Rudolf Steiner - Teozofia Różokrzyżowców Rudolf Steiner Kalendarium 1861 Rudolf Steiner przychodzi na świat 25 lub 27 lutego w Kraljevec (ówczesne Austro-Węgry, dziś Chorwacja) jako syn urzędnika austriackiej kolei Johanna Steinera i Franciski Steiner z domu Blie. Dzieciństwo spędza niedaleko Wiener-Neustadt w Pottschach oraz Neudörfl (tam uczęszcza do szkoły wiejskiej). 1872 Rozpoczyna naukę w tzw. Realschule (szkole realnej), którą kończy maturą z wyróżnieniem w 1879 r. 1879 Rozpoczyna studia na Politechnice Wiedeńskiej. Studiuje początkowo matematykę i przyrodoznawstwo, ale później poświęca się również studiom literacko-historycznym i filozoficznym. W Wiedniu zaprzyjaźnia się z germanistą i badaczem twórczości Goethego, Karlem Juliusem Schröerem (1825-1900), pod wpływem którego zajmuje się intensywnymi studiami nad całą twórczością Goethego. Schröer poleca dwudziestoletniego Steinera Josephowi Kurschnerowi, który pracuje dla wydawnictwa Deutsche National Literatur nad zbiorowym wydaniem dzieł Goethego. 1881 Steiner zajmuje się opracowaniem podstaw światopoglądu Goethego w oparciu o jego teorie filozoficzno-poznawcze. 1886 Ukazuje się w druku jego praca Grundlinien einer Erkenntnistheorie der Goetheschen Weltanschaung (Podstawy teorii poznania światopoglądu Goethego). Dzięki tej rozprawie Steiner otrzymuje propozycję pracy w Weimarze przy opracowaniu popularnego wydania naukowych dzieł Goethego w ramach tzw. Sophien-Ausgabe. 1890 Steiner przenosi się do Weimaru, gdzie podejmuje pracę w archiwum Goethego i Schillera. Kontynuuje swoje badania nad twórczością Goethego. W tym czasie pracuje również nad przedstawieniem swojego światopoglądu opartego na intuitywnym poznaniu świata nadzmysłowego. 1891 Uzyskuje doktorat z filozofii na Uniwersytecie w Rostocku. Jego rozprawa doktorska Die Grundfrage der Erkenntnistheorie mit besonderer Rücksicht auf Fichtes Wissenschftslehre ukazuje się w 1892 roku w poszerzonej formie jako Wahrheil und Wissenschaft (Prawda a nauka). 1893 Wydaje swoje główne dzieło filozoficzne Philosophie der Freiheit (Filozofia wolności). 1895 Ukazuje się książka Friedrich Nietzsche, ein Kämpfer gegen seine Zeit. 1897 Wieloletnie studia nad twórczością Goethego przedstawia w pracy Goethes Weltanschaung (Światopogląd Goethego). Steiner przenosi się do Berlina, gdzie przez trzy lata redaguje Magazin für Literatur. W okresie tym staje się znaczącą postacią w intelektualnym życiu stolicy. 1899 Poślubia Annę Eunicke (1853-1911). Rozpoczyna wykłady na Berlińskiej Wszechnicy Robotniczej. 1901 Publikacja jego kolejnej rozprawy Welt – und Lebensanschaungen im 19. Jahrhundert oraz Die Mystik im Aufgang des neuzeitlichen Geistesleben. W tej oraz w następnych swoich pracach opisuje badania świata duchowego, które oparte zostały na racjonalnym postępowaniu prowadzącym do poznania nadzmysłowego metodą przyrodoznawczą. W następnych latach powstają jego kolejne prace: 1902 – Das Christentum als mystische Tatsache (Chrześcijaństwo jako fakt mistyczny); 1904 – Theosophie (Teozofia); 1905 – Wie erlangt man Erkenntnisse der höheren Welten (Jak osiągnąć poznanie wyższych światów); 1908 – Aus der Akasha-Chronik (Z kroniki akasza), Die Stufen der höheren Erkenntnis (Stopnie wyższego poznania); 1910 -Die Geheimwissenschaft im Umriss (Wiedza tajemna w zarysie). W latach 1910 – 1913 tworzy cztery dramaty sceniczne: 1910 - Die Pforte der Einweihung (Wrota wtajemniczenia); 1911 – Die Prüfung der Seele (Egzamin duszy); 1912 – Der Hüter der Schwelle (Strażnik progu); 1913 – Der Seelen Erwachen (Przebudzenie duszy). 1902 Wstępuje do Towarzystwa Teozoficznego, z którym pozostaje związany do 1913 r. 1912 Przy współpracy Marii von Sievers opracowuje podstawy eurytmii. 1913 Kończy się okres jego działalności w Towarzystwie Teozoficznym. Steiner występuje z niego wraz z większością niemieckich teozofów i zakłada Towarzystwo Antropozoficzne. Antropozofii poświęca całe swoje późniejsze życie. 1913 Początek pracy nad budową pierwszego Goetheanum, ośrodka ruchu antropozoficznego. Od 1913 roku Steiner wiąże swoją działalność z małą miejscowością Dornach, koło Bazylei. Ta szwajcarska miejscowość została wybrana na siedzibę Towarzystwa Antropozoficznego po odmowie władz niemieckich na lokalizację w okolicy Monachium. Pierwsze Goetheanum, budowla, w której R. Steiner zawarł wszystkie swoje doświadczenia i całą wiedzę duchową była wielkim dziełem artystycznym. Przy jej powstaniu realizowane były nowe teorie barw i proporcji wywodzące się z prac nad dziełami Goethego. Tą pracą dał impuls do rozwoju nowych prądów w architekturze, rzeźbie i malarstwie. 1914 Poślubia Marię von Sievers. Dornach staje się centrum jego działalności. W okresie 1914-1922 kontynuuje pracę nad budową Goetheanum. Wszystkie projekty architektoniczne do tej wielkiej budowli wykonuje sam według swoich zasad. W wyniku podpalenia w noc sylwestrową 1922/23 prawie ukończone dzieło doszczętnie płonie. Drugie Goetheanum budowano już po śmierci Steinera, ale według jego projektów – z betonu. 1919 Swoimi wykładami o zasadach trójpodziału społecznego daje impuls do rozwoju pedagogiki opartej na nowych zasadach. Prowadzi wykłady dla wychowawców i rodziców. Zakłada w Stuttgarcie pierwszą Wolną Szkołę Waldorfską (nazwa pochodzi od fabryki Waldorf-Astoria, gdzie prowadził wykłady dla robotników). 1920 W Domach prowadzi pierwszy kurs medyczny dla lekarzy. Ten cykl dwudziestu wykładów rozpoczyna aktywną pracę nad stworzeniem podstaw medycyny antropozoficznej. Pozostaje aktywny na polu pedagogiki. Zajmuje się również naukami przyrodniczymi w świetle wiedzy duchowej. 1921 Tworzy podstawy eurytmii leczniczej, prowadzi wykłady dotyczące spojrzenia z punktu widzenia wiedzy duchowej na nauki przyrodnicze, historię, nauki ścisłe i społeczne. 1922 Podobnie jak w poprzednich latach prowadzi setki wykładów. Współdziała przy założeniu Christengemeinschaft. Płonie pierwsze Goetheanum. 1923 Zniszczenie Goetheanum, jego wieloletniej pracy, przeżywa Steiner bardzo ciężko. Pozostaje nadal aktywny. Rozwija podstawy medycyny antropozoficznej, kontynuuje pracę pedagogiczną. Tematy jego wykładów rozszerzają się na wciąż nowe obszary zagadnień. Od 24.XII.1923 do 1.I.1924 uczestniczy w założeniu Powszechnego Towarzystwa Antropozoficznego i zostaje jego przewodniczącym. 1924 W Kobierzycach koło Wrocławia 7-16 VI prowadzi kurs rolniczy, który staje się impulsem i podstawą rozwoju rolnictwa biodynamicznego, opartego na wiedzy duchowej i traktującego Ziemię jako żywe jestestwo duchowe. 1924 We wrześniu ciężka choroba zmusza go do przerwania działalności publicznej. Pomimo to pozostaje aktywny. Razem z Itą Wegman pracuje w dziedzinie medycyny, kontynuuje prace z zakresu pedagogiki. Opracowuje plany i szkice do budowy drugiego Goetheanum. 1925 Jest już bardzo ciężko chory. Wraz z Itą Wegman kończy książkę Grundlegendes für eine Erweiterung der Heilkunst nach geisteswissenschaftlichen Erkenntnissen (Podstawy sztuki leczenia poszerzonej wiedzą duchową). Pracuje do ostatnich dni życia nad swoją biografią, opisaną w niedokończonej książce Mein Lebensgang (Moja droga życia) oraz nad dziełem Anthroposophische Leitsätze (Antropozoficzne myśli przewodnie). Umiera 30 III 1925 r. w swoim atelier przy Goetheanum. Wstecz / Spis treści / Dalej I Wykłady, które rozpoczynamy, noszą tytuł: "Teozofia różokrzyżowców". Jest to ta sama prastara, a jednak wiecznie nowa, mądrość ujęta w dostosowaną do naszych czasów metodę. W metodę, która właściwie istnieje już od XIV wieku. Nie będziemy jednak zajmowali się historią różokrzyżowców. Wiecie wszyscy, że dziś nawet w szkołach podstawowych wykładają coś w rodzaju geometrii, do której należy również twierdzenie Pitagorasa. Dzieci uczą się elementów geometrii niezależnie od tego, w jaki sposób ta geometria powstała. Cóż bowiem wie dzisiaj uczeń szkoły początkowej o Euklidesie? A jednak uczy się właśnie geometrii euklidesowej. Dopiero znacznie później, kiedy zapozna się już z samym przedmiotem, z jego treścią, dowiaduje się - np. na lekcji historii nauki - w jakiej formie, w jakiej postaci zjawiło się pierwotnie w dziejach ludzkości to, co dzisiaj dostępne jest dla wszystkich w szkołach podstawowych. Tak samo jak na początku nauki geometrii nie obchodzi ucznia, w jakiej formie przekazał ją kiedyś ludzkości Euklides, podobnie i my nie będziemy się oglądali na to, jaka była w historii linia rozwojowa tzw. prądu różokrzyżowców. I tak jak uczeń zapoznaje się z geometrią, podchodząc do samej rzeczy, do jej treści, tak i my rozważać będziemy samą treść mądrości różokrzyżowców. Kto zna zewnętrzną historię różokrzyżowców, tak jak jest ona przedstawiana w literaturze, ten niewiele wie o istotnej treści ich teozofii. To, co stanowi istotę tej teozofii, żyje od XIV wieku jako prawda, niezależnie od zewnętrznej historii tego ruchu; podobnie jak geometria jest prawdziwa i można ją poznać niezależnie od jej historii. Dlatego tylko pobieżnie dotkniemy tego, co najważniejsze w historii różokrzyżowców. W roku 1459, jako nauczyciel niewielkiego grona wtajemniczonych uczniów, wystąpił Christian Rosenkreutz. Pod tym nazwiskiem znany był światu człowiek, który był inkarnacją bardzo wysokiego jestestwa duchowego. W roku 1459, w ściśle zamkniętym kole bractwa o celach duchowych, zwanego Fraternitas Rosae Crucis, Christian Rosenkreutz został wyniesiony do godności Eques Lapidis Aurei, Rycerza Złotego Kamienia. Ta wysoka indywidualność duchowa, która wcieliła się na planie fizycznym jako Christian Rosenkreutz, działała odtąd w tym samym ciele jako przewodnik i nauczyciel prądu różokrzyżowców. Znaczenie wyrażenia w tym samym ciele również wyjaśnimy sobie w trakcie następnych wykładów, gdzie będzie mowa o losie człowieka po śmierci. Mądrość, o której tu mówimy, prawie do końca XVIII wieku dostępna była tylko dla członków zamkniętego bractwa, obwarowana surowymi przepisami, które odcinały ją od świata zewnętrznego. W XVIII wieku misją tego bractwa stało się przelanie w ówczesną kulturę Europy Środkowej duchowej ezoterii; widzimy więc tu i ówdzie zjawiska, które wprawdzie należą do zewnętrznej, egzoterycznej kultury, są jednak niczym innym, jak wyrazem mądrości ezoterycznej. W ciągu ubiegłych stuleci niejeden człowiek usiłował w taki czy inny sposób dotrzeć do istoty mądrości różokrzyżowców, ale to się nie udawało. I tak np. Leibnitz na próżno usiłował zbliżyć się do źródeł tego prądu. Natomiast mądrość ta widoczna jest w pewnym dziele - egzoterycznym zresztą - które powstało pod koniec ziemskiej drogi Lessinga. Jest to jego "Wychowanie rodu ludzkiego", tekst, który czytać trzeba między wierszami. Po jej szczególnym ezoterycznym zakończeniu można poznać, że jest to zewnętrzny wyraz głębokiej mądrości różokrzyżowców. Najwspanialej jednak przejawiła się ona u człowieka, który skupiał w sobie całą ówczesną kulturę europejską - u Goethego. Goethe, jako stosunkowo młody człowiek, zbliżył się do źródła inspiracji różokrzyżowców i w pewnym sensie dostąpił niezwykle wysokiego wtajemniczenia. Łatwo powstać mogą nieporozumienia, gdy mówi się o wtajemniczeniu Goethego; dlatego może lepiej będzie wyjaśnić to trochę bliżej. Było to w czasie, kiedy Goethe opuścił uniwersytet w Lipsku, zanim dostał się do Strassburga. Zdarzyło się wtedy coś w najwyższym stopniu niezwykłego. Goethe doznał wstrząsającego przeżycia, którego zewnętrznym wyrazem była ciężka, śmiertelna choroba. To ważne przeżycie, pewnego rodzaju wtajemniczenie, przyszło właśnie w czasie choroby. Goethe nie zdawał sobie z tego jasno sprawy, działało ono początkowo w jego duszy w formie poetyckiego natchnienia, prądu, który w najprzedziwniejszy sposób przenikał do jego utworów. Taki właśnie cudowny przebłysk mamy w wierszu "Tajemnice", który najbliżsi przyjaciele Goethego zaliczali do jego najgłębszych utworów. I rzeczywiście, Goethe już nigdy potem nie mógł zdobyć się na zakończenie tego poematu. W granicach ówczesnej kultury nie było jeszcze możliwe znalezienie formy zewnętrznej dla oddania całej głębi, jaka żyje w tym wierszu. Mamy w tym utworze najgłębsze tajemnice duszy Goethego, a dla wszystkich komentatorów Goethego niedostępną zagadkę. Otrzymane wówczas wtajemniczenie z czasem stało się dla Goethego bardziej świadome. Dzięki temu mógł stworzyć ów niezwykły utwór pisany prozą: Bajka o zielonym wężu i pięknej Lilii. Jest to jeden z najgłębszych utworów literatury światowej. Kto go dobrze rozumie, ten wie dużo o mądrości różokrzyżowców. Kiedy mądrość ta miała przeniknąć do ogólnej kultury, w pewien sposób została zdradzona - nie ma potrzeby wdawać się w to bliżej - i niektóre jej prawdy przedostały się w szeroki świat w zniekształconej formie. Ta właśnie zdrada z jednej strony, z drugiej zaś konieczność, jaka zachodziła, aby kultura zachodnioeuropejska rozwijała się w ciągu XIX wieku bez żadnych ezoterycznych wpływów, te dwa powody sprawiły, że źródła mądrości różokrzyżowców pozornie cofnęły się w głąb, w ukrycie. W pierwszej połowie XIX wieku, a nawet jeszcze później, wiedza ta była w znacznej mierze niedostępna. Dopiero w naszych czasach stało się znowu możliwe otwarcie źródła tej mądrości, aby mogła ona przeniknąć do kultury zewnętrznej. Jeżeli przyjrzymy się kulturze współczesnej, to zrozumiemy powody, dlaczego musiało się tak stać. A teraz chciałbym podać dwa charakterystyczne rysy, którymi odznacza się mądrość różokrzyżowców, a które ważne są dla jej misji w świecie. Pierwszy związany jest z całą postawą człowieka wobec mądrości, która jest nieco inna niż ezoteryczna forma mądrości chrześcijańsko-gnostycznej. Musimy tu poruszyć, na razie pobieżnie, dwa aspekty życia duchowego, jeżeli chcemy zdać sobie jasno sprawę z tego odrębnego stanowiska. Pierwszy z nich to stosunek ucznia do nauczyciela i tu musimy poruszyć dwie rzeczy. Musimy rozważyć po pierwsze to, co nazywamy jasnowidzeniem, po drugie to, co nazywamy wiarą w autorytet. Pod słowem jasnowidzenie - które właściwie nie jest dobrym wyrażeniem - rozumiemy nie tylko widzenie, ale także i słyszenie duchowe. To są dwa źródła wszelkich pouczeń o ukrytej mądrości świata i z żadnych innych źródeł nie może płynąć prawdziwe poznanie. W metodzie różokrzyżowców mamy jednak ważną, zasadniczą różnicę między dochodzeniem, zdobywaniem prawd duchowych, a ich pojmowaniem. Dla różokrzyżowca istnieje ogromna różnica między dochodzeniem, otrzymywaniem prawd duchowych, a ich pojmowaniem. Kto nie rozwinął w sobie zdolności duchowych, jasnowidzenia, nie może samodzielnie dojść do duchowych prawd w wyższym świecie. Dla zdobywania prawd duchowych jasnowidzenie jest warunkiem koniecznym. Ale tylko dla zdobywania; gdyż do chwili obecnej żaden prawdziwy prąd różokrzyżowy nie podawał nauk, których nie można zrozumieć posługując się zwykłym, logicznym myśleniem. Jeżeli ktoś zarzuca teozofii różokrzyżowców, że do zrozumienia jej trzeba być jasnowidzącym, to nie ma racji. Nie chodzi tu wcale o zdolność bezpośredniego przeżywania wyższych prawd przy zaangażowaniu duchowego widzenia i słyszenia. Jeżeli ktoś nie może pojąć mądrości różokrzyżowców na drodze czysto rozumowej, to oznacza tylko, że jeszcze nie wyrobił w sobie dostatecznej umiejętności logicznego myślenia. Jeżeli przyjmujemy to, co daje dzisiejsza kultura, jeżeli nie żałujemy trudu, cierpliwości, wytrwałości, by się uczyć, to z pewnością będziemy w stanie pojąć i zrozumieć to, co mówi nauczyciel różokrzyżowej mądrości. Jeżeli czyjś umysł odrzuca te prawdy i mówi: "Ja tego nie rozumiem", to powodem jest nie to, że dla niego świat ducha jest jeszcze niedostępny, tylko że za mało wykorzystuje swoje możliwości logicznego myślenia, nie pogłębia wystarczająco przeżyć oraz myśli, jakie mu daje zwykłe, dzisiejsze wykształcenie. Pomyślcie tylko, jakie niesłychane spopularyzowanie wiedzy nastąpiło w ciągu ubiegłych dwudziestu stuleci i spróbujcie wyobrazić sobie chrześcijański prąd różokrzyżowy w XIV wieku. Pomyślcie, jakże inny był stosunek rozproszonych po świecie ludzi do nauczycieli; działało tutaj mówione słowo. Mało kto zdaje sobie dokładnie sprawę, jaka olbrzymia ewolucja dokonała się od tamtych czasów. Wystarczy wspomnieć o wynalezieniu druku. Dzięki temu wynalazkowi tysiącami, milionami dróg przedostaje się dzisiaj do nurtu ogólnej kultury to, co wypracowujemy na wyżynach życia duchowego. Poczynając od książki, a kończąc na najmniejszej wzmiance w piśmie codziennym mamy niezliczoną ilość dróg, którymi ogromna masa pojęć przenika w życie. Są to jednak drogi, które otworzyły się dopiero niedawno i sprawiły, że intelekt zachodnioeuropejski przyjął zupełnie inną formę. Od tego czasu działa on zupełnie inaczej. Odwieczna mądrość, występując w nowej postaci, musi się z tym liczyć. Trzeba było stworzyć jej nową postać, tak by mogła dotrzymać kroku temu postępowi. Mądrość różokrzyżowców jest dzisiaj w stanie oprzeć się każdemu zarzutowi ze strony zarówno popularnej wiedzy, jak i poważnej, głębokiej nauki. Ostoję przeciw ewentualnej krytyce ze strony wiedzy posiada mądrość różokrzyżowa w sobie samej. Istotne zrozumienie wiedzy współczesnej, ale nie dyletanckie rozumienie, jakie zdarza się czasem nawet u profesorów uniwersyteckich, lecz zrozumienie wolne od abstrakcyjnych teorii i fantastycznych wyobrażeń materializmu, zrozumienie opierające się ściśle na faktach, dostarcza właśnie całego szeregu naukowych dowodów, wykazujących prawdziwość poglądów różokrzyżowców. Drugi charakterystyczny aspekt tej mądrości dotyczący stosunku ucznia do nauczyciela polega na tym, że ten stosunek jest zasadniczo różny niż w innych wtajemniczeniach. Sposób odnoszenia się ucznia do nauczyciela w obrębie tego ruchu jest właśnie czymś zupełnie innym niż wiara w autorytet. Postaram się to wytłumaczyć na przykładach z życia. Nauczyciel mądrości różokrzyżowej pragnie być dla swego ucznia tym, kim jest biegły matematyk dla swego ucznia. Czy można twierdzić, że mamy tu do czynienia z wiarą w autorytet? Nie! Czy można twierdzić, że uczeń nie potrzebuje nauczyciela matematyki? Niejeden powie, że tak, bo posługując się dobrymi książkami można dojść do tego samego przez samodzielne studia i tylko sposób poznania jest inny niż przy bezpośrednim kontakcie z człowiekiem. Podobnie też każdy, po osiągnięciu pewnego stopnia jasnowidzenia, mógłby dojść do wszystkich prawd duchowych; tylko że nikomu nie wyda się rozsądne, aby dążyć do celu dłuższą drogą Podobnie nierozsądne byłoby mówić: “Chcę sam z siebie dojść do wszystkich prawd duchowych". Gdy nauczyciel biegły w matematyce przekazuje uczniowi swą wiedzę, to uczeń nie potrzebuje uciekać się do wiary w autorytet, bo słuszność prawd matematycznych sama do niego przemawia i jego rzeczą jest tylko starać się zrozumieć. Podobnie jest z całym rozwojem ezoterycznym w ujęciu różokrzyżowców. Nauczyciel jest przyjacielem, doradcą, który prowadzi do przeżyć ezoterycznych, opierając się na własnym doświadczeniu. Gdy się już raz do nich dojdzie, to przyjmowanie prawd ezoterycznych na wiarę jest tak samo zbyteczne, jak przy twierdzeniu matematycznym, że suma kątów w trójkącie wynosi 180°. To, co w szkole różokrzyżowców spotykamy jako autorytet, nie jest autorytetem we właściwym znaczeniu tego słowa, tylko po prostu sposobem skrócenia drogi do najwyższych prawd. Teraz trzeba omówić stosunek wiedzy duchowej do ogólnej kultury duchowej. Na podstawie tego, co poruszymy w kolejnych wykładach, zobaczycie, że prawda może przeniknąć bezpośrednio do życia praktycznego. Nie chodzi o zbudowanie jakiegoś oderwanego systemu na teoretyczny tylko użytek, ale o coś, co prowadzić może do poznania głębokich podstaw naszej współczesnej wiedzy, do przeniknięcia prawdami duchowymi naszego życia codziennego. Mądrość różokrzyżowców przyjąć trzeba nie tylko głową, nawet nie tylko sercem, trzeba aby przeszła nam w ręce, przeniknęła wszystkie nasze umiejętności manualne. Trzeba wcielić ją w czyn. Bo nie sentymentalne oddawanie się współczuciu, tylko skoordynowane i celowe działanie jest pracą w służbie ludzkości. Proszę sobie tylko wyobrazić np. towarzystwo, które postawiłoby sobie za jedyny cel "braterstwo" i nie zajmowało się niczym innym, jak tylko prawieniem kazań na temat tej idei. To nie byłby prąd różokrzyżowy. Różokrzyżowiec nie myśli w ten sposób. Przypuśćmy, że ktoś leży na ulicy ze złamaną nogą, a wokół niego zbiera się gromadka kilkunastu ludzi przejętych miłosierdziem i współczuciem; wszyscy oni razem wzięci mniej znaczą niż jeden człowiek, który potrafi opatrzeć rannego, ewentualnie zestawić nogę; może wcale nie jest sentymentalny, ale podejdzie i pomoże. To jest właśnie nastrój, który żyje w duszy różokrzyżowca; chodzi mu o poznanie, które prowadzi do czynu, o opanowanie życia poprzez poznanie. Wszelkie twierdzenia o miłosiernym współodczuwaniu są w świetle mądrości różokrzyżowców nawet czymś niebezpiecznym; to ciągłe podkreślanie współczucia wydaje się pewnego rodzaju szukaniem wrażeń. Czym na planie fizycznym jest lubowanie się we wrażeniach niższego rzędu, tym w dziedzinie duszy, na planie astralnym, jest tendencja do przeżywania wszystkiego jedynie uczuciem, a nie poznaniem. Poznanie prowadzące do czynu, które pozwala nam wziąć w ręce życie - naturalnie nie w znaczeniu materialistycznym, tylko poznanie zdobyte w dziedzinach ducha - przeobraża nas w praktycznych, życiowych ludzi. Z poznania prawdy wypływa harmonia życia; jest ona naturalnym, niezawodnym rezultatem poznania. Może się zdarzyć, że człowiek, który potrafi opatrzyć rannego, minie go obojętnie, jeśli brak mu zwykłego ludzkiego współczucia i dysponuje on wiedzą dotyczącą jedynie świata fizycznego. Przy poznaniu duchowym jest to niemożliwe. Nie może być istotnego poznania duchowego, które nie przenikałoby w życie codzienne, w pracę. Jest to więc ta druga strona mądrości różokrzyżowej, którą osiąga się tylko drogą jasnowidzenia, ale pojąć ją można zwyczajnym ludzkim rozumieniem. Na pozór wydaje się to bardzo dziwne; aby mieć przeżycia w świecie ducha, trzeba być jasnowidzącym, ale żeby zrozumieć to, co widzi jasnowidzący, jasnowidzenie nie jest potrzebne. Gdy jasnowidzący przynosi wieści ze światów ducha o tym, co się tam dzieje, dając w ten sposób ludzkości to, co jest jej potrzebne, to każdy, kto chce zrozumieć, zrozumie. Przystąpimy teraz do rozpatrzenia siedmioczłonowej natury człowieka według metody różokrzyżowców. Rozważmy ciało fizyczne, o którym wszyscy sądzą, że je znają, chociaż właściwie wcale tak nie jest. Tak samo jak patrząc na wodę nie widzimy tlenu, musimy dopiero oddzielić go od wodoru, żeby się z nim zapoznać, podobnie, patrząc na człowieka, nie poznajemy, czym jest samo ciało fizyczne. Człowiek jest połączeniem ciała fizycznego, eterycznego, astralnego i innych wyższych członów, tak samo jak woda jest połączeniem chemicznym tlenu i wodoru. Człowiek stanowi jedność jako połączenie wszystkich tych członów! Jeżeli chcemy rozpatrywać tylko ciało fizyczne, to powinnibyśmy usunąć ciało astralne; to właśnie ma miejsce w czasie głębokiego snu; sen jest pewnego rodzaju wydzieleniem ciała astralnego wraz z wyższymi składnikami natury ludzkiej z ciała fizycznego i eterycznego. Ale i wtedy mamy jeszcze przed sobą coś więcej niż ciało fizyczne; dopiero z chwilą śmierci, gdy i ciało eteryczne opuszcza ciało fizyczne, pozostaje samo ciało fizyczne. Jest to fakt o bezpośredniej, praktycznej doniosłości. Wyjaśnijmy to na przykładzie. Weźmy ciało astralne. W pradawnej przeszłości, kiedy człowiek miał jeszcze mglistą, przyćmioną zdolność jasnowidzenia, obrazowość jego przeżyć w tej dziedzinie była zupełnie niepodobna do tego, co mamy dzisiaj. Obrazy zapadały najpierw w jego ciało astralne. Musimy zdać sobie sprawę, że w ciele astralnym człowieka odbiły się kiedyś obrazy trzech wymiarów przestrzennych - długości, szerokości i głębokości. Ten obraz trójwymiarowej przestrzeni, odciśnięty w ciele astralnym w pierwotnych czasach mglistego jasnowidzenia, przeniesiony został na ciało eteryczne. Tak jak pieczęć odciska się w roztopionym laku, podobnie obraz astralny odbił się w ciele eterycznym; stamtąd zaś modelował z kolei fizyczną postać, ciało fizyczne człowieka. W ten sposób obraz trójwymiarowej przestrzeni ukształtował w naszym ciele pewien określony organ. Pierwotnie w ciele astralnym był to obraz trzech prostopadłych do siebie linii w przestrzeni; to odcisnęło się niby pieczęć w ciele eterycznym. Tym samym uruchomiona została pewna część ciała eterycznego, która poczęła pracować nad jednym z organów we wnętrzu ucha, a mianowicie nad trzema tzw. kanałami półkolistymi. Wszyscy je mamy; jeżeli ulegną uszkodzeniu, to człowiek przestaje orientować się w przestrzeni, dostaje zawrotów głowy, nie może utrzymać się w pozycji pionowej. Taki jest związek między obrazami ciała astralnego, siłami ciała eterycznego i organami ciała fizycznego. W ogóle ciało fizyczne, cała zewnętrzna postać człowieka, wywodzi się z obrazów ciała astralnego i ze współdziałania sił ciała eterycznego; dlatego nie zrozumie ciała fizycznego ten, kto nie pozna najpierw ciała astralnego i eterycznego. Ciało astralne "poprzedza" ciało eteryczne, ciało eteryczne zaś "poprzedza" ciało fizyczne. Tak się ta rzecz komplikuje. Kanały półkoliste są tak samo organem fizycznym jak nos; nie ma na świecie dwóch identycznych nosów, a jednak można dostrzec pewne podobieństwo między nosami rodziców i dzieci. Gdybyśmy mogli studiować u ludzi kanały półkoliste, to okazałoby się, że zachodzą tu podobne różnice i podobieństwa jak między nosami. Można dziedziczyć po rodzicach kształty tych kanałów. Jedynie najgłębsza, wieczna duchowa treść człowieka, która przechodzi poprzez kolejne wcielenia, nie podlega dziedziczeniu. To, co nazywamy talentami, określonymi zdolnościami, nie zależy od właściwości mózgu. Z tej samej logiki korzystamy w matematyce, w filozofii i w życiu praktycznym. Różnice uzdolnień występują dopiero wtedy, gdy stosujemy logikę w dziedzinach, dla których organem poznania są np. kanały półkoliste. Tak np. wybitnymi matematykami będą ludzie, u których ten właśnie organ jest specjalnie wykształcony; jako przykład może służyć rodzina Bernoullich, która wydała szereg znakomitych matematyków. Dusza ludzka może przynieść ze sobą na świat całą moc predyspozycji czy to do muzyki, czy też w innych dziedzinach. Jeżeli jednak nie znajdzie w ciele fizycznym odpowiednio ukształtowanych organów, nie będzie mogła rozwinąć tych zdolności. W ten sposób widzicie, że niemożliwe jest istotne poznanie świata fizycznego, o ile nie rozumiemy, jak w nim wszystko powstaje. Zadanie różokrzyżowca nie polega na odsuwaniu się od świata fizycznego, byłaby to zła sprawa. Jego misją jest właśnie przeduchowienie świata fizycznego. Musi się on wznosić w najwyższe sfery życia duchowego i dysponując wiedzą, jaką tam zdobył, czynnie brać się do pracy w świecie fizycznym, a przede wszystkim pośród ludzi. To jest prawdziwy pogląd różokrzyżowca; bezpośredni wynik jego mądrości. Zabieramy się do rozważania takiej mądrości, która pomoże nam w zrozumieniu nawet najmniejszych rzeczy. Pamiętajmy, że najmniejsza rzecz, gdy jest na właściwym miejscu, może prowadzić do wielkiego celu! Wstecz / Spis treści / Dalej II Poprzednio mówiliśmy, w jakim stosunku do człowieka i do całej kultury pozostaje światopogląd duchowy, zdobyty na drodze, którą nazywamy wiedzą różokrzyżowców. Jakkolwiek prawdy wyższych światów zdobywać może tylko jasnowidzący, który w znacznym stopniu rozwinął w sobie siły duchowe, to jednak dążeniem tego kierunku jest zrozumienie nauki, która płynie z ezoterycznego poznania, przy zastosowaniu zwykłej logiki. Zdobyć to poznanie może rozwinięty zmysł duchowy jasnowidzącego, ale do zrozumienia objawionych treści wystarcza zwykła logika. Nie należy jednak sądzić, że treść każdego wykładu z osobna może się ostać wobec jakiejkolwiek dowolnej krytyki. Jest to możliwe tylko wtedy, jeżeli poruszone tu zagadnienia rozważać będziemy wszechstronnie. Podkreśliliśmy również w poprzednim wykładzie drugą właściwość tego kierunku. To mianowicie, że metoda różokrzyżowców dąży do przejścia w życie praktyczne. Nasza praca również przenikać ma w życie. Ale i pod tym względem także musimy być cierpliwi. Niejedno wyda się nam z początku niemożliwe do zastosowania w życiu praktycznym. Kiedy jednak po jakimś czasie ogarniemy wzrokiem całość, to zobaczymy, w jaki sposób poszczególne prawdy mogą mieć bezpośredni wpływ na codzienne sprawy życiowe. Mądrość, która da się zastosować w życiu - oto cel metody różokrzyżowców. A teraz przystąpimy do rozważania natury człowieka. Poszczególne człony ludzkiej natury poznamy tylko wtedy gdy idąc krok za krokiem, rzeczowo, niczego nie pomijając zobaczymy, jak wszystko łączy się w organiczną całość. Potem zastanowimy się nad losem człowieka po śmierci. Zastanowimy się, co dzieje się w czasie czuwania, snu i śmierci w związku ze złożoną strukturą ludzkiej natury. Będziemy musieli rozważyć, jakie zadanie ma przed sobą człowiek pomiędzy śmiercią a nowym narodzeniem. Bardzo rozpowszechnione jest dzisiaj przekonanie, że ludzie w życiu pozagrobowym są bezczynni. Ale tak nie jest; oddani są ustawicznej twórczej pracy, która ma znaczenie dla całego kosmosu. Następnie będziemy musieli wytłumaczyć, co nazywamy reinkarnacją i karmą oraz rozważyć los w związku z rozwojem człowieka. Zastanowimy się, jak biegnie linia rozwoju ludzkości, poczynając od zamierzchłych czasów i jakie perspektywy widzimy w przyszłości. Naszym dzisiejszym zadaniem będzie scharakteryzowanie istoty człowieka. Mówiąc o istocie człowieka musimy sobie zdawać sprawę, że ludzka natura jest znacznie bardziej skomplikowana dla tego, kto z wykształconymi organami poznania duchowego bierze się do jej rozpatrywania niż dla tego, kto posługuje się zwykłą zewnętrzną obserwacją, kierując się rozumowaniem przystosowanym do świata fizycznego i obejmując zaledwie małą część rzeczywistości. Z punktu widzenia wiedzy duchowej błędem jest jak to już zaznaczyliśmy - nazywać ciałem fizycznym to, co mamy ciągle przed oczami. Ciało fizyczne, na które patrzymy przeniknięte jest ciałem eterycznym i astralnym. Jest ono połączeniem tych trzech ciał i dopiero po usunięciu dwóch ostatnich mielibyśmy rzeczywiście przed sobą tylko ciało fizyczne. Ciało fizyczne jest czymś, co człowiek posiada na równi z otaczającą go naturą, z minerałami, roślinami i zwierzętami. Tylko wtedy prawidłowo rozważamy ciało fizyczne człowieka, jeśli zauważymy, że sięga ono tak daleko, jak daleko sięga nasze pokrewieństwo z otaczającym nas światem mineralnym. Musimy jednak zdawać sobie sprawę z tego, że tej właśnie części naszej istoty nie można rozważać w oderwaniu od otaczającego nas wszechświata. Siły, które działają w ciele fizycznym, działają z kosmosu. Kto rozumie te zjawiska, ten rozmyślając o ciele fizycznym człowieka odnosi podobne wrażenie, jak przy rozważaniu natury tęczy. Aby powstała tęcza, muszą zaistnieć określone warunki takie jak kąt padania promieni słonecznych, rodzaj chmur itp. Jeżeli konstelacja słońca i chmur jest odpowiednia, to tęcza musi się pokazać. Tęcza jest więc fenomenem wywołanym przez warunki zewnętrzne. Podobnie ciało fizyczne jest objawem sił, których musimy szukać w całym otaczającym nas świecie. Zachodzi teraz pytanie, gdzie znajdują się w swej prawdziwej postaci siły, które sprawiają, że nasze ciało fizyczne przejawia się tak właśnie, jak się przejawia? Jeżeli rozważać będziemy ciało fizyczne, to sił, które je tworzą, szukać trzeba w wyższym świecie, bo w świecie fizycznym znajdujemy tylko to, co jest ich fizycznym objawem. Dlatego też musimy przez chwilę rozważyć światy, jakie istnieją jeszcze poza naszym światem fizycznym. Wyższe światy, o których mówi nam wiedza tajemna, znajdują się wokół nas. Trzeba tylko mieć dla nich otwarte zmysły duchowe, podobnie jak dla świata barw musimy mieć otwarte oczy. Gdy rozwiniemy pewne zmysły naszej duszy, zmysły o jeden stopień wyższe niż fizyczne, wtedy dostąpimy poznania świata astralnego. Teozofia różokrzyżowców nazywa ten świat światem imaginacji lub imaginatywnym, przy czym jednak imaginacja oznacza coś o wiele bardziej rzeczywistego niż to, co zwykle tym słowem oznaczamy. Jest to niby fala napływających i odpływających obrazów. Barwa, która w świecie fizycznym jest przywiązana do przedmiotów, w świecie astralnym podlega najróżniejszym przeobrażeniom. Z czasem poznamy to dokładniej. W spopularyzowanej metodzie różokrzyżowców świat ten nosi też nazwę świata elementarnego, tak więc te trzy wyrażenia, świat imaginatywny, astralny i elementarny używane są przez różokrzyżowców w tym samym znaczeniu. Poza tym istnieje jeszcze wyższy świat, do którego dostęp otwiera rozwój jeszcze wyższych zmysłów. Jest to świat harmonii sfer, który wnika w świat obrazów i świat istot kolorów. Świat ten nazywamy dewahanem, światem mentalnym albo też rupa-dewahanem. Różokrzyżowcy nazywają go światem harmonii sfer albo światem inspiracji, gdyż to on właśnie daje inspiracje, gdy wyższe zmysły są na to otwarte. Kontynuatorzy ruchu różokrzyżowców nazywają ten świat także niebiańskim lub dewahanem niższym. Świat inspiracji, świat dewahaniczny i świat niebiański oznacza znowu jedno i to samo. I wreszcie mamy jeszcze wyższy świat, który otwierają nam jeszcze wyższe zmysły; metoda różokrzyżowców określa go jako świat prawdziwej intuicji, przy czym intuicja jest czymś o wiele wyższym niż to, co się pospolicie pod tym słowem rozumie w życiu codziennym; jest to pogrążenie się, zatracenie się w innych istotach i poznawanie tych istot od wewnątrz. Świat intuicji w ruchu, który nawiązuje do różokrzyżowców, nazywa się światem rozumu. Jest to sfera tak odległa, że tutaj, na Ziemi, jest tylko czymś w rodzaju cienia, odbicia. Nasze pojęcia rozumowe są zaledwie słabym odbiciem tego, co w świecie intuicji jest żywą rzeczywistością. Musimy więc prócz świata fizycznego wymienić jeszcze trzy inne światy, jeżeli chcemy wiedzieć, co nas otacza. Gdy wzniesiemy się w ten najwyższy świat, w świat intuicji, to widzimy, że każdemu pojęciu, jakie wytwarzamy sobie tutaj o przedmiotach, odpowiadają tam żywe istoty. To, co tu jest pojęciem, jest tylko cieniem, odbiciem istot tego najwyższego świata. Tak więc nasz świat fizyczny jest wynikiem sił, które w prawdziwej swej postaci znajdują się w świecie intuicji, w wyższym dewahanie, arupa-dewahanie. Możemy jeszcze lepiej wyjaśnić sobie to wszystko, jeżeli postawimy pytanie, co wynika z takiego właśnie potraktowania świata mineralnego? Człowiek jest istotą samoświadomą. O minerale mówimy, że nie ma świadomości, ale mamy wtedy na myśli to, co się dzieje w granicach planu fizycznego, bo ma on świadomość w wyższych światach. W świecie elementarnym nie znajdziemy jednak jeszcze jaźni minerału. Znajdziemy ją dopiero w najwyższym ze światów, jakie wyliczyliśmy przed chwilą. Tak jak palec nie ma świadomości, tylko należy do świadomej jaźni człowieka, podobnie i minerał wiedzie nas do swojej jaźni poprzez prądy, które trzeba przebyć, aby dotrzeć do najwyższej dziedziny bytu. Paznokieć jest częścią całego organizmu ludzkiego, który w jaźni ma swoją świadomość; otóż paznokieć tak się ma do całego naszego organizmu jak minerał do świata ducha. Bo dopiero całość organizmu ma jaźń świadomą, a minerał, podobnie jak paznokieć, jest najdalszym wyrazem zgęszczenia, stwardnienia tego życia, które jest w całym organizmie. Podobieństwo między fizycznym ciałem człowieka a minerałem polega na tym, że temu fizycznemu ciału, temu, co w nim jest czysto fizyczne, odpowiada świadomość w najwyższym świecie duchowym. W zakresie czysto fizycznym ciało to ulega działaniu płynącemu z góry, z wyższych światów. Nie panujemy nad tym, co kształtuje nasze ciało fizyczne. Tak jak ruch ręki zależy od naszej jaźni, tak czysto fizyczny skład naszego ciała i procesy w nim zachodzące zależą od tej świadomości jaźni naszego ciała fizycznego, która nim kieruje z najwyższych światów. Tylko wtajemniczony, który wzniósł się na stopień intuicji, opanowuje sam swe ciało fizyczne tak, że żaden prąd nie przebiegnie jego nerwami z pominięciem świadomości i właśnie dopiero przez to staje na poziomie tych wyższych światów, które z góry kierują jego ciałem fizycznym. Drugi człon naszej natury pokrewny jest roślinom i zwierzętom; jest to tak zwane ciało eteryczne albo życiowe. Jasnowidzącemu przedstawia się ono mniej więcej w granicach ciała fizycznego. Ciało eteryczne stanowi splot sił. Gdybyśmy mogli na chwilę całkowicie odwrócić myśli od ciała fizycznego i skierować całą świadomość tylko na ciało eteryczne, to ujrzelibyśmy ciało składające się z sił, przeniknięte siłami, które utworzyły, zbudowały ciało fizyczne. Serce ludzkie nigdy nie mogłoby powstać w obecnej postaci, gdyby w ciele eterycznym, które przenika nasze ciało fizyczne, nie było eterycznego serca. Ono właśnie zawiera w sobie prądy i siły, które są budowniczymi, architektami, twórcami serca fizycznego. Jest to mniej więcej tak, jak gdybyśmy wyobrazili sobie, że mamy naczynie z wodą i jeżeli ochłodzimy wodę, to powstanie zagęszczenie, powstanie lód. Ten lód to jest woda, tylko zagęszczona, stwardniała, a formy, jakie ten lód przybiera, istniały w wodzie jako linie sił. Tak też i serce fizyczne powstało z eterycznego serca. Jest to tylko zgęstniałe, stwardniałe serce eteryczne, a prądy serca eterycznego nadały fizycznemu sercu jego postać. Jeżeli moglibyśmy całkowicie odwrócić uwagę od ciała fizycznego, tak aby dla nas na chwilę nie istniało, to mielibyśmy przed sobą tylko ciało eteryczne, które w górnej swej części jest dosyć podobne do ciała fizycznego. To podobieństwo zachodzi jednak tylko do połowy, potem ciało eteryczne wykazuje duże zróżnicowanie. Zrozumiecie to, gdy wam powiem, że mężczyzna ma ciało eteryczne żeńskie, a kobieta męskie. Bez tej wiedzy wiele rzeczy w praktycznym życiu pozostaje niezrozumiałych. Poza tym, wygląda ono jak świetlna postać, która ze wszystkich stron trochę wykracza - ale tylko niewiele - poza rozmiary ciała fizycznego. Siły, które wspólnie działają w ciele eterycznym, znajdziemy w świecie inspiracji, zwanym też rupa-dewahanem albo światem niebiańskim. Siły, które tworzą i utrzymują ciało eteryczne, znajdujemy o jeden stopień niżej niż te, które tworzą i utrzymują ciało fizyczne. Dlatego też jaźni świadomej roślin szukać trzeba w świecie inspiracji, w świecie niższego dewahanu. W tym świecie harmonii sfer, w którym świadoma jaźń roślin ma swoją siedzibę, znajdujemy także świadomą jaźń przenikającą nasze ciało eteryczne, żyjącą w nas, chociaż bez naszej wiedzy. Teraz przechodzimy do trzeciej części naszej istoty, do ciała astralnego albo - według określenia różokrzyżowców – do ciała duszy. To ciało astralne wspólne jest już tylko człowiekowi i zwierzętom. Tam, gdzie występuje uczucie, radość i ból, zadowolenie i smutek, afekty i namiętności, tam wchodzi w grę ciało astralne jako teren, siedziba tych przeżyć wewnętrznych danej