CATHERINE COULTER TAJEMNICA DWORU ROSEHAVEN 1 Początek lata 1277 roku, wschodnia Anglia zamek Oxborough - siedziba Fawke'a z Trentu, hrabiego Oxborough Ojciec jej nie lubił, ale przecież nigdy, przenigdy nie zrobiłby jej tego. Nawet gdy tak powtarzała sobie, że to nie może być prawda, nie mogła powstrzymać się od spoglądania na tego mężczyznę. Stał milczący, bez ruchu, a powietrze wokół niego zdawało się łagodnie wirować. Podświadomie wiedziała, że on nie wykona żadnego gestu, zanim nie oceni wszystkich obecnych w ogromnej sali zamku Oxborough. Dopiero wówczas zacznie działać. Miał mroczny wyraz twarzy, ale malował się na niej spokój. Ostre światło słoneczne, wpadające przez otwarte drzwi wielkiej sali, oświetlało jego nieruchomą sylwetkę. Przyglądała mu się ukryta w cieniu krętych kamiennych schodów. Nie chciała na niego patrzeć, nie chciała przyjąć do wiadomości, że w ogóle tu był, że przyjechał do Oxborough. Ale, niestety, był tu, i nie wyglądało na to, że ma zamiar wyjechać. Oczy miał tak błękitne, jak błękitne jest morze w promieniach ostrego porannego słońca, ale widać w nich było dojrzałość i doświadczenie, jakich człowiek w jego wieku nie powinien jeszcze mieć. Wzrok jego zdawał się nieobecny, jakby jakaś część jego osobowości miała pozostać dla innych niedostępna. Z miejsca, w którym stała, czuła jego siłę, determinację, butę i wyniosłość. W jej oczach wyglądał jak najlepszy przyjaciel samego diabła. Chociaż nie było wiatru, szary płaszcz z miękkiej tkaniny Falował wokół ciała mężczyzny. W gęstym, stojącym powietrzu czarny bicz, okręcony wokół jego nadgarstka, zdawał się szeptać jakieś słowa. Ale mężczyzna nic wykonał żadnego ruchu. Stał nieruchomy, spokojny, Czekał i obserwował. Bicz w ręku i ogromny miecz w pochwie przytroczonej do szerokiego skórzanego pasa były jego jedyną bronią. Ubrany był na szaro, nawet buty wykonano z miękkiej szarej skóry. Tunikę miał cynowoszarą, utkaną ze szlachetnej wełny, dopasowana koszulę o nieco jaśniejszym odcieniu, a rzemyki z szarej skory ściśle oplatały spodnie. Nic, ojciec nie mógł o tym myśleć. To na pewno nie był człowiek, którego sprowadził do Oxborough, by oddać mu ją za żonę. Hastings nie była zaniepokojona, Była przerażona. Ma wyjść za tego mężczyznę? On ma zostać jej mężem, panem i władcą? Nie, to z pewnością nie len człowiek! Już bardziej prawdopodobne, że jest wysłannikiem Hadesu czy posłańcem z tajemniczej mrocznej krainy Avalonu. Czy ojciec naprawdę chciałby uczynić tego człowieka członkiem swego rodu? Zostawić mu włości, majątek? Przekazać tytuły, ponieważ córka była jedynym dzieckiem, które spłodził? Jedynym, i do tego dziewczynką, zupełnie bez znaczenia, jeśli chodzi o realizację jego planów. Z wyjątkiem małżeństwa. Z wyjątkiem związania jej z mężczyzną, który budził w niej śmiertelne przerażenie. Czy stary przyjaciel ojca Graelam de Moreton także chciał, by poślubiła właśnie tego mężczyznę? Lord Graelam był również jej przyjacielem. Pamiętała, jak bawił się z nią, podrzucał do góry, gdy miała nie więcej niż siedem lat. Był niemal członkiem rodziny. I on też pragnął, żeby ten typ został jej mężem?! To właśnie Graelam - w tej chwili wkraczający do ogromnej zamkowej sali powiedział, że ten mężczyzna jest godnym zaufania wojownikiem, szanowanym, poważanym, który honor ceni wyżej niż własne życie. Hastings nie bardzo wiedziała, co to znaczy. Naturalnie, nie powinna była tego słyszeć, ale dwa miesiące temu, skulona za krzesłem ojca, podsłuchała rozmowę. Teraz ojciec już nie siadywał przy stole, nie jadał obiadów w wielkiej sali, zajmując swe pięknie rzeźbione krzesło, obsługiwany przez pazia i giermka, prześcigających się w podawaniu panu najsmaczniejszych kąsków wołowiny. Teraz, leżąc w łóżku, małymi łykami popijał rosół i modlił się, żeby żołądek się nie zbuntował. Wydawało się, że płaszcz mężczyzny znowu się poruszył. Hastings z trudem powstrzymała okrzyk. Mieszkańcy Oxborough stali stłoczeni w wielkiej sali i przyglądali się obcemu, zastanawiając się, co będzie, kiedy zostanie ich panem. Czy okaże się porywczy i okrutny? Czy będzie na nich podnosił rękę, gdy mu się tylko spodoba? Czy będzie smagał batem, tak jak zrobił to jej ojciec, gdy dowiedział się, że matka zdradziła go z sokolnikiem? Hastings nienawidziła chłosty. Gdy płaszcz mężczyzny znów zafalował, rozległ się przenikliwy pisk. Hastings zasłoniła usta dłonią i skryła się w cieniu schodów. Mężczyzna wsunął pod płaszcz rękę w rękawicy i wyciągnął z zanadrza kudłate zwierzątko z puszystym ogonem. Zgromadzeni w wielkiej sali z sykiem wciągnęli powietrze. Czyżby stał przed nimi zaufany przyjaciel diabła? Och nie, nie, tylko nie to, nie kot! Była to jednak kuna. Zgrabna, o gęstym ciemnobrązowym futrze, ze śnieżnobiałą łatką pod brodą i na brzuchu. Hastings miała piękne futro uszyte z konich skór. Mogła pójść o zakład, że ta nigdy nie stanie się okryciem dla czyichś pleców. Pod opieką tego mężczyzny nic jej nie grozi. Ale po co takiemu wojownikowi kuna?! Mężczyzna podniósł zwierzątko na wysokość twarzy, spojrzał mu w oczy, skinął głową, potem delikatnie wsunął z powrotem za pazuchę. Hastings uśmiechnęła się bezwiednie. Ten groźny z pozoru mąż nie mógł być naprawdę straszny, skoro przy sercu nosił ulubione zwierzątko. Graelam de Moreton stanął za obcym i poklepał go dłonią po plecach, tak jakby ten był tylko człowiekiem, po prostu zwykłym człowiekiem. Mężczyzna odwrócił się i uśmiechnął. Uśmiech całkowicie go zmienił. Wyglądał teraz bardzo zwyczajnie, po ludzku, ale już po chwili znowu przybrał poprzedni wygląd: kogoś obcego, tajemniczego, z drapieżną kuną za pazuchą. Obaj byli rosłymi mężami, wyższymi niż dąb, który Hastings zasadziła trzy lata temu. Zbyt potężni, zajmowali również zbyt dużo miejsca, przytłaczali wszystkich, którzy znaleźli się w pobliżu. A jednak nigdy nie bała się Graelama. Z historii, jakie opowiadał w jej dzieciństwie ojciec, wiedziała, że Graelam był wojownikiem, którego inni żołnierze omijali wielkim łukiem. Ojciec raz na własne oczy widział, jak Graelam jednym uderzeniem miecza przeciął człowieka na pół i z tą samą siłą zabił jeszcze trzech innych. Nigdy wcześniej nie przyszło jej do głowy, że człowiek w ogóle może przecinać na pół innych ludzi. - Graelam... - powiedział obcy. Glos miał głęboki i szorstki, przypominający dźwięk statku ocierającego się o nabrzeże podczas sztormu. - Jak to już. dawno leniu rąbnąłem pięścią w twoją paskudną gębę, tak że powaliłem cię na ziemię? Co u ciebie? - Jak najlepiej. Nie zasługuję na to, co mam, na całe to szczęście, którym Bóg mnie obdarza, ale codziennie mu za to dziękuję. I ostrzegam cię, nigdy w obecności mojej żony nie mów, że mam paskudną gębę. Jej się moja twarz podoba. Jest wprawdzie drobną kobietką, ale broni mnie jak lwica. - - To musi być wyjątkowa kobieta. Czy wiesz, dlaczego tu jestem? spytał przybyły. - Naturalnie - odparł Graelam de Moreton. - Szkoda, że Fawke z Trentu jest tak poważnie chory. Nie może zejść do wielkiej sali, by cię powitać. Powinna tu być Hastings i pozdrowić cię w imieniu ojca, ale jej nie widzę. Zjemy kolację, a polem zaprowadzę cię do Fawke'a. - Chciałbym zobaczyć się z nim już teraz. - Dobrze. Graelam skinął głową w stronę rządcy ojca, Torrica, tak chudego, iż Hastings kiedyś powiedziała, że zawsze gdy od morza wieje silny wiatr, boi się, że Torric połamie. Następnie Graelam ruchem ręki wskazał mężczyźnie, by ruszył w kierunku krętych kamiennych schodów, które prowadziły do komnat na córze. - Potem - powiedział - pewnie będziesz chciał poznać jego córkę. - Chyba powinienem. Kiedy obaj znikli już z jej pola widzenia, Hastings wzięła głęboki oddech. Przy łóżku ojca decydują się jej losy i przyszłość Oxborough. A może ten mężczyzna się nie zgodzi? Weszła do wielkiej sali. Donośnym głosem zwróciła się do stojących tam trzydziestu kilku osób: ten człowiek przyjechał zobaczyć się z lordem Fawke. Przygotujmy się do obiadu. „Ale kim on jest?” - słyszała ze wszystkich stron. Ludzie szeptali, zasłaniając sobie usta rękoma, jakby on mógł usłyszeć. Ich twarze na przemian wyrażały to nieposkromioną ciekawość, to pochmurniały z obawy. Przecież ten człowiek mógłby prowadzić wojnę przeciwko całemu światu i nikomu nie okazałby litości. To Severin z Langthorne, baron Louges - powiedziała głośno. - On, lord Graelam i ich ludzie zjedzą u nas obiad. MacDear, wróć, proszę, do kuchni i polewaj pieczeń wieprzową miętowym sosem. Alice, dopilnuj, żeby chleb był ciepły i chrupiący. Allen, przynieś to słodkie wino, które lord Graelam lubi. - Zamilkła. Wszyscy gapili się na nią pytającym wzrokiem. Uniosła ręce. - Przypuszczam, że lord Severin przyjechał, by mnie poślubić - dodała. Była szczerze zdziwiona, że absolutnie nikt, nawet pomywaczki w kuchni, nie wiedział, kim jest gość i po co przybył. Umiał widać trzymać swe zamiary w tajemnicy. Wiedziała, że niedawno wrócił z Francji i przekonał się, że jego starszy brat został zamordowany, posiadłość jest zrujnowana, a chłopstwo głoduje. Z dobytku nie zostało nic prócz pól spustoszonych przez grasujące w okolicy bandy. No tak. Przyjechał poślubić ją, dziedziczkę Oxborough. Domyśliła się tego, gdy ojciec pytał Graelama, co wie o tym człowieku, co o nim myśli, jak go ocenia. A Graelam wychwalał go pod niebiosa. Opowiadał, jak król Edward, kiedy razem byli w Ziemi Świętej, życzył sobie, by Severin jechał po jego prawicy podczas tych ostatnich walk z Saracenami. Severin na wałach Acre stal ramię w ramię z Edwardem. „Nazywają go Severinem” - słyszała. Potem, zacierając stwardniałe dłonie, Graelam dodał: „To Severin, Szary Wojownik”. - Severin przyjechał, Fawke. Fawke z Trentu, hrabia Oxborough chciałby lepiej widzieć młodego człowieka, ale mgła, która przesłaniała mu oczy, stała się jeszcze gęściejsza niż rano. Nie widział dobrze nawet twarzy swojej córki, co zresztą wcale go nie martwiło, ponieważ dziewczyna była tak podobna do matki, że patrząc na nią, odczuwał fizyczny ból, zbyt wiele bólu. A teraz jeszcze nadchodziła śmierć. Nie chciał jej, ale się z nią pogodził. W chwilach takich jak ta wręcz jej pragnął, ale najpierw musiał załatwić tę sprawę. - Severin... - rzekł. Wiedział, że glos ma słaby i nienawidził się za to. Młody człowiek chwycił jego dłoń, uścisnął mocno, zdecydowanie, ale Fawke nie poczuł bólu. Czuł ciepło i siłę, więź przeszłości z przyszłością, przyszłością wielu pokoleń. Jego krew będzie płynęła w żyłach następnych pokoleń wojowników. - Poślubisz moją córkę? - Ożenię się z nią - odparł Severin. - I dziękuję, że to właśnie mnie wybrałeś. - Mówiłem ci, Severinie, że Hastings jest kobietą urodziwą. Będzie ci się podobała, tak jak i ty się jej spodobasz. Fawke z Trentu wyczuł, że młody mężczyzna skamieniał, słuchając jogo dalszych, wypowiadanych ledwie słyszalnym głosem słów, lecz mówił dalej: - Pragnę, Żebyś przyjął moje nazwisko. Nie mam syna, a nic chcę, żeby mój ród wygasł. Przekażę ci wszystkie włości, cały majątek, będziesz odbierał moją dziesięcinę, będziesz pańciu moich ludzi. Będziesz bronił trzech miast, zostaniesz właścicielem większości terenów w tych miastach, otrzymasz lenno jeszcze z trzech innych posiadłości. Jestem prawie tak bogaty jak król Edward, któremu powiedziałem, że zaledwie nieźle mi się wiedzie, ponieważ nie chcę, żeby nałożył na mnie większe podatki i żebym musiał zmniejszyć moją armię. No jak, poślubisz moją córkę? - Nie mogę przyjąć twojego nazwiska, Fawke z Trentu. - Severinie, nie musisz wyrzekać się własnego nazwiska - wyjaśnił Graelam. To nazwisko z tradycjami i nadal będziesz je dumnie nosił. Po prostu dodasz rodowe nazwisko Trent do własnego i tytuł hrabiowski do twojego obecnego tytułu. Zostaniesz Severinem z Langthorne - Trent, baronem Louges, hrabią Oxborough. Król Edward już wyraził zgodę i błogosławi waszemu związkowi. To powinno go zadowolić, pomyślał Fawke, żałując, iż nie widzi wyraźnie twarzy młodego mężczyzny. Lecz jego głos był głęboki, silny, a Graelam zapewniał, że Severin pochodzi ze zdrowego rodu. - Moja córka urodzi wiele dzieci. Jest zbudowana jak jej matka - powiedział. - Jest też młoda, ma zaledwie osiemnaście lal. Musisz mieć synów, Severinie, wielu synów. Dzięki nim oba nasze rody przetrwają. Severin nagle pomyślał o Marjorie. Doskonale pamiętał jej wspaniałe, srebrzyście błyszczące włosy, żywe błękitne oczy, lśniące, gdy się śmiała, i ciemniejące, prawie czarne w chwilach rozkoszy. Stopniowo jednak jej obraz stawał się coraz mniej wyraźny. Już dawno wydano ją za mąż. Była przeszłością, i nie pozwoli, by myśl o niej go prześladowała. - Graelam powiedział mi, że twoja córka ma na imię Hastings - rzekł do Fawke'a. - To trochę dziwne imię zarówno dla kobiety, jak i mężczyzny. Fawke próbował się uśmiechnąć, ale mięśnie twarzy odmówiły posłuszeństwa. Poczuł, że ogarnia go wielka słabość, że zaraz zapadnie w sen, a jednak udało mu się powiedzieć: - Wszystkie pierworodne córki w naszym rodzie noszą to imię dla upamiętnienia zwycięstwa nad Normanami i uczczenia naszego przodka, Damona z Trentu, który otrzymał ziemie od króla Wilhelma w podzięce za lojalność i męstwo oraz stuosobowy oddział, który wspomógł wojska Wilhelma. - Opuścił powieki. Wyglądał, jakby już nie żył. - Przyjdź do mnie, gdy będziesz gotowy do podjęcia decyzji. Nie zwlekaj - dodał ledwie słyszalnie. - Za dwie godziny. Graelam dał znak Severinowi, by wraz z nim opuścił izbę. Skinął głową kobiecie, która weszła i usiadła przy Fawke'u z Trentu, by czuwać nad nim podczas snu. - Jeśli uda się nam znaleźć Hastings, załatwimy sprawę w ciągu tych dwóch godzin - rzekł Graelam. - Zwykle zajmuje się w swoim ogrodzie ziołami. Musimy załatwić to jeszcze dzisiaj. Obawiam się, że Fawke nie dożyje ranka. - Jak sobie życzysz. Trist jest głodny. Nakarmię go, zanim obdarzę Hastings swoim nazwiskiem. - Severin włożył rękę za pazuchę i wyciągnął kunę. Podniósł zwierzątko do twarzy i potarł policzkiem miękkie futerko. - O nie, nie próbuj zjeść mojej rękawicy, Trist. Dam ci kawałek wieprzowiny. - Podniósł wzrok na Graelama. - Te zwierzęta jadają prawie wyłącznie szczury, myszy i kurczaki, ale kiedy w zeszłym roku zostałem pojmany w pobliżu Rouen i wtrącony do lochu Louisa z Mellifont, miał więcej szczurów, niż potrzeba do wykarmienia stada kun. Nawet nie musiał polować. Po prostu czekał, aż któryś podejdzie blisko, wtedy rzucał się na niego i zjadał. Gdy udało mi się uciec, Trist przestał jadać szczury. Obawiałem się, że zagłodzi się na śmierć, ale zdecydował się jeść jajka i wieprzowinę. Dziwne, ale przeżył i nawet przybiera na wadze. - Kilka minut temu wysunął głowę powiedział Graelam. - Wydawało mi się, że nie był zadowolony z pobytu w komnacie Fawke'a z Trentu. Szybko schował się z powrotem. - Pamięta zapach choroby i śmierci z lochu. Niewielu z nas uszło stamtąd z życiem. - No cóż, teraz za to może jeść tyle wieprzowiny, ile tylko chce. - Graelam zatrzymał się na chwilę na krętych kamiennych schodach. - Severinie, znam Fawke'a i Hastings prawie od dziesięciu lat. Hastings była mądrą dziewczynką i wyrosła na wspaniałą pannę. Zna się na ziołach, jest bystra i delikatna, zupełnie inna niż jej matka. Doskonale wywiąże się ze swej roli dziedziczki Oxborough. Musisz dać mi słowo, że będziesz ją dobrze traktował. - Wystarczy, że ją poślubię - odrzekł Severin zimnym głosem. - Obronie ją przed tymi krwiożerczymi rabusiami, którzy tylko czekają na śmierć starego lorda, by napaść na gród i porwać ją, To wszystko, co mogę obiecać. No, jeszcze i to, że spłodzę z nią synów. - Gdyby nie małżeństwo z Hastings, musiałbyś stać się czyimś wasalem. Nadal byłbyś baronem Louges, ale musiałbyś patrzeć, jak twoja ziemia marnieje, bo nie ma kto na niej pracować. - Już zmarniała. - Będziesz miał pieniądze, by temu zaradzić. Gdy Hastings zostanie twoją żoną, dopilnuje wszystkiego w Oxborough, gdy ty będziesz odwiedzał swoje inne włości. - Moja matka nie była w stanie niczego dopilnować. Kiedy przybyłem do Langthorne, siedziała brudna i głodna, bała się wyjść na słońce. Chyba mnie nawet nie poznała. Jest obłąkana, Graelamie. Nie potrafiła utrzymać Langthorne. Nie potrafiła zrobić nic, tylko jęczała i tarzała się we własnych ekskrementach. Czemu miałbym po Hastings spodziewać się czegoś więcej? Po jakiejkolwiek kobiecie? Co miałeś na myśli, mówiąc, że jest inna niż jej matka? - Jej matka była niewierna. Fawke dowiedział się, że sypia z sokolnikiem. Zachłostał ją na śmierć. Hastings jest inna. - Przypomniał sobie dziewczynę, którą Severin chciał poślubić, tę Marjorie. Kiedyś dawno z wyraźną tęsknotą opowiadał 0 niej. Czy o niej miał również złe zdanie? - Zobaczymy... Severin był człowiekiem twardym, ale uczciwym, przynajmniej w stosunku do innych mężczyzn. Graelam wiedział, że nic więcej nie może zrobić. Tęsknił już za żoną i synami. Chciał wyjechać zaraz po ślubie tych dwojga. Miał cichą nadzieję, że Hastings zaakceptuje wybór ojca, chociaż, na dobrą sprawę, nie miało to większego znaczenia. 2 Zamek Sedgewick Richard de Luci popatrzył na poplamioną wymiocinami pościel swojej żony. Niechby to był całun, pomyślał. Kiedy ta przeklęta baba wreszcie umrze? Kobieta jęknęła, a ciało jej wygięło się w łuk. Ból wykrzywił jej zwiotczałą twarz. Otwierała i zamykała usta, z trudem łapiąc powietrze. Chciał ją udusić, ale obok niego stał ksiądz, a cztery służące kręciły się koło łóżka chorej. Również giermek nie opuszczał dusznej izby od trzech godzin. Richard wiedział, że Severin z Langthorne musi już zbliżać się do Oxborough. Wiedział o umowie i o tym, że król Edward Wyraził zgodę i udzielił błogosławieństwa. Ale gdyby Richard miał Hastings, nawet błogosławieństwo samego papieża nic by nie pomogło. Zwycięzcą będzie ten, który ją poślubi. Zacisnął pięści. Czemu nie wsypał całej porcji białego proszku do wina? Taka dawka powaliłaby ją natychmiast, zamiast spowodować - wymioty. Żona nie leżałaby w łóżku przez półtora dnia. Gdyby narzekała na smak wina, po prostu rozkazałby je wypić, a w razie potrzeby wlałby jej do gardła. Ale ona odmawiała jedną z tych swoich nie kończących się modlitw i sączyła napój, do którego wsypał cudowny biały proszek, wsunięty mu w rękę przez Cygankę. W zamian Richard dał jej czerwoną jedwabną chustkę, którą ofiarował żonie w dniu ślubu, siedem lal temu. Co będzie, jeśli ona nie umrze?! Zacisnął dłonie tak mocno, że aż mu kłykcie zbielały. Suka! Odszuka tę Cygankę i poderżnie jej gardło. Znowu jęknęła i pochyliła się do przodu. Nie ruszaj się, dziecko. Lady Joan, proszę leżeć spokojnie. - Ksiądz ułożył ją na łóżku. Teraz oddychała ciężko, próbując nabrać powietrza do płuc Richard miał nadzieję, że jej się nie uda. Że zadławi się na śmierć własnymi wymiocinami. „Cholera jasna, pospiesz się” - chciał wrzasnąć. Nagle okazało się, że Joan nie żyje. Ostatni haust powietrza uwiązł jej w gardle, usta pozostały lekko rozchylone, szeroko otwarte oczy utkwiła w twarzy męża. To już koniec, mój panie - powiedział ksiądz. Zamknął oczy lady Joan i usiłował zamknąć jej usta, ale wargi wciąż się rozchylały. Podniósł się i przykrył jej głowę prześcieradłem. - Już po wszystkim - dodał. - Biedna pani bardzo cierpiała z powodu nieżytu żołądka, ale teraz jest już z Bogiem. Jej nieśmiertelna dusza uwolniła się od cielesnego bólu. Tak mi przykro, mój panie. Richard de Luci uświadomił sobie, że ksiądz oczekuje na jego słowa lub jakiś gest. Ale co miałby uczynić? Rzucić się na chude ciało zmarłej i jęczeć z rozpaczy? - Przygotujcie ją do pogrzebu i uprzątnijcie tę izbę - polecił służebnicom żony. Potem zmusił się i na chwilę pochylił głowę nad zmarłą, ale zaraz wybiegł z izby, tratując niemal swoją małą córeczkę, Eloise, która przykucnęła w pobliżu drzwi. Dziewczynka schowała się za krzesłem. Chociaż raz jej nie zauważył. Ta suka w końcu umarła! Był wolny. Przechodząc szybkim krokiem przez hol, krzyknął na ludzi. Miał tak niewielu rycerzy na swoich usługach, ale już niedługo będzie ich więcej, niż mógłby zliczyć. Musi się tylko pospieszyć. Ten przeklęty Severin z Langthorne pewnie jest już blisko, bardzo bliska Oxborough. W niespełna godzinę później Richard wyjechał z Zamku Sedgewick na koniu gotowym mknąć siedemnaście mil do zamku Oxborough na wybrzeżu Morza Północnego. Ma poślubić diabła w szarym płaszczu. Za dwie godziny. Musi więc wrócić do zamku, wziąć kąpiel i pozwolić ubrać się w tę piękną szafranową, cudnie haftowaną suknię jedwabną, którą Agnes przygotowywała dla niej, odkąd Hastings skończyła dwanaście lat. Nie, jeszcze nie teraz! Jechała na Marelli, swojej siwej klaczy z białą gwiazdą na czole. Zastanawiała się, czy ten mężczyzna, który zdawał się nie uznawać innych kolorów oprócz szarego, nie zechce odebrać jej Marelli. Nie używała siodła, na ruchliwy łeb klaczy założyła uzdę, zanim wyprowadziła ją ze stajni dobudowanej do grubego muru obronnego zewnętrznych obwarowań. Przejechała obok Beamisa, mistrza rzemiosła wojennego. Podlegało mu trzech rycerzy wraz z giermkami i pięćdziesięciu żołnierzy. Mieszkali w barakach wzniesionych wzdłuż murów. Beamis uniósł rękę w powitalnym geście. Miał zamiar ją zawołać, ale płatnerz Squibes przykuł jego uwagę. Hastings pozwoliła klaczy przebiec przez gromadę mężczyzn, kobiet i dzieci, a także zwierząt zgromadzonych na wałach. Lekko ścisnęła jej boki piętami, gdy przejeżdżała przez bramę z podniesioną kratą, wykutą w grubych na osiem stóp murach otaczających zamek. Brama prowadziła do zwodzonego mostu nad głęboką fosą wykopaną przez pradziadka Hastings przed stu laty. Tu był jeszcze jeden mur, już nie tak gruby jak mury przy zewnętrznych wałach. Dwie mile dalej, u ujścia wąskiej rzeki Marksby, wpadającej do Morza Północnego, leżało Oxborough, niewielkie miasto handlowe, bronione przez rycerzy z rodu Oxborough od ponad dwustu lat. Większość terenów należała do ojca. Za niecałe dwie godziny miasto stanie się więc własnością Severina z Langthorne. Mury okalające miasto nie były tak grube jak te wokół zamku, ale otaczały ogromny teren. Zaraz za nimi rósł pas drzew, potem droga łagodnie opadała, prowadząc do miasta. Powietrze było czyste i słodkie. Hastings nie chciała odwiedzać nikogo ze swych przyjaciół, nie zamierzała z nikim rozmawiać, ale musiała się zatrzymać, gdy niedaleko stanowisk łuczników Ellen, córka piekarza Thomasa, zamachała do niej energicznie. - Chłodno dzisiaj - powiedziała, klepiąc Marellę po pysku. - Tata mówi, że wieczorem znad morza nadciągnie burza. - Nie wiedziałam, że twój ojciec wychylił nos z pieca - odparła Hastings, a Ellen uprzejmie się roześmiała. Była urodziwą szesnastolatką z ładnymi zębami i jasną kar - nacją. - Wychodzi, żeby kichnąć, gdy wymiecie cały popiół z pieców. Czy dzisiaj jest twój ślub, Hastings? - Tak - odparła Hastings. Jeszcze godzinę temu nikt nic nie wiedział. Teraz wiedziała Ellen, a to znaczy, że wszyscy w Oxborough byli już powiadomieni. - Słyszałam, że on wygląda wspaniale. Ten mężczyzna, który ubiera się tylko na szaro. Pewnie jest przystojny i elegancki, jak przystało na wielkiego wojownika. Hastings uśmiechnęła się. Patrzyła, jak żona złotnika chlusnęła pomyjami z górnego okna, słyszała czyjeś przekleństwo. - Muszę wracać. Nie mam czasu - powiedziała po chwili. - To pędź, Hastings - odparła Ellen i odsunęła się. Hastings jechała wzdłuż długiego muru, machała ręką do ludzi swojego ojca, stojących wysoko na wałach. Puściła konia w dół, w kierunku wybrzeża. Woda w morzu była ciemna i niespokojna; fale uderzały w skupisko czarnych skał u stóp zamku Oxborough. Powietrze było tak ostre, że prawie raniło płuca. Sól, którą było przesycone, paliła skórę. Wiatr rozwiewał włosy dziewczyny i smagał jej policzki. Kilka osób przechadzało się nad morzem, biegły ku wodzie, gdy fala oddalała się od brzegu, tylko po to, by uciekać na suchy piasek, gdy znowu się zbliżała. Ostrygojady, kuliki i brodźce krwawodziobe skrzeczały i krążyły nad jej głową. Zapomniała zabrać dla nich resztki jedzenia. Musiała wracać. Naprawdę nie było już czasu. Głęboko wciągnęła powietrze, zastanawiając się, kiedy znowu będzie mogła tu przyjechać i cieszyć się uczuciem wolności płynącym od morza, czuć w płucach słone powietrze, słuchać wiatru wyjącego między skałami. Tuggle wziął lejce, gdy Hastings zsunęła się z grzbietu Marelli. Swoim niskim, ciepłym głosem powiedział: - Pan jest gotowy. Ciebie nie było, ale nie złościł się ani nie klął, mówił cichym głosem, a i tak każdy wiedział, że nie jest zadowolony. Zapytał lorda Graelama, czy może wolałaś uciec, niż go poślubić. Lord Graelam zapewnił go, że nie jesteś idiotką. - Dlaczego komuś przychodzi do głowy, że uciekłabym z własnego domu? Dziękuję, Tuggle. Proszę, wytrzyj dobrze Marellę. Czyżby za nią tęsknił, dostrzegł jej nieobecność? Miała trochę czasu dla siebie, prawie godzinę. Zebrała spódnicę w rękę i pobiegła w kierunku drewnianych drzwi, prowadzących do wielkiej sali zamkowej. Były szeroko otwarte, żeby wpuścić trochę ciepła. Wsunęła się do środka i zatrzymała na chwilę, by przyzwyczaić oczy do panującego wewnątrz mroku. Stał dokładnie na wprost niej, jakby wiedział, że wejdzie w tej właśnie chwili. Dłonie w rękawicach wsparł na biodrach. - To ty jesteś Hastings z Trentu, dziewczyna, z którą mam się ożenić? Myślała, że połknie własny język. W głowie miała pustkę, była zdumiona i przerażona ostrością jego niskiego, zimnego głosu. Nagle kuna wystawiła łepek zza jego pazuchy. Hastings bezwiednie uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę. - Daj spokój, on nie zawsze jest przyjaźnie nastawiony. Może cię ugryźć. Ale Trist nie ugryzł dziewczyny, która wkrótce miała zostać żoną jego pana. Podniósł wyżej łepek, gdy głaskała miękkie, gęste futro, bielutkie pod brodą. Potem, równie nagle jak wyjrzał, skrył się za pazuchą Severina. - Jestem Hastings - oznajmiła. Strach gdzieś prysnął. Jeśli takie małe zwierzątko się go nie bało, ona też nie powinna. - A ty jesteś Severin z Langthorne. Ojciec wybrał cię na mojego męża. - Tak. Śmierdzisz koniem, masz brudną suknię, twoje włosy wyglądają, jakby ktoś cię poczochrał, a potem byle jak próbował uczesać. Idź do swojej komnaty i zrób coś z sobą. Ceremonia zaślubin odbędzie się przy łożu twojego ojca, gdy tylko będziesz gotowa. - Po tych słowach odwrócił się na pięcie. - Bardzo było mi miło cię poznać! - krzyknęła za nim. - Może poprosisz lorda Graelama, by cię nauczył, jak należy zachowywać się wobec dam? Zatrzymał się i stał przez chwilę, nawet nie drgnąwszy, a potem powoli odwrócił się i spojrzał na nią. - Najpierw musisz udowodnić, że nie jesteś taka jak twoja matka. Dopiero wtedy będę traktował cię jak damę. Teraz idź. Twój widok nie cieszy moich oczu. - Znów się odwrócił. Serce biło jej jak młotem. Aż tu nagle kuna wysunęła łepek zza kołnierza Severina. Gapiła się na nią, przekręcając główkę w prawo i lewo. Wyglądała tak zabawnie, że Hastings roześmiała się. Severin odwrócił się błyskawicznie i przeszył ją wzrokiem. - Twój widok również mnie nie cieszy - powiedziała. Odrzuciła na plecy długi warkocz i zaczęła wchodzić po oświetlonych słońcem stopniach. - Nie lubię szarego! - krzyknęła, gdy zapewne już nie mógł jej słyszeć. Rozległ się śmiech. Czyżby śmiał się Severin z Langthorne? Nie, to był Graelam de Moreton. Stała przy łożu ojca, który leżał z zamkniętymi oczami, oddychając szybko, płytko. - Ojcze, jestem. Już czas. Spojrzał na nią. Drgnął i krzyknął: - Jesteś tu, och, Janet! Jesteś. Jak się tu znalazłaś? Jak?! - Jestem Hastings, ojcze, nie Janet. Jestem jej córką. Twoją córką. Oblał go pot, blade ciało stało się lepkie. Oddychał ciężko. Hastings wiedziała, że przez zamglone oczy nie może dobrze jej widzieć. Z bławatków, nazywanych przez znachorów uśmierzaczem bólu, zrobiła napar do przemywania mu oczu. To przyniosło choremu chwilową ulgę, ale nie poprawiło zdolności widzenia. Wzrok miał nadal przyćmiony mleczną mgłą, z każdym dniem widział gorzej. Odwrócił się do ściany, nie powiedziawszy słowa. Hastings nie odrywała od niego oczu. - Ojciec Carreg już przyszedł - rzekł stojący obok niej Graelam de Moreton. - A czy pan młody już jest? - spytała. - Tak, jestem tu. Odwróciła się i ujrzała, że jest ubrany tak samo jak poprzednio, na szaro. Odłożył tylko bicz i miecz. Kuna ułożyła mu się na ramionach, gdzie wyglądała jak puszysty kołnierz. - Teraz wyglądasz lepiej - orzekł, patrząc jej prosto w twarz, potem przesunął wzrok na jej piersi i jeszcze niżej, na brzuch. - Nie chcę - powiedziała do Graelama, skubiąc palcami rękaw jego aksamitnego kubraka. - Naprawdę nie chcę! Ja go nie znam. Kim on jest? Jaki on jest? Czy naprawdę nie ma innego wyjścia? - Zwracaj się do mnie, pani, ponieważ za kilka minut będziesz do mnie należeć. Staniesz się moja, tak jak i wszystko inne, nawet suknia, którą nosisz, i buty, które masz na nogach. - Ale ja cię nie znam! Wolałabym trochę poczekać. - Wiesz, że to niemożliwe. - Wzruszył ramionami. - Musimy się pobrać, zanim twój ojciec umrze. Jest wielu chciwych mężczyzn, którzy gotowi są porwać cię i zmusić do poślubienia. Będziesz bezpieczna tylko jako moja żona. Słyszała to już wiele razy, z wielu ust. Ojciec wspomniał na przykład o Richardzie de Luci. Ten naprawdę budził grozę. Spotkała go przypadkowo na turnieju dwa lata temu. - Richard de Luci jest żonaty - przypomniała. - On mi nie zagraża. - Żona go nie powstrzyma - powiedział Severin beznamiętnym, szorstkim głosem. - Poza tym sądzę, że ona już nie żyje. - Wychłostam cię, tak jak wychłostałem twoją matkę, jeśli nie zrobisz tego, co ci każę. No, prędzej. Czekam. Wszyscy spojrzeli na Fawke'a z Trentu. Udało mu się unieść i oprzeć na łokciu. Patrzył to na córkę, to na Severina z Langthorne. - Zaczynajcie. Mój koniec już bliski. Musicie się pobrać, by ratować włości i zapewnić ciągłość rodu. A ja w ogóle się nie liczę, pomyślała Hastings. Ojciec nie zwracał na nią uwagi od chwili, gdy zachłostał matkę na śmierć. Dzięki niani nie widziała tego, ale słyszała krzyki matki. Zwilżyła wargi językiem. - Jestem gotowa - oznajmiła. Wyciągnęła rękę, a Severin ujął jej dłoń. Ojciec Carreg sprawił się szybko. Gdy odczytywał łacińskie słowa z pergaminu, który sam sporządził, rzucał wzrokiem na Severina i Fawke'a z Trentu. W pewnym momencie przyspieszy! czytanie i Hastings uświadomiła sobie, że opuścił cześć tekstu. Lord wydał ostatnie tchnienie w chwili, gdy kapłan wygłaszał słowa błogosławieństwa. Duchowny odetchnął z ulgą i otarł pot z czoła. - Udzieliłem mu ostatniego namaszczenia - rzekł zwracając się do Hastings. - Teraz pomodlę się za jego duszę. Pożegnajcie się z nim. - No, to po wszystkim - powiedział Severin. Pochylił się i zamknął Fawke'owi oczy, które i tak od tygodni niewiele widziały. Hastings rozglądała się ze zdumieniem. Ojciec leżał martwy, a ona była zamężna. Co miała mu powiedzieć na pożegnanie? Dziękuję ci, ojcze, że wydałeś mnie za człowieka, który może okazać się równie gwałtowny jak ty? Delikatnie dotknęła palcami jego policzka i odsunęła się od łóżka Kuna poruszyła się, wyciągnęła, kudłatym ogonem przejechała Severinowi po twarzy. Potem zastygła w bezruchu a z jej gardła wydobywały się ciche popiskiwania. - To śmierć - powiedział Graelam. - Kuna boi się zapachu śmierci. - Dopilnuj, żeby ojca ubrano i przygotowano do pogrzebu - polecił Severin, zwracając się do Hastings. - Potem zejdź do wielkiej sali, zjemy obiad. Poproszę o jeszcze trochę wieprzowiny dla Trista. Zdaje mi się, że smakuje mu mięso przygotowane przez waszego kucharza. - Mój panie, powiedziałem już ludziom, że od tej chwili jesteście Severinem z Langthorne - Trent, baronem Louges i hrabią Oxborough - powiadomił ojciec Carreg. - To, jak się nazywam, ma niewielkie znaczenie. Teraz jestem ich panem. To wystarczy. - Odwrócił się i wyszedł z sypialni. Kuna umilkła dopiero za drzwiami. - Ufam mu - powiedział Graelam i wziął Hastings w ramiona. - To porządny człowiek. - Ojciec nie żyje. - Tak, ale miał dobre życie, Hastings. Żył, jak chciał. Był moim przyjacielem. Będziemy go opłakiwać. - Czy muszę iść do łóżka z tym człowiekiem tej nocy, zaraz po śmierci ojca? - Nie. Porozmawiam z Severinem. Zostawi cię dzisiaj w spokoju. Ale pamiętaj, Hastings, musisz wypełnić swój obowiązek. On jest mężczyzną, wojownikiem, a teraz jeszcze panem Oxborough. Musi wpuścić w ciebie swoje nasienie, by przypieczętować wasz związek. Tak to już jest. Rozumiesz, prawda? - Lubię tę kunę. - O tak. Trist to przebiegła sztuka, jest mądrzejszy od wielu ludzi, których znam. Wszędzie jeździ z Severinem, który mówił mi, że pogłaskałaś Trista, a on cię nie ugryzł. Mnie przez całe miesiące nie pozwalał zbliżyć ręki do siebie. No dobrze. Teraz służące ubiorą Fawke'a do trumny, a my zejdziemy do wielkiej sali. To twoja weselna uczta. Niech tradycji stanie się zadość. - Ile lat ma Severin? - Jest młody. Ma ze dwadzieścia pięć lat, jak sądzę. Nie jest takim trzydziestojednoletnim staruchem jak ja. Hastings obejrzała się. Dwie kobiety przygotowywały się do mycia zwłok. - Żegnaj, ojcze - szepnęła i zwróciła się do Graelama: - Gdy byłam mała, matka mówiła mi, że ojciec cieszył się, kiedy się urodziłam, bo byłam pierworodną córką i mógł mnie nazwać Hastings. Ale nie miał synów. Myślę, że dlatego znienawidził mnie. - Chodź! - ponaglił ją Graelam, nie wiedząc, jak zareagować na te słowa. 3 Podczas długiego wieczoru kuna wielokrotnie spoglądała na Hastings, ale się do niej nie zbliżyła. Cały czas kręciła się blisko Severina, pozostając w zasięgu jego ręki. Hastings nie dawała po sobie poznać, że dobiegają ją ciche słowa rozmówców. Sączyła wino i wpatrywała się w groszek na swoim talerzu, gdy nagle Severin pochylił się ku niej. - Graelam mówi, że nie chcesz, abym się dzisiaj do ciebie zbliżał. - Były to pierwsze słowa, z którymi się do niej zwrócił od momentu krótkiej rozmowy po śmierci ojca. Zacisnęła palce na pucharze - cynowym, zimnym i tak szarym jak gruba opaska, którą Severin miał na ramieniu. Zastanawiała się, po co ją nosi. Nie umiała wyobrazić sobie, że ten obcy człowiek dotyka jej, posiada ją, bo ma do tego prawo. Wiedziała, że Severin może zrobić wszystko, co mu się tylko podoba. Był mężem; miał prawo do decydowania o życiu i śmierci swojej żony. Czyż ojciec nie zakatował matki? Ojciec Carreg pewnie go nawet za to nie zganił. - Tak - odparła w końcu. - Chcę zostać taka, jaka jestem tak długo, jak to tylko możliwe. - Zatem daję ci dzisiejszą noc. - Jutro odbędzie się pogrzeb ojca. Jutrzejsza noc to chyba również za wcześnie. - Jutro trzeba to zrobić. - Nie słyszę zapału w twym głosie... - Bo nie czuję go - odparł. Przeciągnął się i podrapał po szyi. - Jestem zmęczony. Ponaglałem ludzi i siebie, żeby przybyć do Oxborough za życia twojego ojca. Żeby ostudzić swe zapały, przespałem się po drodze z kilkoma dziewkami. Teraz, widząc ciebie, nie wierzę, byś potrafiła mnie rozpalić. Wielce prawdopodobne jest, że będziesz leżała, patrząc przed siebie pustym wzrokiem, zimna jak lód, a to dla mnie żadna przyjemność. Śpij w swoim łożu, Hastings. Ale jutro, bez względu na to, czy chcę cię brać, czy nie, to się musi stać. Niebezpieczeństwo nie minie, dopóki nie pozbawię cię dziewiczego wianka i nie zostawię nasienia w twoim łonie. Hastings popatrzyła na Trista, który ułożył się na ramieniu Severina - lśniący, z brzuszkiem pełnym jedzenia. - Jest gruby. - To prawda, za mało poluje. Jeszcze nie zapomniał ciężkich czasów w Rouen, ale będzie lepiej. - Lord Graelam opowiedział mi o twojej niewoli i wyjaśnił, dlaczego Trist jada wieprzowinę. - Nie powinien. To nie twoja sprawa. - Najwyraźniej on jest innego zdania. Skoro zostaliśmy małżeństwem, czy nie powinniśmy wiedzieć o sobie więcej? Popatrzył na swój drewniany talerz, na którym leżała gruba pajda chleba z kawałkami mięsa. Gęsty sos zakrzepł. Dostrzegł, że ona również niewiele zjadła, ale nie obeszło go to. - Jeśli o mnie chodzi, to po prostu jesteś moją żoną. Należysz do mnie, a zatem będę cię bronił, tak jak będę bronił wszystkiego, co stanowi moją własność. Do tej pory należała do ojca. Trzymała się z dala, cichutko się krzątała, dbała o jego wygodę, ale była przecież również córką swojej matki i dlatego traktował ją z pogardą. Słyszała kiedyś, jak jedna z kobiet opowiadała damę Agnes, że matka Hastings klęła, gdy urodziła córkę, chociaż właśnie córce można było dać na imię Hastings, a tym samym zachować tradycję. Janet pragnęła dziedzica, ponieważ wiedziała, że Fawke zmusi ją do kolejnych ciąż, aż urodzi mu syna. Pokochała jednak córkę. Hastings była tego tak pewna jak niczego innego na świecie. Tak, matka kochała ją bardzo aż po kres swych dni. Hastings otrząsnęła się ze wspomnień. Spojrzała na męża, jeszcze jednego człowieka, dla którego jej bezpieczeństwo było tylko obowiązkiem. - Powiedziałeś, że spałeś z kobietami, zanim tu przyjechałeś. Nie rozumiem tego. Uniósł czarną brew. - A co tu rozumieć? Przecież jestem mężczyzną. Chciałem przy tobie zachować zimną krew. Ponieważ najedzona kuna leżała na jego ramieniu, a Hastings mogła nie bać się mężczyzny trzymającego ufne zwierzątko, powiedziała: - Kiedy miałam piętnaście lat, pocałował mnie syn złotnika. Podobało mi się to. Przypuszczam, że powinnam się nim nacieszyć, zanim za ciebie wyszłam. Ramię musiało mu drgnąć, ponieważ kuna uniosła łepek, gotowa natychmiast uskoczyć. Severin wziął głęboki oddech, uspokajająco pogładził łepek zwierzęcia. Kuna uspokoiła się. Nadział na nóż kawał wołowiny, przez chwilę patrzył na mięso, jakby zastanawiał się, czy nie jest zatrute, potem włożył je do ust. Żuł powoli. - Nie jesteś potulna, a żona powinna być taka. Będziesz siedziała cicho. Będziesz mi posłuszna. Nie będziesz kpiła ze mnie w żywe oczy, żeby mnie rozzłościć. - Nie kpię z ciebie, ja tylko żartuję. Być może jest trochę ironii w moich słowach, ale nie zrozum mnie źle, mój panie. Zapewniano mnie, że jesteś silnym i sprawnym wojownikiem, godnym podziwu obrońcą. Zgadzam się z tym, zgadzam się nawet na to, żebyś był moim mężem, ponieważ nie mam wyboru. Nie będę jednak śmieciem, nie pozwolę się tak traktować. Nawet ojciec, który nie miał dla mnie żadnych ciepłych uczuć, tego po mnie nie oczekiwał. - Mąż to nie ojciec. Czuła się tak, jakby waliła głową w mur. - Nie - powiedziała cichym głosem. - Zapewne masz rację. - Nie płaczesz po śmierci ojca. - Płakałam nad nim przez ostatnie dwa miesiące. Nie potrafiłam go uratować. Mogłam tylko ulżyć jego cierpieniom, lecz on nie chciał przyjąć ode mnie niczego. - Naprawdę umiesz leczyć? - Czasem mi się udaje, a czasem choroba jest silniejsza i moje wysiłki idą na marne. Lord Graelam odchrząknął i uniósł się z krzesła. - Słuchajcie wszyscy. Wypijmy za nowych państwa Oxborough. Biesiadnicy wypili i radowali się, ale była to radość sztuczna. Nikt nie znał człowieka, który został nagle nowym panem. Większość zebranych, Hastings wiedziała o tym, niepokoiła się o nią. Nawet Beamis i rycerze jej ojca trzymali się na uboczu, chociaż zauważyła, że teraz czuli się nieco swobodniej wśród rycerzy Severina. Opuściła wielką salę najszybciej, jak się dało. Dzisiaj ostatnia noc wolności, ostatnia noc, którą ma dla siebie. Damę Agnes, niania matki Hastings i jej samej, towarzyszyła swej podopiecznej do małej komnaty sypialnej. - To wielka uprzejmość ze strony pana - powiedziała - że zostawia cię samą dzisiejszej nocy. Ale jutro, mój mały kwiatuszku, musisz się zgodzić, żeby cię wziął. Będę się modliła, by nie sprawił ci wielkiego bólu, ale wiadomo, za pierwszym razem zawsze trochę boli. Pamiętaj, by leżeć spokojnie. Pozwól mu zrobić, co do niego należy. Później porozmawiamy o innych sprawach. O jakich innych sprawach? - zastanawiała się Hastings. - Wiem, co zrobi - odparła. - Słyszałam, że niektóre kobiety nawet to lubią. Matka na pewno lubiła robić to z sokolnikiem; przecież chętnie chodziła do jego łoża. - Nie jesteś swoją matką. Ona czuła się nieszczęśliwa, a lord Fawke nie dał jej szansy, by okazała skruchę. To była wielka tragedia. - Matka chciała wrócić do ojca? Damę Agnes zacisnęła usta. - Matka nie żyje od wielu lat. Ojciec również zmarł. Nie czują już bólu. Powiedz mi, Agnes, o co chodziło. Chyba powinnam wiedzieć. - Stój spokojnie - poprosiła stara kobieta. Hastings podniosła ręce i przesuwała się to w tę, to w inną stronę, aż Agnes zsunęła z niej cenną jedwabną szatę. - Zachowasz ją dla swojej córki - powiedziała. - Mnie już pewnie nie będzie. Kto uszyje jej ślubną szatę? - Na pewno ty! Z każdym dniem lepiej poznaję zioła. Zobaczysz, już niedługo potrafię wyleczyć zarazę, może nawet znajdę lek na starość. Damę Agnes uśmiechnęła się. Hastings lubiła jej uśmiech, chociaż stara kobieta prawie nie miała zębów. - Zostań taka, jaka jesteś, Hastings. Wprawdzie kobieta powinna się nagiąć do tego, czego po niej oczekują, o tym musisz pamiętać, ale mimo to może zachować cząstkę siebie dla siebie samej. O naszym nowym panu nic nie wiemy, ale przecież to tylko mężczyzna, a jak długo żyję, nigdy nie słyszałam, żeby jakiś mężczyzna potrafił długo ukrywać swój prawdziwy charakter. - Podoba mi się jego kuna. - Kuna... Dziwny towarzysz jak na rycerza. No, kwiatuszku, teraz pomogę ci założyć nocną szatę. Należała do twojej matki, a ja zachowałam ją dla ciebie. - Po co mam się w nią ubierać? On dziś nie przyjdzie. Dał słowo. - A tak, zapomniałam. To załóż zwykłą koszulę. Dobre dziecko. No, idź spać. Słyszysz? Nadciąga burza, a ty lubisz burze nadchodzące znad morza. Niech ci przyniesie dobre sny. Damę Agnes pochyliła się, przykryła Hastings ciepłym, wełnianym pledem pod samą brodę i pocałowała w policzek. Pogłaskała jej bujne włosy. - Jesteś śliczna. Masz piękne kasztanowe włosy; takie same miała twoja matka. A te cudne zielone oczy są chyba zieleńsze niż mchy w Pevensey Swamp. Zostałaś moją panią. Powiem służebnym, że odtąd, kiedy cię zobaczą, powinni złożyć ci ukłon, a nie wołać cię po imieniu, tak jak to robili od czasu, gdy byłaś maluśką kruszyną. Hastings uśmiechnęła się. Trudno było uwierzyć, że w ciągu paru godzin całe życie się zmieniło. W komnacie było ciemno. Deszcz walił w zamknięte drewniane okiennice, zasłaniające jedyne okno w izbie Hastings. Słuchała fal uderzających w odwieczne skały poniżej zamku. Na dobrą sprawę miała szczęście. Nie będzie musiała opuścić rodzinnego domu, jak większość dziewcząt, które wychodzą za mąż. Jest piękna. Tak, piękna. Ciekawe, czy jej nowo poślubiony mąż też tak uważa? Prawdopodobnie wszystko mu jedno... Ostatnią myślą, zanim zapadła w sen, była myśl o kunie. Cichutko pochrapywała, z pyszczkiem wtulonym w dłoń Severina - potężną dłoń, twardą i silną, z czystymi paznokciami. Hastings zadrżała. * Poczuła, że ktoś ściąga z niej koc. Usłyszała oddech tuż przy swojej twarzy. Zlodowaciała. Czyjeś ręce jej dotykały, rozwiązywały wstążki koszuli. Otworzyła oczy. Przy wąskim łóżku paliła się świeca. - Obudziłaś się. To dobrze. Leż spokojnie, żebym mógł zdjąć ci koszulę - rzekł Severin. To nie sen. On naprawdę był w jej izbie sypialnej! - Co robisz?! Obiecałeś, że dzisiejszej nocy zostawisz mnie w spokoju. Nie odpowiedział. Hastings zaczęła się opierać, walczyła, po chwili z trudem złapała oddech. - Niech cię diabli, oszukałeś mnie! - Wyrwała mu się, ale zaraz znów chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie. Znowu wrzasnęła. - Kłamałeś! Przysięgałeś, że dzisiaj zostawisz mnie w spokoju. Ciągnął za tasiemki jej koszuli, ale szło mu niezdarnie. Wreszcie ryknął, złapał dłońmi delikatną tkaninę i rozerwał koszulę. Szelest rozdzieranego materiału splugawił małą izbę. Mruknął z uznaniem, gdy spojrzał na odsłonięte piersi żony. Odrzucił koc i oglądał całe jej ciało. Pochylił się, by ściągnąć z niej podartą koszulę. - Nie! - krzyknęła i zaczęła wierzgać nogami. Uderzyła go w pierś tak silnie, że zachwiał się i przez chwilę machał rękoma, by odzyskać równowagę. Widziała, że jest wściekły, nawet czuła tę wściekłość, i wiedziała, że nie będzie podobało się jej to, co zrobi. Zgwałci ją, teraz wiedziała na pewno! Zada jej ból! Pamiętała słowa niani, że powinna położyć się na plecach i pozwolić mu zrobić swoje, ale nie mogła. Zerwała się i uklękła na łóżku. Wyciągnęła ręce, by go odepchnąć. - Dlaczego mnie okłamałeś?! - Nie kłamałem. Wierzyłem w swoje słowa, ale wszystko się zmieniło. Teraz muszę to zrobić. Leż spokojnie. Przestań ze mną walczyć. - Leżał obok i trzymał ją w objęciach, ramieniem przyciskał jej piersi, nogę przełożył przez jej nogi. Odrzucił na boki koszulę, obnażając Hastings do pasa. Zamarł na chwilę. Potem rozsunął jej nogi. Czuła, jak dotyka jej, jak wsuwa w nią palce. Krzyknęła. Zaklął, głośno i szpetnie. Jeszcze raz spróbował wsunąć palce. Cofnęła się i znowu zaczęła walczyć. Nagle dał jej spokój. Podszedł do małego stolika z wąskim lustrem. Popatrzył na słoiczki stojące na blacie. Wziął jeden, otworzył, powąchał i skinął głową. Hastings widziała, jak posmarował sobie palce mazidłem. Następnie wrócił do niej. O Boże, co on z tym zrobi?! Wepchnie jej to w gardło? Otruje ją, gdy już ma, co chciał? Ponieważ opierała się, to jest mu wszystko jedno, czy będzie żyła, czy umrze? Zerwała się z łóżka i pobiegła do drzwi. Słyszała, że ją przeklina, ale była szybka. Otworzyła drzwi na oścież i wybiegła na korytarz. Pod gołymi stopami czuła twarde, zimne kamienie. Wpadła na kogoś. Mocne ręce objęły ją wpół. - Hastings, uspokój się. To był lord Graelam. Potrząsnął nią, potem przytulił do siebie. Uświadomiła sobie, że jest prawie naga. Odsunęła się nieco, by spojrzeć na niego. Trzęsła się, w głowie miała pustkę. - Graelam, posłuchaj mnie! On kłamał. Przyszedł mnie zgwałcić. Nie możesz mu na to pozwolić! Przecież obiecał poczekać. Proszę... - Spokojnie - powiedział Graelam. Podniósł wzrok i zobaczył Severina, stojącego w otwartych drzwiach. - Chcesz ją skrzywdzić? Severin podniósł do góry rękę. - Spójrz, Graelam. Posmarowałem palce mazidłem, by łatwiej w nią wejść. Jest sucha jak pustynia saraceńska. Zrobił krok w jej kierunku. - Nie! - Wyrwała się z objęć Graelama, ale zaraz ją złapał. - Jesteś prawie naga, Hastings. Posłuchaj mnie. Idź z Severinem. On musi wziąć cię dziś. Dostaliśmy wiadomość, że jacyś ludzie, prawdopodobnie żołnierze de Luciego, są bardzo blisko Oxborough. Severin musi to zrobić. Pozwól mu. Nie będzie źle. Poczuła, że mąż otacza ją ramieniem. Podniósł ją. - Postaram się sprawić jej jak najmniejszy ból - powiedział przez ramię do Graelama. Zamknął drzwi kopniakiem, przekręcił klucz, zaniósł ją do łóżka i rzucił na nie. - Nie ruszaj się. Zrobię to szybko, jeśli tylko będziesz leżała spokojnie. Gdybyś próbowała się szamotać, będzie bardziej bolało. Spojrzała na niego, potem na jego dwa palce pokryte mazidłem. - Co będziesz robił...? - Słyszałaś, jak mówiłem Graelamowi, że jesteś sucha. Maść ułatwi mi wejście. Do cholery, czy nie wiesz, co muszę zrobić? - Wyjść z mojej komnaty! Nie pozwoliłam ci przyjść. Trzymam cię za słowo. Ci ludzie nic mogą. wkroczyć do Oxborough. To forteca. Jeśli jesteś człowiekiem honoru, zostawisz mnie w spokoju. Usiadł na łóżku. - Posłuchaj mnie, moja pani. Jestem pewien, że to Richard de Luci stoi pod murami. Jego żona nie żyje, najpewniej zamordował ją, a teraz przybył, żeby cię porwać. Muszę przypieczętować nasz związek. Muszę zostawić w tobie nasienie. Mam na to tylko dzisiejszą noc. Jutro mogę już walczyć. Czy rozumiesz? Zaczęła myśleć jaśniej. Uspokoiła się. - Dlaczego nie powiedziałeś mi tego od razu, zamiast brać mnie siłą? - Powiedziałem, że muszę cię wziąć. - Wzruszył ramionami. Jesteś moją żoną. Po co miałbym ci cokolwiek wyjaśniać? Wpatrywał się w nią. Ojciec leżał okryły całunem w komnacie pod nimi. Richard de Luci się zbliżał. Nie było wyjścia. - Dobrze - powiedziała. - Nie będę już się broniła. Proszę tylko, żebyś nie darł na mnie ubrania. Mruknął COŚ poci nosem, potem ściągnął z niej koszulę i odrzucił na bok. - Jesteś naga. Nie masz ubrania, które mógłbym podrzeć. Rozsuń nogi. To było trudniejsze, niż myślała. Rozsunęła nogi. Zamknęła oczy. - Zegnij kolana. Zgięła. Wiedziała, że na nią patrzy, patrzy tam, gdzie nikt nigdy jej nic oglądał. Przełknęła ślinę. Poczuła dotyk jego palców. Poczuła, że wsuwa je w nią. Próbowała się nie ruszać, ale ciało wzbraniało się przed tym zimnym dotykiem. Boli... Dobrze sobie radzisz. Wytrzymasz. Zaraz będzie po wszystkim. Wyjął palce. - Trzymaj nogi rozsunięte. Teraz ja. Otworzyła oczy i zobaczyła, że odpina spodnie. Zobaczyła jego członka - był wielki, zbyt wielki. Resztkami mazidła posmarował członka. - Leż spokojnie, to wkrótce będzie po wszystkim. Położył się na niej. Wełniana tunika ocierała jej piersi, i to bolało. Rozsunął jej nogi jeszcze szerzej. Widziała, jak ujął w rękę członek i wepchnął go w nią. Próbowała się nie ruszać, ale nie mogła się powstrzymać. Nie mogła tego znieść. Wrzasnęła i szarpnęła się w tył. Położył dłoń płasko na jej brzuchu, zaklął i wszedł w nią. Krzyk uwiązł jej w gardle. Leżała jak martwa, a on unosił się i opadał nad nią. Wkrótce było po wszystkim; w tym względzie nie kłamał. Wydawał jakieś dziwne dźwięki, odrzucił głowę do tyłu, wbił się głębiej, potem zamarł w bezruchu. Po chwili stał nad nią, ciężko dysząc. Nie spojrzała na niego. Patrzyła na gobelin, wiszący na ścianie naprzeciwko wąskiego łóżka. Falował lekko, gdy silny podmuch wiatru uderzał w ściany wieży. Severin szybko, nierówno oddychał. - Teraz jesteś bezpieczna. - Bezpieczna? Potraktowałeś mnie jak dziewkę, a teraz trąbisz, że uczyniłeś mnie bezpieczną? - Odwróciła się i spojrzała na niego. Stał w tym samym miejscu, wciąż ciężko oddychając. Członek zwisał luźno, był błyszczący i mokry od jego nasienia i jej krwi. - Nienawidzę cię - powiedziała z naciskiem. - Jesteś jak zwierzę podczas rui. Nigdy ci tego nie zapomnę. Nigdy. Zaczął porządkować na sobie ubranie. - Zwierzę nie używa maści, żeby ułatwić sobie wejście. Oszczędziłem ci tyle bólu, ile tylko mogłem. Musiałem przebić błonę dziewiczą. Następnym razem nie będzie bolało. Użył maści. Musiała to przyznać. - Ze mnie zerwałeś ubranie, ale sam nawet butów nie zdjąłeś. Spojrzał na nią i wzruszył ramionami. - Chciałem, żeby jak najszybciej było po wszystkim. No, przykryj się. Nogi masz rozrzucone jak dziewka uliczna. Nie zmywaj z siebie mojego nasienia. Im prędzej będziesz nosiła dziecko, tym bezpieczniejsze będzie wszystko, co posiadam. - Po tych słowach pochylił się i podniósł klucz. Stojąc w otwartych drzwiach, odwrócił się do niej. - Jutro zostaniesz w wieży. Ja poszukam Richarda de Luci. Jeśli okaże się rozsądny, nie zabiję go. Ale obawiam się, że nie on jeden ci zagraża. Dopóki nie będziesz nosiła dziecka, nie będziesz bezpieczna. No tak, pomyślała. Biedny człowiek, poślubienie dziedziczki to dopiero los! Odszedł, słychać było głośny stukot jego butów na kamiennej posadzce. Leżała z nogami nadal szeroko rozrzuconymi. Czuła się porozdzierana w środku. Pomyślała, że ma prawo tak się czuć, bo przecież rozdarł jej błonę dziewiczą. Położyła dłoń na brzuchu. Nie była już sobą. Żadnej delikatności z jego strony, żadnych zalotów, ubiegania się o względy, tylko maść! Żadnego dobrego słowa. Była mężatką od sześciu godzin i już nienawidziła człowieka, który został jej mężem. 4 - Uciekła. Severin zamrugał powiekami, patrząc na starą kobietę. - Kto uciekł? - Hastings, moja pani, twoja żona. Uciekła. Co ty jej zrobiłeś? Nie ma jej w zamku. - Co się, u diabła, dzieje?! - Graelam szybkim krokiem podszedł do Severina. - Hastings uciekła? - Tak, lordzie Graelam. Na jej łóżku była krew, w miednicy woda z krwią. Lord złamał słowo. Dzisiaj pogrzeb jej ojca. Lord nie powinien jej tykać wczorajszej nocy. - Musiałem - powiedział Severin. - Richard de Luci się zbliża. Będzie próbował ją porwać. A ty mówisz, że uciekła! - Zaklął szpetnie. - Powinienem był ją zamknąć na klucz. Jeżeli spróbuje opuścić zamek, on ją porwie. Większej głupoty nie umiem sobie wyobrazić. - Nasadą dłoni uderzył się w czoło. - Spodziewać się po kobiecie, że zachowa się mądrze? Jestem głupcem. Uwierzyłem, że wszystko zrozumiała, że jest przerażona. No cóż, Graelam, muszę ją odnaleźć, zanim Richard de Luci ją dopadnie. Psiakrew! Wieczne potępienie! Dam jej za to! Nigdy więcej nie postąpi wbrew mojej woli. Graelam zwrócił się do damę Agnes. - Jest dopiero siódma. Sprawdziłaś, czy nie ma jej w innych komnatach? - Szukałam wszędzie. Jeśli nawet ktoś ją widział, to nic nie mówi. - Byłaś w jej ogrodzie z ziołami? - Nie, szukałam tylko w zamku. Pójdę do ogrodu. - Ja pójdę - powiedział Severin. - Przykazałem jej zostać w zamku. Musi nauczyć się posłuszeństwa. Ulżyło mu bardziej, niż chciał się do tego przyznać, gdy ujrzał ją na kolanach, odzianą w starą zieloną suknię, wilgotną od potu. Pracowała w ogrodzie otoczonym płotem, położonym obok niewielkiego sadu gruszowego. Wokół płotu kwitły kwiaty. Widział krwistoczerwone róże, wysokie, z ogromnymi pąkami, stokrotki z żółtymi środeczkami i śnieżnobiałymi płatkami. Było jeszcze wiele innych roślin, których nazw nie pamiętał. Grządki ziół były zadbane, różne gatunki rosły na prostokątnych poletkach, wszystkie wyglądały zdrowo, dorodnie, wiele można już by zbierać. Ze zdumieniem pokręcił głową. Kto dbał o ten ogródek? Burza przeszła. Poranne słońce było czyste, niebo bezchmurne. Hastings nie słyszała męża. Przy całym tym hałasie, który otaczał ją jak dzień długi, nie było w tym nic dziwnego. Ale już wkrótce nauczy się go słyszeć. Zaraz zerwie się na nogi, spuści oczy, gotowa złożyć ukłon, kiedy podejdzie do niej blisko. Włosy miała splecione w warkocz odrzucony na plecy. Severin przekroczył niski płotek i stanął nad nią, rzucając na ziemię długi cień. Nie zwróciła na to uwagi. Hastings lubiła czuć wilgotną ziemię na dłoniach, widziała, że jej cenne zioła pięknie rosną. Na chwilę przysiadła na piętach i popatrzyła na grządkę kwitnącego rozmarynu. Przyjemność, jaką sprawiała jej praca w ogrodzie, tylko odrobinę złagodziła doznany nocą ból. Ból i złość na sposób, w jaki została potraktowana. To absurdalny wykręt, że Richard de Luci czyha pod murami Oxborough. Usłyszała ruch za sobą i nie przerywając swego zajęcia, powiedziała: - Czy to ty, Tuggle? Przyprowadź Marellę. Za jakąś godzinę chcę wyjechać. - Raczej nie. Odwróciła się tak szybko, że siadła z impetem na grządce. - To ty... - powiedziała. - Patrz, gdzie stąpasz. Nie połam rozmarynu! Odsunął się od kępki ziół. - Nic mnie nie obchodzi rozmaryn. Jaka to głupia nazwa, brzmi jak imię kobiety. Dlaczego niby ma być tak cenny? - Dodaje smaku wieprzowinie twojej kuny, łagodzi skurcze brzucha. Mężczyzna powinien pić go przez dziewięć dni, by odzyskać siły osłabione przez nadmierne folgowanie chuciom. Może miałbyś ochotę się napić? - Nie szydź ze mnie. - Przykucnął obok niej. - Te inne kobiety to było wiele dni temu. Ciebie wziąłem tylko raz. Z pewnością nie jestem wyczerpany. Powiedziałem ci, żebyś nigdzie nie wychodziła. - Nigdzie nie wyszłam. Rozejrzyj się. Dookoła są dziesiątki moich ludzi. - Moich ludzi. Teraz ja tu jestem panem. - Dobrze. Dookoła są dziesiątki ludzi, którzy podnieśliby wrzask pod niebiosa, gdyby ktokolwiek obcy się do mnie zbliżył. To prawda, pomyślał. Tutaj jest bezpieczna. Zresztą miał dla niej smakowitszy kąsek. - Myślałaś, że to Tuggle. Kazałaś przygotować klacz. Miałaś zamiar wyjechać, czyż nie? - Tak, ale na krótko i poprosiłabym Beamisa, by wysłał ze mną kilku swoich ludzi. Muszę zobaczyć się ze Znachorką, kobietą wielkiej mądrości, która mieszka głęboko w lasach Pevensey. Nauczyłam się od niej prawie wszystkiego, co umiem, ale nawet ona nie potrafiła pomóc mojemu ojcu. - To wyślij kogoś, żeby przyprowadził ją na zamek. Czy ty w ogóle nie potrafisz myśleć? - Ona nie przyjdzie. Nigdy nie wychodzi z lasu. Już wiele razy ją prosiłam. - To przez pewien czas nie zobaczysz się z nią. - Wyciągnął rękę i ujął żonę za brodę. Zamarła w bezruchu. - Będziesz mnie słuchała, moja pani. Zostaniesz tutaj albo w zamku. Nie ruszysz się nigdzie, dopóki nie rozprawię się z Richardem de Luci. Słyszysz? - Oczywiście, tak wrzeszczysz, że musiałabym być głucha, żeby nie słyszeć. - Może i słyszysz, ale chyba nie rozumiesz. Nie znoszę nieposłuszeństwa. Dlaczego zmyłaś z siebie moje nasienie? Mówiłem, żebyś tego nie robiła. Sięgnęła po rydel. Chciała uderzyć Severina z całej siły. Chciała zmiażdżyć mu twarz. Ręką w rękawiczce odsunął rydel, gdy jej dłoń była blisko uchwytu. - Skąd wiesz, co zrobiłam? - spytała. - Stara niania powiedziała Graelamowi i mnie, że w twojej miednicy była krew. - A tak, zmyłam z siebie twój brud - odparła śmiało. - Ośmielasz się podnosić na mnie rękę? - spytał, gdy udało się jej chwycić rydel. Nie wykonał jednak żadnego ruchu. Stał jak wrośnięty w ziemię. Była to ta sama kamienna postawa, w której zastygł, gdy zobaczyła go po raz pierwszy w wielkiej sali oświetlonej słońcem, wpadającym przez otwarte drzwi. Teraz jednak czuła, że bije od niego wściekłość. Nagle padł na nich cień. Hastings zobaczyła sztylet w ręku mężczyzny, który mierzył w plecy Severina. Wrzasnęła i rzuciła się na męża. Zwaliła go z nóg, prosto na grządkę tymianku. Ręka napastnika jak błyskawica pomknęła w dół i nóż zatopił się w ramieniu Severina. Hastings nie zastanawiała się ani chwili, skoczyła jak lwica i rzuciła się na mężczyznę w momencie, gdy unosił sztylet do ponownego uderzenia. Wiedziała, że jej zranić się nie odważy, bo wtedy jego pan nie mógłby jej poślubić, a w konsekwencji straciłby wszystko. Z całej siły uderzyła go w głowę rydlem, ale wydawało się, że narzędzie odbiło się od czaszki. Rzuciła się więc do jego oczu. Odskoczył w tył, ale o sekundę za późno. Krzyknął z bólu. Hastings za paznokciami poczuła wilgotne strzępy. Zasłonił twarz rękoma i jęczał przeraźliwie. Rzuciła w niego rydlem i kopnęła w krocze. Padł na kolana. Dwóch ludzi biegło w ich kierunku, ale nie byli to ani ludzie Oxborough, ani Langthorne. Chwyciła sztylet napastnika, podniosła się, gotowa wyjść im na spotkanie i krzyknęła: - Graelam! Do mnie! Do mnie! Beamis! W ułamku sekundy napastnicy otoczyli ją, ale Hastings wywijała przed sobą sztyletem. - Obrzydliwi tchórze! Boicie się kobiety? No, chodźcie, wspaniali rycerze. Chodźcie. - Chodźcie tu, to poderżnę wam gardła - rozległ się za nią jakiś głos. Severin! Chciała się odwrócić i spojrzeć na niego, ale wiedziała, że byłoby to nierozsądne. Jeśli nie był ciężko ranny i mógł stać na własnych nogach, miał szansę uratować ich oboje. Zobaczyła błysk miecza, usłyszała krzyk jednego z mężczyzn, ujrzała krew buchającą mu z piersi, w chwili gdy zatoczył się do przodu i padł u jej stóp. Drugi nie czekał, gdyż nadbiegali ludzie Oxborough; nie miał żadnych szans. Odwrócił się na pięcie i uciekł. Teraz Hastings obejrzała się na męża. Stał z ociekającym krwią mieczem w dłoni. Drugą ręką trzymał się za ramię, spomiędzy palców ciekła krew. - Wierzyłem, że tu jesteś bezpieczna - powiedział. - Ciekawe, jak oni dostali się do grodu. Co robili twoi ludzie?! Nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ rozległy się krzyki. Po chwili Graelam i Beamis znaleźli się w ogrodzie, za nimi tłoczyli się inni. Beamis był blady; nie spuszczał oczu ze swego nowego pana. - Nie wiem, jak oni się tu dostali. Nie wiem, ale to już się nie powtórzy, mój panie. - Jeśliby się powtórzyło, połamię cep na twoich plecach - zagroził Severin. - Tego drugiego chcę dostać żywcem. - Żyje. - To dobrze - odparł Severin. - Zadam mu kilka pytań. - Spojrzał na Graelama, potem na krew cieknącą spomiędzy palców. Na jego twarzy odbiło się zdumienie. Otworzył usta, ale nie zdążył nic powiedzieć. Runął w grządki rozmarynu i szanty. Prawa noga wylądowała na zagonku bylicy pospolitej. Zanim otworzył oczy, poczuł przeszywający ból, ale wiedział z doświadczenia, że potrafi znieść i większe cierpienie. Zemdlał! Zemdlał jak baba! Przyniesiono go do łoża. Poczuł palący wstyd, a następnie żołądek odmówił mu posłuszeństwa. Uniósł się i zwymiotował do miednicy, którą podsunęła mu Hastings. Głęboko wciągnął powietrze, opanował się i powie - dział: - Odejdź. Nie chcę, żebyś tu była. - Dlaczego? Gdybym tu nie siedziała, zwymiotowałbyś na siebie. Mógłby ją zabić! - Masz ten rydel? - Nie, rzuciłam nim w tego człowieka, który nas napadł. Sama się obroniła, przeklęta kobieta! Uratowała również jego, niech ją diabli! Niewiasta, dwa razy mniejsza od niego, a zwaliła go z nóg! Gdyby nie to, być może dostrzegłby napastnika. Być może. Widział, jak paznokciami dosięgła oczu tamtego, jak kopnęła go w krocze. Kto ją tego nauczył? Dama by po prostu zemdlała. A ta popchnęła go, by osłabić impet uderzenia sztyletu, i sama rzuciła się na napastnika. - Co robisz? - zapytał z goryczą w głosie. - Dobre pytanie. Nastrój masz równie obrzydliwy jak oddech. - Nie kpij ze mnie, moja pani. - Poczuł, że łóżko ugina się, Hastings usiadła obok, ale nie patrzyła na męża, tylko na jego ramię. Wyciągnął rękę i złapał ją za nadgarstek. Syknął z bólu. Chcąc się opanować, przymknął oczy. Musiał się opanować, przecież go obserwowała. - Wypij to. - Podsunęła mu kielich do ust. Napój był słodki i odświeżający. Severin poczuł, że znika obrzydliwy smak w ustach, co poprawiło mu trochę nastrój. - Dobrze. A teraz nie ruszaj się - powiedziała zwykłym tonem. - Oczyszczę ranę i posmaruję ją maścią, którą robię z korzenia pewnej rośliny, i zabandażuję. Przeżyjesz, mój panie. - Jakiej rośliny? - Niektórzy nazywają ją ostrokrzewem morskim. Rośnie tuż nad wodą. Mieszam to z kaszą jęczmienną i wodą zagotowaną z trzema listkami goryczki. Nie martw się, panie, to cię nie zabije. - Kończ to bandażowanie i zostaw mnie. Muszę wypytać tamtego człowieka o parę rzeczy. - Poleź spokojnie, Severinie. - Zza pleców Hastings dobiegł głos Graelama. - Już rozmawiałem z tym człowiekiem. Severin poczuł ruch pod derką, którą go okryto. Trist wysunął łepek. Ranny wyciągnął rękę, by pogłaskać zwierzątko, i miękkim głosem powiedział: - Wszystko w porządku, Trist. Nie martw się. Kuna wydała dziwny, pieszczotliwy pomruk, potem oparła brodę na brzuchu swego pana i utkwiła oczy w jego twarzy. - Nie zostawił cię ani na chwilę - rzekła Hastings. - Odskoczył, gdy wymiotowałeś, ale zbyt podle się czułeś, by to zauważyć. Potem wsunął się z powrotem pod okrycie. Nie było go z tobą, gdy przyszedłeś do ogrodu. Kiedy Graelam, Beamis i twój giermek Bonluc wnieśli cię do komnaty, Trist skoczył na ciebie, wyjąc wniebogłosy. Nie udało mi się zmusić go, by sobie poszedł, chociaż prosiłam bardzo grzecznie. Znowu ten jej dowcip. Ależ to bystra kobieta! Czemu to przed nim ukrywała? Drażniło go to. Spojrzał na nią niechętnie. - Nic by się nie stało, gdybyś była mi posłuszna - stwierdził. - To prawda - odparła ku jego zaskoczeniu. - Nic by się nie stało. - Ten człowiek - rzekł Graelam, patrząc to na jedno, to na drugie z małżonków - nie chce nic mówić. Nie przyznaje się, że jest jednym z ludzi Richarda de Luci. Jęczy tylko i skamle, opowiada, że przybył z wioski, żeby sprzedać futra. Rzeczywiście miał przy pasie kilka skórek. - Niedługo się podniosę i zmuszę go do mówienia. Dużo się nauczyłem w Ziemi Świętej. - Tak jak i my wszyscy, Severinie. - Nie musisz go torturować - powiedziała Hastings. - W kilka chwil sprawię, że podzieli się z tobą nawet swą największą tajemnicą. Severin chrząknął, na co Trist podniósł łepek i spojrzał na Hastings. Bezwiednie wyciągnęła rękę i delikatnie pogłaskała łepek kuny. Ku ogromnemu zaskoczeniu Severina, Trist zamknął oczy i wyciągając krótkie nogi, ułożył się na jego brzuchu. - Jak to zrobisz? - Dam mu do picia słodkie piwo, które zabije gorzki smak mandragory i korzenia krwawnika. Po kilku minutach zacznie wszystko zrzucać. Nie wytrzyma tego, a ja powiem, że dam mu coś, co powstrzyma wymioty, ale dopiero gdy wyzna prawdę. - Banialuki! - prychnął Severin. - Co mu dasz, żeby powstrzymać wymioty? - Orlik i odrobinę goryczki. Ucieram kwiaty i mieszam proszek z cierpkim piwem. Goryczka, jak się zdaje, uspokaja rozum, a zatem i brzuch. No przecież odrobina goryczki właśnie pomogła i tobie. - Aha - domyślił się Graelam. - Mówisz o ziołach! Moja Kassia też ich używa. Kiedy Harry'ego bolał brzuch, narzekała, że jej lekarstwo nie było dość skuteczne. Hastings uśmiechnęła się do niego. - Dam jej swój przepis. Znachorka zdradziła mi go w zeszłym roku. Severin zaklął. Oboje odwrócili się do niego, Graelam pytająco uniósł brwi. - Uspokój się, Severinie. Ponieważ Hastings dba o ciebie, wrócisz do zdrowia szybciej, niż na to zasługujesz. A teraz, Hastings, czy zechciałabyś przygotować ten napój dla naszego więźnia? - Chętnie. Już się biorę do mielenia i gotowania. Zajmie mi to chwilę. - Nie! Zabraniam ci. Chcę, żeby go przyprowadzono i... - I co? Będziesz mu zrywał paznokcie? Wychłoszczesz go? Może nawet zakatujesz, niczego się nie dowiadując? - To nie twoja sprawa, do licha! Ja jestem tutaj panem. Zrobię to, co uważam za słuszne. Nie chcę już słyszeć ani jednego słowa sprzeciwu... Nagle Trist zaczął drapać się w górę po jego piersi, potarł pyszczkiem o policzek pana, a następnie ułożył się na jego twarzy, zasłaniając mu usta, a długi ogon zawijając wokół ucha Severina. - Wypij to - poleciła Hastings. - Jeszcze trochę goryczki, żebyś się uspokoił. Graelam przesunął Trista i podał kielich Severinowi, przytrzymując go przy jego ustach. - Ta wiedźma mnie otruje - powiedział Severin, wypiwszy napój, i zamknął oczy. - Nie, nie otruję cię. Raczej rozwalę ci łeb. Oczy miał zamknięte, oddychał coraz spokojniej, głębiej. - Jest rosłym mężczyzną - rzekła Hastings, patrząc na niego z góry. - Ta odrobina goryczki, którą dałam mu wcześniej, to było zbyt mało dla tak ogromnego człowieka. - Taak - przyznał Graelam. Wymiotował straszliwie przez kilka chwil, zanim poprosił Hastings o pomoc. Leżał na boku, w kałuży wymiocin, trzymając się za brzuch i jęcząc. - Proszę, pani, proszę, ratuj mnie. Powiem wszystko, co chcecie. Proszę... Hastings uśmiechnęła się do Graelama i Severina. Wskazała na nieszczęsnego człowieka i podniosła się. Pokruszyła kwiaty goryczki, roztarta je na pył, następnie starannie zmieszała proszek z ciepłym piwem, które wcześniej postawiła na słońcu. Mieszała napój w kielichu i przyglądała się Severinowi, stojącemu nad targanym torsjami człekiem. Dookoła stało jeszcze co najmniej dwunastu ludzi. Słońce mocno grzało. Odór wymiocin był nie do wytrzymania. To Graelam wymyślił, żeby wyciągnąć jeńca na dwór. Po CO zanieczyszczać loch? - Nie jesteś wieśniakiem, jak twierdziłeś. Powiedz, gdzie jest twój pan i jakie ma zamiary? Człowiek zbladł. Powiódł wzrokiem po stojących wokół mężach. Zaczął potrząsać głową. W żołądku znów poczuł skurcze. Kiedy odzyskał oddech, wyszeptał: - Mój pan, lord Richard, z dwoma tuzinami ludzi przyczaił się w lasach Pevensey. My trzej przebraliśmy się za wieśniaków. Ponieważ dzisiaj jest dzień targowy, nie było trudno przejść przez zamkową bramę. Ujrzeliśmy tę kobietę i postanowiliśmy skorzystać z okazji. - Żałosnym wzrokiem popatrzył na Hastings. - Daj mi to lekarstwo, o pani, błagam. Hastings spojrzała na Severina. Wyglądał na zamyślonego. Gdyby nie wiedziała o głębokiej ranie w jego ramieniu, mogłaby przysiąc, że nic mu nie jest. Czekała, mieszając napój. Pachniał obrzydliwie, ale był słodki. Więzień nie odrywał wzroku od kielicha. Rozumiała go, lecz nadal czekała. To Severin musi zdecydować. Zastanawiała się, czy nie chce po prostu wbić sztyletu w pierś schwytanego. - Daj mu to - powiedział w końcu. Przyklękła i przysunęła kielich do ust mężczyzny. - Pij powoli. Bardzo powoli. Potem przeniosą cię w cień i prześpisz się. Kiedy się obudzisz, żołądek nie będzie ci już dokuczał - obiecała. Kiedy jeniec spał oparty o ścianę chlewu, Severin, zwracając się do wszystkich, rzekł: - Puszczam go wolno. Zaniesie wiadomość Richardowi de Luci. Graelam, chodź ze mną, przygotuję pismo. Potrafił pisać. Na dobrą sprawę Hastings wcale nie była zdziwiona. Przypuszczalnie nic, co by zrobił, nie mogło jej zadziwić. Poczuła nawet ulgę. Umiejętność męża oznaczała bowiem, że Hastings nie będzie musiała czujnie pilnować zarządcy ojca, Torrica. Ojciec również potrafił pisać i bardzo był z tego dumny. Nieraz jej powtarzał, że rycerz i pan wielkich włości nie powinien być zdany na niczyją łaskę, szczególnie w sprawach majątku. Powlokła się za mężczyznami do wielkiej sali. Zastanawiała się, czy - gdyby to od niej zależało - uwolniłaby więźnia, czy raczej wbiła mu sztylet w gardło. Ojciec zabiłby go z przyjemnością, nie pozwoliłby dać mu leczniczego napoju, katowałby go, aż wreszcie wbiłby mu nóż w pierś. Więźnia wypuszczono pod wieczór. Patrzył na Hastings oczyma pełnymi wdzięczności. Czyżby już zapomniał, że to właśnie ona spowodowała te konwulsyjne wymioty? - Rano oczekuję odpowiedzi od twojego pana - powiedział Severin. - Jeśli nie będzie rozsądny, zabiję go, a jego zamek zetrę z powierzchni ziemi. - A zanim Severin wyśle Richarda de Luci do piekła, nasza pani wleje mu do gardła porcyjkę swojego leku, po którym będzie rzygał, aż mu trzewia pękną - dodał Graelam. Mężczyzna zbladł i skinął głową. Gdy już opuścił Oxborough, urządzono pogrzeb lorda Fawke'a z Trentu, hrabiego Oxborough. Pochowano go obok żony, którą zabił przed ośmiu laty. Ojciec Carreg odprawił modły. Ludzie stali w milczeniu. Na podwórzu gdakały kury, świnie pochrząkiwały, ryjąc w śmietniku, za murami ryczały krowy. Ojciec Carreg podniósł głos. - Niniejszym przekazuję miecz lorda Fawke'a jego następcy i dziedzicowi, lordowi Severinowi z Langthorne - Trent, baronowi Louges i hrabiemu Oxborough. Severin wydobył miecz z pochwy. Podniósł go wysoko nad głowę i powiedział donośnym, czystym głosem: - Przyjmuję na siebie obowiązki zmarłego i będę je wypełniał równie starannie, jak starannie będę dbał o wszystko, co posiadam. Przed końcem lata przyjmę hołd od swoich ludzi. Rozległy się okrzyki radości. Krzyczeli nie tylko mężczyźni, kobiety również. Hastings zdawało się, że słyszy nawet głosy dzieci. Kilka psów zaczęło szczekać. Cały wewnętrzny dziedziniec pulsował wrzawą i życiem. Ludzie cieszyli się z nastania nowego pana. Dopiero teraz Hastings uświadomiła sobie dobitnie, że jej życie już nigdy nie będzie takie jak dawniej. Wszystko się zmieniło. Nastał nowy pan. Również dla niej. Wszyscy jemu, i tylko jemu, winni byli wierność lenniczą. Wiedziała, że Severin odwiedzi trzy inne zamki ojca, należące teraz do niego, by odebrać przysięgę wierności i wybrać ludzi, którzy będą działać w imieniu nowego lorda podczas jego nieobecności. Zastanawiała się, czy któryś z wasali ojca sprzeciwi się rządom Severina. 