Stanisława Fleszarowa-Muskat:Kochankowie Róży Wiatrów. Jest to druga część całości:Milionerzy,Kochankowie Róży WiatrówStanisława Fleszarowa-Muskat:Kochankowie Róży Wiatrów. Copyright by Tadeusz Muskat ^530 Okładkę i strony tytułowe projektowałAndrzej Durowski Ilustrację na okładceDorota Gromczakiewic: Akc. ^[! [i Dwa zielone wzgórza biegną im naprzeciw. Kamienna Górai Oksywie. Coraz mniej morza jest międzystatkiem a brzegiem. Motorowiec"Tarnów" wraca do Gdyni z dalekowschodniego rejsuNa mostku padają polecenia, dzwoni telegraf. Pół naprzód! woła starszy oficer. Apotem: Pięć stopni wprawo! Jest, Pięć stopni w prawo powtarzasternik. Tak trzymać! Taktrzymać! Halo, maszyna! Pół godziny do pilota. W porządku! Pot godziny odpowiadają zmaszynowni. Mączka! mówi teraz starszy oficer, odetchnąwszy jak pozakończeniu przygotowańdo wielkiego święta. Poproście namostek kapitana. Mączka właśnie czekał, żeby to usłyszeć. Od dawna stoiw pogotowiu przydrzwiach i teraz zaledwie ma czas krzyknąć: Tak jest, chief Lecę po kapitana! i już dudnią jego butynaschodach, skaczepo dwastopnie, a wwąskim korytarzu mało conie przewraca stewarda z tacą. Ślepy jesteś? Nie widzisz, że niosę kawę dla starego? Nicsię nie stało. Ale mogło się stać, wiesz,jak kapitan lubi, kiedy jestchociaż jedna kropla na tacy. Wstał już? Wstał. Goli się. Wszyscy się golą, szalu chłopy dostają! Jakby tam wporciecała damska Gdynia -na nasczekała. Cała nie cała, ale trochę się babekzbierze. Każda poswego. Psiakrew! wzdycha Mączka. A człowiek wciąż bezprzydziału, Oto chyba nietrudno. Kiedy sięzdecydować nie mogę. Na lądzie każda mi siępodoba, tylko wyjdę w morze, a już mam wątpliwości. Zostaw teraz swojewątpliwościi otwórz drzwichwileczkę! Zapukam. Przyzwalającemruknięcie musi wystarczyć za zaproszenie. Mączka pręży się jak struna. Paniekapitanie,chief prosi na mostek. Pół godziny dopilota! Dobrze, zaraz idę odpowiada kapitan bez podniecenia. I pyta, gdy marynarz wciąż stoi w tejsamej pozie: Co jeszcze? Panie kapitanie wybucha Mączka Kamienna Góra! Z daleka już widać, że zielona! I co z tego? Proszę, panie kapitanie, jest kawa wtrąca steward. Jak to co z tego? zachłystuje się Mączka. Wiosnaw Gdyni! Kiedy wychodziliśmy w rejs, była jesień. A teraz zielono,pankapitan z mostku sam zobaczy. Myślałby ktoś, że szliśmy przez cały czas wśród lodówpółnocy. Mało napatrzyliście się na zielone brzegi, choćby naŚródziemnym. Ale co to za zieleń, paniekapitanie! Ładne to,niemożnapowiedzieć, ale jak w teatrze. Słowodaję, jak w teatrze! Jaki mundur pan kapitan dziśwłoży? pyta steward. Kapitan powoli odwraca ku niemu głowę. Jak tojaki? Nowy? No przecież że nowy! Izwracającsięznów doMączki: Powiedzcie chiefowi, że zaraz będę na mostku. Tak jest, panie kapitanie. Teraz Mączka wie, że rozmowa jest skończona i trzebawynieść się zkabiny. Kapitan będzie się ubierał na wejście do portu. Zresztą wszyscyrobią to samo. powrótz rejsu jest zawszeodświętną uroczystością dla tych, którzy wracają, i dla tych,którzy czekają na nich na lądzie. Tylko cieśla Wojtysiak mastrapionywygląd. Zaczepia Mączkę na korytarzu. Heniek, nie widziałeś gdzie Pirata? Cześć, panie cieśla! Widziałem, ale rano, zaraz po wachcie. Wtedy i jago widziałem, ale teraz mi gdzieś znikł. Ile razywchodzimy do Gdyni,zawszesięboję, że mi wskoczy w morzei popłynie. Niech się pan niemartwi. Piratmorski pies, nie utonie. Będzie na pana czekał na brzegu z kwiatamiw pysku. Wygadujesz macha ręką Wojtysiakwcale nie rozpogodzony. Po Piraciewszystkiego można się spodziewać- Ja zawszemówię, że unas na statkunajpierw liczy się kapitan,potemchief,potem kucharz Paproć i starszy mechanik, ale już po mechaniku tona pewno Pirat. Et, nie gadałbyś, tylko pomógł szukać. A patrzyliście w swojejkabinie? Czy pies to szpilka? Mógłbym go nie zauważyć? Ale może przyszedł, kiedy was już nie było. Przecieżścierwiak sam sobie drzwiotwiera. Niedługo to się nawigacjinauczy. Cieśla otwiera szeroko drzwi swojej kabiny. No więc patrzcie, gdzie on tu możebyć? A może śpi w mesie oficerskiej, tam najlepiej lubi. Patrzyłem i tam. Mączka wzdycha nagle i wchodzi do kabiny. Mówięwam, nietrzymajcie fotografii tej waszejcórki nadkoją. Bo co? pyta cieśla, wciąż myślami przy psie. Za ładna! Chłopcy kiedyś w morzu wścieklizny dostaną. Kto to widział pokusy takie na ścianie wieszać. Wojtysiak chmurzy sięi wyciągaMączkę zkabiny. Odczep mi się oddzieciaka, dobrze? mruczy niezadowolony. Ładny mi dzieciak! Przedstawilibyście pannę Frankę kolegom. Nie ma jej w domu. Uczy się. W internacie. Phi! Będziecie mieli uczoną córkę! Już wiem! On poszedł dodoktora! Kto? Pirat! Poszedł dodoktora po pigułkę. Przecież co dniaranodostaje. Ale nie przed lądem. Taki mądry toon już chyba nie jest, żeby wiedzieć, że muna lądzie reumatyzm nie zagraża. Zajrzyjmy do doktoraDoktor Danielewicz pakuje walizki, walczy z ich zawartościąi podnosi głowę dopiero wtedy, gdy Mączka krzyczy od progu: Dzień dobry,panie doktorze! Dzieńdobry! Jest już pilot? Jeszcze nie. Ale zaraz będzie. Niebyło tu Pirata? pyta cieśla. Danielewicz wznosi oczy do nieba. Był. Obudził mnie o świcie. Powinien go pan lepiejpilnować, panie Wojtysiak. Przepraszam. Pan doktor nie zmieści wszystkiego w tej walizce, możepomóc? ofiarowuje się Mączka. Dziękuję, też pan nic nie poradzi,Poprostu za dużonakupiłem, a to wdodatku zajmuje tyle miejsca. O rany! Same zabawki! Celnicy będą mieli naprawdę ładnązabawę, jak zaczną to panu wszystko rozkręcać. Ja też do niedawnatylko to woziłem: misie, lalki, wózki wtrąca cichoWojtysiak. Mączka parska śmiechem. Terazniedługo prawdziwywózek będziecie musieli przywieźć. Zamknij gębę. dobrze? No, no, panowie! uspokaja doktor. A co ja takiego powiedziałem? Pan doktor widział, jakącieśla ma córkę? Lollobrygida! A wydajcie ją przypadkiem zajakiegoś przybłędęz lądu! Będziecie mieli ze mną doczynienia! Chodźcie już, chodźcie, Mączka, gadacie Bóg wieco. Przepraszamy pana doktora. Kapitan jużna mostku? -- wotaza nimi doktor. Jeszcze nie, ale zaraz wychodzi. Wie panco, paniecieśla? mówi Mączka już nakorytarzu. On jest na pewnou Paprocia, ten wasz Pirat. Cieśla kręci głowąz niedowierzaniem. Przecież śniadaniejuż jadł. Ale idą do kuchni i rzeczywiście zastają tu Pirata, jak obgryzaogromną kość, a kucharz Paproć przyglądasię mu z rozczuleniem. A nie mówiłem? wołaMączka. Cześć, panie Paproć! Cieśla swego Pirata szuka po całym statku, a on u pana wtrząsaprzedniąkrzyżową. Cieślajest bardzo niezadowolony. I po co pan go tak przekarmia, panie Paproć? Po co? Żeby miał siływytrzymać pana wikt nalądzie. Ilerazy wychodzimy w morze, odkarmić psiaka nie mogę. Dostajekaszę, tak jak wszystkie psy rasowe. On jest taki rasowy, Jak ja jestem książę Walii. Najwyżej mama była zdobregodomu, ale popełniła z rozpaczymezalians. Pirat pomrukuje nadkością z rozkoszy,a Paproć klepie go pokarku. Lubi, gdy wszystkim zarówno ludziom,jak i psom smakuje to, co daje im do jedzenia. Żryj,Pirat, żryj, nic się nie przejmuj, kundel jesteś, ale terazarystokracja herbowa nie w modzie, a ja bym cię i tak na żadnegopinczerka z medalem nie zamienił. Chodź tu, Pirat! wołagroźnie Wojtysiak. Zostaw pan psa, panie cieśla,niech sobie kostkę obgryzie. Pan też, nie wymawiając, lubi podjeść. Ładnie by pan wyglądał,gdybym tak odmierzał panu kaloryjkii witaminki, a porządnegoschaboszczaka żałował. Chodź tu. Pirat! powtarza Wojtysiak. Oddaj to! Pirat unosi górną wargę i zaczyna z cicha warczeć. Na własnego panawarczysz? Boco to za pan, co żarcie odbiera? śmiejesiękucharz. Panie cieśla wtrąca Mączka źle pan do psa podchodzi, niepedagogicznie. Ja muzaraz dam taką pedagogię, że musięodechceNajpierwszukam go po całym statku, a potem. Spokój! Dobrze? przerywa Paproć. Spokój w kuchni! Odwracasię i ze swojej szafkiw ścianie wyjmuje sympatycznąbutelczynę. Po jednej miętówce, tylko szybko! Cyk' Bo jaksteward kapitana zobaczy, odrazu wszystko staremu wypaple. Jamunieraz mówię: Rożek, wysię nie wysilajcie w donoszeniu,szkoda waszejgęby i takwszystko na nic. Stary się niepotrzebniezdenerwuje,a mnie złego słowa nie powie. Bo kiedy wyście jeszczena kaku mówili papu, jajuż zestarym do Murmańska pływałem. To on mi teraz będzie jednego kielichażałował? No to jeszcze raz za zdrowie kapitana! rozochoca sięMączka. O, drugiego już nie! Paproć chowa butelkę. Każdykapitanowi dobrze życzy, ale on woli, żebyśmy jego zdrowie pili nalądzie. A poza tym, jakwracam do mamusi, muszę byćw porządku. W dodatku dziś! Dlaczegodziś? Bo mamusia ma urodziny. Przez całądrogę kapitanowiw głowę kładłem, że na urodziny muszęzdążyć do domu Kto to u nas obchodzi urodziny? krzywi się cieśla, wciążw złym humorze. Urodziny obchodzi się u Niemców. Byle jakich się nie obchodzi, ale jak pan skończy siedemdziesiąt lat,jakmoja matka. I jeszcze się synowej nie doczekała, wstyd, panieszefie' woła Mączka. Paproć śmieje się zawstydzony. Ona mi to samo mówi. JakBoga kocham, po każdym rejsiemi to samo mówi. No, widzi pan! Czuję, żedopiero ja pana ożenię. Czy panwie, że na całym statku tylko nas dwóch kawalerów? I pan cieśla Wojtysiak wdowiecczy rozwiedziony,w każdym raziedo wzięcia. Mnie to już dajcie spokój mruczyWojtysiak niepodnoszącoczu. Ot, właśniena tym rzecz polega! Dawno bym sięożenił, aleco zaczepię takiego, co już małżeńskiego szczęścia zaznał, to mikażdy skrzywioną gębę pokazuje. I jaktu się żenić? Co tam na drugich patrzeć? Niejeden w morzu się utopił,a pan pływa i się nie boi. Już jak japanu młodąpanią Paprociowąwyszukam,to pan przy niej nie tylko w noc świętojańską zakwitnie. Załoga pokładowa na miejsca manewrowe! odzywa sięnagległośnik. Załoga pokładowa na miejscamanewrowe! O rany! Mączka rzuca się do drzwi. Pilot będzie zaraznapokładzie! Chodźmy, panie cieśla. Kapitan jest już na mostku. Mała naprzód! Małanaprzód! powtarza starszy oficer. Stop, maszyna! Jest. Stop maszyna odpowiadają z maszynowni. 10 - Sztormtrap zlewej dla pilota! Dwa zielone wzgórzasą już tak blisko, że czuje się prawiezapach ich rozkwitłejzieleni. Kapitan zamyśla się,ileżto razywybiegały mu tak naprzeciw? Ciekawym, któryma dzisiaj służbę? Chciałbym, żebyReszko. Czy to niewszystko jedno? Lubię,jak nas Reszko wprowadza, wesoły człowiek,przyjemnie, kiedy się ma z nim do czynienia- Ile razy wychodzi ponas Reszko, wszystko idzie jak z płatka. Starszy oficeruśmiecha się nieznacznie. Rozumiałbym obawy pana kapitana, gdybyśmy wychodzili w morze, aleco się może zdarzyć na lądzie? Ho, mój drogi, jak popływasz tyle lat co ja, to przekonaszsię, że ląd dla marynarza jest zawsze niebezpieczniejszy niż morze. Tu się dopiero przeżywa najgorsze tajfunyi szkwały. Pan kapitan chyba nie myśli o. rodzinnych? O, i te się zdarzają,zdarzają się, zapewniam pana. W każdym razie widziałem już niejednego, co z ulgą właził z powrotem natrap. Kapitanpoważnieje- Aleteraz myślę o tej naszej łajbie,pansądzi, żeto się da tak szybkonaprawić? Bo ja nie jestem tegotaki pewny. Ostatecznie uszkodzenie niewielkie. W ciągu postoju powinnito zrobić. Inna kwestia, że statek stary i gdziego dotknąć,zdałoby się coś naprawić. "Tarnów", psiakrew! "Berdyczów" powinien się nazywać. Ale jestem pewien, że kiedy przyjdzie taka chwila, trudnobędziesię panu z nimrozstać. Boże drogii do starejżony się człowiek przyzwyczajai nie zamieniłby jejnainną, choć tyle się kręci młodych dopierocopowodowaniu. W każdym raziecieszę się,że pan idzie właśnieteraz na urlop. Kiedy indziej bym się wściekał z tegopowodu, aleterazprzynajmniej jeszcze przed urlopem zdejmie mipan tenremont z głowy. Musiałbym samsterczećna stoczni. Tylko zarazPO przeglądzie statku proszę do mnie zadzwonić. Ma się rozumieć, panie kapitanie. O,jestpan Reszko! Witam! Witam kochanego pana! Dopiero kiedy pan widzę, czuję, że naprawdęjestem w Gdyni. Pilot wie, że jest pierwszym przedstawicielem lądu i powinienodwzajemnić się serdecznością przy powitaniu. Dzień dobry! Czołem, panie kapitanie? Cześć, chieflJakzleciało? Pan kapitan świetnie wygląda! Z każdym rejsem starszy, z każdym rejsem, panie Reszko. Cosłychaćw Gdyni? Nie wiem,co słychać, alewidać wiosnę. Wiosna, paniekapitanie! Mała naprzód! Halo, maszyna! Pilotna pokładzie, czekać na manewry! Tak, dziękuję odpowiada mechanik Gruda zmaszynowni. Czekać na manewry. Nie wiesz,dokąd idziemy? Przypuszczam, że na Rotterdamskieodpowiada starszyoficer. Kucharz Paproćstoi przy burcie ze stewardemkapitana. Ma pancoś do oclenia, panie szefie? Paproć niejest chętny do zwierzeń. Co jatam mogęmieć? Drobiazgi. Walizki nie wartootwierać. U mnie to samo. Ciekawe, jak dziś przejdzie odprawa? Ba, każdy chciałby to wiedzieć. To zależy, kto wszedłprzed nami. Właśnie, za cudze grzechy człowiek cierpi. Może będą mieli dziś dobry humor. Ja bym imnie wiem codał narozweselenie. A mówił szef, że nic nie ma? Pewnie że nic. Ale nic anic toróżnica. Steward kiwa głową. Ale u kogo człowiek zrozumienie znajdzie? Maszyna stop! Jest. Maszynastop! I wychodzić na pokład, szybko dodaje prywatnie starszyoficer żony czekają! Moja tam nie czeka odpowiadaGruda przez tubę. Dlaczego? Nie znasz Walentyny? Onalekcjinie opuści, chyba żeby sięświatwalił. 12 No to wychodź na pokład, popatrzysz sobie na cudze,jedyna okazja. Na pokładzie jestjuż prawie cała załoga. Bo nabrzeżezbliżasię corazbardziej i już widać na nim wyraźnie kolorowy tłum. Jeszcze chwila, dwie,i wyłaniają się twarze, drogie twarze,nie widziane przez kilka miesięcy iszał ogarnia tych na statkui tych na lądzie. Powiewają chusteczki,kapelusze,krzyżują sięokrzyki. Zocha! Zocha! - wota steward, przechylony przez burtę. I chwyta Paprocia za ramię, Widzi pan Zochę? Gdzie? Nie widzę. Tyle tych babek! W niebieskim palcie, Zocha! Nie słyszy. A kapitanowąpanwidzi? lcórkę starego? I chłopaków? Cała rodzina przyjechała,stary się ucieszy. Zocha! Zocha! Gienek! dobiega głos z daleka. Masz przepustkę? Mam. Maciuś zdrowy? Zdrowy. Już sam siedzi. Ci na mostku nie myślą na razieo swoich rodzinach. Szpring pierwszy! Przygotować cumy i rzutki! Steward wciąż szarpie Paprocia. Słyszał pan? Już samsiedzi! Jakwyjeżdżałem, miałdwamiesiące! A teraz Już siedzi! Puść mipan rękę! Co mnie pan tarmosi? Siedzi to siedzi,wielkie rzeczy! Jakby panmiał takiego małego szkraba, toby pan wiedział,co toznaczy. Niespodziewanie Paproćsię rumieni. Ja? A dlaczego nie? Nie mógłbysię pan jeszcze ożenić? Co wyście sięwszyscy na mnie uwzięli z tymżenieniem? Na pokład wchodzą celnicy. Przygotować bagaże do kontroli celnej! Jakie tam bagaże? Od razu bagaże! wzrusza ramionamisteward. Kontrola celna nie omija nikogo, nawet tak wszechmocnej nastatku osoby kucharza. Co pan ma w tej walizce? 13. Przecież pan widzi, kożuszek chiński dla mamusi naurodziny. Ranne pantofle, szlafrok. Jakbypan miał matkę, coakurat dziś skończyła siedemdziesiąt lat, toby pan jej nic nieprzywiózł? Nie interesuje mnie dla kogo,tylkoco. Jakto nie interesuje pana dla kogo? A czyja nie mogęmamusi naurodziny zegarka przywieźć? Proszę przekazać szanownej mamusimoje najserdeczniejsze życzenia, alecło trzeba zapłacić. A co jest w tej walizce? Proszęotworzyć! U kapitana już po kontroli. Czy możnazamknąćwalizki? Takjest, panie kapitanie, dziękuję. Dziękuję. Kapitan otwiera drzwi nakorytarz i woła: Witold! Jacek! Znoście walizki do samochodu! Chłopcy zjawiająsięnatychmiast, jesti Agnieszka. Weź tedwie duże! Dobry jesteś, a co ty będzieszniósł? Agnieszka patrzyz niepokojem, jak przerzucają walizki. A gdzie są moje płyty? Nie bójsię, nicim się nie stanieuspokaja ją ojciec i bierzeją podbrodę. Jeszcze wyładniałaś,Agnieszko. Tatuś jest bardzo miły! Niechjej jeszcze i ojciec w głowie zawraca burczy Witoldznad walizy. I Jacek ma coś w tej sprawiedo powiedzenia. Właśnie! Telefon się wdomu urywa. Nieprawda. Nikt do mnie nie dzwoni. A przynajmniej nikttaki, z kim chciałabym rozmawiać. Ojciec wciąż trzymają podbrodę i przyglądasię jej z upodobaniem. To niedobrze, Agnieszko, niedobrze. A dlaczego mama nieweszła na statek? Czeka w wozie. Nie chciała siępchać. Dzisiaj na trapie tłok jak na Świętojańskiej, a mamaw szpilkach. Uważaj i ty, Agnieszkomówiojciec, bo właśnie schodząpo trapie. 14 Niech się tatuś nie boi, nie spadnę. Mama zdrowa? Jak to mama, wciąż się martwi. O co? Zawszesobie coś takiego znajdzie. A Maria biegnie właśnie im naprzeciw i rzuca się mężowinag^yję Michał! Och, Michał! Nareszcie! Tylko niech się mama za bardzo nie roztkliwia wtrącasię Jacekrzeczowo. Już się ciebie doczekaćnie mogłam. I ja, ija, kochanie. Poczekaj, niech zobaczę, jak wyglądasz. Ładnieją te mojekobiety! Daję słowo, obydwie coraz ładniejsze! Och,mój kochany! Tatuś się taki szarmanckizrobił śmieje się Agnieszka żemi to wygląda ażpodejrzane. Czy przypadkiem nie płynęła nastatku jakaś pasażerka? Uchowaj Boże- Przynajmniej mogliśmy się nie golić i nietrzebabyło krępować języka. Chłopcy znowu się kłócą. No, jak wstawiłeś tę walizkę? Bagażnik się nie zamknie. Zamknie się,jak dociśniesz. Moje płyty! woła Agnieszka. Tatusiu, oni mipogniotą moje płyty! Płyty sąw neseserze- Weźmiemy go do samochodu nakolana. Kto prowadzi? pyta Jacek. Witoldpiorunuje go wzrokiem Jak to kto? Ja! Dlaczego ty? Zawsze ty! Co podskakujesz? Masz prawo jazdy? Ale Agnieszka ma. Mogłabym pokazać ojcu, jakprowadzę. Żebyś nas rozbiła! Nikogo nie puszczam dokierownicy. To ja nie jadę. Noto nie jedź, wielka historia! Dzieci! Maria patrzy na nichbłagalnie. Nie popisującsięprzed ojcem! To dlaczego on mi niechce dać prowadzić? Ustąp mu, Agnieszko! Nie możesz mu raz ustąpić? 15. Mamusia zawsze staje po jego stronie. Moi drodzy przecinadyskusjękapitan naprawdęmacie dość czasu, żeby wykłócić się beze mnie. Witold, siadaj zakierownicą, Jacek koło ciebie, a moje obie panie ztyłu razem zemną. Jacek zatrzaskuje drzwiczki samochodu, Tatanas uregulował. Kapitan roziskrzonym wzrokiem spogląda na brzydką portową ulicę, jakby to byłyPola Elizejskie. No i mówcie teraz, co nowego? Mariamilczy przez chwilę zakłopotana. Co u nas może być nowego? Opowiadaj, cou ciebie? U mnie? No. wiesz! Morze, jak morze, o czym tu opowiadać? Jakby mnieojciec chociażrazwziął ze sobą, to ja już bymmiał o czym odzywa się Jacek. Agnieszka jest nastrojona złośliwie. Ty najpierw zdaj maturę. Zamknij się, czyja się czepiam twoich egzaminów? Jacek, jak ty mówisz do siostry? To dlaczego zaczyna? Ojciec sam widzi, ja zaczynam? Dzieciwzdycha matka i odwraca się do męża. Tylerazy de prosiłam, żebyś chociażjeden rejs, jeden rejs został nalądziei zajął się trochę nimi. Kapitan nie patrzy jej w oczy. Dobrze, kochanie,może. może następny. pogadamw PLO. Wciąż mito obiecujesz! Wciążmi toobiecujesz od. oddwudziestu lat. Kochanie. Ale ja już chwilami zupełnie sił nie mam. Co ty myślisz, całydom na mojej głowie. Może byś tak raz poszedł na wywiadówkę dogimnazjum albo przejrzałindeksy Witolda i Agnieszki. Mój możeojciec przeglądać odzywa się Witold odkierownicy proszę bardzo- Chyba nie można kończyć medycynywcześniej niż ja. No tak, ty jesteś w porządku. Agnieszka wzrusza ramionami. Czy mamusia musiod razu po przyjeździe. 16 Tym razem Jacek jest po stronie siostry. Mama przecież jakbytejswojej audycji nie nadała, tobychorabyła. Jak ty mówiszdo matki? Wcale nie do matki, tylko o matce, okim. o czym. siódmyprzypadek. Ojciec to słyszy raz na półroku. a my co dzień. A rivederci Roma"też sięsprzykrzy. No widzisz! Sam widzisz! szepcze Maria. Agnieszkapoklepuje ją po plecach. Och, mamusiu, doprawdy! Czy pamiętał ojciec o maszynce do golenia? wtrącaWitold. Kapitan odpowiada nie od razu. Tak, przywiozłemci. Remingtona? Remingtona. A co masz dla mnie? pyta Agnieszka. Zobaczysz. Niech jej ojciec nieprzywozi kiecek Jacek odwraca sięna siedzeniu bo ona uwodzi wnich swego profesora. Agnieszka ma ochotę go uderzyć. Miłcz! Agnieszko! Dlatego jest taka wściekła, że prawda! Kapitan ma tego dosyć. Jacek,proszę cię, przestań w ogóle się odzywać! W porządku, ja się nie narzucam. Mógłby się ojciec chociażtrochę zamną stęsknić. Maria jest purpurowa. Maszmałą próbkę tego, co ja przeżywamna co dzień. Kapitan próbuje żartować: Przynajmniej Cesia sprawujesię jako tako? Akurat, trafiłeś! Już jejnawet miałam wypowiedzieć. Boże drogi, co się stało? Zobaczysz sam,że trudno z nią wytrzymać. Zakochałasię. To chyba powód do radości. Jak dla kogo. Narzeczony razjest, raz go nie ma. Znika jakkamforaj-wtedyCesia szaleje. Czy ja mam nerwy, żeby znieść^am^Cesi i Agnieszki? 17. Moja mamo! No więc dobrze, twoje nie. Chcę wreszcie wiedzieć, co mi tatuś przywiózł nacieraznów Agnieszka, a w jej glosie brzmi już zniecierpliwienie. Znowu zaczynasz? parska Jacek. Dobrze wiesz, że pytam o płyty. Masz trzy longplaye z włoskimi piosenkami Prosiłam także o meksykańskie. Gdzie namojej linii można dostać meksykańskiepłyty,w Chinach? Mógł tatuś kupić w Antwerpii albo w Hamburgu. Nie miałemjuż pieniędzy. Akurat dla mnie nie miał tatuś pieniędzy! Jacek znów odwraca się kutylnemu siedzeniu. Wszystko ma wydawać na ciebie! A ciekawjestem, czyo mnie ojciec pamiętał? Uspokójcie się,dobrze! woła błagalnie Maria. Wstydmi za was! Nie zapytaliście nawet ojca, jaki miał rejs. Jacek patrzy na matkę zpolitowaniem. Skoro jest cały i żywy, to znaczy, że dobry. Za dobry to on nie był mówi kapitan powoli. Agnieszkasięuśmiecha. Tatuś przyzwyczajony. Kapitan ma przez chwilęochotę opowiedzieć im, jaki był tenrejs, ale zaraz rezygnuje ztego. Tak, oczywiściemruczy i dodaje pośpiesznie: Jednamamanie pyta,co jej przywiozłem. Bo wiem, że i tak zawsze o mnie pamiętasz odpowiadaMaria cicho. Mama nielubi się już ubierać. Co ty opowiadasz, Agnieszko kapitan jestnaprawdęzły. Która kobieta tego nie lubi? Mama Paprociowaprzymierza przywieziony przez syna szlafrok. Niejest zadowolona. A jaki miałem kupić? denerwuje się Paproć. Czerwony? W mamy wieku czerwony szlafrok? Przedewszystkim co toznaczy w mamy wieku? Myślisz, żeja mogęsię ubieraćjuż tylko na czarno? 18 Ależ. mamusiu,na czarno ubierają się zupełnie młodekobiety. No właśnie! Podlotka chcesz zmatki zrobić? Oj, i tak, i tak niedobrze! Schowam ten szlafrok do szafy i jak sięożenisz, będzieszmiał dla żony, jak znalazł. I mama też? Co, jateż? O tym żenieniu. Wciążmi wszyscy o tym mówią. No bo czas, najwyższyczas! Mamusia myśli, że mógłbym jeszcze? Co to znaczy jeszcze? Nobo już mi niedługo czterdzieści dziewięć latek stuknie. Latka nie dzięcioł, żeby ktoś słuchał, jakstukają, jesteśmężczyzną w sile wieku, na stanowisku. - Stanowisko to znowużadnenie jest, kucharz na statku. Twój świętej pamięci ojciecteż był kucharzem, a przedwojną na starostę bym go nie zamieniła, i domek mi wybudował,i miałam wszystko, o czym dusza zamarzy. A twojej by było źle? Naprawdęby mama chciała? A do kogo ja tumam usta otworzyć, kiedy ty jesteś w rejsie? Kapitanowązanudzam,bo w sąsiedztwie. Gdyby się tak trafiłajakaś poczciwa dziewczyna, stateczna, pobożna. Paproćzamyśla się. Ale wie mama, jak człowiektak po ludziach popatrzy,strach ogarnia. Strach ogarnia. Na statku zostali już tylko ci, którzy mają służbę. Jeszcze tylko Gruda czekał na taksówkęi cieśla Wojtysiakbłąka się po pokładziez Piratem. Zabiorę panataksówką wola Gruda. Moja Walentyna o drugiej kończy lekcję, muszę być punktualnie przed szkołąw Gdańsku. Dziękuję panu inżynierowi, alejatu jeszcze trochę pobędę. Nie mam się dokąd śpieszyć. Gruda przygląda mu się ze zdziwieniem. No, jak pan woli powiadawreszcie. Do widzenia. Jutro będzie panw maszynowni? Tak, jutro mam służbę. Daj łapę, Pirat! Do widzenia! 19. Taksówka pędzi przez całe Trójmiasto. Gruda nerwowospogląda nazegarek. Czasem zamyśla się, gdy jakaś ulica robi muniespodziankę nowym domem, którego nie było, gdy wyjeżdżałw rejs, ale zaraz znowu patrzy na zegarek i przynagla kierowcę dopośpiechu. Oczywiście przyjeżdża zawcześnie i musi długo czekać przedszkołą, zanim w bramie ukaże się chmara dzieci, a za nimiWalentyna,jego Walentyna biegnąca z radością ku niemu, choć jużnie powinna, nie powinna tego robić. Romek! Co za niespodzianka! Myślałam, że wejdzieciewieczorem. Gruda obejmuje ją ramieniem. Nie powinnaś takbiegać, musisz uważać na siebie! Pisałemci o tym w każdym liście. Walentyna śmiejesię pogodnie. Nic mi nie będzie. Wczoraj byłam u lekarza, wszystkow jak najlepszym porządku. Kiedy? Och, biedaku,będziesz w rejsie. Ty mnie żałujesz? Jak ly sama dasz sobie radę? Jakoś dam, czyjapierwsza? Którezwaszych marynarskichdzieci urodziło się przy ojcu? Żebyś tylko mieszkanie załatwił. Od jutra zaczynam chodzenie w tej sprawie. Poczekaj, widzę Krzysztofa Danielewicza, to syn waszegodoktora. Powiem mu, że ojciec wrócił. I Walentynastara się przekrzyczeć gwar dziecięcych głosów. Krzysztof! Krzysztof! Pani cię woła! krzycządzieci. Walentyna przykłada dłoń do ust, Krzysztof! Biegnij szybko do domu,tatuś przyjechał! A dziecipowtarzają: Krzysztof! Twój tatuś przyjechał? Na korytarzu w gmachu armatora ruch jak na Świętojańskiej. Można tu spotkać wielu kolegówi znajomych z innych statków,których nie widziało się odlat,ale Paproć i Mączka nie mają ochoty 20 na rozmowy towarzyskie. Wpatrują się w drzwi windy, w którychjednak wciążnie widać kapitana. Wyglądamy, panie szefie, co? -- wzdychaMączka. A niech to wszyscy diabli' Zawsze to przeczuwałem, alestary był taki zakochanyw tym swoim "Tarnowie",że słowa niemożna było powiedzieć. Iteraz co? Muszą dać nowy statek. Albo przeniosądo rezerwy. Tfu,panie szefie! Co pan w pogodny dzień takie rzeczywygaduje? Stary siedzi na górze i załatwia. Poczekajmy. Tu będziemy czekać, na korytarzu? Możemy skoczyć do "Bursztynowej", Przełkniemy coś,w gardle zaschło. Nerwy! Jak ja się tylko zdenerwuję, od razu muszę sięczegoś napić. Ja taksamo. Chodźmy! Od wczoraj miałem już złe przeczucie. Właściwie nie ja,tylko mamusia. Śniła sięjej kwoka z kurczętami. A jakmamusi sięśnikwoka z kurczętami koniec, zmartwienie murowane. No i masz! Szefw przesądy wierzy? Zobaczy pan, że wszystko jeszczena dobre się obróci. Stary ma w dyrekcji dobrą markę, co pan myśli zostawią go bez statku? Oddelegująna stocznię do doglądaniaremontu. A czego pan będzie doglądał? Właśnie. Też chciałbym wiedzieć. Ryby bym chyba łowiłw kanale. "Bursztynowa" nie jestlokalem najwytworniejszymw mieście, to znaczy usiłuje nim być po każdym remoncie. Ale mija kilkatygodni i wracają tu wszyscy starzy goście, wystraszeni chwilowoczystością ścian i świeżością mebli. Mączka popycha wahadłowedrzwi i od razu są w dymie,w gwarze, w dobrze znajomej woni, która jesttaka sama wewszystkich knajpach marynarskichna całej kuli ziemskiej. Zarazsię panuhumor poprawi, szefie. Jak ja wchodzę do"Bursztynowej", to żebymnie wiem jakie miał zmartwienie. O, jestFelunia! Pan widział gdziekolwiek na świeciew barze takąiziewczynę? Co?Niech pan sam powie! Nawet taczarna zKolombo mogłaby naszej Feluni buty czyścić. Albo ta z Hamburga, spodGood-bye, Matrosen", wysiada przy naszej Feli, daję słowo. 21. Paproć zatrzymuje się przed barem i potwierdza ze znawstwem. Owszem, kobieta na medal! No, widzi pan! Zaraz pano wszystkich zmartwieniachzapomni. Serwus, Felunia! Jak się masz! A, pan Heniek! rozpromienia się barmanka. Nareszcie! Dawno pana u nas nie było. Już myślałam, żepan o mniezapomniał. Ja o pani? zachłystuje się Mączka. Panno Felu, panimnie o taką zdradę podejrzewa? Trzeba byłoprzecież dać i innymknajpom trochę zarobić, niejedna "Bursztynowa" na świecie. Za towGdyni przychodzę dopani o suchympysku. Ani kropli nigdzie podrodze. I jeszcze kolegę przyprowadziłem. Bardzo miprzyjemnie. Tylko spojrzał na panią, od razu się zakochał. Fela śmieje sięz kokieteryjnym niedowierzaniem. Opartabiodrem okontuar, przechylona nieco do tyłu, pozwala mężczyznom patrzećna siebie Nie wierzy pani? Panie szefie,nie powiedział pan "kobietana medal"? Powiedziałem i nie cofam. Widzi pani. A panPaproć tonie byle kto,kucharz nanaszym statku. Potęga! Nie tam jakiś chudopachołek jak ja, conawetnie może kobiety zaprosić na porządny tapczan, ale człowiek, jak to się mówi, sy-tu-o-wa-ny. Domek wOrłowie, ogródek,opel kapitan jako taksówka lata. Paproćudaje niezadowolonego. Po co ty od razu o tym wszystkim? Żeby panna Fela wiedziała, z kim ma do czynienia. Ktostawia i płaci. Dla mnie toby nalała czystej. A panu szefowi to podaco innego. Dwie wiśniówkina rumie dysponuje Paproć. Chyba trzy poprawia Mączka. Oczywiścietrzy, jeśli panna Felicja pozwoli. Dlaczego ma niepozwolić? Musi interes popierać. Przecieżnie stoi w barze tylko dla ozdoby. Fela podnosiw górę obnażone ramię. Zdrowie panów! Ale Paproć protestuje. 22 Nie, nie,najpierw zdrowie pani! Ja was pogodzę. Przedewszystkim trzeba spełnić życzeniegości i wypić zdrowie naszej panny Feli, żeby zawsze królowaław "Bursztynowej", apotem. pięknym kobietom odmawiać niewypada i jeśli chcą wypić naszezdrowie. Jeszczeraz trzy wiśniówki! A więc za zdrowie panów i nową znajomość! Mączka bije się pięścią w potężne piersi. Odtądbędzie pani miałana"Tarnowie" dwóch wielbicieli. Co do wielbicieli to się zgadza, ale jeśli chodzi o "Tarnów". Paproć przypomina sobieo gnębiącym ich zmartwieniu. Właśnie, coś już dzisiaj słyszałam. Bo byli tu przedtemgoście i też rozmawiali o "Tarnowie". Słyszy szef? Tutaj już ktoś z naszych szukału panny Felipocieszenia. Barmanka pokazujepiękne zęby i klepie się po skórzanejtorbie, którą nosi pod maleńkimfartuszkiem. I znalazł! Zapewniam pana, że znalazł! Co do tego nie mamnajmniejszej wątpliwości. Niechpanijeszcze naleje! Łajbę nam na stocznię wzięli inie wiadomo, co z niąbędzie. I z nami! To przykre martwi się Felunia, ponieważ zawszewspółczuje wszystkim zmartwieniom swoich gości. Niech to wszyscy diabli! Fe, panie szefie, przy panience? Przepraszam, ale ile razy o tym pomyślę,najgorsze słowacisną mi sięna ustaFela znów sięga po butelkę. Zamiast się martwić,proszę wypić. Widzi szef,co to znaczy czułe kobiece serce! PannaFelunianie pozwolisię nam martwić. A mówiłem staremu, co to za statek, skoro nawet garnki nanimciekną, Nie wierzył. Ostarego niech panbędziespokojny, nie zostanie bez^tku. Już mi ktoś rano mówił, że ma dostać nowy dziesięciotysięcznik. Goście, co tu byli, mówilito samo. Słyszy szef? 23. Fela jeat poinformowana dokładnie. Nowy dziesięciotysięcznik po próbnym rejsie. Tylko kiopot z tym, że podobno jest już kapitan i część załogi. No masz! Jest już kapitan! I może kucharz także? Jak mojejmamusi śni się kwoka z kurczętami. no,co? Nie sprawdza się. Heniek? Nie ma zmartwienia? A ja jak tylko zobaczę we śnie,że butelek mi napółcebrakuje, od razu wiem, że będzie remanent. Aniech was! Dobraliście się w korcu maku! , On nie wierzy! Panno Feluniu kochana, niech no pani darączkę do pocałowania, przynajmniejpani po mojej stronie. Wszystko się sprawdza, a on nie wierzy. Co się sprawdza, że mamy na razie o jednego kapitana zadużo? Zostanie któryś w domciu. Ja tam bez swego starego nigdzie się nie ruszam. Żeby on się tylko bez nas nie ruszył. O tojestem spokojny. Cała dyrekcja PLO wie, żekapitanGralewicz bez Paprocia w morze nie wyjdzie. On się nierazprzekonał, co te młodziki potrafią nagotować. A w morzu kuchnianajważniejsza! Oczym człowiek ma myśleć w rejsie, jaknieo jedzeniu? Jaką ma rozrywkę? Te kilka książek? I trzy filmy,które zanimsię przejdzie Gibraltar, już się umie na pamięć? Jedynarozrywka to rozmyślanie, co Paproć poda naobiad. Albo nakolację. Mączka przechyla się przez kontuari trącaFelę w ramię. Nie ma to, panno Felu, jak pewnośćsiebie, prawda? Ale Fela wpatrujesię w kucharza poważnymi,zasłuchanymioczyma. Pan Paproć ma dużo racji. Od dobregokucharzawielezależy. Może poprawić wszystkim humor na statku i może gozepsuć. Paproć promienieje. Jak pani to od razu. jakpani to prześliczniepowiedziała! Rączka! Rączka do pocałowania! Szybkopana załatwiła, panie szefie! Rączki by pan jużtylko cmokał, oczyma przewracał. Jacyś goście stają oboki natarczywie dopominają się obsłużenia. Przepraszamna chwileczkę, muszę gościom nalać. 24 Ale wróci pani do nas, Felunia? Panno Felicjo! Wrócę! Zaraz wrócę! Mączkaobejmuje Paprociąprzez plecy. Wzięło szefa,co? Dziewczyna! Nie ma to jak Polki! Ja to natym odcinku jestem taki patriota, że się najładniejszej za granicąskołować nie dam. Owszem, jest czasemna co popatrzeć, alerozumie szef? Duszy nie ma! A w pannie Felicji tood razu coś tak bliskiego. Swoja dziewczyna! To się czuje z daleka! Jak ona to ślicznie powiedziała:od kucharza wiele zależy! A jak patrzyła na pana szefa! Szef widział takie oczy? I ząbki? I wszystko inne naswoim miejscu, żadnej lipy, od razuwidać. Anóżki' W kostce cienkie, a wyżej Jak butelkaod szampana. Już innego porównania niemogłeś wymyślić? A jakie inne może siętu nasunąć, kiedy stoję przed dwomarzędamibutelek? Feluniazresztą warta jest porównania tylkoz szampanem. Paproć zamyka oczy Nadzwyczajna kobieta! Ba! Ja bym szefowi coś powiedział, kuć żelazo, pókigorące! Na co szefma czekać? Nanastępną pięciolatkę? A tymczasem dziewczynę zdmuchnie ktoś sprzed nosa. Oczym ty mówisz? Mówięo tym. że jeśli szef pozwoli,żeby ktoś nie zbranżyFelunię poderwał, to nigdy tego szefowinie przebaczę i nieprzebłaga mnie szef nawet piersią indyka. Paproć chichocze cichutko, obracającw palcach kieliszek. Heniek, przestałbyś, doprawdy. Właśnieże nie przestanę. Jeszcze mnie szef za ojca chrzest^gopoprosi. Małe Paprociątko sobie szef wyobraża? Do FeluniPodobne, oczka czarne, włoski kręcone. No, Heniek! Co ty, Heniek! Czy ród Paprociówma wygasnąć? Niechżeszef się zastanowi. Bo na morzubędzie za późno. Wiesz, ja bym sięnawet i odważył Paproć poważnieje1 odwracaoczy, żeby niewidzieć, jak Fela opiera się biodrem 25. o kontuar ale. psiakrew, WCIĄŻ mi ten nasz cieśla przed oczymastoi. Wojtysiak? Przecież że Wojtysiak. Co ma cieśla do tego? A to,że wciąż onim myślę. Nie wyszło mucoś wżyciu, towidać. I pchać się tu dobrowolnie w taką historię? Powiedzsam. Heniek, no powiedz sam. Urzędniczka w schronisku dla nieletnich nie lubi widoczniezwierząt. Nawet niewinny wzrok Piratanie budzi wniejzaufania. Z psem? Zpsem wchodzićnie wolno. Nie mam go gdzie zostawić tłumaczy się Wojtysiak. -Leżeć,Pirat! Leżeć koło nogi! Pana dowódosobisty! -- Proszę! Urzędniczka otwiera dużą księgę i zapisuje: Wojtysiak Józef. widzenie z Franciszką Wojtysiak,córką. Wojtysiakobiecywał sobie, że zachowa spokój, ale nagleodzywa się w nim taki żal, że nie może pohamować słów: Proszę pani, to niemożliwe,ona tegonie zrobiła! Mojacórka? Przecież to jeszcze dziecko! My w to niewchodzimy. Donaszego schroniska nieletniekieruje sąd i niech się pan tam zwróci Człowiek prawie pot roku w morzu, dziecko samo, tylko zestarą ciotką. Urzędniczka zamyka księgę. Z tym to już do sądu, to do nas nie należy. Proszę poczekać. Wojtysiak przysiada nabrzegukrzesła i wsłuchuje się w odpływające w głąb korytarza kroki. Skrzypiąjakieś drzwi i nagleodzywasię głos, naktórego dźwięk Piratstawia uszy, zrywa się nanogił zaczyna kręcić ogonem. Leżeć, Pirat! Leżeć! upomina go groźnie cieśla, i gdy naprogu staje dziewczyna, mówi cicho, jakby sam siebieo coś prosił: Franka! Dziewczyna robi kilka krokówkuojcui zatrzymuje sięniepewnie. Wtedy cieśla krzyczy: Zrobiłaś to? Odpowiedz zaraz, zrobiłaś? 26 Nie! Firanka wybuchagwałtownym płaczem, wciskającobie pięści w oczy,Nie! Skąd siętam wzięłaś? W nocy w "Riwierze"? Milczenie. Słyszysz, o co cię pytam? Bożena przyszła pomnie wieczorem. Po co? Tak sobie. Ciotka ją wpuściła? Ciotkijużnie było- Ciotka chodzi nocować do swojej córki. Dlaczego mi o tym nie pisałaś? Ona musitamchodzić, bo tam jest teraz małe dziecko. I poszłaś z Bożeną do "Riwiery"? Prawie że niedosłyszalne: Tak. Ile razyci mówiłem, że masz się z niąnie zadawać? Bożena jest w porządku! Cieśla znów nie panuje nad sobą i krzyczy: Po cowyciągałacię z domu? Żeby potańczyć. Wojtysiak odwraca głowę i milczy przez długą chwilę Same dziewczyny w nocy do lokalu, wiesz, kto tak robi? Franka przestaje płakaći czerwienieje gwałtownie. Ale my nic złego, nic. Tylko że wdomu pusto i zimno. Ciotkanienapaliła. A ty sama nie mogłaśnapalić? Dziewczynaznówmilczy. Wojtysiak tłumi ciężkie westchnienie. I co tambyło wtej "Riwierze"? No, nic, tańczyłyśmy. I potem przyszło dwóch szwedzkich marynarzy i. I?Bardzo cicho: I jednemu zginął zegarek. Więc on od razu na mnie. Dlaczego na ciebie? Nie wiem, nic mu nie zrobiłam. Aleon od razu, że toja. Przecieżmogli cięzrewidować. I zrewidowali. Milicja- Bo zaraz przyszła milicja. Ale nicnie znaleźli. 27. To dlaczego cię zabrali? Dlaczego cię zabrali, skoro nic nieznaleźli? Bo.. bo myśmyraz wyszły z Bożeną. Musiałyśmy,a oni sięod razu do tego przyczepili. Franka! I znowu gwałtownypłacz i pięściprzy oczach, jednak jaku dziecka, jak u dziecka. Franka! Nie wzięłam! Niewzięłam! Jeszcze i tatuś na mnie! Przecież masz wdomu wszystko mówiWojtysiak cicho. Głupiego zegarka by ci się zachciewało. To samo im mówiłam! woła dziewczyna przez łzy. Po cobyś miała. Tosamo im mówiłam! I co teraz? Co teraz? Franka trochę się uspokaja. Teraztrzeba czekać na sąd. Dopiero w sądzie się wyjaśni. Stracisz rok w szkole. Tutaj nas uczą. Gdzie? Tutaj, w schronisku. Przychodzą nauczyciele. Wojtysiak patrzy na nią, na pochyloną jasną głowę, na mokrejeszcze od płaczu policzki. Jak ci tu jest? Dobrze. Tylko trzeba pracować. Widzisz, a wdomu nic nie chciałaś robić. Och, Franka,Franka' Tylerazy mówiłem, prosiłem. Dziewczyna znowu ma oczy pełne łez. To dlaczego zostawiłeś mnie samą? Przecież wiesz, jaką mam pracę. Chyba nie wyobrażaszsobie, że miałbymdla ciebie rzucić pracę? Frankapowtarza cicho: Nie wyobrażamsobie. I towłaśnie doprowadza Wojtysiaka do wściekłości. Przestań! Przestań! Nie mam zamiaru tego słuchać! A co jatakiego powiedziałam? Ty dobrze wiesz! Naumyślnie to po niej powtarzasz! Niczego nie powtarzam. 28 Matka szukała zawsze usprawiedliwienia na wszystkow tym, zs zostawiam ją samą. Nauczyłaś siętego odniej. To dlaczego ojciec mamę wypędził? Dlaczego musiaławyjechać? Nawet nie wiem, gdzie jest. Wojtysiak nie patrzy na córkę. Dobrze że nie wiesz, gdzie jest. Jakby mama była, toby się to nie stało. Stałoby się coś o wiele gorszego. I ani słowa! Ani słowao niej! Słyszałaś! Słyszałam. Człowieka przez tyle miesięcy nie ma w domu, wraca i otoco zastaje. Przecież ja nicnie zrobiłam! Nic! Wojtysiakmacha ręką. A diabli wiedzą! Kto by tam wam wierzył. I dodaje pochwili łagodniej:Przywitajsię z Piratem! Chodź tu,Pirat! Chodź, daj łapę! No, możeszmi śmiałopodać łapę, jak naprawdęnie wzięłam tego zegarka. Franka! Pirat łasi się do dziewczyny, obszczekując ją radośnie. Przynajmniej ty mi wierzysz,prawda? To straszne,kiedyczłowiekowi nikt nie wierzy. Nikt na całym świecie. Ty to rozumiesz, Pirat, co? Tybyśtego też nie mógł wytrzymać. Przestań! Franka nie zwraca na ojca uwagi i wciąż mówi do Pirata. Mam nadzieję, żemiałeś dobry rejs. Świetnie wyglądasz. Futro ci się błyszczy. Tęskniłeś trochę za mną? Pies szaleje wokół Franki, a Wojtysiak mówi cicho: Mnie nawet o to nie zapytałaś Bo tatuś takod razu na mnie spojrzał. Miałem sięucieszyć,tak? Czy tywiesz, co się działo ze^ną, kiedy otrzymałem na statku tę wiadomość? Wiem. Nawet się nikomu przyznać nie mogłem. Kolegom mówię,^ jesteś w internacie. Żeby tylko ciotka komunie wypaplała. Z ciotką też się rozliczę! Tak cię pilnowała, za to wszystko co miała ode mnie. Pchałemw nią jak wdziurawy worek! JużJ3 z nią porozmawiam! 29. Franka spuszcza oczy. Ona będzie na pewno gadać na mnie, niech. niech jej tatuśnie wierzy. zła na mnie, jak nie wiem co. O co zła? Owszystko' Ote tańce, o kolorowe pończochy, wciąż jej siętylko coś nie podobało. Okazuje się, że miałarację. Ale ja nie chcęjuż z nią być, jak stąd wyjdę. Tylko patrzyła, coz domuwynieść. Nie będziesz już z nią. Alesama być w domuteż niemożesz. Rozmawiałemjuż z Paprociową, matką naszego kucharza, kobieta sama,ucieszy się z towarzystwa. Powiedziałem jej. powiedziałem jej, że kiedy wyjdziesz z internatu. Nie domyślisię? Nie, skąd? Ona nawet wyobrazićsobie czegoś takiego bynie mogła. Franka znowu wybucha płaczem. Dlaczego mnie samą zostawiłeś? Jakbym nie była sama. Spytaj naszego kierownika, on cipowie, tu nie ma ani jednej takiej, co by miała ojca i matkę. Wojtysiak stoibezradny, a potem przygarnia jądo siebie. Cicho, Franka, cicho. A na Rajskiej wmieszkaniuDanielewiczów brzmią dźwiękifortepianu. To Krzysztofprzegrywa zadane ćwiczenia. Raz, dwa, trzy, cztery, raz,dwa, trzy, cztery liczyTeresa. Źle! Jeszcze raz! Ojej, mamusiu! wzdycha Krzysztof. Teresa jest nieubłagana. Proszę,jeszcze raz! Już nie mogę! Możesz,możesz,proszę! I znowu wszystko od początku. Wreszcie Krzysztofzrywa sięz taboretu. Więcej nie było zadane. Ale jeszcze tego dobrze nie umiesz, będziesz się wstydziłprzed panią. Wcale się nie będę wstydził, bo i tak najlepiej gram. 30 Teresamusisię roześmiać, choćbardzo chce zachować powag? Ładna historia! No! Niech mama pani zapyta. Zawsze mnie zaprzykładstawia. A mamusia wciąż niezadowolona. Ale tylkotrochę. Wiesz, z takiego małego, całkiem małeeoniezadowolenia, to się kiedyś zrobi duża, bardzo duża radość. Kiedy? Kiedy zupełnie dorośniesz i wszyscy będą się zachwycać,jak pięknie grasz na fortepianie. E, tojeszcze daleko. Sam widzisz. Będziesz musiał bardzo pilnie ćwiczyć A wie mamusia, naszapani będzie miałamałe. Nie mówisię "małe". A jak? Mówi się: "Będzie miała dziecko". Tak mówią w B, a u nas w A mówią: "małe". To i taknajedno wychodzi, nie? Oczywiście- Alemałe mają zwierzęta,a ludzie dzieci. My nie będziemy mieli? Nie. Teresaściąga brwi. I zajmij się lekcjami, dobrze? Już wszystko odrobiłem. Bo Zenek dostał teraz nowegobrata, wiesz? Tynie dostaniesz. Dlaczego? Już ci raz mówiłam. Tatusia teraz prawie nie ma w domu. A po codo tego tatuś? Oj, nie nudź mnie! Beztatusia nie można? A jak bym sobie dała radę sama z małym dzieckiem? Pani też jest sama. Pan od naszejpani jest razem ztatu^em na statku. Krzysztof, ile razy mam do ciebie mówić? Nie masz się^ym zająć? Tyle zabawek leży- Nawet wszystkich dobrze niebejrzałeś. Obejrzałem mruczyKrzysztof bez entuzjazmu. Jakbynl miał brata, tobym mu dał połowę zabawek. I tatuś miałby dla^go przywozić, nie tylko dla mnie. Adlaczego tobie nic nie Pfzywiózł? Teresa rumieni się gwałtownie. Mnie? Cóż mnie. miałby przywieźć? Bo stamtąd można przywozić tylko zabawki? - Tak, oczywiście. No topewnie, po co nam tyle zabawek? A dlaczego tatusiajeszcze nie ma? Kiedy jestw domu, to go też nie ma. Tatuśjest wGdyni. Ma jakieśkłopoty. Jakie? Nie zrozumiesz. Może być tak, że będziemusiał zostać nalądzie. W domu? Wdomu. To fajnie! Nopowiedz, żebyłoby fajnie. Tak. Ty się niecieszysz? Ależ tak, cieszę się, ale po pierwsze: to wcale nie jestpewne, a po drugie: tatuś by się martwił. Tatuś woli być na statku niżz nami? To jest jego praca. Jawolałem, kiedy tatuś pracował na stoczni, zawsze byłw domu. Musisz sięz tym pogodzić, że terazjest inaczej mówiTeresa surowo, bez cienia pieszczotliwości w głosie. U nasdużoludzipracuje namorzu. Dużo? Ale myśmy nikogo takiego nie znali. Cości siępomyliło. Przecież wiesz, że mamusia pracujew Gdynia-Radio, a to jest właśnie radio specjalnie dla marynarzy. Mamusia rozmawiaz nimi, kiedy płyną daleko stąd przez różnemorza i oceany. Nie opowiadałam ci? To ty ich znałaś, nie ja. Tyteż. I nagle cicho: Nie pamiętasz Marcina? Krzysztofodpowiada nie od razu Pamiętam. I zaraz dodaje nie patrząc na matkę: Toja może pójdę na podwórze. Deszcz pada. Już przestał. Wcale nie przestał i proszęcię. nie sprzeciwiaj misię pokażdym słowie. To co ja mam robić? - Nie wiem, co masz robić- Jeszcze nie widziałam takiegodziecka, które by się tak bezprzerwy nudziło jak ty. Krzysztof zbuntowany mamrocze pod nosem: Mamusia w ogóle niewidziała innego dziecka. Teresa musi podnieść glos: Krzysztof! Ja ci mówię, Krzysztof. W progu pokoju staje Danielewicz. Co siętu dzieje? Nawet nie słyszeliście, kiedy wszedłem. Tatuś! szepcze Krzysztof zawstydzony. Zwykła rozmówka z Krzysztofem wyjaśnia Teresa złażę i ona czuje się przyłapanaDanielewicz nie ma jednak zamiaru wdawać się w rodzinnądyskusję. Tylko teraz proszę- żeby był spokój, bomi łeb pęka. Zażyjproszek. Już zażyłem. Muszę się położyć. Obiadjadłeś? Musiałem przecież coś przegryźć na mieście. Cały dzień bezjedzenia. I wiesz już wreszcie coś konkretnego? Niezupełnie. Ostatecznej decyzji jeszcze nie ma. Ale teraz cipowiem coś najlepszego! Jeśli kapitan Gralewicz dostanie nawetten nowy dziesięciotysięcznik,to jeszcze wcale nie jest pewne, czyja nie zostanę na lądzie. Teresanie jestw stanie ukryć niepokoju. Dlaczego? Bo na dziesięciolysięcznikach nie przewiduje się terazlekarzy. Rejs krótszy, lepsze warunki,przeszkala się trzeciegooficera, żeby w razie czego mógł przyjśćz pomocą. Ale przecież pasażerowie są na pokładzie. To właśnie stary usiłujeim wytłumaczyć- Poza tym, jeśli toładzie naprawdę sprawajednego rejsu i po remoncie wrócimy na^Tarnów", po co przeprowadzać taką rewolucję w kadrach? kapitan, zdaje się, zrozumiał, że jeśli mnie teraznie przeforsuje,to nie będę czekał na niego i niezobaczy mnie na "Tarnowie". Powiedziałeś mu to? Ach, takich rzeczy się nie mówi. Ale on o tym wie. A przyJsgo nadciśnieniu. Myślisz, że. że uda się to załatwić? 32 Kochankowie 33. Na razie nic nie myślę, mam wszystkiego dosyć! Człcwiekwraca z takiegorejsu, chciałby odpocząć, jakoś się odpnżyć, a tu wyskakują tego rodzaju historie. Zostań, Krzysztof, ja tylko na brzegu. - Właściwie to dużąwinę za to wszystko ponosi nasz stary. Dlaczego? Bo mu wszyscywokoło mówili, że "Tarnów" długo nie"agnie, on zresztąsam na pewno dobrze o tym wiedział, aleakoś nie mógł się z nim rozstać, choć to naprawdę w porównaniu(ymi nowymi statkami grat nie z tej ziemi. Przyzwyczaił się Teresa bez zainteresowania prowadzi rozmowę. Jasne, że się przyzwyczaił. Ale dlatego dzisiejsza sytuacjazaskoczyła gow tak przykry sposób. Na tym nowym dziesięciotysięczniku jest już kapitan. Odbył na nimpróbny rejs i miał właśniepo raz pierwszy iśćdo Japonii. Głupia historia! Mają mu przedstawić nasząsytuację i prosić, żeby popłynął znaszym starym. jako pierwszy oficer. Właśnie dzisiaj wszyscy czekają, czy Jaś sięzgodzi. Kto?pytaTeresa dcho. , . No, ten młody, przecieżo nim właśniemówię. MarcinJaś się nazywa. Nie denerwuj się. Tobie łatwo powiedzieć: nie denerwuj się. Teresauśmiecha się z lekką ironią: Tak bardzo się boisz, żeby nie zostać? Adampodnosina nią oczy. Wcale też nie mam uczucia,że zatrzymujesz mnie zbigwałtownie. Krzysztof-woła Teresa. Poszukaj "Przekroju" z ubiigłego tygodnia. Powinien być w tamtympokoju. Krzysztofnie rusza się z miejsca. Przecież tam i tak wszystko słychać. Zrób, coci mamusiapowiedziała! mówiojciec z nadskienł To już najlepiej pójdę na podwórze. Idź! Idź i daj mi spokój! Przecież deszcz pada oponuje Teresa. Nic mu nie będzie. Aleja nie pozwalam. Jak się zaziębi, to kto go będziidoglądał? Ty?. , , Jeszczenie wiadomo czy nieja. Dziecko stoi pośrodku pokoju. Więc co mamwłaściwierobić? Bo tatuś co innego i ma- musia co innego. Zostań,jeśli mama tak sobie życzy. I mam iść szukać tego"Przekroju"? wgłosie Krzysztofa brzmi prowokacja. Nie, już nie trzeba kapituluje Teresa. Chodź tu, połóż siękoło tatusia. Odpoczniemy sobie. Wcale nie jestem zmęczony. Ale ja jestem. Możeszcoś dla mnie zrobić? Mogę decyduje sięKrzysztof po zbyt długim namyślale ojciec tego nie zauważa. Widzisz, jak dobrze! A mama sobieprzy nas posiedzi, Usiądź, Biedroneczko! ;ied^Nie Prosiłam cię tyle razy. mówi Teresacicho. No, już, przepraszam. Tylko usiądź tutaj na tapczanie posuń się, Krzysztof. 34 III Maria dotyka ramienia męża. Połóż się! To nie ma sensu, żebyś wyczekiwał przy oknie. Tystale swoje! Jak ja mogę się położyć, skoro onpowinienw każdej chwili nadejść. To twoje "wkażdej chwili" trwajuż od godziny. Czy niemożesz czekać leżąc na tapczanie? Kapitan patrzyna żonęprawiez oburzeniem. Jeszcze tego brakuje, żeby mnie tak zastał. I co wielkiego by sięstało? Nie rozumiem, dlaczego się takdenerwujesz? A czy ja się denerwuję? Co tywymyślasz? Po chwili: )okoję się tylko, dlaczego nie przychodzi. Może mu sięcoś przydarzyło. Jakaś sprawa rodzinna. - Nie ma spraw rodzinnych. Dowiadywałem się kawaler, sam jak palec. ; ,, " : . ". No więc może miał coś ważnego do załatwienia. 35. Moja droga, w tej sytuacji najważniejszą dla niego sprawą powinno być skontaktowanie się ze mną. Po prostu. po prostu mógł się jednak nie zgodzić. Ale mówiłeś przecież,że wszystko jest na jak najlepszej drodzę - Mówiłem. mówiłem, ale czy co wiadomo, co takiemu smarkaczowi może strzelić do głowy? Miał dostać statek i nagi zresztą. zresztą wcale bym musię nie dziwii,. Dobrze,a czy mógłsię nie zgodzić? Oczywiście że tak. Mógłby odwołać się do związku. Związek na pewno stanąłby po jego stronie. Proszęcię, przestań już o tym myśleć. Przyjdzie,przyjdzie, a jak nie, to trudno. Tobie to łatwo powiedzieć. W najgorszym razie zostaniesz przez jeden rejs na ląd; Mario' Dlaczego patrzysz na mnie, jakbym cię chciała żarndować. Tyle razy prosiłam cię. żebyś został trochę w domu. Ale wtakiej sytuacji? - Uważam, żesytuacja jest jak najbardziej odpowiedrDopilnujeszremontu ,. Tarnowa". - - Proszę cię, no, proszę cię. Dobrze, nawet mi nie wolno o tym wspomnieć. Mój drogi z kim ty się właściwie ożeniłeś, ze mną, czy z tymi ludźmistatku? Maryniu,że też musisz zawsze. Maria odwraca głowę. Maszrację, nie muszę. To na nic się nie przyda. Powinnam sięjuż przyzwyczaić. Zresztą niedługo nie będzie już najmniejszego powodu,dla któregomiałabym cię zatrzymywać w domu. Dzieci! już dorosłe, a ja. dla mnie przecież. Maryniu! - Dla mnie przecież tym bardziej nie będziesz chciał zostać. Kapitan milczy przez długą chwile, zanim zdecyduje się o tym mówić, -Zapominasz, że nadejdzie dzień, w którym już na zawsze zostanę w domu. -- I nagle zaczyna krzyczeć, nie panując nad sobą:Tego właśnienie chcesz zrozumieć! żejuż mi tak niwiele czasu pozostało! Że zewsząd pchają się młokosy, że po yzają człowieka nakażdym kroku,że po prostu Już przez to\," i,0że sa- udowadniają mu jego starośći zbędność. Choćby ten -Jaś! Czekam na niego od półgodziny, aon nie uważa nawet za stosowne zadzwonić. Ten tupet! Tenniewiarygodny tupet, któryLi ma a- Taki smarkaczkażemi na siebie czekać! Co on robił , kiedy ja jeździłem w konwojach do Murmańska? Maria kładzie mu dłoń na ramieniu. - Po prostu był chłopcem. Niemożesz mu brać za złe, że urodził się później od ciebie. - W dodatku jeszcze go bronisz. -Nie bronięgo, nie uważam tylko cudzej młodości za brońskierowaną przeciwko sobie. Kapitan patrzydługo na żonę. -- Dlaczego to powiedziałaś? - Przepraszam cię, nie chciałamcię dotknąć. Wydaje mi sięjednak, że ty. że ty od pewnego czasu. -- Dokończ, proszę cię, dokończ. - ... że boisz się, że nie chcesz zdać sobie sprawy ztego, żestarość jest nieunikniona. --A ty. tysię jej nie boisz? i Ja? Widzisz, ze mną jest zupełnie co innego. Dla mnie'młodość nigdy nie była przywilejem. Wiesz, jak wyglądało moje'życie. Wczesne małżeństwo izaraz wojna, wojna z małymi dziećmi,:bez ciebie. Nawet myśleć nie mogę o tym, co ty przeżywałeś w tymczasie, ale zapewniam cię, że ja także otrzymałam swoją część. Każdawyprawana wieś po bańkęmleka czy kawałek słoniny byłamoim małym konwojem,dlamnie równie niebezpiecznym, jak twój konwój do Murmańska. - Mario' -Potem wszystkosię zmieniło, nastał spokój, dobrobyt,ale ciebie, choćwróciłeś, znowu nie byłoi znowu byłam samaz trojgiem dzieci, odpowiedzialna za ich los i przyszłość, za każdydzień, za każdą godzinę bez ciebie. Czy dziwisz się, że przezwszystkiete lata marzyłam o starości jak o wyzwoleniu? Dzieci"? są już duże,samodzielne, nie potrzebujące mojej opieki, a ja wreszciebędę należeć do siebie, będęmogła zastanowić się nad tym, w Jaki sposób uratowaćjeszczecoś z życia dla siebieDlaczego minigdy o tym nie mówiłaś? Och. mój drogi, czy trzeba otym mówić? Czyzdawałeś. sobie na przykład sprawę z tego, że ja nigdy stąd nie wyjeżdżałam? Znamcały świat ztwoich opowiadań, aleja sama. Kapitan przeciera dłonią czoło i mówi, ale bez przekonania Może dałoby się jakoś urządzić,żebyś w jeden rej; popłynęła zemną. Przecieżwiesz, że to niemożliwe. A z kim dom zostanie" Jest przecież Agnieszka. JestCesia. Na Agnieszkę nie można liczyć. Ona jest zajęta swoimisprawami i niezrezygnuje z nich dla nikogo. Ma to zresztą potobie. Aha, jak wadyto po mnie Nie, jejzalety są również twoje. Jestna przykładpiekielniewytrwała i jeśliczegoś pragnie, wbrew całemu światu postawi naswoim. Czy teraz aktualnie właśnie tak czegoś pragnie? Obawiam się, że takmówi Maria cicho i zaraz zmieniatemat. A Cesia to także nie jest osoba, podktórejopiekamożna zostawić dom. Znowu gdzieś lata. Ona ma takieokresy; albosiedzi w domu, że jej wygonić nie można, albo wszystkozostawia i łazi niewiadomo gdzie. Pewnie najdroższysięzjawiłno i wiosna! Szkoda, że jej nie ma, bo chciałem właśnie,żeby miprzyniosła papierosów. Przecież masz chesterfleldy. Przepaliłem się czy co wydają mi się jakby za mocne. Bo się denerwujesz. Jak jasię mam nie denerwować, kiedy jego wciążniema. Prosiłam cię już,żebyś przestał o tym myśleć. A może Jacekskoczyłby do kiosku? Przecież wiesz, że onsięuczy. Na chwilę mógłby przerwać. Popierwsze: na kilka dni przed maturąkażda chwiladroga, a podrugie: wiesz, jak od nas jest daleko do kiosku. Poprostu nie pal tyle, to ci dobrze zrobi. Masz rację, to mi dobrze zrobi. Ale jeśli będęjużmusiaiwyrzekać sięprzyjemności dlatego, że to mi dobrze zrobi, to jużlepiej chyba nie żyć. Maria zmierza ku schodom wiodącym na górę. No więc poślę go, jeśliaż tak stawiasz sprawę. Coto mająbyć papierosy? piasty mruczy kapitan urażony. Jacek! Jacek! woła Maria, ale odpowiada jej milcze. , Niesłyszy. Albo udaje, że nie słyszy. Muszę iść na górę. Boże, ile ja w ciągu dnia robiętych pięter! Mogłabymchybawejśćna szczyt PałacuKultury. Jacek! Gdy znowu nikt nie odpowiada, Maria pokonuje z westchnieniemostatnie stopnie i otwiera drzwi do pokoju syna, ale pokójjest pusty. Maria stoi przez chwilę w drzwiach, a potemzamyka jecicho. Z pokoju Agnieszki dobiega wioska piosenka. Matkapróbuje tutajszukać pomocy. Agnieszko! Agnieszko, moje dziecko! Mam do ciebieprośbę! Taak? pyta Agnieszka w roztargnieniu nie wyłączającadaptera. Skoczojcu po papierosy, bardzo cię proszę. Ja? A Cesia nie może? Albo Jacek? Cesia wyszła. A Jacek. Jego też nie ma. Przecieżuczył się w swoim pokoju. Też tak myślałam,ale wchodzę, a pokój pusty. Niewiem,w jaki sposób się ulotnił. Nie chcę,żeby ojciec o tym wiedział. Aha, i dlatego Agnieszka wroli posłańca. Dobrze, alewezmę wóz. Po co ci wóz, przejdziesz się. Albo wóz, albo nie będziepapierosów. Bożedrogi, wy naprawdę jesteście okropni! Nieomylna oznaka dziedziczności. Przynajmniej milcz, dobrze? I pośpiesz się, ojciec czeka. Chwileczkę, tylko się przebiorę. I jeszcze się będziesz przebierać? Wtej sukiencenie możeszkupić papierosów? Oj, mamusiu, niebądź nudna! Włożę niebieski kostium. Powiedz ojcu, żejuż schodzę. Wyłączwreszcie tego szatana! Przez cały dzień ryczy minad głową, oszaleć można' Jaki znowucały dzień? Nastawiłam go dopiero po polutell, kiedy wróciłam z wykładów. No już dobrze, dobrze, pośpiesz się. 38 39 są... Agnieszka wpada nagle w doskonały humor. Wyłącza adapteri gwałtownie całuje matkę. Zaraz przyjdę. Schodząc po schodach Maria ma czas przybrać zwykły wyraztwarzy. Agnieszka przyniesie ci papierosy. Nie chciałam Jackowiprzeszkadzać. Uczy się? Tak. Czasu ma mało, poza tym wiesz, te różne zajęciaw szkole. Przemęczają ich, zawszebyłem zdania, żeich przemęczają. Czy pamiętasz, zanaszych czasów. Agnieszka zbiega ze schodów podśpiewując. Co to mają być za papierosy? Piasty. Albo jakieś inne z filtrami. Jakby piastów niebyło. Kapitan całuje Ją w policzek. Widzisz,jaka jesteś miła! Moja mała, grzeczna córeczka! Niech siętatuś nieroztkliwia, bo mi całą fryzurę pogniecie,I jak ja teraz będę wyglądać? Dobrze wyglądasz, dobrze. Agnieszka wyjmuje z torebki lusterkoi poprawia włosy. Rodzice w gruncie rzeczy są potwornymi egoistami. Idź już! mówi matka. Agnieszka zatrzymuje się w drzwiach. Jakby był do mnie telefon, to proszę powiedzieć. nie,proszę nic nie mówić. Twoje telefonyzałatwia z pełnym zaufaniem tylko Cesia, Och, mamusiu! Czy nie uważasz, że ona jest śliczna? - mówi naglekapitan, jeszczewpatrując sięw drzwi, które zatrzasnęłaza sobąAgnieszka. Zapewniam cię, że wie o tym. A ciebie to nie cieszy? Jest takdo ciebie podobna! Kiedy tymiałaś dwadzieścia lat. Nie cieszy mnie przerywa mu Maria oschle. Naładnedziewczęta czyha w życiu zbyt wiele niebezpieczeństw. Już one samesą dlasiebienajwiększym niebezpieczeństwem. Aleprzecież Agnieszka wydaje się tak rozsądna. Ona jest tylko zimna. A to jeszcze nie rozsądek. - Jesteś o coś nanią zła i dlatego tak mówisz. Nie, japoprostują znam-Patrzę na nią dzień w dzień. Nielegam wzruszeniom przy spotkaniach co półroku. Jak ja? Jakty. Już wiem, to na mniejesteś zła. Za to, żeniechcę zotać Nawet nie przeczuwasz, jak bliska jesteś spełnienia swoich marzeń. Przestań wreszcie o tym myśleć! Dom mógłby się zawalić,a dla ciebie tamto wciąż będzie ważniejsze. Nieczekaj tak naniego, to przyjdzie. Nagle w przedpokoju odzywasię dzwonek. Maszgonareszcie! Kapitan nie może ukryć podniecenia. I akurat Cesia musiała wyjść. Ja otworzę. Maria westchnąwszy idzie do drzwi i naraz w przedpokojuwybuchają jakieś śmiechy i radosne powitania. Michasiu! Michasiu! To pan Gruda z Walentyną! Dzień dobry,panie kapitanie. Dzieńdobry. Kapitan nie jestzbyt dobrym aktoremi z trudem kryje rozczarowanie. My tylkona chwileczkę. Byliśmy przypadkiem w Orłowie, Romek mówi, jaktu niewstąpić. Maria usiłuje ratować sytuację. Walentyna świetnie wygląda! Niechże się pani pokaże. Ach, lepiejmnie teraz nie oglądać. Za parę miesięcy! Zaparę miesięcy i w podwójnym wydaniu! Jednymsłowem, ród Grudów nie zginie mruczykapitanniezbyt uprzejmie. Nie jest to więc najodpowiedniejszachwila do przedłożeniaprośby, z którą Gruda przybył. Jawłaśnie w tejsprawie do pana kapitana. Słucham. Gruda czerwieni się i blednie. Słyszałem, że są jakieś kłopoty z tym nowymstatkiem,-, żejest jużczęść załogi. więc gdybytak. gdyby tak. to jabymMętnie ten rejs. ten jeden rejs. na lądzie. 40 41. Jak pan to sobie właściwie wyobraża? kapitan nifpatrząc na Grudę wolno odmierza słowa. Walentynastaje między nimi pogodnieuśmiechnięta. Niech pan kapitan tylko nie sądzi, że to ja wymyśliłam. Ja tylko dlatego zdecydowałam się tu znimprzyjść, bo byłam pewnaże pan się nie zgodzi. Walentynko! Maria obejmuje ją ramieniem. Powinna pani przynajmniej docenić to, że on jestinny niż wszyscy, Jak to inny? Szczęśliwa kobieto! Pani mąż jest może w oczach mego mężaa swego kapitana złym marynarzem. Ale za to dlamnie jest wzoremmężowskich cnót, z którymi mynie spotykamy się znów tak często, Dajże spokój, Maryniu. Nie przerywajmi. Niech pani tylko przyjmie do wiadomości, Walentyno, że troje moich dzieci przyszło na świat podidealną nieobecność ojca, a kiedy je zobaczył po raz pierwszy, byłyjuż dobrze podchowane. Moja droga, byławojna. Wojna dotyczy tylko urodzin Agnieszki. Tak więc, drogaWalentyno, niech pani na zawsze zachowaw pamięci chwil? ,w której doznała pani takrzadkiej troskliwości. Aona taksię ze mnie śmieje! No bo cóż ty mi pomożesz? Będziesz siętylko denerwowatchodząc po korytarzu w klinice. Słusznie. Kapitan odzyskuje dobry humor. Z takimsamym skutkiem może się denerwować w Hongkongu czy Szanghaju. Przynajmniejkoledzy dodadzą muotuchy, a tutaj pętałbysiępo szpitalu sam jak palec. To nie jest zajęciedla mężczyzny. Gruda nie rezygnuje jednak ze swojej prośby. Ale widzi pan, panie kapitanie, to nie tylko o to, nie tylkoo ten moment chodzi. Później będzienajtrudniej, nasze warunkimieszkaniowe. A którez młodych małżeństwma od razu dobre warunkimieszkaniowe? Macierzyństwo jest przecież najczęściej w tychsprawach stosowanymszantażem wobec państwa. A więc to nicpan, a pana Jaś czy pana Małgosia wywalczy w końcu przydziałna mieszkanie Zostawiłem całąsprawę w rękach związku. Oni mają takich spraw setki. Ludzie się kochają, żenią, a związ^ mech si? martwL Właśnie dlatego chciałem sam trochę koło tego pochodzić. Kapitanaznowu ogarnia wściekłość. A jak ja bezdrugiegomechanika zostanę, otym pan niepomyślał? Michasiu! Gruda jąka się coraz bardziej. Słyszałem. słyszałem. że część załogi. Więc z samymi nowymi chciałby pan, żebym płynąłz samymi nowymi? Ależjanigdy, panie kapitanie, skądże? -Walentyna znowu musi stanąć między nimi. Niech mu pan kapitanwybaczy, on poraz pierwszy zostajeojcem. Przy żadnym następnym dziecku to się nie powtórzy. Mam nadzieję mruczy kapitan. Niech mi pankapitan nie bierze za złe. ja naprawdę. Oj, chodź, Romek, chodź! Walentynaciągniemęża dodrzwi. Im mniej mówisz, tym lepiej. Niech pani o mnie nie zapomina, Walentyno! wołaMaria. Boję się, żesię pani naprzykrzam. Skądże znowu kiedy zostaniemy same, trzeba będziepomyśleć o jakiejś herbatce. Dziękuję. Do widzenia,panie kapitanie Dowidzenia kapitan choć na pożegnanie usiłujeprzybrać uprzejmiejszy wyraz twarzy,ale niena długo, bo Mariaodprowadziwszy gości do drzwi,wraca zwymówkami: Czy zdajesz sobiesprawę, jaki byłeś nieprzyjemny? No,jeśli ktoś przychodzido mnie z czymś takim. W dodatku wcale nie wiesz,czy tenrejs wogóle dojdziedoskutku. Kapitan robi sięczerwony. Właśnie dlatego! Właśniedlatego! I ty o tym dobrze wiesz,a Jednak. Michasiu! Ach, daj mi święty spokój! Gdzie taAgnieszka z tymiPapierosami? 