BUŁECZKA JADWIGA KORCZAKOWSKA W BUŁĘ lustrowała MARIA MACKIEW NASZA KSIĘGARNIA • WARSZAWA 1986 /n/a Q O i* 7 ? 5 ¦ «?? i © Copyright by I. W. „Nasza Księgarnia", Warszawa 1957 W TOPOLOWYM DOMKU Zuzanna, duża, piękna lalka, nie przestaje się uśmiechać, gdy Wandzia ubiera ją w jedwabną sukienkę i trzewiczki. Króciutkie sznurowadła trudno zawiązać, więc dziewczynka mruczy niezadowolona: — Głupia jesteś, Zuzanno, wiesz? Wytrzeszczasz oczy i śmiejesz się. Myślisz, że cię lubię? E, nie będę cię ubierała! Leż sobie, nudna jesteś! Rzuciła lalkę na trzcinowe łóżeczko, nadąsana odeszła do okna. Deszcz nie przestaje padać, nie można wyjść przed dom. Topola ciemna jest i smutna. Po podwórku drepczą zmoknięte kury. Trezorowi widać tylko łeb z budy. Nagle ktoś pacnął kamieniem w środek kałuży, spłoszone kury poderwały się z gdakaniem, pies szczeknął niechętnie. Oho, to z pewnością Karol! Zawsze trzymają się go głupie żarty! — Ja ci dam, łobuziaku! — krzyknęła Wandzia. Ale przecież chłopiec nie może jej usłyszeć, zresztą nawet nigdzie go nie widać. s • Po szybie łazi senna mucha. — Obrzydliwa jesteś! — mówi dziewczynka i obrażona na cały świat, z rękami założonymi do tyłu, przechodzi do kuchni. Tęga gospodyni, Małgorzata, miesza coś dymiącego w błyszczącym rondlu. — Tyle razy prosiłam, rybeńko, żebyś tu nie przychodziła! Gorąco, swąd... — Przykrzy mi się. — Miałaś bawić się lalkami. — E, nudne są wszystkie! — Fe, brzydko tak mówić! — Karol znów rzucił kamieniem w kury, wiesz? — Tak? No, już ja jemu dam! — A jak go dogonisz? Sama mówiłaś, że skacze jak zając! — Poproszę tatusia, niech pogada z Szulcem. — E, Karol na wszystkich sobie gwiżdże! — Nieładnie nauczyłaś się wyrażać, Dziunieczko! No odejdź, odejdź już stąd, nie przeszkadzaj mi, spieszę się. Pobaw się grzecznie. — Tak! Nie wiem w co! Wszystko mi się znudziło. Nastaw mi ra&o\ — Za momencik, bo sos się przypali. A może byś co zjadła? Coś bardzo smacznego? — Nie chcę. — A główka cię nie boli? — Boli. — A gardziołko? — Bo ja wiem... — Wandzia ze skupioną miną przełknęła ślinę. — Nie. Jeszcze nie. — Tylko mi nie choruj, rybeńko, nie choruj! No chodź, nastawimy muzyczkę. Wytarła ręce o kraciasty fartuch i w grubych papuciach podreptała za dziewczyną. ^ ^m\e %*?????? c^^ — mruczy niechętnie Małgorzata. Nie może darować, że matka Wandzi nie chce porzucić pracy w teatrze, że tak długo przeciąga się jej nieobecność w Jeleniej Górze. Gdy nareszcie zdobyli ładne mieszkanie, pani Krystyna wcale z niego nie korzysta. — Kiedy tatko przyjdzie z fabryki? — Tylko patrzeć. Zaraz nakrywam do stołu, pomożesz mi? — E, nie chce mi się... O, telefon! Obydwie biegną do pokoju, Wandzia pierwsza chwyta słuchawkę. — Halo? — Jak się masz, córeczko, dzień dobry! — Dzień dobry, tatku! — Powiedz Gosi, że wrócę wieczorem, jestem bardzo zajęty, mamy komisję... — Ojej, niedobry jesteś! — Trudno, kochanie. Jak się czujesz? — Nudzę się. Wracaj prędko, bo okropnie mi smutno! Z obrażoną minką odłożyła słuchawkę. — I co? I co? — niecierpliwi się Małgorzata. — Pewno znów spóźni się na obiad? Pewno znów zebranie? — Nie. Komisja. — Jak nie jedno licho, to drugie! Skaranie boskie! A to narada, a to nagły wyjazd, a ty, człowieku, spiesz się, staraj, nie wiadomo po co! Nie mam już nerwów na to wszystko! Wzruszając ramionami podreptała do kuchni. Teraz będzie gderać, narzekać i do wieczora nie odzyska humoru. Wandzia głośno ziewając wróciła do Zuzanny. 8 WAŻNA NOWINA Pan Marczak jest znużony. Oparł głowę na jednej ręce, drugą gniecie kopertę leżącego na biurku listu. — Śpi? — zerknął na przymknięte do pokoiku drzwi. Małgorzata, siedząca sztywno na brzegu krzesła, przytaknęła bez słowa. — Grzeczna była? Nie płakała? — Owszem, płakała. Szczerze mówiąc, kaprysiła przez cały dzień. Cóż, dziecko jest bardzo nerwowe, nie dziwota! — Brakuje jej towarzystwa... — W takiej dziurze trudno o towarzystwo. A ja się nie rozerwę. Ręce mam pełne roboty! I tak się staram... — Naturalnie, rozumiem, rozumiem — przerwał bojąc się skarg. — Mówię o towarzystwie dzieci. Szkoda właściwie, że nie zapisało się jej do przedszkola. — Tego jeszcze potrzeba! — Czy wychodziła dziś na powietrze? — Na tę pluchę? — oburzyła się Małgorzata. — Ja bym wypuściła dziecko na taki czas? — Właściwie należałoby... — zaczął inżynier, ale machnął ręką. Wie, że gospodyni jest uparta, trudno ją przekonać. Pracowała jeszcze u rodziców jego żony w Warszawie, wychowuje Wandzię, więc często ma w tym domu pierwszy głos. Obawiał się teraz, jak przyjmie nowinę... — Droga Gosiu, słyszała pewnie Gosia o mojej brataniczce? — Ta sierota, którą wychowuje na wsi jakaś przyłatana babcia? — Właśnie... — Co to pan pieniądze tam wysyłał, paczki na święta? Wiem, wiem, aleć to przecież nie rodzona bratanica, tylko dalsza krewna? — Mniejsza o to. Otóż otrzymałem wiadomość, że opiekunka dziewczynki wyjechała do Francji... — Patrzcie, ludzie, aż do Francji? Ho, ho! — Tak, do swego syna. Wystarał się wreszcie o pozwolenie. 