5 Severin zatrzymał się na chwilę przed drzwiami komnaty sypialnej. Kazał dokładnie wyszorować dużą łożnicę jej ojca. Wydając polecenie damę Agnes, wyraził zdziwienie, że Hastings jeszcze się tym nie zajęła. Nie miał jednak wątpliwości, że kobiety powiedziały jej o sprzątaniu. Ale ona nie czekała na niego w sypialni. Rozzłościło go to. Czuł ból w ramieniu, ale nie aż tak silny, żeby nie mógł jej znowu wziąć. Może tym razem nie nazwie go zwierzęciem? A może nazwie? Nie dbał o to. Dobrze wiedział, co do niego należy. Otworzył drzwi i wszedł do niewielkiej izby panieńskiej. Panowała cisza, słychać było tylko stukot jego butów na kamiennej posadzce. Hastings, w sukni z miękkiej zielonej wełny, z długimi rękawami, stała przed malutkim oknem. Przez otwarte okiennice wpadał lekki wiatr, rozwiewający jej rozpuszczone włosy - wspaniałe, mieniące się różnymi kolorami, od niemal białych po ciemnobrązowe, piękne, bujne. Może dzisiejszej nocy dotknie tych włosów, poczuje ich miękkość w dłoni, na twarzy? Lubił włosy kobiet, jeśli były czyste i delikatnie pachniały. Wyciągnął rękę, lecz natychmiast ją opuścił, targnięty bólem zranionego ramienia. Zacisnąwszy zęby, próbował opanować ból, tak jak uczył go Gwent, kiedy w Jeruzalem został zraniony nożem w nogę przez ulicznego opryszka. Hastings nie odwróciła się. - Agnes? Cieszę się, że przyszłaś. Nie chcę się jeszcze kłaść. Zostań chwilę ze mną i napijmy się po kielichu tego słodkiego wina akwitańskiego, które przywiózł lord Graelam. - Odesłałem Agnes do siebie. Nie był zadowolony, że dumna stara kobieta nie posłuchała go od razu, ale spojrzała pytającym wzrokiem i już otwierała usta, żeby zaprotestować, jednak nie powiedziała nic. Zachowała się mądrze, nie tak jak jej pani. Hastings odwróciła się powoli i spojrzała na męża. - Co tu robisz? Czego chcesz? Postąpił krok w jej kierunku i poczuł silny zapach ziół, których nie potrafiłby nazwać. Mówił wolno, wyraźnie wymawiając wyrazy, jakby zwracał się do kogoś niespełna rozumu. - Jestem twoim panem, twoim mężem. Dlaczego znów i tkwisz, w tej panieńskiej komnacie? Dziwnie pachną te zioła, klnie zbierasz i mielesz. Pójdziesz do sypialni swojego pana. Jeśli będziesz mi posłuszna, może pozwolę ci korzystać z tej Izby dla uprawiania tych twoich zielarskich praktyk. - Aha... - powiedziała i miała czelność wzruszyć ramionami. - Szybko zapomniałeś, że to moja znajomość ziół ulżyła cl w bólu. Nie wierzę, że będziesz na tyle głupi, żeby je wyrzucić. Miał ochotę udusić ją. Zacisnął dłonie w pięści. Zobaczyła to, u on dostrzegł, że zbladła. Dobrze, powinna się go bać. Ma być łagodna i posłuszna. Od chwili ślubu właśnie tego od niej oczekuje. Bardzo dobrze, odtąd będzie posłuszna. Nagle Trist wyjrzał zza rozpiętej tuniki i wyciągnął łapkę do Hastings. Zaśmiała się i pokiwała palcami. - Mam wino. Czy Trist lubi wino? Przeklęta kuna! Zapomniał, że śpi za pazuchą. Dlaczego musi wystawiać głowę i rozśmieszać Hastings właśnie wtedy, gdy Severin prawie przyparł żonę do muru? Z Tristem policzy się później. Jak to zrobi, tego nie wiedział. Chciał schować go z powrotem w zanadrze, ale zamarł w bezruchu. Z głębi gardła Trista dochodziły ciche pomruki zadowolenia. Minęły już trzy miesiące od czasu, gdy gnili w lochach Rouen. Od tamtej pory nigdy nie pomrukiwał tak radośnie. - Moja kuna nigdy nie próbowała wina. Pije tylko piwo. - Czemu rozmawiają o kunie i winie? Potrząsnął głową. - Pytałem, czemu jesteś tutaj? Odpowiedz i to natychmiast. Nie próbuj znowu odwracać mojej uwagi. - Nie miałam takiego zamiaru - odparła, wciąż przyglądając się kunie. Zwierzątko, wyciągnięte jak długie, wisiało na tunice Severina. Dodało jej odwagi. - Czemu sądzisz, że chcę dzielić z tobą łożnicę? - Wszystko mi jedno, czego chcesz - odparł. - Masz pójść ze mną. Już czas. Pokręciła przecząco głową. - Nie. Wziąłeś mnie ubiegłej nocy. Teraz już nie ma pilnej potrzeby, a ja nie chcę być więcej gwałcona. Zaklął i przeczesał włosy palcami. Ostry ból przeszył mu ramię, ale zlekceważył to, przecież się nie podda! - Do diabła, nie zgwałciłem cię! Użyłem maści. Chciałem, żeby ci było lżej. Nie skrzywdziłem cię. - Twoje krzyki niepokoją Trista. - Kuna przewróciła się na plecy i patrzyła swojemu panu w twarz. Wyglądała, jakby była gotowa uskoczyć gdzieś na bok. - Jeśli nie masz ochoty na wino, życzę ci dobrej nocy, mój panie. Muszę zająć się suszonym rumiankiem. Ach, więc ten zapach to rumianek. - Na co stosujesz to ziele? - Na wiele dolegliwości, ale najczęściej ludzie go potrzebują, gdy boli ich głowa po wypiciu zbyt dużej ilości piwa. - Zrobiła ruch, jakby chciała wykonać krok w jego kierunku, ale zatrzymała się. - Powinieneś być w łóżku. Nie czujesz się słabo? Musisz sporo leżeć, wtedy rana szybciej się zagoi. Możesz jeszcze dostać gorączki... Odwróciła się od niego, stając twarzą w kierunku otwartego okna. Bardzo delikatnie zdjął Trista z tuniki i położył na łóżku. No, uwolnił się. Podszedł do żony i chwycił ją za ramiona. Odwrócił ją twarzą do siebie, starając się nie zwracać uwagi na ból. Był zadowolony, widząc jej bladość. A jednak bała się go, przynajmniej czasami. Dobry początek. To również mogło znaczyć, że ojciec karał ją, gdy na to zasłużyła. Severin zaś był dużo silniejszy niż jej ojciec. Powinna postępować z nim ostrożniej. Nabrała odwagi, widząc Trista znów wiszącego u jego szyi. Wiedział, że zwierzątko podbiło jej serce. A ponieważ podbiło i jego serce, okazywał słabość, nie licującą z jego pozycją. Ale przecież nie okaże słabości wobec żony, swojej przeklętej żony! Dopilnuje, by wiedziała, kto tu rządzi. Potrząsnął nią. - Posłuchaj mnie, żono. Pójdziesz ze mną. Wezmę cię znowu i znowu, i będę cię brał, aż poczniesz dziecko. Muszę to robić. Zrozum, nie sprawia mi to żadnej przyjemności poza krótką chwilą zaspokojenia żądzy. Nie będziesz więc oskarżała mnie o gwałt. Muszę to robić. To mój obowiązek wobec całego rodu. Uniósł rękę do kołnierza jej sukni. - Nie drzyj mi ubrania! - To rób, co mówię. Bladość znikła z jej twarzy, zastąpiona rumieńcem sięgającym aż po linię włosów. Co się dzieje?! - Nie jesteś dziewicą. Dlaczego się rumienisz? Już widziałem cię nagą, Hastings. Widziałem cię z nogami szeroko rozsuniętymi. I co z tego? Wszystkie kobiety są takie same. Wszystkie mają piersi, brzuch i dziurkę dla mężczyzny. Nie jesteś nikim niezwykłym. Nie masz powodu się wstydzić, jeśli ten rumieniec to właśnie znaczy. Spuściła oczy. Nienawidziła go, okrutnie go nienawidziła. Cichutko powiedziała: - Puść mnie. Przestań mną potrząsać. Przestań na mnie wrzeszczeć. Wziął głęboki oddech i odezwał się niskim głosem: - Bądź mi posłuszna, bo zedrę z ciebie suknię i wezmę cię tu, zaraz! - Nie możesz - odparła ze wzrokiem utkwionym w jego butach. - Nie możesz - powtórzyła, gdy zacisnął ręce na jej ramionach. - Mogę zrobić z tobą wszystko, co chcę. To, że jesteś dziedziczką, nie ma żadnego znaczenia. Jesteś tylko tym, czym chcę, byś była. No dobrze, nie zedrę z ciebie sukni. Nie chce mi się słuchać tych twoich babskich lamentów. Sięgnął dłonią w dół, chwycił za brzeg sukni i zadarł spódnicę. Hastings wrzasnęła przeraźliwie. Był tak zaskoczony, że opuścił rękę. - Na zęby świętego Andrzeja, co się z tobą dzieje?! Próbowała odsunąć się od niego, ale przyciskał ją do gobelinu, który ponad trzydzieści lat temu utkała jej babka. Przedstawiał wielkie polowanie, któremu przyglądały się pięknie wystrojone panie. Hastings oparła dłonie na piersi Severina. - Nie możesz, Severinie, nie możesz. Och, tak bym chciała, żebyś sobie poszedł albo padł tu, powalony gorączką. Masz wrażliwość potwora. Zachowujesz się jak prostak. Znów mu urąga? Gdzież się podziała ta jej bladość, która bez najmniejszej wątpliwości oznaczała strach? Co to znów za bzdury z tymi uczuciami?! - Nie jestem z kamienia. Czy myślisz, że kiedy wbito mi nóż w ramię, nic nie czułem? - Nie chodzi mi o to. Nie dbasz, co j a czuję. Nie obchodzi cię, czy jestem nieszczęśliwa, czy przerażona, czy zła. - Oczywiście, że obchodzi, czasami. Rzecz w tym, że mężczyzna nie ma czasu przejmować się tym. Kiedy spojrzałaś na mnie blada z przerażenia, podobało mi się to. To wyraz poszanowania, a żona powinna szanować swojego męża i pana. Nie miała żadnych wątpliwości, jakie jest jego zdanie na ten temat, niemniej nie mogła powstrzymać ani zdumienia w spojrzeniu, ani zaskoczenia w głosie. - Czy sprawia ci przyjemność ranienie słabszych od siebie? Podoba ci się, że się ciebie boję? Jesteś brutalem! Powiedziała zbyt dużo, zirytowała go. Jak śmie komentować jego zachowanie? Jak śmie robić z niego bezmyślnego, okrutnego barbarzyńcę? Z drugiej strony kobieta, która lęka się mężczyzny, może go zabić. Ta kobieta mogła dodać do jego piwa trujących ziół, po których mógłby wypluć wnętrzności. Przecie sam widział, co ta wiedźma potrafi. - Lepiej, żebyś się mnie bała. Zostaw mnie w spokoju, Severinie. Złościsz mnie. Idź już. Nie będziesz mi rozkazywała. - Wyciągnął rękę w jej stronę. - Mam miesięczne krwawienie! - wrzasnęła. Naprężył się jak struna. Miesięczne krwawienie? - A cóż to znowu za wykręt? Potrząsnęła głową. Czołem dotykała jego piersi, ponieważ nadal nie chciała spojrzeć mu w oczy. - Nie możesz mnie tknąć. - Dobry Boże, daj mi cierpliwość. Nieważne, że krwawisz. Umyjesz mnie potem. Teraz spojrzała mu prosto w oczy, twarz miała bladą. - Jeśli mnie zmusisz, jeśli mnie tak poniżysz, nigdy ci nie wybaczę. - Już to przysięgałaś. Zapomniałaś o obietnicach złożonych ubiegłej nocy? - To coś poważniejszego. Poniżenia nie zniosę. Zostaw mnie w spokoju, Severinie. - Czy masz bóle brzucha? - A co ty o tym wiesz? - Do licha, myślisz, że jestem ignorantem?! - Nie sądziłam, że mężczyźni wiedzą takie rzeczy, a jeśli wiedzą, nie przyznają się do tego, ponieważ uważają je za wstrętne. Nie chcą tego wiedzieć o kobietach albo jest im wszystko jedno. Nie, tym razem nie mam bólów. - Dla mnie nie jesteś wstrętna. Pójdę z tobą do łóżka. Zawsze, kiedy będę chciał iść z tobą do łóżka, chętnie się na to zgodzisz i przygotujesz się tak, jak będę sobie życzył. - Miał zamiar przerzucić ją sobie przez ramię, kiedy na łydce poczuł łapki Trista. Spojrzał w dół i zobaczył, że kuna wspina się po nodze, potem leciutko jak piórko przemyka po jego zranionym ramieniu. Ułożyła się wokół szyi. Głośno popłakiwała i gładziła wąsami policzek swego pana. Severin zaklął. - To więcej, niż jestem w stanie znieść! - rzekł, ale nie zrobił nic, żeby zdjąć kunę z ramienia. Spojrzał na Hastings. Puścił jej ręce. Będziesz miała siniaki. Masz na to jakieś lekarstwo? Skinęła głową. - To dobrze. To dlatego uważałaś, że mam wrażliwość potwora? Dlatego, że nie od razu zrozumiałem, o co chodzi? Dlatego, że mi to nie przeszkadzało? - Wzruszył ramionami. - Masz rację. Mężczyźnie to nie przeszkadza. Krew kobiety w naturalny sposób wypływa z jej ciała. Już ci mówiłem, to wcale nie jest wstrętne. Jeśli to właśnie cię niepokoi, to wierz mi, nie powinno. - Nie czuję żadnego niepokoju, ale to byłoby straszne. - Nie masz o tym zielonego pojęcia. - Odwrócił się na pięcie i odszedł, rzucając przez ramię: - Do ubiegłej nocy byłaś dziewicą. Z nas dwojga to ty jesteś ignorantką w tych sprawach. - Chcesz powiedzieć, że byłeś z kobietą, kiedy ona krwawiła? - Oczywiście. Czasem nie ma wyboru. - Wzruszył ramionami i nagle poczuł paraliżujący ból. Udało mu się zdusić jęk w gardle. Ból przeszywał mu ramię, niemal zwalał z nóg, ale się nie poddał. Zastanawiał się, czy byłby w stanie wziąć ją teraz. Nie, lepiej poczekać. Jutro, kiedy będzie silniejszy, kiedy ramię nie będzie bolało jak wszyscy diabli, kiedy żądza będzie dostatecznie silna, by usztywnić prącie, wtedy ją weźmie. Daruje sobie dzisiejszą noc, ale to nie jej odpuszcza. Wyszedł bez słowa. Hastings stała, gapiąc się na zamknięte drzwi, i zastanawiała się, jakim człowiekiem jest mąż. Serce mówiło jej, że nie wahałby się jej poniżyć, gdyby kuna nie odwróciła jego uwagi. Rano przygotuje dla Trista specjalną porcję wieprzowiny. Wiedziała, że kuny nigdy nie zjadają wszystkiego do końca, chowając część posiłku na chude dni. Wolałaby nie znaleźć śmierdzącego mięsa gdzieś w kącie. Zastanawiała się, jak bardzo boli Severina ramię. Miała nadzieję, że jest to ból dokuczliwy. Graelam obudził ją, gdy słońce wychylało się zza horyzontu. - Hastings, pospiesz się. Severin ma gorączkę. Skinęła głową i wstała. Życzyła mu cierpienia, ale teraz, gdy nadeszło, bała się. Szybkim krokiem podeszła do drewnianej skrzyni z licznymi szufladkami. Każdą z nich ozdobiono pięknie wyrysowanym ziołem, które było w środku. Przez ramię powiedziała: - Przygotuję napar z goryczki. - Z odpowiedniej szufladki wzięła garść ciemnobrązowych ziół i wyprostowała się. - Zejdź na dół i powiedz Margaret, tej, która pomaga MacDearowi, na tyle, na ile on w ogóle pozwala sobie pomagać, żeby zagotowała wodę. Ja zaraz zejdę. Skinąwszy głową, Graelam wyszedł. Kiedy kilka minut później Hastings, w narzuconej na koszulę starej sukni domowej, weszła do wielkiej komnaty, nie mogła powstrzymać uśmiechu. Kuna siedziała na poduszce tuż przy głowie Severina, łapę miała wyciągniętą, jakby zamierzała uderzyć go w twarz. Wyglądała na niespokojną. Widząc Hastings, cichutko pisnęła. - Nie martw się, Trist, twój pan wyzdrowieje. Jest zbyt zawzięty, żeby długo chorować. - No, przynajmniej taką miała nadzieję. Gdyby umarł, nawet nie umiała sobie wyobrazić, co zrobiliby Graelam i król. Prawdopodobnie oddaliby ją człowiekowi jeszcze bardziej gwałtownemu niż Severin. A ten przynajmniej był młody i przystojny. - Parzyłam zioła, licząc do dwustu. On musi wypić gorący napar. Graelam uniósł Severinowi głowę, a Hastings powoli wlewała płyn do ust. Gorączka dokuczała mężowi, odrzucił przykrycia. Jedyny koc okrywał go tylko do pasa. W końcu wypił wszystko. - Teraz musimy ochłodzić jego rozpalone ciało płótnem zmoczonym w zimnej wodzie. Znachorka nauczyła mnie tego w zeszłym roku, kiedy zachorował jeden z rycerzy. - Przeżył? Potrząsnęła głową. - Nie, był ciężko chory, miał nie tylko gorączkę. Hastings zmoczyła płótna, wyżęła je i wręczyła Graelamowi. - Nie, to nie jest konieczne - powiedziała, kiedy Graelam chciał zdjąć koc z nagiego ciała Severina. - Ależ on jest ogromny... - rzekł Graelam, kiedy wreszcie podniósł się, by rozprostować plecy. - Prawie tak wielki jak ty. Ze względu na twoją żonę mam nadzieję, że nigdy nie dostaniesz takiej gorączki. Dobrze, teraz obejrzę ranę. - Odwinęła bandaż. - Ten człowiek jest zdumiewający! Spójrz na to różowe ciało. Nigdy nie widziałam, żeby skaleczenie tak szybko się goiło. - Położyła na ranie suszone kwiaty jeżyny i ponownie ją zabandażowała. - No to dlaczego dostał tak wysokiej gorączki? - Nie wiem. Chyba nikt nie wie, czemu jedni mają gorączkę, a inni nie. Może to przez ten jego paskudny humor? Okropnie się na mnie rozzłościł ubiegłej nocy. Przyszedł do mojej izby sypialnej i groził mi. Może sądził, że go przeklęłam i dlatego dostał gorączki? O tak, ta myśl nawet mi się podoba. - Co to znaczy, że przyszedł do twojej izby? Nic nie mówił o pójściu do ciebie, gdy graliśmy w szachy jeszcze długo po północy. - Aha... - mruknęła Hastings. - Zarumieniłaś się. Co się stało? Czy był wobec ciebie brutalny? Czy cię skrzywdził? - Myślę, że miał taki zamiar, ale nie zrobił tego. Zostawił mnie w spokoju, ale przedtem wściekał się na mnie. Myślę, że to jego podłe zachowanie sprowadziło na niego gorączkę. Kuna zamiauczała. Severin trząsł się teraz, spadająca gorączka wywołała dreszcze. Zapadał w zimną otchłań, chłód mroził go od wewnątrz. Poczuł ciężar koców, całego mnóstwa koców, które spychały go jeszcze głębiej w otchłań. Chciał się pozbyć ciężaru, który go przygniatał, ale nie miał siły zrzucić go z siebie. Usłyszał dziwny dźwięk gdzieś blisko, zbyt blisko. Po chwili uświadomił sobie, że to on sam szczęka zębami. Nienawidził tego dźwięku, nienawidził swej niemocy, nienawidził tego straszliwego zimna, ale nic nie mógł zrobić, ponieważ tracił świadomość. Unosił się bezwładnie na fali cierpienia. Nagle poczuł źródełko ciepła i odwrócił głowę w jego kierunku. Trist zwinął się obok jego głowy i wcale nie był ciężki jak te koce, które go przygniatały. W miarę jak robiło mu się coraz cieplej, wracała świadomość. Słyszał głos Hastings i wiedział, że jest gdzieś w pobliżu. Czuł na sobie jej dłonie, gdy zdejmowała koce z chorego ramienia. Nie chciał, żeby go dotykała. Nie chciał, żeby widziała go bezradnym. - Wreszcie się uspokoił - usłyszał głos żony, mówiącej do Graelama. - To dobry znak. - Jeśli znowu dostanie gorączki, pozwolę mu utopić się we własnym pocie. Wolałbym już walczyć z niewiernymi, niż znowu wycierać to jego ogromne ciało. Hastings parsknęła śmiechem. - Wiesz - powiedziała po chwili - mówią, że jeśli mandragora zostanie wyrwana z korzeniami, krzyczy i sprowadza śmierć na tego, kto ją zniszczył. Znachorka radziła mi, żeby to pies wygrzebywał korzenie. Graelam uśmiechnął się. - Opowiem Kassi tę historię. Może uwierzy. Ma w sobie coś z wiedźmy. Tak, na pewno uwierzy. Czy Severin skrzywdził cię ubiegłej nocy? Severin żałował, że nie ma siły, żeby parsknąć ze złości. Oczywiście, że jej nie skrzywdził! Potrząsał nią, to prawda, tle zasłużyła. Na kciuk świętego Piotra! To on został skrzywdzony, to on cierpi. Czy Graelam tego nie widzi? - Nie, Graelamie, nie skrzywdził mnie, ale wiem, że on serdecznie mnie nie lubi. Uważa mnie za ciężar, który musiał wziąć na dodatek do wszystkiego, co otrzymał od mego ojca. Jest rycerzem, wojownikiem bezwzględnym i surowym. Chce mnie traktować jako swoją własność. Mam być pokorna, słuchać jego rozkazów bez słowa sprzeciwu i wypełniać je bez chwili namysłu. Myślisz, że on pozbędzie się mnie, gdy już zabezpieczy majątek ojca? Więc ma go za zabójcę kobiet! Nie tylko za potwora? Ogarnęła go złość, lecz nagły ból w ramieniu znów odebrał mu świadomość. - Nie bądź niemądra, Hastings! Jesteś zmęczona i nie myślisz jasno. Severin nic ci nie zrobi, ale obawiam się, że nie powstrzymasz swojego języka, kiedy on rozzłości cię swoimi rozkazami. Severin w swoim krótkim życiu nie zaznał wiele uprzejmości czy łagodności. Zapewniam cię jednak, że jest mężem, któremu można ufać. - Ufać? No cóż, zobaczymy. Przynajmniej dzisiaj nie będzie mi wydawał żadnych rozkazów. Severin odzyskał świadomość właśnie w chwili, gdy Hastings mówiła te słowa. Kiedy tylko wrócą mu siły, wyda jej tyle rozkazów, ile tylko zmieści jej malutki rozum. I to już dzisiaj. Nawet gdyby miało go to zabić, zrobi to już dzisiaj. - Muszę mu podać jeszcze trochę goryczki zmieszanej z odrobiną maku. Będzie spał przez wiele godzin. Nie chciał spać przez wiele godzin. Chciał pomyśleć o tym, co usłyszał. Graelam powiedział o nim, że jest człowiekiem godnym zaufania. Oczywiście, że był godzien zaufania. Był człowiekiem honoru, choć ona w to wątpiła. Może nie był wzorem rycerskiego księcia opiewanego przez rybałtów, lecz mężem, rycerzem, i będzie rządził swoimi włościami. Nią też, bo jest jego własnością. Ale, do licha, mogłaby mu ufać. Pozbyć się jej? Może się zdarzyć, że będzie chciał ją sprać, ale nie zabić! Chciał jej to powiedzieć, chciał jej wydać chociaż jeden, jedyny rozkaz, ale nie miał siły nawet otworzyć oczu, a tym bardziej powiedzieć jej, iż nie podoba mu się, że tak otwarcie rozmawia z Graelamem. Z drugiej strony pragnął, by Graelam powiedział jej, że on, Severin, wcale nie jest nędznikiem. Jeszcze coś! A tak, chciałby jej powiedzieć, że potrafi wyzdrowieć bez tych cholernych naparów. Nie chciał być zmuszony do okazywania jej wdzięczności. Ale kielich z naparem już był przy jego ustach. Severin poczuł palce Hastings rozchylające mu wargi. Nie miał siły z nią walczyć. Kiedy wypił napar, a Hastings upewniła się, że mąż spokojnie leży, Graelam wezwał jednego z ludzi Severina, Gwenta, i polecił mu czuwać przy panu. Gwent był ogromnym mężem, potężniejszym nawet od Graelama. Miał dużą szparę między zębami i dołeczki w policzkach. Hastings zauważyła, że Gwent swymi ogromnymi dłońmi umie delikatnie poprawiać okrycie swego pana. Najbardziej cieszyło ją jednak to, że kuna wyraźnie go lubiła. - Przyniosę ci trochę piwa i chleba, Gwencie, a dla Trista postaram się znaleźć coś, co lubi. - Mały lord lubi jajka na miękko, bardzo gorące. Kiedyś żółtko było zbyt twarde i Trist wypluł mi je na rękę. Ale tak naprawdę nie jest rozpuszczony, a Severinowi sprawia przyjemność dogadzanie mu. Mały lord, no proszę, proszę - pomyślała Hastings. Długo jesteś z lordem Severinem, Gwencie? Odkąd jako siedemnastoletni młodzieniec przybył do Ziemi Świętej. Uratował mi życie, gdy wraz z moim panem wpadliśmy w pułapkę zastawioną przez Saracenów. Mój pan został zabity. Tego dnia przysiągłem wierność lordowi Severinowi. Tak, nigdy się z nim nie nudziłem. Oczywiście, że nigdy się nie nudził, pomyślał Severin. Poza tymi ohydnymi tygodniami spędzonymi w lochu w Rouen. Czuł w głowie piasek, jakby przesypywany przez sito. Dlaczego ona zadawała Gwentowi wszystkie te pytania? Kiedy wróci do siebie, dopilnuje, żeby pohamowała tę swoją kobiecą ciekawość. Chciał jej powiedzieć, że Gwent będzie czuwał nad nią, kiedy on będzie leżał jak martwy, ale właściwie po co miałby zadawać sobie trud? Nie, pomyślał. Będę cichy jak nor. Czując, że ogarnia go nowa fala niemocy, westchnął. Hastings pragnęła poprosić Gwenta, żeby opowiedział jej o wszystkim, co zdarzyło się w życiu jej pana, odkąd skończył siedemnaście lat, ale było już późno. Musiała wydać polecenia służbie, musiała pomówić z MacDearem, kucharzem, krzepkim Szkotem, który wspaniale przyrządzał pieczone kapłony z migdałami w miodzie. Znał się znakomicie na przyprawach, mógłby nawet z nią konkurować w tym względzie. Pochyliła się i leciutko dotknęła palcami policzka Severina. Poczuła, że jest chłodny. Zostawiła więc męża z Gwentem. Spał głębokim snem. Przeżyje. 6 - Wiem - powiedział Severin, zwracając się do Graelama. - Musicie wyjechać. Ty i twoi ludzie coraz bardziej się niecierpliwicie. - Wyjadę rano, kiedy upewnię się, że nie masz już gorączki. Hastings mówiła, że gorączka minęła bezpowrotnie, ale ona też czasem się myli. Muszę odwiedzić Edwarda w Londynie, żeby powiedzieć mu, że wszystko poszło jak trzeba. - Mam nadzieję, że ten skurczybyk Richard de Luci opuścił Oxborough. - Człowiek, któremu darowałeś życie - przypomniał Graelam, wygładzając rękawice - powie mu, że poślubiłeś dziedziczkę Oxborough, a zatem Richard nie ma tu już czego szukać. Boję się jednak, że może próbować zabić ciebie. To parszywiec, tak chciwy, że - jak gadają - wyjął kamienie z rękojeści miecza swojego ojca, zanim pozwolił, by go z bronią pochowano. Northbert słyszał, jak ludzie mówili, że de Luci otruł swoją żonę, ale jej choroba trochę trwała, dlatego nie zdążył do Oxborough przed twoim ślubem z Hastings. Gadają również, że de Luci chętnie przyspieszyłby zgon swej żony, ale przez cały czas jej choroby przy łóżku czuwał ksiądz. - Powinno się go wysłać do piekła. Gdy odzyskam siły, sam to zrobię. Czy wiesz, że Hastings ugotowała dla Trista jajko właśnie tak, jak on lubi? - Mówiła ci? - Przyniósł mi pokazać. Nadtłukła skorupkę na czubku, żeby bez trudu mógł je obrać. Zjadł, siedząc mi na piersi. Nawet poczekał, żeby przestygło, by mnie nie poparzyć. Graelam jeszcze się śmiał, kiedy z tacą w rękach weszła Hastings. Severin dostrzegł, jak uśmiecha się do Graelama pięknym, szczerym uśmiechem, który odsłonił równe, białe zęby. Potem spojrzała na męża. Kiedy zbliżała się do łóżka, uśmiech znikł z jej twarzy. Nie zależało mu na tym, żeby się do niego uśmiechała, przeklęta baba! Będzie jednak spełniać swe obowiązki, obowiązki, które jej narzuci, kiedy tylko stanie ni nogi, i tego właśnie, wyłącznie tego, od niej oczekiwał. W milczeniu postawiła tacę na łóżku. Potem pochyliła się i położyła dłoń na czole męża. Wyciągnął rękę i zacisnął palce ni jej nadgarstku. - Nie mam gorączki - oznajmił. - Istotnie - potwierdziła, cofając rękę, ale nie ruszając się z miejsca, - Nie masz gorączki. - Do licha, nie traktuj mnie jak jakiegoś zidiociałego starucha, który nie ma dość rozumu, żeby samemu wiedzieć, jak się czuje. Hastings wyprostowała się. Severin puścił jej rękę. - Przyniosłam ci jedzenie. MacDear jest doskonałym kucharzem. Przygotował ci rosół z kaszą perłową. Zjesz, jeśli taka jest twoja wola. Jeśli nie, no cóż, wylej go. - Lordzie Graelam, Northbert pragnie z tobą mówić - zwróciła się do przyjaciela. Graelam popatrzył na nich. Hastings, ta ufna dziewczyna, którą znał od dziesięciu lat, ciepła i zawsze uśmiechnięta, chętnie nucąca coś albo śpiewająca głośno, rzadko okazująca strach, bo ojciec zazwyczaj nie zwracał na nią uwagi. Karcił córkę tylko w chwilach, gdy tracił nad sobą panowanie. Może byłoby lepiej, gdyby gorzej ją traktował, a nawet groził, że zachłoszcze ją jak swą żonę. Może teraz miałaby dla Severina większy respekt? Może byłaby ostrożniejsza w jego obecności? Nie okazywałaby wyniosłości, nie udawała matrony, zimnej i hardej jak wysadzany onyksami miecz Severina. Nie wyglądała na kobietę, która ugnie się pod naporem silnego wiatru czy woli mężczyzny, a już na pewno nie woli męża. Ale nie chciałby, żeby była inna. Modlił się, żeby Severin nie zrobił jej krzywdy. Może mu wspomnieć, że jeśli uderzy Hastings, może ją stracić, a kto by wtedy dbał o jego wygody, o jego posiłki? Kto by rodził jego dzieci? Kiedy szedł na spotkanie ze swoim oficerem Northbertem, zastanawiał się, co też Severin zrobił Hastings poprzedniego wieczoru, że była tak lodowata jak przenikliwe mroźne wiatry, wiejące zimą znad Morza Północnego. A jednak nie wahała się ani chwili i uratowała Severinowi życie, gdy człowiek Richarda de Luci próbował wbić mu sztylet w plecy. Nie odmówiła mu opieki i nie opuściła go do momentu, aż spokojnie zasnął. Wątpił, czy kiedykolwiek zrozumie, czym kierują się kobiety w działaniu. Nie było to zresztą dla niego ważne, zwłaszcza że żona uwielbiała go. Nie miała mu za złe niedobrych nawyków, nie wymyślała, kiedy był rozgniewany albo obolały od razów zebranych na turniejach. Ale potrafiła wskoczyć na stołek, żeby nawrzeszczeć mu prosto w twarz, jeśli okazał się niedołęgą. Uświadomił sobie, że głupkowato się uśmiecha na wspomnienie, jak żona całuje go w usta, gdy on trzyma na ręku dziecko i głaszcze miękkie ciemne włoski, a ono grucha do rodziców. Słuchał uważnie, nie mogąc uwierzyć w to, co powiedział Northbert. W zamyśleniu zacierał ręce. Pomyślał o Severinie, potem pokręcił głową. Nie, sam to załatwi. Będzie to ostatnie, co zrobi w Oxborough. Czuł, że krew w żyłach zaczyna szybciej krążyć. Tak, chciał to zrobić. To nie był nawet obowiązek, lecz przyjemność. Na samą tę myśl czuł podniecenie. Niedługo potem Hastings widziała, jak Graelam z Northbertem i dwunastoma ludźmi opuszcza teren zamku. Po rozmowie ze swym oficerem nie wrócił już do wieży, co znaczyło, że Severin nie wie o jego wyjeździe. Zjadła trochę miękkiego koziego sera i ciepłego, prosto z pieca, chleba MacDeara. Sączyła mleko, obserwując, jak dwie służebne krzątają się po kuchni. Wiedziała, że będzie musiała wrócić do Severina, żeby zobaczyć, czy jego stan nadal się poprawia, czy nie wróciła gorączka. Ale to później; teraz popracuje trochę w ogrodzie. Przyklęknęła, żeby powyrywać chwasty spomiędzy pięknie kwitnących dzwoneczków i łubinu. Jedna wysoka, obsypana różowym kwieciem gałązka chyliła się nad hizopem, posadzonym obok. Hastings przysiadła na piętach, zastanawiając się, co zrobić. Właściwie nie było o czym myśleć. Wyrwała długą gałąź i rzuciła przez ramię za siebie. Hizop i rosnący obok niego cząber były jej potrzebne. A i jedna, i druga roślina potrzebowała słońca i powietrza. Podczas pracy, jak zwykle, nuciła coś sobie. Czuła, że ogarnia ją błogi spokój. Zerwała kilkanaście dojrzałych truskawek. Zgniecione świetnie wybielały zęby. Po południu Graelam wjechał z powrotem przez ogromne wrota Oxborough, przebył szerokie wały ochronne, dotarł do bramy z ciężką żelazną kratą, która była opuszczona od czasu ataku na Severina. Uniesiono ją i rycerz wraz z drużyną wjechał na wewnętrzny dziedziniec. Kury, gęsi, świnie i psy w popłochu uciekały przed kopytami rumaków. Dzieci w różnym wieku stały gromadkami, obserwując rycerzy. Severin powitał Graelama na kamiennych schodach, wiodących do wielkiej sali. Graelam natychmiast go zobaczył. Stal na tych schodach, ubrany, jak miał to w zwyczaju, na szaro; wyglądał na silnego, w doskonałej formie i na bardzo zagniewanego. A przecież jeszcze nie mógł być w dobrej formie i Hastings nie mogła zgodzić się na to, żeby wstał z łóżka. Ale, oczywiście, Severin, raz coś postanowiwszy, nie posłuchałby nikogo. Graelam nie dał się zwieść posągowej postawie Severina. Była dla niego typowa i często wyprowadzała w pole jego wrogów. Nie, Severin miał ochotę spuścić miecz na jego głowę, szczególnie gdy usłyszy, co Graelam zrobił. Severin wsparł ręce na biodrach. Nie zdawał sobie sprawy, że Hastings stoi tuż za nim. Graelam spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się. - Wyjechałeś, nic mi nie mówiąc - powiedział Severin tym swoim tubalnym głosem. - Zostawiłeś mnie oszołomionego lekiem, który ona wlała mi do gardła. Nie wiem, co zrobiłeś, ale wiem, że nie będzie mi się to podobało. Jestem niezadowolony, Graelamie. Graelam wyszczerzył zęby w uśmiechu i klepnął Severina w zdrowe ramię. - Wejdźmy do środka, to zaspokoję twoją ciekawość. Hastings, czy moi ludzie mogą dostać piwa? Jest też kilka ran, które trzeba opatrzyć, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Severin odwrócił się i tuż za sobą zobaczył żonę. Letni wiatr rozwiewał jej włosy. - Zajmij się ludźmi lorda Graelama. Przynieś im piwa. Graelam i ja napijemy się tego akwitańskiego wina, jeśli ty i damę Agnes nie wypiłyście jeszcze wszystkiego. Graelamem sam się zajmę. - Nie skrzywdzisz go - powiedziała Hastings. Severin zrobił minę, jakby chciał splunąć, ale Graelam zaśmiał się. - Widzisz, Severinie, mam protektorkę. Nie próbuj wyrządzić mi krzywdy. - Idź, kobieto! - rzekł Severin do żony i odwrócił się na pięcie. Miała nadzieję, że ramię go zabolało przy tym ruchu. - Trzymaj miecz w pochwie, Severinie - beztrosko powiedział Graelam, ocierając dłonią usta. - Bo mogę wezwać na pomoc twoją żonę. Daj spokój, nie warcz. To wino, które przywiozłem, jest świetne. Wiesz, ojciec Kassi mieszka w Bretanii, a winnice ma w Akwitanii. - Graelamie, mów, o co chodzi. - Ten człowiek, którego odesłałeś do Richarda de Luci... No cóż, był bardzo wdzięczny, że go nie torturowałeś... - Nie torturowałem? Na rany Chrystusa, dzięki sztuczkom Hastings omal nie wypluł z siebie flaków! Chciał umrzeć. Był żałosny. Kiedy nie męczyły go torsje, leżał zgięty wpół i jęczał. - No tak, ale nie miał połamanych kości, ran na głowie, popękanych żeber. Jak mówiłem, był ci wdzięczny. Bał się, że go zabijesz, kiedy ci powie to, co chciałeś wiedzieć. Ty jednak tego nie zrobiłeś. Odesłałeś go do jego pana. To Richard de Luci mało go nie zabił za to, że nie zgładził ciebie. Ale ten człowiek, który nazywa się Osbert, przeżył. Kiedy odzyskał siły, przyszedł tu i pytał o ciebie. Usłyszawszy, że jeszcze leżysz, szukał mnie. Krótko mówiąc, Severinie, zrobiłem dla ciebie, co mogłem. Masz jednego wroga mniej. Severin czuł, że w skroniach pulsuje mu krew. - Nie! Nie zrobiłbyś mi tego, Graelamie, prawda? Powiedz mi, że nie zabiłeś tego pieprzonego skurczybyka! Co?! Ośmieliłeś się zabić mojego wroga? On nie był twoim wrogiem, Graelamie, a mimo to miałeś czelność go zabić? I to bez uprzedzenia mnie? Ty łotrze! Hastings usłyszała, że Graelam się śmieje. Twarz Severina wykrzywiła się w grymasie złości. Wiedziała, że jest wściekły, chociaż mówił spokojnym, równym głosem i nie wykonał żadnego ruchu. Ojciec natomiast wrzeszczał, kiedy był zły. Zawsze. Wszyscy mieli czas zejść mu wówczas z drogi, ponieważ najpierw krzyczał, dopiero potem bił. Ale Severin zachowuje się inaczej. Czy uderzy, czy będzie bił...? Northbert opowiedział jej, co zaszło. Mężczyźni! - pomyślała. Czy oni rodzą się po to, by zabijać, okaleczać, niszczyć? No cóż, być może zabicie Richarda de Luci nie było wcale głupie. Podeszła bliżej. Severin był czerwony z gniewu, żyły na jego szyi pulsowały tak mocno, że widziała to nawet z pewnej odległości, ale nic poza tym. - Jest martwy. Jego włości zostały bez pana. Jak mi jednak mówiono, ma córkę, która po nim dziedziczy. Nie miał synów. Severin zacisnął rękę na kielichu tak mocno, że zbielały mu kłykcie. - Jesteś ranny - powiedział. - Masz opaskę na ramieniu. - To drobiazg. Pewnie Hastings już skończyła opatrywać moich ludzi. Żadnego nie straciłem, ale czterej zostali poturbowani. - Graelam odchylił się i usiadł wygodnie na krześle Hastings, wypił wino do dna, wytarł usta ręką i uśmiechnął szeroko. - Tak, to było dobre. Korzystając z informacji, jakich dostarczył nam Osbert, urządziliśmy zasadzkę na drania. Właśnie jadł obiad. Pilnowało go nie więcej niż dwudziestu ludzi. Najpierw rozprawiliśmy się ze strażą, a dalej już łatwo poszło. - Graelam z zadowoleniem zatarł dłonie. - Tak, miło było poćwiczyć rękę. Gdy się utoczy trochę krwi, to i umysł się odświeża, i zapomina się o troskach. Severin wstał. Spokojnie i powoli chwycił ogromnymi dłońmi brzeg stołu, podniósł go i rzucił na stojącą w pobliżu srebrną kropielnicę. Pachnąca woda z kropielnicy trysnęła na śpiącego wilczura Edgara, który poderwał się, warcząc, gotów rzucić się do gardła wrogowi. - Severinie! Dość! Pohamuj się. Nie chcesz chyba zniszczyć zamku? Severin odwrócił się i zobaczył swoją dwa dni temu poślubioną żonę, podnoszącą kropielnicę. Gęste włosy spadały jej na plecy, sięgając niemal posadzki. Przytulając kropielnicę do piersi, spojrzała na męża. - Poszczerbiłeś srebro... Ta kropielnica należała do mojej babki. Jest moją cenną pamiątką. Polerowałam ją... Severin klął głośno i długo, polem krzyknął coś, czego Graelam dotąd z jego ust nie słyszał. - Zamknij się, Hastings! To nie ma nic wspólnego z tobą. Podaj mi miecz. Przebiję na wylot tego nędznego łotra, którego miałem za przyjaciela! Wilczur znów warknął. Służba i żołnierze w milczeniu stali pod ścianami, ciekawi, co będzie, i zastanawiali się, czy sami nie powinni czegoś zrobić. - Dlaczego? - spytała Hastings, wstając i ustawiając kropielnicę. - Bo ośmielił się działać bez twojego łaskawego pozwolenia? Bo wiedział, że będziesz chciał walczyć, a obawiał się, że znowu możesz dostać gorączki? Powiedz mi, mój panie, dlaczego tak się gniewasz? Czyż nie jesteś człowiekiem inteligentnym, rozsądnym? W sekundę znalazł się przy niej, chwycił pod pachy, podniósł i zaczął nią potrząsać. - Trzymaj język za zębami, bo posiądę cię tutaj, na tym stole, a ten przeklęty wilczur będzie wąchał twoją krew i wył. Zbladła tak, że była bielsza niż pszenny chleb, który jadła na śniadanie. Potrząsnął nią jeszcze raz. - Puść ją, Severinie. - Graelam położył rękę na jego ramieniu, tym rannym, i ścisnął. - Puść ją! Co chcesz zrobić? Poniżyć ją w obecności jej ludzi? Zraniłbyś ją tak, że krwawiłaby? To ci chodzi po głowie? Hastings nie mogła tego znieść. Zabije go! Rana w ramieniu bolała Severina przeraźliwie, a ciężka ręka Graelama jeszcze wzmagała ból. Postawił Hastings na pokrytej sitowiem kamiennej podłodze. Spojrzała na niego oczyma prawie czarnymi ze złości. Z całej siły kopnęła go w goleń. Syknął, odskoczył do tyłu i pochylił się, by rozmasować bolące miejsce. - Zapłacisz mi za to, moja pani! - syknął z zębami zaciśniętymi tak mocno, że ledwie go zrozumiała. Wiedziała, że przyjdzie jej za ten czyn zapłacić, ale nie znała męża na tyle, by odgadnąć, w jaki sposób ją ukarze. Odwróciła się na pięcie i wybiegła z wielkiej sali. - Severinie, usiądź, zamknij oczy i zastanów się przez chwilę. Ona przecież równie dobrze mogła kopnąć cię w jądra, ale nie zrobiła tego. Oszczędziła cię. - Wiedziała, że za to bym ją zabił. Poza tym jestem szybki, zdążyłbym się uchylić. - Być może, ale Hastings też jest szybka - przypomniał Graelam. - Wiesz również, że nie zabiłbyś jej. Wątpię nawet, czy podniósłbyś na nią rękę. Zrobiłbyś to? Severin przeczesał włosy palcami. Był zmęczony. Bolało go ramię. Niech ją licho! Był wrażliwy, przecież czuł ból. I nie był nędznikiem. - Musi uwierzyć, że jestem do tego zdolny. Czasem się mnie boi. Staje się jednak coraz bardziej bezczelna, coraz bardziej zuchwała. A przecież minęły zaledwie dwa dni. Na co pozwoli sobie po dwóch tygodniach? Nie mogę tego tolerować, Graelamie. - Siadaj. Tak, teraz lepiej. Napij się wina; ostudzi twój gniew. Zastanawiam się, czy sześć lat temu też wpadałem w furię...? - Zamilkł na chwilę, potem skinął głową. - Tak, chyba zachowywałem się jak skończony idiota. I to jeszcze trzy lata temu. Moja droga żona odeszła ode mnie, taki byłem dla niej podły. - Kassia odeszła od ciebie? Udało mu się wzbudzić zainteresowanie Severina. Nadeszła chwila, gdy mógł powiedzieć to, co chciał. Młody mężczyzna patrzył na niego ze zdumieniem. - Kassia...? Naprawdę cię zostawiła? Nie wierzę. - A tak. Musiałem pojechać do Belleterre, warowni jej ojca w Bretanii, żeby przywieźć ją do domu. - Złoiłeś jej skórę? Graelam uśmiechnął się i pokręcił głową. - Nie, błagałem o wybaczenie. Gdybym ją kiedykolwiek uderzył, to by ją zabiło. Tak, na pewno. Severinie, ty, oczywiście, wiesz, że kobiety nie wolno uderzyć. Jest istotą słabą, bezbronną. Powiedz mi, że nigdy nie uderzyłeś kobiety. - Graelamie, to bzdury! Opowiadasz bajki. Nie wierzę ci. Ale istotnie, nigdy nie uderzyłem kobiety. Wszystkie, które znałem, były mi posłuszne. Nie kwestionowały moich poleceń, nie ociągały się z ich wykonywaniem. Teraz jestem żonaty, lecz nie dostaję tego, czego mam prawo oczekiwać. Z woli Boga żona powinna być posłuszna mężowi, a moja lekceważy wolę boską. Czy oduczę ją tego? Niewątpliwie. Jak to uczynić, jeszcze nie postanowiłem. To już coś, pomyślał Graelam. - Co mam zrobić teraz, kiedy odebrałeś mi możliwość pokonania wroga, bo zapolowałeś na Richarda de Luci? - Pojedziesz ze swoimi ludźmi do zamku Sedgewick i powierzysz go opiece sir Alana. To dobry rycerz i uczciwy człowiek, któremu możesz zaufać. Niech zostanie twoim kasztelanem, dopóki król nie zdecyduje, co stanie się z córką de Luci i jego majątkiem. Radziłbym również, żebyś przywiózł dziewczynkę tutaj. Hastings dobrze się nią zaopiekuje. Myślę, że król Edward mógłby uczynić cię jej opiekunem, byś bronił jej przed chciwymi ludźmi, tak jak ożeniłeś się z Hastings, aby ją chronić. Niewykluczone jednak, że król postanowi sam zostać jej opiekunem i wyśle swoich ludzi, by objęli władzę w Sedgewick. - Wszystko zależy od tego, jaką wartość przedstawia ta posiadłość. Król nie jest głupcem. Czy Richarda de Luci zabiłeś osobiście? - Poślizgnął się na kupie kości króliczych, upadł i uderzył głową o skałę. Umarł od razu. Zostawiliśmy przy życiu kilku jego ludzi, żeby zajęli się zwłokami. - Ja nie pozwoliłbym mu poślizgnąć się na kości. Walczyłbym z nim na miecze i rozpłatałbym mu brzuch! Graelam uśmiechnął się. - No cóż, zdarza się, że musimy przejść do porządku nad zranioną próżnością i cieszyć się, że żyjemy i możemy opowiadać 6 martwych wrogach. Pomyśl, Severinie. Wierzysz, że Richard de Luci jest szczęśliwy w piekle, do którego trafił, ślizgając się na kości, a nie w wyniku walki na śmierć i życie z równym sobie? - To absolutnie niemożliwe! - Severin wyszczerzył zęby, a potem roześmiał się serdecznie. Podniósł stół. Powiódł wzrokiem po sali i zobaczył, że służba, usłyszawszy, iż pan się śmieje, już nie rozmawia szeptem. Edgar chrapał przy ognisku, wielki łeb położył na podkulonych łapach, ogromnych jak bochny chleba. Srebrna kropielnica była powyginana. Severin popatrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami. Żona powiedziała, że kropielnica należała do jej babki. Była więc bardzo stara, a teraz uległa zniszczeniu. Poprosi płatnerza, żeby ją spróbował naprawić. Goleń nadal go bolała, ale śmiał się, do chwili gdy Graelam zimnym, trzeźwym głosem nie spytał: - Kłamałeś, prawda? Nie wziąłbyś jej siłą tu, w wielkiej sali? Nie skrzywdziłbyś jej tak, żeby krwawiła? - Nie - odparł Severin i odwrócił się na pięcie. - To była pierwsza lepsza groźba, jaka przyszła mi do głowy, a chciałem utrzeć jej nosa! - dodał przez ramię. - Groźba poskutkowała. Jak tam twoja noga? 7 Hastings nie dotknęła małej, a tylko przykucnęła przed nią. - Jak się nazywasz? Dziecko wpatrywało się w nią. Twarzyczkę miało tak bladą jak sztuka surowej bawełny, niebieskie oczy szeroko otwarte. - Ja mam na imię Hastings. No powiedz, jak na ciebie wołają? Dziewczynka zamrugała powiekami. - Mam na imię Eloise - szepnęła, nie podnosząc oczu. - Piękne imię, ładniejsze niż moje, chociaż Hastings to też całkiem dobre imię. To imię każdej pierworodnej córki w naszej rodzinie od czasów sławetnej bitwy lorda Wilhelma. - Wiem - powiedziała Eloise. - Mama mówiła, że Bóg zesłał lorda Wilhelma, by wybawił ludzi z rąk okrutnych Anglosasów. Nigdy przedtem Hastings nie słyszała, żeby Bóg w ten sposób posłużył się Wilhelmem. Bolały ją kolana. Podniosła się i wyciągnęła rękę do małej. - Masz ochotę na kubek mleka? Nasza koza, Gilbert, była dla nas dzisiaj bardzo łaskawa. Możesz również spróbować słodkich bułeczek migdałowych MacDeara. Są pyszne, naprawdę. Drobna, mała dziewczynka popatrzyła na Hastings ogromnymi niebieskimi oczami i wolno pokręciła głową. Cienkie brązowe warkocze nawet się nie poruszyły. - Moja mama mówi, że łakomstwo jest wielkim grzechem. Na łokieć świętego Osberta! O co jej chodzi? - Nie pozwolę ci zjeść więcej niż jedną bułeczkę. Dobrze? Dziecko wyglądało na zmartwione. Szarpało brzydką, kiedyś zieloną, a teraz wyblakłą, wełnianą sukienkę, bardzo krótką i odsłaniającą pozwijane, wielokrotnie cerowane pończochy wełniane. - Nie mogę zapytać mamy, czy mi wolno. Ona poszła do nieba. - Wiem, i bardzo mi przykro, Eloise. Nie sądzę jednak, by mama uważała, że chęć na jedną bułeczkę to objaw łakomstwa. - Oj tak, twoja mama na pewno uznałaby to za łakomstwo, dobrze o tym wiesz, Eloise. Będę wdzięczna, o pani, jeśli przestaniesz kusić dziecko. Hastings odwróciła się do starszej kobiety ubranej w bardzo brzydką czarną suknię. Mówiąca te słowa włosy gładko zaczesała do tyłu i związała w ścisły węzeł. Twarz miała surową, nad górną wargą czarny wąsik, a wzrok lodowaty. Hastings spojrzała na nią tak, jakby popatrzyła na służebnicę, która odezwała się nie proszona. - Kim jesteś? - Uniosła brew. Wiele lat temu matka nauczyła ją tego triku. Zawsze przynosił pożądany efekt. Kobieta była wyraźnie zdenerwowana. To już dobry znak. Peszyła się coraz bardziej, ale w końcu odezwała się: - Nazywam się Beale, o pani. Jestem nianią Eloise, a byłam także nianią lady Joan. - Poproś więc damę Agnes, by pokazała ci izbę Eloise. Jest mała, ale to nie szkodzi, Eloise też jest malutka. Jeśli zaś chodzi o ciebie, Beale, będziesz spała razem z innymi służebnicami. - Hastings skinęła głową i odwróciła się do dziewczynki. - Chodź, Eloise, zobaczymy te migdałowe bułeczki MacDeara. Usłyszała, jak Beale syknęła. Poczekała chwilę, ale kobieta najwyraźniej zdołała ugryźć się w język. Severin wszedł do wielkiej sali kilka minut później i zobaczył żonę przy stole. Obok niej siedziała dziewczynka wpatrująca się w nie naruszoną bułeczkę. Jej paluszki zdawały się pełznąć ku tacy, potem nagle rączka zatrzymywała się i cofała. Dziewczynka była bledziutka i bardzo chuda. Severin zmarszczył brwi. Przecież to dziecko! Powinno napychać sobie buzię bułeczkami! Zostawił swojego człowieka, sir Alana, i ponad dwunastu żołnierzy Trentu w zamku Sedgewick. Och, nie! Musi pamiętać, że teraz to jego żołnierze, każdy, co do jednego. Wszyscy przysięgli mu wierność, gdy poślubił Hastings trzy dni temu. Rozkazał swoim ludziom przywieźć dziewczynkę i jej nianię do Oxborough. - Dlaczego ona nie je, Hastings? - spytał, podchodząc bliżej. Dziewczynka znów cofnęła rączkę i zdawało się, że jeszcze bardziej skuliła się w sobie. Bardzo powoli, jakby z nadzieją, że Severin jej nie zauważy, zsunęła się z ławy i wczołgała pod stół. - Eloise, co ty robisz?! Nie dała znaku życia. Hastings ze zdumieniem spojrzała na męża. - Bardzo dziwne! Początkowo bała się również mnie, ale nie chowała się pod stół. Czy awanturowałeś się, kiedy byłeś w Sedgewick? - Oczywiście, że nie! Nie zachodziła taka potrzeba. Wszyscy byli szczęśliwi, że przyjechałem, kiedy tylko uświadomili sobie, że nie mam zamiaru ich powyrzynać. Poza tym nie mam zwyczaju straszyć kobiet i dzieci. - Ha! Nie wrzeszcz na mnie, bo jeszcze bardziej ją przestraszysz. - Hastings podniosła się z ławy i również weszła pod stół. Dziewczynka, skulona w kłębuszek, przytuliła się do nogi stołu. - Wszystko w porządku, Eloise. Chodź, Severin jest ogromny, ale bardzo miły. Nie skrzywdzi cię. Dziecko skuliło się jeszcze bardziej. Hastings spojrzała w górę, na Severina. Wyglądał na zbitego z tropu i zniecierpliwionego. Nagle spod jego tuniki wynurzył się Trist i skoczył na stół. Powąchał bułeczki, lecz nie ruszył ich. Nic lubi słodkich bułek - powiedział Severin. Eloise, czy chcesz poznać Trista? To kuna. Dziewczynka podniosła głowę. - A co to takiego kuna? - spytała. - To zwierzątko, kudłate i bardzo mięciutkie. Lubi gotowane jajka, ale mało ścięte. Pomalutku, centymetr po centymetrze, dziewczynka wysuwała się spod stołu. Severin usiadł, żeby jej nie przestraszyć. Jadł bułeczkę. Trist wyciągnął się obok jego dłoni, łepek położył na przednich łapach. - To Trist. Należy do Severina. Czyż nie jest piękny? - spytała Hastings. Dziecko przyglądało się kunie, a Trist, jakby wiedział, że jest obserwowany, otworzył jedno oko i spojrzał na małą. - Czy on jada migdałowe bułeczki? - Nie - odparł Severin, sięgając po następną bułkę. - Ale chciałby zobaczyć, jak ty jesz. Właśnie mi powiedział, że jesteś bez śniadania. Dziewczynka zamrugała powiekami i cofnęła się o krok, wpadając na kolana Hastings, która delikatnie położyła dłoń na jej ramieniu. - Eloise, to jest lord Severin, mój mąż i pan Oxborough. Będzie cię chronił. Nie powinnaś się go bać. - Ojciec mnie bił... - Severin nie jest taki jak twój ojciec. On już dopilnuje, by nigdy więcej nikt cię nie tknął. Mogę ci to przysiąc. Severin też przysięgnie, jak tylko połknie ostatni kęs. - Przysięgam, Eloise. Zostaniesz tu, w Oxborough, do czasu, aż król Edward zdecyduje, gdzie będziesz mieszkać. Moja pani będzie się tobą opiekować. - Ona jest bardzo młoda - powiedziała Eloise, wpatrując się w Trista. - Beale powiedziała, że twoja żona jest zbyt młoda, by wiedzieć cokolwiek o dzieciach. - Trist wyprostował się na całą długość. Tak wyciągnięty mierzył prawie pół metra. Popatrzył na dziewczynkę, a ona dodała szeptem: - Beale nie będzie się to podobało. Wcale nie będzie się jej podobało. - Beale nie ma tu nic do gadania - odparła Hastings. - Jeszcze niedawno sama byłam taką małą dziewczynką jak ty, a mogę się założyć, że Beale nawet nie pamięta, kiedy była dziewczynką. - Czy to ta stara kobieta z kwaśną miną, ubrana na czarno, z czarnymi włosami nad wargą? - zapytał Severin. - Tak - odparła krótko Hastings. - No, Eloise, spróbuj bułeczki. Ale dziecko znów się cofnęło. Nawet Trist z całym swoim urokiem nie pomógł jej pozbyć się lęku. Hastings czuła, że dziewczynka odsuwa się od nich, chociaż stała bez ruchu. - Nie mogę. Beale ma rację. Mama patrzy z nieba i będzie się gniewała na mnie. No trudno, pomyślała Hastings. - A co byś zjadła? - zapytała beznamiętnym głosem. - Mama na pewno nie chciałaby, żebyś głodowała. - Chleb i wodę. Beale mówi, że to właśnie powinnam jeść. - Dlaczego? Dziecko spuściło głowę. Nóżką kręciło w leżącym na podłodze sitowiu. - Bo nie jestem grzeczna... Hastings spojrzała na Severina, który wpatrywał się w małą. Zorientowała się, że chce coś powiedzieć i pokręciła głową. Uśmiechnęła się do Eloise. - No dobrze. Powiem Alice, żeby przyniosła chleb. Ale mleko jest lepsze niż woda, szczególnie mleko naszej kozy, Gilberta. Kiedy je wypijesz, staniesz się grzeczniejsza. Tak mi mówił ojciec Carreg. Eloise rzuciła na nią okiem. Trist zamiauczał. Wyciągnął łapę w kierunku dziewczynki. Eloise jednak ani drgnęła. Przełknęła ślinę. - Trist jest bardzo piękny, a mama mówiła, że piękno jest grzeszne. - Trist nie jest piękny - powiedział Severin. - To paskudny huncwot. - Wstał. Kuna spojrzała na niego, przeciągnęła się i z gracją wskoczyła mu na rękę, prędko wspięła się na ramię i owinęła puszysty ogon wokół szyi swego pana. Severin zwrócił się do Hastings: - Nie wiem, co zrobiono temu dziecku, ale widać, że Richard de Luci był potworem. Musisz to naprawić, Hastings. Skinął głową dziewczynce i wyszedł z wielkiej sali. Ogon Trista kołysał się wokół jego szyi. - O, jest twój chleb - powiedziała Hastings i dodała: - Eloise, to jest Alice, bardzo cnotliwa osoba. Polubisz ją. Alice lubiła żołnierzy, co musiało być cnotą, bo dzięki niej uśmiechali się częściej i wzdychali po kątach. Hastings została z Eloise, która zjadła grubą pajdę chleba MacDeara, posmarowaną masłem i gęstym miodem. Przez chwilę myślała o pozostawieniu dziecka i o pracy w ogrodzie, ale przez okno dostrzegła, że Beale stoi w cieniu schodów. Nie, nie zostawi dziecka z tą jędzą! - Chodź, Eloise - powiedziała, wyciągając rękę. - Lord Graelam będzie wyjeżdżał. Chciałabym się z nim pożegnać. Bardzo powoli, niepewnie, Eloise w końcu podała Hastings malutką dłoń. Graelam spojrzał na dziewczynkę, zdjął rękawicę i przyłożył swoją wielką dłoń do policzka dziecka. - Bądź grzeczna. Hastings się tobą zaopiekuje, a kiedy podrośniesz, może przyjedziesz odwiedzić mnie w Kornwalii. Hastings z uśmiechem obserwowała tę scenę. Zauważyła również, że Eloise była zbyt przerażona, aby bodaj drgnąć. Stała z oczyma pełnymi źle skrywanego strachu, wbitymi w rycerza, który się nad nią pochylał. Graelam też to zauważył. Westchnął, uśmiechnął się, poklepał Eloise i wyprostował się. - Ojciec się nad nią znęcał - powiedział cicho do Hastings. - Matka najwyraźniej traktowała ją, jakby była spłodzona przez diabła, co zresztą, jak przypuszczam, jest prawdą. Ale to przecież nie jej wina. Od służby słyszałem, że lady Joan codziennie godzinami trzymała dziecko na kolanach przed swoim priedieu. Ludzie z Sedgewick nie posiadają się ze szczęścia, że ich pan nie żyje. Nie widziałem też, żeby bardzo opłakiwali lady Joan. Czy mąż ją otruł, żeby ciebie porwać i poślubić? Nie ma co do tego wątpliwości, ale to już przeszłość. Nie przypuszczam, aby sir Alan miał kłopoty ze służbą czy żołnierzami. Severin pewnie ci powiedział, iż rozległy się wiwaty, kiedy ludzie dowiedzieli się, że teraz on będzie rządził. Nawet niektórzy chłopi okazywali radość. Richard de Luci był podłym człowiekiem. - Próbowałem odnaleźć miejsce, gdzie go pochowali - powiedział Severin, podjeżdżając na koniu. - Ale nikt nie umiał, lub nie chciał, mi powiedzieć. - To dziwne - rzekła Hastings. - Skoro ludzie z Sedgewick nie darzyli go miłością, dlaczego czynią z tego tajemnicę? Czemu miałoby im zależeć na tym, żebyś nie wiedział? Severin wzruszył ramionami. Popatrzył na dziewczynkę, która, prawdę powiedziawszy, wyglądała jak okruszek, taka z niej była chudzina. Wyobrażał sobie, że kiedy mała dorośnie, stanie się dziedziczką, którą poślubi jakiś mężczyzna, by zdobyć jej majątek. A ona będzie zupełnie inna niż Hastings. Na tę myśl zmarszczył brwi. - Przyślesz mi wiadomość, kiedy król postanowi, co zrobić z dzieckiem? Graelam skinął głową. Przytulił Hastings na pożegnanie. - Bądź cierpliwa - poradził jej na ucho. - Jest młody, lecz dzięki tobie stanie się człowiekiem, jakim być powinien. - To znaczy, jakim, mój panie? - Mężczyzną, który ceni i wielbi żonę, mężem, który patrząc na nią, czuje spokój, miłość i namiętność. Hastings próbowała się roześmiać, ale śmiech uwiązł jej w gardle. - Mówisz o sobie, Graelamie, a to zupełnie co innego. Ja nie jestem Kassia, a Severinowi daleko do ciebie. - Widzę pewne podobieństwo. Przynajmniej jeśli chodzi o Severina i o mnie. Jak mówiłem, bądź cierpliwa. Może pomyślisz również o tym, żeby czasem pohamować język, chociażby po to, żeby go zaskoczyć i zbić z tropu. Niezbyt często, ponieważ mężczyźnie potrzebny jest ostry język kobiety. Trzyma go w lepszej formie. Tym razem udało się jej roześmiać. Przytuliła się do Graelama. Przykro jej było, że odjeżdża. Znała go, kochała, a teraz wyjeżdża i być może całe lata nie będzie go widziała. Poczuła łzy pod powiekami. - Jedź z Bogiem, Graelamie. - Tak, z Bogiem i moim wiernym Northbertem. Trzymając Eloise za rączkę, Hastings obserwowała, jak Graelam ze swą drużyną opuszcza wewnętrzny dziedziniec. Towarzyszył mu Severin z kilkoma swoimi ludźmi. Czas na modlitwę. Hastings powoli odwróciła się do Beale. - Co powiedziałaś? - Czas na modlitwę Eloise. Musi się modlić przez trzy godziny, zanim otrzyma wieczorny chleb. Tak życzyła sobie jej matka. Chodź, Eloise. Dziewczynka kiwała się to w jedną stronę, to w drugą. Hastings zorientowała się, o co chodzi. - Najpierw, Beale, Eloise musi pójść do ustępu. Właśnie tam Hastings zobaczyła na kolanach dziecka krwawiące rany. * - Siedź spokojnie, Eloise. Nie będzie bolało. Okłady sprawią ci ulgę. Bardzo ostrożnie położyła na krwawiących kolanach Eloise napar z kwiatów jeżyny. Dawno już nie była tak wściekła. No nie, bywała wściekła, ale teraz czuła zupełnie inną złość niż wtedy, gdy w furię wprawiał ją Severin. Chciała na kimś wyładować gniew, chciała kogoś skrzywdzić, komuś zadać ból! Najchętniej zmarłej matce tej małej. Jak w ogóle matka może coś takiego zrobić własnemu dziecku? Severin mówił, że lady Joan wierzyła, iż jej córka jest diabelskim pomiotem... Eloise nawet nie mruknęła, gdy Hastings zawijała jej kolana pasami miękkiej białej bawełny. - Nie będziesz modliła się na kolanach przez bardzo długi czas. Postaraj się też nie zginać nóg, żeby bandaże się nie zsunęły. - Ale ja muszę się modlić! Mama mówiła, że pójdę do piekła, jeśli codziennie się nie oczyszczę. - A co powiedziała mama, kiedy zobaczyła twoje kolana? Dziewczynka spuściła głowę. - Ona nie widziała. Nigdy jej nie mówiłam. Tak bardzo chciała, żebym się modliła, tak bardzo... - Beale musiała widzieć te rany, kiedy pomagała ci się ubrać czy kąpać. Eloise nie podnosząc oczu, skinęła głową. - Beale powiedziała, że to kara boska za to, że mam w sercu czarne skazy po moim nikczemnym ojcu. Na dźwięk otwieranych drzwi Hastings odwróciła się. Na progu stała Beale. - Dziecko musi iść na modlitwę, o pani. Przyszłam ją zabrać. Będziemy w kaplicy. Hastings podniosła się powoli. - Nie, Beale. Wiem, w jakim stanie są kolana Eloise. Przyłożyłam lekarstwo. Zagoją się, ale nie będzie żadnego klęczenia, i to przez długi czas. - Nie masz tu nic do powiedzenia, pani. - Beale podeszła bliżej. Czarny wąsik nad jej wargą zadrżał. - Jestem nianią tego dziecka i muszę dbać o zbawienie jego duszy teraz, kiedy matka nie żyje, otruta przez tego diabła z piekła rodem. Eloise nosi w sobie jego krew i jego podłość. Ale się oczyści. Po - drapane kolana nie mają tu nic do rzeczy. Hastings odwróciła się i zobaczyła, że Eloise stoi obok niej z głową podniesioną, wyprostowana jak struna. - Pójdę z tobą, Beale. Nie chcę, by mama cierpiała dlatego, że jestem zła. - Twoja mama jest w niebie - odparła Hastings. - Już nie cierpi. - Ponownie odwróciła się do Beale, która patrzyła na dziecko tak, jakby chciała je zbić. - Nie, Eloise, zostaniesz ze mną. Nauczę cię różnych rzeczy o ziołach. Nauczę cię, jak ich używać, żeby pomagać ludziom. Beale, czy pomyślałaś kiedyś, że Eloise jest również dzieckiem lady Joan, że nosi w sobie dobroć swojej matki, a nie podłość ojca, i że całe to oczyszczanie jest zupełnie niepotrzebne? - Jest do niego podobna, bardzo podobna. Ma te same chytre niebieskie oczy i język, który gładko kłamie. Musi się oczyszczać albo stanie się taka jak on - zła i bezlitosna. Umrze i nikt po niej nawet nie zapłacze. To przeważyło szalę. Hastings zacisnęła dłonie schowane w fałdach spódnicy, ale odezwała się spokojnym głosem: - Zdecydowałam, że nie będziesz już zajmowała się Eloise. Dopilnuję, abyś została odesłana do Sedgewick. - Nie możesz tego zrobić, o pani! Twój pan zapowiedział, że będę się nią nadal opiekowała. On już dopilnuje, byś nie występowała przeciwko mnie! Wszyscy wiedzą, że musiał cię poślubić, bo nie miał wyboru. On mnie ochroni. Czy Severin naprawdę powierzyłby Eloise tej wstrętnej kobiecie? Jeśli nawet miał taki zamiar, będzie musiała go przekonać, żeby tego nie robił. - Wyjedziesz jutro rano, Beale. Sama twoja obecność jest dla mnie obrazą. Nie masz już żadnej władzy nad Eloise. Bóg nie chce, żeby dręczono dzieci. - Bóg pozwolił, żeby moja słodka pani umarła w męczarniach. Bóg pozwolił, żeby ten knur, jej mąż, ją zamordował. - Dość! - Hastings odwróciła się do Eloise. - Słuchaj, jest tu damę Agnes. Chcę, żebyś do niej poszła. Pokaże ci moje kwiaty i ogród z ziołami. Może poznasz również Gilberta, naszą kozę. Możesz pomóc nakarmić kury. Agnes pokaże ci zbrojownię, a tam poznasz Gilesa. On zrobi ci łuk i strzały, a ja nauczę cię strzelać. Damę Agnes nie traciła ani chwili. Wpadła do izby Hastings, chwyciła dłoń Eloise i szybko wyprowadziła dziewczynkę, która najwyraźniej nie wiedziała, co robić. Spojrzała na Beale. - Jeśli zrobisz którąś z tych bezbożnych rzeczy - odezwała się Beale - będziesz smażyła się w piekle. Bóg nigdy ci nie wybaczy. Wysłucha twojej mamy. Mnie wysłucha; Bóg zawsze słucha moich próśb. Hastings poczekała, aż usłyszy kroki damę Agnes i Eloise na schodach, a następnie podeszła do niańki i uderzyła ją w twarz tak silnie, że głowa kobiety odskoczyła na bok. Dłońmi ścisnęła jej chudą szyję. - Posłuchaj, Beale... Jesteś nędzną Jesteś kreaturą. Już nigdy nie odezwiesz się słowem do Eloise. Idź do swojej izby i zbierz swoje rzeczy. Wyjedziesz wczesnym rankiem. - Twój pan do tego nie dopuści - rzekła Beale. Na jej policzku widać było wyraźny ślad uderzenia. Dyszała ciężko z wściekłości. - Zapłacisz za to, o pani. Wszyscy mężczyźni są tacy sami. Kiedy ktoś powie coś złego o tobie, twój pan uwierzy i wychłoszcze cię. Widziałam to w jego twarzy. Mimo młodego wieku jest zły - rozpustny i bezlitosny. Z roku na rok będzie stawał się jeszcze bardziej bezlitosny, jeszcze bardziej brutalny. Przekonasz się, że nie masz nad nim władzy, że nic nie możesz. Przekonasz się, że nie wolno ci tak traktować ludzi. Jesteś młoda i głupia. I zginiesz młoda i głupia. - Przypuszczam, że będziesz się o to starała. - Bóg stwarza nam różne możliwości. Dopilnuję, żebyś zapłaciła za swój postępek. Hastings znów poczuła ochotę, by ją uderzyć, ale powstrzymała się. Beale była pierwszą osobą, na którą podniosła rękę. Chociaż nie... Pamięta, że rąbnęła kiedyś w ramię Tima, syna kowala. Miała wtedy dziesięć lat i bardzo szybko rosła, a Tim nazwał ją palmą. - Zejdź mi z oczu, Beale, zanim zwymiotuję. I nie pokazuj mi się na oczy. Będę jednak patrzyła, jak odjeżdżasz; muszę mieć pewność, że znikniesz stąd. Kiedy Beale wyszła w końcu z komnaty, jad, jaki płynął z jej słów, nadal zdawał się wisieć w stojącym powietrzu. Hastings odłożyła kwiaty jeżyny do odpowiedniej szuflady. Utarła hizop i cząber. Pracowała powoli, uważnie, żeby nie rozsypać ani odrobinki cennych ziół. Zaczęła coś nucić. Czas jakby zwolnił bieg, a powietrze wokół niej stawało się przyjemniejsze. Uspokoiła się w końcu. Pracowała do chwili, gdy drzwi otworzyły się i do izby zajrzał Severin. Wyglądał zdrowo, krzepko, twarz i ramiona pociemniały mu od słońca. Ubrany był - jak to miał w zwyczaju - na szaro. Po raz pierwszy spojrzała na niego jak na mężczyznę. Młody człowiek, o ciele tak silnym jak mury wieży. Przyjemnie było na niego patrzeć. Przypomniała sobie, że kiedy zobaczyła go po raz pierwszy, poczuła paraliżujący strach. Stał wówczas w świetle słońca, ogromny, tajemniczy; obawiała się, że może nie jest prawdziwym człowiekiem, lecz wysłannikiem diabła. Uśmiechnęła się do niego. Zatrzymał się jak wryty, patrząc na żonę, jakby była kimś obcym. Spojrzał na starannie usypane kupki zmielonych ziół i zmarszczył brwi. Uśmiech zamarł na twarzy Hastings. Nie. Severin nie był taki jak lord Graelam, a ona wcale nie przypominała Kassi. Była sobą i wszystko wskazywało na to, że nie podoba się swojemu mężowi. - Jak tam twoje ramię? - zagadnęła. Kiedy się zbliżał, spostrzegła rozdarcie na rękawie jego szarej tuniki. - Boli jeszcze, ale przecież się goi - powiedział, wzruszając ramionami. - Rano sama widziałaś ranę. Co się dzieje, Hastings? Ta zgorzkniała kobieta, Beale, ta z czarnymi wąsami, zaczepiła mnie i oskarżycielskim tonem powiedziała, że przeszkadzasz dziewczynce w modlitwie. Poinformowała mnie, że jest jedyną osobą, która może opiekować się Eloise, bo matka tej małej przekazała opiekę nad nią właśnie jej. - Szkoda, że nie widziałeś kolan tego dziecka, Severinie! Ma na nich żywe rany po godzinach klęczenia na kamiennej posadzce. Tak, zmuszano ją do wielogodzinnych modłów. Masz rację. Przeszkodziłam w tym. Przekazałam opiekę nad Eloise damę Agnes, która zacznie ją uczyć, jak prowadzić gospodarstwo. Nauczy ją również, jak się bawić, może nawet, jak się śmiać. Zapowiedziałam Beale, że ma wyjechać jutro rano. - Mówiła, że ją uderzyłaś. - Tak. Uderzyłam ją w twarz najmocniej, jak mogłam, i ścisnęłam za gardło. Chciałam ją udusić, chciałam uderzyć jeszcze raz, ale udało mi się odzyskać panowanie nad sobą. To przerażająca kobieta, Severinie. Nie ufam jej, nie powinna zostać przy Eloise. Ku jej wielkiej uldze, Severin skinął głową. - Jutro rano wysyłam dwóch ludzi do Sedgewick. Będą jej towarzyszyć w drodze. - Dziękuję. Zatrzymał się na chwilę i spojrzał na rząd drewnianych szufladek. - Pamiętam, że moja matka podczas pełni księżyca zbierała stokrotki, kruszyła je, mieszała z jakimś olejem i kładła sobie na twarz. Ojciec śmiał się i mówił, że piegi wcale od tego nie zbledną. Ale, wiesz, pamiętam, że zbladły. - Czy to były białe stokrotki? - Nie przypominam sobie, jaki miały kolor. Jak długo jeszcze będziesz krwawiła, Hastings? Jakże szybko przyzwyczaiła się do jego bezpośrednich pytań. - Jeszcze cztery dni. Dzień dłużej, niż go znała. Dzień dłużej, niż była jego żoną. - Rana w ramieniu prawie mi się zagoiła, a nie lubię czekać. To nie jest rozsądne. - Richard de Luci nie żyje. Kogo jeszcze możemy się obawiać? Jestem twoją żoną i nikt nie wie, że nie bierzesz mnie dziesięć razy dziennie. Roześmiał się. - Twój brak znajomości rzeczy jest po prostu żałosny. Uważasz się za znachorkę, ale o mężczyznach nic nie wiesz. Żaden mężczyzna nie może posiąść kobiety tyle razy w ciągu jednego dnia. Cztery, może pięć razy, jeśli kobieta jest bardzo zręczna i chętna. Piękno też pobudza męskie żądze. - Nie - powiedziała, potrząsając głową. - To byłaby zbyt surowa kara. Pięć razy...? - Wzdrygnęła się. - Nawet ty nic zmusiłbyś mnie do tego. - Oczyma duszy ujrzała go nad sobą, poczuła, jak w nią wchodzi, poczuła przeszywający ból. Nie, to wykluczone! - Jeżeli pięć razy to zbyt wiele dla twojego nieświadomego rozumku, to czemu plotłaś o dziesięciu? Zamachała rękoma i opuściła je bezradnie. Trudno mu było stawić czoło. - Nie wiem. Z powietrza wzięłam taką liczbę. Tak sobie powiedziałam. Poza tym nawet pięć razy to i tak byłoby dla ciebie zbyt dużo. - No, teraz obrażasz moją męskość. - Zrobił krok w kierunku żony. - Nie chciałam cię obrazić - odparła szybko, cofając się. - To była raczej krytyka mnie samej. Nie jestem zręczna, nie jestem chętna i nie jestem piękna. Sam powiedziałeś, że należę do kobiet przeciętnych. Nie podobało mu się, że jest taka bystra, tak logicznie myśląca. - Nauczę cię i staniesz się zręczna - powiedział przewrotnie. - I nie jesteś wcale przeciętna. Powiedziałem tak po prostu dlatego, że nie chciałem, abyś uważała, że nie dość, iż jesteś dziedziczką, to górujesz nade mną jeszcze i urodą. Nigdy nie przypuszczała, że ma w sobie bodaj odrobinę próżności. A tu... - Uważasz, że jestem piękna? - spytała zalotnie. 8 Severin przyglądał się jej przez chwilę. - Nie - odparł wreszcie, zastanawiając się, o co jej właściwie chodzi. - Tak daleko bym się nie posunął, ale jesteś ładna jak na żonę. Wszyscy wiedzą, że żony z natury rzeczy są przeciętne. A jeśli któraś jest bogatą dziedziczką, tak jak ty, to szczęście, gdy nie ma zębów jak królik, kilku podbródków albo włosów nad górną wargą jak ta Beale. Tak, pod tym względem jestem zadowolony. Nie jest przykro na ciebie patrzeć, ale przecież to nie ma znaczenia. Żony nie po to są, żeby sprawiać przyjemność mężom. One mają rodzić im dzieci. - Lord Graelam kocha swoją żonę. Uważa, że jest piękna. Myślę, że ona budzi w nim gorące uczucia. Opowiadał mi, że bardzo tęskni za nią i za synami. - Nie rozumiem, jak Graelam wpadł w tę pułapkę. Poznałem jego żonę. Jest nieduża, ładnie się uśmiecha, ale żartuje sobie z niego, a on się śmieje. Ona go uwielbia. Być może właśnie dlatego, że ona darzy go czcią, Graelam jest dla niej taki pobłażliwy. Tak, to musi być to. - Ależ to śmieszne! Ty jesteś śmieszny. Wpatrywał się w jej usta. Wiedziała, że musi zastanawiać się, jak te usta ośmielają się mówić mu przykre rzeczy. Sama się nad tym zastanawiała. Na wszelki wypadek cofnęła się o krok. - O tak, lepiej trzymaj się na odległość, Hastings. Przypuszczam, że Kassia nigdy tak nie odezwała się do Graelama. Ale nie w tym rzecz. Powiedziałem ci, jak będą się miały sprawy między nami. Powtarzać nie zamierzam. Dam ci twoje cztery dni, Hastings, ale potem nie opuścisz mojego łoża, dopóki ci nie pozwolę. Po dziewięciu miesiącach urodzisz dziecko. Urodzisz! Nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu. - Ale zajście w ciążę wcale nie jest pewne, Severinie. Nawet ja to wiem. Są kobiety, które nie mają dzieci. Czegoś im brakuje, im albo ich mężom. Nikt nie wie, dlaczego tak się dzieje, ale przecież nie możesz mieć pewności, że nam się uda. - Ty szybko zajdziesz w ciążę. Ja to wiem. - Jak możesz mieć pewność? Czy spłodziłeś wielu bękartów? Nie, to niemożliwe. Jesteś zbyt młody. - Mężczyzna może zapłodnić kobietę za każdym razem, kiedy zostawia w niej swoje nasienie - zaśmiał się. - Wiek nie ma tu nic do rzeczy. Ale nie, nie spłodziłem wielu bękartów. Tu, w Anglii, żadnego, lecz w Ziemi Świętej zdarzyło się. Wszystkie kobiety, które do mnie przychodziły, dobrze wie - działy, jak zapobiegać zapłodnieniu. Mimo to trzy zaszły w ciążę. W głosie Severina brzmiała duma. Hastings słuchała zdumiona. - Co postanowiłeś zrobić z tymi dziećmi? - Żadne z nich nie żyje. Bardzo tego żałowałem. Dwoje z nich to byli chłopcy. No, ale te dzieci stanowią dowód, że mam silne, zdrowe nasienie. Jesienią będziesz chodziła z brzuchem. Nie kłóć się ze mną więcej. Masz swoje cztery dni. - Zamilkł na chwilę i popatrzył na szufladki z ziołami. - Hastings, nie będziesz używała niczego, żeby uniknąć ciąży. Zaskoczona, gapiła się na niego. - Nie mam pojęcia, jak to zrobić, nawet gdybym chciała. Uważasz, że nie mam honoru? - Jesteś tylko kobietą. Oczywiście, że nie masz honoru. Nie masz o nim nawet najmniejszego pojęcia. - To czemu uratowałam ci życie? Dlaczego uchroniłam cię od noża napastnika? Wiedział, że jest dla niej niesprawiedliwy, ale nie dbał o to. Musiał ją poślubić, aby zdobyć majątek tak duży, by przywrócił świetność Langthorne. Przysięgał bronić jej przed bandziorami takimi jak de Luci. Czego jeszcze oczekiwała? - Jednak nie całkiem ci się to udało, prawda? - powiedział ostrym tonem. - Następnym razem w ogóle nie będę się wtrącać. - Następnego razu nie będzie. No dobrze, przyznaję, wykazałaś się odwagą. I potem leczyłaś mnie, ale jeśli chodzi o inne rzeczy, zachowujesz się nie tak, jak bym sobie tego życzył. A przecież nie proszę o wiele. Dbaj o zamek. Dbaj o dziecko. Dbaj o moje ramię. Bądź mi posłuszna. Tylko tyle. Nic więcej nie musisz robić. - A ty, co ty, Severinie, będziesz robił? - zapytała z uśmiechem. - Ja? Kiedy przez kobiecą przewrotność nie będziesz mnie chciała, wezmę Alice, żeby dać ujście żądzy. Jest ładna i lubi mężczyzn. W ogóle widziałem tu kilka ładnych kobiet. Zadbają o mnie. Bez chwili namysłu Hastings rzuciła w niego trzynogim stołkiem. Trafiła w brzuch. Severin skrzywił się z bólu. Dostrzegła grymas i sprawiło jej to przyjemność, dopóki nie zaczął iść w jej kierunku. Usiłowała uciec, ale nie uczyniła tego dostatecznie szybko. Złapał ją i przyciągnął do siebie. Chwycił za ramiona i mocno potrząsnął. Podniósł ją do góry. - Jak śmiałaś?! - wysyczał. Jego oddech pachniał słodkim piwem, które MacDear przygotowywał dla mężczyzn. Modliła się, żeby Trist wyjrzał zza pazuchy Severina. Ze względu na niego tak nisko rzuciła stołkiem. Nie chciała zranić zwierzątka. Trist jednak tym razem nie był z panem. Severin potrząsnął nią jeszcze raz. - Rzuciłaś we mnie stołkiem, w swego męża i pana! Mężczyznę zabiłbym nawet za mniejszą zniewagę. Chociaż bardzo się bała, słyszała raczej zdumienie niż złość w jego głosie. Nie mógł uwierzyć, że naprawdę to zrobiła. Znowu nią potrząsnął. - Nie będziesz mnie znieważał - powiedziała, świetnie zdając sobie sprawę, że mógłby ją zabić jednym uderzeniem pięści, lecz było jej wszystko jedno. - Jestem twoją żoną, to fakt. Więc nie będziesz brał do łóżka moich służebnic. To jesteś mi winien. Zapytaj ojca Carrega. - Uważasz, że nie mogę robić tego, co chcę? Uważasz, że jestem skazany tylko na ciebie? To idiotyzm! Jeśli nie będziesz posłuszna, to kiedy już urodzisz mi syna, mojego dziedzica, zamknę cię w odosobnieniu, jak wariatkę. - Odepchnął ją. Potężną dłonią przeczesał ciemne włosy. Zaklął szpetnie. - Nie przyszedłem się z tobą kłócić, a ty rzucasz we mnie stołkiem, a ja potrząsam tobą jak jabłonią. Może pozwolę, żeby ta Beale jednak została w Oxborough? Może pozwolę jej pilnować ciebie! Co ty na to? Hastings rozcierała sobie ramiona. Miała na nich siniaki jeszcze z wczorajszej nocy. Bardzo ją to bolało. Spojrzała na Severina. Widziała złość na jego twarzy, ale dostrzegła również zakłopotanie. - Co ja na to? - spytała wolno. - Jeśli zrobisz tak, przyrządzę odpowiedni wywar z ziół. Jestem pewna, że gdy dodam tę mieszankę do twojego wina, dostaniesz takiej biegunki, że będziesz musiał spędzić noc na dziedzińcu. Odwrócił się na pięcie i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. Właściwie nie wiedziała, co należy z czym zmieszać, żeby wywołać biegunkę. Wiedziała natomiast, jak ją powstrzymać. Trzeba było zmieszać ogórecznik z płatkami róży i fiołków. Wróciła do swoich ziół. Zastanawiała się, jak wyglądałby Severin w tunice w innym niż szary kolorze. Może jasnoniebieskim? Nazbiera śnieci zbożowej. Tak. Cudownie farbuje na kolor jasnego błękitu. Tego wieczoru MacDear ugotował dla Trista jajko i przyrządził gulasz wieprzowy. Hastings spostrzegła, że wielu jej ludzi patrzy na ten gulasz równie łakomie jak na kawałki wołowiny pływające w zawiesistym ciemnym sosie. Był też groszek prosto z ogrodów Oxborough, cebula, dorodna i słodka, i dwie kuropatwy dla pana. Eloise siedziała obok Hastings. Patrzyła na jedzenie, ale nie sięgała po nie. Hastings nałożyła wszystkiego po trochu na wypolerowany cynowy talerz. Uśmiechnęła się do dziewczynki. - Modliłam się, Eloise, z ojcem Carregiem. Powiedział mi, że Bóg pragnie, by jego dzieci dobrze jadły. A zatem musisz jeść, żeby sprawić radość Bogu. Kłamstwo pomoże, przynajmniej na razie. Hastings istotnie rozmawiała z ojcem Carregiem. Bez wątpienia kochał Boga, ale kochał również dobrze upieczone kuropatwy. Spojrzała na stół, przy którym ze spuszczoną głową siedziała Beale. Nagle kobieta podniosła głowę i popatrzyła na Hastings, która aż się cofnęła, mocno przywierając plecami do oparcia krzesła. Zmroził ją ten pełen jadu wzrok. - Co się stało? Hastings pokręciła głową. Ta kobieta rano wyjedzie. Z czasem o niej zapomni. - MacDear piecze kuropatwy w specjalnie dobranych ziołach - powiedziała. - Nie chce mi zdradzić przepisu. Zawsze próbuję odgadnąć, co dodaje, ale on tylko mówi, że być może mam rację albo potrząsa tą swoją wielką głową, jeśli źle zgaduję. Twierdzi, że w ogóle na tym się nie znam i jeszcze długo będę musiała się uczyć, zanim zdobędę wiedzę taką jak on. Znam go całe życie. Pamiętam, jak mi pozwolił pomóc sobie wyrabiać w dzieży ciasto na chleb. Wpadłam w to ciasto niemal po szyję. Chyba tak, pomyślał Severin, odkrawając kawałek kuropatwy i wkładając mięso do ust, chyba tak właśnie mąż poznaje żonę. Nie przeszkadzało mu, że Hastings opowiada o takich drobiazgach. Przez krótką chwilę usiłował wyobrazić ją sobie jako małą dziewczynkę. - Jest bardzo dobra. Czuję bazylię...? - Tak, i koper. Jest również sporo soli. To dlatego jest taka smaczna. W Oxborough zawsze mieliśmy szczęście. Ojciec uwielbiał sól i kupował ją, nawet gdy soli było bardzo niewiele i kosztowała drogo. Kiedyś musiałam obyć się bez wstążek do włosów, ale ojciec musiał kupić sól. No tak, pomyślał, jedząc groszek, chyba nie będzie miał kłopotów z Hastings. Odwrócił się i zobaczył, jak żona wkłada Eloise do buzi kolejną porcję groszku. Dziecko było niespokojne, zdenerwowane. Ciągle spoglądało w kierunku stołu na krzyżakach. Poszedł za jej wzrokiem i zobaczył Beale. Odłamał kawałek chleba i włożył go do ust. Obserwował Beale, żując chleb. Kobieta podniosła wzrok i Severin zdumiał się, widząc w nim ból. W tej chwili nie umiał sobie wyobrazić, jak to się stało, że Hastings ją uderzyła. Z pewnością była wobec tej kobiety zbyt surowa. Beale wyglądała na bardzo samotną i bardzo smutną. Może powinien jej pozwolić zostać w Oxborough? Może Hastings jakoś sobie z nią poradzi? Porozmawia o tym. Nie. Powie żonie, co dalej, kiedy już podejmie decyzję. - Będziemy nadal kupowali sól, bez względu na cenę - powiedział, zwracając się do Hastings. - Dobrze, mój panie. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie kpi z niego, ale uznał, że to niemożliwe. Skinął głową i zwrócił się do siedzącego po jego prawicy Gwenta, który zajął miejsce rządcy o imieniu Torric. Ten ostatni nie był z tego zadowolony, minę miał równie kwaśną jak Beale. A przecież był zbyt młody, żeby wyglądać na tak nieszczęśliwego. Stał z ramionami pochylonymi do przodu i z mocno zaciśniętymi ustami. Inni ludzie Oxborough już czuli się swobodniej przy nowym panu. Słychać było śmiechy, przekomarzania, krzyki. Dzieci przytulały się do rodziców, zasypiały w ich ramionach, psy uganiały się za rzucanymi im kośćmi, walczyły z sobą, warczały, skakały. Severin również czuł się dobrze. Był tu panem. Jego ród będzie trwał, chociaż on sam musiał przyjąć również rodowe nazwisko Hastings. Langthorne - Trent, baron Louges, hrabia Oxborough. Tak, wszystko było jego, wyłącznie jego. Rozparł się wygodnie w pięknie rzeźbionym krześle, należącym wcześniej do teścia. Na oparciu misternie wyryto herb Oxborough: lwa stojącego na tylnych łapach, z pazurami wbitymi w gryfa. W tle widać było altankę oplecioną kwitnącymi różami. Czuło się, że lew powróci do altanki, kiedy tylko zabije swoją ofiarę. Pod godłem wyryte było motto: EN AVANT. Naprzód. Odwrócił się, ponieważ Gwent zaczął coś do niego mówić. - Rządca nie był uradowany, kiedy mu powiedziałem, że jesteś uczony, że potrafisz czytać i rachować. Zwróć uwagę na te jego rozbiegane oczy. Myślę, że pewnie napycha sobie kieszenie kradzionym złotem. - Jutro się tym zajmę. Sprawdzę, czy ten parszywiec naprawdę oszukuje, a jeśli tak, zabiję go. Ale najpierw pozwolę tobie go ukarać. Dobrze znam twoją nienawiść do złodziei. Miej dzisiaj na niego oko, żeby nie mógł wprowadzić żadnych zmian w księgach. - Dobrze, będę trzymał się blisko niego. Severin nie siedział długo w wielkiej sali po wyjściu Hastings, która wziąwszy Eloise za rękę, poprowadziła ją na górę. zdążył tylko wypić kielich akwitańskiego wina Graelama. Tyle czasu pewnie potrzebowała Hastings, żeby pomóc dziecku przygotować się do snu i położyć je do łóżka. Ziewnął szeroko, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że lego ludzie bacznie go obserwowali. Głupie uśmieszki na ich szpetnych gębach miały znaczyć, że wiedzą, iż szykuje się do spędzenia nocy z młodą żoną. Pokładaliby się ze śmiechu, gdyby wiedzieli, dlaczego jej nie weźmie. Niech już lepiej wierzą, że mają rację. Ale tak naprawdę to on jest dla niej zbyt łagodny. Nie powinien pozwolić dyktować sobie, co ma robić. Hastings może sobie być zamożną dziedziczką, ale należy do niego, a on zachowuje się jak bojaźliwy młodzieniaszek. Hastings nie było w jego komnacie, nie oczekiwał zresztą, że ją tam zastanie. Ona będzie w swojej izbie i będzie musiał nakazać jej przyjść do siebie. Wszedł do jej izby, wysoko trzymając świecę. Hastings leżała wtulona w materac na swoim wąskim łóżku, przykryta po samą brodę. Wpatrywała się w męża bez słowa. - Nie, nawet ze mną nie dyskutuj! Musisz się przyzwyczaić do mojej obecności. Musisz się przyzwyczaić do tego, że leżysz obok mnie i słyszysz, jak oddycham podczas snu. Kiedy cię wezmę, nawet nie zwrócisz na to uwagi. Tak, Hastings, musisz się przyzwyczaić. - Podszedł do łóżka i powiedział: - Wstań. Nie chciała, ale wiedziała, że nie ma wyboru. Zrzuciła przykrycie i zsunęła nogi z łóżka. Koszula uniosła się do góry, odsłaniając uda. Hastings chwyciła narzutę z rąk Severina i szczelnie się nią owinęła. Wiedziała, że mąż przyjdzie! O tak, dobrze wiedziała. - Chodź - powiedział i wyciągnął do niej rękę. Dłoń miał ogromną, z długimi palcami, pociemniałą od słońca, pokrytą z wierzchu ciemnymi włosami. Przypomniała sobie, jak Eloise w końcu podała jej swoją malutką dłoń i uśmiechnęła się do siebie. Wyciągnęła rękę, którą Severin ujął mocno i ramię w ramię poszli do największej w zamku komnaty. Nie poprosił, żeby zdjęła koszulę. Zsunęła tylko okrywającą ją narzutę. Przed pojawieniem się Severina sypiała sama. Nie spała nawet z matką, kiedy była małą dziewczynką. Dziwne uczucie ta czyjaś obecność. Dobrze chociaż, że łoże jest duże. Pościel słodko pachniała, ponieważ po śmierci hrabiego damę Agnes kazała służbie wyprać ją w wodzie z lawendą. Hastings leżała na plecach sztywno i bez ruchu. Nagle poczuła na policzku miękkie futerko. Uśmiechnęła się. - Dobranoc, Trist - powiedziała. Kuna połaskotała ją w policzek wąsami. Hastings zaśmiała się. Severin zaklął. - A ten skąd się tu wziął?! Dzisiaj przepadł na dwie godziny. Może przygotowuje się do powrotu do lasu, żeby poszukać sobie samiczki. - Nie zjadł dużo na kolację. Może polował w lesie i sam się nakarmił? - Mówiłem mu, że może zostać na terenie zamku. Mówiłem mu, że nie mam nic przeciwko karmieniu go. Ale on mnie nie słucha. Jest podobny do ciebie. Nie podoba mi się to. Trist zamiauczał. - A kiedy do niego mówiłeś, Severinie, czy ci odpowiadał? - Nie kpij ze mnie, kobieto! Trist bardzo dobrze mnie rozumie. Tylko posłuchaj. Wydaje głośniejsze dźwięki niż chrapiący żołnierz. On... Nagle ktoś z hukiem otworzył drzwi. To wpadł Gwent. - Mój panie! Ta kobieta, Beale, zabrała dziecko. Jest przy bramie i przysięga, że zabije dziewczynkę, jeśli Alart nie pozwoli im obu wyjechać. - Na zęby świętego Piotra! - krzyknął Severin. - Co to za idiotyzm! Będę tam za chwilę. Zajmij ją czymś, Gwent, odciągnij jej uwagę. Nie pozwól skrzywdzić dziecka. No, idź już! Był nagi. Miotał się po izbie, zbierając ubranie, ale Hastings nie zwróciła uwagi na jego nagość. Chwyciła narzutę, otuliła się nią i przemknęła obok Gwenta. - Hastings, do licha! Wracaj. Nie zareagowała. Zbiegała po schodach. Pod stopami czuła zimne stopnie kamienne. Służba i żołnierze kręcili się po wielkiej sali. Przebiegła przez wielkie wrota i wypadła na wewnętrzny dziedziniec. Koza ze starą rękawicą w pysku popatrzyła na Hastings ze zdumieniem. Kura, zerwana ze snu, podniosła głowę i zagdakała. Parsknął koń. Wysoko na niebie świecił księżyc. Zatrzymała się gwałtownie w pobliżu bramy. Oddychała ciężko. Zobaczyła Alarta, który energicznie gestykulując, przemawiał do Beale. - Nie mogę, kobieto, nie mogę. Nie wyjdziesz bez pozwolenia pana. Zabije mnie, jeśli cię wypuszczę. Gdzie jest pan? Hastings słyszała kroki Severina tuż za sobą. Odwróciła się. Był boso, tak jak ona. - Na łokieć świętego Egberta! Nie mogę w to uwierzyć. Spójrz, ona trzyma nóż na gardle dziecka. Nie ruszaj się, Hastings, bo tylko pogorszysz sprawę. - Jak mogę jeszcze coś pogorszyć? Co ty możesz zrobić, czego ja nie mogę? - Odwróciła się, gdy to mówiła, ale Severin już się oddalił. Był tylko cieniem w świetle księżyca. Wtedy pojawił się przy niej Gwent, krzycząc: - Beale, rozmawiałem z naszym panem. Zaraz tu przyjdzie. Pozwoli ci odejść. Nie rób nic, co mogłoby mu się nie spodobać, bo pożałujesz! - Co mam robić?! - krzyknął Alart. - To, co zawsze - odparł Gwent. - Pan zaraz tu będzie. Ubiera się. A pozostali ludzie niech się odsuną. Nie zbliżajcie się! Wyglądało to tak, jakby wszystko zaplanowali, ale Hastings wiedziała, że nie mieli na to czasu. Zapewne więc byli po prostu zgrani. Severin znalazł się teraz kilka metrów od Beale. Poruszał się bezgłośnie, wtapiał w mrok jak widmo utkane z ciemności. Gwent zwrócił się szeptem do Hastings: - Mów do niej, odwróć jej uwagę. Hastings zawołała: - Beale, posłuchaj mnie. Nie miałam racji! To prawda, że ty i Eloise należycie do siebie. Przyprowadź dziecko do wieży, to porozmawiamy. - Nie zbliżaj się, ty kłamliwa suko! Hastings, słysząc tyle jadu w głosie kobiety, cofnęła się odruchowo. - Nie rób krzywdy Eloise. Chcesz, to zemścij się na mnie. Pragniesz tego, prawda? Może do ciebie przyjdę? Co powiesz, jeśli zgodzę się na wszystko, czego zechcesz? - Kłamiesz! Ciebie zabiję później. Za moją przyczyną będziesz cierpiała tak, jak za przyczyną Richarda de Luci cierpiała jego biedna żona. Tak, konała dwa dni, a on patrzył na jej agonię, wściekły, ponieważ nie odstępowaliśmy chorej na krok i nic pozwoliliśmy mu dobić jej. Pożałujesz, że chciałaś zająć moje miejsce, że psułaś dziecko... Lewe ramię Severina zacisnęło się na szyi Beale, prawą ręką wyrwał nóż z jej dłoni. Wzmocnił ucisk. Nawet nie jęknęła. Osunęła się bezwładnie, a Eloise niemal przyfrunęła do Hastings, głośno szlochając. Severin poluźnił ucisk. Ku jego wielkiemu zaskoczeniu, piastunka kościstym łokciem uderzyła go w brzuch. Nie puścił jej, choć poczuł ból. Gdyby uderzyła go niżej, zwijałby się z bólu na ziemi. Znowu zacieśnił ucisk na jej szyi, aż usłyszał dobywające się z gardła kobiety rzężenie. Gdyby potrzymał tak dłonie chwilę dłużej, udusiłby ją. Zaklął, puścił Beale i mocno odepchnął od siebie. Upadła na kolana na podwórzec brukowany kocimi łbami. Ciemne włosy zwisały po obu stronach jej głowy, sięgając ziemi. - Gwent, zabierz tę kobietę. Zamknij ją do chwili wyjazdu do Sedgewick. Potem sir Alan będzie za nią odpowiadał. Gwent chwycił Beale pod pachy. Kiedy ciągnął ją za sobą, krzyczała w stronę Hastings: - Pójdziesz do piekła, tak jak i Eloise. Obie umrzecie i obie pójdziecie do diabła! Gwent położył dłoń na ustach kobiety. Kopnęła go, ale nie zwolnił uścisku, lecz przyspieszył kroku. Hastings przytulała Eloise do siebie i patrzyła na zbliżającego się Severina. Miał gołe nogi. - Czy dziecku nic się nie stało? - Nie, ale jest bardzo przestraszone, tak jak i ja. Ku zaskoczeniu Hastings, Severin przykląkł. Delikatnie dotknął ramienia Eloise. Dziecko powoli odwróciło ku niemu twarzyczkę. - Przepraszam, Eloise. Gdybym wiedział, że ona jest szalona, nie zostawiłbym cię samej. Obiecuję, że od tej chwili już nikt nigdy nie zrobi ci krzywdy. Beale przestraszyła cię, ponieważ byłem nieostrożny. Wybacz mi. Dziecko, sztywne ze strachu, gapiło się na niego. Potem powoli wyciągnęło rękę i koniuszkami palców delikatnie dotknęło policzka Severina. - Uratowałeś mnie - szepnęła, połykając łzy. - Przebaczam ci. Severin nic nie powiedział, tylko się uśmiechnął. Nie po - i uszył się, dopóki dziewczynka nie opuściła ręki. - Pozwolisz, żebym cię zaniósł do twojej izby? Nie, mam lepszy pomysł! Będziesz spała ze mną i Hastings. Wiem, że wolałabyś nie zostawać teraz sama... Tak oto Hastings spędziła trzecią po zamążpójściu noc w łożu swojego męża, z Eloise, córką Richarda de Luci, leżącą między nimi. Trist spał na poduszce Severina, z ogonem tuż obok policzka dziewczynki. 9 - Eloise, czosnek nazywają również liliowym porem. Mówi się, że to dzięki niemu Odyseusz podczas swoich podróży uniknął zamiany w wieprza. - Kim jest Odyseusz? - To człowiek, któremu powrót do domu zajął wiele lat. Żył bardzo dawno temu i przeżył więcej przygód, niż wielu ludzi mogłoby przeżyć, nawet gdyby żyli trzykrotnie. - Czy był grzesznikiem? Czyżby to była jedyna ważna rzecz dla tego dziecka? - Wiesz, prawdę mówiąc, żył na długo przedtem, zanim ludzie zaczęli czcić naszego Boga. Tego Eloise w ogóle nie zrozumiała. Hastings była dość mądra, żeby nie brnąć w dalsze wyjaśnienia. Ostrożnie przycinała orlik. - Jeśli kiedyś będzie bolało cię gardło - poinformowała - zmielesz to zioło i wymieszasz z odrobiną gorącej wody. Następnego dnia będziesz mogła krzyczeć, że hej. - Wiesz tak dużo... - powiedziała Eloise. - Ja nie wiem nic, nie znam się na niczym. Cieszę się, że Beale wyjechała, ale trochę też się boję, Hastings. - Jeśli kiedyś tu wróci, nie wpuszczą jej na teren zamku. Alart ją zna. Poza tym jak mogłaby przyjechać? - Bóg może przywiać ją tutaj na chmurach. - Nie sądzę, żeby Bóg bardzo lubił Beale, Eloise. O, idzie damę Agnes. Mówiła mi, że dzisiaj będziesz się uczyła od MacDeara, jak piecze się chleb. Co ty o tym myślisz? - MacDear jest bardzo duży. - To prawda, ale nie bój się go, on lubi dzieci. Sama zobaczysz. Teraz już idź, porozmawiamy później. Hastings obserwowała dziewczynkę odchodzącą z dame Agnes. Była tu dopiero cztery dni, a Hastings wydawało się, A - jakby mniej powłóczy nogami, odważniej bierze ludzi za rękę. Nadal jadła zbyt mało, ale i to się zmieni. Hastings w niczym jej nie ponaglała. To nastąpi dzisiaj, pomyślała. Wszystkie myśli o Eloise wyleciały jej z głowy. Dzisiaj Severin przyjdzie. Nie bała się, ile zastanawiała się, co będzie, jeśli ból jej tak dokuczy jak za pierwszym razem. Kilka godzin temu Severin popatrzył na nią, kiedy siedziała przy stole, jedząc śniadanie. - Ja nie zapomniałem, Hastings - powiedział. - Ty również. Widzę to w twoich oczach. - Czy uważasz, że oczy mam tak przeciętne jak całą resztę? Nie przeciągaj struny i nie wystawiaj na próbę mojej cierpliwości. Powiedziałem ci, że jesteś ładniejsza niż większość kobiet, szczególnie znanych mi bogatych dziedziczek. Nie, masz śliczne zielone oczy, przynajmniej wtedy, kiedy się uśmiechasz. Kiedy ze mnie kpisz, stają się ciemne i brzydkie. Czy to mogła być prawda? - Twoje oczy, Severinie, stają się ciemniejsze niż okopcone ścianki sagana MacDeara, są tak ciemne jak bezksiężycowa noc, bez względu na to, w jakim jesteś nastroju. - Dość, Hastings. Moje oczy są po prostu niebieskie, a nie czarne jak u Mauretanina. Chcę się spokojnie pożywić, żeby mieć siły na cały dzień. Potem zajmę się swoimi sprawami. Sprawami. Ją też zalicza do swych spraw! To przygnębiające. Obserwowała go, gdy wychodził z wielkiej sali, naciągając rękawice. Trista nigdzie nie było widać. Dostanie dobre jedzonko. Hastings podniosła się. Poszła do kuchni, wielkiej izby połączonej z wieżą. Zawsze panowało tu gorąco, bo w trzech piecach nieustannie buzował ogień. Allen, jeden z pomocników MacDeara, wyjmował z pieca ciasto z owocami. Nan siekał zioła z zamkowego ogrodu - miał przyprawić nimi sos do wołowiny i kuropatwy. Na rożnie wisiała ćwiartka wołu, którą Hugh obracał, żeby mięso równo się upiekło. MacDear pokrzykiwał na kuchcików, zalewając się potem, jak zawsze zresztą, bez względu na porę roku, bez względu na to, jaka temperatura panowała na zewnątrz. Nagle Hastings usłyszała, że MacDear wybucha śmiechem, tym swoim dudniącym, głośnym śmiechem. Zobaczyła, że Eloise się uśmiecha. Wspaniale! - Czy to, co czuję, to szafran, MacDearze? Ponownie podniosła łyżkę do ust, żeby spróbować rosołu z kapłona. Gęstniał szybko. - Tak uważasz, Hastings? No tak, wiem. Zaraz powiesz, że być może mam rację. Dokuczasz mi, MacDearze. O, Eloise. Uczysz się oddzielać żółtko od białka. Dobrze ci idzie. - Allen, ty niezdarny szczeniaku, mało nie upuściłeś brzoskwiniowego placka. Na nos świętego Tomasza! Zaraz dam ci szturchańca, chłopcze! Eloise zbladła, jej skóra zdawała się przezroczysta jak białko, które właśnie wlała do drewnianej miski. Allen natomiast tylko wyszczerzył zęby, ale starał się bardziej uważać. Wymiatał popiół z pieca przed pieczeniem następnych ciast. - Malutka - odezwał się MacDear, zanim Hastings zdążyła otworzyć usta - nie bój się, że i tobie dam szturchańca. Tylko na chłopaków trzeba wrzeszczeć, nigdy na takie kochane, malutkie stworzonka jak ty. - O tak - powiedziała Hastings, podchodząc do Eloise. - Kiedy byłam dzieckiem, MacDear nigdy na mnie nie krzyknął. Poczekał, aż dorosnę. Nie bój się go, nigdy się go nie bój. Widzę, że robisz jęczmienny chleb. Wiesz, Eloise, wiele godzin spędziłam tu, wyrabiając ciasto. MacDear jest surowym szefem. Zostawię was teraz. Od tych zapachów czuję się taka głodna, że jeśli zostanę, zaraz zacznę domagać się obiadu. Z Severinem spotkała się, kiedy weszła do wielkiej sali. Pełno w niej już było żołnierzy, giermków, służebnych i dzieci. Były też cztery wilczury. Edgar, przywódca tego stadka, ganiał za kijkiem, który rzucał mu mały chłopiec. Wrzawa panowała ogromna, tak jak zwykle. Hastings uśmiechnęła się. Trudno uwierzyć, że ojciec zmarł zaledwie tydzień temu. Próbowała go opłakiwać, naprawdę próbowała, odmawiała w jego intencji modlitwy, ale w sercu nie czuła żalu. Nigdy nie zwracał na nią uwagi, nigdy nie okazał, że ją lubi. Kiedy był nie w humorze, czy kiedy nie smakowało mu piwo, poszturchiwał swą córkę. Zgarnęła spódnicę, gdy Edgar pomknął ku niej jak strzała, chcąc złapać kijek, który wylądował u jej stóp, i odezwała się do Severina: - Eloise jest w kuchni z MacDearem. Pokazuje jej, jak się robi jęczmienny chleb. Czy jesteś głodny, mój panie? - Chyba tak - odparł, patrząc na nią z góry. - Nie asystowałaś mi jeszcze przy kąpieli. Możesz to zrobić? - Jeśli tego sobie życzysz... - Przez ostatnie trzy noce Oglądała go nagiego. - Idź do naszej komnaty i poczekaj na mnie. - Odwrócił •.iv od niej, żeby porozmawiać z Gwentem. Hastings poszła do izby. Zawołała Alice i poprosiła o wodę do kąpieli. Czekała i czekała. Podeszła do łóżka i dostrzegła wypukłość pod przykryciem w pobliżu poduszki Severina. Uniosła narzutę i wyciągnęła słoik z mazidłem, którego Severin używał pierwszej nocy. Pamiętał! Postanowił nie ryzykować, że ponownie ją zrani. Może, pomyślała, odstawiając słoik, jednak mu na niej zależało, choć troszeczkę. Może nawet będzie przyjemnie... Czekała wciąż, ale Severin nie nadchodził. Wzruszyła w końcu ramionami i sama wgramoliła się do drewnianej wanny. Mydliła się właśnie słodką lawendą, kiedy mąż wszedł do komnaty. Zastygła i popatrzyła na niego. - Kiedy skończysz, ja się wykąpię - oznajmił, stanąwszy nad nią. - Umyjesz mi plecy. - Czekałam na ciebie, ale nie przychodziłeś. - Chcesz, żebym cię umył? - Och nie! Sama sobie poradzę. - Co to za zapach? Ładny. - Lawenda. Roślinę tę przywieźli ze sobą Rzymianie, kiedy setki lat temu napadli na Brytanię. Myślę, że nazwa pochodzi od łacińskiego słowa lavare, co znaczy myć. - Skąd ty to wszystko wiesz? - Nie jestem ciemna, Severinie. Tę wiadomość zaczerpnęłam z „Leech Book of Bald”, napisanej jakieś dwieście lat temu. Czytałam również „The Physicians of Myddfai”. Jeśli zostawisz mnie teraz, szybko będę gotowa. Potrząsnął głową, podszedł do łóżka i usiadł. Zaczął rozwiązywać rzemienie. Hastings umyła włosy i opłukała się najlepiej, jak umiała. Płótno do wycierania leżało na stołku nieopodal wanny. Spojrzała na Severina, który ściągał właśnie tunikę przez, głowę i szybko wyszła z wanny. Zdążyła owinąć się płótnem, kiedy usłyszała cichy śmiech - Szybko się ruszasz, Hastings. Podobają mi się twoje nogi. Są długie i smukłe. Ładnie będą wyglądały wokół moich bioder. Dlaczego miałabym obejmować cię nogami? - Zobaczysz. Ja... Ktoś zapukał do drzwi. - Wejść. Ze zmarszczonymi brwiami Severin spojrzał na żonę. Nie podobało mu się, że tak szybko zareagowała na pukanie, ale nic nie powiedział. Przyszła Alice z wiadrem gorącej wody, a z nią dwóch chłopców, również niosących wodę. Hastings chwyciła jakieś okrycie i osłoniła się. Chłopcy sprawnie wynieśli z komnaty wannę, by wylać z niej wodę. - Dziękuję, Alice - powiedziała Hastings i spostrzegła, że pokojowa z ciepłym uśmiechem na twarzy przygląda się Severinowi. Z uśmiechem... Nagle sobie przypomniała. On powiedział, że weźmie Alice, jeśli Hastings będzie go wyprowadzała z równowagi swoją miesięczną dolegliwością. Stała jak wryta, obserwując dziewczynę. Była zaledwie trzy lata starsza od swej pani. Miła, dobra służebnica; lubiła się śmiać i żartować. To ona wyjaśniła Hastings, dlaczego krwawi, kiedy zdarzyło się to po raz pierwszy, gdy Hastings miała trzynaście lat. Czy Alice była już z Severinem? - Alice, pomóż mi z butami. Mój giermek jeszcze nie wrócił, a wątpię, czy twoja pani poradziłaby sobie z tym. Hastings nie powiedziała słowa, patrzyła tylko, jak Alice szybko podchodzi do Severina, pochyla się, chwyta jego but i śmiejąc się, tyłem przysuwa się coraz bardziej do Severina wpatrującego się w jej pośladki. Severin wyciągnął rękę, potem ze srogą miną spojrzał na tę rękę i opuścił ją. Alice natomiast nie zachowywała się powściągliwie. Kręciła pupą w prawo i w lewo, tuż przed Severinem. Hastings zobaczyła, jak intensywnie Severin wpatruje się w kształty służebnicy. Czy posiądzie ją, nie bacząc na obecność żony? Żony, z którą miał iść do łóżka tej nocy? Na nią nigdy nie patrzył takim wzrokiem. Teraz był wprost pochłonięty widokiem, jaki roztaczał się przed jego oczami. A to kanalia! - Ty lubieżny draniu! - wrzasnęła. Bez chwili zastanowienia chwyciła wiadro z gorąca wodą i oblała go. Zaskowyczał. Alice odskoczyła, trzymając w rękach but Severina. - Hastings, nie wiedziałam, że jeszcze tu jesteś. Myślałam, że poszłaś za parawan, żeby się ubrać. Posłuchaj, ja... - Wynoś się, Alice! Sądziłam, że jesteś moją przyjaciółką, a ty, proszę, kręcisz pupą przed nosem Severina. On jest moim mężem, Alice. Nie pozwolę na to. Alice wyglądała na bardzo zmieszaną. Tak, Hastings, oczywiście, jest twoim mężem, ale jest też po prostu mężczyzną. Co to ma wspólnego z naszą przyjaźnią? Severin wycierał się tuniką. Włosy przykleiły mu się do głowy, kapa na łóżku była mokra, a futro Trista, piękne futro, teraz posklejało się w mokre kosmyki. Severin miał mord w oczach. Wstał, odrzucając tunikę na podłogę. Był zupełnie nagi. - Zostaw nas, Alice. - Panie - odezwała się Alice ciepłym głosem. Patrzyła to na jedno, to na drugie, glos miała delikatny jak letni deszcz. - Moja pani nie rozumie, jacy są mężczyźni. Ma silne poczucie własności. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że zabawa to tylko zabawa. Widziałam, że uśmiechasz się do mnie, patrzysz na mnie tak, jak mężczyzna patrzy na kobietę, którą pragnie posiąść. Twój człowiek, Gwent, powiedział mi, że uważasz mnie za ładną i chciałbyś pofiglować. A jeśli chodzi o moją panią... - To nie ma znaczenia. Wynoś się, Alice, bo spiorę ją w twojej obecności. Alice spojrzała na swą panią. Zobaczyła, że jest blada, że okrywa ją tylko płótno do wycierania ciała. Alice nie zamierzała postąpić podstępnie; nie kłamała. Gdyby Severin ją poprosił, chętnie głaskałaby jego ciało, z przyjemnością czując, jakie jest silne i muskularne, prawdopodobnie usiadłaby mu na kolanach i włożyła w siebie jego członek. No i co? Śmialiby się, stękali, świetnie by się bawili. Ale Hastings go rozłościła. Na kolana świętego Piotra! Wylała na niego gorącą wodę. Okazała zazdrość. Alice zadrżała. Hastings jest zazdrosna? Alice wiedziała, co jest winna przyjaciołom. Zebrała się na odwagę. Myślę, że lepiej będzie, jeśli zostanę. Jeżeli musi pan Wymierzyć karę, to ja powinnam ją otrzymać, a nie moja pani. Severin spojrzał na słodką buzię dziewczyny. Przez ostatnie cztery dni myślał o tym, żeby ją posiąść, ale jakoś nie znalazł na to odpowiedniej chwili. W nocy miał w łóżku obok siebie Hastings, Eloise i Trista, a w ciągu dnia tyle było do zrobienia; musiał sprawdzić umiejętności swoich nowych żołnierzy. Alice cofnęła się trochę i teraz z rękoma wspartymi na biodrach stała obok Hastings. - Tak, mój panie, nie mogę pozwolić, żebyś skrzywdził panią. Hastings patrzyła na swojego męża. Widziała jego nagie ciało już wcześniej, ale tylko kawałkami, i to przez krótką chwilę. A teraz, wściekły na nią, stał w pełnej krasie: z rozstawionymi nogami, bez ruchu, z opuszczonymi rękoma, dłońmi zaciśniętymi w pięści. Członek zwisał swobodnie w gnieździe ciemnych włosów. Pragnęła, żeby czas się cofnął. Tylko o parę minut... Miała sucho w ustach, jednak odezwała się: - Alice, nie próbuj mnie chronić. To śmieszne. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że mężczyźni i kobiety ulegają zmysłom, kiedy tylko przyjdzie im na to ochota. Tak, masz rację. On jest tylko mężczyzną, a nas przyjaźń łączy od lat. Proszę, zostaw nas samych. Jeśli będzie chciał mnie ukarać, dlatego że wylałam na niego wodę, to zrobi to bez względu na to, czy zostaniesz, czy nie. Wyjdź, Alice. Trist energicznie otrząsnął się, potem z wdziękiem zeskoczył z łóżka i podbiegł do Hastings. Pazurkami chwycił się płótna, którym była owinięta i zgrabnie wspiął się do góry. Usadził się na jej nagim ramieniu, wąsami połaskotał w policzek. - Mały lord nie pozwoli, żeby pan cię uderzył, Hastings - bardzo cicho powiedziała Alice. - Wszyscy wiedzą, że dla kuny zrobi wszystko. Severin nadal stał, gotów potrząsnąć Hastings. Tak, przy - najmniej może nią potrząsnąć. Alice usiłowała ją ochraniać, a teraz próbuje jej bronić ta cholerna kuna. Jego kuna, którą wykarmił i odchował. Była maleńką kuleczką, kiedy ją znalazł przy pniu drzewa - zmarzniętą, ledwie żywą. Nie powinien był wówczas ulec słabości! Podszedł do Hastings, chwycił ją za ramiona i podniósł na wysokość swoich oczu. Okazało się jednak, że patrzy w oczy nie tylko żony, ale i Trista. Potrząsnął nią. Płótno do wycierania zsunęło się. Hastings pisnęła i próbowała je chwycić. Nie udało się. Potrząsnął nią jeszcze raz. - Wynoś się stąd, Alice! Wezmę twoją panią tu i teraz. Alice nie drgnęła. - Wynoś się! Alice wiedziała, kiedy mężczyzna mówi poważnie. Pan mówił poważnie. Spojrzała na Hastings, na kunę, której pyszczek znajdował się między twarzą pana i Hastings, i wybiegła z komnaty. - No, niech popatrzę, co kupiłem za swój honor. - Za honor? Ty? Nie tu, w Oxborough. Za swój honor nie dostałbyś nawet kury. Wszystko, co zrobiłeś, to przyjechałeś ze swoimi ludźmi, poślubiłeś mnie i zostałeś panem i władcą. - Zezłościłaś mnie ponad wszelkie granice wytrzymałości, a te granice i tak przesuwały się coraz dalej z każdym mijającym dniem. Więcej tego nie zniosę. Nie, nie zgwałcę cię, ale posiądę, tak żebyś w końcu zrozumiała, że to ja decyduję, kim jesteś. Ty nie masz nic do powiedzenia. Nie, nie ruszaj się. Postawił ją na podłodze, potem przewrócił na łóżko. I Hastings, i Trist wylądowali na plecach. Severin stał przy łożu i przyglądał się żonie. Leżała swobodnie, z rozrzuconymi nogami. Severin poczuł, że wcale nie potrzebuje prawić kazań o powinnościach żony, po prostu jej pragnie. Miała jasną skórę i piękne kształty. Jej ciało promieniowało zdrowiem i młodością. Bardzo jej pragnął, bardzo. Ale ona oblała go wodą. Zasługiwała więc tylko na to, żeby potraktował ją jak krnąbrną żonę. - Sprowokowałeś mnie, Severinie. - Przetoczyła się na bok i przykryła narzutą. - Nie, nie chcę, żebyś mnie teraz dotykał. Jesteś wściekły. Zadasz mi ból. - Nie, Hastings, nie zadam ci bólu, chociaż na to zasługujesz. Pochylił się i wyjął słoik z kremem spod narzuty. - Dobrze, odwróć się na plecy. Nie ruszyła się. - Odrzuć tę narzutę! - krzyknął. Hastings rzuciła w niego zwiniętą narzutą, a sama przetoczyła się na drugą stronę łóżka. Chwycił ją za kostkę i przyciągnął do siebie. Niech ją licho! Zasługiwała na karę, ale nie potrafił jej skrzywdzić. Chwycił słoik, zanurzył palce w kremie i położył się przy niej. - Jeśli się ruszysz, jeśli teraz będziesz ze mną walczyła, naprawdę pożałujesz. Wepchnął w nią palce. Zadrżała, ale nie krzyknęła. Kiedy wyjął palce, wiedział, że odzyskał panowanie nad sobą. Dobrze, obcując z nią, musiał nad sobą panować. - Piersi masz odpowiednie - orzekł, obrzucając ją uważnym wzrokiem. Nie poruszyła się. Trist także leżał bez ruchu. Patrzył na Severina i głośno miauczał. - Odpowiednie, nic więcej. Dotknął piersi ręką. - Odpowiednio leżą w mojej dłoni. Dobrze wykarmisz naszych synów. Spróbowała się spod niego wyrwać, ale ją przytrzymał. Położył na jej brzuchu nogę. - Nie podoba mi się to, Severinie. Robisz to tylko po to, żeby mnie ukarać. Pozwól mi wstać. Muszę zejść na dół i sprawdzić, co z twoją kolacją. - Zamknij się, Hastings. Krem już jest w środku. Kiedy wejdę w ciebie, nie poczujesz bólu. Przesunął rękę do drugiej piersi, obejmował ją, unosił, lekko ściskał. - Tak, odpowiednie. - Spojrzał w dół. Otwartą dłoń położył na jej brzuchu. - Jesteś stworzona do tego, żeby rodzić dzieci. Przynajmniej tyle jesteś warta. Chwycił ją za ramiona, podniósł i rzucił brzuchem na posłanie. Chciała się odwrócić, ale przytrzymał ją. - Nie ruszaj się. Czuła, że głaszcze jej biodra. Nie bała się go, nie bała się nawet wtedy, kiedy podniósł ją do góry i potrząsał. Gdy dotykał jej piersi, również się nie bała. Stwardniałymi palcami przesuwał po delikatnej skórze. Dziwne uczucie. A teraz przyglądał się jej pupie, dotykał. Uświadomiła sobie, że znowu ocenia, czy będzie mu rodziła dzieci. Tego już za wiele! 10 Nie mogła tego znieść. Nagle włożył palce między jej nogi. Odwróciła się gwałtownie. Trist pomknął w dół po jej plecach i w górę po ręku Severina. - Nie walcz ze mną, Hastings. Ponownie położył ją na plecach, zgiął jej kolana, rozchylił nogi. - Teraz - powiedział, patrząc z góry. - Teraz. - I bez słowa wszedł w nią, szybko i głęboko. Czuła, jaki jest ogromny, czuła, jak sama rozciąga się w środku, ale dzięki kremowi nic nie bolało. Czuła, jaki jest twardy, jak głęboko w nią wchodzi. Zamknęła oczy. Zastanawiała się, co on czuje, kiedy w nią wchodzi, porusza się, potem znowu wysuwa. - Co czujesz, kiedy to robisz? - zapytała, unosząc powieki. Severin otworzył oczy. Patrzył na nią, ale nie przestawał się poruszać. Nie mógł przestać, nie mógł znieść nawet myśli 0 tym. Tego nie da się opisać - odparł głosem ochrypłym, wydobywającym się z głębi krtani. Trist zamiauczał głośno. Severin nadal się poruszał. Znowu zamknął oczy. Poczuł jej łono. Zadrżał. Ale odpoczywał tylko krótką chwilę. Hastings nie ruszała się. Pragnął, żeby się poruszyła. Pragnął, żeby objęła nogami jego biodra. Ale, naturalnie, ona tego nie zrobi. Tylko leżała, a on opuszczał się na nią i drżał. Jej było wszystko jedno. Nienawidziła go. Nie walczyła tylko dlatego, że wiedziała, iż nie może wygrać. Nie z nim w środku, nie kiedy ją trzymał leżącą na wznak. Zesztywniał. Wiedział, że dłużej nie zdoła nad sobą zapanować. Hastings zamarła. Obserwowała jego napiętą twarz, kiedy otworzył oczy i spojrzał, spojrzał tam, gdzie jego ciało łączyło się z jej ciałem. Odrzucił do tyłu głowę i krzyknął. Hastings poczuła uderzenie jego nasienia. Drżał nad nią jak paralityk, ale ona nie drgnęła. Kiedy wreszcie zastygł w bezruchu, odezwała się. Jesteś zwierzę - powiedziała bardzo wyraźnie. - Nienawidzę cię. Jeśli jeszcze kiedyś jakiś zabójca zaczai się na ciebie, ja uśmiechnę się do niego i zaproszę go bliżej. Jeśli zachorujesz, nie będę się tobą opiekowała. Zostaw mnie w spokoju, Severinie. Bez wątpienia nie jestem dość wprawna, nie jestem dość chętna i nie jestem dość piękna, żebyś chciał to zrobić jeszcze raz. Zostaw mnie więc w spokoju i błagam cię, zostaw w spokoju również Alice. Ona na takie traktowanie mc zasługuje. Żadna kobieta na to nie zasługuje. Wyszedł z niej szybko i stanął obok łóżka. Nadal ciężko oddychał. Kuna leżała bez ruchu przy ramieniu Hastings i wpatrywała się w swego pana. Hastings była blada, oczy miała szeroko otwarte, dłonie zaciśnięte w pięści. Usłyszawszy pukanie, Severin odwrócił się do drzwi. Kto idzie?! - krzyknął. Mój panie, przynieśliśmy wannę. Severin mruknął coś pod nosem, podszedł do drzwi i otworzył je na oścież. Nie pozwolił służebnym wejść do komnaty. Wziął od nich wannę i wniósł ją do środka. Zatrzasnął drzwi i wlał do wanny wodę z wiader. Spojrzał na Hastings, która nadal leżała bez ruchu i wszedł do wanny. Jego członek był pokryty białym kremem i nasieniem. Nie sprawił jej bólu. Mydląc myjkę, spojrzał przez ramię i rzekł: - Ubierz się, zejdź na dół i zajmij się moją kolacją. - Nie - odparła Hastings bardzo wyraźnie. Odwrócił się. Zaskoczenie i zdumienie malowało się na jego twarzy. - Co powiedziałaś? - Powiedziałam: nie. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Nie zasługujesz ani na mnie, ani na Oxborough. Lord Graelam i król Edward popełnili poważny błąd. Mój ojciec prawdopodobnie cię przejrzał, wiedział, jakim człowiekiem jesteś, wyczuł pokrewną, równie złą duszę. Od tej pory nie chcę mieć nic wspólnego z tobą, Severinie. Absolutnie nic. - Podejdziesz tutaj i umyjesz mi plecy. - Raczej wbiję ci w plecy nóż. Podniósł się raptownie. Woda chlapnęła przez brzegi wanny. Grozisz mi? Ty, niewiasta, ośmielasz się mi grozić?! - Uderzył się otwartą dłonią w czoło. - Przed chwilą cię wziąłem. Może nie powinienem był używać kremu? Obszedłem się z tobą za łagodnie. Czy nigdy nie nauczysz się panować nad sobą, kobieto? Hastings tylko potrząsnęła głową. Wstała z łóżka i wolno, przygarbiona jak stara kobieta, podeszła do miejsca, gdzie na podłodze leżało płótno do wycierania i jej nocna koszula. Severin patrzył, jak zakłada ją na siebie. - Jesteś bardzo blada. Gdybyś tylko pohamowała swój język, gdybyś wykonywała moje polecenia, niepotrzebny byłby żaden krem, nie musiałbym brać cię siłą. Masz się mną cieszyć, mam ci sprawiać przyjemność, a ty co? Patrzyła na niego z bezgranicznym zdumieniem. - Przyjemność? To jakiś okrutny żart, w który żadna kobieta nie uwierzy. Masz rację, Severinie. To wszystko moja wina. Uważam, że rzeczywiście powinieneś sprawić mi ból, bo to, co zrobiłeś, było karą dla ciebie. Używając kremu, okazałeś słabość. Powinieneś pokazać mi, jaki jesteś bezlitosny, jakim jesteś dzielnym wojownikiem i jakim wielkim niczym jestem w porównaniu z tobą. Czy naprawdę powinnam to lubić? Czy naprawdę powinnam krzyczeć z rozkoszy, kiedy ciągniesz mnie do łóżka i pakujesz się we mnie? - Odwróciła się na bosej pięcie i wyszła z komnaty, nie czekając odpowiedzi. - Nie pozwoliłem ci wyjść! - wrzasnął za nią. Hastings nie odwróciła się. Cicho zamknęła za sobą drzwi. Severin powoli zanurzył się w wodzie. Skończywszy mycie, zauważył, że jest tylko jedno płótno do wycierania, to, którego używała Hastings. Było wilgotne. Osuszył się najstaranniej, jak mógł i powoli zaczął się ubierać. Trist siedział cichutko. Ciemnymi, szeroko otwartymi oczyma spoglądał na swojego pana. - Ona cały czas ze mną walczy, Trist, a przecież nie sprawiłem jej bólu. Widziałeś przecież, że nie sprawiłem jej bólu. A ona leżała pode mną, jakby to było nie wiem jakie poświęcenie. Tak, prawda, była mięciutka i gorąca, ale nieobecna duchem, Trist. Było jej wszystko jedno. Nie chciałem się żenić. Zupełnie dobrze się nam wiodło, zanim wróciliśmy do Langthorne, ale to tylko ruina. Wiesz, że musiałem wziąć bogatą pannę. No i teraz mam wszystko, czego tylko można sobie życzyć. Jestem człowiekiem majętnym. Czymże jest żona? Utrapieniem, niczym więcej. Będę ją brał, nawet jeśli zawsze będzie leżała jak kłoda. Kuna nadal wpatrywała się w niego, nie wydając żadnego dźwięku. - Ona jest tylko żoną, musi nauczyć się posłuszeństwa. Oblała mnie wodą tylko dlatego, że przyglądałem się pupie Alice, a sam widziałeś, jak Alice się wypinała. A potem ona leż zwróciła się przeciwko mnie. Powiedziała, że jestem tylko mężczyzną, a ona i Hastings są przyjaciółkami, i to od wielu lat. Przecież to w ogóle nie ma sensu. Naturalnie, że jestem mężczyzną. Co ona miała na myśli, mówiąc, że jestem „tylko mężczyzną”? Mężczyzna to mężczyzna, a nie „tylko mężczyzna”, cokolwiek by to miało znaczyć. Jestem tu panem, nie jakimś wieśniakiem. Wszystko należy do mnie. Co się dzieje, Trist? Może powinienem postępować z nią jeszcze delikatniej, ale to chyba i tak niczego by nie zmieniło. Poza tym zasłużyła sobie na to, żebym użył siły. Mimo to nie jest mi posłuszna, mimo to powiedziała, że mnie nienawidzi, mimo to nazwała mnie zwierzęciem. Uratowałem ją przed Richardem de Luci. No, może nie dosłownie, ale uratowałbym, gdyby ten zabójca nie ugodził mnie nożem, zanim zdążyłem skurczybyka powalić. Do licha, Trist, co zrobiłem, czym zasłużyłem na tę jej babską złość? Kuna zamknęła oczy i położyła łepek na przednich łapach. Severin wciągnął czyste ubranie. Tunika miała kolor cynowoszary. Szkoda, że Mark, przeklęty giermek, nie przyszedł pomóc. Mark z szacunkiem traktował każde jego słowo, każde polecenie. Nigdy nie okazał nieposłuszeństwa, nigdy się nie odszczekiwał. Trzeba zrobić coś z Hastings. Ale co? Hastings siedziała w swojej komnacie. Sortując zioła, nuciła pod nosem. Zawsze tak robiła, to ją uspokajało. Wyrzuciła z głowy Severina, skoncentrowała się na kwiatach i gałązkach, leżących przed nią na desce. Kilka minut później weszła damę Agnes z tacą w ręku. - Zjedz coś, Hastings. Nie pozwolę, abyś się rozchorowała tylko dlatego, że nie umiesz poradzić sobie z mężem. Zaskoczona, Hastings strąciła trzy gałązki naparstnicy z pięknymi, dorodnymi kwiatami. W jednej sekundzie znalazła się na podłodze, żeby je pozbierać. Nawet nie spojrzała na siarą nianię. - Czy wiesz, że starożytni druidzi uznawali naparstnicę za swoją roślinę'? Uważali, że jej kwiat przypomina druidzki kapelusz? - Dość tych bzdur, Hastings. Wykorzystujesz swą wiedzę o ziołach, żeby zmienić temat, odwracając uwagę swoją i osoby, z którą rozmawiasz, szczególnie gdy mówi coś, czego wolałabyś nie słyszeć. Idę o zakład, że lorda Severina również w ten sposób traktujesz. On coś do ciebie mówi, a ty opowiadasz mu krótką historyjkę o jednej z twoich roślinek. - Damę Agnes zmarszczyła czoło. - Dlaczego tak dbasz o naparstnice? Wiesz przecież, że na nic nie pomagają. Dlaczego trzymasz je razem z ziołami leczniczymi? - Są piękne, to wystarczający powód. Damę Agnes otrzepała spódnicę, podeszła do łóżka swej pani i poprawiła narzutę, po czym znów odwróciła się do niej. - Posłuchaj. Wszyscy wiedzą, że Severin wziął cię siłą. Alice powiedziała o tym nawet Ericowi, sokolnikowi, a ten, jak wiesz, klapie dziobem na prawo i lewo. Przed kolacją już i najmłodszy pomocnik kuchcika wszystko wiedział. W wielkiej sali nie słychać śmiechów, nie ma głośnych rozmów ani sporów. Ludzie Severina próbowali zachowywać się jak zwykle, ale trafili na mur milczenia. Nastrój jest taki, jakby ktoś umarł. Słychać tylko mamrotanie, siorbanie i czkanie. - Przypuszczam, że Severin kazał ci sprowadzić mnie na dół? - powiedziała Hastings, wstając. - Och, nie! Podejrzewam, że twój mąż będzie chciał jak najszybciej wyjechać z Oxborough. To wielki majątek, a on jest teraz bardzo bogaty, ale nic go tu nie trzyma. Tyle że jada, czasem powie coś do Eloise, to wszystko. Kuna leży wyciągnięta obok, wpatruje się w niego, nawet okiem nie mrugnie. - O, właśnie - powiedziała Hastings. - Tu tkwi prawda, powinnaś to zrozumieć. Zachowujesz się tak, jakby to wszystko była moja wina. A Trist wie lepiej. Wie, że jego pan jest okrutny, rozpustny i... - Gdybyś była dzieckiem, dałabym ci klapsa. Niestety, jesteś dorosłą kobietą, a nawet panią Oxborough i trzech innych zamków, które teraz należą do lorda Severina. Posłuchaj mnie, Hastings. Jesteś kobietą, i to niegłupią. Alice powiedziała, że nie masz najmniejszego pojęcia, jak pokierować lordem Severinem, by go sobie podporządkować. Opowiada, że była przerażona, widząc, że rzucasz się jak ryba w sieci, obrażasz go bez powodu, doprowadzasz do wściekłości, aż w końcu on musiał cię ukarać. Czy zadał ci wielki ból, kiedy cię wziął? Hastings nadal miała drętwe nogi. Nadal czuła ucisk gdzieś w swym wnętrzu. Mężczyzna wszedł w jej ciało, dotknął jej łona, macał jej brzuch i biodra, sprawdzał, czy będzie mogła rodzić jego dzieci. A to skurczybyk! Gdyby tylko opowiedziała damę Agnes, co Severin zrobił, stara niania przestałaby ją za wszystko winić. Ale przecież zrobił znacznie więcej, i Alice opowiedziała o tym damę Agnes. Hastings nie mogła więc uwierzyć, że niania ją obwinia. To nie jest w porządku. Nie można winić jej za to, co zrobił mąż. Na pewno nie! - Nie sprawił mi bólu, ale nie o to chodzi. Przypuszczam, że Alice nie przyznała się, że Severin chciał ją posiąść w mojej obecności?! Damę Agnes roześmiała się. Ona się śmiała! - Powiedziała, że nie wiedziała o twojej obecności. Mówiła, że zdejmowała Severinowi buty, nachyliła się, wypięła pupę i okazywała, że chętnie pójdzie z nim do łóżka, jeśli tylko on będzie miał na to ochotę. Co w tym złego, Hastings? Alice jest dorodną, zdrową dziewuchą. - On jest moim mężem. - Zostaw te zioła. Usiądź tu i posłuchaj. W tym momencie ktoś cichutko zapukał do drzwi. - Wejść! - krzyknęła Hastings. W drzwiach stanęła Alice z minę wielce nieszczęśliwą. Takiej jeszcze jej Hastings nie widziała. Służebna rzucała ukradkowe spojrzenia damę Agnes. - Alice, mogłabyś mi pomóc, dając kilka rad naszej pani? - odezwała się stara niania. Alice natychmiast się ożywiła. - Hastings...? Dobrze się czujesz? Czy on bardzo cię skrzywdził? Nie widzę siniaków. To nie było w porządku! Hastings ze zdumieniem patrzyła na dwie kobiety, które znała niemal od urodzenia. Czyżby Severin był bez winy, bo jej nie pobił? - On mnie poniżył. - Co to znaczy? - spytała damę Agnes, podchodząc bliżej. - Poniżenie? Mężczyźni ciągle to robią. Dlaczego poczułaś się upokorzona? - On zmierzył mnie dłonią, żeby sprawdzić, czy będę mogła bez trudu rodzić dzieci. Damę Agnes pokiwała głową. - Zrobił to, ponieważ chce wiedzieć, czy możecie szybko mieć dziedzica, Hastings. Nie zrobił tego, by cię poniżyć, ale żeby się upewnić, iż możesz rodzić dzieci i nie umrzesz podczas porodu. Czy to poniżenie? Co jeszcze zrobił? - Chciał dotknąć pupy Alice, ale się pohamował. - Pohamował się, bo byłaś tam, prawda? Oszczędził ci poniżenia. Coś mi się wydaje, Hastings, że bardzo źle potraktowałaś swojego męża. Hastings pokręciła przecząco głową, otworzyła szufladkę z różami, wzięła kilka suszonych płatków i włożyła do ust. Alice położyła dłoń na rękawie jej sukni. - Mężczyźni nie myślą tak jasno i rozsądnie jak kobiety - powiedziała. - Oni lubią walkę; lubią sprawdzać swoją męskość i odświeżać krew; lubią jeść, pić i uprawiać miłość tak często, jak tylko mają na to ochotę. To wszystko. Tacy już są, prawie wszyscy. - Alice, doskonale ich opisałaś - odezwała się damę Agnes, z aprobatą kiwając głową. - Tak więc, Hastings, naprawdę to ty wszystko popsułaś. Dostałaś porządnego chłopa, którego mogłabyś wodzić za nos, gdybyś choć trochę pomyślała. Ty jednak wolałaś doprowadzać go do furii i kłócić się z nim. Kłóciłaś się z nim nawet wtedy, kiedy nie było najmniejszego powodu. Wrzeszczałaś, wygłaszałaś mowy, obrażałaś się, chociaż powinnaś się po prostu uśmiechnąć. To wszystko, co powinnaś zrobić. Hastings chwyciła następne płatki róży i włożyła do ust. - Na nogę świętego Godolfina! jęknęła, energicznie żując płatki. - On mnie nigdy nie pocałował. Ja mu się nie podobam. Uważa, że jestem przeciętna. No dobrze, powiedział, że jak na dziedziczkę takiej fortuny, jestem więcej niż przeciętna. - A cóż to znaczy przeciętna dziedziczka? - zapytała Alice, marszcząc czoło w zdumieniu. - To znaczy, że Severin był przekonany, że dziedziczka musi być paskudna. Ja wprawdzie nie jestem paskudna, ale leż nie ma we mnie nic, co by mu się podobało. Nie podobam mu się, nie lubi mnie, chociaż uratowałam mu życie. Pójście ze mną do łóżka traktuje jak obowiązek, nic więcej. Mylisz się co do niego, Agnes. On wcale nie chce uprawiać ze mną miłości. - Och... - westchnęła damę Agnes. - Co to znaczy? - To znaczy, Hastings - odezwała się Alice, cedząc słowa - że czujesz niezadowolenie, ponieważ nie okazał ci, jak bardzo jest ci wdzięczny. On jest rycerzem. Taki człowiek nie zdobędzie się na to, by mówić kobiecie, że jest odważna, bohaterska i że do końca życia będzie ją cenił wyżej od innych. Mężczyźni nie są tacy. - Tak, tak - potwierdziła damę Agnes. - To, że został ugodzony przez zabójcę, zraniło również jego duszę, jego męską dumę. No a fakt, że ty uratowałaś mu życie...? Dla takiego mężczyzny świadomość ta trudna jest do zniesienia. - Czuję zamęt w głowie - powiedziała Hastings i sięgnęła po nowe płatki róży. Westchnęła i zaczęła uważnie zawijać kwiaty naparstnicy w miękkie bawełniane szmatki. - Pamiętaj też, że także go wyleczyłaś. - Tak, Agnes - przyznała Hastings, ze zniecierpliwieniem odrzucając w tył głowę. - To było poważne przestępstwo z mojej strony. Może zamiast tego powinnam całować jego stopy? Może powinnam się po prostu pochylić do ziemi, żeby mógł oprzeć nogę na mojej głowie? - Nie bądź głupia, Hastings. Teraz siadaj i zjedz chleb z gulaszem, który przyniosła ci Alice. Płatki róży są smaczne, ale ciało potrzebuje również czegoś pożywnego. Niania wskazała na łóżko i nie odezwała się więcej, aż Hastings, wzruszając ramionami, usiadła na nim i pozwoliła, żeby Alice postawiła jej tacę na kolanach. Wzięła w rękę chrupiący chleb i ugryzła spory kęs. Zaburczało jej w brzuchu. - Jedz, a tymczasem porozmawiamy. Jeśli chcesz, możesz 0 wszystko pytać. Wiesz, Alice, zastanawiam się, czy nie powinnyśmy przyprowadzić z dołu Belle? Co o tym myślisz? Zna mężczyzn jak nikt inny - powiedziała damę Agnes. - Belle? - zdumiała się Hastings i szeroko otworzyła oczy. Była to kobieta stara, gruba i bezzębna. Miała jednak długie, gęste włosy, kruczoczarne, wśród których tylko gdzieniegdzie połyskiwały siwe. Przeżyła czterech mężów, a teraz stary Morric, kowal, łypał na nią okiem. Ludzie trącali się wówczas łokciami i śmiejąc się, szeptali coś do siebie. Hastings nic z tego nie rozumiała. - Jeśli okaże się, że przydałaby się nam Belle, zawołamy ją - zdecydowała damę Agnes. - O, tak - odparła Alice. - Wydaje mi się, że ona flirtuje z Morricem. On chodzi jak zamroczony, z otwartymi ustami, patrzy głupim wzrokiem. Dzisiaj pewnie go usidli. Nie chciałabym, żeby jutro podkuwał mojego konia - zaśmiała się. - Pewnie przybiłby podkowę do końskiego zadu. Ani chybi przed końcem lata zostanie jej piątym mężem. Hastings żuła chleb, zjadła odrobinę wspaniale przyprawionego wołowego gulaszu z gęstym sosem, cebulą i groszkiem. Posolony był idealnie. MacDear dodał szałwi, dzięki czemu gulasz jest ostrzejszy. Smakuje mi - powiedziała. Alice wzniosła oczy do nieba. - Dobrze, Hastings, powiem ci, co zrobisz - odezwała się damę Agnes. - Ale jedz ten gulasz. Nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu; masz rację, to szałwia. Prawie godzinę później Hastings wreszcie została sama w izbie. Nie widzącym wzrokiem wpatrywała się w dwa gobeliny. Jeden przedstawiał ucztę, drugi walkę turniejową. W rogu tego drugiego widać było filiżankę, w której, jak wiedziała, znajdował się napar z kwiatów i liści ogórecznika. Wierzono, że pity przed walką, natchnie wojownika męstwem i odwagą. Kiedy patrzyła, przechylając na bok głowę, widziała malutkie literki: o - g - ó - r - e - c - z - n - i - k, ślicznie wyhaftowane na filiżance. Co powinna zrobić? Czy miała zgodzić się na rolę schludnego materaca dla Severina? Czy naprawdę miała się tylko uśmiechać, kiedy mąż odezwie się obelżywie? Czy miała nie dostrzegać jego łakomych spojrzeń rzucanych na Alice? Czy miała go pytać, czy było mu dobrze, kiedy wiedziała, że wziął do łóżka inną kobietę? Czy miała udawać radość, kiedy w nią wchodził, mówiąc, że jest odpowiednia, i parząc się z nią jak zwierzę? Nie, prędzej go zabije! Nie przyszedł do niej. Szybko przebrała się w nocną koszulę, sięgającą do kolan. Skuliła się w łóżku i rozmyślała, rozmyślała. Czy to możliwe, że nie ma racji? - To przyjemność, kiedy mężczyzna cię bierze powoli, doskonale wiedząc, co robi - tłumaczyła Alice. - Spytałam Gwenla, jak zazwyczaj robi to jego pan. Powiedział, że Severin z reguły jest delikatny wobec kobiet, że bycie z kobietą sprawia mu wielką przyjemność, i że pieści kobietę czule, aby jej było równie przyjemnie. Gwent mówił, że nie rozumie, dlaczego wy dwoje zachowujecie się tak, jakbyście byli gotowi poderżnąć sobie gardła. Uważa, że to niezrozumiałe, chyba że ty masz zbyt wiele dumy, a to nie może się Severinowi podobać. Hastings trudno przychodziło w to uwierzyć. Severin delikatnie postępował z kobietami? Nie, to nie mogło być prawdą. Nie mogła też uwierzyć, że wszyscy w Oxborough rozmawiali na temat jej i Severina. Zastanawiała się, czy damę Agnes zażąda, żeby ktoś podpatrzył ich, by sprawdzić, jak się zachowują. Na orszak świętego Franciszka! Może powinni się parzyć na jednym z tych stołów na krzyżakach, w obecności wszystkich swoich ludzi, udzielających rad, podpowiadających jej, jak ma się zachowywać, żeby Severin odczuwał największą rozkosz? Nigdy bowiem nie uwierzy, że kobieta może również odczuwać przyjemność. Nie jest zbyt dumna. Nie, nie jest. 11 Następnego dnia Hastings wcześnie rano obudziły krzyki dochodzące z wewnętrznego dziedzińca. Wyskoczyła z łóżka i podbiegła do okna. Na dziedzińcu zobaczyła Severina i przynajmniej dwudziestu pięciu ludzi. Byli to wojownicy z Oxborough i Langthorne. Dokąd się wybierali? Uświadomiła sobie, że Severin nawet nie spał w swoim łóżku. Nie przyszedł do niej. Trist także. Obserwowała, jak wyjeżdżają za bramę. Na czele jechał Severin, ubrany na szaro, w żelaznej kolczudze, połyskującej w promieniach porannego słońca. Nie powiedział jej ani słowa! Ubrała się szybko i zbiegła na dół. W wielkiej sali Gwent rozmawiał z zarządcą, wydawał dyspozycje trzydziestu kilku żołnierzom zostającym w Oxborough. Podniósł głowę i uśmiechnął się, kiedy spostrzegł młodą panią. - Severin pojechał do innych majątków. Tamtejsi kasztelanowie muszą złożyć mu przysięgę wierności. Chce się też upewnić, że panuje tam spokój, nie szykują się żadne zamieszki. - Powinnam z nim pojechać. Tak to się zwykle robi; ludzie będą tego oczekiwać. - Nie życzył sobie. Nikt zresztą poza tobą o tym nie wspomniał. Dlaczego chciałabyś jechać z nim, jeśli go nie lubisz? - Ponieważ tak być powinno. - Severin chciał jechać sam. - Nie jestem ani zarozumiała, ani wyniosła, ani szczególnie dumna, Gwencie. - Może tak, a może nie... - Kiedy mój mąż wróci? - Za dwa tygodnie, może trochę później. - Czy jedzie również do Langthorne? - Na razie nie. Są ważniejsze sprawy. Gwent spojrzał na ranę w swoim ramieniu, która nie goiła się dobrze od czasu, gdy w trakcie ćwiczeń przewrócił się i zranił własnym mieczem. - Pozwól mi to obejrzeć - rzekła Hastings. Wyglądał na zaskoczonego. Po chwili uświadomił sobie, że idąc za jego wzrokiem, patrzy na jego ramię. Ranę miał owiniętą brudną szmatką. - To nic takiego - odparł, wstając. - Muszę poćwiczyć z ludźmi. Severin sobie tego życzył. Hastings bez chwili namysłu pchnęła go z powrotem na lawę. - Nigdzie nie pójdziesz, dopóki nie obejrzę tego zranienia. Nie chcę, żebyś umarł, a tak często się zdarza przy otwartych ranach. Coś złego dzieje się z krwią, a zła krew zatruwa całe ciało. Siedź spokojnie, Gwencie. Uległ jej. Nie jęknął nawet, kiedy przemywała skaleczenie. Było bardzo głębokie i brzydko wyglądało. Kiedy przecierała bolące miejsce naparem ze szczypiorku i ziela świętego Jana, nawet nie drgnął, a Hastings wiedziała, że to musi boleć. - Posłuchaj, Gwencie. Bandaż musi zawsze być czysty. Będę go zmieniała co wieczór, aż rana się zagoi. Jeśli mnie nie posłuchasz, możesz umrzeć. Gwent już chciał powiedzieć, że to tylko kobiety w każdym skaleczeniu czy siniaku widzą powód do śmierci. Zachował jednak milczenie. Ludzie rzeczywiście umierali często od ran. Poza tym Hastings była panią Oxborough, żoną Severina, i Gwent dość ją lubił, choć nigdy jeszcze nie widział swego pana tak zakłopotanego jak w obecności żony. Inna rzecz, że ona umiała się postawić, a Severin zwierzył się Gwentowi, że jeśli nie uda mu się okiełznać żony, ona postara się zamienić jego wnętrzności w wodę. A kto by tego chciał...? Podniósł się i uśmiechnął. - Wielkie dzięki, Hastings - powiedział. - Nie martw się o Severina. Jeśli w tamtych posiadłościach coś będzie nie w porządku, da mi znać. Aha, chciałbym ci powiedzieć, że zgadzam się z tobą. Nie uważam, że jesteś wyniosła, zarozumiała i dumna; zajęłaś się przecież moją raną. - Pamiętaj, by bandaż zawsze był czysty. - Dobrze - odparł i odwróciwszy się, ujrzał Torrica, zarządcę. - No, no, a oto i robak, który wpełznął do sali, żeby przekonać się, czy już wiem, że jest podłym oszustem. Na zęby świętego Andrzeja! Nienawidzę oszustów. Torric oszustem...? Służył od pięciu lal u jej ojca, a on mu ulał. Był bogaty, wszystkie majątki świetnie prosperowały. A teraz Gwent uważa, że Torric oszukuje? To zaś oznacza, że Severin też jest o tym przekonany. Nigdy nie interesowała się tym, jakie właściwie obowiązki ma Torric. Wiedziała jedynie, że wywiązuje się z nich dobrze, jest na ogół sprawiedliwy dla ludzi. Może trochę zbyt rzadko się uśmiecha, ale to przecież nie było ważne. Może powinna się zainteresować tym człowiekiem? W drugim tygodniu nieobecności Severina, pewnego gorącego popołudnia, odźwierny Alart krzyknął, że zbliża się jakiś orszak. Ponieważ zamek Oxborough wznosił się wysoko ponad otoczeniem, z daleka widać było, kto nadjeżdża. Ten orszak, nad którym unosiły się kłęby kurzu, był jeszcze kilka mil od warowni. Hastings spostrzegła chorągiew królewską, lecz król Edward z pewnością nie przybywał osobiście. Mimo to szybko zmieniła suknię, uczesała włosy i upięła je starannie dookoła głowy, chwyciła Eloise za rękę, żeby razem z nią stanąć u wrót. Jak się okazało, przyjechał kanclerz Anglii, Robert Burnell, sekretarz króla Edwarda i jego zaufany doradca. Nie trzymał się dobrze na koniu, a twarz miał napiętą i zmęczoną, choć znajdował się tylko o trzy dni drogi od Londynu. Obok kanclerza, na gniadym rumaku z białymi skarpetkami, jechała jedna z najpiękniejszych kobiet, jakie Hastings widziała w życiu. Włosy miała tak jasne, że w świetle słońca wyglądały na białe, tym bardziej że okrywała je białą chustą. Była nie więcej niż pięć lat starsza od Hastings i trzymała się dobrze w siodle. Ubrana była w miękką, zieloną suknię z długimi, szerokimi rękawami. Burnell powoli zsunął się z konia. Otrząsnął się, spojrzał na Hastings i skinął głową. Lejce swego konia rzucił jednemu z chłopców stajennych z Oxborough. - Moja pani - odezwał się, szeroko uśmiechając się do Hastings, którą znał od jej urodzenia, chociaż w ciągu ostatnich dziesięciu lat rzadko ją widywał. To jest lady Marjorie, wdowa po sir Marku Outbraith. Król Edward przysłał ją, żeby zaopiekowała się Eloise z Sedgewick. Czy to właśnie to dziecko? Dziewczynka przywarła do boku Hastings. - Eloise - odezwała się Hastings. - Moja droga, ten pan jest bardzo miły i służy naszemu królowi. Nie przyjechał cię skrzywdzić. - Co jej jest? - spytał Robert Burnell, zerkając na Eloise, która nie chciała puścić sukni Hastings. - Ojciec ją bił, a matka większość dnia kazała jej spędzać na modlitwach. Teraz już czuje się swobodniej, ale trochę czasu musi upłynąć, zanim odzyska dziecięcą beztroskę. - No, malutka - powiedziała lady Marjorie i nie zwracając uwagi na kurz, przyklękła i spojrzała prosto w jasnoniebieskie oczy Eloise. - Ty i ja - dodała cichutko - bardzo się zaprzyjaźnimy. Mów do mnie Marjorie. - Sięgnęła do kieszeni pięknego płaszcza i wyciągnęła jakieś zawiniątko. Rozwiązała gałganek. W środku były migdały w miodzie. - Weź jednego, Eloise, tylko jednego. Na dłużej starczą i będziesz miała przyjemność z oczekiwania na następny raz. Eloise nieśmiało wyciągnęła rękę i wzięła migdał. Przyjrzała mu się uważnie, potem włożyła do ust. Prawie natychmiast przymknęła oczy z zachwytu. Marjorie uśmiechnęła się i podniosła z kolan. - Jesteś Hastings z Oxborough? - Tak. Szybko przyjechaliście. - Zostaniemy do jutra, Hastings - odezwał się Robert Burnell. - Potem pojedziemy do Sedgewick. Lady Marjorie będzie opiekowała się dziewczynką, aż mała dorośnie. A gdzie jest lord Severin? - Pojechał obejrzeć inne majątki. Podczas kolacji wszystko wydawało się Hastings dziwne. Robert Burnell siedział na miejscu Severina, lady Marjorie na miejscu Eloise, z dziewczynką na kolanach. - Jest bardzo chuda - zauważyła Marjorie. - Szkoda, że jej nie widziałaś, kiedy przyjechała do Oxborough. - To nieprawdopodobna historia! Niemniej myślę, że w Sedgewick już wkrótce wszystko wróci do normy. Kim ja jestem? - pomyślała Hastings. Jakąś wiedźmą, która głodzi dziecko? Uświadomiła sobie nagle, że wcale nie chce, żeby Eloise wróciła do Sedgewick. Tam przecież była Beale. Zarówno Hastings, jak i Eloise bały się jej, i to nie bez powodu. Kiedy po kolacji powiedziała o tym Robertowi Burnellowi, ten milczał dłuższą chwilę. Wreszcie wzruszył ramionami. - Powieszę tę babę, i sprawa będzie załatwiona. Mówiłaś, że ci groziła, prawda, Hastings? - Mówiłam, panie, ale powiesić ją to chyba zbyt surowa kara. Czy Eloise nie może zostać tutaj? To bardzo miłe ze strony lady Marjorie, że po nią przyjechała, ale także ja mogę opiekować się Eloise, aż będzie gotowa do zamążpójścia. Severin zapewni jej ochronę, będzie też strzegł jej majątku. - Przykro mi, ale Jego Wysokość już postanowił. A poza tym jesteście świeżo po ślubie; będziecie mieć własne dzieci. Po co wam cudze? - Lubię Eloise. Miała ciężkie życie. Nie wyobrażam sobie, że będzie szczęśliwa, gdy wróci do Sedgewick z obcą osobą. Proszę, panie... - Hastings, nie rozumiesz? Jego Wysokość ma dług wobec wdowy po sir Marku Outbraith. Jakieś cztery lata temu sir Mark pomógł mu wydostać się z zasadzki zastawionej koło Jerozolimy. Dowiedzieliśmy się niedawno, że został zabity podczas awantury z sąsiadem mniej więcej pół roku temu. Zostawił żonę bez grosza. Jego Wysokość zdecydował, że uczyni ją opiekunką tego dziecka i w ten sposób spłaci dług. - Ale ona jest taka młoda... Robert Burnell roześmiał się. - Masz zaledwie osiemnaście lat, Hastings, podczas gdy lady Marjorie dwadzieścia trzy. Daj spokój; pilnuj swoich spraw. Już nie jesteś odpowiedzialna za Eloise. - Wypił duży łyk wina i głęboko westchnął. - Jeśli się nie mylę, to wino od lorda Graelama. Z winnic jego teścia w Akwitanii? - Tak. Jeszcze trochę, panie? Burnell wypił do dna. - Miałem nadzieję zobaczyć się z Severinem - odezwał się z namysłem. - Ale to mądrze z jego strony, że jak najszybciej chciał obejrzeć majątki. Jestem jednak zdziwiony, że z nim nie pojechałaś. - Nie życzył sobie tego. - Czy on spełnił twoje oczekiwania? Jest takim mężem, jakiego byś chciała? - Jest dzielnym człowiekiem, odważnym wojownikiem, panie. Jeśli wszakże chcesz znać prawdę, panie, to on mnie nie lubi. Przypuszczam, że wielu mężów nie lubi swoich żon. Jeśli o mnie chodzi, to również za nim nie przepadam. Robert Burnell machnął ręką. - Jesteście młodzi; wszystko przed wami. Kiedy urodzisz dzieci, spojrzysz na niego innymi oczami. Jak mi wiadomo, Richard de Luci otruł żonę, żeby móc ciebie poślubić. Nie udało mu się, ponieważ biedna kobieta nie umarła dostatecznie szybko. - Tak mi powiedziano. Lord Graelam mówił, że de Luci poślizgnął się na kości królika i padając, uderzył się w głowę. Nie żyje. - No i dobrze. Wyrosłaś na wspaniałą kobietę. Nie dość, że jesteś ładna, to ugościłaś nas pysznym posiłkiem. Zamek jest w dobrym stanie i widać, że dobrze zarządzany. Ty i Severin powinniście brać przykład z naszej pary królewskiej. Tak, to prawdziwe szczęście móc im służyć. Ich wzajemna miłość jest jedyną trwałą wartością w tym morzu miłostek. Nie bój się, Hastings. Jesteś młoda; nauczysz się być taka, jaka powinnaś być dla swojego męża. Czyżby wszyscy chcieli, żeby stała się bezwolną owcą w kobiecych szatkach? - A Severin? Co on mi da? - To pełen wigoru młody człowiek. Nauczy cię rozkoszować się namiętnością. Hastings wypiła łyk wspaniałego akwitańskiego wina. Rozgrzewało żołądek, powodowało również, że czuła się swobodniej. Siniała się, chociaż Robert Burnell znowu przekonywał ją, że to ona, a nie Severin, powinna się zmienić. Jeszcze raz uśmiechnęła się do swego gościa. - Czy długo zostaniesz w Oxborough, panie? - Jak mówiłem, muszę jutro odwieźć lady Marjorie i dziewczynkę do Sedgewick. Jeśli chodzi o tę Beale, postaram się jej przyjrzeć. Coś z nią musi być nic w porządku, bo inaczej nie przyłożyłaby dziecku noża do gardła i nie próbowała z nią uciec. Nic martw się o dziewczynkę. Spójrz na lady Marjorie. Mała już się do niej uśmiecha i trzyma ją za rękę. To prawda, pomyślała Hastings. Eloise przyjęła Marjorie Z ufnością, nie oglądając się na swą dotychczasową opiekunkę. Hastings czuła się zdradzona i była troszeczkę zazdrosna o tę piękną kobietę. Nie była zadowolona z siebie. Uważała, że to niegodne uczucie, ale przecież nie mogła nic na to poradzić. Czuła, co czuła. Bez wątpienia była zazdrosna. Dlaczego Eloise tak szybko polubiła Marjorie? Trzy dni później wrócił Severin. Ze szczytu schodów Hastings obserwowała, jak razem ze swoimi ludźmi wjeżdża na wewnętrzny dziedziniec. Dzieci i zwierzęta pierzchały z drogi. Widziała, jak zsiada z konia i rzuca lejce swojemu giermkowi. Mark klepał spoconą szyję rumaka, coś do niego mówił. Pewnie opowiadał, pomyślała Hastings, o smakowitych marchewkach z zamkowego warzywnika. Lubiła Marka. On jednak nie potrafił przemóc nieśmiałości. Otwierał wprawdzie usta, coś jąkał, i nic nie powiedziawszy, zamykał je z powrotem. Severin jechał z odkrytą głową. Szara tunika i metalowa kolczuga błyszczały jasnym blaskiem w południowym słońcu. Zwrócił wzrok na Hastings, a ona spostrzegła, że jest bardzo zmęczony. Jednak gdy na nią spojrzał, wzrok mu się rozjaśnił. Rady damę Agnes, jak słowa litanii, brzmiały jej w głowie. Rady, z którymi zgadzała się Alice: „Kiedy pan wróci, powitasz go z uśmiechem i okażesz zainteresowanie jego wyprawą. Pochwalisz go i z entuzjazmem wysłuchasz jego opowieści. Możesz go pocałować, chociaż o ile cię znam, zasznurujesz usta i zrobisz taką minę, że będzie raczej wolał kwaśne jabłko”. Pocałować go... Dużo o tym myślała. Mogła to zrobić, wiedziała, że może. Ale co będzie, jeśli on ją od siebie odsunie? Co będzie, jeśli tylko popatrzy i roześmieje się? Albo powie, że go nudzi, albo że jej pocałunek nie jest niczym nadzwyczajnym, że jest po prostu przeciętny? - Severin! Rozejrzał się. Zawołała go jeszcze raz. Odwrócił się i spojrzał na nią. Ze zdumienia aż otworzył usta. Hastings roześmiała się głośno, zgarnęła spódnicę i szybko zbiegła z wysokich schodów. - Tak się cieszę, że jesteś już w domu - wołała, nie przestając biec w jego kierunku. Wpadła wprost na niego, zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła mocno, tak mocno, że przez moment zastanawiała się, czy go nie udusi. Wisiała mu na szyi, majtając nogami w powietrzu. W końcu i on ją objął. Przytulił mocno. - Tak się cieszę, że jesteś już w domu - powtórzyła, całując go w szyję i w prawe ucho. - Tęskniłam za tobą. Długo cię nie było, aż dwa tygodnie. Bardzo długo. Witaj w domu, panie. - I pocałowała go w policzek. Chwycił ją za ramiona i postawił na kamiennym podwórzu. Popatrzył na nią z góry, spojrzał w te jej niepokojące oczy, które teraz błyszczały szczerą radością. Tak, nie był ślepy ani głupi; naprawdę w jej oczach widział radość, a jej policzki były lekko zarumienione, jakby odczuwała zakłopotanie, że publicznie okazała uczucia. - Co zrobiłaś? - zapytał w końcu, nie zwalniając uścisku. - Czy zabiłaś któregoś z moich ludzi? Otrułaś kogoś przez przypadek? Czy MacDear upiekł kozę, biorąc ją za kurę? Poda ją na stół ze starym butem w pysku? Roześmiała się i objęła go, znowu się przytulając. - Nie! Po prostu za tobą tęskniłam. A ty tęskniłeś? Chociaż troszeczkę? - Może troszeczkę. Wyjechałem z Oxborough z niemiłym uczuciem w sercu, którego długo nie mogłem się pozbyć. - Przepraszam za to. Chodź, mój panie, mam dla ciebie wino i pysznego kapłona w migdałach. Jest tak delikatny, iż nie będziesz miał żadnych wątpliwości, że to drób, a nie nasza koza. - Spojrzała z ukosa, potem szybko się odwróciła, wspięła na palce i pocałowała go w usta, gorące, delikatne, miękkie. A może tylko się jej zdawało? - W migdałach, Severinie - powtórzyła z ustami tuż przy jego policzku. - Przecież uwielbiasz migdały, prawda? Severin wpatrywał się w jej usta. - Z pewnością kogoś zabiłaś, przyznaj się! Powiesiłaś księdza? A może spaliłaś zbrojownię? Zniszczyłaś wszystkie nasze zapasy na zimę? Znowu go pocałowała. Naprawdę się z nią droczył, żartował. Pocałowała go jeszcze raz. Nie, nie myliła się. Usta, tak jak i oddech, miał gorące. - Hastings... - powiedział i zamilkł, a wówczas usłyszał, jak za plecami śmieją się jego ludzie. Spojrzał w górę, zobaczył stojącą na schodach uśmiechniętą damę Agnes. - Czy chcesz, żebym cię wziął tu, na oczach wszystkich naszych ludzi? Cmoknęła go jeszcze raz. Był to szybki pocałunek, muśnięcie, takie samo jak wszystkie poprzednie złożone na jego ustach. Ale przecież, jeśli chodzi o pocałunki, nie miała żadnego doświadczenia. Uśmiechnęła się. - Nie, nie chcę. Chcę cię tylko powitać, tak jak na to zasługujesz. Nie pocałujesz mnie, Severinie? Nie mam wprawy w całowaniu, ale lubię twój smak, i usta masz takie gorące i mięciutkie... Przeszedł go dreszcz. Przyciągnął ją do siebie, chwycił gruby warkocz i odchylił jej głowę do tyłu. Pocałował ją z ogniem, a był to ogień niemały. Poczuł, że jest zaskoczona, nawet przestraszona. Posuwał się zbyt szybko, postępował zbyt gwałtownie. Przecież nikt nigdy jeszcze jej nie całował! Zwolnił tempo; teraz delikatnie muskał jej usta, językiem powoli przejechał po jej dolnej wardze. Wydała dziwny dźwięk. Podniósł głowę. - To był twój język... - powiedziała. - To dziwne. Nie żeby niemiłe, ale... Severinie, czy jesteś pewien, że tak to się robi? - Jest wiele rzeczy, które robią kobieta i mężczyzna, kiedy są razem, a które w tej chwili mogą ci się wydawać dziwne, Hastings. Ale jutro czy pojutrze już takie nie będą. Teraz wszyscy wokoło głośno żartowali. - Myślę, że dostarczyliśmy moim ludziom dość rozrywki. Przez resztę dnia będę teraz musiał wysłuchiwać ich rad. - Ujął jej twarz w dłonie. - Nie rozumiem tej zmiany, ale cieszę się. To bardzo miło z twojej strony. Odsunęła się i krzyknęła, zwracając się do jego ludzi: - Chodźcie do wielkiej sali! MacDear przygotował dla wszystkich coś dobrego. - Ściszyła głos i zwróciła się do Severina. - Przyjdź do naszej komnaty, to przygotuję ci kąpiel. Oczy mało nie wyszły mu z orbit. Jeszcze przed chwilą czuł się ogromnie zmęczony, bał się, że spadnie z siodła. Teraz by] jak odrodzony. Miał ochotę porwać żonę w ramiona i przy - lulając do siebie, pobiec na górę kamiennymi schodami, a znalazłszy się w komnacie, położyć ją na środku tego wielkiego loża, zdjąć z niej ubranie i... Mój panie, witaj w domu. Potrząsnął głową. Ludzie śmiali się jeszcze głośniej. Odezwał się głosem zdecydowanym: - Gwent, cieszę się, że wróciłem. Tu na pewno wszystko w porządku, w przeciwnym razie nie uśmiechałbyś się tak. Beamis, pomogłeś ćwiczyć tych prostaków? Było jeszcze więcej śmiechu. Beamis i Gwent poszturchiwali się, przekomarzali, a Severin czuł radość, że ci dwaj się zaprzyjaźnili. Nagle oczyma duszy zobaczył dziewczynę, która przyszła do jego łoża w zamku Fontivale, położonym trzy dni drogi od Oxborough. Była młodsza od Hastings, a znała się na rzeczy lepiej niż niektóre kobiety, które brał do łóżka podczas pobytu w Ziemi Świętej. Przełknął ślinę, wspominając, jak leżała w jego łóżku, czekając na niego, jak uśmiechała się, gotowa wziąć go w ramiona. Mówiła mu, że jest wspaniały, że było jej z nim dobrze. Pomyślał wówczas, iż ta dziewczyna wcale nie uważa, że jej towarzysz zachowuje się jak zwierzę. Poczuł się przy niej silny, potężny. Ale kiedy wchodził w Annę, widział bladą, napiętą twarz Hastings, kiedy poruszał się w niej. Wiedział, że ona nienawidzi tego zespolenia z nim. Nienawidził jej za to. Posiadł Annę trzy razy, zanim wyczerpany zapadł w niespokojny sen. I śnił o Hastings, śnił o tej chwili, kiedy uratowała go przed śmiercią, przed nożem zabójcy. Rozmyślał o tym, jak go wycierała, kiedy leżał trawiony gorączką. Śnił o chłodzie jej rąk, delikatności dotyku. Następnego ranka gnębiło go poczucie winy, chociaż początkowo nie zdawał sobie sprawy, dlaczego tak dziwnie się czuje. Kiedy uświadomił sobie, o co chodzi, był wielce niezadowolony. Ma się czuć winny? Dlatego, że zaznał rozkoszy z inną kobietą? Przecież to bez sensu! Ale następnego dnia wyjechał, dzień wcześniej niż planował. Annę już więcej nie widział. Co jednak stało się Hastings? Dlaczego zmieniła stosunek do niego? Czy o nim śniła? Czy czuła się winna, że nie traktowała go dotąd, jak należy? - Jeszcze nie wiem, czy Torric jest złodziejem, czy nie - usłyszał cichy głos Gwenta. - Nie potrafię rachować tak dobrze jak ty. Będziesz musiał sam się tym zająć, Severinie. Dobrze, ale dopiero jutro. A dzisiaj... - Wiem, wiem. Całą uwagę poświęcisz swojej pani. - Gwent spojrzał w kierunku Hastings. - Ciekawe - powiedział, cedząc słowa. - Może miała widzenie? - Chodzi ci o to, czy jakieś duchy powiedziały jej, jak powinna zachowywać się dobra żona? - Coś w tym sensie - odparł Gwent, nadal patrząc na tę radośnie śmiejącą się dziewczynę. - Nie zniszcz tego cudu, Severinie. - Ale... - Nagnij się, tak jak ona się nagięła. - Spróbuję, lecz, prawdę powiedziawszy, nie bardzo to umiem. Pocałowała mnie, Gwent. To był taki dziewczęcy, niewinny pocałunek, ponieważ ona jeszcze nie wie, jak to się robi, ale ją nauczę. I tak nie było źle, mięciutko, gorąco i... Gwent odrzucił w tył głowę i zaśmiał się donośnie. Inni wojownicy zawtórowali mu. Chociaż nie wiedzieli, dlaczego się śmieją, to ucieszył ich śmiech człowieka, który w kilka minut mógł powalić każdego z nich na ziemię podczas ćwiczeń. Beamis, śmiejąc się, podniósł swojego syna, zakręcił nim nad głową i przekazał dziecko w ręce jednego ze swoich pomocników. Chłopczyk zanosił się od śmiechu. Severin popchnął przed sobą Gwenta, ruszając w kierunku wielkiej sali. Czy Hastings naprawdę miała widzenie? A może wpuściła do łóżka innego mężczyznę i teraz czuła się winna? Czy to dlatego podbiegła, przytuliła się i całowała męża? Nie. Nie Hastings. Dlaczego w takim razie tak się zmieniła? I czy ta zmiana potrwa dłużej, niż trzeba czasu na wypicie kielicha wina? 12 Roześmiana Hastings trzymała w ręku gąbkę nasączoną lawendowym mydłem. Pochyliła się nad plecami Severina. Mięśnie miał twarde, wyraźnie zarysowane. Z pewnym zdumieniem stwierdziła, że lubi go dotykać. Nie był bardzo brudny, co nieco ją zdziwiło. Przecież spędził wiele dni w siodle i z pewnością nie był w miejscach, w których stały wanny. - Och, jak dobrze... - westchnął Severin. Zamknął oczy, odchylił się w tył i oparł o brzeg wanny. Chociaż w każdym z nowych grodów, które odwiedził, żona kasztelana albo któraś z dworek odprawiała rytuał kąpieli, teraz było to coś zupełnie innego. Hastings dotykała go zupełnie inaczej. Jeszcze nigdy kąpiel nie sprawiła mu takiej przyjemności. Wolałby jednak mycie gołymi dłońmi, a nie gąbką. - Jesteś rosły - odezwała się w końcu Hastings. Jej głos wydawał się jakby trochę piskliwy, ale zaraz znowu się roześmiała. Może i śmiech był odrobinę piskliwy, ale dla Severina to nie było ważne. Odwrócił się i złapał ją za nadgarstek. - Hastings! - powiedział. Teraz wyraźnie spostrzegł, że jej śmiech jest wymuszony, a oczy niespokojne. Przygryzała dolną wargę. Ta jego młoda żona wcale nie była taka pewna siebie, jaką udawała. Przypomniał sobie budzące grozę słowa Gwenta o jej ewentualnym widzeniu i puścił jej rękę. - Pocałuj mnie jeszcze i zostaw samego. W przeciwnym razie nie wcześniej niż jutro spróbujemy kapłonów MacDeara - powiedział. Oczy mało nie wyszły jej z orbit. Koniuszkami palców dotknęła jego mokrego ramienia, pochyliła się i dotknęła ustami jego ust. Jej usta były jeszcze zaciśnięte. Jak zasznurowane, pomyślał Severin, ale to też nie było ważne. Na pożegnanie pomachał jej gąbką. Hastings zamknęła za sobą drzwi i ciężko oparła się o ścianę. Wzięła głęboki oddech. Wszystko było takie dziwne. Tylko dlatego, że powitała go pocałunkami i uściskami, Severin wydawał się innym człowiekiem. Czyżby damę Agnes i Alice miały rację'.' Wystarczy, że będzie się śmiała, dobrze go karmiła i całowała, by nie wziął jej znowu na siłę? Okaże delikatność? Nie będzie na nią wrzeszczał, nie będzie nią potrząsał? Oderwała się od ściany i szybkim krokiem zeszła na dół po kamiennych schodach. Zastanawiała się, gdzie jest Trist. Tęskniła za nim. Dopilnuje, żeby dobrze ugotowano dla niego jajko. Severin założył nową tunikę, którą Hastings dla niego uszyła - bladoniebieską, miękką jak futerko Trista i ślicznie wykończoną, choć nieco wąską w ramionach. Założył ją, żeby zrobić żonie przyjemność. Kiedy ich oczy się spotkały, Hastings uśmiechnęła się. Następnie, zanim opuściła ją odwaga, podbiegła do niego i pogłaskała miękką wełnę. - Jesteś wspaniały! Przepraszam, Severinie, ale nie przypuszczałam, że jesteś aż tak szeroki w ramionach. Następną tunikę zrobię większą - zapowiedziała. - Jest świetna - odparł Severin. Wyglądało na to, że chce coś dodać, ale w tej chwili oboje uświadomili sobie, że w wielkiej sali zaległa głucha cisza. Nawet Edgar, który przed chwilą przeraźliwie szczekał, goniąc za małą dziewczynką, bawiącą się z nim motkiem wełny, zamilkł, przysiadł i gapił się na swych państwa. - Zastanawiałam się, dlaczego zawsze ubierasz się na szaro. - Chyba dlatego, że kobiety, które przędły i farbowały wełnę w Langthorne, potrafiły farbować tylko na szaro. Kiedy wyjechałem stamtąd, już nawet nie szukałem niczego, co miało inny kolor. Myślałaś, że to może oznaka jakiegoś obrządku? - Chyba tak. Ja potrafię farbować na piękne kolory, Severinie. Czy mogę uszyć ci różnokolorowe tuniki? - Możesz robić z moimi tunikami, co ci się tylko podoba. Ta jest bardzo mięciutka. Dziękuję. - Wszyscy zastanawiają się, co między nami zaszło - powiedziała Hastings i żeby samej sobie udowodnić, że doskonale wie, co robi, uniosła brodę i spojrzała prosto w te jego ciemnoniebieskie oczy. - Czy mam im powiedzieć, że jeszcze nic się nie stało? Ale przecież stało się - odparła. W jej głosie słychać było zdecydowanie. - A tak. Z wielką przyjemnością słuchałem, jak się śmiejesz. Nigdy wcześniej nie słyszałem, żebyś się śmiała. Dopiero dzisiaj. - Czy to coś niezwykłego? - Tak - odparł, uśmiechając się. Potem kłykciami palców musnął jej policzek. - Jesteś tak delikatna - powiedział, pochylił się i lekko ją pocałował. - Znacznie delikatniejsza niż moja nowa tunika. - Widząc jej zaskoczoną minę, roześmiał się głośno i poszedł w kierunku swojego krzesła z wysokim oparciem. Trist ułożył się wokół kielicha. Severin wyciągnął rękę, żeby go pogłaskać, i poczuł, że ubiór uwiera go pod pachami. Tunika mogłaby być większa; było mu w niej niewygodnie. Szybko usiadł na krześle. Trist podniósł się, podszedł bliżej i wąsami połaskotał dłoń Severina, który zaczął głaskać mięciutkie futerko. Hastings postawiła przed nim cynowy talerz. Leżała na nim gruba pajda białego chleba, doskonale upieczony kapłon podlany migdałami w miodzie, zielony groszek, kapusta i cebula. W trzech nowych warowniach, które odwiedził, karmiono go dobrze, ale nikt nie dorównywał kunsztem MacDearowi. Zajął się jedzeniem. Chciał jak najszybciej porwać Hastings i zaciągnąć ją do łożnicy. Dzisiaj nie będzie z nim walczyła, będzie się uśmiechała, będzie wyciągała do niego ramiona, będzie go obejmowała. Tak jak robiła to Annę. Nie, nie będzie myślał o Annę, tej młodziutkiej kobiecie, która dała mu wiele rozkoszy, ale i zrodziła obezwładniające poczucie winy. Nie powinien wszakże czuć się winny. Hastings była jego żoną, ni mniej, ni więcej, tylko żoną. Wszystko w porządku, nic nie trzeba zmieniać. Tylko ją, No tak, ale ona już się zmieniła. Był zadowolony. Miał nadzieję, że jest to trwała zmiana, że nie będzie musiał utrzeć żonie nosa i będzie mógł okazać wielkoduszność. Zastanawiał się, co ja zmieniło, kto mu pomógł, bo przecież ktoś musiał maczać w tym palce. Co zmieniło tę sekutnicę w uśmiechniętą dziewczynę, która patrzyła w niego jak w obraz? Nie zniweczy tego cudu. Ludzie mówili do niego, wokół niego, lecz nic go to nie Obchodziło. Od czasu do czasu ledwie skinął głową i jadł. Wiedział, że kapłony MacDeara są przepyszne, ale teraz było mu wszystko jedno, jak smakują. Chodziło tylko o to, żeby jak najszybciej ujrzeć błyszczące dno cynowego talerza. Właściwie posiłek dopiero zaczął się na dobre, kiedy Severin odsunął krzesło i wziął Hastings za rękę. W wielkiej sali wszystkie głowy odwróciły się jak na komendę. Wszyscy patrzyli. Poczuł, że Hastings zesztywniała. Była teraz sztywna jak ta piękna srebrna kropielnica, którą pogiął w złości. - Nie zwracaj na nich uwagi - powiedział do niej, ledwo otwierając usta. - Nie mają pojęcia, co będziemy robić. - To z pewnością było największe kłamstwo, jakie od wielu miesięcy wyszło z jego ust. - Chodź, Hastings, będę dla ciebie miły. Będzie miły? Nie mogła sobie nawet wyobrazić, na czym to ma polegać, ale uśmiechnęła się, skinęła głową i silniej ujęła jego dłoń. Trist skoczył Hastings na ramię i ostrożnie przesuwał się dookoła jej szyi, aż ułożył się na ramieniu. W wielkiej sali słychać było pomruki zadowolenia i okrzyki radości. Hastings myślała, że zapadnie się pod ziemię, wcale nie dlatego, że czuła się zakłopotana, ale dlatego, że ogarnęło ją podniecenie i obawiała się, że można to wyczytać z jej twarzy. Wszyscy wiedzieli, o co chodzi. Spostrzegła zagadkową minę starej Belle. Siedziała przy stole przytulona do Morrica, kowala, który jedną ogromną dłonią wkładał do ust swej wybranki kawałki wołowiny, a drugą delikatnie pieścił jej piersi. Belle puściła do niej oko. Hastings wiedziała, że damę Agnes i Alice chichoczą jak dzierlatki, ale nie mogła się zmusić, żeby na nie spojrzeć. Zanim doszli do schodów, Severin roześmiał się głośno, podniósł ją i przerzucił sobie przez ramię. Długie warkocze Hastings niemal zamiatały podłogę. Potem lekko klepnął ją w pupę, na co jego ludzie zawyli z zachwytu. Tak powinno to wyglądać w noc poślubną! Nie puścił jej, zanim dotarli do komnaty. Pomału zsuwał ją po swoim torsie, czując na sobie wzgórki piersi, brzuch i pozwalając jej poczuć każdy centymetr swego ciała. Kiedy potknęła stopami podłogi, położył dłonie na jej pupie i przy - cisnął do siebie. - Och... - wyrwało się Hastings. - Popatrz na mnie. Wszystko w porządku. Nie bój się mnie. O tych poprzednich nocach zapomnij. Nie było ich. To tylko zły sen, który z czasem wyrzucisz z myśli. Spróbujesz? - Spróbuję. Dla niego te noce wcale nie były złym snem, ponieważ mężczyźnie nie jest trudno zaspokoić żądzę. Chociaż wolałby, żeby z nim nie walczyła. Wolałby, żeby go pragnęła, choć troszeczkę. No, teraz z tym koniec. Teraz ma kobietę, która nagięła się do jego woli. Nie pozwoli jej zmienić się. Trist zeskoczył z ramienia Hastings i wylądował na łóżku. Wyciągnął się na całą długość i wpatrywał się w nich, głośno miaucząc. Severin przypomniał sobie, jak Trist siedział przy nim, kiedy miał w łożu Annę. Wtedy nie wydał z siebie nawet najcichszego dźwięku. - Będziesz ze mną z własnej woli, Hastings? - Dobrze. Ale ciężko oddychasz, Severinie. Czy kapłon MacDeara leży ci na żołądku? Zerknął na nią z góry i łagodnie popchnął. Usiadła na łóżku, dłonie złożyła na kolanach. Z lekko rozchylonymi ustami wpatrywała się w niego. Chciała go obejrzeć, chyba tak. Jeśli to potrzebne do podtrzymania tego cudu, to proszę bardzo. Niezdarnie ściągał z siebie ubranie i po chwili stanął przed nią nagi. Zmuszał się, żeby ręce trzymać przy sobie. Nie zniszczy tego cudu, nie zaprzepaści szansy! - Jesteś... - odezwała się w końcu z oczyma utkwionymi w jego brzuch. - Jesteś piękny, Severinie. Pomyślałam tak już wcześniej, ale to była tylko myśl, za którą nic się nie kryło. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że twoja uroda tak wiele będzie dla mnie znaczyć. Proszę, podejdź bliżej, tak blisko, bym mogła cię dotknąć, jeśli tego zapragnę. Nigdy przedtem nie stal nagi przed kobietą. Członek miał nabrzmiały i nic na to nie mógł poradzić. Wiedział, że nabrzmieje jeszcze bardziej, co może ją przerazić. Obawiał się tego, choć z drugiej strony chciał, żeby przyglądała mu się z odrobiną wahania, niepewności. Stał na wprost niej. Patrzył, jak wyciąga swoje białe ręce i dotyka dłońmi jego brzucha. Jego ciałem wstrząsnęły dreszcze, członek nabrzmiał jeszcze bardziej. Spostrzegł, że zamknęła oczy. Chciała go czuć, każdy centymetr jego ciała. Palce delikatnie przesuwała po mięśniach brzucha, sunąc w dół, aż sięgnęła gęstwiny włosów na podbrzuszu. Tak bardzo pragnął, żeby go dotknęła... Delikatnie, leciutko palce trafiły na jego męskość. Wiedział, że ona nie zna jego ciała. Głaskała go, przyciągając do siebie. Zastanawiał się, jak długo to wytrzyma. Zacisnęła palce na członku. Otworzyła oczy i popatrzyła na swoje dłonie. - Nie bój się, Hastings. Raczej podziwiaj, jak hojnie obdarzyła mnie natura. Zwilżyła wargi językiem. Odrzucił w tył głowę, ręce przycisnął do boków, gwałtownie przełykał ślinę, próbując odzyskać nad sobą panowanie. Nie umiał sobie poradzić. W końcu powoli zaczął się odsuwać. Nie puściła go. Wstała i nadal trzymając go w dłoniach, szła ku niemu, w miarę jak on się cofał. Roześmiał się desperackim śmiechem. Przecież gdyby ktokolwiek zobaczył te przedziwne pląsy, uśmiałby się setnie, może nawet wpadłby w osłupienie. Chwycił ją za ramiona. - Puść, Hastings, albo zabrudzę nasieniem ten piękny dywan. - Jest z Flandrii - powiedziała, nadal go trzymając i wolniutko gładząc palcami. - Bardzo stary. Nie, jeszcze nie. Pozwól mi potrzymać cię jeszcze trochę. Jesteś gorący w moich dłoniach, Severinie. Gorący i gładziutki. - Proszę, puść mnie, Hastings. Dłużej nie wytrzymam. - Dobrze - zgodziła się z westchnieniem. Puściła go i znów westchnęła. - Pomożesz mi, Severinie? Oddychał bardzo ciężko, pierś wznosiła się i opadała raptownie. - Hastings, nie mogę... Podarłbym na tobie suknię. Nie, słodziutka, zrób to sama. Ale pospiesz się. Dłużej nie wytrzymam. To nie był ten sam człowiek, który upokorzył ją dwukrotnie. Nie ten sam człowiek, który patrzył na nią, jakby było mu wszystko jedno, czy z nią obcuje, czy z inną kobietą. To stanowczo nie był ten sam człowiek. Zdała sobie nagle sprawę z tego, że nie chce puścić tej części jego ciała, która wnikała w nią. Trzymanie jej okazało się przyjemne. Czuła się bardzo dziwnie, jakby rozdygotana, na skraju szaleństwa, ale zarazem czuła się potężna. Nie wiedziała, że ona również szybciej oddycha, ale Severin zwrócił na to uwagę. Siedział na łóżku, obserwując ją, tak jak ona przedtem jego. Była szybsza. Błyskawicznie ściągnęła przez głowę suknię i koszulę. Potem zdjęła podwiązki i zsunęła pończochy. Kopnięciem zrzuciła pantofle ze szpiczastym noskiem. - Chodź do mnie - odezwał się Severin. Spojrzała na niego, potem obejrzała się przez ramię i wróciła wzrokiem do niego. - Już, już... - odparła. - Czy uważasz, że za tobą ktoś stoi? - Nie, ale jestem całkiem naga, a wcale nie wiem, czy tak powinno być. - Zrób to, ja się nie wahałem. Kiedy stanęła między jego udami, wyciągnął ręce i objął jej piersi. Ciało miała delikatne i bardzo gładkie, a skórę białą. Chciało mu się płakać z radości. Popatrzyła na niego z góry i spostrzegła, że zamknął oczy. Tak było lepiej. Przysunęła się troszkę bliżej i położyła ręce na jego nagich ramionach. Rana ładnie się zagoiła, szrama, choć długa, była gładka. Dłońmi objął ją w pasie. Ścisnął, kciukami sięgał do pępka. Na białej, delikatnej skórze jego ręce wydawały się ogromne i bardzo ciemne. Samo patrzenie na te ręce spowodowało, że dziwne uczucie podniecenia stało się jeszcze silniejsze. Zapragnęła, by dotknął jej niżej. To było takie proste! Ona go trzymała, a on pragnął tego. Czekała teraz, aby jej dotykał. To nowe dla niej pragnienie owładnęło nią. Czuła gorączkę, wilgotną gorączkę, w sobie i na sobie. - Severinie... - westchnęła. Nie podniósł głowy. Otworzył oczy i wpatrywał się w jej brzuch, patrzył na swoje ręce rozchylające kobiece ciało, a ona pomyślała, że te niesamowite uczucia, których doznawała, zabiją ją. Dotykał jej stwardniałymi koniuszkami palców. Krzyknęła ochryple i przycisnęła się do niego, przylegając brzuchem do jego twarzy. Ku bezbrzeżnemu zdumieniu Hastings, nie cofając paków, dotknął jej ustami. Krzyknęła przeciągle, nie dbając o to, że ktoś może usłyszeć krzyk. Rozgorzał w niej ogień, przenikający całe ciało. Nie wiadomo skąd wiedziała, że to jeszcze nie koniec, że czeka ją więcej doznań. Ale co też on robi, gdzie ją całuje...? Nigdy o czymś takim nie słyszała, nigdy by sobie czegoś takiego nie potrafiła nawet wyobrazić. - Severinie, nie wiem... Czuła, że pieszcząc ją ustami, przesuwa wewnątrz niej palce do góry. Przeszyła ją obezwładniająca rozkosz. Nogi jej się ugięły. Chwycił ją i delikatnie ułożył na plecach. Głaskał jej ciało, a pieszczoty te wzmagały uczucie rozkoszy. Przebiegło jej przez myśl, że to doznanie wprost nie do przeżycia. W paroksyzmie rozkoszy wygięła się w tył. - Severinie... - wyszeptała z zamkniętymi oczami. - To niesamowite, temu chyba nic nie może dorównać... - Tak - odparł. - Nic. Leż spokojnie, teraz w ciebie wejdę. I wszedł - powoli, delikatnie, a był twardy i śliski. Odruchowo unosiła biodra, żeby przyjąć go jak najgłębiej. Było mu cudownie, wypełniał ją, czuł, że naprawdę go pragnie. Wreszcie tworzyli jedność. Przeszedł go dreszcz. Zamarł w bezruchu, cofnął się nieco. Obserwowała go, ale z zupełnie innym uczuciem niż wtedy, kiedy patrzyła na jego spełnienie, leząc pod nim zimna i zła. Ociekał potem, ciężko dyszał, pierś wznosiła się i opadała gwałtownie. Oparty na łokciach wpatrywał się w nią. Wzrok miał nieobecny, lecz ciemnoniebieskie oczy płonęły ogniem. Nie były to już zimne oczy, jak osądziła tego dnia, kiedy przyjechał do Oxborough, żeby ją poślubić. - Nie jesteś przeciętna - powiedział. Pochylił się i pocałował ją w usta. - Rozchyl wargi. Rozchyliła wargi. Pocałował ją jeszcze raz, poczuła, jak jego język przesuwa się po jej wargach, potem wsuwa się do ust. Cichutko jęknęła. Severin cofnął się i popatrzył na nią z góry. - To wszystko jest takie dziwne - odezwała się Hastings. Czy to Trist piszczy? - Tak, miauczy tak głośno, że aż bolą mnie uszy. Roześmiała się. Słysząc ten słodki śmiech, pocałował ją znowu. Westchnął, oderwał się od niej i położył na plecach. Pociągnął ją za sobą. Głowę oparła na jego ramieniu, dłoń spoczywała na sercu. - To właśnie jest rozkosz, Hastings. Czuł, jak rzęsami łaskocze go w pierś, czuł ciepło jej oddechu. - To coś, czego nie potrafiłabym sobie wyobrazić. - Nikt nie potrafi, dopóki tego nie przeżyje. Odpowiedziałaś na moje pieszczoty... - A ty odpowiedziałeś na moje, Severinie. - Przypomniała sobie, jak go trzymała, a on cofał się. Zaśmiała się cichutko. Czuła, jak gładzi ją po plecach, biodrach. Jeszcze mocniej się przytuliła. - Napełniłem cię swoim nasieniem. - W jego głosie słychać było wyraźną satysfakcję. Ugryzła go lekko. - A ja cię wzięłam, trzymałam głęboko i mocno. Dałam ci siebie - powiedziała z ustami tuż przy jego gorącym ciele. Przeszył go dreszcz, jęknął. Nie powiedział nic więcej. Oddychał coraz wolniej, coraz bardziej miarowo, aż zapadł w sen. Dzięki niech będą Bogu za damę Agnes i Alice. Trist wyciągnął się na piersi Severina, łapy oparł na głowie Hastings. Jak ktokolwiek dałby radę zrobić to pięć razy w ciągu jednego dnia...? 13 Poczuła delikatne drapanie po żołądku; to było miłe uczucie. Westchnęła, przeciągnęła się lekko i w tej chwili przypomniała sobie ostatnią noc. Otworzyła oczy. Podniosła przykrycie i zobaczyła zwiniętego obok siebie Trista. Łapkami przebierał po jej brzuchu. Pogłaskała go. - A gdzie jest twój pan? Trist otworzył oczy, popatrzył na nią, przeciągnął się i wyślizgnął spod przykrycia. Powąchał powietrze. Hastings poszła w jego ślady. Czuła ten zapach już wcześniej, ale nie wiedziała, co tak pachnie. Była oślicą! To zapach miłości... Wstała. Cała się kleiła. To jego nasienie, pomyślała, gdy myła się w cynowej misie z zimną wodą. Dlaczego ją zostawił? Dlaczego jej nie obudził, żeby dopilnowała podania śniadania? Może tak właśnie zachowują się mężowie po nocy spędzonej z żoną? Spostrzegła, że niebieska tunika leży równiutko ułożona w nogach łóżka. Pod prawym rękawem widniała dziura. Przypomniała sobie, że rozdarł tunikę, kiedy ściągał ją przez głowę poprzedniego wieczoru. Nic nie szkodzi. Była pewna, że potrafi wstawić kawałek materiału, poszerzając ją, tak by pasowała na Severina. Z pewnością potrafi to zrobić. Nuciła coś pod nosem, kiedy niebawem wchodziła do wielkiej sali. Czuła się cudownie. Severin siedział pomiędzy Gwentem a Beamisem. Obaj uważnie słuchali jego słów. Było jeszcze bardzo wcześnie. Severin podniósł głowę i spostrzegł Hastings. Twarz zastygła mu w bezruchu, potem uśmiechnął się serdecznie. - Podejdź tu, Hastings! - zawołał, podnosząc rękę. - Nie mogę sobie poradzić z tą migdałową bułeczką. Chciałbym, żebyś mnie nakarmiła. Roześmiała się i w podskokach podbiegła do niego. Rozpierała ją energia, czuła się lekka i radosna jak chyba nigdy dotąd. Nagle uświadomiła sobie, że jest po prostu szczęśliwa. Posadził ją sobie na kolanach. - No patrz, ten baran Gwent poucza mnie, jak należy jeść (e bułki, ale nie radzi sobie najlepiej. Twoje żądania ostatniej nocy osłabiły mój umysł. Musisz mnie teraz nakarmić, Hastings. Odłamała kawałek bułki i wsunęła mu do ust. Przyglądała mu się, kiedy żuł, przyglądała się, gdy przełykał. - A teraz pocałuj mnie. - Przy Beamisie i Gwencie? Przy wszystkich? - Niech patrzą. Pocałuj mnie. Pocałowała go. To był nieśmiały pocałunek, zamkniętymi ustami, ale jemu to wystarczyło. To był symbol, więcej niż symbol - to było ślubowanie, które wszyscy widzieli. Teraz była naprawdę jego żoną. Nie będzie już żadnej walki. Nagięła się do jego woli. Pozwolił, żeby nakarmiła go bułką, potem uniósł ją z kolan. - Jeśli tu zostaniesz - powiedział - będę musiał włożyć ci rękę pod spódnicę. A to z pewnością byłoby szokiem dla naszych ludzi, ponieważ uważają cię za osobę skromną i wstydliwą. - Poklepał ją po pupie. - Słuchaj, z tego, co Gwent mówi, rozumiem, że Eloise wróciła do Sedgewick w towarzystwie nowej opiekunki i sir Roberta Burnella. Ufam, że odpowiednio przyjęłaś wysłannika króla. - Nie - odparła Hastings. - Kopnęłam go w piszczel i popłakałam się na jego piersi, kiedy powiedział, że zabiera Eloise. Napoiłam go też naparem, po którym powinien zakochać się w naszym wilczurze. Roześmiał się. Jeszcze wczoraj chyba inaczej by zareagował. Jeszcze wczoraj napiąłby się jak cięciwa łuku. Ale nie teraz. - Przykro mi, że będziesz tęskniła za dziewczynką. A co myślisz o jej opiekunce? Gwent powiada, że to wdowa po sir Marku Outbraith, któremu król zawdzięcza życie. To lady Marjorie, czy tak? - Tak. Byłam zazdrosna, Severinie. Eloise od razu do niej przylgnęła, zapominając o mnie. Poczułam się wówczas tak mało ważna jak ślimak pełzający po ziemi - westchnęła Hastings. - Rozumiem. Ale już wkrótce będziesz miała własne dziecko, Hastings. Za dziewięć miesięcy. Pomyślała o jego nasieniu, złożonym głęboko w jej ciele. Zarumieniła się. Severin wybuchnął śmiechem. - Tak właśnie mówił lord Burnell - powiedziała, odchrząknąwszy. - Ale bardzo mi jej brak, Severinie. Nadal była bardzo chuda, a lady Marjorie zachowywała się tak, jakby uważała, że głodzę to dziecko! Wstał od stołu, opuścił rękę, żeby Trist bez trudu mógł wspiąć się na jego ramię, i pochylił się w kierunku Hastings. - Muszę teraz poćwiczyć ze swoimi ludźmi - rzekł jej do ucha. - Gwent chce też, żebym przejrzał księgi zarządcy. Dlatego opuściłem cię o świcie. Gdybym został, nic z tego, co planuję, nie byłoby zrobione. Po kolacji nauczę cię czegoś nowego. Rozkosz można osiągnąć na wiele sposobów. Co ty na to? Pochyliła głowę. - Mogę być zbyt zmęczona, Severinie. Nogi mam tak obolałe, że ledwie nimi ruszam. Może... Położył jej palec na ustach, a drugą ręką głaskał ją po plecach. - Masz takie mięciutkie usta - powiedział i pocałował ją. - Wcale nie przeciętne. Czulą, jak jego język przesuwa się po jej dolnej wardze. To miłe uczucie. Ale mój język nadal woli zostać we własnych ustach. - Nieśmiały język, ale i to się zmieni, zobaczysz. Zajmij się swoimi sprawami, Hastings. Myśl jednak o mnie i o tym, co będę z tobą robił. No, siedź cicho, Trist, bo uwierzę, że jesteś jakimś czartem. Kuna miauczała tak głośno, że wilczur ją usłyszał i zaczął wolno się zbliżać. Severin przytulił Hastings, potem, pogwizdując, wyszedł z wielkiej sali w towarzystwie Gwenta i Beamisa. Wyglądał wspaniałe. Hastings nie oderwała od niego oczu, aż znikł jej z pola widzenia. - No cóż, byłam przekonana, że jesteś zbyt uparta na to, by słuchać rad, ale cieszę się, że byłam w błędzie. Hastings, jestem szczęśliwa! - zawołała damę Agnes. - Ty jesteś szczęśliwa? - zapytała, odwracając się i uśmiechając szeroko. - Ty w ogóle nie wiesz, co to znaczy być szczęśliwą. - Po tych słowach odwróciła się i gwiżdżąc równie głośno jak jej mąż, skierowała się do ogrodu z ziołami. - Gdyby mężczyzna i kobieta nie potrafili dawać sobie rozkoszy, wyobrażasz sobie, ile byłoby walk na świecie? - odezwała się Alice do damę Agnes - A wojny, Alice, to nie dość? Mężczyźni zabijający się bez końca? - To prawda. Ale gdyby kobiety nie miały chwil rozkoszy, prawdopodobnie zabijałyby mężczyzn i wkrótce zostałyby same na świecie. Bez wątpienia wiodłybyśmy wtedy lepsze życie, ale jakie nudne! Nie wiem, czy mnie by się to podobało. Damę Agnes uśmiechnęła się i poklepała Alice po ramieniu. - Tego nikt nie wie. Jeśli zaś chodzi o nas, tu, w Oxborough, będziemy się modlić, żeby i pan, i pani patrzyli na siebie oczyma pełnymi pożądania, przynajmniej do czasu, kiedy uświadomią sobie, że naprawdę się lubią. Hastings widziała, jak Torric podchodzi do Severina siedzącego na swoim krześle z wysokim oparciem, z którego rozsądzał miejscowe sprawy, krześle, z którego chciał rozmawiać z człowiekiem, o którym wiedział, że go oszukuje. Gwent stał u jego boku. Severin poprosił, żeby Hastings przyszła do wielkiej sali i była świadkiem tego, co tam się wydarzy. Była zadowolona, że to zrobił. Fakt, że Torric okazał się oszustem, zasmucił ją i rozczarował, ale na własne oczy widziała kolejne wpisy w księgach. To samo rok po roku, całymi latami! Nawet nie próbował tego ukryć. Pieniądze po prostu znikały, bez żadnego wyjaśnienia, bez podania celu. - Podejdź bliżej, zarządco! - zawołał Severin. - Chcę ci przedstawić dowód twojej nieuczciwości. Tonie, wyprostowany i z podniesioną głową, przyspieszył kroku. - Nic jestem złodziejem - powiedział głosem tak donośnym, że słychać go było w najodleglejszym zakątku wielkiej sali. Jestem jednak głupcem, że zostałem tu po śmierci lorda Fawke'a. - No cóż, nie uciekłeś. Teraz, zarządco, wyjaśnij mi te wpisy, dokonane twoją ręką. Zaczęły się wiele lat temu. Nie rozumiem, dlaczego nawet nie próbowałeś ukryć swoich oszustw. Czy czułeś się bezkarny? Czy byłeś przekonany, że lord Fawke nigdy cię nie spyta o te braki? Tome patrzył na stronice pergaminu zapełnione starannie wpisanymi cyframi. Przełknął ślinę. - Nie jestem głupi, mój panie, ale nie jestem też złodziejem. Sprawy nie wyglądają dla mnie dobrze, prawda? - Powiedziałbym, że Gwenta aż świerzbi ręka, by powiesić cię za tę chudą szyję. Torric podniósł rękę do gardła. - Co zrobiłeś z tymi pieniędzmi? Zakopałeś w ogrodzie Hastings? - Mój panie, przysięgam ci i przysięgnę przed Bogiem, że nie wziąłem żadnych pieniędzy lorda Fawke'a. O Boże, rozumiem, że albo wszystko teraz powiem, albo zginę. - To najlepsze, co możesz zrobić, jeśli chcesz przeżyć, ale twoja opowieść musi być wiarygodna. Wydawało się, że zarządca zmaga się sam z sobą. W końcu Spojrzał Severinowi prosto w oczy. - Te liczby kazał mi wpisać lord Fawke. Wykonałem tylko jego polecenie - oznajmił. Ojciec oszukiwał sam siebie...? - To bez sensu, Torric - odparł Severin. - Z Oxborough wypływały niewielkie sumy. A ponieważ to bardzo bogaty gród, straty były nieodczuwalne. Teraz koniec z tym. Teraz kradniesz to, co należy do mnie. Przestań kłamać, a obejdę się z tobą łagodniej. Torric nadal upierał się przy swoim. - Nie, panie, nie kłamię. Nigdy o tym nie mówiłem, ponieważ złożyłem uroczystą przysięgę lordowi. Wpisywałem cyfry, które kazał mi wpisać. Nic nie ukradłem. Gwent stracił cierpliwość. - Przestań kłamać, diabelski pomiocie! Nienawidzę oszustów i złodziei. Przyznasz się, albo od razu poderżnę ci gardło! - krzyknął. Torric cofnął się o krok i natychmiast poczuł na ramieniu ciężką rękę jednego z żołnierzy. - Nie kłamię, panie. Pieniądze szły na południe. Co trzy, cztery miesiące. Zawoził je lord Fawke z kilkoma ludźmi. Nie zwróciłeś uwagi, panie, że te wpisy są bardzo regularne? Nie wiem, kto tam mieszkał czy mieszka nadał. Tylko lord to wiedział. Jego ludzie, jeśli nawet znali prawdę, przysięgli do - chować tajemnicy, tak samo jak ja. Wszyscy cieszyli się zaufaniem lorda. Nikt nigdy go nie zdradził. - Teraz lord Fawke nie żyje i twoja przysięga nie obowiązuje - powiedziała Hastings, wysuwając się do przodu. - Dlaczego ja nic nie wiem o tym, Torric? - Nie wiedziałaś również niczego o mężczyźnie, którego ojciec kazał ci poślubić, lady Hastings. Dlaczego miałabyś wiedzieć o tym? Przysięgam, że nie kłamię. Robiłem tylko to, co kazał twój ojciec. Modliłem się, lordzie Severinie, byś nie odkrył, że brakuje pieniędzy, ale wiedziałem, że tylko idiota nie spostrzegłby braku. Wiem, co mi grozi, ale ty znasz już prawdę. Wszystkie te pieniądze szły do majątku na południu. - Jak nazywa się ten majątek? - Rosehaven. - Kto mieszka w tej posiadłości? Komu lord Fawke woził pieniądze? - Nie wiem. Przysięgam. - Pozwól, żebym poderżnął mu gardło, Severinie. Ten załgany skurczybyk będzie kłamał do ostatniego tchu. - Gwent, uspokój się. To zaczyna być ciekawe. Zastanawiam się, z jaką tajemnicą mamy do czynienia. Hastings, czy kiedykolwiek słyszałaś nazwę Rosehaven? Potrząsnęła przecząco głową. - Pamiętam - powiedziała, zwracając się do Torrica - że ojciec co kilka miesięcy wyjeżdżał. Zawsze mówił mi, że jedzie odwiedzić jeden ze swoich majątków. Raz czy dwa prosiłam, by mnie z sobą zabrał, ale odmówił. Czy zawsze sam odwoził pieniądze do tego Rosehaven? - Zawsze. Ludziom zapowiedział, że jeśli nie upilnują worka z pieniędzmi, zostaną surowo ukarani. Za każdym razem nie było go szesnaście dni, co oznacza, że spędzał w Rosehaven dziewięć dni. Dopiero ostatnim razem wysłał z ogromną sumą Beamisa. Wiedział, że umiera i, jak przypuszczam, była to ostatnia wpłata. Teraz wstanie z grobu i zabije mnie za złamanie przysięgi. - To jest to, co wzbudziło moje podejrzenie, Severinie - rzekł Gwent. - Ta ogromna suma, która znikła całkiem niedawno. Czy myślisz, że ten skurczybyk mówi prawdę? - Jak długo służysz w Oxborough, Torric? - zapytał Severin, prostując się na krześle. Trist wylazł zza pazuchy swego pana, zsunął się po ramieniu i wyciągnął jak długi. Wpatrywał się w zarządcę błyszczącymi oczkami. - Jedenaście lat, mój panie. Ciężko pracowałem dla lorda Fawke'a. Nie oszukiwałem go, a on płacił mi dobrze. Ufał mi. Modliłem się, żebyś nie odkrył braku pieniędzy, ale stało się. Możesz mnie zabić, ale w ten sposób nie wymierzysz żadnej sprawiedliwości. Prawda kryje się na południu, w warowni Rosehaven. - Gdzie leży ta posiadłość? - zapytała Hastings. - Na wybrzeżu, w pobliżu Folkstone. To prawie cztery dni ostrej jazdy. Severin milczał. W zamyśleniu głaskał grzbiet Trista. W końcu podniósł się z krzesła. - Nie poznamy prawdy, dopóki nie pojedziemy do Rosehaven - rzekł. - Hastings, będziesz mi towarzyszyła i ty też, Gwencie. Weźmiemy z sobą piętnastu ludzi. Wyjeżdżamy jutro rano. - Beamis zna prawdę, Severinie. - Tak, on wszystko wie. Ale chcę pojechać do tego Rosehaven i sam poukładać tę łamigłówkę. Torric, ty zostajesz na miejscu. Będziesz nadal wykonywał swoje obowiązki. Polecę Beamisowi, żeby miał na ciebie oko i uprzedzę go, że ma cię zabić, jeśli będziesz próbował uciec. Rozumiesz? - O tak, mój panie. Bardzo dobrze rozumiem. * - Beamisa znam od urodzenia mówiła Hastings, wchodząc przed Severinem do komnaty. Nigdy o niczym takim nie wspominał ani też nawet nie dał do zrozumienia. Ojciec również. O co tu chodzi, Severinie? Zatrzymał się, położył ręce na jej ramionach i powoli odwrócił twarzą do siebie. - W tej chwili jest mi to obojętne, nawet jeśli tam, w Rosehaven, więził księcia z nieprawego łoża. Pocałuj mnie, Hastings. Pocałowała go. Usta miała zamknięte, dopóki nie poczuła, że gładzi językiem jej dolną wargę. Zarzuciła mu ręce na szyję, wspięła na palce i mocno się przytuliła. - Lubię to, Severinie - powiedziała, nie odrywając od niego ust. - Powiedz, co mam robić. - Otwórz usta, ale tylko troszeczkę. O tak, dobrze. Uważaj, pokażę ci coś nowego. Nie obawiaj się. Poczuła, jak jego język powoli wsuwa się do jej ust. Zamknęła je z jego językiem w środku. Severin chciał się roześmiać, ale nie mógł. Głaskał językiem jej język, aż rozchyliła wargi, okazując aprobatę i wzrastający entuzjazm. - O tym w ogóle nie myślałam - powiedziała, całując go. - To nie powinno być takie podniecające, a jest... - Nic nie mów, Hastings. - Uniósł ją nieco, nie przestając całować, nawet wtedy, kiedy kładł ją na łóżku. Roześmiała się. Jeszcze nigdy żadna kobieta nie śmiała się, kiedy ją całował. Severin uniósł się i oparł na łokciach. Popatrzył uważnie. - To jest fajne - powiedziała i rękoma podcięła mu ramiona. Upadł na nią i zaczął się śmiać. Całowali się, śmiali i zrywali z siebie ubranie. Kiedy byli już nadzy, Hastings uklękła obok Severina. Pocałowała go, prześlizgnęła się językiem po jego wargach i podniosła się. Tym razem bez wahania ujęła w dłonie jego członek, pochyliła się i objęła go wargami. O mało nie spadł z łóżka. - Na palce świętego Andrzeja! Kto cię tego nauczył? - Damę Agnes i Alice polecały mi ten sposób - odpowie działa. Gorący oddech łaskotał. - Uważałam, że to odrażające, ale obie zapewniły mnie, że mężczyźni bardzo to lubią. Czy naprawdę, Severinie? - Nie wiem. Umieram. Kiedy w końcu zdecydował się odsunąć ją od siebie, pragnął, żeby go puściła, gdyż inaczej tryśnie nasieniem i to będzie koniec. Puściła wreszcie, ale robiła to powoli, i było to cudowne uczucie. Jęczał z rozkoszy. - Chyba nie umierasz, Severinie, ale jęczysz, jakbyś był bliski śmierci. - Roześmiała się serdecznie, pocałowała go w brzuch i uklękła, żeby przyjrzeć się swemu dziełu. Severin gwałtownie łapał powietrze, choć próbował oddychać spokojniej. Poczuł jej rękę na udzie. Przesuwała się w górę. - Nie, Hastings - udało mu się wyszeptać. - Muszę dojść do siebie. Roześmiała się znowu, lecz za chwilę niemal straciła oddech ze zdumienia, kiedy przerzucił ją na plecy i położył się na niej. - Doprowadzasz człowieka do szaleństwa i śmiejesz się, widząc, jak balansuje na krawędzi? Śmiejesz się, widząc, czego dokonałaś? No, Hastings, zobaczmy, jak długo będziesz się śmiała! Nie śmiała się nawet pięciu sekund. Dyszała, unosiła się, wiła, dłonie wbijała w jego ramiona. Podniósł głowę i pocałował ją w brzuch. - No i jak? Czy już balansujesz na krawędzi? Pociągnęła go za włosy. Roześmiał się i wrócił do jej rozpalonego ciała. Bardzo długo nie dał jej odetchnąć. - Severinie, dłużej tego nie wytrzymam! - krzyknęła wreszcie. Niech to się w końcu stanie. I stało się. Głośno wciągała powietrze, wijąc się z rozkoszy, a on uniósł się i wszedł w nią. - Dwa rodzaje rozkoszy. Nie wiedziałam... - szepnęła z zamkniętymi oczami. Usłyszała, jak się śmieje, potem głośno jęknął. Już nic nie mówili, nie było słów, tylko narastająca namiętność, aż Severin krzyknął tak, że zadrżał belkowany sufit. Upadł na nią i całował, dopóki nie zebrała sił wystarczających na to, by odwrócić głowę i dostać kilka pocałunków w usta. - To bardzo ciężka praca, Severinie. - O tak - odparł, skubiąc zębami jej dolną wargę. - Uwić rżysz chyba, jeśli ci powiem, że większość mężczyzn woli walczyć na polu bitwy, niż oddawać się leniu wyczerpującemu zajęciu. W komnacie rozległ się śmiech Hastings. Trist wspiął się po gołym ramieniu swego pana i zerkał ciekawie. - O tak, mój panie! A ty chyba uwierzysz, że większość kobiet woli wygarniać popiół z pieca, niż oddawać się temu wyczerpującemu zajęciu. Trist głośno miauczał. Severin pomyślał, że to trochę dziwne leżeć na kobiecie, gadać głupoty i znakomicie się przy tym bawić. 