Mary Putney Dziecko ciszy Dzieckociszy Przełożyła Mał dorzata Steraniuk DC a on© wydawnictwo Da Capo "Warszawa Prolo A o schodach hotelu Grillon wchodziło dwóch mężczyzn. Szczuplejszy wyrywał się do przodu; tęższy próbował go powstrzymać, przytrzymując za ramię. - Amworth, to nie może być ta dziewczynka. - To z pewnością jest ona. To Meriel - z przekonaniem odparł lord Amworth. - Ile jasnowłosych angielskich dziew czynek można znaleźć w północnych Indiach? Lord Grahame spoważniał. - Amworth, widziałem ruiny Alwari. Nikt, a zwłaszcza pięcioletnie dziecko, nie mógł przeżyć tej masakry i pożogi. Amworth obruszył się. - Zaraz się przekonamy. Weszli do holu, a potem do salonu, gdzie ich oczekiwano. Drzwi otworzyła przysadzista starsza kobieta. - Nazywam się Madison, wasza lordowska mość. Dobrze, że tak szybko pan przybył. - Cieszę się, że towarzyszyła pani dziecku w drodze z Indii, pani Madison. - Grahame niespokojnym wzrokiem omiótł pokój. - Gdzie ono jest? - W sypialni. - Pani Madison wskazała ręką drzwi drugiego pokoju. Panowie przemierzyli salon i zajrzeli do sypialni. Na łóżku P 6 MARY JO PUTNEY siedziała dziewczynka i z powagą układała cięte kwiaty. Była drobnej budowy, miała delikatne rysy. Jej twarz otaczały jasne, prawie białe włosy. Kiedy podniosła głowę, zobaczyli buzię elfa o wielkich zielonych oczach, które na chwilę rozbłysły, ale dziewczynka zaraz opuściła wzrok na kwiaty. - Tak mi jej żal z powodu tego, co ją spotkało. Ale to dobre dziecko, nigdy nie sprawia kłopotu - powiedziała pani Madi son. - Czy to jest pańska siostrzenica? - Tak, to Meriel - odparł Amworth. - Wygląda dokładnie tak jak moja siostra, kiedy była w jej wieku. - Zbliżył się do łóżka i przyklęknął na jedno kolano. - Meriel, pamiętasz mnie? Pamiętasz wujka Oliviera? Dziewczynka milczała. Amworth popatrzył pytająco na panią Madison. - Czy ona ogłuchła? - Nie, ale po koszmarnych przeżyciach postradała zmysły. Lekarz, który badał ją w Indiach, powiedział, że na zawsze zostanie dzieckiem. - Może mnie rozpozna. Była niemowlęciem, kiedy jej rodzice wyjechali z Anglii, ale spotkaliśmy się ponownie, gdy miała pięć lat. - Grahame także uklęknął przy dziewczynce. Podniósł jej szczupłą rączkę i powiedział ciepło, choć z nacis kiem: - Meriel, to ja, wujek Francis, brat twojego ojca. Pamię tasz przejażdżki kucykiem po ogrodach w Cambay? Dziewczynka zabrała dłoń tak, jakby go w ogóle nie zauwa żyła i z wielką dbałością ułożyła lilię obok żółtej róży. Wy glądało na to, że rozdziela kwiaty według ich długości i kolorów. Grahame ciężko westchnął. - Zachowuje się tak przez cały czas? - Niekiedy dostrzega Kamala, ale nikogo więcej. Żyje we własnym świecie. - Pani Madison skinęła głową w stronę rogu pokoju, gdzie w milczeniu siedział okutany w turban brodaty Hindus. Widząc, że lordowie na niego patrzą, złożył przed sobą dłonie i pokłonił się, ale nadal milczał tak jak Meriel. - To eunuch - ledwie słyszalnym szeptem wyjaśniła pani DZIECKO CISZY 7 Madison. - Był strażnikiem w haremie. To on przywiózł panienkę do Cambay z rozkazu maharadży. Ponieważ dziew czynka nie chciała się z nim rozstać, postanowiono zabrać go do Anglii. Zresztą bardzo się nam przydał. Panowie opuścili sypialnię i wrócili do salonu. - Wielki Boże - zaczął lord Amworth, wyraźnie przygnę biony- cóż to za tragedia! To było takie mądre, słodkie dziecko. Rodzice je uwielbiali. Może... może kiedyś odzyska zmysły. - Minęły dwa lata od śmierci jej rodziców i prawie rok od chwili, gdy znalazła się wśród Anglików. Gdyby miała wy zdrowieć, z pewnością pojawiłyby się już jakieś tego oznaki. Lord Grahame był prawie tak samo blady jak Amworth. - Jakiś przytułek... - Nigdy! - wykrzyknął Amworth. - Nie możemy umieścić jej w żadnym z tych obskurnych schronisk dla chorych psychicz nie. Musimy zorganizować jej życie w Warfield. Znajdziemy w rodzinie jakąś miłą wdowę, która zaopiekuje się dziewczynką. Może otoczona miłością, w bezpiecznym miejscu, zacznie wracać do zdrowia. Grahame pokręcił głową, ale nie upierał się przy swoim zdaniu. Służąc w wojsku jako oficer, spotkał się z wieloma przypadkami popadania w obłęd i wiedział, że przybiera on różne formy, włącznie z całkowitym wycofaniem się z rzeczy wistego świata. Wątpił w to, czy lady Meriel Grahame, jedyne dziecko piątego hrabiego Grahame'a, kiedykolwiek odzyska zmysły. Tak czy inaczej, Amworth ma rację; należy zapewnić jej wygodną i dostatnią egzystencję. To najmniej - i najwięcej co można dla niej zrobić. Jviedy wieść o powrocie małej dziedziczki rozeszła się po okolicy, ludzie mówili, że to cud, iż dziecko przeżyło. Litowali się tylko nad jego stanem. ify/Jr J -- ^ ominik Renbourne czuł w głowie walenie bębnów. Prze budził się z trudem, ganiąc się w duchu za to, że poprzedniego wieczoru na meczu bokserskim przesadził z piciem. Miły wieczór, ale będzie za niego pokutował przez cały dzień. Nagle dotarło do niego, że oprócz łomotania w głowie słyszy także walenie do drzwi. Gdzie, do diabła, jest Clement? No tak, przecież lokaj nie wrócił jeszcze ze wsi, a pojechał tam, by odwiedzić chorującą matkę. Cóż za niewygoda. Ponieważ pukanie nie ustawało, Dominik spuścił nogi na podłogę. Kąt padania promieni słonecznych poinformował go, że jest już wczesne popołudnie, a nie, jak sądził, rano. Miał na sobie pomięte spodnie i koszulę, choć przed rzuceniem się do łóżka pamiętał o tym, by pozbyć się żakietu i butów. Ziewając, przeczłapał z sypialni do salonu. Miał nadzieję, że matka Clementa szybko wyzdrowieje, bo rozglądając się po mieszkaniu, stwierdził, że wymaga natychmiastowych po rządków. W przeciwnym razie będzie musiał wynająć jakąś kobietę do sprzątania. Otworzył drzwi i zobaczył - siebie. A raczej chłodną i starannie odzianą wersję siebie samego. Widok brata bliźniaka stojącego w korytarzu podziałał na niego jak kubeł zimnej wody. 10 MARY JO PUTNEY Zanim zdążył wymyślić odpowiednio szorstkie powitanie, brat pchnął go i wszedł do środka. - Powinieneś się ogolić i ostrzyc. - Kyle kopnął na bok poniewierający się na podłodze żakiet. - Przydałby się też pożar, żeby odkazić to miejsce. - Nie przypominam sobie, żebym cię prosił o porady. Zazwyczaj pogodny, Dominik poczuł, że ogarnia go irytacja, którą potrafili w nim wzbudzić tylko jego brat i ojciec. Jak długo nie widział Kyle'a? Przynajmniej dwa lata. Ich ostatnie spotkanie ograniczyło się do chłodnych skinień gło wami. Nie poruszali się w tych samych kręgach i taki stan rzeczy całkiem im odpowiadał. - Skąd te odwiedziny? Wrexham umarł? - Hrabia cieszy się zwykłym zdrowiem. Jest krzepki mimo kilku dolegliwości. - Kyle nerwowo przechadzał się po pokoju. Dominik zamknął drzwi, potem oparł się o nie i splótł ręce na piersiach. Zaczynał się bawić wyraźnym zakłopotaniem brata. Kyle zawsze udawał opanowanie, które miało ukryć stałe napię cie i niepokój. Jednak dzisiaj nie potrafił do końca się kontrolo wać. Wyglądał tak, jakby za chwilę miał wyskoczyć ze skóry. - Skoro nasz drogi ojciec nadal pozostaje między żywymi, czemu zawdzięczam fakt, iż postanowiłeś odwiedzić moje skromne progi? Kyle zmarszczył czoło. Za kilka lat surowość i powaga wyrzeźbią wokół jego ust głębokie bruzdy, ale na razie twarz miał tak samo gładką jak Dominik, choć nieco okrągłejszą, a oczy odrobinę bardziej szare niż oczy brata. Mimo to wyglądali jak dwa ziarnka grochu. Obydwaj więcej niż średniego wzrostu, szczupli, z szerokimi ramionami i ciemnymi włosami, układa jącymi się w lekkie fale. Jako dziecko Dominik był zachwycony faktem, że są tacy sami. Teraz go to mierziło. Irytowało go ich fizyczne podobieństwo, tym bardziej że mieli z bratem krańcowo różne charaktery. - Może przygnała mnie do ciebie braterska miłość? - rzucił z ironią Kyle. DZIECKO CISZY TS I I - Masz mnie za głupca, lordzie Maxwell? - Tak- odparł ostro Kyle, z pogardą lustrując zagracony pokój. - Jestem pewien, że stać cię na więcej niż to, co widać. Dominik zacisnął usta. Nie zamierzał rozprawiać z bratem o stylu życia, jakie prowadził. - Zakładam, że się tu znalazłeś, ponieważ czegoś ode mnie chcesz, choć nie potrafię sobie wyobrazić, co może zaoferować bezużyteczny młodszy syn lordowi i dziedzicowi Wrexham. W duchu pomyślał, że jeśli Kyle rzeczywiście czegoś od niego potrzebuje, to zabiera się do tego w niewłaściwy sposób! Najwyraźniej uświadomiwszy sobie to samo, brat zmienił ton głosu na bardziej ugodowy. - Masz rację. Potrzebuję pomocy i tylko ty możesz mi jej udzielić. - Naprawdę? Patrząc na brata wzrokiem, który wyrażał ogromną niechęć do faktu, że jest zmuszony o coś prosić, Kyle dodał sucho: - Chcę, żebyś przez kilka tygodni udawał, że jesteś mną. Po krótkiej chwili zaskoczenia Dominik wybuchnął śmiechem. - Nie mów bzdur. Nie uda mi się ciebie zastąpić przy twoich znajomych. Poza tym, o co chodzi? Takie maskarady to dzie cinada. - Dominik zawsze lepiej udawał brata, niż Kyle jego, ale nie zamieniali się już od czasów rozpoczęcia szkoły. A raczej szkół. Niekiedy Dominik zastanawiał się, jak poto czyłoby się jego życie, gdyby obydwaj poszli do Eton. - Zaistniały... pewne okoliczności. Znajdziesz się wśród obcych, gdzie nikt mnie nie zna. - Kyle zawahał się, a potem dodał: - Nie pożałujesz. Dominik właśnie chciał wejść do małej spiżarni, ale słysząc ostatnie słowa brata, odwrócił się. Oczy mu zabłysły. - Wynoś się i to już! - Chociaż brat często wyprowadzał go na manowce i denerwował, to jeszcze nigdy nie próbował go przekupić. Kyle wyciągnął z kieszeni złożony kawałek papieru i rzucił go bratu. 12 - Twoja zapłata, jeśli ci się uda. MARY JO PUTNEY Dominik rozłożył kartkę i stanął jak wryty. - To jest akt własności Bradshaw Manor! - Doskonale wiem, co to jest. - Kyle wyrwał mu dokument z rąk i schował z powrotem do kieszeni. Dominikowi, jako młodszemu, przysługiwała skromna pensja, która z ledwością wystarczała na prowadzenie życia światowca. Kyle miał w przyszłości odziedziczyć całą fortunę Wrexhamow. Niczego sobie nagroda za to, że wyłonił się z brzucha matki dziesięć minut wcześniej. Nie tylko zostanie pewnego dnia angielskim lordem, ale już w dwudzieste pierwsze urodziny otrzymał na własność rezydencję Bradshaw. Wspaniałą posiad łość w Cambridgeshire, doskonale utrzymaną, z pięknym domem. Dominik oddałby za nią duszę... i Kyle to wiedział. - Ty bękarcie! - Jeśli ja jestem bękartem, to ty także, drogi bracie. - Kyle uśmiechnął się, widząc, że szalka przewagi przechyla się na jego stronę. - Poza tym, nie szanujesz pamięci naszej matki. Dominik wolał nie wypowiadać na głos słów, które cisnęły mu się na usta. Kyle wygrywał i obaj to wiedzieli. Musiał natychmiast się czymś pokrzepić, więc wszedł do spiżarni i nalał sobie piwa do niezbyt czystego kufla. Nie poczęstował brata. Wypił napój jednym haustem, po czym wrócił do salonu i opadł na fotel. - Wyjaśnij mi, dlaczego chcesz, żebym grał rolę lorda Maxwella. Kyle znowu zaczął krążyć po pokoju. - Kiedy byliśmy jeszcze chłopcami, ojciec i piąty hrabia Grahame dogadali się co do mojego małżeństwa z córką Grahame'a. Dominik pokiwał głową. Właśnie w takich sytuacjach dzię kował Bogu, że jest młodszym synem. Przypomniał sobie, że ugoda z jakiegoś powodu została zawieszona. - Czy ta dziewczyna nie jest przypadkiem psychicznie chora? DZIECKO CISZY 13 - Nie- ostro sprzeciwił się Kyle. - Jest po prostu... inna. Wyglądało na to, że już ją poznał i że mu się spodobała. - Chcesz powiedzieć, że jest zwykłą ekscentryczką? Jeśli tak, będzie pasowała do Renbourne'ow. Starszy brat zatrzymał się przy oknie i popatrzył na za brudzone sadzami kominy londyńskich domów. - Hrabia Grahame i jego żona wyjechali przed laty do Indii z polityczną misją. Niestety, zostali napadnięci przez bandytów. Zginęli obydwoje. Panienka Meriel dostała się do niewoli. Miała wtedy tylko pięć lat. Dopiero po roku trafiła z powrotem w ręce Anglików, ale wtedy była już bardzo chora. Zamknęła się we własnym świecie, jednak trudno o niej powiedzieć, że jest niebezpiecznie obłąkana. To o wiele więcej niż tylko ekscentryczność. - Fakt, że nie jest niebezpieczna, nie oznacza, że jest normalna! - wykrzyknął Dominik. - Chcesz dla fortuny iść do łóżka z wariatką? Jezu, Kyle, to odrażające! - Nie jest tak, jak myślisz. - Kyle obruszył się gniewnie. Choć przyznaję, że Wrexham chce tej partii ze względu na spadek. - Wiem, że jest chciwy, ale nie sądziłem, że zdecyduje się zanieczyścić linię Renbourne'ow krwią obłąkanej. - Rozmawiał na ten temat z jej lekarzem. Urodziła się zdrowa i normalna, toteż nie należy się obawiać, że jej potom stwo może odziedziczyć chorobę. Dominik zacisnął usta, czując obrzydzenie. - Wszystko to brzmi jak wyszukane tłumaczenie faktu, że chcecie tego ślubu tylko ze względu na pieniądze. Czy naprawdę małżeństwo znaczy dla ciebie tak niewiele? Kyle poczerwieniał. - Nie chodzi o pieniądze, Zresztą lady Meriel jest dla mnie wyśmienitą partią. - A gdzie na tym pięknym obrazku jest moje miejsce? Dominik upił spory łyk piwa. - Chcesz może, żebym zamiast ciebie przespał się z twoją niedorozwiniętą narzeczoną? 14 MARY JO PUTNEY - Do diabła, Dominik! - Kyle zacisnął dłonie w pięści. Przydałaby ci się lekcja manier. - Pewnie tak, ale nie od ciebie. Pytam ponownie. Czego ode mnie chcesz? Brat powoli nabrał powietrza, wyraźnie walcząc z wybuchem gniewu. - Zaręczyny nie zostały jeszcze oficjalnie ogłoszone. Opie kun lady Meriel, lord Amworth, pragnie, bym najpierw spędził z nią kilka tygodni w jej posiadłości. Jeśli nie spodobam się dziewczynie, ślubu nie będzie, a lord, jak sądzę, zajmie się szukaniem innego kandydata. Dominik uśmiechnął się uszczypliwie. - A ty uważasz, że jesteś tak bardzo pozbawiony uroku osobistego, że aż musisz prosić mnie o zastępstwo. - Na Boga, wiedziałem, że robię błąd, przychodząc z tym do ciebie. - Kyle z gniewem ruszył do drzwi. Widząc, że się zagalopował, Dominik zatrzymał go unie sieniem ręki. - Wybacz, ale ten dzień nie należy do moich najlepszych. Boli mnie głowa. Dobrze wiem, że nie potrzebujesz pomocy przy uwodzeniu kobiet. One cię ubóstwiają. - Następcy fortuny zawsze są w cenie, pomyślał w duchu, ale nie powiedział tego na głos. Jeśli dalej będzie obrażał brata, nigdy się nie dowie, co jest tak cenne, że warto za to oddać Bradshaw Manor. Czego dokładnie ode mnie oczekujesz? Kyle wyraźnie się wahał, ale w końcu przełamał złość. - Mam inne... zobowiązania. Ponieważ nie mogę być w dwóch miejscach jednocześnie, ty musisz udać się do Warfield. Dominik popatrzył na brata z prawdziwym zdumieniem. - Dobry Boże, Kyle, co jest ważniejsze od poznania dziew czyny, z którą chcesz się ożenić? Sam musisz tam pojechać, żeby zdecydować, czy rzeczywiście pragniesz tego dziwnego związku. Ja nie mogę cię zastąpić. - Niech cię nie obchodzą moje sprawy - odburknął. - Co DZIECKO CISZY 1 5 do Meriel, to choć trudno założyć, że jesteś dżentelmenem jednak nie przypuszczam, żeby ktoś, kto uratował tyle złama nych dziewczęcych serc, rozmyślnie skrzywdził niewinną istotę. Chyba że zupełnie się zmieniłeś. Dominik zacisnął zęby, nie chcąc obrazić brata niegrzeczną odpowiedzią. Myśląc z żalem o Bradshaw Manor, podsunął mu oczywiste rozwiązanie. - Odłóż wizytę w Warfield na później. Albo odwrotnie. - Nie mogę odłożyć żadnej z tych spraw. - Kyle zmarszczył czoło, co poirytowało Dominika, bo sam miał podobną manierę, kiedy się nad czymś zastanawiał. Pomyślał, że ich przyzwy czajenia powinny już dawno pójść w zupełnie innych kie runkach. - Lady Meriel ma dwóch opiekunów, brata matki i brata ojca- poinformował Kyle. - Wuj, brat matki, lord Amworth, opowiada się za naszym ożenkiem. Uważa, że właściwy mąż, a w przyszłości może dzieci, pomogą Meriel w powrocie do zdrowia. - Jestem przekonany, że po tylu latach to nie jest możliwe. - Przypuszczam, że w skrytości ducha Amworth marzy o tym, by Meriel miała dzieci. Był bardzo związany z siostrą i chyba w ten sposób pragnie ją odzyskać, a przynajmniej przedłużyć linię. Dominik ukrył dreszcz odrazy. - Widzę w tym pewien sens, choć dziwaczny, ale po co ten pośpiech? Jeśli to ty jesteś wybrankiem, kilka tygodni zwłoki nikomu nie zrobi różnicy. - To nie takie proste. Stryj, brat jej ojca, lord Grahame, sprzeciwia się temu małżeństwu. Twierdzi, że to parodia, grzech przeciw naturze. Dominik podzielał ten pogląd. - A więc Amworth chce was pożenić, zanim dowie się o tym Grahame. Pakujesz się w niezły skandal. - Lady Meriel ma dwadzieścia trzy lataj est więc pełnoletnia. Nigdy też oficjalnie nie została uznana za osobę chorąpsychicz- 16 MARY JO PUTNEY nie. Formalnie nie potrzebuje zgody opiekunów na zawarcie małżeństwa. - Pomimo tego, co mówił, Kyle wyraźnie czuł się nieswojo. - Amworth zapewniał mnie, że Grahame za akceptuje nasz związek, jeśli tylko dziewczyna będzie z niego zadowolona. Grahame podróżuje teraz po Europie. Amworth chce wydać siostrzenicę przed jego powrotem. - A co tobie po tym małżeństwie, Kyle? Są inne bogate panny na wydaniu. Nie wierzę, że zakochałeś się w zamkniętej w sobie dziwaczce. Twarz Kyle'a stężała. - Dokonałem już wyboru. Myślę, że zarówno ja, jak i lady Meriel, skorzystamy na tym związku. Dominik nie był o tym przekonany, ale przecież zawsze patrzył na świat inaczej niż brat. Ich matka i ojciec także wiedli oddzielne życie i Kyle najwidoczniej zamierzał ich naśladować. - Mimo wszystko nie wyobrażam sobie, żeby nasza mas karada się powiodła. Och, oczywiście, mogę udawać lorda Maxwella przed osobami, które cię nie znają, ale ty chcesz, żebym pozostał w domu lady Meriel przez kilka tygodni. Kiedy w końcu zajmiesz moje miejsce, wszyscy zauważą różnicę. - Lady Meriel mieszka z parą staruszek. Poza nimi w domu jest tylko służba. Po prostu nie rzucaj się w oczy, nie wchodź z nikim w bliższe kontakty, za to dużo czasu spędzaj z dziew czyną i dbaj o to, żeby dobrze się z tobą czuła. - Ona pierwsza dostrzeże zamianę - odrzekł Dominik, czując rosnące rozdrażnienie. - Nawet nasze psy i konie natychmiast nas rozpoznają. - Ona... nie zwraca uwagi na ludzi. Byłem już w Warfield z krótką wizytą. - Kyle zamilkł na chwilę. - Spojrzała na mnie tylko raz w czasie obiadu. Wątpię, żeby dostrzegła różnicę między nami. Dominik spróbował wyobrazić sobie noc poślubną z kobietą, która zachowuje się jak woskowa lalka. - To mi przypomina bardziej gwałt niż małżeństwo. DZIECKO CISZY 17 - Do diabła, Dom, nie przyszedłem tu wysłuchiwać twoich wątpliwości! - wybuchł Kyle. - Pomożesz mi czy nie? Łamiący się głos brata sprawił, że Dominik wreszcie za uważył to, co powinien był zobaczyć już na samym początku! Kyle cierpiał. Pod przykrywką arogancji czaił się ból. Ma jakiś romans, więc jest mu zupełnie obojętne, z kim się ożeni? Miał ochotę zapytać o to, ale wiedział, że brat mu nie odpowie. Byli sobie na to zbyt obcy. Widział też jasno, że Kyle'owi bardzo zależy na jego pomocy. Świadczył o tym fakt, że chciał mu oddać w zamian Bradshaw Manor. Pomimo tarć między nimi, Dominik nie lubił patrzeć na rozterki brata. Z tego też powodu, a także zwabiony wizją posiadania własnej rezydencji, postanowił się zgodzić. - Dobrze. Zrobię to, o co mnie prosisz. Kyle odetchnął z ulgą. - Wspaniale. Mam być w Warfield w poniedziałek, a więc nie zostało ci wiele czasu na przygotowania. - Tak szybko? - Trzyma cię w Londynie coś ważnego, czego nie możesz zostawić? Nie, do diaska. Wystarczy, że odwoła kilka spotkań. Przy jaciele będą za nim tęsknili, ale w tej chwili nic i nikt naprawdę go nie potrzebował. Jako młodszy syn Dominik zaciągnął się do wojska; trafił akurat na bitwę pod Waterloo. Chociaż nie splamił honoru, to przekonał się na własnej skórze, że nie nadaje się na żołnierza. Co gorsza, służba w czasie pokoju okazała się nudna nie do zniesienia. Tak więc sprzedał swój patent oficerski i od tamtej pory wiódł beztroskie życie światowca. W sezonie bawił się na licznych londyńskich balach, poza sezonem spędzał czas u przyjaciół na wsi. Był na tyle lekkomyślny, by zdobyć sobie podziw dam, ale zarazem na tyle rozważny, żeby nie wpakować się w poważniejsze tarapaty. Jednak kończył dwudziesty ósmyrok 18 MARY JO PUTNEY i zaczynało go nudzić życie, w którym jedynym celem było wyszukiwanie sobie przyjemności. Gdyby został właścicielem Bradshaw Manor, jego egzysten cja nabrałaby sensu. Rozległe żyzne pola, obszerne stajnie i piękny dom - czuł, że ślina napływa mu do ust. - Będę gotowy. Co mam zrobić? - Po pierwsze, idź do fryzjera - oschle zarządził brat. - Poza tym musisz zabrać kilka moich ubrań. Masz nie najlepszego krawca. Dominik zanotował w myślach, że musi w czasie pobytu w Warfield, oczywiście przypadkowo, zniszczyć przynajmniej jeden zestaw odzieży należącej do brata. - Coś jeszcze? - Pojedzie z tobą Morrison. Tylko on będzie wiedział o naszej zamianie. Dominik z trudem powstrzymał jęk. Lokaj Kyle' a, Morrison, jest tak samo nadęty jak jego pan. - Czy Morrison będzie mógł się z tobą skontaktować, jeśli zajdzie taka potrzeba? Kyle zastanawiał się przez chwilę. - Będzie wiedział, gdzie jestem, ale raczej nie uda mu się mnie złapać. Wyjadę na jakieś trzy do pięciu tygodni. Oczekuję, że w tym czasie nawiążesz kontakt z lady Meriel. Kiedy już to osiągniesz, wyjedź z Warfield. Im mniej czasu tam spędzisz, tym mniejsza szansa, że ktoś później dostrzeże różnicę między nami. W tym punkcie Dominik nie miał zastrzeżeń. - Ubranie, fryzjer, lokaj. Musisz mi jeszcze opowiedzieć o spotkaniu z Amworthem i wizycie w Warfield. - Słusznie. Spiszę ci to wszystko. - Kyle zmarszczył czoło. Nie możesz przyjechać do Wrexham. Służba by oniemiała, widząc, że cię goszczę. Morrison przywiezie ci wieczorem ubrania i notatki. On też cię ostrzyże. Dominik powstrzymał westchnienie. Tak niewiele trzeba, żeby brat wrócił do roli wielmożnego pana. DZIECKO CISZY 19 - Jeszcze jedno. Musisz mi wypisać weksel, stwierdzający, że Bradshaw Manor po wykonaniu zadania należy do mnie. Kyle zmierzał już do drzwi, ale słysząc prośbę brata, odwrócił się gwałtownie. Oczy mu płonęły. - Nie ufasz mi, Dominiku? To dziwne, ale Dominik przyznał w duchu, że ufa bratu. - Ufam, ale chcę mieć pewność, że otrzymam zapłatę nawet wtedy, gdyby w czasie tej twojej tajemniczej misji spotkało cię coś złego. Kyle popatrzył na niego ironicznie. - Kochany bracie, jeśli zginę, dostaniesz nie tylko Bradshaw Manor, ale całe dziedzictwo Wrexhamow. - Wyszedł, trzaskając za sobą drzwiami. 1?\L^ T Y eszła do pracowni od strony ogrodu, niosąc wiadro pełne polnych kwiatów. Postawiła je na sosnowym stoliku i z zastanowieniem popatrzyła na półeczkę na ścianie, zajętą różnymi naczyniami. Okrągły gliniany garnek? Nie, lepiej wysoki srebrny dzbanek do kawy, który przyniosła z jadalni. Zaczęła od kolczastych gałązek mocno pachnącego kapryfolium. Za jej plecami otworzyły się drzwi i do pokoju weszła niska, pulchna kobieta o siwych włosach. - Nadeszły wiadomości, kochanie- powiedziała ciepłym głosem pani Rector. - Pamiętasz tego miłego młodego męż czyznę, który odwiedził nas dwa tygodnie temu i został na noc? Ciemnowłosy i bardzo elegancki. Lord Maxwell. Co by tu dodać do kapryfolium. Może przetacznik o żywych, niebieskich kwiatach. Sięgnęła po kwiaty i przycięła łodygi nożyczkami. Srebrna powierzchnia dzbanka odbijała kolory, łącząc je ze sobą ciekawie. - Dawno temu- kontynuowała pani Rector- ojciec lorda Maxwella i twój umówili się, że zostaniecie małżeństwem, a twój wuj, lord Amworth, uważa, że to bardzo dobry pomysł. Pamiętasz, wspominał ci o tym po wyjeździe Maxwella? Westchnęła. - Nie, z pewnością nie pamiętasz. DZIECKO CISZY 21 Żółty i niebieski pasują do siebie. Dołączy jeszcze mniszek lekarski. Kontrastuje z przełącznikiem i nadaje bukietowi życie. - Lord Maxwell zamierza nas ponownie odwiedzić, tylko że tym razem zostanie tu kilka tygodni, żebyście się mogli lepiej poznać. - Staruszka popatrzyła na stolik, na którym dziewczyna układała kwiaty. - Och, kochanie. Ten dzbanek do kawy jest bardzo cenny. Oczywiście należy do ciebie, więc jeśli chcesz napychać go zielskiem, masz do tego pełne prawo. Potrzebuje czegoś, co wprowadziłoby łagodniejsze tło dla mocnych kolorów przetacznika i mniszka lekarskiego. Najlepszy byłby koper, ale jeszcze na niego za wcześnie, więc musi zadowolić się gwiazdnicą. Uważnie wsadziła splątane łodygi do dzbanka, przekładając je tak długo, aż uznała, że jest zadowolona z rezultatu swojej pracy. - Jak powiedziałam, lord Maxwell przyjeżdża w poniedzia łek. Twój wuj mi przyrzekł, że nie będzie żadnego ślubu, jeśli lord ci się nie spodoba. Odstawiła dzbanek na ławkę, uważając, żeby nie zostawić na srebrnej powierzchni odcisków palców. Jeszcze raz poprawiła kapryfolium i przesunęła nieznacznie mniszek. - Sama nie wiem, co dobrego może z tego wyniknąć!ciągnęła podenerwowana pani Rector. - Takie niewiniątko jak ty ma poślubić światowca. Sopel lodu jest cieplejszy od wzroku tego człowieka. Meriel podniosła dzbanek, przyjrzała się swojemu dziełu, po czym podała dzbanek opiekunce. Staruszka zamrugała, przy pominając sobie, gdzie jest, i uśmiechnęła się. - Dziękuję ci, kochanie. To miłe z twojej strony. Bukiet jest piękny. Postawię go w jadalni. - Ucałowała dziewczynę w czubek głowy. - Nie pozwolę, żeby ten mężczyzna cię skrzywdził, Meriel. Przysięgam! Jeśli zajdzie potrzeba, zawia domię lorda Grahame'a. Meriel wstała i sięgnęła po gliniany garnek. Był brązowy i miał szorstką powierzchnię. Do niego włoży mniszek lekarski i krwawnik. 22 MARY JO PUTNEY - Ale może lord Amworth ma rację- dyskutowała dalej sama ze sobą pani Rector. - Mąż może ci pomóc, a także dziecko - w jej głosie zabrzmiała tęsknota. Potrzebuje więcej mniszka. Nie oglądając się na opiekunkę, Meriel wstała i wyszła do ogrodu. Kyle wszedł do niewielkiego, ale elegancko wyglądającego domu, używając własnego klucza. W drzwiach natknął się na lekarza, siwego staruszka o zmęczonej twarzy, który pochylił głowę na przywitanie. - Lordzie. - Sir George. - Kyle odłożył kapelusz na podręczny stolik, odwracając przy tym głowę, by ukryć wyraz twarzy. - Jak ona się czuje? Starszy mężczyzna wzruszył ramionami. - Odpoczywa. Laudanum uśmierzyło nieco ból. Innymi słowy, bez zmian. Zresztą Kyle nie spodziewał się cudu. - Ile czasu jej zostało? Lekarz zawahał się. - Trudno powiedzieć, ale gdybym miał zgadywać, powie działbym, że jakieś dwa tygodnie. Jeśli taka będzie wola Boga, to im wystarczy. Bardzo pragnął, by zdążyli. - Mogę ją teraz zobaczyć? - Jest przytomna, choć osłabiona. Proszę jej nie męczyć. Lekarz westchnął. - Z drugiej strony, nie ma to już większego znaczenia. Życzę dobrego dnia. Po jego wyj ściu Kyle ruszył w górę po wyściełanych dywanem schodach. Ileż to razy po nich stąpał? Trudno zliczyć. Kiedy po raz pierwszy przekroczył próg tego domu, wiedział, że jest on stworzony dla Konstancji. Uwielbiała ten dom. Mówiła, że nie chce go opuszczać i nie opuściła. Dopiero w ostatnich bolesnych miesiącach jej myśli umykały gdzie indziej. DZIECKO CISZY 23 Zapukał do drzwi, żeby dać znać, iż nadchodzi. Konstancja leżała na sofie obłożona poduszkami, oblana promieniami słońca płynącymi od okna. Ostre światło bezlitośnie obnażało jej zniszczoną twarz i siwe pasma w ciemnych włosach. Jednak jej uśmiech zawierał w sobie całą słodycz świata. - Milordzie, miło cię widzieć - powitała go zalotnie. Pocałował ją w czoło, potem usiadł w krześle stojącym obok sofy. Wziął ją za rękę. Wydała mu się straszliwie krucha, sama skóra i kości. - Mam dla ciebie niespodziankę, Konstancjo. Wynająłem prywatny jacht. W poniedziałek wypływamy do Hiszpanii. Będziesz zajmowała kabinę samego kapitana. - To niemożliwe - odrzekła ze zdumieniem. - Masz tyle obowiązków. Wyjazd do Shropshire, którego przecież nie można przełożyć... - Tym zajmie się mój brat. - Twój brat? - Popatrzyła na niego z jeszcze większym zdziwieniem. - Nie wiedziałam, że masz brata. Kyle przez wiele lat umyślnie nie wspominał jej o Dominiku, ale teraz musiał wyjawić prawdę. - Nazywa się Dominik. Jesteśmy bliźniakami. - Un hermano gemelo? Brat bliźniak? - powtórzyła, zdu miona i zaintrygowana. - Czy wygląda dokładnie tak jak ty? - Ludzie mówią, że jesteśmy identyczni. Konstancja roześmiała się słabo. - Dwóch tak przystojnych mężczyzn! To się nie mieści w głowie. Być może właśnie z tego powodu nie mówił o bracie, lekkoduchu, ulubieńcu wszystkich, a zwłaszcza kobiet. - Jesteśmy do siebie podobni, ale tylko fizycznie, poza tym bardzo się różnimy. Konstancja nagle spoważniała i spojrzała mu prosto w oczy. - Opowiadałeś mi o ojcu, o młodszej siostrze, nawet o świętej pamięci matce, ale nigdy o bracie bliźniaku. Dlaczego? - Nie jest częścią mojego życia. Nie widujemy się. - Skrę- 24 MARY JO PUTNEY powany brakiem przekonania w jej oczach, dodał: - Dominik był i jest nieodpowiedzialnym buntownikiem. - A jednak teraz chce ci pomóc. - Bo mu się to opłaci - odparł sucho. Konstancja wstrzymała oddech. - Czy on będzie udawał ciebie? Powiedz, że nie, queridol Kyle zaklął w duchu. Nie zamierzał mówić Konstancji aż tyle, ale tak trudno było ukryć cokolwiek przed jej bystrym umysłem. - Każę Teresie rozpocząć pakowanie -rzucił, chcąc zmienić temat. - Nie mamy wiele czasu. Zamknęła oczy; na jej twarzy pojawił się ból. - Nie - szepnęła. - W ogóle nie mamy czasu. - Zdążę zawieźć cię do ojczyzny, tak jak ci przyrzekłemzapewnił, walcząc z ogarniającą go paniką. - Rzeczywiście przyrzekłeś, ale nie sądziłam, że mówisz poważnie. To nie do pomyślenia, żeby lord poniżał się do tego stopnia. Zawozić utrzymankę do ojczyzny! - Wolną ręką otarła łzy z twarzy. - Diabolo! Zbyt łatwo teraz płaczę. Nie mogę przyjąć od ciebie tak wiele, mi corazon. Nigdy nie rozumiała, jak dużo jej zawdzięcza. Konstancja de las Torres była jeszcze dziewczynką, kiedy opuściła dom rodzinny. Zmusiła ją do tego wojna. Przeżyła ten okres w jedyny możliwy sposób dla młodej i pięknej dziewczyny, pozbawionej środków do życia. Skończyła jako kochanka brytyjskiego oficera i z nim przyjechała do Anglii. Potem została londyńską kurtyzaną, znaną pod pseudonimem La Paloma, gołębica. Była dwa razy starsza od Kyle'a, gdy zjawił się u niej jako osiemnastoletni prawiczek. Zobaczył ją wcześniej w operze i zachwyciła go nie tylko swoją egzotyczną urodą. Zmusił znajomego, żeby go z nią poznał, i natychmiast zaprosił Konstancję na kolację. Próbował udawać światowego wygę, ale Konstancja nie dała się oszukać. Ukrywała to jednak przed nim i przyjęła go ciepło, DZIECKO CISZY 25 co sprawiło, że czuł się przy niej rzeczywiście jak prawdziwy mężczyzna. Choć był to jego pierwszy raz, wiedział, że dzięki Palomie przeżył coś więcej niż tylko przyjemność płynącą z zaspokojenia pożądania. Profesja, która większość uprawiających ją kobiet zmieniała w istoty twarde i oschłe, nie zniszczyła wrodzonego ciepła Palomy. Przy niej doznał spokoju i wreszcie zapełniła się pustka, którą czuł od momentu, gdy rozeszły się drogi jego i Dominika. Minęło dużo czasu, nim zrozumiał, że on także wiele jej podarował. Odmawiała mu, gdy ją błagał, żeby została jego utrzymanką, twierdząc, że dni jej świetności dawno już minęły, a on, piękny i młody, zasługuje na równie piękną i młodą dziewczynę. To prawda, że Konstancja nie była już młoda i jej kariera w fachu, w którym liczyła się świeżość i uroda, kończyła się. Kyle postanowił jednak, że zaopiekuję się nią, ale przede wszystkim chciał ją mieć blisko siebie, bo już nie wyobrażał sobie bez niej życia. - Zawsze pragnąłem zobaczyć Hiszpanię. Ty tylko dajesz mi pretekst, żebym mógł zrealizować to marzenie - odezwał się, przybierając lekki ton, zupełnie nie pasujący do jego rozmyślań. - Położymy się pod drzewem pomarańczowym i będziemy przyglądali się jego kwiatom, niesionym ciepłym hiszpańskim wiatrem. - Tak. - Pomimo zmęczenia uśmiechnęła się do niego czule. - Jestem pewna, że Bóg mi to podaruje. Odpowiedział jej uśmiechem, ale w duchu czuł rozdzierający ból na myśl o tym, co zrobi, kiedy jej zabraknie. Mały chłopiec wyszedł z gabinetu ojca tak zaskoczony, że myślał jedynie o tym, żeby się nie rozpłakać. Zesztywniały przeszedł przez hol i drzwi wejściowe, które otworzył przed nim lokaj. Schodząc po kamiennych schodach, słyszał każdy swój krok. Zza rogu domu wypadł podekscytowany Kyle. 26 - Udało ci się go nabrać? Dominik otarł językiem wyschnięte usta. - Och tak, myślał, że to ty. Brat uśmiechnął się chytrze. MARY JO PUTNEY - A mówiłem, że Wrexham nas nie odróżnia, chociaż jest naszym ojcem. Dominik nie umiał sobie przypomnieć, dlaczego pomysł wyprowadzenia hrabiego w pole wydal mu się wcześniej taki zabawny. - To oczywiste - burknął. - Prawie nas nie zauważa, a poza tym jest ślepy jak kret. - Co się stało? - zapytał Kyle, dopiero teraz spostrzegając przygnębienie brata. - Chciał mnie ukarać i dostałeś lanie zamiast mnie? Słowo honoru, Dom, nie zaproponowałbym tej zamiany, gdybym wiedział, co zamierza zrobić. - Nie łanie, ale coś o wiele gorszego. - Dominik spojrzał na masywną i posępną fasadę Dornleigh i czuł, że za chwilę pęknie mu serce. - Ścigajmy się do wieżyczki. Tam ci wszystko opowiem. - Ruszył przed siebie biegiem, a Kyle pól kroku za nim. Dotarli do kolistej greckiej świątyni ciężko dysząc. Kyle, chcąc wygrać, dal nura przed siebie i sekundę wcześniej dotkną} kamiennego stopnia. - Pierwszy! - Nieprawda! - Zasapany Dominik z gniewem popatrzył na brata. Odwrócił się i opadł na schody, niewidzącym wzrokiem wpatrując się w ogród. - On...on chce nas posłać do różnych szkół. - Co? -- Kyle usiadł obok brata. - Nie może tego zrobić! - Może i zrobi. -Dominikprzełknął ślinę, bojąc się, że zaraz się rozpłacze. - Ty idziesz do Eton, ja do Rugby. - Mówiąc to, poczuł ból ogarniający brata, echo jego własnego bólu, który nim szarpną}, kiedy Wrexham obwieścił mu nowinę. Nie umiał sobie wyobrazić rozstania z bratem. - Może mama zmusi go do zmiany zdania. - On jej nie słucha - odparł Kyle. - On nie słucha nikogo. DZIECKO CISZY 27 - Sprawią, że wyrzucą mnie z Rugby. Może wtedy pozwoli mi iść do Eton. - Zleje cię, ale nie zgodzi się na przeniesienie - mruknął Kyle. - W tym jest nawet jakiś sens. Ja mam zostać hrabią Wrexham, a oni zawsze uczęszczali do Eton. - Z zastanowieniem popatrzył po wzgórzach Northamptonshire, ziemi Wrexhamow, rozciągającej się tak daleko, jak sięgał wzrok. - Ty jesteś tylko młodszym synem. - Bo urodziłeś się dziesięć minut wcześniej? - Rozpacz Dominika zamieniła się we wściekłość. Rzucił się na brata z uniesionymi pięściami. - Ja jestem dziedzicem, a ty tyłko moim następcą-naigrywał się Kyle, oddając bratu cios. - To mnie ojciec wezwał, żeby porozmawiać o szkole. Ty poszedłeś tam tylko dlatego, że chcieliśmy go nabrać. Chłopcy rzucili się na trawnik, kopiąc i okładając się razami, jak to się im często zdarzało. Ich bitwy wybuchały nagle i równie nagle się kończyły. Ta dobiegła końca, gdy Kyle uderzył głową o kamień i o mały włos nie stracił przytomności. Przerażony Dominik upadł obok brata na kolana. Zobaczył krew spływającązza ucha Kyle 'a. Wyciągnął chusteczką i przy łożył ją do rany. - Kyle, jak się czujesz? Chłopak zamrugał nieprzytomnie. - Nadal jestem dziesięć minut starszy od ciebie, Dom. Dominik odetchną} z ulgą. - Starszy to nie znaczy lepszy. - O dziesięć minut lepszy, ale za to częściej ohywam baty rzucił z lekkim uśmiechem Kyle, ale zaraz spoważniał. - Może powinniśmy uciec? Tym razem Dominik miał być tym bardziej rozsądnym. - Nawet jeśli pośle nas do różnych szkół, i tak nie uda mu się nas rozdzielić. Jesteśmy połówkami jednej całości. Kyle mocno objął brata ramieniem. - / najlepszymi przyjaciółmi. Na zawsze. 28 MARY JO PUTNEY Wtedy ci dziesięcioletni chłopcy nie potrafili sobie wyobrazić, że kiedyś będzie inaczej. Dominik obudził się z mocno bijącym sercem. Od lat już nie śnił mu się ten dzień, w którym wszystko się zmieniło. Nagłe pojawienie się Kyle'a obudziło wspomnienia. Tamto lato przed rozpoczęciem szkoły to były ostatnie dobre chwile, zanim życie stało się złe. Nie złe, upomniał się w myślach. To był początek wolności, bycia sobą, a nie, jak wcześniej, tylko dodatkiem do rodziny Renbourne'ow. Mimo majątku i zaszczytów, które miał odzie dziczyć Kyle, Dominik nigdy tak naprawdę nie zamieniłby się z nim miejscami. Życie pod kontrolą Wrexhama każdego by przygniotło i zamieniło w antypatycznego aroganta. A teraz to on ma udawać takiego zarozumialca. Cudownie. Dominik z ciężkim westchnieniem podniósł się z łóżka. Świtało, a więc zaraz pojawi się Morrison, żeby zawieźć go do Shrop shire. Kufer napakowany odzieżą Kyle'a czekał już w holu. Dominik umył się i ogolił, zastanawiając się przy okazji, czy Kyle potrafi sam się ogolić, czy też zawsze robi to za niego jego lokaj. Potem ubrał się i właśnie połykał ostatni kęs skromnego śniadania, gdy usłyszał nadjeżdżający pod dom powóz. Wszedł Morrison, szczupły mężczyzna w nieokreślonym wieku. - Wierzę, że jest pan gotów do odjazdu, lordzie -powiedział pompatycznie i z cieniem krytyki, która towarzyszyła każdej jego wypowiedzi. Dominik ucieszył się na widok ulubionego konia Kyle'a uczepionego z tyłu powozu. - Jak najbardziej - odpowiedział Morrisonowi, używając nadętego stylu brata. Lokaj zamrugał, zaskoczony, a Dominik, nie zwracając na niego uwagi, pochwycił płaszcz Kyle'a i wyszedł na korytarz. Zamykając za sobą drzwi, nie mógł się oprzeć wrażeniu, że zostawia za nimi samego siebie. Od tej chwili jest lordem DZIECKO CISZY 29 Maxwellem, aroganckim wicehrabią, człowiekiem pewnym swego miejsca w świecie. Myśl ta była tak obezwładniająca i zarazem przygnębiająca że ogarnęło go nagłe pragnienie powiedzenia, że się rozmyślił, a Kyle sam musi starać się o swoją narzeczoną. Nie zrobił tego jednak, bo Renboume'owie, mimo licznych wad, posiadali jedną wspólną zaletę - byli honorowi i zawsze dotrzymywali danego słowa. Rzucił Morrisonowi płaszcz brata i wrócił do mieszkania. Postanowił zabrać ze sobą przynajmniej swój żakiet. Kiedy ponownie wyszedł na korytarz, cała jego postawa uległa zmianie. Wyprostował się i kroczył ciężej, podobnie jak brat, miał też minę człowieka nieprzystępnego. Nie wystarczy udawać głosu Kyle'a; musi się nauczyć myśleć tak jak on. Zszedł po schodach już jako lord Maxwell, gotowy do maskarady. if^Hfe A óźny maj, najbogatszy, najpłodniejszy czas roku, przepeł niała obietnica. Przyroda rozkwitała, zwierzęta szukały part nerów. Meriel zrzuciła pantofle, żeby poczuć ziemię pod gołymi stopami. Od wczesnego poranka pracowała w zielniku. Niektóre z rosnących tu ziół były bardzo stare, zasadzone jeszcze przez przodków Meriel. Kiedy była mała, Kamal studiował stary herbarz i potem, gdy pracowali razem w ogro dzie, opowiadał jej o ziołach i ich zastosowaniu. Był wspaniałym nauczycielem, a jego głęboki głos i spokojny sposób mówienia sprawiał, że to, o czym opowiadał, wydawało jej się jeszcze bardziej interesujące. Zastanawiała się, czy wiedział, ile się od niego nauczyła. Skończyła pracę w ogrodzie około południa. Powietrze pachniało roślinami i gorącem słońca. Strzeliła palcami na psa drzemiącego przy grządce z rozmarynem. Razem poszli przez park do głównej bramy Warfield. Uwielbiała romboidalne wieżyczki i łukowate sklepienie łączące je nad drogą. Wieżyczki zbudowane były z tego samego ciepłego szarego kamienia co otaczający park mur, który stanowił granice jej bezpiecznego świata. Blisko bramy znajdowało się jej ulubione miejsce między dwiema kępami rododendronów, których pąki zaczynały właśnie DZIECKO CISZY 31 rozkwitać. Usiadła w kucki, a obok niej zległa Roxana. Meriel zaczęła się sennie przyglądać żelaznym zwojom bramy. Była cała czarna oprócz złotych spiczastych prętów u góry. Niekiedy Meriel rozmyślała o ziemi Obcych, leżącej za bramą, choć wcale nie odczuwała potrzeby odwiedzenia jej. Zbyt wiele z tego, co pamiętała o zewnętrznym świecie, napawało ją grozą. Ból, krzyki i oślepiający ogień. Leniwie przeskakiwała w myślach z tematu na temat, na pawając się ciepłem dnia. Lekki wiaterek potrząsał gałązkami bluszczu pnącego się po bramie, a obok, w pobliskich drze wach, śpiewały ptaki. Jak by to było być rododendronem, zatapiać korzenie w żyznej, ciemnej glebie, pobierając życie ze słońca i deszczu? Albo ptakiem, kłującym powietrze...? Zapadła się w złote miejsce w swoim wnętrzu, gdzie była jednością z przyrodą. Cień zaczynał się już wydłużać, gdy jej uwagę przykuł cwałujący jeździec. Zatrzymał się zręcznie przed bramą i po ciągnął za sznur dzwonka. Meriel czekała spokojnie, co się wydarzy. Zniecierpliwiony koń, a z nim jeździec, krążył przed bramą. W końcu z prawej wieżyczki wyłonił się stary Walter, odźwier ny. Kiedy tylko zobaczył gościa, z uszanowaniem pochylił głowę na przywitanie i otworzył bramę. Meriel wyraźniej dojrzała jeźdźca i przebiegł ją zimny dreszcz. Znała tego mężczyznę. Nie tak dawno odwiedził Warfield, ale szybko wyjechał. Pamiętała, że jego wzrok miał ostrość kryształu. Teraz wrócił, ale coś się w nim zmieniło. Nie wyglądał już na osobę, którą można ze spokojem zignorować. Roxana poruszyła się i stęknęła. Meriel uspokoiła psa klep nięciem, przyglądając się uważnie przyjezdnemu. Był bez kapelusza, a rozwiane ciemne włosy opadały mu na spocone czoło. Przystojny mężczyzna na pięknym gniadym koniu. Wymienił kilka słów z odźwiernym, potem obrócił wierz chowca i rozejrzał się po okolicy. Kiedy przemykał wzrokiem 32 MARY JO PUTNEY po jej kryjówce, instynktownie wbiła się głębiej w krzaki. Miał intensywnie niebieskie oczy. Meriel wstrzymywała oddech, dopóki jeździec nie ruszył przed siebie podjazdem. Człowiek i koń, którego mięśnie napinały się pod lśniącą skórą, poruszali się w całkowitej harmonii. Jeździec z łatwością kontrolował s^lne zwierzę. Meriel podciągnęła kolana i otoczyła je ramionami. Zaczęła się kołysać. W Warfield pracowali mężczyźni, ale wszyscy byli w średnim wieku lub wręcz starzy. Ten jest młody. Sprawia wrażenie kogoś, kto jest przyzwyczajony do tego, że wszystko układa się po jego myśli. Prowadzi konia jak zwycięzca. Z pewnością zostanie na obiedzie. Meriel postanowiła nie iść na posiłek. O tej porze roku w ogóle nie widziała potrzeby przebywania w domu. Mogła zanieść jedzenie do domku na drzewie i tam spać. Tak, postanowiła, że dopóki nieznajomy nie wyjedzie, będzie się trzymała z daleka od domu. i odróż z Londynu dłużyła się Dominikowi, więc gdy dojeżdżali do Warfield, osiodłał Pegasusa, wspaniałego wierz chowca brata, i ruszył przodem. Dotarł do celu o wiele wcześniej niż powóz wiozący ponurego lokaja. Staruszek przy bramie wyglądał tak, jakby go pamiętał - a raczej Kyle'a - i nie krył zaciekawienia. Służba najwyraźniej wiedziała już coś na temat zaręczyn panienki Meriel. Po minięciu bramy wjechał wolno w wiodącą do domu aleję, ocienioną rozłożystymi gałęziami lip. Dookoła rozciągał się starannie utrzymany park, w którym pasły się krowy i sarny, podgryzając gałązki licznych drzew i krzewów. Kyle twierdził, że cały teren posiadłości otacza mur, nie licząc odcinka graniczącego z rzeką. W takim miejscu łatwo było upilnować obłąkaną dziewczynę. Dominik ściągnął wodze Pegasusa, bo zbliżał się do domu. DZIECKO CISZY 33 Był duży, zbudowany z tej samej cegły co mur wokół po siadłości, o spadzistym ciemnoszarym dachu. Miał co najmniej sto lat. Właściwa siedziba hrabiego Grahame'a znajdowała się w Lin colnshire, po drugiej stronie Anglii. Mieszkał tam stryj Meriel, ale jej rodzice woleli Warfield, które od wieków należało do rodziny ze strony matki dziewczynki. Kyle prawdopodobnie pozwoliłby żonie pozostać w tym domu, a sam spędzałby większość czasu w Dornleigh i w Londynie. Do Warfield przyjeżdżałby tylko w celu poczęcia potomka. Dominik objechał dom, kierując się do stajni. Wokół nie było żywej duszy. Zsiadł z konia i wprowadził go do stajni. W obszernym budynku stało tylko kilka starzejących się koni pociągowych. Rozejrzał się, ciekaw, czy sam będzie musiał zająć się Pegasusem. Nie miałby nic przeciwko temu- w gruncie rzeczy uważał, że właściciel zwierzęcia powinien osobiście się nim opiekować, ale Kyle z pewnością oczekiwałby ob sługi. Zaraz też pojawił się stajenny, tak samo leciwy jak odźwierny. - Dzień dobry, lordzie Maxwell. - Z szacunkiem skinął głową. - Czy mam zabrać pańskiego konia? Dominik przekazał mu wodze. Chciał też rzucić kilka zdaw kowych słów o pogodzie, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Kyle nie pozwoliłby sobie na rozmowę ze służącym. Potem przypomniało mu się, że brat nie pokazałby się też bez nakrycia głowy, jak on teraz. Wyjaśnił, że jego powóz dotrze później, i ruszył w stronę domu, starając się wyszukać w pamięci wszystko, co wie o jego mieszkańcach. Lady Meriel opiekowały się dwie starsze wdowy, jej dalekie krewne. Pani Rector i pani Marks. Kyle twierdził, że nie trzeba się nimi przejmować, ponieważ łatwo je będzie oszukać. Dominik nie podzielał zdania brata. Z doświadczenia wie dział, że starsze panie potrafią być bardzo wnikliwymi obser- 34 MARY Jo PUTNEY watorkami, zwłaszcza że wizyta Kyle'a musiała stanowić nadzwyczajne wydarzenie w ich na co dzień monotonnym życiu. Kiedy dotarł do schodów, w drzwiach pojawiły się obie panie. Uśmiechały się szeroko. Mniejsza, siwowłosa, była okrąglutka i krucha. Druga wdowa była wyższa, miała kanciastą twarz i kasztanowe włosy przyprószone siwizną. Dominik uzmysłowił sobie nagle, że nie ma pojęcia, która jest która. - Lordzie Maxwell - odezwała się kobieta o kanciastej twarzy- miło nam znowu pana widzieć. Mam nadzieję, że podróż przebiegła panu przyjemnie. Patrząc na wdowę, Dominik zauważył z niepokojem, że jej sprytne orzechowe oczy przysłonięte okularami nie omijają najmniejszego szczegółu. Nic im nie umknie. Do diaska, którą z kuzynek jest ta kobieta? Przypominając sobie, że ma zachowywać się z rezerwą jak Kyle, pochylił się nisko. - Jak pani widzi, nie mogłem się powstrzymać, by nie wyprzedzić powozu. Wkrótce tu dotrze. - Jest pan z pewnością zmęczony- odezwała się ciepło druga staruszka. - Napije się pan herbaty? - Z największą przyjemnością. Wziął obie panie pod ramiona i pomógł im wspiąć się po schodach. - Czy panienka Meriel do nas dołączy? - Och, nie- odparła wyższa z pań takim tonem, jakby odpowiedź była tak oczywista, że w zasadzie pytanie nie powinno w ogóle paść. Dominik uzmysłowił sobie, że mimo przygotowań nie wie wielu rzeczy. To miejsce, te kobiety, wszystko jest mu obce. I powinien założyć ten przeklęty kapelusz. IVlorrison zdążył dojechać na miejsce przed obiadem, dzięki czemu Dominik mógł przebrać się w oficjalny strój, co pomogło mu bardziej upodobnić się do brata, a poza tym DZIECKO CISZY 35 wypadało przynajmniej strojem uczcić spotkanie z narzeczoną. Przeglądając się w lustrze, zdziwił się, że ubranie i inny wyraz twarzy tak bardzo go zmieniły. Tylko osoba, która dobrze znała Kyle'a, mogłaby rozpoznać, że odbicie w lustrze należy do kogoś innego. Rozległ się gong obwieszczający porę obiadu. Był tak głośny, że zbudziłby umarłego. Dominik zszedł do małego saloniku, w którym czekały już na niego dwie staruszki. Miał nadzieję, że spotka także narzeczoną brata, ale nie pojawiła się. Po wypiciu kieliszka sherry i wymianie kilku zdawkowych uprzejmości, odprowadził obie panie do jadalni. Na stole czekały cztery nakrycia. Panienka Meriel nadal była nieobecna. Kobieta o kanciastej twarzy- zapomniał zapytać Morrisona o imiona gospodyń- zmarszczyła czoło na widok pustego krzesła, potem jednak dała znak do rozpoczęcia posiłku. Nie licząc dziwacznego bukietu z chwastów na środku stołu, obiad i obsługa były wyśmienite, jednak czwarte krzesło nadal pozostawało puste. Dominik wiedział, że Kyle spotkał swoją przyszłą żonę właśnie przy obiedzie, więc w końcu odważył się zapytać: - Czy panienka Meriel źle się czuje? Staruszki popatrzyły po sobie. - Wie pan, jak z nią jest, lordzie Maxwell - powiedziała z zakłopotaniem mniejsza z nich. - Zazwyczaj z nami jada, ale nie zawsze. Żeby zyskać czas na zastanowienie, Dominik nalał sobie wina. - Tak naprawdę, to nie wiem, co dolega lady Meriel zaczął, decydując się na szczerość, choć było to bardziej w jego stylu, niż w stylu brata. - Wprawdzie widziałem ją i roz mawiałem o niej z lordem Amworthem, ale to za mało. Być może teraz jest dobry moment, abyście mi o niej opowiedziały. W końcu to panie znają panienkę Meriel najlepiej. - Z pewnością ma pan rację, choć w rzeczywistości nikt jej nie zna, chyba tylko Kamal. - Mniejsza z kobiet spojrzała 36 MARY JO PUTNEY z lekką udręką na gościa. - Meriel jest inna. Ale to słodkie dziecko. - Jakie dziecko - poprawiła ją towarzyszka. - Dorosła ko bieta. To jeden z powodów, dla których Amworth chce, żeby wyszła za mąż. Martwi się, że ktoś może wykorzystać jej niewinność. Dominik słuchał uważnie. - Sugerujecie, że ona nie ma poczucia moralności? - A jak może? - Odezwała się kobieta o kanciastej twarzy. Ma umysł dziecka. Nie, nawet nie tak, bo nawet niemowlę reaguje na kontakt z ludźmi. Meriel - zawahała się, szukając odpowiednich słów - ona nas prawie nie zauważa. Jest jak słodki duszek, który żyje w swoim własnym świecie. - Poza chwilami, kiedy ma napady złego humoru - dodała cierpko mniejsza z pań. - Chcę być z panem całkowicie szczera, lordzie. Powątpiewam w sens tego ożenku. Nie wierzę, że Meriel zrozumie, o co chodzi, i nie wyobrażam sobie, by taki związek przyniósł panu jakąkolwiek satysfakcję. Przez chwilę przyglądał się miłej okrągłej twarzy i wyblakłym niebieskim oczom wdowy. Uznał w duchu, że każdy, kto sądzi, iż kruche starsze panie są mało spostrzegawcze, nie poświęcił im dostatecznie wiele uwagi. - Doceniam pani szczerość. Proszę pamiętać, że do ślubu jeszcze nie doszło. Celem mojej wizyty jest upewnić się, że to małżeństwo ma przed sobą przyszłość. Zapewniam, że nie zamierzam w żaden sposób skrzywdzić panienki Meriel. Mniejsza staruszka z zadowoleniem skinęła głową, ale Do minik czuł się zakłopotany. Kyle zdawał się zdecydowany na ten mariaż. Dominik postanowił poznać dziewczynę i do prowadzić do takiej sytuacji, w której brat mógłby z honorem wycofać się z zaręczyn, gdyby zmienił zdanie. - Czy lady Meriel posiada jakieś zdolności? - Ma talent do opiekowania się roślinami i zwierzętami smutno poinformowała wyższa kobieta. - Być może dlatego, że łatwiej jej nawiązać kontakt ze zwierzętami niż z ludźmi. Nie DZIECKO CISZY 37 rozumuje jak ludzie. Proszę choćby popatrzeć na ten bukiet. Wskazała na kompozycję z kwiatów polnych, stojącą na środku mahoniowego stołu w surowym ceramicznym dzbanku. - Zro biła go Meriel. To lepiej wyraża jej osobowość niż opisy moje lub Ady. Postęp; zapyta Morrisona, która ze staruszek ma na imię Ada. Przyjrzawszy się bukietowi, zrozumiał, co gospodyni ma na myśli. Kobietom z wyższych sfer zależy na tym, by osiągnąć mistrzostwo w układaniu pięknych aranżacji z kwiatów. Zresztą nawet i wiejska dziewczyna potrafi ozdobić dom kwiatami z ogrodu. Bukiet lady Meriel był patetyczny. Składał się z chwastów i z polnych kwiatów, których żywot jest tak krótki, że szkoda czasu nawet na ich zbieranie. Nagle ogarnęło go współczucie dla dziecka, którego rozwój zatrzymał się na skutek tragicznych wydarzeń. Gdyby rodzice lady Meriel nie zostali zamordowani, dziewczyna z pewnością byłaby już teraz żoną, a może i matką. Zamiast tego nawet jej opiekunki uważały ją za zdziczałą istotę. Myśl o spędzeniu czasu z tą okaleczoną przez los kobietą wydała mu się szczególnie odpychająca, ale przypomniał sobie, że znalazł się w Warfield na prośbę brata, więc odpowiedział z galanterią: - Czekam niecierpliwie na pogłębienie znajomości z pa nienką Meriel. Być może fakt, że w jej otoczeniu pojawi się nowa osoba, sprawi, że jej stan zacznie się poprawiać. Sądząc po minach staruszek, "domyślił się, że nie wierzą w to bardziej niż on. #· ic^fr N astępnego dnia z rana Dominik ubrał się i stanął przy oknie w swojej obszernej sypialni, która znajdowała się w tylnej części domu. Z tej wysokości mógł dokładnie widzieć rozległy na kilka akrów ogród Warfield. Przypominał uszytą z różnych kawałków materiału kołdrę. Tuż przy domu znajdował się ogród główny z przyciętymi krzewami i kwietnymi rabatami, podzielonymi ścieżkami wyłożonymi drobną kostką. Całość układała się w kształt krzyża maltańskiego ze wspaniałą kil kustopniową fontanną w centralnym punkcie. Za plecami Dominika pojawił się Morrison. Lokaj miał zwyczaj poruszać się cicho jak polujące zwierzę. Dominik odwrócił się od okna. - Dwie staruszki - która jest która? Tej mniejszej na imię Ada, ale czy to jest pani Marks, czy pani Rector? - Pani Rector, lordzie. Wyższa z pań nazywa się Edith Marks.- Morrison odchrząknął, dając tym samym znak, że chce coś jeszcze powiedzieć. - W czasie śniadania dowiedzia łem się od służby, że panienka Meriel nie spędziła tej nocy w swojej sypialni. Dominik zmarszczył czoło. - Czy służba była przejęta tym faktem? - Zupełnie nie. Odniosłem wrażenie, że młoda pani często DZIECKO CISZY 39 nocuje poza domem, zwłaszcza przy dobrej pogodzie. - W gło sie lokaja brzmiała dezaprobata. Dominik spojrzał mu prosto w oczy. - A co ty sądzisz o tych zaręczynach? Wyraz twarzy Morrisona stał się jeszcze bardziej nieodgadniony niż zwykle. - Nie wypada mi podważać decyzji mojego pana. - Jestem pewny, że masz własne zdanie, zwłaszcza o spra wach, które przecież zaważą także na twojej przyszłości odparł Dominik lekko zirytowanym tonem. - Będę wdzięczny za szczerą odpowiedź. - Decyzja pana napawa mnie wątpliwościami, lordziez zastanowieniem odrzekł Morrison. - Małżeństwo to zobo wiązanie na całe życie. Nie można podejmować go zbyt lekko. Ten człowiek posiada więcej rozumu niż Kyle. - Być może twój pan jeszcze raz przemyśli swoją decyzję. Morrison przeniósł niewidzący wzrok na okno. - Jeśli panienka pana nie polubi, ślubu nie będzie. Czyżby lokaj sugerował mu, żeby umyślnie zniechęcił do siebie lady Meriel? Najwyraźniej tak. - Nie mogę działać wbrew planom brata. Morrison opuścił szybko wzrok, prawdopodobnie ukrywając cień zawodu. Odezwał się gong obwieszczający śniadanie. Schodząc na dół, Dominik zastanawiał się, czy gongi używane są tu ze względu na lady Meriel. Zauważył, że słychać je nie tylko wewnątrz, ale także na zewnątrz domu. Oczywiście fakt, że ją wzywano, nie oznaczał, że przyjdzie. Gospodynie siedziały już przy stole, kiedy Dominik wszedł do jadalni. Przywitał się z nimi, po czym przeszedł do pomoc niczego stolika, by nałożyć sobie jedzenie. Nadziewając na widelec cienko pokrojoną szynkę, powiedział: - Wygląda na to, że panienka Meriel mnie nie lubi. A może to normalne, że przez tak długi czas nie pokazuje się w domu? 40 MARY Jo. PUTNEY - Chyba pana unika- skruszonym tonem wyjaśniła pani Rector. - Krępuje się obcych. - Czy to możliwe, że zechce się ukrywać aż do mojego wyjazdu? - Niestety tak - odparła z żalem pani Marks. - Może powinienem zorganizować polowanie i wykurzyć ją na otwartą przestrzeń jak bażanta - rzucił oschle, zasiadając przy stole. - Absolutnie nie. - Pani Rector uniosła gwałtownie głowę z błyskiem wrogości w oczach, który zupełnie nie pasował do jej ciepłego wyglądu. - Och, widzę, że pan żartuje. Rzeczywiście, zażartował sobie, z drugiej jednak strony wcale mu się nie uśmiechało całymi dniami wyczekiwać na pojawienie się szalonej dziewczyny. - Czy podpowiedzą mi panie, jak mógłbym ją odnaleźć? Pani Marks zadumała się. - Większość czasu spędza w ogrodach, ale one są tak duże, że mógłby pan jej szukać bez rezultatu przez wiele dni. Warfield słynie ze swoich ogrodów. Każde pokolenie dodawało do nich coś od siebie. Może powinien pan zacząć od domku na drzewie. Podejrzewam, że sypia tam, kiedy nie wraca do domu. - Niech pan zapyta Kamala -podpowiedziała pani Rector. On najlepiej wie, gdzie jej szukać. Znajdzie go pan w składziku przy ogrodzie. Kyle wspominał coś o służącym z Indii. - Czy Kamal jest ogrodnikiem? Pani Rector skinęła twierdząco głową. - Nadzoruje prace w ogrodzie, ponieważ tylko on rozumie, czego chce Meriel. Dominik uniósł brwi. - A więc ona ma jakieś zdanie dotyczące uprawy roślin? - Och, tak. Kiedy była mała, wpadała w swoje humory, bo poprzedni ogrodnik nie robił tego, co chciała. W końcu go odprawiliśmy, a jego miejsce zajął Kamal. Jest ogrodnikiem, DZIECKO CISZY 41 a także naszym łącznikiem z panem Kerr, rządcą, który kieruje pracami na farmie, i mieszkańcami Warfield. Nie wiem, co byśmy zrobiły bez Kamala. Dominik zmarszczył brwi, słysząc o napadach humorów lady Meriel, ale zwrócił też uwagę na pozytywną informację zawartą w odpowiedzi staruszki. - Skoro panienka Meriel ma zdanie dotyczące ogrodu, znaczy to, że nie jest całkowicie bezmyślna. - Nawet pies się denerwuje, kiedy zmienia mu się jego zwyczaje - zauważyła pani Marks. - Jej upodobania są częs to bardzo... dziwaczne. Obawiam się, że potwierdzają jej szaleństwo. - Przeniosła wzrok na wazon z bukietem, który dzisiaj wyglądał jeszcze bardziej groteskowo niż poprzed niego dnia. Im więcej Dominik dowiadywał się o dziewczynie, tym bardziej wydawała mu się nieszczęśliwa i nieporadna. Po wstrzymując westchnienie, wysłuchał objaśnień, jak ma dotrzeć do składziku i postanawił, że uda się tam zaraz po śniadaniu. Drzwi na tyłach domu otwierały się na szerokie kamienne patio ze schodami prowadzącymi do tej części ogrodu, którą oglądał ze swojej sypialni. Zauważył przy okazji, że po lewej stronie domu znajduje się duża szklarnia. Notując sobie w pamięci, żeby ją obejrzeć później, przeszedł przez ogród. Para pawi piła wodę z fontanny. Jeden spojrzał na Dominika paciorkowymi oczami i rozłożył szeleszczący ogon, jakby mówił: ,,Spróbuj mnie przebić". Drugi poprzestał na rozdzierającym skrzeku. Dominik ominął ptaki z uśmiechem. Lubił pawie. Będąc dzieckiem kupił parę od sąsiadów i z dumą podarował ojcu. Jednak hrabia nie znosił ich skrzeku. Dominik poprosił brata, żeby pomógł mu złapać pawie i oddał je sąsiadom, nie chcąc, by ojciec poukręcał ptakom łebki. Kierując się wskazówkami pani Rector, wszedł w boczną alejkę znajdującą się na terenie bardziej swobodnym. Ciemno zielony, równo przycięty trawnik stanowił wymarzone tło dla 42 MARY JO PUTNEY soczystych kolorów kwitnących krzewów i kwiatów. Zwracając uwagę na różnorodność ich odmian, pomyślał, że zapewne kwitną od wczesnej wiosny do pierwszych przymrozków. Zmylił drogę i znalazł się w ogrodzie różanym. Nigdy nie widział tylu odmian róż. Ich zapach był odurzający. Kiedy wreszcie dotarł do składziku, poranek prawie się kończył. W czasie wędrówki zobaczył przynajmniej cztery różne rodzaje ogrodów. Uznał, że utrzymanie ich w nienagan nym stanie wymaga nieustających wysiłków. Zajrzał do pierwszej z brzegu szopy. Był to składzik na narzędzia ogrodnicze. Nie zastał w nim żywej duszy. Na stępna szopa służyła za przechowalnię nasion. Tu także było pusto. Za nią stała długa szklarnia, przeznaczona do hodowli delikatnych roślin, które nie przetrwałyby mroźnej zimy, oraz owoców i warzyw. Dominik był zaskoczony gorącem, jakie w niego uderzyło, gdy otworzył drzwi do szklarni. Najej końcu dostrzegł mężczyznę pochylającego się nad szerokim stołem, ale resztę zasłaniały wiszące pnącza roślin rodem z brazylijskiej dżungli. Dominik ruszył w stronę nieznajomego, który miał na głowie turban i ubrany był w luźną bawełnianą tunikę opadającą na szerokie spodnie. Ten hinduski strój wydał się Dominikowi bardzo praktyczny do prac w ogrodzie. - Kamal? Nazywam się Maxwell. Hindus odwrócił się. Miał szerokie, silne ramiona i od straszającą brodę, a dzięki turbanowi wydawał się niesamowicie wysoki. Doskonały opiekun dla obłąkanej. Jednak najbardziej w jego wyglądzie zaskoczyły Dominika skomplikowane tatuaże pokrywające dłonie i przedramiona służącego. Dobry Boże! Dostrzegł zygzakowaty wzór nawet na jego szyi i policzkach. - Lord Maxwell. - Hindus złożył przed sobą dłonie i pokłonił się. - Namaste. Gest z pewnością wyrażał uprzejmość, ale nie uległość. - DZIECKO CISZY 43 - Dzień dobry - odpowiedział Dominik. - Szukam panienki Meriel. Czy wiesz, gdzie mogę ją znaleźć? Hindus przyglądał mu się ciemnymi, przenikliwymi oczami, jakby go oceniał. Kyle wściekłby się na ten widok. Dominik zresztą także poczuł przypływ gorącej krwi. - Przypuszczam, że wiesz, dlaczego tu jestem. - Wiem, lordzie - odparł Kamal niemal nieskazitelną an gielszczyzną. - Zamierza pan ożenić się z panienką. - Chcę się przekonać, czy małżeństwo jest możliwe - ostro rzucił Dominik. -Nie uda mi się to, jeśli nie spotkam lady Meriel. - Widziałem ją w zielniku - ruchem podbródka wskazał Kamal. - Tamtędy, dróżką za szklarnią. Ale nie wiem, czy jest tam nadal. - Jeśli jej tam nie zastanę, wrócę po następne sugestie. Dominik wyszedł, zadowolony, że opuszcza duszną szklarnię. Idąc ścieżką, którą wskazał mu Kamal, podziwiał wysokie i bujne krzewy, tym razem nie poprzycinane i pozostawione naturalnemu rozrostowi. Wkrótce znalazł się przy wejściu do zielnika, który sprawił na nim wrażenie bardzo przytulnego miejsca. Niestety, nie było w nim Meriel. Zaczął się przechadzać po równych, wyłożonych kostką ścieżkach, dostrzegając oznaki niedawnej pracy. Czyżby dziewczyna zauważyła jego nadejście i umknęła? A może poszła, bo już skończyła pracę? Pochylił się i zerwał pokryty meszkiem liść z nieregularnie ukształ towanego niebieskoszarego krzewu. Poczuł dość silny zapach. Jakiś rodzaj mięty, pomyślał. - Miau! Spod pobliskiego krzaka wyłonił się olbrzymi pomarańczowy kot. Jego złote oczy aż płonęły od zainteresowania. Oparł się o nogę Dominika i oblizał mu palce, które przed chwilą zgniotły liść. - A więc to jest kocia mięta. - Dominik pogłaskał zwierzę po pomarańczowym futrze. - Dobrze, że tylko polizałeś, a nie ugryzłeś. Kocur takiej wielkości może zrobić prawdziwą krzyw dę. Chciałbyś trochę mięty? 44 - Miau. - Kot trącił łapą jego rękę. MARY JO PUTNEY Biorąc to za potwierdzenie, Dominik przyklęknął, zerwał garść liści, pokruszył je w palcach, zmiął w aromatyczną kulkę i rzucił kotu. Zwierzak runął na kulkę jak szalony, skacząc na nią, tarzając się i drąc ją pazurami. Potem zajął się samym krzewem, co wyjaśniło, skąd wziął się jego nieregularny kształt. Dominik zamierzał właśnie wstać, gdy podniósłszy wzrok, zobaczył, że w drugim końcu ogrodu pojawiła się młoda kobieta. Lady Meriel wróciła do zielnika, być może przywołana miauczeniem kota. Dominik, przykuty do miejsca, zaskoczony, wstrzymał od dech. Boże, dlaczego nikt mu nie powiedział, że dziewczyna jest taka piękna. Drobna, o wdzięcznych ruchach, rysach tak delikatnych, że przypominała porcelanową lalkę. Odnosiło się wrażenie, że przed chwilą zeszła z renesansowego obrazu lub przybywa z krainy wróżek. Włosy koloru kości słoniowej miała ściągnięte w gruby na pięść warkocz, a rozmarzone oczy wpatrywały się przed siebie, widząc rzeczy, których zwykli śmiertelnicy nie są w stanie zobaczyć. Nagle dostrzegła Dominika. Otworzyła szeroko oczy, okręciła się i jak wystraszona sarna wybiegła z ogrodu, pobłyskując bosymi stopami. - Zaczekaj! - Poderwał się na nogi i rzucił w pogoń za uciekinierką, ale kiedy dopadł prześwitu, w którym znikła, zobaczył przed sobą tylko dziką gęstwinę. Wyłożona kostką alejka zamieniła się nierówną przecinkę, która rozchodziła się w trzy strony. Już miał postanowić, w którą stronę pobiec, gdy nagle przyszło mu do głowy, że pościg nie jest najlepszym pomysłem, jeśli zamierza zdobyć zaufanie wstydliwej i wylęk nionej dziewczyny. Wstrząśnięty wydarzeniem, wrócił do zielnika i usiadł na kamiennej ławeczce otoczonej krzewem. Krew pulsowała mu w żyłach, ale nie z powodu przebiegnięcia tych kilku metrów. Kiedy zobaczył Meriel, zrozumiał, dlaczego Kyle postanowił nie zważać na stan jej umysłu. Wielki Boże, ta dziewczyna DZIECKO CISZY 45 jest nieziemsko piękna. Tylko raz w życiu widział podobnie jasne włosy u norweskiej kurtyzany, której cennik stanowczo przekraczał zasobność jego kiesy. Wspominając ulotną chwilę, starał się zrekonstruować w pa mięci wygląd lady Meriel. Jakie miała oczy? Jasne, ale na tyle ciemne, by nadać charakter małej i perfekcyjnie wyrzeźbionej twarzy. Była ubrana w prostą niebieską tunikę, zarzuconą na suknię. Czy to styl wschodni, czy raczej wzorowała się na modzie średniowiecznego chłopstwa? Tak czy inaczej, w tym stroju nie pasowała ani do tego miejsca, ani do czasów. Istota z innego świata. Kiedy uspokoił oddech, zapytał sam siebie, dlaczego fakt, że Meriel jest urodziwa, tak zmienił jego stosunek do niej. Przecież jej przeżycia nie byłyby mniej tragiczne, gdyby okazała się brzydka. Niemniej uroda dziewczyny sprawiła, że żałował jej teraz o wiele bardziej. Krytykując sam siebie, pomyślał, że jest płytki, ale nie umiał pohamować wzruszenia na wspomnienie jasnej, nieziemskiej twarzy. Uznał, że receptą na te uczucie jest zapoznanie się z dziew czyną i przyzwyczajenie do jej uderzającej urody. Ale jak ma to zrobić, kiedy ona ucieka na jego widok? Wyczerpany walką z krzakiem mięty, pomarańczowy kot wskoczył na ławkę i ciężko opadł na kolana Dominika, który pogłaskał go po lśniącym grzbiecie. Umiał dogadywać się ze zwierzętami. Był znany z tego, że potrafi poskromić nawet najdziksze konie, a psy i koty garnęły się do niego tak samo jak ten. Z pewnością uda mu się też obłaskawić dziką dziewczynę. Minęło półtora dnia, a Dominik nadal nie spotkał nieuchwyt nej panny. By zapełnić sobie czas, pożyczył zestaw map posiadłości, które wyszukała dla niego pani Marks. Po prze studiowaniu rozmieszczenia ogrodów na dużej mapie, zabrał ze sobą mniejszą i ruszył na poszukiwania, ale okazały się bezowocne. 