istoty; tak samo pragnienie, pożądanie, wszystko to tkwi - jeżeli można się tak wyrazić - w ciele astralnym. Możemy scharakteryzować to ciało mówiąc, że ma ono w sobie to, co znajdujemy także w świecie zwierząt. Ale światu zwierzęcemu także odpowiada jakaś świadomość. Astralnością człowieka i zwierzęcia kierują siły, które znajdują się w świecie astralnym, imaginatywnym, albo - jak wyrażają się różokrzyżowcy - w świecie elementarnym. Siły, które tworzą i utrzymują to ciało astralne, które nadają mu jego postać, znaleźć można we właściwej formie w świecie astralnym. Otóż i zwierzęta mają w tym świecie swoją jaźń świadomą. U człowieka mówimy o indywidualnej duszy, w przypadku zwierząt mówimy o duszy grupowej. Duszę tę znaleźć można na planie astralnym, z tą tylko różnicą, że nie każde zwierzę z osobna, lecz cały gatunek - np. wszystkie lwy, wszystkie tygrysy - ma jedną wspólną jaźń. W ten sposób to, co widzimy tu jako zwierzę, zrozumieć możemy w pełni tylko wtedy, jeżeli jesteśmy w stanie uchwycić to, co łączy zwierzęta z planem astralnym. Spostrzegamy wtedy coś, niby promienie czy prądy, które biegną np. od pojedynczych lwów i dopiero w świecie astralnym łączą się z ich wspólną duszą grupową, ze zbiorową duszą wszystkich lwów, jakie chodzą po ziemi. Otóż w każdym ciele astralnym żyje coś z takiej duszy grupowej. Ta jaźń zwierzęca żyje też w ludzkim ciele astralnym i wtedy dopiero człowiek uniezależnia się od niej, gdy staje się jasnowidzącym na planie astralnym, gdy staje na poziomie istot astralnych, gdy z duszami zwierzęcymi w świecie astralnym obcuje tak jak tu z pojedynczymi zwierzętami. Świat astralny zamieszkują istoty, które tylko rozszczepione na większą ilość pojedynczych zwierząt schodzić mogą na plan fizyczny. Gdy zwierzęta kończą życie, łączą się z powrotem z tą częścią swej istoty, którą pozostawiły na planie astralnym. Cała grupa zwierząt jest w świecie astralnym, jeżeli tak rzec można, pewną istotą, z którą rozmawia się tak, jak tu z poszczególnym człowiekiem. Wyglądają one trochę inaczej niż w rzeczywistości ziemskiej, ale nie bez racji określane są w Apokalipsie (4.6-9.) w ten sposób, że rozpadają się na cztery grupy: orzeł, lew, byk i człowiek (człowiek, który nie zstąpił jeszcze na plan fizyczny). Te cztery zwierzęta apokaliptyczne stanowią cztery rodzaje dusz grupowych, które na planie astralnym znajdują się najbliżej indywidualnej duszy ludzkiej. A teraz spojrzeć musimy na to, co nie jest już wspólne dla człowieka i otaczającego go świata, na to, co znajduje swój wyraz w ludzkiej jaźni. Dzięki tej czwartej części swej istoty człowiek jest ukoronowaniem fizycznego ziemskiego stworzenia. Dopiero dzięki temu czwartemu członowi może mieć świadomość tutaj, na planie fizycznym. Tak jak świadomość minerałów znajduje się w wyższym świecie duchowym - w arupa-dewahanie, świadomość roślin w niższym, świecie duchowym - rupa-dewahanie, świadomość zwierząt w świecie astralnym, tak jaźń świadoma człowieka znajduje się na planie fizycznym, w tej właśnie czwartej części składowej jego istoty. Dopiero tu, w swej jaźni, ma człowiek coś, gdzie nie ma wstępu żadna inna świadoma jaźń. Zapoznaliśmy się więc z czteroczłonową naturą człowieka składającą się z ciała fizycznego, ciała eterycznego, ciała astralnego i jaźni. Wszystko to nie wyczerpuje jeszcze natury człowieka; te cztery człony człowiek miał już przy pierwszej inkarnacji na Ziemi, a wędrówka przez szereg wcieleń oznacza przecież coraz wyższy rozwój. Polega on na tym, że człowiek, opierając się na swojej jaźni, opracowuje teraz trzy wcześniej wymienione części składowe swojej istoty. Przeżywając w zamierzchłej przeszłości swoją pierwszą ziemską inkarnację ulegał wszystkim swoim afektom i namiętnościom. Miał on już wówczas oprócz ciała fizycznego, eterycznego i astralnego także jaźń, a jednak zachowywał się jak zwierzę. Jeżeli takiego człowieka porównać ze szlachetnym idealistą, to różnica polega na tym, że w tym pierwotnym człowieku jaźń jeszcze nie pracowała nad ciałem astralnym. Następny etap w rozwoju ludzkości polega na pracy świadomej jaźni człowieka nad ciałem astralnym. Praca ta wyraża się w tym, że jaźń opanowuje od wewnątrz pewne właściwości ciała astralnego. Przeciętny Europejczyk np. ulega pewnym popędom, innym popędom natomiast ulegać sobie zabrania. Otóż to wszystko, co człowiek z pierwotnie żyjących w jego ciele astralnym skłonności i popędów opanowuje swą jaźnią, nazywamy duchem jaźni albo Manas. Manas jest wynikiem przemiany, dokonanej w ciele astralnym przez jaźń, która nad nim pracuje. Jeżeli chodzi o substancję, to jest ona w Manas ta sama, co w ciele astralnym, tylko to, co dawniej stanowiło ciało astralne, teraz w innym układzie stanowi to właśnie, co nazywamy Manas. Człowiek, który w dalszym ciągu się rozwija, dochodzi powoli do tego, że opierając się na jaźni, może pracować nie tylko nad swoim ciałem astralnym, lecz także nad eterycznym. Spróbujmy sobie wyjaśnić, na czym polega różnica między pracą nad ciałem astralnym oraz pracą nad ciałem eterycznym. Jeżeli człowiek zda sobie sprawę z tego, co wiedział jako ośmioletnie dziecko, a co wie teraz, to zobaczy, że od tego czasu przybyło mu bardzo, bardzo wiele świadomości. Każdy z nas przyswoił sobie olbrzymią ilość pojęć, które sprawiają, że nie ulega już ślepo afektom i namiętnościom. A jeżeli ktoś był np. dzieckiem popędliwym, łatwo unosił się gniewem i zastanowi się teraz, jak dalece swoją porywczość przezwyciężył, to spostrzeże, że czasami dochodzi ona jeszcze do głosu. Albo też inny przykład; jak trudno jest człowiekowi, który ma słabą pamięć, poprawić ją albo jak niewiele zmienić może człowiek swoje zasadnicze skłonności, wrażliwość lub wrodzoną tępotę itd. Porównywaliśmy często tę przemianę temperamentu, z powolnym przesuwaniem się wskazówki godzinowej na zegarze. Na tym właśnie przeobrażeniu polega istota wtajemniczenia, to, co uczeń przechodzi na drodze wtajemniczenia. Nauka i studia są tylko przygotowaniem. Daleko istotniejsza jest przemiana człowieka, jego charakteru, temperamentu. Kto obdarzony z natury słabą pamięcią przemienia ją na dobrą, z porywczego staje się łagodny, z melancholika pogodny i zrównoważony, ten więcej czyni, niż gdyby posiadł większą ilość wiadomości. W tym leży źródło wewnętrznych duchowych sił; w tym wyraża się praca jaźni, która jest w stanie opanować ciało eteryczne, a nie tylko astralne. Przejawianie się tych skłonności wiąże się naturalnie także z ciałem astralnym, ale kto chce je przemienić u źródła, ten szukać ich musi w ciele eterycznym i tylko pracą nad ciałem eterycznym może je zmienić. Ile ciała eterycznego opanujemy swą jaźnią, tyle mamy w sobie tego, co nazywamy duchem życia. W literaturze teozoficznej określane to bywa jako Buddhi. Substancja Buddhi jest tym samym, co przemieniona przez jaźń część ciała eterycznego. Gdy jaźń tak dalece się wzmocni, że potrafi przeobrazić już nie tylko ciało eteryczne, ale również ciało fizyczne, najbardziej materialną część natury ludzkiej, której siły kształtujące sięgają najwyższych światów, wtedy mówimy, że człowiek wytwarza w sobie najwyższą część składową obecnej swej natury, to co nazywamy Atma albo duch-człowiek. Sił, które przeobrazić mogą ciało fizyczne, szukać musimy w najwyższym świecie. Przeobrażenie ciała fizycznego zaczyna się od przemiany w procesie oddychania, słowo Atma ma znaczenie pokrewne słowu oddychać (po niemiecku: oddychać = atmen). Przemiana ta sprawia, że zmienia się skład krwi, która pracuje nad ciałem fizycznym, zbliża nas do najwyższego ze światów. Musimy jeszcze rozróżnić dwie formy takiej przemiany; jeżeli chcemy je bliżej określić, to mówimy o drodze nieświadomej i świadomej. Każdy Europejczyk dokonał już nieświadomie pewnej pracy nad niższymi częściami składowymi swej natury, pewnego przeobrażenia przez jaźń. Świadomie pracuje on w obecnym okresie rozwojowym tylko nad ciałem astralnym, a jeżeli chce świadomie pracować nad przemianą ciała eterycznego, to musi najpierw zostać wtajemniczonym. Mamy więc trzy pierwotne części składowe ludzkiej natury, jakie ma każdy człowiek, nawet na najbardziej pierwotnym stopniu rozwoju, a do tego jaźń. Teraz zaczyna się przemiana; przez długi czas dokonywała się ona nieświadomie. Ludzkość zaczyna teraz przekształcać ciało astralne. Wtajemniczeni przekształcają teraz świadomie ciało eteryczne, w przyszłości zaś wszyscy ludzie będą świadomie pracowali nad przeobrażeniem ciała eterycznego i fizycznego. Określiliśmy więc trzy pierwotne części składowe natury ludzkiej, ciało fizyczne, eteryczne, astralne oraz jaźń. Jaźń działa, pracuje i przekształca człowieka; widzimy, jak przeobraża trzy niższe części składowe naszej istoty. Dzięki temu procesowi, który już mamy za sobą, powstały w nas nieświadomie, jako zadatki na przyszłość: Manas, Buddhi, Atma. W teozofii różokrzyżowców rozróżniamy duszę odczuwającą, duszę rozumową i duszę samoświadomą Dopiero przy duszy samoświadomej rozpoczyna się świadoma praca nad przekształcaniem. Jaźń zaczyna wtedy świadomie pracować nad dalszą przemianą; najpierw rozwija się w duszy świadomej duch-jaźń; w duszy rozumowej rozwija się duch-życie jako odpowiednik ciała życiowego - czyli eterycznego, potem zaś w duszy odczuwającej rozwinie się właściwy duch-człowiek - Atma. W ten sposób mamy dziewięć części składowych natury ludzkiej. Dwie z tych części składowych są jakby połączone z dwiema innymi, a mianowicie: dusza odczuwająca i ciało astralne wyglądają jakby były wsunięte jedna w drugą, niby miecz w pochwę. Tak samo duch jaźń i dusza świadoma. Tak więc te dziewięć części składowych sprowadzić można do siedmiu. A wtedy możemy je wyliczyć w ten sposób: ciało fizyczne ciało eteryczne, czyli życiowe ciało astralne, w którym tkwi dusza odczuwająca jaźń i jako wyższe części składowe: duch jaźń łącznie z duszą świadomą (Manas) duch-życie (Buddhi) duch-człowiek (Atma) Takie to wewnętrzne związki zachodzą w naturze ludzkiej; w rzeczywistości mamy do czynienia z dziewięcioma częściami składowymi, przy czym jednak dwie łączą się dwa razy. Dlatego w teozofii różokrzyżowców odróżniamy 3 razy po 3, czyli dziewięć członów, które dzięki temu łączeniu się po dwie sprowadzają się do siedmiu. W siedmiu musimy jednak rozeznawać dziewięć, inaczej pogląd nasz pozostanie czysto teoretyczny. Jaźń błyszczy w duszy, potem zaczyna się praca nad ciałem. Przejście od teorii do życia osiągamy jednak tylko wtedy, jeżeli staramy się docierać aż do samej natury rzeczy. To, co tutaj tylko zaznaczyliśmy, będzie nas prowadzić, kiedy przejdziemy do rozważania człowieka śpiącego, czuwającego i zmarłego. Wstecz / Spis treści / Dalej III Dzisiaj przejdziemy do rozpatrywania człowieka w stanie czuwania, w stanie snu i w stanie tzw. śmierci. Stan czuwania każdy zna z własnego doświadczenia. Gdy człowiek pogrąża się we śnie, ciało astralne, jaźń i to, co jaźń wypracowała w ciele astralnym, opuszcza ciało fizyczne i eteryczne. Jeżeli jasnowidzący obserwuje śpiącego człowieka, ma przed sobą ciało fizyczne i eteryczne. Te dwie części składowe naszej natury pozostają związane ze sobą tak jak zwykle, gdy tymczasem ciało astralne wraz z wyższymi członami oddziela się od ciała fizycznego i eterycznego. Jasnowidzący może obserwować, jak u śpiącego człowieka ciało astralne oddziela się od ciała fizycznego i eterycznego. Aby to jeszcze dokładniej opisać, trzeba powiedzieć, że ciało astralne współczesnego człowieka przedstawia się niby splot prądów i rozbłysków światła, co w całości wygląda jak dwie wzajemnie spinające się spirale; niby dwie szóstki wchodzące jedna w drugą, z których jedna gubi się w ciele fizycznym, a druga swym końcem sięga daleko w kosmos. Obydwa te zakończenia ciała astralnego stają się bardzo szybko niedostępne dla obserwacji, to zaś, co jasnowidzący ma przed sobą, można by porównać z kształtem jaja. Gdy człowiek budzi się, to część ciała astralnego wybiegająca w kosmos ściąga się i całość wraca ponownie do ciała fizycznego i eterycznego. Senne marzenia są czymś pośrednim między stanem snu i stanem czuwania. Powstają one wtedy, gdy ciało astralne oddzieli się już całkowicie od ciała fizycznego, ale zachowa jeszcze pewną łączność z ciałem eterycznym. Wtedy to pojawiają się obrazy, które nazywamy snami. Jest to rzeczywiście stan pośredni, kiedy ciało astralne nie ma już żadnej łączności z ciałem fizycznym, ale do pewnego stopnia związane jest jeszcze z ciałem eterycznym. Człowiek śpiący żyje więc jedynie w swoim ciele astralnym, poza swym ciałem fizycznym i eterycznym. To, że człowiek musi co jakiś czas pogrążać się w sen, ma swoje głębokie uzasadnienie. Nie powinniśmy sobie wyobrażać, że ciało astralne, gdy w czasie snu znajduje się poza ciałem fizycznym i eterycznym, jest bezczynne. W ciągu dnia, gdy znajduje się ono w ciele fizycznym i eterycznym, podlega wpływom świata zewnętrznego. Wpływy te dochodzą do człowieka właśnie przez ciało astralne. Wrażenia zmysłowe, odczucia, wszystko to, czego człowiek doznaje żyjąc i pracując w świecie fizycznym, wszystko, co działa na niego z zewnątrz, sięga aż do ciała astralnego. Tym właśnie ogniwem swej istoty człowiek czuje i myśli, zaś ciało fizyczne, a nawet eteryczne, są tylko jego narzędziami, pośrednikami. To wszystko co jest myśleniem i chceniem, znajdujemy w ciele astralnym. Kiedy w ciągu dnia czynnie bierzemy udział w życiu zewnętrznym, nasze ciało astralne otrzymuje ciągle wrażenia z otaczającego świata. Z drugiej jednak strony nie wolno zapominać, że to właśnie nasze ciało astralne kształtuje ciało eteryczne i fizyczne. Podobnie jak ciało fizyczne ze wszystkimi swymi organami powstało jako zagęszczenie, stężenie ciała eterycznego, tak wszystko, co działa w ciele eterycznym, urodziło się z ciała astralnego. A z czego powstało ciało astralne? Pochodzi ono z całości astralnego organizmu, który przenika nasz wszechświat. Aby wyjaśnić porównaniem ten stosunek małej cząstki ciała astralnego w naszym organizmie do tego bezbrzeżnego oceanu astralności, w którym unoszą się, i z którego rodzą się ludzie, zwierzęta, rośliny, minerały, a także planety, aby zdać sobie sprawę z tej relacji, wyobraźmy sobie kroplę wziętą z naczynia napełnionego płynem. Tak jak kropla pochodzi z całości zawartej w naczyniu, tak i to, co stanowi nasze ciało astralne, było kiedyś objęte morzem astralności w kosmosie. Wydzieliło się z niego i wiążąc się z ciałem eterycznym i fizycznym wyodrębniło, tak jak kropla z naczynia. Dopóki ciało astralne spoczywało w łonie tej ogólnej astralności, podlegało prawom kosmicznego ciała astralnego, żyło jego życiem. Skoro się jednak oddzieliło, to już inne wrażenia ze świata zewnętrznego stały się jego udziałem. W ten sposób życie naszego ciała astralnego składa się częściowo z przeżyć wyniesionych z tego morza astralności kosmicznej, częściowo zaś z wrażeń napływających ze świata fizycznego, w którym przeznaczone nam teraz żyć i działać. Kiedyś, gdy człowiek osiągnie cel swojego ziemskiego rozwoju, te dwa czynniki dojdą w nim do całkowitej harmonii. Ale dziś tak nie jest, dziś nie dźwięczą jeszcze razem. Tak więc ciało astralne tworzy i kształtuje ciało eteryczne, a przez nie - ponieważ z kolei ciało eteryczne wytwarza ciało fizyczne - buduje również pośrednio ciało fizyczne. Wszystko, co ciało astralne wytwarza w ciągu wieków, pochodzi więc pośrednio z tego morza astralności kosmicznej. A ponieważ wszystko, co stamtąd pochodzi, jest harmonijne, prawidłowe i zdrowe, to i twórczość ciała astralnego, które buduje ciało eteryczne i fizyczne, jest początkowo zdrowa i harmonijna. Jednak na skutek zewnętrznych wpływów świata fizycznego, które naruszają pierwotną harmonię ciała astralnego, powstają w ciele fizycznym zaburzenia, które spotykamy u współczesnych ludzi. Gdyby ciało astralne pozostawało przez cały czas w obrębie ciała fizycznego, to silny wpływ świata zewnętrznego doprowadziłby w krótkim czasie do ruiny całą harmonię, którą ciało astralne wyniosło z kosmicznego morza astralności. Choroba i zmęczenie zniszczyłyby człowieka bardzo szybko. W czasie snu ciało astralne usuwa się od pełnych dysonansów wrażeń świata fizycznego i zanurza się w harmonię kosmosu, z której się narodziło. Rankiem wraca odrodzone dzięki odnowie, jakiej doznało w nocy. Jasnowidzący dostrzega związek między morzem astralności a ciałem astralnym śpiącego człowieka i widzi dokonywaną pracę, polegającą na usuwaniu znużenia powstałego pod wpływem dysharmonii świata zewnętrznego. Wyrazem tej pracy jest uczucie pokrzepienia, z jakim budzimy się rano. Ponieważ jednak ciało astralne po nocy spędzonej w morzu astralności ponownie musi przystosować się do świata fizycznego, więc uczucie pokrzepienia występuje najsilniej dopiero po paru godzinach od wstąpienia ciała astralnego z powrotem w ciało fizyczne. A teraz przejdźmy do siostry snu, do śmierci i spróbujmy wyjaśnić sobie stan człowieka po śmierci. Różnicę pomiędzy śmiercią a snem można by ująć w ten sposób, że w czasie snu jaźń i ciało astralne oddzielają się od ciała fizycznego i eterycznego, po śmierci zaś ciało eteryczne opuszcza ciało fizyczne razem z ciałem astralnym i jaźnią, tak że pozostaje tylko samo ciało fizyczne. Takie wystąpienie ciała eterycznego z ciała fizycznego nie zdarza się nigdy za życia, od narodzenia aż do śmierci, chyba że człowiek przechodzi pewne stany wtajemniczenia. Bardzo ważnym momentem dla zmarłego jest chwila następująca bezpośrednio po śmierci. Trwa ona dłuższy czas, godziny, a nawet dni. W tym stanie przed duszą zmarłego przesuwa się całe jego minione życie w jednym wielkim obrazie, niby w jakiejś wielkiej panoramie wspomnień. Przeżywa to każdy człowiek po śmierci. Szczególna właściwość tego obrazu polega na tym, że dopóki trwa on w ten sposób, w jaki rozpostarł się przed duszą bezpośrednio po śmierci, są w nim jakby wymazane wszystkie te przeżycia, które człowiek w czasie swej ziemskiej wędrówki przeżył subiektywnie. Przechodząc przez życie doznawaliśmy uczuć radości i smutku, przyjemności lub bólu; wydarzeniom zewnętrznym towarzyszyły zawsze przeżycia wewnętrzne. Otóż z radości i smutków, których zawsze pełne są nasze wspomnienia, nie ma w tym obrazie nic. Wobec panoramy naszych wspomnień odnosimy się z tym obiektywnym spokojem, z jakim patrzymy np. na dzieło jakiegoś malarza. Jeżeli dzieło przedstawia człowieka smutnego, cierpiącego, to patrząc spokojnie na obraz, możemy wyczuwać jego smutek, ale nie przeżywamy bezpośrednio uczucia bólu, jakiego doznawała ta osoba. I tak jest właśnie z tymi obrazami bezpośrednio po śmierci; mamy je przed sobą i przez zadziwiająco krótki okres widzimy wszystkie najdrobniejsze szczegóły, jakie zdarzyły się w naszym życiu. Oddzielenie ciała eterycznego od fizycznego jeszcze za życia może mieć miejsce tylko u wtajemniczonych. Są jednak chwile, w których ciało eteryczne nawet nie wyszkolonych ezoterycznie ludzi oddziela się na moment, niby szarpnięciem, od ciała fizycznego. Tak dzieje się w chwilach wielkiego przerażenia, np. przy upadku ze znacznej wysokości lub w chwili tonięcia. Potężny wstrząs, jakiego wtedy człowiek doznaje, wywołuje pewnego rodzaju rozluźnienie spójności między ciałem eterycznym a fizycznym, dzięki czemu całe dotychczasowe życie staje w takiej chwili przed duszą człowieka jak jedno wspomnienie. Mamy tu analogiczne przeżycie jak bezpośrednio po śmierci. Zdarza się również częściowe oddzielanie się ciała eterycznego; mówimy wtedy, że nam ręka lub noga "zdrętwiała" lub "usnęła". Jasnowidzący może wtedy zauważyć, że część ciała eterycznego, która odpowiada zdrętwiałej ręce, zwisa jak rękawiczka. Podobnie wygląda mózg eteryczny, gdy człowiek znajduje się w stanie hipnotycznym. Ponieważ ciało eteryczne łączy się z fizycznym za pośrednictwem mikroskopijnych połączeń, dlatego w zdrętwiałej części ciała fizycznego powstaje specyficzne uczucie znane powszechnie jako "mrowienie". Po upływie tego pierwszego okresu po śmierci, w czasie którego ciało eteryczne wraz z astralnym oddziela się od ciała fizycznego, nadchodzi moment, kiedy ciało astralne ze wszystkimi wyższymi ogniwami natury ludzkiej uwalnia się z kolei od ciała eterycznego; ciało eteryczne oddziela się, panoramiczny obraz życia zaciera się, rozpływa. Ale coś z niego pozostaje, człowiek nie traci go całkowicie. To prawda, że substancja życiowa czy eteryczna rozprasza się w kosmicznym eterze. Pozostaje z niej jednak coś, jakby esencja, którą człowiek zachowuje na całą swoją dalszą wędrówkę życiową, której już nigdy nie traci. Ten, jeżeli się tak można wyrazić, ekstrakt z obrazu wspomnień ubiegłego życia zabiera człowiek ze sobą, idzie z nim we wszystkie następne wcielenia, chociaż sam o tym nie pamięta. Z ekstraktu tego powstaje to, co nazywamy ciałem przyczynowym albo kauzalnym. Po każdym zakończeniu życia ziemskiego dochodzi do tej księgi nowa karta, przez co przybywa substancji ciału przyczynowemu i następne żywoty kształtują się według tego, jaki owoc dały żywoty poprzednie. Tu leży przyczyna, czemu dane życie jest tak czy inaczej wyposażone w zdolności, talenty, warunki zewnętrzne itd. Aby zrozumieć, jak żyje ciało astralne po oddzieleniu się od ciała eterycznego, musimy spojrzeć znowu na stosunki w świecie fizycznym. W czasie życia na Ziemi ciało astralne raduje się i smuci, zaspokaja swe życzenia, popędy i pragnienia posługując się w tym celu organami ciała fizycznego. Po śmierci jednak brak mu tych narządów fizycznych. Smakosz np. nie może już zaspokajać swego upodobania do wyszukanych potraw, bo nie ma języka ani podniebienia, odrzucił je razem z ciałem fizycznym, pozostaje mu jednak pożądanie, którego siedzibą jest właśnie ciało astralne, dlatego też powstaje - zwiększone ciągle przez niemożność zaspokojenia - palące pragnienie, jakiego doznaje człowiek w okresie kamaloki. Kama - oznacza pragnienie, pożądanie; Loka - znaczyłoby miejsce, ale w rzeczywistości nie chodzi tu o miejsce, tylko o stan. Kto już tutaj, w czasie życia na Ziemi, wyzwala się z niewolniczej zależności od ciała fizycznego, ten skraca swój okres kamaloki. Prawdziwym wyzwalaniem się jest między innymi każda chwila zachwytu nad pięknem i harmonią; uczucia te rzeczywiście już za życia wyprowadzają nas ze świata zmysłów w świat ducha. O ile sztuka świata zmysłów pociąga za sobą trudniejsze przejście okresu kamaloki, o tyle sztuka uduchowiona sprawia, że okres ten przechodzimy łatwiej. Wszelkie szlachetne, uduchowione, istotnie piękne wrażenia skracają okres kamaloki. Dlatego już za życia powinniśmy odzwyczajać się od skłonności i pragnień, które zaspokoić można tylko przy pomocy fizycznych narządów. Okres kamaloki jest właśnie okresem odzwyczajania się od zmysłowych skłonności i popędów. Trwa on mniej więcej trzecią część ziemskiego życia i w tym czasie człowiek rzeczywiście przeżywa minione życie jeszcze raz, ale w pewien szczególny sposób. O ile obraz, który stanął przed nim zaraz po śmierci, był wspomnieniem życia, tylko że pozbawionym radości i cierpienia, o tyle teraz przeżywa raz jeszcze całe cierpienie i całą radość swego życia, i to w sposób odwrotny, bo każdą radość, każde cierpienie, jakie sprawił innym za życia, musi teraz przeżyć w sobie samym. To powtórne przeżywanie zaczyna się od ostatnich chwil przed śmiercią i ciągnie się aż do chwili narodzin, przy czym odbywa się trzy razy szybciej, aniżeli płynęło dane życie. W chwili, gdy człowiek na tej drodze powrotnej znajdzie się w punkcie swych narodzin, ta część ciała astralnego, którą jaźń opracowała i przekształciła, dołącza się do ciała przyczynowego, czyli kauzalnego, natomiast odpada jak cień to wszystko, czego człowiek jeszcze nie przepracował, i to są zwłoki astralne ludzi. Teraz więc człowiek odrzucił już nie tylko zwłoki fizyczne i eteryczne, lecz także i astralne. Przeżywa teraz inne stany, stany dewahanu. Dewahan otacza nas wszędzie tak samo jak świat astralny. W chwili, kiedy człowiek pozostawił ciało fizyczne, eteryczne i astralne, osiągnął to, co chciał wyrazić ewangelista mówiąc: "Jeżeli nie staniecie się jako dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebieskiego". (Mat., 18,3). Dewahan - świat ducha, to właśnie jest w chrześcijańskim ujęciu Królestwo Niebieskie. Teraz musimy przystąpić do scharakteryzowania tego świata, który nazywamy dewahanem. Panuje w nim podobna różnorodność i bogactwo form, jak i w naszym świecie fizycznym. Tak jak tutaj rozróżniamy ląd stały, kontynent, który otoczony jest przez wody oceanu, ponad tym wszystkim unosi się powietrze, a dalej mamy jeszcze subtelniejsze stany skupienia, tak i w dewahanie, w świecie ducha, występuje podobna różnorodność. Przez analogię do stosunków, jakie mamy na Ziemi, oznaczamy dziedziny dewahanu podobnymi nazwami. Przede wszystkim mamy więc tam sferę, którą da się porównać do naszych lądów stałych; jest to kontynent dewahanu. Wszystko, co na Ziemi stanowi byt fizyczny, odnajdujemy tam jako istoty duchowe. Weźmy np. fizyczną postać człowieka; jeżeli go obserwujemy w dewahanie, znika to wszystko, co postrzegane jest zmysłami fizycznymi, natomiast zaczyna on świecić w tych miejscach, gdzie fizycznymi oczami w ogóle nic nie widzimy. W środku, gdzie znajduje się ciało fizyczne, mamy pustą przestrzeń, coś w rodzaju negatywu, niby cień. Zwierzę i człowiek obserwowane w ten sposób ukazują się nam w negatywnym obrazie. Krew ukazuje się w barwie przeciwnej, zielonkawej. W tej dziedzinie dewahanu znajdują się prawzory tego wszystkiego, co tutaj ma byt fizyczny. Druga dziedzina, ale nie oddzielona ściśle od tamtej, raczej drugi stopień bytu stanowi ocean dewahanu. Nie jest to naturalnie woda, tylko szczególnego rodzaju żywioł, który w miarowych rytmach przenika cały dewahan. Jego barwę można porównać do barwy kwiatu brzoskwini. Jest to życie, ustawicznie przepływające i ożywiające dewahan. Życie, które tutaj rozdziela się na pojedyncze istoty ludzkie i zwierzęta, tam istnieje jako pewnego rodzaju płynny żywioł. Możemy wytworzyć sobie o tym pewne wyobrażenie myśląc o obiegu krwi u człowieka. Trzecią dziedzinę dewahanu najlepiej scharakteryzujemy, jeżeli powiemy, że to, co na Ziemi jest życiem wewnętrznym istot, a więc radość, smutek, ból i zadowolenie, stanowi tam właśnie świat zewnętrzny. Gdy tutaj rozgrywa się np. bitwa, to karabiny i armaty są na planie fizycznym, ale we wnętrzu istot biorących fizycznie udział w bitwie istnieje z obu stron żądza zemsty ból, namiętność. Dwie armie stoją naprzeciw siebie z całym kłębowiskiem skrajnych namiętności. Jeżeli teraz przełożymy sobie w myśli to wszystko na zjawiska świata zewnętrznego, to otrzymamy obraz tego, co jednocześnie dzieje się w dewahanie. Niby straszliwa, rozszalała burza wygląda tam to wszystko, co dzieje się w sercach ludzkich tu na polu walki. Otóż ta dziedzina to atmosfera dewahanu. Podobnie jak naszą Ziemię otacza warstwa powietrza, tak tam rozpościera się na podobieństwo atmosfery wszystko, co na Ziemi wyraża się w uczuciach, bez względu na to, czy tutaj dochodzi do fizycznego przejawiania się, czy nie. Czwarta dziedzina dewahanu zawiera prawzory, praformy tego wszystkiego, co występuje tu, na Ziemi, jako twórczość oryginalna, samorzutna. Jeżeli rozejrzymy się wokół, jeżeli spróbujemy rozważyć wydarzenia świata fizycznego, to zauważymy, że ogromna większość naszych przeżyć wewnętrznych wywołana jest przez bodźce zewnętrzne. Radość sprawia nam np. jakiś kwiat czy zwierzę; gdyby nie ten kwiat czy zwierzę, nie odczuwalibyśmy tej radości. Ale nie wszystko powstaje na skutek bodźców zewnętrznych. Nowa myśl, dzieło sztuki, maszyna - wnoszą w świat coś, czego dotąd jeszcze nie było, każde w swojej dziedzinie stanowi twórczość oryginalną. Od tego zależy możliwość rozwoju świata. Między wysoce autentyczną twórczością wielkich artystów i wynalazców, a tym, co znaczy dla świata każdy samodzielny czyn, chociażby na pozór najskromniejszy, zachodzi jedynie różnica stopnia. Chodzi o to, aby coś nowego powstawało wewnątrz nas. Nawet najdrobniejsze samodzielne oryginalne czyny mają swe prawzory, swe prototypy w dewahanie. Tam, jeszcze przed narodzeniem człowieka, znajduje się to wszystko, co jest jego samodzielnym, z wnętrza płynącym czynem. Tak więc rozróżniamy w dewahanie cztery obszary którym na Ziemi odpowiada stały ląd, woda, powietrze i ogień. Lądem stałym dewahanu będzie to, co nazywamy kontynentem dewahanu, naturalnie w znaczeniu duchowym; potem ocean dewahanu, który odpowiada naszym masom wodnym; atmosfera dewahanu, to falowanie namiętności, uczuć itd., bogata w piękno, ale też i burzliwa sfera; wreszcie przenikający wszystko świat prawzorów czy prototypów; wszelkie impulsy woli i samorzutne idee, jakie później przeniosą ze sobą istoty, powracając do świata fizycznego. Wszystko to dusza musi przeżyć i przygotować w czterech dziedzinach dewahanu, aby zebrać siły na nowe życie. Wstecz / Spis treści / Dalej IV Ostatnim razem opisywaliśmy światy, przez które człowiek przechodzi po śmierci, gdy już odrzuci w świecie kamaloki - lub jak mówi się w teozofii różokrzyżowców w świecie elementarnym - wszystko, co go jeszcze wiązało z fizycznością tego świata. Opisaliśmy następnie dziedzinę zwaną rupa-dewahan albo też światem niebiańskim, światem inspiracji. Widzieliśmy, że i tam, w tej właściwej krainie ducha, odróżnić można cztery żywioły, podobnie jak tu, w świecie fizycznym. Mamy tam więc kontynent, który przeniknięty jest tym, co stanowi ocean i rzeki dewahanu, a co jeszcze lepiej da się porównać z obiegiem krwi u człowieka. Widzieliśmy także, że analogię do naszej warstwy powietrznej stanowi tzw. atmosfera dewahanu. Znajduje się w niej wszystko, co przenika dusze żyjących w świecie fizycznym istot: radości i smutki, uniesienia i udręki, jakie ludzie przeżywają. Sfera ta obejmuje dużo więcej, żyją tam bowiem jeszcze zupełnie inne istoty, które nie są wcielone w ciała fizyczne. I wreszcie w czwartej dziedzinie dewahanu znajdują się prawzory tego wszystkiego, co jest oryginalne, od najprostszego codziennego pomysłu aż do najwyższych dzieł artysty czy wynalazcy. To właśnie stamtąd płyną siły, które pchają naprzód rozwój Ziemi. Ale oprócz tych stanów, tych czterech dziedzin właściwego świata ducha, jest coś, co łączy naszą Ziemię z jeszcze wyższymi światami. Dotychczas wspominaliśmy tylko o tym, co ma bezpośredni związek z naszym ziemskim rozwojem; o tym zaś, co poza ten rozwój wybiega, nie mówiliśmy jeszcze. Kto dostępuje wtajemniczenia, poznaje pradawną przeszłość i daleką przyszłość Ziemi, a także jej związek z innymi światami, poza obrębem naszego systemu. Przede wszystkim spotykamy w świecie dewahanu coś bardzo doniosłego, co nazywamy zwykle kroniką akasza. Nie oznacza to, że kronika akasza powstaje w dewahanie. Pochodzi ona z jeszcze wyższych światów, ale kto dostał się do dewahanu, ten może już mieć do niej pewien dostęp. Czym jest kronika akasza? Najlepiej wytworzymy sobie o niej pojęcie, jeżeli zdamy sobie sprawę, że wszystko, co dzieje się na Ziemi, czy też gdziekolwiek w świecie, pozostawia w pewnej bardzo subtelnej esencji trwałe odbicie, które wtajemniczony może odnaleźć. Nie jest to zwykła kronika, można by ją raczej określić jako kronikę żywą. Jeżeli np. ktoś żył w I wieku po Chrystusie, to jego myśli, impulsy, wszystko, co wyrażało się w jego czynach, nie zginęło bez śladu, lecz właśnie zachowało się jako odbicie w tej niezmiernie subtelnej esencji. Jasnowidzący może to wszystko "zobaczyć". Nie tak, jak gdyby było napisane w książce historycznej, ale tak, jak się niegdyś działo. W tych duchowych obrazach można zobaczyć, jak się ktoś poruszył, co robił, jak np. odbył podróż. Widzi się tam również impulsy woli, uczucia i myślenia. Nie powinniśmy jednak wyobrażać sobie, że te obrazy wyglądają jak odbicie wprost z planu fizycznego. Weźmy prosty przykład: jeżeli porusza się ręką, to wola człowieka przenika każdą najmniejszą cząstkę poruszającej się ręki i właśnie tę siłę woli, ukrytą tutaj na planie fizycznym, może widzieć jasnowidzący w kronice akasza. To, co w nas działa, a w świecie fizycznym tylko się przejawia - tam, w świecie ducha, staje się bezpośrednio widoczne. Szukamy w kronice akasza np. Cezara. Możemy odnaleźć wszystko, czego Cezar dokonał. Musimy jednak zrozumieć, że znajdziemy tam raczej myśli Cezara; jeżeli Cezar powziął jakiś zamiar, to zobaczymy cały łańcuch postanowień aż do chwili, kiedy zamierzenie zostało zrealizowane. Nie jest łatwą rzeczą śledzić w kronice akasza konkretne wydarzenia. Trzeba pomagać sobie nawiązywaniem do faktów, które są znane. Jeżeli jasnowidzący chce się czegoś dowiedzieć o Cezarze, to musi uświadomić sobie jakąś datę historyczną jako punkt wyjścia, a wtedy już bez trudności odsłania się reszta. Wprawdzie na danych historycznych nie zawsze można polegać; czasem stanowią one jednak pomoc. Jeżeli jasnowidzący zwróci wzrok wstecz aż do Cezara, to rzeczywiście ujrzy jego postać niby żywą, oczywiście, w płaszczyźnie duchowej, ale tak, jakby Cezar stał przed nim i mówił do niego. Jeżeli jednak człowiek, mający pewien dar widzenia, niezbyt dobrze orientuje się w wyższych światach, to mogą mu się zdarzyć różne rzeczy, gdy cofa swój wzrok w przeszłość. Kronika akasza znajduje się wprawdzie w dewahanie, ale sięga niżej, aż do świata astralnego, gdzie często spotyka się obrazy z kroniki akasza niby miraże fatamorgany. Są one jednak porwane i niepewne; trzeba o tym dobrze pamiętać, gdy rozpoczyna się badania nad przeszłością. Wyjaśnimy sobie na przykładzie, jakie pomyłki mogą tutaj grozić. Jeżeli idąc za wskazówkami kroniki akasza cofamy się do czasów istnienia Atlantydy, jeszcze zanim zaginęła w kataklizmie wodnym, to możemy obserwować wydarzenia, jakie tam miały miejsce. Powtórzyły się one później raz jeszcze w innej formie. Północna część Niemiec, Europa Środkowa na wschód od Atlantyku była areną wydarzeń, które były powtórzeniem zdarzeń z okresu Atlantydy, zanim z południa przyszło chrześcijaństwo. Dopiero później, pod wpływem tego, co przyszło z południa, nastąpił samodzielny rozwój narodów. Jest to przykład, jak łatwo narazić się na pomyłki. Jeżeli ktoś obserwuje wydarzenia zapisane w kronice akasza nie według obrazów w dewahanie, lecz w świecie astralnym, to łatwo może się zdarzyć, że weźmie to powtórzenie dawnych stanów za samą Atlantydę. I to właśnie miało miejsce w rewelacjach Scott-Elliota o Atlantydzie. Są one zupełnie ścisłe, jeżeli sprawdzać je według obrazów astralnych, ale mylące, jeżeli odnosić je do tego, co daje prawdziwa kronika akasza w dewahanie. Takie rzeczy należy wyjaśniać. Jeżeli zrozumie się, gdzie leży źródło pomyłki, to jest nam znacznie łatwiej ocenić takie informacje. Innym źródłem błędów może być opieranie się na przekazach medialnych. Media, jeżeli tylko mają odpowiednią medialność, mogą widzieć kronikę akasza, chociaż zwykle tylko w odbiciu astralnym. Kronika ta ma pewną szczególną właściwość: jeżeli znajdziemy tam jakiegoś człowieka, to zachowuje się on jak żywa istota. Jeżeli znajdziemy np. Goethego, to mówi on do nas nie tylko tymi słowami, jakie wypowiadał za życia, ale także odpowiada w duchu Goethego na zadane pytania i może się zdarzyć, że Goethe będzie mówił wiersze utrzymane w jego duchu i w jego stylu, a których nigdy nie napisał. Obrazy kroniki akasza są tak żywe, że zachowują się jak człowiek, którego są odbiciem. Dlatego może się zdarzyć, że weźmiemy je za samych ludzi. Medium sądzi, że ma do czynienia z duchem zmarłego, gdy tymczasem jest to tylko astralny obraz z kroniki akasza. Duch Cezara może być już na nowo wcielony na Ziemi, a jednocześnie jego obraz z kroniki akasza może się zjawić i przemawiać na seansach. Nie będzie to oczywiście wcale indywidualność Cezara, tylko trwałe odbicie pozostawione niegdyś w kronice akasza. Na tym polegają tak częste pomyłki na seansach z mediami. Musimy rozróżniać to, co człowiek zostawia jako żywy obraz, odbicie w kronice akasza, od tej wiecznej cząstki swojej istoty, która postępuje naprzód w rozwoju jako indywidualność. Są to ważne, bardzo ważne rzeczy. Gdy człowiek opuszcza kamalokę, to odzwyczaił się już od tego wszystkiego, do czego potrzebna mu była fizyczność. Wstępuje w opisany świat dewahanu. Zaczyna się teraz dla niego bardzo doniosły okres; spróbujemy wyjaśnić sobie, co się z nim tam dzieje. Wszystko, co człowiek kiedykolwiek pomyślał, swoje uczucia i namiętności, słowem wszystkie swoje przeżycia spotyka w dewahanie jako otaczające go rzeczy zewnętrzne. Najpierw widzi prawzór własnego ciała fizycznego. Tak jak na Ziemi chodzimy wśród skał, gór i kamieni, tak tam kroczymy wśród postaci; które odpowiadają wszystkim przedmiotom naszego świata fizycznego. Znajdujemy tam więc także nasze własne ciało fizyczne. Człowiek po śmierci widzi, że jego ciało jest poza nim - tak samo jak inne przedmioty. Po tym poznaje człowiek, że z kamaloki przeszedł do dewahanu. Tutaj, na Ziemi, patrząc na swoje ciało człowiek mówi: "To jestem ja"; tam patrzy na nie i mówi: "To jesteś ty". Filozofia Wedanty zaleca swoim uczniom medytacyjne wnikanie w ten nastrój, aby ćwicząc się w tym kierunku zrozumieli, co to znaczy mówić do swego ciała: To jesteś ty. Poza tym człowiek widzi wokół siebie wszystko, co przeżywał na Ziemi. Jeżeli żywił złe uczucia, np. uczucie zemsty lub niechęci ku swoim bliźnim, to wszystkie te złe uczucia wychodzą mu naprzeciw, ukazują mu się poza nim samym niby chmura. Jest to dla człowieka nauka. Uczy się, jakie znaczenie i jaki wpływ mają te wszystkie uczucia. Spójrzmy na człowieka na Ziemi, na planie fizycznym. Jak powstały jego organy, np. oczy? Były czasy, kiedy oko jeszcze nie istniało; wykształciło je dopiero światło. Światło uformowało oko z naszej fizycznej organizacji, światło jest przyczyną jego istnienia. W ten sposób wszystko, co nas otacza, stwarza narządy w fizycznych ciałach i substancjach. Na Ziemi nasze otoczenie opracowuje materię, ciało fizyczne. To, co nas otacza w dewahanie, pracuje nad naszą duszą. Wszystkie dobre i złe uczucia, jakie człowiek przyswoił sobie za życia, stanowią tam jego otoczenie, pracują nad jego duszą i tworzą jej organy. Jeżeli człowiek był za życia dobry, to w jego otoczeniu w dewahanie żyją jego dobre cechy, pracują w duchowym świecie i "modelują" organy jego duszy, które będą z kolei architektami, gdy przyjdzie do budowy nowego fizycznego ciała przy nowych narodzinach. W ten sposób życie wewnętrzne człowieka stanowi w dewahanie jego świat zewnętrzny i pracuje dla jego przyszłej inkarnacji; przygotowuje siły które zbudują mu nowe ciało. Nie należy jednak myśleć, że człowiek nie ma w dewahanie nic więcej do spełnienia, jak tylko myśleć o sobie; ma on tam poza tym bardzo ważne zadania. Aby zrozumieć, na czym one polegają, spróbujmy objąć wzrokiem rozwój naszej Ziemi. Cofnijmy się wstecz o parę tysięcy lat. Jakże inaczej wszystko wtedy wyglądało! Inne rośliny, inne zwierzęta, nawet inny klimat. Przyroda na powierzchni Ziemi ustawicznie się zmienia. Np. w Grecji