9 — To szczęśliwie, że kobieta syna zobaczy. — Tak, oczywiście. Ak dziewczynki nie mogła zabrać. Bronia została zupełnie sama. — Toć ją chyba kto przygarnie? Pan Marczak zmiął kopertę i cisnął do kosza. — Właśnie my ją przygarniemy, droga Gosiu! — Co takiego? — podniosła głos. — Chyba pan inżynier żartuje?! Mało kłopotu z jednym dzieckiem bez matki, jeszcze drugiego nam brakuje? — Bronia nie ma bliższej rodziny. Zająć się nią to mój obowiązek. — Nie dość panu kłopotów i pracy? Haruje, świata nie widzi i jeszcze zgryzoty sobie przysparza! Toć nie wiadomo, jaka ta mała jest? Może chorowita? Nieznośna? Może źle wychowana? Ładny będzie przykład dla Dziunieczki! Niechże pan dobrze pomyś/i, zanim zdecyduje się na takie głupstwo. Pan Marczak bębnił palcami w blat biurka. — Już pomyślałem i zdecydowałem. Małgorzata załamała ręce. — Co pani Krysia na to powie?! — Rozmawiałem z nią przez telefon. Oczywiście jest tego samego zdania co ja. Babcia Broni dawno już prosiła mnie o zaopiekowanie się dzieckiem w razie swego wyjazdu. Małgorzata jest oburzona, na twarz wystąpiły jej rumieńce. Jak można było pominąć ją w naradzie? Powiadamiać w ostatniej chwili! — A o mnie nie pomyśleliście wcale? Nie troszczycie się, jak dam sobie radę? — Co do tego nie mam wątpliwości. Nieraz przekonałem się, że można na Gosi polegać. Gospodyni wzdycha ciężko, ociera oczy brzegiem fartucha. — A gdzież ona będzie spała? — Jutro kupię jakieś łóżko i prześlę dorożką. — Jak to? — chwyciła się za głowę. — Już jutro? — Tak. Wysłałem pieniądze i telegram. Bronia może być 10 ¦?i tu lada dzień, odwiezie ją któryś z sąsiadów. Pościel zapasowa chyba się znajdzie, prawda? — Skaranie boskie... Jakże ze wszystkim zdążę? — No, proszę się uspokoić, proszę nie narzekać, Gosiu! Czyż Gosia nie ma serca? — Co? Ja nie. mam serca? Ja? — rozżaliła się. — A k.to Krysię w chorobie pielęgnował? Kto z wami biedy wojenne przeszedł? Kto Dziunieczkę wyko-łysał? Toć ja bym wam... — Wiem, wiem, dobrze o tym pamiętam, droga Gosiu! I jestem pewien, że nie opuścisz nas i nadal, prawda? Kiwała głową nie przestając żałośnie wzdychać. Nagle otworzyły się drzwi od pokoiku i na progu stanęła Wandzia w długiej koszulce. — Co ty? Boso? — zerwała się Małgorzata. — Wracaj zaraz do łóżka! — Nie chcę, nie chcę! Wszystko słyszałam! Ojciec wziął małą na kolana. — Córeczko! Uspokój się! Co ci się stało? — Nie potrzebuję, żeby tamta przyjeżdżała, nie chcę! — A widzi pan? — dołączyła się gospodyni. — Nie mówiłam? 11 — Spokojnie, spokojnie! Po co ta awantura?! Pan Marczak opanowując gniew poprosił Małgorzatę, aby przygotowała mu filiżankę kawy, a Wandzię zaniósł do łóżka, usiadł przy niej. — Bardzo mnie martwisz, córeczko. Pomyśl, przecież Bronia jest sierotą, nie ma rodziców. — A wy mnie nie kochacie! Ty nigdy nie masz czasu, mamcia rzadko przyjeżdża... — Tłumaczyłem ci już wiele razy, że jej praca bardzo jest ludziom potrzebna, że nie może od razu wszystkiego porzucić. Musimy mieć jeszcze trochę cierpliwości, to się zmieni, zobaczysz! — Tak! Ciągle obiecanki cacanki i nic z tego! Nie kochacie mnie! Wcale! Ojciec patrzy ze smutkiem w oczy Wandzi. Tak, rzeczywiście nie ma dla niej dość czasu, praca pochłania go niemal bez reszty. I oto jakie oskarżenie z ust dziecka... — Zastanów się, Dziuniu, czy wolno ci tak mówić? Więc któż cię kocha, jeśli nie ja? Nie my? — Nikt, nikt... — rozżaliła się dziewczynka. — Troszkę Gosia, ale więcej nikt. A jeśli kochasz mnie chociaż odrobinkę, chociaż tycio, to niech tamta nie przyjeżdża! Dobrze, tatku, dobrze? — Nie rozumiesz chyba, co mówisz! Wstyd mi za ciebie. Uspokój się, bo pójdę sobie. — Nie, nie! — schwyciła ojca za rękę. — Zostań ze mną! — Zmęczony jestem, głowa mnie boli... — ?\\e \ei Y>o\a\a\ — Mam jeszcze plany, pracę... — Zawsze masz pracę, a ja ciągle jestem sama! — Gdy przyjedzie Bronia, będziesz miała towarzystwo. — Nie potrzebuję! — rozpłakała się Wandzia na nowo. — Czupiradło jakieś! Nie chcę, nie chcę! Ojciec stracił cierpliwość, przywołał na pomoc Małgorzatę. Weszła godnie wyprostowana, zadowolona, że nie mogą dać sob\c \ki d\mu)c ' Pan m/pro Po miał ?? mała [)/ic ja/den świat! nie 12 sobie bez niej rady. Po drodze postawiła na biurku filiżankę dymiącej kawy. Pan Marczak pochylony nad papierami z trudem zbierał rozproszone myśli. Po szybach spływał gęsty deszcz. W topoli za oknem szumiał wiatr. Małgorzata długo siedziała przy Wandzi, zanim wreszcie mała kapryśnica zasnęła z buzią mokrą od łez. BRONIA WYRUSZA W DROGĘ Piękny jest świat, gdy wschodzące słońce przegląda się w kałużach, a na przydrożnych krzewach migoczą krople rosy. Koła wozu wrzynają się w rozmiękłą ziemię, woźnica raz po raz pokrzykuje na konia: — Wista, Kubuś! Bujaj się! Bańki z mlekiem klekoczą jedna o drugą, jakby sprzeczały się z sobą: „Jestem lepsza, posuń się!" „A ja większa, nie pchaj mnie!" Bronia, usadowiona na tyle wozu na snopku słomy, przyciska kolanami małą walizkę obwiązaną sznurkiem. Tobołek z grubego płótna służy za oparcie. Dziewczynka wsunęła dłonie w rękawy paltka, głową w czerwonej chusteczce kręci w lewo i prawo, żegnając się to z zagajnikiem, to z kładką na rzece, to z rozległą runią. Na mijanej gruszy rajcują wróble, jakby przejęte Broni wyjazdem. Ba, któż by się nie dziwił, że sama jedzie w szeroki świat! Nie było komu dziewczynki odwieźć, zresztą ona wcale nie boi się podróży. Bo i czego? Uradzono, że pan Sitek zabierając mleko do spółdzielni podwiezie Bronię na stację do miasteczka, kupi bilet, wsadzi dziewczynkę do pociągu i poprosi kogoś z pasażerów o zaopiekowanie się nią podczas drogi. Teresa Sitkowa dała jej koszyczek z jedzeniem, same przysmaki: razowy chleb ze smalcem, słodkie racuchy, jabłka, kawę w butelce. Już teraz Bronia miałaby ochotę spróbować 13 smakołyków, ale trzeba je schować na długą podróż. Dopiero wieczorem pociąg ma odjechać do Jeleniej Góry. A tam na stacji będzie czeka\ wujek. Zresztą, cz^ to sztuka trafić, gdy się ma zapisany adres? Żadna sztuka! Nie, wprost nie do wiary, że już jutro Bronia spacerować będzie po wielkim mieście! Wóz przechylił się na wyboju, bańki o mało nie wyskoczyły na drogę. — Jak