42 43. Powinna już być. Pewnie nie dostała w naszym kiosku. Prawdopodobnie. Kapitan łagodnieje i od razuczuje się winny. Może nie powinienembyłjej posyłać, gdzie ona terazbędzie szukać tych piastów? , Uspokój się, wzięła wóz Wóz? Widzisz, jaka była przewidująca- Zdaje się, że znowuktośdzwoni. - Tak, w przedpokoju znowu dźwięczydzwonek. To już na pewno on! Ciekawjestem, czym wytłumaczyswoje spóźnienie? Dam mu wyraźnie dozrozumienia. Drugi gwałtowny dzwonek rozlega sięu drzwi. Maryniu, przepraszam cię, ale po prostu nie wypada. żebym ja. bądźtaka dobra i otwórz,. , Po co ten caływstęp? Janiejestem kapitanem statku i mniewszystkowypada. Maria wzrusza ramionami i znikaw przedpokoju. Ale znówodgłosy, jakiestamtąd dochodzą, nie są powitaniami oficjalnegobądź co bądź gościa. Proszę, proszę, bardzo się cieszę! Pani Paprociowasobieo nas przypomniała! Paprociowa wkracza do pokoju niejako w splendorze swojejkucharskiej rodziny. Dzień dobry panu kapitanowi. Witampanią. Starsza pani od razu zapada w miękkifotel. Nie przychodziłam, bo się nie chciałam naprzykrzać. Wiem, że jak pan kapitan wdomu, to chcetrochę pobyćsam. Miłygość nigdy nie przeszkadzawtrąca Maria zerkającku mężowi. Pani kapitanowa zawsze taka grzeczna. A cóż Witalis porabia? Bo prawdę powiedziawszy, już misię za nim sprzykrzyło. Powiedz od razu, że za jego gotowaniem- To jest dopierokomplement dla żony- Musi pani wiedzieć, pani Paprociowakochana, że memu mężowi nic w domu nie smakuje. 44 przesadzasz, Maryniu, przesadzasz. Ale że Witalis najlepszy kucharz w całej flocie, to trzeba przyznać. Paprociowa zamiast podziękować zauznanie dla synanerwowo szarpie chustkę. ja właśnie chciałam. chciałam zpanem kapitanem o nim pomówić. Co się stało? A właśnie nie wiem, co się stało, ale go już drugi dzień w domu nićma No to jeszcze nic takiego, pani Paprociowa. Trudnowymagać,żeby po takim rejsie siedziałpo całych dniach w domu. Ale jego i w nocy niema, dziś w ogóle w domu nie nocował. Kapitan powstrzymuje uśmiech. To jużgorzej. Ale i to się może zdarzyć. Musi panizrozumieć. Ja wszystko rozumiem, panie kapitanie. Ale nigdy dotąd,. no, ja bymza niego głowę dała, że co do tego,to mój Witalis. - Napewno sięgdzieśzawieruszył z kolegami. U wszystkich byłam, żaden nic nie wie. Nawet do tegosmarkatego Mączki poszłam, ale onsię tylko śmieje. Niechsiępani nie przejmuje, pani Paprociowa. Zarazkawki pani zrobię Dziękuję pani kapitanowej,niech się pani nie fatyguje. I bez kawy Jestem zdenerwowana, aż cała chodzę. Znajdzie się synalek, niech się pani nie boi. Jak ja bym tę jakąś lafiryndę dostała w moje ręce. Maria ztrudem opanowuje wesołość. Ale cóż znowu, pani Paprociowa? Przecież marzyła panizawsze o tym, żebymieć synową? Mama Paprociowa szybko przechodzi od gniewu do łez. A marzyłam, marzyłam. ale to nie takie łatwe dla matki. oddać dziecko jakiejś obcej. zupełnie obcej-,- Każda jest przed ślubem obca, na tonie ma rady. Panu kapitanowi to łatwo się śmiać, a jakja sobie tylkoPomyślę,gdzie on jest. A jasię doczekać nie mogę, kiedy mojechłopaki sięPożenią. Dla matki kłopot z głowy! Do kogo innego pretensje0 źle wyprasowane kołnierzyki, o za późno albo za wcześniePodany obiad. Kto inny będzie tego wszystkiego słuchał45 A. Gdzie tam jeszcze synom pani kapitanowej do żenienia? Dlatego tak pani mówi. A Ja mam jego jednego, jak oko w głowie, Widzę, że jeżeli Witaiis rzeczywiście się gdzieś wypuścił, tobędzie miał z mamusią przeprawę niełatwą! No, paniekapitanie, ja mu dam! Takie coś żeby w domunienocować! Doczekałamsię na stare lata, wstyd się przyznać. Kapitan klepiePaprociową po ręce Obydwoje mu natrzemy uszu-1 znowu będzieprzez pewienczas chodził jak zegarek. Już japani gwarantuję. Tylko najpierw musicie go znaleźć wtrąca wesołoMaria. Ano tak poważnieje kapitan panisię zupełnie niedomyśla, gdzie on może być? MamaPaprociowa unosibrwi ze zgorszeniem. Ja? No, nic Mączka jutro ma służbę. Porozmawiam z nim,jużon go sprowadzi. Tylko, panie kapitanie,anisłowa. ani słowa, że ja tu. Ależ ma się rozumieć. Tylko oczywiście za skutek nie mogęręczyć. Bądź co bądź chłop ma swoje lata. Paniom zwykle sięzdaje, że władza kapitana w stosunku do załogijest nieograniczona. ale są pewne rejony, w które ingerencja. pani rozumie. Michasiu, musisz przyrzec pani Paprociowej, że przynajmniej będziesz się starał. To na pewno, alenie wymagajcieteż ode mnie,żebym si? naraził kucharzowi. Och, ja mówię, że te baby, to ja bym w kryminalezamykała! Kapitan pochylasięku staruszce. - Chciałaby pani pozbawićświat jego największego uroku? Nie wszystkie pewnie że nie wszystkie, ale niektórym toby się przydało. I nagle znowuprzez łzy:Gdzie on jest? Gdzieon tyle czasu siedzi? Wychować dziecko idoczekać się czegośtakiego! Niech pani nie rozpacza, naprawdę nie ma powodu. Dziecko sięznajdzie, a pani tymczasem może jednak napije sięczegoś. Jeśli nie kawy, to może herbaty? Nie, dziękuję panikapitanowej. Muszę lecieć. Może onjednak przyszedł, a drzwi zamknięte. -. Posiedzi w ogródku. - Ale! Złościłby się, jak nie wiem co. Teraz te dzieci takie nerwowe! i paprociowa dźwiga swoje nie najlepsze ciało zfotela jak szesnastolatka biegnie do drzwi. Dowidzenia państwu,przepraszam! Nie ma za co, niech pani czasem zajrzy. Do widzenia. Maria odprowadziwszyją, wraca melancholijnie uśmiechnięta. , I pomyśleć, że gdybymmiała matkę, też byłabym jeszczedla kogoś dzieckiem. Tylko się nie roztkliwiaj, jak mówi Agnieszka. Tak, maszrację, trzeba sięod nich uczyć; to nie epoka nasentymenty. A swoją drogą, już by mogła się zjawić ztymi papierosami. Zaczynamsię niepokoić,czy jej się coś nie stało. Maria odwraca wzrok. Nie bój się. Mogła. mogła się z kimś spotkać. Kapitan zaczyna rozumieć. Wiesz z kim? pytacicho. Domyślam się. Kto to jest? Niepowinnam mówić, nie mającpewności. To Agnieszkasię nim interesuje, nie wiemczy z wzajemnością. Kto to jest? Profesor Bergiel. Kto? Bergiel. Ale przecież to. to niemożliwe. Coona sobie wyobraża? Zawracać głowę takiemu człowiekowi. To już nierazbywało profesor, uczony i studentka. Czy sądzisz, że to coś poważnego? Niewiem. Czy u nich można się czegoś domyślać? Agnieszka jest taka zamknięta. Nie rozmawia ze mną o tychsprawach. A zresztą tak niewiele czasu spędza w domu. Kapitan milczyprzez długą chwilę. ' Właściwie jesteś tu zupełnie samotna. -Och, po comówimy o mnie? Tak,dopiero teraz zrozumiałem. Dopiero teraz, kiedy1 l3-- i ja poczułem się tak samo samotny i nikomu niepotrzebny. Cóż znowu, mójdrogi. 46 47. Pozwól mi mówić kapitan odwraca się od okna, niipatrzy już na drogę. Terazdopiero zrozumiałem. Jesteśi^obydwoje samotnymi ludźmi, którzy dopiero teraz, polataciwspólnego życia, odnaleźli się naprawdę. Mariol Mario, zostań; z tobą. jest nas tylko dwoje. Jesteśmysobie potrzebni. Cicho, Michasiu, cicho. Jeśli on by teraz nawet przyszedł,nie przyjmę go. KoniecTobędzie nawet świetny pretekst. Powiem mu: mójdrogi paniew całej mojej karierze nie zdarzyło mi się, żebymczekał na kogośkto. Cicho,cicho, mój drogi. Najlepiej będzie, jeśli gow ogóle nie wpuścimy. A jutropojadę do PLO i powiem. stanowczo powiem. W przedpokoju odzywa się krótki dzwonek. Dzwonek? Dzwonek potwierdzaMaria cicho. Do diabła, właśnie teraz. Tak. Drugi dzwonek, tym razem dłuższy. Wiesz. najlepiej będzie,jeśli wyjdziesz i powiesz, że mnienie ma. że czekałem, ale w końcu musiałem wyjść. , proszę cię,powiedz mu to. Dobrze. I daj mu do zrozumienia, że to nieprzyzwoitośćz jegostrony. Nie pozwól mu się tylko tłumaczyć. Tak, rozumiem. Mariaszybko idzie do przedpokoju, otwiera drzwi. Na progustoi wysokimłody człowiek. Dzień dobry! Czy zastałem pana kapitana Gralewicza? Maria uśmiecha siępogodnie. Tak. Proszę bardzo. Czeka na pana. Pani pozwoli, że się przedstawię MarcinJaś. Bardzo mi miło, Gralewiczowa i Maria prawie biegniedo pokoju, wołając: Michasiu, pan Jaś do ciebie! Marcin postępujeza nią, zatrzymuje sięw drzwiach wyprostowany. Paniekapitanie, niech mi pan wybaczy spóźniłemsię. ale chciałem przyjść do pana pogodzonyze sobą. Tonie było łatweproszęmnie zrozumieć. 48 Kapitan wyciąga do niego obie ręce. Rozumiem pana. Proszę, niech pansiada. Ja najlepiej lubię dewolaj! Kochanie! rozpromienia się Paproć. Dewolaj to mojaspecjalność. Odziedziczyłem ją po moim świętej pamięci tatusiu. po tatusia kucharze zWarszawy przyjeżdżalii błagali, żeby imzdradził przepis. Dawali munie wiadomo co, alestary się tylkośmiał i mówił, że cała tajemnica kryje się w kurze. Jeśli kura byłałagodna, miłego charakteru, nie kłótliwa to dewolaj rozpływa sięwustach. A jeśli kura zaliczała się do starych historyczek. Zmyślasz. Opowiadam citylko, w jaki sposób tatuś spławiał konkurencję. Wiedział,że ma syna kucharza i że po ojcu należy mu sięspadek. Tylko mnie powiedział i to nakrótkoprzedśmiercią. I teraz dociebie zjeżdżają się z Warszawy? ZWarszawy to może nie, alewielu kolegów ze statkówmiałoby ochotę poznać przepis starego Paprocia. Ale mnie chyba powiesz. Przecieżjuż cimówiłem: cała tajemnica kryje się w kurze. Jeśli kura była łagodna. Fela udajenadąsaną. Widzisz, nawet mnie nie chcesz powiedzieć. Bo po coci to? Czy ja ci kiedy pozwolęgotować? Sambędęwszystkoprzyrządzał. A na wesele dewolaj zrobisz? Chciałabyś,żebym naswoim weselu gotował? Poproszękofegę z"Kilińskiego" wprawdzie tonie tosamo co ja, aletakżekucharz z natchnieniem. Matce powiedziałeś? pytanagle Fela. -Nie. Bo to ma być niespodzianka. Jabymwolała,żebyś powiedział. Po co potem mają byćJakieś historie? Ależ,kochanie, mamusia sięucieszy zawsze marzyła0 synowej. Nawet szlafroczek dla ciebie chowaw szafie. Dla mnie? 49. Przywiozłem dla niej a ona od razu do szafy i że dlasynowej. To wcale nie znaczy,że dla mnie. Och, kochanie, przecież wtedy nawetja jeszcze cięnieznałem. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Tylko. tylko. wiesz,jakby mamusiasię o coś pytała. to.. to nie musisz przecieżzarazopowiadać o "Bursztynowej". Boco? Mamusia kobieta starej daty musisz tozrozumieć. Wyobrażasobie zaraz Bógwie co. Fela jest wyraźnie wściekła. No co? Cosobie wyobraża? Nie wiesz, co sobie takie starsze panie mogą myśleć? A mamusia pobożna. Kit kładę na to wszystko! Felusiu! Może i jabędę zmamusią do kościoła latać? Czasembyś mogła. szepce Paproć nieśmiało. Ale Felasię tymnie wzrusza. Jeśli ty myślisz,że pannę z klasztoru ze mnie zrobisz. Widzę, że już mnie zupełnienie lubisz. Zupełnie nie lubiszswego Liska-W kaliska. W "Bursztynowej" można się nauczyć wielu rzeczy, takżei dyplomacji. Felunia patrzy więc przezchwilę na kucharza,przytomnieje i zmienia ton: No, chodź tutaj, chodź! Jakbym cię nie lubiła, toby ciętuteraz nie było. I pomyślećdodaje z westchnieniem żebymniezdarzyło się cośtakiego! Zjawia się naglektoś zupełnie obcy, widzisię go poraz pierwszy w życiu i. I co? Ico? podchwytuje rozaniclony Paproć Głowę dla ciebie straciłam, rozumiesz? Niejeden mnieobskakiwał co ty myślisz! Że nikt się do tej poryna mnie niezłakomił? Jeden Anglik to comiesiącz Londynu do mnie przyjeżdża i nictylko ąjlawju i ajlawju. A ja się tylko śmieję i doliczam mudorachunku procentzarozrywkę uczuciową niech wie, żemiłość kosztuje. Inagle tak wpaść! Tak wpaść! Takwpaść powtarza Paproć. Zobaczysz,nie będziesz żałowała. Jeszcze żadnejpani Paprociowej źle naświecie nie było. Zawsze się tam kilka złotych koło człowieka 50 I' eci -" Te! 3 rejsem,a z taksóweczki także cośkapnie. Domek jakcacko, ogródek. jaki będę miałapokój? pyta Fela rzeczowo. Najładniejszy w całym domu, sama sobie wybierzesz. Żeby było w nimsłońce, to dla mnie najważniejsze! Bo wtejdziurze tutaj słońca nigdy nie widzę. Chyba że na murze naprzeciwko Powiedzsam, wytrzymałbyś tutaj? paproćjednymspojrzeniem ogarnia skromną stużbówkę,którajest mieszkaniem Feli. Pokoik prawdę powiedziawszy nieduży akurat taki, jaknaszekabiny. Ale janie pływam! Dobry jesteś! Już mi się naprawdęnależałood życia,żeby się stądwynieść. No,widzisz! A wiesz, z czego cieszę się najbardziej? Zminy, jaką zrobiWiśniewska- Tyle razy chciała mnie stąd wygryźć, żebywsadzić tugosposię a tymczasem ja się sama wyprowadzam. I dokąd? Dowłasnej willi w Orłowie! O, to wiele warte! Willato znowu nie jest, ale zawsze domek przyzwoitygaz, łazienka,wygody. Willa! Rozumiesz? Dla moich znajomych to jestwilla. Samochód jakiej marki? Czyj? Mój? Pewnie że twój. Nasz. Opel kapitan. Opelkapitan. Opel kapitan. Mam nadzieję, że nowymodel? Najnowszy niejest 59. Ja go o roczek odmłodzę. Więc willa i opel kapitan 60! Wściekliznydostanie baba zzazdrości. Kto? Wiśniewska, przecież oniej mowa. Oj, Witalisku, nic nie''ozumiesz. Wciąż nie możesz sobie wyobrazić, jaką ona zrobi minę. A co mnieona obchodzi? Powinna cię obchodzić już przez to samo, że kiedy"tówię o niej, kocham cię najbardziej. Poczekaj, ktoś dzwoniZdawało ci się. Ale w przedpokoju naprawdę brzmidzwonek. A.. Nie słyszysz? Psiakrew! Rzeczywiście. I co teraz? Jeśli to ktoś do mnie, to Wiśniewska jest taka złośliwa. 2; zaraz go tu wpuści. Ona zawszemi to robi. ilerazy u mnie ktoś jest. Jak to ile razy u ciebie? Dajże spokój! Felamacha rękąi ucisza Paprocia, boWiśniewskaistotnie jest złośliwa i oto ktoś już puka do drzwsłużbówki. Zaraz' Zaraz! Chwileczkę! Wyjdź do przedpokoju' Wyjdź do przedpokoju szepc; Paproć. Chwileczkę! Proszę poczekać! Fela uchyla drzwi, akzarazotwiera je szeroko. -- A,to pan Heniek! Czy. czy cossisstało? Skąd pan wiedział, że tu mieszkam? Mączka ociera pot zczoła. Skąd? Zaraz się pani dowie. Dzieńdobry! O, jak to yc. przeczuwałem, gdzie szefa trzeba szukać! A niech cię diabli! Co się stało? Nic strasznego stary wszystkimsłużbę wyznaczył. Dostaliśmy nowystatek. "Władysław Orkan" się nazywa. Ale dlaczego tu? - Ażtutaj mnie szukałeś? -.. Bo ostatnio szef w domu nie zamieszkuje. Więc myślę sobiegdzie? Gdzie tu szukać? A ponieważ mi powiedzieliw "Bursztynowej", że panna Fela wzięła sobie wolne dni, więc takzwaną drogą dedukcji, czyli wziąwszy na chłopski rozum, doszedłem do tymczasowego miejsca pobytu szanownego szefa. ShertockHolmes jestem! A niech cię diabli! Drugi raz już mnie szefunio zaszczyca tym życzeniemZamiast być mi wdzięczny, że polecenie starego zameldowałem. Ale jak pan tu trafił? Fela nie możewciąż legozrozumieć. Baśkapracuje! A od czego biuro kadr? Adresik się dostało. taksóweczka. Chwili spokoju człowiek nie ma wzdycha Paproć. -Żeby nie wiemgdzie sięukrył, wszędzie go znajdą. - Wszę-dzie! Taki los marynarza! A stary czegoś zły Statek dostał i zły? Ze statku zadowolony tylko jak miszefa kazał szukać,to mubrewlatała. A czy ja nie mogę mieć jakichś osobistych spraw do załatwienia. Marynarz niema osobistych spraw. Jedyną sprawą osobistą i służbową marynarza jest jego statek. Aleja się żenię, rozumiesz? Powiedz staremu,że się żenię. Mączka traci oddech. Że.. żeni się szef? No, przecież mówię. To.. to.. powin. powinszować. Dziękuję. Na świadka cię poprosimy, bo przecież to tynaszapoznałeś ze sobą. Ano właściwie to tak. ja.. Zatkało cię, co? Pewnie że mnie zatkało. Ale temposzef wziął! U mnie to takzwlekałem, zwlekałem, boniemogłemtrafić na swoją. Akiedywreszcie ją znalazłem każdego dniaszkoda. Powiedz Henieksamczy nie szkoda każdego dnia? Mączka wciąż nie możeochłonąć Niby szkoda ale takie tempo, szefie, takie tempo! Fela podsuwamu krzesło Proszę, niech pan usiądzie. Nawet z tego wszystkiegosiadać pananie poprosiłam. Dziękuję, muszę zaraz lecieć. Więc powiedz staremu,że się żenię i żeby mi głowy niezawracał. Ja bym. jabym na pana miejscu sam mu to powiedział. Co tymyślisz że starymnie. Jawiem, ja wszystko wiem: żedo Murmańska i tak dalej. Ale lepiej niech mu szef to sampowie. Nowiesz, takiejprzysługi koledze. Ja myślę, że pan Heniek ma rację powinieneś sam o tym^Pitanowi powiedzieć. Coto znaczy główka kobieca! Od razu wie, jak będzie"ajlepiej. Niech się szef ubiera! Zaraz, zaraz 'co taki gwałt? Gdzie moje buty? " Proszę! 52 53. Dziękuję. A co ty będziesz robić? Najpierw rozmówię się z Wiśniewską. To mi zajmie trocinczasu. A cóżto za rozmowa? O, to będzie rozmowa za całe życie! Wszystkie zaległośćzostaną załatwione. Los nierychliwy, ale sprawiedliwy. A potenbędę w "Bursztynowej". Już dziś musisz tam iść? No tak wolne się skończyło. Mój biedaku, ale to już niedługo. Powiem kierownikowi o, jemu też się należyRemanent i remanent! A ja mu teraz: willaw Orłowie, opel kapitan 60. Mój ty skarbie! Chodźmy, panie szefie, bo szefzaczyna się rozczulać. Więc przyjdziesz do mnie? Przyjdę, kiedy będęmógł. Do widzenia, panno Felu. Mączka szybko zamyfadrzwi, a na ulicy bierze kucharza pod ramię. Szef poważnie o tym. żenieniu? No co? Sam mnie przecież namawiałeś. Aleja tak. tego. żartem. Mało to się rzeczy gada? Wszyscymi to przecież wciąż ćwierkali nad głową. Noi wreszcieuznałem, że mają rację. Mają rację, mają rację,ale żeby tak zaraz, panie szefie, be; namysłu. Przecież wiesz, jak u nas jest. Kiedy człowiek wyjdziew morze, to po powrocie już się nie ożeni. Bo jak zaczniew rejsierozmyślać. Ale warto czasem się namyślić. Paproć zatrzymujesię. Heniek, wiesz, że ja nie lubię takiego kręcenia. Mów odrazu, o co chodzi. Co się stało? Mączka unika jegowzroku. Nic takiego, tylko, widzi pan. pani Paprociowa, manili"sia, płacze. Widziałeś mamusię? Była u mnie. U wszystkich szefa szukała. Ale przecieżchciała, żebym się ożenił! wybucha kucharz, ażsię oglądają przechodnie. /- Mnie się tylko wydaje, że sposób, sposób wybrałszefnieco- inny niż sobie mamusia wyobrażała. cO, dodiabła! A czy mamusia pytała mnie ozdanie, kiedy wychodziła za mąż? Dała mi ojca takiego, jaki jej siępodobał. A ojciecchybaważniejszy niżsynowa. Czy Ja nie mogę raz zrobićczegoś według swojej woli? Mączka markotniekiwagłową. Może szef czy ja co mówię? No to dlaczegomasz taki nos na kwintę? Ja? A kto? Od razu mi cały humor zepsułeś. Humor poprawia się Paprociowi dopiero nawidok nowegostatku. "Władysław Orkan"stoi przy nabrzeżu okazały,połyskujący jeszcze świeżym lakieremdziesięć tysięcy ton marynarskiej dumy i ambicji. Paproć zatrzymuje się o kilka krokówod trapu. Phii! To jest nasz statek? Przecież widzi szef "Władysław Orkan". Natrzaskali tych dziesięciotysięczników! Papryka! Zobaczy szef w środku! Świeci się wszystko jak u jubilera. A kuchenka! Pracownia uczonego atomw służbie pokoju'Wystarczy powiedzieć najważniejszej maszynie, coma być na obiadi może sięszef opalać na deku. Wcale niemam zamiaru tego wszystkiego oglądać, bostary mnie od razu zagoni do roboty. Powiem mu, że się żenięi cześć! Ja to tylko chcę usłyszeć. Co? Że szef mu tak powie. Tymczasem niech szef włazi na trap. Q) Pirat już przeprowadza inspekcję nowego statku. No co? Podoba ci się, Pirat? - Dzień dobry,panie Wojtysiak! -- Dzień dobry' Pirat zupełnie kręćka dostał połapać sięme Soże. Chodzi i wszystko obwąchuje. Zupełniejak ludzie. Też tylko węszą, z której strony^apacfay z kuchni dolatują. ' Nie każdy znów tak leci na to wasze żarcie odcina się"^tysiak, nie bardzo zresztą wiedząc, wczyim występujeimięOlu własnymczyPirata. 54 55 ifc. A to w porządku, Przynajmniej nie będzie wam żal, jaj; zmustruję ze statku. Inny kucharz lepiej wam dogodzi. Nie macie się o co obrażać, tak sobie powiedziałem. Wcale sięnie obrażam. Mączkanachylasię do cieśli. Pan Paproć się żeni. Kto? Jak to kto? Przecież mówięwyraźnie. Paproć robi się czerwony. Jak spotkam jeszcze jednego, cosię będzie dziwił, to gczabiję! Niech szef lepiej nie idzie do starego, bo statekbe2kapitana zostanie. Heniek, boty mi się dzisiajnarazisz. Przecież ja szefowitylko daję dobrą radę. Obejdziesię. Nie wie pan, czy stary usiebie, panie cieśla? U siebie, ale zajęty. To po co ludzi wzywa, kiedy niema czasu z nimi gadać? Właśnie! Z łóżka ich zrywa, niedelikatny taki! Spaprykuj ty mi stąd, dobrze? Pókim dobry! To jaszefowi radzę, żeby na uspokojeniecały statek sobieobejrzał. Salon kapitański cały malinowy, a pasażerski zielony,Będzie szef musiał potrawy pod kolor dobierać. Przymknij się, dobrze? Chodź, Pirat! Przynajmniej ty zemną sztamę trzymaj ja ci radzę, źle na tym niewyjdziesz. Pirat uwielbia kucharza Paprocia, pozatymwie, że kiedykucharz woła psa, mogą z tego wyniknąć tylko najrozkoszniejszeniespodzianki. Cieśla zresztąnie zauważa tej zdrady, przejęty nowiną. On naprawdę się żeni? Tak mi powiedział. Przecież go ledwo znalazłem,u babysiedział trzeci dzień. Nasz Paproć? NaszPaproć. A z kim się żeni? - Tuwłaśnie kłopot. Dziewczynana medal na eksporlpowinni takie produkować, dopiero mielibyśmy dewizy. Ale man1wątpliwości, czy to wszystko dla Paprocia. Dlaczego nie dla Paprocia? - panie cieśla, czy pan dopiero na świat przyszedł? A ja siębardzisJ martwię, bo ich zapoznałem ze sobą. DaJ -Skądżeś takąwytrzasnął? - Kiedy czekaliśmy w dyrekcjina wiadomość, co będzienaszył" statkiem, zeszliśmy na dół do "Bursztynowej". Ona tam. jest barmanką. Teraz pan rozumie? Nie. Co z tego? - Co z tego! Pansobie wyobraża naszego Paprocia albomamusię Paprociową z taką Felunią z ,,Bursztynowej"'. ' To nie ma nic do rzeczy mówi cieśla powoli i zamyśla sięnachwile. Ja bo, widzicie, wziąłem sobie dziewczynę prosto zeszkoły. Anioł! Tylko klękać i modlić się. Do trzech nie umiałazliczyć, a poza mną świata nie widziała. Mówię wam, świata niewidziała. I co? Co? , Jak to co? Mam wamtłumaczyć? Mączka wreszcie rozumie. Ano, tak bywa szepcze speszony. Jak raz spróbowała koniec. Jużnie można byłoupilnować. A po drugie,jak tu pilnować, kiedy człowiek w morzu? Pisałem, prosiłem, kupowałem,o czymtylko zamarzyła. Wszystkona gać. Musiałem. musiałem wkońcu. Niech pan da spokój, panie cieśla. takierzeczy. Bo w domu dziecko. Czy miałem pozwolić,żeby dziecko nato patrzyło? A przecieżmówiliście, żecórka w internacie. Cieśla odwraca wzrok. Terazw internacie, ale przedtembyła w domu. Paproć jest już z powrotem niby spacerkiem po pokładzie, niby oglądato i owo na nowymstatku, ale głównieinteresuje go osc,który wciąż nie opuszcza kabiny kapitana. Kto tam,u licha, tak długo siedzi? Niewie pan, paniecieśla? - Wiem. Nowy pierwszy. Widział go pan? ' Widziałem. Stary nie ułomek, a do brody mu sięga Ale czy to już pewne, że popłynie zestarym? "" Jakby nie byłopewne, to po co by ze sobą gadali? Jeszcze różnie może być. 56 57 . Tylko nie opowiadajcie, że ktoś z naszego starego odważaby się zrobić wariata wtrąca Mączka z godnością. Takieo,jeszcze nie widziałem. Onowym pierwszymmówisię także naRajskiej. Marcin! Czy niania rozumie? Marcin płynie też na "O; kanie". Paulina załamuje dłonie. Jezus Maria! Tereska! Co ty mówisz? Adam sam mi o tyra powiedział. Ale przecież on. przecież on nic o Marcinie nie wie I dlatego mi powiedział. Że Marcin ma być pierwszymoficeremna"Orkanie". Nie możesz do tego dopuścić. Łatwo niani tak powiedzieć. Ja całą nocnie zmrużyłam oksTak się cieszyłam, że niania przyszła, bojeśli niania czegoś niewymyśli, A nie możesz znim porozmawiać? Zkim? Z Adamem. Nie mówi Teresa cicho. Dlaczego? Nie, nigdy się na to nie zdobędę. Możeniani będzie to trudno zrozumieć. Zapewniamcię, żezupełnie łatwo. Tylko niech niania od razu nie myśli, że my. że między nami. Janic niemyślę, moja droga, ale co wiem to wiemZresztą nie ma o czym gadać. Ciekawa jestem tylko, jak ty z tego wybrniesz? Właśnieproszę,żeby nianiami pomogła. Do kogo mam sę i'zwrócić? Wybrałaś się w odpowiednim momencie- Myślisz, że ja ni'mamswoich kłopotów na głowie? Antoniego migdzieś na drugi koniec świata zabierają. Jak to nadrugi koniec świata? Do Wietnamu czy gdzieś. Stocznię mają tam nasi budować. Więc oczywiście jakże by się tam bez Antoniego obyło. Ale mógł się przecieżniezgodzić. Ja też tak mówiłam, na pewno nikogo nie przymuszają, ale gdzieżbyon słówkoza sobą powiedział. Wyznaczylikoniec, i żeby tu się nie wiem co działo, żeby go, głos Pa. uliny się załamuje ina kolanach prosić. Moja nianiu! Tak. Żeby go na kolanach prosić,nie usłucha. przykromi,że akuratdzisiaj jeszcze i ja niani głowę zawracam. - Właściwie to oni wszyscy są tacy sami. Stary czy młody żeby się z domu wyrwał! Aleprzecież niania i pan Ań toni. tak wamdobrz razem. Co poradzisz, kiedy służbista! Przekonałam się, żew małżeństwie nigdy nie wiadomo, co dobrze, a co źle. Niby powinnambyćzadowolona, że mój Antoni co do pracy,to zawsze w porządku,ale powiedz mi, Tereska, co ja właściwie z tego mam? Ajeszrze terazw domu go niebędzie rok albo dłużej. Ale nie powinnasię niania na to zgodzić. PanAntoni jużnie taki miody. Gadaj z nim! Ty możesz swemu powiedzieć, żeby nie płynął? Ale u nas. u nasto co innego. Dawniejna pewno bympowiedziała. I myślisz, że by cię posłuchał? Żaden nie posłucha. Rozumiesz? Żaden! Niania to już mówi apropos mojejsytuacji czy swojej? Ech, przecieżpowiedziałam ci, że oni wszyscysą tacy sami. Wszyscy tacy sami. Ostatnie dniprzed długim rejsem. Wtedy ląd i dom nabierająszczególnego powabu, nawetjeśli jest to tylko ląd i dom, po prostu: Lond i dom bez człowieka, który wiąże zziemią, który jestziemią, gdy płynie się ku niemu przez długiemiesiące. Marcin matylko cztery ściany swego pokoju, sprzęty,które^kają na niego, gdy jest w rejsie, i widok za oknem, zielonywidokzaofenem. Tego właśnie nie będzie, tego najbardziejbrak. Marcinodwraca wzrok od okna, nie należy o tym myśleć cóż tow końcuJest: zielone drzewo? Albo to, co nazywa siędomem:meble, stół,szafa, tapczan, radio, adapter, telefon. Telefon,który nie od^^da, gdy dzwoni się z morza. 58 59. I o tym także nie należy myśleć- Marcin otwiera walizkęwrzuca w nią koszule, skarpetki i książki, chustki do nosa, swetryprzybory do golenia, obuwie i znowu jakieś książki, papier do,pisania nie, tego mu nie potrzeba. Odkłada blokpapierz powrotem nabiurko i wtedy odzywa się telefon. Marcin pozwalał; mu dzwonić przez długą chwilębardzo lubiten dźwięk w swoin,pokoju a potem ogarnia go strach, żeby ten ktoś,kto do niego dzwoni, nie pomyślał, że nie mago w domu, podbiega dotelefonii gwałtownie podnosi słuchawkę. Słucham. Kto mówi? Halo, kto mówi? Marcin? Tak. Głos Marcina zamiera. Kto mówi pyta cicho, Teresa. Teresa? Muszę sięz tobą zobaczyć. Czy mógłbyś mi poświęcił. chwilę czasu? Ależ tak, kiedy tylko zechcesz. Zaraz, jeśli możesz to zaraz! Jesteśw Gdyni? Tak. Czy. czy miałabyś ochotęprzyjść do mnie? Teresa przez chwilę milczy,w słuchawce słychać tylkojejoddech. Wolałabym, żebyśmysię spotkali na mieście. Przepraszam, Skąd dzwonisz? Z Klubu. ZKlubu Morskiego. Dobrze, zaraz tam będę. Tym razem niemuszę ci chybaopisywać, jak wyglądam, żebyś mnie poznała. Halo! Słyszałaś, ccpowiedziałem? Słyszałam. Marcin usiłuje nadać swemu głosowi normalne brzmienieŻadnego podniecenia- Po prostu: No więc łapiętaksówkę i zaraz tambędę. Czekam. Dlaczego wybrała to samomieisce, co wtedy? To niedobrze, że się tu spotykają. Marcin obiecał sobie, że zachowa spokój, alejednak musi, musi to powiedzieć: Wszystko jest prawie taksamo jakwtedy, kiedy siedzieliśmy tu po raz pierwszy. Organy, przyćmione światło, pipermeni nie ma tylko róż, które ci wtedy przyniosłem, a teraz. teraz nie wiedziałem-czy mogę. ^- proszę cię, nalej mi wody. - Proszę. Nie wiem, dlaczego wciąż chce mi się pić. Niechce ci się pić, tylko niewiesz, co powiedzieć. Marcin! Znam cię trochę, prawda? To jest chyba najgorsze- towykazywaniesię do słabostek i drobnych przyzwyczajeń drugiego człowieka- One dręcząnajdłużej. A ty jesteś wciąż taka sama. Tereso, Tereso nigdy nie wydoroślejesz, nie staniesz siępewnasiebie, dojrzała, rzeczowa. I jak ja mogłem zostawićcię samą? Marcin, muszę ztobą porozmawiać o bardzo ważnejsprawie. Proszę cię, żebyś mi to ułatwił. A czy ja nie ułatwiałemci dotąd wszystkiego? Wciążmówimy na niewłaściwy temat. Przepraszam. Wypij więc tę swoją wodę, jeśli masz takiepragnienie. Dziękuję. I będę jużteraz tylko czekał nato. co powiesz. Tak. Ale Teresa nic nie mówi. Patrzy przed siebie, unikając jegowzroku. : Bardzo lubię tu siedzieć i słuchać organów odzywa sięwęszcie, gdy milczenie staje się zbyt kłopotliwe. Ja też. Nie ma takiego drugiego miejsca, które bym lubiłtakJak to. Bo on bardzo dobrze gra. Tak, to dlatego. ^ Marcin. Powiedz mi wreszcie. - To niejest łatwe. Alemuszę cię o to prosić. Nie chciałamcijyzsobą sprawiać kłopotu. Zdaję sobie sprawę, że wniosłamw twoje życie dostatecznie wiele zamieszania. - Pozostaw mnie ocenę tego, co wniosłaś w moje życie. ""- I tym bardziej muszę dbać oto, żeby. - ... żeby co? - ... żeby unikać sytuacji, które nie pozwalałyby ci yapnrnmeć. 60 61. Czy nie przeceniasz swoich możliwości? Nieprzypuszczasz nawet, o co chodzi, Nie możesz popłynąć na "Orkanie". Nie rozumiem Proszę cię, żebyś nie płynął w tenrejs na "Orkanie". Dlaczego? Przeglądałeślistę załogi? Jeszcze nie. Ale przejrzysz jutro czy pojutrzef dowieszsię, żelekarzem na statku jest. jest. Twój mąż? Tak. Przecież on. mam nadzieję, że nic nie wie o mnie. Nie, on nie wie. Ale ty. Ja.. dlatego chciałaś ze mną rozmawiać? Tak. Boisz się o niego? Marcin? Boisz się o niego? Przyszłaś tudlatego, że boisz się o niego. Zrozum mnie, Marcinto niemożliwe, żebyście wy dwajna jednym statku. Dlaczego. dlaczego jego nie poprosisz, żebyzostał? Teresa znowu pije wodę. On przecieżnic nie wie mówiwreszcie, Jemu twoje nazwisko nic nie mówi. Po cóż więcmiałabym muowszystkimopowiadać? O czym. Tereso? pyta Marcin cicho. Prosiłam cię, żebyś ułatwił mi tę rozmowę. Przepraszam. Zapytałem tylko, dlaczego jegoniepoprosisz,żeby został. Mimo wszystko jednak łatwiej ci to byłopowiedzieć mnie. Czy to źle, Marcin? Nie. Dziękuję ci. Poza tymon robił wszystko, żebydostać się na ten statek. W zasadzie kapitan może niemiał obowiązku mustrować go na"Orkana", skoro na dziesięciotysięcznikach nie przewiduje sięlekarza, ale on tak się o to starai,. Dlaczego tak się o to starał? Żeby pójść wrejs. 62 Czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak ja to mogę rozumieć? Tak. A czy mam rację? - Masz. Znowu milczą długo, ale może to już nie jest milczenie tylko z tego powodu, że tak trudnesą słowa. On naprawdę bardzo pięknie gra. Tak. I dobrze tusiedzieć. Bardzo dobrze. Ale nie pozwoliłaś mi o tym mówić. Nieo tym, tylko otamtym. Co ty nazywasz "tamtym"? Właśnie to, o czym nie powinieneś mówić. Ale myśleć można? Przynajmniej nie teraz. Dlaczego? Bo kiedy patrzysz na mnie. I tego nie wolno? Nie widziałem cię takdługo. Bardzo długo,Marcin. Zmizerniałaś. Wiem. Ale to wcale nie znaczy, że ci z tym źle. Podnieś głowę! Masz szyję ptaka,który czeka, żeby gonakarmiono. NiechowajOCTU. Kto wie, ile znowu upłynie czasu,zanim się zobaczymy. Nwetnie słyszałem cię ani razu od tamtej pory. Sądziłam. sądziłam, że sięodezwiesz. Nieraz podczasdyżuru myślałam: Teraz będę rozmawiać z "Nowotką", może"słyszę Marcina. - Skąd wiedziałaś, żejestem na "Nowotce"? -Wiedziałam. Przez cały ten czas wiedziałam zawsze, gdzieJesteś. Tereso! Nie, nie to nie upoważnia ciędo myślenia. ' Ależ janic nie myślę. Nie wiem tylko Jak ci podziękować. : Nie masz mi za co dziękować to było mi potrzebne. ^uspokajała mniemyśl, że gdzieś jesteś, że pracujesz. że.. że nie"^Je ci się niczłego. Przypuszczam,że ty w ten samsposób. ' Przynajmniej życzliwość, tak? 63. Nie straciłam chyba do niej prawa. Przepraszam, nie chciałem być złośliwy. Jak miewa sięKrzysztof? Teresa przybiera ten sam uprzejmy ton: Dziękuję. Jak mu się powodzi w szkole? Doskonale Mam nadzieję, że mnie źle nie wspomina? Och, to jeszcze dziecko. To znaczy że nie wspomina mnie wcale. Zawsze sądziłem, że ma zdecydowany, męski charakter. APaulina? Przynajmniej onamnie pamięta? Och, Paulina! Teresa uśmiecha siępo raz pierwszy, Ona często mówi o tobie. Można wiedzieć, w jakich okolicznościach? Jak to w jakichokolicznościach? Po prostu polubiła ciębardzo. Bądź łaskawa przekazać jej ode mnie moje najniższe ukłony, jeślioczywiścieodważyszsię jej przyznać, że widziałaś się zemną. Ona wie o tym. Wie? Boże drogi, powinienem się tego domyślić! Prawdopodobnie jej zawdzięczam to, że cię widzę. Poczciwa, dobraPaulina! Że też nie pomyślałem o tym odrazu. Widzę,że masz ochotę żartować ze mnie. Ale powiedz, czy taknie było? Czyto nie Paulinapowiedziała ci,że powinnaś zobaczyć się ze mną? Przecież ty samanigdy byś się na to nie zdobyła. Nigdy nie zdobyłabym się na to, żeby zakłócać twójspokój. To brzmi wykrętnie. -Więc doszedłem do tego, że nawettwoje oczywiste wady potrafią mnie wzruszać. Wolałbym, żebyś nie myślała z taką troską o moim spokoju, Pozwalam ci go naruszać,ilerazy zechcesz. Marcin, obiecałeś mi, że nie będziemy mówić. Odwołuję wszystko, coci obiecałem, coci obiecywałemkiedykolwiek. Ostatecznie nic dobregoz tego wszystkiego niewyszło. ! Nie masz prawa. 64 Tereso, jeśli już tak jest, że nie da sięniczego w naszymzyriu naprawić, to przynajmniej nie psujmy sobie ponad miarę tegowieczoru, który ja zawdzięczam Paulinie, a ty trosce o męża. Wiesz dobrze. Nie przerywaj mi' Prawdopodobnie jest to jednaknaszeostatnie spotkanie i postaraj się, zróbwszystko, na co cięstać,aby było przyjemniejsze. Spójrz na tychdwoje przy sąsiednimstolikuoni na pewno nie marnują tego wieczoru. - Przy sąsiednim stoliku siedzi Agnieszka z jakimś młodymcriowiekiem. Tworzą razem piękną parę i naprawdę można im zazdrościć, gdy się na nichpatrzy. Andrzej, jeślinatychmiast nie wstaniesz od tego stolika i nie zostawisz mnie samej, zawołam kelnerkę! Agnieszko, zapewniam cię, że nie pozwolę się wyrzucić. Chcę wiedzieć, na kogo czekasz. ,-' Co cię to obchodzi? Nie łaź za mną i nie szpieguj! Powiem Witoldowi, żebycię tego oduczył. " Twój starszy brat jest akurat tego samego zdania, co ja. Ijeśli się nie mylę młodszy także. Wiem,co myśląo twoimlataniu za profesorem. Z nim się tu umówiłaś, tak? Ajeśli cipowiem, że tak to co? Nie wolno mi? Nie, nie wolno ci, nie wolno ci robić głupstw. Nie wolnociwciągaćw nie profesora. Głowę daję, że zadzwoniłaś do niego, że gdzieśtu niedaleko mieszka. Proszę,nawet wiesz, gdzie mieszka. To ostatecznie można stwierdzić w książce telefonicznej. Mam nadzieję, że i swój adres pamiętasz iłatwo trafisz do domu, Łatwo, ale zapewniam cię że nieprędko. Nie mam zamiaru pozbawić cię megotowarzystwa. Agnieszka uciekasię do prośby. Proszę cię, Andrzej idź stąd! On może lada chwila nadejść i jeśli cię tu zastanie. To co? Nie znamy się? Pogawędkawe trójkębędzie bardziej urozmaicona. Profesor i jego słuchacze! Najwyżejobleje cię przy najbliższym egzaminie. Wiesz, że z fizykinawetsam Edison, gdyby wstał z grobu. nffi byłbyw stanie mnie oblać. 65. Współczesna fizyka byłaby obca Edisonowi. Tak jak tobie poczucie humoru. Przyszedłeś, żeby się ze mną kłócić? Ach, cóż znowu? Przyszedłem, żebynad tobą czuwać,Żeby patrzeć na ciebie. Bardzo cię lubię wtedy, kiedy jesteśwściekła. Czego ty właściwie ode mnie chcesz? W ogóle czy w tej chwili? Ach, idź dodiabła! Polecenie zdecydowanie wsteczne. Nie wierzymy już aniw diabły, ani w anioły. Tak, fizyka fizyka, moja droga,otworzyła przed nami możliwość sprawdzalności wszelkich doznań. Cóż by powiedział twój profesor dowiedziawszy się, żewierzyszw diabły? Alejakoś go nie widać. Umilknijże na chwilę! Ach, chcesz słuchać organów? Proszę, to mogę uszanować. I oni takżemilczą, słuchając organów. Ale niedługo. Agnieszka jest niespokojna,kładzie dłoń na ręce chłopca. Andrzej, umówię się z tobą kiedy indziej. Kiedy tylkozechcesz. Alejawcale tego nie chcę. Zarozumiała jesteś,Agnieszko. Sądzisz, że skoro starsi panowie na ciebie lecą. Zabraniam ci o nim tak mówić! O kim? Ach, więcjeślimowao starszych panach, od razuprzychodzi ci na myśl profesor. Przynajmniej zdajesz sobie z tego sprawęto już dużo. Profesor Bergiel jest raptempo czterdziestce. Raptem! Śliczne słówko! Omalże zapomniane w naszymjęzyku i nagle proszę, jakieoddajeusługi. Raptempo czterdziestce! Ileż akceptacji jest w tym zwrocie! O kobiecie na przykładpowiedziałabyś "jużpo czterdziestce". Atwój ojciec? Jest jużczy raptem po czterdziestce? Agnieszka prawie krzyczy: Czy ty nie maszzamiaru stąd pójść? Animi to wgłowie. Chybaże razem z tobą. Ale tywyglądasztu tak zadomowiona. Przesiądę się do innego stolika. Przeniosęsię razem z tobą. Poza tym, Agnieszko jedynywolny stolik to ten w kącie, twój profesor przy swojej krótko66 ^zręczności mógłby cię tam nie zauważyć. Musiałabyśbiec kuniemu przez całą salę, żeby gozatrzymać, gdyby chciał wyjść niezauważywszy cię w lokalu. Ale swoją drogą on każe czekać na siebie. Fe, nieładnie. Błagam cię, Andrzej, nie rób mi tego świństwa'. Idź stąd! potrafiłeś nieraz byćtakimiłydlamnie. Zauważyłaś to? Byłbym przysiągł, że takie rzeczy do ciebie me docierają- Wiesz, co mówi o tobie twój brat Witold? Agnieszka jest jakszkło, niemożna jej ugryźć. Żebym tylko ja jego nie ugryzła- Iskończ to obszczekiwanie mnieprzed rodziną! Przecież tonieja, to oni ciebie obszczekują. Ostatecznie Witold nic takiegoniepowiedział:"twarda jak szkło" to naprawdę do ciebie pasuje. Andrzeja on idziebłagam cię, przynajmniej powiedz,że znalazłeśsiętu przypadkowo, że wpadłeś do lokalu. powiedz mu 10, proszę cię. powiedz to. Ależ towcale nie profesor uspokój się, Agnieszko! Wszystkich siwiejących panów bierzesz za niego? Widzisz, przysiadł się do tej pani pod oknem. Istotnie, może jest trochę doniegopodobny. Tylko Bergiel ma już zarysbrzuszka, a ten prosty jak świeca. Uspokój się, dobrze? ''' Dlaczego? Kreślę przed twoimi stęsknionymi oczyma obraz ukochanego, żeby ci umilić chwile oczekiwania a ty na mnie krzyczysz. Ach, daj mi spokój! Pozatym tenpan. Nie, Agnieszko, jakże mogłaś go wziąć za profesora? Zobacz, jaki młody ma uśmiech! Posłuchaj, Andrzej, jeśli zaraz stąd pójdziesz, damcimoje dwa najnowsze longplaye. Z Connie Francis i Presleyem "Wróć doSorrento" zabijają się wszyscy za tym. To są najlepsze płyty, Jakie mam. Agnieszko, rumienię się za ciebie. Ja cię kocham, a ty chcesz,żebym odstąpił cię jakiemuś starszemu panu za dwieP^yty. W dodatku nie cierpię Presleya. Co innegomożesz mi zaproponować? Gdyby samochód byłmój, dałabym cisamochód. O, tojuż jest coś' Ostatecznietrzeba szanować swoje67. uczucia. Cóż, kiedy wóz należy do twego taty. Chyba że ju? dysponujesz wozem profesora. Gdybym była chłopcem, uderzyłabym cię' I pomyśleć,że wtedy mógłbym ci oddać. Marcin odwracagłowę od młodej pary. Nie, oni chyba siękłócą. Boże, czymże jest miłość, jeśliróżnymi drogami dochodzi się w końcu do tego samego dojakiegoś stolika w jakiejś kawiarni, przy którym. Marcin. Nie, nie rozumiesz mnie. Wcale nie chcę porównywaćnasz nimi, chociaż imzazdroszczę. Dałbym wiele, żebyśmy mogliwykłócaćsię tak zawzięcie. Ile w tym jest samoobrony. Przepraszam cię, nie powinnam była doprowadzić do tejrozmowy. Marcin odpowiada po chwili. Nie powinnaś. Alemasz wiele na swoje usprawiedliwienie. Skądże mogłaświedzieć,że zachowam się tak nie po męsku? To ja, ja jestem przyczyną tego, że odejdzieszniespokojna. Proszę cię! ...że znowu podczas długich nocy, kiedy łączyć będzieszziemię z morzem, dręczyć ciębędzie pragnienie usłyszenia megogłosu. Nie, nie jego, Tereso megogłosu. Teresa znowu podnosi doust szklankę z wodą, alenie pije, niemożeprzełknąć ani kropli, i Nic nie mówisz. To prawda. Sama wiesz, że tak będzie. Żezawsze będziesz czekać i zawszebędzie cię gryzł żal,że daremnie. To dobrze, Tereso,to dobrze. Chcę, żebyś cierpiała. Po co? Poco mamy cierpieć? Nie wiem po co. Aleprzynajmniej to nas łączyAndrzej ścisza głos i pochylasię ku Agnieszce. Ta pani przy stoliku naprzeciw ma oczy pełne łez. Zachwilę sięrozpłacze. Nie patrz na nią, Agnieszko. Ach, ty patrzysz tylko na drzwi! Wciąż na drzwi. Idzie? Znowu myślisz, że toon? Nie, to nie on, uspokój się, Agnieszko' No ipo co te wypieki? Jakie wypieki, co za brednie? ^ No więc dobrzeniemasz wypieków, Jesteś blada jakpapier, i 68 Czy ty wreszcie zamilkniesz? Ależ jak by to wyglądało? Ludzie przysąsiednich stolikachod razuzwróciliby uwagę na to, że nie bawię cię rozmową. Nie mamzamiaru ich gorszyć mieliby znowu okazję, żebypowiedziećcośniepochlebnego o współczesnej młodzieży. A więc, Agnieszko,kiedy wychodzi w morze twój papa? Odczep się, dobrze? Jak to? Czyżbyś takbyła zajęta swymi sprawami, żew ogóle cię to nie interesuje? Nawet wjakiejś gazeciewidziałemzdjęcienowego dziesięciotysięcznika "Władysław Orkan" się naaiywa, tak? Tak. Ojciec na pewno jest uszczęśliwiony, że dostał tak piękny statek? Prawdopodobnie. Ale i swój stary bardzo lubił. Więcjednak wiesz coś oswoim ojcu. To zdumiewające'Może to szkło nie jest tak bardzo twarde, jak mówiWitold. Pilnuj swego nosa, dobrze? Czy jasię wtrącam do twojej rodziny? A szkoda! Memu ojcu na przykład bardzo się podobaszinieraz mi mówił, żechciałby cię poznać. Widzisz. Więc jednak jestem w guście starszych panów. Ach,to nie to samo. To jest zainteresowanie zupełnie "poinnej linii", jeśli można tak sięwyrazić. Ojciec widział nas kiedyśw kawiarni. Mam nadzieję, że wtedy niekłóciliśmy się tak jak dzisiaj. A my się kłócimy? Dobry jesteś. Przezcały czas sądziłem, że czekamy razem napanaprofesora. Ja nawet mam pewne wątpliwości dotyczące wczorajszego wykładu. Bardzo bym się cieszył, gdyby profesor zechciał jerozwiać. Ale onnie przychodzi! Teraz ty przestań gapićsię wciąż na drzwi. Oczu od nichoderwać nie możesz! Bo mniejuż teraz zaczyna dręczyćprawie sportowaciekawość przyjdzie czy nie przyjdzie? Może zachował jednaka tyle zdrowego rozsądku, żeby. ...żeby co? ...żebynie dać się wodzić za nos takiej kozie, jak ty. 69. Ja ci się dziwię, że ty akurat za taką kozą latasz. Mnie wypada nie mam"raptem" iluśtam lat, katedry,znanego nazwiska, zapowiedzi na brzuszek i łysiny. Przestań, boobleję cię kawą! Proszę cię! Twoja filiżanka jest już pusta, a moją pijepośpiesznie moją na wszelki wypadek też opróżniłem. Słuchaj, jeśli nie chcesz Presleya mam,,C"est si bon"zEarthąKitt, tak ci się kiedyśpodobała. Dasz mi "C'estsi bon"? Agnieszko. ' Naprawdę rozstałabyśsię z tą płytą? Dostaniesz Ją. Daję ci uczciwe stówo honoru,że przyniosęją jutrona wykład, jeśli zaraz stąd pójdziesz. Jakąmogę mieć pewność, że mnie nie zawiedziesz? Daję ci przecież słowohonoru. Wiesz, nie gniewaj się, ale odkiedy nie ma pojedynków, słowo honoru straciło nawartości. Sankcji niema. Napisz mikartkę. Wekselczy co? Coś w tymrodzaju. ! Niechcię diabli wezmą napiszę. Masz papier? Proszę, ^ Więc comam pisać? Pisz: Ja, Agnieszka Gralewicz, zamieszkaław Orłowie, 'ulicaSzturmanów 12. Masz? ..-12. Mam. ; Zobowiązuję się przenieść. Co przenieść? ) - Własność. Przenieść własność to laki termin prawniczy, mój starszy brat studiował prawo, pamiętam, jak zakuwał po nocach. Licho z nim! A więc;przenieść własność. ...płyty z nagraniem "C"est si bon" w wykonaniu BartnyKitt i zespołu. Jaki to jest zespół? \ Nie wiem czy to nie wszystko jedno? Pewnie żenie wszystko jedno to bardzo ważne. ' Ale nie ma takiego drugiegonagrania. Jesteś pewna? Każdy ci to powie. Najlepiej będzie, jeśli w tym miejscu zostawiszkropki, 70 Jakie kropki? ; , W miejsce których wstawi się jutronazwę zespołu. Nowięc dobrze masz kropki. Co dalej? Naczym stanęliśmy? Przeczytaj. ... izespołu kropki. Nie, wyżej- Od początku. Agnieszka ledwie panuje nad sobą. Ja, Agnieszka Gralewicz, zamieszkała w Orlowie przy ulicy Szturmanów 12, zobowiązuję się przenieść własność płyty z nagraniem "Cest si bon" w wykonaniu Earthy Kitt i zespołu kropki. Co dalej? Wiesz nic. Rozmyśliłem się. Jak to rozmyśliłeś się? Zwyczajnie, Uważam, że to zbyt niskacena za pozbawieniesię tej przyjemności, jaką jest oglądanie twojej miny, kiedyon w końcunie przyjdzie. Agnieszka pochyla się nisko nadstolikiem Nienawidzę cię! Nienawidzę! Andrzej patrzy z przerażeniem w jej oczyAgnieszko! Co to? Płaczesz? Łzy? Naprawdę łzy? Ja gozaraz tu przyprowadzę! Zobaczysz,że zaraz go tu przyprowadź? Pod nie wiemjakim pozorem, ale będziesz go tu miała! Już mojaw tym głowa! Żebyś ty. żebyśty miała płakać przezniego. Teresa zamyka i otwiera torebkę. Ręce jej drżą. Marcin! Muszę już iść. a ty. ty nie powiedziałeś mijeszcze nic na tematrejsu. Zostaniesz? Nie. Nie? Marcin! Nie mogę! Musisz mnie zrozumieć. Gdybyśpowiadomiłamnie o tym wcześniej, zanim się zdecydowałem. Wiesz zapewne,Jaka byłasytuacja. Tak, opowiadał mi. On? Tak. - Więc jeśli raz przyjąłem postawione mi warunki,nie mo8? co kilka dni zmieniać zdania z nie uzasadnionej bądź co^dź dla postronnych ludziprzyczyny. Wiesz, czym jest dla mnie 71 moja praca i nigdy. nigdy niedopuszczałem do tego, aby mogły zaciążyć na niej sprawy osobiste. choćby tak ważne, jakta. Ale jasię boję, Marcin, ja sięboję. Niepowinnaś siębać, On nicnie wie. A ja. Marcin usiłuje sięuśmiechnąći nawet sądzi, że musięto udało na mnie możesz polegać. Mama Paprociowa nie jest przyzwyczajona do tego, żebyw jej domu ktoś tak długo spał. Może jest w tym trochę złośliwości, a może te ranne pantofle, któreWitahs przywiózł jej z Hongkongu, muszą tak głośno klapać o podłogę. W każdym razie każdy krok świeżo upieczonej teściowej niejest stąpaniem anioła poobłoku. Ciii. Nie może się mama ciszej zachowywać? Na palcach mam chodzić, bo ona śpi, tak? Dospania jest noc. Oj, mamusiu, mogłaby mamusia zrozumieć. Ja wszystko rozumiem, wszystko, ale że ty mnie nastarelata taką przyjemność zrobisz. Przecież sama mama chciała. Jak mi jeszcze razpowiesz, że ja chciałam, to złapię, cobędę miała pod ręką. Ja chciałam! Myślałam, że się ożenisz, jakPanBóg przykazał, że sięnajpierw zaręczysz. Ale mamusiu,jak się pływa, kiedy nato jest czas? ...że się panienkę przedtem pozna. Ja. ją poznałem. poznałem, ile trzeba. Już ty przynajmniej" nic nie mów, dobrze? Takszybko jąpoznałeś? Ty wiesz beczkę soli człowiek musi zjeść. Ciii. ,. Zdaje się, żeFelunia woła. To iećfMoże śniadanko do łóżka podasz? Tfu, takie coś; Jak ja wyszłam za mąż,to od rana w czepeczku, w fartuszeczku,wkuchni mężowi świeże bułeczki upiekłam, teściowej ziółek zaparzyłam. A ta śpi' Czyonasię do tejpory nie miała kiedywyspać? Pewnie żenie cafe noce na nogach. 72 Na nogach? Coty gadasz? I dlaczego całe noce? Ktoy. sądzie pracuje po nocach? Bo przecież mówiłeś, że pracuje "sądzie? A tak, w sądzie. wsądzie jąka się Paproćmyśli gyun'a, że tam pracy mało? Zaległości mają takie, że musząw'nadgodzinach odrabiać. Tyle przestępstw? A co? Nie wie mama, jak kradną. Straszne rzeczy dzieją się na świecie, straszne! Więc niech się chociażteraz wyśpi, niech sobie odpocznie. ,; ;:ja nicnie mówię niech śpi. Twoja głowa, jak przyzwyczaisz, tak będziesz miał. A onaw tym sądzie będzie dalej pracować? Uchowaj Boże! Ani godziny dłużej. Jużdała wypowiedzenie. .'. Tak ją od razu zwolnią? Na mój rozum, nie powinna 2 miejsca rezygnować. Co będzie w domu robić? A niech nicnie robi. Czy ja żonę doroboty biorę? Chcę,żeby siedziała w domu i czekała na mnie. Że matka czeka, to cijuż było mało. Mamo, jak Boga kocham, bo zwariuję! A ktomi stalećwierkał nadgłową: A ożeniłbyś się. Ado kogo ja tu mam usta otworzyć. Tak, matka jużniepotrzebna, co pomatce. Wychowałczłowiek, wykołysał. na krok nie odeszłam, warowałam jak pies'I ot, jakie podziękowanie! Mamusiu, jak mamusia nie przestanie, to miserce pęknie. Czy ja kiedy mamusi złe słowo? A teraz mnie zostawiasz z jakąś obcąosobą. Jak to zostawiam? Co mamusia mówi? Przecież nie płynęw tenrejs. Powiedziałemkapitanowi. Powiedziałeś kapitanowi? Musiałem mu powiedzieć. Nie po to się żenię, żebym zaraz' PO ślubie szedł w morze. A on co na to? - Kto? Kto kapitan! Co powiedział? Ano. jak to on. Niewiemama. Ale nie dal ci konkretnej odpowiedzi? 73. Jakiej konkretnej odpowiedzi? przecież powiedziałem, ^ się żenię. Czy kapitan tego nie rozumie? C'iii- zdaje misię ,że skrzypnęły drzwi na górze? Już idzie,idzie to twoje cudo. Felaukazuje się na schodach prowćid^^h z góry w ^ dopiętym szlafroku, potargana i zaspana a^ niezaprzeczalniemłoda i śliczna. Wciąż jeszcze ziewa Dzień dobry. Dzieńdobry, skarbie. ' Jak się spało7 Wspaniale! Która to godzina? Dochodzidwunasta informuje z przyganąw głosiemama. O, to jeszcze wcześnie. Myślałam, że Jak później-Jak sięczłowiek przyzwyczai o jakiejśporze wstawać, to się budzi ziewa nawet jeśli może sobie jeszcze pospać. Czego sięnapijesz,Feluniu? Zrobię ci kakałko. Wspaniałekakałko z kremem. A daj mi spokój,nie chcę kakao. Możejest kwaśne mleko? Fela przeciąga się, aż stawy trzeszczą. Mam strasznegokaca po wczorajszym. MamaPaprociowa pochylasię do syna, Co ona ma, synku? Głowa ją boli odpowiadaPaproć szeptem, Igłośniej: Mamusiu, jest kwaśne mleko? Wczoraj nastawiłam, ale pewniejeszcze się nie zsiadło. No to, Witalisf woła Fela Klina'Mama Paprociowa patrzy nanią wzdumieniu. O czymty mówisz,moje dziecko? Klina, mamusiu! Ja czasem rano muszęsobie jednegokropnąć. Zależy, jaką mam noc. W sądzie? Bo opowiadałem właśnie mamusi. -- opowiadałem,jak tyciężko pracujesz w tym. , w tyn-i sądzie-,że nocne nadgodziny. -Fela wybucha śmiechem No to pod ten sąd, Witaliskuf Ruszżc sięi przynieś coz lodówki. Mamusia napije się z:nami? Ja? Bron Boże. ' Tak bezdania racji. ,Paproć stawiajuż kieliszki. No, niech mamusia nie wydziwia ra^ z synową. 74 Nie, nie,mnie jużna to nie namówicie. Co to za zwyczaje, ^byod rana pić wódkę. Jakie rano? Przecież samamamusia mówiła, że dwunasta. No? Kropelkę! Powiedziałam, że nie. A ty też nie pij! Potem nawątrobę narzekasz, ziółka sobie każesz parzyć. To już nietakt przy młodej żonie mówić o ziółkach. Paproć się krzywi. E, mamusiumyślałby kto, żeprawda. Fela unosi kieliszek i przygląda mu sięwyczekująco. Widzę, żeja sama muszę pić chyba do lustra. Z takiego picia na czczo mruczy mama to nic dobregonie wyjdzie. PamiętaszKryska? Jakiego Kryska? Kolegę ojca ze statku jeszcze przed wojną. Musiszgopamiętać. Mieszkał stale u nas,jak statek krótko stał wporcie. Rodzinę miał w Warszawie,nie opłaciło mu sięjeździć. No i co tenKrysek? pyta Fela zaczepnie. . Też takpił. Tylko oczy rano otworzył, od razu się za butelką oglądał. Paproć odstawia kieliszek i przymrużywszy oczy stara się sobie przypomnieć, o kim matka mówi. Czy to ten Krysek, co to o niego ojciec zawsze awanturęrotal, że się mama w nim podkochuje? Paprociowa załamujeręce. Matce! Matce takie rzeczy! Brawo! Brawo, Witalis! piszczy z uciechy Fela. A co ja takiego powiedziałem? Młode lata mamusi przypominam. Ale, żebymja. w Krysku. Wimię Ojca i Syna. Ja Już tamdobrze pamiętam, niechsię mamusia nie^"oaczy. A Krysek miał swój wdzięk. Drań, ale z wdziękiem! To zawszeidzie w parze woła Fela, nie przestając się^ać. Awięc jeśli mamusia Kryskowi wybaczała, to i mniechyba przebaczy tego kielichana czczo. Zdrowie mamy! Uśmiechnęłaby się mamusia! Zdrowie mamy pijemy! Że też ty mnie tego Kryska przypomniałeś. Potylu latach. że ojciec awantury. Mnieawantury! Mnie ojciec nie złego słowa. 75. Złego słowa może nie, ale zawsze mówił, jakie ma szczęście, że ten Krysek razem z nim pływa. Że nie miałby godzinyspokojnej, gdyby ten łajdakzostał z mamusią na lądzie, Witalis, bój się Boga! Nic, nic, mamusiu, nie ma się czego wstydzić! Krysekmógłby się podobać,to nawet ja muszę stwierdzić. Przede wszystkimmiał najpiękniejszy tatuaż, jaki widziałem w życiu. Godzinami można byłochłopa oglądać! Ba! Czytać! Bo miał na piersiachnapisyco najmniej w pięciu językach. Mógł służyć zamiast książki podchwytujeFela zamiast książkido poduszki! Moi drodzy,jeśli myślicie, że będziecie sobie tutaj żartystroić ze starej matki. mama Paprociowaunosi się z krzesła. Ale Paproć obejmuje jąi sadza z powrotem. Niech mamusia zostanie! Nie puszczę! Puść mnie! Puść! Wariacie jeden, bo mnie udusisz! Ja tylkochcę starej matce przypomnieć, że niezawszebyłastara i niezawsze gorszyłasię tym, że ktoś sobie lubi kropelkę. Zobaczy mamusia, jakmamusia Fełunię pokocha! A ja będę miałteraz w domudwie. dwieurocze kobietki, o których będę myślałw morzu, którym będęprzywoził z rejsu różne ładne rzeczy. Fela obracaw palcach pusty kieliszek. A ty przynajmniej masz dobry gust? Gust? Czyja mam dobry gust? Niechmamusia powie, czynie była zawsze zadowolona? ! Owszem. E, mój drogi, mama to nie ja. Coty myślisz? Oglądałam te iciuchy,coś matce naprzywoził. Co to warte? Ja.. jak to. co to warte? Moja droga, zostaw moje rzeczyw spokoju. Ja twoich nieoglądałam. Musisz zrozumieć, że mamusia jest już w pewnym wieku. Mama Paprociowa znowuunosi się na krześle. W jakim wieku? Jezus Maria, teraz obydwie namnie! Nawetnie zajrzałamdo twojej walizki, nie wiem,coprzyniosłaś ze sobą, a tyod razu mojerzeczy. Ale przecież Felunianic złego, na pewno nic złego. usiłuje łagodzić Paproć, 76 Ale starsza pani nie pozwala sobieprzerywać. Aprzecieżmiałabym prawo, jako matka, dowiedzieć się, co wnosisz memu synowi. Mamusiu, błagam, czy ja czego potrzebuję? Twój ojciec też niczegonie potrzebował, a ja dostałamdnak wyprawę, że gdybynie wojna, jeszcze do dziś nie trzeba bybyło nic do domu kupować. Dobrze, że chociaż meble udało się odzyskać. i Fela rozgląda siępo pokoju. I taktrzeba będzie wszystkie wymienić. Wy.. wymienić? , powtarza Paproć w zdumieniu. Aco ty myślisz? Że ja będę w takichprzedpotopowychgratachmieszkać? Widziałeś u kogoś taki kredens? Albo takie krzesła? Ja jestem tylko ciekawa, co tym krzesłom brakuje? Niemodne! Rozumie mama niemodne! Wstyd tu będzie kogoś przyprowadzić. A kogo. kogo ty masz zamiar tu przyprowadzać? Nie myślisz chyba zamknąć się przed ludźmi? Ty maszswoich znajomych, ja mam swoich. Myślę, że na razie. przynajmniejna razie nikogonam nie trzeba. Ja jestem osoba towarzyska, przyzwyczajona do ludzi, doruchu, lubię gwar, życie. Wiesz, bodo mnie przychodziłeś. Od kiedy toWitalis po sądach się włóczy? Pojakichsą. A! No, widzi mamusia Fela znowuwybucha śmiechem jakto się mało wieo własnym synu! Feluniu, bo mamusia sobienaprawdę pomyśli Bóg wie co. Ja już sobie na pewno niczego gorszego nie pomyślę. Fela puszcza te uwagi mimo uszu. A więc meble trzeba kupićnowe. Pojedziemy do Gdyni,pokażę ci jeden sklep na Abrahama. Och, ja sobiejuż wyobra, jakja tu wszystko urządzę! Niczegonie pozwolę ruszyć! Słyszał tokto takie rzeczy? Czy te meble połamane, czy co? Albo robakije stoczyły? O, jakie"izewo! mama stuka w kredens zakrzywionym palcem. Wszystko dąb! Dąb w najlepszym gatunku! ^- To sobie mamusia wstawi je do swego pokoju. Ja nie myślęOueszkać w muzeum. 77. Słyszałeś? Witalis! Słyszałeś? I ty nic? Nic na to? Paproć wsuwa głowę między ramiona. Może Felunia ma rację, mamusiu. Przydałoby się naszdomek przemeblować. Przemeblujeciesobie po mojej śmierci. Ale dopóki ja żyję. , Czekaj tatka latka. Mamusia, na psa urok, nas przeżyje,a ja chcę do razu mieszkać po ludzku. Po moim trupie! Pomoim trupie! Mamusiu' woła Paproć. Jak Bogakocham' O cotakaawantura? O tekilka gratów? To są graty? Moje meble wyprawne? Ty wiesz, ile ouekosztowały? Mój świętej pamięci ojciec zapłacił za nie żywągotówką. Jakmamusia zobaczy nowe, modne, wesołemebelki, napewno się mamusi spodobają. Nic mi sięnie spodoba. Nic! Fela wzrusza ramionami. Co tu gadaćszkoda każdego słowa. Starych ludzi sięnie przekona. Będzie mama siedziała w swoich gratach z czasówWilusia, a my sobie kupimy nowe. W samochodzie obicia jakie? Paproć nie rozumie. O... bicia? Jakie obicia? W jakim kolorze siedzenia w wozie? Chyba popielate. Ale on jakimś kocem je przykrywa. Kto? Taksówkarz. Siedzenia trzeba obić na nowo Ależ, kochanie, po co? Po co na nowo? Jak mówię, że trzeba,to trzeba. Na niebiesko. Mniew niebieskim najlepiej. A co to ma. co to ma do rzeczy? Chybamamprawo ładnie wyglądać we własnym wozie. Ona oszalała! Witalis! Feluniu, przecież wozem jeździ taksówkarz. No i niebędzie jeździł. Koniec! Jutro go zawiadomisz. A ja sięzapisuję na kurs samochodowy. Na.. na kurs? Ona oszalała! Oszalała! 78 A co ty myślisz? Po to mam samochód,żeby nim nie jeździć? Witalis! Z kim ty się ożeniłeś? Czy ona nie rozumie, ile pieniędzy przynosi taksówka? I co po tych pieniądzach? Do grobu mama je zabierze9 Ja chcę żyć! Żyć, a nie składać pieniądze Zabierz ją stąd! Zaraz ją stąd zabierz! Mamusiu! Feluniu! Jutro masz powiedzieć taksówkarzowi,że odbieraszwóz' Ani mi sięważ! Błagam! Uspokójcie siei Pomówmy spokojnie! ;- Spokojnie? Tumożna mówić spokojnie? Skończył sięspokój w tym domu! Mama Paprociowa podnosidłonie do oczui wybucha płaczem. Och, coś ty zrobił! Coś ty zrobił, Witalis! Niech mama płacze! Ja się takłatwo nie wzruszam. Teżnieraz płakałam i nikt si? tym nie wzruszał. A terazchcę żyć zrozumieliście? Zabierz ją stąd! Zabierz! Niech mamanie wrzeszczy! Paproćbiega między żoną a matką. Feluniu! Mamusiu! No, błagam, błagam was! Wśród płaczui kłótni ledwo słychaćdzwonek. Felaprzytomnieje pierwsza. Ktoś dzwoni. Otwórz, Witalis! Ach, Boże! Kto to może być? Wstyd wyjśćdo ludzi z czerwonymi oczyma. Niech się mama przypudruje albo nie pokazuje się gościom. Paproć zatrzymuje się w progu, odwraca się i krzyczy: Obydwie się nie pokazujcie! Na progustoiJacek, najmłodszy kapitana. Ojciec nas po pana przysłał,Witold jest wwozie. Kazałżebyśmy zarazpana przywieźli. Paproć poprawia włosy. Już jadę. Czy. czy coś się stało? Niewiem. Ojciec wściekły od rana. Teraz jest u nieeocieśla. Wojtysiak! Wojtysiak. I od razu kazał nam po pana jechać. 79 Już idę. Paproć wraca do pokoju i obwieszcza od progu, starając się ukryć satysfakcję. Kapitanprzysłał po mniesamochód. Muszę jechać. Oj, to nic dobrego! załamuje ręce starsza pani Paproć. Musisz jechać? Fela znowu się przeciąga. Powiedz, żewybieramy się pomeble do Gdyni. Czy ty wiesz, co to znaczy dla marynarza, kiedy kapitangowzywa? Nieprzesadzaj. A w ogóle to co z ciebie za marynarz? Co.. co ze mnie. zamarynarz? Nie pływam? Ee garnki garnkami, tyleże na morzu. Kiedy wrócisz? Paproćczuje, że wściekłość,która w nim wzbiera, za chwilę go udusi. Stoi więc wprogu sapiąc ciężko,wreszcie macha ręką i zatrzaskuje drzwi za sobą. Ana dworze jest wiosnaw całej pełni. Chłopcy kapitana, oparci owóz, wystawiajątwarzeku słońcu. Dzieńdobry,panie Paproć! Paprociowi trudnorozpogodzić się od razu. Dzień dobry, dzień dobry. Pan doktor nie na wykładach? Witold przymrużywszy lewe oko przypatruje się kucharzowi. Do tytułu jeszcze daleko, sam pan mówi owykładach. Aledzisiaj niedziela. Niedziela? Co pan mówi? Wszystko mi się jakoś pomyliło. Jacek popycha kucharzado wozu. No niech panwsiada, bo stary nas ochrzani, żeśmy sięgdzieś włóczyli. Wszyscy mówią, że pan jakąś cizię poderwał. Co zrobiłem? Witold zerka w lusterko, żeby zobaczyć w nim twarz kucharza. Podobno pansię ożenił. Czy to prawda? A prawda, prawda. To pewniedlatego stary taki wściekły. I ma rację. Najważniejsze, że ma rację. Co pan mówi, panie Paproć? Paproć podnosi głos. Żebyście wiedzieli, że kapitan ma zawsze rację. I dodajenie bez goryczy: Zapamiętajcieto sobie. 80 -^ Wojtysiak jest jeszcze u kapitana. Paproć wpatruje się w zamknięte drzwi i czAeka nai swoją kolejkę. Nie może wywnioskować, w jakimkapitan ji;st nastrojudobiegające z kuchni śmiechy zagłuszają wszystko, co dzie- je siętam, za zamkniętymi drzwiami. W kuchni Jacek poi Piratapiwem pies szczeka wszyscy się śmieją. Paproć nie wie. czypowinien ich skarcić za upijanie psa. czy leż przyłączyć się doogólnej wesołości? Niemożesię zdobyć ani na jedno, ani na drugie. Siedzi w ciemnym hallui wpatrujesię w drzwi, za którymi wciąż niesłychać głosu Wojtysiaka. choć ontam jest. na pewno jest w tym pokoju. Kiedy wreszcienaprogu ukazuje się kapitan, aWojtysiak przemyka za jego plecami Paproć dobywa z siebie głos, w którym brzmi prawie pieszczota: Dzień dobry, panie kapitanie'. Kapitan nie ochłonął jeszcze po rozmowie z WoJtysiakiem. O, jest drugi taki. cosobiewynalazł powód, żebynieiśćw morze. Każdy powinien się przedtem zastanowić, nim zostałmarynarzem, co będzie dlaniego ważniejszete wszystkie bzdury, które czynią z niego niewolnika ziemi, domu, bab. czy praca,której się podjął. Trudno, trzeba wybierać! Nie można być tu i lam. Każdy powiniensięzdecydować, co jest mu potrzebniejsze do życia. Ale, panie kapitanie, ja. Mię przerywać mil Ja teraz mówię! Co jest mu potrzebniejsze do życia! Morze czy babskie kiecki. To marynarz musi wiedzieć; Jeśli tego nie wie, nie jest godzien, żeby jego stopa stanęła na pokładzie. Rozumie pan, paniePaproć? Niech pan kapitan mi pozwoli. Ani słowa! Ja teraz mówię! Ślub! A jak jabrałem ślub, tomieszałem w to całą flotę polską? Ż^ycie osobistemarynarza niemoże przeszkadzać mu w pracy- Albo albo. Jeśli się nie możerozstać z ciepłym łóżkiem, to pomidory powinien sadzić na działce,a nie pływać. Taki jestmój pogląd na tesprawy. Zrozumiał pan. panie Paproć? Ale ja właśnie chciałem, panie kapitanie. Ja sięwcale nie pytam, co pan chciał mnie interesuje tylko, co pan zrobił. Pan sobie wyobraża, żekapitannie ma nicinnego do roboty,tylko rozmyślać nadtym, jak dostosować rejs. do nastrojów miłosnych załogi. Trzeba powiedzieć w dyrekcji, żeby opracowali nie harmonogram rejsów, ale hormonogram' Rozumie pan hormonogram! Aleniech pan kapitan da mi powiedzieć. Najpierwniech pan posłucha, co ja mam do powiedzenia. Wie pan, co robił admirał Nelson? Nelson zabierał baby na statek. Ale ja nie jestem Nelson. Jamogę najwyżej już nigdy nie zabieraćnastatek tych, którzy niechcąsię z babami rozstać. Pan kapitan musi mipozwolić. Pansobie przychodzi i pan uważa za stosowne uskakiwać mnie swoją nową sytuacją osobistą. Tyle latpływaliśmyrazem głos kapitana łagodnieje na chwilę tyle lat, Paproć! I nagle pana nie obchodzi, że ja mam nowy statek inowych ludzii żeid? z nimina pięć miesięcy w morze. Dla panajest ważniejszakiecka! Panpotrafił o wszystkim dla niej zapomnieć! Wszystko zdradzić! Stary baranprzychodzi do mnie i mówi, że nie płynie,że miał ślub i niepłynie. Paproćrzuca się do kapitana i prawie przez łzy woła: Kto. -, kto. kto nie płynie? Panie kapitanie, ja nie płynę? Co pan? Ja nie płynę? Ślub? To co z tego, żeślub? Przecież ja to tytko dla mamusi. dla mamusi,żeby mamusiamiała towarzystwo. Mówiłam już panu raz, że z psem nie wolno tu wchodzić urzędniczka w schronisku dla nieletnich krzywym okiempatrzy na Pirata. Ale ja go nie mam gdzie zostawić. Wszędziezemnąchodzi. A zresztą będzie pani miała na długospokój, nie zobaczy nas panitak prędko. Jutro wychodzimy w morze. Do JaponiL A,to pan do tej małej Wojtysiakówny! Ojciec, lak? Tak. Zaraz ją zawołam. Wojtysiakpochyla si? nad psem. Nierozwalaj siętak, Pirat, połóż się tu pod krzesłem! Słyszałeś? Pirat! Ile razy mam mówić? Warczyszna pana? Oj, coś tymi się dzisiaj nie podobasz ctiuchny! Cieśla jest tak zgorszonyzachowaniem Pirata, że nie słyszynawet, kiedy Franka wchodzi do pokoju. Dzieńdobry, tatusiu! 82 Moje dziecko! Franka patrzy ojcu niespokojnie w oczy. Zostaje tatuś? Cieśla niezgrabnie przygarnia jądosiebie. Nie. Nie? A przecież mówił mi tatuś ostatnim razem. Ale kapitan się niezgodził. ,.;., Nie zgodził się. , Może gdybym mu powiedział prawdę. ale przecież nie mogłem. nie mogłem powiedzieć. I co ze mną będzie? Zostawiłem całą sprawę adwokatowi. Dobry adwokat. Od nieletnich. Specjalizuje się w tych sprawach. Nie martw się,wszystko będzie dobrze. Alemuszę tu siedzieć. , , Musisz. A mówili, że jakby daćkaucję. Nieprawda. Dowiadywałemsię. Musisz siedzieć dorozprawy- Nie ma mowy o żadnej kaucji. Czy jabym nie dał? Wszystkobym zsiebie zdjął. Kto ci takie bzduryopowiada? Taktu dziewczyny mówią. Kto ci to powiedział? Bożena. Przychodzi do ciebie? Przestań ty się z tą. przestańsię z nią zadawać! Odwiedzić mnie nie może? Do innychwciążktośprzychodzi. Ale dlaczego ona? A kto? Kto do mnie przyjdzie? Tatuś idziew morze. -- Najważniejsze, żebyś się tu dobrze sprawowała. Tonajważniejsze! Dużo zależy od opinii, jakastąd dostaniesz. Tak mówił adwokat. Lubią cię tu? Tak. Pan kierownik mnie nawet na zakupy zabiera. Wczoraj byłam na 20Października w tym sklepie żelaznym, wietatuśpo narzędzia ogrodnicze. Bo pracujemyw ogrodzie. Cieśla dotyka nieśmiało twardą dłoniągładkiego policzkacórki. Opaliłaś się. Bo my teraz stale na powietrzu. 83. To dobrze, to bardzo dobrze, że na powietrzu. Franka? Więc mogę być spokojny. mogę byćspokojny, że ty żadnegogłupstwa. Adwokat przyjdziedo ciebie, masz mu o wszystkimszczerze powiedzieć, rozumiesz? Rozumiem. i będziesz pisać domnie? Tak Jeśli zwolnią cię wcześniej,zanimwrócę, masz iść doPaprociowej-On się wprawdzie ożenił. Kto? Pan Paproć? Tak no, co takiego? A to heca! Pójdziesz do nich. U starej na razie niebędzie ci źle. A potem zobaczymy. A z kimożenił się pan Paproć? Z taką jednąco cię to obchodzi? Więc Franka, będzieszmądra? Przyrzekasz to ojcu? Tak. Pamiętaj, wszystko będzie dobrze tylko musisz siędobrze sprawować. I myśl trochę o swym ojcu. myśl trochęo swoim ojcu. Franka. Tak, tatusiu, tak. Nie płacz. No.czego płaczesz? Zobaczysz, jak to szybkominie tepięć miesięcy, te głupie pięć miesięcy. Marcin otwiera drzwi zadymionego lokalu. Na dworze jestporanek, nieskażony jeszcze niczym pierwszyoddech dnia, aleMarcin potrzebuje teraz właśnie gwaru i dymu, potrzebuje ludzi. W lokalu jest już jednak prawie pusto. Przy stolikupod oknemsiedzi tylko jakiś samotny,zapóźniony gość. Dobry wieczór! Niechpan powie lepiej "dzień dobry", bojuż świta. Można się przysiąść? Proszę, wolnych stolików jest dosyć,ale jak pan sobie mojągębę upatrzył. Nie lubię siedzieć sam. Napije się pan czegoś? 84 Nic innegonie robię od wczoraj. To świetnie. Bufetowa zaproponowałami o pomocy, żebym wytrzeźwiał. Takie teraz czasy, że się nawet zawłasnepieniądze upićczłowieknie może. Więc jej nazłość zostałemi wytrzeźwiałem,chyba sam pan przyzna. Przyznaję. Dla mnie może być pan pijany w najdrobniejszywzorek. Mnie to nie przeszkadza. Potrzebny mi drugi człowiek,wszystko jedno jaki. Pan także. jużgdzieś tego. co? Drugi człowiek, rozumie pan? W południe wychodzęw morze. Całą noc byłem przy załadunku, i przychodzi taka chwila,kiedy robota skończona i zostaje te kilka godzini gębydokogo niema otworzyć. Proszę pani, pół litra radzieckiego! Bufetowa nie podnosi głowy znad rachunków. Zaraz zamykamy. Już się nie podaje. Towarzysz Marcina odwraca się lekko i woła przez ramię: Co to znaczy, już się nie podaje? Królowo ludowo! Niechpani nie podważakonstytucji. W konstytucjizagwarantowana jestwolność, a wolność polega właśnie natym, żeby człowiek mógłsięupić, kiedyzechce. Już zamykamy. Bar"Pod Żaglami", psiakrew! Pan widział na całymświecie chociaż jedną taką knajpę w porcie, żeby z niej nie dopitychmarynarzy wyrzucali? To ja tu dla pani trzeźwieję, a pani: zamykamy! A co to jest? Liceum? Marcin wstaje. No tomusimy iść gdzie indziej. A gdzie pano tej porze w Gdyni chociaż jeden lokalznajdzie otwarty? Mówię panu, klasztor! Ech, widzę,że musimyinaczej załatwić. Jak? Co pan? Repatriant? Po raz pierwszy w ojczyźnie? Nie wiePan, że jak się można dogadać, to w rączkę stówka inie będzieżadnego"zamykamy", "nie podajemy". No to proszę Marcin wyjmujeportfel. Pan zaraz zobaczy przymrużenie oka ichwiejne odpłynięcie w stronę bufetu. Królowo ludowo! Dwa słówka w cztery oczy. w pani prze 85. piękne i moje zezowate. resztakonszachtów przebiega szeptem,a po chwili rozchmurzona dama ustawia na stole czyste kieliszki. Nie mówiłem? Jest koniaczek, a co najważniejsze, wszyscyzadowoleni! Tylko psychologiawspółczesna może nas uratować. No topana zdrowie! Pana, panstawia. Nie, zdrowie człowieka, dzięki któremu nie jestem samtego ranka. Pięknie powiedziane' Pięknie! Widzi pan, nawet ktoś takijak ja może się na coś przydać. Nie dopite indywiduum opieragłowę naręcei powtarza cicho: Drugi człowiek. Marcin dotyka jego ramienia. Ja panu coś powiem, w gruncie rzeczy Jest się bardzosłabym. Gada się o silnej woli, o wytrzymałości, o szacunku dla siebie, to wszystko bzdury. Przychodzi jedna chwila. jedna chwilai przepadło. Niechsię pan napije, dobrze panu zrobi. Przepadło' Marcin patrzy wokno,za którym robi sięcoraz jaśniej. Szedł pankiedy o świcie przez miasto? Ja zawsze chodzę o świcie. Tojedyna pora, wktórejkończę dzień. Więc na pewno nieraz pan to widział, kiedy słońce wstajei oświetla najpierw stok KamiennejGóry. Nie ma takiego drugiegoportu na świecie, żeby byłtak zielony, żebybył najurodziwsząziemią, o jakiej marzą ludzie na morzu. I to pragnienie szczęścia,togłupie, nędzne pragnienie szczęścia, które się budzi, kiedyczłowiek patrzy nato wszystko. Tymczasem niechsię pan napije, ja panu radzę. Dziękuję,już nie. Wszystko będzie! Wszystkow życiu pan jeszcze będziemiał. Ja to panu mówię' Byłem podwozem i na wozie, a zawszejakoś tam słonko do mnie dochodziło. Gruntsię nie łamać' Jaksiępan raz złamie, tosię pan już nie sklei. Drugi człowiek to panu mówi. Drugiczłowiek,który jest z panem tego ranka. Bo pan topięknie powiedział. Pięknie. A w pokoju Walentyny dźwięczy budzik. Gruda, wyrwanyz głębokiego snu, dopiero po chwili uświadamia sobie, gdzie jesti jaki to dzień ma przedsobą. 86 Ach, mój Boże, już musisz wstawać? Walentynaprzytula do jego piersi rozgrzaną snem twarz. Muszę, muszę, mój drogi. Nie gniewaj się na mnie! Niedobrze jest ożenić się z ideałem takimjak ty. Gdybyś -była mniej obowiązkowa, Walentynko,zadzwoniłabyś teraz doszkoły i powiedziała, że się źle czujesz. W twoim stanie to prze-cięż dopuszczalne. Ispędzilibyśmyrazem jeszczete kilka godzin do -odejścia statku. Ale ty tego nie zrobisz. ,'. Oczywiście, że nie zrobię,mój jedyny. Każdy ma jakieśswoje wachty, których nie może opuścić. W gruncie rzeczy na. pewno miałbyś mi za złe, gdybym tak postąpiła. Bardzo miałbym ci za złe, ale byłabyś jeszcze trochę ze mną. Poczekaj, podam ci buciki. Nierozpieszczaj mnie! Kto jutro mi jepoda? Niepotrzebnie przyzwyczaiłeś mnie znowu do tylu miłych rzeczy, których będzie mi brakowało. Chcę,żeby ci ich brakowało. Wtedy będziesz tęsknić za mną. Myślisz, że tylko wtedy? No mów! Mów o tym! Kiedysię rano budzę, od razupierwsza myśl:Romkaniema. I gdzie on teraz może być? Na Atlantyku? NaŚródziemnym? Na Czerwonym czy Indyjskim? Zawsze gonię cię, gonię depierwszą moją myślą. Czujesz to? Tak. Ja także jestem tutaj przy tobie każdego ranka. A potem przychodzi dzień. Szkoła! To dobrze, że mam tylepracy, to jest dlamnie Jedyny ratunek. Przyjmuję na siebieobowiązki, których nikt nie chce. Bo wtedy pozostaje tak małoczasu na rozmyślanie. Dopiero wieczorem,gdy siedzę tu sama. Niedługo nie będzieszjuż sama. Nauczę naszego syna, żeby dbał o ciebie. Trochę będę musiała na to poczekać. Najpierw jabędęniusiała dbać o niego. Wiesz, czasem się jednak boję. Bo gdyby naPewno dali nam to mieszkanie, sprawa byłaby prosta. Przyjedziemama ipodchowa go przynajmniejdo czasu, kiedy będzie mógłPójść do przedszkola. Ale jeśli nie dadzą. Pracy przecież nie rzucę. Walentynko, popadasz w histerię. Czy ci nie mówiłem, że obiecali napewno? 87 Ile razy nam obiecywano? Aleterazsytuacja się zmieniła. Tak, kapitan ma rację, to nie my, ale nasz Jaś dostanieprzydział na nowe mieszkanie. Proszę cię, żebyś się tymnie martwiła. Zapewnili mniew naszym związku. Dobrze. Zobacz, już sięnie martwię! Czy woda naherbatęjuż się zagotowała? Tak. Nalać ci? Proszę. Na drugie śniadanie do szkoły masz bułkę zserem ii rzodkiewki, Włożyłem ci do torby. I po co to zrobiłeś, Romeczku? Powiedziałam ci, żebyśmnie nie rozpieszczał. Powinnam sięjuż od dziś przyzwyczajaćdo tego, że cię nie będzie. ' Ale jeszcze jestem. I chcę, żebyś o tym wiedziała. Czy wiesz, żezachowujemy się jak para sentymentalnychgłuptasów? To niemodne. Wiem, że niemodne. Ale wolębyć szczęśliwy niż modny. Obiecaj mi, że będzieszdbaćo siebie i że. w decydującym momencie nie będziesz sama, że. zorganizujesz to jakoś. żeby 'nie byćsama. O czym tymyślisz, mój drogi. Zapewniam cię, żebędęsobiegrzecznie leżeć w klinice i niczego nie będzie mi brakowało. Żebysprawić ciprzyjemność, zgłoszę się natydzień przed terminem. Na tydzień,to może za dużo. Zanudzisz się. No widzisz! Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Czyzauważyłaś,że wciąż wzajemnie dodajemy sobieotuchy? Przecież sam przyznałeś, że jesteśmy niemodni- Tylko niewiem, czydlategoże się kochamy, czy że mówimy o tym? Myślę, że todrugie. Ludziena pewno nie wyzbyli się uczuć. tylko wstydzą się onich mówić- ! Więcmoże i my dostosujemy siędo tego tonu? Koniecz sentymentami! Walentyna wstaje, jej miła, jeszcze trochę dziecinna twarzprzybiera surowy wyraz. Romanse! Na mnie już czas. Nie mogę spóźnić siędoszkoły. 88 Walentyno! odpowiada jej tym samym tonem mąż. ^ądź rozsądna. Mam nadzieję, że dasz sobie sama radę i niesprawiszmi kłopotu. - Możesz na mniepolegać. Kiedy należy się ciebie spodziewać z powrotem? Najwcześniejpod koniec października. Nie mogę cię zapewnić,że nasz syn będzie już miał w tymczasie jakikolwiekpogląd na otoczenie, w każdym razie staraj się mu zaprezentować jak najlepiej. Oczywiście, zrobię wszystko, żebyodniósłwłaściwe wrażenie. Odprowadzę cię do szkoły. Och, ani mi się waż! Nie ma mowy! Co ty myślisz,wprawdzie postanowiliśmy zerwać z niemodnymi sentymentami,ale przecież. przecież. Walentyna wybucha płaczem niemogę zabeczanaprzyjść. na lekcję. Ładny przykład. Ładnyprzykład dawałabym dzieciom. Na Rajskiej mówi się także o rejsie. Ale co tu robi tak rano Paulina? Zastanów się, zastanów się,Tereska, czy to wypada? Zapewniam nianię, że on się wcale nie spodziewa tychczułości. Pożegnaliśmy się rano, kiedy szedł nastatek i na pewnonie wyobraża sobie, że będę stała na nabrzeżu i machała chusteczką. Ale obiecałaś Krzysztofowi. Krzysztof ćwiczy na fortepianie, kiedy jednak słyszy swojeimię, natychmiast przestaje grać. Ćwicz, Krzysztof, dobrze? Nie poszedłeś do szkoły, więcprzynajmniej w domu musisz pograć- Wiesz, że zaraz maszjechać do Gdyni. Aczyja nie gram,co mama? W nos podrapać sięnie mogę? No więc obiecałam Krzysztofowi. ale właśnie po toprosiłam nianię. nianiu, niech niania pojedzie z nim do portu! Dla niego towydarzenie! Mogępojechać, ale. ale co powiem, jeślion. jeśli pan doktorzapyta o ciebie? Mówię niani, że jemu przez myślnie przejdzie, abym gomiała żegnać przyodbijaniustatku. A w razie czegomoże przecieżnianiapowiedzieć,że źle się czuję albo że koleżanka mnie poprosiłao zastępstwo i musiałam pojechać na dyżur. Jużnianiacoś wymyśli. 89. Muszę przyznać, że ja nie lubię takich sytuacji. Nigdygo nie odprowadzałam, wiecnie może nianiawymagać ode mnie, żebym teraz. żebym akurat teraz. Nojużdobrze,biedne dziecko. Takwzdycha Paulinaoni niczego dla nas nie zrobią? Widzę, że niania ma ochotę pożalić się napana Antoniego. Krzysztof! Możesz już nie grać. Idź dołazienki, umyj ręce i zęby. Dopiero co miałem grać, teraz znównie. A po comamsięmyć? Przestań być niezadowolony, apo co masz się myć? Przecież jedziesz do Gdyni. Niania też jedzie inie musisię myć. Ja sięmyłam u siebie wdomu, zrób, co cimamusia każe. Niania też namnie? Co to znaczy na ciebie? Dzieje ci się jakaś krzywda? Szarlotkę z rabarbaru ci przyniosłam? Już zjadłem. Widzisz, gdybym wiedziała, że nie zechcesz sięmyć, tobymci nic nie przyniosła. E, niania tak naumyślnie, niania zawsze coś przynosi- Bonianiawie,że my wszystko zjemy. Krzysztof! Teresa jest zawstydzona. Prawdę powiedziawszy, to mi przez cały dzień z głowy nieschodzi, co wy tam, biedaki moje, jecie. Kto wam co zrobi? Ktoz miasta przyniesie? Krzysztof obwieszcza z dumą: Wczoraj byliśmy w restauracji! A czy ja nie mówiłam, że do tego dojdzie? Dzieciakowiżołądek zepsujecie. Nic mu nie będzie. Jadłembrystol! Nie brystol, tylko bryzol. I pitem oranżadę! Widzi niania, on jest zachwycony! W domu nigdy jeść niechciał. Bo niebył głodny. A teraz jadłby wszystko, co widzi. Niemaszsię czym chwalić! A czy on źle wygląda? Co niania? U mnie iepiej wyglądał. Ach, to o to przez cały czas chodzi' Krzysztof! Jeśli zaraznie pójdziesz do łazienki, zostaniesz w domu! Ojej,Już idę! Krzysztof trzaska drzwiami, aż szybydźwięczą. Oczywiściemówi Teresa cicho że ja nie mogę dbaćOniego tak jak niania, ale omnie to już niania zupełnie nie myśli,tylko Krzysztof i Krzysztof. A wszyscy mówią, że zmizerniałam. Kto, wszyscy? Wszyscy! Co będę niani mówić? Chcę wiedzieć, kto takie bzdury opowiada? Marcin! , To on jest wtobie wciąż zakochany! Który mężczyznazwraca uwagę na takie rzeczy? Nianiu, ja bardzo proszę. Co ja takiego powiedziałam? W gruncie rzeczy powinnaśbyć zadowolona. Ja? Tak, ty. Głowę daję, że gdybyś wyszłaza mąż za tego swegoMarcina, tobyś mogła zmizemieć na szczapę, a on by tego niezauważył. Tak, moja droga, miłość szczęśliwaprzemijabardzoszybko, a nieszczęśliwa trwa zawsze. Nianiu, niania układa złote myśli! Nie śmiej się,bo mam rację. Rozejrzyjsię po świecie,wielka miłość, żyć bez ciebie niemogę, pobierają sięi co? Długo totrwa, myślisz? Potemcałe tygodnie czekasz, żeby usłyszeć cieplejszesłowo. Czyja niemówiłam, że nianiama ochotę pożalić się trochęna panaAntoniego? Ale ja i tak w nic nie uwierzę. Niemamwcale zamiaru się żalić. Mówię tak, jak jest. Czymyślisz, żeon tego roku coś w ogrodzie zrobił? Jednej grządki nieskopał. Ja drzewka musiałam bielić, maliny przesadzać, wszystko! Tojuż do pana Antoniego niepodobne. Widzisz! A domek, myślisz, go obchodzi? Albo gołębie? Nawetnie wie, ile ichma. Teraz jest tylkoszał z tą stocznią, co jąmają budować w Wietnamie. Ja już słuchać o tymnie mogę, a onnic,tylko wkółko tosamo. A oczymu błyszczą, jakby mówiłonajdroższej osobie. No cóż? Nowa miłość! Ma niania szczęście, że na imię jej: stocznia. Taka zdrada nie jestgroźna, niepowinna niania narzekać. 90. Ja bym na niani miejscu była spokojna i jeszcze więcej okazywałapanu Antoniemu serdeczności. Aczyja nie okazuję, czyja oniego nic(bam? Wszystko mazawsze na czas, ugotowane i uprane,-Ale Byon to, myślisz,zauważa? Na pewnozauważa. Niechby tylko któregoś dnia nie byłotak jak zawsze, zobaczyłaby niania, że bysi( (aniepokoU. A tak,kiedy wszystko jest wporządku, może spokojniezajmować sięswoimi sprawami. Przecież onto robi przedewszystkim dla niani. Dla mnie? Oczywiście żedla niani. Żeby niania byłaz niego dumna. Żeby wiedziała, żego cenią. Czycieszyłoby ninię, gdyby go nastoczni mieli za hetkę-pętelkę. Pewnie. pewnie, że bymnie tobolało. Siedziałbywtedy popołudniami w domu, miałaby goniania dla siebie, aieco z tego? Pan Antoni nie byłby szczęśliwywiedząc, że go inni wyprzedzają, aznowu niania trułaby się tym,patrząc na niego. O, już ja wiem, jak on potrafi się martwići ile mnie tokosztuje. Już umyłem wpada do pokoju Krzysztof. Wszystko? Przecież miałem myć tylko ręce i zęby. O to właśnie się pytam. Paulina podnosi się z krzesła. Wobec tego możemy iść. A czystej koszulinie dostanę? Proszę, elegant się znalazł! A ta zła? Nastarczyć tychkoszulnie mogę. Daj mu czystą, wpadnę kiedy po południu, toci wszystkopopiorę. Ależ, nianiu. A co ja mam w domu robić, kiedy mój ni,;wybiera sięgdzieś na koniec świata stocznię budować? Chodźmy, bonam statek odpłynie! niecierpliwi sięKrzysztof. Paulina bierzego za rękę. Nie odpłynie, nie odplyni", na ciebie poczeka. Na ciebiesam kapitan poczeka. 92 Kapitan jest jeszcze w domu. Nawet walizka jeszczeniezamknięta i Maria wrzuca w nią toi owo. Proszę cię, weź ten gruby sweter! Kiedy będzieciewracać,aa Północnym i na Bałtyku napewno będzie już zimno. Dobrze, wrzuć do walizki. A co z tymi butanu? Wszystkie zabierasz? Nawet nieiriedziatam, że masz tyleobuwia. Bo zawsze było w mojej kabinie. Nienawidzę tych przeprowadzek ze statku na statek. Człowiek ma uczucie, że po raz pierwszypłynie w rejs. W dodatku uwięziony w obcym pokoju hotelowym. Przyzwyczaisz się Na pewno się przyzwyczaję, ale trochęnerwów to zjada. Zadużo tych nowości:statek, część załogi. Ale tych, których najbardziej potrzebujesz, będziesz miałprzysobie. Paproć płynie? Płynie. Nie wiem, co tam zaszło u niego w domu, aleodwczorajjest na statku. Błagał, żebymu wyznaczyć służbęi żadnejpani Paprociowej niewpuszczać na statek, żeby nie wiem jakąmiała przepustkę. Musiałem zapowiedzieć trapowemu. Paprociowa się nie pokazuje, będę musiała się tam wybrać. Jeśli jesteś taka odważna. No, Maryniu,uważaj na siebiei pisz często. O wszystkim. Tak. Oczywiście. I nie denerwuj siębyle czym. Łatwod to mówić. Nawet niechcesz poczekać, żeby siędowiedzieć,czy Jacek zdał maturę. Dobresobie! Że też on musi zdawać wtedy maturę, kiedy jawychodzę wrejs. Zadzwonięz morza. Gdyby przyszedł wcześnie, poślę go do ciebie na statek. Dobrze. A więc dla Jacka za maturę rakietatenisowai pitki, dla Witolda mikroskop, a dlaAgnieszkimagnetofon. Tobędzie piekielniedrogo kosztować. Może jejta mania przejdzie,zanim będę wracał. Zadzwoń domnie. Dobrze. A co dla ciebie? Ty! Kapitan śmiechem pokrywa wzruszenie. Ja? Wciąż tylkoja? Och, mojadroga, czy wiesz, jak to miłousłyszeć po tylulatach małżeństwa? Naprawdę nic nie chcesz? 93. Nie, Czyja czego potrzebuję? Chcętylko,żebyś szczęśliwiewrócił. Taka żona jest naprawdę warta, żeby opuścić dla niej jedenrejs. Ale już następny. Obiecuję ci. Dobrze, mój drogi. Przyjmuję obietnicę, choć zapewniamcię, że jeśli zechcesz, będę umiała o niej zapomnieć. Nie, nie,tym razem już się nie zawiedziesz. Zadzwoń po taksówkę! Że też akurat nie ma ani Witolda, ani Agnieszki. Odwieźliby cię. Głupstwo, nie liczyłem na to. Po ojca się tylko wyjeżdża,zresztą Witold ma jakieś kolokwium, mówił mi wczoraj. Ale Agnieszka mogłaby zostać w domu. Ach, zapomniałam! Przecież dzisiaj profesor Bergiel ma wykład. Ona oczywiście musi na nim być. To dobrze, że nie opuszczawykładów. Niestety, jeśli chodzi o inne, zdarza się to jej bardzo często. Kapitan stara się napotkać spojrzenie żony. Maryniu, niepokoisz mnie. Wciąż mówisz o tym Bergielu. A teraz. kiedy ja. wyjeżdżam. Po co znowu o nim zaczynasz? Bomamżal dociebie, że z nią o tym nie porozmawiałeś. Ja? A kto? Czy wszystkie drażliwe sprawymuszę z dziećmi jazałatwiać? Ależ, kochanie, ty sobie tak świetnie dajeszz tym radę. Mówisz tak, żeby się wykręcić. I sam czujesz, że jesteś nie. w porządku. Ale cóż ja? Cóżja. Nie wyobrażam sobie, żebym mógłz nią o tym mówić. Doprawdy, Maryniu, to byłoby dlamniecięższe przeżycie niż dla niej. Tak, dojrzałość dzieci zaskakuje nas i dziwi, to jestpierwszeuczucie, którego się doznaje. Ale już czas, żebyś się z tymoswoił. Nie, nie, moja droga, nienamówisz mniena to. Mógłbympodobnąrozmowęprzeprowadzić z każdym zczłonków załogi, aleAgnieszka! Co mógłbym jej w końcu powiedzieć? Przestań siękochać w profesorze? Czy wyobrażasz sobie, jak by zaczęłasięśmiać? Nie, ona nie może byćzakochana. To niemożliwe W gruncie rzeczy obydwoje się jej boimy. 94 Co ty mówisz,Maryniu? Nowiesz, to dopiero dobre! Jamiałbym się bać Agnieszki! Obiecuję ci wobectego, że z niąporozmawiam. Kiedy? Po powrocie, oczywiście. Tojest podobne do ciebie! Po powrocie! Czy ty wiesz, comoże się stać przez te pięć miesięcy? Zapewniam cię, że nic takiegosię nie stanie. NajwyżejAgnieszkasamawybije sobie z głowy tego starszego panai zaczniedoceniać uczucia Andrzeja, czy jak mu tam. O! To jest chybanajwłaściwsze, pozostawićwszystko czasowi. Zapewniam cię, żeani ty, ani ja nie zdołalibyśmy wyperswadowaćjej tego takskutecznie. Czas najlepiejreguluje te sprawy. Oczywiście w wiekuAgnieszki. Ale profesorjest w naszym wieku. Och, moja droga,nie jest chyba pozbawiony rozsądku. Niesądzisz przecież, że i nim musiałbym się martwić. Wiara w cudzy rozsądek znakomicie zapewnia spokój. Tak, masz rację, on jest chyba rozsądny. A ty spóźnisz się na swójstatek. Nie powinniśmy byli rozpoczynać teraz tej rozmowy. Kapitan spogląda na zegarek. Jestempewien, że dasz sobie radę z Agnieszką, gdybyzaszła potrzeba jakiejkolwiek interwencji. Bierzesz jednak pod uwagę jej możliwość? Przecieżnigdy nie wiadomo, cotakiej idiotce strzeli dogłowy. To teraz ja ci powiem, co mnie strzeliło w tej chwili: niczegonie biorę na siebie! Zewszystkimbędę teraz dzieci odsyłać do ciebie! Do mnie? W jaki sposób? Istnieje Gdynia-Radio, prawda? Musisz przyznać, że dotejpory nie zanudzałam cię rozmowami, ale teraz. Maryniu, doprawdy! Czy sądzisz, że ja na statku mamf^ow? do tych rzeczy? Trudno,raz zaznaszrozkoszy ojcostwa. Po prostu nieraogę odebraćci tej przyjemności. Maryniu, nie poznaję cię! Co się ztobąstało? Nie wiem, co się ze mną stało! Alemam dość,po prostu"lam dość! Mariaodwraca się i szybko podchodzi do telefonu. Wydzwonię ci taksówkę i jedź już na tenswój statek. Ale 95 przestań go uważać za azyl! woła nagle. Proszę cię, przestańgo uważać za azyl! Kapitanjest zakłopotanyjej wybuchem. Nie rozstaniemy się chybaw ten sposób. mówi cicho. Nie będzie mniekilka miesięcy. Maria opanowuje się szybko. Przepraszam. Przepraszam. Nie myśl w rejsie o tychgłupstwach. Oczywiście, sama wszystko załatwię. Uważaj na siebie. Gdyby zaszła potrzeba. to nie krępuj się, zawsze. zawszeprzecież możesz porozumieć się ze mną. Jakoś damy tu sobie radę. Bądź spokojny! Ucałuj dzieci! A mamę. mamę ja sam. Mariausiłuje zachować pogodny wyraz twarzy. Ileż tego całowania spowodował dzisiaj motorowiec "Władysław Orkan". Tak, nawetna pokładzie jest to samo. Krzysztof wprawdzie sięopiera, bo nie znosi publicznych czułości, ale ojcu udaje się w końcuprzyciągnąć go do siebie. No, chodźtu, niech cię tatuś ucałuje! Tylko zabawek już mi nie przywoź! Nie? A co byś chciał? Bo Ja wiem? Nic. Nic? Naprawdę nic? Niech gopan doktor nie psuje odzywa się Paulina. Szkoda na dzieciaka wydawać tyle pieniędzy. A na kogoja mam wydawać? MojaPaulino? To już pana doktora sprawa. Jatylko mówię, że jemu nicnie potrzeba. A pani. dlaczego nie przyszła z wami? Głowa jąrozbolała. Wzięła proszek i położyła się. U nas tapogodataka dziwna. raz ciepło, to znów zimno. Musiała sięzaziębić, wie pan doktor, jak ona wrażliwa, lepiej że zostaław domu. Tak, lepiej, oczywiście. Więcdałam jej proszek, Niechsobie poleży. plącze sięPaulina coraz bardziej. Po co by miała. tustać na wietrze. Jasne. Naprawdę okropny, okropny wiatr. Krzysztof! Dlaczego nic nie mówisz? 96 '-" A co jamam mówić? mruczy Krzysztof. Będziesz pisał do tatusia? Przecieżjuż umiesz. Będę. I lekcje będziesz pilnie odrabiał? Tak. Pamiętaj, masz mamusi nie sprawiać kłopotu. OJ pamiętam! Jak ty mówisz? upomina Paulina. No bo wciąż to samo! Ucałuj tatusia, nie zobaczysz go aż na jesieni. To ja będę już w trzeciej klasie. DoktorDanielewiczklepie syna po plecach. Widzisz, jaki z ciebiemężczyzna! Masz opiekować sięmamą! Kobiety są od nas słabsze i potrzebują naszej opieki. A tam! Jak mama mniebije, to wcalenie jest słabszaPaulina udaje oburzenie. Krzysztof! Jeśli klaps ci sięnależy, to musiszgo dostać. Mamusia torobiw moim zastępstwie. Za dużoby ci sięuzbierało, gdyby trzebabyło z tym czekać do mego powrotu. Nopewno Krzysztof bardzoszybkomoże to sobiewyobrazić. Więc samwidzisz. Ucałuj jeszcze raztatusia i idźcie już! Dowidzenia, Paulino! Wszystkiegonajlepszego! Słyszałem, że się panAntoniteż w świat wybiera? Ano, taka teraz moda na naszych chłopów przyszła. Ja chcę zobaczyć, jak statek będzie odpływał! Nie zobaczysz, boto nie będzie tak zaraz. Czekamy napilota. Na pilota? Przyleci samolotem? Nie, to nie ma z samolotem nicwspólnego. Pilot to takipan, który wyprowadza statek z portu. Wszyscy już są naswoichmiejscach. Widzisz, terazpierwszy oficer idzie na dziób. Paulina chwyta pośpiesznie Krzysztofa za rękę. No to chodźmyjuż, Krzysztof, chodźmy! Tak, teraz już naprawdę musicie zmykać. Do widzenia! Powiedz tatusiowi "do widzenia". Do widzenia! powtarza Krzysztof wroztargnieniu. A nie spadnijcie z trapu! 97. Nie, będziemy uważać. Schodzą w dół i nagle Krzysztof potrząsa ręką Pauliny. Nianiu. nianiu, a tam był Marcin! Ten pan, którego tatuśpokazywał, że idzie nadziób, to był Marcin! Aleco tyopowiadasz marszczy brwi Paulina. No. chodź prędzej, przywidziało ci się. Motorowiec "Władysław Orkan" jest już w morzu, rozpoczyna swój pierwszy, dziewiczy rejs. Jest to chwila niewątpliwie uroczysta, ale kapitan nie mazbytszczęśliwejminy. Nielubi nowych statków i nowych ludzinapokładzie. Choćby i ten Jaś skądżemożna wiedzieć, co myśli? pięć miesięcy. pięć miesięcy z człowiekiem, o którym się nic niewie. Kapitan opieradłonie płaskoo biurko i unosi się nieco naznak, że rozmowa jest skończona. A więc to byłoby wszystko. WHamburgustoimy tylkojeden dzień, wie pan o tym? Tak, panie kapitanie. Trzeba siębędzie śpieszyć. Wyładowujemy trzysta, a bierzemy sześćsetton samej drobnicy doJokohamy. Do Kobe, panie kapitanie prostuje Marcin. DoKobe wszystko jedno. Listy bukowania ma panprzygotowane? Ależ tak, paniekapitanie. I jeszczejedno ale to już prawie koleżeńskaprzysługa. Wie pan, ja sięnie bardzo nadaję do tego bezustannego ćwierkaniaz pasażerami. Tojuż nie na mojenerwy. O wszystko się pytają, wszystkiemusię dziwią. Ajeszcze tym razem. widziałpan listę pasażerów? Tylko pobieżnie rzuciłem na nią okiem. A, tonic pan nie wie! Wie pan,kogomamyna pokładzie? Literata, który zbiera materiałydo książki i. kobietę! Nie widzę powodów do przerażenia. Pannie widzi powodu do przerażenia widocznie trzebabyć jednak wmoim wieku, żeby wiedzieć, co to znaczy mieć kobietęna pokładzie. Zdarzało mi się nierazwieźć trotyl,a nie czułemtakiego niebezpieczeństwa! 98 Na czym onopolega, panie kapitanie? Niech się pan nie śmieje, zapewniam pana, że nie mapowodu do wesołości. Nie będzie ani chwili spokoju. Onapanaznajdzie w każdym miejscu i o każdej porze, kiedy panbędzie miałzamiar się przespać, odpocząć, popracować czy po prostu pomilczeć trochę w ciągu dnia. O, właśnie o milczeniu nie ma cojużmarzyć. Boona będziewciąż pytać, będzie panu wskazywać każdyprzedmiot, każdy przyrządna statku i trzeba jej będzie mówić, jakonsię nazywa i dlaczego, idoczego służy i będzie ją pan uczyłstatku i morza, będzie pan jej opowiadał swoje życie, zmyślałprzygody i zgrywał się na tak zwanego wilka morskiego. Gdybysiępanu to nie udało, babazejdzie ze statku rozczarowana na całeżycie. Pan kapitan,zdaje się, postanowił przerazić mnienie nażarty. To dopiero polowa, bo jest jeszcze literat. Mieszka totow Warszawie czy Łodzi i myśli sobie, żejeśli raz,za przeproszeniem,dostanie chorobymorskiej naBiskajach, to odrazu zostaniemarynistą. Ten siębędzieteż wciąż pytał. Będzie snuł się za panemjak cień i podpytywał pana z wiedzy o morzu, tak jakby przyszłyutwór miał zależeć wyłącznie od opanowania terminologii. Z Conrada możnawykreślić nazwy wszystkich żagli, amimo to każdakartka jego książek będzie oddychać morzem. Specyfikamorskich nazw stwarzajednak pewną atmosferę. Pan go będzie instruował, jeśli pan to takdoskonale rozumie! Chciałem właśnie pana prosić, żeby pansię nimi zaopiekował. Kim? Tą niewiastą i literatem. Przekona siępan, że mam racjęłącząc ich razem obydwoje będą zadawać te same pytania. Pocóż strzępić język dwa razy? Ale pan i tak będziemiałwyjątkoweszczęście. Wyjątkoweszczęście dlaczego? Och, bo ona jest urocza! Jakiegoś staregopudla niepchałbym panu na kark. Kiedy się na nią patrzy, nawet mnie,staremu, przychodzi na myśl wiosna. Ależ,panie kapitanie, tochyba nie takie ważne. Już widziałem takich,co to niby nie zwracali na te rzeczyuwagi. Więc myślę, że potrafi byćpan dla niej miły. 99. Dokąd płynie? Do Hongkongu. Tam będzie czekał na nią ojciec i zabierają samolotem do Australii. Cała historia jakz bajki! Stada owiec,przędzalnie, eksport wemy! Nie widział dziewczyny od trzydziestego dziewiątego roku, była zupełnie mała, kiedy opuścił kraj. Wychowywała się u jakiejś ciotki i dopiero teraz jaodnalazł. Barbara Czeczotkosię nazywa. Poleciłem posadzić ją i tego literataprzy pana stole. Powinien pan być mi wdzięczny, ma pan dwiewspaniałe szansę życiowe. Jakie? Po pierwsze możepanzostać bohaterem powieści. Miejmy nadzieję, że pozytywnym. Przynajmniej może się pan starać. A druga szansa? Druga? Druga to dziewczyna! Marcinnieco sztywnieje. Na czym więc będą polegaćmoje obowiązki? Jak panchybazdążył ocenić sytuację na samychprzyjemnościach. Musimy jeszcze sprawdzić w bibliotece,coten Bilski napisał i czy mamy jakieś jego książki wypadaprzeczytać. Komu? Oczywiście panu- Niech mi pan nie bierze zazłe, żepanatym obarczam. Ależ nie ma o czym mówić,panie kapitanie. Ja jadamze starszym mechanikiem i obydwaj podczasjedzenianie bawimy się w konwersację topiękne dziewczęzwiędłoby w naszym towarzystwie, a biedny literat nigdy nienapisałby swojej książki. Mam więc nadzieję, że pan razemz doktoremDanielewiczem. Z kim, panie kapitanie? Ach;'nie znapan jeszcze naszego doktora? Nie miałem dotąd okazji. Właśnie posadziłem go również przy pana stole. A głównieze względów patriotycznych. Po kilku miesiącach przebywaniaz dwoma takimi okazami urody męskiejpanna Czeczotko niepowinna nawet spojrzeć na żadnego Australijczyka. Mam nadzieję,że we dwóch dacie sobie świetnieradę i zliteratem, i z bawieniempań. Dlaczego pan tak umilkł? 100 Ja.. ja, panie kapitanie, zaczynam mieć poważne wątpliwości, czy przy moich wszystkich obowiązkach? Przy jakich obowiązkach? pyta kapitan oschle. Pierwszego oficera. Mój drogi panie, ja także kiedyś nim byłemi zapewniam pana. Może. może sam doktor Danielewicz wystarczyłby i pannie Czeczotko, i panu Bliskiemu. Kapitan nie kryje wzrastającego niezadowolenia. Wydałem już zarządzenie stewardowi, kto gdzie siedzi,i mam nadzieję, że nie zechce pan wprowadzać zamieszaniaw ustalonyporządek przy stole. Oczywiście,że nie, panie kapitanie,ale. Jest jeszcze jakieś "ale"? Możepan kapitan zechce się jednak zastanowić. Nad czym się mam zastanawiać, u Boga Ojca? 2 czego panjest niezadowolony? Zresztąnie rozmawiam z panem, dopókipanna własne oczy nie zobaczy pannyCzeczotko! Jedynaczkarozumie pan! I stada owiec! Pan mi jeszcze nakolanach będziedziękował! Chodźmy, bo się spóźnimy na obiad! Pierwszyobiadw rejsie to prawie uroczystość. W jadalni są już wszyscy. Panna Czeczotkotakże, i Marcin mapo raz pierwszyokazję stwierdzić, że kapitan potrafi być czarujący. Jak to miło, że naszym drogim gościom pierwsze emocjepodróży morskiejnie odebrały apetytu. Panna Barbaraprezentujeolśniewający uśmiech. Czujemy się doskonale! Ona jestnaprawdę jak wiosna myśli Marcin, ale nie patrzyna nią długo, boobok niej. Państwo pozwoląsobie przedstawić nasz pierwszyoficer, pan Marcin Jaś! Ozdoba naszego rejsu, panna Czeczotko! Bardzomi miło pana poznać. Pan Bilski, nasz znany i ceniony. Nietak znówznany. szepcze skromnie literat. W każdymrazie wtrąca panna Czeczotko sława napewno wzrośnie potym rejsie. Miejmy nadzieję, że inasza! Pan doktor Danielewicz! Danielewicz doktor mocno ściska dłońMarcina, młodyoficer wydaje musię bardzo sympatyczny. 101. Jaś mruczy Marcin nie podnosząc oczu. Zostawiam teraz państwa pod opieką naszych panów. Kapitan zatrzymuje się jeszcze na chwilę. Po obiedzie radzępoleżeć na leżakach. Trzeba wykorzystać czas,kiedy słońce nie jest jeszcze utrapieniem. Potem,gdywejdziemyw tropik. Proszę nas nie straszyć! woła Basia. Słusznie. Na razie nie trzeba o tym myśleć. Gdykapitan się oddala,zapada od razu kłopotliwe milczenie. Sytuację ratuje doktor: Pani płynie poraz pierwszy? Właściwie to tak. Proszę sobiewyobrazić, że płynęłamtylko raz statkiem. No to nie po raz pierwszy. Ale po Wiśle! 2 Warszawy do Młocin! Zwycieczkąszkolną. Bardzo bałam się choroby morskiej, a potem byłam wręczrozczarowana, że czułam się tak świetnie. Obawiam się,że tym razemnie będziepani miała powodudo rozczarowaniaodzywa sięnieśmiało pan Bliski- Na pewnonieraz porządnie nas wyhuśta. Zaczynasię jużna Biskajach,Zaraz. gdzie to ja czytałem. Pisarz powinien raczej mówić: "zaraz. zaraz,gdzie to japisałem". Pan Bliski dotyka palcami okularów. Ale o morzu to ja właściwie jeszcze nie. Dlatego właśniew ten rejs. A, to pan też poraz pierwszy! Boże,wreszciejakaś bratniadusza! Same wilki morskienaokoło, człowiekboi się ust otworzyć,żeby się nie skompromitować. Bo przecież wszystko nazywa sięinaczejniż na lądzie. Naprzykład to okno? Bulaj! podpowiadaDanietewicz. A fachowo iluminator. Proszę! I zapamiętaj to! Albo te drągi, które stercząpośrodku pokładu. To nie są żadne drągi to są borny ładownicze. Ale tojużchief lepiejpaniwyjaśni. Ależ proszę Marcin skłania głowę pan to świetnierobi. To nie mojaspecjalność. 102 - Och, co to jest bom, orientuje się chyba każdy na statku. Zobaczy pani w najbliższym porcie zwracasię doktorznów do pannyBasido czego służą. Te borny? O nich mowa. Wie pan co, myto wszystko będziemyzapisywać. Ma pannotes? Pisarz na pewno ma zawszeprzy sobie notes. Oczywiście, że mam. No to niechpanpisze: borny. - Urządzenia przeładunkowe dyktuje doktor. Będzie panmiał do powieści, jak znalazł! Na przykład: "Oparła się o bom i spojrzała w niebo". Zapisał pan? Oczywiście. Ale przynajmniejkrupnik nazywasię tak samo na lądzie,jak ina morzu wzdycha Danielewicz. Więc proszę jeść, nietroszcząc się oterminologię. Panna Czeczotko nieufnie zabierasię do zupy Zobaczymy zaraz, czy totaki sam krupnik jak tennalądzie. Zapewniam panią, że sława naszego kucharza, pana Witalisa Paprocia, którego pani zapewne niedługo będzie miałaprzyjemność osobiście poznać, jest jak najbardziej zasłużona. Co pan mówi, panie doktorze? Gdyby moja ciotka takprzeschła krupnik, w oczy by nikomu ze wstydu spojrzećnie mogła. Istotnie, nieco przesolony ośmiela sięwypowiedziećswojąopinię panBilski. Okazuje się, żeto nie plotki, tylkonaprawdę nasz kucharzprzeżywa poważny kryzys miłosny. I musiało toakurat nanas trafić! Niech siępani nie martwiszybko go się z tego wyleczy. Kto? Pan? Ja nie. Kapitan! Ja leczę tylko chore serca, a miłościnieuważam za chorobę. Miejmy nadzieję, że podczastego rejsu ani pan,ani kapita nnie będzie miał z sercamizbyt wiele do czynienia. PannaBarbarazwracasię nagle doMarcina: A dlaczego pan nic nie mówi? Kto? Ja? Przecież to pana kapitan obiecywał mi najbardziej. Mnie? 103. Ja.. mnie. - nie wątpię, że pan umie świetnie odmieniaćzaimki. Czy wszyscy marynarzesą tak nieśmiali? Proszę pani. Na imię mi Barbara, alemożepan po prostu mówić: pannoBasiu Może ja pana wyręczę Danielewicz skłania głowęw niskim ukłonie. Panno Basiu, marynarze nie sąnieśmiali. ale onieśmieleni, Jeśliprzydarzy im się na statku tak uroczapasażerka. Urocza jak urocza, ale że jedynato pewne. I wszyscy pokolei będąmilknąć na mój widok? Bo pan pisarz teżjakiśnierozmowny. Jatak zawsze. ja słucham. Toznaczy że my obydwoje, panie doktorze, będziemybawić tych panów. Wesoło! Proszę mi wybaczyć nowystatek, było trochę kłopotuz załadunkiem. Od jutra obiecuję poprawę. Panna Barbara poważnieje i dotyka dłoni Marcina. Ależja żartuję, proszę pana. Niech pan w ogóle zapomni,że jestem kimś obcym na statku, a w dodatku kobietą. Wiem,że topostrach załogi. Teraz ja powiem: "zaraz. zaraz, gdzie to jaczytałam? "... Ale jeśli nawet istniejąjakieś teorie na ten temat, jabędę chlubnym wyjątkiem w tej regule. Od kiedy tatami sięodnalazł, nic nie jestw stanie zepsuć mi humoru. Nawet przesolony krupnik wtrącaBliski. Nawetprzesolony krupnik i. , niezbyt rozmowni towarzysze przy stole. Pani naswyręcza wsposób tak czarujący. - Panie doktorze, stwierdzampo raz drugi, że pan zaczynaprawić mi tak zwane komplementy. Czy tocecha pańskiego zawodu? Raczej usposobienia. To brzmi niebezpiecznie. Jasądzę,że przede wszystkim uspokajająco. Komplementto pewien rodzaj terapii, którą należy stosować wobec kobiet, jeślisię pragnie, aby dobrzesię czuły w naszym towarzystwie. Pan doszedł do tegownioskupo dłuższej praktyce? - W każdym raziepo wystarczającej. Czy należy przezto rozumieć, że osiągnął pan jakieś wynikiw uszczęśliwianiu kobiet? 104 Marcin odsuwa swojenakrycie. Cóż się dzieje w tej kuchni,że musimy tak długo czekać na drugie danie? Kucharz prawdopodobnie dopieroje przesalato musipotrwać. Dlaczego pan się denerwuje? Niech pan bierzeprzykład zenmie,nic nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Ba! Ale panią wprawia w ten błogi stan odnalezienie taty ze stadami owiec. O, widzę, że kapitan robi mi reklamę zresztą nie tyleśmie, ile owcom mego taty. Kochana cioteczka, odprowadzającmniena statek, rozpowiedziała mu o tej historii. Zupełnie niepotrzebnie. Uwielbiam podróże właśnie dlatego, że jeśli spotyka siępodczas nich jakichś interesujących ludzi nic się o nich nie wie. Albo może właśnie dlatego wydają się nam zajmujący. Nawet napewno stwierdzadoktor. Czyliże w życiu -- pan Bitski odważa się znów naWygłoszenie swego zdania - tak jak w literaturzetrzeba umiećpodniecić wyobraźnię. O wielewygodniej jest nie wiedzieć zbyt wieleo ludziach. Nie powinna panitak mówić. Panna Czeczotko patrzy na Marcina zdumiona. Czy pan zawszeJest tak ponury? Nicprzekona mnie panPocóż mi wiedzieć, co kto zostawił pozasobą, zanim wsiadł na ten statek? Steward? rozlega się nagle od kapitańskiego stołu. Cóż jestz tym drugim daniem? Doktor pochylasię nadstolikiem. Kłopoty sercowe naszego kucharza muszą być poważniejsze, niż sądzimy. A może ucisza swój żal za ziemiąwszelkimidostępnymi mu środkami. Bo podobno dopieroco się ożenił. I od razu wypłynął wrejs? dziwi się Basia Taki los marynarza. Ma pangotowy temat! Kto? Ja? pan Bilski znowudotyka palcami okularów. Przecieżnikt z nas nie pisze powieści. Zakochany kucharz,który wypływa w morze nazajutrz po ślubie i podczas gotowaniawciąż myśli o ukochanej! Zły pomysł? Literat smutnieje. Ja szukam konfliktów. 105. A to dla pana nie jest konflikt? Całazałoga czeka na obiad,a kucharz. Kapitan dzwoni widelcem o szklankę. Steward! Proszę zejść do kuchnii zobaczyć, co się tamdzieje! Doktor Danielewicz ścisza głos: Zarazbędą państwoświadkami jednejz popisowychawantur kapitańskich. Kapitan zamienia się w tejchwili wniedomknięty syfon, wszystko w nim już syczy i wiruje^, a kiedywybuchnie, cały statek drży od stępki po światła topowe namaszcie. Po.. co? Po światła pozycyjne, które każdy statek ma namaszcieNiech panpisze! zwraca się Basta do literata. Już piszę! Światła topowe. Steward! grzmi kapitan. Teraz ten przepadł! Cóż sięz wami wszystkimi dzisiaj dzieje? Marcin mazamiar wstać od stołu. Skandal! Akurat podczaspierwszego obiadu taka historia'Trzeba się będzie chyba tym zająć. Jak długo mamy siedzieć przytymstole? Danielewicz powstrzymujego życzliwym uśmiechem. Między kapitana a naszegokochanego kucharza Paprociąradzę się panu nie mieszać. Oni pokażdej awanturze zawsze siępogodzą. Wiepan, wspólnie spędzona wojna, konwoje. stary madla Paprocia wiele sentymentu. I na odwrót! Ina odwrót! Jakdługo można pobierać ten procent od wspomnień? Podczas pracy te rzeczy nie mają dlamnie znaczeniaDoktor wzdycha Widzę,że na ten rejs trzebabyło zaopatrzyć apteczkęw podwójną porcję środków uspokajających Zapewniam pana, że nie mam nic wspólnego z syfonem. Ależ, panowie! wołaBasia. Co się dzieje? Istotnie,sprawdza się przysłowie, że Polak, kiedy głodny, to zły. A czy namtu źle siedzieć nawet bez tego drugiego dania? Jakiepięknedzisiajmorze! Niech pan przynajmniej uśmiecha się doBliskiegorazem ze mnątrochę się nim pozachwyca. Bo przecież pan tak samojak ja widzi je po raz pierwszy. Ależ zachwycam. zachwycam się. Nawet niewiem, jak panu na imię. Kazimierz. To pewnie strasznagafa niepamiętać imionpisarzy, alemi wybaczy, prawda? Ależ ja. ja wcale. skądże bym śmiał się spodziewać. żei. moje imię. Ale za to od dziś będę je pamiętaćdo końca życia. Ażeby-ocenić, jakie tojest wyróżnienie, musi pan wziąćpod uwagę, że"pamiętam tylko imiona trzech wieszczów. Za to pan zapewne nie /Wie, kto jest twórcą gimnastyki szwedzkiej albo jaki jest aktualny' rekord świata wrzucie oszczepem. Bo ja jestemmagistrem wychowania fizycznego. Jezus Maria literat wznosi oczy w górę. Wszystkich świętych będzie pan wzywał dopiero od jutra. Bo kapitan mi obiecał, że co dzień rano będę przeprowadzać^annastykę poranną z załoga. Zamiast panamagistra Hofmana z radia. ; Konkurencja na morzu. Muszę panią uprzedzić, że będzie pani miaładuże trudności mówi doktor. Kapitan nie panuje już nadsobą. Nie ma? krzyczy do stewarda. Jak to nie ma? Kucharzwychodzi z kuchni podczas obiadu? Ja go chcę zobaczyć'Żywego alboumarłego! Coś niesłychanego! denerwuje się Marcin. Przedewszystkim jaki wstydprzed pasażerami! Ależ. proszę pana, pasażerowie nie myślą znów takuporczywie o jedzeniu. Nam wystarcza sama radość podróży prawda, panie Kaziu? Ależ tak. oczywiście. Kto wie. kiedy po raz drugizobaczymy morze. Ja tona pewno nieprędko. Skąd taki pesymizm? A czy pani sądzi, że to takłatwo wytłumaczyć ludziom, odktórych to zależy? Że trzeba być na morzu,żeby móc o nim pisać? Tojest najdłuższe zdanie, jakiepan powiedział podczasGałej naszej rozmowy. Bo mnie pani poruszyła. 106ł 07. Ja? Czym? Uzmysłowiłem sobie, że chyba naprawdę nie tak prędkopo raz drugi coś równie cudownego mi się przydarzy. I to morzewokoło. niebieskie jak na obrazach Mokwy. Widzi pan,tylko my to dostrzegamy, a oni się denerwują,że drugiego dania nie ma. Paniekapitanie! nadbiega zdyszanysteward. Kucharz Paproć jest w kabinie radiotelegrafisty? Gdzie? krzyczy kapitan. W kabinie radiotelegrafisty. bo właśnie. bowłaśnie. Co właśnie? kapitan czerwienieje i unosisię na krześle. Doktor wstaje od swegostolika. Więc co właśnie? kapitan podnosi coraz bardziej głos. Czy ja się wreszcie dowiem, co on tam robi? On.. on rozmawia z Gdynią. Z kim? ZGdynią. bo go akurat wezwano. wezwano go narozmowę. - Teraz? Ledwośmy wyszli z portu. Niech onmi tu zarazprzyjdzie! Ja gochcę zobaczyć! Jamu powiem,. Nadciśnienie, panie kapitanie! doktor Danielewiczkładzie dłoń na ramieniu kapitana i patrzy mu łagodnie w oczy. Proszę pamiętać o nadciśnieniu! Kapitanucisza się natychmiast, jak dziecko. Co pan mówi? Aha, nadciśnienie. Do pioruna, róbcie sobiewszyscy, co chcecie! Niech on tam gada,niech cały dzień siedziu radiotelegrafisty,zamiast w kuchni. Mnie to nic nie obchodzi! Aleniech mnie za czubek nosana najwyższym maszcie powieszą, jeśli jakiedykolwiek jakiegoś zakochanego zamustruję na swój statek. Rentgenembędę wszystkichprześwietlał! Lekkie, cichekroki w pustej pracowni. Panie profesorze! Profesor, zaskoczony, podnosi głowę. A, to pani tu jeszcze jest, panno Agnieszko? Wszyscy już poszli, aja zostałam. Która togodzina? Dochodzi ósma. Rzeczywiście już późno. Sam nie wiem, jak to zeszło. i pani była tu przez cały czas? -. ^". ,Tak, panie profesorze. ^ I co pani robiła? ^.,. Patrzyłam, jak pan pracuje. Przez tylegodzin? -, ,;.. Przez tyle godzin, panie profesorze. Ależto nonsens,moje dziecko. Jak można? Taki pięknyweczór. ,- Piękny powtarza cicho Agnieszka, i.^: Profesor jest wyraźnie zakłopotany. : " Naprawdę nie wiem, jak pani podziękować. Toja, ja powinnam podziękować panu. To był najpiękniejszy wieczórw moim życiu niech się pan nie śmieJe. Ależ ja się wcale nieśmieję, panno Agnieszko. I niechpan nie sądzi, że łatwo popadam w zachwyty. Tobył najpiękniejszy wieczór w moim życiu. Byliśmy tu we dwoje,zupełnie sami. Ależ, panno Agnieszko. Terazjest pan zakłopotany, panie profesorze i żeby panwiedział, jak pan z tym wygląda. Śmiesznie? Nie, nie śmiesznie. Agnieszkamilczy przez chwilę i nagle zmieniaton. Odwiozę pana do domu. Właściwie przezcały czas czekałam po to, żeby pana odwieźć. Bo wiem, że pan dzisiaj nie ma swegowozu. Mój wóz stoi w TOS-ie, panewkimi się stopiły. Widzi pan profesor, nawet to przewidziałam. Naprawdę jestem bardzo zobowiązany, ale po co towszystko, panno Agnieszko? I jeszcze wóz po cóż wóz byłotrzymać do tej pory? Itak stałby wgarażu. Ojciec w rejsie, matka nie prowadzi, a chłopaki mogą jeździć kolejką. A ja wreszcie urzeczywistnię moje marzenia. Amarzenia? 108 109. Przecież po to w ogóle starałam się o prawo jazdy! Żebypanarazodwieźć do domu. Profesor usiłuje śmiechem pokryćwzruszenie. Pani żartuje! Przede wszystkim proszę podziwiać, co za wytrwałość! Matka nie pozwalała, bracia dokuczali,a mnie wciąż przyświecałanadzieja, że jeśli panu kiedyś zepsuje się wóz, nadejdzie moja wielkachwila. No iwłaśnie dziś. Podejrzewam, że jest pani w zmowie z moimi panewkami. Wszystko możliwe, panie profesorze. Idziemy? Ależ idziemy, oczywiście. Panimusi mi jednak przyrzecmożność rewanżu. Kiedy mój wóz wyjdzie z TOS-u. Pojadę z panem, dokądpan tylko zechce. Ja oddamkluczewportierni. Niech pan wsiada, panie profesorze, ten niebieskiplymouth po prawej stronie przed wejściemAgnieszka biegnie korytarzem i zdyszana wpada do portierni. Proszę, klucze odpracowni. Czy mogłabym zadzwonić? Niech pani dzwoni. Agnieszka szybko nakręca numer. Halo? Halo? Kto mówi? To pani powinnapowiedzieć, kto mówi. Nie wygłupiaj się, Jacek, jestmama? Akurat będziena ciebie czekać. Pytam się, czy jest mama? Poszła na brydża. Ale jest Andrzej. Dajmi spokój! Powiedz mamie, że mam ćwiczenia i późnowrócę O tej porze ćwiczenia? Guzik cię to obchodzi. Masz tak powiedzieć. Poczekaj, Andrzej chce z tobą mówić. Nie mam czasu. Powiedzmu, że niemam czasu. Agnieszka! Agnieszka! Agnieszka! wola Jacek ipatrzy bezradnienaAndrzeja. Odłożyła słuchawkę. Nie mogłeś mnie wcześniej zawołać? Przecież mówiłem, że chcesz rozmawiać. Ćwiczenia! Ona ma teraz ćwiczenia! 110 Może rzeczywiście ma. To bardzo miło z twojej strony, że usiłujeszmito wmówić ale ja ostatecznie wiem, czy mogą być o tejporze jakieś zajęcia. No więc polazła gdzieś niech jądiabli! Poprzewracamyjej z zemsty wszystkie płyty. Poczekaj, tu jest gdzieś ta, którą ojciecprzywiózł jej ostatnim razem. Daj mi spokój, wcale niemam ochotyna słuchanie. Niebądź głupi,Andrzej, dobrze? Żebyś wiedział, jaka tojest cholera w domu! Kto? Agnieszka! Szału można dostać! Nawetmatkę czasemszlag trafia. Nie powinieneś tak mówić o siostrze. Chcę cię pocieszyć! Ech,zupełnie z wami gadać nie można! Może będzieszpłakał,co? A ona. wiesz, co ona robi? Onawypluwa pestki z czereśni z powrotem do kompotu! Obrzydliwość! Andrzej w końcu się śmieje. Co jeszcze możesz powiedzieć, żeby mniepocieszyć? Poczekaj, coś sięznajdzie. Na tusz do rzęs też pluje! dodaje Jacek z triumfem i wreszciema płytę, której szukał. To jest zła piosenka? Może być. Możebyć. Znawca! Dobrze, że cię Agnieszka nie słyszy. Ona ma teraz kręćka na punkcie tej płyty. Ciekawe, czy profesorteż meloman? Ach, to wciąż o niego chodzi? A o kogo? Bo myślałem, żejuż jej to przeszło. Ona nigdy jeszcze takdługo nikogo się nie trzymała. No właśnie. Cowłaśnie? Właśnie to jest najgorsze. Nie wyobrażasz sobie chyba, że profesor. Wszystko! Wszystko sobiewyobrażam! krzyczyAndrzej, Poczekaj, bo zdaje się, ktoś dzwoni. Jacek wyłączasdapter ibiegnie do przedpokoju. Kto tomoże być? Mama maklucze, Witoldteż, Cesia na randce, więc to nie amant Cesi. A-. to pani Felicja! 111 jaaa^. ,. Fela uśmiecha się, pewna, że każdy musi być zachwycony jejwizytą. Dobry wieczór! Jest pani kapitanowa? Nie,nie ma. Jacek poprawia fryzurę i krawat. Aleproszę, niech pani wejdzie. Jest kolega. Chciałam zadzwonić. Proszę. Ale przepraszam dokąd? A dokąd stęskniona żona może dzwonić? Bo widzi pani. ,. Jackowi jest nieprzyjemnieostatnimrazem,jak pani odnas dzwoniła, to potem stary tak nas ochrzaniłi nakazał matce, żeby. ...żeby co? No.. żeby wytłumaczyła pani, że marynarze mają nastatkucoś więcej do roboty niż rozmowy z żonami. Bo wie pani. wtedy oten obiad to podobnostraszna draka wybuchła. Jakadraka? Ojej, wielkie rzeczy' Jak pan kapitan wróciz rejsu, to go sama przeproszę. Ale teraz muszę znowuzadzwonić. bo mi ten drań taksówki nie chce wydać. Matka mucoś nagadała. więc muszę porozmawiać z mężem. Alemamy nie ma. No to dobrze, że nie maśmieje się Fela, błyskajączębami. Co pan Jacektaki mało odważny wąsy już goii. amamy się boi. No to proszę, niech pani dzwoni. Jaki to numer? Bo zapomniałam. Gdynia-Radio? 44-11, Czterdzieści cztery. jedenaście. szepce Feta, nakręcającnumer i ogląda spod oka obydwu chłopców. Halo? Gdynia-Radio? Tak. Słucham panią? Czy panbędzie dziś wołał "Orkana"? Jaki statek? "Władysław Orkan". Zaraz zobaczę, Bo nie wiem, czy zamawiać rozmowę. Zaraz. Nie. dziś nie. Dlaczego? Bo stoi w porcie. W Antwerpii. To co z tego? Z portami nie łączymy. Też porządki! Musi pani poczekać, aż wyjdą w morze. Wytrzyma pani? E, pana się żarty trzymają. Dobrze,zadzwonię jutro. Fela rzuca słuchawkę na widełki. Z portaminie łączą! Tojestdopierodobre! Widocznie takie są przepisy odzywa się Andrzej. Oj, przepisy, przepisy. A ja sobie postanowiłam, żejutroodbiorętemu draniowi taksówkę. Zrobi to pani pojutrze. Niechpani siada. Dziękuję. Widzi pan, a tak się panjuż bał mamy! A tymczasemz rozmowy nici. Bo nie lubię, jak matka zacznietrzeszczeć. Zapalipani? Camela? Zawsze! Zapal i ty, Andrzej! Nie, dziękuję. Fela zaciąga się papierosem i założywszy nogę na nogęznowuprzygląda się chłopcom. I proszę, mówi się Bóg wiecoo naszej młodzieży,a tutymczasem w taki piękny wieczórdwóch młodych chłopców siedziw domu. Tak nam jakoś wypadło. A wieczór naprawdę piękny! Co tu takpachnie? Tojaśmin z ogrodu Coś cudownego! Będę musiała u nas też posadzić. Bo do tejpory rośnie tylko kapusta, marchew i fasola. A może winka? Pani Felu? Na winko nie trzeba mnie namawiać. Ajakie pan ma? Bo ja uwielbiam malagę. Jestrizling. Zaraz przyniosę z lodówki. Pomogę ci. Andrzej szybkowynosi się za Jackiem- Czyś tyoszalał? Przecież, jak matka wrócialbo Agnieszka. Ty będziesz dzisiajwidział swoją Agnieszkęjak ucho odśledzia. A matka, zanim się nagra ztymi swoimi kumoszkamiw brydża, to nie wróci aż po północy. Wszystkojedno jakoś nie wypada. Potrzymaj kieliszki. Co nie wypada? Zła babka? Dajże spokój! Trzeba być gościnnym. Chodź,napijesz się też. 113. Jacek, żeby uniknąć dalszych wymówek Andrzeja, wracapośpiesznie do pokoju. Winkoz lodóweczki na taki upał pycha! Fela nie daje się prosić. Rzeczywiściewspaniałe! Co pan ma zamiar studiować powakacjach? Ja?. A..Jeszcze się nie zdecydowałem. Może. może rokodpocznę. Czymże się tak zmęczyłeś? Andrzej jest złośliwy. I tak jest zadużo kandydatów na wyższe uczelnie. Niedługo inżynierowie będą nastoczni gwoździe podawać. Nie gadaj bzdur! Jednak cotytuł, to tytuł! wzdycha Fela. Jacek znowu napełnia jej kieliszek. A czy w ogóle musimy gadać na ten temat? Zjednejbudywylazłem,od razu mam wdrugą włazić? Pan powinien pływać jak ojciec. Przynajmniejjeden synwdałby się w panakapitana. Ale stary wcale tego nie chce. Mówi, że to niedla nas, żebyśmygoskompromitowali, bo na morzu trzeba robić, to nie to coziemia, która wszystko zniesie. Fela zwraca się do Andrzeja. Pancoś niew humorze. Dlaczego pan nie pije? Dziękuję. Nie martw się, Andrzej. Jutro ci powiem, z kim ona była. Kto? nie rozumie Fela. Ach,taka jedna, koleżanka. Napij się, Andrzej! Jak sięnienapijesz, to jej opowiem, z jaką tu siedziałeś miną! Anisię waż! No to wypij. Zapewniam cię, że każdy maswoje zmartwienia. I o wielepoważniejsze niż to, że ta idiotka zkimś sięzawieruszyła. Prawda, pani Felu? Och, prawda! Mnieta taksówka z myśli nie schodzi. Po cowobec tegojasię uczę prowadzić, jeśli samochód ma być u jakiegośtaksówkarza? Nie może pani odebrać wozu? Prawowita żona? Widzi pan! A wszystko przez mamę. On by mi dawnouwierzył, że to mąż każe odebrać samochód, alemama wciążtwierdzi, żewłaśnie Witalis sięnie zgadza. 114 I niema sposobu na szanowną mamusię? Jaki? Właśniedlatego chciałam rozmawiać z Witalisem. A ja mam myśl! Jacek uderza się w czoło. Rozmowa zniężem nic pani nieda. Ja go znam, on się też nie zgodzi. A ja pani załatwię, żepani Jutro będzie miała samochód. Nie wygłupiaj się, Jacek! Andrzej jestw coraz gorszymhumorze. ,. Wcalesię nie wygłupiam zobaczycie! Oco zakład? Alejak? Jak pan to zrobi? Najpierw muszę wiedzieć, co za to dostanę. Idealiści terazme w modzie. Co.. Co pan zechce. śmieje się Fela. Pogodzimy Me Pani słowo! Awięc powiem mamie Paprociowej, że Paproćdzwonił do nas z morza i prosił o przekazanie jego zgodyw sprawiesamochodu. Nie uwierzy! Nieuwierzy? Mnie nie uwierzy? Albojeszcze lepiejmatka jej to powie! Zaraz jak wróci z brydża. Jacek! No, czegochcesz? Przecież to heca nie z tej ziemi! Powiemmamie, że podczas jej nieobecności dzwoniłPaproć z morza i prosił,żeby powtórzyćstarszej pani Paprociowej, że zgadza się naodebranie taksówki. Przecież nierazprzez nas załatwiał z matkąróżne sprawy. Ja ci radzę, ty się w tonie mieszaj! Fela jest zachwycona. Ależ dlaczego, proszępana to naprawdę świetnypomysł! Ja już pójdę Andrzej podnosisię z krzesła. Andrzej, czyśty oszalał? Taki wieczór chcesz zepsuć? Muszę iść. Już późno. Odprowadzę panią. Jak to odprowadzę protestuje Jacek. Wina niewypiliśmy. No, jak chcecie. Ja przynajmniej wolałbym, żeby mnie panikapitanowa tu dziś niezastała. I proszę cię bardzo, nie powołuj sięna ninie jako na świadka tej rozmowy z Paprociem. Jesteś zupełnie bez poczucia humoru. Fela wstaje także. 115. Pan ma chyba rację. Gdyby pani kapitanowa zastała mnietutaj wszystko, co pan wymyślił, na nic. Lepiej pójdę do domu. Może mnie panodprowadzić uśmiecha się doAndrzeja. Ale Andrzej okazuje się nagle źle wychowany. Sama pani nie trafi? Ja się śpieszę. Cześć,Jacek! I niemów nic Agnieszce. W zielonym gąszczu śpiewa słowik. Trel jestlekki i wiotki,unosi się nad lasem jak nierealnasmuga dźwięku. Agnieszka dotyka palcami dłoniprofesora. Niech się pan przyzna, panie profesorze. Kiedypan ostatniraz słyszał słowika? Och, bardzo dawno. Widzi pan! A ja go słyszę prawie co noc. Śpiewa w jaśminach, które rosną wokół domu. Kiedy nie mogę zasnąć. Pani nie może zasnąć? uśmiecha sięprofesor. Agnieszka pochyla głowę i szepcze: Bardzo często. coraz częściej mi się tozdarza. I panwie. Ciiicho! mówi profesorłagodnie, jak do małej dziewczynki. Spłoszymy słowika. Ale słowiki tak już nie śpiewa. Zakończył swójkoncert alboodleciał dalej w głąb lasu, znad którego teraz właśnie wschodziksiężyc, ciężki, czerwony, opity pełnią. W domu będą niepokoićsię o panią. Matka jest na brydżu. Skąd pani wie? Już wczoraj się umawiała. Czyźle. źle panu tutaj siedzieć? Cudownie! Wreszcie pan to powiedział! Już zaczynałam wątpić, czyzrobiłamdobrzenamawiając pana natę wycieczkę. A głowę daję,że nie był pan tego roku w lesie? Skądże? Mam tyle pracy. Tego mogłam się spodziewać! A jednak siedzipan w rowiena brzegu lasu i oddychażywicą. Oddycha pan nocą. Która to godzina? niepokoi się profesor. Nie wiem,nie widzę. Niema pani zapałek? Bo janie palę. Jateż nie. 116 Trzeba podejść do wozu. Błagampana, niechpan tu siedzi. Ja zobaczę,któragodzina, jeśli panuto koniecznie potrzebne Agnieszka podbiegadosamochodu stojącego opodal. Jedenasta! woła wracając. Już tak późno? Późno? Nie uwierzę, że pan o tej porze kiedykolwiek już Śpi. Zwykle jeszcze czytam. No i dziś nie będzie pan czytał! Ale za tooddycha panlasem i miał pan szczęście słyszeć słowika- Słyszeliśmy razemsłowika. Panno Agnieszko! To nie jest noc, którą wolno poświęcać książkom. Niemogłam pozwolić, żeby panją nad nimi zmarnował. Niech panpowie, panie profesorze, że nie żałuje pan, że cieszy się pan z tego,że przyjechaliśmy tutaj, że chciałby pan, żebyśmy tu jeszcze długo,bardzo długo siedzieli. Ależ tak! Tak! I niech się pannie denerwuje, że czekająna mniew domu. Nikt na mnienie czeka. Nikt prócz pana. tutaj. Dlaczego pani ma takie gorąceręce? pyta profesorcicho. Agnieszka przybliża swoją twarz do jego twarzy. Nie wiem. Zawsze takie gorące. Profesor przymyka oczy. Pani jest taka młoda, Boże, taka młoda! KiedyAgnieszka skrada się napalcach po schodach, otwierają się drzwi odpokoju Jacka. Niech ci się nie zdaje, że nie słyszę. No toco,że słyszysz? Mamy jeszcze nie ma? Nie. Jeszcze nie wróciła. A Witold? Przecież wiesz, że poszedłsię uczyć do kolegi. No to dobranoc! Może mi przynajmniej powiesz,gdzie byłaś do tejpory? Co cię to obchodzi? Obchodzi mnie. Wóz trzymałaś. - Waśnie! Nawalił mi i musiałam czekać w "Automechaniku". 