46 MARY JO PUTNEY Zaczynał się już porządnie nudzić, kiedy przyszło mu na myśl, że do pułapki na myszy zawsze wkłada się trochę sera, a to, co działa na gryzonie, może podziałać także na zdziczałą dziewczynę. Następnego popołudnia wyszedł do ogrodów z wypełnionym po brzegi koszem. Na terenie parku znajdowały się co najmniej dwa tuziny wyspecjalizowanych ogrodów różnej wielkości i kształtów, zaczynając od małego ogródka o zarysie motyla, kończąc na rozległej dzikiej przestrzeni, gdzie kilka dni wcześniej znikła mu lady Meriel. Jednak, choć ogrody były obszerne, zaj mowały tylko jedną czwartą parku, a park tylko jeden róg posiadłości. Reszta to duży dom i pięć sporych gospodarstw należących do dzierżawców. Dominik starał się zdusić nie przyjemne ukłucie zazdrości na myśl, że ta piękna posiadłość niedługo znajdzie się pod kontrolą Kyle'a, który w końcu będzie właścicielem wielu gruntów, chociaż nie ma zacięcia do uprawiania ziemi. Dotarłszy do niewielkiego ogrodu, który schodził kilkoma wyłożonymi kostką tarasami do stawu porośniętego liliami, Dominik zatrzymał się, by popatrzeć na mapę. Gdzie jest wodny ogród? Ach, tam. Jego celem był domek na drzewie, który według słów pani Rector znajdował się w samym środku ogrodów. Jeśli ominie wodny ogród prawą stroną i przejdzie przez sad owocowy, powinien go znaleźć. Po kilku minutach marszu dotarł do spokojnej polany, otaczającej największy dąb, jaki widział w życiu. Gruby, wysoki i szeroki, musiał liczyć sobie setki lat. Wystarczyłby na wybudowanie sporego statku. Jeszcze większe wrażenie wywarł na nim domek usytuowany pomiędzy szerokimi konarami drzewa. Prawdopodobnie zbu dował go Kamal, bo w stylu przypominał pałace Wschodu. Miał co najmniej dwanaście stóp kwadratowych, lśniący okrągły dach, z którego do nieba wystrzeliwała szczupła wieżyczka. Był biały, z zielonymi i złotymi dodatkami. Doskonałe schro nienie dla dziewczyny, która wygląda jak nimfa. Na widok tej DZIECKO CISZY 47 dziwacznej i kapryśnej struktury Dominik poczuł, że ma ochotę roześmiać się na głos. Do domku wchodziło się po sznurowej drabince spuszczanej przez otwór w podłodze. Pani Marks powiedziała, że kiedy dziewczyna jest w środku, zazwyczaj wciąga za sobą drabinkę. Nie było jej teraz widać, a więc wywnioskował, że Meriel jest w domku. Jakby na potwierdzenie jego przypuszczeń z ukrycia tuż pod drzewem wyłoniła się głowa zaalarmowanego psa. Pani Marks twierdziła, że pies, suka o imieniu Roxana, chodzi za Meriel wszędzie. Tutaj także strzegła prywatności swojej pani. Czas zabierać się do pracy. Ignorując podejrzliwy wzrok Roxany, Dominik wyjął z kosza koc i rozłożył go na trawie, na samym środku słonecznej polany. Z otwartego kosza unosiły się aromatyczne zapachy. Od kucharza Dominik dowiedział się, że przez te wszystkie dni Meriel nie przy chodziła do kuchni, więc z pewnością była już głodna. Na prośbę Dominika kucharz przygotował ulubione potrawy młodej panienki. Przykucnąwszy na kocu, sięgnął do kosza. Zaczął od sma kowitego pasztetu z serem i kawałków wędzonej szynki, przyprawianej ziołami z ogródka Meriel. Jeszcze były ciepłe. Choć wielokrotnie mu powtarzano, że dziewczyna nie ro zumie, co się do niej mówi, to jednak reagowała na dźwięki wydawane przez psa czy konia. Głosem na tyle tylko pod niesionym, by go usłyszała, ale się nie przestraszyła, Dominik powiedział: - Dzień dobry, panienko Meriel. Czy ma panienka ochotę zjeść ze mną? Nie dotarła do niego żadna odpowiedź, za to pies zaczął się nerwowo wiercić, wysuwając z zainteresowaniem czarny nos. Dominik pokroił pasztet na kawałki. - Ty też byś coś zjadła, Roxano? Pies poderwał się i podszedł do niego. Zwierzę było naprawdę duże. Starając się nie myśleć o tym, jak łatwo Roxana mogłaby 48 MARY Jo PUTNEY wgryźć mu się w gardło, Dominik rzucił jej kawałek pasztetu. Suka chwyciła go w powietrzu, pokazując długie i ostre kły. - Dobry pies! - powiedział i rzucił następny kawałek. Po przełknięciu go, suka, zapominając całkowicie o wrogości, przysiadła obok Dominika, a on zaczął ją drapać za uchem. Była kundlem, ale sądząc po rozmiarach, zmieszanym z wil czurem. Proporcje ciała miała raczej dziwne, ale wydawała się inteligentna i łagodna. Czego więcej można chcieć od psa? Odwrócił się do koszyka i wyjął z niego talerze, kubki, serwetki i sztućce. Na koniec wyciągnął kamienny dzbanek. - Mam tu trochę jabłecznika. Masz ochotę? - Zerknął w górę. W oknie dostrzegł smukłą kobiecą sylwetkę. - Jest też świeży piernik. Zapewne go czujesz. Nalał sobie jabłecznika, po czym na jeden z dwóch talerzy nałożył porcję pasztetu. Nie jadł nic od śniadania, więc sam był głodny. Westchnął z rozkoszy po pierwszym kęsie. Takim pasztetem nie pogardzono by nawet na królewskim dworze. Niespodziewanie na ziemię opadła sznurkowa drabina, która po chwili zaczęła się trząść. Nie chcąc odstraszyć dziewczyny, Dominik powstrzymał się od patrzenia w górę, ale obserwował drabinę kątem oka, aż na ziemi pojawiła się szczupła i raczej brudnawa stopa. Bez słowa ukroił następny kawałek pasztetu i położył go na drugim talerzu. Potem, bez pośpiechu, odwrócił się w stronę dziewczyny. Teraz też uderzyła go jej uroda. Nie mógł uwierzyć, że ktoś tak delikatny mógł przetrwać utratę rodziców i niewolę. Potem pomyślał, że tak naprawdę Meriel nie przetrwała tych przeżyć. Zniszczyły jej umysł i ducha, pozostawiając tylko cień tego, kim mogłaby teraz być. Pochylił się i postawił talerz jak najbliżej dziewczyny, potem nalał jej jabłecznika. Meriel stanęła na ziemi, ale jedną ręką nadal trzymała się drabiny. Nie patrzyła mu w oczy. Za to on tak. Miała oczy jasnozielone, dziwne oczy jasnowidza albo szaleńca. Wiedział, że jeśli wykona choć jeden błędny gest, dziewczyna ucieknie na drzewo jak wiewiórka. DZIECKO CISZY 49 - Nie skrzywdzę cię, panienko Meriel - powiedział mięk ko. - Masz na to moje słowo. Roxana wstała i zaczęła krążyć wokół swojej pani, machając zachęcająco ogonem. Być może przekonana zaufaniem, jakim suka obdarzyła obcego, dziewczyna puściła drabinę i powoli ruszyła przez polanę w stronę Dominika. Poruszała się z gracją młodej łani, stąpając tak delikatnie, że trawa prawie się pod nią nie uginała. Wstrzymał oddech, gdy ukucnęła na kocu i podniosła talerz. Wydawała się gotowa do ucieczki, a zarazem była zrelaksowana. A raczej wyciszona. Pomimo ekscentrycznego ubioru i gołych stóp, widać było, że czuje się tu jak u siebie. Ten ogród był jej królestwem. Trzymając talerz w jednej ręce, jadła z elegancją osoby znajdującej się na oficjalnym przyjęciu. Przyglądał się jak urzeczony jej równym białym zębom, zatapiającym się w ciep łym pasztecie. Było coś intymnego w tym, że spożywali ten posiłek tylko we dwoje. Odwrócił wzrok, przypominając sobie, że jego celem jest oswojenie ze sobą dziewczyny, ale nie nawiązywanie z nią intymnego kontaktu. Odkorkował słoik z marynowanymi cebul kami i postawił w jej zasięgu. Kiedy go podnosiła, mógł przyjrzeć się jej dłoniom. Nie były zadbane jak u kobiet, które nic nie robią, ale silne, praktyczne, z odciskami od pracy w ogrodzie. Były piękniejsze, niż gdyby moczyła je codziennie w mleku. Nie licząc zabrudzonych stóp, Meriel sprawiała wrażenie czystej i zadbanej. Włosy splecione w gruby warkocz lśniły jak wypolerowany słoniowy kieł. Czarne brwi i rzęsy podkreś lały urocze rysy twarzy. Na maleńkich uszach pobłyskiwały kolczyki w kształcie półksiężyców. Patrząc na nie, Dominik pomyślał, że Meriel kojarzy mu się ze starożytnymi kapłankami. Oglądając jej ubranie, zauważył, że zielona tunika i spódnica z delikatnej bawełny obszyte są pięknymi haftami. Pamiętając o opiekuńczym stosunku pani Rector do wychowanki, Dominik 50 MARY JO PUTNEY wyobraził sobie, że to właśnie ona wyszyła strój dziewczyny, wyrażając w ten sposób swoją dla niej miłość, ale Meriel z pewnością nawet tego nie zauważyła. Skończyła jeść pasztet, więc podsunął jej talerz, by mogła sobie nabrać więcej. Sięgnęła po następny kawałek, odsłaniając przy okazji ramię. Dostrzegł na nim bransoletę. Nie, to nie była bransoleta. Ze zdumieniem stwierdził, że rdzawa obwódka to tatuaż. Z pewnością zrobiono go jej, kiedy znajdowała się w hinduskiej niewoli. Zobaczył w wyobraźni okropną scenę. Małe dziecko wyrywa się z rąk oprawcy, który trzyma igłę, by wyrzeźbić tatuaż na alabastrowej skórze. Czy to wtedy, krzycząc z całych sił, straciła głos? Czy torturowano ją w jeszcze inny sposób? Wzburzony tą myślą, sięgnął do koszyka po piernik. Kucharz mówił o kilku rodzajach słodkich dań, które lubi lady Meriel, ale Dominik wybrał właśnie piernik ze względu na jego silny aromat, a poza tym sam go lubił. Wziął kawałek, polał kremem z innego słoika i postawił przed dziewczyną. Sięgnęła po niego, gdy skończyła j eść pasztet. Patrząc na nią teraz, nikt by się nie domyślił, że nie jest normalną dziewczyną. Nawet jej spuszczony wzrok można było odebrać jako skrępowanie. Jednak żadna normalna dziew czyna, nieważne jak zawstydzona, nie byłaby tak całkowicie obojętna na towarzystwo. Meriel ani razu nie spojrzała na Dominika, który w końcu pomyślał, że jeśli będzie spędzał z nią więcej czasu, to sam zacznie się czuć jak niewidzialny. Choć wątpił w to, czy go zrozumie, powiedział: - Zamierzam spędzić w Warfield kilka tygodni, panienko Meriel. Chciałbym w tym czasie lepiej cię poznać. Nie zwracając na niego najmniejszej uwagi, Meriel oderwała część ze swojego kawałka piernika i rzuciła go Roxanie. Suka łapczywie połknęła kęs i podeszła do pani, by żebrać o więcej. Lady Meriel pogłaskała duży łeb, po czym oderwała następną porcję. Dobrze chociaż, że jest świadoma obecności psa, pomyślał Dominik z lekkim rozczarowaniem. DZIECKO CISZY 51 Czy to możliwe, że dziewczyna jest głucha? Nikt tego nie sugerował, ale to tłumaczyłoby brak jakiejkolwiek reakcji z jej strony. Wsadził do ust dwa palce i zagwizdał głośno. Spojrzała na niego, ale zaraz odwróciła głowę, robiąc to tak szybko, że nie zdążył zobaczyć jej oczu. Jedno, o czym się przekonał, to to, że z pewnością nie jest głucha. - Ogrody w Warfield są przepiękne, najwspanialsze, jakie widziałem. Chciałbym je zobaczyć w całości. Jeśli nie będziesz miała nic przeciwko temu, chciałbym jutro towarzyszyć ci przy pracy. Przyrzekam, że nie będę wchodził ci w drogę. Mogę nawet do czegoś się przydać. Ty tu rządzisz, bo to twoje ogrody, ale jestem dobry w noszeniu, podawaniu, kopaniu. Zamilkł, uzmysławiając sobie, że choć używa zwrotów i sposobu mówienia brata, to treść wypowiedzi nie pasuje do Kyle'a. Choć z natury nie jest leniwy, to nigdy z własnej woli nie zgłosiłby się do pracy wykonywanej przez służbę. Do diabła z naśladowaniem Kyle'a. Meriel i tak nie zauważy różnicy, a przecież musi znaleźć jakiś sposób na zdobycie jej zaufania i zbliżenie się do niej. Uprzytomnił sobie, że dziewczyna powinna poznać imię swojego narzeczonego. Ale które? Żona może używać imienia męża, jednak Dominik nie przeżyłby, gdyby mówiono do niego Kyle. Lepiej użyć imienia wspólnego im obydwu. Gdyby Kyle miał do niego o to pretensję, wytłumaczy się, że nie chciał, by dziewczyna przywiązała się do nazwiska, które z Maxwell zmieni się na Wrexham. - Kiedy byłem tu po raz pierwszy, przedstawiono mnie jako Maxwell, ale możesz o mnie myśleć Renbourne. To moje nazwisko rodowe, które kiedyś może będziesz i ty nosiła. Czy wolno mi mówić do ciebie Meriel, skoro mamy spędzać ze sobą wiele czasu? - Jak się spodziewał, nie zaoponowała, że opuścił jej tytuł. A więc pozostanie sama Meriel. Sięgnął po dzban z jabłecznikiem, nie zauważywszy, że dziewczyna zrobiła to samo. Ich dłonie zderzyły się. Dominik zesztywniał, a Meriel natychmiast cofnęła rękę, jakbyjązapiek- 52 MARY JO PUTNEY ła. Poczuł niemal perwersyjną satysfakcję. Przynajmniej przez chwilę uznała jego obecność. Zaraz zapłacił za to zadowolenie. Meriel wstała i przeszła przez polanę do drabiny. Dominik podskoczył na nogi. - Poczekaj, Meriel! Może przeszlibyśmy się kawałek. Po kazałabyś mi ogrody. Równie dobrze mógł się w ogóle nie odezwać. Dziewczyna zwinnie wspięła się po drabinie, wciągnęła ją przez otwór, który na koniec zasłoniła drewnianą pokrywą. Dominik zacisnął zęby, powstrzymując się przed chęcią wspięcia się na drzewo i wdarcia się do domku przez okno. Powtórnie napomniał się w myślach, że chce przekonać do siebie Meriel, a nie wymusić na niej uległość. Z zaciśniętymi ustami spakował resztki po pikniku. Uznał, że i tak dokonał pewnego postępu - ale to mu nie wystarczało. ^\L^ JL ej nocy śnił jej się pożar. Płomienie na niebie, krzyki przerażenia, rżenie koni i płacz ludzi. Obudziła się spocona i drżąca. Coraz rzadziej nawiedzał ją ten koszmar, ale zawsze był tak samo przerażający. Roztrzęsiona, odrzuciła koc i zaczęła przechadzać się po domku na drzewie. Była późna noc, księżyc już zaszedł, wokół panowała ciemność. Otworzyła pokrywę i spuściła drabinkę. Śpiąca na dole Roxana natychmiast się obudziła i pomachała ogonem na powitanie. Meriel ostrożnie zeszła po kołyszącej się drabince. Wcześniej padało, więc powietrze było chłodne i wilgotne. Stanęła na ziemi i zaraz otoczyła ramionami włochate ciało psa. Roxana polizała ją po twarzy, po czym na nowo wygodnie rozłożyła się na ziemi. W otaczającej ciemności i ciszy Meriel wyraźnie czuła pulsujące dokoła życie. Ta noc stanowiła jedynie mgnienie chwili w istnieniu świata. Szum skrzydeł, ostry pisk głodu oznajmiły przelot żerującej sowy. Nawet trawa coś szeptała, poruszając niezliczonymi źdźbłami. Jak daleko sięgała pamięcią, Meriel zawsze potrafiła czuć siły życiowe dokoła siebie. Jeśli chodzi o ludzi, to ich energię odbierała w formie kolorowej otoczki wokół ich ciała. Widziała T 54 MARY JO PUTNEY to najwyraźniej w ciemnych pomieszczeniach lub gdy patrzyła kątem oka. Panią Rector na przykład otaczał miękki, ciepły róż, a panią Marks jasna żółć, oprócz tych chwil, kiedy była poirytowana. Wtedy jej kolor ciemniał i pojawiały się w nim lekkie pomarańczowe pasma. Kamal emanował z siebie czystym błękitem, który się pogłębiał, kiedy Hindus mówił o sprawach duchowych i swoim powołaniu, by żyć dobrze w tym niedo skonałym świecie. Jego aura prowadziła jątak samo nieomylnie jak jego słowa. Co do Renbourne'a, to jego kolory widziała nawet w silnym słońcu. Ukryta energia tańczyła dokoła niego, co dziwnie nie pasowało do jego surowej postawy. Oplatały go złoto i szkarłat, najczystsze, jakie kiedykolwiek widziała. Czasami zastanawiała się, jakie są jej kolory, ale nie mogła tego zobaczyć, nawet przyglądając się sobie w lustrze. Zawstydzona, że pod wpływem impulsu uciekła przed Renbourne'em z zielnika, postanowiła przyjąć jego poczęstunek. Zresztą była już głodna. Nie spodziewała się tylko wrażenia, jakie na niej wywrze jego bliskość i chwila, gdy dotknęli się dłońmi. Nie przypominał jej nikogo, kto do tej pory odwiedzał Warfield. Tłumaczyła sobie, że to dlatego, że jest młody, ale to nie wyjaśniało jej nocnego niepokoju i poczucia pustki, którego nawet nie umiała nazwać. Od ziemi zaczęła unosić się mgła i nawet ciepło Roxany nie chroniło Meriel od przejmującego wilgotnego chłodu ogar niającego jej ciało. Wstała i strzeliła palcami. Suka posłusznie się uniosła i ruszyła za panią w stronę domu. Noc tętniła życiem stworzeń zajętych swoimi sprawami. Choć nie była to najkrótsza droga, Meriel wybrała trasę przez las dla samej przyjemności przysłuchiwania się odgłosom zabawy borsuków, potem krążyła jeszcze przez chwilę po ścieżkach księżycowego ogrodu. Kiedy była dzieckiem, męż czyzna, do którego mówiła tata, a którego wyglądu prawie już nie pamiętała, powiedział jej ze śmiechem, że ma wzrok jak kot. Może to prawda, bo bez trudu poruszała się w ciemnościach. DZIECKO CISZY 55 Wreszcie postanowiła wrócić do domu. Weszła do niego, jak zazwyczaj, małymi bocznymi drzwiami, przedtem wy szukawszy palcami ukryty pod nimi klucz. Razem z suką wspięły się po wąskich schodach, prowadzących do jej sypialni. Słabe światełko dopływające od okna oświetlało łóżko i ciem ny kształt leżący na nim. Ginger. Kot uniósł głowę i zamruczał na powitanie. Zziębnięta i zmęczona, Meriel wsunęła się pod kołdrę nie rozbierając się i owinęła wokół kota. Roxana z wes tchnieniem ulokowała się w nogach łóżka. Poczucie pustki nie znikło, ale w końcu, rozgrzana obecnością przyjaciół, Meriel zasnęła. Ixano Dominik ubrał się i zupełnie przypadkowo wyjrzał przez okno swojej sypialni. Zobaczył Meriel i Roxane podą żające w kierunku składziku ogrodnika. Według słów pani Marks, Meriel często spotykała się rano z Kamalem, przypusz czalnie po to, by w jakiś tajemniczy sposób przekazać mu, co chce, żeby zostało zrobione. Pragnąc ją dogonić, Dominik zbiegł po schodach, przez chwilę jedynie żałując, że ominie go śniadanie. Przechodząc przez główny ogród, rozmyślał ze zdziwieniem o tym, że wszyscy w Warfield bez sprzeciwu akceptują nie przewidywalny styl zachowania Meriel, jakby była uprzywi lejowanym domowym zwierzątkiem. Całe życie w domu zor ganizowane zostało pod kątem jej wygody, a ona mimo to wyraźnie kieruje się jedynie własnym kaprysem. Ale rozumiał już, dlaczego nie oddano dziewczyny do szpitala dla umysłowo chorych. Nikt nie zniósłby widoku tak pięknej istoty zamkniętej w klatce. Tutaj nikomu nie wyrządzała krzywdy i prawdopodob nie na swój sposób cieszyła się życiem. Mimo że prawie biegł za Meriel, kiedy dotarł do składziku, zastał tam już tylko Kamala. Siedział na ziemi ze skrzyżowany mi nogami i miał zamknięte oczy. Dominik zawahał się, nie chcąc przerywać czegoś, co wyglądało na modlitwę. 56 MARY JO PUTNEY Hindus otworzył oczy. - Dzień dobry, lordzie - rzucił spokojnie. Przypominając sobie, w jaki sposób służący powitał go po przedniego dnia, Dominik złożył przed sobą dłonie i pokłonił się. - Namaste, Kamal. Czy przechodziła tędy panienka Menel? Hindus wstał. - Dzisiaj pracuje w przy figurach z krzewów. Figurach z krzewów? To może być interesujące. - Czy mógłbym jej w jakiś sposób pomóc? Kamal przyglądał mu się chytrze. - To praca fizyczna, która nie przystoi lordowi. Dominik machnął niecierpliwie ręką. - Bardziej interesuje mnie spędzenie czasu z panienką niż moja godność. Jak mogę jej pomóc? - Strzyże cisy- odparł Kamal, z aprobatą w ciemnych oczach. - Trzeba pozbierać i usunąć obcięte gałązki. Jeśli pan chce, w szopie są kosze. Dominik ruszył w stronę składziku, ale po chwili zatrzymał się. Tatuaże na twarzy Kamala wyglądały tak, jakby nieco wyblakły. Czy to możliwe. - Wybacz mi ciekawość, ale interesują mnie twoje tatuaże. Są takie... fascynujące. Niespotykane. - Tatuaże? Ach, mehndi. - Kamal uniósł dłoń. Rysunki na nich także wydawały się bledsze. - Są pomalowane henną. To zwyczaj wywodzący się z mojego kraju. Zmywają się po tygodniu lub dwóch. - Rozumiem- rzucił Dominik, zadowolony, że zrobienie tatuażu okazało się bezbolesne. - Sam je namalowałeś? Hindus potrząsnął przecząco głową. - Młoda panienka. - Panienka Meriel? - Dominik zaskoczony przyjrzał się bliżej rysunkom. Wymyślenie i namalowanie tak zawiłego wzoru wymaga dużych zdolności. - Czy ty ją tego nauczyłeś? - Widziała mehndi jako dziecko w Indiach. Kiedy zaczęła DZIECKO CISZY 57 mazać po sobie sokiem z jagód, pomyślałem, że lepiej nauczyć ją robienia prawdziwych tatuaży z henny. - Kamal zgiął wy tatuowaną dłoń. Uśmiechnął się.- Teraz prześcignęła nau czyciela. - Wczoraj zauważyłem, że Menel także ma na przedramieniu wytatuowaną bransoletę. To też jest- zamilkł, przypominając sobie obcą nazwę - mehndil - Tak. Namalowała ją, kiedy była w dobrym nastroju. Szczęśliwy, że może zapomnieć o koszmarnej wizji małej dziewczynki kłutej igłami, Dominik zniknął w szopie. Na szczycie dużych ogrodowych koszy leżało wyblakłe kolczaste stworzenie. Zdziwiony, wyjrzał z szopy i zawołał: - Tutaj śpi biały jeż. - To zwierzątko panienki, Śnieżka. Białe jeże są bardzo rzadkie. Znalazła go pokaleczonego i wychowała w klatce. Teraz żyje na wolności. - W oczach Kamala igrała wesołość. Za bardzo mu się tutaj podoba, żeby chciał odejść. Dominik zobaczył oczami wyobraźni nową wizję- lady Meriel z przejęciem zbierająca dżdżownice i larwy dla młodego jeża. Ta wizja mu się podobała. Ale jak ma wziąć kosze bez przeszkadzania zwierzęciu? Pomyślał chwilę, po czym w jedną rękę złapał cztery górne kosze, na których leżał jeż, a drugą zebrał następnych sześć ze spodu i odstawił górne kosze z jeżem na miejsce. Zwierzątko obudziło się, zamrugało różowymi oczkami, na chwilę podniosło kolce, potem znowu zwinęło się w kłębek i wróciło do snu. Uśmiechając się, Dominik zarzucił kosze na ramię i wyruszył na poszukiwanie ogrodu z figurami. Znajdował się w odległym rogu parku. Sądząc po mapie, wewnętrzne ogrody przypominały serię pokoi zaaranżowanych wokół centralnych punktów, takich jak staw z liliami, ogród różany lub zielnik. Dalej rozciągały się już rozleglejsze tereny, tak zaprojektowane, by pozwolić oku oglądać ciągle zmieniającą się perspektywę. Ogród z fi gurami z krzewów należał do tych miejsc. 58 MARY Jo PUTNEY Dominik szedł rozmyślając o tatuażu na ręce Meriel. Na której? Chyba na prawej. W takim razie dziewczyna jest mańkutem. Tak, cały czas posługuje się lewą ręką. Zbierając razem wszystko to, co usłyszał o przyszłej narze czonej Kyle'a, zdał sobie sprawę, że podsuwano mu dwa różne jej wizerunki. Jeden przedstawiał osobę obłąkaną, całkowicie pozbawioną inteligencji. Drugi był mnie wyraźny, ale osoba z tego wizerunku nie była już tak zupełnie pozbawiona rozumu. Potrzeba pewnej dawki inteligencji, by opiekować się ogrodami, obłaskawiać zwierzęta i malować tak zawiłe wzory. Umysł Meriel być może operuje w dziwny sposób, ale z pewnością działa. Co to oznacza być obłąkanym? Ludzie często używają tego zwrotu, ale tak naprawdę Dominik nie wiedział, czym jest obłąkanie. Ślinienie się, niekontrolowane wybuchy złości, niewyraźna mowa to oczywiste oznaki zacofania w rozwoju, ale Meriel nic takiego nie robi. Żyje w swoim świecie i nie potrafi nawiązać kontaktu z ludźmi. Może jest tylko trochę obłąkana i da się ją wyleczyć? Uznał, że potrzebuje więcej informacji dotyczących chorób psychicznych. Postanowił porozmawiać z opiekunami dziew czyny i zajrzeć do biblioteki, gdzie miał nadzieję znaleźć jakąś książkę na ten temat. Wspiął się na łagodne wzniesienie, po czym spojrzał w dół. Po lewej Stronie wiła się rzeka, nad którą wznosiły się ruiny normańskiego zamku. Bliżej środka rozciągały się pola i pastwi ska oddzielone od parku wysokim kamiennym murem. Dominik dostrzegł tylko jednego człowieka, prawdopodobnie ogrodnika, który pracowicie walcował ziemię kamiennym wałkiem. Przeniósł wzrok na teren tuż pod stopami i aż wstrzymał oddech. Zbocze wzgórza zostało zamienione na szachownicę. Plansza składała się z pól trawy na przemian jaśniejszej i ciem niejszej. Na niej widoczne były figury szachowe ukształtowane z dwóch rodzajów zimozielonych krzewów. Ciemnozielonego cisu i jaśniejszego zielonozłotego bukszpanu. DZIECKO CISZY 59 Wyraźnie różne odcienie zieleni dzieliły figury na czarne i białe. Pół tuzina pionków zostało zabranych z planszy i usta wionych w grupie po jednej jej stronie. Wyglądało na to, że czarne zwyciężają. W okolicy środka szachownicy zamigotał skrawek błękitnego materiału. Dominik słusznie zakładając, że żaden ze starych ogrodników nie założyłby stroju w tym kolorze, już zamierzał zejść ze zbocza, gdy kątem oka zauważył jeźdźca na koniu, przeskakującego przez krzewy. Odwrócił się, by lepiej się przyjrzeć, gdy nagle zdał sobie sprawę, że skaczący koń i jeździec to przystrzyżone rośliny. Potem dostrzegł jeszcze dwóch jeźdźców naturalnej wielkości i kilka psów gończych pędzących przez trawę za lisem ucie kającym przed nimi z uniesionym ogonem. Zachwycony podszedł do najbliższego cisowego psa. Przed nie i tylne łapy miał wyciągnięte w biegu i wydawało się, że niemal frunie nad trawą. Dominik nigdy przedtem nie widział nic podobnego. Zazwyczaj na podobne ogrody składają się krzewy przycięte w geometryczne kształty takie jak spirale,' sześciany czy piramidy. Rozsunął gałązki cisu i przekonał się, że w środku znajduje się pleciona druciana konstrukcja w kształcie psa. Krzew obrastał formę, ale dopiero odpowiednie jego przycięcie spra wiało, że przybierał planowany wygląd. Osiągnięcie takiej perfekcji musiało zająć lata. Dominik zobaczył nożyce leżące obok figury psa na trawie. Najwyraźniej Meriel go strzygła. Podniósł nożyce i wrzucił do kosza, po czym ruszył dalej, po drodze zbierając resztki pozostałe po strzyżeniu zielonego lisa. Lis biegł prosto na grupę szachowych figur, które zostały usunięte z gry. Dopiero gdy Dominik podszedł bliżej do szachownicy, mógł się przekonać, że figury są zaskakująco duże. Nawet pionki były wyższe od niego. Był przekonany, że w całej Brytanii nie znalazłby podobnego i piękniejszego ogrodu. Niektóre z postaci były przystrzyżone bardzo starannie, inne 60 MARY JO PUTNEY wyglądały na nieco zaniedbane. Utrzymanie kształtu figury musi wymagać wiele wysiłku, zwłaszcza na wiosnę. Podziwiał właśnie wieżę z blankami, gdy nagle dobiegł go słodki, liryczny dźwięk. To nie był ptasi śpiew; raczej jakiś muzyczny instrument. Brzmiał prawie jak ludzki głos. Zaintrygowany, poszedł za muzyką, poruszając się bez szelestnie po aksamitnej trawie. Kiedy minął dwa pionki, przystanął zaskoczony. Dziwny dźwięk wydawała Meriel. Ona śpiewała. Stała kilka kroków przed nim, strzygąc białą królową. Ubrana była w tę samą tunikę i spódnicę co wczoraj, ale Dominik nie zwracał na to uwagi, wsłuchany w melodię. Nagle zdał sobie sprawę, że nikt mu przecież nie mówił, że Meriel jest niemową, jedynie, że się nie odzywa, a to nie to samo. Miała jedwabisty, lekki głos i najwyraźniej często śpiewała, choćby tylko do krzaka. Melodia miała tęskne brzmie nie i przypominała Dominikowi harfiarkę, którą słyszał w Ir landii. Dziewczyna jednak nie wymawiała żadnych słów, jedynie nuciła. Decydując, że czas się ujawnić, zrobił krok do przodu. - Dzień dobry, Meriel. Przyszedłem ci pomóc. Nie odwróciła się, tylko sięgnęła nożycami do wystającej gałązki. Jednak wiedziała, że za nią stoi. Poznał to po lekkim naprężeniu jej ramion. Przyjaźniej nastawiona Roxana wyczoł gała się spod królowej opuszczając przyjemny cień i podeszła, chcąc, by ją pogłaskał, po czym wróciła na miejsce. Meriel zdążyła już przyciąć kilka pionków w pobliżu, więc zebrał resztki i wrzucił do kosza. Potem znowu spojrzał na dziewczynę. Stwierdził z rozbawieniem, że głowa królowej jest zarośnięta, bo Meriel była za niska, żeby do niej dosięgnąć. Pomyślał, że w tym przypadku naprawdę może się przydać. Dostrzegł narzędzia leżące koło czarnego laufra, pochyli się do nich i wybrał parę nożyc o długich ostrzach. Zbliżywszy się do królowej z drugiej strony, sięgnął do szczytu głowy i odciął wystające liście. DZIECKO CISZY 61 Meriel nagle przerwała nucenie i obiegłszy krzew, stanęła przed Dominikiem z nożycami wysuniętymi przed siebie, jakby to była broń. Spojrzała na głowę królowej. - Nie zrobiłem niczego złego - uspokoił ją. - Nawet taki niezguła jak ja da sobie z tym radę, bo wystarczy kierować się ogólnym konturem postaci, który jest doskonale zarysowany. Dziewczyna przemknęła po nim wzrokiem, nadal jednak unikając jego spojrzenia. Ale wyglądała na zadowoloną. Wróciła do swojej części krzaka, lecz już nie śpiewała. Dominik postanowił zrzucić żakiet, bo robiło się coraz cieplej, a poza tym miał ograniczone ruchy i nie mógł swobodnie unosić ramion. Zabrał się do strzyżenia głowy królowej; robił to z wielką ostrożnością, przekonany, że gdyby coś sknocił, Meriel nigdy by mu tego nie wybaczyła. Był tak zajęty pracą, że prawie wpadł na nią obchodząc krzew. Stracił równowagę i aby nie stanąć na jej bosej stopie, chwycił się jej łokcia. W tej chwili wszystko dokoła niego zamarło - czas, wiatr, nawet oni obydwoje. Wszystko oprócz serca Dominika, które zaczęło bić ze zdwojona siłą. Spojrzał na czubek głowy Meriel i słomiany warkocz opadający na plecy. Dziewczyna stała jak zamurowana, wpa trując się w jego szyję. Na jej twarzy pojawiły się delikatne kropelki potu. Boże, jaka jest niska, głową ledwie sięga jego podbródka. Ale mimo delikatnej budowy, wcale nie wydawała się krucha. W ramieniu, które trzymał, czuł siłę. Co by zobaczył, gdyby podniosła skromnie opuszczone oczy - przestrach czy gniew? - Nie jesteś przyzwyczajona do tego, by cię dotykano, prawda? - Puścił jej łokieć. - A przecież małżeństwo wiąże się także z dotykaniem i to jak najbardziej intymnym. Ciekawe, jak byś na coś takiego zareagowała. Z odrazą? Z cierpliwością? A może czułabyś przyjemność? Spodziewał się, że się od niego odsunie, może nawet ucieknie. Zamiast tego uniosła dłoń i dotknęła jego szyi. Zamarł. Czuł 62 MARY JO PUTNEY odciski na jej palcach, którymi przesuwała po jego brodzie i wokół uszu. Przynajmniej, na Boga, uświadamiała sobie jego obecność. - Meriel, masz głos - odezwał się miękko. - Nie możesz go użyć, by powiedzieć choćby tak lub nie? By wypowiedzieć moje imię? Nagle obróciła się i przeszła do następnej figury szachowej, czarnego laufra. Szła z wysoko uniesioną głową. Dominik odniósł wrażenie, że jej dumny krok oznacza negatywną odpowiedź. Ręce tak mocno jej drżały, że zbyt głęboko przycięła gładką powierzchnię czarnego laufra. To jego wina! W ciągu dwóch krótkich dni z nic nieznaczącego osobnika przeistoczył się wkogoś rzeczywistego, niemal jak Kamal. Nawet jej opiekunki nie miały w sobie tyle życia i treści. Zmusiła się do zatrzymania i uspokojenia oddechu, dopiero potem znowu zabrała się do laufra. Renbourne wkrótce wyje dzie, bo jest z tamtego świata i nie zechce pozostać w tak odludnym miejscu, lecz zanim to nastąpi, będzie jej zakłócał spokój. Nie umiała go ignorować. Ale przynajmniej potrafił przystrzyc figurę, nie uszkadzając jej. Spojrzała na niego. Stał z uniesionymi ramionami, kształ tując czubek głowy królowej. Pod białą koszulą odznaczały się silne mięśnie. Obserwowała jego ruchy z przyjemnością do chwili, aż skończył i się do niej odwrócił. Pospiesznie opuściła głowę. Nie chciała, żeby zobaczył, że patrzenie na niego sprawia jej przyjemność. Każdego dnia obserwowała pszczoły i borsuki, ptaki i motyle oraz inne zwie rzęta zamieszkujące w Warfield. Wszystkie stworzenia są piękne na swój sposób. On jest po prostu następnym takim stworzeniem, pięknym, lecz ani innym, ani ważniejszym od reszty. Powiedziała to sobie... ale nie mogła w to uwierzyć. ^JJ^ X odróż upływała im spokojnie, głównie dzięki dobrej po godzie. Kyle dziękował za to matce naturze, bo Konstancja była zbyt słaba, by znieść nawałnicę sztormowego morza. Pomyślne wiatry przyspieszały ich przybycie do Hiszpanii. Widząc, że ranek jest słoneczny, Kyle postanowił wypro wadzić Konstancję na tylny pokład, gdzie mogli przyglądaćsię zabawom mew. Przymknęła oczy, ale na jej ustach błądził słaby uśmiech. Opalona słońcem twarz sprawiała pozory zdro wia. Intensywny i ciepły koloryt skóry zawsze stanowił część jej uroku. - Tutaj słońce jest inne - mruknęła. - W Anglii jest zimne i niebieskie. Tu jest cieplejsze. Pełne czerwieni i żółci. Kyle zdał sobie sprawę, że ona ma rację. Dziwne. Zawsze pragnął podróżować, ale w czasie tej podróży w ogóle nie zwracał uwagi na widoki. Skoncentrował się tylko na Kon stancji. - Ta dziewczyna w Shropshire, która ma zostać twoją żoną. Jaka ona jest? - zapytała tym samym rozleniwionym głosem. Zupełnie zapomniał o Warfield i o tym, co się tam dzieje. Spróbował przypomnieć sobie lady Meriel. - Mała. Bez wyrazu. - Namyślał się chwilę. - I bardzo, bardzo bogata. p 64 Konstancja otworzyła oczy. - Wydaje się, że jej nie lubisz. MARY JO PUTNEY - Prawie jej nie znam. Mężczyźnie z moich sfer nie wypa da zbytnio przejmować się przyszłą żoną. Moje życie należy do Wrexham. - Starał się ukryć gorycz, ale mu się to nie udało. - Bzdura. Nikt nie może cię zmusić do ożenku bez twojej zgody. Jestem przekonana, że powinieneś choć trochę lubić swoją narzeczoną. - Konstancja zmarszczyła brwi. - Poza tym nie wierzę, że nie zauważy różnicy między wami, kiedy znowu się z nią spotkasz. Nigdy bliźniacy nie są aż tak identyczni, żeby nie zostali rozpoznani przez kochającą kobietę. Czy liczysz na to, że tak się z tego powodu rozzłości, że odwoła ślub? - Ona niczego nie zauważy. - Odwrócił wzrok, wiedząc, że więcej nie może powiedzieć. Jednak chęć mówienia prawdy jest trudna do powstrzymania. - Ta dziewczyna nie jest całkiem normalna. Konstancja wstrzymała oddech. - Kyle, chcesz się ożenić z obłąkaną? Przecież nie zrobisz czegoś tak absurdalnego! - Lady Meriel nie j est obłąkana. Po prostu... żyj e we własnym świecie. Wuj ma nadzieję, że małżeństwo pomoże jej wrócić do zdrowia. Konstancja wydała z siebie trudny do opisania hiszpański dźwięk oznaczający niesmak. - Może to ty jesteś szalony, querido. Żeby wysłać brata, którego nienawidzisz, do swojej narzeczonej, której brakuje rozumu! Mądre de Dios, czy ty w ogóle nie dbasz o resztę swojego życia? Oparł się o drewnianą poręcz i zapatrzył w morze. Kiedy ojciec po raz pierwszy wspomniał o lady Meriel, Kyle pomyślał, że to nawet dobry pomysł, ponieważ wiedział, że ma Konstancję. Potem przyszła jej choroba i wszystko inne przestało się liczyć. - Opowiedz mi o swoim bracie, querido - poprosiła już łagodniejszym tonem. -Twierdzisz, że jest nieodpowiedzialny, DZIECKO CISZY 65 ale nic o nim nie mówisz. A przecież w twoich żyłach płynie też jego krew. Z pewnością jest kimś dla ciebie ważnym. - Pewnie biliśmy się już w brzuchu matki - odparł sucho. Po raz pierwszy, ale nie ostatni. - Zawsze byliście wrogami? Kyle przyglądał się mewie nurkującej w fale; odpowiedział dopiero po dłuższej chwili. - Nie. Kiedyś się przyjaźniliśmy. Nawet bardzo. - Pomyślał o nocach spędzonych w jednym łóżku, kiedy opowiadali sobie różne historie i śmiali się do rozpuku. Dominik zawsze był wesoły... Wspomnienia sprawiły, że poczuł ucisk w żołądku. - To co się stało? - Pytanie zabrzmiało tak łagodnie jak dotknięcie morskiej bryzy. To nie przypadek, że nigdy nie opowiadał Konstancji o Do miniku. Nawet z nią rozmowa o bracie była dla niego zbyt bolesna. Ale czas tajemnic minął. - Jako dzieci byliśmy zawsze razem, bawiliśmy się i uczyliś my u jednego nauczyciela. Czasami się kłóciliśmy, ale nie były to poważne sprzeczki. Kłopoty zaczęły się, gdy wysłano nasdo dwóch różnych szkół. - Rozstanie musiało być dla was bardzo trudne. Zacisnął ręce na poręczy. Pierwszą noc w Eton przepłakał. Któryś ze starszych kolegów go podpatrzył i wyśmiał przed resztą chłopców. Dominik nie przeżywał takich problemów w Rugby. W czasie wakacji, które spędzali w domu, nieustannie opowiadał o szkole. Kyle, urażony faktem, że nie jest już ważny dla brata, wycofał się we wrogie milczenie i ich bliskość przeszła pierwsze, fatalne załamanie. - Lata mijały, a nas łączyło coraz mniej. Dominik miał nowych przyjaciół i sprawy. - Czy brat zazdrościł ci, że jesteś dziedzicem? - Chyba tak. - Jednak zazdrość o majątek nie stanowiła jedynego powodu ich oddalenia się od siebie. Pobierali nauki od zarządcy ojca na temat kierowania posiadłością. Kyle znosił te lekcje, ponieważ musiał. Dominik je lubił. Zasypywał 66 MARY Jo PUTNEY zarządcę pytaniami, uczył się wszystkiego, co mógł, o upra wianiu ziemi i hodowli bydła. A Kyle kipiał z wściekłości, ponieważ nie lubił zajmować się ziemią, a przecież Dornleigh miało przejść na niego. -Nieraz myślałem, że urodziliśmy się odwrotnie. To on powinien zostać dziedzicem, a nie ja. Ja cieszyłbym się wolnością młodszego syna. - Nigdy dotąd nikomu się do tego nie przyznał. - Rozumiem. Znając Konstancję, wiedział, że rzeczywiście go rozumiała, może nawet lepiej niż on sam siebie. Istniały jeszcze inne sprawy dzielące go z bratem. Napięcie rosło stopniowo aż do finalnego zerwania stosunków, krótko przed ich osiemnastymi urodzinami. Potem widywali się już bardzo rzadko i nigdy więcej szczerze ze sobą nie rozmawiali. Niedługo potem Kyle poznał Konstancję. Dziwne, że nigdy wcześniej nie uświadomił sobie, jak wielkie znaczenie miało dla niego spotkanie tej kobiety właśnie w tym momencie życia. Dominik zostawił w jego sercu bolesną dziurę. Co by się z nim stało, gdyby tej pustki nie zapełniła Konstancja? Trochę był zły na siebie za te rzewne myśli, ale uznał, że zawiniła tu atmosfera morskiej podróży. ^%JJ^ JuA ominik i Meriel pracowali w ogrodzie figur szachowych do południa. W pewnej chwili dziewczyna zebrała narzędzia ogrodnicze do jutowej torby i odeszła, nie oglądając się na Dominika. Roxana poszła za nią. Porzucając kosze, Dominik porwał z ziemi żakiet i ruszył za dziewczyną. Czuł, że ona wie, że za nią idzie, chociaż na niegonie patrzyła. Miała piękny, delikatny profil. Wyglądała na zamyśloną, jakby odległą, ale wcale nie obłąkaną. Wziął z jej rąk torbę z narzędziami. Pozwoliła na to po chwili opierania się. Wyraźnie ani się nie spodziewała, ani nie liczyła na pomoc. Postanowił znowu nawiązać z nią kontakt. - Może zaśpiewasz, a ja ci zawtóruję gwizdaniem. Zupełnie nieźle mi to wychodzi. Żadnej odpowiedzi. Postanowił, że i tak zagwiżdże, wybie rając starą balladę Barbara Allen, bojej tęskny ton przypominał mu śpiew Meriel. Rzuciła mu szybkie spojrzenie, odwracając głowę, nim zdążył dostrzec jej oczy. Ale jednak była to jakaś reakcja. Congreve miał rację - muzyka łagodzi obyczaje i po maga obłaskawić najdziksze zwierzęta. Meriel nie była dzikus ką, ale też nie do końca osobą cywilizowaną. T i r . j t i._ ,, · _ J 1 - ~: i · 68 MARY JO PUTNEY wąwóz. Ocieniona wysokimi drzewami ścieżka biegła wzdłuż strumienia, którego brzegi porastały kępy późnowiosennych kwiatów. Przestał gwizdać, żeby wsłuchać się w szmer wody obijającej się o kamienie. Pomyślał, że w gorący dzień to ustronne miejsce wspaniale nadawałoby się do odpoczynku. - Uroczy zakątek - zauważył. - Jest zbyt idealny, by był stworzony tylko przez naturę. Przypuszczam, że został udos konalony ludzką ręką. Lady Meriel, jesteś właścicielką naj piękniejszych ogrodów, jakie w życiu widziałem. Ta posiadłość powinna nosić nazwę Elysian Fields.To miejsce spoczynku bogów w greckiej mitologii. Czy gdy byłaś dzieckiem, czytano ci mity greckie? Grecy byli kłótliwym narodem, ale zostawili po sobie wspaniałe opowieści. Nagle przypomniał sobie scenę z przeszłości: on i Kyle bawią się w wojnę trojańską. Mieli wtedy siedem albo osiem lat. Brat był szlachetnym Ajaxem, on zaś wybrał rolę przebieg łego Odyseusza. Byli wtedy za mali, by zorientować się, jak charakterystyczne dla nich są te postaci. Otrząsając się ze wspomnień, ciągnął: - Czy chcesz, żebym poczytał ci je wieczorem, lady Meriel? Uczynię to z wielką przyjemnością. - Rzeczywiście podobał mu się pomysł odkrycia przed nią piękna klasycznej literatury. Może potok słów poczyniłby wyłom w jej umyśle i pomógł dziewczynie powrócić do świata. Spojrzał ponownie na niewzruszony, perfekcyjnie rzeźbiony profil. Może jednak nie: krzywda, której doznała w dzieciństwie, chyba nie może zostać naprawiona. To jest tak straszliwie niesprawiedliwe. Straciwszy ochotę na jednostronną konwersację, zamilkł i nie odzywał się już aż do szop. Meriel poszła prosto do szklarni. Kamal pracował przy drzewkach ananasowych. We wszystkich lepszych domach hodowano ananasy, by zadziwić gości; w Dornleigh poświęcono na uprawę tej rośliny aż pół szklarni. Hindus spojrzał w ich stronę i uniósł lekko brew na widok DZIECKO CISZY 69 Dominika. Prawdopodobnie przypuszczał, że rozpieszczony arystokrata nie wytrwa długo przy pracy fizycznej. Pochylając z szacunkiem głowę przed Meriel, powiedział: - Powinnaś coś zjeść, zanim wrócisz znowu do pracy, milady. Meriel popatrzyła na niego pytająco, więc Hindus ruszył przed siebie, wyszukując najdorodniejszy z ananasów. Potem wyciągnął lśniący nóż ukryty w pochwie pod tuniką i odciął owoc. Obrał go z brązowej skóry i położył na czystym drew nianym stole. Kilkoma machnięciami noża podzielił ananasa na mniejsze kawałki. Widząc, z jaką zręcznością służący posługuje się nożem, Dominik zanotował sobie w pamięci, żeby nigdy nie wchodzić mu w drogę. Z kurtuazyjnym ukłonem Kamal podniósł deskę z kawałkami ananasa ociekającą sokiem. - Moja pani, lordzie. Meriel wzięła ćwiartkę i natychmiast wbiła w nią białe zęby. Dominik także sięgnął po cząstkę, ale nie od razu zabrał się do jedzenia. - Dołączysz do nas, Kamal? Ponieważ Hindus się wahał, dodał: - Biblia mówi, że wołom pracującym na roli nie wolno odmawiać owoców ich pracy. Z pewnością tym bardziej tyczy się to ogrodnika, który potrafi wyhodować tak wspaniałe płody. - Jest pan łaskawy, lordzie. - Kamal odstawił deskę i pod niósł cząstkę ananasa. Choć jego słowa brzmiały uprzejmie, czuć w nich było także lekką nutę ironii. Hindus nie sprawiał wrażenia osoby, której myśli są proste. Dominik wgryzł się w owoc. Nie miał jeszcze w ustach tak słodkiego i soczystego ananasa. Gdyby był teraz dziesięciolet nim chłopcem, jęknąłby z rozkoszy; zresztą z trudem się przed tym powstrzymał. - Doskonały, Kamal. Po tym komentarzu jedli już w całkowitym milczeniu. Londyńscy przyjaciele Dominika śmieliby się z niego, widząc, 70 MARY JO PUTNEY że siedzi w szklarni w towarzystwie orientalnego sługi i pięknej, lecz szalonej dziewczyny. Jednak, choć trudno to było nazwać normalnym posiłkiem, bardzo mu się on podobał. Po skończeniu Meriel odwróciła się i ruszyła w drugi koniec szklarni. - Czy wiesz, jakie ma plany na to popołudnie? - zapytał Dominik Kamala. Służący przełknął ostatni kęs. - Nie, lordzie, choć zazwyczaj zajmuje się czymś innym niż robiła z rana. A więc tego dnia prawdopodobnie nie wrócą już na pole szachowe. Dominik poszedł za Meriel, która zatrzymała się przy pompie w rogu szklarni. Trudno jej było samej pompować i myć ręce, więc jej pomógł. Przyjęła pomoc, po czym wytarła ręce w zniszczony, choć czysty ręcznik wiszący na gwoździu. Już chciała odejść, gdy nagle się zatrzymała, jakby uderzyła ją jakaś myśl. Chwyciła za dźwignię pompy i zaczęła pompować. Zrozumiał, że mu się odwdzięcza, żeby i on mógł umyć ręce. Dziwnie wzruszony, podstawił je pod wodę i zmył lepki sok. - Dziękuję, Meriel. Kiedy skończył, odeszła ze zwyczajną dla niej bezceremonialnością. Jak kot, który nigdy nie ogląda się za siebie. Najpierw zatrzymała się w szopie, w której mieszkał jeż. Kiedy uklękła przy stosie jutowych worków, Śnieżka obudziła się i przekręciła na grzbiet, żeby Meriel mogła pogłaskać jej miękki brzuszek. Dominik przyglądał się tej scenie z roz bawieniem. Nie wiedział, że jeże potrafią się uśmiechać. Cóż, sam by się uśmiechał, gdyby te silne, piękne dłonie gładziły go po brzuchu. Myśl ta wywołała w nim dziwny niepokój, który się powięk szył, gdy Meriel pochyliła głowę i pasmo jasnych włosów przykryło jeża. Czy Kyle'owi podobałoby się to, że dziewczyna bawi się ze zwierzakiem? Zapewne nie. Brat jest zbyt nie- DZIECKO CISZY 71 spokojny i niecierpliwy, by zaprzątać sobie głowę takimi dziecinnymi przyjemnościami. Meriel jeszcze raz pogłaskała jeża i podniosła się z wdzię kiem. Minęła Dominika stojącego w drzwiach tak, jakby był niewidzialny, wyszła z szopy i skierowała się w stronę domu. Ruszył za nią, mówiąc: - Umiesz nawiązywać kontakt ze zwierzętami. Jak święty Franciszek z Asyżu. Podejrzewam, że nikt ci o nim nie opo wiadał, bo to katolicki święty, ale ja z chęcią poznałbym tego gościa. Mówią, że dzikie zwierzęta jadły mu z ręki i były tak potulne jak Roxana. Nazywał ich swoimi braćmi i siostrami. Przypomniał sobie obraz, który kiedyś widział. Przedstawiał świętego Franciszka siedzącego na polance, otoczonego ptac twem, lisami, sarnami i innymi leśnymi stworzeniami. Święty miał taki sam nieziemski wyraz oblicza, jaki widniał na twarzy Meriel. Może święci i obłąkani to to samo? Ciągnął opowieść, powtarzając Meriel wszystko, co wiedział na temat świętego Franciszka. Nie odwracała głowy w jego stronę, ale wyczuł, że go słucha, choć być może bardziej wsłuchiwała się w rytm słów niż w same słowa. Kiedy znaleźli się w okolicy stajni, przypomniał sobie, że powinien pojeździć na koniu Kyle'a. - Meriel, czy chciałabyś poznać Pegasusa? Dotknął jej łokcia, kierując ją w stronę otwartych drzwi stajni. Dziewczyna wyrwała ramię i zrobiła krok do tyłu. Zgadując, że boi się koni, zapytał uspokajająco: - Jeździsz konno? - Popatrzył na mało imponujące konie z Warfield. - Nie, nie przypuszczam. Nie ma tu żadnego porządnego wierzchowca. Teraz bądź ostrożna. W stajni trzeba uważać na bose stopy. Pegasus wysunął głowę z boksu i zarżał, żeby zwrócić na siebie uwagę. Meriel trzymała się z daleka. Dominik przywitał zwierzę, głaszcząc jego lśniące nozdrza i obiecując przejażdżkę. Zerknął na dziewczynę. - On nie zrobi ci krzywdy. 72 MARY JO PUTNEY Trudno było odczytać wyraz jej twarzy w ciemnej stajni, ale z postawy ciała wynikało, że jest przygotowana do ucieczki. - Kochasz zwierzęta, a one kochają ciebie - odezwał się miękko. - Pegasus jest przyjacielski i z chęcią cię pozna. Krok za krokiem, z oporami, posuwała się do przodu. Na jej twarzy rysował się nie tyle strach, co głęboka niechęć. Odsunął się, by miała wolną drogę. Na szczęście koń był wyjątkowo spokojny. Łypnął okiem na Meriel, z zaciekawie niem wysuwając łeb w jej stronę. Dziewczyna spięła się, ale uniosła rękę i dotknęła białego trójkąta na czole konia. Przy masywnym Pegasusie wyglądała blado i niezwykle krucho. Koń z entuzjazmem trącił ją w ramię. O mało co nie zwalił jej z nóg, ale Meriel rozluźniła się już i drugą ręką zaczęła gładzić satynową szyję. Dominik odetchnął z ulgą. Koń i dziewczyna zostaną przy jaciółmi. Pegasus wydawał się tak zadowolony z jej pieszczot jak Śnieżka i Roxana. - Chciałabyś się na nim przejechać? - Zobaczył, że jej ręka znieruchomiała, więc dodał: - Nie sama, tylko ze mną. Zapew niam, że będziesz bezpieczna. Po długiej chwili zastanowienia Meriel zamknęła oczy i opar ła czoło o szyję konia. Uznając, że jest to wyraz zgody, Dominik powiedział: - Dobrze, wyprowadzę go na zewnątrz. Meriel odsunęła się, a on wypuścił konia z boksu i osiodłał. Pegasus nieomal tańczył z radości. - Stań z boku, gdy go dosiądę - poradził Dominik, zerkając na Meriel. - Będzie szalał, bo długo nie jeździł. ,,Szalał" to było za mało powiedziane. Kiedy tylko Dominik znalazł się w siodle, Pegasus niemal wzbił się w powietrze. Jeździec w ostatniej chwili zdążył objąć konia kolanami i wsa dzić nogi w strzemiona, inaczej już by lądował na ziemi. Być może taki widok rozbawiłby Meriel, ale wtedy duma Dominika poniosłaby poważny uszczerbek. Nie wypada spaść z konia na oczach pięknej dziewczyny. DZIECKO CISZY 73 Przez kilka minut Pegasus wyładowywał energię, tańcząc, wierzgając i kopiąc powietrze. Choć nie było to złośliwe zwierzę, jednak bawiło go testowanie jeźdźca. Obydwaj cieszyli się tą próbą, aż Dominik dał mu jasno znać, że czas się uspokoić. Z uśmiechem zatrzymał konia tuż przed Meriel. Poczuł, że trudno mu będzie oddać go bratu. Może Kyle zgodzi się odsprzedać mu Pegasusa? Zapewne nie, a nawet gdyby tak było, to cena przewyższy roczne dochody Dominika. Kiedy on walczył z koniem, Meriel przytuliła się do ściany stajni. Pewnie się bała, że Dominik rozbije głowę o kamienne podłoże. Zastanawiał się, czyby się tym przejęła. - Jest już gotów na przyjęcie damy, lady Meriel. Zapraszam zachęcił i wyciągnął dłoń. Nie postawiłby nawet pół funta na to, że uda mu się zwabić ją na konia, ona jednak, choć spięta, ruszyła powoli, patrząc ze strachem na podkute żelazem kopyta Pegasusa. Zatrzymała się przed nim na długość ramienia, ze zdener wowania przełykając ślinę. Szybko, jakby się bała, że się rozmyśli, chwyciła dłoń Dominika i postawiła stopę na jego bucie. Podciągnął ją bez trudu i posadził za sobą. Mocno zacisnęła nogi na grzbiecie konia i objęła jeźdźca w pasie. Dominik zerknął do tyłu i zobaczył, że spódnica zawinęła się jej powyżej kolana. Widok ten oraz dotyk jej ciała wzbudził w nim niebezpieczne erotyczne skojarzenia. Ta pozycja była stanowczo zbyt intymna. Sklął się w duchu za nieczyste myśli. - Przekonasz się, że Warfield wygląda inaczej z grzbietu konia- powiedział i dał Pegasusowi znak, by ruszył stępa. Meriel z całych sił tuliła się do jego pleców. Patrząc przed siebie, skierował Pegasusa w stronę długiego i porośniętego trawą podjazdu. Obok biegła Roxana. Koń stąpał lekko i spokojnie, więc po chwili uścisk Meriel zelżał. r Przyszykuj się, bo zmienimy krok- ostrzegł Dominik, kiedy uznał, że Meriel jest już na to gotowa. Czy zrozumiała go i zwiększyła uścisk? Nie był tego pewien. 74 MARY Jo PUTNEY Ponieważ kłus nie jest zbyt wygodny dla kogoś, kto nie trzyma nóg w strzemionach, po kilku metrach zawiadomił, że przejdą w cwał. Ściągnął wodze, przesunął ciężar ciała do przodu i dał sygnał do zmiany tempa. Pegasus wydłużył krok i po chwili niemal płynęli nad ziemią. Wtem Meriel zaczęła się głośno śmiać, co przypominało odgłos małych dzwoneczków, a Dominik, słysząc go, nagle zapragnął złapać dziewczynę w ramiona i w takiej bliskości dzielić z nią szybkość i radość płynącą z przejażdżki. Dobrze, że znajdują się na grzbiecie konia! Nie wolno mu jej przytulać. Meriel nie należy nawet do Kyle'a, jeszcze nie. Może nigdy nie będzie jego. Jednak zachwyt dziewczyny był wprost cudowny. Zbliżali się do żelaznej bramy posiadłości. Pegasus nieco zwolnił. - Ponieważ dzień jest taki ładny, zabiorę cię do wioski rzucił przez ramię. Meriel krzyknęła przeraźliwie, potem puściła go i zeskoczyła z cwałującego konia. Przerażony Dominik ściągnął cugle. Odwrócił się i zobaczył, że dziewczyna po uderzeniu o ziemię turla się po niej. Zeskoczył z konia, obawiając się, że mogła sobie coś złamać. Nim zdążył do niej dobiec, poderwała się na nogi i uciekła w kierunku drzew przy drodze. Zarzucił lejce na gałąź pobliskiego drzewa i pobiegł za nią. - Meriel, zaczekaj! Nagle drogę zagrodziła mu Roxana - szczerzyła kły. Dominik zamarł w miejscu. Pies go lubił, ale było jasne, że przegryzie mu gardło, jeśli zagrozi jego pani. Dominik nabrał głęboko powietrza; uzmysłowił sobie, że gdyby Meriel się zraniła, nie mogłaby tak szybko się poruszać. Zresztą już znikała w parku, a jej zielone ubranie zaczynało zlewać się z roślinnością. Czy to wyraz jej obłąkania, że tak się przeraziła wyjazdu DZIECKO CISZY 75 poza granice Warfield? Chyba jednak nie. Posiadłość jest jej schronieniem od wczesnego dzieciństwa. Nie zna niczego innego i nic dziwnego, że boi się opuszczać bezpieczny teren. Tak czy inaczej, Dominik był zły, że nikt go nie uprzedził o lęku Meriel. 8 ominika obudził o świcie dziwaczny sen. Śniło mu się, że płynie po niebie na skrzydlatym koniu, a wraz z nim srebrzystowłosa dziewica, której śmiech przypomina pobrzę kiwanie dzwoneczków. Nic równie cudownego nie zdarzyło mu się jeszcze nigdy w życiu. Po niefortunnej przejażdżce Meriel zniknęła na resztę dnia. Musiał się pożegnać z romantycznymi planami, że będzie jej czytał wieczorem mity greckie. Wyobrażał sobie, że zasiądą przy kominku, a Meriel będzie go sennie słuchała. Chyba lepiej by zrobił, planując czytanie kotu. Ginger przynajmniej lubiła wygrzewać się przy ogniu. Bóg jeden wie, gdzie Meriel spędziła noc. Miał tylko nadzieję, że nie w jakimś wilgotnym i mrocznym miejscu. Myśl, że samotna drży tam gdzieś z zimna, zniweczyła wszelkie nadzieje na dalszy sen. Wstał i podszedł do umywalki, by opryskać się zimną wodą. Osuszając twarz, wyjrzał przez okno. Ziemię pokrywała gęsta, perłowa mgła. Choć zapewne słońce już wstało, z trudem dostrzegał zarysy klombów. Zmrużył oczy, bo wydało mu się, że w oddali, w ogrodzie, dostrzegł poruszającą się ludzką postać. Meriel. Ucieszyła go myśl, że zapewne spędziła noc w domu, w ciepłe. Ale dokąd, do diabła, wybiera się o tej godzinie? Nałożył na siebie co D DZIECKO CISZY 11 popadnie, czym z pewnością oburzyłby Morrisona, i zbiegł po schodach na zamglony dziedziniec. Menel znikła, ale mimo to poszedł za nią. Po kilku minutach dostrzegł jej smukłą sylwetkę. Zwolnił, dopasowując się do jej tempa, zastanawiając się zarazem, co zamierza osiągnąć tym pościgiem. Czyżby chciał, żeby mu wybaczyła, że wczoraj tak ją wystraszył? Może już zapomniała o całym zajściu. Albo wręcz przeciwnie. Tak ją przeraził, że już nigdy nie odważy się do niego zbliżyć, co zaprzepaści cały plan Kyle'a i szansę na zaślubiny. Wyobrażając sobie taki obrót sytuacji, czuł zadziwiającą obojętność. Bardzo pragnął Bradshaw Manor, ale rola, którą obecnie odgrywał, zaczynała mu ciążyć. Meriel nie zasługuje na to nikczemne oszustwo. Jest warta mężczyzny, który na prawdę o nią zadba, a nie takiego, co to sam nawet nie pokwapi się jej adorować. Och, Kyle nigdy nie skrzywdziłby niewinnej dziewczyny. On po prostu by ją zignorował. Nigdy też nie poświęciłby czasu, żeby się przekonać, co w niej jest takiego rzadkiego i wyjątkowego. Dominik rozmyślał chwilę o znienawidzonych cechach brata, ale zaraz zmusił się do zajęcia umysłu bardziej praktycznymi sprawami. Meriel podobała się jazda konna. Czy potrafiłaby sama jeździć? Choć nie rozumowała jak normalni ludzie, to jednak posiadała swoistą inteligencję, wystarczającą, by nauczyć się prowadzić konia. Zaczynał podejrzewać, że dziewczyna jest zdolna wykonywać o wiele więcej rzeczy, niż sądzą jej opiekunki. Pragnąc ją ochraniać, usunęły z jej drogi wyzwania, które mogłyby przy czynić się do jej rozwoju. Przyspieszył kroku, bo prawie stracił j ą z oczu. Nie wyglądało na to, że się spieszy, a jednak, jak na tak małą osóbkę, poruszała się naprawdę szybko. Łatwo ją zgubić przy takiej mgle. Mgła przypomniała mu dzieciństwo i wizyty w Szkocji oraz polowania. Stary i małomówny Szkot, służący u hrabiego Wrexhama jako łowczy, nauczył jego i Kyle'a podchodzić na 78 MARY Jo PUTNEY wrzosowisku jelenie. Dominik był lepszym myśliwym niż brat. Umiał wyczuć zwierzynę tak wcześnie, że tą umiejętnością zadziwił nawet starego Donalda. Ale nie lubił zabijać. Jelenie są zbyt piękne, by do nich strzelać. Kyle także nie lubował się w strzelaniu do zwierząt, ale w przeciwieństwie do Dominika, nigdy się nie cofał. Był pierwszorzędnym strzelcem i dobijał ofiarę z zimną krwią, nie okazując cienia żalu. Hrabia Wrexham był dumny ze swego następcy. Dzisiaj Dominik mógł wykorzystać nauki starego Donalda, ponieważ Meriel była nawet bardziej nieuchwytna niż szkocka łania. Jej jasne włosy i rozwiana suknia sprawiały, że wyglądała jak duch. Dawno już minęli ogrody, a gęstniejąca mgła wskazywała, że zbliżają się do rzeki. Ścieżka zaczynała się wznosić. Musiał patrzeć pod nogi, ale co chwila zerkał też w górę, żeby nie zgubić dziewczyny. Zaczynało brakować mu tchu i dziwił się, że Meriel, taka mała i drobna, potrafi w takim tempie pokonywać strome wzniesienie. Spojrzał w górę i zamarł. Przed sobą zobaczył kamienne blanki zamku ziejącego grozą jak stare dwory z gotyc kich powieści. Przeszył go zimny dreszcz. Na mapie posiadłości ten punkt oznaczono jako normańskie ruiny, ale nie wynikało z niej, że tak wiele zachowało się z zamku. Miejsce sprawiało naprawdę niesamowite wrażenie. Meriel przeszła przez furtkę otoczoną łukiem bramy, z której pozostał sam szkielet. Kiedyś musiały tu stać masywne drzwi, ale teraz w otworze pływały jedynie smugi mgły. Przystanął, zastanawiając się, czy powinien iść dalej. W obrębie zamku Meriel z pewnością go zauważy. Ale przecież nie po to doszedł aż tutaj, żeby się teraz wycofać. Cicho jak mgła minął furtkę i wkroczył na teren starego zamczyska. DZIECKO CISZY 79 Od początku wiedziała, że za nią idzie. Energia emanowała od niego jak płomień świecy, jasna i wyraźna. Meriel zacisnęła usta. Żałowała, że nie zabrała ze sobą Roxany. Suka z radością zagrodziłaby mu drogę. Ale Roxana była stara i wilgoć źle wpływała na jej kości, więc pozwoliła jej spać. Uwielbiała tajemniczość mgły, która zamieniała znane oto czenie w miejsce dziwne i niecodzienne. Chciałaby być teraz sama, ale poszedł za nią ten uparty mężczyzna. Mogłaby z łatwością go zgubić, jednak wpadła na lepszy pomysł. Przypomniała sobie, jak bardzo się zdenerwował, kiedy ze skoczyła z konia. Postanowiła, że znowu go przestraszy. Wspinając się po znajomej ścieżce, prowadzącej do starego zamku, oczami wyobraźni zobaczyła pełną wody fosę, a w niej pływające łabędzie. Zobaczyła dumnie kroczące konie, powie wające na wietrze proporce, damy w zwiewnych aksamitnych sukniach i rycerzy z ranami po turnieju. Tak wyraźny był ten obraz, że zastanawiała się, czy przypadkiem nie żyła w tym zamku w czasach jego świetności. Hiral, jej hinduska niańka, mówiła, że ludzie żyją wiele razy, ucząc się na swoich błędach, a ich duch przez wieki się rozwija. Meriel wierzyła w to tylko w połowie, choć z drugiej strony uważała, że jej przywiązanie do Warfield nie mogło rozwinąć się tylko w czasie tego życia. Odmówiła w duchu modlitwę za Hiral, która zginęła podczas masakry w Alwari. Kochana niańka zasługiwała na to, by jej następne życie upłynęło w wygodzie i miłości. Zazwyczaj Meriel szła najpierw do pustych i pozbawionych dachu ruin, ale dzisiaj skierowała się do kamiennych schodów prowadzących na blanki. Krocząc po stopniach, zaczęła nucić pieśń pogrzebową, której nauczyła się w Indiach. Jej głos odbijał się od kamieni, niesamowity jak zawodzenie zagubionej duszy. Dosięgnęła szczytu i spojrzała w dół na rzekę. W czysty dzień widać stąd było wzgórza Walii. Tego poranka ledwo dostrzegała toczące się w dole wody, które uderzały o białe urwiska otaczające zamek z trzech stron. Jej przodek, Adrian 80 MARY Jo PUTNEY z Warfield, wiedział, co robi, wybierając to miejsce na fortecę. Zamek Warfield, choć był najeżdżany kilkakrotnie, nigdy nie został zdobyty. Nadal nucąc, szła wzdłuż muru, omijając pokruszone ka mienie, aż dotarła do celu. Wspięła się na otwór strzelniczy. Owiała ją słaba bryza, rozwiewając włosy. Wzmagający się wiatr i coraz silniejsze słońce wkrótce rozwieją mgły. Spojrzała w dół urwiska, kołysząc ciałem w rytm pieśni. Pod stopami czuła zimny kamień. Kiedy usłyszała za sobą okrzyk grozy, rzuciła się w powietrze. Meriel! Merieł! -Z sercem bijącym przerażeniem, Dominik przeskakiwał po trzy stopnie, wrzeszcząc, jakby jego krzyk mógł powstrzymać ją przed rzuceniem się w przepaść. Dobiegł do miejsca, z którego skoczyła, i spojrzał. Daleko w dole płynęła rzeka. Nikt nie przeżyłby takiego upadku, ale mimo wszystko przyglądał się wodzie z nadzieją, że gdzieś dostrzeże ciało Meriel. Nic. Zachwiał się, czując, że robi mu się słabo. Pohamował chęć rzucenia się za nią. Nie po to, by ją ratować - na to było za późno- ale za karę, że doprowadził nieszczęsną dziewczynę do tak straszliwego końca. Meriel przez wiele lat żyła spokojnie, do chwili, gdy on się pojawił i naruszył delikatne okowy strzegące jej umysłu. Zaczynał o niej myś leć jak o normalnej dziewczynie, która ma tylko swoje niewielkie dziwactwa. Przez jego głupotę i brak zrozumienia jej pokiereszowane ciało płynie teraz z lodowatym prądem rzeki. Nagle po prawej stronie, przy odległym końcu muru, dostrzegł jakieś poruszenie. Odwrócił głowę w tym kierunku i wytężył wzrok. Zielony materiał? Zastanawiając się, czy wyobraźnia nie płata mu figla, oparł się o otwór strzelniczy i wychylił. Myślał, że zamek stoi na skraju urwiska, ale okazało się, że w tym miejscu między murem a brzegiem przepaści znajdowała DZIECKO CISZY 81 się wąska naturalna półeczka. Można było spuścić się na nią i bezpiecznie zejść z murów. Zmrużywszy oczy, zobaczył na wilgotnej ziemi odcisk bosej stopy. Meriel jest bezpieczna. Bezpieczna. Oparł się o ścianę, osłabiony poczuciem ulgi, która niemal natychmiast przeszła we wściekłość. Ta mała wiedźma umyślnie chciała go wy straszyć! Był tego tak pewien, jak pewien był, jak ma na imię. Może karała go za bezmyślną próbę wywiezienia jej z Warfield. Zbyt zagniewany, by zachować ostrożność, zeskoczył ciężko na półkę. Skarpa usunęła mu się spod nóg. Zaczął spadać i przez sekundę myślał, że jest zgubiony. W ostatniej chwili pochwycił gruby powyginany korzeń wystający z ziemi. Przywarł do niej całym ciałem, drżąc. Meriel prawdopodobnie zeskoczyła lżej, a poza tym znała ten zamek jak własną kieszeń. Ale mimo wszystko jej wyczyn był ogromnie ryzykowny. Może nie zdawała sobie sprawy z roz miaru niebezpieczeństwa, na jakie się narażała. Uspokoił się i wstał. Przysunął się jak najbliżej muru i idąc wzdłuż niego, zszedł ze skarpy. Nie zamierzał zostawić Meriel. Z pewnością nieźle się ubawiła, ale, na Boga, grubo się myli, jeśli sądzi, że zdoła go zgubić. ^L^ U kryta w kępie krzaków, rosnących w niewielkim za głębieniu przy starej fosie, Meriel spokojnie czekała na Renbourne'a. Wpatrzona w furtkę, prawie nie zauważyła, kiedy wyłonił się zza muru zamku, podążając tą samą drogą co ona. Głupiec! Mógł się zabić. Jednakże doceniła fakt, że tak szybko się zorientował, co zrobiła. Już raz zażartowała sobie w ten sposób z pewnego niesympatycznego lekarza. Ponieważ chodził za nią krok w krok, niby to badając jej szaleństwo, postanowiła dać mu nauczkę. Nastraszyła go tak samo jak Renbourne'a, ale niedojda nie połapał się w zaba wie i wybiegł z zamku, wrzeszcząc, że trzeba przeszukać rzekę. Po tym incydencie opiekunki wyrzuciły go z Warfield. Renbourne, wyraźnie wściekły, pędził w dół wzgórza wprost na jej kryjówkę. Uśmiechnęła się i umknęła. Pobiegła do lasu, bo mgła się już podniosła i nie mogła się w niej dłużej kryć. Postanowiła, że później wróci do domu po coś do jedzenia, ale na razie z zadowoleniem kroczyła ulubioną ścieżką, delektując się śpiewem ptaków. Doszła do najbardziej zadrzewionej części lasu, gdy nagle usłyszała dziwny odgłos, niski i jakby przepełniony bólem. Zatrzymała się, nasłuchując. Dźwięk znowu się powtórzył, coś DZIECKO CISZY 83 między warczeniem a kwileniem. Gdzieś niedaleko cierpiało jakieś zwierzę. Idąc za tym głosem, dotarła do niewielkiego prześwitu. Zobaczyła parę lisów. Samiec krążył wokół samicy, której łapa utknęła w metalowej pułapce o ostrych szczękach. Meriel poczuła, że ogarnia ją prawdziwa wściekłość. Kłusownicy. Widziała już tę parę lisów wczesną wiosną. Były wtedy w okresie godowym i Meriel z zachwytem obserwowała ich zaloty. Teraz dochowały się już młodych. Lisica musiała przez nieostrożność skoczyć na ukrytą pułapkę, którą zapewne za stawiono na zające. Leżała na boku, dysząc ciężko, a oczy wypełniały jej przerażenie i ból. Prawa łapa, zalana krwią, prawdopodobnie była zmiażdżona. Zapominając na chwilę o wściekłości, Meriel weszła na polankę, chcąc pomóc zwierzęciu. Lis szczeknął ostrzegawczo i wycofał się, choć domyślała się, że nie odejdzie daleko. Zaczęła powoli zbliżać się do zranionej lisicy, nucąc cicho, by jąuspokoić. Bez skutku; kiedy wyciągnęła dłoń, lisica kłapnęła kłami, uderzając puszystym ogonem o ziemię. Meriel cofnęła rękę. Dzikie zwierzęta w Warfield tolerowały jej obecność, ale lisica tak straszliwie cierpiała, że mogła być niebezpieczna. Gdzieś w pobliżu zaskrzypiała gałąź. Renbourne? Nie, on stąpa lżej. Domyślając się, że to kłusownik, Meriel ukryła się na skraju polany. Chwilę później z krzaków wyłonił się biednie ubrany chłopak z torbą przewieszoną przez ramię. Patrzył w stronę sideł. Kłusownik, na jej ziemi, zabija i okalecza zwierzęta, którymi ona się opiekuje! Meriel sapnęła, widząc, że chłopak wyciąga nóż. Zamierzał podciąć lisicy gardło. Krzycząc wściekle, skoczyła na równe nogi i rzuciła się w stronę intruza. 84 MARY JO PUTNEY Cjdyby nie jego talent łowiecki, Dominik nigdy nie od nalazłby śladów Meriel. Stawiała stopy tak lekko, jakby była utkana z mgły. Jednak gdzieniegdzie pozostała po niej przy gnieciona kępka trawy albo odcisk, tak więc dość szybko ją doścignął. A potem co? Miał ochotę dać jej lanie, ale nie wypada zbić dwudziestotrzyletniej kobiety. Nawet takiej, której poczucie humoru jest co najmniej żałosne. Nagle powietrze rozdarł mrożący krew w żyłach kobiecy krzyk. Serce mu stanęło. To nie było udawane przerażenie. Rzucił się do biegu, zastanawiając się, co mogło zagrażać Meriel. W parku z pewnością nie ma niebezpiecznych zwierząt. Zapomniał, że zawsze i wszędzie najniebezpieczniejszy jest człowiek. Gdy wpadł na polankę, zobaczył Meriel leżącą na ziemi, a na niej obszarpanego mężczyznę. Mocowali się ze sobą jak szaleńcy. Dominika ogarnął gniew, jakiego nigdy dotąd nie doświadczył. - Ty draniu! Rzucił się przed siebie i zepchnął z Meriel napastnika. Potem okręcił go i powalił na ziemię jednym ciosem w szczękę. Stanął nad nim z zaciśniętą pięścią, walcząc z pragnieniem skopania gwałciciela na krwawą miazgę. - Co za kreatura jest zdolna do skrzywdzenia bezbronnej dziewczyny?! - Bezbronnej! - zaprotestował chłopak. Mówił z silnym akcentem z Shropshire. Miał na twarzy krwawe smugi, pozo stałość po paznokciach Meriel. - To ona na mnie napadła! Ja tylko się broniłem, żeby nie wydrapała mi oczu. Dominik zerknął w stronę Meriel. Właśnie podnosiła się z ziemi. Nie sprawiała wrażenia kruchej panienki, którą napadł gwałciciel. Patrzyła na nieznajomego przez przymrużone po wieki wzrokiem tak dzikim, jak spojrzenie wilka. Dominik rozejrzał się i od razu dostrzegł sidła, leżący obok nich nóż i torbę zaplamioną krwią innych łupów. - Kłusownik - powiedział z obrzydzeniem. DZIECKO CISZY 85 Chłopak podniósł się z trudem. Meriel natychmiast do niego podskoczyła, wymachując ostrym patykiem. Dominik złapał ją i przycisnął do siebie, zanim zdążyła wymierzyć cios. Małe ciało drżało od furii. Wielkie nieba, a on już myślał, że dziewczyna nie jest tak bardzo szalona! Jeśli to jest jeden z jej napadów złego humoru, o których opowiadała pani Rector, to nic dziwnego, że uważano ją za wariatkę. Naprawdę jest niebezpieczna. Z drugiej strony, furia jej nie zaślepiła, ponieważ nie rzuciła się na niego, kiedy ją złapał. Dziękował za to losowi. Gdyby musiał teraz okiełznać tę małą piekielnicę, z pewnością któreś z nich doznałoby jakiegoś obrażenia. Na szczęście stała spokoj nie w miejscu i tylko wpatrywała się w kłusownika z zabójczą intensywnością. Widząc, że intruz ma zamiar się wymknąć, Dominik odezwał się do niego oschle: - Stój w miejscu albo ją puszczę, a jest szybka. Bardzo szybka. Patrząc ze strachem na Meriel, mężczyzna - a raczej chłopak, bo nie miał więcej niż siedemnaście lat i na dodatek był bardzo wychudzony - odparł: - Nie skrzywdziłbym młodej panienki. Wiem, że ma nie po kolei w głowie. - Potarł zakrwawiony policzek. - Rzuciła się na mnie jak... jak... - Jak anioł zemsty? - Mając nadzieję, że Meriel będzie już spokojna, puścił ją, bo coraz bardziej był świadom ciepła emanującego z jej ciała. -Nie trzeba go atakować, lady Meriel. Prawo go ukarze. Za kłusownictwo zostanie deportowany na siedem lat. Przypuszczam, że do południowej Walii. A może do Ziemi Van Diemena. Chłopak zbladł jak ściana. - Błagam, sir, nie chciałem nikogo skrzywdzić. Co to za różnica dla takiego państwa kilka zajęcy mniej? Wam one nie są potrzebne. Panienka jest taka bogata, że mogłaby żyć wiecznie. - Zagryzł usta, przez co wydał się jeszcze młodszy. - 86 MARY JO PUTNEY Jeśli mnie wywiozą, moja mama i maluchy będą głodowali. Ciężko nam, odkąd umarł tata. Nie ma pracy. Dominik poczuł, że złość go opuszcza. Nigdy nie aprobował prawa, które zabraniało pozbawionym roli chłopom uszczknąć coś z bogatego gospodarstwa. - Podejrzewam, że panienka Meriel zdenerwowała się, ponieważ zraniłeś lisicę. I tak nie nadaje się do jedzenia. - Jeśli głód porządnie dokuczy, nawet lis jest nie do pogar dzenia - gorzko odparł chłopak. - Chociaż zając byłby lepszy. Dominik przyjrzał się kościstej twarzy chłopca i jego znisz czonemu i za dużemu odzieniu. Porównał sytuację wieśniaka ze swoją. Może i jest młodszym synem bez żadnych perspektyw na przyszłość, ale nigdy nie brakowało mu jedzenia. Sięgnął do kieszeni z nadzieją, że ma przy sobie jakieś pieniądze. Znalazł monetę i rzucił ja chłopakowi. - Weź to i kup żywność dla rodziny. I jeśli cenisz sobie swojąwolność, niech twoja stopa nigdy już nie stanie na terenie parku Warfield. Chłopak aż sapnął, łapiąc złotego suwerena, natomiast Meriel popatrzyła na Dominika z naganą. - Trudno karać człowieka za to, że chce nakarmić rodzinę powiedział. Może go zrozumiała, jednak nadal gniewnie przestępowała z nogi na nogę, choć już nie próbowała rzucać się na kłusownika. - Dziękuję... dziękuję, sir-jąkał się chłopak, wpatrzony w monetę. Zapewne pierwszy raz w życiu trzymał w ręku tyle pieniędzy. Dominik zmarszczył czoło. Kawałek złota może zapewnić rodzinie żywność na kilka dni, może nawet tygodni, ale nie jest to rozwiązanie na dłużej. - Jak się nazywasz? Jestem tylko gościem w Warfield, więc nie mogę ci niczego obiecać. Jednak, jeśli uważasz, że praca powstrzyma cię od kłusownictwa, zapytam zarządcę posiadłości, czy nie potrzebuje pomocnika. DZIECKO CISZY 87 - Och, sir! - Chłopak wyglądał na zaszokowanego. - Będę wykonywał każdą uczciwą pracę. Pomocnik na farmie niewiele zarabia, ale przynajmniej chłopak nie będzie ryzykował, że go wywiozą i pozostawi matkę i dom pełen głodujących dzieciaków samych. Dominik pochylił się i podniósł torbę i nóż. - Możesz to zabrać, ale pułapka zostaje. Chłopak skinął głową z rezygnacją. - Dziękuję, sir. Nazywam się Jem Brown. - Jem Brown. Dobrze. Pojutrze zgłoś się do Warfield do zarządcy. Postaram się do tego czasu z nim porozmawiać. A teraz idź. - Dominik posłał mu groźne spojrzenie, którego się nauczył w czasie krótkiej kariery oficera kawalerii. -1 nie zapomnij, co powiedziałem o trzymaniu się z daleka od parku. Jem uciekł, bojąc się, że Dominik zmieni zdanie. Meriel odprowadziła chłopaka sykiem podobnym do tego, który wydają koty. Byłoby to nawet śmieszne, gdyby dobitnie nie wskazywało, jak dalece dziewczyna odbiega od normy. Odsuwając od siebie bolesną myśl, powiedział: - Czas zobaczyć, co możemy zrobić dla tej biednej lisicy. Poczekaj chwilę. Przypomniał sobie, że po drodze mijał mały strumień. Cofnął się do niego i nasączył wodą chusteczkę. Potem wrócił do unieruchomionego zwierzęcia. Meriel przykucnęła obok, całym ciałem wyrażając koncentrację. Lisica warknęła, kiedy Dominik się do niej pochylił. Zdając sobie sprawę, że obłaskawienie dzikiego zwierzęcia będzie trudniejsze, niż uspokojenie przestraszonego konia czy psa, spojrzał lisicy prosto w oczy, myśląc zarazem o spokoju i o tym, że jest przyjacielem. - No, no, dobra dziewczynka - powiedział miękko. - Zaraz cię uwolnimy. Potem obejrzymy nogę. Nie ma co się martwić. Kiedyś chciałem zostać weterynarzem, wiesz. Bez przerwy jako dziecko uganiałem się w Dornleigh za pastuchami i uzdra- 88 MARY JO PUTNEY wiaczami zwierząt. Uczyłem się wszystkiego, co mogłem, na temat koni, krów i owiec. Mój ojciec dostałby zawału serca, gdyby się dowiedział, że zamierzałem wybrać tak pospolity zawód. Mówił to wszystko głównie po to, by tonem głosu uspoko ić zwierzę. W porę przypomniał sobie, że nie powinien powiedzieć niczego, co wskazywałoby na to, że nie jest Kyle'em. Zawód weterynarza mógłby być pociągający dla młodszego syna, ale wprost nie do pomyślenia dla spadko biercy Wrexham. Kończąc opowieść o swoich ambitnych planach z prze szłości, Dominik zaczął mówić lisicy o tym, jak jest piękna i jak śliczne muszą być jej małe. Kiedy uznał, że jest spokoj niejsza, położył na próbę dłoń na grzbiecie pokrytym gęstym rdzawym futrem. Lisica zadrżała, ale nie cofnęła się przed dotknięciem. Dominik zajął się pułapką. Wprawdzie widywał już takie, ale nigdy ich nie używał. Przyjrzał się metalowym zębom zaciśniętym na nodze lisicy. Nacisk zapewniała płaska zastawka przytrzymana sprężyną. Kiedy już odkrył, na jakiej zasadzie działa pułapka, wstał i nastąpił na sprężynę. Metalowe obejmy otworzyły się z chrzęs tem. Meriel delikatnie wyciągnęła zranioną łapę ze szczęk. - Jeszcze chwilkę. Potem pójdziesz już do swoich - mruczał Dominik, zamykając z powrotem pułapkę. Miał nadzieję, że mówi prawdę; jeśli zranienie jest poważne, trzeba będzie zabić biedne zwierzę. Znowu uklęknął i wilgotną chustką ostrożnie przetarł ska leczoną łapę. Wyczuwał, że Meriel jest zaskoczona faktem, iż lisica tak spokojnie poddaje się jego czynnościom, ale nie patrzył na nią. Skoncentrował się na zwierzęciu, które dyszało z przerażenia. Zmył zakrzepłą krew i powiedział z ulgą: - Masz szczęście, staruszko. Żadna kość nie jest złamana. Rana nadal jeszcze krwawiła. Gdyby miał do czynienia z koniem DZIECKO CISZY 89 lub psem, posmarowałby ranę maścią i zabandażował. Nie sądził jednak, by taka pomoc miała sens w tym przypadku. Lisica prawdopodobnie natychmiast zdarłaby bandaż, rozdra pując ranę. Usiadł na piętach. - Kieruj się instynktem, pani lisico. Zwierzę pochyliło głowę i szorstkim językiem zaczęło wylizywać zranienie. Po kilku minutach wyciek krwi prawie ustal. - Czy jesteś już gotowa na powrót do domu? - zapytał miękko. Lisica, drżąc, podniosła się na nogi. Od skraju polany dobiegł ich ostry szczek. Lisica wyprostowała się, oczy jej zalśniły. Potem pokuśtykała w stronę niecierpliwie oczeku jącego na nią partnera. Mimo że starała się nie stąpać zranioną łapą, to poruszała się całkiem swobodnie. Kiedy dotarła do brzegu polany, jej towarzysz podskoczył z radości, po czym odeszli w las. Dominik przyglądał się tej scenie ze wzruszeniem. - Myślę, że wydobrzeje. Jeśli wiesz, gdzie jest ich legowis ko, możesz przez kilka dni zostawiać tam jedzenie dla całej rodziny. Popatrzył na Meriel przykucniętą kilka metrów od niego. Odprowadzała wzrokiem lisy i na jej twarzy malowało się ogromne zadowolenie. Potem odwróciła głowę i po raz pierwszy popatrzyła Domi nikowi prosto w oczy. Wstrzymał oddech, zaszokowany głębią i powagą jej spojrzenia. Sądził, że Meriel jest szalona i bardzo prosta. Od samego początku traktował ją jak biedne, ułomne stworzenie. Teraz zrozumiał, jak bardzo się mylił. Umysł Meriel działa być może inaczej niż umysły normalnych ludzi, ale z pewnością nie jest to rozum osoby powierzchownej. Jej psychika jest złożona tak jak i jego, a może i bardziej. Jest jak pogańska bogini natury, znająca tę ziemię i jej stworzenia. I broni ich, nie zważając na ryzyko. A teraz, ponieważ pomógł lisicy, pozwoliła mu zajrzeć do swojej duszy. 