ci tam? — obejrzał się Sitek. — Siedzisz? Bo jeszcze zgubię cię, Bułeczko! — Nie dam się zgubić! — odkrzyknęła wesoło. — Nie damy się zgubić... — szepnęła, wsuwając zziębnięty nosek pod klapę płaszcza. — Prawda, Czaroduszko? Czaroduszka, gałgankowa kukiełka, drzemie w kieszeni specjalnie przez Bronię przyszytej do podszewki paltocika. A pod bluzką, w zawieszonym na szyi płóciennym woreczku, kryją się nie byle jakie skarby: depesze i pieniądze od wuja, metryka, pamiątkowe fotografie i kartka z adresem. Jest czego pilnować! Wóz wtoczył się na ocienioną, leśną drogę. Chłodny wiatr szumiał w konarach sosen, pachniało wilgocią i grzybami. Kołysały się cienkie, bezlistne jeszcze warkocze brzóz, pod koła wskakiwały plamki słoneczne. Nisko przefrunęły dwie kraczące wrony. — Do widzenia! — pokiwała im Bronia ręką, ale nie zwróciły na to uwagi, widocznie zbyt zajęte własnymi sprawami. Przypomniała sobie kawkę ze zwichniętym skrzydłem, którą leczyła z pomocą babuni. Kawka oswoiła się zupełnie, ale jednego poranku wyfrunęła na swobodę. Pewnie dlatego, że nie mogła pogodzić się z Szarotką, która często ptaka straszyła. Szkoda, że nie pozwolono Broni zabrać ze sobą Szarotki... No, ale pani Sitkowa obiecała opiekować się kotką, będzie jej dobrze... Koła zaturkotały po ulicy miasteczka. Gospodarz zatrzymał konia przed mleczarnią, wyładowuje bańki. Bronia zeszła z wozu, żeby wyprostować zdrętwiałe nogi. 14 ¦ — No i co, panno? Może zostawić cię tutaj razem z bańkami, hę? Przyda się Bułeczka do mleczka! Pyzata, różowa buzia roześmiała się szeroko. — Nie dam się zostawić! Niech się pan uwija, bo jeszcze się spóźnimy! — E, jakże pociąg mógłby odjechać bez najważniejszej pasażerki? Pan Sitek lubi żartować. On pierwszy już dawno przezwał H Bronię Bułeczką, że niby taka jest okrągła i rumiana. Przezwisko podobało się i babci, i pani Teresie, i koleżankom w szkole. Podoba się także samej Broni. Sitek skończył oddawanie towaru i niespodziewanie uniósł dziewczynkę do góry. — No siadaj, panno, do karety! Komu w drogę, temu czas! Przed dworcem gospodarz przywiązał konikowi worek z sieczką. Broni kazał czekać przy paczkach, a sam poszedł kupić bilet. Koło murowanego budynku kręci się wiele ludzi, zajeżdżają furmanki i bryczki. Rozlegają się gwizdki lokomotyw, a za każdym razem Broni wydaje się, że to właśnie ją pociąg przyzywa. — Nie bój się — szepnęła do Czaroduszki — zdążymy! Drzwi wejściowe trzaskają niemal bez przerwy, ludzie chodzą tam i z powrotem, ktoś biegnie, ktoś nawołuje, jakieś w chustę zawinięte niemowlę płacze żałośnie... Bronia podeszła do konika, głaszcze go po szyi. — Do widzenia, Kubusiu. Może zobaczymy się jeszcze kiedy, to tak jak wczorai dam ci kawałek cukru. Teraz nie mam, naprawdę. Bądź zdrów, konisiu! Zastrzygł uchem, brązowymi jak kasztany oczami wpatruje się w dziewczynkę, jakby doskonale rozumiał, co do niego mówi. Na podziękowanie kopytem poskrobał o bruk, nie przestając chrupać sieczki. Nagle Bronia drgnęła... Ktoś chwycił jej walizkę i tobołek! Ach, to Sitek, to pan Sitek w nasuniętej na czoło czapie! — Z koniem szepczesz, a złodziej capnie ci dobytek! Ładna historia! No, jest bilet, ale kiepska sprawa, bo masz przesiadkę po drodze! — To pojadę aż dwoma pociągami? — ucieszyła się. — Wcale to niewesołe, Bułeczko. Sam nie wiem, co robić, jestem w kłopocie. Może znajdę kogoś... No chodź, zobaczymy! Wyszli na pełen słońca peron. Lokomotywa głośno sapie, wypuszczając kłęby białej pary. 16 _^i ¦ Gospodarz podsadził dziewczynkę na stopnie wagonu. Wewnątrz było dużo ludzi, kurzyli papierosy, jedli, rozmawiali — nikt nie zwrócił uwagi na nową pasażerkę, chociaż ładnie dygnęła. Sitek usadowił ją w kąciku przy oknie, bagaż złożył na półce. Bułeczka siedzi sztywno, onieśmielona gwarem. Związała mocniej chusteczkę pod szyją, bystrymi, ciemnymi jak rodzynki oczkami rozgląda się dokoła. Troszkę, troszeczkę ma stracha. Jak to będzie, gdy Sitek odejdzie, naprawdę już odejdzie?... Teraz rozmawia z siedzącym naprzeciwko panem, który brodę ma jak święty Mikołaj. Opowiada mu coś o Broni, tłumaczy, a staruszek kiwa głową. — No, Bułeczko, masz szczęście! — odwraca się zadowolony. — Już przemyśliwałem, że wypadnie wieźć cię z powrotem do Brzezin. Ale pan jedzie dalej niż ty, do Szklarskiej Poręby, i obiecał zaopiekować się tobą. Więc już po frasunku, możesz się nie bać! „Mikołaj" przygląda się dziewczynce poczciwymi, wyblakłymi oczami. Bronia mówi z całym przekonaniem: — Przecież ja się wcale nie boję. — Tak też myślałem — mruga Sitek. — Prooszę wsiadać! Gotoowe! — rozlega się głos konduktora. — Komu w drogę, temu czas! Bóg z tobą, Bułeczko! Zerwała się z ławki, wtula się w kożuch opiekuna. — Dobra już, dobra — ściska ją Sitek. — Trzymaj się zdrowo! A pisz. do nas! — No chyba... panią Teresę proszę ucałować i Jasia, i Zo-chnę! I żeby Szarotkę... i Bukieta... i Kubusia! Koła drgnęły, Sitek wyskoczył z wagonu, ktoś westchnął głośno: — Nareszcie jedziem! Babina w wełnianej chustce przeżegnała się szeroko i splatając na brzuchu sękate dłonie, zaczęła mamrotać pacierz. Puch-puch-puch... — sapie lokomotywa. Nie widać już pana Sitka, ucieka do tyłu stacja, latarnie, budynki... 