Zebrała i opracowała Dorota Simonides Bery śmieszne i ucieszne Humor śląski ixsVis uownH 3NZ$3I3(1 I 3NZS3IWS AU38 S3QIMOi!S VXO»OO i TOWARZYSTWO PRZYJACIÓŁ OPOLA-1967 i rysunki HENRYK KUZIANIK Wydawnictwo Artystyczno-Graficzne, Kraków, ul. Sławkowska 32 Krakowska Drukarnia Prasowa, Kraków, Wielopole 1. Zam. 2518/67. Nakł. 4000 + 100. R-50-1819 Wybór niniejszych anegdot i żartów pochodzi ze Śląska Opolskiego i Katowickiego i stanowi on cześć tekstów zapisanych przeze mnie i niektórych studentów Koła Polonistów WSP w Opolu w latach 1957—1967. W czasie badań zebrano ponad 600 tekstów ludowych. Pierwsze miejsce, zarówno pod wzglądem popularności jak i częstotliwości wystąpowania zajmują właśnie teksty humorystyczne a wiąc anegdoty i żarty. Z tych też tekstów składa się niniejszy wybór, z którego wyeliminowano te żarty, które opowiadane są za zbiorem Ligonia ,,Bery i bójki śląskie". Obok tradycyjnych, typowo śląskich żartów, znajdują się tu sporadycznie również anegdoty z innych regionów Polski. Przywędrowały one na Śląsk wraz z ludnością napływową i zdążyły już wejść na stałe w repertuar śląskiego humoru. Ponieważ książka przeznaczona jest dla szerokich kręgów odbiorców i czytelników, zrezygnowałam z zapisu dosłownego, dając gwarę ogólnie zrozumiałą i komunikatywną. Jednakże, aby zachować koloryt śląski, pozostawiono nieliczne zjawiska fonetyczne. Bez zmiany pozostały wszystkie właściwości morfologiczne (słowotwórcze i fleksyjne) oraz składniowe i leksykalne, których zrozumienie ułatwi słowniczek wyrazów gwarowych. ____A V W czasie wędrówek po wsiach i miastach śląskich obiecaliśmy naszym informatorom i gościnnym gospodarzom, właściwym twórcom i nosicielom folkloru, że opowiadane przez nich utwory wrócą do nich w postaci książkowej, mającej wspierać często zawodną pamięć w czasie pełnienia czy to funkcji „starosty weselnego" czy też przy innych spotkaniach. Tą drogą dziękujemy wszystkim, którzy nam pomagali przy powstaniu tej książki, a zwłaszcza tym, którzy nie tylko nam chętnie opowiadali lecz wyrazili gotowość zbierania tekstów i nadsyłali nam je pod wskazany adres. Dorota Simonides i 3IMlSN3nVW O I OOU M. i of oo oq ' zpt^AY — . pazjd rap i >;ef j;b; sra b - L 1. Antek mioł taką babę co się nigdy z nim nie wadziła. Umiała wszystko po dobroci zrobić. Roz też Antek wrócił z szychty a był pie-rońsko zły. Baba mu zaroz obiad dowo i przynosi naprzód zupę. Antek wonio, patrzy, żur z kartoflami, bez słowa wyciep talerz z zupą przez okno. Baba nic. Bez słowa przyrychtowała drugie danie: kotlet, kapustę i kartofle. Antkowi się na ten widok oczy śmieją, bierze już widełkę do ręki a w tym baba bierze talerz i wyrzuca go za okno. — Ale babeczko, co ty robisz, taki fajny kotlet! —¦ Jakeś wyciep talerz toch myślała, że dziś chcesz obiadować w ogródku. ł 2. — Panie Kocur, wpłynęła skarga, żeście wczoraj wieczór pobili babę sąsiada. —• A dyć wyboczą panie sędzio, ćma było jak u murzyna w..... toch nie poznoł. Byłech blank pewny, że to moja staro. 3. — Wysoki sądzie — pado zapłakano baba — jo se już z tym moim mamlasem rady dać nie mogę. Wszystko chciołby zrobić po swojemu a nie tak jak mie się podobo. —¦ Jeśli to jest tak, to jeśli chcecie, to wom dom rozwód. — Co? żeby on mógł robić co chce! 4. Jedna dziołcha miała mieć wesele ale była jeszcze bardzo głupio. Dwa dni przed weselem matka jej pado: — Wyjdź se Maryjko na dwór i popatrz se tam jak kokot kury depto, bo co jo ci tam mam dużo godać, popatrz se sama na to. W noc poślubną Maryjka leżała już w łóżku jak młody pon przy-szoł do izby. Zrobił światło i krzyknął: —¦ Maryjko co ci to? Po jakiemu mosz, ten hełm na głowie? — Wiesz, jo jest bardzo cierpliwo, ale to dziobanie po głowie by mie jednak nerwowało. 5. Nocońkę roz sąsiedzi upomnieli, żeby w nocy tyle nie larmowała. — Coście tak wczoraj w nocy larmowali? — Prałach. — To nie możecie w dzień prać? —¦ Dobrze wom godać jak wasz chłop w dzień przychodzi, mój mamlas wraco w nocy, to kiedy mom go prać? 6. Jedna baba powadziła się z mężem. We wieczór, kiedy się jeszcze nie pogodzili, mąż wziął kartkę i napisoł: „Staro obudź mie o piątej raino". Rano obudził się o siódmej. Już chcioł ryknąć na baba. Naroz widzi na stole kartkę. „Stary, wstowej, już pięć". 7. Jeden chłop chcioł się roz przekonać, czy jego baba prawdziwie go tak miłuje jak to rozprowio. Położył się do łóżka i głosem ciężko chorego pado tak do baby: — Babeczko, wiem żech ciężko chory, muszymy się rozstać, dziś już śmiertka po mie przyjdzie. —• Ale chłopeczku roztomiły, to nie może być. A może jo bych mogła za ciebie umrzeć, przecę wiesz jak cię miłuję. — No nie wiem czy to prawie tak pójdzie, ale możemy spróbować. Toż połóż się do mojego łóżka i czekaj na śmierć, jo zaś schoworn się za ten wielki piec. Toż dej dzióbka na dowidzenia. — Ale powiedz mi jeszcze jak śmierć wyglądo? — Jest bioło jak gęś i do niej podobno. Ty się jeno musisz do ściany obrócić i nie śmiesz na nią patrzeć. Baba tak zrobiła, a chłop wzion pszenicy i zaczął sypać od chlewa aż na łóżko do baby, a potem wypuścił z chlewa gęś i schowoł się za piec. Gęś wyszła z chlewa i człapie i zbiero tę pszenicę, aż przyszła kole łóżka; potem widzi, że na łóżku też są ziorka i zaczęła płachtę dziobem ściągać. Tego już baba wytrzymać nie mogła, jak ją ta „śmierć" 8 dzióbła, to zaczęła na cały głos wołać: „— On za piecem siedzi, idź po niego". — I tak się chłop dowiedzioł jako jej miłość i sproł ją. 8. Jednego chłopa pokręciła strasznie reumatyka, nie umioł się nawet wyprostować. Woło więc do swojej baby: —• Anastazyjo, dej mi prędko górki okład, ale wartko bo mie boli. Baba przyrychtowała chłopu wrzącej wody, wsadziła do niej ręcznik i leci z tą wodą do izby. Wyciąga ręcznik i prask nim chłopu w plecy. —¦ O Jezus Maryjo, a dyć nie aż tak górki, dyć ty mie sparzysz. — No bez to, że to takie gorkie, toch tego w rękach utrzymać nie mogła i ściepłach ci na plecy. 9. Hoz jednemu miało się urodzić pierwsze dziecko. Chłop zawołoł już dochtora i teroz blank nerwowy siedzioł z innymi chłopami w szynku. Naroz wlatuje sąsiadka i pado: •—• Panie Jamrozy, jak nie docie prędko noża abo siekiery to się dziecka nie doczekocie! Jamrozy aż się bioły zrobił ze strachu o swoją kobietę, ale potem się pokozało, że dochtór kufra otworzyć nie mógł. 10. Chłop od Maryjki to se tak często na bok skokoł. Roz też go całą noc nie było i nad ranem dopiero przylozł. —¦ O Jezderkusie, Antek, jo całą noc na ciebie czekom i anich oka nie zmrużyła — pado Maryjka. — A tyś myślała, że jo społ? 11. — Karlik, jo ci tak przaja, że z tobą bych poszła na koniec świata choćby my mieli żyć o wodzie i chlebie. —• Dobrze dzióbeczku, toż ty się będziesz o chleb starała, a wodę to jo już biorę na siebie. 12. —¦ Panie Szporys, wasza baba urodziła dziecko. — Synka? — Me! — No to dziołchę. — A skąd wiecie? 13. — Ty, Francek! Chodzisz to jeszcze z tą Maryjką od Matlorzów? — Nie, już nie chodzę. — No to mosz szczęście, boch się wczoraj takich rzeczy o niej dowiedzioł, żebyś ani nie uwierzył. A po jakiemu już z nią nie chodzisz? — Boch się z nią ożenił. 14. Francek spotyka Antka i widzi, że się kolega coś wyelegancił. Pyta go: — Antku, jakżeś do tego doszoł? — Wiesz ożeniłech się z bogatą wdową a tak żech jej pszoł i ją kochoł, że po trzech miesiącach umarła. Po dziesięciu miesiącach Antek widzi na ulicy, że bladego i wychudłego Francka pcho w wózku inwalidzkim jakoś tęgo kobieta. — Francek, co ci? — Cicho! Nic nie godej. Ona mo za czternoście dni umrzeć. 15. Jeden górnik zawdy trochę swoją kobietę cyganił. Nie oddawoł jej na wypłatę- wszystkich pieniędzy ino mioł takie przyzwyczajenie, że do >-niegc i nie jest : se tę resztę do swojej koszuli przywiązywoł. Roz kobieta idzie do kościoła a górnik się budzi i pado: — Co to za porządki, pieniądze mi ktoś w nocy ukrodł! A ta kobieta pado: —¦ A widzisz jakiś to jest, do mojej koszuli mi. w nocy przywią-zołeś a teraz to klniesz. 16. Jednemu górnikowi urodziło się w trzy miesiące po ślubie dziecko. Koledzy mu na dole doskwierali, że to nie jego, że tu coś nie gro. Górnik wypił se jednego na odwagę i dalej do swojej baby. Przychodzi i pado jej, że z tym dzieckiem coś mu nie pasuje. A baba jak gębę nie owarła: —¦ Co nie pasuje ci? Może rachować nie umiesz! Patrz: Trzy miesiące jo jest twoja baba, Trzy miesiące tyś jest mój chłop. A trzy miesiące my są żonaci. Wiela to jest razem do kupy? Jest dziewięć miesięcy czy nie? 17. Roz jeden chłop chwolił się drugiemu: —¦ Ty wiesz jak moja baba dobrze warzyć umie? — Moja też, ino że my tego jeść nie umiemy. 18. Przyszedł roz górnik z szychty i tyła co wlozł do izby wdepnął do kupy, bo to dziecisków w doma pełno. A baba tu zaroz z gębą do ¦niego: — Ty mamlasie jeden, to jo tu cały dzień już koło tego chodzę i nie wdepłach, a ty tyła coś wlozł to już prosto w gówno. 19. —. Od dziś się dzielimy robotą — pado żona do górnika. Dziecko jest nasze i roz ty go będziesz kolebać a roz jo. W nocy żona budzi męża. — Józef! Mały ryczy! — To se pokoleb twoją połowę a moja niech ryczy. 11 20- — Francek, ponoć żeś się ożenił? — Ano, prowda. — No to musisz być szczęśliwy? — Ano, muszę. 21. — Panie dochtorze, przyjdą oni prędko do mojej babv, bo sie rozchorowała. Dochtór przyszedł, zbadoł i spytoł: — Od kiedy tak miarkujecie, że ta choroba na nią przyszła? — Czekają chwilka... wczoraj nie, w czwortek nie, w środa nie... we wtorek panie dochtorze. —¦ A skąd wiecie, że akurat we wtorek? —¦ Bo wiedzą, w poniedziałek mi ostatni roz mocno nazdała. 22. Była już 11 w nocy, kiedy naroz do Pytliny wpadła rozeźlona Kowoliczka. Już od progu woło: —¦ Pytłino, bądźcie tacy dobrzy i pożyczejcie mi wołka do ciasta. — Nie mogę — pado Pytlino — bo jo też na chłopa czekom. 23. Jeden górnik chwolił się kolegom, że mo taką babę co się z nim nigdy jeszcze nie wadziła i nie była zło. Koledzy nie chcieli w to uwierzyć i naradzili się jakby tu wypróbować i przekonać się, czy naprowdę tak jest jak ten górnik prawi. Jeden z nich pado tak: — Jak ci dziś do na obiad mięso usmażone, to powiedz jej, że ty chcesz uwarzone, a jak ci do uwarzone, to powiedz, że chcesz usmażone. No i dobrze. Górnik przyszedł do dom, siado do stołu a baba daje mu mięso usmażone. . , — Mom dość tego smażonego mięsa, choć roz chciołbych uwarzonego — pado chłop. — Dobrze chłopeczku, mosz tu uwarzone, boch dziś akurat poł usmażyła, a pół uwarzyła. 12 li No i do zwady nie doszło. Koledzy zaś się naradzili i jeden tak godo: —¦ Zrób tak. Jak wyjedziesz z kopalni, to się nie myj, ino taki czorny jakiś jest, idź do domu i kładź się prosto do łóżka. Chłop tak zrobił. Baba patrzy z przestrachem, ale podchodzi do łóżka i pyto: —¦ Zefliczku, widać zaroz żeś ty chory, mom lecieć do dochtora? Chłop się zawstydził, wstoł z łóżka, wymył się i zaś zwady nie było. Rano koledzy już nie wiedzieli co wymyśleć, aby babę jednak do złości doprowadzić. Zawołali Karlika, ten zawdy wszystko wiedzioł no i doradził im. Pado do Zeflika tak: — Jak teroz na to co ci powiem nie wpadnie w złość, to możemy ją na ołtarz postawić zamiast św. Barburki i rzykać do niej. No i pedzioł mu, żeby w nocy do łóżka narobił, a rano, jak go baba będzie budzić, mo jej powiedzieć co się stało. Zeflik posłuchoł kolegów i zrobił jak mu kozali. Rano baba budzi chłopa no i widzi co się stało. Wartko się oblekła i poleciała do jego matki. — Mamulko, co się robi jak się dziecko zesro? — To ty nie wiesz? To przecę kożdo dobra matka weźmie i wy-myje to dziecko, wysprząto i wypierze to wszystko. —¦ Ja? No to bądźcie tacy dobrzy i idźcie se tam -waszego Zeflika wyporządzić bo do łóżka narobił. Matka przyleciała, zrobiła synowi takie piekło, jakiego jeszcze nigdy w doma nie mioł, a górnicy jak się na dole o tym dowiedzieli, to się nadziwić riie mogli, że Zeflik mo taką dobrą babę. 24. — Wiesz ożeniłech się — pado Gustlik do Tomka. — A fajną mosz babę? — Blank podobną do Matki Boskiej. . 13 __, Co? - No' dyć, bo jak mie z nią widzą to godają: „Matka Bosko, ten mo babę". 25. Jedna kobieta miała męża, okropnego pijusa. Co dzień obiecywoł to yxi. A% poptawi, ale te} poprawy ia^ nie toylo, to me ie od i ^ego ma«ri z ostatnią już skargą. Matka przyleciała wartko do ich domu i pado; — Ale Paulek! Dyć to się opanuj, przecę nie możesz tak co dzień pijany chodzić. — Co? Jo był pijany? Jo był wczoraj pijany? Co ty też opowia-dosz babeczko. — No to po jakiemu wczoraj podlewołeś kwiotki na linoleum? 26. — Ty wiesz — pado Antek do Francka — dziś mie pierwszy roz mój budzik obudził. — Jak to? Nie rozumie. — No, bo mie moja staro nim w łeb pizłą. 27. Antek pracował na nockę, na pochylni z dwoma kumplami. Kiedyś powiedzieli mu, że jego staro zdradzo go i poradzili mu, żeby w połowie szychty poszoł zobaczyć do dom. Antek rzeczywiście w połowie szychty polecioł do dom. Patrzy przez dziurką od klucza i widzi, że z jego babą siedzi sŁtajgier. Prądko polecioł nazod i pado do kumpli-. — Wy pierony! Wyście chcieli, żeby on mie widzioł i zapisoł mi bumelkę. Co?! 28. Do Ośrodka Zdrowia zgłosił się pacjent z blank obandażowaną głową. Wsadził głowę do okienka rejestratorki a ta krótko pyto: 14 — Kobieta? —• Nie, tym razem motocykl. 29. Za Odrą poznoł jeden wdowiec pannę i spytoł się, czy by za niego nie chciała wyjść. A ona rzekła: —• Ja, jo się za pana wydom jeśli pon nie ma potomków. Odpowiedział jej, że nie mo. Ustalili datę ślubu i już było w domu wdowca wesele. Teroz już goście jeden za drugim wychodzą, aż zostało sześcioro dzieci. Młoda pani pado im: — A wy czemu nie odchodzicie? — No bo my są w doma. — Co? Ale zaroz przylecioł młody pan, ich tacik i pado: — Patrz, to jest Francik, to Antek, to Zeflik, to Makslik, to Aloj-zek, a to Tomek. Po Tomku już nie ma nic. 30. W sądzie szła sprawa rozwodowa małżonków Skoczyłaś. Sędzia zaczął pytać jakie mo zażalenie na żonę. A on prawi: —¦ Coch wysoki sądzie w wieczór do dom przychodził toch w szranku innego chłopa spotykoł. —¦ No i skuli tego teroz chcecie rozwód? —¦ No pewnie! Oni by tak samo zrobili, jakby nie mieli kaj ubrania wieszać. 31. Jak się przysięgę składo, to należy być zawsze trzeźwym, pra? Jedna pora małżeńsko przyszła na ślub do kościoła. Organista już zaczął śpiewać Veni Creator, ksiądz wychodzi w ornacie, zbliżo się do młodej pory i widzi, że młody pon pijany jak bela. Zgorszony tym widokiem powiado: — Przecie to obraza bosko! Do sakramentu małżeństwa nie można przyjść w takim stanie. — Księżoszku — odezwała się młodo pani — czy oni myślą, że on by tu ze mną przyszedł kiejby był trzeźwy? 32. Była niedziela a Kampowo ze swoim chłopem poszli na przechadzkę do ogrodu zoologicznego. Wszędzie się tak przypatrują i nadziwić się nie mogą jak to też te dzikie zwierzęta tu na Śląsku umieją wytrzymać. Kampowo prawie z płaczem pado do chłopa: — Patrz, ten biedny tygrys, całe życie -w takiej niewoli. —- Ale on chociaż poryczeć może — odpowiedzioł Kampa. 33. Francek spotkoł przyjaciela i pyto go: —¦ Co to się wczoraj w nockę u wos działo? Naprzód tak coś tąpnęło jak w kopalni, potem się ooś sypało jak węgiel, a potem coś gruchnęło jak sztompel. —¦ Ech nic, ino mie moja kobieta pytała kajżech tak długo był. 34. Roz szoł chłop ze swoją babą a oboje coś ciężkiego nieśli. —• Jadwiżko, nie mosz za ciężko? — Nie. — A nie obijo ci ta torba kolan? — Nie. — A nie wdziero ci się to trzymanie w rękę? 16 — Nie. — No to zamień się ze mną. 35. — Panie władza, znikła mi baba. — Downo? — No będzie ze dwa tygodnie. — Człowieku! To dopiero teroz zgłoszocie? —• No bo ¦wiedzą, nie mogłech w to szczęście uwierzyć. 36. — Maryjko — pado młody małżonek — Nie rąbej tego drzewa jak jo jest w dorna. Nie mogę patrzeć jak moja żona tak ciężko haruje. Czekaj aż -wyjdę. 37. — Aloiz, dej mi świętą przysięgę, że po mojej śmierci, jak się ożenisz, to twoja drugo baba nie będzie nosiła moich szot — pado umierająca żona. —¦ Przysięgom święcie, bo ona nie jest tako tęgo i jest wyższo. 38. Jedna młoda mężatka pado do swojego chłopa: — Józef, tyś się tak zmienił po ślubie. Przedtem toś mie całowoł i na rękach zawsze nosił, a teraz to mi stołka ani nie przyniesiesz. — No bo wiesz, od tego noszenia to mi się jeszcze odciski nie wyleczyły. 39. Sędzia pyto: — Po jakiemu zbiliście waszą kobietę! —¦ Bo mie z sąsiadem zdrodzo! — Dowody! dowody! — Ja, panie sędzio, mają prowdę. Do wody z takim pieronem, aże do wody! 40. Roz jeden mąż je obiad i naroz woło: — Gustla! Maryjko święta, jo włos złykł. 2 — Humor śląski 17 — Ja, przed ślubem toś mie chcioł całą zjeść, a teraz to ani włosa nie chcesz!? 41. Do restauracji przyszła młodo pora. Obstalowali se dwie kawy i dwa kąski tortu. Zjedli, pogoóali i wyszli. Jak się ino drzwi za nimi zastrzasły szynkorz pado do ż&ny. — Zarozżech poznoł, że to nieżonaci, tak se pięknie rozprowiałi i W oczy se patrzyli. — Co? Nieżonaci? — odpowiado szynkarka — a jo ci powiadom, że choćbych miała głowę dać, to wiem że żonaci. — Ale, ale. To po czym poznołaś? — No bo widzisz, jak jo im tę kawę i te dwa kąski tortu podała, to on se zaroz wziął ten większy a jej ten mniejszy zostawił. 42. Downiej to ludzie mieli więcej dzieci niż teroz. Nie byli tacy wygodni jak dziś. Jeden wdowiec mioł siedmioro dzieci i ożenił się z wdową co miała pięcioro. Po latach urodziło im się jeszcze czworo. Roz ta baba wyleciała z doma na pole i woło: — Franek, pódź migiem do dom, bo twoje dzieci i moje dzieci walą nasze dzieci. 43. Roz młodzi ludzie szukali mieszkania. Chodzą i chodzą i nic zność nie mogą. Nareszcie znodli jedną izbę u gospodorza. Franek pyto: •—¦ Gospodorzu, a wiela wom to ten ostatni za izbę płacił? — Co! ten gizd, ten mamlok, dyć on mi ani grosza nie dowoł. —¦ Ja! no to 'wiedzą, my se tę izbę na tych samych warunkach weznymy. 44. Roz jeden chłop wzion se drugą babę, bo mu ta pierwszo zmarła. Ta drugo starała mu się dogodzić jak mogła, ale on nic ino dycki to samo: —¦ Ta pierwszo mi to mięso inaczej smażyła. Kobieta se już rady dać nie mogła. Aż roz przydarzyła jej się 18 straszno rzecz. Mięso się przypaliło. Chłop ino co wlozł do dom, już od progu woło: — No nareszcie Mariko! Teroz żeś utrafiła — downiej zawsze tak u nos woniało. 45. — O farona! Francik, kto ci to taką bułę na czole trzasnął — pyto się górnik kolegi. — A moja staro gornkiem mie pizła. —¦ Toś ty głupieloku nie umioł się schylić? —¦ Dzisz go, mądry! Myślisz żech tego nie zrobił? Ale ona to wcześniej wyrachowała i zaroz niżej celowała. 46. Jedno małżeństwo dobrze ze sobą żyło. Teroz jednak przyszło temu chłopu na umarcie. Już umiero i ostatni słowy pado: — Babeczko, jak ino umrę wydej się za Kaezmarka. Gospodarny, konie mo, to tam jakosi tę gospodarkę pociągnie. A baba w bek i płacze i godo: —¦ Jo wiedziała, że ty o gospodarstwie pomyślisz, toch się już od zeszłego roku trochę bliżej z nim poznała. 47. Roz byli chłop i baba, ale oni się nie kochali, bo on za inszymi dziołchami lotoł a ta baba za inszymi chłopami, I roz ta kobieta przyszła do dom, a ten jeji chłop był umrzyty, ale ino tak na niby, co to go dopiero na czworty dzień chowają. A ta baba kupiła trumnę i pojechała na cmentorz, ale ten chłop się zaś obudził i potem zaś za inszymi chodził. I roz znowu umarł, wtedy ta baba poszła do prezydium, dała dziesięć tysięcy, żeby tę drogę na omentorz poprawić, coby się ten pieron przez to skokanie na dziurach drugi roz nie ocucił. 48. Jeden górnik mioł bardzo zmierzło babę, klęła i przeklinała na niego, że już wytrzymać nie mógł. Boł się jej bardziej niż diobła. Roz też szoł z wypłaty i zahaczył o szynk. Baba zaś oblekła się w płachtę, 2* 19 wzięła latarkę do ręki i chciała go wystraszyć. Stanęła se koło bramy i wołała na przechodzącego męża: — Kaj to ta dusza Józka? dawać ją tu do piekła... A Józek idzie, przeżsgnoł się, potem patrzy, że to jakiś duch i pado: . — Pierona! alech się wystraszył. Jo myśloł, że to moja baba! 49. — No jakiś ty zmierzly — pado kobieta do swego męża. W nie-dzielę toś mie bardzo za, te kluski chwolii. Poniedziałek żeś się radowoł, że je już zaś jesz; we wtorek, środę, czwartek smakowały ci. W piątek nic nie godołeś, a teroz naroz w sobotę kluski ci nie smakują? No i po-wiedz kto ci dogodzi? 50. Jedni młodzi dostali nareszcie mieszkanie w nowym budownictwie. Jak ino mieli klucze, wprowadzili się a potem wysłali do ojców telegram: „Nareszcie dostali my nowe mieszkanie. Wszystko dobrze, ino kuchnia trochę w biodrach uwiero!" 51. Pyto roz ksiądz na nauce przedślubnej: — Powiedz mi Józek, czemu to chłop musi babę żywić a nie na opak? —¦ No myślę, że to wedle tego, iż baba roz w raju chłopa żywiła a my za to jeszcze dzisiaj pokutujemy. 52. —¦ Jo się tam mojej starej nie boję — pado Antek do górników. Jak ino ryknie na mie, to jo fuk pod stół i siedzę tam cicho. A jak ona w złości woło: „Wyleziesz mi z pod tego stoła czy nie?" to jo mom odwagę pedzieć, że nie. 53. Roz jeden baba, co jej przed rokiem chłop umarł, zaklupała do bramy rajskiej. — Kto tam? —• No jo. . mr 20 — No jo, baba od Antoniego Siwka. Chciałach wos pięknie prosić, żebyście byli tacy dobrzy i pedzieli mi, czy mój Antoń jest w niebie? —¦ My dusze nie poznajemy po mianie — pado jej św. Piotr — ino po tym co wyrzekli jak konali! —¦ Czekają ino chwilkę... zaroz... co też mój chłop pedzioł... Acha, już wiem. Pedzioł tak: „Mariko, jak mie choć roz po śmierci zdradzisz, to się będę w grobie obrocoł". — Ach to ten, co jest w drugim rzędzie szósty od końca, ten się tu bez przerwy wierci. 54. W czasie katastrofy górniczej zginęło paru górników, jeden tylko cudem ocalał. Pogrzeb odbył się na koszt państwa, z muzyką. Po pogrzebie zwroco się Sobocino, ta co jej chłop ocaloł, do jednej z wdów i pyto: —¦ A wiela wom to dali za tego waszego? — Dziesięć tysięcy na rękę i rentę. — No widzicie! Wy to mocie szczęście, a ten mój głupielok to musioł w ostatniej chwili na inny chodnik uciec, bo mu się .... zachciało. 55. Do jednej kobiety przychodził przyjaciel, wtedy jak jej chłop na delegację wyjeżdżoł. Roz przyszedł chłop wcześniej nazod, bo coś miar-kowoł, ale baba przyjaciela do szafy schowała. Siedzą se tak przy stole naroz ta baba zawołała: — Ojej poli się, poli się! Chłop wstoł prędko i nie wie co naprzód ratować. A tu naroz z szafy słychać głos: — naprzód szafę wynieście! 56. Antek, czy ty wiesz jako jest różnica pomiędzy psem a kobietą? __? — No widzisz, baba to na swojego szczęko a do cudzego się przy-milo a pies na opak! 21 57. Jedna kobieta przyszła roz do wróżki i pado, że nie umie z chłopem swym wytrzymać. — Nie traćcie cierpliwości — pado jej wróżka — widzę tu, że wasz chłop zginie tragiczną śmiercią i to wnet. — Ja? To będą tacy dobrzy i wywróżą mi, czy mie aby prędko uniewinnią. 58. Sędzia pyto na rozprawie: —¦ Dlaczego to pani udusiła swego męża ręcznikiem? A oni by tak prędko znodli kawoł porządnego sznura w mieszkaniu? 59. — Panie Gajda, czy wasza kobieta jest w doma? —¦ Nie, przed trzema godzinami poszła na pięć minut do sąsiadki. 60. — Antek! Pytlino mo taki som kapelusz ja jo! Jak myślisz, co wypadnie taniej, przeprowadzka abo nowy kapelusz? 61. Jedna dziołcha miała kawalera. Już miało być wesele, już szykowali wszystko, jak tu roz dziołcha z płaczem pado do matki, że Antek W piekło nie 'wierzy. — Nic się nie bój — pado matka — Ożeni się z tobą, pomieszko tu ze trzy miesiące, to uwierzy w piekło, aże uwierzy. 62. Jedna baba pedziała do swojego chłopa: — Skoczę ino na chwilkę do sąsiadki a ty Franek mieszej te krupy, ja? Ino pamiętej, co pół godziny dolewej trochę wody, coby się nie przypaliły, ¦wiesz! 63. —• Pani Cyroń — pado dochtór — teroz już waszemu chłopu trochę lepiej. Możecie się z nim porozprawiać, ino pamiętejcie, żodnych poważnych tematów, lepsze takie coś wesołego! — Dobrze, dobrze panie dochtór, przecę wiem. 22 Jak ino Cyrońka doszła do łóżka starego, usiadła przy nim, chwyciła go za rękę i pado słodko: — No widzisz Anteczku, teroz już po wszystkim, ale powiedz mi jak by tak coś, czy pogrzeb mo być z muzyką czy wolisz bez? 64. Roz jedna baba była bardzo leniwo. Nie chciało jej się robić. Położyła się do łóżka i płacze i zwijo się, że ją straszne boleści chwyciły. Chłop polecioł prędko do dochtora. Dochtór pooglądał i widzi, że go chyba chłop i baba za błozna zrobili. Pado: — Mocie kąsek papieru, napiszę wom receptę. — Nie momy. Dochtór się znerwowoł i napisoł na drzwiach po łacinie, że chłop mo dostać dwa razy w pysk. Chłop wzion drzwi i polecioł do apteki. Aptekorz przeczytoł i doł lekarstwo. Jak ino chłop przyszedł do dom naroz babie dokumentnie oddoł to samo ino mocniej i wyzdrowiała na zawsze. 65. Jedna baba spowiado się, że rozwaliła na głowie chłopa swego gornek z gliny. Ksiądz jej na to: —¦ A żałujecie to aby? ¦—• Toć! Przecę za niego 100 złotych dałach! 66. Jednemu chłopu umarła kobieta. Była to straszno pyskato baba i zmierzło, że wytrzymać z nią nie szło. Chłop zamknął jej powieki, skrzyżował ręce, doł obróżek i szedł do farorza. Idzie a po drodze cały czos godo: „Szkoda Boga. Szkoda Boga". Farorz go pyto co to mo znaczyć? — Ano widzą, jo z nią żył 38 lot i już zech ją znoł, wiedziołech kiedy jej z oczu zniknąć, kiedy się schylić, jak gornkami trzepała, ale jak tam biedny Ponbóczek z nią wytrzymają? 67. To co wom teroz opowiem to żoden wic, to prawdziwe zdarzenie. Sobocinej umarł chłop i posłała synka obsztalować wieniec. Pedziała mu, żeby była szeroko szarfa z napisem „śpij spokojnie" na obu dwóch stronach a jak by jeszcze było miejsce to: „spotkomy się w niebie". Synek 23 zrobił co matka kozała. Teroz już pogrzeb. Trumnę spuszczają a tu ludziska się od śmiechu duszą bo na wieńcu stoło: „Śpij spokojnie na obu dwóch stronach a jak będzie jeszcze miejsce to spotkomy się w niebie". 68. Jednemu chłopu umarła kobieta. Stół tak nad grobem i płakoł co nie miara. Przyjaciele nie umieli go pocieszyć. — No nie płacz. Minie rok, trzaśnie jak z bicza, ożenisz się na nowo i będzie wszystko dobrze. — Ja, ale co jo dziś wieczór zrobię? A i kartofli mom pełną piwnicę!. 69. Jednym młodym urodził się syn. Poszli do kościoła, żeby go ochrzcić. A dali mu na miano Jan. Ksiądz bierze ta wata, sól i oleje i pyto: —• A którego to Jana wybraliście prawie? — Jak to którego? — No pytom jak się wasz synek będzie mianowoł, czy Jan Kanty, czy Jan od św. Krzyża, czy Jan od olejów czy może Jan Nepomuceń-ski? Ach o miano wom idzie? No to przecę Jan Kaczmarek! 70. Roz też jednym urodziło się dziecko i poszli je chrzcić. Ksiądz pyto jakie mu miano dali a oni nie naradzili się jeszcze. Zniecierpliwiony ksiądz pyto: — No mocie to jakie miano dlo niego? — A dyć nie umiemy wybrać. — To weźcie książka, otwórzcie litanio dlo wszystkich świętych i wybierzcie pierwsze lepsze! — No to kiedy to pierwsze to lepsze, to niech mu będzie Kyrie Elejson. 'Vi, HDV13I9O» O 71. Roz jedna gryfnioczka, tako elegantka, zemdlała i leżała nieprzytomne Mąż jej zawołoł drap dochtora. Ten przylecioł i przyłożył jej zrzadło do ust. Jak ino to ujrzała prędko zawołała: — Emilku podaj mi wartko puder bo mi som pon dochtór zrza-dełko trzymają. 72. Jedna baba najadła się w doma grochu a potem w kościele nie umiała wytrzymać i psuła jeno powietrze. Wroz zrobiła to bardzo głośno. Zawstydzono obróciła się i pedziała głośno: — Któraż też to? — A co mocie dwie? pado jej sąsiad z lewej. 73. Jedna staro panna chciała się bardzo wydać. Poradził jej ktoś, że musi dużo rzykać do świętego Antoniego. Kupiła se figurkę i co dzień rzykała. Przeszło jednak porę lot a tu nic. Roz jej się to zbrzydło, rozeźliła się i w złości ciepła figurę przez okno, ale akurat jednemu kawalerowi na głowę. Ten spojrzoł ino na to okno i już leci wartko na wierch do jej izby i zaczął jej grozić milicją. Panna z płaczem powiedziała mu wszystko, iż przez cztery lata rzyko do świętego Antoniego o chłopa nadaremno. Kawaler się udobruchoł, obejrzoł mieszkanie, panna i spytoł czy zaś może przyjść? Pedziała, czemu nie?. Po paru miesiącach był ślub. W kościele panna podeszła do figury świętego Antoniego i rzekła mu: — Widzisz, nie chciołeś po dobroci, toś zrobił po złości, aleś jednak zrobił! 74. Staro Grzesiczka poszła se w Wielki Piątek do spowiedzi. Jak ją już ksiądz wyspowiadali padali jej: — No to teraz już nie grzeszcie więcej. Patrzcie, akurat momy dziś dzień kiedy Pon Jezus umarł i... — Co? Umarł? Naprowda? No patrzcie! Też my tam pod tym lasem nigdy nic nie wiemy. 27 75. Jedna staro baba chodziła do spowiedzi prawie co dzień. Fa-rorzowi było tego dobrego już za wiela. Pado jej: — A dyć babko, nie musicie tak co dzień się spowiadać. Przecę tyła nie grzeszycie. —¦ Ja, ale wos tak fajnie kafejką wonio — pado mu baba. 76. Jedna staro kobieta siedziała w kościele i trzymała książkę tak na opak. Drugo baba pado jej po cichu: — Cyrońko, książkę mocie na opak! — No patrzcie te najduchy, już zaś mi książkę odwrócili! 77. Młoda dziołcha wleciała uradowano do izby i pado: —¦ Babko, pamiętocie wy jeszcze jak ¦wos kto pierwszy roz poca- łowoł? Coś ty, jo już nawet tego ostatniego nie pamiętom. 78. Roz jedna baba chodziła po targu i tak wołała: „Kupią se gęś, kupią se gęś, już nawet oskubano, ino nie miałach serca żeby ją zabić.'" 79. Jedna matka poszła do kościoła i rzykała gorąco do św. Nepomucena, żeby sprawił aby jej cera prędko się wydała. Kościelny sły-szbł to jej błaganie dzień w dzień i mioł już dość. Roz jak zaczęła już zaś rzykać, stanął se za figurą i pedział: „Ta staro głupszo od tej młodej". Babę jakby kto pieprzem posypoł. Wyleciała i zatrzymać się nie mogła. Jednak po chwili drzwi kościelne się otwarły, baba w nich stanęła i zawołała do figury: —• Tyś też tam nie był wcale taki święty jak cię teraz pokazują. Już cię tam za darmo do tej rzeki nie wciepli, aże nie wciepli! 80. Roz były bardzo zwadliwe dwie wdowy. Nie mogły się z sobą pogodzić. Obie chciały się jeszcze roz wydać, ale nie umiały chłopów znaleźć. Keżdy się ich boł. Poszły do organisty o pomoc. Ten im pedzioł 28 mają rzykać, może to coś pomoże. Po jakimś czasie przyszły i rzekły, że rzykanie też nic nie pomogło, że chcą się wydać choćby i za diobła. — Ja, jeśli o diobła idzie —• pado organista — to musicie iść do księdza. U niego się diobły na górze chowają. Ksiądz jak mu sprawę przedstawiły, wynajął im górę i baby tam czekały. Organista zaś pomy-śloł, że przecę nic nie zaszkodzi jak je trochę postraszy. Przebłekł się za diobła i polozł na tę górę. Jak go baby ujrzały i widziały, że ino jeden, to się tak na niego ciepły, że się pobiły, z rąk go sobie wyrywały. Nie-borok wrzeszczoł, aż ksiądz usłyszeli i go wyratowali, boby się to mogło żle skończyć. 81. Roz przyszła tako staro babka do dochtora i pado, że ją boli pęcherz. Dochtór ją wysłuchoł, zbadoł i pedzioł coby mocz do zbadanio przyniosła. Za porę dni baba przyniosła cały kibel pełny. Dochtór spytoł: — Z wiela to dób? — Z mojej jednej panie dochtorze! 82. Roz trzy panny poszły do kawiarni a chciały pokozać, jak też to dobrze one po polsku godają a nie ino gwarą. Siadły se przy stoliku i tak rozprowiają. Ta pierwszo pado: — Jo bym tak chciała schuść. Ta drugo pado:— Jo bym chciała zważ. A ta trzecio: — Z wos to by można pęc. 83. W Strzelcach mieszkała tako jedna dziołcha co się do niej kawalerowie schodzili. Ona jednak ich ino zwodziła, a oni nie wiedzieli, 2e ona mo ich więcej. Roz tak se pięknie rozprawio z jednym i pado mu: — Józefku, jo cię mom bardzo rada! — No ale po jakiemu Józefku jak mi jest Paulek? — Jak to? To dzisiej nie jest sobota? 84. Roz baby pierze szkubały a jedna z nich była znano z tego, że nigdy nie umiała dobrze wiców rozprawiać. Zawsze się sama śmioła a inni ani nie wiedzieli z czego. Tóż roz tak pedziała: —• Teroz wom coś do śmiechu powiem, ino nie wiem czych aby już wczoraj tego nie rozprowiała. —¦ A to jest naprowda do śmiechu? — spytała się jedno. — Ja. To jest naprowda do śmiechu. —¦ No to tegoście nam jeszcze napewno nigdy nie rozprawiali — odpedziała jej ta baba. 85. Staro Pytlino poszła do spowiedzi i pado księdzu, że mo ino jeden grzech i nic więcej nie pamięto. Ksiądz chcioł jej pomóc i pyto: —¦ No a możeście komu co ukradli? —¦ Co? Jo i komu co ukraść? No wiedzą!! — No a możeście o kimś brzydko rozprowiali? — Co? Jo bych miała o bliźnich źle godać? Jo? —¦ No to możeście kogoś ocyganili? —¦ No wiedzą księżoszku, to widać że oni starej Pytliny nie znają! Jo i kogoś ocyganić?! •—¦ No to widza, że tu by trza do Rzymu napisać aby wos za świętą uznali. — O będą tacy dobrzy, bo jo pisać nie umia — pado baba. 30 86. Do jednej wsi przyjechol cyrk. Tóż ten figlarz z cyrku chciol się też wyspowiadać i poszedł do kościoła. Bab tam było pełno przy słuchatelnicy, ale on poczekoł. Jak przyszła na niego rają, przeżegnoł się i wyznoł swoje grzechy. Ksiądz go na koniec spytoł jaki to mo zawód. — Zaroz wom księżoszku pokoza —• pedzioł ten figlarz i zaczął chodzić na rękach, stoć na głowie i rozmaite błozny wyprawiać. Ksiądz mu podziękowoł, doł rozgrzeszenie i figlarz poszedł. Zaroz za nim wlazła staro baba do słuchatelnicy, przeżegnała się i pado po cichu do far orzą: — Ino proszą ich pięknie, będą tacy dobrzy i nie dają mi tej samej pokuty co temu,przede mną, bo wiedzą, jo jest bez galot. 87. Roz jechała jedna baba tramwajem do Chorzowa. Konduktorka pyto ją kaj jedzie.? — Do Chorzowa —¦ pado baba. —¦ Do Starego? — pyto konduktorka, no bo to i Stary Chorzów jest — Nie! •—• pado baba, — do Emy prać. HDVID3IZa O 88. — Jezderku Francik, zleź z tego drzewa bo jakby cię tak twój tacik tu widzieli te jabłka kraść, to by ci nabili aże nabili. —¦ Ech, katać tam! Tacik są przecę na wierchu i trzęsą tą jabłonią. 89. Roz jedni ojcowie mieli synka. Był z niego straszny miglanc i huncwot. Nie wiedzieli jak se z nim rady dać. Kiedy zaś coś wielkiego nabroił matka nie wytrzymała i zbiła go paskiem po zadku, że siedzieć nie mógł. Roz też przyszła akurat sąsiadka i pado jak to widziała: —• Ale Kokotko, jak mogliście tak synka zbić? —• A znocie wy mojego Franka? —• Nie, a po jakiemu? •—¦ No to bądźcie cicho, bo go na drugi roz do wos poślę. 90. Roz w takiej niewychowanej rodzinie siedzioł ojciec z synami przy stole. Naroz jeden z tych synów zawołoł: — Ojciec mocie nudel na pysku! Ojciec chlast go w pysk. —• Widzisz — pado ten średni — nie godej na tatuliny ryjok pysk. Naroz jednak i on dostoł w gęba. Ten najmłodszy jak to uwidzioł, tak prędko skoczył pod stół. Ojciec widzioł to i prawi mu: — No wyłeź Francik, przecę tobie nic nie zrobię. — Dyć wom stary pieronie ani wierzyć nie idzie! — zawołoł syn. 91. Przyszedł roz synek do sklepu i pado, że chce masła i chleba kupić ale na kredyt. Sprzedawca zły pado mu: — No wiela razy żech ci już pedzioł, że na kredyt nic ci nie sprzedom? — Ja, jo nie wiem wiela razy, bo to oni ta księga prowadzą! 92. Jeden syn wyjechoł ze Śląska do Warszawy, bo to teraz byle kaj jeżdżą. No i tam poznoł dziołcha. Jak mu pieniędzy zabrakło to wzion 3* 35 i napisoł do ojców list. Napisoł im tam, że potrzebuje pieniędzy na fotografio dlo siebie i tej dziołchy, bo chce im posłać ta fotografio, coby ta dziołcha poznali. Ojcowie przeczytali pismo i posłali mu .ino połowa żądanych pieniędzy i napisali mu: „To mosz na fotografio dlo narzeczonej, ciebie znomy, to fotografii nie musisz nom przysyłać." 93. Roz dzieci przystępowały do spowiedzi. Józek tak se klęknął, że mu Aloizik cięgiem po podeszwie drutem jeździł, bo to downiej dzieci boso chodziły, nawet do kościoła. No i jak Józik z tej słuchatelnicy wyszedł to pado do kolegi: — Ty mosz szczęście żech jest akurat w stanie łaski, ale jutro ci za to zęby wybiję i ślepie na modro ufarbuję! 94. — Panie rechtór, mamulka dali pięknie podziękować za nauka i posyłają wom tu tę kurę — powiedzioł synek w szkole. — Powiedz matce, że pięknie dziękuję. To bardzo pięknie, że nie żałowali tak tłustej kury. — Naprzód to i żałowali, ale jak widzieli, że Azor ją tak blank na śmierć zadusił, to się radowali, że aby wom mają co podarować. 95. —¦ Francik wymień mi cztery żywioły świata. — Ogień, woda, wojna i... karczma panie rechtór! — Karczma? Po jakiemu karczma? — No wiedzą, jak tatulka długo nie ma z szychty i siedzą w karczmie to mama rządzą: „Ten już zaś w swoim żywiole". 96. Aloizik dostoł roz na odpuście piękną trąbkę. Trąbił na niej w doma, że wytrzymać nie szło. Naroz przylatuje, siado w kuchni na ryczce i pado: — Mamulko, popatrzcie, nasz sąsiad podarowoł mi siekierkę i spy-toł mie czych nie jest ciekawy co tam w tej trąbce w środku siedzi. 36 97. Roz szoł ojciec z synem do ogrodu zoologicznego. Jak tak oglądali te ¦wszystkie dzikie zwierzęta, syn naroz obejrzoł słonia i pado do ojca: — Pra, tato, przydałaby się nam obom tako rubo skóra? Mie w szkole jak mie rechtór walą, a worn w doma nie? 98. — Wiela mosz lot? — pytoł roz konduktor synka w tramwaju. — Dlo wos to dziesięć a jak mom ojcu po kwaretka lecieć to czter- noscie. 99. — Tato kaj wyście się urodzili? — spytoł roz synek ojca. — W Bytomiu! — A mamulka? — W Opolu. — A jo? — W Strzelcach Opolskich. — No patrzcie, co za szczęście, że my się tak wszyscy spotkali pra? 100. Jeden ojciec mioł dwóch synów. Jeden był bardzo robotny a drugi okropnie zgniły. Ten zgniły pedzioł do ojca: — Jo pódę uczyć się na księdza, dejcie mi ojciec moją ćwiercinę majątku i idę. Ojciec doł mu co mógł i synek poszoł. Ale wcale się nie uczył ino cyganił w świecie, huloł i używoł co nie miara. Po czasie przyszoł nazod i powiedzioł ojcom, że rządzi ino po łacinie, że już się wyuczył. Na sosnę padół sosnus, na piękniętą gałąź — pankus, na sęk •— sankus. Jak roz widzioł jak baba kurom ser ciepała, zawołoł do swej matki: — Syrus babus kuros chlastus. "Wszyscy co to słyszeli, myśleli, że on tak bardzo mądrze rządzi. 37 Roz go wzięli ojcowie na pole i on przez nieuwagę nadepnął na grabie a te go pizły w łeb. W złości zapomnioł rządzić po „łacinie" i zawołoł: — Diabli nadali! A ojciec się już domyśloł i pado: — Weźtus tę grabus do rękus i wyciepus ten gnojus bo jak nie to będzie w doma kijus na zadkus. 101. Roz górnik kupił synowi gitarę, ale bez strun. Synek pado: — Ojciec, po co mi gitara bez strun. —¦ Naprzód pokoż co umiesz. Jak się nauczysz grać, to ci i struny kupię. 102. Spotyko się dwóch ojców. Jeden się chwoli: — Ty Józek, wiesz jak mój Antek fajnie kląć umie. — A wiela mu to? — Już 4 lata. — A rzykać umie to już? — Czyś ty głupi, takie małe dziecko?! 103. —¦ Mamo, Alojz pedzioł na naszego tatę takie brzydkie słowo, ale takie, że aż się wstydzę pedzieć. — No dyć powiedz Fridko, powiedz! Przecę nic ci nie zrobię. —¦ Nie mamo, nie powiem, ale powiedzcie wy naprzód wszystkie te słowa co to nom ich godać nie wolno a kiere wy na ojca ciepiecie w złości, to wom powiem kiere to było! 104. Do jednego dziadka pado wnuk: — Dziadku, bądźcie tacy dobrzy i wyciągnijcie się trochę na tej ławie tu, ja?. Kiedy dziadek leżoł, synek łaps za zegarek i już go nie ma. Dziadek za nim i woło: — Czekej! Zaroz rnamulce poskarżę jakiego to mo syna. — A dyć to przecę mamulka godali, że jak wy nogi wyciągniecie to jo se mogę wziąć wasz zegarek. 38 '¦U I 105. Ojciec mioł dwóch synów bardzo wygodnych i źle wychowanych. Roz przyszedł z szychty chory, położył się do łóżka i już w ten dzień nie wstowoł. Chciało mu się nad ranem bardzo mocno pić toteż padół: — Karliczku, wstoń i podej mi ździebko wody. —• Dejcie mi spokój ojciec. Poczekejcie do rana. Ten drugi syn nie mógł tego jednak ścierpieć i pado: —¦ Nie spuszczejcie się tato na niego, to taki faroński leń. Wstoń-•cie se lepiej sami po tę wodę a po drodze i mie przynieście. 106. Jak downiej młodzi się żenili to pytali się ojców o radę. Jeden taki jedynoczek mioł już bez 30 roków a żenić się nie myśloł. Jak mu to już ojcowie z godzinę tuplikowali to on pado: Wom ojciec dobrze godać! Wyście se mamulkę wzieni a mie kożecie cudzą brać! 107. Jeden ksiądz spodziewoł się wizyty biskupa i nauczył dzieci prędko jak mają odpowiadać. —• Ty Franek, jak cię biskup spytają kto cię stworzył, to pamię-tej, powiedz: Pan Bóg. 39 — Ty Antek, jak cię spytają kto cię oświecił, to powiedz: Duch Święty! —¦ A jak ciebie Józek spytają: Kto cię odkupił? to powiedz: Jezus Chrystus. Teroz biskup przyjechali. I zaroz pytali dzieci o rozmaite sprawy. Jednak zamiast Franka spytali Antka, kto go stworzył. A Antek wartko: — Mie nie stworzył, mie odkupił a Józka oświecił. 108. —¦ Kto to był Zachariasz? — pyto roz ksiądz dzieci. —. Jo wiem. To był kolejarz — pado jeden synek. — Kolejarz? Jak to? ¦ . — No bo wczoraj farorz na ambonie pedzieli: „ ...a potem przyszła kolej na Zachariasza." 109. Roz ksiądz spytoł dzieci: — Czy jest na świecie coś bardziej gorszego od diobła? — Ja. —¦ powiedzioł jeden synek. — No a co? — Baba! — No dyć syneczku, przecę kobieta nie może być gorszo od diobła! — No a jednak! Patrzcie, mój nojstarszy brat przyszedł do dom nieskoro i to jeszcze pijany. Mamulka nie wytrzymali i zawołali w złości: „Żeby cię już roz diobli wzieni".! I wiedzą księżoszku kto go wzion? Baba! Samiście mu niedowno ślub dowali! 110. Roz jedna kobieta przyszła do farorza i pado: — Księżoszku bardzo bych chciała, żeby się mój Francik za księdza uczył. — No a mo to dobrą głowę? — O! On już porę razy ze schodów zlecioł i jeszcze jej nie strza-skoł. 40 111. Roz kmotrowie jechali z dzieckiem do chrztu. Jak już nazod wracali, zawadzili o karczmę, bo to był styczeń i na saniach było im bardzo zimno. Wypili se jednego, potem drugiego a kiedy ten dziesiąty był to już ani nie pamiętali. Jechali nazod a na kolanach mie trzymali, boch to jo był tym dzieckiem. Naroz kmotra się zdrzemnęła i ani nie wiedziała, kiedy jo z tych chust i pierzyn wypodł. Jak przyszli do dom to ich tam po śląsku witali: „Pojechaliście z poganinem a przyjechali z chrześcijaninem". Matka zaglądnęła do chusty, a tu dziecka nie ma. Lament ponoć był wielki, ale mie znodli całkiem sinego. Tak to możno przy gorzole dziecko stracić. 112. Jedna matka wysłała syna na religię i pado mu: — A pamiętej mi, żebyś się zgłoszoł na pytanie, żeby mi potem skarg nie było, ani żeby cię farorz z ambony nie wyczytali. Po godzinie synek przyszedł ale blank spłakany. — A to co? — Zglosiłech się na pytanie i ksiądz mie sprali! —• A dobrześ odpowiedzioł? — Ja! Ksiądz pytali kto temu świętemu Antoniemu wąsy i brodę domalował? No to jo pedzioł, że jo. 113. — Piekorzu, mocie suche bułki? — Mom synku, mom. —¦ To dobrze wom tak, mogliście je sprzedać jak były świeże! 114. Alojz, Paulek i Trudka chcieli iść do kina. Długo prosili matkę o pieniądze ale jednak nadaremnie. Naroz Alojz pado: —• Już wiem co zrobimy. Wyślemy w delegacji Paulka i on to sprawi. — Ale po jakiemu prawie mie — pado Paulek? —• No to przecę jasne! Tyś nojstarszy i nojlepiej matkę znosz. 41 115. Mamulka pado do swego syneczka: ¦—¦ Umyj se pięknie kark bo pódymy do teatru. Karlik kark umył ale w tym dniu do teatru nie poszli. Za tydzień Mamulka już zaś pado: — Umyj se kark bo dziś to już napewno pódymy do teatru. Kiedy jednak i tym razem nie poszli, bo ujek ze Strzelec przyjechali, wtedy się już Karlik rozeźlił i z płaczem pado: — Myślicie Mamulko, że jo będę jak głupi cały tydzień z czystym karkiem lotoł a do teatru i tak nie pódymy? 116. Downiej to się tak o wychowanie dzieci nie starano jak to teroz. Teroz to dzieci i na koncert się bierze. Roz też jedna paniusia wziena se synka na koncert. A groł taki muzyk na basie. Dziecko się naprzód wierciło, potem się wpatrywało w ten bas i zawołało: — Mamo a długo to zetrwo aż ten bas przepiłują? 117. — Jak się nazywosz — pyto nauczyciel synka w szkole? Synek jednak ani gęby nie otworzył. — No jak na ciebie w doma wołają? — Smarkaty najduchu pódź sam ino! 42 1 118. Roz jedna kobieta jechała ze swym synkiem w pociągu. Ale on inaczej nie godoł ino gwarą. Ją to trochę raziło, że ludzie tak na niego patrzą toteż chciała go nauczyć pięknie po polsku mówić. Naroz synek widzi ptoka i woło: —¦ Je, mamo patrzcie tam leci ptok! —¦ Nie ptok, ino ptak — pedziała matka. Synek się zamyślił. Naroz patrzy i widzi srokę, nie wytrzymoł i woło: — Je, mamo. tam sraka leci! 119. Downiej to my tam wczasów nie znoli, dziś to co chwilę ktoś na te wczasy wyjeżdżo. Roz też pojechała se tako matka z synem na wczasy. Chłopu smutno bez nich było i po tydniu pojechoł ich odwiedzić. Jak ino szoł ze dworca to spotkoł tę swoją babę z jakimś tam bohaterem, generałem czy czymś na spacerze. Potem wieczór ojciec pado do synka — Ten to musi być odważny co? Tyła orderów mo na piersi. —¦ Jaki mi tam odważny kiedy w nocy boi się som spać i na noc do mamy przyloto. 120. —• Mamo czy ludzie w ziemi rosną? —¦ A to skuli czego? —• No nic, ino jak my wczoraj z tej przechadzki szli to ten kolega od taty pedzioł: „Józek a kaś ty taką babę wykopoł?" 121. Jedna matka posłała synka do lasu po mech. Aże był trochę zapomliwy kozała mu całą drogą powtorzać „mech, mech, mech". Kiedy tak szedł i godoł spotkoł pogrzeb a ludzie zrozumieli, że on godo „zdech, zdech". Zbili go za to a synek z bekiem polecioł do matki. Ta mu pado: — Widzisz syneczku, jak idzie pogrzeb, to trzeba zawsze powiedzieć: „Wieczne odpoczywanie". No i dobrze. Synek poszedł do lasu i już zaś woło „mech, mech". Szła akurat młodo pora do ślubu. On to widzi i wało: — Wieczne odpoczywanie —¦ No i już zaś go za to zbili. Matka go pocieszyła i pado: 43 — Jak widzisz młodą porę jak idzie do ślubu, to się wolo: „Aleście są do siebie podobni". Synek poszedł do lasu po mech i spotkol gospodarza z świnią i zawołoł: —¦ Aleście są do siebie podobni! No i ten chłop mu naproł. 122. Jezderkusie Francik, po jakiemu ty tak płaczesz aże płaczesz? — Boch do marasu wpodł i całe galoty wysmarowoł. —• No to przestań płakać, przecę galoty można wytrzepać. — No dyć mi je mamulka wytrzepali aże wytrzepali, ino że mi ich z zadku nie ściągli. 123. Roz jeden mały chłopok chcioł się iść ślizgać. Mamulka mu jednak nie dali swej zgody. Ale on nic ino o tym kiełzaniu godo. Matka już nie wytrzymała i pado: — Toż idź, ale jak się utopisz to mi się w doma nie pokazuj, bo wtedy zoboczysz. 124. Dzieci — pyto się rechtór w szkole — czy zrobił ktoś z wos jaki dobry uczynek? — Jo panie rechtór — odpowiedzioł synek i dźwignął palec. — No to wstoń i powiedz nom wszystkim co to takiego było. —¦ No to było tak: Wczoraj tak patrzę, a idzie se tako staro babcia i pyto się mie czy jeszcze daleko do dworca. To jo jej padom, że z pół godziny będzie. A ona na to: „Jezderkusie, a jo mom za chwilę pociąg do Gliwic". No to jo nic ino prędko spuszczom Azora z łańcucha i po-szczułeeh ją. I wiedzą Panie rechtór, że zdążyła?! 125. —• No jak ci tam dziś poszło w szkole? — pyto matka swego synka. — Nie bardzo mamo. Rechtór był taki zły na mie, że aż się cały trząsł. — A to skuli czego? —• Boch nie wiedzioł jak za starożytnych czasów żyli ludzie w Egipcie. — Toś ty mamlasie głupi nie mógł pedzieć rechtorowi, że cię wtedy jeszcze na świecie nie było! 126. —• Panie nauczycielu! — Mamulka się dali spytać czy radzi królika jecie? — No toć, a jeszcze tak pięknie poczosnkowanego! Po tydniu nauczyciel pado do synka: — No jak tam z tym królikiem? — Już norri wyzdrowioł! 127. —• Słuchaj ino synek, od porę dni już zaś mosz trochę lepsze te zadania domowe, nie robisz tyła błędów co przed niedzielą. Jak to się dzieje? — Ano wiedzą panie rechtór, mój ojciec mo drugą zmianę! 128. Downiej to rechtorzy tak bardziej z życia wszystko dzieciom wyjaśniali i tak długo aż dzieci zrozumiały. My tam nie mogli ojców pytać, jak to teroz. Toż roz była w szkole godzina rachunków. Nauczyciel pado: 45 —¦ Patrzcie dzieci jeśli jeden człowiek robi jedną godzinę i drugi człowiek też jedną godzinę to wiela robią do kupy? — Pódź sam ino Paulek. Patrz: twoja matka myje statki po obiedzie i robi to jedną godzinę, a twój ojciec sprząto piwnicę i robi to też jedną godzinę, to wiela godzin robią do kupy? —• Trzy panie rechtór? — A to po jakiemu? ¦—• No bo naprzód się zawsze godzinę wadzą kto mo co robić! 129. — Francik — prawi rechtór — Jak to jest możliwe żebyś ty w takim krótkim zadaniu aż tyła błędów zrobił? — Som żech tego nie zrobił. Pomogali mi mamulka z tacikiem. 130. Jeden synek najodł się w doma zupy grochowej a potem to W szkole powietrze ipsuł. Rechtór się rozeźlił i wyciepł go z klasy. Synek stanął se przy oknie i tak do siebie mruczy: — Abo jo blank zgłupł abo rechtór? Przeszedł prawie kierownik i słyszoł to. Pado mu: — A ty smyku co tu robisz? — Adyć myślę, bo patrzą ino panie kierowniku. Jo ten luft w tej klasie zepsuł a teraz oni tam wszyscy się trują a mie na czyste powietrze wy ciepli! 131. Powiedzcie mi dzieci co się robi z wełny? — pyto nauczyciel. __, ? — No przecę z wełny robi się... no... No Antek, z czego mosz twoje galoty? — Z tacinowych przeszyte panie rechtór! HDHOHNUOO O i 132. Roz w czasie strajku górnicy wysłali delegacją do dyrektora kopalni. Ten mioł akurat dom pełen gości, nie w smak mu była ta delegacjo, ale co mioł zrobić. Wzion i zaprosił tych górników do stołu. Tego przewodniczącego tej delegacji to posadził nawet po swej prawej stronie. Naroz jeden z gości, taki. se tam paniczek, piznął w pysk nojbliż-szego sąsiada i pado, że to tako zabawa, że kożdy musi dać dalej temu drugiemu. Tak to szło, aż przyszło do tego przewodniczącego delegacji, co to siedzioł przy samym dyrektorze. Jak ten przewodniczący dostoł w pysk, to teraz wszyscy czekali co też zrobi. Czy do dyrektorowi w pysk, czy wyjdzie, czy co zrobi? Ten górnik trochę pomyśloł i naroz jak. się nie wypiął i w pysk, oddoł temu od kierego dostoł i pedzioł: — Dziękuję wom pięknie, ale od panów to jo podarunków nie przyjmuję. Będą tacy dobrzy i dadzą to nazod. I tak teroz kożdy dostoł nazod w gęba a nojmocniej to ten, kiery to wymyślił. 133. Górnicy jak robili w Mysłowicach to czasem do Jonowa zajechali furmanką od goroli co z sianem do Katowic z Oświęcimia jechali. Jeden górnik też se tak siodł a mioł patrony, cyndel i lampę ze sobą. Siedzioł se tak na zadku a gorol go tam czasem śmignął tym batem. Jak to pora razy zrobił, to górnik uwiązoł patrona do fury, zapolił cyndel, zlozł i uciekł. Naroz powstoł -wielki huk, ogień i ani fury, ani siana a gorol na szosie siedzioł. Przyszedł wartko policjant i pyto co się stało? A gorol pado: — No widziecie, ani chmurki na niebie a jednak pieron we mie trafił! 134. —¦ Ty Francik — pyto górnik kolegi — po jakiemu ty naszego sztygara inaczej nie witosz ino zawsze „dobry wieczór"? — Bo od tamtej sprawy jak jo tego pierona widzę to mi się zaroz w oczach ćmi. i — Humor śląski 49 135. Downiej to tak w rodzinach na Śląsku było, że jak górnik mioł synów, to wszyscy z nim robili na kopalni. Jo som z moim ojcem robił jakech mioł 14 lot. Czasem to inni zazdrościli jak potem do wypłaty przyszło. Toż roz jeden ojciec fedrowoł z synem na tej samej ścianie, a nie chcioł coby mu inni zowiściłi — pado do syna: — Wiesz kiedy już tak do kupy fedrujemy to nie musisz mi tak cięgiem „tatulku to, a tatulku tamto". Możemy se godać za jedno. — Dobrze tatulku! Toż Karlik podej mi tam ten pyrlik. —• No i dobrze. Przyszli do dom, siedli se do stołu i jedzą. Naroz syn pyto: —¦ Ty, Karlik a smakuje ci to ta zupa? Matka słucho i uszom nie wierzy. — Wiesz Karlik — pado syn — jak ino zjemy to se możemy pójść na piwo! Teroz już matka nie wytrzymała i godo do chłopa: — Ty, Karlik i ty se to dosz spodobać żeby ci taki ślimtok i smarkocz za jedno godoł? A synek na to: — Karlik, uspokój tam tę twoją starą i zrób ino z nią porządek! ków 136. Roz na kopalni było dwóch kumplów. Antek i Francek. Antek był bardziej leniwy od Francka. Toż też roz zjechoł na dół fedrować, ale nie chciało mu się łopaty brać. Zostawił ją na wierchu i przywiesił do niej kartkę: „Francek jak zjedziesz na dół, weź moją łopatę boch ją za-pomnioł Antek". Francek se kartkę przeczytoł i na drugiej stronie napisoł: „Łopa-tych nie widzioł Francek". 137. Jechoł górnik samochodem. Po drodze zatrzymała go panienka i prosi, żeby ją podwiózł. Jak jechali przez las, jemu zachciało się loć. Powiedzioł: — wyboczcie panienko, muszę wyjść i coś w motorze zrobić. od to MŁ 142 na Półno 50 Wylozł i podniósł maskę i udawając, że robi przy motorze, loł do rowu. A z tamtąd naroz głos: —¦ Ty pieronie, co robisz? — Cicho... mom w aucie kobietę, cicho! —¦ A co ty pieronie myślisz, że jo tu z królikiem siedzę! 138. Jeden górnik pado roz kolegom — przyjdźcie dziś do mie, będę świnię bil. Górnicy radzi z zaproszenia kupli 2 litry gorzoły i poszli. Jak już gorzolę wypili, już się ćmić zaczęło, gospodarz pado, „no to ściągejcie paski z galot idymy świnię bić". Wtedy dopiero górnicy zrozumieli jak ich nabroł. 139. Górnicy zjeżdżali na dół windą do kopalni a był z nimi Kulpa, znany wszystkim z siły i wielkiej nogłości do bójki. Stoją tak wszyscy w windzie a Kulpa pado do jednego: — Hej Cebula! Są żeście ubezpieczeni od nieszczęśliwych wypadków? — Nie, a po jakiemu? — No boście mi na odcisk nadepli! 140. — Panie Sztygar — pado górnik — wyście są jak ślepo kiszka, od czasu do czasu daje się we znaki ale tak w całości, to jak jej nie ma, to też można żyć pra? — 141. Był roz taki straszny bumelant. Spotkoł gO' kolega i pado: —¦ Wiesz Antek, nasz sztygar to se na filarze twoją podobiznę powiesił. — A nie wiesz czemu? — No żeby cię rozpoznoł jak już zaś do roboty przyjdziesz! 142. — Wiesz Antek — pado Francek — jo bych tak chcioł fedrować na Północnym Biegunie. — Ale cóż ci się też zachciało? 51 —• Bo widzisz, tam jest pół roku noc, to bych społ i leżoł, że aż hej. — No ja, ale tyś zapomnioł, że tam jest pół roku dzień, to byś ale f edrowoł!! —• Coś ty! Przecę mie obowiązuje ośmiogodzinny dzień pracy. 143. — Antek po jakiemu mosz takie ślepia podbite? •—• No dyć mie napodł ten pieroński gizd Kowolik. —¦ A mioł powód? — Nie, ino wielką sztangę! 144. Roz sztygar posłoł nieupieczonego górnika po felę. Ten wyje-choł na wierch i poszoł po swoją lipstę i zjawił się z nią przed sztygarem. Sztygar pyto: — No mosz to Franek tę felę? — Ja panie sztygar! Stoi tu przed nimi. — Dyć mie jest potrzebno fela z drzewa — pado sztygar — a nie z mięsa. 145. Jeden nowy przeczytoł na dole kartka, że „jedzenie pod karą wzbronione". Zachciało mu się jeść, wzion kara, obrócił dnem do góry i pado: „Teraz żech w porządku!" 146. Górnik pado do kolegi: — Czy wiesz jako jest różnica między mrowiskiem a szeslongiem? — Nie! ' - — No to siednij się na mrowisko to się som dowiesz! 147. Downiej się szło do kopalni czasem i trzy godziny w jedną stronę, to górnicy nie widzieli czasem nawet jak tydzień długi swych dzieci. Roz rozprowioli, że jeden górnik szoł z roboty z Mysłowic do Cieknie i po drodze spotkoł takiego małego syneczka, zapłakanego i potarganego. Górnik spojrzoł na małego i wzion go, bo myśloł, mom w doma '52 11 dzieci to jeszcze i to się tam wyżywi. Przyszoł do baby i pado jej: — Patrz jako biedno sierotka! Nakarm to. —¦ Ty głuptoku zawzięty — pado baba —¦ przecę to nasz Zeflik, czy nie poznosz? 148. —¦ Co byś zrobił jak byś wygroł milion? — pyto górnik kolegi. — Dołbych ci zaroz połowę. A ty co byś zrobił? — Podziękowołbych ci. 149. Jeden z młodych przyjechoł na Śląsk do roboty w kopalni. Robił trzy dni i robota mu się nie podobała. Skarżył się i klął. Górnicy padali mu, coby wzion zwolnienie i poszedł szukać innej roboty, ale on im odpowiedzioł: — Wziołbych, ale żol mi tego zegarka co mom za 25 lot dostać! 150. Do kopalni na dół zjechoł roz nowy kierownik robót górniczych. Jak ino przyszedł na ścianę, ujrzoł, że drzewo jest w paru miejscach uszkodzone i połomane. Pyto zatem: — Kto to zrobił? — Druk (ciśnienie) panie kierowniku! — Jak ino ten Druk wyjedzie na wierch to powiedzcie mu mo się zaroz u mie zgłosić! 151. Do kopalni w Janowie-przyjęto jednego z Krakowa. Ten zaroz chcioł pokazać, że jest mądrzejszy od nos. Robilimy przy drzewie i nosili po trzy „kuloki", on jednak nosił cały czas po jednym. Przyszedł sztygar i pyto go po jakiemu on nosi po jednym kuloku jak my po trzy? A on mu odpowiedzioł: „Panie sztygar czy to moja wina, że ci górnicy tu są tacy leniwi i nie chce im się trzy razy po jeden kulok lecieć?" 152. Roz na dole górnicy chcieli se w karty pograć. Nie mieli jednak pieniędzy i umówili się, że zamiast pieniędzy to se w gębę strzelą. No i dobrze. Teroz tasują już karty a tu jeden prask w pysk, tego co tasowoł. — Pierona! Co robisz? Dyć żech jeszcze ani dobrze nie pomieszoł? —¦ No ja, ale przecę trzeba coś zawsze na początek dać do banku nie?! 153. —• Wiesz — pado Antek do Francka — mój piec jest coś nie W porządku. Dymi się, kurzu pełno a warzyć się nie do. — —¦ Dobra jest —• pado — Francek! Nic się nie bój, nie takiech już piece naprawioł. Przyniosę ci jutro z dołu taki proszek, to tym przeczyścisz i będziesz widzioł chłopie jak ci będzie ciągnąć. Po dwóch tydniach już zaś się spotkali. Antek spytoł: —¦ No i jak tam piec? Prowda, że aż rwie? — Ja. Jo ci padom, tak rwało, że my kilometrami uciekali, ino że teraz kaj indziej mieszkomy! Tyś mi pieronie dogodził! 154. Jednemu górnikowi co już był na rencie straciła się koza. Szukoł jej na wszystkich łąkach i polach ale znojść nie mógł. Doradził mu kolega, żeby jeszcze w parku poszukoł. Trowa tam świeżo — pado — to może się i koza skusiła. Poszedł stary, idzie a tam na ławce siedzi se tako porka, a ten młodzik akurat obłapioł tę dziołchę i tak jej w oczy spoglą- 54 doł i pedzioł jej: „Mariko, w twoich oczach widzę cały świat". No to górnik nie wytrzymoł i zawołoł: —• Ty! A mojej kozy nie widzisz tam kaj? Zerknij ino dobrze! 155. Roz jeden ksiądz przyszli po kolędzie. Górnik, nie chcioł się z nimi spotkać i schowoł się prędko pod łóżko. Ale już też dzwonek zadzwonił i ministranci włażą. Ksiądz porzykoł, kredą napisoł, pieniądze spod talerzyka wzion a jak już klamkę w garści trzymoł — pedzioł: — A na drugi roz powiedzcie waszemu staremu, że jak będzie uciekoł przed kolędą, to niech nie zapomino nóg. Po co je pod łóżko chować, byłoby mu lepiej mieć je przy sobie! 156. Jeden górnik pado do kolegi: —¦ Ty, jo już nie wiem co robić. Co dzień rano myję nogi, a pościel mom bardzo zmaraszono. 157. Jeden górnik rozprawioł na dole, że jak był w Afryce to się roz ciepnął na krokodyla. Pado im: — Naroz wiecie, taki plusk, prask i już krokodyl na mie leci. Jo nic, ino nóż do ręki i na niego. Bilimy się może jakie pół godziny pod wodą, a koledzy moi nie wiedzieli, czy jo czy też krokodyl na wierch wypłynie. No alech jo go zabił. — Coś ty bracie! — pado jeden z górników — ty chcesz żeby my ci uwierzyli, żeś wytrzymoł pół godziny pod wodą? Tak bez powietrza? — No przecach wytrzymoł. Jak mosz strach to ani nie dychosz!. 158. Jeden górnik, przyszedł z szychty, otwiero szafę i widzi w niej chłopa. Pyto go: — A ty co tu robisz? — Choćbych wom i prowdę pedzioł, to i tak nie uwierzycie, że czekom na pociąg. 159. Jeden górnik zjeżdżający na szychtę, pado do tego co z nocki wyjeżdżoł: . 55 M — Ty Karlik, ponoć ty całymi dniami u mojej baby wysiadujesz? Pilnuj się bracie, bo jak nie to... —• Coś ty taki zazdrosny — pado kolega — żeby to w nocy przychodził ale w dzień? —• Już ty mi Karlika nie broń, jo go dobrze znom. Z niego to taki pieron, że on nawet w dzień przenocować umie!. 160. Downiej to górnicy nie mieli tych łaźni co to teroz mają. Przy-chodzilimy z szychty czorni jak diobly i dopiero w doma my się myli. Roz też jeden górnik przyszedł wieczór do dom, a światła nie było ino się naftą świeciło. Baba jego zaś miała na piecu stoć świeżo stopiony smalec. Chłop zamiast ciepłej wody wzion do miski ten smalec i zaczął się myć. Potem to cały tydzień tłusty chodził jak krepel, ani sadza go nie brała. 161. Roz było w kopalni wielkie nieszczęście. Zawalił się strop, zaczęło się polic i wszyscy dali się do ratowania tych, co zostali na dole. Karlik Synowiec, bo to jest wszystko prowda, nojbardziej tam wszystkich ratowoł, wyciągoł, bo on był wielkiem ratownikiem. Jak już wszystko wnet się miało dobrze skończyć, naroz Karlikowi belka na nos spadla i utrzasła mu nos, a potem spadła na wielki palec od nogi i utrzasła jeszcze i ten palec. Zaroz go wzieni do lazaretu, ale to było wtedy jak jeszcze nie było elektryki i nawet w lazarecie naftą polili. Dochtór źle widzioł przy takim świetle i zamiast mu do gęby przyszyć nos, to mu palec od nogi przyszył, a nos doł do nogi. Wszystko byłoby dobrze, ino, że Karlikowi jest od tego czasu bardzo niewygodnie, bo jak mo ryma i chce nos wytrzeć, to musi trzewik ściągać, a jak chce pazur obcinać, to musi go na gębie strzyc. 162. Roz chcioł jeden górnik jechać do Piekar Śląskich. Przylecioł na ostatnią chwilę na stację i prosi prędko o bilet. A mioł do tego jeszcze tako choroba, że się trochę jąkał. No to wpodł do tej kasy i wołoł: — Jeden do Pie... Pie... Pie... bo chcioł pedzieć do Piekar. A pociąg już ino: ciuch... ciuch... ciuch... A górnik dalej: Pie... Pie... i naroz widzioł, że pociąg odjechoł i pedzioł: — Pie... Pie... Piechty poda. 163. Jeden górnik musioł zostać na drugą zmianę. Leci na chodnik i pado do kolegi: —• Ty Franek wleź tam po drodze do mojej i powiedz żech poszedł na drugą, ja? 164. W katastrofie górniczej zginął Kulik. Górnicy się naradzali jak to Kuliczce powiedzieć, że już nie mo chłopa. Wybrali do tego Francka, bo pedzieli, że on się nojlepiej do takich babskich spraw nadaje. Tóż Francek poszoł, zaklupoł i pado: — Mieszko tu wdowa Kuliczka? — Coście? Przecę jo nie wdowa! Mój przyjdzie o drugiej ze szychty! —¦ A o co weta, że jednak wdowa! — pado jej Francek. 165. Jeden górnik przyszedł do spowiedzi i pado: —¦ Księzoszku jo mom tak dużo grzechów, ale tak dużo, że to się ani rachować nie opłaco. — A żałujecie to aby za nie? I 57 —¦ Br... wy plerońskie grzechy — pedzioł górnik i wylozł z. tej słuchatelnicy. 166. Roz przywieźli do lazaretu dwóch porąbanych górników. Po dwóch dniach ten jeden się obudził, otwiero oczy, oglądo się i widzi Sąsiada, co leży obok cały zabandażowany. Pado mu: — Coś mi się zdaje, że my się już roz spotkali co? —• Jeszcze się pytosz ty giździe! A nie wołoł jo ci „Nie zapalać lontu!" 167. Roz jeden górnik zginął w katastrofie. Koledzy mu piękny pogrzeb zrobili, orkiestra zamówili, uczciwie po pogrzebie wypili a na koniec jeszcze dali mu zrobić pomnik na kierym napisali: „Tu spoczywa Hanys Żyła Co go ścisła czarna bryła". 168. Jeden górnik spotkoł roz na dole takiego ryżego, takiego jak to godają ryszawego. A som nie mioł ani żdziebko włosów, był blank łysy. No i pado ten drugi: —¦ Co to? Pon Bóg ci włosów odmówił? —¦ Ale katać tam — pado ten łysy — chcioł mi dać takie ryszawe jakie ty mosz, toch woloł żodnych. 169. Jeden górnik wyprawił się roz do Ameryki i jechoł takim wielkim transatlantykiem. Pełno tam było śmietonki, ale on tam jakoś jechoł. Naroz ktoś wrzasnął: „Człowiek za burtą". Wszyscy patrzyli jak zaczarowani ale jakoś żoden nie wskoczył, coby tamtego ratować. Aż tu naroz plusk, i już jeden był w ¦wodzie. Zaroz mu koło ratownicze wciepli i pomogli mu wyleźć do kupy z tym wyratowanym. Jak wyszedł, to się pokozało, że to był ten górnik. Dano mu order, dziękowano i ten kapitan tego statku spytoł go, czy mo jakieś ekstra życzenie, bo by mu je chętnie spełnili. — Ja, pado ten górnik — mom. Chciołbych ino wiedzieć co za pieron mie w zadek kopnął, z kuli kogo jo do tej wody wskoczył? HDYdOIHD O t 170. Roz jeden wlozł do restauracje i zamówił se obiod. Kelner zamówienie przyjął i wystawił mu rachunek. — Jak to? Już mom płacić? Jeszczech przecę ani zupy nie dostoł? — No ja, ale oni se zamówili zupę grzybową! 171. Przyszedł chłop do restauracji i obstalowoł se parówki i żemłę. Kelner przyniósł, a chłop patrzy na talerz i pado: • — Co to? Zmniejszyliście porcje? — Nie, ino robiiimy remont i wstawilimy większe stoły, to się tak teroz wszystkim będzie zdawało. 172. Jeden stary chłop chcioł się obiesić. Wyszukoł se piękny sznur, znalozł wysokie, fajne drzewo i zawiązoł na nim sznurę. Już się teroz mioł powiesić, a tu naroz gałąź się załomała a chłop wpodł prosto do wody. Rozeźliło go to mocno i zaklął szpetnie: — Pierona, jeszcze bych się przez to obieszenie utopił! 173. Inny chłop też się chcioł obiesić. Wzion sznurę i owiązoł se brzuch, tak przez pół. Idzie tamtędy drugi człowiek i pado: —¦ To nie tak się trza wieszać. To trza tę sznurę przez kark! — Ty głuptoku, przecę jo się nie chcę udusić! 174. Jak to po wojnie tyła tych kursów robili, to se też jeden dziadek do szkoły teraz dopiero chodził. Roz idzie i po drodze znodł sakiewkę z pieniędzmi. Myśloł komu by oddać, ale żoden się nie zgłoszoł. Po miesiącu przyjechali se tacy panowie i pytali go, że ponoć on sakiewkę znodł. Ten jeden pado: —¦ A kiedyście to dziadku znodli te pieniądze? —¦ No jakech do szkoły chodził. —¦ Ach tak — pado ten który je stracił :— to se jeż też zostawcie. Ci panowie byli pewni, że ich dziadek za błozna wzion. 61 175. Jeden chłop z synem bardzo nieradzi do kościoła chodzili. Baba nie wiedziała se rady. Przyszły Święta Boże Narodzenie, baba godo do syna: —¦ Francik, to aby ty idź. Tu mosz ćwiartkę za to. Francik se ćwiartkę schowoł w kościele w Żłóbku. Naroz organista zaczyno śpiewać: —¦ „W żłobie leży, kto pobierzy"... — To moje — woło Francik — to moje nie ruszajcie! I od tego czasu już zaś więcej do kościoła nie łaził. Matka go prosiła ale on swoje —¦ nie i nie. I tak przyszła Wielkanoc. Matka w Wielką Sobotę pado: —¦ Francik, takech cię wygłodziła w ten post, tu mosz krans wusz-tu ale idź aby w Wielką Sobotę do spowiedzi. Francik mioł ślinkę na ten wuszt, wzion go i powiesił w doma koło takiego starego krzyża. Stoi w kolejce do spowiedzi a tu naroz ludzie śpiewają: — „Wisi na krzyżu"... —¦ To moje co wom do tego! — woło Francik i leci migiem do dom. Od tego czasu ani o kościele słyszeć nie chcioł. Zbliżyły się Zielone Świątki. Matka pado do chłopa: — Idź ty aby roz z nim, przecę jesteś ojcem no nie? No i poszli w pierwsze święto. Ludzi w kościele było pełno, ale jedna ławka stoła całkiem pusto. Siedli se do niej. Zaskrzypiała co nie miara. Co się poruszyli to cały kościół na nich ślepiem łypoł. Siedzieli cicho jak myszy. Jak było błogosławieństwo ludzie zaczęli śpiewać: „Przed tak Wielkim". Francik z ojcem też uklękli i narobili huku, bo ławka się rozwrzeszczała i rozskrzypiała. A tu ludziska śpiewają: —¦ „Ojciec z synem niech to sprawi by mu łaska zabrzmiała". Wtedy już i ojciec nie wytrzymoł. Pado do syna: 62 — Pódź Francik, ledwośmy siedli, zaroz chcą żeby my ławkę na-prowiali, i to ino za podziękowanie!? 176. Było to w 1945 r. Jeden gospodorz prowadził byka na jarmark, ale byk stanął w drodze i ani rusz. A prawie szedł z Węgier jeden chłop do Polski i pado: — Jo mom takie lekarstwo, jak to temu bykowi pod ogon docie to zaroz ruszy. A była to papryka węgiersko. Chłop doł bykowi pod ogon i jeszcze do dziś go szuko, ale znojść nie może. 177. Jeden chłop mioł bardzo leniwe woły. Sąsiad mu doradził, żeby im pod ogon trochę pieprzu nasuć. Chłop tak zrobił i jak się woły puściły, to ich nawet dogonić nie mógł. Wziął i też sobie nasypoł. Jak z procy za nimi lecioł i wlecioł na dworek i woło do baby: — Wyprzęgoj wartko te woły, bo jo se muszę jeszcze porę razy dookoła domu polecieć. 178. Jeden chłop seblek się i chcioł się kąpać w Odrze. Naroz zjawio się milicjant i oberwuje go. Jak się już chłop blank seblek to milicjant podchodzi bliżej i pado: — Tu nie ¦wolno się kąpać! — No to po jakiemu mi tego wcześniej nie pedzieli, przecę widzieli że się seblekom? — Bo seblekae się wolno! 179. Chłop wszedł do restauracji i zamówił sobie herbatę. Kelner przyniósł mu a chłop mówi: —¦ Mogę ich jeszcze o cukier prosić? — No dyć wom dołech ze 7 kostek! — No ale czy to moja wina, że się wszystkie rozpuściły? 180. Przyszli roz z powiotu tacy panowie i pytają gospodarza, wiela mu krowa dziennie mleka daje? 63 — A będzie z 7 litrów! —• A co z tym robicie? —• 3 litry w doma zostają a 7 sprzedowomy Spółdzielni. 181. Każdy Święty mo swoje wykręty. Święty Krzysztof to jest patron od tych co to mają koła, motocykle, auta a nawet i traktory. Roz se jeden gospodorz kupił „Moskwicza" i zaroz na drugi dzień poszedł z rodziną do kościoła prosić św. Krzysztofa o opiekę nad nimi. Na drugi dzień mioł przy aucie niebieską kopertę, a w niej stoło: „Przyjmuję opiekę ino do 100 km na godzinę. Św. Krzysztof". 182. Był roz jeden bardzo bogaty chłop, ale skąpidusza jakich mało. Roz go w nocy chcieli okraść złodzieje. Jeden już wlozł, ale prosto na tego chłopa. Złodziej zawołoł: „skarb abo życie"! A chłop bez strachu poleciał do swej baby i pado jej: —¦ Waleska wstowej, ktoś tu chce z tobą godać! 183. Jeden chłop zawsze kupowoł na pomp. Idzie też roz kole sklepu a ten sklepikorz go woło: — Panie Duda jak tam z tym długiem? — Tak jak z tym krótkim — odpedzioł Duda. 181. Kor, jeden skąpiradło przeblekł koszulę co już tydzień w niej chodził, na lewą stronę i pado przy tym: „Jak też to dobrze w czystej koszuli". 185. Do sklepu wchodzi chłop i pyto: — Mogą oni zdjąć z wystawy tę przeźroczystą nocną koszulę? — No przecież! Dla klienta wszystko! — No to będą tacy dobrzy, semną ją, bo co tu przechodzę to mie to okropnie rozdrażnić 186. Jeden chłop wpodł do wody i zaczął się topić. W tym przylecioł taki tłusty kapelonek i wyratowoł chłopa. Ciepnął mu po po prostu krykę, chłop ją chycił i wyszedł z wody. — No teroz jakeś śmierci uciekł, powiedz mi człowieku dobry, jakieś to myśli mioł? —¦ Jo se pomyśloł, jakbych tak ta kryka puścił to byście ale trza--śli na d... 187. Roz biło się dwóch chłopów. Przyglądoł się temu Żyd. Jak doszła rzecz do sądu, to jeden z chłopów polecioł do Żyda i podarowoł mu świnię, żeby ino świadczył na jego korzyść. Ten drugi jednak też mu doł świnię aby przeciw niemu nie wystąpił. Teroz odbywo się rozprawa i Żyd mówi: — Wysoki Sądzie to było tak. Ten pierwszy chłop wzion taką krykę i przyłożył do głowy temu drugiemu. A lała się krew? —¦ pyto sędzia. —¦ Krew się lała, ale czy z tej głowy czy z tej kryki, tego wom Wysoki Sądzie pedzieć nie mogę. 188. Roz w sądzie stoi chłop a sąd wysoki prawi:. — Za karę, żeście uderzyli obywatela Grzebika w twarz zapłacicie 100 zł. 5 — Humor śląski 65 —• Mają tu Wysoki Sądzie zaroz 200 zł bo ten pieron i tak zaroz w pysk ode mnie dostanie. 189. Roz siedzi dwóch chłopów w karczmie. — Ty Paulek — pyto jeden — coś ty wtedy doł twojej świni jak tak chorowała? — Jodyny! Po tydniu zaś się spotkali. —¦ Ale tyś mi Paulek dogodził, aże dogodził! Ta świnia zaroz na drugi dzień po tej jodynie zdechła. — No ja, ale tyś mie wcale nie pytoł co się z moją stało, ino coch jej doł! 190. Gospodorz woło nowego parobka i pado mu: — Wsiadej prędko na koń i jedź! Parobek wsiadł ale gębą do ogona.. — A to co? — pyto gospodorz. — A dyć jeszcze nie wiem w kiero stronę pojadę! — odpowiado parobek. 191. Był roz bardzo leniwy parobek. Mało robił ale jeść to chcioł dobrze. Jak był na obiod groch, to on se siedzioł nad miską i łyżkę odwrócił dnem do góry i prawił: „Jak się będziesz broł to cię będę jodł. Jak się będziesz broł to cię będę jodł." Gospodorz to widzioł ale nic nie padół. Po paru latach przyszedł wielki głód. Ten parobek był już żonaty i mioł dzieci. Wzion więc miech na plecy i pięknie prosił gospodorza aby mu w biedzie pomógł. Gospodarz chwycił za łopata i odwrócił ją dnem na wierzch a nabierając ziarno prawił: „Jak się będziesz broł To cię będę mioł". Parobek zaroz to zrozumioł i pedzioł, że on się już naprowdę zmieni. 66 192. Na jednym weselu na wsi wszyscy poszli po połedniu tańcować na salę. Jeden drużba mioł już mocno w czubie i jak szoł nazod do stolika to niechcący nadepnął jednej druhnie na koniec jej długiej sukni. Ta warknęła: — Zachowuje się jak wół w chlewie! —• Wyboczą, ale czy to moja wina, że krowa mo taki długi ogon! 193. Downiej to tam krew nie leczyli zastrzykami jak to teroz robią. Dochtór kozoł pić czerwone wino i świeże jaja i wysłoł bogatego chorego do sanatorium. Roz też tak z takiego sanatorium przyjechoł chłop i dochtór pyto: — No i jak tam było? —¦ Wszystko byłoby dobrze panie dochtorze, kiejby tak wino było takie stare jak te jaja a jaja takie świeże jak to wino co nom dowali. 194. Jeden chłop przed wojną wchodzi do poczekalni dochtora. Pocz-koł trochę i splunął w kąt. Widzioł to służący i wartko stawio tam spluwaczkę. Chłop patrzy, idzie do drugiego kąta i tam splunął. Służący bierze tę spluwaczkę i zaniósł tam. Chłop zły pluje do trzeciego kąta. Służący i tam zaniósł spluwaczkę. Wtedy chłop wściekły woło: —¦ Słuchają ino! Wezmą prędko ten talerz stąd, bo wom tu do niego napluję. 195. Roz maszerowoł policjant drogą i widzi chłopa, który trzymo kapelusz na środku drogi. Policjant ciekawy pyto go co tam mo. A chłop -godo, że chycił se kanarka bardzo pięknego i jakby tak pon policjant nie mieli nic przeciwko temu, to ich pięknie prosi aby tak na chwilkę potrzymali tego kanarka pod kapeluszem, aż on se klotkę przyniesie. Policjant się zgodził, ale po godzinie niecierpliwy już, wtyko ostrożnie rękę pod kapelusz i maco, a potem łaps, już go mo. Patrzy a to kupa ..... 196. Na bardzo wąskiej kładce spotyko furmon furmana. Żoden nie chce ustąpić.. Wtedy ten pierwszy huknął: 5* 67 —• Jak się pieronie stąd nie cofniesz, to nie czekom dłużej ino robię to samo coch wczoraj jednemu zrobił! Wystraszony furmon cofnął się zaroz, a jak chłop przejechoł to go spytoł, co to takiego wczoraj zrobił? — No nic — pado — nie chcioł ustąpić, to jo mu ustąpił. 19T. Jeden farorz poszoł do lasu na polowanie. Naroz ujrzoł sarnę i „paf" do niej. Leci prędko po nią, a nad nią już stoi chłop, trzymo kij w ręku i pado: —¦ Widzą księżoszku jakach fajną sarnę zastrzelił? —• Dyć nie ty, a jo! Przecę nawet strzelby nie mosz ino kij w ręku trzymosz! — A nie pedzieli w niedzielę na kozaniu z ambony, że jak „Pon Bóg dopuści to i z kija wypuści"? Widać dopuścił, pado dalej chłop — i ciągnie sarnę do dom. 198. Jeden wielki sknera umieroł. Służąco Magdusia wpakowała mu całą łychę maku do gęby. Przyszli krewni i notariusz a stary ino woło: Magdusi, Magdusi. Wszyscy zrozumieli, że on wszystko przepisuje swej służącej, a on przecę wołoł mak dusi. I tak ta sprytno wszystko dostała. 199. Jeden chłop prowadził roz wieprzka a spotkoł go po drodze student i pyto: — To wasz synek? —• Nie — pado chłop — to jeden z tych studentów co to się w tej wielkiej szkole tam uczą, dali mi go na wychowanie. 200. Jeden gospodorz kupił se „Moskwicza" i tak rządził drugim: — Jak jadę tą szosą do Gogolina to drzewa mi tak ino śmigają jakbych przez jaki las jechoł. — To nic — pado jeden z chłopów — jak jo mojemu koniowi dom sieczki i jadę wartko po rynku w Krapkowicach, tak naokoło, to widzę nawet ogon od konia na zadku. 201. Jednemu chłopu nie chcieli w Spółdzielni przyjąć mleka i padali mu, że coś ostatnio w jego mleku za dużo wody. —• A wy się dziwicie — pado chłop —• Wszędzie rzeki pełne, łąki mokre, to krowa mo nie mieć wody w mleku? 202. Roz jeden chłop zaniósł panu gęś pieczoną, bo chcioł, żeby pon był trochę łaskawszy dla niego. Po drodze jednak tak mu ta gęś woniała, że se jednego chudzika ułomoł i zjodł. Pon gęś przyjął, z rodziną zjodł ino się dziwił po jakiemu ta gęś mo ino jednego chudzika. Naroz chłop patrzy przez okono a tam stoi gęś na jednej nodze. Chłop nie wytrzymoł i woło: — Patrzą tam ino, patrzą tam, widzą, że ta gęś też ma ino jedną nogę. —• Ale patrz dobrze, jak jo zagwizdnę to zoboczysz, że ta gęś wysunie i drugą nogę! No i prowda, pon zagwizdnął, a gęś już stoła na dwóch łapach. Wtedy chłop pado: — Ja, a czemu to nie gwizdaliście na tę upieczoną gęś? 203. Był roz jeden biedny chłop. Została mu ino jedna gęś a w doma dzieci pełno i bieda. Wzion tę gęś, zabił ją i poszedł z nią prosić do pana 0 pomoc w potrzebie. Pon go pyto co by za to chcioł mieć. Chłop odpo-wiado: „Najeść się do syta". Zaprosił go pon na niedzielę na obiod. Chłop przyszedł, a tu na stole jego gęś, już upieczono i pon mówi: „Weź teroz nóż i podziel nos pięknie tą gęsią." A było ich czworo i chłop piąty. Wzion nóż i godo: — Wy panoczku sążeście głową rodziny, wom się ta głowa należy! — Wy paniczko dostaniecie ten kark, żeby tą głową móc kręcić. — Ty paniczu wnet z domu wyfruniesz, dostaniesz skrzydła abyś wysokcfurgoł. — Ty panienko wnet na tańce będziesz latać, to ci trza dobrych nóżek. Potem popatrzył na cały kadłub i pado: — A jo biedne chłopisko muszę zjeść to kadłubisko. 1 bęc cały kadłub na talerz. Państwo się śmioli i dali mu za tę gęś tyła pieniądzy, że starczyło aż do żniw. 204. Był roz chłop co się bardzo rod z drugich naigrowoł. Boz poszedł do szynku, zapłacił szynkarce wiele pieniędzy i potem się z nią umówił, że jak pokręci kapeluszem i powie „zapłacone" to ona skreśli i odciągnie z jego pieniędzy tyła ile trza. Roz jak było w szynku wiela ludzi, wloz też i zamówił se dwie flachy wina, jedzenio i wusztu. Jak to wszystko zjodł zawołoł szynkarkę ii pędzioł głośno: — Zapłacone? —¦ Ja, ja, wiem, zapłacone. Byli tam dwaj bezrobotni, jak to usłyszeli to im się to bardzo spodobało. Podeszli do niego i pytają co to za kapelusz, którym tak pokręcił i pedzioł „zapłacone"! — Ja wiecie, to jest taki cudowny kapelusz. Jo mogą pić i jeść 70 1 wiela mi się chce, potem tym kapeluszem pokręcę i już wszystko zapłacone. Nalegali na niego tak długo aż im go sprzedoł. Teroz se poszli do innej restauracyje, usiedli i zamówili jedzenio całą hołdę. Jak zjedli, popili, zawołali właściciela i padają: — Gospodarzu zapłacone! —¦ Co? Jak zapłacone? Przecę nie płaciliście! — Dowej ten kapelusz — pado ten drugi — na pewno źle kręcisz, —¦ Teroz gospodorzu zapłacone? —• Słuchejcie, jak mi tu zaroz nie uregulujecie rachunku, to zawołam policjanta i niech on się z wami tropi. Co mieli robić, seblekli co mieli, oddali gospodorzowi galoty i ża-kety i poszli. Po paru miesiącach spotkali zaś tego miglanca. Już mu chcieli nabić, ale on ich pięknie przyjął. Zamówił jedzenio, picio i na koniec proprosił o kapelusz, wsadził se go na głowę, zawołoł szynkarkę i pado: —¦ Zapłacone! — a kapeluszem to ino kręcił i kręcił. —• Ja, ja, zapłacone, dziękuję pięknie. — No, pado jeden z bezrobotnych — teroz już blank nie rozumie. — Boście — pado im miglanc — w lewą stronę kręcili zamiast w prawą. 205. Jeden chłop ńa wsi ciężko zachorował. Wezwali dochtora. Ten go zbadoł, pomacoł, do gęby zajrzoł i pedzioł: — Ja. Tu jest bardzo ciężko sprawa. To trzeba zoperować.- — No ja. Ale wiela to taka operacja wykosztuje? — No będzie z 5 tysięcy. — Co? Pięć tysięcy. To za te pieniądze mogę mieć bardzo fajny pogrzeb z orkiestrą i sztandarami. %p- HDANIO9O^!Z39 O 206. Za czasów bezrobotnych chciała roz jedna baba ochrzcić swe dziecko. Poszła do księdza i rzekła mu co chciała. Ksiądz jednak pyto ją czy mo 6 złotych, bo tyła kosztuje chrzest. Baba pado, że nie mo, bo chłop bezrobotny, że bieda w doma. Ksiądz, jednak chrztu nie doł. Poszła kobieta i płakała po drodze. Spotkoł ją Żyd i pyto, czemu to tak płacze. Jak ona mu wszystko pedziała, to on doł jej 100 zł i powiedzioł, że mo iść, dziecko mo ochrzcić i tu mu nazod przynieść tą resztę. Baba tak zrobiła. Poszła, księdzu zapłaciła i przyniosła 94 zł reszty. Jak zaczęła temu Żydowi dziękować to on jej pado: —¦ No widzicie, teroz jo mom 94 zł prawdziwych. Wy mocie dziecko ochrzczone a ksiądz mo 100 zł fałszywych. 207. Roz dwóch bezrobotnych tak się umówiło: „Nie momy roboty to będziemy gorzoła sprzedować". Kupili pół litra i szli. Naroz jeden pado: „Ty sprzedej mi kieliszek", tamten sprzedoł, ten zapłacił i dobrze. Po chwili ten drugi pado: „Ty, kamrat, sprzedej kieliszek". Sprzedoł mu, tamten zapłacił i dobrze. Tak se cało droga sprzedowali, aż wszystko wypili. Potem na drodze stanęli i medytowali jak to może być, że pieniędzy nie mają, gorzoły nie mają, a przecę za każdy kieliszek płacili. 208. Było to wtedy jak górnicy sami se kopali szyby na Śląsku. Nazywalimy to biedaszyby. Spotkoł roz Karlik Zeflika na biedaszybie i pyto go, co mu dziś baba na obiod uwarzyła? — No, na pewno żur jałowy, a u ciebie? — Mie ko-ko-ta. — Kokota? No to wy się dobrze na tę biedę odżywiocie! Kokota jecie!! — Ja, ale nie takiego co pieje ino co myszy łapie — pado Karlik. 209. Downiej bezrobotni chodzili od domu do domu i przeglądali chasioki. Jak znodli w nich coś dobrego, co jeszcze szło naprawić i sprzedać, to mieli dobry dzień. Roz jedna baba wyniosła kibel śmieci i.jak je 75 tak wciepowała do chasioka to naroz kopyrtła i wpadła głową do środka, ale tak, że jej cały goły zadek było widać. Naroz ci bezrobotni patrzą i ten jeden woło: — Pódź sam ino wartko! Patrz! Blank dobro dupa i ktoś na cha-siok wyciepł. 210. Roz jeden bezrobotny szedł z synem i tak mu prawi: — Wiesz jak przestaniemy z hołdy wągiel zbierać, jak ino kaj robotę dostaniemy, to zaroz świnię kupimy, zabijemy i narobimy krupnio-ków, żemloków, że aż hej!. A syn pado: — Tato! Jak jo będę jeść! Same krupnioki i żemloki! A. ojcie naroz, chlast go w pysk! —• Chleba se weź, nie ino sam wuszt! 211. Jeden bezrobotny napod w lesie dyrektora fabryki i pado groź-no do niego: — Dej pon od jutra robotę bo jak nie to się tu zaroz zabierom do roboty. 212. Było to za downej Polski. Jechoł roz dyrektor przez łąkę i spot-koł bezrobotnego, kiery trowę jodł. Dyrektor mioł dobre serce i podarowoł mu 10 zł i powiedzioł: — Bierzcie to a nie jedzcie już tej trowy. Na drugi dzień już zaś dyrektor jechoł przez tę łąkę. Naroz patrzy a tu pełno bezrobotnych trowa gryzie. Zatrzymoł się i pado: — Chłopy! Idźcie se tam dali, tam rośnie krasikoń. 213. Było to jeszcze wtedy, jak tych bezrobotnych kupę było. Tóż też przyszła komisjo badać jak to ci ludzie z tej zapomogi żyją. Przyszli do jednego i pytają go: —• Idzie to z tej zapomogi użyć? —¦ Nie, nie idzie, za mało! 76 — No ale chowiecie chyba jakieś bydło, wieprzka czy króliki czy tam co, to się tam czasem coś zabije, nie? —¦ No ja, zawsze sie tam coś chowie i zabije. Poszli do drugiego chłopa i zaś o to samo pytają. •—• Ja, pado. To jakąś gęś zabiję, to królika, to kurę, zawsze tam coś zabiję. Idą do trzeciego, a ten mioł dzieciaków kupę a zapomogę bardzo małą. Pytają go czy idzie z tej zapomogi wyżyć? — Nie, nie idzie! — No ale możecie zawsze coś zabić! —•¦ No dyć widzą Wysoko Komisyjo, że prawie lecę z siekierą wychodek zabić, bo nie ma tam z czym lotać! 214. Jeden bezrobotny chodził roboty szukać i codzień rano wstę-powoł do kościoła i prosił św. Antoniego o pomoc. Jak już stracił cierpliwość pado roz do figury: •— Święty Antoni, jeśli mi do wtorku nie znajdziesz roboty, to cię potrzaskom. W kościele był kościelny i słyszoł tę groźbę. Jak przyszedł wtorek, kościelny schowoł tę wielką figurę a na to miejsce postawił taką małą. Som zaś schowoł się za filar. Przychodzi bezrobotny, widzi tę małą figurkę i pyto: — Sroła a kaj ojciec? — Roboty poszli szukać — odpowiedzioł kościelny! 215. Jeden bezrobotny nie umioł znajść roboty i prosił dziada przy kościele, żeby mu chociaż jeden dzień odstąpił i doł mu swe miejsce przy kościele, bo nie mo chleba dlo dzieci. Dziod się ulitowoł i pedzioł temu bezrobotnemu jak mo udawać, że jest ślepy i że musi tak całki czos ślepia mrużyć, abo je mieć cołki czas szeroko jak wrota rozwarte. No i dobrze. Teroz ten bezrobotny siedzi i jak ludzie przechodzili to wołoł: 77 — Dejcie coś niewidomemu, zlitujcie się nad nim. Naroz przechodził jeden pon i spadła mu z kabzy setka. Bezrobotny łaps za pieniądze a ten pon patrzy i godo: — Dyć jo myślę, żeś ty jest niewidomy? —• Kiedy wiedzą — pado bezrobotny — jo ino dziś zastępuję mego brata co jest niewidomy!. 216. Za tamtej Polski to się szło do masarza i się godało: „Dejcie mi za 10 groszy odpadków dlo psa". Masarka tam naładowała tego wszystkiego, że można się było najeść. Roz też jeden bezrobotny wstąpił do sklepu i pado: —¦ Dejcie mi za 10 gr odpadków dlo psa. Masarka chciała mu to zapakować a on wartko woło: —¦ Nie pakujcie, jo to i tak zaroz zjem. 217. Roz jeden bezrobotny wynajął się na jeden dzień za lokaja. Państwo mu pedzieli jak mo gości przedstawiać i do salonu wołać. Jak wleźli tacy państwo, to on zawołoł: „Idzie kobieta z chłopem" a pani mu pedziała, że musi powiedzieć: „Przyszli wujostwo". Naroz przyszedł dziadek z babką a bezrobotny na głos zawołoł: „A teraz weszli dziadowstwo". i n>iiNv o w r 218. Antek i Francek poszli roz do restauracji. Zjedli, wypili i wyszli. Jak byli już na dworze, Antek pyto Francka: — Ty, czyś ty zgłupioł? Po jakiemu dołeś portierowi aż 100 zl? — A czyś ty widziol jaki on mi doł płaszcz? 219. — Antek co robisz jutro? . • — Kanarka piorą! — Coś ty, on ci zdechnie! —¦ Ale skąd!. Po dwóch tydniach już zaś się spotykają. —• Co tam z kanarkiem? — pyto Francek —¦ Zdechł ale nie przy praniu ino przy wykręcaniu! 220. Antek i Francek przeblekli się za krowę i chcieli przejść przez granicę, bo słyszeli, że w Polsce jest dużo mięsa i wusztu. Jak przechodzili, to naroz ich byk ujrzoł i wojok niemiecki pado do kolegów: „Pódźcie prędko ujrzycie krowę i byka". Jak to Antek i Francek usłyszeli to tak uciekali, że ani nie wiedzieli, kiedy tę granicę przeszli. 221. Antek wynajął się za windziorza. Roz spotkoł Francka i ten go pyto, co robi i jak mu się wiedzie: —¦ Ano dobrze — pado Antek — roz żech na wierchu a roz na dole. 222. — Wiesz —• pado Antek — jo robię u bardzo nerwowego majstra. Jak się znerwuje to się zaroz czerwony na gębie robi. ¦—• To jeszcze nic, bracie! Jak mój majster się nerwuje, to jo mom czerwony pysk! 223. — Antek! Co ty tak źle wyglądosz? —• Człowieku dziwisz się? Tako robota! Cały dzień na kolanach! —• A długo tam już robisz? —• No, w poniedziałek mom zacząć. 6 — Humor śląski 81 224. Antek z Franckiem budowali wieżowiec," a było to wtedy, jak ten wyścig pracy był taki modny. Antek wtedy padół: — Franek pódź sam, przytrzymej ten mur a jo lecę po tę premię! 225. Antek i Francek codziennie chodzili na ryby i nic innego ich nie zajmowało. Roz Antek godo: „Dziś nie muszymy iść na obiod, bo moja staro nom tu przyniesie". No i dobrze. Baba przyszła, obiod przyniosła, zjedli i baba poszła. Jak ino odeszła, Franek pado: — Antek ale ty mosz babę! Jo bych się nigdy z takim harpunem nie ożenił! — Ja, ale ona mo glisty! — A, to co innego, mogłeś zaroz tak pedzieć! 226. Antek i Francek spotkali Zeflika. Chcieli to spotkanie jakoś uczcić i wybrali się to szynku. Antek pado: — Zjemy, wypijemy, ale kożdy musi coś dać! — Jo dom jodło — pado Francek. — Jo picie —• pado Antek. —¦ A jo dom mój dobry apetyt i przyrzekom wom, że będę to wszystko jodł i pił co tu postawicie — pado Zeflik. 227. Antek i Francek byli w wojsku. Roz bawili się na przepustkę, ale przyszli za nieskoro. Antek wlozł przez okno i wyciągoł teroz Francka. Ujrzała ich jednak wącha i rano musieli się zameldować u sierżanta. Pierwszy wlozł Antek, pedzioł jak było i dostoł 10 dni aresztu. Drugi wlozł Francek i pado: Paaaannniieee SSSSierżżżannnciieee! Ttttoooo bbbyłłooo tttaak — zaczął się strasznie jąkać. Sierżant wściekły ryknął: Odejść! Francek przyszedł do Antka i pado: — Wielaś dostoł? - — 10 dni, a ty? — Nic! — Jak to nic? — Ja! Ale to trza umieć godać! 1 82 228. Roz Antek podlewał w ogródku kwiatki. Przyszedł Francek i pyto go co robi. . . — No nie widzisz, że kwiotki podlewom? —¦ No dyć ty nie mosz w konewce wody? — No bo chcą soby mi suche kwiotki wyrosły — pado Antek. 229. Roz Antek i Francek wyjechali se do Paryża. Siedli se w takirn fajnym lokalu i chcieli coś dobrego zjeść. Jednak Antek się boł, że się z kelnerem nie dogodają, bo przecę nie znają francuskiego. — Nic się nie bój Antek — pado Francek. — Jo znom francuski i jak ino kelner prz5rjdzie to zaroz wszystko zamówię. No i przyszedł kelner i Francek pado: — La kelner, dwa razy la supa, la kotlet, la kapusta, la lody i la piwo. Kelner zamówienie przyjął, przyniósł obiod, zjedli i chcieli płacić. — La kelner — zawołoł Francek — la płacić. Kelner wypisywoł rachunek a Francek pado do Antka: — No i widzisz, takeś się bał, a jo przecę umie po francusku. Widzisz to trzeba ino przed każdym słowem dodać „la". A na to kelner: był z Siemianowic! Ty byś pieronie głodny chodził jak by t, 230. — Francek skąd mosz nowy rower? — Ach wiesz byłech z Mariką na kąpielisku. Kąpalimy się, potem całowalimy się, potem my się już zaś kąpali, a potem... a potem Marika pedziała: „A teroz se Francik weź to na co mosz ochotę". No to mie nie trza dwa razy godać. Łaps za koło i już moje. 231. Antek i Francek naprawiali szyny. Antek pado: — Ale to naprowdę ciężko robota! — Mogłeś se -wybrać lżejszo! — A dyć chciołech być naprzód księdzem. — No to po jakiemuś nim nie jest? —¦ A boch się dowiedzioł, że papieżem może być ino Włoch! 232. Antek i Francek poszli się kąpać. Naroz Antek słyszy: „Ratunku... Wskoczył i wyratowoł przyjociela. Francek jeszcze cały mokry pado: •— Dziękuję ci bardzo, jak ty się kiedyś będziesz topił, też do wody wskoczę i cię za włosy chwycę i wyratuję! — No ja, ale jo jest łysy. — To bych poczekoł aż ci włosy urosną! 233. Antek i Francek wybrali się do fryzjera. Antek pado po drodze: — Ty Francek, jakbyś mi tak gwóźdź wbił do głowy, to by se fryzjer zepsuł maszynkę, wyłomoł by zęby, zrobimy to? •— Dobrze pado Francek, bierz i wal! Antek wziął gwóźdź i chce wbić, ale Francek coś się zatrząsł. — Co to? Strach cię oblecioł! — Nie, ino tak myślę, żebyś tego gwoździa nie minął, bo bych wtedy pieronie prosto w łeb dostoł! 84 234. Antek i Francek mieli młyn. A nad młynem była rzeka i oni tak co dzień prosto z okna do tej rzeki wskakiwali i kąpali się. Roz jednak pojechali do Opola i zamieszkali w hotelu dworcowym. Dostali izbę na samym wierchu. Rano Antek patrzy przez okno, widzi czystą wodę i „plusk", już wyskoczył. Jak już mioł wpaść ryczy: —¦ Francek nie wyskakuj, Odra zamarzła i wyglądo jak asfalt! 235. Antek i Francek mieli motor. Antek pado: — Jadę dziś do miasta, jedziesz ze mną? — Pojadę ale w przyczepie! No i pojechali. Francek coś tam po drodze wołoł, coś wrzeszczoł, ale huk był taki, że Antek nic nie słyszoł. Jak przyjechali Antek pado: — Prędko pra? — Dobrze ci godać! — pado Francek — ledwo dysząc — czy ty wiesz, że przyczepa była bez dna! 236. Francek dowiedzioł się, że Antek leży w lazarecie ze złomaną nogą. Jako dobry kolega poszedł go odwiedzić. — Jo wcale nie wiedzioł, że ty na nartach umiesz jeździć? —¦ No tak mniej więcej. Więcej na zadku a mniej na nartach. 237. Antek jak mioł kaca to zawsze kwaśnicę pił. Roz też przyniósł se na szychtę kwaśnicy, aże wiedzioł, że inni też kaca mają, napisoł przy niej kartkę: —¦ „Nie pić kwaśnicy boch do niej napluł. Antek". Jak przjęszoł z chodnika, to na kartce było dopisane: —• „Jo też. Francek". 238. —¦ Francek! Jak wyglądo pingwin? — No będzie mioł tak koło metra wielkości i jest czorno-bioły. — O pieronie! To jo musioł zakonnicę przejechać! 85 Ii' 239. Antek, cobyś tak pedzioł jakbych się z Waleską ożenił! — Nic bych nie pedzioł! — Ale jak bych to naprowdę zrobił! — To bych dopiero był cicho! 240. Roz Antek mioł grypa i zimno mu było. Francek to widzioł i pado mu, coby poszoł do apteki i kupił se aspiryna. No i dobrze. Antek poszoł, postoł trocha i przyszła na niego rają. — Będą tacy dobrzy — pado — i dadzą mi jedną aspirynę. — A chce pan na miejscu zażyć? — pyto pięknie aptekorz. — Nie — pado Antek — jo se ją do dom poturlom. łysy? 241. — Cobyś Ty woloł Antek — pyto Francek — być głupi albo — Chyba głupi, bo tego tak zaroz nie widać! 242. Roz Antek chcioł wypróbować swego kamrata i pedzioł mu tak: •—¦ Wiesz Francek, jak jo umrą, to bych bardzo chcioł, żebyś tak przy mie trzy noce wachowoł. Możesz mi to przysiąc? —¦ Dlo ciebie wszystko — pado Francek. — Mogą i tydzień nawet. i a ^j^^^^^^^^^ No i dobrze. Antek chcioł się przekonać, czy to prowda i udowoł umrzyka. Leżoł w trumnie a okiem ukradkiem spozieroł czy Francek umowa dotrzymo. Francek jednak był szewcem i żol mu było tych trzech nocy to se trzewiki do zolowanio przyniósł i kołki wbijoł. Naroz Antek z trumny godo: —¦ Przy trupie się nie klupie! —• A umarty mo pysk zawarty — pado Francek. 243. — Antek pożycz mi 200 złotych. — No dobrze, ale mom przy sobie ino sto. — No to dej te sto, a drugie sto będziesz mi winien — pado Francek. 244. Roz się Antek rozchorowoł, wzion i umarł. Franckowi to tak blisko ku sercu przyszło, że nie zetrwało długo i on też wnet stół pod bramą rajską. Klupie i klupie w te dźwierze, ale dostać się nie mógł, bo ci anieli tak w niebie głośni śpiewali. Nojbardziej to jednak było słychać Antka. Nic ino wrzeszczoł: „Hosanna Alelluja, Hosanna Alelluja!" Tego już było Franckowi za długo. Czekoł i czekoł, klupoł i klu-poł, aż się rozeźlił i zaczął szpetnie przeklinać. Te „ogniste pierony" to ino tak jeden za drugim furgały. Teroz było mu już blank jedno czy pódzie do nieba czy do piekła. Naroz brama się otwarła i wyskoczył z niej Antek w biołej, długiej koszuli z lelują w ręku i woło na całe gardło: —¦ Słuchejcie anieli! To jest dlo mie prawdziwo niebiańsko muzyka, to jest balsam dlo moich uszu. Czy słyszycie te dzwony ojczyzny? To są głosy mojego Śląska. Wpuście kamrata do nieba!" — No i tak Francek się tam dostoł. 245. — Francek — pado Antek — od jutra zaczynom nowe życie. Idę do spowiedzi i będę lepszy! 87 — Coś ty? Ty myślisz, że cię farorz przyjmą do spowiedzi? Jak ino gębę otworzysz to cię zaroz wyproszą! Francek kupił kwaretkę gorzoły, poloł nią drogę do słuchatelnicy i schowoł się koło kościoła. Antek wlozł, przeżegnoł się i zaczął się spowiadać. Farorz jednak nosem ciągnie i ciągnie, wonio i wonio i naroz pado: — Wiesz Antek przyjdź ty se jednak jutro do tej spowiedzi! —¦ Jo se też tak pomyśloł ¦— pado Antek — przecę nie mogą mie po pijanemu spowiadać. Jo to rozumie, farorz też se może golnąć czasem. 246. Roz Antek i Francek umówili się na polowanie w nocy. Rano przyszli nazod i Antek tak pado do swej starej: — Tóż ci godom, stoi se taki zajączek i patrzy na mie. To jo nic ino paf, paf, do niego. A on nic. To jo już zaś paf! a on nic. Wystrze-lołech wszystkie naboje a on nic! — No a mosz go? — Nie! Widzisz on był głuchy i nie słyszoł mojego strzelania. * 3 MHHft HDYlOlHDOa O r n 247. Do dochtora przyszedł taki nierobiś i położył se na zadek 100 zł i pado: — Panie dochtorze mom wrzód na zadku, oglądną to ino i dają mi pora dni zwolnienio. Dochtór pooglądoł i doł zwolnienie. Za chwilę przyszedł drugi nierobiś, ale położył se na zadek ino 50 zł. Dochtór to oglądo, patrzy a potem pedzioł, że nie może mu dać zwolnienio. — Jak to? Po jakiemu nie? Przecę tamten pierwszy dostoł? —• Ja, ale on mioł na zadku czerwony a wy mocie zielony — odpedzioł dochtór, bo to 50 zł są zielone nie? 248. Było to przed wojną. Chłopi nieradzi szli do wojska. Jeden też polecioł do dochtora, wzion se dość pora pieniędzy i dostoł zwolnienie od wojska. Kolegom powiedzioł, że ino trocha za to zapłacił. Na drugi dzień do dochtora przylazł jeden z tych kolegów i doł dochtorowi ino 50 marek. A dochtór mu pado: —¦ Ja, wy nie możecie być zwolnieni z wojska! — Czemu nie? Przecę ja mom himoroidy! — Jo wiem, ale trocha za mało, trocha za mało — pedzioł dochtór. 249. Roz jeden chory umarł i dostoł się do nieba. Święty Pięter go wpuścił i widzi, że ten nieboszczyk się śmieje i śmieje, a w niebie to tam tyła śmiechu nie ma. — Powiedz mi duszo — pado Piotr — po jakiemu ty się tak śmiejesz? —¦ A dyć z tego, żech już blisko od godziny tu w niebie a oni mie tam na dole jeszcze operują! 250. Roz przyszedł górnik do dochtora i prawi mu: — Panie dochtorze tamten rejonowy dochtór to mi niedogodził. U niego się ludzie na co innego leczą a na co innego umierają. 91 —¦ Jak to może być? U mie tak nie jest. U mie ludzie umierają na to, na co jo ich leczę. 251. —¦ Panie dochtorze prowda to, że kobiety żyją dłużej niż chłopy? — Ja, a przede wszystkim wdowy! — pado dochtór. 252. Dochtór bado chorego i pado mu: — Z tą chorobą to możecie żyć jeszcze ze sto lot. — To tak mi się już pogorszyło? — Jak to pogorszyło?? — No bo mi łońskiego roku pedzieli, że z tą chorobą mogę 200 lot żyć. 253. — Proszę następny — woło dochtór. Wlazła kobieta z mężem. — Panie dochtorze, mój cięgiem ino gwiżdże i gwiżdże. Dochtór popatrzył na pacjenta, pomyśloł i zaczął go pytać: —¦ Mocie dobrą żonę? — Och takiej to dziś naderemno by szukać. — A mieliście rozumnych ojców? —• O moi ojcowie byli bardzo mądrzy i dobrzy. — A mocie dobrą robotę? —¦ Taką jaką jo mom, to mało kto mo! — A mocie bardzo nerwowego majstra? —¦ Do rany przyłożyć, dobry chłop z niego! — No to do stu pieronów czemu cięgiem gwizdocie? — No, żeby wilki odgonić Panie dochtorze! — Wilki? dyć ich tu nie ma! — No bez to! Sami widzą jak pomogo! 254. Pacjent przyszedł do dochtora. Dochtór go bado i ciągnie nosem, potem mówi: — Nie moglibyście się tak częściej kąpać? 92 — A dyć to robię co dzień, panie dochtorze! — No to musicie ale co dzień tę wodę zmieniać! 255. Chłop skarżył się dochtorowi, że go bardzo głowa boli. Dochtór przepisoł mu zastrzyki. Teroz pielęgniarka daje mu zastrzyk a chłop się wydziero i woło: „To jest pomyłka, to jest pomyłka, przecę mie głowa boli a nie zadek". 256. Roz wezwano pogotowie ratunkowe do jednego chorego chłopa. Lekarz go zbadoł i powiedzioł, że tu jest konieczna operacjo. Chłop się zgodził, no i wzięli go do szpitala. Tu zaś pielęgniarki zaprowadziły go do łazienki i wykąpały. Jak ino chłop wyszedł z wanny, spotkoł dochtora i powiedzioł mu: •—¦ Kto by to powiedzioł, że ta operacjo może być tako piękno! 257. Chory jeden poszedł do dochtora i skarżył się, że go okropnie brzuch boli. —• A coście wczoraj jedli? —¦ A dyć jabłek dość trochę, ale ponoć, były roboki w nich. — Acha! Toż tu mocie skierowanie do okulisty. — Ale po co mi okulista? —¦ Do wom szkła, takie jak należy, żebyście na drugi roz roboków nie jedli. 258. — Panie dochtorze, prędko, prędko, nasz Alojzik złykł korkociąg! — telefonowała matka do dochtora. — Już lecę, zaroz tam będę, a coście dotąd robili? — Otwarli my flachę nożem! 259. — Panie dochtorze, z tym moim chłopem jest całkiem źle. — A co mu dolego? —¦ No wiedzą, caluśki dzionek je jabłka, śliwki i gruszki. — Dyć to przecę nic złego. To kożdy normalny człowiek robi i to nawet zdrowo. — No ja, dyć mają prowdę. Ale on to je z obrazu co na ścianie wisi. 260. — Panie dochtorze, jo od porę dni czuję życie w sobie? — Sebleccie się, zbadom, bo tak nic wom nie powiem. Dochtór bado i bado, potem pado: —¦ Mocie prowdę. Patrzcie, w siódmej fołdzie brzucha mieliście płoszczycę. 261. Do dochtora przyszedł chłop i pedzioł mu, że się bardzo źle czuje. Dochtór go zbadoł i posłoł na wszystkie prześwietlenia i różne dodatkowe badania. Na drugi dzień już zaś ten chłop przyszedł a dochtór tak mu prawi: ¦—¦ Posłuchają oni ino. W żyłach mocie wapno, w woreczku żółciowym kamienie, w nerkach piosek, w kolanie wodę. — Jezderkusie, panie dochtór, jeszcze mi ino teraz powiedzą, że mom w worku cement, to się buduję. 262. Downiej to nie było dentystów jak to teraz. Jak kogo ząb bolał to musiał iść do goląca. Roz przyszedł do goląca jeden chłop i padół, że go ząb boli. Goląc wziął kleszcze i chce mu ten ząb wyrwać, ale chłop 94 łaps kleszcze rękami i ani rusz. Goląc zawołał pomocnika i pedzioł mu na ucho, żeby tego chłopa w zadek igłą dzióbnął, wtedy jak on będzie mu ząb wyrywoł. No i tak zrobili. Goląc kleszczami w gębie a pomocnik igłą w zadek i ząb wyrwali. Chłop przyjechoł nazod do wsi i wszystkim tak rozprowioł: — Wora padom co to za ząb był. Mioł korzenie aż w zadku. Jak mi go wyrywali, to najgorzej mie dupa bolała. 263. Downiej ludzie nie mieli tak czysto jak to teroz mają. Teroz to i meble muszą się szklić, i modne muszą być. Downiej to dzieci było kupa i marasu w mieszkaniu też trochę a czasem to i rozmaitego robactwa. Przyszła też jedna baba do dochtora i pado: —¦ Panie dochtorze dają mi jakiś proszek, bo w nocy spać nie mogą. A dochtór jej pado: —¦ Chcecie proszek na spanie czy na skoczki i płoszczyce? 264. Do jednego owczarza przyszedł chłop i prawi mu, żeby go wyleczył bo mo bardzo dziwną chorobę. Smaku nie mo i prowdy godać nie umie. Owczarz zrobił kulki z łajna krowiego, pofirloł je w kartoflanej mące i jak chłop już zaś przyszedł, doł mu to lekarstwo i pedzioł: — Jak wom teroz to lekarstwo nie pomoże, to wos już żoden nie wyleczy. Chłop wzion, ugryzł i zaczął pluć i pluć. — Przecę to gówno krowskie! — Ano widzicie! Toście wyleczeni! I smak mocie i prowda go-docie. . . ; ' *; IOU2T1H HDV^NOlldV>l O L 265. Roz jeden ksiądz mioł kozanie i tak prawi do swoich parafian: — Jak tak patrzę na wos z tej ambony, to się tak pytom: Kaj się ci wszyscy biedni w naszej parafii podzieli? Ale jak tak wejrzę po kolekcie do mieszka, to se tak myślę: Kaj się u nos ci wszyscy bogaci podziali? 266. Do wsi przyjechoł ksiądz-kapucyn z wielką brodą i wygłoszoł kozanie. Pod amboną stoła jedna baba i beczała cały czas. Po kozaniu posłoł ksiądz po nią i pyto czy ją to jego kozanie tak wzruszyło, że tak beczała. — Nie, ino ksiądz mi przypominają moją nieboszczkę kozę, coch ją musiała tydzień temu zabić. Ona miała taką samą brodę. 267. Jednego proboszcza zeźliło, że jego wikary nigdy przedtem nie przeczytoł co mu proboszcz napisoł na kartce ogłoszeń. Dopiero jak ją czytoł parafianom, to się som dowiedzioł co tam jest napisane. Żeby go od tego oduczyć proboszcz doł mu roz kartkę, na której było napisane ino jedno zdanie. I tak ten wikary przeczytoł w niedzielę parafianom: „Dzisiejszo kolekta jest cało przeznaczono na potargane spodnioki księdza wikarego"! 268. Roz w jednej parafii na Śląsku zachorowoł ksiądz. Biskup przy-słoł mu w zastępstwie innego, ale ten był Niemcem i nie umidł po polsku. Teraz mioł odprawiać rezurekcyje i jak to tam zawsze, ksiądz od-wraco się do ludzi i zanim procesyjo ruszy śpiewo „Chrystus Zmartwychwstań jest, nam za przykład dan jest". Toż się ten Niemiec uczył tych słów, żeby to -wszystko dobrze wypadło. Teraz już w kościele odwraco się do ludzi i śpiewo: — Chrystus zmartwych wsta.... — i ani rusz nie umioł se przypomnieć jak to dalej było. Zaczął więc śpiewać: —¦ Chrystus zmartwychwstała la la la la la la. 7* 269. Ksiądz jeden odprawioł pogrzeb, a miol bardzo mało czasu, bo umówił się na karty. Wpodł do zakrystii, oblekł się i wzion. prędko ta kartka, co to się według niej potem rodzinie zmarłego dziękuje. A na drugi dzień też mioł być pogrzeb, bo umarł taki jeden, co to godają, że i tak już na nieboszczyka wyglądoł. No i teraz już są wszyscy na cmen-torzu, rodzina opłakuje tego zmarłego, a ksiądz patrzy na kartka i pado: —• Dziękuję w imieniu zmarłego jego żonie, jego trzem córkom, dwom synom, wnukom i wnuczkom, dziękuję jego... i tak by na pewno dalej wyliczoł, te wszystkie szwagierki jakby nie jedna baba, co go wartko za sutanna pociągła i pedziała zgorszono: „Ale księ-żoszku, przecę on był kawalerem!" 270. Też jeden ksiądz stół nad otwartym grobem i tak przemowioł: — Nie smućcie się kochani. Wasz bliski już z pewnością zaznoł spokoju i na pewno już teroz w niebie na harfie gro. —¦ No dyć księżoszku — pado kolega tego umrzyka — dyć on • nawet na piszczałce dmuchać nie umioł a co tam dopiero na harfie; 271. Jednej babie umarł chłop. Cało spłakano poszła do księdza aby mu pogrzeb zamówić, bo dobry był chłop i chciała mu fajny pogrzeb zrobić. — Wieła świec chcecie w kościele — pyto ją ksiądz. — A dają ze dwadzieścia, zasłużył se na to. — Jak dwadzieścia, to będzie dwadzieścia, ale jak wom wypiszę rachunek to wom wcale nie będzie do śmiechu! 272. Jeden kopidół kopoł grób. Przechodził akurat farorz, przyglądoł mu się i pado doń: — Wy chyba za płytkie te groby kopiecie. Powinny Dyć jeGnak trochę głębsze. — Och, nie boją się, jeszcze mi żoden nie uciekł! 100 273. Krzysztof z Raciborza nie chcioł wpuścić kolędy. Pedzioł nie wpuszczę, bo to i tak ksiądz ino po pieniądze przychodzą. Kiedy się ksiądz o tym dowiedzioł, doł mu skazać, że to nie o pieniądze tu chodzi ino 0 błogosławieństwo, i że nie weźmie ani feniga. Na to Krzysztof ich wpuścił. Ksiądz pokropił, porzykoł i wyszedł, a organista na drzwiach napisoł litery trzech króli. Jak to ino Krzysztof widzioł to nie wytrzymoł i ryknął: — Toście tacy! Naprzód toście dali skazać, że feniga nie weźmiecie a teraz to piszecie K.M.B.H! — No dyć przecę to wszędzie piszemy, to jest.v — Nic mi nie godejcie co to jest. Umia czytać i wiem, że to znaczy „Krzysztof Musi Bulić". 274. Roz przyjechoł do jednego proboszcza młody wikary. Proboszcz go zaczął pouczać, żeby pamiętał, że kozanie musi trwać pół godziny, ani minuty krócej. Tóż wikary wio z na ambonę i zaczął kozanie. Za chwila skończył, wejrzoł na zegarek i patrzy a tu dopiero 10 minut przeszło. Naroz ujrzoł proboszcza i wystraszony zaczyno: — Jak wiecie moi mili parafianie, Judasz sprzedoł Chrystusa nie za jednego, nie za dwa, nie za trzy, nie za cztery, nie za pięć, nie za sześć, nie za siedem, nie za...... 1 tak zaczął rachować aż minęło pół godziny i skończył: •—¦ Nie za dwadzieścia osiem, nie za dwadzieścia dziewięć, ale za trzydzieści srebrników! 275. Roz w jednej wsi była wielko susza. Kobiety zebrały pieniądze i poszły do proboszcza, coby dać na Mszę świętą i prosić o deszcze. Proboszcz im pado: — A wieiaście to nazbieroły tych pieniędzy? — A ze sto złotych będzie! — Co? Sto złotych? Za tyła to ani nie pokropi! 101 ¦ i 276. W jednym małym mieście był kościół i szynk. Proboszcz kolegowali się z tym szynkorzem i roz ten szynkorz im pado: —• Wiedzą zrobimy interes. Ogłosimy to nasze miasto i kościół za cudowne i święte. Potem zaczną przyjeżdżać pielgrzymki i będziemy mogli zarobić. No i dobrze, tak zrobili. Przyjeżdżali pątnicy, rzykali, jedli i pili. Ale roz też przyjechoł taki niedowiarek i pyto tego szynkarza: — Powiedzcie mi ino, ale pomogło tu już naprowda komu? — Ja —• pado szynkorz — dwóm już pomogło, mie i proboszczowi. . 277. Za Bismarka to ludzie spowiadali się zawsze po polsku. Na złość! Przyszedł też roz taki chłop ze Śląska i pado do kapelonka: — Zgrzeszyłech, boch brzydko na Bismarka przezywoł i przekli-noł, a to przecę jak przykazanie pado, też bliźni! Okropniech przeciw niemu bluźnił za to jego uciskanie nos, za to, że zabronił nom po polsku godać. Ociepołech go mocnymi słowami, potem... — No już się nie chwol — pado ksiądz — ino godej grzechy! + ' I 278. Jeden ksiądz założył się z drugim, że na ambonie w czasie kozania wypije kwaretkę czystej. No i dobrze. Teroz zaczyno kozanie i powiado: —¦ Pamiętocie mili parafianie jak to Chrystus powiedzioł „Maluczko a nie ujrzycie mie i już zaś maluczko a ujrzycie mie". Tak porę razy ten ksiądz pedzioł i za kożdym „nie ujrzycie mie" hycnął pod ambona, łyknął gorzoły i zaś się pokozoł. Tyła razy to powiedzioł, aż wypił kwaretka i wygroł. 279. Roz był jeden ksiądz co bardzo rod w karty grywoł. A mioł taki zwyczaj, że karty zawsze do rękowa chowoł. Roz też mioł kozanie i walił pięścią w ambonę a tu naroz karty mu się wysypały z rękowa. Ksiądz ino małą chwilkę się zastanowił i spytoł synka co te karty oglądoł: — Powiedz mi ino mały, co to za karta na wierchu? — Krojcdupek, panie księdzu. Ksiądz prędko ściepnął obrazek święty i spytoł: -A co jest na tej karcie? — Ano nie wiem — pado synek. —• To widzicie! Takie teroz dzieci momy. Krojcdupka to zaroz poznają ale św. Alojzego to nie! 280. Roz jeden ksiądz wygłoszoł bardzo piękne kozanie. Wszyscy płakali ino jeden co stół kole ambony mioł suche oczy. Ksiądz posłoł organistę spytać czemu tamten jeden nie płakoł. A on odpowiedzioł: —¦ Wiedzą, jo nie jest z tej parafii. 281. Jeden ksiądz bardzo rod walił w ambonę jak mioł kozanie. Roz w sobotę najduchy, ministranci wbili w ambonę gwoździe. Akurat w niedzielę ksiądz mioł mieć kozanie, że nie wolno kląć. I tak woło: — Pamiętejcie, że nie wolno kląć. Przeklinanie to nojgorszo rzecz na świecie — i walnął pięścią w ambonę i zajęknął: — O pierona moja ręka! 103 ™ • 4*T^!rr "_"*• HDAHaVW3IN O 282. Jeden ojciec mioł trzech synów, dwóch mądrych a jednego głupiego. Tamci poszli na pole, a głupiemu kozali domu pilnować. Ten zaś myśloł: „Jakbych tak drzwi wzion ze sobą, to i tak żoden nie wlezie, a jo se mogę iść do lasu". Pomyśloł i tak zrobił. Idzie a tu naroz zbójnicy w lesie. Wloz prędko z drzwiami na drzewo i siedzi. Prawie pod tym drzewem siedli se rabusie i rozprawiali a rachowali złoto. Głupi nie mógł już tych drzwi utrzymać i naroz zleciały i hersztowi bandy język utrza-sły. Wszyscy się porwali i zaczęli uciekać a herszt za nimi i wołał: „Po-klekej, poklekej", bo nie umioł inaczej skiż tego języka. A oni zrozumieli: „uciekej, uciekej" i jeszcze bardziej uciekali, aż się za nimi kurzyło. Głupi zlozł z drzewa, wzion miech złota, drzwi na plecy i wszystko zaniósł do dom. 283. W jednym zakładzie dla obłąkanych był staw. Jeden chory zaczął się topić. Widzi to dyrektor, ale nie mógł pomóc bo był na samym wierchu budynku. Naroz patrzy, jeden z pacjentów wskoczył do wody i bohatersko wyratowoł tego topiącego się. Dyrektor zlozł na dół, zwołoł personel i pado: że tego bohatera trzeba już do dom puścić. To co teraz zrobił pokazuje nam, że jest to człowiek zdrowy i normalny. Zawołali tego chorego, pogratulowali mu, wręczyli odznakę i pedzieli, że jutro może do dom jechać. Za chwilę dyrektor oglądo się, ale nikaj tego tonącego nie widzi. Pyto chorego: —¦ A kaj jest ten wyratowany? —¦ A wiedzą on był cały mokry toch go na górze powiesił coby wysechł. 284. W tym samym szpitalu jeden chory trzymoł w ręku brzytwę i gonił dochtora. Dochtór uciekoł jak mógł, ale w końcu chory już go złapoł. —¦ Teraz to już koniec ze mną — myśli se lekarz. A tu naroz chory pac go w ramię, wciska mu brzytwę do ręki i woło: —¦ Mom cię, teroz twoja kolej, łap mie. m 107 285. Roz w Strzeleczkach poliła się stodoła. Ogłosili alarm i tak się jakoś stało, że ochotniczo straż z sąsiedniej wsi była pierwszo niż miejscowo. To ich ci miejscowi strażacy tak przywitali: — Co wy tu chcecie? Jest to wasz ogień czy nasz? 286. Przyleciała sąsiadka do drugiej i pado: —• Kowoliczko, Kowoliczko! Wiecie co jo dostała? — Co? Powiedzcie prędko, może i jo zaroz polecę! — Himoroidy! — Kajżeście je dostali? — W d.... ¦—• To wyście tacy? Jak jo co dostanę, też wom tak powiem! 287. Staro Pieczkowo szła w niedzielę do kościoła. Miała jeszcze kęs drogi, jak naroz zatrzymoło się przed nią auto i sąsiad co w nim jechoł pado: •—• Pieczkowo siednijcie se, podwiozę wos do kościoła! — Może kiedy indziej, dziś mi się bardzo śpieszy! 288. Jeden chłop kupił cielę tak na lewo i niósł je bez cmentorz, żeby go żoden nie widzioł. Tam zaś mioł na niego czekać drugi chłop, co mu mioł pomóc i mieli się podzielić. Tóż ten niesie to ciele, a było mu to coroz bardziej cięższe i zły był, że kolegi nie widać, to się też na niego gorszył i klął. Pado: —¦ Jo tego pierona zabiję, takie ciężkie i som.... A na cmentorzu stół akurat koło grobu jeden inny chłop i jak to usłyszoł, uciekoł co siły w nogach, bo myśloł, że to duch. Jak już był u wyjścia z cmentorza ujrzoł tego, co mioł pomóc nieść to cielę i wrzeszczy: —• Nie idźcie tam, nie idźcie! Trupy z grobu powstały i chcą żywych zabijać. 108 $*LL%¦, 289. Roz jeden student wrocoł z Paryża. A że downiej nie było pociągów ani autobusów to szol piechty. Po drodze zatrzymoł się u jednej kobiety i prosił ją o jedzenie i picie. Ona go spytała skąd to idzie, a on jej pedzioł, że z Paris, a ona głupio zrozumiała, że z Paradies i zaroz go zaczęła wypytywać czy tam kaj jeji pierwszego chłopa nie widzioł. —¦ Ja — pado student — widziołech go, nawet mie prosił, żeby pozdrowić jego kobietę. Kobieta uradowano pyto, jak się mu powodzi: — No wiedzą dobrze mu tam, ino nieborok nagi chodzi i bez pieniędzy. — A byliby oni tacy dobrzy i wzięliby mu ubranie i pieniądze? —¦ Ja, mogę to zrobić, czemu nie? Kobieta uradowana dała mu paczkę i pieniądze. Student się na-jodł i ruszył w drogę. Po jakimś czasie przyszedł z pola drugi chłop od tej kobiety, a ona mu uradowano rozprawio jaki to dobry student tu był, który jedzie do Paradies i wzion dla jej chłopa paczkę. Jednak jej drugi chłop zaroz zmiarkowoł co to za miglanc. Wzion konia i prędko gonił studenta. Ten zaś ujrzoł go z daleka i pyrsk do krzoków, tam se tę paczkę schowoł a potem prędko wzion łopatę do ręki i zaczął drogę naprawiać. Jedzie chłop na koniu i pyto czy nie widzioł kaj jakiego młodzika? — Jechoł niedawno tam w tamtą stronę — pokazał student, ale tam takie gęste krzoki, to musicie z konia zleść. — A przypilnowalibyście mi go? — Mogę to zrobić, roboty tu jeszcze dużo, to z godzinę potrwo. Chłop konia zostawił a student w krzaki po paczkę, za konia i już go nie było. Jak chłop wrócił, ujrzoł i zrozumioł. Przyszedł do baby nazod i pado jej: „Wiesz spotkołech tego studenta, ale ta droga do Paradisu tak daleko, toch mu doł naszego konia, żeby tam ten twój pierwszy nie musioł tak długo na to ubranie czekać." 290. Jednemu było Daniel, a on chcioł się już za życia do nieba dostać. Pieniędzy mioł kupę. Dowiedzieli się o tym miglance, oblekli się w biołe koszule, zaklupali mu w dźwierze i zaśpiewali: „Daniele, Daniele Przyszli z nieba aniele. Aby my cię za żywa Wzięli dzisiaj do nieba." Potem mu pedzieli, że musi oblec długą koszulę i wziąć czapę na głowę a oczy musi zawiązać. Pedzieli mu też, że przed tem musi zapłacić, bo to drogo kosztuje. Daniel zrobił jak mu przykozali, potem se siodł do kosza a oni go nieśli, aż nad taki stów i tam go wciepli, a sami uciekli. On zaś zaczął śpiewać: „To przecież nie możno jest Że tak w niebie mokro jest." 291. Roz dwóch niemądrych schroniło się do stodoły. Było im w nocy bardzo zimno, to się nakryli dwiema drabinami, co tam w rogu stały. Rano pyto pierwszy: — Jak ci się spało? i 3 •110 —¦ No wiesz w tej mojej drabinie brak było trzech szczebli, to mi bardzo wiatr wioł i gwizdoł. 292. Krzysztof z Raciborza mioł wezwanie do sądu. Obstalował se dorożkę i pojechoł nią do sądu. Tu wysiodł i pado: — Poczekają tu aż przydę nazod, wtedy im zapłacę. Po trzech godzinach dorożkarz się zniecierpliwił i poszedł do sądu spytać kaj jest Krzysztof, jak długo mo jeszcze czekaó? — O — pado sędzia — to trochę potrwo, on dostoł dwa lata. 293. Pon dochtór idzie po parku w Rybniku i spotyko chorego, który ciągnie za sobą szczotkę do zębów. Dochtór pyto: — Jak się czuje wasz piesek? —¦ To nie pies a szczotka do zębów! Jak dochtór odszedł, to chory mówi do szczotki: — Ale my go nabrali Azorku! 294. Roz przyjechoł inspektor do Rybnika i widzioł jak chorzy skaczą do basenu. Podchodzi do nich i pado jednemu: — Widzę, że wy tak radzi pływocie i skokocie? —¦ Ha — pado tamten — a co dopiero będzie jak nam tu wodę wpuszczą. 295. W jednej wsi poliła się stodoła. Przyjechała straż pożarna i gasiła i gasiła. Ludzie się zleciało jak mrowia. Stali i patrzyli. "Wtedy jeden z nich pado: —• Ja! grzoć to się teroz wszyscy przyszli, a podpalić toch musioł som. 296. Stary Badura umioł naprawiać wszystkie skrzypki, basy i gitary. Roz przyszoł jeden chłop i pado: — Naprowcie mi tę skrzypkę, struny popękały. — No to dowejcie! 111 — Jo jej tu nie mom, to przecę nie skrzypka ino struny są pęknięte, tech przyniósł. 297. Do dochtora przyprowadziła baba swego męża i pedziała, że on coś z głową nie w porządku. Lekarz medytuje, jakby się tu o prowdzie dowiedzieć i przygotował se piękną zagadkę i pado do pacjenta: —¦ Słuchajcie teroz ino dobrze i powiedzcie mi co w tym, co wom tu opowiem, jest niemożliwego. Jedziecie z waszą babą w niedzielę na wycieczkę. Naroz znajdujecie na środku drogi ostrą siekierę. Bierecie ją do rąk i bęc już wasza baba bez głowy. Teroz prędko lecicie do sklepu. Kupujecie nici i zaszywocie jej tę głowę nazod. No, powiedzcie co tu jest niemożliwego? — Ha, myślą panie dochtór, że jo taki głupi? Przecę dobrze wiem, że w niedzielę nie dostanę nici kupić. 298. W szpitalu dla psychicznie chorych powiedział dochtór do kolegi: — Musimy tam trochę przypilnować tych z pokoju 34, bo rodzina się skarży, że oni jacyś posiniaczeni chodzą. I No i dobrze. Na drugi dzień chodzili za nimi i widzieli jak się wspinają kożdy na inne drzewo. Potem jak byli na wierchu to pierwszy zawołoł: — Franek czyś dziś jest jabłko czy gruszka? — Jabłko. — A dojrzołeś już? — Już blank! — No to spadomy! I tak się te dochtory dowiedzieLi, skąd oni te sińce mieli. 299. W Szopienicach mieszkoł taki wróż, a wszyscy tam do niego chodzili i dobrze mu się wiodło. A mioł on w pokoju szafę, żeby nie było widać, że tam są drzwi. Jak ktoś przyszedł to on fuk do drugiej izby i przez te drzwi wszystko słyszoł. Roz też przyszedł chłop do niego a baba pado, że jej męża nie ma w doma. — A co wom się stało? — Ano okradli mnie, pieniądze mi ukradli. * —-A kajżeście to siedzieli? —¦ No w szynku, ale był tam jeszcze przy mie Tomek i Szymek. —¦ No to może wom jeden z nich wzion? Teroz dopiero przyszedł wróż w płaszczu, tak jakby z miasta wrocoi. —¦ A... witejcie Panie Klima z Roździenia. Pieniądze wom ukradli, co? Idźcie tam zaroz do szynku i powiedzcie Tomkowi mo wom je oddać! Chłop poszedł, pieniądze otrzymoł nazod, przyniósł zapłatę wró-żowi i wszystkim w koło rozprawioł jaki to mądry jest ten wróż. 300. Jeden niemądry pyto drugiego: — Kaj się urodziłeś? — W Niemczech. 8 — Humor śląski 113 — A kaj chodziłeś do szkoły? — W Polsce! — I tak codzień tam i nazod lotołeś? 301. Na dachu stoło roz dwóch niemądrych i chcieli na doł zleść. Ten jeden pado: — Jo ci będą latarką świecił a ty po tym promyku złaź. — Coś ty! Myślisz jo taki głupi? Ty potem tę latarkę zgasisz a jo zlecę! r. HDV)IOrid O 302. Roz był jeden stolorz w Gogolinie. Robił on trumny, a że dużo pił a potem się boł do baby iść, to się też często do trumny położył i w warsztacie społ. Roz mu czeladnicy zrobili kawoł. Przyszli nad ranem i widzą, że majster już zaś w trumnie śpi. Wzięli i zawarli tę trumnę. Jak się stolorz obudził, stuko we wieko i wołp: — Halo, kaj jo jest? —¦ Na cmentorzu •— odpowiado czeladnik. — A jak długo ty tu już leżysz? — Będzie jakie pół roku! — Och, to ty na pewno wiesz kaj tu można gorzoły drap dostać? 303. Do jednej restauracji na rynku w Krapkowicach chodził cięgiem ten som pijok. Właściciele wstydzili się takiego gościa i roz jak go już mieli dość, to mu do kieliszka naloli kwasu solnego. Rano mieli wyrzuty sumienia, że chłopa otruli, no ale trudno. Wieczór. Naroz drzwi się otwierają a ten pijok już zaś przychodzi. Pytają się go jak się czuje, czy aby nie chory? — Nie. Ino wiedzą jakoś dziwno była wczoraj ta gorzoła. Tak se myślę i myślę co to też takiego mogło być, bo wiedzą jakech się purtnął to mi dziurę w galotach i spodniokach wypoliło. 304. Jeden pijok idzie z szynku do dom i co latarnia to bęc głową. Naroz spotyko milicjanta i pyto; go: — Panie władza bydom tacy dobrzy i porachują mi te buły na czole! — Mocie trzy obywatelu! — No to jeszcze dwie latarnie i będę w doma. 305. Było to w Opolu. Jest to szczero prowda. Jeden pijok szedł do dom i po drodze wpodł do świeżo wykopanego grobu. Nad ranem było 117 jednak bardzo zimno, to się obudził i zaczął zębami szczyrkać i wołać:. „Brc\.. jak mi zimno". Groborz to słyszoł i pado: — To po coś się pieronie wykopoł! 306. Matka Józka, kiery akurat przyszedł pijany, zaczęła na niego bardzo, brzydko wrzeszczeć i przezywać: — Co z ciebie za niedobry syn, co za pijus, co za... — No dyć matko! Cicho bądźcie, nie wstyd wom? Jeszcze się sąsiedzi dowiedzą jak żeście mie źle wychowali i będzie wom gańba! 307. Do spowiedzi przyszedł stary pijus. Jako jeden z najważniejszych grzechów wyznoł, że co dzień ta ognisto woda chłepce. Ale kape-lonek nie wiedzieli co to jest. Pijus mioł przy sobie flacha wyciągnoł i doł skosztować kapelonkowi. Ten łyknął, dech mu zaparło, nie umioł luftu dostać i pado do pijoka: . — Weźcie to i pijcie co dzień za pokuta! 308. Stary Piekarczyk z Janowa, ten co to pił nawet denaturat, czasem to mu nawet dzieci dawały wody z farbą, a on to pił, no to ten Piekarczyk poszoł roz do spowiedzi do farorza. Farorz go też dobrze znali, to jak ino się zaczął spowiadać, to farorz go spytali: —• Panie Piekarczyk a pijecie to jeszcze? — A co? Mają tam co? —• pedzioł Piekarczyk. 309. Stary Cebula wroco roz pijany do dom. Chce drzwi otworzyć, a tu klucz jak na złość nie pasuje. Próbuje jeszcze roz ale na nic. Naroz idzie milicjant i pyto: — Co wy tam obywatelu majstrujecie? — No nic panie milicjancie, ino nie umie moich drzwi otworzyć. Milicjant był na służbie, podszedł, wziął klucz i chce mu pomóc. Naroz pado: — Przecę wy zamiast klucza daliście mi cygaro! — O pieronie! To jo musioł zamiast cygara klucz wypolić! 118 bota Pił Jak p: 310. Roz przyszedł pijany chłop do dom a baba zło, że już zaś pił z gębą na niego. On nic ino słucho i słucho a potem pedzioł: — Gustla dyć jo z miłości do ciebie piję, bo jak się upiję to cię podwójnie widzę, moja ty babeczko. 311. Jeden pijok idzie z karczmy i jedną nogę wlecze po chodniku a drugą po szosie. Naroz pado do siebie: — 50 lot żyję i jeszezech nie wiedzioł, żech kulawy! 312. Jeden pijok mioł drogę do dom wele cmentorza. Idzie też roz i wpodł do grobu. Baba jego wiedziała, że musiało mu się coś koło cmen- . torza wydarzyć i poszła go tam szukać. Jak go znodła to go bardzo sponiewierała i szpetnie sprzezywała. On jej wtedy pado: — Toś ty tako! To już mi nawet w grobie spokoju nie dosz! 313. Roz jeden pijany górnik idzie z szynku do dom, ale tak mu się w oczach ćmiło, że jak długi kopyrtnął i leży na ziemi. Przechodził akurat milicjant i pado: —• A wy co tam obywatelu na tej ziemi robicie? — A dyć przykładom ucho do ziemi bo chcę słyszeć czy ci z drugiej zmiany już fedrują! . r ' -....¦ - 314. Niedaleko Krapkowic żył szewc. A pił jak każdy inny. Mioł jednak'bardzo złą babę. Roz też poszoł se na kieliszek a na drzwiach na-pisoł: „Przydę za jaką godzinę •— Szewc Sobota." Nie trwało jednak długo a wisiała tam drugo kartka: „Szewc Sobota zaroz przydzie — jego baba." • ¦.:. . 315. Do apteki przyszedł stary Pietrzyk. Był z niego straszny pijus. Pił trzy dni pod rząd a potem czwarty dzień się leczył i zaś od nowa. Jak przyszedł do apteki to go tam zaroz spytali; — Na kaca panie Pietrzyk? .-.. , .. . _¦¦ — Me! Na pomp! ' " 119 316. Tatulku — pyto synek — po czym poznać czy kto jest pijany? — No widzisz Gustliczku, patrz tam idzie dwóch chłopów nie?! A jakbych był pijany to bych widzioł czterech ¦— wiesz? — Ale ojciec! Tam idzie ino jeden! 317. Przed gospodą stoi trzech pijoków i leją w krzoki. Podchodzi milicjant i pado: —• Zaroz mi tu skończyć, schować i zmykać! Pijocy zastosowali się do rozkazu i uciekli, za.chwilę pado jeden: — Ty! Alech go nabrol, alech go nabroł! Schowołech ale nie skon-czyłech!!! 318. Jeden pijok wypił dość mocno, a że się baby boł poszedł spać do stajni. "W nocy się obudził i tak pomału zaczął głoskać warkocz swojej starej. Potem pado: „Wiesz Mariko, tyła lot żyjemy a żech nie wiedzioł, że mosz taki ruby warkocz".'Naroz go krowa tym ogonem majtła i zmiar-kowoł wtedy kaj jest i wstyd mu było co nie miara. . . 319. —¦ Już zaś nie przylazłeś z tą wypłatą prosto do dom ino o szynk zawadziłeś — pado baba do pijoka — ale jo tym razem nie była tako głupio. Poleciałach do szynku, tam kaj zawsze pijesz i nie patrzałach z kim tam pijesz ino szukałach twojego żakieta i wzięłach z niego całą wypłatę. ¦" ¦ ' —¦ Nie szkodzi — pado chłop. — Jo teroz już od porę dni w innym szynku piję. 320. — Wiesz — pado Francek do Antka — jak jo idę koło szynku, to mnie tak ciągnie, tak ciągnie, że nie umie się oprzeć i muszę wleźć do środka. — No wiesz, to jest dziwne. Bo patrz u mie to jest blank na opak. Jak wyłażę z szynku, to mie ciągnie, ale tak ciągnie, że nie mogę ustoć i muszę się oprzeć choćby ino o mur. 120 321. Górnik przyszedł w dzień wypłaty pijany. Baba była już tako zło, że aż sino. Jak ino wlozł do dom, to ona na niego z pyskiem. Jak już wszystko mu pedziała to na koniec godo: —• Jo bych tak rada widzieć jak ty się będziesz w tym piekle kiedyś smażył. A górnik na to: — Francik leć ino prędko do okulisty i powiedz, że te szkła co mamie dali są już niedobre. 322. Jedna baba nie umiała se już rady dać ze swoim chłopem. Co-dzień przychodził pijany, umazany. Roz mu pedziała: —¦ Żebyś ty aby z manierą pił! Na drugi dzień górnik już zaś pijany. Ale jak ino do mieszkania wlozł, to pado: — Dziś nie przezywej, dziś zech z Manierą pił, boch go spotkoł. 323. Roz na stacji w Opolu stoi trzech pijoków i rozprawiają i rozprawiają. Wjechoł pociąg a oni dalej rozprawiają. Dyżurny ruchu wpa-kowoł w ostatniej chwili dwóch do pociągu no i dobrze. Ten zaś co zostoł pado do dyżurnego: „No i co teroz? Przecę to jo mioł jechać a oni przyszli mie odprowadzić". 324. We wsi mieszkała staro Cyrońka. Wszyscy wiedzieli, że bardzo rada do kieliszka zaglądała. P.rawie co dzień chodziła pijano. Roz też szła ze szynku a kole jednego domu chłopi piłowali drzewo. Nowo piła im się zacięła i ojciec mówi do syna: — Francek kaj ta staro piła? A Cyrońka na to: —¦ Kaj piła to piła byle za swoje! 325. — Panie gospodorzu — woło pijok z rowu. — Jo będę jeich córkę na rękach nosił, ale naprzód mie na nogi postowcie! 121 326. Dwóch pijoków zamiast po chodniku to szło torem kolejowym. Ten jeden coś miarkowoł i rzecze: —¦ Pierona, Francek — patrz jakie te schody są długie! —• Te schody, jak te schody, ale patrz jakie to gelendry (poręcze) niskie. 327. Jeden pijok przyszedł do dom i pyto swoją babę: — Gustla jest jo Jezus? — Coś ty blank już zgłupioł? —• No nie, ino patrz, spotkoł mie kolega i pedzioł: — O Jezus! jak ty wyglądosz! 328. Frybus to mioł ponoć bardzo nerwową babę. Tam cięgiem górki furgały. Roz też przyszedł pijany i boł się, żeby nie dostoł, to cichutko se siednął kole kolebki i huśtoł i kołeboł. — Co tu robisz — pyto go po chwili baba? — A dyć widzisz, że Francika kolebię, bo płakoł biedoczek. — Ty ślimtoku to jeszcze cyganić chcesz! Dyć on przecę przy mnie W łóżku leży! HDVNVOAD O 329. Roz szedł przez wieś Cygon i spotkoł przed chałupą chłopa z fajką w zębach, kiery stół i patrzył cały czas w niebo. — Co tak tam spoglądocie? — pyto Cygon. — Adyć mom siano na polu i tak patrzę czy się do jutra te chmury stracą. Wiszą już dość długo. — Chętnie bych wom pomógł. Trochę wróżyć umie. Jakbych tak wlozł na górę to może bych więcej mógł pedzieć — prawi Cygon. Chłop uradowany pado mu, żeby wlozł i obejrzoł. Cygon tak zrobił. Patrzy a na tej górze -wiszą szperki wędzone, wusżty, szynki. Obejrzoł se to wszystko dobrze, potem zlozł i kiwając głową prawi: — Wisieć to wisi, ale myślę, że do jutra się to straci. Nawet już wiem, że się na pewno straci. Gospodorz uradowany, zaprosił go na wieczerzę i potem doł mu nocleg w szopie. Rano rychtuje się do zwózki siana a tu jego baba lamentuje, że wszystkie kity mięsa, szperki i wuszty straciły się z góry. Tak im ten Cygon dobrze wywróżył. 330. We wsi Pokój mieszkoł hrabia. Przyjechali roz do niego goście na gon. Jak se tak w lesie pięknie siedzieli i pili, podszedł jeden Cygon, co śpiewoł i na skrzypkach groł i pedzioł im, że on mo coś takiego czego nawet ani som pon hrabia nie mają, ani nawet jego goście. Hrabia zdziwiony zaprosił go do zomku, nakormił, doł mu też coś do picia, a potem pedzioł: — Słuchejcie! Jeżeliście nos nabrali, to wos tu zaroz słuszno kara spotko. Pokożcie teraz prędko to, co to żoden tu nie mo. A wtedy Cygon schylił się, wypiął zadek i pado: — A mo tu kto dziurę w galotach? 331. Roz spacerowoł se farorz po polu. Naroz widzi zająca. Leci za nim i hyc, ale już go Cygon trzymoł. Nie umieli się pogodzić, bo jeden i drugi do kupy go chycili. Farorz pado: — Pójdź ze mną a zrobimy tak. Ten kieremu się nojlepiej coś przyśni, ten dostanie tego zająca. No i dobrze. 125 W nocy śniło-' się Cyganowi, że farorz umarli i poszli do nieba. Toteż Cygon zlozł z szopki, poszedł do kuchni i zjodł se zająca. Rano farorz się pyto co mu się śniło? A Cygon zaczął rozprawiać i na koniec prawi: —¦ Toch myśloł, co wom księżoszku w niebie po zającu, kiedy wy tam teroz radości niebieskich zażywocie. Toch wstoł i zająca zjodł. 332. W jednej chałupie było wielkie wesele. Cygon stoi i patrzy. A ludzi też tam było wiela bo nie wszyscy byli na to wesele zaproszeni. Naroz Cygon pado: —• Jakbych chcioł, to bych też tam mógł być, wino pić, mięso jeść i cygary polic. Ale żoden mu nie uwierzył. Wtedy Cygon pado: Poczekejcie tu chwilkę a oboczycie. Wszedł do tego domu pyto chłopa: — Chcielibyście bryłę złota? — O bardzo! Chłop ugościł Cygana, doł mu się napić, zapolić i potem prawi: —¦ No to teroz bliżej o tym złocie, kaj to mocie? — Ach nie! Jo ino chcioł wiedzieć czy by chcieli?! 333. Jedna baba poszła na pole siano przewrócić a chłopu kozała gospodarstwa pilnować. Naroz przyszła Cyganka i pado mu: —¦ Chcielibyście być bogaci i mieć dużo pieniędzy? — Kto by nie chcioł! —¦ No to siednijcie se tu na środku izby na tym zydlu i nie ru~ szejcie się aż w kościele 12 wybije. Ale pamiętejcie, choćby nie wiem co, nie wolno się wom ruszyć z tego miejsca. Będą się tu dzioć rozmaite rzeczy dlo wos niezrozumiałe, będzie się wom wydawać, że jo się dwoję i troję, że cały wasz dobytek z domu ucieko, ale pamiętejcie, że jakbyście coś zawołali, abo się ruszyli, to nic z pieniędzy bo czary przestaną działać i na nic moja wróżba. Chłop siodł na zydlu, Cyganka zrobiła kredą wielkie koło kole 126 niego, potem zaroz drugie i trzecie. Chłop siedzi i widzi, że Cyganka się dwoi i troi a ze szuflad, komody i wertika wszystko ucieko i ucieko. Jak już Cyganki wszystko wyniosły było cicho jak w kościele. Naroz wpodo jego baba i już od progu wrzeszczy: — Jezderkusie, Maryjko święto okradli nos! Franek słyszysz!!! A chłop siedzioł i nie odzwywoł się, bo jeszcze 12 w kościele nie dzwonili, a on chcioł być bogaty i mieć pieniądze. 334. Roz mieli Cygana wieszać. Już było wszystko przyrychtowane a Cygon zaczął prosić, żeby mu jeszcze zezwolili się tak roz pięknie potań-cować i pośpiewać. Zaś niedaleko szubienicy był las. Sędziowie się na to zgodzili a Cygon tańcuje i śpiewo: „Hop, hop husasa poskoczę se do łasa" i tak coraz głośniej i prędzej i zbliżo się do łasa, aż tu naroz fuk i już go nie było. Przeszukali cały las, ale na nic. Cygon poszedł do innej wsi i prosił babę o nocleg. Jak się położył, pado co by była tako dobro i dała mu zegłówek. Baba mu dała a on go se pod nogi wsadził. Stoi baba zdziwiono a Cygon jej prawi: —¦ Ja, ja, jakby nie te nogi toch dzisiej bez głowy. 335. Roz jeden gospodorz mioł bardzo wielkie banie na polu. Od porę dni jednak ktoś mu je rabowoł. Schowoł się roz gospodorz za altanę i czeko. Naroz patrzy jak Cygon przyłazi i wyżyno mu taką jedną dynię. Bo po tej wsi chodzili wtedy Cyganie i naprowiali paryzole i robili tygle. Tóż widzi ten gospodorz jak Cygon mu kradnie tę banię, hyc na niego i już go mo. Cygon zaczął lamentować i przeproszać gospodorza, ale nic nie pomogło bo trafił na mściwego i twardego. Wtedy Cygon klęko przed nim na kolana i pado: — Panie gospodorzu, jo wiem, że oni mie mogą dać zawrzeć, powiesić, ściąć, zabić i zgładzić. To wszystko mogą ze mną zrobić. Straszne to, ale już wolę to wszystko niż być wyciepniony za płot. Proszę ich pięknie 127 nie wyciepną mie ja? Bo wiedzą nie ma nic gorszego dlo Cygana jak być wyciepniony za płot. Wtedy nie ino na tym świecie koniec ze mną ale i na drugim. Gospodorz bardzo mściwy chycił Cygana za kark i zadek, kopnął go i fuk, wyciepł za płot. Pado za nim: —¦ Mosz a męcz się teroz! A Cygon ino na to czekoł. Łaps nogi za pas i już go nie było. 336. Roz jedna baba idzie przez las i widzi jak Cyganka bije swego synka po zadku i to po gołym. Pado jej ta baba: —¦ Ale dyć to nie bijcie tak tego syna. Co worn to zrobił? — Ano nic, ino posyłom go po mleko i dowom mu szklany dzban. —• No to po co go bijecie? — A mom to potem zrobić jak już dzban będzie strzaskany? 337. Roz do jednej kobiety przyszła Cyganka i pyto: —¦ Mogę se tu uwarzyć zupy z gwoździa? — Z gwoździa? Przecę to nie idzie — pado kobieta. — Idzie, idzie, zaroz obejrzycie — Wciepła gwóźdź do wody, postawiła na piec i warzy. Za chwila prawiła: — Dejcie mi troszkę soli. — A teroz dejcie mi troszkę pieprzu. Hmm coś jeszcze brakuje, może by tak kostkę maggi. A troszka smalcu jakby tak dać? Baba dała ji łyżka omasty, potem jeszcze trochę pietruszki, garść krupów pogańskich i trzy kartofle. Jak się to wszystko uwarzyło, Cyganka spróbowała, pedziała, że teroz jest bardzo dobro ta zupa z gwoździa, dała babie spróbować i poszła. if! mzmam 9 — Humor śląski sra iii 338. Roz mój starzyk szli w nocy kole cmentorza. A downiej tak było, że jak się ducha spotkało, to się go pytało co by chcioł, bo kożdy mu chętnie do zbawienia pomogoł. No to mój starzyk słyszeli wele tego cmentorza jakieś stękanie, roz słabsze, roz mocniejsze. Wtedy spytali: —• Czego pragniesz duszyczko? •—¦ Papieru! — przyszła odpowiedź. 339. Było to zaroz po wojnie. Nie wszyscy co tu mieszkają teraz wiedzieli, że my na Śląsku są Polokami. Brali może tę naszą gwarę za jaki niemiecki? Toż Hanys se tak z Gustlikiem stoją w drogerii i gwarzą se tak o wszystkim. Koło nich stół taki jeden ze wschodu, patrzy na nich i pyto: — Pan Polak? — Nie! Po gruntfarba! — odpedzioł Hanys. 340. Roz stanęły se dwie kury przed sklepem z wystawą jaj wielkanocnych. Jedno jajo było z czekolady, taką wielką wstęgą przewiązane. Ta jedna kura nachylo się do tej drugiej i pyto: —• Sąsiadko a nie znają to tego kokota? 341. Teroz to wszędzie na całym świecie zamiast ludzi wprowodzają maszyny. Jo nie wiem czy to dobre, ale tak ponoć jest. Roz też przyszła komisyjo zwiedzić taki nowy zakład i ten kierownik ich oprowadzo, pokazuje wszystko, a potem to im pokozoł blank nowe instalacje i pado: —¦ Ta instalacjo zastępuje aż sześć ludzi. — Och! — godo komisyjo. — A kto ją obsługuje? — Siedmiu specjalistów — pado kierownik. 342. Jeden kolejorz poszedł na emeryturę. Dali mu piękne mieszkanie, ale on prosił, żeby mu zamienili na wagon, choćby stary, byle wagon, bo bez te 45 lot tak się do jeżdżenio przyzwyczaił, że już inaczej nie może. 9* 131 No i dobrze. Dali mu wagon, postawili na boczny tor i kolejorz mieszkoł z babą. Jego kolega, też kolejorz jeździł na trasie Katowice—Wiedeń i wi-dzioł, że ten wagon co chwila jest na innym miejscu. Jak jechoł do Wiednia ¦wagon stół kaj indziej, wraco, wagon już zaś w innym miejscu. Tak go to zaciekawiło, że poszedł ich tam odwiedzić i spytoł się skuli czego ten wagon tak jeździ. A kolejorz pado mu: ,.Toś ty taki stary kolejorz, tyle lat jeździsz i nie wiesz skuli czego wagon się rusza? A toś ty zapomnioł, że wychodka nie wolno używać w czasie postoju? Roz jo tą brechą cisnę, jak moja staro tam siedzi, a roz ona ciśnie jak jo muszę. 343. Jakech leżoł w lazarecie w Opolu, to mie chłopi pytali czy patrzę na telewizję, na ten program dlo dzieci, co wiecie o tej Balbinie i Ptysiu. A ten Ptyś to tak rządzi przez „szcz". Zawsze pado: „Czeszcz Balbino". Toteż mie ci chłopi pytali czy wiem jako jest różnico między obrazem a kiblem? Pedziołech, że nie wiem. A oni rozprawiali, że nie ma żodnej, bo przecę i obraz jest na szczanie i kibel jest na szczanie! 344. Roz siedzioł dziad pod kościołem i tak żebroł: —¦ Dziesięcioro dzieci mom, kulawo baba mom, ślepo świekrę mom, wali mi się dom, wielką biedę mom, dejcie coś panoczku, dejcie... — Tyła tego mocie i jeszcze wom mało! — pedzieli panoczek co tam przechodzili. 345. Jak my downiej na pąć do Częstochowy jechali, to my se tam w Polsce zawsze kury i kaczki i gęsi kupowali, bo! to tam było tanie, nie tak jak u nos za Niemca. Roz też się już ustowiomy w tej procesyji a kościelny nasz woło: „Muzyka na przodek Chłopy do środka A baby, gęsi i kury na zadek!" jak 132 346. Downiej jak szły pielgrzymki do Świętej Anny czy do Piekor to zawsze kościelny szoł przed ludźmi i godoł co mają śpiewać. Przepo-wiodoł a ludzie zaroz za nim śpiewali. —• Gwiazdo śliczna wspaniała... — Gwiazdo śliczna wspaniało — śpiewali ludzie. TSSaroz. kościelny widzi dziurą w moście i wolo: — Stop! Procesyjo, dziura w moście! A ludzie śpiewają: — Stop procesyjo dziura w moście — i wpadli. 347. Na peronie stół jeden panoczek na dworcu i niecierpliwił się, bo pociągu jak nie było tak nie było. Nie wytrzymoł i poszedł do dyżurnego ruchu: — Powiedzcie mi ino po co są rozkłady jazdy, kiedy pociąg i tak według nich nie przyjeżdżo? —¦ Ale oni są śmieszni! — prawi dyżurny. — A jak by poznali, że pociąg mo spóźnienie? 348. Sędzia pado do złodzieja: — Zrobiliście aż siedem włamań w ciągu tydnia! — No ja. Widzą, że złodziej nie mo niedzieli, Wysoki Sądzie. 349. To co wom teroz opowiem, to się naprowdę zdarzyło. Jechali my autobusem do Mikołowa. Ludzi było tak pełno, że ani knefla wsadzić. Konduktorka miała biedę się przecisnąć, to tak ino przez łudzi te bilety sprzedowała. Jak już wszystkim sprzedoła tak zawołała: — A tam w zadku mocie bilety? — A czemu to zaroz w zadku a nie w kabzie — odpedzioł jej jeden. 350. Roz jeden chłop mioł bardzo wścibsko teściowo. Nie szło z nią wytrzymać, bo to czasem aż bieda z taką zmierzłą babą wytrzymać. Tóż jak już mioł wszystkiego dość, poszedł, padają do Trybuny i doł tam takie 133 ogłoszenie: „Sprzedom teściową marki „Heksa" odbiór zaroz, jeszcze dopłacę". Nie mogę pedzieć o kim to prawie jest mowa, bo byście jeszcze kaj moje miano podali a potem bych mioł ostudę. 351. Jednemu umarła teściowo, a była tako sama jak ta coch wom tu rozprowioł. Toż przyszedł do roboty i pado, że umarła teściowo. Na drugi dzień jak go majster w robocie widzioł, to mu pado: — A wy co tu robicie? Przecę mocie w rodzinie pogrzeb? — Po lekku panie majster! Jo jest z tych co to padają: „Naprzód obowiązki a potem uciechy" — pedzioł ten istny, co to mu ta teściowo umarła. 352. —¦ Panie sędzio! To nieprowda. Jo tego nie ukradł! — No a mocie alibi? — Co? — No czy wos w tym czasie ktoś z bliskich widzioł? — Na całe szczęście nie, Wysoki Sądzie! 353. Jednego oskarżonego zawarli do bardzo ciężkiego więzienia. Jak go tam już mieli prowadzić, ten prosi coby mógł z dyrektorem godać. Jak dyrektor przyszedł, to on go prosił, żeby był taki dobry i zawarł go do celi 34, bo on jest bardzo do tradycji przywiązany. — No, ale człowieku, co mo z tym tradycjo? — pyto dyrektor. —¦ Ano widzą, mój pradziadek, dziadek i ojciec też siedzieli w celi nr 34. 354. W jednym domu umarła sąsiadka. Była to bardzo kłótliwo baba. No ale jest taki zwyczaj, że sąsiedzi darują na pogrzeb wieniec. Pytlino zebrała z całego domu od wszystkich lokatorów pieniądze i poszła ten wieniec obstalować. Kwieciarka pyto ją: —¦ A jak szeroko mo być ta wstęga? —¦ A dyć nie wiem, ale czy to jest jakoś różnica? . . — No przecę, jak ktoś taki umrze, kieremu przajemy to się dowo 134 szeroką wstęgę, a jak ktoś taki mniej bliski i taki co mu się mocno nie przoło, to może być węższo. —• A tak! No to jo myślę, że nojlepiej jakbyście tak na sznurze napisali, że to od sąsiadów. 355. Jeden szewc co wszystkim trzewiki żelował umarł i poszedł do nieba. Klupie w te dżwierze niebieskie i ctwiero mu św. Pięter. Pado mu: —¦ Wiesz św. Maryje i Pana Jezusa nie ma, bo se poszli trochę pospacerować, ale tu mosz ryczkę, siednij se i odpocznij trochę. Szewc se siednął i spoglądoł na ziemię. Naroz widzi jak Nocońka pranie w ogródku wieszo, Patrzy i patrzy i widzi jak złodziej Nocońce pranie ze sznury ściągo. Chyto drap za ryczkę i już chce złodzieja piznąć, a tu mu naroz Pon Jezus rękę trzymają, bo prawie przyszli i padają mu: —• Jakby jo mioł być taki nogły to by tu już w niebie nie było ani jednego mebla! 356. W jednym mieście był szpital dla tych na nerwy chorych. Był tam dyrektorem jeden z Warszawy. Przyjechoł też roz do niego krewniak. Jak ino wlozł do bramy szpitala to stół tam jeden i pado mu: — Wlezą tu drap do tej taksówki to ich podwiozę. Warszawiak patrzy, nie widzi żadnej taksówki, ale wiedzioł, że chorych się nie rozdrażnio, udawoł że wchodzi. „Taksówkarz" gębą motor zapuścił i brrrr... pojechali. — Dokąd podwieść? — Do dyrektora! —• Będzie drogo, bo to daleko. — Nie szkodzi! Jak przyjechali, warszawiak wysiodł i pyto ile? — Stówa! Potem jak był już w gabinecie krewniaka pedzioł mu to wszystko. A dyrektor zły ryczoł: -— To znów porę studentów przez bramę przelazło. 135 357. W pociągu roz jeden panoczek spotkol takiego młodzika i pyto go kaj to jedzie. Ten mu pedzioł, że jest nowym nauczycielem w szkole w takiej to a takiej wiosce. Panoczek mu mocno współczuli, bo kierownik tej szkoły — padali — jest bardzo głuchy i trzeba do niego mocno i głośno godać. Jak ino przyjechali na stację, panoczek się pożegnali i wartko pojechali do kierownika szkoły. Tu zaś pedzieli, że poznali w pociągu młodego rechtora co tu jedzie i że on nieborok głuchy i trzeba do niego bardzo głośno mówić. Za chwilę przyjechoł młodzik i wali w drzwi i wali. Kierownik mu otworzył a on do niego ryczy, że dzień dobry, że jest nowym nauczycielem. Kierownik też do niego, na cały głos wrzeszczoł. Dopiero jak nauczyciel ujrzoł tam tego panoczka z pociągu to sie domyśloł, że to on ich tak wyrychtowoł. 358. — Francek jo cię już kupę czasu nie widzioł! —• Ano, boch siedzioł! — Ale za co? —• Za podkowę! ^r^x> — Za podkowę? — No wiesz, to się tak jakoś dziwnie złożyło, że przy tej podkowie i koń zaroz był. 359. — Słuchejcie ino, panie Kulpa! — Trzy razy okradliście sklep z czapkoma. Coście tam za kożdym razem brali? — Jedną czapkę! —¦ Przez trzy razy? — No widzicie, jak się Maryjce nie podobała toch musioł zamieniać aż żech prowdziwo wybroł. 360. Jeden złodziej szedł roz kraść kapustę. Ale że pochodził z porządnej rodziny, to kradł ino sześć łebek a przy siódmej se zawsze głośno powiedzioł: „siódme nie kradnij". Rano widzi chłop co się z jego kapustą stało. Wzion taką tęgą lagę i schowoł się za altanę. Jak już zaś ten złodziej przyszedł i zaczął rachować i ścinać: jeden, dwa, trzy, pięć, sześć „siódme nie kradnij" jeden, dwa... i tak dali. To chłop wyskoczył z tej altany i zaczął złodzieja lagą okładać i rachować: Jeden, dwa, trzy, cztery... „piąte nie zabijaj", jeden, dwa... „piąte nie zabijaj" i tak mu doł nauczkę. 361. Spotkały się dwie skoczki. Jedna pado do drugiej: — Pódymy na spacer abo do kina? —• Do kina! —¦ Weznymy se psa abo pódymy piechty? 362. —¦ Panie Szporys byliście już kiedyś karani? — Ja, panie sędzio, przed 10 laty! —¦ A od tego czasu ani razu? — Ani razu! — A coście w tym czasie robili? —• W areszcie żech siedzioł! 137 363. W sądzie była sprawa niejakiego Kaczmarka, który ukradł z apteki jeden zegłówek. Sędzia go pyto: — Powiedzcie mi ino co się stało żeście tak prawie zegłówek ukradli a nie ten przykłod pieniądze? — Wyboczą, panie sędzio, ale oni mie obrażają! Joch nie złodziej a zegłówek żech wzion z miłości. — No nie zwlekejcie ino mi tu wartko powiedzcie jak to było! —• No wiedzą, moja Jadwisia już od trzech dni spać nie mogła i pado mi: „Zefliczku być taki dobry i skocz drap do apteki i przynieś mi coś na spanie!" Toch jo przyniósł, no nie? 364. Roz ściągali młodych do wojska. Jak przyjechali to ich tam jeden musztrowoł, potem spisywoł miana i zawćd. Pyto po kolei: — Zawód? — Cieśla budowlany. — Następny! Zawód? — Cieśla budowlany. — Zawód? — Cieśla budowlany. Jak już tak wszystkich popytoł przyszła kolej na tego ostatniego. — Zawód? ¦—¦ Mechoptyk! —¦ Co? Mechoptyk? Nie ma takiego zawodu! — Jak to nie ma. Po lekku panie sierżancie! Ci wszyscy moi koledzy domy budują a jo potem mchem optykom. To co? Jest mechoptyk czy nie ma? 365. Roz w wojsku była musztra. Sierżant woło: —¦ Patrz w prawo! — .,-;,..CCy patrzą w prawo ino jeden w lewo. — Szeregowy Trąba mu nie patrzycie w prawo? 366. Było to jeszcze za Wilusia. Służył w wojsku taki jeden miglanc. Ale że roz uciekł, mioł być teroz powieszony za karę. Pytają go jakie mo ostatnie życzenie. Pedzioł, że chciołby tak roz lajbwasze rozkazywać. No to dali mu tę cesarską lajbwachę i on jej rozkazywał. Dowiedzioł się o tym Wiluś i przyszedł popatrzyć, a był wtedy bardzo zły, bo mu wielki wrzód na zadku doskwieroł. Jak ten miglanc tej lajbwasze tak rozkazywoł to król nie wytrzymoł i zaczął się bardzo gromko śmioć i naroz „paf" pęknął wrzód i cesorzowi ulżyło. Zawołoł miglanca i przeboczył mu. 367. Wydarzyło się to jednemu wojokowi na Górze św. Anny. W klasztorze był tam kiedyś skarbiec i ubrano figura Matki Boskiej w złote trzewiczki. Biedny wojok myślał se, co tam figurze po złotych trzewicz-kach, wzion se jeden, sprzedoł i wydobył się z biedy. Dowiedzioł się jednak o tym sąd i osądzili go na karę śmierci. Wojok się jednak bardzo gorąco bronił i padół, że on wcale tego trzewiczka nie ukrodł, ino mu go sama Matka Boska darowała, jak widziała jego biedę. Sędzia napisoł do biskupa wrocławskiego czy też to być może, aby figura mogła wojokowi trzewik podarować. Biskup przysłoł odpowiedź, że ja, że tako rzecz jest możliwa. No to wojoka z aresztu zwolnili, ino jako nauczkę pedzieli mu, coby na inny roz prezentów i podarunków od cudzych kobiet nie przyjmowoł, bo jak widzi, to ino zgorszenie z tego wyniko. 368. Roz w sądzie skarżyli takiego jak to padają recydywistę. Sędzia tak patrzy na niego i rzekł: — Jak widać to musicie być zepsutym człowiekiem. W jakim to towarzystwieście się wychowywali ; obracali? — No wiedzą, od młodości mom ino z sędziami i adwokatami do czynienio! 139 369. Jechoł motocyklista koło traktora. Traktorzysta wołoł za nim: —• Hej tam, błotnik ci nawalił! — Co? —• Błotnik ci nawalił, nie słyszysz czy co? —• Nic nie słyszę bo mom błotnik zepsuty! — odpowiedzioł motocyklista. WYKAZ INFORMATORÓW Województwo opolskie 1. Adamiec Agnieszka, 1. 45, Zielina 29, 31, 286, 306. 2. Baron Artur, 1. 63, Strzelce Opolskie 72, 83, 320, 344. 3. Bijas Maria, 1. 51, Mechnica 178. 4. Buchta Gertruda, 1. 68, Kłodnica 93, 99. 5. Chmura Henryk, 1. 39, Reńska "Wieś 47, 307. 6. Chmura Maria, 1. 69, Gogołin 302, 303. 7. Chmura Otylia, 1. 58, Reńska Wieś 113. 8. Felger Maria, 1. 75, Borki Opolskie 65. 9. Fleger Jan, 1. 80, Żędowice 279, 367. 10. Frybus Klfryda, 1. 42, Kędzierzyn 71, 81, 84. 11. Gabriel Jerzy, 1. 14, Groszowice 196, 221. 12. Gąsior Marta, 1. 58, Głogówek 100, 289. 13. Jaszczuk Maria, 1. 65, Głogówek 94, 97. 14. Jurek Alfreda, 1. 60, Kłodnica 98. 15. Kabot Anna, 1. 70, Żdziechowice 276 141 16. Kala Franciszek, 1. 77, Reńska Wieś 128, 203. 17. Kędzierska Anna, 1. 70, Tarnów Opolski 66, 69. 18. Klemens Jan, 1. 81, Borki Opolskie 96, 104. 19. Knop Maria, 1. 49, Grudzice 105, 107, 172, 173, 176. 20. Kocierz Manfred, 1. 16, Pyskowice 124, 127, 177. 21. Kocur Adela, 1. 69, Strzelce Opolskie 201, 362. 22. Kocur Stefan, 1. 72, Strzelce Opolskie 106, 110, 190. 23. Konradowicz Maria, 1. 21, Opole 184, 185, 192, 253, 297, 352, 353. 24. Koźlik Agnieszka, 1. 56, Żędowice .. . 280, 281. 25. Kruk Maria, 1. 60, Kłodnica 91, 171, 202. 26. Kupiłaś Jan, 1. 64, Żędowice 180. 27. Kurzok Anzelma, 1. 60, Bazany 282. 28. Malarczyk Zofia, 1. 72, Racibórz 273, 292, 293, 294. .29. Mecha Paweł, 1. 78, Dąbrówka Łubiańska 295. 30. Mróz Konstanty, 1. 63, Leśnica 179. 31. Mróz Urszula, 1. 75, Kadłub pow. Strzelce Opolskie 193, 220. 32. Niedworok Paweł, 1. 94, Mechnica 275. 33. Nocoń Klemens, 1. 65, Racibórz 80, 85, 319, 339. 5C. 2 I 51.1 142 34. Pałąk Gertruda, 1. 47, Gogolin 122, 123, 125. 35. Piątek Alfred, 1. 16, Gogolin 121, 223. 36. Piechota Jan, 1. 45, Grudzice 75, 341. 37. Pika Arnold, 1. 57, Krapkowice 174, 175, 189. 38. Pika Maria, 1. 55, Krapkowice 200, 251, 252, 361. 39. Pilot Alfred, 1. 44, Żdziechowice, pow. Olesno 195, 277. 40. Sarna Maria, 1. 38, Opole 4, 14, 24, 38, 58, 218, 254, 255, 259, 284. 41. Simonides Walter, 1. 36, Zielina 2, 13, 20, 59, 285, 288, 305, 314, 315. 42. Sobek Jan, 1. 69, Wierzbice Górne 194, 283. 43. Sobota Magdalena, 1. 53, Kędzierzyn 37, 108, 109, 186, 287, 316. 44. Szczęsna Klotylda, 1. 36, Biała Prudnicka 129, 130, 131, 199. 45. Szymik Michał, 1. 14, Tarnów Opolski 67, 68, 343. 46. Tkocz Marianna, 1. 40, Wieś Dolna, pow. Strzelce Opolskie • 70, 340. 47. Wróbel Józefina, 1. 84, Czarnowąsy 95. 48. Wróbel Tomasz, 1. 60, Racibórz 181, 182. 49. Zawada Jadwiga, 1. 66, Kąty Opolskie 170, 204. 50. Zieńczyk Maria, 1. 58, Chróścice 112. 51. Zyzik Wiktoria, 1. 58, Żędowice 278. 143 'Województwo katowickie 52. Badura Alojzy, 1. 38, Janów 45, 46, 139, 141, 151, 152, 153, 154, 157, 158, 164, 169, 215, 258, 291, 300, 301, 312, 313. 53. Badura Rozalia, 1. 72, Janów 5, 12, 15, 18, 42, 54, 56, 73, 74, 76, 161, 187, 191, 197, 198, 213, 214, 264, 268, 299. 54. Badura Wojciech, 1. 72, Janów 35, 89, 90, 156, 183, 188, 215, 223, 224, 240, 290, 309, 342, 355. 55. Badura Żyta, ł. 29, Janów 1, 3, 17, 43, 49, 103, 114, 168, 241, 270, 271, 298. 56. Bąk Helena, 1. 22, Górki Wielkie 40, 330, 331, 332, 334, 335, 337, 356, 357. 57. Bergemann Helena, 1. 57, Szopienice 8, 9, 19, 60, 62, 209, 235, 249, 321, 333, 336. 58. Janecki Wincenty, 1. 38, Giszowiec 44, 133, 163, 206, 239, 244, 245, 246, 260, 261, 262, 263, 338, 358, 363. 59. Kargel Maria, 1. 17, Ligota 228, 256, 257, 328. 60. Kotlorz Aleksander, 1. 50, Katowice-Załęże 52, 57, 78, 116, 148, 160. 61. Kotlorz Maria, 1. 47, Katowice-Załęże 51, 55, 101, 117, 138. 62. Książek Antoni, 1. 35, Giszowiec 87, 88, 155, 158, 207, 216, 267, 311. 63. Książek Maria, 1. 60, Janów 16, 34, 41, 53, 82, 86, 115, 159, 160, 210, 211, 212, 248, 265, 266, 310. 64. Lindner Gertruda, 1. 44, Szopienice 10, 23, 30, 33, 132, 137, 225, 226, 229, 230, 231, 232, 237, 238, 250, 326. 65. Lindner Irena, 1. 21, Szopienice 22, 50, 77, 102, 149. 66. Lindner Karol, 1. 52, Szopienice 364, 365, 366, 368. 67. Mika Marta, 1. 63, Solarnia, pow. Lubliniec 79. 68. Nangas Maria, 1. 53, Ligota 25, 28, 32, 36, 227, 325, 347. 144 10 69. Ochman Gertruda, 1. 67, Lubliniec 64, 322. 70. Parma Joanna, 1. 23, Kostuchna 6, 26, 39, 63, 74, 134, 136, 140, 143, 144, 150, 208, 324, 329, 359. 71. Partyka Wilhelm, 1. 63, Mikołów 349, 350, 351, 354, 369. 72. Soja Wilhelm, 1. 37, Katowice 142, 145. 73. Wierteł Blandyna, 1. 20, Kostuchna 208, 247. 74. Wróbel Bronisława, 1. 60, Janów 7, 11, 21, 27, 48, 61, 92, 205, 217, 233, 234, 272, 296, 345, 348, 360.' 75. Wróbel Hubert, 1. 40, Janów 162 165, 166, 167, 222, 242, 243, 269, 308. 76. Ziętek Maksymilian, 1. 48, Lubliniec 119, 120, 126, 318. SŁOWNICZEK WYRAZÓW GWAROWYCH ułożył F. Piuła A abo — albo B bek — plącz bez — przez blank — zupełnie błazny — figle brecha — pedał przy muszli w wagonie kolejowym buła — guz cera —¦ córka chssiok — śmietnik chyenąć — zabrać cięgiem — ciągle coby — aby cyganić — kłamać cyndel — lont czub — głowa ćma — ciemno 10 — Humor śląski 145 ćmić się — ciemnic się ćwuercina — 1/4 czegoś deptanie — parzenie się koguta i kury doskwierać — dokuczać do kupy — razem fliap — prędko druk — ciśnienie dworek — podwórze dycki — zawsze dyć — przecież dźwierze — drzwi , F fajnie — ładnie fajny — ładny farorz — ksiądz faron — piorun faroński — pioruński fedrować — zbijać, rąbać ścianę węglową fela — podkład G galoty — spodnie gańba — wstyd geiender — poręcz gizd — obrzydliwiec gtupielak — głupiec ' gluptak — głupiec golacz — fryzjer goinąć — wypić .....' : gon —¦ polowanie górki — gorący gorzała — wódka góra — strych gryfniaczka — elegantka H harpun — przezwisko kobiety ino — tylko mszy — inny istny — prawdziwy J ja — tak jakosik — jakoś K kabza —• kieszeń kafejka — kawa kaj — gdzie kaś — gdzieś kapelanek — wikary katać —¦ gdzie tam kęs — dużo kiejby — gdyby kielzanie — ślizganie kiery — który kita — kawał mięsa klupać — pukać kmotra — chrzestna matka knefel — guzik kokot — kogut kole — koło, obok .; koło — rower kopidół — grabarz kopyrtnąć — przewrócić kranz — kawał krasikoń — koniczyna krepel — pączek krupniak — kiszka kaszana krupy — kasza kryka — laska . kułak — okrągły kloc drzewa kurz — dym kwaretka — 1/4 litra wódki kwaśnica — woda z kiszonej kapusty 146 L lajbwacha — straż przyboczna larmować — krzyczeć, tłuc sie. lipsta — narzeczona luft — powietrze Jeb — głowa loński — ubiegły rok łycha — łyżka łypać — patrzeć M majtaąć — uderzyć mamlak — niedołęga mamlas — niedołęga maras — błoto masarz — rzeźnik miano —¦ imię, nazwa mianować się — nazywać się miech — worek mieszek — woreczek modro — niebiesko N nagłość — porywczość riajduch — przezwisko dziecka na opak — na odwrót na pomp — na kredyt naprać — zbić narobić — caccare nasuć — nasypać nazdać — nawymyślać narobić — wypróżnić się nieskoro — późno nikaj — nigdzie nudel — makaron O ociepać — obrzucić ostuda — kłótnia, awantura paryzol — parasol patron — nabój pąe — pielgrzymka pijus — pijak piznąć — uderzyć płoszczyca — pluskwa pofirlać — umączyć pogańskie krupy — jagły po lekku- — pomału poprzać — pokochać powadzić się — pokłócić się prawić — mówić, opowiadać przać — kochać, lubić przecę — przecież przyrychtować — przygotować purtnąć — smrodzić pyrlik — młotek pysk — twarz R rają — kolej rechtór (rektor) — nauczyciel rektor — nauczyciel reumatyka — reumatyzm roztomiły — bardzo mlJy rychtować się — szykować się ryczeć — płakać ryczka — mały stołek ryjak — twarz ryma — katar rymnąć — upaść rządzić — mówić rzykać — modlić się rzykanie — modlenie się S sam — tu skazać — dać znać skąpidusza — skąpiec 147 skąpiradło — skąpiec skiż — z powodu, dla skoczka — pchła skrzypka — skrzypce skuli — z powodu słuchatelnica — konfesjonał smyk — urwisz spodniaki — kalesony sprawić — naprawić starzyk — ojciec matki lub ojca stracić się — zginąć synek — chłopiec szczyrkać — szczękać saperka — słonina szrank — szafa na ubranie sztajgier — sztygar sztompel — stempel szynkarka — kelnerka ślimtak — brudas śraiertka — śmierć śmignąć — uderzyć batem świekra — teściowa tacik — ojciec tąpnąć — trzasnąć, zwalić się tuplikować — tłumaczyć U udzik — udo umazany — ubrudzony W wącha — warta wadzić się — kłócić się wartko — prędko warzyć — gotować wciepnąć — wrzucić wertiko — szafka na bieliznę weta — zakład widełka — widelec wiela — ile wierch — wierzch wojak — żołnierz woniać — wąchać wonieć — pachnieć wuszt ¦—¦ kiełbasa wychodek —- ustęp wyciepować —¦ wyrzucać wyelegancić się — ładnie się ubrać zaćmić się —¦ ściemnić się zadek — tył, tyłek za jedno — po imieniu zawiścić — zazdrościć zawdy —¦ zawsze zegłówek — poduszka pod głowę zgniły — leniwy zmarasić — zbrudzić zmierzły — obrzydliwy zrzadło — lustro zrzadełko — lusterko zv/ada — kłótnia zwadliwy — kłótliwy żemła — bułka żemlak — bułka w sosie wygotowanym ze świńskiej głowy i krwi zdziebko — trochę Towarzystwo Przyjaciół Opola z prawdziwą przjemnością udostępnia czytelnikom wybór anegdot i żartów ze Śląska Opolskiego i Katowickiego w opracowaniu Doroty Simonides. Chcielibyśmy tym wydawnictwem zapoczątkować całą serię podobnych książek, które by zapoznawały szeroki krąg miłośników folkloru i sztuki narracji z bogactwem ludowej kultury umysłowo-artystycznej. A przede wszystkim z jej cechami najcharaktery-styczniejszymi — humorem, dosadnym, jędrnym dowcipem, celną obserwacją i trafnym wychwytywaniem postępujących zmian we współczesnej obyczajowości. Anegdoty te, rodząc się bowiem żywiołowo, na poczekaniu, stanowią swoisty dokument naszych czasów. Nie tylko bawią nas, prowokują do śmiechu, ale raz po raz zmuszają do zastanowienia i refleksji. Jako swoisty rodzaj zabawy towarzyskiej w formie lekkiej, często frywolnej i pikantnej pokazują ludzkie słabości i przywary, z których o wiele łatwiej śmiać się niż wyleczyć. Dostarczając więc czytelnikom pokaźnego ładunku śmiechu i satyry ¦— równocześnie chcielibyśmy zwrócić uwagę na morał zawarty w wielu z tych anegdot. Oddajemy tę książkę w Wasze ręce z nieukrywaną nadzieją, że przekażecie na adres Towarzystwa swoje opinie i sądy o naszej próbie upowszechnienia humoru ludowego. Oczekujemy również na dalsze materiały z tego zakresu od tych wszystkich, którzy posiadają je w swoich zasobach pamięci. Z góry dziękujemy za przesłane anegdoty i żarty. Towarzystwo Przyjaciół Opola i SPIS TREŚCI Słowo wstępne............... 3 O małżeństwie , .....'..........5 O kobietach.............. 25 O dzieciach............. . 33 O górnikach . . . . . . '...... . .47 O chłopach.......... . . . .59 O bezrobotnych............. 73 O Antku i Francku . . . . . . . . . . . .79 O dochtorach.............89 O kapelonkach . . . , . . . . ; . . . .97 O niemądrych............. 105 O pijokach.............. 115 O cyganach . . . ........ . . . .123 Różne............... 129 Wykaz informatorów . ............ 141 Słownik wyrazów gwarowych...........145 Od Towarzystwa Przyjaciół Opola.........149