90 MARY JO PUTNEY Dotknęła na krótko jego dłoni, dziękując mu w ten sposób. Pragnął pochwycić tę małą, mocną dłoń, żeby poczuć jej ciepło i siłę. Zamiast tego odetchnął nerwowo. - Cieszę się, że mogłem się przydać, Meriel. Stosunek między nimi uległ zmianie. Od tej chwili stali się równi sobie. i^%0 V ^ h o c już wcześniej Renbourne stał się dla niej kimś ważnym, to jednak nie przypuszczała, że jest tak dobrodusznym człowiekiem. Podziwiała sposób, w jaki zajął się zranionym zwierzęciem. Nawet ona tak nie potrafiła. Posiadał nieza przeczalną moc. Kiedy opatrywał lisicę, wirująca wokół niego złota aura stała się jeszcze jaśniejsza. Wstała powoli. On także się podniósł, nie odwracając od niej poważnego wzroku. Miał zdumiewająco niebieskie oczy, rozumne, pełne życia i radości. Nie patrzył po prostu na nią, patrzył przez nią. Zadrżała na myśl, że drugi człowiek może aż tak bardzo się do niej zbliżyć, tyle o niej wiedzieć. Jednak, tak jak wcześniej lisica, i ona opanowała niepokój, wiedziona instynktownym zaufaniem do tego mężczyzny. Do tej pory sądziła, że na świecie nie ma drugiej osoby podobnej do niej. Najwyraźniej się myliła. Po zajściu z kłusownikiem Menel i Dominik wrócili do domu w przyjaznym milczeniu. Meriel nie czuła już przymusu uciekania przed nim. 92 MARY Jo PUTNEY Znaleźli się w kuchni na zaimprowizowanym śniadaniu. Obecność Meriel była tu wyraźnie zwyczajnym wydarzeniem, ale pojawienie się wicehrabiego wywołało wśród służby panikę. Co innego, gdy lord zamawia kosz jedzenia na piknik, a zupełnie co innego, gdy zasiada przy wyszorowanym sosnowym stole i zajada się jajkami i tostami. Dominik próbował, jak mógł, zmniejszyć zakłopotanie służby, ale przy powściągliwym stylu Kyle'a nie było to proste. Po posiłku Meriel poszła do ogrodu z klombami na tyłach domu. Każda rabata otoczona była niskim bukszpanem. Ze swojego okna w sypialni Dominik widział, że rabaty układają się w wyszukane wzory. Każda sekcja ogrodu oddzielona była kamienną ścieżką. Kiedy się patrzyło z góry na te geometryczne wzory, sprawiały one niesamowite wrażenie. Tego dnia ogrodnicy usuwali z klombów przekwitłe kwiaty i robili miejsce na nowe. Na ścieżkach stały taczki pełne sadzonek. Dominik przeczuwał, że zaraz się dowie, ile pracy wymaga utrzymanie tak pięknego ogrodu. Meriel podeszła do taczki i podniosła leżący na niej słomkowy kapelusz, który ktoś, zapewne Kamal, zostawił tu dla niej. Wcisnęła go głęboko na głowę i zaczęła wyjmować kwiaty, które następnie obsadzała na romboidalnym klombie. Uważała, by każdy znalazł się w tej samej odległości od drugiego. Do robienia dziur w ziemi używała rydla. Kiedy już wsadziła do otworu kwiat, obsypywała go ziemią i uklepywała dokoła. Powtórzyła tą czynność kilka razy, po czym wstała i podała Dominikowi rydel z gestem, który całkiem wyraźnie mówił, ,,Pokaż mi, czy umiesz to zrobić". Dominik wziął narzędzie i ukląkł przy klombie. Przyszła mu do głowy śmieszna myśl. Meriel nie mówi, bo nie potrzebuje. Kiedy czegoś pragnie, potrafi to doskonale pokazać. Kopał ze skupieniem, uważając, by otwór był na tyle duży, żeby zmieściła się w nim kula korzenia. Potem posadził roślinę i zasypał ziemią, ubijając ją silnie. Czując absurdalną potrzebę jej aprobaty, spojrzał na Meriel. DZIECKO CISZY 93 Twarz zasłaniał jej rant kapelusza, ale skinienie głowy powie działo mu, że jest zadowolona. Odeszła do następnego klombu i zaczęła przesadzać kwiaty leżące w drugiej taczce. Dominik uśmiechnął się. Czy hrabia Wrexham ucieszyłby się na wieść, że jego młodszy syn ma predyspozycje iia pomocnika ogrodnika? Pogwizdując cicho, zasadził następny goździk. Zajęty pracą, nie zauważył, kiedy słońce znalazło się w ze nicie, a potem zaczęło zachodzić. Bardzo podobało mu się sadzenie kwiatów. W Dornleigh gorliwie zdobywał wiedzę na temat rolnictwa. Pragnąc wszystko zrozumieć, sam siał, zbierał siano i pomagał w żniwach. Ale ogrodem zajmowała się matka, tak więc niewiele wiedział o kwiatach oprócz tego, że lubił na nie patrzeć. Teraz przekonał się, że grzebanie gołymi rękami w ziemi jest wręcz zmysłowym przeżyciem. Z radością zatapiał ręce w wil gotnej glebie, ciesząc się na myśl, że jego wysiłki pozwolą kruchym sadzonkom rozwinąć się i zakwitnąć. Pomyślał o hałaśliwym Londynie. Byłby tam teraz, gdyby nie prośba Kyle'a. Przez ostatnie kilka lat nie zajmował się niczym innym jak tylko modnymi zabawami i utrzymywaniem powierzchownych kontaktów towarzyskich. W Shropshire jest zupełnie inaczej. Nic dziwnego, że ogrodnicy wydawali się tacy zadowoleni. Kamal miał w sobie spokój, którym mógłby obdzielić pół świata. Towarzystwo Meriel także wpływało na Dominika relaksująco. Od czasu do czasu zerkał w jej stronę i uśmiechał się, widząc jej małe bose stopy utytłane ziemią. Co prawda jego wygląd również pozostawiał wiele do życzenia. W czasie porannej przygody wprowadził w czyn swoje skryte marzenie, by zniszczyć jeden z drogich garniturów Kyle'a. Kiedy zrobiło się gorąco, ściągnął żakiet, rzucił go na bok i zawinął rękawy koszuli. Przypominał w tej chwili zwyk łego parobka. Skończył obsadzanie pierwszej rabaty, wstał i rozprostował 94 MARY JO PUTNEY kości, nie przyzwyczajone do dłuższego pozostawania w po chylonej pozycji. Potem poszedł do Meriel po dalsze instrukcje. Właśnie odpoczywała. Po raz pierwszy od wielu godzin po prostu siedziała z podkurczonymi nogami, z rękami złożonymi na udach. Idąc za jej wzrokiem, Dominik stwierdził, że przygląda się żółtemu motylowi. Nie chcąc jej przeszkadzać, przysiadł obok. Prawie nie widział jej twarzy, przysłoniętej śmiesznym kape luszem, cieszył się jednak, że jej delikatna skóra jest osłonięta od silnie grzejącego o tej porze słońca. Palące promienie Indii musiały doskwierać komuś o tak jasnej karnacji. Mijały minuty. Co jest tak straszliwie interesującego w zwy czajnym żółtym motylu? Pełno fruwało ich dokoła. Sam zaczął mu się przyglądać. Nie ulega wątpliwości, że motyle są ładniejsze od innych owadów. W zasadzie nigdy nie zwrócił uwagi na to, jak pięknie wyglądają ich złote skrzydełka prześwietlone słońcem. Jak na tak drobne stworzenia, mają nawet dość skomplikowaną bu dowę. Z zaciekawieniem przyglądał się czułkom motyla, który zebrawszy nektar z jednego kwiatka, zaraz przeniósł się na drugi. Dominik wymyślił sobie, że sam jest owadem i może fruwać. Przyjemna wizja, choć łatwiej mu było wyobrazić sobie Meriel jako motyla. Jest przecież tak lekka i pełna wdzięku jak to małe stworzenie. Zaabsorbowany przyrodą, nie zauważył, że czas jakby stanął w miejscu. Kiedy w końcu motyl odleciał, Dominik aż zamrugał, zaskoczony, że tak długo potrafił skoncentrować się na jednym małym stworzonku. Podobne chwile zdarzały mu się tylko w dzieciństwie. To właśnie była zaleta Meriel - potrafiła w jednej sekundzie, jak dziecko, całkowicie skupić uwagę na czymś lub na kimś. Zaczarowany moment minął. Meriel wstała i popędziła go do następnego klombu. - Jesteś surową nadzorczynią - drażnił się z nią, podnosząc rydel. DZIECKO CISZY 95 Był niemal pewien, że dojrzał w jej oczach, nim zdążyła odwrócić je od niego, błysk figlarności. Zabrał się ponownie do kopania. Około czwartej po południu panującą dokoła nich ciszę przerwał czyjś miły głos. - Dzień dobry, Meriel. Jak się czujesz? Dominik spojrzał w górę i zobaczył dżentelmena w średnim wieku, jasnowłosego i lekkiej budowy, kroczącego przez ogród w stronę Meriel. Dziewczyna wstała na jego widok. Gość pocałował ją lekko w policzek. - Moje drogie dziecko. Miło cię widzieć. Meriel przyjęła pocałunek z obojętnością. Przez sekundę na twarzy mężczyzny utrzymywał się wyraz ogromnego żalu. Potem uniósł zmęczone pracą dłonie Meriel i przyjrzał im się uważnie. - Chcę, żebyś używała rękawic, które ci dałem. Dominik wstał. Drogie ubranie gościa podpowiedziało mu, że ma zapewne do czynienia z wujem Meriel, lordem Amworthem. Jeśli źle zgadywał, trudno mu będzie wytłumaczyć się z pomyłki. Co gorsza, Amworth znał Kyle'a o wiele lepiej niż ktokolwiek w Warfield. Może wykryć oszustwo. Mężczyzna spojrzał w jego stronę i szeroko otworzył usta. - Lordzie Maxwell? Chłodnym głosem brata Dominik odpowiedział: - Czy udało mi się pana zaskoczyć? - Rzeczywiście. - Zdumione spojrzenie przybysza omiotło fałszywego lorda Maxwella. - Prawie cię nie poznałem. - Postanowiłem towarzyszyć lady Meriel w jej zajęciach. Dominik pozwolił sobie na lekki uśmiech. - Z ochotą przystała na moją pomoc. Mężczyzna patrzył to na Dominika, to na Meriel. - Czy zaakceptowała cię także... pod innymi względami? To z pewnością jest Amworth, choć Dominik wolał nie wypowiadać na głos nazwiska, dopóki nie przekona się na sto procent, iż się nie myli. 96 MARY JO PUTNEY - Działam powoli, żeby jej nie wystraszyć. - To rozsądne. Tylko pamiętaj, że mamy ograniczony czas. Amworth z przejęciem popatrzył na Meriel. - Właśnie wracam do swojej posiadłości i postanowiłem wpaść po drodze i zo baczyć, jak ci idzie. - Czy zostanie pan na noc?- zapytał Dominik, mając nadzieję na odmowną odpowiedź. Los mu nie sprzyjał. Amworth twierdząco skinął głową. - Lubię przyjeżdżać do Warfield, zwłaszcza o tej porze roku. Przejdziesz się ze mną, Maxwell? Chcę z tobą poroz mawiać. Dominik, desperacko poszukując w głowie jakiejś wymówki od prywatnej rozmowy, powiedział z udawaną powagą: - Boję się opuścić stanowisko pracy, żeby nie zdenerwować mojego pracodawcy. Amworth uśmiechnął się lekko. - A więc dobrze. Pogadamy później. Dominik odprowadził starszego pana ponurym wzrokiem. Będzie musiał mieć się na baczności przez cały wieczór. Liczył na rozmowność starszych pań, bo obawiał się, że kiedy on się odezwie, zaraz palnie coś kompromitującego. lego wieczoru Dominik przygotował się do kolacji ze szczególną starannością. Nawet zgodził się, by Morrison go ogolił. Opłacił mu się ten wysiłek, bo kiedy zszedł do salonu, okazało się, że Amworth pojawił się w eleganckim surducie w londyńskim stylu. Pani Rector i pani Marks także włożyły odświętne kreacje. Po zdawkowej wymianie zdań przy kieliszku sherry panowie odeskortowali gospodynie do jadalni. Jak zawsze jedno z nakryć przygotowane było dla Meriel, choć nie pojawiała się na posiłkach od czasu przyjazdu Dominika. Tym większe było zaskoczenie wszystkich, gdy nagle stanęła w drzwiach. Dominik podniósł na nią wzrok i oniemiał. Takiej DZIECKO CISZY 97 Meriel jeszcze nie widział. Błyszczące włosy upięła wysoko na głowie, odsłaniając szczupłą szyję udekorowaną perłami. Odziana była w białą suknię mieniącą się srebrnym haftem, a kiedy ruszyła przed siebie, zauważył, że na stopach ma srebrne pantofle. Wyglądała tak szokująco, że dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że jej strój jest przynajmniej trzydzieści lat za modą. Nie przeszkadzało mu to - piękne jest piękne. Podnosząc się do niej, o mało nie potknął się o własne nogi. Meriel pachniała odurzającą mieszanką jakiegoś korzenia i kwiatów. - Meriel, tak się cieszę, że do nas dołączyłaś. Brakowało nam ciebie przez te ostatnie kilka dni. - Pani Rector zerknęła na Dominika. - To suknia jej matki. Emily także była drobna. - Emily kolekcjonowała egzotyczne stroje- dodała pani Marks.- Meriel pokazała nam się we wszystkich, od.sukni norweskiej chłopki po haftowane chińskie kimono. Przypu szczam, że pragnąc uczcić pana obecność, lordzie Amworth, wybrała bardziej konwencjonalny kostium. Amworth wstał, wbijając w siostrzenicę zbolały wzrok. - Pamiętam tę suknię. Emily miała ją na sobie w dniu prezentacji u dworu. Meriel jest do niej bardzo podobna. Dominik odsunął krzesło przed dziewczyną. Usiadła w nim z gracją, szeleszcząc jedwabną suknią. Miała spuszczony wzrok, przez co wyglądała jak mała dziewczynka, która po raz pierwszy uczestniczy w przyjęciu dla dorosłych. Dominik, zajmując swoje miejsce, myślał o poranku, kiedy to Meriel nie była taka skromna i jak prawdziwa diablica zażartowała sobie z niego. Zapewne postarzał się wtedy przynajmniej o dziesięć lat. Posiłek wreszcie się rozpoczął. Dominik zastanawiał się w duchu, czy słusznie podejrzewa, że Meriel rozumie więcej, niż pokazuje. Potrafiła rozpoznać wuja i najwyraźniej go szanuje, bo chcąc zrobić mu przyjemność, postanowiła od świętnie się ubrać. Podobało mu się to, że zakłada stroje matki. Jego młodsza siostra robiła to samo, kiedy była mała. Do tej pory widział ją jedzącą jedynie palcami, tego wieczoru 98 MARY JO PUTNEY jednak używała sztućców i nie miała z tym żadnych problemów. Być może nauczono jej zachowania przy stole jeszcze w dzieciń stwie, zanim jej umysł został uszkodzony. Dlaczego więc na co dzień nie stara się o przestrzeganie etykiety? Przypomniał sobie jej niekontrolowany wybuch wściekłości, gdy zaatakowała kłusownika. Może Meriel ma - szukał w pa mięci odpowiedniego wyrażenia -podwójnąosobowość? Diablicy i anioła? Co kryje się za jej marzycielską fasadą? Westchnął. Jak zawsze zadaje sobie pytania, na które nie zna odpowiedzi. Dobrze by było być może namówić lorda Amwortha, żeby powiedział coś więcej o psychice Meriel. Pod koniec posiłku pani Marks wstała, dając sygnał pani Rector i Meriel, że powinny opuścić jadalnię. Dominik został sam na sam z Amworthem. Zauważył, że Meriel nie poszła w tym samym kierunku co opiekunki, wiec zapytał: - Uległość Meriel nie idzie tak daleko, żeby chciała towa rzyszyć innym w bawialni? - Niestety nie. - Amworth sięgnął po karafkę z porto. Chociaż czasami dołącza do nas później i mam nadzieję, że uczyni to dzisiaj. Nie widuję jej tak często, jak bym pragnął. - Nalał porto do kieliszków, po czym rozsiadł się wygodnie w krześle. - Powiedz mi, co o niej myślisz. Już lepiej ją znasz. Czy nadaje się na twoją żonę? Dominik pomyślał chwilę, zanim odpowiedział, marząc w duchu, że jakimś cudem udaje mu się wymigać od tej rozmowy. Z każdą godziną czuł coraz większą niechęć na myśl o ślubie Kyle'a i Meriel. Gdyby chciał, mógłby już teraz doprowadzić do zerwania zaręczyn. Ale co potem? Nie tylko straciłby Bradshaw Manor, ale w dodatku Amworth mógłby wyszukać dla Meriel innego narzeczonego. Wiedział, że Kyle traktowałby Meriel jak należy. Trudno przewidzieć, jak by wyglądał jej związek z innym mężczyzną, ale mogłaby trafić gorzej. - Za wcześnie o tym mówić - mruknął. - Meriel to wyjąt kowa osoba, pod pewnymi względami jeszcze dziecko, jednak DZIECKO CISZY 99 posiadające swoistą mądrość. Szczerze mówiąc, nie wiem co o niej myśleć. - Ja postrzegam ją podobnie. - Amworth pochylił się do Dominika z entuzjazmem. - Cieszy mnie, iż widzisz, że jest kimś wyjątkowym. To dobrze wróży na przyszłość. - Na pewno mnie to małżeństwo nie zaszkodzi - zaczął Dominik, wcale nie chcąc kończyć, ale wiedział, że będzie bardzo źle o sobie myślał, jeśli tego nie uczyni. - Ale co z potrzebami Meriel? Czy nie byłaby szczęśliwsza, gdyby pozostawiono ją w spokoju? Wydaje się zadowolona z życia, jakie wiedzie. - Chciałbym, żeby to było takie proste. - Amworth wes tchnął. - Dziewczyna musi mieć opiekuna. Nie będę żyć wiecznie. Kto się nią zajmie po mojej śmierci? - Czego się pan obawia?- po chwili milczenia zapytał Dominik. Lord spojrzał na niego ostro. - Rozmawialiśmy już o tym poprzednim razem, Maxwell. - Nie znałem wtedy Meriel - zaczął się tłumaczyć, próbując zatuszować wpadkę. - Chciałbym jeszcze raz pana posłuchać, teraz, gdy mam lepsze pojęcie o jej stanie. Akceptując to wyjaśnienie, Amworth rzekł: - Jej stryj, lord Grahame, od początku uważał, że powinna znaleźć się w wyspecjalizowanym przytułku. Już kilkakrotnie wzywał do Meriel lekarzy psychiatrów, którzy badali ją i po twierdzali jego zdanie. Dominik uniósł brwi. - Uważają, że można ją wyleczyć? Amworth wykrzywił usta. - Och, nie. Nikt nigdy nie sugerował, że istnieje szansa, żeby stała się normalna. Ale lekarze to ciekawskie łotry. Podejrzewam, że chcieliby na niej poeksperymentować. - Popat rzył na kieliszek porto. - Być może pobyt w nowoczesnym szpitalu rzeczywiście by jej pomógł, a mój upór wypływa z czystego egoizmu. Aleja... nie mogę znieść myśli, że zostanie 100 MARY JO PUTNEY zamknięta w takim miejscu. Nie opowiadam Grahame'owi ojej chwilowych napadach złego humoru, bo boję się, że użyje ich jako podstawy do usunięcia jej z Warfield. Dominik zadrżał na myśl, że Meriel mogłaby skończyć jako królik doświadczalny. - Jeśli to jest egoizm, to ja także jestem egoistą. Nie wyobrażam sobie, że Meriel żyje gdziekolwiek indziej niż tutaj. Amworth popatrzył na niego z napięciem. - Jednym z powodów, dla których chcę, żebyś to ty został jej mężem, jest twoja reputacja człowieka honoru. Przyrzeknij, że jeśli się z nią ożenisz, nie pozwolisz, żeby ją zamknięto w zakładzie psychiatrycznym. Dominik opuścił wzrok na kieliszek, myśląc o tym, że to Kyle, a nie on, powinien składać takie obietnice. - Do ślubu jeszcze nie doszło. - I nie dojdzie, jeśli nie przyrzekniesz, że dziewczyna zostanie tutaj, gdzie jest szczęśliwa, i że będziesz traktował ją z miłością i szacunkiem - ostro odparł Amworth. - Przysięgam, że cokolwiek się zdarzy- zaczął Dominik, uważnie dobierając słowa - czy dojdzie do tego małżeństwa, czy nie, będę jej strzegł najlepiej, jak tylko będę umiał. Wuj odetchnął z ulgą. Wstając, zapytał: - Może obejrzymy galerię na piętrze, zanim dołączymy do pań? - Oczywiście - zgodził się Dominik, wiedząc, że propozycja nie jest zwykłym zaproszeniem. W milczeniu przeszli do długiego pokoju znajdującego się w północnej części domu. Po jego jednej stronie były szerokie romboidalne okna, po drugiej wisiały obrazy. Amworth za trzymał się przed jednym z portretów i podniósł lampę, żeby oświetlić płótno. Portret przedstawiał uśmiechniętą młodą kobietę o lnianych włosach, siedzącą na kamiennej ogrodowej ławeczce. Na kolanach trzymała małą, piękną jak aniołek dziewczynkę o błyszczących jasnozielonych oczach. Za kobietą stał wysoki mężczyzna o inteligentnym i wesołym spojrzeniu. DZIECKO CISZY 101 Jeśli Dominik się nie mylił, tłem portretu był ogród różany w Warfield. - Jak przypuszczam, to pańska siostra z mężem i Meriel. - Obraz został namalowany tuż przed ich wyjazdem do Indii. - Amworth patrzył z zadumą na malowidło. - Długo nie mogli mieć dziecka i marzyli o nim. W końcu urodziła im się Meriel. Uwielbiali ją. - Dlaczego lord Grahame zabrał rodzinę do tak niebezpiecz nego kraju jak Indie? - Emily nie chciała słyszeć, że mąż wyjedzie bez niej, a przecież nie wyjechałaby bez Meriel. Misja Grahame'a miała trwać tylko dwa lata, więc sądzili, że niebawem wrócą. Zresztą Meriel była wyjątkowo zdrowym dzieckiem. - Na chwilę zamknął oczy. - To nie choroba zabiła moją siostrę i jej męża. - Byliście sobie z siostrą bardzo bliscy? Amworth otworzył oczy. Na jego twarzy pojawiło się ogrom ne zmęczenie. - Emily była tylko rok ode mnie młodsza. W dzieciństwie nie odstępowaliśmy się na krok. Pozostaliśmy przyjaciółmi aż do jej śmierci. Dominik był ciekaw, kto jest prawowitym właścicielem Warfield. Grahame i Amworth mieli przecież własne posiad łości. Uznał jednak, że lepiej o to nie pytać; prawdopodobnie Kyle i Amworth już o tym rozmawiali. Ruszyli dalej przez galerię, przyglądając się licznym por tretom. Przedstawiały mężczyzn i kobiety o delikatnej budowie i jasnej karnacji. Oczy pań często miały nieziemski wyraz, tak jak oczy Meriel. - Rodzinne podobieństwo jest bardzo wyraźne - zauważył Dominik. Amworth zatrzymał się przed portretem rodzinnym z okresu Tudorów. - Żałuję, że nie mamy wizerunku pierwszej Meriel. Z rodzin nych archiwów wynika, że była bardzo podobna do mojej siostrzenicy, tylko miała ciemne włosy. Jej mąż, normański 102 MARY JO PUTNEY hrabia, był za to bardzo jasnym blondynem. Te cechy zostały w rodzinie przez wieki. Nazwiska i tytuły zmieniały się, ale zwłaszcza kobiety dziedziczyły główne cechy wyglądu. Warfield nie podlega zwyczajnemu prawu dziedziczenia, więc w razie braku męskiego potomka może przejść na córkę ostatniego właściciela. Tym sposobem moja siostrzenica jest legalną spadkobierczynią pierwszej Meriel. -Westchnął. -Nie mogę myśleć spokojnie, że ta linia rodu teraz się skończy. - Z pewnością istnieją inne gałęzie rodziny. - To prawda, ale moi synowie z wyglądu bardziej są podobni do matki. - Zawahał się, nim dodał z pewnym oporem. - Elinor jest wspaniałą żoną i matką, ale... nigdy nie potrafiła zaakcep tować Meriel. Nie umie przyjąć choroby psychicznej. Kiedy chłopcy byli mali, martwiła się o ich bezpieczeństwo. Nie musiał mówić więcej. Dominik domyślał się, że Amworth często stawał w sytuacji, zmuszającej go do wybierania między wymogami wynikającymi z jego pozycji, potrzebami rodziny i potrzebami siostrzenicy. Prawdopodobnie zabrałby ją do siebie, gdyby nie opór żony. Zrobił, co mógł, żeby Meriel żyła w dobrobycie, otoczona miłością. On i jego siostrzenica zasługiwali na coś więcej niż para oszustów. i$ys*^ X. o miłym wieczorze spędzonym na pogawędce całe towa rzystwo przeniosło się do saloniku, gdzie podano herbatę. Pani Marks właśnie napełniała nią filiżankę dla lorda Amwortha, gdy w drzwiach pojawiła się Meriel. Przebrała się w powłóczystą wschodnią szatę zakrywającą ją szczelnie. Włosy znowu za czesała w koński ogon. W rękach trzymała tacę, na której leżały trzy miseczki i kilka cienkich patyczków. Pani Rector uśmiechnęła się. - Jakie to miłe. Meriel zrobi mehndi na pana cześć, lordzie Amworth. Dziewczyna ze spuszczonymi oczami uklękła przed wujem. Dominik pomyślał, że bawi się rolą usłużnej poddanej. Być może widziała podobne zachowanie w Indiach i dodała je do swojej osobowości. Uczynne dziewczę. Zagorzała ogrodniczka. Bajeczny duszek. Dzikie dziecko. Wyliczył w myślach postaci, jakie dostrzegł w Meriel. Zmęczona twarz Amwortha pojaśniała. - Chciałbym bransoletę na nadgarstku, jeśli się zgodzisz, Meriel. - Podwinął lewy rękaw. Dziewczyna zanurzyła wacik w miseczce, po czym namo czyła nim nadgarstek. Potem umoczyła patyczek w drugiej misce, w której znajdowała się henna. Szybkimi, zręcznymi P 104 MARY JO PUTNEY ruchami zaczęła malować skomplikowany wzór. Była cał kowicie skoncentrowana na swoim zajęciu. Dominik znowu pomyślał, że do zrobienia tatuażu trzeba naprawdę dużego talentu. Zauważył, że Meriel poczerniła sobie brwi i rzęsy, tak jak to często czynią kobiety Wschodu. Kontrastowały z jej jasną skórą i włosami, co dawało egzotyczny i zdumiewająco ponętny efekt. Kiedy skończyła, podeszła do pani Rector. - Ja bym chciała bransoletę na kostce, Meriel - powiedziała staruszka. - Panowie wybaczą, że się odwrócę. Usiadła w dużym fotelu oddalonym od kominka, przy którym znajdowała się reszta towarzystwa. Rozległ się szelest materiału, gdy podciągała spódnicę i zdejmowała pończochy, by odsłonić kostkę. Dominik popijał herbatę rozbawiony, ale też wzruszony tym, że starsza pani nie odrzuca propozycji przyozdobienia ciała tylko dlatego, że nie jest już młodą dziewczyną. Po pani Rector przyszła kolej na panią Marks. Wdowa odsłoniła prawe ramię. Meriel, zaczynając od środkowego palca, namalowała na ręce staruszki pnące się gałązki winorośli. Wzór wił się po wewnętrznej stronie dłoni, przez nadgarstek, po przedramieniu, kończąc się tuż przed łokciem. W czasie gdy Meriel pracowała, pani Marks wyjaśniła: - Henna musi pozostać odsłonięta przez godzinę lub dwie, aż wyschnie. Potem należy ją zetrzeć. - Popatrzyła na Dominika z lekkim rozbawieniem. - Podejrzewam, że wydaje się to panu nieco dziwaczne. - Niespotykane - przyznał - ale dość czarujące. Czekał, kiedy Meriel podejdzie do niego, ale po zakończeniu rysunku na ręce pani Marks dziewczyna podniosła się z klęczek i opuściła salon. Zawiedziony pomyślał, że może zabrakło jej henny. A może uznała, że nie jest wart jej wysiłku. Pani Rector wstała, kryjąc ręką ziewnięcie. - Zrobiło się późno. Do zobaczenia rano. Ponieważ Meriel znikła, Dominik nie miał już na co czekać. DZIECKO CISZY 105 Czy to dzisiaj rano był z nią w zamku? Tak wiele zdarzyło się tego dnia, że z trudem sobie wszystko przypominał. W sypialni zastał Morrisona. Służący pomógł mu przy rozbieraniu się z modnego, obcisłego żakietu, ale był przy tym nadęty. Nie wybaczył jeszcze Dominikowi zniszczenia ubrania. Nie chcąc dalej znosić fochów służącego, Dominik odprawił go. Zadowolony, że wreszcie został sam, rozwiązując krawatkę, podszedł do okna. Geometryczne wzory klombów były ledwo widoczne w świetle księżyca. Po pracy w ogrodzie widok z okna podobał mu się o wiele bardziej niż wcześniej. Usłyszał, że otwierają się drzwi sypialni, więc odwrócił się, myśląc, że to Morrison wraca po coś, czego zapomniał. W wejściu zobaczył Meriel - trzymała w ręku tacę z misecz kami. Weszła, zamknęła za sobą drzwi i podeszła do niego. Uklękła u jego stóp i uniosła tacę w niemej propozycji. Zamierzał zganić ją za to, że przychodzi do sypialni męż czyzny, ale przypomniał sobie w porę, że dziewczyna nie żyje według zasad obowiązujących w normalnym społeczeństwie. - A więc nadeszła i moja kolej. - Uśmiechnął się. - Czy namalujesz mi bransoletę, tak jak wujowi? Wskazała na wyściełane krzesło. Usiadł i rozpiął rękaw, zadowolony, że jednak o nim nie zapomniała. Podniosła jego dłoń, przyglądając się jej z zastanowieniem. - Coś nie tak? - Popatrzył w dół i domyślił się, że może jej przeszkadzać owłosienie na ręce. Chciał już zasugerować, żeby zrobiła mu rysunek na wewnętrznej stronie dłoni, ale ona wstała i zaczęła rozpinać mu koszulę. Zszokowany, złapał ją za rękę. - Meriel! Uniosła głowę i popatrzyła na niego tak niewinnie, że się zawstydził. Kamal też ma mehndi na szyi, więc nie on pierwszy odsłoni przed nią pierś. Poza tym Meriel powinna nauczyć się obcować z męskim ciałem. Czuł się nieco zakłopotany, siedząc przed nią na wpół nagi, ale Meriel wydawała się w ogóle tym nie przejmować. Przysiad- 106 MARY Jo PUTNEY ła na poręczy krzesła i zastanawiając się nad wyborem wzoru, opuszkami palców przebiegła po jego klatce piersiowej. Dominik poczuł, jak krew uderza mu do głowy. Nie był eunuchem jak Kamal i dotyk młodej kobiety podniecał go. Na szczęście podjęła wreszcie decyzję i przestała wodzić po nim palcami. Przemyła mu skórę płynem o sosnowym zapachu, po czym zanurzyła patyczek w hennie. Tatuaż zaczynał się nad lewym obojczykiem. Dominik owiany ziemistymi za pachami poczuł, że ogarnia go dziwne ciepło. Pod zamkniętymi powiekami zobaczył jasną twarz Meriel z wyraźną linią ciem nych brwi. Zamrugał, starając się skupić na czymś innym- łacińska deklinacja wydała mu się odpowiednio nużąca - ale myśli same wracały do Meriel. Zapach jej perfum, henny i ciepło bijące od jej rąk stanowiły dla niego torturę. Koniuszek patyka łaskotał go zmysłowo. Jak to możliwe, że do tej pory nie zauważył, jak gorąco jest w tym pokoju...? Otworzył oczy i zaczął się wpatrywać w przeciwległą ścianę, obitą tapetą w chińskie wzory. Zapomnieć, że ta piękna kobieta się nad nim pochyla. Wyobrazić sobie, że jest niesamowicie brzydka i stara... Meriel skończyła malowanie. Usłyszał lekkie puknięcie, kiedy odstawiła patyczek do miseczki. Nagle poczuł palce dziewczyny na swoim sutku. Omal nie wyskoczył ze skóry. - Jezu, Meriel! Znowu spojrzała na niego niewinnie. - Tak nie wypada - powiedział zduszonym głosem. - Powin naś wrócić do swojego pokoju. Zignorowała go zupełnie. Ponownie namoczyła wacik, a po tem przemyła mu skórę wokół sutka. Dominik zastanawiał się, czy robiła to samo Kamalowi? A nawet jeśli tak, to czy on powinien się godzić na taką intymność? Co ma zrobić? Nie chciał jej urazić - ale, tam do diabła, sprawiała, że cierpiał! Myślał jedynie o tym, że jest tak blisko niej. Prawie czuł w ustach smak jej delikatnej skóry... DZIECKO CISZY 107 Zacisnął zęby, pozwalając, by Meriel namalowała wzór wokół drugiego sutka i nad prawym obojczykiem. Skończyła tatuaż, łącząc obydwie strony siecią kresek zbiegających się aż pod grdyką. Odstawiła narzędzia, a on odetchnął z ulgą. Pomyślał z na dzieją, że teraz już sobie pójdzie, a on poczyta w spokoju, dopóki henna nie wyschnie. Z pewnością znajdzie w bibliotece coś na tyle nudnego, żeby uspokoić rozbudzone ciało. Ale zamiast wyjść, Meriel przesunęła zmysłowo ręką po jego piersi. Dominik poczuł, że zalewa go fala pożądania. Chciał porwać dziewczynę w objęcia. Pohamował się jednak i poderwał gwałtownie z krzesła. Zatrzymał się dopiero w drugim rogu pokoju. Odwrócony do Meriel plecami, oddychał ciężko, zaciskając ręce na piersiach i próbując odzyskać kontrolę nad sobą. Powtarzał sobie w duchu, że Meriel jest obłąkana. Jeśli nie całkowicie, to przynajmniej w połowie szalona. Nie odpowiada za to, co robi. Ma poza tym zostać żoną jego brata. Czy w noc poślubną dostrzegłaby różnicę między nim i Kyle'em? Ta gorzka myśl spotęgowała jego męczarnię. Odwrócił się i zobaczył, że stoi tuż za nim, patrząc na niego pytająco. Podniosła rękę. Złapał ją, nim zdążyła go dotknąć. - Meriel, ten rodzaj bliskości jest dozwolony tylko między mężem i żoną. Dopóki nią nie jesteś, musimy zachować... dystans. Miał nadzieję, że zrozumiała przynajmniej ton, jeśli nie sens wypowiedzi, ale ona tylko wpatrywała się w niego intensywnie zielonymi oczami. Nie były to oczy dziecka. Opuściła wzrok, przesuwając nim po jego ciele, jakby się starała zapamiętać każde zagłębienie, każdy włosek, każdy mięsień. Czuł się zupełnie nagi pod tym spojrzeniem. - Wyjdź, Meriel. Teraz - nakazał. Opuściła oczy na jego spodnie. To jeszcze bardziej go podnieciło. Nie miał wątpliwości, że gdyby teraz przyciągnął ją do siebie, oddałaby mu się z ochotą. Była ciekawa. Naturalnie 108 MARY JO PUTNEY zmysłowa. Prawdopodobnie pod tą zwiewną egzotyczną suknią jest naga... Żona brata. Okręcił ją i popychając, wyprowadził za drzwi. - Odejdź, wiedźmo. Nie będzie więcej mehndi aż do nocy poślubnej. Kyle musiałby być martwy, żeby ta mieszanka niewinności i zmysłowości go nie pobudziła. Zamykając drzwi za Meriel, pomyślał, że brat wcale nie zasługuje na taką lojalność z jego strony. Potem, drżąc, oparł się o ścianę. Prawie wpadła na Roxane, która na widok pani wesoło zamachała ogonem. Czując się jak ptak zszargany mocnym wiatrem, stała nieruchomo, próbując zrozumieć, co się właściwie wydarzyło. On jest naprawdę piękny. Z przyjemnością dotykała jego delikatnej skóry, kilka odcieni ciemniejszej od jej karnacji. W zachwyt wprowadził ją wzór włosów porastających jego pierś, schodzących tak intrygująco w dół. Kiedy robiła mu mehndi, jego energia wirowała wokół niego, szkarłatna od pożądania. Chciała go dotykać całego, poczuć jego smak i pozwolić, by i on jej dotykał... Z furią zniecierpliwienia okręciła się i pomaszerowała ko rytarzem do tylnych schodów prowadzących do jej prywatnego wyjścia. Zamknęła Roxane, bo chciała zostać sama. Wchodząc w zimną noc, uświadomiła sobie, że jej ciało odczuwa wszystko ze zdwojoną mocą. Zapach kwiatów wołał do niej uwodziciel sko, czuła mgłę osadzająca się na trawie. Czuła się boleśnie niespokojna i pobudzona. Poruszając się bezdźwięcznie, doszła do dzikiego zakątka lasu. Pasował do jej nastroju. Nad jej głową przeleciała sowa, tak nisko, że słyszała szelest jej skrzydeł. Chwilę później cichy pisk obwieścił, że polowanie się udało. Potem las rozdarł niższy dźwięk, przeciągły i niesamowity. DZIECKO CISZY 109 Pomyślała, że to borsuk, choć one raczej pomrukują lub szczekają. Zaciekawiona, poszła za odgłosem. Kilkanaście metrów dalej natknęła się na niewielką polankę, na której tarzała się w godowym tańcu para borsuków. Borsuczka stanęła na tylnych łapach, a jej towarzysz, niczym partner w walcu, zrobił to samo, chcąc wywrzeć wrażenie na samiczce. Złączyli się i poturlali po miękkiej trawie. Drażniąc się z partnerem, samica lekko go ugryzła. Ten stanął słupka, potem otrząsnął się, zrzucając partnerkę z siebie, wbił się jej w szyję, po czym zaczął lizać jej ciemne futro. Samica, drżąc wyczekująco, wydała z siebie niski jęk, przy pominający mruczenie kota. Ich fascynująca gra miała dać początek połączeniu, zapew niającemu przetrwanie gatunku. Zwierzęta były tak sobą po chłonięte, że nawet jej nie zauważyły. Meriel odwróciła się. Wyobraźnia podsuwała jej różnorodne obrazy. Ona i Renbourne w namiętnym uścisku na łące. Wbija się zębami w jego mocne ramię. On całuje ją i pieści, doprowadzając jej rozpalone ciało do szaleństwa. Pogrążona w marzeniach, znalazła się w księżycowym ogro dzie i dopiero tutaj jej zmysły uspokoiły się na tyle, że dotarło do niej, gdzie się znajduje. W powietrzu wisiał odurzający zapach drzew pomarańczowych, a ich białe kwiaty, wirujące wszędzie i oświetlone promieniami księżyca, wyglądały jak białe duszki. Meriel doszła do antycznej rzymskiej urny wypeł nionej bujną roślinnością i drżąc opadła na zimny kamień. Wszystkie stworzenia łączą się ze sobą. Nieraz obserwowała ptaki i zwierzęta ogarnięte popędem. Samica wysyłała zmysłowe znaki, a samiec szalał z pożądania. Ich zachowanie intrygowało ją. Widziała, jak zwierzęta spółkują, ale nigdy nie rozumiała kierującego nimi pragnienia. Była zadowolona, że nie doznaje takich gwałtownych uczuć. Teraz zrozumiała, że niczego podobnego nigdy nie doświad czyła, ponieważ do tej pory nie spotkała jeszcze swojego samca. Dopiero dzisiaj po raz pierwszy zalało ją to płomienne 110 MARY JO PUTNEY pragnienie, by się połączyć. Tajemne miejsca w jej ciele pulsowały pożądaniem, choć instynktownie czuła, że na razie upiła tylko mały łyk z kielicha namiętności. Przeczuwała, że jest coś więcej, o wiele więcej. Ale ludzie, w swojej głupocie, wszystko utrudniają. Renbourne jej pragnął. Widziała pożądanie w jego oczach, czuła to w jego ciele, widziała, jakjego aura jaśnieje, kiedy jej dotykał. A jednak powstrzymał się z jakichś barbarzyńskich, niena turalnych pobudek. Cóż za marnotrawstwo. Ale jest przecież mężczyzną, młodym i gorącym. Jej czas jeszcze nadejdzie. Wiedziała to. On jest jej samcem i wkrótce będzie do niej należał. " ^ 2 ^ \»^zekanie na to, aż mehndi wyschnie, nie było jeszcze tak straszne, ale już z zaśnięciem miał poważne problemy. W końcu zapadł w niespokojny sen. Śniło mu się, że kocha się z Meriel. Obudził się w pustym łóżku z bijącym sercem i świadomością, że jego ciało reagowało we śnie tak, jakby to była jawa. Po umyciu twarzy Dominik starł resztki henny. Mehndi sprawiało, że wyglądał jakoś egzotycznie i pogańsko. Odwrócił się od lustra, odrzucając od siebie wspomnienie małych zręcznych rąk. Po tej nocy nie może dalej zaprzeczać, że Meriel go pociąga. To prawda, pociąga go. Który mężczyzna nie padłby ofiarą jej uroku? Ważne jest to, żeby nie poddać się pożądaniu. Humor popsuł mu się jeszcze bardziej, gdy zszedł na śniadanie i dowiedział się, że lord Amworth już wyjechał. Wyrzucał sobie, że nie wstał na czas, by pożegnać staruszka. Nalał filiżankę kawy, mając nadzieję, że poczuje się lepiej po jej wypiciu. Właśnie napełniał drugą, gdy do jadalni weszła pani Rector. - Lord Amworth był zadowolony, że znaleźliście z Meriel wspólny język - powiedziała, siadając przy stole. Uznając, że kilka wnikliwszych wskazówek może mu pomóc, zapytał: 112 MARY JO PUTNEY - Bardzo szanuję Meriel, ale nie jestem jeszcze przekonany co do małżeństwa. Chciałbym wiedzieć, co mówili na jej temat lekarze, którzy ją badali. Pani Rector zasznurowała usta. - Różnie. Wszyscy zgadzają się co do tego, że nie jest normalna. Jakby trzeba było studiować w Edynburgu, żeby to wiedzieć! Jednak nic więcej nie ustalili. Większość uważała, że skorzystałaby na intensywnej terapii w szpitalu, ale każdy miał własną teorię na to, jaki rodzaj leczenia należałoby zastosować. - Czy w okolicy mieszka któryś z tych lekarzy? - Doktor Craythorne j est j ednym z naj większych autorytetów w Anglii w dziedzinie chorób psychicznych. Prowadzi szpital w Bladenham, który znajduje się tylko dziesięć mil stąd. W głosie wdowy pojawił się cień ironii. - Mówią, że jest bardzo postępowy. - Czy wierzy pani, że Meriel skorzystałaby na takiej terapii? Wdowa popatrzyła przez okno niewidzącym wzrokiem. - Gdybym w to wierzyła, sama zawiozłabym ją do Bla denham. Z drugiej strony, jestem kuzynką matki Meriel. W tej rodzinie kobiety nie mają najmocniejszych głów. Uśmiechnęła się z lekką goryczą. - Sama nie jestem rozsąd ną osobą. Dominik zamyślił się nad jej słowami. - Uważa pani, że w Meriel raczej zintensyfikowały się cechy typowe dla kobiet tego rodu, niż że jest prawdziwie szalona? Pani Rector skinęła głową. - Jak lekarz może wyleczyć to, co płynie we krwi od pokoleń? Być może pani Rector ma racje, ale Dominik chciał poznać także opinię profesjonalistów. Po namyśle uznał nawet, że wyjazd z Warfield na dzień lub dwa dobrze mu zrobi. DZIECKO CISZY 113 .Lordzie Maxwell, co za przyjemność! - Doktor Craythorne, wysoki, solidnie zbudowany i wzbudzający zaufanie mężczyz na, kroczył w stronę Dominika po porządnie umeblowanej recepcji. Na razie Bladenham robiło dobre wrażenie. Szpital mieścił się w rozległym budynku, usytuowanym na obrzeżu wsi. Na tyłach był przestronny ogród, otoczony murem. Nic nie zapo wiadało jaskini diabła, której Dominik się spodziewał. - W czym mogę panu pomóc? - dopytywał się lekarz. Dominik zaczynał rozumieć, dlaczego Kyle jest tak zado wolony z tego, że jest dziedzicem - nic tak nie działa na ludzi jak tytuł i nic tak szybko nie zapewnia szacunku. - Jak słyszałem, badał pan lady Meriel Grahame. Jestem zainteresowany pana opinią na temat jej zdrowia. Craythorne zawahał się. - Takie informacje przekazuję tylko członkom rodziny. - Być może wkrótce nim zostanę - zauważył sucho Domi nik. - Rozumie pan, o czym mówię? Lekarz rozumiał. - Taki smutny przypadek - powiedział, potrząsaj ąc głową. Stryj lady Meriel, brat jej ojca, docenia korzyści płynące z nowoczesnej terapii, ale drugi opiekun ma obiekcje. Po prostu nie słucha naszych tłumaczeń. Tak jakby nie chciał, żeby ona... - Craythorne zamilkł. - Proszę wybaczyć, że to powie działem. Lord Amworth z pewnością pragnie wszystkiego, co najlepsze, dla siostrzenicy, ale jego podejście jest straszliwie przestarzałe. - Wiem o odmienności stanowisk wujów lady Merielobojętnym tonem rzucił Dominik. - Ponieważ w grę wchodzi małżeństwo, chciałbym dowiedzieć się jak najwięcej na temat jej stanu. Twarz Craythorne'a pojaśniała, bo dotarło do niego, że być może wkrótce przyszły mąż przejmie kontrolę nad chorą i będzie mógł przeciwstawić się opornemu wujowi. - Badałem dziewczynę kilka razy na przestrzeni lat i mogę 114 MARY JO PUTNEY z całkowitą pewnością stwierdzić, że pozostawianie jej na wolności bez żadnej dyscypliny to najgorszy wybór. Aby nauczyła się kontroli, należy uregulować jej sposób życia. Brak dyscypliny tylko pogarsza jej stan. Dominik zmarszczył brwi. - W jakim sensie? - Staje się coraz bardziej lekkomyślna. Kiedy odwiedziłem ją ostatnim razem, wyciągnęła mnie do starego zamczyska, a potem udała, że rzuca się z murów. Bałem się o nią. - Twarz lekarza pociemniała. - Już miałem wysłać na rzekę łodzie, żeby odnaleziono jej ciało, ale zjawiła się w samą porę, zachowując się tak, jakby nic się nie stało. Dominik pohamował śmiech. A więc nie tylko jemu zrobiła taki figiel! Zastanawiało go, dlaczego lekarz twierdzi, że Meriel brak samodyscypliny; przecież musiał widzieć uprawiane przez nią ogrody. - Jaki rodzaj leczenia chciałby pan zastosować w jej przypad ku? - zapytał z ponurą miną. - Przede wszystkim należy zabrać ją z Warfield. Pobyt tam jej nie służy. Następnie należałoby zaplanować dla niej jakiś rodzaj rutynowych zajęć. Dalej nastąpiłoby właściwe leczenie. Stosuję różnego rodzaju terapie, zależnie od tego, jak na nie reaguje pacjent. - Ciężkie brwi Craythorne'a zeszły się w jedną linię. - Proszę za mną. Obejrzy pan szpital. Ta wycieczka wyjaśni panu więcej niż moja opo wieść. Zadowolony, że lekarz uprzedził jego prośbę, Dominik ruszył za nim przez korytarz prowadzący do zachodniego skrzydła domu. Zatrzymali się przed masywnymi, okutymi żelazem drzwiami. Craythorne otworzył je jednym z kluczy zawieszonych na kółku. Po drugiej stronie nie było już eleganckich mebli. Biały korytarz w ogóle pozbawiony był wszelkich dekoracji. - Nie wolno nam przeciążać pacjentów - wyjaśnił lekarz. Już i tak wiele dzieje się w ich umysłach. DZIECKO CISZY 115 Szli ciemnym korytarzem, a ich kroki odbijały się głuchym echem od kamiennej posadzki. Pomimo nieskazitelnej czystości, w powietrzu unosił się słaby odór fekalii. Craythorne zatrzymał się przy jakichś drzwiach, które miały na środku małe, zasłonięte klapą okienko. - Pacjent musi nauczyć się panowania nad sobą. To jeden z dwóch pokoi odosobnienia. Dominik podniósł klapę i zajrzał do środka. Pokój był czyściutki, ale surowy. Na środku stało drewniane krzesło przytwierdzone do podłogi. Na krześle przywiązany do niego siedział tęgi mężczyzna w kaftanie bezpieczeństwa. Głowa zwisała mu bezwładnie na piersi. Dominik poczuł ucisk w sercu. - Czy wszystkich pacjentów tak związujecie? - Pan Enoch należy do najtrudniejszych naszych przypadków i w związku z tym wiele czasu spędza w tym pomieszczeniu. Wierzę jednak, że zaczyna rozumieć zasadę, że złe zachowanie jest karane, a dobre nagradzane. Strach bywa ogromnie pomocny w nauce dyscypliny. Im lepiej pojmie obowiązujące tu reguły, tym mniej czasu będzie przebywał w odosobnieniu. Dominik wyobraził sobie Meriel przywiązaną do krzesła i poczuł mdłości. - Czy użyłby pan takiej formy leczenia także w stosunku do delikatnej kobiety? - Pobudzonym kobietom aplikujemy zazwyczaj narkotyki i środki tonizujące, ale czasami musimy uciec się także do takiej formy uspokojenia pacjentki - z żalem potwierdził dok tor. - Jednak w przeciwieństwie do innych szpitali psychiat rycznych, nigdy nie zgodziłbym się na zakuwanie pacjentów w łańcuchy, bez względu na ich stan. Dominik domyślał się, że jest to wyraz nowoczesności tego miejsca. W takim razie, jeśli Bladenham jest takie postępowe, jak, na Boga, wyglądają inne szpitale? Craythorne ruszył dalej. - W końcu korytarza mamy pokój do kąpieli w lodzie. Każdej zimy sprowadzamy lód aż ze Szkocji. Nie jest to mały 116 MARY JO PUTNEY wydatek, ale zapewniam pana, lordzie Maxwell, że nie pat rzymy na koszty, gdy w grę wchodzi zdrowie naszych pa cjentów. Ciszę przerwał głośny huk, po którym nastąpiła seria prze kleństw. Zakląwszy pod nosem, Craythorne przyspieszył kroku. - Pan Jones ma jeden ze swoich napadów. Kiedy go pan zobaczy, zrozumie pan potrzebę używania kaftanów i więzów. Trzej potężnie zbudowani mężczyźni ubrani w szare kom binezony biegli w ich stronę z drugiego końca korytarza. Jeden z nich otworzył pokój, w którym zamknięty był pan Jones. Wpadli do środka. Dominik, zaciekawiony, chciał także wejść do pokoju, ale Craythorne zagrodził mu drogę rozpostartymi ramionami. - Proszę zostać - nakazał z powagą. - To niebezpieczne. Dominik zajrzał przez otwarte drzwi do sali, która bardziej przypominała celę niż pokój. Jedynym meblem było łóżko, teraz przewrócone. Pan Jones, zadziwiająco mały mężczyzna, oderwał jego część i wymachiwał nią jak szpadą, wykrzykując przy tym przekleństwa. Rzucił się dziko na dozorców. Po chwycili go wreszcie, ale jeden dostał cios w żebra i teraz zwijał się z bólu pod ścianą. Nim Jones zdążył ponownie się zamachnąć, mężczyźni powalili go na ziemię. Pomimo przewagi liczebnej oraz fizycz nej, mieli duże trudności z unieruchomieniem rozszalałego pacjenta. W tym czasie Craythorne wymknął się na chwilę, po czym powrócił z brezentowym kaftanem bezpieczeństwa. Dozorcy z wprawą owinęli nim pana Jonesa. Następnie wepchnęli mu knebel w usta i postawili na nogi. Zabrali go, a Craythorne wyjaśnił: - Prowadzą go do drugiego pokoju odosobnienia. Sądziłem, że seria kąpieli lodowych mu pomogła, ale to wygląda na poważny nawrót. . Z sali wykuśtykał skrzywiony z bólu trzeci pomocnik. - Chyba połamał mi żebra, sir. DZIECKO CISZY 117 - Rzeczywiście, nieźle ci przyłożył - rzucił ze współczuciem Craythorne. - Idź do izby chorych. Zbadam cię, kiedy skończę oprowadzać lorda Maxwella. Dominik, nadal czując odrazę po scenie, której przed chwilą był świadkiem, ruszył za lekarzem. - Mężczyzn trzymamy w zachodnim skrzydle, kobiety we wschodnim- poinformował Craythorne, otwierając następne drzwi. - Bardzo pilnujemy tego podziału i tego, żeby pacjenci byli pilnowani przez osoby tej samej płci. W Bladenham nigdy nie doszło do odrażających skandali, jak w innych szpitalach. Dopiero po chwili Dominik zrozumiał, że lekarz mówi o przypadkach, w których pacjentki były gwałcone przez pacjentów i zachodziły w ciążę. Co gorsza, czasami napast nikami okazywali się dozorcy. Dobry Boże, pomyśleć, że te biedne chore kobiety może spotkać coś tak okropnego! Następna cela, do której zajrzeli, była pusta, ale z sąsiedniej dochodziło żałosne pojękiwanie. Dominik zajrzał do środka przez wizjer. Zobaczył rozczochraną kobietę kucającą w rogu celi. Obejmowała ramionami kolana i huśtała się w przód i w tył. Jej łkanie skłoniłoby do płaczu samego diabła. Zasłonił wizjer. - Jaka jest jej historia? - zapytał głosem przepełnionym współczuciem. - Pani Wicker wielokrotnie poroniła - wyjaśnił lekarz. Udało jej się urodzić tylko pierwsze dziecko, ale zmarło zaraz po porodzie. W zeszłym roku ta kobieta całkowicie oszalała. Dominik wcale się nie dziwił. Zastanawiał się tylko, co to za małżonek, który skazuje żonę na tyle ciąż. - W jaki sposób ją leczycie? - Przykładamy jej do skroni pijawki. Jak do tej pory to najlepsza terapia na depresję. Stosujemy także lewatywy i co tygodniowe upuszczanie krwi - tłumaczył Craythorne. - Już od tygodni nie miała napadu. Kąpiele w lodzie. Kaftany bezpieczeństwa. Pijawki i le watywy. Nic dziwnego, że Amworth nie chce umieścić tu 118 MARY JO PUTNEY Menel. Nawet gdyby starszy pan miał pewność, że zostanie wyleczona, to z pewnością i tak nie chciałby poddawać siost rzenicy podobnym katuszom. - Ilu pacjentów zdrowieje na tyle, by powrócić do normal nego życia? - zapytał Dominik, kiedy znowu podjęli ponury obchód. - Kilku. - Twarz Craythorne'a przybrała nagle chłodny wyraz. - Najlepsze wyniki uzyskałem z kobietami cierpiącymi na melancholię. Wierzę, że w przyszłości medycyna będzie umiała wyleczyć wszystkie choroby psychiczne, ale nie dojdzie do tego za mojego życia. Przynajmniej jest szczery, jednak Dominik i tak nie chciałby, żeby Craythorne leczył Meriel. Ona nie jest melancholiczkąjest uosobieniem radosnego nastawienia do życia. Czasami jest zagniewana, ale nigdy melancholijna. - Czy pacjenci cały czas spędzają w swoich pokojach? - Nagrodą za dobre zachowanie są przechadzki po ogrodzie. Zaprowadzę tam pana. Dominik ucieszył się, że opuszczą przygnębiający budynek. Jednak ogród sprawił mu zawód. Praktycznie był to tylko trawnik podzielony żwirowymi ścieżkami. Brakowało w nim krzewów i innych roślin. Być może kwiaty pobudzałyby za bardzo zmysły pacjentów. Otaczający ogród mur kończył się sterczącymi do wewnątrz drutami. Jeśli to był najnowocześniejszy szpital psychiatrycz ny w Brytanii, Dominik wolałby umrzeć, niż kiedykolwiek oszaleć. - Nikt nigdy nie zdołał od nas uciec - powiedział lekarz, idąc za wzrokiem gościa. - We wsi mają nas za dobrego sąsiada. W drugim końcu ogrodu dwie tęgie, ubrane na szaro kobiety podążały kilka kroków za dwiema pacjentkami. Kobiety właśnie zakręciły i szły z powrotem do domu. Dominik zauważył, że jedna z pacjentek, raczej już staruszka, patrzy przed siebie zamglonym, nic niewidzącym wzrokiem. Wyglądała tak, jakby była ślepa. DZIECKO CISZY 119 Druga z pacjentek patrzyła wprost na Dominika. Dostrzegł w jej oczach nagły i intensywny błysk. Kobieta była wysoka i mocno zbudowana, miała ciemne włosy i w innych okolicz nościach mogłaby nawet być uznana za ładną. - Ta kobieta po lewej, pani Goli, być może już niedługo zostanie wypisana do domu- szepnął Dominikowi do ucha Craythorne. - Kilka razy próbowała popełnić samobójstwo, ale teraz już się uspokoiła. Pomogły jej mineralne toniki i narkotyki. Zdaniem Dominika pomogły w ten sposób, że kobieta była prawie nieprzytomna. - A ta druga pacjentka? - Pani M... - lekarz zamilkł, nie kończąc. - Ta pacjentka przebywa u nas jako pani Brown. Jej mąż zapewnia jej najlepszą opiekę, ale obawia się, żeby jego sąsiedzi nie dowiedzieli się o szaleństwie żony. Zdaje się, że powiedział im, iż wyjechała do Włoch leczyć płuca. Szkoda, że uważa, iż musi posuwać się do kłamstw. Ten mąż nie był osamotniony w swoim podejściu. Dominik znał inne rodziny, które kryły przed światem fakt choroby psychicznej jednego z ich członków. - Czy jej stan zdrowia także się poprawia? - Miewa długotrwałe napady, a już całkowicie traci zmysły i szaleje, kiedy odwiedza ją mąż. Musiałem go poprosić, żeby przyjeżdżał rzadziej. Pragnąłbym dać temu biedactwu więcej nadziei, ale jej zachowanie jest tak nieprzewidywalne, że nie mogę być dobrej myśli. - Craythorne patrzył na kobietą z za dumą. - Proszę mi wybaczyć na chwilę. - Kiwnąwszy głową, odszedł w stronę jednej z dozorczyń. Dominik ruszył dalej, myśląc, że ogród szpitalny wygląda bardzo biednie w porównaniu z żywymi i ciekawymi ogrodami Meriel. Wtem powietrze rozdarł czyjś krzyk. Odwrócił się i zobaczył, że w jego kierunku biegnie pani Brown z dzikim wyrazem w oczach. Za nią dwie pomocnice. Dominik nigdy od czasów dzieciństwa nie przestraszył się kobiety. Jednak w tym momencie przemknęło mu przez myśl, 120 MARY Jo PUTNEY że silna i szalona pacjentka może być groźna. Tak czy inaczej, wolałby umrzeć, niż uciekać przed kobietą. Obj ął się ramionami. Na całe szczęście pani Brown nie zamierzała go zaatakować. Złapała go tylko za ramię. - Sir, błagam, nie jestem wariatką! - tłumaczyła z przeję ciem. - Trzymają mnie tu bez powodu. Proszę powiadomić mojego ojca, a on mnie uwolni. Generał Ames z Holliwell Grange. Błagam... Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo dopadły ją dozorczynie. Upadła na ziemię i otoczyła ramionami kolana Do minika. - Ames z Holliwell Grange! Na Boga, liścik, cokolwiek, żeby się dowiedział i przyjechał po mnie! Pomocnice oderwały ją wreszcie od Dominika. Przybiegł doktor Craythorne. - Pani ojciec doskonale wie, gdzie się pani znajduje, pani Brown, ale tak jest przygnębiony pani stanem, że boi się panią odwiedzić - powiedział łagodnym, uspokajającym gło sem. - Przecież pani to wie - mąż tłumaczył to pani wielo krotnie. - Mój mąż jest kłamcą! - Kobieta znowu dziko popatrzyła na Dominika. - To mój mąż mnie tu zamknął, a wie pan dlaczego? Ponieważ nie byłam posłuszną żoną. Ponieważ nie podobało mu się moje pochodzenie. Ponieważ się z nim nie zgadzałam! Potok słów przerwała jedna z dozorczyń, wsadzając jej w usta knebel, druga boleśnie wykręciła jej ramiona do tyłu. Następnie odciągnęły panią Brown od roztrzęsionego Dominika. - Uważam, że należy mówić pacjentom prawdę, ale ta kobieta nadal ulega iluzjom i jest stale agresywna- cicho stwierdził Craythorne. - Nie dostrzegam żadnych oznak po prawy. Na szczęście jej męża stać na to, by trzymać ją tu w jak najlepszych warunkach. Być może, z bożą pomocą, kiedyś... ucichł. Wiedząc, że już do śmierci będzie pamiętał oszalały wzrok DZIECKO CISZY 121 pani Brown, Dominik odwrócił się i podążył za lekarzem z powrotem do budynku. Nie wątpił w to, że Craythorne jest uczciwy, że jest specjalistą i że dobrze prowadzi szpital. Ale przyrzekł sobie, że nigdy nie pozwoli, by Meriel znalazła się w podobnym miejscu. ^0p- ominik opuszczał szpital w ponurym nastroju. Wracał do Warfield jeszcze wolniej, niż z niego wyjeżdżał. Przyrzekł sobie wprawdzie, że nie dopuści, by Meriel znalazła się w takim miejscu, ale przecież w rzeczywistości o losie dziewczyny decydować będzie Kyle. Pocieszał się, że choć brat jest napuszonym arogantem, to jednak nigdy nie był okrutny dla kobiet. Nawet jeśli Meriel oszaleje do cna, Kyle zatrzyma ją w Warfield, gdzie będzie mogła cieszyć się wolnością. A jeśli tak się nie stanie? Dominik zastanawiał się, co wtedy mógłby zrobić? Dojechawszy do skrzyżowania kilku dróg, popatrzył na napisy na drogowskazie. Widniała tam miejscowość Holliwell. - ,,Zawiadom mojego ojca... Generał Ames z Holliwell Grange. Błagam..." Dominik poczuł nieprzyjemny dreszcz. Pomyślał, że fakt, iż znalazł na drogowskazie Holliwell, niczego nie oznacza, bo przecież wiele miejscowości o tej nazwie znajduje się w Anglii. Pani Brown to wariatka i nie można jej wierzyć. Mimo to... Skręcił do Holliwell. Zapewne, kiedy wjedzie do wsi, prze kona się, że nie ma tam żadnego folwarku ani generała Amesa. Potem już z czystym sumieniem będzie mógł wrócić do War- DZIECKO CISZY 123 field. Strata godziny to mała cena za usunięcie z pamięci płonących gorączkowo ciemnych oczu. Już po kilku minutach Dominik zatrzymał się przed parą kamiennych słupków granicz nych. Na lewym widniał rzeźbiony napis ,,Holliwell", na prawym ,,Grange". Ściągnął wodze konia i zmarszczył czoło. To jeszcze niczego nie dowodzi, bo na angielskiej wsi przynaj mniej jeden dom nosi przydomek grange, folwark. Możliwe że pani Brown była kiedyś w tej okolicy. Z drugiej strony Holliwell Grange może rzeczywiście należeć do jakiegoś generała Amesa, który jest ojcem pani Brown i wie o stanie córki, ale boi sieją odwiedzić, przerażony jej chorobą. Wtedy wizyta Dominika przyczyni się tylko do pogłębienia cierpień generała. Mimo wszystko uznał, że nie cofnie się teraz, bo nie wybaczy sobie, że będąc tak blisko, nie dowiedział się prawdy. Ruszył przed siebie zadbanym podjazdem i po kilku minu tach jego oczom pokazał się folwark. Zgodnie z nazwą, budynek wyglądał jak wiejski folwark, który na przestrzeni lat przez dobudówki zmienił się w rozległe, trochę niejednolite kamienne domostwo. Brakowało mu stylu, ale sprawiało wrażenie wygodnego i obszernego. Wokół rozciągały się żyzne pola i pastwiska. Przed domem znajdowało się podwórko otoczone budynkami gospodarczymi, a obok wybieg dla koni. Dominik podjechał pod padok, zamierzając najpierw uwiązać konia, a potem zapukać do drzwi, ale w tej chwili zobaczył mężczyznę w skó rzanych spodniach, wyprowadzającego ze stajni małą srebrnoszarą klacz. - Cóż za ślicznotka! - zawołał bez zastanowienia. Mężczyzna podniósł na niego oczy. Był siwiuteńki, ale wysoki i prosto się trzymał - nikt inny, tylko emerytowany generał. - Promień Księżyca jest piękna i na dodatek dobrze wy chowana. - Staruszek popatrzył z podziwem na Pegasusa. Widzę, że pan także wie, jak dobierać konie. 124 MARY JO PUTNEY - Tak mi się wydaje, ale który mężczyzna tego nie potrafi? Dominik przytrzymał Pegasusa, który zdradzał wyraźną ochotę na zawarcie bliższej znajomości z klaczą. Starszy mężczyzna wprowadził ją na padok. Zamknął bramę i odwrócił się do gościa. Twarz miał opaloną i pomarszczoną, widocznie często przebywał na ostrym słońcu. - Nazywam się Ames, jeśli to mnie pan szuka. Dominik zamarł na chwilę, nie wiedząc, jak się ma przed stawić. Uznał, że będąc tak blisko Warfield, nie powinien zdradzać swojego prawdziwego imienia. - A ja nazywam się Maxwell i jestem gościem w Warfield. - W takim razie zna pan małą Meriel - rzucił z zacieka wieniem Ames. - Jak się czuje to dziecko? - Lady Meriel nie jest już dzieckiem. - Dominik przywiązał Pegasusa i podszedł do Amesa, stojącego przy ogrodzeniu wybiegu. Obydwaj w milczeniu podziwiali biegającą po padoku klacz. - Lady Meriel ma już dwadzieścia trzy lata - dodał Dominik, chcąc odwlec chwilę, w której będzie musiał wyjawić cel swojej wizyty. - Czy pan ją zna? Ames gwizdnął. - Jak ten czas leci. Nie widziałem dziewczynki od wyjazdu z Indii. Wtedy była jeszcze dzieckiem. Nasze rodziny sąsiadują ze sobą od wieków. Chciałem ją nawet odwiedzić po powrocie z Indii, ale kiedy się dowiedziałem o jej chorobie, pomyślałem, że gdy mnie zobaczy, może sobie przypomnieć bolesne wy darzenia z przeszłości, a to chyba nie byłoby dla niej dobre. Potrząsnął głową. - Taka tragedia. Ciągle się zastanawiam, czy mogłem coś zrobić, żeby zapobiec śmierci jej rodziców. Dominik połączył w myślach to, co usłyszał, z tym, co już wiedział. - Wygląda pan na żołnierza. Czy stacjonował pan w Indiach, kiedy zginęli państwo Grahame'owie? Ames poważnie pokiwał głową. - Grahame wyjechał do Indii z parlamentarną misją, która DZIECKO CISZY 125 zmuszała go do podróżowania po całym kraju. Ja dowodziłem kwaterami wojskowymi w Cambay, miejscowości położonej na północy Indii. To była ostatnia brytyjska placówka, którą odwiedził Grahame, zanim został zabity. Z Cambay pojechał z rodziną do Alwari, gdzie znajdowała się jedna z mniejszych rezydencji tamtejszego lokalnego władcy. To tam właśnie zostali najechani przez bandytów. Najeźdźcy spalili pałac. Zginęło wtedy około stu osób. - Westchnął. - To było bardzo tragiczne przeżycie dla brata Grahame'a- obecnego lorda Grahame. - Czy on z nimi podróżował? - zapytał Dominik, dziwiąc się, w jaki sposób młodszy z braci Grahame'ów przeżył masakrę. Generał potrząsnął przecząco głową. - Nie, odbywał wtedy służbę jako major pod moją komendą. Był dobrym oficerem - znał urdu jak rodowity Hindus. Świętej pamięci lord Grahame włączył Cambay do swojej trasy między innymi po to, żeby spotkać się z bratem, którego nie widział od lat. Po masakrze major Grahame załamał się. Powtarzał, że brat by nie zginął, gdyby nie przyjechał do Cambay. - Przynajmniej lady Meriel przeżyła. To musiało być dla niego jakimś pocieszeniem. Wyraz twarzy Amesa złagodniał. - To było takie nieustraszone dziecko. Meriel miała małego szarego kucyka i jeździła na nim po polach jak jakiś afgański rozbójnik. Większość matek nie pozwoliłaby na to, ale lady Grahame śmiała się i wręcz zachęcała córkę. - To łady Meriel jeździła konno? - zdumiał się Dominik. - Jej rodzice twierdzili, że od trzeciego roku życia. Dominik zrozumiał teraz, dlaczego Meriel, przełamawszy strach, tak się zachwyciła konną przejażdżką. Zapewne przy pomniała sobie dobre chwile z dzieciństwa. - Czy Promień Księżyca jest na sprzedaż? - zapytał pod wpływem impulsu. - Wydaje się, że jest stworzona dla kobiety. Chciałbym ją podarować lady Meriel. - Nie myślałem o sprzedaniu jej. Ale dla lady Meriel? - 126 MARY Jo PUTNEY Ames zadumał się. - Kiedy myślę o tej dziewczynce, zawsze przypomina mi się moja córka. Jena była kilka lat starsza od Meriel. Służyła Menel za przewodnika i oprowadzała ją po obozie, kiedy Grahame'owie przebywali w Cambay. Żołnierze uwielbiali je obydwie. Puls Dominika przyspieszył. - Ma pan córkę? - Miałem - smutno odparł Ames. Sądząc, że jego odpowiedź mogła zabrzmieć zbyt obcesowo, dodał zduszonym głosem: Zmarła zeszłej jesieni. Wyglądało na to, że generał mówi prawdę, choć równie dobrze mógł wymyślić sobie śmierć córki, żeby nie przyznać się do tego, iż postradała zmysły. Przyglądając się staruszkowi, Dominik powiedział: - Właśnie wracam ze szpitala w Bladenham. W czasie wizyty jedna z pacjentek błagała mnie, żebym przekazał wia domość jej ojcu, generałowi Amesowi z Holliwell Grange. Twierdziła, że nie jest szalona i że mąż zamknął ją w szpitalu wbrew jej woli. Staruszek zbladł, a w jego oczach pojawiło się cierpienie. - To niemożliwe. Moja córka nie żyje. - Przykro mi - odparł Dominik straszliwie zakłopotany. - Ta kobieta prawdopodobnie pochodzi z sąsiedztwa i zna Holliwell Grange. W swoim szaleństwie myśli, że kiedyś tu mieszkała. Bardzo przepraszam, że poruszyłem ten bolesny temat. Odwrócił się, chcąc jak najszybciej odejść, ale zatrzymał go zachrypnięty głos generała. - Ta kobieta... Jak ona wyglądała? - Wysoka. Ciemne włosy i oczy. Mniej więcej w moim wieku. Nazywa się pani Brown, choć lekarz powiedział, że nie jest to jej prawdziwe nazwisko. - Dominik przywołał w pamięci zdesperowaną twarz kobiety, by przypomnieć sobie, czy po siadała jakieś charakterystyczne cechy. - Na policzku miała małą bliznę. Prawie niewidoczną. - Wskazał palcem na własny policzek, w miejscu, gdzie widział bliznę u kobiety. DZIECKO CISZY Ames zamarł ze zdumieniem w oczach. 127 - Wielki Boże! Ona... Jena spadła z drzewa, kiedy miała sześć lat. Została jej po tym blizna na policzku. To ona! To ona! Jego okrzyk zawisł w ciszy. Następnie staruszek obrócił się i uderzył pięścią w sztachetę ogrodzenia, a jego twarz skurczyła się od udręki. - Ten drań powiedział mi, że umarła! Że zmarła na ospę. Nie było mnie wtedy w kraju. Twierdził, że musiał ją szybko pochować. On... on pokazał mi nawet jej grób! - Ktoś upozorował śmierć pana córki? - zawołał zaszoko wany Dominik. Zbierając się w sobie, Ames wybuchnął: - George Morton, niech sczeźnie w piekle. Jak mężczyzna może w taki straszny sposób katować własną żonę? - Powiedziała, że mąż wysłał ją do szpitala, bo nie była mu posłuszna. Bo się z nim nie zgadzała. - Dominik pomyślał o własnym ojcu. - Niektórzy mężczyźni nie potrafią pogodzić się z faktem, że ktoś się im przeciwstawia. Może Morton do nich należy. - Ale żeby zrobić z niej wariatkę? Ona była... ona jest tak samo normalna jak ja. Mam nadzieję, że nie oszalała w tym szpitalu. - Twarz Amesa pociemniała. - Ostrzegałem ją, że Morton jest łowcą posagów, ale mnie nie słuchała. To diabeł! Diabeł wcielony! - Generał uśmiechnął się uśmiechem, który mroził krew w żyłach. - Przysięgam na Boga, że mi za to zapłaci. Ale najpierw muszę sprowadzić Jenę do domu. Okręcił się i ruszył do stajni. Zastanawiając się, co staruszek zamierza, i martwiąc się o niego, Dominik poszedł za nim. - Morton zasługuje na powolną i bolesną śmierć, ale pańska córka potrzebuje pana żywego, a nie z sercem przekłutym szpadą. Ames zabrał się za siodłanie wysokiego wierzchowca. - Och, nie mam zamiaru go zabić. Planuję coś o wiele gorszego. Z pomocą prawa zniszczę go cal po calu. Posiadłość, 128 MARY JO PUTNEY w której mieszka, stanowiła posag Jeny. Zabiorę mu ją, zabiorę mu jego dobre imię, ten jego tak zwany honor- wszystko, co sobie ceni. Zanim skończę, będzie gorzko żałował, że nie strzeliłem mu w łeb. Dominik żałowałby Mortona, gdyby nie jego wstrętny czyn. - Niech pan przyśle wiadomość do Warfield, kiedy już pańska córka znajdzie się bezpiecznie w domu- poprosił generała, który wyprowadzał wierzchowca na podwórze. - Zrobię to. - Ames zatrzymał się i chwycił mocno rękę Dominika. - Zapomniałbym panu podziękować! Mam u pana dług do końca życia, Maxwell. - Zacisnął usta. - Niech pan zabierze Promień Księżyca dla lady Meriel. To prezent ode mnie. Dominik sapnął. - Nie może pan po prostu oddać tak cennego konia! - Pan oddał mi właśnie moją córkę. Jeśli chce pan mojej krwi, wystarczy, że pan powie - odparł rzeczowo Ames. Potem wskoczył na wierzchowca i odjechał. Dominik, zdumiony obrotem sytuacji, popatrzył na szarą klacz. Ames mówił poważnie, a piękna i potulna Promień Księżyca wydawała się stworzona dla Meriel. Odwrócił się do Pegasusa. - Zabieramy tę damę do Warfield. Proszę o poprawne zachowanie w czasie drogi. Czy jasno się wyraziłem? Pegasus prychnął i spuścił łeb. - Dopilnuję, żebyś o tym pamiętał - dodał surowo Dominik. Otwierając bramę, by wyprowadzić klacz, zastanawiał się, czy Morton działał w porozumieniu z Craythorne'em. Chyba nie. Lekarz szczerze współczuł swoim pacjentom i był dumny ze szpitala. Trudno sobie wyobrazić, by świadomie współ pracował z chciwym i podstępnym mężem. Morton nie potrzebował pomocy Craythorne'a; wystarczyło, że stwierdził z żalem, że żona oszalała. Jena Morton wyglądała na upartą kobietę, a jej wściekłość na męża z powodu niesłusz nego oskarżenia stanowiła tylko potwierdzenie jego słów. A to DZIECKO CISZY 129 spryciarz. Nie można przecież udowodnić, że jest się zdrowym umysłowo. Nawet jeśli Jena postanowiłaby być spokojna, lekarz uznałby, że to tylko przerwa między napadami histerii. I to w gruncie rzeczy mówił Craythorne Dominikowi. Jena, po zamknięciu jej w szpitalu, nie miała szans na wydostanie się z niego. Zanim podszedł do klaczy, uspokoił rozbiegane myśli, wie dząc, że dzikie zwierzęta, tak jak i dzikie dziewczyny, reagują na wygląd, a także ton głosu. Wyciągając jedną rękę, powiedział miękko: - Chodź, Promieniu Księżycowy. Jedziesz do nowego domu, gdzie czeka na ciebie księżycowa dziewczyna. if^Jr Q k-J tajenny z zachwytem w oczach wprowadzał do stajni szarą klacz. Czyszcząc ją, opowiadał Dominikowi o dawnych świet nych czasach, kiedy jeszcze żyli lord i lady Grahame'owie, a ich stajnie mogły się poszczycić najświetniejszymi okazami. Parobek pochwalił też Dominika za to, że sam oporządza Pegasusa, co świadczy, że jest prawdziwym miłośnikiem i znaw cą koni. Gdy tylko Dominik wrócił do domu, pani Rector natychmiast go zapytała: - I co pan myśli o Bladenham? - Porządna instytucja, ale nie jest to miejsce dla Meriel odparł bez owijania w bawełnę. - Tak się cieszę, że podziela pan zdanie lorda Amwortha westchnęła z ulgą staruszka. - Zwłaszcza że Meriel ma dzisiaj zły dzień. Dominik zmarszczył brwi. - Co to oznacza? - Z samego rana zaatakowała nożycami piękny stary krzew jałowca. Przycina go z furią, bez żadnej logiki i sensu. Będzie odrastał latami, żeby odzyskać poprzednią postać. - Pani Rector zagryzła usta. - Musiała ją przygnębić wizyta wuja, choć nie wiem, czy spowodował to jego przyjazd, czy wyjazd. DZIECKO CISZY 131 Może była zła po zajściu w sypialni Dominika. Nie wyglądała na szczęśliwą, kiedy ją wyprowadzał. - Cieszmy się, że nie zaatakowała człowieka. To dopiero byłby kłopot. Staruszka uśmiechnęła się żałośnie. - Będę pamiętała, że mam się z tego cieszyć. Martwię się, kiedy Meriel coś niszczy, bo obawiam się, że ktoś wy korzysta jej zachowanie jako potwierdzenie przypuszczeń, że jest niebezpieczna. Dominik przypomniał sobie Jenę Morton, która znalazła się w szpitalu na podstawie słów tylko j ednego człowieka. Kobiety są szczególnie bezbronne, kiedy mężczyzna, który powinien ich strzec, zamiast tego katuje je albo po prostu sam traci rozum. Między Meriel i szpitalem psychiatrycznym przez te wszystkie lata stała jedynie determinacja lorda Amwortha. Nic dziwnego, że pragnął jak najszybciej zobaczyć siostrzenicę w godnych zaufania rękach. - Pójdę z nią porozmawiać. Choć pewnie i tak mnie nie posłucha. Gdzie jest ten krzew? - Zaprowadzę pana. - Wyszli na zewnątrz, kierując się do wschodniego krańca ogrodów. Usłyszał stukot nożyc o wiele wcześniej, nim dostrzegł Meriel. Aż zamrugał, zobaczywszy postrzępiony jałowiec; pani Rector wcale nie przesadzała. Meriel zaczęła od jednego końca krzewu i posuwała się do drugiego. Jaka szkoda, że Kamalowi nie udało się jej powstrzymać. Jałowiec był wysoki na dwie stopy i miał za zadanie oddzielać od siebie dwa klomby. Meriel na klęczkach odcinała poszczegól ne gałęzie. Na ziemi obok niej leżała już spora wiązka powy ginanych konarów. Powietrze pachniało świeżo przyciętym jałowcem. Wyczuwając ich nadejście, Meriel obcięła gałąź, a potem spojrzała w górę na Dominika. Zaskoczył go dziwny błysk w jej oczach, przypominający wzrok kota polującego na smakowitą mysz. 132 MARY JO PUTNEY Nim zdążył dobrze przyjrzeć się jej twarzy, dziewczyna opuściła głowę. Patrzyła przez chwilę na krzak, po czym zdecydowanymi ruchami odcięła kilka następnych grubych gałęzi. Pani Rector cicho westchnęła. Meriel miała na głowie słomkowy kapelusz, a ręce osłoniła przed zadrapaniem grubymi rękawicami, tak więc nie postradała do końca rozsądku. Dominik podszedł do niej. - Przywiozłem ci prezent. Czy zechcesz pójść go zobaczyć? Nie zwracając na niego najmniejszej uwagi, przyłożyła nożyce do jednej z gałęzi, ale zarazem zmarszczyła czoło. Po chwili przeniosła nożyce do innej gałęzi. - Czym się kierujesz, wybierając gałęzie, które mają być obcięte? - zapytał Dominik. Przeszła w prawo i ciachnęła gałąź przy następnym krzewie. Dominik ze zniechęceniem pomyślał, że równie dobrze mógłby zapytać śpiącego przy pobliskim krzaku kota, dlaczego ułożył się właśnie tam, a nie gdzie indziej. Otrzymałby taką samą odpowiedź. Przeniósł wzrok na okaleczone rośliny -i nagle coś mu zaświtało. Zaczął powoli przechadzać się wzdłuż alejki z jałow cami, przyglądając się nie temu, co odcięto, ale temu, co pozostało. Powyginane grube korzenie były mocno zakot wiczone w ziemi, płużyły się po podłożu, po czym ostro wyginały do słońca. - Pani Rector, Meriel nie tnie przypadkowo- stwierdził z entuzjazmem. - Zaczęła od krzewu tak wyłysiałego, że prawie nie było go widać i poprzycinała go jak chirurg usu wający warstwy skóry, by odsłonić szkielet. Meriel chce usunąć stare i wyschnięte gałęzie, aby odsłonić główne konary jałowca. Proszę popatrzeć, jakie one są mocne. Wskazał dłonią na parę powyginanych gałęzi, które wiły się w górę w brutalnej walce o miejsce i światło. Inna gałąź nurkowała pod nimi, potem dramatycznie zakręcała. Dopiero koniec tej gałęzi miał zielone igliwie. Krzewy wyglądały jak DZIECKO CISZY 133 miniaturowe wersje torturowanych wiatrami drzew porastają cych nadmorskie wybrzeże. Dominik przypomniał sobie obrazek z książki należącej do brata. Kyle uwielbiał Orient i jakimś sposobem wszedł w po siadanie albumu z chińskimi rycinami. Drzewa namalowane ręką jakiegoś nieznanego wschodniego artysty były tak samo krzepkie jak krzewy przycinane przez Meriel. - Wyglądają teraz nieco surowo, ale do jesieni pędy odrosną i braki zostaną uzupełnione. Pani Rector zmarszczyła brwi. - Chyba rozumiem, o co panu chodzi. Efekt jest naprawdę bardzo interesujący. - Znowu zagryzła usta. - Piękny, choć dziwaczny. Innymi słowy, jeszcze jeden dowód obłąkania Meriel. - Czy to szaleństwo widzieć świat inaczej? Tak jak go widzą artyści? Oczywiście, oni też czasami uważani są za obłąkańców. Ale bez tego rodzaju szaleństwa świat byłby uboższy. Meriel jest artystką ogrodów. Dla tych, którzy mogą je zobaczyć, stworzyła nowy rodzaj piękna. Kątem oka dostrzegł poruszenie. Spojrzał na Meriel - wpat rzona w niego zastygła w miejscu. Kiedy ich oczy się spotkały, Dominika przeszedł dreszcz. Wyczuł, że mówi do niego: Rozumiesz mnie. Efekt tego wzrokowego kontaktu był o wiele silniejszy, niż gdyby się w rzeczywistości dotknęli. Wszedł do jej magicznego świata, miejsca zupełnie odmiennego od jego przyziemnej egzystencji. Meriel opuściła oczy i zaczarowana chwila minęła. Ale w Dominiku pozostało pragnienie, by taka nić porozumienia między nimi powtórzyła się jeszcze. Chciał dzielić jej wizję, zostać dotknięty jej czarami. Ale to byłby jego ogromny błąd. Jeśli bardziej zbliży się do Meriel, może spodziewać się poważnych kłopotów, kiedy wreszcie pojawi się prawdziwy lord Maxwell. Odwrócił się gwałtownie i podał pani Rector ramię. 