17 Bułeczka patrzy przez zakurzoną szybę, rozmyśla: „Jaka lokomotywa silna, że wszystkich ciągnie! Czy długo będzie wjeżdżała na Jelenią Górę? Czy po tej górze biegają prawdziwe jelenie z rogami?" — To ty, dziecino, potrafisz już pisać? — odezwał się staruszek. — Tak, proszę pana, trochę. Mam już ósmy rok! Jestem w pierwszej klasie, a przedtem to babunia pokazywała mi litery. Ona pojechała teraz do Jerzego, do swego syna. Więc mnie zabiera wujek Marczak — odpowiedziała Bronia jednym tchem. — No ładnie... — uśmiechnął się „Mikołaj". — A rodzice twoi gdzie? — Ach. proszę pana — westchnęła Bułeczka — mamusi to nawet wcale nie pamiętam. A tatuś... — Bidna sirotka! — użaliła się kobieta w chustce. — Toś ty sama na świecie, dziecino? — Ano tak... — posmutniała Bronia. Lecz zaraz pocieszyła się myślą, że to niezupełnie jest prawda. Nie jest sama. Wychowała ją dobra babunia, teraz jedzie do rodziny, ma także ulubioną Czaroduszkę... — I będę miała siostrzyczkę! — pochwaliła się głośno. Babina, nie przestając poruszać wargami, przyglądała się dziewczynce ciekawie. — A Kuba, Bukiet i Szarotka — zmienił staruszek temat rozmowy — to pewnie konik, pies i kotka, prawda? — Tak! — klasnęła Bronia w ręce. — A skąd pan wie? — Domyśliłem się. Lubisz zwierzęta? — Okropnie lubię! Nawet, proszę pana, myszy. Takie komiczne, maciupeńkie! I krowy też! — No ładnie... Jestem wobec tego pewny, że zostaniemy przyjaciółmi. Bo i ja mam słabość do zwierzaków. Jestem weterynarzem. Chcesz może posłuchać o chorym, cierpliwym cielątku? I miły staruszek opowiedział dziewczynce kilka ciekawych historii o swoich czworonożnych pacjentach. 18 W pewnej chwili, widocznie znużony rozmową, oparł siwą głowę o zawieszone na haczyku palto, przymknął oczy. „Chce podrzemać — myśli Bułeczka. — Musi być bardzo dobry i mądry. Pewno ma dużo wnuków i wieczorami opowiada im bajki. A może... może to jest zaczarowany święty Mikołaj?" Ostrożnie odgoniła muchę, która uparła się, aby spacerować po czole staruszka. Koła wagonu trajkotały, aż dudniło pod deskami podłogi. Za szybą uciekały kolorowe domki, lasy, pola — wszystko poprzecinane, posiekane słupami telegraficznymi. Wysoki słup, druty w dół, w górę, w dół... i znowu słup... Aż oczy bolą patrzeć! Zapachniał czosnek — to jeden z podróżnych przegryzał chleb kiełbasą. Za jego przykładem rozpakowała Bronia swoje zapasy, schrupała dwa racuchy, potem zatopiła ząbki w dużym jabłku. Było słodkie i soczyste, pachniało jesienią i sadem. Gdy dojadała ogryzek, poczuła się jakby wolna od wszelkiego lęku i smutku. Wyjęła z ukrycia laleczkę, pocałowała ją i oparła o poręcz okna. Niechże i ona zobaczy szeroki świat! — Czaroduszko — szepnęła — słyszysz, jak pociąg pędzi? Jedziemy do pięknego miasta, a tam czeka na mnie siostrzyczka, wiesz? BUŁECZKA SZUKA WUJKA Gdy „Mikołaj" obudził Bronię, nie wiedziała w pierwszej chwili, co się z nią dzieje. — Zbieraj się, dziecino, za kilka minut wysiadasz. W wagonie palą się żółtawe lampy, za oknem przesuwa się ciemność przetykana lecącymi z parowozu iskierkami. Bułeczka drży z chłodu, zapinając palto i wiążąc chustkę. — To ja tak okropnie długo spałam? — Przespałaś się, to i ładnie. Jak się czujesz? 19 — Dobrze, proszę pana, tylko troszkę zimno mi w sercu. — Nie rozumiem? — Bo to jest po mojemu! — roześmiała się. — Kiedy się martwię albo czegoś boję, to mi zimno o tutaj, w środku. A kiedy wesoło, gdy się cieszę, to mi jest ciepło w sercu. — Aha, aha, już wiem. Toż podobnie dzieje się z nami wszystkimi, dziecino! Ale nie bój się. Wujaszek będzie czekał na stacji, tak? — Z pewnością! — No ładnie. Wyniesiemy teraz twoje paczki na korytarz. Coraz częściej migotały światła, pociąg huczał na zwrotnicach, zaczął hamować, zwalniać. —- A wspomnij czasem przyjaciela z podróży! Może zechcesz mnie kiedy odwiedzić? Przyjedź do Krzyżatki i zapytaj o starego weterynarza. W naszym miasteczku wszyscy mnie znają, pokażą ci, gdzie mieszkam. Krzyżatka. Zapamiętasz? — Zapamiętam. — Przydałaby mi się taka wnuczka! — uśmiechnął się serdecznie. — No, ale już nasza stacja... Zostaniesz tutaj, a ja muszę jak najszybciej przejść na inny peron, do drugiego pociągu. Przyjechaliśmy z opóźnieniem... Pomógł Broni wysiąść z wagonu, przeniósł bagaż. — Bądź zdrowa, dziecino! — Do widzenia, bardzo panu dziękuję! — pocałowała „Mikołaja" w rękę. — Rozglądaj się i uważaj! — Dobrze, dobrze, do widzenia! Na stacji latarnie rozpraszają mrok, lecz z daleka trudno rozpoznać twarze ludzi. Chociaż Bułeczka pilnie rozgląda się dokoła, nikt do niej nie podchodzi. „To nic, pewno wujek troszeczkę się spóźnił" — pociesza się przytupując bucikami. Za dachem dworca widać szmat nieba. Gwiazdy mrugają 20 takuteńko jak w brzezinach, więc uśmiecha się do nich przyjaźnie. — Nie martw się — szepcze do Czaroduszki — jeszcze odrobinkę cierpliwości. Ale na stacji ruch zmalał, podróżni poznikali, gdzieniegdzie tylko przesuwają się jakieś postaci. Broni kręci się w głowie, chwilami ma wrażenie, że jeszcze nadal dudni pociąg. Wysoki kolejarz ciągnie trajkoczący, skrzynkami wyładowany wózek. Zerknął spod czapki na Bronię, zatrzymał się. — A ty dokąd jedziesz, mała? — Ja już nie jadę — ucieszyła się — ja właśnie przyjechałam z Brzezin, proszę pana! — To czemu nie idziesz do miasta? — Czekam na wujka. Czy nie widział pan przypadkiem kogoś, kto by mnie szukał? — Jak powiadasz? — roześmiał się. — A to dobre! To ci się udało, słowo honoru! Chodź ze mną! Zabrał pakunki, podwiózł do przejścia. — Oddaj bilet i maszeruj do poczekalni! — Dziękuję! W dużej sali ciepło było i duszno. Czekało tu sporo podróżnych. Jedni czytali gazety, inni drzemali skuleni na ławkach lub przy własnym bagażu. Na ściennym zegarze przesuwały się duże wskazówki. Bronia uważnie obliczyła: zbliża się godzina dziesiąta. „Poczekam jeszcze dwadzieścia minut, a później... Ba! ale co robić później?" Chudy, kędzierzawy chłopak głośno szurgał trepami, ślizgał się po kamiennej posadzce. Bez żadnego powodu pokazał Broni język. Potem przysiadł się blisko, wygarnął z kieszeni garść pestek, gryzł je wypluwając łupiny dookoła siebie. Wykrzywiał się przy tym bardzo brzydko. Nagle schwycił tobołek Bułeczki. Gdy zerwała się z krzykiem, rzucił pakunek i uciekł. 21 Wystraszona, nie chciała już dłużej czekać, dygnęła przed najbliżej siedzącą podróżną. — Przepraszam, czy daleko jest ulica Studencka? — Spory kawałek, a dlaczego pytasz? Bronia opowiedziała o swoim kłopocie. — Lada moment nadejdzie mój pociąg, więc nie mogę się tobą zająć. Ale radzę ci, zwróć się do zawiadowcy stacji, o tam, widzisz? Tamte drzwi. — Dziękuję pani! W pokoiku służbowym siedziało trzech kolejarzy. Bronia dygnęła nieśmiało. — I cóż, mała wędrowniczko? — uśmiechnął się jeden z nich. — Nie znalazłaś wujka? A masz adres? — Mam, proszę pana! Podała kartkę. — Inżynier Bohdan Marczak. Ulica... — Marczak? — przerwał kolega. — To chyba ten z huty? Z pewnością ma w domu telefon, poszukajcie numeru w książce. Bułeczka słyszała o telefonie, lecz nigdy go jeszcze nie widziała. Przygląda się teraz ciekawie i pilnie słucha, jak zawiadowca mówi do „trąbki", którą zdjął z widełek: — Halo, tu dworzec kolejowy. Poproszę inżyniera Marczaka... Wyjechał? Hm... Jest taka sprawa, czeka u nas dziewczynka z Brzezin... Tak, tak, właśnie... Trzeba ją zabrać, ma trochę bagażu... Co takiego? Odprowadzić? Co pani? Żarty stroi? Czego pani krzyczy? Przecież to nie nasza wina!... W taksówkę? Owszem, można, to da się zrobić... Odłożył słuchawkę, mrucząc: — Ale zła baba! Broni trudno zrozumieć, o co chodzi. Jaka baba? Z kim zawiadowca rozmawiał? O kim tak brzydko mówi? O cioci? — Macie wolną chwilę, Drapiński, władujcie tę pasażerkę do wozu. Na miejscu zapłacą. — Dobra. Idziem, Czerwony Kapturku. Miarkuję, słowo honoru, że niezbyt słodko cię witają. 22 w Usadowił dziewczynkę w jednym z czekających przed dworcem aut. — Panie trójka, wieź pan zdrowo tę osobę na Studencką dwadzieścia! — Do Marczaka może? — Znasz go pan? — A owszem. — No to gazu! Trzymaj się, mała! — Do widzenia! Bardzo dziękuję! Ach, jak miękko, jak szybko niesie auto przez place, ulice! Przechyla się na zakrętach, aż Bułeczka śmieje się w głos. To dopiero jazda! Nigdy takiej nie próbowała. Taksówka przemknęła aleją, zatrzymała się przed furtką jednego z ogródków, z którego wystrzelała w niebo smukła topola. Kierowca nacisnął klakson, rozległo się ujadanie psa, a po chwili wyszedł na ulicę jakiś mężczyzna z chłopcem. — Dobry wieczór, wujku! — zawołała radośnie Bułeczka. Lecz odpowiedział jej tylko niemądry śmiech chłopca. — Karol, weź no tę walizkę, nie? Ja zapłacę. Jak dużo się należy? No, idź z nim, mała, idź! — Do widzenia panu! — dygnęła Bułeczka kierowcy, gdyż było to już w jej zwyczaju, że nie lubiła odchodzić bez pożegnania. Chłopak znowu parsknął nieprzyjemnym śmiechem. Zabrał walizkę, a Bronia podreptała za nim dźwigając tobołek. — Dobrze, że macie psa. Jak się nazywa? — Szczekadło. — Nie, ale naprawdę? — Głupia jesteś!— burknął. W blasku padającym z okien poznała w nim chłopca, który dokazywał w poczekalni. — Mieszkasz u mojego wujka? — zaniepokoiła się. — A bo co? Nie podoba się? — Zdążyłeś już wrócić ze stacji? 23 — Kto mówi, że byłem na stacji? — Przecież cię widziałam! A czemu nie powiedziałeś, że wujek wysłał cię po mnie? — Coś ty? A bo mnie kto wysyłał? A bo wiedziałem, że taka ważna figura do nas zjechała? — To po co byłeś na dworcu? — Tak sobie, podobało mi się, nie twoja rzecz! — A czym wróciłeś? — nie ustępowała Bronia. — Samolotem! Cisnął walizkę na ganek i głośno gwiżdżąc skoczył w zarośla. „Dziwny jakiś" — pomyślała dziewczynka. W przedpokoju czekała wysoka, tęga kobieta w kraciastych bamboszach i niebieskim fartuchu. — Dobry wieczór, ciociu! — dygnęła grzecznie Bułeczka. — Ładnie mi dobry! — odburknęła. — Jak, panie Piotrze, załatwione z szoferem? — Tak, proszę resztę. A to jest bagaż tej małej, nie? — To ma być bagaż? — spojrzała z politowaniem na bezkształtny tobołek i walizkę z oberwanym uchem. — No, czy źle przewidywałam? — Sierota zaś, nie? — zafrasował się. — To ja już pójdę nazad, dobranoc! — Dobranoc, dziękuję za przysługę! Och, ile jeszcze czeka mnie roboty! Bułeczka walcząc ze zmęczeniem przygląda się tęczowym blaskom lustra. Nagle w lustrze coś mignęło, w uchylonych drzwiach mieszkania zjawiła się dziewczynka w długiej koszuli. Bronia uśmiechnęła się, lecz dziewczynka pokazała język i zniknęła. Bułeczce jest przykro, nic nie rozumie. To, co dzieje się od wczoraj dokoła niej, podobne jest do dziwnego snu. A może to sen? Pomyłka? Czy naprawdę trafiła do domu wujostwa? Dlaczego w takim razie pani w fartuchu jest tak zagniewana, jakby Bronia coś zawiniła? — Wytarłaś trzewiczki? — pyta surowo. — Tak, ciociu, wytarłam. A gdzie jest wujaszek? Dlaczego nie przyszedł na stację? — Myślisz, że nic lepszego nie ma do roboty? — A czy siostrzyczka już śpi? — Jaka siostrzyczka? Co pleciesz? Zdejmij to nieszczęsne palto! — Dobrze, ciociu. — Aleś ty zakurzona, brudna, musisz się przede wszystkim wykąpać! — W balii? To pysznie! — W jakiej znowu balii? Zdejmij no chustkę! Bułeczka odkryła jasne, tasiemkami związane warkoczyki. — Głowę też trzeba umyć. — Dobrze, ciociu. — Przestańże z tą ciocią! Nie jestem twoją ciotką! _ Nie? — ucieszyła się Bronia. — A gdzie jest moja ciocia? — Czy wszystko muszę ci od razu tłumaczyć? Skaranie boskie1. ISóg nie czuję po dzisiejszym lataniu! — spojrzała na dziewczynkę z wyrzutem. — Czy masz nocną koszulę? Bo przecież żadna z Dziuni na ciebie się nie zmieści! Pewno chce ci się jeść, co? I zmęczona jesteś? — Tro... troszeczkę, proszę pani... — Pociesz się, że i ja także jestem zmęczona. Trudno, nie dostaniesz kolacji, dopóki cię porządnie nie wyszoruję! — Dobrze, proszę pani — szepnęła Bułeczka bardzo słabym już głosem. Z wielu dziwnych spraw zrozumiała jedno, że nic innego nie pozostaje, jak poddać się rozkazom tej energicznej, gderliwej kobiety. . „SIOSTRZYCZKA" ... Kaczuszki jak kłębki żółtej włóczki umykają przed Szarotką... „A psik, a psik! — woła Bronia. — Nie wolno kaczątek straszyć!" „A gdzie jest twoja kawka? — pyta brodaty Mikołaj. — Dlaczego wypuściłaś ją do lasu?" „Nie, panie doktorze, ona wyjechała pociągiem". „W takim razie Karol ją złapie". „Och, nie, nie pozwolę!" „Słyszysz? Coś stuka... To pewno twoja kawka wróciła..." Bułeczka otwiera oczy... rzeczywiście ptak za pełnym światła oknem! Ale nie kawka! To wróbel, szary wróbel stuka dziobkiem w szybę. — Dzień dobry, wróbelku! ¦&&&& m tóiku, toi§\$& i\% itowm. G&ziei )e$tf Ach, prawda, przecież wczoraj przyjechała do Jeleniej Góry, do 26 wujostwa! O, na drugim łóżku śpi otulona w kołdrę siostrzyczka! Psst... niech śpi... Jaki miły pokoik! Białe meble, chodniczek na błyszczącej podłodze, na jasnych ścianach kolorowe obrazki... A w kącie za szafką... rety! Ile wspaniałości! Jakie cudne lale! Ostrożnie, po cichutku wysunęła się spod koca, przyklęka zachwycona koło zabawek. Nagle... — Nie ruszaj! Nie wolno! — zawołał cienki głosik. Odwróciła się przestraszona. W łóżku siedzi ładna, szczupła dziewczynka, trzęsie ciemną, upstrzoną papierkami głową. — Uciekaj stamtąd! — złości się. Bułeczka zaczerwieniła się, ale zmieszanie pokrywa uśmiechem. — Dzień dobry! — Nie zabieraj mi lalek! — Ależ ja chciałam się im tylko przypatrzeć! Cudne są... Twoje? — Chyba że nie twoje! Odejdź od nich! Broni jest przykro. Siada na brzegu swego posłania, skubie paluszkami koc. Wandzia przygląda się jej ciekawie: żółte kosmyki, okrągła, rumiana buzia, zadarty nosek, śmieszna broda z dołkiem. — Aleś ty pucata! Ale komiczna! — parska śmiechem. Broni jest bardzo przykro. Inaczej obmyślała sobie spotkanie z siostrzyczką. No, ale nie warto się długo martwić. Lepiej porozmawiać. — Jak ci na imię? — Wanda, Monika, Danuta. — O rety! Ale na co dzień, zwyczajnie? — Dziunia. — Mnie wszyscy przezywają Bułeczką. — Po co przyjechałaś? — Wandzia groźnie marszczy ciemne brewki. — Jak to? Wujek przecież chciał! Pisał, żeby... — Alę ja nie chcę! Na to Bronia nie umie odpowiedzieć. W Brzezinach i pań- 27 stwo Sitkowie ją lubili, i inni sąsiedzi, i nauczycielka, koleżanki... A tutaj... — Dlaczego mnie nie lubisz? — pyta z żalem. Na to z kolei Wandzia nie umie odpowiedzieć. Wzrusza tylko chudymi ramionami. Bułeczce jest smutno. Wsuwa się z powrotem pod koc, głaszcze ukrytą w łóżku kukiełkę — jej także musi być przykro... No, ale nie warto się długo martwić, lepiej porozmawiać. — Dlaczego twój miś nie ma ucha? — Karol mu kiedyś oderwał. — Ten rudy? Aha, to już go znam! — Okropny łobuz. — Czy także mieszka w tym domku? — Tak, ale z drugiej strony. To jest syn sąsiadów y. Ciągle psoci. Taki n i c p o t! — Chodzisz do szkoły? — Ja? Skąd? Jestem bardzo w ą t ł a i boję się z a r a z-k ó w — mówi Wandzia z powagą. — Zeszłej zimy to miałam odrę, koklusz i różyczkę! — Ojej! A dużo jest dzieci u sąsiadów? Z kim się bawisz? — Z nikim. Z tobą też nie będę — zadziera Dziunia bródkę. — I zapamiętaj sobie, żebyś nie ruszała lalek! — Szkoda. Trudno. Ach, patrz, patrz! Znów przyleciał wróbelek na okno? — Wielkie rzeczy! — Nie lubisz ptaków? Przecież one są cudne! Wszystkie! I gołębie, co wołają: gru-gru-gru i drepczą na czerwonych nóżkach. I sroka, która z płotu zwołuje gości. Albo wilga, jak śpiewa: „Zoofijo! Zoofijo!" A słowiki? A jaskółki w aksamitnych sukieneczkach? Ale chyba najwięcej lubię wróble, wesołe, szare puszki. A wiesz? W Brzezinach miałam oswojoną kawkę... Co tak brzęczy? — Telefon dzwoni. — Telefon? Oj, to polecę zobaczyć! — Nie można, Gosia cię skrzyczy. — Ta duża pani w fartuchu? 28 — Tak. To jest Małgorzata, co jeszcze była nianią mojej mamci. Wcale się jej nie boję, chociaż często jest zła. — Zła? E, chyba nie... — Bułeczka przypomina sobie, jak wczoraj ta pani myła ją pachnącym mydłem w wielkiej wannie, jak później dała smaczną kolację i zaprowadziła do czystego łóżka. — Pyszne łóżeczko! W Brzezinach miałam kanapkę, ale ciut, ciut, za krótką. A dlaczego jeszcze nie wstajemy? — Po co? Dopiero gdy Gosia przygotuje śniadanie, kupi rogaliki. — Przecież ja mogę kupić! U nas zawsze chodziłam do sklepu, bardzo lubię! Ubierajmy się! Zobaczę podwórko, o-gródek, psa. Jak on się nazywa? — Trezor. — Ładnie! Czy zawsze jest na łańcuchu? — No chyba. — Biedaczysko! Z naszym Bukietem to biegałam w pole, nad rzekę. Z pewnością tęskni za mną. Okropnie było mi żal, że nie mogę go zabrać... Ubierajmy się! Tyle mam ciekawych rzeczy do oglądania! Chyba ani chwileczki tutaj się nie nudzisz? — Ciągle się nudzę! — Coś ty? Ojej, przecież tu może być zabawy a zabawy! Zobaczysz, jak nam będzie wesoło! — Mnie nie będzie wesoło — nadąsała się Wandzia. Sama sobie się dziwi, że tak długo z „tamtą" rozmawia. Przecież miała zamiar wcale się do niej nie odzywać. — A gdzie jest wujaszek? — Wyjechał niespodziewanie służbowo. Ciągle jest zapracowany. — Szkoda! A ciocia? — Och, z mamcią to cały ambaras. Ona jest 1 e ż ? s e-r e m. Nie wiadomo, kiedy dostanie urlop. — Jak to? Nie mieszka z tobą? — zmartwiła się Bułeczka. — Nie. Pracuje w Koszalinie. Uczy takich, co przedstawiają w teatrze. Myśmy najpierw wszyscy byli w Koszalinie, ale 29 tatko dostał posadę w hucie i służbowe mieszkanie. A tam było bardzo ciasno, ale za to byłam z mamcią. A ona nie chce teatru zostawić. Cóż — rozkłada Wandzia ręce — nie ma na to rady. Taki los! Zabawna jest, kiedy robi miny jak dorosła osoba, gdy tak poważnie rozprawia. Ale biedna, że tęskni za mamusią. O, Bułeczka doskonale to rozumie... — Po co masz papierki we włosach? — uśmiecha się do Wandzi. — To są p a p i e 1 o t y, na loki, nie wiesz? — Twoja lala też ma loczki! — Zuzanna? Aha. I mówi „mama-tata". — Naprawdę? To cudnie! Posłucham! — Nie, nie pozwalam! — Szkoda. Ale wiesz? Właściwie to Wszystkie lalki potrafią mówić. Mają jedną zaczarowaną godzinę w nocy i wtedy ze sobą rozmawiają. — E, głupstwa pleciesz! — rozgniewała się nagle Wandzia. — W ogóle dosyć mam twojego gadania! Głowa mnie rozbolała! Bułeczka patrzy ze zdumieniem, jak Dziunia tłucze piąstkami w kołdrę, jak wykrzywia buzię. Akurat weszła pani Małgorzata. — Co tu się dzieje? Co jej zrobiłaś? — Nic, naprawdę nic, proszę pani! Gospodyni pochyliła się nad płaczącą dziewczynką. — Uspokój się, rybeńko, nie martw Gosi. — Głowa mnie boli, a ona trajluje jak zwariowana! Nie chcę! Idźcie sobie! — Broniu, włóż pantofle, zmykaj stąd! — Już idę! Bułeczka myje się, pluszcze w łazience. Jak tu ładnie! Biała wanna. Kafelkami wyłożona posadzka, ręcznikir buteleczki, pachnące mydło, pasta. Z jednego kranu leci zimna, z drugie- 30 go — ciepła woda! Można odkręcić kurek i chwytać w dłonie mocny strumień. Ba! Ale niespodziewanie woda trysnęła z góry! W żaden sposób nie da się jej zatrzymać... — Ojej, ratunku, proszę pani, proszę pani! — Po co bawisz się prysznicem? — przydreptała rozgniewana Małgorzata. — Włosy mokre, ręcznik mokry, podłoga zalana. No tak, mało mam jeszcze roboty! — Przepraszam, nie chciałam przecież... nie wiedziałam... Gdzie jest ścierka? Zaraz ślicznie wytrę podłogę... Gospodyni zerka, jak mała zręcznie się uwija. Ano, widocznie przyzwyczajona do sprzątania. Bułeczka ubrała się w kusą sukienkę i wypłowiały fartuszek. W doskonałym humorze czeka w kuchni na śniadanie. Jak pachnie kawa! Jak pachnie przysmażona słoninka! Ile błyszczących rondli na półce! Chwalą się, który ładniejszy, wydymają brzuszki. Śmieje się patelnia, pobrzękują wesoło łyżki, parska czajnik. Bułeczka wścibia nosek pod ramię gospodyni. — A co to się pali? Spirytus? Nafta? — Gaz. — Gaz? Którędy wlatuje? — Rurami. — Tak samo jak woda? — Tak. — A skąd? — Przestań nudzić! Usiądź, pij kawę, to będzie twój kubek. — Mój? Jaki ładny! Z króliczkiem! Państwo Sitkowie, cośmy u nich z babcią mieszkały, to mieli żywe króliki. Te maciupcie to były śliczne. A do czego jest ta szufladka? U pani to woda ze ściany leci, a u nas to nosiliśmy wiadrami ze studni. Taka głęboka studnia, że aż strach. Kiedy zawołałam do niej „du--du-du", to tam gruby głos odpowiadał „du-du-du". Może jaki wodny czarodziej, prawda? Och, jaka jestem głodna! 31 __ Masz apetyt, me to coDz^^^ce dasz! Istne siano na głowie. ? pan wrocl? musiała zaprowadzić cię do fryzjera. przelęknie się takkgo_snop**. liczkach. Wyobra- Broma śmieje się, az drżą je doi P a z pQ_ ziła sobie, jak wystraszony wujek cota ę, kT"A kiedy wróci? Dzisiaj? — Dzisiaj, dzisiaj. __ Telefonował rano, prawda/ _ Prawk — Oj, to dobrze! Poproszę kawy, bo już wypiłam. Pyszny chlebuś! Czy pójdę z panią do miasta? Oj, to dobrze! Czy można jeszcze ździebko sera? O, gryzę jak wiewiórka! Lubi pani wiewiórki? Cudne są, prawda? Więc obetniemy warkocze, tak? Och, jajecznica! Dla mnie? Dziękuję! Proszę nie obierać ziemniaków, ja potrafię! Pani Teresa mnie nauczyła. Ona ma Jasia i malutką Zochnę w kołysce. Cudne są takie bo-busie, prawda? Chciałabym mieć własne dzieciątko! A pani ma dzieci? Nie? Szkoda. Babunia pojechała do Jerzego, do syna. Strasznie się cieszyła, więc nie mogę jej żałować, prawda? Muszę napisać list do Sitków. Czy można wziąć kawałek chleba? Dlaczego pani tak dziwnie na mnie patrzy? Małgorzata wzięła się pod boki, przygląda się temu stworzeniu. Inaczej wyobrażała sobie tę sierotę. Jakże t o się wierci, jak zajada, jak trajluje! Ot, głupie t o, głupie! I z czego t o się tak cieszy? Bułeczka umilkła i z uśmiechem drżącym w dołeczkach twarzy spogląda wyczekująco na gospodynię. Małgorzata już, już, już chce się roześmiać, ale fp; Bułeczka ??I w tym momencie przypomina sobie, że będzie dziś musiała stać w kolejce po mięso. Więc mówi szorstko: — Ale pytlujesz, pytlujesz jak najęta! Nic dziwnego, że Dziunię główka rozbolała! Bronia już bez słowa dogryza skórkę chleba. I zerkając, czy gospodyni nie patrzy, raz dwa wylizuje talerzyk po jajecznicy. JAK BYŁO W MIEŚCIE Zanim pani Małgorzata ubrała Wandzię, Bułeczka kilka razy obiegła dokoła domek, zawarła bliższą znajomość z Tre-zorem, policzyła kury rozgrzebujące grządki. Powietrze jest chłodne i wilgotne, z bezlistnej jeszcze topoli ściekają krople rosy. Na żywopłocie plotkują wróble, może opowiadają sobie o nowej mieszkance topolowego domku? W ogródku przy klombie, z prawej i lewej strony, stoją dwie ławki. Bronia na każdej z nich posiedziała przez chwilę. Podnosi głowę do góry — a nuż zobaczy bociana? Już chyba czas, żeby wracały z ciepłych krajów! Zerwała się, gdy gospodyni z Dziunią ukazały się na ganku. Wandzia ma lśniące botki, popielaty płaszczyk przybrany futerkiem, popielatą czapkę, spod której wysuwają się loki, niebieski szalik zawiązany pod szyją. — Ach, śliczna jesteś! — objęła ją Bronia. —Prawdziwa księżniczka z pałacu! Wandzia, zadowolona z pochwały, wysoko zadarła bródkę. Pani Małgorzata w ciasno dopasowanym żakiecie, w kapeluszu wielką szpilą przypiętym do włosów kroczy powoli, w pełnym troski zamyśleniu. Poważnym skinieniem odpowiada na „dzień dobry" sąsiada, pana Szulca. — I co? — zagadał. — Doczekała się pani gospodyni drugiej wnusi, nie? 34 — Właśnie! — westchnęła głęboko, jakby to było ciężkim jej zmartwieniem. Niechętnym wzrokiem obrzuciła krótkie, zniszczone paltko Broni. Z okryciem będzie gorzej, ale już sobie wyobraża, jak z dwóch starych sukienek Dziuni wysztu-kuje dla grubaska przyzwoitą sukienkę. Ba! Gdyby to miała czas zasiąść do maszyny! Toć bielizna z prania jeszcze nie uprasowana, nie pocerowana. Jutro trzeba iść na targ, w spiżarce pora zrobić porządek. Ach, praca przy gospodarstwie nigdy nie ma końca! — Uważajcie, przechodzimy! Ulica jest szeroka, ale akurat pusta. Bułeczka pędem przebiega na drugą stronę. Wandzia wyrywa się opiekunce. — Nie trzymaj mnie! Sama chcę! — To ja, to ja z panią! — naprasza się Bronia. — I torbę będę niosła! Wsuwa pulchną łapkę w ciepłą, twardą dłoń gospodyni. Ach. jak przyjemnie tak razem maszerować! Czuć się pod czyjąś opieką jak malutkie dziecko! — Nigdy nie jeździłam tramwajem, wie pani? Tylko uczyłam się o tym wiersza. O taki: „Już tramwaje dzwonią w mieście, spieszcie się do szkoły, spieszcie!" A czy nasze też dzwonią? — Dzwonią, dzwonią, nie gadaj tyle, uważaj, właśnie nadjeżdża. Dziunieczko, podaj rączkę, wsiadamy! Bronia dygnęła pasażerom w tramwaju, a Wandzia na to w śmiech. — To jak mały pociąg, prawda? A czy on daleko jedzie? Gdzie jest właściwie ta góra dla jeleni? Chciałabym zobaczyć prawdziwego jelenia! — Co ona plecie! — parsknęła Wandzia. — A gdzie wysiądziemy? — W śródmieściu. Nie kręć się i przestań mnie męczyć pytaniami! Ba, łatwo Gosi mówić! Bronia wszystkiego jest ciekawa. 35 ¦¦¦i ¦i — Ile tu ludzi! — wykrzykuje na ulicy. — A kto mieszka w największym domu? Dlaczego nie ma góry, tylko dopiero tam daleko widać? Zatrzymuje się przy wystawach, ogląda się na przechodniów, kręci głową na wszystkie strony. Spostrzega studnię w środku rynku. — Co to za pan z widłami? — Ja wiem! — pochwaliła się Wandzia. — To Neptun. — Kto? Nie rozumiem! — Taki król z morza. — Nie zatrzymujcie się! — gniewa się gospodyni. — Chodzą jak dwie gapy! Wal 0 4? ^^ — Ach, proszę pani, jakie to piękne miasto! Zupełnie jak Warszawa z obrazka w mojej czytance! — Głupiutkie stworzenie! — westchnęła Małgorzata. — Co za porównanie! Gdybyż to była kochana Warszawa! Wandzia tup, tup — drobi botkami, rozmyśla: „Jaka ta ???? niemądra, że wszystkiemu się dziwi i cieszy, nie wiadomo z czego..." Cieszy się także siadając na fotelu w zakładzie fryzjerskim. Ciach, ciach! — brzęczą nożyczki, jasne kosmyki spadają na podłogę, nad czołem powstaje równa grzywka. — Spokojnie panienko! Proszę się nie kręcić! — cierpliwie upomina bardzo poważny fryzjer. „Czaroduszko, nie poznasz mnie — myśli Bronia — będę teraz jeszcze bardziej okrągła". — Prawda, proszę pana, że Bułeczka to w sam raz dla mnie przezwisko? Ale do czego potrzebna panu ta srebrna miseczka? To białe w niej to farba? A może śmietana? — Cicho! — karci Małgorzata dziewczynkę. — Jak ty się zachowujesz?! Bułeczka, co prawda, nie rozumie, dlaczego nie wolno rozmawiać, ale milknie posłusznie. W pewnym momencie nie mogąc pokonać ciekawości wyciąga z miseczki mokry pędzel... i chlap! opryskała lustro mydłem... — Wstydź się, co wyprawiasz! — irytuje się Małgorzata. — Przeproś pana! — Przepraszam... — Nie szkodzi — odpowiada poważnie fryzjer i dla pewności daleko odsuwa maszynkę, nożyczki i zapałki. — Cudnie pan mnie uczesał! — zachwyca się Bułeczka. — Bardzo dziękuję! Jak mi warkocze odrosną, to znowu tutaj przyjdę! Do widzenia! — Jaka głupia! — śmieje się Wandzia, gdy już wyszły z zakładu. — Jaka ona głupia, Gosiu! Jak małe dziecko! Pędzel złapała! — Chciałam tylko obejrzeć, jaki jest... — Wstydu najadłam się za ciebie! — gniewa się Małgorzata. — Przepraszam panią, już nie będę. A czy ładnie mi jest z grzywką? — Ładnie, nieładnie, ale porządnie. — Ojej! Zapomniałam zabrać odcięte warkoczyki! — Co ona wygaduje, Gosiu! — Poczekajcie tu na mnie, wstąpię do apteki po ziółka. — Wracaj zaraz! — skrzywiła się Wandzia. — Nie chcę z tą wariatką zostawać! Bułeczce jest przykro, ale zaraz o tym zapomina, bo... co to tak ładnie pachnie? Rety! Cukiernia! Cukiernia! Ile ciastek za szybą! Rurki z kremem... Gwiazdeczki posypane makiem... Lśniące pączki... — Wiesz? — odwraca się do Wandzi. — Jak dorosnę, to będę miała swoją cukiernię. A ty? — Ja? — zadziera Dziunia bródkę. — Ja będę przedstawiała w teatrze. — Owszem, to też musi być przyjemne. Strasznie lubię bawić się w przedstawienie. Umiem takie jedno na pamięć. Chcesz, to dziś wieczorem urządzimy teatr? — Nic z tobą nie chcę urządzać! — Ach, prawda, zapomniałam! Nie będę miała cukierni, bo przecież obiecałam Mikołajowi, ze zostanę w e n t e r y-n a r z c m! — Gadasz same głupstwa! — wzrusza Wandzia ramionami. — Gosiu! — woła do wracającej opiekunki. — Kup mi lizaka! — Nie można, serdeńko, stracisz apetyt na obiadek. — Kup mi lizaka! — upiera się mała. — Tatuś prosił, żeby... — Kup, bo będę płakała! Bronia czeka, jak się skończy sprzeczka. Dziunia przecież jest bardzo niegrzeczna, a pani Małgorzata wcale się na nią nie gniewa... Weszła do sklepu i za chwilę wraca z dwoma lizakami'. Z dwoma! No, czy nie jest strasznie miła? 38 — Ach. pyszności! Bardzo dziękuję! — dyga Bułeczka i czym prędzej ściąga z przysmaku opakowanie. Wandzia spróbowała troszkę /... — