Wojciech Świdziniewski To nie moje niebo – Gdzie... Gdzie jestem? – wybełkotał Łowca, mrużąc oczy. Raziło go jasne światło w pomieszczeniu, w którym przed chwilą się znalazł. – Niebo, sektor 278 – usłyszał głos zza pleców. Odwrócił się, ujrzał białe biurko i siedzącego za nim łysego, grubego mężczyznę, noszącego druciane okulary. – Przyczyna zgonu? – kontynuował grubas o podwójnym podbródku, niecierpliwie gryząc długopis. – Słucham? – zapytał Łowca. Grubas zmarszczył brwi. – No, jak pan zmarł? – Że, co? – nie dawał za wygraną Łowca. Grubas sapnął i poprawił okulary. – Człowieku, jesteś w niebie, a to znaczy, że nie żyjesz. W związku z tym pytam: jak zmarłeś. Śmierć nagła? Ze starości? No mówże, śmiertelniku! Łowca z głupią miną patrzył na swojego rozmówcę. Potrząsnął głową i ciągle jąkając się, zaczął: – Byłem na Ziemi... z misją... i... chyba mnie zabito... Grubas uśmiechnął się tryumfująco: – No proszę! Ofiara zabójstwa. Ma pan pierwszy plus. – I coś tam u siebie odznaczył. – Kto pana zabił? – Eee... policjanci – przypomniał sobie Łowca. Grubas gwizdnął: – Niedobrze. Zatarg z prawem. Minus. – I znowu coś zaznaczył. – Czy wierzy pan w Boga? – Wierzę... – Plus. A w Trójcę Świętą? – Nie znam żadnej Trójcy Świętej. – Minus. A w Jezusa Chrystusa, wierzy pan? – Nie znam go. Grubas wytrzeszczył oczy: – Cooo? Nie zna pan Jezusa Chrystusa, Syna Bożego?! Minus! Co ja mówię! Dwa minusy! Łowca zaczął coś kojarzyć: – Chwileczkę, chwileczkę. Czy to jest ziemskie niebo? – Jak najbardziej. – W takim razie, to nie jest moje niebo! – Co?! – Grubas zmarszczył brwi, zastanawiając się. Nagle uśmiechnął się ze zrozumieniem. – Pan jest świrem! Trzeba było od razu tak mówić! Plus! – Nie, nie, nie. Ja jestem z innej planety – spokojnie tłumaczył obcy. – Hę? – chrząknął grubas. Łowca westchnął ciężko. – Jestem z Arcturusa. Tam wierzymy w Boga i Jego Syna Ariana, Córkę Tramelię i świętą Czwórkę... – Zaraz, zaraz, to my mamy jeszcze inne placówki? – spytał z niedowierzaniem grubas. – Nie wiem – mruknął znużonym głosem Łowca. – To wasza sprawa. Ja tylko mówię to, co jest napisane w Świętym Zwoju. Grubas myślał intensywnie. – Niech pan siada – powiedział wreszcie. Łowca usiadł na krześle, które przed chwilą pojawiło się przy jego nodze. Grubas podniósł słuchawkę telefonu: – Poproszę z szefem... Szczęść Boże, święty Piotrze, mam tu wiernego z innej planety... Mam się połączyć z Działem Zagranicznym? Ale... Rozłączył się... Centrala? Połączcie mnie z Serafinem Moreliuszem... Szczęść Boże, Moreliuszu, czy mamy placówkę na... – Grubas spojrzał pytająco na Łowcę. – Arcturus. – ...na Arcturusie... Aaa, rozumiem, ściśle tajne... No to jest problem. (Pyta wyższą instancję o dyrektywy – konfidencjonalnie szepnął grubas). – Tak, jestem! Wysłać i utajnić... Oczywiście!... i wam Aniele. Grubas odłożył słuchawkę, nabazgrał coś na kartce i wręczył ją Łowcy. – Proszę to wręczyć u siebie. Następny! – ...wierzy pan w Boga? – Wierzę. – Plus. – A w Ariana i Tramelię, Święte Dzieci Jego? – Wierzę. – Plus. A w Świętą Czwórkę, wierzy pan? – Wierzę. – Plus. A jak pan zmarł? – Nagłą śmiercią na planecie Ziemia. – Gdzie?! – Trzecia planeta układu Soi. – Hmm, to mamy problem. Proszę poczekać... Halo, Centrala, z Głównym Szefem... Nie ma? Aaa, pojechał z dziećmi zbawiać świat... Rozumiem... i wam bortelu... – Proszę tę karteczkę doręczyć na Ziemi. Tam pan umarł i tamtemu rejonowi pan podlega. – Ale... – Następny! – To nie pańskie niebo. Pańskie niebo to Arcturus. – Ale tu mnie przysłano... – Nieważne. Proszę zgłosić się do swojego nieba. Następny! I tak mijały tysiące lat. Biedny Łowca krążył między Ziemią a Arcturusem, Arcturusem a Ziemią. W końcu, mając już dość tego wszystkiego, zgłosił się do piekła. Tam przyjęto go bez żadnych kłopotów, bo piekło wszędzie jest takie samo.