14 Nie wyjechali do Rosehaven następnego ranka. Gdy Hastings kończyła czarę koziego mleka, naturalnie od Gilberta, przybył posłaniec. Usłyszawszy krzyki na dziedzińcu, zerwała się od stołu. Posłaniec przywiózł wiadomość z Langthorne. Zaginęła matka lorda Severina. - Jak to możliwe? - zapytał Severin znękanym głosem. - Była dobrze strzeżona. Zanim wyjechałem do Oxborough, sam wybrałem kobiety, które miały stale jej towarzyszyć. Co się stało...? Posłańcowi nie podobał się głos pana. Z trudem przełknął ślinę, potem zebrał się na odwagę. - Jedna z kobiet zachorowała - rzekł. - Twoja matka, panie, prosiła, żeby pozwolono jej się nią zająć. Ta druga kobieta nie protestowała. Kiedy wróciła do komnaty, w której leżała chora, twojej matki już tam nie było. Sir Roger zarządził poszukiwania. Jego oficer, a tobie bardzo oddany człowiek, Thurston, kazał mi jechać do ciebie. Jest wielce zaniepokojony. Sir Roger nic chciał cię jeszcze o tym zawiadamiać, ale Thurston oznajmił, że musisz wiedzieć. Gdy wyjeżdżałem z Langthorne, jeszcze twej matki nie znaleziono, panie. Severi przez chwilę przyglądał się posłańcowi, potem odprawił go ruchem ręki. - Dajcie mu piwa! - krzyknął do Alice. - Głos ma ochrypły z pragnienia. Hastings wiedziała jednak, że głos posłańca był ochrypły ze strachu, nie z pragnienia. Bał się, że Severin go zabije. - Obawiam się, Hastings, że muszę pojechać do Langthorne. Nie ma teraz czasu na Rosehaven. Na nic nie ma czasu. - Wyjedziemy za godzinę, Severinie. - Szybciej dojadę, jeśli będę miał tylko mężczyzn w orszaku - powiedział, marszcząc ciemne brwi. - Nie spowolnię tempa jazdy. Pamiętaj też, że kiedy odnajdziesz matkę, może będę mogła pomóc jej moimi ziołami. Co właściwie jej dolega, Severinie? - Jest obłąkana. Obłąkana? Hastings zastanawiała się, czy ojciec o tym wiedział. Na pewno nie, gdyż dla zapewnienia ciągłości rodu nie wybrałby człowieka obciążonego obłędem w rodzinie. - Opowiedz mi, co ona mówi, jak się zachowuje. - Bywa, że zachowuje się zupełnie normalnie, będzie z tobą rozmawiała, jakby nadal była panią na zamku, potem, zupełnie niespodziewanie, oczy jej gdzieś uciekają lub stają się puste. Mówi wtedy przedziwne rzeczy. Nie wie, kim jest, nie wie, kim jest rozmówca. Kilka razy widziałem, jak rzuciła się na kolana i próbowała rozbić sobie głowę o kamienie. Potem zasypia i śpi przez wiele godzin. Gdy się obudzi, z reguły znowu jest normalna, ale nigdy nie wiadomo... Dlatego nająłem dwie kobiety, żeby stale przy niej czuwały. - Aha. - Hastings słyszała o przypadkach obłędu, ale nigdy o takim. Rzeczywiście, wyglądało to dziwnie. - Co chcesz przez to powiedzieć? - To tylko, że zanim wyjedziemy, muszę poradzić się Znachorki. Czy chcesz, bym spróbowała pomóc twej matce? - Dobrze, ale Gwent i kilku ludzi będzie ci towarzyszyło w tej wyprawie. Nie zamierzam ryzykować, że cię stracę. Nie protestowała. Jeździła do lasu spotkać się ze Znachorką więcej razy, niż mogła zliczyć. Teraz jednak była mężatką, i mąż pragnął jej strzec. Postanowiła pozwolić mu na to. Przecież troska ze strony mężczyzny, który dał jej szczęście, jest miła. - Pozwól, żebym się o ciebie troszczył, Hastings. Rzuciła na niego okiem. - Czyżbyś czytał w moich myślach, panie? - Czasami twoje myśli są dla mnie tak oczywiste jak zamiary Edgara. Roześmiała się. Bez namysłu pocałowała go w obecności posłańca, jak i wszystkich zgromadzonych w wielkiej sali. - Twoje myśli są proste i łatwe do odgadnięcia, ale to dobrze. Uważaj na siebie i wracaj szybko. - Dlaczego sir Roger nie chciał, abyś od razu się dowiedział, że matka zniknęła? - spytała, marszcząc brwi. - No właśnie... Nie mogę doczekać się wyjaśnień. Hastings przypuszczała, że sir Roger chciał zachować milczenie, ponieważ miał nadzieję, że sprawa nie wyjdzie na jaw. Bez wątpienia usiłował odnaleźć matkę swojego pana i uniknąć jego gniewu. Tak się jednak nie stało. Hastings była przekonana, że Znachorka jest starsza niż gęsto pokryte liśćmi dęby, potężne i wielkie, które rosły obok jej chaty. Wierzyła, że ta kobieta cudownym sposobem pojawiła się na ziemi w tym samym czasie, kiedy wykiełkowały te drzewa. Ale na jej twarzy nie było zmarszczek, skórę miała białą i gładką, włosy czarne z gdzieniegdzie prześwitującymi srebrnymi pasemkami. Zawsze była ubrana w ciemnobrązową suknię, przewiązaną sznurem. Odkąd Hastings pamiętała, Znachorka zawsze wyglądała tak samo. Nie uśmiechnęła się na widok grupy jeźdźców zbliżających się do chaty. Nie uśmiechnęła się również na widok Hastings. z opuszczonymi rękoma cierpliwie czekała. - Znachorko... - odezwała się Hastings zsiadając z wierzchowca. - Dobrze wyglądasz. O, jest i Alfred. Wielki, cętkowany kot skoczył jej w ramiona z takim impetem, aż się zachwiała i cofnęła o krok. Usłyszała, jak mężczyźni z jej eskorty mówią coś ochrypłymi głosami. Prawdopodobnie czynili też znak krzyża, ponieważ Alfred był bez wątpienia największym kotem w Anglii. Hastings przytuliła zwierzątko, pogłaskała jego wielki łeb i postawiła kota na ziemi. Znachorka przesunęła bosą stopę po grubym futrze swego ulubieńca. - Wszystko mi zjada. Teraz ja jestem ta chuda. Gdy nadejdzie czas, on mnie pochowa. No, Hastings, wejdź i powiedz mi, czego sobie życzysz. Małą chatę wypełniał odurzający zapach. Dało się w nim rozróżnić bazylię, rozmaryn, naparstnicę, czosnek, hizop. Były też inne zapachy, które drażniły nos i spowodowały, że oczy Hastings zaczęły łzawić. Usiadła na niskim stołku i czekała, aż Znachorka poda jej filiżankę swojego specjalnego naparu. Był to słodki, cierpkawy napój, który Hastings bardzo smakował, ale Znachorka nie chciała dać jej przepisu ani też poczęstować więcej niż jedną filiżanką. Widziała, jak kobieta podaje również Alfredowi na - par w dużej drewnianej misce. Chłeptanie kota rozlegało się w całej chacie. - Chodzi o matkę mojego pana - zaczęła Hastings i opowiedziała Znachorce wszystko, czego dowiedziała się od Severina. - Mówi, że potem ona zapada w sen - dodała. - Moim zdaniem jej umysł każe jej spać, żeby mogła się odrodzić w swej zwykłej postaci. Czy masz coś, co pomogłoby przy tego rodzaju chorobie? Znachorka wyjrzała na dwór przez wąskie drzwi. Na zewnątrz mężczyźni na koniach dreptali wokoło. Skrzywiła się, widząc, jak jeden nieuważnie pokierował konia w tył, na stertę drewna i rozrzucił polana. - Nigdy nie lubiłam mężczyzn - powiedziała tym swoim miękkim, śpiewnym głosem. - Depczą moje zioła, bo nigdy nie dostrzegają niczego poza czubkiem swego nosa. Czkają głośno, chrapią i myślą tylko o sprośnościach. O, gdybym tylko mogła, uwolniłabym świat od tych bydląt. - Mój mąż jest inny. - Jeszcze za wcześnie, żebyś to mogła wiedzieć. Pewnie nawet uważałaś, że jest potomkiem szatana, zanim zaznałaś z nim rozkoszy. Tak, tak, możesz się rumienić, Hastings, ale sama siebie nie okłamuj. Twój ojciec był taki sam, i Richard de Luci też. Ten knur zabił żonę, żeby zdobyć ciebie. Cieszę się, że mu się nie udało. Ale też nie martwi mnie, że jednak udało mu się uśmiercić tę żałosną kobiecinę. Ludzie gadają, że sprawy w Sedgewick nie mają się dobrze. Tam musi dojść do tragedii. - Mówisz o Eloise? - A tak. Biedne dziecko. Nie ma żadnych szans. - Czyżbyś słyszała, że lady Marjorie źle traktuje dziewczynkę? - Nie byłoby to nic nowego, prawda? - odparła Znachorka, wzruszając ramionami. - A ty, Hastings, uważaj. Nic nie jest takie, na jakie wygląda. Nic. Nigdy o tym nie zapominaj. Dam ci teraz zioła, które mogą pomóc matce twojego męża. Teraz, kiedy dobrze ci z lordem Severinem, ciągle się uśmiechasz, potakująco kiwasz głową. Dlaczego nagięłaś się do jego woli? - Nie lubię walczyć. Nic nie wiedziałam o mężczyznach i początkowo nie postępowałam z nim właściwie. Damę Agnes i moja służebna Alice powiedziały mi, co powinnam robić. Postanowiłam dobrze go traktować, i tyle. - A on pewnie przechwala się przed swoimi ludźmi, że utarł ci nosa i pokazał, gdzie jest twoje miejsce. - Może to ja ucieram mu nosa...? Znachorka pokręciła głową. Uśmiechnęła się. Był to niewyraźny grymas, ale jednak oznaczający uśmiech. - Jesteś szczera, Hastings - powiedziała. - Dlatego powinnaś uważać. No, idź już. Muszę się zająć swoimi roślinami. Alfred, nie dostaniesz więcej naparu. Idź naprzykrzać się tym ludziom na dworze. Parskaj na nich, nastrosz futro, wygnij grzbiet. Przestraszysz ich na śmierć. Może, wrzeszcząc, uciekną do lasu, zgubią się w nim i zostaną pożarci przez niedźwiedzie? Mała szkoda! To gbury i prostaki. Hastings koniuszkami palców dotknęła ramienia Znachorki i wyszła z chaty. Gwent pomógł jej dosiąść Marelli. - Dziwna kobieta - rzekł. - A ten kot! Bestia tak wielka, że mógłby zająć miejsce przy stole. - Je za dwóch chłopów - odparła Hastings. - Zarezerwuj więc dla niego dwa miejsca. Cały dzień padało. Miarowy, nieustający deszcz czynił świat ponurym, a podróżnych wprowadził w przygnębiający nastrój. Było ich dwanaścioro, wszyscy przytuleni do końskich grzbietów. Hastings cieszyła się, że zabrała z sobą prawie wszystkie zioła. Ktoś na pewno rozchoruje się od tej marnej pogody. Pierwszego popołudnia Severin zarządził postój pod wieczór. Byli przy opactwie Wigham, masywnej budowli z szarego kamienia, wzniesionej w ubiegłym wieku. W zapadającym mroku budowla wyglądała groźnie. Hastings zadrżała, nie z zimna czy wilgoci, ale dlatego, że ta góra kamieni wzbudziła w niej lęk. Opat, ojciec Michael, grzecznie powitał Severina i zaprosił przybyłych do zimnej wielkiej sali opactwa. Zachowywał się uprzejmie, dopóki nie spostrzegł Hastings. - Panie - powiedział, odchrząknąwszy. - Pani tutaj nie może zostać. Jeden z naszych braci zaprowadzi ją do innego budynku, gdzie pozostanie do rana, aż do waszego wyjazdu. - Nie sądzę - odparł krótko Severin. Hastings nie rozumiała, co się dzieje, ale widziała, że mąż jest zły. A więc kobietom nie wolno przebywać razem z mnichami! Dlaczego to rozgniewało Severina? - Taka jest reguła naszego zakonu, mój panie. Dadzą tej kobiecie jeść, ale nie może zostać razem z mężczyznami. To byłoby świętokradztwo. Nasz Pan nie pochwaliłby nas za złamanie jednego ze swych świętych praw. Hastings miała właśnie powiedzieć mężowi, że jej to nie przeszkadza, chciała już zrzucić z siebie mokre ubranie, kiedy nagle Severin wyciągnął sztylet zza szerokiego skórzanego pasa. Szybkim ruchem przyłożył ostrze do gardła opata. - Wiem, jak traktujecie kobiety, ojcze. Nie pozwolę, żeby moja żona spała na wilgotnym materacu, przykryta cienkim kocem i szczękała zębami z zimna. Nie pozwolę, żeby siorbała chłodną, rzadką zupę, którą, kiedy nie będzie patrzyła, jakiś mnich wsunie do jej celi. Ona zostanie tutaj, ze mną, z moimi ludźmi i waszymi świętymi braćmi. Ojciec Michael, jednako zaskoczony, co wściekły, otworzył usta. Severin lekko nacisnął sztylet i na szyi mnicha pokazała się kropla krwi. - Będzie, jak powiedziałem, ojcze. Zapewniam cię, że z powodu mojej żony mnisi nie będą narażeni na żadne pokusy. Zostanie u mego boku. Traktuj ją po prostu jak jeszcze jednego mężczyznę, który przez przypadek ma zbyt długie włosy. Opat nie był głupi. Ten gwałtowny człowiek, ubrany na szaro, nie dbał o to, że on, ojciec Michael, opat starego zakonu benedyktynów, był emisariuszem Boga, i że napastnik poszedł by do pieklą, gdyby istotnie wbił ostrze w gardło opata. Ojciec Michael wiedział, że musi ustąpić, ale napełniło go to goryczą. Wszyscy ludzie tego pana, przemoczeni do suchej nitki, czekali niepewnie, zbici w gromadę, ale ta kobieta stała dumnie, odrzuciwszy do tyłu długie włosy w mokrych strąkach, cała mokra, jak mężczyźni. Widział, jak na niego patrzyła, jak patrzyła na jego bezradnych braci. Wiedział, że to ona namówiła męża do tego strasznego postępku. Ona była pokusą wysłaną przez szatana, jak zresztą wszystkie kobiety. Wodziły czcigodnych mężów na pokuszenie. Powinna odejść, zostawić w spokoju ludzi dobrej woli, żyjących moralnie. Powinna... - Jesteśmy przemoknięci i głodni. Zajmij się tym, ojcze. Opat skinął głową i z zaciśniętymi ustami odwrócił się do zakapturzonych braci. Jego chuda twarz przybrała kolor purpury, żyła na szyi, tuż obok plamki krwi, pulsowała gwałtownie. Hastings spostrzegła, że opat poszturchuje jednego z braci. - Czy to prawda, Severinie? - spytała, patrząc, jak jeden święty mąż karci drugiego. - Kobiety naprawdę są trzymane w osobnych pomieszczeniach? Nie traktuje się ich dobrze? Nie wiedziałam o tym. Severin wzruszył ramionami. Nie upierałbym się, gdyby w tych pomieszczeniach było Ciepło, Ale przy tej wilgoci z pewnością byś się rozchorowała. Zdejm to mokre ubranie. Chodź! - Dlaczego mają takie zwyczaje, Severinie? - Mówiono mi, że Kościół nadal dyskutuje nad tym, czy kobiety mają dusze. Pomyśl, Hastings. Jeśli nie masz duszy, powinno ci się zakazać przebywania w towarzystwie doskonałych stworzeń boskich, jakimi są mężczyźni. Nie zasługujesz na to. Nie różnisz się od zwierzęcia, przynajmniej w oczach Boga. - To bardzo dziwne. Ojciec Carreg nigdy niczego podobnego nie mówił. - Ojciec Carreg nie jest głupcem. Prawdopodobnie przypuszczał, że jeżeli będzie głosił takie rzeczy w Oxborough, to sprowadzisz na niego jakieś przykre dolegliwości. Ale to prawda, tak to jest. Matka mi o tym mówiła. Podróżni są wprawdzie chętnie przyjmowani w religijnych domach, ale kobiety mają trzymać się osobno, ponieważ księża uważają, że jako istoty nieczyste niewiasty zatruwają święte powietrze. Hastings wyglądała na zakłopotaną, ale po chwili uśmiechnęła się, przy czym na jej policzkach pojawiły się dołeczki. - Próbowałam zatruć tylko chwile twej radości. Roześmiał się, wziął ją za rękę i poszedł za milczącym bratem, który poprowadził ich do własnej celi. Severin zostawił żonę samą, żeby się przebrała. - Ja przebiorę się razem z pozostałymi mężczyznami - powiedział. - Ubierz się ciepło. Cela była sucha, ciepła i słodko pachniała rozmarynem. Kiedy Hastings wróciła do sali jadalnej, w której sześć stołów ustawiono jeden przy drugim, poczuła zapach ciepłego piwa, świeżego chleba i pieczonych kurczaków. - To nie jest typowy posiłek, jakim częstuje się podróżnych - rzekł Severin. - Dobrze zapłaciłem za to jedzenie. Lepiej niech smakuje równie dobrze, jak ładnie pachnie. Zapowiedziałem opatowi, że posiłek musi smakować mojej żonie, inaczej będę niezadowolony. Kiedy to mówiłem, położyłem rękę na rękojeści sztyletu. Z zadowoleniem patrzyłem, jak blednie mu twarz. - Dotknął dłonią jej policzka, potem czoła. - Jesteś rozpalona. Czy dobrze się czujesz? - O tak - odparła. - A ty, mój panie? - Myślę - powiedział powoli, spoglądając na nią z góry - że jeśli nadal będziesz się tak zachowywała, wszyscy braciszkowie pogryzą sobie palce z bólu nie zaspokojonej żądzy. Przyrzekłem opatowi, że będzie mógł cię traktować jak jeszcze jednego mężczyznę, no, może kastrata. Zachichotała i celowo odezwała się piskliwym głosem. - Bardzo dobrze, mogę nawet zaśpiewać na cześć wieczerzy. Nie pocałuję cię, chociaż mam na to ochotę. Lubię twoje usta. - Przestań, Hastings. O, jedzenie gotowe! - Oszczędź gardło opata - powiedziała Hastings po spróbowaniu skrzydełka. - Kurczę jest dość dobrze przyrządzone. Po kolacji Hastings sprawdziła, jak czują się ludzie. Tabar, jeden z oficerów Oxborough, był bardzo rozpalony i czuł ciężar w piersiach. Przygotowała mu napój z ciepłego mleka z goryczką i dopilnowała, żeby wypił do dna. - Masz tu jeszcze liście orlika. Musisz je żuć, jeśli poczujesz, że zaczyna dokuczać ci gardło. I trzymaj się ciepło. Spij blisko innych. Ciepło ich ciał uchroni cię przed chłodem. Jeden z braci, mały, żylasty człowieczek z bardzo niewinnym wyrazem twarzy, podszedł do Hastings, gdy dała już zioła Tahaiowi. Skradał się chyłkiem. - Boli mnie ząb, pani. Wygląda zdrowo, to musi być ból od korzenia. Masz może coś, co by mi pomogło? - Tak, ojcze. Dodaj te nasiona ostróżki ogrodowej do kubka wina lub piwa. Odczujesz ulgę. Ale ząb trzeba wyrwać, ojcze. Jeśli już teraz cię boli, niebawem będziesz znacznie bardziej cierpiał. To ząb do wyrwania. - Wiem, ale boję się. Poczekam, aż ból wprowadzi mnie w stan delirium. Wtedy jeden z braci wyrwie mi ząb. Nagle znalazł się przy nich opat. - Przyszedłeś do tej kobiety? Rozmawiasz z nią? Namówiła cię na jakieś szatańskie praktyki? - Wytrącił mnichowi z ręki pakiecik z nasionami. Mnich wyglądał tak, jakby miał się z żalu rozpłakać. Wpatrywał się w rozsypane nasiona ostróżki leżące u swych obutych w sandały stóp. - Ojcze Michaelu - wyszeptał. - To tylko ostróżka na mój ból zęba. Pani nie robi niczego złego. - To, co ci dała, spowoduje szatańskie widzenia we śnie, bracie. Będziesz śnił o kobiecie i jej ciele. Ten sen sprowadzi cię na złą drogę. Hastings nic nie powiedziała, chociaż z wielkim trudem powstrzymała się od protestu. Miała ochotę kopnąć opata. Żałowała, że to nie jego boli ząb. Zastanawiała się, czy cierpiałby w milczeniu, czy też raczej zaryzykowałby sny o niej. - Chodź powiedział cicho Severin, podchodząc. - Nic nie możesz zrobić dla tego brata. Nie dyskutuj z opatem. Brat jest członkiem tego zakonu. Musi przestrzegać zasad. Kiedy zwlekała i oglądała na biednego braciszka, który trzymał się ręką za policzek, Severin pociągnął ją za sobą. Musiała biec, żeby dotrzymać tempa jego spiesznemu marszowi. - Nie chcę denerwować biednych braciszków. Będziemy leżeli obok siebie jak brat i siostra. Ledwo zdążyli się owinąć się kocami na wąskim łóżku w celi jednego z mnichów, z wielkiej sali dobiegł ich wrzask. Severin, który właśnie trzymał rękę na piersi Hastings, zaklął, zerwał się na nogi i wciągnął ubranie. Z mieczem w ręku wypadł z celi. Kiedy Hastings owinięta kocem zjawiła się w wielkiej sali, ujrzała biednego braciszka, którego bolał ząb, klęczącego na kamiennej podłodze. Jęczał i przyciskał dłoń do szczęki. Przez palce kapała krew. Nad nim stał opat. Wyglądał groźnie, ale minę miał zadowoloną. W ręku trzymał ząb. - Zrobione. Przestań jęczeć. - Mogłabym dać mu coś na zatamowanie krwawienia - cichutko powiedziała Hastings do Severina. - Nie wolno. Opat wpadłby w religijny szał, gdybyś zrobiła coś takiego. - Westchnął i przeczesał włosy palcami. - Chodźmy spać. Już wkrótce świt. Módlmy się, żeby przestało padać. Chcę już opuścić to miejsce. Tuż przed świtem deszcz ustał. Severin obudził żonę pocałunkiem w czoło. Otworzyła oczy i spojrzała na niego. Podniosła rękę i koniuszkami palców pogładziła jego usta, nos, policzki. Przeczesała brwi. - Cieszę się, że zatrzymałeś mnie przy sobie. - W porządku, ale nie ma czasu, więc nie liczę na okazanie wdzięczności... - Odrzucił koce i wstał. Godzinę później wyjeżdżali z opactwa Wigham. Hastings odwróciła się w siodle i spoglądała na ponure kamienne zabudowania. Nawet w porannym słońcu budowla wyglądała niegościnnie. - Ciekawa jestem, czy żeńskie klasztory są równie przygnębiające jak to miejsce? - Benedyktyni lubują się w samobiczowaniu - powiedział Gwent. - A niechby wszyscy sczeźli. Nie przypuszczam, żeby to sprawiło wielką radość Bogu, ale kto wie? Tabar czuł się lepiej, nawet pogwizdywał. Wylewnie dziękował Hastings. - Jest młody - powiedział Severin. - Będzie pałał uwielbieniem do ciebie, będzie o tym paplał, ale potem mu przejdzie. Postaram się go tolerować, dopóki nie minie mu zachwyt nad tobą. Jeśli jednak miałoby to trwać za długo, wytarmoszę go porządnie, co wróci mu rozum. Hastings roześmiała się. Szturchnęła męża w ramię. Uśmiechnął się, wyciągnął rękę i ujął jej dłoń. Gwent chrząknął i zamruczał pod nosem: - Nie zniszczył tego cudu, Bogu niech będą dzięki. - Nigdy wcześniej nie widział, żeby jego pan tak swobodnie czuł się w towarzystwie kobiety. Nawet wśród mężczyzn z reguły był milczący, mówił zwięźle, odpowiadał lapidarnie. Teraz Gwent usłyszał, że Severin się śmieje. To naprawdę cud. Wszyscy byli zadowoleni. 15 Po południu piątego dnia dotarli do Yorkshire. Było ciepło i sucho. Jechali na wschód od Leeds, w kierunku wybrzeża, do miasta Hawksmere. Samo Langthorne leżało tuż za ujściem rzeki. Hastings była podekscytowana tym, że zobaczy tę miejscowość, i ciekawa, czy już odnaleziono teściową. Biedna kobieta. Modliła się, żeby zioła Znachorki pomogły, ale choroba głowy była zawsze przerażająca, ponieważ nie miało się wtedy do czynienia z ranami, gorączką czy połamanymi kośćmi. Choroba była ukryta, nieznana, dlatego właśnie straszna, dlatego bano się jej jak ognia. Warownia Langthorne stała na niewielkim wzniesieniu tuż u ujścia rzeki. Wyglądała tak wiekowo jak czarne skały, które tu i ówdzie wyrastały z ziemi. W zewnętrznych murach widać było wyrwy i wyżłobienia, kamienie spadały jak skalny wodospad. Okoliczne pola wyglądały na zdewastowane, ludzie byli biedni i nędznie odziani. Hastings wiedziała, iż Severin poślubił ją, aby zdobyć pieniądze na odbudowę swojej posiadłości, ale nie przypuszczała, że sytuacja jest aż tak zła. Teraz jechał z kamiennym wyrazem twarzy; nic nie mówił. Przyjechałby tu i tak, lecz Hastings była zadowolona, że stało się to już teraz. Trzeba ogromnie dużo nakładów, żeby przywrócić Langthorne dawną świetność. Przecież przekażą gród synom i córkom. Nie chciała więc, żeby była to ruina. Matka Severina znajdowała się już w domu. Ludzie sir Rogera znaleźli ją siedzącą na gałęzi drzewa, ze spuszczonymi bosymi nogami. Śmiała się i machała do nich ręką. - Przykro mi, panie, że zajęło nam to aż trzy dni - powie dział sir Roger, bardzo z siebie zadowolony. Nikt nie był zaskoczony, kiedy orszak wjechał na wewnętrzny dziedziniec, a zatem było oczywiste, że sir Roger wiedział o przyjeździe Severina. Był wysokim, chudym mężczyzną nieustannie poruszającym rękoma. Hastings nie wiedziała, czy to objaw jego nerwowości, czy też zachowanie takie było spowodowane niepokojem, jak Severin zareaguje na zaniedbanie obowiązków, - Czy zachowuje się normalnie? - Tak się wydaje. Jest cicha, jak mówią mi kobiety, ale wcześniej śmiała się i kiwała do nas ręką. Tylko dlatego ją znaleźliśmy. Koniu by przyszło do głowy, żeby szukać jej na drzewach? - Mogę pójść do niej, Severinie? - A tak. Sir Roger, to jest moja żona, lady Hastings. - Pani, masz dziwne imię... - Ale jest solidne, sir Rogerze. Kiedy wypowiesz moje imię, nie będziesz miał wątpliwości, o kogo chodzi. - Wierzę w to, chociaż mój rozum potrzebuje więcej czasu, żeby to zrozumieć. - Ona już taka jest - wtrącił się Severin i szturchnął żonę w ramię. - Nie widzę Trista, panie - powiedział sir Roger. - Czy wszystko z nim w porządku? - Tej przeklętej kuny nigdzie nie było, kiedy wyjeżdżaliśmy. Przypuszczam, że spędza czas w lesie, może się parzy? Hastings poszła za mężem. Szli na górę wąskimi schodami, a następnie korytarzem do niewielkiej izby, do której sir Roger przeniósł matkę Severina na krótko przedtem, gdy wziął sobie kochankę, w związku z czym potrzebował większej komnaty. Nowa izba, mówił teraz z wielką uprzejmością, jest odpowiednia dla chorej. Odpowiednia! Ha... - pomyślała Hastings, kiedy Severin przekręcił klucz w zamku i otworzył drzwi. Izba była ciemna i wąska. Czuć w niej było stęchliznę i mocz. Wąskie okienko zasłonięto kawałkiem niedźwiedziej skóry. Trzcina na kamiennej posadzce była powalana gnijącymi resztkami jedzenia i ekskrementami. Hastings zamarła w drzwiach. Była tak zdumiona, że w pierwszej chwili nawet nie spostrzegła kobiety, która stała jak słup, przytulona plecami do kamiennej ściany. - Matko... - powiedział Severin, ale nie ruszył w jej kierunku. Kobieta potrząsnęła głową. - Kim ona jest? - Wyciągnęła rękę i wskazała na Hastings. - Dlaczego przychodzisz z tą dziewczyną? - Ona jest moją żoną. Ma na imię Hastings. - Nie jestem głupia. Teraz pamiętam. Ona jest tą dziedziczką, którą miałeś poślubić, żeby nas uratować? - Tak. Cieszę się, że pamiętasz. Jak się czujesz, matko? - Jak się czuję? Czyżbyś był ślepy? Spójrz tylko na moje stopy. Całe krwawią. Dziewka sir Rogera wypędziła mnie Z zamku. Ukrywałam się w lesie, zanim udało mi się przyciągnąć uwagę przejeżdżających żołnierzy. Schroniłam się na drzewie, żeby dzikie zwierzęta mnie nie dopadły. Powiedzieli, że mnie szukali. Ta dziewka musiała się przestraszyć, że umrę i sir Roger wpadnie w złość. Tylko popatrz na moje stopy. Nikt o nie nie zadbał. - Ja to zrobię, pani - rzekła Hastings i zwracając się do męża dodała: - Proszę, każ któremuś z ludzi przynieść mój kufer z ziołami. Czy możesz zostawić nas same? Chcę porozmawiać z twoją matką, Severinie. Niepewnie patrzył na nią. - Jestem silniejsza. Jeśli nawet wpadnie w szał, poradzę sobie. - Odwróciła się do grubej kobiety, która kręciła się po izbie. - Przynieś ciepłą wodę, wannę i dużo ręczników. - Dobrze, pani - odparła, a jej trzy podbródki zadrżały. - Czy to jedna z kobiet, które wybrałeś, żeby opiekowała się matką? - Tak, to ona. Przybyło jej więcej ciała, niż wydaje się to możliwe w tak krótkim czasie. Zawołaj mnie, gdybyś czegoś potrzebowała. Zejdę na dół i porozmawiam z sir Rogerem. Dowiem się czegoś więcej. - Zamilkł na chwilę i rozejrzał się dookoła. - Nie podoba mi się ta izba. Wprawiłaby w przy - gnębienie nawet zupełnie zdrowego człowieka. - O tak, masz rację. Porozmawiamy o tym później, panie. Wyszedł ze zmarszczonymi brwiami. - Moje stopy! - usłyszał jękliwy głos za sobą. Hastings udało się posadzić teściową na wąskim, skrzypiącym łóżku. Narzuty były cieniutkie i wydzielały przykrą woń. Chciało jej się płakać, kiedy zobaczyła stopy teściowej. Były brudne i poranione, pełne strupów i świeżych, krwawiących skaleczeń. Spojrzała na cicho siedzącą kobietę. Jej brudne włosy zwisały w strąkach. - Pani, pozwól, że się tobą zajmę powiedziała. Kobieta wyciągnęła brudną rękę i leciutko dotknęła policzka Hastings. - Kiedyś byłam taka ładna jak ty, ale to dawne dzieje. Kochałam pewnego mężczyznę, bardzo podobnego do tego, który stał w drzwiach razem z tobą. On nie żyje, wiesz? Tak głupio zginął. Po pijanemu spadł z konia prosto do rowu z wodą. Wody było niewiele, ale wpadł w nią twarzą. Czy to nie głupia śmierć? - O tak, to prawda. Ten mężczyzna, który przybył ze mną, to twój syn, Severin. - Severin? Zastanawiam się, dlaczego on ma na imię Severin. Ja bym go nazwała Wilhelmem, na cześć wielkiego zdobywcy. Pamiętam Severina. Był cichym chłopcem, ale silnym, bardzo silnym. Pamiętam, jak raz podniósł mnie w górę, wysoko nad swoją głowę, tylko jedną ręką. Potem wyjechał. Oj, jak bardzo bolą mnie stopy... Hastings zajęła się teściową. Nie chciała, by towarzyszyła jej ta gruba kobieta. A jeśli chodzi o drugą opiekunkę, to nigdy jej nie zobaczyła. Dopiero po kilku minutach przyszło jej do głowy zapytać: - Jak pani ma na imię, madam? - Moraine. Kiedyś byłam taka ładna jak ty. - I nadal jest pani ładną kobietą - odparła Hastings. Głos miała ponury, gdyż odczuwała grozę na widok brudnych, krwawiących stóp Moraine. - Sir Roger mówi, że matka uciekła, kiedy jedna z kobiet zachorowała. Bardzo mu przykro z tego powodu. Odnalazł ją i teraz jest już bezpieczna. Serdecznie przeprasza za niewysłanie posłańca, ale nie chciał mnie niepotrzebnie niepokoić. Nic się właściwie nie stało, niepotrzebnie przyjechałem - on tak uważa. Chce ukarać człowieka, który ściągnął mnie z Oxborough. Powiedziałem, żeby go nie karał, bo i tak planowałem tu wkrótce przybyć. Potem mówił, że jego kochanka, Glenda, była bardzo miła dla matki, podobno płakała nawet, kiedy matka zapominała, kim jest i gdzie się znajduje. Powiedział też, że matka bardzo lubiła Glendę, kiedy nie miała napadów obłędu. Wydaje się zadowolony z siebie, cieszy się, że eskapada matki dobrze się zakończyła. Jeśli zaś chodzi o tę małą izbę, jak już wiesz, on nie widzi niczego złego w przeniesieniu jej tam. Przecież chodzi o obłąkaną. Często nie zdaje sobie sprawy z tego, gdzie jest, po co więc jej przestronne pomieszczenia, które można lepiej wykorzystać? - Czy zabiłeś sir Rogera, Severinie? Powoli, bardzo powoli okrutny wyraz zniknął z jego twarzy. Przestał przemierzać pokój wzdłuż i wszerz nerwowym krokiem. Zatrzymał się i uśmiechnął do Hastings. - Krew się we mnie burzyła i miałem wielką ochotę to zrobić, ale się powstrzymałem. Pewnie na to zasługuje, ale muszę dokładnie zbadać tę sprawę. Wiesz co, Hastings? Nie mogę wyjść ze zdumienia. On naprawdę nie widzi nic złego w tym, co zrobił! Wygląda nawet na to, że oczekuje nagrody za odnalezienie matki. Chciałem go jeszcze popytać, ale kiedy odwróciłem na chwilę od niego uwagę, wyszedł z sali. Na łokieć świętego Olafa! Nawet piwo, które mi podał, smakowało jak szczyny. - Pozwól mnie go zabić. Założę się, że tylko na to zasługuje. Severin zatrzymał się raptownie. Uniósł brew. - Jesteś tylko niewiastą. Skąd ta krwiożerczość? - Należałoby wbić sztylet w jego czarne serce, a jeśli chodzi o jego kochankę, słyszałeś, co powiedziała twoja matka. Mówiła, że ta dziewka zmusiła ją do ucieczki. Oczywiście, sir Roger temu przeczy. Powinniśmy się dowiedzieć, jak było naprawdę. Jeśli Glenda miała z tym coś wspólnego, chciałabym przywiązać ją do słupa we wsi i trzymać tam co najmniej przez tydzień. Dobrze by się złożyło, gdyby w tym czasie padało ze trzy razy. - Dlaczego po prostu nie przywiązać obojga do słupa, nagich, plecami do siebie? W oczach Hastings pojawiły się iskierki rozbawienia. - Podoba mi się, że tak błyskawicznie potrafisz wymyślić idealną karę. Sir Roger nie uważa, że źle postępował z twoją matką, a przecież traktował ją bezdusznie, a te dwie kobiety, które wybrałeś do opieki, też szybko zobojętniały. Nie wiem, gdzie podziewa się druga opiekunka. Severinie, twoja matka jest wychudzona. Jej stopy są w pożałowania godnym stanie. Była b080 przez cały czas, kiedy ukrywała się w lesie. Opatrzyłam je, jak mogłam najlepiej, i owinęłam czystym płótnem. Dałam jej leż trochę naparu przygotowanego przez Znachorkę. Teraz śpi w mojej nocnej koszuli. Jej ubranie bowiem przesiąkło brudem. Ta gruba pewnie zjadała poza tym jej posiłki. - Gdzie ją położyłaś? Hastings uśmiechnęła się z satysfakcją. - W komnacie, z której usunął ją sir Roger. W komnacie pana domu. Kazałam służebnym wnieść tam dobre łóżko. Lady Moraine śpi w czystej pościeli, wykąpana. Czy masz coś przeciwko dzieleniu komnaty z matką? Potrząsnął głową. - Aha, wszystkie rzeczy sir Rogera i jego miłośnicy kazałam przenieść do tej małej izby, w której ulokował matkę. - Podoba mi się twój sposób myślenia, Hastings. Wspaniale! Pozostaje mi jeszcze dokładniej wypytać o wszystko sir Rogera. Jego kochanka bawi z wizytą we wsi, jak powiedział, ale ma wkrótce wrócić. Zanim zniknął mi z oczu, zaczął narzekać, że pieniędzy, które przysłałem, na nic nie starczało. Mógł za nie kupić tylko tyle żywności, żeby ludzie nie głodowali. Nie podoba mi się to. - Severin zatrzymał się, zaklął, po czym znowu podjął wędrówkę po pokoju. Hastings rozejrzała się wokół. - Dziwne, Severinie. Sir Rogera nadal nie ma, podobnie jak innych ludzi. Co się tu dzieje? - Nie wiem. Gwent i ludzie, którzy przyjechali z nami, rozglądają się po terenie, żeby zobaczyć, co trzeba zrobić w koszarach, w zamku, w chłopskich chatach i na polach. A nie wygląda to obiecująco, Hastings. - Nieważne. Powoli wszystko zrobisz. Chciałabym, żeby sir Roger wreszcie wrócił, tak byś mógł go wypytać. - Pewnie był tak zaskoczony moim gniewem, że chciał uciec, może chciał porozumieć się z kochanką i postanowić wspólnie z nią, jak się wobec mnie zachowywać. Tak, przy - wiążę oboje do słupa we wsi! Zaśmiała się. To był pierwszy dźwięk, jaki sir Roger usłyszał, kiedy wchodził do mrocznej sali. Glenda szła za nim. Żona Severina śmieje się, pomyślał, a więc wszystko będzie dobrze. Serce mu się uspokoiło. W tej samej chwili, kiedy słowa skargi wymknęły mu się z ust, zdał sobie sprawę z tego, że lord Severin nie jest zadowolony z narzekań na zbyt mało pieniędzy przysyłanych do Langthorne. Ledwo zaś opuścił salę, zobaczył Gwenta i spojrzenie, jakie rzucił mu ten gbur, przeszyło go do szpiku kości. Thurston również miał ponurą minę. Ten parszywy skurczybyk zdradził go! Wysłał posłańca do lorda Severina, a Roger mógł mu wprawdzie rozkazywać, ale nie miał prawa go wychłostać, gdyż Thurston to człowiek Severina. Przekleństwo! To prawda, wpadł w panikę, kiedy lord Severin wrócił od matki. Wyglądało, że jest zły. Ale dlaczego? Przecież żyła, prawda? To on, sir Roger, ją odnalazł. Tyle gwałtu o tę starą wariatkę, niewartą splunięcia! O nie, lord Severin musi go nagrodzić za odnalezienie obłąkanej starowiny! Tak, tak, wszystko będzie dobrze. Ale na wszelki wypadek warto się pomodlić. Postąpił naprzód. - Panie, pani - rzekł. Głos miał spokojny, było w nim tylko tyle emocji, ile trzeba, żeby zadowolić pana. - Cieszę się, że przyjechaliście, chociaż wasza wizyta jest dla nas niespodzianką. Twoja droga matka ma się dobrze, jak już ci mówiłem. Kobiety, które wybrałeś do opieki nad nią, dobrze o nią dbały, tylko że ta druga zmarła i pozostała jedna opiekunka. - Ta gruba - wtrąciła Hastings. - Musi mieć dużo ciała, żeby radzić sobie z obłąkaną. Hastings omal nie udusiła go własnymi rękoma. Szyję miał chudą; na pewno dałaby sobie radę. Poczuła, jak Severin zaciska dłoń na jej ręce. To ją uspokoiło. Uświadomiła sobie, że pospiesznie oddycha, zmusiła się więc do wyrównania oddechu. Spostrzegła dziewczynę stojącą po lewej stronie sir Rogera. Była bardzo młoda, pulchna, ładna. Włosy miała jasne, spadające puszystymi puklami na plecy, podtrzymane złota siatką. Na jej twarzy malował się tak bezczelny wyraz samo zadowolenia, że Hastings znów zaczęła szybciej oddychać. Sir Roger okazał się głupcem. - Glenda powiedział. - Podaj panu i pani to specjalne wino, chleb i ser. Dziewczyna z ponurą miną skinęła głową i wyszła z sali. A może, pomyślała Hastings, to Glenda zjadała posiłki teściowej? Będzie tak samo gruba jak ta służebna, kiedy skończy dwadzieścia lal. Sir Roger zatarł ręce i wskazał Severinowi lordowskie krzesło. Pięknie rzeźbione wsporniki, podtrzymujące podłokietniki, były oblepione brudem. Spojrzał na Hastings i wzruszył ramionami. - Możesz stać obok naszego pana - powiedział. - Nie ma krzesła dla pani? - zapytał Severin. - Jest w komnacie lorda - odparł sir Roger. Severin poklepał się po udach. - Będzie siedziała tutaj, dopóki krzesło nie zostanie przyniesione, sir Rogerze - rzekł. - Dobrze, panie. Sir Roger zawołał obdartego chłopca do posług i coś do niego po cichu powiedział. Potem wyprostował się, wzrok skierował na Glendę, która prowadziła dwie służebne niosące tace z winem, kielichami, chlebem i serem. Wszystko to postawiono na stole wspartym na kozłach. Hastings wstała i zaczęła rozlewać wino, kroić chleb. Severin wolno się podniósł. - Sir Rogerze - powiedział - postaw moje krzesło przy siole. Tamten gapił się na niego przez chwilę, potem jakoś udało mu się przysunąć wielkie krzesło do najbliższego końca stołu. - Proszę, panie - rzekł układnie. Severin dobrze wiedział, co sir Roger sobie myśli. Był rycerzem i Severin nie miał prawa nakazywać mu wykonania czegoś, co należało do obowiązków służby. Hastings usiadła na ławie, po prawej stronie Severina. Pili wino i jedli chleb. Nikt nic nie mówił. Glenda zasiadła przy drugim końcu stołu, obok sir Rogera. - Powiedziałeś mi, że przysyłałem za mało pieniędzy - odezwał się Severin obojętnym tonem. Zębami oderwał kawałek chleba. - Tak, mój panie. Zapewne nie powinienem wspominać o tym zaraz po twoim przyjeździe, ale to poważna sprawa. Gospodarowałem pieniędzmi mądrze, ale jest tak wiele do zrobienia, zanim Langthorne odzyska dawną świetność. Hastings czubkiem buta odrzuciła spod nóg brudną trzcinę. - Masz rację, sir Rogerze - wtrąciła. - Zawsze wiedziałam, że trzeba dużo pieniędzy, by utrzymać w czystości wielką salę. Zmiecenie zgniłej trzciny i rozłożenie świeżej musi jednak być znacznie bardziej kosztowne, niż sądziłam. Sir Roger wzruszył ramionami. - Mamy niewielu służących, a to wszystko gbury i lenie. Część uciekła z Langthorne po tym, jak spustoszono okolicę i zabito twego brata. Miałem za mało ludzi, żeby ich połapać i przyprowadzić z powrotem. Moja Glenda radzi sobie z nimi najlepiej, jak potrafi, ale to wcale nie jest łatwe. - O tak, panie - potwierdziła Glenda. - Ta zgraja to po prostu stado świń. Miała ładny, melodyjny głos. Zęby białe i równe. Ocierała się o ramię sir Rogera. Jego oczy rozbłysły. Był widać jeszcze większym głupcem, niż Hastings początkowo przypuszczała. - Nic nie zostało zrobione, jeśli chodzi o naprawę zewnętrznych murów - rzekł Severin, odsuwając od siebie cynowy talerz i opierając się na stole. - Dlaczego? - Nie ma ludzi, mój panie. - Gwent powiedział, że masz dziewiętnastu ludzi. Co oni robią całymi dniami? - Objeżdżają okolicę i doskonalą swoje umiejętności na polu ćwiczeń. - Od jutra podzielisz ich na trzy grupy. Jedna grupa będzie ćwiczyć, druga patrolować okolicę, a trzecia zacznie prace przy murach. Sir Rogera ścisnęło w gardle. - Pieniądze, które wysłałem, powinny wystarczyć na zatrudnienie robotników z okolicznych wiosek, żeby pomogli przy odbudowie. Co zrobiłeś z tymi pieniędzmi, sir Rogerze? - Jak już mówiłem, panie, fundusze wystarczyły tylko na nasze utrzymanie - jedzenie i odzież. - Zauważyłem, jak wyglądają wszyscy służący. Są obdarci i brudni. Moja matka miała jakiś cuchnący łach na sobie. Jeśli pieniądze poszły na ubranie, to kto je nosi? - Sir było potrzeby sprawiać twojej drogiej matce nowych Sukien, mój panie. Jest szalona. Jej wszystko jedno, czy nosi nową suknie czy stary worek. - Co siało się z ubraniami lady Moraine? - zapytała cicho Hastings. Znalazłam tylko jakieś łachmany w tym małym kufrze. - Kto to jest lady Moraine? - dotarło do Hastings pytanie Glendy, skierowane do sir Rogera. - To ta kobieta, którą tak bardzo lubisz - odpowiedziała Hastings. - Ta biedna wariatka, do której jesteś tak przywiązana. - Glenda nie zna imienia twojej matki, panie. To wszystko. - Gdzie są ubrania lady Moraine? - powtórzył pytanie żony Severin. Hastings doznała olśnienia. - Zaraz... - powiedziała słodziutkim głosem. - Niech zgadnę. Może leżą w jednym z tych wielkich kufrów w komnacie sypialnej naszego pana? - Tak, tak, właśnie - odparła Glenda. - Kochana biedna wariatka nie musiała nosić sukni, więc je schowałam. Mogłaby je zniszczyć, podrzeć... - Widzę, że ty masz na sobie jedną z nich - powiedziała Hastings. - Och nie! - odparła Glenda. - Nie noszę jej sukien. Są stare i brzydkie. - Chcę zobaczyć rozliczenie pieniędzy, które ci przysłałem, sir Rogerze. Zaraz. - Nie ma rządcy, panie. - Więc pokażesz mi zapiski, które sam sporządzałeś. Sir Roger podniósł się powoli. Był zlany potem. - Doprawdy, panie, jeszcze nie wydałem wszystkich pieniędzy. Mam je. Nie chciałem wyrzucać ich na niepotrzebne rzeczy. Zamierzałem je mądrze wykorzystać. Jestem rozważnym człowiekiem. Severin powoli podniósł się od stołu. Odsunął lordowskie krzesło. Stał tak, wysoki, srogi, ubrany na szaro, z biczem owiniętym wokół dłoni i nieodgadnionym, nawet dla Hastings, wyrazem twarzy. Hastings wydawało się, że czuje, jak fala przerażenia zalewa sir Rogera. Nie odezwała się ani słowem, obserwowała tylko męża. Podszedł do sir Rogera, pochylił się, chwycił za jego tunikę i podniósł go do góry, tak że drobny człowieczek machał nogami w powietrzu. - Natychmiast przyniesiesz pieniądze - powiedział bardzo cichym głosem. - Przyniesiesz wszystkie zapiski, jakie masz. Natychmiast. Potrząsnął sir Rogerem i puścił go. Odwrócił się do Glendy, która już nie wyglądała na zadowoloną z siebie. - A ty przyniesiesz mi wszystkie swoje suknie. Teraz. Patrzył, jak Glenda zrywa się z ławy i biegnie w kierunku schodów, a następnie, ku zdumieniu Hastings, odwrócił się do niej i puścił oko. - Już wkrótce! - powiedział. - Już wkrótce posprzątamy cały ten bałagan. Hastings nieoczekiwanie przywołała w myśli moment, kiedy po raz pierwszy zobaczyła Severina stojącego w wielkiej sali w Oxborough. Przeraził ją swą groźną postacią. A teraz był jej mężem i kochankiem. Właśnie przeraził straszliwie dwoje poddanych, a do niej puścił oko. Serce w niej rosło. 16 Glenda nie była głupia. Nie trzymała swoich ubrań w lordowskiej komnacie. Wiedziała, że służący jej nienawidzą i pokradliby jej cenne suknie, gdyby tylko znaleźli. Dobrze je ukryła. Kiedy wróciła do wielkiej sali z trzema sukniami, kilkoma tunikami, trzema koszulami i kilkoma parami pończoch, Severin odwrócił się i spojrzał na Hastings. - Lepiej będzie, Glendo - powiedziała Hastings - jeśli przyniesiesz resztę rzeczy kupionych za pieniądze pana. Jeśli tego nie zrobisz, możesz pożałować. Glenda spojrzała na Severina niebieskimi oczyma, które zalśniły zbierającymi się w nich łzami. - Panie... - wyszeptała. - Mam jeszcze tylko dwie suknie... Proszę, panie, przecież nie mogę zostać naga. - Zniżyła głos jeszcze bardziej. - Mogę cię zadowolić, panie. Lepiej niż ta jędza o przenikliwym głosie. Poślubiłeś ją tylko po to, żeby zdobyć majątek jej ojca. Wszyscy wiedzą o twoim poświęceniu, a ja mogę ci ulżyć w udręce, panie. Severin nie zdążył zareagować, gdyż Hastings jak żbik skoczyła na dziewczynę. Chwyciła ją za włosy, pociągnęła w tył i przysunąwszy twarz do jej twarzy wysyczała: - Nigdy więcej nie ośmielisz się tak mówić do mojego męża! Słyszysz, co mówię, dziewczyno? Myślisz, że jestem głucha? Że pozwolę się obrażać? O tak, jestem dziedziczką, ale nie jestem przeciętną kobietą. Mój pan to potwierdzi. Nie wiesz, że jestem znachorką, prawda? A to oznacza, że potrafię również zemścić się na kimś, kto mi dokuczy. Mogę spowodować, że twoje miesięczne krwawienie nigdy się nie skończy. A wówczas staniesz się biała i pusta. Chcesz tego, Glendo? Taka groźba Severinowi nigdy by do głowy nie przyszła. Twarz Glendy już straciła kolor. Dziewczyna wyglądała na przerażoną. - Tak, tak. Nie zapominaj, że jesieni jędzą o przenikliwym głosie i ty pierwsza go usłyszysz, jeśli znowu zrobisz coś, co mi się nie spodoba. - Hastings odsunęła Glendę od siebie. - Idź i przynieś pozostałe suknie, wszystkie albo sprawię, że już dzisiaj zaczniesz krwawić. Dziewczyna puściła się biegiem w kierunku schodów, jakby sam diabeł ją gonił. Severin odwrócił się do żony. Hastings wyglądała dziwnie. Myślał, że będzie z siebie zadowolona, ale tak nie było. Z twarzy odpłynęła jej krew, oczy pociemniały. Nie były, jak zwykle, czysto zielone, łagodne, ale prawie czarne. Zrobił krok w jej kierunku. - Co się stało...? Machnęła ręką. Nie chciała odpowiadać na pytania. Chciała gdzieś się schować. - Nic, nic. Przyciągnął ją do siebie. Czuła, jak wielkimi dłońmi gładzi ją po plecach. - No już, powiedz mi prawdę, bo będę niezadowolony. Odrzuciła w tył głowę. Nadal była blada, na twarzy malował się wyraz bólu. - Złożyłam przysięgę Znachorce. Przyrzekłam nigdy nie grozić, że kogoś skrzywdzę. Patrzył na nią, czując się jak idiota. - A teraz po raz pierwszy zrobiłaś to. Czy to znaczy, że - wbrew temu, co mówiłaś - nie spowodowałabyś u mnie wyniszczających torsji? Potrząsnęła głową. - Nie potrafiłabym. Nie zrobiłabym ci jednak tego, nawet gdybym wiedziała, jakich ziół użyć. Severin zaklął. - Już nie pamiętam, dlaczego mi tym groziłaś, ale zasłużyłaś na to, co chciałem z tobą zrobić. Potem pomyślałem o swoich kiszkach i konieczności przykucania co chwilę przy chlewie. Zaniechałem zemsty. Na kolana świętego Elroda! Dla czego nie mogę sobie przypomnieć, z jakiego powodu chciałem cię udusić? - Może to już nieważne. Popatrzył na nią z góry. Ciemnoniebieskimi oczyma wpatrywał się prosto w jej oczy. Czyżby nie wierzyła, że nie będzie jej już karał? Czy nie rozumiała, że gdy tak nagięła się do jego woli, zupełnie o tym nie myślał, bo nie było takiej potrzeby? To przecież proste. Nie uczyniła nic, co wywołałoby jego niezadowolenie, odkąd rzuciła mu się w ramiona na powitanie, kiedy wrócił z objazdu nowych włości. - Będę musiała przyznać się Znachorce, kiedy wrócimy do Oxborough wyszeptała. - Ona pewnie spowoduje, żeby za karę to ze mnie wyrwało wnętrzności. Rozśmieszyło go to, ale szybko spoważniał. - Czy to znaczy, że Glendzie groziłaś naprawdę? Spuściła głowę i przytaknęła. - Teraz bym już tego nie zrobiła, ale kiedy jej groziłam, mówiłam serio. To przebiegła dziewczyna. Ogłupiła sir Rogera. - On i tak jest idiotą. - To inna sprawa. Mam nadzieję, że nie okradał cię dla Glendy. Severin potrząsnął głową. Ujął ją pod brodę i zmusił, żeby na niego spojrzała. - Czy ta przysięga, którą złożyłaś Znachorce, była związana z tym, czy zechce zdradzić ci jakieś swoje tajemnice? Skinęła głową i przytuliła policzek do jego dłoni. - Powiedziała mi, że jestem tylko małą dziewczynką i nie wolno mi wykorzystywać znajomości ziół do wyrządzania innym krzywdy. Powiedziała, że gdybym tak zrobiła, wtedy wszystkie moje napary utracą moc. - W takim razie zapomnij, że groźba była poważna. Nic się jeszcze nie stało. Masz rację, Hastings. Sir Roger jest głupcem. A oto i on. W głębi duszy Severin wiedział, że w sporym skórzanym mieszku brakuje nieco monet. Widział to w oczach sir Rogera, dostrzegł to również w jego nerwowych ruchach, kiedy wręczał mu woreczek. O winie świadczyło również zroszone potem czoło. Podjął decyzję. Wysypał monety na stół i przeliczył je. - Co zamierzałeś zrobić z pieniędzmi? - zapytał, nie odwracając się w stronę winowajcy. Po prostu stał, wysoki, potężny, groźny jak sam diabeł. - Czekałem, panie. Chciałem mieć pewność, że coś naprawdę jest potrzebne. - Czyżby moje instrukcje nie były jasne? Czy nie zauważyłeś dziur w zewnętrznych murach? Czy nie widziałeś zniszczonych pól? Czy nie dostrzegłeś posępnych twarzy wokół siebie? Na oczy świętego Andrzeja! Nie zrobiłeś nic; dbałeś tylko o siebie i o swoją miłośnicę. Nawet wychodków nie kazałeś polać wapnem. Odór jest przerażający. Do czarta, człowieku! Módl się, żeby posiłek, który nam podasz, świadczył chociaż o tym, że kupujesz przyzwoite jedzenie. - Nie roztrwoniłem twoich pieniędzy, panie - odezwał się sir Roger. Wyglądał na przestraszonego, ba, przerażonego. - Czekałem, to prawda, ale co w tym złego? Jestem tu zaledwie półtora miesiąca. To zbyt krótko, żebyś mógł oczekiwać efektownych rezultatów. Sam chyba o tym wiesz. Poza tym nie powinieneś był tu jeszcze przyjeżdżać. Przynajmniej przez pół roku. Glenda nieśmiało wsunęła się do wielkiej sali z naręczem ubrań. Nie trzęsła się tak jak sir Roger, ale wyglądała, jakby szła pod sąd i wiedziała, że jest winna. - Hastings - zwrócił się do żony Severin. - Chciałbym, żebyś przejrzała te ubrania i wybrała rzeczy odpowiednie dla mojej matki. - Panie, nie! - skrzekliwie krzyknęła Glenda. - Twoja szacowna matka jest znacznie chudsza ode mnie. Twoja szacowna matka zwykle nawet nie wie, jak się nazywa. Niepotrzebne jej piękne stroje. Dla niej to bez znaczenia. Zaplami suknie jedzeniem. Zasika koszule. - Twoje zdanie się nie liczy - powiedział Severin bardzo cicho. - Mówisz o mojej matce. Jeśli jeszcze kiedykolwiek usłyszę podobne słowa, dopilnuję, żeby moja żona spełniła swą groźbę. Wykrwawisz się na śmierć. Hastings, zajmij się ubraniami. - Ponownie zwrócił się do Glendy: - Teraz pójdziesz i zajmiesz się posiłkiem. Rozumiem, że jednym z twoich obowiązków jest dozór nad służbą? Skinęła głową. - Weź z sobą sir Rogera, a ty, sir Rogerze, upewnij się, że w mące nie ma kamieni. Lubię, kiedy chleb jest miękki w środku. O, Gwent, jak dobrze, że jesteś. Musimy wiele rzeczy omówić. Gwent, patrząc, jak sir Roger i jego kochanka szybko wychodź;) Z wielkiej sali, splunął na trzcinę. - Przeszyjesz szpadą parszywca? - zapytał. - Myślę o tym. - Severin wskazał na stosik monet na stole. Przynajmniej nie wydał wszystkiego na tę dziewuchę, ale i tak sporo brakuje. Zdumiewa mnie, dlaczego tak wielu mężczyzn traci rozum dla zwyczajnych kobiet? Gwent nawet nie próbował odpowiedzieć na to pytanie. Stal i czekał z ponurą miną. Nastrój również miał ponury. - Co powiesz na to, żeby Thurston objął tutaj dowództwo? - spytał Severin. - Wyciśnie ostatnie poty z każdego zdrowego chłopa w okolicy, żeby odbudować Langthorne, zagospodarować pola i po - naprawiać chaty. O tak. A oni będą mu oddani i wierni, kiedy tylko poczują, że znowu mają pełne brzuchy i przyzwoite odzienie na grzbiecie. - Ja również jestem tego zdania. Tej nocy Severin przyjrzał się swojej śpiącej matce. Zaskoczyło go, że tak młodo wygląda we śnie, tak młodo i tak schludnie. Hastings rozczesywała jej włosy, aż wyschły, potem Splotła je luźno w warkocze. Były miękkie, grube, miały piękny jasnobrązowy kolor. - Pamiętam, że zawsze tak było - powiedział cichutko, odsuwając się od jej łóżka. - Spała i spała, a kiedy się budziła, wiedziała, kim jest, i jej umysł pracował normalnie przez jakiś tydzień, czasem dłużej. - Zobaczymy. Znachorka nie była pewna, czy jej napar pomoże twojej matce. Poleciłam Glendzie, żeby przerobiła suknie. Ona jest dość zręczna, co mnie nieco zdziwiło. Lady Moraine będzie się mogła ubrać w nową suknię już rano. Założę się, że będzie świetnie pasowała. Severin podszedł do łóżka, usiadł na brzegu i westchnął. - Thurston jest dobrym człowiekiem. Zrobi, co tylko w jego mocy, ale to za mało, Hastings. Potrzebna mu odpowiednia żona. Może wkrótce zostanie rycerzem? - Czy możesz mu w tym pomóc? - Mogę. - Jeśli ty go pasujesz na rycerza, ja znajdę mu żonę, która dopilnuje, żeby trzcina na podłodze słodko pachniała, posiłki były smacznie przyrządzone, wychodki polane wapnem, i wszyscy ochoczo wypełniali swoje obowiązki. - Tak? A gdzie znajdziesz taki brylant? Oglądała swoje paznokcie, nucąc coś pod nosem. - Hastings...? - Myślę - odparła. - Może twoja matka będzie mogła polecić odpowiednią kobietę, kiedy się obudzi. - Nie uważasz, że śpi zbyt mocno? - To mocny napar. Skinął głową, podniósł się i zaczął rozbierać. - Czy potrafisz zdusić własny krzyk? - zapytał. - A ty, panie? - odparła pytaniem, leniwie się uśmiechając. - Ryczysz jak odyniec. - Zrobimy, co się da - powiedział, przymrużając oko. - Ale muszę cię wziąć. Tak dawno cię nie miałem. Od wczorajszej nocy, pomyślała bardzo zadowolona. Wieczór był ciepły, gwiazdy roiły się na niebie i przeświecały przez gałęzie dębu. Severin zaprowadził ją do starego dębowego lasu, po tym, jak już przy ognisku zjedli pieczonego królika. Pieścili się nawzajem, aż Hastings bez tchu krzyknęła: „Proszę, Severinie, chodź do mnie, inaczej spłonę”. Ale jeszcze w nią nie wszedł. Kiedy zaczęła krzyczeć, położył rękę na jej ustach i stłumił krzyk. Gdy się odrobinę uspokoiła, wszedł w nią i sam zaznał rozkoszy. - Tak - odezwała się, nadal oglądając paznokcie. - Bardzo dawno. Czuję się opuszczona. Czuję się, jak krowa, którą zbyt długo zostawiono na pastwisku. - Czyżbyś chciała, abym cię wydoił? Twoje porównanie wydaje się trochę nietrafne, Hastings. Uśmiechnęła się szeroko. Poklepał ją po policzku, pochylił się i pocałował. Pogwizdywał, rozwiązując rzemyki. Żartował z kobietą. Nie, nie ze zwykłą kobietą, z własną żoną. A jeszcze tak niedawno chciał ją udusić. Bardzo go to kusiło. Kiedy wyjeżdżał z Oxborough, żeby obejrzeć inne włości, nie chciał tej jędzy nigdy więcej widzieć na oczy. Aż tu zdarzył się cud. Objawienie. Pamiętał, kiedy wziął ją na siłę. Nie, niezupełnie na Siłę, użył przecież mazidła, ale jednak nie chciała go. Teraz to się zmieniło. Dlaczego? - zastanawiał się. Teraz się uśmiechała, pragnęła go, traktowała niekiedy, jakby był królem. Polubił to. Wiedział, że powinien trzymać gębę na kłódkę, a nie pytać, jak Bóg lego dokonał, ale nie mógł. Poczekał, aż ułożyła się na plecach, a on wspierał się nad nią na łokciu. Przyglądał się jej piersiom, wcale nieprzeciętnym piersiom. Były pełne, białe i takie delikatne. Leciutko pocierał palcem delikatne ciało. - Dlaczego zmieniłaś się w stosunku do mnie? Nienawidziłaś mnie przecież. Powiedziałaś, że jestem zwierzęciem. Pragnęłaś, bym zniknął z twojego życia. Hastings zamarła w bezruchu. - Hastings...? - Czy będziesz tak naciskał i naciskał, aż rozłożysz mnie na łopatki? - Nie, ale jestem twoim mężem. To tobie powinno sprawiać radość powiedzenie mi tego, co pragnę wiedzieć. - No dobrze, widzę, że jesteś gorszy niż nasz wilczur warujący nad kością wołową. Damę Agnes i Alice pomogły mi. Danie Agnes powiedziała, że nie mam doświadczenia, że nie wiem, jak z tobą postępować. Opowiedziały mi, na czym postępowanie z mężczyznami polega. A ponieważ jesteś mężczyzną, uznały, że sprawdzi się również w twoim przypadku. Uśmiech i pocałunek, okazanie zainteresowania tobą, Severinie, To właśnie mi powiedziały. Myślę, iż damę Agnes nie wierzyła, że mi się uda. Myślę, iż przypuszczała, że raczej cię ugryzę, niż pocałuję. Ale pocałowałam cię i spodobało mi się to. Chyba zasmakowało mi również twoje zaskoczenie. - Nagięłaś się do mojej woli! - powiedział z tak wielką satysfakcją w głosie, jakiej jeszcze nigdy u nikogo nie słyszała. - Zaakceptowałaś mnie jako swojego pana i władcę. - Myślę, że to niemądre wysnuwać tak daleko idące wnioski. - Dlaczego? Przecież takie właśnie są efekty. Powiedziały ci, żebyś mi się poddała, żebyś przestała się buntować. Powiedziały, żebyś cieszyła się moim ciałem. - Tak, to prawda, właśnie to mówiły. Alice dodała, iż wszyscy twoi ludzie twierdzą, że nie postępujesz z kobietami jak zwierzę, że jesteś delikatny i miły. Cieszysz się, kiedy kobieta przeżywa rozkosz. Nie wierzyłam w to, ponieważ w owej chwili nie znana była mi rozkosz, o której mówiły. Alice jednak była bardzo pewna tego, co mówiła. Powiedziała, że jeśli chcę, ona pójdzie z tobą do łóżka i sama sprawdzi, czy to prawda. Podziękowałam jej za poświęcenie i powiedziałam, że wolę sama spróbować. Powiedziała, że mogę nauczyć się kilku ciekawych rzeczy, jeśli tylko pozwolę, byś zbliżył się do mnie bez złości, jeśli się odprężę i nie będę taka zdenerwowana. - Damę Agnes i Alice powiedziały ci to? Z którymi z moich ludzi rozmawiały? - Alice nigdy nie wygłasza opinii nie popartych przekonywającymi dowodami. Myślę, że szczególnie dotyczy to tego, co mężczyźni robią lub czego nie robią. Wyobrażam sobie, że rozmawiały z wieloma twoimi ludźmi. Wiem tylko, że po twoim powrocie pytała Gwenta. Powiedziała, iż on nigdy by nie skłamał, przynajmniej jej. Severin opadł na łóżko. Nie wiedział, czy powinien czuć się jak dureń, czy jak człowiek, na którego spłynęły szczególne łaski. Ale przecież na tym wszystkim tylko zyskał. Był zadowolony z żony, nie był nieszczęśliwy, wręcz odwrotnie. Już nie leżała pod nim jak kłoda drewna. Lubiła się z nim kochać, bardzo lubiła. Jeśli w ogóle czegokolwiek był pewien, to właśnie tego. - To bardzo ciekawe. Ale musisz wiedzieć, Hastings, że teraz traktuję cię tak, jak bym od początku cię traktował, gdybyś nie była taką... - Przerwał i chyba dobrze się stało, ponieważ Hastings nagle znalazła się nad nim. Oddychała szybko i ciężko. - Tak, Severinie? Chcesz jeszcze coś powiedzieć? Leżał w bezruchu. W komnacie było ciemno, więc nie mogła widzieć wyrazu przekory na jego twarzy. - Może. Czy „jędza” ci odpowiada? A może wolisz „prze kupka” albo „czarownica”? - Chcesz, powiedzieć, że te początkowe nieporozumienia wynikały wyłącznie z mojej winy? - Oczywiście. Jesteś bardzo dumna, Hastings, i uparta jak osioł. Ja zachowuję się rozsądnie zarówno w stosunkach z mężczyznami, jak i kobietami. Nie chciałem wojny z tobą, ale lv walczyłaś ze mną bez powodu, przynajmniej ja żadnego sobie nic mogę przypomnieć. Tego już było za wiele. Uderzyła go pięścią. Nie był na to przygotowany, a zatem porządnie go zabolało. Jęknął, chwycił ją i położył na brzuchu. Ukląkł nad nią okrakiem, rękę trzymał na karku, żeby nie mogła się ruszyć. Nagle zdał sobie sprawę z tego, że wcale nie odczuwa bólu. Uświadomił też sobie, że nogami obejmuje jej białe pośladki i że oboje są nadzy. Zsunął rękę z jej karku w dół po plecach i zatrzymał na krzyżu. Patrzył, jak wije się pod nim i zapragnął natychmiast się w niej znaleźć. Żadnych słów, żadnych ciosów! Oddychał ciężko. Uniósł ją i postawił na kolanach, gotów w nią wejść. Zatrzymał się jednak. Nie, nie może tego zrobić. Nie była gotowa. Sprawi jej ból. Znowu nazwie go zwierzęciem. Zmarnuje się cały ten cud. Palcami dotknął jej delikatnego ciała i z wdzięczności niemal załkał. Była gotowa. Wsunął w nią palce, a ona, ku jego bezbrzeżnemu zdumieniu, jęknęła. Zadrżał z radości. - Hastings, co jest? Jak możesz mnie pragnąć, kiedy nie całowałem cię, nie pieściłem? Głowę miała ukrytą w ramionach. Była zakłopotana, ale nie aż tak, by pragnął uciec. - Weź mnie, Severinie. Teraz. Proszę. Nie trzeba było niczego więcej. Już wchodził w nią, czuł, że wciąga go głębiej, czuł, że jest jej dobrze; wiedział, jaką radość jej sprawia. Choć próbował się hamować, nie udało mu się to. Zdawało mu się natomiast, że umiera. Krzyknął stłumionym głosem; matka poderwała się i usiadła na wąskim łóżku. - Na kopyta szatana! Czy nas atakują? Gdzie jest mój mąż? Gdzie moi synowie? Severin nadal drżał głęboko wewnątrz Hastings, jego nasienie ciągle jeszcze w nią tryskało. Desperacko próbował się opanować, ale nie mógł nawet oddychać. - Pani, nikt nas nie atakuje odezwała się Hastings zaskakująco spokojnym głosem. - To tylko twój syn krzyknął przez sen. Zaraz się uspokoi. Zawsze tak jest. - Och, co za ulga. - Lady Moralne osunęła się na poduszki i już po chwili słychać było jej spokojny oddech. Spała. Severin pchnął jeszcze raz. Został w niej, patrzył na zarys złączonych ciał. Pochylił się, żeby pieścić jej piersi, masować brzuch. Nie dał jej rozkoszy, ale zrobi to. Pchnął jeszcze raz, powoli; był zadowolony, że znowu jest sztywny. Wyszedł z niej, odwrócił ją na plecy. Położył się na niej płasko, dłońmi objął jej twarz. Delikatnie gładził włosy, odsuwając je z czoła i oczu. - Szkoda, że nie widzę cię wyraźnie. Czy znowu chcesz zadać mi cios? Czy uważasz, że jestem samolubny? Czy myślisz, że Alice uznałaby mnie za wartościowego kochanka? - Nie - odparła i przyciągnęła jego usta do swoich. Czuła, jak palcami gładzi jej brzuch, czuła, jak te jego palce stają się coraz bardziej wilgotne. Kiedy chciała krzyczeć z rozkoszy, nie zwracając uwagi na teściową, leżącą w pobliżu, Severin przykrył jej usta swoimi i wchłonął w siebie jej jęki rozkoszy. - Masz śliczną pupę, Hastings - szepnął, zasypiając. - Zrobię porządek na zewnątrz Langthorne, jeśli ty zajmiesz się uporządkowaniem wszystkiego w środku. - Dobrze - odparła. Ugryzła go w ramię, pocałowała słoną skórę w tym miejscu i wtuliła się mocno w niego. - No i co powiesz, panie? Czy to nie ja tobie utarłam nosa? - spytała z twarzą przy jego piersi. Ale Severin już spał, przynajmniej Hastings tak pomyślała w pierwszej chwili. Bo czy to chrapanie nie było zbyt regularne? Może trochę udawane? Czy jego dłoń zbyt mocno nie zaciskała się na jej pośladku? To mężczyzna, do którego bliskości chciała się przyzwyczaić. Przytuliła się jeszcze mocniej. Dłoń trzymała na jego brzuchu. * Następnego ranka, kiedy Severin się obudził, Hastings już nie było w łożu. Zobaczył, że matka jeszcze śpi, co go trochę zaniepokoiło. Delikatnie przyłożył palce do jej szyi. Puls był wyraźny, Udał się do wielkiej sali. Jego krzesło zostało przysunięte do stołu przykrytego białym płótnem, na nim stał cynowy talerz, na jego miejscu. Sala była pełna mężczyzn. Cztery kobiety znosiły bochny chleba. Pachniało drożdżami i jadłem. Było masło i dzbany piwa, a dla niego znalazł się nawet kapłon na zimno. Prosił żonę, żeby zrobiła porządki we dworze. Najwidoczniej to uczyniła. Ale jak dała sobie radę tak szybko? Była czarownicą czy co? I gdzież ona się podziewa? Jadł śniadanie, Gwent i Thurston siedzieli po obu jego stronach. Sir Roger zajmował miejsce obok Thurstona, na jego twarzy malowało się przygnębienie. Severin nic nie mówił. Widział, że Glenda podaje jedzenie mężczyznom. Nie wyglądała na zadowoloną, ale ruszała się zwinnie, z wdziękiem i dobrze wykonywała swoją pracę. Gdzie jest Hastings?! Kończył śniadanie, kiedy nagle w wielkiej sali zapadła głucha cisza. Podniósł oczy i zobaczył w progu Hastings, stojącą u boku jego matki. Tak, to była jego matka, chociaż trudno przyszłoby mu w to uwierzyć, gdyby nie Hastings obok. Była czyściutka, włosy miała uczesane i luźno upięte wokół głowy. Włożyła suknię, która znakomicie leżała na jej figurze - była taka, jak trzeba w talii, rękawy miała dopasowane do łokci, potem rozszerzające się w dół. W talii na złotym łańcuchu wisiały klucze. Uśmiechała się. Spojrzała na Hastings i roześmiała się z czegoś, co synowa powiedziała. Nie był to śmiech wariatki; to był radosny śmiech zadowolonej kobiety. W ogóle nie wyglądała na obłąkaną. Severin poczuł przypływ optymizmu. Potrząsnął jednak ze smutkiem głową, gdy przypomniał sobie, że bywała taka po długim, głębokim śnie. To tylko kwestia czasu. Jej umysł znowu zostanie zaćmiony i będzie patrzyła na syna, jakby go nigdy przedtem nie widziała. Spostrzegł, że matka lekko utyka, idąc. Lady Moraine uśmiechała się do wszystkich, dopóki nie dostrzegła Glendy. Zadrżała i przytuliła się do Hastings. Severin podniósł się i podszedł do obu kobiet. - Matko...? - O, mój Severin. Czy to naprawdę ty? Podniosła chudą, białą rękę i delikatnie pogłaskała go po twarzy. - Oni już nie żyją, twój ojciec, twój brat, ale ty, dzięki niech będą miłościwemu Panu, uchowałeś się. Jesteś bardzo przystojny, mój synu. Cieszę się, że przyjechałeś do domu. Severin objął ją. - Nie bój się tej pulchnej jędzy - szepnął jej do ucha. - Dopilnuję, żeby nigdy więcej się do ciebie nie zbliżyła. - To nie jest miła dziewczyna - powiedziała lady Moraine i objęła syna. - Jestem bardzo głodna. Zjadłeś wszystko, czy została choćby przylepka z chleba dla twojej biednej matki? Żartowała! Spojrzał na Hastings, która stała z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Dlaczego się nie uśmiecha? Co się stało? Zaprowadził matkę do wysokiego stołu i usadził obok siebie w krześle pani domu, w krześle, w którym siadywała przez całe swoje małżeństwo. Osobiście jej usługiwał. Rozejrzał się i spostrzegł, że sir Roger patrzy na matkę, jakby była duchem, który przybył, żeby się na nim zemścić. Było oczywiste, że pod jego opieką matka nie czuła się dobrze. Czy on nigdy nie pozwalał jej jadać w wielkiej sali? Jeśli zaś chodzi o Glendę, zdawała się w ogóle nie zwracać uwagi na to, co dzieje się przy stole. Z oczyma utkwionymi w drewnianym talerzu, wbijała nóż w grubą pajdę chleba. Poprosi Hastings, żeby się wszystkiego dowiedziała. Co Glenda naprawdę zrobiła jego matce? Sam znalazł odpowiedź na to pytanie jeszcze tego dnia. Postanowił zostawić mężczyzn pracujących przy murach warownych od zachodniej strony i poszukać Hastings, żeby obmyła i zabandażowała mu skaleczony palec. To Gwent poradził mu, żeby poszedł poszukać ratunku u żony. - Och, panie - rzekł, patrząc na krwawiący palec Severina. - Twoja żona przerobi mnie na mierzwę, jeśli cię do niej nie poślę. I tak oto znalazł się tu, przy uchylonych drzwiach lordowskiej komnaty sypialnej. Słyszał głosy dochodzące ze środka. Uchylał już drzwi, kiedy nagle rozpoznał głos matki. Nie by to jednak jej zwykły głos. Matka mówiła cichutko, w drżącym głosie pobrzmiewał strach. Severinowi włosy stanęły na głowie. - Znam sir Rogera od dziecka - mówiła lady Moraine. - Był słodkim chłopcem, choć wolno myślał. Ojciec zmusił go, żeby został rycerzem. Nie mógł z tobą wygrać, nie miał szans. Zrobiłaś z niego głupca. Nie będziesz go miała. Mój syn na to nie pozwoli. Myślałaś, że umrę, prawda, kiedy zmusiłaś mnie do ucieczki, bez okrycia wierzchniego i bez butów? - O, tak - odparła Glenda głosem, w którym nie było nawet cienia litości. Był za to pełen jadu. - W końcu się ciebie pozbędę, ty głupia starucho. Tu nie ma dla ciebie miejsca. Kiedy tylko lord Severin i ta suka, jego żona, wyjadą, ja znowu zapanuję nad wszystkim, a wtedy zobaczysz, kto jest prawdziwą panią Langthorne. Poczekam cierpliwie. Będę nawet przerabiała dla ciebie swoje suknie, ponieważ nie mam wyboru, ale kiedy znowu zostaniemy sami, ty będziesz nosiła to, na co zasługujesz - stare worki i nic więcej. Szkoda nawet marnować czystą wodę dla kogoś takiego jak ty. Niedobrze mi się robi! Tak, tak, zobaczysz! Już niedługo twój syn wyjedzie. Myślisz, że ktokolwiek zwróci na ciebie uwagę, że ktokolwiek cię wysłucha? Nie, wszyscy tylko czekają, kiedy znowu wpadniesz w obłęd. Nikt ci nie uwierzy, jeśli nawet na mnie nagadasz. Potem usłyszał uderzenie. Otworzył drzwi. Glenda stała nad matką, która siedziała na krześle. Trzymała ją za ręce i pochylała się nad nią tak nisko, że odchylając głowę, matka przygnieciona była do ściany. - Dlaczego nie wrzeszczysz, ty szalona starucho?! 17 Kiedy Severin był szczególnie zdenerwowany, wyglądał tak spokojnie jak kanclerz króla Edwarda, Robert Burnell. Wszedł do komnaty. Glenda odwróciła się i twarz jej skamieniała na jego widok. Powoli odsunęła się od lady Moraine. Severin nie odezwał się, tylko uśmiechnął się do matki i podszedł prosto do mej. - Jesteś cudowna, madam - powiedział i ucałował ją. Wyglądała na przerażoną. Nadal uśmiechał się do niej i delikatnie, koniuszkami palców gładził jej blady policzek. - Glenda, podejdź no tu! - zawołał przez ramię. Matka zbladła jak płótno. - Nie chcę jej tutaj - wyszeptała. - Proszę, Severinie, nie pozwól, żeby się do mnie zbliżyła. - Ale ja chcę, żeby tu przyszła, matko, a ty się nie bój. Musisz mi zaufać. Odwrócił się do dziewczyny, która stanęła obok niego. Ręce założyła pod piersiami, żeby unieść je do góry, eksponując w ten sposób ich bujność. - Stałem za drzwiami. Słyszałem, co mówiłaś do mojej matki. Dziewczyna ani drgnęła. Uśmiechała się, najwyraźniej nie wierząc w jego słowa. - Właśnie jej mówiłam, jak ślicznie wygląda. Powiedziałam, że z wielką przyjemnością przerobię dla niej następne suknie. Z pewnością właśnie to pan słyszał, panie. - Mój człowiek, Gwent, nienawidzi oszustów. Ja nienawidzę kłamców. - Wyciągnął rękę, chwycił Glendę i przyciągnął ją do siebie. Ściągnął z niej ubranie, nowe ubranie, którego nie oddała Hastings poprzedniego dnia. Zdjął jej nawet pończochy i buty. - Dobrze powiedział. - Myślę, że w starym kufrze matki znajdzie się coś, co będziesz mogła założyć. Jeśli nie chcesz ubrać się w te same szmaty, które jej kazałaś nosić, możesz odejść z Langthorne naga. Mnie to nie obchodzi. - Mój panie, nie możesz tego zrobić. Och nie, przecież nie mogę wyjść naga. Mężczyźni mnie zgwałcą, oni... - Możliwe odparł Severin znudzonym głosem. - Rób, co chcesz, Glendo, byleby cię tu nie było, kiedy dzwony zaczną bid w południe. Patrzył za dziewczyną, wypadającą za drzwi jak strzała. Odwrócił się do matki i uśmiechnął. - Nikt nigdy nie będzie cię już dręczył. Daję ci na to moje słowo honoru. Lady Moraine wykręcała sobie palce. - Ona jest przebiegła, Severinie. Opętała sir Rogera. Nie wiedział, że wyciągnęła mnie z Langthorne i zostawiła w lesie na pewną śmierć. - Powinien wiedzieć. Jest odpowiedzialny za Langthorne i wszystkich żyjących tu ludzi. Mężczyzna musi odpowiadać za swoje czyny. Przyślę do ciebie Hastings. Chciałbym znowu zobaczyć uśmiech na twojej twarzy. Do południa zniknęła nie tylko Glenda. Nie było również sir Rogera i mieszka z monetami. - Czy mam ich szukać, panie? - zapytał Gwent, zacierając Sękate dłonie. - Tak, Gwencie, znajdź ich, odbierz worek, a ich puść. Jestem przekonany, że sir Roger niedługo będzie cieszył się tym, CO zrobił. Myślę jednak, że zasłużył sobie na to, co się teraz z nim stanie. Będzie to cięższa kara niż zabicie tego głupca. - Nie przyszło mi to do głowy - odparł Gwent. - Tak, to będzie nic kończący się nigdy ból. To mi się podoba. - Wyszedł z wielkiej sali. Severin odwrócił się i zobaczył Hastings. Ze spuszczoną głową szła wolno w jego kierunku. Zmarszczyła brwi, kiedy kopnęła ze swej drogi brudną trzcinę. Wiedział, iż właśnie pomyślała, że zapomniała wymienić trzcinę. Potem spostrzegła go, zatrzymała się i spłonęła rumieńcem. - Co zrobiłaś, Hastings? - zapylał, lekko unosząc brwi. - Nie martw się o trzcinę, zaraz wymienisz ją na świeżą. To nie jest ważne. Gapiła się na niego. Znowu czytał w niej jak w otwartej księdze; wiedział, o czym myśli, tak jak umiał przewidzieć, co zrobi wilczur Edgar. Roześmiał się. Tego było już dla niej za dużo. Podbiegła, pięściami waliła go w pierś. Nie przestawał się śmiać, aż uświadomił sobie, że jego ludzie patrzą na to widowisko zupełnie zdezorientowani. Ujął jej pięści w swoje wielkie dłonie, opuścił ręce w dół i tak przytrzymał. - O co chodzi, skarbie? Czy ktoś cię obraził? Dlaczego spłonęłaś rumieńcem, kiedy mnie zobaczyłaś? - Potem zbliżył usta do jej ucha. - Wiesz, mam zamiar wziąć cię dzisiaj jeszcze inaczej. Chcę, żebyś o tym rozmyślała, Hastings. Są różne sposoby obcowania kobiet i mężczyzn. Wypróbujemy je wszystkie i przysięgam, że będą ci się podobały. Co do jednego. - Ale ja miałam pupę w górze... - wyszeptała tuż przy jego piersi. - Żałuję tylko, że było tak ciemno. Mogłem cię tylko czuć. Dużo mięciutkiego, wspaniałego ciała, Hastings. Podoba mi się twoja pupa. Mówiłem, że mi się podoba, nie pamiętasz? Jęknęła i odsunęła się od niego na tyle, na ile pozwoliły oplatające ją ramiona. - Będziesz się ze mną drażnił, aż postanowię cię zabić, Severinie! Słuchaj, słyszałam część twojej rozmowy z Gwentem. Uważam, że jesteś bardzo mądry. A jeśli chodzi o to, co zrobiłeś Glendzie, mam nadzieję, że rozbieranie jej nie sprawiło ci przyjemności. - Żadnej - odparł. - Rzadko zdarzało mi się być aż tak złym, no, może z wyjątkiem tych chwil, kiedy byłem zły na ciebie. Wiedziała, że to prawda. Severin patrzył w kierunku Thurstona; myślał już o czymś innym. - Idź, panie - rzekła. - Mam jeszcze dużo roboty przed kolacją. * Tydzień później lady Moraine, już nie tak blada i zabiedzona, odezwała się czystym, rześkim głosem. - Wiem, kogo Thurston powinien poślubić. Noże i łyżki zadźwięczały o talerze, po czym w wielkiej sali zaległa cisza. Severin jeszcze sienie przyzwyczaił do tego, te matka myśli normalnie, ale tak było. Od momentu kiedy Hastings zaczęła jej podawać napar Znachorki, nie było na razie nawrotów choroby. Pijała ów płyn każdego ranka. - Kogo, matko? - Musi mieć synów, a więc ja nie mogę go poślubić, ale znam odpowiednia, dziewczynę. To córka sir Wilhelma Dorseta. On ma niewielką warownię w pobliżu Hawksmere. Myślę, że dziewczyna dorosła już do zamążpójścia. Co ty na to, - Thurston? Thurston zadrżał. Był teraz sir Thurstonem z Hornsby. Koło Kentleby stała niewielka warownia jego ojca. Miał być kasztelanem lorda Severina w Langthorne, a teraz w dodatku szukano dla niego żony. Nie był przygotowany na te wszystkie zmiany. - Ja... ja nie wiem, pani - wyjąkał. - Żona będzie panią, będzie oczekiwała ode mnie odpowiedniego zachowania, dobierania wyszukanych słów. Nie będę mógł czkać i wydawać innych obraźliwych dźwięków... - Thurston przewracał oczami. - Hastings, chyba na uspokojenie dobrze by zrobiła Thurstonowi odrobina naparu Znachorki. Czy mam go wystarczająco dużo, żeby się z nim podzielić? - spytała lady Moraine tym samym czystym, rześkim głosem. Thurston przeżył jakoś zmiany, które na niego spadły. Poślubił Blanche, dziewiętnastoletnią córkę sir Wilhelma Dorseta w tydzień po tym, gdy lady Moraine wystąpiła z tą propozycją. Hastings była zadowolona. Blanche, podobnie jak ona, prowadziła gospodarstwo ojca od dwunastego roku życia. Potrafi dopilnować, żeby wszystko było jak należy. Lady Moraine czuła się dobrze. Nabierała ciała, śmiała się i żartowała. Severin przestał potrząsać głową za każdym razem, kiedy na nią spojrzał. Zaczynał przyzwyczajać się do matki takiej, jaką kiedyś była, chociaż nadal martwił się o nią. - Myślisz, że napar Znachorki naprawdę podziałał, Hastings? Myślisz, że ten cud będzie li wal? - Nie wiem, Severinie. - Chcę, żeby matka pojechała z nami do Oxborough. Uśmiechnęła się szeroko i objęła go. - Modliłam się, żebyś chciał lego powiedziała i wspiąwszy się na palce, pocałowała go w usta. Zamilkł, nadal czuł się zaskoczony, kiedy okazywała mu uczucie poza łożem. Pewnego dnia Gwent wyraził przypuszczenie, że Severin jest szczęśliwy i zadowolony ze swojej pięknej żony. - Piękna? Hastings? Nie, Gwent. Ona jest tylko przeciętna, zarówno gdy chodzi o wygląd, jak i o inteligencję. Nawet osobowość ma przeciętną... Hastings krzyknęła oburzona i rzuciła się na niego, ale był na to przygotowany. Złapał ją pod pachy i śmiejąc się, trzymał w górze. - To cię oduczy podsłuchiwania rozmów, pani. Gwent gapił się na oboje. Pokręcił głową, odwrócił się i wyszedł, ponieważ na pewno za chwilę Severin zacznie całować żonę. Bardzo by chciał, żeby nic nie zburzyło szczęścia tych dwojga. Następnego ranka wyjechali do Oxborough. Gwent podsadził lady Moraine na jej wierzchowca. Obiecał Severinowi, że będzie uważał w drodze na jego matkę i zawiadomi go, jeśli zacznie się z nią dziać coś niedobrego. Wiedział, że Severin martwi się, bo od wczoraj była bardzo cicha. Severin odwrócił się, żeby spojrzeć na miejsce, w którym się urodził. Langthorne odzyska potęgę i władzę w tym regionie, już on dopilnuje tego. Thurston zacierał ręce. Był już żonaty i najwyraźniej radowały go przyjemności małżeńskiego łoża. Hastings przeprowadziła bardzo prywatną rozmowę z Blanche i była z niej zadowolona. - Wszystko będzie dobrze. A czy ty, Severinie, rozmawiałeś z Thurstonem? Czy powiedziałeś mu, żeby był delikatny i la godny wobec żony? - Tak - odparł Severin, marszcząc brwi. - Ale tuż przed naszym wyjazdem on mi powiedział, że żadna z moich rad nie była dobra. Potem szeroko się uśmiechnął i oznajmił, że jego żona to prawdziwa tygrysica i wcale nie chce, żeby postępował z nią delikatnie. Hastings wpatrywała się w męża. - Nie - rozumiem... - Niektóre kobiety, Hastings, lubią brutalnych mężczyzn, takich, którzy ostro grają. Twoja Blanche ze swoją słodką buzią należy właśnie do tego rodzaju kobiet. Powiedział, że Szalała, zanim jeszcze przebił się przez błonę dziewiczą, a polem to ona usiadła na nim, okładała go pięściami, do świtu omal go nie zamęczyła. - Nigdy nie przyszło mi coś takiego do głowy. Może wyjaśnisz mi to szaleństwo, Severinie? - Nie ma potrzeby, skarbie. Powinnaś tylko pamiętać, że kiedy jesteśmy sami, możesz robić wszystko, na co masz ochotę. Poza, oczywiście, pchnięciem mnie sztyletem, jeśli zdarzy się, że będziesz na mnie zła. Nic nie odrzekła; zamyślona, patrzyła na uszy Marelli. Severin uderzył piętami boki konia i pojechał na czoło orszaku. Zamek Oxborough, pięć dni później - Odnaleźliśmy sir Rogera i Glendę dwie godziny po ich ucieczce - opowiadał Gwent wszystkim zgromadzonym w wielkiej sali, świetnie się przy tym bawiąc. Tylko Severin był już wtajemniczony w całą sprawę i polecił Gwentowi zatrzymać dla siebie te smakowite szczegóły do czasu, aż będzie mógł je opowiedzieć wszystkim. Hastings rozumiała, dlaczego wolał poczekać. Miał wspaniałych słuchaczy. Przepłukał gardło winem. - Sir Roger próbował zatrzeć ślady, ale on jest głupi, biedny skurczybyk. Gwent splunął na czystą trzcinę i z przerażeniem spojrzał na Hastings, ale szybko zaczął mówić dalej: - Ta dziewczyna wszystkie ubrania, które udało jej się ukraść, zawinęła w siary koc. Próbowała mnie przekonać, że to tylko szmaty, które pozwoliłeś jej zabrać, Severinie. Sir Roger był przekonany, że go zabijemy. Ale muszę powiedzieć, że nie skamlał o życie, a myślałem, że tak postąpi. Nie, siedział wyprostowany na koniu i zdawało się, iż pogodził się ze śmiercią Kiedy powiedziałem, żeby oddał mi worek z pieniędzmi, tylko na mnie popatrzył. W końcu pokręcił głową, przysięgając, żenię zabrał ich. Potem zbladł. Spojrzał na dziewczynę i po prostu wyciągnął do niej rękę. Gwent przerwał na chwilę, żeby napić się wina. Wszyscy czekali z zapartym tchem. W wielkiej sali Oxborough panowała cisza jak makiem siał. Gwent odchrząknął i zwrócił się bezpośrednio do lady Moraine. - Glenda powiedziała, że nie ma żadnego worka. Udawała, że nie wie, o co chodzi. Odebrałem jej to zawiniątko z brudnego koca i rzuciłem na ziemię. Rozwinąłem i kopniakami porozrzucałem ubrania. Wśród nich był mieszek, zawinięty w koszulę. Zamilkł i nadział na nóż kawałek wieprzowiny. Lady Moraine położyła mu rękę na ramieniu. - Co było dalej, Gwencie? No mów, trzymałeś to w tajemnicy o wiele za długo. Mój ukochany syn również nie chciał mi nic powiedzieć. Gwent zdołał powstrzymać czknięcie prosto w twarz lady Moraine. Wiedział, że tego nie wolno mu zrobić. Znowu odchrząknął. - Wolałbym nie mówić o tym, pani, w twojej obecności. Lady Moraine podniosła swój nóż i przyłożyła czubek do szyi Gwenta, czystej szyi, ponieważ Gwent tego popołudnia wziął kąpiel na cześć podziurawionego strzałami ciała świętego Sebastiana. - Rozebrałem ją do naga - wyjaśnił szybko - naśladując lorda Severina. Zabrałem ubrania i worek z pieniędzmi. Przywiozłem to do Langthorne. Zostawiliśmy Glendę z sir Rogerem. Moi ludzie chcieli się z nią zabawić, ale nie pozwoliłem. W oczach sir Rogera, kiedy patrzył na tę dziewczynę, nie było miłości ani nawet pożądania. Nic z tych rzeczy. Nie wiem, co działo się dalej, ale mam nadzieję, że sir Roger tam ją zostawił. - Czy zabrałeś jej buty, Gwencie? - zapytała lady Moraine, pochylając się do niego. - O tak, zabrałem całe odzienie. - To dobrze. Pamiętasz, że Glenda zabrała mi buty, zanim zmusiła mnie do pójścia do lasu. - Wobec tego była to dla niej stosowna kara. - Gwent zaśmiał się i zatarł ręce. Hastings słuchała, śmiała się i kiwała głową, ale myślała 0 czymś Innym. Zastanawiała się, skąd lady Blanche wiedziała, jak należy postępować z mężem. Jak zdobyła się na takie szaleństwo ona, dama. Skąd przyszło jej do głowy, że trzeba atakować męża. Wszystko to było dla Hastings zupełnie niezrozumiałe. Godzinę później, podczas kąpieli, nadal rozmyślała nad tym. - Możemy potrzebować pomocy Alice i Belle - zwróciła się do damę Agnes. - Tak...? - spytała damę Agnes z satysfakcją w głosie. - Twój pan eksperymentuje z tobą? - Tak, ale nie o to chcę zapytać. Widzisz, młoda żona sir Thurstona chciała być brutalnie traktowana, sama wykazywała gwałtowność, dzikość, nawet jeszcze jako dziewica. Kiedy straciła dziewictwo, stała się wprost rozbestwiona. Nigdy o czymś takim nie słyszałam i nie rozumiem tego. Chciałabym pojąć, na czym to polega. Damę Agnes tylko skinęła głową. Wyszła z komnaty, a po oliwili wróciła z Alice. Nie mogłyśmy znaleźć Belle. Gwent mówi, że ona jest ze starym Morrikiem, z którego wydusiła już wszystkie siły. Powtórzyłam Alice twoje słowa. Ona mówi, że to wcale nie takie rzadkie zjawisko, że czasem niewiasty... Alice chrząknęła, wzięła od damę Agnes grubą gąbkę i zaczęła mydlić plecy Hastings. Niektórzy mężczyźni uważają, że żony powinny położyć się na plecach, zamknąć oczy i rozłożyć nogi. Tylko tego oczekują, tylko tego pragną. Niektórzy jednak, a do nich zapewne należy sir Thurston i lord Severin, mają większe wymagania. Ośmielam się twierdzić, że gdybyś chciała wejść na męża, czy przywiązać mu ręce do zagłówka łóżka, a nawet wziąć go do ust, on omdlałby z rozkoszy. - O co ci chodzi? Co to znaczy „wziąć go do ust”? Co wziąć? - Nie udawaj tępej, Hastings. Jego drążek - odparła damę Agnes. - Aha... Raz to zrobiłam. Myślałam, że umrze. Masz rację. - Hmm... - zamruczała damę Agnes. Widać, że wszystko dobrze idzie. Będziesz musiała nauczyć się tej gwałtowności, Hastings. To nie żaden grzech. Możesz doznać wielkiej przyjemności, jeśli powiesz mężowi, że chcesz spróbować. - Nie mogłabym! - powiedziała Hastings. - Nie mogłabym. Śmiałby się ze mnie. Pomyślałby... - Co bym pomyślał? - zapytał Severin od drzwi. Stał wyraźnie odprężony, oczy miał ciemne jak noc, ręce skrzyżowane na piersiach. - Twoje służebne mogą już wyjść. Alice, mijając go, podała mu namydloną gąbkę. Pogwizdywała przez zęby. Damę Agnes wyglądała na tak zadowoloną jak MacDear, kiedy udało mu się wspaniale upiec bażanta. Severin nie ruszył się z miejsca, dopóki nie zostali sami. Potem powoli zamknął drzwi, przekręcając klucz. Kiedy odwrócił się twarzą do Hastings, poczuła się jak królik, który widzi wymierzoną w siebie strzałę łucznika. - Powinnaś mnie zapytać, jeśli chciałaś się czegoś więcej dowiedzieć o tej brutalnej grze, Hastings. - Pytałam, ale nie chciałeś mi powiedzieć. - I nie powiem, ale ci pokażę. - Wyciągnął do niej rękę. Powoli podniosła się z wody. Zatrzymał ją. - Postój tak chwilę, chcę na ciebie popatrzeć. - Woda jest chłodna. Podał jej płótno do wycierania. Nie mógł doczekać się, kiedy znajdzie się w łóżku. - Może ta gwałtowność nie leży w mojej naturze, Severinie. Mruknął coś. Pomyślał, że jeżeli Hastings byłaby chociaż odrobinę bardziej dzika, on pewnie musiałby paść z wyczerpania. Byłaby to jednak piękna śmierć. Kiedy już się osuszyła, kiedy odwróciła się twarzą do niego, stał nagi przy łóżku i uśmiechał się. Wyciągnął do niej rękę. - Rzuć to płótno i chodź tutaj. Zaraz zobaczymy, ile na prawdę tej dzikości masz we krwi. - Jak to będziesz oceniał? Czy po sile mojego krzyku? Czy może powinnam pobić cię do krwi? - Nie, ale po prostu wejdź na mnie i wyciśnij ze mnie wszystkie soki. Spojrzała mu w oczy, odrzuciła ręcznik na ziemię. - A kiedy już to zrobię, czy będę mogła znowu wziąć cię do buzi ? Wyglądał tak, jakby już chciał runąć na nią, ale jakoś udało mu się opanować. Oddychał pospiesznie. Jego ciało już było gotowe, Uśmiechnęła się anielsko i podeszła bliżej. 18 Znachorka obmacywała głowę lady Moraine. Jej długie, smukłe palce leciutko przesuwały się po czaszce. Następnie odchyliła głowę chorej i zajrzała jej w oczy. Nuciła coś pod nosem, kiedy sunęła palcami po jej uszach, a potem zajrzała do każdego z nich. Hastings zaczynała się niecierpliwić. Teściowa cierpliwie poddawała się oględzinom. Gładziła grzbiet Alfreda długimi pociągnięciami ręki. Kot leżał na jej kolanach i mruczał tak głośno, że Hastings zastanawiała się, czy nie przeszkadza to Znachorce. Najwidoczniej nie przeszkadzało. Wreszcie Znachorka odwróciła się do młodej pani. - Jestem najlepszą znachorka w całej Anglii. Napar, który dałam matce twojego męża, przeczyścił zatkane kanały w jej mózgu i pozwolił rozumowi wrócić do równowagi. Lady Moraine chrząknęła, nie przestając głaskać Alfreda, którego mruczenie jeszcze przybrało na sile. - Znachorko, dziękuję ci. Czy do końca życia będę musiała pić ten twój płyn? - spytała. - Tak, pani. Myślę, że to byłoby rozsądne. Nie wiem bowiem, czy na stałe usunął on zapory w mózgu, czy też kanały znowu się zatkają, jeśli przestaniesz się kurować. - Będę go więc piła nawet na łożu śmierci. - Zrozumiałe. Chcesz mieć jasny umysł, kiedy będziesz przygotowywała się do opuszczenia tego świata. No dobrze. Hastings mówiła mi, że rana na twojej stopie nie goi się dobrze. Pokaż mi ją, pani. Alfred musiał opuścić kolana przyjaznej lady, chociaż we a linie miał na to ochoty. Hastings nie zdawała sobie sprawy z tego, że jej teściowa jest tak silna. Bez trudu podniosła ogromnego kota i posadziła na podłodze. Jego puszysty długi ogon jak bicz przeciął powietrze. Kocisko zamiauczało rozdzierająco, potem trąciło nosem swoją miskę, aż z brzękiem przeleciała przez izbę. Znachorka śmiała się serdecznie. Podniosła stopę lady Moraine i przyjrzała się jej uważnie. Obmacała palce i obejrzała skon; między nimi. - Czy to boli, pani? Nie? Bardzo dobrze. Aha, a co tu mamy? Wystarczy szczyptę korzenia rzepy i szafranu wymieszać z odrobiną gorącej wody i to się zagoi. Jeszcze jedno, pani: myj starannie nogi i równie starannie osuszaj. Nie będzie wówczas kłopotów. - Podniosła głowę, żeby spojrzeć na kota, który szykował się do zajęcia miejsca na kolanach Hastings. Alfred skoczył. Hastings zachwiała się, ale chwyciła zwierzaka w ramiona. Hastings i lady Moraine zostawiły Znachorce trzy bażanty, z czego dwa miał pożreć Alfred, i wyszły. Gwent i jego dwaj ludzie nawet tego nie zauważyli. Wpatrywali się z osłupieniem w Alfreda. Siedział w otwartych drzwiach chaty, niewiele mniejszy od wilczura, i czyścił sobie zęby pazurami lewej łapy. - To czartowskie nasienie! - mruknął Gwent, lecz zaraz zamilkł przerażony, bo kocisko nastroszyło sierść i groźnie spojrzało na niego. - Przeklęta bestia! - krzyknął Gwent, zły na siebie za jawne okazanie lęku. Jeden z jego towarzyszy parsknął śmiechem. Gwent odwrócił się i spojrzał tak groźnie, że tamten zbladł i skulił się w siodle. - Wszystko w porządku, lady Moraine? - zapytał Gwent, pomagając jej wsiąść na konia. - Zostanę już normalna, Gwencie, i będę mogła dawać mojemu synowi rady, jak rządzić w Oxborough. Co ty na to? Gwent uśmiechnął się szeroko. - Myślę, iż lord Severin okaże zadowolenie w ten sposób, że urządzi ucztę dla uczczenia tej nowiny. A co do rad, pani, to będziesz musiała współzawodniczyć z Hastings. - Nie będę rywalizować z Hastings; . jest dla mnie jak najlepsza córka. Hastings zamrugała powiekami i już otworzyła usta żeby wyjąkać podziękowanie, ale lady Moraine jeszcze nie skończyła. - Z drugiej strony, Gwencie ona jest bardzo młoda i bez wątpienia jej bardziej przydadzą się moje rady. Nie dalej jak dzisiaj rano widziałam, ze Severin chodzi z ponurą miną. Co takiego zrobiła, ze wywołała marsa na jego pięknej twarzy? Dowiem się i spróbuję ją nauczyć, jak ma postępować. - Będziesz musiała, pani, konkurować z damę Agnes i Alice - powiedziała Hastings i roześmiała się. - Bez końca udzielają mi rad i przysięgam, że większość z nich sprawia mi przyjemność. Lady Moraine pokiwała dłonią kotu na pożegnanie, lekko uderzyła piętami boki wierzchowca i patrząc przez ramię, roześmiała się z miny Gwenta, nadal gapiące się na przeklęte zwierzę, które teraz, jakby odwzajemniając pożegnalny gest, machało puszystą łapą. Znachorka stała w otwartych drzwiach z rękoma skrzyżowanymi na piersi - Tu nic nie jest tak, jak być powinno - stwierdził Gwent, potrząsając z niedowierzaniem głową. Droga powrotna do Oxborough trwała około kwadransa Na niebie zbierały się ciemne chmury, powietrze było gęste lecz dochodziły skądś powiewy chłodnego wiatru. Mężczyźni woleliby me zmoknąć, ale Hastings czuła się dobrze i nie martwiła deszczem, który wisiał w powietrzu. Rozmyślała o mężu, błogosławiąc w duchu damę Agnes i Alice, które uświadomił jej, jak należy postępować z mężczyzną Poprzedniej nocy tak jak obiecał Severin pozwolił jej robić wszystko co przyszło jej do głowy. Wodziła palcami po jego ciele, lekko dotykała każdej blizny, a potem każdą całowała. Najwięcej czasu poświęciła szramie na wewnętrznej stronic prawego uda. Kiedy kochała go ustami, zwijał się, jęczał i drżał. Hastings nie dbała o to, ze sama nie zaznaje przyjemności, ponieważ on szczytował z tak wielką rozkoszą, że czuła się jej częścią. Patrzyła, jak ciało męża napręża się, a potem zamiera, powalone niezwykłą siłą wytrysku. Widząc jego ciemne oczy, a w nich płonący ogień, pomyślała, że bez najmniejszej wątpliwości poślubił ją odpowiedni mężczyzna, mężczyzna, którego będzie kochać, z którym będzie się kochać, który otoczy ją opieką i któremu będzie ufać do końca życia. Chwycił ją w pasie i przyciągnął do siebie. Trzymał ją tak, :iż odzyskał oddech i zdolność mówienia. - Myślisz, że masz nade mną władzę? - Nie. Myślę, że twoja rozkosz sprawiła mi przyjemność. - Nic ci nic dałem, a mimo to uśmiechasz się do mnie. Nic rozumiem cię, Hastings. - Czy zawsze muszę czekać na doznania zmysłowe, jak mężczyzna? - Ach tak? - Pociągnął ją, położył na plecach i nie zostawił w spokoju, dopóki nie stłumił ustami jej jęków rozkoszy. Na to wspomnienie Hastings lekko zadrżała. Obiecała sobie, że co jakiś czas będzie odnawiała to niezapomniane przeżycie. Ogarnęła ją fala nagłej żądzy na wspomnienie ciała Severina. Znad morza mogłaby nadciągnąć burza i tak nie zwróciłaby na nią uwagi. Usłyszała śmiech i rozejrzała się. Lady Moraine położyła rękę na ramieniu Gwenta. - Alfred jest tylko kotem, nie jakimś potworem, chociaż jego mruczenie brzmi głośniej niż chrapanie człowieka - zapewniała. Hastings obserwowała, jak Gwent i lady Moraine jadą razem przed nią i pozostałymi dwoma mężczyznami, słyszała Ich śmiech, widziała, jak Gwent szybko chwycił lejce wierzchowca swej towarzyszki, kiedy ten się potknął. Z całego serca pragnęła, by Znachorka miała rację i żeby matka Severina czuła się dobrze, a dzięki naparowi objawy obłędu ustały. Zobaczyła wreszcie męża. Z przepaską na biodrach pracował ramię w ramię z dwudziestoma innymi mężczyznami przy wschodnich murach Oxborough. Pot lśnił na jego torsie i ramionach, ciemne włosy przylgnęły do głowy. Pragnęła rzucić się w jego stronę i zaprosić go do powtórzenia przeżyć z ostatniej nocy. Westchnęła. Wiedziała, że Severin nie może zostawić swoich ludzi. Chyba że deszcz zacznie lać. Przełknęła ślinę. Severin był prężny, smukły, zdrowy, biła od niego siła. Na kolana świętej Katarzyny! Żeby jak najszybciej nadszedł dzień, kiedy on będzie czuł do żony to, co ona czuje do niego! Potrząsnęła głową i pochyliła się nad grzbietem klaczy. Nie mogła go kochać. Ich małżeństwo, podobnie jak większość małżeństw, było związkiem pieniędzy, majątku i władzy. Każde z nich miało do odegrania swoją rolę. Chodzi O to, że Hastings niektóre role lubiła odgrywać bardziej niż inne. Znowu pomyślała o wyrazie jego twarzy, kiedy poruszała się nad nim. Zadrżała na wspomnienie tych chwil. Nie uważała jednak, że udało się jej udowodnić Severinowi, iż ma we krwi szaleństwo, kiedy doprowadził ją do rozkoszy. Nie biła go, nie drapała mu pleców paznokciami. Troszkę krzyczała - jak zawsze. Jeśli zaś chodzi o Severina, nie wyobrażała sobie, że mógłby szaleć jeszcze bardziej. Może zapyta o to damę Agnes i Alice...? Severin pomachał jej ręką. Odpowiedziała mu w ten sam sposób. Wjechali na wewnętrzny dziedziniec i Hastings przekazała Marellę Tuggle'owi, który jękliwie zagadał do zwierzęcia, a ono ocierało się łbem o jego pierś. Chwilę później zobaczyła damę Agnes i lady Moraine oraz Alice z Gwentem. O czym dworka rozmawia z Gwentem...? Severin przyszedł do łoża późną nocą. Nie budził Hastings, ale był tam wczesnym rankiem, kiedy się obudziła. Gładził pieszczotliwie jej ramiona, całował pulsującą żyłę na szyi. - Nie przyszedłeś do mnie - powiedziała, uśmiechając się i palcami dotykając jego warg. - Nie - odparł. Położył się na plecach i wpatrywał w sufit. - Burza przeszła - dodał. Nie odezwała się, wiedziała, że o czymś myśli. - Muszę pojechać do tego Rosehaven. Muszę sprawdzić, co tam się kryje za tajemnica. Twój ojciec jeździł tam trzy bądź cztery razy w roku i za każdym razem zawoził pieniądze. Wyjadę jeszcze dziś rano. - Towarzyszyłam ci w drodze do Langthorne, Severinie. Czy nie chcesz, żebym i teraz była u twego boku? Spojrzał na nią dopiero po pewnej chwili. - Nie wiem, o co chodzi z tym Rosehaven. Nie chcę narazić cię na jakieś niebezpieczeństwo. - Cóż mogłoby mi grozić w twojej obecności? Pochlebiasz mi, Hastings, żeby osiągnąć swój cel. Powiedz, dlaczego naprawdę chcesz pojechać? - Chcę dowiedzieć się, do kogo ojciec jeździł przez tyle lat. Co go tam ciągnęło? Czy to sprawa jakiegoś zobowiązania wobec króla Edwarda? Długu wobec przyjaciela, o którym nie wiem? A może mieszka tam jego kochanka? - Myślę, że znajdę tam kochankę, pewnie już niemłodą i mało pociągającą. A może to w ogóle miejsce jego schadzek? Może często zmieniał swe miłośnice? Ale dlaczego nie znalazł sobie dziewki w Oxborough? Muszę sprawdzić, o co tu chodzi. - Nie mogę zostać bez ciebie - powiedziała bardzo cichutko. - Mam na twoje ciało wielki apetyt, który musisz zaspokoić. Jak sadzę, to jeden z obowiązków męża. - Aha, więc to w ten sposób będziesz próbowała mnie zmusić do ulegania twym kaprysom! Dobrze, Hastings, zabiorę cię do Rosehaven. Obiecuję też, że twój niewieści apetyt zostanie zaspokojony. - A Trist...? Bardzo mi go brakowało w Langthorne. - Przeprowadzę z nim na ten temat poważną rozmowę. Pocałował ją i bardzo powoli wszedł w nią. Nie spieszył się z opuszczeniem łoża, dopóki nie usłyszał, że za drzwiami zaczyna krzątać się służba. - Tego ci potrzeba, Hastings? - O tak, panie. Jesteś bardzo łaskawy, bardzo szczodry, a ja jesieni najszczęśliwszą z kobiet. Rzucił w nią swoją nową niebieską tuniką. Złapała ją w locie i obejrzała. - Teraz będzie pasować - powiedziała bardzo z siebie zadowolona i podała mu ubiór. Żona uszyła dla niego tunikę, myślał sobie, kiedy się ubierał. Poprawiony strój pasował jak ulał. Wełna była delikatna; Tristowi spodobała się miękkość tkaniny. Gdzie też jest ta kuna?! - zastanawiał się. Nie spała z nimi ostatniej nocy. Pogwizdując, wyszedł z łożnicy. - Wyjedziemy, kiedy dzwony zaczną bić na południe - zapowiedział. Ale nie wyjechali z Oxborough, gdy nadeszła wyznaczona pora. - Panie! - krzyknął Alart z wieży na wałach. - Zbliżają się ludzie z Sedgewick. - Z Sedgewick? - powtórzył pytająco Severin, marszcząc brwi. - Ciekaw jestem, czego chcą. Może sir Alan ma kłopoty? Człowieka, który prowadził zbrojny orszak, Severin znał od lat. Nazywał się Remis. Nie był najmłodszy, ale silny i lojalny. Orszak zatrzymał się w pewnej odległości od zewnętrznych murów. Tylko Remis podjechał nieco bliżej i za - trzymał konia. - - Panie, w Sedgewick panuje gorączka! - wołał. - Przywiozłem Eloise i jej opiekunkę. Mam ze sobą dziesięciu ludzi. Żaden z nas nie choruje. Sir Alan uparł się, że zostanie na miejscu. Czuł się dobrze, kiedy rozkazał nam tu przyjechać. Trist wysunął łepek zza pazuchy swego pana. Powęszył i przytulił się do jego szyi. - Dobrze się sprawiłeś, Remis. Kto jeszcze został w Sedgewick? - Żołnierze, którzy patrolują przedmurze, panie. Nikt nie chciał zostać w obrębie murów. Jeśli przyjdą rabusie, żołnierze ich zabiją. Sir Alan to bardzo odważny mąż. - Remisie - odezwała się Hastings, wysuwając się naprzód. - Musimy być pewni, że nikt z was nie przywlókł choroby do Oxborough. Myślę, że mądrze będzie, jeśli rozbijecie obóz poza zewnętrznymi murami i zostaniecie tam co najmniej trzy dni. Zapytaj lady Marjorie, czy trzeba jej czegoś. Remis podszedł do grupy mężczyzn otaczających kobietę i dziecko. Rozmawiał z nimi przez chwilę. Potem wrócił. - Pani zabrała wszystko, czego możemy potrzebować - odkrzyknął w kierunku wieży. - Przewidywała, że nie od razu wjedziemy do Oxborough. Zostaniemy pod murami. - Jeśli ktoś zachoruje, podam wam napar leczniczy. - Wielkie dzięki, lady Hastings. - Niedobrze. - Severin zmarszczył brwi. - Sir Alan jest moim przyjacielem. Mało prawdopodobne, żeby przetrwał zarazę. Może powinienem pojechać, by przygotować mu godny pogrzeb? Trist wpatrywał się w Remisa. Nagle wydał gardłowy pomruk i skrył się za pazuchą Severina. - Jeśli Złapiesz w Sedgewick chorobę, nie wiem, czy będę mogła cię uratować, Severinie. - Jak długo twoim zdaniem powinien się trzymać z dala od tego ogniska zarazy, Hastings? - Myślę, Że co najmniej dwa tygodnie, może dłużej. Porozmawiam ze znachorką. W ciągu trzech następnych dni żadna z osób, które przyjechały z Sedgewick, nie rozchorowała się. Ojciec Carreg odprawił dziękczynne modły. Trist trzymał się blisko pana, ani razu nie wyszedł poza teren zamku. Kiedy Hastings chciała przytulić się do męża, najpierw musiała sprawdzić, czy kuna nie śpi na jego piersi, pod tuniką. Hastings stała obok męża u stóp frontowych kamiennych schodów zamku, kiedy ludzie z Sedgewick wjeżdżali na wewnętrzny dziedziniec. Remis oddał swojego konia chłopcu stajennemu i przyszedł pokłonić się Severinowi. - Panie, pani. Bóg był dla nas łaskawy. Pozwolił nam dalej żyć. Panie, jak wiem, nie było cię w Oxborough, kiedy lady Marjorie przybyła zabrać Eloise do Sedgewick. Odwrócił się i uśmiechnął do kobiety. Ona zaś z wdziękiem podeszła do miejsca, gdzie stali Severin i Hastings. Gdy uniosła welon, Severin skamieniał. Hastings w pierwszej chwili nie zauważyła jego zmieszania. Patrzyła na tę kobietę i myślała, że jest ona jeszcze piękniejsza, niż ją zapamiętała. - Panie - rzekła. - Oto lady Marjorie. - Och, Severinie! - odezwała się lady Marjorie melodyjnym głosem. - Nie widziałam cię od lat! Hastings zamrugała oczami i odwróciła się, żeby spojrzeć na męża. Wpatrywał się w lady Marjorie, jakby ujrzał zjawę. Na jego twarzy pojawiły się czerwone plamy. - Czy to naprawdę ty, Marjorie? - spytał wreszcie ochrypłym głosem. - Tak, Severinie. Już drugi raz jestem wdową. Pamiętasz, że ojciec zmusił mnie do poślubienia lego obrzydliwego starego barona Lipwaita? Baron umarł, a mój brat z kolei wydal mnie za barona Outbraith, młodego i całkiem miłego. - Powiedziano mi, że nowa opiekunka Eloise jest wdową po rycerzu, który kiedyś uratował życie królowi Edwardowi. Czy to prawda, Marjorie? - Tak. Król Edward zechciał odwdzięczyć się teraz, powierzając mi opiekę nad córką Richarda de Luci. Jestem z tego zadowolona. Dobrze mi się żyje w Sedgewick. Jak miło cię znowu zobaczyć, Severinie. - Dlaczego nie powiedziałaś mi, lady Marjorie, kiedy przyjechałaś po Eloise, że znasz mojego męża? Nawet o tym nie wspomniałaś - powiedziała Hastings z pretensją w głosie. Marjorie posłała jej śliczny uśmiech, pokazując dołeczki w policzkach. - Nie wydawało mi się to ważne, pani. Ważne było dziecko. Eloise, przywitaj się z lady Hastings i lordem Severinem. Eloise nabrała ciała. Jej okrągła buźka tryskała zdrowiem, a włosy już nie wyglądały martwo. Mocno trzymała swą opiekunkę za rękę. Marjorie pochyliła się i szepnęła jej coś do ucha. Dziewczynka uśmiechnęła się do Severina, skinęła głową Hastings i złożyła przed nimi piękny ukłon. Hastings chciała przytulić dziewczynkę, ale mała przylgnęła do lady Marjorie. Trist wyjrzał spod tuniki Severina, popatrzył na kobietę i dziecko. Wyciągnął łapę w kierunku Eloise. Dziewczynka roześmiała się. - To jest Trist - powiedziała, zwracając się do lady Marjorie. - Kuna lorda Severina. Piękna, prawda? - Owszem. Jestem pewna, że zasługuje na to, by mieć takiego pana - odparła lady Marjorie. Trist nadal wyciągał łapkę w kierunku Eloise, nie zwracając uwagi na Marjorie. Nic dziwnego, pomyślała Hastings ze ściśniętym żołądkiem. Ta kobieta jest tak piękna, że Trista zapewne bolały oczy, kiedy na nią patrzył. Lady Marjorie i Eloise ulokowano w izbie giermka Torrica, który na ten czas przeniósł się do innego pomieszczenia. Hastings udała się tam, żeby sprawdzić, czy przybyłe mają wszystko, czego potrzebują. Zatrzymała się na chwilę przy uchylonych drzwiach, ponieważ usłyszała głos lady Marjorie. - Mój skarbie, wiem, że nie podoba ci się tutaj. Wiem, że Hastings źle cię traktowała, zanim przyjechałam. Ale teraz ja tu jestem. Niczego się nie bój. Serce Hastings załomotało. Nie mogła złapać oddechu. Eloise skarżyła się na złe traktowanie? O co chodzi? No, chyba ta złym traktowaniem można nazwać namawianie do jedzenia dobrych rzeczy i odprawienie tej jędzy Beale! - Nie, Marjorie. Ona była dla mnie dobra... - Już nie pamiętasz, Eloise - powiedziała Marjorie miękkim, uspokajającym głosem. Hastings wyobrażała sobie, że opiekunka pieszczotliwym gestem gładzi włosy dziewczynki. - Ale ja pamiętam twoje nocne koszmary, pamiętam, jak budziłaś się łkając, cała spocona; łzy spływały ci po policzkach. Płakałaś, ponieważ byłaś tutaj nieszczęśliwa, nikt nie okazał ci serca. A ja będę się tobą opiekowała, tylko ja, nikt inny. O nic się nie martw. - Dobrze, Marjorie. Kocham cię. - I ja ciebie kocham, skarbie. Tylko ja cię kocham. Hastings cichutko odsunęła się od drzwi. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Wiedziała jedynie, że chce, aby lady Marjorie jak najszybciej wyjechała z Oxborough. Ale to przecież ona sama - niech będą przeklęte kolana świętego Oskara! - powiedziała Severinowi, że niebezpiecznie jest wracać do Sedgewick wcześniej niż za dwa tygodnie. Pójdzie i porozmawia ze Znachorką. Może uzna, że wcześniejszy powrót jest możliwy? Skąd Severin i Marjorie się znają?! 19 - Dlaczego mi nie powiedziałaś, że nową opiekunką Eloise jest lady Marjorie? - Pytanie Severina ciężko zawisło w powietrzu. Wypił duży łyk piwa, nie spuszczając oczu z jej twarzy. Sprawiał wrażenie groźnego i obcego, jak wówczas, gdy przybył do Oxborough i obserwując wszystkich, stał bez słowa w wielkiej sali zamku. Nie był już Severinem, którego poznała, od kiedy stosowała się do rad damę Agnes i Alice. Patrzyła na niego, zastanawiając się, o czym myśli. - Powiedziałam - odparła w końcu. Pochyliła się i pogłaskała Trista, który, wyciągnięty na całą długość, leżał na stole, obok ręki Severina. Mył sobie pyszczek. - Nie pamiętasz? - Nie powinnaś ukrywać, że chodzi o najpiękniejszą kobietę, jaką w życiu widziałaś. Nie powinnaś milczeć o tym, że jej włosy są jak srebrne nitki, przepięknie lśniące w słońcu. Wtedy wiedziałbym, o kogo chodzi. Dlaczego ukryłaś to przede mną, Hastings? - Uważasz, że powinnam ci powiedzieć, że ta kobieta ma włosy jak srebrne nici? A nie sądzisz, że takie słowa w moich ustach brzmiałyby dziwnie? Wspomniałam, że jest piękna, ale dla mnie nie było to istotne. Machnął ręką. Trist cichutko zamiauczał, a Severin zaczął gładzić jego błyszczące futerko długimi pociągnięciami ręki. Takimi samymi długimi, kojącymi pociągnięciami dłoni gładził ją po plecach. Wpatrywała się w tę rękę. O co tu chodzi? - Kim jest ta kobieta z włosami jak srebrne nici? Skąd ją znasz? - Znam ją od urodzenia. Kiedy miałem siedemnaście lat, chciałem się z nią ożenić, ale byłem drugim z kolei synem a jej ojciec chciał dla niej bogatego męża. Wtedy to poślubiła starego barona Lipwaita, a ja pojechałem walczyć do Ziemi Świętej. Tam spotkałem króla i Graelama. - To chyba szczęśliwie się złożyło, prawda? Ponieważ oni uznali, że jesteś człowiekiem honoru i że można na tobie polegać, stałeś się jednym z najbogatszych ludzi w Anglii. Nie odpowiedział. Dalej głaskał futerko kuny. - A zatem nie widziałeś jej przez osiem lat. To długo, Severinie. Ludzie się zmieniają. Ich uczucia się zmieniają. Czyżby twoje pozostały takie jak przed laty? Gwent z Beamisem u boku wszedł do wielkiej sali. Spierali się o coś. - Panie! - krzyknął Beamis. - Lady Marjorie chce zabrać na konną przejażdżkę to dziecko. Pozwolisz na to? Severin zerwał się z krzesła tak gwałtownie, że Edgar zaczął szczekać. Mężczyzna zdawał się nie pamiętać o żonie. - Potrzebują eskorty. Ja z nimi pojadę. - Wybiegł z wielkiej sali. Nieco później Hastings rozmawiała z damę Agnes i Alice. - Od chwili, gdy ujrzał tę kobietę, Severin zmienił się w stosunku do mnie. - Szyła nową tunikę z miękkiej, ciepłej wełny w najlepszym gatunku. Była zadowolona, że ręce się jej nie trzęsą, że udaje się jej mówić spokojnym głosem. - Udał się na przejażdżkę z nią i dziewczynką. Widać, że ubóstwia lady Marjorie. Mówi, że ona ma włosy jak srebrne nici, które lśnią w słońcu. Odkąd go znam, nigdy o nikim nie mówił z takim zachwytem. To nic nie znaczy - powiedziała damę Agnes, poklepując dłoń swej pani, którą znała od momentu, kiedy wyciągnęła ją z łona matki, prawie dziewiętnaście lat temu, a która stała się piękną i dobrą kobietą. Teraz siedziała blada i ponura. - Zrobiłaś krzywy szew, Hastings. Zostaw to, i porozmawiajmy. Hastings położyła tunikę na kolanach i odruchowo gładziła materiał, gapiąc się przed siebie. - Mówi o niej z zachwytem... Kochał ją jako chłopiec, ale nie mógł jej dostać, ponieważ był drugim synem w rodzinie i niewiele miał do zaoferowania jej ojcu. Myślę, że nadal ją kocha - wyraziła przypuszczenie. - Wątpię. Może nadal jest nią zauroczony, ale to nic poważnego i nic potrwa długo, Hastings. Lord Severin nie jest głupcem jak sir Roger. Oddał się tobie. Ty jesteś jego żoną, ty będziesz rodziła jego dzieci. Jesteś też dziedziczką Oxborough. Bez ciebie nie miałby nic poza sprawnym ramieniem, a to ramię służyłoby innym panom. Teraz sam sobie jest panem. To ty dałaś mu wszystko spokojną przyszłość, możliwość odbudowy Langthorne, ty zwróciłaś mu matkę. Nie zapominaj o tym. A lady Marjorie jest nikim, wspomnieniem z chłopięcych lat. - To brzmi pocieszająco. - Hastings podniosła wzrok na damę Agnes. - Ale nie widziałaś go godzinę temu, kiedy o niej mówił. Nie widziałaś, jak szybko wybiegł z wielkiej sali, żeby towarzyszyć jej na przejażdżce. Jest tyle do zrobienia, ale nawet o tym nie pomyślał. Widziałam też wyraz twarzy Gwenta. Był zdumiony, że jego pan tak się zachowuje. Nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy; ogarnęło go zakłopotanie. - Poczekamy, zobaczymy. Nie będziesz wobec niego uszczypliwa, nie będziesz go ganić. Będziesz obserwować i czekać na stosowną chwilę. Musisz uzbroić się w cierpliwość. - Nigdy w życiu nie byłam cierpliwa. - O tak, wiem, ale teraz musisz. I spróbujesz być miła. - Miła dla tej kobiety, która tak okłamuje Eloise?! To będzie trudne, Agnes, bardzo trudne. O proszę, oto i lady Moraine. Wejdź, pani. Agnes i ja rozmawiamy o moich krzywych szwach. Lady Moraine podniosła tunikę i przyjrzała się szwom. - Rzeczywiście - powiedziała. - Musiało coś cię rozpraszać podczas szycia. - Oddała tunikę. - Stopa już mi się zagoiła. Nie zauważyłaś, że przestałam utykać? Hastings skinęła głową. - Pojechałam z Gwentem znowu odwiedzić Znachorkę. Alfred skoczył na biedaka, a ja myślałam, że on zemdleje. Ale nic się nie stało. Znachorka prosiła, by ci to dać. - Lady Moraine wręczyła synowej małą buteleczkę. W środku był biały, mleczny płyn, który wyglądał na dość gęsty. - Powiedziała, żebyś parę kropli wlała mężowi do wina, a wówczas on poczuje do ciebie to, co ty czujesz do niego. Hastings uświadomiła sobie, że musi to być napój miłosny prawdopodobnie z ogrodowego pokrzyku. W jaki sposób Znachorka tak szybko się dowiedziała o słabości Severina do lady Marjorie7 To było upokarzające! Wzięła buteleczkę i wsunęła ją do kieszeni sukni. Kiedy damę Agnes i lady Moraine wychodziły z komnaty, Agnes obejrzała się. - Pamiętaj, co ci mówiłam, Hastings. Nie korzystałabym na twoim miejscu z tej buteleczki. Jestem przekonana, że nie będzie takiej potrzeby - rzekła. Ale co ona wiedziała o bólu, który wypełniał każdy zakątek ciała wychowanki? Co wiedziała o kobiecie, której włosy były tak srebrne i błyszczące, że mężczyzna patrzący na nią zamieniał się w poetę? Potrząsnęła buteleczką i spostrzegła, że biały płyn lekko ściemniał. Czy damę Agnes mogła mieć rację? Hastings poszła do ojca Carrega. Czytał, siedząc w kącie wielkiej sali. Wilczur Edgar położył łeb na jego skórzanych butach. Skinęła głową i usiadła obok Edgara. Tylko Gwent siedział cicho przy kolacji. Tak jak Hastings, obserwował swego pana spoglądającego na tę piękną kobietę. Marjorie, świadoma zainteresowania Severina, całą uwagę zdawała się poświęcać dziewczynce i smakowitym kęsom, które wkładała do ust. Trist leżał na ramionach Severina i chyba spał. Hastings podsuwała mu pieczoną wieprzowinę, specjalne przygotowaną dla niego przez MacDeara. Trist wziął z jej ręki dwa kęsy, przeciągnął się, gardłowo zamruczał i odsunął się. - Mam nadzieję, że smakuje ci comber zajęczy, przygotowany przez MacDeara - odezwała się do męża, który nożem przesuwał jedzenie po cynowym talerzu. - Tak odparł Severin po chwili. - Jest smaczny. Zmieniłaś trzcinę na podłodze, Hastings. Słodko pachnie. Dostrzegł jednak coś poza niebiańską pięknością Marjorie! Niech będą dzięki świętemu Ethelbertowi! - Czujesz rozmaryn. Zmieszany z płatkami róż napełnia powietrze słodkim zapachem. Cóż za idiotyzmy mówi mężowi, którego chciałaby pocałować, porwać w ramiona! Pragnęła, żeby kochał ją, a nie tę kobietę ze swych chłopięcych snów. Wzięła do ust kęs kurczaka z ryżem i migdałami. Smakował jej tak, jak pewnie smakowałaby ta trzcina, która pokrywała zimną kamienną podłogę. Pomyślała o buteleczce w kieszeni. Była tam, czekała, żeby z niej skorzystać, ale Hastings wciąż się wahała. Nie chciała narkotyzować męża. Nie chciała, żeby powrót jego uczucia musiała zawdzięczać pokrzykowi. Pragnęła, by mąż zwrócił się ku niej z własnej woli, aby pragnął jej tak, jak jej pragnął, zanim jego wzrok spoczął na Marjorie. Hastings westchnęła, pochyliła się i delikatnie pogłaskała łepek Trista. Zamruczał głośno, popatrzył na nią, a potem wyciągnął ku niej łapkę. - Trist znalazł partnerkę; jestem tego pewien - powiedział Severin. Po raz pierwszy tego popołudnia zwrócił się do żony. - Wydaje się zadowolony - zauważyła. - Parzył się, a teraz nie będzie okazywał zainteresowania partnerką, dopóki dzieci się nie urodzą. Potem pewnie pójdzie z powrotem do lasu sprawdzić, czy dobrze o nie dba. - Czy ty również tak byś robił, gdybym nosiła twoje dziecko? Drgnął. Spojrzał jej w oczy, potem na brzuch. - Spodziewasz się dziecka? Nie miałaś miesięcznego krwawienia? Jakiej odpowiedzi udzielić? Nigdy nie wiedziała, kiedy będzie krwawić. Nie miała pojęcia, czy w jej łonie powstało już dziecko. Może powinna skłamać? Może gdyby wiedział, że nosi jego dziecko, zwróciłby się ku niej? Był człowiekiem honoru... Zaklęła cicho. - Co powiedziałaś, Hastings? - Że łokcie świętego Osberta są zbyt guzowate. Zaklęłam, Severinie. Nie odpowiedział. Poszła za jego wzrokiem. Patrzył na Marjorie, która pochyliła się, żeby podnieść coś z podłogi, .lej włosy, rozpuszczone i falujące, jak srebrna kurtyna migotały połyskliwie. Nienawidziła tej kobiety. Spostrzegła, że Severin zaciska dłoń na nóżce kielicha. Spostrzegła głód w jego ciemnych oczach. Pragnął Marjorie! Pragnął Marjorie, tak jak jeszcze dwa dni temu pragnął swojej żony! Czy jednak kiedykolwiek pragnął jej tak bardzo jak Marjorie, za którą tęsknił przez całe lata? Hastings cieszyła się jego uczuciem od niespełna trzech miesięcy. I co to było za uczucie? Nie miała żadnych szans. Ukradkiem dotknęła buteleczki. Nie, jeszcze nie! Nie mogła znieść myśli, że jej przyszłość może zależeć' od jakichś przeklętych kropli. Już wcześniej spostrzegła, że mąż nie założył żadnej z tunik, które uszyła dla niego. Zapragnęła wbić nóż w serce Marjorie. To pragnienie tkwiło w niej tak głęboko, że nagle uświadomiła sobie, że nigdy nie zostanie świętą, nie pójdzie do nieba. Będzie miała szczęście, jeśli dostanie się do czyśćca, i to na długo. Wszedł kuglarz. Podrzucał pięć skórzanych piłeczek, łapał je, znowu rzucał wszystkie jednocześnie. Mruczał coś, kiedy wyrzucał piłeczki nad głowę. Śpiewał. Hastings widziała, jak Belle ciężko opiera się o kowala. On miał błogość w oczach, ciężkie powieki. Belle z coraz większym zainteresowaniem przyglądała się sztuczkom kuglarza. Stary Morric uśmiechał się głupkowato. Widziała Severina z takim samym głupkowatym uśmiechem. Kuglarz skończył podrzucać piłki. Podszedł bliżej, żeby oddać cześć Severinowi, rycerzowi, który własnoręcznie zabił sześćdziesięciu Saracenów w pobliżu Acre, sławnemu wojownikowi, którego król Edward prosił, żeby został przy jego boku, ale trzymał się z dala od pięknej królowej, Eleanor. Marjorie roześmiała się głośno, przyciągając wzrok zebranych. Kuglarz tymczasem zwrócił się do Hastings. Uważnie się jej przyjrzał, potem zaśpiewał: Lady Hastings rzuciła lordowi Severinowi świat do stóp. Jest dobra i mądra, niesie ulgę cierpiącym. Jest ponadprzeciętna - jak mówią, oddając jej sprawiedliwość - dla swojego pana, który teraz może cieszyć się nią do woli. Spostrzegła, że Severin się wzdrygnął. Gdzie kuglarz mógł usłyszeć o przeciętności bądź niezwykłości Hastings? Pewnie jeden z jego ludzi słyszał, jak pan to mówi, i powtórzył. Kuglarz zwrócił się teraz do Marjorie Popatrzył na nią, położył rękę na piersi i zaśpiewał: Taki wdzięk, takie piękno, takie srebrzyste włosy - męskie serca łkają. Lady Marjorie przewyższa wszystkie damy. Jest boginią. Jest pięknym stworzeniem, o którym mężczyźni śnić będą przez całą wieczność. Hastings z trudem powstrzymywała krzyk. Spojrzała na Severina, który utkwił wzrok w Marjorie. Czy nie zauważył, że wierszyk wcale się nie rymuje?! Marjorie śmiała się i machając ręką, opędzała się od trubadura. Ten pokłonił się nisko Severinowi, potem Hastings, a w końcu padł na kolana przed Marjorie. A ona wciąż się śmiała, potrząsając swą piękną głową. Hastings pomyślała, że chciałałaby umrzeć. Ale nie wcześniej, niż zabije to piękne stworzenie, o którym mężczyźni śnić mają przez całą wieczność. Jeszcze wcześniej zabije tego przeklętego błazna. Severin przyszedł do łóżka bardzo późno, lecz Hastings jeszcze nie spała. Nie odezwała się, słuchając, jak zdejmuje z siebie ubranie. Słyszała każdy jego ruch. Widziała go oczyma duszy. Był nagi, jędrny i smukły. Nie dotknął jej. Poczuła, że Trist przytula się do jej pleców. Tuż przed świtem obudziła się, czując pod dłonią ciepło. Ciepło mężczyzny. Odetchnęła głęboko. A jednak! Otworzyła oczy, spodziewając się ujrzeć go nad sobą, ale Severin leżał na boku, pogrążony w głębokim śnie. To ona przytulała się do jego pleców. Zdjęła rękę z boku i przesunęła niżej. Ujęła go w dłoń. Odwrócił się na plecy, lekko się wyprężając. Pocałował ją, podczas gdy ona go pieściła. - Och, Marjorie... - wyszeptał jej prosto w usta. Hastings puściła go, pochyliła nad jego twarzą i wrzasnęła: - Ty draniu! Mnie całujesz, kiedy cię pieszczę, ale myślisz o niej! Zgiń w piekle, Severinie! Zerwała z niego przykrycie, zrzucając Trista. Wstała, owinęła się kocem i wybiegła. Kuglarz w wielkiej sali opierał się o ścianę i jadł świeży czarny chleb MacDeara. Niewątpliwie układał nowy wiersz przeznaczony dla ślicznych uszek Marjorie! Rozkazała mu opuścić Oxborough, kiedy tylko przełknie ostatni kęs. Wiedziała, że już nie zniesie widoku tego błazna padającego na kolana przed rywalką. Starała się myśleć rozsądnie. Musi być cierpliwa, jak mówiła damę Agnes. Ale jakże znieść to, że mąż zwraca się do niej imieniem innej kobiety?! Podniosła głowę i zobaczyła tuż obok Severina. Patrzył na nią z góry. - Ściągnęłaś ze mnie koce i uciekłaś. Dlaczego? - Gdybym miała miecz, rozpłatałabym ci brzuch! - Mówiłem ci już, Hastings, zanim nagięłaś się do mojej woli, że żona nigdy nie grozi mężowi. - Nie. Tego nie mówiłeś. - W takim razie mówię teraz. Nigdy mi nie groź, Hastings. - Nawet wtedy, kiedy szepczesz imię innej kobiety? Severin wypił kozie mleko. Odstawił kielich, wytarł usta wierzchem dłoni i wzruszył ramionami. Miał czelność wykonywać tak pogardliwe gesty?! - Nigdy więcej nie zachowuj się w stosunku do mnie jak jędza. Przynieś mi chleb i ser. Aha, i jeszcze trochę tej wołowiny, którą MacDear przyrządził wczoraj. Jestem głodny. Trist wychylił głowę zza tuniki Severina, tuniki, którą uszyła Hastings. Wyciągnął łapkę w jej kierunku i Hastings, uśmiechając się i wbrew sobie, pogładziła tę łapkę. Podniosła się z ławy, poprawiła koc, ściślej go zawiązując na sobie. Pochyliła się i pogłaskała łeb wilczura. W odpowiedzi polizał ją po dłoni. - Nie zrobię tego, Severinie, ale powiem jednej z kobiet, żeby ci usłużyła. Zaczęła pogwizdywać, chociaż w ustach miała sucho. Wyszła z wielkiej sali, wiedząc, że mąż patrzy za nią, i zastanawiając się, jak zareaguje na tę impertynencję. Nie zareagował. Czyżby poczuł się winny? Nie kazała żadnej ze służebnych podać mu jedzenia. Tego popołudnia pojechała do wioski Oxborough odwiedzić swą przyjaciółkę Ellen, córkę piekarza Thomasa. Kiedy zatrzymała klacz w bocznej uliczce, gdzieś nad głową posłyszała dziwny odgłos. Uniosła wzrok i ujrzała, że w oknie kiwa się siodło. Nie zdążyła uskoczyć. Siodło spadło na nią. Przewróciła się na stertę śmieci. Spojrzała w górę. Zobaczyła w otwartym oknie jakiś cień. Poczuła napływającą falę bólu. Wyszeptała imię Ellen, a potem ogarnęła ją ciemność. 20 Poczuła na policzku liźnięcie. Szorstki język mógł należeć tylko do kota, a jeśli tak, to musiał być to Alfred. Jakim cudem znalazła się w chacie Znachorki? Zmusiła się do otwarcia oczu. - Ha, wreszcie się obudziła - powiedziała Znachorka. - Słyszysz mnie, Hastings? - Nawet cię widzę. - Dobrze. Uniosę ci teraz głowę i wypijesz to. Znam napoje o gorszym smaku, więc nie narzekaj. Czyżby to męski zduszony śmiech rozległ się w głębi izby? Posłusznie podniosła głowę i wypiła napój o truskawkowym smaku. - Jest pyszny - szepnęła. Wystarczyło tych kilka słów, by głowę jej przeszył ostry ból. Jęknęła. - Dobrze, że nie widzisz koloru - powiedziała Znachorka. Hastings usłyszała, że jej opiekunka zwraca się do kogoś innego: - Napój powstrzyma mdłości i złagodzi ból. Już ją zbadałam. Niebawem wszystko będzie dobrze. - Co to było? - spytała Hastings. - Odrobina ogrodowej goryczki dla uspokojenia żołądka i malutki kawałek utłuczonego na proszek korzenia irysa. Hastings skinęła głową, znowu jednak poczuła przeszywający ból i zamknęła oczy. Z przyjemnością czuła chropowaty język Alfreda na swoim policzku. Udało się jej leciutko uśmiechnąć. - Zostawię ją tutaj wobec tego - usłyszała męski głos. - Są sprawy, którymi muszę się zająć. Przyjadę po południu. - Tak będzie dobrze, panie. Panie...? To Severin! Spróbowała się podnieść, by go zobaczyć, ale ten mały wysiłek spowodował taki zawrót głowy, że bezsilnie opadła na poduszkę. - Nie ruszaj się, Hastings. Powinnaś wiedzieć, że nie wolno ci tego robić. - Chciałam zobaczyć Severina. - Zobaczysz go później. Słyszałaś, co powiedział. Ma obowiązki. Mężczyźni zawsze mają jakieś obowiązki. Nauczyłam się tego, kiedy jeszcze byłam małym szkrabem. A ja się pytam, jakie to obowiązki? Tak, tak, ich obowiązki to picie i napastowanie dziewuch, i siekanie jeden drugiego mieczami, i ranienie się nawzajem toporami. Severin wcale nie jest inny. Są po prostu źli. Albo raczej bezużyteczni. Skoro jednak są potrzebni, żeby powstało następne pokolenie, posuwam się za daleko, mówiąc o ich bezużyteczności. Szkoda jednak, że nie możemy zebrać ich wszystkich razem i pozwolić im pozabijać się nawzajem. Leż spokojnie, Hastings, i odpoczywaj. Alfred będzie ci towarzyszył. Kiedy ponownie otworzyła oczy, ból głowy nie był już tak silny. Czuła tylko rwanie w ramieniu, lecz żołądek już się nie buntował. Severin patrzył na nią z góry. Dotknął lekko jej czoła, potem policzka. Usiadł obok. - Znachorka mówi, że nic ci nie będzie. Czy pamiętasz, co się stało? Zamęt w jej głowie nieco się uspokoił. Skinęła głową. - Teraz pamiętam. Pojechałam odwiedzić Ellen, córkę piekarza Thomasa. Miałam zamiar przywiązać Marellę, gdy nagle spadło na mnie siodło z okna na górze. Pamiętam jeszcze, że upadłam na stertę odpadków. Paskudnie śmierdziało. - Bardzo dziwny zbieg okoliczności. Okazuje się, że oberwałaś jednym z moich siodeł. Gwent zaniósł je do rymarza Roberta, do naprawy. Miałaś szczęście, że nie rozłupało ci głowy. Aha, i już nie śmierdzisz śmietnikiem. Znachorka cię umyła. Znalazła cię Ellen. Przybiegła po mnie do zamku, a ja przywiozłem cię tutaj. - Dlaczego akurat twoje siodło, ze wszystkich siodeł na świecie, akurat spadło na mnie?! Nigdy dotąd nic takiego się nie zdarzyło. Wzruszył ramionami, ale brwi miał zmarszczone, kiedy głaskał Alfreda. Kocisko stało na tylnych łapach, przednie oparło o udo Severina. - Jeszcze tego nie wiem, ale się dowiem. Nagle rozległ się syk. Alfred zjeżył grzbiet. Wbiwszy pazury w ciało Severina wpatrywał się w Trista, który wysunął łepek zza pazuchy swego pana. Przyjrzał się olbrzymiemu kotu, powęszył wokół, spojrzał na Hastings i z powrotem skrył się pod tuniką. Severin poklepał wybrzuszenie na swej piersi. - Siedź spokojnie, Trist - powiedział cicho. - Ten kot mógłby pożreć czterech takich jak ty. Trist zaburczał. Severin uśmiechnął się. - Próbuje mnie przekonać, że nie boi się Alfreda. To był pierwszy uśmiech, jaki Hastings ujrzała na jego twarzy od przyjazdu Marjorie do Oxborough. Marjorie... - Pojadę do domu, Severinie. - Jeżeli Znachorka powie, że to już możliwe. Znachorka zgodziła się, ale kazała jej zostać w łóżku przez resztę dnia, wypić lekki rosół i jak najwięcej spać. - Bądź cierpliwa, Hastings! - krzyknęła za nią. Alfred ocierał się o jej nogi. Hastings pragnęła, żeby Severin ją przytulił, ale mimo napoju Znachorki głowa bolała ją coraz hardziej, a żołądek z trudem znosił jazdę na końskim grzbiecie. Severin trzymał ją w ramionach; głowę oparła na jego piersi. Żołądek powoli się uspokajał. Westchnęła i, o dziwo, przespała krótką drogę do zamku. Kiedy się obudziła, zobaczyła, że lady Marjorie, z Eloise u boku, stoi u szczytu kamiennych schodów. - Och, panie, przywiozłeś ją do domu! Zanieś ją od razu do komnaty sypialnej. Bądź ostrożny. Wydaje polecenia, jakby była panią na Oxborough, pomyślała przelotnie Hastings, lecz wkrótce znowu zapadła w sen. Był to skutek kolejnej dawki napoju, którą Znachorka kazała jej wypić, zanim razem z Severinem opuściła chatę. Kiedy się obudziła, przy łóżku ujrzała damę Agnes. Coś szyła. Paliły się trzy świece. - Moja malutka, obudziłaś się! To dobrze. Poślę kogoś po rosół. MacDear martwi się, bo nie wie, czy udało mu się go przyrządzić tak, jak chciała Znachorka. Hastings nic nie powiedziała, gdzie był Severin? Gdzie była Marjorie? Wypiła smakowity rosół, w którym wyczuć można było kurczaka i migdały. - Gdzie jest mój pan? - spytała. - W wielkiej sali ze swoimi ludźmi. - I z lady Marjorie... - Zapewne tak, ale przecież to nieważne. Ważne, żebyś poczuła się lepiej. - Jakim cudem siodło Severina spadło na mnie, Agnes? - Znowu zaczęła popijać rosół. Z żołądkiem było już wszystko w porządku. Wiedziała, że musi jeść, by szybciej odzyskać siły. Damę Agnes poprawiła na sobie suknię i uważnie zaczęła się przyglądać swym dłoniom. Zmarszczyła brwi, spostrzegłszy brązową plamę na wierzchu jednej z nich. Będzie musiała pójść do Znachorki. - Tego nikt nie wie. Lord Severin już wszystkich pytał. Okno, z którego spadło siodło, to okno rymarza, ale to wiesz. Nie mogło przecież spaść z okna piekarza. Na pierwszym piętrze znajduje się sypialnia trzech uczniów Thomasa i składzik, gdzie trzymają rzeczy do naprawy i potrzebne materiały. Wszyscy są przekonani, że to był wypadek. Ellen przybiegła z wioski po pomoc. To dobra dziewczyna. - Zejdę na dół, Agnes. - Jeszcze jesteś za słaba. Hastings nie zwróciła uwagi na jej słowa. Podniosła się bardzo ostrożnie. Ból przeszył głowę, ale dało się go wytrzymać. Ramiona miała sztywne i obolałe. Uśmiechnęła się do damę Agnes. - Pomóż mi się ubrać. Muszę zejść do wielkiej sali. Niania skinęła głową. Dzwony biły szóstą, kiedy Hastings stanęła u stóp schodów i rozejrzała się po wielkiej sali. Wiedziała, co zobaczy, mimo to widok lady Marjorie, siedzącej na jej krześle obok Severina z Eloise u drugiego boku, przyprawił ją o zawrót głowy. Marjorie śmiała się z czegoś, co powiedział Severin. Wszyscy zresztą przekomarzali się, jedli z wielkim apetytem. Wydawało się, że nikt nie dostrzega braku pani domu, na miejscu której królowała Marjorie. Hastings zachwiała się. Na ramieniu poczuła dłoń dame Agnes. - Ona zajęła moje miejsce - powiedziała. - Słuchaj. To krzesło, na którym siadywała, złamało się. Musiała usiąść na twoim. To nic nie znaczy, Hastings. Źle się czujesz i nie myślisz trzeźwo. Może i nie myślała, ale ból wcale się przez to nie zmniejszał. Obawiała się, że lada chwila osunie się na posadzkę. - Wrócę do komnaty sypialnej - oznajmiła spokojnie. Odwróciła się jeszcze raz i zobaczyła, że Severin ją widzi. Uniósł się z krzesła, potem zwrócił się w stronę Marjorie, która coś do niego mówiła, opierając białe paluszki na ramieniu Severina. - Tego już za wiele - powiedziała Hastings i poszła schodami na górę, przygarbiona jak stara kobieta. Następnego ranka nie wstała z łóżka. W głowie nadal jej łomotało, mięśnie były sztywne i paliły żywym ogniem. Poprzedniej nocy Severin nie przyszedł do komnaty sypialnej. Spał z Marjorie. Zjadła świeży biały chleb z masłem i dużą miskę rosołu z kury ze szczyptą rozmarynu. Alice przyniosła jej też plasterki słodkiego sera. - Bądź spokojna, Hastings. - Poklepała ją po dłoni. - Wszystko w porządku. Każdy wie, co ma robić, ale martwimy się o ciebie. Lord Severin pojechał jeszcze raz do wioski, żeby przepytać wszystkich terminatorów rymarza. Jednak wydaje się, że to był wypadek, chociaż zastanawiam się, jak mogło do niego dojść. Gwent też się nad tym zastanawia. Hastings wiedziała, jak to się stało. Marjorie wynajęła kogoś, żeby dokonał zamachu. Chce zająć jej miejsce, chce zostać panią Oxborough. Ale przecież rzucanie siodła to głupi pomysł na usunięcie kogoś z tego świata. I dlaczego siodła Severina? Chyba że to on sam celował nim prosto w żonę... Westchnęła. Wszystko to nie trzyma się kupy. To musiał być wypadek! Została w łóżku cały dzień, gapiąc się na gobelin, który jak mówiła jej matka - babka tkała przez trzydzieści lat. Severin wszedł do komnaty, krzepki i silny jak dąb. Hastings zamknęła oczy. Nie mogła na niego patrzeć. Za bardzo bolało. - Czy kazałeś naprawić krzesło Marjorie? - zapytała. - Dobrze się czujesz, Hastings? - odpowiedział pytaniem, marszcząc brwi. - O co chodzi z tym krzesłem? Spojrzała na niego, kiedy przechodził przez komnatę, żeby stanąć obok łóżka. - Wczoraj wieczór siedziała na moim krześle, ponieważ, jak mi powiedziano, jej krzesło było zepsute. Więc pytam, czy jest już naprawione? - Nikt mi o tym nie mówił. Chciałbym, żebyś teraz wstała. Spleśniejesz, jeśli przestaniesz wychodzić z łóżka. Masz poza tym obowiązki. Znachorka mówiła, że powinnaś odpoczywać, ale nie chodziło jej chyba o to, byś tonęła w puchach. - Może później - odparła. - Na razie jestem bardzo zmęczona. Chcę spać. Spojrzał na nią bacznie. - Nie podoba mi się to, Hastings - rzekł. Odwrócił się na pięcie i skierował ku drzwiom. Trist wygrzebał się spod jego tuniki i skoczył na łóżko. - Gdzie twój pan spał wczorajszej nocy? - zapytała, gładząc miękkie futerko kuny, gdy Severin opuścił już komnatę. - Byłeś z nim? Czy spędził noc z tą kobietą? Trist otworzył pyszczek i ugryzł ją w brodę. - Ha, więc ty też uważasz, że to głupie podejrzenia? Nie jesteś mężczyzną, Trist, więc dla ciebie ona jest po prostu jeszcze jedną kobietą. Jej lśniące włosy nie wzbudzają w tobie żądzy. Trist znowu ją ugryzł, tym razem mocniej. Roześmiała się. Przespała całe popołudnie z Tristem u boku. - Obudź się, Hastings. Kazałam chłopcom przynieść wodę na kąpiel. Dość już odgrywania tej komedii. Hastings pozwoliła, żeby damę Agnes ją umyła. Posłusznie siedziała również, kiedy niania szczotkowała jej włosy. Nic była zdziwiona, gdy do komnaty wślizgnęła się Alice. - Mam kilka złocieni - powiedziała dworka. - Dodadzą kolorów twojej twarzy. Ustom też przydałaby się odrobina barwiczki. Hastings pozwoliła Alice na uróżowanie swej twarzy. Nie Zaprotestowała też, kiedy kobiety ubierały ją w suknię, którą miała na sobie w dniu ślubu. W końcu wszystko było gotowe. Jesteś piękna - oświadczyła damę Agnes, odstępując kilka kroków w tył i oglądając ją od stóp do głów. Zatarła powykręcane reumatyzmem ręce. - Zgadzasz się ze mną, Alice? - Och tak, jesteś najpiękniejszą kobietą na ziemi, pani. - Czy krzesło zostało naprawione, Agnes? - Sama tego dopilnowałam - odrzekła Agnes. - Ktoś obluzował przy nim nogę, ale już wszystko w porządku. - Połamane krzesło i spadające siodło... - powiedziała z namysłem Hastings. - Jakie to wszystko dziwne. Kiedy wchodziła do wielkiej sali, zobaczyła, że Severin właśnie odsuwa jej krzesło, by pomóc zasiąść Marjorie. - Dobry wieczór, mój panie! - zawołała. Zebrani odwrócili głowy i spojrzeli na panią domu. Marjorie z uśmiechem rzekła coś do Severina i udała się do swojego krzesła, po drodze pochylając się, żeby pogładzić dłoń Eloise. Severin usłużnie odsunął krzesło, a następnie przysunął je bliżej stołu, kiedy już usiadła, dotykając jej ramienia czubkami palców. - Dobrze wyglądasz - powiedział, siadając obok. - Na zęby świętego Andrzeja! Co to jest, to czerwone na twoich policzkach i ustach? Czy masz gorączkę? - To tylko podjęta przez Alice próba poprawienia mej urody. - Nie podoba mi się. Wyglądasz jak obozowa dziewka. - Ujął brzeg lnianego obrusa. - Zetrzyj to z twarzy - polecił. Starła barwiczkę. - Teraz wyglądasz blado, ale przynajmniej jesteś podobna do siebie. Ach, tak. Podobna do siebie. - Martwiłam się o ciebie - rzekła Marjorie, nachylając się przez stół w kierunku Hastings. - Chciałam cię odwiedzić, ale twoje służebne uważały, że potrzebna ci cisza i spokój. Wyglądasz całkiem dobrze. Bardzo się przelękłam, kiedy Severin przyniósł cię wczoraj do domu. Wszyscyśmy byli zmartwieni. - Dziękuję, Marjorie. - Zjadła łyżkę gulaszu z wiśniami. Poczuła smak ciężkiego czerwonego wina, którego MacDear dolał do gęstego sosu. - MacDear przygotował tę potrawę specjalnie dla ciebie. Zapytałam go, jakie są twoje ulubione dania, a on powiedział, że właśnie gulasz, i że już od dawna nie przyrządzał go dla ciebie. Kochany człowiek, pozwolił mnie i Eloise pomóc sobie. Wrzeszczy tak głośno, jak jeszcze nigdy w życiu nie słyszałam. Hastings spojrzała na Eloise. Dziewczynka siedziała ze spuszczoną głową, przesuwając jedzenie po cynowym talerzu. - Eloise...? Czy pomagałaś MacDearowi tak jak wtedy, kiedy tu mieszkałaś? - Nie wiedziałam, że już kiedyś byłaś pomocnicą kucharza - powiedziała Marjorie, przykrywając malutką dłoń Eloise ręką. - Nie pomagałam. Hastings chciała, żebym pomagała, ale w kuchni było okropnie gorąco i wszyscy wrzeszczeli, ten gruby też. Poszłam sobie. Hastings spojrzała na nią ze zdumieniem. - To nieprawda, Eloise. Siedziałaś nawet na kolanach MacDeara. Nie pamiętasz? - Zmusiłaś mnie, żebym usiadła mu na kolanach. A on śmierdział i wrzeszczał. Nienawidziłam tego. - To dlaczego dzisiaj znowu poszłaś do kuchni? - Ponieważ Marjorie była ze mną. Ona nie zmusza mnie do niczego, czego nie chcę. Jadłam sobie wiśnie. - Tak, skarbie. Wciąż jeszcze masz czerwony języczek? Eloise pokazała język, potem roześmiała się i przytuliła do boku Marjorie. - Mój mały skarb spowoduje, że osiwieję wcześniej, niż się zdążę zestarzeć - zwróciła się Marjorie do Hastings. - Nigdy nie będziesz stara - powiedziała Eloise. - Jesteś najpiękniejsza na całym świecie. Marjorie pogroziła dziewczynce, nie przestając się śmiać. - Jesteś bezwstydna, Eloise. Pochlebiasz mi. Niedługo tak spuchnę z dumy, że będę miała trudność ze zmieszczeniem się w drzwiach. Eloise roześmiała się. Hastings patrzyła zdziwiona. Pierwszy raz widziała dziewczynkę tak radosną. Trist zamiauczał i wspiął się na ramiona Hastings. Skrzywiła się, miała obolałe mięśnie, ale po chwili, kiedy ciepło kuny rozgrzało ciało, zaczęła się rozluźniać. Odwróciła się do męża, który wpatrywał się w talerz. Nic - smakuje ci, Severinie? Co...? spytał z roztargnieniem. - To bardzo smaczne. - Czy dzisiejszą noc spędzisz w naszej komnacie? Odwrócił ku niej głowę. - Jeśli już czujesz się dobrze. Ubiegłej nocy nie chciałem ryzykować, że być może przez nieostrożność sprawię ci ból. - Dobrze się czuję. A gdzie spałeś ostatniej nocy? - Tu. Owinięty kocem, słuchałem, jak moi ludzie chrapią. Edgar spał obok mnie. Może i tak było. Z pewnością nie mógł pójść do łóżka z Marjorie, skoro Eloise spała w jej komnacie. Poczuła się raźniej. - Ja też nie spałam dobrze. Damę Agnes chrapie - wtrąciła się Eloise. - Przy Marjorie lepiej się śpi, bo nie jest koścista, a jej oddech pachnie ładnie. Hastings przez mgłę cierpienia ujrzała nagle wielką salę i zgromadzonych w niej ludzi. Severin poszedł do łóżka z inną kobietą, podczas gdy tuż obok spała jego żona! Tego już za dużo! Bała się, że za chwilę zrobi coś okropnego. Dłoń zacisnęła na nożu. Powoli podniosła się. Trist zamiauczał, ale nie opuścił jej. Teraz owinął się wokół jej szyi. Nie odezwała się do nikogo. Wolno przeszła tę wielką przestrzeń wypełnioną roześmianymi ludźmi, aż dotarła do schodów. Wtedy usłyszała głos Severina. - Trist, chodź tutaj! - krzyknął. - Za mało zjadłeś. Ale Trist się nie ruszył. Severin również. Marjorie cichutko zapukała do drzwi. Hastings przekonana, że to damę Agnes, zaprosiła ją do środka. Kiedy zobaczyła rywalkę ubraną w piękną suknię z szafranowej wełny, którą ona sama włożyła tylko raz, chciała wrzasnąć, żeby Marjorie zostawiła ją w spokoju. Ale powstrzymała krzyk. Patrzyła, jak Marjorie z wdziękiem podchodzi do łóżka. - Dobrze się czujesz, Hastings7 Severin prosił mnie, bym sprawdziła, czy z tobą wszystko w porządku. Martwi się. Hastings przyglądała się jej. - Dlaczego masz na sobie moją suknię? - spytała. - Nie chciałam jej założyć, ale Severin nalegał. Nie mogłam zabrać z Sedgewick wielu rzeczy, a chciałam, żeby Eloise niczego nie zabrakło. Wzięłam więc dla siebie tylko dwie suknie, i obie są już brudne. Severin namówił mnie, żebym wzięła którąś z twoich. Masz coś przeciwko temu? Jeśli tak, zaraz ją zdejmę. - Owszem, mam. Czy zdejmiesz ją tu, Marjorie? Czy też poczekasz i rozbierzesz się w swojej izbie, kiedy Eloise będzie spała u damę Agnes? - Och... - westchnęła Marjorie i przeczesała palcami swe niewiarygodnie piękne włosy. - To dlatego uciekłaś od stołu! Eloise spała u damę Agnes, ponieważ miałam kaszel, który nieustannie małą budził. To było denerwujące. Chciałam, żeby Eloise wyspała się, a nie leżała i słuchała, jak kaszlę i kaszlę. Hastings przeniosła wzrok ponad Marjorie i spojrzała na rękodzieło swej babki. Jakże żywe wciąż były kolory gobelinu. Nie odezwała się ani słowem. - Pójdę teraz do swojej komnaty i zdejmę tę suknię. Przepraszam, że nie zapytałam cię, czy nie masz nic przeciwko temu. Spałaś, a Severin po prostu mi ją przyniósł. Nie miałam pojęcia, że jest dla ciebie taka ważna. - Jest ważna. - Pójdę już. Zaraz ci ją zwrócę. Mam nadzieję, że jutro będziesz czuła się dobrze, Hastings. - Dziękuję. Ja również mam taką nadzieję. Na dole w ogóle nie słyszałam twojego kaszlu, Marjorie. - Rzeczywiście. Po południu mi przeszedł. - Marjorie! Co ty tutaj robisz? Severin stał w drzwiach; wyglądał jak olbrzym, budząc strach swą posturą. W tej chwili Hastings nienawidziła go bardziej niż kiedykolwiek, bardziej nawet niż wtedy, kiedy wziął ją siłą. - Rozmawiałam z Hastings. Pójdę już i zdejmę tę suknię. Zaraz ci ja. zwrócę. - O czym ty mówisz? - spytał Severin. Marjorie uśmiechnęła się i potrząsnęła głową. Severin obejrzał się za nią, kiedy wychodziła z komnaty. Potem zwrócił się do Hastings: - Dlaczego odeszłaś od kolacji? Dlaczego zabrałaś ze sobą Trista? Wolałem go, ale nie pozwoliłaś mu do mnie wrócić. O co chodzi z. tą suknią, Hastings? 21 Chciałaby mieć nóż pod ręką, ale w pobliżu był tylko Trist, wyciągnięty na jej ramionach. Nie życzyła sobie widoku Severina, ale nie mogła też odwrócić od niego wzroku. - Krzesło zostało zreperowane, ale czy wiedziałeś, że ktoś specjalnie obluzował w nim nogę? Nie wydaje ci się to dziwne? Dlaczego znowu chciałeś posadzić ją na moim krześle? Przejechał ręką po włosach. Wyglądał na zbitego z tropu, po chwili jednak zniecierpliwił się. - Co za bzdury! Co się z tobą dzieje? Znachorka nie mówiła, że mogą wystąpić takie objawy. - Czuję się już dobrze. Czy dowiedziałeś się czegoś więcej na temat wypadku? - To było moje siodło. - Popatrzył na nią, popatrzył na Trista, który intensywnie wpatrywał się w swojego pana z wysokości obolałych ramion Hastings. - Nie podejrzewasz chyba, że kazałem komuś zrzucić na ciebie własne siodło? - Nie, taka przebiegłość do ciebie nie pasuje. Gdybyś chciał ujrzeć mnie martwą, po prostu byś mnie udusił. - O tak. I chciałem cię udusić. - Zaczął się rozbierać. Hastings odwróciła się do niego plecami. Poczuła, jak ugina się łóżko pod jego ciężarem. Zdmuchnął świece. W komnacie zapadła ciemność. - O co chodziło z tą suknią Marjorie? - spytał. - To moja suknia, i ma mi ją zwrócić. Powiedziała, że to ty kazałeś ją włożyć. - No tak. Nie miała w co się ubrać. Damę Agnes nie widziała nic złego w jej pożyczeniu. Dlaczego tak się rozzłościłaś? - Nie chcę, żeby używała moich rzeczy. - To tylko kawałek materiału... Nie odpowiedziała. Słuchała, jak Severin oddycha, jak jego oddech staje się coraz bardziej miarowy, jak w końcu zasypia. - To jakieś przekleństwo, Trist szepnęła, gładząc zwierzątko po łepku. - Przekleństwo i już. Co ja mam zrobić? - Nie ćwiczyła się w trudnej sztuce cierpliwości, jak zalecała damę Agnes. Wygadała wszystko, a Severin patrzył na nią, jakby była obłąkana, jak kiedyś jego matka. Dwa dni później Hastings pojechała na Marelli do wioski Oxborough. Nie przywiązała jej tym razem w bocznej uliczce, lecz zostawiła przed piekarnią Thomasa. Ellen podbiegła do niej, mocno objęła i opowiedziała, jak bardzo była przerażona, kiedy ją zobaczyła poprzednio. Myślała, że nie żyje. - Nie wiedziałam, co robić. Ojciec cię zaniósł do piekarni, a ja pobiegłam do zamku. Lord Severin natychmiast przyjechał. Pozwolił, żebym jechała razem z nim na koniu. - Dziękuję, Ellen. Czy wiesz, że to siodło lorda Severina na mnie spadło? Ellen wiedziała. Hastings przypuszczała zresztą, że wszyscy we wsi o tym wiedzieli, i pewnie głośno rozmawiali na ten temat. Oto człowiek, który poślubił dziedziczkę, a teraz w zamku Oxborough zamieszkała taka piękna istota. Lord nie potrzebuje już żony... Hastings prawie słyszała te słowa. Ścisnęło ją w żołądku. Otrząsnęła się. - Chcę się dowiedzieć, jak to się stało. Jak może siodło spaść z okna? Kto w ogóle trzyma siodła na oknie? To przecież nie ma sensu. Ellen zobaczyła, że matka oderwała się od pieca i spogląda ciekawie w kierunku gościa. Ściszyła głos. - Myślisz, że ktoś to zrobił specjalnie? Żeby cię zabić? Daj spokój, Hastings, przecież to bzdura! Może niektórzy uważają, że ktoś zrobił to celowo, ale tylko niektórzy, no, może połowa mieszkańców. Jeśli nawet ktoś nie chciał jej zabić, a tylko przestraszyć, to dlaczego? I kto? - Chcesz powiedzieć, że ktoś znalazł się przy oknie z siodłem pod ręką, a gdy przechodziłam, siodło spadło i trafiło we mnie? To brzmi strasznie głupio. A jednak... - Chcę porozmawiać z terminatorami rymarzu powiedziała Hastings. - Dobrze, pójdę z tobą. W warsztacie rymarza Roberta pachniało olejem, garbowaną skórą i potem. Mistrz miał jednego czeladnika i trzech uczniów. Wszyscy pracowali właśnie w warsztacie. Mistrz Robert, niewysoki mężczyzna, z brudnym fartuchem na dużym brzuchu, wysunął się do przodu i pokłonił. - Lady Hastings - powiedział, zgięty wpół. - Drogie dziecko, tak się cieszę, że cię widzę, i że czujesz się dobrze. I pomyśleć, że to siodło twojego pana na ciebie spadło! Czuję się zdruzgotany, bo to było moje okno. Zrobię wszystko, co zechcesz, pani. Powiedz tylko, czego sobie życzysz. Jestem twoim niewolnikiem. Hastings skinęła głową, dość wyniośle, gdyż wiedziała, że tylko to go uciszy, przynajmniej na chwilę. - Porozmawiam z twoimi ludźmi, mistrzu Robercie. Taka jest moja wola. Godzinę później pogryzała migdałową bułeczkę, którą ojciec Ellen wyjął właśnie z pieca. - Nikt nic nie widział. Zdaje się, że tego dnia pół tuzina żołnierzy z zamku było u rymarza. Będę musiała porozmawiać z Gwentem. - To dobry człowiek - rzekł Thomas. - Zjedz jeszcze jedną bułeczkę, Hastings. Jesteś tak cieniutka jak drążek łopaty do wyjmowania chleba z pieca. Kiedy Hastings wracała do zamku, zobaczyła, że Severin właśnie wyjeżdża z Marjorie. A gdzie była Eloise? No, przynajmniej Marjorie nie miała na sobie jej sukni! Czyżby w końcu uprała swoje? Czy naprawdę Hastings powinna być cierpliwa? Kusiło ją, żeby pojechać za mężem i jego bogdanką, ale nie zrobiła tego. Obowiązki czekały. Prawdziwe, poważne obowiązki, a nie schadzka z ukochanym. Chciała również porozmawiać z Gwentem. - Severin już przepytywał ludzi, którzy tego dnia byli u rymarza - powiedział Gwent. - Nikt nic nie widział. To by I wypadek. Nie ma innej możliwości. - To nie ciebie, Gwencie, siodło powaliło na ziemię. - To prawda, ale to nie zmienia faktów, Hastings. Zapomnij o tym. - Odwrócił się, żeby pomachać Alice. Następną godzinę Hastings spędziła z lady Moraine. Wilczur leżał u stóp starszej pani, głowę i wielkie, pełne szram łapy opar] na jej nogach. - Szyję dla ciebie suknię, Hastings - powiedziała świekra. - Będzie ci ładnie w tym bladozielonym kolorze. Wczoraj wieczór Severin miał rację. Nie powinnaś nakładać na usta ani na policzki barwidła. Masz zbyt delikatne rysy. Podoba ci się suknia? Jutro po południu już będzie gotowa. - Przepraszam, lady Moraine, ale słyszałam, jak lord Severin mówił Marjorie, że to dla niej ta suknia - wyrwała się Eloise, która najwyraźniej przysłuchiwała się rozmowie. - Naprawdę, Eloise? - odezwała się lady Moraine, zanim Hastings zdążyła otworzyć usta. - A kiedyż mój syn to powiedział? - Wydaje mi się, że dzisiaj rano, proszę pani. Powiedział, że w sukni z takiego materiału Marjorie będzie wyglądała jak bogini. Bo ona jest boginią i jest piękna. Zasługuje na wspaniałe stroje. - Eloise wpatrywała się uważnie w twarz Hastings. - Nieważne, co słyszałaś, Eloise - rzekła lady Moraine szorstkim tonem. - Suknię przeznaczyłam dla Hastings. A może, dziecino, chciałabyś przysiąść się do nas i pomóc nam w szyciu? Ale Eloise przecząco pokręciła głową i odwróciła się ku wyjściu. - Bardzo dziwne - odezwała się lady Moraine, patrząc za dziewczynką. - Wyjęłam ten materiał dopiero po południu. Dlaczego ona kłamała? - Bardzo kocha Marjorie. Może spostrzegła, że ta pragnie zająć moje miejsce i chce jej w tym pomóc? - Podstępność u dziecka to rzecz bardzo niemiła, gorsza niż u dorosłego. Zastanowię się nad tym. Aha, jeszcze dzisiaj muszę zobaczyć się ze Znachorką. Napój mi się kończy. Tego wieczoru, ubrana w piękną suknię, której Hastings nigdy wcześniej nie widziała, lady Marjorie weszła do wielkiej sali, wdzięcznie się wszystkim kłaniając, uśmiechając się i kiwając białymi dłońmi. Srebrzyste włosy falami opadały na jej plecy, z czoła odgarniała je złota opaska. Severin nie mógł oderwać oczu od tej kobiety. Mniej więcej w połowie długiego posiłku nos Marjorie nagle sczerwieniał i zaczął puchnąć. Hastings patrzyła na to ze zdumieniem. Przetarła oczy, zamrugała. Otworzyła usta, lecz poczuwszy, że ogarniają ją nikczemne uczucia, nie odezwała się. Nos Marjorie puchł nadal i wciąż czerwieniał. Wkrótce ludzie zaczęli się na nią gapić i szeptać między sobą, zasłaniając usta dłońmi. Severin był zajęty karmieniem Trista. Kiedy wreszcie spojrzał ponad głową Hastings na Marjorie, ze zdumienia stracił oddech. Nagle odrzucił w tył głowę i głośno się roześmiał. Po chwili śmiali się już wszyscy i pokazywali sobie Marjorie palcami. Eloise rozpłakała się. W wielkiej sali powoli zapadała cisza, wśród której wszyscy usłyszeli pytanie Marjorie: - Eloise, skarbie, dlaczego płaczesz? Co się stało? - Wszyscy się z ciebie śmieją. Twój nos... Marjorie sięgnęła ręką. Poczuła, że nos jest wielki. W jej pięknych niebieskich oczach odbiło się przerażenie. - Och nie, co się stało?! - Jest spuchnięty i purpurowy - wyjaśniła Hastings. - Może pójdziesz ze mną? Przygotuję ci zioła, które zmniejszą opuchliznę i złagodzą rumień. Hastings jeszcze nigdy nie widziała, żeby Marjorie poruszała się tak szybko. W wielkiej sali nie było rozmów, nie było śmiechów. Zdawało się, że wszyscy zrozumieli, iż ta śliczna lady została upokorzona. - Cóż to mogło się stać? - zapytała Marjorie, siedząc na niskim stołku, podczas gdy Hastings mieszała bylicę pospolitą i pierwiosnek z trzema łyżkami octu. Spoglądała w małe lusterko, które wiele lat temu ojciec Hastings podarował swojej żonie. Nie piszczała, nie krzyczała, tylko przyglądała się sobie uważnie i opuszkami palców dotykała nosa. Hastings doskonale wiedziała, co spowodowało opuchlizno, ale bezradnie pokręciła głową. - To prawdopodobnie zatrucie czymś, czego twój organizm nie toleruje. Ten napój szybko cię wyleczy, zobaczysz. - Co mogło być w jedzeniu? Nigdy wcześniej to mi się nie zdarzyło! Hastings wzruszyła ramionami i ze spuszczoną głową nadal mieszała zioła. Dodała odrobinę gęsich odchodów, które, jak mówiono, skutecznie likwidują opuchliznę. Czuła, że postępuje nikczemnie, ale przynajmniej teraz uleczy Marjorie. Nie była widać zupełnie niegodziwa. Czasami bardzo trudno być znachorka. Może to któreś z ziół, których MacDear używa jako przypraw, a inni kucharze wcale go nie znają? Myślę, że rozsądniej byłoby, gdybyś przestała jadać przyrządzane przez niego posiłki. Wypij to szybko, Marjorie - dodała, wręczając jej czarkę wypełnioną gęstym płynem. Marjorie jednym haustem wypiła napój, zbladła i schwyciła się za żołądek. - Nie, nie wymiotuj, bo będziesz musiała wypić to jeszcze raz. Zaraz mdłości przejdą. Myśl po prostu o tym, jak to podziała. O, widzisz, nos już blednie. Po godzinie nos Marjorie wrócił do normalnego rozmiaru i koloru, ale ona nie chciała już zejść do wielkiej sali. Hastings przyprowadziła więc stamtąd Eloise, a potem, uśmiechając się i nucąc coś cichutko, wróciła do swojej komnaty. Naprawdę jestem złośliwa, pomyślała. Ale przecież równie złośliwa była jej kochana teściowa. Hastings miała mdłości. Przyciskała dłoń do żołądka i zastanawiała się nad swymi dolegliwościami. Ujęła piersi w dłonie, lekko je ucisnęła. Były obolałe. Od wielu tygodni nie miała krwawienia. Spodziewała się dziecka, dziecka Severina. Ciekawe, pomyślała, czy Marjorie też wkrótce będzie spodziewała się dziecka Severina. Potrząsnęła głową i pobiegła do stajni prosić Tuggle'a, żeby osiodłał Marellę. Zatrzymała klacz przed chatką Znachorki. Kobieta klęczała przy grządce z ziołami i pogwizdywała. Alfred, wyciągnięty na całą długość, leżał na skrawku ziemi ogrzewanej promieniami słońca, przenikającymi przez gęsto ulistnione gałęzie dębów. - Hastings - odezwała się Znachorka, przysiadając na piętach. - Spójrz tu. To nowa odmiana stokrotki. Pracowałam nad tym i pracowałam, i teraz jestem pewna, że jeśli rozkruszę kwiaty na proszek i wymieszam z winem, lady Moraine już nigdy nie będzie miała kłopotów z głową. - Przerwała na chwilę i wyszczerzyła zęby w uśmiechu. - Myślę, że to również likwiduje brodawki. Wypróbowałam to już na dwóch chłopcach ze wsi; po trzech dniach brodawki znikły. Chłopcy opowiedzą o tym matkom i siostrom, i już niedługo będę dostawała więcej dóbr z wioski, niż jest mi potrzebne. Żyjemy w okolicy, w której ludzie mają okropnie dużo brodawek. A ja potrafię je usunąć. Jestem największą znachorka w całej Brytanii. Co ty na to? - Myślę, że noszę dziecko Severina. Znachorka podniosła się powoli, wytarła ręce w spódnicę. Podeszła do Hastings i przyjrzała się jej. Wyciągnęła rękę i położyła ją na brzuchu młodej kobiety. Obejrzała jej język. Lekko podrapała skórę na dłoni, potem obejrzała paznokcie. Cofnęła się o krok. Alfred przeciągnął się i wstał. Miauczał głośno i przygotowywał się do skoku w ramiona Hastings. - Nie! - ostrym tonem odezwała się do niego Znachorka. Alfred, zdziwiony, zmarszczył brwi i spojrzał nieufnie na swoją panią. Nigdy wcześniej Hastings nie widziała, żeby jakikolwiek kot marszczył brwi, ale Alfred nie był zwyczajnym kotem. Machnął ogonem, pobiegł w kierunku najbliższego dębu i zniknął między gęstymi liśćmi. - Wymiotujesz? Hastings przecząco pokręciła głową. - Ale czasem mam mdłości. Nie o jakiejś określonej porze dnia, ale przychodzą, potem mijają. Trudno przewidzieć, kiedy się pojawią. - No tak. Rzeczywiście nosisz jego dziecko. Jest silnym, pełnym wigoru mężczyzną, jak większość prostaków. Dlatego kobiety są skazane na noszenie ich dzieci, czy tego chcą, czy nie. Tak, mężczyźni to nieszczęście tego świata. Żebym tak mogła ich wszystkich wytruć! No, ale kobiety takie jak ty nie byłyby szczęśliwe, gdyby ich mężowie zostali unicestwieni. - Wcale nie jestem tego pewna. - A zatem dalej jest ci niewierny, tak? - Znachorka uśmiechnęła się odsłaniając bardzo białe i bardzo równe zęby. - Przyprowadź, mi tę Marjorie, to dowiem się, do czego ona zmierza. - Jest dla mnie bardzo miła - powiedziała Hastings. Była tak rozzłoszczona, że kopnęła kamień, lecz stopę przeszył ostry hol, który na chwilę pozbawił ją tchu. - Jest również bardzo piękna. Tylko wczoraj wieczór trochę zbrzydła, kiedy jej nos spuchł i stał się czerwony. Przygotowałam jednak napój leczniczy i opuchlizna znikła. - Może nie powinnaś była tak się spieszyć, Hastings? Do następnego dnia opuchlizna i tak by zeszła. - Wiem, ale złamałam się. Nie pozwoliłam jej cierpieć, ale dodałam do mieszanki gęsie odchody. Wypiła. Znachorka roześmiała się i poklepała swą podopieczną po policzku. - Dobra robota! Wyrosłaś na wspaniałą kobietę. Słuchaj, czy ja ci mówiłam, czego dowiedziałam się od mnicha, który odwiedził mnie dwa dni temu? Jeśli rozkruszę liście orlika i dodam szafranu, otrzymam lek przeciwko zawiści. Co ty na to? Hastings ogarnęło podniecenie tak silne, że nie mogła nad nim zapanować. - Pokaż mi, jak się to robi! Muszę to wiedzieć. - Gdybyście ty i twój mąż byli małżeństwem ponad rok, a twoje łono byłoby nadal puste, dałabym ci laku wonnego, żebyś piła napar dwa razy dziennie przez cztery tygodnie. Niestety, lord Severin jest taki jak większość mężczyzn. Orze i orze, a jego nasienie pada na żyzną glebę. Wielka szkoda. Chodź, Hastings, dam ci odrobinkę tej mojej specjalnej mikstury, ale nie powiem ci, jak się ją przyrządza. Wypij, a zobaczysz, że będziesz pogodna, a dolegliwości żołądka ustaną. Severin gniewnym szarpnięciem otworzył drzwi. Żona nie odzywała się do niego od trzech dni. Był wściekły. Stała teraz przy wąskim stole i mieszała te swoje przeklęte zioła. Podniosła głowę, lecz zaraz znów ją opuściła. Patrzyła uważnie na jakąś mieszankę w drewnianej misie. - Czy ci mówiłam, że MacDear kładzie na talerzach z mięsem posiekane kwiaty orlika? Mówi, że wtedy jedzenie wygląda apetyczniej. Woli czerwony orlik; mówi, że dodaje... - Mam tego dość, Hastings! Znowu się zmieniłaś, stałaś się na powrót tą kobietą, którą poślubiłem. Nie traktujesz mnie dobrze. Ignorujesz mnie. Cud się skończył i to nie ja go zniszczyłem. Nie wiem, co cię opętało, ale zachowujesz się jak sekutnica. Jeśli chcesz tego, proszę bardzo. Ale będziesz o mnie dbała i będziesz wypełniała swoje obowiązki małżeńskie. Mam duże potrzeby. Wezmę cię teraz i nie próbuj protestować. - Czy wiesz, że nazwa „orlik” pochodzi z łaciny? Ludzie uważali, że ta roślina wygląda jak głowa drapieżnego ptaka. W jednej chwili znalazł się przy niej. Żyła na jego szyi pulsowała gwałtownie. - Zgwałcisz mnie, Severinie? - Tak, jeśli mnie do tego zmusisz. - A co z Marjorie? Ma krwawienie czy zmęczyła się już tobą? Niedostatecznie szybko czynisz starania, żeby się mnie pozbyć i móc ją poślubić? Odskoczył, jakby go uderzyła w twarz. - Jesteś szalona! - powiedział i rozdarł jej suknię od szyi do pasa. - Nigdy więcej nie mów takich bzdur. Nie mogę mieć Marjorie. Los tak zdecydował wiele lat temu. - Rozdarł również koszulę, odsłaniając jej piersi. - Nie zgwałcisz mnie, Severinie! - Zrobię, co będę chciał, Hastings. - Podniósł ją i rzucił na łóżko. W jednej chwili znalazł się na niej. Gwałtownymi ruchami podnosił jej spódnicę i odpinał spodnie. Oddychał pospiesznie, ciężko. - Zaryzykujesz zrobienie krzywdy własnemu dziecku? - zapytała. Zastygł w bezruchu. - Nosisz dziecko? Nowe kłamstwo, Hastings, ale nie najlepsze. Nie dotknąłem cię od dawna. - Ach tak, i to pewnie moja wina? - Miałem co innego na głowie. Teraz chcę się odprężyć. Wyrywała się, tak wściekła, że gotowa była go zabić. Pochylił twarz, żeby ją pocałować, ale ona próbowała ugryźć go. Nie mógł uwierzyć, że naprawdę chciała to zrobić. Odsunął się nieco, szeroko rozłożył jej nogi i wszedł w nią, szybko i głęboko. Wrzasnęła, bardziej z wściekłości niż z bólu. - Bydlak! - krzyknęła mu w twarz, nie dbając o to, czy ktoś ze służby usłyszy. - Nienawidzę cię! Szkoda, że to siodło nie spadło na twoją głowę. Może wszystko byłoby inaczej, może... Był głęboko w niej, uderzał o łono, pochylając się nad nią, oddychał coraz szybciej. Kiedy osiągnął szczyt, znieruchomiał na moment. Poczuła w sobie jego nasienie. - Nigdy ci tego nie wybaczę, Severinie - powiedziała. - Oszukałeś mnie, zdradziłeś. Nie chcę, żebyś jeszcze kiedykolwiek mnie dotknął. Wracaj do swojej Marjorie, a mnie zostaw w spokoju. - Dobrze - odezwał się, nadal jeszcze drżał i ciężko oddychał. Był tak wyczerpany, że mówił z trudnością. - Może tak zrobię. Ona zawsze ma dla mnie uśmiech. Zawsze serdecznie mnie wita, jak wówczas, gdy była dziewczyną. Dlaczego ją upokorzyłaś? - O czym ty mówisz? - O jej nosie. - Nic jej nie zrobiłam. Chociaż owszem, doprowadziłam do normalnego stanu jej boską urodę. - Nawet jeśli kłamiesz, nic mnie to nie obchodzi. Dlaczego tak się zmieniłaś? Dlaczego zmuszasz mnie, żebym brał cię na siłę? Dlaczego już się nie uśmiechasz? Dlaczego nie pozwalasz, żebym cię całował i pieścił? Dlaczego nie pozwolisz mi dać sobie rozkoszy? - Uśmiechałam się do ciebie, dopóki ona nie przyjechała i nie zacząłeś na nią patrzeć jak ogłupiały z miłości młokos. Przecież jest ci wszystko jedno, czy się śmieję, czy płaczę. Jedyne, na czym ci zależy, jedyne, czego pragniesz, to patrzeć na nią, jeździć z nią na spacery, sadzać ją na moim krześle. Wszyscy widzą, że szalejesz za nią. Poderwał się i teraz patrzył na nią z góry. Nogi miała nadal rozsunięte, ale było jej wszystko jedno. Obserwowała, jak Severin poprawia na sobie ubranie. - Spodziewam się dziecka. Gdybym nie była znachorką, może bym je zepsuła, bo nie chcę nic twojego. Nic. W jednej chwili znalazł się nad nią, rękoma ścisnął za szyję. - Nie wolno ci tak mówić! To bluźnierstwo. Mąż ma prawo zabić żonę, która zabiła jego dziecko. Ale przecież ty nie spodziewasz się dziecka, prawda'? Puścił ją i opadł na łóżko. Westchnął głęboko. - Nie kłam więcej, Hastings. Wiesz, że będę dla ciebie delikatny, jeśli tylko znowu staniesz się miła. Wiesz również, że wezmę cię, kiedy tylko będę chciał. Nie walcz ze mną. Uśmiechaj się do mnie, pieść mnie, całuj przy ludziach. Nie miałaś żadnego powodu do zazdrości. - Dokąd pojechałeś z Marjorie rano? - Pokazałem jej moczary tuż za ujściem rzeki. Daj spokój, Hastings, nie bądź jędzą. Niech będzie jak przedtem. Nauczyłaś się cieszyć moim ciałem, krzyczałaś z rozkoszy. Po co więc to wariactwo? Powiedziałem ci, że Marjorie jest dla mnie stracona. Nic mnie z nią nie łączy. Skąd Marjorie wzięła nową suknię? Niech sczeźnie ta przeklęta kobieta, niech sczeźnie i Severin! - Uważasz, że wszystko w porządku? To wygodnie mieć dwie kobiety w tym samym zamku... Czy może znów szykujesz coś na moją głowę? Spojrzał na nią, twarz miał bardzo bladą. Otworzył usta, ale podniosła rękę, żeby go powstrzymać. - Nie, Severinie, żadnych kłamstw! Nie zniosę już żadnych kłamstw. Widziała, że jest wściekły, tak wściekły, jak bywał zaraz po ślubie. Wszedł w nią jeszcze raz i poruszał się, aż znowu osiągnął rozkosz. Ręce jej przytrzymywał wysoko nad głową i wciąż jeszcze nierówno oddychając, mówił: - Żadnych kłamstw, Hastings? To powiem ci prawdę. Jesteś żałosna. Popatrz na siebie. Wygłaszasz tyrady, nie ofiarowujesz nic prócz nienawiści, na którą nie zasługuję. To ty zniszczyłaś ten cud, nie ja. Nie godzę się z tym, Hastings. Niech cię licho, bądź taka jak jeszcze przed tygodniem! Popatrz na Marjorie, jest słodka i delikatna, anioł, który lśni ciepłym blaskiem. Spróbuj upodobnić się do niej. Zerwał się. - Szkoda, że to siodło nie spadło na ciebie! - krzyknęła za nim. Wszystko, co między nami było, to jedno wielkie kłamstwo. Nigdy nic dla ciebie nie znaczyłam. Służyłam tylko twojej wygodzie. Niech cię diabli, nie jestem żałosna! I prędzej spróbuję upodobnić się do diabła niż do Marjorie! Zatrzasnął za sobą drzwi. Leżała jeszcze przez chwilę, a potem wstała, żeby się umyć. Właśnie wtedy podjęła decyzję. 22 - Wyświadcz mi tę przysługę przez pamięć mojego ojca, Beamisie, proszę, nie odmawiaj. Beamis drapał się pod pachą i rozglądał na wszystkie strony, byle tylko nie spojrzeć w twarz swojej pani. Pragnął, żeby pojawił się Gwent, przypadkiem usłyszał, o co Hastings prosi, i bez wahania zabronił jej nawet o tym myśleć. Hastings pociągnęła go za rękaw. - Posłuchaj, Beamisie. Wiesz, że mój ojciec jeździł tam kilka razy w roku. Nie kręć głową. Musiałeś o tym wiedzieć; byłeś jego pomocnikiem. Wiedziałeś, prawda? Oczywiście! Przecież jeździłeś razem z nim. W końcu skinął głową. Teraz pragnął, by pojawił się lord Severin. Nie! O to nie będzie się modlił. Wszyscy wiedzieli, że to lord zawinił, że to przez niego popsuły się stosunki między małżonkami. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że Severin pożąda lady Marjorie, cudnej niewiasty z pięknymi srebrzystymi włosami, które każdy mężczyzna pragnąłby gładzić. Ale przecież, pomyślał nagle Beamis, to tylko niewiasta, taka sama jak każda inna. A że ma piękniejsze włosy...? Hastings zaś była dziedziczką i znachorką. - Nie mogę... - wykrztusił w końcu, omal nie płacząc. Nadal szarpała go za rękaw. - Beamisie, nie mogę tu zostać. Nie mogę patrzeć, jak ona wpycha się na moje miejsce. - Hastings, proszę, nie żądaj tego ode mnie. To niemożliwe. Widziała jego rozpacz, ale nie dbała o to. - Ktoś zrzucił na mnie siodło - przypomniała cichym głosem. - Siodło lorda Severina. Wiesz, że to nie był wypadek. - Czy naprawdę chcesz, żeby zabito córkę Fawke'a z Trentu? Jeśli tu zostanę, może tak się stać. Przecież wiesz. Beamis jęknął. Połowa ludzi uważała, że był to wypadek. Druga polowa głośno zastanawiała się nad tym, ale Beamis znal ludzkie myślenie. Mieszkańcy zamku byli przekonani, że ktoś chciał, by lady Marjorie zajęła miejsce Hastings i została panią na Oxborough. Ale kto mógł tego pragnąć? Sama lady Marjorie? Czy ktoś tak piękny, tak miły, może być aż tak perfidny? Nagle wpadł mu do głowy pewien pomysł. - Nikt cię nie zabije! Będę próbował twojego jedzenia - oświadczył rozpromieniony. Miał szeroką szparę między przednimi zębami. Czyścił teraz szparę językiem. - Nikt cię nie otruje! Westchnęła i odwróciła się. - Spodziewam się dziecka, Beamisie - powiedziała przez ramię. - Czy chcesz, żeby moje dziecko również zginęło? Wnuk lorda Fawke'a? Zaklął, splunął na ziemię, kopnął wałęsającego się kurczaka, krzyknął ostro na Gilberta, kozę, która żuła pasek starej skóry. Miał ochotę udusić kozę tym paskiem. Ale koza dawała mleko, a Hastings potrzebuje mleka, żeby dziecko w jej łonie było zdrowe. Grubymi palcami przeczesał posiwiałe włosy. - Tego nie da się zrobić - powtórzył. - Lord Severin zabiłby mnie, gdyby się dowiedział. A dowiedzieć się musi. Ty znikniesz i ja również. Pamiętaj też, że drogi są niebezpieczne. Między Oxborough a południowym wybrzeżem grasuje więcej rabusiów, niż liczy straż króla Edwarda. Nie byłbym w stanie ochronić cię. Zresztą i tak padłbym wcześniej, ponieważ lord Severin dogoniłby nas i na mnie wyładowałby gniew. Hastings nie przypuszczała, żeby Severin mógł zabić Beamisa, ale cóż mogła na to powiedzieć? Będzie zatem musiała pojechać sama. Ale przecież nie wie, gdzie leży Rosehaven! - Masz rację - rzekła, klepiąc Beamisa po ramieniu. - Nie przemyślałam tego. To nie było w porządku z mojej strony. Nie będę cię więcej prosić. Beamis nie był głupi, a Hastings znał od dziecka. Widział, jak dorastała. Poważnie się zaniepokoił. - Ale nie pojedziesz sama? Hastings, nic pojedziesz?! Na paznokcie świętego Alberta! Przyrzeknij mi, że sama nie wybierzesz się do Rosehaven. - Jakim cudem? Nie mam pojęcia, gdzie leży to Rosehaven. - No cóż, wiedziała, że gdzieś niedaleko Canterbury, ale nic więcej, a w pobliżu Canterbury pewnie było niejedno Rosehaven. - No tak, prawda - powiedział Beamis z ulgą. Nawet podniósł oczy do nieba i Hastings pomyślała, że dziękuje Bogu za jej nieświadomość. Odnalazła Severina, który rozmawiał z zarządcą. Odkąd Torric opowiedział o Rosehaven, nie było już między nim a lordem nieufności. Severin podniósł głowę, rozpoznał ten uparty wyraz twarzy swej żony i westchnął. Zostawił Torrica, wziął ją pod ramię i wprowadził na wewnętrzny dziedziniec. - Chcesz mnie przeprosić? Chcesz mnie pocałować przy ludziach i przy tej kozie? Może mogłabyś mnie nawet popieścić? Wiedział, że Hastings nie zrobi żadnej z tych rzeczy. Minę miała taką, iż widać było, że raczej plunie mu w twarz. - Ludzie z Sedgewick nie mogą jeszcze bezpiecznie wrócić do domu. Muszą poczekać przynajmniej dwa tygodnie - powiedziała. - No tak. - Wiem, że nie chcesz zostawiać lady Marjorie. Dlatego proszę, żebyś pozwolił mi zabrać kilku ludzi w drogę do Rosehaven. Dowiem się, kto tam mieszka i co łączyło mojego ojca z tym miejscem. - Dlaczego miałbym nie zostawić Marjorie? - Ponieważ ją kochasz. - Nie kocham żadnej kobiety, Hastings. Dobrze o tym wiesz. Kiedyś oddałbym za nią życie, ale wtedy byłem chłopcem. Wtedy zresztą była marzeniem wszystkich chłopaków. Miał ją, kiedy był chłopcem? Przed wyprawą do Ziemi Świętej? - Nieważne, Severinie. Ja po prostu chcę wyjechać. Będziesz mógł ją sadzać na moim miejscu i dawać jej moje suknie. Będzie mogła spać z tobą w moim łóżku. - Mogę to robić i teraz. Nie. Zostaniesz w Oxborough i będziesz wywiązywać się ze swoich obowiązków. Do Rosehaven pojedziemy, kiedy o tym zdecyduję. Odwrócił się i poszedł z powrotem do zamku. Nie zastanawiając się, podniosła kamień i rzuciła za nim. Nie trafiła, ale kamień minął go o włos i uderzył w mur zamku, rozłupując się na pół. Severin odwrócił się błyskawicznie. Zdawało się niemożliwe, że człowiek tak szybko może się ruszać. W ręku trzymał nóż. Spojrzał na żonę, a następnie na kamień. Hastings oddychała ciężko. Przedtem nie zdawała sobie sprawy z tego, że wokoło byli ludzie. Wszyscy na nich patrzyli, nawet kury i psy siedziały cicho. Schował nóż do pochwy u pasa i wolno podszedł do niej. Zatrzymał się tuż obok, ale ona nawet nie drgnęła. - Nie uwierzyłaś mi, Hastings? Utkwiła wzrok w ziemi. - Ośmielasz się podnosić na mnie rękę? - Szkoda, że nie trafiłam. Chwycił ją za ramię i pociągnął za sobą. Szedł tak szybko, że musiała biec. Opierała się i wyrywała, ale bezskutecznie. Rękaw jej sukni naderwał się. Severin zacisnął dłoń na jej obnażonym ramieniu i przyspieszył kroku. Kiedy dotarł do stajni, krzyknął na Tuggle'a, żeby osiodłał jego konia. Zatrzymał się, popatrzył na nią z góry i potrząsnął głową. - Zabieram cię na plażę, żeby cię sprać. Powinienem zbić cię tutaj, na oczach wszystkich naszych ludzi, żeby wiedzieli, kto jest tu panem, ale nie chcę wystawiać na próbę ich lojalności. MacDear mógłby mnie otruć. - Masz zamiar zakatować mnie na śmierć, jak ojciec matkę? Proszę bardzo, Severinie. A jak to wytłumaczysz? Ojciec miał powód. Znalazł matkę w łóżku sokolnika. W naszym jednak przypadku to ty bywasz w łóżku Marjorie. To ja powinnam cię zbić. Z gardła wyrwał mu się ryk. - Nie nauczysz się trzymać języka za zębami, co?! Tuggle wyprowadził ogromnego wojennego konia Severina. Koń tupał i parskał. Severin podniósł żonę i wrzucił ją na siodło, potem usiadł za nią. Przygiął jej kark ku końskiemu grzbietowi. Gwent biegł w ich kierunku. - Panie, czy chcesz, żebym ci towarzyszył? Dokąd jedziesz?;! - Zdumiewające, że człowiek, który jest mi winien wierność, próbuje cię ratować przed karą. - Zwymiotuję, jeśli zostanę w tej pozycji, Severinie. - Zabieram ją na plażę, żeby porozmawiać z nią na osobności, Gwencie. - Severin położył otwartą dłoń na krzyżu Hastings i uderzył konia piętami. Ostatnią osobą, którą Hastings widziała, była lady Marjorie, stojąca na schodach. Nie dostała torsji. Zaczęło jej się kręcić w głowie, ale to przeszło, kiedy Severin zatrzymał wierzchowca na szczycie urwiska, obok ścieżki prowadzącej na plażę. Ściągnął ją na ziemię. - Nie walcz ze mną - ostrzegł i potrząsnął nią. - Chodź. Zmusił ją, żeby schodziła przed nim wąską ścieżką. Potykała się, ale za każdym razem ją podtrzymał. Kiedy dotarła na piaszczystą plażę, udała, że się poddaje. Rozluźnił chwyt, a wówczas wyrwała się i zaczęła biec. Nadepnęła na kawałek drewna przyniesionego przez morze i ból przeszył jej nogę. Mimo to nie zwolniła. Zaczęła rozmyślać co dalej. Nie było innej drogi na szczyt urwiska, tylko ta wąska ścieżka. Biegła co sił, ale przed nią była już tylko gładka ściana urwiska. Odłamki skalne! Tym razem musi trafić! Zatrzymała się raptownie i odwróciła. Severin wolnym krokiem szedł w jej kierunku. Wiedział, że znalazła się w pułapce. Podniosła spory kamień i czekała. Widział jej ruch, ale nie zwolnił kroku, może nawet nieco przyspieszył. - Odłóż to, Hastings! - zawołał. Donośny głos na tle delikatnego szumu fal, które rozbijały się o brzeg tuż obok. Było chłodno, wiatr od morza targał jej włosy, oblepiał nogi suknią. Oddychała szybko, ciężko. Ścisnęła kamień w dłoni. Z pewnością jest coś, co jeszcze mogłaby zrobić, zamiast stać jak idiotka i czekać, kiedy będzie mogła rzucić kamień, przed którym bez trudu on się uchyli. Co robić?! Nie chciała czekać jak gęś przywiązana do palika, nie chciała dopuścić do tego, żeby ją pojmał i zbił. O tak, wiedziała, że ją zbije. Widziała, jaki jest wściekły, widziała złość w jego nieruchomych oczach, świadczyły o niej napięte żyły na szyi. Może nawet ją zabije? Ale przecież nigdy dotąd jej nie uderzył. Nigdy. Ale teraz była Marjorie. No, a to siodło...? - Zbijesz mnie i zrobisz krzywdę swojemu dziecku? - Nie próbuj ze mną znowu tej bajeczki, Hastings - powiedział. Marjorie mówiła mi, że zaczęłaś miesięczne krwawienie w dniu, w którym ona przybyła do Oxborough. Dlatego trzymałem się z dala od ciebie. - Kłamie! Potrząsnął głową. Zbliżał się nieubłaganie. Nagle słońce skryło się za chmurą. Hastings zadrżała. Już nie oddychała pospiesznie. Trzymała mocno kamień i czekała. Nagle postanowiła, że nie zostanie tu i nie pozwoli się zbić. Upuściła kamień, odwróciła się, uniosła suknię ponad kolana i pobiegła w kierunku morza. - Hastings! Woda była tak zimna, że Hastings zabrakło tchu w piersiach. Musi się udać! Była dobrą pływaczką. Beamis zadbał o to jeszcze w jej dzieciństwie. Opłynie skały i dostanie się na plażę z drugiej strony. Była tam jeszcze jedna ścieżka, znacznie bardziej dzika i wyboista, bardzo niebezpieczna dla kogoś, kto nie znał jej tak dobrze jak ona. Woda zawirowała wokół jej kolan. Kiedy właśnie miała zanurkować pod następną falą, poczuła, że czyjeś ramiona zaciskają się na jej talii, unoszą nad wodę i niosą z powrotem na brzeg. Walczyła z Severinem, wreszcie ugryzła go w ramię. Upuścił ją na suchy piasek, a sam stanął nad nią z szeroko rozstawionymi nogami. Rozcierał ramię. - Jesteś idiotką, Hastings. Woda zamroziłaby ci serce w piersi. - Nic podobnego. - Chciałaś się utopić? Leżała na plecach i patrzyła na niego. Zasłaniał jej słońce. Zadrżała, ale nie dlatego, że była mokra, nie z zimna. Ogarnęło ją drżenie na jego widok. Sprawi jej ból. A jeszcze tak niedawno widziała jego twarz blisko swojej... Uśmiechał się, pochylał, żeby ją pocałować, żeby połaskotać w ucho, żeby całować jej piersi, kiedy w nią wchodził. Ona przytulała się do niego, pełne miłości oczy szukały jego oczu, byli razem i wierzyła, że już na zawsze. Roześmiała się w głos ze swojej głupoty. Severin nadal się nie ruszał. Trzymając się za brzuch, przewróciła się na bok. Ciągle się śmiała, aż dostała czkawki. Poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Głupie łzy. Pochylił się nad nią i przewrócił znów na plecy. Wyrzuciła w górę nogi i kopnęła go w krocze. Przez sekundę wpatrywał się w nią, wiedział, że za chwilę poczuje rozdzierający ból, wiedział, że będzie chciał umrzeć, wiedział, że zechce ją zabić. Stała się czerwoną plamą, niczym więcej, tylko czerwoną plamą, która szybko przerodziła się w przeszywający ból. Wiedział, że zwymiotuje. - Szkoda, że to zrobiłaś - powiedział i upadł na kolana, trzymając się za jądra. Jęcząc z bólu, przewrócił się na bok. Hastings zerwała się i pobiegła w stronę ścieżki. Gwent czekał na górze. Ręce wsparł na biodrach. - Nie powinnaś tego robić, Hastings - rzekł. - Teraz będzie musiał ci odpłacić. Czyś ty oszalała? Jak spłodzi dziecko, jeśli pozbawiłaś go męskości? - Już spłodził, tylko jest zbyt głupi, żeby w to uwierzyć. - Na nos świętego Seberta! Dlaczego musiałaś kopnąć go właśnie tam? Spróbuję mu wytłumaczyć, że z twoją głową coś jest nie w porządku, że powinnaś pić ten napar, który pije jego matka. Jesteś pewna, że spodziewasz się dziecka? Skinęła głową. Czuła się bardzo zmęczona. Gwent zaklął. - Wracaj do Oxborough. Ja pomogę Severinowi. - Dam ci kamień. - Wyglądasz okropnie, Hastings. - Dziękuję, Marjorie. Ty wyglądasz jak bogini. - Jesteś mokra i masz suknię oblepioną piaskiem, a rękaw oderwany. Czy Severin cię zbił? Nie uderzył cię w twarz. Postąpił mądrze. To mogłoby rozzłościć niektórych ludzi z Oxborough, łych, którzy nadal czują się w jakimś sensie wierni tobie. - Wątpię, Marjorie, czy będziesz miała z niego pożytek dzisiaj w nocy - powiedziała Hastings z uśmiechem. - Jaki pożytek? Severin jest panem na Oxborough. Jedyny pożytek, jaki z niego mam, to fakt, że broni Eloise. Czyżby okazał się niezdarny, kiedy wziął cię, gdy jeszcze był chłopcem, Marjorie? - Nie powinien był ci tego mówić. Oboje byliśmy wtedy bardzo młodzi. Nie chciałam wyjść za mąż za tego starucha, nie chciałam, żeby on zabrał mi dziewictwo, więc oddałam je Severinowi. To było bardzo dawno temu. Hastings już się nie odezwała. Przeszła obok Marjorie i pobiegła na górę. Potrzebowała męskiego ubrania. Nie bała się rabusiów na drogach. Nic nie mogło być gorsze od pozostania tutaj. Wiedziała, że kiedy Severin poczuje się lepiej, wróci na zamek i zabije ją, a przynajmniej pobije tak, że będzie lała się z niej krew. Wszyscy ludzie z Oxborough to zobaczą, Marjorie również. Może stracić dziecko... Z wysoko podniesioną głową poszła do stajni i poleciła osiodłać Marellę. Potem, kiedy Tuggle już zajął się klaczą, wślizgnęła się do niewielkiego pomieszczenia, w którym spali chłopcy stajenni. Ubrania, które udało się jej znaleźć, były za małe i tak brudne, że napawały ją odrazą. Uśmiechnęła się do odźwiernego Alarta. Powiedziała, że jedzie do wioski. Pomachał jej ręką na pożegnanie, chociaż widziała, że brwi ma zmarszczone. Czyżby spodziewał się ujrzeć ją pobitą? Pojechała prosto do warsztatu rymarskiego i powiedziała mistrzowi Robertowi, że chce jeszcze raz zobaczyć izbę, z której okna spadło siodło. Przetrząsnęła kufry uczniów rymarza, stojące w kącie izby. Wzięła, co chciała, zdobycz schowała pod suknią i pożegnała się z mistrzem, przerywając mu znienacka wychwalanie pod niebiosa dnia. Pojechała do lasu Beethorpe i przebrała się. Nie wszystkie części garderoby na nią pasowały. Spodnie były bardzo ciasne, natomiast tunika obszerna i tak długa, że sięgała jej do ud. Zawiązała rzemienie, wciągnęła miękkie skórzane buty. Dosiadła Marelli. Nie miała pieniędzy, żywności ani broni. Dokąd powinna się udać? Siedziała na grzbiecie Marelli i zastanawiała się nad swą sytuacją. Zasłużyła na lanie nie dlatego, że rozzłościła Severina. Zasłużyła na nie, ponieważ była bezdennie głupia. Pojechała z powrotem do wioski. Udało się jej zastać Ellen samą. Wyrywała zielsko w malutkim ogródku na tyłach piekarni. Kiedy kilka minut później opuszczała wioskę, miała już łuk i sześć strzał, nóż, koc oraz trochę chleba zawiniętego w kawałek płótna. - Co?! - Ona jest panią Oxborough. Często jeździ do wioski; musiałem ją przepuścić, panie. Severin uderzył się w czoło otwartą dłonią. Wrócił do zamku, gotów udusić żonę, a przynajmniej zbić ją lub choćby nawrzeszczeć na nią, żeby wyrzucić z siebie złość. Tak właśnie chciał postąpić na plaży, kiedy byli we dwoje, ale nie miał okazji. Niech ją diabli! Chciała opłynąć skały. A potem... Dopiero teraz był w stanie wyprostować się. Wypił piwo, które podała mu Alice. - Ty pewnie nic o tym nie wiesz? - zapytał Alice, rzucając dziewczynie ponure spojrzenie. - Nawet gdybym wiedziała, nic bym ci nie powiedziała, panie - odparła i nalała mu znowu piwa. - Nie chcę, żeby jej albo dziecku stało się coś złego. Severin uderzył pięścią w stół. - Ona nie spodziewa się dziecka! - Jeśli powiedziała, że jest w ciąży, to jest. - Mówiła ci coś na ten temat? - Nie, ale damę Agnes tak przypuszcza. Zauważyła, że pani ma mdłości i cierpi na brak apetytu. Hastings jest bardzo skryta. Woli ze wszystkim poczekać. - Jakoś nie czekała z kopnięciem mnie. Alice już otworzyła usta, ale spostrzegła, że Gwent ostrzegawczo kręci głową. Nic więc nie powiedziawszy, zamknęła je. Severin mówił bardziej do siebie niż do Gwenta czy Alice, a tym bardziej do tuzina służby, kręcącej się po komnacie z nadzieją na smakowite plotki. - Chciałem tylko porozmawiać z nią na osobności. Wiecie, Że tutaj człowiek nie ma odrobiny prywatności. A ona nie dość, że mi uciekła, to znowu chwyciła kamień. Gwent chrząknął. Kątem oka dostrzegł lady Marjorie. Wiedział, że w każdej chwili Severin może zerwać się od stołu i wyjechać z Oxborough. Taki już był. Marudził teraz, co dobrze wróżyło, szczególnie Hastings, bo dawało jej czas. Severin wyrzuci z siebie gorycz. Kiedy złapie żonę, nie będzie już taki zły. Na nos świętego Ethelberta! Powinni już ją ścigać. Ale dokąd ona pojechała? Gwent znowu chrząknął. Lady Marjorie stała tuż obok. - Panie... Severin nadal wpatrywał się w stół. Wypił do końca piwo i wierzchem dłoni otarł usta. - Niech ją licho! Teraz muszę wziąć ludzi i tracić czas na szukanie jej, a chciałem dzisiaj skończyć prace na wschodnich murach. Jeśli znowu złapie kamień, żeby we mnie rzucić, to mówię ci, Gwencie, na pewno.... Natychmiast wyjeżdżamy! - Tak, panie. - Severinie, co się stało? - Co? O, to ty, Marjorie. A gdzie jest dziewczynka? - Eloise jest z damę Agnes. - Wyjeżdżam, żeby odnaleźć żonę i przywieźć ją do domu. - Ona cię zaatakowała, Severinie. Wszyscy widzieli. Zabijesz ją? - No, to jest jakaś myśl - odparł. Skinął głową Alice, która wyglądała tak, jakby była gotowa skoczyć mu do gardła. Poszedł na górę, gdzie spotkał matkę. - Pospiesz się, Severinie. Hastings odjechała już prawie godzinę temu. - Znajdę ją, matko. - Ona nie jest szczęśliwa, synu. - Ja też. Jestem teraz jednym z najbogatszych ludzi w Anglii, a przysięgam ci, że byle ropucha jest szczęśliwsza ode mnie. Za to mnie zresztą Hastings ma; uważa, że jestem ropuchą. - Jestem pewna, że nie porównała cię do ropuchy. - Jeszcze nie, ale zrobi to, jeśli tylko przyjdzie jej to do głowy. Aha, Trist, chcesz ze mną jechać? Ale pamiętaj, że nie wolno ci jej bronić. Trist wysunął głowę spod tuniki Severina. Głośno zamiauczał i kurczowo przylgnął do swego pana. Lady Moraine obserwowała syna wchodzącego do komnaty sypialnej. Gdy zatrzasnął za sobą ciężkie drzwi, pobiegła na dół poszukać Gwenta. W ręku trzymała małą buteleczkę. Marjorie spotkała ją u podnóża schodów. Uśmiechnęła się do niej chłodno. 23 - Sprawiasz wrażenie zmęczonej, lady Moraine - powiedziała Marjorie. Wyglądała tak pięknie, że można by sądzić, iż Bóg stworzył ją na podobieństwo aniołów. - Miałabyś ochotę wypić ze mną filiżankę mleka? Lady Moraine przecząco potrząsnęła głową. Nerwowo rozglądała się za Gwentem. - Widzę, że masz niespokojny wzrok. Może coś ci dolega? Może potrzebujesz trochę odpocząć? Pozwól, pomogę ci, lady Moraine. Zaprowadzę cię do twojej komnaty. Posiedzisz sobie troszkę sama, to cię odświeży. - Alice! Marjorie spuściła oczy i wpatrywała się w swoje białe dłonie. Cofnęła się o krok, kiedy Alice, biegnąc do matki lorda Severina, omal jej nie przewróciła. - Muszę znaleźć Gwenta - szepnęła lady Moraine, ale Marjorie usłyszała. Zobaczyła również buteleczkę w ręku starszej kobiety. Wiedziała, co jest w buteleczce. Eloise podsłuchała, jak kobiety o tym rozmawiały, i wszystko jej powtórzyła. Wszystkie trzy odstąpiły na bok, kiedy Severin zbiegał ze schodów, niosąc ciasno zawiązany gruby koc. - Matko... - powiedział, pochylił się i pocałował ją. - Wrócę najszybciej, jak będzie to możliwe. Beamis i lady Marjorie są odpowiedzialni za Oxborough podczas mojej nieobecności. Dbaj o siebie, matko. I już go nie było. Za późno... Lady Moraine wsunęła buteleczkę do kieszeni sukni. Gdy Severin wróci z żoną, wleje mu miksturę do wina. Jeśli przywiezie Hastings żywą. Był bardzo zły. Co ona mu zrobiła? I na czas swojej nieobecności uczynił Marjorie panią Oxborough. Westchnęła. No cóż. Pomyślała, że trudno mieć o to żal do niego, skoro nie było pewności co do stanu umysłu jej samej. Lady Marjorie odwróciła się do Alice z szerokim uśmiechem. - Co MacDear przygotował na obiad? Kiedy słońce zbliżało się ku zachodowi, zaczął wiać ostry wieczorny wiatr. Trzy ostatnie godziny Hastings ostro poganiała Marelle. Ujrzała dwóch chłopów. Jeden siedział na starym wozie ciągnionym przez kiwającą się na boki kobyłę, która przy każdym kroku parskała. Drugi szedł zgięty pod kupą siana, którą dźwigał na plecach. Żaden nie zwrócił na nią uwagi. Ten pierwszy, spojrzał tylko na Marelle wzrokiem pełnym pożądania. Hastings nie miała mu tego za złe. Łuk i strzały miała przytroczone do boku. Ćwiczyła wiele razy, jak szybko sięgnąć po łuk na wypadek, gdyby rabusie chcieli ją zaatakować. Teraz potrafiła to zrobić bardzo szybko. Pozwoliła klaczy zwolnić, gdy dotarła do szczytu niewielkiego wzniesienia. W dolinie leżała wioska z pokrytymi strzechą chatami. Będzie musiała ją po prostu ominąć. Marella poczuła, że niedaleko jest ciepła stajnia. Nie była więc zadowolona, kiedy Hastings skierowała ją w inną stronę. Stanęła dęba, ale Hastings, przyzwyczajona do reakcji swej ulubienicy, nie przejęła się. - Dobrze, wkrótce się zatrzymamy. Robi się późno. Obie jesteśmy głodne. Poszukam ci strumienia i soczystej trawy. Wierz mi, Marello, lepiej będzie, jeśli lord Severin nas nie dogoni. Zimny wiatr nieco się uciszył i przeszedł w lekki wietrzyk. Może to znak, że szczęście jej sprzyja? Może odnajdzie Rosehaven, zanim rabusie znajdą ją? A co z Severinem...? Ciarki ją przeszły. Doskonale pamiętała, jak się czuła, kopiąc go we wrażliwe miejsce. Widziała jego zaskoczenie, niedowierzanie, lęk przed nadchodzącym bólem. Zasłużył sobie na to! Zrobiłby jej krzywdę, a zapewne również dziecku. Jakieś pół godziny później znalazła doskonałe miejsce na popas. Najpierw zadbała o konia, potem rozłożyła koc na porośniętym trawą stoku, który łagodnie schodził do strumienia, i zaczęła przeglądać swoje rzeczy. Nie było tego dużo. Trzy skibki chleba. Chleb był pyszny. Posiliwszy się, zeszła do strumienia, żeby napić się wody. Noc zapadała szybko. Na wszelki wypadek Marellę zostawiła osiodłaną, chociaż było jej z tego powodu przykro. Ułożyła koło siebie łuk i strzały, zacisnęła dłoń na rękojeści noża i otuliła się kocem. - Skąd u tego wyrostka taka klacz? Nie myślisz, że ten mały nicpoń gdzieś ją ukradł? Hastings oprzytomniała w jednej chwili. Zamarła, słysząc męski głos. Człowiek mówił szeptem, ale noc była bardzo cicha. Słyszała każde słowo. Prawie widziała, jak ten drugi wzrusza ramionami. Ilu ich było? - Wbij mu nóż między żebra i zabierajmy klacz. - Widziałeś? To ładny chłopak. Możemy go sprzedać. - Słuchaj, obserwowaliśmy go, przypuszczając, że ktoś towarzyszy mu w drodze, ale on jest sam. Zostaw go w spokoju. Po co nam taki kłopot? Chcę tylko konia. Było ich tylko dwóch, ale właśnie o dwóch za dużo. Szczęście ją opuściło. Znajdowali się za blisko, żeby mogła użyć łuku. Powoli, wstrzymując oddech, zacisnęła dłoń na rękojeści noża. Nie był dobrze wyważony. Nie był tak doskonałym narzędziem do zabijania jak nóż Severina. Skąd. Przecież należał do mistrza Thomasa, piekarza. Modliła się, żeby ludzkie ciało ciął równie dobrze jak chleb. Usłyszała szelest trawy, kiedy jeden z nich podchodził. Tylko jeden, chwała Bogu. Otworzyła oczy, zobaczyła, że pochyla się nad nią, a w ręku trzyma gotowy do uderzenia nóż. - A, obudziłeś się? - Tak, ty śmieciu. - Pchnęła swym nożem w górę. Poczuła, jak miękko zatapia się w jego brzuchu, i zebrało się jej na mdłości. Szybko wyciągnęła nóż. Rabuś nadal patrzył na nią z góry, zaskoczony. Otworzył usta, ale nie popłynęły żadne z nich słowa, tylko krew. - Skończyłeś z chłopakiem?! - zawołał ten drugi. Nie miała wyboru. Znowu uderzyła nożem, tym razem wyżej. Czubek noża trafił na żebro. Człowiek zawył i upadł na bok. - Co się dzieje?! - Ten drugi już nadbiegł i pochylił się nad swym towarzyszem. Hastings zerwała się na równe nogi i pędem ruszyła do Marelli. - Ten mały skurczybyk pchnął mnie nożem - wycharczał ranny. W jednej sekundzie Hastings znalazła się na grzbiecie Marelli. Towarzysz rannego biegł ku niej, głośno klnąc. Marella wspięła się na tylne nogi, a przednimi pchnęła napastnika w pierś. Przewrócił się do tyłu z głośnym stęknięciem. W tej chwili Hastings usłyszała nowe przekleństwa. Ohydne, wykrzykiwane pełnym głosem. Poznała ten głos. Uderzyła piętami w boki Marelli. Klacz jednak nie mogła ruszyć. Trzej mężczyźni na koniach blokowali jej drogę. Hastings odwróciła się i w świetle księżyca zobaczyła za sobą Severina na wielkim koniu. Za nim stało jeszcze trzech ludzi. Jak mu się udało tak szybko ich rozstawić? Niech będzie przeklęty! Zsunęła się z grzbietu Marelli, pod jej brzuchem przepełzła na drugą stronę i popędziła w kierunku lasu. Goniły ją przekleństwa Severina, które za chwilę ucichły. Nie ucichł jednak za nią tupot nóg. Coś uderzyło ją w plecy, poleciała do przodu. Upadła twarzą do ziemi, coś przygniatało ją jak głaz. - Powinienem pozwolić ci zostać błaznem zamkowym - powiedział Severin, zbliżając usta do jej ucha. - Ludzie nie przestawaliby się śmiać. Wystarczyłoby, żebyś wymieniła wszystko, co dzisiaj zrobiłaś, Hastings. Nie potrzeba nic więcej. Krzyż pękał jej niemal od jego ciężaru, ale nie zaprotestowała ani słowem. Byłoby jej zresztą trudno, gdyż usta miała przyciśnięte do ziemi. Severin puścił ją i usiadł z boku, a ona przyczaiła się. Nawet nic drgnęła. Po prostu leżała, a jej plecy lekko poruszały się w rytm oddechu. Leżała twarzą do ziemi. Severin pewnie ucieszyłby się, gdyby wiedział, że ona ma Usta pełne piachu, a może nawet jakichś śmieci. W końcu podniosła się na kolana. Głowę trzymała spuszczoną, oddychała z trudnością. Severin obserwował ją; nic nie mówił. Przysiadła na piętach. - Bez względu na to, co zrobiłeś, nie sądzę, żebym mogła wbić ci w brzuch nóż mistrza Thomasa. Jesteś przecież moim mężem. - Nie zdążyłem przyjść ci z pomocą. - W głosie Severina słychać było niezadowolenie. - Nie potrzebowałam twojej pomocy. - Naprawdę? - Wydawał się jeszcze bardziej zły. - A gdyby było ich trzech? Już bym nie żyła, pomyślała, ale nie powiedziała tego głośno. - Z trzecim też bym sobie poradziła - rzekła butnie. Severin wstał i otrzepał odzież. Spojrzał na nią z góry. Nagle poczuła się bardzo słabo. Dlaczego...? Zaczęła się podnosić, lecz zakręciło się jej w głowie. Spojrzała w dół i w miejscu, z którego się podniosła, zobaczyła nóż. Miała go przecież wcześniej w ręku. Upadła na niego, gdy Severin ją popchnął. Czubkami palców dotknęła swego boku. Palce były mokre. Spojrzała na Severina. - Oczekujesz, że pomogę ci wstać? Radź sobie sama, madam. Odwrócił się, żeby odejść. - Jeśli znowu uciekniesz - ostrzegł przez ramię - pożałujesz tego bardziej, niż możesz to sobie wyobrazić. Już ja się o to postaram. - Nie ucieknę. - Więc chodź. Jestem zmęczony i głodny. Później się z tobą policzę. Znowu spróbowała się pozbierać. Powoli, bardzo powoli stanęła na nogach. Jeszcze wolniej odwróciła się w stronę męża. - Nie mogę iść, Severinie. Zostaw mnie tutaj. Jest mi wszystko jedno. Masz Oxborough, masz Marjorie. Mnie zostaw tu. Zrobił krok w jej kierunku, stał teraz tuż przed nią. Ręce wsparł na biodrach. - Chcesz, żebym cię udusił, Hastings? - zapytał. Ton głosu świadczył o tym, że istotnie gotów jest kogoś zamordować. Ileż złości jest w jego głosie, pomyślała, ale nie zrobiło to na niej wrażenia. Dominującym uczuciem były bowiem ostre ukłucia bólu, które z każdą chwilą sięgały głębiej. Miała zawroty głowy. Miała coraz większe zawroty głowy. Owładnięta bólem, zgięła się wpół. - Może to byłoby lepsze - odparła i z westchnieniem padła na ziemię u stóp Severina. Usłyszała, że znowu przeklina, używając plugawych słów. Na twarzy poczuła jego ciepły oddech, na boku rękę. Cichy jęk uwiązł jej w gardle, straciła przytomność. - Wypij. Nie odwracaj głowy, Hastings. Wypij, potrzebujesz tego. Czego potrzebuję? - pomyślała i otworzyła usta. To było ciepłe piwo z czymś jeszcze. Z czym, tego nie wiedziała. Wspaniale smakowało. Poczuła ból, zakrztusiła się i piwo spłynęło jej po brodzie. Wygięła się, poderwała do góry, potem przewróciła na bok. Zrobiłaby wszystko, żeby tylko uniknąć tego bólu, ale nie było na to rady. Bolało przeraźliwie. - Otrułeś mnie - wyszeptała. - Czy to właśnie wyczułam w piwie? Truciznę? - Zamknij buzię. Gwencie, pomóż mi ją ułożyć i przytrzymać. Znowu zaczyna krwawić. - Carlic przysięga, że to ziele, które znalazł przy strumieniu, zatamuje krew. Powiedział, że kiedyś wykrwawiłby się na śmierć, gdyby babka nie nakarmiła go tym. Zobaczymy. Nie, Hastings! Leż spokojnie. Severin zbliżył twarz do jej twarzy. - Posłuchaj. Nie wciągaj głęboko powietrza, bo będzie cię bardziej bolało. Oddychaj płytko. O tak, dobrze. Patrz na mnie. Nie, nie odwracaj wzroku, Hastings. - Co z dzieckiem? W tej chwili zdał sobie sprawę z tego, jakim był głupcem. Uświadomił sobie, że mógł zrobić krzywdę i jej, i swojemu dziecku, kiedy rzucił ją na siodło, kiedy popychał ją ścieżką na plażę. Dlaczego jej nie wierzy?! Teraz tak. Spłodził dziecko. Głęboko w sercu poczuł, że rozsadza go duma, jakiej jeszcze nigdy nie doświadczył. Oprócz dumy czuł jeszcze coś, czego sobie w pełni nie uświadamiał. Potrząsnął głową i nachylił się nisko nad Hastings. - Z dzieckiem wszystko w porządku. Nóż skaleczył tylko mięśnie na boku. Bardzo krwawiłaś, ale rana nie jest głęboka. Oczyściłem ją gorącą wodą. Oprócz tego ziela na zatamowanie krwawienia Carlic znalazł też ostróżkę. Mówił, że babka dawała mu ją na ból zęba, ale przecież ból to ból. - To nie była trucizna w piwie? - Nie, to nie była trucizna. Próbowała skinąć głową, ale ból nie pozwoli jej na żaden ruch. - Severinie... - szepnęła cichutko. - Tak? - Czy ty kiedyś zbiłeś kobietę? - Nie. Prawdę mówiąc, nawet mówić o tym zacząłem dopiero wtedy, kiedy poślubiłem ciebie. W ten sposób wyładowywałem złość. Roześmiała się niebacznie. Ścisnęła go za rękę, czując, jak fala bólu obejmuje całe ciało. Za chwilę, równie nagle, ból ucichł. - Ostróżka jest dobra - wyszeptała. - Muszę porozmawiać o tym z Carlikiem. - Nie teraz. - Może jego babka jeszcze żyje. - Może. Teraz śpij, Hastings. Usnęła, ale nie na długo. Sprawdził opatrunek. Z rany wciąż sączyła się krew. Trzeba to zszyć. - Weź dwóch ludzi - powiedział, zwracając się do Gwenta - i jedź do tej wioski, którą minęliśmy po drodze. Nie chcę jej tam nieść, to zbyt niebezpieczne. Przywieź mi igły i nici. Wielki chłop aż się wzdrygnął, ale obiecał spełnić polecenie. Severin przyłożył na ranę opatrunek z czystej szarej wełny. No, prawie czystej, pochodzącej z drugiego rękawa jego tuniki. Przykucnął obok Hastings. Kiedy się obudzi, zmusi ją do wypicia kolejnej porcji naparu Carlica. Podniósł wzrok i zobaczył, że jego ludzie, pogrzebawszy ciała obydwu rabusiów, rozpalili niewielkie ognisko i piekli kilka królików. Zapach przyprawił go o burczenie w brzuchu. Hastings już nie spała. Zaklął. - Wiesz, kiedy Gwent wróci z igłą, będę musiał zszyć ci ranę, Hastings. Czy mogę coś zrobić, żeby zmniejszyć ból? - Wetrzyj w okolice skaleczenia sok z korzenia ostróżki. Ciało będzie jak martwe. Zawołał Carlica, który natychmiast znalazł się u jego boku z długim korzeniem w ręku. - Tak po prostu nacierać? - Najpierw umyj korzeń w strumieniu, potem potrzymaj nad ogniskiem. Płomień go ogrzeje i zmiękczy miąższ. Severin delikatnie nacierał skórę wokół rany, a następnie, wziąwszy głęboki oddech, potarł skaleczone miejsce. Podał jej trochę naparu do wypicia. Niebawem wrócił Gwent ze sztuką czystego białego płótna, skórzanym bukłakiem wypełnionym dobrym piwem i z przyborami do szycia. - Przykro mi, Hastings, ale dostałem tylko czarne nici - rzekł. Roześmiała się i w tej samej chwili jęknęła. - Miejmy to już za sobą - powiedziała do Severina i odwróciła głowę w drugą stronę. - Byłbym zadowolony, Hastings, gdybyś zemdlała. Ale nie zemdlała. Ponownie więc natarł ranę ostróżka. Poczuł ulgę, gdy tylko lekko się szarpnęła, kiedy wbił igłę w ciało. Pracował szybko, więc zabieg nie trwał długo. Skończywszy, polał ranę gorącym piwem, potem osuszył. Złożył grubo płótno i przycisnął do rany. Pozostałym płótnem obwiązał jej brzuch, który przy okazji obejrzał. - Kiedy się zaokrąglisz? - spytał. - Na jesieni - odpowiedziała. - Dziękuję, Severinie. Mimo zmęczenia nie spał. Siedział ze skrzyżowanymi nogami, przyglądał się, jak ognisko powoli gaśnie. Wszyscy jego ludzie zapadli w sen, niektórzy chrapali tak głośno jak wilczur Edgar. Jego żona spodziewa się dziecka! Nadal jeszcze nie potrafił tego w pełni pojąć. Jęknęła, odwracając się na bok. Delikatnie odwrócił ją znowu na plecy. Otworzyła oczy. Podniosła rękę i koniuszkami palców dotknęła jego brody. - Severinie, nie chciałam się zranić. Tak tylko mówiłam. Chyba nie będę w stanie teraz od ciebie uciec. - Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz chciała ode mnie uciec. Popatrzyła na niego. - Marjorie przestanie być twoją kochanką, Severinie. Ona chce zająć moje miejsce. - Ona nie jest moją kochanką. Hastings zamknęła oczy i odwróciła głowę. 24 - Kochałeś mnie, odkąd skończyłam dwanaście lat. - Tak, to prawda. Kochałem cię naiwną chłopięcą miłością. - To nie była taka całkiem naiwna miłość, kiedy odbierałeś mi dziewictwo. Pamiętał. Dostrzegła to w jego ciemnych oczach. Pamiętał i znowu jej pragnął. Severin lekko uderzył konia piętami. - Czy wiedziałeś, że nosiłam w łonie twoje dziecko, kiedy wychodziłam za mąż za tego starucha?! - zawołała za nim Marjorie. Odwrócił się w siodle. - To prawda. Kiedy ten obrzydliwy, stary drań odkrył, że nie jestem dziewicą, zbił mnie tak, że straciłam dziecko. Bardzo był z siebie zadowolony. Może teraz jestem bezpłodna, ponieważ z drugim mężem nie zaszłam w ciążę. - Byłaś jego żoną tylko dwa lata. To zbyt krótko, żeby w takiej sprawie zyskać pewność. - Miał na imię Keith. Nienawidziłam tego imienia. W ogóle nie był podobny do ciebie, Severinie. Był słaby i łatwo było nim kierować. Jego ojciec nieustannie nim rządził i krytykował każdy jego krok. Obaj zmarli, jeden po drugim, w ciągu kilku miesięcy. Ucieszyłam się, ale zostałam z niczym. Gdyby król nie pamiętał, że ma dług wobec Keitha, musiałabym zostać utrzymanką, żeby jakoś żyć. Nie powinieneś był mnie zostawiać, Severinie. To ja powinnam być twoją żoną, a nie ta z Oxborough. - A cóż ja mogłem zrobić? Gdybym zabrał cię wtedy ze sobą, oboje byśmy już pewnie nie żyli. Byłem wyrostkiem, wprawdzie silnym jak na swój wiek i sprawnie władającym bronią, jak też lojalnym i wiernym, ale nie miałem nic, Marjorie. Zupełnie nic. Musiałem zadbać o przyszłość. Świetnie o tym wiesz. A kiedy wróciłem, okazało się, że ziemie są zdewastowane, rodzina zrujnowana. Nadal nic nie miałem. Gdyby nie król i lord Graelam de Moreton, nie byłbym teraz hrabią Oxborough. Wciąż mnie kochasz. - Myślałem, że cię kocham, kiedy byłem chłopcem, ale już wiem, że to szaleństwo wierzyć w takie rzeczy. Owszem, istnieje namiętność, pożądanie, i to właśnie powoduje, że mężczyźni zachowują się jak głupcy. Przykładem niech będzie zachowanie sir Rogera w Langthorne. Zdradził mnie z powodu swojej namiętności do tej dziewczyny. Tak, tak, to tylko sprawa żądzy. Można ją opanować, jeśli mężczyzna pamięta, kim jest i co sobą reprezentuje. Poza tym należy sobie zdawać sprawę z odpowiedzialności i obowiązku. Nie ma wielkiego spokoju w Oxborough, ale nie jest też nudno. - To przez nią nie ma tu spokoju. - Może masz rację, ale jestem jej mężem, Marjorie. Tego nic nie zmieni. Dlaczego mi powiedziałaś, że Hastings rozpoczęła miesięczne krwawienie, kiedy tu przybyłaś? - Nic podobnego! Powiedziałam tylko, że ona narzeka na skurcze brzucha; mówiła też, że musi zmienić suknię. Wniosek był chyba oczywisty, prawda? - Najwyraźniej nie. Hastings spodziewa się dziecka. - To tak... - powiedziała Marjorie przeciągle. Zasłaniając ręką oczy, patrzyła na morze, które w promieniach złotego słońca lśniło zielonkawo. - To tak zamierza cię przy sobie zatrzymać. To dlatego odsuwasz się ode mnie. Severin pochylił się i poklepał swojego rumaka po szyi. - Nie wierzę, że ona zdolna jest do takich sztuczek. Nigdy też nie wierzyłem, że kobieta może zajść w ciążę tylko dlatego, że tego chce. - Mogła po prostu zwabić cię do swojego łoża, i pewnie tak właśnie zrobiła. Severin popatrzył na nią. Wspomniał te drogocenne chwile, kiedy Hastings sama do niego przyszła, kiedy go całowała, kiedy mówiła, jak bardzo go pragnie. Zdarzyło się to zaledwie kilka razy - mało, zbyt mało. - Ona jest o mnie zazdrosna. Wie, że wolałbyś mnie za żonę - dodała Marjorie. - To prawda, jest o ciebie zazdrosna. Ale kiedy wrócisz do Sedgewick, zapomni o tobie. A jeśli spodziewa się dziecka, to mogę się tylko cieszyć. Muszę przecież mieć dziedzica. - Czy odwiedzisz mnie w Sedgewick? Spojrzał na nią i wspomniał chwilę, kiedy posiadł ją przed laty. Pamiętał ten moment jak nic innego z całego swojego życia. Ufała mu, kochała go, oddała mu się. Teraz została sama. Nadal była piękna, delikatna, łagodna. Otrząsnął się z zauroczenia. - Pora wracać - przypomniał. Odrzuciła do tyłu głowę i głośno się roześmiała. Uderzyła piętami konia, ściągając mu cugle. - Ja też widzę tamtego chłopca w mężczyźnie! - zawołała przez ramię. - Tak jak ty widzisz tamtą dziewczynę w kobiecie. Wrócisz do mnie. Jestem pewna. Kiedy Severin znalazł się w końcu w zamku, zastał Hastings siedzącą na najwyższym stopniu schodów prowadzących do wielkiej sali. Rękoma obejmowała kolana. Przyjechali do Oxborough osiem dni temu. Hastings wracała do zdrowia; udało się uniknąć zakażenia. Trist, wyciągnięty jak długi, leżał na brzuchu obok Hastings. Obserwował zbliżającego się pana. - Już czas - powiedziała Hastings, kiedy Severin znalazł się przy niej. - Na co? - Żeby ludzie z Sedgewick wrócili do domu. - Zapomniałem ci powiedzieć! Wystąpiło jeszcze kilka przypadków gorączki. Dwa dni temu przybył posłaniec, żeby mnie o tym zawiadomić. Nadal nie jest tam bezpiecznie. Obawiam się, że kiedy choroba wygaśnie, zostanie tylko pusty zamek. Ale sir Alan, chwała Bogu, dobrze się miewa. Hastings zaklęła pod nosem. - Czyżbyś i ty klęła? - A tak - odparła i podniosła się powoli, bardzo ostrożnie. - Chciałbym, żebyś teraz odpoczęła, Hastings. Alice wspomniała, że jesteś na nogach już od czterech godzin. - Nie jestem na nogach. Severin podniósł Trista, położył go sobie na ramieniu i zaczął drapać go pod brodą. - Musiałam wstać, ponieważ Trist nie chciał ode mnie odejść, a staje się coraz grubszy i coraz bardziej leniwy. Spójrz na jego brzuch, Severinie. Wygląda jak prosię, nie jak kuna. Musi mieć więcej ruchu. Trist poruszył łapką, co wyglądało, jakby jej pogroził. Hastings roześmiała się. Radosny dźwięk, którego Severin nie słyszał od bardzo dawna. Szybko jednak spoważniała. - Jeździłeś z Marjorie. Z przyjemnością mi opowiada o tych wyprawach. - Ach tak? I co ci powiedziała? - Że rozmawiacie o przeszłości, o czasach, kiedy oboje byliście bardzo młodzi. Mówi o tym, jak bardzo jej pragnąłeś, jak bardzo ją kochałeś. - No tak, to wszystko prawda. Hastings bez słowa weszła do wielkiej sali. - Ale to nie cała prawda! - krzyknął za nią. Nie odwróciła się, ale dumnie wyprostowała plecy. Severin pokręcił głową. Co robić? Wysłać Marjorie z powrotem do Sedgewick - jak chciałaby żona - ryzykując, że zarazi się chorobą? Nie może tego zrobić! Ale jakieś wyjście trzeba znaleźć! Poszedł za żoną do komnaty sypialnej. Zatrzymał się przy drzwiach, ponieważ zdawało mu się, że nie jest sama. Usłyszał jej głos. - Do jesieni będę taka gruba jak ty i co wówczas zrobię? Stanę się więźniem w Oxborough, a on będzie mógł robić, co tylko zechce. Chociaż i tak robi, co chce, szczególnie ze mną. Jak powinnam postąpić? - Może zaczniesz od zaufania mi, Hastings? Podniosła głowę i zobaczyła stojącego w drzwiach Severina. Trist, który leżał obok, podniósł głowę, żeby spojrzeć na pana. Natychmiast zeskoczył na podłogę. Przebiegł przez komnatę, wspiął się po nodze Severina i owinął mu się wokół szyi. Severin zaczął drapać zwierzątko pod brodą. Hastings nie odezwała się. - Przyszedłem obejrzeć ranę w twoim boku. Trzymasz mnie z dala od siebie już pełnych siedem dni i nocy. Chcę zobaczyć, czy wszystko dobrze się goi. - Czyżby Marjorie nie pozwalała ci się do siebie zbliżyć? A ty chcesz zaspokoić swoje żądze? Co, Severinie? - Możliwe - odparł, i to ją zaskoczyło. - Jednak przede wszystkim chcę obejrzeć, jak rana się goi. Powiedziałaś mi, że nie było zakażenia, ale chcę to zobaczyć na własne oczy. - Znachorka twierdzi, że jestem prawie zdrowa. Nie wierzysz jej? - Połóż się, Hastings. Nie wydawał jej żadnych poleceń od chwili powrotu do Oxborough. Ku jego zaskoczeniu, posłusznie położyła się. Usiadł obok niej i podniósł suknię. - Opuść ręce. Nie potrzebuję twojej pomocy. - Nie zamierzam ci pomóc, Severinie. Chcę cię uderzyć. - Trist, siądź jej na piersi. Kuna zeskoczyła z szyi Severina i rozciągnęła się na piersi Hastings. Spojrzał na żonę. Nie mogła powstrzymać parsknięcia. - Tak już lepiej. - Dalej ją rozbierał. - Wciąż masz płaski brzuch - powiedział. - Wiesz, Hastings, nawet niewielkie zaokrąglenie bardzo by mnie ucieszyło. - Nadal nie wierzysz, że spodziewam się dziecka? - Czy ja wiem? Straciłaś humor, odwrotnie niż ja. Ssała dolną wargę. Trist miauczał i lekko uderzał Hastings łapką w brodę. - Zmienię opatrunek. Jak długo jeszcze będziesz musiała przykładać ten gruby tampon? Była naga od pasa po czubki stóp, bo Severin ściągnął z niej nawet bawełniane pończochy i buty. Pragnęła... Nie, nie ma zamiaru pragnąć niczego, co wiązało się z mężem. Położył swoją ciepłą dłoń wysoko na jej udzie. - No, teraz widzę, jak to zawiązałaś. - Rozwiązał supeł, odwinął wąski pas płótna, przytrzymujący opatrunek, i powoli, bardzo ostrożnie uniósł okład z białego płótna. Było tylko sześć szwów. Nie były źle zrobione, ale ta przeklęta czarna nić wyglądała wstrętnie na tle białego ciała, którego jakby przybyło na płaskim wcześniej brzuchu. Severin zaczął szybciej oddychać. Nie zapomniał. Na jakiś czas tylko głębiej schował wspomnienie, jak pod jego dotykiem rozgrzewało się to ciało, jakie było gładkie, jak napinały się mięśnie, kiedy pieścił Hastings. Zadrżał. Kiedy będzie można zdjąć szwy? - Głoś miał dziwnie ochrypły. - Za dwa, trzy dni. Co ci jest, Severinie? - Nic, ale jesteś naga, a ja próbuję skoncentrować się na ranie. Trochę to trudne, Hastings. - Spróbuj. - Wygląda to nieźle. Masz jakieś lekarstwo, którym mógłbym posmarować ranę? - Tak, tam stoi, na skrzyni. Mały słoiczek po lewej stronie. Podniósł pokrywkę i powąchał. - Co to jest? - Ziele świętego Jana wymieszane z różnymi balsamami. Znachorka mi dała. Smaruję tym ranę, odkąd wróciliśmy do Oxborough. Znachorka powiedziała, że dzięki temu nie będzie blizny. Mam też po tej maści bardzo miękką skórę. - Wcześniej również miałaś miękką. Dlaczego nie poprosiłaś mnie, żebym wcierał tę maść? - Nie chcę pokazywać ci się naga, Severinie. Mógłbyś zapomnieć o czarnych niciach w moim boku. Severin mruknął coś pod nosem. - A ja nie mogłabym z tobą walczyć z obawy, że rana się otworzy - dodała Hastings. - Chcesz powiedzieć, że leżałabyś po prostu i nie próbowała kopniakiem pozbawić mnie męskości? - Musiałabym... Nie odpowiedział. Spostrzegł, że zamknęła oczy, kiedy dotknął jej skóry białą maścią. Po chwili rozluźniła się. Smarował ją bardzo delikatnie. - Nie mogę patrzeć na te nici w twoim ciele. Przypominają mi tamtą noc. No, wreszcie zacznie na nią wrzeszczeć! Jak długo może człowiek przełykać żółć, szczególnie człowiek o temperamencie Severina? - Teraz mi powiesz, że jestem głupia i będziesz mi groził, i... - Sza! Severin był bardzo dokładny i uważny, musiała to przyznać. Jej samej nigdy nie udało się tak lekko wcierać maści. - Nie trzeba bandażować. - Jesteś pewna? - Tak, oglądałam to rano. Położył dłoń płasko na jej brzuchu. - Gdybym teraz zagroził, że cię zbiję, nie uwierzyłabyś - powiedział miękko. - Nie. Nie zrobiłbyś przecież nic, co mogłoby zaszkodzić dziecku. Zaklął. Hastings nie zareagowała, patrzyła tylko na niego. On nadal przyglądał się jej ciału. Nie podobało jej się to. Była naga, a on jej dotykał, patrzył zachłannie. Wiedziała, że powinna się odsunąć, ale nic nie zrobiła. Trist leżał wyciągnięty na jej piersi. Cóż, można by uznać, że jego ciężar nie pozwala jej się ruszać. Severin uniósł rękę i obciągnął jej ubranie, a następnie okrył ją kocem. Nie odezwał się. Czoło miał zroszone potem. Od czasu powrotu do zamku zachowywał się bardzo powściągliwie. Codziennie przychodził do komnaty sypialnej, żeby się z żoną zobaczyć, czasami zjadał z nią kolację. Ale nie spał z nią. Ani razu nie nakrzyczał na nią za to, że uciekła z Oxborough, nawet nie mruknął nic na ten temat ani też nie wyglądał, jakby był zły. Ani razu nie groził również, że ją udusi. Dlaczego nie krzyczał? Dlaczego nawet nie rozmawiał o jej eskapadzie? Minęło siedem długich dni i nocy, a ona nie usłyszała od niego złego słowa. Dobry Bóg wie, że damę Agnes, Gwent i Beamis porządnie zmyli jej głowę, a Severin milczał. Żyła na jego szyi ani razu nie pulsowała, nie czerwieniał też z gniewu. Hastings doprowadzało to do szaleństwa. Nie wytrzyma ani chwili dłużej! - Zamierzałam uciec do Rosehaven - wyrzuciła z siebie, gdy Severin wciąż milczał. - Beamis nie chciał ze mną pojechać, ponieważ bał się, że go zabijesz. Przyrzekałam, że mu to nie grozi, bo jesteś dobry i sprawiedliwy, że czeka go najwyżej parę kułaków, ale nie chciał mi towarzyszyć. Wiem, że Rosehaven leży gdzieś koło Canterbury. Znalazłabym. Nie zauważyłeś, że byłam ubrana jak chłopiec? Wyglądałam jak chłopiec. Nawet ty, Severinie, nie poznałbyś mnie. Byłam bezpieczna. Ale Marella jest pięknym koniem. Tym ludziom chodziło właśnie o nią, nie o mnie. Nie odezwał się. Hastings uderzyła pięścią w łóżko. - Czekałam siedem długich dni i nocy, żebyś na mnie nakrzyczał, Severinie, ale ty nie powiedziałeś ani słowa. Przecież nie przełknąłeś tej zniewagi! Nigdy, odkąd cię znam, nie przełknąłeś żadnej zniewagi. - Dlaczego mówisz o tym, Hastings? - rzekł tak bardzo spokojnym głosem, jakiego z jego ust jeszcze nie słyszała. - To prawda, nie czyniłem ci wyrzutów. Wydawało mi się, że będziesz zadowolona z siebie, gdy przekonasz się, że uniknęłaś mojego gniewu i sprawiedliwej kary za to, co zrobiłaś. Przed chwilą powiedziałaś, że jestem dobry i sprawiedliwy, prawda? Tak, tak powiedziałaś, nie kręć teraz głową. Zawiniłaś, Hastings, bardzo zawiniłaś. Głowa mnie boli, kiedy o tym myślę. Ale nie przypuszczałem, że będziesz ćwierkać jak psotna sroka. - Nie jestem żadną sroką, i nie czuję się niczemu winna. - Chcesz kontynuować swoją spowiedź? Proszę. Możesz wymienić wszystko, co twoim zdaniem usprawiedliwia twój czyn. - Och, do licha, Severinie! Dlaczego po prostu nie nawrzeszczysz na mnie? Moglibyśmy w ten sposób skończyć z tym raz na zawsze. - Naprawdę chcesz, żebym cię ukarał? - Nie podoba mi się to. Czy nie wystarczy, że nakrzyczysz na mnie, a potem o wszystkim zapomnisz? Severin pochylił się, żeby pogłaskać Trista po grzbiecie. Trist zamiauczał i wyciągnął się tak, że jego łapy zsunęły się z piersi Hastings. - Kiedy wyjmę te czarne nici, wymierzę ci karę - oznajmił w końcu. - Teraz odpocznij, Hastings. Trist, chodź ze mną. - Strzelił palcami. Trist spojrzał na niego, wyciągnął się jeszcze bardziej, a potem szybko, tak szybko, jak Hastings jeszcze nigdy nie widziała, sturlał się z niej i z brzegu łóżka skoczył Severinowi na ramiona. - Prześpij się, Hastings - powiedział Severin przez ramię i wyszedł z komnaty. O czym Severin i Marjorie rozmawiali podczas przejażdżki? Ta kobieta wydawała się bardzo pewna siebie, kiedy zatrzymała się, żeby porozmawiać z Hastings tym swoim pełnym słodyczy głosem, tym cholernie słodkim głosikiem, który niczym dzwoneczek ciągle rozbrzmiewał w głowie Hastings. - Czy mówiłam ci, że Severin mnie kochał, kiedy byłam dziewczyną? Och, jakże mocno mnie pragnął! - Trudno uwierzyć, że kiedykolwiek byłaś dziewczyną, Marjorie. To przecież by znaczyło, że nie zawsze miałaś tyle wdzięku. Może byłaś wręcz niezdarna i miałaś wypryski na twarzy? Nie, ty nie mogłaś być dziewczyną. - Takie żarty sprawiają ci przyjemność? Spójrz raczej na siebie. Jesteś blada i chuda, włosy masz ściśnięte w tych warkoczach. Czy ty naprawdę uważasz, że Severin mógłby być zadowolony, że jest z tobą? - O tak - odparła Hastings. Bok zaczynał ją boleć. - Zadowolony? W porządku. Ale między ludźmi bywa coś więcej, Hastings, a ty tego nigdy nie zaznasz. Będzie chodził z tobą do łóżka, kiedy zachce mu się kobiety. A poza tym wie, że musi mieć dziedzica. - Marjorie wzruszyła ramionami. - Jest tylko mężczyzną. Mężczyzna zaś prześpi się z każdą kobietą, która jest pod ręką, chyba że żywi do żony wielkie uczucie. Severin jednak nie żywi wobec ciebie żadnych uczuć. - Marjorie uśmiechnęła się i musnęła białymi palcami swe włosy. - Chyba umyję włosy. Severin ciągle się w nie wpatruje. Zwróciłaś na to uwagę? - Tak, widziałam. Masz naprawdę piękne włosy, ale zaczynam zastanawiać się, jakie jest twoje wnętrze, Marjorie. - O co ci chodzi? - zapytała tamta głosem już nie tak słodkim. - Ciekawi mnie, jak daleko jesteś gotowa się posunąć, żeby zdobyć to, czego chcesz. - Żartować potrafisz - zaśmiała się Marjorie. - Ale nic poza tym. Biedna Hastings. Ruszasz się jak stara baba. Hastings nie spała, jak zalecił jej Severin. Martwiła się. Zastanawiała się nad planami Marjorie. Uświadomiła też sobie, że wszystko, co osiągnęła przez swoją próbę ucieczki z Oxborough, to rana w boku i dziwne zachowanie męża. Może naprawdę czeka z wymierzeniem kary, aż czarne nici zostaną usunięte? Jutro zadba o to, żeby Marjorie już dłużej nie rządziła w Oxborough. Kiedy dwa dni temu podniosła tę sprawę, Severin zmarszczył brwi i powiedział jej, żeby spokojnie odpoczywała. Ale przecież Oxborough to jej dom. To są jej ludzie, nie Marjorie. Pokaże wszystkim, że już dobrze się czuje, że jest gotowa znowu być panią. Została wykąpana i ubrana w ulubioną szafranową suknię wełnianą. Była wcięta w talii, z wąskim złotym paskiem, rękawy, dopasowane do łokci, rozszerzały się ku dołowi i sięgały czubków palców. Wiedziała, że wygląda pięknie. Włosy błyszczały czystością. Nawet Marjorie nie miałaby co skrytykować. Bok ją bolał, ale to nic. Nie porusza się jak stara baba! Jej krzesło stało wolne. Poczuła ulgę. Marjorie siedziała na swoim miejscu obok Eloise. Lady Moraine rozmawiała z synem. Gwent trącił Beamisa w ramię. Jak zawsze słychać było głośne rozmowy, piwo wylewało się z pucharów przy wznoszeniu toastów. Wszystko wyglądało normalnie. Edgar ogryzał kość, którą rzucił mu Severin. - Witaj, Hastings! - zawołała Marjorie. Pochyliła się i poklepała oparcie jej krzesła. - Kazałam MacDearowi przygotować twoje ulubione dania. Przyrządził nawet różany pudding. Mówił, że również twoja matka bardzo go lubiła. Moja matka... - pomyślała. - Istotnie, moja matka bardzo lubiła różany pudding - odpowiedziała głośno. - Wydaje mi się, że to właśnie ona dała MacDearowi przepis, gdy przyjechała do Oxborough. Hastings miała ochotę od razu zapowiedzieć Marjorie, że już nigdy więcej nie wejdzie do zamkowej kuchni. - Słyszałam, że twoja matka była tak zła, że twój ojciec zachłostał ją na śmierć - odezwała się Eloise. Ciężko było słuchać, jak kochanka męża mówi o matce, ale to, że nasączyła jadem Eloise, było wprost nie do zniesienia. Hastings otworzyła usta, ale Marjorie ją uprzedziła. - Nie, Eloise. To tylko złośliwe opowieści, których nie powinnaś powtarzać. Ani ty, ani ja nic nie wiemy o matce Hastings. No, przysuń się, dam ci zielonego groszku, który Hastings sama sadziła. Wybacz Eloise - powiedziała cicho, kiedy Hastings przechodziła obok jej krzesła. - To prawda, że czasami słyszy się o twojej matce, ale ona nie powinna mówić o niej w twojej obecności. Jesteś blada. Z bliska nie wyglądasz, jakbyś czuła się na tyle dobrze, żeby schodzić do wielkiej sali. Może lepiej wrócisz do swojej komnaty? Oj tak, jesteś bardzo blada, nadal też chodzisz zgięta wpół, jak starowina. Hastings istotnie cierpiała, ale nie z powodu rany w boku. Chciała schwycić Eloise i potrząsać nią, aż... Właśnie, aż co? Aż błagałaby o wybaczenie? Nie zareagowała na słowa Marjorie. Patrzyła na Severina. Skończywszy rozmawiać z matką, podniósł wzrok i niedbale machnął nożem w jej kierunku, a następnie wstał i odsunął jej krzesło. - Dziękuję, że nie poniżyłeś mnie w obecności wszystkich naszych ludzi - zwróciła się do niego. Usiadła przy stole. W boku poczuła ostre szarpnięcie. - Ciekaw jestem, co to ma znaczyć? - zapytał Severin z wysoko uniesionymi czarnymi brwiami. - Uprzejmie z twojej strony pozwolić mi usiąść na moim własnym krześle. - Eloise codziennie modli się za ciebie - odezwała się nagle Marjorie tym swoim pełnym słodyczy głosem. Hastings uśmiechnęła się do dziewczynki i nabrała na łyżkę różanego puddingu. - Mam nadzieję, że kolana już ci się całkiem zagoiły - powiedziała. Eloise, nie patrząc na Hastings, wzruszyła ramionami. - Nie lubię różanego puddingu - stwierdziła. - Więc nie musisz go jeść - odparła Marjorie. - Ślicznie wyglądasz, córeczko - odezwała się do synowej lady Moraine. - Podobają mi się żółte wstążki wplecione w warkocze. Przy nich masz oczy jeszcze bardziej zielone. Tak, tak, zasługujesz na to, żeby być moją córką. Hastings roześmiała się i podniosła kielich, żeby wypić zdrowie teściowej. Ale że nie wytarła dokładnie rąk po nacieraniu swej rany maścią, dłonie miała śliskie. Kielich wymknął się. jej, i ciężki czerwony burgund wylał się na biały obrus. Trist podniósł łepek, zobaczył, że wino płynie ku niemu i pacnął łapą w plamę. Potem obwąchał łapę i polizał. Powtórnie zanurzył ją w winie i znowu oblizał. Nagle jego ciało zesztywniało, grzbiet wygiął się w łuk. Zwierzę miauknęło rozpaczliwie i zastygło w bezruchu. Severin zerwał się na równe nogi. - Trist! Do licha, co ci jest?! Kuna leżała bez ruchu. - Och, nie - szepnęła Hastings. - Och, nie... - O co chodzi? Co mu jest? - To wino, polizał łapę zamoczoną w winie. W winie musiało coś być. Och, nie! - Chwyciła kunę, przytuliła do piersi i wybiegła z wielkiej sali. 25 - Panie... - Marjorie zerwała się od stołu. - Co się dzieje? Ona zwariowała! Zwierzę nie żyje, wszyscy widzieli, jak padło. Gdzie ona je zabiera? Severin, biegnąc za Hastings, przez ramię krzyknął do Gwenta: - Wino! Niech nikt go nie rusza! Dogonił żonę przy stajniach. Chwycił Trista i wsunął go sobie za tunikę. - Tu będzie mu cieplej. Nie. Jestem głupcem. To nie ma sensu, Hastings. Marjorie ma rację. Trist nie żyje. - Żyje. Zawieziemy go do Znachorki. Szybko, Severinie. Znachorka wyglądała posępnie w mrocznym świetle wieczoru. Minę miała raczej kwaśną. Alfred kręcił się wokół jej bosych stóp, pomrukując. - Kuna! - krzyczała Hastings, ześlizgując się z grzbietu Marelli. - Wypiła wino, które chyba było zatrute. Severin wyciągnął zza pazuchy bezwładne zwierzątko. Wyglądało na nieżywe. Severinowi drżała ręka, gdy spojrzał na Znachorkę. - Proszę... - powiedział. - Nie chcę go stracić. - Nic nie wiem o tym zwierzęciu. Leczę ludzi. Odejdźcie. - Znachorko, proszę... - Hastings nie zdawała sobie sprawy z tego, że po twarzy spływają jej łzy. - Proszę, pomóż. Trist jest nam obojgu bardzo drogi. - No dobrze - zgodziła się Znachorka. Wzięła bezwładną kunę z rąk Severina i zaniosła do chaty. Alfred machnął ogonem, ale żadnego dźwięku nie wydał. Severin poszedł za Znachorką, ale ona krzyknęła: - Nie! Zostań na zewnątrz, panie. Hastings mi pomoże. Severin zignorował jej słowa. Stanął tuż za żoną. Twarz miał napiętą, bladą. - Otwórz mu szeroko pyszczek, Hastings, i trzymaj tak. - Co zrobisz? - zapytał Severin. - Postaram się, żeby zaczął wymiotować, to samo zrobiłabym z człowiekiem. Czy to wystarczy? Czy to zwierzę w ogóle może wymiotować? Nie wiem, panie. Wyjdź stąd. Zabierasz zbyt dużo miejsca w chacie. - Twój kot wyszedł, więc jest dość miejsca dla mnie. Znachorka uśmiechnęła się lekko, a zaraz potem krzyknęła: - Szerzej, Hastings! Tak, dobrze. Teraz wleję mu to do gardła. Trist nawet nie drgnął, gdy Znachorka łyżką wlewała mu płyn do gardła. Czas mijał, a ciało kuny wciąż było nieruchome. Hastings próbowała wyczuć tętno zwierzątka. Udało się. - Żyje - szepnęła. - Tutaj, Severinie, dotknij tutaj. Severin wsunął rękę pod Trista i trzymał ją nieruchomo. Wydawało mu się, że wyczuwa słabe uderzenia, ale nie był pewien. Spojrzał na żonę, na łzy, które nadal spływały jej po twarzy. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że płacze. Znachorka wzięła Trista w ręce, podniosła i zaczęła nim potrząsać. Potem położyła go na blacie niewielkiego zniszczonego stołu i zaczęła uciskać brzuszek. Trwało to dość długo, ale nie przynosiło żadnego rezultatu. - Nie wiem, gdzie to zwierzątko ma żołądek... Nagle kuna drgnęła, a jej łapka dotknęła dłoni Severina. Trist zwinął się w kłębek, potem pochylił do przodu. Drobniutkie ciało drżało, wyrzucając z siebie zawartość żołądka. - On nie wytrzyma tych wymiotów - szepnęła Hastings. - To jedyny sposób. Jeśli zrzuci truciznę, ma szansę przeżyć. Severin wyciągnął rękę i zaczął delikatnie uciskać brzuszek kuny, przesuwając rękę w kierunku jej szyi. Trist nadal wymiotował, aż w końcu padł jak nieżywy. Znachorka uniosła jego łepek i przyjrzała się uważnie. Potem kolejno podnosiła przednie łapy. Wsunęła rękę pod ciało, chcąc wyczuć, czy serce bije. Wyprostowała się i potrząsnęła głową. Popatrzyła na Severina, potem na Hastings. - Przykro mi, panie. Przykro mi, Hastings. Zwierzątko jest bardzo małe. Walczyło z całych sił, ale na próżno. Nie żyje. Severin blady, z kamienną twarzą wpatrywał się w Trista. Po chwili podniósł głowę i zawył: - Nie! Podniósł kunę, włożył ją sobie za pazuchę i przytulił do piersi. Gładził delikatnie futerko, szepcząc: - Nie możesz mnie opuścić, Trist. Nie możesz umrzeć... Nie przestawał głaskać kuny. Znachorka nic nie mówiąc, zabrała się do sprzątania. Hastings była zrozpaczona. Do chaty wkroczył Alfred. Popatrzył na wszystkich w niej obecnych i zamiauczał głośno. Wskoczył na stół, spojrzał na Severina i jeszcze głośniej zamiauczał. Stanął na tylnych łapach i dla utrzymania równowagi przednimi oparł się o brzuch Severina. Obwąchał jego tunikę i znowu miauknął. Hastings dostrzegła jakiś ruch na piersi męża. Bała się mieć nadzieję, ale Alfred bezceremonialnie podniósł łapę i uderzył nią w wybrzuszenie na piersi Severina, miaucząc głośno. Po chwili rozległo się cichutkie kwilenie. Alfred znów pacnął łapą w pierś Severina i kwilenie pod tuniką stało się wyraźniejsze. - Moje maleństwo uratowało kunę - odezwała się Znachorka i ściągnęła Alfreda ze stołu. Powoli, jakby bojąc się każdego ruchu, Severin wyjął Trista zza pazuchy. Położył go sobie na piersi i kołysał, podtrzymując dłońmi. Trist piszczał. - Tak, tak, opowiedz mi, jak paskudnie się czujesz - powiedział Severin. - Tylko mów do mnie, cały czas do mnie mów. Trist zwymiotował na tunikę. - To już nie jest wino - powiedziała Znachorka. - Żołądek ma pusty. Uratowaliśmy mu życie. Hastings delikatnie pogładziła grzbiet Trista. - Odpocznij teraz, skarbie. Wszystko będzie dobrze. Może już jutro będziesz mógł podziękować Alfredowi - szepnęła. Spojrzała na Severina. Podniosła rękę i samymi koniuszkami palców dotknęła jego policzka. - Ty płaczesz...? - Nie aż tak jak ty - odparł. Pochylił się i pocałował ją w usta. Czy wszystko w porządku z twoją raną, Hastings? - Tak, Znachorko. Sevarin zmarszczył brwi. - Każ jej się położyć - powiedział, zwracając się do Znachorki. - Obejrzyj ranę. Widziałem ją rano i wyglądało na to, że się goi. Wtarłem maść. - A co było potem, panie? Severin uniósł czarną brew. - Obejrzyj jej bok - powtórzył, ani na chwilę nie przerywając gładzenia Trista. Serce mu podskoczyło w piersi, kiedy poczuł, że Trist łapkami objął jego palec. - No dobrze. Hastings, podnieś suknię i koszulę. Powinnam obejrzeć twój brzuch. Hastings nie miała wyjścia. Położyła się na wąskim łóżku. - Nie podoba mi się to, Znachorko - powiedziała, podnosząc ubranie i rolując je w pasie. - Dlaczego? On jest twoim mężem. Poza tym i tak nie zwraca na ciebie uwagi. Interesuje go wyłącznie ta cholerna kuna. Alfred również wygląda na zainteresowanego tym zwierzakiem, chociaż pojęcia nie mam dlaczego. W końcu Znachorka podniosła się. Podeszła do niewielkiego ogniska i poruszyła żarzące się węgle. Płomienie strzeliły w górę. - Jestem głodna, powinniście już iść - powiedziała. - To wszystko, co masz mi do powiedzenia? Słysząc oburzenie w głosie Severina, roześmiała się. - No dobrze - zaczęła. - Uważam, że powinieneś delikatniej obchodzić się z żoną. Zabawa to jedno, i wiele kobiet bardzo to lubi. Mnie nigdy się to nie podobało, ale słyszę, że są kobiety, które mają taką słabość. Ale ty posunąłeś się za daleko. Jeśli już musisz ją ganiać, nie rzucaj się przynajmniej na nią i nie powalaj na ziemię, kiedy trzyma w ręku nóż. Rana dobrze się goi. Za dwa dni zdejmę szwy. Jeśli zaś chodzi o zwierzątko, musisz poić je mlekiem. Rozpuści resztki trucizny, jakie pozostały w żołądku. Powiedz MacDearowi, żeby przygotował dla niego bardzo lekki rosół z kury. - Trist nie zje kury. Jada tylko wieprzowinę. - No to z wieprzowiny. Rosół jest pożywny. - Znachorka wzruszyła ramionami i ze zmarszczonymi brwiami przyjrzała się zwierzęciu. Trist leżał z łepkiem wspartym na ramieniu Severina. - Powiedz MacDearowi, żeby przez co najmniej dwa dni przyrządzał Tristowi jedzenie jak dla chorego człowieka. Hastings, smaruj mu język sokiem szanty wymieszanym ze starym winem. To również pomoże usunąć truciznę. Ale uważaj, weź tylko odrobinę płynu. On jest bardzo malutki. Trist zakwilił cichutko. Alfred zebrał się w sobie i skoczył w ramiona Hastings, przewracając ją na łóżko Znachorki. Severin spał z żoną, a Trist leżał między nimi. Nadal był słaby, czasami nierówno oddychał, co wzbudzało lęk jego pana, który cały czas trzymał dłoń na brzuszku zwierzęcia. - Jutro już coś zje, Severinie. Na razie wystarczy mu mleko. Ja też nie chciałabym nic wziąć do ust, gdybym wymiotowała tak jak on. - Mimo to... - Chyba bardziej się o niego martwisz, niż martwiłeś się o mnie. - Ty jesteś zbyt przebiegła, żeby umrzeć. Hastings długo milczała. Wreszcie powiedziała cicho: - Mam nadzieję, że się nie mylisz. Gdybym jednak wypiła to wino, zobaczylibyśmy, jak bardzo jestem przebiegła. Wydawało się jej, że Severin zastygł w napięciu. - Jeszcze teraz nie chcę o tym myśleć. Gwent powiedział mi, że spośród nas czworga, którzy piliśmy z kielichów, do tamtej chwili tylko ty i ja nie skosztowaliśmy wina. Zachował moje wino i twój kielich. Zachował również obrus, na który wylało się wino. Zbadasz to jutro? - Dobrze, ale przecież wiesz, co znajdę, Severinie. Pytanie tylko, jaka to trucizna. Może cykuta albo wyciąg z maku? Może naparstnica? Różnie się mówi o właściwościach tej rośliny. Będę musiała porozumieć się ze Znachorka. Skąd zresztą wzięłaby się u nas trucizna? - Wiele egzotycznych przypraw, no i trucizn, przywieźli z Ziemi Świętej rycerze wracający z krucjat. Cisnęło jej się na usta pytanie: „Kto chciałby mnie zabić?”, ale nie mogło jej przejść przez gardło. Gdyby spytała o to głośno, zagrożenie stałoby się bardziej realne. Śmierć stanęłaby tuż obok; siodło mogło spaść przypadkowo, ale trucizna...? To już nie był przypadek! Gdyby nie natarła rąk kremem, żeby skóra stała się jeszcze delikatniejsza, kielich nie wyślizgnąłby się jej z dłoni. Wypiłaby wino i umarłaby. Dotknęła delikatnie Trista. Oddychał. - Nie podoba mi się to, Hastings - odezwał się Severin cichym, poważnym głosem. Hastings zastanawiała się, czy Severin by płakał po jej śmierci. Czy ryknąłby: „Nie!” - tak jak ryknął, kiedy myślał, że Trist nie żyje. - Mnie również - odparła. - Od tej chwili ktoś będzie próbował twojego jedzenia. Ktoś także skosztuje twojego wina. Jutro to wszystkim ogłoszę. Osoba, która zatruła twoje wino, nie powinna być zainteresowana otruciem kogoś przypadkowego. - Oczyściłam tunikę Severina, ale zapachu wymiocin nie zdołałam usunąć - powiedziała lady Moraine. - Co mam zrobić, Hastings? - Dam ci trochę ogrodowych stokrotek namoczonych w zimnej wodzie. Po nich ten zapach zniknie. Przynajmniej czasem znika. - Wiesz, że to ta srebrnowłosa suka chciała cię otruć. Co z nią zrobisz? - Dopilnuję, żeby ona i wszyscy ludzie z Sedgewick jak najszybciej wrócili do domu. Severin i kilku jego ludzi jadą tam jeszcze dzisiaj, sprawdzić, co się dzieje. Mam nadzieję, że choroba już wygasła. Modlę się, żeby chociaż niektórzy mieszkańcy przeżyli. Z tego, co słyszeliśmy ostatnio, sir Alan nadal jest zdrowy. - Ta kobieta wciąż pragnie mojego syna. Nie zrezygnuje z niego. Myślę, że powinnyśmy ją unieszkodliwić. Może my także użyjemy trucizny? Hastings przyglądała się teściowej. Była ładna z tymi jasnymi włosami, leciutko przyprószonymi siwizną, ze smukła figurą i łagodnymi ciemnymi oczami. Ręce i stopy miała teraz białe i gładkie. - Uważasz, że znowu ulegam szaleństwu? - spytała łady Moraine. - Nie. Myślę tylko, że jesteś równie bezlitosna jak twój syn. - Ona chce zająć twoje miejsce. Gdybyś nie rozlała tego wina, już byś nie żyła. - Wiem. - Dobrze, że Severin zapowiedział wszystkim, że ktoś będzie próbował twojego jedzenia i wina, zanim weźmiesz je do ust. Podobało mi się, że oznajmił, iż przed każdym posiłkiem wybierze osobę, która będzie kosztowała wszystkiego. Za każdym razem wyznaczy kogoś innego. W ten sposób nikt nie odgadnie, kiedy przyjdzie jego kolej. - Tak, to dobry pomysł, ale usunąć człowieka można także w inny sposób. - Wiem - przyznała lady Moraine, wzdychając głęboko. - Gwent bardzo się tym trapi. Uważam, że jednak powinnaś pomyśleć o otruciu tej srebrnowłosej suki. Hastings przygotowała obiecane stokrotki. Miała lekkie mdłości, więc szybko wymieszała też odrobinę rozmarynu z miodem. Było to słodkie i uspokajało żołądek. Marjorie siedziała w wielkiej sali przed wygasłym kominkiem i szyła suknię. Skąd miała materiał? Eloise przycupnęła u jej stóp i wyszywała coś na małym kawałku białego płótna. - To bardzo ładny ścieg, Eloise. - Hastings usłyszała, jak Marjorie zwraca się do dziewczynki. - Masz większy talent ode mnie. - Och nie, Marjorie, ty jesteś doskonała. Rozległ się głośny śmiech Marjorie. Kilku służących odwróciło się, żeby zobaczyć, co się dzieje. Wśród nich dwóch mężczyzn, którzy wyglądali jak ogłupiali. - Nie pochlebiaj mi, skarbie, bo mogę stać się szpetna. - Tak jak tej nocy, kiedy twój nos zrobił się ogromny i czerwony? - To było co innego, skarbie. Zaszkodziło mi coś, co zjadłam. O, Hastings, czy kuna Severina żyje? - Tak. Severin stale trzyma ją przy sobie. Trist jest nadal bardzo słaby, ale wyjdzie z tego. - Przecież to tylko głupie zwierzę - powiedziała Eloise. - Wydawało mi się, że kiedyś lubiłaś Trista - odparła Hastings spokojnym głosem. Teraz jestem starsza. Zmieniłam zdanie. - Czy chciałabyś pojechać ze mną na konną przejażdżkę, Eloise? - To już ostatnia gałązka oliwna, pomyślała Hastings. Oczy dziewczynki zalśniły w podnieceniu. Hastings nie mogła się co do tego mylić. Mała odwróciła się, żeby spojrzeć na Marjorie. - Myślę, że to świetny pomysł, skarbie - rzekła opiekunka. - Hastings pokaże ci wszystkie miejsca, do których jeździła, będąc dzieckiem. Severin wszedł do wielkiej sali. Idąc, zdejmował rękawice i patrzył na żonę. Skinął głową Marjorie. - Gwent właśnie mi powiedział - zwrócił się do żony - że zginął obrus, na który wylało się twoje wino. Zniknęło też wino z mojego kielicha. Nikt nie wie, kto zabrał te rzeczy. - Teraz już się tego nie dowiemy - odparła Hastings, patrząc na Marjorie. - To musiała być trucizna, prawdopodobnie sok maku. Jego odrobina zmniejsza ból, ale trochę więcej niż odrobina niesie śmierć. Trist miał szczęście. - To ty go uratowałaś, Hastings. Ty zabrałaś go do Znachorki. - Spod tuniki rozległ się cichy pisk. Severin uśmiechnął się i poklepał wybrzuszenie na swej piersi. - Rano zjadł rosół. - Wiem. MacDear był tak zadowolony, że musiał mi o tym powiedzieć. - Nie chciał wyjść, dopóki nie zobaczył, że Trist wszystko zjadł. Trist znowu pisnął. Wysunął łapkę między sznurówkami tuniki. Hastings roześmiała się i czubkami palców pogładziła miękką łapkę. - Wybieram się na przejażdżkę z Eloise - oznajmiła Hastings. - Nie mam już ochoty - wtrąciła się Eloise. - Brzuch mnie boli. - Och nie, skarbie! - Marjorie porzuciła szycie i przyłożyła dłoń do czoła dziewczynki. - Co jadłaś? - Chleb upieczony przez MacDeara. Nie był smaczny. Miałam po nim kwaśno w ustach. To było tak oczywiste kłamstwo, że Hastings miała ochotę przylać małej. - Mnie chleb smakował, Eloise. Jeśli jednak boli cię brzuch, dam ci trochę... - Nie wezmę nic, co ty przygotujesz! - zawołała dziewczynka i cofnęła się o krok. Edgar warknął. - Dlaczego? - Hastings starała się mówić spokojnie. Co tu się dzieje? Dlaczego stosunek Eloise do niej tak radykalnie się zmienił? Złośliwe uwagi Eloise na temat jej matki to już było dość, ale teraz sprawy posuwały się stanowczo za daleko. - Jestem pewna, że to ty zabrałaś wino i obrus, żeby nikt się nie dowiedział, jakiej trucizny użyłaś. Na pewno sama zatrułaś swoje wino. Widziałam, jak wrzuciłaś coś do kielicha. Po prostu nie zdążyłaś powstrzymać Trista przed polizaniem obrusa. - Aha... - powiedział Severin z namysłem i potarł brodę. - To mi nie przyszło do głowy. Powiedz mi jednak, Eloise, dlaczego Hastings miałaby zatruć własne wino? Eloise stała wyprostowana jak struna, twarz miała bladą. Marjorie wpatrywała się w swą robótkę. Nie odzywała się. - No, Eloise...? - ponaglał Severin. - Hastings wie, że kochasz Marjorie! - krzyknęła dziewczynka. - Musiała coś zrobić, żeby było ci jej żal i żebyś przestał oglądać się za Marjorie! Trist wysunął łepek spod tuniki. Wpatrywał się w Eloise, a ta, potykając się, znowu cofnęła się o krok. Wilczur znowu warknął. - To prawda! - krzyknęła Eloise. - Ja nie kłamię. Widziałam, jak Hastings wrzucała truciznę do swojego kielicha! - Wybiegła z wielkiej sali. - Kto zabrał zatrute wino i obrus? - spytała Hastings, patrząc wciąż na Marjorie I dlaczego, zastanawiała się, idąc na górę. Wszyscy wiedzieli, że to była trucizna. Więc po co chować te rzeczy? 26 - Dlaczego dziewczynka kłamała? - zapytał później Severin. - Nie kłamała - odpowiedziała Marjorie, patrząc mu prosto w oczy. - Mówiła mi to samo, gdy ty i Hastings wybiegliście wczoraj z wielkiej sali z kuną na rękach. - Przecież to absurd! - prychnęła Hastings przez ramię, nie przestając spacerować w tę i z powrotem przed nosem Edgara. - Dlaczego mnie nic nie powiedziała? - dociekał Severin. - Nadal łatwo ją przestraszyć - odparła Marjorie, wzruszając ramionami. - Jak wiesz, ojciec ją bił. Matka traktowała ją tak, jakby była pomiotem szatana. Eloise bała się cokolwiek powiedzieć. Zresztą dopiero później zrozumiała, co Hastings zrobiła. Początkowo nic nie skojarzyła, kiedy zobaczyła, że Hastings wlewa jakiś płyn do kielicha. Ale później... - Marjorie znowu wzruszyła ramionami. - Tak jak mówiłam, bała się. - Nie wlałam żadnego płynu do żadnego kielicha - odezwała się Hastings. Stała spokojnie, sztywna jak słup. - To nie ma najmniejszego sensu. Nie czyhałabym na samą siebie. Czy twoje słowa mają również znaczyć, że to ja zabrałam wino i poplamiony obrus? - Potrząsnęła głową. - Przecież jestem jedyną osobą, która mogłaby stwierdzić, jaką truciznę wlano do wina. - Jest jeszcze Znachorka - powiedziała Marjorie. Severin podniósł rękę. - Marjorie, czy Eloise wspomniała, kiedy Hastings to zrobiła? - Jakoś tak przed kolacją. Hastings, stój! Nie pozwolę ci męczyć Eloise. Hastings odwróciła się na pięcie, opuszczone dłonie zacisnęła w pięści. - Dlaczego miałabym robić krzywdę dziecku? Chcę z nią tylko porozmawiać. - Czekaj, Hastings - wtrącił się Severin. - Razem z nią porozmawiamy. Chciałbym coś z tego zrozumieć. Trist zwinął się w kłębek pod tuniką Severina i popiskiwał cichutko. Nie porozmawiali jednak z Eloise, ponieważ nie udało im się dziewczynki znaleźć. - Zrobimy to później - zdecydował Severin. Palcem dotknął czubka nosa Hastings. - Małej coś się przywidziało; nie przejmuj się tym. - Ona kłamała, Severinie. - To możliwe. Muszę wracać na plac ćwiczeń. Pamiętaj, że ja też chcę porozmawiać z Eloise. Czyżby się bał, że zrobię dziecku krzywdę? Hastings położyła ręce na brzuchu. Zakręciło się jej w głowie. Chwyciła się wysokiego oparcia krzesła. Nie odezwała się, patrząc, jak mąż wychodzi z wielkiej sali. W końcu i ona wyszła. Schodziła na dół po wydeptanych wysokich stopniach. Na niebie świeciło słońce. Dzień powinien być piękny, ale dla niej taki nie był. - Uratowałaś kunę - odezwała się Marjorie za jej plecami. - W ten sposób zyskałaś więcej, niż mogłabyś zyskać, chorując po winie, by wzbudzić jego litość. Hastings odwróciła się. Marjorie stała tuż obok. Jej piękne srebrzyste włosy opadały falą na plecy, słońce pieściło je swoim blaskiem. Była tak piękna, że Hastings patrząc na nią, czuła ból w piersi. - Co mówiłaś, Marjorie? - Jeśli Eloise ma rację, a wierzę, że się nie myli, to zyskałaś więcej niż współczucie. Uratowałaś tego jego przeklętego zwierzaka. Rozlałaś zatrute wino i pozwoliłaś, żeby kuna je zlizała. Ryzykowałaś, Hastings, bardzo ryzykowałaś. - Ty naprawdę wierzysz, że byłabym skłonna otruć Trista? Marjorie, on był bliski śmierci! - Zazdrosna kobieta zrobi wszystko, żeby pozbyć się rywalki. Może nawet próbować zrobić krzywdę dziecku, które nosi w swoim łonie. Rozlałaś wino, czyż nie? W ogóle nie miałaś zamiaru go pić. Hastings pochyliła się i pogłaskała łeb kozy, która żuła pasek skóry. Pomyślała, że może będzie potrzebowała jej mleka dla dziecka. Dziecka, któremu, zdaniem Marjorie, mogłaby zrobić krzywdę. Na tę myśl poczuła chłód gdzieś w środku. Wiesz, Marjorie, to prawda - odezwała się, patrząc rywalce w oczy. - Jestem o ciebie zazdrosna. Nie podoba mi się to, ale cóż mogę zrobić? Czuję, co czuję. Na szczęście wkrótce wyjedziesz i okaże się, że kłamstwo Eloise to tylko chęć dziecka, które cię uwielbia, żeby ci się przypodobać. Ona wie, że czyhasz na moje miejsce. Zrobiłaby wszystko, żeby tylko ci pomóc. Ale posłuchaj mnie uważnie. Nie uważam cię za rywalkę. Jestem hrabiną Oxborough, a ty możesz najwyżej zostać kochanką Severina. Nie mam nic przeciwko temu. Odpowiada ci to? Marjorie roześmiała się. Był to piękny, dźwięczny śmiech. Czy w tej kobiecie nie ma nic brzydkiego? Chyba tylko jej myśli. - Hastings, Eloise nie jest jedyną osobą, która mnie uwielbia. Nie jest też jedyną, która pragnie mego szczęścia. Ty naprawdę wierzysz, że wrócę do Sedgewick? - O tak. - No cóż, zobaczymy. Ale to nieważne. Wyglądasz dzisiaj lepiej i nie jesteś taka blada. Czy możesz już przejąć obowiązki pani na Oxborough? - Już to zrobiłam, Marjorie. - Och, oto nadchodzi szalona matka Severina. - Ona nie jest szalona. Wyzdrowiała, a nawet Znachorka nie jest pewna, czy to był naprawdę obłęd. Zresztą wszystko jedno, co to było. Teraz czuje się dobrze. - Nic podobnego! Nie obserwujesz jej tak uważnie jak ja. Patrzy dzikim wzrokiem, porusza się nerwowo. Powinna być zamknięta w odosobnieniu. - Coraz lepiej poznaję twoją prawdziwą naturę, Marjorie. Jest wyjątkowo podstępna. Może to ty zatrułaś moje wino? Marjorie wyglądała tak, jakby chciała ją uderzyć. Oddychała ciężko, dłonie zacisnęła w pięści. - Czy Severin, kiedy jest głęboko w tobie, mówi ci, jak bardzo cię kocha? - zapytała. - Czy całuje cię w ucho i mówi, jak jesteś piękna? Czy ci mówi, jak bardzo cię potrzebuje i ile rozkoszy mu dajesz? Hastings, lekceważąc te pytania, odwróciła się i poszła w kierunku lady Moraine. Myślała o buteleczce schowanej za ziołami w komnacie sypialnej. Podczas wieczornego posiłku wleje Severinowi do kielicha napój miłosny. - Słyszę, Hastings, że ta srebrnowłosa suka odkryła swe karty. - O tak! Nie kryje swych zamiarów. - Czy nie wspomniała, że nadal będzie próbowała cię zgładzić, by móc poślubić Severina i zająć twoje miejsce? - Nie, ale Eloise oskarża mnie, że specjalnie przewróciłam kielich z winem, które sama zatrułam. Ryzykowałam życie Trista, by go potem uratować i zyskać w ten sposób wdzięczność Severina. Pochyliła się i pogłaskała łeb Gilberta, który zjadł już prawie cały pasek skóry. - Pospiesz się - powiedziała. - Płatnerz, do którego ta skóra należała, może cię w każdej chwili dopaść. Wyprostowała się i odgarnęła włosy z czoła. Popołudnie było chłodne, znad morza wiał rześki wiatr. - Postanowiłam dzisiaj wieczorem wlać Severinowi napój do kielicha z winem - zwierzyła się teściowej. - Bardzo dobrze. To dziwne, ale nigdy wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że Severin żywi tak wielką namiętność do Marjorie. Inna rzecz, iż mąż trzymał mnie z dala od moich chłopców. Mówił, że nie chce, by stali się słabi pod moim wpływem, a było to przedtem, zanim umysł zaczął mi szwankować. - Z twoim rozumem zawsze wszystko było w porządku. Te zaburzenia coś musiało powodować. Modlę się, żeby lek, który pijesz, dalej działał tak dobrze. Lady Moraine zaśmiała się i lekko klepnęła Hastings po ramieniu. - Znachorka wszystko potrafi. Zawsze jej ufałaś, więc ufaj nadal. Hastings potrząsnęła głową. - Wiesz, chyba jeszcze nie użyję napoju miłosnego. Może nigdy tego nie zrobię? Muszę po prostu doprowadzić do tego, żeby Marjorie wróciła do Sedgewick. Hastings zajęła się swoimi obowiązkami. Kazała służbie polać wapnem ustępy, z których odór, dochodzący przy wschodnim wietrze, stawał się uciążliwy. Sprawdziła, jak idzie przędzenie wełny trzem niezwykle wprawnym prządkom, uczonym rzemiosła wiele lat temu jeszcze przez jej matkę. Porozmawiała z MacDearem na temat posiłków na kilka następnych dni. Powyrywała chwasty w ogrodzie z ziołami i podwiązała orlik. Słońce nad głową świeciło jasno i mocno grzało. Bok troszkę ją bolał. Podniosła się i wyprostowała. MacDear, który prawie nigdy nie wychodził z kuchni, stał z boku. Jego ogromne ciało rzucało cień. - Kuna zjadła wszystek rosół, ale i tak się martwię. Nie biega tak szybko jak przedtem. Czy ona na pewno jest zdrowa, Hastings? Uśmiechnęła się do niego. W boku przestało ją boleśnie ciągnąć. - Trist z każdą chwilą jest silniejszy. Już teraz ma więcej siły niż rano. Sam widziałeś, zjadł wszystek rosół i kawałek chleba. Severin nie spuszcza go z oczu. Myślę, że nawet rzuty oszczepem ćwiczy z Tristem ukrytym pod tuniką. Już wkrótce kuna będzie biegać jak dawniej. MacDear przez chwilę kręcił się niespokojnie, pochylił się, żeby delikatnie dotknąć jakiejś rośliny. Wreszcie powiedział: - Dobrze, że już możesz się wszystkim zająć, Hastings. - Ja też się cieszę. Źle ci się współpracowało z Marjorie? Kucharz westchnął i poklepał się dłońmi po piersi. - Ach, ona jest tak cudowna jak pierwsza gwiazda na niebie. I ty też, MacDear! - pomyślała Hastings. Chciało się jej płakać. - Ale wiesz, ona jest zimna. Knuje i spiskuje, nie przestając się ślicznie uśmiechać. - Pochylił się konfidencjonalnie, chociaż ze względu na ogromny brzuch nie mógł przysunąć się naprawdę blisko. - Uważaj na nią, Hastings. Wszyscy wiedzą o zatrutym winie. Wiele osób uważa, że to ona wlała truciznę do twojego kielicha. - Nie chcę uważać. Chcę, żeby ona stąd wyjechała. MacDear wzruszył ramionami, odwrócił się i krzyknął na jednego z chłopców kuchennych, który z bochenkiem chleba w ręku szedł w jego kierunku. - Hugh, ty mały leniuchu, spaliłeś chleb? - Potem zwracając się do Hastings, znacznie ciszej powiedział: - To wypraw ją stąd. Zrób to, Hastings. Zrób to jeszcze dzisiaj. Gdy ze spuszczoną głową, zatopiona w myślach, szła do wielkiej sali, uświadomiła sobie, że pragnie, aby Severin kochał się z nią, bez względu na Marjorie czy jakieś inne cudowne stworzenie, z którym los go zetknie. Pragnęła, by dostrzegał tylko ją. I nie chciała używać napoju miłosnego, żeby to osiągnąć. Bok znów ją rozbolał. Zbyt wiele pochylała się i wyciągała ramiona przy pracy w ogrodzie. Wchodząc do komnaty sypialnej, objęła się ramionami. Jeszcze dwa dni i pozbędzie się czarnych nici. Wtedy Severin ukarze ją za ucieczkę z Oxborough. Może wtedy znowu przyjdzie do jej łóżka? Severin siedział na swoim krześle z wysokim oparciem. Wyglądał jak przystało na pana i władcę. Minę miał surową. Kiedy zwykle rozmawiał z Eloise, przykucał, tak żeby jego oczy znalazły się na tym samym poziomie co oczy dziecka, przemawiał łagodnym głosem. Tym razem było inaczej. - Podejdź, Eloise - polecił. - Nie ociągaj się. Nie mogę poświęcić ci wiele czasu. Zaczął bębnić palcami o podłokietniki krzesła. Hastings siedziała obok niego, ręce złożywszy na kolanach. Dostrzegła Marjorie w ciemnym kącie wielkiej sali, za olbrzymim paleniskiem. Severin zapowiedział jej, że chce rozmawiać tylko z dziewczynką. Marjorie w odpowiedzi po prostu skinęła głową, nie dyskutowała. Hastings czekała. Eloise ze spuszczoną głową podeszła kilka kroków bliżej, zaciskając dłonie. Wydawało się, że zdenerwowanie dziecka nie robi na Severinie żadnego wrażenia. - Oskarżyłaś moją żonę o to, że zatruła swe wino. Dlaczego tak powiedziałaś? Dziewczynka zaczęła się trząść. Łkała. - Dość! - ryknął Severin. - Bez histerii, Eloise. Wysunęłaś poważne oskarżenie pod adresem Hastings. Wyjaśnisz mi to teraz albo będę bardzo z ciebie niezadowolony. Ku zdumieniu Hastings, Eloise czknęła i podniosła głowę. Popatrzyła na Hastings. Jej dziecinna twarz, taka gładka i jasna, nagle skrzywiła się w grymasie nienawiści. - Widziałam ją! - krzyknęła, palcem wskazując na Hastings. - Widziałam, jak zakradała się do sali, oglądając się na wszystkie strony, patrząc, czy nikogo nie ma, a potem wsypała jakiś proszek do swojego kielicha. - Kiedy? - zapytał Severin, pochylając się do przodu. - Kiedy to widziałaś? - Wczoraj, tuż przed kolacją. - W co Hastings była wtedy ubrana? - W co ubrana...? - Eloise zaczęła się wiercić i szukać wzrokiem Marjorie. - No w co, Eloise? Patrz na mnie! Dziewczynka wyglądała tak, jakby zaraz miała się rozpłakać albo uciec. - Nie pamiętam - wyszeptała ze spuszczoną głową. Edgar warknął. - Przecież to było nie dalej jak wczoraj, Eloise. - Miała na sobie tę samą suknię, którą nosiła również przy kolacji. Tak, na pewno. Żółtą, w tym odcieniu, w którym jej twarz jest ziemista, a ona wygląda niezdrowo. Severin pochylił się do przodu, Eloise skuliła się i cofnęła o krok. - Stój spokojnie! - warknął. - A teraz mnie posłuchaj, Eloise. Nigdy nie zdarzyło się, żeby ta sala świeciła pustkami. Mówisz, że nikogo nie było, tylko ty i Hastings? - Tak, to prawda. Ona mnie nie widziała, bo schowałam się. Severin potarł ręką brodę. Potem zawołał: - Damę Agnes, proszę tu podejść. - Kiedy piastunka stanęła obok Eloise, ciągnął: - Powiedz mi, co robiła Hastings wczoraj tuż przed wieczerzą? - Była ze mną, twoją matką i Alice. Kąpałyśmy ją i ubierały w szafranową suknię. Nie rozstawałyśmy się aż do chwili przybycia do wielkiej sali. - Czy chcesz usłyszeć to samo z ust mojej matki? I Alice? - spytał Severin, zwracając się do dziewczynki. - Nienawidzę cię! Nienawidzę Hastings! Chcę wrócić do domu z Marjorie! - Dziewczynka odwróciła się i pobiegła do swej opiekunki. Rzuciła się w jej objęcia i schowała twarz w fałdach jej sukni. - Przykro mi, Hastings. To nie mogło być dla ciebie miłe. - Severin odwrócił się, żeby spojrzeć na Marjorie, która pieszczotliwie kołysała Eloise. Na kolana świętego Alberta! Była tak piękna, że kiedy na nią patrzył, czuł przypływ pożądania. Kto by go nie czuł?! W tym momencie Marjorie podniosła głowę i spojrzała na niego zaczepnie. - Możesz zabrać dziewczynkę do waszej komnaty - oznajmił donośnym głosem. - Wytłumaczysz jej, że nie wolno kłamać. Jestem bardzo niezadowolony z twojej opieki, Marjorie. Eloise zmieniła się, od kiedy ty się nią zajmujesz. Stała się chytra i przebiegła, niemiła, a w dodatku okazała się kłamczucha. Nie podoba mi się to. Hastings patrzyła na męża szeroko otwartymi oczami. Czyżby naprawdę krytykował swoją boginię? Ale przecież wszystko, co powiedział, było prawdą. Eloise rzeczywiście bardzo się zmieniła. Była w niej jakaś podłość. Czy to wpływ Marjorie? Nie mogła uwierzyć, że dziecko samo z siebie umiałoby stwierdzić, że jakaś kobieta w szafranowej sukni ma ziemistą twarz. To musiała być opinia Marjorie, a Eloise tylko powtarzała usłyszane słowa, słowa, które sprawiają przykrość. Eloise doskonale wiedziała, że sprawi w ten sposób przykrość Hastings. Severin ruchem ręki odprawił Marjorie i Eloise. - Kolację zjecie w swojej komnacie! - krzyknął za nimi. Marjorie nie odezwała się i nie zrobiła nic, co by wskazywało, że usłyszała polecenie. Szła z wysoko podniesioną głową, a jej wspaniałe włosy falowały na plecach. Hastings pomyślała, że może już wylać ten cholerny napój. Chciała się rzucić mężowi w ramiona, chciało się jej tańczyć albo podrzucać w górę skórzane piłeczki, tak jak robił to żongler. Severin dokonał wyboru! Teraz już bardzo niedługo odeśle nieproszonych gości do Sedgewick. - Ufam, że damę Agnes nie kłamie - powiedział, zwracając się do żony. - Jeśli chodzi o moją matkę, zrobiłaby wszystko, żeby cię chronić. Tak samo Alice. Z jednej skrajności w drugą, pomyślała i zacisnęła dłoń na srebrnym naczyniu z wodą, które stało obok jej krzesła, a następnie wstała i rzuciła nim w męża. - Ty skurwysynu! - wrzasnęła, chociaż przyszło jej to z trudem, ponieważ dyszała, jakby przebiegła kilka kilometrów. Woda ściekała mu po twarzy i po odzieży. Trist wychylił głowę, pyszczek miał mokry. Popatrzył na Hastings, potem spojrzał w górę, na Severina. Severinowi udało się ramieniem zatrzymać naczynie. Leżało teraz na podłodze. Pięknie polerowane srebro było pogięte i poszczerbione. Wilczur chłeptał wodę z wgłębienia w kamiennej posadzce. Severin podniósł się zza stołu. Hastings nie podobało się jego spojrzenie. Chciała przemknąć obok niego, ale nie udało się jej, bo Severin chwycił ją w talii, szybko przesunął rękę w górę, jak najdalej od rany w boku i przyciągnął z powrotem. Odwrócił ją twarzą do siebie. Nadal ciężko dyszała. Może i chciałby ją zbić, ale nie zrobi tego. Nosi jego dziecko, a w boku nadal tkwią szwy. Severin milczał, patrząc na nią z góry. Rękoma objął jej szyję, kciukami podniósł brodę. - Boisz się mnie, a za chwilę napadasz na mnie - powiedział najspokojniejszym głosem, jaki kiedykolwiek słyszała z jego ust. - To zresztą nieważne. Chodzi o to, że robisz ze mnie głupca, kiedy tylko przyjdzie ci na to ochota. - Uznałeś mnie za kłamczuchę. Swoją matkę również. Czego się spodziewałeś? Że będę siedziała ze spuszczoną pokornie głową i pozwalała się obrażać? - Spodziewałem się, że raczej porozmawiasz ze mną, a nie że mnie zaatakujesz. Dałem ci zbyt wiele swobody, Hastings. Pora przykrócić ci cugli. - Co masz na myśli? - W ustach poczuła suchość. Wrażenie to jeszcze się nasiliło, kiedy patrzyła na krople wody spływające mu po twarzy. - Nie panujesz nad sobą. Cokolwiek przyjdzie ci do głowy, natychmiast to robisz, działasz bez żadnego zastanowienia. Nie mogę na to pozwolić. I nie pozwolę. Przez dwa wieczory będziesz jadła kolację w towarzystwie psa. Żeby mieć pewność, że nie zerwiesz się nagle i nie uderzysz mnie krzesłem, nożem czy jeszcze czymś innym, przywiążę cię do Edgara. - Puścił Hastings i odstąpił krok w tył. - Może nie powinnaś zakładać swojej najlepszej sukni. Edgar bardzo się ślini - dodał. Odwrócił się na pięcie i nie odwracając się, wyszedł z wielkiej sali. - Nie! - krzyknęła za nim. - Czy muszę uczyć cię wszystkiego od nowa, Hastings? - Damę Agnes z niedowierzaniem kręciła głową. - Nie, nie wygłaszaj mi tu mowy na temat tego, jak podle postępuje twój mąż. Zdumiewasz mnie. Rzuciłaś w niego tym naczyniem. Nie odpłacił ci pięknym za nadobne, ponieważ, w odróżnieniu od ciebie, lord Severin bierze pod uwagę konsekwencje swojego zachowania. Nie chce zrobić krzywdy ani tobie, ani dziecku. Ty natomiast najwyraźniej nie dbasz o to, czy rozbijesz mu głowę, czy nie. Och, że też musiałam zobaczyć to na własne oczy! Albo nauczysz się panować nad sobą, albo spędzisz w towarzystwie wilczura następne trzy miesiące. Damę Agnes, kręcąc głową, wyszła z wielkiej sali. Służba gapiła się na Hastings, podobnie jak i żołnierze. Edgar zaszczekał i nosem trącił jej dłoń. Przed kolacją lady Moraine przyniosła swą starą suknię do komnaty synowej. - Tylko dwa wieczory... To nie jest surowa kara. - On poniża mnie bardziej, niż mogę to znieść. Uznał mnie za kłamczuchę. Ciebie też. Nie boli cię to? - Uciekniesz znowu? - Nie dam rady. Żaden z jego ludzi nie pozwoli mi wyjść nawet na zewnętrzny dziedziniec - z jego rozkazu. Nienawidzę twojego syna, pani. - Rzuciłaś w niego misą, Hastings. Nie tak dawno temu kopnięciem chciałaś pozbawić go męskości. Ile jeszcze razy go zaatakowałaś? - Zasłużył sobie na to. Nie słyszałaś, co mówił? Oskarżył mnie o to, że kłamię. Oskarżył o to i ciebie, i Agnes, i Alice. Czy ty nie miałabyś ochoty go za to rąbnąć? Dlaczego ciebie to nie boli? Lady Moraine westchnęła. - To mój syn. Zakładaj tę suknię. - Niespodziewanie uśmiechnęła się. - Miał zresztą rację. Powiedziałabym wszystko, żeby cię chronić. - Przytuliła Hastings mocno do piersi i poklepała ją po policzku. - Tylko dwa wieczory, i będzie po wszystkim. Wszyscy zamilkli, kiedy Hastings weszła do wielkiej sali. Wiedzieli, co się stało i co stanie się teraz... Hastings patrzyła przed siebie, gdy Severin podniósł się z krzesła. W ręku trzymał sznur. Nie odezwał się, tylko ruchem głowy wskazał jej palenisko, spod którego przyglądał się jej wilczur Edgar. - Siadaj - powiedział. Usiadła na trzcinie. Jeden koniec sznura przywiązał do kostki jej nogi, drugim obwiązał szyję Edgara. Skinął na Alice, żeby podała Hastings talerz i wrócił na swoje miejsce. - Twoje jedzenie już zostało spróbowane. Wina też skosztowano. - Po co zawracać sobie tym głowę, skoro uważasz, że to ja sama zatrułam wino? - Dość, Hastings! I to było wszystko. Rozmowy się nie kleiły. Wszyscy, których znała od urodzenia, uciekali od niej wzrokiem. Wiedziała, że są ostrożni, może boją się nowego pana. Ugryzła mały kęs, potem odwróciła się, kiedy usłyszała, że Gwent coś mówi. Usłyszała głośne mlaskanie. To Edgar połykał kawałek ryby, który ukradł z jej talerza. Rozległ się śmiech lady Moraine. Niech ją licho! Najwyraźniej bawiły ją żarty syna. Przynajmniej Marjorie nie widzi tego upokorzenia Hastings. Ale ona jutro już będzie jadła w wielkiej sali. Hastings nie odzywała się. Jakiś czas później usnęła, wsparta o Edgara. Obudziła się, kiedy poczuła, że ktoś rozwiązuje sznur. - Chodź do łóżka, Hastings. - Severin wyciągnął do niej rękę. Udała, że tego nie widzi. Powoli wstała i przeszła obok niego, kierując się w stronę schodów. Severin nie poszedł za nią. 27 - Wszyscy widzieli, jak przywiązywał cię do tego brudnego wilczura. Siedziałaś jak zwierzę, spętana, na trzcinie. Jeszcze czuć od ciebie zapach psa. Czy masz również pchły? Marjorie przesłała Hastings najsłodszy ze swoich uśmiechów. - Takiego zapachu trudno się pozbyć - odparła Hastings i ugryzła kolejny kęs słodkiego sera. - Ale trzcina była świeża i pachniała rozmarynem. Nie było też pcheł. - Ciekawe, że Severin mnie rozkazał zostać w komnacie, a ciebie przywiązał do psa, tak by wszyscy widzieli. Powiedziano mi, że rzuciłaś w niego misą. To nie było mądre, Hastings. Kobieta, która nie grzeszy urodą, powinna nauczyć się postępować mądrze. - Przyznaję ci rację. - Hastings wypiła resztę koziego mleka. Rano, kiedy się obudziła, odczuwała mdłości, ale teraz była pełna energii. Krok miała lekki, ale serce tak ciężkie, iż trudno je było dźwigać w piersi. A tu jeszcze Marjorie bezczelnie z niej szydziła. - Dzisiaj podczas wieczerzy z przyjemnością popatrzę na ciebie przywiązaną do psa. Ciekawe, czy Severin poprosi, żebym zajęła twoje miejsce przy stole...? - Jeżeli to zrobi... - Hastings przerwała nagle. Severin wszedł do wielkiej sali. Był spocony, włosy przy - kleiły mu się do głowy. Ubranie miał poplamione krwią, ale uśmiechał się szeroko. Tuż za nim szedł Gwent, który poklepywał Severina po ramieniu. - Zabiłem niedźwiedzia. Dałem go MacDearowi. Dopilnuj, żeby go dobrze przyrządzono, Hastings. Alice! Przynieś piwo! Hastings bez słowa wyszła. Udała się do komnaty sypialnej po buteleczkę. Zaniesie mu kielich słodkiego wina, które lord Graelam przywiózł do Oxborough, a w winie będzie napój miłosny. Upewni się, że w pobliżu nie ma żadnej innej kobiety. Pokornie będzie prosiła o wybaczenie. Postara się mówić normalnym głosem, postara się, żeby słowa nie więzły jej w gardle. To porażka, myślała, szukając buteleczki z ziołami. Szykowała się do podania mężowi narkotyku, żeby ją pokochał. To żałosne. A w dodatku okazało się nieważne, bo buteleczka zniknęła. - Chodź, Hastings - odezwał się Severin, stając w drzwiach komnaty ze sznurem w ręku. Siedziała na łóżku. Nie spojrzała na niego, tylko potrząsnęła głową. - Pójdziesz z własnej woli albo cię zaniosę. To już ostatni wieczór. Nie denerwuj mnie. - Dość tego! Nie pozwolę, żebyś znowu przywiązał mnie do Edgara. Nie godzę się na takie traktowanie. Oczy mu pociemniały. Podszedł szybkim krokiem. Wziął ją na ręce i zniósł schodami. - Dobrze - powiedział na dole, nachylając się do jej ucha. - Teraz powiedz, czy chcesz, żeby wszyscy zobaczyli, jak cię będę wlókł, czy też sama pójdziesz do paleniska i poddasz się karze. - Pójdę - odparła, przełykając ślinę. Postawił ją na ziemi, popatrzył, jak poprawiła sobie suknię i z podniesioną głową poszła w kierunku paleniska. Edgar spojrzał na nią, zaszczekał i machnął puszystym ogonem. Słyszała, że Marjorie się śmieje. Słyszała chichot Eloise. - Siadaj, Hastings. Usiadła. Nie poruszyła się, kiedy znowu przywiązywał jeden koniec sznura do jej kostki, drugi do szyi Edgara. - Uważaj, żeby Edgar znowu nie ukradł ci kolacji - ostrzegł. Poszedł w kierunku wysokiego stołu. Za jego krzesłem stała Alice, trzymająca wielki talerz ze stekami z niedźwiedziego mięsa. - To tylko jeszcze dzisiaj, Hastings, i już będzie po wszystkim - szepnęła Alice, kiedy przyniosła jej jedzenie. - Wszyscy są zagniewani, że musisz tu siedzieć, ale nikt nie wie, co zrobić. Gwent powiedział, że rąbnąłby Severina toporem w głowę, gdyby nazwał go kłamcą. Ale powiedział też, że kopnęłaś Severina w męskość. A za to naprawdę należy ci się kara, jak też i za to, że uciekłaś z Oxborough i zraniłaś się nożem. Gwent próbował twoje jedzenie i wino. Jest w porządku. Jedz, Hastings. Już niedługo będzie po wszystkim. Ale ona nie jadła. Nie spoglądała też w kierunku stołu. Wiedziała, że Marjorie odwróci się i pomacha jej dłonią albo przynajmniej popatrzy na nią. Słyszała jej dźwięczny śmiech, wiedziała, że rozmawia z Severinem. W pewnym momencie nie mogła się powstrzymać. Podniosła głowę i zobaczyła, jak Marjorie pochyla się ponad pustym krzesłem Hastings. W ręku trzymała kielich wina. Hastings usłyszała, jak zwraca się do Severina: - Panie, spróbuj mojego wina. Przywiozłam je z Sedgewick. Może będzie ci smakowało. Hastings pojęła, że to Marjorie ukradła buteleczkę. Wlała napój miłosny przyrządzony przez Znachorkę do kielicha, upiła trochę, a teraz podawała go Severinowi. Jeśli on wypije, już zawsze będzie kochał tę kobietę! Skoczyła na równe nogi, a za nią Edgar. Zaszczekał głośno, przypuszczając, że to zabawa. Patrzyła, jak Severin podnosi kielich do ust. Widziała białe palce Marjorie szarpiące rękaw jego tuniki. Wypił wino, patrząc na Marjorie. Hastings usiadła. Edgar położył wielki łeb na jej kolanach. Jeszcze raz spojrzała w kierunku stołu i zobaczyła Trista biegnącego ku niej po trzcinie. Przebiegł po grzbiecie Edgara i ułożył się na jego głowie. Wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać Trista. Edgar polizał jej dłoń. - Już po wszystkim, Trist. Ona wygrała. - Pochyliła się i położyła głowę obok psiego łba. Poczuła, że Trist układa się jej na ramionach. * Następnego ranka obudziła się i zobaczyła Severina stojącego przy łóżku. Był kompletnie ubrany. Trist siedział mu na ramionach, lizał swoje wąsy. Nadal był chudy, brzuch miał zapadnięty, ale szybko dochodził do siebie. - Wczoraj wieczór wniosłem cię na górę - powiedział Severin. - Nawet się nie obudziłaś. Ubierz się, zabieram cię do Znachorki. Ma dzisiaj zdjąć szwy. Wyglądał tak samo jak wczoraj. Oczywiście, zaraz zobaczy go z Marjorie. Była pewna, że nie oderwie od niej mętnego wzroku. - Nie trzeba, żebyś ze mną jechał, Severinie. Z pewnością masz wiele do zrobienia. Sama sobie poradzę. Zdjęcie szwów to przecież nic takiego. - Ubierz się, Hastings. Nie będę powtarzał poleceń. Dlaczego się o nią troszczył? Odrzuciła przykrycie i dopiero wtedy zobaczyła, że jest naga. Spojrzała na Severina i nakryła się po szyję. Westchnął i odwrócił się na pięcie. - Poczekam na ciebie w sali - powiedział przez ramię. - Zanim wyjedziemy, zjesz śniadanie. Dlaczego ją rozebrał, jeśli był pod urokiem Marjorie? Znachorka koniuszkami palców nacisnęła brzegi rany. Głowę odrzuciła w tył, zamknęła oczy. - No i co? - zapytał Severin. - Ach, jeszcze tu jesteś, panie? - Odwróciła się i rzuciła mu niechętne spojrzenie. - Nie lubię, kiedy jesteś w mojej chacie. Jak większość mężczyzn, zajmujesz zbyt dużo miejsca. Mój biedny Alfred musi siedzieć na dworze, kiedy ty jesteś w środku. Teraz zabierz Hastings do domu. Już wszystko w porządku. Rana ładnie się zagoiła. Jeśli będzie miała na to ochotę, możesz znowu się z nią zabawiać. Powiedziałam jej, że mnie się takie zabawy nie podobają, ale ona jest młoda i wie jeszcze niewiele. Tak, zabierz ją stąd. - Z dzieckiem wszystko w porządku? - Dziecko wygodnie sobie leży. Nie martw się. Mężczyźni na ogół nie martwią się o dzieci w łonie żony. Zaczyna im zależeć na nich dopiero wtedy, gdy urodzi się chłopiec. Wiesz, panie, to może być dziewczynka, a wtedy okaże się, że martwiłeś się na darmo. - Mylisz się, Znachorko - odparł. Pochylił się, poprawił suknię i koszulę Hastings. - Chodź, jedziemy do domu - zwrócił się do żony, podając jej rękę. Kiedy już miał ją podsadzić na grzbiet Marelli, Hastings powiedziała: - Przepraszam. Muszę zadać Znachorce pewne pytanie. Zaraz wrócę, Severinie. Czekał na nią przed chatą, przyglądając się Alfredowi, który siedział na środku podwórka i leniwie się mył. - Znachorko, to Marjorie podała Severinowi twój napój miłosny. Sama wypiła trochę, a resztę podała jemu. Podczas wieczerzy nie odrywali od siebie wzroku. - Wszystko zepsułaś, Hastings! Na zęby świętego Ethelberta, w ten sposób oddałaś swojego męża tej kobiecie. - Czy jesteś pewna takiego działania napoju? Będą się wzajemnie kochali? - Oczywiście, że jestem pewna. Och, Hastings, powinnam cię udusić za to niedbalstwo. Ukradła ci napój, prawda? Daj spokój, nawet nie próbuj się tłumaczyć. No cóż, dla ciebie to już koniec. Nawet jeśli wyprawisz ją do Sedgewick, on za nią pojedzie. Nie będzie w stanie się oprzeć. Przykro mi, Hastings. - Odwróciła się i kręcąc głową, zaczęła coś mieszać w garnku stojącym na ogniu. - Czego chciałaś od Znachorki? - zapytał Severin. Hastings nie zdawała sobie sprawy z tego, że łzy ciekną jej po twarzy. - Jesteś bardzo blada, Hastings. Do licha! Ty płaczesz. Co się stało? Coś z dzieckiem? Nie mogła wydusić z siebie słowa. Potrząsnęła jedynie głową i pozwoliła sobie pomóc w dosiadaniu Marelli. To nic, Severinie. Zupełnie nic. Było już późne popołudnie, kiedy Marjorie ją znalazła. Nie ukrywała się wprawdzie, ale w ciągu ostatnich dwóch dni szopa przędzalni stała się jej schronieniem. - Hastings! Tutaj jesteś. Wszyscy zastanawiają się, gdzie się podziewasz. Powiedziałam, że zapewne wstydzisz się po tym poniżeniu, na jakie skazał cię Severin. Wszyscy to rozumieją, ale też są zdania, że zostałaś ukarana słusznie. - Marjorie roześmiała się. Palcami gładziła świeżo uprzedzoną wełnę, szarą i szorstką, z której miały być szyte tuniki i suknie dla zamkowej służby. - Czego chcesz, Marjorie? - Czy widziałaś Severina? Wzięliśmy trochę chleba, sera i wina na plażę. Dzień taki piękny, słońce jasno świeci, morze lśni błękitem. Cudownie spędziliśmy czas, ale przecież wiedziałaś, że tak się stanie. Hastings poczuła ostry ból przeszywający brzuch. - Nie wrócę do Sedgewick, Hastings - dodała Marjorie. Tego już było za wiele. Hastings powoli podniosła się ze stołka, wręczyła wrzeciono prządce Marze i wyszła z przędzalni. Marjorie szła tuż za nią. - Jesteś tchórzem, Hastings. Zachowujesz się jak zbity pies. Chyłkiem się przemykasz i kryjesz w norze. Hastings wiedziała, że gdyby nawet z całych sił starała się opanować, nic by z tego nie wyszło. Błyskawicznie odwróciła się i rzuciła na Marjorie. Chwyciła jej przepyszne srebrzyste włosy i szarpnęła z całej siły. - Ty suko! Ty przeklęta suko! - wysyczała. Marjorie nie była chucherkiem. Już po chwili kobiety tarzały się w pyle podwórza, wrzeszczały na siebie, popychały i szturchały. Hastings nie puściła włosów Marjorie, a ta podrapała jej twarz, kopnęła w brzuch, zdołała przeturlać się i przycisnąć Hastings do ziemi, próbując uwolnić włosy z jej uchwytu. Severin nie wierzył własnym oczom. Żaden z mężczyzn nie mógł uwierzyć. Severin zaklął i powstrzymawszy gestem Gwenta, podbiegł do walczących kobiet. Ujął Marjorie pod pachy i oderwał ją od Hastings. Hastings jednak nie puszczała jej włosów. Marjorie pisnęła z bólu i zaczęła wierzgać nogami. Znowu kopnęła Hastings w brzuch. - Puść ją, Hastings! Do licha, nie rób krzywdy dziecku. Hastings zobaczyła nad sobą męża, trzymającego Marjorie i bez słowa rozluźniła uchwyt. W ręku zostało jej spore pasmo włosów. Odczuła zadowolenie. Severin postawił Marjorie na nogi. - Co się tutaj dzieje?! Hastings podniosła się powoli. Jeden rękaw miała oderwany, była brudna, ale i Marjorie oblepiona była pyłem. Czuła, że po lewym policzku spływają jej strużki krwi, ale nie przejęła się tym. Wyrwała Marjorie garść włosów! Uśmiechnęła się i rzuciła srebrzyste pasmo w kałużę. Odezwała się głosem tak promiennym jak słońce nad jej głową. - Och, panie, Marjorie pragnie wrócić do Sedgewick. Nie czuje się tutaj szczęśliwa. Kiedy ją prosiłam, by przedłużyła wizytę, bo jest to także twoim pragnieniem, rozzłościła się na mnie. Ceni sobie niezależność, chce sama opiekować się Eloise. Dlatego też woli wyjechać. - Jestem zmęczony twoimi kłamstwami, Hastings - rzekł Severin. Odwrócił się do Marjorie. Marjorie miała rozciętą i spuchniętą wargę. To spowodowało, że Hastings poczuła się jeszcze lepiej. - Nie przyzwyczaiłeś się do moich kłamstw, Severinie? - odezwała się. - Nie możesz wyobrazić sobie, jak sama wlewam truciznę do swojego kielicha? Nie możesz sobie wyobrazić, że celowo rozlewam wino, by Trist się go napił? Severin odwrócił się, stanął twarzą do niej, ręce wsparł na biodrach. - Bądź cicho, Hastings. Trzymaj swój ostry język za zębami. Co się tu stało? Dlaczego zachowujecie się jak dwie przekupy i usiłujecie się nawzajem pozabijać? - To prywatna sprawa, panie - odparła Marjorie, wzruszając ramionami. - Nic, co mogłoby cię zainteresować. Twoja żona po prostu nie potrafi nad sobą panować. Sam o tym niedawno wspominałeś. Nawet ukarałeś ją za ten nieposkromiony temperament. Niczego się jednak nie nauczyła. Może powinna spędzić jeszcze kilka wieczorów obok wilczura? Hastings postąpiła krok w kierunku Marjorie. Severin szybko stanął między kobietami. - Żadnych bójek, bo ukarzę was obie. Teraz idźcie. Wyglądacie jak Edgar po polowaniu na niedźwiedzia. Marjorie pogwizdywała, przechodząc przez wielką salę. - Hastings, poczekaj chwilę. Odwróciła się. To był Gwent. Patrzył na nią ze strapioną miną. - Podjąłem decyzję, Hastings - powiedział, podchodząc do niej i lekko dotykając jej ramienia. - Dopilnuję, żeby ta kobieta wróciła do Sedgewick. Wszyscy pragną, by w Oxborough znowu zapanował spokój, a to niemożliwe, dopóki ona tu jest. Nie możesz sobie z nią poradzić, a przecież nosisz dziedzica mojego pana. Dopilnuję, żeby wyjechała. - Severin nie pozwoli jej wyjechać - odparła Hastings. Wzruszyła ramionami i poszła na górę. - Pozwoli, pozwoli! - zawołał za nią Gwent. - Rozmawiałem z lady Moraine. Powiedziała synowi, co powinien zrobić. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie! - pomyślała Hastings i skrzywiła się z bólu, który nagle poczuła w lewej nodze. Kiedy Marjorie ją kopnęła? W ciemności nocy Hastings śniła o łubinie, który pięknie zakwitł w jej ogrodzie. Śniła o tym, że łubin jest śmiertelną trucizną, i że ktoś chce wlać truciznę do kielicha Severina. Nagle coś się zmieniło. Nie było już łubinu. Był lekki dotyk ręki na jej brzuchu, a potem na kości miednicy, na bliźnie w boku. Położyła swoją dłoń na tej ręce, która nagle zamarła w bezruchu. Wsunęła pod nią swoją dłoń. Dotykała własnego ciała. Była naga. Co się stało z nocną koszulą? Wszystko jedno. Ręka pieściła ją, palce wślizgiwały się między jej ciało i dłoń. Głowę nadal miała ciężką, była w półśnie. Wiedziała, że powinna się odsunąć, ale nie zrobiła tego. Palce przesunęły się w dół. Ręka Severina, jego dotyk spowodował, że czuła się podniecona. Dotykał jej, głaskał, odnajdując właściwy rytm, rytm, który już zapomniała. Czekała tak długo... - Co tu robisz? Jego palce na chwilę zamarły. - Jesteś w moim łóżku - powiedział i znowu rytmicznie zaczął pocierać jej skórę. Próbowała się odsunąć, ale przytrzymał ją w tej pozycji. Klęczał teraz między jej nogami. Jego palce ześlizgnęły się w dół, a następnie wsunęły do środka. Wygięła się w łuk. Nie chciała tego, ale jęknęła z rozkoszy. Słysząc własny głos, oprzytomniała. Wiedziała, co jej robi. Chciała jeszcze. Pragnęła rozkoszy, pragnęła jego, chociaż wiedziała, że niedługo od niej odejdzie. - Tak jest dobrze - wyszeptał. Czuła na swoim ciele jego ciepły oddech. Dmuchnął na nią, a ona zadygotała jak liść na jesiennym wietrze. Potem wsunął palce głęboko, muskając ją wargami. Krzyknęła, wiła się, wbijała palce w jego nagie ramiona. - Severinie! - krzyknęła. - Dobrze - powiedział, a jego gorący oddech pieścił jej ciało. - Zaznaj rozkoszy, Hastings. Teraz. I tak się stało. Przyjęła go, kiedy w nią wszedł głęboko. Objęła nogami jego biodra, wciągając go jeszcze głębiej, a kiedy wsunął palce pomiędzy ich ciała, żeby znowu ją pieścić, poczuła, jak narasta w niej uczucie rozkoszy, aż w końcu nie była w stanie opanować tego cudownego obezwładniającego uczucia. Była u szczytu. W tym właśnie momencie szepnęła mu prosto w usta: - Kocham cię, Severinie. Kocham cię już od dawna. Zastygł w bezruchu, potem kilka razy pchnął szybko i silnie, po czym upadł na nią, ciężko dysząc. Powoli odzyskiwała zmysły. Nie mogła cofnąć wypowiedzianych słów. Leżały teraz między nimi, mocne, prawdziwe. Teraz wiedział, że nie potrzebuje się już o nią martwić. Pochyliła się i ugryzła go w ramię. Zapewne wziął to za gest miłości, ale to nie było to. Chciała ugryźć go do kości za to, co wyrwało się z jej ust. Stało się tak tylko dlatego, że obudziwszy ją, kochał się z nią tak, że zatraciła się w namiętności. Znowu go ugryzła. Uniósł się na łokciu i popatrzył na nią z góry. - Musisz poczekać kilka minut, zanim będę mógł ponownie dać ci rozkosz, Hastings - powiedział i zsunął się z niej. Po chwili usłyszała jego głęboki, równy oddech. Przyszedł do niej tylko dlatego, że była pod ręką i miał do niej prawo. Dlaczego nie poszedł do Marjorie? Przecież wypił napój miłosny z jej rąk. Na pewno pragnął Marjorie, i tylko Marjorie, a jednak przyszedł do niej. Przecież nosi w łonie jego dziecko. Dlaczego więc...? A ona, jakby rozumu nie miała, otworzyła się dla niego, oddała mu się jak nigdy, powiedziała, że go kocha. Była nieprawdopodobną idiotką! Zaklęła i poczuła się raźniej. 28 Alice zobaczyła Marjorie, jak chodziła w tę i z powrotem przed komnatą sypialną Hastings. Zeszła dwa stopnie niżej i przyczaiła się. Czego ta kobieta chce? Usłyszała, jak otwierają się ciężkie dębowe drzwi, które zaraz zostały zamknięte. To na lorda Severina czekała Marjorie. Alice nie była zaskoczona, ale pomyślała, że Marjorie ma dużo szczęścia. Co by zrobiła, gdyby to Hastings wyszła z komnaty albo gdyby towarzyszyła mężowi? No, ale ta kobieta ma przecież zawsze gotową jakąś historyjkę, potrafiłaby szybko coś wymyślić. Nie namyślając się, Alice bez wahania nastawiła uszu. - Czekałam na ciebie, Severinie. - Jest bardzo wcześnie, Marjorie. Czego chcesz? - Chcę, żebyśmy pojechali na plażę. Ranek jest ciepły, słońce grzeje. Chcę porozmawiać o przyszłości. Alice myślała, że dostanie czkawki. To suka, to przeklęta suka! Mówi tak po prostu, nie owijając w bawełnę, bardzo pewna siebie. Może, pomyślała Alice, i ona powinna wziąć od Znachorki napój miłosny? Wlałaby trochę do piwa Beamisa, tego ślepego niedołęgi. Usłyszała, że lord Severin głęboko westchnął. Walcz z tym! - chciała krzyknąć, ale powstrzymała się, ponieważ w tej samej chwili powiedział: - Dobrze. Usłyszała szum sukni Marjorie, a potem cichy jęk. Ta kobieta całowała go albo pieściła... Alice zaczęła głośno tupać i pogwizdując, weszła na górę. Szmer ustał. Kiedy weszła na podest, lord Severin stał plecami oparty o drzwi komnaty sypialnej. Trzymał Marjorie z daleka od siebie. No, przynajmniej nadal miał trochę wstydu, a może ten napój miłosny wcale nie był taki cudowny? - Dzień dobry, mój panie - odezwała się Alice głosem tak radosnym jak krzyk rybitwy, której udało się schwycić rybę. Marjorie ledwie skinęła głową. - Czy Hastings już się obudziła, panie? Chciałabym z nią porozmawiać. - Uciera jakieś zioła. - No to wejdę do niej. - Alice zapukała do drzwi i nie czekając na zaproszenie, weszła do środka. Nie domknęła drzwi i została w ich pobliżu. Położyła palec na wargach, kiedy Hastings podniosła głowę i otworzyła usta, żeby coś powiedzieć. - Muszę z tobą porozmawiać, Severinie, ale nie tutaj. Gdzieś z dala od niej. Chodź ze mną - rzekła Marjorie. Alice zatupała przy progu i otworzyła drzwi. - Panie, Hastings chce z tobą porozmawiać - powiedziała. - Znachorka dała jej mieszankę ziół, którą trzeba karmić kunę. To zakończy proces leczenia. Hastings patrzyła, zaskoczona. Nagle spostrzegła Marjorie stojącą obok męża tuż przy drzwiach. - Panie, czy Trist jest z tobą?! - zawołała głosem tak lodowatym jak woda zamarznięta w dzbanach. Kuna wysunęła głowę spod tuniki Severina. Severin rzucił okiem na Marjorie, podniósł rękę i zaraz ją opuścił. - Tak, jest tutaj. Już go przynoszę. Kiedy wyszedł z komnaty, zostawiając Trista wąchającego pootwierane słoiczki z ziołami, Alice chwyciła swą panią za rękaw. - Czyhała na niego, Hastings. Widziałam na własne oczy. To ona za nim łazi. Nie on za nią. - Ale jej nie odepchnął, prawda? - Nie zachowuj się jak zbity pies! Jesteś przekonana, że napój miłosny uczynił go niezdolnym do oparcia się jej wdziękom, ale ja w to nie wierzę. On się jej oparł! Naprawdę. Słyszałam. Mówił tak, jakby chciał, żeby się od niego odczepiła. Posłuchaj mnie, Hastings. Matka Severina, damę Agnes i ja rozmawiałyśmy o tym i zdecydowałyśmy, że najwyższy czas raz na zawsze załatwić sprawę z Marjorie. - Zabić ją? - spytała Hastings głosem pełnym zadumy. Potem potrząsnęła głową. - Nie mogę tego zrobić. Chciałabym, ale nie mogę. Król byłby niezadowolony, gdyby musiał znaleźć Eloise inną opiekunkę. - To był niezły żart, Hastings! - roześmiała się Alice. - Może wraca ci poczucie humoru? Nie, nie zamierzamy zgładzić Marjorie. Chcemy, żebyś zrobiła coś innego. Lady Moraine twierdzi, że to znakomite rozwiązanie. Powiedz, co o tym myślisz. Na orlik padł cień. - Muszę cię ukarać, Hastings - odezwał się Severin głosem głębokim i spokojnym. Odwróciła się tak gwałtownie, że straciwszy równowagę, siadła na grządkę. Niechcący wyrwała z ziemi pierwiosnek. - Och, mój Boże! Jeszcze nie twoja pora. Ale i tak jesteś bardzo piękny. - Zaczęła czule głaskać roślinkę. Severin patrzył na ten przeklęty kwiatek, czując ucisk w lędźwiach. Hastings podniosła głowę i spojrzała na niego. - Nie chcę być karana, Severinie. Wolę, żebyś wyjechał i podjął walkę z którymś z naszych sąsiadów albo przyłączył się do króla i walczył ze Szkotami lub Walijczykami. To z pewnością pomogłoby ci zająć czymś innym myśli. - Nie mamy żadnych poważnych wrogów. - Zdawał się rozważać jej propozycję. - Ale masz rację. Długie okresy pokoju są trudne. A nie boisz się, że mógłbym paść w walce? W ogóle o tym nie pomyślała, kiedy poprzednie słowa wyrwały się jej z ust. - Oczywiście, że nie chcę, by coś ci się stało. Może nie byłabym na tyle blisko, żeby przyjść ci z pomocą. - Cieszę się, że nie chcesz, bym zginął. - Ciebie już znam. Dlaczego zatem miałabym szukać innego męża? Wyobraził sobie innego mężczyznę jako jej męża. Myśl nie była miła. - Odwracasz kota ogonem, Hastings, a ja muszę cię ukarać. Nie próbuj mnie od tego odwieść. - Nie będę próbowała. Jesteś bardziej uparty niż Gilbert. Aha, czy masz sznur, Severinie? - Nie - odparł, potrząsając głową. - Mój ojciec zawsze powtarzał, że nie powinno się dwa razy stosować tej samej kary. A ty masz rację, gdy mówisz, że lepsze coś, co znasz, niż coś nowego. Strach przed karą jest mniejszy, jeśli wiadomo, jaka to będzie kara. Do licha, Hastings! Nie ośmielaj się udawać, że cię znieważam. Wiesz, że odłożyłem wymierzenie kary do czasu, gdy zostaną zdjęte szwy. Wiesz, że na ukaranie zasłużyłaś. Uciekłaś z Oxborough. Naraziłaś się na niebezpieczeństwo, a mnie na stratę czasu. - I to jest moja największa zbrodnia, prawda? Naraziłam cię na stratę twojego cennego czasu? - Daj spokój, Hastings. Nie pozwolę ci się dzisiaj wyprowadzić z równowagi. - Dlaczego akurat dzisiaj? Może wybierasz się na przejażdżkę z Marjorie? Może na plażę, gdzie będziecie mogli porozmawiać o przyszłości? Chcesz mieć pewność, że żółć nie będzie ci się burzyła? Skąd ona wiedziała, co proponowała Marjorie? Alice! Tak, bez wątpienia Alice wszystko słyszała. Potrząsnął głową i lekko położył rękę na ramieniu żony. - Nie mam czasu na przejażdżki. Zapytałem, czy chce, żeby Gwent jej towarzyszył, ale odmówiła. Przypuszczam, że jednak będę musiał z nią wkrótce porozmawiać. Nie wyglądał jak człowiek trawiony namiętnością. Wyglądał raczej jak człowiek znękany. Może Alice miała rację? Może napój miłosny nie podziałał? Hastings rozpogodziła się. Może ich zamiary również się powiodą... Nadal nie mogła wyjść ze zdumienia, że teściowa opracowała tak zawiły plan. Nie bardzo wierzyła w jego powodzenie, ale cóż szkodzi spróbować? Na łokieć świętego Ethelberta! Nawet z przyjemnością podejmie tę próbę. Teraz była mądrzejsza. Wiedziała, co robić. Nie będzie żadnego niezdarnego zachowania, żadnych oporów. Szybko przekona się, czy ta strategia przynosi pożądane rezultaty. - Dlaczego wyglądasz na tak bardzo z siebie zadowoloną, kiedy ja właśnie zastanawiam się, jak cię ukarać? Pogładziła się pierwiosnkiem po policzku. Jest jak aksamit, pomyślała. Godzien króla. Spojrzała na męża przez rzęsy. - Twoje usta wędrujące po moim ciele ostatniej nocy, Severinie, sprawiły mi wielką przyjemność. Zamarł z wrażenia. Wpatrywał się w jej wargi. - A kiedy wszedłeś we mnie, a ja uniosłam ku tobie biodra, zachciało mi się płakać z rozkoszy... Zwilżył wargi językiem. Nadal wpatrywał się w jej usta. - Spodziewasz się dziecka - powiedział w końcu. - Gdybym nawet nie nosiła jeszcze twojego dziecka, od dzisiaj miałabym je na pewno. Byłeś we mnie, Severinie, dotykałeś mojego łona. To tak wspaniałe uczucie, że znowu pragnę cię pieścić. Tak mi przykro, że nie masz czasu. - Na nos świętego Eggberta! Zabijesz mnie takimi pomysłami. Myśl sobie zresztą, co chcesz, myśli nie czynią żadnej szkody, ale może rozsądniej byłoby nie mówić głośno tego, co myślisz. Ale... co właściwie chciałabyś, żebym zrobił? - Chodzi o to, co ja chciałabym zrobić. Chciałabym pieścić cię ustami, tak jak ty mnie wczoraj pieściłeś. Pamiętasz, jak kiedyś trzymałam cię w dłoniach? - Pamiętam. - Słuchając jej, wyraźnie drżał. - Roześmiałbym się, gdybym tak bardzo nie cierpiał. Pamiętam, jak pierwszy raz dotknęłaś mnie ustami. To było... - przełknął ślinę, czując, że wzbiera w nim żądza - ...cudowne uczucie. Podniosła się powoli i przytuliła do niego. Ręka z pierwiosnkiem odnalazła jego męskość tak twardą jak drewniany palik podtrzymujący irysy. - Chciałabym znowu to zrobić, Severinie - powiedziała, gładząc go palcami. - I to zaraz. Przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Ogarnęło go niebywałe pożądanie. - Ale co właściwie chciałabyś zrobić? - Wszystko. Pieścić cię rękoma i ustami. - Wiele osób nas na pewno obserwuje - powiedział i chwycił ją za nadgarstki. Odsunął ją od siebie, chociaż nie chciał tego. Na palce świętego Elberta! Naprawdę nie chciał. - Zabierz mnie do lasu i ukarz mnie tam, jak tylko zechcesz. - Wspiąwszy się na palce i zarzuciwszy mu ręce na szyję, szepnęła mu prosto w usta. Ciemne oczy omal nie wyszły mu z orbit. Lady Moralne i Alice stały na wałach obronnych i patrzyły, jak Hastings i lord Severin wyjeżdżają z zamku. - Tak pędzą, że konie muszą być przekonane, że idą do bitwy - zauważyła Alice ze śmiechem. - A tak, to szczególna bitwa. Jadą do lasu, tak jak przypuszczałyśmy. Hastings pytała, dlaczego nasza strategia jest taka sama jak wcześniej. No cóż, teraz wymagamy od niej nieco większych umiejętności, ale rezultat powinien być taki sam. - Lady Moraine potrząsnęła głową. - Jest bardzo młoda, ale szybko się uczy. Podobało mi się to, co jej powiedziałaś. - No tak - odparła Alice. Była zadowolona z siebie. - Bo to prawda. Mężczyźni mają proste potrzeby i wymagania. Posiąść kobietę to ich pierwsza myśl, kiedy budzą się rano, i ostatnia, kiedy zasypiają. Gdy tylko Hastings to pojmie, twój syn już nigdy nie będzie musiał marszczyć z jej powodu brwi. - To prawda - przytaknęła lady Moraine. - Tak się cieszę, że ona kocha Severina. Och tak, Alice, bardzo go kocha. Nie byłaby w stanie przystać na nasz plan, gdyby go nie darzyła uczuciem. Jeśli zaś o niego chodzi, no cóż, zobaczymy. Mężczyźni są inni. Miłość nie ogarnia ich nagle. Mężczyzna musi czuć się dobrze z tym, co ma, zanim zacznie to doceniać i sercem, i umysłem. Oj, uważaj, Alice! Wiatr jest tak silny, że może zbić cię z nóg. Alice złapała się drewnianej poręczy biegnącej po wewnętrznej stronie wałów. - Na kości świętego Piotra! Wiem, że Hastings się powiedzie. Ba, pewnie nawet sprawi jej to wielką przyjemność. - Cieszę się, że przystała na nasz plan, chociaż była przekonana, że Severin sypia z Marjorie. Moja synowa jest bardzo rozsądna. - Tak jak powiedziałaś, kocha twojego syna. Nie wątpię również, że kiedy nie wrzeszczą na siebie, uwielbia jego ciało. I jestem przekonana, że Znachorka popełniła jakiś błąd. Ten napój wcale nie rzucił Severina w objęcia Marjorie. Założę się, że nawet o niej nie myśli. - Bogu niech będą dzięki. Ciekawa jestem, jak Severin ukarze Hastings. Alice roześmiała się tak głośno, że Auric, żołnierz trzymający straż w narożnej wieży, spojrzał na nią ciekawie. Podniosła rękę i pomachała do niego, Auric zaś uśmiechnął się szeroko, pokazując swoje sześć zębów. Hastings i Severin wrócili dopiero przed wieczerzą. Próbowali przekraść się na górę niezauważenie, ale nie udało im się to. - Panie, wiatr ustał! - krzyknął Gwent. - Zrobiło się chłodniej. Nadchodzi burza. Beamis też jest tego zdania. Wszystkie konie i inne zwierzęta są już bezpieczne w szopach. Większość naszych ludzi zgromadziła się w wielkiej sali. Widzisz ich, panie, tak jak i oni widzą ciebie. Każdy, kto nie jest ślepy, widzi was oboje. Hastings pociągnęła Severina za rękę i uśmiechnęła się. - Żartują sobie z nas, panie - powiedziała. - Masz liście i patyczki we włosach, a suknię rozdartą pod prawym ramieniem... - To ta ręka, która sięgała wszędzie, gdzie było trzeba, panie - odrzekła i zachichotała. - Pamiętasz, jak chciałeś, żebym trzymała się tej gałęzi nad głową? Pewnie wtedy rozdarłam suknię. - Podniosła rękę i wyciągnęła liść z jego ciemnych włosów. - Panie! - krzyknął Beamis. - Może zechciałbyś się wykąpać, zanim usiądziemy do posiłku? - Coraz śmielej sobie z nas żartują - zauważyła Hastings, wyciągając liść ze swoich potarganych włosów. - Alice! - zawołał Severin. - Podaj piwo. To zamknie usta tym prostakom. Kiedy prawie godzinę później Severin i Hastings zeszli na dół, w wielkiej sali słychać było głośne śpiewy i śmiechy. Edgar szczekał, goniąc za kością, którą rzucił mu jeden z żołnierzy. Było też kilka miłosnych sprzeczek, przy czym naj - bardziej interesująca rozgrywała się między Belle i jednym z żołnierzy. - Ciekawa jestem, czy w całym Oxborough została bodaj kropla piwa - odezwała się Hastings, uśmiechając się do męża. Zatrzymał się na chwilę, świadom, że obserwuje ich prawie sześćdziesiąt osób. - Muszę cię znowu ukarać, Hastings. - Musnął palcami jej policzek. Hastings odwróciła głowę i pocałowała go w otwartą dłoń. - Może powinieneś poczekać, aż urodzi się nasze dziecko? - Zaokrąglij się troszkę. - Lekko dotknął jej brzucha. - Zrób coś, żebym zobaczył, że ono naprawdę tam jest. - Już niedługo - powiedziała. - Już niedługo. Usiedli na swoich miejscach, odpowiadając na żarty Gwenta i Beamisa. Hastings chciała wziąć do ust kęs duszonej kapusty z cebulą, kiedy Severin chwycił ją za rękę. - Ktoś musi najpierw tego spróbować - przypomniał pospiesznie i zwrócił się do Marjorie: - Daj Hastings swój talerz, a ty weź jej. Marjorie miała ściągniętą twarz. Była blada, oczy pociemniały jej z bólu, a może ze złości - tego Hastings nie była pewna. Nie odezwała się. Eloise też siedziała cicho, skulona na swoim krześle obok opiekunki. - Oddaj jej również swój kielich - polecił Severin. Marjorie nadal nic nie mówiła, wykonując polecenia. Śmiechy i żarty trwały jeszcze długo po zachodzie słońca. Nadeszła burza. Wiatr wył tak, że na ścianach od strony morza fruwały gobeliny. - Wygrałaś. Hastings wypiła resztę wina, zanim odwróciła się do Marjorie. - Wygrałam? - powtórzyła wolno. Severin był zatopiony w rozmowie z Gwentem. Trist siedział mu na ramionach. - Wygrałam? To nie były zawody, Marjorie. Severin jest po prostu moim mężem. Napój miłosny, który ukradłaś z mojej komnaty, nie podziałał. Posłuchaj. Chcę, żeby zapanował tu spokój. Chcę, żeby mój mąż był przy mnie. Nie pragnę twej śmierci. Pragnę tylko, żebyś wyjechała z Oxborough. - Przyjrzałam ci się - odezwała się Marjorie, wpatrując się w Hastings twardym wzrokiem. - Jesteś dość urodziwa, ale to wszystko. Ja jestem piękniejsza od każdej kobiety, którą kiedykolwiek widziałam. Severin adorował mnie, stracił wręcz dla mnie głowę. Całował mnie, pieścił, a ja mu się oddałam. Chociaż teraz wykorzystałaś swoje ciało, żeby go przyciągnąć do siebie, nie powinno ci się to udać. Och tak, jego szalona matka z przyjemnością opowiedziała mi, jak Severin zabrał cię do lasu. Żeby pofiglować, wyjaśniła, śmiejąc się ze mnie. Powinien był pojechać ze mną! Nie rozumiem, dlaczego wybrał ciebie. - Może jest coś, co Severin ceni bardziej niż piękną twarz i wspaniałe włosy? Może dla niego ważniejszy jest honor? Może przekonał się wreszcie, jaka jesteś naprawdę, Marjorie. Czy rzeczywiście próbowałaś mnie otruć? - Marjorie wzruszyła ramionami, sięgnęła po kawałek świeżego chleba i włożyła go do ust. - Jutro rano wyjedziemy do Sedgewick. - Z przyjemnością popatrzę, jak odjeżdżacie. - Gdybyś tylko wypiła to wino! Albo gdyby kuna zdechła... Hastings na kolanach wyrywała chwasty spomiędzy łubinu i naparstnicy, nucąc coś sobie. Po wczorajszej burzy powietrze było rześkie. Wysoko na niebie świeciło słońce. Marjorie wyjechała. Dzięki niech będą dobremu Bogu. Przysiadła na piętach. W ręku trzymała chwast i otrząsała go z tłustej, czarnej ziemi. Severin powiedział coś cicho do Marjorie, zanim podsadził ją na grzbiet wierzchowca. - Co jej powiedział...? Odrzuciła chwast przez ramię i wbiła palik głębiej w sumie. Przywiązała do niego irysy krótkim kawałkiem grubej wełnianej nici. Orlik kwitł jak szalony, był obsypany żółtymi kwiatami. Już niedługo będzie je zbierała. Usłyszała cielic miauczenie i odwróciła się. Trist wdrapał się jej na kolana i przytulił łepek do brzucha. Głaskała jego mięciutkie futerko. - Czy już niedługo będziesz miał dzieci, Trist? Severin mówił, że gdzieś przepadłeś. Myślał, że poszedłeś z powrotem do lasu. Znalazłeś sobie partnerkę? Jeśli tak, to dlaczego ją zostawiłeś? Trist zamiauczał i wtulił się w podołek klęczącej Hastings. - Brzuszek masz znowu tłusty. - Zamilkła na chwilę, pochyliła się i przygarnęła zwierzątko do piersi. - Byłabym bardzo nieszczęśliwa, gdybyś zdechł. Padł na nią cień. Wiedziała, że to Severin. Podnosząc głowę, uśmiechnęła się do niego. Znowu do niej przyszedł. Wiedział, że znajdzie ją w ogrodzie. - Przyszedłeś zabrać mnie znowu na spacer po lesie? Czy przyciśniesz mnie do drzewa i zadrzesz suknię, tak jak zrobiłeś to wczoraj? Czy wejdziesz we mnie, kiedy oplotę cię nogami? Severin potknął się i mało nie upadł na grządkę kwitnących stokrotek. Wszystkie miały żółte środeczki i śnieżnobiałe płatki. Trist wyciągnął do niego łapkę. Severin przykucnął i podrapał zwierzątko pod brodą. - Do lasu, Hastings? Czy chcesz pójść na spacer, czy też zamierzasz coś jeszcze? - Tak naprawdę to chcę rozebrać cię do naga - powiedziała, pochylając się do niego. - Chcę położyć cię na plecach na miękkim zielonym mchu, a potem... może recytować ci wiersze? - Zachichotała i oparła się o niego. - Zobaczę, jak to na ciebie podziała. Severin pocałował ją. - Kiedy już powiesz mi wszystkie wiersze, posadzę cię na sobie i pozwolę, żebyś to ty mnie wzięła. Chciałabyś tego? W ten sposób będę miał wolne ręce i będę mógł cię pieścić. Siedziała bez ruchu, nie spuszczając oczu z jego twarzy. - Zostaniesz ze mną, Severinie? - Tak, zostanę z tobą na zawsze. Jesteś moją żoną. Pragnęła być również jego miłością, ale, jak przypuszczała, na to musiała jeszcze poczekać. Pewnego dnia ją pokocha. Znowu pojechali do lasu. - Może to stanie się ich zwyczajem? - powiedział Gwent do Beamisa. Ręką przysłonił oczy i obserwował Severina i Hastings, aż zniknęli mu z oczu. - Jeśli tylko pan znowu wszystkiego nie zepsuje. Dobrze, że przynajmniej ta piękna dziewka już wyjechała. Niech będą dzięki wszystkim świętym. Lord Severin wcale jej nie zatrzymywał. Nie pojedzie też do Sedgewick, żeby się z nią zobaczyć. - Zgadzam się z tobą i też mnie to cieszy. Chłopak okazał się rozsądny. - Kiedyś mi powiedziałeś, iż Hastings zagroziła Severinowi, że wywoła u niego rozstrój żołądka, jeśli ją oszuka. - Ciekaw jestem, czy rzeczywiście tak by zrobiła - zaśmiał się Gwent. - Każdego rzuciłoby to na kolana. - Wszyscy wkrótce przyzwyczaimy się do tego, że mój ukochany syn i Hastings w środku dnia gdzieś znikają - powiedziała jakiś czas później lady Moraine do Alice, polerując kropielnicę. - Na pewno - odparła Alice, spoglądając na Beamisa, który wierzchem dłoni ocierał usta po wypiciu piwa. - Ciekawa jestem, czy Beamisowi zdarzyło się gdzieś przepaść w środku dnia w tym całym jego cholernym życiu? Podczas wieczornego posiłku Severin nie kazał próbować jedzenia Hastings, i nikt się temu nie dziwił. Teraz, kiedy nie było już z nimi ludzi z Sedgewick, w wielkiej sali panowała przyjemna atmosfera - toczono swobodne rozmowy. Wyjechała bowiem Marjorie, która czyhała na życie pani i próbowała uwieść pana. Zniknęła też dziewczynka, która oskarżyła Hastings o podstępne poczynania, żeby zaskarbić sobie uczucie Marjorie. Za Eloise również nikt nie tęsknił. Tego wieczoru przy stole rozmawiano o miejscu zwanym Rosehaven. Co za tajemnica się tam kryje? Ta myśl zaprzątała wszystkie głowy. Następnego poniedziałku rano wyruszyli w drogę. 29 - Czy spotkasz się znowu z Marjorie, Severinie? Odwrócił się i spojrzał na nią. Leżeli na posłaniu wymoszczonym kocami. Noc była chłodna, powietrze ciężkie, wyraźnie dało się wyczuć nadciągającą burzę. To już druga noc po wyjeździe z Oxborough. Jutro wieczorem, jeśli nic się nie stanie - nie spotkają rabusiów i nie będzie padać; czy nie za wiele oczekują od dobrych bogów? - powinni dotrzeć do Canterbury. - Nie - odparł Severin i wsunął rękę pod jej suknię. Wszyscy podróżni - ona, Severin i dwunastu ludzi, którzy im towarzyszyli - leżeli owinięci w koce wokół dogasającego ogniska. Poczuła jego rękę na swoim nagim udzie. Przesunął dłoń wyżej, zatrzymał się, a potem popełzł palcami aż na brzuch. - Połóż się na plecach, żebym mógł dotknąć miejsca, gdzie kryje się dziecko. Ułożyła się na plecach. Ręka Severina była ciepła, skóra na dłoni stwardniała. - Nie chciałam zadać tego pytania, wymknęło mi się z ust. - Westchnęła głośno. - Nie znałam dotąd uczucia zazdrości, ale też nigdy wcześniej nie czułam się tak bezsilna. To nie jest dobre uczucie. Nienawidzę go. Nienawidzę go nawet bardziej, niż pragnę kopnąć Marjorie. - Wiem - powiedział. Zaczął głaskać jej brzuch. - Dla mnie to też było trudne, Hastings. Ona jest naprawdę piękna. Teraz chyba nawet piękniejsza, niż wówczas, kiedy była dziewczyną. Patrzyłem na nią młodzieńczymi oczami. Uwielbiałem ją wtedy, a kiedy przed laty ją zostawiłem, cierpiałem niewypowiedzianie. Nagle ona znowu znalazła się przy mnie i dawne uczucie przepełniło moje serce. Nie, nie odsuwaj się ode mnie, Hastings. Trudno mi o tym mówić, ale jestem ci to winien. Zniszczyłem cud, jaki mi się zdarzył, bo pozwoliłem, aby dawne uczucie powróciło. - O co ci chodzi? Jaki cud? - Nieważne. - Roześmiał się cichutko. - Nawet w tym stanie ogłupienia, w jaki wpadłem, zacząłem w końcu zdawać sobie sprawę z tego, że Marjorie jest dla ciebie niebezpieczna. Dostrzegłem również, że przez te wszystkie lata bardzo się zmieniła. Przysięgam ci, że kiedy była młoda, nie było w niej nawet krzty podłości. Hastings nie zaprzeczyła, chociaż trudno jej było uwierzyć, że Marjorie kiedykolwiek mogła mieć inny charakter. - Jeśli chodzi o Eloise, to wydaje mi się, że Marjorie rozgrzała ciemną stronę jej serca. Kłamała, chcąc cię zgubić w moich oczach. Hastings chciała krzyknąć: „Tak, Marjorie niszczy Eloise”, ale nie powiedziała nic. To nie była odpowiednia chwila. Po raz pierwszy Severin szczerze z nią rozmawiał. Czuła jego rękę na brzuchu. Słyszała chrapanie mężczyzn. Jeden mruczał coś przez sen. Z drugiej strony ogniska ktoś cicho rozmawiał, od czasu do czasu słychać było zduszony śmiech. - Co będzie, Severinie? - Co masz na myśli? Co będzie z nami? - Tak, z nami. - Jak to? Będziesz rodziła moich synów i córki, stworzymy potężną dynastię. Nasz ród przetrwa wieki, będzie znany i szanowany. - Wolałabym usłyszeć coś o nas dwojgu, a nie o dynastii. - Nie? - Pochylił się i pocałował ją. - To zabiorę cię do lasu i będziemy kładli się na każdej ścieżce, gdzie tylko przez konary dębów docierać będą promienie słońca. Nie, nie teraz, kiedy wrócimy do domu w Oxborough. Hastings usnęła z ręką Severina na swoim brzuchu. - Ta warownia to prawdziwy klejnot - powiedział Gwent, wskazując zamek z żółtawego kamienia, wznoszący się na końcu cypla wchodzącego jak długi kościsty palec w rzekę Glin. - Lord Brenfavern mówił, że Rosehaven należy do hrabiego Oxborough - powiedział Severin. - Nie wiedział o śmierci starego hrabiego. Zamku strzegą na zmianę żołnierze z tych okolic. Nigdy nie było kłopotów, ponieważ przez pewien czas w ciągu roku każdy tu służy. To bardzo ciekawa strategia. - Ale kto tu mieszka? - Już niedługo się dowiemy - odparł Severin. - Lord Brenfavern nie umiał powiedzieć nic na ten temat. - Uderzył konia piętami. - Trzymaj ją wysoko - krzyknął Gwent do żołnierza niosącego chorągiew z herbem Oxborough. - Nie chcemy żadnych niespodzianek, żadnego deszczu strzał na powitanie. Nie było strzał. Wartownik rozpoznał chorągiew Oxborough i pomachał przybyłym ręką. Słyszeli nawołujących się mężczyzn. Nie czekając na wezwanie, wartownik otworzył podwójne wrota, prowadzące na niewielki zewnętrzny dziedziniec. Stało tam rozproszonych co najmniej dwunastu żołnierzy, kilka koni i płatnerz wykuwający hełm. Żołnierze wznosili okrzyki powitalne, nikt nie próbował sięgnąć po broń. Severin dał znak Gwentowi i pozostałym ludziom ze swojego orszaku, żeby zatrzymali się na zewnętrznym dziedzińcu. On z żoną wolno wjechał na dziedziniec wewnętrzny. Hastings zaparło dech ze zdumienia. Severin, słysząc, jak pospiesznie chwyta powietrze, zatrzymał się. Wewnętrzny dziedziniec otaczały ogrody, pełne wspaniale kwitnących kwiatów. Było ich bardzo dużo, a na jednej ze ścian wspinał się po kracie krzew róży, rozsypując ogromne czerwone kwiaty od szczytu muru aż na ziemię. Wśród kwietnych kęp wznosiły się kamienne fontanny. Szum spadającej wody unosił się w powietrzu. Severin usłyszał świergot ptaka. Szerokie alejki przecinały rabaty, tak żeby nikt nie deptał kwiatów. Hastings czuła w powietrzu silny zapach róż. - To zamek księżniczki - powiedziała, szeroko rozpościerając ramiona. - Tylko popatrz. - Kochanki twojego ojca, Hastings. Bądź na to przygotowana. Traktował ją bardzo dobrze. To dla niej stworzył to rajskie miejsce. Hastings najpierw usłyszała okrzyki dzieci, potem je zobaczyła. Cztery dziewczynki wybiegły spośród krzewów, śmiały się, wołały coś do siebie. Dwie kobiety próbowały nadążyć za nimi. Najstarsza dziewczynka mogła mieć nie więcej niż dziesięć lat, najmłodsza cztery lub pięć. Zaskoczone, zatrzymały się gwałtownie. Ze zdumieniem wpatrywały się w obcych. Czy to dzieci ojca z nieprawego łoża? Hastings czuła, że coś ściska ją w żołądku. Wcale nie była pewna, że dobrze zrobiła, przyjeżdżając tu. Najwyraźniej ojciec od lat ją oszukiwał. Miał kochankę od czasu, kiedy zakatował jej matkę. I ona urodziła mu te dziewczynki. - Musicie zsiąść z koni - odezwała się najstarsza. - Matka nie lubi, kiedy ktoś depcze rabaty. Czy Gergen wam tego nie powiedział? Konie musicie zostawić na zewnętrznym dziedzińcu. Matka będzie niezadowolona, jeśli zniszczycie kwiaty. Severin skinął głową i zsiadł z konia. Odwrócił się i pomógł Hastings zsiąść z Marelli. - Jak się nazywasz? - zapytała Hastings dziewczynkę. - Marella. - Tak ma na imię moja klacz! Dziewczynka roześmiała się. - Twoja klacz jest bardzo ładna. Nie przeszkadza mi więc, że nosimy to samo imię. Tak samo nazywała się cenna klacz Wilhelma. Mówią, że kiedy zdechła, Wilhelm opłakiwał ją przez tydzień, a potem pochował ją pod oknem swojej komnaty sypialnej. - To szczera prawda - przytaknęła Hastings. - I prawdą jest również, że klacz Wilhelma miała białe skarpetki jak moja Marella. - Tata też to mówił. Najmłodsza dziewczynka, szczuplutka jasna blondynka o białej cerze, przecisnęła się między siostrami i podbiegła do Severina. Zbliżyła się do niego bez cienia strachu, czego nie można było powiedzieć o kobietach. Krzyczały coś do niej, ale nie zwracała na nie uwagi. - Kim ty jesteś? - zapytał Severin, przykucając. - Ja, panie, jestem Matilda. - To sławne imię. - O tak - odparła mała, odrzucając głowę do tyłu. Severin znał ten ruch, nie mógł jednak skojarzyć skąd. - Matilda była żoną Wilhelma i najpiękniejszą kobietą w Normandii. Tak jak ja, tylko że ja urodziłam się w Anglii, i pewnie tu zostanę. A kim ty jesteś, panie? - Jestem hrabią Oxborough, a to moja żona, Hastings. - Ja chciałam się nazywać Hastings - odezwała się siedmioletnia dziewczynka, występując nieco do przodu. - Tata jednak powiedział, że to niemożliwe, bo już inna dziewczynka nosi to imię. Więc nazywam się Normandy, tak jak kraina, z której pochodził Wilhelm. - Nie możesz być hrabią Oxborough - odezwała się Marella, chwytając Matildę za rękę i odciągając ją w tył. - Hrabią Oxborough jest mój tata. Ty kłamiesz. - O Boże! - szepnęła Hastings. - Tata przyjedzie i przepędzi cię - powiedziała Matilda. - Nikomu nie pozwoli nas skrzywdzić. Nagle przez szczebiot dzieci przebił się kobiecy głos: - Kim jesteś, panie? Co się tutaj dzieje? Dlaczego moi ludzie cię wpuścili? Na dźwięk tego głosu Hastings odwróciła się powoli. O Boże, wróciły wspomnienia. Pamiętała ten głos. Kobieta stała w pełnym słońcu, wysoka, wyprostowana, bez jednej siwej nitki w pięknych kasztanowych włosach, z czystymi zielonymi oczyma. Była masywniejsza, ale nadal piękna. Ciemnozielona wełniana suknia opadała do ziemi wdzięcznymi fałdami. Hastings zrobiła krok w kierunku tej kobiety. Wyciągnęła rękę, nadal nie wierząc własnym oczom, wpatrywała się w jej twarz. To przecież niemożliwe! Zwilżyła wargi językiem. - Mama...? Kobieta zamarła, a następnie jęknęła. Zgarnęła fałdy sukni i podbiegła do Hastings. Chwyciła ją za ręce. - Czy to możliwe? To naprawdę ty, Hastings? Och, moje dziecko, moje dziecko! O Boże, jesteś, to naprawdę ty! - Nic z tego nie rozumiem - powiedział Gwent, podchodząc i stając obok Severina. - Ja też - dodała Marella. - Chodź tutaj, Harlette! - krzyknęła jedna z kobiet do ciemnowłosej dziewczynki, która boczkiem zbliżała się do Gwenta. - Kim jest Harlette? - zapytał Gwent. - Moją siostrą. Nosi imię matki Wilhelma - odparła jedna z małych. - A to była kiedyś najpiękniejsza kobieta w Normandii. Ale kim jest ta kobieta, z którą przyjechaliście? - To jest moja żona i hrabina Oxborough - wolno powiedział Severin, przyglądając się, jak Hastings obejmuje i tuli swą odzyskaną matkę. - Ale to przecież mama jest hrabiną Oxborough! - zauważyła Normandy. - Nic nie rozumiem - wtrąciła Marella. Wszyscy widzieli, iż między Hastings i panią Rosehaven istnieje tak wielkie podobieństwo, że muszą być połączone bliskim pokrewieństwem. - Ale przecież zostałaś zachłostana na śmierć... - jeszcze raz powtórzyła Hastings, kiedy matka, płacząc, wciąż ją tuliła. - Ojciec nie chciał, żebym na to patrzyła, więc mnie zabrano, ale damę Agnes powiedziała mi, że nie żyjesz. Uspokajała mnie, kiedy płakałam. To ona się mną zajmowała. - Ach, Agnes! Jakże było mi jej brak. Rzeczywiście, ojciec kazał mnie wychłostać, ale kiedy straciłam przytomność, zaniósł mnie do domu. Ogłosił, że nie żyję, a następnie mnie zabrał do Znachorki. Kiedy wyzdrowiałam, powiedział, że nie może pozwolić na to, bym ponownie zajęła swoje miejsce w Oxborough. Gdyby się na to zgodził, byłby zhańbiony, ponieważ ośmieliłam się przyprawić mu rogi. Ale powiedział też, że nie może beze mnie żyć. On płakał, Hastings. Płakał i płakał, i błagał mnie o wybaczenie. Nie chciałam przebaczyć. Powiedziałam, że zachował się jak zwierzę. Odgrażałam się, że nigdy mu nie wybaczę. Przywiózł mnie do tej małej warowni. Wtedy była to żałosna kupa kamieni, ale założyłam ogrody. Tchnęłam w to miejsce życie. Nazwałam je Rosehaven. Stopniowo stało się tu pięknie. Później zobaczysz moje róże. Jedną nazwałam Hastings na twoją cześć. Matka zamilkła na chwilę. Przyglądała się córce, która była tego samego wzrostu co ona. - Jesteś śliczna, Hastings, piękniejsza niż róża, którą nazwałam twoim imieniem. Zawsze wiedziałam, że wyrośniesz na piękną kobietę. I proszę - miałam rację. Kiedy rodziła się któraś z moich kolejnych córek, szukałam w niej twoich rysów i zawsze znalazłam coś, co mi ciebie przypominało, choćby sposób, w jaki wzruszałaś ramionami. Marella śmieje się tak jak ty, Matilda tak samo odrzuca w tył głowę; każda ma w sobie coś, co przypomina ciebie. Och, jak bardzo było mi ciebie brak, jak wiele o tobie myślałam. Zastanawiałam się też, czy ty czasem myślisz o mnie i co myślisz. Czy uważałaś, że byłam zła? Grzeszna? Hastings potrząsnęła głową. Nie mogła wykrztusić słowa. Oczy miała pełne łez. - Błagałam go, żeby pozwolił mi cię zobaczyć, ale nie chciał się zgodzić. Powiedział, że gdybyś wiedziała, że żyję, nie potrafiłabyś utrzymać tego w tajemnicy. - Nawet kiedy umierał, nie zdradził swej tajemnicy... - Severin w zastanowieniu pocierał ręką brodę. - Mój mąż nie miał skrupułów - powiedziała matka Hastings. - A więc on nie żyje? - Już od wielu miesięcy. Uczynił Severina swoim następcą. Pobraliśmy się, kiedy leżał na łożu śmierci. Tak mi przykro, matko - powiedziała Hastings. Przez dłuższy czas lady Janet nic nie mówiła. Patrzyła na młody modrzew, który rósł w pobliżu. - Nie był złym człowiekiem. Chyba odczuję jego brak. Nie miałam wyboru, więc w końcu go zaakceptowałam, ale, muszę przyznać, kochał swe córki - wszystkie co do jednej - i dopilnował, żeby Rosehaven było bezpieczne. Mówisz, że nigdy o mnie nie wspomniał? No cóż, wątpię, żeby na łożu śmierci chciał być przez ciebie obwiniany, Hastings. Chodźcie teraz do zamku. Poczęstuję was słodkim winem i wybornymi ciasteczkami, które piecze moja kucharka. Wielka sala zamku Rosehaven naprawdę wcale nie była wielka. Wyglądała jak sala w zwykłym dworze. Nie była przygotowana na oblężenie. Ściany, wzniesione z różowego kamienia, ozdobiono pięknymi, grubymi gobelinami. Stały tu cztery stoły na kozłach, wyszorowane do białości. Było też nieduże palenisko, czyściutkie, bez śladu czarnej sadzy. Na kamiennej podłodze leżała świeża trzcina. W powietrzu unosił się zapach rozmarynu. To była kryjówka księżniczki. Kiedy już podano wino i ciasteczka, lady Janet wyjaśniła: - Twój ojciec kazał przysłać gobeliny z Flandrii. - Są piękne - powiedziała Hastings. - Zimą dzięki nim jest pewnie cieplej. - Nie, cieplej nie jest, ale miło na nie popatrzeć. Trist wysunął łepek spod tuniki Severina. Matilda zachłysnęła się ze zdumienia i wskazała go palcem. - Patrzcie, lord Severin nosi zwierzaka za pazuchą! - krzyknęła Harlette. Hastings popatrzyła na dziewczynki. - Jesteście moimi siostrami - oznajmiła, nadal próbując zrozumieć sytuację, i nie bardzo wierząc własnym oczom. Matka żyła i miała jeszcze cztery córki! Wzięła się w garść. - A to jest Trist. To kuna. Jeśli będziecie miłe i nie będziecie wrzeszczały, wyjdzie spod tuniki i pobawi się z wami. Trist wygrzebał się zza pazuchy i skoczył na stół. Przyjrzał się dziewczynkom i wyciągnął łapkę do Normandy. Dziewczynka pisnęła. Trist zamiauczał, położył się na grzbiecie i poruszał puszystym ogonem. - Jak twoja matka ma na imię? - zapytał cicho Severin, obserwujący dziewczynki, które ostrożnie skradały się coraz bliżej Trista. Kuna zaś urządziła dla nich prawdziwy pokaz. - Janet. Jej ojcem był hrabia Monmouth. Zmarł jakieś dwa lata przed tym, kiedy mój ojciec miał ją wychłostać za niewierność. - Aha, więc nie musiał obawiać się zemsty. - Ano tak, młodszy brat matki został hrabią, ale był zbyt młody, żeby szukać zemsty. Nigdy zresztą go nie widziałam. Lady Janet podała Severinowi następny kielich wina. - Myślę, że to będzie ci bardziej smakowało. Nie jest tak słodkie jak poprzednie. Oczywiście pochodzi z Normandii, chociaż nigdy nie myślałam, że winorośl może rosnąć w tym północnym klimacie. - Ojciec zmyślał - oznajmiła Hastings. - Wino naprawdę pochodzi z Akwitanii. Zarzuciłam mu kłamstwo już kilka lat temu, po rozmowie z handlarzem win. - Roześmiała się. - Wszystko, cokolwiek wiązało się z Wilhelmem Zdobywcą i Normandią, ojciec uważał za swoje. Spójrzcie tylko na nasze imiona. - To stara tradycja - odezwała się lady Janet. - Może nawet jest gdzieś spisana i schowana w Oxborough. Pewnego dnia może odnajdziemy pergaminy. No, czas na kolację. Mam nadzieję, Hastings, że będą ci smakowały potrawy mojej kucharki. Daleko jej wprawdzie do MacDeara, ale nauczyłam ją nieźle gotować. Wszyscy żołnierze z Oxborough zachowywali się jak najlepiej. Nie było plucia na trzcinę, odpędzania psa, którego miejsce było przy palenisku, nie było niemiłych odgłosów. Jedzenie było smaczne, ale rozmowa nie kleiła się. Hastings poczuła ulgę, kiedy posiłek dobiegł końca. Cztery dziewczynki były zachwycone, że mogą odstąpić swoją izbę sypialną siostrze i jej mężowi. Wszystkie bowiem chciały spać z matką, a taka frajda nieczęsto się im zdarzała. - To wszystko jest dziwne - rzekł Severin, zdejmując z siebie ubranie. Izba sypialna, chociaż niewielka, była ślicznie umeblowana. Stały w niej cztery kufry, każdy przykryty grubym brokatem z wyhaftowanym imieniem na wierzchu. Podłogę przykrywały kobierce. W rogu stał parawan, a za nim wanna. Łóżko było wąskie, lecz wysłane grubym futrem z niedźwiedzia. Severin jest taki samowystarczalny, pomyślała Hastings, obserwując męża. Większość rycerzy korzystała z pomocy giermka, on radził sobie sam. I był piękny. Ciekawa była, czy zastanawia się, co dla niego i jego przyszłości oznacza istnienie Rosehaven. - No tak - odezwała się, gładząc koronkę przy sukni. - Mam cztery siostry. - Dlaczego twój ojciec nic mi nie powiedział? - Może czuł się niezręcznie? Może uważał, że wszyscy uznają go za człowieka słabego, jeśli dowiedzą się, że tak naprawdę wcale nie zabił żony, tylko wywiózł ją i dalej z nią żyje. - To mnie dręczy, Hastings. Przecież musiał zdawać sobie sprawę z tego, że to się wyda. - Pewnie uważał, że zmarłemu będzie wszystko jedno, czy mu urągają czy wynoszą pod niebiosa. Piętno wstydu już go nie dotknie. Severin mruknął coś i nagi wszedł do słodko pachnącego łóżka. Hastings ściągnęła suknię przez głowę. - Gdzie jest Trist? - Z dziewczynkami. Mam nadzieję, że nie zamęczą go. Wsunęła się do łóżka. - Dlaczego nie zdjęłaś koszuli? - Myślami jesteś daleko od zmysłowych spraw, Severinie. Nie chcę cię więc kusić. Roześmiał się i pomógł jej ściągnąć koszulę przez głowę. Rzucił ją na podłogę. Swoje ubranie zawsze starannie układał, a jej... - Westchnęła i zwinęła się w kłębek obok niego. - Powiedz, co zrobimy - zapytała, całując go w ramię. - Rosehaven... - powiedział i zaczął gładzić jej włosy. - Nazwała to miejsce Rosehaven ze względu na kwiaty. To od niej przejęłaś umiejętność hodowania roślin. - Na pewno. Jutro chce mi pokazać różę, którą nazwała moim imieniem. - Jestem pewien, że ma kolce. I to duże. - Nie chciałabym być żadnym łagodnym kwiatkiem. - Twoja matka mieszka tu prawie od dziesięciu lat. To jej dom, dobrze zabezpieczony. Nie mam pojęcia, co z tym zrobić, Hastings. - Spytamy ją - odparła. Zwinięte w pięści ręce oparła na jego torsie. - Matka nie płakała, kiedy dowiedziała się, że ojciec nie żyje - zauważyła. - Sprawiała wrażenie, jakby było jej wszystko jedno. - Tego nie możesz być pewna. Dzisiaj dla was obu wszystko jest zbyt świeże. Trzeba czasu, żebyście znowu poznały swoje serca. Ale teraz o to się nie martw, Hastings. Teraz kochaj swojego męża. Zabrała się do tego z wielkim entuzjazmem. - Mam cztery siostry... - Wymruczała jakiś czas później, tuż przed zaśnięciem. A ja będę musiał im wszystkim zapewnić posag, pomyślał Severin i uśmiechnął się znienacka. Nie miał własnych sióstr i przyszło mu nagle do głowy, że podoba mu się nowa sytuacja rodzinna. Uświadomił sobie, że chce, by wszyscy razem pojechali do Oxborough. Chce żyć otoczony liczną rodziną. Być za nią odpowiedzialny. Oj tak, spodobała mu się myśl, że ma cztery małe siostry. * - Tu jest mój dom. Nie mogę wyjechać z Rosehaven. Lady Janet była spokojna, pogodna, uosabiała łagodność, cechę, która Hastings nie przypadła w udziale. - Matko, nie możemy pozwolić na to, żebyś tutaj została - gorąco przekonywała ją Hastings. - Odnalazłam cię po prawie dziesięciu latach. Odnalazłam też swoje siostry. Musicie wrócić do Oxborough. Tam jest przecież twój dom. - Nie chcę, żeby wspomnienia, które wiążą się z tamtym miejscem, odżyły. Tylko czekają, żeby mnie zranić. - Nie ma żadnych złych wspomnień. Severin wszystkie przepędził do diabła. Severin wodził wzrokiem od matki do córki. Teraz wiedział, jak Hastings będzie wyglądała za parędziesiąt lat. Podobała mu się ta wizja, ale chciał, żeby żona nie stała się taką uległą kobietą, jaką była jej matka. Nie! Pragnął jej pasji, śmiechu, nawet jej wrzasków, kiedy chciała go zabić. Wolałby już nigdy nie spotkać Marjorie. Nie przyzna się Hastings, że raz o mało co nie wziął tej kobiety. To było tego drugiego wieczoru, kiedy sznurem przywiązał Hastings do wilczura. Ale nie poszedł za Marjorie. Popatrzył na swoją śpiącą żonę, z głową wspartą na karku Edgara, i zwalczył pokusę. Następnego ranka już było mu łatwiej. A potem Hastings go uwiodła. Żona uwodząca męża... To z pewnością nie zdarzało się często, ale Hastings naprawdę to zrobiła. Przełknął ślinę, przypominając sobie popołudnie spędzone w lesie. Później myślał już tylko o niej. - Wiem! Krzyk Harlette wyrwał Severina z zadumy. Trist ułożył się wokół jej chudej szyi, a dziewczynka uśmiechała się szeroko. - Mama nie chce zostawić swoich ogrodów! - wyjaśniła. - Ale my chcemy, żeby pojechała - wtrąciła Marella, drapiąc Trista pod brodą, tak jak pokazał jej Severin. - To prawda - dodała Matilda, podchodząc bliżej. - Nie chcemy, żeby mama cały swój czas poświęcała kwiatom. Wolimy, by poświęcała go nam. Normandy stała z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Była śliczną dziewczynką, a w przyszłości stanie się piękną kobietą. Severin pomyślał, że będzie bardzo podobna do Hastings. - Matko - odezwała się Normandy. Mówiła wolno i spokojnie. Zupełnie inaczej niż Hastings, pomyślał Severin. Zgadzam się z siostrami. Zbyt wiele czasu spędzasz ze swoimi kwiatami. Przyzwyczaiłyśmy się, że mamy cię dla siebie tylko zimą, ale tak nie powinno być. Rozmawiałyśmy o tym i chcemy pojechać do Oxborough. Nasz brat... - skinęła głową w kierunku Severina - ...zgodził się, żebyś założyła sobie ogród w obrębie murów wewnętrznego dziedzińca. Severin po raz pierwszy usłyszał o tym, ale bez wahania potwierdził: - To prawda, pani. Możesz założyć sobie rabatki tuż obok grządek Hastings. Ona musi się jeszcze wiele od ciebie nauczyć. Dostrzegłem, że jej orlik nie jest taki, jak powinien, a łubin nie ma tak żywych kolorów jak twój. Lady Janet popatrzyła kolejno na swoje córki. W końcu, ze zmarszczonymi brwiami, zwróciła się do Hastings: - Ty, córko, jesteś panią Oxborough. Obawiam się, że nie potrafię być tylko pomocnicą. Od prawie dziesięciu lat niepodzielnie rządzę Rosehaven. Twój ojciec bywał tu przecież bardzo rzadko, a i wtedy nie zajmował się sprawami zamku. Jestem przyzwyczajona do tego, że wszystko dzieje się tak, jak ja sobie tego życzę. Poza tym jestem tutaj potrzebna. Cztery dziewczynki westchnęły, i ze smutkiem, ale również z nadzieją w oczach spojrzały na Hastings i Severina. Dwa dni później osiągnięto kompromis. Ustalono, że lady Janet i dziewczynki miesiące zimowe będą spędzały w Oxborough. - Przecież i tak my wszystkie, w odróżnieniu od kwiatów, rozkwitamy właśnie zimą. Będziemy miały ją tylko dla siebie - powiedziała Harlette. - Ja chcę być z Tristem - odezwała się Normandy, pocierając policzkiem o brodę Trista. - A ja? - rzuciła pytanie Hastings. - Ty masz swojego męża - odpowiedział Severin. Zwracając się do teściowej, dodał: - Myślę, że będziesz chciała asystować Hastings, kiedy tej zimy urodzi nasze pierwsze dziecko. Lady Janet szeroko otworzyła oczy. - Będę miała wnuka albo wnuczkę! - krzyknęła, klaszcząc w dłonie. - Nie obdarzymy dziecka żadnym imieniem związanym z Wilhelmem Zdobywcą czy jego żoną albo matką. - Matko, mnie dano imię klaczy Wilhelma. Pogodziłam się z tym, bo ojciec opowiadał, że Wilhelm naprawdę ją kochał i dosiadał jej, jadąc do Matildy. Podobno zapach klaczy przypominał mu ukochaną - odezwała się Marella. - Coś takiego! - zdumiała się Hastings. - Chyba musiał coś innego mieć na myśli. - Ojciec mówił, że biskup Odo bardzo chciał mieć tę klacz, ale Wilhelm nie chciał jej oddać - mówiła dalej Marella, wzruszając ramionami. Lady Janet zaczęła machać rękoma. Severin spostrzegł, że jej paznokcie nie są zbyt czyste. - Dość! Chcę, aby Severin mi przyrzekł, że swojemu synowi nie da na imię Odo ani Rolf, ani Grayson. Tak nazywał się stajenny Wilhelma, który zresztą źle skończył. - Daję ci moje słowo - odparł Severin. - Hastings, a co ty na to? - Myślałam raczej, żeby nadać naszemu synowi imię jakiegoś kwiatu. Może Łubin albo Pierwiosnek? Severin przyciągnął Hastings do siebie i na oczach jej czterech sióstr i matki mocno ucałował. Kiedy już mogła złapać oddech, uśmiechnęła się figlarnie i zapytała: - A co byś powiedział, panie, gdybyśmy córkę nazwali Naparstnicą? 30 Na niebie nie było ani jednej chmurki, znad odległego o kilka kilometrów morza wiał kojący wietrzyk. Nic nie zwiastowało nieszczęścia, kiedy nagle któryś z ludzi Severina trzymając się za brzuch, wydał okrzyk i spadł z konia. Po chwili było już po wszystkim. Gwent ostatni osunął się na ziemię. Twarz miał wykrzywioną bólem, a jego ogromne ciało gięło się w konwulsjach. Tylko Hastings i Severinowi nic się nie stało. Konie niespokojnie biły o ziemię kopytami, niektóre stawały dęba. Severin zsunął się z wierzchowca i podbiegł do swego towarzysza. - Co się stało? Co ci jest?! - Nie wiem - odparł Gwent, walcząc z bólem. - Nie wiem. - Po tych słowach głowa opadła mu na ramię. Severin krzyknął. W jednej chwili Hastings znalazła się przy nim. - On nie umarł, Severinie. Poczekaj. - Obejrzała wszystkich ludzi z orszaku. - Żaden z nich nie umarł, są tylko nieprzytomni. To musi być jakaś trucizna. Ale to przecież nie ma sensu. Jak to się mogło stać, że oni się zatruli, a my nie? - Wiem, jak to się mogło stać - odparł Severin, przysiadając na piętach. - Pamiętasz? Kiedy zatrzymaliśmy się na tym wiejskim targu, wszyscy chcieli napić się piwa. My jednak woleliśmy pospacerować, a potem chciałaś pojechać do pobliskiego lasu. Obydwoje nic nie jedliśmy ani nie piliśmy. - Ale jak to się mogło stać? Czy myślisz, że wszyscy obecni na targu zostali zatruci? - Nie wiem. Teraz martwię się, czy to coś groźnego. - Severin wstał, chwycił konia za wodze i sprowadził z porytej koleinami drogi. Przywiązał wierzchowca do drzewa. - Musimy ich wygodnie ułożyć. Jak myślisz, czy dziecku nie zaszkodzi, jeśli pomożesz mi ich przenieść, Hastings? - Na pewno nie. Pospieszmy się. Pozwolił więc, żeby Hastings uniosła za nogi dwóch mężczyzn, zbyt potężnych, by dał radę sam ich przenieść. Innych po prostu przerzucał sobie przez ramię. Rozbili obóz w pobliżu drogi na niewielkiej łące usianej stokrotkami i żonkilami. Hastings przyklęknęła, żeby zbadać Gwenta. Uniosła mu powieki, powąchała oddech, posłuchała bicia serca, palcami wyczuła puls na szyi. - Nie wiem, co im jest, Severinie. - Myślę, Hastings, że moja droga Marjorie mogłaby ci to powiedzieć... Severin, słysząc te słowa, wyrwał miecz z pochwy i napiął mięśnie. Był gotów do walki, ale nie miał na nią żadnych szans. Został wraz z żoną otoczony przez dwunastu ludzi, uzbrojonych w miecze, łuki i strzały. Na ich czele, z rękoma skrzyżowanymi na piersi, stał Richard de Luci. Powiódł wzrokiem po leżących towarzyszach Severina. Zdawał się ubawiony tym widokiem... - Ty nie żyjesz... - odezwał się Severin, wpatrując się w mężczyznę. - Lord Graelam de Moreton powiedział, że nie żyjesz. Poślizgnąłeś się na kości królika i rozbiłeś sobie głowę. - Ale nie widziałeś mojego ciała, prawda? Słyszałem tę historyjkę i omal nie pękłem ze śmiechu. Zastanawiam się, co z tobą zrobić, Severinie z Louges... - Teraz jestem również hrabią Oxborough. - Severin podniósł głowę. - No tak, dotarłeś do niej pierwszy. - Richard de Luci spojrzał na Hastings, która nadal klęczała obok Gwenta. - Nie zapominaj, że jej ojciec wybrał mnie na męża Hastings. Gdyby wolał ciebie na zięcia, na pewno by ci to powiedział. Ty jednak nie miałeś zostać nikim więcej, niż jesteś - rzekł Severin, zaciskając dłoń na rękojeści miecza. De Luci zaczął ciężko dyszeć, twarz poczerwieniała mu z upokorzenia. - Ty przeklęty skurwysynu! To kłamstwo! Staruch nie kierował się własnym rozumem. Wiem, że to Graelam de Moreton nakłonił go, aby wybrał ciebie. Tak, dobrze o tym wiem. Hastings powinna mnie poślubić i to ja powinienem zostać hrabią Oxborough. Cały majątek, wszystkie te ziemie, wszystkie wioski, które teraz należą do ciebie, Severinie, powinien być mój. Czy ten wstrętny staruch rzeczywiście był tak bogaty, jak mówiono? - Och, znacznie bardziej - odparł Severin. Stał bez ruchu, uważnie przyglądając się Richardowi de Luci i myślał, gorączkowo myślał. Spostrzegł, że gniew Richarda opada. - To skurwysyn! - rzucił znowu de Luci i sięgnął do miecza. Ale zatrzymał się w pół gestu. Potrząsnął głową. Teraz wydawał się zupełnie innym człowiekiem, spokojnym, rozważnym, w oczach już nie płonęła mu żądza mordu. - Zastanawiałem się nad powstałą sytuacją. Najpierw doszedłem do wniosku, że jeśli cię zabiję, nic na tym nie zyskam. Król wyda bowiem Hastings za kogoś, kogo dla niej wybierze, tak że Oxborough i wszystkie inne włości nie mnie przypadną. Gdybym nawet, zabiwszy ciebie, poślubił Hastings, król mógłby wpaść w gniew i chcieć mnie ukarać. W końcu wszakże znalazłem rozwiązanie. - O czym ty mówisz? To ja zdobyłem Hastings. Wszystko należy do mnie, i nadal będzie do mnie należało. Co zrobiłeś moim ludziom? Czy oni przeżyją? - Tak. Marjorie powiedziała, że będą chorować dzień czy dwa. Pytałem ją, skąd tyle wie na temat trucizn. Wyjaśniła, że przeczytała zapiski Hastings na temat ziół. No, powiedzmy, że przeczytała wszystko o truciznach. O mały włos jej nie udusiłem, kiedy od jednego ze swoich ludzi dowiedziałem się, że chciała cię otruć, Hastings. No, ale udało ci się uniknąć śmierci, to i Marjorie uszła z życiem. Wy dwoje też mieliście stracić przytomność. Prawdę powiedziawszy, prawie wszyscy mieszkańcy tej wioski będą chorowali. Nie wiedzieliśmy, do którego z kramów pójdziecie, więc Marjorie musiała zatruć piwo we wszystkich. To wcale nie było trudne. Jak udało wam się nie zachorować? - Jesteś złym człowiekiem - odezwała się Hastings, patrząc mu prosto w oczy. - Nic nie zyskasz, a przez to, co robisz, w moim mężu będziesz miał wroga do końca życia. Najlepiej dla ciebie, jeśli od razu uciekniesz jak tchórz, którym przecież jesteś. Król Edward nigdy nie zgodzi się na to, żebyś wrócił do Sedgewick. Będziesz żył na wygnaniu i umrzesz jako wygnaniec. - Ona ma rację - wtrącił Severin. - Dlaczego na nas napadłeś? Sam powiedziałeś, że nic na tym nie zyskasz. Myślisz, że znalazłeś rozwiązanie? Ja go nie widzę. Po co nas zaatakowałeś? Richard de Luci skrzyżował ręce na piersi. Ponad głową Hastings popatrzył na dwunastu przykrytych kocami ludzi, leżących na plecach, nieprzytomnych, niektórych chrapiących, innych jęczących. - No cóż... - wycedził. Pełne nienawiści oczy utkwił w Severinie. - Moja Marjorie pragnie cię, Severinie. Naturalnie, nie tylko ciebie. Równie gorąco pragnie Oxborough. Chce zostać hrabiną. Ponieważ mąż nic jej nie zostawił, bardzo boi się biedy. Wyciągnąłem to z niej i pozwoliłem wierzyć, że wszystko jest możliwe, bo miło mieć ją w łóżku. Przede wszystkim jednak chodzi o ciebie, Hastings. Doszedłem do wniosku, że mam tylko jedno wyjście. To właśnie jest rozwiązanie, o którym mówiłem, i ratunek dla mnie. Zabiję Severina, poślubię cię i ukryję do czasu, aż będziesz nosiła moje dziecko. Co wówczas zrobi król Edward? Zabije mnie? Człowieka, który zasiał ziarno w twoim łonie? Myślę, że nie zrobi tego. - Zrobi - odpowiedział Severin. - A jeśli nawet cudem unikniesz gniewu króla, zginiesz z ręki lorda Graelama de Moretona. - Nie, jeśli Hastings będzie w moich rękach. Ona jest osią mojego planu. Ona i jej łono. - No to się spóźniłeś - rzekła Hastings półgłosem. - Milcz, Hastings! - powstrzymał ją Severin. Jeden z ludzi de Luciego usłyszał jednak jej słowa i krzyknął: - Panie, nie rozumiem tego, ale ona powiedziała, że się spóźniłeś. - Spóźniłem się, bo co, Hastings? - Richard de Luci zbliżał się do niej z uśmiechem. - Bo co, Hastings? - Zabiję cię, jeśli cokolwiek stanie się Severinowi. O to chodzi. Kocham swojego męża i zabiję cię, jeśli go skrzywdzisz. - No cóż, zobaczymy. - De Luci skinął na swoich ludzi, którzy na tę komendę wymierzyli miecze w Hastings. - A teraz, lordzie Severinie, rzuć swój miecz i sztylet i pozwól, żeby moi ludzie związali ci ręce. Nie było cienia nadziei na ratunek. Severin widział, jak jeden z żołnierzy przykłada ostrze do szyi Hastings. Zabije tego człowieka! Teraz jednak nic nie mógł zrobić. Co za upokarzająca sytuacja! Ale jeszcze pokaże temu łotrowi, jaki błąd popełnił. Teraz wszakże de Luci był panem sytuacji. Richard ujął Hastings za ramię i odciągnął ją od męża. - Jeśli stanie się jej najmniejsza nawet krzywda, zabiję cię! - krzyknął Severin. - Lordzie Severinie, wygląda na to, że i ty, i twoja żona jesteście sobie bardzo oddani. Czyżbym miał uwierzyć, że zależy ci na niej nie tylko dla majątku, który wniosła ci w posagu? Severin nie odezwał się, ale też nie spuścił wzroku z twarzy de Luciego. Nie da mu tej satysfakcji. De Luci znów podniósł rękę, na co jeden z jego ludzi tępą stroną miecza uderzył Severina w głowę. Severin padł. Trist miauknął głośno i wygrzebał się spod jego tuniki. Napastnicy odskoczyli w tył. - Co to jest? Czy to łasica? - Może to jakiś krewniak diabła. - Nie bądźcie głupi! - powiedziała Hastings z oburzeniem i pogardą w głosie tak wielką, na jaką tylko umiała się zdobyć. Nie chciała, żeby Tristowi stało się coś złego. - To kuna. Jest naszym ulubionym zwierzakiem. Trist, chodź tutaj. Trist podbiegł, po sukni swej pani wspiął się na jej ramiona. Wyciągnął łapkę w kierunku leżącego Severina. - W porządku, Trist. Severinowi nic nie będzie. A ty zostań ze mną. Trist wąsami połaskotał ją w policzek. - Hastings, możesz wsiąść na swoją klacz - odezwał się de Luci. - Jedziemy! Ludzi z Oxborough zostawili nieprzytomnych. Kiedy Severin odzyskał świadomość, zorientował się, że leży przywiązany do grzbietu swojego wojennego konia. Ręce miał związane z tyłu. De Luci natychmiast zauważył, że Severin jest przytomny. - Zostawię cię tak jeszcze przez jakiś czas, mój panie. Da ci to przedsmak poniżenia - zaśmiał się. - Nie, nie zabiję cię, przynajmniej nie teraz. Jeszcze możesz mi się przydać. Marjorie uważa, że Hastings to suka. Odparłem, że będę miał ciebie pod ręką, gotów cię torturować, jeśli twoja żona nie zrobi tego, czego od niej zażądam. Podjechał do Hastings i zrównał swego konia z Marellą. Zadowolony z siebie, nadal się śmiał. - Jesteś żałosny - rzekła Hastings, patrząc przed siebie. - Co powiedziałaś? - zapytał, siląc się na spokój. - Powiedziałam - wyjaśniła, patrząc na niego - że jesteś żałosny. Sam trzymasz się na bezpieczną odległość. Jednemu ze swoich ludzi kazałeś powalić Severina i przywiązać go do końskiego grzbietu, a teraz śmiejesz się, ponieważ on jest bezsilny. Nie wierzę, byś kiedykolwiek chciał się zmierzyć z Severinem. Zabiłby cię od razu, bo jesteś tylko żałosnym tchórzem. Twarz de Luciego najpierw poczerwieniała, a potem powoli, bardzo powoli, w miarę jak jego oczy ciemniały, twarz bladła, aż stała się kredowobiała. - No tak, Marjorie mnie uprzedziła, że straszna z ciebie suka - powiedział, cedząc słowa. - Zapewniłem ją, że potrafię sobie z tobą poradzić. Cała rzecz w tym, by wiedzieć, co zrobić i kiedy. - Podniósł rękę i uderzył Hastings w twarz z taką siłą, że niemal nie zrzucił jej z konia. Trist miauknął głośno i chwycił się kurczowo jej sukni. Zapowiedź tego, co miało się stać, dostrzegł w jej oczach. - Ibac! - krzyknął. - Trzymaj ją! Zsuwała się już z siodła, gotowa rzucić się na swego prześladowcę, kiedy nagle chwyciła ją silna ręka i wciągnęła na konia. Jęknęła z bólu, ale zaraz zamilkła, wściekła na siebie, że nie udało się jej powstrzymać jęku. - Jeszcze cię dostanę, ty żałosny skurwysynu! - wy dyszała. Nie uderzył jej drugi raz. Kątem oka dostrzegła, jak dłonią w rękawiczce gładzi krótką bródkę. Ludzie z eskorty jechali w milczeniu. Tylko człowiek nazwany Ibakiem w pewnej chwili cicho odezwał się do Hastings: - Gdybym cię nie powstrzymał, rzuciłabyś się na niego. Pamiętaj, że nie masz żadnej broni i jesteś tylko kobietą, a lord Richard jest człowiekiem gwałtownym i nieprzewidywalnym. W jednej chwili potrafi się do ciebie uśmiechać, a w następnej wbije ci nóż między żebra. Wydaje się, że jest spokojny jak mnich, a za chwilę uderza jak dziki zwierz. Nie rozumiem cię. - Mówisz prawie szeptem. - Hastings uśmiechnęła się. - Czyżbyś bał się tego szaleńca? - Nie powiedziałem, że jest szalony - odparł Ibac, zwilżając wargi językiem. - O nie, nie jest szalony, ale lepiej nie doprowadzać go do złości. Uważaj na siebie, pani. De Luci zarządził postój, kiedy zmierzch zaczął gęstnieć. Ludzie szybko zajęli się swoimi sprawami. - Rozwiążcie go - powiedziała Hastings, która stanęła obok wierzchowca Severina. De Luci skinął głową, ale ostrzegł: - On jest przebiegły. Nie spuszczajcie go z oczu. Przywiążcie go do drzewa i niech dwóch ludzi zostanie przy nim. Severin bał się, że wyrzuci z siebie wszystkie wnętrzności. Przez chwilę stał bez ruchu, próbując odzyskać równowagę i uspokoić żołądek. Wziął kilka głębokich oddechów. - Dobrze się czujesz, panie? Nie mógł wydobyć z siebie głosu. Skinął więc głową. Trist przeskoczył z ramienia Hastings na ramię Severina i wsunął się pod jego tunikę. Było ciemno, jedynie światło ogniska rozpraszało nieco mrok, kiedy jeden z ludzi podał Hastings kawałek pieczonego królika. Podziękowała i zaproponowała mięso Severinowi. - Nie, dziękuję - powiedział. - Nosisz moje dziecko, lepiej nakarm je. - Najpierw nakarmię jego ojca. Otwórz usta. Kiedy Severin już się pożywił, Hastings spojrzała na Ibaca, a potem przeniosła wzrok na kawałki piekącego się w ognisku królika. Nakarmiła i Trista, który wyglądał na bardzo nieszczęśliwego, ale potem zjadł dwa kawałki spieczone na węgiel, lecz niezwykle smaczne. - Przykro mi, Trist. Wiem, że nie lubisz królika, ale przecież chyba nie jest zły, prawda? Kuna myła sobie pyszczek. Rzuciła okiem na Hastings i wróciła do swej toalety. Hastings roześmiała się w głos. On jest obrażony - powiedziała do męża. - Obrażony, bo nie dostał wieprzowiny. Severin również parsknął śmiechem, choć sytuacja była niewesoła. De Luci popatrzył na nich ze zmarszczonymi brwiami. Otworzył usta, ale się nie odezwał. Ponownie zajął się jedzeniem i rozmową ze swoimi ludźmi. Hastings powtórzyła Severinowi, co powiedział jej Ibac. Severin wpatrywał się w nią i sprawiał wrażenie, jakby nie słyszał jej słów. Potem odezwał się cichym, lecz pełnym wściekłości głosem: - Jak mogłaś, Hastings! Na zastępy świętego Piotra! Czy ty wiesz, co on mógł zrobić?! - Nie zastanawiałam się nad tym - odparła, rozkładając ręce. - On jest szalony, a przynajmniej nie potrafi nad sobą panować, a to musi działać na naszą korzyść. Może uda nam się to jakoś wykorzystać. Popatrzył na nią dziwnym wzrokiem. Pragnął jej dotknąć, pragnął ją przytulić, przycisnąć jej twarz do swej piersi. Głośno przełknął ślinę i odwrócił wzrok. De Luci nie puści go wolno. Musi coś wymyślić, a tu Hastings mówi o czymś, co ma działać na ich korzyść. - Masz rację - odezwał się cicho. - Musimy zastanowić się, jak najlepiej wykorzystać tę jego słabość. - Będę nad sobą panowała - obiecała z tak wielkim przekonaniem w głosie, że Severin znowu się roześmiał. - Zabierzcie ją od tego skurwysyna! - wrzasnął de Luci. - Przyprowadźcie ją do mnie. - Wszystko w porządku, Severinie - powiedziała Hastings, posłusznie wstając, kiedy jeden z żołnierzy podszedł do niej. - Będę nad sobą panować i dowiem się, jakie on ma zamiary. Ale nie dowiedziała się niczego. De Luci podał jej kubek, a że czuła wielkie pragnienie, nie zastanowiwszy się, wypiła piwo. Po krótkiej chwili osunęła się na ziemię. Nie wiedziała, że Severin, który także pił z tego kubka, jest również nieprzytomny. Trist ułożył się przy jego twarzy. Hastings obudziła się i ujrzała Eloise stojącą tuż obok. Chuda twarz dziewczynki była bez wyrazu, wyglądała jak maska śmierci. Oczy miała puste. - Nie umarłaś... - Nie umarłam. Czy jesteśmy w Sedgewick, Eloise? - Tak, ciebie i lorda Severina przywiózł tu mój ojciec. Martwił się, że śpisz i śpisz. Lord Severin ryczał jak ranny niedźwiedź, ale ojciec po prostu ogłuszył go mieczem. Ale już się obudziłaś. Zawołam Marjorie. - Eloise...? Dziewczynka odwróciła się powoli, niechętnie. - Twój ojciec chce zabić lorda Severina i... - zaczęła Hastings. - O, Hastings! Obudziłaś się i od razu próbujesz przeciągnąć kogoś na swoją stronę. Eloise, skarbie, przynieś z kuchni kubek mleka. Oczyści wnętrzności Hastings. Twój ojciec nie chce, żeby umarła, jeszcze nie teraz. - Marjorie, jak miło cię widzieć. - Bądź cicho! - Marjorie nie powiedziała nic więcej, dopóki Eloise nie wyszła z niewielkiej izby sypialnej. - Posłuchaj. Nie wiedziałam, co Richard planuje. Ja tylko chciałam, żebyś znikła ze sceny, tak bym mogła mieć Severina dla siebie. Ale Richard chce mieć Oxborough, a jedynym sposobem na zdobycie przez niego tego majątku jest poślubienie ciebie. - To nie ma najmniejszego sensu, Marjorie! - Hastings nie mogła pojąć takiego rozumowania. - Przecież wiedziałaś, że de Luci pragnie zawładnąć Oxborough, a będzie mógł je zdobyć tylko wtedy, kiedy zabije Severina. Zdałabyś sobie z tego sprawę, gdybyś choć trochę wykorzystała ten swój rozumek, który musi się przecież kryć za tymi pięknymi włosami. Marjorie dość długo milczała. W końcu skinęła głową. - Tak - powiedziała. - Chyba rzeczywiście zdawałam sobie z tego sprawę, ale widzisz, Hastings, on mi coś obiecał. Obiecał, że nie zabije Severina. Obiecał mi i Severina, i dużo złota, żebyśmy razem mogli żyć we Francji. - Ale Severin nadal będzie wówczas hrabią Oxborough. - Nie. Jeżeli... - ...jeżeli de Luci go zabije. Nie chodzi mi o siebie. Jeśli możesz, ratuj Severina. Zabierz go do Francji, zabierz go gdziekolwiek chcesz, uratuj mu życie. Jesteś słaba, Hastings - stwierdziła Marjorie z krzywym uśmiechem. - Błagasz, żebym ratowała Severina. Bardzo wątpię, czy on by tak zabiegał o ratowanie ciebie. Jeszcze nie spostrzegłaś, że mężczyźni myślą tylko o sobie, o tym, jak mogą stać się jeszcze ważniejsi? Ale jeśli chodzi o Severina, wierzyłam, że on jest inny. To prawda, pragnął majątku twojego ojca, ale tylko po to, żeby uratować swe zniszczone dziedzictwo i zapewnić opiekę swej nieszczęsnej, szalonej matce. Ale teraz widzę, że on się zmienił. Przywykł do władzy, jaką dał mu ślub z tobą. Stanie się tak samo samolubny jak inni mężczyźni. - On nie jest samolubny i ty dobrze o tym wiesz, Marjorie. Ale powiedz mi, dlaczego nie powiedziałaś de Luciemu, że spodziewam się dziecka? - Chciałam mu powiedzieć - odparła Marjorie, wzruszając ramionami - lecz zmieniłam zdanie. Mam go w ten sposób w ręku. Może jeszcze uda mi się to jakoś wykorzystać. Wiem, że ty mu tego nie powiesz. - Otwórz oczy, Marjorie! Przestań się łudzić. De Luci zamierza zabić Severina. Jeśli tego nie zrobi, nie zrealizuje swych planów przejęcia Oxborough. - Nie bądź taka pewna - odparowała Marjorie. - Są jeszcze inne sposoby. Hastings zaczęła domagać się wyjaśnienia, kiedy nagle w drzwiach ukazał się Ibac. - Mój pan powiedział, że kiedy tylko lady Hastings się obudzi, ma zejść do wielkiej sali. - Popatrzył na Hastings wzrokiem pełnym niepokoju. - Czy możesz chodzić, pani? Może zniosę cię na dół? Hastings potrząsnęła głową, wolno, bardzo wolno opuściła nogi na podłogę i wstała. Kręciło jej się w głowie, czuła się bardzo słaba. Zastanawiała się, jak długo leżała nieprzytomna. W drzwiach stanęła Eloise. W ręku trzymała kielich. Marjorie wzięła od niej kielich i podała go Hastings. - Poczujesz się silniejsza. Wypij. - Jeszcze trochę trucizny, Marjorie? Ibac głośno wciągnął powietrze i zakłopotany wpatrywał się w srebrnowłosą kobietę. Patrzył na nią tak, jakby patrzył na postać Marii Dziewicy - z nabożnym lękiem. O co chodzi z tą trucizną? Nie, niemożliwe, lady Hastings musi być w błędzie. Marjorie nie odezwała się, uśmiechała się tylko, kiedy Hastings podniosła kielich do ust. To było kozie mleko, słodkie i tłuste. Poczuła przypływ sił. Trist, który leżał obok, teraz wskoczył jej na ramię. Ibac trzymał się w pobliżu, wyciągnął rękę, gotów w każdej chwili ją podtrzymać, ale Hastings jakoś trzymała się na nogach. Intensywnie rozmyślała nad sposobem uratowania Severina. W wielkiej sali Sedgewick belki na suficie były czarne, stoły wsparte na kozłach podrapane, ławy tak brudne, że brzydziła się usiąść. Trzcina na podłodze wydawała woń stęchlizny, a w powietrzu unosił się wyraźny zapach moczu. Sześć wilczurów leżało na zbitej trzcinie w pobliżu wielkiego paleniska. Jak długo przebywał tu Richard de Luci? Ponad tydzień, pomyślała, patrząc na zaniedbane wnętrze. Sir Alan nigdy by do takiego stanu nie dopuścił. De Luci siedział na krześle pana zamku. - Gdzie jest sir Alan?! - zawołała Hastings. - W lochu, razem z twoim mężem i ludźmi z załogi Sedgewick - odpowiedział jej z uśmiechem. - Szkoda, że nie umarł, kiedy panowała tu gorączka, nawet nie zachorował. Nie podoba mu się w moim lochu. Podejdź no tu, Hastings. Niechże ci się przyjrzę. Nie chciała się zbliżyć, ale na plecach czuła rękę Ibaca, który leciutko popchnął ją do przodu. - Wyglądasz jak czarownica, a śmierdzisz jak pies. Rozejrzała się wokoło z wyraźną pogardą, a potem zwróciła się do niego: - Gdybym została zmuszona pozostać tu pod opieką twoją i Marjorie, już po tygodniu śmierdziałabym tak jak ta sala. Dobrze, że nie ma o tym mowy. Richard de Luci zerwał się z krzesła i z podniesioną pięścią podbiegł do niej. - Ty przeklęta dziwko! - warknął. Był tak wściekły, że trząsł się. Ibac głośno wciągnął powietrze i wysunął się przed Hastings - - Jest jeszcze słaba i chora, panie. Kiedy dojdzie do siebie, będzie bardziej pokorna. Hastings była przekonana, że de Luci zabije Ibaca. W ostatniej chwili cofnął pięść. - Przyprowadźcie lorda Severina. Powiem mu, co teraz nastąpi. Marjorie stała, milcząc i wpatrując się w Richarda. Eloise skrywała się za stołem. Czy ojciec znowu źle ją traktował? - Zastanawiałem się - powiedział wolno de Luci, wpatrując się w piersi Hastings - czy nie powinienem cię zgwałcić w obecności Severina. Jak myślisz, czy w ogóle zwróciłby na nas uwagę, gdyby w tym samym czasie trzymał w ramionach Marjorie? 31 Hastings nie zawahała się ani chwili, chociaż ból, jaki poczuła, wyobrażając sobie tę scenę, jak sztylet przeszył jej ciało. - Nie wiem - odparła z całą szczerością. - Wiem natomiast, że jeśli mnie dotkniesz, zabiję cię. Usłyszała, że stojący za nią Ibac jęknął. W jednej sekundzie de Luci znalazł się przy niej. Uderzył ją tak, że przewróciła się na brudną trzcinę. Podniósł nogę, gotów ją kopnąć, ale tylko pochylił się, chwycił ją za ramię i postawił na nogi. - Już nigdy więcej tak się do mnie nie odezwiesz, moja pani. - Chwycił za przód jej sukni i szarpnął. Miękka wełna puściła bez trudu. Mruknął, ujrzawszy koszulę, a następnie również ją rozerwał. - Nie do wiary! Natura dobrze cię wyposażyła - powiedział, wpatrując się w obnażone ciało. Wyciągnął rękę, chcąc dotknąć jej piersi. - Marjorie mówiła, że nie ma po co na ciebie patrzeć. Skłamała. Będę musiał z nią o tym porozmawiać. Kobiety powinny być prawdomówne. - Nie dotykaj mnie! - Jeśli się ruszysz, zedrę z ciebie resztę tych szmat w obecności wszystkich moich ludzi. Poczuła, że palcami dotyka jej piersi. - Zabierz od niej swoje łapy, bo cię zabiję! - ryknął Severin. - Aha, przyprowadziliście go. - Richard de Luci odwrócił się z uśmiechem do swego więźnia. - Skoro więc jesteśmy już wszyscy razem, a moja biedna Marjorie na własne oczy zobaczyła, że jej ukochany Severin nad jej wdzięki przedkłada wdzięki własnej żony, może nie będzie się trapić, kiedy się dowie, że zginiesz. Hastings spostrzegła, że Marjorie zadrżała. A przecież wspomniała, że może uratować Severina! Mówiła o jakichś sposobach... De Luci skoncentrował teraz uwagę na Severinie. Hastings wolno podniosła rękę i strzępami odzieży okryła piersi. Wolała, żeby Richard de Luci nie zwrócił uwagi na nią, dopóki nie będzie gotowa. On jednak szedł już z powrotem w kierunku swojego krzesła. Ujrzawszy skuloną pod stołem córkę, zatrzymał się na chwilę. - Wyjdź, Eloise, bo będę się na ciebie gniewał - powiedział miękkim głosem. Dziewczynka wyślizgnęła się spod stołu. - Wstań. Eloise udało się jakoś wyprostować kolana i podniosła się na nogi. - Wyglądasz jak twoja nieszczęsna matka, buzię masz bladą i wymizerowaną, włosy cienkie, paskudne. Dostałbym Hastings, gdyby twoja matka tak długo nie umierała. - W nagłym ataku złości pociemniały mu oczy. Podniósł rękę i uderzył Eloise tak mocno, że dziewczynka wpadła między leżące wilczury. - Nie! - Marjorie w jednej chwili znalazła się przy niej. Głaskała ją, przytulała do piersi, gładziła po włosach. - Zastanawiam się - odezwała się Hastings - kto cię w końcu zabije. Powinniśmy chyba robić zakłady, komu przypadnie zaszczyt wysłania cię do piekła. - Naprawdę wierzysz, że tobie albo temu tam twojemu mężowi uda się mnie zabić? Nudzisz mnie tymi nieustannymi groźbami bez pokrycia. Kiedy już cię wezmę, przekonasz się, jak głupie były twoje słowa. - De Luci osunął się na krzesło. - Jestem głodny - oznajmił. - Czas na wieczerzę. Hastings uświadomiła sobie, że de Luci rozładował złość, bijąc Eloise. Ten człowiek ją przerażał. - Chcę, żebyś doprowadziła się do porządku. Wykąp się. Marjorie mówi, że masz przeróżne zioła i pachnidła. Użyj ich. Zrób wszystko, abym był zadowolony, Hastings. Jeśli okażesz się krnąbrna, bez wahania zabiję tego skurwysyna. - Postaram się - odparła Hastings i dopiero teraz spojrzała na męża. Stał między dwoma żołnierzami lorda Richarda, ręce miał związane z tyłu. Był brudny, ubranie miał w strzępach, ale nie wyglądał na pobitego. Wpatrywała się w niego z na dzieją, że nie zareaguje na jej słowa. Severin nie spuszczał wzroku z de Luci. Zaczął poruszać palcami, żeby odzyskać w nich czucie. Ciężar ciała przenosił z jednej nogi na drugą. - Czy twoi ludzie zdają sobie sprawę z tego, że wszyscy zginą, jeśli będziesz brnął w to szaleństwo? - Moi ludzie są mi oddani - odparł Richard, rzucając twarde spojrzenie Ibacowi stojącemu przy prawym boku Severina. - Jeśli będzie trzeba, pójdą za mną nawet do piekła. - Będzie trzeba - wtrącił Severin. - O tym mogę cię zapewnić. Hastings spostrzegła, że Richarda de Luci znów ogarnia wściekłość, a Severin był bezsilny, nie mógł się bronić. Szybko zrobiła krok do przodu i lekko dotknęła rękawa de Luci. Kiedy ten się odwrócił i spojrzał na nią pytająco, nie wiedziała, co powiedzieć. Miała ochotę go zabić, ale z pewnością nie byłoby rozsądnie mu o tym mówić. - Pić mi się chce - powiedziała w końcu. - Chciałabym dostać trochę wina. De Luci złagodniał. Krzyknął na pulchną dziewczynę, która stała w półmroku sali: - Przynieś wino. I nie dolewaj do niego wody, bo poderżnę to twoje brudne gardło. Jeśli ośmielisz się ukraść bodaj łyk, dowiem się o tym. Powącham twój oddech. Spostrzegł córkę w ramionach Marjorie. - Dlaczego pocieszasz tego wyskrobka? Jest równie zła jak jej matka. Przyjdzie czas, kiedy zwróci się przeciwko tobie. Ostrzegałem cię, że chociaż jeszcze mała, jest podstępna. Hastings pomyślała, że jeżeli Eloise istotnie ma w sobie zło, to musi ono pochodzić od jej ojca. Spojrzała na Severina. Widząc, jak pociemniały mu oczy, wiedziała, że gorączkowo rozmyśla, co by tu zrobić. Ale cóż którekolwiek z nich mogło zrobić? Nagle Hastings pojęła, że musi zabić Richarda de Luci albo zginąć. W przeciwnym razie zginie Severin. Pomyślawszy o śmierci Severina, potrząsnęła głową. Nie! Nigdy do tego nie dopuści. Sączyła cierpkie wino, które przyniosła służebna, i obserwowała, jak inni służący wnosili półmiski potraw. Szurając nogami, w milczeniu do wielkiej sali wchodzili żołnierze. Żaden nie podniósł oczu na swego pana. Ibac podprowadził do stołu Severina i posadził go na długiej ławie. Potem, ku ogromnemu zdziwieniu Hastings, rozwiązał mu ręce, tak by Severin mógł sam jeść. Dostrzegła błysk zaskoczenia także na twarzy męża, potem jego ogromną radość, którą starał się ukryć. Poczuła, że ogarnia ją spokój. Steki z niedźwiedzia były wysuszone i twarde jak nowe siodło Marelli, cebulki i kapusta papkowate i gotowane bez soli. W chlebie znajdowały się całe ziarna zboża. Hastings miała nadzieję, że de Luci zadławi się nimi, ale on jadł ze smakiem, całą uwagę skupiając na zawartości talerza. Severin jadł powoli, a choć potrawy nie były dobre, dodawały mu sił, których tak bardzo potrzebował. Kiedy skończył pić i odstawił kubek, de Luci krzyknął: - Zwiążcie go znowu. Nie ufam mu! Severin nie miał szans działania, ponieważ de Luci wyciągnął sztylet zza pasa i przyłożył go do piersi Hastings. No, ale przynajmniej wróciło mu czucie w rękach. Trochę czasu upłynie, zanim znowu zdrętwieją pod ciasno zawiązanym sznurem. Severin nie spuszczał oczu z Hastings. Widział, że de Luci opuścił nóż, ale wpatrywał się w niestarannie okryte piersi jego żony. Raz nawet próbował sięgnąć ku niej, ale cofnął dłoń, kiedy Marjorie coś powiedziała o dziecku. De Luci roześmiał się głośno. Severin zastanawiał się, co dzieje się z Gwentem i pozostałymi jego ludźmi. Miał nadzieję, że udało się im ujść z życiem, że nie znaleźli ich jacyś rabusie. Gwent szybko się domyśli, kto ich porwał, a wtedy będzie wiedział, że są tutaj, w Sedgewick. Jeśli tylko będzie mógł, przyjedzie. W sali zrobiło się ciemno. Zapalono świece, ale mrok po kątach był coraz głębszy. Kiedy zaszło słońce, zrobiło się również znacznie chłodniej. Po kolacji de Luci wstał i przeciągnął się. - Dogodzisz mi dzisiaj w nocy po raz ostatni - zwrócił się do Marjorie. Potem odwrócił się do Severina i powiedział: - Wiem, że sypiałeś z nią, kiedy byłeś młodym chłopcem. Nadal jest bardzo piękna. Lubię, jak leży na plecach, z włosami rozrzuconymi na posłaniu. Tak, daje mi dużo przyjemności, ale nie tyle, ile może dać mi Hastings. - Pochylił się, chwycił Marjorie i mocno pocałował ją w usta. Eloise krzyknęła, przestraszona. De Luci wyprostował się i pogroził córce pięścią. - Cicho bądź, ty półgłówku. Na palce świętego Jerzego! Obrażasz mnie. Marjorie, idź do mojej komnaty i przygotuj się, a ja porozmawiam ze swoją przyszłą żoną. Hastings z trudem zdołała utrzymać nieodgadniony wyraz twarzy. De Luci był taki nierówny, że trudno było przewidzieć, co za chwilę zrobi. Wiedziała, że nie weźmie kąpieli ani nie przebierze się, ani też nie wyszczotkuje porządnie włosów, jeśli nie zostanie do tego zmuszona. Marjorie skinęła głową. Razem z Eloise wyszła z sali. De Luci rozejrzał się wokoło. Wyglądało na to, że jest z siebie bardzo zadowolony. - Tak, tak - odezwał się, czkając głośno. - Zabawię się z twoją pierwszą kobietą, Severinie. Czy chciałbyś na to popatrzeć? Przysięgała, że nie spałeś z nią w Oxborough. Powiedz, mówiła prawdę? Nie wyobrażam sobie mężczyzny, który by jej nie wziął, szczególnie kiedy sama tego chciała. A zresztą nieważne. Potem wezmę twoją żonę. Nie jest tak piękna jak Marjorie, ale natura tak szczodrze ją wyposażyła, że chyba żaden mężczyzna nie mógłby sobie niczego więcej życzyć. Ciekawe, czy będzie walczyła, kiedy zacznę ją pieścić? Większość kobiet szybko rezygnuje z walki. No, a jak będzie z tobą, Hastings? - A ja, mój drogi panie, zabiję cię. I to będzie wspaniałe zakończenie miłego tygodnia. Nie uwierzył, pomyślała Hastings, wpatrując się w niego. Uważał, że może ją bezkarnie zniewolić. Był szalony. - Chcę porozmawiać z mężem - odezwała się. - O nie, moja pani! - roześmiał się de Luci, a zwracając się do Ibaca, polecił: - Zabierz go z powrotem do lochu. Najadł się do syta. Hastings widzi, że ani go nie torturuję, ani nie głodzę. Wydaje mi się, że ona wie już, że zrobię to, jeśli będzie mi się opierała. Tak, Hastings, zachowam go przy życiu tylko po to, by mieć pewność, że mi się nie sprzeciwisz. Kiedy Severin powoli podnosił się od stołu, Hastings zobaczyła, że Trist wślizguje się pod jego tunikę. Jeszcze nigdy w życiu tak bardzo się nie bała. Ogarnął ją strach tak paraliżujący, że nie mogła myśleć. Patrzyła zatem tylko bezradnie na wychodzącego z wielkiej sali Severina, związanego i popychanego przez dwóch idących za nim żołnierzy. Leżała w wąskim łóżku, wdychając ciężkie powietrze i marząc o tym, żeby w izbie było bodaj jedno okno, które dałoby się uchylić. Nie było jednak żadnego. Kamiennej posadzki nie przykryto niczym, co przyjęła z ulgą. Trzcina pewnie śmierdziałaby tak samo jak w wielkiej sali. Ibac nie związał jej, ale drzwi zamknął na klucz, a to było jedyne wyjście. Pogładziła się po lekko zaokrąglonym brzuchu. Mimo dławiącego strachu uśmiechnęła się do siebie. Nosiła w sobie dziecko i ono rosło. Bardzo chciała, by przyszło na świat, by mogło poznać i matkę, i ojca. De Luci zmusił ją, żeby wzięła kąpiel. - Jeżeli Marjorie nie zaspokoi mojej żądzy, przyjdę do ciebie, Hastings. Bądź przygotowana - zapowiedział. Miała na sobie czystą koszulę nocną, którą de Luci wyjął z kufra Marjorie, a która sięgała tylko do połowy ud. Włosy już miała prawie suche; rozsypały się wokół jej głowy. Kiedy drzwi zaskrzypiały, myślała, że zemdleje ze zgrozy. Dobry Boże, to de Luci! Nie, przecież jest już bardzo późno. Nie miała nic, czego mogłaby użyć w swojej obronie. Jedyną szansą było zaskoczenie. Zmusiła się, żeby leżeć bez ruchu. Oczy miała zamknięte. Usłyszała, jak drzwi powoli się otwierają. Zaciśnięte ręce przyciskała do boków. Nie mogła przełknąć śliny. Chciała krzyczeć i rzucić się na niego. Nie, jeszcze nie teraz, musi poczekać, musi uzbroić się w cierpliwość. Musi zdobyć jakąś przewagę. Nagle na ustach poczuła męską dłoń. Chciała się poderwać, ale nie mogła się ruszyć. Usłyszała najmilszy na świecie głos, szepczący jej prosto w ucho: - Nie ruszaj się, Hastings. Zabiorę cię stąd. - Severin...? - To ja. Zaraz cię uratuję, tak jak książę ratuje śpiącą królewnę. Skinęła głową. - Kocham cię. Bardzo się bałam. Ty naprawdę jesteś moim księciem. Severin uśmiechnął się, szybko ją pocałował i podniósł z łóżka. Stał przy drzwiach komnaty, kiedy wkładała na siebie swoje brudne ubranie. - Czy, skoro już tu jesteśmy, nie możemy zabić de Lucie - go? - zapytała. - Chciałbym - odparł, potrząsając głową. - Ale nie mogę narażać cię na niebezpieczeństwo. Nie mogę też narażać na niebezpieczeństwo naszego dziecka. No, chodź już. Trzech ludzi pilnuje jego komnaty sypialnej. Trist wysunął łepek spod tuniki. - Odkąd Trist pomógł mi się uwolnić, wie, że de Luci jego też będzie chciał zabić. - To dlatego poszedł do ciebie... - Tak, przegryzł sznur, którym miałem związane ręce, a ja uwolniłem Alana i jego dwunastu ludzi. Pójdą z nami, chociaż nie będzie to wcale łatwe. Są chorzy i bardzo słabi. Kilku zmarło. Gdyby byli sprawni, podjęlibyśmy walkę, ale oni się do tego nie nadają. Hastings nie wyobrażała sobie, jak Severinowi może udać się wyprowadzić ich wszystkich z Sedgewick, ale nic nie powiedziała. - Idź za mną jak cień - polecił. W wielkiej sali spało co najmniej trzydziestu ludzi. Spod koców rozlegało się ich donośne chrapanie. Zbiegowie nie mogli pozwolić sobie na najmniejszy nawet hałas. Gdyby któryś z żołnierzy obudził się, wszystko byłoby stracone. Kiedy Severin dotarł do szerokich podwójnych drzwi, odwrócił się i gestem ręki kazał jej iść za sobą. Poprowadził ją wąskim korytarzem, na końcu którego były niskie, masywne drzwi. Otworzył je i weszli do niewielkiego spichlerza, z którego prowadziło wyjście na dziedziniec. Przytuleni do ściany, skryci w najgłębszym cieniu, przesuwali się ku bramie. Severin szepnął: - Poznałem przejścia w Sedgewick, kiedy przekazywałem zamek sir Alanowi. On i jego ludzie powinni być już w stajniach. Zaraz wyprowadzimy konie tylną bramą. - Ale konie... Wiem. Alan powiedział ludziom, żeby trzymali je za nozdrza, w ten sposób nie będą parskały, ale i tak potrzeba nam dużo szczęścia, Hastings. Mam ciebie, pomyślała, po co mi jeszcze szczęście? Ale już wkrótce musiała zmienić zdanie. Usłyszała krzyk. Severin szepnął, żeby trzymała się blisko niego, i pobiegł w kierunku, z którego dochodził krzyk. Tuż za drzwiami stajni klęczał jakiś człowiek, nad nim stał sir Alan przyciskający sztylet do gardła klęczącego. - Ten wariat krzyknął. Zabiję go. - Wbił mu nóż w gardło. Rozległ się chrapliwy dźwięk i człowiek osunął się na ziemię. - Pozostali chłopcy stajenni są związani i zakneblowani. Chodźmy, panie, i to szybko. Pani, tak się cieszę, że z tobą wszystko w porządku. Hastings szła za Severinem, palcami ściskając nozdrza Marelli. Klacz nieustannie potrząsała łbem, ale Hastings wiedziała, że byle parsknięcie może ich wszystkich zdradzić. Nie zamierzała więc zdjąć dłoni z nozdrzy zwierzęcia. Szli powoli. Bardzo długo trwało, zanim jedno po drugim przeszli przez tylną bramę. Wielu ludzi słaniało się na nogach. Zdawali sobie jednak sprawę z tego, że oto mają szansę przeżyć. Nikt nie upadł. Nikt nic nie mówił. Wszyscy powoli posuwali się do przodu, a gdy sir Alan jako ostatni przeszedł przez bramę, odwrócił się i cicho ją zamknął. Nadal prowadzili konie, dopóki Severin nie podniósł ręki. - Cicho! - zawołał. - Bądźcie cicho. Podsadził Hastings na nie okryty grzbiet Marelli, potem wskoczył na swojego wierzchowca. W chwili gdy jeźdźcy puścili nozdrza zwierząt, trzy konie głośno parsknęły. - Naprzód! - krzyknął Severin. Pędzili na złamanie karku, dopóki wierzchowce nie pokryły się pianą i nie zaczęły ciężko dyszeć. Severin zarządził postój. - Zostańcie tutaj. Dajcie koniom odpocząć - wydał komendę. Skinął na sir Alana i razem pojechali z powrotem wąską, zrytą koleinami drogą. Hastings klepała Marellę po karku i przemawiała do niej pieszczotliwie. - Nikt za nami nie jedzie - powiedział Severin, zatrzymując konia. - Do tej pory de Luci już musi wiedzieć o naszej ucieczce, ale nie jest kompletnym idiotą. Wie, że zdążymy dotrzeć do Oxborough, zanim zdoła nas dogonić. Pochylił się na koniu, mocno ją pocałował, potem przyłożył dłoń do jej policzka. - Dobrze się spisałaś, żono - rzekł i piętami uderzył w boki swojego rumaka. Przed zmierzchem byli bezpieczni w murach Oxborough. Dopiero kiedy znaleźli się w wielkiej sali, dowiedzieli się, że razem z nimi jeszcze ktoś uciekł z Sedgewick. 32 - Panie - odezwał się Lothar, występując krok do przodu. - Muszę ci coś powiedzieć. Severin głodny, tak zmęczony, że najchętniej zwaliłby się na posłanie obok Edgara, odwrócił się do potężnie zbudowanego żołnierza, jednego z zaufanych ludzi sir Alana. - O co chodzi, Lotharze? - Na pewno spostrzegłeś, panie, że jestem zdrów, czuję się dobrze, podobnie jak moi trzej przyjaciele. I nie jest tak przypadkiem. Chciałbym, panie, żebyś to wziął pod uwagę, zanim... - Gadaj, człowieku, o co chodzi?! - Lordzie Severinie, Lothar zabrał mnie z sobą. Zza grupy ludzi wyłoniła się Eloise, ubrana jak chłopiec. - Ona nas uratowała, panie. Zanim lord Richard napadł na Sedgewick, zaprzyjaźniła się ze mną. Kiedy więc zostałem wtrącony do lochu, przynosiła mi jedzenie. Dzieliłem się tym z ludźmi, którzy byli przykuci na tyle blisko mnie, że mogłem podać im kilka kęsów. Dzięki temu ocaleliśmy. Eloise nie mogła karmić wszystkich więźniów, ponieważ de Luci zacząłby coś podejrzewać. Hastings powoli podeszła do Eloise, zsunęła z jej głowy kaptur z szorstkiej wełny i pogładziła jej warkocze. Delikatnie, koniuszkami palców dotknęła wymizerowanych policzków. - Nic z tego nie rozumiem, Eloise. Chodź, napij się mleka i zjedz coś. Potem opowiesz wszystko lordowi Severinowi i mnie. Eloise nie przestawała mówić nawet wtedy, kiedy napychała sobie buzię białym chlebem. - Ojciec powiedział Marjorie, że mnie zabije, jeśli ona nie będzie mu posłuszna. Krzywdził ją tak jak i mnie, a ona starała się mnie chronić. Myślałam więc, że jeśli ucieknę, on już nie będzie mógł jej do niczego zmusić. Lady Moraine, która nie odstępowała syna po jego przybyciu z Sedgewick, wtrąciła się do rozmowy: - Zaopiekuję się tobą, Eloise, ale musisz mi coś obiecać. Dziewczynka, żująca kawałek pieczeni baraniej, potakująco skinęła głową. - Będziesz dobra dla Hastings - zażądała lady Moraine. Eloise pochyliła głowę. Kiedy podniosła oczy, ujrzała, że Trist usadowił się na wprost niej na stole, a następnie wyciągnął ku niej łapkę. Załkała żałośnie. - Chcę Marjorie! - wyjąkała przez łzy. Hastings spojrzała pytająco na Severina, który łapczywie posilał się serem. Nie podobał się jej pomysł sprowadzenia Marjorie, choćby nawet jej położenie godne było współczucia. Czy zresztą naprawdę? Tej podstępnej wiedźmy o czarnej duszy? To przecież nie do pomyślenia! - Czyżbyśmy musieli ją ratować? - zapytała szeptem. - Zastanowię się nad tym - odrzekł Severin. Lady Moraine popatrzyła na Hastings, a potem przytuliła dziewczynkę do siebie. Kołysała ją przez chwilę w objęciach. Po chwili rzekła: - Trudno, Eloise, oczekiwać, że ktoś zechce jej pomóc. Przecież Marjorie próbowała otruć Hastings. - Wcale nie! - Eloise tarła oczy piąstkami. Wyprostowała ramiona i wzięła głęboki oddech. - To ja wsypałam proszek do wina Hastings. I to nie była żadna trucizna. Chciałam ją tylko przestraszyć i ukarać za to, że przez nią nos Marjorie spuchł i stał się czerwony. Marjorie wzięła winę na siebie. - Nie podoba mi się to - powiedziała Hastings. - Mnie również - odezwał się Severin, wstając. - Jak mówiłem, zastanowię się. A teraz muszę już iść. - Szukać Gwenta i naszych ludzi? - Tak. Modliłem się z całej duszy o ich ocalenie. Może żyją. Kiedy już będziemy wszyscy razem, naradzimy się, co robić. Nie wyraziła chęci na towarzyszenie mu w tej wyprawie. Czuła się wyczerpana, miała zawroty głowy. - Niedługo wrócisz, prawda? - spytała, kiedy stała na zewnętrznym dziedzińcu, czekając, aż jeźdźcy dosiądą koni. - Będę z powrotem tak szybko, jak tylko się da. Sir Alan obejmuje na czas mojej nieobecności pieczę nad Oxborough. Jeżeli Richard de Luci waży się na jakiś podstęp, to spotka go srogi zawód. Dopóki nie wrócę, Oxborough ma działać tak, jakby było w stanie oblężenia. Skinęła głową. - Uważaj na siebie, Severinie - powiedziała, wspinając się na palce i zarzucając mu ręce na szyję. - Damy sobie radę, Hastings. Zobaczysz. - Przytulił ją. Jego oddech muskał jej włosy. - Wiem - odrzekła i pocałowała go. - Wiem - powtórzyła prosto w jego uchylone usta. Poczuła, że przechodzi go dreszcz i pocałowała go jeszcze raz. Odstąpił krok w tył. Oddychał ciężko. Uśmiechnął się do niej. Oczy miał ciemne i lśniące. - Wysłałem umyślnego do lorda Graelama de Moretona, do Kornwalii. Bóg wie, jak dużo czasu upłynie, zanim tu przyjedzie, a może w ogóle nie będzie mógł przybyć? - Przyjedzie na pewno. Czy wyślesz posłańca także do króla? - Nie - odparł Severin, potrząsając głową. - Nie chcę ryzykować. Król może bowiem mieć inne zdanie. Ja zaś pragnę, żeby Richard de Luci zginął, zanim ktokolwiek się dowie, że pogłoski o jego śmierci były nieprawdziwe. Wszystko będzie tak, jak się nam wydawało, że jest, zanim ten szaleniec wrócił z zaświatów. - Panie - odezwał się sir Alan, podjeżdżając do Severina, który oplótł Hastings ramionami. - Nasi wysłannicy do innych zamków już są daleko. Za dwa dni zaczną zjeżdżać się ludzie. Myślę, że nie będziemy potrzebowali Graelama de Moretona. - Wiem - odparł Severin - ale musiałem spełnić obietnicę. Powiedział, że jeśli go nie wezwę w niebezpieczeństwie, a on się o tym dowie, przywiąże mnie do kołka na środku pola ćwiczeń i stratuje mnie swoim wielkim koniem. - Pocałował Hastings i szeroko uśmiechnął się do Alana. - Wierzę, że jest gotów tak postąpić. Nie jestem głupi, nie będę ryzykował. Hastings roześmiała się. Cudownie było się znów śmiać, choćby tylko przez krótką chwilę. - Muszę jechać - rzekł. - Dbaj o nasze dziecko, a Alan zatroszczy się o wasze bezpieczeństwo. Klepnął sir Alana w ramię i coś powiedział do niego, ale tak cicho, że Hastings nie usłyszała. Sir Alan w odpowiedzi skinął głową. Severin jeszcze raz pomachał Hastings na pożegnanie i szybkim krokiem podszedł do swojego konia. Hastings patrzyła, jak zręcznie wskakuje na siodło. - Niech cię Bóg prowadzi, panie! - zawołała za nim. Znów wykonał pożegnalny gest ręką i zniknął za wielką bramą Oxborough. Wdrapała się na wysoką drabinę, która prowadziła na wały, i obserwowała go, aż zniknął w oddali. Nieco później przyszła do niej Alice. Hastings właśnie klęczała przy człowieku, który po głodówce w lochu Sedgewick miał tak skurczony żołądek, że mógł wypić tylko odrobinę rosołu przygotowanego przez MacDeara. Podniosła wzrok na Alice, która wyglądała na wytrąconą z równowagi. - Nie wierzyłam własnym oczom, Hastings. - O co chodzi? - Zerwała się na równe nogi. - Co się stało? - Mamy gościa, który nigdy tu nie przychodził. Znachorka nie opuszczała dotąd swojej chaty. Wszyscy wiedzą, że jest pustelnicą. A jednak przyszła i chce się z tobą widzieć. Hastings odwróciła się i zobaczyła, że Znachorka energicznym krokiem wchodzi do wielkiej sali. Po raz pierwszy w życiu Hastings ujrzała buty na jej nogach. Otworzyła usta ze zdziwienia. Przybyła ruchem ręki kazała wszystkim opuścić salę. Do nikogo się nie odzywając, podeszła do cierpiącego człowieka i przyklękła. Zbadała go w milczeniu. Do innych tylko coś cicho mruknęła, pokręciła głową, spojrzawszy na tego, który już stracił przytomność, uszczypnęła w nadgarstek innego, który się do niej uśmiechnął. - A gdzie jest Alfred? - zapytała Hastings, ponieważ nic mądrzejszego nie przychodziło jej do głowy. Była wciąż równie zdumiona jak Alice. - Moje cudo smacznie śpi na słońcu. Zostawiłam mu pieczonego kurczaka, gdyby się obudził i miał ochotę coś zjeść. - On zawsze ma ochotę coś zjeść. - I zasługuje na to. A jeśli chodzi o tych tu, leżących pokotem, Hastings, to zrobiłam dla nich, co mogłam. Ten nie - przytomny człowiek wkrótce umrze. Nic nie mogę na to poradzić. Pozostali, jeśli się nimi dobrze zaopiekujesz, przeżyją. Znachorko, skąd wiedziałaś, że jesteś tu potrzebna? Hastings wpatrywała się w Znachorkę, która spuściwszy wzrok, obracała na palcu złoty pierścień, być może czarodziejski, starszy niż sama Anglia. - Znachorko...? - A niech cię licho, Hastings! - Warkocze aż podskoczyły, kiedy kobieta podniosła głowę. - Gdzie jest Gwent? Miałam nadzieję zastać go tutaj, ale widzę, że go nie ma. Gdzie on jest? Gwent? Znachorka nie lubiła mężczyzn. Wszyscy o tym wiedzieli. Hastings dopiero teraz zauważyła, że Znachorka tym razem wcale nie wygląda na łachmaniarkę. Miała na sobie jasnożółtą suknię, skórzane buty, a jej piękne włosy były luźno splecione w warkocze przewiązane żółtą wstążką. Wyglądała bardzo młodo. - Mój syn pojechał go szukać. Jego i dwunastu innych naszych ludzi - odezwała się lady Moraine. - Gwent jest wprawdzie tylko mężczyzną, ale z pewnością nie zgubiłby się w drodze. wypił piwo - wyjaśniła Hastings. - Richard de Luci - Podobnie jak inni, przysięgał, że ich to nie zabije. Nas pojmał i musieliśmy zostawić swych towarzyszy nieprzytomnych, leżących na ziemi. Severin bardzo się o nich niepokoił. Pojechał ich szukać. Mam nadzieję, że pod koniec tygodnia da nam znać, czego się dowiedział. - Ach, co za dureń! - mruknęła Znachorka. - Ostrzegałam go, że podróż do Rosehaven nie przyniesie mu nic dobrego, ale czy mnie posłuchał? Czy mężczyźni w ogóle kogokolwiek słuchają? Skądże, chodzi sobie dumnym krokiem taki jeden z drugim i oczekuje, że wszystko będzie tak, jak on sobie tego życzy. Mówiłam, żeby nie jechał! Nawet Alfred skoczył na niego i próbował go powstrzymać. Hastings patrzyła na nią ze zdumieniem. - Mnie nie powiedziałaś, że podróż do Rosehaven jest niebezpieczna. Dlaczego? - Jeśli chodzi o ciebie, Hastings, to nic nie wiem. Ale przecież jesteś, stoisz przede mną, uśmiechasz się i masz się dobrze. A Gwent być może w jakimś lochu gnije jak robaczywe mięso. Na kopyta Mefistofelesa! Postaram się, kiedy już wróci, żeby szczerze żałował, że nie posłuchał moich rad. - Na brwi świętej Katarzyny! - zawołała lady Moraine, z trudem łapiąc oddech i wpatrując się ze zdumieniem w Znachorkę. - Teraz dopiero wszystko zrozumiałam. Straciłaś dla niego głowę! Zachowujesz się tak, jak Hastings zachowuje się w stosunku do mojego syna. Ty i Gwent...! Ale jak to możliwe? Przecież on nienawidzi Alfreda; podejrzewam, że nawet się go boi. Za każdym razem aż podskakuje, kiedy tylko kot spojrzy na niego. Znachorka uniosła brodę. Hastings spostrzegła, że skóra na jej szyi jest jędrna i gładka. Wcale nie była starą osobą, a z pewnością nie miała więcej lat niż lady Moraine czy matka Hastings. - Gwent bardzo polubił Alfreda - powiedziała Znachorka. - Raz zdarzyło się nawet, że Alfred siedział mu na kolanach, kiedy Gwent jadł mój specjalny rosół. Alfred nawet nie próbował dobrać się do jego miski. Polubili się. Och, ten nieszczęsny fanfaron... - Znachorko - wtrąciła się Alice. - Alfred ukradłby mięso nawet z twojego talerza. Nie mógł więc przecież okazać specjalnych względów Gwentowi. - Nie pozwalam ci tak mówić o moim kochanym Alfredzie - odparła Znachorka. - Jest kochany. To Gwent jest starym durniem, pewnym siebie i swego męstwa, ślepo podążającym za lordem Severinem. A teraz zgnije gdzieś w lochu. - Myślałam, że ty nienawidzisz mężczyzn - odezwała się lady Moraine. - Oczywiście, że ich nienawidzę - odparła Znachorka, rzucając lady Moraine ponure spojrzenie. - To bezużyteczne, nadęte purchawki, troszczące się tylko o siebie. Ale ty, pani, gadasz głupstwa. Pójdę już. Wrócę jutro. Może będziecie już coś wiedzieć. Lepiej niech ten bezmyślny bydlak wróci do Oxborough w na tyle dobrym stanie, żebym mogła mu pomóc. - Z tymi słowy Znachorka energicznym krokiem wyszła z wielkiej sali. Wszyscy obecni śledzili ją wzrokiem. Uniósł się nawet chory, który jeszcze przed chwilą był zbyt słaby, aby to uczynić. - No, cóż... - powiedziała Hastings, potrząsając głową. - To naprawdę zdumiewające. - Nawet więcej niż zdumiewające - dodała Alice. - Gwent zaczął mnie unikać, od kiedy mu powiedziałam, że mogłabym zaspokoić jego męskie żądze. Zachowywał się tak, jakby nie był mną zainteresowany. Wydaje mi się jednak, że miał na to ochotę, ale coś go powstrzymywało. Nie mogłam tego pojąć. Na rogi czarta! O co tu chodzi?! - Alice potrząsnęła głową i podała kubek mleka jednemu z chorych, a następnie zaczęła cicho modlić się za Beamisa, który pojechał z lordem Severinem. Hastings śmiała się serdecznie. W ciągu dwóch dni do Oxborough zjechało pięćdziesięciu żołnierzy z różnych warowni Severina. - Grozi nam głód, jeśli zostaną tu dłuższy czas - oznajmił MacDear, mieszając w wielkim kotle gulasz z bażantów z kapustą, cebulą i porami. Para z garnka unosiła się nad jego głową, tworząc jakby aureolę. - Zapowiem im, że będą dostawali jeść co drugi dzień - powiedziała Hastings. Szturchnęła go w potężne ramię i wróciła do wielkiej sali. Chorzy zdrowieli, a ten, który zmarł wkrótce po wizycie Znachorki, został pochowany na cmentarzu Oxb0rough. Sir Alan świetnie sobie radził. Na ogromnej płachcie pergaminu rysował plany zamku Sedgewick, tak żeby kasztelanowie wiedzieli, z czym będą mieli do czynienia, kiedy tylko Severin wróci. Znachorka przyszła trzeciego ranka. - Przykro mi, Znachorko, jeszcze nic nie wiemy. Ale Severin mówił, że mam się nie martwić. Przyprowadzi wszystkich z powrotem. - Jest tylko mężczyzną. To jego koń skieruje go do domu, nie jego mały móżdżek. Gwent ma zaś móżdżek jeszcze mniejszy. Niech tylko się zjawi! Pokruszę korzeń ogórecznika i do - sypię mu do piwa. Po tym zdrętwieją mu nawet palce u nóg, a jego organ, z którego jest tak dumny, będzie przypominać jarzyny w zupie MacDeara. Hastings śmiała się serdecznie. - Hola, hola, Znachorko - wykrztusiła - ale jeśli tak, to jaką ty z tego będziesz miała przyjemność? - Mówisz jak ta srebrnowłosa suka. Zapominasz o należnym mi szacunku. - Och nie, o tym nie ma mowy! Proszę, zostań jeszcze, nie odchodź. Ale Znachorka już odwróciła się na pięcie. Tego wieczoru, leżącej w łóżku Hastings, okrytej pod samą brodę, i wpatrującej się w otaczającą ciemność, już nie było wesoło. Słyszała wycie wiatru i czuła zimno w kościach, chociaż na dworze było dość ciepło. Tęskniła za Severinem. Martwiła się o niego. Sir Alan wysłał dwunastu ludzi, którzy mieli rozbić obóz w lasach nieopodal Sedgewick i obserwować zamek. Jeśli Richard de Luci próbowałby coś przedsięwziąć, mieli dać znak. Kolejnych dwunastu ludzi zostało wysłanych do miejsca, gdzie zostawiono nieprzytomnego Gwenta z towarzyszami. Pozostali strzegli Oxborough, tak jakby była to rezydencja samego króla. Jeśli chodzi o Eloise, to nawet na krok nie odstępowała lady Moralne. Blada i milcząca, przypominała małego ducha, który tęskni za tą przeklętą Marjorie. Hastings przewróciła się na bok. Severin chciał zobaczyć jej zaokrąglony brzuch, teraz mógłby spełnić swe pragnienie. Ona również pragnęła poczuć jego rękę. Nagle drzwi komnaty otworzyły się. Lady Moraine wpadła do środka, krzycząc: - Wrócili! 33 - Gdzie, do diabła, jest Gwent? - pytał Severin, wchodząc do wielkiej sali z sir Alanem u boku. - Alart powiedział mi, że ten huncwot jakiś czas temu pojechał do lasu Pevensey. Po co?! Gdzież on jest? - Pojechał odwiedzić Alfreda - odpowiedziała lady Moraine z wielkim spokojem i pewnością w głosie. - To mało prawdopodobne, matko. On się okropnie boi tej bestii. - No cóż, to pewnie wybrał się z wizytą do Znachorki. - Ale dlaczego? Czuje się dobrze, przysięgał, że nic mu nie jest. Hastings, matka sobie żartuje ze mnie. Powiedz, o co tu chodzi? - Gwent i Znachorka kochają się. Popatrzył na nią, jakby nie rozumiał, co mówi. W sali zaległa głucha cisza. Po chwili Severin zaczął kręcić głową. Sięgnął pod tunikę i wyciągnął Trista. Zaczął drapać go po brodzie, a Trist popiskiwał z zadowolenia. Severin stał jak wrośnięty w ziemię, błądząc wzrokiem po sali. - O co chodzi? - zapytał sir Alan, biorąc kielich wina od Alice. - Przecież Znachorka nienawidzi mężczyzn... - wybąkał wreszcie Severin. - Szkoda, że nie było cię, gdy klęła Gwenta. Wyzywała go takimi słowami, jakich nie słyszałam nawet z twoich ust - powiedziała Hastings. Severin pokręcił głową, wsunął Trista z powrotem za tunikę i krzyknął do kasztelanów: - Ugaście pragnienie. Musimy omówić wiele spraw, zanim wyjedziemy, a nastąpi to już jutro rano. Kiedy rozlokował wszystkich ludzi, przyszedł do Hastings. Przyciągnął ją do siebie, i nic nie mówiąc, mocno ją przytulał. Policzkiem pocierał jej włosy. Hastings czuła na jego piersi wiercącego się Trista. - Czy naprawdę Gwent ze swoimi ludźmi był w lasach w pobliżu Sedgewick? - zapytała z ustami na szyi Severina. - Tak, próbowali znaleźć sposób, żeby dostać się do zamku i uwolnić nas. Nie wiedzieli, że udała nam się ucieczka. Żadnemu z nich nic nie było. Po tej truciźnie mieli tylko sensacje żołądkowe i ból głowy. Hastings, czy Gwent naprawdę coś czuje do Znachorki? - Tak mi się wydaje. Czy myślisz, że zamieszka razem z nią w lesie? - Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Nie zadawaj mi takich pytań. Słuchaj, czy mamy jeszcze co jeść? Hastings roześmiała się. Nie wyślizgując się z objęć Severina, odsunęła się nieco. Trist wysunął łepek spod tuniki i za - miauczał. - Jak to dobrze, że już niedługo zabijemy de Luciego. MacDear mówi tylko o tym, że zimą będziemy głodować, jeśli ci wszyscy ludzie pozostaną w Oxborough. Severin znowu przyciągnął ją do siebie, a Trist ułożył się wokół jego szyi. - Severinie...? - powiedziała Hastings, dmuchając mu w brodę. - Tak? - Jak zabijemy de Luciego? - Postanowiłem zdobyć Sedgewick. Jemu służy najwyżej dwudziestu ludzi. Ze wszystkimi żołnierzami, którymi mam teraz przy sobie, zajęcie Sedgewick nie będzie trudne, choć sądzę, że Graelam nie przyjedzie. Ani on, ani jego ludzie nie są nam zresztą potrzebni. - Będziesz próbował uratować Marjorie? - Wiesz, Hastings, jej jedyną winą jest to, że mnie pragnie - odparł, wzdychając i całując ją w ucho. - Jestem odważnym, wszechstronnie uzdolnionym mężczyzną, który silnie oddziałuje na kobiety. W walce jestem wręcz wspaniały. Czy można zatem mieć za złe Marjorie, że pragnie mnie ponad wszystko? Cóż mogła na to powiedzieć? Dała mu kuksańca w bok. Severin coś mruknął, ale nie przestawał się śmiać. - Każę jej poślubić sir Alana, co powiesz na to? Naturalnie, za zgoda króla. - Jej srebrzysta głowa będzie bardzo blisko Oxborough. - Ja wolę jędzę z włosami o tak wielu odcieniach, że jeszcze nie zdążyłem ich wszystkich policzyć. Popatrz tylko - to kolor piachu. Czyż to nie jest interesujące? - Panie... - Tak, Beamisie? No, gadaj, człowieku. Mojej żonie zabrakło słów. Czy uwierzysz? Nigdy bym się tego nie spodziewał, ale skoro już się stało, rozkoszuję się tą chwilą, póki trwa. - Panie, ty sobie żartujesz. Wszyscy zastanawiają się poważnie, co teraz będzie, a ty sobie siedzisz i stroisz żarty. - Beamisie, trochę cierpliwości. Zjemy kolację, a potem uzgodnimy działania co do Sedgewick. - Chodź, Beamisie - wtrąciła się Alice i pociągnęła go za rękaw tuniki. - Zostaw ich w spokoju. Chcą się troszkę pobawić. Ty natomiast chodź ze mną, to ci pokażę, na czym ta zabawa polega. Ku zaskoczeniu Hastings Beamis zwrócił ku Alice swoją szpetną twarz, przywołał na nią coś w rodzaju uśmiechu i podał dziewczynie rękę. - Ale nie za dużo tej zabawy. - Usłyszeli, jak mówi do Alice. - Muszę mieć jasną głowę, żebym mógł udzielić dobrych rad lordowi Severinowi. Trist pomachał im łapką na pożegnanie. Kiedy następnego popołudnia Severin z żołnierzami przybył do Sedgewick, zamek okazał się opuszczony. W środku kręciło się tylko kilku służących, wiekowy odźwierny, który drapał się w łysą głowę i mamrotał coś o ludziach o czarnych duszach. Na dziedzińcu przeraźliwie gdakało stadko głodnych kur, których nikt nie nakarmił. Nie było widać ani kobiet, ani dzieci. - Nie ma go! - krzyknął Gwent. - Wyjechał razem z żołnierzami. Stary odźwierny mówi, że opuścili zamek wczoraj. - Czy była z nimi lady Marjorie? - Tak. Jechała tuż obok Richarda de Luci, biała jak anioł, według słów odźwiernego. - Dokąd on mógł pojechać? - zastanawiał się głośno Severin. W tej samej chwili uświadomił sobie, że w Oxborough zostawił zaledwie dwudziestu żołnierzy. Tylko dwudziestu, ale bramy przecież były zaryglowane. Nikt obcy nie mógł dostać się do środka. Nikt. Severin przypomniał sobie dzień, tak już dawno temu, kiedy dwóm ludziom Richarda de Luci udało się dostać na wewnętrzny dziedziniec, a jednemu z nich przedostać do ogrodu Hastings, w którym ugodził sztyletem Severina... Nie! Beamis otrzymał wyraźne rozkazy. Nikt obcy nie zostanie już wpuszczony do zamku Oxborough. Mimo tej świadomości martwił się. Kiedy zaś w powrotnej drodze do Oxborough odpytał chłopów i dowiedział się, że de Luci właśnie tędy przejeżdżał, ogarnął go lęk. Severin zaklął i palcami przeczesał włosy. - Panie, de Luci nic nie może zrobić - odezwał się sir Alan. - Jest szalony i przebiegły. Nie ufam mu. - Mam nadzieję, że nie wyrządził krzywdy Marjorie - powiedział sir Alan i wszyscy spostrzegli, że jest bardzo przejęty. Jechali ostro, chcieli jak najszybciej dotrzeć do Oxborough. - Proszę, Hastings, pokaż mi, gdzie mieszka Znachorka. Boli mnie brzuch, a lady Moraine mówiła, że Znachorka potrafi uzdrowić nawet konającego. - Nie możemy teraz opuścić zamku, Eloise - odparła Hastings, przykucając, tak aby jej oczy znalazły się na wysokości oczu dziewczynki. - Lord Severin chce, żebyśmy zachowywali się tak, jakby zamek był oblegany przez wroga. Zaraz ci przyrządzę napar na twoje dolegliwości. Ale Eloise brzuch przestał boleć, zanim Hastings zdążyła przyrządzić słodki napój ze sproszkowanych stokrotek i wina. Hastings naprawiała jedną z tunik Severina - jasnoniebieską - kiedy do wielkiej sali wpadł Beamis. Edgar podniósł głowę i groźnie zawarczał. - To Znachorka! - krzyknął Beamis. - Na łokcie świętego Etelberta! De Luci ją porwał! Hastings początkowo nie zrozumiała, o co chodzi, zaraz jednak zerwała się, zrzucając tunikę męża na posadzkę pokrytą trzcin;). - Och, nie! - krzyknęła. - Och, nie... - Jest pod murami. Trzyma Znachorkę przed sobą na koniu. Związał ją, a do szyi przyłożył jej nóż. Mówi, że jeśli nie będziesz z nim rozmawiać, to ją zabije. Hastings wypadła z wielkiej sali, przebiegła wewnętrzny dziedziniec, a znalazłszy się na zewnętrznym, drewnianymi schodami prowadzącymi na wały popędziła na górę. Stąd popatrzyła w dół. Strach zmroził ją po czubki palców. Znachorka siedziała na koniu prosto i dumnie. A zatem de Luci uznał, że Hastings nie przejmie się jego groźbami rzucanymi pod adresem Marjorie. Być może miał rację. Ale Znachorka to zupełnie co innego! - Znachorko! - zawołała Hastings. - Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? - Tak, Hastings! - odkrzyknęła Znachorka. - Ale ten człowiek jest szalony. Nie możesz mu ufać. Nie rób nic, czego zażąda. De Luci szturchnął ją mocno w głowę. - Nie dotykaj jej, ty żałosny skurwysynu! - No to daj mi to, czego chcę, Hastings, i zrób to od razu. Na pewno chciał dostać Eloise. Nie, nie odda dziewczynki temu potworowi! - Nie dostaniesz Eloise, bo się nad nią znęcasz. Zostanie tu, gdzie jest bezpieczna. - Wcale nie chcę tego nieszczęsnego diabelskiego pomiotu. Nie, Hastings, ja chcę ciebie. Hastings zobaczyła, że jeden z żołnierzy Beamisa dyskretnie napina łuk. - Nie! - szepnęła. - Nie. Mógłbyś zranić Znachorkę. Nie możemy ryzykować. - Lady Hastings nigdzie nie pójdzie! - krzyknął Beamis. - Zabieraj tę swoją przeklętą bandę wykolejeńców i idź precz. Niedługo powróci lord Severin. - Czekam na to! - odkrzyknął de Luci. Podniósł nóż i przyłożył do gardła Znachorki. Pociągnął lekko i krople krwi spłynęły na jej suknię. Ona jednak nawet nie drgnęła. - Nie wychodź, Hastings! - ostrzegła. De Luci znów uderzył ją w głowę, tym razem tak mocno, że bezwładnie osunęła się na koński grzbiet. - Wyjdę, jeśli ją uwolnisz! - krzyknęła Hastings, nie mogąc znieść widoku sponiewieranej kobiety. - I jeśli uwolnisz Marjorie. Na te słowa de Luci poderwał głowę. - Marjorie? Chcesz uwolnienia tej suki? Przecież ona za wszelką cenę starała się pozbawić cię życia. Nienawidzi cię. Ale uwolnię ją. Kiedy będę miał ciebie, ona mi się do niczego nie przyda. - Wyjdę! - krzyknęła Hastings. - Ale musisz wiedzieć, że nie na wiele ci się to zda. Spodziewam się dziecka, dziecka lorda Severina. Tak więc zostaw lepiej Znachorkę i odjedź. - Wiem, że nie spodziewasz się dziecka - odkrzyknął de Luci. Głos miał czysty, twardy. - Marjorie mi powiedziała. Nie kłam więc. Przyjdź do mnie, a Znachorka będzie wolna. Marjorie uwolnię także, jeśli naprawdę chcesz tego. - Przyjdę! - zawołała Hastings. - Nie, Hastings! - Beamis zagrodził jej drogę. - Zostaniesz za murami. Jeśli nawet Znachorka zginie, to trudno. Ale lord Severin po powrocie nie dowie się, że jego żona zginęła. - Nie zamierzam dać się wystrychnąć na dudka jak jakaś idiotka, Beamisie. Nie mam też zamiaru zdać się na łaskę i niełaskę de Luciego. O, nie! Wszystko przemyślałam. Będę miała głowę tego potwora jeszcze przed powrotem Severina. - Severinowi się to nie spodoba. Był wściekły, kiedy lord Graelam nie pozwolił mu zabić de Luciego. Teraz ty chcesz zrobić to samo? Nie mogę się na to zgodzić, Hastings. Do licha, dlaczego ten szaleniec nie zginął, kiedy poślizgnął się na kościach królika?! Ale Hastings już go nie słuchała. - Muszę porozmawiać z Alice - powiedziała. - Jest mi potrzebna. - Do czego? Hastings, nie chcę, żeby Alice się do tego mieszała. - Alice nic się nie stanie. - Hastings uśmiechnęła się, ale by Beamis nie spostrzegł, że ubawiły ją jego słowa, zasłoniła usta ręką. Kiedy już z nią porozmawiam, będę potrzebowała twojej zgody, Beamisie - dodała, by go ułagodzić. Serce waliło jej jak młot, kiedy biegła na górę schodami. Ten skurczybyk nadal chciał ją zdobyć! Jak mu się zdaje, co na tym zyska? Musi przecież zdawać sobie sprawę z tego, że Severin będzie go ścigał i zabije z okrutną przyjemnością. Nie zdążyła wcielić w życie swego planu. W tej chwili bowiem rozległy się krzyki. Zanim Hastings wróciła na wały, żeby zobaczyć, co się stało, Eloise była już między żołnierzami swego ojca. Za chwilę znalazła się w ramionach Marjorie i mocno się do niej tuliła. Hastings zaklęła. Co teraz?! - Widzisz? Mam wszystko, o co prosiłaś, Hastings! - krzyknął w górę de Luci wielce zadowolonym głosem. Ostrze noża nadal trzymał na szyi Znachorki. - Poddaj się, Hastings. Wyjdź do mnie, a wszystkie trzy będą mogły pójść do zamku. Uwolnią się ode mnie. - Ty nie możesz tam pójść, Hastings, ale ja to co innego. Hastings odwróciła się i ujrzała lady Moraine. - To pomysł bardzo zbliżony do mojego planu - odparła z uśmiechem. - Chodź, musimy szybko wszystko omówić. Nie chcę, żeby ten szaleniec skrzywdził Znachorkę jeszcze bardziej. Szybkim krokiem poszły w kierunku wieży. Hastings musiała ominąć Gilberta, który żuł starą rękawicę. Lady Moraine biegła truchtem, żeby dotrzymać kroku synowej. - Dlaczego ta dziewczynka uciekła? - zapytała. - Czy ona w ogóle nie ma rozumu? - Bardzo kocha Marjorie. Widocznie zobaczyła ją z de Lucim i uciekła przez tylną bramę. Czy tam nie było straży?! Nikt jej nie odpowiedział. Hastings wbiegła do wielkiej sali, lady Moraine tuż za nią. Hastings wiedziała, że ma niewiele czasu. Wiedziała, że de Luci poderżnie Znachorce gardło z taką samą obojętnością, z jaką zabiłby kurczaka. - Chyba możemy coś zrobić, Hastings - powiedziała Alice, zjawiając się u boku swej pani. Patrzyła w kierunku wałów, na Beamisa, który z góry obserwował de Luciego. - Chciałam, żeby ten prostak dał spokój, ale on uważa, że teraz należę do niego i może mi dyktować, co mam robić. - On musi zgodzić się na mój plan! Powiedzcie jednak, co o tym myślicie, Alice i lady Moraine. Kilkanaście minut później wielka brama Oxborough została otwarta. Zdjęto również rygle z tylnej bramy. Siedemnaście spowitych w opończe kobiet, z kapturami na głowach, wyszło przez bramy. Głowy miały spuszczone. Kierowały się prosto na Richarda de Luci i jego żołnierzy. - Nie zgadzam się! - ryknął de Luci. - Która z was jest Hastings? Ściągajcie opończe i kaptury! Natychmiast, bo wszystkie pozabijam! Kobiety jednak dalej maszerowały w jego kierunku. Krzyknął na swoich ludzi, żeby położyli je pokotem, ale uświadomił sobie, że jeśli Hastings jest między nimi, ją również może w ten sposób zabić. A przecież ona była jego wybawieniem, tylko ona mogła go uratować. Nie wolno mu jej zabić, nie wolno dopóty, dopóki król jej mu nie da, nie usunie Severina, nie odbierze mu tytułu hrabiego Oxborough, który musi przypaść jemu! Siedemnaście kobiet! Co to miało znaczyć? - Hastings, pokaż się. Zostaw te kobiety i chodź do mnie. Podejdź natychmiast albo Znachorka zginie! Ale kobiety nadal szły. Nie przyspieszały kroku, ale były coraz bliżej. Koń de Luciego stawał dęba, drżał, jakby udzieliło mu się zdenerwowanie pana. Stojący za nim mężczyźni krzyczeli. Słychać było, że są zaniepokojeni, że się boją. Siedemnastu kobiet? De Luci mruczał pod nosem. Nie wytrzyma tego dłużej! Zrzucił Znachorkę z konia. Upadła na ziemię i przeturlała się. Popędził konia prosto na kobiety. Kiedy znalazł się tuż przed nimi, usłyszał, jak któraś krzyknęła. Wtedy, jakby na komendę, wszystkie zrzuciły kaptury. W gromadzie były tylko trzy kobiety. Resztę grupy stanowili żołnierze Oxborough. Unieśli w górę łuki i strzały. De Luci wrzasnął, zawrócił konia i na złamanie karku pognał w kierunku swoich ludzi. Wyrwał Eloise z rąk Marjorie i posadził ją na swym koniu. Wokół niego padał deszcz strzał. Słyszał, jak jego ludzie krzyczą z bólu. Złapał lejce wierzchowca Marjorie i pędząc, oddalał się od Oxborough w kierunku skalistego wybrzeża Morza Północnego. Hastings upuściła łuk i strzały na ziemię. Położyła jednego z żołnierzy de Luciego. - Ma Eloise i Marjorie - westchnęła i poczuła się tak, jakby poniosła porażkę. Dobrze, że ze Znachorką wszystko było w porządku. Już się podniosła i otrzepywała suknię z kurzu. Żółta wstążka, którą miała związany gruby warkocz, rozwiązała się i powiewała teraz koło twarzy. - Udało się! - wrzeszczał Beamis, pędem zbliżając się do Hastings. - Wiedziałem, że się uda! Wszystkie, i ty, i Alice, i lady Moraine, byłyście dobrze strzeżone. Tak, to był doskonały fortel. - Z zadowoleniem zacierał ręce. - Teraz go złapiemy, Hastings! Jak daleko może uciec z dzieckiem i tą diablicą o wyglądzie anioła, której pragnie każdy mężczyzna? Alice podeszła do Znachorki i pomagała jej otrzepać się z kurzu. - Posłuchajcie mnie wszyscy - odezwała się Znachorką, podchodząc do Hastings. - On jest szalony. Stracił rozum. Jest teraz bardzo niebezpieczny. Patrzy na ciebie, Hastings, i w tobie widzi swoją jedyną nadzieję. Wierzy, że uchronisz go przed gniewem króla. Nie podda się, aż zginie albo cię zdobędzie. Nie pozwól mu się do siebie zbliżyć. Jeśli tylko pojmie, że nie możesz go uratować, poderżnie ci gardło. - Ostrożnie dotknęła palcami krwawej kreski, jaką zrobił na jej szyi de Luci. - Nie pozwolę mu się zbliżyć, Znachorko. No, a teraz wsiadajmy na konie i gońmy go. Muszę odebrać mu Eloise. Znachorko, proszę, zostań tutaj, a kiedy przyjedzie Severin, opowiedz mu wszystko. 34 Severin spostrzegł ją, kiedy stała twarzą w twarz z de Lucim na szczycie skalnego urwiska. Wiatr wydymał jej pelerynę, rozwiewał włosy dookoła twarzy. Marjorie i Eloise stały za de Lucim, tam gdzie je popchnął, tuż nad urwiskiem. Czterej żołnierze de Luciego, wszyscy, którzy pozostali przy życiu, ustawili się wokół niego. Byli uzbrojeni i gotowi do walki. Nikt się nie ruszał. Hastings coś mówiła, ale Severin był zbyt daleko, żeby słyszeć słowa. Podniósł rękę i jego ludzie natychmiast się zatrzymali. - Ma Marjorie - odezwał się sir Alan. Severin mruknął coś pod nosem. Nie dbał o to, czy de Luci zabierze Marjorie z sobą choćby do Ziemi Świętej. Byłby uszczęśliwiony, gdyby już jej nigdy więcej nie zobaczył. Nie odrywał jednak oczu od Hastings. Co ona zamierza? Od czasu do czasu potrafiła obmyślić doskonałą strategię. Zdawał sobie sprawę z tego, że będzie musiał poczekać na wyjaśnienia, ale nie chciał czekać. Miał ochotę udusić i ją, i Beamisa, który zgodził się na to szaleństwo. Zrobi to, kiedy już będzie po wszystkim. Dobry Boże, niechby już było po wszystkim! Niechby nic się jej nie stało! Była to modlitwa desperata, ale nic więcej nie mógł zrobić. - Masz jeszcze możność ucieczki, Richardzie - mówiła Hastings. - Rozkażę, żeby żołnierze pozwolili ci odjechać, jeśli uwolnisz Marjorie i Eloise. Nic tu po tobie. Musisz za pomnieć o Oxborough; nigdy nie będzie twoje. A ja nie mogę cię chronić. Rozumiesz? Ale w jego oczach widziała jedynie dziką wściekłość. Zda wała sobie sprawę, że gdyby była bliżej, porwałby ją i w porywie szaleństwa może nawet zrzucił ze skał. - Posłuchajcie mnie wszyscy - rzekła głośniej, zwracając się do jego żołnierzy. - Nie macie tu nic do roboty. Czy zabijecie mnie? Zabijecie lady Marjorie i Eloise? Dlaczego? Nie przysporzy wam to chwały, a dłużej będziecie smażyć się w piekle. Schowajcie miecze i odejdźcie. - Jeśli któryś z was porzuci mnie, obedrę go ze skóry! - wrzasnął de Luci. Żołnierze zaczęli się cofać, nie reagując na słowa swego pana. Hastings widziała w jego oczach bezsilną złość. Wiedziała, że on nigdy nie zrezygnuje z szalonego marzenia, by posiąść to, co uważał, że powinno należeć do niego. Położyła dłoń na nożu, który trzymała pod opończą. Chciała wbić ten nóż w czarne serce de Luciego, ale obiecała Beamisowi, że będzie się trzymać z dala od tego szaleńca. W tym momencie uświadomiła sobie, że Severin jest blisko. Wiedziała, że czeka. Nie mógł się zbliżyć, bo to mogło oznaczać śmierć Eloise i Marjorie. De Luci odwrócił się i powiedział coś cicho do Marjorie. Ona pokręciła przecząco głową, na co de Luci podniósł pięść. Zanim zdążył uderzyć, Marjorie chwyciła Eloise i pociągnęła ją za sobą. Przekoziołkowały raz, drugi, a potem zniknęły za skałą. Krzyk Eloise rozdarł ciszę. Hastings czuła, jak burzy się w niej krew. Czyżby Marjorie zabiła siebie i małą? Och, Boże, nie była w stanie tego znieść! Wpatrywała się w de Luciego, który odwrócił się, żeby spojrzeć na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała jego córka i Marjorie. Potem wzruszył ramionami. Po prostu wzruszył ramionami! Co powiedział Marjorie? Co ona odpowiedziała, że zamierzył się na nią pięścią? Czym groził, że wolała spaść w przepaść, pociągając za sobą dziewczynkę? Hastings nie zdołała się opanować. To de Luci sprowokował Marjorie do skoku. To on był odpowiedzialny za cierpienie jej i swej córki, za ich żałosny los. Był potworem i szaleńcem. Hastings chwyciła nóż i rzuciła się na de Luciego. Złapał ją za rękę, ale Hastings była silna. Furia dodała jej sił. Beamis już był przy nich, ale znaleźli się bardzo blisko urwiska, zbyt blisko. Beamis krzyczał do Hastings, żeby się cofnęła, żeby zostawiła de Luciego, ale na próżno. Oboje trzymali się wzajemnie w uścisku, a nóż coraz bardziej zbliżał się do piersi Richarda. Nagle Hastings poczuła, że czubek noża przebił materiał tuniki i wszedł w ciało jak w ciasto. De Luci, śliną zraszając jej twarz, krzyczał, że nie dość, że tyle go kosztowała, to jeszcze dźgnęła go nożem. Tego nie może jej darować. Poczuła, że coś złapało jej nogę w kostce. Spojrzała i zdumiała się. W tej chwili jednak de Luci przyciągnął ją do siebie. Wiedziała, że zginie. Wbiła nóż jeszcze głębiej w jego pierś. Ranny zatoczył się i z przeraźliwym krzykiem spadł w przepaść. W ostatniej chwili złapał Hastings i pociągnął ją za sobą. Wiedziała, że to koniec, ale rozpaczliwie wykrzyknęła imię Severina. Severin widział, jak de Luci i jego żona, spleceni w śmiertelnym uścisku, nikną za skałą. - Nie! - krzyknął dziko. Żołnierze de Luciego złożyli broń, ale nie miało to najmniejszego znaczenia. Beamis był rozwścieczony. W jednej chwili położył ich trupem. - Nie! - powtarzał Severin. Błyskawicznie zeskoczył ze swojego wojennego konia i podbiegł do krawędzi urwiska. Wiedział, co zobaczy: ciało Hastings splecione z ciałem de Luciego, rozbite o skały. Ale zobaczył tylko de Luciego. Ona musi być pod spodem. Skurwysyn! Przygniótł ją. Severin nawet z góry widział, że de Luci ma skręcony kark. Stał, zdjęty grozą, z trudem chwytał oddech, walcząc z bezbrzeżnym bólem. Oczami szukał zejścia na plażę. - Severinie... Potrząsnął głową raz, drugi. Nie, to niemożliwe! Jezu drogi, słyszał jej głos, ale przecież ona nie żyła! Leżała pod tym szaleńcem. Czuł, że głowę i serce przeszywa mu ból, czuł, że ogarnia go bezsilna złość. Wydawało mu się, że w jego sercu otwarła się rana, którą wraz z krwią ucieka z niego życie. - Severinie... Teraz jego dusza opuszcza ciało, idzie ku Hastings, słyszy jej głos, pragnie ją chociaż raz zobaczyć, przytulić. - Severinie! - Mój Boże, Hastings! Na błogosławieństwo świętego Antoniego! Hastings! Severin położył się na brzuchu i wychylił poza krawędź urwiska tak daleko, jak tylko się dało. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jakiś metr niżej znajdował się występ skalny, a na nim wyciągnięta jak długa leżała Marjorie. Stopy zaczepiła o wąski nawis. Obok niej klęczała Eloise. Obie kurczowo trzymały za ramiona Hastings, która wisiała nad urwiskiem. - Severinie! - krzyczała Marjorie. - Nie damy rady jej wciągnąć! Musisz nam pomóc. W kilka sekund mężczyźni trzymali linę, którą obwiązali Severina. Spuszczali go w dół, aż znalazł się na występie. Chwycił ręce Hastings i wciągnął ją na skalną półkę. - Żyjesz... - szeptał w jej zakurzone włosy. - Żyjesz... Nie zniósłbym, gdyby ten łotr cię zabił. Uduszę cię, kiedy tylko wrócimy do domu. Kocham cię, ale cię spiorę. Zasłużyłaś sobie na to, Hastings. Zasługujesz też na karę, której jeszcze ci nie wymierzyłem przez to popołudnie w lesie. Na wszystko, co najświętsze, kocham cię. - Ja ciebie też - szepnęła, przytulając usta do jego szyi. Podniosła oczy, a Severin dostrzegł w nich bezgraniczne zdumienie. Ogromnymi dłońmi gładził ją po plecach, kiedy mówiła śpiewnym głosem: - Zabiłam go. Wbiłam mu nóż w pierś. - Spojrzała na Marjorie, która przycupnęła na czworakach i ciężko dyszała. - Potem coś chwyciło mnie za kostkę. Spojrzałam w dół i zobaczyłam Marjorie na tym występie. Chciała mnie ściągnąć, żeby mnie uratować. Wbiłam nóż jeszcze głębiej w pierś de Luciego i on spadł. Ale zdążył mnie chwycić, a ja nie mogłam się wyrwać. Kiedy upadłam na występ, zaczęłam się z niego zsuwać, ale one obie, Marjorie i Eloise, chwyciły mnie za ręce i zatrzymały. Uratowały mi życie. Położył dłoń na jej brzuchu i delikatnie go gładził. Milczał. Pozwolił mówić jej, to jej pomoże. Poczuł, że Hastings przestaje dygotać. - Z naszym dzieckiem wszystko w porządku - powiedziała i położyła rękę na jego dłoni. - Nie martw się, nic mu nie jest. Severinowi trudno było w to wszystko uwierzyć. Z niedowierzaniem potrząsał głową. Marjorie, która nienawidziła Hastings, uratowała jej życic? Na wszystko, co najświętsze! To przecież niepojęte. Pierwszą, za pomocą liny, wysłał na górę Hastings. Nawet nie przyszło mu do głowy, by najpierw zająć się dziewczynką. Chciał, żeby przede wszystkim Hastings była bezpieczna. Wyciągnięcie wszystkich na górę zajęło trochę czasu. W tej samej chwili, kiedy tylko znalazł się na bezpiecznym gruncie, Severin chwycił Hastings, przytulił ją tak mocno, że naprawdę obawiała się o całość swoich żeber. - Już nigdy nie spuszczę cię z oczu - powiedział. - Nigdy. Kocham cię, ale zapewniam, że już nigdy nie będziesz wojowała. Nigdy więcej. Doszedłem do wniosku, że jeśli nie zapanuję nad tobą, umrę z niepokoju. Tak więc zostaniesz w naszej komnacie sypialnej. Możesz sobie mieszać swoje zioła, ale nic poza tym. Może po pewnym czasie pozwolę ci zejść do wielkiej sali, ale dopiero wtedy, kiedy przekonam się, że nic ci tam nie grozi i kiedy przysięgniesz, że nigdy już nie wbijesz noża w serce jakiemuś zbirowi. No, w każdym razie nie nad brzegiem skalnego urwiska. A wielką salę będziesz mogła opuścić tylko za moją zgodą i tylko w moim towarzystwie. Rozumiesz, Hastings? Już nigdy nie spuszczę cię z oczu. Kocham cię, ale zaraz cię uduszę. Chodź, jedziemy teraz do domu, potem cię uduszę, a jeszcze potem Znachorka sprawdzi, czy z dzieckiem naprawdę wszystko w porządku. Pocałowała go w brodę i spróbowała uścisnąć tak mocno, jak on ją ściskał. - Chwilkę, Severinie. Marjorie i Eloise uratowały mnie, muszę im podziękować. Puścił ją, ale bardzo niechętnie. Patrzył za nią, kiedy powoli szła do stojącej z boku Marjorie. Kilka metrów dalej stał sir Alan patrzący na Marjorie zachwyconym wzrokiem. Eloise, płacząc, tuliła się do swej opiekunki, a ona pocieszała małą. Dziewczynka powoli uspokajała się. Hastings, chociaż nie - chętnie, musiała przyznać, że Marjorie umie postępować z tym dzieckiem. - Uratowałaś mnie - odezwała się. - Nie musiałaś, a jednak to zrobiłaś. Uświadomiłaś mi, że mogę spaść. Schwyciłaś mnie, kiedy pociągnął mnie za sobą de Luci. Nie puściłaś. Uratowałaś również Eloise. Zachowałaś się wspaniale. Muszę to przyznać. Tak, naprawdę zachowałaś się wspaniale. - Dziękuję, Hastings. Jestem bardzo zmęczona. Serce nadal mi trzepocze ze strachu. Chodź, mój maleńki skarbie, wytrę ci oczy. Wszystkie uszłyśmy z życiem, a twój ojciec wreszcie nam nie zagraża. - Marjorie podniosła swoje piękne oczy i spojrzała na Hastings. Odrzuciła w tył wspaniale srebrzyste włosy. - Musiałam cię uratować, nie miałam wyboru. - Kiedy ty i Eloise zniknęłyście za skałą, byłam pewna, że chcesz was obie zabić. - Och, nie! Widziałam ten występ. I modliłam się, Hastings, modliłam się goręcej niż kiedykolwiek w życiu. Eloise omal mi się wymknęła, ale udało mi się wciągnąć ją na tę półkę. Kiedy złapałam cię za kostkę, chciałam, byś wiedziała, że tam jesteśmy i że jeśli spadniesz, nic ci się nie stanie. Cieszę się, że dałyśmy radę utrzymać cię, dopóki Severin się nie zjawił. Zaczepiłam się stopami o niewielki nawis, dlatego nie bałam się, że pociągniesz mnie za sobą. - Nie chce mi to przejść przez gardło - odezwała się Hastings, czubkiem buta kopiąc dziurę w ziemi - Naprawdę nie chce mi to przejść przez gardło, ale powiem to jeszcze raz. Dziękuję, Marjorie, za to, że uratowałaś mi życie. To naprawdę nie ja spowodowałam, że nos ci spuchł i poczerwieniał. - Wiem. To lady Moraine. Stanęła w twojej obronie. Muszę przyznać, że ten jej pomysł wzbudził mój podziw. - Co myślisz o poślubieniu sir Alana i pozostaniu w Sedgewick? Severin musi poprosić o zgodę króla, ale król na pewno się zgodzi. Mogłabyś przyjeżdżać z wizytą do Oxborough raz na pięć lat. - Ach tak. Ten pomysł nawet mi się podoba. Dość lubię sir Alana. - I już nigdy nie będziesz musiała bać się głodu. - Chyba masz rację. I już zawsze będę miała przy sobie swoją Eloise. Dłużej już Severin nie mógł wytrzymać. W jednej chwili znalazł się obok kobiet. Porwał w ramiona Hastings i szybko się oddalił. - Jutro wyślę umyślnego do króla! - krzyknął przez ramię. - Sir Alanie, proszę, zajmij się lady Marjorie i Eloise. Chcielibyśmy, żebyście natychmiast wrócili do Sedgewick. Zabierz też swoich ludzi. Aha, zanim odjedziecie, pogrzebcie żołnierzy de Luciego. Jego samego możecie zostawić na plaży, mnie to nie przeszkadza. - No, przynajmniej nie będę musiała oglądać tych srebrzystych włosów przez najbliższych pięć lat - mruknęła Hastings, skubiąc wargami ucho Severina. Zamek był pogrążony w ciszy, mąconej chwilami przez chrapanie mężczyzn, śpiących w wielkiej sali, i Belli, która wydawała dźwięki donośniejsze niż którykolwiek z, żołnierzy Oxborough. Obok niej z błogim uśmiechem na twarzy spal płatnerz wyciągnięty na plecach i wyglądający jak martwy. W komnacie sypialnej Severin, głęboko wniknąwszy w żonę, w słabym świetle jedynej świecy obserwował jej twarz, - Nie, Hastings, nie ruszaj się. Chcę tam po prostu przez chwilę zostać, chcę cię czuć i wiedzieć, że cię czuję, nie przeżywając spazmów przeszywających całe ciało. Pragnę, żebyś czuła moją miłość, a w tej chwili jest ona silniejsza niż żądza, chociaż nie mogę obiecać, że taki stan długo się utrzyma. Pochylił się i serdecznie ją pocałował: - Do licha, jesteś moja! Nie będzie już żadnych niesnasek między nami, żadnych podejrzeń, że wolę inną kobietę. Pragnę tylko ciebie. Postarasz, się mi uwierzyć? - Chcesz powiedzieć, że nie mogę na ciebie krzyczeć, kiedy wyprowadzisz mnie z równowagi swoimi rozkazami albo podepczesz moje stokrotki? - Och, nie, możesz wrzeszczeć tak głośno, że rybitwy zlecą się znad morza, by zobaczyć, co się dzieje. To nie ma nic wspólnego z naszym uczuciem. To, co nas łączy, Hastings, w miarę upływu czasu będzie stawało się coraz potężniejsze. - Wierzę ci, ponieważ cię kocham nad życie. Ale przysięgnij, że kiedy za pięć lat odwiedzi nas Marjorie, nie będziesz się na nią bez przerwy gapił i nie będziesz zachwycał się jej srebrzystymi włosami? - Splunę jej pod nogi. Roześmiała się i uniosła w górę biodra. Severin ugryzł ją w brodę. - Bądź mi posłuszna, Hastings, i leż spokojnie, bo inaczej źle się to dla ciebie skończy. - Nawet gdybym kiedyś w przyszłości doprowadziła cię do furii - powiedziała, śmiejąc się i spoglądając na niego zalotnie - doskonale wiem, co zrobić, żebyś zapomniał o złości. O tak, wiem, jak postępować, żebyś czuł się tak szczęśliwy jak koza, kiedy uda się jej znaleźć but do żucia. - Wiem. Spojrzała na niego uważnie, przez moment nie zwracając uwagi na to, że zaczął powoli się w niej poruszać. - Co wiesz? - Matka mnie kocha. Jest mi bardzo oddana. Damę Agnes i Alice bardzo ją lubią. Wiedzą również, że potrafi udzielić dobrej rady. Uważają też, że i moje rady wcale nie są takie złe. Naprawdę uśmieliśmy się setnie. - Co to ma znaczyć? Wszedł w nią jeszcze głębiej; czuła, jak dotyka jej w środku, tak jak tylko on potrafi. Przez pewien czas w ogóle nie była w stanie myśleć. Kiedy w końcu zaczęła spokojniej oddychać i poczuła w sobie gorący żar, wiedziała, że żadna kobieta nie może czuć się szczęśliwsza i bardziej zaspokojona niż ona w tej chwili. - Co miałeś na myśli, mówiąc, że matka cię kocha? - odezwała się znowu. - Oczywiście, że cię kocha. Przecież jesteś jej synem. A o co chodziło z tą damę Agnes i Alice? O jakim śmiechu mówiłeś? - Matka powiedziała mi, że zawsze jesteś w świetnym humorze, kiedy pracujesz w swoim ogrodzie z ziołami. Powiedziała, że tam właśnie powinienem dać ci szansę wypróbowania na mnie twoich kobiecych sztuczek. Zrobiła srogą minę i groźnie zmarszczyła brwi. Severin pochylił się i pocałował ją w usta. - Nie pamiętasz, Hastings? Dwa razy przyszedłem do ciebie do ogrodu. Za pierwszym razem rzuciłaś mi prowokujące spojrzenie i namówiłaś mnie, bym zabrał cię do lasu, żeby cię ukarać. Następnego dnia, kiedy tylko mój cień padł na bylicę, rzuciłaś się na mnie i błagałaś, żebym znowu cię tam zabrał. - No tak, to wszystko prawda, ale dlaczego mi to przypominasz i opowiadasz o tym z takimi szczegółami? Wygląda na to, że wiesz o całej sprawie znacznie więcej, niż powinieneś. - Nareszcie cię zainteresowałem! - Ułożył się na plecach. Przyciągnął ją do siebie i przytulił, ale Hastings uniosła się i patrzyła mu prosto w oczy. - Matka powtórzyła mi, co doradziły ci damę Agnes i Alice. Śmiała się, kiedy opowiadała, jak zapytałaś, czy tylko tego typu rady już zawsze będą dla ciebie miały. Kiedy je spotkałem, przyznałem, że lepszej rady nie mogły ci udzielić. Wszystko mi opowiedziały, Hastings. Objęła dłońmi jego szyję i próbowała ścisnąć, ale ręce okazały się zbyt małe. - Powinnam być wściekła na was wszystkich. Powinnam wrzeszczeć, tupać nogami i rzucać w was czym popadnie. - Pochyliła się i całując go, otoczyła swoimi pięknymi, białymi ramionami. Szepnęła: - Alice powiedziała, że mężczyźni nie są skomplikowani. Damę Agnes dodała, że za drugim razem powinnam wykazać się większymi umiejętnościami, ale jednocześnie była przekonana, że jakoś sobie poradzę. Ja też jestem zdania, że miała rację. Severin przytulił ją. - Wszyscy uznaliśmy, że to cię uspokoi i pomoże ci uświadomić sobie, że pragnę cię bardziej niż Oxborough i tych wszystkich tytułów. Czy podczas tych dwóch popołudni w lesie nie udowodniłem ci tego, Hastings? Pozwoliłem ci robić z moim ciałem, co tylko chciałaś. Czy nie mówiłem ci, jaką sprawiasz mi rozkosz? - Nie. Jęczałeś tylko, stękałeś i rzucałeś się na wszystkie strony. - Zamilkła. Jeszcze była zła na kobiety, które z całą powagą udzielały jej rad. Ufała im, a one omawiały wszystko z Severinem i lady Moraine. - Nie mogę uwierzyć, że wszystkie te rady, jakie mi dawały, uzgadniały z tobą! - Och, wprowadziłem tylko jedną czy dwie poprawki. - Wzruszył ramionami. Wiedział, że Hastings, skoro nie była w stanie go udusić, ma ochotę go uderzyć. - Chcesz, żebym ci dokładnie powiedział jakie? - Wiem jakie - odparła i przesunęła rękę w dół jego brzucha. - Tak, doskonale wiem jakie. - Przytuliła się do niego. Uśmiechnął się i musnął jej włosy, potem jęknął. Chciał z nią porozmawiać, a nie znowu się z nią kochać. Próbował na coś innego zwrócić jej i swoją uwagę, szczególnie zresztą swoją, ponieważ jej ręka tak zachęcająco go pieściła. - Teraz czuję już zaokrąglenie. Dziękuję. Rozległo się ciche miauknięcie. Hastings puściła go. Westchnął. Usiedli i odrzucili przykrycie. Trist ze zmierzwioną sierścią wygrzebał się spod narzuty i usiadł na piersi Severina. Położyli się znowu i na zmianę głaskali gęste futerko kuny. - Nie prosiłeś Trista o radę, co Severinie? - Trist zawsze wie, o co mi chodzi. Kuna miauknęła głośno i wyciągnęła się w poprzek ich ciał. - Przerwał nam zabawę. Trist łapkę oparł na brodzie Severina. - Czujesz się dobrze, prawda, Hastings? - Poczuła, jak delikatnie kładzie rękę na jej brzuchu. - Tak, dobrze. Ale już nie będę skakała z żadnych urwisk, dopóki dziecko się nie urodzi. Nie, nie napinaj mięśni, Trist staje się niespokojny. To był tylko żart, Severinie, tylko żart. Czuję się naprawdę dobrze. Nie masz się czym martwić. No, a teraz przesuniemy Trista i wrócimy do naszej zabawy? Ręka Severina wciąż leżała na jej brzuchu. Słyszała, jak Severin oddycha równo i coraz wolniej. Trist leżał wyciągnięty jak długi na obojgu. - Powaliłam rycerza, Trist. No, i co ty na to powiesz? Trist zachrapał, wtórując swemu panu. EPILOG To była noc zimowego przesilenia dnia z nocą, mroźna, z wyjącym wiatrem, przenikającym grube mury zamku, tak że gobeliny na ścianach trzepotały w jego porywach. Wokół zamku rozpościerał się gruby dywan śniegu. Trista nie było już od dwóch dni. Severin martwił się o niego. Nie jadł. Siedział ponury w swoim krześle i ponad głową wilczura Edgara wpatrywał się w ogromny ogień płonący na środku wielkiej sali. Dym kłębił się w górze, powietrze w sali wydawało się niebieskie. - On nie żyje - powtarzał. - Tego nie wiesz. - Hastings jednak również obawiała się najgorszego. Wszyscy o tym myśleli. Jej cztery siostry, skupione koło matki, przyglądały się, jak szyje. Wszystkie milczały. - Nie powinienem mu pozwolić oddalać się ode mnie rzekł Severin. - Nie miałeś nic do powiedzenia. Trist robi, co chce. - Tak jak ty. Nie pozwoliłem ci opuszczać wielkiej sali bez mojego pozwolenia, a już następnego dnia karmiłaś kury na dziedzińcu. - Już nie będę. Tristowi nic się nie stało, Severinie. Nie upadaj na duchu. - Nie brzmiało to przekonująco, ale wiedziała, że ojciec Carreg, próbując Severina pocieszyć, powtarzał to kilka razy. - Wiedziałem, że nadchodzi burza, i powinienem trzymać go przy sobie, pod tuniką, choćbym nawet miał przywiązać go sznurkiem! Hastings ciężko podniosła się z krzesła. Brzuch miała wielki, oczy błyszczące zdrowiem, lecz na sercu leżał jej ciężar. Trist nie mógł przeżyć takiej burzy. Severin podniósł się, wziął rękawice i ciepły płaszcz, który bez słowa podał mu Gwent. Co godzinę wychodził na poszukiwania. Wracał, kiedy już trudno było znieść zimno. Nagle usłyszeli okrzyki. Ktoś pchnął drzwi od zewnątrz. Ukazał się w nich odźwierny Alart. Ciężko dyszał i przytupywał, strząsając z siebie śnieg. A obok niego szedł Trist. Na jego futerku leżała cała góra śniegu, wąsy miał pokryte grubą warstwą lodu. Coś trzymał w pyszczku. To była maleńka kuna. - Mój Boże! - krzyknął Severin i podbiegł do Trista. Podniósł go, na dłoni położył malutkie stworzonko, kiedy Trist, chcąc się ogrzać, energicznie ocierał się o niego. Za chwilę zeskoczył na podłogę i zniknął za drzwiami, zanim Alart zdążył je zamknąć. - Jeszcze jedno! - krzyknęła Hastings i kołysząc się z boku na bok, pospieszyła ku wejściu. - Weź go. - Severin podał jej malutkie kunie dziecko, a sam pobiegł za Tristem. Kilka minut później wszedł z powrotem, przytulając do piersi Trista i maleńkie zwierzątko. Zza paleniska podniosła się Znachorka i tym swoim rozkazującym tonem powiedziała: - Gwencie, każ MacDearowi natychmiast podgrzać mleko. - Chwilę milczała, drapiąc się w brodę. - Hastings, będziemy potrzebować kawałka białego płótna, żeby zamoczyć je w mleku. Tak, to powinno wystarczyć. Godzinę później Severin trzymał na piersi Trista, do którego przytulone spały dwa zdrowe, już nakarmione maleństwa. Trist wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego. - Samica musiała zginąć - powiedział Severin. - Trist przyniósł więc swoje dzieci do nas. - Spojrzał w górę na swoje cztery szwagierki, które cisnęły się wokół, żeby lepiej zobaczyć kunią rodzinę. Uśmiechnął się do nich. - Trzeba nadać im imiona. Musimy też zadbać o to, żeby zawsze było im ciepło. - Poproszę mamę, żeby uszyła mi tunikę, to jeden maluch będzie mógł spać u mnie na piersi, tak jak Trist śpi u ciebie, Severinie - szepnęła Harlette. - Ja wezmę oba i włożę je do swojego łóżka. Nie wyjdę z pościeli, dopóki się nie ociepli - oznajmiła Matilda. Hastings była zmęczona, krzyż ją bolał, a jednak uśmiechała się. Czuła taką ulgę, że z trudem powstrzymywała płacz. - Zaproponowałabym, żeby spały na mnie, ale mogłyby pospadać. Severin wyszczerzył zęby w uśmiechu. Stanowili rodzinę. Kłócili się i śmieli, krzyczeli na siebie i całowali się. Słysząc głośne czknięcie, spojrzała na Alice. Biedna Alice! Spodziewała się dziecka, ale nie czuła się dobrze. Nawet Znachorka nie potrafiła przyrządzić naparu, który uspokoiłby jej żołądek. Beamis, jej mąż, krążył wokół niej i załamywał ręce, a Znachorka dogadywała. - Mężczyźni! Popatrzcie tylko, jacy są nieużyci. Czy on za nią zwymiotuje? Nie, skądże, będzie tylko stal i gapił się. Zawsze mówię Alfredowi, że... Nagle Gwent chwycił swoją cztery miesiące temu poślubioną żonę i przyciągnął do siebie. Mocno ją pocałował. - Znoszę Alfreda w naszym łóżku - powiedział. Nic mam nic przeciwko temu, bo układa się wzdłuż moich pleców i popycha mnie ku tobie. - Podniósł głowę i krzyknął: A to jest mój lek na gadulstwo Znachorki! Wszyscy zaczęli się radośnie śmiać. Nawet Alice uniosła głowę i uśmiechnęła się. Trist uniósł łepek znad piersi Severina, wyciągnął łapkę do Hastings, potem, cichutko pomiaukując, ułożył się z powrotem, przygarniając kunięta do siebie. Hastings pomyślała, że kocha śnieg i mroźny wiatr, który niesie chmury białego puchu, żeby okryć nim zamek Oxborough.