117. Akurat ci wierzę. Andrzej czekał na ciebie. Już mi mówiłeśprzez telefon. Nieładnie zrobiłaś. A czy ja go zapraszałam? Ale wiedziałaś, że przyjdzie. Mówi, że mieliściesię uczyć. Dlaczegosię nie uczył? Książki leżą. Wiesz, on był. on byłtaki, aż mnie coś. Ach, daj mispokój! Dobranoc! Agnieszka! Czego jeszcze chcesz? Chcę,żebyś mipowiedziała, gdzie byłaś? Dziewczyna parska śmiechem. Andrzej kazał cisię dowiedzieć? Wiesz, ty jesteś gorsza, niż myślałem. Zobaczysz, o wszystkim powiem matce! Tylko nie podskakuj, dobrze? Żebymja mamie czegośinteresującego o tobie nie powiedziała. Myślisz, że wierzę w tenbrak blankietów maturalnych? W takie rzeczy to tylko nasza mamamoże wierzyć. Oblałeśniaturę, przyznaj się wreszcie! Chłopak krztusi się bezsilną złością. Tego ci nie daruję! Agnieszka jest w drzwiach swego pokoju, ale zatrzymuje sięna chwilę. Żeby cięuspokoić do reszty, toti coś powiem na zakończenie zaręczyłam się dziś z profesorem Bergielem! Jak Boga kocham,niema. Niemożliwe Niech chief sam zobaczy, przecież sprawdzam po kolei: Balzak, Bandrowski, Berent,Beylin, Bidwell, Bielińska, a potemzaraz Boguszewska, Bocheński. Bliskiego nie ma. Zobaczciedalej", może jest błąd wkatalogu. Katalog jest dobry, to nasz stary katalog z "Tarnowa". Mówię wam. Mączka, zobaczcie dalej denerwuje sięMarcin. 118 Bojanowski, Boruń, Brandys, Bratny, Br^za, Brzoza i koniec! Potem już idzie "c" Cabaj,Centkiewicz-- Pięknie zaopatrzona biblioteka! I akurat na naszym statkumusi płynąć pisarz, którego nie mamy w katalogu. Można się spalićzewstydu! Mączkazsuwa na czoło swoją czerwoną czapeczkęz pomponem A przynajmniej wiadomo, co napisał? , , Nikt nie wie i nawetzapytać się nie ma icogo. A ta panna od gimnastyki? Panna Czeczotko? Też nie wie. , Ale ona nam dała dzisiaj w kość! Chiefma szczęście,żeakuratmawachtę podczas gimnastyki. Ja się ruszać nie mogę,a kucharzowi tak podczas przysiadów stawy w kolanach trzeszczały, żesię wszyscy zaczęli oglądać, bo nie wiedzieli, co jest? Pokład trzeszczy, czy co? A onasię tylko śmieje. -, Kto? pyta Marcin, myśląc o czymś innym. Ona! PannaBasta. Mówi, że jeszcze zrobiz nas pokazową drużynę gimnastyczną. Pierwszemiejsce we flocie murowane! Zlitujcie się. Mączka, cenię waszentuzjazm dla gimnastyki, ale na razie musimy się zająć panem Bliskim. O raju,co my zrobimy? Ja się jeszcze cieśli WoJtysiakazapytam, może on będzie wiedział, stale wtych książkach siedzi. A jak nie, to przecieżmożemy zadzwonić Dokogo? Do biblioteki w Gdyni, tam na pewno wiedzą, co onnapisał. Będziemy się jeszcze wGdyni kompromitować? Kapitanby nas wszystkich zato potopił. Albo ja jego samego jakoś podpytam, niech chief będziespokojny. Mniewypada, prosty chłopak jestem, to nieto, żeby siękapitan pytał albochief,albo doktor. A doktor też nie wie? Przypuszczam, żenie. Ale nie pytałchief? Nie. To ja zapytam. Doktor powinien wiedzieć. - Wątpię. Dlaczego chief myśli, że doktor nie wie? Mniejszaz tym ucina Marcin krótko",nie patrząc na 119. Mączkę. - - Wobec tego Ja to zostawiam na waszej głowie. Kapitanposzedłjużna mostek? Tak. Nasz stary zawsze stoi na mostku,kiedy przechodzimy przez Kanał. A jeszcze dzisiajmgła. Nie taka znowu duża. Zeszłym razem też tak było, kiedy wychodziliśmy z Dunkierki. Nawet gorzej,bo była jesień. Na naszej liniito człowiekprzynajmniej na zimowymubraniu zaoszczędzi. Futra kupować niepotrzebuje, bo każdą zimę spędza w ciepłych krajach. Ja tojużnawetzapomniałem, jak śnieg wygląda. Mączka, błagam was, nie myślcie teraz o śniegu, tylkoo tym. co wam powiedziałem. Kapitan chce dziś wiedzieć, conapisałpan Bitski. Wypada wreszcie wrozmowie powiedzieć cośo jego twórczości. Ja idęna mostek. Tak jest. chief. Na mostku jest już niestrudzony pan Bilski. Znotesemw ręce wpatruje się uważnie w kapitana, żeby nie uronić niczego z jegosłów. Trochę w lewo! Zapisał pan? Tak, zapisałem. To ja mówię. A teraz sternik powtarza: Trochę w lewo! Mapan? Tak. A potemja mówię: Przytrzymać' I sternik powtarza: Przytrzymać! Ma pan? - Tak, panie kapitanie. Zapisałem. Teraz ja pytam: Ile pan ma nakompasie? ...nakompasie. On odpowiada, dajmyna to, dwieście siedemdziesiąt pięć. Dwieście siedemdziesiąt pięć. Więc ja mówię: Proszę trzymać dwieście osiemdziesiąt. Dlaczego? Niech pan nie pyta dlaczego, tylko niech pan pisze dwieścieosiemdziesiąt! Potempanuwytłumaczę. ...dwieście osiemdziesiąt. Potem ja mogę powiedzieć: Wracać na kurs' Mapan? Zaraz. panie kapitanie, bo coś pióro. nie pisze. Niewiem. co się stało. 120 Może nie ma atramentu? odzywa sięz uśmiechemMarcin, którywszedłtymczasem. Bilski podnosi na niego oczy. Właśnie. Bardzo możliwe. Zaraz skoczę do kabinyi nanełnię. Bardzo przepraszam, panie kapitanie. Nie szkodzi mruczykapitan ponuro. Co to było,panie kapitanie? pytaMarcin, gdymłodypisarz wybiega z kabiny. Nie słyszał pan? Powieść marynistyczną pisze! Tak sięwłaśnie będziezaczynała. Pogratulować! Niech się pan nie śmieje, ja pana prosiłem, żeby pan sięnim zajął. Ostatecznie od kogoś musisiędowiedzieć. Jakie padająpolecenia na mostku, ale żebym akurat jamusiał mu to dyktowaći to wtedy, kiedy prowadzę statek przez Kanał. Cóż ja poradzę, paniekapitanie, skoro on obdarza zaufaniemtylko pana. Panma wciąż ochotę do żartów, aja pana proszę, kiedy on tu przyjdzie z napełnionym piórem i nowym zasobemenergii. A może, żeby nie sprawiać mu przykrości, ja zastąpiępanakapitana na mostku? Co takiego? pyta kapitan cicho. Marcinpowtarzapogodnie: Zastąpię pana kapitana namostku. Mój drogi panie, póki ja żyję i jestem na nogach, statekprzez kanałLa Manche prowadzę sam! Marcin jest zdumiony wybuchem kapitana. Ależ ja. Sam'Rozumie pan? I proszę minigdy nic takiegonieProponować! Jak pan sobie życzy. Sądziłem jednak, że mogę panawyręczyć. Znam dobrze drogę przez Kanał, a doktor Danielewiczniepokoi się. Na twarz kapitana występują czerwone plamy. Zapewniam pana, że czuję się doskonale. Nigdy w życiumeczułem się tak dobrze. A pana proszę, żeby pan zechciał zająćsle panem Bilskim. Poza mostkiem są chyba jeszcze jakieś intere^jące miejsca na statku. Niech mu pan pokaże luki, zapozna ze 121. sztauplanem, z cargolistami, diabli wiedzą, z czym jeszcze, by! ebym tylko ja miał spokój. Czywreszcie wiadomo, co napisał? Niestety. To skandal! Skandal, żeby nikt nie wiedział! Skandal powtarza Marcin uprzejmie. Ja proszę, żeby pan to załatwił we własnymzakresie. Jamam ważniejsze sprawy na głowie,nie mogę przez cały dzieńzajmować się panem Bliskim. To samo powtarza Mączka dopadłszy na deku cieślę Wojtysiaka. Więc nie wie pan, co napisał? Heniek, daj ty mispokój, dobrze? Ledwo dycham po tejDunkierce, wszystkie luki musiałem otwierać, a ty miz jakimiśgłupotami wyjeżdżasz. Ale to starychce wiedzieć! Chief mówił, że stary chce todzisiaj wiedzieć! Stary? Też już nie ma innej roboty? Połóż się, Pirat, połóż! Narobiłeś się dzisiaj, gdyby nie ty, do tej pory bym klinowania nieskończył. Żebym jamógłsobie wytresować takiego pomocnika! Pan mupensję powinien płacić,panie cieśla! Nawikcie jest państwowym, a co maod pana? Opiekę moralną, tak? Pirat! Stwierdzam stanowczo, że dajesz sięwykorzystywać! Przynajmniej kieszonkowepowinieneś od pana cieśli na piwo dostawać. Za co mukliny podajesz? Dajcie spokójz tym piwem' Psa mi rozpijecie. Do czego topodobne? Jak kogozłapię, że mu piwo daje. Niech pan nie będzie taki papież, panie cieśla! Co pan sięna żartachnie zna? A czy to moja wina, że pies ma ochotę sobiekropnąć? Po oczach widać! No, co Pirat, napiłbyśsię, nie? Piratpodnosilewe ucho i przygląda się Mączce z uwagą. Ale coz tego, kiedy pan nie pozwala. Boja bym chciał mieć w życiu chociaż tę jednąsatysfakcję,że przynajmniej psa upilnowałem. Mączka poważnieje. Czy ja nie mam racji, że pansię na żartach nie zna? Paniecieśla, aż przykro! No, już dobrze,dobrze, znam się. Jakon się nazywa? 122 Kto? Ten nasz literat. Bilski. Wojtysiaksię zamyśla. Nie, ten, co napisał ,,Na linii życia i śmierci" nazywa sięI^lski. On zresztą na wspomnieniaz wojny za młody Ten nasz? , Ten nasz, gdzież on podczas wojnymógł na okręciepływać? ^Pewno, że nie mógł. I nie tylko dlatego, że młody- Komu todo pływania? Ale co on napisał? Co on napisał? męczy się cieśla. Może Paproć będzie wiedział! wola Mączka na widokkucharza-Cześć, panie szefie! Niechpan pozwoli do nas' A co on tam wie? -.mruczycieśla. On tytko książkękucharską czyta i to nieczęsto. Paproć ociera chustką spocony kark. O co chodzi? Ale ciepło, co? W kuchni wytrzymać niemożna,musiałem wyjść na pokład trochę odetchnąć. Już teraz pan narzeka? A co będzie na Indyjskim? Na Indyjskim będę przynajmniej wiedział, że musi byćupał, atutaj się dziwię,bo za wcześnie. Cochciałeś. Heniek? Stary nam zadał zagadkę kulturalno-oświatową. Jakieksiążki napisał pan Bilski? Kto? Nasz literat! Nie wiecie, kogo mamy napokładzie? A nie zawracaj mi głowy! Jedyna książka, która mnieinteresuje, to. ...książka kucharska mruczy cieśla. Mylicie się, Wojtysiak. To książeczka PKO. Wybuchają śmiechem, a Paproćzadowolonywali się poudach. O, szef ma rację! woła Mączka. Ja bym ją też chętnieczytał! Odranado nocybym czytał, żebym ją tylko miał! Ale cobędzie, jak się o tej książeczce młoda żoneczka dowie? Na szczęście książeczkapływa ze mną, ażoneczka zostaław domu. Tojest dopiero wynalazek dlażonatych! Jeszcze szefowi zły humor nie przeszedł? Myślałem, że szefJuż zaczął tęsknić. 123. Odpaprykuj się, dobrze? A co słychać u szanownej małżonki? Jakoś dawno nietelefonowała. Właśnie. Sam się niepokoję, co to znaczy. Przedtem wciążdzwoniła, aż się trząsłem na sam widok radiotelegrafisty, a terazcisza! Pewnie się obraziła, żeniechcęsię zgodzić na odebranietaksówki. Ja bymsię też obraził, jakby mnietak mąż traktował,w dodatku dopiero copoślubie. Właśnie dlatego, że dopiero co po ślubie. Zaufania muszęnabrać. Jak będzie zaufanie, będziewszystko. Szkoda, żedopiero poślubie zrobiliście się tacy ostrożni odzywa sięcieśla. Człowiek uczy sięrozumu dokońca życia. I nigdy się go nie nauczy. Aczasemryzykuje i dobrze. Kiedy brałem na statek Pirata, wszyscy mi się dziwili i odradzali. Żepies przybłęda, że się nigdy nie przywiążei nie będęmiał z niegopociechy. I co? Zoczu mi wszystkoczyta, wystarczy tylko, żebymspojrzał na niegoKucharz marszczy się niezadowolony. Co wymi tutaj za przykład dajecie? Coto mawspólnegoz Piratem? Cieśla ciągnie dalej nie zwracając na niego uwagi. Bo czasem opłaca się kogoś przygarnąć i dobroci mutrochę okazać. Widzicie,serce to jest taki kapitał, codo któregonigdy nie wiadomo, jaki procent przyniesie. Mogą być duże straty,amoże być takżewieleszczęścia. Kucharz milczyprzez długi czas,posapuje tylko ciężko. Ano tak odzywa się wreszcie macie rację, macie rację,Wojtysiak. Może byćwiele szczęścia. Dziświeczoremnapiszę listdo Feluni i do mamusi. Nawet się nie pożegnałem jak należy. A teraz człowiekowi żal. Mączka klepie go poplecach. Czy Ja nie mówię, że z naszego szefa chłop z kościami? Tylko mu się trzeba do duszy dodrapać! No, no,Heniek, no. Napisze szef do Feluni i doszanownej mamusi,pozdrowienia od nas prześle,będzie kobietom przyjemnie. Siedzą tamw domu i pojęcia nie mają,jaką szef ma teraz kuchnię na nowym 124 statku,Jak^ kabinę i że sięszefgimnastykuje codnia rano, żebytrochę ten brzuszek wrócił do przepisowych rozmiarów, a nie był reklamą hasła "Moja kuchnia świadczy o mnie". Heniek' Teraz znowuznalazłeś sobie mój brzuszek. ja? Szef go sobie znalazł! A teraz trzeba popracować, żebyoQ zgubić. Ile przysiadówszef dzisiajzrobił? Dajmi spokój, nie liczyłem. Po chwili: Tylko dlaniej to robię. Wreszcie słyszę, że chcecie coś zrobić dla młodejżony. Ale ja. ja mówięo pannieBasil Paproć rozpromieniass w uśmiechu. Ona tak ślicznie prowadzi tęgimnastykę, taksama skacze w tych swoich porteczkach. ,aż się chce człowiekowirano wstawać, żeby to zobaczyć. Jak szefowinie wstyd. Tylko mi nie opowiadajcie, że wy wszyscy,iluwas jest,jeden przez drugiego nie biegniecie rano na tę gimnastykę. Pewnie, każdy uczciwie przyzna, że kiedy panna Basiaprowadzi gimnastykę, jestna co popatrzeć. I frekwencja stuprocentowa! Ado doktora na kurs pierwszej pomocy kijem trzebawszystkich zaganiać. Paproć przymruża oko. Już by naprawdęźle było z nami, gdybyśmy na doktoralecieli. A takirodzynek, jak pannaBasia,zdarza się na statku razna dziesięć lat. Awczoraj to sama przyszła do kuchni, żebymi zaobiadpodziękować. Zaraz. jak to ona powiedziała? Bo zrazy ponelsońsku były. Żesam admirał byłby z nich dumny! No, no. Paproć, nie chwalcie się burczy cieśla. Dzisiajna kolację zrobięjej dewolaj! Dobrze, że ochmistrzpostarał się o kury. Bo dewolajto moja popisowa potrawa! Szefie, jak Boga kocham! Z szefasię uwodziciel zrobił! Paproć macha ręką i smutnieje. Ech, co do uwodzenia to już ktoś inny się pośpieszył. Kto? Pewnie pierwszy? i cieśla wykazuje ciekawość. Ale gdzietam pierwszy. Pierwszy jest morski chłopaki wie, żekiedy na statku jest jedna dziewczyna, niewypada jejkolegompodrywać. Musi byćniczyja przez cały rejs, żeby sięchłopaki nie powściekały z zazdrości. Takajest marynarskaSprawiedliwość. 125. I słusznie. Więc kto? Doktor. Od godziny leżą na leżakach na podwietrzneji gruchają. Jaich zaraz spłoszę! zrywa się Mączka. Zapytamdoktora, co napisał nasz literat. Daj spokój! Po co masz ich płoszyć? zatrzymuje Mączkęcieśla. Niech sobieludzie porozmawiają. A o czym oni rozmawiają? O czym rozmawia tych dwoje leżących na leżakach na podwietrznej? I co pani będzie robić w Australii? Nic. Będę bogatą jedynaczką. To złe zajęcie? Nie wiem. Nigdy nie byłem bogatą jedynaczką. Ja też nie, aletym przyjemniej mi o tym pomarzyć. Jestemczłowiekiem,który nie marzy. To pan biedny - Nie, tylko doświadczony. Zamiast wciąż wybiegać myśląw przyszłość, naieży więcej uwagi poświęcać teraźniejszości. To prawie złota myśl! Tylko praktyczna. Niechmi pan nie psuje moich nadziei. Przez cały czasusiłuję sobie wyobrazić, jak to będzie. Ojciec ma na mnie czekaćw Hongkongu. Czy gopoznam? Mamjego fotografię. I on mamoją. Wreszcie nasza malutka rodzina znowu będzierazem. Jestem ,mu bardzo wdzięczna zato, żesię nie ożenił. Niech pan pomyśli,tyle lat! Mógł po prostu uzyskaćuznanie mamy za zaginioną. Niewiedział wprawdzie, że naprawdęzabito ją w powstaniu, aleSzwajcarskiCzerwony Krzyż, do którego ojciec się zwracał, dawnouśmiercił nas obydwie i nie miałby kłopotu z uzyskaniem odpowiednich papierów. Ale nie mógł, napisał do mnie, że nie mógłprzywiązać siędo żadnej z tych obcychkobiet,które tam spotykał. Czynie boi się pani, że przydarzysię jej to samo? Co panma na myśli? Żenie potrafi się pani przywiązać dożadnegoz tychobcych mężczyzn,którychpani tam spotka. Ale ja nie zostawiam wkraju nikogo, z kim czułabym sięzwiązana. Zupełnie nikogo? Nawet tego jednego? 126 Trzech, jeśli chce pan wiedzieć. Ale wszyscy pocieszyligę obietnicą,żebędęposyłać im paczki. Doktor wznosi oczy do nieba. Co zamłodzież! Współczesna! Doszli do przekonania, że lepsza bogatadziewczyna za granicą niż biedna w kraju. Oni topani powiedzieli? Nie, ale wyobrażam sobie,że tak myślą. To tylkopani weszła już w skóręposiadaczki stada owiec. przedtem nauczycielka gimnastyki nie wydawała się pani taka biedna. Dziewczyna unosi się na leżaku ipatrzy na doktora. Pan w gruncie rzeczy ma mi zazłe. Danielewicz dotyka palcami jej ręki Nie, nie, nie będziemy mówić na ten temat! Dzień jestzbytpiękny i chwilajest zbyt piękna, żeby ją psuć jakąkolwiek poważnąrozmową. Ale jeśli pan już zaczął mówić o tym, nie możemnie panzostawić bez odpowiedzi. Niezostanie pani bez niej, alebłagam,nie dziś! Ależ dobrze! Mnietakże nie zależyna tym, żebyśmy siękłócili. Kłócili? Panno Basiu! Ze mną? Czy ja na to wyglądam? Och, wyglądapan na wszystko. Rozumie pan? Na wszystko! Coto znaczy? pyta doktor ześmiechem. Pan nie wie? Na pewno dostarcza pan kobietom wieluniespodzianek. Mapani oczywiście na myśli niespodzianki miłe? Tego nie powiedziałam. Postaramsię wobec tego rozwiać te wątpliwości. W ciągu tego rejsu? Czy pani sądzi, że okres jest zbyt krótki? Myślę, że za długi. Zanim ja dopłynę do Hongkongu,Poznamy się wszyscy na statku jak łyse konie. Już mijając Gibraltarbędziemy znali na pamięć swoje życiorysy. A przecież pani twierdzi, że lepiejniewiedzieć zbytwieleo ludziach, których spotyka się w podróży. Moje podróże nigdy nie trwały tak długo. Nie przewi127. działam choćby tego, że z nudów ludzie zaczynają się zwierzać. Boże, ileż niepotrzebnychrzeczypowiedziałam panuprzed chwilą! Ja natomiast starałem się nie rozwiać zainteresowania panimoją skromną osobą. Dlaczego jest pan skłonnyprzypuszczać, że ono istnieje? Mam tylko nadzieję. Dziewczynaznów opada na leżak. Jeśli będzie pan kiedykolwiek wspominać tę rozmowę. niech pan sobie uzmysłowi, że prowadziliśmyją między brzegamiFrancji i Anglii. Gdyby mnie ktoś miesiąc temuzapytał, jak sobiewyobrażam moją pierwsząpodróż przez kanał La Manche, nigdybym nie pomyślała, że będę leżeć na leżaku i nie doznam żadnegowstrząsu na myśl, że wydostaję się z samego środka Europy jakJonasz z brzucha wieloryba. Aż zła jestem na siebie, że przechodzitou mnie tak bez wrażenia. Zapewniam panią,że żegluga tylko na lądzie wydaje sięprzygodą. ...W rzeczywistości-mówi Marcin do Bliskiegojest totylko ciężka praca. Piękna, ale ciężka praca! I to powinien panpokazać w swojej książce. Tak,oczywiście Bliski pochyla głowę nad swoim notesem. Postaram się, aby pan to zobaczył. Niech pan na raziewyrzuci te zapiski. Ma pan naniejeszcze czas. Książki o morzu sąksiążkami o ludziach znim związanych. Morze beznich jest wielką,pustą wodą wielkim, pustym milczeniem. Nie jest ani walką, anipragnieniem, ani miłością. Staje się tym wszystkim dopiero przeznamiętność i wolę człowieka. Dopiero człowiek nadajemu rangęsprzymierzeńca albo wroga, powierza mu własne marzenia, obdarza je własną duszą. Rozumieć morze to znaczy rozumieć siebiew zetknięciu z nim, poznaćswój upór,swoją zaciętość w dążeniu kuniemu, swoją słabość,kiedygrozi rozstanie-Widziałem ludzi tak7-wiązanych zmorzem, że wydawałosię prawie niemożliwością, abypo ich śmierci morze istniało nadal. I zawszesprawdzały się mojeprzypuszczenia. Morze broniło się przed śmiercią, wchłaniając ichw siebie, stapiając ze sobą w jedno potężne,nieprzemijająceistnienie. Ponieważ ci, którzy naprawdę kochają morze, nie umierają na nim. Przestają tylko istnieć osobno. -, Dziękuję panu. 128 Nie ma pan mi za co dziękować. Niech pan tylko wyrzuci tezapiski, Nie będęteraz ich panu dalej dyktował. Nazwy, komendy,polecenia, których używa się na statku, tworzą tylko egzotycznykostium dla tematu, z którym pan styka się po raz pierwszy. Alekostium nie jest duszą, kostium jestbarwnymwykończeniem. Niepozwolępanuzaczynać od kostiumu. Tak, pan ma rację. Niewątpliwie pan ma rację. I jeszcze jedno. Czy pan musi o tym pisać? Chciałbym,zębymniepan zrozumiał. Chcę wiedzieć, czy tojest ta sama siła,która mnie pchnęła ku morzu,mnie i tylu innych, którzy od wieków, piechotą, boso,bezgrosza przy duszy wędrowali ku jegobrzegom. Dlatego pytam,czy pan musi? Bliski podnosi głowę ipatrzy na Marcina swoimi nieśmiałymi, szczerymi oczami. Nie może się opanować, żebyniedotknąćdłonią okularów-. Tak! mówi wreszcie. Wydaje mi się, że tak-Jeślizrozumiem tu na tym pokładzie, że się pomyliłem, żezadanieprzerasta moje siły, uczciwiepanu o tym powiem. Nie mógłbympozostawać w jakiejś fałszywej sytuacji i w stosunku do pana potym, co mi pan terazpowiedział,i w stosunku dotychwszystkich,których cząstkężycia miałbym utrwalić, nie czując,że stać mniena właściwą barwę i temperaturę każdego słowa, które miałbymim poświęcić. Panmnie ostrzegł, alepan także ukazał mi coś,o co warto walczyć. I dlatego. dlatego podziękowałem panu, niewiedząc nawet jeszcze, czy walczyć będę Będzie pan. Nie pozwoli pan sobieodebrać tej szansy. Boto jest takżei szansa. Wielka szansa nazapełnienie sobie życia,gdyby. gdyby miała mu grozić pustka. szansa na bezustannąradość wbrew wszystkiemu, co zostaje za nami -- i jeszczena toostatnie, na wieczne trwanie, na ucieczkę przed śmiercią. Zobaczy pan, jaka to pociecha wierzyć, że sięnieumrze. Że tylkoPrzestanie się istnieć osobno. Xl Posłuchaj, co pisze dalej mówi Paulina, cała czerwona z przejęcia. Ale w tej chwili wbiega Krzysztof. 129. List od pana Antoniego? List? Przywitaj się z nianią i nie przeszkadzaj, widzisz, że niania czyta. Chodź, niechcię pocałuję! A co niania przyniosła do jedzenia? Krzysztof, ty naprawdęmnie kompromitujesz! Tereska! Przede mną? Tu jest coś wtorbie? Nie zaglądaj do torby! Usiądź spokojnie i pozwól nianidoczytać list do końca. Nie jesteś ciekaw,co pan Antoni piszez Wietnamu? A lam są Murzyni? Teresamusi się uśmiechnąć. Nie, tam nie ma Murzynów. To lipa! Jak ty mówisz? i co to znaczy lipa? No bo jak nie ma Murzynów, to po co jechać tak daleko? - Murzyni są w Afryce, a panAntonipojechał do Azji, doWietnamu. Niedługo będziesz się o Wietnamie uczył. Właśnie,myśmy tego jeszcze nie brali. Przestań się nim zajmować i słuchaj. Już słucham,nianiu, słucham, przepraszam, Zaraz, gdzie to ja skończyłam? Aha! "Po południubyliśmy w Moskwie. Zupełnie nic nie odczuwałem w samolocie,tylko żałowałem, że ciebie ze mną nie ma i nie widzisz, że ja właśnienic nie odczuwam, że siedzę sobie jakby nigdy nic i tylko gazetęczytam. " Słyszysz, Tereska? Ależ tak, nianiu Mój Antoniw samolocie! Czy ty tosobie możesz wyobrazić? Zenek też latał! Nad lotniskiem we Wrzeszczu. Było ŚwiętoLotnictwa i jeden pan go przewiózł. Cicho bądź, nie przeszkadzaj. Niania wciąż uważa samolotza cośnadzwyczajnego, a to tymczasem jest już teraztaki samśrodek lokomocjijak każdy inny. Jeśli taki jak każdy inny, to dlaczego wolisz zawszejechać do Warszawy koleją? Bo ja. boja się źle czuję wsamolocie. Widzisz,więcjednaknie to co solidny pociąg albosamochód. A Antoni przecież jeszcze nigdy nieleciał. 130 No i widzi niania, jak dobrze zniósł podróż. Poczekaj, to jeszcze nie wszystko. ,.W Moskwie na lotniskuzjedliśmy obiad, a potem znowu wsiedliśmy w inny samolot. TU.. TU... Co to znaczy TU? -. TU-104 woła triumfalnie Krzysztof. Tak się samolotnazywa. Niewie niania? Też nazwa! Paulina wzrusza ramionami - ". wsiedliśmy w innysamolot TU-104 i na rano byliśmy na miejscu. Kolacjędostaliśmy w samolocie,a podawałynam takie ładne panienki, żegawet jak ktoś nie miałapetytu, lo jadł, żeby im nie było przy^o. '' Paulina odkłada list i potrząsa głową. -Jaki delikatnysięzrobił! W domu to nieraz po dziesięć razy musiałam do jedzeniazapraszać iwcale nie patrzył, żemi przykro. Teresa sięśmieje. : Nianiu, trudno, nie wytrzymuje niania konkurencji, nastewardessy biorą rzeczywiście same piękne dziewczęta. Och, nawet w powietrzu tym biednym chłopom spokojunie dadzą, poczekaj, zobaczysz, co dalej: . Potemte panienkiprzyniosły poduszeczki i koce, grube imięciutkie, że jeszcze takichnie widziałem, opuściły nam oparcia odfoteli i ułożyłydo spaniajakw jakim sanatorium-,. " Słyszysz? Tereska? Przysięgam niani, że to zwykła uprzejmość wobec podróżnych, a nie uwodzeniepana Antoniego. No. moja droga, ułożyć do spania to się już mógł sam! ' A mnie niania zawsze układała -wtrąca się Krzysztof No właśnie! Ciebie' A nietakiegostarego konia. Teresa chrzaka Nianiu! Bo jak to przeczytałam, to mnie taka złość wzięła, żechciałam zaraz pisać do dyrekcji stoczni. Nie dosyć, że nam mężówgdzieś na koniec świata zabrali, to jeszcze od razu wpierwszymdniu podróży na pokusy ich wystawiają. A Antoni, posłuchaj tylko,co za spryciarz! On myśli,że ja mu uwierzę w to,co on tu dalejPisze. "Kto nie mógł zasnąć, dostawał odtych panienek proszekRa sen. Ale ja me prosiłem, bo wolałemleżeć smyśleć przedewszystkim o Tobie, Paulinko. o tym. jaka to szkoda, że Ciebieze mną niema i niewidzisz, jak Ja sobie, jakby nigdy mc, leżę na1-ym fotelu, przykrytycieplutkim kocem i nic, zupełnie nic nieodczuwam, choć to samolot. ". Ależ czego niania chce, na pewno tak było. Ja jestemjeszcze skłonna przypuszczać, że pan Antoni nie tylko o nianimyślał tej nocy w samolocie. A o kim jeszcze? pyta Paulina groźnie. O naswszystkich mówi poważnie Tereska. O wszystkich, których tu zostawił. I o mnie! lo mnie! Nie przeszkadzaj, Krzysztof Czy niania sobie nie możewyobrazić, jaka to rewolucja w życiu pana Antoniego, ten wyjazd? W życiu pana Antoniego i każdegoz nas czy tokiedy Polacyjeździli takdaleko stoczniebudować? Własnej niemieli, tylkosprowadzali statkizza granicy. Teresaobejmuje Paulinę. PanAntoni na pewno myślał o tym tej nocy, kiedy samolot przenosił goz Europy do Azji. Czy niania to sobie w ogólewyobraża? Och, Tereska,Tereska,przecież ja to wszystko rozumiem. Nie jestem ani taka głupia, ani takapodła, żebym tego nie rozumiała. Ale widzisz, to właśnie człowiekowi przychodzi zawszenajtrudniej: zrezygnować zczegoś, co chciałby mieć tylkodlasiebie, i oddać to innym. Ty wiesz, jak ja dhigo. jak ja długoczekałam, żeby życie się trochę domnie uśmiechnęło. I teraz. teraz. Moja nianiu. Czy niania płacze? pyta cicho KrzysztofI dlatego nie dziw się, że nie mogę. nie mogę tak od razucieszyć się z tego,że Antoni,. akurat mój Antoni jest jednym ztychPolaków, którzy w Wietnamie wybudują stocznię. To na pewno majakieś duże znaczenie, ale dla mnie tooznacza tylko, że jego w domunie ma. Ani czekać na kogo, ani co komu ugotowaćczy uprać. Niema! Pusto! I czy ja wiem. czy ja wiem, kiedy ja go zobaczę? Nianiu, kochana moja,to naprawdę nie ma sensu. Jawiem,że nianijest smutno, ale przecież tysiące żon przeżywa tosamo,a panu Antoniemu byłoby chybabardzo przykro, gdybysiędowiedział. - Paulina ociera łzy. Ale się nie dowie. niedowie się- Już }a sama muszętowszystko wycierpiećdo końca. Najgorzej to ten pusty dom, aż echodudni. Krzysztof opiera się łokciami okolana Pauliny. A nie może niania przyjść znowu do nas? 132 Też wymyślił! A kto gołębi będzie pilnował? Albo Łatka? Wbrew pozorom, to, co Krzysztofpowiedział, nie jestycale takie głupie. U nasniania czułaby się zupełnie inaczej. Ale domek! Domek! Domek możnawynająć! Jeszcze niania zarobi! A czy mnie pieniądze potrzebne? Przecież stocznia miwypłaca. I jeszcze niania narzeka? żartuje Teresa. A co dodomku, radzę dać ogłoszenie. Możesię trafiktoś porządny, komuoczywiściebędzie można uwierzyć, że się wyprowadzi, kiedy panAntoni wróci. O to właśnie chodzi! Nianiu, ostatecznie nie wszyscy ludzie są łobuzami. Obawiamsię, że w sprawach mieszkaniowych wszyscy. Spisałoby się umowę, przecież jakoś się te rzeczy załatwia. A u nas, unas niania by się nawet nie obejrzała, jak by ten czasminął. Jachcę,żeby niania była z nami! wola Krzysztof. I ja chcę! Musimy nianię bardzo prosić. Przecież ja proszę! Już lepiej nie mogę prosić. I co wy zemną wyprawiacie! Tereskaprzestań, bo mnieudusisz! Krzysztof! Moja szyja! Niania będzie u nas! Nianiabędzie u nas! Nie ciesz się za wcześnie. Niania jeszcze nic nie powiedziała! Przecież muszędo Antoniego o tym napisać. No to już jestemspokojna! Pan Antoni na pewno sięzgodzi. Wie, że lepszej opieki niania mieć by nie mogła. Nie wiadomo ktokim siębędzie bardziejopiekował. Jakoś tak wzajemnie, wzajemnie, nianiu, będziemy się sobąopiekować. Bo widzi niania sama, jakie to u nas było życie. Krzysztofzaniedbany. Czy ja mogę wreszcie zobaczyć,coniania maw torbie? Możesz, możesz. Powąchaj tylko! Ciasto! Ciasto zczereśniami! Lubisz? Ja wszystko lubię, co niania przyniesie! Biedne dziecko! Naprawdę widzę, żebędę musiała się wamitrochę zająć. Żeby siętylko na domektrafił ktoś porządny. 133. Na pewno się trafi, Już ja się lym zajmę, która to godzina? Żebym sięnie spóźniła. Już po piątej. O, to muszę się śpieszyć. Jestem zaproszona na szóstą. Mama wychodzi? Ja nie chcę! Noco ja nie chcę! Niania ztobązostanie, specjalnie prosiłamnianię, żebyprzyszła. A dokąd ty idziesz? Wciąż gdzieś wychodzisz. Ja wciąż wychodzę? Krzysztof, co ty mówisz? Kiedy jawychodzę? Tyie co do pracy, a tak stale z tobą siedzę- Jesteś bardzoniesprawiedliwy. Paulina stara się udobruchać Krzysztofa. Mamusia jestzaproszona na herbatę do pani kapitanowej,do żony tego kapitana, z którym tatuś pływa. A tam nie ma dzieci? Nie ma. Będą samepanie, twoja pani ze szkołyteż będzie,pani Walentyna. Wie mama, ona wciąż ma mieć małe. Jużraz mimówiłeś. Cała klasa czeka, atu wciążnic i nic. Bo uludzi to trwadosyć długo, musicie być cierpliwi. Żeby chociażbyło co ładnego! Co on wygaduje, Tereska? Później niani wytłumaczę. Kiedy wrócisz? Kiedytylko będę mogła. Muszę jechać doOrłowa, to teżzajmie trochę czasu. A my tymczasem zrobimysobie kakao zpianką i z ciastemi będziemy czekać na mamę. Amoże zajrzymytakże do szafy, czytymasz jeszcze czystekoszule iskarpetki. Dziękuję, nianiu. Dziękuję. Baw się dobrze! Ach, totaka damska herbatka wzdycha Teresa i nawetnie pudruje się zbyt starannie przed wyjściem z domu. Paniesię spóźniają. Może wszystkie myślą, że totylko takadamskaherbatka. Najpierw zjawia się mamaPaprociowa- Aledlaczego sama? A gdzie pani Felicja? woła Maria134 Pani kapitanowa ją też zapraszała? Oczywiście, chyba Jacek dobrze powtórzył. Przyznam się panikapitanowej, że to ja. ja jej niepowtórzyłam tego zaproszenia. Ależ dlaczego? A czyja nie mam prawatrochę od niej odetchnąć? Jeszczena wizyty będę z niąchodzić? Maria jestszczerze zmartwiona, bierze starą kobietę podramię. - , Wie pani, że nie lubię mieszać się w nie swojesprawy, aletfrydaje mi się, że w tym wypadku trochę pani przesadza. Trudno. fazeba się pogodzić ztym, że osoby młode są trochę inne niż my. Co tam pani kapitanowa się do mnie przyrównuje. A jeślio nią chodzi, oFelicję, to wie pani, co jaodkryłam? Co takiego? Żeona nigdy nie pracowała w żadnym sądzie. Wszędziebyłam isprawdziłam. Maria powstrzymuje uśmiech. Gdzie pani była? We wszystkich sądach, w Gdyni, w Gdańsku i w Sopocie. Ilemnie to zdrowia kosztowało, ale przynajmniej dowiedziałam sięprawdy. Jak usiądę i napiszę Witalisowi. Nie, niechmupani niepisze. Czy to nie wszystko jedno,gdzie pracowała? Chodzitylko o to, żebyście potrafiły żyć w zgodzie. Pani kapitanowa pewnie od razu myśli, żetoja jestemwinna, że stara. a jak człowiek stary, to już Bóg wie co się o nimmyśli. Ależ ja. Niech pani kapitanowaniezaprzecza. Pani nie jest nicwinna, że tak już unasjest. Stary człowiek wszystkim zawadza. Dzieciom. Ale co też pani opowiada? Witalis sobie świata bez pani niewyobraża. Ale dopóki się nie ożenił. A jak się ożenił, to się odmienił,dobrze mówito przysłowie. Tylkoże dla matkisięodmienił, boz nią toby się dogadał, ja wiem. tylko ja temu stoję na przeszkodzie. iakby nieja, to ona by z nim nie wiem co zrobiła. Bo Witalis tozawsze byłfajtłapa. Każdy możemu w głowę nakłaść, co tylko 135. zechce. I jakby nie to, że mnie się trochę boi, toby już nieraz gorzkożałował swojej naiwności. Dlategotak mniedziwi. tak mnie dziwi. że się naten samochód zgodził. Przecież dzwonił. Ja wiem,że dzwonił. Ale wciąż nie mogę zrozumieć, co musię stało. A ta szaleje! Na kurs samochodowy się zapisałai szaleje! Powinnasię pani cieszyć, przynajmniej ma zajęcie. To jest zajęcie? Toobraza boska! Z nudów jej takiepomysłyprzychodzą dogłowy. Śpi do dwunastej, bo powiada, żeprzyzwyczajona. Choćbyjuż z tego widać, jaka to prawda z tymsądem. A potem do obiadu ziewa. Zje i tyleją widzę! A Witaliswciąż mówił mama Paprociowa przedrzeźnia pieszczotliwy głossyna będzie mamusia miała towarzystwo. Już nie wiem, pani Paprociowa kochana, o co paniwłaściwie chodzi? Najpierw panimówi,że chce pani od niejodpocząć, a kiedy jej w domu nie ma,też niedobrze. No bo gdzie łazi? wybucha staruszka- Czy kurssamochodowy tak długotrwa? Do północy? Głupi by w to wierzył. Może teorię przerabia? Nie wiem, co przerabia,ale mam prawo podejrzewać, że totrwatrochę za długo. Jakbym Witalisowi o tym napisała. Błagampanią, niech paninic takiego nie pisze! Ale ja nie piszę, nie piszę. Tylko mówię, że jakbymnapisała. W przedpokojuożywiony gwar. To wreszcie Teresa iWalentyna. Walentyna nadstawia do pocałowaniaswójbledziutki policzek. Przepraszam za spóźnienie. Bo to moja wina. Pani Teresapo mnie wstąpiła, a mnie tak się już trudno gdzieś z domuwybrać. Ale cóż znowu, Walentynko. Trochę ruchu tylko dobrzepani zrobi- Siadajcie,moje kochane, zaraz powiem Cesi, żeby namcoś podała. Kto kawę, kto herbatę? Ja herbatę odzywa się pierwsza mamaPaprociowa. Jeśli możnaprosić,to ja kawę. Ależ oczywiście. A pani, Walentyno? Wstyd się przyznać, alechyba bawarkę, słabą herbatęz mlekiem- Bo podobno po kawie dziecko będzie nerwowe. Boże,co za niewola! wzdycha Maria, wychodząc, Tak, to jest niewola powtarza Teresa. Gorzej, że onanigdysię nie kończy. 136 - Ja tam przy swoim Witalistę piłam i jadłamwszystko. Kloto dawniej na takie rzeczy zwracał uwagę' I co, źle mi sięwychował? Chłop jak dąb. Ale ja. ja stosuję się do uwaglekarza. I jak panina tym wychodzi? Mizerota taka. aż żal patrzeć! Naprawdę. naprawdę tak źlewyglądam? , , Teresa pośpiesza załagodzić niezręczność starszej pani. Pani zawsze była mizerna. Trudno, żeby akurat w tymokresie. ; A właśnie kobietapowinna w tym czasie rozkwitać. Ja toprzy Witalistę. O czym mowa? pylą Maria, wracając z kuchni. Pani Paprociowa opowiada nam właśnie, jak się czułaprzed urodzeniem syna. Och,błagam, zmieńmy temat. Przepraszampanią. Walentynko, ale taka jestem szczęśliwa, że wreszcie z tymi zagadnieniamimamspokój. Niedługo będziesię pani martwić o córkęmówi starszapani, rada z dowcipu. Ale Mariasztywnieje. Agnieszka ma jeszcze czas myśleć o tych sprawach. Nigdy nicniewiadomo. Na razie się uczy. Tonie manic do rzeczy. Terazto sięuczą i za mążwychodzą, i dzieci rodzą. Wszystko naraz,żadnej kolejnościwżyciu. Tak się śpieszą, jakby się paliło. A potemdopiero sięokazuje,że w tym pośpiechu właśnie na życienie starczyło czasu. Cóż to pani dzisiaj w takim nastroju, pani Paprociowakochana? Winka się pani nie napije? Przecież pani nie musi siępilnować tak jakWalentyna, Ano, chwalić Boga, nie. Niech pani kapilanowa naleie. Zdrowie przyszłego marynarza, któryna pewno wda się w tatę. Och, dziękuję, dziękuję. Walentyna się rumieni. - Alechyba marynarzem nie pozwolę muzostać. Dobrze, żepan Roman tego nie słyszy. Romek wie. Powiedziałam mu, żemi wystarczy za jednymoczy wypłakiwać. Bo w gruncierzeczy. w gruncie rzeczy co mymamy za życie. Walentyno! woła Maria. 137. Ale Walentyna musi to powiedzieć. Wszyscy myślą tylko o tym, że nasi mężowie zarabiają Bógwie ile pieniędzy. Kiedy się tylko wymawia słowo"marynarz" albo"marynarzowa" bo tak nas nazywają wszyscy od razu myś5^o ciuchach i pieniądzach. A o tym, jak mytu żyjemy, same. zawsze same,czy choroba, czy jakie nieszczęście, o tym nikt, niktnie pamięta. Patrzą wszystkiena Walentynę zdumione i zażenowane jejwybuchem. Moja droga mówi cicho stara Paprociowa tak zawszebyło, od początkuświata. Od kiedy pierwsza łódźwypłynęła namorze. Oni pływali, a myczekałyśmy w domu. I ten bezustanny niepokój mówi dalej Walentyna. Nie pisze, nie telefonujemoże coś sięstało, z nim albo zestatkiem. Kiedy widzę listonosza, nigdynie wiem, czy cieszyć się,czy uciekać przed nim. Ależ,Walentynko, trzebasię z tymwreszcie oswoić. A oni wciąż tylko o pieniądzach! Wciążnam tylkozazdroszczą! Te wszystkie kobiety, których mężowie idą rano dopracy i zawsze wracają na obiad, chodzą znimi na spacer, do kina,do teatru, bawią się z dziećmi, te kobiety zazdroszczą namnajbardziej. A ja bym im. ja bym im wszystko oddała. Może są jakieś krople na uspokojenie? pyta cichoTeresa. Nie chcę żadnych kropli. Chcę, żeby on tubył. wtedy. wtedy zupełniebym się nie bała. Mama Paprociowa wstaje zeswego fotela i pochylasię nadWalentyną. No,no, moja mała, przecież przy nas też pani nic nie grozi. Każda znas przechodziła to samo i potrafimy sobiepomagać. I każda znas się bała,a zawszekończyło siędobrze, trzeba mieć trochęufności do świata i do ludzi. Pewnie,że chciałoby się, żeby w takimtrudnym momencie ten najbliższy był z nami. Ale jak go nie ma, toi obcy ludzie potrafią być bliscy. Nietrzeba się bać,mojedziecko. Walentyna gładzi jej rękę. Dziękuję, dziękuję pani. Och, mój Boże, niemógł to Witalis znaleźć sobiekogośtakiego wzdychastarsza pani nibydosiebie. U mnie nietrzeba by się było niczego bać. niczego. Maria udaje, że nie słyszała. 138 : Będzie pani niedługo swego wnuczka kołysać- A terazopowiemwam coś na rozweselenie. Otóż dostałampierwszy list odmęża. I proszę sobie wyobrazić, co on pisze - na statku jestpasażerka! Chyba żaden z szanownych małżonków nie przyznał siędo tego. Ja jeszcze nie otrzymałam listu mówi Teresa. I to jeszcze jaka pasażerka! Jeśli nawet mój mąż dostrzegł,żejest urocza, musi to być rzeczywiście coś wyjątkowego. "Wiosna" pisze o niej, wyobraźcie sobie, moje panie wiosna! Na pewnowszyscypanowie stracą głowę. Pani Tereso! Co się stało? Nie, nic się nie stało mówiTeresa z wysiłkiem. Ale. ale, zdaje się, że ktośdzwoni. Cesia otworzy. To pewnie ktoś doniej. Cesia ukazuje się po chwili w drzwiach. Jestbardzo przejęta. Jakiś pan do pani. Do mnie? Mówiłaś, że pana kapitana nie ma? Mówiłam. Ale on do pani. Poprośdo gabinetu. Przepraszam was, moje drogie,nachwileczkę. Pojęcia niemam, kto to może być. W gabinecie czeka niewątpliwie bardzo interesujący, ale teżniewątpliwie już niemłody pan. Jestem profesor Bergiel. Maria ledwo możeopanować zaskoczenie. Gralewiczowa Mam nadzieję, że moja wizyta nie zdziwiłapani. Jeśli mam być szczera. Agnieszkapowiedziała mi, że pani nie bierze naszychzamiarów zbyt poważnie. Siwiejący pan pochyla głowę z uśmiechem. Żeby więc uczynić je jak najbardziej poważnymi-. - Panie profesorze,proszę mi wybaczyć,ale nie jestemprzygotowana na rozmowę z panem i. wolałabym, żeby pan jąodbył z moim mężem. Z największą przyjemnością,ale zdaje mi się, że pankapitan wraca dopiero pod koniec października. Aczy, przepraszam, czy sprawa jest aż tak pilna? Profesor najwidoczniej postanowił sobie odbyć tę rozmowęw żartobliwym tonie. To Agnieszka uparła się jak najszybciej wyjść za mnie zamąż. 139. A pan? Ja? No cóż, chyba każdy na moim miejscu byłby tymzachwycony. Pozwoli pansobie powiedzieć, panie profesorze, że podchodzi pan raczej beztrosko do tego zagadnienia. Profesorpoważnieje. A czy istnieją jakieś istotne powody, dla którychmusiałbym zmienić swój dotychczasowy nastrój? Agnieszka. Agnieszka jestbardzo lekkomyślną dziewczyną i wolałabym, żeby pan. Droga pani, każde szczęście jestlekkomyślnością. Jużchoćby przez to, że można je stracić. Ale czy tylko dlatego należysięgo wyrzekać? Przede wszystkim Agnieszka obiecała mi, że skończystudia. Ależ na pewno ich nie przerwie. Czy. jednak nie można by poczekać, aż jeskończy? Profesor znów skłania głowę z uśmiechem. Ja nie wypowiadam swego zdania na ten temat, ale ona. onanigdy się na tonie zgodzi. Muszę zprzykrością stwierdzić,że mojacórka zachowujesię. Jak najprzykładniej' kończy profesor. Powinna panibyć z niej dumna. Dzisiejsze dziewczęta dysponują sobą bezniepokojenia rodzicówswoimi sprawami. A Agnieszka wyprawiła mnie, abym wsposób jak najbardziej staroświecki oświadczył sięo nią mamie. Pozwoli pan sobiezwrócić uwagę, panie profesorze, że tenstaroświecki sposób był jedynym możliwym w naszej młodości. Profesorgładko przełyka pigułkę. Ale przyzna pani, że dziś nieco trącimyszką i ma uzasadnienie tylko wtedy, jeśli się chce okazaćkomuś wyjątkowy szacunek. Dziękuję panu. Mogę panią zapewnić,że będę starał się, abymałżeństwoze mną nie było rewolucją wżyciu pani córki, żeby skończyłastudia. A jeśli. jeśli będęusilnie panaprosić, żebypan zaczekał dopowrotu mego męża? 140 Przyznam, że będzie to dla mnie niemiłą komplikacją. Przygotowujęsię do Kongresu Fizyków w Mediolanie i moje życieosobiste, choćby w tak oszałamiającej odmianie, nie może mi zabieraćzbyt wiele czasu. Obawiam się, żeAgnieszka nie będziechciała zrezygnować. a któż. miałby tyle siły, żeby oprzeć się takiej wiośnie,. Okazuje się, że wiosnysą niebezpieczne zarówno na lądzie,jak i na morzu. Co panima namyśli? Nie, nic. drobiazg. przepraszam pana. Czy mogę mieć nadzieję, że moje argumenty przekonałypanią? Przykro mi, ale niezupemie. Sądzę jednak, że mój argument przekona pana, kryją się w nimwłaściwie wszystkieopory,wskutek których nie mogę się czuć szczęśliwa, żezaszczycił panwyborem moją córkę- Czy zdaje pan sobie sprawę, panie profesorze, że jest pan o dwa lata starszy ode mnie? Drogapani profesor schyla się i całuje rękęMarii niepozostaje mi nicinnego, jak cieszyć się, że jest pani jeszcze takmłodą kobietą. I raz, i dwa, i trzy, i cztery' I raz, i dwa, i trzy, i czterygłębiej, paniePaproć, głębiej! Już nie mogę. Może pan głębiej! Głębiej! Dziękuję! Teraz proszę siad! Położyć się na plecy,dłonie wesprzeć na płasko pokład. Unoszenie nóg na przemian dopionu! Mączka, sam prosty jak sosna, podśmiewa się z kucharza. Panie szefie, to ćwiczenie na pana brzuszek. Proszę nie rozmawiać! Tak jest, pani profesor! Uniesienie lewej nogi do pionu raz, opuszczenie wolne dwa. Prawej nogi do pionu trzy, opuszczenie cztery! Ćwicz! Razdwa, trzycztery! Razdwa,trzycztery! PanieMączka, nogi się panupomyliły. On stale podnosi tylko jedną bumelantodzywa sięzdyszany cieśla. 141 Raz dwa, trzy -- cztery' Raz - dwa, trzy --- cztery! Dość! Proszę nie przetrzymywać powietrza. ' Wdechprzypodnoszeniu nogi, wydech przy opuszczaniu- Proszę! Raz dwatrzy - cztery. Razdwa, trzycztery! Pirat bardzo lubi poranną gimnastykę na pokładzie. Obskakuje ćwiczących, szczeka, chwyta ich za nogi Pirat, leżeć! Papryką karmiony! Zostaw moje pięty wrzeszczykucharz. Nogi do pionu raz, wolno opuszczać dwaaa! Raz dwa, raz -- dwa, raz dwa! Litości! Litości, pani profesor' Żadnych ulg dla kuchni! Jeszczeby mnie posądzonoo kumoterstwo, Niechpan zobaczy,jak dzielnie ćwiczy radioi bosman! Ba, żebymja miał te lata! Właśnie po to się pan gimnastykuje, żeby te lata wróciły,Powstań! Szybki bieg wmiejscu! Lewa! Prawa! Lewa! Prawa! Panradio rozpoczyna dookoła pierwszej i drugiej ładowni biegiem! Niech jąpan tak dalej podkarmia, panie szefie, to nas fuzamęczy] szepcze cieśla do kucharza. Paproćsapie ciężko. Od dzisiajją wezmę nadietkę! Pirat! Psiakrew! Odczepiszty się ode mnie? Panna Barbara obserwuje z uśmiechem wysiłki starszychpanów w stumetrówce wokół ładowni. Krokiem marsz! litujesię wreszcie. - Stóóój! Głębokiskłon z wydechem,skrzyżowanie rąk raz! Wyprosi, głębokiwdech, ręce do tyłu skośnie dwa! Ćwicz! Raz wydech! Wprost,wdech dwa! Raz dwa! Razdwa! Raz dwa! Ćwiczeniarozluźniające! Trzy podskoki na palcach lewejnogi,rozluźnieniebezwładne wszystkich mięśni. Trzypodskoki na prawej! Ćwicz'Raz, dwa,trzy! Lewa - raz, dwa, trzy! Dość! Wydech! Wdech! Postawa! Może już dosyć? Czasna śniadanie! odzywa sięnieśmiało Paproć. Proszę pamiętać, że gimnastyka jest ćwiczeniem nie tylkociała, ale i ducha. Na dziś dziękuję. Chciałam jeszcze tylko powiedzieć, że trzech panówjest nieogolonych! Biegiem do umywalni! 142 Paproć stara się przekrzyczeć szum wody z pryszniców. Mączka, ktojestnieogolony? Elektromonter Jasiński i bosman. A kto trzeci? Trzeci to chyba szef! Ja? Przecież goliłem sięwczoraj! Anowłaśnie -zauważyła, że wczoraj! Oczko takie, żekażdy włosek na brodziezauważy. Jej już nie wystarcza co drugidzień. Pamiętaszefte czasy, kiedyśmy się golili raz na tydzień? Ba! Takt elegancki to jeszczew żadnym rejsieniebyłem. Trzeba się pilnować! Mączka przygląda sięw lustrzeswojej brodzie. Co na śniadanie? Toco ochmistrz wydał. Zawsze do mniepretensje! Jakie pretensje? Jeszcze nic nie powiedziałem. Ale wtem, że będą pretensje. Bo co? Boznowu jajka i szynka. Ja nie narzekam, co szef chce? Jamogęjeść szynkę co dnia,mnie się nie przykrzy. Tylko na ten biały salceson patrzeć nie mogę,Ochmistrzowi powinien szef dawaćpodwójną porcję. Jakbymuobrzydł, toby go niebrał. "Baltona" daje,to musi brać. Nie musi,nie musi. Nawet Pirat w tropiku tego białegosalcesonu żreć nie chce. On bytakże chciał tylko sardynki! Już co do gustu to wdałsię w was wszystkich- Niedługo nie będzie chciałpiwa, tylko zaSuezem o wino się będzie upominał. Że niby dodatekza tropik. Zobaczysz, że tak będzie. - Doktor Da. nielewicz niestawił się na gimnastykę, ale o śniadaniuoczywiście nie zapomniał. Panna Barbara zastaje go jużw jadalni. Paniedoktorze' Postawię pana przed Załogowym Komitetem Gimnastycznym za opuszczenie dzisiejszej gimnastyki' Sądzę, za łatwo uzyskamusprawiedliwienie. Komitetskłada się z samych szachowych kibiców. Towarzyszyli nam dorana. Kto w końcu wygrał? Marcin. 143. To dlatego tak długo odsypiał pan przegraną. Marcinnatomiast od rana na mostkuMa wachtę. A szachy to taki sam sport, jak każdy inny przegrana jest tylko ustąpieniem pierwszego miejsca lepszemuprzeciwnikowi. Pani wiechyba o tym najlepiej. Ja tak. Aleobserwowałamnieraz panów, gdy graliściew szachy, i dochodzę do wniosku. Och, to tylko Marcin gra takponuro. Mnieto bawi, nietracę bowiem nadziei, że w końcu i jemu udzieli się mój nastrój przyszachach. Zresztą wszystko mu wybaczam, bo gra świetnie i wielemożna się nauczyć od niego. Przypuszczam Jednak, że z chwiląw której odważęsię wygrać partię, wybije moja ostatnia godzina. Będziemy jakoś pana bronić. A gdzieżto nasz literat? Czyteż kibicował wam wczoraj? - Oczywiście. Nawet zaczynamy się obawiać, że napisze potym rejsie powieść szachową zamiastmarynistycznej i prawdopodobnie będzie musiał zwracać stypendium. Zdajesię, że przynajmniej kapitan jest wolny od tejnamiętności, bo wygląda na wyspanego. Nasz kapitanźle sypia tylko na lądzie. Musiczuć maszynępod pokładem, żeby zasnąć. Będzie bardzo nieszczęśliwy, kiedyprzestaniepływać. Chyba na razie mu to nie grozi. Oczywiście, żenie. Statków przybywa, kapitanów jestwciąż za mało. Ale strach przychodzi od wewnątrz. Uczuciezagrożenia rodzi się w nim. To bardzo skomplikowanasprawa. Niepowinienem o tym mówić, bo to właściwie rzecz między lekarzema pacjentem. Nic nie słyszałam. Muszę się panu jednak przyznać, żenieraz myślę na ten temat. I dochodzę do wniosku, że uczuciestarości jestprzede wszystkim strachem. Pani o tymrozmyśla? Zapomina pan, że mój zawód polega na opanowywaniuciała. Ten strach rodzisię najczęściej, kiedy ciało zaczyna odmawiać posłuszeństwa. Do salonu kapitańskiego wpada Mączka. Panie kapitanie, radiotelegrafista odebrał ostrzeżeniesztormowe! Kapitan nie przerywa jedzenia. 144 Psiakrew! Myślałem, że raz spokojnie przejdęprzez Biskaje. Powiedzcie pierwszemu, że zaraz będę namostku. Tak jest, panie kapitanie. Basia pochyla się nad stolikiem ku doktorowi. Czy ostrzeżenie możebyć mylne? Albo asekuranckie? Raczej nie. O Boże! To naprawdę będziemy mieli sztorm? Proszę jeśćspokojniei nie myśleć o tym. Och, dziękuję, nie będę już nic jadła. Wprost przeciwnie przedsztormemnależy solidniewypełnić żołądek. Po co? Żeby nabrał pewnej stateczności analogicznie jakstatek. To go chroni przedwstrząsami. Steward! woła kapitan. Słucham, panie kapitanie! Proszę zwrócićuwagę na pasażerów. Jeśli zajdzie potrzeba,ochmistrz wyda panu rum albo koniak. Mnie też przynieście na mostek. Basiaodsuwa filiżankęz kawą. Ja już teraz z chęciąnapiłabym się rumu Ale naraziego pani jeszcze nie dostanie uśmiecha siędoktor pobłażliwie. Musi porządnie kołysać. A w tej chwili niewiem, czy mamy siedemw skali Beauforta. Kapitan idzie na mostek. Pan wie, że mamy ostrzeżenie sztormowe? " mówi doMarcinajuż w drzwiach. Tak, panie kapitanie. Poleciłem pana zawiadomić i zarządziłem alarm dla załogi pokładowej. Fala już się podnosi. Idzie pan kursem? Na razie tak. Zmniejszyłem tylko szybkość. Po co? Poco pan zmniejszał szybkość? Na razienie widzępotrzeby. Jazostanę na mostku. Proszę sprawdzić zabezpieczeniestatku izamocowanie ładunku. Tak, panie kapitanie. Chciałem tylko zwrócić uwagę, żestatek zachowuje się nieco sztywno. Kapitan marszczy brwi, Jak pan sztauował? Z całą przezornością, ale przy nowych jednostkach zachodnie się w sztormie jestzawsze do pewnego stopnia niespodzianką. 145. Dobrze. Dziękuję panu. Aha, jeszcze jedno, proszę zwrócićuwagę, żeby pasażerowie nie kręcili się po pokładach'. Przypuszczam, że sami z największą chęcią pozostaną w kabinach. Mię nie wiadomo może pan Bilski zechce opisywać sztorm. Pan Bilski, zdaje się, jeszcze śpi. Na jego szczęście. Jeśli przechyły go niezbudzą. Huśta coraz mocniej. Marcin przystaje na pokładzie ipatrzy przez chwilę nawzburzonemorze. Wszystkie fale zdają się biec ku statkowi,zagradzają mu drogę, walą oburty. Ciepły wiatr wzmaga się. Marcin unosi twarz ioddycha głęboko. Wiatrprzed sztormem maswoją specjalną woń. Może jest to woń głębi, otwierającegosięwnętrza morza, ciemnego dna? Marcin odrywasię od burty i rozgląda się za cieślą. PanieWojtysiak! Słucham, chief1. Wojtysiak wyrastajak spodziemi. Wie,że w takiej chwili może być potrzebny. Jest ostrzeżenie sztormowe,wie pan o tym? Takawiadomość szybko rozchodzisię postatku. Musimy sprawdzić zamocowanie ładunku. Pójdzie pan ze mną. Tylko zamknę Pirata w kabinie. Zawsze się boję, żebymi go falanie zabrała. Teraz jeszcze nic mu nie grozi, niech idzie z nami. Niepokoi mnie trochę druga ładownia, te skrzynie na wystawę przemysłu polskiego do Hsinkang. Mogę je trochę umocnić, żebyśmy mieli spokój. Pirat, do nogi' Do nogi. Pirat! Zaczynahuśtać! Szybko to idzie dzisiaj' Może szybciej się skończy. Wolęsztorm z rananiż w nocyZupełnie się człowiek inaczej czuje. Można powiedzieć, żewidziwroga, a wnocyto walka na oślep. Będzie go pan miał i w nocy tak szybko nie minie. Kiedy ostatniraz szedłem tędy, był listopad. Dlatego przy zapowiedzi lipcowego sztormu nic nie jest w stanie zepsuć mi humoru. Tylko żewtedyznaliśmy dobrze statek, wiedzieliśmy,jakiemazwyczaje. 146 Tak,ja też nie lubię, kiedynowy statek uczy się dopierosztormowania. Diabliwiedzą, jakiegomoże spłatać psikusa. Pirat! Chodź tu, Pirat! On się przed sztormem robi zawszetaki nerwowy,że komnnikatów nie potrzebuję. Wystarczy, kiedy zobaczę, że Piratuszami strzyże. Nie przesadzajcie, panie cieśla! Nieprzesadzajcie! Pirat skomli i ociera sięo nogi cieśli. Przecież chief sam widzi,co się z tym psem wyrabia. Po prostu udziela mu się podniecenie ludzi. Ale ja jestem całkiem spokojnya Pirat cały się trzęsie. No, chodź tu, piesku, chodź tu! Pan jestz tobą! To o tychskrzyniach chief mówi? Są w drugiej ładowni. Marcin dotyka dłonią potężnychskrzyń. Boję się, żeby się nie porozbijały w czasie przechyłów. Eksponaty na wystawę muszą dojść wewzorowym stanie. Zaraz jeumocnię linami mówi cieśla i nagle zatacza sięrzucony ościanę. O psiakrew! klnie prawie z podziwem. Ładnie się zaczyna! odwraca się twarzą do ściany i opiera o niąrękami,żeby zachować równowagę. W tej samej chwili następujenowy przechył i jedna ze skrzyń rusza z miejsca i zaczyna sunąćw jego kierunku. Marcinkrzyczy: Panie cieśla! PanieWojtysiak! Ale jest już za późno! Sunąca skrzynia dosięga cieśli. Marcinma tylko czas, żeby przyskoczyć i przyjąć na siebie część gniotącegociężaru. Sztorm wzmaga się, fale dostają się już na pokład. Nie jest towidok dla młodych panien, które po raz pierwszy odbywają podróżmorską. Proszę tam nie patrzeć perswaduje doktor Danielewicz. Na dziób zawsze spadanajwięcej fal. Radzę pani pójśćdobabiny i położyć się. Za nic niezostanę sama. W takim razie proszę odwrócić się od okien. Salonkapitański jestnajmniej odpowiednim miejscem do przeżywania^tormu. Widzi się stąd tylko góry wody, które spadają na statek. Czy jest pan całkiempewny, że to jestzwyczajny sztorm? 147. Jak najzwyczajniejszy! Zapewniam panią! Jest panitakrozpieszczona przez nas wszystkich, że nawet morze podejrzewapani o chęć zaimponowania jej. Och,błagam, niech mi niczym nieimponuje! Wystarczy mizupełniemały, najpospolitszy sztorm, żebym na całeżycie nabraładla niegoszacunku. Basia urywa i nadsłuchuje przez chwilę. Co to tak skomli za drzwiami? Zdajesię,że to Pirat. Zaraz zobaczę doktor idzie dodrzwi. No co jest, Pirat? Chceszwejść? Nie? To dlaczego drapieszw drzwi? Pirat nie przestaje skomleć. Odbiega w głąb korytarza, wraca,patrzy doktorowiw oczyi skomli. Nie zawracaj głowy, dobrze? Samnie wiesz, czegochcesz doktor zamyka drzwi i wraca do stolika. On siępo prostu boi tak samo jakludzie mówi Basia, Niech szuka swego pana,żeby się nim zajął, W ładowni sytuacjabez zmian. Marcin ostatnim wysiłkiempodtrzymuje przechyloną skrzynię. Panie cieśla! Niechsię pan stara przesunąć niżej! Tam jestmniejszy ucisk. Nie. nie mogę. Żebra. chief. mysie, że mi przygniotłożebra. Ludzie! Na pomoc! Napomoc! Ludzieee! Nie usłyszą! Fale biją. nie usłyszą. Niech pan się stara równo oddychać. Będę trzymał tęskrzynię, dopóki. dopóki będę mógł. W końcu ktoś zauważy. ktoś zauważy,że nas niema. Kapitan wie, że obchodzę statek. alenie powiedziałem mu, że tu. Na pomoc! Napomoc! Ludzie! Okna salonu kapitańskiego ukazują sztorm w całej okazałości,są jakbyszerokim panoramicznym ekranem,na którym wyświetlany jest film o groźnej potędze morza. Można by go nawetoglądaćz zachwytem, gdyby. gdybyfotel i stół, i filiżanki nieuczestniczyłytak solidarniew tym. co się na nim dzieje. Basia nie możejuż tego znieść, zrywa się z fotela. Ja.. ja chybanaprawdęstąd pójdę. Doktor podnosi się także. Od razu trzeba było mnie posłuchać. 148 Ale niedo kabiny, za nicnie zostanę sama. Pójdę dokuchni, do Paprocia, Może się zlituje i dami kroplę rumu. Niechpan idzie ze mną. Nowe uderzenie fali wstrząsa statkiem. Obydwoje tracąrównowagę, czym doktor nie jestwcale zmartwiony. Przepraszam pana! Może się pani chronić namojejpiersi,ile razy przyjdziepani na to ochota. Przepraszam! -- powtarza Basia cała w rumieńcach. Czy. czy wciąż jest pan pewny, że to jest taki sobie zwyczajnysztorm. W gwałtownie otwartych drzwiach stajeBliski w piżamiei boso. Co to? Cosię dzieje? Toniemy? Jezus Maria! Toniemy! Niech się pan uspokoi, panie Kazimierzu. Właśnie przekonuję pannę Barbarę, że to jednak jest zwykły, najzwyklejszy sztorm. Ale toniemy! Czuję to najwyraźniej! Co się dzieje z podłogą? Z moim. żołądkiem? , Musi pan coś zjeść Za nic. za nic. Aleja panu mówię, że pan musi. Od razu się pan inaczejpoczuje. Niech pannaBasia powie czy nie czuje się panilepiej pośniadaniu? Nie. niezu pełnie. - W każdym razie nawet przy najmniej przyjemnych sensacjach lepiej mieć żołądek pełny. No to proszę. proszę. o szklaneczkę. herbaty. Tu już panu nikt niepoda. obsługa jest zajęta czym innym. Idziemy do kuchni. Tylko niech pan nałoży coś na siebie. Niepójdzie pan chyba wpiżamie. A, rzeczywiście. rzeczywiście. przepraszam. Wyskoczyłem z łóżka i prosto tutaj, bo mi się zdawało. Czy jest pannaprawdę pewny, że nie toniemy? Jakpan widzi, nie mam jeszcze na sobie pasa ratunkowego1 nie biegnę, żeby zająć swoje miejsce w szalupie. Niech się panubierze. Idziemy do kuchni. W korytarzududnią kroki biegnącego Mączki Nie było tu pierwszego? Stary wzywa pierwszegonaSiostek! 149. Jeszcze dziś w ogóle nie widziałam pana Marcina. Ani ja. O rany! Gdzie on jest? Mączka chwyta się za głowęi pędzidalejnawołując: Chief! Chief na mostek! Basia chwyta doktora za ramię. Panie doktorze, panie doktorze, czy wciąż pan myśli, że tojest zwyczajny, najzwyczajniejszy. Marcinczuje, że mdlejąmu ręce, że nie będzie mógł zbyt długopodpierać gniotącej cieślę skrzyni. Z niepokojem słucha jegooddechu. Niech się pan staraoddychać! Równooddychać' Ja trzy,-. trzymam. trzymam. niech pan tylko oddycha. Kiedyboli. Głupia historia. Wstyd by było tak głupiozejść z tegoświata. Co pan. co pan. panie cieśla. Przecież trzy. trzymam. Ludzie! Ludzie! Na pomoc! Franka. widzi pan, to jest najgorsze. Franka. Pan niewie, że ja. że ja mam córkę. Dziewczyna. Chłopak by możesobie dał radę. ale dziewczyna. ładna. i naokoło same dranie. same dranie. Niech mi pan obieca, chief. Proszę oddychać, panie cieśla. Niech pan się staraoddychać. I Pirat. Niech mi pan także obieca, że zaopiekuje się panPiratem. To dobrypies. onby dla mnie. nie wiemco. Przestańcie bredzić, Wojtysiak! krzyczy Marcin. Taksamo mnie szlag trafi jak i was, jeśli nas tu. nie znajdą. -. Ludzie! Ratunku! Ludzieee! Nie ma? Co to znaczynie ma? Nie wysiadł przecież zestatku. Wszędzie byłem, panie kapitanie mówi Mączka. I niema. Wszędzie? Ja znam wasze "wszędzie". W kuchni byliście? Nie w kuchni nie. To co znaczy "wszędzie"? Może się w kuchni czymśwzmacnia? Ja też podczas sztormu lubię się czegoś napić. Możesprawdza zcieślą zamocowanieładunku? Powiedzcie, że gopotrzebuję zaraz na mostku! Zaraz! Rozumiecie? 150 - Tak, panie kapitanie Dlaczego jeszcze stoicie? Ja.. ja chciałemtylko powiedzieć. żechief zna się trochęna dziesięciotysięcznikach i wytracał szybkośćpo to. , Mączka! mówi kapitan cicho. Ale, panie kapitanie. ja tylko-,. Mączka! Czy ja was o coś pytałem? Nie, paniekapitanie, nie. ale Ja. ja chciałem. Nie pytałem was o radę macie odnaleźć pierwszego! Takjest. panie kapitanie! Kuchnia jest naprawdę najlepszym schronieniem podczassztormu. Nawet Pirattu zawędrował, ale nie zabiera się do rzuconejmu kości. Paproć czuje się prawie obrażony. No, czego chcesz. Pirat? Połóż się! Mówięci, połóż się! Stoiprzydrzwiach i skomli! Może głodny? mówi Basia Przecież ma kość, nawet na nią nie patrzy. Połóżsię, mówięci! Niech panzrobi herbaty dla pana Bliskiego. PanieKaziu,herbaty czykawy? Wszy. wszystko jedno. Proszę się uspokoić doktor klepie Bliskiego po plecach. Nie ma powodu do zdenerwowania, Ja też się wca. wcale nie denerwuję. Ja panu coś poradzę mówi Paproć na kawę trzebabędzie trochę poczekać, na herbatę też. A w dodatkunie wiadomo,czy będę mógłnalaćdo szklanek. Tego nowego "Orkana" nieznamy jeszcze tak jak naszą starą, poczciwą łajbę. Chodziław sztormie pod naszymkapitanem jak koń wyścigowy brałaprzeszkody nie schylając łba, zawsze lądowała dziobem na fali. A ten ryjedołem i całą wodę bierze na siebie, przecież czuję to, niePotrzebujęwcale wyglądać na pokład. Najwyżej przezkilka sekundidzie na równym kilu- Upłynie trochę czasu, zanim stary goPoskromi. Więc co. co mi pan radzi? Niechno pan pociągnie z tej butelki! I nie rozleje się,1 starczypanu za kilka kaw! Co.. co tojest? 151. Jak pan przełknie, to się pan dowie. Pyta się pan jak pannaw noc poślubną. Przepraszam,panna Basianie słyszała. Niech pan mówi, co pan chce, tylko niech mi pan pozwolisiedzieć tu w kuchni. Do.. dobre! Widzi pan? Od razu pan humorunabierze! Pirat zaczyna znów skomleć, apotem szczekać gwałtownie. Cicho, Pirat! Cicho! A, ty byś się teżnapił? Zapomniałem. Nie tylko o nim odzywa się Basia. A ja. janiedostanę tego, co pan Kazio? Proszę, butelka dodyspozycji, rozchoduję ją na kosztasztormu. Kieliszkiem niesłużę, bo takiego płynu szkoda popodłodze rozlewać. O, znowu wziął na łebcałą falę. Pirat, no co? Tyz butelki piwa nie pociągniesznalejęci do garnka i potrzymam. No chodź! Pij! Pirat! Masz piwo! Pirat! Nie chce. Co się z nim dzisiajstało? Piwa niechce! Piratwciąż szczekając wybiega na korytarz, ale wraca,ludzienie podążają za nim. Panie cieśla! Niechsię pan odezwie, panie cieśla! Ludzie! Na pomoc! Na pomoooc! Wojtysiak! Ja przecież trzymam, Wojtysiak! Z całych sił trzymam! Oni nas zaraz znajdą! Muszą. musząnas znaleźć! To nie potrwa długo! Ktoś zauważy! Stary każe szukać Wojtysiak! Jeszcze trochę wytrzymałości! Macie córkę. Wojtysiak. dla niej. Ja trzymam. Oni nas znajdą. Muszą nasznaleźć. Powiedzcie chociaż słowo, jedno słowo. Wojtysiak. Pirat siedzi na progu kuchni i wyje. Uspokój się! Uspokójsię, Pirat! Aż nieprzyjemnie, żetenpiestak się dzisiaj zachowuje. Bliski przygląda się psu zamglonyminieco oczyma Niech go pan zostawi. Proszę, niech go pan zostawi! Ja toopiszę! Czy. czy mogę jeszczetrochę tego. Ależ proszę, jeśli to panu dobrze robi. Zna. znakomicie! Pan zobaczy,jak jato opiszę! Wszystkoopiszę! I tego konia, który zawsze bierzeprzeszkody z podniesionym łbem. Ale tochodziło o ,,Tarnów"! A "Tarnów" jest teraz nadoku. 152 Pierwszegotu nie było? woła od progu Mączka. Nie widziałem go na oczy. Psiakrew! Stary mnie zamorduje! Co się tu u was dzieje? Pirat? Ty teżsięboisz sztormu? Dlaczego starycię zamorduje? pyta kucharz. Bo mikazał pierwszego szukać. A w dodatku jeszcze mupodpadłem! Bo stary był przyzwyczajony do "Tarnowa", apierwszy pływałostatnio tylko na dziesięciotysięcznikach i wie, jakzachowują się w sztormie, więc ja powiedziałem. Mączka! Niech was święty Bałwan ma w swojej opiece! Wyścierozum zupełnie stracili! I ja. ija tak myślę. Papryka! Teraz was stary będzie miał na oku,a i pierwszemu się dostanie W dodatkuniemogę go znaleźć. Starymówi, że poszedłzcieślą sprawdzaćzamocowanieładunku. Rany boskie! Z cieślą? Pirat! Przecież Pirat tu skamle. To co, że skamle. Copan ma na myśli, panie Paproć? pytadoktorjeszczenie rozumiejąc. Pirat! Prowadź, Pirat! woła Paproć. Do pana! Dopana! Pies szczekając wypadana korytarz, wszyscy biegną za nim. Czycoś się stało? Dokąd wy idziecie? Nie zostawiajcie mniesamej! Panie Kaziu! Paniedoktorze! Do pana! powtarza PaproćPirat, do pana! Do drugiej ładowni! Prowadzi do drugiej ładowni! Dobrze, piesku, dobrze. Do pana! Prowadź, do pana! Panie doktorze woła Basia ja pójdę z wami! Paniedoktorze' Bilski bierze ją za ramię. Niechsię pani mnietrzyma! Niech się pani ni. niczego nieboi. Prowadź, Pirat! Prowadź! Z ładowni dochodzi wołanie Marcina. Na pomoc! Napomoooc! Chief! Chief woła! Na pomoc! Napomoooc! Paproć pierwszy wpada do ładowni. Jesteśmy! Boże! Co się stało? 153 Cieśla! szepcze Marcin. Zobaczcie, co z cieślą! Ostrożnie! Danielewicz obejmuje komendę. Wszyscymusimy odeprzeć skrzynię! Niech pan zajdzie z drugiej strony,panie Mączka! On nie żyje! Boże, on nie żyje! Niechpani stąd odejdzie, panno Basiu! Tak! Jeszcze dalej! Jeszcze! A teraz trzeba ją umocnić linami! Marcin oddycha głęboko. Jest bardzo blady. Trzymałem. trzymałem przez cały czas. Jeszcze chwila i byłoby po panu. mówi doktor. Co z cieślą? Proszę zobaczyć,co z cieślą? Pirat wyje jakimś wysokim, najwyższym tonem psiej rozpaczy. Wojtysiak! szepcze Paproć. Ja was błagam, Wojtysiak'Otwórzcie oczy! Nie róbcie hecy, Wojtysiak! Do czego to podobne? Proszę się odsunąć mówi doktor surowo. Muszęgoułożyć równo na ziemi! I zabierzcie tego psa! Mączka, zabierzcietego psa! Wojtysiak. ja was błagam. Wojtysiak. powtarzaPaproć. Pirat nie przestaje wyć. Zabierzcie tego psa! woła doktor. Chodźtu. Pirat! Chodź tu, piesku, chodź! Co pan. copan znajduje, panie doktorze? pytaMarcincicho. Danielewicz po długiejchwili podnosi głowę. Omdlenie! Omdlenie wskutek ucisku na klatkę piersiową. Żebra zgniecione. Ale i pana, panie Marcinie, chciałbym zbadać Mnie. Kapitan prosi szefa na mostek! przypomina sobieMączka Powiedzcie. kapitanowi,że zaraz. będę. Maria podnosi oczy znad książki. Dokąd ty sięznowuwybierasz? Jacek zatrzymuje się w drzwiach i od razu zbuntowany burczyprzez ramię. 154 Co? Przejechać się trochę nie mogę? Niemasz prawa jazdy! Wielka historia! Na czole mam napisane? Niech mumamanie daje wozu, boja go potrzebuję odzywa się Agnieszka Ani ty go nie dostaniesz, ani on. Koniec- Od dzisiajzamykam wóz wgarażu. Co się stało? Agnieszka robi duże oczy. Nic się nie stało, tylko mówię wam, że koniec. Mamtegowszystkiegodosyć! O co się mama właściwie ciska? Ty wieszchybanajlepiej. Cojest w końcu z tą maturą? Przecieżmówiłem mamie, że. tego. że blankietów niema. Dopiero mają wydrukować, bo zabrakło. Mój drogi, moja dotychczasowa łatwowierność mogłaistotnie podsunąćci każde kłamstwo. Alenawet osoby takie jakja wreszcie mogą się czegoś domyślić. Rozmawiałam dzisiaj z dyrektorką twojej szkoły. No to już mama wie wszystko. I sądzisz, że nasza rozmowa na tym się zakończy. Aco tu jeszcze jestdo powiedzenia? Przynajmniej nie zachowuj się bezczelnie. To mama stwarza takie sytuacje. Agnieszka obejmuje matkę. Czy mamusia mówi poważnie o tym wozie? A ty uważasz, żepowinnam być usposobiona do żartów. No boja się śpieszę. Spóźnięsię,jeśli nie wezmę samochodu. Obawiam się, że się bardzospóźnisz. Jak mama to rozumie? Z tobą także mam do pomówienia. Odłóżmy to na jutro. Nie, nie odłożymy tego na jutro. Chyba jesteś ciekawa,Jakąodpowiedź otrzymałode mnie profesor Bergiel. Ach, mówił mi. Mówił ci? I do jakiego doszliście wniosku? Jacekrysuje palcem kółkona czole. Ona zupełnie zwariowała na punkcietego dziada. Milcz, dobrze? Nikt się ciebie o nic nie pyta. Na maturzesl? pytali. 155. Nie bądź taka ważna, bo sama cudem się przepchałaś przezustną. Mamo! woła Agnieszka. Maria uśmiecha się zesmutkiem. Dobrze! Dobrze! Przynajmniej wy powiedzcie sobie prawdę w oczy, skoro waszej matki na to nie stać. Ale muszę się wamprzyznać,że doszłam downiosku,niestety zbytpóźno,że to niejest odpowiednia metoda. Agnieszka pudruje nos. Czy mamama istotnie coś ważnego do powiedzenia, boja się śpieszę. Oświadczamci, że nigdzie nie pójdziesz. A przynajmniejnie zaraz. Jacek jest znowu przy drzwiach, To może ja. jeśli mama z Agnieszką. I ty zostaniesz. Wyjdziesz dopiero wtedy, kiedy ci na topozwolę. Jacek gwiżdże z podziwem. Mamusiu? Nadużyliściemego zaufania i trzeba postępować z wamiinaczej. Agnieszka siada wfotelu i zakłada nogę na nogę. Mama zapomina o jednym, że jesteśmy. że przynajmniejja jestem dorosła. Dorosła wcale nie oznacza samodzielna. Właśniemam zamiar się usamodzielnić, dlaczego mama miw tym przeszkadza? Wcale ci nie przeszkadzam, tylko chcę, żebyś poczekałado powrotu ojca. Trzy czycztery miesiące, tak? Chyba ci się. chybaci się tak nie śpieszy? Jacek przewraca oczyma i wzdycha. Ona jest tak zakochana! Mamo! Niech onwyjdzie z pokoju! Przeciwnie, będzie tu siedział. Nie mamy chyba przedsobą tajemnic, kochającasię rodzina. Naprawdę, nie poznaję dzisiaj mamy. Staram się tylko, choć z trudem, dostosować do waszegotonu- Otóżoświadczam ci, że będziesz musiała poczekać do 156 powrotuojca. Ja go o niczym nie zawiadomię. O niezdaniu maturyprzez Jacka też nie. Ty sam mu to powiesz. Ależ, mamusiu. Sam powiesz to ojcu, gdy wróci. A Agnieszkaprzedstawimu swoje plany matrymonialne. Średniowiecze! woła Agnieszka. - - Jak Boga kocham,średniowiecze! Jakub tak towłaśnie określa. Kto? Bergiel. Muszę ci się przyznać, że właściwiejemu dziwię sięnajbardziej. Ty ostatecznie masz pewneprawo do lekkomyślności,w twoim wieku lęgną się wgłowie różne pomysły. Ale on! Bądź cobądź starszyczłowiek. Mojamamo! Tak, moja droga, przyjmij do wiadomości, że jest odwalata starszy odtwojej matki. I towłaśnie mu powiedziałam. Bardzo taktownie! Nie widzę powodu, dla którego ja tylko mam być skazanana posiadanie taktu. Wy natomiast. Agnieszka uznaje za właściwe zmienić ton. Mamusiu,porozmawiajmy rozsądnie. Jacek także: Czy ja naprawdę nie mógłbym się przejść? - Siedź; Porozmawiajmy rozsądnie powtarza Agnieszka. Dlaczego chcesz mi zepsuć coś, naco ja mam taką ochotę? Świetne podejście do problemu małżeństwa. Och, nie bądź nieznośna, mamo. Zawsze byłaś takakochana! Posłuchaj- On jedzie w sierpniu na cały miesiącdoMediolanu. Jeśli nie będziemy małżeństwem,niebędzie mógi mniezabrać ze sobą. Maria długo patrzy na córkę. Agnieszko,przerażaszmnie mówi cicho. Ale Agnieszka nie zwraca na to uwagi. Oczy jej błyszczą. Wyobraź sobie, miesiąc w Mediolanie! Miesiącwe Włoszech! Jakub będzie sobie obradował na zjeździe, a ja w tym czasiepojadę ido Rzymu, i naCapri. Och, mamusiu, nie zepsuj mi tego! Agnieszko, przerażasz mnie! "-- powtarza Maria. Agnieszka zrywa się z fotela i staje przednią. 157. A co ja do tej pory miałam z życia? Zastanowiłaś się nadtym? Gdzie ja byłam? Co widziałam? Mazury, tak? JezioroAugustowskie? Kraków i Wieliczka. Ja chcę wreszcie wiedzieć,że żyj?' A co jamiałam dotej pory z życia? mówi powoli matka. Agnieszka milczy przez chwilę. Ty.. ty.. Tobie towidocznie odpowiada. Zobaczysz, jak tobie to będzie odpowiadać, kiedy samazostaniesz matką. Och, nie zamierzam miećtak szybko dzieci. Chyba jednak bierzesz pod uwagę, że to może się zdarzyć. Czy mamusia ma zamiarprowadzić dalej tę dyskusję. przyJacku. Proszę się mnąnie krępować uśmiechasięJacekdrwiąco. Jackowi tosię teżprzyda. Więc uważasz,że należy ci sięw tym roku od życia Mediolan i Włochy. i dlatego chcesz wyjśćzamąż zaprofesora. Aon przynajmniejo tym wie? Jeśli mama ma zamiar rozmawiać ze mną w dalszym ciągutym tonem. W odniesieniudo tegotematu każdy ton jest dopuszczalny. Czego mama wreszcie chce od profesora? Znakomityuczony, prawie sława w swojej dziedzinie. I sądzisz, że właśnie ty jesteśnajodpowiedniejszą partnerką życia dla takiego człowieka? Czy mama uparła się, żeby mnie obrazić? Chcę tylko cię przekonać,że musisz uczciwie o wszystkimpomyśleć, przede wszystkim dlatego, że nie chodzi tu tylko o ciebie, Ach,Jakub jesttak szczęśliwy! Czy uważasz, że potrafisz utrzymaćgo w tym nastroju? Jeśli zechcęna pewno. A jeśli nie zechcesz? Moja mamo? Jacekznowu rusza ku drzwiom. Ja nie widzę powodu, dla którego miałbym się dłużejprzysłuchiwaćtym idiotyzmom. Zostań! Ale po co? Może mi mamawyjaśni,po co? 158 Agnieszka sięga po torebkę. Proponuję, żeby mama wzięła teraz jego na warsztat, bo jamuszę pryskać. Nigdzie nie ,,pryśniesz'", zapewniam cię. Ale ja nie mam czasu, co mama sobie w końcu wyobraża? wybucha Agnieszka i teraz krzyczą już na przemian: Taki piękny wieczór i ja mam siedzieć w domu? Mamaprawi nam kazania! Przelewanie zpustego w próżne! Ostateczniekażdy ma prawo żyć w sposób,który jemusprawia przyjemność! To się robi więzienie, nie dom! Mama będzieżyta z profesorem, czy ja? Mariazatyka uszypalcami. Cicho! Na litość boską, cicho! Z góry zbiega Witold. Co się tutajdzieje? Pali się, czy co? Witold! Pomóż mi,Witold! Nie mogę sobie dać już z nimirady. A kiedykolwiekmamamogła? Ity też? Stwierdzam tylko fakt, przecież zawsze robili, co chcieli. Tylko ty przypadkiem nie przybieraj teraz pozykaznodziei! krzyczyAgnieszka. Mama uraczyła nas już kazaniem. Warnby się przydało lanie, a nie kazanie. Żebyś tylko ty nie oberwałodzywasię Jacek. Od kogo? Może od ciebie? Witoldprzybliża się do niegogroźnie. Chłopcy! woła Maria. Witold, przynajmniejty miejrozum! Po dyplomie, a chcesz się bić z takim. Witold opada nafotel. Ma mama rację, nie warto zaczynać. Zresztąwkrótceprzestaniemnie to wszystko obchodzić. Niech sobie robią, co chcą. Jacek niech siedzi w tej jedenastej klasie, jak długo mu na to Pozwolą! , a Agnieszka może wyjść za mąż nawet za swegodziadka. Jazgłosiłem się na wyjazddo Konga. Oszalał! woła Agnieszka. Prawdopodobnie w mniejszymstopniu niżty. Do Konga? Jak to do Konga? szepcze Maria 159. Zwyczajnie. Po odbyciu praktyki jadę z grupą lekarzydo Konga. Maria patrzy na niego szeroko otwartymi oczyma. Ależto. to niemożliwe? - Dlaczego niemożliwe? Mama wie, że dawno o tym marzyłem. Przecież ja. przecieżja cię niepuszczę. Obawiam się, że będzie mama musiała się z tym pogodzić. Agnieszka wybucha śmiechem. No, teraz ma dopiero mama numer! Co przy nim znaczymój profesor alboJacka matura. -- Witold. moje dziecko,. zastanów się, co ty chcesz zrobić? A czy jajeden? Mało lekarzy wyjeżdża do Konga albo doGhany? I jakoś to inne matkiprzeżywają. Tak, masz racje, inne matki jakoś to przeżywają. powtarza Maria cicho. Oj, mamusiu, dlaczego mamusia robi zawsze ze wszystkiego tragedię? Właśnie! wtrąca Agnieszka. Trzeba naturalnie przyjmować to, co niesie życie. Ależ ja przyjmujęto jak. jak najbardziej naturalnie. Witold wstaje i obejmuje matkę. No, widzisz,taką cię lubię. Zawsze przecież byłaś takadzielna i liznąwszy problem za załatwiony spogląda na zegarek. To już tak późno? Wychodzisz? Tak, umówiłem się z kolegą. To ja idę z tobąwoła Agnieszka jedyny sposób, żebysię wydostać z domu. Maria odwraca głowę. Ależidźcie. idźcie. Widzisz mówi Jacek a ty na mnie narzekasz. Oni sięzabiorą. Agnieszka wyjdzie za mąż, Witoldwyjedzie do Afryki, ajazostanęz mamą w domu. Profesor czeka cierpliwie w kawiarni. Gdy Agnieszkawchodzi, uśmiecha się do niej pogodnie. Dlaczego tak późno? 160 Ach, przepraszam, liczyłam na wóz,a tymczasem. okazało się, że go wziął któryś z chłopaków. Rozmawiałaś z matką? Tak. I co? Wszystko w porządku. Mama przecież daje się łatwoprzekonać, jeśli wie, że nie ma racji. Bardzo mnie to cieszy,wolałbym uniknąćjakichkolwiekkomplikacji przy tej sprawie. Wiesz,ile mam pracy przed zjazdem. Jakich komplikacji? Mama się zgadza. zawiadomi ojca. Wobec tego nie mówmy o tym więcej. Jesteś najpiękniejszą niespodzianką mego życia. A ty moją! Profesor śmieje się pobłażliwie. Och, nie. Ty będziesz ich miała jeszcze wiele. Totylko janie będę już miał na nie czasu. Nie mówtak, nie chcę żadnych niespodzianek bez ciebie. Nie chcę niczegobez ciebie. Naraziepokażę ci trochę świata i trochę życia,to ci sięode mnie należy. A ty. Aja? A ty pozwolisz mi, żebym oddychał twojąmłodością,żebym sięnią grzał, żebym stawał się przez nią lepszy i mądrzejszy,i śmielszy niż dotąd. Musisz mi to wszystko dać. Jesteśbardzodobry, żeto powiedziałeś. Dobry? Dlaczego dobry? Bo.. bałam się, że ja. cóż ja mogę znaczyć w twoimżyciu? Kimjestem? Jesteś kobietą. Czy mówił ci już ktoś, że to jest bardzowiele? Nie, niktmi nie mówił. Więcto jestmój pierwszy prezent dla ciebie. Pierwszy,ale nie jedyny. Chowam coś jeszcze w zanadrzu. Agnieszka się ożywia. Co takiego? O,chciałabyśwszystko od razu wiedzieć. To jest coś,z czego sięnaprawdę bardzo ucieszysz. Pierścionek! Nie. 161. Coś z garderoby? Nie. Agnieszka nie umie ukryć rozczarowania. Jakaś książka? Nie. Po prostu dom, mieszkanie dla ciebie, dla nas, takie,do jakiego jesteś przyzwyczajona. Nie sądź,że nie zauważyłem,jakim przerażeniem napełniała cię myśl przeniesienia się do mojegozatłoczonego książkami mieszkania. Kamienny kanionulicy Abrahama w Gdyni może istotnie przerazić każdego, kto był dotądprzyzwyczajony do zieleni profesor głaszcze dłoń Agnieszki i. słowików. Och, dziękuję ci! Ale skąd. skąd masz tyle pieniędzy? Przecież ja nie kupuję tego domu, on jest tylko dowynajęcia. W dzisiejszym "Dzienniku Bałtyckim" jest ogłoszenie. Byłem tam po południu i jeśli tylko tobiesię spodoba. Na pewnomi się spodoba! Gdzie to jest? W Oliwie, pod samym lasem, ale mamy przecież samochód. Jakiś stoczniowiec został wysłany do Wietnamu na budowęstoczni i jego żonawolina ten czas przenieść się do Gdańska. Jaśmini bzy wokół domu jaku ciebie. Och, mój kochany! Czy chcesz tam teraz pojechać? Tak, ależ tak! Ona chciała mi to wynająć z meblami,ale na tosięjuż niezgodziłem. Zresztą zobaczyszsama. Usunie więc je na strych,a mysobie sprawimy lekkie nowoczesne meble. Moglibyśmy je od razu po drodze obejrzeć. Jeśli maszochotę. Oczywiście że mam. Och, Boże,jakie to jest wszystkoprzyjemne! Co, kochanie? Życie, mój jedyny. Życie! W magazyniemeblowym Agnieszka nie może się na niczdecydować. Ekspedientka nie traci cierpliwości. Może państwozechcą jeszcze obejrzeć te różowe foteliki. siedzenie na mikrogumie, oparcie z plastyku, bardzo wygodnei praktyczne. Wprawdzie są już kupione przez tedwie panie, alemamy podobne w magazynie. Agnieszka dopieroteraz spostrzega mamęPaproć i jej piękną162 synową. Uśmiechasię z roztargnieniem. Natomiast Paprociowajest zachwycona spotkaniem. Dobry wieczór, panno Agnieszko! A niema pani czegoś innego? Agnieszka zwraca siępośpiesznie doekspedientki. W ciemniejszym kolorze? Owszem, państwo będą łaskawi przejść za mną. Odchodząw głąb sklepu, a mamaPaproć nachyla się kuFeli. Ja przeczuwałam, że onakogoś ma amatka, że dzieckoi dziecko. Tylko za stary dla niej. A Witalis młodszy,co mama? Ale ty nie masz dwudziestu lat,tak jak ona. Ojej, tychkilkalat mi mamawypomina. A teraz modana mężów w. zdecydowanym wieku- No bo co te biednechłopaki znaczą? wzdycha Fela- Tyle że młodzi! No więc,proszępani zwraca się do kierowniczkimagazynu jak tylko waszaciężarówkabędzie wolna, przyślijcie mi te foteliki. Adres 7. 0stawiam. A niech pani powieludziom,żebyuważali przy przewozie. Stówa leci na piwo. Do widzenia. Poco ty tak tymi setkami szastasz? - mówimamaPaprociowa zaraz za progiem. Dwadzieścia złotych by niewystarczyło? Moja mamusiu! Czyja będę jeszcze drugi raz w życiu meblekupować? Niechwobectego mamtę przyjemność. Ale czy ty wiesz, jak Witalis ciężkona te sto złotychpracuje? Jeszczeteraz, podczastych upałów? Fela otwiera drzwiczki samochodu. Jakwróci, to ja te sto złotych odcałuję. A po co sąpieniądze? Żebymieć z nich przyjemność! No, niech mamusiawsiada! Tu koło mnie na przednim siedzeniu. Fela rusza z fasonem, od razu na drugim biegu. Co mama miała z tego, kiedy samochód był u taksówkarza? A tak przynajmniej rodzinę mama odwiedziła, szyku w całych Subkowach zadała, ciotki ze dwa tygodnie będą miały co oPowiadać. Ajeszcze jak je mama zaprosi donowo umeblowanego domu, zemdleją z zazdrości. Mama Paprociowa poprawia się na siedzeniu. No co ty ze mną robisz? Naprawdę, co tyze mną wy-rabiasz? A widziała mama tego sąsiada ciotki Łucji? Przez cały 163 czas stał na progu, fajkę palił i oczu z samochodu nie zdejmował. Starsza panirumienisię gwałtownie. Bo on. onza młodu do mnie chodził. ten DampcówJózek. Tylko jego starym się nie podobało, że nas było trzy w domui majątek miał być dzielony na trzy części. I taksię namyślali. tak się namyślali mama chichocze z zadowoleniemaż przyszedł Paproć imnie wziął. I nawet się o nicnie pytał. AJózekdopierozaczął lamentować. A teraz popatrzył sobie na samochód, przez cały dzieńślipiana niego wytrzeszczał. Widzi mama! Miałaby mama takąsatysfakcję, jakby wóz stał u taksówkarza? Ja głowę daję, że tenDampc oka dzisiaj w nocy nie zmruży. Starsza pani wciążchichoczez uciechy. Ma za swoje! Maza swoje! A mama wciąż z synowej niezadowolona, kto by mamęz taką paradą samochodem obwoził? Wcałejwsi jednego oknanie było, żeby w nim ludzie nie stali. Pchali się! rozpamiętuje staruszka. Mało szyb niewy gnietli. Jeszcze mama zobaczy, jakja mamę do "Telimeny" zawiozę i razemz tą długą suknią obetnęmamie najmniej dwadzieścia lat. Albo włosy. Kto nosi teraz siwe włosy? A jakie mam nosić? pyta Paprociowa zezgorszeniem. Jakiemama sobie wybierze. Moim zdaniem najlepszybyłby kasztan. To już by dzieci za mną biegły i wołały, że stara Paprociowa zupełnie zwariowała. No, chwała Bogu,jesteśmy w domu. Felaskręca w boczną uliczkę. Ktoś siedzina progu. Jakaś dziewczyna. Co tymówisz? Nie widzi mama? Teraz widzę. Czy ja mam takie oczy, jak ty? Ach, toFranka! JakaFranka? Cieśli ze statkucórka,Wojtysiaka. Witalis się z nimprzyjaźni. Prosił,że kiedy córka wyjdzie z internatu. Z jakiegointernatu? 164 Wszystko jedno, prosił, żeby mogła u nas mieszkać, dopóki onnie wróciz rejsu. Fela zatrzymuje samochódprzedbramą. Onaśpi. Wie mama? Widocznie czekała na nas cały dzień. Paprociowa wysiada i idzie szybko po ścieżce. Franka! Franka otwiera oczy i przez chwilę niemoże zrozumieć,gdziejest. Rumieni się gwałtownie. Przepraszampanią, czekałamtak długo, a tutaj słońceświeci. ciepło. Paprociowa klepie ją po policzku. Długo tu siedzisz? Głodna pewnie jesteś? Tak, trochę. Wejdź. A to jest moja synowa. Zapoznajcie się. Fela robi zapraszający gest Proszę, niech pani wejdzie. Niebędziesz chyba takiej smarkuli mówiła"pani" prawda, że możnaci mówić po imieniu? Tak, proszępani. Siadaj. Zaraz zrobię coś do jedzenia, tylko zdejmę buty,rzadkoje noszę, to mniecisną. Jeździłyśmy do moich sióstr doSubków. Franka przysiada na brzegu krzesła. Ojciec pani mówił,że ja przyjdę? Mówił. Czekałam naciebie. Wprawdzie tymczasem Witalis się ożenił i nie jestem już taka sama. Ale i dlaciebie znajdzie się miejsce -- mówiFela. ---- Ilety maszlat? Szesnaście. I byłaś do tej pory w internacie? Tak, proszę pani. A gdzie masz rzeczy? Rżę. rzeczy"? - Nie mam żadnych rzeczy. W domu. ale jedenklucz ojciec zabrał, a drugiu ciotki. I tak w internacie byłaś bezniczego? Och, daj jej spokój. Widzisz,że dziecko głodne i zmęczone. Zaraz nastawię wodę na herbatę- Jajecznicę zjesz? Zjem. No to ja idę do kuchni, przyjdźcie, jak was zawołam. 165. Fela zbliża się do dziewczyny. Powiedz mizaraz, co to za internat? Stara nie słyszy. Czego. czego pani chce odemnie? Chcę,żebyśmi powiedziała prawdę. Nie bój się,Paprociowej nie powiem. Ja tylko nie lubię, żeby mnie ktoś uważał zagłupszą niż jestem. Więc co to było, zakład poprawczy? Nie. Schroniskow Sopocie. Dla nieletnich. Wypuścili cię, czy uciekłaś? Wypuścili. Był sąd. Sądmnie uniewinnił. A o co chodziło? Ozegarek. Że zginął jednemu szwedzkiemu marynarzowi. Fela cichogwiżdże. Wcześnie zaczynasz! Gdzie z nim byłaś? W "Riwierze". Aleja naprawdę. ja naprawdę nie wzięłam tego zegarka. Wszystko jedno,przede mną nie musisz się przysięgać. Tylko zapamiętaj sobiePaprociowej niepowiem słowa, niechsobie wierzy w ten internat ale gdyby coś tutaj w domu, rozumiesz? To ja ci sama taki sąd wyprawię. Dlaczegopani od razu tak na mnie? Tylko nie becz. Na razie nie masz powodu, żeby beczeć. Ja ci tylko mówię,po co mają być nieprzyjemne niespodzianki? To ja możelepiej pójdę, kiedy pani tak. Dokądpójdziesz? Myślisz, że ja cię puszczę? Albo matka? Już jajecznicę dla ciebie smaży, słyszysz? Stara ma dobre serce,tylko nudna, cholera, aż się człowiekowi w żołądku wszystkowywraca. Alejajużznalazłam na nią metodę. We dwie damy sobieradę. Tylko trzymaj ze mną sztamę, źie na tym nie wyjdziesz. Rozumiesz? Tak, proszę pani. Sukienki cijakieś dam, u mnie tego pełno. Ach, Boże,miało się kiedyś wielbicieli. I buty. Jaki nosisz numer? Szóstkę. To tak jak ja, świetnie! Znajdęci jakieś. Szpilki? szepcze Franka z nadziejąw głosie. Szpilki! Szpilki! Chodźcie na kolację! woła Paprociowa. 166 Fela bierze Frankę pod brodę. Wytrzyj nos i oczy. Uśmiechnij się! Zobaczysz,że ci będziedobrze. Tylko wiesz,co ci powiedziałam. Sztama? Sztama! potwierdza Franka żarliwie. "Tej nocy, pierwszej nocy, gdy barograf w okienku kontrolnym na siódmej galerii latarni przesunął swą strzałkę na nord-osti gdy po raz pierwszy od wielu miesięcy zorza zachodu nie zlała sięz nienawistną feerię zorzy polarnej, lecz po prostu zgasła i niebostało się zwyczajnie ciemne i gwiezdne Bartłomiej Klim zapaliłjak zwykle karbidową latarnię na ósmej galeryjce- Jak zwykleprzetarł irchową szmatką szkła reflektora, sprawdził kroplomierzw zbiorniku z acetylenem i dwadzieścia dwa razy przekręcił korbkęw mechanizmie zegarowym, obracającym latarnię, dwadzieściadwa razy zapas na całą noc. " Bilski podnosi głowęi spoglądana chorych. Czytać dalej? Tak. Proszę! mówi Wojtysiak. Chyba? że panzmęczony. Nie. Tylko myślałem, że pan zasnął. Oczy przymknąłem, bo mnie światło razi. Na tej szerokościsłońce zaczyna być takie ostre. Ale najważniejsze, że się wypogadzai wiatr słabnie. Jużsię wydmuchał trzy dni. Czteryprostuje Marcin z drugiego łóżka. Co chief mówi? Mówię, że cztery. Przecież zaczęło się wewtorek: rano. To my już tak długo tu leżymy? wzdycha cieśla. Przez całe swoje życietyle się w szpitalu nie należałem. Ja dzisiajwstajęmówi Marcin stanowczo. Koniecz tym pieszczeniem! Proszę lepiej poczekać na doktora perswadujeliterat. - Co on powie. Aco on może powiedzieć? Wmawiaw człowieka chorobę,^by usprawiedliwić swoje istnienie na statku. Niech chief tak nie mówi. Ładnie byśmy wyglądali, gdybyJsgo tu nie było! Aniołki z przeceny już by z nas były! Brr' Mimo 167. wszystko wolę tu leżeć i choć mi cholernie gorąco w tym gipsowymgorsecie lepsze to niż fruwanie z chmurki na chmurkę. Nie bądźcie zarozumiali, Wojtysiak. Od razu wamsięniebo przywiduje. Zawsze lepiej być optymistą zauważa Bliski. Czyczytać dalej? Prosimy! Jeśli oczywiście nie czuje się pan zmęczony. Skądże znowu? A dlaczego pannaBasta nie przyszłarazem z panem? pyta cieśla. Możewieczorem przyjdzie panom poczytać. Teraz graz doktorem w szachy. Ona wszachy? Przecież nie odróżniawieży od konia. Właśnie doktor ją uczy. Aha! chrząka Wojtysiak. Co ma robić? Pan Marcin odpadł jako partner. A nie mógłby tu przyjść i w szpitaliku z chiefem pograć? Ba! Ale jak mu się trafiłataka uczennica! O!Naszdoktorek pies napłeć piękną! Pan Kazimierz miał nam czytać wtrąca Marcin sucho Aha! Właśnie gdzie to ja skończyłem? "Zwykle potem szedł spać, schodził po krętychschodkach nadrugie piętro, otwierałdrzwiczki do swej latarniowejkajutyi zarywał się pod baranicę na całą długą noc bez snów. Ale tejnocy nie zszedł spać. Pożelaznejdrabince wspiął sięjeszczewyżej, na galeryjkę wokołoszpicu, gdzie ustać można byłotylko podczas równego nord-ostu. Uczepił się mocno poręczygaleryjki. W uszach muszumiał wicher, a w ogłuchłym mózgugramoliłysię myśłi niezrozumiałe, bezładne i trudne, nie mogącepomieścić się w słowach, jakimiod lat rozmawiał Bartłomiej Klim. Nocy tej,jak od lati zim nieodmiennych, kilkumilowypromień latarni omiatał horyzont, gdzie był mroki skąd szły fale,Klinga światła przemykała się nad ciemnością oceanu i nieba. Światło! W mroku żywiejuderzają żeglarskie serca oto zaświeciłaim, zanurzonym w mrok, wytrwała pamięćludzi ziemi, sygnałopieki i pomocy". Piękniepan to opisał! Jak ta książka się nazywa? Aleto. to nie ja. Tonie moja książka. A czyja? Wojtysiakjest wyraźnie rozczarowany. 168 Salińskiego. "O BartłomiejuKlimie i hawajskich gitarach". A kiedy pan nam coś swego przeczyta? Swe. swego? Niedługo. Musimy urządzićpanuw świetlicy występ autorski dlazałogi mówi Marcin. Ależ po. po co? Ja.. doprawdy. tylu ludziom czaszajmować. Z czasem i tak nie wiedzą co robić. Te pięć filmów, cośmydostali, obejrzeli już wszyscy, zanim wyszliśmy z Kanału. Doksiążek nie wszyscy się garną, a żywego literata niech się pan niegniewa każdy z przyjemnościąposłucha. Ale ja. jakby to określić. Poza tymsprawi pan nam prawdziwąprzyjemność, zapoznając nas ze swoimi nowymiutworami. Bo przecież mynie mamymożności stałego śledzenia prasy i wyłapywania nowości w księgarniach. Pod tym względem jesteśmy naprawdę pokrzywdzeni. Tak. oczywiście. No więc chyba naprawdę przekonałempana. Nasz radiotelegrafistasię tym zajmie. Zobaczy pan, jaki piękny afisz wypisze Afisz? Po co afisz? A co pan myśli mówi cieśla z dumą u nas wszystkieimprezy reklamujesię afiszami. Dokładnie dwoma! Jeden wisiw świetlicy, a drugi w jadalni. Frekwencja murowana! A potem ciągnie dalejMarcin wpisze się pan do księgipamiątkowej i każdy, kto ją weźmie do ręki, dowie się, że pierwszywystęp autorski na motorowcu"Władysław Orkan" miał pan Kazimierz Bliski, który na tym statku odbywał swój pierwszy rejs. Bilski rumieni się jak panna. To będzie naprawdę. bardzo. bardzo piękne. Wojtysiak przygląda musię z życzliwymuśmiechem. A teraz może pan spokojniepopierać konkurencję. Czyli że mamczytać dalej? Prosimy! "Oto dla wszystkichzbłąkanych i utrudzonych, żeglującychprzez mroki lęk, dla wszystkich idących z nocy wnoc. " A, przepraszam, co ja bym natym wieczorze miał czytać? Tojuż zależy wyłącznie odpana mówi Marcin. Źle się wyraziłem. Czego panowie najchętniej by słuchali? 169. Cieśla macha ręką. Gustasą różne, wszystkim pan nie dogodzi. Ale takogólnie. Jakie książki mają największe powodzenie? O czym? Oczym? Krótko panu powiemo życiu? O życiu rozumie pan? Teraz pan wie! mówiMarcin ze śmiechem. Terazmusi się pan dostosować. Postaram się. Pirat leżący dotądspokojnie pod łóżkiem cieśli zaczynaszczekać. Pirat! Leżeć! Pod łóżko! Podfóżko! W drzwiach ukazuje się biała postać doktora. Ile razy mam prosić, żeby psa nie trzymać w szpitaliku? A co ja mam z nim zrobić,panie doktorze? Jak go niewpuścić, to stoi poddrzwiami i skamle. Ktoś zzałogi powiniensię nim zająć. To urąga wszelkimzasadomhigieny. Pies w szpitalu' On jest czysty, panie doktorze. Z jednej miski mógłbymz nim jeść. Ale przecież nie chodzitylko o pana. Jest jeszczedrugipacjent. Mniepies nie przeszkadza odzywa się Marcin. W dodatku ten! Doktor kapituluje. Ja wiem Pirat jest terazbohaterem dla całego statku,a z bohaterami trudno walczyć. Dobrze,niech tu leży, ale ja nieprzyjmuję tego do wiadomości. W razie czego wtrącaBilski ja poświadczę, że go tuw ogóle nie było. Panowie, ja tunie przyszedłem dla Pirata. Niech się panpokaże, panie Wojtysiak! Przepraszam, może przeszkadzam? - Ależ niech pan zostanie, panie Kazimierzu. Będzie panmiał zaraz kapitalną sytuację do swojej książki. Zobaczy pan, jaklekarz musi błagać pacjentów, żeby zechcieli skorzystać jeszcze zezwolnienia. No bo, paniedoktorze, człowiek leży i leży. Nie mówiłem? A dokąd się panu tak śpieszy? Jeszcze 170 byłbym w stanie to zrozumieć, gdyby mógł pan wyjść na spacer,do kina, doteatru, na dziewczynki panie Wojtysiak, ale tu nastatku? Ja będęmiał kino w ładowniach, jakmi tam beze mniewszystko poprzewracają. Chief leży,ja leżęmy się potemz rozumem nie pozbieramy. Po pierwsze nie zachodzimy teraz do żadnego portui sztormustał, nie ma więc nic pilnego. Podrugie jakchoroba, tochoroba, trzeba leżeć. Prawda, panie Kaziu? Tak, oczy. oczywiście trzeba leżeć. Widzi pan,osoby postronne przyznają mirację, i co mazrobić ten biedny lekarz, żeby pacjenci byli z niego zadowoleni? Na lądzie to by mnie za zwolnienie niejeden wrękę pocałowała tutaj dąsy. Ja panu cośpowiem, panie Wojtysiak, jak pan siębędzie dobrze sprawował, pozwolę panu wstać przedAleksandrią. Wprawdzie nie ma mowy o tym, żeby pan sam mógł pracowaći kapitan będzie musiał kogoś panu przydzielić, ale przynajmniejroboty pan dopilnuje. No, widzi pan, że można sięze mną dogadać. A teraz drugi pacjent! Już chyba najwyższy czas, żebym wstał mruczyMarcin. Na pana miejscu niebyłbymtego tak pewny. Panie doktorze,przecież nic mi nie jest. Posłuchamy. zobaczymy. Proszę rozpiąć piżamę. Wyobrażam sobie, jak się kapitan denerwuje. Nie denerwuje się, bo śpi. Nareszcie śpi! Przez cały sztormbył na mostku. Kazałsobiewstawić foteli siedział tam bez przerwy. Błagałem, żeby siępołożył, ale panwie,do kapitana można gadać. Zszedł dopieroteraz, kiedysię uciszyło. Kto jest teraz na mostku? Drugi oficer. Proszę spokojnie oddychać! Pirat zaczyna szczekać. Drzwi się otwierają gwałtownie i Mączkaobwieszcza na progu. Za godzinę rozmawiamy z Gdynią. Radio dostał wiadomość! Ciiiii. Przepraszam,nie zauważyłem, że pan doktor. Mączka przysuwa się do literata. Szykować się chłopy na rozmowę z ziemią' Pan będzierozmawiał? 171. Bilski znowu się rumieni i dotyka palcami okularów. Nie wiedziałem. ,, nie uprzedziłem nikogo. Niechpan napisze i zapowie rozmowę- Z Morza Czerwonego znowu będziemy rozmawiać. Ale na razie proszę tutaj nie rozmawiać, ile razy mówiz naciskiem doktor mam o to prosić? Więc wszystko w porządku,panie doktorze? pytaMarcin. W zasadzie tak. Ale ja bymwolał pana jeszcze tu zatrzymać. Anigodziny dłużej; Przecież twierdzi pan, żewszystkow porządku. Ale nerwy! Co się dzieje z pana nerwami? Widoczniejednakszok był bardzo silnyi organizm z trudem wraca do normalnego stanu. Teraz na przykład patrzy pan na mnie jak na śmiertelnego wroga, a ja tylko chciałbym zatrzymać pana dłużejw szpitalu. Powiedziałem już ani godzinydłużej! W takim razie musi mipan przyrzec, że będzie pan zażywałtabletki, które panu przepiszę. Trochę środków uspokajającychdobrze panu zrobi. Ale jajestem spokojny! woła Marcin. Zupełniespokojny! Niestety, tylko pan jest tego zdania. Danielewiczpochylasię nad łóżkiem. I jeszcze jedno, panieMarcinie trochę wiary w życzliwość ludzi, którzy pana otaczają. To zawszedaje dobre rezultaty,jeśli chodzi o samopoczucie i równowagępsychiczną mówi ciepło i gdy Marcin milczy, zwraca się dowszystkich: Więc co, rozmawiamy dzisiaj z Gdynią? Tak jest, panie doktorze, właśnie przyszedłem zawiadomić. Może Teresa będzie łączyćmoja żona, pracuje wGdynia-Radio. W razie czego mogęsłużyć protekcją. Panie Marcinie,zamówić panu rozmowę? Nie, dziękuję, nie mamdo kogo. nie mam do kogodzwonić. Aż trudno w to uwierzyć. A pan, panie Wojtysiak? Ja także szepcze cieśla ja także nie mam do kogo. A niech was! Przynajmniej Mączkę łączą jakieś tęsknotyz ziemią? 172 Ja owszem, ja bym miał z kim rozmawiać, panie doktorze. aleco, matka mieszka w Małym Kacku, musiałbym na pocztędzwonić. Lepiej listnapiszę. O, wiepan, panie doktorze, ktobędzie na pewno rozmawiał? Kucharz Paproć. Do niego Feluniastale dzwoni. Nie opowiadaj mówi cieśla bo już dawno z nim nierozmawiała. Nawet się niepokoi,co się stało. Co się miało stać? Ci, cosą na morzu, wciąż podejrzewają, że tamtym na lądzie stale grożą jakieś niebezpieczeństwa. I naodwrót na lądzie wyobrażają sobie bezprzerwy, że czyhają nanas same cyklony i szkwały. Atu tylko czasem trochę podmucha. Ładnie trochę! doktor klepie Mączkę po szerokichplecach. Gdyby was tak przedmuchało, jak Wojtysiaka. Paniedoktorze! I w łóżku człowiek może reumatyzmudostać. Jakby szedł w Gdyni Świętojańską, też by mu cegłamogłaspaść na głowę. Mączka, niebądźcie taki fatalista! Inaczejbym na statek nie wszedł. Co ma człowiekaspotkać, to go i tak spotka. Danielewicz uśmiecha sięz pobłażaniem. Na szczęście nasz kapitan ma inny pogląd na te sprawy,i na przykład kiedy jest sztorm, sam siedzi na mostku i niespuszczasięna los Mączka,ale was doktor ugadał! cieszy się cieśla. Jeśli doprowadziłem do tego,że pacjent się śmieje, mogęJużstąd spokojnie wyjść. Wojtysiak na przemian śmieje się i stęka. Ale jeszczenie bar. niebardzo mogę. panie doktorze. Te cholerne żebra bolą, jakby mniekto kołemłamał. Cierpliwości! Z każdym dniem będzie lepiej! Apanu, panieMarcinie,tabletki podrzucę do kabiny. Dziękuję Przyjemny ten nasz doktorek zauważa cieśla po wyjściuDanielewicza prawda, chief? Owszem. Chief nie może mu darować, że go do łóżka zapakował. Nie gadalibyście,Wojtysiakmówi Marcin sucho. Przez chwilę trwa kłopotliwe milczenie, gdy nagle znowuotwierają się drzwi, ale tym razem Pirat nie szczeka. 173 Pokrzepienie dla chorych! obwieszcza Paproć, wkraczając z ogromną tacą. O rany! Jakie wspaniale żarcie szef przytaszczył! Papryka! Trzeba dbać o przyjaciół! Doktordietkaidietka, a czyja mam dopuścić, żeby mi dwóch najwspanialszychchłopów na statku głodem przymierało? Więc kiedy zobaczyłem,żestądwyszedł od razu zatacę' Pirat! Tak,masz rację, że ogonemkręcisz, bojest cośi dla ciebie! A o gościach szef pomyślał? chrząka Mączka. -Bo jestna przykład pan Bilski. Jadziękuję. Pomyślałem! Pomyślałem i o tobie też! Bo wiem, żezawsze znajdziesz się tam, gdzie jeść dają. Ale. panie Witalistę wota Marcinmy nie jesteśmygłodni! Chiefmi nie zrobi takiego afrontu,żeby mojej galaretkiz drobiu nie skosztować. Do tegososik na czerwonymwiniez goździkami irodzynkami. Przepis na ten sos to ma tylko kucharzz . Bristolu" wWarszawie ija-Niech chief pozwoli nałożę! - Co pan wyrabia - -broni się Marcinwłaśnie miałemwstawać z łóżka. Wstaniepan, jakpan zje -co ja mówię, wyfrunie panz łóżeczka! Po takiej galaretce z samych kurzychbiuścików, zaktóre "Bakona" liczy po osiemdziesiąt złotych zakilo to sięnaprawdę chce tylko fruwać i śpiewać. Pan Kazimierz poematzaraz napisze, bo i dla Pegaza cośjest- Sauterne prosto z lodówki. Ochmistrza pan chyba zaczarował'Paproć patrzy na Mączkę obrażony. A co ty myślisz, że to kazionne? Że Paprocia już na butelkęfrancuskiegowina nie stać? Tylko byie komuniestawiam. Musi pan nam wobec tego przyrzec możność rewanżu. O rewanżu będziemygadaćna lądzie, bo głowę daję, żeu chiefa w kabinie posucha. Jakby panzgadł. No więc po co to gadanie a wino się grzeje. Jabymchiefowinicwiem co postawił ico tu dużo gadać cała załogaza to,że nam chief tego staregouratował! No, no, Paproć mruczy cieśla znowu zaczynacie. 74 Na statku o niczym innym nie gadają. Niech Heniek powie. No! przyświadcza Mączka- Żeby się nie wiem odczego zaczęła rozmowa, zawsze do tego samego wracają- Radiozawiadomi! o wszystkim "GłosMarynarza" o Piracie ma sięrozumieć też, ijak się rozniesie, to czuję, żePirat jeszcze Srebrnego Fafika,order z "Przekroju" dostanie. Na razie dostanie ode mnie kość! Popatrz,Pirat, taka, jaktylubisz! Zasłużyłeś! Panie Kazimierzu mówi Marcin uśmiechającsię lekko mapan gotowymateriał do publikacji natemat potrzeby bohaterstwa. Okazuje się, że współcześni poeci powinni tak samo"śpiewaćczyny mężów",jakich starożytni koledzy. Lud tego pragnie! Bilski odpowiada w równie żartobliwym tonie; Odkądpragnienialudu nazwane zostały zamówieniemspołecznym, zaspokajanie ich poeci uważają za hańbę. I być może dlatego lud ich też nie śpiewa. Niestety! Takie jestprawo rewanżu. Paprocia niecierpliwi ta konwersacja Panowie wciąż mówią, anie jedzą. Na pogadanki kulturalno-oświatowe jest wyznaczonainna pora. A teraz trzeba jeśći pić, bo nie wiadomo, czy znowu jakiejś skrzyni niebędzie chiefmusiałnadkimś trzymać. Tfu! Niech szef wypluje to słowo! wołaMączka. Tfu! Już wyplułem! Widzę, że Mączka robisię przesądnyjak każdy prawdziwy marynarz. Trzebajeść szybko, bo galaretkarozpuszcza się w tym upale. Jeszcze szef narzeka! Na "Tarnowie" dawno już byłbyz niej rosół, a tutaj klimatyzację sobie szef nastawia i kataruw tropiku można dostać, tak chłodno. Miałem szczęście wzdycha cieśla że mi się to na^Tarnowie" nieprzytrafiło. Nie wytrzymałbymwgipsie. Wytrzymałbyś, bracie. Lodami bym cię karmił i byśwytrzymał. Pamiętam, jak podczaswojny robaki się ludziom podgipsem lęgły i musieli wytrzymać. Panie szefie,jak Boga kocham woła Mączka przyJGdzeniupan takierzeczy opowiada! Słuchaj, słuchaj, jakto było. Myśmy toprzeżyli,a młodymtrzeba opowiadać. 175. Ja już wolę weselsze tematy. Czy pan wie, że pan będziedziś z Felunią rozmawiał? Co?Gdynia nas woła? Właśnie, i toniedługo, niech sięszef pośpieszy z tymwinem, szkoda zostawiaćPaproć zamyśla się posępnie. Wcale nie jestem taki pewny,czy zadzwoni- Zupełnie sięostatnio nie odzywa. Pomordowały się z mamusią, czy co? Mączka stawia natacy pusty talerz. Możemy się dowiedzieć. Zobaczymy-kto z naszych będzie. rozmawiał. Idę do kabinyradiotelegrafisty. Halo' ,,Orkan"! Halo! "Orkan"! Tu Gdynia-Radio! TuGdynia-Radio! Słyszycie mnie? Tu "Orkan"' Halo! Tu"Orkan"! Słyszę was dobrze! Proszęprzejść na roboczą! -Tu ,,Władysław Orkan"! Tu"Orkan"! Przechodzę naroboczą! Halo! Jest rozmowa dla kapitana Gralewicza. Dla kapitanaGralewicza? Łączę Orłowo! ŁączęOrłowo! Radiotelegrafista przywołuje Mączkę. Lećcie po kapitana! Jest dla niego rozmowa! W Gdynia-Radio ma dyżur Teresa. 23-18? Halo. '23-18? Tak, 23-18 odzywa sięMaria. Dzień dobrypani. Mamy połączenie z "Orkanem". Panizamawiała rozmowę. Tak. Pani Teresa? Dzień dobry; Dziękuję pani ach,bardzo mizależy natej rozmowie! Zarazusłyszypani męża- Halo' "Orkan"' "Orkan"! Chwileczkę! odzywa się "Orkan". Prosimykapitana. 'Zdyszany Mączka puka do drzwi kabiny kapitana. Puka razi drugi, alenikt nie odpowiada- Mączka uchyladrzwi. Panie kapitanie! Paniekapitanie! Co?! Co się stało? ' wołakapitan, gwałtownie wyrwanyze snu. Nic się nie stało, panie kapitanie,przepraszam, ale jestrozmowa z Gdynią. Kapitan z wściekłości długo nie może wypowiedzieć słowa. 176 Co.. co takiego? Ro.. rozmowa z Gdynią. plączesię Mączka. Panikapitanowa przy aparacie. I po to mnie budzicie? To co że rozmowa? Ile ja nocyprzesiedziałem na mostku? Ledwo zasnąłem. Ja nic nie wiem, panie kapitanie. Radio. Radio. kazałprosić. że rozmowa. Dopioruna! Że też wymyślilite "udogodnienia"! Nakońcuświata człowieka znajdą! Gdzie jest ten drugi pantofel, u diabła? - Tu. tu jest, paniekapitanie. Kapitan wypada na korytarz, struchlały Mączka za nim. Ledwo sztorm ustał, ledwo człowiek przyłożyłgłowę dopoduszki. Boże. jaki ten Kolumb byłszczęśliwy! Panie kapitanie, jest rozmowa z Orłowem melduje radioz uśmiechem. I pan. pan mnie ściąga z łóżka! wybuchakapitan. Pani kapitanowa przy telefonie. I pan mnie dlatego. Proszę mówić, panie kapitanie. No więc słucham! Halo! Słucham! Co się stało? Michasiu! Pytam, co się stałodo pioruna! Przeszło trzydni miałemsztorm! Czy ty rozumiesz, co to jest sztorm? Statekwygląda jakpobitwie. Nie zszedłem na chwilę z mostku tylko za potrzebą! Przezcały czas byłem na górze! Ledwo sięna nogach trzymam i kiedydopiero co zasnąłem,tobie przychodzi do głowy budzić mnietelefonem i zrywać z łóżka. Ależ,Michasiu, skądże mogłam wiedzieć. ja chciałam. Ja muszę ci powiedzieć. Was to oczywiście nic nie obchodzi! Kapitan krzyczywraz bardziej podniesionymgłosem. Pamiętam! Pamiętam 7 dla Jackaza maturęrakieta tenisowa i piłki, dla WitoldaInikroskop, a dla Agnieszki magnetofon! To chcieliściemi przypomnieć? Poto mnie budzicie, żeby mi to przypomnieć? Michasiu,ależ pozwól mi powiedzieć dwa słowa. Po cóż innegomielibyście dzwonić? Nic innego przecież niePochodzi wam dogłowy. Myślicie, że ja tu siedzę z założonymi^kanii, nudzę się tylko i czekam, żebyście raczyli się odezwać. Halo! Halo! Słyszysz mnie? 177. Z daleka dochodzi głos. Słyszę. To dlaczego nic nie mówisz? Powiedz wreszcie, co chciałaśpowiedzieć. Już nic, Michasiu, mc. Jakto nic? Budzisz mnie, żebymi powiedzieć, że nie masznic do powiedzenia? Możesz. możesz powiedzieć Wojtysiakowi, że jegocórkajest już u Paprociowej. Kapitannie wierzy własnym uszom. Mogę powiedzieć Wojty. i poto mnie ściągasz z łóżka? -.Po tokazałaś mnie budzić? Niech pan kapitan zapyta, co z Felunią? szepcze Paproć,którego Mączkasprowadził do kabiny radiotelegrafisty. Czyprzychodzi do pani kapitanowej? Mączka go odciąga. Niechszef da lepiej spokój. Po to mnie budziłaś? krzyczy kapitan. Żeby miprzekazać tę wiadomość dla Wojtysiaka? Tu jeszcze stoi Paproć,może mam ijemu co powtórzyć? Pośrednictwo telefoniczne zrobilisobie ze mnie! I po to się mnie budzi, tak? Ależ, paniekapitanie tłumaczy się Paproćja. ja niewiedziałem. jadopiero. jak mi Mączka powiedział, że pan marozmowę. Kapitancałą wściekłość zwracateraz ku niemu. Trzy dni itrzy noce na mostku i żeby mi powiedzieć,że córka Wojtysiaka. Gdynia-Radio! Tu Gdynia-Radio! włącza się Teresa. Skończona rozmowa? Pani Mario? Tak,chyba tak. Bardzo miprzykro oni tam mieli,widać, jakiś strasznysztorm. Maria usiłuje opanowaćdrżenie głosu. Niech pani łączy dalej, dziękuję. Halo! Halo! "Orkan"? Tu Gdynia-Radio! TuGdynia-Radio! Słyszy mnie pan? Doskonale! Mąż chce z panią mówić. Aleja muszę najpierw łączyć rozmowy zamówione. Tę właśnie ja zamówiłem! odzywa się doktor. Mam 178 prawo dotrzech minut, jak każdy inny. Halo! Halo! Tu Adam! Dlaczego tak umilkłaś? Nie umilkłam, słucham cię. Jaksię czujesz? DobrzeA Krzysztof? Też. Czy nicwięcej nie masz mi do powiedzenia? Nicspecjalnego się niedzieje. A czy nie tęsknisz. chociaż trochę? Halo! Halo! "Orkan"! Tu Gdynia-Radio! TuGdynia-Radio! Ja słyszę cię doskonale. Pytałem cię ocoś. Nie słyszałam. Wydaje mi się, że słyszałaś. Mieliściejakiśduży sztorm? Tak. Wykołysalo nas porządnie. Były nawetdwa wypadki. Wy.. wypadki? Co się stało? Skrzynia przywaliła dwóch ludzi w ładowni. Kogo? Adam! Kogo? Nie denerwuj się! Dlaczego siętak denerwujesz? Cieślęi pierwszego oficera. Pierwszego oficera. Gorzej było z cieślą pierwszy gowłaśnie uratował. Wspaniały chłopak! I jak. jak czują się teraz? Lepiej. Pierwszemu pozwoliłemdziś nawet wstać. Ale nic. nicmu już nie dolega? Zapytaj raczej o cieślę żebra ma połamane- Ale o czymffly rozmawiamy, Tereska! Naprawdę nic mi nie powiesz? Pozdrów. pozdrów ode mnie obydwu chorych. I powiedz im, żecieszę się. że cieszęsię,że jesteśz nimi. Paulina krąży odokna do okna, wyglądając na drogę. Krzysztof towarzyszyjejniestrudzeme Nie chce ci się spać? 179. Nie. Przecież jeszcze jasno Ale o tej porze zawsze już śpisz. Nie chcemi się. Czekam na wesele. Mówię ci,że nie będzieżadnego wesela. Ci państwoprzyjadą tu już po weselu. A dlaczego? Bo pewnie wesele odbywa si? w domu panny młodej. A tutajprzyjadą mieszkać. Krzysztof rozgląda się po pokoju. To wszystko jest ich? Przecież wiesz, że tak. Sam widziałeś, jakprzyjechał wózz meblami i zaczęli znosić te wszystkie piękne rzeczy. Ja wolałem te stare, co tu stały. Paulina całujego ze śmiechem. Co ty opowiadasz? Gdzienaszym starymgratom do tychślicznychmebli. Ale można było trzymać nogina fotelu. Ach, o toci chodzi! Prawdopodobnie pan profesor nie mazwyczaju trzymania kolanpodbrodą i dlatego kupił nowe fotele. A dla ciebie będziemy musieli mieć w domu stare. Nianiu, a jeśli oni dzisiaj nie przyjadą? Muszą przyjechać, tak powiedzieli i wiedzą, że czekam,żeby oddać klucze. Ale jak nie przyjadą,to będziemy mogli przespać się na tymnowym tapczanie? Co ci przychodzi do głowy? No, niech nianiapowie, że będziemy na nim spali! Uspokój się, najwyżej pójdziemy nastrych i prześpimy sięna naszym łóżku. Ale co by mamusia powiedziała, gdyby popowrocie z dyżuru nie zastała nas w domu? Nie, musimy wracać naRajską. Ja nie chcę? Jaci dam, nie chcę! Idź lepiej" do kuchni i zobacz, czy wodana herbatę się zagotowała. Krzysztof biegnie do kuchni. Jeszcze nie. A dla kogo ta herbata? pytawracając. Dla tych państwa. Pewnie zechcą się napić po przyjeździe. A możeprzywiozą kawałektortu? Też masz pomysły' Lepiej nie licz na to. 180 Niania jakby miała wesele, toby mi nie przywiozła kawałka tortu? Albo mama? Kiedy mama miała wesele, ciebieniebyłona świecie. Szkoda! Dlaczego szkoda? Bo wszystko, z czego miałbym przyjemność, było przede mną. No widzisz, nie maszszczęścia. Jutro kupięci kawałektortu, żebyś nie byłtaki pokrzywdzony. Ale to nie będzie z wesela. Na to ci już nic nie poradzie. Natwoim miejscu wcale bymsię nie upierała, żeby był z wesela, tort jak tort, czy myślisz, że mainny smak? Smak nie, ale jak sięje, co się przy tym myśli? Poczekaj,bo zdajesię, żeprzyjechali. Krzysztof pędzi do przedpokoju. Ja otworzę! Jaotworzę! Zostań zatrzymuje go Paulina. Nie będą wiedzieli,skąd się tu wziąłeś. Idź do kuchni. Ojej. do kuchni, dlaczego do kuchni? Dzwonią! Krzysztof,zrób co ci mówiłam! Ale ja chcę widzieć! Wszystko będziesz widział, potem cię zawołam. Ale niech niania nie zapomni woła Krzysztof z kuchni. Paulina otwiera drzwiuroczyście uśmiechnięta. Dobry wieczór! Dobrywieczór! Witam! Agnieszki prawie nie widać zza bukietu. Nareszcie jesteśmy! Dobry wieczór pani! Pani na nas tak dhigo czekała. ; Ano co robić,panie profesorze. Boże,jaka ja jestem zmęczona! wzdycha Agnieszka. Czy przynieść pani rzeczy z samochodu? Nie, dziękuję. Nie mam na razie żadnych rzeczy. Jutro jeprzywiozę. Paulina szybko zagaduje kłopotliwą sytuację. Herbatę nastawiłam, może państwo się napiją. Już sięzagotowała! odzywa się Krzysztof z kuchni. Dobrze,dziękuję! odkrzykuje Paulina iwyjaśnia: Tosyn mojej wychowanicy. Pani Danie lewiczowej. ^ 181. Jej mąż jest lekarzem na statku? pyta Agnieszka Tak. Pani ich zna? Tak,trochę. ze słyszenia. Ależ pani tu kwiatów nastawiała! wtrąca profesor. Udusimysię w nocy. Myślałam, że. no, jakośchciałam, żeby było przyjemnie. I jest przyjemnie,jest przyjemnie, droga pani Paulino! woła Agnieszka. Serdecznie pani dziękujemy! Ale jeszczei namój bukiet musi sięznaleźć miejsce. Jakie piękneróże! Muszęje wstawić dotego kryształowegowazonu. Woda się zagotowała' niecierpliwi się Krzysztof w kuchni. Już idę! Więc państwo napiją się herbatki? Prosimy. Paulina znikaw kuchni. Dlaczego tak krzyczysz? strofuje szeptem Krzysztofa. No bo niania każemi tu siedzieć. Zarazjedziemy do Gdańska. Tylko podam herbatkę- Już? Tak. Ci państwo chcą być sami. Dlaczego? Pewnie są zmęczeni. Czym? Oj, nie zawracaj mi głowy. Ślubem,wszystkim. A jak ja mówiłem, że się ożenię z mamą, to się nianiaśmiała. Ata panisię ożeniła ze swoim tatusiom idobrze. Krzysztof! Co ty za brednie wygadujesz! Noprzecież widzęprzez drzwi. Nie waż misię wychodzić z kuchni, aż wrócę! I zarazjedziemy do Gdańska. Wchodząc do pokoju Paulina przywołujeznów na twarzuśmiech. Proszę,jest herbatka. Dziękuję. To ja już pójdę, bo późno. Gdybycoś się zdarzyło. gdybypaństwoczego potrzebowali, to zostawiłam w kuchni adres i numertelefonu. Miejmy nadzieję, że nic się nieprzydarzy mówi Agnieszka182 A jakby przyszłajaka poczta, to proszę przeadresowaćalbo zadzwonić, to przyjadę. Tak, zadzwonię. Bo to może być od męża z Wietnamu. Nie odżałowałabym,gdyby list zaginął. Na pewno nie zaginie. Wzięłaś klucze od pani,Agnieszko? odzywasię profesor. Wzięłam. No to dobranoc. Mam nadzieję, że będzie się państwuu mnie dobrze mieszkać. Dziękujemy pani. Krzysztof! woła Paulina. Idziemy! A gdy Krzysztof staje na progu; Ukłoń się i powiedz dobry wieczór. Przecież już idziemy. Słusznieśmieje się profesor. No to powiedz dobranoc! Dobranoc! Dobranoc, dobranoc mruczy profesor. Musiałam go wziąć ze sobą,, bo dzieciaknie miał z kimw domuzostać. Ojciec pływa, matka ma dyżur wGdynia-Radio. Ach, tedzieci nie mają teraz żadnej opieki, a imstarsze, tym większykłopot. Niktnie podejmujetej kwestii, więc Paulina kończy z westchnieniem: No, tojuż naprawdę idę. Dobranoc państwu. Dobranocodpowiada profesor skwapliwie i dodaje nawypadek, gdyby się rozmyśliła: Zamknę drzwi za panią. Myślałem, że ona już nigdynie zostawinas samych wzdycha wracając z przedpokoju. Agnieszka wybuchaśmiechem. Ja także. Inagle zaczyna śpiewać: Jesteśmy sami,jesteśmy sami! Profesorzaczyna jej wtórować, ale urywa zaraz zawstydzonybrzmieniemswego głosu. To śmieszne, Agnieszko, zachowuję się jak stary głupiec,któremu się wciąż zdaje,że narodził się na nowo. No, pokaż się,pokaż się, chcę wciąż mieć pewność, że istniejesznaprawdę. Istnieję naprawdę mówi Agnieszka poważniejąc. 183. Jeśli mam być szczery, cała ta historia z twoją matkązepsuła mi trochę dzisiejszy dzień. Obiecałeśmi, że nie będziemy otym mówić. Ostateczniejestem pełnoletnia. Ale jakże mogła. jakże mogła nie przyjść na ślub. Coś jej strzeliło do głowyw ostatniej chwili. Do mojejmamy to podobne. Widocznie zdecydowała udawać przed ojcem,że o niczym nie wie. Ale przecież mówiłaś,że. Mójdrogi, czy miałam ci zawracać głowę nastrojami mojejmamy właśnie teraz, kiedy masz tak mało czasu? Ostatecznie to, corobię, dotyczyprzedewszystkim mnie. Tak, ale. Czy wolałbyś, żebym ja także nie przyszła, tylko dlatego żematka postanowiła zrobić mi ten afront? Jakmożesz takmówić? No widzisz! Więc przestań wreszcierozmyślać na tentemat. Bo pomyślę, że naprawdę nie cieszysz się z tego,że jesteśmyrazem. Już ci powiedziałem, żeprzede wszystkim wciąż się dziwię. A jeślimyślę o tej historii, to wyłącznie ze względu na ludzi. Ach, ludzie! Co nas obchodzą ludzie? No, jednak żyjesię w społeczeństwie. Moikoledzy. Spędziliśmy z nimiwieczór w Grand Hotelu, ostatecznietak wyglądają nowoczesne wesela, niktnie robi zbiegowiskaw domu. A poza tym. poza tym mogąprzypuszczać, że jestemsierotą. Agnieszko! Prosiłam cię, żebyś o tym niemówił! No już dobrze, ani słowa! Moje biedactwo! Mojemałebiedactwo! Ja ojca zawiadomię sama! Jestem pewna. jestempewna,że będzie zachwycony! Dlaczego właściwie nie miałby być zachwycony? Wyjedziemy po niego doportu, kiedy będzie wracałz rejsu,i od razu zabierzemy go tu dosiebie- Zobaczysz, jaki ojciecpotrafi być miły. Trochę szorstki w obejściu, ale czarujący. Jestempewna, żesię zaprzyjaźnicie, Musisz wziąćpod uwagę, że ja raczej trudno nawiązujękontakt z ludźmi. 184 Och, ale mój ojciec cię rozbroi. Zobaczysz! Albo wiesz co? Napiszę do niego. Ach, świetnie! Napiszę do niego z Mediolanu. Skąd? Z Mediolanu! Bo chyba nie pojedziesz na ten zjazd sam? Profesor odpowiada dopiero po chwili. Przypuszczam, że będzie raczej trudno wystarać się o zezwolenie na wyjazd dla ciebie. Dlaczego? Jeśli zaczniesz od razukoło tego chodzić. Nopowiedz? Zabierzesz mnie? Zabierzesz? Czy mógłbyś cieszyć sięWłochami,gdybym ja nie byłaz tobą? Kochanie, będę tak zajęty. Już wiem! Napiszę do ojca, że jesteśmy we Włoszechwpodróży poślubnej. Ojcu oczywiście podróże nie imponują, aleWiochy,Włochy muszą wywrzeć jakieś wrażenie. Dlaczego nic niemówisz? Profesor przeciera dłonią oczy. Przypomniałem sobie, że zostawiłem u siebie w mieszkaniupewne ważne notatki. bardzo ważne notatki, które będą mi jutropotrzebne. Zaraz z rana? Zarazz rana. No to pojedziesz po nie jutro. Kiedywłaściwie muszę jemieć teraz. natychmiast muszęje mieć. Teraz? Agnieszka przełykaślinę. Nie zasnę,jeśli nie będę ich miał przy sobie. Musisz tozrozumieć. to są dla mnie bardzo ważne notatki, zawierają calemoje wystąpieniena zjeździe. Staleje uzupełniam i rozwijam, nieprzestaję o nich myśleć. Nawet wtej chwili? Nawetw tejchwili. Od razu powiedziałam, że idiotyzmem jest utrzymywaćdwa mieszkania. Ale ja. ja jestem do niego tak przyzwyczajony. Przyzwyczaisz się do każdego Ale to nie takie łatwe. A na pewno zabrałobymi dużoczasu. Atammi siętak dobrze pracuje, musisz tozrozumieć. Dlaczego więcnie zgodziłeś się, żebym i Ja tam zamieszkała? 185. A gdzież tam byłoby dla ciebie miejsce? Wśród tylu książekwtej ciasnejkawalerce. Do czego więc teraz zmierzasz? pyta Agnieszka powoli. Muszęmieć te notatki. muszę zaraz po nie pojechać! I może maszzamiar jeszcze dziś nad nimi pracować? To niejest wykluczone. Co.. co ty robisz? Agnieszce drżą wargi, ale usiłuje sią uśmiechnąć. Ubieram się. Przecież jedziemy doGdyni. Agnieszko! Będę siedzieć przy tobie i będę czekać, aż zmęczy cię praca,aż zechcesz odpocząć przy mnie. Trudno! To wszystko powinnamprzewidzieć! Ale przysięgam ci, przysięgam ci, że napiszę do ojcazMediolanu, jak wyglądała moja noc poślubna. "Władysław Orkan" jest w tej chwili na Morzu Czerwonym. Upał wzmaga się, płynąwzdhiżrozgrzanego cielska Afryki. Każdy,kto nie ma wachty, włazi pod prysznic. Sam kapitan zrobiłby toznajwiększąrozkoszą, ale jest u niego Wojtysiak, rozgorączkowany, z wypiekami na twarzy, trzymający wciąż w rękach list od córki Niepotrzebnie ukrywał pan to przede mną, panie Wojtysiak. Ja też mam dzieci, mam córkę i wiem, że to wszystko pozory,silenie się na samodzielność. A w gruncie rzeczyto są jeszcze bardzopotrzebujące nas dzieciaki. Więc gdyby pan mi wtedypowiedział,to na pewno nie zmuszałbym pana do rejsu. Aleja się wstydziłem, panie kapitanie. ja się bałem, że toprawda. żeona i mnie okłamuje. Dopieroteraz, kiedy dostałemten list i wiem, że sąd ją uniewinnił. taki mnie żalschwycił, że jej niewierzyłem że musiałem. musiałem chociaż panu kapitanowio tym powiedzieć. Cieszę się, że wszystko w porządku. Naprawdę, Wojtysiak,szczerze się cieszę. Okazuje się, że trzeba mieć trochę zaufania dowłasnych dzieci. Ja i tak siędziwię, żeone są takie, jakie są. Botak,między nami mówiąc,co one właściwiez nas mają? Prócz pieniędzy,oczywiście. Może mogą pójść częściej do kina niż inne,możenosząlepsze buty. -, Ale to nie zastępuje ojcaw domu, to wreszcie któregośdnia się czuje. Tak, panie kapitanie. Oni to czują tam, a mytutaj. Namsięzdaje,że jeśli rzucimy im teciężko przeznas, toprawda, zarobione pieniądze, to już wszystko, Całyobowiązek 186 wobec rodziny spełniony. A comy wiemyo tej naszej rodzinie? Nic! Czy widzieliśmy nasze dzieci, kiedy budziły się rano, kiedy szły doszkoły, kiedy wracały z dobrymi stopniami, biegnąc żeby się nimipochwalić; czy chodziliśmy z nimi na ślizgawkę,uczyliśmy ichjeździć na rowerze; czy byliśmy na pierwszym balu naszej córki? Oj,Wojtysiak, źle się stało,że zaczęliściedzisiaj zemną tęrozmowę. Zawsze niezbytdobrze się czuję,kiedy wychodzimy z Suezuizaczynamy włazić wtę parującą kiszkę MorzaCzerwonego-Tomoje przeklęte ciśnienie! Człowiek obwozi po całej kuli ziemskiejswój prywatny barometr i wie, żejeśli któregoś dnia strzałkawyjdzie poza skalę. Tak, Wojtysiak,na tej szerokości geograficznej skłonny jestemdowzruszeń i refleksji isam jestem zły na siebie,że im ulegam. A ona. ona do mnie dzwoniła przed kilkunastomadniami. i byłajakaśroztrzęsiona. Kto, panie kapitanie? Mojażona, a ja nawet nie pozwoliłem jej dojść do słowa. Bo to byłowtedypo sztormie, waliłem się z nóg,ledwo przyłożyłemgłów? do poduszki wołają do kabiny radiotelegrafisty. A w Suezie. cała załogadostałalisty, niema na statku jednej osoby,która by nie dostała listu, tylkoja. Ale co pan mówi, panie kapitanie? Jaka cała załoga? Chiefnie dostał listu i doktor. Widocznie z tą pocztąjest coś niewporządku. Na pewno jest w porządku,Wojtysiak. Tylko nie napisanelisty nie dochodzą do adresata. Zapamiętajcie to sobie. I tylkoproszęwas, ani słowanikomu o tym, co ja tu mówiłem. Człowiekroztkliwia się czasem niepotrzebnie, nie lubię tego u siebie i u innych. Ale zaczęliście mówić o córce. , Przepraszam, panie kapitanie. Ktoś puka do drzwi. Proszę! Wejść! woła kapitan niezbyt uprzejmie. Pan kapitan zajęty Paproć wsuwa głowę. TakjakWojtysiak przed chwilą, trzyma list w rękach. Paproć, wejdźcie, niejestem zajęty. Tak rozmawialiśmysobie z Wojtysiakiem o domowych sprawach. Paproć jest podniecony. Bo jamam właściwie też domową sprawę. Dostałemlistod mamusi. To ja już możepójdę wycofujesię Wojtysiak. 187. Zostańcie, czyja mam przed wami tajemnice? A poza tymchciałem was prosić, żebyście napisali do swojej Franki. Dobrze, żejest u nas wdomu, może się chociaż od niej dowiem prawdy. Paproć,mój droginiecierpliwi siękapitan mówciepoludzku, o co chodzi? Przecież mówię. Dostałemlist od mamusi. To jeszcze nie wydarzenie. Tak, ale skąd ten list? Z Zakopanego! Skąd? pyta zdumiony cieśla. Z Zakopanego! Oczom nie wierzyłem! No więc co się stało? Macie za złe matce, że sobierazpojechaław góry? Jeślimnie pamięć nie myli, nigdy nie ruszała sięz domu. Gdzież jabym żałował, panie kapitanie cieszyłem się, żesię wreszcie odważyła na tę podróż, bo zawsze marzyła o górach. Ale onapisze,że. żejest w Zakopanem razem z Felą, mojążoną,panie kapitanie. Wiecie, Paproć, jak was lubię i szanuję nie wytrzymujecieśla ale takiego sknery, jak wy. Pozwólcie mi wreszcie skończyć,matka pisze, że przyjechały doZakopanego samochodem! Waszym samochodem? pyta kapitan. A czyim? Ale przecież wydzierżawiliście samochód na taksówkę. No właśnie, panie kapitanie! I tego nie mogę zrozumieć,zwłaszcza że mamusia pisze, zaraz, ja to najlepiej przeczytam. Paproćwyjmuje list z koperty. O, niech pankapitanposłucha: "Z początku byłam nawet zła, jak siędowiedziałam od kapitanowej,że dzwoniłeś,żeby odebrać samochód od taksówkarza, aleteraz widzę, że Felunia miała rację. Inne życie! W Subkowachbyłyśmy samochodem iżebyś wiedział, jakten Dampc oczywytrzeszczył. " Paproć urywa. Zaraz, to nieważne. Czytadalej mrucząc pod nosem. O, tutaj! "Więc właśnie chciałam cipodziękować, że wreszcie zdecydowałeś, żeby samochód był dladomu i żebymja na stare latamogła jeszcze coś użyć! W Zakopanem jest tak pięknie, że sobie nawet czegoś takiego wyobrazić niemogłam, więc jeszcze raz chciałam ci podziękować, synu, żeśo starejmatce pomyślał, żeby jej sprawić jeszcze jakąś przyjemność". 188 Paproć podnosi oczy znad listui patrzy na kapitana bez słowa. No topięknie! Czego chcesz? Ale ja nie rozmawiałem z paniąkapitanowąwybuchaPaproći wcale nie kazałem odbierać samochodu. Jakto nie rozmawialiście? Nie myślicie chyba, że mojażona sobie to wymyśliła. Ja nie wiem,panie kapitanie, zupełnieniewiem, jak torozumieć. Ale, jak Boga kocham, ja wcale nie rozmawiałem z paniąkapitanową. A tymczasem ztego listu wynika, żena tej podstawie. żena tej podstawieFela odebrała samochód. Papryka! Przez całyczas podejrzewałem, że ona coś kombinuje, i wykombinowała! Ależepani kapitanową. Kapitan madość tej rozmowy. A więcczego właściwie chcecieodemnie? - Chciałem prosić, żeby pan kapitan. żeby pan porozmawiał zżonąi zapytał. Kapitan od razu robi się czerwony. A dajcie mi święty spokój z tymi babskimi sprawami! Jamam mało na głowie, żebymsię jeszcze musiał i tym zajmować. Dlaczego nie zwracaciesię z tymdo pierwszego oficera? Takidobry, taki wspaniały,ale jak kłopoty, to do mnie! Co ma do tego pierwszy? Mamusia najwyraźniej pisze, żepani kapitanową. - Sprawcie sobie detektywa. Paproć, prywatnego detektywa,a mnie uwolnijcie od tych babskich historii. Już wamraz powiedziałem, co jao tymmyślę. Jaksię jeden z drugim żeni,to siękapitana nie pyta, a potem, jak co, to do mnie. Ale japrzecieżnie mogę tego tak zostawić,człowiekw rejsie, atam w domu Bógwie, cosię dzieje. Cieśla ciągnie go za rękaw. Chodźmy. Paproć, chodźmy! Pan kapitan musi mipomóc. Kapitan chwyta się za głowę. Że teżja nie mogęmieć nigdy spokoju! Nigdzie! Będęmusiał zamykać się przed wami, żeby wreszcie tego nie słyszeć! Żeby nie słyszeć, co robią wasze żony, wasze córki. Mączka iBliski leżą na leżakach na górnym pokładzie. Kawaler! mówi Mączka. Rozumie pan? Marynarz 189 powinien być kawalerem! Mam kolegę na "Janku Krasickim", tampływają prawie sami kawalerowie. Raj! Spokój, mówiępanu, nieto, co tutaj, po każdym liście chłopy chodzą jak ogłupiałe. A to albodzieci chorują, albo z żonamicoś niew porządku. Ja panu radzę,jak pan będzie pisał książkę, niech pan o tympamiętaAle jak to można odzierać życie z miłości? Pan wziąłby takąksiążkę do ręki? Zupełnie bez miłości? Ale kto mówi, żeby byłabezmiłości? Niemożliwe! Tylkoniech pan napisze tę miłość inaczej. Jeszcze bez kłopotów, bezobowiązków, niech pan dachłopakom żyć. Aha, a każdym porcie dziewczyna! Panie kochany, takiecoś to naprawdę istnieje tylkow książkach albo nafilmie. Nawetwidziałemkiedyś film o tym, jakjakiś kapitan miał dwie żony, jedną w Anglii, drugą w Australii. Bzdura! Po pierwsze, kto by to wytrzymał, a po drugie, niech panniemyśli,że marynarze, kiedy znajdą się w obcym porcie, zarazmyślą o tych sprawach. Zresztą pan sam zobaczy ogolą sięchłopaki i na miasto, ale dokąd? Do kinai sklepyoglądać. Oti całazabawa. Alew tym nie ma nic romantycznego. Romantycznego? Cała romantycznośćjest w tym, że facetkupidzieciakowi jakąśzabawkę albo żonie bluzkę- A potem idziei ogląda, w kabinie co rusz otwiera walizkę, wyjmuje i zastanawiasię, czy w domu będą się cieszyć. Ale przecież ja nie mogęnakreślić w ten sposób sylwetkimarynarza. To się sprzeciwia wszelkim dotychczasowym pojęciomo tym zawodzie. Marynarz bez miłości, bez przygód. Przygodysą na statku. Jak się naprzykład w maszynie cośzepsuje i chłopakimuszą na morzu naprawiać. albo w ładowni. Widziałpan, jaką przygodę miałchiefi cieśla. Dosyć! Na litość Boską, dosyć! Nie mogę już tego słuchać. Boże drogi, panieBliski! Niech się pan tak nie przejmuje! Ja wiem, że pan wciąż myśli o tej książce! Ona na pewno będziedobra ibędziemy ją wszyscy czytać! Cała załoga! Pan nam tak doserca przypadł, że czego my byśmy dla pananiezrobili. Również na pokładzie, tylko odnawietrznej,doktorDanielewicz gra z panną Barbarą w szachy. Ależ, Basiu, kochanie, jakmożna tak grać? Ile razy ci 190 tłumaczyłem, że laufer nie może poruszać się w ten sposób poszachownicy. Czy ty przytymnie myślisz? Basia podnosi na doktora śliczne oczy. Nic a nic. To poco gramy? Bochcę być z tobą. Moja drogawoła doktor rozbrojony. Rasowyszachista nawet w takich warunkach ma prawo się buntować. Buntuj się, chcęzobaczyć, jak to robisz. W tej chwili mam ochotę przestaćgrać. Przyznaj się, żetytakżenie masz nastroju do szachów. Ja nigdytego nastroju nie miałam. Ale myślałam, że jeślitobie to sprawia przyjemność. Co za altruizm! Boco tu właściwie można robić na tym statku? Filmyumiemy już na pamięć. Ile razy ostatecznie można oglądać"Lunatyków" czy "Rekruta Bum"? Wszystkie interesujące książkijuż przeczytałam. Teraz zabieram się do książki lekarskiej. O, najcenniejsze dzieło w naszej bibliotece, bez którego kapitan nie wyruszyłby w rejs. Wciąż podejrzewa, że mógłbym czegoś nie wiedzieć, wtedy książka doczeka się wreszcieswego wielkiego dnia. Są w niej porady Jeszcze z czasów Nelsona. Właśnie mam zamiar ją studiować. Można tu przecieżoszaleć z nudów. A co my mamy powiedzieć? Co ma powiedzieć załoga? Tywysiądziesz w Hongkongu i zacznie się dla ciebie twoje nowe życie,z tatą i stadami owiec, a my pójdziemy dalej do Japonii i z powrotem, tą samą drogąprzez tropik, przez niezliczone tysiące mifupału i morza. Basia nagle smutnieje. Czy ty myślisz, że ja sięcieszę z tego,że wysiądę w Hongkongu? Boże! doktor wyciągaręce do nadchodzącego Marcina. Wreszcie prawdziwy partner do szachów! Mam nadzieję, żenie idzie panspać? To zależy, copan proponuje. Jak to co? Pansiępyta? A co ja będę robić? buntuje sięBasia. 191. Kibicowanie jest najlepszą drogą do opanowania gryw szachy. Zresztą idzie pan Kazimierz. Najbardziej czarujący rozmówca na całym statkudodaje Marcin. Nienawidzę! Nienawidzę was obydwu! Panie Kaziu, niechmnie pan uwolniod tych wstrętnych szachistów. Czy nie mapan ochoty porozmawiać zemną na przykład na temat swojejksiążki? Bilski cofa się, osłaniając się rękami. Och, za nic, przepraszam, ale za nic! Bardzo uprzejmi panowie! Same kosze! Jeśli będzie miktośopowiadał,że jedyna kobieta na statku może liczyć na oszałamiające powodzenie. Niechjedyna kobieta na statku usiądziei w milczeniupatrzy, jak mężczyźni grają w szachy w głosie Marcina nie ma anicienia zachęty, -- Ja je wamutopię wmorzu któregoś dnia! woladziewczyna. Marcin rzuca jej skośne spojrzenie. Prawdopodobnie miałby wtedy miejsce jedyny w dziejachnaszej floty mord na pasażerce. W dodatku każdy sąd by nas uniewinnił dodaje doktor. Słyszy pan, panie Kaziu? I nawet pan, nawet pan, nie bierzemniew obronę? No, proszę, doktorze, zaczynamy mówi Marcin. Ja myślę proponuje Bilski nieśmiało że możenaprawdę usiądźmy i popatrzmytrochę, jak grają. Todaje tylespokoju. A pan pragnie jeszcze spokoju? Jeszcze nie ma go pandosyć? Przecież nic się nie dzieje. Woda naokołoi szum tej maszynypod nogami. A czego pani pragnie? Czego ja pragnę? Proszę nie rozmawiać doktor podnosi głowę znadszachownicy. My pragniemy tylko ciszy! Boże, co za straszni mężczyźni! Basia podnosi oczy donieba. Idzie wzdłuż burty,ale zatrzymuje się, bo nadchodziMączka, a onma zawsze jakieś wiadomości. Wy też zgłaszacie się na kibica? pyta doktor. 192 Nie, dziękuję, mnie głowa boli, jak tylkospojrzęna szachownicę- Przyszedłem powiedzieć, że od jutra ochmistrzwydaje wino isoki, co kto woli, tak jak się należy w tropiku. A poza tym radiotelegrafista mówił, że rozmawiała znami Gdynia. Znowu? Tak. Ale tylkopo to, żeby przekazać pozdrowienia dlaobydwu chorych. Ach, Teresa! woła Danielewicz. Mówiłem jej o wypadku. A mnie nie prosiła? Radio nic nie mówił, panie doktorze. Jacy chorzy? doktor wzrusza ramionami. Już chodząobydwaj jak byki. panie Marcinie, jak pan gra? - Co pan robi z tąwieżą? Odsłonił panlaufra i pionka. - Jacek jeszcze raz naciska dzwonek u drzwi domu Paprocia. Tym razem poskutkowało. Wewnątrzrozlegają się kroki i jakiśzalęknionyglos pyta: Kto tam? Ja.Proszę otworzyć. Za drzwiami trwa cisza. Proszęotworzyć. Ja do pani Paprociowej. Klucz zgrzyta w zamku i drzwi uchylają się ostrożnie nadługość łańcucha. Nie ma pani Paprociowej szepcze Franka. Niema? A pani Felicja? Też nie ma. A... a co tytu robisz? Ja.. tu mieszkam. Mieszkasz tu? Tak. Jacek przygląda się dziewczynie zniedowierzaniem. Frankaodzyskuje tupet. A co to cię obchodzi? Obchodzi mnie- Matka mnie przysłała do Paprociowej. Jestem synem kapitanaGralewicza. Frankarozpogadza się od razu. 193. A, to ja wiem, mój ojciec też z nim pływa. CieślaWojtysiak. To ty teraz tu mieszkasz? Ojciec kazał mi tu przyjść. załatwił z panią Paprociową. A gdzie przedtemmieszkałaś? Franka spuszcza oczy. W internacie. Ico wyrzucilicię? Przyznaj się, wyrzucili cię? Nie! Nie wyrzucilimnie woładziewczyna rumieniąc siępo białka oczu. Wypuścili! Wypuścili powtarza Jacek wolno. Sama. sama stamtąd odeszłam,. plącze się Frankai znowuzaczyna krzyczeć. Czego ode mnie chcesz? Ojcieco wszystkim wie! Ale ja nic nie chcę, dlaczego tak krzyczysz? Matka mnieprzysłała do Paprociowej, bo Paproć szaleje wciąż dzwoniz morza, nie wie, co tu się dzieje. Pani Paprociowa pojechała z Felą doZakopanego. Autem. Jacek gwiżdże Autem? Ze starą? Pani Paprociowa nie chciałajej samej puścić. Właściwie wystawiłamnie do wiatru- Bo to ja jej załatwiłem ten samochód. Ty? Pewnie żeja. Nie możesz wreszcie spuścić tego łańcuchai otworzyć drzwi? Pani Paprociowa niekazała nikogowpuszczać. Ale mnie. przecież powiedziałem ci,-że jestem. Nikogo! No to wyjdź tutaj. I takmuszę cię zabraćdo matki, żebyśjej sama powiedziała o wyjeździe Paprociowej mnie nieuwierzy. Nie wierzy teraz w nic, co mówię. Dlaczego? Dlaczego, dlaczego takiezaufanie do rodzonego dziecka. Twój stary ci wierzy? Teraz tak mówi Franka cicho. Co toznaczy teraz? Boprzedtem mi nie wierzył- Ale terazsię przekonał dodaje nagle przekonał się, kto mówi prawdę. 194 O czym ty mówisz? Ach, oniczym daj mi spokój. No, chodź, niech matka sama z tobą porozmawia. Poczekaj, muszę się przebrać. I ja wciąż mam tu sterczeć na progu? PaniPaprociowaniepozwoliła. ...nikogo wpuszczać. To już słyszałem. Ubieraj się prędzej. Jak ci na imię? Franka. Mnie Jacek. No więc, Franka, pośpiesz się! Już mnienogiboląod tego stania pod drzwiami. Możesz przecież usiąść. Na schodach? Dziękuję. Jacek opiera się o futrynęi gwiżdże. Franka! woła nagle. Kiedysię ich spodziewasz? Kogo? Tych twoich Paprociowych. Nie wiem. Franka zbliża się do drzwi. Bo co? Taka chata sięmarnuje! Jakachata? Co ty opowiadasz? Chata! Cztery ściany rozumiesz? Że teżnie miałem nosa,żeby przyjść tu wcześniej. No, wyjdźże wreszcie niebój się,nieprzyszedłem wcelu dokonanianapadu na twoich Paprociów. Starai tak trzyma na pewno forsę na PKO. Łańcuchwreszcie opadai Franka ukazuje się na progu. Jacekaż cofa się z wrażenia Ale dziewczyna z ciebie! Przez tę szparę w drzwiach wcalenie można cię było zobaczyć. Frankaudaje niezadowoloną zkomplementu. Odczep się, dobrze? A suknia! Głowę daję. że toFeli, bo ten dekolt. Pożyczyła mi. Aha, pożyczyła ciporozumiałaś się w jakiścudownysposób z Zakopanem, żeby ją o topoprosić. Mówię ci, odczep się! Mogę zaraz wrócić do domu. Nie,nie. Idziemy. Szkoda, żebyś tu sama siedziała. Głowędaję, żeod kiedyPaprociowe wyjechały, nigdzie niewychodziłaś. Dokąd miałam iść? Tyle co do sklepu po jedzenie. I naplażę nie chodziłaś? 195. Nie. O rany! To co robiłaś przez cały dzień? Nic. Myślałam sobie. Myślałaśzdziwienie Jackabrzmi obraźliwie. O czym? Jajuż mam o czym że na ojca czekam. Jeszcze sobie poczekasz. Nawet połowy rejsu nie zrobili. Nie będą z powrotemwcześniej, jak w październiku. Dopiero? A co ty myślałaś? Apoza tym po co ci ojciec? Jak to poco? Niemasz pewnie pieniędzy? Mam. Pani Paprociowa mi dała. No to czego chcesz? Żebymja miał forsę i takie mury! Jakie mury? Nie udawaj tyiko głupszej niż jesteś- Mury! Cztery ścianyi sufit nad głową! Czy wiesz, ileto warte? Nie, nie wiem. W dodatku kiedy lało prawie przez cały lipiec. Franka! Co? Wiesz, zapraszam cięnajpierw na lody. Ale miałam przecież iść do twojej matki. Stara nie zając nie ucieknie. A poza tym JestuniejżonamechanikaGrudy. Może ją znasz? Nie,nieznam. Masz szczęście. Babka podniesiona do drugiej potęgii wciąż płacze. Co toznaczy podniesiona do drugiej potęgi? Nie wiesz? Nieuczyłaś się matematyki? Jak ją zobaczysz, to zrozumiesz. Jeszcze im Paprociowej brakowało dotowarzystwa- Ale skoro jej i tak nie ma, to po co się mamy śpieszyć. Podniesionado drugiej potęgi Walentyna naprawdę płacze. Mańa przygląda się jej szczerze zmartwiona. Nie, Walentyno, bardzo panią proszę, niech pani do niegonie dzwoni. Oczywiście jakogospodyni niemogę pani odmówićskorzystania ztelefonu, ale proszę panią serdecznie. Ale ja chcę, żeby on tu był! Ze mną! Przy mnie. To niemożliwe- Walentynko- Niechpani będzie rozsądna. 196 Jestem, jestemrozsądna. Czy żądam czegoś niewłaściwego? Każda żona ma prawo wymagać. Przede wszystkim musi pani zdać sobie sprawę, że nie tylkonie trzeba, ale nawetnie wolno tego wymagać- Czy pani niewiedziała, za kogo wychodzi za mąż? Wiedziałam szepcze Walentyna. No więc jakmożna? Jawiem,że przychodzą chwilezałamań, wktórych wydaje się nam, że nie zniesiemy samotności,ciężaru samodzielnych decyzji, uczucia bezbronności, które nasogarnia, ale oni nie powinni o tym wiedzieć. Ale dlaczego? Dlaczego? Czy musimy wszystko przeżywaćsame? Wszystko brać na siebie? Czy paninie zauważyła, że oni nie lubią o tymwiedzieć? Och, na pewno kochają nas. Na swójsposób, na swójsposób-Ale nie należy doprowadzaćdo tego,żebyta miłość wydałaim się zbyt uciążliwa. Tej mądrości uczyła się pani przez wiele lat swego małżeństwa, a ja. Och, zapewniam panią, że ostatecznie ukształtowałam jąw sobie bardzo niedawno. Zrozumiałam wreszcie,że trzeba im pozwolić na pogodną nieobecność, Na nieobecność spokojną i pewnąsiebie. Reszta należy do nas, moja mała, i trzeba sięz tym pogodzić. Ale janie chcę. Niechcę! Musi pani. Nic łatwiejszego, jakgodzić się narzeczysilniejszeod nas. Zachowujemy nawetcoś w rodzaju miny zwycięzcy. Wydaje się nam, że to my postanowiłyśmy. Ale janie chcę,niechcę, proszę mnie zrozumieć! Niemamsiły! Okazuje się, że nie mamsiły! Każda znas sądzi, że jej nie ma. A w rezultacie nawetbokser wagi ciężkiej nie dorównuje w wytrzymałości najsłabszejkobiecie, która się podjęła tak zwanego szczęścia rodzinnego. Pani Mario, pani jest dziśw takim nastroju-. - Jestem w wyśmienitym nastroju. Pani dopiero staje przedswoimi obowiązkami, moje zaczynają się kończyćAgnieszkawyszla za mąż. Właśnie słyszałam moje gratulacje! Podobnozrobiłaświetną partię. Sądzę, że tak by to można określić. Ja osobiście wolałabym, żeby partia była mniej świetna, a bardziej odpowiednia dla 197. niej. Ale matki i córki rzadko mają takie same poglądy na tesprawy. A Witold jedzie do Konga. Dokąd? Do Konga. Towprawdzie jeszcze potrwa kilka miesięcy,ale, przyznam się, że wolałabym, aby jechał zaraz. Pani Mario! Niech się pani nie przeraża, jestem przy zdrowych zmysłach przygotowuję paniątylko do przyszłej roli matki. Takamyśl o nieuniknionym rozstaniu to jak powolnewyrywaniezęba. Jestem zwolenniczką radykalnych zabiegów. Ma pani jeszcze Jacka. Mam? Czy to jest odpowiednie określenie? On po protujeszcze trochę będzie ze mną. Frankabardzo dawno nie była w cukierni. Rozgląda sięwokoło roziskrzonymi oczyma. Całą przyjemność psuje jej tylkomyśl, że kapitanowa czeka i. gdyby ojciec sięo tym dowiedział. Jacka to denerwuje. No to co z tego, że czeka? Już ci razpowiedziałem, żematka nie zając, Nie smakują cilody? Smakują. Bardzo dawno nie jadłamlodów. Jeszcze. zeszłego roku. Zeszłego roku atego lata nie? Dziewczyno, cosię z tobądziało? Byłam. chora. Ty wyglądasz na chorą, akurat! Tylko coś z tobą niew porządku. Ale już ja się teraz tobą zajmę jutro, jeśli będziepogoda, idziemy na plażę. Aleja. Ja miałam nigdzie nie wychodzić. A teraz wyszłaś idobrze. Cóż te Paprociowe sobiewyobrażają, że dozorcędomowego z ciebie zrobią? Wyjść ci niewolno? To nie one. tonie Paprociowe. ojciec, ojciec pisał, żebymsię z nikim nie zadawała, dopóki nie wróci Zwariował stary,jak Boga kocham! Muszę ci powiedzieć,że mój staryjest równiejszy. Przynajmniej ma na tyle taktu, żeby sięnami zbytnio nie interesować. Na przykład Agnieszka wyszła zamąż,a on o tym nic nie wie. Kto? - Agnieszka,moja siostra. Powiadam ci, heca nie z tej ziemi. Nawet matkao tym niewiedziała,chociaż jest namiejscu A tomożna. można tak? Widzisz, żemożna. Aty boisz się iść ze mną na plażę. '^Starych trzeba zawsze stawiać przed faktem dokonanym. Agniechaw trzy dni po ślubie przyszła z mężem złożyć matce pierwsząWizytę i co? stara musiałapostawić kolację i schować do kieszeniswoje fochy. Guzik jej zrobi, jak ona jest teraz paniprofesorowa. Nawetmniezaimponowała! Przede wszystkim mawłasny samochód i pokazała matce, że nie musi się za każdymrazem prosić o wzięcie wozu z garażu. Ja w ogóle głowędaję, że ona tylko dla samochodu przygruchała sobie tegoprofesora. Dla samochodu? powtarza Franka. A co ty myślisz? Ja znamAgnieszkę' Matka ją zdenerwowała zamykaniem garażu no i teraz ma! Jatylko muszępodpatrzeć, gdzie ona chowa klucz. Po co? A co? Nie wybrałabyś się ze mną na wycieczkę? DoWieżycy? Albo do Władysławowa? Byłaś tam już kiedy? Nie. No widzisz! I lody jesz ze mną, i ja ci pokażę po razpierwszy WielkieMorze. Jacekpochyla się nadstolikiem i mówidziwnie miękko: Czy wiesz, że jesteś śliczna? Mówił ci to już kto? Nikt. Więc ja ci mówię. Śliczna! I dobrze, żeśmy się spotkali. Błogosławię Paprociową, że pojechała do Zakopanego. Niech tamsiedzi jak najdłużej. Ja się tobą zaopiekuję. A ty mną. Dlaczego masz matkę. Matka? Ona jesttylko od tego, żeby wciąż być z czegośniezadowolona. I zaraża tym cały dom. Czy to możnaw końcuznieść, jeśli wszyscy wkoło są z człowieka niezadowoleni? Nie, tego niemożna znieść mówi Franka cicho. Widzisz. Ty to rozumiesz. Czy nie pragniesz,żeby chociażktoś jeden na świeciecię podziwiał? Uważał,że jesteś nadzwyczajna, mądra, dowcipna, śliczna. Powiedz, że tegopragniesz. Tak. Na pewnotak. Oni nie wiedzą, że właśnie po to uciekamy z domów, onitego nigdy nie potrafią zrozumieć. Franka,spójrz na mnie, proszęcię, spójrz namnie. Myśmy się po to spotkali. Po tośmy sięznaleźli. 198 199. Nasi ojcowie pływają po morzu i nic o nas nie wiedzą, nasze matkisą na lądzie i też nic o nas nie wiedzą, a my jesteśmy dla siebie i spotkaliśmy się właśnie po to, żeby mieć chociaż jednego człowieka naświecie, który byłby z nas zadowolony, który by nas podziwiał. Niech więc pani jużteraz przyzwyczaja się doroli matki,Walentyno mówi Mariapogodnie. Obowiązeki samotność! Jeśli nie będzie pani pragnęła niczegowięcej, uniknie pani wielurozczarowań. Walentynazakrywadłońmi oczy. To straszne, straszne, co pani mówi. Tylko prawdziwe przepraszam panią. Nie powinnamtegomówić, zwłaszcza pani, ale istotniejestem ostatniow niezbyt optymistycznym nastroju. A jeśli ja będę usiłowała moje życie ułożyćinaczej? Złudzenia,zwłaszcza w pani stanie, są niemal konieczne. Niech je pani zachowa,Walentyno, ale pod warunkiem że będądodawały pani siły,a nie staną siępowodem załamania. Ależja. ja wcale niejestem załamana. - A pomysł, z którympani dzisiaj do mnie przyszła żebymęża odwołaćz rejsu? Przepraszampanią. Czy zdaje pani sobie sprawę, jak on byto przeżył? Przecieżitak na pewno niepokoi się o panią. Tak, wiem pisze o tym w każdym liście. No więc, czy wolnopomnażać jeszcze jego niepokój? Czynie lepiej, aby myślał,że ma dzielną, rozsądną, samodzielną żonę,taką jakąpowinien mieć każdy marynarz, żeby móc spokojniewykonywać swój zawód. Walentyna ociera oczy chusteczką. Tak, oczywiścieże tak. Dziękuję pani. Nie, to było bezsensu, zupełnie bez sensu. i Walentynawstaje i idzie do drzwi,ciężka, niezgrabna i brzydka pokonana. Opiera się na chwilęo framugęi przymyka oczy. Tak, trzeba przede wszystkim przestać wyobrażać sobie,żeoni należą do nas, że zdobyłyśmy ich, związałyśmy ze sobą przez miłość, przez stworzenie domu i rodziny. Nie,oni do nas nienależą. Onisą tylko naszymi mężami, ale naprawdę wiernisą tylko tamtej. Komu? pyta Mariauśmiechając się pobłażliwie. 200 Kochankowie róży wiatrów. -Kochankowie, kochankowie szaleni kiedyś w żagle ich serca zamienijak oni wmorzu zakochanaśmierć. Pan Kazimierzpodnosi głowę znad zeszytu i patrzyprzeziluminator na gładkie morze. Ktoś puka do kabiny, ale on tego niesłyszy. Znowu wraca do zapisanych kartek Kochankowie róży wiatrów. Kochankowienieśmiertelni, jak morze Pukanie rozlega się po raz drugi Proszę mruczy Bliski. Ale drzwi zamknięte wołaze śmiechem mechanikGruda. Bliski zrywa się od stolika. Proszę, niech pan wejdzie. Tak siępan zamyka, jakby. A, przepraszam, pan pracuje. Tak, trochę. Można być niedyskretnym? Gruda pochyla się nadzeszytem. Kochankowie róży wiatrów. O, widzę, że panteż nastatku dostrzega tylko nawigatorów. Przecież to dotyczywszystkich tłumaczy się pan Kazimierz biorąc zarzut jak najpoważniej Ma pan szczęście, jeśli wszystkich. Bo my, mechanicy,jesteśmy na to bardzo uczuleni. A ja właśnie przyszedłem,żebypokazać panu maszynę. Pan pamięta,umówiliśmy się na dzisiaj. Tak, dziękuję panu, już idziemy Jednym słowem, trafiłem wodpowiednim momencie. Panten wierszpisze pewnie na występ autorski. Dobrzewięc, żeby pansobieprzedtem uzmysłowił, czym jestdla statku maszyna. Ale ja. skądże. przysięgam panu. że w wierszu niebędzie słowa o maszynie. Grudajest wyraźnie rozczarowany. Ani słowa? Czyto możliwe? Czy pan wie, co to jestmaszyna? Czypan sobiez tegozdaje sprawę? 201. Oczywiście. , zapewniam pana. ale. ale trudnodopatrzećsię w niej jakichś elementów poetyckiego nastroju, który mają naprzykład żagle i wiatr. Onawłaśnie zastępuje namżaglei wiatr. mówi Grudazupełnie bez poczucia humoru można nawet powiedzieć, że nasuwolniła z niewoli wiatru i żagli. Ale ileż romantycznego piękna straciła przez to żegluga! Odechciałoby się panu tego piękna i romantyzmu,gdybyśmy teraz podczas tego sztilupłynęli pod żaglami. W Hongkongunie bylibyśmy wcześniej niż za miesiąc. Poeci nie kierują się względami praktyczności. A szkoda,szkoda! Dla mnie piękne jest to, co najlepiejsłuży ludziom. Rzecz bezużyteczna nie możebyć piękna. Boże,co też pan mówi! Ja wiem, żedla pana toherezje. Widzi pan, nieraz sięsłyszy, że my, inżynierowie, nie mamy szerszych zainteresowań, żewykształcenie jednostronne, że nie znamy się na sztuce. Ale dziękinam życie staje się sprawniejsze i łatwiejsze. To chyba dużowarte. Niech panprzepraszam wyobrazisobie świat usprawnianyprzez poetów. Bilski rozpogadza sięniespodziewanie. Powiedział pan: "usprawniany'' oczekiwałem słowa: "rządzony". Bo rządzą światem chyba jednakpoeci. Przynajmniejtam, gdzie dąży się do tego, żeby chleb był za darmo dlawszystkichMusi pan przyznać, żejest w tym cośz wielkiej poezji. Tak uśmiecha się Gruda ale ten chleb za darmo będziedzięki niezliczonej ilości traktorów wyprodukowanych przedtem,a traktor to maszyna. Czyli że nie odgrodzi pan poezjiod życia. Pan Kazimierzpodnosi ręce. Noniech pana wszyscy diabli! Poddajęsię! Idziemy domaszynowni. Tak mnie pan zagadał, że sam za siebie nie ręczę może naprawdę zakocham się w tej pana maszynie. To zupełnie możliwe mówi Grudajuż na korytarzu. Jazresztą twierdzę,że onama jakąś specyficzną urodę. Tak, urodę inaczej nie można tego określić. Zresztą sam pan zobaczy. Tędy, panie Kazimierzu, Nawet Walentyna twierdzi, że moje zachwyty są w pełni uzasadnione. Walentyna to moja żona- Będziepan ją musiał poznać,zanimpan zacznie pisać swoją książkę. Będzie mibardzo miło. 202 Widzi pan to jest żona, żona dlamarynarza! Dzielna,rozsądna wiem, że w morzu mogę być spokojny, jej nic do głowyniestrzeli. Teraz spodziewa się dziecka i wie pan ja sięzałamałem i chciałem już prosić pana kapitana o urlop, a ona samawypchnęła mnie w rejs i nawet wstyd jej za mnie było, że niewytrzymałem nerwowo. Ale na pewno trochęsię pan niepokoi. Pewnie, że tak, ale nie szaleję jak inni. Wiem, że mojaWalentyna nie załamie się w żadnej sytuacji. Gruda zatrzymujesię przedżelaznymi drzwiami. Ale teraz pokażę panu. tę drugą. Uwaga, panie Kazimierzu! Bilskistaje u szczytu stromych krętych schodów ispoglądaw dół na lśniący grzbiet maszyny. Gruda nie spuszcza z niego oka. Tego wieczora o maszynie mówi nie tylko zakochany w niejmechanikGruda. Ktojeszcze? Czy to możliwepanna Basta? Możedlatego że rozmawia z doktorem a wtedy cokolwiek bymówiła, ma i takjeden sens. Stoją przy prawej burcie blisko, bardzo blisko przy sobie. Z zachodu,od gorących brzegów Afryki wieje ciepły wiatr. Ile mil,iletysięcy mil jest jeszczeprzed nimi? Basta wie, że on otym myśli. Wieszmówi cicho już się przyzwyczaiłam, już mi nieprzeszkadza ta bezustanna wibracja statku,tętno maszynypodpokładem. Teraz to nawet lubię. Wydaje mi się,że jestemtu oddawna i że przedtem w ogóle nic nie było. Jak toprzedtem? Przedtem zanim się tu znalazłam. I przed tobą. Nie trzeba o tym mówić. Dlaczego? Wciąż to samo powtarzasz: nie trzeba otymmówić. A jeśli ja chcę? Będziesz tego żałowała. Niczego nie będę żałowała. Tak ci się wydaje- Jeśli człowiek popełnia rzeczyniepotrzebne, to przynajmniej nie powinien ich akceptować. Ja nigdy nie popełniam rzeczy niepotrzebnych. Jesteś tego pewna? Właśnie dlatego że mampóźniejodwagę je akceptować. Ho, ho to brzmijaknauczka. 203. Dla kogo? Niewidzę nikogo prócz nas na pokładzie. No więc w porządku. Dobrze,żewziąłeś to do siebie. Basia milczy przez chwilę. Na morzu rysuje się srebrna smuga,blask wschodzącego księżyca. Inie myślę jużteż,że nie powinnosię wiedzieć zbyt wiele o towarzyszach podróży pamiętasz mówiłam tak na początkuDoktor usiłuje rozmowę obrócić w żart. Dobrze mówiłaś! Nie. Albo po prostu pobytuna tym samym statku niemożna brać za zwykłą podróż. To nie podróż,to kawał życia. Dobrze, kochanie, jak wolisz. Ale jużzapomniałeś, co powiedziałam przedtem Nie,nie zapomniałem. Uważam tylko, że nie powinnaś sięprzy tym upierać. Dlaczego? Dlatego że lepiej, abyś o tymnie wiedziała. Nie wyobrażasz sobie chyba, że potrafisz mnie czymkolwiek przestraszyć. Nawet rzeczy najgroźniejszestają się w końcuprzeszłością. Co masz na myśli? pyta doktor nie patrząc na nią. Dziewczyna dotykadłonią jegoramienia. Milczy przez długąchwilę. Jeśli nie wiesz mówi cicho do Hongkongu mamyjeszcze dziesięć dni. Przezten czas powinieneś tozrozumieć. Fela piłuje paznokcie. Ojej, mamusiu, niech mamusia już przestanie gadać o tympierścionku. Był bez oczka i właściwie naco innego się nadawał, jaknie na szmelc. Jakto na szmelc? Złotypierścionek na szmelc? Na złom, jeśli mamusia woli. Właśnie u "Jubilera" takpowiedzieli, na złom. I uważam,że pięćset złotych za niegoto i takdosyć. Aczy ty wiesz, że ja ten pierścionek po swojej ciotcenieboszczce odziedziczyłam? 204 To od razu widać,ktoby teraz coś takiego nosił? i takbyleżał w szufladzie, pewnie mamusia nawet nie pamiętała, że go ma. Pamiętałam, pamiętałam. A tak przynajmniej się mamusia zabawiła! Ale pięćset złotych! Za jedną noc pięćset złotych? Grand Hotel,mamusiu! W barze mlecznym kosztowałobynas na pewnotaniej. Ty na wszystko znajdziesz odpowiedźI mądrą, mądrą, to najważniejsze' Tego wcale niepowiedziałam. Ale ja to mamusi zaraz udowodnię. Ilemamusia ma lat? Co.. co to ma do rzeczy? Zapewniam mamusię, że ma! Siedemdziesiąt, tak? I mającsiedemdziesiątlat była mamusia po raz pierwszyw Grand Hotelu. I po raz pierwszy w Zakopanem,i po razpierwszy samochodemw swoich rodzinnych Subkowach. Co mamusia właściwie miałaz tego życia? Gary i bezustanne czekanie,najpierw na męża, potemna syna. No, czy tak nie było? Właściwie to. to chyba tak. Widzi mamusia, ja wiem, co mówię. Życiejest jedno. A mamusia żałuje pierścionków, co leżą w szufladzie, komu jemamusia zostawi? Wnuków mamusia nie ma. Ale jeszcze. jeszcze mogę mieć,Witalis przecież nie takistary. E, tam,gruszki na wierzbie. A nawet Jakbymmiała dzieci,to nie myślę im majątkówżadnych zostawiać- Niech tak jak japopróbują życia od małego, zobaczą, jakie twarde. Tylko jak się mamłode zęby można je ugryźć. A mamie należy się właśnieteraz cośdobrego^Może trochę za późno. Oj, późno, późno, moje dziecko. A mamusia wciąż by Jeszcze na coś oszczędzała, wciążtrzęsłaby się nadkażdymgroszem-Pieniądze sąpo to,żeby jewydawać. Ale z rozwagą, mnie chodzitylko oto, żeby z rozwagą. Rozwaga nie daje szczęścia. Dużo mamie w życiu przyszłoz tej rozwagi? Zakopanegomama niewidziała, ani nawet nie byław porządnym lokalu. No już dobrze,dobrze, niechbędzie na twoim. Tylko że niedamy już grosza z Witalisowej pensji, choć dzisiaj dopiero trzynasty. 205. Właśnie, nigdy nie miałam szczęścia do trzynastki. Rachunekza światłonie zapłacony, nie mamy pieniędzy nażycie. Ani na benzynę zamyśla się ponuro Fela. Musimy odkogośpożyczyć' Witalisjakby się dowiedział. Tralala, alesię nie dowie. Co się mamusia Witalisemprzejmuje? Witalis daleko, w Hongkongu, dowiadywałamsiędzisiajw PLO. Zanim wróci, zdążymy oddać, Kapitanowa niepożyczy? Przecież nieoddałyśmy jej tego tysiąca, który był potrzebny na opony po powrocie z Zakopanego. Prawda? A więcejnie pożyczy? Ja do niej nie pójdę-Wstydu bym nie miała. Zresztą ona sięjakaś taka odętazrobiła. Wciąż mi wierci dziurę w brzuchu tymlistem Witalisa w sprawie samochodu. Starawariatka, co mamasię przejmuje? A czy mamusiasamanie miała prawa odebrać samochodu? Aż zgoda Witalisa byłana to potrzebna? W końcu kim mamusia jestw tym domu? Służącą? To ja już nato nie pozwolę, żeby on tak mamusię traktował. Ale on nigdy. co ty opowiadasz? A co znaczy to, co on wypisuje w liście? Mamusia jeździsamochodem, bo mamusi się tak podoba, bo mamusisię to na starelatanależy, i jeśli on do tej pory o tym nie pomyślał, to na szczęścieja tu jestem. I niechwreszcie przestanie rozrabiać naten temat, bojak ja usiądę inapiszę list. Nie, nie, Feluniu, nic niepisz. Wróci, tomu wszystkopowiemy. Tylko skąd teraz wziąć pieniędzy? Kapitanowaodpada. A nie można by posłać Franki do lejjej ciotki, żeby wyłożyła coś na jej utrzymanie? Ostateczniedziewczynajest drugimiesiąc. Dajże spokój, Wojtysiak wróci z rejsu i wszystko załatwi. Jak byto wyglądało, gdybym sięteraz upominała o pieniądze, i tojeszcze ukogoś, kogo wcale nie znam? Witalisby mi tego nigdy nieprzebaczył. Niech mamusia przestanie wreszcie z tym Witalisem! Dlaczego on więcej pieniędzy nie przysyła o tym mamusia niepomyśli? Zawsze starczało. 206 A teraz nie starcza. Dom siępowiększył, jestem ja,Franka. Dlaczego ona tak długo nie wraca? przypomina sobiestarsza pani. Posłałam jątylko po cukier do spółdzielni. Fela parska krótkim śmiechem. Widocznie idzie przez Redłowo. Mama Paprociowa patrzyna nią zdumiona. Przez Redłowo? Dlaczego przez Redłowo? Żeby dalej. Możejakiego amanta poderwała? Co też ty opowiadasz? Przecież to jeszcze dziecko. Dziecko? Ona by jeszcze mamęczegoś nauczyła! Zresztąnieważne. Skąd weźmiemy forsę? Nie wiem. Ja mogę pożyczyć. Ale tylko na procent! Oszalałaś' A co mamusiamyśli, że dzisiaj ktoś pieniądze pożycza napiękne oczy? Nawet na moje by się nikt niezłakomił, a co dopierona mamy. Starsza pani jestwyraźnie dotknięta. No, no, moja droga. Przepraszam mamę, ale życie teraz takie. Można powiedzieć:życie życiowe. Nikt niczego za darmo nie robi. Żadnychwzruszeń. Ale może to i lepiej,człowiek przynajmniej wie, czegosiępo drugim może spodziewać. O czym ty gadasz, zamiast zastanawiać się,skąd wziąćpieniądze. Ja jużpowiedziałam, co mogę zrobić. Albo pójdę na ciuchyi sprzedam jaką kieckę. Ani się waż! Do czego to podobne? Tojuż lepiej. japoproszę panią Danielewiczową. Kogo? Żonę lekarza ze statku. A pożyczy? Myślę, że tak, ostatecznie tysiąc złotych to jeszcze nie takiewielkie pieniądze. Może mamusia poprosić o dwa. Co to jest tysiąc złotych faz, dwa się wyda i gdzie będziemy potem latać? Łatwoci mówić dwa, a z czego oddamy? Oj, jakoś sięodda. Niech sięmamusia ubiera, jedziemy. 207. Ale Danielewiczowa mieszka w Gdańsku, to potrwa,a Franki nie ma. Poczeka, aż wrócimy, gdziesię smarkata włóczy? Będzie stała pod drzwiami? A czy to zima? Zmarznie? Będzie miała nauczkę na drugiraz. No, mamusiu,niech się mamusia pośpieszy. Ja wyprowadzęwóz z garażu. i Felajuż biegniepodśpiewując,uradowana. Bo po pierwsze,będą pieniądze, a po drugie, jedzie do Gdańska! Na Rajskiej nawet się nie spodziewają, że czeka ichwizyta. Widziałeś listonosza? pyta Paulina Krzysztofa. Nie. Jeszcze nie chodził A byłeś na podwórzu? Nie, byłem na górzeu Zenka. To skąd wiesz, że listonosz nie chodził? Comi tuza brednieopowiadasz? A dlaczego niania od razu krzyczy? Ja chciałem, żebysięniania jeszcze nie martwiła, że listu od pana Antoniego nie ma. Co? Co też ty sobie wymyśliłeś? Boja wiem,że nianiasię martwi. Już teraz ani trochę. Mamciebie, poco mi jeszcze ktośinny? Pana Antoniego niania też chciałaby mieć, ja wiem. Cicho bądź, coty wygadujesz? Niania płacze? Nianiu, niech niania nie płacze. Co japowiedziałem? Przecież ja nic nie powiedziałem. Nie, nie, nic nie powiedziałeś. to tak, tak tylko. Paulinaociera zaraz łzy, ale i tak nie dasięukryć, że płakała. Co się tu dzieje? woła Teresa wchodząc- Krzysztof. czyś ty co zbroił? Dlaczego niania płacze? A dajcież mi spokój, ja wcale nie płaczę, co za gadanietakie. To dlatego tłumaczyKrzysztofże listu od panaAntoniego nie ma. Ale ja powiedziałem, że listonosz jeszcze niechodził. Myślałem, że niania sięucieszy, aniania. Teresa obejmuje nianię i gładzi ją po plecach. Któż to widział, mojaPaulino! Muszę któregoś dnia zrobićw domu poglądową lekcję geografii. Czy niania wie, jakdaleko jest 208 z Wietnamu do Polski? A niania by chciała, żebylisty przychodziłystamtąd tak szybko jakz Garwolina. Ale już dwatygodnie,dwa tygodnie nie było żadnejwiadomości. Dwatygodnie na taką przestrzeń to wcale niedużo. A może, może to przez zmianę adresu? Może listy giną? Przecież zapowiedziała niania w Oliwie,żeby listy przeadresowywanona Gdańsk. Pani Agnieszka na pewno by tozrobiła. Paulina siękrzywi to jakieś takie nieopierzone,może zapomniała? Nie wiem, jak ten profesor mógłsię z czymśtakim ożenić. Teraz mają jechaćna miesiąc do Mediolanu, czygdzieś tam i chcą. żebymdomu pilnowała. To po co sięwprowadzali? Zupełniebez głowy! Dobrze, że chociaż zapłaciliz góry. Zobaczysz,że z tego nic dobrego nie wyjdzie. Teresa wskazujespojrzeniem Krzysztofa. Moja nianiu. Ale Krzysztof i tak już wie, o czym się mówi i zaczyna naglepodśpiewywać. Tapani ożeniłasię z tatusiem! Ze swoim tatusiom! Krzysztof Sam widziałem! Samwidziałem! Uspokój się, dobrze? A Zenekmówi,że teraz dużo dziewczynek żeni się zeswoimi tatusiami. Teresa marszczybrwi, ale ledwo hamuje śmiech. Mówięci, przestań! A czy onnie ma racji, Tereska? mówicicho Paulina- Powiedz sama, przecież onezupełnie poszalały te dzisiejsze dziewczyny. Za starychdziadów wychodzą,a potem nie wiedzą, copocząć przy nich ze swoim młodym życiem. Paulina urywa, bow przedpokoju odzywasię dzwonek. Boże! To pewnie listonosz. Jaotworzę! Ja otworzę! wola Krzysztof pędząc doprzedpokoju. Ale wdrzwiach stoją dwie obce panie. Dobry wieczór' Jestmamusia? Jest - szepczeKrzysztof rozczarowany. Teresa także nie potrafiwykrzesać w sobie entuzjazmu Cóżza niespodziewani goście! woła. To moja synowa,Felicja. 209. Bardzo mi miło, Mamusia tyle mi o pani opowiadała Fela prezentujeswój najpiękniejszy uśmiech. O mnie? dziwi się Teresa. Tak się czasem znajomych wspominamruczystarszapani. Proszę do pokoju, tędy. Paulinaprzywołuje Krzysztofa do kuchni. Idź do pokoju i posłuchaj, czego one chcą. Dobrze, nianiu,dobrze Krzysztofw lot pojmujesytuację. Nianiu! wraca po chwili. No? Paulina jest zaintrygowana. O pogodzie rozmawiają, że przez całe lato deszcz padał. Wracaj mi natychmiast do pokoju! Przecież nie przyjechałypo to, żeby Teresce to zakomunikować. Deszcz, dobre sobie! Idźzaraz do pokoju! Idę! Ale w pokojuwciąż rozmawia się o pogodzie. Notak, lato byłorzeczywiście okropne. I ta już drugie z rzędu. Ile to pieniędzy trzeba miećwzdycha Fela kiedywciąż leje. Pieniędzy? A co pani myśli? Jakby było słonce, tobyczłowiek wziął dotorby dwa pomidory i dwie bułki i poszedł na plażę na cały dzień. Wieczorem miałby wszystkiego dosyć i marzyłby tylko o łóżkuzamiasto Grand Hotelu. Starsza pani siępłoszy. Co teżty opowiadasz, Peluniu, jaki Grand Hotel? Mamusia pyta, jaki? Nie była mamusia, czy co? Albow Zakopanem. Jakbydopisała pogoda,toby ludzie poszli piechotąi zadarmo na wycieczkę do Morskiego Oka. A że lało, totrzeba było iść na dansingdo "Morskiego Oka"i już pięć stów diabli wzięli. Teresa z zakłopotaniem kiwa głową. No tak,rzeczywiście. Albo benzyna! Feluniu, co to panią Teresę obchodzi? Nie, dlaczego? 210 Przypogodzie każdy chętnie się przejdzie,a jak deszcz, totylkosamochód isamochód. Dajże spokój, mojedziecko. Mamusia sama z samochodu nie wyłazi, a potem się dziwi,że pieniędzy nie ma. Przykre, doprawdy. szepczeTeresa. No i tak się forsa rozłazi kończy swój wywód Fela. PaniTereso. moja kochanamama Paprociowapłoniekrwawym rumieńcem po raz pierwszyw życiu przydarzyła mi siętaka sytuacja, że zostałam bez grosza. Niech mi pani nie bierze zazłe, ale do kogo mam sięzwrócić. Krzysztofpędzido kuchni. Nianiu, rozmawiają o pieniądzach. Ale że co? Że niemają. Boże święty, po tej Teresce wszystkiego można się spodziewać. Biegnij prędko i. chrząknij, jakby mamusia chciała im daćpieniądze. Chrząknij,rozumiesz? Rozumiem! woła Krzysztof przejętyważnością funkcji. Gdybypani chciała nas poratować. kończy starszapani, nie przestając się jąkać- Nie chodzi o jakąś dużą sumę. Trzy tysiące! wtrąca pośpiesznie Fela. Będziemy panibardzowdzięczne za trzy tysiące. Krzysztofstaje naprzeciwko matkii chrząka. Ależ tak, oczywiście szepcze TeresaKrzysztof chrząka rozpaczliwie. Oddamy zaraz, jak Witalis wróci. Albo wcześniej dodaje Fela. Teresa zdobywa się na uprzejmy uśmiech. Ależ głupstwo, nie ma o czym mówić. Krzysztof, idźdokuchni dodaje przyciszonym głosem. Ale ja. ja muszę. Synek zaziębiony współczuje starsza pani. Ach, on stale sięzaziębia' Wcale nie! Wcalenie! woła Krzysztof wściekły i wypadado kuchni. Nianiu! Mama im daje pieniądze. Jezus Maria! A chrząkałeś? No, aż mnie gardło boli211. Powiedz mamie, że niania prosi na chwileczkę do kuchni - -Paulina chwyta się za głowę. A nie mówiłam? Jej nie można naminutę zostawić samej. Krzysztof zdyszany wraca do pokoju. Niania prosi, żeby mamusiaprzyszła do kuchni. Już idę, tylko paniom dam pieniążki. Alezaraz! woła Krzysztof bliski łez. Jak ty się zachowujesz? Proszę, tysiąc, dwa, trzy Dziękuję, serdecznie pani dziękuję. Ach, i ja promienieje Fela. JaktylkoWitalis wróci. Naprawdę nie ma o czym mówić, zwykła przysługa, nasimężowie na morzu, musimysobie jakoś pomagać. Przepraszam,muszęna chwileczkę do kuchni. Krzysztof stoi w drzwiach ponuro odęty. Już nie! Jużniech mamusia nie idzie. Krzysztof! czerwieni się Teresa. No co, co ja takiego powiedziałem? Ongrymasi, bo zaziębiony mówi starsza pani. Właśnie, muszę mu dać aspirynyna noc. Nie chcęaspiryny,co mama? Felapodnosi się z krzesła. To my już pójdziemy, nie będziemy paniprzeszkadzać. Nie, skądże bardzo miło. Nie,nie, pójdziemy mama Paprociowa także zbiera się do odejścia. Dzieciak zaziębiony, niech go pani zaraz kładzie dołóżka. Co? Do łóżka? Mama, dlaczego do łóżka? buntuje sięKrzysztof. I banki bym mu kazała postawić! Bańki nigdyniezaszkodzą. Nie chcę baniek! Dlaczegobańki? Mama! Paulina uważa, że ma prawo do interwencji. Krzysztof! Co się tu dzieje? Fela zakłada torbę na ramię. No to my uciekamy. Jeszcze raz serdecznie, serdeczniedziękujemy. Do widzenia, pani Tereso. Dowidzenia. Jak tylko Witaliswróci. 212 Naprawdę nie ma o czym mówić. ,. Teresa towarzyszygościom do przedpokoju. Dała im mama! wybucha Krzysztof. Dała impieniądze! Tereska, ty chyba rozum straciłaś? mówi Paulina. Moja ulaniu, ja proszę,żeby niania na przyszłość nie robiłami wstydu przed ludźmi. Krzysztofa niania przysyła. Myślałam, że oprzytomniejesz. Ja chrząkałem! Jachrząkałem! Obcym kobietom pieniądze! Wcalenie obcym,panią Paprociowa widywałam częstou kapitanowej. Tylko tęmłodą to pierwszy raz. Właśnie, wystarczy spojrzeć. Też się stary bałwan nie miałz kim ożenić. Ty zobaczysz te swoje trzy tysiącejak ucho od śledzia. Dlaczego jakucho od śledzia? dopytuje się Krzysztof. Daj mi spokój! Bo śledź nie ma uszu. Nie ma? To czym słyszy? Przestań, Krzysztof! krzyczy Teresa. Wciąż się o cośpytasz. Trzy tysiące! Ni stąd, ni zowąd dać komuś trzy tysiące! Teresa nadrabia miną. Niechniania nie przesadza. Ostatecznie. ostatecznie tonie tak dużo. Poza tym jak ja bym mogła powiedzieć, że nie mam,jeśli w domu są pieniądze. Niania wie, że przecież ja. ja pieniędzyAdama na siebie nie wydaję, tyleco na Krzysztofa czasempotrzebuję, więc skoro ktoś się znalazł w takiej sytuacji. Jak pieniądze w domuleżą, to jeść nie wołają. Możesz ichnieruszać, ale onesą. A czy ty wiesz, czy on jeszcze długo będziepływał? Teresawzrusza ramionami. Moja nianiu,co też niania wygaduje? Dlaczego miałby niepływać. "Władysław Orkan'' jest na wyjściu z Hongkongu. Marcin puka do kabiny kapitana. Kapitan niepodnosi głowy znad biurka. Wiem! I co ztego? Postanowiłem czekać i czekamy. Chciałem tylko zwrócić uwagę, że przynaglano nas już0 zwolnienie miejsca przy kei. Na redzie czekają statki. 213. Niech czekają, myśmy też czekali nieraz pół dnia na pilota. Ale to było czymś usprawiedliwione. Niewidzę natomiastpowodu, dla którego my. A dla mnie jest powód. Człowiek, rozumie pan? Człowiek! Nie wierzę, żeby on to mógł zrobić! Nie wierzę! Aiezałoga twierdzi, że opuścił statekrazem z pannąCzeczotko i jej ojcem, który po nią przyjechał No wiec co z tego? krzyczy kapitan. Co z tego? Człowiek nie może wyjśćna miasto? Nie ma prawa zobaczyćHongkongu? Pantakże wychodził! Tak, alewróciłem. Wróciłem o określonej porze Marcinjest bardzo spokojny i to właśnie denerwujekapitana. Powiedziałem, że czekamy! Ja odpowiadamza statek. Proszę tylko, żeby o czas, który marnujemy tutaj, nieskróciłpan postoju w K-obe- Nie będę się śpieszył zprzeładunkiem. Kapitanunosi się nafotelu. Nie będzie się pan śpieszył. Gwarantujęto panu. Dodiabła, gwarantuję to panu! Kto tak ryczy? pyta na pokładzie Wojtysiak. Mączkapatrzy na niego z politowaniem. Kto na statku może takryczeć? Pierwszy jestu niego? Tak, widziałem, jak wchodził. Bądźco bądź pierwszy ma rację odzywa się Paproć. Jak długo mamy na niegoczekać? Niech szef powie to staremu. Ja?. Po coja? Pierwszy mu to już powiedział. Ano właśnie, zawsze tak jest. Niema odważnych. Bo cotu jest do powiedzenia? broni się Paproć. Starynie wierzy, żeby on mógł nie wrócić na statek. I czeka. Ma prawo. Waśnie nie wiadomo, czy ma mruczy Wojtysiak. Stoimybezczynnie już trzy godziny,na ląd zejść nie można, doczego to podobne? Ale i mnie też trudno uwierzyć, żebyon mógł cośtakiego. Mączkazsuwana prawe oko swoją czerwoną czapeczkę. Ja od razu zauważyłem,że onicoś razemkombinują. Żeją tam trochę podszczypywał, to jeszcze nic złego w tymnie widzę. Paproć nastrojony jest wyrozumiale. Ostateczniedzień wdzieńod rana do wieczora być razem z taką dziewczyną. 214 Ja sam, jakby takna mnie oczko zwróciła. Papryka! Sam bym niewytrzymał. Ja przecież od dawna twierdzę, że z szefa znany uwodziciel. Będzie to szefadrogo kosztowało, żebym Feluni nic nie opowiedział. A co ty masz do opowiadania? Żyjeczłowiekna tym statkujak kameduła. Wyobrażam sobie tylko, co ona tam wyrabia. Ja widzę,Paproćmówi cieśla że wyście sobie żonędopobudzania wyobraźni wzięli. Przez cały dzień tylko myślicie, coona tam wyrabia? Bo znowu nic niepisze. A o czymma bez przerwy pisać? Franka pisała,żewszystko w porządku, pokazywałem wam list. Na rozeznaniu waszej Franki się opierać, wiecie,Wojtysiak, to dobre! Cotaki dzieciak możerozumieć? Mączka przymrużaoko. Dzieciak, nie dzieciak, sądząc po tej fotografii, co u panaWoJtysiaka wisi nad koją,to ona już swój pogląd na życie ma. Paniecieśla, będzie panmiał niedługo kupę kłopotów. Chłopaki panuścieżkę pod okno wydepczą. Idź do diabła! No,panowie, my tu gadu, gadu,czas ucieka,a wdążstoimy. Psiakrew! Nie wraca! Pewnie mu pan Czeczotkoo owieczkach zacząłopowiadać, o przędzalniach,samochodach, willach i kaktusach, i chłop sięzałamał. Zamknijcie gębę. Mączka, dobrze? Wstyd, doprawdy. Mnie powinno być wstyd, że gadam czy jemu, że takzrobił? Temustaremu bym się nawet nie dziwił,gdyby go przygadał. Jak zobaczył córkę,zrozumiał chłop, że jejmęża trzebaszykować. Więc co, za Australijczyka ma ją wydać? Przestańcie, Paproć, bo już nie wiem, co o wasmyśleć. No, no, Wojtysiak, ja sobietylko tak mówię. Przecieżwiem, że wkraju żona i dziecko. I tylko to? Uważacie, że tylko żonai dziecko? Panie cieśla, czego się pan denerwuje? Tak sobie szef tylkozażartował. Rozmawiamy jakmiędzy kolegami. Czy pan myśli, żesamnie jest głupio? Cholernie głupio. 215. Marcin znowu puka do kabiny kapitana Wejść! Czy pan kapitan podtrzymuje swoją decyzję, żeby czekać? Do diabła! Nie odwoływałemjej! Pilot zapytuje konkretnie, o której godzinie zwolnimymiejsce przy kei, ponieważ ma na nie wprowadzić angielskifrachtowiec "David Copperfield". Ale przedtem musi nas wyprowadzić. Właśnie chcewiedzieć kiedy. Co mam mu odpowiedzieć? Kapitanwali ręką w biurko. Nie wiem! Do wszystkich diabłów! Nie wiem! Decyzja należy do pana. Zrzekamsię jej! Proszę, niech pandecyduje, pan przecieżna totylko czeka, panma mocne nerwy, takpanma mocnenerwy, panto może wziąć na siebie. Marcin zachowuje swój denerwujący spokój. Zawiadamiam więc pilota, że możenas wyprowadzić. Na korytarzupośpieszne kroki, Mączkabez pukania otwieradrzwi. Panie kapitanie! Paniekapitanie! Karetka pogotowia przywiozładoktora Danielewicza, stoi przy trapie. Kapitan podnosi oczy na Marcina. Mówiłem! Mówiłem, że wróci! Ale ten ichdoktor. woła Mączka ten ich doktor,panie kapitanie, niechce pozwolić wynieść noszy. mówi,że doszpitala, że doktor Danielewicz musi zostaćw szpitalu w Hongkongu, bo. obie nogi w gipsie po pas. Kapitan jestjuż w drzwiach. Do diabła! Gdzie on się takurządził? Że też każdy, jakbabę zobaczy, to rozum traci. Mączka biegnieza kapitanem. Podobno wypadek. wypadekuliczny. Wokół karetki tłum. Wszyscy tu są, cały statek. Rozejśćsię! Przepuśćcie kapitana! Kapitan, kapitan idzie! W otwartym oknie karetki blada twarz doktora. Panie kapitanie. No, urządził się pan, szkoda gadać. 216 Samochód, panie kapitanie. , - zawieruszyłem się trochę. potem śpieszyłem się,żeby się nie spóźnić. panie kapitanie,błagam pana,niech mnie pan zabierze nastatek, niech mnie pantutaj nie zostawia. Ale pan. pansam, jako lekarz, rozumie chyba, żetoniemożliwe. Nie posiadamy tyle personelu, żeby panu zapewnićnależytą opiekę. Ja.. ja nie będę miał żadnych wymagań. Tyle tylko że niebędę mógł opuszczać łóżka. Pozazłamaniemnie ma żadnychobrażeń. Stawia mnie pan w bardzo trudnej sytuacji. Do diabla! Zawsze mnie wszyscy stawiają w trudnej sytuacji. Kapitanskierowujespojrzenie na Marcina. Proszę bardzo, może tymrazempanzdecyduje. Panie Marcinie! szepcze Danielewicz z wysiłkiem. Marcin milczy przez chwilę, wszyscy patrzą na niego. Uważam mówiwreszcie cichoże możemy panazabrać. Ja sambiorę na siebie odpowiedzialność za opiekę nadpanem. Gdzieś ty był tak długo? Musiałam wreszciesama zjeśćkolację i położyć się. Przepraszam cię, Agnieszko. Byłem u siebie. U siebie? Piękne sformułowanie! Tego się mogłam spodziewać. Przepraszam cię. Za co mnie wciąż przepraszasz? Przepraszam i przepraszam. Chyba że maszza co. Moja droga. Kolacja jest nastole. Profesorpodchodzi do stołu. Wszystko zimne. Pewnie że zimne. Ciepłebyło o ósmej,wtedy kiedy miałeśprzyjść. Może chociażherbatę sobie zagrzejęAgnieszka podnosi się z tapczanu z ciężkim westchnieniem. 217. Poczekaj, wstanę. Po chwili woła łaskawie z kuchni: Może zjesz jajecznicę? Proszę. Ale nie. niefatygujsię. Przecież musiszcoś zjeść. Mogę ci też otworzyć puszkęcielęciny z groszkiem. Poczekaj, nie męcz się profesor idziedo kuchni jaotworzę. Nóż do konserw jest w kredensie. Otwieranie konserwy postępuje dosyć opornie. Koniecznie musisz przyjąć kogoś doprowadzenia gospodarstwa. To nie ma sensu. Przecież obiady jadamy namieście. Obiad nie rozwiązuje wszystkiego stanowczo musisz siępostarać o pomoc. Agnieszka dotyka nosem policzka męża. Na pewnosię postaram. Nie złość się, kochanie. Tylkomyślę, żeteraz przed wyjazdem już nie warto. Po cóż kogoś żywić zadarmo przez cały miesiąc? Pani Paulinazgodziła się tu nocować, żeby przypilnować domu. Co?Co się stało? Zaciąłeś się przy tejpuszce? Nie, niezaciąłem się profesor podnosi głowę znad wciążnie otwartej konserwy. Agnieszko, muszęzakomunikować ci cośprzykrego. Co? Co takiego? Niedostałaś paszportu do Włoch. Jak to nie dostałam? Ty niedostałaś. A... a ty? Ja oczywiście tak, muszębyć na zjeździe. Agnieszko,proszę cię, zrozum! Agnieszce krew uderza do głowy. To dlatego, że za późnozacząłeś się o to starać' Mówiłam,mówiłam citrzeba było zaraz. Nie, nie dlatego. Po prostu musimy oszczędzać dewizydla. ważniejszych celów. Tak ci powiedziano? Takdano mi do zrozumienia. A ty oczywiście od razu zgodziłeś się na to? Cóż innego mogłemzrobić? 218 Mogłeś. mogłeś powiedzieć, że wobec tego tyteż niepojedziesz. Profesor pozwala sobiena uśmiech. Agnieszko, mojadroga, nie mogę przecież zachowywać sięjak dziecko! Jak dziecko? Dlaciebie to jest. Agnieszka podnosizwinięte pięści do oczu i woła histerycznie: Nie pojedziesz! Niepojedziesz' Ty też nie pojedziesz! Nie krzycz tak, zdajesię,że ktoś dzwoni. Niech sobie dzwoni. Ale przecież trzeba otworzyć. Profesor jeszcze nigdy nie witał tak serdecznie żadnego gościa. A, to pani Paulina! Witamy! Dobry wieczór, panie profesorze! Przepraszam, że takpóźno. Nic nie szkodzi, przecież jeszcze nie śpimy. Ja tylko na chwileczkę. Chciałamzapytać, czy listu do mnieniema? Moja pani Paulino Agnieszka nie jest tak uprzejma jakjej małżonek gdyby był, to ja bym go pani przesłała. Aleja myślałam, żemoże dziś przyszedł, i pani jeszcze niezdążyła. Nie, nic nie było. Paulina szukachusteczkiw torebce. Boże drogi, co się z nim dzieje, co się tam dzieje z tym moimAntonim? Już prawie trzy tygodnienie mam od niego listu. Profesor podsuwaPaulinie fotel. Panijakkażda kochająca żona, nie grzeszycierpliwością. Do Wietnamu kawał drogi, a małżonek pewnie nie ma zbyt wieleczasu na częste listy. Żeby listunie mieć kiedy napisać w to już nie uwierzę. A ja. ja to o nim wciąż. Godzinyjednej nie ma, żebym o nimniemyślała. Co on tam je,gdzie śpi żeby choroby jakiej sobie nienapytał. Zapewniampanią, żenie ma powodu do obaw. Na pewnoskaczą koło niego na palcach. Niezależnie odtego że warunki pracyi całegopobytusą zagwarantowane umową, Wietnamczycy darząPolaków wyjątkową sympatią i panu Wantule niczego tam niezabraknie. 219. Paulina wzdycha. Ale zawsze to nie to, co w domu. Agnieszka ma dość tej konwersacji. A więc wracając do listu mówi z naciskiem możepani być spokojna, że jeśli przyjdzie, to tutaj na pewno nie zginie. Ja przepraszam. janic takiego nie myślałam. tylkoczasem przezroztargnienie. - Nie jestem roztargniona. No to ja już pójdę. Paulinapodnosi się z fotela. A od kiedy mam przychodzić nocować? Kiedy państwo wyjeżdżają? Nigdzie nie wyjeżdżamy mówi Agnieszka. Moja droga? Nie wyjeżdżamy do Mediolanu powtarza Agnieszka Jak to państwo niewyjeżdżają? Alebyło mówione. Odmieniło się. Zostajemy! Więc niech się pani nie kłopoczePilnowaniem domu. Mnietam wszystko jedno,tylko pani mówiła, żeby cocłzień przyjeżdżać na noc. Ale wszystko jest nieaktualne. Zupełnie nieaktualne! Posłuchaj, Agnieszko profesor blednie i czerwienieje. Nie stawiaj tak sprawy. Wiesz dobrze. - Właśnie, wiem dobrze, co mówię. Więc niech pani uważacałą sprawę za nieaktualną. Nigdzie nie wyjeżdżamy. Jak państwo. jakpaństwo sobie życzą. Paulina wycofuje się pośpiesznie. Dobranoc. Dla mnie lepiej. PrzepraszamPaństwa. Profesor wraca z przedpokoju oddychając ciężko. Coś ty naopowiadała tej kobiecie? Co masz na myśli? Powiedziałaś jej, że nie jedziemy do Mediolanu. A ty wciąż wyobrażasz sobie, że pojedziesz? Na litość boską, Agnieszko, bądź rozsądna! Agnieszka patrzy na niego długo, a potem siada wygodniewfotelu. Dobrze, będę rozsądna. Co mi proponujesz? Coja ci mogę zaproponować? Wiesz, że gdyby to ode mnie^leżało, pojechałabyś ze mną. Nawet. nawet dużo o tym"lyślałem. O naszej pierwszej wspólnej podróży. 220 I mimo to odbędziesz ją sam. Będziemi przykro, doprawdy, będzie mi bardzo przykro. Będzie ci przykrowyobrażam sobie, jakci będzieprzykro! Wsadzisz nos w te swoje notatki igłowę daję, że podczaspodróży ani razu nie wyjrzysz oknem. Będę leciał samolotem. To jesteś cały ty! Móc zobaczyć Alpy chociaż z okienpociągu i wybrać podróż samolotem! Oszczędzi mito zmęczenia! Nie rozumiem, jak można byćzmęczonym, kiedywokółjest tylewspaniałych rzeczydo oglądania Zapominasz, że jadę do Włoch nie w celach turystycznych. Agnieszka znowu krzyczy. A czy wyobrażasz sobie, co ja tu będęrobiła przez tenczas? Masz książki. Egzaminy odłożyłaś na po wakacjach. Ale tu, tu, w tym domu! Przecież jatubędębała się samanocować. Dlaczegowięc powiedziałaśpani Paulinie, żeby nie przychodziła wtrąca profesor, ale Agnieszka go nie słyszy. Pod oknami zaraz las, do najbliższych sąsiadów ze stometrów nie, to jest ponadmojesiły! Musisz mi zostawić kluczodtwego mieszkania w Gdyni. Wiesz dobrze, że nie mogę tego zrobić. Moje książki. -mojenotatki. Przecież ci ich nie zjem,nie zjem ci tych twoich książeki notatek. Agnieszko, nasza rozmowa zaczyna przybierać ton. Ten ton jest dlaniej najwłaściwszy. Niezdobędę się już nainny. To tylko ty. tylko typotrafisz być okrutny nie tracąc uprzejmości Agnieszka wybucha płaczem chowając twarz wdłoniach. Agnieszko! Nie dotykaj mnie'Boże, i co ja teraz zrobię? - Cojazrobię? Możesz przecież. ,. możesz przecież przez tenczas nocowaću matki. Zostawiam ci samochód. Agnieszka podnosi głowę,już nie płacze, oczy jej błyszcząwściekłością. A, zostawiasz mi! Coś niezwykłego! Wypchaj się tym 221. swoim samochodem, rozumiesz? Możesz go sobie wsadzić, wieszgdzie? Samochód! Wielka mi łaska, samochód! Zamknij go w garażu i klucz zabierz ze sobą, jak od mieszkania. Zabierz kluczze sobą! i znowu zaczyna płakać głośno, rozdzierająco, jakskrzywdzone dziecko. Boże, jaka ja jestem idiotka! Jaka strasznaidiotka' Ze zbocza redłowskiego wzgórza widać całą zatokę jak na dłoni. Po lewej i prawej ciągną się migocące światłami pasma portów Gdynia i Nowy Port, środek przekreślony jest nierealnąi lekką smugą księżyca. Jak pięknie wzdycha Franka. Ale Jacek tego nie słyszy, zajęty swoją ponurą myślą I nie znalazłemtego klucza! Daj spokój, przestań o tym myśleć. Alejak można dopuścić do tego, żeby samochód stałbezczynnie w garażu. Matka jest sadystką' Co toznaczy sadystką? Ach, wszystko jedno. W każdym razie gdyby byłwóz,bylibyśmy w domuo wiele wcześniej. Paprociowa nicci niepowie,że lak późno wracasz? Albo Fela? Franka chichocze. Z Felą sztama! Powiedziała pani Paprociowej, żeposyłamnie do swojej krawcowej po sukienkę. A ja mam powiedzieć, żeczekałam tak długo i jednak nie udało się jej skończyć. To ładnie! Z ciebie też numerek! Dziewczyna poważnieje. Dlaczego. dlaczego tak mówisz? Przecieżja to tyłko poto, żeby być dłużejz tobą. Czy robimycośzłego? Nie, nie robimy nic złego. A dlaczego jesteś zły? Wcale nie jestem zły. Przecież jesteś. Wciąż o ten samochód? Po cocisamochód? Poto, żeby nie łazić piechotą po wertepachjak teraz -nie wyczekiwaćna autobus, nie pędzić do kolejki. A jeszcze jak sięwie, że samochód stoi w garażu. Niech sobie stoi. Dlaczego tyod razu tyle chcesz? Jak to tyle chcę? 222 Bo.. bo nietrzeba od razu tyle chcieć. Czy i tak niejest dobrze? Wiesz, dobra jesteś! A co my mamy, co my właściwie mamyz życia? Aco moglibyśmy jeszcze mieć? Gadał ślepy o kolorach. Frankaprzysuwaswoją twarz do twarzy chłopca, oczy jejbłyszczą. Ty tego nie rozumiesz. Może jaci to kiedyś wytłumaczę-. -Dla mnie najważniejsze jest, że. że nie jestem głodna, że mamróżne sukienki,nie wciąż jedną i tę samą i. żemogęsobie wszędzie pójść. do kina, ile razy zechcę do miasta, na plażę. Tylko że się musisz wytłumaczyć przed Paprociową. Ach, aleto nic, to nic nawet jak pokrzyczy, to nieszkodzi. Dlaczego właściwiejesteś takarozpromieniona? Bo jest dobrze! Nopowiedz, że jest dobrze Wariatka! Daję słowowariatka. Wiesz, ty mi chwilami przypominasz Felę. - Kogo? Felę. Ona też wciąż chce, sama nie wie czego. Tylko jej teoczy latają. Ja toaż się czasem czegoś boję. Czego się boisz? Nie wiem. alejakoś tak. kiedy nanią patrzę,. Głupia jeszcze jesteś i tyle, nic nie rozumiesz. I nie chcę rozumieć! Daj mi święty spokój. Aledlaczego się od razuobrażasz? Że Fela sięwścieka,to my się mamykłócić? Nie kłócimy się, przepraszam. Chodź, musimy już wracać. A jednak boisz się Paprociowej. Przecieżnie możemysiedzieć tu przez całą noc. Dlaczego? Ja bym mógł. Zimno by ci było. - Z tobą? Nochodź, chodź, bo zaczynasz bredzić. Widzisz,jaka jesteś nawet pocałować sięnie dasz. Zostaw mnie,dobrze? Nie dotykaj mnie! Ależ nie dotykam, nie dotykam. Krzyku narobiłaś,jakbynie wiem co. 223. Przepraszam. Co to? Typłaczesz? Franka! Nie tak sobie. - No,przecież płaczesz. Wiesz żebyzaraz płakać. Czyjaci co zrobiłem. Nie. to tylko ja. jajestemtaka głupia. Daj koszyczek, poniosę ci. Zobacz Jak sięświatła odbijająw morzu. Przecież mówisz, że zcałego wybrzeża najlepiej lubisz tonasze zbocze w Redłowie. Franka wypogadza się. Jak ojciec wróci, będziemy tu chodzić z Piratem. Dobrze. Będę zawsze zabierał dla niego butelkę piwa. Nie. Nie wolno. Ojciec nie pozwala. Jacek bierze dziewczynę za rękę. Czy ty zawsze będzieszmyśleć, że ojciec nie pozwala? Przyznaj się. zawsze. zawsze o tym myślisz. Przez cały dzień nie milkną nastatku nawoływania cieśli: Pirat! Pirat! Gdzie jesteś, Pirat? Marcinnie możejuż tego słuchać. Przestańcie, Wojtysiak to nie ma sensu. Chyba już zetrzy razy przetrząsnęliście cały statek, od kiedywyszliśmyz Kobe. Musicie się z tympogodzić, że pies zawieruszył się gdzieś w porcie. Nie mogę sięz tym pogodzić, chief, nie mogę! Ja was rozumiem. Wiecie, że ja wasnajlepiej rozumiem, aleco robić. nic nieporadzimy- Znajdziecie sobie innegopsa jasam się o niego dla waspostaram. Nie, nie chcę. Przepraszam, chief, ale nie chcę- Pirat byłtylko jeden. Drugiego bymjuż taknie polubił. To trudno. Napewno przyzwyczaiciesię i do innego. Marcin chce cieślę pocieszyć, awywołuje wprost przeciwnyskutek. Nie, nie, chief, Pirata żaden pies niezastąpi. Możebyłbytak samo mądryi sympatyczny, ale uczucia tego samego już bym doniego nie miał. Ach, że też ja imuwierzyłem! Że ja im uwierzyłem! Komu? - Paprociowi i Mączce. Na oczy boją mi się teraz pokazać. Jeden i drugizamknąłsię w kabinie nawet się dopukać donichniemożna224 Co takiego zrobili? Cozrobili? Na pół godziny tylko od nich odszedłem,a jużmi psa stracili. Napól godziny tylko zostawiłem ich samych! Wstąpiliśmy popołudniu do takiej małej knajpki,nawet niedalekoportu, bo już czasu mieliśmy niewiele. Pomyślałemsobie, że muszęjeszcze przed wyjściem w morze jakąś widokówkę z Japonii Franceposłać. Pisałem już do niej, jak tylko weszliśmy do Kobe,ale onasię tak cieszy i zbiera te pocztówki. Zostawiłem z nimi Pirata, bo niechciało mi się przezulicę go ciągnąć. Wracam, psa nie ma. Półgodziny to trwało i psa już nie ma. Musieli mucośdać dowypicia,bo isamipili. Kiedy wróciłem, jeden i drugioczy miałJak z maślanki. No i nawet nie widzieli, że im pies czmychnął podnogami. Chodziłem,szukałem ale co. szukaj wiatru w polu. Przestańcie jużo tym myśleć, Wojtysiak! Jak ja mam przestać o tym myśleć? Ja przecież o niczyminnymmyśleć nie mogę. Taki pies! Takipies! Mnie cieślaze"Słowackiego" dwadzieścia dolarów za niego dawał. Założył sięz kolegami, że Pirat i jemubędzie kliny do klinowania ładownipodawał. Spojrzałem na niego jak na wariata. Dwadzieścia dolarów? mówię wyście chyba oszaleli, chłopie, jak myślicie,żeja bym mego Pirata za dwadzieścia dolarów sprzedał. Na niegow ogóle nie ma ceny, nie ma ceny, rozumiecie, za którą ja bym gosprzedał. Ot i masz! Jakbym go nigdynie miał- I jak ja sięteraz France na oczy pokażę? Ona się tak zawszenim cieszyłamoże nawet więcej niż mną. Powiecie jej, jak było. Właśnie najgorzej, że nie będę mógł powiedzieć. Bo toprzecież. bogdybym nie odszedł,żebydo niej wysłać tę kartkę. - Wojlysiak! prosi Marcin. Cieśla bije się pięścią w czoło. Jak ja mogłem,jak ja mogłem im uwierzyć, że oni psadopilnują? Jakja mogłem zostawić z nimi Pirata? W obcym porcie gdzieśgdzie diabeł mówi dobranoc. Sam jestem wszystkiemu winien! Ja wam radzę, połóżciesię wreszcie spać mówi Marcinserdecznie. Mogę wam przynieść jakiśśrodek uspokajający oddoktora, bo właśnie tam idę. Dziękuję,ja nigdy nic takiego nie zażywam- Co jest do odcierpienia, totrzeba odcierpieć. A jak się czuje nasz doktor? Boję się chief, że jednak trzeba go było zostawić wszpitalu w Hongkongu Kochankowie. 225. Głos Marcina staje się oschły. Jeśli zwrócił sięz prośbą, żeby go zabrać Ja nie mogłem muodmówić. Miał widocznie swoje powody, dla których niechciałtam zostać. Rozumiem go. Ale czy to dobrze dla niego? W szpitalumiałby opiekęlekarską. Wkażdym porcie sprowadzam lekarza, mimo że doktorDanielewicz sam nim jest. Ten japoński wKobe jednakpodobno bardzokręciłgłową. W pewnym sensie miał rację. Uważał, że niepotrzebnie ciągnęliśmy chorego ze sobą do Japonii,przynajmniej przezten czas mógł spokojnie leżeć w Hongkongu, zabralibyśmy gow drodze powrotnej. Ale on przecież właśnie nie chciał zostać w Hongkongu. Chodzitylko o to, żeby mu zabezpieczyćna statku możliwie najlepszą opiekę, żeby nerwywytrzymałytowszystko. Opiekę? Jaką my możemy mudać opiekę? Stary itakchodzi wściekły, bo jego steward wciąż lata dokabiny doktora. Dziwnysię ten nasz stary robi ja mam do niego sentyment, alecoraz trudniej z nimwytrzymać. Głowę daję, że gdyby zgodziłsiępoczekać trochę w Kobe, Pirat wróciłby na statek. Ach, tu wasboli, Wojtysiak. Możei tak, może by i wrócił. Chiefprosił starego,żeby poczekać sam słyszałem. Prosiłem. I niedobrzesię stało, żeja prosiłem. Nic pewniez tego nie rozumiecie, ale lepiej, żebyście nie zrozumieli. SzkodaPirata, może naprawdę by wrócił, gdybyśmy trochę naniego poczekali. No, połóżcie się, Wojtysiak. Gdzie mnie tam dospania? Pójdęjeszcze do radiotelegrafisty. Ja jestem u doktora. Doktor Danielewicz wyciąga do Marcina obie ręce. Ach, Boże, Marcin! Myślałem, że się już pananiedoczekam. Przepraszam,nie mogłem wcześniej wpaść. Miałem kupęroboty, jakzawsze po wyjściu zportu. Jak samopoczucie? Przejmuje się pan tym, co nagadał ten Japończyk? Doktor uśmiecha się smętnie. Najgorzej mniedotknęło, że on takwciąż kręcił głową. Jeżeli nawet uważa mnie za szaleńca, tomógł tojednak okazaćnieco bardziej taktownie. Oby tylko nie uogólniał tego poglądu. Przyglądał się namwszystkim dosyć dziwnie. Przypuszczam, że ja na jegomiejscu zachowałbym siępodobnie. Niestety, samna sobie mam możność się przekonać, jaktrudno nam nieraz zrozumieć pacjenta. No, no, doktorze, trochę mniej refleksji. Ma pan jeszcze codo czytania? -u Mam jakieś magazynyamerykańskie same reklamybiustonoszy. Przyjemna lektura! W moim stanie, Marcin? Bibliępowinienem czytać! Wojtysiak otwieragwałtownie drzwiWoła nas Gdynia-Radio! Jest rozmowa dla doktoraDanielewicza. Doktor blednie. To Teresa. tona pewno ona. Ja jej do tej pory niezawiadomiłem. Marcin! Pan to musi powiedzieć. Marcin podnosi się powoli z fotela. Ja? Tak. Błagam pana! Niech jej panto jakoś oględnie. żeniemogępodejść do kabiny radiotelegrafisty. że miałem wypadekw Hongkongu. żeby się nie martwiła. bo to w gruncie rzeczy nicpoważnego. Ale ja. może ktoś inny. Wojtysiak, wy zawiadomiciepanią. Nie, nie, Marcin, bardzo pana proszę, niech pan z niąporozmawia. Pan jej to najlepiej, najwłaściwiej przekaże. chodzifflio to, żeby się nie przestraszyła. Żeby się nie martwiła niepotrzebnie. Niech pan z nią porozmawia, błagam pana! Dobrze mówi Marcin cicho postaram się. Tu "Orkan"! Tu"Orkan"! Gdynia-Radio! Gdynia-Radio! Słyszę was! Słyszę! Prosiłam doktora Danielewicza. Doktor Danielewicz nie może podejść. Dlaczego? woła Teresa i nagle pyta prawie szeptem: - -Kto mówi? Marcin! 227. Marcin? Tak, ja. Marcin. szepcze Teresa. Posłuchaj, Tereso, twój maż nie może podejść. Ale ja muszę z nimrozmawiać! przerywa Teresa. Muszę z nim rozmawiać' Krzysztof jest chory! Bardzo chory! Krzysztof chory? Co mu jest? Tereska! Halo! Tereska! Cojest z Krzysztofem? Jest bardzo chory! Alarcin' Onjest bardzochory! Zapisznazwę iekarstwa! Muszę mieć dla niego to lekarstwo! Dexamethazone! Zapisałeś? Dexamethazone! Koniecznie muszę mieć tolekarstwo' U nas chwilowo nie ma. Trzeba czekać, aon nie możeczekać! Marcin! Musisz mi pomóc! On krwawi! Najpierw miałodrę,a przy odrze to się wywiązało. Małopłytkowość krwitakpowiedział lekarz. Powtórz, powtórz to Adamowi on będziewiedział. Dobrze, dobrze, powtórzę. Powiedzmu, że musi się natychmiast starać o lekarstwo. Natychmiast! I musi mi to jakośprzesłać bo ja nie wiem. jasama. Marcin! -.. ja sama nic. nic nie potrafię załatwić. On jestbardzo chory. nie mogę. niemogę ani na chwil? odejść odniego. Uspokój się! Tereska! Wszystko załatwię! Słyszysz? Wszystko załatwię- To znaczy. powtórzę. Adamowi. A co jemu jest? Ach,Boże,nawet o to nie zapytałam. Nic. nic wielkiego. Halo! Gdy nią-Radio! Halo! Słyszę cię. Zaziębił się. To się tutaj częstozdarza zmiana temperatury, kiedy się wchodzi w tropik. Ale tysię niczym niemartw. Niczym się nie martw! Ja ci to wszystko załatwię! Tereska! Słyszysz mnie? -.. Ja. jajestem przy tobie. Halo! Halo! Nadajemykomunikat specjalny! Dla ciężkochoregodziecka potrzebny jest lek pod nazwą: "Dexamethazone" -Powtarzam nazwę leku: "Dexamethazone". Adres: Teresa Danielewicz, Gdańsk,ulicaRajska 2. Gdańsk, ulicaRajska 2. 228 Kilka razy dziennie gdańskarozgłośnia woła na wszystkiestrony świata: Dexamethazone! Dexamethazone! Gdańsk, ulica. pexame. ulica Rajska. ...methazone. Rajska 2. Dexamethazone. ulica Rajska. Rajska 2. Jest noc, ale na Rajskiej czuwają. Paulina pochylasię nadłóżeczkiem Krzysztofa,a potem dotyka ramienia Teresy. Zdaje się, że usnął. Połóżsię też,Tereska, połóż się chociaż na chwilę. Nie, nianiu, nie. Zostanę tutaj. Czy ty myślisz, że mupomożesz, jak będziesz bez przerwyna niego patrzeć? Niepomogę mu, ale jest mi lepiej, kiedy jestem przy nim. Możesz patrzeć z drugiegopokoju. Połóż się, mówięci! Jeszcze i ty się rozchorujesz! Dobrze, nianiu. Ale drzwi niech niania nie zamyka. Niezamykam. I popatrz, że nikt siędo tej pory nie zgłosiłztym lekarstwem. Wradio obiecali mi, że będą powtarzaćkomunikatw każdej wolnej chwili. Widocznie nie ma tego lekarstwa. Co ja mamzrobić,nianiu, co ja mam zrobić? Musimy czekać. Ja wiem, że musimy czekać,że nic innego nam niepozostało. Ale przecież każdachwila Jest droga. Ludzie nie mogąbyć tak obojętni! Czy przypominasz sobie, ile razy myśmy wysłuchiwałyprzez radio takich komunikatów? I nie ruszyłyśmysię nawetz miejsca. Nie miałyśmy przecież tychlekarstw. Można było chociaż spróbować ich szukać, ale człowiekdopiero wtedy rozumie takie rzeczy, kiedy sam jest w nieszczęściu. Po coniania teraz o tym mówi? A bo ja wiem, po co? Tak gadam, bojużkręćka dostaję odtego myślenia. Cicho czyto Krzysztofsię poruszył? Zdawało ci się. Przymknij oczy i staraj się zasnąć. Ja będęczuwać,możesz być spokojna Najgorzej mnie dręczy to. żesiedzimy tu bezczynnie, że nicsię nie dzieje, że tracimy czas naczekanie. 229. Może pan doktor będzie mógł postarać się o lekarstwo, alejak sam chory. Czy to nieprawda, że nieszczęścia zawszechodząw parze? Akurati on musi być chory. Zwykłe przeziębienie, niania wie,że Adam, jak kicha, tojuż leży w łóżku. Zresztą szkoda na to Uczyć. Ale przecież rozmawiałaś z Marcinem! I co on zrobi? Co on zrobi w morzu, gdzieś na drugimkońcu świata, jeśli ja tutaj. między ludźmi. Czy toktoś dzwonił,nianiu? Nikt nie dzwonił, znów ci się coś wydaje. Połóż się,Tereska! Przecież wystarczy, żeja nie śpię, że ja czuwam. Halo! Tu "Władysław Orkan"! Tu"Władysław Orkan"! Gdynia-Radio! Gdynia-Radio! Wota was . WładysławOrkan"! -Słychać tylko trzaski. Radiotelegrafista nie przestaje wołać: Halo! Gdynia-Radio! Gdynia-Radio! Tu "Orkan"! Woła was "Orkan"! aleGdynia nie odpowiada. Nic z tego. Terazsię ich nie dowołamy. Musimy poczekaćdo siódmej. To jest ustalony czas łączenia. Marcin przeciera dłonie oczy. Dobrze. Poczekam do siódmej. Przez iluminator wpada jaskrawe światłoporanka. Niech się pan położy,chief- Nie spał pan przez całą noc I nic nie załatwiłem mówi Marcin z rozpaczą. Mówiłem panu od razu, że trzebaczekać dorana. Albotrzeba byłołączyćsięprzez japońską stację. Teraz już za późno na te rozważania, straciliśmy całąnoc. Całą noc! Całydzień bo w krajuteraz dopiero zapada noc. I nic niebędziemożna załatwić. Niechsię pan nie denerwuje, chief. Właśnie teraz jestnajlepszapora. Wszystkich zastaniemy w łóżku. Ale co dalej? Co z tego, że ich zastaniemy w łóżku? Niech pan będzie spokojny. Nieraz już się takie rzeczyzałatwiało. Pan samotny, to pan po raz pierwszy ma doczynieniaz taką historią. Szkoda, że paniDanielewiczowa nie zwróciła sięwprost do związku albo do PLO. Już by miała lekarstwo w domu. Widocznie nie wiedziała,że istnieje taka możliwość. Nasze żony wiedzą. No tak doktor pływa nie tak 230 dawno. Też nieszczęście tedwiechoroby razem. A pan zna żonędoktora? Znam. Jemu pan nic nie powiedział? Nie. Pewnie, chłop bysię tylko zdenerwował. Tak, widzi pan, tojest mieć rodzinę i pływać. Marcin ucina tę rozmowę. Więc myśli pan, że o siódmej będziemymogli rozmawiaćz Gdynią. Będępróbował. Ale na pewno? Pewności nigdy niema. Zwłaszcza tutaj, w okolicy Manili,zdarzająsię czasem takie zaburzenia atmosferyczne. Więc będziemy mogli rozmawiać, czy nie? Marcinpodnosi glos. Radiotelegrafista patrzy na niego ze zdziwieniem. Zrobię wszystko,co będzie w mojej mocy. Jeśli chodzio ratowanie czyjegoś życia, radiotelegrafiści całego świata nigdy niezaniedbująswoich obowiązków. Nianiu! Nianiu! Mamusiu! Teresa zrywa się i biegnie do drugiego pokoju potrącającsprzęty. Zaspałam, jednak zaspałamPrzecież jestem przy nim mówi spokojnie Paulina. Co chcesz? Niania jest przytobie. Już nic. Ja myślałem, że nikogo nie ma. Jesteśmy, skarbie. Mamusia jest i niania. Przez cały czasprzy tobie jesteśmy. On znowu krwawi, nianiu, w ustach ma pełnokrwi. Cóż to się za choróbsko dotego dzieciaka przyczepiło? Stara jestem, a czegoś podobnego na oczy nie widziałam. Oprzyj sięo nianię, otwórz buzię, otwórz buzię! Krzysztof wyciąga przed siebie ręce. Nie! Nie! Zenek misię przygląda. Zenektam siedzi! Niechniania powie, żeby sobiejuż poszedł. Tu nie ma wcale żadnegoZenka. Coty mówisz, Krzysiu? Mamusia jest przy tobie. 231. Zenek! Ja nie chcę. żeby on tu był! Bo on się na mnie patrzy! Dlaczego on się namnie patrzy? On majaczy! Macoraz wyższągorączkę! -- Teresa kryjetwarz w dłoniach. Inikt! Nikt nie przynosi lekarstwa! Niech niania każemu iść! wołaKrzysztof. -- On sięniani boi! Już mu kazałamiść widzisz? Jużgo nie ma! On się mnienaprawdę boi ten twój Zenek. Poszedł? Już poszedł. Wypij to. Bardzo dobry soczek. Nie! Nie chcę! Cały dzień nie wziąłeś nic do USE. - Nie! On znowu jest! Kto? Nikogo nie ma. Zenek! Siedzi na łóżku i patrzy na mnie! No. jamu teraz dam. ' -Paulina podnosi się energicznie. Wynoś mi się zaraz, słyszysz? No, widzisz,już go nie ma- Co ja mam robić? szepcze Teresa. Przede wszystkim nie płaczmi tu nad dzieckiem. Kto towidział? Dużo mu tym płaczem pomożesz. - Dokąd mam pojąć, do kogo się udać? Przecież nie mogępozwolić, żeby leżał tu, a my nic. Powiedziało ci dwóch doktorów, że musi być to lekarstwo. Może jednak ktoś się zgłosi. Może. I ja mam bezczynnieczekać i patrzeć, jak dziecko. Tereska,uspokój się. Jutro od samegorana zbieramsięi idę. Dokąd? Nie wiemdokąd, ale spod ziemi to lekarstwo wydostanęW przedpokoju odzywa się nieśmiały dzwonek. Obie kobiety patrzą na siebie 2 niedowierzaniem. Potemrazem, potrącając się,biegną do drzwi. Widzisz mówiłam, mówiłam! woła Paulina. Więc jednak ktoś usłyszał szepcze Teresa przez łzy,Na progu stoiAgnieszka- Uśmiecha się niepewnie. Dobry wieczór! Przepraszam. przepraszam, że tak późno. Teresa obejmuje ją. 232 Agnieszka? Przyniosła pani. przyniosłapani lekarstwo? Ja? Lekarstwo? Jakie lekarstwo? Proszę, niech pani wejdzie mruczyPaulinawściekle- Niebędziemy przecież rozmawiać w drzwiach. Ja.. przepraszam Agnieszka straciła swoją dawnąpewnośćsiebie wiem, że to szalone, cozrobiłam, ale do matki niemogłam zdecydować się pojechać. I do Pauliny z wyrzutem: Nie przyszła pani nocować. W imię Ojca iSyna przecież sama pani powiedziała,żeby nie przychodzić, że nigdzie państwonie wyjeżdżają. Ale tak sięstało,że mąż musiał jednakpojechać. a ja nicmogę wytrzymać w tym pustym domu. Bożeświęty, a ja jakośwytrzymywałam. Jak Antoniwyjechał, nawet mi przez myśl nie przechodziło, żeby się bać. Alelas pod oknami ita cisza w domu. pani Paulino, jawiem,że Ja się pani wydaję śmieszna, ale błagam panią, niech panipojedzie ze mną' - Niestety, bardzo roi przykro,ale niania musi zostaću nas. Krzysztof jest bardzochory. Nie zostawię przecież dzieciaka inie pojadę zpanią. ,- Co mu jest? pytaAgnieszka z niedowierzaniem. Miał odrę, a potem przyplątała się jakaś komplikacja,bardzo rzadki przypadekwyjaśnia Teresa znowu bliska płaczu jesteśmy zupełnie bezradne. Lekarstwa nie można dostać. Nie słyszała pani komunikatu przezradio? Szukają dla nas lekarstwa. Nie, nie słucham radia -- mówi Agnieszka cicho. Ale jakoś do tejpory niktsię nie zgłosił. Myślałyśmy nawetteraz, kiedypanizadzwoniła, że to. że to ktoś. Bardzo mi przykro. I tak czekamy, wciąż czekamy. Zwariować można już odtego. Agnieszka nie zaproszona, przysiada na brzegu krzesła. Coś jednak trzeba robić Pani doktorowa rozmawiała ze statkiem, może oni zdobędą jakoś lekarstwo. - Ależ oni są teraz w morzu, gdzieś w okolicy Manili,w jaki sposób będą mogli pomóc? To bez sensu, przepraszam. Trzeba było zwrócić się tutaj na miejscu do związku albo doPLO. 233. Pamiętam, kiedy Jacek był chory na nerki, to przez jeden dzieńsprowadzono z Kielu lekarstwo. Agent dostarczył na statek, któryakurat wychodziłdo Gdyni, i wieczorem mieliśmy już lekarstwo. Słyszysz, Tereska? Słyszysz? Słyszy. Ja to pani rano załatwię woła Agnieszka. Terazw nocy nikogo nie zastaniemy, ale rano wszystko to pani załatwięi dodaje,nie zdając sobie sprawy, jak żałośnie to brzmi: Niech mi pani tylko pozwoli tu zostać Ależ proszę, niech się pani położy. Dziękuję. Bardzo dziękuję szepcze z ulgą Agnieszka i jużżycie niewydaje jej się takie złe. Nie jest sama, ajutro przyda się nacoś tym dwom kobietom, które patrząteraz na niąz nadzieją. Halo! Tu "Orkan"' Tu"Władysław Orkan"! Gdynia-Radio? Gdynia-Radio? Słyszycie mnie? Słyszę! Dobrze was słyszę! Przejdźciena roboczą! Przejdźcie na roboczą! Halo! Tu "WładysławOrkan"! Przechodzę na roboczą! Z kim chcecierozmawiać? Tego właśnie nie wiemy- Dajcie kogoś ze związkualboPLO. Zwariowaliście? Teraz w nocy? Będę dla was ludzi budził? Trudno, lakąmamy sytuację. Potrzebujemy lekarstwa dladziecka. Na statku? Nie pytajciesię za dużo, tylko łączcie z kimś, kto możepomóc. Będzie mówił nasz pierwszy. No dobrze, łączę. Halo! 18-46? Tu Gdynia-Radio! 18-46? Po długiej chwili w słuchawce odzywa się zaspany głos. Tak. 18-46. Dlaczego mnie budzicie, u diabła? Jest dlawas rozmowa z "Orkanem". Halo, ,,WładysławOrkan"! Halo,"Orkan"! Tu "Władysław Orkan". Mówi pierwszyoficer MarcinJaś. Musicie nam pomóc! Synek naszego doktora Danielewiczaciężko zachorował. Potrzebujemy dla niego lekarstwa o nazwiedexamethazone. Dexamethazone! Zapisał pan? Zaraz, zaraz, wezmę ołówek. Dexamethazone! Trzeba to lekarstwonatychmiast spro234 wadzić! Stan chorego jest bardzo niebezpieczny, a matka. zupełniebezradna. A gdzie on jest, ten mały? Zwami? Na statku? Nie, w domu. W Gdańsku, Rajska 2. Niech pan zapisze: Rajska2. Zaspany głos ożywia wzbierająca wściekłość. To niemożnabyło tego tu na miejscu załatwić? Tylko aż zawaszym pośrednictwem? Po.. po nocy? Matka zwróciła się do nas o pomoc. Jest zupełnie bezradna. Lekarstwa chwilowo na wybrzeżu nie ma, niech pan zadzwonido naszego agenta w Kielu. Ja już będę wiedział,co mam zrobić. Ale napewno! Czymoże pan mi dać słowo, że na pewnopan to załatwi? Panie, niech pan nie szaleje! Jeszcze nie widziałem, żebykto tak szalał ludzi po nocach budzicie. Marcin krzyczy: Ale ja chcę wiedzieć, czy pan na pewno załatwi! Mówię panu,niech pan nie szaleje. A matce tego małegoniechpan powie, że takie rzeczy można załatwiać w dzieńi nie drogą okrężną przez Ocean Spokojny. To niech jejpan powie! Wańatka! Ale lekarstwo! woła Marcin. W tejchwili ważne jesttylkolekarstwo! Lekarstwo będzie! Tylko niech jej pan powie, że mogła tozałatwić przez ulicę 10 Lutegow Gdyni, a nie przez Ocean Spokojny! Dexamethazone! Zapisał pan? Dexamethazone! I Rajska2, Rajska 2! Zapisałem. A panu radzę zażyć tabletkę miltownu! Dobranoc! Zaspany, wściekły człowiek wpiżamie nakręca 00. Międzymiastowa 77. Tu numer 18-46. Niech mnie pani połączy zKielem,z Kilonią! FirmaZersen. Numeru pan nie zna? Nie. Niech panipodaShipchandler Zersen. Dziękuję, przyjęłam. Na Rajskiej wciąż świeci się światło. Nianiu, czy on śpi? Ja się boję. 235. Ależ śpi, śpi, uspokój się. I mówię ci, połóż się! Kto towidział całą noc marnować. Aleniania czuwa. No i właśnie. Jak już ja nie śpię, to po co jeszcze ty maszsię męczyć? Jaka długajestta noc! Wciąż patrzę w okno ciemnoi ciemno. I takie jesteśmy same. Tereska, weź jakiś proszek na sen i zdrzemnij się do rana, toci dobrze zrobi Zupełnie same! Nieszczęściejest bezludną wyspą, naktórąnaglelos wyrzuca człowieka. Przestań bredzić, Tereska, bo ażmnie się robi strasznoodtego gadania. Bezludnawyspa! Wymyśliła! Przecież jest noc. Zobaczysz, zobaczysz, że rano zjawi się ktoś zlekarstwem. Niania mnie pociesza, jakbymbyła dzieckiem. Wcale cię nie pocieszam. Tylkotrzeba mieć trochę wiaryw ludzi! Jak by można było żyć, gdyby tego zabrakło. Zenek! Zenek! szepcze Krzysztof. On sięznowu namnie patrzy. Paulina pochyla się nad łóżkiem. Skąd on się tuznowu wziął? Przecież goprzepędziłam. Ale terazto już na pewno nie wróci? Wynoś mi się! Wynośmi sięstąd zaraz! Nianiu,niech niania cośzrobi ja. ja nie mogę tegosłuchać! Wyjdź do drugiego pokoju dzieciak majaczy, mało torazy mówił w gorączce? Ja się boję, nianiu, ja się boję. Przestań! Czy ty myślisz, że ja nie mam nerwów? Histeriami tu nic niepomożesz. Weź się w kupę, bo będziesz musiała tuprzy nim zostać. Ja się ubieram i zaraz ranowychodzę. Dokąd niania pójdzie? Przecież niemożemy tu siedzieć i czekać nazmiłowanie boskie. W drzwiach staje Agnieszka. Ja pójdę. Powiedziałam, że rano pojadę do Gdyni wsprawie lekarstwa. Obudziłyśmy panią Nie. Nie spałam. Zupełnie nie spałam- O ósmej, jak tylko 236 otworzą biura, będę wzwiązku, niestety teraz w nocy nic nie możnazałatwić. Halo, Gdynia-Radio! Halo,Gdynia-Radio! Tu "Orkan"! Tu "Orkan"! Woła was "Władysław Orkan"! Gdynia-Radio! Gdynia-Radio! Słyszę was! Dajciejeszcze raz ten sam numer, co poprzednio. Nie zawracajcie głowy, facet mnie zamorduje, drugiraz gobudzę w ciągu nocy. Niezamorduje was. Dawajcie go! Sprawa pilna! Na waszą odpowiedzialność! Halo! 18-46? Prosi was"Orkan"! Znowu? Co jest, u diabła? Czy oni mioka zmrużyć niedadzą? Tu "WładysławOrkan"! Pierwszy oficer Marcin Jaś! Chciałem się dowiedzieć, jak załatwił pan sprawę lekarstwa? Panie! Powiedziałem panu, żebypan zażył tabletkę na': uspokojenie. Czy zdaje pan sobie sprawę, że budzi pan mnie po razdrugi bezżadnego powodu? Bezżadnego powodu? Pan uważa,że bez żadnego powodu? Więc dla pana zdrowie dziecka. Panie, po raztrzeci panu mówię, żebypan się leczył nanerwy. Bez żadnego powodu! Bezżadnego powodu powtarzam bo sprawalekarstwa jest dawno załatwiona, Mogę panupowiedzieć nawet, jaki statek przywiezie Je do Gdyni. "OlafTrygwason"! Powinien być u nasgdzieś po południu. Dziękujępanu; O, teraz mi pan dziękuje. Nie ma za co dziękowaćspaćtrzeba człowiekowi pozwolić. Halo! Co pantakzaniemówił? Topana dziecko? Nie, nie moje. To niechpan powie przy sposobności tej wariatce, że niemusisię z nami porozumiewać przez Ocean Spokojny. I niew nocy, do diabła, nie w nocy! Słyszymnie pan? Słyszę! A pan. pan jak będzie w Gdyni,to niech się pan u mniezamelduje. Mamtu taką butelczynę w sam raz nauspokojenie; dla takich nerwowych,co ludzi po nocach budzą. Życienie jest:^ wartetego, żeby sobie nim nerwyszarpać. 237 Chyba że cudze mówi Marcin cicho. Masz rację, bracie. Chyba że cudze. Zasnął? Tak. A może, może, nianiu, on tak jakoś leży. Powiedziałam ci, żebyś poszła do drugiego pokoju. Dzieciak śpii chwała Bogu, żeśpia ty mi tu wciąż jęczysz. Agnieszkabierze Teresę za rękę Niech pani posiedzi ze mną. Ta noc się chyba nigdy nie skończy. I dla mnieta nocjest bardzo długa. Dziękuję pani, że mogęją tutaj spędzić. Cieszę się, żejest pani ze mną. Chciałabym,żeby dużo ludzibyło ze mną. Ale nieszczęście jest bezludnąwyspą takto panipowiedziała? Tak. I Paulina wykrzyczałamnie za to Onajest szczęśliwa, że myśli inaczej. Dzwonek? Boże drogi dzwonek! woła Paulina. Nie, to telefon. Teresa biegnie do biurka. Halo! Słucham! Teresa? Tu Gdynia-Radio! Tadeusz! Nie dość, że cięzastępujęna dyżurze, tojeszcze w dodatku przez całą noc wciążpracuję dla ciebie. Dlamnie? Zobaczysz. Nic się nie martw, wszystkobędzie dobrze. Maszrozmowę z . Orkanem". Cześć! Jutro zadzwonię, żeby siędowiedzieć, jak się czuje Krzysztof. Dziękuję. Bardzo ci dziękuję. Halo, "Orkan"! Ma pan Gdańsk! Mapan Gdańsk, Proszęmówić! - Tu Marcin! Teresa? Tak, Marcin. Jestem. Słuchaj, po południu statek "OlafTrygwason" przywieziedla ciebie lekarstwo. Musisz czekać w porcie, żeby je zaraz odebrać. Naprawdę, Marcin? Po południu? Tak. Dowiedz się dokładnie, o którejwejdzie do Gdyni. 238 Ale jak. jakto załatwiłeś? Mniejsza o to. W każdymrazie kiedy przyjadę do Gdyni,pójdziemy do pewnego wspaniałego faceta, którymi wprawdziebardzo wymyślał, ale stracił całą noc, żeby Krzysztof dostał swojelekarstwo. Razem tam pójdziemy, dobrze? Tak, Marcin. I nie czujesz się już teraz sama? Odpowiedz! Nie. Jestem bardzodaleko, ale chcę, żebyś zawsze pamiętała. Mączka dotyka ramienia Marcina. Chief. Zaczyna się pana wachta, proszę na mostek. Już idę. Dobrze, jużidę. Pogoda się psujemówi Mączka w drodze na mostek. Jak barometr? Niewiem, jak barometr, ale starego wkościach łupie. Siedzi namostku, a zły,że gadać z nim nie można. Kapitan istotniejest w nie najlepszymhumorze. A, jest pan nareszcie. Dlaczego pan taki blady? Źle się panczuje? Nie, panie kapitanie. Nie spałemw nocy. To źle nocjest do spania. Zresztąmógł siępanprzespaćdo drugiej wachty. Niech pan trzyma kurs. Nie podoba mi siębarometr. Widocznośćpogarsza się z godziny na godzinę. Boję się,że złapienas tropikalnydeszcz. Psiakrew! Ze dwa razytylko udałomi się przejść tędy bez tego świństwa. No, ale ja na niego nie będęczekał. Może się zacząć równie dobrze zaraz,jak za pięć godzin. W każdym razie niech pan uważa. Tak, panie kapitanie. Będęu siebie w kabinie. Gdybyzaszła potrzeba, proszęmnie zawiadomić. Niech pan będzie spokojny. No, mieliśmy szczęście wzdycha Mączka, gdy zamykająsię drzwi za kapitanem. Myślałem, że będzie przez całą wachtęz nami siedział. Mączka, zajmijcie się swoją robotą. O, już mnie chiefobcina! Przedtem stary, a teraz chief. Gęby na tym naszymstatkunie ma do kogo otworzyć. Wojtysiakrozpacza wciąż zaPiratem, Paproć nie wie, co się w domu dzieje,mechanik Grudarodzi okazuje się, że mężczyzna też to może 239. robić, psychicznie doktor robi się w tym łóżku kwaśny jakcytryna, a literat zamknął się w swojej kabinie, wciąż pisze i drze nakawałki. Nie moglibyście jednak trochę pomilczeć,Mączka? Nie, chief, niemogę. To prowadźcie monolog wewnętrzny ja wam radzę. Statek na kursie! wola sternik. -Spytajcie radiotelegrafistę, co to jest' Halo! Radio! Co to za łajba przed nami? ,,David Copperfield". Idzie do Kobe. To ten sam mruczy Mączka, nie mogąc powstrzymać sięod komentarzycowszedł na nasze miejsce przy kei w Hongkongu. Psiakrew! Mamy do niego szczęście łazi za nami jak cień. Piętnaście stopni w prawo mówi Marcin. Jest, piętnaście w prawo powtarza sternik. O rany, chief, deszcz] Już się zaczyna ten cholerny deszcz'No, teraz płyniemy jak w grysikowej zupie. Gdzież on jest. tenzasmarkany ,,David Copperfield"? Gęsty, nieprzeniknionydeszcz otacza statek jak parawan. Dwadzieścia stopni w prawo! wota Marcin. Jest,dwadzieścia wprawo! Tak trzymać! Taktrzymać! To już trzydzieści pięć z kursu. a stary mówił. Mączka! Powiedziałem wam, żebyście przestali gadać! Ale stary kazał się zawołać, jakby co było. a tu przecieżjak w zupie. Ten cholerny ,,David Copperfield" przed nami. I dlatego schodzimy w prawo, żebygo minąć. Ale to już trzydzieści pięć stopni z kursu. chief,. Milczcie, Mączka! Milczcie! To jedyne, co możecie zrobić. Jazawołam kapitana, chief niech się chief nie gniewa stary idzie tędy chyba dwudziesty raz i zawsze w ten cholerny deszczsamstał na mostku. Ja.. ja.. Nie pozwalam wam, słyszycie? Niepozwalam! Niech mnie chief zabije, ale ja. starykazałsię zawołać. Mączka wypada na schody. Trzymaćtrzydzieści pięć w prawo? pyta sternik Trzymać, docholery! woła Marcin. Ale już dudniąschody pod krokami kapitana. 240 Co się tu dzieje? Kto panukazał schodzić z kursu? Statek przed nami. Ale żeby go minąć, niemusi pan schodzić trzydzieści pięćstopni! wybuchakapitan. Gęsi pan zagania? Na prawomapan mieliznę. Ster w lewo na burt! Lewonaburt! Panie kapitanie mówi Marcin cicho Czy wie pan, co by pan zrobił? Za dziesięć minut siedzielibyśmy na mieliźnie! Cosię z panem dzieje? Na mostku trzeba byćprzytomnym! Statek! Panie kapitanie,statek! woła Mączka i mijamy go burta w burtę i jeszczesięmożemy ukłonićfacetom, a pan nas chciał wpakować namieliznę. Proszę mniezrozumieć, chciałem. Nie wiem, co pan chciał- Wiem tylko, coby pan zrobił,gdybym w ostatniej chwilinie wpadł na mostek. Okazuje się jednak,że stary człowiekz doświadczeniem przydajesię jeszcze do czegośna statku. Panie kapitanie. Czy pan chociaż wie, co to znaczy wpakować statek namieliznę? Takjest, panie kapitanie. Poniosę wszelkie konsekwencje. Pan wie, gdzie ja mam pana konsekwencje? Mączka! Sternik! mówi kapitan,nieodwracając głowy ku marynarzom. Tak, panie kapitanie! Ta historia w ogóle się niezdarzyła! Żeby mi słowao tymprzedzałogą. Tak,panie kapitanie! Gralewiczmoże jest pies, ale nie jest świnia niech pan tosobie zapamięta! Kapitan milczy przez chwilę, a potemkładziedłoń naramieniu Marcina. A teraz co się z panem dzieje? Dlaczegopannie spał w nocy? Czy coś się stało? Miałem. osobiste zmartwienie. To się przychodzi do swego kapitana i się mówi. Panie kapitanie wota Mączka. Dym! Dym z aparatu! Kapitan odwraca się gwałtownie. Marcinrzuca się doaparatu. Gdzie? Gdzie się pali? Druga! Płonie druga ładownia! 241. ,, Władysław Orkan" stoi na redzie w Hongkongu. Wszyscy. cała załoga nawet kapitan bez obawy o utratę prestiżu rozbierają się do minimum. Powietrze jest lepkie odwilgoci. Kto niema służby, nie wyłazi spodprysznicu. Kapitan wzywa Marcina. Kiedy możemyspodziewaćsię pilota? Za godzinę. Czy zawiadomił pan agenta, że musimy ogłosić awarięwspólną i zostawić wHongkongu te przeklęte makuchy? Stateknam spłonie przez toświństwo Nie zawiadomiłem, paniekapitanie odpowiada Marcinspokojnie. Nie? Dlaczego? Bo wydaje mi się,że jesteśmy w stanie uratować ładunekbez ogłaszaniaawarii. Tobyłaby strata sięgająca kilku milionów. Ale pokryje ją razem z nami właściciel ładunku. Jeśli zaśzmarnujemy statek dla tych kretyńskich makuchów. Nie zmarnujemy. Przy odpowiednim przewietrzaniu ładowni i niedopuszczaniu do zagrzania się ładunku. Jeśli nie zmarnujemy statku, tozmarnujemyludzi. Co jestz Wojtysiakiem? Uległ poparzeniu. Ale pracuje nadal. Proszę natychmiast odesłać go do doktora. Prawda! Doktor też chory. Do diabła! Zanim skończymy rejs, będąnastatku same kaleki. Doktor wykonujeswoje obowiązki. Pan Bilski mu pomagaMarcin uśmiecha sięlekko. Przy okazji przechodzi kurspierwszej pomocy. Wreszcie ma jakieś pożyteczne zajęcie. On też tak twierdzi, panie kapitanie Czy oprócz Wojtysiaka ktoś jeszcze uległ poparzeniu? Tak. Trzechludzi z załogipokładowej. I pan! Todrobnostka,panie kapitanie- Zagoi się. Do wesela się zagoi tak się to u nas mówi, prawda? Alenie jesteśmy w przedszkolu, tylko na morzu i ja odpowiadam zastatek. Jeśli-stracę pierwszego oficera. Ależ to nic poważnego. Ja teraz mówię! Wiem, żepan to robi, żeby wzmóc wysiłek załogi. Nie, nie dlatego. Powiedzmy. nie tylko dlatego. Aleto ma swoje znaczenieipan o tym dobrze wie. Jest jednak jakaś gradacja ważności,o której młodziniekiedy zapominają. Panie kapitanie. Ja teraz mówię! Jeśli pan nawet konieczniechce zginąćza temakuchy, to na szczęście ja tu jestem, żeby na to nie pozwolić. Sampan przyzna,że ostatnio stan pana nerwów. Marcin niespodziewanie się rozpromienia. Z nerwami już w porządku,panie kapitanieKapitan klepie go po plecach. Już? Już w porządku? Że też ten Neptun nie podarujemiani jednego rejsu bez tego rodzaju sensacji. I już sądziłem, Marcin,że pan jedenim się oprze. Komu? Babom! Babom przecieżo nich mówię. Nie, panie kapitanie. Marcin poważnieje. Tu chodziło o dziecko. O ciężko chore dziecko. Pana dziecko? kapitan przygląda mu się uważnie. Nie, niemoje. Przepraszam. Mam nadzieję, że już wszystko dobrze? Przypuszczam,że tak. Miałem wczoraj już bardzo pocieszające wiadomości. No więc widzi pan,że nie warto ginąć dla makuchów,skoro wszystko inne tak dobrzesię układa. Wyładujemy jew Hongkongui po kłopocie. Agent niech nanie dmucha. Zawszemi wpakują coś takiegona kark, żeby tylko nie było chwili spokoju. Wydaje mi się jednak, panie kapitanie, żemoglibyśmydowieźć ten ładunek namiejsce. Do diabłaz tym! Panu się wydaje! Panusię wydaje także,żeja zbyt beztrosko odnoszę się do tej sprawy. Wystarczy, jeślipowiem, że to jest dopiero piątaawaria wspólna w całejmojejkarierze. Długo zastanawiałem sięnadkażdą, zanim zdecydowałem się kapitulować. Długo! i tylko wtedy, jeśli naprawdę nie byłoinnego ratunku. Itego ratunku teraz też nie widzę. Paniekapitanie, ładunekmożna uratować. 243. Nie należy pan do najprzyjemniejszych podwładnych. Zdaje się, że dawałem to już panu do zrozumienia? Jeśli mi sięzdarzająchwile załamań w stosunku do pana, to niech pan to złożyna karb mojej słabości, a nie tego, że pan ma rację. Tak jest, panie kapitanie Marcin niespuszcza spojrzenia. Więc uważa pan,że możemy te cholerne makuchywieźćdalej? Nie tylko ja, cała załoga tak uważa. Aha, więcprzekonałpan jużcałązałogę. Pięknie! Na ogółbunty przeciwko kapitanowi wyglądały nieco inaczeji innemiałypowody, Ano czasy się zmieniają-Czy zdajecie sobie sprawę, żepchamy się wciąż w tropik, że sytuacja będzie coraz trudniejsza? Wszystko wzięliśmy poduwagę. Załoga szyje rekinyz płótna żaglowego, żebydoprowadzać powietrze do ładowni. Tlące się partie ładunku będziemy wyjmować na pokład. I wszystko to przy pięćdziesięciu stopniach Celsjusza? Jesteśmy oswojeni z warunkami rejsów dalekowschodnich. Widzę, że nie ma nawas rady. Ale Jaszaleństwulubięspojrzećw oczy. Niech pan zwoła zebranie do świetlicy. I takczekamy napilota. Czy pan mi nie wierzy, panie kapitanie? Aież wierzę panu, jak samemuświętemu Piotrowi. Wolęjednak pewne rzeczy przeprowadzać jak najbardziej formalnieipansię jeszcze nieraz przekona, że to masens. Chorzy niechprzyjdą także. Czy i doktor Danielewicz? Nie, doktoraniech pan nie rusza! Statek kalek, u diabła,i wy chcecie jeszcze. Zaraz będzie załoga w świetlicy. Proszę mi dać znać,kiedy wszyscy się zbiorą kapitanrusza do łazienki,ale zatrzymuje się zaraz. Marcin? Tak, panie kapitanie. Niech pan jeszcze pozwoli na chwilę. Słucham. Chcę, żeby mnie pan zrozumiał. Ja odpowiadam nie tylkoza statek, ale i zaludzi. Oni łatwo ulegają różnego rodzajufascynacjom. Obcowaniez żywiołem czyniczłowieka dzieckiem. 244 i;.Tak właśnie jest z nimi- Jeśli się tytko umie do nich podejść, można wszystko osiągnąć. Pan to osiągnął i dlatego czuję się zmuszonyprosićpana,żeby był pan rozsądny. To są przeważnie ludzieobarczeni rodzinami. Ich życie nie należy tylko do nich, tak jakpana. Niech pannie bierze mi tego za złe. Wydaje mi się, że panotym zapomniał. Na nich ktoś czeka myślęo tym, ilekroćmampodjąć jakąś ważną decyzję. Niech pan też zawsze starasię otymmyśleć uczynito pana tak ostrożnym i czujnym, jakby ipanuzawierzyłktoś całe swoje istnienie. Czy ma pan domnie żal, żeo tym mówię? Marcin patrzy kapitanowi prostow oczy. Nie, panie kapitanie, nie. Dziękuję. Pisz! Tylko ładnie i wyraźnie. Serdeczne pozdrowieniazasyła Krzysztof Włóżku nie mogę ładnie pisać. Usiądę przy biurku tatusia. Nie wolno ci jeszcze wstawać, pan doktor nie pozwolił. Pisz! Jak to było,bo zapomniałem? Teresa dyktuje: Serdeczne pozdrowienia. ...deczne. powtarza Krzysztof pisząc. A dlaczego jamam tak pisać do panaMarcina? Mamusia ci to kiedyś wytłumaczy Marcin był bardzodobry dla ciebie, kiedy byłeś chory. Krzysztof patrzy na matkę nieufnie. Czy on tu był? Nie, jegotu niema,on jest bardzo dalekostąd. Czy można być dobrym, jaksię Jest daleko? Pewnie żemożna. Na przykład pan Antoni jest też bardzodaleko i przysłałniani paczkę. Dlaczego nianiatak dhigo nie przychodzi? Poszła właśnie na pocztępo paczkę. Pani Agnieszkaprzyniosła zawiadomienie, które listonosz zostawił w Oliwiei niania musiała się sama zgłosić w okienku. Widzisz! Niania jużprzypuszczała Bóg wie co nawet że pan Antonio niej zapomniał. a tu tymczasem pan Antoni przysyła paczkę. Dlaczego powiedziałaś widzisz? Jak to widzisz? 245. No tak powiedziałaś. Teresa rumieni się i zła jest o to na siebie, Nie czepiaj się słów. Pisz! Już piszę . deczne. A ty wiesz, gdzie on jest? Wiem, oczywiście. Ja gowidziałem mówiKrzysztof nagle. Gdzie? Na statku. Onpopłynął razem z tatusiem. Tak, on popłynąłrazem z tatusiem. I ponieważ tatuś byłchory, on przysłał dla ciebie lekarstwo. Czy tatuś jest bardzo chory? Nie. Pisz! ...pozdrowienia. Kiedy tylko niania przyjdzie,pójdę nadać kartkę. I zaraz wrócisz? Nie, muszę pojechać do Orłowa. Wiesz, do tych dwóchpań, które tu kiedyśu nas były. Te, copożyczyły pieniądze? woła Krzysztof. Nianiamiała rację, żeby nie pożyczać. Krzysiu! Wiesz, że mamusia nie lubi,jak ty tak mówisz. Ludziomtrzeba zawsze przyjść z pomocą,jeśli jej potrzebują. Ale jak ci nie oddadzą, to lepiej niani nie mów. Ja cię proszę,napisz wreszcie tę kartkęi podpisz tutaj; zasyła Krzysztof. A można się na tej kartce dopisać do tatusia? Do tatusia? powtarza Teresa zaskoczona. Nie dotatusia napisz osobną kartkę. Aledlaczego, kiedy można na jednej. Na jednej nie można. Teresa sama dziwi się ostrościswego głosu. A terazpisz adres:Pan Marcin Jaś Singapur,pisz Singapoore. Co to jest Singapoore? Tojest port, w którym twoja kartka będzie czekać nastatek Marcina. I tatusia. Tak i tatusiatakże. ...Singapoore. Tam są Murzyni? Nie, tam nie ma Murzynów. Ludzie są tacy sami jak my? 246 Wszyscy ludziesą tacy sami jak my. Tylko wyglądająinaczej. Ci w Singapurze mają czarne włosy, czarneoczy i trochęciemniejszą niż my cerę. Dzieci też? Też I my się o nich będziemy uczyćna geografii? Tak. A onio nas? Aoni owas. I napewno sątakże bardzo ciekawi, jakwyglądacie. Ato heca? Krzysiu mówi Teresa nagle nie mów-. nie mówniani,że jadędo tychpań do Orłowa. Bo co? No, nie mów. Niemożesz raz zrobić coś dla mamusi? Krzysztof jestpełen zrozumienia. ,, Dobrze, nie powiem- Nie bój się, nic nie powiem. Fela staje na progu pokoju. Ktowyłączył radio? Wiesz dobrze, że ja. Nikogo innegoniema w domu. I dlaczego mama tozrobiła? Bo już wytrzymać tego nie mogę. Tych podrygasów byśtylko słuchała, aż uszy puchną' To niech sobie mama watązatka! pela podchodzi do. aparatu i już znowu Louis Armstrong zachłystuje się melodiąA. z "Opery za trzy grosze". [ Zamknijradio! 1Tylko mech mama nie krzyczy. ^ Mówię ci, zamknijradio! ;Czy mama sobie wyobraża, że wciąż będzie tak, jak mama":' chce? Już dosyćtego! Ja też tu mieszkam! ;, Wiem, że tu mieszkasz, wiem. Ani na minutęo tym: zapomnieć nie mogę- Boże, co ten Witalis. ^ O, już znowumama zaczyna tęswoją starą śpiewkę. Ajak^ samochodem mamę woziłam to było dobrze! ^ Głowę mi zawóciłas tym samochodem. Zupełnie mi głowę. ^" zawróciłaś. Ateraz Witalis wrócii co. , Co jamu powiem? HJa mu powiem, jak mama się boi. Wychowała mama syna 247. po to, żeby się go bać. Ja takiej miłościnie uznaję, kicham na takąmiłość, rozumie mama? Niech on mi tylko powie chociaż słowo. Samochód! Wielka historia! Przed ślubem to mi nie wiem coobiecywał. A co on ci obiecywał? Kiedy był na to czas? Tak gopotrafiłaś skołować. Ja go skołowałam? Ja? Adlaczego mama nie pomyśli, że toon mnie? Tego mama niepomyśli? Wyłącz radio! Fela przekręca wyłącznik. Ach, do diabla dom starców! Pozwoliłam sięzamknąćw domu starców' A co Witalis ze mną zrobił, o tym mamusia nie myśli. Co on z tobą zrobił? Źle ci? Felabierze się pod boki. Wspaniale! Mam dom, w którymmi nawet radia otworzyćnie wolno, samochód bez benzyny i czarujące towarzystwomamy. O czym jeszcze można marzyć? Może byś poszła się trochę przejść? Tylespokoju, kiedy cięw domu nie ma. Tak, ale mama wciąż na zegarek patrzy i pilnuje, kiedywracam. Bo się włóczysz po nocach. Nie włóczę się na to jedno mogę dać mamie swojeuroczyste słowo honoru. Jestem zawsze w tym samym miejscu ijeślimama chce adres i numer telefonu służę. Adres? I numer telefonu? powtarza starsza pani. Tak, Witalisowi też podam, jak wróci. Więcnie włóczę się,niech mama sobie to zapamięta! Jaki jest ten adres? Aha,wzięło mamę! Nieraz sięzastanawiałam,dlaczegomama jest tak ciekawa wszystkiego, co mnie dotyczy. I wie mama,do czego doszłam? Że tojest w gruncierzeczy zazdrość, a nienienawiść! Tysobie tylko nie pozwalaj za dużo! Mówię, jak jest mama samato czuje. Mamy wygodne,ustabilizowane życie zaczyna się wydawaćstarym rozdeptanymkapciem, który owszem nigdzie nie uwiera, ale jest diabelniepaskudny i na pewno nie ma się z niego żadnej przyjemności Moja droga! 248 No więc ten adres to: "Bursztynowa", moje dawne miejscepracy, jeśli mama chce wiedzieć. Od razu byłam tego pewna, jak się tylko przekonałam, żenie pracowałaś wsądzie Więc sprawdzałato mama? Przekonuję się coraz bardziej,że zmarnowała się mamaz tymiPaprociami-Z ojcem i synem! Mając takiezdolności mogła mama zajść wysoko! I coty tam robisz wtej "Bursztynowej"? Czy toprzynajmniej jakiś porządny lokal? Bardzo porządny! Wystarczy mamie wiedzieć, że tampoznałam mamy ukochanego syna. Do byle jakiegolokalu pankucharz Paproć nie uczęszcza. I co tam robisz? Dowiem się tego wreszcie? Nic nie robię. Siedzę i czekam, żeby mojej następczyniw barze powinęła się noga. Żeby na manku jąkropnęli albo naczym innym. Wtedy ja wskoczę na jej miejsce. O czym ty mówisz? Aco mama myśli? Że ja tubędę wieczoramisiedzieći patrzeć się na mamę? Pieniędzy nanic nie mam, Witaliswszystkow garści ściskaco to za życie? Grób rodzinny! Grób? A co? Mama tu się świetnie bawi? Tylko mnie już nie mieszaj do tych swoich. Jakbym mamę tam raz zabrała, toby mama zobaczyła! Przynajmniejby mama może zrozumiała, dlaczego ja wolę być tamniżtutaj. Ruch, gwar, ludziedużo ludzi! Młodych, wesołych,tańczących, nie myślących o tym, że trzeba składać na życiepozagrobowe, tylkoże mająjeden dzień. Jeden najszczęśliwszydzień doprzeżycia. Fela,bój się Boga, co ty gadasz. I jeszcze jedno to, co jest dla mnie najważniejsze wszyscy mnie tamlubią! Czekają na mnie! Kiedy wchodzę, od razusłyszę: Felunia! NaszaFelunia do nas przyszła! Podobam im się! Nikt mnie nie krytykuje, że jestem taka czy siaka mogę robić, cochcę, i wszyscy są tym zachwyceni. Nawet jak okiestrze powiem, coma zagrać to gra! A mama minawet radia nie pozwalaotworzyć. No więc otwórzsobie,otwórz, jeśli chcesz. A,terazto już nie chcę. Wielka łaska! Nie masz się o cozaraz obrażać. 249. Ja się wcale nie obrażam tylko wychodzę. Dokąd? Przecież powiedziałam dokąd. Co dnia masz zamiar spędzać noce poza domem? ChociażprzedFranką miałabyśtrochę wstydu. Jej już nic nie zaszkodzi, niech mama będzie spokojna. Zamiast mną,powinna się mama więcej nią interesować. Bo tennajmłodszy od kapitanowej towygląda na małego drania. Felaparska cichym śmieszkiem. On nawet domnie się dobierał. Jak to. Jakto dobierał się? Co jamamie całą teorię od podstaw będę wykładać. NoJapryskam. Mówię ci, zostań w domu! Ale! Nie zamarynuje mnie tu mama! Zostań! Ja ci nie pozwałam nigdzie iść! Znowumamakrzyczy? Już raz powiedziałam, żebymama namnie nie krzyczała. Jaksię Witalis będziedrugi razżenił,to mumama znajdzie taką idiotkę, która pozwoli krzyczeć nasiebie. A co ty masz zamiar kark gdzieś skręcić? Nie wiem, może skręcę wszystko lepsze, jak to gnicietutaj". Dobranoc! Spędzi mama uroczy wieczór bezemnie. Ani misię waż wychodzić z domu! Dobranoc,ukochana mamusiu! Fela jest już w drzwiach wystrojona, młoda, śliczna. A niech mimamatylko łańcucha niezakłada, bo drzwi rozwalę! Owszystkim napiszę WitaUsowi, o wszystkim! Niech mamapisze, papier cierpliwy! wołaFela otwierając drzwi. Ale zarazcofa się. Przepraszam pani donas? Tak. Dobry wieczór' szepcze Teresa zmieszana. Ach, pani Danielewiczowa! Nie poznałam pani. Dzwoniłam, ale nikt nie otwierał. Mała wymiana zdań wrodzinie nie słyszałyśmy. Proszę,niechpani wejdzie! A jednak zdecydowałaś się zostać! woła mama Paprociowaz głębi mieszkania. Pani Danielewiczowa przyszła, mamo. PaniTeresa? Starsza pani ukazujesię na progu. Pro.. prosimyco zaniespodzianka. 250 Teresa zdaje sobie sprawę, że nie Jest najbardziejpożądanymgościem Jatylko na chwileczkę. Ależ proszę, niech pani usiądzie! Dziękuję Teresa nie zagłębia się w fotel. Piękny wieczór, prawda? Fela wyjmuje papierosy. Wszyscy przepowiadali, że dopierowewrześniu będzie trochępogody. Tak, właśnie i sprawdziło się. Mama Paprociowa kiwa głową. Bo Jesień u nas nigdy nie zawodzi pamiętam, jak przedpierwszą wojną w październiku chodziliśmy jeszcze się kąpać. Jaznam takich, co i terazkąpią sięnawet w zimie. Tak, owszem, są tacy potakujeTeresa. Ale to już ryzyko. Można się nabawić ciężkiej choroby. Chybaże kto zahartowany. No tak,zahartowanym trzebabyć! Ale przy naszym trybieżycia. Teresa usiłuje wtrącić w ten dialog gospodyń swoją sprawę. : Aleludzie teraz bardzo. bardzo chorują. Zwłaszczadzieci. Mój Krzysztof. Alesłyszałam, że i pan doktor chory przerywa jejmama. Pisał Witalis. To straszny wypadek! Teresa blednie. Wypadek? O czym pani mówi? Otych nogach pana doktora. To straszne,leżećtyle czasuw gipsieijeszcze na statku. i Aleja nic nie wiem. Pani nie wie? ,' Rozmawiałam ze statkiem, ale powiedzianomi,że leży,bo. zaziębiony. Mama się niepotrzebnie wygadała. ; Jak toniepotrzebnie? Czy żona nie powinna wiedzieć? ': Będzie tylko się pani martwić. Fela patrzy nateściowązwyrzutem. Jaki to był wypadek? pyta cichoTeresa. :W Hongkongu pan doktor śpieszył się na statek, bo^ jakoś długo zabawił na mieście. --i samochód,panisobie może wyobrazić, jaki tam w Hongkongu ruch- Chcieli go na miejscu 251. zatrzymać w szpitalu, ale pan doktor kazał się przywieźć karetką nastatek i tak długo prosił kapitana, żeby go zabrał. Co mama opowiada? Właśniekapitan nie chciał gozabrać,dopiero pierwszy zdecydował,że go wzięli nastatek. Pierwszy? Tak pisał Witalis,Niech się pani nie martwi, zanim rejs sięskończy, wszystko będzie w porządku. Ależe pani nic nie wiedziała? dziwi sięstarsza pani. To i lepiej przynajmniej miała panikilka dni bezzmartwienia. Ale Krzysztof. równocześnie Krzysztof był tak chory. I Krzysztof także? Boże święty, a to się do państwaprzyczepiło. Dwiechoroby naraz! Ale teraz już lepiej,jużwłaściwie jest po wszystkim. Muszętylko dobrze go odżywiać i dlatego. przyszłam,żeby chociażz tysiąc złotych mogły mi panie oddać. Hm, z tysiąc złotych doprawdy, bardzoprzykro. Niechmama odrazu powie, że nie mamy ani grosza. Jeszcze nigdy w życiu nie byłamtak bez forsy. Gdyby Paproćtak jejwgarści nie ściskał. Moja droga! Aleja muszę mieć teraz trochę pieniędzy, wykosztowałamsię podczas choroby. Wprawdzie lekarstwo nic mnie nie kosztowało, ale zawsze. Pewno, jak kto w domu chory,ja to rozumiem. Felarozkłada ręce. Ale u nas bryndza! Może by pani u kapitanowejpożyczyła? U kapitanowej? Jakże bym śmiała? Pożyczyć to ja bymmogła u naszej Pauliny, ale mąż się gniewa, kiedy u niej pożyczam. Myślałam,że może panie będą mogły. Ach, drogapani TeresoPaprociowa blednie iczerwieniejena przemian trudno będzie pani to zrozumieć, ale niemożemy! Paniwspomniała, że mogłaby u kogoś pożyczyć mówiFela zbłyskiem woczach. U Pauliny to dawna nianiaKrzysztofa i moja. Aczy ona nie mogłaby. na procent, na uczciwy procent! Paprociowa uderza ręką w stół. Nie pozwalam ci już robić długów! Słyszysz? Nie pozwalam! Witalis ciężko w morzu pracuje na każdy grosz. 252 A Teresa podnosi się pośpiesznie. To japrzepraszam bardzo. -już pójdę,. proszę mi nie braćtego za złe. Dobranoc! Kapitan opuszcza świetlicęnie przestającburczeć pod nosem: Statekwańatów. Nic innego nie mogę powiedzieć tylkostatek wariatów! Dopiero w kabinie kapitana Marcin odważa siępowiedzieć: Panie kapitanie,cała załoga twierdzi, że pan na pewno Jesttego samego zdania, co oni. Kapitan patrzy na niego przez chwilę bez słowa, a potemwybucha: Pewnieże jestem tego samego zdania! Oczywiście! Ale czymnie sięwolnodo tegoprzyznać? Niech tylkokomu się costanie kto winien? Kapitan! Bo zmusił załogę i tak dalej. Już mnie niktnienabierze na takie rzeczy. Powiedziałem panu, co trzeba sobiepowtarzać, zanim się podejmie decyzję w podobnym wypadku. Ktoś na nich czeka,na tych ludzi, za których jesteśmy odpowiedzialni. Tak, ktoś na nich czeka. powtarzaMarcin wzamyśleniu, alezaraz się otrząsa z refleksji. Panie kapitanie, mamyprzed sobą sprawy bliższe. Czy wie pan, ktoczeka na nas w Hongkongu? Dostałem przed chwiląwiadomość. Któż to taki, u diabla? Ma pan taką tajemniczą minę. Panna Czeczotko! obwieszcza Marcin uroczyście. Kto? Kapitan nie wierzy własnym uszom. Panna Barbara Czeczotko! I niesama z ojcem! Przecież dopiero co ją zabrał z naszego statku! A teraz oboje jadą do Polski. Mam ichna liście pasażerów. Widzę, żenasz biedny doktor sięjej nie pozbędzie. Będziego przynajmniej miał kto pielęgnować. Ale to nie do wiaryprzecież jechała do ojca do Australii. Prawdę powiedziawszy, to onaod pierwszego spojrzenia wydawałami się postrzelona. A takmi pan kapitan reklamował te przędzalnie i stadaowiec, a teraz miałbym teściana karku, a owiec ani śladu. Chyba ich wszystkich nie wyrżnął przez taki krótki czas. Miejmy nadzieję. Ale tonie koniec niespodzianek. Pozarodziną Czeczotków ktoś jeszcze czeka na kei wHongkongu. 253. No, niech już pan przestanie z tymi zagadkami! Skąd ja tomogę wiedzieć? Pirat! Tym razem strzał jest jeszczemocniejszy- Kapitan czerwienieje Co mi pan tu za głupstwa opowiada? PrzecieżzostałwKobe. Marcin zachowuje spokój. A teraz czeka na nas w Hongkongu. Tak donosi naszagentAle przecież cudów me ma. Cuda są dziełem ludzi. Pirat oczywiście zostałw Kobe, alespóźniwszy się na statek usiadł na kei i zaczął wyćwniebogłosy. Ponieważ robotnicy portowi pamiętali, że przytym nabrzeżu stałpolski statek, zawiadomili o tym naszego agenta w Kobe. Tenniewiele myśląc, wsadził Pirata na najbliższy frachtowiec, któryprzybył do Hongkonguwcześniej od nas A niech go wszyscy diabli! Wojtysiak pewnie szaleje z radościNietylko z radości, panie kapitanie, ze strachu także. Dlaczego ze strachu? Bo podróż Pirata kosztowała trzydzieści pięćdolarów,Agent oczywiście będzie chciał to ściągnąć ze statku,a ochmistrzprzysięga się, że nie chce iść do kryminału i nie da ani centa. Słusznie. Nie ma prawa. No więc Wojtysiak szaleje nie ma tylu pieniędzy, kłócisię z Paprociem i Mączką, bo to oni podobno zgubilimu psaw Kobe. Postanowiliśmy więc zrobićna statku zbiórkę. Wszyscyprzecież są przywiązani do Pirata. Marcina urywa i patrzy nakapitana mewinnieKapitan wytrzymuje przez chwilę to spojrzenie, potem zaczyna przekładać nerwowo papieryna biurku. To właściwie skandal, żeby za psa tyle pieniędzy. -. Skandal! Aha, no i pan oczywiście najpierwdo mnie. Sam myślałemnieraz o tym, że gdybymzgodził się poczekać trochę na niegow Kobe. A, niech to wszyscy diabli! Spojrzećniemogłem na tęsmutną gębę Wojtysiaka. Więc ma pan tu ode mnie. Ale przedzałogą ani słowa! Że w ogóle dałem i ile. Mieliby prawo uważaćmnie za kompletnego idiotę! 254 Alarm! Alarm! Cała załoga do drugiej ładowni! Całazałoga dodrugiej ładowni! Alarm! Alarm! Cała załoga. wołają głośniki nastatku. Przezpokłady ikorytarze przewala się dudnienie wielu nóg. Wszyscy, którzy nie mająshiżby albo mogą bez szkody dla statkuzostawić swoje stanowiska, biegną do drugiej ładowni. Jeszczejakieś pojedyncze kroki, jeszczei jeszcze i oto statek zalegapozorna, groźna cisza. W głębi, za stalową ścianą ładowni rozgrywa się dramat,dramat,w którym on niebierze udziału. Doktor Danielewicz przymykaoczy. Uczucie bezsilności jestrównocześnie upokorzeniem. Sufit nad głową umilkł, już nikt niebiegnie, wszyscy są w ładowni. Doktor stara się wyłowić coś z ciszy,która go zewsząd osacza i trzyma jakw klatce. Ale z głębi statku niedochodziżaden odgłostylko równy, spokojny rytm maszyny,uderzenia zdrowego, silnego serca statku. Cichouchylają się drzwi. Basta podchodzi na palcach do łóżka ^ chorego. Adasiu, śpisz? Doktor powoli podnosi powieki. Jak ja mogę spać, kiedy tam znowu się zaczyna. Znowu! mówi dziewczyna cicho. To już dwa tygodnie, dwa tygodnie, odkiedy wyszliśmyz Hongkongu! Wydawało się, że wszelkie niebezpieczeństwo zażegnane, a tymczasem. Upał! Upal wszystkiemuwinien! Makuchy: zagrzewają się bardzo łatwo w tej temperaturze. 'i A niemożemy ich po prostu wyrzucić w morze? \ To byłaby ostateczność, do której właśnie nie można i: dopuścić. : Albo wyładować w jakimśporcie? Najbliższy naszport to Aden. Idziemy wciąż przezOceanIndyjski, tysiące mil od brzegu. Dopieroteraz,kiedy leżę przykutydo łóżka,czuję tę olbrzymią przestrzeń. Na żaglowcach ludzie; dostawali tuzwykle szału. A i teraz niejednemu mało brakuje. :'Toprzez ten pożar. ^ Nie tylko dlatego. Poprzednim razem było to samo. Ludzie;, po prostu nie wytrzymują nerwowo. Upał, żadnej nadziei na cieni,', sty ląd i jeszcze to uczucie, że woda, przez którą płyniemy, jest też; ciepła. 255. Nie przesadzaj. Niewiem. czy jest ciepła, ale głowę daję, że każdy. ktoz pokładu patrzy w morze, myśli,że jest ciepła. Jak odgrzewanazupa. Gdyby nam teraz wysiadła lodownia. - Przestań -- gadasz głupstwa. Muszę czymkolwiek zająć myśli, żeby wciąż nie dręczyć siętym, że oni mnie potrzebują, a ja nie mogę im pomóc. Przecież usiłujesz wykonywać swoje obowiązki. Sama powiedziałaś:usiłujesz. Źle się wyraziłam. Chodzi mi o to, że robisz wszystko, cojest możliwe. Czy ostatnim razem, kiedybyli poparzeni, nicopatrzyłeś ich? Przy twojej pomocy. Bastapochylasię nad łóżkiem. A więc jednak dobrze, że tu jestem? Dobrze. Nareszcie to powiedziałeś! Czy poprawićci poduszkę? Nie, dziękuję. Wszystko w porządku. Znowu się zaczęło! Który to już raz? Od Hongkongu szósty. I znowu będzie się wydawało, że już koniec, że niebezpieczeństwojestnaprawdę zażegnane,dopóki z aparatu pożarowego na mostku nie zacznie się sączyć dym. Dym. Czy mi się wydaje,czy i tutaj czuć dym? Wydajeci się. Żeby tylko kapitan trzymał się od tego z daleka. Przyjegowysokim ciśnieniu. Nie wiem, czy dałbym radę, gdyby coś sięwydarzyło. Uspokój się, kapitanjest na mostku. Do ładowni pobiegłpierwszy. Marcin o niego boję się także. Nie myślio sobie, tenczłowiek zupełnie o sobie nie myśli! I stary Wojtysiakwydaje musię, że ma dwadzieścia lat. Paprociowi także zachciewa sięporzucaćkuchnię i szukać bohaterskich przygód. A ten Bliski jest przecieżgościem na naszym statku, kondycję ma taką, że powinien leżećw wacie, a nie pchać się do takich historii. Albo Mączka tenchłopak jest szalony. I Gruda, który powinien pamiętać, że musi, żema dla kogo się oszczędzać. Basia pochyla głowę. 256 O wszystkichsię boisz, ponieważ wciąż czujesz się wobecnich winny. Oczym ty mówisz? Czujesz się winny i obwiniasz także imnie. Za to, że jesteśprzykuty do łóżka właśnie teraz, kiedy potrzebują lekarza, że niemożesz być z nimiw ładowni,skoro nawet Paproć i pan Bilski. Basiu! Tak, wiemo tym. W gruncie rzeczy czujeszdo mnie żal, żetak trudno byłomi rozstać się z tobą wHongkongu. Doktor odwraca twarz do ściany. Nie mówmy o tym. Dlatego nieucieszyłeś się wcale, kiedy znowu zobaczyłeśmnie na statku. Ale cóżznowu? ':: A kto by cię pielęgnował? Przynajmniej z tego powinieneś^ być zadowolony. :^- Muszę przyznać uczciwie, żeniczego mi nie brakowało. ^ Marcin robił, co mógł. - Ale obarczać pierwszego oficera pielęgnacją chorych,^ jeszcze wtedy gdy na statku jest pożar tojuż chyba przesada. '"Zresztą nie wyobrażaj sobie tylko, że mój ojciec nie miał naprawdę : ochotyodwiedzieć kraju. po tylu latach. - Ależ oczywiście po tylu latach. ^Marzyło tym od dawna. Tylko po comiał tam jechać? Bo Sądził, że obydwie z mamą nie żyjemy. Napijesz siękompotu? ^ Nie, dziękuję. .I właściwie dlaczego miałabym wybierać inny statek na tę ^- podróż, jeśli ten już znałami jest. taki wygodny. Bardzo wygodny. Ojciec też tak uważa. wPrawdopodobnie dlatego, że ty jesteś tego zdania. , Nie powinieneś go uważać za pantoflarza. Piękne określenie dla szanownego papy! ^Czy myślisz, że pantoflarzem można być tylko w stosunku do żony? Jest to rodzaj uległości wobec każdej kobiety,którą się kocha. Albo której się boi. Dlaczego jesteś złośliwy? Ależ żartuję. 257. Ojciec jest po prostu we mnie zakochany. Doktor usiłuje żartować. Wcalemu się nie dziwię. Ojcostwo spadłona niego tak nagle, że nie może mi niczegoodmówić. Mianowicie czego? Ach, daj mi spokój! Nie można dzisiaj z tobą rozmawiać. Prowadzimy i tak dość beztroska rozmowę wobec tego, codzieje się na statku. Nie pozwalamci otym myśleć! Och, daj mi tego kompotu; Doktor unosisię nałokciu. Ciepły jakbarszcz. Poproszę Paprocia, żeby midał z lodówki, PrzecieżPaproć na pewnotakże jest w ładowni. Trudno. Możesz mieć domnie żal, że nie mogęwykrzesaćw sobie ani odrobinyzaangażowania w tę historię. Mężczyźni sązawszeskłonni do przesady w takich sprawach. Nie rozumiesz tego, Zapewniam cię. że okoliczności nie są ażtak- wzniosłe. abym się mogła nimi wzruszać. Okoliczności na pewno nie są wzniosłe płonie ładuneko dość, jeśli można się tak wyrazić, pospolitym przeznaczeniu. Alejeśli człowiek niemożesięzdobyć nasiłę charakteru wodniesieniudo spraw mniejszej" wagi, to czy można by się było po nim spodziewać zajęcia właściwej postawy wobec spraw wyższego rzędu? Nie lubię, kiedy przybierasz mentorski ton. To nie ma nic wspólnego z mentorstwem. Poprostuprzychodzi chwila, kiedy człowiek zaczyna siebie w pewien sposóbkontrolować i zastanawiaćsię nad pobudkami,które nim rządzą. Często jesteś skłonny do takich refleksji? Doktor znowu przymyka oczy. Tak. Choć muszę przyznać,że. od niedawna. Toprzykre, że akurat trafiłam na moment przełomowyw twoim charakterze. Kochanie, pomyślałbyktoś. To nieważne, co by ktoś pomyślał. Ważne, że tytego nigdy nie pomyślisz. Dobrze, że chociaż ojciec jest inny niżty, niżwy wszyscy. On nie ulega podobnym historiom. Nie wzrusza siętak łatwo i nie popada w refleksje. Inny rodzajmentalności, któ258 rej się nabywa, gdy tylko straci się kontakt z tymi waszymiurojeniami. Waszymi? Basiu! Och, przepraszam,sama już nie wiem, comówię. Alecieszę się. że kiedy wszyscy pobieglijak szaleni do ładowni, mójojciec leży sobie najspokojniejw swojej kabinie i czyta. W otwartych raptownie drzwiach staje panKazimierz. Włosyma rozwichrzone, nieprzytomne oczy. Panie doktorze! Paniedoktorze! Basta podbiega do niego. Jezus Maria! Co się stało? Ręka! Panie doktorze, ręka! Basiu! Szybko! Gaza i spirytus! Ale tobędzie. to będzie piekło! A teraz nie piecze? krzyczy Basta- Po co się pan tampchał? Przestańgadać, dobrze? Widzisz, że nie mogę się ruszyć. Gazę! Najpierwgazę. Tylko nie krzycz na mnie! Bilskiprzestaje na chwilę jęczeć. Jeśli państwo mają się przeze mnie kłócić. Niechpan nie mówi głupstw. Nożyczki! Gdzie masznożyczki? Przecież leżą koło ciebie. Rękę chyba możesz wyciągnąć. Ależpana dostało! Co się tam dzieje? Literatsyczy z bólu. Znowu! Znowu się zaczęło! Trzeba usuwać tlące sięmiejsca, żeby wszystko. nie zaczęło płonąć. Idiotyzm! Proszę cię,Basiu! Idiotyzm! Idiotyzm! Powiem to każdemu następnemu,który się tu zjawi. Tymczasempodaj spirytus! Piecze! Panie doktorze, piecze! Zarazprzestanie! Żeby tylko nie utworzyły się pęcherze. Ma pan piękny występ autorski, pogratulować! Prosiłem cię,Basiu. To przecież. nie takie ważne. Nieważne? A przedtem nosa pan z kabiny nie wytykał, taksię panu śpieszyło. 259. No tak, ale jeśli są sprawy ważniejsze. Nienawidzę! Nienawidzę was wszystkich! Bilski patrzy na nią z przerażeniem. Co się stało, pannoBasiu? Doktor uśmiecha się pobłażliwie. Basiapo prostuuważa, że powinno się cały ładunekwyrzucić za burtę. Ależ dlaczego, jeślimożna go uratować? Można. Od Hongkongu słyszę wciążto samo. Nie mówicieprzecieżo niczyminnym. Oszaleć można od tego gadania! Zapewniam cię, że nieszaleje się tak łatwo. Przed chwilą sam mówiłeś, żeludzie źle znoszą podróż przezOcean Indyjski. Nawetwtedy, kiedy nic złego na statku się niedzieje. Teraz też nic złego się niedzieje mówi Bilski, odwracającgłowę, żeby nie widzieć, co doktor robi z jego ręką. Po prostutrzeba walczyć o ładunek. A niech was diabli! Niech was wszyscy diabli! Uspokój się, Basiu! Czy tylko kapitan może kląć na tym statku? Ja mam dość'Nie wytrzymam tegodłużej! Ale cosię z panią dzieje,panno Basiu literat jest szczerzezmartwiony. Nie mogęzrozumieć. Ojciec pani tak wspaniale sięzachowuje. Kto? "- Pan Czeczotko! Razemz Marcinem prowadzi w ładownicałą akcję. Basia przełyka ślinę. Mój ojciec? Leżał w swojej kabinie. Ale pobiegł z nami, kiedy ogłoszono alarm. Przecieżpodczas wojny pływał na statkach handlowych i świetnie zna się natych sprawach. Mój ojciec pływał podczas wojny? - Prawda, jaja małoo nim wiem. Pan Czeczotkoświetnie panuje nad sytuacją. Bardzo sięcieszymy, że jest z nami, bo Marcin po ostatnim poparzeniu niedałbysam rady. Tylko dosyć późno szanowny papa zdecydował się włączyćdo akcji wtrąca doktor. Dopiero dzisiaj ujawnił swoje talenty. Widoczniebał się córki. 260 Widzisz, jaksię mnie boi! No bo teraz już niewytrzymał. Wzięło go! Żadna kobietanie zdoła zbyt długo powstrzymać mężczyzny,kiedy inni mężczyźniwalczą. Basiu, twoja klęska była nieunikniona. Daj mispokój! No,nie dąsaj się, chodź tutaj! I jak to było z tym innymrodzajem mentalnościi naszymi urojeniami? Pan Kazimierzniewie, o co chodzi? Aleja panu to wyjaśnię, kiedy będzie pan pisałksiążkę o tych dziwnych ludziach, których spotkał panna"Orkanie". Bilskiuważa, że już możespojrzeć na swojąrękę, którawygląda imponującow białym bandażu. Mam nadzieję, że zacznę ją pisać, że naprawdęzacznę jąpisać już na statku. Brawo! Zdawało mi się, że miałpanjakieś kłopoty. Tak. Miałem. Miałem zupełniezasadnicze opory. Rozumie pan, brak emocjonalnego stosunku do tematu,brak zaangażowania. Może źle, niezbytjasno się wyrażam wciąż nie wiedziałem, czy będzie mnie stać na to, żebym o tym pisał. I myślę,teraz myślę, że jednak tak. Doktor uśmiecha się serdecznie. Nie uwierzy pan, jak to nas ucieszy, wszystkich całązałogę. Alezałoga to chyba jeszcze niepełny komplet bohaterówpana książki. Jak to niepełny? Zapomina pan, że marynarz wbrew pozorom bardziej niż każdy inny człowiekzwiązanyjestuczuciowo z rodziną. Pan nie zdaje sobie sprawy, jak one nimirządzą, temałekobietkipozostawione o setki tysięcy mil stąd, widywane zaledwie przezkilka tygodni w roku- Zawsze mam uczucie, że one z nimi płyną, żeone tu są, żywe i obecne. Czy nie wydaje ci się, że przesadzasz? mówi Basta cierpko. Ale doktor tego nie słyszy. One tu są, czasem nawet bardziej realne niż wtedy, kiedy sąprzy nich. Przez długikorytarz szpitalny idzie rozglądając sięniepewniemamaPaprociowa. Na odgłos jej kroków siostrawychyla głowęz dyżurki. 261. Przepraszam, dostałam zawiadomienie, żeby zaraz stawićsię w szpitalu. Czy siostra nie wie, dlaczego mnie wezwano? Pani nazwisko? Paprociowa. Orłowo, Retmanów 7. Czy Felicja Paproć to pani krewna? To.. to moja synowa. Czy cośsię. stało? Bardzo mi przykro,alemuszępanią przygotować nanajgorsze. Pani synowa być może nie przeżyje tej nocy. Kręgosłup na to niema ratunku. Krę. kręgosłup? Ależ ona byłazdrowa, zdrowa jakryba! Do godziny pierwszejpo północy mówi siostra, zbytobyta znieszczęściem, aby każdym się wzruszać. Apotemwsiadła w samochód i chyba była trochęnietrzeźwa. Nie ma nicgorszego, jak nietrzeźwy człowiek za kierownicą. Dobrze, że samajechała. A są. samochód? Nie wie pani, co z samochodem? O samochód dowiesię pani na milicji. Na pewno roztrzaskany, jeśli ona. No, zobaczy pani sama. Paprociowa uderzaw lament: Skąd ona wzięła pieniądze nabenzynę? A mówiłam. prosiłam. Ciii. chorzy śpią! Niech pani da spokój teraz już nic niepomoże. Ona chciała zpanią rozmawiać, leży w separatce, chodźmy, zaprowadzę panią. Siostra bierze starszą paniąpod rękęi prowadzikorytarzem. Gdyby czegoś potrzebowała, to jabędęw przeciwległym końcu. W ciszy szpitalnej rozlega się naglewysoki kobiecykrzyk. O,tam, gdzie ta krzyczy! Boże, co za noc! Jedna rozbija się samochodem, a druga nie może urodzić od dziesięciugodzin, pewnie skończy się na cesarskim cięciu. Też tragedia,mążna morzu. Niby nic by nie pomógł, ale zawsze kobiecie byłobylżej. To tutaj! Niech pani wejdzie! Czegosię pani tak trzęsie, proszęsię opanować! Trudno, trzeba się z tym pogodzić straszny wypadek! Nam wszystkim byłożal, jak ją przywieźli taka ładna i młoda! Siostra otwiera drzwi iwpuszcza Paprociowądo środka. Starszapani stoi w drzwiach, nie mogąc zrobić kroku. Bo z głębipokoju spod białych bandażypatrzą na nią oczy. Niech mamusia podejdzie tu bliżej odzywa się Fela- Bardzo. bardzo mamusię przepraszam. 262 i Za co. za co ty mnie,moje dziecko, przepraszasz? Żeściągnęłam mamusię tu po nocy. za samochód. i za wszystko. Po co to wspominać teraz otakich rzeczach starsza panizbliża się do łóżkanie myśl o tym. Kiedyja. ja właśnie chciałam to mamusi powiedzieć. Czy. na dworze jeszcze ciemno? Ciemno. Bo nic nie widać przez te firanki. Niech mamusia jeodsłoni chciałabym widzieć. chciałabym widzieć, jakzacznie robić się jasno. Paprociowa pośpiesznie rozsuwa story. Do świtu jeszcze daleko. Daleko. Jaka ja byłam głupia, mamusiu, jaka głupia! Mojedziecko. Muszę to powiedzieć, muszę. Czy mamusia wie. czysiostra uprzedziła mamę, żeja. umrę? Feluniu, co ci przychodzi do głowy? Leż spokojnie. Zaraz zawołam siostrę i lekarza! Niech mamusia nikogo nie woła. Byli tu. Dwóch lekarzymnie badałoi jeden powiedział: szkoda! Myśleli, że jestem nieprzytomnai nie słyszę. A ja słyszałam: szkoda! powiedział. I stądwiem. Zawsze myślałam, że lepiej nie wiedzieć. Ale teraz myślęinaczej. Ma się chociaż trochę czasu. Feluniu. nie mów tyle, to na pewno cię męczy. Nie, dostałamzastrzyk. Nic nie czuję, nic mnie nie boli. tylko ruszyć się nie mogę. To przejdzie, moje dziecko,to przejdzie. Trochę czasu. odrobinę czasuszepcze Fela. Jeszczenie robi się jasno? Nie. Trochę czasu. Mamusia Witalisowi nic nie powie, prawda? Po co. miałabym mu mówić. Tylko samochód. przezsamochód się dowie. A niemogłaby mamusia mu powiedzieć, że jechałam. do kościoła? Jak to. do kościoła? ...że jechałam. żeby odwieźć mamusiępo. nieszporach. Przecież do kościoła od nas daleko powie mu tak mamusia? Powiem. Bardzo mi na tym zależy. Bo Witalis myślał, że ja jestem 263. inna. I gdybym miała trochę więcej czasu. jabym to wszystko naprawiła. Więcniech on niewie, że ja. Mamusia mu nic nie pisała? Nie- Mówiłam, że napiszę, ale nie napisałam. To dobrze. Fela uśmiecha się z wysiłkiem. Paprociowaodwraca głowę, nie możeznieść widoku tego uśmiechu wśród bandaży. Mamusia też się tylko wydaje gorsza, niż jestnaprawdę. ,Po co. poco myśmy takiebyły? Mojedziecko. Ale to ja jestem wszystkiemu winna. Dopiero gdy coś takiego się zdarzy. człowiek widzi całe swoje życie, jak w lustrze. - Feluniu,nie mów tyle! Ja będę siedzieć przy tobie. Możezaśniesz. Nie chcę zasnąć. Jużtak mało czasu. Prosiłam, żebymamusiaprzyszła, bo muszę wszystko. powiedzieć. Wie mama,co ja bym teraz chciała robić? Chciałabym byćw domu i gotować! Moje dziecko. Tak dobrze. byłoby tak dobrze, gdyby człowiek niepragnął za dużo. Od tego się zawszełamie kark. Paprociowa wybucha płaczem. Ja przecież tego nie powiedziałam. nie powiedziałamnaprawdę. Przepowiedziała mi mama- Ja wcale nie mam o to żalu, żemamusia mi to przepowiedziała. Jeszcze nie robi się jasno? Nie. Czy. czy ty maszjakichś krewnych nic nie wiemo tobie. Nie. Nie mam nikogo. Witalis. tylko Witalisowi niechmamusia powie. że bardzo mi przykro. zasamochód. Przestań wciąż myśleć o tym samochodzie. Trudno. Jakbygo nie było. I niechmamusia powie jeszcze, że ja nigdy. nigdy niespotkałam nikogo takiego jak on. żeby taki dobry. i żeby od razuchciał się żenić. Wie mama, jacy oni wszyscy są. I tylko jedenWitalis. on jeden. Powie mu mama? Tak. Wszystkomu powiem. Zupełnie nic nie czuję. I już nawszystkojest za późno. Zobaczysz, że wyzdrowiejesz. Zabiorę cię stąd i kiedy. kiedy Witalis wróci, będziesz już w domu. O tak! Tak! W domu! Jak za oknem, mamusiu? Jeszcze ciemno. 264 Powie mi mamusia, kiedy zacznie się robić jasno? Chociaż trochę. Ja chcę widzieć. Jamuszęto widzieć. Niechmamusia się tu zbliży szybko! Dlaczego. Dlaczego ty całujesz moje ręce, Felunia! Mojeręce? Fela! Popatrz na mnie, Fela! Odezwijsię, Feluniu! Odezwijsię! Ode. starsza pani wypada na korytarz ze strasznym krzykiem: Siostro! Siostro! Siostra wybiega z dyżurki. Ciii. Cały szpital mi pani obudzi! Byłapani przy niej to dobrze, żepani przy niej była. Ale ona,siostro. ona. niech siostra tam pójdzie. Siostra wskazuje na telefon. Zaraz mnie połącząze statkiem. Ta marynarzowa wreszcieurodziła dziecko. Muszę zawiadomić ojca, że ma syna! Wspaniałychłopakważy trzykilo! Telefon dzwoni, siostra szybko podnosi słuchawkę. Tak, tu Szpital Morski wRedłowie. Panizamawiała rozmowę z "Orkanem"? Tak, z "Orkanem". Proszęmówić! Jest "Orkan". Halo, "Orkan"! Halo,"Orkan"! Gdynia dla was! Rozmowa dla starszegomechanika Grudy! Tu szpital! Mówi pielęgniarka! Proszę pana, syn się panuurodził! Pana żona, Walentyna, czuje się dobrze! Kazała panupowiedzieć, że czujesię dobrze i że chłopak jest wspaniały! Halo! Halo! Pan mnie słyszy? Nieodpowiada pani? włącza się Gdynia-Radio. Nie. Może zemdlał. Z tymi młodymi ojcami nigdy nic niewiadomo-Niech pani poczeka. Halo! "Orkan". Słyszycie mnie? Słyszycie mnie? Paprociowa dotyka ramienia pielęgniarki. Mój syn jest teżna ,,Orkanie". Chce pani rozmawiać? Proszę. Nie. nie, nie chcę. Agnieszka! Jak się masz! Och, Andrzej! Agnieszka nie jest zachwycona spotkaniem. 265. Nie widziałem cię kopę lat' Co tu robisz na przystanku? Co można robić naprzystanku? Czekam na tramwaj. Dlatego się dziwię, myślałem wogóle, że to nie ty. A gdzieżsamochód i szanowny małżonek? Agnieszka odwracagłowę. Pojechałna zjazd do Mediolanu. Prawda, czytałemw gazetach. To po co się pytasz? Myślałem, żewspomnienia o drogim małżonku roztkliwiają cię, a nie złoszczą, Odczep się, dobrze? A fe! Czy towypada, żeby paniprofesorowa odzywała sięw ten sposób? Przestań się mną zajmować, bardzo cię proszę. Kiedy nie mogę. Bo wciąż mnie martwisz, Agnieszko. Naprzykład zmizerniałaś. Chude teraz w modzie. Czy smutne także? Andrzej, wciąż masz zamiar doprowadzać mnie do wściekłości? Jeszcze jeden dowódstałości charakteru. A tobiewciąż jestbardzo do twarzy, kiedy się złościsz. Widocznie dawno nie prawiłcinikt komplementów, bo się zarumieniłaś. Na jaki tramwajczekasz? Nadwójkę To jednak prawda, że mieszkasz w Oliwie. Dowiadywałeś się oto? Pewnie że się dowiadywałem. Po co? Przynajmniej chciałem wiedzieć, gdzie sięobracasz. Napolibudziecię nie widać. Przecież wakacje. Andrzej jest przyłapany. Tak, rzeczywiście. wakacje. Agnieszka po raz pierwszy się uśmiecha. Oj, Andrzej' Coś z tobą nie w porządku! Myślałem, żemaszzdawać jakieśegzaminy, przełożyłaśsobie na jesień. Przełożyłam, ale mam jeszcze czas. I będziesz zdawać? 266 Pewnie, żebędę. O co cichodzi? Onic, tak sobie myślałem. Za dużo myślisz, a zwłaszczana mój temat. Andrzej mówi cicho i bardzo miękko: Czy tomoja wina? Nie, nie twoja odpowiada równie cicho Agnieszkai woła nagle: Autobus! Pojadę autobusem! Ale onjuż rusza z przystanku, dogoniszgo? Pewnie żedogonię. Wskakują do autobusu w ostatniej chwili, gdy konduktorjuż woła: Odjazd! Nie stać przy drzwiach! Agnieszkazaróżowiona i zdyszana opiera się oramię Andrzeja. Zdążyliśmy! A już. już myślałam, że odjedzie nam sprzednosa. Widzisz, z twoimprofesorem nie mogłabyś urządzaćtakich biegów! Głowę daję, że się zasapuje pokilku szybszychkrokach. Agnieszka odsuwa się gwałtownie Nienawidzę cię, słyszysz? Nienawidzę cię! Ale za co? Zwracam ci tylko uwagę, żebyś go na nicpodobnego nie narażała. Ty lubisz biegać, a on. Przestań wreszciegadać! I dlaczego ty właściwie ze mnąJedziesz? Kto cię prosił? Chcę odprowadzić cię dodomu. Wcale sobie tegonie życzę. Nie będziesz taka sama. mówi Andrzej łagodnie. Skąd wiesz, że jestem sama? Tak trudno siętego domyślić? Do matki nie chodzisz,wiem, bo często cię tam szukałem, On wyjechał, jesteś zupełniesama. Agnieszkaznowu opiera się o ramię chłopca. Żebyś wiedział, jak ja sięboję wtym cholernymdomu! Zaraz pod oknamilas! Wszyscy się zachwycają, jaki uroczyzakątek, a ja nocamiobłędu dostaję. Doszłamdo tego, że się bojęnawet w dzień. Nie masz się już czegobać, przecież ich złapali. Kogo? Kogo złapali? 267 i. Tych chuliganów, którzy się ukrywali w oliwskich lasach. Nie czytałaś w prasie? Mieszkali wszałasach, aw nocy wychodzilina rozbój. Agnieszka dotyka językiemzaschniętych warg Wszystkich. wszystkich złapali? Może nie wszystkich, to trudno ustalić. A Paulina siedzi na Rajskiej iani myśli przychodzićnocować. Co za Paulina? Właścicielka tego domku. Umówiła się ze mną, że będzienocować, kiedy. kiedy zostanę sama. I nieprzychodzi, bo tamktoś zachorował. Ale przecież twój mąż niedługo wraca. I co z tego? Będzieznowu wieczorami przesiadywałw Gdyni. On tam pracuje, nie zlikwidował swego gabinetu. Agnieszko! Ach, daj mi spokój! Nie płacz, nie płacz w autobusie. Ludzie patrzą! Niech patrzą, wszystkomi jedno. Może wysiądziemy na następnym przystanku i pójdziemydo "Cristalu" na kawę? Byłaś tam już? Nie. Ja też nie. Pójdziemy tam razem. Nie, nie teraz. A dlaczego? Tak chciałbym. chciałbym pierwszy razpójść tam z tobą. Ale ja. widzisz przecież, że jestemnie uczesana. Już niepamiętam, kiedy ostatniraz byłam u fryzjera i manicurzystki. I tak jesteś ładna. Chcesz mnie pocieszyć. Ale jawiem,że wyglądam niemożliwie. Naprawdę jakbym była zlasu. I coś tyrobiła przezcały czas w tym pustym domu? Powiedzieć ci? Tylko wiesz, jakbyś czasem Witkowi alboJackowi, pękliby ze śmiechu. Nie powiem ani słowa. Uczyłam się! Po całych dniach się uczyłam. Jestem takobkutana egzamin, że można mnie we śnie pytaćna wyrywki. Boco miałam robić? Pieniędzy zostawił mi mało. Kto? 268 Profesor. Musiał. trochę wziąć ze sobą,a okazujesię,żeoni tak dużo nie zarabiają. Kto? Kto i kto, przestań się wciąż pytać! A okim mowa? Maszzahamowania, czy co? To dlatego, że przestałem obcować z tobą. Znowu mi dokuczasz? Nie, Agnieszko, nie mów dalej. Co tu jest jeszcze do mówienia? Forsynie ma, cały tematwyczerpany. Matka też mnie odcięła od kasy. Może ja. Andrzej się rumieninie mamwiele,. wiesz,przezwakacje stypendium nie wypłacali. ale przez miesiącmiałempraktykę,jeszcze wszystkiego nie wydałem, gdybyś potrzebowała. Agnieszka jest także cała pąsowa ze wstydu. Ach, nie, Andrzej, co ciprzychodzido głowy? Ja bymmiała od ciebie. Ale weź, bardzo cię proszę! Zrobisz. mi tym wielką przyjemność. Schowaj zarazte pieniądze, głuptasie! Straszny, strasznygłuptas z ciebie, Andrzej, wiesz? Buty sobie lepiej kup albo sweter,idzie jesień. Ja sobie jakoś poradzę. Tysię znów mażesz, Agnieszka! Ale gdzie tam, patrz w okno, dobrze? Patrzę, ale jak tegonie widzę, to słyszę. Pociągasz nosem. Już nie. A po co teraz jedziesz do Oliwy? Co będzie robić? Nie wiem Będziesz samasiedzieć w pustym domu i patrzeć na las. Tak. Przecieżto okropne! Okropne! Agnieszko,przestań płakać! Nie. nie mogę. Ludzie patrzą. Przepraszam. przepraszam cię. Nie masz mnie za co przepraszać,ale ja nie mogę cię takzostawić. Błagam cię, nie zostawiaj mnie! 269. Co to znaczy? pytaAndrzej cicho. Czy chcesz. żebym był z tobą? Tak. Przecieżjedziesz do domu. Do domu. , Czy. czy mam pojechaćtamz tobą? Agnieszko? Och, Boże! Przestań się o wszystko pytać! Kto jeszcze nie ma biletu? pyta konduktor. Proszę dwa do Oliwy! woła Agnieszka dobitnie. Na redłowskim wzgórzu czuje się już jesień. Nie tylko dlatego,żez morza wieje zimny wiatr jesień jest w woni i barwie ziemi. Franka podnosi z trawyopadłyliść klonu, długo obraca gow palcach. Nie chcę o niczym wiedzieć, nicmi nie mów, Jacek! Kiedy muszę! Muszę! Miałeś iść do domu, dlaczego nie idziesz? Zaraz pójdę, matka kazała miprzyjść wcześniej, siedzisama. Ale przedtemmuszę ci powiedzieć. To ja, ja jestem winien,że Fela nieżyje. Oszalałeś? Jacek! Nie, nie oszalałem. Franka, błagam cię, musiszmniewysłuchać! Ja nie mogę już dłużej, komu powiem? Matce? Matkai tak jestjuż na wpół żywa ze strachu przed ojcem o małżeństwoAgnieszki i. i w ogóle. Ajamuszę, muszę komuśo tympowiedzieć! Żyłaby, nigdy by się to nie stało, gdyby nie ja. Co ty opowiadasz, nalitość boską! Jacek! Przecież mówiłem ci, że toja pomogłem jej wydostaćsamochód od Paprocia. Mówiłeś,ale myślałam, że sięchwalisz. Żeby to takbyło! Ja zrobiłem to naprawdę! Powiedziałemmatce, że podczas jej nieobecności był telefonz morza od Paprocia,który kazał zawiadomić starą Paprociową, że się zgadza na odebranie samochodu od taksówkarza. Uwierzyła mi, bo Paproć nieraz przekazywał przez nas różne wiadomości dla matki. Teraz jużrozumiesz? Ale po co? Po cośty to zrobił? Bouważałem,że to świetny kawał! I Fela. pani Fela takchciała mieć samochód. 270 Franka podnosi oczy ipatrzy w zrozpaczoną twarz chłopca. Przecież nie mogłeś wiedzieć, że ona. Jacek, nie mogłeśtego wiedzieć. Ale wciąż o tym myślę. Niemogę przestać o tym myśleć. ,Bo gdybym wtedy nie skłamał, niezrobił tego dla hecy, ona niedostałaby samochodu i. Dlaczego mi to powiedziałeś? Dlaczego? Musiałem! Jak się dowiedziałem, że Fela. że to się stało,Franka, ja byłem u Paprociowej. U Paprociowej? Po co? Żeby jej powiedzieć, żeja,ja jestem winien! A ona, Franka. tojest właśnie najgorsze ze wszystkiego, ona popatrzyła namnie. ale tak jakby mnie wcale nie było w pokoju,jakby mnie w ogóle tamnie było, i powiedziała:nie, moje dziecko, wszystkiemu jestemwinna ja. Więc zacząłem jej tłumaczyć,że samochód. że wtedy niebyło żadnego telefonu od Paprocia i że okłamałem matkę, a onawciąż swoje: moje dziecko, idź do domu i nie myśl o tym. Toja,tylko Ja jestem wszystkiemu winna. Franka, może ona. możePaprociowa z tego nieszczęścia. Franka odwraca głowę, długo patrzy na morze, jakby niemogła oderwać oczu od tyle razy oglądanego widoku. Ja myślę, że to dlatego. żeona była dla niej niedobra. Felateż była dla niej niedobra, ale Fela nie żyje. Więc todopiero wtedy,kiedy coś takiego się stanie. dopiero wtedy, Franka. Ona jest dla mnie teraz jak miód, jak miód! Przedtemteżnie była zła, ale teraz,-,i ja wiem, ja wiem, że to za Felę. i że ]ąto bardzo boli. ipłacze. A jak przyjedziepan Paproć, to już niewiem. Franka! Co? Ja ci jeszcze wszystkiego nie powiedziałem. Dziewczyna cofa się przerażona. Co ty, coty jeszcze? Policzki Jacka płoną. Franka! Ja tego roku nie będę. nie będę studiował. Ja citaktylko powiedziałem, ale naprawdę. toja chodzę drugi rok dojedenastej klasy. Ale po co, po co ty. o tym,Jacek? 271. Nie wiem, po co. Musiałem! Chodzę drugirok do jedenastej klasy! Możeszmnie co dniarano zobaczyć, jak walę do budy. Franka spuszcza głowę. To jaci też coś powiem. Tymnie? -.. Tak. Ja też cię okłamałam. Wcale nie byłam w żadnyminternacie, jak ci mówiłam- To było schronisko. Schronisko dlanieletnich. Ja tam. jatam siedziałam. Jak to siedziałaś? Co to znaczy siedziałaś? Zwyczajnie, zamknęli mnie. Milicja. Za.. za co? Już teraz mogę powiedzieć, że za nic. Bo mnie sąd zwolnił. Byłsąd, i wtedy, jak mnie puścili, przyszłam do Paprociowej. Terazjużwiesz wszystko. Dziękuję ci. Dlaczego. mi dziękujesz? A powiedziałem tak? Tak. Nie wiem. Może za to, żety też. że ty też musiałaś topowiedzieć. Terazci lepiej? Lepiej! Franka, musimy jużiść, robi się zimno. Nie zmarzłaś? Nie. To dobrze, że powiedzieliśmy sobie wszystko. Będziesz mniejeszcze lubić? A ty mnie? Ja ciebie. zawsze. Przecież wiesz. Kiedy stamtąd wyszłam, myślałam, że już nigdy nikomunie będę mogła się do tego przyznać. Bo wszyscy, którzy wiedzieli,zaczynali od razu tak dziwnie na mniepatrzeć- Nawet w sądzie. Zwolnili mnie, ale wciąż mi się wydawało, że kiedy na mnie patrzą,od razu myślą otamtym. Że ja to na pewnozrobiłam,tylko niemogą mi tego udowodnić. Jabymw końcu może nawet i sama. w to uwierzyła, boi ojciecteż miał coś takiego woczach. TylkoPirat, jeden Pirat był dla mnie taki jakdawniej. Franka! Powiedz, czy ty wierzysz, że jato mogłam zrobić? Aleja nie wiem. nie wiem,o co. Ważne, żebyś powiedział, czywierzysz. Nie wierzę! 272 Powiedz jeszcze; Ty tegonie mogłaś zrobić! Ty tegonie mogłaś zrobić. Tak, terazwierzę,że ja tegonaprawdę nie zrobiłam. I niebędę już o tymmyśleć. Nigdy! Ja także nie będę już myślał o tamtym. Nie zimno ci? Nie, przecież powiedziałam, żenie. Bojęsię, żebyś nie zmarzła. Jesteś dobry. Ja ci to mówię. I zrobiłeś dla mnie bardzo wiele. Jest już corazchłodniej, niedługo nie będziemy moglispotykać się natym zboczu. Ale stądwidać każdy statek, którywchodzi do Gdyni. Któregoś dnia zobaczymy stąd"Orkana". Na "Orkana" będziemy czekać w porcie. A wiesz, żeto jużniedługo? Popatrz,jak ten czas zleciał! Było zimno,kiedy wychodzili w rejs i znowu jest zimno, kiedywracają. Tutaj była wiosna i lato szepcze Franka a oniwciążbyli w morzu. W długim korytarzurozlegasię echo powolnych,ciężkichkroków i towarzyszące im postukiwanie laski. Paproć wystawia głowę z kuchni. A proszę, proszę, jak pan już ładnie chodzi! Doktor pozwala podprowadzić się do krzesła. A niech to diabli porwą! Człowiek musi sięuczyć chodzić,jak małe dziecko. Niech pan usiądzie. Najważniejsze, że wszystko w porządku. Wysiądzie pan w Gdyni o własnych siłachi nawet żonaniczego nie pozna. Na tym minajbardziej zależy. Bonic nie pisałem, onao niczym nie wie. Tak najlepiej, po co się miałamartwić? Ja też, gdyby co,touważam, że lepiej niewiedzieć. Człowiek wraca, wszystko jestw porządku i po co zawracać sobiei komuś głowętym, co było. Zmartwieńi tak jest tyle,po co je jeszcze pomnażać? Ma pan rację. Nie widział pan gdzie Marcina? Przeszukałem cały statek, myślałem, że jest u pana. Pewnie siedzi u naszego literata. Bo dzisiaj jestw świetlicyjego występ autorski. 10 Kochankowie. 273. Prawda! Wielka uroczystość na "Orkanie"! Ja niewiem, z czymwystąpi pan Bilski, ale co do mnie, tojestem pewny powodzenia: dewolaj dla całej załogi! Jak to? Czyżby naszochmistrz postradał zmysły? Widzę,żebędę miał nowego pacjenta. Ochmistrz jest zdrowy jak rybka. Własnoręcznie podpisałmi kwit do magazynu. Czy nasza załoga nie zasłużyła na dewolaj? Małosię chłopaki namęczyły w drugiej ładowni? Ładunek wieziemy prawie wcałości, uratowaliśmy tyle pieniędzy,wszyscy właściwie zdrowi, no ipan Bilski zaczął pisać książkę, książkę o nas! Mało powodów, żeby na kolację po występie autorskim podaćdewolaj? Ależ oczywiście! Kończymy rejs wyjątkowo szczęśliwie. No i panu doktorowi gips z nóg zdjęli, czy tego takżenie trzeba uczcić? Niech panjuż nie przesadza, kochany panie Paproć. Tojużjest tylko moje małe osobiste świętopo tych tygodniach gniciaw łóżku. Paproć bije się z zadowolenia po udach. Nie tylko pana, nie tylko pana,panie doktorze. Wiepan,cobędziepo kolacji? Na litość boską, coście jeszcze wymyślili? Dansing! Dansing? A gdzież panie? Jest przecież panna Basta! Ona jedna na całą załogę? A przynajmniej wie o tym, co jączeka? Wie! I wkłada na dzisiejszy wieczór swoją najpiękniejsząsuknię. Kupowaliśmyją razem w Adenie, bo ja. kupiłem takąsamą dla mojej żony. Na przeprosiny- Jej będziew niej ładnie, taksamo ładnie jakpannie Basi. Ale po co ta gala? Jużpanu powiedziałem po co-A raczej dla kogo. Bo jeślichodzi o pannę Basie. Kochany panie Paproć. No, co takiego? Cała załoga to widzi. Od kapitanapoMączkę! Dziewczyna, głowę straciła. Ojca taszczy z Australii doPolski dla pana. Dla mnie? 274 Przez pana, żeby być z panem, jakzwał, tak zwał"na jednowychodzi. Szczęściarzz pana! Doktora opuszcza poczucie humoru. Nie bierze pan pod uwagętylko jednego,że ja jestemżonaty. Panie doktorzePaproć nie przestaje się śrruać todalsza sprawa! Kto by tam od razu otym myślał. Ja,niestety, myślę. Sam pan doktor powiedział: niestety. W każdym raziezapewniam pana, że bardziej potrzebnyjestmi masaż niż dansing. Marcin! Właśnie wszędzie pana szukam! Marcin przystaje w drzwiach kuchni i wichrzy sobie dłoniąwłosy. Mam kupę kłopotóww związkuz dzisiejszym wieczorem. Pewnie pan Bilski ma tremę i nie chce wystąpić. Niechprzyjdzie domnie na kielicha' On mnie wydelegował do pana, panie Paproć, bo sam nieśmie. Może będzie bezpieczniej, jeśli jamu zaaplikuję trochębromu! To zaśnie! Dam mu niedużą dawkę. W sam raz, żeby mu byłowszystkoJedno, ale żeby trzymał się na nogach i oczy miał otwarte. Coś takiego by mu się przydało. Okazuje się, że to jegopierwszy występ autorski w życiu i pierwsza książka,którąpisze. Pamiętacie, Paproć,jak na początku rejsu usiłowaliśmy się dowiedzieć, co napisał? A niech gopapryka! Ale chłopak jest warttego, żebyśmy mu okazali trochęserca, jeszcze nie wiem czy za książkę, aleza drugą ładownię napewno. No to chodźmy doniego! Miałem tu gdzieś trochę dżinu. Nie, nie,panie Paproć, niech pan zostanie. My pójdziemywedwóch. Jednak spróbujemy najpierw bromuJak pan doktor uważa, ale gdyby było potrzeba, to chief,niech panpamięta o tej butelczynie umnie. Dobrze, dziękuję,nie zapomnę o niej. Marcin wolno postępuje za doktorem. Dzielnie pan już maszeruje. Nie uwierzy pan,ile mnie to kosztuje wysiłku. Dobrze, że 275 a. idziemy dziś na równym kilu, gdyby były przechyły, nie odważyłbym się ruszyć z łóżka. Będę musiałwziąć się trochęza siebie, chybaopuszczę następny rejs i zostanęw domu. Tak,oczywiście mówiMarcin cicho. Ale byłbym zapomniał! Wiepan, dlaczego pana szukałem? Chwileczkę, tylkowstąpię do mojej kabiny po brom. Niech panwejdzie. Słucham pana, doktorze. Niech pan sobie wyobrazi, ochmistrz obciążył mnie siedmioma dolarami za jakieś lekarstwo, które firma Zersen z Kielurzekomo dostarczyła mojej żonie, podobno na pana zlecenie. Tochyba jakaś pomyłka? Marcin cofa się o krok. Tak,. tak, to pomyłka. Obciążył pana? -. On chyba nagłowę upadł! Przecież mówiłem. przepraszam. W każdym raziepan nie ma z tym nic wspólnego. Nic! Absolutnie nic! Zaraz doniego pójdę. Chwileczkę, Marcin! Niech pan zostanie- Ochmistrz majednak najwyraźniej podane nazwisko mojej żonyi nazwę leku: dexamethazone. Wiem, w jakich wypadkach potrzebny jest dexamethazone. To byłopodczasmojej choroby, kiedynie mogłemruszyć się z łóżka. doktor patrzy Marcinowi w oczy Czy todła Krzysztofa sprowadzał pan dexamethazone z Kielu? Tak. Żona pana. panażona zadzwoniła na statek, byłazrozpaczona chorobą małego, apan. właśnie wtedy był pan sampoważnie chory. Postanowiłem więc. nie mówić nic ani jej, anipanu. Marcin! Ostatecznie to drobnostka, naprawdę drobnostka. Sądziłem, że. żona pisała potem do pana. Nie,nie pisała. Widocznie. chciała powiedzieć panu o tym na miejscu. Czy Krzysztof jestjuż zdrowy? Och, najzupełniej! Skąd, skąd pan wie? Dowiadywałem się. Dziękuję panu, Marcin, bardzo panu dziękuję doktorjest szczerze wzruszony. Ale dlaczego. dlaczego ona o tym domnie nienapisała? 276 { Marcin dotykaklamki. Ja.. przepraszam, doktorze, mieliśmy pójść do panaBliskiego. Za pół godziny wszyscyzejdą sięw świetlicy. Już idziemy doktor chwyta znów swoją laskę. A jakto sięstało, że ona. żeTeresazawiadomiła ochorobie Krzysztofa pana? Przecież to pan sam, kiedy dzwoniła, wyprawił mnie dokabiny radiotelegrafisty. Prawda! doktor uderza się wczoło. Ja sam nie wiem,comówię. Czym ja się panu odwdzięczę? Zawsze podejrzewałem, żeprzy całej swojej szorstkości, z jaką nieraz się pan do mniezwracał,ma pan w gruncierzeczy złote serce i. chyba trochę przyjaźni dla mnie. Paniedoktorze, ten biedny Bliski czeka. Ale dlaczego pan mi o tymnie powiedział? Jużmówiłem panu,że todrobnostka mieliśmyw ciągutego rejsu tyle kłopotów. Teresa sięucieszy doktor uśmiecha się do swojej myśli kiedy jej pana przedstawię. Marcin powoli wraca od drzwiJuż wie, że ta rozmowa, której bał się i na którą czekał, musi sięzacząć. i XXIII Maria przechyla sięprzez balustradę schodów i woła: Kto tam jest? Ktotam chodzi na dole? Agnieszka odpowiada dopiero po długiej chwili: Ja. Agnieszka! Jak weszłaś? Przecież kluczy mimama nieodebrała, nie mogę przyjść dodomu? Matka zbiega ze schodówAleż możesz, oczywiście! Tylko że dziś przyjeżdża ojciec. Właśnie dlatego przyszłam. Dlaczego mama tak na mniepatrzy? Jedziemydo portu? Nie, nie potrzeba. Ojciec telefonował, zaraz tu będziePowiedziałam mu, że was nie ma. -, 277. Czy mówiła mu mama o mnie? Nie, powiem mu, jak już będzie w domu. Agnieszka siada z widoczną ulgą, szuka papierosów nastoliku. Nic mu mama nie powie. Jak. ty to sobiewyobrażasz? Zwyczajnie, nic mu mama nie powie. Cała historia nieaktualna, ja już tamnie wrócę, Dokąd? Do Oliwy. Doniego. On pojutrze przyjeżdża z Mediolanu. Zostawiłam mu list. Agnieszko! Tylko niech mamusia nie krzyczy, ja to wszystko przemyślałam. Nie może być inaczej. Przyniosłam rzeczy, są w przedpokoju. Wszystko zlikwidowałam. Zlikwidowałaś? Co było więcej do zrobienia? Sukienki mam wwalizce. Klucz zostawiłam pani Paulinie. Ależto. to kompromitacja! Maria dotyka wierzchemdłoni płonącychpoliczków. Zdradziłam go, rozumie mama? Zdradziłam! Czy uważamama,że potemmogłabym zostać i spokojnie czekać na niego? Agnieszko, na litość boską, Agnieszko! Bo jeśli mamauważa, że to nic takiego, że powszechniew małżeństwach się to zdarza. Ale coś ty narobiła! Cośty narobiła! Agnieszka wreszcie spuszcza z tonu. No, nie wyszła mita historia. Myślisztylko osobie, a profesor? O, on tego nawet niezauważy. A jeśli. Jeśli będzie mutrochę przykro, to zasłużył na to. Zapewniam mamę, że natozasłużył Ale to poważny człowiek, jak mogłaś. jak mogłaś się takzachować? Jemu mama nie ma nic do zarzucenia,tylko mnie? A dlaczego mnie zostawił? Nie możeszprzecież wymagać, żeby rezygnował dla ciebie. Nie, on z niczego dla mnie nie rezygnuje! Oni nigdydla 278 nas z niczego nie rezygnują. Mamato wie najlepiej, prawda? Ale janie mam zamiarupowtarzaćmodelu życia mamy. Zresztą szkodateraz czasu, żeby o tym mówić, ojciec możewejść lada moment. Mamusiu Agnieszka patrzy namatkębłagalnie japroponujęnastępujące rozwiązanie, po co właściwie zawracać ojcu głowęcałą tą sprawą? Tak krótko będzie w domu. Czynie lepiej, żebyo niczym nie wiedział? Jak tożeby o niczym nie wiedział? No bo co to ojca może właściwie obchodzić? Musi o tymwiedzieć? Wyjedzie, ja przeprowadzę rozwód i będzie wszystko takjak dawniej. Jak dawniej? Oj,mamusiu, niech mamusiama trochępoczucia humoru! Tyle się na świecie dzieje. A mama robi tragedię o byleco. To.. to może o Jacku też nic nie mówić? szepczeMaria. Że oblał maturę? Pewnie że nie mówić. Po co ojciec ma siędenerwować? Powiemama, że nie dostał się na medycynę iże wobectego będzie musiał rok odpocząć. Ale on jest terazw szkole, żebynie wleciał tu z książkamiakurat, jakojciec przyjedzie. Jużja go uprzedzę,niech mamusia będzie spokojna. No,mamusiu! Agnieszka całuję matkę\v obydwa policzki. Proszęsię uśmiechnąć! Nie zatruwajmy sobie naszego życia przedpozagrobowego. 1 oto mechanik Gruda czeka znowu przed szkołą. I znowu, jakwtedy na wiosnę, przez otwartą bramę wybiega tłum rozkrzyczanych dzieci, a za nimi Walentyna, Walentynko! Ile razy mam cię prosić, żebyś taknie biegała' Aleterazjuż mogę! Głuptasie! Teraz znowumogę biegać! Jak ślicznie wyglądasz! Walentyna poprawia rozsypane włosy. Podobno po tym zawsze się ładnieje. No, nieprzyglądaj misię tak, bo dzieciaki patrzą! I tak sensacja w całej szkole! Ajakabędzie sensacja, kiedy przyjedzie drugi pan, w wózku. Już tu był,nie raz! Nianiaczęsto przyjeżdża z nim podszkołę i czeka na mnie. Ach. prawda! Ty nie wiesz, że mamy nianię! 279. Ja w ogóle nic nie wiem, nic nie wiem i nic nie widziałem! Czytysobie wyobrażasz, cosię ze mną dzieje? Mam syna i za chwilęgo zobaczę! Alejak na złość nie nadjeżdża żadna taksówka. Po co ci taksówka? Napiechotę będziemyiść taki kawał? Jaki kawał? Przecież to zaraz tutaj na drugiej ulicy. Romek! Czyś ty niedostałmego ostatniego listu? Wysłałam naHamburg. Nie dostałem. Boże drogi, to ty nicnie wiesz! Przecież dostaliśmymieszkanie! Walentynko nie, ty żartujesz! Ależ nie żartuję, naprawdę! Dwa pokoje, kuchnia, wygody chodźmy, chodźmy prędzej, musisz zaraz to zobaczyć! Poczekaj, tego wszystkiego za dużo, jak na jeden raz! Więc mam syna, mieszkanie. Może o żonie sobie też przypomnisz! O żonie pamiętałemcałyczas. Nie byio dnia, co ja mówię,nie było godziny, żebym o tobie nie myślał. Walentynko, nawetniezapytałem,jak ty to wszystko przeżyłaś, sama. Walentyna podnosi promienne oczy. Ach, po co o tymwspominać! Było, minęło. Jesteś dzielna, zawsze myślałem, że jesteś dzielna! Różniebyło, na twoim miejscu niebyłabym taka pewna tejdzielności. Walentynko! Ale teraz już cicho sza! Po co to przypominać? Tyteż, tyteż, biedaku, miałeś za swoje. Zmizerniałeś! Mieliśmy ciężki rejs. Od Manili właściwie ażdo Adenu tliłsię nam ładunekw drugiej ładowni. Trzeba było ratować. Całazałoga. No, nie ma o czym gadać,w każdym raziedowieźliśmyładunek namiejsce. To kto jest dzielny w tymtowarzystwie? Moja kochana! Ale teraz już uwaga, proszę o skupienie! Zaraz za rogiemukażesię nasz dom, te dwa okna na pierwszym piętrze i balkonnależą właśnie do nas! Walentynko, a na balkonie, wwózku, to. to.. To nasz syn! Niania wystawiłago na słońce. Co ty robisz, 280 wariacie? Nie ciągnij mnie, przecież wciąż mi zwracasz uwagę, żenie powinnambiegać. - Na Rajskiej ktoś urywa dzwonek, apotem pięściami i kolanami wali w drzwi. Teresa biegnie do przedpokoju. Krzysztof! Dlaczego tak hałasujesz? Co się stało? Pan donaszej pani przyjechał! Widziałem, był przedszkołą! Tatusia jeszcze nie ma? Nie. Ale dzwonił, żeniedługo będzie. A my nie możemy pojechać do portu po tatusia? Wiesz, że nigdytego nie robimy. Ale dlaczego? Dlaczego? Idź do łazienki i umyj ręce. Mamusiu, ty płakałaś? Co ci przychodzi do głowy? Booczy masz takie czerwone. To.. z niewyspania. Wiesz, że miałam dyżur w nocy,a potem musiałam wcześnie wstać, żeby ciebie wyprawić do szkoły. Gdyby niania była. ale uparła się wracać doOliwy, bo cojej panAntoni powie, jak się domkowi co stanieA co się może domkowi stać? Niewiem. Myj ręce. Tatuś możezaraz przyjechać, musiszbyć czysty. Po co? Krzysztof, jesteś już taki duży, a wciąż zadajesz nierozsądnepytania. Tylko wtedy, kiedy jesteś na mnie zła. Co tymówisz? Coto znaczy? Bo jak nie jesteś zła, tosięz tego śmiejesz. A czy ja jestem. czy ja jestem złana ciebie? Co ty wymyślasz? O.teraz to mamusia się wciąż pyta. Czy wreszcie będzie koniec ztym myciem? Znowu! Gdybym ja się tak wciąż pytał. Krzysztof! Nie denerwuj mnie. Ja cię wcalenie denerwuję, tylko ty mnie dzisiaj nie lubisz. Teresa patrzy naKrzysztofa z wyrzutem. Nie wolno cimówić nic takiego. Pamiętaj! Dobrze przyrzekaKrzysztof w roztargnieniu, bo jużmyśli o czym innym. Gdziedzisiaj będziemy jeść obiad? 281. Nie wiem. Wyjdziemy? Tak, w domu nic nie ma. A nie wiedziałaś, że tatuś przyjedzie? Wieszdobrze, że nie wiedziałam mówi Teresa podniesionym głosem, ale zaraz dodaje łagodniej: Pójdziemy do"Monopolu" albo gdzie indziej. Przecież ty lubisz chodzić dorestauracji. Tak mówi Krzysztof bez entuzjazmu. No więc teraz nagleodmienił ci się gust, a wszystkodlatego, że nie zrobiłam w domu nic do jedzenia żebym się odrazumusiała czuć winna. Krzysztof patrzy na matkę przerażony. Czego tychcesz? Czy ja co powiedziałem? Przez cały czasna mnie krzyczysz. Nie krzyczę na ciebie mówi Teresa cicho przepraszam. Weźsobie tymczasem kawałekplacka ze śliwkami, jestw kuchni. Nie chcę. Dziękuję. Nie jesteś głodny? Nie. Krzysiu, chodź tutaj. Nie kłóciliśmysię, prawda? Musiszmi wybaczyć,jestem zdenerwowana. Od razu mówiłem, że płakałaś Krzysztof patrzy namatkę poważnymi, zasmuconymioczyma i pyta nagle: Marcinteż przyjeżdża, tak? Teresa czuje, że twarz jej zaczyna płonąć gorącym rumieńcem. Potrzebuje dużo czasu,żebyodpowiedzieć z udaną obojętnością: Tak, oczywiście. Ale go nie zobaczysz? pyta Krzysztof nie spuszczającz niejoczu. Nie. Nie możesz go zobaczyć? Nie. Co ci przychodzi do głowy? Bowiem, że byś chciała. Krzysztof! szepcze Teresa. Dziecko odwraca głowę i powtarza dobitnie: Wiem, że byś chciała. Teresamilczy. 282 Mógłbym cię zaprowadzić na statek, wiem, gdzie to jest. Teresa milczy, zacisnąwszy powieki,żeby Krzysztof nie widział, że oczy ma pełne łez. I jużbym nie był dla niego taki zły jak dawniej. W przedpokojurozlega się dzwonek. Tatuś! szepcze Krzysztof i nie rusza się z miejsca Idź, otwórz! mówi Teresa łagodnie. Krzysztof biegnie do przedpokoju i otwiera szerokodrzwi. Doktor odprawia taksówkarza, którypomógł mu wnieść bagaże. Dzień dobry' Jak się masz' Dobrze szepcze dziecko i dopiero terazwoła: Tatuś! Tatuś przyjechał! Jak ty wyrosłeś, Krzysztof! ojciec podnosi go w góręi nagle pyta cicho:Mamusi nie ma? Jest! Teresa staje w drzwiach. Dzieńdobry! Bałem się. bałemsię, że cię nie ma. Cóż za przypuszczenie? Jestem. Doktor zdejmuje marynarkę, rozgląda się po domu. Boże,Jak mnie tu długo nie było! Sto trzydzieści dni! Liczyłem! Tatuś teraz z tobą dłużej zostanie. Naprawdę? Naprawdę. A to już do Teresy; Opuszczam jeden rejs. Trochę. trochę niedobrze sięczuję. Dlaczego mi o tym nie napisałeś? O czym, Tereso? Owypadku, który miałeś w Hongkongu. Wolałem cię niemartwić. Ty także przecież z tegosamegopowodu ukryłaś przede mną chorobę Krzysztofa. Jajuż jestem zdrów woła Krzysztof. Nie miałam zamiarutego przed tobą okrywać. Zadzwoniłam na statek,ale powiedziano mi, żenie możesz podejść do kabinyradiotelegrafisty,bo maszgrypę. Leżałem w gipsie. O tym dowiedziałam się później od Paprociowej. Krzysztof ogląda bagaże. 283. Dlaczego nie pokazujesz, co przywiozłeś? Zaraz, zaraz, syneczku. Masz nową walizkę! Jakaładna. Kupiłem ją. właśniew Hongkongu. Poczekaj, ja otworzę. Teresa pyta uprzejmie: Mam nadzieję, że teraz już dobrze się czujesz? Niezupełnie. Będziesz musiał odpocząć. Niestety, tak mówi doktorprawie do siebie. Dlaczego niestety? wtrąca Krzysztof. Potem ci wytłumaczęPotem zapomnisz. Nie, niezapomnę. Zobacz, co ci przywiozłem! Krzysztof nie może się doczekać otwarcia pudełka. Co to jest? Tojest gra, polega natym, że trzeba trafić kulką w tomiejsce. Będziesz mógł zapraszać kolegów i bawić się wieczorem. A ty teraz zemną nie możesz zagrać? Krzysiu, zlituj się,przecież jestem zmęczony. Tereso, wciążstoisz, wygląda, jakbyś miała zamiar gdzieś wyjść. Co ci przychodzi na myśl, dokąd miałabym wychodzić? Mamusia dzisiaj sięwciąż pyta. Krzysztof! Krzysiu, zabierz zabawkęi pobawsię w drugim pokoju. Sam? Albo wiesz co? Przynieś tatusiowi z "Delikatesów"syfon. Masz tu pieniądze. A sobie kup płynnyowoc. Albo cochcesz. Pusty syfon jest w kuchni mówi Teresa. Wiem mówi Krzysztof cicho,bo już rozumie, że ojcuwcale nie chce się pić, tylko wyprawia go z domu po to, żeby niesłyszał, o czym będą mówić. Tereso zaczyna Danielewicz muszę z tobą porozmawiać. Słuchamcię. Przez cztery i pół miesiącadzień w dzieńbyłem z Marcinem. Wiem o tym. Zaprzyjaźniliśmy się. Bardzo. bardzo się cieszę. 284 Musiało w końcu dojść między nami do rozmowy. uważam, żemasz prawo wyboru. Obydwoje na to zasługujecie. Musiałem ci to powiedzieć. Dziękuję. Zrobisz, co zechcesz. On czekana ciebie. Powiedziałemmu, żeby czekał A co. będzie z Krzysztofem? Sądzę,żestać nas na to, żeby utrzymywać ze sobąprzyjacielskie stosunki. Zresztą praktycznierzecz biorąc Krzysztofitak będzie tylko z tobą, kiedyMarcini ja będziemy w morzu. Przemyślałeś to. Tak. Gdzie. on jest? Nastatku. Ma służbę. Teresa szuka gorączkowo torebki i rękawiczek. Danielewiczodwraca oczy, żeby nie widzieć jejpośpiechu, Dziękuję ci mówi,ale w jej głosie jest już roztargnienie. Doktor pochyla się nadktórąśz walizek. Usiłuję tylkonaprawić nasze życie, tylko tyle. Ale teraz idźjuż! Idźprędko! Statek stoi przy Rumuńskim nabrzeżu. Przy Rumuńskim nabrzeżu jeszcze tłok, niewszyscy zdążyliopuścić statek. Co chwila na trapie ukazuje się ktośobjuczonywalizkami i wypatruje w tłumie swoichbliskich. Frankę rozpoznaje pierwszy Pirat. Tu jestem! Tujestem, tatusiu! Pirat! Pirat! Pobrudzisz mipłaszcz! Wojtysiak mruży oczy z niedowierzaniem. Franka! Jak ty wyrosłaś, byłbym cię nie poznał, gdybyśmnie niezawołała. A gdzież pani Paprociowa i paniFela? Franka opuszcza oczy. Ja nic nie wiem. Japrosto ze szkoły, zwolniłam się, boostatnim razem. ostatnimrazem nie byłam w porcie, kiedy tatuśprzyjechał. Paprociowi będzieprzykro. Witalis! Znoście już te walizy! Jest Franka,przyszła nas powitać. Paproć staje rozczarowany. A gdzie Felunia? Imamusia? 285. Ja prosto ze szkoły. dzień dobry panu. One. one możeosobno. albo w domu czekają. Możesię znowu pokłóciły. Nie. nie pokłóciłysię. W każdym razie radzę już dłużej nie czekać, tylko łapcie,Paproć, taksówkę i do domu! Tęskniłaś trochę za ojcem? Wojtysiak bierze córkę pod brodę. Bardzo! A najwięcej tam! No już cicho, cicho, zapomnij o tym. Pomyślimy, coz tobązrobić. Chciałabyśzostać u pani Paprociowej? Tak. Tylko nie wiadomo czy ona zechce? Ona bardzo, zobaczy tatuś! Jużją owinęłaś na palec, ty przylepeczko! Nie, nie dlatego. tylko widzi tatuś, ona jestteraz takasama. Jak to sama? Niema Feli? Fela nie żyje. Wojtysiakodsuwa córkę od siebie. Franka! Co ty? Janie mam odwagi powiedzieć tegopanu Paprociowi, alepani Paprociowa mnie wysłała. Jest taksówka' woła Paproć. Siadajcie! Mamyszczęście,że ktoś na statek przyjechał! Targalibyśmy te bagaże nadworzec- Ech, człowiek stara się, kupuje, wiezie, a tu żadna nawetna spotkanie nie wyjdzie. Nie przejmujciesię, Paproć. Wojtysiak upycha swojewalizki unikając wzroku kucharza. Ja się wcale nie przejmuję, mnie tylko szlag trafia! Niemogły sięzdobyć chociaż na to, żebymi sprawić tę przyjemność. Ani jedna, ani druga! A ja, stary osioł, dźwigamwalizki, latamw każdymporcie po sklepach, jeszcze sięzastanawiam, co się lepiejbędzie podobać. Na przykładw tym Adenie, panna Basia doradzami zielonąsukienkę, alesama kupuje niebieską. Więc i ja bioręniebieską, bo myślę sobie. co takdziwnie patrzycie, Wojtysiak? Patrzę. patrzę zwyczajnie, co wam się znowu zdaje,Paproć? Bo takjakoś i Franka. Cosię z niądzieje? Oczekstaremu panu Paprociowi nie pokażesz? 286 Wstydzi się,ten wiek teraz najgorszy, ni to dziecko, nipanna. Spójrzcie lepiej, cosię z tą Gdynią wyprawia! Znowu nowedomy! Wjeżdżają właśnie w Świętojańską, w piękną otwartą perspektywę nowoczesnego miasta. Jak wyjeżdżaliśmy,robili dopierowykop podfundamenty,a teraz chałupa pod dachem, niedługo ludzie będą się wprowadzać. Paproć mimo zachęty nie wygląda jednakprzez okno. Dlaczego one nie przyjechały do portu? Żeby jużnato. na to się nie zdobyć. Jawasproszę, Paproć. Pirat podrywasię na siedzeniu, warczy cicho, a potem zaczynaszczekać. Cicho, Pirat! Zobaczył psa przezokno parska śmiechemFranka. Franka! upominają ojciec. Niech się śmieje! Dlaczego nie pozwalaciedzieciakowi sięśmiać? I brońcie jej, brońcie jej, Wojtysiak Co. macie na myśli? Niechzawsze będzie taka, jak teraz. To niektórym kobietom się udaje. Nie rozumiem, dlaczego teraz. Ja też nie rozumiem, ale tak mi to jakoś się skojarzyło, samnie wiem dlaczego. Wojtysiak ociera pot z czoła,niewie, o czym mówić. Jaki piękny dzień dzisiaj mamy! Kiedy wyjeżdżaliśmy, teżbyło tak pięknie, pamiętacie. Paproć? Nie, nie pamiętam. KamiennaGóra była już zielona, to chyba najpiękniejszemiejsce na całym wybrzeżu, co ja mówię, gdzie na świecie jest cośtakiego? Ja tatusiowipokażę jedno miejsce w Redłowie, na zboczunad samym morzem. Koniecznie, koniecznie musimy tam pójśćz Piratem. Dobrze, Franka, pójdziemyPaproć jest wciąż przy swoich myślach. Ciekaw jestem wciąż tylko, co one powiedzą? Jak się będątłumaczyć, że niebyływ porcie. A może w ogóle uważają, że tozbytek kurtuazji? 287. Franka dotyka ręki ojca. Tatusiu. Ja.. Uspokój się. Franka,zobacz, jaką Pirat ma piękną obrożę,wcale jej nie zauważyłaś. Franka pochyla głowęi gładzi sierść na karku Pirata. W milczeniu dojeżdżają do Orłowa. Wojtysiak wysiada z taksówkiz nadmiernym, jak na niego pośpiechem. Ja wstawię tylko walizkę i pójdę z Frankątrochę doogrodu. Ale co wy,Wojtysiak? Wchodźcie? Pierwsza chwila należy do rodziny,nie będę. nie będęwam przeszkadzał. My z Frankąmamy też do pomówienia. Paproć patrzy naniego zdziwiony. Jak tam chcecie, aleniepotrzebne takie ceregiele. Ponieważnikt nie wychodzi mu naprzeciw,Paproć otwiera drzwi i rzuciwszy z wściekłością bagaże w przedpokoju, rusza w głąb mieszkania. Hej' Co to? Nikogo nie ma w domu? Cisza, a potemnaprogu ukazuje się mama Paprociowa. Ja jestem. Wchodzę, szukam, aniżywego ducha. Ładne powitanie! Do portu już nie mogłyście się pofatygować? Franki. nie spotkałeś? Spotkałem. Została w ogrodzie z ojcem. Gdzie Fela? Franka ci nie mówiła? Co mi miała mówić? Comnie w ogóle obchodzi Franka? Pytam oFelę. Fela. zaczyna cichomatka. Gdzie ona jest? Co mama robi taką minę? Uciekła? Niechmama maodwagę powiedzieć, że uciekła! Witalis. ona. No więc gdzie jest? Może jeszcze śpi? Fela! Paproćwbiega na schody. Fela! Witalis, zostań! woła Paprociowa. Ale Paproć już obiega cały dom,z pokoju do pokoju, z parteruna piętro. Fela! Felunia! Felunia! Fela! Co.. co się stało? krzyczy stając znówprzedmatką. Paprociowa dławisię własnymi słowami: 288 Witalis, ona. nie żyje! Paproć patrzy na nią nieprzytomnie. Felunia! Co mama. comama z niązrobiła? Miała wypadek. wypadek samochodowy. Paproć chwyta się za głowę. Ten przeklęty samochód! Że też ja sięsam przedtemw ziemię nie zapadłem, zanim go kupiłem. Uspokój się, Witalis. To ja, tylkoja, jestem wszystkiemuwinna. Mamusia? Ja, tylko ja! Zachciałomi sięsamochodem paradować,zmusiłam. Felę, żeby odebrała wóz od taksówkarza, nawet. skłamałam, że był telefon od ciebie. Kazałam się wszędzie wozić,do Subków, do Zakopanego, a potem, potem i tego mi było mało,nawet do kościoła musiałam jeździć samochodem. I właśnieFelunia jechała po mnie, żeby mnie odwieźć ponieszporach, kiedyto. kiedy to się stało. Paprociowi drży podbródek. Dawno? Będzie zetrzy tygodnie. Dlaczego mniemama nie zawiadomiła? Nie mogłam. I teraz. posłałam Frankę. Nic nie powiedziała. Witalis, miałeś wspaniałą żonę, dobrą,mądrą, piękną. Niech mamusia przestanie. Byłamprzy niej w szpitalu, przez cały czas przy niej byłam,kazała ci powiedzieć. Nie chcę! Niechcę nic słyszeć! Ale ona, ona mi kazała, jajej przyrzekłam,że cipowtórzę. Powiedziała, że nigdy, że nikogo tak nie kochała jak ciebie. Miałeśpiękną, mądrą żonę. Paproć opiera głowę o stół i wybuchastrasznym, rozdzierającym piersi płaczem. Kapitan otwiera walizki. Muszę wam powiedzieć, że tym razem zastrajkowałyprawie wszystkie nasze panie. Jeszcze nigdy nie cumowaliśmy przytak pozbawionym niewiast nabrzeżu. Agnieszka nie spuszcza z ojca roziskrzonych oczu. - Kochankowie. 289. Gdyby tatuś przypłynął wczoraj, byłybyśmy obydwiez mamą w porcie. To mój egzamin zawinił, że nie mogłyśmypojechać. Mario,nic mi nie mówiłaś, kiedy dzwoniłem, że Agnieszkamadziś egzamin. Agnieszka niepozwala matcetrudzić się odpowiedzią. Biedna mamusia nie była pewna, czy zdam. Ale teraz jużmożemy siępochwalić, zobacz, co jest napisane w indeksie? Kapitan wyciąga okulary. Bardzodobrze? Agnieszko! Brawo! całuje córkę w czoło. Moja mała córeczka' Tak się pilnie uczyła. A cotatuśmyśli, trzeba byłoprzysiedzieć fałdów! Tylko mama czegoś smutna i nic nie mówi, Zdajeci się, kochanie. Mama martwi się, że Jacek nie dostał się na medycynę. Nawetnie wiedziała, jak o tym tatusiowi powiedzieć. A nie dostał się? kapitan szuka czegoś w walizce. Co tatuśmyśli? Ilu kandydatów, a iiemiejsc? Niemiałchłopak szczęścia. Będzie musiał rok odpocząć. Nie szkodzi, niech sobie odpocznie. Ja w każdym razieprzywiozłem mu za maturę rakietę i piłki tenisowe. A dla ciebie,Agnieszko. Magnetofon! Agnieszka rzuca się ojcu naszyję. Tylko mam jedną prośbę, włóż go na razie do szafy, dopókija nie wyjadę. Ależ,tatusiu. Czy ja ci kiedyprzeszkadzam? Nigdy niegram, kiedy śpisz albopracujesz. Przecież wiem,wiem, ja tylko tak. A gdzie Witek? Witek na kwarantannie mówi Maria bezbarwnie. Gdzie? Na kwarantannie w Akademiiwyjaśnia Agnieszka. Przez trzy tygodnie bierze różne zastrzyki przed wyjazdem doKonga. Kto jedziedo Konga? Przecież mówię tatusiowi, że Witek. Maria wreszcie wybucha: Właśnie czekałam na ciebie, czekałam, żebyś mu wyperswadował. Mąż patrzy na niązdziwiony. 290 Ale dlaczegomiałbym mu to perswadować? Jakchce, niechjedzie. Przed Afryką wielka przyszłość. Przywiozłem mu mikroskop. O wszystkich tatuś pamiętał! Ja się wywiązuję ze swoich obowiązków tak samojakwy bez zarzutu. Tylko przykro, że mama niema nigdy żadnychżyczeń kapitan całuje żonę w rękę. Czy zawsze masz ochotępowiedzieć,że czekasz tylko na mnie? Mariarumienisię zawstydzona obecnością Agnieszki. Zawsze, zawszei. mimo wszystko. Ach,nie masz chyba zamiarupamiętać mitej małejawantury, którą cizrobiłem przez telefon, kiedy to było? Chyba potym sztormie na Biskajach. Maryniu, nie możesz sobie wyobrazić. w jakim stanie są nerwy. Kochanie, po co o tym wspominasz? Co to za radośćpotym wszystkim znaleźć się w domu! W spokojnym, zacisznym domu, gdzie nic się nie zmieniło,gdziewszystko jest na swoim miejscu. Agnieszka głaszcze ojca po ręce. Miałeś ciężki rejs, tatusiu. Ciężki. Ale nie żałuję tego, byliśmy w kilku przykrych opresjach, w rezultacie Jednak przynajmniej mnie bardzo się opłaciło. W jaki sposób? Mariawpatruje się wmęża, żebygoprzekonać, że interesują jąjego sprawy. Pamiętasz tegonowego pierwszego oficera, który tu domnieprzychodził? Miał być kapitanem "Orkana". Tak,bardzo ci to było nie na rękę. I on to też ciężko przeżył. Kapitan promienieje. A teraz płynie ze mną w drugi rejs. Sam mi to zaproponował,kiedy dowiedział się, że "Tarnów" nie wraca na razienanaszą linię. Tak, mojedrogie, prawdziwychmężczyzn łączywspólna walka. Ten trudny, ciężki rejs znowu mnie otym przekonał. I on, zdajesię, zrozumiał to także. Czy musimy już iść? Tak, na mnie już czas! Odprowadziszmnie, ale niedosamego portu. Nie chcę, żebyś płakała. 291. Więc, może, może ja tu zostanę? Nie, tu teżbędzieszpłakać, a mnie. mniepęknie wtedyserce. Rozstaniemy się przy ludziach, zachowując pogodne twarze,napijemy się w jakiejś knajpce kieliszek wina i ty uśmiechniesz siędo mnie, kiedy będę wychodził. Nie wiem, czy to mi się uda, wkażdym razie spróbuję. spróbuję to zrobić. Masz klucz, który ci kiedyś dałem? Mam mówi cicho Teresa i wsuwa dłoń do torebki,żeby dotknąć zimnego metalu. Weźgo i chodź,a potemwrócisz tu i będziesz na mnieczekać, cztery miesiące to niedługo. Cztery miesiąceto niedługo powtarza Teresa. Na ulicy nie mówiąnic. Tak, ulica dodaje rozpaczyszlachetności, trzeba przeżywaćją w milczeniu. Dokąd idą? Marcin wie, dobrze pamięta to miejsce. "Bar pod Żaglami". Tutaj byłem na wiosnę przed wyjściem w rejs. Podłaknajpa, ale mniewydałasię rajem. Przez całąnoc ładowałem stateki nad ranem zaszedłem tutaj, jakiś człowiekpozwolił mi się przysiąść do swegostolika, a ponieważbył pijany,wysłuchał bez sprzeciwu mego ponurego monologu. Bardzo potrzebny był miktoś, kto bymnie wysłuchał wejdziemy tu? Tak. Jeśli chcesz tu być ze mną. "Bar pod Żaglami" jest jak zwyklepełen gwaru i dymui tegoczegoś nieuchwytnego, co pozwalaczłowiekowi przynajmniej napół godziny uwierzyć, że nie obchodzi go całyświat. Usiądźmy blisko bufetu i żeby szybciej osiągnąć to,o conam chodzi, zamówimy dwa głębsze koniaki. Proszę, niech będę naprawdę głębokie Tereska! No, trzymaj się, Tereska! Pamiętaj, że od ciebietylkozależy mój rejs. Pamiętam. Będziesz miała mnóstwo roboty, czas ci szybko zleci. Musisz przeprowadzić sprawę rozwodową. Adam obiecał mi postarać się o dobregoadwokata, przy zgodzie stronnie powinnobyć z tym kłopotów, ale zdaję sobiesprawę, że to de będziekosztować trochę nerwów. Zajmij się wtymczasie urządzeniemmieszkania, kupowaniem jakichś rzeczy, czymkolwiek, żebyś siętylko nie denerwowała. Przyrzekasz mi? 292 Przyrzekam I jak najczęściej dzwoń do mnie. Ilekroć będzieszwołać"Orkana". Wiesz, czym jest dla mnie twój głos! Przecież toon byłnajpierwcałą tobą. Godzinami przesiadywałem w kabinie radiotelegrafisty, żeby tylko usłyszeć, jak wołasz: Halo, "Elbląg"! Halo,"Elbląg"! A ty odpowiadałeś: "Tu Marcin" i nie przeczuwałamjeszcze,że to tyle będzie dla mnie znaczyć. Odstolika w głębi ktoś wstaje. Królowo ludowo! Jeszczejedną ćwiartkęproszę! Muszęwypić zprzyjacielem, któryprzed każdym rejsem przychodzi tutajna ostatni lądowykieliszek. Tym razem ja zapytam, czymogę siędosiąść? Ależ proszę! Poznał mnie pan? Marcin wyciąga dłoń jakdo starego przyjaciela. Przeczułem! Ja zawsze przeczuwamtych, którzy chcą sięze mną napić. A to przez panią była ta chandrawtedy? Tak uśmiecha sięMarcin. Zgadł pan. Także przeczułem niepozorny człowieczek odwraca sięznów w stronę bufetu. Królowo ludowo! Bo napiszę swójautograf w książce zażaleń. Pacierza pani, widać, nieodmawia,a tam wyraźnie stoi: "chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj". Ja też proszę o chleb, tylko w płynie. Marcin wstaje. Sam skoczę do bufetu, będzieprędzej. Nieznajomy patrzy na Teresę zatroskanymi oczyma. To on przez panią tutaj rwał sobie włosy z głowy, a paniterazprzez niego ma oczy pełnełez,oto miłość! Czym różni sięszczęśliwa od nieszczęśliwej? Czy mam przestać mówić? Nie, proszę, niech pan mówidalej. Miłość zawsze boli, z tym trzeba się pogodzić. To Jestkara, którą bogowie nałożyli na kochanków. Marcin wraca od bufetu pobrzękując szkłem. Jest pan dzisiaj nastrojony jakośmitologicznie. Napijmysię, możepanu przejdzie. Staram się patrzeć na świat z perspektywy metafizycznej. Bądź cobądźjest to pewne bezpieczne oddalenie. Czykażdy następnykieliszek zwiększa tę perspektywę? Aż do absolutnego szczęścia293. A jednak go pan doznaje. -Tylko po pijanemu. Albo ja,albo szczęście musi być pi jane. Marcin? szepcze Teresa Co, kochanie? Niech pani nie wstydzi się płakać. Mężczyźni udają, żetego nie lubią, ale w każdej kobiecie cenią najbardziej łzy, któreprzez nich wylałaMarcin dotyka dłonią policzka Teresy. Obiecuję ci, że następny rejs opuszczęi zostanęz tobą. Niech mupaniniewierzy. On tego nie zrobi. Nie wyglądana to. I pani nie wygląda na taką, która by godo tegozmusiła. Pani jest mądra, paniwie, że wtedy będąc z panią, niebyłby z panią, że mając gotylko dla siebie, mogłaby go panizupełnie utracić. Wiem. wiem o tym. Ale towcale nie czyni rozstania łatwiejszym mówiMarcin. Rozstanie jest małą próbką śmierci z możliwością zmartwychwstania, A ponieważ ta możliwość istnieje, trzebaz uśmiechem opłakiwać umarłych. Kiedy panwraca? W połowie lutego. Awięc na przedwiośniu- Pani będziejuż myśleć o nowymkostiumie i wiosennym kapeluszu. Tak, kochanie, chcę, żebyś miała nowykapelusz,kiedyprzyjadę. Będęsobie wyobrażał,że chodzisz po sklepach i przymierzasz całestosy kapeluszy, żeby znaleźć najładniejszy, w którymnajbardziej będziesz mi się podobać. Zrobisz to? Teresa przełyka łzy. Tak, tak. A gdyby był potrzebny pani doradca, to służę! Zawszemnie tu pani zastanie "Pod Żaglami". Co wieczórmamtu dyżur,pilnuję, żeby kto nie wypił mojej wódki. Dziękuję panu. Jak to pan powiedział tamtym razem? Drugi człowiek! Tak, czasem jest potrzebny drugi człowiek. Bardzo jest potrzebnydrugi człowiek. Ale kto na świecie to rozumie? Pytam, ktonaświecie? Teresomówi Marcin pochylając się nisko nad stoli294 kiem. Teraz wstanę i odejdę, a tybędziesz patrzeć za mną,a kiedy stanę w drzwiach, odwrócę się i ty uśmiechnieszsię domnie. Spróbuję. Chciałbym, żebyś uwierzyła, żebyś mocno wierzyła w to,że zawsze jesteśmy razem' Razem! Nic nie jest w stanie nas rozdzielić. Aniprzestrzeń,ani czas. Czekaj na mnie! Spokojnienamnie czekaj! Już od tej chwili czekam na ciebie. Marcin wstaje. Do widzenia panu! Jeśli pan zrobił w życiucośdobrego, todzisiejszegowieczora. Niechpan wraca szczęśliwie. Jeszcze jest wiele wódki dowypicia. Marcin odchodzi, każdy krok go oddala, każdy krok go odbiera. Jeszcze dwa, trzy i staniew drzwiach,odwróci się. A terazniechsię pani do niego uśmiechnie. To nic, że łzy,on łez już stamtąd nie zobaczy. PanCzeczotko chodzi ulicami Gdańska, przystaje przedkażdą kamieniczką, chętnie dołącza siędowycieczek oprowadzanych przez przewodników. Basta się buntuje, bolą ją nogi, jest głodna, a przede wszystkimumówiła się "Pod Wieżą''. -. Czy ontam jeszcze czeka? Kiedy wreszcie wycieczka, którejpan Czeczotkouparł siętowarzyszyć, udaje się podZbrojownię, Basia wspomina o kawieNa Piwną, do kawiarni "PodWieżą" jeden krok. Ale pan Czeczotko spogląda na nią nieprzytomnymi oczyma. Przewodnik recytuje właśnie jednym tchem; Zbrojownia, wzniesiona w stylu renesansu północnegow latach 16021605, główną fasadą zwrócona jest do ulicy Tkackieji Kołodziejskiej. Stanowi onanajwybitniejsze dzieło czołowego architekta gdańskiego z przełomuXVI i XVII wiekuAntoniego van Opbergena,z którym współpracował budowniczy polskiJan Strakowski. Basia dotyka ramienia ojca Tatusiu, wobec tego ty zostań, a ja skoczę i napiję siękawy. Starszy pan z Australii potakuje skwapliwie głową. 295. On jeszcze czeka. Iten wyraz ulgi na twarzy, że jednakprzyszła, że jest. Zobacz, chowam dlaciebie ostatni kawałek sernika. Tospecjalność kawiarni "Pod Wieżą". Na pewno jesteś głodna. Jak! Ojciec włóczy mnie po tym Gdańsku, szałumożnadostać! Nareszcie mu się wyrwałam! Może ja mógłbym służyć za przewodnika szanownemupapie? To akurat na twoje nogi! Jajuż ledwo chodzę. Jak długomożna łazić z ulicy na ulicęi wpatrywać się w każdy kawałekmuru. Niedziw się ojcu, przez tylelatnie byłw kraju. Poza tym w tej Australii wszystko jest tak przeraźliwienowe,stąd to rozczulenie na widok każdej zmurszałej cegły. A może tu po prostu chodzi o to, że tacegła jest polska? mówi doktorpochylając sięnad stolikiem ku dziewczynie. Myślałam o tym. Podpatrujęojca bez przerwy. Ale się niezdradza. Czyzdajesz sobie sprawę, jakiej rewolucji dokonałaś w jego życiu? Tak, zdajęsobie sprawę, ale dopiero teraz. Co to znaczy teraz? Teraz, tutaj. Namawiając go na tę podróż nie myślałamo tym. Żeby ci tylkoniezrobił niespodzianki takiej jak wtedy,kiedy płonęła druga ładownia. Pamiętasz? Pamiętam, tylko nie wiem, co uważać za niespodziankęw mojej sytuacji. "W mojej sytuacji",Basiu! Tobrzmi bardzo poważnie. I jest poważne, tylko ty o tym nie chcesz wiedzieć. Danielewicz patrzy przez chwilęw utkwione w niego oczydziewczyny i mówi nagle: Chcę! Bardzo chcę? Basta zostawia niedojedzony sernik. Adam! Bardzo chcę! i nigdy nie zrozumiesz, czym jesteś dlamnie. Nie wiem. niewiem, o czym mówisz. To dobrze,że nie wiesz. Ważne jest tylkoto, że tu jesteś. 296 Że siedzisznaprzeciwko mnie, że cię widzę. Wtej chwili odbijaod nabrzeża w Gdyni "WładysławOrkan". Biedaku, tak bardzo to przeżywasz. Wszyscy tłoczą się przy burcie, każdychce jak najdłużejwidzieć swoich bliskich. Kobietypowiewają chusteczkami, ale gdytylko statek się oddali,podnoszą je do oczu. Adam! Przestań! Podnoszą je do oczu i stać takbędą, dopóki statek niezacznie ginąć w oddali,a one same nie staną się małympunktemw lornetce. Nie chcę, żebyś o tymmówił. Proszę! A potem wrócą do domu, zaczną udawać, że coś robią,a wszystko będzieim leciećz rąk i znowubędą płakać do późnejnocy. Przestań! Przestań! Tak żegnają kobiety tych, których kochają, aktórychmuszą oddać morzu. Nigdy żadenmężczyzna na lądzie nie wzbudzitakiej tęsknoty. Po coo tym mówisz, po co? Potem zaczną się nocebez nich i dni bez nich i czekaniena list, na telefon. One żyją tylko po to, żeby czekać. Niechcę o tym słuchać! Co mnieobchodzą tamte kobiety? Tak. Masz racjęmówi doktorcicho. One także i mnienie obchodzą. "Władysław Orkan" jest już w morzu. Żegnają go dwajużnie zielone, ale złoteod Jesieni wzgórza: Kamienna Górai Oksywie. I corazwięcej morza jest między brzegiem a statkiem. Cieśla Wojtysiak sprawdzazaklinowanie ładowni. Mączka,który w ten rejs wybiera się w zielonej czapeczce, wciąż stoiprzyburcie. Znowu zaczyna się ta sama kołomyjka. Kieł,Hamburg,Antwerpia, Kanał, Biskaje, Gibraltar. Przykrzy ci się? podnosigłowę cieśla. Mnie tam naurozmaiceniunie zależy. Nie jestem taki człowiek, który za innościągoni. Mógłbym przez całe życie chodzić jedną trasą. Tylko to pudłopod nogamijest ważne i ludzie na nim. Połóżsię. Pirat, połóż! Znowu jesteśmy w domu! Piratwyciąga sięna pokładzie,nosem pod wiatr. 297. Jak on to rozumie! Każde stworzenie rozumie słowo: dom! A Pirat wie, że jegodom jest tutaj. Tak samo. jakja. Matka płakała, kiedy wychodziłem z domu. Czapeczkę minową zrobiła. Aż mi było przykro, bo ja. jasiętak śpieszyłemnastatek. A wasza Franka? Też płacze, kiedy wyjeżdżacie? Franka to jeszczedzieciak. Posmarka sobie trochę i zarazsięśmieje. Przynajmniej teraz będęo nią spokojny, bo u Paprociowej krzywdy mieć nie będzie. I znowu mi jej niepokazaliście, Wojtysiak. Niedobrzebyć takim zazdrosnym ojcem i tak jej pan przedchłopakami nieupilnuje. Znowu zaczynasz swoje. A co mam mówić innego, kiedy mi jejwciąż nie pokazujecie? Ale jak wrócimy, to już nie będę o nic pytał, tylko samsię wmelduję do Paprociów. Ho,ho, już myślisz o powrocie. Jeszcze Gdynię widać. To całarozrywka marynarza: na lądzie myśli wciąż o rejsie,a kiedy jestw morzu, o tym, jak wróci. Innej możliwości nie ma,jeszcze nie widziałem takiego, co by myślał inaczej. Niechpan weźmie chociaż naszegostarego Jak się czasem podczas postoju zajdzie doniegodo domu, poznać go nie można, skapcaniaty taki. Niby uśmiechnięty, dom,żona, dzieci, aprzecie nie to,co na statku. Dom bez niego nie zatonie, nie Wpadnie na mieliznę, nierozbije się o skały, nic mu złego nie grozi. A bez kapitana stateknie wyjdzie w morze. To jest potrzebne każdemu mężczyźnie, taważność, touczucie, żecoś tylko od niego zależy,od jego pracy,uwagi, od jego siły. Cotu dużo gadać, Mączka, statek to jest męskasprawa, wszystko inne pozostaje za burtą, żeby człowiek nie wiemjak byłzwiązany zlądem. A czasem trzeba coś za burtę wyrzucić iwtedy człowiekowilżej. Co by było z Paprociem, gdyby teraz musiał zostać w domu? Milcząprzezchwilę, a potem cieśla zbiera swoje narzędzia. Chodźmy do niego. Nie powinien teraz siedzieć sam. Pierwszy wpada do kuchni Pirat, w podskokach, cały roześmiany kudłatym pyskiem. Paproć rozpogadzasię na widok psa. A, jak się masz! Jest tu coś dla ciebie! I wielkawarząchew kucharza zanurza się w kotle zzupą. 298 Pirat nie spuszcza z Paprocia roziskrzonych oczu. O, szef od razu zauważył woła Mączka od progu że Pirat zmizerniał na"diecie-cud" panacieśli. Ażsię trzęsie całyz ciekawości, co muszefunio poda na powitanie. Masz rację. Pirat mruczykucharz masz rację! Tylkotyle ma się z żyda, co się zje. Chodź no,zobacz,jaką kosteczkęwyłowiłem z zupy dlaciebie. Co? Iobrośnięta i szpik w środku? Łapylizać! Ale najpierw musiwystygnąć. TegoPirat bardzo nie lubi. Przysiada na tylnych łapachi warcząc z cicha buntuje się przeciwkoparze unoszącejsię nadkością. I znowu zamienicie mi psa w baryłkę sadła mówi cieślaniby to niezadowolony ze względów, jakie Paproć okazuje jegopupilowi. Ruszaćsię nie będziemógł. Mączka rozsiadasię na stołkuprzy lodówce iogarniawzrokiem całąkuchnię. Czyliże wszystko jest tak samo,jak na początku każdegorejsu zaczynamy od wizyty w kuchni. Pirat dostaje swoją porcję,a my usiłujemy wywąchać, co będzie na obiad. Pachnie kapusta! Dobrze wywąchałeś, będą kotletyz kapustą. Lubię,jak mi się rejs zaczyna odschaboszczaka. To tylkopanna Basta nie lubiła schabowego, bo mówiła, że się linię traci. Naszczęście żaden znas nie jest panną mówi Wojtysiak. A już myślałem, że ona będzie z namiznowu jechać doAustralii. Paproć drapie sięza uchem. Ona tak pojedzie do Australii,jak ja do Rzymu nastanowisko papieża. A szkoda, że jejniema wzdycha Mączka. Gimnastyki nie będziemy mieli. Szefowi znowu brzuszek urośnie. Paproć rozpinafartuch ipokazuje szelki, których przedtemnienosił. Już ty memu brzuszkowi nie przygaduj, bo i takwszystkiespodnie ze mnie lecą. Przepraszam, szefie, przepraszam. I doktora nie ma, i pana Bliskiego mówiWojtysiak. Teraz będziemy musieli na siebie uważać. Możemy sięprzejechać na drugi świat zupełnie samodzielnie, bezlekarskiejpomocy inawet nie będzie komuopisać naszej śmierci. 299. Tful Mączka, co wy wygadujecie. Jeszcze przymnie! mruczyPaproć. Dość miałemtego tematu w domu. Miałem powrót zrejsu, wrogowi nie życzę! Cicho,cicho, Paproć. Nie trzeba do tego wracać. Jesteście z nami, na swoim statku, ze swoim kapitanem, nie pozwolimywam się smucić. Wiem, Wojtysiak. Ja tylko tak, przepraszam. Płyniemyznowuw świat, do ludzi, którzy na nas czekają. Każdy z nas majakąś swoją małą cząstkęw tej robocie. Wyteż, pamiętajcie o tym. Paproć pochyla głowę i przez chwilę milczy sapiąc ze wzruszenia. Potemzaczyna pośpiesznie ustawiać filiżanki na tacy. Zaniosę kapitanowi kawy. Chiefowi też, stoją obydwaj namostku, a jużrobi się chłodno, październik. Zawołam stewarda! ofiaruje się Mączka. Nie, sam zaniosę. Niech mam tę przyjemność"Władysław Orkan" mija lewąburtą Hel. Przedstatkiemotwiera się czysta, nie zmącona niczym przestrzeń, szeroka droga nowego rejsu. I znowu na wszystkich szybach mamy niebieskie firankimorza. Panie kapitanie! Marcin uśmiecha się nieznacznie. Pan staje się poetą! Czypragnie pan zastąpić pana Bliskiego? Och, to chyba niemożliwe! Tak jużjednakjest, że ilekroćwychodzę w rejs,trochę się rozklejam. Ze wzruszenia oczywiście. Niez żalu za ziemią. O to ostatnie nigdy bym pana nie posądził. Każdemu zdarzają się chwile słabości. Ale trzeba je zwalczać. Kapitan patrzy spod oka naswego towarzysza. Trzebajezwalczać, mój chłopcze. Mam nadzieję, że pan to potrafi? Takjest, panie kapitanie. Dobrze, że niepotrzebujemy marnować ze sobą zbyt wielusłów. Morze tegouczy. Ono także jest lakonicznymrozmówcą. Zdumiewające, ile człowiek przejmuje odniego. Ale nigdy nie posiądzie jego mądrości. Najwyżej możesię staraćupodobnić się do niego. Cieszęsię, że pan ze mną płynie. Ja także, panie kapitanie. 300 Mam nadzieję, że będziemy mieli dobry rejs. Wejść! Któż to puka wchodząc na mostek? Paproć speszony wsuwagłowę. Ja nie pukałem, panie kapitanie, ta taca. taca stuknęłao drzwi. Kawęprzyniosłem, bo zimno. zimno musi już być namostku. Kapitan jest mile zdziwiony. Sam się fatygowałeś. Paproć! Nie sam, Wojtysiak tu jest i Mączka. Cóżto, cała delegacjaniosła tę kawę na mostek? Prawie, panie kapitanie. Bo właśnie Wojtysiak przed chwilą tak jakoś. tak jakośpowiedział,że. że płyniemy razem, na swoim statku, ze swoimkapitanem. Zwyczajnie powiedziałem, tak jak jest. Kapitan opanowuje wzruszenie. Dziękuję, dziękuję wam. Tak, płyniemy razem na naszymstatku, to jest najważniejsze! Marcin! Jaki mamy kurs? Sto dwadzieścia! Dobrze. Tak trzymać! Taktrzymać! powtarza Marcin. Tak trzymać! odpowiada jak echosternik. Printed in Poiand Graffiti LtdKraków, ul. Duża Góra 39/33Żarn. nr 3077/91 Drukarnia Wydawnicza im. W. L. AnczycaKraków, ul. Wadowicka 8.