nie mogłoby teraz wyrosnąć to, co wydawała gleba starożytnej Grecji. Oblicze Ziemi ciągle się zmienia i na tym polega jej rozwój. Gdy człowiek umrze, to upływa bardzo długi okres, zanim się znowu narodzi. Gdy się więc zjawia na nowo na Ziemi, zastaje zupełnie zmieniony układ warunków, bo ma przeżyć coś zupełnie nowego. Nigdy nie rodzi się dwa razy w takim samym ukształtowaniu Ziemi. Człowiek pozostaje w świecie ducha tak długo, aż Ziemia będzie mogła dostarczyć mu zupełnie nowych terenów. Ma to swoje znaczenie; człowiek może nauczyć się czegoś nowego, a przez to zupełnie inaczej się rozwinąć. Wyobraźmy sobie np. rzymskiego chłopca; żył on zupełnie inaczej niż chłopcy chodzący do szkoły w naszych czasach. My zaś, gdy ponownie się narodzimy, również zastaniemy zupełnie inne warunki. Tak przechodzi człowiek z jednego wcielenia w drugie, a kiedy przebywa w światach, które opisywaliśmy, oblicze Ziemi bez ustanku się zmienia. Nasuwa się teraz pytanie: kto sprawia, że wygląd naszej planety tak się zmienia? I jednocześnie zbliżamy się do odpowiedzi na inne pytanie: co robi człowiek między jednym wcieleniem a drugim? Otóż będąc w światach duchowych pracuje on razem z wyższymi istotami nad przekształceniem Ziemi. To ludzie spełniają tę pracę pomiędzy śmiercią a nowym narodzeniem. Gdy potem narodzą się znowu, zastają wprawdzie zmienione oblicze Ziemi, ale jej nowe ukształtowanie jest ich własnym dziełem. Wszyscy wykonaliśmy tę pracę. Jeżeli pytamy o to, gdzie jest dewahan, gdzie znajduje się świat duchowy, to odpowiedź będzie brzmiała: wokół nas. Tak jest naprawdę. Wszystkie ludzkie dusze żyjące w tej chwili poza ciałem są wokół nas; pracują tuż koło nas. Gdy budujemy miasta i fabryki, gdy tworzymy dzieła nauki czy sztuki, to obok nas pracują ze świata duchowego ludzie, będący pomiędzy śmiercią a nowym narodzeniem. Jeżeli człowiek jasnowidzący zwraca się do światła, jeżeli spogląda na światło wzrokiem nie tylko zmysłowym, to w świetle tym odnajduje zmarłych. Otaczające nas światło buduje ciała tym zmarłym; mają oni ciała utkane ze światła. Światło oblewające Ziemię jest tworzywem dla istot żyjących w dewahanie. Spójrzmy na roślinę, która odżywia się światłem słonecznym; bierze ona w siebie w rzeczywistości nie tylko fizyczne światło, lecz i działanie istot duchowych, a między nimi są także ludzkie dusze. One promieniują jako światło na rośliny, unoszą się wokół roślin wraz z innymi duchowymi istotami. Jeżeli więc spoglądamy oczami ducha na roślinę, to widzimy, że roślina raduje się z oddziaływania zmarłych istot ludzkich, które się wokół niej w tym świetle unoszą, tworzą i przędą. A jeżeli teraz zwrócimy uwagę, jakim zmianom ulega szata roślinna Ziemi i zapytamy, kto to sprawił, to musimy odpowiedzieć: w świetle, które oblewa naszą Ziemię, działają dusze zmarłych, przejawia się prawdziwy świat dewahanu. Właśnie w to świetlne królestwo wchodzimy po upływie okresu kamaloki; jest to konkretna prawda. Kto zna dewahan w znaczeniu teozofii różokrzyżowców, ten może wskazać, gdzie rzeczywiście szukać zmarłych. Gdy w człowieku rozwija się wewnętrzny zmysł widzenia, dokonuje on czasem szczególnego spostrzeżenia. Jeżeli stanie pod Słońce, to jego ciało zatrzymuje światło i człowiek rzuca cień; otóż zdarza się często, że patrząc w zacienione miejsce, przeżyje pierwszy moment postrzegania ducha. Ciało zatrzymuje światło, ale nie zatrzymuje ducha; a w cieniu, który rzuca ciało, można dostrzec ducha. Dlatego ludy pierwotne, które zawsze miały jakiegoś jasnowidzącego, cień nazywają duszą. Mówią oni: Pozbawiony cienia - pozbawiony duszy. To samo znajdujemy w opowiadaniu Adalberta von Chamisso, mówiącym o człowieku, który zgubił swój cień, a więc stracił tym samym swoją duszę i dlatego jest tak smutny. Tak więc przedstawia się działalność człowieka w dewahanie pomiędzy śmiercią a nowym narodzeniem. Nie jest to bynajmniej bezczynny spokój, gdyż dusze ludzkie pracują z dewahanu nad biegiem ziemskiego rozwoju, który w ten właśnie sposób posuwa się naprzód. Życie tych dusz nie jest wcale błogim spoczynkiem, czy snem, jak to sobie często wyobrażamy; jest o wiele bardziej czynne niż życie na Ziemi. Gdy człowiek doszedł do tego, że spełnione czyny minionego życia przetworzył w siły duchowe, kiedy wszystkie jego przeżycia znalazły się już w zewnętrznym świecie dewahanu, jest wtedy już dojrzały do zstąpienia z dewahanu do nowych narodzin w świecie fizycznym. Wtedy sfera ziemska zaczyna go znowu przyciągać. Zstępując z dewahanu człowiek dostaje się najpierw do świata astralnego, czyli według teozofii różokrzyżowej do świata elementarnego. Tutaj otrzymuje nowe ciało astralne. Jeżeli na arkusz papieru nasypiemy opiłki żelaza i umieścimy pod spodem magnes, to opiłki ułożą się w linie i kształty odpowiadające liniom sił pola magnetycznego. Tak samo siły duszy, powstałe z opracowania jej poprzednich żywotów, przyciągają i porządkują nieregularnie rozłożoną substancję astralną. W ten sposób człowiek sam buduje sobie ciało astralne. Otóż jasnowidzący widzi tych dążących do Ziemi ludzi, posiadających początkowo jedynie ciało astralne, jako istoty mające formę otwartych od dołu dzwonów. Przecinają one z niesłychaną szybkością plan astralny. Niepodobna wyobrazić sobie szybkości, z jaką przemierzają przestrzeń. Teraz ci ludzie muszą otrzymać jeszcze ciało eteryczne i fizyczne. To, co działo się dotąd, aż do budowy ciała astralnego włącznie, zależało od nich samych, od sił, jakie w sobie rozwinęli. Jak ukształtuje się ciało eteryczne, zależy już na tym etapie rozwoju nie tylko od samego człowieka, lecz od innych istot. Dlatego człowiek ma wprawdzie zawsze dostosowane do swej indywidualności duchowej ciało astralne, natomiast nie zawsze to ciało astralne harmonizuje całkowicie z ciałem eterycznym i fizycznym; stąd częsty brak równowagi i niezadowolenie z życia. Ci dążący do fizycznego wcielenia ludzie przebiegają plan astralny, gdyż muszą sobie znaleźć odpowiednich rodziców, którzy daliby im najlepszą możliwość otrzymania fizycznej i eterycznej cielesności, dostosowanej do ich ciała astralnego. Zawsze chodzi o znalezienie stosunkowo najlepszych, najodpowiedniejszych dla danej duszy rodziców. W poszukiwaniach tych pomagają istoty, których zadaniem jest dołączyć ciało eteryczne do ciała astralnego człowieka, istoty podobne do tych, które często nazywamy duchami narodu. Duch narodu nie jest abstrakcyjnym, nieuchwytnym pojęciem, jak ludzie często sądzą. Dla duchowego obserwatora świata jest on czymś równie rzeczywistym jak nasza dusza wcielona w ciało. W ten sposób naród posiada wspólne ciało - wprawdzie nie fizyczne, ale astralne - oraz zawiązki ciała eterycznego. Naród żyje niby w astralnym obłoku, który stanowi ciało jego ducha. Otóż podobne duchy kierują budową eteru skupiającego się wokół duszy ludzkiej; dlatego też człowiek nie zależy już wyłącznie od siebie w tej pracy. A teraz zbliża się bardzo ważny moment, równie istotny jak chwila bezpośrednio po śmierci, kiedy to widzimy obraz obejmujący całe nasze minione życie. Gdy człowiek przyobleka się już w ciało eteryczne, ale jeszcze nie ma ciała fizycznego - jest to krótki moment, lecz niesłychanie ważny - staje przed nim na chwilę jego przyszłe życie. To, co go czeka na Ziemi, nie jawi się ze wszystkimi szczegółami, lecz jedynie w ogólnej perspektywie. Widzi on wtedy - o czym przy wcieleniu znowu zapomina - czy ma przed sobą życie szczęśliwe. Otóż zdarza się, zwłaszcza jeżeli człowiek w poprzednich wcieleniach doświadczał wielu cierpień, że w chwili spojrzenia na nowe życie doznaje szoku i nie chce wejść w ciało fizyczne. Może się wtedy zdarzyć, że nie złączy się z tym ciałem całkowicie, że związek między ciałem astralnym, eterycznym i fizycznym będzie niedostateczny. Rezultatem tego jest tzw. niedorozwój - rodzi się idiota. Nie zawsze taka jest przyczyna niedorozwoju, jednak często. Dusza broni się jakby, cofa się przed fizycznym wcieleniem. Taki człowiek nie jest w stanie we właściwy sposób używać swojego mózgu, gdyż nie jest on odpowiednio złączony z wyższymi ogniwami jego natury. Tylko wtedy, gdy człowiek zgodzi się - jeżeli tak można powiedzieć - we właściwy sposób wejść przy wcieleniu w swoje narzędzie fizyczne, jakim jest ciało, jedynie wtedy jest w stanie używać go we właściwy sposób. Ciało eteryczne, które zwykle tylko w niewielkim stopniu wykracza poza obręb ciała fizycznego, nad głową niedorozwiniętego człowieka często znacznie wystaje. Jest to jeden z wypadków nie do wytłumaczenia na drodze czysto fizycznego badania, a który daje się wyjaśnić przy pomocy wiedzy duchowej. Wstecz / Spis treści / Dalej V W rozważaniach naszych doszliśmy do punktu, gdy człowiek, który zstępuje na Ziemię ze światów ducha, przyodziany jest w ciało eteryczne i dzięki temu przez chwilę widzi ogólny zarys życia, które go czeka. Poznaliśmy, jakie stany może to wywołać. Zanim przejdziemy dalej, postarajmy się jeszcze odpowiedzieć na pytanie, które mogło powstać u niejednego z tych, którzy kierują duchowe spojrzenie na dewahan. Czy istnieje jakieś współżycie, obcowanie ludzi między śmiercią a nowym narodzeniem? Otóż nie tylko na Ziemi istnieje wspólne życie ludzi, podobnie dzieje się również w wyższych światach. Tak samo jak praca ludzi sięga z dewahanu aż do świata fizycznego, tak też wszelkie stosunki istniejące tutaj między ludźmi, wszelkie wzajemne powiązania i związki zawarte na Ziemi sięgają do sfer dewahanu. Weźmy konkretny przykład, stosunek matki i dziecka. Może powstać pytanie: Czy istnieje między nimi związek, który będzie trwał dalej? Tak, jest to relacja o wiele głębsza i mocniejsza niż wszelkie inne więzy, jakie łączyć mogą ludzi na Ziemi! Miłość macierzyńska ma charakter pierwotny, jest raczej instynktem. Gdy dziecko podrasta, stosunek ten przeradza się w związek moralny, etyczny, duchowy. W miarę jak matka i dziecko zaczynają wspólnie myśleć i mieć wspólne odczucia, ten naturalny instynkt stopniowo ustępuje. Daje on tylko możliwość zawiązania tego pięknego węzła, połączenia w najwyższym sensie miłości matki z miłością dziecka. Co rozwinęło się z wzajemnego zrozumienia, z wewnętrznej miłości, przechodzi dalej w rejony świata duchowego, również wtedy gdy śmierć rozłącza ich pozornie na pewien czas. Ale po okresie rozłąki ich związek odradza się na nowo, jest równie żywy i głęboki. Są znowu razem. Muszą tylko odrzucić wszystko, co było pierwotne i instynktowne. Uczuć i myśli, które łączyły ich dusze, nie hamują już w świecie ducha granice możliwości, w których żyjemy tu, na Ziemi. Poza tym wygląd, struktura dewahanu zależy od tych nawiązanych na Ziemi stosunków. Weźmy teraz inny przykład. Powstaje przyjaźń, zażyłość płynąca z wewnętrznego pokrewieństwa dusz i przechodzi aż do dewahanu. Tam zaś kształtuje ona związki społeczne następnego życia. W ten sposób zawiązując na Ziemi więzy dusz, pracujemy nad ukształtowaniem dewahanu. Wszyscy pracujemy w ten sposób, łącząc się z ludźmi węzłami miłości; stwarzamy wtedy coś, co ma znaczenie nie tylko dla Ziemi, lecz wpływa także na układ stosunków w dewahanie. Miłość, przyjaźń, wzajemne wewnętrzne zrozumienie są jakby materiałem budowlanym, z którego tam, w świecie ducha, powstaje świątynia; człowiek musi czuć się podniesiony na duchu, gdy wie, że tym, co snuje tu od duszy do duszy, kładzie podwaliny pod rzeczy wieczne. Przypuśćmy, że na jakiejś innej fizycznej planecie żyłyby istoty, których nie łączy sympatia, których nie wiąże najmniejsze uczucie miłości. Dewahan takich istot byłby niezmiernie ubogi. Bogaty, pełen treści dewahan może mieć tylko taki świat planetarny, w którym między ludźmi istnieją więzy miłości. Człowiek, który już jest w dewahanie, jakkolwiek zwyczajnym ludziom wydaje się niedostępny, to jednak sam ma ciągle mniej lub bardziej wyraźną - zależnie od stopnia swojego rozwoju - świadomość łączności z ludźmi, którzy zostali na Ziemi. Możemy nawet sprawić, aby ta łączność stała się silniejsza. Jeżeli ku tym, którzy od nas odeszli, posyłamy myśli pełne miłości, ale nie miłości egoistycznej, to wzmacniamy związek, który nas z nimi łączy. Błędne byłoby przekonanie, że świadomość człowieka w dewahanie jest przygaszona, stłumiona. Tak nie jest. Musimy podkreślić, że człowiek nie może już stracić tego stopnia świadomości, jaki osiągnął, chociaż w pewnych okresach przejściowych może zachodzić czasowe jej przytłumienie. Tak więc człowiek w dewahanie, dzięki swoim duchowym organom, ma jasną świadomość tego wszystkiego, co dzieje się na ziemskim globie. Wiedza tajemna poucza nas, że człowiek żyjąc w świecie ducha, przeżywa jednocześnie wszystko, co rozgrywa się na Ziemi. Widzimy więc, że życie w dewahanie, gdy je rozważać takim, jakim jest w istocie, zatraca wszystko, co pozbawione jest radości. Jeśli nie osądza się go z egoistycznego, ziemskiego punktu widzenia, można odczuć, jak bezgranicznie jest szczęśliwe i błogie; pomijając już to, że samo uwolnienie od ciała fizycznego, od tych niższych ogniw, którymi tutaj człowiek jest skuty, daje niewymowne uczucie szczęścia. Sam fakt, że pęta już opadły, że granice bytu ziemskiego nie krępują już człowieka, daje poczucie wielkiego szczęścia. Dewahan jest okresem swobodnego, wolnego, niczym nie skrępowanego bytowania, jakiego człowiek na Ziemi nigdy nie doświadczył. A teraz wracamy znowu do losów duszy, która powraca na Ziemię po dłuższym pobycie w świecie ducha. Widzieliśmy, że człowieka zbliżającego się do nowych narodzin przyoblekają w nowe ciało eteryczne istoty archanielskie, podobne randze duchów narodów. Nie zawsze będzie ono całkowicie dostosowane do danego człowieka; jeszcze gorzej jest z ciałem fizycznym. Spróbujmy teraz objaśnić w ogólnym zarysie, jak odbywa się to wstępowanie człowieka w świat fizyczny. Wiemy, że ciało astralne przygotowuje sobie człowiek sam i to zależnie od swoich właściwości. Poprzez swoje ciało astralne skłania się ku tym a nie innym poszczególnym istotom na Ziemi. Ciało eteryczne natomiast dąży w stronę narodu i rodziny - w szerszym znaczeniu tego słowa - w której człowiek pragnie się narodzić. Sposób ukształtowania ciała astralnego człowieka, substancja, ustrój tego ciała, przyciągają go do przyszłej matki. Natomiast jaźń prowadzi go do ojca. Jaźń człowieka istnieje przecież od zamierzchłych czasów, gdy dusza po raz pierwszy zstąpiła z łona Boga w ziemskie ciało. Jaźń rozwinęła się przechodząc przez wiele kolejnych inkarnacji. U każdego człowieka jest ona inna. Ten indywidualny charakter danej jaźni jest powodem dążenia ku ojcu. Ciało eteryczne pociąga do narodu, rodziny; astralne dąży zwłaszcza ku matce; jaźń ku ojcu. Tak ukierunkowane są poszukiwania dążącego do nowego wcielenia człowieka. Może się zdarzyć, że ciało astralne pociągnięte zostało do matki, ale jaźń nie zgadza się na danego ojca; w tym wypadku dusza wędruje dalej, aż znajdzie odpowiednią parę rodziców. W dzisiejszym stanie rozwoju jaźń przedstawia element woli, impuls odczuwania; w ciele astralnym są właściwości wyobraźni, właściwości myśli. Toteż myślenie i wyobraźnię dziedziczymy po matce, natomiast element woli i odczuwanie po ojcu. Widzimy więc, że dążąca do wcielenia indywidualność dąży do wyboru rodziców, którzy powinni jej dać fizyczne ciało. To, co tutaj opisujemy, rozgrywa się tak, że w zasadzie do trzeciego tygodnia po poczęciu proces ten jest zakończony. Wprawdzie człowiek, którego duchowa struktura składa się z jaźni, ciała astralnego i eterycznego, znajduje się już od chwili poczęcia stale w pobliżu matki, ale działa z zewnątrz. Po krótkim jednak czasie, w trzecim tygodniu po poczęciu, ciało astralne i eteryczne ogarniają i przenikają zarodek; rozpoczyna się praca nad ciałem człowieka. Dotychczasowy rozwój ciała lirycznego odbywał się bez udziału ciała astralnego i eterycznego; odtąd współdziałają one w rozwoju dziecka, same kształtują dalej ludzki płód. Widzimy więc, że ustrój ciała fizycznego w jeszcze mniejszym stopniu niż ustrój ciała eterycznego dopasowany jest harmonijnie do naszej indywidualności. To nam wyjaśnia wiele faktów spotkanych w świecie. Wszystko to odnosi się do normalnego rozwoju przeciętnego współczesnego człowieka. Trochę inaczej to wygląda, jeżeli człowiek już w poprzedniej inkarnacji rozpoczął pracę nad swoim rozwojem ezoterycznym. Im wyżej zaszedł, tym wcześniej następuje chwila, gdy sam zaczyna pracę nad swoim ciałem fizycznym, aby je dzięki temu lepiej przystosować do zadania, które ma wypełnić na Ziemi. Im później nastąpi połączenie z zarodkiem człowieka, tym mniej będzie panował nad swoim ciałem fizycznym. U wysoko rozwiniętych ludzi, którzy przewodniczą w rozwoju duchowym ludzkości, to połączenie odbywa się dokładnie w chwili poczęcia. Nic nie dzieje się bez ich udziału, sami kierują swym ciałem fizycznym aż do śmierci, a pracę nad kształtowaniem nowego ciała zaczynają od pierwszej chwili jego istnienia. Materia, z której składa się ciało fizyczne, zmienia się ustawicznie; po około siedmiu latach odnawia się wszystko, aż do ostatniego atomu. Materiał wymienia się, natomiast pozostaje forma. Od narodzin aż do śmierci musimy wciąż na nowo przeobrażać materię, zmienia się ona ciągle. To, co rozwinęliśmy wyżej podczas życia, jest trwałe, nie ginie w momencie śmierci, żyje dalej i buduje nowy organizm. To, co robimy nieświadomie od narodzin aż do śmierci, wtajemniczony spełnia świadomie od śmierci do chwili nowych narodzin. Wypracowuje on świadomie swoje nowe ciało fizyczne. Toteż narodziny są dla niego tylko radykalną przemianą. Stąd wielkie podobieństwo zewnętrzne u takich ludzi między jedną a drugą inkarnacją, gdy tymczasem u ludzi mniej rozwiniętych duchowo nie zachodzi żadne podobieństwo zewnętrzne między poszczególnymi wcieleniami. Im wyższy stopień rozwoju duchowego, tym większe podobieństwo kolejnych inkarnacji. Istnieje specjalne wyrażenie na oznaczenie tego stanu rzeczy. O mistrzu mówi się, że rodzi się "w tym samym ciele"; używa go przez setki, nawet tysiące lat. Dotyczy to prawie wszystkich wiodących indywidualności. Wyjątek stanowią mistrzowie, którzy mają specjalną misję. Zachowują oni ciało fizyczne w ten sposób, że śmierć w ogóle nie następuje. Są to mistrzowie, których zadaniem jest czuwać w okresach, gdy jedna rasa przechodzi w drugą. Teraz nasuwają się dwa inne pytania: Jak długo przebywa się w wyższych światach oraz pytanie o płeć w następujących po sobie wcieleniach. Obserwacja w świecie ducha pokazuje, że człowiek powraca na Ziemię po okresie mniej więcej 1000 do 1300 lat. Dzieje się tak dlatego, że powracając po upływie takiego czasu, zastaje oblicze Ziemi przeobrażone i dzięki temu ma możliwość przeżycia nowych doświadczeń. Zmiany, jakim podlega nasza planeta, pozostają w głębokim związku z konstelacjami Zwierzyńca. Są to fakty wielkiej doniosłości. Obecnie na początku wiosny Słońce wschodzi w konstelacji Ryby, natomiast 800 lat przed Chrystusem wschodziło w znaku Barana; przedtem zaś w sąsiedniej konstelacji Byka. Musi minąć 2160 lat, aby Słońce przeszło przez jedną konstelację Zwierzyńca. Okres, w którym Słońce przebiega wszystkie 12 znaków i wraca na to samo miejsce, nazywamy w wiedzy tajemnej "Rokiem Świata". W dawnych czasach ludzie głęboko odczuwali wszystko, co wiąże się z wędrówką Słońca przez Zwierzyniec. Ze czcią patrzyli, jak wiosną Słońce podnosi się na horyzoncie, jak się wtedy odradza natura po zimowym spoczynku, jak boży promień wiosennego słońca budzi się z głębokiego snu. Młodzieńcze siły wiosny łączyli z konstelacją, z której świeciło wschodzące Słońce; odczuwali powracające co roku do pełni swych sił Słońce jako jej dar - nowe, twórcze siły boże. Dla ludzi sprzed około 2000 lat Baranek był więc dobroczyńcą ludzkości. W tym czasie powstały wszystkie mity o Baranku. Z symbolem tym łączą się boskie pojęcia. Samego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa, przedstawiano w pierwszych stuleciach naszej ery w symbolu Krzyża, a pod nim Baranka. Dopiero w szóstym wieku po Chrystusie w ikonografii pojawia się postać Zbawiciela wiszącego na krzyżu. Znana legenda o Jazonie i jego wyprawie na poszukiwanie złotego runa baranka też osnuta jest na tym symbolu. Przed rokiem 800 p.n.e. Słońce przechodziło przez konstelację Byka. W tym czasie zaznaczył się w Egipcie kult Apisa, a w Persji kult Mitry. Jeszcze wcześniej przechodziło Słońce przez znak Bliźniąt. W indyjskich i germańskich mitach napotykamy pochodzące z tego czasu wzmianki o bliźniakach. Na koniec dochodzimy do czasów konstelacji Raka, do epoki atlantyckiego kataklizmu. Był to przełom; zmierzch starej kultury, początek nowej; w wiedzy tajemnej mamy na to określony znak, mianowicie spiralę; jest to jednocześnie symbol konstelacja Raka, można go znaleźć w każdym kalendarzu. Tak więc ludzie mieli w dawnych czasach dokładną świadomość tego, co dzieje się na niebie, równolegle do ziemskich wydarzeń. Kiedy więc Słońce przeszło przez jeden znak Zodiaku, to i wygląd Ziemi zmienił się na tyle, że nowe zejście na Ziemię może mieć dla człowieka wartość. Dlatego rytm kolejnych wcieleń zależy od przesuwania się w Zodiaku punktu, gdzie Słońce wschodzi w czasie wiosennego zrównania dnia z nocą. W czasie, jakiego Słońce potrzebuje do przejścia przez jedną konstelację Zodiaku, człowiek ma dwa wcielenia; jedno męskie i jedno kobiece. Przeżycia i doświadczenia, jakie może dać człowiekowi inkarnacja w organizmie męskim lub kobiecym, są dla duchowego życia tak zasadniczo różne, że konieczne jest raz męskie, raz kobiece wcielenie się duszy w tym samym ukształtowaniu Ziemi. To właśnie daje przeciętny okres między kolejnymi inkarnacjami około 1000 do 1300 lat. Została tu jednocześnie wyjaśniona sprawa płci. Regułą jest zmiana płci. Zasada ta jest często łamana. Czasem trzy do pięciu, ale nigdy więcej niż siedem razy pod rząd następuje inkarnacja o tej samej płci. Przeczy to jednak wszystkim ezoterycznym doświadczeniom, jeżeli mówi się, że siedem kolejnych wcieleń tej samej płci stanowi regułę. Zanim przejdziemy do studiowania karmy poszczególnego człowieka, musimy się zastanowić nad pewnym zasadniczym faktem. Oprócz karmy indywidualnej istnieje jeszcze karma zbiorowa, która nie jest określana przez poszczególnego człowieka, jakkolwiek wyrównuje się ona podczas jego inkarnacji. Rozważmy konkretny przykład. Gdy w średniowieczu Hunowie ruszyli z Azji i zalali kraje Europy, wywołując wojny i zniszczenie, wydarzenia te miały także swoje znaczenie duchowe. Hunowie byli zdegenerowaną pozostałością dawnej ludności atlantyckiej, co wyrażało się pewnymi rozkładowymi procesami w ich ciele astralnym i eterycznym. Te substancje rozkładowe znalazły korzystne podłoże w uczuciach panicznego przerażenia, jakie wywoływali wszędzie, gdzie się pojawili. W ciała astralne napadniętych ludów wszczepiał się w ten sposób pierwiastek rozkładu, a w późniejszych pokoleniach przeszło to na ciało fizyczne. Skóra wchłonęła przyjętą astralność, czego wynikiem była rozpowszechniona w średniowieczu choroba – trąd. Oczywiście, lekarz, przedstawiciel czysto fizycznej medycyny, będzie przytaczał fizyczne przyczyny, które tę chorobę wywołały. Nie chodzi wcale o zwalczanie tego, co mówi lekarz. Załóżmy np. że ktoś w bójce zranił nożem człowieka, do którego żywił od dawna uczucie zemsty. Jeden powie, że powodem tej rany była żądza zemsty, a drugi stwierdzi, że to nóż spowodował ranę. Obydwaj mają słuszność. Nóż był ostatnim fizycznym ogniwem w łańcuchu przyczyn, ale za nim znajdują się duchowe powody. Kto szuka duchowych przyczyn, nie będzie przeczył zjawiskom fizycznym. Na podstawie tego, co mówiliśmy o trądzie, widzimy, jaki znaczący wpływ na późniejsze pokolenia mają wydarzenia historyczne i uczymy się, jak możemy wywrzeć lepszy wpływ na odległe pokolenia, aż do zdrowia organizmu fizycznego. W ostatnich stuleciach, dzięki postępowi techniki, powstał wśród ludności europejskiej proletariat przemysłowy, a w związku z tym niesłychanie rozwinęła się nienawiść klasowa i rasowa. Usadowiła się ona w ciele astralnym dzisiejszego człowieka i objawia się fizycznie jako gruźlica płuc. Związek nienawiści z gruźlicą wykazują badania w dziedzinie ducha. Ludziom biorącym udział w tej zbiorowej karmie często nie możemy już pomóc. Musimy patrzeć z ciężkim sercem na cierpienia człowieka, nie mogąc wrócić mu radości i zdrowia, gdyż związany jest on ze zbiorową karmą. I tylko poprawiając zbiorową karmę dopomóc możemy poszczególnym ludziom; dlatego bardziej leży nam na sercu praca, która ma na celu ratunek całej ludzkości niż egoistyczne poprawianie losu tej czy innej jednostki. A oto inny przykład, wzięty bezpośrednio z bieżących stosunków. Badania ezoteryczne wykazały, że między istotami astralnymi, które brały udział w walkach w czasie wojny rosyjsko-japońskiej, znajdowali się zmarli Rosjanie, którzy działali na szkodę swojego narodu; stało się tak dlatego, że w ostatnich czasach wielu szlachetnych rosyjskich idealistów zostało skazanych na śmierć lub też zginęło w więzieniu. Byli to ludzie o wielkich ideałach, ale jednak nie na tyle rozwinięci duchowo, aby mogli przebaczyć. Przechodząc przez śmierć, zabrali ze sobą żądzę zemsty nad własnymi prześladowcami. Takie uczucie nienawiści musi się przemienić w kamaloce. Gdyby już znaleźli się w dewahanie, umieliby powiedzieć: "Przebaczam tym, co mnie skrzywdzili". W dewahanie poznaliby, widząc ciągnące na nich z zewnątrz chmury własnej nienawiści i zemsty, jak straszliwe, jak niegodne są takie uczucia. Tak więc ezoteryczne badania pokazują nam, jak całe narody są nadal pod wpływem swoich przodków. Idealne dążenia naszych czasów nie zostaną spełnione, jeżeli będą chciały działać jedynie fizycznymi środkami, wyłącznie na planie fizycznym, jak np. organizacje pacyfistyczne, które wyłącznie fizycznymi środkami chcą zaprowadzić pokój. Gdy nauczymy się działać także na planie astralnym, dopiero wtedy poznamy, jakie środki są właściwe; dopiero wtedy potrafimy działać tak, aby człowiek, gdy powróci na Ziemię ze świata ducha, mógł owocnie dalej pracować. Wstecz / Spis treści / Dalej VI Dziś przechodzimy do omówienia, jak przeżycia człowieka w świecie fizycznym są uwarunkowane jego poprzednim życiem. Przede wszystkim trzeba podkreślić, że nasze życie zależy nie tylko od przebiegu wcześniejszych wcieleń, ale również, choć w niewielkiej mierze, od teraźniejszego. Zasadę, która staje obecnie przed nami, mówiącą o wzajemnym powiązaniu przeszłości, teraźniejszości i przyszłości człowieka nazywamy prawem karmy. Jest to prawdziwe prawo losu człowieka. Każde życie rozpatrywane oddzielnie jest tylko indywidualnym przypadkiem wielkiego prawa kosmicznego, gdyż to, co nazywamy prawem karmy, jest powszechnym prawem kosmicznym, a przejawianie się karmy w życiu człowieka jest tylko szczególnym jego przypadkiem. Jeżeli odkrywamy jakikolwiek związek zachodzący między poprzednio istniejącymi stosunkami a ich skutkami w przyszłości, to myśli nasze idą w kierunku tej zasady. Dlatego chcę zaznaczyć, że mówiąc o ludzkim życiu, rozpatrujemy jedynie szczególny wypadek działania tego prawa w kosmosie. Jeżeli mamy przed sobą dwa naczynia napełnione wodą i do jednego z nich wrzucimy rozżarzoną do czerwoności żelazną kulę, to woda zacznie syczeć i zagrzeje się. Wyjmijmy teraz kulę i wrzućmy do drugiego naczynia; woda nie będzie już syczeć i ogrzewać się. Gdybyśmy wrzucili tę kulę od razu do drugiego naczynia, mielibyśmy to samo zjawisko, co w pierwszym - woda burzyłaby się, a kula ochłodziła. Teraz nie możemy już tego zjawiska wywołać, gdyż kula nie jest rozżarzona, bo właśnie ochłodziła się w pierwszym naczyniu. To, co działo się z kulą w pierwszym naczyniu, warunkuje jej zachowanie w drugim naczyniu. W ten sposób w fizycznym życiu przyczyna związana jest ze skutkiem. Od tego, co się działo wcześniej z daną rzeczą, zależą jej późniejsze losy. Innym przykładem mogą być pewne zwierzęta, u których wskutek osiedlenia się w ciemnych jaskiniach organ wzroku uległ zanikowi. Substancje które przedtem odżywiały ich oczy, kierują się teraz do innych części organizmu, gdyż dla oczu byłyby bezużyteczne, skoro one już nie pracują. Rozwój narządu wzroku uległ w związku z tym uwstecznieniu i we wszystkich następnych pokoleniach rodzą się już zwierzęta z zanikającymi oczami. Stworzenia te same wywołały proces zaniku w swym organizmie, osiedlając się w miejscach pozbawionych światła. Los następnych pokoleń określa zachowanie się ich przodków w przeszłości. Przygotowały sobie w ten sposób swój przyszły los. To samo zachodzi bez ustanku w życiu ludzkim. Człowiek określa swoją przyszłość przez to, jakim był w przeszłości, ponieważ najgłębsza jego istota nie zamyka się w ramach jednego życia, lecz przechodzi przez szereg wcieleń, więc też i przyczyn tego, co go w danym życiu spotyka, szukać należy w życiu dawniejszym. Zastanówmy się teraz bliżej nad łańcuchem zależności, który można zrozumieć, jeżeli zaczniemy choć odrobinę liczyć się z następstwami ludzkich czynów, myśli i uczuć. W życiu potocznym mówi się często: "Myśl sobie, co ci się podoba" - co znaczy, że myśl nasza nie ma znaczenia, nic nikomu nie szkodzi w świecie zewnętrznym. Dotknęliśmy ważnego punktu, gdzie osoba przejęta prawdziwie duchowym impulsem różni się bardzo od materialistycznie myślącego człowieka. Materialista wierzy, że rzucając w kogoś kamieniem może mu sprawić ból. Sądzi natomiast, że myśli pełne nienawiści, jakie żywi ku ludziom, nie wyrządzają im krzywdy. Kto jednak rzeczywiście zna świat, ten wie, że myśl przesycona nienawiścią działa o wiele silniej niż rzucony kamień. Wszystko, co człowiek myśli, przeżywa i czuje, wywiera swój wpływ na otoczenie, a jasnowidzący może bardzo dokładnie śledzić, jak np. działa pełna miłości myśl płynąca do człowieka, a jak całkowicie inaczej oddziałuje myśl pełna nienawiści. Myśl przeniknięta miłością przedstawia się jasnowidzącemu niby kształt świetlny, przypominający formą kielich kwiatu; unosi się ona wokół człowieka, ogarnia z miłością jego ciało eteryczne i astralne, ożywia i przenika je błogim uczuciem szczęścia. Tymczasem myśli pełne nienawiści przeszywają ciało astralne i eteryczne niby zatrute strzały. Można dokonywać w tej dziedzinie różnych obserwacji. W świecie astralnym stanowi ogromną różnicę, czy wypowiadamy prawdziwą myśl, czy też kłamstwo. Myśl jest prawdziwa, gdy ściśle odpowiada rzeczy, do której się odnosi. Jeżeli gdziekolwiek zachodzi pewien fakt, to jego działanie sięga w wyższe światy. Jeżeli ktoś o tym fakcie mówi zgodnie z prawdą, promieniuje z niego kształt astralny, który łączy się z odbiciem samego faktu w wyższym świecie i oba wzmacniają się nawzajem. Te wzmocnione astralne formy służą takiemu zróżnicowaniu i wzbogacaniu naszego świata duchowego, jakie jest nam potrzebne dla dalszego rozwoju ludzkości. Jeżeli jednak przedstawiamy fakty tak, że nasze słowa nie odpowiadają temu, co się istotnie wydarzyło, czyli kłamiemy, wtedy przy spotkaniu powstałej w ten sposób formy myślowej z odbiciem samego faktu następuje zderzenie i wzajemne zniszczenie. Tego rodzaju niszczące wybuchy wywołane przez kłamstwo działają jak wrzód, który rozkłada organizm. Tak kłamstwo zabija formy astralne, które powstają i muszą powstawać - a tak, zniszczone i rozbite hamują i niszczą rozwój świata. Każdy, kto mówi prawdę, przyczynia się rzeczywiście do postępu ludzkości, ten zaś, kto kłamie, hamuje go. Dlatego wiedza tajemna uważa kłamstwo za morderstwo w dziedzinie duchowej. Nie tylko zabija ono formy astralne, ale jest również samobójstwem. Każdy, kto kłamie, rzuca sam sobie przeszkody pod nogi; wszędzie w świecie duchowym można zauważyć tego rodzaju wpływy. Człowiek jasnowidzący spostrzega również, że wszystkie myśli, uczucia i wrażenia mają wpływ na plan astralny. Wszystko, co stanowi skłonność, temperament, ustalone cechy charakteru człowieka, nieprzemijające myśli, promieniuje ustawicznie i sięga nie tylko do świata astralnego, lecz aż do dewahanu. Człowiek o pogodnym temperamencie jest źródłem, ośrodkiem dla określonych procesów w dewahanie; człowiek skłonny do przygnębienia działa tak, że pomnaża substancje związane z nastrojem rezygnacji u ludzi. Wiedza duchowa pokazuje nam, że nie jesteśmy odosobnieni w świecie, lecz z naszych myśli ustawicznie wytwarzają się formy, które przenikają i różnicują świat dewahanu. Wszystkie obszary dewahanu podlegają ciągłemu wpływowi myśli, uczuć i wrażeń człowieka. Wyższe dziedziny, które mają związek z kroniką akasza, podlegają natomiast wpływowi naszych czynów. Zewnętrzne wydarzenia sięgają swym działaniem aż do najwyższych regionów dewahanu, które nazwaliśmy światem rozumu. Będziemy mogli teraz zrozumieć, jak człowiek, zstępując w nową inkarnację, tworzy sobie i przyjmuje ciało astralne. Wszystko, co pomyślał i odczuł, pozostało rozproszone w świecie astralnym. Człowiek pozostawił tam wiele śladów. Jeżeli w jego myślach było dużo prawdy, to ślady te tworzą mu dobre ciało astralne. To, co zostawił w niższym dewahanie jako swój temperament itd., tworzy teraz nowe ciało eteryczne, a to, czego dokonał swoimi czynami, oddziałuje teraz z najwyższych części dewahanu, gdzie można już odszukać kronikę akasza, na uporządkowanie i rozmieszczenie ciała fizycznego. Tu spoczywają siły, które wiodą człowieka do określonego miejsca. Jeśli wyrządziliśmy komuś krzywdę, było to działanie zewnętrzne, którego wpływ wznosi się do najwyższych sfer dewahanu, a przy tworzeniu nowego ciała fizycznego działa jako pozostawiona przez człowieka siła, która pcha go, oczywiście pod kierunkiem wyższych jestestw, do pokrewieństwa, do miejscowości, gdzie może teraz doświadczyć oddziaływania skutków swojego czynu. Wszystko, czego doświadczamy z zewnątrz, a co nie ma szczególnie głębokiego związku z naszym życiem wewnętrznym, działa przy następnym wcieleniu na nasze ciało astralne, nadając naszym uczuciom, przeżyciom i myślom ich specyficzny charakter. Jeżeli w życiu niejedno widzieliśmy, zdobyliśmy dużo wiadomości, to w przyszłym życiu będziemy mieć ciało astralne szczególnie wyposażone w odpowiednie zdolności. Przeżycia i doświadczenia przejawiają się w następnym wcieleniu w ciele astralnym. Wrażenia radości i bólu, wewnętrzne przeżycia duszy mają wpływ w następnym wcieleniu na nasze ciało eteryczne i kształtują ustalone skłonności. Kto przeżył dużo radości, będzie miał ciało eteryczne skłonne do radosnego temperamentu. Kto stara się spełniać dużo dobrych uczynków, rozwija w sobie uczucia, które w następnym życiu zaowocują wrodzonym wprost talentem do dobrych czynów. Będzie też miał wrażliwe sumienie i będzie człowiekiem wybitnie moralnym. To, co związane jest w obecnym życiu z ciałem eterycznym, a więc charakter, usposobienie człowieka itd., przy następnej inkarnacji występuje w ciele fizycznym. Człowiek, który w jednym życiu rozwinął w sobie złe upodobania czy namiętności, w następnym rodzi się z chorym ciałem fizycznym. Natomiast człowiek silny, odporny i zdrowy umiał w poprzednim życiu rozwinąć w sobie dobre skłonności. Jeśli ktoś posiada skłonności do ciągłych chorób, wypracował w sobie złe popędy. Od nas samych zależy zdrowie czy skłonność do chorób w przyszłym życiu, o tyle naturalnie, o ile to jest związane z założeniami naszego fizycznego ciała. Wyzbywając się wszystkich naszych złych skłonności, przygotowujemy sobie silne, zdrowe ciało na następną inkarnację. Można obserwować aż do najdrobniejszych szczegółów, jak to, co w życiu przejawiało się jako skłonności, działa w następnym wcieleniu na ciało fizyczne. Człowiek, w którego usposobieniu leży miłość do wszystkiego, co go otacza, który odnosi się do wszelkiego stworzenia w sposób pełen miłości, w następnym życiu do późnego wieku zachowa młody wygląd ciała fizycznego. Miłość, rozwinięte uczucie sympatii daje w następstwie ciało fizyczne, które długo zachowuje młodość. Życie wypełnione nienawiścią, pełne antypatii do wszystkich stworzeń, krytykujące i zgryźliwe, wycofujące się najchętniej od wszelkiego kontaktu spowoduje, że skłonności przez nie rozwinięte objawią się w następnym wcieleniu starzejącym się wcześnie i zwiędłym ciałem fizycznym. W ten sposób skłonności i namiętności jednego życia przenoszą się na fizyczny organizm w następnej inkarnacji. Można to obserwować w wielu poszczególnych wypadkach, i tak np. można zauważyć, jak skrzętność, rozwinięta w namiętność ustawicznego zbierania i gromadzenia, w następnym życiu wywołuje skłonność ciała fizycznego do chorób infekcyjnych. Często można sprawdzić, że taka wybitna skłonność do chorób infekcyjnych wiąże się z silnie rozwiniętym w poprzednim życiu popędem gromadzenia rzeczy, którego siedzibą jest przecież ciało eteryczne. Natomiast praca, przy której człowiek ma na uwadze dobro ludzkości, a nie chęć zagarnięcia wszystkiego dla siebie, wyrabia w ciele eterycznym predyspozycje, które w następnym życiu objawiają się wybitną odpornością wobec chorób infekcyjnych. Poznając związek pomiędzy światem fizycznym i astralnym, dochodzimy do doniosłych prawd o tym, co dzieje się w świecie. Różne sprawy wyglądają czasami zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażamy. Jak często ludzie jęczą i narzekają pod ciężarem nieszczęść i cierpień. A jednak z wyższego punktu widzenia nie ma żadnej podstawy do użalania się, bo kiedy przezwyciężymy ból i staniemy gotowi do następnej inkarnacji, to cierpienie stanie się źródłem mądrości, rozwagi oraz zdolności do całościowego ogarniania spraw. Nawet w jednym z nowszych pism, które powstało z materialistycznych poglądów obecnej doby, znajdujemy powiedzenie, że w twarzy każdego myśliciela jest jakby skrystalizowany ból. To, co tutaj wypowiedział materialistycznie myślący pisarz, jest znaną w wiedzy tajemnej prawdą, gdyż największą mądrość świata zdobywa się znosząc spokojnie ból i cierpienie. Kto ucieka od bólu, nie chce go znosić, nie stworzy w sobie nigdy podłoża dla mądrości. Jeżeli spojrzymy konsekwentnie dalej, stwierdzimy, że nie powinniśmy nigdy skarżyć się również na choroby. Jeżeli patrzymy na nie z punktu widzenia wieczności, objawiają się częstokroć w następnym życiu jako niezwykłe piękno fizycznej postaci. Uroda, jaką spotykamy u ludzi, zdobyta jest w wielu wypadkach przez chorobę w poprzednich wcieleniach. Takie związki zachodzą pomiędzy obrażeniami ciała, spowodowanymi chorobą lub zewnętrznymi czynnikami w jednym życiu, a urodą w następnym. Do tych przedziwnych zależności i związków można by zastosować powiedzenie francuskiego pisarza Fabre'a d'Oliveta: "Gdy rozważamy życie człowieka, to często przychodzi na myśl porównanie z perłą dopiero dzięki chorobie powstaje w muszli perła". Tak rzeczywiście jest w życiu ludzkim; piękno związane jest karmicznie z chorobą, jest jej wynikiem. Jeżeli przed chwilą powiedzieliśmy, że człowiek, który rozwija w sobie złe skłonności, usposabia się do choroby w przyszłym życiu, to trzeba sobie jasno zdać sprawę, że chodzi tutaj o wewnętrzną podatność na choroby. Jeżeli ktoś np. choruje, bo musi pracować w zatrutym powietrzu, jest to zupełnie coś innego. Można również zachorować na skutek zewnętrznych przyczyn, ale nie ma to związku z predyspozycją fizycznego organizmu, uwarunkowaną poprzednim życiem. Wszystkie zewnętrzne fakty życiowe, wszystko dokonane i wyrażone jako działanie w świecie fizycznym, od poruszenia ręki, aż do najbardziej skomplikowanych czynności, jak np. budowa domu, wraca do człowieka w następnej inkarnacji z zewnątrz jako wydarzenia, które go spotykają w świecie fizycznym. Żyjemy od wewnątrz na zewnątrz. Widzimy więc, że to, co żyje w naszym ciele astralnym jako radość i smutek, rozkosz i ból, przejawia się później w ciele eterycznym, że skłonności i popędy, których siedzibą jest ciało eteryczne, odnajdujemy w ciele fizycznym jako predyspozycje organizmu, a czyny, przy których spełnieniu ciało fizyczne było narzędziem, przejawiają się w następnym wcieleniu jako zewnętrzne koleje losu. W ten sposób życie i działanie ciała astralnego staje się losem ciała eterycznego; ciało eteryczne tworzy los ciała fizycznego, zaś skutki czynów ciała fizycznego wracają do nas w swoim działaniu z zewnątrz jako fizyczna rzeczywistość w następnym wcieleniu. Tutaj oto dotykamy ważnego punktu, jakim jest w życiu człowieka przebieg jego zewnętrznych losów. To oddziaływanie losu może się czasem długo nie przejawiać, a jednak prędzej czy później musi nastąpić. Śledząc przebieg losu człowieka poprzez następujące po sobie wcielenia, widzimy, że każde życie jest tak przygotowane w kolejnym wcieleniu przez istoty kierujące przyjmowaniem przez człowieka ciała fizycznego, aby znalazł się on w takim miejscu, w którym może go dosięgnąć przeznaczenie. Weźmy przykład z życia: w wiekach średnich zebrali się sędziowie tajnego trybunału, wydali na kogoś wyrok śmierci i wykonali go. Cofając się w dawniejsze wcielenie sędziów i skazanego, można było ustalić, że wszyscy żyli w jednym czasie; że ów stracony był niegdyś naczelnikiem plemienia i późniejszych swoich sędziów skazał na śmierć. Ten jego poprzedni czyn, wykonany na planie fizycznym, związał tych wszystkich ludzi, wytworzył siły sięgające swoim działaniem aż do kroniki akasza. Gdy zaś dusza dawnego naczelnika zstępowała ponownie na Ziemię, siły te sprawiły, że wcieliła się w tym samym miejscu i w tym samym czasie, co dusze jego obecnych sędziów, związane z nią na tyle silnie, aby los mógł się wypełnić. Kronika akasza jest źródłem takich sił, stanowi zapis wszystkiego, co jeden człowiek uczynił drugiemu. Niektórzy wyczuwają, że coś takiego się dzieje, ale mało kto zdaje sobie z tego jasno sprawę. Ktoś np. pracuje na stanowisku, które mu pozornie odpowiada i daje zadowolenie. Nagle z jakiegoś powodu pracę tę traci i nie znajduje żadnego innego zajęcia w tym samym miejscu. Los przerzuca go daleko, może do innego kraju, gdzie otwierają się dla niego nowe możliwości zatrudnienia. Spotyka tam inną osobę, z którą w jakiś sposób łączy go los. Cóż tutaj zaszło? Kiedyś, już dawniej, spotkał on w życiu tego człowieka i ma wobec niego jakieś zobowiązania. Zostało to wniesione do kroniki akasza, a siły stamtąd płynące doprowadziły go do miejsca, gdzie mógł go spotkać i wyrównać swój dług. Od narodzin aż do śmierci znajdujemy się ciągle w takim układzie sił, które z wszystkich stron działają na naszą duszę i kierują naszym życiem. W ten sposób nosimy właściwie w sobie bez ustanku oddziaływanie dawnych wcieleń, ciągle przeżywamy skutki minionych inkarnacji. Musimy sobie zdać sprawę, że w życiu kierują nami moce, których my sami nie znamy. Na nasze ciało eteryczne działają formy, które niegdyś sami wytworzyliśmy na planie astralnym; to zaś, co działa jako nasz los w zewnętrznych wydarzeniach, są to istoty i siły z wyższych sfer dewahanu, przez nas samych wpisane do kroniki akasza. Te siły lub istoty nie są bynajmniej nieznane wtajemniczonemu. Musimy sobie zdać sprawę, że ciało astralne, eteryczne i fizyczne człowieka znajduje się pod wpływem innych istot. Wszystkie czyny nie płynące bezpośrednio z naszej woli, czyny, do których nas coś wewnętrznie popycha, są wynikiem wpływu tych istot; nie biorą się one znikąd. Poszczególne ogniwa natury ludzkiej są rzeczywiście ciągle przeniknięte rozmaitymi istotami, a znaczna część ćwiczeń, jakie zaleca wtajemniczony nauczyciel, ma na celu uwolnienie człowieka od nich, aby był coraz bardziej wolny wewnętrznie. Istoty, które przenikają ciało astralne, ograniczając jego wolność, nazywamy demonami. W ciele astralnym człowieka pełno jest takich demonów. Nasze własne myśli, fałszywe czy prawdziwe, dają byt istotom, które z czasem wyrosnąć mogą na takie demony. Są dobre demony, które powstają z dobrych myśli, ale myśli złe, a przede wszystkim nieprawdziwe, kłamliwe, dają życie najokropniejszym postaciom, którymi ciało astralne jest - jeśli się tak można wyrazić - naszpikowane. Podobnie i ciało eteryczne przenikają istoty, od których człowiek musi się uwolnić. Są to tzw. widma. W końcu są i takie, które przenikają ciało fizyczne, są to fantomy. Oprócz tych trzech rodzajów są jeszcze inne istoty, takie, które usiłują zawładnąć naszą jaźnią. Są to duchy, podobnie jak nasza jaźń sama jest duchem. W rzeczywistości człowiek sam powołuje do życia owe istoty, a przy ponownym jego zejściu na Ziemię stanowią one o jego wewnętrznym i zewnętrznym losie. Układają one bieg jego życia tak, że wyraźnie można wyczuć, jakie demony wydało jego ciało astralne, jakie widma wytworzyło ciało eteryczne, jakie fantomy powstały w jego ciele fizycznym. Wszystkie one posiadają pokrewieństwo z danym człowiekiem, ciążą ku niemu, gdy wciela się na nowo. Widzimy, jak jasno wypowiada tę prawdę Pismo Święte; gdy w Biblii mowa jest o wypędzaniu demonów, nie jest to żadna abstrakcja, ale fakt rzeczywisty, który trzeba rozumieć dosłownie. Co uczynił Jezus Chrystus? Uzdrowił opętanego przez demony, wygnał je z jego ciała astralnego. Było to wydarzenie najzupełniej realne i przyjąć je trzeba dosłownie. Także Sokrates, ten jasny duch, mówi o swoim dajmonion, działającym w jego ciele astralnym. Był to dobry demon; nazwy tej nie należy kojarzyć wyłącznie ze złymi istotami. Bywają jednak demony straszliwe, niszczycielskie! Wszelkie demony kłamstwa mają taki wpływ, jak gdyby cofały człowieka w jego rozwoju. Istoty te w dziejach świata powstają zawsze z kłamstw wielkich osobistości, przeto słusznie mówi się o duchach przeciwności. W tym sensie mówi Faust do Mefistofelesa: "Ty jesteś ojcem wszystkich przeciwności!" Każdy człowiek, ponieważ powiązany jest z całą ludzkością, mówiąc prawdę lub kłamiąc działa na cały wszechświat; bo nie jest przecież obojętne dla świata, czy wytwarza się dobre demony prawdy czy też straszliwe demony kłamstwa. Przypuśćmy, że istnieje naród składający się z kłamców. Zaludniłby on plan astralny wyłącznie demonami kłamstwa, te zaś znowu mogłyby objawić się w fizycznych skłonnościach do epidemii. Są bowiem pewne odmiany drobnoustrojów chorobotwórczych, które powstają wskutek kłamstw ludzi, są po prostu fizycznym wcieleniem demonów kłamstwa. Tak więc widzimy, że kłamstwa z dawnych czasów występują w losach świata jako armia określonych istot niszczycielskich. Aby zrozumieć prawa karmy, musimy poruszyć jeszcze niektóre inne sprawy. Dzisiejszy ruch, dążący do prawdziwego poznania duchowego, wziął początek z głębokiego poznania prawa karmy. Mówiliśmy, że to, co żyje w naszym ciele eterycznym, działa w następnym życiu na ciało fizyczne. Całokształt poglądów, sposób myślenia wpływa na ciało fizyczne następnej inkarnacji, tak więc nie jest obojętne dla przyszłych losów człowieka, czy żywi on przekonania duchowe, czy materialistyczne. Człowiek, który chociaż wierzy w istnienie wyższych światów duchowych, będzie miał w następnym życiu organizm o spokojnie działającym systemie nerwowym. Natomiast człowiek, który nie dopuszcza nic poza tym, co istnieje w świecie zewnętrznym, dostępnym dla zmysłów, przenosi ten pogląd na swój organizm fizyczny i w następnej inkarnacji skłonny jest do chorób nerwowych. Będzie miał niespokojne ciało fizyczne, będzie mu brakować silnego ośrodka woli. Materialista rozpada się niejako na części; duchowość natomiast skupia i koncentruje. Tylko duch jest jednością. Fizyczna predyspozycja organizmu u poszczególnego człowieka zjawia się w następnej inkarnacji karmicznie i częściowo przechodzi również dalej na następne pokolenia. Tak więc dzieci i wnuki osób o przekonaniach materialistycznych muszą za nich pokutować, otrzymując nieodporny system nerwowy i skłonność do chorób nerwowych. Czasy powszechnej nerwowości są wynikiem materialistycznego światopoglądu ubiegłych stuleci. Dla przeciwdziałania tym szkodliwym wpływom wielcy przewodnicy ludzkości uznali za konieczne, aby pojawił się prąd dążeń duchowych. Materializm działa nawet i na religię. Bo czyż nie są materialistami ci, którzy wprawdzie “wierzą” w światy duchowe, ale nie chcą dążyć do ich poznania? To jest właśnie materializm w religii, który pragnie, aby tajemnica sześciu dni stworzenia świata - wielka ewolucja kosmiczna, przedstawiona w Biblii jako sześć dni stworzenia - umknęła nam sprzed oczu; albo też mówi się o Jezusie Chrystusie jako "osobistości historycznej", a pomija się Misterium Golgoty. Materializm w naukach przyrodniczych jest dopiero wynikiem materializmu religijnego. Nie byłoby go, gdyby życie religijne nie było przeniknięte materializmem. Ci, którzy dzisiaj są zbyt wygodni, aby dążyć do pogłębienia religijności, są sprawcami materializmu w naukach przyrodniczych, a wywołany przez ten materializm rozstrój systemu nerwowego działa na całe narody, podobnie jak na pojedynczych ludzi. Jeżeli prąd duchowy nie zdobędzie tyle siły, aby objąć także ludzi wygodnych i leniwych, wtedy nerwowość, karmiczny wynik ostatnich stuleci, będzie mieć coraz większy wpływ na ludzkość. Tak jak w wiekach średnich mieliśmy epidemie trądu, tak w przyszłości, wskutek materialistycznego poglądu, doczekać się możemy ciężkich zaburzeń nerwowych, występujących masowo epidemii obłędu ogarniających całe narody. Z poznania praw karmy wypływa więc inny, głębszy stosunek do wiedzy duchowej, do wyższego poznania. Przestaje on być tematem sporów, a staje się środkiem do uzdrowienia ludzkości. Im bardziej ludzkość angażuje się w duchowość, tym szybciej zniknie to wszystko, co może wywołać nerwowe zaburzenia i choroby psychiczne. Wstecz / Spis treści / Dalej VII Aby lepiej zrozumieć prawo karmy w życiu ludzkim, spróbujmy jeszcze opisać zjawisko, które następuje bezpośrednio po śmierci. Przypomnijmy sobie obraz wspomnień, który następuje w chwili, gdy człowiek oswobodzony z ciała fizycznego żyje przez krótki czas w osłonie astralnej i eterycznej, zanim rozpocznie swą dalszą wędrówkę przez świat elementarny. Dla bliższego zrozumienia działania karmy pozwólcie mi określić to dziwne uczucie, które ogarnia człowieka już podczas przeżywania wspomnień swojego życia; uczucie ciągłego powiększania się, przerastania swych własnych granic. Doznanie to narasta, dopóki człowiek żyje jeszcze w swoim ciele eterycznym. Z początku patrzy na obrazy ubiegłego życia niby na panoramę, potem następuje chwila, niezbyt odległa od momentu śmierci - trwa to godziny lub dni w zależności od człowieka - kiedy ma wrażenie, że on sam jest tymi obrazami. Czuje, że jego ciało eteryczne rośnie, ogarnia okrąg Ziemi, sięga aż do Słońca. Potem, gdy człowiek opuści swe ciało eteryczne, doznaje innego, bardziej zadziwiającego uczucia, które trudno jest opisać słowami fizycznego świata. Można tylko powiedzieć, że człowiek czuje się rozciągnięty w przestrzeni kosmicznej, ale tak, jak gdyby już nie wypełniał sobą wszystkich miejsc tej przestrzeni. Człowiek ma wrażenie, jak gdyby jedną częścią swej istoty był w Monachium, drugą w Moguncji, trzecią w Bazylei, a czwartą w ogóle gdzieś poza obszarem Ziemi, np. na Księżycu. Człowiek czuje się jakby poćwiartowany, przestrzenie zaś odczuwa jako nie należące do niego. Jest to specyficzne poczucie astralne. Jesteśmy rozprzestrzenieni w kosmosie, znajdujemy się jednocześnie w wielu miejscach, ale nie wypełniamy obszarów leżących pomiędzy nimi. To uczucie trwa przez cały okres kamaloki, przez cały czas przeżywania ubiegłego życia, od momentu śmierci do chwili narodzin. Te przeżycia w poszczególnych miejscach łączą się w okresie kamaloki w jedno z całym życiem człowieka. Jest to ważne dla zrozumienia, w jaki sposób właściwie działa prawo karmy. Podczas kamaloki najpierw przeżywamy nasze życie poprzez odczucia ludzi, z którymi byliśmy na Ziemi związani przed śmiercią, potem przeżywamy wszystkie istoty, z którymi w życiu mieliśmy do czynienia, poczynając od ostatnich lat życia, aż do najdawniejszych. Przypuśćmy więc, że wyrządziliśmy komuś krzywdę w Moguncji. Część naszego ciała astralnego znajdzie się po naszej śmierci w Moguncji i sami przeżyjemy ból, jaki komuś zadaliśmy. Jeżeli jednak człowiek ten w międzyczasie zmarł, to poczujemy się tam, gdzie przebywa on w danym momencie w kamaloce. Naturalnie, mamy do czynienia z wieloma ludźmi rozproszonymi na Ziemi i w kamaloce. Jesteśmy więc wszędzie. Tym tłumaczy się to charakterystyczne uczucie podzielenia ciała. Dzięki temu wszystko, co nas z ludźmi łączyło, możemy przeżyć w ich wnętrzu i ustanowić trwały związek ze wszystkimi, z którymi zetknęliśmy się w życiu. Z człowiekiem, którego skrzywdziliśmy, związani jesteśmy dzięki temu, że żyliśmy z nim w okresie kamaloki. Idziemy potem dalej do dewahanu; z dewahanu zaś powracamy do kamaloki. Tworząc sobie ciało astralne, dusza natrafia tam na wszystko, co łączy ją z ludźmi, z którymi związała się w poprzednim życiu. Nici łączących jest bardzo dużo, tak że wszystko, co się nam w życiu wydarza, opiera się na takich związkach. Dokładne wyjaśnienie tego zjawiska może dać zdarzenie opisywane z punktu widzenia wiedzy ezoterycznej, o którym już wspominałem. Jest to przykład o pięciu sędziach, którzy skazali na śmierć człowieka. Człowiek ten był w poprzednim życiu wodzem i skazał na śmierć tamtych pięciu, po czym zmarł i wszedł w okres kamaloki. Wtedy to znalazł się w miejscu, gdzie przebywali i przenikając ich wnętrza musiał przeżyć to wszystko, co oni przeżyli. To jest punkt wyjścia dla tych sił przyciągania, które przy nowej inkarnacji doprowadzają ludzi do spotkania, aby wypełniło się prawo karmy. W ten sposób działa karma. W ten sposób wydarzenia planu fizycznego są wyrazem tego, co zaczyna się już na planie astralnym. W świecie fizycznym działa prawo ciągłości substancji, natomiast na planie astralnym można odczuwać jako przynależne do siebie takie części organizmu, które są oddzielone od siebie. Jest to podobne przeżycie, jak gdybyśmy odczuwali swoją głowę, między głową a sercem nie odczuwali niczego, potem doświadczali obecności serca, a dalej znów odczuwali dopiero nogi. Część naszej istoty może być w Ameryce, oddzielona od reszty naszej astralności, a jednak stanowić z nią jedną całość. Inna część może znajdować się na Księżycu, jeszcze inna na innej planecie i związek pomiędzy tymi poszczególnymi częściami nie musi być widoczny na planie astralnym. Gdy rozważamy prawo karmy, to rozumiemy, że to, co nas spotyka w życiu, jest wynikiem wielu przyczyn tkwiących w poprzednich wcieleniach. Jak teraz pogodzić to, co wiemy o karmie, z prawami zewnętrznej dziedziczności? Słyszy się czasem zdanie, że istnieje wiele sprzeczności pomiędzy karmą a dziedzicznością. Mówiąc o człowieku z kulturą moralną, niejeden się wyrazi: "To na pewno potomek porządnej rodziny, odziedziczył to po przodkach". Ale patrząc na wydarzenia planu fizycznego z punktu widzenia wiedzy duchowej, wiemy, że jest inaczej. Dziedziczenie cech i zdolności dokonuje się jedynie w pewnym zakresie. Wyjaśnimy to na przykładzie. Spójrzmy na rodzinę Jana Sebastiana Bacha. W ciągu 250 lat urodziło się w tej rodzinie 29 muzyków, a pomiędzy nimi wielki Jan Sebastian Bach. Aby być wielkim muzykiem, nie wystarczy tylko wewnętrzny talent muzyczny, potrzebny jest jeszcze odpowiednio rozwinięty organ fizyczny, w pewien określony sposób ukształtowane ucho. Nie są to rzeczy możliwe do ujęcia zewnętrzną obserwacją, trzeba na to spojrzeć z punktu widzenia wiedzy duchowej. Różnice indywidualne w budowie ucha mogą być drobne i na pozór nic nie znaczące, niemniej konieczny jest pewien określony wewnętrzny kształt organu słuchu, by człowiek mógł zostać muzykiem; ten kształt dziedziczy się, przechodzi on z ojca na syna, tak jak dziedziczy się kształt nosa. Przypuśćmy, że na planie astralnym znajduje się jakaś indywidualność gotowa do ponownego zstąpienia na Ziemię i szukająca odpowiedniego ciała fizycznego. Zdobyła ona przed setkami czy tysiącami lat wybitne zdolności muzyczne. Jeżeli nie znajdzie sobie ciała z odpowiednio ukształtowanym organem słuchu, nie będzie mogła zostać muzykiem. Dlatego skłania się ku rodzinie, która może jej dać muzykalne ucho, w przeciwnym razie talent tej duszy nie będzie mógł się przejawić, gdyż i największy wirtuoz nie zrobi nic bez odpowiedniego instrumentu. Podobnie i talent matematyczny wymaga określonych cech. Wcale nie w budowie mózgu, jak sądzi wielu ludzi. Myślenie i logika są u matematyka takie same jak u innych ludzi. Chodzi o trzy tzw. kanały półkoliste w uchu, tak usytuowane względem siebie, że zaznaczają trzy kierunki przestrzeni. Szczególne ukształtowanie tych właśnie kanałów jest koniecznym warunkiem geniuszu matematycznego. Kanały te są oczywiście fizycznym organem, który musimy dziedziczyć po przodkach. To tłumaczy, że np. w rodzinie Bernoullich wcieliło się ośmiu wybitnych matematyków. Podobnie też człowiek o rozwiniętej moralności musi znaleźć rodziców, którzy by mu przekazali drogą dziedziczności odpowiednie ciało fizyczne. Dlatego właśnie ma tych, a nie innych rodziców, gdyż jest taką, a nie inną indywidualnością. To indywidualność sama wybiera sobie rodziców, jakkolwiek dzieje się to również pod kierunkiem wyższych istot. Niektórzy ludzie mogą kwestionować to z punktu widzenia miłości macierzyńskiej, jakby obawiali się, że miłość matki i dziecka może doznać uszczerbku, jeżeli dziecko nie dziedziczy jakiejś cechy od matki. Ale prawdziwe poznanie tych stosunków pogłębia jeszcze miłość macierzyńską. Pokazuje nam bowiem, że uczucie miłości, które doprowadziło dziecko do matki, poprzedza chwilę narodzin i poczęcia. Dziecko pokochało matkę jeszcze przed zejściem na Ziemię, a miłość matki jest odpowiedzią na jego uczucie. Widzimy więc, że związek ten rozciąga się poza moment narodzin i polega na wzajemności. Często zdarza się jeszcze inne nieporozumienie. Ludzie wyobrażają sobie, że karma rządzi nieodwołalnie losem człowieka i niczego nie można zmienić. Posłużmy się znów przykładem wziętym z życia. Kupiec ma w swych księgach rachunkowych dwie rubryki - zobowiązania i należności. Jeżeli je podsumuje, to wynik określi stan jego przedsiębiorstwa. Stan interesów kupca podlega nieubłaganym prawom rachunkowym zobowiązań i należności. Jeżeli jednak podejmuje nowe sprawy, to może wciągać do ksiąg nowe pozycje i byłby głupcem, gdyby się wyrzekł korzystnych interesów dlatego, że już zrobił bilans. W księdze karmy stoją po stronie należności wszystkie czyny dobre, mądre, prawdziwe i właściwe, po stronie zobowiązań wszystkie złe i głupie. Od człowieka zależy, do jakiej rubryki zapisze nowe pozycje w karmicznej księdze życia. Dlatego nie trzeba sądzić, że nasze życie podlega jakiemuś nieodwołalnemu fatum. Karma nie umniejsza w niczym wolności człowieka, toteż gdy o niej mowa, musimy brać pod uwagę zarówno przeszłość, jak i przyszłość. Nosimy w sobie działanie naszych czynów z przeszłości i w ten sposób jesteśmy niewolnikami przeszłości, ale panami przyszłości. Jeżeli chcemy dobrze na nią wpłynąć, powinniśmy wciągać do naszej księgi życia możliwie korzystne pozycje. Myśl, że nie czynimy nic nadaremnie, że wszystko mieć będzie swoje znaczenie, swój wpływ na przyszłość, daje nam uczucie wielkości i potęgi. Prawo to nie przygniata nas, lecz przeciwnie, napełnia nadzieją. Prawo karmy jest jednym z najpiękniejszych darów wiedzy duchowej, źródłem wielu radości dzięki perspektywom przyszłości, jakie przed nami otwiera. Wskazuje nam pracę w harmonii z tym prawem, nie zawiera niczego, co mogłoby uczynić człowieka smutnym, co mogłoby zabarwić pesymistycznie świat, dodaje nam skrzydeł przez myśl, że stajemy do współpracy z siłami, które kierują rozwojem świata. W takie uczucia przeobraża się w nas poznane prawo karmy. Gdy jakiś człowiek cierpi, często mówi się: "Zasłużył na swoje cierpienie, niechaj dźwiga swoją karmę. Jeżeli mu zacznę pomagać, to naruszę porządek karmy". Naturalnie, że takie stanowisko nie ma sensu. Jego nędza, jego nieszczęście są wywołane poprzednim wcieleniem, ale jeżeli mu pomogę, to moja pomoc wniesie nowy, korzystny czynnik w jego życie. Pomagam mu tym samym pójść do przodu. Tak samo przecież byłoby niemądrze powiedzieć kupcowi, którego można by uchronić od bankructwa jakąś sumą pieniędzy: "Nie, to by naruszyło twój bilans!". Przeciwnie, to jest właśnie powód, żeby dopomóc człowiekowi, pomagać mu z całą ufnością, gdyż dzięki prawom karmicznym żaden czyn nie pozostanie bez znaczenia. Stąd powinna płynąć podnieta do prawdziwego działania. Są ludzie, którzy zwalczają prawo karmy z punktu widzenia chrześcijaństwa. Niektórzy teologowie mówią, że nie mogą uznać prawa karmy, bo przeczy zasadzie odkupienia przez śmierć. Z drugiej zaś strony są także teozofowie, którzy twierdzą, że prawo karmy stoi w sprzeczności z zasadą odkupienia. Twierdzą, że pomoc, którą jedna, jedyna Istota Zbawiciela ludziom wyświadcza, nie da się pogodzić z karmą. Ani jedni, ani drudzy nie mają słuszności. Ani jedni, ani drudzy nie zrozumieli prawa karmy. Wyobraźmy sobie, że spotkaliśmy jakiegoś bardzo biednego człowieka. Sami jesteśmy w lepszym położeniu i możemy mu pomóc. Pomoc ta wnosi w jego rachunek życiowy nową pozycję. Ktoś, kto rozporządza jeszcze większym zakresem możliwości, będzie mógł pomóc dwojgu ludziom, będzie mógł wpłynąć na karmę dwóch osób. Jeszcze możniejszy dopomoże dziesięciu czy stu, a najpotężniejszy niezliczonej ilości ludzi. Nie ma w tym nic sprzecznego z zasadą karmicznych związków. Prawidłowość i ścisłość, z jaką działa na człowieka to prawo, pomaga nam zrozumieć, że taka pomoc wpływa rzeczywiście na los człowieka. Mówiliśmy nieraz, w jakiej potrzebie była ludzkość w chwili, gdy Istota Chrystusa zstąpiła na plan fizyczny. Śmierć Zbawiciela na krzyżu była pomocą, która zmieniła karmę niezliczonej ilości ludzi. Nie ma żadnych rozbieżności pomiędzy dobrze rozumianą ezoteryką chrześcijańską a właściwie interpretowaną wiedzą duchową. Między prawami chrześcijaństwa i prawami wiedzy duchowej panuje głęboka harmonia i nic nie zmusza nas do porzucenia idei odkupienia. Wnikniemy w prawo karmy głębiej jeszcze niż dotąd, gdy przejdziemy do rozważania rozwoju ludzkości i całej Ziemi. Przytaczaliśmy niektóre fakty, które miały nam ułatwić zrozumienie tego prawa. Niejedno zrozumiemy jeszcze lepiej, gdy przejdziemy do ewolucji ludzkości i to nie tylko w okresie istnienia naszego ziemskiego globu, ale także przez inne stany planetarne, które stanowiły inne wcielenia Ziemi. Cofając się w zamierzchłą przeszłość i równocześnie spoglądając w bardzo daleką przyszłość, będziemy mogli uzupełnić nasze wiadomości o karmie. Na początek poznamy jeszcze jeden ważny fakt. Wyjaśniliśmy sobie, że postać ludzka, na którą patrzą nasze oczy, czyli ciało fizyczne, jest wytworem wyższych części składowych natury ludzkiej; że ciało eteryczne, astralne, jaźń, aż do najwyższego ogniwa, nazwanego Atma, pracują nad naszym ciałem. Otóż te człony naszej natury nie stoją na jednym poziomie, nie mają tej samej wartości w ludzkiej naturze. Już zwykła obserwacja wystarcza, aby zrozumieć, że ciało fizyczne jest w gruncie rzeczy najdoskonalszym ogniwem naszej natury. Weźmy np. kawałek kości udowej. Nie jest to wcale twarda, zbita masa kostna, lecz kunsztowna budowla jakby przeplatających się belkowań. Kto pogrąży się w zadumie nad tą cząstką ludzkiego szkieletu, nie tylko rozumowo, ale także uczuciem, tego ogarnie podziw nad ogromem mądrości, która się tam przejawia. Została tu użyta tylko niezbędna ilość materiału, jakiej trzeba było użyć, aby zgodnie z zasadą maksymalnych momentów wytrzymałości udźwignąć ciężar tułowia. Najbardziej wyrafinowana sztuka inżynierska, najsubtelniejsze wyliczenia przy konstrukcji mostów nie dorównują mądrości, która stwarza coś podobnego w naturze! Jeżeli spojrzeć na ludzkie serce nie tylko okiem anatoma i fizjologa, to i w nim widzimy wyraz wyższej mądrości. Nie wyobrażajmy sobie, że nasze ciało astralne doszło już obecnie w swoim rozwoju do tego poziomu co nasze fizyczne serce. Serce jest kunsztownym, przenikniętym mądrością organem; ciało astralne skłania człowieka w swej żądzy do zalewania tego serca przez dziesiątki lat trucizną, a serce przez dziesiątki lat to wytrzymuje. Dopiero w przyszłości, na dalszych stopniach rozwoju, ciało astralne znajdzie się również na takim poziomie, na jakim dzisiaj znajduje się ciało fizyczne, a potem będzie wyżej rozwinięte niż ciało fizyczne. Ale dziś ono właśnie jest najdoskonalsze. Mniej doskonałe jest już ciało eteryczne, a jeszcze mniej astralne. Najmłodszym zaś "dzieciątkiem" z nich wszystkich jest jaźń. Ciało fizyczne, w takiej formie, jaką obecnie stanowi, jest najstarszym ogniwem natury ludzkiej, najdłużej nad nim pracowano. Dopiero gdy osiągnęło określony stopień rozwoju, przeniknęło je ciało eteryczne. Przez pewien czas te dwa ciała działały razem, potem dołączyło się ciało astralne a wreszcie i jaźń, która jednak ma osiągnąć w przyszłości jeszcze nie przeczuwane dzisiaj wyżyny. Podobnie jak człowiek inkarnuje się wielokrotnie, tak i nasza Ziemia przechodziła przez szereg wcieleń i czeka ją dalsza droga, bo prawu reinkarnacji podlega cały kosmos. Ziemia, a ściślej to, co dzisiaj nazywamy Ziemią, jest reinkarnacją dawniejszych planet i możemy odnaleźć trzy takie inkarnacje Ziemi, które poprzedziły obecną. Zanim Ziemia stała się tym, czym jest teraz, była tym, co w wiedzy tajemnej - nie w astronomii - nazywamy Księżycem. Dzisiejszy Księżyc to niby wypalony żużel, który Ziemia odrzuciła, nie mogąc go na razie użyć. Gdybyśmy mogli złączyć w jedno dzisiejszy Księżyc i dzisiejszą Ziemię, z wszystkimi substancjami i istotami, a potem wymieszać, to otrzymalibyśmy ten dawny Księżyc znany wiedzy tajemnej - poprzednika Ziemi. To, co dziś stanowi Ziemię, jest właśnie tym, co pozostało z dawnego Księżyca po odrzuceniu dzisiejszego Księżyca jako niepotrzebnego w obecnym stadium rozwoju żużlu. Tak jak dzisiejszy Księżyc jest odrzuconą pozostałością dawnej księżycowej inkarnacji Ziemi, podobnie dzisiejsze Słońce, które widzimy na niebie, pochodzi z jeszcze wcześniejszego wcielenia Ziemi. Zanim Ziemia była dawnym Księżycem, przeszła przez okres zwany w wiedzy tajemnej słonecznym. Ta ówczesna Ziemia, którą nazywamy dawnym Słońcem, składała się ze wszystkich substancji i istot, które dziś stanowią Słońce, Księżyc i Ziemię. To pierwotne Słońce musiało uwolnić się od elementów, których na wyższym poziomie nie mogło w sobie zatrzymać, od istot i substancji, które stanowią dzisiejszy Księżyc i Ziemię. Dzięki temu stało się gwiazdą stałą. Badacz wiedzy duchowej nie sądzi, że gwiazda stała była już taką od początku; Słońce dopiero po okresie, w którym było planetą, osiągnęło stopień gwiazdy stałej. Słońce, na które dziś spoglądamy, było niegdyś złączone z Ziemią i zawierało w sobie wiele istot, stojących wyżej niż ziemskie istoty, podczas gdy w obecnym Księżycu mamy znowu najgorsze części tego, co dawniej było wspólne. Dlatego jest on tym odrzuconym żużlem. Księżyc jest planetą w upadku, Słońce zaś planetą podniesioną o stopień wyżej. Wcielenie naszej Ziemi, zwane dawnym Słońcem lub okresem słonecznym, poprzedzał jeszcze inny okres bytu, zwany dawnym Saturnem. Można więc wyodrębnić następujące po sobie wcielenia: Saturn, Słońce, Księżyc i wreszcie jako czwarty - Ziemia. Gdy nasi przodkowie rozwijali się w okresie Saturna, działał w nich tylko pierwiastek fizyczny; w okresie słonecznym dołączyło się ciało eteryczne; w okresie księżycowym - astralne; na naszej Ziemi - jaźń. Z wykładu pod tytułem "Krew to sok bardzo osobliwy" widzimy, jak głęboko związana jest jaźń z naszą krwią. Nie mogło być krwi w organizmie ludzkim przed zainkarnowaniem się jaźni. Czerwona krew ludzka związana jest ściśle z rozwojem okresu ziemskiego. Nie mogłaby jednak powstać, gdyby Ziemia w swoim rozwoju nie zetknęła się z inną planetą, a mianowicie z Marsem. Przedtem nie było na Ziemi żelaza, nie było żelaza we krwi - w ogóle nie było takiej krwi, jaka jest dzisiaj człowiekowi niezbędna do życia. W pierwszej połowie okresu ziemskiego wpływ Marsa jest miarodajnym czynnikiem w planetarnym rozwoju Ziemi, podobnie jak w drugiej połowie wpływ Merkurego. Mars obdarzył Ziemię żelazem; Merkury stopniowo wyzwala duszę ludzką, czyni ją coraz bardziej niezależną. Wiedza tajemna zaznacza to oddziaływanie obu planet, dzieląc rozwój Ziemi na dwie połowy: Marsa i Merkurego. Inne nazwy planet oznaczają całe planety, Ziemię natomiast nazywają ezoterycy często Mars-Merkury. Nie mają przy tym, oczywiście, na myśli ciał niebieskich, znanych dziś pod tymi nazwami, tylko siły, które wywierały swój wpływ na obydwie części ziemskiego rozwoju. W przyszłości Ziemia ponownie się wcieli; najbliższe wcielenie Ziemi nazywamy okresem Jowisza. Ciało astralne będzie już wtedy na takim poziomie rozwoju, że nie będzie wrogo przeciwstawiać się ciału fizycznemu tak jak dzisiaj. Nie będzie to jednak najwyższy stopień rozwoju ciała astralnego. Dzisiejszy poziom fizycznego organizmu osiągnie wówczas ciało eteryczne. Będzie ono mieć wówczas poza sobą trzy okresy planetarne, tak jak dzisiejsze ciało fizyczne. Ciało astralne dojdzie do stopnia rozwoju dzisiejszego ciała fizycznego dopiero w następnych okresach planetarnych, a mianowicie wtedy, gdy będzie miało za sobą okres Księżyca, Ziemi, Jowisza i znajdzie się w okresie, który wiedza duchowa oznacza nazwą Wenus. W ostatnim okresie planetarnym, w tzw. okresie Wulkana, jaźń nasza osiągnie swój najwyższy poziom. Tak więc przyszłe wcielenia Ziemi to: Jowisz, Wenus, Wulkan. Ślady tych nazw odnajdujemy w nazwach dni tygodnia. Był czas, kiedy nazwy wszystkiego, co ludzi obecnie otacza, pochodziły od wtajemniczonych. Dziś zatraciliśmy już głębokie odczucie związku, jaki zachodzi między nazwą a rzeczą nazwana. Otóż nazwy dni tygodnia miały być przypomnieniem ewolucji, jaką ludzie przechodzą poprzez kolejne wcielenia Ziemi. Zacznijmy od soboty. Jest to dzień Saturna, czego ślad został w języku angielskim - saturday. Niedziela, po niemiecku Sonntag (Sonnentag) - dzień Słońca. Poniedziałek, po niemiecku Montag (Mondtag) - dzień księżyca, po angielsku monday. Potem Mars i Merkury, dwa stany naszego ziemskiego rozwoju. Wtorek jest to dzień Marsa, po włosku martedi, po francusku mardi. Środa to dzień Merkurego, po włosku mercoledi, po francusku mercredi. Tacyt mówi o dniu Wotana u Germanów. Wotan jest tylko inną nazwą Merkurego. Po angielsku mamy dziś jeszcze wednesday. Potem dzień Jowisza - czwartek, po włosku giovedi, francuskie jeudi. Jowiszowi odpowiada w germańskiej mitologicznej terminologii Donar, stąd Donnerstag. Potem dzień Wenus, włoskie venerdi, francuskie vendredi, niemieckie Freitag. Wenus to starogermańska bogini Freja. W nazwach dni tygodnia mamy więc przypomnienie okresów rozwojowych Ziemi poprzez kolejne jej wcielenia. Wstecz / Spis treści / Dalej VIII Teraz rozpatrzymy kolejne wcielenia Ziemi - stan Saturna, Słońca i Księżyca. Musimy zdać sobie sprawę, że te kolejne inkarnacje konieczne były dla rozwoju związanych z Ziemią istot, a szczególnie człowieka, gdyż rozwój człowieka związany jest bezpośrednio z rozwojem Ziemi. Wyrobimy sobie właściwe pojęcie o tych kolejnych przeobrażeniach Ziemi, gdy zdamy sobie sprawę, jakim zmianom podlega w ciągu ewolucji człowiek, którego znamy tylko w dzisiejszej postaci. Przede wszystkim rozważymy, jakie zmiany zaszły w stanach świadomości człowieka. Wszystko na świecie podlega ewolucji, tak samo i nasza świadomość musiała rozwijać się stopniowo. Naszą dzisiejszą świadomość nazywamy przedmiotową albo dzienną świadomością czuwania. Znamy ją wszyscy z codziennego doświadczenia, jakie czynimy od chwili przebudzenia aż do zaśnięcia. Na czym właściwie polega ten stan świadomości? Otóż człowiek swoimi zmysłami zwraca się ku światu zewnętrznemu i postrzega otaczające go przedmioty. Dlatego mówimy o świadomości przedmiotowej. Człowiek patrzy w otaczającą go przestrzeń i widzi pewne przedmioty, które posiadają określone kolory. Słyszy w przestrzeni przedmioty, od których rozchodzi się dźwięk. Może ich również dotykać i spostrzega, że są ciepłe lub zimne; może je wąchać i smakować. Następnie człowiek myśli o tym, co postrzega zmysłami. Przy pomocy rozumu stara się pojąć te przedmioty. Te właśnie postrzeżenia i pojęcia, jakie wytwarza sobie na ich podstawie, stanowią dzienną świadomość czuwania, ten współczesny stan świadomości. Nie zawsze miał człowiek taką właśnie świadomość. Wykształciła się ona dopiero z biegiem czasu i nie pozostanie taka na zawsze, lecz przeobrazi się w wyższe stany świadomości. Przy pomocy środków, jakimi dysponuje wiedza duchowa, prześledźmy najpierw siedem stanów świadomości. Nasza obecna świadomość znajduje się pośrodku. Poprzedzają ją trzy inne stany, a w przyszłości mamy przed sobą również trzy dalsze. Może to niektórych dziwić, że znajdujemy się w samym środku. Otóż pierwszy z tych stanów świadomości był poprzedzony przez inne, które jednak nie są już dostępne naszemu duchowemu oglądowi. Podobnie po siódmym nastąpią inne, również niedostępne dla nas dzisiaj. Nasz wzrok sięga wstecz równie daleko jak przed siebie. Gdybyśmy znajdowali się na stopniu poprzednim, moglibyśmy wzrokiem ogarnąć o jeden więcej stan świadomości wstecz, ale też o jeden mniej przed sobą. Podobnie jak wyszedłszy w pole, możemy dojrzeć równie daleko w prawo jak w lewo. Spróbujmy określić te siedem stanów świadomości. Najpierw niezmiernie głucha, pierwotna świadomość, dziś prawie zupełnie nieznana człowiekowi. Tylko ludzie o szczególnych zdolnościach medialnych mogą dziś przeżywać ten stan świadomości, który niegdyś, w okresie saturnowym, był udziałem wszystkich. Dzisiaj wyjątkowo wrażliwe media dochodzą do tego stanu wtedy, gdy wszelkie inne stany świadomości są u nich w uśpieniu, zamierają. Gdy potem to wspominają albo też podczas tego stanu rysują lub opisują, wychodzą na jaw jedyne w swoim rodzaju przeżycia, niepodobne w niczym do czegokolwiek, co się wokół nas dzieje. Rysunki powstałe w tym stanie, chociaż bywają dziwaczne i wypaczone, jednak w ogólnym zarysie zgodne są z tym, co nazywamy w wiedzy duchowej kolejnym stanem kosmosu. Często są bardzo zniekształcone i nieścisłe, jednak i wtedy można poznać, że ludzie ci znajdowali się w stanie niezmiernie stłumionej, ale uniwersalnej świadomości. Widzieli ciała niebieskie i dlatego je rysują. Taką właśnie stłumioną świadomość, ale za to ogarniającą cały kosmos, miał człowiek w okresie pierwszego wcielenia Ziemi. Jest to tak zwana świadomość głębokiego transu. W otoczeniu naszym są istoty, które dziś jeszcze mają taką świadomość, są to minerały. Gdybyśmy mogli z nimi rozmawiać, dowiedzielibyśmy się, co dzieje się na Marsie i w innych punktach kosmosu. Świadomość minerału jest jednak zupełnie stłumiona. Drugi stan świadomości, który znamy, chociaż bardzo niedokładnie, to stan świadomości snu. Ten stan świadomości nie ogarnia tak wiele jak poprzedni. Jest to jeszcze bardzo głucha świadomość, można ją jednak nazwać jasną w porównaniu z poprzednią. W tym stanie snu pogrążeni byli ludzie słonecznym okresie bytu Ziemi Można powiedzieć, że wówczas przodkowie nasi ciągle spali. Jeszcze dziś istnieje ten rodzaj świadomości. Mają go rośliny. Są one istotami, które ciągle śpią. Mogłyby one - gdyby potrafiły mówić - opowiedzieć nam, co dzieje się na Słońcu, gdyż mają one świadomość słoneczną. Trzeci stan, ciągle jeszcze niejasnej i stłumionej świadomości w porównaniu do tej, którą mamy na jawie, to świadomość obrazowa, o której możemy już mieć dokładniejsze pojęcie, gdyż w marzeniach sennych mamy echo tego stanu, jakkolwiek sny są tylko szczątkową pozostałością tego, co w okresie księżycowym stanowiło świadomość wszystkich ludzi. Dobrze jednak odwołać się do snu, aby otrzymać obraz świadomości księżycowej. W snach znajdujemy wprawdzie coś chaotycznego, nielogicznego, ale przy dokładnej obserwacji to zagmatwanie stwarza jednak pewną wewnętrzną prawidłowość. Sen jest niezwykle symboliczny. W moich wykładach często przytaczałem wzięte z życia przykłady. Śnicie, że biegniecie za zieloną żabką, aby ją złapać, czujecie w dłoni jej miękkie, gładkie ciało; budzicie się i macie w ręku róg poszewki od pościeli. Gdybyście posłużyli się dzienną świadomością, widzielibyście, jak wasza ręka ujmuje pościel. Świadomość snu daje wam symbol zewnętrznej czynności, formuje obraz zmysłowy z tego, co dzienna świadomość widzi jako realny fakt. A oto inny przykład. Pewien student śni, że stoi u drzwi audytorium, ktoś go popycha, wywiązuje się sprzeczka i awantura. Od słowa - aż do wyzwania. Dalsze wypadki rozwijają się błyskawicznie, aż wreszcie w towarzystwie sekundantów i lekarza student udaje się na miejsce pojedynku. Pada pierwszy strzał. W tym momencie budzi się i widzi, że przewrócił stojący przy łóżku stołek. Na jawie usłyszałby po prostu stuk padającego krzesła; sen usymbolizował to proste wydarzenie, nadając mu dramatyczne cechy pojedynku. Widzimy na podstawie tego przykładu, że we śnie czas biegnie inaczej. Przez krótką chwilę, gdy upadało krzesło, w świadomości sennej rozegrał się cały dramat; wszystko, co było potrzebne jako przygotowanie, nastąpiło w jednej chwili. Sen cofnął się w czasie, nie krępują go warunki świata zewnętrznego. Czas to jego żywioł, materiał, w którym sen tworzy. Sen potrafi usymbolizować w ten sposób nie tylko zewnętrzne wrażenia, ale także wewnętrzne procesy, jakie zachodzą w organizmie. Człowiek śni np., że jest w jakimś lochu, że obłażą go wstrętne pająki; budzi się z bólem głowy. Własna czaszka przedstawiała mu się we śnie symbolicznie jako loch, ból zaś jako pająki. Sen dzisiejszego człowieka symbolizuje zarówno wydarzenia zewnętrzne, jak i wewnętrzne. Inaczej było w okresie księżycowym. W tym trzecim stanie świadomości życie człowieka upływało całkowicie wśród takich obrazów, jakie pojawiają się w dzisiejszych snach. Obrazy te były jednak wyrazem rzeczywistości. Wyrażały rzeczywistość zupełnie tak samo, jak dzisiaj realna jest np. błękitna barwa. Wówczas jednak barwa swobodnie unosiła się w przestrzeni, nie była przywiązana do przedmiotów. Dziś człowiek wychodzi na ulicę, z daleka widzi innego człowieka, przygląda mu się, zbliża się do