Ks. EDWARD STANIEK W TROSCE O SUMIENIE Rozważania nad Dekalogiem WYDAWNICTWO SW. STANISŁAWA B. M. ARCHIDIECEZJI KRAKOWSKIEJ KRAKÓW 1996 ¦ Projekt okładki: Urszula Pabian Imprimatur: Kuria Metropolitalna w Krakowie L. 3781/85/87, 3 X 1987 + Kazimierz Górny, wikariusz generalny Ks. Jan Dyduch, kanclerz Wydanie II ISBN 83-85903-39-9 Skład i druk: Wydawnictwo św. Stanisława B.M. Groźna herezja Upłynęło ponad dziesięć lat od wygłoszenia cyklu kazań katechizmowych opartych o Dekalog. Nie starciły one nic ze swej aktualności. Po orędziu o potrzebie doskonalenia sumienia, jakie ogłosił Jan Paweł II w Skoczowie, ich wymowa stała się jeszcze wyraźniej s za. Pisząc słowo wstępne do ponownego wydania tekstu tych kazań, pragnę jedynie zwrócić uwagę na pojawienie się nowej groźnej herezji, która głosi ubóstwienie sumienia. Dla wielu ludzi sumienie staje się wyższą normą niż Boże prawo ujęte w Dekalogu. To ubóstwienie sumienia jest potrzebne dla etyki sytuacyjnej, która na wszelkie sposoby chce opanować serca współczesnego człowieka. Sumienie jest najbliższą, ale nie najwyższą normą moralności. Więcej samo sumienie, jako najniższy trybunał sprawiedliwości, będzie sądzone w imię Dekalogu przez samego Boga. Wielu uważa, że będą sądzeni według swego sumienia, nie dodając - o ile ono jest prawe. Jeśli sumienie z ich winy nie jest prawe, czyli nie jest zharmonizowane z Dekalogiem, na progu wieczności poniosą odpowiedzialność nie tylko za złe czyny z których się sami usprawiedliwiali, ale i za zniszczenie sumienia lub brak troski o jego prawość. Dotykamy najważniejszej sprawy naszego pokolenia. Jeśli nie uda się obronić sumienia przed tą niebezpieczną herezją w skali społecznej, to trzeba to uczynić we własnym sercu. Współczesny świat potrzebuje świadków prawego sumienia. Tomik, który oddaję w ręce czytelników, zamyka zasadniczo cykl najważniejszych tematów, dotyczących życia religijno-morał- nego. Zatrzymuję się w nim na sumieniu, a ściśle mówiąc na jego obiektywnym ujęciu w formie przykazań Dekalogu. Rzecz jasna nie chodzi o całościowe i wyczerpujące omówienie zagadnienia. Od tego są opasłe tomy podręczników teologii moralnej i społecznej nauki Kościoła. Chodzi raczej o przyjacielskie zaproszenie do odkrywania bogactwa mądrości i miłości, jakie Bóg zawarł w Dekalogu. Mam na myśli przede wszystkim pomoc, jakiej można udzielić sumieniu, ciągle zagrożonemu od wewnątrz przez egoistycznie nastawiony subiektywizm, zaś od zewnątrz przez szereg akcji, jakie podejmuje świat celem zagłuszenia jego wołania. Chodzi o wezwanie do wspólnego wysiłku ludzi dobrej woli, o świadome podjęcie pracy zmierzającej do budowy życia w oparciu o prawo, przekazane przez samego Boga w sumieniu każdego człowieka. Tomik powstawał przez szereg miesięcy. Jest to bowiem cykl spisanych z taśmy magnetofonowej kazań niedzielnych, wygłoszonych w kościele Sióstr Felicjanek. W zasadzie pozostawiłem formę słowa mówionego - co ma swoje plusy, ale i minusy. Z tych ostatnich najpoważniejszym są powtórzenia, których przy przekładzie słowa mówionego na pisane nie zawsze można uniknąć. Poruszone tu problemy mogą niejednego czytelnika denerwować, a nawet poważnie niepokoić. Nie ze wszystkim łatwo się zgodzić, nawet gdy wymagania stawia sam Bóg, a co dopiero gdy w nieudolny sposób przekazuje je człowiek. Dawało się to zresztą zauważyć już w trakcie głoszenia tych kazań. Szereg współczesnych problemów jest tak obolałych, że jakiekolwiek ich dotknięcie wywołuje krzyk bólu, a czasem po prostu skurcz strachu przed bólem. Nie wszystkie problemy mają podane rozwiązanie, zresztą nie o to chodzi. Recepty na życie nie ma. Jest ukazana dro-ga.Trzeba ją przebyć, a o tym, jaki należy postawić krok, w konkretnym momencie decyduje sam człowiek, który tą drogą wędruje. On też bierze pełną odpowiedzialność za wybór i jego następstwa. Celem kazań było ukazanie piękna i wartości Bożej drogi życia oraz niebezpiecznych pułapek, jakie się na niej znajdują. Chciałem przestrzec przed fałszywym krokiem i jego konsekwencjami. Pragnę przy okazji podziękować moim słuchaczom za wytrwałość w uczestniczeniu w tych rozważaniach. Ich zainteresowanie pomagało mi w przejściu tą drogą do końca. Szczególnie dziękuję tym, którzy - podejmując pewne tematy - stawiali konkretne pytania, podawali argumenty uzupełniające, a niejednokrotnie łagodzili - ich zdaniem - moje zbyt ostre wypowiedzi. Kazanie zawsze jest owocem współpracy Boga, kaznodziei i słuchaczy. Ci ostatni, choć najmniej zdają sobie z tego sprawę, w wielkim stopniu decydują zarówno o' problematyce jak i sposobie jej przedstawienia. Oby ten tomik ubogacił wielu, a jeśli zasieje niepokój, oby to był niepokój twórczy. Kraków, 11 sierpnia 1996 SUMIENIE I DEKALOG Sumienie i egoizm Jednym z największych skarbów, jaki człowiek otrzymuje od Boga, jest sumienie. W pierwszych latach życia nie dochodzi ono do głosu, ponieważ potrzebuje dwu narzędzi, które rozwijają się w późniejszym okresie życia człowieka - rozumu i woli. W miarę jak dziecko zaczyna myśleć i rozróżniać, co dobre, a co złe, sumienie wzywa go do czynienia dobra i unikania zła. Sumienie to głos Boga, który pragnie prowadzić człowieka drogą dobra. Jest to jednak głos delikatny, ponieważ nie może ograniczać wolności człowieka. W naszych czasach ta delikatność stanowi o jego słabości. Obok sumienia, w sercu człowieka mieszka jeszcze druga, niezwykle agresywna siła. Jest nią egoizm. Posiada przewagę nad sumieniem choćby z tej racji, że dochodzi do głosu znacznie wcześniej niż ono. Sumienie rozróżnia rzeczy dobre i złe, nakazuje czynić pierwsze, a unikać drugich. Egoizm posługuje się rozróżnianiem rzeczy na przyjemne i nieprzyjemne, zmuszając niejako człowieka do sięgania po pierwsze i unikania drugich. Najczęściej podziały te się nie pokrywają i nakaz sumienia, by czynić dobro, egoizm odbiera jako trudny, wymagający ofiary, a więc nieprzyjemny, zaś zakazane zło traktuje jako owoc rozkoszy, niosący przyjemność. Sumienie przy tym liczy się zawsze z dobrem innych ludzi, egoizm natomiast nie bierze pod uwagę innych, lecz jedynie swoją własną przyjemność. Sumienie liczy się z wiecznością i ocenia wszystko w jej perspektywie, podczas gdy egoizm nawet nie chce liczyć się ze śmiercią, która stanowi jego całkowitą klęskę. Egoizm zmierza do pełnego wykorzystania chwili obecnej, wyciskając z niej możliwie wiele dla siebie. Sumienie szanuje wolność, egoizm utożsamia wolność z robieniem tego, co się mu podoba, pogrążając człowieka w niewoli własnych zachcianek. Egoizm prowadzi walkę z sumieniem i zmierza do tego, by przestało się odzywać. Każde pójście za egoizmem jest klęską sumienia, które głośno płacze, wypełniając serce człowieka goryczą. Są to tak zwane wyrzuty sumienia. Sumienie w ten sposób wzywa do naprawy popełnionego zła. Jeśli to zostanie uczynione, ono znów przejmuje kierownictwo w sercu człowieka i wypełnia je pokojem. Jeśli do jednego zła dany człowiek zacznie dodawać następne złe czyny, sumienie powoli milknie. To jest mniej więcej tak, jak gdyby sumienie było idealnie czystym obrusem i jeśli pojawi się na nim plama, reaguje natychmiast, by usunięto tę plamę. Jeśli natomiast człowiek nie usunie tej plamy, a nawet w miarę czasu plam przybywa, obrus brudzi się jeszcze mocniej, stopniowo przestaje reagować, nie wzywa do oczyszczenia, staje się zbrukaną ścierką. Bóg przemawia do człowieka przez sumienie, nawet wszelkie słowo zewnętrzne skierowane jest do sumienia i dopiero sumienie czyni je owocnym. Ono musi wydawać rozporządzenia, by człowiek mógł działać. Zło natomiast i świat przemawiają do człowieka przez egoizm i dlatego w sercu ustawicznie trwa wielkie zmaganie sumienia z egoizmem, które w rzeczywistości jest zmaganiem Boga - ze złem - o danego człowieka. Doskonałość zasadza się na ochronieniu i udoskonaleniu sumienia, a niedoskonałość na oddaniu steru w ręce egoizmu. W pierwszym wypadku człowiek staje się posłuszny Bogu, w drugim posłuszny złu. 10 Metody niszczenia sumienia W poprzednim rozważaniu zwróciłem uwagę na wartość sumienia i jego zagrożenie ze strony egoizmu. Dziś pragnę nieco dokładniej ukazać samą metodę niszczenia sumienia. Działanie egoizmu zmierza zasadniczo w trzech kierunkach: do nieliczenia się z nakazami sumienia, a więc do łamania sumienia; do zacierania granicy między dobrem i złem, czyli do osłabienia pracy i bystrości umysłu, który jest odpowiedzialny za ocenę moralną; wreszcie do osłabienia woli. Sumienie bowiem posługuje się rozumem i wolą, i jeśli jedno z tych narzędzi nie jest w pełni sprawne, jego działanie jest ograniczone. Egoizm bazuje z reguły na uczuciach i namiętnościach, one bowiem oceniają rzeczywistość pod kątem przyjemności, a nie pod kątem dobra i zła moralnego. Zastanówmy się nieco dłużej nad istotą tego destruktywnego działania na sumienie. Pierwsza forma polega na lekceważeniu jego nakazów. Sumienie mówi: „nie kradnij", ale okazja jest wyjątkowa i dany człowiek decyduje się na kradzież. Sumienie przez tę kradzież zostaje uszkodzone. Druga kradzież jest już łatwiejsza, sumienie tak głośno nie krzyczy, następna staje się jeszcze łatwiejsza, aż wreszcie sumienie przestaje reagować. Egoizm przez doraźną korzyść odnosi zwycięstwo. On teraz dyktuje człowiekowi sposób postępowania, a nie sumienie. Jak długo sumienie potępia czyn, tak długo istnieje szansa naprawy. Kiedy znika już niepokój sumienia, nawrócenie staje się prawie niemożliwe. Jedynie jakieś bardzo mocne uderzenie łaski może jeszcze człowieka uratować. Ginekologowi najtrudniej zrobić pierwszą „skrobankę". Kiedy zrobi ich kilka tysięcy, to już jego sumienie nie reaguje na kolejne 11 popełniane przez niego morderstwa. Podobnie jest ze zdradą małżeńską, z zaniedbaniem modlitwy, z kłamstwem itd. To jest tak, jakby czułą wagę obciążyć ponad miarę ciężarem i doprowadzić do zniszczenia sprężyny. Taka waga już nie spełnia swej roli. Sumienie również można tak zniszczyć, że nie będzie reagowało na grzech. Druga forma niszczenia sumienia to świadome pozostawanie w niewiedzy odnośnie tego, co jest dobre, a co ze. Wtedy człowiek robi to, co mu się podoba, usprawiedliwiając się, że nie wie, dlaczego coś miałoby być złe. Bardzo częsta forma niszczenia sumienia i to nawet u ludzi inteligentnych. Spotkałem wielu takich, którzy mając okazję do pogłębienia swej wiedzy na tematy moralne, odchodzili z uśmiechem, oświadczając: „Lepiej tego nie wiedzieć, bo życie jest wtedy łatwiejsze. Jak będę wiedział, to muszę według tego żyć". Ci biedni ludzie nie odkrywają, że zawiniona niewiedza nie tylko ich nie usprawiedliwia, lecz jeszcze bardziej obciąża. Jak się przed Bogiem usprawiedliwią, skoro na słowa: „nie wiedziałem", Bóg odpowie: „ale mogłeś wiedzieć"? To tu należy szukać jednej z przyczyn rezygnowania z uczestnictwa w niedzielnej Mszy św. Trafnie to ujął młody inżynier: „Po co będę chodził? Aby słuchać, czego mi nie wolno? Mnie wszystko wolno, a księża ciągle zabraniają właśnie tego, na co ja mam ochotę. Lepiej nic nie wiedzieć i żyć na własną rękę". To przykład zaniedbania troski o doskonalenie sumienia, a często, jeśli ono miało w początkach właściwą formację, skuteczna metoda niszczenia jego wrażliwości. Wreszcie trzecia forma: Osłabienie woli. Sumienie to nie tylko głos mówiący, co dobre, a co złe, lecz również siła nakazująca czynienie dobra, a unikanie zła. Ta siła posługuje się wolą człowieka. Jeśli wola jest słaba, to sumienie jest bezradne. 12 Człowiek pójdzie za tym, co łatwe i przyjemne, a nie za tym, co dobre. Stąd też zło przez egoizm zabiega usilnie o osłabienie woli. Dokonuje się to najczęściej przez nałogi, zwłaszcza bazujące na namiętnościach. Dramatem zaś dodatkowym jest utopienie człowieka w alkoholu, narkomanii lub lekomanii. Tu w grę wchodzi nie tylko nałóg, lecz i organiczny głód trucizny, która w danym momencie daje nieco przyjemności. Wola jest dodatkowo osłabiona przez agresywne żądanie ciała domagającego się trunku. Alkohol jak i narkotyki osłabiają nie tylko wolę, lecz również ograniczają używanie rozumu, a więc uniemożliwiają jasną ocenę tego, co dobre, a co złe. Warto dodać, że i tu, podobnie jak w wypadku zawinionej niewiedzy, odpowiedzialność człowieka za czyny popełnione nawet na skutek słabej woli i braku rozeznania, jest zawarta w odpowiedzialności za pierwsze upicie się lub za użycie narkotyków. Można również niszczyć sumienie, gdy się nie słucha jego wezwania do czynienia dobra. Egoizm nie chce podjąć trudu. Sumienie wzywa, wydaje polecenie, ale się go nie słucha. Polecenia zostają nie wykonane. Po pewnym czasie sumienie nie wzywa do czynienia dobra. Już nie niepokoi człowieka. Zostało uszkodzone. To dlatego przepraszamy Boga nie tylko za złe czyny, ale i za zaniedbanie dobra. i Bóg wspomaga sumienie Mówiąc o sumieniu zwróciłem uwagę na delikatność jego głosu, który zawsze szanuje wolność człowieka. Zaznaczyłem również, że z naszego punktu widzenia ta delikatność często jest traktowana jako słabość. Agresywność egoizmu wymagałaby moc- 13 nogo i równie agresywnego przeciwnika. Dziś pragnę zaznaczyć, że sumienie może stać się mocniejsze niż egoizm - a dokonuje się to przez ciągle doskonalenie siły woli. Jeśli dobre sumienie ma do dyspozycji silną wolę, to jego zwycięstwo nad egoizmem nie jest trudne. Bóg znając delikatność sumienia spieszy mu z pomocą, którą ofiaruje w bardzo różnorodny sposób. Może to być przykład uczciwych i sprawiedliwych ludzi, żyjących według poleceń sumienia. Oni dowodzą, że można wędrować przez życie w pełnym posłuszeństwie Bogu. Jeśli zaś oni mogą to czynić, to nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy i my tak postępowali. Jeszcze skuteczniejszą pomocą są upomnienia ludzi zatroskanych o nasze dobro. Bóg posługuje się wobec nas swoimi prorokami. Niełatwo ich słuchać, czasem traktujemy ich jako naszych wrogów, w rzeczywistości są posłańcami Boga walczącymi o nasze sumienie. Może to być matka lub ojciec, którzy upominają swoje dziecko. Jakże często u źródeł awantur między rodzicami i dziećmi jest właśnie troska o to, by one słuchały sumienia, a nie wędrowały za zachciankami egoizmu. Rodzice mają obowiązek upomnieć się 0 sumienie syna, córki, nawet gdy liczą dziewięćdziesiąt lat i są na łasce swoich dzieci. Takim człowiekiem, którym Bóg się posługuje w budzeniu sumienia, może być żona wobec męża, lub mąż wobec żony. Spotkałem bardzo wzorową rodzinę. Najstarszy syn zdał w tym roku maturę. Atmosfera wyjątkowo miła. Dzielę się z nimi radością 1 mówię: „jak to miło spotkać dom pełen zgody i miłości". Na to mąż się uśmiecha i powiada: „ale od początku tak nie było". Dwa lata po ślubie zaczął wysiadywać z kolegami w restauracji, popijać piwo i grywać w karty. Pewnego dnia zjawiła się żona z pogrze- 14 . : ¦ baczem w ręku i zrobiła awanturę. Piwo i karty poleciały na ziemię: „gdzie twoje miejsce, chciałeś grać w karty, trzeba się było nie żenić. Marsz do domu". Nie chciał robić większej sceny. Zapłacił za rozbity kufel i wrócił do domu. Tydzień nie odzywał się do żony. Ale doszedł do wniosku, że ona ma rację. „Trzeba się było nie żenić". Zmienił postępowanie. To żona zbudowała ten miły dom. Bywa i tak, że aż pogrzebaczem trzeba sięgać do sumienia, by je obudzić, by wezwać do wierności. Żona okazała się w rękach Boga narzędziem ratowania sumienia męża i szczęścia rodzinnego. Takim człowiekiem może być przyjaciel. Jego upomnienie jest najskuteczniejsze. Zagrożenie odejściem, zerwaniem kontaktu zmusza do dokonania wyboru. Oto przyprowadzono mnie do ciężko chorego człowieka. Po drodze zaznaczono, że to nałogowy alkoholik. Leży na łóżku w skrajnym ubóstwie, jest trzeźwy i płacze. Całe wyznanie było połączone z potokiem łez. „Straciłem wszystko". Rozpoczęło się od straty bardzo dobrego przyjaciela. Kiedy po raz trzeci przyprowadził mnie upitego do domu, na drugi dzień oświadczył krótko: „albo ja i nasza przyjaźń, albo wódka - wybieraj". Wybrałem wódkę. Później odeszła żona i zabrała dzieci. Ona również jasno postawiła sprawę: „albo ja i dzieci, albo wódka". Wybrałem wódkę. Później przepiłem wszystko - i odeszli wszyscy. Zostałem sam. Dziś widzę, że Bóg mnie wiele razy upominał, a ja głupio wybierałem. Straciłem wszystko. Widzi ksiądz, dziś wiem, że nigdy nie ma tak, by tylko źli ludzie byli obok człowieka. Zawsze są również dobrzy, tylko że ich nie chcemy słuchać. Trzeba umieć przyjąć człowieka, który upomina się o nasze sumienie. Trzeba też umieć upomnieć drugiego, gdy Bóg chce się nami posłużyć, by go uratować. Bóg ciągle wysyła proroków 15 J ratujących sumienia ludzkie, a i my sami możemy być nimi wobec swoich bliskich. Bóg wspomaga sumienie przez sprawiedliwych i mądrych ludzi. Odrzucenie ich głosu jest odrzuceniem łaski! Dramat grzechu Ile razy mamy do czynienia ze zwycięstwem egoizmu nad sumieniem, tyle razy mamy do czynienia z grzechem. Jest to sięganie po owoc zakazany, najczęściej po jakąś formę przyjemności, doraźną korzyść, z pominięciem rozróżnienia między dobrem i złem. Z poprzednich rozważań jasno wynika, że jest to zawsze cios wymierzony w sumienie, to rana, która krwawi, a jeśli te cięcia sa ponawiane, może dojść do zamordowania sumienia. Każdy zatem grzech jest stratą, a nie zyskiem. Człowiek szkodzi samemu sobie. Jak w naszym organizmie istnieje tajemniczy zmysł samoobrony, a zniszczenie go czyni organizm nieodpornym na choroby i prowadzi do ruiny, tak w życiu moralnym sumienie natychmiast reaguje bólem na złe czyny, domagając się ich naprawy. Jak człowiek, nie licząc się z prawami organizmu doprowadza do choroby, a nawet śmierci, tak nie przestrzegając praw sumienia może doprowadzić do duchowej śmierci. Grzech jest zawsze lekceważeniem Boga, który przez sumienie mówi do człowieka, ale jest również niszczeniem dzieła Bożego. Człowiek działa wtedy wbrew Bogu, na własną rękę, niszcząc siebie samego. Niszczy tym samym możliwość współpracy z Bogiem. Jeśli murarz, zamiast przyjść do pracy w określonym dniu i wykonać zaplanowane zadanie, upije się, to nie tylko szkodzi sobie, ale i przedsiębiorstwu, obciąża kolegów dodatkową pracą, nie wykonując swojego zadania, opóźnia oddanie do użytku 16 obiektu. Odpowiedzialność jest nie tylko za upicie, lecz za wszystkie szkody wynikające z zaniedbania. Każdy człowiek jest pracownikiem Boga i grzech zawsze prowadzi do takiej dezorganizacji pracy zaplanowanej przez Stwórcę. Jeśli robotnik zamiast wykonać to, co Bóg zaplanował, na własną rękę robi fuchę, to nie tylko jego sprawa, lecz i całego dzieła. Jego kradzież odbija się na całej budowie. W przedsiębiorstwie Boga wszystko jest dokładnie określone. Tu nikt nie może robić tak, jak się mu podoba. U Boga plany życia są opieczętowane, trzeba je dokładnie zrealizować. Poważne nieposłuszeństwo Bogu jest równoznaczne z zerwaniem kontaktu z Nim. Spotkanie z Bogiem dokonuje się w sumieniu. To przez sumienie Bóg mówi do człowieka i przez sumienie człowiek mówi do Boga. Jest to zatem najistotniejsza więź decydująca o losach człowieka. Jeśli sumienie zostanie zniszczone, o spotkaniu nie ma mowy. Nieposłuszeństwo sumieniu jest nieposłuszeństwem Bogu. Niewierność sumieniu jest niewiernością Bogu. Sumienie jest fundamentem zaufania i miłości, ono decyduje o odpowiedzialności człowieka. To w sumieniu Bóg jest obrażany lub wielbiony. W sumieniu też Bóg nagradza człowieka, udzielając mu pokoju, i w sumieniu go karze - wypełniając niepokojem. Jeśli sumienie jest fundamentem zaufania i miłości - grzech, niszcząc tę miłość, obraża Boga. Niewierność sumieniu jest obrazą Boga, jak niewierność przyjaźni jest obrazą przyjaciela. Wprawdzie niewierność ta szkodzi przede wszystkim niewiernemu, lecz jego przyjaciel cierpi, została bowiem zniszczona więź między nimi. Cierpi również dlatego, że dostrzegając niewierność swego przyjaciela boleje nad nim. Tego rodzaju ból dosięga Boga. Jest to ból z powodu nieszczęść, jakie sobie gotuje ten, kogo kochał, idąc za 17 głosem egoizmu, a nie za jego wezwaniem. Bóg jak prawdziwy przyjaciel czeka na powrót tego, kogo kocha. Chociaż bywa, że odejście jest tak dalekie, iż głos czekającego przyjaciela już do odchodzącego nie dociera. Czasem grzech może być awanturą zrobioną Bogu za to, że odważył się upomnieć człowieka. Po takiej awanturze Przyjaciel milknie i, mimo że jest blisko, nie odzywa się. Szanuje wolność człowieka nawet wtedy, gdy ona prowadzi go w przepaść nieszczęścia. Nie zostaje mu nic innego, jak czekać na wezwanie S.O.S. zaginionego przyjaciela, o ile takie wezwanie zostanie nadane. Dekalog obiektywną normą moralną Najskuteczniejszym wsparciem sumienia ze strony Boga było publiczne ogłoszenie Dekalogu, czyli dziesięciu przykazań, które w sposób obiektywny ukazują, co jest dobre, a co złe. Ogólne zasady: dobro należy czynić, a zła unikać, oraz: nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe, Bóg - przez Mojżesza - rozpisał na szczegółowe przykazania, wskazując, co jest dobre, a co złe. Samo sformułowanie przykazań posiada charakter nakazu, a więc taki, jak polecenia sumienia. Każde z nich jest adresowane bezpośrednio do jednostki, dlatego są sformułowane w liczbie pojedynczej, a nie mnogiej, mimo iż Dekalog został przekazany narodowi wybranemu jako prawo obowiązujące społeczność. Jest to prawo sumienia, podane do publicznej wiadomości. Bóg polecił je przepisać Mojżeszowi na kamiennych tablicach w tym samym brzmieniu, w jakim jest ono wyryte w sercu każdego człowieka. Całość Dekalogu dzieli się na dwie części. Pierwsze trzy przykazania normują nasze odniesienie do Boga, domagając się od 18 człowieka zawierzenia, modlitwy i zarezerwowania czasu przeznaczonego na spotkanie z Nim. Pozostałe przykazania ujmują w normy relacje międzyludzkie. Jest to zatem prawo religijno-moralne. Ogłaszając - przez Mojżesza - Dekalog, Bóg miał na uwadze zasadniczo dwie sprawy. Po pierwsze, by człowiek nie gubiąc się w subiektywizmie, mógł właściwie ocenić wartość swego postępowania, by wiedział, co jest dobre, a co złe. Ponieważ prawo to zostało objawione, zyskało dodatkowy, niepodważalny autorytet głosu samego Boga. Odtąd prawo sumienia ma obiektywną podstawę do rozważań i dyskusji. To obiektywne ujęcie prawa moralnego stanowi wezwanie do możliwie doskonałego zapoznania się z jego wymaganiami. Kto opowiada się po stronie sumienia, komu zależy na jego doskonaleniu, staje przed Dekalogiem jako przed całożyciowym zadaniem, które trzeba wykonać. Wykonanie to, czyli zachowanie poszczególnych przykazań, jest jednak niemożliwe bez troski o coraz doskonalsze ich poznawanie. Drugi cel ogłoszenia Dekalogu miał charakter społeczny. Bóg przez Mojżesza organizował życie społeczne narodu wybranego. Nie ma zaś społeczności bez prawa. Zgoda na przestrzeganie określonego prawa decyduje o powstaniu społeczności. Prawo łączy ludzi. Cały zatem Dekalog trzeba rozważać zarówno z punktu widzenia jednostki, a więc sumienia konkretnego człowieka, jak i z punktu widzenia społecznego, to znaczy grupy ludzi, którzy pragną wspólnie żyć według tego prawa. Życie religijno-moralne ze swej istoty ma charater społeczny. Wspólne zachowywanie Dekalogu ułatwia jednostce życie według jego zasad i odwrotnie, wysiłek jednostki celem jego zachowania jest cennym wkładem w tworzenie atmosfery szacunku dla Bożego 19 prawa we wspólnocie. Te dwa aspekty wzajemnie się uzupełniają i warunkują. Zachowanie Dekalogu przez jednostkę żyjącą w środowisku odrzucającym jego nakazy jest bardzo trudne i w pewnych wypadkach wymaga heroizmu. Bóg zawsze wspomaga tych, którzy są Mu wierni. Czyni to najczęściej nie przez usuwanie trudności, lecz umacnianie i wspieranie człowieka, by był zdolny je pokonać. Przykład wspólnoty ludzi opowiadających się za Dekalogiem stanowi jedną z najcenniejszych pomocy, jaką można otrzymać tu na ziemi, pomocy ułatwiających życie według Bożych przykazań. Zaufanie, jakim można darzyć swoje środowisko i przykład innych, to wartość wprost nieoceniona. Odkrywa się ją w sytuacjach szczególnie trudnych, gdy człowiek szuka i potrzebuje wsparcia życzliwej ręki. Spróbujmy dziś wspomnieć spotkanych w życiu ludzi, którzy dali nam przykład wiernego zachowania Dekalogu. Podziękujmy szczególnie za tych, którzy są blisko nas i trwają na wytyczonej przez Boga drodze życia. Sumienie najbliższą normą moralną Tydzień temu przedstawiłem Dekalog jako obiektywną normę moralności. Zwróciłem również uwagę na to, że dziesięć przykazań to prawo sumienia, z polecenia Boga spisane przez Mojżesza na kamiennych tablicach. Dziś chciałbym jasno podkreślić, że istnieje pewna różnica między tymi dwoma ujęciami tego samego prawa. Polega zaś ona na tym, że jedno jest wypisane na zimnych, martwych tablicach z kamienia, a drugie na żywym sercu człowieka. Ma to swoje 20 daleko idące konsekwencje. Dekalog jest normą niezależną od człowieka, sumienie zaś jest ściśle związane z jego losami. Kamienne tablice nie reagują na zmieniające się sytuacje, w jakich znajduje się człowiek, a jego żywe serce ustawicznie musi na nie reagować. W sercu bowiem zapada decyzja co do działania, czy nie działania, serce dokonuje wyboru. Sytuacje życiowe są niepowtarzalne. Każda jest inna i w każdej człowiek winien zachować prawo Dekalogu, o tym jednak, w jaki sposób ma to uczynić, decyduje właśnie sumienie. Ono uzwględnia wszystkie okoliczności i ono odpowiada za decyzje. Dotykamy tu sprawy wielkiej wagi. Znając przykazania Dekalogu i wiedząc, że stanowią one główną normę rełigijno-rno-ralną, musimy pamiętać, że o wcieleniu jej w życie decyduje sumienie. Poszczególne decyzje mogą być w pewnych sytuacjach bardzo trudne, ale sumienie musi je podjąć i musi ponieść wszystkie związane z tym konsekwencje - doczesne i wieczne. Sumienie więc stanowi najbliższą normę moralną, która decyduje o wartości naszego czynu. Według tej normy będziemy przez Boga sądzeni. Ponieważ jest to sprawa czysto osobista, nikt prócz Boga nie potrafi w stu procentach sprawiedliwie osądzić danego człowieka. W świetle Dekalogu możemy osądzić jego czyn, ale nie potrafimy dokładnie ocenić stopnia jego odpowiedzialności. Stąd Jezus wzywa: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni". Sumienie można doskonalić przez coraz głębsze zrozumienie norm Dekalogu, czyli poznanie, co jest dobre, a co złe. Można też wpływać na sprawność podejmowanej przez niego decyzji, umacniając wolę. Cykl kazań, który rozpoczynamy, będzie miał na celu właśnie to głębsze zrozumienie przykazań Bożych. Chodzi o to, byśmy 21 z całym przekonaniem kierowali się w życiu wskazaniami Boga, zatroskanego o nasze dobro. Prawo Boże należy zachowywać, a nie zmieniać W naszym wieku, głośniej niż zwykle, ludzie, nawet ochrzczeni, domagają się od Kościoła rozwodów i prawa do powtórnego małżeństwa, uznania stosunków przedmałżeńskich za dozwolone, prawa do przerywania ciąży, możliwości skracania cierpienia nieuleczalnie chorych itd... Nietrudno zauważyć, że chodzi o żądania zmierzające do zmiany ustanowionego przez Boga prawa. Człowiekowi bowiem wydaje się, że gdyby on urządził świat według własnych praw, ten byłby znacznie lepszy, a życie wygodniejsze. Popatrzmy na to z punktu widzenia „chłopskiego rozumu". Pan Bóg podał dziesięć krótkich zdań Dekalogu, obejmując w nich całe życie tak indywidualne, jak i społeczne. Każdy człowiek, uczony i prosty, jest w stanie nie tylko zrozumieć poszczególne żądania prawa Boskiego, ale nawet nauczyć się ich na pamięć. Tymczasem ludzkie prawa są tak zawiłe, że mimo iż obejmują tysiące paragrafów, domagają się ciągłych uzupełnień i poprawek. Żaden adwokat, sędzia czy prokurator nie jest w stanie nauczyć się tego prawa na pamięć. Któreż zatem z tych praw jest doskonalsze: ludzkie czy Boskie? Dlaczego ludzie żądają zmiany prawa Boskiego? Odpowiedź jest prosta. Ponieważ nie chce się im podjąć trudu zachowania tego prawa. Skoro trudno budować miłość w jednym małżeństwie, szukają innego. Skoro trudno zachować czystość w narzeczeń- 22 stwie, mają pretensje do prawa Boskiego. Skoro trudno wychować dziecko, chcą decydować o jego życiu... Nie łudźmy się. Gdyby rzeczywiście prawo Boże odrzucono, mielibyśmy jeszcze więcej rozbitych małżeństw, jeszcze więcej nieszczęśliwych matek, jeszcze więcej kłamców, oszustów, złodziei, morderców... Życie na ziemi stałoby się nie rajem, ale piekłem, w którym w imię prawa jeden człowiek pożerałby drugiego. Tylko głupiec może sądzić, że drogą do szczęścia jest zmiana prawa Boskiego. Mądry wie, że drogą tą - i to jedyną - jest możliwie jak najdoskonalsze zachowanie prawa Boskiego. Kościół nigdy nie zmieni prawa Bożego, został bowiem ustanowiony, by tego prawa strzec, by je przypominać i pomagać ludziom w jego zachowaniu. Kościół ma ukazywać drogę do szczęścia, a nie do piekła. Dekalog jest piękny w całości Dekalog stanowi bardzo zwartą całość. I im doskonalej jest zachowane każde jego przykazanie, tym łatwiej nim żyć. Posłużę się tu porównaniem. To jest tak jak z samochodem. Jeśli jest doskonale przygotowany do drogi - jazda jest wygodna, szybka i łatwa. Wystarczy jednak niewielka usterka, by jazda stała się trudna i niebezpieczna. Jedna nie dokręcona śruba może spowodować tragedię. Oczywiście zawsze możliwe jest uszkodzenie w czasie jazdy. Na przykład ktoś najedzie na gwóźdź i trzeba z kołem wędrować do wulkanizatora. Ale jeśli ktoś świadomie odkręci koło, to nawet gdyby cały wóz był sprawny, o podróży nie ma co myśleć. 23 Podobnie jest z Dekalogiem. Jeśli ktoś popełni grzech, to jakby najechał na gwóźdź. Stara się więc możliwie szybko naprawić uszkodzoną część przez łaskę sakramentu pokuty i, zachowując szacunek dla Dekalogu, wędruje przez życie dalej wyznaczoną przez Boga drogą. Ale jeśli świadomie usunie jedno przykazanie, to zachowanie pozostałych staje się bardzo trudne. Na przykład jeśli ktoś zdradza żonę, odchodzi i zawiera nowy związek małżeński, czyli świadomie i dobrowolnie usuwa przykazanie szóste, to w tej sytuacji zachowanie przez niego pozostałych przykazań staje się sto razy trudniejsze niż wówczas, gdyby trwał w wierności złożonej przysiędze małżeńskiej. Dziś spotyka się często ludzi narzekających na trud zachowania Dekalogu. Czasami słyszy się skierowaną do Boga skargę, że jest nieludzki. Najczęściej narzekanie to pochodzi od ludzi, którzy świadomie odrzucili jedno z przykazań Dekalogu i albo mordują poczęte dzieci, albo kradną, nie szanują rodziców lub lekceważą dzień święty. Nie należy się wtedy dziwić, że pozostałe przykazania są dla nich nieznośnym ciężarem. Mówię o tym, bo rzadko kiedy w rozmowach na temat poszczególnych przykazań pamięta się, że jest to zaledwie jeden element wielkiej zwartej całości. Kto nie dostrzeże wewnętrznego związku poszczególnych przykazań ze sobą, ten nigdy nie odkryje piękna Dekalogu. A przecież jest to najdoskonalszy kodeks prawa, jaki kiedykolwiek istniał na ziemi. PRZYKAZANIA 24 PRZYKAZANIE PIERWSZE Jam jest Pan, Bóg twój Nieustannie chodzimy, pracujemy, śpimy, a nawet grzeszymy na oczach Boga, który wszystko widzi, słyszy, wie, który ciągle nas stwarza, podtrzymuje, wspomaga. Jesteśmy i żyjemy w Jego dłoniach. Rzadko to dostrzegamy. Czasem mijają miesiące, lata całe, w których o tej bliskiej obecności Boga zapominamy. Nawet gdy się do Niego zwracamy słowami pacierza, nie zawsze pamiętamy 0 Jego wzroku, który na nas spoczywa, nie czujemy dłoni Boga, które nas podtrzymują, nie dostrzegamy Ojca, który nas kocha. Najczęściej mówimy i myślimy o Bogu, który przed wiekami stworzył świat, który w starożytności rozmawiał z Abrahamem 1 Mojżeszem, który dwadzieścia wieków temu zesłał Syna swego. Tymczasem pierwsze słowa Dekalogu wzywają do ciągłej pamięci o przynależności do Boga. „Jam jest Pan, Bóg twój", tzn. nie Abrahama, Izaaka, Jakuba, ale twój. Ten, który ciebie stworzył, który ciebie kocha i zbawia. Panu Bogu nie chodzi o to, abyśmy podziwiali w Nim Ojca wszystkich ludzi, On chce, abyśmy widzieli w Nim własnego Ojca. Nie chodzi Mu o to, byśmy mówili o Jego miłości do wszystkich ludzi, lecz byśmy przeżyli to, że On nas kocha. Można dokładnie znać Biblię, można wiele wiedzieć o Bogu, z którym rozmawiał Dawid, Samuel, Jeremiasz, św. Paweł i inni, 27 ale z tego jeszcze nie wynika, że znamy naszego Boga. To ciągle jest Bóg cudzy - Bóg Dawida, Samuela, Pawła... Bóg objawia się jako Źródło Wody Żywej i można o Nim mówić na podstawie opowiadań tych, którzy z tego Źródła pili, ale wtedy to zawsze będzie mówienie o Bogu cudzym. Kiedy jednak podejdziemy do tego Źródła i osobiście zaczerpniemy z niego wody, poznając jej smak i wartość, wówczas będzie to spotkanie z Bogiem własnym. Bóg objawia się jako Ogień i możemy o Nim mówić na podstawie świadectwa tych, którzy się przy tym Ogniu ogrzali, ale to zawsze będzie mówienie o Bogu cudzym. Kiedy jednak podejdziemy sami i poczujemy jego ciepło, poznamy swojego Boga. Pierwsze słowa Dekalogu wzywają do szukania osobistego spotkania z Bogiem Żywym, do spotkania z Jego wzrokiem, do dotknięcia Jego ręki, do zamienienia z Nim kilku słów sam na sam. Przy takim nastawieniu stajemy wobec jakiejś wielkiej tajemnicy, budzącej w nas z jednej strony pragnienie spotkania i doświadczenia Jej bogactwa, a z drugiej lęk przed czymś nieznanym. Jedno jest pewne. Miejscem spotkania z tajemnicą Boga jest nasze serce. Prawdziwy Bóg, niedostępny dla oczu i uszu ciała, objawia się w sercu i tylko tam można Go spotkać. Należy dokładnie odczytać pierwsze słowa Dekalogu, one bowiem stanowią klucz do właściwego zrozumienia następnych przykazań. Kto rzeczywiście pragnie spotkania z Żywym Bogiem jako Bogiem własnym, a nie cudzym, ten z ust Jego usłyszy dalsze przykazania. Temu On powie: Mojego imienia nie wymawiaj na próżno, zachowaj święty charakter niedzieli, kochaj swoją matkę i ojca... Odtąd Dekalog nie będzie zbiorem czcigodnych ustaw, przekazanych przez Mojżesza, lecz żywym, aktualnym wezwaniem mojego Boga. Wykonanie takiego wezwania nie będzie dla nas 28 utrapieniem, lecz wspaniałym i konkretnym zadaniem, wyznaczonym nam przez Boga, Wybawiciel z domu niewoli W ciągu najbliższych kilku minut zatrzymam się jeszcze raz nad samym wprowadzeniem do Dekalogu. W poprzednim rozważaniu zwróciłem uwagę na słowa: „Jam jest Pan, twój Bóg", dziś zatrzymam się nad sformułowaniem: „który cię wywiódł z domu niewoli". Człowiek dzisiejszy jest zgubiony. Stał się bowiem niewolnikiem albo innych ludzi, albo samego siebie. W tym zagubieniu, w tym osamotnieniu, w tej bezradności czeka na kogoś, kto by wyprowadził go z tego „domu niewoli". Wystarczy porozmawiać z różnymi ludźmi, aby zobaczyć, do jakiego stopnia jesteśmy zagubieni. Oto rozmawiam z lekarzem, dla którego najwyższą normą są wytyczne współczesnej medycyny. Kiedy mu zwracam uwagę na nieuczciwość jego postępowania, odpowiada, że „współczesna medycyna na to pozwala". To nieważne, że prawo Boże zabrania, ważne, że medycyna pozwala. W dyskusji z młodym wychowawcą pytam, dlaczego uczy wychowanka kłamstwa. W odpowiedzi słyszę to samo: „współczesna pedagogika na to pozwala". Najwyższą normą dla niego nie jest prawo Boskie, lecz wytyczne współczesnej pedagogiki. Roztrzęsiona dziewczyna, zapytana dlaczego usunęła ciążę, odpowiada: „wyrzuciliby mnie z domu". Opinia domu jest ważniejsza, aniżeli powaga Boskiego prawa. Ileż to błędów popełniła już ludzkość i ciągle nie chce zawierzyć Bogu. Najlepszym przykładem są tu tzw. osiągnięcia 29 w medycynie. Ile to razy rozreklamowane lekarstwo po dziesięciu latach okazało się sto razy bardziej szkodliwe niż pomagające. Wystarczy tu wymienić choćby chemiczne środki antykoncepcyjne, które powodowały kalectwo dzieci lub schorzenia matek. Dziś już wiadomo, że ingerencje w organizm ludzki mogą w pełni ujawnić swe zgubne skutki dopiero w trzecim, a nawet piątym pokoleniu. Kto ze specjalistów może to przewidzieć? Chrześcijanin każde usłyszane zdanie musi ocenić według Boskiego prawa, bo jedynym specjalistą od życia jest Bóg i tylko Bóg. Wszyscy specjaliści tego świata popełniają błędy. Jedynym specjalistą, który zna ludzkie życie w całości, bo zna naszą przyszłość, jest Bóg. Mądrość człowieka polega na zawierzeniu Bogu. Nie opiniom ludzkim, nie specjalistom z różnych zakresów wiedzy, ale właśnie Bogu. O tyle oni mają rację, o ile zgadzają się z prawem Boskim. Jeżeli się nie zgadzają, na pewno popełniają błąd. Cały dramat zagubionych ludzi dziesiejszego świata polega na tym, że nie usłyszeli w swoim sercu tego pierwszego wezwania: „Jam jest Pan, twój Bóg, który cię wywiódł z domu niewoli". Samo spotkanie z Bogiem jest momentem ocalenia, momentem ratunku z „domu niewoli", z „domu zagubienia". A jeśli te słowa usłyszy chrześcijanin, to zawarta jest w nich wielka radość, ponieważ dla niego Bóg to nie tylko Pan, ale i Ojciec. Dekalog dla chrześcijanina rozpoczyna się od wyznania Boga: Jam jest Pan, twój Bóg i twój Ojciec, który cię wywiódł z domu niewoli, by zaprowadzić do swego domu. Ileż w tym wyznaniu jest szczęścia! Stwórca i Sędzia świata, sama Mądrość, Dobroć, Piękno, Wszystkowiedzący i Wszechmocny Bóg jest moim Ojcem. Spotkanie z Nim na płaszczyźnie miłości Ojca wobec dziecka i dziecka wobec Ojca może przeobrazić życie. Znika „dom niewoli", „dom 30 zagubienia", „dom samotności". Nigdy nie jestem sam. Bóg jest moim Ojcem, On jest ze mną. On moim domem. Mądrość człowieka polega na umiejętności uznania Boga, zawierzeniu Mu i umiłowaniu Go jako Ojca. Przy takim spotkaniu człowiek już nie określa, co dla niego dobre, a co złe, co powinien czynić, a czego unikać, o tym bowiem decyduje Bóg. On jeden doskonale wie, co dobre, a co złe. On jeden dokładnie wie, jak należy przejść przez życie, by je wygrać, by nie zmarnować ani jednej jego godziny. Kochający Ojciec w trosce o nasze szczęście podaje swoje ojcowskie upomnienia. Jest ich dziesięć. Ujęte zostały w przykazania i ukazują drogę naszego życia. Wyryte są w sumieniu każdego człowieka, a dla społeczności w formie publicznego prawa spisane zostały na kamiennych tablicach przez Mojżesza na górze Synaj. Odtąd nikt nie potrafi się wytłumaczyć, że ich nie zna. Zawierzenie Bogu, to znak mądrości człowieka i fundament posłuszeństwa Jego prawu. Po posłuszeństwie Bogu rozpoznaje się zarówno stopień zawierzenia, jak i wielkość mądrości. Nietrudno zatem zauważyć, że w tym ujęciu gruntowna znajomość przykazań jest dowodem troski o mądrość. Ktokolwiek wysila się, by je ominąć, by o nich nie wiedzieć, by się usprawiedliwić, by kroczyć swoimi własnymi ścieżkami, lekceważąc upomnienie samego Boga, ten zawsze postępuje niemądrze. Stawianie bowiem własnej „mądrości" nad mądrością Boga jest głupotą i inaczej tego nazwać nie można. Nie warto też dyskutować z ludźmi niewierzącymi na temat wartości przykazań Dekalogu. Zrozumienie przykazań zależy bowiem od przyjęcia sercem tego pierwszego wyznania Boga: „Jam jest Pan, twój Bóg". To jest klucz do otwarcia bogactwa wszystkich upomnień Boga. Dyskusja na temat wartości Dekalogu 31 z niewierzącymi jest podobna do rozmowy ze ślepym o kolorach, czyli jest czystym nieporozumieniem. Nie wdawajmy się w takie dyskusje, uczyńmy wszystko, co w naszej mocy, by w zawierzeniu Bogu odkryć całe bogactwo mądrości człowieka, a wtedy życie nasze będzie najwspanialszym argumentem przemawiającym za wartością Bożych przykazań. Współczesne bożki Każdy, kto nie wierzy w Boga, kto nie uznaje Go jako najwyższej wartości, ten, chcąc nie chcąc, sam ubóstwia jedną z rzeczy stworzonych, czyniąc ją w swoim świecie najwyższą wartością. To jest bóstwo. Bożek ten może się zmieniać. W miarę bowiem, jak człowiek osiąga to, o czym marzył, rzecz przestaje być dla niego bożkiem i sięga po następną. Dla młodego chłopca takim spędzającym sen z powiek bożkiem może być np. rower, a gdy go już posiądzie, zaczyna tęsknić za motorem lub samochodem. Z drugiej strony bożki są tolerancyjne i ten sam człowiek może czcić nie jednego, ale kilka bożków. Bożek to ta wartość, której w danym momencie podporządkowujemy swoje życie. Zawsze tak jest, że wartość ta nami rządzi, a nie my nią, chciaż bardzo rzadko to dostrzegamy, a jeszcze rzadziej potrafimy się do tego przyznać. Trudno podać wyczerpującą listę współczesnych bożków, zresztą kto wie, czy udałoby się ją zamknąć. Dla przykładu jednak spróbujmy wymienić niektóre z najpopularniejszych bożków współczesnego świata. 32 Pieniądz. Wielu współczesnych ludzi żyje służąc jedynie bogactwu. To ich bóstwo. Za pieniądz potrafią oddać wszystko, łącznie ze swoją godnością, wiarą, duszą. Bóstwo bezwzględne. Ono często rozbija małżeństwa, wyciska łzy osieroconym dzieciom, niszczy więzy przyjaźni, a swoich czcicieli zamienia w nieczułe na potrzeby człowieka chciwe bestie. Pieniądz jest bożkiem numer jeden naszego świata. On rządzi nie tylko jednostkami, ale polityką naszego globu. Kult tego bożka polega na ciągłym gromadzeniu, liczeniu, zbieraniu, powiększaniu mienia. Jego czcicielami są ludzie, którym zawsze za mało, którzy ciągle zabiegają i pragną czegoś więcej. Ale pieniądz to słaby bożek. Jego wyznawcy ani na moment nie są bezpieczni, ciągle żyją w niepokoju, wzajemnie się okradają, a nawet mordują. To bożek żerujący na ludzkiej chciwości i zazdrości, to jest na uczuciach bardzo często goszczących w ludzkich sercach, stąd też czcicieli ma wielu. Jezus znał pokusę służenia temu bożkowi. Wzywał do ubóstwa, a od swoich uczniów żądał, by nie nosili ani trzosa, ani torby. Przemoc. Oto drugi bożek tego świata. Bożek strachu. Słudzy jego, uzbrojeni we wszystkie dostępne środki, sieją przerażenie. Potrafią podporządkować sobie prawo, instytucje, pieniądze, środki przekazu - wszystko. Najczęściej sięgają po władzę, bo wówczas mogą z pozycji siły zmuszać innych do oddawania pokłonu ich bóstwu - przemocy. Czcicieli ma wielu. Jedni, to słudzy tego bożka. Są oni albo bogaci, uzbrojeni w rakiety nuklearne, celebrujący wielkie parady wojskowe, demonstrujący siłę, albo biedni, sięgający po kamienie lub laskę. Inni, a są ich tysiące i miliony, to ludzie zastraszeni, 33 bijący pokłon tej wszechwładnej apokaliptycznej bestii. On też podporządkowuje sobie najczęściej kult innych bożków - pieniądza, seksu, władzy. Jezus znał potęgę tego bożka i dlatego wzywał uczniów, by nieśli pokój światu idąc doń bez sandałów, boso i bez laski, by nie obawiali się być bezbronnymi. Zaznaczał przy tym wyraźnie: „Posyłam was, jak owce między wilki". Ciało ze wszystkimi jego namiętnościami i pragnieniami wciąż głodnymi, wciąż poszukującymi zaspokojenia. Temu bożkowi służy moda, osiemdziesiąt procent sztuki kulinarnej, nocne lokale, często film i prasa. Dla niejednego człowieka celem życia jest ciągłe napełnianie brzucha lub zaspokajanie seksu. Żyją po to, by wzbudzić głód ciała, a jeśli decydują się na trud pracy, to po to, by zarobić na pokarm dla niego. Bożek, który jeśli nie zostanie podporządkowany silną wolą duchowi, to w krótkim czasie potrafi zniszczyć człowieka, strącając go znacznie niżej niż zwierzęta. Ciało jest zdolne opanować wszystko i połamać wszelkie normy życia moralnego i religijnego. Czcicieli tego bożka spotykamy na każdym kroku. Są ich miliony. Jedni się tego wstydzą, inni się z tego szczycą, wszyscy jednak - zamiast rządzić ciałem - zgadzają się, by ono rządziło nimi. Jezus znał potęgę tego bożka, wiedział jak trudno jego czcicielom wyrwać się z tego „domu niewoli", dlatego wezwał uczniów do odwagi: „Jeżeli ręka twoja gorszy cię, odetnij ją. Lepiej ci bowiem bez ręki wejść do królestwa, niż mając ręce być wrzuconym do piekła". Alkohol. Dla milionów współczesnych ludzi najwyższą wartością, za którą oddadzą ostatni grosz i ostatni gram swej god- 34 ności, jest kieliszek. Bożek upadlający człowieka, odbierający swym czcicielom pieniądze, zdrowie, rozum, szczęście - wszystko. Jest to bożek mający swoich „apostołów", namawiających lub zmuszających do picia, terroryzujących otoczenie. Bożek, który nic nie daje, a tylko niszczy. Łowi ludzi słabych, niedojrzałych, głupich. Mądry nigdy nie złoży mu pokłonu. Jest wszędzie i wszędzie ma swoich wyznawców. Straszny bożek, żądający codziennie ofiar z ludzi. Nie ma ani jednego dnia, by w Polsce ktoś nie oddał życia temu bożkowi, nie padł jego ofiarą. Śmiertelne zatrucia alkoholem, wypadki drogowe, spowodowane przez pijanych kierowców, wypadki w pracy, morderstwa. Ten bożek ma swoje świątynie, swoich czcicieli, swoje ceremonie. Wyznawców rzuca na kolana, na twarz - nierzadko w błoto. Mają swoje pacierze ordynarnych słów i przekleństw, swoje śpiewy niszczące spokój innych ludzi. Prawie nikt im w tym nie przeszkadza, bo to jest jedna z religii tego świata. Oni mają tu swoje miejsca i swoje prawa. Demoniczny bożek zdobywający wciąż swoich wyznawców, czcicieli, których zamienia w swoich niewolników, zmierzając do ich całkowitego zniszczenia. Straszne bóstwo tego świata. Bożków doczesnego świata jest wiele. Może nim być telewizor, sport, samochód, troska o własne zdrowie, stanowisko w pracy, może być jedynak w rodzinie i wiele innych wartości doczesnych. To są owe „cudze bogi", przed którymi przestrzega Bóg w pierwszym przykazaniu Dekalogu: „Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną". Istota nakazu Bożego jest zawarta w słowach: „przede Mną". Bóg bowiem nie odmawia wartości temu, co dobre, ale przypomina, że tylko wówczas wartości doczesne mogą być wykorzystane we właściwy sposób, jeśli nie będą wysuwać się „przed Niego". 35 Można je cenić, można się nimi posługiwać, można się nimi ubogacać, ale jedynie wówczas, gdy człowiek ani przez moment nie zapomni, że najwyższą wartością, która decyduje o wykorzystaniu wszystkich pozostałych, jest sam Bóg. Jeżeli człowiek o tym zapomni i którąś ze wspomnianych tu wartości doczesnych postawi przed Bogiem lub ustawi na równi z Nim, to wówczas On wyda go na łup tego bożka i los człowieka jest przesądzony. Czasem zdarza się, że wyznawcy bożków tego świata, tj. pieniędzy, przemocy, ciała, alkoholu i innych, przychodzą do katolickiego kościoła, sądząc, że można pogodzić służbę owym bożkom z kultem Jedynego Boga. Jest to jednak wielkie nieporozumienie, bo warunkiem spotkania z Bogiem jest podporządkowanie Jemu wszelkich innych wartości: „Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną". Każdy służy swojemu Bogu Nawiązując do kazania na temat współczesnych bożków pragnę dziś zwrócić uwagę na coś, co utrudnia zrozumienie pierwszego przykazania dekalogu. Chodzi o to, że o współczesnych bożkach ani się nie myśli, ani się nie mówi w kategoriach religijnych. W pociągu rozmawiałem z oficerem wojskowym. W przedziale kilka osób. W trakcie rozmowy oficer wyraża zdumienie, że ja, dysponując wiedzą, potrafię służyć tak bzdurnej ideologii. Przecież to oczywiste, że Bóg nie istnieje, czy warto zatem poświęcić dla ułudy życie. Odpowiedziałem krótko: przecież pan też służy bogu. Oburzył się na mnie, twierdząc, że jest ateistą z prze- 36 konania i już dawno odrzucił naiwne nauki, jakie słyszał na katechezie. Czasu było sporo, postanowiłem mu zatem wyjaśnić, że odszedł od jedynego Boga, by służyć innemu, że zdradził jednego na rzecz innego i właściwie zmienił tylko religię, a to, że inaczej nazywa swoją służbę, to nie zmienia faktycznego stanu rzeczy. Różnimy się, proszę pana, jedynie Bogiem, któremu służymy, a wszystko inne jest tylko prostą konsekwencją tego wyboru. Ja wybrałem Boga miłości, a pan Boga przemocy. Trudno natomiast nie dojrzeć podobieństwa, jakie istnieje w organizacji naszej i waszej religii. Od strony zewnętrznej one są prawie identyczne. A teraz konkretnie. U was są koszary, u nas seminaria; u was regulaminy i u nas regulaminy; u was przełożeni, u nas przełożeni; u was przysięgi, u nas przysięgi; u was tajemnice, u nas tajemnice; u was obowiązkowy mundur, u nas obowiązkowy strój; u was defilady, u nas procesje; u was ceremonie, u nas ceremonie; u was sztandary, u nas chorągwie; wasz bóg żąda gotowości oddania życia, nasz Bóg żąda tego samego... Różnimy się jedynie Bogiem, któremu służymy, nic więcej! A teraz proszę mi powiedzieć, która z tych religii - moja, głosząca miłość, czy pańska, wielbiąca siłę - jest piękniejsza? Dla której rzeczywiście warto poświęcić życie? Odpowiedź była krótka. „Nigdy od tej strony na swoje życie nie popatrzyłem". Z tego, że się nie mówi o współczesnych bożkach w kategoriach religijnych, wcale nie wynika, że człowiek jest niereligijny. Człowiek nie potrafi żyć, nie składając życia w ofierze jakiemuś bogu. Jeśli nie ma żadnego, to z ateizmu uczyni bożka, a jego propagatorów uzna za świętych. Podobnie jest ze sportem. Dla milionów ludzi współczesnego świata ten bożek jest najważniejszy, i to tak dla zawodników, jak 37 i dla kibiców. A ile ofiar życia ludzkiego zbiera on rok po roku? Czy ceremonia otwarcia igrzysk olimpijskich nie jest najbardziej widowiskową imprezą tego świata? Ktoś trafnie zestawił ją z ceremonią rozpoczęcia pontyfikatu Papieża na placu Św. Piotra w Rzymie, z tym, że ta ma charakter ściśle religijny, a o tamtej mówi się w kategoriach świeckich. Jedynie „boski" ogień z Olimpu przypomina, że jest to impreza w podtekście religijna. Czy samozaparcie, jakiego sport żąda od zawodników, nie jest często sto razy trudniejsze od wymagań, jakie wyznawcom Chrystusa stawia Ewangelia? Ale nikt dziś nie mówi o sporcie jako o religii ani o kulcie sportu jako o kulcie bożka. Nie mówi się o tym z wielu powodów, a najczęściej dlatego, by nie zdradzić własnej słabości wobec tylu bożków. To bożek rządzi nami, a nie my nim. Wstyd się do tego przyznać. Chrześcijanin winien dostrzegać wartości zarówno w sile, której służy wojsko, w sporcie, który gromadzi miliony ludzi, w bogactwie, w środkach masowego przekazu itp., ale winien również pamiętać, że istnieje niebezpieczeństwo ich ubóstwienia. Z drugiej strony od czasu do czasu warto na tych czcicieli bożków popatrzeć z punktu widzenia religijnego. Wtedy o wiele łatwiej można dostrzec piękno i wartość prawdziwej religii. Świętokradztwo Grzechem przeciwko pierwszemu przykazaniu Bożemu nie jest tylko bałwochwalstwo, czyli oddanie serca którejś z wartości doczesnych, ale i świętokradztwo. Chodzi w nim o niewłaściwe lub złe użycie tego, co święte, albo świadome niszczenie tego, co zostało Bogu oddane. 38 Z szeregu świętokradczych czynów wymienimy tylko niektóre, starając się dostrzec wielkość ich zła, tkwiącą w tym, że uderzają w sam fundament życia religijnego. Kradzież w kościele. Świątynia jest domem Boga i wszystko, co się w niej znajduje, zostało nabyte z ofiar ludzi, a więc za pieniądze poświęcone Bogu. Ktokolwiek sięga po wota, srebrne korony w sanktuariach maryjnych, zabytkowe figury lub drogocenne obrazy, po pieniądze w skarbonkach lub naczynia liturgiczne, ten sięga po rzeczy należące do Boga i okrada Jego samego. Jest to wyraźne lekceważenie Boga, włamanie się do Jego domu i nie dziwmy się, że stosunkowo często sprawcy tego typu kradzieży wcześniej czy później zostają w życiu surowo karani. Niszczenie świątyni, zamienianie jej na spichlerz czy magazyn, przeznaczenie na cele czysto świeckie. Potraktowanie świątyni wyłącznie jako obiektu muzealnego, sali koncertowej, a więc do kontemplacji dzieł sztuki, a nie do modlitwy, jest bardzo niebezpieczne i bliskie świętokradztwu. Łatwo bowiem można ubóstwić kulturę, a nie jest to nic innego, jak jeszcze jeden bożek współczesnego świata. Stąd też biskupi są odpowiedzialni za każdą imprezę w świątyni, zwłaszcza gdy nie posiada ona wprost charakteru religijnego. Jezus bardzo ostro wystąpił w obronie świętości Domu Ojca, który jest domem modlitwy. Nie ma w Ewangelii drugiej sceny, gdzie Jezus uniósłby się tak wielkim gniewem, jak wówczas, gdy wyrzucał świętokradców ze świątyni. Znieważania osób poświęconych Bogu. Uderzenie kapłana lub zakonnicy jest świętokradztwem. To nie tylko grzech przeciwko piątemu przykazaniu Bożemu, ale i dodatkowy grzech 39 świętokradztwa. Podobnie rzecz się przedstawia z powtarzaniem oszczerstw, niesprawdzonych plotek o księżach lub zakonach. To nie jest tylko oczernienie, ale podrywanie autorytetu religijnego i niszczenie fundamentu wzajemnego zaufania. Można mówić prawdę, o ile została ona w stu procentach przez mówiącego sprawdzona, i o ile jej przekaz jest potrzebny. Trzeba natomiast unikać powtarzania tego, co jest celowo rozpowszechniane jako zaraza, by niszczyć zaufanie do osób duchownych. Warto przy tym zaznaczyć, że mówiący źle o księżach przez niebezpieczne uogólnienia wkładają ich wszystkich do jednego worka i grzech jednego przypisują od razu wszystkim. Najczęściej też nie potrafią nic dobrego powiedzieć o księżach. Uzasadnione pretensje do księdza załatwia się z władzą kościelną, z biskupem, a nie przez rozsiewanie ich wśród ludzi. Nieuzasadnione udarzenie w kapłana jest zawsze grzechem ciężkim i naraża człowieka na poważne konsekwencje, bo sam Bóg jest jego obrońcą. On go ukarze, gdy czyni źle, ale i On sam będzie mu obrońcą wobec nieprzyjaciół. Znieważenie Najświętszego Sakramentu - jeden z najcięższych grzechów, obraża bowiem wprost Jezusa, obecnego w postaciach chleba i wina. Drastyczną formą tego znieważenia jest włamanie do tabernakulum i rozsypanie lub zniszczenie konsekrowanego Chleba. Taki czyn wymaga zadośćuczynienia całej społeczności religijnej. Dokonuje się to najczęściej przez wielogodzinną adorację, połączoną ze spowiedzią i Komunią św. wynagradzającą. Ponieważ zniewaga ma charakter publiczny, więc i wynagrodzenie winno mieć charakter publiczny. Częstszą odmianą świętokradztwa jest niegodne, w stanie grzechu ciężkiego, przystąpienie do Komunii św. Gdyby ludzie wiedzieli, jak wielkie nieszczęście na siebie sprowadzają, nigdy by 40 tego nie uczynili. Św. Paweł powiada: „Kto niegodnie spożywa Ciało Pańskie i pije Jego Krew, potępienie dla siebie spożywa i pije". Dokonuje się to najczęściej pod wpływem opinii publicznej. Takie wypadki mogą mieć miejsce przy chrzcie, przy pierwszej Komunii św., przy Mszy św. ślubnej lub pogrzebowej. Wtedy bowiem „wypada" przystąpić do Komunii św., wszyscy bliscy patrzą i gdyby ktoś nie przystąpił, będzie na czarnej liście. Proszę pamiętać, że Boga się trzeba bać więcej niż ludzi, i tysiąc razy lepiej nie przystąpić do Komunii św. niż przyjąć ją świętokradzko. Katolicy, wybierając rodziców chrzestnych, winni wybierać ludzi wiary i pobożności, o bogatych sercach, a nie bogatych portfelach. Chrzest jest aktem religijnym, w którym liczy się wiara uczestników, a nie cena upominków, jakie z tej okazji podają. Jeśli rodzice chrzestni będą ludźmi wiary, to nie będzie okazji do świętokradztwa. To samo dotyczy świadków przy ślubie i udziału w innych uroczystościach. Świętokradztwem jest również zatajenie grzechów przy spowiedzi. Tu sprawcą zła jest fałszywy wstyd. Człowiek nie ma odwagi przyznać się do popełnionego przez siebie zła, zapominając, że tym samym popełnia nowy, cięższy grzech, do którego będzie się jeszcze trudniej przyznać. Zatajenie niczego nie rozwiąże, jedynie jeszcze bardziej wikła człowieka w sieci zła. Nietrudno zauważyć, że każde świętokradztwo jest dołączonym drugim grzechem do złego czynu. Kradzież jest grzechem, kradzież w kościele jest ponadto świętokradztwem. Kłamstwo jest grzechem, kłamstwo przy spowiedzi jest jeszcze świętokradztwem. Zniszczenie chleba jest grzechem, zniszczenie konsekrowanego Chleba jest świętokradztwem. Oczernianie jest grzechem, oczernianie kapłana jest jeszcze dodatkowo świętokradztwem. 41 i Wrażliwość sumienia, by nie popełnić świętokradztwa, by wynagrodzić za każde dostrzeżone świętokradztwo, jest dowodem wiary i właściwie ustawionego życia religijnego. Tam, gdzie pojawia się świętokradztwo, pojawia się pierwszy wyraźny znak obumierania wiary. PRZYKAZANIE DRUGIE Imię Boże wymawiaj z szacunkiem „Nie będziesz brał imienia Pana Boga twego na darmo". Najczęściej spotykana interpretacja tego przykazania, to zakaz lekceważącego wypowiadania imienia Bożego. Ma to miejsce albo z przyzwyczajenia, albo w podenerwowaniu. Chodzi tu o najprostsze wezwanie: „Boże!", „Rany Boskie", „Jezus Maria". Są ludzie, którzy się do tego przyzwyczaili i nie potrafią powiedzieć pięciu zdań, aby nie wpleść w nie bezmyślnie imienia Bożego. Nie zawsze to jest grzechem, a już prawie nigdy grzechem ciężkim. Stąd też nie stanowi przeszkody w przystąpieniu do Komunii św. Ale czy w tej interpretacji zakaz wymawiania imienia Bożego zasługiwałby na tak wielką uwagę? „Nie będziesz wzywał imienia Boga twego na próżno". To tajemnicze przykazanie. Postawione zostało przed nakazem okazywania należnej czci rodzicom, przed zakazem zabójstwa, cudzołóstwa, kradzieży... Stoi zatem na straży jakiejś wielkiej wartości. Jakiej? Gdyby to przykazanie sformułować w sensie pozytywnym, wówczas brzmiałoby ono: „Będziesz wzywał imię Boga twego z czcią i szacunkiem". Takie wezwanie imienia Bożego jest modlitwą. Modlitwa zaś stanowi samo „serce" życia religijnego. Gdy to „serce" przestaje bić, to znaczy gdy człowiek przestaje się modlić, jego życie religijne umiera. 43 ii Kto wzywa imię Boga bez zastanowienia, ten dowodzi, że albo się nie modli wcale, albo się źle modli. Nigdy bowiem ten, kto stanął przez Bogiem żywym i z czcią zwrócił się do Niego, nie wymówi imienia Boga na próżno, podobnie jak nigdy syn lub córka, szanujący swoich rodziców, nie wyrażą się o nich z lekceważeniem. Przykazania Boże są bardzo konkretne i pozwalają postawić bezbłędną diagnozę. Ile razy spowiednik słyszy, jak ktoś oskarża się z tego, że wymawia imię Boże na próżno, momentalnie może wskazać słaby punkt życia religijnego. Jest nim chore „serce", to znaczy słaba modlitwa. W jaki sposób można się wyleczyć z grzechów polegających na lekceważeniu drugiego przykazania Bożego? Lekarstwo jest proste. Staranna, skupiona, krótka, ale pełna wiary modlitwa. Podczas spotkania z Bogiem na modlitwie wzrasta nasz szacunek względem Niego. Dobrze i systematycznie przez miesiąc odmówiony codzienny pacierz w widoczny sposób wpłynie na odpowiedzialne wymawianie imienia Boga. Z naszych ust rzadziej wymykać się będzie bezmyślnie rzucane: „O Boże!", „O Jezu!" i tym podobne. Z punktu widzenia społecznego takie bezmyślne wypowiadanie imienia Bożego ma niebezpieczny wpływ ze względu na obniżanie autorytetu wartości religijnych. Trzy dni temu rozmawiałem z rodzicami, przy których bawiły się małe dzieci. Sześcioletni synek raz po raz wymawiał imię Boże na darmo, matka cała w pąsach zaczęła go upominać. On przerwał zabawę i spokojnie powiedział: „Przecież ty tak ciągle mówisz". Matka nawet sobie nie uświadamia, jak przekazując lekceważące wymawianie imienia Boga swojemu małemu dziecku, utrudnia mu w przyszłości właściwe podejście do wartości religijnych. 44 Innym sposobem naruszania drugiego przykazania Dekalogu jest wzywanie Boga do pomocy w pełnieniu swojej własnej woli. Nie chodzi o rzeczy złe, lecz dobre, po które sięgamy na własną rękę. Wiadomo, że ile razy człowiek pełni swoją wolę wbrew woli Boga, tyle razy dobrze na tym nie wychodzi. Szcześćdziesięcioletnia kobieta pomaga swojej córce w prowadzeniu domu. W zimie zajmuje się dziećmi, w lecie - ponieważ mieszkają we wiosce - zajmuje się gospodarstwem. W czerwcu, prowadząc krowy z pola, zwróciła się do Pana Boga z prośbą: „Panie Boże, mógłbyś mnie na miesiąc od tych krów i od tego domu zwolnić. Ja już mam dość takiego życia. Nic, tylko krowy albo dzieci w domu. Przydałby mi się taki miesiąc urlopu". Wieczorem przypędziła krowy do obory, uwiązała i kiedy odchodziła od nich potknęła się tak nieszczęśliwie, że upadła i wykręciła nogę w kolanie. Straciła przytomność, a kiedy odzyskała ją w karetce pogotowia ratunkowego, pierwsze jej słowa były: „Panie Boże, nie słuchaj wszystkiego, co do Ciebie mówimy". Jeśli prosimy o coś, co się nam podoba, choćby to była rzecz mała, drobna, a nie dodajemy „bądź wola Twoja", nigdy nie wyjdzie to nam na dobre. To, co Bóg zaplanował, jest wielkie i wspaniałe, i tylko natej drodze możemy być ubogaceni. Stąd też wszystkie nasze prośby o rzeczy doczesne winny być podporządkowane Jego woli. Kolejnym przykładem naruszania przykazania drugiego jest kuszenie Boga, czyli prośba o pomoc w rzeczy złej. Złodziej modli się, aby udał się jego napad. Wzywa Boga jako wspólnika do rzeczy złej. Inny wypadek: Kobieta, która przyjmuje Komunię św. w drodze do ginekologa, idąc usunąć ciążę. Prosi Boga, aby się „skrobanka" udała. Sąsiad, który zamawia Mszę św. w „intencji Panu Bogu wiadomej". Zapytany, czy jest to intencja dobra, od- 45 powiada: „dla mnie tak, ale nie dla sąsiadów. Proszę Boga, by ich wreszcie jakieś nieszczęście spotkało, gdyż nie mogę z nimi wytrzymać". Taka modlitwa jest grzechem. To jest nadużywanie imienia Bożego. Jest to wzywanie imienia Bożego w rzeczy próżnej. Wiadomo, że Bóg nigdy nie pomoże w czymś, co jest złe. To są trzy najczęściej występujące przypadki lekceważenia imienia Bożego. Za tydzień podam następne dwa. Przypominam raz jeszcze: lekceważące wymawianie imienia Bożego świadczy o braku dowartościowania modlitwy lub o fałszywym podejściu do modlitwy. Przysięga Przysięga jest to wezwanie Boga na świadka, że mówię prawdę, albo że dotrzymam słowa. W Nowym Testamencie Chrystus wzywa wszystkich swoich uczniów, aby nigdy nie odwoływali się do przysięgi. Nasza mowa winna być tak wiarygodna, by samo oświadczenie: „jestem chrześcijaninem" wystarczyło jako dowód prawdziwości słowa. Niemniej w praktyce spotykamy pewne sytuacje, w których inni wymagają od nas przysięgi. Na co dzień zdarza się to u ludzi niedojrzałych religijnie, którzy próbują podeprzeć autorytet swojego słowa takim sformułowaniem, jak: „Przysięgam. Jak Boga kocham". Nie mamy wtedy żadnej pewności, czy taki człowiek dotrzyma słowa, mamy natomiast całkowitą pewność, że w tym momencie kłamie. On Boga nie kocha, bo gdyby kochał, nigdy by do takiej błahej sprawy nie wzywał Jego imienia. Nie jest to zresztą przysięga w sensie ścisłym, lecz raczej bezmyślne wymawianie imienia Bożego. 46 Z przysięgą złożoną uroczyście mamy do czynienia w sądzie lub w kancelarii parafialnej. Jeśli taka przysięga nie jest zgodna z prawdą, składający ją prawie zawsze popełnia grzech ciężki. Co więcej, konsekwencje krzywoprzysięstwa są często nie do naprawienia. Znam wszystkich trzech bohaterów dramatu. Jeden przesiedział dwanaście lat w więzieniu, bo kolega krzywoprzysięstwem wskazał go jako mordercę. Po trzech latach od wyroku morderca zginął w wypadku. W kilka dni po jego pogrzebie podpity krzywoprzysięzca zatrzymał mnie na ulicy z pytaniem: „co mam zrobić?". Mówię: „Jest tylko jedno jedyne rozwiązanie, trzeba odwołać. Innego rozwiązania nie ma. Uratujesz przynajmniej dziewięć lat więzienia twojego kolegi". Rozpłakał się, wyznając: „Ale za krzywoprzysięstwo czeka mnie pięć lat". Zabrakło odwagi, nie sprostował. Osądzony przesiedział dwanaście lat w więzieniu. Krzywoprzysięzca dziś jest już całkiem utopiony w alkoholu. Ile krzywdy: zrujnowane życie niewinnego człowieka, jego własne, rodziny. A wszystko rozpoczęło się w sądzie w momencie składania przysięgi. Konsekwencje krzywoprzysięstwa są straszne. Dlatego, o ile to możliwe, nie przysięgajmy, a jeśli przysięgamy, bierzmy za to pełną odpowiedzialność. Ponieważ w duszpasterskiej pracy spotykam coraz częstsze wypadki lekkomyślnego podejścia do krzywoprzysięstwa, chcę i na to zwrócić uwagę. To wyraźny dowód osłabienia wiary. Przykład z ostatnich miesięcy. Kobieta przyjechała samochodem, aby załatwić pogrzeb swojego męża. Mąż nie chodził do kościoła przez wiele lat. Kapłan załatwiający w kancelarii tę sprawę pyta: czy on umarł pojednany z Panem Bogiem? Kobieta odpowiada: „Tak, był do spowiedzi przed świętami". Czy pani może to poświadczyć przysięgą? „Tak, mogę to uczynić natychmiast". Ksiądz zapalił 47 świeczki, kobieta położyła rękę na krzyżu. „Pani przysięgnie, ale jeżeli to nie jest prawda, to proszę się liczyć z nieszczęściem, jakie Pan Bóg na panią ześle". Natychmiast ręka odskoczyła od krzyża, ona zbladła i mówi: „Nie, proszę księdza, on już dwadzieścia lat nie był ani do spowiedzi, ani w kościele". Wycofała się ze strachu. Była gotowa złożyć krzywoprzysięstwo na krzyż, oficjalnie, aby tylko zwłoki męża znalazły się w kościele. Nie zważała na to, że sama w tym momencie popełnia bardzo poważny grzech. Proszę pamiętać, że ile razy mamy do czynienia z przysięgą, trzeba zważyć dokładnie każde słowo. Jeszcze jedna sytuacja, która coraz częściej niepokoi duszpasterzy. Chodzi o przysięgę przy zawieraniu sakramentu małżeństwa. Dokonuje się to przez wezwanie Boga na świadka, ślubując drugiej stronie „miłość, wierność i uczciwość małżeńską aż do śmierci". To jest przysięga zakończona słowami: „Tak mi dopomóż Bóg". Zdarza się, że sama formuła wypowiedziana przy ołtarzu jest już krzywoprzysięstwem. Ma to miejsce wtedy, gdy on lub ona nie kocha, nie jest wierny, ma kogoś innego. W tej sytuacji wypowiadając słowa przysięgi popełnia grzech ciężki. W dobieraniu współmałżonka trzeba zbadać jego prawdomówność, trzeba wiedzieć, do jakiego stopnia on jest odpowiedzialny za słowa, które wypowie przy ołtarzu. Nie dziwmy się, że tak często małżeństwa się rozpadają, i to niekiedy po kilku miesiącach. Jeżeli są oparte na kłamstwie, nie mogą być trwałe. Dom miłości można budować na prawdzie. To są wypadki, które coraz częściej się zdarzają. Jako kapłani jesteśmy niekiedy w sytuacji bardzo trudnej. Na przykład przynoszą przed samym ślubem zaświadczenie, że jedno i drugie było do spowiedzi św. Kapłan stwierdza, że na zaświadczeniu podrobiono jego podpis. W tym momencie wiadomo, że jeden z klęczących przy ołtarzu nie był do spowiedzi i dlatego pod- robił podpis. Za chwilę bez spowiedzi, świętokradzko przyjmie Komunię św. i świętokradzko będzie przysięgał. Jeżeli skłamał fałszując zaświadczenie, to jaką można mieć gwarancję, że słowa, które wypowie przy ołtarzu, są słowami prawdy? W świecie, gdzie kłamstwo jest rzeczą normalną, trzeba wziąć pod uwagę nawet taką możliwość, że ktoś może zasłonić się Bogiem, zlekceważyć drugie przykazanie tylko po to, aby osiągnąć swój własny cel. „Nie będziesz brał imienia Pana Boga twego na darmo". Grzechem, naruszającym drugie przykazanie Dekalogu, jest również niedochowanie ślubu złożonego Bogu. Ponieważ jednak są to sytuacje bardzo indywidualne, wszystkich zainteresowanych tą tematyką odsyłam do spowiednika. Jedno jest pewne. Lepiej ślubu nie składać niż złożonego nie dotrzymać. Trzeba się zatem dobrze zastanowić, zanim coś Bogu będziemy ślubować. 48 II PRZYKAZANIE TRZECIE Niedziela dniem świętym Pan Bóg, stwarzając człowieka na ziemi, wiedział, że on tak zainteresuje się bogactwem doczesnego świata, iż nie będzie miał czasu na spotkanie ze Stwórcą. Bogactwo ziemi jest olbrzymie, a możliwości twórczej pracy człowieka równie wielkie. Może on zostać tak oczarowany, tak zajęty doczesnością, że braknie mu czasu na podniesienie głowy i dostrzeżenie innego świata, innych wartości, które Bóg dla niego przygotował. Dlatego od samego początku Bóg postawił sprawę jasno: sześć dni jest twoich, zajmij się ziemią, a siódmy dzień jest mój i ten dzień przeznaczam na spotkanie z tobą. Na podstawie długiego doświadczenia odkrywamy, jak trafnie Bóg wyczuł to niebezpieczeństwo, które grozi człowiekowi, skoro przy tym jednym jedynym przykazaniu użył słowa: „Pamiętaj". „Pamiętaj, abyś dzień święty święcił". Upomniał człowieka. Jest to o tyle ważne, że nam się czasem wydaje, iż na sądzie będzie się można usprawiedliwić przed Bogiem: Nie miałem czasu na życie religijne, nie miałem czasu na to, aby się z Tobą spotkać. Nie wybierajmy się z takim usprawiedliwieniem, bo wówczas Bóg nas oskarży: Jak to, nie miałeś czasu? Jeden dzień w tygodniu był Mój, a jeśli ci brakło czasu, to znaczy, że okradłeś Mnie z tego dnia. Nasze usprawiedliwienie zamieni się w oskarżenie. Jeden dzień w tygodniu jest dniem Pańskim. Sześć dni jest naszych, a jeden należy do Boga. Bóg w tym dniu nie tylko chce się z nami spotkać, 50 ;ilc chce, abyśmy odpoczęli. Ponieważ praca polega na zajmowaniu się skarbami tej ziemi, dlatego Bóg powiada: umyj ręce, ubierz się, i o ma być świąteczny odpoczynek. Moje spotkanie z tobą nie przeszkodzi ci w odpoczywaniu. Bóg troszczy się o człowieka. Bez odpoczynku bowiem trudno myśleć o szczęściu w życiu. Człowiek chce odpocząć. Odpoczynek jest przyjemny. Praca jest trudna. To jest przykazanie, które stosunkowo najłatwiej zachować. Właśnie z tego względu, że ono jest najłatwiejsze do wykonania, Bóg uczynił z niego wykładnik życia religijnego. Czytając Stary Testament raz po raz spotykamy niezwykle mocne słowa proroków, którzy bronią szabatu, dnia Pańskiego. Jeśli ten dzień człowiek zabierze Bogu i wykorzysta dla siebie, wówczas sprowadza na siebie przekleństwo, które rzutuje na całe jego życie. W Starym Testamencie Żydzi nie przestrzegający szabatu byli karani śmiercią. Bóg powiedział: „Pamiętaj, abyś dzień święty święcił". Wezwał zatem do troski o świętość Pańskiego dnia. Ten dzień nie może być świecki. Nie zawsze się pamięta, że ten sam zły czyn popełniony w niedzielę jest cięższym grzechem, aniżeli wtedy, gdy został popełniony w tygodniu. Jest bowiem nie tylko grzechem, ale i profanacją dnia świętego. To jest ten wymiar dnia Pańskiego, o którym nie zawsze pamiętamy. Jeśli Bóg mówi: „Pamiętaj, abyś dzień święty święcił", to nie chodzi Mu tylko o wstrzymanie się od pracy. Bogu chodzi o to, by człowiek, przeżywając ten jeden dzień w tygodniu święcie, uświęcił sam siebie. Tu mamy do czynienia ze sprzężeniem zwrotnym. Jeżeli człowiek zabiega o to, aby dzień Pański był święty, to wówczas Pan uświęca człowieka. Wasza obecność w tej świątyni świadczy o trosce, aby dzień dzisiejszy, dzień Pański był właśnie dniem świętym. Przyszliśmy do Boga, źródła świętości. 51 1 i Uczestnictwo we Mszy świętej W naszej refleksji nad trzecim przykazaniem Dekalogu, chciałbym dziś zatrzymać się nad obowiązkiem uczestniczenia we Mszy św. w dzień Pański, czyli nad tym elementem, który najpełniej uświęca niedzielę. Temat jest o tyle aktualny, że w Polsce ilość katolików uczestniczących we Mszy św. w niedzielę spada. Coraz częściej spotykamy ludzi ochrzczonych, nawet po pierwszej Komunii św., którzy dobrowolnie rezygnują z uczestnictwa we Mszy św. w niedzielę. Jest to wyraz nie tylko zaniedbanego przez nich obowiązku, ale wyraźny znak słabnącej wiary. Obowiązek uczestniczenia we Mszy św. wiąże katolika w sumieniu. Dobrowolne zaniedbanie uczestniczenia we Mszy św, w niedzielę jest grzechem śmiertelnym i powoduje zerwanie kontaktu z Bogiem. Część tych, którzy nie chodzą do kościoła w niedzielę, nawet nie próbuje się usprawiedliwiać, uważając, że jest to ich sprawa i najczęściej twierdzą, że chodzenie do kościoła nic im nie daje. Druga część próbuje się jeszcze tłumaczyć przed sobą, przed bliskimi, przed księdzem, z tym, że ich usprawiedliwienia są bardzo błahe w porównaniu z wielkością sprawy, o którą chodzi. Ci ludzie weszli już na drogę utraty wiary. Wczoraj rozmawiałem z kobietą, która zatrzymała mnie na Plantach z pytaniem, czy będąc na zwolnieniu lekarskim ma obowiązek być dzisiaj na Mszy św. Pytam: Skąd pani wraca? Z przyjęcia imieninowego u swojej przyjaciółki. Jeśli można wyjść do przyjaciółki na imieniny, to dlaczego nie można przyjść do stołu, który przygotował Bóg w dzień święty? Takich usprawiedliwień na co dzień spotykamy sporo: jeden nie ma odpowiednich butów, drugi ubrania, 52 trzeci ma katar... Warto zobaczyć, dla jakich powodów najczęściej ludzie rezygnują ze Mszy św. Wygodne odpoczywanie w łóżku, oglądanie telewizji, wycieczka, widowisko sportowe, niespodziewani goście. To są dla nich rzeczy ważniejsze, aniżeli uczestniczenie we Mszy św., ale to jest znak, że wiara ich słabnie. Mówię o tym, aby otworzyć wasze oczy na poważne niebezpieczeństwo, w jakim się znajdujemy. Spotkanie na co dzień z ludźmi tracącymi wiarę jest zagrożeniem dla naszej wiary. Ileż to bólu przeżywa ojciec czy matka obserwujący, jak dorastające dziecko, wychowane w duchu religijnym, rezygnuje z niedzielnej Mszy św. Coraz częściej widzimy podobne dramaty w małżeństwach, w których jeden współmałżonek jest niepraktykujący, a drugi praktykujący. Często strona niewierząca przeciąga na swoją stronę tego, który wierzył i był praktykujący. Po dwóch, trzech latach już mamy do czynienia z małżeństwem niepraktykującym i z rodziną niepraktykującą. Niewiara jest zaraźliwa. Trzeba dostrzec cały ten proces laicyzacji, w którym uczestniczy nasze społeczeństwo i trzeba wobec niego zająć zdecydowaną postawę. Przede wszystkim nie należy się dziwić. Ludzie odchodzili od wiary, odchodzą i będą odchodzili. Jest to zjawisko w życiu religijnym, ze względu na ułomność ludzką, dość częste. Wiarę można stracić. Jeżeli człowiek traci wiarę, to wówczas nie ma po co przychodzić do kościoła. Dla niego słowo „Święty" nie ma żadnego znaczenia. „Dzień święty" to wyrażenie puste. Jeżeli ktoś szuka wiary i jeżeli chciałby uwierzyć, to przychodzi do kościoła, aby się spotkać z gronem ludzi wierzących, aby wśród nich znaleźć skarb, którego szuka. Ale jeżeli nie szuka wiary, to on nie przyjdzie. Nie należy też nikogo zmuszać, by szedł do kościoła. Przymuszony pacierz Panu Bogu nie jest miły. Owszem, jak długo dziecko jest pod opieką 53 rodziców, powinni go prowadzić do kościoła, ale nigdy siłą. Jeżeli natomiast jest to człowiek dorosły, niech sam bierze pełną odpowiedzialność za siebie. A już broń Boże nie należy robić awantury o to, że ktoś nie idzie na Mszę św. Chodzi o to, aby do jego grzechu nie dodawać jeszcze naszego zdenerwowania. Należy się za takiego człowieka pomodlić i to jest wszystko, co możemy uczynić. Wreszcie trzeci element - trzeba sobie zdawać sprawę, że człowiek niewierzący jest zagrożeniem dla naszej wiary i w tej sytuacji należy uczynić wszystko, aby nie tylko nie została przez niego zniszczona nasza wiara - często z człowiekiem niewierzącym trzeba nam dzielić wspólne mieszkanie - ale aby odniosła zwycięstwo. Człowiek wierzący jest mocniejszy od tego, który wiary nie posiada. Jeżeli ta wiara jest żywa, zwycięstwo jest możliwe. Warto przy tym pamiętać, ze wszelkie zagrożenie powinno chrześcijan zbliżać do Boga, a nie oddalać od Niego. Ten zwrot w stronę Boga stanowi dowód autentyczności wiary. Człowiek wierzący, w momencie gdy jest zagrożony, zwraca się do Boga, a przez to jego wiara wzrasta, umacnia się. W tym kontekście może łatwiej zrozumiecie, że tu nie chodzi tylko o obowiązek uczestniczenia we Mszy św. w dzień Pański, tu chodzi o podstawowy skarb, o naszą wiarę. Wasza obecność w tej świątyni jest publicznym wyznaniem wiary. Nie tylko wyznaniem, ale znakiem troski o to, by wiara wasza wzrastała. To jest ta wielka wartość dnia świętego, dnia Pańskiego. Nasz godzinny pobyt w kościele jest znakiem troski o to, by uświęcić siebie, by uświęcić cały czekający nas tydzień. Dlatego Kościół ustanawiając swoje przykazanie: „W niedzielę i święta we Mszy św. uczestniczyć", miał na uwadze zachowanie naszej wiary. W tej rzeczywistości, w której przychodzi nam żyć, trzeba uświadomić sobie, iż 54 wszystko zależy od naszej indywidualnej postawy, od troski o pogłębienie wiary, od ponownego odkrycia bogactwa, które jest zawarte w uczestniczeniu we Mszy św. Nawet wtedy, gdyby społeczeństwo obok nas odeszło daleko od Boga, my, wiedząc o jaki skarb chodzi, nigdy od Niego nie odejdziemy. Niedzielny odpoczynek W naszej refleksji nad przykazaniem trzecim chciałbym zatrzymać się nad samym odpoczynkiem. Człowiek nie potrafi żyć na ziemi nie odpoczywając. Odpoczynek jest częścią naszego życia. Zasadniczo doba dzieli się na godziny pracy w ciągu dnia i czas odpoczynku w ciągu nocy. Taki jest naturalny rytm człowieka. Bóg jednak uznał, że odpoczynek w nocy to jeszcze za mało i siódmy dzień, który zarezerwował dla siebie, przeznaczył dla nas na odpoczynek. Trzeba dostrzec jedną podstawową prawdę. Żyjemy w takim momencie historii ludzkości, w którym po raz pierwszy człowiek zlekceważył odpoczynek. Nigdy w historii takiego zlekceważenia odpoczynku nie było. Składa się na to wiele elementów. Zwrócę uwagę jedynie na dwa. Zbudowanie maszyny. Jak długo człowiek współpracował ze zwierzętami pociągowymi, tak długo odpoczywał razem z nimi. Aby bowiem zwierzę mogło być siłą ekonomicznie twórczą, musi odpoczywać. Często człowiek, który posługiwał się tym zwierzęciem, chciałby pracować, ale ze względu na troskę o konia musiał razm z nim odpocząć. Maszyna nie musi odpoczywać. Przeciwnie, jeżeli maszyna nie pracuje, to wówczas jest nieekonomiczna. Maszyna jest tylko wtedy w stu procentach wydajna, jeżeli bez 55 przerwy pracuje. Może pracować dwadzieścia cztery godziny na dobę. W momencie, kiedy człowiek stanął przy maszynie, ona zaczęła pożerać jego odpoczynek, a razem z odpoczynkiem pożerać człowieka. Odkrycie prądu elektrycznego umożliwiło pracę w nocy. Przedtem nie było światła elektrycznego. Zaszło słońce, przychodził czas odpoczynku. Teraz można pracować całą noc. Z punktu widzenia zdrowia psychicznego wiadomo, że praca w nocy kosztuje o wiele więcej wysiłku, aniżeli w ciągu dnia i znacznie szybciej niszczy człowieka. Już te dwa elementy cywilizacji naszego wieku: zbudowanie maszyny i produkcja prądu elektrycznego - mówią o zagrożeniu odpoczynku, natomiast wyraźnym wykładnikiem zlekceważenia odpoczynku jest tendencja do pracy w dniu Pańskim. Można się upierać, że Bóg ostatecznie nie nakazał odpoczynku w nocy. Ale Bóg powiedział: „Pamiętaj, abyś dzień siódmy święcił". Jeżeli człowiek lekceważy ten nakaz, to dowodzi, że nie dostrzega wartości odpoczynku. Z punktu widzenia czysto ekonomicznego trzeba dostrzec jedno ciekawe zjawisko. W krajach wysoko rozwiniętych obserwujemy dwie różne postawy. W jednych zlekceważono dzień Pański, przeznaczając niedzielę na pracę, w innych uszanowano Boże przykazanie. I wydawać by się mogło, że z racji dobrobytu państwa, w których pracuje się siedem dni w tygodniu, winny stać znacznie wyżej, aniżeli te, które przestrzegają dnia Pańskiego i w niedzielę nie pracują. Tymczasem jest zupełnie odwrotnie. W tych krajach, gdzie zlekceważono odpoczynek, obserwujemy kryzys ekonomiczny dotykający dna. Natomiast w krajach, gdzie nie tylko uszanowano dzień Pański, ale dodano drugi dzień odpoczynku - sobotę (nawet 56 zastanawiając się, czy nie dodać jeszcze trzeciego) - tam rozwój ekonomiczny jest niezwykle wysoki. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. W grę wchodzi nie tyle odpoczynek, ile troska o człowieka. Szacunek dla odpoczynku jest zawsze szacunkiem dla człowieka. Jeżeli Bóg mówi: odpocznij siódmego dnia, to czyni to w trosce o nasze dobro, o nasze szczęście. Jest to gest Jego miłości. Po czym poznajemy, że ktoś nas kocha? Czy nie po tym, że troszczy się o to, czy jesteśmy zdrowi i czy jesteśmy wypoczęci? Po czym żona poznaje, że mąż ją ciągle kocha? Czy nie po tym, że błyskawicznie odkrywa jej zmęczenie, troszczy się o to, by odpoczęła? Jeżeli natomiast mąż nie dostrzega jej zmęczenia, nie troszczy się o jej odpoczynek, to znak, że jego miłość umiera. Bóg troszczy się o nasz odpoczynek. To gest Jego miłości. Jeżeli nie odkryjemy, że troska o odpoczynek jest troską o człowieka, możemy bardzo wiele przegrać. Osobiście uważam, że jest to jeden z najpoważniejszych błędów naszego pokolenia, którego owoce będziemy zbierać w najbliższych dziesiątkach lat. Wzrastająca liczba ludzi chorych, cierpiących z przemęczenia, przepracowania, zagonienia, nie umiejących odpoczywać, zamieni powoli nasz świat w wielki szpital, w którym największym oddziałem będzie klinika psychiatryczno-neurologiczna. Słabość dzisiejszego człowieka, to w wielkiej mierze skutek braku dowartościowania czasu odpoczynku. Prośmy Pana Boga, abyśmy odkryli tę Jego wielką miłość, zawartą w trzecim przykazaniu. To nie jest obowiązek, to jest przywilej, to wyraz troski Boga o nas. Trzecie przykazanie nie jest ciężarem, ono jest przywilejem człowieka. Za to przykazanie powinniśmy w każdą niedzielę, zaraz po przebudzeniu, Ojca Niebieskiego pocałować w rękę, podziękować Mu, że daje nam dzień, w którym możemy odpocząć. 57 PRZYKAZANIE CZWARTE Czcij Ojca Życie religijne opiera się na naturalnym fundamencie, łaska bowiem zawsze buduje na naturze. Stróżem zaś tego fundamentu jest Dekalog. Dziś zwrócimy uwagę na istotną wartość, której broni przykazanie „Czcij ojca twego i matkę twoją". Zachowanie tego przykazania posiada niezwykle doniosłe znaczenie w kształtowaniu chrześcijańskiego pojęcia Boga. Chodzi w nim bowiem o ukształtowanie właściwego podejścia dziecka do ojca i ojca do dziecka. Człowiek, który otacza szacunkiem swego ojca, i idąc przez życie darzy go prawdziwą miłością, łatwo odkryje, kim jest Bóg, i jaki winien być jego stosunek do Niego. Bóg bowiem, celem objawienia swej tajemnicy, posłużył się pojęciem Ojca - a więc tym, które dla ludzi jest najlepiej znane. Każdy z nas jest dzieckiem. Każdy ma ojca - żyjącego, zmarłego, kochającego, obojętnego - ale każdy ma. Nie ma człowieka, który by nie miał ojca. I każdy z nas wie, kim prawdziwy ojciec być powinien. Nawet jeśli nie stanął na wysokości swego zadania i jest złym ojcem (pijakiem, awanturnikiem), jeśli nawet porzucił matkę i nas, to serce nam mówi, jaki powinien być. W sercu bowiem nosimy jego obraz. Bóg, chcąc do nas trafić, przemówił właśnie do tego, ukrytego na dnie serca, obrazu. Objawił się nam jako Ojciec i to jako najlepszy i jedyny Ojciec. Aby zaś tajemnica Jego ojcowskiej miłości była przez nas dobrze zrozumiana, objawił i zesłał nam li swego Syna, który żyjąc i cierpiąc z nami ukazał, jak Ojciec nas kocha i jak my winniśmy Go miłować. Chrystus przestrzegał: „Nikogo na ziemi nie nazywajcie ojcem, bo jeden jest Ojciec wasz, Ten w niebie". Chciał przez to przypomnieć, że to, co nam serce mówi o dobrym ojcu, odnosi się przede wszystkim do Boga. Najwspanialsze słowo, mówiące kim jest Bóg, to słowo „Ojciec". W tym świetle możemy dostrzec wagę czwartego przykazania Dekalogu. Chodzi w nim o ukształtowanie właściwej postawy wobec ziemskiego ojca, która jest równocześnie postawą wobec Ojca niebieskiego. Człowiek, który z takich czy innych powodów nie kocha i nie szanuje ojca ziemskiego, utracił most prowadzący do spotkania z Ojcem niebieskim. To wielkie nieszczęście człowieka. Zniszczony szacunek i zdeptana miłość do ojca czyni z człowieka kalekę. Rana duchowa, jaka wówczas powstaje, należy do najgłębszych i najtrudniejszych do uleczenia ran serca. Może ona zaprawić goryczą całe życie człowieka. Często zdarza się, że tak zraniony człowiek nie odkryje bogactwa zawartego w najpiękniejszej modlitwie „Ojcze nasz" i nigdy w życiu nie potrafi dostrzec miłości, jaką Bóg go darzy. „Czcij ojca i matkę swoją". Przykazanie to posiada charakter religijny. Jego przekroczenie prowadzi nieuchronnie do tragedii w życiu religijnym. Konflikt z rodzicami odbija się zawsze na życiu modlitwy, na wierze, a nierzadko prowadzi nawet do całkowitego zerwania z Bogiem. Stąd też, chcąc przezwyciężyć wiele współczesnych kryzysów religijnych, trzeba rozpocząć od naprawy, od uzdrowienia stosunków między dzieckiem a rodzicami, między synem, córką a ojcem, matką. Bez zajęcia właściwej postawy wobec rodziców, o prawdziwym życiu religijnym nie może być mowy. 58 59 Tu można zrozumieć tę olbrzymią odpowiedzialność, jaką posiada ojciec wobec Boga. Ma być Jego obrazem. Każdego ojca, który dał życie dziecku, Bóg będzie sądził przede wszystkim z tego, czy był dobrym ojcem, czy przez to ułatwił dzieciom wybudowanie mostu wiodącego do spotkania z Ojcem niebieskim. To jest jego najważniejsze i najbardziej odpowiedzialne zadanie. Biada ojcu, który swym postępowaniem doprowadził dziecko do lekceważenia lub nienawiści siebie. Zniszczył bowiem własnemu dziecku most wiodący do spotkania z Bogiem. Biada takiemu ojcu, gdy stanie przed Stwórcą, by odpowiedzieć za swe postępowanie. Sprawa jest aktualna. Tragedią naszego pokolenia jest upadek autorytetu rodziców, zwłaszcza ojca. Pochłonięty zajęciami, przebywający całymi dniami z dala od domu, jest ojciec coraz częściej dla swych dzieci tylko gościem. Nie ma dla nich czasu. Nie wspominając już o wypadkach, w których swym postępowaniem — wobec nich i matki — zamiast szacunku i miłości wywołuje żal (pijaństwo, okrucieństwa, porzucenie rodziny...). Jak w takiej sytuacji tłumaczyć dziecku, że Bóg jest dobry jak Ojciec? Ono tego nie pojmie. „Czcij ojca i matkę" - krótkie i proste wezwanie, trafiające do każdego człowieka. Jeśli to wezwanie zostanie zachowane, stanie się najkrótszą drogą prowadzącą nas wprost w ramiona kochającego Ojca niebieskiego. Zróbmy dziś rachunek sumienia z naszej postawy wobec ojca. Podziękujmy Bogu za to wszystko, co przez ręce i serce naszego ojca otrzymaliśmy. Dobry ojciec to wielki skarb. Czy zawsze byliśmy wobec niego dobrymi dziećmi? A ty, ojcze, dziś zastanów się nie tylko na tym, jakim byłeś i jesteś synem, ale i jakim jesteś ojcem? Czy twoje dzieci radują się z tego, że mają dobrego, kochającego ojca? Czy nie mają do ciebie żalu? 60 Błogosławieństwo dla dobrego dziecka „Czcij ojca i matkę swoją, a będziesz długo żył i dobrze ci się będzie powodziło na ziemi", Zachowanie tego przykazania z punktu widzenia praktycznego stanowi właściwie warunek rozwoju nie tylko życia religijnego, ale i moralnego. Łączy ono część pierwszą Dekalogu, która dotyczy wartości religijnych, a więc trzy pierwsze przykazania, z przykazaniami od piątego do dziesiątego, które stoją na straży wartości moralnych. Dzieje się tak dlatego, że rodzice w pierwszym okresie życia dziecka stanowią najwyższy autorytet zarówno w dziedzinie religijnej, jak i moralnej. W oparciu o odniesienie do ojca i matki dziecko kształtuje swoje pojęcie Boga. Ono Go nie zna. Dopiero w miarę, jak zaczyna używać rozumu, zaczyna również odkrywać istnienie Boga i potrzebę liczenia się z Nim. Zanim to jednak nastąpi, pierwsze lata opiera całkowicie na odniesieniu do rodziców, i przyszłe pojęcie Boga w wielkiej mierze zależy od tego, jakiego ojca i jaką matkę miał dany człowiek. Równocześnie pierwsze kontakty międzyludzkie kształtują się w odniesieniu przede wszystkim do matki. Dziś wiadomo, że dziecko uczestniczy w przeżyciach matki, kiedy kształtuje się w jej łonie. Następnie przez kilka lat matka i ojciec, pochyleni nad dzieckiem, kształtują przyszłe jego odniesienie do ludzi. Jest zatem sprawą niezwykłej wagi, aby relacja dziecka do rodziców była możliwie jak najbliższa ideału. Wiemy, że w praktyce jest to bardzo trudne. Łatwo być ojcem, łatwo być matką, natomiast trudno być dobrym ojcem i dobrą matką. Niemniej ten wysiłek, który trzeba podjąć, aby objawić dziecku najwyższe 61 wartości religijne i moralne, jest zadaniem każdego, który decyduje się na to, by być ojcem lub matką. Najczęściej sądzi się, że w przykazaniu tym Bogu chodzi o dobro ojca i o dobro matki. Nic podobnego. Bogu chodzi o dobro każdego człowieka. To jest przykazanie dane w trosce o nasze szczęście. Jeżeli ktoś otoczył czcią i szacunkiem rodziców, a więc jest dobrym synem, to wówczas jest dobrym człowiekiem, a tylko dobry człowiek może być szczęśliwym człowiekiem. Stąd też Bóg, przypominając tę podstawową zasadę, tylko do tego jednego przykazania dodaje: „a będziesz długo żył i dobrze ci się będzie powodziło na ziemi". Dobry człowiek może liczyć na szczęśliwe życie również w doczesności. Oczywiście musimy się liczyć z tym, że nie zawsze spotykamy rodziców, którzy realizują Boży ideał dobrej matki i dobrego ojca. Dzieciom w takim małżeństwie, w takiej rodzinie trudniej jest odkryć wielkie wartości religijne i moralne. Nie wolno jednak tego uogólnić. Czasami w rodzinie, gdzie ani ojciec, ani matka nie realizują nawet w pięciu procentach ideału dobrego ojca i dobrej matki, wyrasta wspaniałe dziecko. Bywa i odwrotnie. Ojciec i matka są ludźmi wielkiego formatu, a dziecko tak jakby w ogóle przez ich ręce i serce nigdy nie przeszło. Niemniej, w praktyce wiadomo, że wpływ rodziców na dziecko jest bardzo duży. Jeżeli ktoś z domu rodzinnego nie wyniesie wzoru dobrego ojca i dobrej matki, to po dwudziestu latach, kiedy będzie musiał podjąć obowiązki rodzinne, trudno mu będzie być dobrym ojcem czy dobrą matką. Wprawdzie w człowieku istnieje pewien ideał dobrego ojca, dobrej matki, ale wiadomo, że tego ideału nie da się nigdy zrealizować w stu procentach. Przychodzi zwykła szara rzeczywistość i trzeba z nią konfrontować ideał. Do tej konfrontacji potrzebny jest przykład. Jeśli go zabraknie, próby młodego człowieka się nie udają i mamy 62 następne pokolenie nieszczęśliwych ludzi. Znów jawi się człowiek, który nie dorasta do tego, by nazwać go dobrym ojcem, dobrą matką. Podziękujmy dziś naszym rodzicom za to, że dali nam życie, że nas wychowali. Jeżeli ktoś miał dobrą matkę, dobrego ojca, jest najbogatszym człowiekiem na ziemi. Nie ma większego bogactwa, jak mieć dobrych rodziców. To wielki dar Boga. Trzeba to dostrzec i trzeba za to często Bogu dziękować, bez względu na to, czy się ma lat dwadzieścia czy osiemdziesiąt pięć. To jest bogactwo nieutracalne. Podziękujmy Bogu również za to, że w tak prosty sposób w czwartym przykazaniu ukazuje nam tajemnicę szczęścia człowieka. Być dobryni dzieckiem, to być dobrym człowiekiem. Gdyby to jedno jedyne przykazanie zostało w pełni zrealizowane, to nagle znaleźlibyśmy się w szczęśliwej rodzinie. Wyobraźmy sobie, że na ulicy, w pracy, w każdym momencie spotykamy dobrego ojca, dobrą matkę, dobrego syna, dobrą córkę. Mamy zatem do czynienia za każdym razem z dobrym człowiekiem. Stąd też wszelkie udane reformy społeczeństwa zawsze rozpoczynają się od uzdrowienia tych najbardziej podstawowych relacji, na straży których stoi przykazanie czwarte: „Czcij ojca i matkę swoją". Obowiązki dzieci wobec rodziców Bardzo często podchodzimy do przykazania czwartego od strony małych dzieci, sprowadzając wszystko do posłuszeństwa dziecka wobec ojca i matki. Jest to duże nieporozumienie. Przykazanie obowiązuje dorosłego, dojrzałego człowieka, a okres 63 I dziecięctwa, w którym posłuszeństwo wysuwa się na pierwszy plan, to tylko fragment naszego życia. Dojrzały człowiek już nie jest, a często nie może być posłuszny rodzicom. W przykazaniu tym chodzi o szacunek, o cześć. Rodzice tu na ziemi stanowią jeden z największych skarbów, jedną z największych wartości, jaką człowiek posiada i tak, jak każdą wartość, winien otoczyć ich szacunkiem. Wśród dóbr doczesnych, tu na tej ziemi, trudno jest wskazać inne, wyższe wartości. Chciałbym zwrócić uwagę na dwa momenty. Nawet szacunek dla kapłana, biskupa czy papieża musi być całkowicie zharmonizowany i podporządkowany czci rodzicom. Spotykamy dziś dość często ludzi - i to jest niepokojące - którzy otaczają wielkim szacunkiem papieża, a równocześnie wyrządzają poważne krzywdy swoim rodzicom. O prawdziwym szacunku wobec papieża można mówić dopiero wtedy, kiedy człowiek zachowuje przykazania Boże, a więc otacza prawdziwym szacunkiem ojca i matkę. Mówię o tym, ponieważ takim ludziom wydaje się, że są bardzo dobrymi katolikami, tymczasem w nich jest zniszczony sam fundament życia religijnego i moralnego. Więcej, kto czyta Ewangelię, ten zauważy, że Chrystus przestrzega, aby ktoś nie próbował czcić Boga kosztem rodziców. Ewangeliści zanotowali dokładnie rozmowę Chrystusa z faryzeuszami, którzy uważali, że to, co się należy rodzicom, można złożyć jako ofiarę Bogu. Chrystus wyraźnie upomina, że nie wolno czcić Boga kosztem czci rodziców. Taka ofiara Bogu nie jest miła. Najczęściej spotykamy się z brakiem czci wobec rodziców albo przez lekceważenie, albo przez wstyd. Ktoś wstydzi się rodziców, np. z racji ich niskiego pochodzenia, małego wykształcenia, czy z powodu takich czy innych słabości. Taki wstyd zawsze ukazuje małość dziecka. To są moi rodzice i właśnie 64 przez to, że są moimi rodzicami, są dla mnie skarbem. Szacunek dla rodziców był, jest i będzie wykładnikiem wielkości człowieka. Spotykamy się również z krzywdą wyrządzoną rodzicom, ojcu czy matce. Jest to grzech bardzo poważny. Jeżeli Bóg szacunek wobec rodziców nagradza błogosławieństwem, to jest rzeczą pewną, iż krzywdę ukarze przekleństwem. Jeżeli ktoś próbuje budować swoje własne szczęście niszcząc szczęście rodziców, czeka go klęska. Nie może być szczęśliwym człowiekiem ten, na którym ciążą łzy skrzywdzonej matki czy skrzywdzonego ojca. Obok czci i szacunku dla rodziców, chrześcijanina obowiązuje szczególna miłość do ojca i matki. Tę miłość objawia w trosce 0 ich szczęście. Rodzice mają prawo do szczęścia i dumy z syna czy córki. Dziecko powinno przynosić rodzicom zaszczyt. Ono jest owocem ich życia. Ważna jest troska o to, aby oni mogli przeżywać radość, iż owoc ich życia jest udany. Wypełnienie serca ojca 1 matki radością jest obowiązkiem płynącym z przykazania czwartego. W tej sytuacji, z punktu widzenia chrześcijańskiego, oddanie rodziców do domu starców jest rozwiązaniem ostatecznym, możliwym do przyjęcia wówczas, kiedy już nie można, z takich czy innych powodów, podjąć trudu zajęcia się nimi. Zasadniczo mają oni prawo do pozostania w domu, a w życiu dziecka winni znaleźć miejsce i czas, aż do ostatnich dni swego życia. Przy tym ustawieniu jest rzeczą jasną, że cześć i miłość dla rodziców obowiązuje nas do ostatniego momentu życia. Z tego przykazania nikt nigdy nie może być zwolniony. Jeśli odeszli z tej ziemi, przejawia się to w modlitwie, pamięci o grobie, o rocznicy śmierci. Powtarzam jeszcze raz: Otoczenie rodziców czcią i szacunkiem jest wykładnikiem wartości człowieka. Dobre dziecko, 65 I dobra córka, dobry syn jest z reguły dobrym człowiekiem. Zły syn, zła córka nigdy dobrym człowiekiem nie będą. Obowiązki rodziców wobec dzieci Czwarte przykazanie normuje nie tylko obowiązki dzieci wobec rodziców, lecz i rodziców wobec dzieci. Być zaś dobrym ojcem i dobrą matką, to wcale nie taka łatwa sprawa. Rodzice nie mogą zapomnieć o tym, że przez Boga będą sądzeni przede wszystkim z tego, w jakiej mierze byli dobrymi rodzicami. Chrystus na sądzie powie im wprost: Byłem twoim dzieckiem, czekałem na urodzenie, a tyś mnie zabił... zabiła... Byłem twoim dzieckiem, a nie dałeś mi jeść, nie dałeś mi pić, nie dałeś mi domu, nie dałeś mi serca... „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych małych, Mnieście uczynili". Chrystus oddaje się jako dziecko w ręce rodziców i wszystko, co Go spotka, o ile było dobrem, zostanie przez Niego nagrodzone, o ile było złem, będzie ukarane. Dziś dość często w rozmowach duszpasterskich młodzi ludzie zapytani czy spotkali człowieka, któremu mogli zawierzyć, odpowiadają: nie spotkałem. A kiedy pytanie dotyczy ojca lub matki, pojawiają się łzy, a nawet smutne wyznanie: „ojciec jest człowiekiem, któremu w ogóle nie można zawierzyć". Dramat. Nie zasługuje na zaufanie swoich dzieci. Jakie są podstawowe elementy, które decydują o zaufaniu dziecka do ojca, do matki? Troska o życie Rodzice mają obowiązek przyjąć każde dziecko, które im Bóg daje. Jest to ich pierwszy i podstawowy obowiązek i nikt ich z tego zwolnić nie może. Jest to równocześnie wezwanie do pełnej odpowiedzialności za poczęcie dziecka. Dziś psychologia wyraźnie mówi o tej niezwykłej wartości, jaka kryje się w akceptacji poczętego dziecka i o dramacie tego, które nie zostaje przez rodziców uznane. Znam młodego i bardzo wartościowego człowieka, który był w seminarium duchownym i z powodu słabego systemu nerwowego znalazł się w klinice. Tam się okazało, że jego nerwy zostały zniszczone już w pierwszych miesiącach jego życia, ponieważ ojciec nie akceptował dziecka i domagał się od żony usunięcia ciąży. Matka, żyjąc w ciągłym zagrożeniu, urodziła dziecko, ale agresywna postawa ojca po latach doprowadziła syna na klinikę neurologiczną. Z chwilą poczęcia dziecka zarówno ojciec jak i matka mają obowiązek otoczyć opieką jego życie, troszczyć się o zdrowie i odpowiedni rozwój. W grę wchodzi również troska o dom, wyżywienie, ubranie i to wszystko, co jest nieodzownie potrzebne do życia. Wychowanie Rodzice są odpowiedzialni przed Bogiem za wychowanie swoich dzieci przez wprowadzenie ich w świat wartości moralnych i religijnych. Ani Kościół, ani szkoła, ani zakłady wychowawcze nie mogą zwolnić rodziców z tej odpowiedzialności. Ilekroć rodzice dostrzegą zamach na ich prawo do wychowania, tylekroć mają obowiązek podjęcia walki w jego obronie. Wychowanie łączy się ściśle z dawaniem dobrego przykładu. Dziecko przejmuje pewne postawy dorosłych przez naśladowanie. Wpływ rodziców jest tu bezspornie najsilniejszy. Stąd też każde zgorszenie dane dzieciom przez rodziców zasługuje na szczególnie surową karę z ręki samego Boga. Jezus nie zawahał się powiedzieć: „biada temu, przez którego przychodzą zgorszenia. Lepiej by mu było kamień młyński zawiesić na szyi i utopić go w głębi morza" (Mt 18, 6). 66 67 r Dobry przykład winni rodzice dawać dzieciom do ostatniego momentu swego życia na ziemi. Często dopiero dojrzała postawa ojca lub matki w obliczu cierpienia czy własnej śmierci trafia do serca dziecka i wprowadza je na drogę uczciwości i Bożego życia. Upomnienie Matka i ojciec mają nie tylko prawo, lecz i obowiązek upomnieć dziecko nawet wówczas, gdy ono jest już w pełni samodzielne i odpowiedzialne. Upomnienie nie zawsze jest skuteczne. Może się zdarzyć, że oddali ono dziecko od rodziców, a jednak mimo to musi być dane. Upomnienie takie winno być zrobione z miłości i z wielką troską o wierność dziecka Bożemu prawu. Rodzice nie mogą nie reagować na wchodzenie dziecka w konflikt z przykazaniami Boga. Często ojciec lub matka są jedynymi ludźmi, którzy mogą zachować dziecko od fałszywego kroku lub wezwać je do powrotu z niewłaściwej drogi. Modlitwa Rodzice z racji swojej miłości do dzieci są obowiązani modlić się za nie możliwie często. Z reguły przyjmuje ten obowiązek strona o głębszym zaangażowaniu religijnym. W Polsce jest to matka. Modlitwa matki może zdziałać cuda. Jeżeli za człowieka modli się ojciec lub matka, to on nie zginie. Może długo błądzić różnymi drogami, często pełnymi niebezpieczeństw, ale modlitwa rodziców go ocali. Niejednokrotnie cała miłość rodziców zawarta jest w usilnej modlitwie za dziecko, doskonaląc więź krwi przez więź ducha, w której obecny jest sam Bóg. Dobroć i miłość Jeżeli dziecko ma dobrych rodziców, to i ono - gdy dorośnie - chce być dobrym ojcem i matką. Jest mu łatwiej realizować ten ideał. I ono chce stworzyć podobny dom, który nie składa się tylko z pięknych mebli i kolorowego telewizora. Dom to otwarte, 68 kochające, dobre serce. Dom to mądry wymiar sprawiedliwości; to czasami trudne, lecz twórcze upomnienie; to ciągle otwarte serce matki, serce ojca. Dziecko, które w takim domu rośnie, potrafi otworzyć swoje serce. Ileż to dramatu, ile trudu przeżywają dzieci z Domu Dziecka, kiedy zakładają swoje rodziny. Jakże często mówią: „ja tego nie umiem". Jak pragną choćby na godzinę wejść do domu, gdzie jest dobra matka i dobry ojciec, odetchnąć tą atmosferą. „U nas tego nigdy nie było". „Ja tego nie znam". Jeżeli mamy odkryć mądrość czwartego przykazania, to musimy zobaczyć je nie tylko od strony dzieci, ale i od strony rodziców. Dzieci się dopiero uczą, rodzice już dysponują doświadczeniem. Łatwiej im odkryć mądrość, jaką Bóg ukrył w tym krótkim zdaniu: „Czcij ojca i matkę swoją". I Współżycie pokoleń Właściwa realizacja czwartego przykazania ułatwia rozwiązanie jednego z trudnych problemów społecznych. Chodzi o współżycie starszego pokolenia z młodszym. Z punktu widzenia społecznego wszelkie próby przeciwstawiania tych dwu sił są szkodliwe. Życie społeczne bowiem winno być ich wypadkową. Siła starszego pokolenia oparta jest na doświadczeniu i promieniującej z niego mądrości. Siła młodego pokolenia tkwi w zdolności do ryzyka i promieniującej z niego odwagi. Zespolenie tych dwu sił dla wspólnego dobra decyduje o twórczym rozwoju społeczeństwa. Aby jednak to mogło nastąpić, potrzebne jest spotkanie pokoleń, oparte na wzajemnym szacunku i miłości. Świat, w którym żyjemy, kompromituje swoich twórców, to znaczy starsze pokolenie. Oni budowali lub zgodzili się na zbudo- 69 wanie świata, który bardziej przypomina obóz koncentracyjny niż raj. Młode pokolenie głównie o to ma do nich pretensje. Stąd coraz większy brak zaufania, brak szacunku dla starszych, brak liczenia się z ich głosem. Rehabilitacja starszego pokolenia jest już prawie niemożliwa, nie mają na to ani sił ani czasu. Losy przyszłości leżą w rękach młodych, którzy muszą oddzielić człowieka od jego dzieła. Dzieło się nie udało. Jest to bolesne doświadczenie, ale jako doświadczenie ma wielką wartość. Młode pokolenie musi z tego doświadczenia wyciągnąć wnioski, by w budowie swego świata uniknąć podobnych błędów. Jeśli to doświadczenie zostanie zlekceważone, to młode pokolenie popełni jeszcze większe błędy. Czcij ojca i matkę swoją - to Boże wezwanie do otoczenia czcią wszystkich ludzi, którzy z racji wieku mogą być ojcem i matką. To po prostu wezwanie do szacunku dla tego, co wiekowe. W praktyce chodzi o drobne gesty: miejsce w tramwaju, w autobusie, na ławce w poczekalni, pomoc przy wsiadaniu do wagonu, przeprowadzenie starszego człowieka przez jezdnię... Chodzi o umiejętność dostrzeżenia ludzi podeszłego wieku i otoczenie ich opieką tam, gdzie się w danym momencie znajdują. Od tego trzeba rozpocząć. Jest to zadanie młodego pokolenia, bo starsze już nie może wiele zmienić. Ta umiejętność dostrzeżenia w każdym starszym człowieka i otoczenie go szacunkiem, bez względu na to czy życie mu się udało, czy też nie, jest ważnym elementem ewangelicznej miłości i częścią chrześcijańskiego orędzia. Liczy się nie siła produkcyjna, lecz mądrość życiowa. Społeczeństwo, które ocenia ludzi według zdolności produkcyjnych, nigdy nie będzie łaskawe dla ludzi podeszłego wieku. Takie nastawienie prowadzi do upadku życia społecznego. Zostaje bowiem zniszczony zasadniczy pion, według którego najważniejszy jest 70 człowiek, a nie produkcja. Chrześcijaństwo zawsze broniło tego pionu, stawiając w centrum człowieka. Od dwudziestu wieków walczy o godność ludzi nieproduktywnych, nie narodzonego dziecka, kalekich, chorych i starych. Człowieka trzeba widzieć od poczęcia do śmierci i otoczyć opieką zarówno wtedy, gdy jest bezradny, bo ieszcze nie osiągnął dojrzałości, jak i wówczas, gdy staje się bezradny, wchodząc w starość. Ta troska o człowieka na przestrzeni całego jego życia świadczy o mądrości społeczeństwa i gwarantuje jego właściwy rozwój. Przykazanie czwarte, wzywając do szacunku wobec rodziców, przypomina zarazem obowiązek otoczenia miłością wszystkich ludzi podeszłego wieku, a tym samym czyni ludzkie sumienia wrażliwymi nie na pieniądze czy na bogactwo, lecz na człowieka. Cześć dla rodziców rozciąga się na historię i jej bogactwo. To przecież dzieło naszych praojców. Trzeba otoczyć szacunkiem i miłością ich dorobek. Ktokolwiek lekceważy historię, ten w życiu popełnia wiele błędów. Historia jest nauczycielką życia w jego realnym kształcie. Historia to nie filozofowanie o życiu, to nie budowanie zamków na lodzie, ale to konkretni ludzie, którzy w ściśle określonej sytuacji realizowali swoje życie. Ten ich przykład, ich sukcesy i porażki mają nam wiele do powiedzenia. Czcij ojca i matkę - to wezwanie do umiłowania swego narodu i Kościoła; to wezwanie do otoczenia szacunkiem wszystkich pamiątek, które przetrwały wieki; to wezwanie do poznania historii i uczenia się z niej mądrości życia. 71 PRZYKAZANIE PIĄTE Nie bądź mordercą Człowiek przychodzący na świat jest nastawiony na ciągły rozwój, na stopniowe zdobywanie dojrzałości. Im doskonalej przebiega ta ewolucja dziecka w młodzieńca, młodzieńca w człowieka dojrzałego, tym więcej chwały odbiera Bóg. Stwórca cieszy się, gdy Jego dzieło nabiera doskonałości. Proces takiego rozwoju jest uzależniony od bardzo wielu czynników, wśród których jednym z niezwykle ważnych jest właściwa postawa wobec bliźnich. Człowiek wzrasta duchowo i dojrzewa w miarę jak żyje dla innych. O dojrzałości naszej decyduje bowiem miłość, a ta z istoty swojej ma odniesienie do innych. Można powiedzieć, że człowiek wzrasta, jeśli broni innych i pomaga im wzrastać, karłowacieje natomiast, gdy tej pomocy nie udziela, a niszczy siebie, jeśli w jakiś sposób niszczy drugiego człowieka. Na straży prawidłowego rozwoju człowieka stoi piąte przykazanie Dekalogu - „Nie zabijaj". Strzeże ono dwu wielkich wartości: dobra drugiego człowieka i dobra naszego. Mówiąc „nie zabijaj" mamy na uwadze najczęściej zdrowie i życie innych ludzi. Kto je niszczy, popełnia grzech. Panem życia jest tylko Bóg i tylko On może o nim decydować. Ingerencja człowieka jest uzurpacją prawa Bożego. Nikomu nie potrafimy dać życia, skoro nawet przy poczęciu dziecka jesteśmy jedynie narzędziami w ręku Stwórcy. Nikomu zatem nie mamy prawa ani życia odbierać, ani go skracać. 72 Dziś zwróćmy uwagę na to, o czym - mówiąc o piątym przykazaniu - nie zawsze pamiętamy. Zabójstwo, krzywda wyrządzona drugiemu człowiekowi szkodzi nie tylko skrzywdzonemu, ale przede wszystkim temu, kto się tego dopuszcza. Czyn taki mocno uderza w psychikę człowieka i wyciska na niej znamię Kaina. Kaleczy winowajcę na całe życie, hamując jego dalszy rozwój. Morderca, krzywdziciel, staje się kaleką. Konsekwencje tego są olbrzymie. Znika z twarzy prawdziwy uśmiech szczęścia, sumienie traci pokój, w spotkaniach z innymi ludźmi pojawiają się poważne trudności. Ludzie odruchowo podchodzą do wyrządzającego krzywdę z rezerwą, a jeśli muszą z nim przestawać, odnoszą się do niego nieufnie, przyjmując postawę obronną. Każdy człowiek, który wyrządził poważną krzywdę drugiemu, choćby nikt o tym nie wiedział, jest wielkim nieszczęściem dla społeczeństwa. Odbiera bowiem radość, sączy smutek. Takich ludzi zgaszonych mamy wśród nas coraz więcej. Podnoszą się pytania, dlaczego nasze społeczeństwo staje się smutne? Przyczyn na pewno jest wiele, ale wśród nich na pierwszy plan zaczyna wysuwać się krzywda. Czy można szukać radości w oczach matki, ojca, którzy mają na sumieniu życie własnych dzieci? Czy można szukać szczęścia na twarzy człowieka, przez którego inni stracili pracę, są szantażowani, płaczą? Czy można szukać pokoju w sercach tych, którzy w pogoni za pieniądzem lub stanowiskiem depczą innych? „Nie zabijaj". Nie wyrządzaj krzywdy ludziom. Niech nikt z powodu ciebie nie płacze. To niezwykle prosta zasada, gwarantująca człowiekowi pokój i właściwy wewnętrzny rozwój. Trzeba często błagać Boga, byśmy nigdy nikogo nie krzywdzili. W życiu 73 0 to nietrudno. Czasem lekkomyślność, czasem chwila nieuwagi, a skutki są tragiczne. Ojciec uderzył dziecko. Zrobił to tak nieszczęśliwie, że dziecko, upadając, uderzyło głową o stojący na ziemi garnek. Jakież było jego przerażenie, gdy podniósł trupa. Po dwóch latach od chwili tragedii powiedział: „Już do końca życia nie potrafię się uśmiechnąć". Młody kierowca, a obok niego kolega. Prowadząc wóz zabawiają się straszeniem idących skrajem drogi dziewcząt. Moment nieuwagi, podjechali za blisko, potrącili uczennicę z klasy XI. Pół roku leżała w szpitalu, opuściła go jako kaleka z uszkodzonym mózgiem. Lekkomyślność kosztowała zdrowie dziewczyny i szczęście chłopców. Jeden z nich całkowicie załamany pytał: „dlaczego szczęście człowieka jest tak kruche i zależy od jednego ułamka sekundy? Ja już nigdy nie mogę być szczęśliwy. Na zabawie, w pracy, w kościele i gdy się przebudzę w nocy, staje przede mną ta kaleka. Czasami nie wiem, kto z nas jest bardziej nieszczęśliwy". „Nie zabijaj", to wezwanie do ostrożności, do czujności, do troski o innych i o siebie. Pamiętajmy, że Bogu zależy nie tylko na tym, by nie było na ziemi skrzywdzonych, ale o wiele bardziej na tym, by nie było tych, którzy wyrządzają krzywdę. Skrzywdzonych bowiem sam wynagrodzi, a krzywdzicieli - bez ich pokuty 1 pełnego nawrócenia - nie może uszczęśliwić ani na ziemi, ani w niebie. Zabójca, morderca, krzywdziciel - według Boga - jest bardziej nieszczęśliwym człowiekiem niż jego ofiary. ii 74 W obronie nie narodzonych Razem z piątym przykazaniem wchodzimy w niezwykle trudne i bolesne problemy, o których dziś najchętniej się milczy. Jeżeli jednak chcemy zachować prawo Boże, znać jego wartość dla nas, a często bronić tego prawa Bożego, to musimy i te bolesne sprawy zobaczyć z bliska. Dziś pierwsza z nich. Sądzę, że w tym gronie nie muszę przekonywać nikogo, że zabicie dziecka przed narodzeniem jest grzechem przeciw piątemu przykazaniu Bożemu. Natomiast sytuacja, w jakiej żyjemy, wymaga pewnego naświetlenia. Od 27 kwietnia 1956 r. w naszym kraju obowiązuje ustawa, na mocy której można zamordować człowieka przed jego narodzeniem, nie ponosząc za to żadnej odpowiedzialności. Chcąc na to spojrzeć w sposób właściwy trzeba pamiętać, że prawo jest zawsze narzędziem w ręku władzy. Każda władza tak formuje prawo, by osiągnąć cele, do których zmierza. To jest podstawowa prawda, wynikająca z całej historii ludzkości. Chciałbym zilustrować tę prawdę cytatem wyjętym z pism Ks. Kard. Wyszyńskiego, Prymasa Polski. Pisze on między innymi: „Oskarżamy Oświęcim - i słusznie. Pozwólcie, że właśnie z «Ze-szytów oświęcimskich», wydanych przez państwowe muzeum w r. 1958, przytoczę kilka zdań, które odsłaniają program zabijania narodu polskiego. Cytuję: «Wszystkie środki, które służą ograniczeniom rozrodczości, powinny być tolerowane albo popierane. Spędzenie płodu musi być na obszarze Polski niekaralne». Są to programy pisane przez Niemców. „Środki służące do spędzania płodu i środki zapobiegawcze mają być w każdej formie publiczne oferowane, przy czym nie 75 \ może to pociągać za sobą jakichkolwiek politycznych konsekwencji (...) Przeciwko instytucjom i osobom, które trudnią się Zawodowo spędzaniem płodu, nie powinny być wszczynane policyjne dochodzenia. (...) Poprzez środki propagandowe, a w szczególności poprzez prasę, radio, kino, ulotki, krótkie broszury, odczyty uświadamiające itp. należy stale wpajać w ludność myśl, jak szkodliwą rzeczą jest posiadanie dzieci. Powinno się Wskazywać koszty, jakie dzieci powodują, mówić, co można by zdobyć dla siebie za te wydatki... Nie może być karane zachwalanie i rozpowszechnianie środków zapobiegawczych, ani też spędzanie płodu. Należy też w pełni popierać powstawanie zakładów dla spędzania płodu. Można np. wykształcić akuszerki względnie felczerki w robieniu sztucznych poronień". Są to rozporządzenia dotyczące Polaków, wydane przez hitlerowskie Niemcy wówczas, gdy wobec Niemki prawo przewidywało karę śmierci za dokonanie tzw. „przerywania ciąży". Myślę, że ta wypowiedź cenionego przez nas Ks. Kard. Stefana Wyszyńskiego jasno ukazuje, jak ta sama władza posługuje się zupełnie innym prawem w odniesieniu do własnego narodu, a innym w odniesieniu do narodu okupowanego. Jak prawo stanowi narzędzie rozwoju jednego i niszczenia drugiego. Rzecz jasna, w Polsce nikt nikogo nie zmusza do niszczenia życia nie narodzonych, niemniej trzeba sobie uświadomić, że tyjemy w rzeczywistości dwu praw: Bożego, które mówi: „Nie zabijaj" i prawa państwowego, które pozwala na zabicie. Ukazanie się tej ustawy było swoistego rodzaju testem mocy Wiary w naszym narodzie. Jeżeli chrześcijanin liczy się z prawem Boskim, to nie może przyjąć sprzecznego z nim prawa ludzkiego. Po latach, skoro od 1956 do 1982 roku w naszym narodzie popeł- niono około 20 milionów takich zbrodni, możemy uświadomić sobie, ile wart jest ten nasz katolicyzm. Z którym prawem -Boskim czy ludzkim - liczą się miliony ludzi w naszym narodzie? Warto sobie uświadomić, że dla człowieka wierzącego jest to nie tylko wybór życia czy śmierci dla dziecka. Za każdym razem jest to decyzja znacznie głębsza, dotycząca wierności lub niewierności Bogu. Było sporo szumu, czy mamy iść, czy nie iść do wyborów, bo od tego zależy los Ojczyzny. Wcześniej jednak należałoby odpowiedzieć na pytanie, czy mogę iść do gabinetu ginekologicznego, by zabić własne dziecko. Losy narodu ważą się u ginekologów, a nie przy urnie wyborczej. Podejście do urny niekoniecznie musi być równoznaczne ze zdradą wiary, natomiast wejście do gabinetu ginekologa celem zabicia dziecka jest zawsze zbrodnią wobec narodu i zdradą Boga. Nikt nie potrafi się usprawiedliwić przed Bogiem, przed którym prędzej czy później stanie - powołując się na prawo ludzkie. Kiedy jednemu z lekarzy ginekologów, który nie zgodził się na przerywanie ciąży, tłumaczono, że swoje zasady może stosować w gabinecie prywatnym, ale nie w szpitalu, gdzie obowiązuje prawo państwowe, ten słusznie odpowiedział, że takich, którzy powoływali się na prawo państwowe w Norymberdze, skazywano na karę śmierci. To jest właśnie świadomość odpowiedzialności przed Bogiem i własnym sumieniem, której domaga się Bóg. Powtarzam, nikt nie usprawiedliwi się przed Bogiem, powołując się na prawo ludzkie. Usprawiedliwienia dostępujemy jedynie przez odwołanie się do prawa Bożego. W tej sytuacji chciałbym przypomnieć, że chrześcijanin może stracić życie, ale nie może przekroczyć Bożego prawa. Oddając życie w obronie Bożego prawa, zyskuje wieczne życie. To jest 77 I tajemnica wszystkich męczenników. Dotykam tu zarzutu, który ostatnio często jest wysuwany w środkach masowego przekazu, że Kościół jest nietolerancyjny, bo sprzeciwia się przerywaniu ciąży. Oświadczam, że w tym wypadku jest i będzie nietolerancyjny. Literatura chrześcijańska I wieku bardzo jasno i wyraźnie stwierdza, że chrześcijanin w żadnym wypadku nie może zabić dziecka nie narodzonego. Dwadzieścia wieków Kościół broni prawa do życia każdego poczętego człowieka. Taka jest postawa Kościoła w dniu dzisiejszym i taka będzie do końca świata. Jest tak dlatego, że Kościół nie może zmienić prawa Bożego. Kościół może tylko wzywać do jego zachowania, ewentualnie, jeżeli ktoś je złamał, może prosić Boga o miłosierdzie dla niego i pomoc w nawróceniu do Boga, w uzyskaniu usprawiedliwienia przez sakrament pokuty. Jeżeli ktoś chce wysuwać zarzut nietolerancji, niech to czyni nie pod adresem Kościoła, lecz Boga. A zarzuty pod adresem Boga może wysuwać tylko głupiec. W powyższym kontekście możemy zrozumieć, dlaczego Kościół obwarował ten grzech ekskomuniką, pociągając do szczególnej odpowiedzialności wszystkich, którzy są winni tego typu przestępstwa. Nie chciałbym na nikogo rzucać gromów. Chciałbym natomiast prosić wszystkich o dostrzeżenie podstawowej prawdy, że Bóg mówiąc „nie zabijaj" ma na uwadze nasze dobro, nasze szczęście. Jeśli sumienie wyrzuca nam jakiś udział w tego typu czynie, to jak najprędzej podejdźmy do Boga, wyznając prawdę i odzyskując pokój sumienia, postanawiając zarazem, że odtąd poczęte życie będziemy na miarę własnych możliwości ochraniali. Oto co możemy zrobić. Nie zmienimy ustawy, to jest poza naszymi możliwościami. Powiedzmy sobie jasno, to nie ustawa jest winna, winni są ci, którzy z niej korzystają. To my możemy być 78 winni. Ustawa mogła być martwym prawem na papierze. I tak powinno być, gdyby nasze społeczeństwo było faktycznie wierzące. Pijaństwo Grzechy przeciw piątemu przykazaniu Bożemu, to nie tylko zabójstwo, ale również to wszystko, co zmierza do skracania ludzkiego życia. W grę wchodzi wszelkie nieuzasadnione ryzyko, w którym człowiek naraża się na utratę życia lub zniszczenie zdrowia. Biorąc pod uwagę społeczne zagrożenie, chciałbym zatrzymać się na moment nad pijaństwem, które u nas najczęściej niszczy zdrowie. Alkoholizm to morze nieszczęść, morze, w którym topi się nie tylko ten człowiek, który pije bez miary, ale i jego małżeństwo, szczęście rodzinne, naród. Nie potrafię ani objąć tego morza nieszczęść, ani wskazać skutecznej recepty na uleczenie tej wielkiej choroby, która niszczy setki tysięcy ludzi. Chodzi mi raczej o zwrócenie uwagi na postawę chrześcijanina. Pijaństwo jest grzechem bodaj najbardziej kompromitującym chrześcijanina. Człowiek ochrzczony, dziecko Boga, sam dobrowolnie doprowadza się do takiego zniszczenia, że traci nie tylko godność chrześcijańską, ale godność człowieka. W pociągu jedzie dwóch mężczyzn, przed nimi butelka wódki. Wypili połowę, więc języki się już rozwiązały. Całkiem przypadkowo przechodził obok nich ksiądz i, jak to zwykle bywa, zaczynają się usprawiedliwiać. Jeden powiada: Wiesz, pracowałem kilka lat w Turcji i zastanawiałem się, jaką wiarę mają mahometanie, że oni nawet do ręki nie wezmą kieliszka. Wiara im tego zabrania. Dobrze, że nasza wiara nie jest taka surowa. Drugi 79 I dopowiada: Nasza wiara też mówi, żeby się nie upijać, ale kto się tym przyjmuje. Chrześcijanie wiedzą, że wiara chrześcijańska nie pozwala na upicie, tylko tym się nie przejmują. W tym jednym zdaniu wyznali jednak, że wiara ich jest martwa. Bo wiara bez uczynków martwa jest. Jeżeli wiara nie kształtuje życia, to nie potrafi człowieka zbawić. To jest tragiczne świadectwo chrześcijanina, który w miejscu publicznym z butelką w ręku wyznaje, że jest chrześcijaninem, a równocześnie pijakiem. Chrześcijaństwo nie da się pogodzić z pijaństwem, dlatego że alkohol niszczy dwie podstawowe władze w człowieku: ogranicza świadomość i osłabia wolę. Sa to zaś te władze, przy pomocy których człowiek nawiązuje kontakt z Bogiem. Jeżeli świadomość jest ograniczona, to nie ma możności nawiązania kontaktu, a słaba wola uniemożliwia konsekwentne trwanie na ewangelicznej drodze. Stąd nie da się pogodzić pijaństwa z chrześcijańską postawą. Często obwinia się władzę o to, że naród jest rozpity. Nie zrzucajmy odpowiedzialności z siebie. O tym, czy ktoś jest alkoholikiem, czy nie jest, wcale nie decydują pełne półki w sklepie. O alkoholizmie mówi nie to, jaka ilość butelek zostanie zakorkowanych, ale ile zostanie otwartych i wypitych, a o tym decydujemy my, a nie władza. W ostatecznym rozrachunku w naszych rękach ważą się losy szczęścia czy nieszczęścia narodu. Zbyt opieszałe podejście władzy do walki z alkoholizmem jest podyktowane względami ekonomicznymi. Jeżeli wszystkie huty w Polsce w ciągu roku z całą swoją produkcją nie przynoszą takiego dochodu, jak produkcja spirytusu, to nie należy się dziwić, że w okresach wielkiego kryzysu ekonomicznego władza sięga po pieniądze z produkcji alkoholu. Oczywiście jest to bardzo krótkowzroczne i w rzeczywistości 80 pogłębia kryzys, ale w danym momencie wydaje się zbawienne. Rozwiązanie problemu jest w naszych rękach i albo potrafimy zdobyć się na tak dojrzałą postawę, że wódka będzie w sklepie, a nikt z nas po nią nie sięgnie, aby się upić, albo będzie coraz gorzej, bo nawet gdyby zlikwidowano wszystkie sklepy monopolowe, alkoholu dostarczy czarny rynek i produkcja w prywatnych bim-browniach. Uzdrowienie jest w naszych rękach, i jak długo tego nie zobaczymy, tak długo nieszczęście będzie się potęgowało. Mam przed sobą katolików i zwracam się do was z konkretnymi prośbami. Po pierwsze - aby nikt z was nikogo nie namawiał do wypicia nawet jednego kieliszka. Nie wiemy, jaka jest wytrzymałość drugiego człowieka, jakie jego zdrowie, jaka jest jego wola, nie wiemy, jaka jest historia jego życia - zostawmy to decyzji człowieka. Jeśli ci smakuje i chcesz siebie zniszczyć, kup sobie butelkę wódki, idź do domu i wypij sam, a nie częstuj innych, nie namawiaj. Wielu ludzi poszło na drugi świat z powodu dobrych kolegów, którzy namówili ich do wypicia jednego kieliszka za dużo. Nie namawiaj! Po drugie. Nigdy nie pijmy butelki do dna. Fatalny polski zwyczaj. Stawiają na stole butelkę i nie odejdą, dopóki nie wypiją całej. Umiejmy odejść od otwartej butelki, niech zostanie na następny raz, niech zostanie dla innych. Po trzecie. Jeżeli spotkamy człowieka, który chce wyrwać się z pijaństwa, podajmy mu rękę. Taki człowiek tylko przy pomocy drugiego może się wyrwać ze swego wielkiego nieszczęścia. Jeżeli on wyciąga rękę z prośbą o pomoc, jest to pierwszy krok w stronę zwycięstwa. Podajmy mu rękę i nie rezygnujmy z tego człowieka tak długo, jak długo pozostaje w zasięgu naszej ręki, aby jego zwycięstwo było i naszą radością. 81 To są trzy moje konkretne prośby. Za sytuację, w jakiej się znajdujemy, nie obwiniajmy innych, rozpocznijmy od siebie i pamiętajmy, że chodzi tu o wielkie dobro dnia dzisiejszego. Dobro nasze własne, naszego domu rodzinnego, naszego narodu i wielu pokoleń, które po nas przyjdą. Wiadomo, że skutki alkoholizmu mogą ujawnić się w całej ostrości dopiero drogą dziedziczenia. Całe pokolenia na ziemi mogą być nieszczęśliwe z powodu dziś wypitego alkoholu. Odpowiedzialność za życie własne i cudze Mówiąc o piątym przykazaniu Dekalogu trzeba mieć na uwadze zaistnienie szeregu nowych sytuacji, w których ludzie to Boże prawo przekraczają. Sprawa jest aktualna i ważna, ponieważ nie słyszymy ani oskarżeń z często popełnianych grzechów, ani nie dostrzegamy z ich powodu oznak żalu. Wynika z tego, że szereg nowych sytuacji, w których popełniamy grzechy, nie zostało jeszcze wciągniętych w rachunki sumienia. Nawet praktykujący katolicy, wielokrotnie przekraczając Boży nakaz „nie zabijaj", nie poczuwają się do winy. Dziś zwrócimy uwagę na narażenie siebie i innych na śmierć lub kalectwo. I tak za każdym razem, gdy ktoś wypije alkohol i siada za kierownicą - popełnia grzech, bez względu na to czy spowodował wypadek, czy nie. Biorąc do ręki kierownicę w stanie nietrzeźwym naraża siebie i innych na nieszczęście. Katolik przygotowujący się do spowiedzi musi policzyć nie tylko sytuacje, w których się upił - bo to jest jeden grzech - ale musi policzyć sytuacje, w których prowadził motor, samochód, rower w stanie nietrzeźwym, bo to jest następny grzech. To samo dotyczy pieszych. Pijak nie może 82 sam w stanie nietrzeźwym wyjść na ulicę lub szosę. Winien czekać na kogoś trzeźwego, kto go poprowadzi. Połowa wypadków w Polsce ma miejsce z powodu pijaków, którzy albo sami wpadają pod samochód, albo stają się bezpośrednią przyczyną tragedii innych. Często kierowca, chcąc ratować pijaka, powoduje wypadek kosztem własnym lub stojących w pobliżu niewinnych ludzi. Podobnie rzecz się przedstawia z przestrzeganiem przepisów drogowych. Powszechnie się sądzi, że jeśli ktoś zapłacił mandat, to już wszystko jest załatwione. Z punktu widzenia prawa tak, ale nie z punktu widzenia sumienia i Boga. Kierowca, chociażby nie spowodował wypadku, samą nieostrożną jazdą, przez lekceważenie przepisów drogowych, narażając siebie i innych na kalectwo lub śmierć, popełnia grzech i winien to uwzględnić przy rachunku sumienia. Wskakiwanie do jadących pojazdów, przelatywanie przed nimi, nieprzestrzeganie w miastach przejść dla pieszych i sygnalizacji świetlnej - jest grzechem i winno być uwzględnione w rachunku sumienia. Odpowiedzialność ta wzrasta, gdy ktoś ma słaby wzrok, słuch, chore nogi. Zachowanie takich ludzi na ulicy i szosie wymaga bacznej uwagi, a każda nieostrożność jest związana z większą odpowiedzialnością w sumieniu. Nie mówiąc już o tych, którzy prowadzą dziecko i biorą pełną odpowiedzialność za jego bezpieczeństwo. Trzeba mieć przy tym na uwadze innych, którzy są z nami na ulicy. Nie każdy w tłumie myśli, często zajęty swoimi sprawami (śmierć w rodzinie, choroba, kłopoty) idzie za nami, nie zastanawiając się nad przepisami. My, widząc nadjeżdżający samochód, obliczamy odległość dokładnie i przejdziemy, ale on, idąc za nami, nie obliczy, spóźni się o tę sekundę. To my jesteśmy współodpowiedzialni za jego śmierć czy kalectwo. 83 Chodzi o stworzenie atmosfery zachowania przepisów kodeksu drogowego, czy przepisów gwarantujących bezpieczeństwo pracy. Tę atmosferę stwarzamy my. Jest to nakaz wynikający zarówno z piątego przykazania Dekalogu, wzywającego do szanowania życia, jak i z przykazania miłości bliźniego, które każe zawsze myśleć nie tylko o sobie, ale i o drugich. Życie ludzkie nie jest dziełem człowieka. Współpracujemy w przekazywniu życia następnym pokoleniom, ale życie jest dziełem Boga. Nikt z nas nie potrafi wskrzesić człowieka. Potrafimy niszczyć życie, ale nie potrafimy wskrzesić. Nie zawsze też pamięta się o tym, że jeżeli Bóg stwarza człowieka, to Bóg go potrzebuje. Każdego stworzonego człowieka Bóg potrzebuje. Obojętne, jakie będą jego losy. Potrzebuje go do ostatniej sekundy, jak długo żyje na ziemi. Potrzebuje go do czynienia dobra. Często ludzie usiłują ocenić swoje życie tylko pod kątem dobra, które czynią, a więc dobra, które świadomie w jakiejś mierze zaplanowali, które jest ich dziełem. Tymczasem to jest jedna tysięczna dobra, które Bóg czyni przez każdego z nas, dobra, którego my sobie w ogóle nie uświadamiamy. Weźmy pod uwagę Abrahama. Żył trzy tysiące lat temu i czynił wiele dobra, zdobywając się na trudne akty wiary w swoim życiu. Umarł, ale przez te trzy tysiące lat Abraham jest ciągle w ręku Boga narzędziem czynienia dobra. Wielu, wspominając jego postawę, podziwiając jego życie, zdobywa się na podobny tak wiary. Tak samo, w nieco mniejszej skali, jest z każdym z nas. Ilość tego dobra jest wprost nieograniczona. Bóg potrzebuje każdego z nas. Jeżeli ktoś przez morderstwo niszczy człowieka, niszczy to dobro, które Bóg przez niego chciał dokonać. Morderca sobie nie uświadamia, jak wielkie dobro niszczy. Gdybyśmy nie byli krótkowzroczni, gdybyśmy potrafili spojrzeć oczami Boga na życie nasze i życie każdego 84 człowieka kalekiego, cierpiącego, starego, to byśmy potrafili dostrzec ogrom dobra, które Bóg osiąga posługując się człowiekiem jako narzędziem. „Nie zabijaj" - to nie tylko indywidualne wskazanie. Wszystkie przykazania Dekalogu zostały przekazane wspólnocie. To jest Boże prawo, którym mają żyć ludzie wierzący, jeżeli chcą stworzyć wspólnotę Bożą. W tym przykazaniu zawarte jest poczucie bezpieczeństwa. Bo jeżeli we wspólnocie nie ma mordercy, nie ma się kogo obawiać, życie jest spokojne. Ponieważ żyjemy wśród ludzi, którzy zlekceważyli to przykazanie, często czujemy się zagrożeni, możemy być zamordowani. W takim świecie przyszło nam żyć. Nie jest to jednak stan normalny. Drogę do bezpieczeństwa wskazuje Bóg, mówiąc wszystkim ludziom: „nie zabijaj". Gdybyśmy na przykład od dnia dzisiejszego wszyscy zaczęli zachowywać piąte przykazanie i nikt nie podniósł ręki na drugiego człowieka, życie nasze stałoby się niezwykle radosne, bezpieczne, nikt nie byłby wrogiem. Na ziemi zapanowałby pokój. Owoc zachowania jednego przykazania: „nie zabijaj". Samobójstwo Kontynuując nasze rozważania dotyczące piątego przykazania, chciałbym zatrzymać się przy samobójstwie. Odebranie życia sobie samemu, z punktu widzenia moralnego, jeżeli jest to czyn w pełni świadomy i dobrowolny, jest grzechem ciężkim. Grozę jego powiększa fakt, że nie ma już po nim czasu ani możliwości na zadośćuczynienie i pokutę. Rzadko jednak mamy do czynienia z samobójstwem w pełni świadomym i w pełni dobrowolnym. W ostatnich dziesiątkach lat podjęto szereg badań nad ludźmi, 85 którzy zostali odratowani po samobójstwie. Badania te ujawniły, że w dziewięćdziesięciu kilku procentach jest to czyn, który najczęściej popełniają ludzie z chwilowo ograniczoną świadomością lub ograniczoną wolnością. Siła życia jest bowiem tak mocna, że obalenie jej barier, przy pełnej świadomości i wolności, jest bardzo trudne. Najczęściej mamy do czynienia z ludźmi, jeśli nie chorymi, to słabymi psychicznie lub nerwowo. Z tej racji w Prawie Kanonicznym zmieniono przepisy dotyczące pogrzebu samobójcy. Dotychczas samobójcy nie wolno było urządzić pogrzebu katolickiego, obecnie można to uczynić. Wyjątek stanowi samobójstwo popełnione pod wpływem alkoholu, ponieważ w nim sam człowiek odpowiada za ograniczenie swej świadomości i wolności. Surowa ocena samobójstwa w religii chrześcijańskiej łączy się z samobójstwem pierwszego apostoła Judasza i bardzo twardymi słowami samego Chrystusa pod jego adresem: „lepiej by było, żeby się nie narodził ten człowiek". Ponieważ w Ewangelii nie ma najmniejszych podstaw, aby sądzić, że Judasz działał z ograniczoną świadomością, czyn ten przez całe wieki uchodził za szczególnie mocno napiętnowany. Nie muszę dowodzić, iż grzech samobójstwa, jeśliby był świadomie i dobrowolnie popełniony, jest grzechem ciężkim. Przykazanie „nie zabijaj" obejmuje również samego siebie. Nie wolno zabijać innych, nie wolno zabijać siebie. Na marginesie tego zagadnienia warto zwrócić uwagę na toczące się obecnie polemiki wokół próby wywalczenia prawa do zmniejszania cierpienia przez skracanie życia. Niejednokrotnie stając wobec człowieka cierpiącego stwierdzamy, że stan jego zdrowia jest beznadziejny, że jego cierpienie zmierza bezpośrednio do śmierci. Zanim jednak ten człowiek umrze, czeka go cała gehenna strasznych cierpień. Pojawia się wówczas pokusa, aby skrócić mu to cierpienie przez przyspieszenie śmierci. Otóż, jeżeli I bierzemy pod uwagę jednostkę, to taka pokusa może być mocna. Spróbujmy jednak spojrzeć na to z perspektywy społecznej. Prawo „Nie zabijaj" dotyczy nie tylko jednostki, ale i społeczeństwa. Wyobraźmy sobie, że zrobiono taki wyłom, że faktycznie można w sytuacjach beznadziejnych zmniejszyć człowiekowi cierpienie przez skrócenie życia. Natychmiast zacznie się nadużywanie takiego prawa. Nikt nie potrafi ustalić, czy dane cierpienie wiedzie bezpośrednio do śmierci, czy nie. A może dany człowiek potrafi jeszcze przezwyciężyć chorobę, zatrzymać jej rozwój na kilka tygodni, czy miesięcy? Bywają sytuacje, że z beznadziejnych stanów pacjent wraca do życia i pracy. Nikt nie potrafi tego ustalić. Wyobraźmy sobie, że takie prawo weszło w życie. Rodzice widzą kalekie dziecko - korzystają z prawa. Dzieci, widząc starzejącego się ojca, czy matkę - korzystają z prawa. Mąż nie lubi żony - pod pozorem jej choroby skorzysta z prawa. Mamy piekło na ziemi. Zagadnienie to dotyczy przede wszystkim lekarzy. Oni musieliby decydować, czy można, czy nie można skrócić życia pacjentowi. W etyce lekarskiej na pierwszy plan wysuwa się walka o życie człowieka do ostatniej sekundy. Przypomnę tylko prawo, które zostało sformułowane w czwartym wieku przed Chrystusem, zwane przysięgą Hipokratesa, którą składali lekarze. Oto jego słowa: „Będę stosował zasady nauki o życiu według najlepszej wiedzy i możliwości dla wyleczenia chorego, ale nigdy dla jego zguby lub szkody. Nigdy nie dam lekarstwa, które sprowadza śmierć, a nawet jeśli będę o to proszony, nie udzielę także nigdy jakiejkolwiek rady w tym względzie. Nigdy nie dam żadnej kobiecie środka dla zniszczenia kiełkującego życia". Zaufanie do lekarza opiera się na przekonaniu, że on do końca walczy o każde życie. Wyobraźmy sobie szpital, w którym praktykuje się dobijanie ludzi cierpiących. Kto chciałby się znaleźć w rękach takiego lekarza? 86 87 Jest jednak znacznie głębszy wymiar tego zagadnienia. Cierpienie stanowi tajemnicę, w której człowiek dojrzewa. Cierpienie w oczach Boga jest wielką, tajemniczą wartością. My nie znamy sensu cierpienia. Chrystus sam wybrał cierpienie i nie przyjął napoju odurzającego, który mógłby to cierpienie osłabić. Zawieszony na gwoździach krzyża mógł umrzeć w ciągu pięciu minut, mógł umrzeć już w czasie samego krzyżowania, a jednak nie, przyjął cierpienie do końca. A przecież jako Bóg wybrał na ziemi to, co najcenniejsze. Stoimy wobec tajemnicy. On wzywa: zawierzcie Mi jako Bogu. Wasze cierpienie, każda jego sekunda ma niezwykłą wartość i głęboki sens. Z punktu widzenia prawa Bożego nie ma najmniejszych podstaw, aby zmniejszać cierpienie przez skracanie życia. Natomiast z miłości bliźniego mamy obowiązek uczynić wszystko, na co nas stać, aby cierpienie złagodzić. Wysiłki medycyny powinny iść w tym kierunku, aby pomóc człowiekowi udźwignąć cierpienie, jeśli to możliwe złagodzić je, lecz nie kosztem życia. Są to pytania, które coraz częściej pojawiają się nie tylko w telewizji i w prasie, ale i w waszych dyskusjach. Uznałem zatem za stosowne, by przy piątym przykazaniu i to zagadnienie, jeśli nie naświetlić, to postawić. Jego pełne wyjaśnienie wymagałoby cyklu konferencji. Na dziś niech wystarczy to, co powiedziałem. Bóg jest Panem życia i śmierci. Człowiek nie może decydować o swoim życiu. Musi zostawić je całkowicie w rękach Boga. Ile razy chce decydować, tyle razy wchodzi w kompetencje Boga i nie może się dziwić, gdy zostanie pociągnięty za to do odpowiedzialności sięgającej w wieczność. li Przebaczenie Chrystus pogłębił interpretację piątego przykazania Dekalogu: „nie zabijaj". W Kazaniu na Górze, zanotowanym przez św. Mateusza, Jezus wyraźnie powiada: „Powiedziano ojcom: nie zabijaj, a kto by zabił, będzie winien sądu. A ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, winien będzie sądu". Chrystus zatem połączył samo zabójstwo z gniewem, który rodzi się w sercu człowieka, i wyraźnie podciągnął pod przykazanie piąte. Ideał życia chrześcijańskiego polega na niezwykłej jedności, jaka istnieje między odniesieniem człowieka do Boga i jego odniesieniem do innych ludzi. Jeżeli między tymi dwoma dziedzinami - religijną, a więc odniesieniem do Boga, i moralną, czyli odniesieniem do drugiego człowieka powstanie szczelina, wówczas człowiek zaczyna duchowo umierać. Obumiera zarówno życie religijne - nawet gdyby całymi godzinami siedział w kościele - jak i życie moralne. Nie może być szczeliny między odniesieniem do Boga i odniesieniem do człowieka. Stąd też pojednanie z człowiekiem jest elementem pojednania z Bogiem. Niech nikt nie liczy na to, że jeśli dużo się modli i wyciąga ręce do Boga, to zostanie usprawiedliwiony z niewłaściwego odniesienia do ludzi. Człowiek musi być pojednany z braćmi, jeżeli chce cieszyć się pojednaniem z Bogiem. Dlatego w Ewangelii raz po raz Chrystus wzywa do przebaczenia. Przebaczenie jest gestem pojednania. Zasadniczo rzecz biorąc, powinniśmy zabiegać o to, aby nigdy nie było człowieka, do którego mamy jakieś pretensje, żal, abyśmy każdemu, nawet temu, który wyrządził nam największą krzywdę, umieli w sercu swoim 89 przebaczyć, wiedząc, że dopiero to przebaczenie, czasem bardzo trudne, jest znakiem, że i Bóg przebacza nam, dopuszczając do pojednania z sobą. To jest trud chrześcijańskiego życia zmierzający do tego, by miłość, która wypełniła serce, objęła wszystkich ludzi. Człowiek, który potrafi przebaczyć każdemu, nigdy nie będzie się gniewał. To jest tajemnica serca, które nie zna gniewu. W każdej bowiem sytuacji, w której inni wybuchają gniewem albo czują się obrażeni, ono zdobywa się na gest przebaczenia. Jest to trudna, lecz niezwykle ważna dziedzina chrześcijańskiego życia. Często uważamy, że ten, kto się gniewa, robi awanturę. Tymczasem w życiu o wiele częściej gniew objawia się przez milczenie. Ktoś ma ciche dni, tygodnie, miesiące. Warto podkreślić, że każdy człowiek, który się obraża, dowodzi swojej małości. Tylko mały człowiek się obraża. Wielki człowiek potrafi zrozumieć sytuację, jaka zaistniała, nie obraża się. Jest w nim gotowość załatwienia nawet najtrudniejszej sprawy bez dystansu, bez milczenia. Godziny obrazy przechowywanej w sercu niszczą nie tylko tych, na których dany człowiek się obraża, ale przede wszystkim, jego samego. Wiadomo, że czasami taki jeden tydzień milczenia, na przykład w małżeństwie czy rodzinie, potrafi zniszczyć szczęście domu bezpowrotnie. Dlatego Jezus obok „nie zabijaj" dodaje: „nie gniewaj się". Prośmy dziś Boga, abyśmy w każdej sytuacji, zwłaszcza tu przy ołtarzu, kiedy przekazujemy sobie znak pokoju, potrafili gestem przebaczenia otworzyć swoje serce na wszystkich ludzi, wiedząc, że wówczas Bóg otwiera swoje Serce, by nas do niego przygarnąć. Zabić ducha (Życie psychiczne) W ramach refleksji nad piątym przykazaniem trzeba podjąć temat zabijania ducha. Wzywa do tego sam Chrystus, który przestrzega: „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą, bójcie się raczej tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle" (Mt 10, 28). Piąte przykazanie przestrzega, by nikt z nas nie był mordercą: „nie zabijaj". Jezus dodaje odwagi, by nie bać się mordercy, nie bać się śmierci ciała. Wzywa jednak do wielkiej ostrożności wobec mordercy ducha. W świecie w sposób niepokojący wzrasta ilość samobójstw. W przeważającej części wypadków samobójstwo jest poprzedzone śmiercią ducha. W danym człowieku zamordowano ducha, lub sam go zamordował. Traci więc wiarę w sens życia. Bywa, że człowiek broniąc się przed wielkim naciskiem z zewnątrz, nie mając siły przeciwstawić się presji sytuacji, bojąc się klęski, sięga po samobójstwo. Czasami samobójstwo wydaje się być ostatnim rozpaczliwym gestem jeszcze żywego ducha, broniącego się przed zamordowaniem. Człowiek wybiera śmierć ciała, by w swoim mniemaniu ocalić swego ducha. Nie jest to rozwiązanie właściwe, trzeba je jednak rozumieć, w życiu można się z nim spotkać. Aby nie ulec temu, kto może zamordować ducha, trzeba go znać i trzeba znać metody jego działania. Nasze rozważanie zmierza właściwie w tym kierunku. W człowieku istnieje kilka rodzajów życia: biologiczne, psychiczne, duchowe, które zna dwie formy: moralną i religijną, i wreszcie życie nadprzyrodzone. Grzechy przeciw piątemu 90 91 przykazaniu obejmują wszystkie rodzaje życia, składające się na pełnię życia człowieka. Nie wolno ich zacieśniać wyłącznie do zagrożenia życia biologicznego. Dziś chcę mówić o niszczeniu życia psychicznego. Atak na ducha najczęściej jest wymierzony w odporność psycho-nerwową człowieka. Jesteśmy istotami złożonymi z ciała i ducha, a elementem łączącym te dwie rzeczywistości jest system nerwowy. Przez niego duch posługuje się ciałem i ciało ma wielki wpływ na ducha. Mówi się obecnie wiele o zdrowiu psychicznym, robi się natomiast wszystko, by je niszczyć. Nie trzeba człowieka mordować przy pomocy noża lub kuli, wystarczy zniszczyć jego system nerwowy, by go wyłączyć całkowicie z życia. To jest doskonalsza forma morderstwa i wcale nie trzeba szukać tych morderców w obcych obozach politycznych. Można ich spotkać na co dzień, żyją wśród nas. Rzadko kto na przykład wyznaje przy spowiedzi, że zniszczył nerwy żony, dzieci, ojca czy matki. Kiedy mówi o gniewie, to ma na uwadze swoje nerwy, a nie tych, których rani. Tu jest miejsce na dostrzeżenie terroryzmu. Mówi się o nim zwykle, gdy można wskazać martwe ofiary zamachów, ale terroryzm o wiele częściej posługuje się torturami działającymi na psychikę, a nie na ciało. Zresztą tortury ciała prawie zawsze są połączone z torturami psychicznymi. Wystarczy wspomnieć metody przesłuchań na gestapo i nie tylko na gestapo. Ich celem było złamanie ducha człowieka, wydarcie z niego tajemnic, upodlenie. Mordercy ducha zmierzają do wypełnienia człowieka lękiem. Czynią to przez zastraszenie, szantaż, odosobnienie. Człowiek w strachu jest kaleką duchowym. Jeśli strach obejmie całe jego życie, jest sparaliżowany, żyje, a jest umarły. 92 ; Sięganie po pastylki uspokajające jest czerwonym światłem słabości ducha danego człowieka. W codziennym życiu trzeba dostrzec to niebezpieczeństwo ukryte w zmęczeniu, zagonieniu, braku odpoczynku, w ciągłych stresach, nerwowym stylu życia. Wiele tu zależy od nas samych. Atmosfera, w jakiej żyjemy, zmierza do zabicia naszego ducha. Ratuje się ten, kto potrafi stworzyć swój własny świat spokoju, odpoczynku, bezpieczeństwa. Tyle na dziś. Chciałbym mocno podkreślić, że niszczenie zdrowia psychicznego jest grzechem naruszającym przykazanie piąte. Na temat mordowania życia duchowego, to znaczy moralnego i religijnego, podam kilka uwag za tydzień. Zabić ducha (Życie moralne i religijne) Tydzień temu mówiłem o zagrożeniach dla życia psychicznego, komentując słowa Jezusa: „bójcie się tego, który ciało i duszę może zatracić w piekle". Dziś chwila refleksji nad zagrożeniem życia moralnego i religijnego. Niszczenie życia duchowego dokonuje się przez wyprowadzenie człowieka ze świata dobra i wprowadzenie go w świat zła; czynienie z człowieka sługi zła. Dobro jest zawsze twórcze, zło zaś - siłą niszczenia. Człowiek moralnie zdrowy wybiera dobro, wie bowiem, że tworząc dobro, ubogaca samego siebie. Człowiek moralnie chory wybiera zło, a popełniając zło, niszczy siebie. Jakie są formy niszczenia życia moralnego? Pierwsza z nich polega na niszczeniu sumienia. Dokonuje się to przez zacieranie granicy między dobrem a złem. Człowiek o zniszczonym sumieniu, w imię pozorów dobra czyni zło. Droga do tego wiedzie przez 93 wciąganie w kłamstwo, w kradzież, zmuszanie do krzywoprzysięstwa, zdrady, donosicielstwa, namawianie do morderstwa nie narodzonego dziecka, do pracy w niedzielę itp. Atak jest wymierzony w przykazania. Mordercy ducha dowodzą, że przykazania są tak trudne, iż nie da się według nich żyć. Aby zatem żyć, trzeba je łamać. Innymi słowy, aby ocalić życie biologiczne, należy zabić ducha. Trzeba to dostrzec, bo często jest to działanie programowe. Po zniszczeniu sumienia umiera człowiek, a zostaje inteligentne, drapieżne zwierzę, budzące strach i mogące służyć jako narzędzie niszczenia innych. Drugą formą zabijania ducha na płaszczyźnie życia moralnego jest zgorszenie. Jest to czyn lub postawa, które czynią drugiego człowieka gorszym, ucząc go popełniania zła. Słowa Chrystusa pod adresem gorszycieli są straszne. „Kto by stał się powodem grzechu jednego z tych małych (...), temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić na szyi i utopić go w głębi morza. Biada światu z powodu zgorszeń! Muszą wprawdzie przyjść zgorszenia, lecz biada człowiekowi, przez którego dokonuje się zgorszenie" (Mt 18, 6-7). „Lepiej by" uśmiercić danego człowieka, tzn. mniejsze zło jest w śmierci fizycznej gorszyciela, niż w śmierci duchowej tych, których gorszy. Gorszyciel jest współodpowiedzialny za złe czyny człowieka zgorszonego, przez całe jego życie. Wprowadza on człowieka na drogę zła, jest przewodnikiem na tej drodze i dlatego odpowiedzialność za czyny zgorszonego w wielkiej mierze spoczywa na nim. Najcięższą odpowiedzialność za zgorszenie ponoszą rodzice wobec dzieci i kapłan. Wielkość bowiem zgorszenia zależy w dużej mierze od stopnia zaufania, jakim ktoś darzy danego człowieka. Nadużycie zaufania celem wprowadzenia na złą drogę rani serce, które zaufało, pozostawiając ranę nie do uleczenia. Trzecią formą mordowania życia moralnego jest odebranie człowiekowi nadziei. Człowiek żyje dążąc ku czemuś, lub żyjąc dla kogoś. Potrafi przetrwać najtrudniejsze okresy w życiu, jeśli przyświeca mu nadzieja. Wspomnienia obozowe dotykają jako bardzo bolesnego problemu ludzi, którzy ginęli nie z powodu ciężkiej pracy, razów czy głodu, ale z powodu braku nadziei. Schnęli w oczach, umierali duchowo i nie było lekarstwa na tę ich chorobę. Można odebrać nadzieję jednostce, wspólnocie, narodowi. Jest to forma zabijania ducha, a uleczenie go jest sprawą bardzo trudną. Łączy się z tym ściśle to, co św. Paweł nazywa „gaszeniem ducha". Ciągłe podcinanie skrzydeł wolności i twórczej pracy. Na co dzień zamyka się to w takich powiedzeniach, jak: „nie warto" pracować, bronić sprawiedliwości, prawdy, dochodzić swego, albo: „nic się nie da zrobić", zwalając wszystko na trudną sytuację, w jakiej się znajduje człowiek, czy naród. Takie podejście niszczy odwagę, wypełnia serce małodusznością. Jest to poważna choroba naszego społeczeństwa. Odpowiedź zdrowego ducha jest prosta: warto być dobrym, warto pracować, warto upomnieć się o prawdę. Da się zrobić wiele, bardzo wiele, tylko trzeba chcieć. Nie sytuacja decyduje o tym, co się da zrobić, ale potęga naszego ducha. Kończąc refleksję nad tym, co zabija ducha, pragnę jeszcze zwrócić uwagę na morderstwo życia religijnego. Chodzi tu przede wszystkim o odbieranie ludziom wiary. Dokonuje się to albo przez odebranie człowiekowi nadziei religijnej - a więc tej, która zawarta jest w Bożej obietnicy - albo przez zniszczenie zawierzenia Bogu. Nadzieja jest ustawiona ku przyszłości, zawierzenie jest zawsze związane z chwilą obecną, to jest nić łącząca człowieka z Bogiem w dniu dzisiejszym. Przecięcie tej nici strąca człowieka w zwąt- 94 pienie i pogrąża w rozpaczy. Jest to największa krzywda wyrządzona człowiekowi. „Bójcie się tego, kto ciało i duszę może wtrącić do piekła". Bójcie się tego, kto przecina nić zawierzenia Bogu. Ta śmierć ducha może przyjść nagle, przez uderzenie zła i pokusę zwątpienia, a może się dokonywać stopniowo, przez rozwój choroby zniechęcenia, która prowadzi nad przepaść duchowego samobójstwa. Zwątpienie często rzuca człowieka na dno rozpaczy. Nie mówię już o narzędziach mordowania ducha. Sądzę, że każdy z Was może je stosunkowo łatwo rozpoznać. Jest to o tyle ważne, że łączy się z rozpoznawaniem metody zabijania ducha - ale zostawię to na inną okazję. Już i tak długo, w stosunku do innych, zatrzymujemy się przy przykazaniu piątym. Chcę jedynie odpowiedzieć na pytanie: czy można wskrzesić ducha? Można, póki ciało żyje i człowiek jest świadomy swych decyzji. Proces to jednak bardzo trudny. Z reguły jest potrzebna pomoc człowieka o zdrowym i silnym duchu, nierzadko nawet kilku ludzi, całej wspólnoty oraz szczególnego wsparcia łaski Bożej. Wzywam jednak do wielkiej ostrożności. Nie wolno podać takiemu człowiekowi ręki samemu, bo choroby ducha są bardzo zaraźliwe, a ratowanie duchowego topielca może się skończyć tragicznie. Potrzebne jest zawsze ubezpieczenie w rękach drugiego, mądrego człowieka, który widząc, że nie można uratować tonącego, nie pozwoli utonąć ratownikowi. PRZYKAZANIE SZÓSTE W obronie wierności Z woli Boga istota ludzka składa się z dwu, wzajemnie się uzupełniających i tworzących jedną całość, części. Kobieta i mężczyzna. W planach Stwórcy człowiek, to związek mężczyzny i kobiety. Bez szczególnej łaski Bożej pełnowartościowym człowiekiem nie potrafi być ani mężczyzna bez kobiety, ani kobieta bez mężczyzny. Bóg bowiem tak stworzył ludzkość, że te dwa różne światy wzajemnie się uzupełniają i tworzą doskonałą jedność. Podstawą zaś tej jedności jest związek małżeński. „Będą dwoje w jednym ciele". Chodzi przy tym nie tylko o zjednoczenie ciał, ale i o zjednoczenie ducha. O to, by mężczyzna został ubogacony światem kobiety i kobieta światem mężczyzny. Kiedy zatem wybór zostanie dokonany i nastąpi spotkanie, mężczyzna i kobieta stają przed poważnym zadaniem budowania jedności między sobą. To jest trudne zadanie, nie obejdzie się bez pomyłek i błędów, tym bardziej, że zazwyczaj ani jedno ani drugie nie ma żadnego doświadczenia. Jest to ich pierwsze wspólne zadanie. W wierności temu zadaniu ujawni się ich wielkość. Trudności mogą być olbrzymie. Nigdy nie jesteśmy w stanie dokładnie poznać kandydata na małżonka. Zawsze trzeba go przyjąć takim, jakim jest i trzeba go kochać takiego, jaki jest. Kościół, chcąc pomóc w zachowaniu tej wierności, wymaga od małżonków na początku ich wspólnej drogi wypowiedzenia wielkich słów: „ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że cię 97 nie opuszczę aż do śmierci". Przysięga ta posiada charakter bezwarunkowy. Małżonek nie mówi: ślubuję ci wierność, o ile ty mi wierności dochowasz. Nie! Ślubuję przed Bogiem, że ja tobie wierności dochowam, że pod tym względem możesz na mnie liczyć. Ślubuję, że w budowie naszej jedności wytrwam aż do śmierci. Na tym tle możemy zrozumieć wagę szóstego przykazania Bożego. Stwórca powiada: „nie cudzołóż", to znaczy nie wyciągaj ręki po innego mężczyznę, po inną kobietę, bo wówczas zniszczysz tę jedność, którą masz budować. Zamiast budować, będziesz burzył. Nigdy zaś nie zasłuży na szacunek ani u Boga, ani u łudzi ten, kto niszczy, kto nie sprostał podjętemu przez siebie zadaniu. Cudzołóstwo jest zatem klęską poniesioną przez samego cudzołożnika. Jest dowodem na to, że nie umie, że nie potrafi, przede wszystkim zaś, że nie chce sprostać zadaniom, jakie niesie ze sobą małżeństwo. Boży zakaz „nie cudzołóż", to przede wszystkim przestroga przed klęską w twoim życiu. Klęską, której rozmiarów nie da się przewidzieć. Życie jest jedno i jest krótkie, można je albo wygrać, albo przegrać - na eksperymenty nie ma miejsca ani czasu. „Nie cudzołóż" to również przestroga przed unieszczęśliwianiem innych. Miłość nasza jest ograniczona; jeśli ją zaczniemy dzielić, nikogo nie będziemy kochać w pełni. Romans pozamałżeński jest równoznaczny z okradaniem współmałżonka, i to okradaniem z tego, co najcenniejsze - z miłości. Cudzołóstwo jest zawsze bardzo bolesną i krwawą raną, zadaną temu „jednemu ciału", które zgodnie z wolą Boga stanowią małżonkowie. Jest źródłem cierpienia, zamknięcia, samotności, nieszczęścia, które przeżywa zdradzony współmałżonek i dzieci. 98 „Nie cudzołóż" to wykluczenie możliwości porzucenia człowieka, to wezwanie do brania odpowiedzialności za drugiego. Możesz zmienić samochód, dom, pracę, pole, kolegów, wszystko - ale nie można zmienić męża, żony, dzieci. Można je porzucić, ale zawsze będą wydawały na ciebie wyrok. Przykazanie szóste broni zatem wielkich wartości, decydujących o rozwoju ludzkości. W wierności małżeńskiej jest zawarta szansa rozwoju człowieka. Wierność jest bowiem siłą zdolną pokonać wszystkie trudności i odnieść całkowite, życiowe zwycięstwo. Nawet gdy druga strona stoczy się na dno (np. pijaństwa), Bóg wzywa do zachowania wierności, bo musi być ktoś, kto człowieka w tej ruinie podtrzyma. Można się rozejść, można wychować dzieci osobno - jeśli tego wymaga ich dobro (niebezpieczeństwo zgorszenia, zagrożenie dla zdrowia lub życia) - ale nie wolno zdradzić. Trzeba dochować ślubowanej wierności, niech współmałżonek wie, że jest ktoś, kto w niego wierzy, kto za niego się modli. Dopóki bowiem ktoś jest wierny, dotąd drugi ma szansę ocalenia. Każda dochowana wierność jest wielkim sukcesem osobistym wiernego małżonka i wielkim dobrem społecznym. Jest krokiem naprzód w rozwoju człowieka i ludzkości. Każde natomiast cudzołóstwo, każda zdrada małżeńska jest klęską człowieka zdradzającego i osłabieniem społeczności. Zamiast bowiem twórczego budowania, niszczy i rani. 99 Pożądliwość to Boży dar Bóg złożył w ręce człowieka odpowiedzialność za jeden z wielkich darów, jakim jest dar przekazywania życia następnym pokoleniom. O ile w świecie zwierząt dar ten podporządkował twardym prawom natury, ograniczając rozrodczość do pewnych okresów, o tyle człowiekowi oddał go do jego dyspozycji. Jedyne ograniczenie tego daru ze strony Stwórcy polega na wezwaniu do wykorzystania go w małżeństwie. To jest bariera, którą Bóg postawił. Małżeństwo, to miejsce wykorzystania tego daru. Pożądliwość jako dar Boga jest dobra. To potężna siła tkwiąca w nas, nastawiona na przyjemne spotkanie z drugim człowiekiem w przekazywaniu życia. Ponieważ pochodzi od Boga i jest dobra, nie należy jej się lękać, ani niszczyć - należy ją opanować i uświęcić. Ten dar jest ściśle związany z naszym ciałem. Stąd też pierwszym warunkiem jego dowartościowania jest należyte spojrzenie na nasze ciało, stworzone i w cudowny sposób zaprogramowane przez Boga. Chrześcijanin jest wezwany do poznania tajemnicy ludzkiego ciała, jako wspaniałego dzieła Bożego. Podkreślam - tajemnicy. Nie ma tu miejsca na jakiś fałszywy wstyd, chodzi o poznanie bogactwa tajemnicy ukrytej przez Boga w naszym ciele. Nie ma też miejsca na odarcie człowieka z tajemnicy i ograniczenie wszystkiego do procesów czysto fizjologicznych. Bóg objawił swoją mądrość, stwarzając ciało kobiety, które całe jest nastawione na dawanie życia. Bóg objawił swoją miłość, stwarzając mężczyznę i kobietę tak, aby tworzyli jedno ciało. Odkrywanie tajemnicy ludzkiego ciała jest jednym z zadań chrześcijaństwa. W oficjalnej 100 i nauce Kościoła ciało było zawsze otoczone szacunkiem. Jan Paweł II poświęcił cykl katechez ciału ludzkiemu, wzywając wszystkich do pochylenia się nad jego tajemnicą. Warto sobie to uświadomić, ponieważ często spotykamy wśród chrześcijan lekceważące podejście do ciała ludzkiego, czy też fałszywy wstyd w mówieniu o tym, co Bóg stworzył i czym wyposażył człowieka. Życie płciowe jest połączone nierozerwalnie z ofiarowaniem siebie w ręce drugiego człowieka i przyjęciem drugiego człowieka w swoje ręce. Nie da się bowiem ubogacić drugiego tym darem, nie dając siebie i nie da się przyjąć tego daru od drugiej osoby, nie dając siebie. W tej sytuacji w grę wchodzi odpowiedzialność za złożenie siebie w ręce drugiego człowieka i za zaufanie, z jakim druga osoba składa siebie w moje ręce. W tym leży sedno sprawy. Istota przykazania „nie cudzołóż" jest zamknięta w odpowiedzialności za godność własną i godność drugiego człowieka. Ta odpowiedzialność wymaga panowania nad pożądliwością, bo jeżeli człowiek nad nią nie panuje, to nie może być odpowiedzialny ani za siebie, ani tym bardziej za drugiego. Chodzi tu również o umiejętność rozpoznania stopnia odpowiedzialności człowieka, w którego ręce mam oddać siebie. Jeśli bowiem złożę siebie w ręce człowieka nieodpowiedzialnego, to on mnie zniszczy. Otóż opanowanie siebie jest warunkiem, który umożliwia właściwą ocenę stopnia odpowiedzialności innych ludzi. Nie muszę tu dowodzić, że jeżeli ktoś nie jest odpowiedzialny za siebie, to nie potrafi ocenić stopnia odpowiedzialności innych. On się po prostu na tym nie zna, nie wie, czym jest odpowiedzialność. Odpowiedzialność wymaga nie tylko opanowania siebie, ale i wielkiej mądrości. Ponieważ jednak w kontakcie mężczyzny z kobietą dochodzi do głosu namiętność, mądrość jest zagrożona. Namiętność ma to do siebie, że zawsze dąży do wyłączenia rozu- 101 mu. Jej się wydaje, że rozum stanowi przeszkodę w sięganiu po pełnię szczęścia. Wyłączając zaś rozum, uniemożliwia w pełni obiektywną ocenę odpowiedzialności drugiego człowieka. Do dnia dzisiejszego we wszystkich wielkich kulturach związek małżeński jest dziełem rodziców, którzy znają stopień odpowiedzialności swojego dziecka i potrafią obiektywnie ocenić jego odpowiedzialność jako kandydata na współmałżonka. Rodzice dobierają małżonka dla swoich dzieci. Tak jest w Chinach, w Japonii, w Indiach i w krajach arabskich. Okazuje się, że takie związki małżeńskie są trwalsze, aniżeli te, które są zawierane w naszym chrześcijańskim świecie Europy i Ameryki. Powód jest prosty. U nas najczęściej niedojrzały człowiek sięga po równie niedojrzałego współmałżonka. Trudno zaś od związku dwojga niedojrzałych ludzi oczekiwać dojrzałości. Niekiedy nawet błaha przeszkoda ujawnia brak dojrzałości i prowadzi do rozwodu. Małżeństwo to sprawa nie tylko indywidualnego szczęścia i nie może być zakładane w oparciu o budzącą się namiętność. Małżeństwo to sprawa społeczna, sprawa wielkiej odpowiedzialności. „Nie cudzołóż", to nie tylko zakaz wchodzenia do cudzego łoża, ale to wezwanie do odpowiedzialności za siebie i za drugiego człowieka, to wezwanie do troski o godność swoją i innych ludzi. Stosunki przedmałżeńskie Tydzień temu zwróciłem uwagę, iż krótkie wezwanie „nie cudzołóż" stoi na straży odpowiedzialności człowieka za siebie i za drugą osobę, stoi na straży godności mężczyzny i godności kobiety. Od dziś w kolejnych rozważaniach pragnę naświetlić kilka konkretnych problemów związanych z szóstym przykazaniem. 102 Pierwszy z nich. Przykazanie zabrania stosunków przedmałżeńskich, ponieważ zamyka całość seksualnego spotkania mężczyzny z kobietą w granicach małżeństwa. Każde spotkanie poza małżeństwem jest cudzołóstwem. Stanowisko to spotyka się dziś z niezwykle ostrą krytyką. Zarzuca się Kościołowi, że jest mało postępowy, mało tolerancyjny, że nie idzie z duchem czasu. Jest to krytyka podnoszona w całym świecie. Wystarczy przeglądnąć prasę, odglądać filmy, słuchać radia, aby zorientować się, że atakujący nie przebierają w środkach. Otóż warto zaznaczyć, że istnieje tu nieporozumienie, ponieważ nie Kościół ustanowił prawo „nie cudzołóż", ale Bóg. Jest to zatem domaganie się zmian prawa Bożego, do czego Kościół nie ma żadnego prawa. Wszystkie argumenty, które się przytacza, między innymi że 80% ludzi z łóżka idzie do ołtarza, a nie od ołtarza do łóżka, nie zmienią faktu, że Bóg mówi „nie cudzołóż". Z tego wcale nie wynika, że należy to prawo zmienić. Choćby 100% ludzi nie zachowywało prawa Bożego, Kościół musi to prawo głosić, czy chce, czy nie chce - musi, bo to jest prawo Boga. Kościół może zmienić swoje własne prawa, np. mógłby pozwolić na święcenie żonatych mężczyzn, bo to jest prawo kościelne, ale nigdy nie może zmieniać prawa Bożego. W dyskusjach na te tematy proszę pamiętać, że tego rodzaju pretensje uderzają nie w Kościół, czy księdza, ale w samego Boga jako najwyższego Prawodawcę. Często się spotykam ze stwierdzeniem, że jeżeli już tak jest, to przynajmniej nie powinien ksiądz o tym mówić, by nas nie denerwować, my o tym nie chcemy słuchać. Otóż i tu chciałem zaznaczyć, że ksiądz nie może się kierować tym, czego ludzie chcą słuchać, ale musi powiedzieć to, co mu poleci Bóg. A czy ludzie przyjmą, czy nie, to już nie jego sprawa, ponieważ nie słuchają 103 jego przykazania, ale przykazania Bożego, a kapłan jest jedynie przekazicielem Jego woli. Zamiast się jednak buntować z tego powodu, że przykazania Boga są zbyt surowe, należy podejść do Boga i zapytać, dlaczego stoi na tak twardym stanowisku. Bogu chodzi o to, aby małżeństwo było budowane na dobrze ustawionej miłości. Miłość jest funkcją ducha, stąd też najważniejszym elementem jest połączenie ze sobą dwóch serc i umysłów, a dopiero konsekwencją tego jest połączenie ciał. Jeżeli ktoś rozpocznie od połączenia ciał, to nigdy nie potrafi odkryć piękna, blasku i bogactwa prawdziwej miłości. Stąd też czas przedmałżeński winien być potraktowany jako czas dorastania do wielkiej, prawdziwej miłości. Świat, w którym żyjemy, sprowadził miłość tylko i wyłącznie do zjednoczenia ciał. To, co obserwujemy prawie na każdym kroku, na ulicy, w tramwaju, w autobusie, to manifestowanie wolności w dziedzinie spotkania ciał. Młodzi ludzie twierdzą, że jest to miłość, tymczasem to nie ma nic wspólnego z prawdziwą miłością. Autentyczna miłość wymaga dyskrecji, jest świętością i nikt jej nie będzie afiszował na ulicy. Drugim argumentem przemawiającym za tym, aby nie rozpoczynać współżycia przed zawarciem małżeństwa, jest godność kobiety. Kobieta w pierwszym stosunku oddaje nie tylko ciało, ale oddaje siebie. Jest to gest jej całkowitego zaufania. Jeżeli zostaje porzucona, czuje się skrzywdzona, traci zaufanie nie tylko do tego człowieka, ale w ogóle do ludzi. Odbudowanie zaufania jest rzeczą niezwykle trudną, a życie bez zaufania jest koszmarem. Kobieta może rozwijać się właściwie tylko wtedy, kiedy ma oparcie w kimś, kiedy potrafi zaufać. Małżeństwo w dużej mierze gwarantuje to, że może zaufać, mężczyzna publicznie wyznaje, że chce być jej wierny do końca życia. 104 ii ¦¦v, O ile mężczyzna wyrządza wielką krzywdę kobiecie, jeżeli sięga po nią przed małżeństwem, niszcząc jej godność i zaufanie, o tyle kobieta wyrządza krzywdę, zgadzając się na współżycie przed małżeństwem, rezygnując z wychowania jego czułości. W czym jest rzecz? W miłości sto razy ważniejszą rzeczą od seksu jest czułość, a mężczyzna potrzebuje wiele czasu, aby czułość w sobie rozwinąć i ją pielęgnować. Czułość to ciepło, którym otacza się drugą osobę. Kobiety z natury swojej są nastawione na odbieranie miłości w kategoriach czułości. Mężczyzna jest bardziej nastawiony na seks, i potrzebuje czasu, aby odkryć wartość czułości. Całe życie rodzinne jest oparte na czułej miłości. Dzieciom nie potrzeba seksu, dzieciom potrzeba czułości, one czekają na ciepło, w którym można wzrastać, Nieczuły ojciec, czy matka nie mogą być dobrymi rodzicami. Okres przed małżeństwem jest czasem doskonalenia i pielęgnowania tej wielkiej wartości. Jeżeli kobieta nie pomoże mężczyźnie w wychowaniu czułości, wielokrotnie w życiu będzie płakać na obojętność swojego męża. Całość stosunków między mężczyzną a kobietą oparta jest na odpowiedzialności. Odpowiedzialność zaś zależy od silnej woli. Jeżeli ktoś jest człowiekiem o słabej woli, to nie można mu zaufać, bo w każdej chwili może zawieść. Pożądliwość jest potężną siłą oddziaływującą na wolę. Jeżeli wola potrafi opanować tę siłę, zdaje egzamin ze swojej odpowiedzialności. O wielkości i odpowiedzialności człowieka decyduje w dużej mierze siła jego woli. Dotykamy tu głównego źródła zarzutów, które przytoczyłem na samym początku. Dzisiejszy świat nie dba o silną wolę, uważa, że wolność polega na swobodzie w robieniu tego, co mi się podoba. Tymczasem tak rozumiana wolność jest niewolą. Tylko człowiek o silnej woli jest wolny. Człowiek o słabej woli jest zawsze niewolnikiem. Niedawno spotkałem siedemnastoletniego 105 chłopca przekonanego, że ma silną wolę i może robić, co chce. Oburzony na mnie z powodu lekkiej kpiny pod adresem tej jego wolności postanowił mi udowodnić, że ma silną wolę, prosząc o wskazanie sposobu, w jaki może to uczynić. Palisz papierosy? - Palę. Jak długo? - Pół roku. Daj mi papierosy i przez tydzień nie pal. Za tydzień przyjdziesz, to porozmawiamy. Rozmowa miała miejsce o godz. 14.00. Przyszedł wieczór, mówiąc: „Proszę księdza, ja nie potrafię". Próbował wielokrotnie. Po dwóch miesiącach zrezygnował z udowadniania, że ma silną wolę. Jeżeli człowiek nie potrafi odstawić papierosa, to nie dziwmy się, że nie potrafi zrezygnować ze stosunków przedmałżeńskich. Przecież potęga wrodzonej pożądliwości jest o wiele większa, aniżeli głód nikotyny. Tu dotykamy sprawy zasadniczej. Okres przedmałżeński, w którym trzeba ocenić stopień odpowiedzialności drugiej osoby w podjęciu trudu zachowania wstrzemięźliwości seksualnej, pozwala ustalić, jak to jest z naszą silną wolą i o ile możemy zaufać drugiemu człowiekowi. Antykoncepcja W naszej refleksji nad szóstym przykazaniem chciałbym zatrzymać się na bardzo kontrowersyjnym temacie. Chodzi o stosunek Boga do antykoncepcji. Nie Kościoła, bo to nie jest prawo kościelne, lecz Boże. Na pierwszy rzut oka zagadnienie nie wiąże się z przykazaniem „nie cudzołóż". W Dekalogu nie ma powiedziane: „nie będziesz używał środków antykoncepcyjnych". Ktoś może ograniczyć przykazanie Dekalogu do stwierdzenia: jeśli pozostaję w małżeństwie, mogę robić co mi się podoba, bo nie cudzołożę. Bliższe jednak spojrzenie na to zagadnienie dowodzi, 106 że chodzi tu o naruszenie Bożego prawa, wpisanego w ludzkie ciało, ściślej w człowieka jako osobę. Może właśnie dlatego, że człowiek współczesny nie dostrzega grzechu w naruszaniu praw przyrody, trudno mu zrozumieć Boże spojrzenie na antykoncepcję. W drugim rozważaniu wyraźnie zaznaczyłem, że Pan Bóg w swoim akcie stwórczym połączył ze sobą dwa elementy: przekazywanie życia i przyjemność. Człowiek zaś od wieków -jest to problem stary jak świat - próbuje rozdzielić te dwa elementy od siebie, czyli chce sięgnąć po przyjemność, wykluczając możliwość dania życia dziecku. Postawa człowieka w tym wypadku jest związana z szacunkiem wobec wszelkich praw, jakie Bóg ustanowił. My mamy najczęściej na uwadze prawo o charakterze moralnym: „nie zabijaj", „nie cudzołóż", „nie kradnij"..., tymczasem Pan Bóg ustanowił prawa rządzące całym stworzonym przez Niego światem, a więc prawa fizyki, chemii, astronomii, biologii. To są Jego prawa, On je ustanowił. Człowiek nie może niszczyć tych praw, może je odkryć i wykorzystać. Nasze pokolenie popełnia tu wielki błąd, lekceważąc prawa ustanowione przez Boga. Odkrywamy je, jesteśmy nimi oczarowani, a równocześnie nie liczymy się z nimi. Jesteśmy np. świadkami ruiny naszego środowiska naturalnego. Prawie nikt nie szanuje wody, powietrza, ziemi, lasów, morza, jesteśmy świadkami kompletnego lekceważenia praw, które Bóg ustanowił i w tym kontekście trzeba również spojrzeć na prawo przekazywania życia, tak misternie i precyzyjnie przez Niego zaprogramowane. Antykoncepcja to specyficzne zanieczyszczenie najbardziej urodzajnej cząstki ziemi, jaką jest ciało kobiety. To zamienienie na śmietnik najpiękniejszego źródła, z którego wypływa człowiek. W zasadzie odpowiedzialność za antykoncepcję ponoszą mężczyźni. Kobieta broni się przed tym, aby nie być śmietnikiem, 107 I aby nie nosić w sobie śmieci, różnego rodzaju maści, sprężynek, wkładek. Ona wie, że jej ciało jest kolebką dla życia, a nie koszem na śmieci. Jeżeli się zgadza na antykoncepcję, najczęściej czyni to pod presją mężczyzny. Dlatego odpowiedzialność za stosowanie środków antykoncepcyjnych w znacznej mierze spoczywa na mężczyźnie. Antykoncepcja jako zlekceważenie Bożego prawa przez próbę sięgnięcia po przyjemność z wykluczeniem przekazywania życia, jest złem. Nie wynika jednak z tego, że każde małżeńskie spotkanie mężczyzny z kobietą ma dawać nowe życie. Sam Bóg bowiem tak zaplanował ciało kobiety, że są w nim dni urodzajne - płodne i są dni nieurodzajne. Wysiłek, do którego Kościół wzywa współczesną naukę, winien zmierzać między innymi w tym kierunku, aby opanować metodę, która w sposób łatwy i pewny umożliwi kobiecie ustalić, czy w danym dniu jej ciało jest płodne, czy nie. Po tej linii mają iść wszystkie badania, bo w nich jest zawarty szacunek dla prawa Bożego. Gdybyśmy zamiast wielkich nakładów na środki antykoncepcyjne udoskonalili metodę rozpoznawania dni płodnych, tak by kobieta z całą pewnością mogła powiedzieć, jaki w danym momencie jest stan jej ciała, wtedy wszystko zależałoby już tylko od silnej woli. Ostatecznie istnieje jeden środek panowania nad płodnością, to silna wola, szanująca cykl płodności wpisany w ciało kobiety. Takie podejście jest znakiem szacunku dla tego, co Bóg stworzył oraz wezwaniem do wzajemnego poszanowania mężczyzny przez kobietę i kobiety przez mężczyznę. Na tym tle chciałbym zwrócić uwagę na to, że współczesne środki antykoncepcyjne, stosowane w skali całego świata, są szkodliwe dla zdrowia matki, a nierzadko i dziecka. Część z nich jest nastawiona na niszczenie dziecka już poczętego w pierwszych dniach lub tygodniach jego życia, mamy więc do czynienia 108 I z zabójstwem. Istnieją dokumentacje, które wyraźnie mówią o całym szeregu schorzeń kobiet, spowodowanych antykoncepcją. Stosunkowo niedawno przeprowadziłem dramatyczną rozmowę z dwudziestoośmioletnim mężczyzną, który w rozpaczy przeklinał dzień, kiedy nakłonił swoją żonę do wprowadzenia spiralki. Okazało się, że nastąpiło jakieś uszkodzenie wewnętrzne i w rezultacie pojawił się nowotwór. Dziś już jest po pogrzebie. „Tak wspaniałą kobietę ja do tego doprowadziłem. Proszę księdza, czemu wy o tym nie mówicie? Przecież jestem świadom, że ona była zupełnie zdrowa. To moja wina". Czy ten człowiek może być jeszcze w życiu szczęśliwy? Młode kobiety w krajach zachodnich w dużym procencie chorują na nowotwory narządów rodnych. Analiza wykazała, że są to w wielkiej mierze córki tych matek, które stosowały jeden z modnych wówczas środków antykoncepcyjnych. Matce nic się nie stało, córka umiera na raka. To skutek już w pierwszym pokoleniu. W dziedzinie genetycznej skutki objawiają się dopiero w trzecim, a nawet piątym pokoleniu. Co się objawi w piątym pokoleniu? Bóg widzi przyszłość. My widzimy tylko dzień dzisiejszy. Bóg troszczy się o następne pokolenia. Mądrość domaga się tego, byśmy składali ofiarę dla swojego dziecka, wnuka, prawnuka. Nie sądźcie, że Kościół, broniąc prawa Bożego, chce wam utrudniać życie. Nie - tu chodzi o wielkie dobro, o wasze szczęście, o to, byście mogli uśmiechnąć się do swojego wnuka. Nie można być szczęśliwym człowiekiem, wiedząc, że kalectwo dziecka, wnuka czy prawnuka jest skutkiem stosowania środków antykoncepcyjnych. Tu chodzi o spojrzenie perspektywiczne. W sumie chodzi o wierność Bożemu zamysłowi, w którym najpełniej zawarte jest dobro człowieka. 109 Podejmując te konkretne i trudne pytania, ukazuję Boga, który w imię wielkiej miłości i w trosce o nasze dobro stawia pewne wymagania. Nie chcę, abyście ujmowali wszystko jako zakaz. Do pewnych rzeczy trzeba długo dorastać. Pierwszym warunkiem tego dorastania jest dostrzeżenie, o jak wielkie wartości tu chodzi. Wielu ludzi nie chce nawet słuchać takich rozważań, wychodząc z założenia, że jeżeli je pozna, to będą musieli stosować, a to ograniczy ich wolność. Tymczasem Pan Bóg chce przede wszystkim nas przekonać, i dopiero ostatnim argumentem, po który sięga, jest cios. Bóg zawarł ten bolesny cios w skutkach naszego lekceważenia Jego prawa. Tak jak dobry ojciec, Bóg zawsze chce przekonać swoje dziecko i cieszy się, kiedy ono zaczyna rozumieć, że to jest jedna jedyna droga, która wiedzie do prawdziwego szczęścia. Bóg chce nam po prostu wiele spraw związanych z życiem doczesnym wytłumaczyć, ale na przekonanie potrzeba cierpliwości i czasu. Nie chciałbym, abyście odebrali te rozważania jako stawianie wymagań, które są ponad wasze możliwości. Z pewnymi problemami trzeba się borykać, trzeba niekiedy długich lat stopniowego dorastania, zanim człowiek sam się przekona do wielu wartości. Bóg o tym wie i dlatego ustanowił sakrament pokuty jako pomoc dorastania do pełnego szacunku i umiłowania Bożego prawa. Trzeba, abyśmy stopniowo odkrywali, jak wiele mądrości, dobroci i miłości zawiera się w tych konkretnych wymaganiach stawianych przez Pana Boga. Tu chodzi o nasze dobro, o dobro następnego pokolenia. Tu chodzi o nasze wewnętrzne zwycięstwo, o szczęście, o wolność. Czy potrafimy dziś po te wartości sięgnąć, czy też zdołamy uczynić to dopiero za piętnaście lat, to inna sprawa. Poznanie zamysłu Bożego, a jego realizacja, to są dwie różne rzeczy. Nie ma jednak realizacji, dopóki nie ma gruntownego poznania. Bóg w różny sposób nas uczy. Chodzi o to, aby nie 110 musiał nas uczyć przy pomocy naszych własnych bardzo bolesnych błędów. Nierozerwalność małżeństwa Mówiąc o przykazaniu „nie cudzołóż" mamy na uwadze wezwanie Boga do wierności w małżeństwie, a więc przykazanie to stoi na straży nierozerwalności małżeństwa. Odczytujemy je w aspekcie nauki Jezusa Chrystusa, który uchylił list rozwodowy, dopuszczony w prawie Mojżesza. W Starym Testamencie istniała możliwość rozwodu. Chrystus wyraźnie odrzucił tę możliwość, przypominając, że co Bóg złączył, człowiek niech nie rozłącza. Pragnę i tu jasno postawić sprawę. Dzisiaj słyszy się często narzekania i ataki na Kościół, że nie chce się zgodzić na rozwody. Tego typu pretensje są skierowane pod złym adresem. To nie Kościół decyduje o rozwodach. Mógłby o nich zadecydować tylko Bóg, tymczasem On postanowił, że małżeństwo jest nierozerwalne. Dlaczego Pan Bóg tak zdecydowanie postawił sprawę, mimo że wiedział, iż dla niejednego człowieka będzie to przyczyną bólu i cierpienia przez całe życie? Myślę, że w dużym stopniu niezrozumienie tego stanowiska wynika stąd, iż dzisiejszy człowiek traktuje małżeństwo jako sprawę czysto osobistą. To moja własna sprawa, to nasza sprawa i nikogo to nie obchodzi. Łączymy się i rozchodzimy, jak się nam podoba. Szukamy osobistego szczęścia. Tymczasem w planach Boga małżeństwo ma wymiar społeczny i musi być rozpatrywane z tego punktu widzenia. Otóż z punktu widzenia społecznego wierność małżeństwa jest wykładnikiem uczciwości i wartości danego człowieka. Wartościowych ludzi poznajemy po ich stosunku do rodziców - dobry syn i dobra córka z reguły są dobrymi ludźmi - podobnie wierność męża czy żony jest znakiem wartości danego człowieka. Tak jest na całej ziemi, bez względu na stopień kultury i rodzaj religii. Chrześcijańskie małżeństwo jest umową społeczną między dwojgiem ludzi, umową potwierdzoną przysięgą złożoną wobec Boga. Kościół wymaga więc poważnego przygotowania do takiej decyzji, następnie urzędowego świadka, jakim jest kapłan, oraz dwóch świadków, którzy reprezentują lud Boży. Zawierający umowę dają sobie słowo, potwierdzone przysięgą, że dochowają wierności małżeńskiej aż do śmierci. Złamanie tej przysięgi jest przede wszystkim obrazą Boga, bo On został wezwany na świadka i Jemu zostało dane słowo. Składający zaś przysięgę małżeńską nie uzależniali jej dochowania od wierności drugiej strony. Przypomnijcie sobie swoje własne słowa przysięgi. Nie było tam powiedziane: dochowam tobie wierności, o ile ty mnie dochowasz. Jeśli nawet druga strona się załamie, mnie słowo dane przed Bogiem obowiązuje aż do śmierci. W każdym zatem wypadku, kiedy mamy do czynienia ze złamaniem przysięgi, mamy do czynienia z człowiekiem, który nie liczy się z Bogiem i nie dochowuje wierności Bogu. Na człowieku, który nie potrafi dotrzymać słowa danego Bogu, nie można budować zaufania. Jeśli zawodzi Boga, czy nie zawiedzie nas? Małżeństwo jest najbardziej elementarną cząstką społeczeństwa. Dwóch ludzi łączy się ze sobą, jak łączą się dwie cegły, tworząc w ten sposób cząstkę muru. Jeżeli w murze te cegły zaczynają pękać, odstawać od siebie, to wówczas cały mur słabnie. Jeśli natomiast będą tylko obok siebie położone, a nie będą ze sobą zespolone, przy pierwszej większej próbie budowla runie. Stąd żąda się od małżonków odpowiedzialności społecznej. Żadne społeczeństwo nie zgodzi się na to, aby budować gmach swojego 112 życia z cegieł nie osadzonych, pozwalając, by każda cegła zajmowała swoje własne miejsce, tak jak się jej podoba i wtedy, kiedy się jej spodoba. Wówczas nie ma mowy o jakiejkolwiek sensownej budowie. Dzisiaj mamy do czynienia z wielkim kryzysem zaufania. Nawet w rodzinie trudno jest mówić o wzajemnym zaufaniu wszystkich członków. Odkrywamy to przy zwykłych spotkaniach w rodzinnym gronie. Jeden drugiego się boi. Bywają tematy, których nie wolno poruszać nawet wobec najbliższych. Elementarnym spotkaniem międzyludzkim jest spotkanie w małżeństwie. Jeżeli tu nie ma zaufania, to już go nie będzie nigdzie. Jeżeli nie możemy zaufać człowiekowi najbliższemu, którego wybraliśmy na towarzysza życia, to komu możemy zaufać? Dlatego jakakolwiek odnowa wspólnoty, narodu czy ludzkości musi się rozpocząć od odbudowy zaufania małżeńskiego i rodzinnego. W Polsce rozpada się jedna trzecia małżeństw. To wielka choroba współczesnego czasu, to epidemia. Zamiast krzyczeć o to, by Kościół wreszcie uznał rozwody, trzeba podjąć trud przezwyciężenia i uleczenia tej choroby. Przecież z tego, że medycyna ogłosi, że gruźlica nie jest chorobą, wcale nie wynika, że nieszczęścia tej choroby są już usunięte. Przeciwnie, ona pozostanie nadal groźną chorobą. Nie tędy droga. Chrześcijanin zamiast wołać o prawo do rozwodu, musi odkryć o jakie wartości chodzi i zaangażować się po stronie walki o wierność małżeńską. Jak długo nie zobaczymy, że chodzi o wartość społeczną, tak długo małżonków zostawimy samych sobie. Tymczasem w wielu wypadkach trzeba im pomóc, aby wytrwali w jedności. Ewentualnie, jeżeli to niemożliwe, pomóc aby wytrwali w wierności Bogu. Kiedy małżeństwo się rozpada, kiedy mamy do czynienia z dwojgiem nieszczęśliwych ludzi, potrzebna jest konkretna pomoc. Nie zagwarantuje ani nie udzieli jej prawo państwowe, ono wkracza 113 I V. najczęściej wtedy, gdy jest już za późno. Tu potrzebny jest żywy człowiek ze swoją mądrością i dobrocią. Tu jest miejsce na działanie chrześcijanina. Samotna matka, porzucona kobieta wymaga opieki, potrzebuje pomocy i chrześcijanie mają obowiązek jej udzielić. Jest rzeczą znamienną, że różne ugrupowania religijne nie katolickie natychmiast organizują taką pomoc. Nas natomiast najczęściej to nie obchodzi. Często się słyszy: „To ich sprawa". Nieprawda. Każde małżeństwo to jest nasza wspólna sprawa. W pewnych przypadkach jedność małżeńska jest niemożliwa i trzeba żyć w separacji. Ma to miejsce, gdy jest zagrożona wiara, życie, bezpieczeństwo lub godność żony, męża, dzieci. Z tego jednak, że pełna jedność zanika, nie wynika, że ci ludzie mają prawo do zawarcia następnego małżeństwa. Jest rzeczą pocieszającą, że coraz częściej pojawiają się tacy, którzy żyjąc nawet w związku cudzołożnym, zaczynają rozumieć stanowisko Boga. Ich zdaniem nie wolno ustąpić nawet o milimetr. Bo jeśli się zrobi furtkę, to wszystko się rozsypie. Tu chodzi o wielką wartość. Znakiem wejścia na drogę odnowy naszego narodu będzie wspólne dostrzeżenie potrzeby troski o wierność małżeńską. Jeżeli 0 to rozpocznie się batalia i przestaniemy rozgrzeszać ludzi łamiących przysięgi małżeńskie, a zrobimy wszystko, na co nas stać, aby przywrócić godność nierozerwalnego małżeństwa, wówczas wejdziemy na drogę odbudowywania zaufania społecznego 1 powoli odbudujemy zaufanie w rodzinie i w stosunkach międzyludzkich. Nie rzucajmy kamieniami w tych, którzy prawo małżeńskie złamali. Ich sędzią będzie Bóg. Wiemy, że to jest droga krzyżowa. Odkrywając piękno Bożego prawa, starajmy się w duchu miłości wyciągnąć rękę do tych, którym można pomóc. Pamiętajmy, że prawo Boże można zrealizować tylko wspólnym wysiłkiem. 114 Samotnie przez życie Celem uzupełnienia naszych wspólnych refleksji nad przykazaniem szóstym pragnę zatrzymać się przy ludziach, którzy nie wstąpili w związek małżeński. Może ktoś spośród was, po wysłuchaniu tych kilku kazań dotyczących Bożego podejścia do życia w małżeństwie, powie, jak uczniowie Jezusowi: „Jeśli tak się ma sprawa mężczyzny z kobietą, to nie warto się żenić". Jezus wtedy odpowiedział: „Nie wszyscy to pojmują, lecz tylko ci, którym to jest dane, bo są niezdatni do małżeństwa, którzy z łona matki tak się urodzili, są niezdatni do małżeństwa, których ludzie takimi uczynili, a są i tacy, którzy dla Królestwa Niebieskiego pozostali bezżenni. Kto może pojąć, niech pojmuje". Chrystus dostrzega ludzi, którzy posiadają pełne wyposażenie, z punktu widzenia zdolności do zawarcia małżeństwa, a rezygnują z tego dla Królestwa Bożego. Zostawmy na boku tych, którzy z racji choroby lub kalectwa nie mogą wstąpić w związek małżeński, ponieważ za każdym razem jest to sprawa indywidualna i trzeba ją rozważać oddzielnie. Zatrzymajmy się przy tych, którzy mogli, a nawet czasem chcieli wstąpić w związek małżeński, a jednak nie doszło do tego. Wielu ludziom życie się tak ułożyło, że mimo iż chcieliby znaleźć towarzysza swego życia, nie znaleźli, zostali sami. Przed nimi droga samotności. Nie jest to łatwa droga. Istnieją tacy, którzy dobrowolnie, czasami na wyraźne wezwanie Pana Boga, musieli zrezygnować nawet z pięknej miłości, aby poświęcić się wyznaczonym przez Niego zadaniom. 115 Podstawowa zasada, która winna być zachowana w takiej sytuacji, brzmi: bezżenność, która nie jest z wyboru, a z zaistniałej sytuacji czy z konieczności życiowej, należy uznać i przyjąć jako specyficzną drogę Bożego powołania do miłości, czyli do dawania siebie Bogu i ludziom. Konkrety tego dawania trzeba sobie uświadomić, sprecyzować i podjąć jako zobowiązanie. Tylko człowiek, który nie miłuje, traci życie: miłując, czyli dając siebie, życie wygrywa, choćby po ludzku był bardzo samotny. Życie samotne wbrew pozorom ma wymiar społeczny. Staje się ono znakiem wyższości ducha nad ciałem, a tacy ludzie w społeczeństwie są bardzo potrzebni. Odkrycie sensu swojej bezżenności, swojej samotności jest sprawą niezwykłej wagi i dopiero ten, kto to uczyni, zaczyna się uśmiechać i i dostrzega szczęście na drodze swego życia. Droga w samotności często jest połączona ze szczególnym powołaniem, np. służba ludziom chorym, praca pedagogiczna, wychowawcza, społeczna, naukowa. Są to z reguły zadania, w których trzeba objąć swoim sercem znacznie więcej ludzi, aniżeli w rodzinnym gronie i trzeba im oddać do dyspozycji czas swego życia. Kościół od samego początku bronił i niezwykle wysoko cenił wszystkich, którzy dobrowolnie zdecydowali się na zachowanie dziewictwa. Żyjemy w świecie, który kpi, śmieje się z dziewictwa. Taki uśmiech kpiny jest zawsze dowodem duchowej płycizny danego człowieka. Dzisiaj uważa się za bohaterkę kobietę, która utraciła dziewictwo. No, ale cóż to za bohaterstwo? Przez dwadzieścia wieków za bohatera uchodziła kobieta, która potrafiła obronić swoje dziewictwo. Ta obrona wymaga wysiłku, trudu, ofiary. Kościół utożsamia obronę dziewictwa z obroną wiary. Jest wiele kobiet, które wybrały raczej śmierć męczeńską niż utratę dziewictwa, decydującego o ich godności. Żyjemy w świecie, 116 w którym robi się wszystko, aby zniszczyć wartości wypracowane i strzeżone przez Kościół na przestrzeni dwudziestu wieków. Zwróćmy uwagę na przykład na częste żarty z dziewictwa. Tylko człowiek o bardzo niskim poziomie moralnym potrafi żartować z kogoś, kto podjął trud zachowania dziewictwa. Jeśli kogoś nie stać na realizację pięknych ideałów, to obrzuca je błotem, by one upodobniły się do niego. Ten atak na dziewictwo jest prowadzony wszędzie: film, telewizja, prasa, codzienne rozmowy. W tym kontekście możemy dostrzec sens życia zakonnicy - kobiety, która świadomie i dobrowolnie wybiera dziewictwo. 0 sensie jej życia nie decyduje praca. Często się sądzi, że zakonnica jest do posługi kalekim dzieciom, starym ludziom lub do spełniania różnych funkcji w Kościele. To nieprawda! Dziećmi i chorymi mogą się zajmować zupełnie dobrze kobiety, które prowadzą swoje rodziny. Wszystkie prace podejmowane przez zakonnice mogą być wykonywane przez ludzi świeckich. Jaki jest sens życia zakonnicy? Ubiera się w habit, aby być znakiem wyższości ducha nad ciałem. Taki znak jest potrzebny w świecie. Dziś i ten znak próbuje się zamazać, aby on nie był czytelny. Nawet wielu katolików nie dostrzega sensu takiego życia i poświęcenia. Często się słyszy: Co ona robi? Ona zwariowała. Nie, nie zwariowała. Ona idzie ulicą, aby przypomnieć tobie, że jest możliwe opanowanie ciała. To jest jej zadanie 1 Bóg ją do tego powołał. Ona jest znakiem. Kiedyś jeden z robotników naprawiających dach w klasztorze, przez pewien czas zaczepiał młodą, piękną zakonnicę, a ponieważ te zaczepki nie skutkowały, w pewnym momencie powiedział: „widzę, że w zakonie niszczą serce kobiety". A ona spokojnie odpowiedziała: „Tak, proszę pana, ponieważ uczą wielkiej miłości. Muszę umieć kochać pana i stu innych, takich jak pan". 117 Odpowiedź, która świadczy o tym, że istnieje miłość znacznie piękniejsza, niż ta sprowadzona wyłącznie do ciała. W tym kontekście należy również zobaczyć sens celibatu księży. Oczywiście kapłaństwo nie jest przez Boga połączone z celibatem. W Kościele Wschodnim kapłan może być mężem i ojcem. Kościół grecko-katolicki też przyjął taką praktykę. Natomiast w Kościele rzymskim wymaga się do udzielenia święceń kapłańskich ślubu czystości. Chodzi o to, by kapłan swoim życiem przypominał wiernym o prymacie ducha nad ciałem, oraz aby był sprawnym narzędziem w ręku Pana Boga. Jako kapłan może być potrzebny dziś tu, a jutro tam. Rodzina utrudnia takie przeprowadzki. Jesteśmy świadkami ataków na celibat księży. Jest to jednak część szeroko zakrojonej walki z religią chrześcijańską. Sprawa jest jednak otwarta, ponieważ łączenie kapłaństwa z celibatem pochodzi z prawa ustanowionego przez Kościół, a to może być zmienione. Trzeba jednak pamiętać, że celibat z woli Bożej służy wielkiej sprawie, jaką jest Królestwo Boże. W wielu wypadkach wytyka się duchowieństwu różne grzechy. Trzeba umieć oddzielić prawdę od fałszu. Światu zależy na tym, by zniszczyć autorytet księży. Na pewno nie można dokonać tego przy pomocy morderstwa, jak to miało miejsce w wypadku księdza Jerzego, wręcz przeciwnie, autorytet wtedy pójdzie w górę. Autorytet można zniszczyć przez podcinanie zaufania, a to dokonuje się najłatwiej przez oczernienie. Rzecz jasna i my jesteśmy grzesznikami. Część wiadomości o grzechach kapłanów jest prawdziwa. Starajcie się jednak, jeśli chcecie przekazywać te wiadomości, sprawdzić ich wiarygodność, bo z tego, że jeden czy drugi nie potrafił sprostać swoim ślubom nie wynika, że tysiące księży, którzy pracują na terenie Polski, też nie potrafią. Nie wolno popełniać błędu uogólniania. Kapłaństwo nie jest łatwą 118 drogą. Jeżeli wierność w małżeństwie okazuje się trudna i tak niepokojąco wzrasta liczba rozwodów, to i dla nas wierność nie jest łatwa. Umiejcie stanąć w duchu wiary po stronie tych wielkich wartości, a wtedy zamiast obmowy czy oczerniania pojawi się na waszych ustach modlitwa o wierność dla każdego kapłana. Wspomnijmy św. Jana Chrzciciela. Był to człowiek, który oddał życie w obronie szóstego przykazania Bożego. Stanął przed Herodem i powiedział: „Nie godzi się mieć żony brata swego". Zaatakował rozwód i nowy związek oparty na rozwodzie. „Nie godzi się" - za to stracił głowę. Nigdy Jan Chrzciciel nie potrafiłby tak odważnie stanąć w obronie szóstego przykazania, gdyby sam nie był czysty. Są potrzebni ludzie czyści, bo tylko w ich ustach obrona czystości może być skuteczna. Za wstawiennictwem tego wielkiego bohatera prośmy Boga, byśmy umieli dostrzec wartość dziewictwa, wartość samotności, wartość tej postawy w życiu, która dla otoczenia staje się czytelnym znakiem wyższości ducha nad materią. I PRZYKAZANIE SIÓDME Własność prywatna Od szeregu lat przykazanie siódme i ósme są w naszym narodzie pokryte milczeniem. Nie mówi się na te tematy. Można się narazić, lepiej więc o nich milczeć. Dekalog obowiązuje jednak w każdej sytuacji. Przykazanie „nie kradnij" obowiązywało nawet w obozie koncentracyjnym i kradzież była surowo karana, nie tylko przez Niemców, ale i przez współwięźniów. Tylko Bóg może człowieka zwolnić z zachowania Bożego przykazania. Obowiązują zatem i nas. Sytuacją nie potrafimy się usprawiedliwić. Bóg i nam powiada „nie kradnij". Właściwe zrozumienie siódmego przykazania zależy od uświadomienia sobie podstawowej prawdy, że wszystkie dobra materialne są przeznaczone przez Boga dla wszystkich ludzi. Każdy człowiek ma do nich prawo. Dobra doczesne posiadają charakter powszechny. Słońce świeci dla wszystkich, ziemia rodzi chleb dla wszystkich, woda jest dla wszystkich. Każdy człowiek jako dziecko w wielkiej Bożej rodzinie ma prawo do tego, co jest własnością Boga - jego Ojca. Bóg jest jedynym pełnym właścicielem wszystkich dóbr stworzonych. Człowiek otrzymuje tylko na pewien czas określone dobra do własnej dyspozycji i wszystkie je musi wcześniej czy później zwrócić. Nikt z nas nie posiada rzeczy doczesnych na stałe, na wieczność. Przez pewien czas są one w naszych rękach, ale nawet wtedy, kiedy są naszą własnością, posiadają nadal 120 charakter powszechny. Mam do nich prawo, nie tylko ja, ale w pewnych sutuacjach i inni ludzie. Przy takim spojrzeniu powstaje dziś szereg niezwykle trudnych pytań, na które nie bardzo umiemy znaleźć odpowiedź. Chodzi tu o pytania, jakie się pojawiają przy zestawieniu ludzi umierających z głodu, których rocznie są miliony, z tymi, którzy chorują i umierają z przejedzenia. Jeszcze trudniejsze pytania dotyczą krajów przeludnionych na ziemi. Są państwa, w których na jeden kilometr kwadratowy przypada dwieście osób i są kraje, gdzie na jeden kilometr kwadratowy przypada jeden człowiek. Jeżeli rozpatrujemy wszystko w punktu widzenia Bożego i traktujemy ziemię jako jeden wielki dom, to dlaczego dzieci tego samego Ojca mają się gnieździć w jednym pokoju skoro w sąsiednim, za ścianą, jest tyle miejsca. Powtarzam, to pytania trudne, związane z przykazaniem siódmym, pytania, z którymi boryka się dziś Kościół i cały świat. Ktoś powie: „to prawda, że ziemia jest własnością Boga, ale pragnienie, by zamienić ją w dom zamieszkały przez kochającą się rodzinę, to nauka nie z tej ziemi". I słusznie. To jest nauka nie z tej ziemi. Jest to bowiem nauka objawiona, ale ona ukazuje jedyną drogę do osiągnięcia pokoju na świecie. U podstaw wszystkich dyskusji o pokoju stoi naruszenie lub zachowanie przykazania siódmego. W ramach powszechnego prawa do wszystkich dóbr, jakie wyszły z rąk Boga, trzeba dostrzec określone również z woli Boga prawo własności prywatnej. Każdy człowiek, aby mógł zachować swoją wolność, autonomię i godność potrzebuje pewnego minimum dóbr materialnych dla siebie oraz dla swojej rodziny. Każdy ma prawo do swojego własnego świata, który tworzy jego mieszkanie, pewna kwota pieniędzy, ubranie, pokarm. Każdy ma do tego 121 prawo. Gdyby bowiem został pozbawiony tych niezbędnych środków do życia, popadłby w zależność od innych ludzi, stając się ich niewolnikiem. Sygnalizuję dwie skrajności. Jeżeli ktoś zgromadzi wielkie dobra, staje się ich niewolnikiem i zaczyna się bać, aby mu ktoś tego nie zabrał. Jeżeli rozkocha się w gromadzeniu i celem życia uczyni powiększenie swojego mienia, staje się niewolnikiem tego, co posiada. To jedna skrajność. Drugą jest nędza. Człowiek, który popada w nędzę, staje się niewolnikiem innych ludzi. Aby żyć, musi sprzedawać siebie. Nie posiada wolności, traci również swoją godność. Bóg przestrzega przed tymi skrajnościami i ukazuje drogę pośrednią, drogę prawa własności prywatnej, która dotyczy tego, co jest potrzebne do normalnego życia, do zagwarantowania wolności i godności człowieka. Jeżeli chodzi o sposoby nabywania własności, to pierwszy z nich polega na zajęciu rzeczy niczyjej. Np. zbieranie grzybów w lesie. Grzyby są własnością niczyją. Należą do tego, kto je znajdzie. Podobnie jest z malinami w lesie. Natomiast jeżeli maliny rosną w ogródku, to są już prywatną własnością, mają swego właściciela i nie mamy do nich prawa. Drugim tytułem do zdobycia prawa własności jest praca. Owoce pracy należą do tego, który pracuje. Tego domaga się sprawiedliwość. Owoce naszej pracy są naszą własnością. Oczywiście mogą to być owoce bezpośrednio oddane do ręki lub w formie sprawiedliwej zapłaty. Trzecim tytułem do nabycia prawa własności jest dziedziczenie lub darowizna. Jeżeli ktoś mi coś daje, wtedy staję się właścicielem tej rzeczy. I wreszcie wymiana i kupno - czego nie muszę wyjaśniać. Ii Przykazanie siódme mówi: „nie kradnij", czyli nie przywłaszczaj sobie tego, co jest cudzą własnością. Czy są sytuacje, w których mogę zabrać komuś jakąś rzecz, naruszając jego prawo własności? Taka sytuacja istnieje i dotyczy środków koniecznych do życia, najczęściej chleba i wody. Gdy grozi mi śmierć głodowa mam prawo zabrać drugiemu coś z jedzenia, o ile on posiada więcej niż potrzebuje. Nie wolno jednak zabrać jego ostatniej kromki. Nie można bowiem ratować swojego życia, kosztem życia innego człowieka. Jeśli ma dużo, mogę wziąć dla siebie i mogę wziąć dla kogoś, kto umiera obok mnie. To nie jest kradzież. Prawo do zabrania wynika z powszechności wszystkich dóbr pochodzących z ręki Pana Boga. Nie wolno jednak wziąć, gdyby ktoś trzeci był posądzony o kradzież i poniósł za to konsekwencje. Trzeba uwzględnić nie tylko sytuację, ale również miłość bliźniego. Własność społeczna Celem zrozumienia Bożego zakazu „nie kradnij" zwróciłem już uwagę na prawo do własności prywatnej. Przykazanie siódme stoi na straży tego prawa, które gwarantuje wolność i godność jednostki. Poza ostateczną potrzebą, to znaczy widmem śmierci, nie wolno naruszyć tego prawa pod żadnym pozorem. Po kazaniu postawiono mi pytanie, czy prawa państwowe respektują sytuację ostatecznej potrzeby. Nie jestem prawnikiem ani specjalistą w zakresie prawa cywilnego. Z rozmowy z prawnikami wywnioskowałem, że sprawa jest złożona. W zasadzie przyznali, że jeśli nawet prawo cywilne nie respektuje sytuacji ostatecznej potrzeby, to na pewno łagodzi wymiar kary. Niemniej pytanie, które mi zostało postawione, posiada wymiar głębszy i na to chcę zwrócić 122 123 uwagę. Proszę ciągle pamiętać o rozróżnieniu między prawem Boskim a prawem ludzkim. Tu przy ołtarzu wyjaśniam prawo Boskie, a nie państwowe. Otóż, jeżeli znajdziemy się obok człowieka umierającego z głodu i zabierzemy innym garść grysiku, ratując go od śmierci, to nie tylko nie popełniamy kradzieży, ale spełniamy dobry uczynek. Bóg nas za niego nie ukarze, ale nagrodzi. Tak sprawa wygląda z punktu widzenia prawa Bożego, z punktu widzenia sumienia. Natomiast jeżeli właściciel tego grysiku oskarży nas i odda w ręce prawodawstwa państwowego, musimy być przygotowani na przykre konsekwencje. W imię prawodawstwa państwowego wielokrotnie cierpią ludzie nie z powodu zła, lecz dobra. Przykładem jest cierpienie i śmierć Chrystusa. Według świata wolno kraść, tylko nie wolno się dać złapać. Karę ponosi nie ten, kto kradnie, lecz ten, kto nie umie kraść, kto daje się złapać. Wysiłki tego świata wcale nie zmierzają w tym kierunku, by nie było złodziei, ale aby udoskonalić metodę kradzieży, by nie dać się złapać. Tak myśli świat. Bogu natomiast chodzi o to, aby nie było złodzieja, aby nie było tego, kto kradnie. Rozważając Dekalog trzeba mieć na uwadze najwyższy trybunał sprawiedliwości. Najwyższą izbę sądu, ale nie tę w Warszawie, lecz w niebie. Bóg jest naszym sędzią i te wszystkie uwagi, które tu podaję, odnoszą się do Jego sądu. Niższe instancje mogą nas skrzywdzić, ale ta najwyższa instancja nigdy nas nie skrzywdzi. Po tym wyjaśnieniu chciałbym dziś postawić krok dalej i spojrzeć razem z wami na własność społeczną, czyli na sytuację, w której te same dobra należą do pewnej grupy ludzi. Może to być rodzina, państwo, naród, wiele narodów zjednoczonych razem, Kościół. Podstawowa zasada brzmi: dobrem wspólnym nie można dysponować na własną rękę, to znaczy nie wolno uczynić z niego 124 własności prywatnej. Można zrezygnować z własności prywatnej na rzecz dobra wspólnego, ale bez zgody wszystkich nie można uczynić dobra społecznego własnością prywatną. Np. jeżeli ktoś ma drogocenną kolekcję obrazów, może ją oddać do muzeum, czyniąc w ten sposób własność prywatną - własnością publiczną. Nie może jednak zabrać z muzeum obrazu i przenieść do swego prywatnego domu. Idealna sytuacja zachodzi wówczas, gdy dobro wspólne powstaje dzięki dobrowolnym aktom zrzeczenia się własności prywatnej. Im mniej przemocy, im mniej siły przy gromadzeniu dobra wspólnego, tym więcej szacunku dla tego dobra. Żyjemy w systemie społeczno-gospodarczym opartym na własności publicznej. Stąd najczęściej naruszenie siódmego przykazania Dekalogu dotyczy przywłaszczenia sobie czegoś z własności społecznej. Wynika to często stąd, że wielu ludzi utożsamia własność społeczną z dobrem niczyim. Tymczasem własność społeczna ma właściciela - jest nim cała społeczność, i nie da się z niej nic przywłaszczyć, nie czyniąc krzywdy innym. Oto przykład. Potrzebuję żarówki. Nie mogę jej dostać w sklepie, bo ich nie ma, ale jest w zakładzie pracy. Wykręcam żarówkę i przynoszę ją do domu. W zakładzie jest żarówka niczyja, niech oni się martwią, a nie ja. Rozumowanie jest stosunkowo proste - ciągle chodzi o żarówkę, nie mam żarówki, chcę mieć żarówkę, sięgam po nią. Błąd rozumowania tkwi w tym, że widzi się tylko i wyłącznie żarówkę, a nie dostrzega się tego, że w tym momencie, kiedy decyduję się na wykręcenie żarówki, dokonuję wyboru między żarówką, a własną uczciwością. Albo będę miał żarówkę, albo będę uczciwy. Jest to zatem wybór między rzeczą nawet bardzo malej wartości, a człowiekiem i jego uczciwością. Jeżeli dla kogoś żarówka jest więcej warta, aniżeli jego własna 125 uczciwość, to nie należy się dziwić, że sięgnie po żarówkę. W momencie kiedy sięga po nie swoją rzecz, opuszcza grono ludzi uczciwych, a wchodzi w grono osób nieuczciwych, staje się złodziejem. Kategorie nieuczciwości są bardzo różne, od tego, kto kradnie żarówkę, do tego, kto przywłaszcza sobie miliony złotych, ale to jest tylko sprawa kategorii. Przy czym karierę w tym nieuczciwym świecie można zrobić bardzo szybko. Stare przysłowie mówi:. „Od kozika do konika, od konika do rzemyka". Ukraść kozik czyli nóż, a ukraść konia to wielka różnica, ale droga niedaleka. Trzeba dostrzec ten cały niezwykle groźny mechanizm, który istnieje w naszym społeczeństwie. Wydaje się, że chodzi o rzecz. Tracimy z oczu wielką wartość, jaką jest uczciwość człowieka. Tymczasem Bogu nie chodzi o rzecz, Bogu zawsze chodzi o człowieka i dlatego wzywa: „nie kradnij". Powiecie mi: proszę księdza, żyjemy w takiej sytuacji, w której nie można być uczciwym. Nie da się być uczciwym. Jeżeli nie ukradnę, to nie potrafię żyć. Tego typu zarzuty słyszałem dziesiątki razy z ust katolików. Nigdy natomiast nie słyszałem ich z ust Świadków Jehowy czy adwentystów, mimo że i oni żyją w naszej sytuacji. Oni nie kradną. W czym rzecz? W tym, że jeżeli u nich komuś brakuje żarówki, to przychodzi na zebranie i mówi: kto może mi pożyczyć lub odsprzedać żarówkę, bo na razie nie można kupić. Na drugi dzień mu ktoś przyniesie i poda. I tak jest z każdą rzeczą. Przyznaję, że w naszej sytuacji nie jest łatwo być uczciwym człowiekiem ale tylko wtedy, gdy człowiek zostaje sam. Natomiast można być uczciwym, żyjąc w gronie kilku ludzi uczciwych, którzy sobie wzajemnie pomagają. W tym momencie tu przy ołtarzu tworzymy grupę całkowicie samowystarczalną. Mamy wszystko, co jest potrzebne do życia, sęk w tym, że my się spotykamy tu, a nie spotykamy się w życiu. Nie potrafimy sobie wzajemnie pomagać i stąd każdemu z nas trudno być uczciwym. We wspólnocie łatwiej zachować uczciwość. Chrześcijanie pierwszych wieków tym zdumiewali świat, że potrafili w równie trudnych warunkach wspólnie walczyć o uczciwość. W tym przejawiała się moc chrześcijaństwa. Fundament ładu gospodarczego Przykazanie siódme, broniąc prawa własności, stanowi jedną z istotnych zasad porządku społecznego. Naruszenie tego prawa prowadzi do zachwiania życia danej wspólnoty. Stąd też wszystkie uczciwie redagowane prawa, normujące życie tak na terenie międzynarodowym jak i w małych wspólnotach, nieustannie odwołują się do tego Bożego nakazu. Jest to norma powszechnie znana i oficjalnie uznawana przez wszystkich. Rzadziej natomiast dostrzega się wewnętrzny wymiar przykazania siódmego. Bóg bowiem mówiąc: „nie kradnij", broni nie tyle zawartości naszych kieszeni, ile zawartości naszego serca. Szczególnie chodzi Mu o pokój sumienia. O tę wartość, która decyduje o naszym szczęściu. Każda bowiem kradzież, to znaczy przywłaszczenie sobie rzeczy, do której nie mamy prawa, budzi w sumieniu trudny do zagłuszenia niepokój. „Skradziona rzecz woła za właścicielem" i to wołanie rozlega się przede wszystkim w sumieniu złodzieja. Warto zwrócić uwagę, że Bogu nie chodzi o to, by nas nikt nie okradł, lecz byśmy nie byli złodziejami. Nie powiedział: „uważaj, by cię nie okradli", lecz „nie kradnij". Krzywdę bowiem, jaką nam wyrządzi złodziej, Bóg może naprawić, ale nie może 126 127 uczynić szczęśliwym złodzieja. Złodziej kroczy drogą niepokoju i na niej niszczy siebie. Kradzież należy do najbardziej wymiernych grzechów. Inne rzeczy dotyczące dóbr duchowych są trudniejsze do ocenienia, kradzież da się wycenić co do jednego złotego, co do grama. Stąd jej wielki wpływ na kształtowanie sumienia. Rzecz skradziona domaga się oddania i dopóki w całości nie wróci do właściciela, ciąży na sumieniu złodzieja. W duszpasterskich spotkaniach ludzie, czasem po wielu latach, wyznają: „mając lat dwadzieścia ukradłem zegarek, dziś mam osiemdziesiąt lat i zawsze ten zegarek mnie dręczy", „ukradłem tyle a tyle pieniędzy swojej siostrze i od czterdziestu lat to dla mnie męka. Siostra umarła, a sumienie mnie gryzie". Niejednokrotnie są to grzechy zatajone, a razem z nimi świętokradzkie spowiedzi, Komunie święte... Kradzież jest tak powszechnie potępiana, że człowiek się wstydzi do tego grzechu przyznać, stąd komplikacje przy spowiedziach, ciągnące się czasem przez długie lata. Często powtarzana kradzież potrafi zniszczyć sumienie. Ono traci rozeznanie, co jest dobre, a co złe. Notoryczny złodziej kradnie coraz częściej i coraz więcej. Dochodzą inne grzechy - kłamstwa, oszczerstwa a nawet morderstwa. Nierzadko taki człowiek wpada w środowisko przestępcze i topi się w bagnie niemoralności lub kończy życie za kratami. Kradzież obok pijaństwa jest najkrótszą drogą do ruiny człowieka. Jest ona groźna nie tylko dla złodzieja, odbierając mu pokój i niszcząc jego sumienie, lecz jest niezwykle groźnym zjawiskiem z punktu widzenia społecznego, niszczy bowiem zaufanie do ludzi. Życie wspólnoty może się rozwijać tylko w atmosferze zaufania. Dlatego wszystko to, co zaufanie niszczy, zagraża wspólnocie. 128 Takim podcięciem zaufania do drugiego jest zdemaskowanie jego kradzieży. Jeżeli komuś opinia publiczna przypnie etykietkę: „złodziej" - tym samym wyrzuca go poza wspólnotę uczciwych ludzi. Już nikt nie będzie miał do niego zaufania, mogą mu się jeszcze kłaniać, jeżeli jest bogaty, albo zajmuje ważne stanowisko, ale już nikt go nie będzie szanował. Trzeba wielu lat uczciwego życia, by ta podejrzliwość i rezerwa ludzi osłabła, chociaż jest rzeczą prawie niemożliwą, by znikła całkowicie. Oto kierownik, człowiek szanowany i ceniony, pod presją dyrektora przeznacza premię, należną solidnym pracownikom, dla „swoich" ludzi. Jedna z form kradzieży. Rzecz staje się jawna, oburzenie i zdecydowane przekreślenie tego człowieka. Pytam jego współpracowników: „czy ma szansę naprawić ten błąd?". Odpowiadają: „żadnej, musiałby odebrać premię «swoim» i dać tym, którym się należy, a tego już zrobić nie może". Wszyscy natomiast zgadzają się co do jednego. „U nas jest spalony. Już mu nikt nie zrobi nic, poza tym, co musi. Niech mu robią ci, którzy wzięli forsę. Zobaczymy, jak na tym wyjdzie". A więc jedna kradzież, nawet nie dla siebie, lecz dla „swoich", j- przekreśliła tego człowieka w oczach innych. Nikt już do niego nie ma zaufania i on o tym wie. Kradzież zniszczyła wielką wartość społeczną. Pieniądze, przy sprawiedliwym podziale następnej premii, można jeszcze wrócić, ale zaufania już nie. Wartość zaś zaufania jest większa niż wartość milionów złotych. ' Przykazanie siódme stanowi fundament ładu społecznego i gospodarczego każdego społeczeństwa. Wszystkie dyskusje na temat zbrojenia dotyczą przykazania siódmego. Ostatecznie chodzi o odpowiedź na pytanie, jak obronić to, co posiadam, albo jak zająć to, co inny posiada. Kapitalizm i marksizm to nic innego, jak dwie różne interpretacje przykazania siódmego. Chrześcijanin winien 129 dostrzec zamysł Pana Boga zawarty w tym krótkim, zrozumiałym dla każdego człowieka wezwaniu: „nie kradnij". Winien dostrzec, że gdybyśmy wszyscy zaczęli zachowywać to przykazanie, ład społeczny, gospodarczy, a nawet polityczny w świecie zostałby przywrócony w niezwykle szybkim tempie. U nas wszyscy kradną Najczęściej spotykanym naruszeniem przykazania siódmego jest kradzież, czyli potajemne przywłaszczenie sobie cudzej własności. Potajemne, tzn. właściciel albo nie wie, że mu skradziono, albo nie wie, kto ukradł. Innym grzechem, zawsze ciężkim, jest rabunek, czyli przywłaszczenie cudzej intciy przy pomocy siły. W grę wchodzi szantaż, pobicie, a nawet morderstwo. Ten, kto chce zagarnąć cudzą własność, próbuje usunąć wszystkich, którzy tej własności bronią i nie cofa się nawet przed morderstwem. Takim rabunkiem jest zawsze wojna zaborcza. Trzeci rodzaj grzechu przeciw siódmemu przykazaniu polega na niszczeniu cudzej własności. Zarówno przy kradzieży jak i przy rabunku mamy do czynienia z dobrem, które pozostaje w rękach złodzieja; traci właściciel, ale zyskuje ten, który ukradł. Natomiast w wypadku niszczenia cudzej własności nikt nic nie zyskuje. Zjawisko to w skali społecznej nazywamy wandalizmem. Zniszczenie może być również spowodowane przez brak opieki nad powierzoną sobie rzeczą. Mamy wówczas do czynienia z tzw. marnotrawstwem. Samochody przedsiębiorstw państwowych mają znacznie krótszy okres eksploatacji, aniżeli prywatne. Właściciel bowiem troszczy się o swój samochód, ciągle dogląda, dokręca, 130 a w przedsiębiorstwie kierowcy na tym nie zależy. Zaniedbanie małych usterek prowadzi do całkowitego zniszczenia. Wielkość grzechu zależy od wartości rzeczy skradzionej i wielkości krzywdy wyrządzonej danemu człowiekowi. Nie ma wątpliwości, że większym grzechem jest kradzież tysięcy złotych, niż kradzież stu złotych, ale kradzież wózka osobie niepełnosprawnej może być większym grzechem, niż kradzież poloneza człowiekowi zdrowemu. Na tle tych trzech najczęściej spotykanych wykroczeń przeciw siódmemu przykazaniu Bożemu chciałbym odpowiedzieć na pytanie, które raz po raz powraca w różnych dyskusjach i rozmowach. Dlaczego w naszej sytuacji tak często mamy do czynienia z kradzieżą i marnotrawstwem? Chcąc na to pytanie odpowiedzieć, trzeba sięgnąć do podstawowej zasady rewolucji, która uchyla przykazanie siódme. We wszystkich bowiem rewolucjach na świecie na przestrzeni wieków, ludziom biednym wskazuje się ludzi bogatych i mówi się im: „zobacz, oni mają, a ty nie masz. Idź, zabierz". Tym samym wzywa się ich do łamania przykazania siódmego. Czyni się to w imię tzw. „sprawiedliwości". Argumentacja jest prosta: ty masz takie samo prawo do tego, jak i oni. Oni mają pałace, a ty masz lepiankę. Oni mają ziemię, a ty nie masz nic. Oni mają fabryki, a ty masz tylko ręce. Idź i zabierz. Łatwo jest w ten sposób przekonać człowieka, aby sięgnął po cudzą własność, ale jeżeli się go przekona, to już nie ma żadnych możliwości wytłumaczenia mu, by w pewnym momencie przestał sięgać po cudzą własność. Została złamana fundamentalna zasada sumienia, która jest ujęta w Boże przykazanie „nie kradnij". Tu właśnie stajemy wobec trudnych problemów naszej rzeczywistości. Zawsze będzie ktoś bogatszy niż ja. Jeżeli raz mogłem zabrać, dlaczego nie mogę brać drugi raz. Jeżeli państwo 131 I \ jest bogatsze aniżeli ja, dlaczego nie mogę brać państwu, tak jak brałem kiedyś wielkim właścicielom? To jest klucz, o którym trzeba pamiętać, jeżeli chcemy zrozumieć mechanizmy, które rządzą światem, w którym żyjemy. Gdyby na samym początku postawiono zasadę: jesteśmy biedni, ale wspólnym wysiłkiem możemy wypracować bogactwo, to sprawa byłaby prosta. Tak chce Bóg i Kościół. Stać nas na to, aby nasze życie było coraz lepsze. Wspólnym wysiłkiem zaczniemy zabiegać o to, byśmy mieli coraz więcej. Sprawiedliwość bowiem polega nie na tym, aby drugim brać, ale na tym, aby szanować prawo własności. Tylko ten, kto przestrzega prawa własności, może być nazwany człowiekiem sprawiedliwym. Z tym łączy się jeszcze druga sprawa. Cały Dekalog, o którym mówimy już od kilku miesięcy, stanowi jedną zwartą koncepcję, która ma na uwadze zachowanie porządku społecznego. Jeżeli świadomie i dobrowolnie usunie się jedno przykazanie, to tym samym człowiek godzi się na to, aby usunąć pozostałe przykazania. Musi się usprawiedliwiać, dlaczego nie zachowuje przykazania siódmego i zaczyna kłamać, czyli narusza przykazanie ósme. Jeżeli zaś ktoś doborwolnie nie odda swojej własności, to trzeba to uczynić siłą, a jeśli się nie zgodzi, trzeba go zabić -przekraczamy przykazanie piąte. Jeśli to jest ojciec, lub matka łamiemy przykazanie czwarte. Jeżeli cudza żona jest piękna, dlaczego ma ją posiadać on, a nie ja - usuwamy przykazanie szóste. Z chwilą świadomie i dobrowolnie usuniętego jednego przykazania, rozpada się cały Dekalog. Nie dziwmy się zatem, że coraz częściej mamy do czynienia z ruiną człowieka i społeczności, która buduje życie, lekceważąc Dekalog. Dziesięć przykazań to pięknie przez Boga zaplanowany kodeks społeczny, który mu- 132 si być zachowany w całości. Zlekceważenie jednego paragrafu pociąga lekceważenie wszystkich. Jeżeli zatem ktoś świadomie i dobrowolnie usunie przykazanie siódme, to konsekwentnie musi zgodzić się na usunięcie innych, dochodząc do wniosku, że Bóg nie istnieje. Jak długo słyszę, że Bóg mówi: „nie kradnij", tak długo muszę się z Bogiem liczyć. Jeżeli uznam, że mogę zabrać bogatszemu ode mnie, stawiam swoje zdanie w miejsce Bożego i Bóg nie jest mi już na nic potrzebny. Najłatwiej stwierdzić, że On nie istnieje. Tak powstaje materializm. To jest konsekwencja. Wielu sądzi, że materializm wychodzi z twierdzenia, iż Bóg nie istnieje i szuka nowego prawa, które chce sprecyzować. W rzeczywistości jest odwrotnie. Na początku jest odrzucenie prawa Bożego, po czym następuje bardzo konsekwentny wniosek - Boga nie ma. Żyjemy w rzeczywistości, której podstawowe założenia trzeba sobie jasno uświadomić. Z punktu widzenia historycznego, społecznego czy politycznego powstawanie wielu ruchów społecznych i rewolucji można wytłumaczyć, ale z punktu widzenia religijnego niełatwo je usprawiedliwić. Człowiek, który chce kierować się swoim własnym sumieniem, w żadnym wypadku nie może w miejsce Bożego prawa „nie kradnij" przyjąć zasady: „bierz bogatszemu od siebie". Mówię o tym dlatego, że w skali świata - to nie jest tylko nasza sprawa - pojawiają się coraz częściej głosy, że Chrystus, widząc wielkie kontrasty społeczne, chwyciłby za karabin i zorganizował rewolucję. Nigdy! Gdy w znanej nam ewangelicznej scenie Piotr wyciągnął miecz, Chrystus powiedział: „schowaj miecz do pochwy, bo kto mieczem wojuje, od miecza ginie". Chrystus zachowywał bezwzględnie Dekalog - Boże prawo. Wiedział, że jest ono fundamentem każdego życia społecznego. 133 Tyle celem wyjaśnienia, a nie oskarżenia. Dla nas, ludzi wierzących, konfrontacja postaw jest zrozumiała. Ponieważ wierzymy w Boga, obowiązuje nas nie tylko przykazanie siódme, ale wszystkie pozostałe! Jeżeli ktoś nie chce zachować Dekalogu, to nie dziwmy się, że i w Boga nie wierzy. Wybrał inną drogę, on sam będzie za to odpowiadał. To jego sprawa. Takich ludzi mamy często nawet w swoich własnych rodzinach. Nie należy się dziwić, natomiast należy zrobić wszystko, co w naszej mocy, by wytrwać na drodze, którą ukazuje Bóg. Każdy uczciwy i mądry człowiek powie: nie ma nic mądrzejszego, jak żyć według Dekalogu. Nie ma mądrzejszej drogi życia. Jest ona trudna, czasem bardzo trudna, ale nie ma mądrzejszej. Kradnę, bo mi mało płacą Czy można „ukraść" tzn. zabrać po kryjomu temu, kto mnie ukradł? Oczywiście nie ma tu mowy o kradzieży w sensie ścisłym, chodzi o odebranie swojej własności. Jawnie można zawsze dochodzić sprawiedliwości, ale wtedy ujawniamy złodzieja i w ten sposób zniesławiamy człowieka. Potajemne odebranie swojej własności złodziejowi ma ten plus, że nie zniesławia człowieka. Odpowiedź jest oczywista - można odebrać swoją własność bez najmniejszych zastrzeżeń, więcej, Kościół naucza, że jeżeli nie ma już tej ukradzionej rzeczy, to można odebrać równowartościową. Można to zrobić potajemnie, z tym, że przy odbiorze równowartości trzeba być bardzo ostrożnym. O ile wtedy, gdy odbieramy swoją rzecz, złodziej nie będzie się bronił, bo wie, że został zdemaskowany, o tyle gdy sięgamy po równowartość, a więc po 134 jego rzecz, możemy sami zasłużyć na miano złodzieja. Można za-l tem przy tej okazji samego siebie zniesławić. W związku z tym dotykamy pytania drugiego, o wielel bardziej kłopotliwego: czy można po kryjomu odebrać zapłato," której za moją pracę pracodawca nie wypłacił? Najczęściej chodzi tu o pewne wyrównanie niesprawiedliwej płacy, czyli dochodzenie na swoją własną rękę sprawiedliwości. Często się słyszy odpowiedź: oczywiście można, przecież to jest to samo, co i w pierwszym wypadku. Prawodawca jest złodziejem, skoro nie daje takiej zapłaty, jaka mi się należy. Otóż pragnę zwrócić uwagę na to, że sprawa jest skomplikowana i nie wolno jej upraszczać. Mam na uwadze oczywiście sumienie człowieka wierzącego, dla którego Dekalog i przykazanie Boga „nie kradnij" przedstawia zasadniczą wartość. Nie potrafię w ciągu tych kilku minut ukazać złożoności całego zagadnienia, pragnę jedynie ją zasygnalizować. Zaangażowanie do pracy jest oparte o umowę. Prawodawca stawia warunki, żąda takiej a takiej pracy, zaznaczając wyraźnie kwotę, jaką płaci za pracę. Kto podpisuje się pod taką umową, jest zobowiązany dotrzymać umowy. Zatem w chwili podjęcia pracy decyduje się na podane warunki pracy i płacy. Jeżeli uzna płacę za niesprawiedliwą, winien dochodzić tego na drodze oficjalnej, a nie na drodze kradzieży. Drugi problem -jeszcze trudniejszy. Kto właściwie ma ocenić sprawiedliwość mojej płacy? Pracownik zawsze będzie oceniał swoją pracę wyżej, aniżeli ona na to zasługuje, bo jest to ocena samego siebie. Uczestniczyłem w dyskusji ludzi pracujących w tym samym zakładzie, zarabiających około 18 tysięcy złotych. Postawiłem pytanie: Jak wy sami oceniacie swoją pracę, ile powinniście za tę pracę otrzymywać? Zdania były bardzo rozbież- 135 ne. Jeden mówił, że 30 tysięcy, drugi 60 tysięcy. I teraz wyobraźmy sobie, że każdy z nich zaczyna dochodzić sprawiedliwości na własną rękę. Jeden do tych 18 tysięcy dobierze jeszcze materiałów i produktów wartości 12 tysięcy, by mieć 30 tysięcy, a drugi dobierze 42 tysiące, by mieć 60 tysięcy. Już tu widać, że sprawa wcale nie jest taka prosta. Ocena swojej własnej pracy zawsze jest zabarwiona subiektywizmem i dlatego konkretne sięganie po wyrównanie jest rzeczą bardzo ryzykowną. Po trzecie, są prace produktywne, które dają olbrzymie dochody, ale w tym samym społeczeństwie są prace nieproduktywne. Dlaczego ten, kto jest w produkcji, ma dostawać za swoją pracę wielkie pieniądze, a ten, kto nie produkuje, lecz jedynie służy, ma dostać minimalne. Jeżeli żyjemy w społeczeństwie, to sprawiedliwość musi uwzględniać skalę społeczną, a tego się nie da zrobić, gdy każdy egoistycznie oceni owoce swojej pracy. Np. sześć godzin pracy górnika można dokładnie ocenić, spieniężając wartość wydobytego przez niego węgla. Natomiast sześć godzin pracy nauczycielki z punktu widzenia produkcji nie da się ocenić. Jej wysiłek może wydać owoce produkcyjne dopiero za kilka czy kilkanaście lat. I jeszcze inna sprawa. Z zakładu spożywczego można wynieść różne produkty, ale co wyniesie wychowawczyni z przedszkola? W jaki sposób ona ma uzupełnić po sprawiedliwości swoje zarobki? Niech to wystarczy do zasygnalizowania złożoności problemu. Dochodzenie sprawiedliwości na własną rękę jest rzeczą niezwykle skomplikowaną i bardzo niebezpieczną. Chrystus w Ewangelii nie dopuszcza w ogóle takiego rozwiązania. Jego słowa brzmią: „Jeżeli ci ktoś zabrał płaszcz, oddaj mu i suknię". Tzn. nie dochodź sprawiedliwości. Chrystus wzywa, aby człowiek 136 potrafił znieść krzywdę, ponieść szkodę, a nie upominał się o rzeczy, ponieważ jego uczciwość jest znacznie ważniejsza. W rozmowach na te tematy słyszę ciągle zdanie: Dzisiaj się nie da żyć, nie kradnąc, dzisiaj wszyscy są złodziejami. Zawsze odpowiadam: Nie wszyscy, bo ja nie kradnę, a sądzę, że tu w kościele jest na pewno wielu takich, którzy również poczuliby się obrażeni, gdyby ich ktoś próbował zaliczyć do złodziei. Odkryjmy sprężynę tego całego mechanizmu. Złodziej chce usprawiedliwić siebie i z reguły zmierza do tego, aby wszyscy, którzy są obok niego, kradli. Uczciwy człowiek zawsze stanowi dla złodzieja wyrzut sumienia i dlatego za wszelką cenę namawia go, aby brał udział w kradzieży, nawet rzeczy małych i bezwartościowych. Nie chodzi bowiem o rzecz, lecz o to, aby ręce jego były brudne. Czyste ręce mogą być niebezpieczne, mogą w pewnych momentach oskarżyć. Młoda kobieta długo mi dowodziła, że życie uczciwe w dzisiejszym świecie jest rzeczą niemożliwą. Ma dwóch braci w domu, jeden pracuje w rzeźni i przynosi dziennie 3 - 5 kg mięsa, drugi pracuje w mleczarni i dziennie przynosi masło, ser, śmietanę wartości tysiąca złotych. Zaopatrujemy rodzinę w drugim i trzecim pokoleniu. Natomiast wszyscy mają do niej pretensje, że jest bezużyteczna, bo nic nie przynosi. Pracuje na poczcie - co ma brać? I kiedy wielokrotnie tłumaczyła, na jakiej podstawie mają do niej pretensje, odpowiedzieli, że przecież ma paczki, niech do nich zaglądnie. Długo się broniła, ale presja domu była tak mocna, że wreszcie zaczęła „zaglądać" do paczek. Odtąd w domu jest spokój, tylko w jej sumieniu jest piekło. Sięga już po środki uspokajające. Twierdzi, że nie można żyć uczciwie. Czy to jest rzeczywiście argument przekonywujący? 137 Inny wypadek, również konkretny. Pracując w magazynie jako młody chłopak, znosił do domu rodzinnego różne rzeczy. Potrzeba czy nie potrzeba, była okazja, więc przynosił. Zawarł małżeństwo, wszedł w uczciwą rodzinę i również zaczął znosić. Żona upominała go raz i drugi, wreszcie oświadczyła: Jeżeli jeszcze raz cokolwiek przyniesiesz, to przez okno wyląduje na ulicy, bez względu na skandal. Uśmiechnął się, sądząc, że tego nie zrobi i na drugi dzień przy taszczył dymion. Ona otwarła okno, sprawdziła czy ktoś nie przechodzi, żeby w głowę nie dostał, i dymion wylądował na ulicy. Trzy dni się do niej nie odzywał, ale więcej już nic nie przyniósł. Po kilku latach jego koledzy zasiedli na ławach oskarżonych. W czasie śledztwa postawiono mu pytanie: Jak to się stało, że jedynie tylko pan w tym gronie jest uczciwy? Odpowiedział z całą prostotą: Żona zrobiła ze mnie człowieka uczciwego i opowiedział, jak to było z tym dymionem. Szczęście jego domu jest tysiące razy większe, aniżeli szczęście jego kolegów, którzy kradli. Część z nich siedzi, reszta zapłaciła wielkie grzywny, a opinia w środowisku prześladuje ich jako złodziei. Okazuje się, że w naszej sytuacji można być uczciwym człowiekiem, można nie przynosić, można zachować Boże przykazania. Problem jest bolesny. Dotykam sprawy czułej, ale proszę pamiętać, że nie możemy się usprawiedliwiać ustrojem. Zresztą jest to zjawisko nie tylko w naszym ustroju, podobne zjawiska obserwujemy i w krajach Zachodu. To jest upadek moralności współczesnego człowieka. Niemniej, choćbyśmy żyli w świecie samych złodziei, jeżeli stoimy po stronie Boga i idziemy drogą Jego przykazań, to musimy zostać wierni Jego zasadzie: „nie kradnij". Bóg nie postawił żadnych warunków, nie kazał Mojżeszowi dopisać: „z wyjątkiem ustroju socjalistycznego". Nie, Bogu chodzi o naszą uczciwość. Przypominam to, co już powiedziałem. Kto 138 kradnie, wybiera między rzeczą a własną uczciwością. Dziś chcę powiedzieć coś więcej: wybiera między rzeczą i Bogiem. Jeśli bowiem człowiek zachowuje uczciwość, to kroczy drogą, na której jest Boże błogosławieństwo. Życie z Bogiem jest tysiące razy piękniejsze i bogatsze, aniżeli w pałacu wybudowanym z kradzionego złota, ale bez Boga. Łapówki Ostatnio podjęliśmy temat kradzieży własności wspólnej, zwłaszcza w zakładach pracy. Dzisiaj drugi, równie obolały temat naszej rzeczywistości - łapówkarstwo. Kradzież przeważa w zakładach produkcyjnych, tam gdzie jest co ukraść, łapówkarstwo w zakładach usługowych, tam gdzie trudno ukraść, a trzeba wykonać jakąś pracę. Te dwie formy łamania przykazania siódmego ściśle się ze sobą łączą. Ponieważ wielka część społeczeństwa pracuje w usługach, a więc nie może mieć dodatkowych dochodów przez kradzież produktów czy materiałów, zatem sięga po łapówkę. Czym jest łapówkarstwo? Jest uzależnieniem wykonania usługi od dodatkowego daru, otrzymanego od człowieka, któremu świadczy się usługę. Z racji wykonywanego zawodu ten, kto świadczy usługę, otrzymuje zapłatę i w imię sprawiedliwości w ramach tej zapłaty powinien usługę wykonać dobrze. Uzależnienie wykonania usług obowiązkowych od dodatkowego daru jest nieuczciwe i pociąga za sobą naruszenie przykazania siódmego. Trzeba jasno rozróżnić między łapówką, a gestem wdzięczności. Różnica polega na tym, że łapówka poprzedza usługę. W zależności od łapówki ktoś spełnia usługę. Natomiast gest wdzięczności jest zawsze darem już po wykonaniu usługi. Przykład. Godzina druga w nocy. Wioska. Wzywają pogotowie ratunkowe do ciężko chorej, młodej kobiety. Lekarz stwierdza poważne zagrożenie pracy serca. Uważa, że należy odwieźć natychmiast chorą kobietę do szpitala, ale stawia warunek: „Nie zabiorę jej, jeśli nie otrzymam 10 dolarów". Ojciec chorej kobiety puka do sąsiada i prosi o pożyczenie 10 dolarów. To jest łapówka granicząca z rabunkiem. Lekarz uzależnił spełnienie usługi od otrzymania łapówki. Gdyby ta chora dziewczyna wychodząc ze szpitala kupiła kwiaty czy nawet jakiś upominek i w geście wdzięczności zostawiła lekarzowi, dziękując za to, co dla niej uczynił, taki gest byłby na miejscu. Świadczy o dobroci człowieka i jest dowodem właściwie ustawionego sumienia. Chrześcijanin powinien, przynajmniej przy pomocy drobnych gestów, objawić swoją wdzięczność tym, którzy mu świadczą usługę. Nie zawsze musi to być gest materialny. Przy okazywaniu wdzięczności nie tyle chodzi o wartość materialną, ile o stosunek człowieka do człowieka. To jest gest wspólnototwórczy, który umacnia wzajemne zaufanie, świadczy o dowartościowaniu pracy innych ludzi. Chrześcijanin może i powinien okazywać wdzięczność i może również sam przyjąć gest wdzięczności za własne usługi. Należy jednak być ostrożnym i dbać o to, aby zbyt wielki dar wdzięczności nie krępował naszej wolności. Często wielu ludzi zabezpiecza się na przyszłość, ofiarując w formie daru wdzięczności coś bardzo cennego. Chrześcijanin nie może przyjąć łapówki. Nie może uzależnić swojej usługi od dodatkowego daru, ponieważ w ramach obowiązków powinien swoje usługi świadczyć dobrze bez dodatkowego wynagrodzenia. Uzależniając ich wykonanie od dodatkowych ofiar, postępuje nieuczciwie. Korzystając z łapówek, narusza siódme przykazanie, popełnia grzech. 140 Czy można dawać łapówki? Otóż gdybyśmy żyli w społeczeństwie uczciwym, to posługiwanie się łapówką byłoby niedozwolone. Jest ono bowiem połączone z niszczeniem drugiego człowieka. Żyjemy jednak w świecie, w którym łapówka jest nieomal prawem. Jako chrześcijanie musimy sobie z tego zdawać sprawę. Szereg ludzi, od których wiele zależy, nie liczy się w ogóle z zasadami moralnymi. Są sytuacje, kiedy chcąc w tym nieuczciwym świecie załatwić jakąś sprawę, jesteśmy prawie zmuszeni sięgnąć po łapówkę. Ojciec wspomnianej córki nie zrobił nic złego, pożyczając dolary i wręczając nieuczciwemu lekarzowi. Wręcz przeciwnie, gdyby tej sumy nie dał, a córka zmarła, miałby do końca życia wyrzuty sumienia, że z powodu kilkunastu dolarów jest w jakiejś mierze winien jej śmierci. Musimy się liczyć ze światem, w jakim żyjemy, a ten świat jest nieuczciwy. Trzeba jednak zawsze pamiętać, że łapówkarstwo jest rzeczą złą, nieuczciwą i dlatego musimy z nim walczyć. Z punktu widzenia społecznego jest to zjawisko niezwykle szkodliwe. Myślenie w kategoriach łapówki objęło już dużą część społeczeństwa. Należy się wystrzegać dwu poważnych niebezpieczeństw. Pierwszym jest uogólnienie, że wszyscy są nieuczciwi. Dotyczy to np. służby zdrowia. Powszechnie mówi się, że w szpitalach nie da się nic załatwić, jeśli się nie „posmaruje". Z tego jednak, że spotykamy jednego nieuczciwego lekarza, grupę, a nawet cały szpital, w którym pracują nieuczciwi lekarze, wcale nie wynika, że wszyscy są nieuczciwi. Jest wielu uczciwych lekarzy. Drugie niebezpieczeństwo zachodzi wówczas, gdy sami posługujemy się łapówką, nie licząc się z krzywdą wyrządzoną innym. Konkretny wypadek. Ktoś buduje oborę i potrzebuje blachy. Nadszedł transport. W kolejności na liście jest dopiero dziesiąty, przed nim są ; 141 zapisani inni ludzie, m.in. jego sąsiad, który czeka na blachę, bo chce przykryć swój niewielki domek. Właściciel obory przychodzi ze znaczną łapówką, bierze wszystką blachę i kryje swoją oborę. Rezultat jest taki, że on przykrył oborę, a ubogi sąsiad został na zimę z siedmioosobową rodziną w jednej małej kuchni. To jest krzywda wyrządzona człowiekowi. Wykładnikiem uczciwości społecznej jest uczciwość ludzi trzech zawodów: kapłaństwa, służby zdrowia i pedagogów. Jeśli w te trzy zawody wejdzie łapówkarstwo, to znak, że społeczeństwo jest zdemoralizowane. Dzieje się tak dlatego, że te trzy zawody służą wartościom niewymiernym. Kapłan jest stróżem wiary, lekarz - życia, pedagog - wychowania człowieka. Jest bardzo źle, jeśli te wartości usiłuje się kupić przy pomocy łapówki. W kampanii o uczciwość musimy wszyscy walczyć, by przynajmniej te trzy zawody ocalały i nie zostały zniszczone przez nieuczciwość. Na zakończenie jeszcze małe uzupełnienie. Sukces przy pomocy łapówek można osiągnąć tylko w życiu doczesnym. Na szczęście nikt przy pomocy łapówki nie dostanie się do nieba. A z punktu widzenia doczesnego jest tylko jedna firma, bardzo solidna, której nie da się przekupić przy pomocy łapówki, tj. śmierć. Wielu ludzi sądzi, że za pieniądze można kupić zbawienie. Ostrożnie, bo można się przeliczyć. Do nieba prowadzi tylko jedna jedyna droga, droga uczciwości. Jest to pociecha dla wszystkich ubogich, których nie stać na łapówkę, ponieważ droga do najwyższych wartości jest dla nich zawsze otwarta. Skradziona rzecz wola za właścicielem Kończąc nasze rozważania dotyczące siódmego przykazania pragnę zwrócić uwagę na konieczność naprawienia wyrządzonej przez kradzież szkody oraz na wyjątkową szkodliwość, jaką grzechy przeciw siódmemu przykazaniu spełniają w deformowaniu naszego sumienia. Ktokolwiek naruszy przykazanie siódme, ma obowiązek nie tylko wyznać to na spowiedzi, ale, o ile to tylko możliwe, skradzioną rzecz zwrócić właścicielowi. Samo wyznanie na spowiedzi nie załatwia sprawy. Warto przy tym pamiętać, że nie ma odpuszczenia win przez przedawnienie. Jeśli człowiek coś ukradł przed trzydziestu czy pięćdziesięciu laty, a nie oddał, ciągle jest zobowiązany do oddania. Naprawy krzywdy wyrządzonej przez kradzież można dokonać w tajemnicy. W podejściu pedagogicznym czasem warto nie tylko oddać, ale i przyznać się do kradzieży. Dotyczy to szczególnie dziecka, czy człowieka młodego. Takie przyznanie się do popełnionego zła posiada wielką moc kształtującą sumienie. Oto przykład: Ojciec stwierdza, że syn przyniósł cudzy zegarek. Ustala, że jest to zegarek skradziony sąsiadowi. Ojciec bierze pas, syna, zegarek i idą do sąsiada. Powiedz, żeś ukradł, oddaj i przeproś. Syn to spełnia, dostaje jeszcze dwa czy trzy razy pasem od ojca. Sprawa załatwiona. Po latach ten sam syn zapytany, za co jest najbardziej wdzięczny ojcu, opowiedział tę scenę i wyznał, że miał wielkie skłonności do kradzieży, a to, że musiał się publicznie przyznać i przeprosić, wyleczyło go z tego raz na zawsze. Za to jest ojcu szczególnie wdzięczny. Nie ma jednak obowiązku przyznawania się, czasem jest to niewskazane. Można oddać w formie 143 prezentu rzecz tej samej wartości. Kradzież w zakładach pracy można oddać przez dodatkową albo wydajniejszą pracę. Ta nasza praca zamienia się w produkt, który przynosi wartość danemu przedsiębiorstwu. W ten sposób w imię sprawiedliwości wynagradzam to, co zabrałem. Jeżeli właściciel jest nieosiągalny, wyjechał lub umarł, to należy przeznaczyć odpowiednią kwotę pieniędzy na jakiś dobry cel, np. dla chorych, dla sierot. Z reguły nie radzi się przeznaczać tych pieniędzy na ofiarę w kościele. Trudno bowiem, by pieniądze, na których ciąży krzywda wyrządzona człowiekowi, dawać Panu Bogu. Zasadniczo w kradzieży mamy do czynienia z naruszeniem porządku między ludźmi i ten porządek należy naprawić. W czym tkwi szczególne niebezpieczeństwo grzechów dotyczących siódmego przykazania? W bardzo szybkim deformowaniu ludzkiego sumienia. Dokonuje się to z dwóch racji: po pierwsze, grzechy kradzieży są bardzo wymierne - wiem komu, kiedy i ile ukradłem. Wiem komu i ile mam oddać. O tym już wspomniałem. Drugi powód jest głębszy. Otóż prawie każda kradzież jest zawsze w pełni świadoma i w pełni dobrowolna. Na kradzież trzeba się zdecydować. Przy innych grzechach jesteśmy często pod wpływem pożądliwości, takich czy innych uczuć, które ograniczają naszą świadomość albo wolność. W kradzieży najczęściej na zimno sięgamy po cudzą własność i to niszczy sumienie. Wyleczenie z nałogowej kradzieży jest równie trudne, jak wyleczenie z nałogu pijaństwa, a może jeszcze trudniejsze. Rozmawiałem z młodym człowiekiem, który z powodu kradzieży siedział trzy lata w więzieniu. Zrobił postanowienie, że już nigdy nic nie ukradnie. Wyszedł z więzienia i w drodze do stacji kolejowej zauważył, że kobieta w trudem dźwiga dziecko, niosąc w ręce koszyk, a w nim portmonetkę. Podszedł, pomógł jej nieść 144 dziecko, a przy okazji ukradł portmonetkę. Uczynił to bezpośrednio po wyjściu z więzienia, po trzech latach przemyśleń swojej postawy. Złodziej żyje ciągle w bliskiej okazji do grzechu. Uczciwy człowiek, widząc tę matkę pośpieszyłby jej z pomocą, w ogóle nie zwracając uwagi na portmonetkę. Złodziej ciągle widzi, co i w jaki sposób można ukraść. To dowód, że sumienie jego jest zdeformowane, a naprawa takiego sumienia niezwykle trudna. W układach społecznych dochodzi jeszcze jeden element, mianowicie często namawia się człowieka do kradzieży albo pozwala się na nią, aby mieć go w swych rękach. Zło wtedy zagarnia człowieka, może go szantażować, bo zawsze ma go o co skarżyć. Taki człowiek traci wolność. Trzeba się z tym liczyć. Złodziej nigdy nie jest wolny. Niejeden przeklina dzień kradzieży, bo dla jej tuszowania musiał sprzedać siebie w niewolę złych ludzi. PRZYKAZANIE ÓSME W świecie kłamstwa Nie zawsze uświadamiamy sobie, że jednym z najgroźniejszych narzędzi niszczenia człowieka jest kłamstwo. Ono też sprowadza na ludzi moc nieszczęść. Największa słabość ludzkiej natury polega bowiem na tym, że można nas stosunkowo łatwo okłamać. Wiedział o tym szatan i pierwszy cios wymierzył właśnie w ten słaby punkt. Skłamał, mówiąc pierwszej kobiecie: „Nie umrzecie", gdy spożyjecie z drzewa wiadomości dobra i zła. Pierwszy człowiek dał się okłamać, padł ofiarą kłamstwa, ale co gorsze, zaraził się kłamstwem i ojca kłamstwa - szatana - potraktował jako swego mistrza. Dlaczego ludzie kłamią? Ponieważ kłamstwo daje doraźną korzyść. Niejeden bogacz tego świata zbił swój majątek, posługując się kłamstwem, niejeden sięgnął po wysokie stanowisko, zdradzając po drodze prawdę. W tym świecie odnoszenie sukcesu drogą w stu procentach uczciwą jest zjawiskiem bardzo rzadkim. Nawet jeśli sam człowiek nie kłamie, to kłamią ci, którzy mu pomagają w robieniu kariery. Obserwujemy to we wszystkich dziedzinach życia, a więc w polityce, która polega na umiejętnym okłamywaniu rywali; w reklamie, będącej sprężyną handlu; w sporcie, gdzie coraz częściej stosuje się środki dopingujące. Biblia mówi nawet 0 kłamstwie w ustach kapłanów, których gromi prorok Malachiasz 1 o zakłamaniu teologów żydowskich oraz faryzeuszów, które 146 piętnuje sam Jezus. Wniosek stąd prosty - nawet życie religijne nie jest wolne od niebezpieczeństwa, jakim jest kłamstwo. Kłamstwem posługuje się propaganda, która mówi tylko to, co dla niej korzystne. Radio, telewizja, prasa okłamują świat i dyktują wszystkim swój sposób myślenia i patrzenia. Środki masowego przekazu ukazują rzeczywistość w krzywym zwierciadle, tak jak to leży w interesie tych, którzy się tymi środkami posługują. Człowiek, który kocha prawdę, niejednokrotnie chcąc ratować swą wrażliwość sumienia musi umieć wyłączyć telewizor, radio, czy odłożyć prasę, aby sfałszowany obraz świata nie zniekształcił jego myślenia. Z kłamstwem mamy do czynienia na każdym kroku w naszym codziennym życiu. Wszędzie tam, gdzie przychodzę zgodnie z rozkładem jazdy, a muszę czekać na opóźniony autobus czy pociąg - zostałem okłamany. Gdy sprzedawca, mając pod ladą towar, twierdzi, że go nie ma - kłamie. Gdy mąż wyjeżdża do przyjaciółki, a tłumaczy się delegacją z pracy - kłamie. Gdy urzędnik podpisuje listę obecności w pracy, a stoi w kolejce po owoce, papier czy koszule - kłamie. Gdy pacjent, któremu lekarz zabronił palenia, w ukryciu zaciąga się papierosem - kłamie... Mówi się dziś wiele o ratowaniu zanieczyszczonego środowiska naturalnego, a więc powietrza, ziemi, wody, tymczasem ratowanie życia na ziemi trzeba rozpocząć od wielkiego alarmu z powodu zanieczyszczenia kłamstwem ludzkich serc. Kłamstwo bowiem ciągle tuszuje wszelkie inne zanieczyszczenia, wiodące do śmierci życia religijnego, moralnego, psychicznego, a nawet biologicznego. Niezwykle groźnym zanieczyszczeniem dzisiejszego świata jest kłamstwo. Chrześcijanie żyją w świecie kłamstwa i nie ma w tym nic dziwnego, bo kłamstwo jest prawem tego świata. Przerażające 147 natomiast jest całkowite zlekceważenie przez nas samych zła zawartego w kłamstwie. Wmontowaliśmy kłamstwo w życie jako jego element składowy. Nie walczymy z kłamstwem przy pomocy prawdy, lecz na kłamstwo odpowiadamy kłamstwem. Mnie oszukują, więc ja mogę, a nawet muszę oszukiwać; muszę, aby żyć. Jest to jednak zdrada nauki Jezusa, który jasno powiedział: „Mowa wasza niech będzie: tak - tak; nie - nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi" (Mt 5, 37). Świat może kłamać. Chrześcijanin nie może kłamać. Powiedział bowiem na chrzcie Bogu, iż wyrzeka się złego, a więc odszedł od ojca kłamstwa, a opowiedział się po stronie Chrystusa, który „po to się narodził i po to przyszedł na świat, by dać świadectwo prawdzie" (J 18, 37). Jeśli człowiek po chrzcie kłamie, opuszcza Chrystusa i wraca do ojca kłamstwa - szatana. Prawdziwego chrześcijanina najłatwiej rozpoznać we współczesnym świecie po prawdomówności. Jego usta nie kłamią. Chrystus potrzebuje świadków prawdy. Mamy udowodnić, że tu na ziemi można żyć trwając wiernie przy prawdzie. Jak chrześcijanin winien się zachować w świecie kłamstwa? Winien mieć świadomość potęgi kłamstwa zalewającego współczesne pokolenie. Winien doskonalić filtr zdrowego krytycyzmu, a więc tę umiejętność, która potrafi właściwie ocenić docierające do niego informacje. Tak długo nie można przyjmować informacji jako pewnych, jak długo nie sprawdzimy kto, z jakiego powodu i w jakim celu je podaje. Trzeba szukać ludzi godnych zaufania, którzy nie kłamią, kochają prawdę i żyją w świecie prawdy. W spotkaniu z nimi można odetchnąć prawdą i odkryć jej moc. 148 Trzeba przynajmniej raz w tygodniu otworzyć lvwan;.'.rlu; i przez kilkanaście minut uważnie ją poczytać. Słowo Boga nic kłamie. To jest czysta prawda. W świecie kłamstwa nie zginie tylko ten, kto nie straci smaku prawdy. Mądrze mówić prawdę W ubiegłym tygodniu, rozważając przykazanie ósme stwierdziliśmy, że chrześcijanin nie może kłamać. Ma być świadkiem prawdy, żyjąc w świecie posługującym się kłamstwem. Z tego jednak, że nie wolno kłamać, bynajmniej nie wynika, że zawsze trzeba mówić wszystko, co wiemy, że wobec każdego człowieka mamy być wszystko mówiący aż do wylewności. Mądrość, podstawowa cnota chrześcijańska, decyduje komu, co i w jakiej mierze wolno mówić. Wiele spraw jest objętych sekretem naturalnym, który nie może być naruszony, choćby ze względu na miłość bliźniego. Wchodzą tu w grę słabości drugiego człowieka, jego wady, a zwłaszcza błędy, jakie w życiu popełnił i złe czyny, jakich dokonał. Istnieje również szereg tajemnic rodzinnych, zawodowych danej społeczności, które z racji wzajemnego zaufania nie mogą być ujawnione. Najczęściej zaś powodem dyskrecji jest troska o dobro innych, bo ujawniona prawda może być wykorzystana na ich szkodę. Jakie zatem są zasady, których należy przestrzegać, by nie kłamać, a równocześnie nie mówić tego, czego mówić nie wolno? Przede wszystkim trzeba umieć opanować sztukę milczenia. Kto nie umie milczeć, nie potrafi mówić mądrze. Z reguły powie albo za dużo, albo za mało. W milczeniu waży się słowa - te usły- 149 AA szane i te wypowiedziane. Mądry człowiek jest podobny do wiewiórki, która gromadzi zapasy orzechów na zimę. Ona nie włoży do swojej spiżarni pustego orzecha. Umie ocenić jego wartość i orzech pusty lub zepsuty w środku, a więc bezwartościowy, odrzuci. Mądry człowiek każde usłyszane słowo umie w milczeniu zważyć. Jeśli jest ubogacające, zachowuje je w sercu, jeśli puste, odrzuca daleko jak śmieci. W milczeniu również dojrzewają słowa wypowiadane. Człowiek zastanawia się, komu ma informację przekazać, dlaczego to ma uczynić, co chce przez to osiągnąć i w jaki sposób może to zrobić. Szczególnie ważny jest ten sposób. On najczęściej rani i bywa, że dobre chęci i zamiary potykają się o niewłaściwy sposób przekazania danej prawdy. Jedno jest pewne, w życiu można spotkać znacznie więcej ludzi, którzy żałowali, że powiedzieli o jedno słowo za dużo, niż tych, którzy żałowali, że w odpowiednim momencie ugryźli się w język i milczeli. Milczenie jest bardzo ważnym elementem ułatwiającym zachowanie nie tylko przykazania ósmego, ale wszystkich przykazań, jest bowiem nieodłącznym składnikiem mądrości człowieka. Drugą sprawnością, którą chrześcijanin musi opanować, o ile pragnie zachować przykazanie ósme, jest sztuka odwracania uwagi od prawdy, której nie można ujawnić. Przykład takiej ewangelicznej dyplomacji zostawił sam Chrystus, który wiele razy znajdował się w kłopotliwej sytuacji, gdy nie mógł odpowiedzieć wprost na zadane mu pytania i musiał szukać innego wyjścia, by nie kłamać, a zarazem nie wyjawić prawdy, o którą pytano. Ktokolwiek uważnie czyta Ewangelię, ten musi dostrzec ów wysiłek Jezusa, który słowem i przykładem ukazuje chrześcijańską interpretację przykazania ósmego. Jezus wie, że dla Jego uczniów 150 jest to trudne zadanie. Znając potęgę i przebiegłość kłamstwa, jakie panuje w świecie, poświęca wiele miejsca i uwagi właściwemu naświetleniu tego zagadnienia. Trzecia zasada, o której należy pamiętać w realizacji ósmego przykazania, brzmi: W takiej mierze możemy przekazać daną prawdę drugiemu człowiekowi, w jakiej zasługuje on na zaufanie. Chodzi tu o odpowiedzialność za przekazaną prawdę, która drugiego może nie tylko ubogacić lub zniszczyć, ale w jego ręku może stać się narzędziem ubogacania lub niszczenia innych. Na świecie żyje wielu ludzi, którzy chcą znać prawdę o innych tylko po to, by ich zniszczyć. Takim ludziom nie wolno powiedzieć prawdy nawet na torturach. Chrześcijaństwo ma chlubną historię, wielu bowiem wyznawców wybrało śmierć męczeńską, by nie zdradzić prawdy o swoich współwyznawcach. Na co dzień nie zmusza się ludzi do ujawnienia prawdy przy pomocy tortur, lecz często podstępnie ciągnie się kogoś za język, by później jego słowami kamienować innych. Dokonuje się to w kręgu rodzinnym, sąsiedzkim, w pracy, w szkole, nawet w pociągu czy autobusie. Chrześcijanin musi być świadom, do kogo i co mówi. Często przez nieodpowiedzialne przekazanie prawdy staje się współwinny krzywdy, jaka przy pomocy tej prawdy zostanie wyrządzona innym. Z tej krótkiej refleksji wynika, że zachowanie przykazania ósmego nie jest takie łatwe i dokładniejszy rachunek sumienia ujawniłby ogrom zła, z którego sobie nie zawsze zdajemy sprawę. Warto jednak pamiętać, że Jezus tylko jeden jedyny raz wzywa do dokładnego rachunku sumienia i dotyczy on właśnie przykazania ósmego: „Z każdego słowa zdacie rachunek". Uczeń Jezusa, to człowiek odpowiedzialny za każde wypowiedziane słowo. Braterskie upomnienie Prawda należy do wartości niezwykle ostrych i przekazana bez miłości może głęboko ranić człowieka, a nawet okaleczyć go na całe życie. Przekazana natomiast w miłości, ubogaca. Ewangelia to przykład, jak Bóg przekazuje prawdę, czasami bardzo gorzką, w duchu miłości i dlatego nie niszczy, lecz ubogaca. Zatem, aby mieć prawo upomnienia, nie wystarczy kochać prawdę, trzeba jeszcze kochać człowieka, któremu mówi się prawdę. A oto dwie ewangeliczne zasady, które należy mieć na uwadze w przekazywaniu prawdy innym ludziom, w duchu prawdziwej miłości. Pierwsza dotyczy świadomości swojej własnej słabości. Pan Jezus mówi o wydobywaniu źdźbła z oka brata, a zapomnieniu o belce, która tkwi w naszym własnym oku. Bywa, że próbujemy poprawiać drugiego człowieka, wytykając mu jego błędy, które niekiedy są sto razy mniejsze, aniżeli nasze własne. Trzeba rozpocząć od siebie, od wydobycia belki z własnego oka. Dopiero taki człowiek odkryje, ile trudu wymaga poprawa. Skutecznie można drugiemu pomóc tylko wtedy, gdy własnym przykładem ukaże się możliwość poprawiania samego siebie. Świadomość własnej słabości zmusza do bardzo ostrożnego wytykania błędów drugiemu człowiekowi. Druga zasada. Braterskie upomnienie rozpoczynamy od upomnienia w cztery oczy, a więc najpierw trzeba powiedzieć prawdę wprost temu człowiekowi, który popełnił błąd. Nie wolno mówić o błędach drugiego człowieka poza jego oczami. Prawdziwa miłość, zatroskana o dobro drugiego, wzywa do upomnienia w cztery oczy. Jeśli to nie poskutkuje, Chrystus radzi, aby wziąć 152 świadka i nie z nim, lecz wobec niego upomnieć błądzącego. I dopiero jeśli to nie skutkuje, można ujawnić rzecz, czyniąc ją społecznie znaną. Gdyby i to nie pomogło, zdaniem Chrystusa, należy oddzielić się od tego człowieka barierą ostrożności: „Niech ci będzie jako poganin i celnik", aby jego zła postawa nie wpływała na nas. Ludzie najczęściej zamiast upomnieć drugiego bezpośrednio w duchu prawdziwej miłości, krytykują go poza oczy. Taka postawa nie ma nic wspólnego z Ewangelią. Upomnienie człowieka nie jest rzeczą łatwą. Ale jeżeli zostanie zrobione w sposób ewangeliczny, jest bardzo twórcze. Należałoby tak często upominać drugiego, jak często sami potrafimy przyjąć upomnienie, wtedy potrafimy zachować równowagę ewangelicznego krytycyzmu. Warto przy tym pamiętać, że jak długo jest blisko ktoś, kto nas upomina, tak długo jest dobrze. Jeśli upływają tygodnie, a nawet miesiące i nikt nam nie zwraca uwagi, to z tego nie wynika wcale, że jesteśmy doskonali i nie popełniamy błędów. Z tego raczej wynika, że obok nas nie ma człowieka, który by nas prawdziwie kochał, któremu by zależało na naszym dobru. Jeśli takiego człowieka zabraknie, to zostajemy sami i to jest naszym nieszczęściem. Podziękujmy Bogu za tych, którzy mają odwagę powiedzieć nam prawdę i prośmy go, abyśmy mieli odwagę, w imię prawdziwej miłości, powiedzieć prawdę tym, którzy są nam drodzy. Z punktu widzenia sprawiedliwości obowiązek przekazywania prawdy posiadają rodzice, wychowawcy oraz przełożeni. Z punktu widzenia miłości jest to obowiązek każdego, kto autentycznie kocha. 153 Donosicielstwo Donosicielstwo to grzech, o którym wprawdzie rzadko się mówi, ale często się go spotyka. Polega on na przekazaniu innym wiadomości o drugim człowieku objętych sekretem. Donosicielstwa nie da się pogodzić z miłością bliźniego. W Ewangelii klasycznym przykładem donosicielstwa jest Judasz. Warto spojrzeć od tej strony na postać tego tragicznego apostoła. Cóż on Chrystusowi złego uczynił? Nie wbił żadnego gwoździa ani w ręce, ani w nogi, nie nałożył cierniowej korony, nie uderzył włócznią w Jego serce. Jedynie pocałował Mistrza. Potęga zła, które opanowało serce Judasza, uwidacznia się w tym jednym zdaniu skierowanym do świątynnej władzy: „Co mi dacie, a ja wam Go wydam?". Postanowił donieść, gdzie przebywa Mistrz, gdzie można Go aresztować. Uczynił tak niewiele, a właściwie on jest odpowiedzialny za wszystko, co później nastąpiło. Tak jest z donosicielem. Najczęściej nie uświadamia sobie, że kamyk, który on rzuci, pociągnie za sobą lawinę nieszczęść, niszczącą wielu ludzi. Judasz na drugi dzień odkrył, co się stało, ale nie był już w stanie zatrzymać biegu wydarzeń. Wrócił do władców, rzucił im pieniądze, które otrzymał za tę przysługę, ale Mistrza uratować się już nie dało. Jest to czyn najbardziej znienawidzony przez ludzi prawego serca i potępiony we wszystkich kulturach. Grzech, do którego trudno się przyznać i z którego bardzo trudno się nawrócić. Donosiciel pogardza samym sobą, wie, że oddał siebie na usługi zła. Bóg bowiem nie potrzebuje donosicieli. Tylko zło potrzebuje donosicieli i im więcej 154 ich posiada, tym jest silniejsze. Kto się na to decyduje, oddaje się w służbę zła. Donosicielstwo podcina zaufanie społeczne. Warto zaznaczyć, że w starożytnym prawodawstwie, np. u pogańskich Rzymian, donosicielstwo było surowo karane. Świętemu Cyprianowi z Kartaginy, który w 258 r. został skazany na śmierć, w czasie przesłuchania postawiono pytanie, gdzie ukryli się jego kapłani. Cyprian odpowiedział: wasze prawo zabrania donosicielstwa. Szukajcie, to wasz obowiązek, ale nie wymagajcie, aby ktoś wskazywał miejsce ukrycia tych ludzi. Tak było w starożytności. Pogańscy prawodawcy wiedzieli, że jeżeli donosicielstwo nie jest karalne, następuje obniżenie poziomu moralnego całego społeczeństwa, zostaje naruszone zaufanie społeczne. Przyznam się, że nie słyszałem, aby w Polsce ostatnimi laty skazano kogoś za donosicielstwo. Natomiast znam szereg ludzi, którzy zrobili karierę lub zbili spory majątek tylko dzięki donosicielstwu. Jakie są motywy skłaniające ludzi do donosicielstwa? Najczęściej chęć zysku. Ci, którym zależy na zdobyciu różnych wiadomości o innych ludziach, dobrze za to płacą, więc ten, komu zależy na pieniądzach, podejmuje się tej brudnej pracy. To Judaszowe pieniądze. Warto jednak dodać, że nie spotkacie człowieka, którego uszczęśliwiłyby pieniądze zdobyte tą drogą. Drugi motyw, to chęć przypodobania się ludziom, którzy mają władzę, począwszy od nauczyciela czy kierownika aż po ministra. Zwykle władza spogląda łaskawym okiem na tych, którzy nadskakują i najłatwiej zyskać sobie jej względy przez dostarczanie różnych wiadomości o podwładnych. W tych układach donosicielstwo stanowi łatwą i krótką drogę do kariery. Władza odpłaca się bowiem za podłe usługi przez awansowanie donosicieli, często bowiem sama doszła do znaczenia tą drogą. 155 Najczęściej spotykanym motywem donosicielstwa jest zemsta lub zazdrość. Najłatwiej bowiem zniszczyć człowieka, donosząc na niego. Trzeba się liczyć z tym, że w życiu może nas spotkać krzywda wyrządzona przez donosicieli i często przyczyn tej krzywdy należy szukać w zazdrości, nienawiści czy pragnieniu zemsty. Nasi wrogowie mogą posłużyć się taką bronią. Donosicielstwo jest nie do pogodzenia z postawą chrześcijańską. Donosiciel jest uczniem Judasza, a nie Chrystusa. Z reguły odchodzi od Boga. Jest to pewnego rodzaju konsekwencja, wybiera przecież zło i jemu służy. Kłamstwo Jeden z fragmentów Dziejów Apostolskich przedstawia historię tak straszną, że wśród biblistów podniosły się głosy próbujące uzasadnić, iż jest to tylko zmyślone opowiadanie, a nie prawdziwe zdarzenie. Wszystko jednak świadczy o tym, że historia ta miała miejsce i została zanotowana ku naszej przestrodze. Z tej racji każdy chrześcijanin powinien ją dokładnie znać i o niej pamiętać. Oto małżeństwo, Ananiasz i Safira, chcąc uchodzić w oczach innych za pobożnych chrześcijan, sprzedają pole i pieniądze przeznaczają na potrzeby Kościoła. Ponieważ jednak żal im było tak dużej sumy, umówili się między sobą, że okłamią wspólnotę i przyniosą tylko część pieniędzy, mówięc, że to jest wszystko, co posiadają. Powiedzielibyśmy: takie małe kłamstwo, ostatecznie nikomu nie przyniosło szkody. Pieniądze były ich i mogli dać, ile im się podobało. Skłamali, ponieważ chcieli uchodzić za doskonałych. Tak to wygląda w naszych oczach. 156 Tymczasem Bóg podszedł do tego inaczej. W Starym Testamencie tolerował czasem i kłamstwo, np. Jakub okłamał ojca, a jednak Bóg mu błogosławił, ale w Nowym Testamencie nie ma miejsca na najmniejsze kłamstwo. Pan Bóg chciał o tym przekonać pierwszych chrześcijan. Gdy więc Ananiasz z dumą przynosi pieniądze i składa u stóp Apostołów, Piotr, mając Ducha Bożego, w bardzo ostrych słowach wyrzuca mu kłamstwo. „Ananiaszu, jakże szatan mógł omotać twe serce, że okłamałeś Ducha Świętego i zatrzymałeś część zapłaty za rolę (...) Nie ludzi okłamałeś, lecz Boga". Twarde słowa Piotra pieczętuje Bóg. Ananiasz pada martwy na ziemię. Za trzy godziny przychodzi, nie wiedząc o niczym, jego żona Safira. Piotr pyta ją wprost: „Powiedz mi, czy za taką cenę sprzedaliście rolę?". A gdy, kłamiąc, odrzekła: „tak, za taką", Piotr zapowiada jej śmierć: Oto wchodzą ci, którzy pogrzebali twego męża, a za chwilę wyniosą i ciebie. Safira natychmiast umiera. Łukasz notuje: „wielki strach padł na całą gminę i na wszystkich, którzy dowiedzieli się o tym zdarzeniu". I nie dziwmy się. Gdyby bowiem Bóg dziś każde kłamstwo chrześcijanina karał śmiercią, to mielibyśmy w parafii kilkanaście pogrzebów tygodniowo. Na przykładzie Ananiasza i Safiry Bóg chciał nam ukazać grozę kłamstwa w ustach chrześcijanina. Jezus wyraźnie powiedział: „Mowa wasza niech będzie tak - tak, nie - nie, co nadto, pochodzi od Złego". Wykluczył w ten sposób możliwość jakiegokolwiek kłamstwa, zaznaczając, że tam gdzie się ono zjawia, działa szatan. Piotr potwierdził to, mówiąc Ananiaszowi: „Jakże mógł szatan omotać twe serce, że okłamałeś Ducha Świętego". W tej wypo wiedzi zwraca uwagę na istotę kłamstwa, które jest grzechem wobec Boga. „Nie ludzi okłamałeś, lecz Boga". Nam się wydaje. I S7 że okłamujemy ludzi, tak sądzili również Ananiasz i Safira, tymczasem kłamstwo chrześcijanina dotyczy Boga. Chrześcijanin bowiem jest świątynią Bożą i Duch Święty mieszka w nim. Kłamstwo rodzi się w sercu i zanim zostanie wypowiedziane, rani Boga, który w nas mieszka. Bóg jest Prawdą i tylko ten, kto kocha prawdę, kocha Boga. Chrześcijanin to człowiek, który kocha prawdę. „Szatan jest ojcem kłamstwa"; kto kłamie, jest jego dzieckiem. Zróbmy dokładniejszy rachunek sumienia z naszej prawdomówności, a historia Ananiasza i Safiry niech zamknie nasze usta i serca na wszelkie kłamstwo. Oszczerstwo Oglądając filmy stosunkowo często możemy obserwować, jak obok zbrodni lub wielkich przestępstw pojawiają się oszczerstwa, czyli fałszywe oskarżenie człowieka o popełnienie złego czynu. Cierpi wówczas niewinny człowiek. Bywają sytuacje, kiedy ktoś przez długie lata, a nawet całe życie, niesprawiedliwie siedzi w więzieniu, podczas gdy przestępca cieszy się wolnością. W filmach prawda z zasady wychodzi na jaw, oczerniony zostaje uwolniony, a prawdziwy przestępca otrzymuje karę. Rzadziej jednak tak dzieje się w życiu. Obok nas żyją ludzie, których dosięgło oszczerstwo i trudno im się z niego wydobyć. Nie zawsze są to sprawy kryminalne - niekiedy jedno słowo, zdanie rzucone z zazdrości, z nienawiści, a najczęściej bez zastanowienia, z głupoty. Sąsiadka oczernia przed żoną męża, posądzając go o zdradę. Robotnik w pracy jednym zdaniem rzuconym od niechcenia określa swego kolegę jako człowieka „o lepkich rękach", kierownik, zły na wzorowego pi, cownika, podstawia mu zepsute wyroby, oskarżając przed komisjn 0 marnowanie materiału. Dyrektor kradnie cenny przyrząd, ;i nakryty, podsuwa go do samochodu magazyniera, aby ten ponosił odpowiedzialność. Ósme przykazanie jasno potępia oszczercę. Jest to krzywda piętnowana przez wszystkich ludzi. Niewinne cierpienie zawsze boli o wiele bardziej niż zawinione. Cierpienie jako kara ma swój sens i przez to jest łatwiejsze do zniesienia. Trzeba tu jednak jasno powiedzieć, że wprawdzie z punktu widzenia ludzkiego nieszczęśliwy jest człowiek oczerniony, ale z punktu widzenia Bożego bardziej nieszczęśliwy jest oszczerca. Jest bowiem obciążony łzami 1 bólem niewinnie cierpiącego. Nie ma zaś na ziemi cięższych łez, jak łzy niewinnie wyciśnięte. One idą za człowiekiem do grobowej deski. Można w pewnej mierze porównać nieszczęście oszczercy z dramatem zabójcy. Na tym ciąży krew człowieka, na tamtym łzy, czasem złamane życie bliźnich. Bogu chodzi nie tyle o to, by nie było oczernionych, niewinnie cierpiących, bo tych potrafi wynagrodzić i płacz zamienić w radość, a cierpienie w szczęście. Bogu chodzi o to, by nie było oszczerców. Tych nie może uszczęśliwić, w imię sprawiedliwości musi ukarać. W ósmym przykazaniu Bóg przestrzega przed oszczerstwem, które zawsze unieszczęśliwia tak oszczercę, jak i jego ofiarę. Grzech oszczerstwa jest jednym z najtrudniejszych do naprawienia. Bóg bowiem tylko wówczas oszczercy przebaczy, jeśli ten wyrządzone drugiemu zło chce naprawić. Oszczerstwo musi być odwołane wśród tych, wśród których zostało rzucone. Jeśli człowieka było stać na kłamstwo krzywdzące drugiego, to musi być go stać i na powiedzenie prawdy. 158 159 Egoizm broni się przed zdemaskowaniem swojego kłamstwa, ostatecznie musi się przyznać do wielkiego świństwa. Odtąd ludzie będą podejrzliwie patrzeć na oszczercę, ale jego sumienie będzie spokojne. Bóg potrafi ocenić wielkość tego czynu. Przyznanie się do oszczerstwa, wyznanie prawdy, jest dowodem nawrócenia człowieka. Jest to trudna droga. Wszyscy oszczercy, którzy chcą naprawić swój grzech, wyznają, że gdyby ludzie wiedzieli, jak wiele kosztuje przyznanie się do oczernienia, nigdy by tego grzechu nie popełnili. Bóg, znając mękę i cierpienie oczernionego i oszczercy, radzi w imię naszego dobra: „Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu". Czy oszczerstwo spotykamy często? Stosunkowo rzadko, ale częściej aniżeli sądzimy. Natomiast bardzo często spotykamy ludzi, którzy nieświadomie rozsiewają oszczerstwo, to znaczy powtarzają je i w ten sposób mają udział w złu, które się szerzy. W tej sytuacji trzeba niezwykle ostrożnie podchodzić do każdej wiadomości, jaką nam ktoś podaje o drugim człowieku. Zanim komukolwiek przekażemy tę wiadomość, trzeba ją sprawdzić. Z reguły twórcą oszczerstwa jest jeden człowiek. Dramat polega na tym, że on znajduje dziesięciu, dwudziestu, stu pomocników, którzy je rozsiewają i utrwalają. Najczęściej ludzie posługują się oszczerstwem gdy chodzi o zniszczenie autorytetu człowieka, który odgrywa ważną rolę w danej wspólnocie. Oszczerstwem często niszczy się wybitnych ludzi w narodzie, w miejscach zamieszkania (wieś, miasto, osiedle), w zakładach pracy, w szkole, a nawet w rodzinie. Odwrotnością oszczerstwa jest pochlebstwo. Jest to przypisywanie danemu człowiekowi dobra, którego nie uczynił, co najczęściej dokonuje się przez wyolbrzymianie jego zasług. Moty- 160 wem pochlebstwa jest chęć zyskania przychylności tego, komu się nadskakuje. W pochlebstwie jest zawarty zarówno brak miłości drugiego człowieka, jak i samego siebie. Oczywiście konsekwencje pochlebstwa nie są tak tragiczne, jak oszczerstwa. Zawsze jednak pochlebstwo ujawnia małość pochlebcy i jego służalczy charakter. Chrześcijanin, dbający o swoją i cudzą godność, winien wystrzegać się zarówno oczerniania, jak i pochlebstwa. Obmowa, plotka i półprawda Obmowa polega na niepotrzebnym ujawnieniu błędów, słabości i grzechów cudzych. Podkreślam - niepotrzebnym. Istnieją bowiem sytuacje, w których dla dobra danego człowieka, czy dla dobra ogółu trzeba jego słabość ujawnić. Dokonuje się to z reguły po upomnieniu braterskim, o ile jego słabość jest nie do usunięcia. Nie należy zatem robić postanowień, że nigdy nic złego nie powiemy o drugim człowieku. Takie postanowienie jest nie do wykonania, wręcz przeciwnie, istnieją sytuacje, w których musimy ujawnić zło drugiego człowieka. O drugim człowieku należy mówić prawdę, z tym, że należy to czynić w poczuciu wielkiej odpowiedzialności i prawdziwej miłości. Są sytuacje, kiedy ujawnienie jego słabości jest obowiązkiem, a jej zatajenie może być grzechem. Np. ktoś wie, że kandydujący na stanowisko wychowawcy jest homoseksualistą, a ci, którzy podejmują decyzję o jego nominacji, nie wiedzą o tym. Ten, kto wie, jest zobowiązany dyskretnie ujawnić jego słabość, ponieważ konsekwencje zajęcia przez niego stanowiska wychowawcy mogą być tragiczne tak dla niego, jak i dla wychowanków. Wtedy w sumieniu jesteśmy zobo- 161 wiązani przekazać te wiadomości. W przeciwnym razie jesteśmy współwinni zła, jakie wyniknie z tej nominacji. Zło obmowy polega nie tylko na tym, że ktoś ujawnił grzechy drugiego człowieka, ale na tym, że człowiek obmawiający zamiast budować, niszczy. Ten, kto obmawia, jest często gorszy od tego, kto popełnił zło. On nie pozwala człowiekowi odzyskać zaufania, nie pozwala mu na rehabilitację. Obmawiający zawsze podcina drugiemu skrzydła, rzuca kłody pod jego nogi. Ktoś popełnił błąd przed trzydziestu laty, a obmawiający ciągle przypomina mu ten błąd. Bóg dawno przebaczył, ale on nie przebaczył. Kto obmawia, nie umie przebaczać. Więcej, obmawiający zawsze wynosi siebie kosztem tego, którego obmawia. Ponieważ sam jest mały, to aby w swoich oczach być wielkim, obniża innych. Obmowa to jedna z metod usprawiedliwienia swej małości. „On nie jest doskonały, bo zrobił to a to". Nieważne kiedy, nieważne dlaczego, wystarczy, że zrobił. On nie jest doskonały, za to ja jestem wielki, bo skoro tamten jest mały, to ja przy nim jestem wielki. W obmowie mamy zawsze do czynienia z rywalizacją karła. Człowiek obmawiający, to niedojrzały karzeł. Proszę zwrócić uwagę, jak często w naszym otoczeniu pojawia się obmowa. Zróbmy rachunek sumienia: jak często mówimy o ludziach dobrze, a jak często i z jaką satysfakcją mówimy źle? Z każdego słowa zdamy rachunek. Człowieka rozpoznaje się po jego słowie. Obmawiający, to niezwykle groźny „okaz" w danej wspólnocie, środowisku, narodzie. To człowiek, który nie buduje, lecz niszczy. Nie pomaga wyjść drugiemu do góry, lecz strąca go w błoto. Człowiek, który chce wzrastać kosztem innych. W podtekście obmowy jest zawsze ukryty egoizm. Naprawiamy obmowę przez powiedzenie czegoś dobrego o tym, którego skrzywdziliśmy obmawiając. Chodzi o spojrzenie na niego w imię 162 prawdy, dostrzegając zarówno jego plusy, jak i minusy. Niekoniecznie ujawnienie jego zalet musi mieć miejsce wobec tych samych ludzi, przed którymi obmówiliśmy tego człowieka. Chodzi o to, byśmy podjęli trud urabiania dobrej opinii o nim. Plotka to ujawnianie drugiemu człowiekowi zasłyszanych o nim wiadomości, z podaniem imienia obmawiającego, ewentualnie w taki sposób, aby go zmusić do poszukiwania tego, kto go obmawia. Plotka połączona jest zwykle z jakimś koloryzowaniem, dorabianiem po drodze różnych elementów do zasłyszanych wieści. Kto posługuje się plotką, lub uczestniczy w plotkowaniu, sieje zamęt i wprowadza nieporozumienia między ludźmi. Jako siewca niepokoju ponosi odpowiedzialność za niewłaściwą atmosferę w danej grupie ludzi. Trzeba być bardzo ostrożnym w przekazywaniu wiadomości o naszych najbliższych, zwłaszcza im samym. Serce nasze winno być głęboką studnią, do której ludzie wrzucą różne wiadomości, a z której nikt nie powinien ich nigdy wydobyć. Istnieje jeszcze jedna forma, zwłaszcza w środkach masowego przekazu, naruszenia przykazania ósmego. To jedna z odmian kłamstwa - przekazywanie półprawdy. Jeśli nie przekazuję pełnych wiadomości, tylko pewną ich część, to deformuję prawdę. Lepiej nic nie mówić, niż mówić część prawdy. Wspominam o tym tylko dlatego, by otworzyć wasze oczy i uszy na właściwy odbiór wiadomości. Najczęściej są one starannie układane i dobierane pod kątem propagandy i to zarówno przez radio Wolna Europa, jak przez nasze środki masowego przekazu. To jest część mechanizmu propagandy. Człowiek wierny prawdzie musi krytycznie podchodzić do wiadomości, które do niego docierają. Czasem można przyjąć fakt, ale już do jego interpretacji należy podejść ostrożnie. Okazuje się, że zachowanie przykazania ósmego wcale nie jest 163 rzeczą ani łatwą, ani prostą, tym bardziej, że staje się ono aktualne prawie na każdym kroku. Umiłować prawdę Ósme przykazanie stoi na straży jednej z największych wartości, jaką jest prawda. Na co dzień rzadko się zdarza, aby ktoś odkrył związek, jaki istnieje między prawdą a świętością. Jednak każdy, kto uważnie czyta Ewangelię, dostrzega, że te dwie wartości: prawda i świętość są sobie niezwykle bliskie, prawie się utożsamiają. Pan Jezus zwraca się do Swego Ojca w Wieczerniku, prosząc: „Uświęć ich w prawdzie". O Sobie mówi, że jest Prawdą. Stojąc przed Piłatem wyznaje, że „każdy kto jest z prawdy, słucha Jego głosu". Istnieje zatem ścisły związek świętości i prawdy. Na czym on polega? Przez prawdę człowiek odkrywa tajemnicę Boga, tajemnicę świata, w którym żyje, a także tajemnicę samego siebie. Skutkiem tego odkrycia jest odnalezienie swego miejsca w świecie, w którym Bóg go postawił. Czymże jest świętość, jeśli nie świadomą zgodą na miejsce i zadanie, które Bóg wyznaczył człowiekowi na ziemi? Świętość zatem polega na umiłowaniu prawdy i ściśle się łączy z wiernością prawdzie. Tylko człowiekowi, który kocha prawdę, może zaufać Bóg i tylko takiemu człowiekowi mogą zaufać inni ludzie. Umiłowanie prawdy jest warunkiem odpowiedzialności i zaufania. Z punktu widzenia wiary wszystko jest proste. Każdy, kto jest wierny prawdzie, jest zarazem wierny Bogu. Tylko Bóg nigdy nie zawodzi i nigdy nikogo nie okłamie. On jest samą prawdą. Człowiek, który zbliża się do Boga, spotyka się z Nim na 164 płaszczyźnie prawdy. Zawierzyć Bogu, to znaczy zawierzyć Jego prawdomówności. Ty, Panie, mówisz prawdę, ja Tobie wierzę, i chcę również mówić prawdę, bo pragnę, abyś Ty mi wierzył. Tak przedstawia się indywidualne spotkanie człowieka z Bogiem. Trudno jest w pełni zawierzyć ludziom niewierzącym, ponieważ ich postawę kształtuje sytuacja. Gdy sytuacja ulegnie zmianie, zmienia się również postawa człowieka niewierzącego. Oni nie liczą się z odpowiedzialnością przed trybunałem czystej prawdy. Natomiast człowiek, który jest związany z Bogiem, jest odpowiedzialny przed Nim. Każde nasze słowo, wypowiedziane do drugiego człowieka, jest wypowiedziane w obecności Boga. Bóg jest świadkiem mego słowa. Okłamując człowieka, nie okłamuję tylko jego i siebie, ale również okłamuję Boga. Spotykamy ludzi, którzy uważają, że ich kłamstwa nie są szkodliwe. Ujmują oni kłamstwo tylko w odniesieniu horyzontalnym, do drugiego człowieka. Wtedy nie zawsze musi ono wyrządzać krzywdę bliźniemu. Nie ma jednak kłamstwa nieszkodliwego, ponieważ każde kłamstwo osłabia zaufanie, jakim Bóg mnie darzy. Jeżeli nawet nie szkodzi innym, to na pewno szkodzi mnie samemu. Wierność prawdzie stanowi fundament zaufania i wszelkich stosunków międzyludzkich, a przede wszystkim fundament prawdziwej miłości. Gdziekolwiek pojawi się kłamstwo, tam obumiera zaufanie i ulega zniszczeniu prawdziwa miłość. W tym kontekście możemy zrozumieć ostre słowa Jezusa Chrystusa, skierowane pod adresem zakłamanych faryzeuszów. Wynika stąd, że człowiekowi zakłamanemu nie może ufać Bóg. A jeżeli Bóg nie może mu ufać, to nie ma mowy o rozwoju jego życia religijnego. Powiedzmy otwarcie, z punktu widzenia rozwoju życia religijnego we wspólnocie najniebezpieczniejszym człowiekiem jest obłudny faryzeusz. O wiele więcej szkód przynoszą Kościołowi ludzie, którzy pr/.y- 165 chodzą do Komunii św. a żyją w kłamstwie, którzy gromadzą się przy ołtarzu, a na co dzień zdradzają prawdę, aniżeli ludzie niewierzący i oficjalnie walczący z Kościołem. Zakłamanie wierzących powoduje rozkład Kościoła od wewnątrz. Tyle w nas jest Boga, ile w nas jest umiłowania prawdy. Jeżeli mamy okazję podać rękę człowiekowi, który w szkole Chrystusa uczy się wierności prawdzie, możemy być pewni, że mamy do czynienia ze świętym. Najlepszym wykładnikiem autentycznej ewangelicznej świętości jest umiłowanie prawdy i odwaga potrzebna do dawania świadectwa prawdzie. To dowód, że w sercu człowieka mieszka Boży Duch. PRZYKAZANIE DZIEWIĄTE Nie pożądaj Dwa ostatnie przykazania Dekalogu zawierają przestrogę Boga, skierowaną do każdego człowieka, by strzegł poruszeń swego serca. Człowiek jako jedyne stworzenie na ziemi posiada rozum i wolną wolę, wielkie dary, z którymi nierozerwalnie złączona jest odpowiedzialność. Każdy ludzki czyn jest czynem serca. W sercu bowiem zapada decyzja, którą później wykonują nogi, ręce, język. I w rzeczywistości za nasze czyny nie odpowiadają ani ręce, ani nogi, ani język - odpowiada serce. Ono decyduje o wartości naszych dzieł, ono decyduje o naszej wartości. Trzeba jednak jasno powiedzieć, że nasze serce jest spokojne tylko wtedy, gdy śpimy. Kiedy bowiem trzeba działać, staje się terenem zmagania potężnych sił. Rozum przedstawia swoje racje, uczucia domagają się uwzględnienia własnych racji, potężne popędy - jak głód, pragnienie, seks - mają też wiele do powiedzenia, wreszcie nabyte sprawności, dobre i złe, walczą o swoje. Prawie przy każdej decyzji wszystkie te siły dają znać o sobie i chcą jak najwięcej dla siebie skorzystać. Energie ukryte, a często rozsadzające ludzkie serce, są potężne. I dotąd jest dobrze, dopóki mądrość potrafi utrzymać je w karbach, potrafi je wykorzystać dla dobra człowieka. Wszystkie bowiem siły, nawet te ślepe, mogą być wykorzystane dla dobra. Biada jednak człowiekowi, który zlekceważy moc tych sił i pozwoli im kierować swoimi czynami. Klęska jego jest pewna. Prawem pożądliwości jest usuwanie wszystkiego na drugi plan, podporządkowanie sobie xt&ct>] i ludzi. Stąd też pierwszym znakiem budzącej się żądzy jest natrętne powracanie w myślach do przedmiotu pożądania. Człowiek sto razy w ciągu dnia łapie się na tym, że myśli jego krążą wokół przedmiotu, którego pragnie. Jest to alarmujący sygnał, że trzeba zająć się czymś innym, całe serce zaangażować w jakieś dzieło, które lubimy, które nas cieszy, które cenimy, aby w ten sposób niejako „zapomnieć" o przedmiocie pożądanym. Przy zachowaniu pokoju i stosunkowo niewielkim nakładzie sił zwycięstwo jest możliwe. W krótkim czasie wraca równowaga ducha. Jeśli jednak człowiek zlekceważy to budzące się pragnienie, wkrótce znajdzie się na drugim odcinku drogi wiodącej do tragedii. Jest to etap krążenia wokół przedmiotu pożądania, szukanie okazji, aby go dosięgnąć. Z niezwykłą przebiegłością taki człowiek potrafi układać wszystko pod tym kątem - pracę, odpoczynek, urlop, spotkania z ludźmi, nawet wyjście do kościoła... Ciągle szuka pretekstu, by być blisko tego, czego pragnie. Ludzie obserwujący z boku takiego człowieka widzą jego nienaturalne zachowanie, śmieją się z niego, ale on sam tego nie dostrzega, nie reaguje na nic, nie słucha uwag, jest gotów przysięgać, że wszyscy się mylą, że wcale nie szuka tego, o co go posądzają. Na tym etapie już bardzo trudno się wycofać. Żądza zaślepia człowieka i on sam nie widzi rozwiązania. Wycofanie się jest możliwe tylko przy pomocy życzliwej ręki i to wtedy, gdy sam zaślepiony żądzą o to poprosi lub na to się zgodzi. Trzeci etap rozwoju żądzy, to potęgowanie pożądania przez kontakt z przedmiotem pożądanym. Każde takie spotkanie dolewa oliwy do ognia. Ludzie, którzy to przeżyli i potrafili się z tego wydostać, mówią o opętaniu. I jest to trafne określenie. Niekon- 168 trałowana żądza jest w stanie opętać człowieka i uczynić go swoim niewolnikiem. Wśród różnych żądz dwie są najgroźniejsze: nie ujarzmiony seks i chciwość. Bóg, znając moc tych wielkich sił, ukrytych w sercu człowieka, radzi, byśmy je opanowywali na samym początku, wtedy gdy się budzą, na pierwszym etapie tej śliskiej drogi wiodącej ku przepaści. Stąd pełne miłości ojcowskie upomnienie: „Nie pożądaj żony bliźniego twego, ani żadnej rzeczy, która jego jest". Nie pożądaj! Dla czystego wszystko jest czyste Pożądliwość seksualna jest ściśle związana z pewnymi wrodzonymi i nabytymi uwarunkowaniami. Są ludzie, dla których opanowanie tej pożądliwości stanowi problem niezwykle trudny i są tacy, którzy nigdy nie mieli z tym większych trudności. Tak w okresie przedmałżeńskim, jak w pożyciu małżeńskim pożądliwość zawsze jest w ich rękach. Oni nad nią panują, a nie ona nad nimi. Bywają wypadki chorobliwej nadwrażliwości seksualnej z całym wachlarzem najróżniejszych wypaczeń i zboczeń, wtedy potrzebna jest pomoc lekarza, ale i ona nie zawsze jest skuteczna. Nie tu miejsce na omawianie odchyleń od normy w tej dziedzinie. Niemniej chrześcijanin winien wiedzieć o nich i pamiętać, że tam, gdzie w grę wchodzi choroba powodująca zaburzenia w życiu seksualnym, mamy do czynienia z ograniczeniem wolności, a nierzadko i świadomości. O ile czyny takich osób, obiektywnie r/cc/ biorąc, mogą być poważnym złem, czasem nawet groźnym dla otoczenia, o tyle stopień winy danego człowieka może być stosim kowo niewielki. Warto i od tej strony - powiedziałbym klinicznie - spojrzeć na seks. Tym bardziej, że nie ma jasnej granicy między ludźmi zdrowymi i chorymi. Wśród nas żyje wielu, którzy nic nie wiedzą o swoich chorobach, bo one się jeszcze w dostateczny sposób nie ujawniły, albo posiadają taki charakter, że nie utrudniają normalnego życia. Bywa, że pewne chorobowe odchylenie od normy w pożyciu seksualnym stanowi krzyż dla współmałżonka i trzeba wielkiej mądrości, by zgodnie z Wolą Boga do tego podejść. Zawsze tego rodzaju problemy można omówić w konfesjonale, szukając na nie Bożego rozwiązania. To, co mówię w tym momencie, jest jeszcze jedną przestrogą, byśmy zbyt łatwo nie sądzili innych. Mierzenie ludzi swoją miarą nigdy nie wychodzi na dobre ani temu, kto sądzi, ani tym, którzy są przez niego sądzeni. Zostawmy to Bogu. Jezus w trosce o nasze dobro akcentuje wagę dziewiątego przykazania, gdy mówi, że „każdy, kto pożądliwie spogląda na kobietę, już ją scudzołożył w sercu swoim". Wzywa też do odrzucenia wszelkiej bliskiej okazji do grzechu. Człowiek jest odpowiedzialny za budowę swojego świata. Jeśli ten świat będzie zbudowany z bliskiej okazji do grzechu, pożądliwość będzie w nim panią. Jeżeli ktoś w sposób odpowiedzialny kocha drugiego człowieka, to nie spojrzy na niego po to, by go zagarnąć dla siebie, lecz by go ubogacić. Dojrzałość bowiem polega na przestawieniu siebie z tego, by „mieć", na to, by „być". Ewangelia ciągle wzywa do tego, by być kimś. Człowiek, który opanował pożądliwość, rezygnuje z tego, by wiele mieć, na rzecz tego, by kimś być. Taki człowiek jest czysty. Cokolwiek on weźmie w swoje ręce, ubogaci, a nie zniszczy. Dla czystego wszystko jest czyste. Dla nieczystego 170 wszystko jest brudne, bo cokolwiek dotknie, nawet swoim brudnym wzrokiem, zawsze zbruka. Nie pożądaj cudzej żony, to wezwanie do spojrzenia na drugą osobę bez zagarniania jej dla siebie, to wezwanie do uszanowania godności i wolności, swojej i cudzej. Dotyczy to kontaktów międzyludzkich, oglądania telewizji, filmów, zdjęć pornograficznych, czytania książek, prasy, wyobraźni, pragnień. Wewnętrzny ład w człowieku pozwala mu spojrzeć na wszystko, co ludzkie, w pokoju, z szacunkiem i odpowiedzialnością. PRZYKAZANIE DZIESIĄTE Dużo mieć Jeden z najczęściej popełnianych błędów polega na tym, że ludzie uzależniają szczęście od ilości posiadanego majątku. Pie-ni%iz wszystko może, a skoro jest tak wszechmocny, to może mi dać również szczęście. Łączy się to z rozumieniem wolności jako możliwości robienia tego, co mi się podoba. Często brak środków materialnych ogranicza tak pojętą wolność i zmusza do zabiegania ° nie. Większość ludzi nastawia się na gromadzenie, by móc przeżyć radość wolności używania tego, co dusza zapragnie. Świat, znając ten nienasycony apetyt człowieka na posiadanie, karmi go w najróżniejszy sposób. Cały mechanizm reklamy służy właśnie temu. Zaborcze wojny rodzą się z tego pragnienia, tu też należy szukać głównych źródeł rabunków, kradzieży i różnych form zajmowania cudzego mienia. Rzeczy posiadane nie uszczęśliwiają jednak człowieka, bo dzielą go od innych. Ile razy człowiek dostrzeże, że inny ma to, czego on nie ma, posiadający staje się odległy. Między nim a mną znajduje się jego rzecz, jego bogactwo. Ono dzieli, ono jest przeszkodą, ono uniemożliwia spotkanie serc. A szczęście człowieka n's jest zawarte w posiadaniu rzeczy, lecz w zjednoczeniu serc. To wszystko, co serca oddziela, jest przeszkodą w uszczęśliwieniu. W tym kontekście należy odczytać przykazanie dziesiąte: "Nie pożądaj żadnej rzeczy, która cudza jest". Stoi ono na straży 172 ładu serca, w którym może dojść do głosu szereg niskich uczuć wobec drugiego człowieka, tylko z tej racji, że on posiada coś, czego ja nie posiadam. To spojrzenie na drugiego przez to, co on ma, rodzi najpodlejszą z wad, jaką jest zazdrość. Jeszcze częściej w grę wchodzi chciwość i pragnienie przywłaszczenia sobie lego, co drugi posiada. Tu też należy szukać źródeł nienawiści. Bogaci nigdy nie będą przez ogół lubiani ani szanowani, nawet gdyby byli bardzo prawymi ludźmi, bo inni widzą nie ich serca, lecz ich bogactwo. Jest rzeczą znamienną, że bogacz nie może zawrzeć przyjaźni z ubogim, bo ich serca się nie spotkają. Bogactwo stanowi przeszkodę w zaistnieniu prawdziwej miłości. Bóg wzywa do niezatrzymywania się na dobrach posiadanych, ale do spojrzenia na człowieka ponad nimi. Nie jest to wcale takie proste ani łatwe. Nawet przy dużej dojrzałości duchowej oceniamy ludzi przez to, co posiadają, jak są ubrani, jakim samochodem jeżdżą, w jakim domu mieszkają. Jakże wówczas łatwo o odruch zazdrości i żalu, że my czegoś podobnego nie posiadamy. Człowiek zapomina wtedy, że gdyby on to posiadał, inni będą jemu podobnie zazdrościli - i z tego zamkniętego koła nie ma wyjścia. Tylko Bóg ukazuje właściwe rozwiązanie: „Nie pożądaj" - zostaw każdemu to, co posiada, a ty ciesz się tym, co sam posiadasz. Mało potrzebować Droga do szczęścia wcale nie prowadzi przez gromadzenie. Nie ten jest szczęśliwy, kto dużo ma, lecz ten, kto mało potrzebuje. Na ziemi, do życia godnego człowieka nie potrzeba za wiele. Z reguły prawie wszyscy więcej posiadamy, aniżeli potrzebujemy. Ten, kto to odkrył, zamiast pożądać cudzych rzeczy, chętnie dzieli 173 I się z innymi tym, co sam posiada. Ten też stosunkowo szybko dostrzega, że przez mądre dawanie znacznie łatwiej nawiązuje kontakt z innymi. O ile pożądanie cudzego dobra oddziela nas od innych, wypełniając serce uczuciami niechęci, chciwości, zazdrości, a nawet nienawiści; o tyle rozdawanie swoich dóbr łączy nas z innymi, wypełniając ich serce radością, życzliwością, wdzięcznością, a więc uczuciami, które w sumie składają się na szczęście człowieka. Bóg, mówiąc w Starym Testamencie: „Nie pożądaj cudzej rzeczy", wzywał do troski o ład serca. Jezus Chrystus w Nowym Testamencie, wzywając do ewangelicznego ubóstwa, stawia krok dalej na drodze rozwoju życia moralnego i doskonalenia więzów ludzkich. Bogatemu młodzieńcowi, który idealnie zachowywał wszystkie przykazania, radzi, by sprzedał, co posiada, rozdał ubogim i poszedł za Nim. Wtedy młodzieniec odszedł smutny. Wydało mu się, że aby być szczęśliwym, musi wiele mieć. Nie odkrył prawdy, że szczęście polega na uszczęśliwianiu innych i wartości materialne dopiero wtedy stają się narzędziem czynienia dobra, gdy można się nimi dzielić, obdarowując potrzebujących. Ten, kto umie dawać, na pewno nie pożąda. Jak długo ktoś nie umie dawać, nie umie się dzielić, tak długo pożądliwość cudzych dóbr tkwi w jego sercu. Dopiero ten, kto daje, widzi człowieka a nie dobro, dopiero on umie spojrzeć ponad rzeczy materialne, by dostrzec serce drugiego. Często nie docenia się dziewiątego i dziesiątego przykazania, a one stoją na straży równie wielkich wartości, jak i poprzednie. Nie należy ich łączyć ani z przykazaniem szóstym, ani z siódmym, bo gdyby nie wnosiły nic nowego, Bóg nie byłby ich formułował 174 oddzielnie. Zestaw przykazań obejmuje dziesięć wartości, a nie osiem, jak to się często interpretuje. Więcej, z punktu widzenia ewangelicznego te dwa ostatnie zostały przez Chrystusa szczególnie udoskonalone. Chrystusowi chodzi o ład serca, i na tych dwóch przykazanich, udoskonalonych przez wezwanie do czystości nawet w spojrzeniu na niewiastę, i do umiłowania ubóstwa, zakłada fundament ewangelicznej doskonałości. Sam doskonale zachowując cały Dekalog, daje nam przykład umiłowania ubóstwa. Dobrowolnie rezygnuje z dóbr materialnych, a nas obdarowywuje wszelkim bogactwem duchowym. Dowodzi swoim przykładem, że prawdziwe szczęście nie polega na gromadzeniu, lecz jest zawarte w umiejętności ograniczenia swoich potrzeb. Nie ten jest szczęśliwy, kto wiele ma, lecz ten, kto niewiele potrzebuje. Serce wolne, to serce szczęśliwe. Serce pełne pragnień i pożądań, wiecznie głodne i nienasycone, nigdy szczęścia nie zazna. PRZYKAZANIE MIŁOŚCI Miłuj Boga i czyń, co chcesz Kończąc cykl rozważań nad Dekalogiem pragnę uspokoić tych wszystkich, którzy doszli do wniosku, że tych wskazań jest tak wiele, że życia nie starczy nie tylko na to, by je zrealizować, lecz nawet, by je dobrze poznać. Chcąc pokochać las, trzeba na chwilę zatrzymać się przy poszczególnych drzewach, kwiatach, zwierzętach, owadach, ptakach, czy posłuchać szemrzącego strumienia. Ale kiedy to uczynimy, dochodzimy do wniosku, że życia nie starczy, by każdy szczegół lasu dobrze poznać. Podobnie jest z Dekalogiem. Każde przykazanie otwiera przed nami tajemnicę wielkiego bogactwa, stoi bowiem na straży wartości wyższej niż czasu doczesne, wartości decydującej o szczęściu ludzkiego serca. Podobnie jednak, jak ukochanie lasu nie zależy od dokładnego poznania wszystkich jego tajemnic, tak i umiłowanie Dekalogu nie zależy od doskonałego rozpoznania wszystkich ukrytych w nim wartości. Można wejść do lasu i pokochać go od jednego spojrzenia, a dopiero ta miłość umożliwia stopniowe odkrywanie jego tajemnic. Zależy zaś to w dużej mierze od tego, kto i w jaki sposób do lasu nas zaprowadzi. Jeśli uczyni to człowiek rozkochany w lesie - jego miłość rozpali i nasze serca. Analogicznie rzecz się przedstawia z umiłowaniem Dekalogu. Trzeba spotkać kogoś, kto ukaże ukrytą w nim tajemnicę miłości. 176 Takim zaś przewodnikiem jest sam Bóg. Św. Augustyn ujął to bardzo krótko: „Miłuj Boga i czyń, co chcesz". Jeśli serce wypełni miłość Boga, to ona bez większego trudu zachowa wszystkie przykazania Dekalogu, ona bowiem potrafi odkryć tajemnicę prawdziwej miłości w każdym z nich. Czy ten, kto prawdziwie kocha Boga, będzie się dziwił, że nie może mieć innych bogów? Może ich być obok niego tysiące -jak jest tysiące mężczyzn obok zakochanej kobiety, ale jej serce jest wierne tylko temu jednemu. Czy będzie się dziwił, że imię tego, kogo kocha, trzeba wymawiać z szacunkiem i że jest potrzebny dzień w tygodniu na bliskie z nim spotkanie? Pierwsze trzy przykazania Dekalogu to nic innego, jak konkretne wskazania kochającego Boga, zatroskanego o rozwój naszej miłości. Gdyby nie było przykazań, a miłowalibyśmy Boga prawdziwie, to usied-libyśmy wspólnie z Nim, celem omówienia tego, co mamy czynić, by dochować Mu wierności, by tę miłość rozwijać. I wtedy nie ustalilibyśmy nic innego, nic mądrzejszego, jak tylko to, co jest zawarte w pierwszych trzech przykazaniach Dekalogu. A dalej. Czy ktoś, kto kocha Boga i w Bogu wszystkich stworzonych przez Niego ludzi, będzie się dziwił, że miłość wzywa do szacunku wobec rodziców? Czy taki człowiek będzie niszczył stworzonych na obraz i podobieństwo Ojca swoich braci, mordując ich lub szkodząc na zdrowiu? Czy widząc połączone przez Boga małżeństwo, będzie je rozrywał? Czy sięgnie po nie swoją rzec/, wiedząc, że Bóg, który go kocha, na niego patrzy? Czy okłamie kogokolwiek, pamiętając, że okłamuje równocześnie Boga? Czy dopuści do głosu ubliżający mu egoizm pożądliwości? Droga do umiłowania Dekalogu i wprowadzenia go w życic jest prosta. To droga doskonalenia miłości Boga i bliźniego. Dekalog bowiem sam nie jest niczym innym, jak tylko 177 miłości. Jeśli ktoś chce wiedzieć, czy kocha Boga i bliźniego, winien sprawdzić w jakiej mierze z przekonania zachowuje Dekalog. A jeśli sumienie mu odpowie: „wszystkiego tego przestrzegałem od młodości swojej" i pragnie czegoś więcej, niech wie, że Chrystus wzywa go do jeszcze piękniejszej i bogatszej przygody, mówiąc: „Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj wszystko co posiadasz, rozdaj ubogim, przyjdź i pójdź za Mną" (Mt 19, 21). SPIS TREŚCI Groźna herezja......................3 SUMIENIE I DEKALOG Sumienie i egoizm....................9 Metody niszczenia sumienia...............11 Bóg wspomaga sumienie................ 13 Dramat grzechu.....................16 Dekalog obiektywną normą moralną..........18 Sumienie najbliższą normą moralną ..........20 Prawo Boże należy zachowywać, a nie zmieniać ... 22 Dekalog jest piękny w całości .............23 PRZYKAZANIA Przykazanie pierwsze Jam jest Pan, Bóg twój.................27 Wybawiciel z domu niewoli...............29 Współczesne bożki....................32 Każdy służy swojemu Bogu...............36 Świętokradztwo.....................38 Przykazanie drugie Imię Boże wymawiaj z szacunkiem ...........43 Przysięga.........................46 Przykazanie trzecie Niedziela dniem świętym ................-*>() Uczestnictwo we Mszy świętej.............52 Niedzielny odpoczynek................. 55 Przykazanie czwarte Czcij Ojca........................ 58 Błogosławieństwo dla dobrego dziecka........ 61 Obowiązki dzieci wobec rodziców .......... 63 Obowiązki rodziców wobec dzieci .......... 66 Współżycie pokoleń.................. 69 Przykazanie piąte Nie bądź mordercą................... 72 W obronie nie narodzonych.............. 75 Pijaństwo........................ 79 Odpowiedzialność za życie własne i cudze...... 82 Samobójstwo...................... 85 Przebaczenie ...................... 89 Zabić ducha (Życie psychiczne)............ 91 Zabić ducha (Życie moralne i religijne) ....... 93 Przykazanie szóste W obronie wierności.................. 97 Pożądliwość to Boży dar................ 100 Stosunki przedmałżeńskie............... 102 Antykoncepcja..................... 106 Nierozerwalność małżeńska.............. 111 Samotnie przez życie.................. 115 Przykazanie siódme Własność prywatna................... 120 Własność społeczna .................. 123 Fundament ładu gospodarczego............ 127 U nas wszyscy kradną................. 130 Kradnę, bo mi mało płacą................ 134 Łapówki..........................139 Skradziona rzecz woła za właścicielem ........143 Przykazanie ósme W świecie kłamstwa...................146 Mądrze mówić prawdę .................149 Braterskie upomnienie..................152 Donosicielstwo......................154 Kłamstwo.........................156 Oszczerstwo.......................158 Obmowa, plotka i półprawda..............161 Umiłować prawdę....................164 Przykazanie dziewiąte Nie pożądaj........................167 Dla czystego wszystko jest czyste ...........169 Przykazanie dziesiąte Dużo mieć........................172 Mało potrzebować....................173 Przykazanie miłości Miłuj Boga i czyń, co chcesz..............176