134 MARY JO PUTNEY - Pani pozwoli, że odprowadzę ją do domu. - Po drodze odzyska równowagę. A potem już spokojnie będzie mógł pokazać Meriel Promień Księżyca. Oczami wyobraźni zobaczył Meriel galopującą na klaczy przez park. Pospiesznie otrząsnął się z marzeń, bo zdał sobie sprawę, że w jego mrzonkach dziewczyna jedzie na koniu jak Lady Godiva, osłonięta jedynie rozwianymi srebrnymi włosami. To właśnie jest szaleństwo. JYleriel, cała drżąc, powróciła do przycinania ostatniego już krzaku jałowca. Zrozumiał! Zrozumiał! Większość ludzi idzie przez życie na wpół ślepo, widzą tylko to, co powinni, ale Renbourne potrafi dostrzec moc i piękno otaczającego świata. Odprowadziła go spojrzeniem, podziwiając jego silny krok i szerokie ramiona. Widziała, że czuje się swobodnie we własnym ciele, bardziej zwierzęcy niż ludzki. Otaczały go szkarłatne punkty. Czerwień mówiąca o pożądaniu. Pragnął jej, tego była pewna. Ale jak ma go uwieść? Przez pomyłkę odcięła gałąź, którą chciała zostawić. Zganiła się za nieuwagę. Pożądanie i przycinanie krzewów nie idą ze sobą w parze. Skoncentrowała się na pracy. Wtem przyszła jej do głowy pewna myśl. Renbourne dos konale porusza się po swoim świecie, a jednak nie sprawiło mu kłopotu wejście do jej świata. Jeśli on potrafi żyć w dwóch światach, to czy ona także by tak mogła? Pytanie przywołało w pamięci nawałnicę koszmarnych wspo mnień. Dławiące płomienie, rżenie przerażonych koni i krzyki ludzi. Ciemna postać, która pierwsza rzuciła pochodnię. Umysł dziewczyny wypełniło przerażenie, czuła dławienie w gardle. Upuściła nożyce i upadła, dusząc się. Objęła się w pasie, zmagając się ze straszliwym bólem. Rozbudzona Ginger podeszła do swojej pani i zaczęła się do niej tulić, miaucząc przymilnie. Meriel z wdzięcznością podniosła zwierzę i wtuliła się w jego ciepłe futerko. Koty DZIECKO CISZY 135 potrafią żyć w dwóch światach. Renbourne też. Ale nie ona. Nie teraz. Nigdy. Jro odprowadzeniu pani Rector do domu i po sprawdzeniu, czy w stajni wszystko jest już gotowe, Dominik postanowił wrócić po Meriel. Właśnie kończyła przycinać ostatni jałowiec i wstała, by rozprostować zesztywniałe ciało. - Możesz już obejrzeć swój prezent? - zapytał. Jak zawsze nie miał pojęcia, do jakiego stopnia Meriel uświadamia sobie jego obecność. Przeciągnęła się jak kot. Starając się nie wpat rywać w jej smukłe ciało, Dominik dotknął jej ramienia. - Chodźmy. Stwierdził z ulgą, że go posłuchała. Nie wiedziałby, co zrobić, gdyby go zignorowała. Przecież nie mógłby wziąć jej na ręce i zanieść do stajni. Zresztą i tak pewnie wydrapałaby mu oczy. Idąc, przyglądał się jej podejrzliwie. Wyglądała na nieco zmęczoną po całym dniu pracy, ale ogólnie wydawała się spokojna. Normalna. Strzyżenie jałowców nie było zapowiedzią ataku szaleństwa; prawdopodobnie planowała to zrobić od tygodni. Stajnie pachniały sianem, poza tym oferowały przyjemny chłód, w przeciwieństwie do upału panującego na zewnątrz. Dominik kazał parobkowi przeprowadzić Promień Księżyca do dużego boksu na końcu budynku. Poprowadził tam Meriel. Widząc gości, klacz podeszła do drzwi i wyciągnęła szyję, pomrukując towarzysko. Parobek wyczesał wcześniej jej białą grzywę i ogon, tak że błyszczały teraz jak włosy Meriel. Wpiął jej w grzywę niebieską wstążkę, przez co Księżycowy Promień wyglądała jak kucyk z bajki. - Tak naprawdę klacz podarował ci twój sąsiad, generał Ames - wyjaśnił Dominik. Patrzył z zadowoleniem, jak oczy Meriel stają się okrągłe ze zdumienia. Potem, zaskakując go, dziewczyna krzyknęła 136 MARY JO PUTNEY i okręciła się. W jej głosie brzmiał ten sam strach, który wyczuł, kiedy próbował wywieźć ją z Warfield. Kiedy rzuciła się w stronę drzwi, Dominik, kierując się instynktem, zagrodził jej drogę. Tak mocno na niego wpadła, że stracił równowagę i runął na stóg siana. Menel upadła na niego. Próbując się uwolnić, wzbijała rękami w powietrze źdźbła słomy. Objął ją mocno i przycisnął do siebie. - Nie uciekaj, Meriel! Nie tym razem. Ucieczka nic ci nie pomoże. Kojarzyła mu się z przerażonym ptakiem. Cała drżała. Dlaczego, do diabła, tak się przestraszyła? Denerwowała się przed jazdą na Pegasusie, ale nie było mowy o takiej dzikiej panice. - Nie uciekaj, słodka. Przy mnie jesteś bezpieczna - szeptał. Przestała się wyrywać, ale nadal drżała. Dominik zmienił pozycję na wygodniejszą, przyciągnął Meriel i oparł jej głowę na swoim ramieniu. Od czego zacząć? Pamiętając, co mówił Ames, powiedział: - Czy jesteś przygnębiona, bo Kiężycowy Promień wygląda tak jak kucyk, którego miałaś w Indiach? A może przypomina ci utratę rodziców. W jej zielonych oczach nie było łez, ale dziewczyna ciężko westchnęła i schowała twarz na jego piersi. Próbował sobie wyobrazić, jak wyglądała jako dziecko w tamtą tragiczną noc, i wszystko, co mogła wówczas przeżywać mała dziewczynka. Pałac maharadży, pachnący kwiatami i przyprawami Wschodu, i nagłą, niespodziewaną napaść. - Nawet doświadczeni żołnierze potrafią czasami wpaść w panikę na polu walki. Ogłuszające wystrzały, okrzyki prze rażenia i bólu, ogień. Twoi rodzice i służba zostali zabici. Potem pojmali cię jacyś obcy ludzie. Byłaś sama. Wyobrażając sobie scenerię tragicznych zajść, odniósł dziwne wrażenie, że połączył się z przeszłością Meriel. Zobaczył ją płaczącą za matką, uprowadzaną przez jakiegoś barbarzyńskiego poganina. Chryste, jak ona to zniosła? DZIECKO CISZY 137 Kiedy po raz pierwszy słuchał opowieści o jej losach, był nią przejęty, ale nie znał wtedy samej Meriel. Teraz jej dra matyczne przejścia odbijały się krwawo w jego sercu. - Biedactwo - szeptał. - Takie straszliwe przeżycia, a potem jeszcze niewola w obcym kraju. To dlatego przestałaś mówić bo nikt cię nie rozumiał. Nawet jeśli w niewoli była dobrze traktowana, to z pewnością czuła się samotna. Nie było przy niej bliskich, a pamięcią nieustannie wracała do rozrywających serce wspomnień. Nic dziwnego, że uciekła przed nimi do wyimaginowanego świata. Musiała się tam wycofać, żeby przetrwać. Był pewien, że tak właśnie było. Od tamtej chwili cały czas jest sama, zamknięta w delikatnej bańce bezpieczeństwa, chroniącej ją przed cierpieniem. Aż do bólu pragnął uwolnić ją od koszmarów z przeszłości. Wtedy zamknięcie się w sobie uratowało ją, ale z czasem stało się jej więzieniem. Pragnął oswobodzić Meriel nie dla Kyle'a, tylko dla niej samej. Jak do niej dotrzeć? Powinien najpierw dotrzeć do jądra jej strachu, a potem jakoś go pokonać. Może dobrze by było, gdyby opowiedział Meriel o lęku, który sam przeżywał. Ale wtedy wyda się, że nie jest Kyle'em. A może Meriel się nie zorientuje? Uznał, że warto podjąć to w gruncie rzeczy niewielkie ryzyko. Nawet jeśli dziewczyna nie zrozumie jego słów, to ton głosu, ból w nim zawarty, uświadomi jej, że nie jest osamotniona w swoich przeżyciach. - Meriel, kiedyś służyłem w wojsku. - Ojciec postanowił, że Dominik, jako młodszy syn, musi zostać księdzem albo żołnierzem. Dominik wybrał wojsko. Kyle był wściekły i pró bował namówić brata na to, żeby ten studiował razem z nim w Cambridge. Ale nie tym akurat bólem Dominik chciał się dzisiaj podzielić. - W Indiach widziałaś zapewne wielu żoł nierzy. Twój stryj był żołnierzem. Poruszyła się niespokojnie słysząc to słowa. 138 MARY JO PUTNEY - Szy... - uspokoił ją. - Jesteś bezpieczna, Meriel. Przy sięgam. Kiedy zobaczył, że się wyciszyła, rozpoczął na nowo. - Wybrałem kawalerię, ponieważ uwielbiam konie. Byłem wtedy jeszcze chłopcem. Miałem tylko siedemnaście lat. Myś lałem, że wojna to wielka przygoda, że zostanę bohaterem. Boże, jaki ze mnie był głupiec i to podwójny, bo cieszyłem się, kiedy Napoleon wrócił z wygnania i na nowo postawił Europę w ogniu. Miał wrażenie, że Meriel go słucha, ale nie wiedział, czy go rozumie. - Tym sposobem zostałem kornetem. To najniższy rangą stopień oficerski w kawalerii. Bitwa pod Waterloo należała chyba do największych w historii. Dla mnie była pierwszą i ostatnią. - Słowa uwięzły mu w gardle. Nikomu jeszcze nie opowiadał, co przeżył tamtego dnia. Kiedyś jego powiernikiem byłby Kyle, ale stali się sobie tak obcy, że nie umiałby przyznać mu się do słabości. Zwłaszcza jemu. - Spodziewałem się, że będę czuł strach w czasie bitwy, ale nie przypuszczałem, że będzie on tak paraliżujący. Powy wracał mi wnętrzności. - Przełknął głośno ślinę. - Bałem się wszystkiego. Oczywiście śmierci, ale najbardziej powolnego umierania. Bałem się, że postrzelą mnie w brzuch i będę konał w błocie przez kilka dni. Bałem się, że będę musiał oglądać śmierć kolegów i nie będę mógł im pomóc. Albo że przeżyję, ale okaleczony do końca życia. W koszmarnych wizjach widział siebie ślepego i spara liżowanego, przytrzymanego przy życiu przez rodzinę z litości i poczucia obowiązku. Był tak bardzo bezradny, że nie potrafił nawet się zabić. Pohamował dreszcz przerażenia. - Najbardziej bałem się, że wszyscy dowiedzą się, że jestem tchórzem i że z obrzydzenia będą mi pluli w twarz. Że się załamię i ucieknę, przez co narażę życie kolegów. Zaczął oddychać krótko i szybko. - Meriel, Waterloo to było piekło na ziemi. Otaczał mnie DZIECKO CISZY 139 smród prochu i wrzaski umierających ludzi. Odgłosy wystrzałów i oślepiający dym. Nie wiedziałem, co się dzieje. Nie wiedzia łem. W pewnym sensie to było najgorsze. Pogłaskał ją po plecach spoconą dłonią. - Dzięki Bogu nie splamiłem honoru, choć nie zostałem też bohaterem. Mądry i odważny sierżant Finn uratował mnie przed popełnieniem błędów wynikających z mojego braku doświadczenia. Potrafiłem zebrać się w sobie i poskromić strach, kiedy nadchodziły rozkazy. Zamilkł i pogrążył się we wspomnieniach. - Nigdy nie zapomnę podniecenia, z jakim galopowaliś my na Francuzów, huku kopyt i wystrzałów. Było w tym jakieś szaleństwo i to chyba było najbardziej przerażające. Właśnie przez to obłąkane podniecenie wojna pociąga męż czyzn. - Urwał, po czym dodał z zadumą: - Nie wiem, ile razy ruszaliśmy do ataku. Wiele. Ale nadal żyłem i zaczyna łem już nawet myśleć, że uda mi się przetrwać całą bitwę. Potem... potem... Przerwał, nie mogąc mówić dalej. Mała i silna dłoń Meriel nagle dotknęła jego dłoni z niespodziewaną czułością. - Mój koń, Ajax, został postrzelony. Był wspaniały, silny i rozsądny, jak sierżant Finn. Już wcześniej przyrzekłem Ajaxowi, że za to, iż tak dobrze się spisuje, spędzi życie na zielonych łąkach i nigdy nie zabraknie mu karmy. A on, w ostatniej bitwie tego dnia, dostał kulkę od Francuzów i zdechł. Utknąłem pod nim. - Uratowało mnie błoto, redukując siłę upadku i możliwość zgniecenia pod półtonowym ciałem zwierzęcia. - Dominik patrzył zamglonym wzrokiem przez okno stajni, nie widząc żyznych ogrodów rozciągających się na zewnątrz. - Straciłem przytomność. Kiedy się ocknąłem, wokół mnie były tylko trupy i zarżnięte konie. Jednym z poległych był... był sierżant Finn. Wciągnął głęboko powietrze. Wydawało mu się to bardzo niesprawiedliwe, że taki odważny człowiek zginął, a on przeżył. 140 MARY JO PUTNEY Potem posłał jego rodzinie pieniądze, choć była to żadna rekompensata za to, co Finn zrobił dla niego. Pragnąc do końca wyrzucić wszystko z siebie, powiedział z napięciem: - Słyszałem jęki i okrzyki bólu, ale pole zasłaniały opary dymu, więc wyglądało to tak, jakbym był sam. Czułem się tak, jakbym znalazł się w czyśćcu. Ajax jeszcze żył. A raczej konał w cierpieniach, a jego krew obryzgiwała mi twarz. Czułem jego ból, gdy rzężąc próbował nabrać powietrza. Nie mogłem nic zrobić, nawet znaleźć noża, żeby... żeby poderżnąć mu gardło. Meriel odwróciła głowę i oparła ją o jego policzek. - Utknąłem tam na dwa dni. W nocy przychodzili złodzieje. Pierwszej zerwali z mojego munduru srebrne galony, następnej zabrali mundur, ale nawet nie próbowali mnie uwolnić, choć błagałem o pomoc. To właśnie był szczyt jego poniżenia - sparaliżowany stra chem błagał obcych ludzi i na dodatek na próżno. - Umierałem z pragnienia. Ajax zdechł. - Żywe i mądre zwierzę, które tak dobrze mu służyło, zamieniło się w zimną martwą masę. I muchy. - Cały byłem pokiereszowany, miałem połamane żebra, ale najbardziej ucierpiał mój umysł. Myślałem, że już nigdy nie wsiądę na konia. Do diabła, nie chciałem już nigdy w życiu widzieć tych zwierząt na oczy, choć tak bardzo je kochałem. Meriel pieszczotliwie pogłaskała go po włosach. Obdaro wywała go pocieszeniem, którego sama nigdy od nikogo nie otrzymała. Zamknął oczy, powstrzymując ciepłe łzy. Choć świadomie chciał podzielić się z nią swoim bólem, nie wiedział, że... że będzie tak cierpiał. Kilkakrotnie nabrał głęboko powietrza. - Do równowagi wróciłem dzięki pomocy kolegów z regi mentu. Wprawdzie nie rozmawialiśmy o koszmarach, jakie każdy z nas przeżył w czasie bitwy, ale sama świadomość, że DZIECKO CISZY 141 oni także tam byli, że wraz ze mną przechodzili tę ekscytację i strach, pozwoliła mi znowu stanąć na nogi. Wspomnienia nie zniknęły, ale ukryły się gdzieś głęboko i więcej mnie nie męczyły. - Nie licząc tej chwili, gdy z rozmysłem otworzył drzwi do przeszłości. - Gdybyś mówiła, moja słodka, mogłabyś opowiedzieć mi o swoich koszmarach. Być może tym sposobem pozbyłabyś się ich - powiedział ciepło. - Ale nawet jeśli nie chcesz mówić, to wiesz teraz, że nie jesteś sama. Meriel przez chwilę siedziała nieruchomo, potem odsunęła się od Dominika, uklękła na sianie i spojrzała mu w oczy. Poważnie i nie unikając jego wzroku. Z determinacją. Była taka mała i drobna, że łatwo było o niej myśleć jak o kruchym, słodkim aniołku. Ale w jej oczach zobaczył czystą stal. Sięgnęła do jego twarzy i objęła ją chłodnymi, wąskimi palcami. Dodaje mu sił, czy je przejmuje? Potem wstała, otrzepała nerwowo spódnicę i powoli podeszła do Księżyco wego Promienia. Na ten widok serce Dominika podeszło do gardła. Modląc się w duchu, by klacz zachowała się łagodnie jak zazwyczaj, podniósł się powoli, by nie wystraszyć ani dziewczyny, ani zwierzęcia. Meriel zatrzymała się kilka kroków przed koniem. - One lubią wiedzieć, kto rządzi - rzucił cicho Dominik. Nawet najłagodniejsze stawiają wyzwanie nowemu panu, więc od samego początku musisz jej pokazać, że jesteś jej panią. Podejdź do niej z pewnością siebie. Wyprostuj ramiona, unieś głowę. Nie cofaj się, jeśli ruszy w twoją stronę. Meriel uniosła głowę i nabrawszy powietrza, zbliżyła się do klaczy. Ta natychmiast wysunęła łeb i uderzyła nim w żebra dziewczyny. Gest był przyjacielski, ale był także sprawdzianem. Na szczęście Meriel, mimo że się wzdrygnęła, nie cofnęła się. Sztywnymi palcami przemknęła po szyi klaczy. Napięcie stopniowo opuszczało jej ciało. Dominik odetchnął. 142 MARY Jo PUTNEY - Polubiła cię. Masz, daj jej to.- Wyciągnął z kieszeni kostkę cukru. - Połóż na wyprostowanej dłoni. Konie mają duże zęby i silne szczęki, więc Dominik nie zdziwiłby się, gdyby Meriel odmówiła. Ale ona, wprawdzie ze strachem, jednak podsunęła koniowi kostkę cukru. Klacz delikatnie ją zabrała. Twarz Meriel rozświetlił uśmiech za chwytu. Najwyraźniej koń przestał już kojarzyć się jej ze zmarłymi rodzicami. Teraz dziewczyna może go podziwiać, zamiast widzieć w nim symbol swojej tragedii. Pragnąc budować dalej na tym sukcesie, Dominik powiedział: - Generał Ames twierdził, że jako dziecko byłaś doskonałym jeźdźcem. Uważam, że tego się nigdy nie zapomina. Co myślisz o tym, żeby osiodłać konie i wybrać się na spokojną przejażdż kę? - Nigdy nie nastąpi lepszy moment, przekonywał siebie w duchu. Meriel zmarszczyła czoło. Po chwili odwróciła się i odeszła. Dominik zdławił ukłucie zawodu; chciał za wiele i za szybko. Nagle uzmysłowił sobie, że Meriel poszła w stronę składziku z uprzężą. if^Jr %J ak mogła zapomnieć o wolności, którą daje jazda konna? Ale przecież tak wiele innych rzeczy z tamtych czasów zakopała gdzieś w pamięci. Z radosnym śmiechem kazała klaczy przejść w galop. Czuła się tak, jakby jechała na ukochanej Stokrotce, tylko że Stokrotka nie była taka szybka i już nie żyje. Meriel przypomniała sobie ze smutkiem przeraźliwe rżenie, które rozdarło noc, kiedy stajnie stanęły w płomieniach. Roz poznała Stokrotkę, bo jej rżenie było wyższe niż reszty do rosłych koni. Pożegnała się z koniem w duchu, pozwalając, by smutek odpłynął z wiatrem Warfield. Zwolniła, by Renbourne mógł ją dogonić. Była mu wdzięczna, nie tylko za to, że zwrócił jej radość obcowania z koniem, ale także za zaufanie, jakim ją obdarzył, mówiąc o swojej udręce. Do tej pory sądziła, że ciąży na niej jakaś klątwa. Myślała, że jest słaba i czegoś jej brakuje, bo oprócz niej wszyscy umieli rządzić swoim życiem. Dogonił ją bez trudu. Na twarzy miał ciepły uśmiech. Nigdy nie domyśliłaby się, że dręczą go smutki, gdyby jej tego nie ujawnił. Pomyślała, że inni ludzie też muszą kryć przykre uczucia. Jeżeli Renbourne, silny mężczyzna, potrafi tak głęboko 144 MARY JO PUTNEY cierpieć, to znaczy, że podobne emocje są powszechniejsze, niż przypuszczała. Uświadomiła sobie, że nawet jeśli wcześniej nie była pewna, że jest jej przeznaczony, to jego wyznanie rozwiało wszystkie wątpliwości. Dominik patrzył, jak Meriel galopuje po wzgórzu, a jej warkocz podskakuje na wietrze. Aż trudno uwierzyć, że nie jeździła konno od czasów dzieciństwa. Ames nie przesadzał, kiedy opowiadał, że galopowała po polach jak afgański roz bójnik. Widać było, że czuje się na koniu bardzo swobodnie. Zmusił Pegasusa, by dogonił Meriel. Mimo że proponował jej siodło dla kobiet, wybrała męskie i w ogóle nie chciała słyszeć o butach do konnej jazdy lub jakimkolwiek obuwiu. Przekonał się, że doskonale radzi sobie boso. Promieniejąc radością, ściągnęła wodze i zwróciła klacz w jego stronę. Z bosymi stopami i podciągniętą do kolan spódnicą wyglądała jak wiejska dziewczyna. Ale najważniejsze, że się nie bała. Ucieszył się z tego powodu jak dziecko. Zbyt długo po zwalano jej dryfować samotnie, niczego od niej nie oczekując. Aż strach pomyśleć, kim mogłaby się stać przy odpowiedniej zachęcie. Niby od niechcenia, decydując się na pokonanie jeszcze jednej przeszkody, powiedział: - Muszę pojechać na farmę i porozmawiać z nadzorcą o pracy dla Jema Browna, tego kłusownika. Pojedziesz ze mną? Meriel zbladła. Wyglądało na to, że szykuje się do odjazdu w przeciwną stronę. Dominik pochwycił jej wodze. - Wyjedziemy z parku, ale jeśli przejedziemy przez wschod nią bramę, po drugiej stronie wzgórza, to nadal będziemy na ziemi Warfield. To będzie bardzo krótka wycieczka, a jedynymi obcymi, których spotkasz, będą twoi chłopi. Księżycowy Promień przestępowała niecierpliwie z nogi na DZIECKO CISZY 145 nogę, czując niezdecydowanie Meriel. Jednak dziewczyna nie odjechała. Dominik puścił wodze. - Nie chcę cię zmuszać. Przysięgam, że będziesz ze mną bezpieczna. Ruszył w stronę wschodniej bramy, nie oglądając się za siebie. Nie słyszał za sobą stukotu kopyt drugiego konia. Wypuścił powietrze, tak naprawdę wcale nie zdziwiony. Ten dzień i tak był dla Meriel wyczerpujący. Przesadził, prosząc ją o opuszczenie Warfield. Nagle usłyszał w tyle słabe brzęczenie uprzęży. Miał ochotę wydać głośny okrzyk radości. Pohamował się, żeby nie wy straszyć koni, ale uśmiechnął się szeroko, kiedy Meriel się z nim zrównała. Dotarli do wschodniej bramy. Para drzwi otoczona kamien nym łukiem zabezpieczona była ciężkimi kratami. Dominik zsiadł z konia i otworzył kraty, a potem drzwi. Czekał na Meriel. Siedziała nieruchomo w siodle, a on wyczuwał, że za maską obojętności, widniejącą na jej twarzy, czai się rosnące napięcie. Minięcie granic parku dla niego było fraszką, dla Meriel stanowiło barierę prawie nie do przebycia. Znajdowała się w gorszej sytuacji niż żołnierz, który dostał rozkaz zaatakowania wojsk nieprzyjaciela. On przynajmniej ma wokół siebie kole gów. Meriel wyglądała na bardzo samotną. Samotność towa rzyszyła jej przez większość życia. Dominik był fizycznie przy niej obecny, ale dziewczyna sama musiała pokonać własne demony. Nie mogąc dłużej znieść jej wewnętrznej walki, zamierzał powiedzieć, że pojedzie sam, ale wtedy akurat Meriel ruszyła wolno przed siebie. Wyczuwając strach jeźdźca, klacz mijała bramę, jakby przechodziła po rozklekotanym drewnianym moście. Ale udało im się. Razem pokonały przeszkodę. - Brawo, Meriel! - Podziwiając jej odwagę, zamknął samą kratę, by mogli wrócić tą samą drogą. Potem skierował się do farmy. Nigdy wcześniej tam nie był, ale znał jej położenie 146 MARY JO PUTNEY z mapy. Jadąc porośniętą trawą drogą prowadzącą do farmy, podziwiał okoliczne żyzne pola. Zarządca, niejaki John Kerr, znał się na swoim fachu. Gospodarstwo przypominało trochę Holliwell Grange. Kiedy wjechali na podwórze przed obszernym domem, otoczone gospodarczymi budynkami, Dominik dostrzegł koło stajni chłopca około dziesięcioletniego - siedział na ławce i czyścił zawzięcie siodło. - Dobry wieczór - rzucił przyjacielsko. - Czy zastałem pana Kerra? Chłopak popatrzył z podziwem na Pegasusa. - Jest w kancelarii, sir. Zawołam go. W tym momencie dostrzegł Meriel i szeroko otworzył oczy. Kiedy zobaczyła, że dzieciak się jej przygląda, przestała roz glądać się z zainteresowaniem po gospodarstwie i spuściła głowę. Z trudem odrywając od niej wzrok, chłopak poszedł do kancelarii. Dominik rozejrzał się i zobaczył, że z okna domu na piętrze obserwuje ich jakaś kobieta, prawdopodobnie pani Kerr. W oknie na parterze pojawiła się młoda dziewczyna ubrana jak pokojówka. Za chwilę dołączyła do niej następna. Dominik wymamrotał pod nosem przekleństwo. Powinien był to przewidzieć. Lady Meriel Grahame, szalona dziedziczka z Warfield, musi w tych okolicach uchodzić bardziej za mit niż rzeczywistą osobę. To oczywiste, że poddani są zafas cynowani jej pojawieniem się. Spróbował popatrzeć na nią tak, jakby ją widział po raz pierwszy. Obawiał się, że jej rozwiane włosy i bose stopy, dziwaczny ubiór oraz fakt, że na nikogo nie patrzyła, potwier dzały tylko jej reputację. Chciał zawołać, że ona taka nie jest, że jest mądra, wrażliwa i ma duszę artysty. Jednak wiedział, że gdyby wykrzyczał im to wszystko, uznaliby go za równie szalonego co Meriel. Do czasu pojawienia się zarządcy na podwórzu zebrało się już z tuzin osób przyglądających się przybyszom. Meriel siedziała na koniu nieruchomo jak posąg. DZIECKO CISZY 147 Dominik modlił się w duchu, żeby nie uciekła, przytłoczona skierowaną na nią uwagą. - Pan zapewne jest lordem Maxwellem? - zagaił pan Kerr mocno zbudowany mężczyzna o sprytnym spojrzeniu. - Tak jest. Miło mi pana poznać, panie Kerr. - Dominik wysunął dłoń. Zarządca silnie nią potrząsnął, przyglądając się zarazem gościowi z zainteresowaniem, myśląc pewnie, że ma przed sobą swojego przyszłego pana. Bez wątpienia cała okolica wiedziała o wizycie Maxwella w Warfield. Kerr prawdopodob nie czekał na jego odwiedziny. - Czy zna pan lady Meriel? - ciągnął dalej Dominik. Kerr zwrócił wzrok na dziewczynę, nie kryjąc ciekawości. - Spotkaliśmy się raz, kiedy lord Amworth zabrał mnie do Warfield, ale wątpię, żeby panienka Meriel o tym pamiętała. Witamy w Swallow Farm, panienko. Zapewne wówczas, kiedy się spotkali, zignorowała go tak, jak ignorowała wszystkich obcych. Patrzyła teraz przed sie bie tak, jakby chciała, żeby otoczenie zniknęło. Ale... nie uciekała. - Wczoraj poznałem młodego mężczyznę, który na gwałt potrzebuje pracy. Nazywa się Jem Brown - wyjaśnił Dominik. Pozwoliłem sobie poradzić mu, żeby się zgłosił do pana. Nie wiem wprawdzie, czy potrzebuje pan jeszcze jednego pracow nika, ale chłopak wygląda na bardzo chętnego. Jeśli się panu nie przyda, to może zna pan kogoś w okolicy, kto szuka pomocników. - Wkrótce rozpoczną się sianokosy, więc przyda mi się dodatkowa para rąk - odparł Kerr. - Jeśli chłopak umie ciężko pracować, znajdzie się tu dla niego miejsce. - Dziękuję, panie Kerr. Bardzo miło z pana strony. - Do minik dostrzegł w oczach zarządcy ironiczny błysk. Obydwaj doskonale wiedzieli, że Kerr przyjmie każdego pracownika polecanego przez potencjalnego męża lady Meriel. Od tej pory przyszłość Jema była w jego własnych rękach. Może pracować 148 MARY Jo PUTNEY albo dalej parać się kłusownictwem, uważając, żeby go nie złapano. - Chciałby pan obejrzeć farmę, sir? A może gospodarstwa dzierżawców? - zaproponował Kerr. - Będą zachwyceni, że pana poznają. - Nie dzisiaj, dziękuję. - Dominik zerknął na Meriel. Im szybciej ją stąd zabierze, tym lepiej. Poza tym, choć z wielką ochotą obejrzałby farmę, to lepiej nie wchodzić w bliższą znajomość z Kerrem, który sprawiał wrażenie człowieka bardzo spostrzegawczego. - Może innym razem. Po wymianie pożegnań Dominik wycofał konia. Księżycowy Promień natychmiast ruszyła za nim. Meriel jakoś się trzymała. Kiedy minęli granice farmy, zobaczyli grupę wieśniaków oczekujących na ich przejazd. Chcieli choć przez chwilę popatrzeć na legendarną lady Meriel. W jaki sposób, do diabła, tak szybko dowiedzieli się o jej wizycie? Przejechała obok nich jak królowa - wyprostowana, z wy soko uniesioną głową. Dominik odetchnął z ulgą. Udało jej się. Ulga okazała się przedwczesna. Kiedy tylko zniknęli z pola widzenia obserwatorów, Księżycowy Promień wyskoczyła przed siebie jak z procy. Dominik rzucił się za nią w pogoń, żałując, że namówił Meriel na tę eskapadę. Zbliżali się do bramy z zamkniętą kratą. Wielki Boże, Meriel nie zwalnia i najwyraźniej zamierza przeskoczyć kratę! Na koniu, którego nie zna! Ostatni raz jeździła w dzieciństwie. Czy nauczyła się wtedy skakać? Gnał za nią co sił, a serce podchodziło mu do gardła. Jeśli klacz zahaczy o kratę, koń i jeździec nie wyjdą z tego cało. Księżycowy Promień z hukiem galopowała do bramy. Miała dobrą pozycję, wzniosła się w powietrze... Przeleciała nad kratą i wylądowała bezpiecznie po drugiej stronie. Rozdarty między poczuciem ulgi i.pragnieniem udu szenia Meriel, Dominik także przeskoczył bramę. Meriel za trzymała się i czekała na niego, dumna jak paw. DZIECKO CISZY 149 - Jeździsz jak centaur - rzucił ostro. - Serce o mało nie pękło mi ze strachu. Zrobiła minę niewiniątka, co tylko utwierdziło Dominika w przekonaniu, że dziewczyna drażni się z nim. - Po tym, co dzisiaj osiągnęłaś, sądzę, że masz prawo do żartów. Ale jeśli jutro okaże się, że osiwiałem, to pamiętaj, że ty jesteś za to odpowiedzialna. Ruszyła wolno w stronę domu, śmiejąc się radośnie. W ta kich chwilach Dominik był prawie pewien, że Meriel rozumie, co do niej mówi. JViedy dojechali do stajni, zsiadł z konia i zaprowadził go na miejsce. - Poczekaj, zaraz pomogę ci zejść - powiedział, zdejmując siodło z Pegasusa. Uniosła brwi lekceważąco. Roześmiał się, mając wrażenie, że prowadzą prawdziwą rozmowę. - Wiem, że umiesz sama zsiąść, ale czas, żebyś się nau czyła zachowywać jak prawdziwa dama. Twoja ekstrawagan cja bardziej ci się spodoba, kiedy zrozumiesz, jak jest bulwer sująca. Choć ostatnie metry konie pokonały stępa, to i tak trzeba je było jeszcze osuszyć i wyszczotkować. Dominik postanowił, że pokaże Meriel, jak się to robi. Mimo że ma do tego służących, to jeśli chce zostać prawdziwą znawczynią koni, powinna sama umieć je oporządzić. Wprowadził Pegasusa do boksu i zarzucił na jego grzbiet koc. Potem wrócił do Księżycowego Promienia i wyciągnął ramiona do Meriel. - Nie sądzę, żeby ktoś uczył pięcioletnią dziewczynkę opieki nad koniem, więc przed obiadem dam ci lekcję. Przerzuciła nogę przez grzbiet klaczy, potem oparła dłonie na jego ramionach i zeskoczyła. Ale nie skoczyła miękko na ziemię, jak przystało na damę. Zamiast tego wpadła mu prosto 150 MARY JO PUTNEY w ramiona, jak kochanka. Zesztywniał, instynktownie przycią gając ją do siebie. Nie chciał tego- ale Boże, tak dobrze się czuł mając ją blisko siebie. Rozdarty między pragnieniem, by tulić ją, i świadomością, że powinien ją puścić, niechętnie rozluźnił uścisk. Prawdziwa dama odsunęłaby się w tej chwili. Meriel z rozmysłem powoli ześliznęła się po nim. Podniosła na niego oczy przepełnione gorączkową prośbą. Chciał pocałować jej rozchylone usta. Chciał rozpuścić jej włosy i zanurzyć w nich twarz. A najbardziej pragnął kochać się z nią aż do utraty zmysłów. Meriel, uśmiechnięta, lekko dotknęła jego ust palcem. Musnął go językiem, a ona zaczęła wodzić po nim palcami. Jak coś tak prostego może być tak podniecające? Zresztą wszystko w tej dziewczynie go podniecało, więc nie było sensu dalej zaprzeczać, że tak bardzo jej pragnął. Pociągała go jak żadna inna kobieta. Przypominając sobie wszystkie powody, dla których nie powinien przedłużać tej chwili, złapał ją za rękę i odsunął od siebie. - Meriel... Nim zdążył skończyć, zarzuciła mu ramiona na szyję i wtuliła się w niego. Odsunął się, ale ona jak psiak znowu się do niego przysunęła. Zatrzymał się na ścianie, a Meriel, idąc za nim, stanęła mu na butach. Potem, gładząc jego szyję i mierzwiąc ręką włosy, pocało wała go. Nie miała w tym wprawy, ale brak doświadczenia zastępowała miękkość jej ust i emanujące od niej pożądanie. Tracąc rozsądek, oddał jej pocałunek. Miał wrażenie, że czuje w ustach smak słodkich i soczystych truskawek. Ta dziewczyna jest mała i delikatna, ale silna, bardzo silna. Objął ją, przyciągając do siebie jej biodra. - Jesteś taka piękna- wyszeptał. Pochylił się do jej szyi. Odchyliła głowę z głośnym westchnieniem. Była tak niewinna DZIECKO CISZY 151 w swoim pożądaniu jak legendarna Lilith, pierwsza kusicielka. Przeżywał tortury. Opuścił dłoń na jej piersi i wtedy poczuł silne uderzenie w żebra, które wyrwało go ze zmysłowego odurzenia. Zamrugał nieprzytomnie i zobaczył, że Księżycowy Promień, pozosta wiona sama sobie, zabiera się do zjadania jego marynarki. A dokładnie kieszeni. Roześmiał się nerwowo. - Chcesz cukru, prawda, dziewczynko? Nie mając odwagi spojrzeć Meriel w oczy, odstawił ją na bok. Potem sięgnął do kieszeni po kostkę cukru i drżącą dłonią podał ją klaczy. Ta z radością ściągnęła ją i spojrzała na niego z nadzieją, że dostanie następną. Udając, że nigdy nie doszło do namiętnego zbliżenia, Do minik pochwycił wodze klaczy. - Muszę wyszczotkować ciebie i Pegasusa. Odprowadzając konia do jego boksu, myślał, że należy mu się cała głowa cukru za to, że uratował go od chwilowego szaleństwa. Chryste, czy jest coś bardziej szalonego niż prag nienie kochanie się z przyszłą żoną brata? Krzywda, jaką mógł tym wszystkim wyrządzić, przeraziła go. Pomimo niewinnego entuzjazmu dziewczyna z pewnością nie rozumie implikacji tego, do czego go zachęcała. Fizyczne konsekwencje intymności między dwojgiem ludzi są relatywnie łatwe do zniesienia. Chodzi o emocjonalne i moralne skutki takiego zbliżenia, które mogą sprowadzić na nich piekło. Do diaska, dlaczego nie ma tu Kyle'a? Dlaczego sam nie uwodzi swojej narzeczonej? Mimo chęci pozbycia się tego uczucia, nadal trawiło go pożądanie. Zerknął przez ramię. Meriel stała tam, gdzie ją zostawił, z zaciśniętymi dłońmi i oczyma pociemniałymi od furii. Rozumiał, że podczas gdy jego powstrzymywało wiele powodów, jej nic nie ograniczało. Meriel go pragnie. I, o Boże, gdyby miał choć odrobinę zdrowego rozsądku, natychmiast opuściłby Warfield, bo nie wiedział, czy znajdzie siły, by przeciwstawić się pokusie. _L«*.yle zapukał lekko do drzwi, a potem wszedł do kabiny Konstancji. Leżała na małej sofie, przeglądając się w ręcznym lusterku i nakładając na policzki róż. Widząc Kyle'a, skrzywiła usta. - Niestety, querido, przyłapałeś mnie! Czy to nie zdumie wające, że próżność nie opuszcza mnie nawet pod koniec życia? Jeden z siedmiu grzechów głównych. On sam wystarczy, bym została skazana na ognie piekielne, nawet jeśli nie popeł niłam większości innych grzechów. Zadowolony, że ma tyle siły, by dbać o swój wygląd, pocałował kochankę w szczupłą pachnącą dłoń, po czym usiadł naprzeciwko niej. - Dlaczego nie miałabyś dbać o swój wygląd, La Paloma? W końcu uroda była kiedyś twoją fortuną. Westchnęła, poważniejąc, a na jej twarz wróciło zmęczenie. - Która różnie się toczyła. Uroda stanowiła moje zbawienie, ale i przekleństwo. - Przekleństwo? - Zasmuciło go to stwierdzenie, bo zawsze podziwiał jej klasyczne piękno. Pogłaskała z zadumą srebrne lusterko. - Nie byłam jedynaczką. Miałam siostrę, tylko rok starszą ode mnie. Jako małe dziewczynki byłyśmy sobie bardzo bliskie, DZIECKO CISZY 153 ale kiedy dorosłyśmy, zaczęłyśmy ze sobą rywalizować. Siostra była piękna, ale nie tak jak ja. A ja bezwstydnie obnosiłam się ze swoją urodą. Moja rodzina należała do klasy hidalgo, to tak jak u was ziemiaństwo, aleja miałam większe ambicje. Prze chwalałam się, że dostanę utytułowanego i bogatego męża, który obsypie mnie złotem. Matka utwierdzała mnie w tym przekonaniu, ponieważ sama pragnęła dla mnie takiej przy szłości. Kyle słuchał Konstancji z uwagą zdumiony, że ujawnia mu szczegóły swojego życia. Nigdy wcześniej tego nie robiła. Znał tylko ogólniki. - To naturalne, że matki są dumne z córek- rzekł, mając nadzieję, że Konstancja nie przerwie wspomnień. Oparła głowę o poręcz sofy, patrząc przed siebie zamglonym wzrokiem. - Moja siostra, Maria Magdalena, była ode mnie lepsza i słodsza. Nie miała takich ambicji jak ja i pragnęła, żebyśmy były przyjaciółkami, ale ja to utrudniałam. Potem nadeszła wojna i moja rodzina zginęła. Słyszałam krzyk siostry, kiedy żołnierze ją... gwałcili. - Konstancja zamknęła oczy, a twarz wykrzywił jej spazm bólu. - Przestała krzyczeć, kiedy pode rżnęli jej gardło. Kyle wpatrywał się w nią osłupiały. - Słyszałaś, jak umiera twoja siostra? - O tak - uśmiechnęła się gorzko. - Ona została zamor dowana, a mnie uratowała moja uroda. Pewien oficer uznał, że jestem zbyt piękna, żeby mnie zabić. Wykorzystał mnie, ale pozostawił przy życiu. Kyle pochwycił jej dłoń, pragnąc pomóc jej przejść bolesne wspomnienia. - Querida, tak mi przykro. Nikt nie powinien czegoś takiego przeżyć. To cud, że nie oszalałaś. Otworzyła oczy, ciemne i błyszczące cierpieniem. Spojrzała wprost na niego. - Kiedy dosięga nas ręka Boga, zwykły śmiertelnik niewiele 154 MARY Jo PUTNEY jest w stanie zrobić. Jednak nigdy nie mogłam sobie wybaczyć, że moja siostra umarła, zanim zdążyłyśmy się pogodzić. Od dałabym wszystkie bogactwa świata, żeby móc jej powiedzieć, jak bardzo ją kochałam. Kyle zrozumiał w tej chwili, dlaczego Konstancj a postanowiła opowiedzieć mu tę historię. Cofnął dłoń. - Dajesz mi radę dotyczącą mojego brata - rzucił oschle. - Nie ma czasu na subtelności. Jednego dnia ja i Maria Magdalena żyłyśmy w bezpiecznym świecie, a już następnego ona, reszta bliskich mi osób i wszystko, co znałam, przestało istnieć. - Przełknęła z trudem ślinę. - Często myślałam, że jej wczesna śmierć była nagrodą za jej dobre serce. Ja, będąc złą, nie dostąpiłam tej łaski. Kyle poczuł ból, słysząc to wyznanie. - Czy twoje życie było aż tak straszne, że marzyłaś o śmierci? Spojrzenie chorej złagodniało. - Były w nim też dobre chwile, mi corazone. Dostałam od losu więcej, niż zasługiwałam. Ale gdybym miała wybór, nie wybrałabym życia. Głupiec z niego, że wziął jej słowa do siebie; to oczywiste, że nikt nie chciałby przeżyć tragedii, którą przeszła. Ale, gdyby nie wojna, nigdy by się nie poznali. Pragnął egoistycznie, by mimo okropności, jakie ją dotknęły, cieszyła się, że spotkała go na swojej drodze. - Czy gdybyś dowiedział się po powrocie do Anglii, że twój brat nie żyje, byłbyś zadowolony ze stosunków panujących między wami przed jego odejściem? -przerwała pytaniem jego rozmyślania. Nie. Odpowiedź nadeszła natychmiast. Zawsze uważał, że napięcie między nim i Dominikiem jest tylko przejściowe. W końcu brat zacznie postępować rozsądnie i wtedy znowu zostaną przyjaciółmi. A jednak życiejest niepewne. Czy gdyby Dominikowi coś się stało, miałby to samo poczucie winy co Konstancja w stosunku do swojej siostry? Nie spodobała mu się odpowiedź, którą dyktowało mu serce. DZIECKO CISZY 155 - Powiedziałaś, że twoja siostra pragnęła waszej przyjaźni. Mój brat nie zdradza żadnej ochoty poprawienia naszych stosunków. Jest tak samo idiotycznie uparty jak w dzieciństwie. - Rzadko się zdarza, żeby tylko jedna strona ponosiła winę, mi corazon - mruknęła. - Czy możesz spokojnie stwier dzić, że tylko on jest odpowiedzialny za nieporozumienia między wami? Kyle, zagniewany, wstał i podszedł do luku. Na zewnątrz mewy, jak krople szarego deszczu, opadały w morze. - Zawsze robiłem to, co do mnie należy. To Dominik z uporem wartym lepszej sprawy chce zniszczyć swoje życie. Mógł razem ze mną studiować w Cambridge i zostać księdzem, ale nie chciał. Tak wielką miał nadzieję, że brat pójdzie za jego radą. Znowu staliby się sobie bliscy. Jego odmowa była jak uderzenie w policzek. - Ojciec kupił Dominikowi patent oficerski. Służba w wojsku znudziła go już po roku. Sprzedał patent. Mógł podróżować po całym świecie. Mógł się uczyć i poznawać nowe miejsca, a potem opisywać je w listach do mnie. Zamiast tego pławi się w powierzchownych rozrywkach. Gdybym ja miał jego możliwości... -Przerwał gorzką wypowiedź, nienawidząc żalu, który pojawił się w jego głosie. - Ludzie powiedzieliby, że to ty masz większe możliwości zauważyła Konstancja. - Czy zazdrościsz bratu wolności? Gardzisz nim, ponieważ nie korzysta z niej tak, jak ty byś ją wykorzystał? Wzdrygnął się, jakby go uderzyła. Oczywiście, że nie za zdrości Dominikowi! Pozycja, majątek przechodzą na starszego syna. Kyle do tego się urodził. Dlaczego miałby zazdrościć bratu faktu, że jest... wolny? Zamknął oczy, czując się tak, jakby zaraz miał się udusić. Dlaczego chce mu się płakać, skoro to on jest tym szczęśliwcem? 17. ominik skończył oporządzać konie dopiero przed obia dem. Z trudem zdążył się przebrać i umyć. Był zadowolony, że Meriel opuściła posiłek; nie potrafiłby chyba nic przełknąć w jej obecności. Jednak jej obecność i tak się czuło. Wspaniałą wiązankę rododendronów mógł zebrać każdy, ale tylko Meriel mogła wpaść na pomysł, by te piękne kwiaty wstawić do cynowej konewki. Stała na środku stołu. Dominik, rozmawiając z panią Marks, przyglądał się kom pozycji. - Daje ten sam efekt co ostrzyżone przez Meriel jałowce. To niekonwencjonalna, ale urocza kompozycja. Proszę popat rzeć na kontrast, jaki tworzą świeże kwiaty rododendronów ze zniszczoną, porysowaną konewką. Naprawdę jest to całkiem dramatyczny i inspirujący widok, prawda? Lekko się zaczerwienił, kiedy spostrzegł, że pani Marks patrzy na niego ze zdumieniem. Pewnie się zastanawia, czy szaleństwo Meriel jest zaraźliwe. Jednak pani Rector z namys łem pochyliła na bok głowę. - Chyba widzę, o co panu chodzi, lordzie. Ta kombinacja jest dość intrygująca. Choć przyznam, że wolałabym piękną chińską wazę. D DZIECKO CISZY 157 - Aranżacja jest z pewnością oryginalna - zgodziła się pani Marks. - Jednak lepiej by wyglądała na stole kuchennym niż na mahoniowym. Dominik nie upierał się. Przed wizytą w Warfield zgodziłby się ze starszymi paniami całym sercem. Bezmyślnie. Meriel zmieniała sposób, w jaki patrzył na świat. Upił łyk wina. - Czy wiedziały panie, że Meriel potrafi jeździć konno? Ten temat oraz inne wydarzenia dnia stanowiły treść żywej rozmowy trwającej do czasu, gdy należało już udać się na spoczynek. Meriel uciekła ze stajni, czując się poniżona. Miotała nią wściekłość. Przecież na początku chciał. Co jest z nią nie tak, że ją odtrąca? Przeklęty mężczyzna! Tak czy inaczej była przeświadczona, że wina leży po jej stronie. Obserwowała ptaki i inne zwierzęta i widziała, że gotowość samicy wzbudzała odzew u samców. Przypuszczalnie nie jest jeszcze w pełni gotowa. Choć gdyby miała być bardziej gotowa, płomienna żądza pewnie by ją spaliła! Widząc Roxane drzemiącą w cieniu altany, Meriel opadła na drewniane siedzisko i zaczęła wdychać zapach róż pnących się wokół niej i nad nią. Pies leniwie oparł głowę na jej stopach, łaskocząc ją kosmatym futrem. Drapiąc sukę za uchem, Meriel doszła do wniosku, że gdyby miała większe doświadczenie, wiedziałaby, czego ma oczeki wać. Znałaby odpowiednie ruchy, sygnały, by zwabić do siebie Renbourne'a. Czas poświęcony obserwacji sokołów i lisów nie poszedł na marne, ale przecież zwierzęta nie nauczaj ej rytuałów używanych przez ludzi. Zmarszczywszy brwi, zastanawiała się nad jednym zwycza jem stosowanym przez ludzi, który mogłaby wypróbować. Jeśli to nie podziała - cóż, istnieją sposoby, których używają kobiety w haremie. Ich zastosowanie wymaga dużo wysiłku, ale z pew nością żaden żywy mężczyzna im się nie oprze. 158 MARY Jo PUTNEY Alehndi zmienił kolor z jasnopomarańczowego na rdzawoczerwony. Dominik przyglądał się tatuażowi w lustrze, zado wolony, że zanim zdjął koszulę, kazał Morrisonowi opuścić pokój. Nie miał ochoty znosić podejrzliwych spojrzeń lokaja. Ziewając, przygotowywał się do zgaszenia lampy i po łożenia do łóżka. Zsunął narzutę i zastygł w miejscu. Po między dwiema poduszkami leżał przewiązany wstążką bu kiecik. Podniósł go, wiedząc, że jest od Menel. Dwa małe goździki, jeden biały, drugi czerwony. I jeszcze źdźbło dzikiej trawy i wąski liść wierzby. Piękny bukiecik, niezwykły, jak wszystko, co tworzyła Meriel. Zaciągnął się jego zapachem, w którym dominował silny aromat goździków. Było coś intymnego w fakcie, że zebrała te kwiaty, a potem po cichu zakradła się do jego pokoju i ukryła bukiet w pościeli. Czy jest komentarzem do tego, co się wydarzyło wcześniej? A może podziękowaniem za klacz? A może jeszcze innym, bardziej subtelnym przesłaniem? Włożył kwiaty do szklanki z wodą i postawił na stoliku nocnym. Jednak kiedy już zgasił światło, nie mógł zasnąć, bo męczyło go przeświadczenie, że coś pominął, coś, co związane jest z bukietem. Postanowił zastanowić się nad tym z rana. Zasnął i śnił o bracie. Ich radosne okrzyki, kiedy wraz z Kyle 'em bawili się kasz tanami. Wymykanie się z domu na wiejski targ, kiedy powinni się uczyć. Budzenie się w środku nocy ze świadomością, że Kyle 'owi coś się stało. Potem okazywało się, że na przykład skręcił kostkę, zakradając się nocą do spiżarni. I mniej wesołe chwile. Walka na pięści i słowa, które bolały bardziej niż ciosy. Rosnąca arogancja Kyle'a, kiedy wrócił po pierwszym semestrze w Eton z przekonaniem, że Dominik powinien się na nim wzorować. Błysk stalowej furii w oczach Kyle 'a, kiedy tylko Dominik zrobił coś na własna^ rękę. Walka DZIECKO CISZY 159 o wzglądy barmanki i wielka satysfakcja, gdy wybrała jego a nie wicehrabiego Maxwella. I ostatnia niszcząca kłótnia, kiedy Dominik wybrał wojsko zamiast uniwersytetu... Podczas bożonarodzeniowej przerwy, kiedy Dominik koń czył ostatnią klasę w Rugby, jego ojciec wezwał go do swojego gabinetu i powiedział, że czas podjąć decyzję co do jego przyszłości. Dominik wiedział, że jako młodszy syn ma do wyboru albo kościół, albo wojsko. Problem polegał na tym, że nie pociągało go ani jedno, ani drugie. Tak naprawdę pragnął zarządzać majątkiem, najlepiej własnym, choć mógłby też pracować dla kogoś, gdyby okazało się to konieczne. Przy dobrej pensji i odkładaniu tego, co dostawał od ojca, w końcu stać by go było na kupienie własnego gospodarstwa. Nieśmiało zapytał, czy mógłby odbyć praktyki jako zarządca w jednej z mniejszych posiadłości rodzinnych, aby tylko nie w Dornleigh. Ta propozycja została natychmiast odrzucona; żaden Renbourne nie zostanie najemnym pracownikiem. Hrabia stwierdził, że zapłaci za naukę na uniwersytecie, jeśli Dominik zdecyduje się zostać wikariuszem, albo kupi patent oficera w odpowiednim regimencie, jeśli wybór syna padnie na wojsko. Dominik miał podjąć decyzję do końca wakacji. Choć Kyle był w tym czasie w domu i jakoś im się nawet udawało ze sobą dogadać, to Dominik instynktownie czuł, że kwestię swojej przyszłości musi zachować dla siebie, wiedząc, że brat będzie próbował wpłynąć na jego decyzję. Zastanawiał się nad tym przez wiele dni. Zupełnie dobrze dawał sobie radę w Rugby, więc trzy lata na uniwersytecie zapewne też by mu się spodobały. Ale - wikary? Z drugiej strony, nie czuł także powołania do wojska. Ostatniego wieczoru przed powrotem do szkoły podj ął wresz cie decyzję. Stało się to, gdy grali z bratem po obiedzie w bilard. Kyle gotował się do strzału, gdy Dominik obwieścił: 160 MARY JO PUTNEY - Idę do wojska. Do kawalerii. - Uśmiechnął się, jakby ta decyzja nic go nie kosztowała. - Może zostanę huzarem. Mają takie szałowe mundury. Kyle ze zdumienia nie trafił w bilę. Wyprostował się z po bladłą twarzą. - Nie mówisz poważnie. Chciałeś mnie zdekoncentrować, żebym nie wcelował, prawda? Dominik przejął kij i bez wysiłku strzelił kulą do uzy. - Muszę coś robić i wojsko wydaje mi się najlepszym wyborem. W marynarce chyba by mi się nie podobało. - Myślałem, że pójdziesz ze mną do Cambridge. - Kyle z niepokojem machał kijem. - Moglibyśmy razem zamieszkać. Byłoby jak... za starych czasów. Stare czasy. Ta myśl go pociągała. Dominik, zastanawiając się nad nią, wykonał następny strzał, po czym niechętnie pokręcił głową. - Jeśli widzisz mnie w roli wikarego, to masz więcej wyob raźni ode mnie. - Byłby z ciebie zupełnie przyzwoity duchowny - poważnie odparł Kyle. - Jesteś cierpliwy i wrażliwy na ludzką krzywdę. Mógłbyś zamieszkać tu w Dornleigh za jakieś pięć lat, kiedy stary Simpson przejdzie na emeryturę. Wikary otrzymuje wcale niemałą pensję i jestem pewien, że Wrexham z radością zapewniłby ci utrzymanie, gdybyś był już gotowy przejąć obowiązki. Dominik zadrżał na samą myśl o takim życiu. Spędzić resztę swoich dni w pobliżu rodzinnej posiadłości jako biedny krewny? Nie wiedział, jak jest w niebie, ale był pewien, że gdyby został wikarym w Dornleigh, znalazłby się w piekle. - To się nie uda, Kyle! - ostudził entuzjazm brata. - Zanu dziłbym się na śmierć. W kawalerii przynajmniej od czasu do czasu coś się będzie działo. - Na Boga, Dom! Tylko skończony głupiec wybiera woj sko! - warknął Kyle. DZIECKO CISZY j51 Gdyby powiedział to ktoś inny, Dominik tylko by się roze śmiał, ale brat go rozgniewał. - Bardzo mi pochlebia twoja opinia.- Ze zmrużonymi oczami pochylił się nad stołem i wbijał do uzy bilę za bilą, kończąc grę. - Może jestem głupcem, ale umiem pokonać cię w bilardzie i we wszystkim innym. - Do diabła, Dom! - Kyle rzucił mu wściekłe spojrzenie. Mówimy o twoim życiu, a nie o jakiejś przeklętej grze. Jeśli masz rozum, to go użyj! Wybierz Cambridge. Nie będziesz chciał zostać w kościele, to nauczysz się prawa. W tym też byłbyś dobry. Ale, na rany boskie, nie marnuj się jako mięso armatnie. Przez całe życie zamknięty w zakurzonych pokojach nad zakurzonymi książkami... Czy Kyle tak słabo zna własnego brata? Czy nie dba o nic więcej, tylko o zaspokojenie ochoty posiadania towarzystwa w Cambridge? - Wielu uważa, że bronienie ojczyzny to honorowe zajęcie. A jeśli nawet tak nie jest, to fakt, że urodziłeś się dziesięć minut przede mną, nie daje ci prawa dyktowania mi, jak mam żyć. - A więc sądzisz, że to robię? - Kyle głęboko nabrał po wietrza, wyraźnie hamując gniew. - Chcę dla ciebie jak naj lepiej. Napoleon jest teraz na wygnaniu na Elbie. W wojsku będziesz się tak samo nudził, jak gdybyś został wikarym. Zamiast tego powinieneś dalej się uczyć. Za trzy lata możesz zupełnie inaczej myśleć o swojej przyszłości i o tym, co chcesz robić. - Głos mu złagodniał. - Proszę, Dom. Chciał bym, żebyś tam był. Ten proszący ton wzburzył Dominika bardziej niż gniew brata. Może i Kyle ma rację. Nikt nie jest lepszym towarzyszem niż on, kiedy dopisuje mu humor. Znowu byłoby tak jak w czasach ich dzieciństwa... Jednak nie byli już dziećmi, a miłą wizję przysłaniała świadomość, że zgoda na plany brata oznacza duchowe samo bójstwo. Kiedy są razem, Kyle jest wielkim dziedzicem, a on 162 MARY JO PUTNEY tylko jego następcą. Powoli zniknąłby w cieniu brata, jego osoba przestałaby być ważna dla niego samego i dla innych. Jeśli ma być niezależny, musi odejść. - To się nie uda, Kyle - stwierdził stanowczo i bezapelacyj nie. - Wojsko nie jest takie złe. Jeśli sprawdzi się to, co mówią, Napoleon już wkrótce opuści Elbę i może nawet do czegoś się przydam. - Nie! - Kyle z całej siły uderzył o stół kijem, roztrzaskując go w kawałki. Przez chwilę wydawało się, że rzuci się na brata. Jednak opanował się. - Jeśli to zrobisz, przysięgam na Boga, że nigdy ci nie wybaczę. Dominik poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy. - Jak dobrze się składa, że nie zależy mi na twoim wyba czeniu. - Okręcił się na pięcie i opuścił pokój. Był dumny, że powstrzymał drżenie całego ciała, dopóki nie dotarł do swojego pokoju. JDominik obudził się ze snu, mając w uszach głos brata. Wpatrując się w ciemność, wiedział, że podjął słuszną decyzję. Jednak teraz, dekadę później, zobaczył z kryształową wy razistością, że gniew Kyle'a wypływał zarówno z chęci na rzucenia mu swojej woli, jak i z troski o jego los. Szkoda, że wtedy tego nie rozumiał, ponieważ jego złość na brata pogłębiła tylko mur między nimi. Po Waterloo tęsknił za powrotem do domu i za Kyle'em. Chciał wybrać się z nim do Szkocji na ryby i wędrować po znanych zielonych wzgórzach. Któregoś wieczoru po kilku szklaneczkach whisky opowiedziałby bratu o piekle bitwy. Kyle pewnie nie rozpływałby się nad tym, co usłyszał - męż czyźni nie rozmawiają na takie tematy - ale jego ciche współ czucie wyleczyłoby niewidzialne rany. Ale Dominik nie mógł już zwrócić się do brata. Choć towarzystwo kolegów z regimentu uratowało go od całkowitego załamania, nie było to to samo. Bolesne blizny nadal w nim DZIECKO CISZY 163 istniały. Z nikim o nich nie rozmawiał aż do chwili, gdy zwierzył się Meriel. To dziwne, jak jest mu bliska, pomimo jej rzekomej choroby umysłowej. Przypomniał sobie ich pocałunek, ale to wspo mnienie budziło w nim tak wielki niepokój, że Dominik z ulgą wrócił myślami do brata. Są sobie obcy, jednak nadal istnieje między nimi jakaś więź. Kilka lat temu podczas polowania w Shires Dominik spadł z konia. Połamał sobie kości i roztrzaskał głowę. Następnego dnia przyjechał z Londynu Kyle, krzycząc gniewnie na brata, że jeździ jak prostak. Gdyby wtedy Dominik nie czuł się tak źle, uderzyłby go. A tak naprawdę, choć nigdy by się do tego nie przyznał, był bardzo zadowolony, że go widzi. Kiedy Kyle zakończył swój szyderczy wykład, odesłał lokal nego chirurga, którego wezwali kompani Dominika. Potem postarał się dla niego o najlepszego lekarza w środkowej Anglii. Dominik dostał wysokiej gorączki, więc tylko jak przez mgłę uświadamiał sobie, że Kyle siedział przy nim całą noc. Zwilżał mu twarz, uspokajał go, kiedy podrywał się z łóżka w malignie. Gorączka wreszcie ustąpiła, a Dominik uznał, że musiało mu się przyśnić, że Kyle się nim opiekował, ponieważ brat znowu traktował go ozięble, prawie się do niego nie od zywając. Kiedy tylko Dominik wydobrzał, wyjechał tak szybko, że nie zdążył wyjaśnić, skąd się dowiedział o wypadku. Nie od towarzyszy Dominika, bo tym nie przyszło nawet do głowy powiadomić kogoś z jego rodziny. Kyle wiedział o wypadku dzięki tajemniczemu instynktowi, który wiązał ich, kiedy byli dziećmi. Jak się w jakiś czas potem okazało, brat wiedział także o jego obrażeniach pod Waterloo. Gdy byli chłopcami, takie historie zdarzały im się nagminnie; czasami z trudem rozpoznawał, czy to, co odczuwa, to jego własne emocje, czy też Kyle'a. Z rozmysłem zduszał podobne odczucia, gdy się z bratem pokłócili, choć nie do końca mu się to udawało. 164 MARYJO PUTNEY Gardło ścisnął mu żal. Jak doszło do tego, że ich stosunki znalazły się w tak krytycznym stanie? Z pewnością mogliby się bardziej postarać. Gdyby tylko Kyle był mniej despotyczny. Gdyby on sam miał więcej cierpliwości i nie pozwalał sobie tak łatwo wpadać w gniew. Przeszłości nie da się zmienić, ale być może przyszłość tak. W duchu przysiągł sobie, że będzie się hamował, kiedy następnym razem spotka się z bratem. Będzie unikał mówie nia rzeczy, którymi mógłby go sprowokować. I, na Boga, przede wszystkim nie wolno mu zachować się nieprzyzwoi cie wobec jego przyszłej żony. Nie trzeba być czyimś bliź niakiem, żeby wiedzieć, iż Kyle nigdy by mu tego nie wyba czył. Pomyślałby, że Dominik specjalnie uwiódł Meriel, je mu na złość. Kiedy to ostatni raz byli ze sobą tak naprawdę blisko? Chyba wtedy, gdy zmarła matka. Hrabina dostała nagłej gorączki, a chłopcy zostali wezwani ze szkół. Rugby znaj dowało się bliżej, więc Dominik pierwszy dotarł do domu. Matka uśmiechnęła się na jego widok i wyszeptała jego imię. Nigdy nie myliła go z bratem. Ledwie słyszalnym głosem powiedziała: - Opiekuj się bratem. Nie jest taki jak ty. Jego... jego łatwiej zranić. Wkrótce po tym zapadła w śpiączkę, z której nigdy się nie obudziła. Hrabia z twarzą stężałą jak granit wycofał się do swojego gabinetu. Dominik z bólem w sercu czekał na powóz brata, myśląc o tym, co powiedziała matka. W duchu przyrzekł sobie, że nie powtórzy Kyle'owi jej słów, bo mógłby poczuć się urażony, iż uważała go za słabszego. Dominik wiedział, że nie to miała na myśli, ale lepiej nie zagłębiać się w wyjaśnienia. Kyle dotarł do domu późnym wieczorem. Dominik zbiegł po schodach do holu, wiedząc, że to on powinien obwieścić bratu smutne nowiny. Kiedy tylko Kyle minął drzwi, spojrzał na Dominika błagalnym wzrokiem, w którym czaił się cień nadziei. DZIECKO CISZY Dominik potrząsnął głową. Gardło miał zaciśnięte. 165 - Odeszła, Kyle. Jej ostatnie... słowa dotyczyły ciebie Kazała powiedzieć ci, że cię kocha. I to w rzeczywistości miała na myśli. Twarz Kyle'a stała się szara. - Ona umarła, a mnie tu nie było. Nie było mnie! Poruszony rozpaczą brata, Dominik wyciągnął do niego ramiona. Przywarli do siebie, a Kyle łkał bez kontroli nad sobą. Żal po utracie matki połączył ich jak już nic potem. Wspomnienie tamtego smutku dziwnie pasowało do uczu cia, które teraz właśnie w sobie odkrył. Dominik zdał sobie sprawę, że czuje brata. Czuje ten sam żal, który wyczuł w nim w dzień, gdy Kyle poprosił go, by pojechał zamiast niego do Warfield. Tylko że smutek był silniejszy. Co, do diabła, się dzieje? Nasunęła mu się następna myśl, która zmieniała się w ab solutne przekonanie. Kyle wyjechał z kraju. Do Irlandii? Nie, dalej. Francja, a może nawet Hiszpania lub Portugalia. Nic dziwnego, że mówił, iż nie dotrze do niego żadna wiadomość. Ale po co wyjechał za granicę? Gdyby to była zwykła podróż dla przyjemności, z pewnością mógłby ją odłożyć na później. Do diaska, chciałby jakoś pomóc. Może nawet jest w stanie to uczynić. Jeśli on czuje Kyle'a, Kyle może poczuć jego. Spróbował modlitwy, ale szybko zrezygnował. Nie miał do tego daru. Wyobraził sobie więc, że wyciąga ramiona przez noc i niezliczone mile i kładzie je na ramionach brata. Daje mu znak, że nie jest sam, pomimo fizycznej i emocjonalnej przepaści, która ich dzieliła. Być może to tylko wyobraźnia, ale poczuł, że smutek brata nieco zelżał. Miał taką nadzieję. Wyczerpany pełnym wrażeń dniem, odwrócił się na bok i spróbował znowu zasnąć. Jednak myślami nadal krążył wokół brata i Meriel. Swojej przyszłej bratowej. Nie może pozwolić, by intymne chwile między nimi po wtarzały się. I tak już znalazł się na niebezpiecznym gruncie. 166 MARY JO PUTNEY Gdyby Kyle dowiedział się o jego relacji z Menel, nastąpiłaby rodzinna katastrofa, która podzieliłaby ich na zawsze. Mimo wszystko nie widział, co złego może się wydarzyć, jeśli powącha bukiecik, odurzający słodyczą jak Meriel. Z kwiatami zaciśniętymi w dłoni wreszcie zapadł w sen. ^gćp- M a pan gościa, lordzie. Dominik oderwał wzrok od grządki, na której pieczołowi cie rozsadzał małe główki kapusty, żeby miały miejsce się rozrosnąć. Młoda pokojówka, która przyniosła wiadomość, natychmiast się spłoniła, przejęta faktem, że z nim roz mawia. Kto, do diabła, może odwiedzać go w Warfield? Wstał, ze złością stwierdzając, że na kolanach ma plamy z błota. Po przedniego dnia padało, co może dobrze zrobiło roślinom, ale nie pracującym przy nich ludziom. - Kto to? Pokojówka wyglądała tak, jakby za chwilę miała zemdleć. - Ja... ja zapomniałam, lordzie. Zresztą ta dama nie miała wizytówki. Prawdziwa dama. Zapewne daleka krewna Renbourne'a, która zamieszkuje gdzieś w okolicy i dowiedziała się, że lord Maxwell gości w Warfield. Cóż, ktokolwiek to jest, będzie musiał go za akceptować ubłoconego. - Kamal, mam gościa! - zawołał. - Niedługo wracam. Hindus podniósł na niego wzrok. - Dobrze, lordzie. Meriel, pracująca obok, zaczęła nucić jedną ze swoich 168 MARY JO PUTNEY bezsłownych piosenek, ale rzuciła Dominikowi szybkie i trudne do odczytania spojrzenie. Przez te trzy dni, które minęły od jego wizyty w szpitalu, nie znaleźli się ze sobą ani razu sam na sam. Być może to przypadek, że we wszystkich pracach, jakie Meriel planowała, musiał uczestniczyć Kamal, ale Dominik miał co do tego wątpliwości. To jasne, że chodziło jej o przyzwoitkę. Bardzo mądrze z jej strony. Ale tęsknił za swobodą obcowania z nią kiedy sami zajmowali się ogro dem. Choć lubił Kamala, jego stała obecność wszystko zmie niała. Dominik poszedł za pokojówką do domu, zatrzymując się tylko przy szklarni, by umyć ręce. Zmiana ubrania zajęłaby mu następne pół godziny, a i tak później znowu by się utytłał. Gość raczył się herbatą w towarzystwie dwóch staruszek w małym saloniku. Wejście Dominika przerwało szum roz mowy i trzy pary oczu zwróciły się w jego stronę. Gość, atrakcyjna, modnie ubrana kobieta, mniej więcej w jego wieku, wydawała mu się znajoma, ale nie potrafił jej sobie przypo mnieć. Boże, miał nadzieję, że nie jest to jakaś była kochanka brata! Używając najbardziej aroganckiego sposobu odzywania się Kyle'a, tego, który świadczył o tym, że jest jednym z najelegan tszych mężczyzn, mimo że wyglądał tak, jakby go przeciągnięto przez krzaki, Dominik powiedział: - Proszę mi wybaczyć mój wygląd. Uznałem, że bardziej niegrzecznie będzie kazać pani czekać, niż pojawić się w tym stanie. Nieznajoma wstała. Wysoka i władcza, miała krótko obcięte ciemne włosy i wyraziste brązowe oczy. - Ostatnia na świecie ośmieliłabym się pana krytykować, lordzie Maxwell. Zbyt wiele panu zawdzięczam. Przyjrzał się jej twarzy. Spotkali się i to niedawno, ale gdzie? Dama uśmiechnęła się lekko. DZIECKO CISZY - Nie poznaje mnie pan. Cieszy mnie to. 169 Głos kobiety poruszył jego pamięć. Ale wtedy, gdy widział ją ostatnim razem, krzyczała, będąc na progu histerii. - Wielkie nieba! - zawołał. - Pani Morton. - Pochylił się nad osłoniętą rękawiczką dłonią, zaszokowany i zachwycony, że wygląd przybyłej tak bardzo się poprawił. - Jeszcze raz się przedstawię. Jena Ames. - Twarz jej spoważ niała. - Nigdy więcej nie użyję nazwiska tamtego mężczyzny. - Trudno panią za to winić, kochanie. - Pani Marks z gracją nalała świeżą herbatę do filiżanek. - Panna Ames opowiedziała nam o niegodziwości jej męża i o tym, jak dzięki panu odzyskała wolność. Jest pan bohaterem, lordzie. Machnął dłonią, z zawstydzeniem myśląc o tym, jak bliski był zrezygnowania z uczynienia czegokolwiek w sprawie biednej pacjentki ze szpitala. - Ja tylko przekazałem wiadomość generałowi. To wszystko. - Niemniej przyjechałam, by panu podziękować - cicho powiedziała Jena. - Gdyby nie posłuchał pan kobiety, dla pana przecież obłąkanej, nigdy nie opuściłabym murów szpitala. Nie pozwolono by mi więcej widywać gości, żeby ich nie dener wować. Przyjął filiżankę kawy i usiadł na drewnianym krześle, nie chcąc pobrudzić wyściełanego. Ponownie przyjrzał się Jenie. Miał przed sobą kobietę śmiałą, pewną siebie i miejsca, jakie zajmuje na świecie. Tylko cienie pod oczami ujawniały, jak wiele ostatnio wycierpiała. Jednak w trakcie rozmowy zauważył u niej oznaki rosnącego napięcia. Skończył herbatę i zaproponował: - Ponieważ panna Ames poznała Meriel w Indiach, może miałaby ochotę się z nią spotkać. Jena zawahała się. - Jeśli... jeśli'uważa pan, że Meriel nie będzie miała nic przeciwko temu. - Jestem przekonany, że nie. - Wstał i spojrzał na damy. Mają panie ochotę przejść się z nami do warzywnika? 170 MARY JO PUTNEY Tak jak się spodziewał, panna Marks westchnęła: - Jest za gorąco. Wy, młodzi, idźcie sami. Podał ramię Jenie. Znowu się zawahała, ale w końcu wyszli razem do ogrodu. - Świeże powietrze jest takie wspaniałe, lordzie Maxwell powiedziała z westchnieniem. - Czuję się taka... taka wolna. - Skoro mamy piękny dzień, zgodzi się pani, że przejdziemy się trochę? - zaproponował, chcąc przy okazji wykorzystać dobry moment i dowiedzieć się od Jeny czegoś na temat przeszłości Meriel. - Proszę. - Popatrzyła na niego kątem oka. - Zorientował się pan, że robię się nieco zdenerwowana, prawda? - Tak mi się wydawało - przyznał. - Po pobycie w szpitalu spotkania towarzyskie muszą być dla pani męczące. - Obawiam się, że tak, choć nie znam milszych osób niż te dwie staruszki. - Uśmiechnęła się smutno. - Mam wrażenie, że stąpam po kruchym lodzie. Ojciec wypchnął mnie dzisiaj do państwa, twierdząc, że im szybciej powrócę do normalnego życia, tym lepiej. Wiem, że ma rację, ale czuję się jak młodzik wysłany na pierwszą bitwę. Ten przykład potrafił zrozumieć. - Generał, jak sądzę, umie właściwie ocenić ludzi. Pani ojciec nie wymagałby od pani więcej, niż może pani znieść. Uśmiechnęła się szeroko. - To najlepszy ojciec na świecie. Powinnam go była po słuchać, kiedy mówił, że Morton to łowca posagów, ale nie chciałam mu uwierzyć. Dominik zastanawiał się, co się stanie z jej mężem, ale nie zapytał. Skoro generał zajął się sprawami córki, Morton z pew nością dostanie to, na co zasłużył. Skręcili w długą alejkę biegnącą między rzędami kwietnych rabat. Widać było tu ogromną pracę włożoną w to, by plątanina roślin sprawiała wrażenie naturalności. Na końcu stał posąg Artemidy, księżycowej bogini. Jej szczupła, na wpół dzika postać przypomniała mu Meriel. DZIECKO CISZY - Jaka była Meriel jako dziecko? 171 - Pojętna, słodka i zwiewna. Słuchała się mnie, bo byłam kilka lat od niej starsza. - Jena roześmiała się. - Podobało mi się, że mam uczennicę. Nie rozstawałyśmy się przez te wszystkie miesiące, które spędziła wraz z rodzicami w Cambay. Jak na swój wiek, była mała, ale za to bardzo mądra i bystra. Czy wie pan, że nauczyła się czytać, kiedy miała zaledwie cztery lata? To, co ją spotkało, to taka straszliwa strata. Poczuł głębokie ukłucie bólu na myśl o tym, kim byłaby teraz Meriel, gdyby jej rodzice obrali inną trasę podróży. -, Nie widziała jej pani potem nigdy więcej? Jena zachmurzyła się. - Maharadża wysłał ją do Cambay, ponieważ był to naj bliższy brytyjski obóz. Oczywiście natychmiast ją rozpoznaliś my. W ten sposób trafiła z powrotem do swojej rodziny. - Ciekaw jestem, jak hinduski książę wytłumaczył fakt, że trzymał w niewoli angielskie dziecko? - zapytał Dominik. Czy zna pani tę historię? - Powiedział, że dostał ją w prezencie od sąsiedniego władcy. Sądzili, że jest azjatycką niewolnicą ze względu na koloryt jej cery, a ponieważ się nie odzywała, nikt się na niej nie poznał. W końcu maharadża uznał, że musi być Mgiełką, więc wysłał ją do Cambay. - Jena wzruszyła ramionami. Miała szczęście. Harem należący do maharadży jest tak duży, że takie małe dziecko w nieskończoność mogło pozostać niezauważone. Dotarli do posągu Artemidy. Popatrzył w puste, kamienne oczy. - Czy widziała pani Meriel, kiedy powtórnie znalazła się w Cambay? - Powiedziano mi, że nie czuje się dobrze, ale nastawałam, żeby pozwolono mi ją odwiedzić. Miałam nadzieję, że może ja do niej dotrę, skoro nie udało się to lekarzom. Patrzyła przeze mnie. Jakbym była duchem. - Jena zacisnęła usta. - Byłam wściekła, bo myślałam, że specjalnie odrzuca naszą przyjaźń. 172 MARY Jo PUTNEY - Sama pani była jeszcze dzieckiem - rzekł łagodnie. - To zrozumiałe, że smuciło panią, że Meriel tak bardzo się zmieniła. Jena popatrzyła na niego uważnie. - Jest pan bardzo spokojnym i ciepłym człowiekiem, lordzie Maxwell. Łatwo się z panem rozmawia. Będzie pan bardzo dobry dla Meriel. Zamrugał, zaskoczony. Powiedziałby, że jest raczej odwrot nie. To przebywanie z Meriel sprawiło, że czuł się szczęśliwszy i spokojniejszy, niż był przez przynajmniej ostatnią dekadę swojego życia. Meriel jest wprawdzie jak złośliwy duszek, ale świat dzięki jej obecności stal się ciekawszy. Przypomniawszy sobie, że nie powinien myśleć o niej z taką czułością, powiedział po prostu: - Lubię ją i mam nadzieję, że ona mnie lubi. Minęli posąg. Dominik zaprowadził Jenę do ogrodu zapa chów, w którym różne aromaty rozchodziły się przez cały rok. W tym okresie dominowały wonne lilie. - Czy odwiedzała pani Meriel po powrocie do Anglii? - Myślałam o tym, ale nie zrobiłam tego. W Shropshire wszyscy wiedzą, że lady Meriel jest szalona. - Jena uśmiechnęła się cynicznie. - Wmówiłam sobie, że nie odwiedzam jej, bo nie chcę jej przygnębić, ale prawda była taka, że to sobie nie chciałam psuć humoru. Myśl o jej szaleństwie napawała mnie odrazą. Zostałam odpowiednio ukarana za mój brak współ czucia. - Być może nie był to dobry czas na odwiedziny - odparł Dominik z zastanowieniem. - Teraz ma pani o wiele większe zrozumienie choroby psychicznej. - To z pewnością jest prawda. Czasami zastanawiałam się, czy sama nie zwariowałam. - Twarz Jeny skurczyła się. Obecnie wiem, dlaczego Meriel ukryła się w sobie - był to jej sposób na przetrwanie okrucieństwa świata. Kiedy zamknięto mnie w Bladenham, najpierw buntowałam się i z tego powodu spędziłam wiele czasu w odosobnieniu. Ale kiedy ogarniało DZIECKO CISZY 173 mnie coraz większe poczucie beznadziejności, coraz bardziej też chowałam się w sobie. Były dni, że tylko leżałam na łóżku i wpatrywałam się w sufit, ignorując nadzorców, jakby przez to mogli zniknąć. - Co wróciłoby panią do świata? Pomyślała chwilę. - Nuda albo fizyczna niewygoda, jak sądzę. Albo ko nieczność. Kiedy pojawił się pan w Bladenham, bezmyślnie przechadzałam się po ogrodzie, dopóki nie uświadomiłam sobie, że ktoś z zewnątrz znajduje się na tyle blisko, że mogę z nim porozmawiać. To na mnie podziałało jak kubeł zimnej wody, ponieważ przez cały pobyt w szpitalu nie widziałam nikogo spoza obsługi. Wiedziałam, że taka szansa może się już nie powtórzyć, więc jak jastrząb czekałam na odpowiedni moment, żeby do pana podejść. Skinął głową. Sytuacja obu kobiet różniła się, ponieważ Jena nigdy nie była szalona, tylko wyczerpana rozpaczliwą sytuacją. Meriel doznała głębszego uszczerbku i to wówczas, gdy była mała i bardzo podatna. - Jaka jest teraz Meriel? - zapytała Jena. - Czy powinnam coś wiedzieć na jej temat? - Nie odzywa się i nadal potrafi ignorować ludzi. - Wska zał na otoczenie. - Większość czasu spędza przy pracy w ogrodzie i doskonale jej to wychodzi. Mam wrażenie, że trochę otworzyła się do świata, ale nie znam jej na tyle długo, bym mógł być tego pewien. Ciekaw będę pani spo strzeżeń. Po dalszym kilkuminutowym marszu dotarli do przykuchennego ogródka. Niebo się zachmurzyło, więc Meriel zdjęła słomkowy kapelusz. Pochylała się nad grządką. - Rozpoznałabym ją wszędzie - cicho zauważyła Jena. Wygląda tak... pogodnie. - Zazwyczaj jest właśnie taka. To jej dom. - I miejsce sto razy lepsze niż jakikolwiek szpital. - Jena 174 MARY Jo PUTNEY rozejrzała się po warzywniku, ściągając brwi na widok Kamala. - To Hindus. Wydaje mi się znajomy. - Mogła go pani spotkać w Cambay. Eskortował Meriel z pałacu maharadży - wyjaśnił Dominik. - Towarzyszy jej od tamtego czasu. Przyjrzawszy się uważnie Hindusowi, Jena nabrała głęboko powietrza i zrobiła krok do przodu. - Witaj, Meriel. Czy pamiętasz mnie jeszcze po tylu latach? Nie zwracając uwagi na błotnistą ziemię, uklękła obok dziew czyny. - Jena Ames. Z Cambay. Meriel zesztywniała i uparcie trzymała głowę pochyloną, ignorując gościa. - Byłyśmy wtedy takimi dobrymi przyjaciółkami- niezrażona, cicho powiedziała Jena. - Pamiętasz, jak razem jeź dziłyśmy konno? Jak bardzo podobały ci się hinduskie ogrody, które ci pokazywałam? Zanim wyjechałaś z Cambay, dałaś mi swoją ulubioną lalkę, żebym o tobie nie zapomniała. A ja podarowałam ci małą książeczkę z wierszami, które sama przepisałam. I... i przyrzekłyśmy sobie, że się spotkamy, kiedy wrócę do Anglii. - W oczach Jeny zalśniły łzy, ale pohamowała je. - Więc jestem, Meriel. Minęło wiele czasu, ale nie zapom niałam o tobie. W ciszy, która zapadła, słychać było tylko brzęczenie pszczół. Kamal, stojący w drugim końcu warzywnika, przy glądał się całej scenie z takim samym napięciem jak Do minik. Meriel zerwała kwiat pieprzu. Potem, nagłym ruchem, uniosła głowę i popatrzyła Jenie w oczy. Ich spojrzenia spotkały się. Dominik wstrzymał oddech, oczekując, że za chwilę dotkną się nosami, bo wyglądały jak dwa obwąchujące się koty. Meriel powoli uniosła dłoń i dotknęła policzka Jeny. Potem uśmiechnęła się radośnie. Jena pochwyciła dłoń przyjaciółki, twarz jej pojaśniała. DZIECKO CISZY - Tak dobrze znowu cię widzieć! 175 Dominik odetchnął z ulgą. Spojrzał na Kamala, który skinął krótko głową. To ważne, że Meriel rozpoznała kogoś ze swojej przeszłości. Miała podwinięte rękawy i na gołych ramionach widać było tatuaże. Jena spojrzała na nie. - Mehndi! Fascynowały cię. Pamiętasz, jak poprosiłam naszą gospodynię, żeby ci pomalowała dłonie? Przez cały czas zasypywałaś ją pytaniami. - Zerkając na Kamala, zadała mu jakieś pytanie w obcym języku. Potrząsnął głową i odpowiedział po angielsku. - Nie, memsahib. Zdobyłem hennę i nauczyłem Meriel, jak jej używać, ale to ona jest artystką. Jena ponownie spojrzała na Meriel. - Czy zrobisz mi mehndi? To będzie jak za dawnych cza sów. - Wjej głosie zabrzmiała tęsknota za straconą niewinnością dwóch małych dziewczynek, kiedy ich życie było takie proste. Meriel podniosła się z wdziękiem i pstryknęła na śpiącą w pobliżu Roxane. Potem wzrokiem przywołała Jenę i cała trójka skierowała się w stronę domu. Czując się niemal wniebowzięty, Dominik podszedł do Kamala. - Meriel zrozumiała pytanie Jeny i zareagowała na nie! Jej stan naprawdę się poprawia. To nie jest tylko moja wyobraźnia. - Pańska obecność dobrze na nią wpływa. - Kamal wbił w ziemię motykę i zręcznie wyrwał dorodny chwast. - Wziął pan na siebie wielką odpowiedzialność. Kiedy uczy się małego ptaszka fruwać, nie można mu pozwolić upaść. Dominik spoważniał. - Nie zamierzam pozwolić jej upaść. - Nie? - Wzrok Hindusa był tak kłujący, że Dominik prze straszył się, czy przypadkiem Kamal nie domyśla się, że nie jest prawdziwym lordem Maxwell em. Jednak służący nic więcej nie dodał. Odwrócił wzrok i dalej wyrywał zielsko. 