niego - taka sytuacja nie była możliwa przy tamtym stanie świadomości, gdyż istot ukształtowanych w ten sposób, że są niejako powleczone na powierzchni barwą, człowiek nie mógł wówczas postrzegać; pomijając już to, że nie mógł chodzić w taki sposób jak dziś. Ale przypuśćmy, że człowiek w okresie księżycowym spotykał się z innym człowiekiem - w tej samej chwili powstawał przed nim obraz z unoszących się swobodnie w przestrzeni barw i kształtów. Jeżeli ten obraz był odpychający, człowiek ustępował z drogi, żeby się z nim nie spotkać. Jeżeli był piękny, wtedy zbliżał się do niego. Odpychający obraz oznaczał, że ten drugi człowiek żywi ku niemu nieprzyjazne uczucia; piękny, że go kocha. Przypuśćmy, że w okresie księżycowym istniała np. sól. Dziś widzimy ją jako przedmiot w przestrzeni, jako ziarnisty proszek o określonej barwie. Wtedy reagowalibyśmy inaczej. Nie moglibyśmy jej widzieć. Natomiast wokół miejsca, gdzie znajdowałaby się sól, unosiłby się w powietrzu obraz, splot barw i kształtów, oznaczający, że sól jest pożyteczna dla człowieka. W ten sposób cała świadomość człowieka wypełniona była przepływającymi obrazami barw i kształtów. Człowiek żył w morzu barw i kształtów. Obrazy form i barw określały to, co działo się wokół, przede wszystkim w dziedzinie duszy, co było dla niej pożyteczne lub szkodliwe. Właśnie te obrazy umożliwiały człowiekowi prawidłową orientację. Świadomość ta, w okresie gdy dawny Księżyc reinkarnował się jako obecna Ziemia, przeobraziła się w stan, który nazywamy dzisiaj świadomością dzienną. Pozostałość poprzedniego stanu zachowała się jedynie w sennych marzeniach. Jest to tylko pozostałość, analogiczna do szczątkowych śladów, jakie pozostawiają po sobie inne zjawiska. Tak np. mamy w okolicy ucha mięśnie, które dziś wydają się bezcelowe. Dawniej miały one znaczenie, służyły mianowicie do tego, aby dowolnie poruszać uchem; dziś mało kto potrafi tego dokonać. Istnieją też u dzisiejszego człowieka stany, które są pozostałością dawnej normalnej organizacji. Obrazy, które dziś nic nie znaczą, miały dawniej swoje znaczenie, odpowiadały wówczas światu zewnętrznemu. Dzisiaj podobną świadomość obrazową mają jeszcze wszystkie zwierzęta, które nie mogą wydawać głosu z wnętrza organizmu. Trzeba wiedzieć, że wiedza tajemna dzieli zwierzęta zupełnie inaczej niż zewnętrzna wiedza przyrodnicza; mianowicie na takie, które wydają głos ze swego wnętrza i takie, które tego nie potrafią. Wprawdzie wiele zwierząt niższych wydaje różne odgłosy, ale powstają one w sposób mechaniczny, nie pochodzą z wnętrza organizmu; nawet żaba nie wydaje dźwięków ze swojego wnętrza. Dopiero wyższe zwierzęta, które powstały wówczas, kiedy człowiek umiał już dźwiękiem wyrażać ból i radość, obdarzone zostały możliwością wyrażania głosem i krzykiem tych doznań. Otóż wszystkie zwierzęta pozbawione tej możliwości mają jeszcze świadomość obrazową, nie widzą one obrazu ograniczonego różnicą barw, tak jak my. Jeżeli do świadomości któregoś z niższych zwierząt, np. raka, dociera obraz, który sprawia na nim przykre wrażenie, to zwierzę usuwa się z drogi, nie widząc przedmiotu, od którego ucieka; szkodliwość tego przedmiotu poznaje jednak po odpychającym obrazie, który mu się ukazuje. Czwarty stan świadomości jest dziś właściwy wszystkim ludziom. Barwy, poprzednio swobodnie unoszące się w przestrzeni, układają się niejako na przedmiocie, oblekają jak gdyby ten przedmiot, określają jego granice. Dawniej unosiły się swobodnie, teraz objawiają się na przedmiotach. W ten sposób to, co było wewnętrznym przeżyciem człowieka, wyszło na zewnątrz i przywarło, jeśli się tak można wyrazić, do przedmiotu. Człowiek zaś zdobył dzięki temu swoją dzisiejszą świadomość dzienną – świadomość jawy. A teraz rozważmy coś innego. Wspomnieliśmy już, że praca nad utworzeniem fizycznego organizmu człowieka rozpoczęła się w okresie dawnego Saturna. W okresie dawnego Słońca przyłącza się ciało eteryczne, czyli życiodajne. Przeniknęło ono organizm fizyczny i pracowało nad jego dalszym rozwojem. W okresie księżycowym przybyło ciało astralne, które znowu zmieniło postać ciała. W okresie Saturna ciało nasze było niezmiernie proste; w okresie słonecznym było ono już bardziej złożone, gdyż zostało przepracowane dzięki dołączeniu się ciała eterycznego, które współdziałało w jego rozwoju. W okresie księżycowym doskonaliło je w dalszym ciągu ciało astralne, na Ziemi zaś - jaźń. W epoce Saturna, kiedy ciało fizyczne nie było jeszcze przeniknięte ciałem eterycznym, nie było w nim tych wszystkich organów, które mamy dzisiaj. Nie było ani krwi, ani nerwów, ani żadnych narządów wewnętrznego wydzielania. Człowiek miał wówczas - i to dopiero w zalążku - te organy, które dziś są najdoskonalsze, gdyż miały czas, by dojść w swym rozwoju do dzisiejszej doskonałości. Są to wspaniale zbudowane organy naszych zmysłów. Cudownie zbudowane oko ludzkie, wspaniały aparat ludzkiego ucha dopiero dziś osiągnęły swą pełną doskonałość. Wyłonione z substancji dawnego Saturna, doskonalone były kolejno przez ciało eteryczne, astralne i wreszcie przez jaźń. Również krtań powstała w okresie Saturna, wówczas jednak człowiek nie umiał jeszcze mówić. W okresie księżycowym zaczął wydawać nieartykułowane tony i krzyki, ale dopiero dzięki długiemu, stopniowemu doskonaleniu krtań mogła dojść do tego poziomu doskonałości, w jakiej dziś występuje na Ziemi. Na dawnym Słońcu, gdzie doszło ciało eteryczne, kształtowały się dalej wszystkie narządy zmysłowego postrzegania zapoczątkowane na Saturnie, poza tym przybyły jeszcze narządy wydalania i odbudowywania, które służą odżywianiu i rośnięciu. Ich rozwój zapoczątkowany został na Słońcu, potem opracowywało je ciało astralne na Księżycu i jaźń na Ziemi. Są to np. wszystkie gruczoły wydzielania wewnętrznego, narządy uczestniczące w procesach wzrostu. Następnie powstał na Księżycu, dzięki przyłączeniu się ciała astralnego, zaczątek systemu nerwowego. Człowiek miał wtedy świadomość obrazową. Czynnikiem, który umożliwił rozwój świadomości przedmiotowej, co jednocześnie pozwoliło człowiekowi na wyrażanie radości i bólu głosem ze swego wnętrza, a więc czynnikiem kształtującym jaźń człowieka, była krew. W ten sposób cały wszechświat brał udział w budowie naszych organów zmysłowych; natomiast narządy hormonalne, organy służące odżywianiu i rozmnażaniu, powstały dzięki ciału eterycznemu na dawnym Słońcu. Ciało astralne zbudowało na dawnym Księżycu system nerwowy, a nasza jaźń, już na Ziemi, krew. Istnieje zjawisko nazwane niedokrwistością lub anemią. W krańcowym wypadku krew dochodzi do takiego stanu, w którym nie może już utrzymać w człowieku dziennej świadomości. Wpada się wtedy w stan przyćmionej, zamglonej świadomości, podobnej do tej, którą posiadaliśmy w okresie księżycowym. A teraz spójrzmy jeszcze na trzy stany świadomości, które dopiero nastąpią. Można zapytać, w jaki sposób można je dzisiaj poznać? Wtajemniczony już dziś może osiągnąć te stany, wyprzedzając ogólny rozwój ludzkości. Następnym stanem jest świadomość psychiczna, łącząca w sobie świadomość obrazową i dzienną świadomość jawy. W stanie świadomości psychicznej widzimy człowieka tak, jak teraz na jawie widzimy jego kształty. Jednocześnie to, co żyje w jego duszy, staje przed nami w obrazach w postaci obłoku barw zwanego aurą. Mamy wtedy pełną kontrolę nad naszym przeżyciem, tak jak stan dzisiejszej świadomości dziennej daleki jest od sennych marzeń, które cechowały świadomość okresu księżycowego. W okresie planetarnym, który nastąpi po obecnym wcieleniu naszej Ziemi, w okresie Jowisza, świadomość psychiczna stanie się udziałem wszystkich ludzi. Jest jeszcze szósty stan świadomości, który też kiedyś będzie powszechny. Połączy on dzisiejszą świadomość dzienną z tym, co obecnie zna tylko wtajemniczony jako świadomość psychiczną, a ponadto z tym wszystkim, co człowiek przeżywa dzisiaj śpiąc. Będzie to świadomość inspiracyjna. Na tym etapie osiągnie głębokie zrozumienie natury różnych istot. Będziemy nie tylko spostrzegać barwy i kształty. Otaczające nas istoty przemówią jeszcze dźwiękiem i tonem. Każda dusza ludzka uzyska swój indywidualny ton, a wszystko razem złączy się w jedną symfonię. Taką świadomość będą mieć ludzie, gdy nasza planeta przejdzie w stan Wenus. Ludzie przeżywać będą wówczas harmonię sfer, którą Goethe opisuje w prologu do "Fausta": Jak od przedwieczy, Słońca tony Wtórują sfer siostrzanym grom, A obieg jego wyznaczony Zamyka swym gruchotem grom. (tłum. Artur Sandauer) Gdy Ziemia przechodziła okres słonecznej inkarnacji, do człowieka dochodziły niejasno te dźwięki i tony, a w okresie Wenus będą one znowu dźwięczały i grały "jak od przedwieczy". Siódmy stan świadomości człowieka to świadomość duchowa, najwyższa świadomość wszechświata. Człowiek będzie widział nie tylko naszą planetę, ale całe otoczenie kosmiczne. Świadomość, którą człowiek miał już na Saturnie była wprawdzie przytłumiona, ale na swój sposób ogarniała już wtedy cały kosmos. Tę kosmiczną świadomość dołączy człowiek do wszystkich poprzednich w siódmym okresie inkarnacji naszej Ziemi, w okresie Wulkana. Przechodząc kosmiczne przeobrażenia człowiek musi rozwinąć te siedem stanów świadomości. Każda inkarnacja Ziemi wytwarza warunki, które umożliwiają takie stany świadomości. Tylko dlatego, że na Księżycu powstał zalążek naszego systemu nerwowego, który rozwinął się później w mózg, możliwy jest dzisiejszy stan dziennej świadomości. W trakcie rozwoju muszą powstać organy, dzięki którym wyższe stany świadomości, jakie dziś przeżywa w duszy wtajemniczony, będą mogły przejawiać się fizycznie. Przechodzenie przez kolejne okresy planetarne daje człowiekowi możliwość rozwoju. Każde kolejne wcielenie naszej planety związane jest z rozwojem jednego z siedmiu stanów świadomości człowieka. To, co dzieje się w każdym okresie, jest budowaniem fizycznych organów dla stanów świadomości. W okresie Jowisza ludzkość będzie mogła posługiwać się wysoko rozwiniętym organem świadomości psychicznej. W okresie Wenus powstanie organ, dzięki któremu człowiek będzie mógł fizycznie rozwinąć świadomość, którą może mieć dziś wtajemniczony na planie dewahanu. Świadomość duchowa, która rozwinie się w okresie Wulkana, odpowiadać będzie tej, jaką dziś ma wtajemniczony w wyższych sferach dewahanu - w świecie rozumowym. Będziemy rozważać oddzielnie wymienione okresy planetarne, gdyż podobnie jak Ziemia miała wcześniej zupełnie inną postać np. w okresie atlantyckim i lemuryjskim - a jeszcze inaczej będzie wyglądała w przyszłych okresach rozwojowych - podobnie Księżyc, Słońce, Saturn, Jowisz, Wenus i Wulkan przechodzą przez różne stany. Poznaliśmy dzisiaj wielkie cykle planet, jutro zajmiemy się zmianami zachodzącymi na tych planetach, kiedy były one miejscem rozwoju człowieka. Wstecz / Spis treści / Dalej IX Lepiej zrozumiemy rozwój ludzkości w okresach planetarnych, jakie poprzedzały naszą Ziemię, w okresach Saturna, Słońca i Księżyca, gdy raz jeszcze spojrzymy na człowieka pogrążonego we śnie, w sennych marzeniach. Gdy człowiek śpi, jasnowidzący widzi jego ciało astralne otaczające jaźń i unoszące się nad ciałem fizycznym. Ciało astralne znajduje się wówczas poza ciałem fizycznym i eterycznym, ale pozostaje z nimi połączone. Wysyła ono w wielki organizm kosmosu promienie, prądy, wychyla się niejako w kosmos. W śpiącym człowieku rozróżniamy ciało fizyczne, eteryczne i astralne, ale ciało astralne rozprzestrzenia się w wielki organizm astralny. Gdybyśmy wyobrazili sobie sytuację, że ludzie na planie fizycznym mają ciała przeniknięte tylko ciałem eterycznym, a ciało astralne z jaźnią unoszą się ponad nimi, mielibyśmy stan, w jakim ludzkość znajdowała się w okresie księżycowym. Jednak w okresie dawnego Księżyca ciało astralne nie było tak bardzo oddzielone od fizycznego; równie silnie zanurzało się w ciało fizyczne jak i wybiegało w kosmos. Jeżeli jednak wyobrazimy sobie stan, jaki zachodzi dzisiaj we śnie tak głębokim, że nawet obrazy marzeń sennych nie przenikają do świadomości, to mamy stan świadomości w okresie dawnego Słońca. I jeżeli teraz wyobrazimy sobie, że człowiek umiera, a jego ciało eteryczne łącznie z astralnym i jaźnią opuszcza jego organizm, ale w taki sposób, że łączność nie zostaje całkowicie przerwana, że to, co przeszło na zewnątrz, co pogrążone jest w otaczającym kosmosie, zsyła na Ziemię swoje promienie i pracuje nad ciałem fizycznym, to zrozumiemy stan, w jakim ludzkość znajdowała się na Saturnie. Sam glob dawnego Saturna zawierał tylko to, co stanowiło naszą fizyczność; otaczała go eteryczno-astralna atmosfera, w której pogrążone były ludzkie jaźnie. Ludzie rzeczywiście istnieli już w okresie Saturna, ale stan ich świadomości był niesłychanie przytłumiony. Zadaniem dusz ludzkich było ożywienie i utrzymanie aktywności tego, co należało do nich na samym Saturnie. Pracowały z góry nad swoim ciałem fizycznym. Podobnie jak ślimak, który wytwarza od zewnątrz swoją skorupę, tak i dusze pracowały z zewnątrz nad zaczątkami organów ciała fizycznego. Opiszemy, jak się ta praca przedstawiała, jak wyglądał Saturn w tym czasie. Mówiłem już, że ukształtowały się tam w fizycznej cielesności zaczątki narządów zmysłowych. Nad nimi to właśnie pracowały z zewnątrz, unosząc się w atmosferze Saturna, dusze ludzkie. Przebywały one w przestrzeni otaczającej Saturna, w dole była ich pracownia; tam wytwarzały, działając z zewnątrz, prototypy oka, ucha i innych narządów zmysłowych. Jaka była zasadnicza cecha żywiołu, który tworzył glob Saturna? Trudno to opisać, bo w naszej mowie brak odpowiednich wyrażeń. Nasza mowa jest obecnie całkowicie zmaterializowana, dostosowana tylko do planu fizycznego. Jest jednak wyrażenie, którym można do pewnego stopnia określić subtelną pracę, jaka dokonywała się na Saturnie: "odzwierciedlać się". Żywioł stanowiący glob Saturna miał własność odbijania całą masą tego, co przychodziło z zewnątrz jako światło, dźwięk, smak, zapach. Wszystko to Saturn odsyłał z powrotem w kosmos, wszystko wracało odbite jak w zwierciadle. Możemy to porównać z maleńkim odbiciem własnej postaci, jakie dostrzegamy w źrenicy innego człowieka. Unoszące się w otoczeniu Saturna dusze ludzkie postrzegały własne odbicie nie tylko w postaci barwnych obrazów. Były to wszelkiego rodzaju wrażenia: smakowe, węchowe, cieplne. Saturn działał jak zwierciadło. Żyjący w jego atmosferze ludzie promieniowali swą własną istotą i z obrazów powstałych przez odbicie formowały się zaczątki narządów zmysłowych; były to bowiem obrazy, które działały twórczo. Wyobraźmy sobie, że stoimy przed lustrem. Widzimy nasze własne odbicie, które zaczyna tworzyć; nie jest jedynie martwym obrazem, jak dzisiejsze odbicie w lustrze. Daje to pewne wyobrażenie o twórczej działalności Saturna, o tym, jak ludzie żyli na Saturnie i dokonywali swej pracy. Na globie Saturna odbywał się twórczy proces, a dusze ludzkie pogrążone były w górze w stanie głębokiej świadomości transu, i nie wiedziały nic o odbiciach, które były ich udziałem. Ich przytłumiona świadomość ogarniała jednak cały wszechświat, który za pośrednictwem nieświadomych swego istnienia dusz ludzkich odzwierciedlał się w substancji Saturna. One same były w duchowej substancji i nie miały samodzielności. Były tylko częścią duchowości otaczającej glob Saturna, nie mogły postrzegać duchowo. Istniały jednak wyższe duchy, które mogły postrzegać przy ich pomocy. Dusze ludzkie stanowiły jakby organy tych duchów. Saturna otaczał wówczas cały szereg wyższych istot. Były to duchy zwane w ezoteryce chrześcijańskiej posłańcami Boga: Aniołami, Archaniołami, Prasiłami, Potęgami. Wszystkie znajdowały się w atmosferze Saturna. Tak jak ręka jest częścią organizmu, tak nasze dusze należały do tych istot. Nie miały swojej własnej świadomości, podobnie jak ręka nie ma własnej, odrębnej świadomości. Pracowały świadomością wyższych duchów, wyższą świadomością kosmiczną i kształtowały w ten sposób obrazy narządów zmysłowych, które po odbiciu od Saturna działały twórczo. Kształtowały też substancję Saturna. Nie powinniśmy sobie wyobrażać, że substancja ta była równie gęsta jak nasze dzisiejsze ciała. Stan największego zagęszczenia w okresie Saturna był znacznie rzadszy od naszego dzisiejszego fizycznego powietrza; a jednak Saturn miał też swój byt fizyczny, tylko że doszedł do stopnia zagęszczenia, który nazywamy ogniem, ciepłem, w którym dzisiejsza fizyka nie dostrzega żadnej materii. Dla wiedzy tajemnej ciepło jest jednak materią, tylko jeszcze subtelniejszą niż gaz; jego cechą jest tendencja do coraz dalszego rozprzestrzeniania się. Glob Saturna utworzony był właśnie z takiej subtelnej materii, miał więc zdolność do rozprzestrzeniania się od wewnątrz, do wypromieniowania wszystkiego, odzwierciedlania. Takie ciało wypromieniowuje z siebie wszystko, nie dąży do tego, aby cokolwiek w sobie zatrzymać. Glob Saturna nie był substancją jednolitą, można w nim było dostrzec pewne zróżnicowanie, pewną konfigurację. Później organy Saturna przybrały kształt kulistych komórek, tylko że dzisiejsze komórki są bardzo drobne, zaś tamte kule były wielkie, a składający się z nich Saturn przypominał trochę olbrzymią malinę lub jeżynę. Na Saturnie nie można było jeszcze widzieć, gdyż odzwierciedlając odsyłał on z powrotem wszystko, co docierało do niego z zewnątrz jako światło. Wewnątrz substancji Saturna panowała całkowita ciemność i dopiero w końcowej fazie swojego rozwoju zaczął się trochę rozjaśniać. W otoczeniu jego atmosfery przebywały pewne wyższe duchy, które pomagały w przygotowaniu powstających na Saturnie ludzkich narządów zmysłów. Dusze ludzkie nie były jeszcze na tyle rozwinięte, by same mogły pracować; pracowały pod kierunkiem wyższych duchów. Tak samodzielnie jak dzisiaj pracuje człowiek, pracowały na Saturnie pewne istoty, które znajdowały się wówczas na stopniu rozwoju odpowiadającym dzisiejszemu człowiekowi. Nie mogły wyglądać tak jak dzisiejszy człowiek, gdyż jedyną materią na Saturnie było ciepło; jednak ich inteligencja i stan świadomości były na poziomie dzisiejszego człowieka, chociaż nie mogły utworzyć ani ciała fizycznego, ani mózgu. Przyjrzyjmy się im trochę bliżej. Człowiek na obecnym etapie rozwoju składa się z czterech członów: ciała fizycznego, eterycznego, astralnego i jaźni. Jaźń zawiera w zalążkach jeszcze wyższe ogniwa: duch jaźń, duch-życie i duch-człowiek (Manas, Buddhi i Atma). Najniższe, chociaż i najdoskonalsze w swoim rodzaju ogniwo naszej istoty na Ziemi, to ciało fizyczne. Potem następuje ciało eteryczne, następnie astralne i wreszcie jaźń. Są jednak istoty, których najniższym ogniwem jest ciało eteryczne. Ciało fizyczne nie jest im potrzebne, aby pracować w świecie zmysłów; mają za to inne, ósme ogniwo, wyższe od siódmego elementu naszej natury. U innych znów istot ciało astralne jest najniższym członem, a za to przybywa im coś wyższego, ósme i dziewiąte ogniwo. I wreszcie są takie istoty, u których najniższym członem jest jaźń, a najwyższym dziesiąty człon. U istot, których najniższym ogniwem jest jaźń mamy więc następujące człony: jaźń duch-jaźń (Manas) duch-życie (Buddhi) duch-człowiek (Atma) Następnie dochodzi ósmy, dziewiąty i dziesiąty człon. Ezoteryka chrześcijańska nazywa je: Duch Święty Syn albo Słowo Ojciec W literaturze teozoficznej nazywa się je również trzema Logoi. Istoty, których najniższym ogniwem jest jaźń, odegrały ważną dla nas rolę w okresie rozwojowym Saturna. Znajdowały się wówczas na stopniu rozwoju odpowiadającym dzisiejszemu człowiekowi. Warunki, które próbowaliśmy przedstawić opisując byt Saturna, warunki tak niepodobne do obecnych, były właśnie terenem działalności ich jaźni. Istoty te można by nazwać ludźmi Saturna. W tym znaczeniu były one "przodkami" dzisiejszych ludzi. Promieniowały na powierzchnię Saturna swą najbardziej uzewnętrznioną istotą, jaźnią. Zaszczepiały jaźń w ciała fizyczne, które się tam tworzyły. W ten sposób pracowały one nad przygotowaniem ciała fizycznego, aby w przyszłości mogło stać się nosicielem jaźni. Takie ciało fizyczne, jakim został obdarzony dzisiejszy człowiek, mogło przyjąć jaźń dopiero na czwartym stopniu rozwoju, na Ziemi. Zdolność do przyjęcia jaźni musiała być jednak zaszczepiona naszemu ciału fizycznemu na Saturnie. Te istoty jaźni okresu dawnego Saturna nazywane są również Duchami Egoizmu. Egoizm ma dwie strony: dodatnią i ujemną. Gdyby nie egoizm, ustawicznie zaszczepiany na Saturnie i w następnych epokach planetarnych, człowiek nigdy nie stałby się samodzielną istotą, która może mówić o sobie "ja". W naszej cielesności fizycznej istnieją siły zaszczepione jeszcze na Saturnie, które predestynują nas na istoty samodzielne, różniące się od wszystkich innych istot. Musiały nad tym pracować Asuras, Duchy Egoizmu. Są dwa rodzaje tych duchów, jeżeli pominiemy drobne odmiany. Jedne z nich kształtowały egoizm w kierunku szlachetnej niezależności - coraz wyższej i pełniejszej wolności; jest to dodatni rodzaj egoizmu, niezależność. Duchy te prowadziły ludzkość przez wszystkie następne okresy planetarne; wychowywały nas ku samodzielności. W każdym okresie planetarnym są jednak i takie duchy, które nie dotrzymują kroku w ogólnym rozwoju, które cofają się, pozostają w miejscu, nie chcą rozwijać się dalej. I tu rozpoznać można działanie pewnego prawa, które mówi, że jeśli to, co najwyższe, upada, nie rozwija się dalej, staje się czymś najgorszym. Te złe duchy Saturna wypaczyły szlachetne poczucie wolności i przeobraziły je w coś przeciwnego. Są to właśnie duchy, które kuszą, uwodzą do szkodliwego, niskiego egoizmu. Jeszcze dzisiaj są one w naszym otoczeniu. Wszystko, co jest złe, czerpie od nich siły. Każda planeta po dojściu do kresu swego rozwoju wraca do bytu czysto duchowego, znika niejako, wstępuje w okres snu, z którego wyłania się potem znowu do nowego wcielenia. Tak właśnie było z Saturnem. Następną jego inkarnacją było dawne Słońce, które zawierało w sobie wszystkie substancje oraz istoty duchowe stanowiące dzisiejsze Słońce, Ziemię i Księżyc. Rozwój człowieka w okresie słonecznym zaznaczył się tym, że ciało eteryczne przeniknęło przygotowane na Saturnie ciało fizyczne. Fizyczność na Słońcu jest bardziej zagęszczona niż na Saturnie, można by ją porównać ze stanem skupienia dzisiejszego powietrza. Formująca się fizyczna cielesność człowieka została więc w okresie słonecznym przeniknięta ciałem eterycznym. Ciało fizyczne stanowiło pewnego rodzaju ciało powietrzne, gazowe, podobnie jak w okresie Saturna było ciałem cieplnym. Ciało eteryczne człowieka zstąpiło na dół i złączyło się już z fizycznym, ale w atmosferze Słońca znajdowało się jeszcze nasze ciało astralne z jaźnią, pogrążone w wielkiej astralności słonecznej. Stamtąd jaźń i astralność oddziaływały na ciało fizyczne i eteryczne, podobnie jak dzisiaj podczas snu, gdy ciało astralne pracuje nad fizycznym i eterycznym z zewnątrz. W ten sposób kształtowaliśmy zaczątki późniejszych narządów trawienia, wzrostu i rozmnażania; przeobrażaliśmy utworzone na Saturnie zaczątki narządów zmysłów w ten sposób, że jedne z nich zachowywały swój poprzedni charakter, z innych zaś powstawały gruczoły wydzielania wewnętrznego i narządy pobudzające wzrost. Wszystkie narządy rozmnażania i organy pobudzające wzrost są przekształconymi i opanowanymi przez ciało eteryczne narządami zmysłów. Jeżeli porównamy dawne Słońce z dawnym Saturnem, to znajdziemy pewną różnicę. Saturn był jeszcze czymś w rodzaju odzwierciedlającej powierzchni; odbijał wrażenia smakowe, węchowe, wszelkie wrażenia zmysłowe. Inaczej było na Słońcu. Saturn natychmiast odsyłał wszystko, nie zagarniając nic dla siebie; Słońce natomiast przepajało się tym wszystkim i dopiero wtedy odsyłało z powrotem. Działo się tak dlatego, że Słońce miało ciało eteryczne. Organizm przeniknięty ciałem eterycznym zachowywał się tak jak dzisiejsze rośliny wobec światła słonecznego. Roślina wchłania światło, przepaja się nim i dopiero wtedy oddaje je z powrotem. Jeżeli postawimy ją w ciemnym pokoju, to straci swe barwy i zwiędnie. Bez światła nie byłoby chlorofilu. Tak samo zachowywały się nasze ciała na Słońcu, przenikały się światłem i innymi składnikami. Tak jak roślina odsyła światło, kiedy się nim wzmocni, podobnie i dawne Słońce odsyłało światło po przepracowaniu go w sobie. I nie tylko światło, ale również ciepło, wrażenia smakowe, węchowe, wszystko to pochłaniane było przez Słońce i dopiero potem wypromieniowywane. Dlatego mówimy że nasze ciało w okresie słonecznym było na poziomie rośliny, w stanie roślinnym. Nie wyglądało tak jak dzisiejsze rośliny, bo te powstały dopiero na Ziemi. Jednak nosimy w sobie wspomnienie tego roślinnego okresu rozwojowego, jest to nasz system gruczołów wydzielania wewnętrznego, którego rozwój zapoczątkowany został na Słońcu. Nasze narządy odżywiania i rozmnażania stanowiły wtedy krajobraz Słońca, podobnie jak dziś na Ziemi otaczają nas góry i skały. My zaś pracowaliśmy wówczas nad tymi organami tak jak dzisiaj uprawia się i pielęgnuje ogródek. Słońce świeciło i promieniowało, odsyłając przestrzeniom kosmicznym ich dary; lśniło i mieniło się najwspanialszymi barwami, wydawało przedziwne tony, wspaniałe aromaty. Dawne Słońce było cudowną istotą w przestworzach świata. Ludzie pracowali nad swymi własnymi ciałami w ten sposób jak dziś niektóre zwierzęta, np. korale, pracują od zewnątrz nad swymi budowlami. Odbywało się to pod kierunkiem wyższych istot, które znajdowały się w atmosferze Słońca. Szczególną uwagę musimy poświęcić pewnej grupie duchów, które wówczas osiągnęły stopień człowieczeństwa. Na Saturnie stopień człowieczeństwa przechodziły Duchy Egoizmu, które zaszczepiły w nas zmysł wolności i samodzielności. Na Słońcu przechodziły go inne istoty, których najniższym pierwiastkiem nie była jaźń, ale ciało astralne. Posiadały więc następujące człony: ciało astralne, duch jaźń, duch-życie oraz ósmy pierwiastek, który w ezoterii chrześcijańskiej nazywa się Duchem Świętym, a wreszcie dziewiąty, którym jest Słowo, w znaczeniu, jakie ma na początku Ewangelii św. Jana. Dziesiątego pierwiastka jeszcze nie miały. Istoty te kierowały na Słońcu wszelką pracą astralną. Od dzisiejszych ludzi różniły się tym, że ludzie oddychają powietrzem, bo w otoczeniu Ziemi mają powietrze; one zaś oddychały ciepłem, czyli jak się mówi w wiedzy tajemnej - "ogniem" . Samo Słońce utworzone było z pewnego rodzaju masy powietrznej; otaczała go substancja, z której przedtem utworzony był glob Saturna - ogień, ciepło. W części, która uległa zagęszczeniu, powstał gazowy glob Słońca, to zaś, co nie mogło się zagęścić, stanowiło wokół Słońca falujące morze "ognia". Otóż istoty, które znajdowały się wówczas na stopniu człowieczeństwa i pracowały w służbie ludzkości, żyły na Słońcu wdychając i wydychając ogień, ciepło; dlatego nazywamy je Duchami Słońca albo Duchami Ognia. Człowiek był wówczas na stopniu świadomości sennej, świadomości głębokiego snu bez marzeń; natomiast Duchy Ognia miały już świadomość jaźni. Od tego czasu przeszły dalszy rozwój i osiągnęły wyższy stopień świadomości. Ezoteryka chrześcijańska nazywa je dzisiaj Archaniołami. Najwyższym, najdoskonalszym duchem, który w okresie słonecznym był Duchem Ognia, a który również dziś oddziałuje na Ziemię, jest Chrystus. Najwyżej rozwiniętym duchem Saturna jest Bóg Ojciec. Dla ezoteryki chrześcijańskiej Jezus Chrystus był więc wcieleniem słonecznego Ducha Ognia, najwyższego spośród Duchów Słońca. Aby mógł przybyć na Ziemię, musiał użyć fizycznego ciała. Aby móc działać na Ziemi, musiał podlegać tym samym warunkom co człowiek. Na Słońcu mamy więc do czynienia z ciałem planetarnego Słońca, ale również ciałem Duchów Ognia i ciałem panującego na Słońcu Chrystusa. Gdy Ziemia była dawnym Słońcem, Duch ten był głównym Duchem Słońca. Gdy Ziemia była dawnym Księżycem, rozwinął się On jeszcze wyżej i pozostał przy Ziemi. Stał się więc najwyższym planetarnym Duchem Ziemi. Dzisiaj Ziemia stanowi Jego ciało, tak jak niegdyś Słońce. Musimy dosłownie przyjąć słowa Ewangelii św. Jana: "Kto mój chleb spożywa, ten stąpa po mnie nogami". Gdyż Ziemia jest ciałem Chrystusa! Bo gdy ludzie jedzą chleb, w którym zawarta jest substancja Ziemi, i chodzą po Ziemi, to stąpają po ciele Chrystusa. Ujmijmy to dosłownie, tak jak powinny być przyjmowane wszystkie religijne nauki. Trzeba tylko najpierw znać prawdziwe znaczenie liter, a dopiero potem szukać Ducha. Na słonecznym globie nie wszystkie istoty doszły do tego stopnia rozwoju, o jakim mówiłem. Niektóre pozostały na poziomie bytu Saturna. Nie mogły one przyjąć w siebie tego, co promieniowało z przestrzeni świata, a następnie odesłać z powrotem. Musiały odsyłać te wrażenia natychmiast, nie mogły się nimi przepoić. Te jestestwa były na Słońcu ciemnymi fragmentami, które nie mogły wysyłać własnego światła. Ponieważ były zamknięte masą Słońca, mającą zdolność wysyłania światła, działały one jak ciemne miejsca. Musimy odróżnić więc takie miejsca na Słońcu, które promieniowały tym, co odbierały z przestrzeni świata i takie, które nie mogły niczego wypromieniować. Działały jak ciemne wtrącenia wewnątrz słonecznej substancji. Na Saturnie duchy te niczego się nie nauczyły, nie postąpiły naprzód w procesie rozwojowym. Podobnie jak ciało ludzkie nie składa się z samych gruczołów, organów bezpośrednio służących utrzymaniu życia, ale zawiera również substancje martwe, podobnie i Słońce miało w sobie takie ciemne inkrustacje. Nasze dzisiejsze Słońce jest pozostałością dawnego słoneczno-ziemskiego globu; wyrzuciło z siebie Ziemię i Księżyc, a zatrzymało tylko to, co było najdoskonalsze. To, co w okresie słonecznym było pozostałością Saturna, występuje na dzisiejszym Słońcu w formie szczątkowej jako tzw. plamy słoneczne. Te ciemne plamy wśród jaśniejącej masy słonecznej są ostatnią pozostałością z okresu Saturna. W ten sposób wiedza duchowa odsłania ukryte, duchowe źródła zjawisk fizycznych. Astronomia i fizyka wyjaśnia fizyczne przyczyny występowania plam na Słońcu, ale duchowe powody to właśnie te pozostałości dawnego Saturna. A teraz zadamy sobie pytanie, jakie królestwa istniały już na Saturnie? Istniało tam tylko jedno królestwo, którego pozostałości zawierają dzisiejsze minerały. Mówiąc o tym, że człowiek przechodził przez stan mineralny, nie mamy na myśli dzisiejszych kamieni. Ostatnich potomków saturnowego minerału trzeba raczej widzieć w naszych oczach, uszach i innych narządach zmysłów. Jest to najbardziej mineralna część naszego organizmu. Nasze oko jest prawdziwym instrumentem fizycznym i nawet przez pewien czas po śmierci pozostaje nie zmienione. To jedyne królestwo Saturna przeszło na Słońcu do pewnego rodzaju roślinnej egzystencji. Nasze własne ciało żyło tam jak roślina. Wszystko, co nie nadążało w procesie rozwoju i pozostało na stopniu Saturna, stanowiło na Słońcu rodzaj królestwa mineralnego, miało postać zanikających, nie ukształtowanych narządów zmysłowych. Ale żadne istoty na Słońcu, z których wykształciło się ludzkie ciało, nie miały jeszcze w sobie systemu nerwowego; został on dołączony dopiero na Księżycu przez ciało astralne. Rośliny również nie mają systemu nerwowego. Przypisywanie im systemu nerwowego jest nieporozumieniem. Ciała astralne, znajdujące się w okręgu słonecznym, posyłały pewien rodzaj prądów naszym fizyczno-eterycznym organizmom. Te świetlne prądy rozgałęziały się na kształt drzewa. Ostatnią ich pozostałością jest organ, który nazywamy "splotem słonecznym". Jest to ostatnie echo, ostatni ślad zagęszczenia prądów na dawnym Słońcu aż do materii; stąd nazwa "splot słoneczny", plexus solaris. Musimy sobie wyobrazić nasze ciała na Słońcu, jak z góry przenikały je promienie rozgałęziając się na kształt drzewa. Słońce przedstawiało się na powierzchni jako ogromna ilość odgałęzień słonecznych splotów. Te odgałęzienia przedstawiane są w mitologii germańskiej jako "jesion świata", który czasem może oznaczać jeszcze coś innego. Słońce przeszło następnie w stan snu i przeobraziło się w to, co wiedza tajemna nazywa dawnym Księżycem. Jest to trzecia inkarnacja Ziemi, która znowu ukazała panującego, przewodniego ducha. Najwyższym władcą Saturna był Duch Jaźni, którego nazywamy Bogiem Ojcem, Najwyższym na Słońcu był Duch Słoneczny, Chrystus. Podobnie najwyższym władcą księżycowego okresu Ziemi był Duch Święty ze swymi zastępami, które ezoteryka chrześcijańska nazywa posłami bożymi, Aniołami. W ten sposób przeszliśmy dwa dni stworzenia świata, które w ezoteryce nazywamy: Dies Saturni, Dies Solis. Teraz przejdziemy do Dies Lunae. Zawsze posiadano świadomość wiodącej boskości Saturna, Słońca i Księżyca. Słowa: Dies = dzień i Deus = Bóg pochodzą z tego samego źródła. Słowa Dies Solis równie dobrze można rozumieć jako Dzień Słońca albo jako Bóg Słońca, myśląc równocześnie - Chrystus. Wstecz / Spis treści / Dalej X Wczoraj mówiliśmy o różnych wcieleniach naszej planety, o wcieleniu Saturna i o dawnym Słońcu. Mówiliśmy, że na dawnym Słońcu człowiek miał już ciało fizyczne i eteryczne, i wzniósł się do stopnia bytu roślinnego. Mówiliśmy także o tym, że byt ten różnił się znacznie od ziemskiego królestwa roślin, gdyż, jak później zobaczymy, dzisiejsze rośliny powstały dopiero na Ziemi. Opisywaliśmy też, jak w okresie dawnego Słońca przodkowie człowieka dzięki temu, że mieli ciało eteryczne, kształtowali przede wszystkim te organy, które dziś znamy jako gruczoły wydzielania wewnętrznego, odpowiedzialne za wzrost, rozmnażanie i odżywianie. Organy te istniały na Słońcu, tak jak skały, kamienie i rośliny istnieją na Ziemi. Obok nich było drugie królestwo, które można nazwać zatrzymanym w rozwoju królestwem Saturna, a które miało w sobie zadatki przyszłego królestwa minerałów. Nie były to w żadnym razie minerały w dzisiejszym znaczeniu. Były to ciała, które nie osiągnęły zdolności do złączenia się z ciałem eterycznym i wobec tego pozostały na stopniu minerałów, na którym człowiek znajdował się na Saturnie. Tak więc możemy mówić o dwóch królestwach dawnego Słońca. W literaturze teozoficznej spotyka się często wyrażenie, że człowiek przeszedł przez świat mineralny, roślinny i zwierzęcy, ale nie jest to dokładne określenie. Świat mineralny, przez który człowiek przeszedł na Saturnie, miał zupełnie inną postać. Były to jakby pierwsze zalążki naszych narządów zmysłowych. I podobnie na Słońcu nie było takiej roślinności jak nasza dzisiejsza, a tylko to, co dziś żyje w człowieku jako jego organy odpowiedzialne za wzrost. Wszystkie narządy wydzielania wewnętrznego naszego organizmu miały na Słońcu naturę rośliny, ponieważ były przeniknięte ciałem eterycznym. A teraz musimy sobie wyobrazić, że dawne Słońce wstąpiło w stan snu, zaciemnienia, utajonego bytu. Ale nie sądźmy, że taki okres jest dla planety okresem bezczynności, niebytu. Okres ten podobny jest do czasu spędzonego w dewahanie. Widzieliśmy, że człowiek przebywając pomiędzy śmiercią a nowym narodzeniem w wyższych światach jest cały czas aktywny, że spełnia prace o wielkiej doniosłości dla rozwoju Ziemi. Jedynie dla obecnej świadomości człowieka stan ten wydaje się pewnego rodzaju snem. Dla wyższej świadomości jest to jednak życie o wiele bardziej intensywne niż okresy inkarnacji. Te przejścia są wędrówką przez niebiańskie stany. Są to okresy wielkiej doniosłości w rozwoju planety. Oznaczamy je teozoficznym wyrażeniem pralaja. A teraz musimy sobie wyobrazić, że dawne Słońce dobiegłszy swojego kresu wstąpiło w taki stan snu, a potem przeobraziło się w to, co wiedza tajemna nazywa dawnym Księżycem, w trzecią inkarnację naszej Ziemi. Gdybyśmy mogli obserwować te wydarzenia, to przedstawiałyby się one mniej więcej tak: dawne Słońce przeszedłszy miliony lat trwającą ewolucję znika, a po milionach lat znowu wyłania się z mroku. Jest to początek cyklu księżycowego. W pierwszym okresie po wyłonieniu się z mroków pozornego niebytu nie było jeszcze mowy o podziale na Słońce i Księżyc. Były one jeszcze ciągle całością, tak jak w okresie dawnego Słońca. Wtedy nastąpiło powtórzenie stanów poprzednich. Dzieje poprzednich okresów, dawnego Saturna i Słońca powtórzyły się na wyższym stopniu. Dopiero potem zaszła zdumiewająca zmiana w rozwoju tego odrodzonego Słońca; odłączył się Księżyc. Z tego, co przedtem stanowiło jedno ciało, powstały dwie planety, a raczej gwiazda stała i planeta. Mamy więc teraz dwa ciała o różnej masie: Słońce i Księżyc. Księżyc, o którym teraz jest mowa, zawierał nie tylko to, co zawiera dzisiejszy Księżyc, ale wszystkie substancje i istoty dzisiejszej Ziemi i dzisiejszego Księżyca: Gdybyśmy to wszystko mogli razem zmieszać, otrzymalibyśmy właśnie dawny Księżyc, który wówczas oderwał się od Słońca. Słońce stało się gwiazdą stałą dzięki temu, że zatrzymało w sobie najlepszą materię razem z najdoskonalszymi istotami duchowymi. Dzięki temu "awansowało" na gwiazdę stałą. Oddając odrębnej, samodzielnej planecie to, co mogłoby duchy słoneczne zatrzymać w rozwoju, Słońce stało się gwiazdą stałą. Mamy więc Słońce, które wzniosło się na stopień gwiazdy stałej i krążącą wokół w przestrzeni planetę, która jeszcze nie zaszła tak daleko jak Słońce - dawny Księżyc, czyli dzisiejszy Księżyc i Ziemia złączone w jedno ciało. Ruch ówczesnego Księżyca dokoła Słońca był wówczas zupełnie inny, niż dzisiejszej Ziemi. Dzisiejsza Ziemia obraca się po pierwsze wokół Słońca, po drugie, wokół własnej osi. Wiemy, że z obrotem, którego Ziemia dokonuje mniej więcej 365 razy na rok, związane są kolejne zmiany dnia i nocy. Natomiast ruch Ziemi wokół Słońca związany jest z porami roku. W okresie księżycowym było inaczej. Dawny Księżyc okrążając Słońce zwracał się doń zawsze tą samą stroną. W ciągu jednego obiegu dokoła Słońca obracał się tylko raz jeden wokół własnej osi. Tego rodzaju ruch miał bardzo doniosły wpływ na istoty rozwijające się na dawnym Księżycu. Spróbujmy opisać ten dawny Księżyc. Przede wszystkim musimy powiedzieć, że człowiek posunął się w rozwoju znowu o stopień wyżej. Składał się teraz nie tylko z ciała fizycznego i eterycznego, ale doszło do tego jeszcze ciało astralne. Brakowało mu jeszcze jaźni. Dzięki temu człowiek księżycowy osiągnął trzeci stan świadomości, świadomość obrazową, której ostatnią, szczątkową pozostałość mamy w marzeniach sennych. Poza tym dołączenie się ciała astralnego do wcześniejszych członów natury ludzkiej spowodowało w ciele fizycznym szereg przeobrażeń. Wiemy, że w okresie słonecznym najdoskonalszą, najbardziej opracowaną cząstką ciała fizycznego były gruczoły wydzielania wewnętrznego. Poza tym organizm człowieka przenikały z zewnątrz prądy, które zagęszczając się dały dzisiejszy splot słoneczny. W okresie księżycowym, dzięki pracy, jakiej ciało astralne dokonało nad ciałem fizycznym, powstały pierwsze założenia systemu nerwowego, dołączyły się nerwy, które do dziś jeszcze jako nerwy rdzenia kręgowego - zachowały pewne podobieństwo. Musimy zwrócić uwagę na to, że człowiek nie miał jeszcze w tym okresie samodzielnej jaźni, a tylko trzy niższe człony jego natury były samodzielne. Jaźń człowieka znajdowała się jeszcze w atmosferze Księżyca, podobnie, jak niegdyś ciało astralne na Słońcu, a eteryczne na Saturnie. Jaźń pogrążona w boskiej substancji, pracowała nad ciałem fizycznym. Jeżeli teraz zastanowimy się nad tym, że wówczas nasza jaźń towarzyszyła pracy boskich jestestw, że jeszcze się od nich nie wyodrębniła, nie wydzieliła się z tej duchowej substancji, ze swego boskiego źródła, to zrozumiemy, że jaźń człowieka zbliżając się do Ziemi cofnęła się w pewien sposób w swoim rozwoju, ale jednocześnie rozwinęła się. Rozwinęła przez to, że stała się samodzielna, zaś cofnęła w rozwoju dlatego, że naraziła się na wszelkie błędy, na wszelkie zło i występek. W okresie dawnego Księżyca jaźń ludzka pracowała tkwiąc jeszcze w boskim elemencie ducha. Dzisiaj jaźń zbiorowa zwierząt działa z planu astralnego na plan fizyczny. Jak dziś dusze zbiorowe pracują nad zwierzętami, tak wówczas jaźń ludzka pracowała z zewnątrz nad potrójnym ciałem człowieka. Mogła jednak wykształcić wyższe ciała niż mają dzisiejsze zwierzęta, działała bowiem z boskich źródeł bytu. Na dawnym Księżycu żyły stworzenia, które stały wyżej od najbardziej rozwiniętych dzisiejszych małp, jednak nie tak wysoko jak dzisiejszy człowiek. Stanowiły królestwo stojące na pograniczu między dzisiejszym człowiekiem i zwierzęciem. Poza tym były tam jeszcze dwa królestwa, które nie dotrzymały kroku w rozwoju. Jedno z nich obejmowało istoty, których ewolucja w okresie słonecznym nie doprowadziła do tego, aby mogły przyjąć ciało astralne. Pozostały one na stopniu, jaki system wydzielania wewnętrznego człowieka osiągnął na Słońcu. To drugie królestwo księżycowe było czymś pośrednim między dzisiejszym zwierzęciem a rośliną, było czymś w rodzaju roślinozwierza. Dzisiejsza Ziemia nie zna podobnych stworzeń, tylko u tu i ówdzie rozpoznajemy ich szczątkowe ślady. Jeszcze trzecie królestwo było na dawnym Księżycu, które na Słońcu żyło zachowując stan bytu Saturna, na pograniczu rośliny i minerału. W ten sposób mamy trzy królestwa na dawnym Księżycu; istoty roślinno-mineralne, zwierzęco-roślinne i zwierzę-coludzkie. Tego, czym dzisiaj są minerały, czym jest skorupa ziemska, nie było jeszcze na dawnym Księżycu. Nie istniały jeszcze kamienie, skały ani grunt orny. Najniższe królestwo księżycowe było czymś pośrednim po między minerałem a rośliną. Z tego królestwa powstała cała substancja dawnego Księżyca. Powierzchnia Księżyca przypominała trochę podłoże torfowe, gdzie rośliny tworzą miękką masę. Istoty księżycowe chodziły po powierzchni, która była miękką masą mineralno-roślinną, którą można porównać do gotowanej sałaty. Skał takich jak dzisiaj nie było. Występowały jedynie najwyżej stwardnienia przypominające drewno lub korę niektórych drzew. Z takiej zdrewniałej masy powstawały na Księżycu góry. Było to coś podobnego do zeschniętej starej rośliny. Z tego rozwinąć się miało przyszłe królestwo mineralne. Na tej masie roślinnej, na tym "gruncie" rosły istoty roślinno-zwierzęce, które nie mogły poruszać się samodzielnie, były przytwierdzone do podłoża jak dziś korale. W legendach i podaniach, w których kryje się głęboka mądrość wtajemniczonych, zawarte jest wspomnienie tych odległych epok rozwojowych; zwłaszcza w micie o śmierci Baldura. Ten germański bóg Słońca lub światła miał sen, który był przepowiednią jego rychłej śmierci. Zasmucili się tym bardzo bogowie, Azowie, którzy go miłowali i rozmyślali, jak go ocalić. Matka bogów, Freya (Frigg), wymogła na wszystkich ziemskich stworzeniach uroczyste przysięgi, że żadne z nich nigdy go nie zabije. Wszystkie ziemskie istoty przysięgły, toteż wydawało się rzeczą niemożliwą, żeby śmierć zagroziła Baldurowi. Pewnego razu, bawiąc się, bogowie rzucali w Baldura rozmaitymi przedmiotami, nie raniąc go; wiedzieli że jest w nim moc, która go broni od rany. Lecz Loki, przeciwnik Azów, bóg ciemności, przemyśliwał, jak zgładzić Baldura. Usłyszał on od Freyi, że wszystkie stworzenia Ziemi przysięgły jej nie zabijać Baldura. Tylko od jednej niepozornej roślinki, która była nieszkodliwa, od jemioły, Freya nie brała przysięgi. Podstępny Loki wziął jemiołę i podał ją ślepemu bogowi Hödurowi. Ten zaś, nie wiedząc co robi, zabił jemiołą Baldura. W ten sposób złowróżbny sen spełnił się. W obyczajach i obrzędach ludu jemioła zawsze odgrywała określoną rolę. Jest ona symbolem pewnych niesamowitych, pozaziemskich sił. To, czego niegdyś uczono w starych misteriach druidów, przeszło potem do obyczajów i podań ludowych. Na Księżycu grunt stanowiła mineralno-roślinna masa, na której rosły księżycowe roślino-zwierzęta. Jedne z nich rozwinęły się i na Ziemi osiągnęły wyższy stopień bytu. Inne jednak pozostały na księżycowym stopniu rozwoju, a gdy powstała nasza Ziemia, mogły wystąpić tylko w niedoskonałej postaci; musiały pozostać przy zwyczajach z epoki księżycowej. Na Ziemi mogły żyć tylko jako pasożyty na roślinnym podłożu. I tak jemioła żyje na innych drzewach, jest bowiem zatrzymaną w rozwoju pozostałością dawnych roślinno-zwierzęcych istot z Księżyca. Baldur był symbolem tego wszystkiego, co idzie naprzód w rozwoju, co przynosi Ziemi światło. Loki natomiast był przedstawicielem ciemnych mocy, uwstecznionych sił. Nienawidził on tego, co się rozwija i dlatego był przeciwnikiem Baldura. Żadne ze stworzeń Ziemi nie mogło być wrogiem Baldura, boga, który obdarzył Ziemię światłem, gdyż wszyscy razem z nim szli naprzód w rozwoju. Tylko to, co zatrzymało się na stopniu księżycowym, co czuło się złączone z dawnym bogiem mroku, mogło zabić boga światłości. Jemioła jest również ważnym środkiem leczniczym, tak jak inne trucizny, które mogą działać również leczniczo. Tak więc prawdy kosmiczne znajdujemy często ukryte głęboko w dawnych podaniach i zwyczajach ludowych. Przypomnijmy sobie istoty, których najniższym ciałem na Saturnie była jaźń, oraz takie, których najniższym ogniwem na Słońcu było ciało astralne. Na Księżycu istniały jestestwa, u których najniższym ogniwem ich natury było ciało eteryczne. Ich istotę stanowiły następujące człony: ciało eteryczne, astralne, jaźń, duch jaźń, duch-życie, duch-człowiek i jeszcze jeden pierwiastek, niedostępny dzisiejszym ludziom, Duch Święty. Istoty te stały wówczas na tym stopniu rozwoju, co dzisiaj człowiek. Ezoteryka chrześcijańska nazywa je Aniołami. Są to istoty, które stoją bezpośrednio nad człowiekiem, a wzniosły się w swym rozwoju aż do stopnia Ducha Świętego. Nazywają je także Duchami Świtu albo księżycowymi Pitri. Duchy Osobowości, Duchy Jaźni miały jako przewodnika na Saturnie tego, którego nazywamy Bogiem Ojcem. Przewodnikiem Duchów Ognia na Słońcu był Chrystus, Logos. Na Księżycu przywódcą duchów zwanych Aniołami był ten, którego chrześcijańska tradycja nazywa Duchem Świętym. Istoty, które na Księżycu przeszły stopień człowieczeństwa, nie potrzebowały na Ziemi zstępować do postaci ciała fizycznego. Substancja planetarna stawała się coraz bardziej zagęszczona. Na dawnym Saturnie najgęstszym elementem była substancja cieplna; na Słońcu to, co mamy dzisiaj w postaci gazu, powietrza. Substancje te osiągnęły jednak trochę większy stan skupienia niż dzisiejsze ciepło i gaz. Na Księżycu substancje gazowe dawnego Słońca doszły już do takiego zagęszczenia, że powstała z nich miękka, na pół płynna masa, z której utworzone były ciała wszystkich istot, nawet tych najwyższych, istot zwierzęco-ludzkich. Jeśli wyobrazimy sobie coś gęstszego niż białko kurzego jajka, będziemy mieli substancję podobną do księżycowej. Z takiej substancji powstał w organizmie człowieka system nerwowy. Księżyc otoczony był pewnego rodzaju atmosferą, która jednak była zupełnie inna niż atmosfera dzisiejszej Ziemi. Charakter tej substancji poznamy, gdy pomyślimy o fragmencie "Fausta" Goethego, w którym Faust chce przywołać duchy i wytwarza ogniste powietrze, tzn. powietrze rozpuszczone w wodnej, podobnej do mgły substancji, która umożliwia ucieleśnienie duchowych istot. Tym powietrzem przenikniętym gęstą mgłą i kłębami oparów oddychały wszystkie stworzenia ha Księżycu. Nie miały one jeszcze płuc, tylko rodzaj skrzeli, tak jak dzisiaj ryby. "Ogniste powietrze", które hebrajska tradycja nazywa Ruah, można sobie rzeczywiście w pewien szczególny sposób przedstawić. Dzisiaj ludzie nie wiedzą już, co to znaczy, ale dawniej prawdziwi alchemicy umieli wytworzyć warunki potrzebne do powstania tej mgły ognistej. W ten sposób zaprzęgali do służby istoty elementarne. Mgła ognista była dawniej dobrze znana. Im dawniej, tym łatwiej było ludziom ją wytwarzać. Taką właśnie mgłą ognistą oddychali nasi przodkowie na Księżycu. Później uległa ona przeobrażeniu i na Ziemi zróżnicowała się na dzisiejsze powietrze z jednej strony, z drugiej zaś na to wszystko, co powstało na Ziemi pod wpływem ognia. Atmosfera Księżyca, podobna do mgły i dymu, była gorąca, przenikały ją, czasem silniej, czasem słabiej, prądy, które spuszczały się niby sznury z atmosfery na powierzchnię Księżyca i zanurzały się w ciała ludzkie. Człowiek połączony był z atmosferą Księżyca takim jakby sznurem. Przypominało to połączenie płodu z organizmem matki za pomocą pępowiny. Z tego ognistego powierza dochodziła do człowieka substancja, którą porównać by można z tym, co dzisiaj człowiek wytwarza wewnątrz swego organizmu, z krwią. Jaźń była na zewnątrz człowieka i tą drogą posyłała właśnie substancje przypominające krew, które przypływały i odpływały. Istoty nie dotykały nigdy powierzchni Księżyca, unosiły się w jego płynnej, mglistej atmosferze, poruszając się w niej tak, jak dzisiaj różne stworzenia w wodzie. Zadaniem Aniołów, Duchów Świtu, było właśnie kierowanie dopływem tych soków "krwi" do ludzkich ciał. Te zupełnie nowe warunki rozwoju powodowały jeszcze inne skutki. Na dawnym Księżycu rozpoczął funkcjonowanie pierwszy zarys obiegu krwi. Soki podobne do krwi dopływały i odpływały z kosmosu, tak jak dzisiaj powietrze, a jednocześnie pojawiła się u księżycowych zwierzęco-ludzkich istot zdolność ściśle związana z krwią. Po raz pierwszy zabrzmiał z ludzkiego wnętrza głos, który wyrażał przeżycia wewnętrzne. Dopiero po dołączeniu się ciała astralnego możliwe było odczuwanie. Te odczucia istota ludzka wyrażała teraz dźwiękami. Nie były to jednak dowolnie wydawane tony. Stworzenia te nie mogły wyrażać swojej radości ani bólu. Nie były samodzielne w wydawaniu dźwięków, odpowiadały one z góry określonym przeżyciom. W pewnych porach roku przeżywały te istoty coś, co można by nazwać pierwszym zalążkiem instynktów rozrodczych. Przeżycia wewnętrzne, jakie przy tym doznawały, wyrażały głosem, poza tym głosu nie wydawały. W pewnym określonym położeniu Księżyca w stosunku do Słońca, w określonej porze roku, dźwięczał ten dawny Księżyc w przestworzach kosmosu. Mieszkańcy jego dawali wyraz swym przeżyciom tonami, które płynęły w świat. Pozostałością tego są dziś krzyki, jakie wydają niektóre zwierzęta, np. jelenie. Głosy te były raczej objawem ogólnych procesów aniżeli dowolnie wyrażonym przeżyciem jednostek. Znajdowało w tym swój wyraz pewne wydarzenie kosmiczne. Wszystko to musimy traktować jako przybliżony opis. Związani bowiem jesteśmy słowami ukształtowanymi dla wyrażania takiego stanu rzeczy, jaki powstał dopiero na Ziemi. Aby opisać to, co otwiera się przed jasnowidzącym, trzeba by najpierw wynaleźć nowy język. A jednak takie opisy mają swoje znaczenie, są pierwszym krokiem na drodze do prawdy. Przez obraz, przez imaginację znajdziemy drogę do poznania. Nie powinniśmy wytwarzać sobie żadnych oderwanych pojęć, abstrakcyjnych schematów; pozwólmy tylko, aby w duszy naszej powstawały obrazy, przeżywajmy je. Jest to pierwszy stopień poznania. Bowiem jest prawdą, że siły, które dziś w nas żyją, brały już wtedy udział w wielkich wydarzeniach kosmicznych, a powracanie do nich myślą i wyobraźnią prowadzi nas znowu do stanów, które wtedy przeżywaliśmy. Gdy już wszystkie istoty związane z dawnym Księżycem dobiegły kresu swego ówczesnego rozwoju, przyszedł czas, że Słońce i Księżyc złączyły się znowu w jedno ciało i razem wstąpiły w okres pralai. I kiedy już wspólnie przebyły ten okres utajonego bytu, wynurzyło się z mroku nowe życie, pierwsza zapowiedź naszego ziemskiego bytu. Teraz nastąpiło na wyższym stopniu krótkie powtórzenie poprzednich stanów. Najpierw byt Saturna, następnie byt Słońca, potem oddzielił się Księżyc i począł okrążać ciało, od którego się oddzielił. Księżyc ten jednak, podobnie jak niegdyś, miał w sobie jeszcze Ziemię. A teraz następuje kolejna bardzo ważna zmiana. Księżyc wyrzucił z siebie to wszystko, co stanowi dzisiejszą Ziemię. Najgorsze elementy i najgorsze istoty, to co hamuje rozwój, co przeszkadza w pracy zabrał ze sobą dzisiejszy Księżyc. To, co na dawnym Księżycu było wodnistą, płynną masą, skostniało, skamieniało na dzisiejszym Księżycu; to zaś, co było zdolne do dalszego rozwoju, pozostało jako Ziemia. Ziemia osiągnęła wyższy etap rozwoju dzięki rozdzieleniu się dawnego Słońca na trzy ciała: Słońce, Księżyc i Ziemię. Podział ten nastąpił przed milionami lat, w zamierzchłym okresie lemuryjskim. Wtedy z istot księżycowych, które opisywaliśmy jako istoty mineralno-roślinne, roślinno-zwierzęce i zwierzęco-ludzkie, rozwinęły się dzisiejsze minerały, rośliny i zwierzęta, a wreszcie człowiek zdolny już teraz wziąć w siebie jaźń, która dotąd unosiła się wokół niego i połączona była z boskością. Przyjęcie jaźni przez człowieka nastąpiło po rozdzieleniu się Słońca, Księżyca i Ziemi. Od tego czasu człowiek mógł wytwarzać w swoim organizmie krew i powoli wznosił się do dzisiejszego stopnia rozwoju. Wstecz / Spis treści / Dalej XI W naszych rozważaniach doszliśmy do punktu, kiedy nasza Ziemia przeszła stan dawnego Księżyca. Mówiliśmy, że po tym okresie nastąpiła faza "snu" całego systemu planetarnego. Przez taki okres snu przechodzą wraz z planetą wszystkie zamieszkujące ją istoty, które wówczas przeżywają zupełnie inne stany niż w czasie zewnętrznego rozwoju. Spróbujmy wyjaśnić, co robiły te istoty w okresie przejściowym, pomiędzy tzw. księżycową inkarnacją, a wcieleniem obecnym, właściwym rozwojem Ziemi. Wiemy, że na Księżycu żyły trzy rodzaje istot; byli to "przodkowie" tego wszystkiego, co dzisiaj żyje na Ziemi. Żył tam pewien rodzaj istot roślinno-mineralnych, zwierzęco-roślinnych i zwierzęco-ludzkich. Człowiek znajdował się tym okresie jeszcze w stanie nierozwiniętej samoświadomości, jeszcze nie doszedł do stopnia, na którym jaźń zamieszkuje ludzkie ciało. W okresie przejściowym, pomiędzy wcieleniem dawnego Księżyca a Ziemią właściwą, zaszło coś bardzo ważnego w duchowości człowieka. Jeżeli zdamy sobie sprawę z rzeczywistej postaci dawnego globu księżycowego, to możemy nazwać go nie bez racji żywą istotą, czymś podobnym do drzewa, na którym żyją przeróżne stworzenia. Księżyc był sam pewnego rodzaju mineralno-roślinnym organizmem. Skały księżycowe stanowiły tylko stwardnienia roślinno-mineralnej masy, z której wyrastały księżycowe istoty roślinno-zwierzęce; stworzenia zaś, które nazwaliśmy istotami zwierzęco-ludzkimi unosiły się wokół Księżyca. Wszystko natomiast, co stanowiło świadomość jaźni, żyło jeszcze przeważnie w atmosferze Księżyca, w ognistej mgle, jako cząstka wchodząca w skład wyższej istoty, obejmującej wówczas te wszystkie jaźnie, które dziś zamknięte są w poszczególnych ciałach, odgraniczonych skórą. Nie było więc jeszcze w tym czasie takich ludzi jak dziś, obdarzonych świadomością jaźni. Ale za to co innego było wówczas znacznie silniej rozwinięte niż na Ziemi. Wiemy wszyscy, że to, co się powszechnie nazywa duszą narodu, duszą rasy, jest już dzisiaj tylko abstrakcyjnym pojęciem, abstrakcją. Powszechny jest dziś pogląd, że rzeczywisty byt ma tylko indywidualna dusza ludzka, zamieszkała w ludzkim ciele. I kiedy mówi się o niemieckiej, francuskiej czy rosyjskiej duszy narodu, to ludzie uważają to za abstrakcję, za ogólne pojęcie, które określa charakterystyczne cechy poszczególnych jednostek danego narodu. Ale wtajemniczony sądzi inaczej. Dla niego dusza narodu niemieckiego, francuskiego czy rosyjskiego jest czymś realnym w pełnym tego słowa znaczeniu, czymś, co posiada swój samodzielny i niezależny byt. Tyle tylko, że w dzisiejszym życiu Ziemi nie przejawia się bezpośrednio na planie fizycznym. Można ją zobaczyć tylko w świecie astralnym. Nikt nie może zaprzeczyć jej egzystencji, bo tam dusza narodu jest rzeczywistą, żyjącą istotą. Możemy ją spotkać na planie astralnym, tak jak tutaj, chodząc po planie fizycznym, spotykamy swoich przyjaciół. W okresie księżycowym nie przyszłoby nam do głowy wątpić w istnienie dusz zbiorowych, gdyż wówczas były one bardziej realne niż dzisiaj. Dusze narodów i ras kierowały z atmosfery Księżyca prąd krwi w ciała unoszących się wokół Księżyca istot. Przeznaczeniem naszych czasów jest zaprzeczanie istnieniu istot, które na planie astralnym wiodą swoje rzeczywiste życie, a na planie fizycznym nie są dostrzegane. Jesteśmy właśnie u szczytu materialistycznego rozwoju, który chce zaprzeczać istnieniu takich istot jak dusze narodów i ras. W ostatnim czasie ukazała się poprzedzona wielką reklamą książka Mauthnera pt. "Krytyka mowy", która jest postrzegana i chwalona jako prawidłowy wyraz abstrakcyjnego i obiektywnego myślenia, gdyż napisana jest jakoby bezpośrednio z duszy współczesnego człowieka. Książka taka musiała być w końcu napisana. Zaprzecza ona wszystkiemu, czego nie można zobaczyć i dotknąć. Z punktu widzenia wiedzy tajemnej jest to książka skandaliczna, ale znakomita z punktu widzenia współczesnego sposobu myślenia! Taka książka musi być postrzegana przez nasze czasy jako konieczność. To nie jest żadna krytyka, tylko zaznaczenie sprzeczności między ezoterycznym sposobem myślenia i myśleniem współczesnych czasów. W książce tej można poznać przeciwieństwo całego sposobu myślenia wiedzy tajemnej; jest to znamienity produkt z punktu widzenia zamierającego prądu współczesności. Na dawnym Księżycu świadomość była inna niż na Ziemi; był to rodzaj wspólnej świadomości. Człowiek na Ziemi czuje się odrębną jednostką, ale na Księżycu było inaczej. Dusze zbiorowe żyły tak, jak teraz na Ziemi żyją duchy narodu. Glob księżycowy miał więc istotnie świadomość zbiorową, która odczuwała siebie jako istotę żeńską. Słońce zaś, które oświecało dawny Księżyc, odczuwano jako istotę męską. Zachowało się to w starym egipskim micie: Księżyc jako Izyda, Słońce jako Ozyrys. Brakowało tylko zamkniętej w ludzkim ciele świadomości jaźniowej, która wtedy unosiła się jeszcze w atmosferze Księżyca. W okresie przejściowym, pomiędzy inkarnacją księżycową a ziemską naszej planety, różnorodne istoty pracowały nad tym, aby ciało eteryczne i astralne człowieka przygotować do przyjęcia świadomości jaźniowej. Cóż więc stało się w chwili, kiedy z mroku wyłoniło się ciało niebieskie, które zawierało w sobie dzisiejsze Słońce, Księżyc i Ziemię? W otoczeniu tej przebudzonej ze snu planety znajdowały się istoty, które dziś kształtują dusze ludzkie. Dzięki pracy, która odbyła się w okresie przejściowym, mogły one teraz łączyć świadomość jaźni z ciałem astralnym i eterycznym. Ale ciało fizyczne nie było jeszcze gotowe na jej przyjęcie, pojawia się ono z początku ponownie w formie zwierzęco-ludzkiej. Na Księżycu ciało harmonizowało jeszcze z ówczesną duszą, ale teraz to, co jako jaźń zanurzyło się w ciele astralnym i eterycznym, nie harmonizowało już z całością. Aby dostosować do siebie części składowe natury ludzkiej, konieczne było powtórzenie stanów Saturna, Słońca i Księżyca na nowym stopniu. Najpierw więc powtórzył się okres Saturna, ale ciała fizyczne zwierzęco-ludzkich istot nie były już tak proste jak na dawnym Saturnie. Wówczas były to tylko zalążki narządów zmysłowych. Teraz przybyły gruczoły hormonalne i system nerwowy. Wszystko to nie było jednak zdolne do połączenia się z duszą na jej obecnym stopniu rozwoju. Musiało nastąpić krótkie powtórzenie okresu Saturna. Duchy Jaźni musiały znowu pracować nad ciałem fizycznym, aby przystosować je do przyjęcia jaźni. Podobnie musiało nastąpić powtórzenie okresu słonecznego, aby narządy ciała fizycznego, które powstały na Słońcu, mogły przygotować się do przyjęcia jaźni. I wreszcie powtórzył się okres księżycowy, aby mógł przystosować się system nerwowy. Najpierw powtórzył się więc okres Saturna. Zwierzęco-ludzkie istoty epoki księżycowej bytują na Ziemi, ale jedynie jako ciała fizyczne, poruszane i kierowane z zewnątrz niby maszyny. Potem nastąpiło powtórzenie okresu słonecznego, w którym ciała ludzkie żyły jak śpiące rośliny. I wreszcie powtórzył się okres księżycowy, w którym oddzieliło się i wystąpiło Słońce, a pozostało wszystko to, co już raz wyodrębniło się jako dawny Księżyc. Powtórzył się więc jeszcze raz cały cykl księżycowy, z tą różnicą, że teraz wszczepiono istotom ludzkim zdolność do przyjęcia jaźni. To powtórzenie cyklu księżycowego było dla Ziemi ciemnym okresem jej rozwoju. W organizm ludzki, złożony z ciała fizycznego, eterycznego i astralnego, wniknęła jaźń, ale jeszcze bez oczyszczającego wpływu myśli. W czasie, kiedy Słońce było już oddzielone, Ziemia zaś miała jeszcze w sobie Księżyc, człowiek znajdował się w stanie, w którym jego ciało astralne nosiło najdziksze namiętności, miało wszczepione wszystkie najgorsze siły. Nie było dla nich żadnej przeciwwagi. Był to okres pomiędzy wystąpieniem Słońca a oddzieleniem się Księżyca, kiedy ludzie byli jeszcze duszami zbiorowymi, ale pełnymi najgorszych popędów. Przechodząc przez to prawdziwe piekło, jakim było powtórzenie cyklu księżycowego, Ziemia pod wpływem oddzielonego, działającego z zewnątrz szlachetnego Słońca - nie tylko Słońca fizycznego, ale także i duchów słonecznych, które z nim odeszły - stopniowo osiągnęła stan, w którym mogła wyrzucić z siebie dzikie popędy i straszliwie siły, a zatrzymać tylko to, co było zdolne do dalszego rozwoju. Razem z Księżycem odeszły najgorsze siły i dlatego w dzisiejszym Księżycu mamy pozostałość tych wszystkich złych wpływów, jakie wówczas działały w człowieku. Natomiast to wszystko, co pozostało na Ziemi po oddzieleniu się Słońca i Księżyca, było zdolne do dalszego rozwoju. Przypatrzmy się najpierw samym zwierzęco-ludzkim istotom. Stopniowo dojrzały one na tyle, że mogły przyjąć w siebie jaźń. Teraz mamy więc człowieka, który składa się z czterech ogniw. Po raz pierwszy zaczyna się zmieniać pozycja człowieka; wcześniej pływał, unosił się. Teraz zaczyna przechodzić stopniowo do pozycji pionowej. Jego kręgosłup, a raczej struna nerwowa biegnąca wzdłuż grzbietu, która w okresie księżycowym ustawiona była poziomo, prostuje się powoli. Równolegle z prostowaniem się następuje rozszerzenie się rdzenia kręgowego w mózg. Następuje równocześnie jeszcze jedna zmiana. Do tego unoszącego, pływającego ruchu, jaki był właściwy człowiekowi zarówno na Księżycu, jak i podczas powtórzenia się cyklu księżycowego na Ziemi, gdy atmosfera przeniknięta była jeszcze ognistą mgłą, potrzebne było człowiekowi coś niby pęcherz pławny, podobny do tego, jaki dzisiaj spotykamy u ryb. Teraz jednak mgły ogniste (tradycja hebrajska nazywała je Ruah) zaczęły opadać. Działo się to powoli i stopniowo. Wprawdzie atmosfera wciąż pełna była gęstej pary, lecz najgęstsze dymy już opadły. W tym czasie człowiek zamiast skrzelami, zaczyna oddychać płucami. Pęcherz pławny przeobraża się w płuca. Dzięki temu człowiek stał się zdolny przyjąć wyższe pierwiastki duchowe, które są powyżej jaźni, a mianowicie pierwszy zadatek ducha jaźni. To przeobrażenie pęcherza pławnego w płuca wyraża Biblia w słowach: "i tchnął Bóg w oblicze człowieka dech żywota. I stał się człowiek duszą żyjącą". (Gen. 2-7) Słowa te oznaczają przeobrażenie, jakie dokonywało się w naturze ludzkiej w ciągu milionów lat. Żadne ze stworzeń, które dotąd poznaliśmy, ani istoty roślino-zwierzęce, ani zwierzęco-ludzkie dawnego Księżyca, ani też ich potomkowie w księżycowym okresie Ziemi, żadne z nich nie miało jeszcze czerwonej krwi. Ich soki żywotne przypominały krew dzisiejszych niższych zwierząt, która jeszcze nie jest czerwona. Były to soki, które napływały z zewnątrz i znowu odpływały. Aby we własnym organizmie wytwarzać czerwoną krew potrzeba było czegoś więcej. Zrozumiemy to, gdy dowiemy się, że w rozwoju naszej planety, aż do oddzielenia się Księżyca, żelazo nie odegrało żadnej roli. Żelazo pojawiło się na naszej planecie dopiero dzięki temu, że planeta Mars przeszła, jeśli się tak można wyrazić, przez Ziemię i pozostawiła jej żelazo. Z Marsa pochodzi wpływ żelaza we krwi. Echo tego związku z Marsem zachowało się w micie o bogu wojny Marsie. Marsowi przypisuje się te cechy, które żelazo zaszczepiło we krwi: siłę i wojowniczość. Wprowadzenie żelaza w nasz rozwój wzmocniło zmianę w sposobie oddychania człowieka. Żelazo stało się ważnym czynnikiem rozwoju Ziemi. Pod wpływem tych zmian organizm ludzki udoskonalił się tak dalece, że mogła rozpocząć się praca nad oczyszczeniem i uszlachetnieniem ciał, które powstały na Saturnie, Słońcu i Księżycu, zaczynając naturalnie od ostatniego, które przybyło najpóźniej, a mianowicie od ciała astralnego. W okresie wykształcania się płuc i powstawania pierwszych zadatków czerwonej krwi człowiek niepodobny był do dzisiejszej postaci. Tak niepodobny, że istotnie bardzo trudno go nawet opisać. Dzisiejszym ludziom, myślącym materialistycznie, mógłby się wydać groteskowy. Człowiek znajdował się wówczas mniej więcej na poziomie amfibii, płazów zaczynających oddychać płucami i powoli uczył się przechodzić od dawnych pływająco-unoszących ruchów do szukania punktów oparcia na ziemi. Można by powiedzieć, że człowiek w epoce lemuryjskiej skakał - bo trudno jest nazwać ten ruch chodzeniem - potem znowu unosił się w powietrzu; podobny sposób poruszania się spotykamy u dawnych kopalnianych jaszczurów. Ówczesne ciało fizyczne człowieka nie zachowało się w żadnych skamieniałościach ani śladach geologicznych, było ono bowiem zupełnie miękkie, pozbawione jeszcze całkowicie kości. Jak przedstawiała się Ziemia oswobodzona od Księżyca? Przedtem, otoczona mgłą ognistą, znajdowała się niby w dymiącym, kipiącym kotle. Potem gęste opary powoli ustępowały. Ziemia miała tylko cienką, stwardniałą skorupę, pod którą znajdowało się kipiące, wrzące morze ognia, pozostałość mgły ognistej, która dawniej stanowiła atmosferę. Stopniowo wyłaniały się małe wysepki, pierwsze zaczątki dzisiejszego królestwa minerałów. Na Księżycu mieliśmy jeszcze królestwo roślinno-mineralne; teraz wykrystalizowują się z tej ognistej substancji pierwsze zaczątki naszych obecnych skał i kamieni. Przedtem powstała dzisiejsza roślinność przeobrażona z dawniejszych istot roślinno-zwierzęcych. Zaś istoty zwierzęco-ludzkie, które żyły na Księżycu, podzieliły się teraz na dwie grupy; jedne z nich osiągnęły wyższy stopień rozwoju i przeobraziły się w dzisiejszych ludzi, ale były i takie, które nie dokonały tego postępu. Są to dzisiejsze wyższe zwierzęta, które pozostały na poprzednim stopniu. Ponieważ nie mogły wraz z innymi iść naprzód, pozostawały coraz bardziej w tyle. Wszystkie wyższe zwierzęta, a więc ssaki, są zdegenerowanymi potomkami księżycowych zwierzęco-ludzkich istot. Nie wyobrażajmy sobie jednak, że człowiek był wtedy zwierzęciem jak dzisiejsze wyższe zwierzęta. Ciała tych zwierząt okazały się wówczas niezdolne do przyjęcia jaźni, zachowały ustrój przystosowany do duszy zbiorowej, jaką miały na Księżycu. Te, które prawie nadążyły, a jednak potem okazały się za słabe, aby przyjąć w siebie duszę indywidualną, to dzisiejsze małpy. Ale nawet ich nie można uważać za rzeczywistych przodków człowieka, tylko za istoty, które nie mogąc dotrzymać kroku, cofnęły się w rozwoju. Tak więc Ziemia w okresie lemuryjskim była ognistą masą, w której dzisiejsze minerały znajdowały się jeszcze przeważnie w stanie płynnym. Z tego morza ognia wyłoniła się pierwsza wyspa mineralna, a na niej poruszali się na pół skacząc, na pół fruwając przodkowie dzisiejszych ludzi. Duch Jaźni troszczył się, aby stopniowo przeniknąć tych ludzi. Musimy sobie wyobrazić tę dawną epokę ognia jako czasy ostatnich na Ziemi przejawów sił księżycowych, które odtąd powoli zamierały. Ich wpływ przejawiał się w zdolności człowieka do podporządkowania sił natury swojej woli. Na Księżycu człowiek był jeszcze całkowicie złączony z naturą. Dusza grupowa pracowała nad bytem człowieka. Potem się to zmieniło, ale mimo wszystko pozostał jeszcze pewien magiczny związek pomiędzy jego wolą a siłami ognia. Jeżeli człowiek miał charakter łagodny, to jego wola działała uspokajająco na żywioł ognia. Dzięki temu z ognistego morza mogły tworzyć się lądy. Człowiek namiętny wywierał swoją wolą wpływ przeciwny i wzburzone, rozszalałe masy ognia rozrywały cienką skorupę Ziemi. Te namiętne, dzikie moce, właściwe naturze ludzkiej na Księżycu i w czasie powtórzenia księżycowego okresu na Ziemi, wybuchły raz jeszcze z wielką siłą w tych nowo powstałych indywidualnych duszach ludzkich. Namiętności te rozpętały istną burzę w owym morzu ognistym i znaczna część lądu zamieszkałego przez Lemuryjczyków uległa zniszczeniu; zaledwie niewielka część mieszkańców Lemurii zdołała się uratować, zachowując w ten sposób ród ludzki od zagłady. Wy wszyscy żyliście już wtedy, wasze dusze są tymi samymi duszami, które uratowały się z ognistej katastrofy Lemurii. Ta część ludzkości, która przetrwała kataklizm, powędrowała do kraju, który nazywamy Atlantydą, leżącego pomiędzy dzisiejszą Ameryką a Europą. Ród ludzki rozwijał się tam dalej. Powoli atmosfera Ziemi zmieniała się. Resztki dawnej, ognisto-parnej substancji "Ruah" ustąpiły i jeszcze tylko gęste mgły zalegały powietrze. Podania germańskie zachowały wspomnienie tych mgieł; kraj Nibelungów nazywa się Nivelheim - czyli Nebelheim, tzn. kraj tonący w gęstych mgłach. A teraz musimy postawić sobie pytanie, jakie duchy działały z zewnątrz aż do czasów lemuryjskich? W czasie powtórzenia okresu Saturna były to Duchy Osobowości lub Duchy Egoizmu; w czasie powtórzenia okresu Słońca - Duchy Ognia lub Archanioły; w ostatnim zaś księżycowym okresie istoty, które były dobrymi duchami dawnej epoki księżycowej - Anioły, czyli Duchy Świtu. Największego przewodnika tych duchów nazwaliśmy Duchem Świętym; władcę słonecznych Duchów Ognia - Chrystusem; władcę na Saturnie - Duchem Ojcem. Ostatni wielki Duch, który działał na czele swoich zastępów, nazwany w ezoteryce chrześcijańskiej Duchem Świętym, był przywódcą okresu księżycowego - Duchem, który działał również, gdy okres księżycowy powtarzał się na Ziemi. Ten właśnie Duch działał z zewnątrz, jak gdyby promieniem swej własnej Istoty przenikając człowieka. Na początku lemuryjskich czasów mamy dwa rodzaje istot; z jednej strony duchy które przygotowywały ciało człowieka i zaszczepiały mu świadomość jaźniową; z drugiej strony duch, który sam wniknął w człowieka, gdy zaczął on fizycznie oddychać. Jeżeli teraz pomyślimy, że wszystko, co stanowiło na Saturnie jeszcze masę ognia otoczoną subtelniejszą atmosferą, było już na Słońcu substancją gazową, a potem w atmosferze Księżyca mgłą ognistą, to rozwój naszej planety przedstawi się nam jako stopniowe oczyszczanie się, podobnie jak sam rozwój ludzkości jest oczyszczaniem. To, co dziś nazywamy powietrzem, musiało się dopiero stopniowo i powoli oczyszczać z oparów i dymów, którymi dawniej było wypełnione. Musimy sobie zdać sprawę, że to, co wydziela z siebie dawna atmosfera naszej planety, to substancje, z których zbudowane są wszelkie ciała. Powietrze jest najczystszym obszarem z tego, co pozostało; jest to najdoskonalsza materia, z której duchy przewodnie Księżyca, Anioły, mogą sobie tworzyć ciała. Dlatego też człowiek odczuwał powietrze, które się oczyściło, oddzieliło, jako szatę zewnętrzną nowych przewodników, Duchów Ziemi, odczuwał w nim ducha przewodniego Ziemi - Jehowę. W wiejącym wietrze odczuwano ducha, który prowadził i kierował Ziemią; w powietrzu, którym człowiek oddychał, czuł ciało Boga. Tak było do epoki atlantyckiej; ląd Atlantydy stanowi dzisiaj dno Oceanu Atlantyckiego. Magiczny wpływ, jaki ludzie wywierali na morze ognia, na procesy Ziemi, powoli zanikał; pozostał natomiast zachowany w pierwszych czasach atlantyckich inny związek z naturą. Człowiek mógł jeszcze wywierać magiczny wpływ na wzrost roślin. Kiedy nad rośliną podnosił rękę, która wówczas miała jeszcze inny kształt, był w stanie działaniem swej woli przyspieszać wzrost rośliny. Człowiek był głęboko związany z naturą, co wyrażało się w całym jego życiu. To, co dziś nazywamy inteligencją, myśleniem logicznym, wówczas jeszcze nie istniało. Ale za to miał człowiek w wysokim stopniu rozwinięte inne zdolności; np. pamięć rozwinięta była tak bajecznie, że trudno to sobie nawet wyobrazić. Ludzie nie umieli liczyć, nie byli w stanie policzyć, że dwa razy dwa równa się cztery, ale pomagała im pamięć, pamiętali to ze wspomnień. Chociaż w okresie atlantyckim ludzie nie odczuwali tak bezpośrednio grupowych dusz ras i ludów jak na Księżycu, to jednak czuli jeszcze wyraźnie ich działanie. Było ono tak silne dla człowieka, który należał do danego szczepu lub rasy, że związek z kimś należącym do innej rasy byłby rzeczą niemożliwą. Między ludźmi należącymi do różnych grupowych dusz istniała głęboka niechęć. Kochało się tylko tych, którzy żyli w obrębie tej samej duszy ludu. Można powiedzieć, że podstawą tej łączności była wspólna krew, której źródłem była w okresie Księżyca dusza ludu. Człowiek pamiętał wyraźnie przeżycia swych przodków i czuł się ogniwem w łańcuchu rodowym, spojonym więzami krwi, podobnie jak ręka czuje się częścią naszego organizmu. To poczucie przynależności było w ścisłym związku z rozwojem człowieka, podobnie jak inna ważna przemiana, która dokonywała się w okresie przejściowym, gdy Ziemia opuszczona przez Słońce, wyrzuciła z siebie Księżyc. Przemiana ta związana jest bezpośrednio z procesem twardnienia, który odbywał się na Ziemi. Powstało wówczas królestwo mineralne i jednocześnie podobny proces twardnienia odbywał się we wnętrzu ludzkiego organizmu. W miękkiej masie powstawały stopniowo twardsze części, zgęszczone początkowo w chrząstki, a wreszcie w kości. Dopiero z zarysowaniem się układu kostnego człowiek zaczął chodzić. Równolegle z powstaniem w organizmie masy kostnej odbywał się jeszcze inny proces. Gdy Ziemia, aby móc się rozwijać, wyrzuciła z siebie wszystko, co dziś stanowi Księżyc, zostawiając tylko zdolne do dalszego rozwoju elementy, w istotach zamieszkujących Ziemię powstały dwojakiego rodzaju siły. Słońce i Księżyc znajdowały się teraz poza Ziemią i dzięki temu słoneczne i księżycowe siły działały na Ziemię z zewnątrz. Współdziałanie sił słonecznych i księżycowych, które dawniej były wewnątrz Ziemi, a teraz wywierały swój wpływ z zewnątrz, sprawiło, że powstało oddziaływanie rozdzielające istoty ludzkie na dwie płci. W dawnych czasach, kiedy Słońce, Księżyc i Ziemia stanowiły jeszcze jedno ciało, żyjące w nim siły słoneczne zapładniały to wszystko, co w tym układzie można by oznaczyć jako element żeński. Słońce odczuwano jako element męski, Księżyc jako żeński. Po oddzieleniu się Słońca nastąpił rozdział sił między dwa powstałe wówczas ciała. Istoty zamieszkujące Ziemię, aż do wydzielenia się z niej Księżyca, można by nazwać żeńskimi, gdyż wszystkie siły zapładniające napływały z zewnątrz, ze Słońca. Dopiero wówczas, gdy Ziemia odrzuciła Księżyc i wszystko, co dzisiaj jest w nim zawarte, stając się przez to zupełnie innym ciałem, dopiero wtedy dawny, niezróżnicowany element "kobiecy" mógł się rozdzielić na męski i żeński (w dzisiejszym znaczeniu); w ten sposób równocześnie z procesem twardnienia Ziemi i powstawania kości w organizmie ludzkim nastąpiło zróżnicowanie się płci człowieka. A tym samym otworzyły się drogi do prawidłowego doskonalenia się jaźni. Wstecz / Spis treści / Dalej XII U istot zwierzęco-ludzkich na dawnym Księżycu nie było jeszcze zewnętrznego zróżnicowania się na dwie płci. Tak samo u ich potomków w okresie powtórzenia epoki księżycowej. Potem nastąpiło pewnego rodzaju rozszczepienie ciała ludzkiego. Mogło się to dokonać dzięki zagęszczeniu materii. Dopiero gdy świat mineralny wyłonił się w dzisiejszej formie, mogło powstać ciało ludzkie, w którym płeć jest rozdzielona. Ziemia i ciało człowieka musiały najpierw dojść do dzisiejszego stanu zagęszczenia, mineralizacji. W miękkich ciałach ludzkich okresu księżycowego i pierwszych okresów Ziemi człowiek był istotą dwupłciową, męsko-żeńską. Nie powinniśmy zapominać, że człowiek w pewnej mierze i dzisiaj zachował ślad tego dawnego dwupłciowego ustroju. Dzisiaj mężczyzna ma ciało fizyczne męskie, eteryczne zaś żeńskie. Kobieta przeciwnie; jej ciało eteryczne jest męskie. Fakt ten rzuca ciekawe światło na psychikę mężczyzny i kobiety. Zdolność kobiety do poświęcenia i zaparcia się siebie dla ukochanej istoty związana jest z tym, że jej ciało eteryczne jest męskie; natomiast próżność mężczyzny staje się zrozumiała, gdy wiemy, że jego ciało eteryczne ma naturę kobiecą. Powiedzieliśmy już, że ten podział ludzkości na dwie płci wywołało współdziałanie sił płynących ze Słońca i Księżyca. Trzeba jeszcze wiedzieć, że u mężczyzny Księżyc działa silniej na ciało eteryczne, Słońce zaś na fizyczne; u kobiety przeciwnie, ciało fizyczne znajduje się pod wpływem sił księżycowych, eteryczne zaś pod wpływem Słońca. Ustawiczna wymiana substancji mineralnych w ciele fizycznym człowieka mogła rozpocząć się dopiero wtedy, gdy powstał dzisiejszy świat mineralny; przedtem istniały zupełnie inne formy odżywiania. W słonecznym okresie naszej Ziemi we wszystkich roślinach krążyły soki mleczne. Odżywianie odbywało się w ten sposób, że człowiek wysysał je, tak jak dzisiaj dziecko ssie pokarm matki. Rośliny, które dzisiaj mają w sobie tego rodzaju soki, są ostatnimi potomkami czasów, kiedy wszystkie rośliny dostarczały takich soków w wielkiej obfitości. Dopiero później odżywianie przybrało dzisiejsze formy. Aby zrozumieć sens zróżnicowania się płci człowieka, musimy wyjaśnić sobie, że zarówno na Księżycu, jak też i w czasie powtórzenia okresu księżycowego na Ziemi, wszystkie istoty wyglądały podobnie. Tak jak dzisiaj każda krowa podobna jest do swej matki i do wszystkich innych krów, bo każda reprezentuje duszę zbiorową, tak też i ludzie byli wówczas niezmiernie podobni do swoich przodków, co przeciągnęło się aż po okres atlantycki. Cóż więc było powodem, że teraz ludzie są tak różni? Przyczyną był właśnie podział na dwie płci. Element kobiecy zachował tendencję do nadawania potomkom podobnej postaci; element męski działa inaczej; wywołuje on różnorodność, indywidualizację. Przez to, że siły męskie dołączyły się do kobiecych, powstało coraz większe zróżnicowanie. Dzięki wpływowi męskiego pierwiastka może się rozwijać indywidualność. Dawna dwupłciowość miała jeszcze jedną szczególną właściwość. Jeżeli zapytalibyśmy któregoś z ludzi księżycowych o jego przeżycia, zauważylibyśmy, że traktuje je zupełnie tak samo, jak przeżycia swych najdalszych przodków; wszystko to żyło przez pokolenia. Przygotowanie obecnego stanu świadomości, która sięga tylko od narodzin do śmierci, związane jest z wykształceniem się indywidualności człowieka w dzisiejszym znaczeniu; równolegle zaś pojawiła się możliwość takich narodzin i takiej śmierci jak dzisiaj. Dawni ludzie księżycowi, którzy poruszali się pływając i unosząc się w przestrzeni, złączeni byli ze swym otoczeniem, z którego przenikały w ich organizmy owe strumienie krwi. Gdy taka istota umierała, nie była to śmierć duszy w dzisiejszym znaczeniu tego słowa, tylko jak gdyby obumieranie jednej części w żywym organizmie. Świadomość duszy zbiorowej w świecie ducha pozostawała niezmącona. Spróbujmy sobie to wyobrazić - usycha ręka, a na to miejsce wyrasta nowa. Ludzie w zamglonej świadomości odczuwali umieranie organizmów ludzkich niby stopniowe usychanie ciał; jedne usychały i więdły, a inne wyrastały, ale w duszy zbiorowej świadomość trwała bez przerwy, tak że istotnie było to coś w rodzaju nieśmiertelności. Potem pojawiła się dzisiejsza krew, czyli krew wytwarzana samodzielnie przez organizm człowieka. Jej powstaniu towarzyszył podział człowieka na dwie płci: męską i żeńską. Jednocześnie z tym podziałem wystąpiła jeszcze jedna ważna zmiana. Krew wywołuje ciągłą walkę pomiędzy życiem a śmiercią, a skutkiem tego istota, która wytwarza w sobie czerwoną krew, jest terenem tych ustawicznych zmagań. Krew czerwona zużywa się bowiem ciągle i przemienia w krew błękitną, która nosi w sobie element śmierci. Jednocześnie z tą przemianą krwi nastąpiło w człowieku zaciemnienie świadomości, która dawniej sięgała poza granice narodzin i śmierci. Dopiero teraz, z nastaniem obecnej świadomości, utracił człowiek dawne, niejasne poczucie nieśmiertelności. Dzisiejsza niemożność wyjrzenia poza śmierć i narodziny związana jest z podziałem na dwie płci. Jeszcze coś innego łączy się z tymi zmianami. Kiedy człowiek miał duszę grupową, pokolenia za pokoleniami następowały bez przerw, bez przełomów wywołanych narodzinami i śmiercią. Teraz jednak pojawiły się przerwy i w związku z tym możliwość reinkarnacji. Dawniej syn był bezpośrednią kontynuacją ojca, a ojciec dziadka, świadomość nigdzie się nie urywała. Teraz jednak nastał czas, gdy świadomość nie mogła już sięgać poza granice narodzin i śmierci. Dzięki temu stał się możliwy pobyt człowieka w kamaloce i w dewahanie. Te kolejne zmiany - pobyt w wyższych światach następujący po ziemskim życiu - stały się możliwe dopiero wtedy, gdy człowiek został istotą indywidualną, po odrzuceniu Księżyca z Ziemi. Dopiero wtedy pojawiło się to, co dziś nazywamy inkarnacją oraz okresy przejściowe między kolejnymi wcieleniami, które z czasem również ustaną. Doszliśmy więc do czasów, gdy dawny organizm, który łączył w sobie jeszcze dwie płci, organizm zależny od duszy zbiorowej, podzielił się na męski i kobiecy. Element kobiecy zachowuje podobieństwo, męski wprowadza różnorodność. Istotnie, w dzisiejszych stosunkach element kobiecy utrzymuje ciągłość dawnych więzów rodowych, rasowych, narodowych, element męski ustawicznie tę ciągłość przełamuje, rozszczepia i w ten sposób indywidualizuje ludzkość. Pierwszy działa jak echo dawnej duszy zbiorowej, drugi jako pierwiastek nowy, dążący do indywidualizowania. Z czasem dojdzie do tego, że wszelkie więzy rasowe i rodowe zanikną. Ludzie coraz bardziej będą się różnili między sobą i będzie ich łączyć nie wspólna krew, ale to, co duszę wiąże z duszą. W tym kierunku zmierza rozwój ludzkości. W początkowym okresie epoki atlantyckiej związek w ramach poszczególnych ras był jeszcze bardzo silny. Pierwsze podziały ras różniły się między sobą barwą skóry i ten ślad działania duszy zbiorowej pozostał jeszcze do dzisiaj. Różnice te będą się zacierały, im bardziej element indywidualny będzie przeważał. Przyjdzie czas, że nie będą istniały rasy o różnych zabarwieniach skóry, natomiast istnieć będą olbrzymie różnice indywidualne między ludźmi. Im dalej cofamy się w przeszłość, tym lepiej widzimy, jak przeważa element rasowy. Właściwy pierwiastek indywidualizujący pojawia się dopiero w późniejszych czasach atlantyckich. W pierwszych czasach Atlantydy ludzie należący od danej rasy czuli głęboką niechęć w stosunku do innych ras; poczucie łączności, miłość płynęły tylko ze wspólnoty krwi. Związki małżeńskie między ludźmi należącymi do odrębnych rodów uważane były za niemoralne. Jasnowidzący, który chciałby zbadać związek ciała eterycznego z fizycznym u mieszkańców dawnej Atlantydy, spostrzegłby dziwne zjawisko. Część ciała eterycznego odpowiadająca głowie nie pokrywała się całkowicie z głową fizyczną, tak jak dzisiaj. Dziś ciało eteryczne wykracza bardzo niewiele poza fizyczną głowę, wówczas jednak wystawało bardzo daleko, szczególnie w okolicy czoła. Pewien punkt mózgu, położony między brwiami, tylko że o centymetr głębiej oraz odpowiadający mu dzisiaj punkt w ciele eterycznym były wówczas jeszcze oddalone jeden od drugiego. Rozwój polegał między innymi na stopniowym zbliżaniu się tych dwóch punktów. W piątym okresie epoki atlantyckiej ciało eteryczne głowy do tego stopnia wsunęło się w ciało fizyczne, że oba punkty spotkały się. Dzięki temu mogły rozwinąć się nasze dzisiejsze zdolności: liczenie, zdolność wydawania sądów, wytwarzanie pojęć, inteligencja. Przedtem mieszkańcy Atlantydy mieli tylko wspaniale rozwiniętą pamięć, brak im jednak było zdolności rozumowania. I tu mamy punkt wyjścia powstawania jaźni świadomej. Przed zejściem się tych dwóch punktów nie mogło być mowy o samodzielności ludzi, natomiast mogli oni żyć w o wiele głębszym związku z naturą. Mieszkania tworzył sobie człowiek w owych czasach z tego, co mu dawała przyroda; przekształcał on dowolnie kamienie, łączył je z drzewami i w ten sposób mieszkanie ludzkie wyrastało z żywej przyrody; było ono właściwie jej przeobrażeniem. Człowiek żył w małych grupach, spojonych jeszcze więzami krwi, najsilniejszy zaś z rodu był wodzem i wywierał ogromny wpływ na innych. Wszystko zależało od jego autorytetu, który jednak rozumiany był inaczej niż w naszych czasach. Na początku okresu atlantyckiego człowiek nie znał jeszcze mowy artykułowanej; rozwinęła się ona dopiero w trakcie tej epoki. Wódz nie był w stanie wyrazić słowami swych rozkazów; natomiast ludzie rozumieli mowę natury. Człowiek dzisiejszy musi uczyć się tego na nowo. Wyobraźmy sobie, że patrząc w źródło widzimy w nim swe odbicie; w duszy człowieka znającego wiedzę tajemną powstaje szczególne uczucie; mówi on sobie: "Oto spogląda na mnie odbicie mej własnej postaci, ostatni ślad tych odbić, które Saturn przed niepamiętnym czasem wysyłał w przestrzeń". Gdy człowiek taki widzi w źródle odbicie własnej postaci, w duszy jego wyłania się wspomnienie Saturna. Również echo budzi wspomnienie dźwięków, które odbite przez Saturna powracały w przestworza wszechświata. Albo fatamorgana, odzwierciedlenie obrazów, które powietrze przejmuje i znowu oddaje. Człowiek znający wiedzę tajemną widzi w niej wspomnienie utworzonego z gazów dawnego Słońca, które przyjmowało w siebie wszystko, co płynęło z przestrzeni kosmicznych, przepracowywało to, a potem odbijało w promieniach, dodając jeszcze coś ze swej własnej istoty. Gdybyśmy znaleźli się na dawnym Słońcu, widzielibyśmy, jak wszystko, co tam istniało, przygotowane było z substancji gazowej Słońca niby jakieś obrazy świetlne, jak fatamorgana. Nie potrzeba czarów, by uczyć się poznawać świat w tysiącach przeobrażeń; jest to ważne dla człowieka, który pragnie wznieść się w wyższe światy. W bardzo dawnych czasach człowiek głęboko rozumiał naturę. Jest to wielka różnica, czy żyje się w dzisiejszym powietrzu, czy w takim, jakie było za czasów Atlantydy. Cała atmosfera przeniknięta była wówczas gęstą mgłą. Słońce i Księżyc otoczone były olbrzymimi tęczowymi kręgami. Był czas, że te mgliste opary przesłaniały gwiazdy, a Słońce i Księżyc były zaćmione. Dopiero powoli, stopniowo, stawały się widzialne dla ludzkich oczu. Księga Genesis opisuje wspaniale, jak Słońce, Księżyc i gwiazdy powoli stawały się widoczne. Wszystko, co czytamy jako dzieje stworzenia świata, działo się rzeczywiście. Człowiek z czasów atlantyckich miał więc silnie rozwinięte rozumienie otaczającej go natury. To, co słychać w szemraniu źródła, w huczącym wietrze, co dla nas dzisiaj jest nie zróżnicowanym dźwiękiem, dla tamtych ludzi było zrozumiałą mową. Nie było jeszcze wówczas przykazań ujętych w słowa, ale Duch przemawiał do człowieka z tego powietrza nasyconego wodnymi oparami. Pismo Święte wyraża to w słowach: "a Duch Boży unosił się nad wodami". We wszystkim słyszał człowiek mowę Ducha; płynęła do niego z gwiazd, ze Słońca i z Księżyca. Każde słowo Księgi Genesis opisuje dokładnie i ściśle to, co się działo w otoczeniu człowieka. Później nadszedł okres, gdy u grupy ludzi bardziej zaawansowanych niż reszta, zamieszkałych w pobliżu dzisiejszej Irlandii - na ziemi, która podobnie jak cała Atlantyda znajduje się dzisiaj pod wodą - nastąpiło po raz pierwszy owo ścisłe złączenie się ciała eterycznego z fizycznym. Dzięki temu możliwy stał się wzrost inteligencji. Kiedy potężne masy wodne zatapiały powoli ląd Atlantydy, lud ten, pod wodzą najbardziej zaawansowanych osób, rozpoczął wędrówkę na Wschód. Najbardziej rozwinięta część tego ludu zawędrowała aż do Azji i stworzyła tam centrum kultury. Stąd promieniowała potem kultura, wywodząca się ze strumienia ludu, który później przesunął się jeszcze dalej na Wschód i w Azji Środkowej, a mianowicie w Indiach, stworzył pierwszą kulturę poatlantycką, tzw. kulturę hinduską. Wykazuje ona jeszcze silny wpływ kultury atlantyckiej. Dawny Hindus nie miał jeszcze takiej świadomości jak nasza dzisiejsza, ale była ona już możliwa od chwili, kiedy zeszły się te dwa punkty w mózgu, o których była wcześniej mowa. Przed ich połączeniem mieszkańcy Atlantydy żyli jeszcze świadomością obrazową, dzięki której obcowali z duchami. Człowiek ówczesny nie tylko słyszał w szemraniu strumyka wyraźną i zrozumiałą mowę, ale widział jeszcze wyłaniające się z jego nurtów istoty wcielone w wodę - undiny. W powietrzu, w jego powiewach, widział sylfy, w trzaskającym ogniu postrzegał salamandry. Wszystko to było realne i dlatego powstały legendy i mity, które w najczystszej formie zachowały się w Europie, tam, gdzie osiedliła się resztka ludności atlantyckiej, która nie zawędrowała do Indii. Germańskie legendy i mity są odbiciem tego, co mieszkańcy dawnej Atlantydy widzieli jeszcze w otaczającej ich gęstej mgle. Rzeki, jak np. Ren, żyły w świadomości dawnych Atlantów, jak gdyby zawarta w nich była mądrość dawnej mgły Nibelungów. Ta mądrość żyła w rzekach jako jestestwa. W ten sposób żyły w Europie echa kultury atlantyckiej. W Indiach jednakże powstawała nowa kultura, w której inny oddźwięk znajdowało echo dawnych oglądów. Same obrazy wyższych światów znikły ale pozostała tęsknota za tym wszystkim, co one wyrażały. Mieszkaniec Atlantydy słyszał jeszcze mądrość świata przemawiającą do niego w przyrodzie; Hindusowi została już tylko tęsknota za zjednoczeniem z naturą; toteż cechą starohinduskiej kultury jest pragnienie powrotu do dawnych czasów. Ówczesny Hindus był marzycielem. Wprawdzie miał przed sobą to, co nazywamy rzeczywistością, ale świat zmysłów uważał za maję, ułudę. Tego, co mieszkaniec Atlantydy widział jeszcze jako unoszące się wokół niego duchy, Hindus szukał w swej własnej tęsknocie za boskim pierwiastkiem świata, za Brahmanem. Ten impuls powracania do dawnej, półsennej świadomości światów atlantyckich zachował się w ezoteryce wschodniej, która stara się przywrócić dawną świadomość. Dalej na północ mamy Persów i Medów, kulturę staroperską. Kultura starohinduska odwracała się od rzeczywistości; Persowie natomiast zdawali sobie sprawę, że należy się z nią liczyć. Człowiek był w tym kraju przede wszystkim pracownikiem, który wiedział, że nie tylko po to ma siły duchowe, by dążyć do poznania, lecz także po to, by z ich pomocą przeobrazić Ziemię. Początkowo przedstawiała się ona jako element wrogi; ludzie czuli, że muszą ją zwyciężyć. Wyrazem tego stosunku jest przeciwstawienie Ormuzda i Arymana - dobrego i złego boga, którzy toczyli odwieczny bój. Człowiek pragnął coraz bardziej przenikać Ziemię tym, co płynie ze świata ducha, ale nie był jeszcze w stanie poznać mądrej budowy, naturalnej prawidłowości świata zewnętrznego. Dawna kultura indyjska rzeczywiście posiadała wiedzę o wyższych światach, nie wynikającą jednak ze znajomości natury, gdyż Ziemia była dla Hindusa złudą, mają. Pers natomiast poznawał naturę, świat zewnętrzny, ale tylko jako swój warsztat pracy. Przechodzimy do kultury chaldejskiej, babilońskiej i ludów egipskich. Tutaj człowiek uczy się już rozumieć prawidłowości rządzące naturą. Podnosząc wzrok ku gwiazdom nie tylko szuka bogów stojących ponad nim, ale też bada prawa, kierujące ruchem gwiazd - i tak powstała owa cudowna wiedza chaldejska. Kapłan egipski nie traktował świata fizycznego jako czegoś opornego, wrogiego. Duchowość, do której dochodził przez geometrię, zaszczepiał w swoją glebę, w swój kraj, Rozpoznawane były prawa zewnętrznej natury. Chaldejsko-babilońsko-egipska mądrość łączyła ściśle zewnętrzną wiedzę o gwiazdach z poznaniem bogów, którzy są duchami tych gwiazd. I to jest trzeci etap rozwoju kultury. Dopiero na czwartym stopniu rozwojowym epoki poatlantyckiej człowiek rozwinął się na tyle, że to, co sam w sobie przeżywał jako duchowość, zaszczepiał kulturze. Tak właśnie było w okresie grecko-rzymskim. Człowiek według swej własnej duchowości kształtował materię, stwarzając dzieło sztuki plastycznej czy dramatycznej. Spotykamy tam początki budownictwa miejskiego w dzisiejszym znaczeniu. Jest ono inne niż w okresach poprzedzających epokę grecką, np. w Egipcie. Tam dawni kapłani spoglądali ku gwiazdom, usiłując wykryć rządzące nimi prawa. Odbiciem tego, co się działo na niebie, były wznoszone przez nich budowle. Ich budowle ukazują siedmiostopniowy rozwój, który człowiek najpierw odkrył w ciałach niebieskich; podobnie cała struktura piramid wyraża prawdziwe stosunki kosmiczne. Przejście od mądrości wtajemniczonych kapłanów do mądrości ogólnoludzkiej wyraża wspaniale tradycja rzymska w historii siedmiu królów rzymskich. Kim są ci królowie? Przypomnijmy, że zamierzchła historia Rzymu sięga starożytnej Troi. Troję możemy uważać za ostatni wytwór dawnych społeczeństw kapłańskich, które organizowały państwa według praw wypisanych w gwiazdach. Gdy nastał czas przejścia w czwarty okres kultury, rozum ludzki, którego symbolem jest przebiegły Odyseusz, pokonał starodawną mądrość kapłanów. Jeszcze wyraźniej wyraża się to zwycięstwo ludzkiej myśli nad mądrością kapłanów w rzeźbie Laokoona i jego synów, duszonych przez węże. Wąż był zawsze symbolem ludzkiego rozumu; grupa Laokoona przedstawia właśnie moment, gdy ziemski rozum w postaci wężów pokonuje pradawną mądrość kapłanów. A potem wola autorytetów kierujących w ciągu tysiącleci wydarzeniami naszkicowała dalsze wypadki, według których w przyszłości musiała rozwijać się historia. Ci, którzy stali u kolebki Rzymu, postanowili, że jego dzieje obejmą siedem okresów, jak to zostało napisane w księgach sybilińskich. Jeżeli to wszystko przemyślimy, odnajdziemy imiona siedmiu królów rzymskich jako odbicie siedmiu pierwiastków natury ludzkiej. Piąty król Rzymu, z kraju Etrusków, przyszedł z zewnątrz. Przedstawiał człon Manas, ducha jaźni, który łączy trzy niższe człony z trzema wyższymi. Siedmiu królów rzymskich wyobraża siedem pierwiastków natury ludzkiej, maluje rzeczywistość duchową. Rzym republikański to nic innego jak tylko ludzka mądrość, która zajmuje miejsce mądrości kapłańskiej. W ten sposób trzecia epoka przeszła w czwartą. Wtedy człowiek wydał z siebie to, co miał we własnej duszy, tworząc arcydzieła sztuki, dramaty i system prawny. Dawniej wszelkie prawa czerpała ludzkość z gwiazd. Rzymianie stali się narodem prawa, dopiero tutaj człowiek stworzył według własnych potrzeb prawo. My żyjemy w okresie piątym. Jak wyraża się w naszych czasach rozwój ludzkości? Znikł dawny autorytet; punkt ciężkości we wszystkim, co dotyczy człowieka, przesuwa się coraz bardziej ku jego wnętrzu, a działalność zewnętrzna staje się coraz bardziej odbiciem jego duchowości. Rozpadają się więzy przynależności rodowej. Człowiek indywidualizuje się coraz bardziej, dlatego powoli rozumieć zaczyna religię, której ziarno ludzkość nosi w sobie od 2000 lat; religię, która mówi: "Kto by z was nie porzucił ojca swego i matki swojej, siostry i brata, nie może być uczniem moim". To znaczy, że miłość oparta na związkach krwi musi ustać, człowiek ma stanąć wobec człowieka, dusza przemówić do duszy. Zadaniem naszej epoki jest jeszcze silniejsze sprowadzenie na plan fizyczny tego, co w grecko-rzymskim okresie wypłynęło z ludzkiej duszy. W ten sposób człowiek coraz głębiej pogrąża się w materię. Grek w arcydziełach sztuki stworzył wyidealizowany obraz swego życia wewnętrznego obleczony w ludzkie kształty; Rzymianin stworzył w prawodawstwie coś, co wyraża już bardziej osobiste potrzeby; ale kulminacyjnym wynalazkiem naszych czasów jest maszyna, najbardziej materialistyczny wyraz całkowicie już osobistych potrzeb człowieka. Ludzkość coraz bardziej oddala się od nieba, zstępując coraz to niżej i niżej, aż wreszcie w obecnym piątym okresie zstąpiła najniżej, najsilniej związała się z materią. O ile w Grecji widzimy jeszcze człowieka wzniesionego w twórczości ponad swoje człowieczeństwo, jak np. w wizerunkach Zeusa, który wyobraża człowieka wznoszącego się ponad własną miarę, o ile w prawodawstwie rzymskim znajdujemy jeszcze coś z człowieka, który przerasta siebie samego - bo Rzymianin więcej ceni fakt, że jest obywatelem rzymskim niż osobowością ludzką - to w naszych czasach człowiek obraca siły swego ducha na zaspokojenie swych osobistych, materialnych potrzeb. Jakiż bowiem cel mają wszystkie maszyny, parowce, koleje, wszystkie skomplikowane wynalazki? Chaldejczyk odżywiał się w najprostszy sposób, jaki można sobie wyobrazić; dzisiaj nieprawdopodobny wprost zasób wiedzy, skrystalizowanej mądrości ludzkiej, pracuje nad tym, jak zaspokoić głód i pragnienie. Nie wolno nam zamykać oczu na to, co się dzieje. Mądrość w ten sposób użyta schodzi poniżej własnego poziomu, zstępuje w materię. Wszystko, co człowiek wziął niegdyś ze światów ducha, musiało zejść poniżej własnego poziomu, aby znowu kiedyś wzbić się wyżej. Stąd wypływa zadanie dziejowe naszej epoki. Jeżeli dawniej łączyła ludzi w obrębie rodu krew, która płynęła w ich żyłach, to dzisiaj te siły są coraz słabsze, a miłość oparta na więzach krwi ginie. Zastąpić ją musi inna miłość - miłość płynąca z ducha, która umożliwi ponowne wzniesienie się w świat duchowy. Zejście w materię było potrzebne, ludzkość musiała to przejść, aby o własnych siłach znaleźć drogę z powrotem w świat ducha. To właśnie jest misją dzisiejszej wiedzy duchowej - wskazać ludziom tę drogę. Omawiając dzieje ludzkości doszliśmy do czasów obecnych. Teraz musimy wskazać, jaki będzie dalszy rozwój, i jak człowiek, który przechodzi przez wtajemniczenie, już dzisiaj może osiągnąć na drodze poznania pewien stopień, który w przyszłości będzie udziałem wszystkich ludzi. Wstecz / Spis treści / Dalej XIII Dzisiaj zobowiązani jesteśmy omówić przyszły rozwój ludzkości oraz to, co nazywamy wtajemniczeniem; jak dzięki wtajemniczeniu człowiek współczesny może już dzisiaj przejść stopnie rozwoju, które cała ludzkość osiągnie dopiero w przyszłości. Zacznijmy od pierwszego z tych zagadnień. Niejednemu z was może się wydać zuchwalstwem poruszanie sprawy przyszłych losów człowieka. Inni znów sądzić będą, że jest rzeczą zgoła niemożliwą cokolwiek o tym wiedzieć. Jeżeli jednak zastanowimy się trochę, to zobaczymy, że pogląd ludzi uznających możliwość poznania przyszłości nie jest tak całkowicie pozbawiony podstaw. Porównajmy to z wiedzą zwykłego uczonego, np. przyrodnika. Może on z całą dokładnością powiedzieć, że jeżeli zmiesza w danych warunkach tlen, wodór i siarkę, to zawsze powstanie kwas siarkowy. Można też dokładnie określić, co się stanie, jeżeli skupimy w zwierciadle promienie świetlne. Nie tylko takie drobne stosunkowo fakty możemy przewidywać; obliczamy przecież zaćmienie Słońca i Księżyca na wiele lat naprzód. Dlaczego jest to możliwe? Dlatego że znamy prawa rządzące fizycznym życiem. Jeżeli więc ktoś pozna duchowe prawa życia, to na ich podstawie będzie mógł w podobny sposób powiedzieć, co musi zdarzyć się w przyszłości. Zazwyczaj jednak dręczy ludzi pewien problem. Niejednemu wydaje się, że możliwość przewidzenia tego, co się wydarzy, zaprzecza wolności, zaprzecza wolnej woli człowieka. Jest to błędne odczucie. Jeżeli zmieszamy w pewnych określonych warunkach siarkę, tlen i wodór, powstanie kwas siarkowy jako nieodzowny wynik tego, co zrobiliśmy mieszając ze sobą te substancje. To jednak, czy je zmieszamy, zależy od naszej woli i podobnie jest z przebiegiem duchowego rozwoju człowieka. To, co się stanie, jest wolnym czynem człowieka. Im wyżej będzie stał w rozwoju, tym bardziej będzie wolny. I nie należy sądzić, że już teraz z góry jest przesądzone, co człowiek uczyni w przyszłości, ponieważ można to przewidywać. Większość ludzi nie rozumie prawidłowo tych zagadnień, które rzeczywiście należą do najtrudniejszych. Od niepamiętnych czasów filozofowie usiłowali rozwiązać dylemat ludzkiej wolności i określonej prawidłowości zjawisk, umożliwiającej przewidywanie. Prawie wszystko, co na ten temat zostało napisane, jest w najwyższym stopniu niewystarczające, gdyż mało kto rozróżnia, że co innego jest przewidywać, a co innego z góry zakreślić i postanowić. Z przewidywaniem przyszłości jest podobnie, jak ze spoglądaniem na jakiś oddalony od nas punkt w przestrzeni. Jeżeli patrzymy na drugą stronę ulicy i widzimy, że jeden człowiek podaje drugiemu dziesięć groszy, to czy my wywołaliśmy tę czynność? Czy fakt, że ją widzimy, ma cokolwiek wspólnego z jej przyczyną? Nie. My tylko z daleka widzimy, że czynność ta zachodzi, lecz nie wywieramy przez to żadnego wpływu na jej przebieg. Stosunki w czasie podobne są w pewnej mierze do tych, jakie zachodzą w przestrzeni, tylko ludziom trudno to pojąć. Przypuśćmy, że ktoś wciela się znowu po tysiącach lat. Jego czyny wynikną wtedy z jego własnej wolnej woli - zupełnie tak samo, jak w przykładzie z dziesięcioma groszami. Jasnowidzący może widzieć to, co dzieje się w dalekiej przestrzeni czasu i ten przyszły czyn człowieka tak samo niezależny będzie od chwili obecnej, jak gest podania monety drugiemu człowiekowi nie zależy od oddalonego w przestrzeni punktu, z którego ktoś obserwuje tych ludzi. Często się mówi: "Jeżeli można przewidzieć, że coś się stanie, to właściwie takie wydarzenie musi już być z góry postanowione". Jest to mylenie przyszłości z teraźniejszością. Nie byłoby żadnego przewidywania przyszłości, gdyby wszystko już było z góry ustalone; nie przewiduje się przecież czegoś, co już jest, ale coś, co się dopiero stanie. Trzeba starać się z całą ścisłością zrozumieć pojęcie "wglądu w przyszłość". Trzeba pogłębiać je cierpliwym wielokrotnym medytowaniem, bo tylko wtedy będziemy w stanie dojść do właściwego zrozumienia. Po tych wstępnych uwagach przejdźmy do omówienia przyszłego rozwoju ludzkości. Doszliśmy do punktu, w którym ludzkość pogrążyła się głęboko w materializmie, a swoje siły duchowe obraca na budowę i produkcję maszyn i narzędzi, które służą osobistym celom w życiu. Łączy się z tym coraz dalej idące zagęszczenie substancji ciała ludzkiego i całej Ziemi. Widzieliśmy, że to, co dziś jest najbardziej gęste i stałe - a mianowicie minerały - powstało dopiero w pewnym okresie rozwoju naszej planety. I dopiero w tym momencie człowiek wstąpił w swój obecny okres ziemskiego rozwoju. Równolegle z wyłonieniem się pierwiastka mineralnego nastąpił rozdział płci oraz inne zjawiska. Zanim człowiek wstąpił w okres rozwoju, w którym fizyczność Ziemi zgęstniała aż do minerałów, miał dużo subtelniejsze, bardziej miękkie ciało. Aby to sobie wyobrazić chociaż w przybliżeniu, spróbujmy opisać, jak w tych dawnych czasach, przed podziałem na dwie płci, odbywało się rozmnażanie rodu ludzkiego. Człowiek, który łączył w sobie jeszcze oba rodzaje, wydawał z siebie podobną sobie istotę z własnego lotnego, subtelnego organizmu, jednak nie na sposób dzisiejszy, lecz tak, jak się to dzieje na seansach spirytystycznych, gdy medium wysnuwa z siebie ciało eteryczne innej istoty. Tak mniej więcej przedstawiało się wydawanie na świat potomstwa u dawnej ludzkości. Widzimy więc, że ciągłe zagęszczanie ciała człowieka w kosmosie związane jest z jego zstąpieniem w świat materialny. Związana jest z tym jeszcze inna siła, która nie mogłaby się rozwinąć bez tego zstąpienia na Ziemię. Tą siłą jest egoizm. Ma on dwie strony: złą i dobrą. Jest podłożem samodzielności i wolności człowieka, z drugiej jednak strony staje się źródłem wszelkiego zła. Aby człowiek nauczył się czynić dobro z własnej wolnej woli, musiał zetknąć się z siłą egoizmu. Siły, które kierowały nim przedtem, prowadziły go niezmiennie ku dobru; ale kiedyś musiała mu zostać dana możliwość wyboru własnej drogi. I tak, jak niegdyś zstąpił w dół, tak teraz musi wznieść się z powrotem w świat ducha. Zstępowanie w dół, w materię, łączy się ze wzrostem egoizmu; ponowne wznoszenie się, powrót w świat ducha, zależy od tego, czy altruizm, uczucie sympatii między ludźmi będzie się wzmagać. Ludzkość w swoim poatlantyckim rozwoju przechodziła przez szereg okresów: staroindyjski, staroperski, egipsko-chaldejsko-babiloński i grecko-rzymski, aż doszła do naszego, piątego okresu. Po piątym zaś nastąpi szósty. Dążenie ludzkości do kolejnego etapu polega właśnie na przezwyciężaniu tego pierwiastka, który najsilniejszy był w czasie ostatecznego złączenia się ciała eterycznego z fizycznym, w czasie zejścia się owych dwóch punktów, o których mówiliśmy ostatnio. Był to czas najgłębszego pogrążenia się w egoizm. W dawniejszych okresach rozwoju człowiek też miał pewną dozę egoizmu, jednak innego rodzaju. Egoizm, który obecnie tak głęboko wnika w duszę, pozostaje w ścisłym związku z materialistycznym poglądem naszych czasów i uduchowienie, które musi nastąpić, będzie jednocześnie jego przezwyciężeniem. Dlatego chrześcijaństwo i wszelkie prądy oparte na prawdziwym życiu religijnym dążą świadomie do przełamania dawnych więzów krwi. W krańcowy sposób wyrażają to słowa Chrystusa: "Kto nie porzuci ojca swego i matki, żony i dziecka, siostry i brata - nie może być uczniem moim". Na miejsce dawnych związków krwi przyjść muszą więzy duchowe, łączące duszę z duszą, człowieka z człowiekiem. Powstaje tylko pytanie, jakimi drogami i jakimi środkami ludzkość osiągnąć może uduchowienie, czyli przezwyciężyć materializm, a jednocześnie dojść do tego, co nazwać by można braterstwem wszystkich ludzi, do zrealizowania powszechnej, ogarniającej całą ludzkość miłości. Nie należy sądzić, że wystarczy tylko możliwie często i z naciskiem podkreślać znaczenie ogólnoludzkiej miłości, aby zjawiła się ona samoistnie. Albo też, że trzeba zakładać stowarzyszenia, które postawią sobie za cel szerzenie miłości bliźniego. Wiedza tajemna nie podziela takiego poglądu. Przeciwnie, im więcej ludzie mówią o powszechnej miłości i ogólnoludzkich ideałach, upajając się swoimi słowami, tym większymi stają się egoistami. Tak jak istnieje skłonność do lubowania się wrażeniami fizycznymi, tak i w dziedzinie moralnej zdarza się taka tendencja. Powtarzanie sobie: "Wznoszę się moralnie coraz wyżej i wyżej", może być właśnie taką wyrafinowaną rozkoszą. Jest to w gruncie rzeczy myśl, która może łatwo prowadzić nie do zwykłego, codziennego, ale do wyrafinowanego egoizmu. Przez ciągłe mówienie o miłości i współczuciu nie sprowadzamy ich jeszcze na świat. Nie ma innej drogi do powszechnego braterstwa, jak rozpowszechnienie poznania duchowego. Mówi się ciągle o miłości i braterstwie, zakłada się tysiące stowarzyszeń - nie osiągną one celu pomimo najlepszych chęci. Aby dobrze działać, trzeba wiedzieć, jak założyć podwaliny braterstwa ludzkości. Tylko ludzie, którzy żyją jedną, wspólną prawdą, tylko ci odnajdą się i złączą w tej prawdzie. Tak jak Słońce jednoczy wszystkie rośliny, które zwracają się ku niemu, choć każda z nich jest osobną istotą, podobnie ludzie zjednoczą się we wspólnym dążeniu do prawdy. Dopiero energiczne dążenie ku prawdzie otworzy przed ludźmi możliwość harmonijnego współżycia. Można postawić zarzut, że przecież wszyscy dążą do prawdy, ale są rozmaite punkty widzenia i stąd biorą się nieporozumienia i spory. Jest to właśnie nie dość jeszcze gruntowne poznanie prawdy. Nie można powoływać się na to, że gdy chodzi o prawdę, mogą być różne punkty widzenia. Trzeba najpierw zrozumieć, że prawda może być tylko jedna. Nie zależy ona od żadnych narodowych głosowań, jest prawdziwa sama w sobie. Nikomu nie przyjdzie do głowy uchwalać przez głosowanie, że suma kątów w trójkącie równa się 180 stopni. Czy się na to zgadzają tysiące ludzi, czy nikt się nie zgadza, to wszystko jedno. Z chwilą, gdy zrozumiecie, że tak jest, staje się to dla was prawdą. Nie ma żadnej demokracji, jeżeli chodzi o prawdę. Nie wszyscy jednak doszli do prawdy - stąd wszelkie spory o nią. Można by powiedzieć: "Tak, ale nawet w wiedzy tajemnej jeden twierdzi tak, a drugi inaczej". W prawdziwej ezoterii tego nie ma. Naturalnie, że mogą się zdarzyć zdania rozbieżne w zagadnieniach dotyczących wiedzy duchowej. Podobnie w wiedzy o świecie materialnym zdarza się, że jeden uczony sądzi tak, a drugi inaczej. Jedna z tych dwóch opinii będzie jednak fałszywa. Tak też jest w prawdziwej wiedzy tajemnej; tylko że tutaj ludzie pozwalają sobie często na wygłaszanie sądów o tym, czego jeszcze nie rozumieją. Celem, misją szóstej epoki jest właśnie rozpowszechnienie prawdy duchowej w najszerszym zakresie. Zadaniem towarzystwa, które łączy duchowo, jest niesienie tej prawdy wszędzie, stosowanie jej bezpośrednio w życiu. Tego właśnie najbardziej brak naszym czasom. Na każdym kroku widzimy, jak ludzie szukają, ale nikt nie może odnaleźć prawidłowego rozwiązania. Mamy niezliczony szereg "kwestii": kwestię wychowawczą, kobiecą, medyczną, społeczną, kwestię odżywiania... Ludzie dyskutują nad nimi i piszą mnóstwo prac. Każdy mówi o swoim punkcie widzenia, niewielu jednak chce studiować duchową prawdę. Nie o to chodzi, aby mieć abstrakcyjne, teoretyczne wiadomości z dziedziny wiedzy tajemnej, ale o to, aby je wnieść bezpośrednio w życie, w studiowanie zagadnień społecznych i wychowawczych, żeby całe życie ludzkie ująć z punktu widzenia rzeczywistej mądrości duchowej. "Ależ w takim razie trzeba by posiąść najwyższą mądrość" - mógłby ktoś zarzucić. Zarzut ten pochodzi z mylnego przekonania, że trzeba zawsze koniecznie od razu znać i rozumieć wszystko, co się stosuje w życiu. To nie jest konieczne. Poznanie najwyższych prawd przychodzi często znacznie później niż ich praktyczne zastosowanie. Gdyby ludzkość musiała czekać z trawieniem do chwili, kiedy zrozumie prawa trawienia, to nie zaszłaby daleko. Podobnie też nie jest konieczna natychmiastowa znajomość wszystkich praw duchowych i głębokich tajemnic, aby zacząć wprowadzać je w codzienne życie. To jest właśnie sposób, w jaki metoda różokrzyżowców chce traktować duchowość. Mniej abstrakcji, więcej praktyki. Nie chodzi o to, aby dużo mówić o wiedzy duchowej. Ważne, jak człowiek wykorzysta ją w życiu. Czy sądzicie, że dziecko musi opanować wszystkie prawidła gramatyczne, zanim nauczy się mówić? Przecież najpierw uczy się mówić, a dopiero potem poznaje gramatykę. Dlatego też trzeba dbać przede wszystkim o to, aby człowiek dzięki pomocy duchowej nauki zwrócił się do tego, co go bezpośrednio otacza, zanim zacznie zajmować się sprawami najwyższych światów, planem astralnym czy dewahanem. Tylko w ten sposób zrozumiemy to, co dzieje się w naszym otoczeniu i do czego musimy bezpośrednio się włączyć. Dlatego też nasze zadanie polega właśnie na tym, by podzieloną, rozbitą, wyrwaną z dawnych więzów rodowych i rasowych ludzkość znowu połączyć jednoczącą wszystkich duchową mądrością. W dalszym rozwoju coraz bardziej będzie zanikać łączność krwi i szczepu. Ludzkość miesza się, aby łączyć się na podstawie duchowych zapatrywań. Była to wielka nieprawidłowość, kiedy w teozofii mówiono o rasach, jak gdyby miały one trwać bez końca. Pojęcie rasy straci całkowicie - znaczenie już w najbliższej przyszłości (licząc ją co prawda w milionach lat). Mówienie o tym, że świat zawsze przechodzi w okresach rozwojowych przez siedem ras - to po prostu spekulacyjne, czysto teoretyczne rozciąganie pojęcia, które da się zastosować tylko do naszych czasów. W jasnowidzeniu i wiedzy duchowej nigdy o tym nie mówiono. Tak jak wszystko powstaje, tak powstały i rasy, i jak wszystko przemija, tak też i rasy kiedyś przeminą. Ci zaś, którzy podkreślają trwałość ras, będą musieli przyzwyczaić się do zmiany myślenia, wynikającego tylko z naszego wygodnictwa. Jeżeli tylko trochę wybiec wzrokiem w przyszłość, to już przestają mieć zastosowanie pojęcia używane w przeszłości i w obecnej chwili. Najważniejsze, żeby człowiek nie chciał uważać za wiekuistą mądrość tego, co raz udało mu się tak pięknie utrwalić w teorii. Trzeba się przyzwyczaić do tego, że pojęcia muszą być płynne, trzeba poznać, że mogą się one przeobrażać. Na tym opiera się postęp. Ludzie muszą wyrobić w sobie umiejętność przejścia od pojęć sztywnych i dogmatycznych do żywych i płynnych. Bo tak jak czasy się zmieniają, tak muszą się zmieniać i nasze pojęcia, jeżeli chcemy te czasy rozumieć. Dusze ludzkie żyją obecnie w ciałach, które można obserwować przy pomocy zmysłów. Ale jak powstały te ciała? Dawniej, w czasach gdy człowiek zaczynał swój byt na Ziemi, były one zupełnie inne; dla naszych materialistycznych poglądów, przywiązanych do tego, co znamy, w komiczny sposób różniło się to dawne ciało od obecnego. W tym ciele zamieszkała dusza. Skąd się więc wzięła dzisiejsza postać człowieka? Stąd, że dusza sama pracowała nad ciałem przez szereg wcieleń. Możemy sobie wyrobić pewne pojęcie o tej pracy, jeżeli zwrócimy uwagę, że pewna niewielka możliwość kształtowania własnej postaci pozostała nam do dziś, chociaż w obecnym, materialistycznym okresie dusza tylko w niewielkim stopniu może wpłynąć na swoje ciężkie, tak bardzo już zgęszczone ciało. Pomyślmy jednak, jak dusza człowieka wpływa na ciało, a szczególnie na wyraz twarzy. Przerażenie wywołuje nagłą bladość, wstyd oblewa nam twarz rumieńcem. Prawda, że stany te mijają, ale nie ulega wątpliwości, że są to psychiczne przeżycia, które odbijają się na ciele fizycznym. Dusza doznając danego uczucia działa na krew, przez krew zaś na ciało fizyczne. Takie oddziaływanie duszy może być jeszcze silniejsze. Wiemy także, że ludzie, którzy prowadzą życie uduchowione, mają czasem w wyrazie twarzy odbicie swej pracy wewnętrznej. Czasem z wyglądu można poznać, czy to człowiek myślący, czy ktoś, kto bezmyślnie spędził życie. Tak więc człowiek ciągle jeszcze pracuje nad zewnętrznym wyrazem swej postaci. Człowiek o szlachetnych uczuciach będzie miał np. szlachetne ruchy. Są to już tylko pozostałości pracy, jaką ludzkość wykonała przez miliony lat. Dzisiaj możemy tylko wywołać odpływ lub przypływ krwi, który odbija się na zabarwieniu twarzy; dawniej cały człowiek ulegał wpływowi obrazów, które były wyrazem świata duchowego. Dzięki temu mógł w znacznie większym stopniu niż dzisiaj działać na swój organizm, przeobrażać go. Ciało człowieka było jeszcze wtedy bardziej miękkie. Był czas, kiedy człowiek mógł nie tylko wyciągnąć rękę czy wskazać palcem, ale przy pomocy swojej woli mógł tę rękę kształtować, a palce rozciągać jak przedłużenia... Był czas, kiedy nie miał jeszcze nóg na stałe, a tylko w miarę potrzeby wysuwał coś w rodzaju nóg z organizmu. I tak powoli, dzięki obrazom, które przemawiały do niego z otoczenia, kształtował swe ciało. Dziś, w obecnym zmaterializowanym okresie, przemiany te odbywają się niesłychanie wolno, ale z czasem będą znowu przebiegały szybciej. W przyszłości człowiek znowu będzie miał silniejszy wpływ na swoją fizyczną cielesność. Gdy będziemy mówili o wtajemniczeniu, zobaczymy, w jaki sposób człowiek może uzyskać ten wpływ; chociaż w ciągu jednego życia nie dojdzie do tego, co dają wysokie stopnie wtajemniczenia, to jednak wiele, bardzo wiele można zrobić dla swego następnego wcielenia. W przyszłości człowiek sam będzie twórcą swej postaci. Ta droga rozwojowa polega na coraz większym wysubtelnieniu materii stanowiącej nasze ciało, na stopniowym usuwaniu z organizmu najbardziej stałych, skrystalizowanych, najtwardszych części. Nastanie czas, gdy człowiek, podobnie jak w ubiegłych epokach, będzie niejako unosić się nad swą ziemską cząstką. Stan ten da się porównać z dzisiejszym stanem snu. Po nim nastąpi inny stan, polegający na tym, że człowiek będzie mógł dowolnie wysuwać swe ciało eteryczne z fizycznego. Gęstsza, bardziej materialna część istoty ludzkiej znajdować się będzie na Ziemi, człowiek zaś używać jej będzie z zewnątrz, ze sfer ducha, niby narzędzia. Człowiek nie będzie już mieszkał w swym ciele, nie będzie go nosił na sobie niby szaty, lecz będzie się nad nim unosił. Ciało stanie się subtelniejsze i lżejsze. Dzisiaj wydaje się to fantastycznym pomysłem, ale znając prawa rządzące w świecie ducha, można to przewidzieć z taką samą ścisłością, z jaką oblicza się przyszłe zaćmienie Słońca i Księżyca na podstawie znajomości praw astronomicznych. Przede wszystkim przeobrażą się siły rozrodcze ludzkiego organizmu. Wielu ludzi nie może sobie wyobrazić sił rozrodczych w innej formie niż dzisiaj. A jednak w przyszłości będzie to wyglądać inaczej. Wszystko, co dziś ma związek z rozmnażaniem i popędem płciowym, przejdzie w przyszłości do innego organu. Narządem, który już dziś przygotowuje się do tego, aby stać się kiedyś organem rozrodczym, jest krtań. Dzisiaj może ona powodować tylko falowanie powietrza; oddawać powietrzu tylko to, co zawarte jest w słowie. W przyszłości będzie to nie tylko słowo ze swym rytmem; w przyszłości to, co wyda krtań, będzie prześwietlone wnętrzem człowieka, przeniknięte jego własną fizycznością. Tak jak dzisiaj krtań wydaje słowo, które staje się tylko falą powietrzną, tak kiedyś, w przyszłości, wychodzić będzie na świat z krtani człowieka odbicie jego najgłębszej istoty - jego własny wizerunek. Człowiek wydawać będzie z siebie potomstwo w ten sposób, że będzie tego drugiego, nowego człowieka wypowiadał. Tak będzie się rodził w przyszłości - wypowiadany przez innego człowieka. Takie sprawy rzucają światło na pewne zjawiska w naszym otoczeniu, których nie jest w stanie wyjaśnić żadna wiedza przyrodnicza. Ta przyszła forma rozmnażania, oparta znowu na jednej płci, zajmie miejsce dawnych form rozrodczych. Dlatego w organizmie męskim zachodzi pewne przeobrażenie krtani w okresie dojrzewania płciowego; zjawisko to nazywamy mutacją głosu. Głos się obniża. Jest to wyraźna wskazówka, że zachodzi tu pewien związek między dwoma procesami organizmu. W ten sposób wiedza tajemna oświetla i wyjaśnia zjawiska, których zewnętrzna wiedza często nie jest w stanie wytłumaczyć. I tak jak krtań człowieka ulegnie przeobrażeniu, podobnie przekształci się jego serce. Jest to organ ściśle związany z obiegiem krwi w organizmie ludzkim. Wiedza współczesna wyobraża sobie serce jako rodzaj pompy; jest to groteskowe i fantastyczne ujęcie. Siłą poruszającą krew są uczucia, które żyją w duszy człowieka. Dusza więc wprawia w ruch krew, a serce bije, bo krew je pobudza. W rzeczywistości dzieje się więc wprost przeciwnie niż to podaje wiedza materialistyczna. Tylko że dzisiaj człowiek nie umie jeszcze dowolnie kierować swoim sercem; pod wpływem strachu serce uderza coraz szybciej, gdyż uczucie to wpływa na krew, która z kolei przyspiesza bicie serca. To, co dzisiaj przebiega niezależnie od woli człowieka, będzie kiedyś, na wyższym stopniu rozwoju, całkowicie w jego władzy; człowiek będzie mógł dowolnie wprawiać w ruch swoją krew i poruszać sercem tak, jak dziś porusza np. muskułami ręki. Szczególna budowa serca jest dla dzisiejszej nauki nierozwiązaną zagadką. Ma ono bowiem włókna mięśniowe poprzeczne, co w organizmie ludzkim spotyka się tylko w mięśniach zależnych od woli człowieka. Dlaczego? Dlatego że serce nie jest jeszcze u kresu swojego rozwoju, jest organem przyszłości, ma dojść do tego, że stanie się mięśniem zależnym od woli człowieka. Stąd też jego struktura wykazuje założenia tego przyszłego rozwoju. W ten sposób wszystko, co dzieje się w duszy, ma swój wpływ na budowę ciała fizycznego. Jeżeli wyobrazimy sobie człowieka, który stwarza podobne sobie istoty wypowiadając słowo, człowieka, którego serce stało się mięśniem podległym jego woli, który zdołał przeobrazić jeszcze inne organy to będziemy mieli pewne pojęcie o przyszłości rodzaju ludzkiego w następnych inkarnacjach naszej planety. Na Ziemi człowiek osiągnie to, co można osiągnąć pod wpływem materii fizycznej zgęszczonej aż do minerału. Świat mineralny chociaż powstał jako ostatni, to jednak pierwszy zniknie z powierzchni świata, przynajmniej w dzisiejszej formie. Ciało człowieka nie będzie składać się wtedy z materii mineralnej, lecz z roślinnej. Zniknie wszystko, co dzisiaj w człowieku ma naturę mineralną. Świat mineralny będzie pokonany przez to, że człowiek rozwinie się ponownie do bytu roślinnego. Przejście w okres planetarny Jowisza związane będzie właśnie z odrzuceniem wszelkich składników mineralnych z organizmu człowieka i przejściem do stwarzania roślinnego. Potem człowiek przejdzie do stwarzania zwierzęcego, będą to jednak inne zwierzęta niż dziś. Gdy serce dojdzie do tego, że będzie mogło działać twórczo, wtedy człowiek tworzyć będzie w świecie zwierzęcym, tak jak dziś tworzy w zakresie świata mineralnego. Wtedy znajdziemy się w okresie planetarnym Wenus. I wreszcie, gdy będzie mógł wydawać sobie podobne istoty wypowiadając na świat własne odbicie, wtedy znajdziemy się u kresu naszego rozwoju, zadanie nasze będzie dokonane. Wtedy wypełni się słowo: "Pozwól nam stworzyć człowieka". Człowiek tylko wtedy rzeczywiście pracuje nad przemianą rodzaju ludzkiego, jeżeli przejmie się prawdą, że dusza tworzy i kształtuje ciało, a z czasem zupełnie je przeobrazi. Tylko dzięki myśleniu duchowemu, ezoterycznemu, nastąpi to, o czym mówiliśmy opisując przemianę serca i krtani. To, co człowiek dzisiaj myśli, tym w przyszłości będzie. Ludzie myślący materialistycznie sprawiają, że w przyszłości powstaną straszliwe istoty; ludzkość, w której żyją myśli pełne ducha, umożliwi w przyszłości wcielanie się w piękne ciała. Wpływ materialistycznego sposobu myślenia może pójść jeszcze dalej niż dziś. Dziś mamy dwa kierunki - materialistyczny, bardzo potężny, ogarniający całą Ziemię i duchowy, na razie jeszcze słaby, ograniczający się do małej garstki ludzi. Trzeba zauważyć różnicę pomiędzy rozwojem dusz i rozwojem ras. Nie sądźcie, że dusze, tak jak rasy, przejdą w swoim rozwoju w jakieś formy groteskowe. Wszystkie dusze myślące materialistycznie pracują nad wykształceniem złej rasy, wszelka zaś praca zmierzająca ku uduchowieniu przyczynia się do wytworzenia rasy dobrej. Tak, jak produktem rozwoju człowieka są zwierzęta, rośliny i minerały, zatrzymane na dawnym szczeblu i cofnięte w rozwoju, podobnie i w przyszłości oddzieli się zła część ludzkości. Ciało, które do tego czasu stanie się w pewnym stopniu miękkie i plastyczne, będzie zewnętrznie odzwierciedlać wewnętrzne zło duszy. Będzie to zależeć całkowicie od ludzi, czy pojedyncze dusze wcielać się będą w ciała tej złej rasy, czy też przez pracę ducha wzniosą się na duchowy poziom dobrej. Są to rzeczy, które musimy wiedzieć, jeżeli chcemy iść w przyszłość z rzeczywistą wiedzą. W przeciwnym razie idziemy przez świat z zawiązanymi oczami. Powinniśmy poznać siły, które działają w ludzkości i liczyć się z nimi. Poznanie dla samego tylko poznania byłoby egoizmem. Kto dąży do poznania tylko po to, aby się wedrzeć w wyższe światy, ten postępuje samolubnie. Kto jednak pragnie poznanie duchowe wnieść bezpośrednio w praktykę życia codziennego, ten pracuje dla przyszłego rozwoju ludzkości. Widzimy więc, że duchowy prąd ma ściśle określony cel - ukształtowanie przyszłej ludzkości. Celu tego nie można osiągnąć inaczej, jak tylko przez przyjęcie duchowej wiedzy ezoterycznej. Zajmowanie się wiedzą duchową jest wielkim i ważnym zadaniem. Kto zadanie to wiąże z rozwojem, ten odczuwa je jako obowiązek, a nie żądzę. Im lepiej to zrozumiemy, tym szybszym krokiem zbliżać się będziemy do przeobrażeń związanych z przejściem w szósty okres kulturowy. Tak jak w okresie Atlantydy, w pobliżu Irlandii, grupka ludzi bardziej od innych rozwinięta rozpoczęła wędrówkę na Wschód, tak teraz naszym zadaniem jest usilne dążenie do przejścia w następny okres, który będzie dźwignięciem się ludzkości na wyższy duchowy szczebel. Musimy próbować wydźwignąć się z materializmu i dlatego towarzystwa o podstawach duchowych powinny skupić wszystkie siły, aby spełnić swe istotne zadanie, być przewodnikami ludzkości w epoce przełomu. Nie z zarozumiałości lub pychy, ale z obowiązku. Pewna grupa ludzi musi zebrać się do wspólnej pracy, aby przygotować tę przyszłość. Nie chodzi tu o zgromadzenie się w jakimś określonym miejscu. Wszelkie pojęcia czysto przestrzennego zbliżenia się straciły swoje znaczenie, gdyż nie chodzi tu już o rodzinne lub narodowe pokrewieństwo, lecz o to, aby ludzie na całej Ziemi spotkali się duchowo, aby pozytywnie kształtować przyszłość. Dlatego właśnie w czasie największego pogrążenia ludzkości w materię, czterysta lat temu, bractwo różokrzyżowców oceniło tak wysoko praktyczną mądrość, która pragnie rzucić światło na wszelkie zagadnienia życia codziennego. Jest to rozwój, który zmierza naprzód, do zjednoczenia wszystkich ludzi w duchu, a nie w kierunku degeneracji. Stąd nowa szkoła wtajemniczenia, obliczona wprost na to, by przeprowadzić ludzi ze starego w nowy cykl rozwojowy. I tak właśnie prawo rozwoju ludzkości łączy się z pojęciem wtajemniczenia. Wstecz / Spis treści XIV Dzisiaj chcemy mówić o wtajemniczeniu, czyli o ezoterycznej drodze szkolenia człowieka. Zajmiemy się dwiema metodami, które oparte są na znajomości kolejnych etapów rozwoju ludzkości. Trzeba sobie bowiem uświadomić, że w pewnej mierze prawdziwą mądrość można odnaleźć poznając wcześniejsze okresy rozwoju ludzkości. Mówiliśmy już, że w czasach atlantyckich człowiek widział mądrość we wszystkim, co go otaczało; im dalej sięgniemy w zamierzchłą przeszłość, w dawne stany świadomości, tym wyraźniej widzimy, jak bezpośrednio przeżywał człowiek siły twórcze przenikające cały świat, otaczające go zewsząd istoty duchowe. Wszystko co nas otacza, zawdzięcza swój byt tym jestestwom. Widzieć je - to właśnie oznacza poznać. Gdy ludzkość doszła w trakcie swojego rozwoju do obecnej formy świadomości - a stało się to dopiero w obecnym, piątym okresie poatlantyckim - zbudziła się w duszach tęsknota za powrotem do świata duchowego. Wiemy z poprzednich wykładów, jak przejawiała się u starożytnych Hindusów ta głęboka tęsknota i pragnienie poznania duchowości ukrytej za otaczającym człowieka światem zjawisk fizycznych. Jak powstał ów pogląd, że wszystko, co na nas Ziemi otacza, jest marą senną, złudzeniem, że jedynym naszym zadaniem jest osiągnięcie dawnej mądrości, która żyła i działała w zamierzchłych czasach. Uczniowie dawnych mędrców, tzw. świętych Rischi, wstępowali na drogę prowadzącą za pomocą jogi do oglądu światów, z których ludzie niegdyś zstąpili na Ziemię. Dążeniem ich był powrót w świat ducha, daleko od tego wszystkiego, co było dla nich mają. Jest to jedna z dostępnych człowiekowi dróg rozwoju. Najnowsza jednak droga poznania - to droga różokrzyżowców. Prowadzi ona człowieka nie w przeszłość, lecz w przyszłość, ku stanom, jakie człowiek będzie przeżywał w przyszłości; uczy go, za pomocą ściśle określonych zasad, rozwijać mądrość, która w nim drzemie. Tę właśnie drogę wskazał twórca ezoterycznego prądu różokrzyżowców, znany pod zewnętrznym imieniem Christiana Rozenkreutza. Mamy tu do czynienia ze ściśle określoną metodą - ale nie należy wyciągać stąd wniosku, że droga ta nie jest chrześcijańska. Jest to chrześcijańska droga wtajemniczenia, przystosowana do współczesnych warunków życia, która leży pomiędzy jogą a tzw. właściwą chrześcijańską drogą rozwoju. Ta droga rozwoju przygotowywała się częściowo już długo przed nastaniem chrześcijaństwa. Jej prekursorem był Dionizos Aeropagita, wielki wtajemniczony, który w ezoterycznej szkole Pawła w Atenach prowadził szkolenie, z którego wyszła cała późniejsza ezoteryczna mądrość. Obie drogi ezoterycznego szkolenia dostępne są dla naszego Zachodu. Wszystko, co związane jest z naszą kulturą i życiem, pod wpływem szkoły czysto chrześcijańskiej lub szkoły różokrzyżowców podnosi się i przeobraża w zasadę wtajemniczenia. Droga czysto chrześcijańska jest dla dzisiejszych ludzi trudna i dlatego właśnie istnieje druga droga, droga różokrzyżowców, dla ludzi, którzy muszą żyć w obecnych czasach. Kto dzisiaj chce iść dawną drogą chrześcijańskiego wtajemniczenia, musi mieć możność izolowania się na jakiś czas od życia zewnętrznego, aby tym intensywniej wejść potem w codzienne życie. Tymczasem drogą różokrzyżowców może iść każdy, niezależnie od swojego zawodu i sytuacji życiowej. Spróbujmy scharakteryzować drogę czysto chrześcijańską. Metoda ta jest opisana w najgłębszym z pism chrześcijańskich, choć najmniej rozumianym przez teologów, a mianowicie w Ewangelii św. Jana. Naukę tę znajdujemy również w Apokalipsie. Ewangelia św. Jana to cudowna księga; trzeba nią jednak żyć, a nie tylko ją czytać. Żyć nią można wtedy, jeżeli się zrozumie, że to, co w niej jest napisane, stanowi wskazówki i pouczenia dla życia wewnętrznego. Chrześcijańska droga wtajemniczenia wymaga od ucznia, aby Ewangelia św. Jana stanowiła dla niego księgę do medytacji. Zasadniczym warunkiem, który nie odgrywa takiej roli przy wtajemniczeniu różokrzyżowców, jest bezwzględna wiara w osobowość Jezusa Chrystusa. Trzeba wierzyć, że ten Najwyższy Duch, który przewodził Duchom Słońca w ciągu słonecznego okresu Ziemi, wcielił się fizycznie w Jezusa z Nazaretu, że postać Jezusa była czymś dużo wyższym niż skromny i cichy mieszkaniec Nazaretu, czymś innym niż taka indywidualność jak Sokrates, Platon czy Pitagoras. Trzeba rozumieć wielką, zasadniczą różnicę między Nim a wszystkimi innymi. Jeżeli chce się przejść wtajemniczenie czysto chrześcijańskie, trzeba w Nim widzieć Boga-człowieka, jedynego w swej naturze. W przeciwnym razie w duszy ucznia zabraknie tego zasadniczego tonu uczuciowego, przy którym budzą się wyższe władze duszy. Dlatego też uczeń musi rzeczywiście wierzyć w to, co głosi Ewangelia św. Jana: "Na początku było Słowo (Logos), a Słowo było u Boga" itd., aż do słów: "A Słowo (Logos) stało się Ciałem i mieszkało między nami". Ten sam Duch, który był wodzem duchów słonecznych i który złączył się z przeobrażeniami naszej planety, którego nazwać też możemy Duchem Ziemi, mieszkał pośród nas w osłonach ludzkiego ciała, wcielony rzeczywiście w ciało fizyczne. W to musi człowiek wierzyć, jeżeli zaś na razie nie może, to niechaj lepiej obierze inną drogę wtajemniczenia. Kto jednak może spełnić ten zasadniczy warunek i we właściwym medytacyjnym nastroju co rano, w ciągu tygodni i miesięcy, rozmyśla początek Ewangelii św. Jana, aż do słów: "pełne poświęcenia i prawdy" - i to w taki sposób, że je nie tylko rozumie, ale nimi żyje - ten poczuje w duszy siłę rozbudzającą tych słów; nie są to bowiem zwykłe słowa, budzą one w duszy ożywiające siły. Uczeń musi mieć jedynie cierpliwość, aby ciągle na nowo do nich wracać, dzień po dniu; wtedy, pod wpływem pewnych ściśle określonych uczuć, budzą się w nim siły potrzebne do tego, aby przejść chrześcijańską drogę wtajemniczenia. Jest to droga bardziej wewnętrzna, natomiast na drodze wtajemniczenia metodą różokrzyżowców uczucia budzą się przez zetknięcie człowieka ze światem zewnętrznym. Droga chrześcijańskiego wtajemniczenia jest drogą siedmiostopniowego budzenia uczuć. Do tego dochodzą jeszcze inne ćwiczenia, które przekazać można tylko bezpośrednio, w zależności od charakteru danego człowieka. Zasadniczym jednak ćwiczeniem jest przeżywanie trzynastego rozdziału Ewangelii św. Jana w sposób, który dalej opiszemy. Nauczyciel mówi do ucznia: “Musisz rozwinąć w sobie pewne ściśle określone uczucia. Wyobraź sobie roślinę, która wyrasta z gleby; wzniosła się ona ponad poziom mineralnej gleby, a jednak jej potrzebuje. Ona - wyższa istota - nie mogłaby istnieć bez tej niższej. Gdyby roślina mogła myśleć, musiałaby tak mówić do ziemi: wzniosłam się wprawdzie wyżej niż ty, a jednak nie mogłabym istnieć bez ciebie. I przejęta uczuciem wdzięczności musiałaby się skłonić przed ziemią. I tak samo zwierzę przed rośliną, gdyż i ono nie mogłoby istnieć bez rośliny; i tak samo człowiek przed zwierzęciem. Gdy zaś człowiek osiągnie wyższy stopień rozwoju, musi powiedzieć sobie: Nigdy bym tu nie doszedł, gdyby nie niższe stopnie bytu. I pełen wdzięczności skłonić musi głowę przed nimi, one to bowiem sprawiły, że mógł iść dalej. Żadna istota na świecie nie mogłaby istnieć, gdyby nie niższe istoty, którym winna jest za to wdzięczność. Tak też i Chrystus, Najwyższy Duch, nie mógłby istnieć bez swoich najbliższych dwunastu uczniów. Jakże potężne jest uczucie wdzięczności i czci, jakie bije z trzynastego rozdziału Ewangelii św. Jana: "On, Najwyższy Duch, umywa nogi uczniom swoim". To właśnie uczucie budzi się w duszy, gdy uczeń w ciągu tygodni i miesięcy kontempluje tę chwilę i coraz głębiej odczuwa, jak wszystko, co wzniosło się na wyższy poziom, z wdzięcznością pełną czci spoglądać winno ku niższemu stworzeniu, które umożliwiło mu życie. Jest to właśnie pierwszy z siedmiu zasadniczych tonów uczuciowych. W momencie gdy człowiek dostatecznie już przepoi się tym uczuciem, pojawia się pewien objaw zewnętrzny oraz wewnętrzna wizja. Zewnętrzny objaw polega na tym, że człowiek czuje jakby stopy jego obmywała woda, w wizji zaś, która pojawia się w jego duszy, widzi siebie samego, jako Chrystusa obmywającego stopy dwunastu swoim uczniom. Jest to pierwszy stopień obmywanie stóp. To, co opisuje trzynasty rozdział Ewangelii św. Jana, jest nie tylko wydarzeniem historycznym; przeżyć to może każdy. Jest to zewnętrzny symptom oznaczający, że człowiek w swym życiu uczuciowym doszedł do pewnego poziomu, i jeżeli dojdzie do tego poziomu, to objaw ten musi wystąpić. Drugi stopień to biczowanie. Przechodzi go uczeń, zagłębiając się w następujące myśli: "Jak to będzie, gdy ze wszystkich stron spadną na ciebie udręczenia i smagać cię będzie ból? Musisz wytrwać i nie ugiąć się, musisz być odporny na wszelkie cierpienia, jakie tylko życie przynieść ci może i wszystko musisz znieść". Jest to drugie uczucie, jakie uczeń musi w sobie obudzić. Zewnętrzny objaw tego stopnia to uczucie swędzenia i drżenia na całej powierzchni ciała; wewnętrznym zaś znakiem jest obraz, w którym człowiek widzi siebie samego jako ofiarę biczowania; początkowo widzi to we śnie, potem w postaci wizji. Trzeci stopień to koronowanie cierniem. W ciągu tygodni i miesięcy pogrąża się uczeń w następujących myślach i uczuciach: "Jak to będzie, jeżeli przyjdzie ci znosić w życiu nie tylko ból i cierpienia, ale jeżeli naigrawać się będą z największych twoich świętości, z twojej duchowej istoty?" I znowu nie wolno mu się skarżyć, znowu musi wytrwać i nie ugiąć się. Dokonana praca wewnętrzna musi dać uczniowi siły, dzięki którym przetrwa szyderstwa i naigrywanie. Choćby wszystkie moce sprzysięgły się przeciw jego duszy, on się nie zachwieje. A wtedy w wizji pokazuje mu się obraz jego własnej postaci w cierniowej koronie, i czuje zewnętrzny ból w głowie. Jest to znak, że uczeń dostatecznie daleko doszedł w świecie uczuć, aby wznieść się znowu o jeden stopień. Czwartym stopniem jest ukrzyżowanie. Uczeń znowu musi rozwinąć w sobie określone uczucie. Dzisiaj człowiek utożsamia swe ciało ze swoim ja. Kto chce przejść wtajemniczenie chrześcijańskie, musi przyzwyczaić się nieść swoje ciało przez świat w taki sposób, jak niesie się jakiś obcy przedmiot, np. stół. Własne ciało musi stać mu się obce; wnosi je do pokoju i wynosi jak każdy inny przedmiot. Jeżeli człowiek dostatecznie rozwinie w sobie to czwarte uczucie, to przechodzi tzw. próbę krwi. Występują u niego tzw. stygmaty. Na dłoniach, stopach i prawym boku występują zaczerwienienia skóry, będące obrazem ran Chrystusa. Jeżeli uczeń dzięki sile tego uczucia doprowadzi do uzewnętrznienia się tego objawu, wtedy zjawia się i wewnętrzny objaw, astralny; człowiek w duszy widzi się ukrzyżowanym. Piąty stopień to śmierć mistyczna. Człowiek czuje się coraz bardziej cząstką całego świata. Myśli: "Tak samo jak palec u ręki, tak i ja nie jestem bynajmniej samodzielną istotą. Czuję się złączony z całym światem, przynależę do całego świata". A potem doznaje takich przeżyć, jak gdyby wszystko wokół niego pogrążało się w ciemności, jak gdyby ogarniał go zewsząd czarny mrok, niby coraz gęstsza zasłona. Na tym etapie wtajemniczony poznaje w całej rozciągłości ból i nędzę, zło i utrapienie, jakie ciążą na wszelkim stworzeniu. I to jest zstąpienie do piekieł, które każdy musi przeżyć. Potem następuje jakby rozdarcie zasłony i przed wzrokiem ucznia otwierają się światy ducha. To się nazywa rozdarciem zasłony. Szósty stopień to złożenie do grobu i zmartwychwstanie. Gdy uczeń jest już tak daleko, musi sobie powiedzieć: "Nauczyłem się już patrzeć na moje ciało jak na coś obcego. Teraz jednak wszystko, co widzę na świecie, muszę traktować tak samo jak moje własne ciało! Składa się ono przecież z tych samych pierwiastków co świat zewnętrzny! Każdy kwiat, każdy kamień jest mi równie bliski jak moje własne ciało". Wtedy człowiek pogrzebany jest w ziemskim globie. Ten stopień łączy się zawsze z nowym obudzeniem się do życia; człowiek czuje się zjednoczony z najwyższym duchem przewodnim naszej planety, z Duchem Chrystusa, który mówi: "Kto pożywa chleb mój, ten stąpa po moim ciele". Siódmego stopnia, wniebowstąpienia, opisać się nie da. Trzeba by mieć duszę, dla której mózg nie jest już narzędziem myślenia. Aby odczuwać to, co przechodzi wtajemniczony na tym etapie, trzeba mieć duszę, która mogłaby to uczucie przeżyć. Istota chrześcijańskiego wtajemniczenia polega więc na przechodzeniu przez stany głębokiej pokory i oddania; kto je przejdzie w całej pełni, ten przeżywa zmartwychwstanie w duchowych światach. Nie każdy jednak może tego dzisiaj dokonać, dlatego istnieje inna metoda prowadząca w wyższe światy. Jest to właśnie metoda różokrzyżowców. Opiszemy ją również w siedmiu stopniach, które dadzą nam pewne wyobrażenie o przeżyciach duszy w tym szkoleniu. Część tych wiadomości można znaleźć w książce p.t. "Jak uzyskać poznanie wyższych światów", częściowo jednak są to wiadomości, które otrzymać można tylko bezpośrednio od innego człowieka. Nam chodzi jedynie o ogólne pojęcie o tym, co daje człowiekowi ta droga. Ma ona również siedem stopni, ale ścisła kolejność w pokonywaniu ich nie jest konieczna, zależy to raczej od indywidualności ucznia. Również i wskazówki, jakie daje nauczyciel, są w każdym wypadku dostosowane do danej indywidualności. Stopnie na drodze różokrzyżowców są następujące: studium, poznanie imaginatywne, czyli obrazowe, poznanie inspiracyjne, czyli czytanie pisma tajemnego, przygotowanie kamienia mądrości, powiązanie makrokosmosu z mikrokosmosem, wżycie się w makrokosmos, boska szczęśliwość. Studium w tym znaczeniu, w jakim stanowi pierwszy stopień inicjacji różokrzyżowców, jest to umiejętność zagłębienia się w myśli, które nie odpowiadają fizycznej rzeczywistości, lecz pochodzą z wyższych światów, co nazwać by można "czystą myślą". Dzisiaj, co prawda, nawet filozofowie zaprzeczają niejednokrotnie istnieniu "czystej myśli"; mówią, że w każdej myśli musi być jakaś pozostałość wrażeń zmysłowych. A jednak tak nie jest. Prawdziwego koła nikt nigdy nie widział, trzeba je widzieć w myśli. To, co widzimy, gdy narysujemy koło na tablicy, jest jedynie skupieniem cząstek kredy. Do prawdziwego koła dojść możemy tylko niezależnie od wszelkich przykładów, jakich dostarcza nam fizyczna rzeczywistość. Tak więc matematyka daje nam przykład myślenia ponadzmysłowego. W innych dziedzinach również musimy nauczyć się takiego myślenia. Wtajemniczeni stosowali je zawsze, gdy chodziło o naturę człowieka. Teozofia różokrzyżowców jest właśnie takim poznaniem nadzmysłowym, a studiowanie jej, tak właśnie jak to wspólnie robimy, jest pierwszym stopniem szkolenia różokrzyżowców. Ludziom zdaje się często, że zajmowanie się naturą człowieka i jej składnikami, zagłębianie się w zamierzchłe okresy rozwoju ludzkości lub w kolejne okresy planetarne jest czymś niepotrzebnym; woleliby raczej rozwijać i hodować w sobie piękne uczucia; nie mają natomiast ochoty naprawdę poważnie studiować. A jednak nawet najpiękniejsze uczucia rozbudzone w duszy nie wystarczą, nie dadzą nam dostatecznej siły, aby wznieść się w świat ducha. Droga różokrzyżowców nie dąży bezpośrednio do rozwijania uczuć, sprawia natomiast, że zetknięcie się z prawdziwą rzeczywistością wyższych światów samo budzi uczucia. Jako pewnego rodzaju bezwstyd odczuwałby różokrzyżowiec okazywanie swych uczuć przed innymi. Wprowadza on ludzi w bieg rozwoju ludzkości wiedząc, że wtedy uczucia budzą się same. Stawia ich wobec kolejnych przeobrażeń naszej planety w przestrzeniach świata, a gdy dusza przeżyje te fakty, sama mocno ogarnia w sobie uczucia. Wszelkie opowiadanie, jakoby należało odwoływać się wprost do uczuć, płynie z wygodnictwa, z lenistwa myślowego. Wiedza duchowa różokrzyżowców dąży do tego, aby rzeczywistość mówiła sama za siebie; jeżeli te myśli przedostaną się do uczuć i opanują je, będzie to droga właściwa. Różokrzyżowiec pragnie, aby do człowieka mówiły koleje wydarzeń kosmicznych, aby przemówiła prawda świata. Jest to najbardziej bezosobisty sposób pouczania o światach duchowych. Nie ma znaczenia, kto jest nauczycielem, chodzi bowiem o to, co dany człowiek może powiedzieć o najistotniejszych prawdach kosmicznych, a nie o to, kto o nich opowiada. Dlatego na ezoterycznej drodze różokrzyżowców wykluczone jest wszelkie osobiste uwielbienie dla nauczyciela. Nie wymaga on tego i nie potrzebuje. Pragnie on mówić uczniowi o tym, co istnieje poza nim. Kto pragnie dotrzeć do wyższych światów, ten musi przyzwyczaić się do sposobu myślenia, przy którym jedna myśl wypływa z drugiej. O takim właśnie myśleniu traktują książki pt. "Filozofia wolności" oraz "Prawda a nauka". Książki te nie są napisane tak, aby można było np. wziąć z nich jakąś myśl i wstawić w inne miejsce. Są napisane w sposób podobny do powstawania organizmu: jedna myśl wyrasta z drugiej. Nie mają one nic wspólnego z człowiekiem, który je pisał; autor zdał się całkowicie na to, co myśli wypracują w nim same przez się, na to, jak same różnicują się i układają w całość. Tak więc dla człowieka, który na to studium zapatruje się jak na coś w sobie samym skończonego, okres ten będzie zapoznawaniem się z elementarnymi prawdami wiedzy duchowej; dla tego zaś, kto chce iść dalej, będzie to zagłębianie się w konstrukcję myślową, w której jedna myśl wypływa z drugiej, w której myśl sama z siebie snuje swój wątek. Drugi stopień na tej drodze to poznanie imaginatywne, które dołącza się do tego, co człowiek zdobył w okresie studium drogą myślenia. Studium daje wprawdzie podstawy, ale wymaga opracowania, dopełnienia przez własne poczucie imaginatywne. Tak np. w jednym z ubiegłych wykładów wspomnieliśmy o tym, że człowiek słysząc echo, może odczuć w nim podźwięk procesów, które w okresie Saturna były codzienną rzeczywistością. Otóż istnieje możliwość, aby w podobny sposób odczuwać wszystko w naszym otoczeniu jako zewnętrzny wyraz wewnętrznych procesów duchowych. Ludzie chodzą po Ziemi sądząc, że jest ona jedynie zlepkiem skał i kamieni. Tymczasem należy zrozumieć, że wszystko jest rzeczywiście fizycznym wyrazem Ducha, który stanowi istotę Ziemi. Podobnie jak dusza ożywia ciało, tak Duch zamieszkujący naszą ziemską planetę znajduje w niej dla siebie zewnętrzny wyraz. Gdy ludzie nauczą się patrzeć na Ziemię jak na istotę złożoną z duszy i ciała, wtedy dopiero zrozumieją to, co Goethe miał na myśli mówiąc: "Wszystko doczesne jest tylko podobieństwem". Patrząc na człowieka, któremu po twarzy spływają łzy, nie dociekamy za pomocą praw fizyki, z jaką szybkością te łzy się toczą, lecz traktujemy je jako wyraz smutku jego duszy. Podobnie jak uśmiech jest dla nas wyrazem wesołego nastroju. Uczeń musi dojść do tego, aby idąc łąką odczuwać w każdym kwiecie zewnętrzny wyraz żywej istoty, wyraz utajonego Ducha Ziemi. Niby perliste łzy przemawiają do niego niektóre kwiaty inne znów są radosnym uśmiechem Ducha Ziemi. Każdy kamień, każda roślina, każdy kwiat, wszystko jest zewnętrznym wyrazem utajonego Ducha Ziemi, jak gdyby wyrazem twarzy, który przemawia do niego. Do takiego przeżywania dążył uczeń św. Graala i różokrzyżowiec. Nauczyciel mówił do ucznia: "Spójrz na kielich kwiatu, jak się otwiera na przyjęcie promieni słonecznych; promienie te budzą w nim czyste siły twórcze, które drzemały w roślinie. Dlatego promień słoneczny nazywamy świętą włócznią miłości. A teraz spójrz na człowieka: stoi on wyżej niż roślina, posiada podobne organy; co jednak w roślinie jest całkowicie czyste i nieskalane, w człowieku przeniknięte jest popędem i żądzą. Przyszłość naszego rozwoju polega na tym, że kiedyś znowu w niepokalanej czystości będzie człowiek wydawał na świat swój obraz i podobieństwo przez wypowiadanie za pomocą organu, który wówczas pełnić będzie funkcje rozrodcze. I tak jak kielich kwiatu w nie zakłóconej, niepokalanej harmonii otwiera się na przyjęcie świętej włóczni miłości, tak samo człowiek w nastroju niezmąconej harmonii, wolny od popędów i żądz, zwracać się będzie ku promieniom duchowej mądrości, które zapłodnią go, aby mógł wydać podobną sobie istotę. Tym organem będzie w przyszłości nasza krtań". Takie nauki odbierał uczeń Graala: "Roślina na swym niskim stopniu bytu ma nieskalany kielich. Człowiek go stracił, obniżył więc stopień swego rozwoju przez nieczysty element żądzy. Ale ten utracony kielich musi człowiek odzyskać, musi go sobie stworzyć na nowo z uduchowionych promieni słonecznych, rozwinąć i ukształtować w sobie to, co stanie się w przyszłości czarą Graala". Tak więc uczeń nosił w swej duszy wysoki ideał. To, co drogą powolnego rozwoju staje się udziałem całej ludzkości, wtajemniczony przeżywa już wcześniej. Pokazuje on nam w obrazach cały rozwój ludzkości, obrazy te działają zaś zupełnie inaczej niż abstrakcyjne pojęcia dzisiejszej doby materializmu. Jeżeli wyobrażamy sobie rozwój świata w tak wzniosłych i potężnych obrazach jak np. św. Graal, jesteśmy pod innym wpływem niż wtedy, kiedy przyjmujemy zwykłą wiedzę, która nie jest w stanie wywrzeć żadnego głębszego działania na nasz organizm fizyczny i duchowy. Poznanie imaginatywne działa na nasze ciało eteryczne, przez nie zaś na krew, krew zaś jest pośrednikiem, który z kolei przeobraża nasz organizm. Ludzie w coraz większym stopniu będą mogli oddziaływać na swój organizm poprzez ciało eteryczne. Wszelkie poznanie imaginatywne oparte na prawdzie jest więc jednocześnie elementem uzdrawiającym, leczącym; uzdrawia krążącą krew. Poznanie imaginatywne jest najlepszym wychowawcą, jeżeli tylko człowiek ma w sobie tyle oddania dla prawdy, aby mogła ona działać na niego. Trzeci stopień to czytanie tajemnego pisma. Czytać pismo tajemne, to nie tylko oglądać poszczególne obrazy, ale poddać się jeszcze działaniu, jakie wywiera ich wzajemny stosunek. Z wzajemnej relacji obrazów powstaje to, co nazywamy pismem tajemnym. Linie sił, które przenikają twórczo świat, uczeń zaczyna poprzez imaginację porządkować w pewne kształty oraz zespoły barw; zaczyna uczyć się odczuwać ich wewnętrzny związek; działa to jak duchowy dźwięk, harmonia sfer, gdyż takie kształty odpowiadają prawdzie, są odbiciem rzeczywistości kosmicznej. Nasze zwykłe pismo jest ostatnią dekadencką pozostałością, naśladowaniem dawnego pisma tajemnego. Do czwartego stopnia, zwanego przygotowaniem kamienia mądrości, dochodzi się przez ćwiczenia zmieniające proces oddychania. Jeżeli człowiek oddycha tak, jak mu każe jego natura, nie może obejść się bez roślin. Gdyby ich nie było, nie mógłby w ogóle żyć, gdyż roślina dostarcza mu tlenu, a sama przyswaja dwutlenek węgla, który człowiek wydycha. Roślina buduje z niego swój organizm, a oddaje tlen. W ten sposób człowiek zawdzięcza światu roślinnemu ciągłą odnowę zapasów tlenu. Ludzkość nie mogłaby istnieć bez swego otoczenia; wyeliminujmy świat roślinny, a w krótkim czasie wymrze cała ludzkość. Mamy więc obieg: wdychamy tlen, który roślina wydycha, wydychamy dwutlenek węgla, który roślina wdycha i z którego buduje organizm. Roślina związana jest z organizmem człowieka, jest narzędziem utrzymującym go przy życiu. To, jak roślina buduje sobie organizm z węgla zawartego w dwutlenku węgla, widzimy na przykładzie węgla kamiennego, który jest przecież zwłokami roślin. Metoda różokrzyżowców prowadzi do określonego uregulowania procesów oddechowych, do wykształcenia w sobie organu, który może w człowieku przemieniać dwutlenek węgla w tlen. To, co dzisiaj dokonuje się w roślinie, poza człowiekiem, będzie się kiedyś dokonywać wewnątrz organizmu ludzkiego za pomocą organu, który człowiek może już teraz rozwijać w sobie poprzez pracę ezoteryczną. Przez opanowanie i przeobrażenie procesu oddechowego człowiek wyrobi w sobie we własnym wnętrzu narzędzie do wytwarzania tlenu; zmieni swą naturę z mineralnej na roślinną. Będzie zatrzymywać w sobie dwutlenek węgla i z niego tworzyć ciało; dlatego też jego ciało będzie kiedyś bardziej podobne do rośliny, a wtedy będzie się mogło spotkać ze świętą włócznią miłości. Wtedy udziałem wszystkich ludzi będzie świadomość, jaką dzisiaj zdobywa wtajemniczony, wznosząc się w wyższe światy. Opisaliśmy przemianę ludzkiej materii w taką substancję, której podstawą jest dwutlenek węgla. To właśnie jest alchemia, która prowadzi człowieka do tego, aby budował własne ciało w podobny sposób, jak to dzisiaj czynią rośliny. Nazywa się to przygotowaniem kamienia mądrości, a węgiel jest zewnętrznym tego symbolem. Węgiel jednak dopiero wtedy staje się kamieniem mądrości, gdy człowiek potrafi go w sobie wytworzyć przez unormowanie procesu oddychania. Wskazówki dotyczące tego stopnia otrzymać można tylko ustnie; otacza je głęboka tajemnica i dopiero po gruntownym przygotowaniu i zupełnym oczyszczeniu uczeń może zbliżyć się do tego misterium. Gdyby nauka ta była dostępna ogółowi, to ludzie nie oczyszczeni z niskiego egoizmu mogliby używać tych najwyższych tajemnic dla zaspokajania najniższych pragnień. Piąty stopień to związek makrokosmosu z mikrokosmosem. Jeżeli spojrzymy na rozwój ludzkości, to widzimy, że to, co dzisiaj jest w człowieku, powstało stopniowo i dołączyło się z zewnątrz. Z poprzednich wykładów wiemy że gruczoły wydzielania wewnętrznego rosły w okresie słonecznym na powierzchni planety, tak jak dziś gąbki. Ciało nasze jest mozaiką tego, co dawniej rozpościerało się na zewnątrz. Każda cząstka naszego ciała fizycznego, eterycznego i astralnego, znajdowała się gdzieś poza nami i to jest właśnie makrokosmos w mikrokosmosie. Nawet i dusze nasze przebywały kiedyś na zewnątrz, w boskości. Każdy szczegół naszego organizmu odpowiada czemuś, co jest w kosmosie, poza nami. Powinniśmy te związki przeżyć prawidłowo. Wiemy, że punkt pomiędzy brwiami, u nasady nosa, może być dla nas symbolem procesu powolnego przenikania świata zewnętrznego w mikrokosmos ludzkiego organizmu. Jeżeli zagłębimy się medytacyjnie w organ, o którym mowa, starając się przeniknąć jego istotę, możemy dojść do poznania tej części kosmosu, która odpowiada temu punktowi. W podobny sposób możemy poznać, czym jest istotnie krtań oraz siły, które ją uformowały. Tak oto poznajemy makrokosmos, zagłębiając się w poznanie własnego ciała. Nie chodzi o to, byśmy mówili. "Bóg mieszka w człowieku - chcę znaleźć tego Boga w sobie", bo wtedy znaleźlibyśmy tylko małego człowieczka, który puszy się i nadyma, aby się wydać bogiem. Przy takim sposobie myślenia nie doszlibyśmy nigdy do prawdziwego poznania. Dążyć do poznania drogą teozofii różokrzyżowców jest znacznie mniej wygodnie i wymaga to konkretnej pracy. Ale świat pełen jest cudów i nieopisanego piękna dla każdego, kto się w nim zagłębi. Trzeba znaleźć Boga w niezliczonych Jego przejawach, a wtedy można Go znaleźć również w sobie samym. Dopiero wtedy zaczynamy poznawać Go w pełni. Świat jest jedną wielką księgą. Wszelkie stworzenia to litery w tej księdze, odczytać je musimy od początku do końca, a wtedy potrafimy czytać tajemnicę całej księgi mikrokosmosu i makrokosmosu. I nie będzie to już suchym, pojęciowym tylko rozumieniem, ale zjednoczy człowieka z całym światem. Człowiek odczuwać będzie w każdej rzeczy wyraz boskiego Ducha Ziemi. Gdy człowiek dojdzie do tego, wtedy każdy jego czyn wypływać będzie już samodzielnie z woli całego kosmosu. I to właśnie nazywamy boska szczęśliwością. Jeżeli jesteśmy w stanie myśleć w ten sposób, to idziemy drogą różokrzyżowców. Szkoła chrześcijańska opiera się bardziej na uczuciu, które człowiek rozwija w swojej duszy. Szkolenie różokrzyżowców poddaje człowieka działaniu wszystkich sił duchowych Ziemi, które żyją w jego otoczeniu fizycznym. One to budzą uczucie w jego duszy. Obie drogi są dla każdego otwarte. Człowiek o współczesnym sposobie myślenia, który ma podejście naukowe, może zawsze pójść drogą różokrzyżowców. Nauka współczesna może nawet być pomocą, jeżeli koleje powstawania światów śledzić będziemy nie tylko "litera po literze", ale jeżeli będziemy starali się przeniknąć do tego, co się poza nimi ukrywa, podobnie jak w książce nie poprzestajemy na przyglądaniu się tylko literom, lecz staramy się wyczytać zawarty w nich sens. Szukajmy Ducha ukrytego poza nauką, a wtedy nauka będzie dla nas jedynie literą, która tego Ducha wyraża. Wszystko, co mówiliśmy, nie obejmuje ani nie wyczerpuje zagadnień związanych ze szkoleniem różokrzyżowców. Stanowi jedynie wskazówki, które dają przybliżone pojęcie o tym, co można znaleźć na drodze poznania różokrzyżowców. Jest to droga wtajemniczenia dla ludzi współczesnych, dzięki której mogą oni oddziaływać na przyszłość. Przytoczyliśmy tutaj stopnie tej drogi, aby ją scharakteryzować, aby dać pewne pojęcie o tym, jak dzięki tej drodze człowiek zbliżyć się może do tajemnic wyższych światów. Wiedza duchowa jest konieczna dla dalszego postępu ludzkości. To, co musi się zdarzyć, aby nastąpiło przeobrażenie ludzkości, musi być dziełem samych ludzi. Kto w obecnej inkarnacji przyjmuje w siebie prawdę, przygotowuje się do tego, aby w przyszłych wcieleniach zdobywać coraz to głębsze prawdy. W ten sposób treść naszych wykładów łączy się w jedną całość. Mówiliśmy o tym, co ma być twórczym pierwiastkiem dla kultury przyszłości. Naukę tę podaje się dzisiaj do ogólnej wiadomości, gdyż wymaga tego przyszłość człowieka. Ludzie, którzy nie chcą przyjmować tej prawdy o przyszłości, żyją niejako na koszt innych. Kto ją przyjmuje, żyje dla innych, chociażby nawet pchała go do tego z początku egoistyczna tęsknota do wyższych światów. Jeżeli tylko droga jest dobra, to sama wypleni z nas do szczętu egoizm i najlepiej nauczy poświęcenia. Rozwój ezoteryczny konieczny jest w obecnym rozwoju ludzkości i dlatego musimy go zaszczepiać. Poważne, prawdziwe, rzeczowe dążenie do prawdy, które prowadzi do prawdziwego braterstwa, ma w sobie najpotężniejszą, czarodziejską wprost siłę jednoczenia ludzi. Powinno ono być środkiem do wielkiego, ostatecznego celu; do zjednoczenia ludzkości. Cel ten osiągniemy, jeżeli rzeczywiście będziemy kształtować w sobie to poznanie, jeżeli będziemy usiłowali w najszlachetniejszy, najpiękniejszy sposób nad tym pracować, dzięki temu bowiem możliwe będzie uświęcenie ludzkości. Wiedza duchowa przedstawia się nam nie tylko jako wielki ideał, ale równocześnie jako siła, która nas przenika, a z siły tej płynie poznanie. Wiedza duchowa stawać się będzie coraz bardziej popularna, coraz głębiej przenikać będzie wszystkie religijne i praktyczne dziedziny życia, gdyż jest ona czynnikiem rozwoju ludzkości. I z tą myślą prowadzone były nasze wykłady na temat teozofii różokrzyżowców. Jeżeli tę wiedzę rozumiemy nie tylko jako szereg oderwanych od życia prawd, ale tak, że dzięki poznanym prawdom budzą się w naszej duszy uczucia, to wtedy może ona działać bezpośrednio na życie. Jeżeli prawdy, które tu poznaliśmy, nie pozostaną jedynie w głowie, ale przedostaną się do serca, z serca zaś w ręce zajęte codzienną pracą, jeżeli przenikną we wszystkie nasze czyny, wtedy możemy powiedzieć, że posiadamy podstawy wiedzy duchowej. Wtedy rozumiemy to wielkie zadanie kultury, złożone w nasze ręce, a poznanie prawd ducha budzi w nas uczucia, które dzisiejsi wygodni ludzie chcieliby rozwijać wprost, bezpośrednio. Lubowanie się w rozkołysanych emocjach nie leży w zadaniach teozofii różokrzyżowców, dąży ona do tego, aby postawić przed naszymi oczami duchową rzeczywistość. Trzeba ją przyjmować aktywnie, musi być tworzona poprzez czyny; powinna budzić uczucia i przeżycia. W tym znaczeniu teozofia różokrzyżowców ma być właśnie potężnym impulsem dla świata uczuć. Jednocześnie jednak powinna wprowadzać nas bezpośrednio w świat postrzegania nadzmysłowego i prowadzić do wyższych światów. Taka była myśl przewodnia tych wykładów.