów ze śmiechu. - Nienawidzę jej... - wysyczała, zaciskając piąstki. - Ty? - sapnął Jacuś. - To ja jej nienawidzę! Rozdział 6 Więcej gości Pomieszczenie było wielkie i ciemne. Od podłogi do sufitu, którego można się było tylko domyślać gdzieś w górze, piętrzyły się regały. Poupychano na nich najprzeróżniejsze rzeczy bez ładu i składu: pudła szare i owinięte w kolorowy papier, walizki, szkatułki z kości słoniowej, porcelanowe bibeloty i wyschnięte na wiór kwiaty... - Gdzie my jesteśmy? - zapytała Mała, oglądając z zadartą głową to smutne muzeum martwych rzeczy. Czego tam nie było! Lalki, miśki, poduszki i kapcie. Kapci było chyba najwięcej. Właściwie nie, raczej krawatów... „Po co komu tyle krawatów?" - myślała Mała. - No właśnie! - powiedziała wiedźma. Siedziała za starym, odrapanym biurkiem i smarowała coś pracowicie na fiszkach. - I tak naraz nosi się tylko jeden... Mała rozglądała się po tym dziwacznym miejscu, usiłując odgadnąć, gdzie tym razem zapędził ją sen. Na jednej z półek czerwieniał dumnie traktor. Zupełnie taki 52 sam, jaki Jacuś dostał od swojej mamy, pardon, od Judyty, na powitanie! Mała podbiegła do zabawki. Na etykiecie była data i dziesięć narysowanych kropelek. - To magazyn niechcianych prezentów - powiedziała wiedźma. - A krople na etykietkach to skala zawodu, jaki sprawiły. Mała z nagłym biciem serca rozejrzała się, wypatrując tych wszystkich całkiem niepotrzebnych rzeczy, które podarowała kiedyś mamie na urodziny, imieniny, Dzień Matki i bez okazji... Na pierwszy rzut oka nie było ich tutaj. Ale ile można zobaczyć w takim miejscu jak to? - Przymknij oczy - poradziła wiedźma. - Czasami spod przymkniętych powiek widać więcej... Mała posłuchała. Za zamkniętymi powiekami z cichym trzaskiem przełącznika włączył się ekran komputera. Laser skanował magazyn sektor po sektorze, półka po półce... Aż w końcu zielony napis u dołu ekranu oznajmił: „Wyszukiwanie zakończone. Znalezionych przedmiotów: 0". Mała odetchnęła i otworzyła oczy. Jedno musiała wytrzeć, bo najwyraźniej spociło jej się lekko. - I one tutaj tak będą do końca świata? - spytała już spokojniejsza. - Ależ skąd! - wiedźma spojrzała na nią uważnie znad okularów włożonych na pokaz, bo przecież wcale ich nie potrzebowała. - Wszechświat nie ma tyle miejsca, żeby gromadzić śmieci bez końca... Może, gdyby je pakować w czarne dziury... Ale to przyszłość. Na razie na fali jest recykling. 53 4k - Co? - Nie uczyli was w szkole? Czego was tam w końcu uczą? - wiedźma najwyraźniej nie miała dobrego zdania na temat edukacji młodzieży. - Wszystko wraca po przetworzeniu. - To znaczy, że prędzej czy później każdy dostanie z powrotem to, co dostał? - spytała Mała. Komódka Małej wyglądała niczym stoisko kosmetyczne w supermarkecie. Czego tam nie było! Pudełka, słoiczki, buteleczki, wszystko nad wyraz tajemnicze i z jeszcze bardziej tajemniczą zawartością o trudnym do odgadnięcia przeznaczeniu. W eleganckim kubku o podwójnych ściankach, pomiędzy którymi spały uśpione letnim słońcem muszle z mórz południowych, stroszyły czupryny pędzelki i pędzle. Na szkatułce z drzewa różanego spoczywał różowy puszek. Mała ujęła go ostrożnie w dwa palce i podniosła do nosa. Pachniał magnolią. Małą zakręciło w nosie i kichnęła. Prosto w otwartą szkatułkę. Wybuchnęła chmurą pudru od tego kichnięcia. - Nie ruszaj moich rzeczy, smarkulo! Mała obejrzała się. Załzawione oczy ujrzały nadchodzącą furię z gołym pępkiem. Furia miała twarz białą jak porcelanowy spodeczek babci i czarne, bardzo błyszczące usta. Wyglądało to naprawdę makabrycznie! - Ja nic... Ja nie chciałam... - Cofnęła się o krok, zasłaniając puszkiem. - Widzisz i nie grzmisz! - furia wzniosła oczy do nieba, gwałtownym ruchem zatrzasnęła szkatułkę z pudrem i wydarła Małej puszek. -Jeśli nie chciałaś, to co tutaj robisz? 54 І0~- - To mój pokój... - bąknęła Mała. - To był twój pokój. Teraz ja tu jestem gościem i jak długo tu będę, tak długo to będzie mój pokój. Rozumiesz? Mała przełknęła ślinę i skinęła głową. W wypowiedzi Majki roiło się od czasownika „być" w różnych formach i Mała pomyślała, że Nasza Pani byłaby zachwycona... - Co jeszcze? - Majka, poprawiwszy ołówkiem do powiek niedostrzegalny dla profana błąd w makijażu, odwróciła się od lustra. Lekko przeciągnęła po wargach palcem, który wcześniej zanurzyła w jednym z wielu tajemniczych słoiczków. Zapachniało malinami, a jej usta nabrały połysku. - No? Czego tu jeszcze szukasz? Mała zamknęła buzię i zmusiła się, żeby nie patrzeć na usta Majki. Bohatersko spojrzała jej w oczy i odparła: - Boja tu mam swoje tego... rzeczy. Rzeczy tu mam i ja właśnie... - Nie potrzebuję twoich rzeczy. Zabieraj i spadaj. Majka odwróciła się do Małej plecami, uznając audiencję za zakończoną. Uszy zasłoniła sobie słuchawkami przenośnego odtwarzacza CD. Jak na nastolatkę, była całkiem nieźle oprzyrządowana... Mała otworzyła szufladę, wyjęła koszulkę, zapasowe skarpetki i spodnie. Udało jej się omotać tym wszystkim pozytywkę, tak że Majka nic nie zauważyła. Chociaż, Mała czuła to wyraźnie, śledziła ją, spoglądając z lustra. Pozytywka nie mogła zostać bez opieki. Raz już wpadła w niepowołane ręce... Mała wzdrygnęła się mimowolnie na samą myśl, co mogłoby się stać. „Nie kuśmy złego" - pomyślała i zgarnąwszy jeszcze kilka drobiazgów, wyszła ze swojego pokoju. W pro- 55 gu zatrzymała się na chwilę. „Kto by pomyślał! - dziwiła się sobie samej. - Przecież to było najgorsze miejsce na świecie... A teraz...". Już zaczynało jej brakować okien na cztery strony świata, kozła na parapecie nocą, chińskich smoków i trzeszczącej deski podłogi. Majka z obojętną miną siedziała na łóżku, na jej, Małej, łóżku! I piłowała szpony pilniczkiem do paznokci. Szpony od wczoraj zdążyły zmienić kolor. Teraz były granatowe. Połyskiwały srebrnymi gwiazdkami, poprzyklejanymi pracowicie przez Majkę. - Gdybym ja tyle czasu poświęcał na naukę, ile ona paznokciom, żaden egzamin kompetencji nie budziłby mnie w nocy... - mówił Kuba. Nie pamiętam takiego kwietnia! - powiedziała Mała i wystawiła twarz do słońca. Po porannej śnieżycy nie było śladu, w promieniach słońca schły resztki kałuż. - A ja pamiętam! - rezolutnie odpowiedział Jacuś. - Ty pamiętasz... -Agatka narysowała wymowne kółko na własnym czole i ostentacyjnie odwróciła się do brata plecami. - A pewnie! -Jacuś tupnął dla podkreślenia wagi swoich słów. - To kiedy był taki kwiecień? -Agatka odwróciła się twarzą do Jacusia i świdrowała go oczami. - No, kiedy? - Wczoraj! - poważnie powiedział Jacuś. Mała kwiknęła. Agatka spoważniała jeszcze bardziej, zmrużyła oczy i wycedziła: - A wcześniej? 56. - Przedwczoraj... - powiedział Jacuś i wyszczerzył się do siostry. - A jeszcze wcześniej? - Agatka nie dała za wygraną. - Może przedprzedwczoraj? - dokończyła z satysfakcją. - Przedprzedwczoraj był marzec! - parsknął Jacuś i odskoczył przezornie poza zasięg długich rąk siostry. Unik pewnie i tak nie uratowałby Jacusiowi życia, ale oto w asyście rozjazgotanego Filipa wtaczał się na podjazd samochód. Całkiem obcy. Warczał głucho silnikiem i zgrzytał żwirem. I oto stał tam na swoich szerokich oponach ciemnozielony metalik z przyciemnianymi szybami i warczał zza kagańca kratownicy z przodu. Kuba tylko gwizdnął w podziwie. Takie samochody nie pojawiały się w Kamionce codziennie. Traktor, peugeot, nawet jakiś przechodzony mercedes, to i owszem, ale coś takiego? Czegoś takiego w ogóle się tutaj nie widywało. Chyba że na ekranie telewizora albo w czasopiśmie „Moto" w sklepie taty Ju-stynki. Prawdziwa bestia szos i bezdroży! Bestia zgasiła silnik. Znowu było słychać ptaki. I coś jeszcze... Jakby łomotanie w studni, rytmiczne uderzenia w blachę? I wrzask na wysokiej nucie. Ale przytłumione to wszystko, dalekie, jakby... zamknięte? Filip postanowił oswoić bestię i w tym celu podlał jej tylne koło. Okienko po stronie kierowcy zjechało w dół. Tajemnicze studzienne dźwięki przybrały na sile. „No cóż -pomyślała Mała. - Niektórzy słuchają arii operowych jak babcia, a inni czegoś takiego... To chyba najnowszy trend 57 *—--ifif^ w muzyce współczesnej... Kuba jest całkiem do tyłu z tym swoim łomotem..." - Czy to tutaj jest ten pałac? - spytał kierowca. Miał koło trzydziestki i czarne wąsiki. Zabójcze! Bliźnięta popatrzyły na siebie, a Kuba wzruszył ramionami. - Pałac? - powtórzyła Mała. Musiała mieć przy tym mało inteligentny wyraz twarzy, bo nad ramieniem kierowcy wychyliła się pasażerka. Jacuś jęknął. Była piękna! Wyglądała, jakby ją żywcem wyjęto ze starych portretów, które wisiały w holu, ubrano we współczesne fatałaszki i kazano udawać, że jest naprawdę. Jej twarz wyrzeźbiono z jednego kawałka marmuru i musiał to uczynić artysta! Niepokorne włosy związała jedwabną chustką, ale i tak ich pęd do wolności był silniejszy. - Pałac, dziecko, pałac! - potwierdziła z irytacją w głosie. Nawet złościła się pięknie... - Szukamy pałacu w Kamionce, dziewczynko! Mała obudziła się z zauroczenia. Słowa Pięknej były jak policzek, jak wiadro zimnej wody. Nikt, ale to nikt nie miał prawa mówić o Małej „sierota". A zaraz na drugim miejscu, o włos, o pół długości pyska figurowała „dziewczynka". Kuba miał nawet powiedzenie na ten temat, ale dobre wychowanie (gratulacje dla talentów pedagogicznych babci!) nie pozwalało Małej używać go publicznie. Zwłaszcza przy obcych dorosłych, choćby byli tak arystokratyczni, niesympatyczni i nazywali ją dziewczynką. - To dworek w Kamionce - powiedziała oficjalnym tonem. - O ile mi wiadomo, żadnego pałacu w okolicy nie ma... 58 Okienko po stronie kierowcy zamknęło się, co przytłumiło nieco dziwaczną muzykę. Błysnął sygnet Zabójczego. Wysiedli oboje. Trzasnęły drzwiczki, ucinając kakofoniczną muzykę wydobywającą się z wnętrza. Z piersi Agatki wydarło się pełne zachwytu westchnienie. Jacuś klepnął się po kieszeniach i zastygł, kontemplując widok. Przed ich oczami właśnie kręcili film. Hrabia i hrabina wysiedli z kolaski, hrabina jedną ręką podniosła ciągnący się za nią tren... Błysnął sznurowany bucik zakrywający kostkę. Wydekoltowana hrabina powiedziała coś do męża i wskazała białą dłonią obrośnięty różami dworek - ich letnią rezydencję... Stop! Cięcie! Jaką ich? Jaką letnią i gdzie są róże? To przecież tylko bluszcz i przerdzewiała balustradka, liszaje tynku i dziurawe rynny... Mała zobaczyła to wszystko po raz pierwszy tak wyraźnie. Jakby to oczy obcych wydobyły na światło dzienne opłakany stan dworku. Jakby patrzyła ich oczami... Rozejrzała się z niedowierzaniem. Przetarła oczy. Arystokratyczna para, już dzisiejsza i najzupełniej nowocześnie odziana, spacerowała po wysypanym żwirem podjeździe jak po swoim! Całkowicie ignorując przy tym małoletnich mieszkańców. Nawet Filip zwątpił i nie próbował oblizywać przybyszów. Nie wyrywał się i pozwalał trzymać za obrożę. Przekrzywiał łeb to w jedną, to w drugą stronę, ziewając od czasu do czasu, co świadczyło o zdenerwowaniu. - Ty widzisz to samo co ja? - dobiegł Małą szept Kuby. - To zależy, co ty widzisz... - odszepnęła wykrętnie. - To jakaś komisja z kwaterunku czy jak? Warunki 59 mieszkaniowe sprawdzają? Czy zgodne ze standardami unii? Pierwsza nie wytrzymała Agatka. - Tatooo! Wrzask zacichl gdzieś wewnątrz domostwa. Za wrzaskiem, niby od niechcenia, podążył Jacuś. Filip wyrwał się Małej i pobiegł za bliźniakami. - Witam, czego państwo sobie życzą? - odezwała się babcia. Stała na balkoniku, niebezpiecznie wsparta na przerdzewiałej balustradce. - Szukamy pałacu w Kamionce - powiedział Zabójczy. Babcia wyprostowała się, nieco teatralnym gestem poprawiła włosy i uśmiechnęła się swoim uśmiechem numer 12 -bardzo oficjalnym, przeznaczonym wyłącznie na specjalne okazje. - Doskonale państwo trafili! - powiedziała. Brzmiało to bardzo arystokratycznie. - Prosimy, bardzo prosimy w nasze skromne progi... Rozdział 7 Delikatna sprawa Skromne progi z inicjatywy babci wystąpiły z bardzo skromnym podwieczorkiem w jeszcze skromniejszej jadalni przy bardzo skromniutkim stole na dwanaście osób w towarzystwie galerii przodków, skromnie spoglądających z obrazów na ścianach. - A państwo zwiedzają? Okolica piękna, jeziora, lasy, przemysłu wcale nie ma, tylko mąż mojej córki produkuje zapachy... - babcia nigdy nie mówiła o wuju Pawle „zięć". -Ale zupełnie nietoksyczne, swojskie, wiejskie... Herbatki? Babcia sięgnęła po czajniczek z miśnieńskiej porcelany, który jakimś cudem ostał się wśród dobytku po przodkach, odziedziczonego przez ciotkę Hankę. Oczy Johna błysnęły na ten widok, a być może Małej tylko tak się wydawało... Może był to figiel popołudniowego słońca, które wdzierało się przez okna na skróty, odbijając się w okularach babci, szklance ciotki Hanki i sygnecie Zabójczego. Judyta nie uczestniczyła w podwieczorku. Bliźniaki wyciągnęły ją na spacer po ogrodzie. 