176 MARY JO PUTNEY Dominik wrócił do przesadzania kapusty, ale był poruszony. Chciał pomóc Meriel wyjść do świata. Kiedy to już się stanie, nie będzie potrzebowała jego pomocy. A jeśli będzie oczekiwała stałego zainteresowania ze strony męża? Czy Kyle jej to zapewni? Wyobraził sobie brata i Meriel razem i nieświadomie zacisnął dłonie, miażdżąc delikatną sadzonkę. Który mężczyzna nie chciałby przebywać z Meriel przez cały czas? Andie. Z ramionami owiniętymi wokół kolan, Meriel usiadła przy oknie w zaciemnionej sypialni i kołysała się wolno. Widok Jeny przywołał potok odległych wspomnień, które wydawały się niemal należeć do kogoś obcego. Przez lata zabraniała sobie myśleć o Indiach, choć męczyły ją horrory wypełnione ogniem i krzykami. Jednak teraz żywe kolory i zapachy dalekiego kraju po wróciły. Pierwsze miesiące pobytu w Indiach pamiętała jak wielką przygodę. Spotkanie z egzotycznymi ludźmi, zwierzę tami i roślinnością, zupełnie innymi niż w Warfield. W jej otoczeniu było niewiele dzieci, z którymi mogłaby się bawić, dopóki nie spotkała Jeny. Pomimo różnic łączyło je jakieś pokrewieństwo, wrażenie, że każda znalazła siostrę, o której zawsze marzyła. Miesiąc spędzony w Cambay należał chyba do najszczęśliwszych w jej życiu, bo miała rozrywkę, rodziców i przyjaciółkę. Potem wyjechali z Cambay. Bezpieczne życie, jakie znała, skończyło się, zniszczone okrucieństwem, które czaiło się pod przykrywką piękna Indii. Spotkała śmierć i destrukcję. Prze trwała, chowając się w swoim wnętrzu, myśląc tylko o zielonych wzgórzach rodzinnych okolic. Warfield stało się dla niej bardziej realne niż otaczające ją 178 MARY JO PUTNEY szaleństwo. Najlepszym dniem w j ej życiu był ten, w którym wuj przywiózł ją z powrotem do domu. Jej ziemia stanowiła jedyny pewnik jej egzystencji, najprawdziwszą i najbezpieczniejszą rzecz w jej życiu. Nie pragnęła nikogo i niczego poza tym. Przynajmniej do czasu pojawienia się Renbourne'a i ze tknięcia się z jego wyzywającym spojrzeniem i niebezpiecznym czarem. A teraz przyszła Jena, której pojawienie jeszcze bardziej nadwątliło tamę zagradzającą drogę wspomnieniom. Kiedy Meriel malowała Jenie tatuaż, ta opowiadała o zdradzie męża i straszliwych miesiącach spędzonych w szpitalu. Jej ciemne oczy przysłaniał smutek, jednak Jena nie zmieniła się. Zawsze była ognista, silna i energiczna, a jej wizyta przyniosła ze sobą tak wiele. Zbyt wiele. Meriel z żalem pomyślała o lalce, którą podarowała Jenie, i o książeczce pełnej mozolnie przepisanych wierszy, teraz zamienionych w popiół. Kołysząc się coraz szybciej, oparła głowę na kolanach. Dominik z westchnieniem zdjął marynarkę i poluzował krawatkę. Meriel znowu nie przyszła na obiad. Czasami się zastanawiał, czyjego obecność nie doprowadzi jej do wycień czenia z braku jedzenia. Chyba że odżywia się słońcem i wiosen nym deszczem, jak kwiat. Starsze panie przekazały mu, że Jena Ames wyjechała z Warfield uśmiechnięta, z nadgarstkami udekorowanymi mehndi, przyrzekając, że wkrótce znowu ich odwiedzi. Meriel wyraźnie ucieszyła się ze spotkania, ale znikła, nim Dominik wrócił do domu. Czekał na nią w czasie obiadu i potem, kiedy grano w karty. Niestety, nie pojawiła się. Odsunął narzutę i znowu znalazł między poduszkami bu kiecik. Małą wiązankę goździków związaną białą włóczką. Meriel straciła obiad, ale była w jego sypialni. Gdy sobie to uświadomił, puls mu przyspieszył. Zaciągnął się zapachem kwiatów. Dlaczego je tu zostawiła? DZIECKO CISZY 179 Język kwiatów! Istniał cały system kwietnych symboli tak jak istnieje język gestów. Nie znał dokładnego znaczenia tego symbolu, ale zgadywał, że w ten sposób Meriel się do niego zaleca i chce go uwieść. Zresztą z powodzeniem. Po dniu ciężkiej pracy powinien z ochotą paść na łóżko, a nie mógł. Jego umysł był zbyt ożywiony. Pod wpływem impulsu postanowił zejść na dół do biblioteki i poszukać książek o Indiach, ponieważ to tam w życiu Meriel dokonał się tragiczny zwrot. Miał nadzieję, że poznanie tego, z czym się tam zetknęła, pozwoli mu lepiej ją zrozumieć. Kyle dużo wiedział o Indiach; zawsze lubił czytać książki o egzotycznych krajach. Dominik zastanawiał się, czy brat przemierzył już pięć tysięcy mil, które upoważniały go do wstąpienia do Klubu Podróżników. Chyba nie, bo Wrexham trzymał swojego dziedzica na krótkiej smyczy. Nie bardzo świadom, czy jest zadowolony, czy poirytowany faktem, że brat może więcej od niego wiedzieć o kraju, w którym żyła jego narzeczona, Dominik wziął lampę i cicho zszedł na dół. Biblioteka sprawiała zachęcające wrażenie. Duży księgozbiór i wygodne meble. Z chęcią posiedziałby tu w zimny deszczowy dzień, przy zapalonym kominku, zwłaszcza gdyby obok była Meriel ze swoimi zwierzętami. Kiedy dotarł do biblioteki, zobaczył, że drzwi są otwarte, a ze środka płynie światło. Zapewne któraś ze starszych pań się zaczytała. Zatrzymał się w drzwiach, omiatając wzrokiem pokój. Na końcu paliło się kilka świec. Na skraju świetlnego okręgu stała drobna kobieca postać, zapatrzona w książkę, którą trzymała w rękach. Wzrost i srebrne włosy podpowiedziały mu, że to pani Rector. Potem kobieta odstawiła książkę i sięgnęła po następną, odwracając się przy tym tak, że mógł dojrzeć jej twarz. Otworzył usta ze zdziwienia. Meriel. I na dodatek czyta! Doznał takiego samego szoku jak wtedy, kiedy usłyszał, jak śpiewa, i zdał sobie sprawę, że nie jest niemową. A może tylko ogląda obrazki? Obserwował jej przesuwający 180 MARY JO PUTNEY się wzrok. Z pewnością czyta. Jena Ames powiedziała, że Meriel nauczyła się czytać w wieku czterech lat, ale założyła, że straciła tę umiejętność wraz z wieloma innymi po traumatycz nym przeżyciu. A tu się okazuje, że Meriel w ukryciu czyta. Z trudem hamując wybuch wściekłości, wszedł do biblioteki. Na dźwięk jego kroków Meriel uniosła głowę. Zamarła, zmru żywszy oczy jak kot. - Lady Meriel, co za niespodzianka - rzucił ozięble. - Cóż to za książka tak panią zainteresowała? Oczy jej zamigotały, jakby rozważała ucieczkę, ale nie udałoby się jej go obiec. Zatrzymał się tuż przed nią i wyjął książkę z jej rąk. - William Blake, Pieśń niewinności. ~ Poeta i artysta uwa żany powszechnie za szalonego, choć Dominik raczej lubił jego twórczość. Jego nieziemski styl i ilustracje towarzyszące wierszom musiały bardzo odpowiadać Meriel. Odłożył książkę na stolik i sięgnął po następny chudy tomik. John Keats. Otworzył go i jego oczy padły na strofę: Na łące spotkałem damę Piękną, zaczarowaną; Jej włosy długie, krok lekki, Oczy szaleństwem płoną. Zamknął książkę. Słodki Jezu! Keats przecież nie mógł znać Meriel, kiedy pisał La Belle Dame sans merci, a przecież ta strofa opisuje właśnie ją. Starając się pohamować gniew i poczucie krzywdy, powie dział: - A więc robiłaś z nas głupców. Jeśli możesz czytać, z pewnością rozumiesz też, co się do ciebie mówi. Doskonale wiesz, co się tu dokoła ciebie dzieje. Cały dom kręci się wokół twoich kapryśnych zachcianek i potrzeb, każdy chce sprawić ci przyjemność. Przyjmujesz to wszystko i w zamian nie dajesz nic. Nic! DZIECKO CISZY 181 Kiedy zaczął mówić podniesionym głosem, wyrwała mu się i uciekła do drzwi. Złapał ją, przytrzymując rwące się do drapania ręce. - Zachowuj się porządnie, ty mała kocico! Ściągnął krawatkę i związał nią jej nadgarstki. Kopnęła go, ale bosymi stopami nie mogła zrobić mu większej krzywdy. Wziął ją w ramiona i przeniósł w pobliże fotela dobrze oświet lonego lampą, gdzie mógł wyraźnie widzieć jej twarz. Opuścił ją niezbyt delikatnie na siedzenie, po czym przyciąg nął krzesło dla siebie i usiadł naprzeciwko dziewczyny tak blisko, że stykali się kolanami. W jej oczach dostrzegł błysk wściekłości i niechęci, ale nie szaleństwa. - Dlaczego, Meriel? - zapytał już spokojniej. - Jeśli czytasz i śpiewasz, możesz też mówić, gdybyś chciała. Jestem tego pewien. Dlaczego milczysz od tylu lat? Gwałtownie odwróciła głowę, żeby nie mógł patrzeć w jej oczy. Porzuciła już myśl o ucieczce, ale za to zmieniła się w spiętą, nieszczęśliwą istotę, odtrącając jego i wszystko dokoła. Wyglądała bardzo delikatnie i kobieco. Poczuł się jak brutalny łotr, więc rozwiązał jej ręce. - Ucieczka to twój sposób na unikanie kłopotliwych pytań, prawda? Wszyscy są przekonani, że postradałaś zmysły, dzięki czemu możesz robić, co chcesz, bo zostanie ci wybaczone każde dziwactwo. To pewnego rodzaju wolność, ale płacisz za nią ogromnie wysoką cenę. Nadal nie odpowiadała, ale wiedział, że go rozumie. Niemniej pozostawało faktem, że mimo iż mogła, nie zamierzała mówić. Wziął głęboki oddech i spróbował postawić się w jej sytuacji. Zdolne, wrażliwe i zadbane dziecko, brutalnie oderwane od rodziny i znanego mu świata. Żeby przetrwać, odcięła się od bolesnej rzeczywistości. Przez rok, a nawet więcej nie miała nikogo, z kim mogłaby rozmawiać, nawet gdyby chciała. Rozumiał, dlaczego przez strach i rozpacz przestała mówić. Ale dlaczego, kiedy wróciła do ludzi, którzy ją kochają postanowiła dalej milczeć? 182 MARY JO PUTNEY Bo gdyby znowu zaczęła mówić, nie mogłaby nigdy więcej powrócić do swojego świata. - Milczenie jest twoją tarczą, prawda? - powiedział powo li. - Rozmowa oznaczałaby, że nieodwracalnie wkraczasz do normalnego świata. Jako dziecko musiałabyś odpowiadać na bolesne pytania dotyczące śmierci rodziców i tego, co cię spotkało w czasie niewoli. Kiedy dorosłaś, normalność ozna czała zobowiązania. Odpowiedzialność. Na przykład wywieź liby cię do Londynu, żebyś znalazła męża. Zadrżała i zagryzła usta. Ta reakcja dała impuls następnemu olśnieniu. - Nikt nie lubi występować na małżeńskim targu, ale dla ciebie prawdziwą tragedię stanowił fakt, że musiałabyś opuścić dom.- Przypomniał sobie jej zachowanie, kiedy chciał ją wywieźć za mury Warfield. - Bardzo przeżyłaś tę podróż poza granice parku. Gdybyś była normalną młoda damą, oczekiwano by od ciebie o wiele więcej. Westchnęła. Nawet jeśli miał rację- a był pewien, że ją ma- Meriel nie zamierzała mu jej przyznać. Pochylił się do niej. - Odezwiesz się do mnie, Meriel? Jeśli chcesz, przysięgnę, że nikomu nic nie powiem. Ale tak bardzo chciałbym usłyszeć, jak mówisz. - Jej głos będzie lekki i melodyjny, myślał. Jak brzmienie baśniowych dzwoneczków. - Może czujesz się teraz bezpieczna, ale tak wiele tracisz. Szczera rozmowa to jedna z największych przyjemności w życiu. - Z ukłuciem bólu pomyślał o niekończących się dyskusjach, które prowadził z Kyle'em, kiedy się jeszcze przyjaźnili. Ich myśli się uzupeł niały i poruszały następne, razem wpadali na nowe pomysły. Dzielenie się na głos myślami ogromnie zbliża ludzi. Dalej jest już tylko fizyczny kontakt. Choć w rzeczywistości mowa bywa często o wiele bardziej intymna niż dotyk. Na twarzy Meriel dostrzegł niezdecydowanie. Wstrzymał oddech, domyślając się, że się zastanawia, czy porzucić osłonę, która stała się częścią niej. Zdał sobie też sprawę, że jego DZIECKO CISZY 183 wypowiedź nie była do końca prawdziwa. Choć Meriel nigdy nie powiedziała do niego ani słowa, czuł się jej wręcz boleśnie bliski. Zmieniła się na twarzy, jakby podjęła decyzję, ale zamiast, jak oczekiwał, odezwać się, ona wyprostowała plecy. Potem postawiła stopy na podłodze i wstała powoli. Patrzyła mu prosto w oczy. Po raz pierwszy patrzył na nią z dołu. Znajdowała się niebezpiecznie blisko, więc wsunął się głębiej w krzesło, zastanawiając się zarazem, co też ona, do diabła, zamierza. Nie wierzył już w to, że jest szalona, ale widział, że nie jest też taka jak wszyscy. Wpatrzona w niego, rozwiązała wstążkę trzymającą warkocz. Potem przesunęła palcami po ciężkich włosach, aż rozsypały się w lśniącą kaskadę, opadając aż do pasa. Wbił paznokcie w oparcie krzesła, z trudem hamując prag nienie dotknięcia jej. Pomyślał, że przez takie włosy padały całe imperia. - Jeśli próbujesz mnie zbić z tropu, to wiedz, że ci się nie uda - rzucił ochryple. - Jesteś bardzo... piękna, ale wolę, żebyś się odezwała, choćby po to, żeby mnie przekląć. Nadal patrząc mu w oczy, rozwiązała szlafrok. Zsunął się ze szmerem po jej ramionach na podłogę. Batystowa koszula, którą miała pod spodem, była pięknie haftowana. Wpatrywał się w prześwitujący materiał, przez który mógł zobaczyć zarys jej szczupłego ciała. Wielkie nieba, powinien natychmiast uciekać, a on nie potrafił nawet oderwać od niej wzroku. Pochyliła się i przywarła ustami do jego skroni. Jej włosy opadły mu na twarz, delikatne jak skrzydła motyla. Z bijącym sercem objął dłońmi jej twarz i przyciągnął, by pocałować. Otworzyła zachęcająco gorące i namiętne usta. Pocałunek trwał i trwał. Meriel osunęła się w jego objęcia. Jej gibkie i emanujące pożądaniem ciało było jak senne ma rzenie. To szaleństwo. Nabierając powietrza, a wraz z nim rozsądku, odsunął ją lekko od siebie. 184 MARY JO PUTNEY - Potrafisz zmieniać temat, mała wiedźmo - powiedział ochrypłym głosem. Roześmiała się cicho i schowała twarz na jego szyi, wdychając jego zapach, sięgając językiem do jego ucha. Zarazem przysunęła do niego biodra, oblewając go ciepłem bijącym od jej łona. Straciwszy rozum, pragnąc ją posiąść, połączyć się z nią ciałem i duszą. Chwycił ją w ramiona i położył na grubym perskim dywanie. Jego spragnione usta podróżowały po jej twarzy, wargach, gładkiej szyi i piersiach, prowokacyjnie ukrytych pod przezroczystą koszulą nocną. Miała mały, ale cudownie kształtny biust. Czuł, że twardnieją jej sutki. Westchnęła. Jedną ręką gładziła go po szyi, drugą położyła mu na plecach. Kiedy sięgnął do rozcięcia w koszuli, roześmiała się głośno śmiechem kobiety, która tryumfuje. Przez umysł przebiegła mu otrzeźwiająca myśl. Nie wierzył już, że Meriel nie rozumie, co robi. Doskonale wie, o co jej chodzi, nawet jeśli jej pragnienia biorą swój początek w naukach matki natury, a nie cywilizowanego społeczeństwa. Odkrywała swoją kobiecą moc, ale jeszcze nie wiedziała, że żadnemu z nich nie przyniesie korzyści to, co chciała zrobić - namówić go do zrezygnowania z zasad moralnych i honoru w zamian za szybki, niszczący pęd do zaspokojenia zmysłów. Ciężko dysząc, podciągnął się w górę. Wyglądała tak niewin nie, choć jej oczy ściemniały od pożądania. Usta ułożyły się do prowokującego uśmiechu. Pragnął nie robić nic innego, tylko ją całować. Jednak pohamował się. - Nawet jeśli zdecydowałaś się być poganką, z pewnością wiesz, jak świat karze ludzi za takie zbliżenia, gdy nie są małżeństwem. Zmieniła się na twarzy. Zmieszana, wyciągnęła do niego rękę. Odsunął się, z trudem panując nad sobą. - Czy zaczniesz mówić, jeśli będę kochać się z tobą? zapytał ostro. - A może zalecasz się do mnie, żeby uniknąć moich pytań? DZIECKO CISZY 185 Zobaczył, że poczuła się urażona. Opadła na kolana i zasyczała jak kotka. Domyślił się, że jest bardzo bliska rzucenia się na niego z pazurami. Uznałby to nawet za zabawne, gdyby sytuacja nie była tak napięta. - Wiem, że jesteś zła. Sam nie jestem najszczęśliwszy rzucił cicho. - Ale przysięgam, że chcę dla ciebie tylko tego, co najlepsze. Meriel, jesteś jak księżniczka zamknięta w wieży, wysoko nad zwykłym światem. Nic dziwnego, że czujesz się bezpieczna i ważniejsza, tam wysoko, ale wieża to samotne miejsce, jeśli nikogo do niej nie wpuścisz. Pochwycił jej sztywną dłoń z nadzieją, że ciepło jego ręki uspokoi ją. - Bardzo pragnę, żebyś mnie wpuściła. Jednak zanim połączą się nasze ciała, najpierw muszą tego dokonać nasze umysły. Uchyliła usta i przez sekundę myślał, że się odezwie. Potem wyrwała dłoń i poderwała się na nogi. Prostując dumnie plecy, wyszła z biblioteki jak obrażona lwica. Tym razem pozwolił jej odejść. x ragnąc uspokoić umysł i ciało, wyszedł w księżycową noc i skierował się szybkim i długim krokiem do starego zamku. Co jest szaleństwem, a co jest normalne? W tej chwili sam czuł się na wpół obłąkany. Może nawet więcej, skoro pozwolił na to zajście. Gdyby Meriel się odezwała, czy poczułby się zobowiązany do uprawiania z nią miłości? Czy potrafiłby się przed tym powstrzymać? Nic dziwnego, że świat chroni cnoty młodych dziewcząt na tak wiele sposobów. Gdyby nie moralne zasady, pożądanie katastroficznie łatwo zawładnęłoby niejed nym rozumem. On sam był żywym tego przykładem, bo choć tak się pilnował, zakochał się w Meriel. Budziła w nim czułość i pożądanie, radość i zachwyt, gorączkową potrzebę chronienia jej. Z mrożącą krew wyrazistością zobaczył swoją przeszłość. 186 MARY JO PUTNEY Zrozumiał, że zerwanie więzów z rodziną, by stać się sobą, stanowiło tylko pierwszy krok. Tak, dzięki tej decyzji nie został cieniem brata, ale nie zrobił następnego kroku do dojrzałości. Zamiast tego, egzystował jak bezrozumna roślina, ponieważ jego największe marzenie - zapuszczenie korzeni we własnej ziemi - zdawało mu się nieosiągalne. Dlatego właśnie zgodził się na propozycję Kyle'a, żeby zdobyć Bradshaw Manor, choć oznaczało to, że będzie musiał oszukiwać. Własna ziemia nadałaby sens jego życiu. A teraz Meriel. Co może być ważniejsze niż ochranianie i służenie tym, których się kocha? Kiedy się wspinał po ścieżce prowadzącej do zamku, do głowy przyszła mu zdradziecka myśl. A gdyby tak zapytał Meriel, czy zechce za niego wyjść, za Dominika Renbourne'a, a nie za nieobecnego lorda, który był jej przeznaczony? Amworth pragnie dla niej kochającego męża, który będzie dobrze ją traktował, a Dominik jest najlepszym kandydatem, bo nikt nie mógłby kochać jej bardziej. Ale z czego by ją utrzymał? Pensja, którą dostaje, nie wystarcza nawet na potrzeby kawalera. Potem z bólem serca przypomniał sobie, że przecież Meriel jest wielką dziedziczką. Nie potrzebuje jego wsparcia -przeciw nie, jej majątek wystarczyłby im do końca życia. Cały świat łącznie z Amworthem -będzie uważał, że jest koniunkturalistą, łowcą posagów, który uwiódł narzeczoną brata. Chryste! Czy obchodzi go, co pomyśli świat? W tym wypadku tak. Nigdy nie przeszkadzało mu, że mają go za lekkoducłia, ale myśl, że ludzie posądzą go o to, że wykorzystał bezbronną i niewinną dziewczynę, napawała go odrazą. To jednak było niczym w porównaniu z reakcją Kyle'a. Brat nie miał czasu, aby zakochać się w Meriel, ale z pewnością oczarowała go swoją urodą. Zapewne jest zdecydowany na to małżeństwo. Gdyby Dominik wykradł mu Meriel, potraktowałby to jako niewybaczalną zdradę. Przekraczając mury otaczające oblane księżycowym światłem DZIECKO CISZY 187 zamczysko, Dominik uświadomił sobie, że jego ślub z Meriel zniszczyłby ostatnie więzy łączące go z bratem. Po pierwsze lord Maxwell nie miał do nikogo zaufania - zbyt wielu ludzi chciało uzyskać coś od przyszłego hrabiego. Gdyby Dominik zdradził brata w ten fundamentalny sposób, utwierdziłby go w przeświadczeniu, że nie można ufać nikomu, nawet najbliższej rodzinie. Wyrządziłby mu niepowetowaną krzywdę. Wchodził powoli po kamiennych stopniach na blanki, roz myślając o swojej pierwszej tu wizycie. Meriel przestraszyła go wtedy na śmierć. To tego właśnie dnia zakochał się w niej, bo pokazała mu, że ma poczucie humoru oraz że potrafi współczuć. W obronie zranionego zwierzęcia rzuciła się na dwa razy od niej większego kłusownika. Na to wspomnienie zatęsknił za nią aż do bólu serca. Jest taka cudowna. Taka inna niż wszyscy. Zrozumiał, że kocha ją już tak bardzo, że zapomnienie jej teraz byłoby równie wielką zdradą jak zabranie bratu narze czonej. Jak mógł być tak głupi- tak szalony- by pozwolić, żeby to wszystko się wydarzyło? Wychylił się i spojrzał w dół na osrebrzoną księżycem rzekę. Nietrudno zrozumieć zrozpaczonych ludzi, których pociągała do skoku. Krótka chwila spadania i całkowite zapomnienie. Rozwiązanie wszystkich nierozwiązywalnych problemów. Prostując się, pomyślał ponuro, jaka to szkoda, iż nie ma żadnych samobójczych skłonności. 20 XX^zuc icała się niespokojnie, przepełniona nadzieją, że Do minik jednak zmieni zdanie i jej poszuka, żeby skończyć to, co zaczęli. Ale w głębi duszy wiedziała, że tego nie uczyni. Kieruje się jakimiś niezrozumiałymi dla niej zasadami, które wszystko komplikują. Przecież powinno wystarczyć, że on pragnie jej, a ona jego. Do diabła z nim! Nie chce po prostu dać się ponieść pożądaniu, za to próbuje wyrwać ją z bezpiecznego świata do normalności, która jej kojarzy się przede wszystkim z okrucieństwem. Żeby stać się normalną, musiałaby porzucić tarcze ochronne, które kiedyś uratowały ją przed popadnięciem w całkowity obłęd. A mimo to... w pewnym momencie, owładnięta podniece niem, miała chęć odezwać się do niego. Już układała usta w niecodzienny dla niej sposób, by mu powiedzieć, że jego widok sprawia jej tyle przyjemności, że jest zachwycona jego towarzystwem. Chciała wypytać go o jego życie, dowiedzieć się, dlaczego jest taki inny od reszty ludzi. Być może nawet opowiedzieć mu o sobie. Nie o tych ciemnych chwilach, które powinny pozostać w ukryciu, ale o rzeczach, które by go rozweseliły. A jednak nie zdobyła się na to, bo wiedziała, że wtedy jej życie zmieniłoby się nieodwracalnie. DZIECKO CISZY 189 Dominik obudził się o brzasku i stwierdził, że obok niego na łóżku leży Ginger, kot Meriel, i przygląda mu się swoimi nieziemskimi ślepiami. Gdyby wierzył w czarownice, powie działby, że to wysłannik którejś z nich. Pilnuje go. Nie wierzył jednak w wiedźmy, więc pogłaskał kota, a ten natychmiast przekręcił się na grzbiet, odsłaniając miękkie podbrzusze. Kot był naprawdę duży. Pozostawił mruczące zwierzę i wstał, żeby się umyć i ubrać. Ze snu obudził się z pewnym planem, którego przeprowadzenie przyniosłoby rozwiązanie skomplikowanej sytuacji przy naj mniejszych szkodach. Jeśli Meriel nie zgodzi się na małżeństwo z Kyle'em, Amworth nie będzie jej do tego zmuszał. Taki obrót spraw przygnębi brata, ale nie będzie się czuł zdradzony, więc szybko wróci do równowagi. Nie brakowało chętnych panien, z których prawie każda nadawała się dla Kyle' a bardziej niż Meriel. Z bożą pomocą szybko znajdzie sobie inną narze czoną, bardziej chętną do zamążpójścia. A wtedy Dominik już bez wyrzutów sumienia będzie mógł poprosić Meriel o rękę. Plan ten miał jednak wiele słabych punktów. Kyle i tak może się poczuć zdradzony, kiedy się dowie, że Dominik zalecał się do Meriel. Albo też nie będzie się rozglądał za następną narzeczoną. Poza tym Dominik musiałby wyjawić Amworthowi, kim naprawdę jest, a im dłużej się będzie z tym ociągał, tym trudniej będzie mu to uczynić. Najgorsze zaś było to, że musiał wyznać prawdę Meriel, a potem przekonać ją do tego, by odmówiła Kyle'owi i czekała na niego. Nie miał pewności, czy na to przystanie. Wiedział, że się jej podoba, ale to jeszcze nie miłość. Jeśli uczucia Meriel sprowadzają się po prostu do rozbudzenia w niej potrzeb ciała, dziewczyna może uznać, że Kyle nadaje się równie dobrze jak on. Boże, nigdy nie zniósłby ich widoku razem! Ubrał się i wyszedł z pokoju, ponuro rozpatrując różne możliwości, przy czym większość z nich odrzucał. Nie prze stawał jednak poszukiwać rozwiązania korzystnego dla wszyst kich zainteresowanych. 190 MARY JO PUTNEY Najważniejsze to zawrzeć pokój z Meriel. Poprzedniej nocy miała ochotę wydrapać mu oczy. Parobek mówił mu, że przez ostatnie kilka dni wybierała się z samego rana na konne przejażdżki. Może i dzisiaj tak uczyni. Podejrzewając, że słusznie się domyśla, poszedł do stajni, gdzie Meriel właśnie szykowała Księżycowy Promień do osiodłania. Zobaczyła go i zesztywniała. Uśmiechnął się do niej radośnie. - Dzień dobry. Mogę się przyłączyć? Zauważył, że targają nią mieszane uczucia. Radość, że go widzi, i zarazem pragnienie, by rzucić w niego siodłem. Wytrzymał jej wzrok. - Chcę, by istniała dla nas jakaś przyszłość, Meriel - zaczął cicho. - Ale niełatwo ją będzie zdobyć. Mam nadzieję, że mi pomożesz. Otworzyła szeroko oczy, zapominając o złości. Nie protes towała, kiedy odebrał od niej siodło i położył na klaczy. Przyglądała mu się z zaciekawieniem. - Ta spódnica z rozcięciem jest praktyczna do jazdy. Przy puszczam, że to dzieło jednej ze starszych pań. Bardzo o ciebie dbają. Pomógł jej wspiąć się na konia, próbując nie koncentrować się na fizycznym kontakcie. Zauważył przy okazji, że ma na nogach buty. Ucieszył się; dobrze dawała sobie radę, jeżdżąc boso, ale wygodniej było w butach. Opadła lekko na grzbiet konia, zbierając wodze w jedną rękę. Gdy drugą ręką dotknęła jego policzka, wiedział, że mu przebaczyła. Nie potrafiąc do końca się opanować, pochwycił jej dłoń i pocałował. - Poczekaj na mnie. Idę osiodłać Pegasusa. Uśmiechnęła się tajemniczo i wyprowadziła klacz ze stajni. Dominik, bojąc się, że jednak odjedzie bez niego, rzucił się do swojego konia. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że Meriel spokojnie krąży po podwórku. DZIECKO CISZY 191 - Czy jest jakieś specjalne miejsce, które chciałabyś od wiedzić? - zapytał, wskoczywszy na konia. - Z chęcią je obejrzę. Ruszyła szybkim kłusem. Pojechał za nią, bardzo zadowo lony, że znowu są na przyjacielskiej stopie. Postanowił, że wkrótce wyjawi Menel, iż nie jest lordem Maxwellem. Być może okaże się, że przyjmie tę nowinę z całkowitą obojętnością. Oczywiście istniała także możliwość, że rozgniewa się na niego, urażona faktem, że ją oszukiwał. Cóż, tak czy inaczej mógł pokonać tylko jedną przeszkodę naraz. "ostanowiła pojechać z nim do starożytnego kamiennego kręgu, znajdującego się na szczycie wzgórza w najodleglejszym i najbardziej dzikim zakątku parku. Chciała zobaczyć jego reakcję na to miejsce. Po drodze zabawiał ją lekką rozmową. Podobało jej się, że traktuje ją jak równą sobie. Większość ludzi mówiła do niej tak, jakby była kawałkiem drewna. Podziwiała go również za to, że potrafi toczyć z nią rozmowę, nie wymagając jej udziału. Jednak, gdy zbliżyli się do celu, zamilkł. Wyłonili się z lasu i ujrzeli na tle porannego nieba kamienne pilary, mocne i groźne. Meriel zsiadła z konia i przywiązała go. Renbourne bez słowa uczynił to samo. Wszedł do środka kręgu i powoli się okręcił, przyglądając się nieregularnie rzeźbionym kamieniom. Część z nich leżała na ziemi, ale trzy razy tyle nadal stało, przewyższając go dwukrotnie w milczącym świadectwie dawnej, wymarłej już cywilizacji. Poprzedniej nocy nazwał ją poganką i chyba miał rację. Kiedy tu przyjeżdżała, słyszała szepty starożytnych bogów. Podszedł do najwyższego z kamieni i oparł dłonie na jego szorstkiej, popękanej powierzchni. Stał tak dość długo. - To jest miejsce mocy, prawda? - zapytał w końcu cicho. ~ Jak katedra. Czuje się tu pulsowanie wiary. 192 MARY Jo PUTNEY A więc on też to czuje! Miała ochotę go za to pocałować, ale powstrzymała się, nie chcąc znowu naruszać jego moralnych zasad. - Ktoś nadal korzysta z tego miejsca - stwierdził z namys łem. - To nie przypadek, że w środku okręgu i wokół niego nie rosną żadne drzewa. Zamrugała. Nigdy o tym nie pomyślała. Być może tajemniczy krąg nie jest tak opuszczony, jak sądziła. Z radością wyobraziła sobie okolicznych mieszkańców zbierających się tu, by czcić prastare bóstwa. Popatrzyła na Dominika. Za jego plecami wschodziło słońce. Wyglądał teraz jak wojownik albo jak potężny kapłan. Zadrżała, ogarnięta nagłym przeczuciem, że oni dwoje spotkali się już kiedyś w tym miejscu. Pochyliła się i zerwała stokrotkę tkwiącą w trawie tuż przy jej stopach. W języku kwiatów stokrotka jest symbolem niewinności i delikatności. W herbarzu napisanym przez pierwszą Meriel, prawie przed trzystu laty, nosiła nazwę Margaret. Był tam przepis na maść z tych kwiatków, stosowaną na zranienia i blizny. Czy jej poprzedniczka przychodziła do tego miejsca ze swoim ukochanym i kładła się z nim między kwiatami? Meriel wetknęła stokrotkę w dziurkę kurtki Renbourne'a, a potem położyła mu dłoń na piersi. Czuła, jak jego serce zaczyna szybciej bić. - Należysz do tego miejsca, moja dzika wróżko -wyszeptał, kładąc rękę na dłoni dziewczyny. Wstrzymała oddech z nadzieją, że podda się pożądaniu, wyraźnie rysującemu się w jego oczach. Okrąg emanował pradawną energią. Kto wie, dokąd zaprowadziłby ich po całunek? Niestety, dotknął tylko jej włosów, tak lekko, że prawie tego nie poczuła, a potem odprowadził ją do koni. Podziwiała siłę jego charakteru, choć w tym wypadku wolałaby, żeby nie był taki opanowany. DZIECKO CISZY 193 Wracali do domu w dobrych nastrojach. Meriel przyzwyczaiła się już, że Dominik jest w jej pobliżu. Po przekazaniu koni parobkowi udali się na śniadanie. Głodna po przejażdżce, postanowiła zjeść je wraz z Renbourne'em w jadalni, a nie, jak zazwyczaj, w kuchni. Gdy wchodzili do domu, otworzył przed nią szarmancko drzwi. Zauważyła, że w butach łatwiej jej kroczyć z gracją niż na bosaka. - Brawo, lady Meriel - mruknął cicho. - Nawet królowa nie zrobiłaby tego dostojniej. Uśmiechnęła się, zaskoczona, że tak celnie zinterpretował jej ruchy. Potem zobaczyła panią Rector i jej uśmiech znikł. Staruszka siedziała na ławeczce w holu i z poszarzałą twarzą czytała list, który najwyraźniej dostarczył zakurzony posłaniec, stojący z zakłopotaniem tuż obok. Słysząc kroki, pani Rector podniosła zamglony wzrok. - Czy stało się coś złego? - zapytał Dominik. - Obawiam się, że tak. - Zwilżyła językiem wyschnięte usta. - Lord Amworth miał atak serca. Jego żona, Elinor, pisze, że... że lekarz nie daje dużej nadziei na jego wyzdrowienie. Znowu opuściła wzrok na list. - To mój kuzyn. Znam go całe życie. Meriel przeszedł zimny dreszcz i to nie tylko dlatego, że także lubiła lorda Amwortha. Czuła instynktownie, że ta wia domość odbije się na jej przyszłości. Wiadomość o chorobie lorda Amwortha położyła się cie niem na domownikach. Choć wcześniej Dominik miał nadziej ę, że będzie pomagał Meriel w pracy w ogrodzie, to odczuł ulgę, kiedy zniknęła. Spędził dzień, przycinając figury szachowe i dumając nad implikacjami ewentualnej śmierci lorda. Sam Amworth martwił się, co czeka Meriel po jego odejściu. Dziewczyna zostanie pod opieką lorda Grahame'a, a on zupełnie inaczej widział jej przyszłość. Dominik żałował, że tak mało 194 MARY JO PUTNEY zna przepisy prawa. Nie miał pojęcia, jak daleko sięga wła dza opiekunów Meriel. Jedno było pewne- on nie miał żadnej. Konserwatywny i uparty Grahame nie będzie chciał nawet słyszeć o wydaniu podopiecznej za człowieka bez majątku. Prawdopodobnie w ogóle nie zgodzi się na żadne małżeństwo i wścieknie się na Amwortha za to, że ten knuł podobne plany za jego plecami. Z prawnego punktu widzenia Meriel jest już pełnoletnia i może sama o sobie decydować. Jednak Grahame zapewne wystąpi o zaświadczenie stwierdzające jej niepoczytalność, jeśli Meriel będzie się zachowywała w sposób, który on uzna za szalony. Choć Dominik był pewien, że jej umysł i zdolność osądu są w normie, jednak uważał, że dopóki dziewczyna nie zacznie mówić i nie porzuci swoich ekscentrycznych wybryków, grozi jej szpital psychiatryczny. Czy Meriel zdecyduje się mówić, żeby zachować wolność? A może wycofa się w siebie jeszcze bardziej, potwierdzając tym, że rzeczywiście jest obłąkana? Dominik uświadomił sobie, że kryzys jest nie do uniknięcia. Postanowił zapytać opiekunek Meriel, kiedy spodziewają się powrotu lorda Grahame'a z kontynentu. Poza tym pozostawało mu jedynie modlić się, żeby Amworth wyzdrowiał. Iviedy Dominik dołączył do domowników czekających w salonie na obiad, stwierdził z zadowoleniem, że jest tam także Meriel, na dodatek przyodziana w elegancką suknię matki i w miękkie, lekko zdarte pantofle. Obydwie panie patrzyły na nią z radością, co podpowiedziało Dominikowi, że Meriel przebrała się tak właśnie po to, by je rozweselić. Choć pani Marks była spokrewniona z ojcem Meriel, a nie z matką, znała Amwortha od wielu lat i była prawie tak samo przygnębiona jak pani Rector. Lokaj nalał dla wszystkich sherry. Nawet Meriel sięgnęła po DZIECKO CISZY 195 kieliszek, choć Dominik nie widział do tej pory, żeby piła jakiekolwiek napoje alkoholowe. Pani Rector podeszła do Dominika. - Wygląda dzisiaj tak uroczo. Tak... tak normalnie. Jest pan dla niej bardzo dobry, lordzie. - Mam nadzieję. - Upił sherry. - Ale fakt, że wygląda elegancko i jak dama, zawdzięcza wspaniałemu przykładowi, który otrzymywała przez lata. Oczy pani Rector rozświetliły się. - Jest pan niezwykle łaskaw, lordzie. Już chciał odpowiedzieć, gdy przerwało mu jakieś poruszenie w holu. - Nonsens, oczywiście, że mnie przyjmą - zadudnił głęboki głos. - Czy wiesz, kim jestem? Nie dosłyszeli odpowiedzi odźwiernego, tylko czyjeś ciężkie kroki i następny tubalny komentarz. - Przyjechałbym wcześniej, gdyby w powozie nie pękła ta cholerna oś. Dominik opuścił kieliszek, czując, że krew mu tężeje. Nie, to niemożliwe. To tylko podobieństwo głosów... Drzwi do salonu otworzyły się z hukiem i stanął w nich barczysty mężczyzna, którego twarz wyrażała niewzruszoną pewność siebie. Dominik patrzył z przerażeniem na szóstego hrabiego Wrexham i na szczupłą, ciemnowłosą młodą kobietę stojącą obok niego. Ojciec i siostra. if^y^ A ani Marks wstała na powitanie gości. W jej oczach malowało się lekkie zdziwienie i irytacja. - Dobry wieczór, sir. Czy mamy przyjemność się znać? Dlaczego, do diabła, wszyscy wpadają do Warfield bez zapowiedzi? Dziękując niebiosom za krótkowzroczność ojca, Dominik przybrał manieryczny ton Kyle'a, a potem powiedział: - Proszę mi wybaczyć, pani Marks. Nie zdawałem sobie sprawy, że nie znacie się z moim ojcem. Pani Marks, pani Rector, proszę pozwolić, że przedstawię paniom hrabiego Wrexham i moją siostrę, lady Lucię Renbourne. - Co za miła niespodzianka- odrzekła uprzejmie pani Marks, szybko przystosowując się do sytuacji. -Wezwę służącą i każę jej przygotować dla państwa pokoje. - W jej głosie słychać było drobne rozdrażnienie. - Jaka szkoda, że nie wiedzieliśmy o państwa przyjeździe. Wszystko byłoby już gotowe. Wrexham spostrzegł jej irytację, ale wzruszył tylko ra mionami. - Jechaliśmy na północ i postanowiłem sprawdzić, jak Maxwellowi wychodzą umizgi. - Przeniósł wzrok na Meriel. Ładna. Nie wygląda na wariatkę. Meriel odsunęła się pod ścianę. Dominik po raz pierwszy P DZIECKO CISZY 197 był zadowolony, że nie mówi, bo nie miał pojęcia, co by powiedziała. Wtrącił pospiesznie: - Pewnie jesteście zmęczeni po podróży. Macie ochotę na szklaneczkę sherry? - Nie odmówiłbym brandy. Dominik ruszył do barku, mając nadzieję, że starsze panie nie mają mu za złe, iż samowolnie przejął rolę gospodarza. - Lucia? - To co zawsze. - Dziewczyna rzuciła skruszone spojrzenie w stronę gospodyń. - Pani Marks, pani Rector, proszę wybaczyć, że zjawiamy się o tak niedogodnej porze. Twarz pani Marks złagodniała. - To żaden kłopot, moja droga. Po prostu przesunę obiad o godzinę. - Nie, nie. Wypijemy tu po kieliszku, a obiad zjemy w swoich pokojach. - Wrexham ukrył ziewnięcie. - Nie chcemy sprawiać więcej kłopotów. Wyjeżdżamy pojutrze z rana. Dominik zauważył z rozgoryczeniem, że ojciec nie zapytał Lucii, czy może chce zostać na obiedzie razem ze wszystkimi, ani gospodyń, czy nie przeszkadza im przypadkiem, że goście zostaną u nich przez dwie noce. Arogancja Wrexhama mogła oczywiście wynikać z jego przekonania, że nie ma co bawić się w ceregiele, skoro obie rodziny są już prawie połączone ślubem dzieci. Bliższe prawdy byłoby jednak stwierdzenie, iż po prostu nie przyszło mu do głowy, że ktokolwiek mógłby sprzeciwić się jego życzeniom. Nalewając brandy, Dominik zastanawiał się, jaki jest ulubiony napój siostry; była jeszcze w szkole, kiedy opuszczał Dornleigh. Kiedyś lubiła lemoniadę, ale nie widział tu lemoniady ani żadnego innego napoju, który by jej mógł odpowiadać. Mając nadzieję, że trafi, nalał jej sherry. Ojciec, zajęty rozmową z panią Marks, przyjął brandy, nie podnosząc na niego wzroku, ale Lucia zmarszczyła brwi, kiedy podawał jej kieliszek. 198 - Sherry, Kyle? MARY Jo PUTNEY Potem spojrzała na niego. Jej oczy zrobiły się okrągłe i niewiele brakowało, by wypuściła z rąk kieliszek. Miała dobry wzrok i Dominikowi w żaden sposób nie mogło się udać okpienie siostry. Rozpoznała go natychmiast. Odwracając się tak, żeby tylko ona mogła go widzieć, przyłożył palec do ust, oczami błagając o współpracę. Lucia przełknęła ślinę i mocniej ścisnęła nóżkę kieliszka. Zerknęła na ojca. - Na szczęście jest zbyt próżny, żeby nosić okulary - cichut ko mruknął Dominik. - Przysięgam, że mogę się z tego wy tłumaczyć. Siostra popatrzyła na niego groźnie. - Mam nadzieję. - Później wszystko ci powiem -przyrzekł i odszedł, wdzięcz ny, że go nie wydała. Przynajmniej na razie. Dominik odetchnął z ulgą, kiedy wreszcie ojciec i siostra odeszli do swoich pokoi. Ale nie przestał się denerwować. Tego wieczoru jest bezpieczny, lecz co będzie następnego dnia? Wrexham ma słaby wzrok, ale nie jest głupi. Jeśli Dominik nie będzie umiał z nim rozmawiać na tematy, na jakie rozmawiają z Kyle'em, ojciec odkryje oszustwo i rozpęta się burza. Trudno mu było cieszyć się posiłkiem, kiedy w myślach liczył osoby, które, gdy prawda wyjdzie na jaw, wpadną we wściekłość. Prawdopodobnie nie znajdzie się nikt, kto nie byłby przynajmniej zaszokowany. Meriel znikła po posiłku, a Dominik wcześniej opuścił towarzystwo. Była to nawet uprzejmość z jego strony, ponieważ dzięki temu dwie starsze panie mogły swobodnie porozmawiać o najeździe Renbourne'a. Dominik poszedł do pokoju siostry. Pukając do drzwi, miał nadzieję, że już śpi. Niestety. DZIECKO CISZY - Proszę wejść - zawołała. 199 Wszedł. Lucia, w zwiewnej niebieskiej sukni, siedziała przed toaletką, a pokojówka czesała jej włosy. Odwróciła się do brata ze wzrokiem wypełnionym trwogą. - Jane, możesz już iść. Zaczekała, aż służąca zamknie za sobą drzwi, i zapytała: - Na Boga, Dominik, co tu się dzieje? Podszedł do niej. - Zaraz ci wyjaśnię, ale czy przedtem nie uściskasz swojego brata utracjusza? - Oczywiście. - Twarz jej pojaśniała. Wstała i objęła Do minika. - Tak dawno nie byłeś w domu, Dom. Ale co to za wstrętny żart? Cały wieczór martwiłam się, co się z tobą stanie, kiedy wszystko się wyda. - Odsunęła się o krok i dodała. Mam nadzieję, że możesz mi przedstawić rozsądne wytłuma czenie tej sytuacji. - Dlaczego wcale nie jestem zaskoczony, że to mnie się za wszystko wini? - mruknął żałośnie, siadając na łóżku z bal dachimem. - To bardzo proste. Kyle miał jakieś inne ważne zajęcie- nie raczył powiedzieć jakie- więc poprosił mnie, żebym go tu zastąpił. - Kyle poprosił cię o pomoc, a ty się zgodziłeś - powtórzyła z niedowierzaniem, opadając znowu na stołeczek. -1 ty twier dzisz, że to jest proste? Nie rozmawiacie ze sobą od lat. - I to właśnie świadczy o tym, jak ważną miał sprawę. Zawahał się, zastanawiając, ile powinien powiedzieć. Uznał, że jeśli ma prosić siostrę o udział w oszustwie, Lucia ma prawo poznać całą prawdę. - Nie wiem, co robi, ale wydaje mi się, że wyjechał z kraju. Ale chyba najwyżej na kilka tygodni. Lucia zaczęła związywać długie włosy. - Dlaczego się zgodziłeś? Sądziłeś, że dobrze się ubawisz, wyprowadzaj ąc w pole dwie miłe staruszki i chorą dziewczynę? - Lucia! - Poderwał się z łóżka i zaczął przemierzać ner wowo pokój, myśląc, że siostra stała się stanowczo zbyt cyniczna. Ale nie ma w tym nic dziwnego, zważywszy na to, 200 MARY JO PUTNEY że obraca się w londyńskim towarzystwie już od kilku lat. W takich kręgach bardzo szybko traci się niewinność. - Uwierz mi, że tak samo jak tobie nie podoba mi się to oszustwo. Zgodziłem się na nie z dwóch powodów. Po pierwsze, Kyle zaoferował mi w rewanżu Bradshaw Manor. Szeroko otworzyła oczy. - Wielkie nieba, naprawdę mu zależało. Rozumiem, dlaczego było ci ciężko odmówić. - Pochyliła głowę. - A drugi powód? Zawahał się, żałując, że nie poprzestał tylko na wyjawieniu pierwszego. - Wydawał się taki... zdesperowany. Miałem wrażenie, że jeśli mu odmówię, załamie się. - Ostatnio rzeczywiście był przygnębiony - zgodziła się. Martwiłam się o niego, ale oczywiście on nie powiedziałby nic swojej małej siostrzyczce, nawet gdybym ośmieliła się go zapytać. - Kyle mógłby uczyć milczenia kamienie. - Po ich rozejściu się do innych szkół także przed nim miał tajemnice. Podczas wakacji Dominik opowiadał o szkole i nowych kolegach, żeby zachować między nimi nić porozumienia, ale Kyle nie był zainteresowany przeżyciami brata. Lucia ponuro popatrzyła na Dominika. - Cieszę się, że zależy ci na nim na tyle, iż chciałeś mu pomóc. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego tak się od siebie oddaliliście. Wydawałoby się, że bliźnięta powinny się lubić. Kiedyś tak było. Dominik przestał krążyć po pokoju i stanął przed oknem. Wychodziło na podjazd na froncie domu, teraz oświetlony księżycem. - Nigdy tak nie było, żebym nie lubił Kyle'a. Nie jestem pewien, czy on myśli podobnie. - Och, jemu na tobie zależy - miękko powiedziała Lucia. I denerwuje się, że się od niego odwróciłeś. Tak jak ciebie denerwuje, że to on jest dziedzicem, a nie ty. Okręcił się na pięcie i popatrzył gniewnie na siostrę. To DZIECKO CISZY 201 jasne, że bardzo wydoroślała. Z tęsknotą wspomniał, że kiedyś miała dziesięć lat, zielone plamy od trawy na spódnicy i potar gane włosy. Wtedy bezkrytycznie uwielbiała swoich braci. - Nie pytałem cię o opinię w sprawie moich relacji z Kyle'em. Uśmiechnęła się słodko. - Wiem. Dlatego też uznałam, że wypowiem ją bez czekania na twoją prośbę. - Panna spryciara - sarknął, wykopując z pamięci jej prze zwisko z dzieciństwa. - Ale wystarczy na mój temat. Powiedz, co ciekawego u ciebie. Zaczerwieniła się, tracąc całą pewność siebie. - Zaręczyłam się. - Naprawdę? - wykrzyknął zachwycony. - Nie widziałem anonsu w prasie. - Nie zamieściliśmy jeszcze formalnego zawiadomienia. Potrząsnęła głową. - Prawdę mówiąc, właśnie dlatego znaleź liśmy się tu z papą. Jedziemy do Lancashire, do rodziny Roberta. Informacja zostanie podana do gazet po podpisaniu umowy przedmałżeńskiej. Dominik uśmiechnął się. - A ty oczywiście wolisz być tam, niż marnować czas w Shropshire. Wrexham pewnie się cieszy, że w końcu ktoś ci przypadł do gustu. Jeszcze rok albo dwa i musiałby odstawić cię na półkę. Wybuchnęła śmiechem. - Masz rację. Papie ulżyło, choć nie jest entuzjastycznie nastawiony do tej partii. Ciągle marudzi, że mogłam znaleźć kogoś lepszego niż jakiś tam syn zwykłego barona. - A ty zapewne tak nie myślisz. - Podniósł z toaletki słoiczek z jakimś kosmetykiem. Czy Meriel także używa takich kobiecych drobiazgów? Czy lubi je mieć? - Kto jest tym szczęśliwcem? Założę się, że jakiś przystojniak. Lucia ochoczo pochyliła się w stronę brata. - Robert Justice, lord Justice, dziedzic. Nie jest znowu taki 202 MARY JO PUTNEY przystojny, nie tak jak ty i Kyle, ale ma coś takiego w oczach i tak wspaniale się z nim rozmawia... - Zamilkła i znowu się zarumieniła. - I całuje, jak przypuszczam. - Dominik wytężył pamięć i przypomniał sobie postać postawnego, uśmiechniętego męż czyzny o kasztanowych włosach. Żaden fircyk, tylko spokojny, opanowany młody człowiek. Lucia dokonała odpowiedniego wyboru. Znowu ją uścisnął. -Życzę ci wszystkiego najlepszego, moja mała siostrzyczko. Widziałem go raz czy dwa. To dobry chłopak. - Wiem. A co z lady Meriel? Czy myślisz, że uszczęśliwi Kyle'a? Krążą na jej temat bardzo dziwne... historie. Dominik zesztywniał. Zabolało go, że przypomniano mu, iż Meriel przeznaczona jest dla Kyle'a. - Ona jest inna, ale bardzo... czarująca. Jeśli Kyle poświęci trochę czasu na poznanie jej, jestem pewien, że im się ułoży. Skinęła głową, ale po wyrazie twarzy widać było, że jej nie przekonał. - Jest ładna, chociaż ubiera się bardzo niemodnie. Dominik ugryzł się w język, zanim zdążył oświadczyć, że Meriel jest nie tylko ładna, ale wręcz piękna, a suknia, jeśli była atrakcyjna dwadzieścia lat temu, to jest atrakcyjna i dzisiaj. Gdyby to powiedział, spostrzegawcza siostra natychmiast za częłaby się czegoś domyślać. - Nie potrzebuje eleganckich strojów, bo mieszka na wsi, ale jest tak utalentowana pod innymi względami, że jej braki w ubiorze naprawdę się nie liczą. Na przykład jest doskonałą ogrodniczką. A w Indiach nauczyła się rysować piękne wzory henną na skórze. - Uśmiechnął się. - Możesz ją poprosić, żeby napisała ci imię narzeczonego w jakimś intymnym miejscu. - Dominiku, cóż za pomysły! - Lucia z zastanowieniem przymrużyła oczy. - Chociaż... czy takie rysunki szybko schodzą? - Tak. I zapewniam cię, że bardzo zadziwisz Roberta. Przykrył usta dłonią, kryjąc ziewnięcie. - Czas do łóżka. Muszę DZIECKO CISZY 203 wypocząć, jeśli mam jutro przekonać ojca, że jestem Kyle'em. Jakoś nie umiem z nim rozmawiać. - Papa nie jest taki zły, Dom. Tylko czasami, kiedy męczy go podagra - powiedziała z przekonaniem. - Musisz być bar dziej cierpliwy. Jeśli poniosą cię nerwy i pokłócisz się z nim, rozpozna cię. Kyle jest zawsze bardzo opanowany i uprzejmy, nawet kiedy papa się wścieka. Dominik od dawna prędzej mógł sobie pozwolić na unoszenie się. Kyle jako dziedzic musiał zaciskać zęby i milczeć. Po raz pierwszy Dominik zastanowił się, czy przypadkiem opanowanie brata jest mu nie tyle wrodzone, jak dotąd sądził, co że po prostu wyrobił sobie tę cechę ze względu na konieczność obcowania z hrabią. - Dochowasz tajemnicy, Lucia? Wiem, że proszę o wiele, ale kiedy Wrexham dowie się, co zrobiliśmy... - Machnął wymownie ręką. - Nic mu nie powiem. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co by się stało, gdyby ojciec się dowiedział, że nie ma tu Kyle'a. Nagle zatkało ją z przerażenia. - Lokaje! Wilcox papy pewnie już spotkał twojego w kuchni! - Kyle pożyczył mi Morrisona. On też nie chce, żeby Kyle miał kłopoty. - W takim razie może ci się uda. Staraj się mówić jak najmniej.- Potrząsnęła głową.- Tylko co będzie później? Przecież, kiedy Kyle następnym razem zjawi się w Warfield, mieszkańcy z pewnością zauważą różnicę. Dominik wzruszył ramionami. - Powiedziałem mu to samo, ale się nie przejął. Stwierdził, że zdanie starszych pań i służby nie ma znaczenia, a lady Meriel i tak niczego nie widzi. Pociągnęła nosem. - Wierzysz w to? - Muszę mieć nadzieję, że się nie myli. - Z niepokojem pomyślał o przyszłości. Ta zamiana uszłaby może niezauwa żona, gdyby Kyle pojawił się w Warfield po dłuższym czasie. 204 MARY JO PUTNEY Jednak do ślubu ma dojść jak najszybciej, przed powrotem lorda Grahame'a. Do diabła, nie chciał, żeby Kyle ożenił się z Meriel. Jednak gdyby teraz wyjawił prawdę o zamianie, jeszcze bardziej pogorszyłby sytuację. Pogrążony w bezowocnych rozważaniach, pożegnał siostrę i poszedł do swojej sypialni. Meriel poczekała chwilę po wyjściu Renbourne'a, potem wzięła bukiecik kwiatów i zapukała do sypialni Lucii. Spotkanie z Jena Ames wzmogło jej zainteresowanie innymi młodymi kobietami. Zwłaszcza tą, która jest siostrą Renbourne'a. Lady Lucia otworzyła drzwi. Miała ciemnobrązowe włosy i niebieskie oczy, tak jak brat. Była nieco wyższa od Meriel i bardzo elegancka. Były mniej więcej w tym samym wieku. - Och! Dobry wieczór, lady Meriel. Meriel wysunęła przed siebie kwiaty wstawione w wysoki, szklany, cylindryczny pojemnik, kiedyś używany do przecho wywania żywności. Teraz znajdowały się w nim pęki wonnych lilii i zwoje ciemnej, dojrzałej winorośli. Meriel z rozmysłem ułożyła bukiet dość konwencjonalnie, ponieważ wątpiła, żeby dama z Londynu doceniła urok polnych kwiatów. W zasadzie tylko Renbourne umiał dostrzec piękno jej kompozycji. Lucia z miłym uśmiechem odebrała od niej bukiet. - Och, dziękuję. - Zanurzyła śliczny nosek w lilie. - Jak pięknie pachną. - Podnosząc wzrok, powiedziała: - Masz ochotę wejść? Skoro będziemy bratowymi, powinnyśmy się lepiej poznać. - Cofnęła się, robiąc ręką zapraszający gest. Meriel miała nadzieję, że zostanie zaproszona. Gdyby cho dziło o kogoś innego, po prostu weszłaby bez pytania, ale nie chciała zniechęcić do siebie siostry Renbourne'a. Dziwne uczucie - przejmować się tym, co myśli ktoś inny; nie była przekonana, czy jej się to uczucie podoba, ale już się stało. Przejmowała się. DZIECKO CISZY 205 Lucia ustawiła kwiaty na stoliku przy łóżku, a potem od wróciła się do Meriel z niepewną miną. - Powiedziano mi, że nie mówisz i ja... ja nie bardzo wiem jak się zachować. Proszę, wybacz, jeśli przez przypadek cię urażę. To nie będzie zamierzone. Meriel spodobała się jej bezpośredniość. Nic dziwnego, to siostra Renbourne'a. Lekko machnęła ręką, zachęcając Lucię do mówienia. Siostra Dominika usiadła na łóżku. - To jeszcze nieoficjalne, ale wkrótce wychodzę za mąż. Jedziemy z papą do mojego narzeczonego i jego rodziny w Lancashire. - Wyglądała na zadowoloną. - Mogę ci o nim opowiedzieć? Mój ojciec uważa, że jestem głupia, bo ciągle chcę mówić o Robinie, ale kobieta mnie zrozumie. Meriel musiała się uśmiechnąć. Przywołując wyraz zainte resowania na twarz, usadowiła się na sofie, a lady Lucia zaczęła się rozwodzić nad rozlicznymi zaletami znamienitego Roberta Justice'a. Oczy lśniły jej intrygująco. To najwyraźniej znak zakochania. Czy Lucia tak samo jak Meriel czuje ten silny fizyczny przymus, który ją pcha do Renbourne'a? Jeśli tak, jest zbyt dobrze wychowana, by to po sobie pokazać. Ale za błyszczącymi oczami i potokiem słów kryje się pewnie pożądanie. W końcu Lucia zamilkła i roześmiała się z zażenowaniem. - Przepraszam, zagadałam cię na śmierć. Jesteś bardzo cierpliwa, skoro mnie znosisz. - Z nieobecnym spojrzeniem oparła się o rzeźbiony słupek baldachimu. - Mam nadzieję, że pokochasz mojego brata, tak jak ja kocham Robina. Myślę o nim nieustannie. Chociaż mamy się pobrać już na początku jesieni, to i tak z trudem znoszę to oczekiwanie. Meriel odwróciła wzrok, nie chcąc, by dziewczyna zobaczyła, co dzieje się w jej sercu. Nie rozumiała, co to jest miłość lub małżeństwo. Udało jej się jedynie doznać nieco namiętności. Ale wiedziała, co to znaczy, myśleć o kimś bez przerwy. Lucia wyrwała ją z zamyślenia pytaniem pełnym wahania. 206 MARY JO PUTNEY - Mój brat mówił mi, że potrafisz malować henną piękne wzory na skórze. Pomyślałam, że to bardzo... interesujące. Meriel wstała i podwinęła prawy rękaw. Na jej nadgarstku widniała piękna zawiła bransoleta. - Jakież to urocze. - Lucia dotknęła tatuażu lekko, jakby się bała, że może go zniszczyć. - Brat mówił, że jest zmywalny. Meriel skinęła głową, myśląc zarazem, że prowadzi praw dziwą rozmowę, choć sama posługuje się jedynie gestami. Pokazała Lucii, że ją rozumie, uznając, że i tak nic jej nie grozi, bo siostra Renbourne'a wkrótce wyjeżdża i nie zdąży nikomu o tym opowiedzieć. Musiała też przyznać, ze Renbourne miał rację - rozmowa jest przyjemniejsza, gdy obie strony aktywnie w niej uczestniczą, jednak nie była pewna, czy chce, żeby otoczenie dowiedziało się, jak wiele rozumie. Lucia zarumieniła się. - Czy zechciałabyś może... czy nie miałabyś nic przeciw ko...? Może narysowałabyś mi pewną rzecz na ramieniu? Tam, gdzie jest zakryte suknią? - Wskazała na miejsce, które miała na myśli. -1, gdybyś się zgodziła, to czy napiszesz inicjały R. i L.? Meriel omal nie wybuchnęła głośnym śmiechem. A więc ta wielka dama pragnie zaskoczyć swojego narzeczonego. Jej miłość z pewnością składała się także z pożądania. Czy to Renbourne podpowiedział siostrze, że w ten sposób może zaintrygować mężczyznę? A jeśli tak, to czy sam byłby za intrygowany? Gestem dała Lucii znak, żeby poczekała. Po chwili wróciła ze swojego pokoju z henną. Polubiła siostrę Renbourne'a. Poza tym Lucia podsunęła jej bardzo ciekawy pomysł... J L ^ obre wiatry szybko przywiodły ich do Kadyksu, miasta białych wieżyczek, które wyrastało z morza jak lśniący obłok. Choć Konstancja wychowała się na północy Hiszpanii, daleko od wybrzeża, widziała już kiedyś Kadyks i nigdy nie zapomniała piękna tego miejsca. Kyle przechadzał się nadmorską promenadą, pragnąc, by była przy nim, ale ona odpoczywała, przynajmniej przez chwilę nie czując bólu po przyjęciu laudanum. Zbyt niespokojny, by cały dzień przesiedzieć w willi, po stanowił piechotą zwiedzić miasto. Patrząc na majestatyczne budynki i place, myślał o fenickich kupcach, którzy przed trzema tysiącami lat założyli to miasto, i Rzymianach, którzy zrobili z niego wielki port. W ostatnich czasach Kadyks stał się kolonialną bramą, przez którą do Hiszpanii wpływało bogactwo Amerykanów. Najpiękniejsze były promenady biegnące wzdłuż portu. Kiedy tak się przyglądał wpływającym i wypływającym stat kom, co napawało go ekscytacją, czuł też ogromny ciężar winy, że taką przyjemność sprawia mu zwiedzanie miasta, a Kon stancja umiera. Jednak nie potrafił zwolnić uderzeń serca, które przyspieszało, gdy docierały do niego pokrzykiwania maryna- 208 MARY JO PUTNEY rzy, mówiących w tuzinie obcych języków. Nie potrafił też przestać myśleć o tym, jakie to odległe lądy odwiedzały te statki. Nadal miał jeszcze w nozdrzach zapach portu, kiedy wrócił do willi. Był to piękny budynek należący do londyńskiego znajomego Kyle'a, który się wzbogacił na imporcie sherry z Kadyksu. Wrexham nie pochwalał faktu, że syn ma znajomych kupców, ale Kyle przekonał się, że tacy ludzie są o wiele ciekawsi niż koledzy z uczelni. Ledwie co zdążył wejść do chłodnego, wyłożonego terakotą korytarza, gdy pokojówka Konstancji, Teresa, wybiegła do niego. - Lordzie! - dyszała, patrząc na niego z przerażeniem w po ciemniałych strachem oczach. - Niech pan idzie. Prędko! Och, Boże, nie, jeszcze nie. Nie tak szybko. Z bijącym sercem wyminął pokojówkę i rzucił się do pokoju Konstancji, który wychodził na podwórko z ogrodem. Zapach drzew pomarańczowych wpływał przez okna, boleśnie żywy w kon traście z nieruchomą Konstancją. Przez straszliwą chwilę myślał, że już nie żyje, dopóki wolno i z trader i nie nabrała powietrza. Wziął ją za rękę, tak jakby tym sposobem mógł przywołać ją z tego odległego miejsca, do którego odeszła. - Tereso, czy wezwano lekarza? - Si*, lordzie. Ale nie wiem, kiedy przyjdzie. Nie umiejąc tylko stać bezradnie i patrzeć, zarządził: - Przynieś brandy i łyżeczkę. Wdzięczna, że zdjął z niej odpowiedzialność, pokojówka posłusznie wyszła. Potem wspólnie starali się kropla po kropli wlać chorej w usta brandy w nadziei, że to ją przywróci do przytomności. Konstancja powoli uniosła powieki, pod którymi kryły się ciemne, wyczerpane oczy. - Przestraszyłam cię, querido - mruknęła. - Wybacz. Westchnął z ulgą. - To nieważne, skoro nadal tu jesteś. DZIECKO CISZY 209 Uścisnęła jego dłoń tak lekko, że prawie tego nie poczuł. - Mój czas... jeszcze nie nadszedł. Powiem ci, kiedy trzeba będzie posłać po księdza. Uśmiechnął się, ale w środku nadal drżał. Instynktownie czuł, że Konstancja jest bardzo, bardzo blisko odejścia. A nie był jeszcze na to gotowy. Nie mógł pozwolić jej odejść. ic*2^r JL-J nadzieją, że uda mu się zniknąć w ogrodach i tym samym większość dnia nie spotkać ojca, Dominik wstał wcześnie rano i zszedł do jadalni, ale niedługo był sam. Nim zdążył nałożyć sobie jedzenie, na śniadanie zaczęła schodzić się reszta domo wników. Najpierw pani Marks, zaraz za nią pani Rector, potem Menel, zachowująca się tak poprawnie, że zaczął się zastana wiać, co też znowu wymyśliła. Nałożyła sobie jajecznicę i tosty, po czym usiadła naprzeciwko niego, cały czas rzucając mu kątem oka wyzywające spojrzenia. Wreszcie pojawiła się Lucia z błyszczącymi oczami. - Tatuaże lady Meriel są wspaniałe - szepnęła do brata, przechodząc obok niego. Potem, zanim zdążył dowiedzieć się więcej, radośnie przywitała się z resztą. Panował całkiem miły nastrój, dopóki nie pojawił się hrabia Wrexham. Na jadalnię opadła ściana milczenia. Dominik przeklinał siebie w duchu, że tak się guzdrał przy jedzeniu. Ojciec kulał - znak, że dokucza mu podagra - jednak starał się zachować jowialną wesołość. - Dzień dobry - rzucił. - Nie ma nic lepszego niż mocny sen po męczącej podróży. - Wyjrzał przez okno. - Przyjemny dzień. W sam raz na obejrzenie posiadłości. DZIECKO CISZY 211 Dominik miał już na końcu języka, że to nieprzyzwoite tak jawnie obnosić się z apetytem na majątek Meriel, ale po wstrzymał się, tak jak zrobiłby to Kyle. - Dzień dobry, lordzie Wrexham. - Pani Marks zaczęła się podnosić. Hrabia machnął ręką, by nie wstawała. - Proszę sobie nie przerywać śniadania. Sam się obsłużę. Nałożył sobie dużą porcję jajecznicy, kilka plastrów szynki, smażonych cynaderek, krojonego ozorka i tosty, po czym podszedł kuśtykając do stołu. Meriel zignorowała go, ale Dominik dostrzegł, że wstrzymała oddech, kiedy hrabia postawił talerz obok niej. Zamiast usiąść, Wrexham zaczął się jej przyglądać. - Ładna kocica. Szkoda, że taka mała, ale wygląda zupełnie zdrowo. No, spójrz na mnie. Chwycił ją za podbródek i odwrócił jej twarz do siebie. W oczach Meriel pojawiły się złowrogie błyski. Odrzuciła głowę, by nie patrzeć na Wrexhama. Hrabia roześmiał się. - Hej, dziewczyno, nie wstydź się. Chcę zobaczyć, jak będą wyglądały moje wnuki. - Znowu sięgnął do jej podbródka. Ugryzła go w palec. Mocno. W pokoju rozległo się sapnięcie zszokowanych obserwatorów. - Do diabła! - Hrabia cofnął rękę, a zaskoczenie na jego twarzy zmieniło się we wściekłość. - Jak śmiesz! Czy nikt cię nie uczył manier? Widząc, że ojciec zaciska dłoń w pięść, Dominik podskoczył do niego i złapał go za nadgarstek. - Przestraszyłeś ją, sir - wyjaśnił spokojnie, tak jak zrobiłby to Kyle. Spojrzał na Meriel. Miała rozgorączkowane oczy i wyglądała tak, jakby znowu chciała ugryźć, więc odciągnął ojca o krok dalej. Hrabia w tym czasie zdążył ochłonąć, ale kiedy się odezwał, w jego głosie nadal brzmiał gniew. - Amworth mnie zapewniał, że dziewczyna nie jest agre sywna. 212 MARY JO PUTNEY - Czy podobałoby ci się, gdyby ktoś nieznajomy tak cię dotykał? - Dominik złościł się w imieniu Meriel. Złapał ojca za podbródek i spojrzał mu w oczy. Z zaskoczeniem stwierdził, że jest pełne trzy cale od niego wyższy. Wrexham zawsze wydawał mu się ogromny, dominujący w każdym towarzystwie. - Niech cię szlag trafi, chłopcze, jesteś gorszy niż ona! wrzasnął, wyrywając się synowi. - Jak śmiesz podnosić na mnie rękę! Pomoc nadeszła z niespodziewanego źródła. - Maxwell właśnie zademonstrował- zaczęła pogodnie Lucia - że nikt nie lubi być traktowany jak koń, któremu zagląda się w zęby, papo. - Uśmiechnęła się do ojca uroczo. Choć wiem, że ludzie na ogół zachowują się uprzejmie, nie umiem powiedzieć, ile razy miałam chęć uderzyć kogoś, kto szczypał mnie w policzek, zachwycając się, jaka jestem słodka. Zerkając na Meriel, dodała wyrozumiale: - Lady Meriel nie bywa w towarzystwie, więc nie nauczyła się, że nie należy nikogo gryźć, bez względu na to, jak wielką ma się na to ochotę. Wstała i przeniosła talerz ojca na wolne miejsce obok siebie. - Chodź, papo, usiądź koło mnie. Z tego miejsca doskonale widać ogród. Jest naprawdę nadzwyczajny. - Biorąc ojca pod ramię, zaprowadziła go do jego krzesła. - Naleję ci kawy. Podczas gdy ona odgrywała rolę oddanej córki, Meriel odwróciła się i wyszła z jadalni jak wściekła kotka. Dominik był z tego zadowolony, myśląc, że lepiej jest, kiedy nie przebywają z ojcem w jednym pokoju. Ale niech Bóg ma ich w swojej opiece, bo dzień dopiero się zaczynał. ada Lucii była rozsądna: rozmawiać z ojcem tylko wtedy, kiedy to nieuniknione. Tak było zresztą prościej. Pod przewod nictwem zarządcy opuścili park i zrobili objazd posiadłości. Większość czasu mówił Kerr. Wrexham z chciwością przyglądał się polom i pasącym się stadom, od czasu do czasu rzucając jakiś komentarz. Dominik był pod wrażeniem. Wszystkiego, DZIECKO CISZY 213 co słyszał o rolnictwie, dowiedział się od zarządcy Dornleigh. Nie miał pojęcia, że ojciec także posiada tak rozległą wiedzę na ten temat. Po skończonych oględzinach wrócili do domu w samą porę, by dołączyć do dam na lekki przedpołudniowy posiłek. Dominik skoncentrował się raczej na talerzu niż na roz mowie. Kiedy skończył, chciał najpierw wymknąć się niepo strzeżenie, ale potem uznał, że będzie to podejrzanie nie grzeczne. - Masz ochotę przejść się po ogrodach?- zaproponował ojcu. - To oczko w głowie lady Meriel i rzeczywiście są warte zobaczenia. Hrabia zawahał się, a potem potrząsnął przecząco głową. - Zostanę w domu i odpocznę od gorąca na zewnątrz. Znajdź tę małą kocicę i naucz ją manier. Dominik poczuł ukłucie irytacji, ale po chwili złość mu minęła, bo spojrzał na ojca i zobaczył go jakby po raz pierwszy. Wrexham późno się ożenił, a synowie nie urodzili się od razu, więc dobiegał teraz siedemdziesiątki. Od czasu, kiedy Dominik opuścił dom, wstępując do wojska, hrabia przeszedł z wieku średniego w starczy. Zamglone oczy wskazywały na rozwijającą się coraz silniej kataraktę, a na tubalny sposób mówienia ojca z pewnością miał wpływ słabnący słuch. Przytył też znacznie i już nie można było o nim powiedzieć, że jest po prostu krępej budowy; dzieci Renbourne'a odzie dziczyły smukłość i gibkość po matce. W tym wieku i przy tej tuszy poranna przejażdżka musiała go nieźle zmęczyć. Jednak, tak jak nigdy nie oszczędzał dzieci, tak nigdy nie oszczędzał też samego siebie. Zawsze bardzo poważnie pod chodził do swoich obowiązków właściciela ziemskiego i członka Izby Lordów. Nigdy też nie pozwalał sobie na ekstrawagancję i rozrzutność, tak powszechne wśród mężczyzn jego klasy. Teraz zmęczenie i ból ujawniły się w głębokich zmarszczkach na jego twarzy. Choć nigdy nie był człowiekiem łatwym we współżyciu, to jednak zasługiwał na szacunek. Czy tak właśnie 214 MARY JO PUTNEY Kyle go widzi i czy z tego powodu potrafi zachować w stosunku do ojca cierpliwość? - Upomnę Meriel, że nie wolno nikogo gryźć - przyrzekł, nieco wstrząśnięty własnymi spostrzeżeniami. - Potem szybko wyszedł, żeby nikt nie zauważył rumieńca, który wykwitł mu na twarzy przez sam fakt wypowiedzenia imienia dziewczyny. Kiedy opuszczał dom, podbiegła do niego siostra. - Oprowadzisz mnie po ogrodach? - Chociaż nie nazwała go jego prawdziwym imieniem, w jej głosie brzmiało do datkowe znaczenie, kiedy dodała: - Minęły chyba wieki, odkąd cię widziałam. Z ukłuciem serca zdał sobie sprawę, jak bardzo brakowało mu Lucii. Oczywiście, uczestniczył w jej pierwszych balach, ale od tamtej pory spotykali się przypadkowo, bo nie chciał odwiedzać Wrexham, żeby nie natknąć się na ojca lub brata. Podał jej ramię. - Z wielką przyjemnością. Wyszli do ogrodu. - Przykro mi, że tak rzadko cię widuję, Lucio. Zapomniałem, jak szybko dorastają małe siostrzyczki. Wzruszyła ramionami. - Rozumiem, dlaczego nie czujesz się dobrze w Dornleigh. To tak, jakby trzy ogiery musiały stać w jednym boksie. Ale tęskniłam za tobą. Zerwał mały niebieski kwiatek i wetknął go jej za ucho. - Ustępując pola Kyle'owi, byłem pewien, że stanie się twoim ulubionym bratem - rzucił z sarkazmem. Zatrzymała się i objęła go gniewnym spojrzeniem. - Przestań! Dlaczego we wszystkim dopatrujesz się rywa lizacji? Jesteście bliźniakami, ale bardzo się różnicie. Lepiej znam Kyle'a, ale to dlatego, że prawie całe życie mieszkamy pod jednym dachem. Jednak kocham tak samo was obydwu. Zdumiał się, bo nigdy jeszcze siostra nie odważyła się na niego krzyknąć. Mimo to zamyślił się nad jej słowami. - Przepraszam, Lucio. Nawet w najlepszych czasach rywa- DZIECKO CISZY 215 lizowaliśmy z Kyle'em, ale przecież żaden z nas nigdy nie był górą. Mamy bardzo podobny potencjał. Może byłoby łatwiej, gdyby któryś z nas miał zdecydowaną przewagę. A tak bez przerwy walczymy o lepszą pozycję. Ale to nie jest w porządku, że wciągam cię w naszą prywatną wojnę, nawet na zasadzie żartu. - Nie, to nie jest w porządku- odparła ostro.- Chcę widzieć was obydwu na moim ślubie, zachowujących się jak dżentelmeni. - Przyjadę na twój ślub i przyrzekam, że zachowam się jak należy. - Przypomniał sobie o swoich uczuciach do Menel i pomyślał, że jeśli Kyle dowie się o nich do czasu zaślubin, raczej nie będzie dopisywał mu dobry nastrój. Poczuł skurcz w żołądku. Boże, czy Meriel i Kyle będą już wtedy mał żeństwem? Otrząsając się z tych dywagacji, nie chcąc, by zawładnęły nim do reszty, skręcił w dróżkę prowadzącą do domku na drzewie. Lucia aż> sapnęła na widok nieprawdopodobnej kon strukcji zamocowanej na dębie. - Jaki wspaniały! Marzenie każdego dziecka. Byłeś na górze? - To sanktuarium Meriel. Nigdy mnie do niego nie za praszała. - Przyglądając się drzewu, wyobraził sobie Meriel w roli właścicielki zamku, która broniąc się przed najeźdźcą wylewa gorący olej przez okna. Uśmiechnął się. - Skoro drabinka nie jest spuszczona, Meriel zapewne jest na górze. Stanęli pod drzewem z nadzieją, że się im pokaże. Lucia zerknęła do góry. - Widzę dziurkę od klucza w zapadni. Zdaje się, że Me riel bardzo poważnie traktuje swoją prywatność, prawda? Podnosząc głos, zawołała: - Meriel, jesteś tam? Pozwolisz nam obejrzeć swój domek? A może wybierzesz się z nami na spacer? Żadnej odpowiedzi. Dominik nie był tym zaskoczony. - Prawdopodobnie nadal jest zła z powodu tego, co się wydarzyło w czasie śniadania. - Wziął siostrę pod ramię 216 MAR Y JO PUTNEY i przeprowadził ją przez polankę, na którą zwabił niegdyś Meriel piknikiem. - Nie winię jej. Jak mówiłam rano, sama miałam wiele razy ochotę kogoś ugryźć. - Lucia uśmiechnęła się. - Cieszę się, że nie zrobiła tacie krzywdy, ale zazdroszczę jej tej wolności - Wspominałaś coś o rysunku z henny. Czy pokazała ci ten, który ma na nadgarstku? Skinęła głową. - Kiedy wczoraj poszedłeś, Meriel zjawiła się pod moimi drzwiami z kwiatami. To była bardzo miła wizyta. Opowie działam jej o Robinie, a ona zrobiła mi tatuaż. Ponieważ to była jego mała siostrzyczka, uznał, że nie będzie pytał, gdzie znajduje się rysunek. - Teraz pokażę ci ogród figur. Nie widziałem piękniejszego. Kiedy tak szli, Dominik zdał sobie sprawę, że najgorsza część wizyty ojca już minęła i nie został rozpoznany. Teraz wystarczy tylko przetrwać wieczór. Ponieważ Meriel najwyraź niej nie polubiła hrabiego, z pewnością nie pojawi się na kolacji, co zminimalizuje możliwość wystąpienia następnych starć. Czuł się już prawie bezpieczny. Jednak przez chwilę zastanawiał się, co by się stało, gdyby jednak ojciec odkrył, że nie ten bliźniak zaleca się do Meriel. Czy Wrexham wycofałby swoją zgodę na małżeństwo? Trudno powiedzieć; to oczywiste, że posiadłość zrobiła na nim duże wrażenie i bardzo chciał ją włączyć do rodzinnych bogactw. Jedno jest pewne: wyjawienie oszustwa doprowadziłoby do zamieszania, a nawet publicznego skandalu, jeśliby wieść o nim wyszła poza krąg rodziny. Natężone spekulacje szybko zmieniły się w nieprzyjemną świadomość. Dominik zrozumiał, że nie może dłużej pozostać w Warfield, ponieważ z każdym dniem coraz bardziej pożąda Meriel. Dziewczyna przyzwyczaiła się do jego obecności, tak jak chciał Kyle. Teraz czas wyjechać. Odległość i rozstanie mogą zmniejszyć siłę uroku, jaki rzuciła na niego Meriel. Choć uważał, że jest DZIECKO CISZY 217 najpiękniejszym i najbardziej intrygującym stworzeniem pod słońcem, to miał nadzieję, że nie zakochał się w niej tak głęboko, by nie móc bez niej żyć. W separacji będzie mógł lepiej poznać swoje uczucia. Pomysł z wyjazdem tak bardzo mu się nie podobał, że wiedział, iż jest dobry. ^ 2 4 ^ - _L^ominik szykował się do kolacji z większą niż zazwyczaj uwagą. Posiłek miał być bardziej oficjalny ze względu na obecność szacownych gości. Do tej pory udało mu się pozostać nierozpoznanym. Jeszcze kilka godzin i będzie bezpieczny. Spojrzał przez ramię na Morrisona, który zbierał jego przybory toaletowe. - Widziałeś się ze służącymi ojca. Czy ktoś coś podejrzewa? Lokaj pokręcił głową. - Nie. Dobrze panu idzie, sir. Komplement od Morrisona! Zdumiewające. Jeśli nie będzie czujny i wpadnie w samozadowolenie, może zacząć popełniać błędy. Schodząc do salonu, planował wyjazd. Nie następnego dnia - mogłoby wydać się dziwne, że wyjeżdża dzień po ojcu i siostrze. Ale pojutrze albo jeszcze dzień później. Z pewnością przed końcem tygodnia. Do diabła. Do salonu dotarł ostatni. Po popołudniowym odpoczynku ojciec był w dobrym nastroju, panie także. Wyglądały szalenie elegancko. Lucia to naprawdę nadzwyczajnie ładna dziewczyna. I, dzięki Bogu, ani śladu Meriel. Dominik żałował, że tak mało DZIECKO CISZY 219 ją widział tego dnia, ale lepiej, żeby się nie pokazywała do wyjazdu Wrexhama. Ale on też wkrótce potem wyjedzie. Do diabła! Przywołując na twarz uśmiech, przyjął kieliszek sherry i dołączył do ogólnej rozmowy trwającej do chwili, aż odezwał się dzwonek obwieszczający kolację - Zapraszam do jadalni - zachęciła pani Marks. - Kucharka dołożyła dzisiaj specjalnych starań. Goście bez pośpiechu skierowali się do jadalni. Wtedy w drzwiach holu stanęła Meriel. Dominik akurat patrzył w tamtą stronę, więc zobaczył ją pierwszy. Niewiele brakowało, a udławiłby się sherry. Boże, ta dziewczyna wie, jak robić wejście! Widząc jego reakcję, reszta odwróciła się i pięć par oczu skupiło się na Meriel. Jej szczupłe ciało oplatała na wpół przezroczysta jedwabna tkanina. Na jednym odsłoniętym ra mieniu widać było zawiły tatuaż w kształcie medalionu, na drugim widniała wielka złota brosza spinająca pobłyskujący materiał sukni. Włosy nad uszami podtrzymywała para złotych grzebieni, reszta spadała kaskadą na plecy. Gdy Meriel upewniła się, że wszyscy na nią patrzą ruszyła przed siebie z gracją pokazując przy tym gołe stopy. Domi nik z zafascynowaniem zauważył, że suknia ma z boku rozcięcie, przez które przy każdym kroku wyłaniała się noga dziewczyny od kostki aż powyżej kolana. Po niej wił się tatuaż z henny, zmuszający do spekulowania, jak wysoko sięga. Za Meriel podążały Ginger i Roxana. Kroczyły z dostojeń stwem członków królewskiej świty. Dominik nie mógł się nadziwić, jak, do diabła, udało jej się zmusić kota i psa, żeby tak za nią szły. - To bezwstydne! ~ zająknął się Wrexham, kiedy już otrząs nął się z szoku. - Czy ta dziewczyna nie ma odrobiny poczucia przyzwoitości? - Jest ubrana w hinduskie sari - wyjaśniła spokojnie pani 220 MARY JO PUTNEY Rector. - Matka Meriel zbierała stroje i biżuterię z różnych stron świata i Meriel lubi je zakładać przy różnych okazjach. Dominik zdecydował w duchu, że sari bardziej pasowałoby do tancerki z taniego teatru niż do szacownej damy, niemniej uważał, że Meriel wygląda w nim ogromnie powabnie i in trygująco. To oszałamiające wrażenie potęgował rząd bransolet na szczupłym nadgarstku i złoty łańcuszek na kostce. - Lady Meriel najwyraźniej chce uczcić twoją wizytę, ojcze - powiedział. - Wyglądasz wspaniale, Meriel - ciepło pochwaliła Lucia. Chciałabym móc ubrać się w taki strój, ale jestem za wysoka i wyglądałabym strasznie, - W oczach Lucii lśnił jednak taki zachwyt, że Dominik domyślał się, iż pewnego dnia Robert Justice otrzyma podobnie egzotyczny prezent od swojej narze czonej. Podejrzanie uprzejma, Meriel pokłoniła się przed każdym gościem, składając przed sobą dłonie. Kiedy skłoniła się przed nim, Dominik usłyszał delikatne dzwonienie i zauważył, że w miejsce srebrnych kolczyków zawiesiła na uszach ma lutkie złote dzwoneczki. Miała spuszczone oczy, ale przy każdym ruchu odsłaniały się jej nogi i zarys piersi. Dominik starał się w nie nie wpatrywać, jednak to się nie udawało. Meriel przyciągała jego wzrok jak magnes. Kiedy pochyliła się przed Wrexhamem, ten sarknął pod nosem. - Prawdziwa angielska dama nie przychodzi na kolację ubrana w jakieś tam pogańskie szmaty. - W zaciszu własnego domu wolno jej wkładać stroje z kolekcji matki - sprzeciwił się odważnie Dominik. - Ten strój nadaje się tylko do sypialni - odburknął hrabia. Z nachmurzoną miną podał ramię pani Marks i poprowadził towarzystwo do jadalni. Ponieważ był to uroczysty posiłek, Dominik podsunął ramię pani Rector. Za nimi szły dwie młode panny. Lucia szczebiotała DZIECKO CISZY 221 coś radośnie do Meriel. Wydawało się, że w ogóle nie prze szkadza jej to, iż bratowa jest niemową. Dominik odwrócił głowę i zobaczył, że całą procesję zamy kają kot i pies. Trochę się dziwił, że nigdzie nie widzi jeża. Hamując śmiech, podprowadził panią Rector do jej krzes ła. Ona i pani Marks jako gospodynie siedziały na obu końcach stołu, obok zaś Wrexham i Meriel po jednej stronie, a Lucia i Dominik po drugiej. Na stole stał wazon z kwiata mi, ale tak konwencjonalnie ułożonymi, że z pewnością nie przez Meriel. Zajął swoje miejsce naprzeciwko niej, ciesząc się, że sprawia wrażenie, iż czuje się swobodnie, choć siedzi obok Wrexhama. Za jej krzesłem rozłożyła się Roxana, kot między nią i panią Rector. Obydwa zwierzęta bez wątpienia czekały, aż coś skapnie im ze stołu. Następne kilka minut upłynęło na podawaniu dań. Dominik czujnie obserwował, czy Meriel będzie się umiała stosownie zachować. Na szczęście hrabia nie szczypał jej już dzisiaj w policzek. Panie prowadziły rozmowę, a głównie Lucia opowiadała o sezonie w Londynie. Gdyby nie one, przy stole panowałoby milczenie, ponieważ Dominik postanowił mówić jak najmniej, a hrabia nadal się zżymał. Kiedy Dominik poczuł dotknięcie na stopie, pomyślał, że to kot. Potem jednak dotknięcie zmieniło się w delikatne piesz czotliwe muskanie. Dopiero po chwili ze zdumieniem stwierdził, że to Meriel gładzi go gołą stopą. Popatrzył na nią, ale wpatrywała się w talerz. I tylko trzepot rzęs ujawniał, że robi coś niewłaściwego. Odsunął stopy i skrzy żował je pod krzesłem. Przez moment zostawiła go w spokoju. Potem, kiedy skoń czyło się pierwsze danie i służba zmieniała nakrycia, poczuł następne dotknięcie, tym razem na kolanie. Zesztywniał pod wpływem przepływającej przez niego fali pożądania. Meriel ma żywiołową zmysłowość, której mogłaby jej pozazdrościć 222 MARY JO PUTNEY naj wytrawniej sza kurtyzana. A może to takie diabelskie po czucie humoru? Prawdopodobnie i jedno, i drugie. Już prawie się uspokoił, kiedy lekkie trącenie w udo sprawiło, że o mało nie wyskoczył ze skóry. W jaki sposób, do diabła, udaje jej się sięgać tak daleko? Dopiero po sekundzie zdał sobie sprawę, że to Lucia go szturcha, żeby zwrócić jego uwagę. Odwrócił się do siostry, która patrzyła na niego ostrzegawczo. - Tak, opowiedz nam o swoich planach związanych ze ślubem. Ciężko przełknął ślinę, zastanawiając się, kto zadał to pytanie, które siostra tylko powtarzała. - Szczerze mówiąc, nie myślałem jeszcze wiele na ten temat. Jak wiecie, wuj Meriel, lord Amworth, jest chory. Ponieważ jest jej opiekunem, uznałem, że nie wypada na razie niczego planować. Pani Rector podniosła głowę znad talerza z jagnięcina. - Zapomniałam was poinformować, że dostałam dziś list od lady Amworth. Pisze, że mężowi trochę się polepszyło. Jego stan nadal jest ciężki, ale... - Westchnęła. - Należy zawsze mieć nadzieję. - To dobra wiadomość. - Dominik wyrecytował w duchu gorączkową modlitwę o zdrowie dla Amwortha. Kiedy rozmowa zeszła na syna Amwortha, którego Lucia poznała w Londynie, stopa Meriel wsunęła się między uda Dominika i oparła na jego kroczu. Sapnął i natychmiast ze sztywniał. Wielkie nieba, nie przetrwa tej kolacji! Pragnął desperacko porwać tę małą wiedźmę w ramiona, zanieść do najbliższej sypialni i kochać się z nią. Po kilku chwilach bezwstydnych myśli udało mu się odzyskać nad sobą kontrolę. Dzięki Bogu, że Lucia jest tego wieczoru w tak dobrej formie. Jej opowieści rozbawiały damy i pod trzymywały ich zainteresowanie. Domyślał się, że siostra specjalnie tak się wysila, żeby odwrócić uwagę od niego. Zerknął na ojca, co miało bardzo otrzeźwiający skutek, potem na Meriel.-Musiała się zsunąć, żeby sięgnąć tak daleko. DZIECKO CISZY 223 Odsunął się z krzesłem. To pomogło, ale mała stopka nadal dosięgała jego uda. Wsadził rękę pod stół i złapał Meriel za stopę. Podniosła wzrok znad talerza i spojrzała na niego rozma rzonymi oczami. Ta dziewczyna jest niebezpieczna. Z nadzieją, że to pomoże, połaskotał ją lekko. Zapiszczała jak mysz i wyrwała stopę. Wykorzystał tę okazję, by jeszcze dalej odsunąć krzesło, tym samym całkowicie uniemożliwiając jej dostęp do siebie. Kiedy wykrzywiła się do niego, odpowiedział jej uśmiechem. W oczach Meriel także pojawił się uśmiech, ale zaraz spuściła wzrok. Doskonale wiedziała, jak szokująco się zachowuje, i cieszyła się każdą sekundą jego zażenowania. Wrexham nie odzywał się prawie wcale, opróżniając tylko swój kieliszek z winem. - Im szybciej ożenisz się z tą dziewczyną i przejmiesz posiadłość, tym lepiej - powiedział nagle. - Zarządca wygląda na znającego się na rzeczy, ale brak mu wyobraźni. Przy dobrych układach możesz wyciągnąć z tej ziemi przynajmniej tysiąc funtów rocznego dochodu. Dominik, który cały czas patrzył na Meriel, od razu dostrzegł, że słysząc te słowa, zastygła. Domyślając się, że nie spodobało jej się, że ktoś tak obcesowo przejmuje we władanie jej majątek, powiedział: - Zbyt wcześnie mówić o zmianach w Warfield, kiedy małżeństwo nie jest jeszcze do końca potwierdzone. - Spojrzał na Meriel. - Lady Meriel musi najpierw wyrazić na nie chęć, choć Amworth się przy tym upiera, a ja się z nim zgadzam. - Dla mnie wygląda na chętną. - Hrabia obrzucił dziewczynę pogardliwym spojrzeniem. - Im szybciej wyjdzie za mąż i urodzi dzieci, tym lepiej. Jasna twarz Meriel poczerwieniała. - Zapominasz się, sir - odezwał się surowo Dominik. Takie słowa nie powinny padać w tym towarzystwie. - Nonsens. - Wrexham uniósł kieliszek w stronę gospodyń. - 224 MARY JO PUTNEY Pani Marks i pani Rector są wdowami, a obydwie dziewczyny już wkrótce będą zamężne. - Popatrzył ze zmarszczonym czołem na Meriel. - I to jak najszybciej. Amworth już dawno powinien ją wydać. Nie zazdroszczę ci pracy, jaką będziesz miał przy kontrolowaniu jej. Będziesz musiał trzymać ją na krótkiej wodzy, żeby mieć pewność, że dziedzic Wrexham ma krew Renbourne'ow. Na te słowa pani Marks wydała z siebie okrzyk protestu, natomiast Meriel wstała i z gniewem popatrzyła na hrabiego. Wytrzymując jego wzrok, podniosła kieliszek i uderzyła nim z całej siły o brzeg stołu. Ciszę rozdarł brzęk tłuczonego kryształu i na białym obrusie pojawiła się szkarłatna plama od wina. Odwróciła głowę w stronę Dominika, który zobaczył w jej oczach ból i złość. Potem wybiegła z jadalni. - Co za diabeł w nią wstąpił? - wyjąkał hrabia. Dominik podskoczył na równe nogi. - Gratulacje, lordzie Wrexham - rzucił z furią. - Udało ci się kilkoma obraźliwymi słowami zniszczyć więź, jakąż trudem nawiązałem z lady Meriel. Jeśli rzeczywiście zależy ci na tym małżeństwie, to wybrałeś sobie dziwny sposób na okazanie tego. - Obszedł stół, chcąc podążyć za Meriel. Omal się nie zabił, potykając się o Roxane. Na szczęście zdołał chwycić się framugi drzwi, bo padłby jak długi na oczach wszystkich. Spojrzał ze złością na psa, który patrzył na niego prze praszająco. Biedaczysko chciało tylko bronić swojej pani, ale lubiło Dominika. Ignorując ojca, ukląkł przy psie i wyciągnął do niego dłoń, zmuszając się do uspokojenia myśli. Po chwili wahania suka polizała jego rękę, na nowo nawiązując z nim przyjaźń. Podrapał ją po łbie, a potem wyszedł, szybko zamykając za sobą drzwi, żeby Roxana nie zdążyła za nim pójść. Oczywiście w tym czasie Meriel rozpłynęła się jak we mgle. Zastanawiał się, gdzie ją znajdzie. Dom był tak duży, że mogła DZIECKO CISZY 225 ję w nim schować w tysiącach miejsc, ale wątpił, by w nim została. Instynkt zazwyczaj prowadził ją na zewnątrz, do parku, w którym łatwo mogła się ukryć. Przypuszczając, że wybrała domek na drzewie, pospiesznie udał się w stronę dębu. Zbliżało się letnie przesilenie i dni były na tyle długie, że na zachodnim horyzoncie nadal jeszcze widniała brzoskwiniowa kula światła, wystarczająca, by oświetlić dróżki ogrodu. Rozglądał się za Meriel, ale nigdzie nie widział jasnej plamy jej jedwabnej sukni. Jeśli nie poszła do domku na drzewie, nigdy jej nie znajdzie. Kiedy dotarł do polanki przy dębie, zatrzymał się. Domek oparty na prastarych konarach dębu sprawiał tak niesamowite wrażenie, że wydawało się, iż jest tylko złudzeniem, marzeniem sennym. Drabinka była podciągnięta, a więc Meriel siedziała już w swojej twierdzy. Zobaczył światło w jednym z okien. Były trzy po trzech stronach, wystarczająco duże, by mógł przez nie przejść. Postanowił sprawdzić, czy potrafi jeszcze wdrapywać się na drzewa. Ściągnął opinający go surdut i rzucił na ziemię. Potem przyjrzał się uważnie drzewu. Najbliższa gałąź znajdowała się dość wysoko, ale pomyślał, że jeśli się rozbiegnie i podskoczy, powinien ją pochwycić. Spróbował. Końcami palców musnął gałąź. Powtórzył próbę i tym razem mocno ją złapał. Podciągnął się i wspiął na gałąź. Stąd już z łatwością dostanie się do domku. Zajrzał w otwarte okno i zobaczył, że Meriel nalewa jakąś ciemną miksturę do małego miedzianego kociołka. Jej twarz była spokojna i bez wyrazu, jak marmur. Dominik zastanowił się, czy nie lepiej dać jej czas na ostudzenie nerwów. Nie, skoro doszedł tak daleko, nie wycofa się. Potem mógłby już jej nie znaleźć. Po starannej kalkulacji odległości, rozhuśtał się, celując s 226 MARY JO PUTNEY nogami w okno. Jeśli Meriel rzeczywiście lubi teatralne wejścia, to to powinno jej zaimponować. Upadł ciężko na podłogę. Dziewczyna zamarła, wpatrzona w niego jak w ducha. Wyprostował się i rozejrzał. Domek na drzewie nie przypo minał wcale domku dla dzieci; było to dwanaście stóp kwad ratowych orientalnego pałacu z bielonymi ścianami i podłogą wyłożoną perskimi dywanami. Do ściany od strony drzewa przymocowano półki z książkami, a na przeciwległej stała wyściełana kanapka. Na niej leżały w nieładzie haftowane poduchy. Wrócił wzrokiem do Meriel. W lśniącym sari wydawała się tak samo egzotyczna jak jej otoczenie. - Rozgniewało cię to, co powiedział mój ojciec. Wcale ci się nie dziwię - odezwał się jakby nigdy nic. - Czy uwierzysz mi, kiedy ci powiem, że naprawdę nie jestem łowcą posagów mającym na względzie tylko twoje wiano? Ignorując go ostentacyjnie, zamieszała zawiesinę w kociołku. Podniósł się nad nim ciężki i słodki dym. Kadzidło. Poczuł się tak, jakby nagle znalazł się daleko, daleko od Anglii. A może to wszystko mu się śni? Podszedł do szafki z książkami i wybrał pierwszą z brzegu. Był to ręcznie pisany dziennik ogrodnika należący do jednego z przodków Meriel. - Nic dziwnego, że nikogo tu nie wpuszczasz. Gdyby ktoś tu wszedł, od razu by się zorientował, że wiesz więcej, niż ujawniasz światu. Meriel podeszła do okna, którym wskoczył, i zamknęła je. Potem zaciągnęła ciężkie zasłony. To samo zrobiła z resztą okien. Pokój stał się jeszcze bardziej tajemniczy i przytulny. Pomimo jej pozornego spokoju, Dominik nie zdziwił się, gdy rzuciła się nagle do małego dywanika. Pod nim był właz z drabinką, zwiniętą starannie między dwiema drewnianymi poręczami biegnącymi od ściany do włazu. Złapał ją, zanim zdążyła odsunąć rygiel. DZIECKO CISZY 227 - Nie bój się mnie, Menel - poprosił. - Twój wuj i mój ojciec próbowali zaaranżować nasze małżeństwo, aleja nigdy się na to nie zgodzę, jeśli i ty nie wyrazisz chęci. Patrzyła na niego niepewnie, bez gniewu. - Mam nadzieję, że poznałaś mnie już trochę- dodał z ulgą - Nie jestem moim ojcem. Jego opinie nie są moimi opiniami. Była tak blisko niego. Czuł zapach jej skóry. Czuł swój przyspieszony puls i zastanawiał się, po co za nią pobiegł, kiedy uciekła z jadalni. Wcale nie byłoby źle, gdyby z powodu przykrych uwag ojca, odrzuciła ofertę Kyle'a. Ale nie chciał nawet myśleć o tym, że mogłaby sądzić, iż zależy mu tylko na jej majątku. Z rozdrażnieniem stwierdził, że nawet on ma kłopoty z roz dzieleniem siebie od brata. Chciał, żeby źle myślała o Kyle'u, ale nie o nim, Dominiku. Nadszedł czas, żeby wszystko wyjaśnić. Ale tak trudno myśleć, kiedy ona jest tak blisko. Jego dłoń zaczęła żyć własnym życiem, bez jego woli sama wspinała się po gołym ramieniu dziewczyny. - Meriel - wyszeptał. Uchyliła usta i pocałowała go. Przyciągnął ją do siebie, odurzony jej bliskością, jej zapachem i smakiem. To dlatego za nią pobiegł, bo jej pożądał. Pod zwojami jedwabiu nie wyczuł twardości gorsetu. Wsunął dłoń pod sari. Jest jak motyl, delikatna i silna zarazem. Rosnące podniecenie uzmysłowiło mu, że robi coś złego. Musi być odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale także za nią. Puścił ją i przysiadł na stopach. - Meriel, to nie jest rozsądne. Nie mogę twierdzić, że mi na tobie zależy, a potem czynić coś, czego konsekwencje będą odczuwalne długo po tej krótkiej chwili uniesienia. Wstał i wyciągnął do niej dłoń. Podniosła się, nie kryjąc pożądania. Zmysłowe napięcie, rosnące między nimi od po czątku, teraz osiągnęło punkt szczytowy. Czuł, że się rozpada. Rozsądek mówił mu, że to, czego pragnie, jest szaleństwem, 228 MARY JO PUTNEY ale reszta - tętniąca krew, serce, całe ciało - że miłość i czu łość, które go przepełniają, nie mogą być złe. Dym unoszący się w pokoju zamroczył mu umysł. Co, do diaska, jest w tym kadzidle? Zdając sobie sprawę, że musi wyjść, zanim będzie za późno, ukląkł przy włazie i odsunął rygiel. Potem pociągnął za uchwyt. Właz nie poruszył się. Znowu pociągnął. Nic. Kiedy zauważył dziurkę od klucza, zrozumiał, że właz można zamknąć z dwóch stron. Meriel używała rygla i klucza, żeby chronić swojej twierdzy. A może domyśliła się, że za nią tu przyjdzie i chciała mu utrudnić wyjście? Rosnące zamroczenie przeszkadzało mu w myśleniu. Wstał z niejasnym postanowieniem, że wyjdzie tak samo, jak wszedł, nawet gdyby miało to oznaczać połamanie karku, ale między nim a oknem stała Meriel. Nie unikała już jego wzroku. Patrząc mu prosto w oczy, odpięła złotą broszkę spinającą sari. Odrzuciła ją na bok i pociągnęła za materiał opasujący ramię. Stał sparaliżowany, a ona powoli rozwijała materiał. W kom pletnej ciszy słychać było tylko pobrzękiwanie złotych bransolet i jego ciężki oddech. Przed nim stała bogini o cerze koloru kości słoniowej. Ostatni zwój jedwabiu ześliznął się zmysłowo po jej ciele i opadł, zwijając się wokół jej stóp. Stała przed nim otulona błyszczącymi włosami, w złotej biżuterii i prowokacyjnych rysunkach, otaczających jej małe piersi, pępek i schodzących intrygująco między uda. Uświadomił sobie, że żaden mężczyzna nie oparłby się jej ponętnemu ciału ani ognistemu pożądaniu, które lśniło w jej oczach. Teraz już był pewien, że czekała na jego przyjście i przygotowała się na nie. Przysunęła się dwa kroki, a kiedy chciał się odsunąć, poca łowała go płomiennie. Przestał myśleć. Wziął ją w objęcia, czując w skroniach tak silne uderzenia krwi, że nawet nie wiedział, kiedy zaczęła go rozbierać. Po chwili stali przed sobą nadzy. DZIECKO CISZY 229 Pociągnęła go na wyłożoną dywanami podłogę, śmiejąc się tryumfalnie. La Belle Dame sans Merci, bezlitosna piękność, która potrafi skraść mężczyźnie duszę i sprawić, by był jej za to wdzięczny. Położył się obok niej i przywarł ustami do jej piersi. Kiedy zsunął się do brzucha, Meriel zaczęła cicho nucić tęskną melodię. Stopniowo jej głos nabierał mocy. Błogie dźwięki przebiły się do jego zamroczonego umysłu, przywracając go trochę do rzeczywistości. - Meriel, odezwij się do mnie - poprosił ochryple. - Po wiedz, że naprawdę rozumiesz, co tu robimy. Uniosła ciemne rzęsy, spoglądając na niego niewidzącym wzrokiem. Wsunął jedną rękę między jej uda; gdy rozsunęły się zapraszająco, delikatnie pieścił wilgotne i wrażliwe ciało. Zadrżała i przestała śpiewać. Emanowała taką zmysłową energią, że nie umiał jej się oprzeć, ale też ogarnęło go nagłe przeświadczenie, że jeśli teraz Meriel zaspokoi pożądanie i nie odezwie się, może na zawsze pozostać za barykadą swojego prywatnego świata. Miał jedyną okazję, by wykorzystując jej potrzebę, zmusić ją do otwarcia się. - Proszę, wypowiedz moje imię - niemal błagał. - Powiedz chociaż ,,tak"... Zamknęła oczy, pokazując w ten sposób, że odrzuca prośbę, ale jednocześnie wbiła paznokcie w jego plecy. - Nie będę się z tobą kochał, jeśli się nie odezwieszoświadczył, przeklinając sam siebie w duchu za swoją głupotę. Jeśli mi nie zaufasz, nie będziemy razem. Milczała i gładziła go gorączkowo. Wyrwał się z jej objęć. Leżał podparty na ramieniu i patrzył na nią z bólem. - Przepraszam, moja kochana - wyszeptał. - Przepraszam. A potem zaczął się podnosić. 25 tworzyła oczy, w których błysnęło niedowierzanie. Nie, teraz nie może przestać, bo ona spłonie. Jego aura aż buchała szkarłatem od pożądania, ale jednak się podnosił. Zrozumiała z bólem, że Renboume naprawdę zamierza ją zostawić. Nie zniosłaby tego, więc postanowiła, że poświęci swój świat, który był dla niej do tej pory tak dobrym schronieniem. Złapała go za rękę. - Nie! - Mimo że często używała głosu do śpiewu, jednak wydobycie go z siebie, by wyartykułować słowo, przyszło jej z ogromnym trudem. - Proszę, nie odchodź. Wyraz twarzy Dominika w sekundę przeszedł z ponurej determinacji w radosną czułość. - Och, Meriel - szepnął. - Moja najdroższa. Objął ją i obsypał pocałunkami, doprowadzając tym jej zmysły do kresu wytrzymałości. Wstrzymała oddech, czując że jej ciało rozrywa rozkosz. Pod wpływem rosnącej gorączki namiętności rytmicznie poruszała biodrami. Przestała się kon trolować. Cały czas tulił ją do siebie, żeby czuła się bezpieczna, odpływając w miejsca, w których nigdy wcześniej nie była. Nadal drżała, gdy ułożył się między jej udami. Otworzyła oczy, napawając się widokiem jego twarzy. Och, jaki jest wspaniały! Nareszcie będzie jej kochankiem! O, DZIECKO CISZY 231 Wyczuła, że on bardzo się hamuje, by wejść w nią powoli, a nie wedrzeć się jak oszalały. Wygięła się w łuk, ogarnięta nagłą obezwładniającą czułością. Uświadomiła sobie w tym momencie, że w tej czułości właśnie, przewyższającej nawet pożądanie, tkwi różnica łączenia się ludzi i zwierząt. Wszedł w nią, co było dziwnym, ale przyjemnym uczuciem. Ta bolesna intymność była wszystkim, czego pragnęła - zlaniem się dwóch ciał w jedno - i ta gorączkowa potrzeba oddania tego, co dostała. Poruszała się do jego rytmu, zdumiona, że znowu czuje rosnące podniecenie. Jęknął i zaczął poruszać się już bez kontroli. Przywarła do niego, obejmując go nogami, a on penetrował nie tylko jej ciało, ale i duszę, napełniając ją światłem, wyciągając z cienia, który towarzyszył jej i napawał lękiem przez całe życie. Krzyknął i zesztywniał, a jego ciało przeszył gwałtowny dreszcz. Ona także mu zawtórowała, osiągając po raz drugi spełnienie, przekonując się zarazem, że nie ma nic cudowniejszego niż wspólne zatopienie się w rozkoszy. Trzymał ją w ramionach. Ich ciała powoli się uspokajały. Wraz z ogarniającym ją spokojem poczuła, że choć do tej pory tak się bała, teraz chce poznać świat, do którego na nowo się narodziła. opokój. Zadowolenie. Miłość. Leżał na boku, wolno piesz cząc jej plecy, a ona schowała twarz na jego ramieniu. Nadal czuł zachwyt na myśl, że w końcu odważyła się odezwać, obalając ostatnią dzielącą ich barierę. Choć musiał przyznać, że słowa nie są w stanie opisać tego, co właśnie się między nimi zdarzyło. Rozgrzane ciała owiało chłodne wieczorne powietrze. Do minik sięgnął po koc leżący na ławce. Jak długo będzie im dane cieszyć się tą chwilą bliskości, nim będą zmuszeni stanąć twarzą w twarz z faktem, że puszka Pandory została otwarta i że już nigdy nie da się jej zamknąć? 232 MARY JO PUTNEY Niedługo. Kiedy położył się znowu obok Meriel, usłyszał, że cicho płacze. Odsunął włosy z jej twarzy i zapytał: - Co się stało, Meriel? Czy sprawiłem ci ból? Pokręciła głową i znowu ukryła twarz. - W takim razie dlaczego płaczesz, jakbym ci złamał serce? Pocałował ją w skroń. Była taka delikatna. - Powiedz mi, kochanie, co się stało? Teraz, kiedy już udowodniłaś, że możesz mówić, chcę, żebyś opowiedziała mi o wszystkim. - Nie wiedziałam, że... że jestem taka samotna - wyszeptała. Jej słowa rozdarły mu serce. Chciał, żeby mu się oddała, żeby była przed nim bezbronna, a teraz, gdy tak się stało, prawie nie umiał tego znieść. Z czułością starł łzy z jej policzków. - Nigdy już nie będziesz samotna, tak długo, dopóki ja żyję. Westchnęła, ale bez przekonania. Uświadomiwszy sobie, że właśnie wypowiedział przyrzeczenie, którego może nie będzie mógł wypełnić, przestraszony zmienił temat. - Nigdy z nikim nie rozmawiałaś, nawet z Kamalem? - Nie było takiej potrzeby. - Przekręciła się na plecy, dodając z ponurym humorem: - Kamal nie nastawał na mnie tak jak ty. Uśmiechnął się. - Domyślam się, że nawet wtedy, gdy ludzie rozmawiali przy tobie tak, jakbyś była przedmiotem, ty wszystko rozu miałaś. Wzruszyła ramionami. - Jeśli słuchałam. A więc częściej po prostu ignorowała świat. - Ale kiedy słuchałaś, rozumiałaś więcej, niż po sobie pokazywałaś? Jej usta ułożyły się do lekkiego uśmiechu. - Być może. Widział, jak wiele trudu sprawia jej wymawianie słów po tylu latach milczenia. Gdyby nie to, że śpiewała, mogłaby całkowicie stracić głos. PZIECKO CISZY 233 - Lubisz mówić lakonicznie - zauważył z rozbawieniem. Rzuciła mu drwiące spojrzenie. - Ty mówisz za dwoje. Wybuchnął śmiechem. - Milczałaś, więc musiałem mówić. Do tej chwili. - Popat rzył na nią. - Dlaczego z rozmysłem unikałaś kontaktu z ludźmi? Byłaś bardzo młoda, kiedy podjęłaś tę decyzję. - To nie było tak - odpowiedziała wolno. - Pożar, rzeź, niewola, nie mogłam tego wszystkiego znieść. - Na chwilę zamknęła oczy, a przez jej twarz przemknął spazm bólu. W myślach wracałam do Warfield i starałam się ze wszystkich sił zapomnieć o tym, gdzie jestem. Dopiero po powrocie do domu zaczęłam wychodzić ze swojej skorupy. Ale to trwało bardzo długo i prawie straciłam nawyk mówienia. Zresztą... lubiłam moje życie, takie jakie było. Miałam wszystko, co chciałam. Gdybym zaczęła mówić - co by oznaczało, że jestem normalna - zmieniłabym się. - A ty nie chciałaś zmian. Nie odpowiedziała. Przyglądał się jej delikatnemu profilowi, widząc w niej to wrażliwe dziecko, które przeszło przez piekło i które bardzo wolno dochodziło do siebie po powrocie do ukochanego domu. Łatwo było zrozumieć, dlaczego nie chciała zamienić wygodnego i wolnego życia na wątpliwe korzyści płynące z istnienia w normalnym świecie. Jego siostra nieraz buntowała się przeciwko ograniczeniom, jakie nakładało na nią wchodzenie w dorosłość. Jednak Meriel potrzebowała miłości i bliskości i przez to zmiany dokonywały się same z siebie, czy tego chciała, czy nie. Dominik uznał, że najwyższy czas oczyścić atmo sferę. - Czy pamiętasz, co mówiono, kiedy lord Maxwell pierwszy raz odwiedził Warfield? - Kyle Renbourne. Wicehrabia Maxwell. - Jej oczy za lśniły. - Najlepsza partia na małżeńskim rynku. Zapewne powiedziała to jedna ze starszych pań. Dominik 234 MARY JO PUTNEY uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał, bo wspomnienie brata działało na niego paraliżująco. Był rozdarty między poczuciem lojalności wobec niego i wobec Meriel. Teraz, przez bezmyślne pobłażanie własnej żądzy, był nieodwracalnie związany z Me riel, a Kyle nigdy mu tego nie wybaczy. Odkładając te bolesne rozważania na później, powiedział bez ogródek: - Nie jestem lordem Maxwellem. Spojrzała na niego ostro. - Nie jesteś Renbourne'em? - Jestem, ale nie Kyle'em. Nazywam się Dominik. Jestem bratem bliźniakiem lorda Maxwella. - Wykrzywił twarz w gry masie zakłopotania. - Wstyd mi, Meriel. Postaram się wszystko ci wyjaśnić. Ponieważ jesteśmy tak bardzo do siebie podobni, Kyle poprosił mnie, żebym go zastąpił. Miał inne zobowiązania. Początkowo nie chciałem się zgodzić... ale brat mnie przekonał. Sądziłem, że przyjazd do Warfield to nic takiego. Proste zadanie. Będę mało się odzywał, poznamy się, ty się do mnie przyzwyczaisz - a raczej do kogoś, kto wygląda jak ja. Potem wyjadę. Nie spodziewałem się, że się w tobie zakocham, ale tak się stało. To wszystko zmienia. Stwierdził z ulgą, że nie wpadła w szał, nie oburzyła się, ale też nie zadeklarowała swojej miłości, na co miał nadzieję. Zamiast tego obrzuciła go chłodnym spojrzeniem. - Tak. Nic dziwnego, że wydałeś mi się inny. Bardziej niebezpieczny. - Ja? Niebezpieczny? - zapytał z prawdziwym zaskocze niem. - To Kyle jest dziwakiem, a ja zawsze miałem pogodne usposobienie. - Kyle to ostre imię, same kanty- rzekła, ignorując jego wypowiedź. - Dominik podoba mi się bardziej. - To dobrze. Mam nadzieję, że lubisz Dominika na tyle, żeby chcieć za niego wyjść, ponieważ cię skompromitowałem. Wziął ją za rękę. - Choć nie jestem najlepszą partią, jak mój brat, kocham cię. Mam nadzieję, że to wystarczy. Odsunęła się i usiadła. Sięgnęła po sari i okryła się nim. DZIECKO CISZY 235 - Tak bardzo pragniesz małżeństwa, a ja nie jestem wielką zwolenniczką zamążpójścia. Przeszedł go zimny dreszcz. Powinien był się spodziewać, że jej zdolność mówienia nie zniweluje od razu wszystkich różnic między nimi. - Tylko małżeństwo może postępować tak jak my. Uniosła brwi z niedowierzaniem. - Nigdy wcześniej z nikim się nie kochałeś? - Miałem do czynienia z innymi kobietami, ale żadna nie była taka jak ty - wyznał. Zmrużyła oczy. - Żadna nie była taka bogata. Zacisnął zęby. Słuchając ludzi, nauczyła się od nich wiele cynizmu. - Żadna nie była tak bogata - zgodził się - ale to nie twój majątek mnie pociąga, Menel. Z chęcią bym się z tobą ożenił, nawet gdybyś była bez grosza. Pochyliła głowę, pobrzękując złotymi kolczykami. - A ty posiadasz jakiś majątek? - Nie - stwierdził spokojnie. - Mam niewielki dochód, ale nie fortunę. - A więc twój brat, który jest bogaty, chce się ze mną ożenić dla pieniędzy, a ty, który nie posiadasz nic, nie. - W jej głosie brzmiało niedowierzanie. Westchnął. - Musisz mi zaufać, najdroższa. Zacisnęła usta. - A co ja wiem o mężczyznach? Jak mogę ich ocenić? - Możesz posłuchać serca - odparł cicho. - Serce mówi mi, że zmiana nadchodzi zbyt szybko. - Jej cynizm znikł, pozostawiając tylko strach. - Dla kobiety mał żeństwo oznacza oddanie ciała i majątku we władanie męża. Kiedy malowałam mehndi dla Jeny Ames, opowiedziała mi, co ją spotkało. Dlaczego mam tak ryzykować, jeśli nie muszę? 256 MARY JO PUTNEY Rzeczywiście, dlaczego, skoro go nie kocha ani mu nie ufa. Dławiąc żal, że tak lekko odrzuciła jego deklarację, wstał i ubrał się. Kadzidło wypaliło się już, ale ciężki dym nadal wisiał w pokoju, więc odsłonił kotary i otworzył okno. Potem wychylił się i nabrał w płuca świeżego, wilgotnego powietrza. Przypomniał sobie swoje przygody miłosne. Choć nigdy nie był kobieciarzem, zakosztował w życiu przyjemności cieles nych. Umawiał się z ochoczymi wdowami, rozpustnymi po kojówkami, a czasami nawet ze znudzonymi żonami. Ale nigdy nie był w związku, w którym jedna ze stron nie uważałaby, że romans jest tylko chwilową przyjemnostką. Aż do czasu poznania Meriel, przy której słowa ,,dopóki śmierć nas nie rozłączy" wydawały się jedynie możliwe. Większość dobrze urodzonych panien przyjęłaby bez zastano wienia jego propozycję, ale ona jest inna. Wcale mu nie zależało na tym, żeby stała się taka jak reszta kobiet - wolał, żeby była oryginalna - po prostu chciał, żeby wyraziła zgodę na małżeństwo. Ponieważ spostrzegł, że jego umysł stał się o wielejaśniejszy, przypomniał sobie pytanie, które chciał zadać wcześniej. Od wrócił się, składając ręce na piersi. - Co paliłaś w tym kociołku? - Przede wszystkim kadzidło. - Zajęła się splataniem war kocza. - I trochę opium. - Mój Boże, opium? - Popatrzył na nią przerażony. To dlatego tak ciężko mu było myśleć i zawiodła go siła woli. Jak mogłaś? Wzruszyła ramionami. - Byłeś taki uparty. Musiałam użyć skuteczniejszych środ ków. Ta dziewczyna naprawdę nie rozumiała, że zachowuje się niedopuszczalnie. - Co byś pomyślała o mężczyźnie, który upija kobietę, żeby ją uwieść? - zapytał, chcąc, żeby pojęła, co zrobiła. Zmrużyła oczy. 1 DZIECKO CISZY - Nikczemnik. 237 A więc przejęła od opiekunek przynajmniej trochę poczucia moralności. - W takim razie czy nie jest nikczemnością to, że użyłaś narkotyku, żeby zmusić mnie do uczynienia czegoś wbrew mojej woli? Zamarła. - Wydawało mi się, że byłeś bardzo chętny. - Pragnęło tego moje ciało - odparł ostro. - Ale moja świadomość nie godziła się na zbliżenie. Mimo że nie było to proste, jakoś udawało mi się panować nad sobą, dopóki nie uznałaś za stosowne odurzyć mnie narkotykami. Jej twarz stężała. - Dlaczego uważasz, że nie powinniśmy się kochać? - Ponieważ jesteś zaręczona z moim bratem, a nie ze mną. - Zmarszczył brwi, szukając odpowiednich słów. A jeszcze bardziej dlatego, że żaden uczciwy mężczyzna nie wykorzystuje młodej kobiety, której zdolność oceny sytuacji jest ograniczona. Takie zachowanie jest niedopu szczalne. Jej oczy zmieniły się w szparki. - Uważasz, że jestem wariatką? - Nie, ale twoje wychowanie jest tak inne, że nie potrafisz do końca zrozumieć dyktatu zasad etykiety i dlaczego należy ich przestrzegać. Wróciła do splatania warkocza. - Twój honor pozostał nienaruszony, Renbourne. To ja cię uwiodłam, nie ty mnie. Niecierpliwie machnął ręką. - Liczy się nie wina, ale konsekwencje. - Zawahał się, zdając sobie sprawę, że musi zadać niezręczne pytanie, nie tylko po to, by zaspokoić ciekawość, ale także dlatego, że odpowiedź mogłaby mieć znaczenie w ich sytuacji. - Czy kiedykolwiek spałaś... z innym mężczyzną? Westchnęła. Widać było, że gniew ją już opuścił. 238 MARY JO PUTNEY ~ Nie, choć nie byłam dziewicą. W haremie mówiło się, że mam być oddana sąsiedniemu radży. Z powodu jasnych włosów byłam uważana za ciekawostkę. Ponieważ byłam mała, jedna ze starszych kobiet, Asma, usunęła mi błonę dziewiczą za pomocą specjalnego przyrządu. Słuchał jej z przerażeniem. - To musiało być straszne. - Asma zrobiła to z dobrego serca, żeby oszczędzić mi niepotrzebnego cierpienia. - Założyła ramiona na kolana i oparła na nich głowę, chowając twarz. - Została za to zbiczowana, a potem mój właściciel postanowił oddać mnie Anglikom. Nie wiem, może Asma to przewidziała. Mógł tylko bardzo powierzchownie wczuć się w tak obce mu doświadczenia. Nie dziwiło go, że z taką szczerością mówi na tematy, których nigdy nie poruszałaby kobieta wychowana w tradycyjny sposób. Nie dziwił się też, że wróciła do ojczyzny tak odmieniona. - Byłaś więc w zasadzie dziewicą, co oznacza, że powinniś my się pobrać - powiedział, próbując przybrać tak samo rze czowy ton. - Aż tak bardzo odstręcza cię ta perspektywa? Sądziłem, że ci na mnie zależy. Słysząc jego ukryte rozżalenie, odpowiedziała mu już ciep lejszym głosem. - Wiesz, że tak jest, ale to nie znaczy, że chcę małżeństwa. Spojrzała na niego prosząco. - Czy musimy coś zmieniać? Te ostatnie tygodnie były takie szczęśliwe. Westchnął. - Tak, kochanie. Świat będzie oburzony, jeśli zdecydujemy się żyć razem bez ślubu. Twoi opiekunowie nigdy się na to nie zgodzą, nawet gdybym ja przystał na to, by uznano mnie za uwodziciela niewinnej dziewczyny, choć nim nie jestem. Jeśli się nie pobierzemy, będę musiał wyjechać. Zacisnęła z uporem zęby. - Jestem panią Warfield. Kto będzie śmiał mnie oceniać? Odezwała się w niej duma odziedziczona po arystokratycz- DZIECKO CISZY 239 nych przodkach. Był pewien, że stojące wszędzie książki historyczne i pamiętniki wpłynęły na jej sposób myślenia. - To jest świat, w którym musimy żyć, Meriel. Gdybyś była wdową w podeszłym wieku, mogłabyś zaproponować mi pracę doradcy finansowego i moglibyśmy żyć razem pod warunkiem zachowania dyskrecji. Ale ty jesteś młoda, piękna i na dodatek uważa się, że pozbawiona rozumu, a to wielka różnica. Prychnęła. - To niesprawiedliwe. - Być może, ale nadszedł czas, żebyś zapłaciła za lata wolności, kiedy robiłaś, co chciałaś, i pozwalałaś, by świat uważał cię za obłąkaną - oświadczył bez ogródek. - Nawet teraz, gdy już zaczęłaś mówić, twoja rodzina nie od razu uzna cię za zdrową, inteligentną kobietę, zdolną do samodzielnego podejmowania decyzji. Owinęła się sari jak szalem. - Będę mówiła tylko do ciebie. Zaskoczyła go tym oświadczeniem tak, że aż jęknął. Jak to możliwe, że mimo rozumu jest tak ślepa? - Nie możesz udawać, że nic się nie stało. Jeśli będzie trzeba, powiem twoim opiekunkom, że potrafisz mówić tak dobrze jak one. - Nie uwierzą, dopóki same mnie nie usłyszą. Przełknął przekleństwo, wiedząc, że ma rację. Jeśli oświad czy, że Meriel mówi, ale nie dostarczy dowodu, starsze panie uznają, że sam zwariował. - Możesz udawać, że nic się nie zmieniło, ale co będzie, jeśli zaszłaś w ciążę? To możliwe, a ciąży nie da się ignorować. Jeśli urodzisz, nikt nie uzna twojego dziecka. Chcesz tego? Sapnęła i położyła dłoń na brzuchu, jakby nawet nie roz ważała takiej ewentualności. Nagle zobaczył w wyobraźni, że wybiera Kyle'a, ale rodzi jego dziecko, które zostaje dziedzicem Wrexham. To by była zemsta młodszego syna za niesprawied liwość losu. 240 MARY JO PUTNEY Znowu objęła kolana ramionami i zaczęła się kołysać. Sklął się w duchu za to, że ją przygnębił, a jeszcze bardziej za to, że w ogóle doszło do tej sytuacji. Nie mógłby winić opium, gdyby miał tyle zdrowego rozsądku, żeby trzymać się od Meriel z daleka. Odszedł od okna i ukląkł obok niej, gładząc ją pocieszająco po ramieniu. - Przepraszam, że cię przestraszyłem, kochanie. Jeśli nie zaszłaś w ciążę - a najpewniej tak się nie stało - twoje życie pozostanie niezmienione. Wyjadę i wkrótce o mnie zapomnisz. Mówiąc to, wiedział, że on nigdy jej nie zapomni. - Nie! - Podniosła głowę i spojrzała na niego. - Nie możesz zostać moim doradcą? Potrafię być dyskretna jak stara wdowa. Ten pomysł był niebezpiecznie pociągający. Żyć z Meriel bez wzbudzania gniewu rodziny i oburzania reszty świata... ale to niemożliwe. - To nie jest dobry pomysł, Meriel. Chcę, byśmy mogli nosić głowy wysoko podniesione przed ludźmi i Bogiem, a nie kryć się w cieniu jak cudzołożnicy. - Nieważne, co myślą inni! - rzuciła z pasją. Nie rozumiał, dlaczego się tak upiera. - Jeśli nie mieszkasz sama w jaskini, musisz się liczyć ze zdaniem innych ludzi. - Popatrzył jej prosto w oczy, chcąc, żeby się przejęła jego słowami. - Meriel, musisz podjąć decyzję. Możesz nie wychodzić za nikogo i dalej wieść wolne życie. Albo możesz wyjść za mnie. - Ciężko przełknął ślinę. - Albo za Kyle'a, albo jeszcze kogoś innego. Ale nie zostanę twoim kochankiem. Zamknęła oczy, jakby chciała oddzielić się w ten sposób od jego słów. Z włosami splecionymi w warkocz i spiętą twarzą, nie wyglądała już tak dziecinnie, tylko jak kobieta i to zmę czona. - Nie chcę, żebyś odchodził- wyszeptała.- Ale ja... ja potrzebuję czasu, by zaakceptować tyle zmian. Dasz mi go? - Mamy go mało. Do powrotu mojego brata. - Otworzył DZIECKO CISZY 241 ramiona i przytulił ją. - Może jeszcze dwa tygodnie. Do tego czasu będziesz już wiedziała, czy jesteś w ciąży. Meriel westchnęła i oparła o niego głowę. Ogarnięty czułoś cią, delikatnie zebrał jej włosy z czoła. Była jak poczwarka przemieniająca się w motyla, bardzo nieporadna i bezbronna, ale zdeterminowana, by przetrwać w nieznanym świecie. Mógł tylko sobie wyobrazić, ile odwagi ją to kosztuje. Pochylił się z zamiarem pocałowania jej, ale tylko w ramach pocieszenia. Odchyliła głowę i podała mu usta. Czując pierwsze oznaki podniecenia, stoczył ostrą walkę z własnym sumieniem. To, co wcześniej było złe, pozostało takie nadal, a tym razem nie mógłby się wytłumaczyć działaniem opium. Wsunęła mu dłoń pod koszulę. - W czasie kolacji chciałam się przekonać, czy pod tym eleganckim ubraniem kryje się moje mehndi. Kiedy tak błądziła palcami po jego plecach, czuł, że znowu się jej poddaje. Sytuacja nie może być już gorsza od tej, która jest teraz. A tak bardzo pragnął się z nią kochać, pokazać jej, jak bardzo mu na niej zależy. Pociągnął za sari i pocałował tatuaż okalający piersi. Wzór był prymitywny, nie angielski. Patrząc na niego, łatwiej mu było zapomnieć o zasadach obowiązujących poza granicami tego sanktuarium. Wodził językiem po jej ciele, czując słonawy smak i różany zapach jej skóry. Zduszony oddech Meriel był najlepszym z afrodyzjaków. Tym razem, kiedy się połączyli, obydwoje wiedzieli, co robią. JVleriel zdecydowała, że będzie spała w domku na drzewie, by uniknąć porannego pożegnania z Wrexhamem i Lucią. Dominik chciał z nią zostać, ale postanowili nie ryzykować. Pocałował ją ostatni raz i zszedł po drabinie, szepcząc: - Śpij dobrze, kochanie. - Będę o tobie śniła, Dominiku - odpowiedziała. 242 MARY JO PUTNEY Po raz pierwszy nazwała go jego prawdziwym imieniem. Słysząc to, jeszcze mocniej poczuł, że rozstaje się z częścią siebie. Idąc samotnie przez noc, cierpiał, ogarnięty nagłym niewytłumaczalnym strachem, że już nigdy nie będą ze sobą tak blisko. Ą*g$$t 3-J rawo, Dom - szepnęła Lucia w ucho brata, kiedy ściskała go na pożegnanie. - Wyglądasz tak srogo, że naprawdę myś lałam, że to Kyle. Uśmiechnął się i powiedział. - Staraj się być grzeczną dziewczynką, siostrzyczko. Otworzyła szeroko oczy, udając niewinność, potem odwróciła się do gospodyń, by pożegnać je wylewnie. Dominik dziękował w duchu zebranym, że nie wspominają o żenującym zajściu z poprzedniego wieczoru. Zadowolenie okazało się przedwczesne. Po formalnych podziękowaniach złożonych dwóm staruszkom, Wrexham od wrócił się do syna. - Złapałeś tę małą diablicę i dałeś jej lekcję uprzejmości? zapytał ściszonym głosem. Przez chwilę Dominik odświeżał w pamięci sceny z po przedniej nocy. - Wyjaśniłem jej potrzebę zaakceptowania wymogów to warzyskich - odparł, zebrawszy się w sobie. - Wierzę, że moje słowa zrobiły na niej wrażenie. - Mam nadzieję. - Hrabia pokręcił głową z zatroskaną miną.- Nie będę ukrywał, że to małżeństwo budzi moje wątpliwości. Wprawdzie Amworth twierdzi, że dziewczyna 244 MARY JO PUTNEY była kiedyś normalna, ale teraz z pewnością nie jest. Nie widzę jej w roli hrabiny Wrexham ani matki przyszłego hrabiego. Być może należałoby zerwać zaręczyny. Dominik poczuł, że ogarnia go prawdziwa furia. Jak ojciec śmie traktować Meriel najpierw jak bogatą sierotę, którą można wykorzystać, a teraz jak wariatkę pozbawioną wartości i uczuć? - Dla mnie zerwanie zaręczyn oznaczałoby zszarganie mo jego honoru- odparł, w porę opanowując gniew. - Tak, ale mówiło się cały czas o tym, że dziewczyna ma być chętna. Jestem przekonany, że potrafisz namówić ją do zmiany zdania - Wrexham wybuchnął ochrypłym śmiechem. Dopilnuj, żeby przyjęto do pracy jakiegoś przystojnego parobka. Wystarczająco rozpustnego, by ją zainteresował, a ty wtedy będziesz się mógł wycofać, nie ponosząc uszczerbku na honorze. - Przerażasz mnie, sir - chłodno odrzekł Dominik. Hrabia puścił do syna oczko. - Gdzie twoje poczucie humoru, chłopcze? Nie myślisz chyba, że mówiłem poważnie. Jest szalona, ale to dama. Zasługuje na kogoś lepszego niż parobek, nawet jeśli nie nadaje się na hrabinę. Dominik przełknął ślinę, czując, że jest bardzo blisko tego, by się wydać. - Przyjmij moje przeprosiny, sir. Lady Meriel budzi... chęć chronienia jej. - Naturalnie - burknął. - Rób to, co uważasz za stosowne, Maxwell. Nie chcę skandalu, ale nie będę rozpaczał, jeśli dziewczyna zrezygnuje z małżeństwa. Jak na ironię Wrexham i Meriel mieli w tej sprawie takie samo stanowisko. - Ja także nie pragnę skandalu, sir - rzucił sztywno Domi nik. - Życzę bezpiecznej podróży. Patrząc, jak ojciec wsiada do powozu, poczuł przemożną chęć zadania mu pytania, które cisnęło mu się na usta przynaj mniej przez pół jego życia. Kiedy był młodszy, nie miał odwagi go zadać, potem nie miał okazji. DZIECKO CISZY 245 _ Dlaczego posłałeś mnie i brata do różnych szkół? - zapytał, starając się jeszcze bardziej mówić jak Kyle. Wrexham zatrzymał się i zmarszczył czoło. - Dlaczego, do diabła, pytasz o to teraz? -. Zawsze się nad tym zastanawiałem. - Co było prawdą, nawet jeśli reszta tego, co mówił tego dnia, nią nie była. - Zanadto się ze sobą zżyliście. Gdybyście razem poszli do Eton, żylibyście jednym życiem - burknął. - To by źle wpłynęło na ciebie, a jeszcze gorzej na twojego brata. Musiałem was rozdzielić, kiedy jeszcze byliście młodzi i umieliście zawierać przyjaźnie z innymi ludźmi. Dominik zacisnął usta, wspominając ból, jaki nim targał przez pierwsze dni w szkole. - Czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, jakie to było dla nas bolesne? W oczach hrabiego pojawił się żal. - Jak miało nie przyjść, kiedy widziałem wasz stosunek do siebie. Twój brat nigdy mi tego nie wybaczył, a ty także chyba nie. Ale uważałem, że należy tak uczynić. Nawet wasza matka się ze mną zgodziła. - Uprzejmie skinął głową, wsiadł do powozu i usiadł na obitym aksamitem siedzeniu. Zaraz za nim wskoczyła Lucia, roześmiana i szczęśliwa. Na twarzy hrabiego pojawił się łagodny uśmiech, zarezerwowany tylko dla córki. Ona nigdy nie sprawiała mu kłopotów jak synowie. Woźnica zatrzasnął drzwiczki i powóz wkrótce znikł za zakrętem. Dominik stał obok starszych pań i mechanicznie machał ręką na pożegnanie, ale myślami był gdzie indziej. Matka zgodziła się na ich separację? To dopiero nowina. Zakładał, że decyzja została podjęta bez jej zgody, bo płakała z powodu rozdzielenia synów. Była jednak uczuciowa i praw dopodobnie płakała z żalu, ale zarazem uważała, że decyzja jest słuszna. Umarła niedługo po ich odjeździe. Choć niechętnie, musiał jednak przyznać, że ojciec miał rację, rozdzielając ich. Kiedy do tego doszło, czuł ból, ale kiedy 246 MARY JO PUTNEY znalazł się w wojsku, uznał, że dobrze się stało. Zdecydował, że musi zbudować sobie niezależne życie, nie w cieniu brata. Trudno mu było przyznać Wrexhamowi w czymś rację. Jeszcze trudniej było zaakceptować fakt, że ten oschły, domi nujący ojciec kierował się prawdziwą troską o synów, a nie bezmyślnym okrucieństwem. Jak to możliwe, że wszystko jest takie samo, a zarazem zupełnie zmienione? Przez trzy dni z rzędu Meriel i Dominik rano wybierali się na konne przejażdżki, a potem pracowali w ogrodzie zazwyczaj pod okiem Kamala. Jednak wszystko było... inne. Meriel nie czuła już tej rozpaczliwej, dekoncen trującej tęsknoty ciała; teraz, kiedy wiedziała, co to jest, jej namiętność stała się głębsza. Znowu strzygli figury szachowe; ta praca nie miała końca. Uklękła przy jednym z psów, żeby przystrzyc mu łapy. Czując na sobie wzrok Dominika, podniosła głowę i zobaczyła, że przygląda się jej ponuro. - Dominik - szepnęła miękko, tak żeby nie słyszał jej Kamal. Jego twarz rozświetlił promienny uśmiech. Wstrzymała oddech, wyobrażając sobie, że przewraca go na wonną murawę i wtula się w niego, całując, gryząc, aż cali toną w źdźbłach trawy. Zamiast tego opuściła wzrok i odcięła niesforną gałązkę cisu. Przez trzy dni myślała o Dominiku bez ustanku, zwalczając pokusę, by go uwieść. Podejrzewała, że mimo podjętego postanowienia nie odtrąciłby jej, gdyby wśliznęła się w nocy do jego łóżka. Ale pohamowała tę chęć, czym sama była zdumiona. Chociaż nie podzielała zdania Dominika, nie chciała wymuszać na nim zdrady własnych zasad. Ze zniechęceniem zauważyła zacho dzące w niej poważne zmiany- zaczęła zachowywać się dojrzalej. Udawanie obłąkania przychodziło jej łatwiej i było o wiele zabawniejsze. Na szczęście okazało się, że nie zaszła w ciążę. Nie wiedziała DZIECKO CISZY 247 n ic o dzieciach i z pewnością nie była przygotowana do macierzyństwa. Westchnęła. Przez lata była całkiem zadowolona z życia, jakie wiodła, zachwycając się naturą i jej cudami. Teraz to zadowolenie zostało przyćmione przez pożądanie mężczyzny. Ale ten mężczyzna chciał ślubu, a to wymagało od niej poniesienia ogromnego wyrzeczenia. Od upojnej nocy codzien nie nawiedzały jąkoszmary. Budziła się zlana potem i z bijącym sercem, i jeszcze długo potem miała przed oczami płomienie, krzyki i tragedię. Rozumiała, skąd wzięły się te sny - sprowadził je na nią jej strach przed światem zewnętrznym, od którego na tyle lat uciekła. Czy jest możliwe, że po ślubie mogłaby dalej żyć w Warfield? A może uległaby pokusie zajęcia swojego miejsca w świecie? Może zapragnie stać się lady Meriel, dziedziczką Warfield, mieć dom w Londynie i zostać przedstawiona na dworze? Od pierwszego dnia przyjazdu Renbourne stawiał przed nią coraz to większe wyzwania. Nie miała nic przeciwko jeździe konnej, ale wyjazd z Warfield to zupełnie co innego. Spojrzała na Dominika. Sięgał do głowy cisowego konia, którą chciał przystrzyc. Z podziwem przebiegła wzrokiem po jego silnych ramionach. Tak dużo radości sprawiał jej swoją obecnością. I ufała mu... do pewnego stopnia. Ale te męczące koszmary, którym towarzyszyło niejasne poczucie zdrady. Nie rozumiała dlaczego, ale przez te wszystkie lata ostrożność stała się ważną częścią jej istoty. Choć ufała Renbourne'owi jak kochankowi, to nawet jej ogarnięte pożą daniem serce nie mogło do końca przystać na to, by powierzyć mu swoje życie i całe Warfield. A bez tej wiary nie ma małżeństwa. Domini przyjął kieliszek sherry z rąk pani Marks i popatrzył w stronę drzwi, chcąc się przekonać, czy Meriel przyjdzie na kolację. Minęły cztery dni od czasu, kiedy się kochali, i te dni 248 MARY JO PUTNEY dłużyły mu się jak lata. Poprzedniej nocy obudził się spocony. Śniły mu się dwa ciała splecione w miłosnym uścisku. Z trudem powstrzymał się, żeby nie pójść do pokoju Meriel. Tak jak zapowiedziała, nie odzywała się, nie licząc nielicz nych słów, które wypowiadała tylko do niego, kiedy byli sami. Ciekaw był, czy zauważyła, że ilekroć do niego mówiła, paraliżowało go pożądanie. Czuł się jak na torturach, przebywając z nią i nie mogąc jej dotknąć, ale wolał to, niż nie widzieć jej w ogóle. Uświadamiał sobie z zaniepokojeniem, że czas ucieka. Po stanowił poczekać jeszcze jakieś dwa, trzy dni, a potem zapytać Meriel, czy godzi się na małżeństwo. Kilka razy przyłapał ją na tym, że patrzy na niego ze smutkiem, jakby był już tylko wspomnieniem. Nie była to dobra wróżba i Dominik czuł, że będzie musiał wyjechać, bo Meriel nie zgodzi się na ślub. Usłyszał, że ktoś zbliża się do drzwi salonu, ale nie stąpał lekko jak Meriel. Któż to mógł być? Lokaj? Nie, kroki są zbyt pewne i ciężkie. Może jakiś gość? Dominik nigdy jeszcze nie był w domu, do którego bez przerwy przyjeżdżali niezapowie dziani goście. Ale skoro przeżył wizytę Amwortha i Wrexhama, to teraz też sobie poradzi. Do pokoju wszedł mężczyzna w średnim wieku, ubrany w podróżny strój. Za nim pojawili się dwaj służący i milcząco zajęli miejsce pod ścianą. Wysoki i mocno zbudowany nie znajomy z postawy przypominał żołnierza. Wściekłym wzro kiem potoczył po osobach znajdujących się w pokoju. - Co to ma znaczyć? - Zbieramy się na kolację, lordzie Grahame- spokojnie wyjaśniła pani Marks. - Cieszę się, że trafił pan na posiłek. Zje pan z nami. Dominik zamarł. Wielki Boże, jeszcze tego mu brakowało! Do diabła, co Grahame robi w Anglii? Miał wrócić dopiero za kilka tygodni. - Taka niespodziewana przyjemność. Myślałyśmy, że jesteś DZIECKO CISZY 249 nadal we Francji - powtarzając myśli Dominika, wtrąciła pani Rector. - Proszę mi tu nie mydlić oczu. Jestem bardzo zawiedzio ny postawą szanownych pań. - Grahame z gniewem popat rzył na staruszki. - Postanowiłem wrócić wcześniej, bo otrzy małem wiadomość o chorobie Amwortha. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, kiedy odwiedziłem w Londynie jego pra wnika, żeby się dowiedzieć o stan spraw Amwortha i usły szałam, co on knuje za moimi plecami. Sam adwokat był tym zaniepokojony i z ulgą poinformował mnie o tym... tym małżeństwie. Obrzucił Dominika piorunującym spojrzeniem. - Przypuszczam, że mam przyjemność z wicehrabią Maxwellem. Czy pańska reputacja jest tak kiepska, że żadna normalna dziewczyna pana nie chce? Za plecami Grahame'a pojawiła się Meriel. Szeroko ot worzyła oczy, widząc, co się święci. Zaraz potem znikła. Dominik był jej za to wdzięczny. Przeczuwał, że rozwój wydarzeń nie będzie najprzyjemniejszy. Z nadzieją, że spokój pozwoli rozładować nieco sytuację, powiedział: - Lord Amworth wyjaśnił mi, że zarówno panu, jak i je mu zależy na dobru Meriel. Podobno mają panowie różne zdania co do tego, w jaki sposób można ją uszczęśliwić. Poznałem dobrze lady Meriel i całym sercem zgadzam się z lordem Amworthem. Lady Meriel powinna wyjść za mąż. Jestem wdzięczny lordowi Amworth, że zdecydował się na uhonorowanie dawno planowanego połączenia naszych rodzin. - Bardzo ładnie powiedziane - burknął Grahame. - Ale piękne słówka nie zmienią faktu, że wykorzystywanie umysłowo chorej dziewczyny to czyn haniebny. - Nie docenia pan możliwości swojej bratanicy- odparł Dominik, nadal zachowując spokój. -Nie jest osobą postępującą konwencjonalnie, ale jej umysł działa sprawnie, dzięki czemu 250 MARY JO PUTNEY potrafi ocenić otaczającą ją rzeczywistość. I w końcu decyzja o zawarciu związku małżeńskiego należy do niej. Grahame z furią zacisnął pięści. - Nonsens! Jako jeden z jej opiekunów mam obowiązek, a także prawo, chronić ją przed błędnymi decyzjami. To dlatego Amworth próbował ją wydać pod moją nieobecność. - Ma pan prawo? - uniósł się Dominik. - Meriel jest peł noletnia i nie słyszałem, żeby jakikolwiek sąd uznał ją za niepoczytalną. - To się da załatwić! - Grahame zmrużył oczy. - Wierzę, że Amworth chciał dobrze, ale jeśli zwrócę się z tą sprawą do sądu, każdy uzna, że dziewczyna potrzebuje opieki, a nie oddania w ręce łowcy posagów. - Trudno nazwać lorda Maxwella łowcą posagów, lor dzie - odezwała się niespodziewanie pani Rector. - Jego pochodzenie i majątek dorównują fortunie Meriel, a jego dobroć i współczucie czynią z niego idealnego męża dla kobiety o tak... delikatnej naturze. Lord Amworth dobrze wybrał. Grahame wpatrywał się w panią Rector, która wytrzymała jego wzrok ze swoją zwykłą łagodnością. Dominik pomyślał, że jest wspaniała. Miękka i słodka jak marcepan, ale ma odwagę, by postawić się rozsierdzonemu hrabiemu. Dławiąc w sobie ukłucie poczucia winy, bo przecież nie był tym, za kogo się podawał, powiedział: - Szanuję pańską troskę o Meriel, sir, ale podejrzewam, że zna ją pan mniej, niż się panu wydaje. Grahame obrzucił go wzrokiem pełnym pogardy. - Chce pan powiedzieć, że kilka dni obcowania z tą dziew czyną czynią z pana eksperta w sprawach jej dotyczących, podczas gdy ja, jej opiekun od wielu lat, nic o niej nie wiem? Cóż za arogancja! - Dorosła i zmieniła się nawet w tym krótkim czasie, w którym ja ją znam. - Dominik nagle podjął decyzję. - Tak bardzo, że zaczęła mówić. DZIECKO CISZY 251 Graham otworzył szeroko usta i wraz z paniami głośno nabrał powietrza. - Czy to prawda, pani Marks? - krzyknął. - Pierwszy raz o tym słyszę - odparła staruszka, spoglądając z niepokojem na Dominika. - Czy Meriel naprawdę się ode zwała, lordzie Maxwell? - Tak, i to bardzo sensownie. Do tej pory wstydziła się mówić do kogokolwiek oprócz mnie, ale wierzę, że z czasem przełamie opory i będzie rozmawiała ze wszystkimi tak samo swobodnie jak my teraz. Stryj sarknął. - Uwierzę, kiedy ją usłyszę. - Jak powiedziałem, ona się wstydzi - powtórzył Dominik. Wątpił, czy Meriel zaprezentuje swoją nową umiejętność nawet po to, by on nie wyszedł na kłamcę. - Nie jest jej łatwo zmieniać stosunki ze światem. Należy pozwolić, by rozwijała się we własnym tempie. - Wygląda mi na to, że wymyśliłeś sobie pan mnóstwo kłamstw, żeby skryć za nimi swoją bezwstydną chciwość. Grahame wykrzywił usta. - Bóg wie, że bardzo pragnę, by Meriel mówiła. Oddałbym wszystko za to, żeby jeszcze raz nazwała mnie stryjkiem, ale to się nigdy nie stanie. Nie potrafi zrozumieć nawet najprostszych poleceń ani próśb. Dominika ogarnęła irytacja na upór Grahame'a, ale przecież sam już się przekonał, że delikatna uroda Meriel budziła w ludziach uczucia opiekuńcze. Stryj kierował się zupełnie zrozumiałą troską. - Nie zawsze zwraca uwagę na to, co ludzie mówią - zaczął pojednawczo- ale przecież doskonale opanowała wiedzę na temat uprawiania ogrodu. Rysunki na skórze, które również wymagają od niej inteligencji, a także umiejętności i talentu. Każda godzina, którą z nią spędzam, przekonuje mnie o jej wspaniałym, choć niekonwencjonalnym sposobie myślenia. - Ja także często odnosiłam wrażenie, że Meriel rozumie więcej, niż sądzimy- zgodziła się pani Marks. 252 MARY Jo PUTNEY \ - Wierzycie w to, bo tego pragniecie. Z podobnych pobudek myślicie dobrze o lordzie Maxwellu, bo to przystojny młody mężczyzna i chcecie uważać, że jest uczciwy. - Grahame popatrzył chmurnie na Dominika. - Ale czy nie rozumiecie, że oddajecie niewinne dziecko człowiekowi światowemu, który zepsuje Meriel i ją porzuci? - Meriel nie jest dzieckiem! - porywczo wykrzyknął Do minik. - To kobieta, i zasługuje na to, by ją tak traktować. Grahame zamarł, słysząc namiętność w jego głosie. - Mój Boże, spałeś z nią, prawda?- sapnął.- Ty... ty obrzydliwy libertynie! - Przysięgam, że nie uwiodłem lady Meriel - odparł Dominik nieco zbyt późno. To ona jego uwiodła, ale czuł się winny, że na to pozwolił, dlatego też jego zapewnienie zabrzmiało słabo i nieprzekonująco. Nawet jego popleczniczka, pani Rector, j wydawała się przygnębiona. - Powinienem domagać się satysfakcji - lord Grahame rzucał się po pokoju - ale pojedynek zniszczy reputację Meriel. 1 Ma pan pół godziny na opuszczenie Warfield. I jeśli kie dykolwiek jeszcze postawi pan stopę na tej ziemi, przysięgam, że pana zabiję, nie czekając na pojedynek. - Zwrócił się 1 do służących. - Proszę odprowadzić tego łotra do jego pokoju I i dopilnować, żeby natychmiast zabrał swoje rzeczy i opuścił majątek - nakazał. - Jeśli będzie próbował wywieść was w pole I albo szukać lady Meriel, powstrzymajcie go za wszelką cenę. Dominik uświadomił sobie w tej chwili, że Grahame przy jechał już do Warfield z zamiarem wyrzucenia go. To dlatego przywiózł ze sobą tych dwóch osiłków. Nic dziwnego, że nie I chciał słyszeć żadnych wyjaśnień- wcześniej podjął decyzję. Czuł, że traci nad sobą panowanie. Meriel jest dorosłą kobietą, nie bezsilną laleczką pozbawioną rozumu i woli. To jest jej dom i był przekonany, że ona chce, ażeby tu został. I Stryj nie ma prawa usuwać go z Warfield. A jednak- oceniając sytuację z punktu widzenia zasad społecznych - decyzja Grahame'a była usprawiedliwiona. Drugi DZIECKO CISZY 253 opiekun zaplanował coś poza jego plecami, na co on nigdy nie wyraził zgody, a teraz przyjeżdża do Warfield i dowiaduje się, że opiekunki bratanicy także go zawiodły. Na miejscu Grahame'a Dominik też byłby wzburzony. Spojrzał na staruszki, ale zobaczył, że nie znajdzie u nich wsparcia. Pani Rector patrzyła na niego z żalem, a pani Marks ciągnęła za sznur dzwonka, wzywając Morrisona. - Kocham Meriel i wierzę, że ona kocha mnie- zaczął z taką godnością na jaką tylko było go stać. - Mam nadzieję, że kiedy emocje opadną będziemy mogli rozsądnie przedys kutować tę sprawę. Grahame roześmiał się gorzko. - Nic, co jest związane z moją bratanicą, nie bywa rozsądne. Ty głupcze! Odsyłając cię, wyrządzam przysługę nie tylko jej, ale i tobie. Dwukrotnie mnie zaatakowała i wiem, że napadała także na innych. Powinieneś być mi wdzięczny, że w przyszłości nie będziesz musiał, zasypiając, martwić się, czy żona w czasie snu nie wsadzi ci noża między łopatki. Dominik przypomniał sobie szamotaninę między Meriel i kłusownikiem. Gdyby wtedy miała nóż, mogłaby zrobić mu krzywdę. Jednak fakt, że zaatakowała przestępcę, nie świadczył o jej szaleństwie, a jedynie o zrozumiałej w tamtych okolicz nościach wściekłości. Ona nie jest wariatką! Graham skinął na służących, by się zbliżyli. Obydwaj mieli ten sam wzrost i potężną budowę. Ich utrzymanie musiało Grahame'a sporo kosztować. Dominik nie dałby im rady, nawet gdyby chciał. Zbladł. Odstawił dawno zapomniany kieliszek sherry i ruszył w stronę drzwi. - Proszę pamiętać, że ostateczna decyzja co do małżeństwa należy do Meriel i tylko do niej - dodał na koniec. Grahame potrząsnął głową z obrzydzeniem. - Tobie też brakuje klepek. Dominik poszedł'do swojego pokoju. Miał zamęt w głowie. Choć Grahame rzeczywiście nie miał podstaw prawnych, by 254 MARY JO PUTNEY zabronić mu przebywania w Warfield, to jednak nie pozostawało mu nic innego, jak wyjechać. Nawet gdyby w jakiś sposób pozbył się dwóch osiłków i odnalazł Meriel, i tak nie poprosiłby jej, żeby z nim uciekła. Warfield jest jej domem, jej korzenie wrastają w tę ziemię tak głęboko, jak korzenie starego dębu, na którym zbudowano jej domek. Jedyna nadzieja w lordzie Amworth, który posiada takie same prawa jak Grahame. Przy jego poparciu będzie mógł tu wrócić- zakładając, że Amworth nadal jeszcze pozostaje między żywymi i jest na tyle silny, by walczyć z Grahame'em o przyszłość Meriel. JN ie mogła nawet się z nim pożegnać. Meriel ukryła się w swoim pokoju, by nie być świadkiem nieprzyjemnej sceny w salonie. Zawsze unikała wuja Grahame'a. Choć już dawno temu zakończył służbę w wojsku, nadal powarkiwał na wszystkich, jakby byli jego podwładnymi. Potem usłyszała dzwonienie uprzęży. Wyjrzała przez okno, myśląc, że służba odstawia powóz Grahame'a. Zamiast tego zobaczyła, że zachmurzony Renbourne wyprowadza ze stajni kariolkę, do której z tyłu przywiązany był Pegasus. Serce jej zamarło. Wyjeżdża, i to nie z własnej woli, bo inaczej za dwukołówką nie szłoby tych dwóch potężnych osiłków. Przy końcu podjazdu Renbourne ściągnął lejce i odwróciwszy się spojrzał na dom z ponurym wyrazem twarzy. Machała do niego gorączkowo, ale jej nie dostrzegł. Drżąc, patrzyła, jak znowu rusza. Choć ostrzegał ją, że świat nie zaakceptuje ich nielegalnego związku, nie sądziła, że nastąpi to tak szybko i w tak okrutnej formie. Oniemiała, zdała sobie sprawę, że może go już nigdy nie zobaczyć. Odrzuciła jego propozycję małżeństwa, a teraz stryj wyrzucił go z Warfield. Czy wróci do niej po tej podwójnej zniewadze? DZIECKO CISZY 255 Ogarnęła ją furia. Jak stryj śmie wyrzucać jej kochanka? jeSt panią Warfield i nikt nie ma prawa traktować jej jak dziecko. Okręciła się i wybiegła z pokoju. Właśnie że jest dzieckiem, bo zamiast zostać w salonie, uciekła z niego. Gdyby ujęła się za Renbourne'em, stryj nie odważyłby się go wy rzucić. Musi za nim pobiec. Księżycowy Promień? Nie, straci za dużo czasu na dojście do stajni. Lepiej piechotą. Biegnąc prosto do bramy, dotrze do niej tuż przed kariolką. Potem zawróci Renbourne'a, a on nakaże służbie wypędzić stryja i jego podejrzanych pomocników. Zbliżała się do głównych drzwi, gdy z salonu wprost na nią wyszedł stryj. - Jak wspaniale, że cię spotkałem - zaczął głosem, w którym brzmiała nienaturalna czułość. - Właśnie cię szukałem. Nie martw się, Meriel. Zaopiekuję się tobą. Wreszcie zostaniesz poddana leczeniu, dzięki któremu wyzdrowiejesz. - Zacisnął usta. - A jeśli nawet nie uda się ciebie wyleczyć, przynajmniej ukrócimy twoje dziwactwa. Zatrzymała się. Jej gniew zamienił się w strach, kiedy zobaczyła wyraz oczu stryja. Były... nieubłagane. Zaczął do niej podchodzić, a ona cofała się i coraz szybciej biło jej serce. - Nie uciekaj, moja droga, nie skrzywdzę cię. - Przy ostat nich słowach podniósł głos i nagle skoczył w jej stronę. Bierzcie ją! Obejrzała się. Podczas gdy wuj odwracał jej uwagę, jeden z jego ludzi skradał się za nią z kocem w rękach. Ogarnęła ją panika. Rzuciła się do ucieczki i niewiele brakowało, by umknęła służącemu. - Nie pozwól uciec tej małej diablicy. Jeśli wydostanie się z domu, nigdy jej nie znajdziemy! - krzyknął Grahame. - Ale nie zróbcie jej krzywdy. Meriel zmieniła kierunek, lecz zaraz przekonała się, że jest w pułapce. Z jednej strony miała stryja, z drugiej służącego, 256 MARY JO PUTNEY z tyłu ścianę. Za plecami Grahame'a dojrzała białe z przerażenia twarze opiekunek, stojących w drzwiach salonu. Rzuciła się do nich desperacko, modląc się w duchu, by staruszki ją obroniły, ale w tej chwili złapały ją chropowate łapska jednego z osiłków, który odwrócił ją przodem do siebie. Bliska histerii, zaczęła go kopać i drapać po oczach. - Do diabła! - warknął służący, krępując jej ręce. - Gdyby twój kochanek teraz cię widział, przestałby się upierać, że jesteś normalna! Owinął ją kocem. Potem rzucił z impetem na marmurową posadzkę, aż zaparło jej dech. - Nie róbcie jej krzywdy! - zawołała z przestrachem pani Rector. - Nie martwcie się. - Grahame przykląkł i zaczął owijać ją szczelniej kocem. Walcząc o powietrze, próbowała się wyrwać, ale stryj był silniejszy od niej. Związał ją tak mocno, że nie mogła się poruszyć. Kiedy skończył, podniósł ją i sapiąc, powiedział: - Teraz jesteś bezpieczna, Meriel. Zaopiekuję się tobą. Zaczęła krzyczeć. 1 ^ 2 7 ^ X owietrze wypełniło się głęboką melodią kościelnych dzwo nów obwieszczających południe. W przyciemnionym pokoju Kyle trzymał rękę Konstancji, zastanawiając się, czy to złu dzenie, czy też rzeczywiście w Kadyksie częściej słychać bicie dzwonów. Łatwiej mu było myśleć o nich niż o końcu, który tak szybko się zbliżał. Poprzedniego dnia odwiedził pobliski kościół, chcąc się upewnić, że ksiądz zjawi się na czas, kiedy go wezwą. Rozmawiali po francusku, bo tylko ten język znali obydwaj, i Kyle był pod wrażeniem współczującego ciepła, z jakim przyjął go ojciec Joaquin. Miał nadzieję, że ich ponowne spotkanie nie nastąpi szybko, ale już pół godziny później służący biegł po niego na prośbę Konstancji. Teraz drzemała, a na jej poszarzałej twarzy widniał spokój. Była tak chuda, że aż przezroczysta, ale nadal zachwycająco piękna. Kyle pomyślał, że mógłby wynająć pielęgniarkę i nie patrzeć, jak Konstancja umiera, ale wiedział, że takiego tchórzostwa nigdy by sobie nie wybaczył. Przywiózł ukochaną do Hiszpanii i zostanie przy niej do końca bez względu na to, jak jest mu ciężko. Być może właśnie to, że nie ucieka przed cierpieniem, jest oznaką człowieczeństwa. Dominik będąc w wojsku doznał P 258 MARY JO PUTNEY głębokiego cierpienia, przez co stał się twardszy i Kyle mu tego zazdrościł. Nawet setki mil dzielące Dornleigh od Waterloo nie prze szkodziły mu poczuć, że brat przeżywa coś strasznego. Jakiś strach, zamęt. Wtedy myślał, że Dominik albo zginął, albo jest śmiertelnie ranny, a to przez niejasne i złowrogie prze świadczenie, którego doświadczył, gdy Dominik postanowił wstąpić do wojska. Próbował go odwieść od tej decyzji, a udało mu się jedynie jeszcze bardziej pogłębić ich wzajem ną wrogość. Kiedy Dominik wyjechał do swojego regimen tu, Kyle był prawie przekonany, że nigdy więcej go nie zobaczy. Gdy dowiedział się o zakończeniu bitwy, natychmiast wy ruszył do Londynu z zamiarem udania się do Belgii, ale wtedy właśnie w stolicy obwieszczono listę ofiar i na całe szczęście nie było na niej Dominika. Zawstydzony, że wpadł w taką panikę, postanowił nie jechać do Brukseli, obawiając się, że brat wyśmieje jego przesadną troskę. Potem żałował tej decyzji, bo rozdźwięk między nimi wzrósł jeszcze po bitwie pod Waterloo. Choć fizycznie Dominik nie poniósł w jej trakcie uszczerbku, to ucierpiała jego psychika. Kyle często się zastanawiał, co za wydarzenie tak szybko zmieniło brata z młodzieńca w mężczyznę, ale Dominik nic mu nigdy nie opowiadał. Czy byłaby jakaś różnica, gdyby jednak pojechał do Belgii zaraz po bitwie? Może znowu staliby się przyjaciółmi, zamiast dryfować oddzielnie. Być może jego przeczucie dotyczyło tego ich zerwania, a nie śmierci brata. Jeśli tak, to się sprawdziło. Na szczęście niedługo potem poznał Konstancję. Na początku była tylko źródłem ekscytacji i przyjemności. Później stała się kimś, bez kogo nie mógł żyć. A teraz ją tracił. - Querido.- Uniosła powieki, odsłaniając ciemne oczy, błyszczące jakimś nieziemskim blaskiem. - Ksiądz zaraz tu będzie ~ zapewnił czule. DZIECKO CISZY 259 Machnęła słabo dłonią, wyrażając w ten sposób zniecierp liwienie. - To tobą się martwię, a nie księdzem, mi corazon. Zdumiał się. - Dlaczego? Czuję się dobrze. - Jednak się martwię. - Uśmiechnęła się do niego blado. Czy będziesz szczęśliwy? Czy będziesz rozsądny? Czy pogo dzisz się z bratem? - To dziwne. Właśnie myślałem o Dominiku. - Uśmiechnął się smutno. - Nie umiem powiedzieć nic pewnego, ale przy rzekam, że postaram się naprawić stosunki z nim. - Proszę tylko o to, żebyś się starał. - Zamknęła oczy, zbierając siły. - A co z tą angielską dziewczyną? Jesteś zado wolony, że się z nią ożenisz? Nie myślał o lady Meriel od wielu dni, więc teraz z niejakim trudem przywołał jej postać w pamięci. Była delikatna i zwiew na, a jej jasna karnacja wydawała mu się wręcz wyblakła w porównaniu z piękną, śniadą cerą Konstancji. Ale dziewczyna nie jest nieatrakcyjna i sprawia wrażenie bezbronnej. Ta myśl wydała mu się dziwnie pociągająca. - Sądzę, że to małżeństwo wyjdzie mi na dobre - odparł powoli. - Dziewczyna potrzebuje kogoś, kto się nią za opiekuje. Konstancja westchnęła. - Dlatego też się martwię. Małżeństwo to coś więcej niż tylko bycie potrzebnym, querido. Jesteś zbyt młody, by ci to mogło wystarczyć. Urażony, powiedział: - Nie byłem dla ciebie wystarczająco męski? Zacisnęła szczupłe palce na jego dłoni. - Wiesz, że nie o to mi chodzi. Po prostu chcę, byś miał wszystko co najlepsze- młodą, mądrą i czułą dziewczynę, która będzie cię podziwiała i sprawi, że twoje serce znowu zacznie śpiewać. Pochylił się i pocałował ją w czoło. 260 MARY JO PUTNEY - Miałem już to, co najlepsze, Konstancjo. Nie mogę ocze kiwać, że to się powtórzy. - Diabolo! - mruknęła i w jej oczach zalśniły łzy. - To jest koniec mojego życia, querido, nie twojego. Przyrzeknij, że po moim odejściu będziesz żył pełnią życia. Zasługujesz na to. Nim zdążył odpowiedzieć, drzwi pokoju otworzyła Teresa, a za nią pojawił się ksiądz ubrany w biały habit. Skinął do Kyle'a głową, a do Konstancji zwrócił się po hiszpańsku. Kyle cicho wycofał się w róg pokoju i obserwował nie znany mu rytuał. Najpierw spowiedź, choć Konstancja, najwspanialsza istota pod słońcem, z pewnością pozbawiona jest grzechów. Potem ostatnie namaszczenie i melodyjne modlitwy. Ogarnęło go dziwne poczucie oderwania. Nad łóżkiem Konstancji wisiał ponury krucyfiks. Na twarzy ukrzyżowanego Jezusa malowało się niewypowiedziane cierpienie. Ta cał kowicie nieangielska symbolika zarazem intrygowała i od stręczała Kyle'a. Jednak Konstancja czuła się w tym otoczeniu jak w domu, co dawało jej ukojenie. Dlatego też warto było Jim zdołała przedstawić swoje zdanie, generał podniósł rękę. - Koniec dyskusji. Możecie pożyczyć mój powóz, ale nie chcę wiedzieć, który kierunek wybierzecie. Jako sędzia będę zmuszony powiedzieć prawdę, jeśli Grahame się tu pojawi j o was zapyta. Lepiej, żebym nic nie wiedział. s If^2^- M eriel szła chodnikiem ciągnącym się między kwiecis tymi klombami. Na końcu ścieżki stała przyjemnie ocieniona drewniana ławeczka, a za nią otoczony krzakami bukszpanu okrągły trawiasty placyk, na którego środku znajdowała się obrośnięta różami kamienna fontanna z małym chłopcem trzymającym delfina. Z westchnieniem opadła na trawnik koło fontanny. Niecałą godzinę była normalna i już się zmęczyła. Ściągnęła pospiesznie pantofle i pończochy, żeby czuć żywą i chłodną trawę pod stopami. Och, to było niebo. Rozciągnęła się na miękkiej murawie i nie myśląc o niczym, przyglądała się parze małych białych motyli unoszących się we wspólnym tańcu wyżej i wyżej, aż znikły ponad krzakami. Przyroda jest w okresie godów. Delikatny plusk wody wyciekającej z pyszczka delfina działał na nią kojąco. Musi stać się silniejsza albo wymogi świata ją przygniotą. Czy normalność jest tego warta? Może nie... ale Renbourne tak. Wspomnienie czułości i po żądania, które połączyły ich poprzedniej nocy, sprawiło, że] zadrżała mimo ciepłego słońca. Przy Dominiku zawsze czuła, że wszystko jest tak jak należy. Choć przez większość czasu żyła, nie wiedząc, co to jest bliskość z drugim człowiekiem, pZlECKO CISZY 295 teraz, gdy jej doświadczyła, nie chciała już jej stracić. Szkoda, |e nie mogą być ze sobą, nie pobierając się, ale reakcja innych ludzi przekonała ją, że Renbourne ma rację. Z niechęcią myślała o powrocie do domu, kiedy nagle usłyszała czyjeś głosy. Kobieta i mężczyzna zbliżali się w jej stronę. Rozpoznała po chwili głosy Jeny i Kamala. Usiadła i ze zmarszczonym czołem popatrzyła na swoje buty. Nie, jeszcze chwilę zostanie boso. - Taki piękny poranek - powiedziała Jena. - Usiądźmy na chwilę. Meriel usłyszała skrzypienie drewnianej ławeczki. Roz sunęła krzewy i wyjrzała. Ławka znajdowała się niecałe dziesięć stóp od niej, więc dobrze widziała siedzącą na niej parę. Zajęli dwa przeciwległe końce, ale Meriel wyczuła, że tych dwoje coś łączy. Gdyby była prawdziwą damą, dałaby znać o swój ej obecności. A jednak tylko kręciła w palcach stokrotkę z nadzieją, że para za chwilę odejdzie. Jena uniosła twarz do słońca. - Po pobycie w szpitalu nic już nie wydaje mi się pewne. Wszystko jest takie cenne. Świeże powietrze. Słońce. Wolność wyboru. - W takim razie nie spodobałby ci się hinduski harem powiedział swoim głębokim głosem Kamal. - Kobiety, które tam żyją, mają słońce i wygody, ale nie mają wolności. - Byłam w haremie. Zwariowałabym w takim miejscu. Po chwili milczenia odwróciła się do towarzysza. - Po naszej rozmowie wnioskuję, że jesteś wykształconym człowiekiem. Z pewnością w swoim kraju osiągnąłbyś wysoką pozycję. Dlaczego opuściłeś ojczyznę? Kamal zawahał się, zastanawiając się nad odpowiedzią. - Doszedłem do wysokiej rangi w wojsku i to oznaczało, że życie spędzę na ciągłej walce. Kiedy zawiozłem lady Meriel do Cambay, poproszono mnie, żebym odwiózł ją do Anglii. Zdałem sobie wtedy sprawę, że los oferuje mi szansę życia 296 MARY JO PUTNEY w pokoju. - Tak cicho, że ledwo go było słychać, dodał: I odpokutowania. Meriel z zafascynowaniem wpatrywała się w jego spokojny profil. Jak mogła nie znać tych szczegółów z jego przeszłości? Ale nigdy nie przyszło jej do głowy pytać, ponieważ wydawało jej się, że Kamal towarzyszył jej od zawsze. Nawet nie pomyś lała, że przed nią coś działo się w jego życiu. - Czy kiedykolwiek żałowałeś przyjazdu do Anglii? - za pytała Jena. Uśmiechnął się. - Nie ma zajęcia bardziej napawającego spokojem nia uprawianie ogrodu. Wybrałem właściwą drogę. - Cieszy mnie to. - Jena zamilkła, po czym dodała: - Czy wiesz, że moja matka była Hinduską? Jestem na wpół Hinduską na wpół Angielką. - Trochę się domyślałem. - Przyjrzał się jej twarzy. - Jena to hinduskie imię, a twoje pochodzenie widać w kolorycie skóry i w rysach. - Podejrzewam, że częściowo właśnie przez moje mieszane pochodzenie mąż tak źle mnie traktował - rzuciła gorzko. Morton nie wiedział, że jestem pół-Hinduską, kiedy się pobiera liśmy. Oczywiście nie kryłam tego przed nim, tylko nie wydawa ło mi się to istotne. Kiedy się o tym dowiedział, przestał mnie traktować jak człowieka. Nie tylko byłam nieczysta, ale na dodatek śmiałam mu się sprzeciwiać! Nietrudno w takich okoli cznościach podjąć decyzję o wysłaniu żony do domu wariatów. - Przykro mi - cicho powiedział Kamal. - Świat zbyt często jest okrutny. Jena drżącymi dłońmi odrzuciła włosy na plecy. - Teraz, kiedy odzyskałam wolność, nie jest mi już przykro. Pozbędę się Mortona i nigdy więcej nie popełnię podobnego błędu. - Człowiek robi się silniejszy przez cierpienie. Roześmiała się. - W takim razie powinnam móc przenosić góry! J)ZIECK0 CISZY 297 _ Wierzę, że jesteś w stanie zrobić wszystko, co zechcesz. popatrzyli na siebie. _ Wybacz, że pytam, Kamal - zaczęła, wyraźnie poruszoL - Ale mówi się, że jesteś eunuchem. Jednak z tego, co wiem, choć niewiele się na tym znam, nie masz... wyglądu... Żadna kobieta nie zadałaby tego pytania bez poważnych powodów. Meriel wstrzymała oddech, czując, że wokół tej dwójki unoszą się wielkie emocje. Niespodziewanie Hindus wykrzywił usta w uśmiechu. - Pani Medison, opiekunka mojej małej panienki, wbiła sobie do głowy, że byłem strażnikiem w haremie. Uważała, że eunuch to bardziej odpowiedni opiekun dla małej dziewczynki. Nigdy nie wyprowadzałem jej z błędu. Jena wybuchnęła głośnym śmiechem. - A to dopiero! Chyba dobrze zrobiłeś, bo twoja obecność bardzo pomogła Meriel. - Mam taką nadzieję. Jest mi tak droga, jakby była moim własnym dzieckiem. Po tych słowach zaległa cisza. Jena i Kamal przyglądali się sobie. Potem z wręcz bolesną niepewnością Jena dotknęła ciemnej dłoni leżącej na ławce między nimi. Gest był tak delikatny, że gdyby Kamal chciał, mógłby całkowicie go zignorować. On jednak powoli odwrócił dłoń i pochwycił rękę Jeny. Nic więcej. Jednak w jego odpowiedzi zawarte były niewątpliwie przyrzeczenie i czułość. Ich energie wirowały między nimi, łącząc się w jedno, choć stykały się tylko ich ręce. Meriel, zdumiona, usiadła i za stanowiła się nad tym, co właśnie zobaczyła. Jena i Kamal? Dla niej Kamal był nieskończenie cierpliwym przyjacielem, niemal ojcem. Ale przecież jest także silnym, atrakcyjnym mężczyzną, wcale niestarym. Dla Jeny, pół-Hinduski, nie był w dodatku obcokrajowcem. Kiedyś, nim poznała Renbourne'a, nie zrozumiałaby tego przyciągania między kobietą a mężczyzną. Gdyby wtedy była świadkiem takiej sceny, wzbudziłaby ona w niej niechęć 298 MARY JO PUTNEY i zmieszanie, bo przecież czułość i opieka Kamala były zawsze zarezerwowane tylko dla niej. Jednak jej życie się zmieniło i już nie potrzebowała od niego tak wiele. Znalazła głębszą więź z Dominikiem. Jeśli Karnal potrzebuje podobnej bliskości, czy nie ma do tego prawa, biorąc pod uwagę całą jego bezinteresowną szczodrość? Założyła ramiona na kolana i zaczęła się kołysać, zastanawia jąc się, jaką przyszłość ma przed sobą ta para, gdyby postanowili być razem. Dopóki Jena ma męża, nie mogliby się pobrać, ale Renbourne twierdził, że niektóre doświadczone kobiety pozosta ją w nieformalnych związkach, tylko trzymają je w dyskrecji. Gdyby anulowano małżeństwo Jeny- a z tego, co Menel wiedziała na temat generała Amesa, sądziła, że dysponuje on zarówno zapałem, jak i -odpowiednimi kontaktami, by ćM prowadzić do unieważnienia związku - mogłaby znowu wyjść za mąż. Choć to rzadko spotykane, żeby angielska dama łączyła się z Hindusem, jej ojciec z pewnością by się nie sprzeciwiał, ponieważ zrobił to samo. Ożenił się z Hinduską. Cóż by to była za rewelacja w zaściankowym Shropshire! Meriel przyszła do głowy prawdziwie światowa myśl. Jeśli stanie się normalnym członkiem społeczeństwa, bogatą córką hrabiego, posiadającą równie dobrze urodzonego męża, zajmie w hrabstwie znaczącą pozycję. Jeśli uzna za stosowne za przyjaźnić się z tą wyjątkową parą- córką generała i jej cudzoziemskim mężem - większość, a może nawet wszyscy z okolicznej szlachty, pogodzą się z tym. Z cynicznym roz bawieniem zrozumiała, że jeśli jest się częścią społeczności, lepiej należeć do jej wyższej klasy i posiadać władzę, bo wtedy można przynajmniej pomóc przyjaciołom. Nagle też pojęła, dlaczego Renbourne upiera się, by została jego żoną, a nie kochanką. Małżeństwo to deklaracja dla świata, oświadczenie, że do siebie należą. Mówił to, ale wtedy go nie słuchała. Choć nie dzieliła jego szacunku dla małżeństwa -I choćby dlatego, że mąż Jeny tak źle ją traktował - teraz lepiej zrozumiała punkt widzenia Dominika. DZIECKO CISZY Rozmyślania przerwał jej głos Kamala. - Czas, żebyśmy znaleźli panienkę i zabrali ją do domu. - Ciekawe, gdzie się podziewa - ogród nie jest duży, więc nie mogła odejść daleko. - Jena wstrzymała oddech. - O Boże, n ie sądzisz, że siedzi nad fontanną? - Jest tylko jeden sposób, aby się o tym przekonać. - Ławka 299 znowu zaskrzypiała, kiedy się podnosili. Serce Meriel podskoczyło. Nawet przyjaciołom nie spo doba się fakt, że podsłuchiwała i podglądała ich w tak ważnej chwili. Ale nie miała gdzie uciec - znajdowała się na końcu ogrodu. Niemal w ostatnim momencie wpadło jej do głowy roz wiązanie. Zwinęła się w kłębek i zamknęła oczy, udając, że zasnęła na ciepłym słońcu. Z wysiłkiem wyrównała oddech. - Zasnęła - powiedział miękko Kamal. - Pewnie nadal działają na nią narkotyki - z równą czułością zauważyła Jena. - Wygląda na zmęczoną. Byli tak mili i ciepli, że Meriel ogarnęły wyrzuty sumienia. Być może pewne zasady, które do tej pory ignorowała, mają jednak swoje uzasadnienie- choćby ta, że nie należy pod słuchiwać prywatnych rozmów. - Nie trzeba jej budzić. - Kamal wziął ją w silne ramiona, jak często czynił, kiedy była dzieckiem. Udała, że się przebudza i wetknęła mu w brodę stokrotkę. Potem wtuliła się w niego. Ze smutkiem pomyślała, że być może już nigdy nie będzie jej tak niósł. Choć dotąd był jej opoką, schronieniem, wiedziała, że obydwoje musieli iść przed siebie i ich związek nieuchronnie ulegnie zmianie. A zmiana boli. Podczas jej spaceru w domu dokonano wszelkich przygoto wań do podróży, łącznie z wyszukaniem sukni dla przyszłej panny młodej. Doszło do krótkiej dyskusji, czy Kamal także powinien jechać, ale uznano, że lepiej się stanie, jeśli wróci do 300 MARY JO PUTNEY Warfield i uspokoi staruszki, informując je, że Meriel jest bezpieczna. Podobna wiadomość została już wysłana do lorda i lady Amworthów. Tak więc wczesnym przedpołudniem powóz ruszył z dziedzińca folwarku. Meriel znowu nałożyła pończochy i pantofle, ale kiedy tylko dotarli do drogi, ściągnęła je i z ulgą pomachała stopami. Renbourne uśmiechnął się na ten widok i wziął ją za rękę. - Musisz być zmęczona ludźmi i noszeniem butów. Skinęła głową ciesząc się, że ją rozumie. Oprócz Kamala był jedynym człowiekiem, którego towarzystwo jej nie męczyło. W rzeczywistości jego obecność dodawała jej energii. Dotarli do rozwidlenia głównych dróg i Renbourne zastukał w dach powozu. - Czas powiedzieć woźnicy, że jedziemy do Szkocji. Popatrzyła na niego z zastanowieniem. - Nie. Powóz zatrzymał się. Renbourne obrzucił ją zdumionym wzrokiem. - Sądziłem, że ustaliliśmy, iż Szkocja to lepszy wybór. - Ty to ustaliłeś, nie ja. - Zmrużyła oczy. - Widziałam mapy. Londyn leży bliżej i jest lepszy pod wieloma względami. Zmarszczył brwi. - Meriel, możesz się tam źle czuć. - Przeżyję. Czekała z napięciem na jego odpowiedź, myśląc, że jeśli zlekceważy jej zdanie, rzuci w niego butem. Nie lubiła i nia umiała spokojnie godzić się na to, żeby ktoś mówił jej, co ma robić. - Dobrze - odrzekł wreszcie. - Masz rację, Londyn będzie lepszy. - Wychyliwszy się przez okno, zawołał do woźnicy. Jedziemy do Londynu. Meriel, usatysfakcjonowana, oparła się o siedzenie. Ren bourne potrafi słuchać. To dobry znak na przyszłość. ^a^r V V ynajęty statek szybko zmierzał do brzegów Brytanii. Dzięki sprzyjającym wiatrom Kyle znajdzie się w domu wcześ niej, niż zakładał. Pochował Konstancję na spokojnym cmentarzu pod drzewem pomarańczowym, tak więc jego kwiaty będą osładzać jej miejsce spoczynku. Gdy trumna była spuszczana do ziemi, z wieży kościelnej rozległo się głośne gruchanie gołębi. Takie przezwisko nosiła Konstancja, La Paloma, gołębica. Teresa płakała za swoją panią, ale Kyle miał suche oczy. Nie umiał już więcej płakać. Teresa postanowiła pozostać w Hiszpanii i powróciła do swojego rodzinnego miasta. Kyle podarował jej trzos złota i dziewczynie aż zaokrągliły się oczy z radości. Będzie miała niezły posag, kiedy znajdzie sobie odpowiedniego narzeczo nego. Potem, bardziej samotny niż kiedykolwiek w życiu, Kyle wsiadł na statek wracający do ojczyzny. Większość czasu spędził, stojąc na dziobie, obserwując krążące wokół mewy, ale myślami ciągle wracał do Kadyksu. Czy kiedykolwiek jeszcze zobaczy Hiszpanię? Podobało mu się to, co widział, choć niewiele zobaczył. Jednak sądził, że bolesne wspomnienia nie pozwolą mu już nigdy powrócić do tego kraju. 302 MARY JO PUTNEY Nawet przed sobą samym nie umiał opisać swoich uczuć. Smutek, oczywiście, pozostanie z nim na zawsze. Ale przede wszystkim odczuwał pustkę. Czuł się pusty jak bańka mydlana, która może odlecieć z pierwszym powiewem wiatru. Świadomość, że czeka na niego lady Meriel Grahame, była mu podporą. Ta nieszczęśliwa dziewczyna nigdy nie stanie się dla niego tym, kim była Konstancja, ale potrzebuje opiekuń czego męża oraz administratora swoich posiadłości, który zajmie się nimi lepiej niż każdy wynajęty nadzorca. Choć wuj dziewczyny myśli, że mąż i dzieci pomogą jej powrócić do zdrowia, Kyle uważał to za płonne nadzieje. Jednak przyrzekł, że zajmie się dziewczyną, najlepiej jak będzie umiał, i dotrzyma przyrzeczenia, oczywiście, jeśli Dominikowi udało się odegrać dobrze jego rolę. Zamiana powinna przejść niezauważona - cóż mogło się nie powieść w tak spokojnym miejscu jak Warfield? Dominik, kiedy mu na tym zależy, potrafi być odpowiedzialny, a przecież zależało mu na powodzeniu ich planu. Niecałe dwanaście stóp od niego zaskrzeczała mewa. Kyle przypomniał sobie, że wziął ze śniadania chleb, więc teraz odłamał kawałek i rzucił w powietrze. Szybkie i żarłoczne ptaki pochwyciły żer w powietrzu. Zastanawiał się, czy powinien mówić w domu o swoim małżeństwie. Uznał, że nie. Nie dlatego, że wstydził się miłości do Konstancji, jednak świadomość, że ludzie będą plotkować i robić sobie niewybredne żarty z jego związku z kurtyzaną, odrzucała go. To by urągało pamięci jego ukochanej. Dla świata lady Meriel będzie pierwszą i jedyną lady Max well. Wystarczy, że Kyle kochał Konstancję, a ona o tym wiedziała. ·ff^Jfr X rniedy dotarli do Mayfair, Dominik już całym sercem żałował, że zgodził się na wybór Londynu. Przede wszystkim Meriel bardzo ciężko zniosła podróż, bo nie była przyzwycza jona do dłuższego przebywania w małym pomieszczeniu, a ponieważ spieszyli się, więc rzadko zatrzymywali się na odpoczynek. Jednak sam Londyn był sto razy gorszy niż podróż. Miasto zawsze budziło w Dominiku odrazę, kiedy powracał do niego po pobycie na wsi, a tym razem smród i hałas wydawały mu się szczególnie przykre, bo wyobrażał sobie, jak odbiera je Meriel. Kiedy dotarli do jego granic, wcisnęła się skurczona w róg powozu z pobladłą twarzą, pokazując wyraźnie, że nie chce, by jej dotykano. Sytuacja trochę się poprawiła, gdy wjechali do Mayfair, czyściejszej i bardziej eleganckiej dziel nicy, jednak nadal był to Londyn, wywołujący stres związany z przyjazdem do miasta. Próbował nie przejmować się tak bardzo reakcjami Meriel, ale nie potrafił pozbyć się strachu, że dziewczyna załamie się w końcu pod wpływem ciężkich przeżyć, których jej ostatnio nie brakowało. Jeśliby do tego doszło, mogłaby znowu wycofać się do swojego świata tak daleko, że nikt, nawet on, nie potrafiłby do niej dotrzeć. 304 MARY JO PUTNE^ O ile łatwiej by było, gdyby zakochał się w normalnej, zwykłej dziewczynie. Problem w tym, że takie są... nudne. Zastanawiał się długo, gdzie powinni się zatrzymać. Choć jego lokaj, Clement, zapewne powrócił już ze wsi, to jednak nie wypadało zapraszać niezamężnej kobiety do mieszkania kawalera. Cichy i porządny hotel wydawał się najlepszym miejscem, ale gdy zobaczył Hyde Park, wpadł na inny pomysł. Zatrzymał powóz i podał woźnicy nowy adres. - Właśnie pomyślałem, że moglibyśmy zatrzymać się u mo ich znajomych, lorda i lady Kimbałlów- wyjaśnił.- Nie przypuszczam, żeby wyjechali już na wieś. Meriel jeszcze bardziej się spięła. - Ktoś z towarzystwa? Potrząsnął przecząco głową. - Obydwoje są malarzami i, jak to artyści, umieją zrozumieć niecodzienne sytuacje. Nie wyobrażam sobie miejsca w Lon dynie, które bardziej by ci odpowiadało. Mają nawet mały i przytulny ogródek. Trochę się rozluźniła. - Skąd tak dobrze znasz malarzy? Jak ma wyjaśnić tę iskrę wzajemnej radości, która pojawia się przy prawdziwej przyjaźni? Jest to tak samo tajemnicze zjawisko jak romantyczna miłość, choć, dzięki Bogu, bardziej powszechne. - Lady Kimball, Rebecca- zaczął, uznając, że będzie się trzymał faktów - jest znaną portrecistką. Pewna dama, którą kiedyś znałem, zamówiła sobie u niej portret i prosiła mnie, bym jej towarzyszył przy pozowaniu. - Jako niepracujący młody bawidamek Dominik miał mnóstwo czasu na wypełnianie takich próśb, zwłaszcza że dama, która go o to prosiła, była wdową i łączył go z nią miły romansik. - Moja przyjaciółka i Rebecca zaczęły dyskutować o od*,] powiedniej pozie, a ja w tym czasie przechadzałem się po domu i trafiłem w końcu do studia Kennetha, to znaczy lorda DZIECKO CISZY 305 Łjmballa. Kenneth służył w wojsku, był prawdziwym żoł nierzem, a nie takim pozorantem jak ja. On znowu znany jest i malarstwa batalistycznego. - Dominik zamilkł, przypominając sobie chwilę, gdy wszedł do pracowni przyjaciela i zobaczył niemal skończony obraz stojący na sztalugach. Tego dnia odkrył moc oddziaływania sztuki. Otrząsając się ze wspomnień, powiedział: _ Kenneth malował scenę spod Waterloo i od tego zaczęła się nasza rozmowa. Ja byłem tylko pomniejszym oficerem, on zaś kapitanem artylerii. Jednak połączyły nas wspomnienia z bitwy. Ponieważ dowodził wieloma młodymi oficerami, wiedział, jak wpłynęła na mnie wojna- chyba rozumiał to lepiej niż ja. W końcu Kenneth i Rebecca zaczęli mnie traktować jak młodszego brata. Często ich odwiedzałem, czując się u nich jak u siebie. Nie będą zaskoczeni, kiedy się u nich pojawimy. Meriel powoli pokiwała głową. - Wydają się ludźmi... serdecznymi. - A wyraźnie potrze bowała tej serdeczności, choć nie wyglądało na to, by spodzie wała się ją znaleźć. - Kołatka jest podniesiona, a więc jeszcze nie wyjechali z miasta- stwierdził Dominik, kiedy powóz zatrzymał się przed frontem ładnego narożnego domu. - Dom należał kiedyś do ojca malarki, sir Anthony'ego Seatona, prezesa Królewskiej Akademii. Słyszałaś o nim? Meriel skinęła. Próżność uroczo aroganckiego sir Antho ny'ego byłaby mile połechtana, gdyby wiedział, że nawet taki odludek jak Meriel zna jego imię. Kiedy Kenneth i Rebecca się pobrali, sir Anthony podarował im ten duży dom, a dla siebie i swojej żony kupił mniejszy, który znajduje się tuż obok - wyjaśnił Dominik. - Na parterze przebito drzwi, tak więc mogą się bez przeszkód odwiedzać. Nie znam drugiej takiej rodziny. Wprawdzie Dominik zamierzał najpierw sam wejść do Kimballów, żeby wyjaśnić im sytuację, ale Meriel wysiadła za nim z powozu. W butach, lecz bez pończoch, ubrana jak 306 MARY JO PUTNEY służąca, blada - wyglądała tak, jakby się miała rozpaść od jednego dotknięcia. Stanowiła dziwny widok na londyńskiej ulicy. Wpuściła ich pokojówka i zaraz potem rozległ się krzyk małego chłopca. - Wujek Dominik! Renbourne z uśmiechem porwał pięciolatka na ręce. - Zamiast się przywitać, skaczesz na mnie jak małpka? i zapytał wesoło. Odwracając się do Meriel, powiedział: - Poznaj szacownego Michaela Seatona Wildinga. - Potem zwrócił się do chłopca: - Proszę grzecznie przywitać się z lady Meriel Grahame, która uczyniła mi ten honor i zgodziła się zostać moją żoną. Michael ukłonił się. Od schodów dobiegł ich cienki oskarżycielski głosik. - Wujku Dominiku, miałeś poczekać, aż ja dorosnę. Po schodach zbiegała rudowłosa dziewczynka w wieku około ośmiu lat, owinięta w umazany farbami fartuch. - Wybacz, Antonio- rzucił Dominik- ale bałem się, że będę czekał na ciebie jeszcze dziesięć lat, a potem złamiesz mi serce odmową. - To bardzo prawdopodobne. - Dziewczynka ukłoniła się z wdziękiem. - Witamy, lady Meriel. Następnie pojawiła się sama Rebecca Wilding, ubrana w rów nie zabrudzony roboczy fartuch. - Dominiku, jak się cieszę, że cię widzę. Tak długo u nas nie byłeś. Czy dobrze słyszałam o żonie?- Popatrzyła na Meriel z niekłamanym zachwytem. Kiedy o kolana Dominika oparł się pies, na schodach pojawił się ostatni członek rodziny, tęgi mężczyzna roznoszący wokół siebie zapach terpentyny. - Jakie poruszenie- rzucił Kenneth Wilding, rozglądając się po zatłoczonym holu. - Czy coś mi umknęło? W czasie dokonywania prezentacji pojawiły się jeszcze dwa koty. Meriel wyglądała tak, jakby za chwilę miała zemdleć. Dominik objął ją wpół i przytulił. DZIECKO CISZY 307 w - Lady Kimball, czy miałaby pani coś przeciwko temu, żebym zobaczyła pani ogród? - Popatrzyła znacząco na Do minika. - Łatwiej będzie wszystko wyjaśnić, gdy zniknę. Nie mrugnąwszy nawet powieką, Rebecca odpowiedziała: - Antonio, zaprowadź lady Meriel do ogrodu i pozostaw ją tam w spokoju. Michaelu, wracaj do lekcji. Meriel i Antonia wyszły, a za nimi pies i jeden z kotów, a właściwie duża szara kotka. Reszta została. - Musi się za tym wszystkim kryć bardzo ciekawa hi storia- rzekł Kenneth.- Powiesz nam, co się dzieje, Do miniku? - Z ochotą, chociaż prosiłbym, żebyście nikomu nic nie powtarzali, nawet sir Anthony'emu i lady Seaton. - Podążył za przyjaciółmi do salonu znajdującego się na tyłach domu. Kiedy już się rozsiedli, zdał zwięzłą relację z wydarzeń, przedstawiając historię Meriel i swojej z nią znajomości oraz powody, dla których muszą tak szybko się pobrać. - Wiem, że proszę o wiele, ale czy pozwolicie nam zatrzymać się u was przez dzień lub dwa, do czasu, aż załatwię wszystkie formalności związane ze ślubem? - zakończył. Kenneth zmarszczył czoło. - Oczywiście, tylko czy jesteś przekonany, że tego chcesz? - Kto się żeni w pośpiechu, pokutuje powoli - zacytował Dominik z goryczą. - Sytuacja nie jest idealna, ale jestem pewien, że chcę ożenić się z Meriel, a już z pewnością nie mogę dopuścić do tego, żeby stryj zamknął ją w szpitalu. Wspomnienie Meriel przywiązanej do krzesła sprawiło, że zadrżał, co przekonało słuchaczy bardziej niż jego słowa. Gospodarze wymienili szybkie spojrzenie. - Musicie pobrać się tutaj - powiedział Kenneth z entu zjazmem. - Ślub w domu lorda to zawsze brzmi dobrze, a wygląda na to, że potrzebujecie takich podnoszących zna czenie elementów. Meriel sama postarała się o rozwiązanie sytuacji. Nagle yprostowała się i zaproponowała: 308 MARY JO PUTNEY - Nie zamierzałem tak bardzo was absorbować- odparł Dominik. - Jeśli lord Grahame oskarży mnie publicznie o wy korzystanie jego bratanicy, możecie zostać wplątani w nie przyjemny skandal. - Już nazbyt długo zachowujemy się porządnie aż do znu dzenia - bez ogródek odrzekła Rebecca. - Ceremonia powinna się odbyć pojutrze. Na jutro po prostu nie zdążymy z przygo towaniami. Dominik zmarszczył czoło. - Najlepiej, żeby to był bardzo skromny ślub. Nie chcę stresować Meriel. - Rozumiem - zapewniła malarka. - Ale nawet jeśli jedy nymi gośćmi będziemy ja i Kenneth, i może nasze dzieci, należy zadbać o to, by ślub miał uroczystą oprawę. To jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu, więc nie powinien być ani smutny, ani niedbale przygotowany. - Rzuciła mężowi ciepłe spojrzenie. - Uwierz mi, za kilka lat ze wzruszeniem będziecie wspominali ten szczególny dzień. Dominik powoli pokiwał głową. - Masz rację, Rebecco. Meriel była dotąd pozbawiona tylu rzeczy. - Zasługuje na to, by być prawdziwą panną młodą. Zresztą i tak na jutro nie uda mi się chyba załatwić koniecznych formalności. Specjalne zezwolenie, wyszukanie pastora, kon trakt przedmałżeński... - Zaczął w myślach przeglądać listę spraw do załatwienia, łącznie ze wstąpieniem do swojego mieszkania i przebraniem się we własne ubranie. Brać ślub z narzeczoną Kyle'a i na dodatek w jego ubraniu, to doprawdy przesada. Rebecca wstała i podeszła do okna wychodzącego na ogród za domem. - Jak sądzisz, czy lady Meriel zgodzi się, żebym ją nama lowała? Dominik porzucił wyliczankę i podszedł do okna. W małym, ale przyjemnym ogródku rosło jedno drzewo, wokół którego zrobiono drewnianą ławeczkę. Siedziała na niej Meriel. Miała DZIECKO CISZY 309 zamknięte oczy i opierała się o pień. U jej stóp rozłożył się pjes Kimballów, a szara kotka drzemała na jej kolanach, pominik z zadowoleniem stwierdził, że twarz Meriel odzyskała już nieco kolory. - Możliwe - odparł. - Ale nie sądzę, żeby to było możliwe podczas tej wizyty. I tak z trudem znosi pobyt w mieście. - Rebecca, sir Anthony i ja będziemy musieli losować, kto pierwszy ją namaluje - żartobliwie rzucił Kenneth. - Ta dziew czyna jest nieziemsko piękna. - Widzę ją jako Dafne - mruknęła jego żona. - Właśnie zaczyna się zmieniać w drzewko laurowe, by się skryć przed Apollem. - Ja myślę o Keatsie - wtrącił Dominik. - La Belle Dame sans mercil Doskonale- potwierdziła Rebecca ze zrozumieniem. Jej oczy zamgliła wewnętrzna wizja. - Kryształ ze stalowym sercem. Srebrzysta panna w pra dawnym lesie, otoczona usługującymi jej zwierzętami. - Później, moja kochana. - Kenneth położył dłoń na ramieniu żony. - Ta dziewczyna potrzebuje teraz pomocy, a nie porów nywania jej do mitycznych postaci. Wracając natychmiast do rzeczywistości, Rebecca zapytała: - Myślisz, że miałaby coś przeciwko temu, żebym poszła do niej i spróbowała trochę porozmawiać? - Jeśli tak będzie, szybko się o tym przekonasz - odparł Dominik i uśmiechnął się krzywo. - Choć jestem pewien, że do tej pory ugryzła tylko mojego ojca. Rebecca wydawała się rozbawiona. - Mam wrażenie, że polubię lady Meriel. - Zdjęła malarski fartuch i wyszła z saloniku. Dominik zaczął omawiać z Kennethem szczegóły przygoto wań. Był zadowolony, że trafił pod dach tych ludzi. Nawet jeśli Grahame zamierza szukać siostrzenicy w Londynie, a nie w Gret na Green, to nigdy nie znajdzie jej w prywatnym domu. Jeszcze tylko dwa dni, a staną się mężem i żoną. Meriel będzie bezpieczna. Będzie też wreszcie jego. 310 MARY JO PUTNEY Li londyńskiej ulicy dobiegał jednostajny szum, toteż Meriel nie zorientowała się, że ma towarzystwo, dopóki nie usłyszała miękkiego głosu kobiety, która zadała jej pytanie: - Mogę się przysiąść? Zawstydzona okazaną wcześniej słabością, Meriel przez chwilę zbierała się w sobie, nie chcąc już więcej ośmieszać Dominika w oczach jego przyjaciół. Na szczęście ogród i mru czący kot podziałały na nią kojąco. Otworzyła oczy. Aura lady Kimball była opalizująca, wielowarstwowa, iskrzyła się mnós twem kolorów. - Naturalnie, lady Kimball. Proszę wybaczyć, że tak tu uciekłam. - Londyn przytłacza każdego, go wychował się na wsi. 1 Lady Kimball usadowiła się na ławeczce po prawej stronie Meriel. Minęła już trzydziestkę, ale zachowała smukłą figurę. Miała kasztanowe włosy ułożone w luźny kok, od całej jej postaci bił kojący spokój. Zerknęła na śpiącego psa. - Horacy widać bardzo panią polubił, a Szarego Duszka to chyba pani zaczarowała. - Lubię zwierzęta. - Meriel pogładziła miękkie futro kota, zastanawiając się, czy Roxana i Ginger za nią tęsknią. Przy odrobinie szczęścia znajdzie się z powrotem w domu w ciągu tygodnia. Ale najpierw musi się nauczyć być silna. Nie ma nic atrakcyjnego w kobiecie, która nie potrafi dać sobie rady z najprostszymi sprawami. Lady Kimball pochyliła się, by pogłaskać psa. - Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, urządzimy ślub tutaj. Pojutrze. Meriel z ulgą kiwnęła głową. - To wspaniale, lady Kimball. - Mów mi Rebecca. - Z powrotem opierając się o pień drzewa, malarka dodała z zadumą: - Sama uczestniczyłam w skandalu, kiedy byłam młodą dziewczyną, i przez wiele lat potem mieszkałam w tym domu jak wygnaniec. Było mi bardzo ciężko wyrwać się samotności i ponownie otworzyć na świat. DZIECKO CISZY ]Vferiel przekrzywiła głowę. - Jak ci się to udało? 311 - Nieszczególnie. Na mój pierwszy bal Kenneth wyciągnął innie siłą. - Rozumiem teraz, dlaczego są z Dominikiem przyjaciółmi sucho oświadczyła Meriel. - Rzeczywiście, ich wspólną cechą jest bezpośredniość zgodziła się Rebecca. - Ale nawet z Kennethem u boku moje pierwsze spotkanie z wielkim światem socjety było straszliwym przeżyciem. Ludzie gapili się na mnie, szeptali za plecami, a nawet obrażali mnie bezpośrednio. Ale znajomi Kennetha zaakceptowali mnie ze względu na niego i już wkrótce potem byłam zadowolona, że porzuciłam swoją skorupę. Choć w moim studio na poddaszu czułam się bezpieczna, to jednak brakowało mi innych wrażeń. A więc, ponieważ przyjaciele męża pomogli Rebecce, teraz ona chce pomóc komuś, kto tego potrzebuje. To miłe, że stara się o to, by Meriel nie czuła się jak wybryk natury, choć sytuacja jest zgoła odmienna. - Sądzę, że moja podróż do świata będzie o wiele dłuższa niż twoja - zauważyła z żalem Meriel. - Dłuższa i z pewnością trudniejsza- cicho zgodziła się Rebecca. - Ale przy determinacji i wsparciu znajomych każda podróż jest możliwa. Dobrze, że wybrałaś Dominika. Nie znam milszego i bardziej wyrozumiałego mężczyzny, nie licząc Kennetha. Rebecca miała rację- Dominik miał świętą cierpliwość i mnóstwo zrozumienia dla niej, choć była bardziej poganką niż damą. - Czy pragniesz czegoś szczególnego na swój ślub? Może chciałabyś o coś zapytać? - wyrwała ją z rozmyślań Rebecca. - Chcesz dać mi lekcję dotyczącą moich małżeńskich obo wiązków? - upewniła się Meriel, przeczuwając, co kryje się a tym pytaniem. - Próbował już tego pewien generał w Shrop shire i był przy tym bardzo skrępowany. z 312 MARY Jo PUTNEY - Żadnych lekcji, chyba że o nie poprosisz- przyrzekła Rebecca. - Chciałabym podarować ci suknię ślubną. Jesteśmy niemal tego samego wzrostu, a ta suknia jest wręcz wymarzona do twojej urody. - Dziękuję. - Meriel poczuła w oczach kłucie łez; ostatnie dni nadszarpnęły jej nerwy i teraz zbyt łatwo się wzruszała. Nie lubiła czuć się tak bezbronna. - Jesteś bardzo dobra dla kogoś, kogo zupełnie nie znasz, a kto na dodatek nie jest do końca normalny. - Wydajesz się normalniej sza niż połowa moich znajomych malarzy! - Rebecca wstała. - Zostań tu tak długo, jak ci się podoba. Kiedy już się zmęczysz, będzie na ciebie czekał miły, cichy pokoik na tyłach domu. - Dziękuję- powtórzyła znowu Meriel, żałując, że nie potrafi się zdobyć na większą wylewność. Ku własnemu za skoczeniu sięgnęła do ręki malarki. - Jestem zadowolona, że Dominik mnie tu przywiózł. Rebecca zamknęła jej dłoń w ciepłym uścisku, pachnącym terpentyną. - Mam nadzieję, że będziemy cię często widywać. Dominik jest niemalże członkiem rodziny, co od dzisiaj tyczy się także ciebie. - Wzrok malarki nagle zaostrzył się, bo dostrzegła blaknący mehndi na nadgarstku Meriel. - A to co? - Mehndi. To takie tatuaże malowane henną, bardzo popular ne w Indiach i w innych krajach Wschodu. Z oczami jarzącymi się zachwytem, jak u małej dziewczynki, Rebecca ponownie opadła na ławkę. - Jakie to wspaniałe! Proszę, opowiedz mi coś więcej. Czy te wzory mają jakieś specjalne znaczenie? Czy można dostać hennę w Londynie? Meriel z uśmiechem udzieliła jej wszystkich potrzebnych informacji. Dobrze było móc podarować coś w zamian za to, co się dostało. *$*M& J_^ominik odetchnął z ulgą, widząc, że Meriel po powrocie z ogrodu wygląda prawie normalnie, choć nadal jeszcze była zmęczona. Rzuciła mu tylko krótkie spojrzenie i poprosiła o to, by mogła zjeść lekką kolację w swoim pokoju, po czym zamierzała się położyć. Dominik także był zmęczony, a poza tym chciał jak najmniej zakłócać domowe zwyczaje, toteż również wkrótce po kolacji udał się na spoczynek. Jednak przedtem zajrzał do Meriel. Zapukał do jej pokoju. Kiedy wszedł, okazało się, że siedzi na parapecie okiennym z podkurczonymi nogami, otaczając ramionami kolana i wpatrując się w zapadający zmierzch. Towarzyszyła jej szara kotka, która najwyraźniej kończyła po niej resztki kolacji. - Mam nadzieję, że coś zjadłaś, zanim Szary Duszek przejął twój talerz? - Dominik pocałował ją w czubek głowy, potem usiadł na krześle przy oknie. Dostrzegł jej bose stopy wystające spod rąbka spódnicy. - Podzieliłyśmy się z Szarym Duszkiem - powiedziała, nie Patrząc na niego. - Ja zjadłam pierwszą połowę, ona drugą. - Lepiej się czujesz? Pokiwała głową, ale patrzyła na ogród, a może na różnorodne dachy Mayfair. 314 MARY Jo PUTNEY - Tak, ale moje życie tak bardzo się zmieniło, że czasami mam wrażenie, że śnię. Przyjrzał się jej uważnie. - Żałujesz tych zmian? Milczała dłuższą chwilę. - Chyba nie. Wiele zyskałam. Ale zanim ty się zjawiłeś, byłam szczęśliwa, bo nie wiedziałam, czego mi brakuje. CzJ byłoby lepiej, gdyby nic się nie zmieniło? Nie potrafię powie dzieć. Zamrugał. Choć na ogół doceniał szczerość, bolało go, że jest taka niezdecydowana, czy dobrze się stało, że pojawił się w jej życiu. Starając się, by nie brzmiało to jak obrona, powiedział: - Zmiana nadeszłaby wcześniej czy później. Naprawdę tylko lord Amworth stał między tobą a szpitalem, a przecież jest starszy i gorszego zdrowia niż lord Grahame. - Nie wiem, może to Warfield było snem. Jeśli tak, był to sen szczęśliwy. - Czy teraz jesteś nieszczęśliwa? Zadrżała. - Czuję się... zawieszona w próżni. Chcąc ją wesprzeć, ale też tak samo tego potrzebują|| wstał i podniósł ją z parapetu, po czym usiadłszy z po* wrotem na krześle, posadził ją sobie na kolanach. Wes tchnęła i wtuliła się w niego, opierając głowę na jego ramieniu. Słońce zachodziło. Dominik gładził Meriel po plecach. Kiedy trzymał ją w ramionach, czuł się o wiele pewniej. Przekonany, że niestety musi to powiedzieć, wymruczał: - Meriel, nie jest jeszcze za późno, żebyś zmieniła zdanie co do małżeństwa, jeśli naprawdę go nie chcesz. Można inaczej uchronić cię przed stryjem. Rebecca mówi, że jej rodzicej wyjeżdżają właśnie na lato nad jeziora. Podobno mogłabyś pojechać tam z nimi i zostać przez kilka miesięcy. Szczupłe ciało dziewczyny zesztywniało, a cisza trwała tak DZIECKO CISZY 315 długo, że Dominik był prawie pewien, iż Meriel wykorzysta jego słowa, by się wycofać. Zamiast tego jednak zapytała cicho: - Czy naszły cię wątpliwości, kiedy się przekonałeś, jak bardzo nie nadaję się na twoją żonę? _ Wielki Boże, nie! - wykrzyknął. - Skąd ten pomysł? - Sprawiłam ci wiele kłopotów. Teraz, kiedy znalazłam się Odchyliła głowę, ale w szarówce wieczoru nie można było odczytać wyrazu jej oczu. - Reguły towarzyskie zabraniają dżentelmenowi zmienić zdanie, jeśli już zaproponował mał żeństwo. Tylko kobiety posiadają ten przywilej. Głupia zasada. Zwalniam cię z wszelkich zobowiązań. Chciałeś mnie ratować i udało ci się. Nie możesz już więcej płacić za to, że jesteś dżentelmenem. Poczuł, że krew zaczyna w nim wrzeć. - Meriel, pragnę ciebie nie dlatego, że tak wypada, ale dlatego, że cię kocham. Muszę być tylko pewien, że wychodzisz za mnie z własnej nieprzymuszonej woli. Skrzywiła usta w oczywistym niedowierzaniu. Przerażony świadomością, że są o krok od rozstania, poca łował ją mocno, pragnąc tym pocałunkiem odsunąć od niej wszystkie wątpliwości. Po chwili jej usta rozchyliły się z gorącz kowym głodem. Ogarnęło go pożądanie i zdał sobie sprawę, że to jest to, czego potrzebowali. Nie kochali się od nocy, kiedy uwolnił ją ze szpitala. W czasie podróży spali w oddzielnych pokojach ze względów obyczajowych, a także dlatego, że nie chciał jej męczyć. Ale namiętność jest uzdrawiająca, jest sposobem na od nowienie gasnącej intymności. Czuł, że Meriel powraca do życia, oddając mu pocałunki i wbijając palce w jego ramiona. Pocałunki stawały się coraz gorętsze. W końcu wsunął dłoń pod jej spódnicę. Rozsunęła nogi. Kiedy dotknął jej ciepłego tona, westchnęła. Pieścił ją dalej, aż zaczęła poruszać się rytmicznie na jego kolanach. Gorączkowo podniósł ją i położył a szkarłatnej narzucie łóżka. w Londynie, stało się oczywiste, że nigdy nie będę ,,normalna". - n 316 MARY Jo PUTNEY Potem pospiesznie rozpiął spodnie i wszedł w nią. Wstrzy mała oddech, po czym owinęła się wokół niego nogami. Ten stosunek był szybki, dziki. Gdy wspólnie osiągali speł nienie, Dominik przywarł do jej ust, by razem krzyczeli w siebie. Nie umiał nazwać szaleństwa, które ich opętało. Dysząc ciężko, odsunął się na bok. - Czy nadal wątpisz, że cię pragnę? Roześmiała się ciepło i dotknęła jego policzka. - Nie, Dominiku. Kiedy usłyszał satysfakcję w jej głosie, zdał sobie sprawę, że Meriel chce wiedzieć, jaką ma nad nim moc. Choć taka krucha z wyglądu, była zarazem niezwykle silna i całkowicie panowała nad swoim życiem. Jednak ostatnio spotykały ją rzeczy, nad którymi nie miała kontroli i to zbijało ją z tropu, więc potrzebowała zapewnienia, że nie jest bezbronną ofiarą. Ucałował czule jej skroń. Więcej już nie wracali do tematu rezygnacji z małżeństwa. Dominik rozpoczął dzień od wizyty u adwokata Kimballów, ponieważ nie chciał korzystać z usług prawnika Meriel, który poinformował Grahame'a o planach Amwortha. Prawnik KMballów, Carlton, mężczyzna o przebiegłym spojrzeniu, przy rzekł, że postara się jak najszybciej przygotować umowę, w której kontrolę nad majątkiem otrzyma wyłącznie Meriel. Ustalono, że umowa będzie gotowa do południa i podpisana w domu Kimballów. Uzyskanie specjalnego zezwolenia na ślub okazało się proste, choć zajęło Dominikowi sporo czasu, a pastor z pobliskiej parafii bez żadnych oporów zgodził się przeprowadzić cere monię. Na koniec Dominik wstąpił do swojego mieszkania, gdzie natknął się na lokaja, Clementa, który nareszcie wrócił od chorej matki. Ucieszył się, że może opowiedzieć służącemu wydarzenia ostatnich kilku tygodni. Clement był bardziej jego przyjacielem pZlECKO CISZY 317 |iz służącym. Choć kilkakrotnie w trakcie słuchania unosił umownie oczy do nieba, to ostatecznie spakował rzeczy swojego pana i życzył mu szczęścia na nowej drodze życia. Dominik zastanawiał się, czy nie zaprosić go na ślub, ale postanowił jednak tego nie robić. Nie chciał sprowadzać obcych ze względu na Meriel. W końcu wrócił do Kimballów, gdzie się okazało, że w czasie gdy go nie było, Meriel została ulubienicą wszystkich domo wników. Oprócz tego, że bawiła się z dziećmi, towarzyszyła Rebecce w studio, to potem jeszcze ułożyła z kwiatów zebranych w ogrodzie piękną wiązankę, którą umieściła w starym, za brudzonym farbą dzbanku. - Meriel widzi świat jak artystka - uznała Rebecca. - Tak, ona tworzy swoją sztukę z roślin i kwiatów - zgodził się Dominik. Od czasu, gdy nauczył się doceniać oryginalność Meriel, uwielbiał jej dzieła. Późnym popołudniem pojawił się Carlton z zarysem umowy. Wszyscy zebrali się w gabinecie, gdzie prawnik wyjaśnił Meriel, czego dotyczy kontrakt. Stronnikiem dziewczyny został Kenneth i miał pilnować, by nie została pokrzywdzona w toku umów. Wymyślił to Dominik, nie chcąc, by zaistniała najmniejsza przesłanka do myślenia, że w jakikolwiek sposób wykorzystał przyszłą żonę. Meriel przysłuchiwała się propozycjom dotyczącym ugody z nieco obojętnym wyrazem twarzy. Martwiło to Dominika. Wyglądało na to, że jest tak znudzona, iż nie może się skupić, a przez to nie do końca pojmuje powagę sytuacji. Powinien był się tego spodziewać. Kiedy Carlton skończył, Meriel spojrzała na dokument, potem wzięła go i spokojnie podarła na kawałki. - Uważam, że zabezpieczenia dla dzieci są zasadne i roz sądne- powiedziała do prawnika, który patrzył na nią ze zdumieniem. - Proszę je zachować. Co do reszty, to proszę spisać umowę, w której Renbourne i ja dzielimy się po połowie odpowiedzialnością za Warfield i majątkiem z zastrzeżeniem, 318 MARY Jo PUTNEY że żadne z nas nie może zrobić nic drastycznego, na przykład sprzedać ziemi lub zainwestować pieniędzy bez wiedzy dru giego. Carlton szeroko otworzył usta. - To bardzo radykalne zmiany. Delikatne brwi Meriel uniosły się. - Ale z pewnością dozwolone przez prawo. - Tak, jeśli odpowiednio się je zapisze - przyznał prawnik. - W takim razie proszę to uczynić. - Meriel wstała. Mimo że miała na sobie prostą niebieską suknię Rebecki, wyglądała w każdym calu jak arystokratka. - Jeśli umrę przed moim mężem, wszystko, co posiadam, będzie należeć do niego. Jeśli obydwoje umrzemy i nie będziemy mieli dzieci, mój majątek ma wrócić tam, skąd się wziął- ziemia do rodziny matki, pieniądze do rodziny ojca. - Ale... ale przecież chciałaś - zaczął jąkając się Dominik powierzyć majątek jakiemuś powiernictwu, żebym nie za przepaścił twojej fortuny. - To był twój pomysł, nie mój - odparła chłodno. - Ja mówiłam, że wolałabym zostać twoją kochanką, nie żoną, ale nigdy nie wątpiłam w twoją uczciwość. - Pochyliła głowę. Dziękuję wam, panowie. - Potem się odwróciip i wyszła z gabinetu. Dominik, nadal osłupiały ze zdumienia, spostrzegł, że Ken neth po cichu pęka ze śmiechu. Carlton zdjął okulary w złotej oprawce i przetarł je chusteczką. - Wspaniała młoda dama, panie Renbourne. Wie, czego chce. Choć jej wymagania są dość niecodzienne, to nie mogę powiedzieć, że są pozbawione logiki. - Żenisz się ze stalową damą, Dominiku- z uśmiechem zauważył Kenneth. - Widać, że w jej żyłach płynie krew normańskich zdobywców. - Zapominając się, sięgnął po do kumenty i zaczął na nich coś szkicować. - Tak należy ją namalować - kasztelanka na blankach, dowodząca rycerstwem pod nieobecność męża, broniąca zamku przed najeźdźcą. De- DZIECKO CISZY 319 likatna, ale waleczna, z mieczem wysoko uniesionym nad głową i nawołująca braci do walki. Dominik przewrócił oczami, wiedząc, że przez jakiś czas jyleriel zrobiła z niego głupka na oczach dwóch mężczyzn, jej gest rozczulił go. Chciała, żeby byli dla siebie partnerami i on także tego pragnął. A co najważniejsze, w niewielu słowach dała mu do zro zumienia, że mu ufa. Pewnego dnia, przy bożej pomocy, także go pokocha. n ie wydobędzie z przyjaciela niczego sensownego. Pomimo że ·^w^ JL ak.yle czuł się dziwnie, kiedy dotarł do Londynu. Wszystko wyglądało tak, jakby w ogóle się stąd nie ruszał, a zarazem miał wrażenie, że nie było go tu wiele lat i w tym czasie zmienił się nie do poznania. Otrząsając się z tego dezorientującego uczucia, uznał, że najpierw powinien odwiedzić mieszkanie brata. Przed wyjazdem ustalili kilka możliwych sposobów na skontaktowanie się po powrocie Kyle'a, zależnych od rozwoju wydarzeń w^Warfield. Najlepiej byłoby, gdyby Dominik wypełnił już swoją misję i wrócił do Londynu. Jeśli tak się stało, Kyle wysłucha relacji brata i dalej już sam zajmie się swoimi sprawami. Szybki ślub, jak przypuszczał, bo lord Grahame, wuj lady Meriel, miał wrócić z zagranicy za jakieś dwa tygodnie. Jeśli Dominik nadal przebywa w Warfield, to z pewnością przekazał jakąś wiadomość swojemu służącemu, elementowi. Jeśli lokaj nadal jest na wsi, Kyle będzie musiał pojechać do Shropshire i sam w jakiś sposób skontaktować się z bratem albo czekać cierpliwie na jego powrót do Londynu. Nie liczył na to, że zamienią się miejscami w Warfield; nawet najmniej spostrzegawcza osoba dostrzegłaby różnicę, gdyby uczynili to z dnia na dzień. PZIECKO CISZY 321 n maskarada skończyła się bez wpadki. Chcąc mieć już to wszystko za sobą, Kyle udał się do mieszkania brata, trawiony niecierpliwością. Odetchnął z ulgą, kiedy zapukawszy do drzwi Dominika, usłyszał za nimi czyjeś kroki. Przynajmniej jeden z dwóch domowników jest w Londynie. Drzwi otworzył Clement. - Czy zapomniał pan czegoś, sir?- zapytał, unosząc ze zdziwieniem brwi. - Jeśli się pan nie pospieszy, spóźni się pan na własny ślub. Kyle zamarł, przeczuwając katastrofę. - Jaki ślub? Clement przyjrzał mu się uważniej i pobladł. - Wielki Boże, lord Maxwell. Chciał zatrzasnąć drzwi, ale nie zdążył. Kyle siłą wdarł się do mieszkania. - Dominik się żeni? Z kim? Z miną pokerzysty lokaj wycofał się powoli do małego saloniku. - Przejęzyczyłem się, lordzie. Nie spodziewałem się pana. - To jasne, do diabła! - Zmierzał w stronę Cłementa jak chmura gradowa. - Żeni się z lady Meriel Grahame, prawda? Prawda?! Pomimo przeczucia, że zgadł, błysk potwierdzenia na twarzy służącego był dla Kyle'a jak ogłuszający cios. Jak Dominik mógł zdradzić go tak podstępnie? Ale miało to wielki sens. Dominik zawsze buntował się, że jest młodszym synem pozbawionym majątku i tytułu. Ślub z lady Meriel ustawi go na całe życie. Zamiast osiedlić się w skromnej posiadłości, będzie teraz panem fortuny równej fortunie Wrexhamow. Jakież to logiczne. Kyle mógł winić jedynie siebie samego. Nie powinien był ufać bratu. - Kiedy i gdzie? - warknął. Kyle jednak zakładał, że Dominik szybko znudził się życiem a wsi i do tej pory wrócił już do Londynu. Jeśli tak, to ich 322 MARY JO PUTNEY Lokaj potrząsnął głową, odmawiając odpowiedzi. W tym momencie w Kyle'u pękła tama hamująca gniew, który nawar stwiał się w nim od dnia, kiedy dowiedział się o śmiertelnej chorobie Konstancji. Pchnął Clementa na ścianę i zacisnął mu ręce na szyi. - Mów, na Boga, albo wyduszę to z ciebie! Gdzie Dominik bierze z nią ślub? Clement sapał. - W domu Kimballów, ale nie ma sensu zatrzymywać ceremonii. - Lokaj przerażonym wzrokiem popatrzył na zegar na kominku. - Będzie po wszystkim, kiedy pan tam dotrze. Spóźnił się pan. Kyle zaklął, puścił go i ruszył do drzwi. Może jest za późno na zatrzymanie ślubu, ale ma wystarczająco dużo czasu, żeby przetrącić bratu kark. Ixebecca miała rację. Warto było się postarać o podniosłą atmosferę. Meriel w jedwabnej sukni koloru kości słoniowej, w zwiewnym welonie i z bukietem ze świeżych kwiatów, wyglądała jak najprawdziwsza panna młoda. Kiedy^eszła do salonu, bosa, ale mimo to szalenie elegancka i niewymownie urocza, Dominik aż wstrzymał oddech. Pokój, ustrojony masą kwiatów, także prezentował się wy śmienicie. Gośćmi byli Rebecca i Kenneth, ich dzieci oraz rodzice Rebecki. Dominik miał nadzieję, że w przyszłości Meriel nie będzie wspominała swojego dnia zaślubin z po czuciem, że czegoś w nim zabrakło. Odpychając od siebie myśl, że właśnie wbija ostatni gwóźdź do trumny, w której spoczywa więź z bratem, wziął Meriel za rękę i odwrócił się do pastora stojącego przed nimi na tle okna. Uśmiechał się do nich ciepło, a także do Szarego Duszka, który z sofy przyglądał się zebranym. - Moi drodzy, zebraliśmy się tu w imię boże... - zaczął pastor melodyjnym głosem. DZIECKO CISZY 323 Słuchając znanych i majestatycznych słów, Dominik poczuł ogarniający go spokój. On i Meriel należą do siebie. Kiedy powtarzała za duchownym miękko i wyraźnie tekst przysięgi małżeńskiej, aż trudno było uwierzyć, że to ta sama dzie wczyna, która jeszcze niedawno uciekła przed nim, kiedy ją spotkał pierwszy raz. Dominik zlał się potem, gdy pastor poprosił o obrączki, przecież kupił je poprzedniego dnia, czyż nie? Gdzie one są? Zanim zdążył opanować panikę, Kenneth podał mu ob rączkę. Dominik popatrzył na niego z wdzięcznością. Zrobiło mu się przykro na myśl, że nigdy nawet nie przyszło mu do głowy, iż jego pierwszym drużbą będzie ktoś inny niż Kyle... Porzucając smutne refleksje, wsunął pierścionek na palec Meriel. Posłała mu jasne spojrzenie. Jego wspaniała poganka, urocza i uparta, tajemnicza i magiczna. W duchu zmówił modlitwę o to, by zawsze był jej wart. Reszta ceremonii minęła jak we śnie, dopóki pastor nie powiedział: - A teraz ogłaszam was mężem i żoną. -1 pobłogosławił ich. Dominik pocałował żonę. Otoczyli ich goście, śmiejąc się i składając życzenia. Dominik przyjmował je prawie pijany ze szczęścia. Meriel należy do niego. Będzie ją zawsze kochał, szanował i chronił. Przez to oszołomienie nie zauważył zamieszania w holu, dopóki do pokoju nie wparował Kyle. Miał rozwiane włosy i twarz wykrzywioną wściekłością. Dominik spojrzał na niego i ich oczy spotkały się. Stali tak przez chwilę, wpatrzeni jeden w drugiego, po czym Kyle ruszył przed siebie, grzmiąc gromko: - Ty łotrze! Przekleństwo przebiło się przez śmiech zebranych, którzy ze zdumieniem odwrócili się w stronę intruza. Meriel wstrzymała oddech, patrząc raz na Kyle'a, raz na Dominika. Dla kogoś, kto nigdy wcześniej nie widział braci razem, ich podobieństwo było prawdziwym zaskoczeniem. 324 MARY JO PUTNEY Z uczuciem paraliżującej nieuchronności Dominik delikatnie przesunął Meriel na bok i ruszył w stronę brata. - Nie jest tak, jak myślisz. Kyle w odpowiedzi wydał z siebie niezrozumiały pomruk i jego pięść opadła na szczękę brata. Dominik nawet nie starał się uniknąć ciosu. Odrzuciło go, ale cieszył się w duchu. Dałby wiele, by ból unicestwił trawiące go poczucie winy. - Wystarczy! - Kenneth stanął między braćmi, nie pozwa lając Kyle'owi na zadanie następnego uderzenia. Wykręcił mu rękę z siłą, która go unieruchomiła, po czym dodał: - Daj Dominikowi szansę wytłumaczenia się. Kyle szarpał się, chcąc się uwolnić, potem sapnął, bo Kenneth mocniej wygiął mu ramię, omal nie wyłamując go z barku. - Co tu jest do tłumaczenia? - rzucił gorzko, ignorując wszystkich oprócz brata. - Zawsze mnie nienawidziłeś za to, że urodziłem się pierwszy, a teraz się zemściłeś. Niech cię szlag trafi! a Rozpacz w oczach Kylelt sparaliżowała Dominika i podwoiła jego i tak już niemałą udrękę. - Przykro mi, Kyle, ale ze względu na sytuację Meriel nie miałem innego wyjścia - wydusił z siebie. - Ty parszywy hipokryto! - Rzucając obelgi, Kyle znowu spróbował się uwolnić. Kenneth przytrzymał go. - Nie obchodzi mnie, że jesteś zły. Nie pozwolę, żebyś się tak wyrażał w obecności mojej żony i dzieci! Jeśli chcesz kulturalnie porozmawiać z bratem, proszę. Jeśli nie, wynoś się z mojego domu. Puls na skroni Kyle'a tętnił nadal, ale przestał się szamotać. - Nie sądziłem, że spadniesz tak nisko, Dominiku - powie dział drżącym głosem. - Chryste! Myślałem nawet, że znowu możemy zostać przyjaciółmi, a ty podstępnie mnie zdradziłeś. Zacisnął usta. - Sprytne. Nie tylko uwiodłeś moją narzeczoną, ale, co więcej, zyskałeś majątek i pozycję, o których zawsze pZlECKO CISZY 325 m arzyłeś. I pomyśleć, że byłem na tyle głupi, żeby ci zaufać tylko z tego powodu, że jesteś moim bratem. - Przysięgam, że nie zrobiłem tego z zemsty. - Dominik zamilkł, z bólem uświadamiając sobie, że nie ma sensu tłuma czyć bratu, że kocha Meriel i że musiał działać szybko, by ją ratować. Kyle jest tak wściekły, że widzi tylko zdradę. Każde wyjaśnienie potraktuje teraz jako tchórzliwą wymówkę. W tej chwili Meriel mocno pochwyciła go za ramię. - Bardzo się pan myli, lordzie Maxwell- rzekła ostrym tonem. - Nigdy nie wyszłabym za pana za mąż, a więc nie ma pan prawa winić Dominika za to, że wykradł panu narzeczoną. Po raz pierwszy Kyle spojrzał na Meriel. Zamrugał zdumiony, jakby nie rozpoznawał kobiety, którą zamierzał poślubić. Potem znowu odwrócił wściekły wzrok na brata. Meriel się nie liczyła - to Dominik popełnił niewybaczalną zbrodnię. - Przepraszam, Kyle - powtórzył szeptem Dominik. - Czas, żeby pan wyszedł, lordzie Maxwell - oschle powie działa Rebecca. - Proponuję, żeby porozmawiał pan z bratem, kiedy pan ochłonie. Teraz nie ma to sensu. Kenneth puścił jego ramię i wyprowadził go z pokoju. Kyle opuścił dom, nie oglądając się za siebie. Dominik wiedział, że powinien coś zrobić - cokolwiek - by przerwać lodowatą ciszę. Całe to okropne zamieszanie jest jego winą. Jednak był porażony własnym bólem i bólem brata. Świadomość, że Kyle zamierzał odbudować ich przyjaźń, powiększyła tylko cierpienie. Meriel podprowadziła go do najbliższego krzesła. Pchnęła go na nie i powiedziała: - Zostawcie nas. Goście posłuchali jej w milczeniu. Nawet kot wyszedł z salonu. Kiedy zostali sami, objęła Dominika i przytuliła jego głowę do piersi. - Przykro mi - powiedziała cicho, gładząc go po plecach. Nie spodziewałam się, że twój brat tak ciężko przeżyje nasz ślub. 326 MARY JO PUTNEY Drżąc, zziębnięty do szpiku kości, Dominik przywarł do żony. - Moje kontakty z bratem zepsuły się już przed wieloma laty, ale zawsze sobie ufaliśmy. Zawiodłem jego zaufanie i on mi tego nigdy nie wybaczy. - Kyle nie potrafił wybaczać; pozostawiał to Dominikowi. - Zawiodłeś jego zaufanie, żeby nie zawieść mnie. To wymagało wiele odwagi. - Oparła policzek na jego głowie. Dziękuję ci, mężu. Zamknął oczy, koncentrując się na płynącym od niej cieple i na swoim oddechu. To, co się zdarzyło, było gorsze, niż gdyby Kyle umarł, bo choć jego śmierć przyniosłaby ze sobą ogromny smutek, to to uczucie byłoby relatywnie proste w po równaniu z tym, co teraz działo się w sercu Dominika. Gniew, strach, rozpacz i cień zdrady na zawsze wyżłobią w sercach braci bolesną ranę. Czy mógł postąpić inaczej? Może powinien był ukryć gdzieś Meriel do powrotu Kyle'a? Kyle i tak byłby wściekły, ale lepsze to, niż dowiedzieć się o ślubie w taki sposób. Przypomniał sobie Meriel w Bladenham, przywiązaną do krzesła. Nie mógł pozwolić, żeby to się powtórzyło. Grahame stanowił prawdziwe zagrożenie. Mógł zaskarżyć Dominika albo wyzwać go na pojedynek. Gdyby został zabity, nikt nie uchroniłby Meriel przed szpitalem. Uznał, że wobec zagrożenia wolności i zdrowia Meriel nie miał wyboru i musiał postąpić tak, jak postąpił. Teraz pozostaje mu pogodzić się z konsekwencjami. Dzięki Bogu, że przynajmniej Meriel mu ufa i nie podejrzewa go o działanie z pobudek, które zarzuca mu brat. Życie musi toczyć się dalej. Kiedyś jego udręka zmaleje. Ciężej będzie Kyle'owi, bo nie ma przy sobie kogoś takiego jak Meriel, a poza tym wygląda na to, że oprócz zawodu związanego z bratem, przeżył jeszcze jakieś inne dramatycz ne doświadczenie. Na tę myśl Dominik znowu poczuł szar piący ból. PZIECKO CISZY 327 Ale przecież nie może tak tu siedzieć, wczepiony w Meriel ;ak jakieś przerażone dziecko. Rozluźnił uścisk i spojrzał na żonę. Patrzyła na niego ze smutkiem. W welonie, na tle światła płynącego od okna, wyglądała jak anioł, choć znał ją już na tyle, by wiedzieć, że za jej kruchością kryje się wielka siła charakteru. Delikatnie pogładziła go po policzku, - Marzyłam kiedyś o tym, żeby mieć siostrę bliźniaczkę powiedziała cicho. - Siostrę duszy, która byłaby moją najlepszą przyjaciółką, która zawsze by mnie kochała i rozumiała. Nigdy nie pomyślałam o ciemnej stronie takiej więzi - o możliwości zranienia drugiej strony tak głęboko. Westchnął. - Przynajmniej my musimy być dla siebie najlepszymi przyjaciółmi, moja kochana. Widząc, że odzyskał już panowanie nad sobą, uśmiechnęła się i lekko pocałowała go w policzek. - A nie jesteśmy nimi? Udało mu się także uśmiechnąć. - Jesteś warta każdej ceny, Meriel. - Cieszę się, że zdajesz sobie z tego sprawę- odparła z powagą. - A teraz, mój mężu, zasiądziemy do uroczystego śniadania wraz z naszymi przyjaciółmi, tak żeby zapomnieli o nieprzyjemnych chwilach, a zapamiętali tylko radość. Potem wrócimy do Warfield. Wstał i przyciągnął ją do siebie. - Lubię, kiedy jesteś taka władcza. - W takim razie czeka cię bardzo szczęśliwa przyszłość. Pomimo przygnębienia, musiał się roześmiać. Objął ją ramieniem i wyszli z salonu. Może Bóg da, że pewnego dnia Kyle go wysłucha, choć nie powinien na to liczyć. Jeśli nie pogodzi się z bratem, pozostaje mu przynajmniej Meriel. 328 MARY JO PUTNEY Kyle nie wiedział, jak długo chodził oszołomiony p0 Londynie. Nie widział niczego dokoła, a w głowie słyszał tylko jedno słowo: zdradzony, zdradzony, zdradzony. Zdradzony przez brata. Otrząsnął się dopiero na moście Westminster, kiedy oparł się o balustradę i spojrzał na rwące wody Tamizy. Uzmysłowił sobie nagle, że myśli o rzuceniu się w dół. Aż zacisnął dłonie, przerażony świadomością, że upadł tak nisko. Cóż za satysfakcję sprawiłby Dominikowi - po jego śmierci brat zostałby następcą hrabiego Wrexham i jednym z najbogatszych ludzi w Anglii. Z ponurym wyrazem twarzy odwrócił się od rzeki. Nie odda Dominikowi Wrexham. Zresztą, znając swoje szczęście, nawet gdyby skoczył, z pewnością zaraz zostałby wyratowany przez załogę jednej z wielu pływających po rzece łódek. Pustka, którą odczuwał od śmierci Konstancji, teraz stała się wszechogarniająca. Co zrobi ze swoim życiem, gdy nie ma już lady Menel, która miała stanowić kotwicę łączącą go ze światem? Musi znaleźć inną narzeczoną i spłodzić kilku synów, tak żeby Dominik nigdy nie mógł odziedziczyć Wrexham. Ale jeszcze nie w tej chwili. Potrafił pogodzić się z myślą o mał żeństwie z nienormalną dziewczyną, ale prawdziwa żona w miejsce Konstancji? Na to nie był gotowy. W tej chwili pozostawał mu jedynie powrót do Dornleigh. To najbardziej odpychający dom w Anglii, ale przynajmniej dom. Przypomniał sobie, że ojciec i siostra mieli wybrać się z wizytą do narzeczonego Lucci, tak więc, przy odrobinie szczęścia, będzie miał dom tylko dla siebie, nie licząc stu osób służby. Dornleigh. To dziwne, że choć stracił wszystko, co było mu drogie, czuł potrzebę powrotu do domu. Podziękował za to Bogu, bo inaczej nie miałby już nic, co trzymałoby go przy życiu. 1 ^ 3 7 ^ W itajcie w domu! - zawołała Jena Ames, wychodząc młodej parze na przywitanie. Uścisnęła Meriel. - Teraz, jak się domyślam, jesteś już lady Meriel Renbourne? Meriel zamrugała. Nie pomyślała dotąd, że ma nowe na zwisko - To prawda. Dominik uśmiechnął się do niej z ciepłem, które wzbudziło w niej dreszczyk podniecenia. Powrót do Shropshire był przy jemniejszy niż podróż do Londynu. Nie zdawała sobie sprawy, jakie rzeczy można robić w powozie... - Meriel doskonale zniosła pobyt w Londynie - oświadczył Dominik. - Wydaje mi się nawet, że kiedy już znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości od stolicy, wspomniała coś o powtórnej wizycie. - Ale nieprędko - rzuciła stanowczo. Mimo że miasto nie spodobało jej się, to dobrze się czuła w towarzystwie Rebecki, Kennetha i ich dzieci. W pewnym sensie odpowiadała jej nawet atmosfera podekscytowania, stanowiąca nieodłączną cechę życia w Londynie. Przypuszczała, że następna wizyta w metropolii nie będzie już dla niej takim przygniatającym wyzwaniem. Roześmiani, weszli do domu. Jena kazała służącej przygo tować herbatę, a w tym czasie w salonie pojawił się generał. 330 MARY JO PUTNEY - A więc już po wszystkim - rzucił jowialnie. Potrząsnął dłonią Dominika i ucałował jego młodą żonę, nie przejmując się wcale, że wraca prosto ze stajni i nie pachnie najprzyjemniej. Gospodarze i goście zasiedli do herbaty, pogrążając się w błahej rozmowie. Dopiero kiedy skończyli poczęstunek poruszono istotne tematy. - Meriel, lord Grahame pojechał do Gretna Green, myśląc, że tam cię znajdzie. Nie znalazł, więc czeka na ciebie w Warfield - oznajmiła Jena. Meriel skinęła głową. Stryj dobrze wiedział, że będzie tęskniła za Warfield i nie wytrzyma długo poza nim. - Dziękujemy za tę informację- z powagą powiedział Dominik. - Właśnie się zastanawiałem, co robi Grahame. Jena opuściła wzrok i zaczerwieniła się lekko. - To Kamal dostarczał nam najświeższych wiadomości. Najwyraźniej więź między nią a Hindusem umocniła się. - Jak się czują starsze panie? - zapytała Meriel. - Dobrze. Ucieszyły się, kiedy Kamal powiedział im o ślu bie. - Jena zerknęła na Dominika. - One cię lubią. Meriel dostrzegła na twarzy męża lekkie zakłopotanie. Ani razu nie wspomniał o przykrej scenie, którą urządził mu brat w dzień zaślubin, ale czuła, że Dominik nadal cierpi z tego powodu. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek wybaczy sobie to, co zrobił. - A teraz co? - zapytał po prostu generał. Meriel i Dominik spojrzeli na siebie. Rozmawiali na ten temat w czasie podróży i doszli do wniosku, że najlepiej postępować otwarcie. - Planujemy pojechać do Warfield. Bylibyśmy wdzięczni, gdyby pan nam towarzyszył jako sędzia - wyjaśniła Meriel. Muszę przekonać stryja, że jestem normalna. Może wtedy uzna, iż jego wysiłki nie są już więcej potrzebne. - Ja też z wami pojadę - rzekła Jena. - Im więcej będziecie mieli wsparcia, tym lepiej. DZIECKO CISZY Generał skinął głową. 331 - Grahame jest uparty, ale niegłupi. Kiedy już do niego dotrze, że nie ma po co martwić się o lady Meriel, da wam spokój. Dziewczyna zmarszczyła czoło. - Czy samo to, że mówię i ubieram się stosownie, wystarczy, by przekonać ludzi o mojej normalności po tylu latach, w ciągu których uważano mnie za obłąkaną? - Tak. W gruncie rzeczy jesteśmy oceniani na podstawie naszego wyglądu. Jeśli mówisz i ubierasz się jak dama, to znaczy, że nią jesteś - z gorzkim uśmiechem stwierdził Do minik. - Co więcej, ponieważ jesteś bogata, ludzie nazwą cię uroczo ekscentryczną, a nie szaloną. Reszta pokiwała głowami na potwierdzenie jego słów, ale Meriel nie była przekonana. Nie wierzyła, że odzyskanie domu pójdzie im tak gładko. JN astępnego dnia po śniadaniu całe towarzystwo wyruszyło do Warfield na czterech wspaniałych wierzchowcach generała. Meriel jechała obok Dominika z wysoko uniesioną głową i dumną miną. W pożyczonym od Rebecki stroju do konnej jazdy, z włosami upiętymi starannie pod kapeluszem, w dam skim siodle, prezentowała się jak prawdziwa dama. Tylko ktoś, kto dobrze ją znał, domyśliłby się, że jest napięta jak sprężyna w zegarze. Kiedy dotarli do żelaznej bramy Warfield, potrząsnęła dzwon kiem. Z wieżyczki wyłonił się odźwierny, jak zawsze powolny. Meriel pochyliła głowę. - Dzień dobry, Walterze. Szczęka staruszka opadła z niedowierzania. - Lady Meriel? - Oczywiście. - Ponieważ nie przestawał się w nią wpatry wać jak w obraz, dodała słodko: - Brama, proszę. 332 MARY JO PUTNEY Służący pospiesznie ją otworzył. Jeźdźcy ruszyli rzędem p0 długim podjeździe. Dominikowi dźwięczało w głowie równo mierne tętnienie wojskowych bębnów. I słusznie, bo jechali na bitwę. Był zdenerwowany, chociaż nie sądził, żeby czekały ich specjalne kłopoty, skoro mieli po swojej stronie generała Amesa i angielskie prawo. To zadziwiające, że ich zaślubiny tak bardzo zmieniły sytuację. Mimo to, kiedy po dojechaniu do domu zobaczył, że schodzący do nich lord Grahame nie jest uzbrojony, odetchnął z ulgą. Nie zapomniał, czym groził mu starszy pan, kiedy go wyrzucał z Warfield. Teraz przeszył jeźdźców świdrującym wzrokiem. Za nim na stopniach pojawiły się obie opiekunki - na ich twarzach ma lowało się ogromne napięcie. - Twoja bezczelność mnie zadziwia, Maxwell - warknął Grahame z furią. - Przeczesałem całą Anglię w poszukiwaniu mojej bratanicy. Generale Ames, czy pan wie, co ten diabeł nawyrabiał? Mam nadzieję, że nie jest pan po jego stronie. Dominik wstrzymał oddech, bo w tym momencie Meriel z wdziękiem zsiadła z konia i stanęła przed stryjem. - Rozmawiaj ze mną, stryju, a nie z moim mężem i przy jaciółmi. Z twarzy Grahame'a odpłynęła krew. - Mój Boże, ty mówisz! - Rzeczywiście. - Meriel popatrzyła na dwie staruszki. Witam, pani Rector i pani Marks. Mam nadzieję, że nie martwiłyście się o mnie zbytnio. - Początkowo bardzo- wyznała pani Marks. Stojąca obok pani Rector tryskała radością. Z okien wyglądały twarze za ciekawionej służby. Do wieczora całe Shropshire będzie wie działo, że lady Meriel jest już całkowicie normalna. - A... ale, jeśli teraz mówisz -jąkał się Grahame - dlaczego wcześniej nie mogłaś? - Nie miałam nic do powiedzenia. - Meriel oddała wodze PZ/ECKO CISZY 333 parobkowi, który stał przed nią i patrzył na nią wielkimi oczami.- Nigdy też nie byłam obłąkana- dodała ostrzej. choć miałeś dobre intencje, nie podoba mi się, że kazałeś zamknąć mnie w szpitalu psychiatrycznym, ani to, że groziłeś mojemu przyszłemu mężowi. Mam nadzieję, że nic równie absurdalnego więcej się nie powtórzy. - Biorąc pod uwagę twoje zachowanie, nie możesz mnie winić za to, że uważałem, iż potrzebujesz ochrony - bronił się Grahame. Jej drwiące spojrzenie mówiło, że owszem, może go za to winić, ale postanawia być wyrozumiała i tego nie uczyni. Odwracając się do przyjaciół, powiedziała głosem tak na turalnym, jakby regularnie jeździła z nimi na konne prze jażdżki: - Zapraszam na kawę. Nadszedł drugi parobek i zabrał konie. Goście ruszyli za Meriel, a Dominik zdążył szepnąć jej do ucha: - Wspaniale! Wytrzymaj jeszcze trochę. Skinęła głową, spięta, ale panująca nad sobą i sytuacją. Choć Grahame zaciskał szczęki, to jednak robił, co mógł, by się przystosować do nowych okoliczności. - Przepraszam za kłopoty, jakie ci sprawiłem, Meriel zdołał wydusić z siebie ze sztywnym uśmiechem, kiedy już wszyscy rozsiedli się w dużym salonie. - Sądziłem, że... że opiekuję się tobą tak, jak życzyłby sobie tego mój brat. Najwyraźniej uznając, że jego przeprosiny ją zaspokoiły, Meriel uśmiechnęła się do niego uroczo, ściągając jednocześnie z dłoni rękawiczki do konnej jazdy. - Rozumiem intencje, którymi się kierowałeś, stryju. Nie mówmy więcej na ten temat. Niezręczną sytuację przerwało pojawienie się Roxany, która, wymachując szaleńczo ogonem, przygalopowała do nóg swojej pani. Meriel uklękła przy psie, by mógł się upewnić, że naprawdę wróciła. 334 MARY JO PUTMEY - Małżeństwo ci służy, Mer... lady Maxwell - odezwała §ie pani Marks, zerkając na obrączkę na palcu podopiecznej, i Nigdy nie wyglądałaś lepiej. Wstając, Meriel wymieniła z Dominikiem porozumiewawcze spojrzenie. To także omówili w czasie podróży. - Nie nazywam się lady Maxwell, tylko lady Meriel Ren. bourne. Moim mężem jest Dominik Renbourne, brat bliźniak lorda Maxwella. To jego gościłyście przez ostatnie kilka tygodni i jego obdarzyłyście swoją sympatią. Starsze panie sapnęły. Lord Grahame szeroko otworzył usta. - Co proszę? - zapytał z groźbą w głosie. - Wrexham nasłał na moją bratanicę swojego młodszego syna? - Mój ojciec nie miał o niczym pojęcia - szybko zapewnił Dominik. - Nadal nic nie wie. Muszę do niego napisać. - Już w Londynie myślał o przesłaniu wiadomości ojcu i siostrze, ale postanowił z tym zaczekać, aż będzie wiedział, jak ułożyły się sprawy w Warfield. Pani Marks zmarszczyła czoło. - Jak to możliwe, że Wrexham nic nie wie? Przecież bawił u nas wraz z córką przez dwa dni. - Ojciec ma słaby wzrok, a jadąc tutaj był pewien, że zastanie tu Maxwella - wyjaśnił Dominik. - Lucia jest młodsza i oczywiście nie ma kłopotów ze wzrokiem. Natychmiast mnie rozpoznała, ale trzymała język za zębami, bo jąo to poprosiłem, a poza tym nie chciała ingerować w tę niecodzienną sytuację. - No właśnie - sucho rzuciła pani Marks. - Słyszałam, że dzieci zabawiają się w ten sposób, ale żeby dorośli ludzie zamieniali się miejscami i to po to, by starać się o czyjąś rękę...? Dominik posłał staruszce jeden ze swoich najbardziej ob łaskawiających uśmiechów, po czym przeszedł do wyjaśnień. Już wcześniej ustalili z Meriel, co ma powiedzieć. Jego relacja tylko częściowo była prawdziwa, ale tak musiało zostać. - Wiadomo powszechnie, że bliźnięta są sobie bardzo bliskie. pZIECKO CISZY 335 Między mną i Kyle'em zawsze istniała jakaś specjalna...więź. jCiedy brat poznał Meriel, ogarnęło go silne przeczucie, że oto pia przed sobą kobietę stworzoną dla mnie. Namówił mnie, bym przyjechał do Warfield. Zgodziłem się, chociaż niezbyt chętnie, bo nie chciałem nikogo oszukiwać. - Dominik bardzo szybko ujawnił mi, kim naprawdę jest dodała Meriel. - Szczerze mówiąc, lord Maxwell nigdy mnie nie pociągał. To człowiek godzien szacunku, ale ogromnie niespokojny. Choć wyglądają prawie tak samo, bardzo się między sobą różnią. - Posłała mężowi konspiracyjny uśmiech, a on pomyślał, że mogłaby zostać aktorką, tak dobrze odgrywa swoją rolę. Zadowolony, że wreszcie może powiedzieć coś, co jest całą prawdą, dodał: - Byłem zdumiony, kiedy przekonałem się, że kocham Meriel. A potem, cóż... - Rozłożył ręce w geście mówiącym, że miłość zwycięża każdą przeszkodę, a los prowadzi ludzi dziw nymi drogami. Zdawał sobie sprawę, że jego tłumaczenie brzmi dość blado, biorąc pod uwagę powagę wydarzeń, ale nie mógł ujawnić prawdy, zwłaszcza że przypuszczał, iż Kyle nie za przeczy jego słowom, bo wyszedłby na głupca. A brat nie lubił się ośmieszać. - Co za romantyczna historia! Niemal tak wspaniała jak romanse pani Radcliff- odezwała się pani Rector. Dominik popatrzył na nią ostro, bo wydało mu się, że usłyszał w jej głosie nutę ironii. Odpowiedziała mu niewinnym spojrzeniem. Nawet jeśli nie wierzyła w jego wersję, widać było, że zachowa to dla siebie. Grahame nadal wyglądał na niezadowolonego z faktu, że Meriel skończyła u boku nie utytułowanego młodszego syna, ale wolał nie zgłaszać obiekcji wobec stanu, który został zaakceptowany przez obydwie staruszki, rodzinę Amesów i samą Meriel. - Skoro dziedziczka Warfield wyszła za mąż, trzeba urządzić 336 MARY JO PUTNEY uroczyste przyjęcie dla służby i mieszkańców - zasugerował pojednawczo. Pani Rector pojaśniała. - O tak. To bardzo stara rodzinna tradycja. - O jakim przyjęciu mówicie? - zapytał Dominik, wiedząc, jak ciężko jest Meriel grać rolę wielkiej damy. - Zbliża się święto przesilenia letniego. To doskonała okazja na wyprawienie biesiady połączonej z ogniskiem. Jeśli szczęście będzie nam sprzyjało, Amworth wydobrzeje już na tyle, że będzie mógł uczestniczyć w niej wraz z żoną. Zaprosimy też twojąrodzinę, Renbourne. - Głos Grahame'a nabrał kpiarskiego tonu. - W końcu nikt z nas nie miał przyjemności być na waszym ślubie. Dominik spojrzał na Meriel i pytająco uniósł brwi. Skinęła głową na zgodę. Potrafili porozumiewać się bez słów. - Bardzo dobry pomysł, jeśli tylko pani Marks i pani Rector wyrażą zgodę - odrzekł Dominik. - Decyzja należy do lady Meriel- oświadczyła pani Marks. - Nasza władza już się skończyła. - Kiedy minęła pierwsza radość, wywołana powrotem podopiecznej, obie staruszki zaczęły się niepokoić. Nie wiedziały, co czeka je w przyszłości. - Należycie do rodziny - oświadczyła Meriel, wyczuwając strach obu pań. - Warfleld jest waszym domem. Mam nadzieję, że zostaniecie tu na zawsze. Pani Marks odetchnęła z ulgą, a pani Rector wstała i ser decznie uścisnęła Meriel. - Niech cię Bóg błogosławi, dziecko. - Wracając na swoje krzesło, powiedziała: - Może powinnyśmy przenieść się do innego skrzydła, Edith, żeby młodzi mieli więcej swobody. - O takich szczegółach zadecydujemy później - oświadczył Dominik. - Teraz musimy pomyśleć o biesiadzie, bo został nam niecały tydzień. DZIECKO CISZY 337 Podano kawę, przy której panie zajęły się omawianiem przygotowań. Bardzo przydatne okazało się doświadczenie Jeny, która w Indiach często wyprawiała w imieniu ojca różne przyjęcia. Przede wszystkim postanowiono wysłać zawiado mienia o uroczystości do Dornleigh i Bridgton Abbey. Dominik wątpił w to, by ojciec zechciał przyjąć zaproszenie - Wrexham, kiedy dowie się prawdy, wpadnie z pewnością w taką samą wściekłość jak Grahame - ale oczywiście nie można było go pominąć. Po ustaleniu wszystkiego Amesowie pożegnali się i odjechali. Kiedy tylko drzwi się za nimi zamknęły, Grahame przeprosił resztę obecnych i wymknął się z salonu, tłumacząc się tym, że ma zaległości w korespondencji. Dominik podejrzewał, że w rzeczywistości starszy pan pragnie znaleźć się w samotności, żeby ogarnąć wydarzenia dnia. Nie jest łatwo w jednej chwili przyzwyczaić się do myśli, że szalona bratanica nie jest już nienormalna. Wdowy także odeszły, pozostawiając młodą parę i szczęśliwą Roxane w holu. Dominik pospiesznie uścisnął Meriel. - Udało ci się, kochanie! Wygrałaś wojnę, nie przelewając jednej kropli krwi i zostałaś uznana za panią Warfield. - Dzięki pomocy przyjaciół. - Z oczami przepełnionymi radością Meriel ściągnęła buty do konnej jazdy i pończochy. Wreszcie! Wypięła z włosów spinki i potrząsnęła głową, potem zdarła z siebie żakiecik i pognała korytarzem, który prowadził na tyły domu. Zdumiony Dominik podążył za nią. Wybiegła do ogrodu, głośnym śmiechem obwieszczając swój zachwyt. Dama znowu stała się dzikuską, taką, jaką Dominik poznał i w jakiej się zakochał. Rozradowany tak samo jak ona, biegł za nią po ogrodowych alejkach, które tak dobrze już znał. Nie starał się doścignąć Meriel, tylko patrzył za nią, ciesząc się oglądaniem jej zwinnej i szczupłej sylwetki. 338 MARY Jo PUTNEY Wreszcie zabrakło jej sił i dobiegłszy do leśnej polany, ze śmiechem runęła na miękką, ukwieconą murawę. - Tak wspaniale znowu być w domu! Dominik położył się obok niej, a Roxana po drugiej stronie. - Czy masz wrażenie, że Warfield jest inne? - Lepsze. - Przeciągnęła się leniwie. - Warto czasami je opuszczać, po to tylko, by móc cieszyć się z powrotu. Myślę, że kiedyś będę podróżowała. Włochy. Wiedeń. Wyspy greckie. Roześmiała się nagle. - I może napiszę poradnik, jak robić aranżacje z kwiatów, które nikomu się nie spodobają i których nikt nie zrozumie! - Możesz zapoczątkować nowy styl. - W tej chwili przy pomniał sobie, że chciał poruszyć z nią inny temat. - Co myślisz o dzieciach, Meriel? Trzeba pamiętać, że potrafią pojawić się bardzo szybko po ślubie. Zmarszczyła czoło, a oczy jej spochmurniały. Dominik dopiero teraz uzmysłowił sobie, że wcale nie wie, czy Meriel będzie chciała mieć dzieci. - Przepraszam, powinniśmy omówić ten temat dużo wcześ niej. Ale nie martw się, są sposoby, by nie dopuścić do ciąży. Usiadła przed nim ze skrzyżowanymi nogami i zakłopotaną miną. - Chyba wolałabym trochę poczekać, ale nie to mnie martwi. Pamiętam... jakąś rozmowę dotyczącą dzieci. Jakąś kłótnię. Ale nie pamiętam, kiedy to było ani kto się kłócił. Wiem tylko, że to wspomnienie mnie boli. - Zapewne słyszałaś, jak karcono służącą, która zaszła w ciążę, a nie miała męża - zasugerował. - Nieeee. - Przygryzła usta. - To było dawno, a kłótni towarzyszył wielki gniew. Bardzo wielki, jeśli Meriel pamięta to wydarzenie i budzi ono w niej taki niepokój. Wziął ją za rękę. - Czy przez to wspomnienie myśl o dzieciach jest ci nie przyjemna? DZIECKO CISZY Wzruszyła ramionami. 339 - Ono nie ma znaczenia. To tylko taka niejasna myśl. przechyliła głowę na jedną stronę i zadumała się. - Nigdy nie myślałam o posiadaniu dzieci, ale wyobrażam sobie, że lubiła bym je tak jak małe kociaki lub szczeniaki. - To do ciebie podobne. - Pocieszając się w duchu, że z czasem Meriel zapragnie mieć dzieci tak samo mocno jak on, pochylił się i pocałował ją. Połaskotała go w bok. Odpłacił jej tym samym. Wkrótce bawili się w najlepsze, ale zabawa stopniowo zaczynała za mieniać się w namiętne pieszczoty. Zwarli się w miłosnym uścisku, szczęśliwi i odprężeni, bo ich radości nie przysłaniał cień niedawnych zmartwień. Meriel, jak przystało na prawdziwą dzikuskę, doskonale czuła się naga na upstrzonej stokrotkami murawie. Potem, dysząc, odpoczywali w swoich objęciach. - Kocham cię - powiedział jej do ucha. - Kocham być przy tobie, kocham to, kim się staję, kiedy jestem przy tobie. Zamknęła oczy, ale nie na tyle szybko, żeby nie zdążył dostrzec niepokoju, z jakim przyjęła jego wyznanie. Z bólem zadał sobie pytanie, czy nadejdzie dzień, w którym Meriel nauczy się go kochać. Przyszła mu do głowy następna myśl, która go przeraziła. Meriel już go nie potrzebuje. Osiągnęła swój cel i została uznana za panią Warfield, a przecież to właśnie tę ziemię kocha ponad wszystko. Przyciągnął ją do siebie, starając się nie myśleć o tym, że przyrzekł jej, iż odejdzie, jeśli go o to poprosi. Miał nadzieję, że nie stanie się to od razu. Meriel lubi jego towarzystwo, ufa mu na tyle, by podzielić się z nim kontrolą nad Warfield i z pewnością sprawia jej przyjemność kochanie się z nim. A jednak obce są jej takie pojęcia jak miłość, przywiązanie i poświęcenie, a to one scalają większość małżeństw. Czy nadejdzie dzień, kiedy będzie go miała dosyć? Czy wtedy po 340 MARY JO PUTNEY prostu każe mu odejść? A może, gdy minie pierwsze zauroczenie cielesną miłością, zechce się dowiedzieć, jak to jest kochać się z innym mężczyzną? Gdyby miało do tego dojść, sam odejdzie. Skarcił się w duchu za to, że wymyśla problemy. To prawda, że Meriel jest porywcza, ale na swój sposób zależy jej na nim. A on musi nauczyć się żyć z dnia na dzień. Ich więź pogłębi się, gdy na świat przyjdą dzieci. Słońce zakryła przepływająca chmura. Dominik mocniej objął Meriel. Są nie tylko kochankami, ale też przyjaciółmi. Wiedział, że musi mu to wystarczyć. Będzie się o to modlił. if^8^r ich przyjazd ze szczytu wzgórza, z którego widać było dzie dziniec domu. Natychmiast zawrócił konia i ruszył w przeciw nym kierunku. Mimo że kilka ostatnich dni spędził w całkowitej samotności, nadal jeszcze nie był gotowy na dzielenie się z kimś swoimi przeżyciami. Zastanawiał się, czy to on powinien powiadomić rodzinę o haniebnym czynie Dominika. Nie miał na to ochoty, bo nie chciał być świadkiem gniewu ojca. Zresztą poruszanie tego tematu sprawiało mu zbyt wielki ból. Wściekłość, która szarpała nim w Londynie, wypaliła się już. Teraz czuł się wyczerpany i pusty. Wcześniej czy później będzie musiał coś zrobić, ale w tej chwili nie miał najmniejszego pojęcia, co to ma być. Kyle'owi udało się unikać ojca i siostry jeszcze przez półtora dnia - Dornleigh był dużym domem. Ale drugiego wieczoru, kiedy wrócił po długiej wyprawie na pobliskie wzgórza, zastał w swoim pokoju siostrę. Siedziała w jego najwygodniejszym fotelu i czytała książkę. Kiedy wszedł, podniosła wzrok. - Za późno na ucieczkę, widziałam cię. 342 MARY JO PUTNEY Zastanawiał się, czy jednak nie uciec - w dniu, w którym nie uda mu się prześcignąć Lucii, będzie musiał przyznać, że ma poważne problemy -jednak pomyślał, że takie zachowanie jest jego niegodne. Wszedł do pokoju. - Powinienem był zamknąć drzwi na klucz. Lucia odłożyła książkę. - Nie możesz ukrywać się wiecznie. Jestem po twojej stronie, bez względu na wszystko. Rzucił kapelusz - opadł na róg drewnianego krzesła stojącego po drugiej stronie pokoju. - Czy to oznacza, że gardzisz Dominikiem? - Jestem za wami obydwoma - odpowiedziała spokojnie. Oczywiście, ciebie znam lepiej, ale Dominik jest moim bratem tak samo jak ty. Przełknął gorzki komentarz; w końcu kłóci się z Dominikiem, a nie z Lucią. - Czy wiesz, co on zrobił? - zapytał szorstko. Skinęła głową. - Ja i papa dostaliśmy dzisiaj od niego listy. Papa poznał oficjalną wersję. Ja wiem, co rzeczywiście się wydarzyło, ponieważ Dominik uznał, że skoro mu pomogłam, należy mi się cała prawda.- Popatrzyła na brata spod zmarszczonych brwi. - W liście wspomina, że wtargnąłeś na jego ślub. Pisze, że byłeś bardzo... przygnębiony. - Delikatnie mówiąc. - Kyle zacisnął usta i wyjął z szafki butelkę brandy. Przyniósł ją do swojego pokoju w dzień przyjazdu do Dornleigh, przeczuwając, że dobrze będzie mieć pod ręką źródło przynajmniej czasowego zapomnienia. Nalał sobie sporą porcję i już zamierzał odstawić butelkę, kiedy Lucia zapytała: - A mnie nie zaproponujesz? - Jesteś za młoda na brandy - odrzekł zdumiony. Uniosła brwi. - Jestem pełnoletnia i wkrótce wychodzę za mąż. Z pew nością wolno mi wypić trochę alkoholu. DZIECKO CISZY 343 Bez słowa nalał brandy do szklaneczki i podał ją siostrze, po czym opadł ciężko na krzesło. - Mam nadzieję, że nie przyszłaś do mnie na długą siostrzaną pogawędkę. Nie jestem w nastroju. - Zdążyłam zauważyć. - Upiła brandy. - Czy wiesz o tym, że ja i papa odwiedziliśmy Warfield, kiedy był tam Dominik i udawał ciebie? Kyle zesztywniał. - Dobry Boże, Wrexham wie o zamianie już od tak dawna? Lucia potrząsnęła głową. - Wiesz, że nie lubi nosić okularów. Niczego nie zauwa żył- Dominik wspaniale cię naśladuje. Oczywiście, ja na tychmiast się zorientowałam. Dominik wyjaśnił mi, z jakie go powodu tam się znalazł i poprosił, żebym go nie wyda ła. - Spojrzała na brata. - Zgodziłam się ze względu na was obydwu. Kyle nie potrafił powstrzymać złośliwego uśmiechu, kiedy sobie wyobraził, jak musiał czuć się Dominik, gdy w Warfield pojawił się Wrexham. Prawdopodobnie kusiło go, by uciekać, gdzie pieprz rośnie. Po raz pierwszy zastanowił się, co właściwie zdarzyło się w czasie jego nieobecności. Chyba jednak coś więcej niż tylko to, że Dominik uwiódł mu narzeczoną. - Opowiedz mi swoją wersję - rzucił zrezygnowanym to nem. - To jasne, że nie wyjdziesz stąd, dopóki tego nie zrobisz. - Masz rację - zgodziła się. - Musisz poznać całą historię. Podniósł szklaneczkę i wpatrzył się w bursztynowy płyn, w którym odbijało się światło świecy. - Czy to na prośbę Dominika próbujesz mnie ułagodzić? Powinien był wiedzieć, że nic tym nie wskóra. - Dlatego też o nic mnie nie prosił - odparła. - Sama postanowiłam z tobą porozmawiać, ponieważ nie chcę nawet myśleć o tym, że moi bracia spędzą resztę życia jako obcy sobie ludzie. - Przyzwyczaj się do tej myśli- odrzekł sucho.- Jeśli 344 MARY Jo PUTNEY dopisze mi szczęście, już nigdy więcej nie będę musiał go oglądać. To, co zrobił, jest... niewybaczalne. Lucia prychnęła. - Dlaczego? Bo tak kochałeś Meriel? Zakochany mężczyzna nigdy nie poprosiłby brata, żeby go zastąpił w staraniach o rękę narzeczonej. Zacisnął usta. - Miałem swoje powody. Lucia przybrała łagodniejszy ton. - Jestem o tym przekonana, ale twoje postępowanie nie jest postępowaniem mężczyzny do szaleństwa zakochanego w przy szłej żonie. Widziałeś ją tylko raz w życiu, prawda? To za mało, żeby ją poznać, a zwłaszcza, żeby się zakochać. - Masz obsesję na punkcie miłości - stwierdził zmęczonym głosem. - Nie wszyscy pobierają się z miłości, jak ty i Robin. Lady Meriel jest chora umysłowo. Trudno się w kimś takim zakochać. Miałem się z nią ożenić po to, by ochronić ją przed łowcami posagu. - Znowu ogarnął go gniew. - A tak, ponieważ jestem głupkiem, tym łowcą okazał się mój własny brat. Z niechęcią uświadomił sobie w tej chwili, że za targającym nim gniewem czai się też poczucie winy - zawiódł, i przez to ucierpiała niewinna dziewczyna. - Ty patrzysz na lady Meriel jak na słabe stworzonko, które należy osłaniać - szorstko zauważyła Lucia. - Dominik zoba czył w niej piękną kobietę wartą miłości. - On tak twierdzi? - Kyle przełknął resztkę brandy i sięgnął znowu po butelkę. -Nie zdawałem sobie sprawy, że jest takim utalentowanym kłamcą. - Kyle, ja poznałam lady Meriel i uważam, że jest czarująca stwierdziła z zapałem Lucia. - Jej opiekunki powiedziały mi, że stan dziewczyny zaczął się poprawiać, od kiedy w Warfield pojawił się Dominik. Teraz podobno jest już całkowicie zdrowa i to dzięki Dominikowi. Czy zrobiłbyś dla niej to samo? Zamarł z butelką w ręku. Chciał sobie przypomnieć szczegóły DZIECKO CISZY 345 wizyty u Kimballów, ale ponieważ był wtedy zaślepiony furią, niewiele pamiętał. Prawie nie zwrócił uwagi na lady Menel. Nigdy zresztą nie była ona dla niego kimś bardzo rzeczywistym, a już najmniej tamtego dnia, kiedy całą uwagę skupił na bracie - ale teraz przypomniał sobie, że dziewczyna się ode zwała i dość jednoznacznie oświadczyła, że pragnie właśnie Dominika, a nie jego. To oczywiste, że tak powiedziała, bo przecież Dominik ją uwiódł i zniechęcił do brata. Ale nie ulega wątpliwości, że słyszał ją mówiącą. Wszyscy z jej otoczenia zakładali, że nie jest do tego zdolna, tak więc musiała się bardzo zmienić od czasu, kiedy do Warfield przyjechał Dominik. Brandy prysnęła mu na dłoń i dopiero w tej chwili zobaczył, że cały czas trzyma butelkę nad szklanką, mimo że jest już pełna. Zawstydzony swoją niezdarnością, upił duży łyk, udając, że tyle właśnie zamierzał sobie nalać. - Jeśli to taka wielka miłość - zaczął z drwiną - to po co tak się spieszył ze ślubem? Gdyby zaczekał na mój powrót i przekonał mnie, że rzeczywiście zależy mu na tej dziewczynie, prawdopodobnie bym mu ją odstąpił. - Nie miał wyboru - odparła Lucia. - Stryj Meriel zamknął ją w zakładzie psychiatrycznym. Dominik ją stamtąd wydostał, ale musiał mieć pewność, że stryj już nigdy więcej jej tam nie wsadzi. - W zakładzie? - powtórzył Kyle ze zdumieniem. - Dla czego Amworth miałby to robić? Mówił mi, że jednym z głównych powodów, dla których chce jak najszybciej wy dać podopieczną za mąż, jest właśnie jego obawa, żeby dziewczyna nie została zamknięta w szpitalu dla umysłowo chorych. - Chodzi o stryja, lorda Grahame'a. - Lucia bezradnie przeciągnęła ręką po włosach. - Lepiej zacznę od początku. W krótkich słowach opowiedziała o chorobie Amwortha, przez którą Grahame skrócił swój pobyt za granicą, wrócił do 346 MARY JO PUTNEY Anglii i dowiedział się o planowanym ślubie Meriel. Opisała całą historię umieszczenia biednej dziewczyny w szpitalu, to, jak Dominik ją uratował i jak zdecydowali, że muszą szybko się pobrać, żeby Grahame nie miał już władzy nad Meriel. Kyle słuchał jej ze zmarszczonym czołem. Zastanawiał się, czy to, co słyszy, jest prawdą, czy może tylko Dominikowi udało się zwieść siostrę, która bardzo chciała widzieć w nim porządnego człowieka. - Dominik -kończyła -jak mógł starał się uniknąć skandalu. Oficjalna wersja, którą przekazał papie, brzmi tak, że to ty uważałeś, iż pasują z Meriel do siebie, i dlatego posłałeś go zamiast siebie, dając tym dowód ogromnej wielkoduszności. Kyle roześmiał się ochryple. - Naprawdę wyśmienity z niego łgarz. - Lepsze to, niż gdyby cały świat dowiedział się, że nie miałeś czasu sam starać się o narzeczoną - rzuciła cierpko. Czy naprawdę pragniesz Meriel, czy może raczej nie potrafisz znieść faktu, że Dominik odebrał ci jedną z twoich zabawek? Wpatrywał się w szklaneczkę z brandy, zastanawiając się, czy w oskarżycielskich słowach siostry nie ma ziarna prawdy. - Tu nie chodzi o współzawodnictwo- rzekł wreszcie zasępionym głosem. - Zaufałem Dominikowi, a on mnie zdradził. Lucia westchnęła. - W pewnym sensie cię rozumiem. Jednak rozumiem też, że niecodzienny zbieg okoliczności zmusił Dominika do zro bienia czegoś, co bardzo cię zraniło, ale z czego on nie mógł zrezygnować, bo musiał bronić kobiety, którą kocha. - Pochyliła głowę na bok. - Powiedz, Kyle, czy kiedykolwiek byłeś zakochany? W tym momencie nieświadomie zmiażdżył trzymaną w dło niach szklaneczkę. Alkohol bryznął mu na kolana. Klnąc, machnął na Lucię, która wstała, żeby mu pomóc. Owijając rękę w ręcznik, z furią myślał o tym, jak Dominik śmie DZIECKO CISZY 347 wypowiadać się na temat miłości. Całe życie zabawiał się i romansował, nigdy nie wiążąc się z żadną kobietą na dłużej. Nie trzymał swojej ukochanej w ramionach, kiedy umierała... Z przerażeniem uświadomił sobie, że za chwilę załamie się na oczach siostry. - Wyjdź, Lucia. Natychmiast. Uparta jak każdy Renbourne, nie słuchając go, podeszła i położyła mu dłoń na ramieniu. - Kyle, przykro mi - wyszeptała. - Widzę teraz, jak ciężko przeżywasz tę sytuację. Ale czy nie rozumiesz, że może tak jest lepiej? Dominik kocha Menel. Ty nie, za to teraz masz szansę naprawdę kogoś pokochać. Odsunął się gwałtownie od siostry, obawiając się, że jąuderzy. - Lucia, nie masz najmniejszego pojęcia, o czym mówisz powiedział z udręką. - Nie wiem, co to znaczy zostać zdradzonym przez brata bliźniaka- zaczęła cicho- ale wiem coś na temat miłości. Kocham Robina, kocham Dominika i kocham ciebie. Modlił się w duchu, żeby wyszła. Po chwili usłyszał, źe idzie do drzwi, ale jeszcze się przy nich zatrzymała. - Dominik i Meriel urządzają biesiadę w święto przesilenia letniego. Jutro wyjeżdżamy z papą do Warfield. Jeśli potrafisz wybaczyć Dominikowi, jedź z nami. Jestem pewna, że zo staniesz tam ciepło przyjęty. Potrząsnął głową, przeciwstawiając się siostrze, bratu i całemu przeklętemu światu, który nie docenia ani miłości, ani zaufania, ani honoru. Zamknął za siostrą drzwi i położył się na łóżku. Drżąc, przyciskał zranioną dłoń do piersi. Powinien zadzwonić po Morrisona, który przyjechał do Dornleigh dzień po nim. Chociaż lokaj nie umiał zapobiec tragicznym wydarzeniom w Warfield, doskonale dawał sobie radę z robieniem opatrunków. Ale Kyle nie zniósłby teraz obecności kogokolwiek, nawet kogoś tak mało absorbującego jak Morrison. 348 MARY JO PUTNEY Gdzieś w głębi cierpiącego umysłu zaświtała mu myśl, że wraz z wściekłością na brata odczuwa gniew do Boga, winiąc go za śmierć Konstancji. Wrócił z Hiszpanii uczepiony myśli o małżeństwie z lady Meriel, zadowolony, że będzie mógł zaopiekować się kimś słabym i potrzebującym i że tym samym choć trochę oderwie się od trawiącego go smutku. Nigdy nie przyszło mu na myśl, że Meriel może wyzdrowieć albo że może być prawdziwą żoną. Nie chciał prawdziwej żony- już ją miał, choć jego małżeństwo trwało tylko kilka godzin. Meriel z pewnością o wiele lepiej będzie z mężczyzną tak pełnym cierpliwości i zrozumienia, że walczył o jej powrót do normalnego życia. Z kimś takim jak Dominik, obrońcą i wybawcą pokaleczonych i nieszczęśliwych stworzeń. Czy rzeczywiście ustąpiłby Meriel bratu? Nie był pewien tak bardzo potrzebował świadomości, że ona istnieje. Kim jest bez Konstancji i lady Meriel? Jaki sens ma jego życie? Jaki cel? Nagle w jego udręczonym sercu pojawił się spokój, tak jakby do pokoju weszła Konstancja. Zawsze promieniowała łagod nością. Niemalże widział, jak kładzie się koło niego, patrząc na niego ciepłymi i mądrymi oczami. Zaczął sobie przypominać fragmenty rozmowy, którą toczyli na statku. - Oddałabym wszystko za to, żeby móc jej powiedzieć, jak bardzo ją kochałam. Pragnęła, by pogodził się z bratem, oszczędzając sobie tym samym poczucia winy, które ją dręczyło nieustannie, od chwili tragicznej śmierci siostry. Zapytał sam siebie, czy gdyby teraz coś złego spotkało Dominika, jemu także wyrzuty sumienia nie dawałyby spokoju, i Do diabła, tak właśnie by było. - Czy zazdrościsz mu wolności? Nienawidzisz go za to, że nie wykorzystuje jej tak, jak ty byś ją wykorzystał? Wtedy nie słuchał Konstancji, ale teraz jej słowa zastanowiły go. Dominik nigdy nie chciał podróżować, nigdy nie pociągała DZIECKO CISZY 349 go możliwość zobaczenia dalekiego świata. Miał wolność, której Kyle'owi brakowało, ale jej nie cenił, bo nie o tym marzył. Pragnienia Dominika wiązały się z rodziną, domem i własną ziemią. Mógłby na przykład zostać sędzią w Shropshire i do skonale spisywałby się w tej roli - byłby współczujący, spra wiedliwy, rozsądny. Może to on powinien zostać dziedzicem Wrexham, jednak zaszczyt ten przypadł Kyle'owi. To Kyle jest starszym synem i do niego należy władza, której nigdy by nie oddał z własnej woli, mimo że ten stan rzeczy przywiązywał go do Anglii. Czy pozostaliby przyjaciółmi, gdyby urodzili się w odmiennej kolejności? Tyle wojen między nimi zaczynało się właśnie wtedy, gdy próbował narzucić Dominikowi swoje zdanie, a brat uparcie mu się przeciwstawiał, nawet jeśli przy okazji sam siebie krzywdził. Czy gdyby to Dominik był starszym bratem, też postępowałby tak samo despotycznie? Trudno powiedzieć, ale Kyle jednego był pewien: podobnie jak brat nie godziłby się ze spokojem na to, że ktoś mu rozkazuje. Rzeczywistość jest jednak taka, że to Dominik przyszedł na świat jako drugi. Ich rywalizacja, brak tolerancji i cierpliwości doprowadziły do zniszczenia przyjaźni. Kyle z goryczą uświa domił sobie, że bardzo przyczynił się do zerwania więzi, która łączyła ich w dzieciństwie. Próbował rządzić Dominikiem, sądząc, że ma do tego prawo ze względu na starszeństwo i pozycję, ale także kierowany prawdziwą troską o brata, tyle że niestety wyrażającą się w błędnych poczynaniach. Jednak wina nie leży tylko po jego stronie. Pomimo obronnej mowy siostry, Kyle nadal uważał, że Dominik nie miał naj czystszych pobudek, kiedy zaciągał Meriel do ołtarza. Z pew nością można było znaleźć inny sposób uratowania jej przed nadopiekuńczym stryjem. Ale Dominik wybrał małżeństwo, bo wiedział, że w ten sposób zrani i rozzłości brata. Czy po tym wszystkim przyjaźń między nimi była jeszcze 350 MARYJO PUTNEY możliwa? Miał duże wątpliwości, ale chciał przynajmniej spróbować, bo był to winien zarówno Dominikowi, jak i Kon stancji. Otworzył oczy i wbił pusty wzrok w sufit. W uszach brzmiały mu ostatnie słowa, które Konstancja wypowiedziała do niego. - Proszę, zrób to dla mnie i żyj pełnią życia. Pragnął spełnić jej prośbę. Tylko jak? ?pl$Kjt T _L woi poddani potrafią się bawić - z uznaniem stwierdził lord Wrexham, patrząc na biesiadników, którzy w promieniach zachodzącego słońca tańczyli, śmieli się i zajadali przy suto zastawionych stołach. Uroczysta zabawa odbywała się u stóp zamczyska, wszędzie płonęły ognie, nad którymi opiekały się połcie wołowiny. - To prawda, sir. - Dominik siedział obok ojca przy stole, nie przestając się dziwić, że Wrexham jednak pojawił się na przyjęciu i na dodatek jest w tak dobrym nastroju. - Przypusz czam, że są szczęśliwi, ponieważ nareszcie pozwolono im zobaczyć Warfield Park, a przede wszystkim jego właściciel kę. - Domyślał się, że mieszkańcy Warfield poczuli się pewniej, wiedząc, że ich pani jest już zdrowa, no i oczywiście bardzo radowali się z biesiady, na której jedną z głównych atrakcji okazało się malowanie tatuaży. Jena Ames całą godzinę ryso wała wymyślne wzory na rękach i twarzach dzieci i pod ekscytowanych młodych dziewcząt, a nawet kilku odważniejszych matron. Wschód spotkał się z Zachodem przy ogólnej aprobacie. Wrexham popatrzył na Meriel siedzącą przy drugim końcu stołu. Rozmawiała z Lucią i Jena, której w końcu zabrakło henny, więc dała spokój z malowaniem. 352 MARY JO PUTNEY - Wygląda na to, że nauczyłeś swoją żonę manier. - Jej maniery były zawsze nienaganne - sucho odparł Do minik. - Po prostu czasami traciła nad sobą panowanie. - Na szczęście ojciec nie próbował już szczypać synowej w policzek. Wprawdzie starała się zachowywać jak dama, ale jej wy trzymałość miała wyraźnie określone granice. Po przełknięciu ostatniego kawałka pieczonej wołowiny, Dominik postanowił pofolgować swojej ciekawości. - Muszę przyznać, że wasz przyjazd bardzo mnie ucieszył, ale także zaskoczył. Nie sądziłem, ojcze, że zaaprobujesz mój związek z Meriel, skoro miała zostać żoną Kyle'a. - Już od dawna zastanawiałem się, czy małżeństwo Maxwella z Meriel jest dobrym pomysłem, ale obowiązywały mnie dawne umowy. - Wrexham opróżnił do końca kufel piwa. Co się tyczy ciebie, to nawet nie próbowałem podsyłać ci narzeczonej, bo i tak, jak to masz w zwyczaju, odrzuciłbyś moją propozycję. Dominik poczerwieniał. - Byłem aż tak zbuntowany? - Ogromnie - sarknął Wrexham. - Najbardziej uparty syn pod słońcem. Dominik otworzył usta, żeby zaprotestować, ale zaraz je zamknął. Uświadomił sobie, że rzeczywiście jest uparty i za dziorny, a ojciec, choć surowy, jednak dbał o niego. - Przykro mi, że sprawiłem ci tyle kłopotów. - Tak to już jest z dziećmi. Po to się rodzą, żeby przysparzać rodzicom problemów. Twoje zachowanie było karą za to, jak ja traktowałem swojego ojca. - Oczy Wrexhama zalśniły. Mnie zaś pomszczą wnuki. Dominik roześmiał się. - Jestem pewien, że opieka nad dziećmi nie sprowadza się tylko do kłopotów. - Naturalnie, że nie - burknął hrabia. - Dzieci są przyszłoś cią. Jaki inny cel mielibyśmy w życiu? Dominik z zaskoczeniem stwierdził, że w głosie ojca po- DZIECKO CISZY 353 brzmiewa wzruszenie. Przyszło mu do głowy, że Wrexham mimo że nie jest wylewny, jednak kocha swoje dzieci, choć do tej pory sądził, że zdecydował się na nie głównie po to, by mieć następcę. Wrexham zmarszczył brwi. - Wiem o napiętych stosunkach między tobą a twoim bratem. Domyślam się, że twój ślub jeszcze je pogorszył. Znowu spojrzał na Meriel. - Ale cieszę się, widząc, że znalazłeś swoje miejsce w życiu. Pasujecie do siebie. Poza tym, tak jak chciałem, majątek dziewczyny połączył się z fortuną Renbourne'ów. Trochę żałuję wyboru, jakiego dokonała Lucia, mogłaby się lepiej wydać, ale ona i ten młody Justice stanowią dobrą parę. Jeśli jeszcze twój brat znajdzie sobie odpowiednią żonę, będę mógł wreszcie odetchnąć. Niegdyś tego typu uwagi rozzłościłyby Dominika. Jednak teraz, sam tym zdziwiony, musiał przyznać, że rozumie podej ście ojca. Przypuszczał, że w przyszłości podobnie jak ojciec będzie się starał ułożyć życie swoim dzieciom, jeśli oczywiście będzie je posiadał, choć nadal był na tyle romantyczny, że bardziej cenił emocjonalną stronę małżeństwa niż finansową. Przyglądając się życiu Wrexhama, nie dziwił się w zasadzie, że ojciec tak poważnie traktuje finanse. Po swoim ojcu odzie dziczył tylko stertę długów i zaniedbaną posiadłość. Pracował ciężko przez wiele lat, żeby odbudować rodzinną fortunę, co mu się zresztą udało. To wyjaśniało jego oschły pragmatyzm. Dominik nagle zdał sobie sprawę, że potrafi już wyobrazić sobie, iż pewnego dnia dogadają się z ojcem, choćby dlatego, że cenią sobie podobne wartości. Rodzina. Ziemia. Obowiązek. Może nawet w ich stosunkach znajdzie się miejsce na przyjaźń. Oczywiście nie mógłby zwierzyć się ojcu z tych sentymen talnych rozważań, więc tylko zaproponował: - Dolać ci piwa, sir? Wrexham pokręcił z żalem głową. - Kropla więcej i podagra unieruchomi mnie na następne trzy dni. 354 MARY JO PUTNEY - Mogę prosić do tańca, lordzie? - Przed Dominikiem stanęła zawstydzona wiejska dziewczyna z namalowanym henną ciem nym kwiatem na policzku. Podejrzewał, że odważyła się do niego podejść, namówiona do tego przez znajomych. - Nie jestem lordem, ale zaproszenie przyjmę z przyjemnoś cią - powiedział po zerknięciu na Meriel, która się uśmiechnęła i machnęła ręką na znak zgody. Dominik był rad, że wygląda na zadowoloną, bo martwił się, że przebywanie w takim tłumie szybko ją zmęczy. Trzeba było jednak przyznać, że choć poddani płonęli z ciekawości, by przynajmniej zobaczyć legen darną lady Meriel, to nie narzucali się jej, traktując swojąpanr z należnym jej szacunkiem. Poszedł za dziewczyną na środek tanecznego pola. Kiedy rozległa się gra skrzypka, tancerze ustawili się w rzędzie. Dominik roześmiał się na widok zdumionej miny pewnej kobiety, która nagle zobaczyła go przed sobą; nie wiedziała, że w jej rzędzie tańczy sam lord. Zdumienie szybko ustąpiło miejsca przyjaznemu uśmiechowi. Okoliczni mieszkańcy polubili nowego pana. Obok tańczyła Lucia. Twarz płonęła jej rumieńcem, a wstążki upięte we włosach fruwały dokoła niej jak kolorowe motyle. Partnerował jej młody Jem Brown, kłusownik, który wyraźnie przytył od ostatniego spotkania z Dominikiem. W tym samym rzędzie tańczył też John Kerr. Zarządca wiedział, że jest dobrym pracownikiem, ale mimo to z ulgą przyjął zapewnienie Dominika, że nadal jest potrzebny w Warfield. Dominik popatrzył na horyzont i stwierdził, że wkrótce zajdzie słońce, co oznaczało, że zaraz zapłonie ogromne świą teczne ognisko. Zwyczaj rozpalania ogniska w święto przesilenia letniego zawsze wydawał mu się nieco pogański, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Cały ten wieczór kojarzył mu się zresztą z pradawnymi obrzędami. Meriel przytupywała nogą do muzyki i przyglądała się tańczącemu Dominikowi. Podziwiała go za prostotę, z jaką postępował z ludźmi. Był urodzonym przywódcą. Mieszkańcy Warfield polubili go od razu i kto by się temu dziwił? DZIECKO CISZY 355 Na szczęście nie oczekiwał, że ona będzie gwiazdą tego wieczoru, mimo że uroczystość wyprawiono na cześć ich ślubu. Rozumiał ją. Chcąc rozprostować nogi, ześliznęła się z ławki i zaczęła krążyć między biesiadnikami. Nadchodził koniec tego najdłuż szego dnia w roku i promienie niknącego za horyzontem słońca oblały pola i stary zamek bursztynową poświatą. Jeszcze nigdy Warfield nie wydało jej się tak piękne ani tak umiłowane. - Milady. - To był Kamal. W starannie ułożonym turbanie i dopasowanej tunice wyglądał niezwykle majestatycznie. Uśmiechnęła się do niego. - Czy na początku lata przyszłoby ci do głowy, że w tym roku tak będziemy świętować przesilenie? - Nigdy. - Spojrzał poprzez tłum na stół, przy którym siedzieli lord i lady Amworthowie wraz z dwojgiem dzieci. Hrabina bardzo pilnowała, żeby mąż nadmiernie się nie eks cytował. Pani Rector i pani Marks gawędziły z generałem i Jena Ames, i nawet lord Grahame prowadził uprzejmą rozmowę z pastorem z miejscowej parafii. - Wiele się zmieniło i jeszcze się zmieni. - Kamal z powagą spojrzał na Meriel. - Nadszedł czas, żebym opuścił Warfield, milady. - Och, nie! - Popatrzyła na niego, wyraźnie przestraszona. Wracasz do Indii? - Teraz Anglia jest moim domem. Nie jestem już potrzebny w Warfield. Masz męża, który się tobą zaopiekuje. - To nie znaczy, że cię nie potrzebuję - wyszeptała, czując w gardle rosnącą grudę. - Nie odjeżdżam daleko - pocieszył ją. - Generał Ames starzeje się i pragnie, żebym pomógł mu zarządzać Holliwell Grange. Chociaż jego dom nie jest tak duży jak twój, to otaczające go ziemie dorównują powierzchni Warfield Park. Generał chce, żebym został u niego zarządcą. - Rozumiem. - Meriel nagle wszystko pojęła. - Czy będzie cie z Jena szczęśliwi? 356 MARY JO PUTNEY Hindus spojrzał na nią z takim zdziwieniem, jakiego jeszcze nigdy u niego nie widziała. - Skąd wiesz? Uśmiechnęła się. - Mam swoje sposoby. Roześmiał się. - Powinienem był wiedzieć, że się zorientujesz. Tak, milady, Jena i ja będziemy szczęśliwi. Myślę, że znaliśmy się w po przednich wcieleniach. - Jego twarz przybrała melancholijny wyraz. - Już jako dziecko czułem, że nie jestem na swoim miejscu. Kiedy nadszedł właściwy czas, przyjechałem do Anglii. Teraz pora, bym uczynił następny krok. Meriel uświadomiła sobie, że generał Ames musi wiedzieć o stosunkach łączących jego córkę z Kamalem. Najmując go, wyrażał w ten sposób swoją cichą aprobatę. I słusznie, bo mógłby zjeździć cały świat i nie znaleźć odpowiedniejszego i uczciwszego męża dla Jeny. - Cieszę się, że będziesz niedaleko. - Zawsze możesz na mnie liczyć, jeśli będziesz mnie po trzebowała, mój mały kwiatuszku - odparł miękko. Zamrugała, powstrzymując łzy. Kamal przez te wszystkie lata był dla niej jak ojciec, starszy brat i przyjaciel. Jego dobroć i miłość utrzymywały ją przy zdrowych zmysłach. - Wiesz, Kamal, że jesteś tak bardzo częścią mojego życia, że nawet nie pamiętam okoliczności, w których się poznaliśmy. - Może lepiej, żebyś ich sobie nie przypominała. Spojrzała na niego zdziwiona. - Intrygujesz mnie. - Nie zamierzam być tajemniczy. - Na twarzy Hindusa pojawiło się zakłopotanie. - Jeśli pragniesz, żebym ci wy tłumaczył, co miałem na myśli, uczynię to. Chciała tego, ale nie dzisiaj. Chociaż odnosiła wrażenie, że gdyby poświęciła trochę czasu na wspomnienia, odkryłaby, co to za myśl czai się na dnie jej umysłu i dlaczego wydaje się taka ważna. Ale odłożyła to na później. r DZIECKO CISZY 357 Popatrzyła na krąg tańczących ludzi. Zobaczyła, że Dominik trzyma wysoko w górze małą jasnowłosą dziewczynkę w wieku gdzieś około czterech lat. Zakłuło ją serce. Był stworzony na ojca. Po raz pierwszy odczuła silne pragnienie, by urodzić dziecko, i to właśnie jego, Dominika. Odwróciła wzrok, nie chcąc, by ktoś dostrzegł jej wzruszenie. Wtedy jej wzrok padł na jeźdźca zbliżającego się od strony domu. Przysłoniła oczy, wytężając je, zastanawiając się, co to za gość pojawia się tak późno. Nieznajomy był dobrze ubrany, choć sądząc po stanie odzieży, przebył długą drogę. Był przystojny, ale bardzo oficjalny, podobny do Dominika, tylko jego aura miała ciemniejszą, bardziej niespokojną barwę... Meriel aż sapnęła. W tej chwili Dominik, jakby wiedziony instynktem, także podniósł wzrok i zobaczył jeźdźca. Zamarł. Potem delikatnie przekazał dziewczynkę matce i zaczął prze dzierać się przez tłum do przybysza. - Stało się coś? - zapytał ostro Kamal. - Jeszcze nie! - Meriel okręciła się i pobiegła, postanawiając, że musi być obecna przy spotkaniu braci. Dominik starał się odczytać wyraz twarzy Kyle'a, ale nie wywnioskował nic ponad to, że brat nie czuje się pewnie, choć się kontroluje. Nie umknęło też jego uwagi, że ma przytroczony do paska pokrowiec z pistoletem. Przeraził się, że Kyle przyjechał go zastrzelić. Zaraz jednak przypomniał sobie, że to nic dziwnego, kiedy podróżny dla bezpieczeństwa zabiera ze sobą broń. - Nie spodziewałem się, że cię tu zobaczę - odezwał się, starając się zachować spokój. Zanim Kyle zdążył odpowiedzieć, u ich boku, niczym za gniewany anioł, stanęła zdyszana Meriel. - Lordzie Maxwell - zaczęła bez ogródek -jeśli przyjechał pan tu po to, by znowu obrażać mojego męża, musi pan liczyć się z tym, że osobiście wydrapię panu oczy. 358 MARY JO PUTNEY - Masz ognistego obrońcę. - Kyle uważnie przyglądał się swojej bratowej, potem lekko się ukłonił. - Może pani schować pazurki, lady Meriel. Nie przyjechałem się kłócić. - A więc po co przyjechałeś? - wzrok Dominika powędrował do pistoletu. - By wymierzyć sprawiedliwość? Kyle poczerwieniał, pojmując spojrzenie brata. - Oczywiście, że nie. Po prostu... chciałem porozmawiać. Przejdziesz się ze mną? - Zerknął na Meriel i Kamala, który także do nich dołączył. - Sam. Meriel wyglądała na niezadowoloną, ale Kamal odsunął ją delikatnie na bok, zarazem zabierając konia lorda Maxwella. Dominik ruszył za bratem, który oddalał się od miejsca zabawy. Przez jakiś czas szli obok siebie w milczeniu. - Lucia zmusiła mnie do wysłuchania twojej wersji wyda rzeń. Ciekaw jestem, czy jest prawdziwa? - odezwał się Kyle. Dominik przyglądał się kamiennemu profilowi brata. - Tak, jeśli powtórzyła ci to, co ja jej powiedziałem. Kyle znowu zamilkł, ale po kilku krokach zapytał: - Powiedz mi, czy twoja decyzja o poślubieniu lady Meriel nie zrodziła się choć częściowo z pragnienia, by mi dokuczyć? Do diabła, jaka odpowiedź usatysfakcjonuje brata, zastana wiał się Dominik. Doszedł do wniosku, że powinien powiedzieć prawdę, tylko najpierw sam musiał uczciwie przeanalizować motywy, które nim kierowały. - Nie sądzę. Przede wszystkim chodziło mi o ochronę Meriel. Nie chciałem, żeby ponownie znalazła się w szpitalu. Kiedy ją tam zobaczyłem, była przywiązana do krzesła w kaf tanie bezpieczeństwa, jak dzikie zwierzę. Nie mogłem pozwolić, żeby to się powtórzyło. Kyle był oburzony. - Mój Boże, jej stryj na to pozwolił? - Uważał, że oddając ją na leczenie, pomaga jej. - Dominik zamilkł, zastanawiając się, czy powinien mówić dalej. Uznał, że tak, więc ciągnął: - Muszę przyznać, że choć przede wszyst- DZIECKO CISZY 359 kim chciałem ratować Meriel, to równie istotne było moje pragnienie, by należała do mnie. Chciałem związać ją przysięgą małżeńską, żeby już nikt nie mógł mi jej odebrać. - A więc twoja miłość do tej damy przewyższyła poczucie lojalności wobec mnie - chłodno rzucił Kyle. Dominik zaklął w duchu. Nigdy jeszcze nie prowadzili rozmowy, która byłaby tak bliska sedna ich konfliktów. Teraz wreszcie zrozumiał, dlaczego unikali podobnych dyskusji. Szczerość była bolesna. - Przysięgam na wszystko co najświętsze, że bardzo nie chciałem cię zranić, a stało się tak tylko dlatego, że musiałem chronić Meriel. Gdybym nie był całkowicie przekonany, że znowu zamkną ją w szpitalu, zaczekałbym na twój powrót i próbowałbym się z tobą dogadać. Kyle westchnął, czując, że opuszcza go przynajmniej część napięcia. - Cieszę się, że to słyszę. Podejrzewałem, że wykorzystałeś okazję, żeby mi się odpłacić za to, iż urodziłem się pierwszy. - Nigdy nie zamierzałem sprawiać ci bólu, nawet w czasach, kiedy najbardziej się kłóciliśmy - cicho powiedział Dominik. Uwierz przynajmniej w to. - Wierzę, ponieważ ja także nigdy tego nie chciałem. - Kyle zerwał stokrotkę, po czym zmiął w palcach jej łodyżkę. Właśnie dlatego tak przykra była mi myśl, że... zawiodłeś moje zaufanie. A więc to nie tylko on miał zaufanie do Kyle'a. - Zrozum, że musiałem postawić dobro Meriel na pierwszym miejscu. Mam nadzieję, że już nigdy nie będę zmuszony wybierać między wami. - Zaczynam myśleć, że sprawiedliwości stało się zadość. Mogłem wybrać Meriel, tak jak ty to uczyniłeś, ale nie wy brałem, więc nic dziwnego, że ją utraciłem - odparł z zadumą Kyle. - Całkowicie się zmieniła od naszego pierwszego spot kania. Wygląda uroczo i wydaje się, że jest zupełnie normalna. To między innymi twoja zasługa. 360 MARY JO PUTNEY - Meriel nigdy nie była obłąkana i muszę powiedzieć, że zawdzięczam jej chyba więcej niż ona mnie. - Dominik zamilkł, nie starając się nawet próbować wyjaśniać, dlaczego Meriel tak go zachwyciła. Może innym razem. Ten moment chciał wykorzystać na polepszenie stosunków z bratem. Zwilżył wyschnięte usta, po czym postanowił zadać najistot niejsze jego zdaniem pytanie. - Kyle, od lat pragnę, byśmy znowu się zaprzyjaźnili, tylko nie wiem, czy to jest możliwe? Kyle zatrzymał się i spojrzał bratu prosto w oczy. Jego wzrok powiedział Dominikowi, że on też, mimo obaw, bardzo pragnie zgody. - Nie... nie wiem. Tak długo mieliśmy różne zdania. Dominik uświadomił sobie, że musi bardziej przekonać brata, więc powiedział: - Kyle, już nie musimy ze sobą rywalizować i wreszcie możemy zaakceptować naszą odmienność. Przez twarz Kyle'a przemknął krótki uśmiech, który przy pomniał Dominikowi czasy dzieciństwa, kiedy ich bliskość była tak samo instynktowna jak oddychanie. - Na pewno warto spróbować. - A więc daj rękę na zgodę. - Sięgnął po dłoń brata, ale zaraz szybko ją puścił, widząc wyraz bólu na jego twarzy. Popatrzył uważniej i dostrzegł zaplamiony krwią bandaż. Kyle musiał bardzo cierpieć, trzymając wodze zranioną ręką. - Co się stało? - Rozbite szkło. Nic poważnego. - Zacisnął dłoń. Nie lubił pokazywać po sobie słabości, tym bardziej więc należało docenić fakt, że pierwszy wystąpił z propozycją pojednania. Dominik zwrócił też uwagę, że w bracie w ogóle nastąpiła jakaś zmiana. Starając się określić, na czym ona polega, doszedł do wniosku, że Kyle sprawia takie wrażenie, jakby wyszlachetniał, być może na skutek jakichś bolesnych przeżyć. Spod warstwy arogancji wyłaniała się czysta stal. W rzeczywis tości obydwaj ogromnie się zmienili przez ostatnie tygodnie, choć spowodowały to inne zdarzenia. DZIECKO CISZY 361 Może teraz wreszcie są już na tyle dojrzali, by umieć unikać napięć i konfliktów. - Co cię zmusiło do wyjazdu z kraju i nie pozwoliło osobiście zjawić się w Warfield? Kyle uniósł brwi. - Skąd wiesz, że wyjechałem z kraju? - Takie miałem przeczucia. Poza tym czułem, że bardzo cierpisz. Twarz Kyle'a stężała. - Zawsze byłeś w tym dobry. - Po długim milczeniu dokoń czył udręczonym głosem: -Zawiozłem do Hiszpanii... ukochaną kobietę, żeby tam umarła. - Do diaska! - Dominik wstrzymał oddech. Odpowiedź brata wszystko mu wyjaśniła. Zrozumiał teraz, dlaczego Kyle zaproponował mu Bradshaw Manor, pragnąc, żeby zastąpił go w Warfield, zrozumiał, skąd się brał olbrzymi smutek, który emanował z Kyle'a na setki mil, a także jego wściekłość, kiedy dowiedział się, że brat uwiódł mu narzeczoną. - Bardzo ci współczuję. Pomyślał o tym, jak sam by się czuł, gdyby coś złego spotkało Meriel. Straszliwie. Zastanawiał się, co może powie dzieć, żeby ulżyć bratu w cierpieniu, ale nie znalazł odpowied nich słów, więc tylko położył mu rękę na ramieniu i powtórzył: - Bardzo ci współczuję. Czuł, że Kyle go zrozumiał. Czuł też, że brat nie jest jeszcze w stanie opowiedzieć mu o swoim cierpieniu, bo jest ono zbyt świeże. Zresztą nie musiał nic więcej dodawać, jedno krótkie zdanie wystarczyło, by zobrazować tragedię, którą przeszedł. Dominik nabrał głęboko powietrza. Kyle odsłonił się przed nim, więc teraz jego kolej. Postanowił opowiedzieć bratu, co przeżył pod Waterloo - o bólu, strachu i swoim załamaniu. Rozmowa jest najlepszym budulcem do stawiania mostów, a mieli wiele do odbudowania. if>y^r M eriel z niepokojem patrzyła w tę stronę, w którą odeszli bracia. Bała się, że dojdzie między nimi do bójki, dlatego też, kiedy wreszcie zobaczyła, że powracają, odetchnęła z ulgą. Pogodzili się - odgadła to po ich spokojnym kroku, uśmiechu na twarzy Dominika i fakcie, że Maxwell poklepywał brata po ramieniu. Obydwaj wyglądali o kilka lat młodziej. Meriel pomyślała, że chyba nawet uda jej się polubić Maxwella, jeśli tylko nie będzie się więcej naprzykrzał jej mężowi. Maxwell zatrzymał się przy jednym ze stołów, zamierzając coś zjeść, a Dominik podszedł do Meriel i objął ją w pasie ramieniem. - Doskonale dajesz sobie radę - powiedział wesoło. - Już niedługo. - To dobrze. Mam ochotę na odpoczynek- spojrzała na niego powłóczystym wzrokiem. - Cieszę się, że pogodziliście się z bratem. - To prawda. Mówiliśmy o tych dwudziestu latach niepo rozumień. - Objął ją mocniej. - To dziwne, ale odnoszę wra żenie, że dobrze się stało, iż każdy z nas poszedł inną drogą. W końcu dojrzeliśmy i potrafimy teraz zaakceptować siebie nawzajem takimi, jacy jesteśmy. Maxwell nie potrzebuje już dominować, a ja nie muszę wiecznie się buntować. DZIECKO CISZY 363 Meriel pomyślała, że chyba nigdy nie pojmie więzi łączącej braci bliźniaków, ale nie miało to znaczenia. Dominik był szczęśliwy i to jej wystarczało. W końcu zapadał zmierzch. Biesiadnicy, najedzeni i wytań czeni, czekali na ognisko. Lord Grahame podszedł do wysokiej sterty gałęzi i huknął: - Czas rozpalić świąteczne ognisko na cześć Dominika i Meriel! Podniósł masywną laskę z mosiężną rączką i pomachał nią w powietrzu dla podkreślenia swoich słów. Patrząc na niego, Meriel przypomniała sobie, że stryj używa laski, bo podobno skręcił sobie nogę w kostce. Ona jednak podejrzewała, że po prostu kopnął w coś ze złości, kiedy pojawiła się w Warfield z Dominikiem i Amesami. Od tamtej pory jednak stryj za chowywał się nienagannie, więc uznała, że miał prawo do tego jednego wybuchu gniewu. Goście powoli zbierali się wokół ogniska. - Zaczekaj tu chwilkę - poprosił Dominik. - Zaraz wrócę, tylko podejdę z Kyle'em do ojca i siostry. Chcę, żeby zobaczyli, że się pogodziliśmy. Meriel skinęła głową, zadowolona, że nie namawia jej, żeby towarzyszyła mu w rodzinnym pojednaniu. Nie martwiła się, że zostanie sama. Otaczali ją przecież jej poddani, a czuła, że darzą ją sympatią. Kerr, zarządca, podpalił pochodnię, którą trzymał Grahame. Stryj odwrócił się do podopiecznej i zawołał: - Meriel, czy zechcesz zapalić ognisko?! Wstrząsnął nią dreszcz. Nie lubiła ognisk - za bardzo przy pominały jej śmierć rodziców. - Proszę, stryju, sam czyń honory. Grahame obrócił się i rzucił pochodnię w ognisko. Przy wtórze radosnych okrzyków, czerwone płomienie strzeliły do nieba. Meriel zamarła, czując się tak, jakby dostała obuchem w głowę. Pochylony stryj rzucający pochodnię, płomienie, okrzyki... Ogarnęło ją nagłe i paraliżujące przerażenie. 364 MARY JO PUTNEY W panice okręciła się i zaczęła przedzierać przez tłum, uciekając w bezpieczną czerń nocy. Znalazła się na ścieżce prowadzącej do zamku. Biegła po niej, potykając się o kamienie i korzenie wystające z ziemi. Była już prawie pod murami, gdy nagle poczuła ostre kłucie w boku. Dysząc z braku powietrza, padła na ziemię i złapała się za żebra, starając się zrozumieć paraliżujący ją strach. Przed oczami przemykały jej różne obrazy - płomienie, przerażone twarze ludzi i niewyraźna sylwetka jakiegoś mężczyzny, który pierwszy rzucił pochodnię. I... Kamal. On też tam był, choć młodszy, ale to z pewnością on. Daleko w dole widziała buchające płomieniami ognisko i stojących wokół niego ludzi, nie zdających sobie sprawy z jej cierpienia. Objęła się ramionami; drżąc, zmuszała się do odnalezienia prawdy zakopanej w koszmarach. Wrexham i Lucia byli zachwyceni, widząc Kyle'a. Wy glądało na to, że pogodził się z bratem. Dominik, po krótkiej pogawędce z rodziną, postanowił wrócić do Meriel. Stał tylko kilka metrów od niej, kiedy zerwała się nagle do biegu. Uznał, że jednak w końcu zmęczyło ją przebywanie w tłumie, i z prze jęciem przedzierał się między rozbawionymi biesiadnikami, by zabrać żonę do domu. Na niebie widać było jeszcze czerwone smugi zachodzącego słońca, ale po drugiej stronie zaczynało pojawiać się już srebrzy ste światło księżyca. Mimo że noc była taka jasna, Dominik musiał bardzo uważać biegnąc za Meriel do zamku. Nie znał tej drogi tak dobrze jak ona. Pocieszał się, że nawet jeśli nie zdoła jej dogonić, to i tak wkrótce zobaczy w ciemności j ej j asną sukinkę. Już zaczynał się zastanawiać, czy przypadkiem nie zawróciła do domu, ale w tym właśnie momencie dotarł do murów i dostrzegł pod nimi jakąś zwiniętą na ziemi postać. Przy spieszając kroku, zapytał: DZIECKO CISZY - Meriel, czy stało ci się coś złego? 365 Patrzyła na niego, śmiertelnie pobladła. Ukląkł i objął ją. - Co się stało? Drżąc, wtuliła się w niego. - Czy ktoś ci coś zrobił? - pytał dalej, zastanawiając się, co mogło doprowadzić ją do takiego stanu. - N... nie - odparła ledwie słyszalnym głosem. - Ja... ja... przypomniałam... sobie. Przeszedł go zimny dreszcz, bo pojął nagle, co dzieje się w jej głowie. - Czy ognisko i krzyki przypomniały ci śmierć rodziców? Nie odpowiedziała. Wstała i ruszyła do schodów prowadzących na otaczające zamek mury obronne. Dominik szedł krok za nią, bojąc się spuścić ją z oka. Kiedy zobaczył, że skręca na blanki, miał ochotę pochwycić ją w ramiona i zabrać do domu. Meriel oparła się o mur i zapatrzyła w ciemność. - Wtedy był taki sam księżyc. Tak jak teraz stałam na balkonie i przyglądałam się gwiazdom, bojąc się, że niania wejdzie do pokoju i każe mi wracać do łóżka. Moja sypialnia znajdowała się w głównej części pałacu. Nie był mocno fortyfikowany, ponieważ należał do jednej z mniejszych rezy dencji maharadży. Do stolicy jechało się dwa dni na północ. - Widziałaś najazd bandytów? - zapytał cicho. Meriel milczała ze skamieniałą twarzą i nieobecnymi oczami. Domyślał się, że jest teraz myślami w Indiach. - Pojawili się nagle, nie wiadomo skąd, jak burza, wrzeszcząc i wymachując pochodniami. Było ich mnóstwo - cała armia dzikusów. Mieli strzelby i włócznie. Zaskoczyli naszą straż, która zresztą była bardzo nieliczna, ponieważ sądziliśmy, że jesteśmy na bezpiecznym terytorium. Nabrała głęboko powietrza. - Pamiętam jednego z najeźdźców. Był ubrany na czarno i miał zasłoniętą twarz. To nie był ich przywódca, ale on pierwszy rzucił pochodnię. Ponieważ panowała wtedy susza, dach pałacu zajął się niczym hubka. Ten mężczyzna z zasłoniętą 366 MARY JO PUTNEY twarzą wydał mi się szalony. Wjechał na koniu do ogarniętego płomieniami pałacu. Nie wiem, czy z niego wyjechał. Cała drżała. Dominik objął ją ramieniem, z całego serca pragnąc, by powróciła do rzeczywistości. - A więc wszystko widziałaś. Roztrzęsionymi rękami pociągnęła się za warkocz. - Z płonącego pałacu wybiegali przerażeni ludzie i wpadali prosto na miecze i włócznie bandytów. Widziałam, jak odcięli głowę pewnemu staruszkowi, którego bardzo lubiłam, bo zawsze częstował mnie sorbetem. Potem toczyli tę głowę po dziedzińcu. - Dobry Boże - szepnął Dominik. Nic dziwnego, że próbo wała wyprzeć z pamięci wspomnienie tej rzezi. Cóż to za makabryczne przeżycie dla małego dziecka. Dla każdego. Widziałaś swoich rodziców? Potrząsnęła przecząco głową. - Ich pokój znajdował się tuż pod dachem, tam gdzie najszybciej wybuchł pożar. Mam nadzieję... że nie męczyli się długo. - Jak, do diabła, udało ci się uciec? - Bałam się ognia, ale bałam się też skoczyć. Zwinęłam się w kłębek, trzęsąc się ze strachu, że skończę na włóczni jak inni - powiedziała. - W pewnej chwili do pokoju weszła moja niania, Hiral. Ona... jej suknia paliła się. Krzyknęła coś do przejeżdżającego pod oknem mężczyzny, który spojrzał w górę. Przez chwilę stała w milczeniu, jakby na coś patrzyła. - To było bardzo dziwne. Wpatrywali się w siebie chyba całą wieczność. Myślę, że ten mężczyzna był... był zaszoko wany, widząc palącą się kobietę i dziecko. - Meriel zaczęła płakać. - Hiral krzyknęła coś, przez co włosy stanęły mi dęba. Potem... potem podniosła mnie i przełożyła przez barierkę. - Jezu Chryste! - Przywarł do niej, drżąc tak samo jak ona, przerażony scenami, które opisywała. - I ten mężczyzna na koniu cię złapał? - Chyba... chyba tak- wyszeptała.- Wiem, że spadałam DZIECKO CISZY 367 i ktoś mnie pochwycił, a potem przerzucił przez grzbiet konia. Myślałam, że kości wyjdą mi przez skórę. Przytulił ją, pragnąc odegnać od niej ból. - Teraz jesteś już bezpieczna, kochanie, bezpieczna. Już po wszystkim. - Właśnie że nie - wyszeptała. - Nic się nie skończyło. zgłodniały po długiej podróży Kyle zaatakował wyśmienite jadło. Obok usadowiła się Lucia. - Czy to prawda, że się pogodziliście, czy tylko udawaliście przed tatą i przede mną? Sięgnął po piwo, by przepłukać usta. - Prawda, Lucio. Należą ci się podziękowania za to, że zmusiłaś mnie do tego, żebym cię wysłuchał. Dziewczyna odetchnęła z ulgą. - Tak się cieszę. Mam nadzieję, że zawarliście rozejm na dłużej. - Tak. Obydwaj pragniemy pokoju, a poza tym, zdaje się, że nie mamy już o co walczyć. - W duchu powiedział sobie, że do zgody z bratem przyczyniła się też śmierć Konstancji, która bardzo go zmieniła i w jakiś niezrozumiały sposób uwolniła od dawnych pretensji. - Nie wyobrażam sobie lepszego ślubnego prezentu. - Uśmie chaj ąc się, Lucia uścisnęła brata, a potem odeszła do ogniska. Kyle szykował się do nałożenia sobie następnego kawałka pieczeni, ale nagle zamarł z nożem w powietrzu. Poczuł, że dzieje się coś niedobrego i że ma to związek z bratem. Grozi mu jakieś niebezpieczeństwo. Przeszedł go zimny dreszcz. Podniósł się i rozejrzał, a nawet wskoczył na ławkę, ale nigdzie nie mógł dostrzec Dominika. Zaczął sobie przypominać, gdzie ostatnio go widział. Aha, pobiegł za Meriel w stronę zamku. Pewnie nowożeńcy chcieli zostać wreszcie sami. Ale przecież na terenie parku nic im nie grozi. 368 MARY JO PUTNEY Kyle zastanawiał się, czy jeszcze ktoś poszedł za nimi? Może do Warfield wraz z gośćmi z wioski wdarł się złodziej i zaczaił się gdzieś w ukryciu. To nonsens. Wyobraźnia go ponosi. Zeskoczył z ławki i sięgnął po kufel, ale zaraz znowu znieruchomiał. Niepokój się powiększał. Z pewnością w okolicy nie ma żadnych przestęp ców, ale Dominik i Meriel poszli do starego zamczyska, a jego mury są niebezpieczne. Porzucając jedzenie, przedarł się przez tłum i ruszył do zamku. Trochę się martwił, że może zaskoczyć młodą parę w intymnej sytuacji, ale mimo to nie zamierzał zignorować rosnącego w nim zaniepokojenia. Dochodził do ścieżki prowadzącej do zamku, kiedy z boku wyłoniła się czyjaś ciemna postać. Kamal. - Czy coś się dzieje, sir? - zapytał Hindus. Kyle wzruszył ramionami, trochę skrępowany własnym niewytłumaczalnym zachowaniem. - Zapewne nie, ale martwię się o brata. - Dziwne, ja także nagle zacząłem niepokoić się o panienkę Meriel. Może powinniśmy razem ich poszukać. - Pomimo łagodnego tonu, propozycja Hindusa nie była prośbą. Kyle, wspinając się po wzgórzu, uznał, że towarzystwo Kamala mu nie zaszkodzi. A/ominik spojrzał na Meriel, próbując odczytać z jej twarzy, jak się czuje. - Co masz na myśli mówiąc, że to nie koniec? Przełknęła ślinę. - Pamiętasz kłótnię dotyczącą dzieci, o której ci wspomina łam? Przypomniałam sobie, że miała ona miejsce między moim ojcem i stryjem. Podsłuchałam ich rozmowę w Cambay na kilka dni przed wyjazdem z obozu. Wydaje mi się, że... że ojciec wyjawił stryjowi, iż mama znowu zaszła w ciążę. Oznaczało to, że jeśli urodzi im się chłopiec, Grahame utraci tytuł dziedzica. DZIECKO CISZY Dominik wstrzymał oddech. 369 - Grahame wpadł w straszny gniew, chociaż wiedział, że taka możliwość istnieje. Meriel potarła czoło zesztywniałymi palcami. - Myślę, że był zaskoczony. Widocznie nie sądził, że zdecydują się na jeszcze jedno dziecko. Krzyczał, że się zapożyczył, licząc na przejęcie majątku, i pytał, co ma robić. Ojciec powiedział, że ureguluje jego długi, ale tylko ten raz i że stryj musi nauczyć się żyć skromniej. Stryj najpierw go sklął, ale potem przeprosił, przyrzekając, że się ustatkuje z wydatkami. Ale naprawdę dalej był wściekły. Zastanawiam się, czy... czy miał coś wspólnego z masakrą. Dominik już zamierzał powiedzieć, że to niemożliwe, gdy nocną ciszę przeciął czyjś zimny głos. - A więc sobie przypomniałaś. Obawiałem się tego, odkąd znowu zaczęłaś mówić. Ciemna postać zbliżająca się po kamiennych schodach na bierała kształtów Grahame'a. Zatrzymał się i uważnie popatrzył na Meriel. W ręku trzymał laskę. - Myślałem, że zginęłaś w Alwari. Twoje pojawienie się zaskoczyło mnie, ale na szczęście okazało się, że postradałaś zmysły i nie mówisz. Pozwoliłem ci żyć. - Leniwie przeciągnął laskę między palcami. - Naprawdę lepiej byś na tym wyszła, gdybyś pozostała szalona. W jego zimnym, niby obojętnym głosie czaiła się zapowiedź śmierci. Instynktownie próbując zyskać na czasie, Dominik puścił Meriel i stanął między nią i Grahame'em. - To pan zaplanował ten najazd? - Tak. Byłem łącznikiem między Anglikami a pałacem maharadży- spokojnie odparł Grahame.- Wiedziałem, że maharadża trzyma w górach armię bandytów i dogadałem się z nim. On miał posłać swoich do Alwari, a ja miałem przypil nować, żeby wszystko poszło gładko. Bandyci wzięli łupy, a ja pomogłem maharadży wywalczyć pewne ustępstwo w nego- 370 MARY JO PUTNEY cjowanej z Kapharem umowie. - Pokazał w uśmiechu białe zęby. - Ten układ wszystkim pasował. - Mój Boże! - wykrzyknął Dominik. -Zamordowałeś włas nego brata i jego żonę! Ile jeszcze osób zginęło w Alwari tylko po to, żebyś mógł zaspokoić swoją chciwość? Grahame wzruszył ramionami. - Około stu. Większość to Hindusi, którzy przecież wierzą, że ich los jest z góry przesądzony. Ja odegrałem tylko rolę narzędzia w rękach przeznaczenia. Zresztą sam także ryzyko wałem. Przejechałem na koniu przez płonący pałac, ale opatrz ność była po mojej stronie. - Uśmiechnął się. - Oczywiście wcześniej bywałem w Alwari i znałem pałac. Jednak gdyby bogowie chcieli mnie zgładzić, mieli wtedy do tego doskonałą okazję. Woleli, żebym żył. Szybkim ruchem odkręcił główkę laski. Diabelskie narzędzie zamieniło się w dwie bronie - lśniący krótki miecz i ciężką mosiężną pałkę. Meriel syknęła za plecami Dominika jak kot. Domyślając się, że zaraz rzuci się na stryja, Dominik złapał ją za nadgarstek, zatrzymując w miejscu. Wolałby, żeby uciekła, na co miała dużo szans, ponieważ dobrze znała ruiny. Zrobił krok w stronę Grahame'a. - Przypuszczam, że zamierzasz zabić nas oboje, bo inaczej nie wyjawiłbyś nam aż tyle. Ale czy pomyślałeś, że dwa trupy wzbudzą podejrzenia? - Ależ skąd. Pomimo że Meriel odzyskała rozum, wszyscy i tak sądzą, że to chwilowe. Okaże się, że biedaczka nie umiała znieść wrażeń nocy poślubnej i skoczyła z murów zamku do rzeki. Mąż, chcąc ją ratować, ginie razem z nią. - Posłał im lodowały uśmiech. - Cieszę się, przyszliście akurat tutaj. Pla nowałem różne rzeczy - od trucizny, przez samobójstwo popeł nione z pistoletów ojca, kończąc na niefortunnym upadku z konia - ale wcielenie tych planów w życie byłoby bardziej skomplikowane. I bardziej ryzykowne. Tak jest lepiej. Zginiecie razem. Odziedziczę pieniądze, które mój brat zapisał Meriel. DZIECKO CISZY 371 Szkoda, że ziemia wróci do rodziny Amwortłia, ale przecież nie można mieć wszystkiego. Do diaska, plan Grahame'a może się powieść i nikt nawet nie będzie podejrzewał starego stryja. Wiedząc, że lepsza okazja może mu się już nie trafić, Dominik krzyknął: - Meriel, uciekaj! I rzucił się na Grahame'a. Uważał, że da mu radę w walce wręcz, a w tym czasie Meriel zdąży uciec i zawołać pomoc. Ale Grahame był na to przygotowany. W ostatniej chwili usunął się w bok przed szarżującym Dominikiem i uderzył go mosiężną pałką w głowę. Dominik padł i po chwili prze szywającego bólu świat rozpłynął mu się w ciemności. iCMi*^ M eriel krzyknęła, widząc, że Dominik pada na ziemię i leży nieruchomo. Po co rzucał się na stryja? Mogli uciec razem, ale on zawsze musi być taki rycerski! Przerażona, padła na kolana obok męża. Dobry Boże, jak ona bez niego będzie żyć? Choć ze skroni ciekła mu strużka krwi, nadal oddychał. Dotknęła jego policzka drżącymi palcami. Nie umarł, jeszcze nie. Jednak żadne z nich nie ujrzy poranka, jeśli Grahame wykona swój plan. Jak to się stało, że nigdy nawet nie przyszło jej na myśl, że to on kryje się za śmierciąjej rodziców i masakrą w Alwari? Ułamki prawdy tkwiły gdzieś w jej pamięci, ale nie chciała im się przyjrzeć, wybrała bezpieczną osłonę obłąkania, żeby tylko zapomnieć o stryju mordercy. Ogarnięta wściekłością, spojrzała na Grahame'a stojącego kilka kroków przed nią i patrzącego na nią złowieszczo. - Ty obrzydliwy łajdaku z piekła rodem! - Taki język w ustach damy, moja droga? Naprawdę jesteś dzikim stworzeniem. - Podniósł pałkę. - Zamierzam jej użyć, ponieważ każde obrażenie na twoim ciele będzie wskazywało na upadek, ale mogę cię dźgnąć, jeśli wolisz. - Machnął szarmancko mieczem. - W końcu jesteś moją bratanicą. DZIECKO CISZY 373 - Jeśli ktoś w tej rodzinie jest szalony, to właśnie ty! warknęła. - Szalony? Ależ nie. Po prostu wysoce pragmatyczny. Rzucił za siebie szpadę, uniósł wysoko pałkę i zrobił krok w stronę Meriel. Spodziewał się najwyraźniej, że będzie spokojnie czekała na cios. Wykorzystując dogodny moment, uskoczyła jak kot, umykając przed uderzeniem. Pałka otarła się ojej prawe ramię, ale nie zrobiła jej większej krzywdy, za to Grahame stracił równowagę. Meriel przemknęła obok stryja i pochwyciła szpadę. Okręciła się. - Sądziłeś, że to Dominik jest niebezpieczny, ale się myliłeś rzuciła z nienawiścią. - Zginiesz za to, że sprawiłeś mi tyle bólu. Grahame zamrugał, zaskoczony nagłym obrotem sprawy. Potem roześmiał się. - Uważasz, że ja, wyszkolony żołnierz, przestraszę się takiego dziecka? - Rzucił się na nią z zamiarem wytrącenia jej broni z rąk. Złapał ją za ramię, ale Meriel pchnęła mieczem i przecięła mu skórę na żebrach. Obryzgała ją ciepła krew. - Ty mała dziwko! - Grahame dotknął zranienia, potem z niedowierzaniem popatrzył na ciemne plamy krwi na pal cach. - Za to twoja śmierć będzie o wiele boleśniejsza. - Nikt tu nie zginie tej nocy- rozległ się czyjś niski głos. Kamal wspinał się biegiem po schodach z nożem w dłoni. Grahame zaklął. - Kamal, potniemy go na kawałki? - zapytała Meriel mściwie. - Nie, milady - odparł łagodnie Hindus. - Grahame należy do mnie. Gdybym wiedział, że to on jest winny rzezi w Alwari, już dawno bym go zabił. Grahame rzucił pałkę i wyciągnął z kieszeni dwururkowy pistolet. - Ryzykuję, strzelając do was, ale nie pozostawiacie mi wyboru. - Wycelował w Kamala. - Zresztą i tak teraz nikt nie usłyszy wystrzału. 374 MARY JO PUTNEY - Kamal! - krzyknęła Merieł. Noc rozdarł podwójny huk. Jeden wystrzał czy dwa? Meriel słyszała brzęk metalu, ale nie widziała, co się wydarzyło, bo chmura prochu gryzła ją w oczy. Jeszcze jeden głos? Dominika? - Meriel, weź jego pistolet! Nie, to nie Dominik. Za Kamalem na schodach pojawił się Maxwell. Meriel odtrąciła nogą miecz i rzuciła się po pistolet leżący na ziemi. Maxwell musiał odstrzelić broń z rąk Grahame'a, tak więc kula dla Kamala poszybowała w noc. - To już koniec, łajdaku! - warknął Kyle. - Nie masz już broni. Jeśli poważnie zraniłeś mojego brata, wezmę nóż od Kamala i pomogę Meriel pociąć cię na kawałeczki. - Trzech na jednego? To nieuczciwe - zakpił Grahame. - Nic mnie teraz nie obchodzi uczciwość - odparł chłodno Maxwell, wyraźnie pokazując w tym momencie, na czym polega różnica między nim a bratem. Meriel uświadomiła sobie, że Dominik jest człowiekiem łagodnym, natomiast ona i Maxwell są żądnymi krwi dzikusami. Nic dziwnego, że nie miała najmniejszej ochoty wyjść za Kyle'a - są do siebie zbyt podobni. To do Dominika należy jej dusza. Szczęśliwa, że niebezpieczeństwo już minęło, upuściła pis tolet i rzuciła się do męża, leżącego nieruchomo pomiędzy nią a Grahame'em. Modliła się gorączkowo, żeby rana nie okazała się poważna. W tej chwili poczuła, że stryj łapie ją w pasie i podnosi w powietrze. - Umrę - wysyczał - ale nie sam! , Wspiął się z nią na otwór strzelniczy. Szarpała się jak oszalała, wiedząc, że w tym miejscu pod murem znajduje się pionowa ściana. Ale Grahame był od niej silniejszy. Wychylił się. Meriel zamarła nad rozciągającą się pod nią pustką. Daleko, daleko w dole zobaczyła światło księżyca odbijające się w rzece. Wtem poczuła na nogach silny uścisk. Przez chwilę miała wrażenie, że zostanie rozerwana na pół. W końcu Grahame puścił ją. Upadła na ziemię pod murem i usłyszała przeraźliwy DZIECKO CISZY 375 krzyk stryja. Odbił się echem od murów zamczyska i po kilku sekundach ucichł. Mimo otumanienia, uświadomiła sobie, że to Dominik wyrwał ją z objęć Grahame'a, ciągnąc za sobą. Nie zważając na to, że jest cała pokaleczona, oplotła go ramionami. - Żyjesz! Roześmiał się słabo. - Tak, ale głowa będzie mnie bolała przynajmniej przez tydzień. Łkając, wtuliła twarz w jego szyję. - Kocham cię, Dominiku - wyszeptała. - Nie waż się umie rać przede mną. Znieruchomiał. - Jeśli mnie kochasz, Meriel, będę żyć wiecznie. Przerwał im Kyle, klękając przy nich. - Nic ci się nie stało, Dom?- Ostrożnie odsunął włosy brata, odsłaniając krwawą szramę. - Wprawdzie straciłem przytomność, ale czuję się lepiej, niż można by się spodziewać. - Usiadł trochę niepewnie, a potem wstał, wspomagany ramieniem brata. - Dobrze, że Grahame rozciął akurat twoją głowę - zażar tował Kyle. - Trudno ją uszkodzić. Dominik roześmiał się. Meriel spojrzała w stronę Kamala, który wpatrywał się w ciemność. - Czy istnieje możliwość, że stryj przeżył upadek do rzeki? - Nie - z zadumą odparł Hindus. - Koła karmy obracają się wolno, ale za to sprawiedliwie. - Dzisiaj przypomniałam sobie wszystko, co wydarzyło się w Alwari. Byłeś tam, Kamal, prawda? Odwrócił się do niej, patrząc na nią poważnie. - Jestem jednym z wielu synów maharadży Kapharu. Nie dziedzicem. Byłem oficerem w jego armii. Czasami towarzyszy łem jego najemnikom, żeby dopilnować, by ich nie poniosło. Jego głos stał się ironiczny. - Zajmowałem bardzo odpowiedzial ne i ważne stanowisko. Oczekiwano po mnie wielkich rzeczy. 376 Meriel podeszła do niego. MARY JO PUTNEY - A więc po raz pierwszy spotkaliśmy się w czasie masakry. Kamal wykrzywił usta. - Tamtej nocy przeczuwałem, że coś jest nie tak. Najemnikom ojca towarzyszył jakiś obcy, zachowujący się jak fanatyk. Bardzo dobrze znał urdu i pałał żądzą zemsty. Nie podobało mi się to, co się tam działo, ale nie interweniowałem, aż usłyszałem krzyk. Podniosłem wzrok i zobaczyłem na balkonie palącą się kobietę. Jeszcze nigdy nie widziałem bardziej przerażającego widoku. - Hiral cię przeklęła, prawda?- Meriel na tyle poznała hindi, żeby pojąć znaczenie słów niani. Kamal skinął głową. - Nakazała mi cię ratować, grożąc, że jeśli tego nie zrobię, stracę duszę. Potem rzuciła cię w moje ramiona. Byłaś krucha j ak ptak. Kiedy cię trzymałem, doznałem obj awienia.... o święto ści życia. Po raz pierwszy zrozumiałem, jakie są konsekwencje przemocy, która stanowiła do tej pory treść mojej egzystencji. Meriel pamiętała przerażoną twarz Kamala wpatrzonego w płonący pałac. - A więc uratowałeś mnie wtedy i zawiozłeś do haremu. Rozłożył wymownie ręce. - Uznałem, że tylko tam będziesz bezpieczna. Mimo olśnie nia, że nie mogę być dłużej wojownikiem, dopiero po wielu miesiącach zrozumiałem, że nie zmienię nic w swoim życiu, jeśli pozostanę w służbie u ojca. Potem dowiedziałem się, że chcą cię oddać sąsiedniemu księciu w prezencie. Poszedłem do ojca i zasugerowałem, żeby lepiej zwrócił cię Anglikom, którzy z pewnością mu się za to odwdzięczą. Meriel skinęła głową znając resztę. - Pojechałeś do Cambay, a tam poproszono cię, żebyś odeskortował panią Madison i mnie do Anglii. - Grahame już dawno wyjechał z Indii, więc nikt w forcie nie mógł rozpoznać Kamala. Uważano go za uprzejmego, wykształconego Hindusa, któremu można zaufać. - Byłeś księciem, a pani Madison sądziła, że jesteś strażnikiem z haremu. DZIECKO CISZY 377 - Dziękowałem za to losowi - to mnie oderwało od prze szłości i pozwoliło znaleźć drogę pokuty. Ale jedno życie nie wystarczy na odkupienie moich grzechów. - Popatrzył na nią ze stoickim spokojem. - Nie oczekuję, że wybaczysz mi mój udział w masakrze, ponieważ sam sobie tego nie wybaczyłem. Ze łzami w oczach zarzuciła mu ramiona na szyję. - Oczywiście, że ci wybaczam. Przecież mnie uratowałeś. Przez chwilę tulił ją do siebie. - Dziękuję ci, mały kwiatuszku. Odsunęła się, czując, że właśnie w tym momencie zamknęły się drzwi za pierwszą częścią jej życia. Nareszcie zrozumiała, co się z nią działo i dlaczego. - Bardzo bym chciała opowiedzieć światu o nikczemności Grahame'a, żeby wszyscy wiedzieli, jakim był łotrem, ale sądzę, że lepiej zrobimy, jeśli mimo wszystko to, co tu zaszło, łącznie z jego śmiercią, zachowamy w tajemnicy. Meriel aż zadrżała na myśl o sensacji, jaką wywołałaby wieść o zbrodniach wuja. Nikt nie skorzystałby na tym skandalu. - Im mniej będzie się mówiło o tym potworze, tym lepiej. Odwróciła się do Dominika. Przytulił ją do siebie ciepło. Długo nie umiała zrozumieć, co to jest miłość, ale teraz już wiedziała. Całe jej ciało przepełniało pożądanie i oddanie. - Przyrzekłeś, że opuścisz Warfield, jeśli cię o to poproszę. Zapamiętaj sobie, że nigdy nie wolno ci tego uczynić, nawet gdybym była tak szalona i rzeczywiście tego od ciebie zażądała. Roześmiał się i pocałował ją. - Będę pamiętał, mojaukochana. Zresztą nie jestem pewien, czy w tym wypadku potrafiłbym się zachować jak dżentelmen i dotrzymać słowa. Przywarła do niego całym ciałem. - Nie musisz być dżentelmenem, jeśli tylko przyrzekniesz, że nigdy mnie nie opuścisz. Epilog X--/ucia Renbourne wybrała na swój ślub najpiękniejszy chyba dzień września. Uroczystość odbyła się w parafialnym kościele w Dornleigh i obecni na niej byli wszyscy sąsiedzi. Żadne niemiłe wydarzenie nie zakłóciło przebiegu ceremonii oprócz momentu, gdy zdenerwowany pan młody upuścił ob rączkę, która potoczyła się przez pół kościoła. Dominik bardzo mu współczuł- pamiętał, jak sam się czuł w dzień swoich zaślubin. Obrządek zakończył promienny pocałunek, po którym goście wytoczyli się na kościelny dziedziniec. Dominik upewnił się, że Meriel mocno trzyma go za ramię, nie chcąc, by mu się zagubiła w tłumie. Po dziedzińcu szalały rozbawione dzieci, potrząsając wstąż kami na patyczkach, a dorośli gawędzili, czekając na pojawienie się młodej pary. Meriel trochę zniecierpliwiona rozejrzała się dokoła. - Zaraz wracam - powiedziała. Dominik odprowadził ją spojrzeniem i z uśmiechem stwier dził, że jego elegancka żona odbiegła na bok i zrzuciwszy pantofle, zaczęła przechadzać się boso po trawie. - Cieszę się, widząc, że nie dała się do końca ucywilizować rzucił zza jego pleców Kyle. 380 MARY JO PUTNEY - Sądzę, że to jej nie grozi - odparł Dominik, uśmiechając się do siebie na wspomnienie poprzedniej nocy. Mógłby wie le opowiedzieć o zaletach posiadania namiętnej i nieco dzi kiej żony. Odwrócił się do brata. Nie mieli okazji ostatnio porozmawiać, ale zauważył, że Kyle jest bardziej odprężony niż w czasie wizyty w Warfield. Wtedy szarpał nim ból po stracie kobiety, którą kochał, oraz przeświadczenie, że został zdradzony. Teraz wyglądał... na pogodzonego z losem. Dominik nie widział go w takiej formie od czasów dzieciństwa. - Rozmawiałeś z Wrexhamem? - zapytał Kyle. - Ponieważ Grahame nie posiadał męskich krewnych, ojciec postanowił zająć się tym, żeby tytuł Grahame'a przeszedł na ciebie i na Meriel. - Uśmiechnął się. - Tak więc w końcu zostaniesz hrabią. - Dobry Boże - rzucił ze zdumieniem Dominik. - Podoba ci się ten pomysł? Dominik zawahał się. - Prawdę mówiąc, tytuł nie ma dla mnie większego ·zna czenia. - W duchu powiedział sobie, że jego skarbem jest tylko jego żona. - Zapytam Meriel, co o tym myśli. Kyle spoważniał. - Zamierzam wyjechać z Anglii i nie wiem, kiedy wrócę. Skinął głową w stronę kościoła. - Czekałem tylko na ślub Lucii, ale jutro wyruszam. - Szkoda- z żalem rzekł Dominik. Już chciał namówić brata do zmiany zdania, ale pohamował to dziecinne pragnienie. Kyle także ma prawo poszukać swojego szczęścia. - Będzie mi... będzie mi ciebie brakowało- dodał. - A mnie ciebie - odpowiedział cicho Kyle. - To ironia, że wyjeżdżam akurat teraz, kiedy się wreszcie pogodziliśmy. Ale muszę to zrobić, bo inaczej nigdy nie wyjadę. - Co na to Wrexham? - Powiem mu dzisiaj wieczorem. Nie będzie zachwycony, ale ma ciebie i Meriel. - Kyle zamilkł, szukając słów. - Zawsze DZIECKO CISZY 381 marzyłem o zwiedzaniu świata. Chciałem zobaczyć odległe kraje, ale czułem, że obowiązek trzyma mnie w Anglii. Chciałem być odpowiedzialnym dziedzicem. Potem... potem ktoś mi uzmysłowił, że przecież mam wybór. Czas, żebym zrobił to, o czym zawsze marzyłem. Dominik wyciągnął dłoń do brata. - Tylko pamiętaj, żeby do nas wrócić. Kyle mocno uścisnął jego rękę. - Będę pamiętał. Popatrzyli sobie prosto w oczy i Dominik zrozumiał, że nie musi czuć się przygnębiony wyjazdem brata. Nawet oddaleni od siebie połową świata, nigdy już nie będą tak rozdzieleni jak w przeszłości. - Oddaję ci Pegasusa. Kiedy będziesz go dosiadał, pomyśl o mnie. - Nie chcąc, by brat zobaczył jego wzruszenie, Kyle odwrócił się i zniknął w tłumie. W tej chwili otworzyły się drzwi kościoła. Stanęła w nich szczęśliwa para nowożeńców. Meriel zdążyła wrócić do Do minika, by wraz z nim obrzucić młodych płatkami róż. Patrząc na rozpromienione twarze siostry i jej męża, Dominik pomyślał, że przynajmniej jedna osoba w rodzinie zaczyna nowe życie bez komplikacji. Poczuł dłoń Meriel na ramieniu. - Chodź, zobacz! - pociągnęła go w odległy róg dziedzińca i zatrzymała się przy kępce niebieskich kwiatów. - Nigdy wcześniej takich nie widziałam. Jak sądzisz, pastor pozwoli mi wziąć kilka sadzonek do Warfield? Zdaniem Dominika kwiaty nie prezentowały się jakoś wyjąt kowo, ale to Meriel była ekspertem w tej dziedzinie. - Myślę, że tak. Wrócimy tu jutro i zapytamy go. - Rozejrzał się dokoła i stwierdził, że w pobliżu nie ma nikogo, więc przyciągnął żonę do siebie. - Nie całowałem cię od chwili wyjazdu z Dornleigh. - To bardzo długo - zażartowała, ale przywarła do niego 382 MARY Jo PUTNEY ustami z taką żarliwością, jakby rzeczywiście nie zbliżali się do siebie od bardzo dawna. Potem odsunęła się i dysząc, oparła się o drzewo. Odchyliła głowę. - Pewnie zaraz mi powiesz, że nie wypada się kochać na kościelnym dziedzińcu. Odsunął się od niej niechętnie. - Wyjęłaś mi te słowa z ust. Ale już niedługo będziemy sami. - Tak - mruknęła, poprawiając suknię. - Kyle wyjeżdża - zmienił temat Dominik. - Postanowił zwiedzić świat. Popatrzyli po sobie. - Przykro mi to słyszeć, choć pewnie ty czujesz się jeszcze gorzej z tego powodu- odparła ze zrozumieniem i współ czuciem. - Rzeczywiście żałuję, że się rozstaniemy, ale też cieszę się, że w końcu będzie robił to, czego zawsze pragnął. - Objął żonę ramieniem. - Może wrócimy do Dornleigh na piechotę?.zaproponował. Meriel skinęła głową. Skierowali się w stronę bocznej furtki wychodzącej na leśną drogę, która prowadziła do domu. Kiedy znaleźli się na ocienionej drzewami alejce, Dominik powie dział: - Kyle wspomniał mi coś o tym, że ojciec chce się zwrócić z petycją do dworu, aby tytuł Grahame'a przeszedł na nas. Czy chciałabyś zostać lady Grahame? Zastanawiała się przez chwilę, potem uśmiechnęła się do niego ciepło. - Chciałabym, aby nasz syn nosił ten sam tytuł, który nosił jego ojciec i dziad. Dominika oblała fala szaleńczej radości. Meriel nie boi się już myśleć o posiadaniu dzieci. Żona, ziemia i potomstwo. Czego więcej może pragnąć mężczyzna? - Czy mówiłem ci ostatnio, jak bardzo cię kocham? - Nie przez ostatnią godzinę. To stanowczo zbyt długo. DZIECKO CISZY 383 Teraz moja kolej. Kocham cię, Dominiku, ciałem i duszą Uśmiechnęła się przebiegle i wpadła mu w ramiona, tuląc się do niego zmysłowo. - Z całą pewnością ciałem. Poczuł, że krew zaczyna w nim wrzeć. Pochylając usta do ust Meriel, uświadomił sobie, że są na tej leśnej alejce zupełnie sami... m