61 - Właściwie przyjechaliśmy po... - Zabójczy syknął i gwałtownie złapał się pod stołem za nogę. Zupełnie jak Jacuś kopnięty przez Agatkę. Mała siorbnęła i natychmiast zakryła dłonią usta, zgromiona spojrzeniem babci. Piękna wyprostowała się, uśmiechnęła, pokazując zęby, które mogłyby być reklamą najskuteczniejszej pasty do zębów, i sięgnęła po cukiernicę. - To podróż sentymentalna... - powiedziała. - Szukamy własnych korzeni. Babcię zapowietrzyło z zachwytu. - Co też pani powie! To takie... romantyczne! W dzisiejszych czasach, kiedy dla młodych - o, przepraszam, nie mam na myśli państwa! - kiedy dla ludzi ważne są tylko biznesy i pieniądze... John chrząknął i poruszył się niespokojnie na krześle. - Pieniądze, pozycja, kariera... - ciągnęła babcia. -Oto okazuje się, że młodzi ludzie inwestują w pamięć o przodkach... To wzruszające, prawda? - zwróciła się do ciotki Hanki. - Prawda... - bąknęła ciotka i zrobiła się ciut mniejsza. „Jak tak dalej pójdzie, to na koniec tego arcyarysto- kratycznego podwieczorku będzie ją można wynieść w pudełku od zapałek - pomyślała Mała. -Jak nic dopasuje się do tego domku dla lalek, który Agatka wypatrzyła na strychu..." Towarzystwo Judyty nie służyło ciotce. Od jej przyjazdu przycichła, przesiadywała w oranżerii lub ogrodzie, wyraźnie męcząc się podczas wspólnych posiłków. Babcia często rzucała mimochodem uwagi: „Stara miłość nie rdze- 62 Ф~~ wieje" i coś tam jeszcze, od czego ciotka robiła się coraz mniejsza i znikała w oranżerii na dłużej. Kolejna kobieca kobieta przytłoczyła ją kompletnie. A babcia była zachwycona. Ukradkiem spoglądała na córkę, jakby chciała jej powiedzieć: „Widzisz! Tak powinna wyglądać szanująca się kobieta. A ty, co? Spójrz na siebie...". Ciotka patrzyła, ale gdzie jej, myszowatej intelektualistce z pomalowanymi na zielono palcami ogrodniczki do nich! Patrzyła i milczała. - A czymże się zajmuje szanowny małżonek? - babcia dolała herbaty Zabójczemu. Zabójczy chrząknął i oczami poszukał pomocy u Pięknej. Ona błysnęła oczami spod firanek podkreślonych czarnym tuszem rzęs i odstawiła z namaszczeniem filiżankę. „Jakby chciała zyskać na czasie" - przemknęło Małej przez głowę. Babcia czekała z życzliwą cierpliwością, której miała pod dostatkiem tylko dla gości. Dla wybranych gości. - Otóż mój mąż zajmuje się interesami... - poinformowała Piękna. - Prowadzę firmę... -jednocześnie rzekł Zabójczy. - A czymże firma łaskawego pana się zajmuje? - Reklamą! To firma reklamowa - po chwili namysłu powiedziała Piękna. - Doradztwem inwestycyjnym... - w tym samym momencie oznajmił jej mąż. Twarz babci wyrażała zdziwienie. - Reklama i inwestycja! - huknął John. - Ależ to świetne połączenie! W wypadku recesji w jednej dziedzinie dochód przynosi druga! Babcia rozpogodziła się wyraźnie. 63 ■ - No właśnie! Widzisz, dziecko - zwróciła się do ciotki Hanki. - Ty i twój, pożal się Boże, mąż moglibyście się od państwa wiele nauczyć... Zamiast tych kóz i tajemniczych wynalazków... Wynalazek! Sam w niego nie wierzy! Kto widział, żeby tkać nici z koziego mleka? Kazeina, czy jak tam ją zwą, białko, wszystko w porządku, ale przecież Paweł nie jest pająkiem... W progu salonu stanął wuj Paweł. - O wilku mowa! - ucieszyła się babcia na pokaz. - O, mamy gości... Aja prosto od kóz... - speszył się wuj Paweł. Ale tylko na chwilę. - Nie jestem pewien, ale odnoszę wrażenie, że w państwa samochodzie coś się dzieje, jakby ktoś próbował się wydostać ze środka... Piękna zerwała się od stołu, przewracając filiżankę. Herbata chlusnęła na bielusieńki obrus i kremową sukienkę. - Adrianek! Zapomniałeś o dziecku! - krzyknęła. - Oboje zapomnieliśmy - półgłosem warknął Zabójczy, wstał od stołu, skinął głową i wyszedł w pośpiechu. Piękna stała bezradnie, próbując wytrzeć plamę z sukienki serwetką z monogramem. - Proszę tego nie trzeć -jak na zawołanie zjawiła się Franciszka. -Jeśli pani pozwoli, ja się tym zajmę... Dworek zadrżał w posadach, echo w holu z przeraźliwym wrzaskiem odbiło się od sufitu, zasłoniło sobie uszy i czmychnęło gdzieś na strych w obliczu żywiołu, który przekroczył próg. Żywioł miał jakieś cztery lata, złote loczki cherubinka, wielkie niebieskie oczy, gromki głos i trąbkę, jakiej kibice piłki nożnej używają do dopingowania swoich drużyn. Twarz chłopczyka nosiła wyraźne ślady łez i czegoś niezidentyfikowanego, czym była pomalowana pierwotnie w poprzeczne pasy. - Moje paryskie cienie do powiek! -jęknęła Piękna na widok synka. - Skąd on je wziął? - Zostawiłaś torebkę w samochodzie... - Zabójczy podniósł do góry to, co zostało z torebki. Na urwanym pasku wisiało smętnie wypatroszone poszewką na wierzch coś. Torebki nie przypominało w ogóle. Mała popatrzyła z pełną podziwu zgrozą na brzdąca. - Rety! - szepnął Kuba. - Aja myślałem, że to mnie los pokarał rodzeństwem...! - W takiej sytuacji na pewno nigdzie państwa nie wypuścimy! - zarządziła babcia. - Pani musi się przebrać, maleństwo trzeba, hm, trochę umyć... Zostańcie do jutra! Jakiś nocleg uda się tutaj załatwić, prawda, Pawle? Przecież w tych okolicznościach nie mogą państwo wracać do domu! W holu zapanowała cisza. Goście popatrzyli na siebie. Potem na babcię i Johna. John kiwnął głową. Niedostrzegalnie... „Może to taki tik?" - pomyślała Mała i zajęła się Adriankiem. Była ciekawa, co teraz wymyśli. Chłopiec rozglądał się niebieskimi oczami. Miał spojrzenie, które zaglądało prosto do serca. Za plecami ściskał w pulchnej rączce trąbkę. - Ale my wcale... - zaczęła Piękna. Zabójczy nabrał powietrza i powiedział: - Chodzi o to... To taka delikatna sprawa!... Chodzi o to, że my właśnie jesteśmy u siebie... To wszystko, ten pałac i ziemia prawnie należy do nas... Adrianek przytknął trąbkę do ust i zadął. Echo zastygło z otwartą gębą. Gdzieś z brzękiem tłuczonego szkła wyleciała szyba. Wazonikiem na stoliku w holu zakole-bało, już, już miał się rzucić na kamienne płyty, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Kryształowa popielnica na listy pękła cichutko i rozsypała się w pył. Jak to jest? Skąd się to wszystko bierze? - spytała Mała. - Co się bierze? W mroku izdebki wiedźmy nie było widać. Słychać za to było doskonale jej głos. - No, te kłopoty... Nieszczęścia. Najpierw zepsuł się dach, potem prąd... Teraz to... Głos wiedźmy oblekł się w ciało. Czarownica stanęła obok Małej. - Popatrz... Dmuchnięciem zapaliła świece na zwisającym z belki powały kole. Kołysało się na łańcuchach oblepione łzami pokoleń stearynowych istnień. Światło wędrowało po izbie, wymiatając ciemność z kątów i zakamarków. Mała poznała to miejsce. To był strych dworku. Nad jej głową majaczył nadgryziony zębem czasu dach. Mała dojrzała nagły ruch w kącie. Światło spłoszyło coś. To coś miało cztery łapki, niezbyt długi ogonek i czmychnęło przed światłem w popłochu. Piszczało przy tym tak, jakby ktoś skrobał styropianem po szybie. - Myszy! - wykrzyknęła Mała. -Jacuś miał rację! W domu zaległy się myszy! - Może lepiej będzie, jeśli się przyjrzysz uważniej, zanim wydasz wyrok... - spokojnie nakazała wiedźma. 66 Mała posłusznie wytężyła wzrok. - Nic nie widzę... Wiedźma pstryknęła palcami i wyczarowała z powietrza lupę. Wręczyła ją Małej. Przez lupę było widać więcej: śmieci w kącie, które uciekły miotle, zgubiony przez Agatkę koralik, ślady drobnych ząbków na listwie przy podłodze... - To myszy! - upierała się Mała. - Widzę ślady zębów! - Ja też mam zęby - wyszczerzała się czarownica. -Czy mnie też zaklasyfikujesz jako mysz? Mała pokręciła głową i wróciła do obserwacji. W mroku pod ścianą coś zamajaczyło. Ostrożnie, powolutku Mała skierowała tam lupę. Wstrzymała nawet oddech, żeby tego nie spłoszyć. COŚ miało nos spuszczony na kwintę, oklapnięte uszka, smutny pyszczek i szary, bardzo niezdecydowany kolor. „Jak spłowiała szmatka... - pomyślała Mała. - Gał-ganek smutku..." - Brawo! - wiedźma zaklaskała i spłoszyła istotkę. -Brawo! To właśnie mały Smutek... - Smutek? - Mała nie rozumiała. Wiedźma tupnęła i na to tupnięcie z kątów i zakamarków wybiegły inne istotki. Różniły się między sobą. Oprócz szarych z długimi nosami były jeszcze takie z okrągłymi pyszczkami, wyraźnie gniewne i w buraczkowym kolorze, fioletowe, żółte, granatowe... Wszystkie miały drobne ząbki, którymi gryzły, nie przebierając: papier, drewno, metal... Mała zdążyła zauważyć, że nie były wybredne. Wiklinowy kosz na pranie smakował im tak samo jak nowa koszula nocna babci. Wcinały starą za- 67 kurzoną trzcinową matę, na deser rezerwując pióra z kapelusza prababki. Zetlały wór wypełniony nie wiadomo czym był dla nich równie atrakcyjny jak powidła śliwkowe Franciszki i słoik, w którym były zawekowane. Cosie rąbały wszystko. Małej podniosły się włosy na głowie. - Co to jest? Co się tutaj zalęgło? - Troski, Smutki, Nieporozumienia. Kuzyni i kuzynki Niezgody. - Niezgody? - „Niezgoda rujnuje", nie uczyli was w szkole? Czego was tam w końcu uczą? - powiedziała wiedźma głosem babci, blednąc i powoli rozpływając się w dym. Mały szary Smutek przysiadł na skrzynce i zapatrzył się w Małą. Mała zapatrzyła się w mały szary Smutek. Miał wielkie oczy. Wielkie i mokre. „Zupełnie jak ciotka Hanka, kiedy przyszedł list" - pomyślała Mała. Smutek podskoczył i wgryzł się ząbkami we wstążkę Małej. W popłochu zdarła ją z włosów i rzuciła na ziemię. Obsiadły ją natychmiast inne stworki. - Ale skąd to się bierze? - spytała głosem, który drżał tylko trochę. Czarownica robiła się coraz bardziej przezroczysta. - Sama sobie odpowiedziałaś! - Z ciotki Hanki? - Oczy Małej urosły jak młyńskie kamienie. - I z babci, i z wuja Pawła... To on w końcu wymyślił przeciekanie dachu... - powiedział cień wiedźmy. - Tak długo się bał, aż się stało... - domyśliła się Mała. „Tak, to się zaczęło, kiedy... No właśnie, kiedy? Czy to przez ten wynalazek wuja Pawła? Czy to wtedy zaczę- 68 ły się jakieś tajemnice, krzywe spojrzenia, podejrzenia... Wuj zaczął znikać na coraz dłużej, ciotka też. Zdaje się, że znikali niezależnie od siebie... Babcia mówiła, że wynalazki to zasłona dymna. Zwłaszcza kiedy jej doskwierał reumatyzm, zwykła powtarzać, że stara miłość i tak dalej. A ponieważ reumatyzm dokuczał jej prawie codziennie... Swoją drogą z tym reumatyzmem babci to jak z kozłem z klombu przed dworkiem - zawsze przyplącze się, kiedy go nie proszą! - dumała Mała. -Ale nie ma co się oszukiwać, atmosferka na rodzinnym gruncie robiła się lekko nieświeża". - Ale co się z tym robi? - Mała ocknęła się z zamyślenia, jednocześnie strząsając z lewego buta pucołowatą istotkę granatowego kolorku. - Są na to jakieś sposoby? Czary może? Pułapki, jakaś magiczna trutka? Wiedźmy już nie było widać. Strych pociemniał. W mroku rozległ się głos: - Pamiętaj, nie skutek się leczy, ale przyczynę... „Ładne rzeczy! Przyczynę! Łatwo powiedzieć: «znajdź przyczynę-. Co może być przyczyną smutku ciotki? Rękopis w szufladzie, którego nikt nie chce? Co trzeba mieć. żeby wydać tę książkę? A wuj? Czego jemu brakuje? To jasne! Jasne jak słońce! Jacusiu, jesteś wielki! Przyczyną tych wszystkich zmartwień jest zwyczajny brak pieniędzy! Trzeba po prostu zdobyć pieniądze!" Rozdział 8 Testament Macieja Dom spał. We śnie przewracał się jednak z boku na bok, pojękiwał jak babcia, kiedy jej dokucza wątroba, skrzypiał schodami i postukiwał okiennicą. Sapał, jakby miał bronchit, i poświstywał szparami powygryzanymi przez kuzynów i kuzynki Niezgody. Piękną i Zabójczego razem z ich Adriankiem-demolką umieszczono w pokoju, którego nie używano do tej pory ze względu na ubytki w podłodze. Ubytki nie były skandaliczne, w miejscu, w którym brakowało kawałka deski, stała ko-módka, więc pomieszczenie było całkowicie bezpieczne. Jeśli nie liczyć Adrianka. Ale o tej porze Adrianek, po całym dniu demolowania i trąbienia, spał już w najlepsze w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, śniąc o katastrofach, pożarach wzniecanych czteroletnią rączką i dźwigu z kulą do burzenia domostw, który chciałby dostać na najbliższe urodziny. Już dawno zasnęła, wklepawszy sobie uprzednio w twarz pół słoika kremu, Judyta. We śnie miała znowu dwadzieścia lat i była modelką numer jeden na wybiegu... 70 Spała też Majka ulokowana w pokoju Małej. Śniły jej się lakiery do paznokci, defilujące przed nią w równiutkich szeregach. Plac defilad ciągnął się po horyzont, zapełniony nieprzeliczoną rzeszą buteleczek i flakoników, salutujących Majce pędzelkami do tuszu. Mała też już, już miała zasnąć, kiedy ciszę nocną rozdarł mrożący krew w żyłach krzyk. Tak krzyczeć mogła tylko istota przerażona na śmierć, która właśnie umarła i krzyczy pośmiertnie w poczuciu najdotkliwszej krzywdy. Mała zerwała się, walnęła głową o piętrowe łóżko bliźniaków i opadła z powrotem na posłanie. Zapomniała, że nie śpi u siebie! Powolutku usiadła i roztarta guz. Agatka już siedziała na łóżku, spuściwszy nogi na dół. Krzyk przewiercał noc na wylot. Jacuś otworzył oko, nadstawił ucha, uśmiechnął się szeroko i z tym błogim uśmiechem przewrócił się na drugi bok. - Ty, co jest?-ziewnęła Agatka. Mała pomacała się po głowie. - To jakby z góry... - A kto śpi na górze? - Ja śpię na górze... -odpowiedziała zgodnie z prawdą Mała. - To dlaczego krzyczysz? - zapytała nieco bez sensu Agatka. - Przecież nie krzyczę! - A dlaczego nie krzyczysz? - Bo śpię na dole... - To dlaczego krzyczysz na górze, jak śpisz na dole? -ziewając jak smok z chińskiego parawanu, spytała Agatka. 71 Mała potrząsnęła głową i odzyskała trochę zdrowego rozsądku. - Rety! Bo to nie ja dzisiaj u siebie śpię! To Majka! Ona krzyczy! Lećmy na ratunek! - Mała chwyciła, co miała pod ręką. A była to noga Jacusia. Odemknął dla odmiany drugie oko. - A po co? - Jak to po co? Siostrę ci tam mordują albo co! Jacuś uśmiechnął się błogo. - Nie ma strachu... Nie mordują... - To dlaczego krzyczy? - zdziwiła się Agau4a. - Bo Bonifacy też nie śpi dzisiaj u siebie... Agatka pokręciła głową z wyraźną naganą. - Mam brata potwora... Mieliśmy przecież robić dobre uczynki? - Nie znasz się... - ziewnął Jacuś. - To bardzo dobry uczynek... Kiedy wreszcie udało się uspokoić roztrzęsioną Majkę, w czym czynny udział brał Filip, pies na muchy i pająki, który dzielnie stanął na wysokości zadania i zapędził Bonifacego pod dywan, kiedy Bonifacy wrócił do pudelka pod Jacusiowym łóżkiem, kiedy Judyta dostała dwie porcje kropli uspokajających, a babcia cztery, kiedy Piękna, Zabójczy oraz bestia w postaci Adrianka przytulili się do podusze-czek, za oknem już prawie świtało. Mała nie mogła zasnąć. Było jej niewygodnie na podłodze w pokoju bliźniąt, materac śmierdział gumą i przepuszczał powietrze, śpiwór ześlizgiwał się, a Jacuś chrapał. Poza tym zniknęła gdzieś ukryta pod łóżkiem Jacusia magiczna pozytywka i Mała nie 72 mogła rozwiązać od ręki palącego rodzinnego problemu, czyli braku gotówki. Mała wyślizgnęła się ze śpiwora, włożyła bluzę i cicho, na paluszkach wyszła na korytarz. Filip podniósł głowę, ale kiedy Mała gestem kazała mu zostać, posłuchał. W holu panował półmrok. Z folwarku dobiegły trzy krótkie szczeknięcia i Małej zrobiło się raźniej na duszy. „Oho, pewnie Wadera przegania jakiegoś rabusia - pomyślała. - Ciekawe, co to jest tym razem, tchórz?" Wokół ptaszyńca wuja Pawła kręciły się zawsze jakieś czterołape stwory uzbrojone w kły i pazury, zwabione wizją posiłku na krzywy pysk, czyli bezpłatnego. Nocną straż pełniła Wadera. Filip nie bardzo się do tego nadawał, bo szczekał na wszystko, co się ruszało, i gonił wszystko, z cieniami włącznie. Mała zeszła do kuchni. - Dzień dobry! - powiedziała do starszego pana, który siedział przy stole, wsparty na drewnianej lasce z rzeźbioną rączką. - Witaj, moja droga - odpowiedział grzecznie. - Ty też nic możesz zasnąć? A może to twoje sumienie ci spać nie daje? „Ciekawe, co jeszcze kryje się w tym samochodzie z przyciemnianymi szybami, najpierw Adrianek, teraz ten pan..." - pomyślała Mała, ale nie powiedziała tego na głos. - Zeszłam, żeby się czegoś napić. Może i pan się napije? Może wody? - Dziękuję, dobre masz serce, moja droga, dziękuję, ale na mnie już czas... - starszy pan podniósł się niezgrabnie, wspierając się na lasce. 73 % - Wie pan - Mała zdziwiła się, słysząc swój głos. - Tak sobie myślę... Staruszek zatrzymał się w progu. - Był czas, że za taką starszą siostrę jak Majka dałabym. .. no, dużo bym dała. A teraz... Starszy pan milczał. Jego dłonie obejmowały rzeźbioną główkę laski. - Ale nie teraz... Czy wszystko zawsze przychodzi za późno? - Mała podniosła głowę i popatrzyła staruszkowi w oczy. To były bardzo znajome oczy, w ogóle czuła się tak, jakby znali się z nieznajomym wieki... - Wszystko zdarza się akurat wtedy, kiedy ma się zdarzyć. .. To tylko nam się wydaje, że jest za późno, nie w porę, bo nie umiemy czekać... - Ciotka Hanka umie... - bąknęła Mała. - Na te swoje storczyki całe lata świetlne czekała... Staruszek, lekko kulejąc, zniknął w mroku korytarza. Okno poszarzało. W ptaszyńcu wuja Pawła zapiał nadgorliwy kogut. Dzień rozpoczął hałas w holu. Adrianek-demolka wystąpił od świtu w łyżworolkach. Plastikowe kółka na kamiennej podłodze robiły hałas okropny, echo z satysfakcją przyłączyło się do zabawy, a Filip, który nigdy w swoim psim życiu czegoś podobnego nie widział, biegał za chłopcem i szczekał. Zabójczy, którego wąsik od rana był bez zarzutu, jak przyklejony, a raczej jak dorysowany flamastrem Jacusia, wystawił potomka na dwór. Potomek był mocno niezadowolony, co obwieścił światu i psu przeciągłym rykiem, i na znak protestu oddalił się do ogrodu, wyciągając łyżworolki z rozmiękłej ziemi ścieżek. - Ale ubaw, nie? -Jacuś trącił Małą łokciem w bok. Przechylali się przez poręcz, śledząc pacyfikację Adrianka i w ten sposób umilając sobie czas oczekiwania na wolną łazienkę. Przy takiej liczbie osób w domu przed drzwiami tego pomieszczenia ustawiała się kolejka. Adrianek zawył gdzieś na zewnątrz. Odpowiedziało mu wycie z wnętrza dworku. Wycie było przeciągłe, metaliczne i kończyło się hurgotem. Odziana tylko w ręcznik i pianę z szamponu na głowie Majka wybiegła z łazienki. - Zabierzcie tego psa! - warknęła, potykając się o Filipa. - Czy on zawsze musi się pchać pod nogi? Filip pokochał Majkę miłością od pierwszego wejrzenia, nieugiętą, mocną jak lina okrętowa. Niestety, była to miłość nieodwzajemniona... Filip na każdym kroku próbował odmienić uczucia wybranki. O ile akcja z Bonifacym podniosła jego pozycję w rankingu, o tyle przeżuta piłeczka przeciwnie. Akcje Filipa u Majki leciały w dół. - Nienawidzę cię! - powiedziała Majka, patrząc Jacu-siowi w oczy. Z każdego jej słowa spływała kropla jadu, wypalając dziurę w i tak już lekko przechodzonym chodniku na schodach. - Nienawidzę cię! - powtórzyła ze łzami w oczach, rozmazała sobie dziwne błoto na twarzy i pobiegła do siebie, to znaczy do pokoju Malej, kopnięciem stopy pokrytej rdzawymi plamami strącając piłeczkę Filipa ze schodów. - Co jej znowu zrobiłeś? - spytała Agatka. - Zdaje się, że była czystsza przed kąpielą? Jacuś miał w oczach niewinność. Bardzo zdziwioną. Jego ramiona zrównały się z uszami. 75 - Ja nic... Raz sobie człowiek pozwoli, a potem zaraz wszystko na niego... Do łazienki weszła babcia. Dom zadrżał od metalicznego hurgotu, po czym babcia wyszła z łazienki. - Zdaje się, że potrzebujemy hydraulika... - poinformowała przestrzeń, rozmazując na czole brunatne smugi. W salonie było cicho. Przodkowie spoglądali z portretów na zgromadzone wokół nich towarzystwo złożone z mieszkańców dworku i ich gości. Trzeba było donieść krzesła z jadalni, bo dla Johna i Zabójczego zabrakło miejsca. - Korzystając z tego, że jesteśmy tu razem, że wszyscy jesteśmy... - wuj Paweł mówił z wyraźną trudnością. Jakby słowa, które cisnęły się za jego wargami, nie chciały wyjść na zewnątrz. - Otóż okazało się, zaistniała pewna okoliczność... Majka ziewała dyskretnie przy stole. Judyta oglądała paznokcie. Piękna i Zabójczy byli spięci. - Może w końcu dowiem się, o co tutaj chodzi? - zdenerwowała się w końcu babcia, już bez smug na twarzy. - Widzisz, mamo, chodzi o to, że my jesteśmy tutaj jakby nielegalnie... Babcia poruszyła się niespokojnie na krześle. - Ależ dziecko, co ty opowiadasz? - Państwo mają dokumenty... Ten dworek, ziemia... to wszystko nie należy do nas... Majka parsknęła. Chichot był bardzo nie na miejscu. Wuj Paweł spojrzał na nią karcąco. Zakryła usta. - To znaczy, ze zainwestowałeś ostatni grosz w cudzą posiadłość? - spytała Judyta, wstając. 76 0&~ Wuj Paweł rozłożył ręce. - Tylko ty mogłeś zrobić coś takiego! - Ale jak? Co się stało? - Pani zezoli, sze ja to wyjasznię... -John wstał i ukłonił się w stronę babci. - John jest prawnikiem - oznajmiła z wyższością Judyta. - Wszystko nam zaraz wyjaśni. - Otóż państwo Pajdo mają dokumenty... - Pajdo? Zaraz, zaraz? Przecież jakiś Pajda był adiutantem czy przybocznym... no, zaufanym dziada Onufrego... - Zgadza szę, łaskawa pani... Takjeszt! I ów przodek pansztwa, Onufry Surrr... - Surmiłło! - z godnością podpowiedziała babcia. - To stare, szlacheckie nazwisko! Pradziadowie moi na dworze Radziwiłłów... John podziękował skinieniem głowy i kontynuował: - ...przegrał poszadłoszcz w karty na rzecz Macieja Kromki, znaszy Pajdy, swojego sługi i zausznika. O czym tenże donoszi w swoim liszt ostatni, który jako taki jeszt jego tesztamenta... Czytamy w nim również, co nasztępuje... John podał Judycie pożółkły papier. Posłusznie zaczęła czytać: „Jeśli czytasz ten list, to znaczy, że nie żyję. Wiedz, żem tylko o tobie myślał, wszystkie te lata służąc wiernie memu panu, który teraz tak mi się odpłaca. Pałac i ziemia nasze są. Weksel na pałac i moje gardło znajdziesz w jaju, com je za uratowanie porucznika dostał, klejnot ukryłem dobrze... Jeden z dwóch go strzeże, co widziały, ale świadczyć nie mogą". - Co za bzdura! Odezwał się spod okna starszy pan z laską. Pałac i pałac! Toż to dworek polski, wbijcie sobie, matoł-ki, do głów! Dworek polski prawdziwy, z tradycji naszej 77 ziemiańskiej wyrosły. Siedziba obronna, z ziemią związana i polskością swoją. Dwutraktowy, z salonem na osi i dachem łamanym, polskim... Z alkowami po czterech rogach wznie-sionemi... Na cztery strony świata otwarty, żeby słońce zajrzało w każdy kąt... Kto tak teraz buduje? Uwaga starszego pana przeszła bez echa. Nikt nie zwrócił na niego uwagi! Mała rozdziawiła usta. - Ty - kopnęła Kubę. - Widzisz? Kuba popatrzył we wskazanym brodą Małej kierunku i wzruszył ramionami. - Daj mi spokój! Słucham! - Naprawdę go nie widzisz? Kuba popatrzył przez staruszka, odwrócił się do Małej i namalował kółko na czole. Po czym pokazał jej plecy. Tymczasem John, spacerując po salonie, kończył przemowę: - Dokumant czeba oczywiście wydatować, sprawdzić jego autentyk, ale z tego, co widzę, to nie jest fałsza, falsyfikat. Mogę polecić fachowca, ekspertyzę załatwi od ręki na jutro... Ma wobec mnie długa... W miarę mówienia John coraz lepiej radził sobie z polskim. Krążył po pokoju, to zakładając ręce za plecami, to machając nimi teatralnie. Skończył przemowę i chciał usiąść na staruszku. Mała otworzyła usta do krzyku i poderwała się z miejsca, zwracając na siebie uwagę wszystkich. Babcia zgromiła ją wzrokiem. John zrezygnował w pół ruchu i wrócił do stołu, zajmując poprzednie miejsce. - Będziemy zobowiązani... - zaszemrała ciotka Hanka. - Jak to? Więc to znaczy, że wy, że my... - babcia spuściła z arystokratycznego tonu. 78, ■■■ y:^-7Ss——• Ciotka Hanka spuściła głowę. - Tak, jesteśmy bezdomni... Ale państwo są tak mili, że nie wyganiają nas od razu... - O nie! - odezwała się Piękna. W zestawieniu z ciotką jeszcze piękniejsza. - Mogą państwo tu zostać, jak długo trzeba! Rozbiórki nie zaczniemy od jutra... Zresztą są święta... - Rozbiórkę? Jaką rozbiórkę? - oburzył się staruszek pod oknem i walnął laską w podłogę. Zadudniła. - Rozbiórkę? - spytała ciotka Hanka. Zabójczy rozłożył ręce. - Ten pałacyk... to ruina... Staruszek pod oknem walnął laską o podłogę. - To nie pałacyk, ale dworek! Gadaj zdrów! Ignorancja i tak wie najlepiej! Na tle okna zamajaczyła postać kobieca. Zasznurowana w gorset, w czerni zapiętej pod samą szyję. - Nie zapominaj, mój drogi Witoldzie, że on nas nie widzi... - A co, jest chory na oczy? Bo na umyśle na pewno! -fukał Witold. - Po prostu my nie żyjemy już od jakiegoś czasu... - Ale ona nas widzi! - upierał się jak dziecko dziadek Witold, wskazując Małą sękatym palcem. Mała siedziała z rozdziawioną buzią. Zdaje się, że nie myślała nic. Wiedźma byłaby zachwycona... - Ona to co innego... - Chcemy wznieść czterogwiazdkowy hotel. Ośrodek wypoczynkowy na skalę europejską. Ba, światową! - chwaliła się tymczasem Piękna. Mamy już sponsora, fundusze... 79 John chrząknął i Piękna umilkła. - Uzbrójmy się w cierpliwość. Poczekajmy na ekspertyzę. - Otóż to, otóż to właśnie! - podchwyciła babcia. -A co tam było o dowodach? Że niby jakiś dowód zbrodni tu jest gdzieś ukryty i weksel... John rozprostował pożółkły dokument i odszukawszy odnośny fragment, przeczytał raz jeszcze: „Wekszel na pa-łacz i moje gardło znajdziesz w jaju, com je za uratowanie szycia porucznika dostał, klejnot ukrył ja dobsze... Jeden z dwóch go szczyże, co widziały, ale szwiadczyć nie mogą". - „Jeden z dwóch go strzeże, ale świadczyć nie mogą..." Co to może znaczyć? - zasępiła się babcia. Ciotka Hanka miała szarą twarz. - Mamo, nie chcę cię martwić, ale... Ale to znaczy, ze nasz przodek najprawdopodobniej był mordercą... Jeżeli znajdziemy ten dowód... John zdjął okulary i rozłożył bezradnie ręce. W kąciku ust czaił mu się uśmieszek. Mała widziała to wyraźnie. I to wcale nie był ładny uśmieszek. Ale ponieważ Witolda i pani w czerni pod oknem oprócz Małej nie widział nikt, o uśmieszku też wolała nikomu nie mówić.....Coś mi tu śmierdzi..." - pomyślała. - Coś mi tu śmierdzi! - stanowczo powiedział Witold i stuknął laską o podłogę. Drzwi do salonu trzasnęły o ścianę i do środka wpadł, umazany od stóp do głów i woniejący cudnie końskim nawozem, Adrianek. Za nim, wesoło machając kikutkiem ogonka i znacząc ślad błotem z wszystkich czterech łap, wpa-rował Filip, kierując się prościutko do Majki. Odnalazłszy miłość swego psiego życia, wsparł się na jej kolanach przed- nimi łapami i szczerze, z całego swego psiego serca przejechał po twarzy jęzorem. Adrianek-demolka zrobił rundę wokół salonu, tupiąc, jakby było go kilku, potknął się o krzesło babci, która potrącona znienacka wylała sobie na gors zawartość filiżanki. Gors białej bluzki przestał być biały. - Czym ja to teraz wywabię! - rozpaczała babcia. - Kwasek cytrynowy jest niezastąpiony. I suszyć na słońcu! - z obrazu, który wisiał na ścianie za plecami babci, wychyliła się rudowłosa piękność w podeszłym wieku. - Kwasek cytrynowy i suszyć na słońcu... - wyszeptały bezwiednie usta Małej. Adrianek zrobił jeszcze dwa kółka i dopadł kolan Pięknej. Zrobiła się troszeczkę mniej piękna, ale za to bardziej aromatyczna... - Co tu tak śmierdzi? - spytała Piękna. - To dla ciebie, mamunia! - powiedziało dziecko, wręczając jej kwiat. Wszyscy zamilkli. Ciotka zamarła ze łzami w oczach. Na zielonej łodyżce chwiały się białe płatki niczym skrzydła ćmy. Adrianek przyniósł Pięknej kwiat storczyka. Rozdział 9 Czy to prawda? Onufry Jonaszu Surmiłto! Czy to prawda? - głos zasznurowanej w czerń pani nie wróżył nic dobrego. - O co chodzi, duszko? - stropił się dziadek Witold. - Czy oni mówią prawdę? Przegrałeś naszą spuściznę w karty ze sługą? - głos starszej pani drgał potępieniem. Mała nie chciałaby być na miejscu dziadka Witolda. - Zawsze mówiłam, że jego karty skończą się dla naszej rodziny tragicznie! - z portretu na ścianie, trzymając fałdy sukni w garściach, wystawiając najpierw zasznurowany powyżej kostki czarny bucik, wylazła korpulentna osóbka w śmiesznym kapelusiku, zawiązanej pod brodą na ogromną kokardę niemowlęcej budce. - Ależ Elizo, sama grywasz... - Towarzysko! Nie na pieniądze! Mówiłam ci, siostro, że na tej partii nic nie zyskasz! I proszę, wyszło na moje! W salonie zerwał się wiatr. - A ty taki dobry interes zrobiłaś, wychodząc za tego generała? 82 - Lepszy niż ty! Nie dowiaduję się przynajmniej po śmierci, że mój mąż przegrał dom w karty! I to nie moi potomkowie nie mają teraz gdzie mieszkać! - Bo nie miałaś potomków, moja droga! - Wolę swoich, których nie miałam, niż twoich! Tracą nadzieję! A najgorsza ze wszystkiego jest utrata nadziei! Trzasnęła okiennica. Drzwi zamknęły się z hukiem, a z kominka posypały się sadze. Jeszcze chwila, a żyrandol, który zaczął drżeć, jakby ze strachu przed furiami z zaświatów, spadnie i roztrzaska się na zabytkowym stole... - Przepraszam bardzo... - Mała dygnęła nieśmiało. Obie panie przerwały kłótnię, odwracając się do niej. Wiatr ucichł, a żyrandol odetchnął. - A to kto? - spytała Eliza. - Bardzo miła panienka! - odpowiedział Witold. -Bardzo miła! I serce ma przeogromne! I z pewnością wie doskonale, czym różni się nasz tradycyjny dworek polski od tych obcych, modnych pałaców, którymi nowobogaccy szpecą krajobraz i naszego narodowego ducha! - po tej kwestii Witold podkręcił wąsa. - Mniej więcej... - spłoszyła się nieco Mała. - Ależ, Witoldzie, to tej małej nie interesuje! - wtrąciła się Zasznurowana. - Mam na imię Zuzanna. I wcale nie jestem mała! -oburzyła się Mała. - Ona nie jest znowu taka mała... - Ruda taksowała Małą wzrokiem. - Konstancja w jej wieku... - Milcz! - z mrocznego kąta wyjechała na wózku inwalidzkim matrona w białym czepku z koronkową falbanką. - Milcz! Znowu się motłoch zbiegnie, palić będą! 83 *—- ЯЛ - Ależ, droga cioteczko, cioteczce pomyliły się epoki! - uspokajał matronę Chudy w sztuczkowych spodniach i kusej marynareczce. - A jaki wiek mamy? - zainteresowała się matrona. Mała dygnęła. - Dwudziesty pierwszy... Towarzystwo umilkło. Popatrzyli po sobie. Mała skorzystała z okazji, dygnęła jeszcze raz i spytała: - Ja bardzo przepraszam, ale wydaje mi się, że was wszystkich robi się coraz więcej... Skąd przychodzicie? JAK tu wchodzicie? - Normalnie - zasznurowana w czerń wzruszyła kościstymi ramionami. Zaszeleścił jedwab. - Przez drzwi. Ktoś nieopatrznie przywołał ducha pokutującego. Wiesz może coś o tym? - pani w czerni popatrzyła uważnie na Małą, przykładając do oczu okulary na druciku. „Pince-nez! - pomyślała Mała zachwycona mimo sytuacji. - Najprawdziwsze pince-nez! Pani opowiadała..." - One nigdy nie zamykają za sobą drzwi - powiedziała Eliza, ta, która wcześniej doradzała kwasek cytrynowy. -Przeciąg się zrobił. Ciągnie po całych zaświatach... Mała nie mogła się powstrzymać. Odchyliła palcem płótno obrazu i zajrzała przez szczelinę na drugą stronę. Wiał wiatr. Wiatr historii. Od tego wiania zmieniało się oblicze ziemi, dorożki ustępowały samochodom, cegła umykała przed szkłem i aluminium, a twarz ciotki Hanki na tym wietrze marszczyła się jak śliwka. - Co to jest? - spytała przerażona Mała. Oto po drugiej stronie ciotka Hanka odchodziła w niebyt, dworek rozpadał się w gruzy, a na jego miejscu wyrastały pokrzywy. 84 - To przemijanie... - odpowiedziała Konstancja z drugiej strony. Miała spokojną twarz. - To znaczy, że wszystko przemija? Konstancja skinęła głową. - Prawie... - A co nie? - zainteresowała się Mała. Konstancja milczała chwilę. W tym czasie pokrzywy zwiędły, wiatr wieczności rozniósł na cztery strony świata pył z fundamentów dworku, a w to miejsce wyrósł las. Szumiały gonne sosny. Słońce pachniało żywicą i poziomkami. - Rodzina... Największy skarb... - Jak to? - Mała kompletnie nie rozumiała. - Przecież ty, ciotka, ja - przemijamy...? - Ale nie całkiem. Nadal żyję w twojej babce, ciotce ... - We mnie też? - spytała Mała i bardzo chciała, żeby odpowiedź brzmiała: „Tak". Konstancja uśmiechnęła się uśmiechem ciotki Hanki. - W tobie przede wszystkim... - Hm! To nieładnie, moja panno, wtykać głowę, kiedy rozmówców masz z drugiej strony... - Mała posłyszała głos Elizy. Sama babcia nie powstydziłaby się tego tonu! Oderwała oczy od szczeliny i odwróciła się do towarzystwa trochę onieśmielona. Nie co dzień rozmawia się w końcu z duchami! - Bardzo przepraszam... - Mała dygnęła znów - ale może dziadek Witold mógłby... Tylko on wie, czy przegrał ten dworek... I czy, ja bardzo przepraszam, zamordował tego sługę... - No właśnie, Witoldzie - siostry zaatakowały starszego pana. - Czy to prawda? 85 —-A* 4 Pytanie zawisło w mroczniejącym pokoju. Słychać było, jak Smutki i Zmartwienia podgryzają fundamenty dworku. Witold miał nieszczęśliwy wyraz twarzy. - W tym sęk... - powiedział. - W tym sęk właśnie, że ja kompletnie nic nie pamiętam... Kwiecień-plecień jak na złość ostro świecił słońcem, udając lato. Do stanu ducha zgromadzonych przy fontannie bardziej pasowałby listopad. Zimna, deszczowa, ponura końcówka najsmutniejszego listopada na świecie. Rewelacje przywiezione land roverem podzieliły rodzinę. Babcia ukryła się w swoim pokoju, do którego podążył natychmiast Buras. Na schodach snuł się zapach kropli walerianowych. Wuj i ciotka gdzieś zniknęli, zdaje się, że całkiem osobno. Judyta i Majka pojechały do miasta. Bo, jak wiadomo, nic nie pozwala kobiecie lepiej odreagować niż porządne zakupy. A poza tym ta cała nieprzyjemna sprawa ze spadkiem ich przecież nie dotyczyła. Zostali sami. - Ten John... - zaczęła Mała, przerzucając kartki „Zwyczajów wielkanocnych". -Jakiś taki dziwny jest, nie? - Zaraz dziwny! - obruszyła się Agatka nie wiadomo czemu. - Bo co? Mała nie bardzo wiedziała, co ma powiedzieć. - Tak patrzy... I tak mówi... - Zazdrościsz! - zaperzył się Jacuś. Też nie wiadomo czemu. - Nie każdy może mieć amerykańskiego ojczyma! - O czym wy mówicie? - wtrącił się znienacka Kuba, marszcząc brwi. 86 - Bo jak mama wyjdzie za Johna, to on będzie naszym ojczymem, nie? Aja nie życzę sobie mieć dziwnego ojczyma! - Agatka zacisnęła usta, krzyżując ręce na piersi. Zapanowała cisza. Lekko zdziwiona. I mocno zagniewana. - Gdybyśmy mieli forsę... Może dałoby się ich spławić... - westchnął smętnie Jacuś. -Trzeba było zagrać! To by był dobry uczynek! - W co? W toto-lotka? Musiałbyś sprawdzić wyniki, cofnąć czas, postawić... Mała pokręciła głową ze smutkiem. Magiczna pozytywka w końcu się się znalazła... Adrianek-demolka zjechał na niej ze schodów. Pudełko zmienione w saneczki po kraksie przestało działać jako pozytywka... Jacuś zmarkotniał. Mała zamknęła „Zwyczaje wielkanocne" i klepnęła dłonią w okładkę. - Tu napisali, że trzeba zakopać jajo w dzień Wielkiej-nocy. I że to gwarantuje dobrobyt. Plony, płody i tak dalej. Do Wielkanocy niedaleko... - Zakopmy to, które ona wysiaduje! - palec Jacusia uderzył Agatkę w pierś. - Wysiaduje? - zdziwił się Kuba. - W inkubatorze? - Niezupełnie... To takie doświadczenie! Pisklęta wykluwam na święta, a co, nie wolno? - zaperzyła się Agatka, czerwona jak burak. - Ale na efekty tego magicznego zakopywania trzeba trochę poczekać, nie? - Kuba porzucił temat wykluwania piskląt; Agatka mogła odetchnąć z ulgą. - A my potrzebujemy od razu, natychmiast... 87 '—-чШ % - Możemy się zatrudnić w McDonaldzie! Widziałem ogłoszenie! - podsunął Jacuś. - Po pierwsze, już po jednym dniu by cię wywalili i kazali zapłacić za to, co byś zeżarł, a po drugie, dzieci nie zatrudniają. Nie wolno. - Ale w Chinach wolno! - boczył się Jacuś. - To jedź do Chin... - warknęła Agatka. W ciężkiej ciszy radosny trel zięby był prawdziwym nietaktem. Ptaszek ośmielony bezruchem przylepionych do fontanny postaci siadł na obramowaniu wypełnionej wodą misy i zanurzył dziób. - Zięba... - powiedział z obowiązku Kuba. - Samczyk. Popatrzyli tępo. Na ścieżce przyczaił się Buras. Przylepiony przodem do ziemi, opuścił ogon i prężył się do skoku. Zatupał tylnymi łapami, drgnął... - Nie! - krzyknęła Agatka. Pan zięba frunął w górę, a Buras złapał jego cień. Zawstydzony, umknął jak niepyszny. - Wiem! - Agadca odzyskała ogień w oczach. - Wiem, co możemy zrobić! Trzy pary oczu wpatrzyły się w nią z nadzieją. - Przepłoszymy ich! I to będzie najlepszy dobry uczynek na świecie! - Jak? - rzeczowo spytał Kuba. - Zwalimy jakąś dachówkę... - podsunął Jacuś, pozazdrościwszy najwidoczniej Adriankowi talentów. -1 tak trzymają się na słowo honoru... Jak to będzie ruina, to może sami sobie pójdą... Agatka nie podzielała zdania brata. Wymownie po-stukała się palcem w czoło. 88 - Głupi! Im to, zdaje się, wcale nie przeszkadza! - Ona ma rację... - poparł siostrę Kuba. - To przestraszmy ich! Czesiek ma oko w żelu, sztuczne, ale jak prawdziwe. Wrzucimy do zupy i po krzyku... - Krzyki się dopiero zaczną... - zauważył Kuba. - To... -Jacuś sięgnął do kieszeni w poszukiwaniu czegoś na ząb. Wyjął tylko łapę z gumy. Nabył dwie na szkolnej wycieczce do kina, jedną dla siebie, drugą dla Kuby. Łapa przyklejała się do wszystkiego, ale najlepiej do pani od rysunków. Sprawdzili to komisyjnie w autobusie w drodze powrotnej. Nawet do szyby tak się nie przylepiała... - Gdybyśmy mieli taką wielką łapę... - westchnęła Agatka. - Większych nie było? - Zaraz, a ten wasz zielnik? Niech się na coś przyda!-przypomniała sobie Mała. - Co mogą te ziółka? - Wszystko. Od rozwolnienia po zgon - poważnie odpowiedziała Agatka. - Chcecie ich zabić? - przeraził się Kuba. Agatka była w bojowym nastroju. - Jak będzie trzeba... - „Gorącym kubkiem"! - wypalił Jacuś, pacnąwszy gumową łapą w kolano brata. - Gorącym kubkiem? - nie rozumiał Kuba. - No! To świetna broń biologiczna! Mysz zżarła mi pół żurku, zupę w proszku, rozumiesz, pięć minut i gotowe, to potem zdechła... - I on ją trzyma w słoiku... - z obrzydzeniem naskar-żyła Agatka. - Nigdy nie wiadomo, co się może przydać... - filozoficznie oznajmił Jacuś. 89 - Jak chcesz ich nakarmić tymi zupkami w proszku? I ile tego musi zeżreć człowiek, żeby jak mysz...? -Agatka była bezlitosna dla brata. Jacuś przylepił sobie gumową łapę do czoła. - Wobec tego... Jako broni możemy użyć myszy... - Pewnie się zaśmiardła... - skomentował Kuba. - Jak się zaśmiardła, to jeszcze lepiej! - z zachwytem sapnął Jacuś. - Zapachowa broń biologiczna jest najlepsza! - To na pewno jest mysz? - spytała Mała podejrzliwie. Nadzieja błysnęła w niej jak słonko zza chmury. Oczami duszy widziała już, jak likwiduje populację kuzynów Niezgody zupkami w proszku... Jacuś wydął policzki. - Za kogo ty mnie masz? To tylko Majka może nie odróżniać ryjówki od burunduka, aleja? Kto ma się znać na myszach jak nie ja? -Jacuś wypiął pierś. „Fakt. Może on nie jest zbyt lotny, zbyt czysty i ma słabość do słodyczy, ale na myszach się zna - pomyślała Mała. - No i umie jeszcze... A Kuba potrafi... A Agatka..." - Słuchajcie! Nie kłócićmy się teraz! Każdy umie coś innego i razem jesteśmy, że ojej! - powiedziała w natchnieniu. - Rozpoczynamy akcję płoszenia. Najpierw mysz! A potem duch! - Jaki duch? - Twój wynalazek, pamiętasz? Miałeś wymienić tylko coś tam, zegar na krzywkach... - Ale Sebastian chce za to moją łapę... - To mu ją oddaj! - zażądała Agatka. - Łapę? - spytał skołowany do cna Kuba. - No tę, gumową... Kuba odetchnął, pozbywając się najwidoczniej wizji siostry odrąbującej bratu rękę, którą trzeba zapłacić za zegar na krzywkach... - Nie bój nic, dam ci swoją... Twarz Jacusia rozpromieniła się, za to niebo przykryły chmury. Dla kontrastu. - Jak on mi da jeszcze ten swój samochód na baterie, to ducha zrobię na jutro... - Na dzisiaj! - rozkazała Agatka. - Musimy go przecież przetestować! Robię harmonogram! Noc przechadzała się po korytarzach, próbując policzyć domowników. Ciągle coś jej się myliło, spis inwentarza się nie zgadzał, więc obgryzała ołówek, przekreślała swoje obliczenia w kajeciku i zaczynała od nowa. - Chi, chi! A to się porobiło! - fotel na biegunach skrzypiał wikliną. W meblu po prababci huśtał się kozioł. - Rychło w czas! - obraziła się Mała. - Kiedy cię potrzebuję, to cię nie ma, a jak już jest za późno... - Nigdy nie jest za późno... - odrzekł kozioł i znów zaskrzypiał fotelem. - Nigdy nie mów nigdy! - pouczyła go babcia Eliza, wystawiwszy głowę z ram obrazu. - To się porobiło! - kozioł bujnął się z rozmachem. - Jak możesz! - Mała była naprawdę oburzona. - Po-mógłbyś! Ja nic z tego wszystkiego nie rozumiem! - Jestem niedysponowany, ułomny... chi, chi! Ułamany, chciałem powiedzieć... - kozioł pomachał zadnim kopytkiem. Wykazywało ubytek. - A swoją drogą, żeby zrozumieć żywych, trzeba rozmawiać ze zmarłymi... 91 - Przyjdzie czas, będzie rada! - pouczyła Małą prababcia Eliza, nachylając się nad nogą kozła i bandażując ją z wielką wprawą. - Trzeba być bardzo mądrym, żeby udzielać tylu rad! - Mała dygnęła grzecznie i odwróciła się, żeby znaleźć nożyczki. Nad komódką w owalnej ramie wisiał portret zasznurowanej w czerń starszej pani o surowych rysach. - Trzeba być mądrym, żeby niektórych nie udzielać! - powiedziała Zasznurowana, nachylając się konfidencjonalnie do Małej. Z portretu wionęło zapachem róż. W dworku robiło się stanowczo za ciasno. - Byłem u ciebie wczoraj, ale ciebie nie było... Chi! Chi! - Dlaczego przychodzisz, jak mnie nie ma, a nie przychodzisz, kiedy jestem! - burczała Mała, odwracając się do kozła. Fotel bujał się, skrzypiąc. Był pusty. Rozdział 10 Moja noga tu więcej nie postanie! I nadszedł czas. Trzeba było coś zrobić, bo przy kolacji John złapał się za głowę i wykrzyknął egzaltowanym głosem: - Wiem! Mam! Oto mnie olś... jestem olśniony! Tak to sze u was mówi? - Olśniony urodą dam? - spytał z fotela pod oknem wyraźnie zaciekawiony Onufry. Mała parsknęła. - Tak sze mówi? Jak ma sze pomysła? - drążył John. - Miałeś olśnienie, przeżyłeś iluminację - podpowiedział wuj Paweł niechętnie. - O, to! To! Tak jeszt! Iluminacja podpowiada mi, co znaczą te szłowa! -John rozprostował testament nieboszczyka Macieja. - Niechże pan mówi! - niecierpliwiła się babcia. - Czego tu jeszt dwa, patrzą, ale nie mówią? - Tu jest dwa psa! - oznajmił z wielkim zadowoleniem Jacuś. - Ale one mówią, o! Wadera szczeknęła. Filip podniósł pysk do sufitu, ułożył psie wargi w kółeczko i zawył. - Tak, masz rację! - poważnie powiedział Jacuś. Majka patrzyła z otartymi ustami. - Co on powiedział? - spytała, nerwowo przełknąwszy ślinę. - Nie wiem... -Jacuś nachylił się do niej konfidencjonalnie. -Ale wolę mu się nie narażać... Majka prychnęła i zadarła do góry nos. - Dom wariatów! On gada z psem! Tymczasem John bawił towarzystwo zagadkami: - Nie psi, psi nie milczą, a te dwa tak! I stoją. Nie chodzą. Te dwa. - Dęby! - odgadła Mała bez entuzjazmu. - Brawo! -John klasnął w swoje wypielęgnowane białe dłonie. - Pozwólcie za mną... Pozwolili. John wyprowadził ich na dziedziniec, przez chwilę zastanowił się, zamknął oczy, potem podniósł ręce do nieba i wskazał dąb przed kuchennym wejściem. Obejrzeli pień, ostukali. Filip podniósł tylną łapę i wyraźnie pokazał światu, do czego służy taki pień. - I co teraz? - spytała babcia. John rozłożył ręce i podszedł do drugiego dębu. Filip był pierwszy. Węszył jak natchniony. Wadera usiadła przy pniu, a Filip drapał łapami korę. Nos Wadery wskazywał w górę. Podnieśli głowy. W rozwidleniu konarów, mniej więcej na wysokości dwóch metrów, była dziupla. Przyniesiono drabinę. John wlazł, sięgnął w głąb dziupli... I twarz mu się nagle zmieniła. „Wąż go użarł! Wściekła wiewiórka!" - pomyślała Mała i zawstydziła się tej myśli. Przecież to, że nie przepada za facetem, nie znaczy, że jest zły... John z okrzykiem triumfu wydobył z dziupli metalową puszkę. Była nieco zardzewiała. Nic dziwnego, po tylu latach... Otworzyli ją komisyjnie pod drzewem, choć niebo zachmurzyło się i kwiecień-plecień zastanawiał się nad użyciem gradu. W puszce był weksel w doskonałym stanie, z rodową pieczęcią odciśniętą w laku i zamaszystym podpisem przodka. Autentyczność podpisu nie budziła wątpliwości. Po pierwsze dlatego, że podpisu przodka nikt do tej pory nie oglądał, a po drugie dlatego, że oprócz weksla owinięte w stary gałgan leżało w puszce... jajo. Kryształowe, oplecione misterną plątaniną złotych, srebrnych i platynowych niewątpliwie drucików. Rodzinny klejnot. Milczący świadek zbrodni sprzed lat. Namacalny jej dowód. - To wszystko prawda! -jęknęła babcia. Z jękiem tym opuściła ją reszta nadziei, która tliła się jeszcze gdzieś wbrew rozsądkowi. Babcia postarzała się nagle o kilkadziesiąt lat. - Wszystko przepadło! Dworek, duma rodzinna, pamięć przodków... Moja noga więcej tu nie postanie... Nie mieli wyboru. Musieli to zrobić. Chwytali się ostatniej deski ratunku. Mysz była piękna. W sarkofagu typu twist prezentowała się oszałamiająco. Leżała na plecach z łapkami w górze i z wyszczerzonymi ząbkami. Ogonek zesztywniał jej malowniczo w literkę „s". Była wstrząsająca w powadze mysiej 95 HH śmierci z łakomstwa. Zal ją było tak po prostu zostawiać byle gdzie. Jacuś gorączkowo kombinował na środku pokoju, rozglądając się bezradnie, a Agatka posykiwała, stojąc na czatach przy drzwiach. Mała zdecydowanym gestem wyjęła słoik z rąk Jacusia i otworzyła. Po po koju rozszedł się mdły zapaszek nieboszczki. Mała zatkała nos ręką, i przechyliwszy słoik, wrzuciła mysz do stojącego na nocnym stoliku pudełka z pudrem. - Ojej! - pisnęła Agatka w korytarzu. - Nic ci nie jest? - do uszu przestępców doleciał głos Pięknej. Jacuś dostał ogromnych oczu i zatchnął się powietrzem. Mała zachowała trzeźwość umysłu. Z lodowatą determinacją pociągnęła go za rękę do szafy. Otulił ich zapach perfum i kulek na mole. Jacuś kichnął. - Na zdrowie! - z fałszywą nutką w głosie powiedziała Piękna i dodała zaraz, mówiąc poufale do swojego niewidocznego rozmówcy: - Dzieci są takie... mało estetyczne. Ciągle je coś boli, ślinią się albo są zasmarkane... - Wiem coś o tym... - powiedział głos Majki. - Mam młodsze rodzeństwo, ale wolałabym go nie mieć... - Nienawidzę jej! - wysyczał Jacuś w ucho Małej. - Ten twój puder... Gdzieś tu był... - O, rany! -Jęknął Jacuś. - Zmarnowała się taka mysz... Nienawidzę jej! Jak ja jej nienawidzę! Nie musiał mówić, że nie o mysz mu chodzi... Skradali się w ciemności, którą litościwie rozpraszał księżycowy blask. Była pełnia. Pierwsza wiosenna pełnia. Do Wielkanocy zostało niewiele czasu... A po niej... Pa, pa, 96 dworku, pa, pa, Kamionko... Pa, pa, dęby... Dęby? Z tymi dębami coś było nie tak... Małą nagle przeszedł dreszcz. I to wcale nie dlatego, że chłód ciągnął od posadzki holu. Zaszczekała zębami. Coś zaszczekało za jej plecami. Zaszczekało i jęknęło. Zadzwonił łańcuch. Mała odwróciła się powolutku. W poświacie księżyca drżał, przechylając się jak płomyk na wietrze, świetlisty cień ludzkiej istoty. Mała sapnęła i siadła, gdzie stała. - O! - Co jest? - z mroku schodów doleciał konspiracyjny szept. Mała łapała ustami powietrze. - O, w mordę! -jęknął zachwycony Kuba. - Mam brata geniusza! Agatka tylko pisnęła z podziwu. Na środku holu chwiała się ulotna zjawa. Paliła się zielonkawym światłem. I wydawała z siebie dźwięki. Dało się wyróżnić łatwe do sklasyfikowania jęki, zgrzyty i pobrzękiwania łańcuchem. - Ale cudo, niech mnie megabajt! Jak ją zrobiłeś? Rozumiem, rurka, zamaskowana, że ja cię przepraszam, trochę gazu... Ale jak zrobiłeś ten kolor? - Kuba podszedł do zjawy i dotknął jej palcem. Palec przeszedł przez ducha na wylot. - Czy ona tylko tutaj? A możesz zrobić tak, żeby się ruszała nie tylko w pionie, ale i w poziomie? Jacuś zbierał pochwały milcząco. - Powiedz coś! -Agatkę odblokowało. -Jak się robi coś takiego? On jest super! 97 - To ona... -jęknął Jacuś. -1 ja jej nie zrobiłem... Jak jeden mąż Mała, Kuba i Agatka odwrócili się do Ja- cusia. Był zielonkawy na twarzy, broda mu drżała, a w oczach miał przerażenie. - Mój jest tam... - palec Jacusia był wymierzony w piętro. Poruszał się tam, nieco sztywno i lekko zgrzytając, kształt odziany w najlepszą sukienkę Małej, mechaniczna wersja zjawy, produkt chałupniczy, rękodzieło, prototyp, duch hand-made, rzec można. Brakowało mu tylko etykietki: „madę in Kamionka". - Czy to znaczy, że... Nocną ciszę rozdarł wrzask. Darły się trzy głosy damskie i dwa męskie. Hałas był z lekka ogłuszający. Mała podniosła głowę. Babcia w szlafroku dziadka wachlowała się czymś szarawym. Zdaje się, że była to ścierka do wycierania psich łap. Kiedy babcia milkła, nabierając tchu, wolną przestrzeń akustyczną zajmował przenikliwy wrzask Judyty. Była bez makijażu, w sterczących na wszystkie strony papilotach i z twarzą wymazaną zielonkawą mazią. Twarzą w twarz z zielonopyską Judytą stał Adrianek w pajacyku frotte, drąc się wniebogłosy. Prawdziwej zjawy jeszcze nie dojrzał, ta naprzeciwko była wystarczająco przerażająca. Piękna krzyczała bezgłośnie, bo odebrało jej fonię. Za to Zabójczy darł się tak, że mógłby posłużyć za syrenę przeciwpożarową. „Swoją drogą - pomyślała Mała - karierę w OSP w Kamionce ma zapewnioną". Chór żeński uzupełniała Majka, wrzeszcząca niejako z przyzwyczajenia i dla towarzystwa. Wrzeszczeli sobie rodzinnie i zespołowo jakiś czas. Mała zakryła uszy. Z portretów, ścian i mrocznych zakamarków wychylały się zaciekawione twarze. Witold miał 98. zdziwienie wymalowane na wymalowanej na olejno twarzy, Eliza była zdegustowana. Z tego rodzinnego sportu wyłamali się tylko ciotka Hanka i wuj Paweł. Może dlatego, że obojgu odebrało głos. Reagowali dosyć zgodnie. Zachęcony przykładem z góry Jacuś też kwiknął. - No co ty! - szturchnęła go Agatka. - Ty lepiej też wrzeszcz - pouczył ją brat. - Bo inaczej będzie na nas... Spakowali się, nim zapiał kogut nadgorliwiec z wujowej ptaszarni. - Nie możecie! Nie możecie teraz, w ten sposób...! -John zupełnie zapomniał o amerykańskim akcencie, obciągnął połyskliwą piżamę i zaszurał kapciami w stronę Pięknej. -To na pewno można jakoś... wyjaśnić! - Moja noga tu więcej nie postanie! - histeryzowała Piękna. - Moje dziecko! Moje malutkie, biedne dziecko! - szlochała, tuląc Adrianka. Bronił się zacięcie, bo matczyne ramiona wprawdzie chroniły go przed widokiem zjaw - w tym jednej z krwi i kości - ale jednocześnie pozbawiały życiodajnego tlenu. Adrianek sapał i parskał w matczyny dekolt, wierzgając nogami. John syknął i złapał się za kolano. Bucik Adrianka ugodził go boleśnie w rzepkę. - Moja noga tu więcej...! - wtórowała falsetem Judyta. - Córuś, pakuj rzeczy, wyjeżdżamy natychmiast! Musiała być bardzo wyprowadzona z równowagi, bo przyznawała się do macierzyństwa i to publicznie! Majka przełknęła „córuś" bez zająknienia. Pobiegła do siebie, to znaczy do pokoju Małej, skąd po chwili rozległ się kolejny wrzask. Wszyscy rzucili się w stronę wieżyczki. 99 Jacuś jedną ręką złapał Małą za rękaw. Drugą kurczowo trzymał piżamę Agatki. - Niech lecą! To tylko ta mysz... Mała nie była przekonana. Postument przed domem świecił pusdcą i podejrzewała, że kozioł kombinuje coś na własną rękę, a raczej na własne kopytko... - Musimy rozmontować ducha... - wionął Jacuś w ucho Małej. Mała popatrzyła mało przytomnie na Jacusia, a potem na dół. Zjawy w holu nie było. Nic dziwnego, taki koncert wypłoszyłby najbardziej zatwardziałą zmorę. - Nie tego, tego zamontowanego na górze... W obliczu dwóch zmór, jednej prawdziwej, a drugiej z krwi i kości, na trzecią - mechaniczną -jakoś nikt nie zwrócił do tej pory uwagi. Mała skojarzyła. Przejęła się natychmiast nie mniej niż Jacuś. - Jeżeli wrócą i odkryją naszą zmorę, przestaną wierzyć w prawdziwą... Lecimy! Zdążyli w ostatniej chwili. Kiedy otworzyły się drzwi do pokoju, Mała wciągnęła jeszcze pod łóżko wystającą wstążkę od babcinego kapelusza, którą jej sukienka była przywiązana do spacerującego na czerwonym samochodziku ramiączka. Wstrzymali oddech. Pod małżeńskim łożem, podobno pradziadka Bartłomieja, mimo całkiem nie-oszczędnych rozmiarów mebla, nie było miejsca na trzy osoby. - Nie możecie! Była umowa! - Ale umowa nie przewidywała takiej traumy! - zawodziły pantofelki Pięknej. 100 - Zapłaciłem wam! - kapcie Johna człapały to tu, to tam. Po polsku mówiły wyraźnie lepiej niż ich właściciel. - O, w mordę! - syknął Jacuś, a Agatka wepchnęła mu sukienkę Małej w twarz. - Tyle, co kot napłakał! Nie starczy nawet na psychologa dla dziecka! A po tym, co dzisiaj przeżył nasz biedny Adrianek... terapia potrwa lata! Pantofle Pięknej podreptały szybko do zwisających z łóżka bucików Adrianka. Coś tam na górze się działo, szelesty świadczyły o przytulaniu, a ciche cmoknięcia o całowaniu. Buty Zabójczego stały w tym samym miejscu. Niezdecydowane, po czyjej stronie się opowiedzieć. - Nie możecie odejść teraz, kiedy już uwierzyli w ten papier i puszkę! - wysyczał John, który dawno stracił amerykański akcent, a teraz tracił twarz. Rozdział 11 Fałszywi spadkobiercy Oni są fałszywi! - Mała stanęła w drzwiach salonu z wyciągniętym oskarżycielsko palcem. - Dajcie jej cosz, żeby uspokoić -John znowu trzymał się swojej roli. - Przeraziło się, dzieczko... Mała tupnęła nogą i zacisnęła pięści. - Nie jestem dzieczko! Tfuj, dziecko! A na pewno nie dla ciebie, Amerykaninie podrobiony jeden, ty...! Ciotka Hanka zerwała się na równe nogi, porzucając wachlowanie woniejącej walerianą babci. Chłodna ręka ciotki na czole i zapach lawendy sprawiły, ze zrzedła czerwona mgła przesłaniająca Małej oczy. I obręcz ściskająca jej gardło jakby się rozluźniła. Mała łyknęła posłusznie wody ze szklanki podsuniętej jej przez wuja Pawła. Odetchnęła głęboko i powiedziała: - On ich wynajął. Wszystko słyszeliśmy! Zapłacił im, żeby udawali spadkobierców! - Może wcale nie są spokrewnieni z tym, jak mu tam, Maciejem! - wycedziła Agatka, założywszy ręce za pleca- 102 mi. Kiwała się przy tym w przód i w tył, zupełnie jak rozzłoszczony pan od geografii. - I wcale nie będziemy musieli się ewako... - Jacusia zastopowało. - Ewakuować! - z wyższością oznajmiła Agatka. Pięć par oczu z uwagą spoczęło na twarzy Johna. Jedynie Zabójczy i Piękna nie patrzyli na nikogo. Wlepiali wzrok w zdeptany dywanik przed kominkiem salonu. - Czy to prawda? - zapytała babcia. - Czy te dzieci mówią prawdę? - Ależ droga pani, kto by tam wierzył dzieciom! Histerycznym i po przejściach... One wymyślają szobie różne rzeczy, konfabulują, to zjawiszko znane jak szwiat! Zwłaszcza sieroty! - grzmiał John. -Te dzieczy, szanowni pansztwo, kłamią! Ot, co! Macze dowód? Jakiś dowód? -John wlepił swoje zimne szare oczy w twarz Małej. Małej zakręciło się w głowie. Salonem też nieźle zakręciło. Kiedy świat się zatrzymał, a żołądek przestał Małej podjeżdżać do gardła, stała pośrodku salonu. Naprzeciwko rósł w oczach John. Rósł ładnie, równiutko jak wielkanocna baba Franciszki pieczona na doskonałych drożdżach. Oto jej zdanie, niewypierzone i niedojrzałe zdanie prawie dwunastolatki występowało przeciwko zdaniu jego, zrównoważonego dorosłego, szanowanego prawnika. - I co teraz? - spytała Mała na głos. Salon milczał. Milczało lustro nad kominkiem, milczały portrety przodków, nawet podłoga nie skrzypiała. Nic, echo, cisza. 103 - I co teraz? - krzyknęła Mała. I od tego krzyku - bum! - zapalił się reflektor z lewej, - trzask! - włączyły się światła po prawej, - łups! - opadła kurtyna i teleturniej trwał w najlepsze. - A teraz, droga zawodniczko, masz do dyspozycji telefon do przyjaciela, koło ratunkowe i podpowiedz... Co wybierasz? - kozioł odsunął mikrofon od koźlich warg i szepnął konspiracyjnie: - Podpowiedz, wybierz podpowiedz! - Podpowiedz! - powtórzyła Mała, czując, jak z serca spada jej ogromny kamień i turla się po deskach salonu z głuchym dudnieniem. Dudnienie zmaterializowało najpierw laskę z rzeźbioną główką, następnie wyschniętą ze starości dłoń ściskającą rączkę, biały mankiet z rubinowym okiem spinki, surdut i wreszcie resztę Witolda. - Może i nie pamiętam, czy przegrałem w karty dom, ale pamiętam, że dęby posadzone przez Onufrego były zdrowe jak dęby i żadnych dziupli nie miały... - I żadnych dziupli nie miały... - usłyszała Mała swój głos. Ale chyba tylko ona go słyszała, bo w salonie panowało coś na kształt wielopokoleniowej awantury. Babcia krzyczała falsetem do Johna, by nie obrażał jej wnuczki, a jednocześnie do ciotki, że zmarnowała dziecko i nauczyła je kłamać. To „dziecko" oznaczała ją, rzecz jasna. W rozdwojeniu, podzielona równiutko na połówki, Mała poczuła się jak z czarno-białego zdjęcia. W osłupieniu przyglądała się skaczącemu sobie do oczu towarzystwu. Majka wygrażała Jacusiowi, Agatka podskakiwała z zaciśniętymi w skrajnej bezsilności piąstkami, wuj Paweł z bolesnym 104 wyrazem twarzy przecierał okulary, które opluł mu niechcący nastroszony jak kogucik Kuba. Ciotka ukryła twarz w dłoniach i kręciła głową, jakby to kręcenie miało coś ułatwić. Jej odbicie kręciło głową w lustrze obok odbicia zasznurowanej w czerń prababki i jej siostry, wszystkowiedzącej Elizy, próbujących wytrząsnąć z surduta Witolda garsdcę zetlałej pamięci. - Dajcie mi spokój! - bronił się słabo staruszek. - Był napoleoński skarb, był, dziad mi opowiadał, że dostał od porucznika za uratowanie życia, ale jak łupu wojennego używać? Schował, ukrył, jego pytajcie, gdzie... - Nie o skarb pytamy, ty pusta głowo, kłamco, co to pomyli się, jak powie prawdę! - O, to! To, to! - wyjątkowo zgadzała się z siostrą Eliza. - O karty pytamy! Jak możesz nie pamiętać? - To było dwa wieki temu! Kto by pamiętał! Mała zamknęła oczy i zatkała uszy. Zapanowała błoga cisza. Policzyła do dziesięciu i odsłoniła uszy. Hałas był okropny. Na domiar złego ściany zarysowały się niebezpiecznie, a podłoga zaczęła się chwiać z niepokojącym trzeszczeniem. Zajęci kłótniami, wypominaniem dawnych żali i zapomnianymi dawno pretensjami przedstawiciele rodziny nie zauważyli nawet tego, że z łoskotem głową w dół rzucił się kawałek balkonika znad frontowego wejścia, pociągając za sobą z jękiem zardzewiałego żelastwa wygiętą balustradkę... Dworek odchodził w niebyt, tylko patrzeć, jak z kątów zaczną wyrastać pokrzywy. - Zachowujecie się jak... - wyszeptała Mała i jej szept, o dziwo, uciszył huragan. - Zachowujecie się, jakbyście mieli żyć wiecznie! 105 Towarzystwo ucichło. Witold popatrzył na Elizę. - Zdaje się, że my już od jakiegoś czasu nie żyjemy? - spytał, żeby się upewnić. - W pewnym sensie, w pewnym sensie... - powiedziała z roztargnieniem Eliza. - Ta Mała... Ona chyba chce nam coś ważnego... - Marnujecie czas! - powiedziała Mała. - Zamiast... to wy... Eh! - machnęła ręką. Zapanowała cisza. I w tej ciszy pierwszy odezwał się John. - To jak będzie? Tego dowoda masz? Bo ta bajka o dziupli, co to jej nie było... odpada. Każdy sąd mi przyzna racja! Mała już, już miała się odwrócić i wyjść, poddać się, kiedy nagle pod ręką poczuła psi łeb. Wadera trzymała coś w pysku. Gałganek. Ten, w który Maciej owinął ukryte w dziupli jajo... Wyjęła szmatkę z psiego pyska. Wadera zamachała ogonem zachęcająco. Jak wiadomo, psi ogon to uśmiech - Wadera uśmiechała się zatem od ucha do ucha. Mała przyjrzała się znalezisku. Ze szmatki sterczała jak byk, jak wyrzut sumienia, jak dowód zbrodni metka. - Madę in China! - przeczytała głośno, a John zrobił ruch, jakby chciał zwiać. Gapiła się w metkę, a zrozumienie pełzło jak ślimak, jak żółw, jak dżdżownica wreszcie. W salonie rozległ się głośny zbiorowy jęk. Podniosła głowę. John stał po drugiej stronie salonu i świecił zielonkawym światłem. A właściwie świecił duch, który więził go w swym niematerialnym ciele. Nie był z tego zadowolony i cierpiał wyraźnie. Być może człowiek w duchu uwiera jak kamyk w bucie, kto wie? 106 John też najwyraźniej cierpiał. Otwierał i zamykał usta, w końcu z wnętrza ducha wydostał się głos. - Kłamałem... Zapłaciłem im. Mieli udawać spadkobierców Pajdy, bo to ja je... jestem Pajda. Po kądzieli... Skarb miał być, wielki! Maciej, umierając, zdradził... Ale to nie on! To ja! Ja wszystko wymyśliłem, list spreparowałem. .. Ukryłem w dziupli... - wił się John. Z każdym słowem, które najwyraźniej opuszczało go wbrew woli i wysiłkom, robił się mniejszy i w końcu tylko zielony płomień ducha wskazywał miejsce, gdzie stał. - Franciszko, zechciałabyś? - spytała babcia. Franciszka podeszła do Johna uwięzionego w pułapce ducha i wzięła go z wyraźnym obrzydzeniem w dwa palce. Przez fartuch. Po czym skierowała się do łazienki. - Marynarski pogrzeb! Marynarski pogrzeb! -bliźnięta podskakiwały wokół Franciszki, klaszcząc w dłonie. Mała wyobraziła sobie, jak John zostaje wrzucony do fajansowej muszli, Franciszka pociąga łańcuszek, woda spływa kaskadą... - Nie! Stop! Tak nie wolno! Ale było za późno. Machając rozpaczliwie rączętami, John z trudem walczył z odmętem. - Poproszę o koło ratunkowe! - krzyknęła Mała. Chwyciła pomalowane w pasy koło i rzuciła Johnowi. W ostatniej, ostatniusieńkiej chwili! - Przecież nas skrzywdził! - powiedziała babcia z niezadowoleniem. - Chciał nam odebrać dom i honor... - Dlaczego karać nauczyciela za lekcję? - odpowiedziała pytaniem Mała, choć babcia powtarzała, że dobrze wy- 107 chowane panienki tak nie robią. - Nauczył nas czegoś, mnie... Dzięki niemu wiem, skąd jestem... Rozległy się oklaski. - A prezenty wracają, więc pewnie wszystko, co robi człowiek, prędzej czy później do niego wraca... - wyszeptała Mała. Huknęły brawa, a głos spod sufitu ogłosił: - Bum! Bonus! Życzenie do spełnienia. Sztuk jeden. - Zbrodniarz nie poniesie kary? - protestowała babcia. Kozioł zrobił krok do przodu, podniósł rękę, otworzył lekko zapleśniałą księgę, odchrząknął i zaczął czytać: - „Ten, kto skrzywdzi czarownicę, do dziesiątego pokolenia pokutować będzie..." Zielona mgiełka rozbłysła, jęcząc i szlochając. - Skrzywdziłam Konstancję, panią najmilejszą... Przeze mnie wieża i złość ludzka. Opowiadałam, że wiedźma, że czary czyni... A ona samo dobro... Przyszli z ogniem i złością ludzką, z dymem puścili... - Młoda byłaś - powiedziała Konstancja, skacząc na skakance. Z każdą chwilą nabierała wzrostu, lat i powagi. -1 karę wystarczającą poniosłaś. Dzisiaj klątwa zdjęta z ciebie zostaje. Dobry uczynek zwalnia ducha z pokuty... Z westchnieniem ulgi zielonkawa zjawa robiła się coraz bardziej przezroczysta, aż w końcu zniknęła. - Drzwi! Zamykają się drzwi! - krzyknęła Eliza. Przodkowie, żegnając się z Małą w pośpiechu, zmykali w zaświaty, gdzie już nie wiało, skończył się przeciąg przez wieki. Tylko dym z fajki Witolda snuł się jeszcze po pokoju jakiś czas. 108 Rozdział 12 Na rodzinnym gruncie Piękna i Zabójczy zniknęli nie wiadomo kiedy. Tyle się przecież działo! Zabrali walizki, land rovera, Adrian-ka i jego talent do demolowania. Jakby ich ktoś wymazał gumką, zamalował korektorem. John umknął chyłkiem, zabierając fałszywe jak on sam jajo i zaręczynowy pierścionek, który Judyta rzuciła mu w twarz ze słowami: „Moje dzieci nie kłamią!". Odjechała zaraz potem, bo jej telefon komórkowy oszalał, dzwonił i dzwonił bez przerwy, wzywając ją na ratunek. A to modelka zachorowała, a to dostawca pomylił tkaniny, a to zginęły najważniejsze buty z kolekcji... - Jak zwykle... - bąknął pod nosem Kuba. Ale w jego głosie nie było złości. Uśmiechał się ciepło. Z wyraźnym żalem Judyta wpakowała się do taksówki, dając się wcześniej wyściskać i wycałować bliźniakom, do których zwracała się „moje dzieci" i nie oponowała, kiedy Agatka smarkała w jej najlepszą kreację słowem „mama". 109 ——- ШЬ Majka pojawiła się na schodkach wejściowych, trzymając w jednej ręce walizkę, a w drugiej pudełeczko pudru ze wzbogaconą zawartością. - Może ci się przyda... - burknęła, dając je Jacusiowi. - Nienawidzę cię... - wyszeptał przez łzy. - Ja ciebie też... - Majka siąknęła nosem i porwała go w objęcia. Taksówkarz zatrąbił. Judyta wychyliła się z tylnego okna. - Zostaję, mamo, zostaję! - desperacko krzyknęła Majka, rzucając walizę na schody. -Tylko na święta! Proszę... Babcia pakowała walizkę. Mała przysiadła na łóżku. W pokoju pachniało lawendą i dymem... Dymem z ciemnawej izdebki, gdzie u powały wisiały zioła, a nad ogniem w kominku zwieszał się na łańcuchach żeliwny kociołek. - Nie wyjeżdżaj! - powiedziała Mała, pojmując wszystko w jednej chwili. - Nie możesz mnie zostawić samej! Babcia spojrzała na nią i uśmiechnęła się uśmiechem ciotki Hanki. - Zdałaś swój egzamin kompetencji. - To był jakiś egzamin? Nie zauważyłam! - Czasem te najważniejsze egzaminy wcale na takie nie wyglądają... Puściłaś wolno Johna vel Jasia Pajdę. - Bo dzięki niemu wiem, skąd jestem... - No właśnie. Odpowiedziałaś na czwarte pytanie. Wiesz już, kim jesteś, skąd, gdzie chcesz być i dokąd zmierzasz. .. Wiesz już wszystko, czego ci na razie potrzeba. Więcej cię nie nauczę... Umiesz więcej niż ja... Nie jestem ci już dłużej potrzebna. 110 - Jesteś! - upierała się Mała. - Mam dopiero jedenaście lat... - Prawie dwanaście - poprawiła ją babcia. - I kozła, i magiczną pozytywkę... Sięgnęła do szuflady i wyjęła pudełko z rzeźbionym wieczkiem. Mała pochwyciła je i otworzyła. Zagrały trzciny, wiatr prześlizgnął się po tafli jeziora... - Naprawiona! Działa! Babcia uśmiechnęła się ciepło. - Nie odchodź! Zostało mi jeszcze jedno życzenie! - I zmarnujesz je na mnie, starą? - zaskrzeczała babcia głosem wiedźmy. Mała siedziała swoim zwyczajem na parapecie. Majka oddała jej pokój, zainstalowawszy się u bliźniaków, żeby się intensywniej nienawidzić, jak powiedziała. Księżyc świecił jak dziki. Mała podciągnęła nogi pod brodę i patrzyła w noc. Fałszywi spadkobiercy zniknęli, dworek znowu należał do nich, nawet przestał się bardziej rozpadać, gdy rodzina się pogodziła... Wprawdzie skarb Onufrego okazał się podrobiony jak amerykański akcent Johna, wszystko jednak skończyło się nieźle. - Lepsze jest wrogiem dobrego... - powiedział kozioł, sadowiąc się obok Małej. - Tak, wiem... - westchnęła. - Ale? - podpowiedział jej kozioł. - Co „ale"? Kozioł pociągnął się za bródkę. - Zawsze jest przecież jakieś „ale", nie? - Wiesz, ciotka Hanka ciągle czeka na ten list, który nie przychodzi, a wuj ucieka przed monitami z banku, które przychodzą nieustannie... Babcia mówi, że jak tak dalej pójdzie, to i tak komornik nas zlicytuje... Kozioł uśmiechnął się zagadkowo. - A ciebie co tak śmieszy? - obruszyła się Mała. Kozioł podrapał się w głowę zadnim kopytkiem. Było nadal zabandażowane. - Jak myślisz, ten skarb... - dumał na głos. - Ten napoleoński skarb, to ile on może być wart? Mała wzruszyła ramionami. - Nie wierzę w żadne napoleońskie skarby! - powiedziała. - To błąd! To bardzo duży błąd! - zachichotał kozioł i rozpłynął się w powietrzu. - Gdybym miała jeszcze chociaż jedno życzenie... -westchnęła. - Prezenty zawsze wracają, pamiętasz? - zaszemrał wiatr między gałęziami dębu. Mata pewnie zastanawiałby się dłużej nad tymi słowami, ale w warzywniku zauważyła jakiś cień. Skradał się wyraźnie w złych zamiarach. „John wrócił! Wrócił po skarb!" - przemknęło Małej przez głowę. Natychmiast zerwała się z parapetu, chwyciła, co jej wpadło w rękę - było zimne, ciężkie i nadawało się do obrony - i tupiąc nogami jak stado słoni, zbiegła na dół. O dziwo, nikogo ten łomot nie obudził. Wszyscy spali jak kamienie... Wyskoczyła kuchennym wejściem do warzywnika. Przy grządkach z lawendą majaczyła postać. - Nie ruszaj się! - powiedziała Mała przesadnie grubym głosem. - Mam broń! 112 i0*r Cień znieruchomiał, a potem pomalutku ruszył w stronę Małej. - Nie ruszaj się, bo zawoła... - Dlaczego panienka nie śpi? - spytała Franciszka, wchodząc w plamę księżycowego blasku. Ulga wyrwała się Malej z piersi i zatańczyła kazacz.oka. - Myślałam, ja myślałam:.. - Panienka stanowczo za dużo myśli... - powiedziała Franciszka i chuchnęła w złożone dłonie. Mała nawet nie zdążyła się zastanowić, skąd zna taką kwestię, bo z rąk Franciszki wysunął się pyszczek, ruchliwe wąsiki... - Ojej! Broń biologiczna Jacusia! Ona żyje! - Nawet kamień można ożywić - powiedziała Franciszka. - Trzeba tylko mocno wierzyć... - Kamień? - Mała rozprostowała zaciśniętą pięść. -Spoczywał w niej kawałek kamiennego kopytka. Powoli wszystko wracało do normy. Teraz ciotka Hanka udawała, że z niecierpliwością czeka na listonosza, a wuj Paweł, że wcale na niego nie czeka. „To dziecinada!" -komentowała po cichu Mała. Kwiecień-plecień wyczerpał już limit gradobicia, śniegu i deszczu, więc udawali wspólnie przed domem, markując jakieś nie cierpiące zwłoki zajęcia. - To oni byli fałszywi? - upewniała się po raz dziesiąty Agatka. - Ci spadkobiercy? I to wszystko naprawdę należy do nas? I nie będziemy musieli się stąd wyprowadzać? - Tak, tak, nie - po raz kolejny cierpliwie mruczał wuj, zachowując kolejność odpowiedzi. 113 ті - To znaczy, że my nie jesteśmy fałszywi? - spytał niezwykle zaintrygowany tematem Jacuś. - Tak. - To znaczy, że jesteśmy najprawdziwsi na świecie! -ucieszył się Jacuś, zasługując awansem na szóstkę z logiki. - Aż miło popatrzeć, jak rodzina tak razem... Na rodzinnym gruncie... - dziadek pyknął z fajki i stanął naprzeciwko klombu. - Kogo tu mamy... Bożek Pan we własnej osobie. Opiekun stad, patron pasterzy... Podobno wypasał Amalteę, karmicielkę samego Zeusa! To jej ułamany róg jest źródłem wszelkiej obfitości... Trochę zaniedbany ten Pan... Chociaż gdyby go oczyścić... Tylko kawałka nogi mu brakuje, ale może dałoby się dosztukować? Mała plasnęła się w czoło i pogalopowała do domu. Po chwili wróciła, dysząc ciężko. - Czy można to jakoś... przykleić? - spytała, wyciągając przed siebie dłoń. Leżał na niej kawałek koziego kopytka. - Bez trudu - powiedział wuj Paweł. - Gdzieś mam trochę kleju... - Najlepsza jest рохіїіпа! - krzyknął Jacuś i sięgnął do kieszeni. Wyjął pół batonika, lekko używaną gumę do żucia, cztery zapiaszczone dropsy i klej. Ze zmarszczonym czołem przystąpił do łączenia składników. Mała przyłożyła brakujący kawałek kopytka. Kozioł stał dumnie wyprostowany i udawał, że go ta cała operacja nie obchodzi. - Tu coś przeszkadza... - kopytko w żaden sposób nie chciało się dopasować. Ze środka koźlej nogi wystawało coś okrągławego... 114 - Pokaż... - wuj Paweł nachylił się nad koźlą nogą. -Rzeczywiście... Tutaj coś jest... - Spróbuj wyjąć - poradziła ciotka, porzucając udawanie, że czeka na listonosza. - Albo wepchnąć do środka... Wuj mordował się chwilę. To coś było śliskie, obłe i nie dawało się chwycić. Wepchnąć do środka nie dawało się bardziej. - Może ja? - spytała Mała. - Mam chudsze palce... Gdy tylko dotknęła kopyta, przedmiot wyskoczył na jej dłoń. Zalśnił w promieniach słońca, którymi kwiecień-ple-cień popisywał się od rana. Na ręce Małej leżało jajo. Nie szklana podróbka Johna, o nie! To było widać gołym okiem. Wysadzane drogimi kamieniami, szczerozłote jajo... Skarb dziadka Onufrego. - To mi dopiero róg, pardon, kopyto obfitości, chciałem powiedzieć! - Dziadek pyknął z fajki. - Zdaje się, że to autentyk... Przypadkowo znam się na tym troszeczkę... - O, w mordę! - odezwał się wuj słowami Kuby. - Ciekawe, co jeszcze rośnie na naszym rodzinnym gruncie... - Kurdewmordę! -jęknął Jacuś, wlepiając oczy w połyskujące jajo. - A niech mnie! - szepnęła ciotka na widok klejnotu. - Co ty powiedziałeś? - zainteresowała się pedagogicznie, chociaż z wyraźnym roztargnieniem. - Bluszczyk kurdybanek, tutaj! - odpowiedziała Agatka za brata. - W zielniku Konstancji była... To taka roślina lecznicza. - Sejf by się przydał albo co... - powiedział listonosz, zaglądając wujowi przez ramię. Pstryknął palcem w daszek czapki i wręczył ciotce list z logo wydawnictwa na kopercie. 115 - Polecony, pani tutaj podpisze! Nie trzymałbym tego tak na wierzchu... Dla pana też coś mam... Voi7a, życzenie z dostawą do domu! Listonosz ponownie puknął palcami w daszek czapki, puścił oko do Małej i odjechał, znikając w lipowej alei. Mata patrzyła za nim z nieznośnym uczuciem, że go zna, że widziała tę bródkę, to szelmowskie przymrużenie oka... „Życzenie z dostawą...? No jasne!" Chwyciła porzuconą hulajnogę Adrianka-demolki i popędziła za listonoszem. Zatrzymała się dopiero przy kapliczce ze świętym Franciszkiem. Po listonoszu nie było śladu. Za to zza kapliczki wychynęła Franciszka z naręczem zielska. Małej wystarczył rzut oka na figurę. Pojęła wszystko. Najwyraźniej to był dzień olśnień. Jak mogła być taka ślepa! I ta myszka... -Ty jesteś, ty jesteś... Aten listonosz... Franciszka uśmiechnęła się na-mgnienie oka i przyłożyła palec do ust. - Ciii... Nie wszystko należy wyjaśniać - powiedziała. - To na pewno znałaś Konstancję, prawda? Franciszka potwierdziła skinieniem. - Bo mówili, że ona miała dar... Czyja, czyja też... - Sama tego nie widzisz? - Franciszka odgarnęła niesforny kosmyk z czoła Małej. - Zmieniasz ludzi. Zmieniasz świat. Każdą myślą, każdym słowem... To prawdziwy dar... - powiedziała i pstryknęła palcami. I oto oczom Małej ukazał się widok niecodzienny. Wuj z ciotką dansowali przed kozłem, który przyglądał się im z postumentu, mrużąc szelmowsko oko. Wadera siedziała w cieniu kozła i zdawała się mówić do wylegującego się opodal Burasa: „Ci ludzie są zdumiewający...! Cieszą się jak dzieci, kiedy przynosi się im piłkę, tylko po to, żeby zaraz mogli ją odrzucić jeszcze dalej. Najpierw krzyczą i zatykają nos, a potem tulą i głaszczą bez powodu! Bo jakim powodem może być przepłoszenie pod dywan malutkiego, całkiem niewłochatego pajączka?". Buras podkręcał na to łapą wąsa i mruczał: „W rzeczy samej zadziwiające istoty! Masz rację". Zadziwiające istoty zasapały się nieco, uprawiając tę gimnastykę na podjeździe. Ale twardo dawały wyraz swojej radości, wymyślając coraz to nowe sztuki. - Wydrukują moją książkę! - krzyczała ciotka, wymachując rozdartą z niecierpliwości kopertą. - Mój wynalazek! Dostanę fundusze, sprzęt, wszystko! - wuj podniósł ciotkę jak piórko i zakręcił się w koło. Kozioł by mu pozazdrościł takiego pas. - Coś nas ominęło? - zapytał Kuba, nadchodzący z Majką od strony folwarku. Filip z jęzorem zwisającym z pyska jak szmatka przypadł do nóg Majki. Nie odskoczyła, nawet nie skrzywiła twarzy, na której - Mała mogłaby przysiąc! - było mniej zawartości tych jej słoiczków i pudełeczek. Coś jeszcze zmieniło się w Majce... A! Kolor! Miała zieloną bluzkę. I tenisówki. Wadera uśmiechała się po swojemu, czyli machając ogonem. - To jest duży uśmiech!-tłumaczył Jacuś Majce na przykładzie. - Taki porządny, zamaszysty! Zwabiona hałasem przydreptała babcia, która uległa Małej, rozpakowała walizkę i została. Obiecała, że upiecze mazurki na święta. Mimo reumatyzmu, na który przestała 117 ^% narzekać, bo -jak sama powiedziała - nawet ułomność może być darem: dzięki łamaniu w kościach wie, jaka będzie pogoda. „Może i do kozła, i do reumatyzmu, trzeba dorosnąć...?" - pomyślała. Patrzyła na harce przed domem i w głowie lęgło jej się jeszcze jedno zrozumienie... Dziadek, pykając z fajki, porwał babcię do tańca i dołączyli do ciotki z wujem na parkiecie podjazdu. Jacuś z Agatką również ruszyli w tany, ale zrobili dwa kółka i przewrócili się, w czym maczał łapy rozbrykany Filip. Agatka wstała ze zbolałą miną. W powietrzu rozszedł się zapach siarkowodoru. - Co to jest? Broń biologiczna? - zmarszczył nos Kuba. - Tym trzeba było płoszyć fałszywych spadkobierców! Error systemu i kompilacja zakończona powodzeniem! Agatka miała bardzo nieszczęśliwą minę. Wyjęła z kieszonki sweterka szczątki kolorowej pisanki. - Mój wielkanocny kurczak... - Rety! Moja siostra wysiedziała zbuka! - rżał Kuba. - Dlaczego wysiadywałaś pisankę? - zainteresowała się odmieniona nie tylko kolorystycznie Majka. - Bo chciałam sprawdzić, czy kurczak będzie miał taki sam wzorek... Zbuk przypomniał wszystkim o jaju Onufrego. Ważniejsze wydarzenia przyćmiły nieco jego blask. Zlekceważona fortuna leżała na klombie wśród przebiśniegów. - Nie rozumiem tych naszych przodków! - powiedziała Agatka. - Dlaczego schowali taki skarb? - Żeby zrozumieć umarłych, trzeba rozmawiać z żywymi! - szepnęła babcia. 118 - To co z tym robimy? - odezwał się bardzo rzeczowo wuj Paweł. Patrzyli w jajo jak sroka w gnat, jak wół na malowane wrota, jak... kawka na futro babci. Mała bez słowa wepchnęła klejnot w koźlą nogę, zaklaj-strowała dziurę Jacusiowym klejem i przytknęła brakujący kawał kopytka. - Rety! -jęknął Kuba. - Taka kasa! Taki skarb! - To tylko błyskotka... - powiedziała Franciszka, sznurując po swojemu usta. - Wy już macie prawdziwy skarb... Popatrzyli na siebie, niewiele rozumiejąc. - Siebie, łosie dwunożne, siebie! - mruknął Buras, wylizując prawą przednią łapę. 119 publicat W SERII: Część I. Prawdziwa magia Życie to podróż. Przekonuje się o tym boleśnie nastoletnia Mała, która po tragicznych przeżyciach trafia do podupadłego dworku na wsi. Mieszka w nim jej trochę zwariowana ciotka z mężem i trójką kuzynów. Mała nie umie znaleźć sobie miejsca w tym wielkim domu z jeszcze większym ogrodem, gdzie psy, koty i ptaki są tak samo ważne jak ludzie, gdzie dzieją się tajemnicze rzeczy i rządzi oschła gospodyni. Czy Małej uda się zdobyć bilet powrotny i odnaleźć dom? I gdzie kryje się prawdziwa magia? Część II. Ośle uszy kłamcy Wszystko byłoby inne, gdyby nie dorośli i ich wynalazki w postaci szkoły, sprzątania i tysiąca zupełnie niepotrzebnych zajęć. We wrześniu rozpoczyna się szkoła, która mieści się w pobliskiej wsi, Kamionce. Mała znajduje tam przyjaciółkę - nareszcie ktoś na dwóch nogach i w jej wieku! Dla tej przyjaźni warto poświęcić wiele... Kiedy nieopatrznie wypowiedziane życzenie się spełnia, Mała dowiaduje się, że czasem trzeba z czegoś zrezygnować, co to jest odpowiedzialność i jak działa magiczna pozytywka. Czy Mała odzyska dorosłych, zanim na zawsze odjadą pociągiem-widmem? I co można znaleźć na dnie lustra? — publicat-------------------- Część III. Równe szanse Biel nie istnieje bez czerni. Wyrozumiała ciotka oraz pogodny wuj padają ofiarą tajemniczej choroby, która ich bardzo zmienia. Kiepską pociechą jest odmiana zrzędliwej babci. Zwłaszcza że szkole w Kamionce grozi likwidacja. Bezduszni urzędnicy i żądna kariery zawodowej pani wicedyrektor robią wszystko, żeby - w imię wyrównywania szans - dzieci ze wsi musiały dojeżdżać do przepełnionej szkoły w mieście. Czy Mała potrafi sprawić, aby do wigilijnej wieczerzy wszyscy zasiedli w zgodzie i każdy na swoim miejscu? Czy uda się uratować szkołę? I co powie Wadera w wigilijną noc? POLECAMY INNE SERIE DLA NASTOLATKÓW! Część I. Nie... czyli tak Życie czternastoletniej Anki gwałtownie się zmienia, kiedy w jej domu pojawia się Eliza. Wychowana w Niemczech daleka krewna po śmierci ojca trafia pod opiekę ciotki i wujka, czyli rodziców Anki. Dziewczyna pali trawkę, okrada kuzynkę i wraz z nowymi polskimi przyjaciółmi knuje intrygę, przez którą Ania, grzeczna i cicha, może nawet znaleźć się w poprawczaku,.. Część II. Raz lepiej, raz gorzej Agnieszka marzy o tym, żeby zostać piosenkarką i nagle nadarza się okazja - ogłoszenie o castingu do młodzieżowego musicalu. Dziewczyna przygotowuje się do przesłuchań. Jednocześnie zakochuje się w Kajetanie, najprzystojniejszym chłopaku z klasy, zaczynają się ze sobą spotykać. Jednak rodzice Agnieszki nie popierają jej muzycznych planów, dziewczyna musi sama zarabiać pieniądze na lekcje śpiewu, zaczyna mieć problemy w szkole, a jej związek z chłopakiem także staje pod znakiem zapytania. Czy Agnieszka wygra casting i spełni swoje marzenia? ■i publicat Część IM. Pamiętniki zwariowanej Weroniki Weronika ma 13 lat. Jest pogodną, choć trochę zagubioną nastolatką. Ma wiele zajęć, jeszcze więcej pomysłów i duże poczucie humoru. Swój czas dzieli między rodzinę, szkołę i przyjaciół. Mimo tego, że nie znosi kłopotów... ciągle wpada w tarapaty. Na szczęście nie jest sama! Chcesz dowiedzieć się, jak poradzić sobie z zawistną koleżanką? Co zrobić, by polubić szkołę i nie zwariować? Czy jest jakiś uniwersalny sposób „na chłopaka" i jak znieść własną rodzinę, która na dodatek... Odpowiedzi szukaj w tej książce. Część IV. klara@żuk.pl Starszy brat - Wiking codziennie kocha się na zabój w innej dziewczynie i prowadzi jakieś ciemne interesy. Najmłodszy Żuk - Marcel produkuje bardzo podejrzane mikstury, zaprzyjaźnia się z tajemniczym staruszkiem i wpada w niezłe tarapaty. Babcia ma ostatnio ciągle kiepski humor, a dziadek za często szarpie wąsa i najwidoczniej coś ukrywa. Jakby tego było mało, rodzice wycięli im wszystkim nieziemski numer i cały dom stanął na głowie. I jak w takich warunkach Klara ma poradzić sobie z tym dziwakiem Szczepanem i nie dać się pogrążyć złośliwej profesor Chrabąszcz? A do tego wszystkiego, pierwszy raz w życiu zakochała się i przy okazji straciła najlepszego przyjaciela. Klara ma dziwne przeczucie, że to będzie bardzo ciekawy rok w Zukowisku.... Bezsennik 12. Wszystko o Żabie. Trudny wybór Żaba ma kłopot. Musi wybierać między dwoma chłopakami. Jeden jest na drugiej półkuli, drugi zaś robi wszystko, byle tylko zobaczyć ją choć na sekundę. Jakby tego było mało, Żaba z przyjaciółkami musi uratować ukochaną nauczycielkę i swoją klasę przed katastrofą. I jeszcze zdecydować, czy ambicje babci i rodziców są ważniejsze od jej własnych planów. A wydawałoby się, że chorując na świnkę i leżąc w łóżku całe dnie, można zanudzić się na śmierć... publicat Bezsennik 13. Wszystko o Julce. Skrzydła pod swetrem Rodzice chcieli zrobić Julce przyjemność i wysłali ją na sylwestra do Mediolanu. Ona jednak wcale nie jest tym zachwycona. Gdy przypadkiem dowiaduje się, że jej ukochany Mateusz zamierza zrobić coś okropnego, nie waha się i wyrusza w drogę do domu. Jest to podróż pełna niespodziewanych przygód i zwrotów akcji. Na szczęście Julka jest poetką i ma pod swetrem ukryte skrzydła, które zaniosą ją prosto do... O tym przeczytaj już sama! Bezsennik 14. Wszystko o Zuzce. Mam dość! Wydawałoby się, że Zuzka po przygodzie z sektą zmądrzała i nie zamierza już uciekać z domu. Gdy jednak okazuje się, że jej siostra z mężem i dzieckiem nigdzie się nie wyprowadzą, a Gutek, zajęty olimpiadą fizyczną, poświęca więcej uwagi mamie Zuzy niż samej Zuzce, dziewczyna czuje, że ma dość i wyrusza autostopem do ciotki na drugi koniec Polski. Może w małej mazurskiej wsi odnajdzie spokój i spotka chłopaka swoich marzeń? Bezsennik 15. Wszystko o Emmie. Casting Do tej pory Emma wygrywała tylko szkolne konkursy karaoke, teraz jednak zwycięża w poważnym castingu i czuje, że tylko krok dzieli ją od wielkiej scenicznej kariery. Nie może jednak skupić się na śpiewaniu, bo z Anglii przyjeżdża nagle jej ojciec — niestety nie po to, by pogodzić się z jej mamą, lecz w zupełnie innym celu. Emma i jej przyjaciółki knują misterną intrygę, by nie dopuścić do katastrofy. A tymczasem za ich plecami chłopak Emmy, Krzysiek, robi co może, by puścić z dymem całe osiedle... publicat Część III. Pamiętniki zwariowanej Weroniki Weronika ma 13 lat. Jest pogodną, choć trochę zagubioną nastolatką. Ma wiele zajęć, jeszcze więcej pomysłów i duże poczucie humoru. Swój czas dzieli między rodzinę, szkołę i przyjaciół. Mimo tego, że nie znosi kłopotów... ciągle wpada w tarapaty. Na szczęście nie jest samal Chcesz dowiedzieć się, jak poradzić sobie z zawistną koleżanką? Co zrobić, by polubić szkołę i nie zwariować? Czy jest jakiś uniwersalny sposób „na chłopaka" i jak znieść własną rodzinę, która na dodatek... Odpowiedzi szukaj w tej książce. Część IV. klara@żuk.pl Starszy brat - Wiking codziennie kocha się na zabój w innej dziewczynie i prowadzi jakieś ciemne interesy. Najmłodszy Żuk - Marcel produkuje bardzo podejrzane mikstury, zaprzyjaźnia się z tajemniczym staruszkiem i wpada w niezłe tarapaty. Babcia ma ostatnio ciągle kiepski humor, a dziadek za często szarpie wąsa i najwidoczniej coś ukrywa. Jakby tego było mało, rodzice wycięli im wszystkim nieziemski numer i cały dom stanął na głowie. I jak w takich warunkach Klara ma poradzić sobie z tym dziwakiem Szczepanem i nie dać się pogrążyć złośliwej profesor Chrabąszcz? A do tego wszystkiego, pierwszy raz w życiu zakochała się i przy okazji straciła najlepszego przyjaciela. Klara ma dziwne przeczucie, że to będzie bardzo ciekawy rok w Zukowisku.... Bezsennik 12. Wszystko o Żabie. Trudny wybór Żaba ma kłopot. Musi wybierać między dwoma chłopakami. Jeden jest na drugiej półkuli, drugi zaś robi wszystko, byle tylko zobaczyć ją choć na sekundę. Jakby tego było mało, Żaba z przyjaciółkami musi uratować ukochaną nauczycielkę i swoją klasę przed katastrofą. I jeszcze zdecydować, czy ambicje babci i rodziców są ważniejsze od jej własnych planów. A wydawałoby się, że chorując na świnkę i leżąc w łóżku całe dnie, można zanudzić się na śmierć... publicat Bezsennik 13. Wszystko o Julce. Skrzydła pod swetrem Rodzice chcieli zrobić Julce przyjemność i wysłali ją na sylwestra do Mediolanu. Ona jednak wcale nie jest tym zachwycona. Gdy przypadkiem dowiaduje się, że jej ukochany Mateusz zamierza zrobić coś okropnego, nie waha się i wyrusza w drogę do domu. Jest to podróż pełna niespodziewanych przygód i zwrotów akcji. Na szczęście Julka jest poetką i ma pod swetrem ukryte skrzydła, które zaniosą ją prosto do... O tym przeczytaj już sama! Bezsennik 14. Wszystko o Zuzce. Mam dość! Wydawałoby się, że Zuzka po przygodzie z sektą zmądrzała i nie zamierza już uciekać z domu. Gdy jednak okazuje się, że jej siostra z mężem i dzieckiem nigdzie się nie wyprowadzą, a Gutek, zajęty olimpiadą fizyczną, poświęca więcej uwagi mamie Zuzy niż samej Zuzce, dziewczyna czuje, że ma dość i wyrusza autostopem do ciotki na drugi koniec Polski. Może w małej mazurskiej wsi odnajdzie spokój i spotka chłopaka swoich marzeń? Bezsennik 15. Wszystko o Emmie. Casting Do tej pory Emma wygrywała tylko szkolne konkursy karaoke, teraz jednak zwycięża w poważnym castingu i czuje, że tylko krok dzieli ją od wielkiej scenicznej kariery. Nie może jednak skupić się na śpiewaniu, bo z Anglii przyjeżdża nagle jej ojciec — niestety nie po to, by pogodzić się z jej mamą, lecz w zupełnie innym celu. Emma i jej przyjaciółki knują misterną intrygę, by nie dopuścić do katastrofy. A tymczasem za ich plecami chłopak Emmy, Krzysiek, robi co może, by puścić z dymem całe osiedle... publicat Część I. Cztery osoby i trzy psy Życie nastoletniej Julki pełne jest zabawnych zdarzeń, niespodziewanych przygód, plotek z przyjaciółkami i rozmów z rodzicami. Przede wszystkim jednak kręci się wokół sprawy najważniejszej z ważnych -PSÓW. Jej najukochańsza rasa to golden retriever. Czy zostanie właścicielką wymarzonego psa? Część II. Wszystko dobrze! Kiedy ktoś spotyka Julkę i pyta, co u niej słychać, ona odpowiada: „wszystko dobrze". Skąd się bierze ten jej optymizm? Już wiemy, że Julka, jej rodzina, przyjaciele oraz psy mają niezwykłe talenty, dzięki którym potrafią w mistrzowski sposób komplikować sobie życie. Przed Julka odwiedziny u Taty w Warszawie oraz spotkanie z ciocią Leną i jej pieskiem yor-kiem. Możemy być pewni, że ten incydent pozostanie w pamięci Julki na bardzo długo. Cała rodzina wybierze się też na wymarzone wakacje do Barcelony. Ale czy aby na pewno „wymarzone"? Mamy jednak nadzieję, że WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE! publicat Część III. SMS i pies Rodzinne komplikacje spowodują, że Julka będzie musiała na jakiś czas opuścić rodzinne miasto. Znaj dzie się w zupełnie egzotycznym dla niej miejscu w dodatku bez przyjaciół. Czy sobie poradzi? Oczy wiście, że tak! Po pierwsze, będą z nią jej psy - Fi go, Felek i Lucuś, które nie pozwolą jej się martwić Nie zabraknie też Michała, czyli wrednego młodszego brata. Nie wspominając już o rodzicach. Po drugie, nie zerwie przecież kontaktu z Kasią, Połą i Antkiem, bo od czego są sms-y i komputerowe ga- du-gadu? A po trzecie, pojawią się nowe koleżanki i, przede wszystkim, nowi koledzy. Zwłaszcza jeden chłopak zawróci Julce w głowie. Ciekawe, co na to powie Antek...? Część IV. Julka, blog i dog Julka postanowiła podzielić się swoimi przemyśleniami z całym światem i założyła w sieci blog. Od jakiegoś czasu dziewczyna ma wrażenie, że rodzina jej nie rozumie. Nie może pojąć, dlaczego mama i tata nagle przestali pozwalać jej na wiele rzeczy. Nawet brat jest przeciwko niej i wypaplał rodzicom o tym, jak całowała się z Antkiem. I żeby to chociaż była prawda... A jeśli chodzi o psy Julki, to tym razem spotkają na swej drodze bandę bezczelnych ślimaków. cdn. „O mnie, o tobie, o nas" FRAGMENT CZĘŚCI IV „klara@żuk.pr Kiedy Klara weszła do kuchni, mama właśnie odpako-wała nowe pudełko kredy szkolnej i z apetytem ugryzła spory kęs. Klara zdrętwiała. Mama spojrzała na nią uszczęśliwiona. - Pycha - oblizała się - Tobie nie proponuję, ale uwierz mi, że jest wyśmienita. Klara usiadła przy stole. Chrząknęła, poklepała mamę po plecach i szepnęła jej na ucho: - Mamo, czy zdajesz sobie sprawę, że zjadasz właśnie kredę szkolną? Mama, zadowolona, przytaknęła energicznie. - Brak wapnia - mama wzruszyła ramionami - Ten smak chodził za mną od kilku dni. Może jednak chcesz gryzą? -wyjęła drugi kawałek z pudełka i chrupała z apetytem. Klara odsunęła się na bezpieczną odległość i postanowiła nie drążyć tematu. - Klarka, czy ty się nie za mocno malujesz, co? - mama przyjrzała się krytycznie zielonym kreskom na jej powiekach. Klara zmieszała się. Miała dziś iść do księgarni odwiedzić Rysia, a ostatnio zauważyła, że bardziej mu się podoba w delikatnym makijażu. Tego jednak mamie powiedzieć nie mogła. Jeszcze za wcześnie. „Julka, pies... i reszta świata" FRAGMENT CZĘŚCI IV „Julka, blog i dog" Jakoś przeżyli noc, zwłaszcza że tata był w pobliżu. Ale rankiem wyruszył na dwa dni do Warszawy. Reszta domowników również rozpierzchła się do swoich zajęć i dość szybko zapomniała o dziwnym zjawisku w suficie. Poza psami, które zostały w domu same. No, może nie całkiem same. Nikt nie wie, co przeżyli nieszczęśni Figo, Felek i Lucek. Jedno jest pewne: kiedy późnym popołudniem wszyscy znaleźli się z powrotem w domu, zastali nie psy, ale zmię-toszone kupki nieszczęścia. Trzy pary psich oczu patrzyły na nich z bezgranicznym wyrzutem. Gdy Misio pogładził Lucka po głowie, próbując go pocieszyć, w suficie coś się poruszyło. Tym razem jakby się szamotało. - Matko Przenajświętsza, to chyba musi być coś ze skrzydłami. Słyszę wyraźnie łopot skrzydeł - wyszeptała mama, trwożliwie wznosząc wzrok. Misio z Luckiem ze strachu przemienili się w dwa skamieniałe posągi. Figo i Felek też jakby się uszty^n^j je_ dynie Julka zachowała stoicki spokój. Widząc, £e mamę zaczyna ogarniać lekka psychoza o podłożu ornitologicznym, a Michał i Lucek za chwilę oszaleją ze: r^chu, postanowiła rozładować atmosferę. Trzeba zt j»telizować sprawę, a potem pożartować. - Dajcie spokój, co wy w ogóle wyrabiacie? Przecież to niemożliwe, żeby w suficie mogło żyć jakieś stworzenie. Po pierwsze, jakby tam wlazło, a po drugie, przecież żywa istota musi coś jeść. A co tam jest? Same kable, styropian, pewnie jakieś drewno - ostatnie spostrzeżenie nasunęło jej pewien pomysł. Popatrzyła przeciągle na Misia i powiedziała: - Misiu, w suficie nie mieszka żadne zwierzę, tam się pewnie ukrywa Buka, ona pożera kable - przypomniała się jej książka o Muminkach. Wszystkie Muminki bardzo bały się Buki. Misio, niestety, nie docenił jej poczucia humoru. Wyobraził sobie Bukę i wpadł w histerię. - Julka, natychmiast skończ z science fiction. Czyś ty oszalała? - mama była wstrząśnięta. - Czy mam ci przypomnieć historię z ET? Pamiętasz, jak ET ukazywał ci się w nocy w kącie pokoju? I jak strasznie się bałaś? I jak musiałam kupić lampę, żeby oświetlić kącik z ET, żebyś była pewna, że go tam nie ma?! Julka doskonale pamiętała ten kompromitujący incydent w jej życiu. - Przepraszam - przytuliła Misia, który odwzajemnił jej gest, choć z rezerwą. Tę właśnie chwilę wykorzystał sufitowy stwór, aby znowu dać znać o sobie. - Teraz mam z kolei wrażenie, że to coś się czołga -mama podzieliła się swym spostrzeżeniem z Julka i po chwili bardzo tego pożałowała. Uświadomiła sobie, że jej córka wprawdzie od dawna nie obawia się ET, ale za to panicznie boi się węży. 0890000186677 .^omu wierzyć? Wraz z wiosną i bocianami przybywają do dworku fałszywi spadkobiercy z planem przejęcia nieruchomości i otwarcia w tym miejscu dochodowego hotelu. Ciotka i wuj są bezradni. Nawet autorytet babci nie na wiele się zdaje. Do akcji muszą wkroczyć bliźniaki z Kubą i Małą na czele. Solidarnie wspierają ich mieszkańcy dworku - także ci, o których nikt nie miał do tej pory najmniejszego pojęcia... No, może oprócz Małej. Czy bohaterce uda się uratować dworek i jego mieszkańców przed chciwymi pseudokrewniakami? I co rośnie na rodzinnym gruncie? DWOREK POD DĘBAMI ШШШШШШИКЯШЙИЯКШШШ www.publicat.pl MPPAN004-0001 ISBN 83-245-0007-3 9"78832't"500079"> Ф publicat I WYDAWNICTWO cena 12,99 zł 9788324500079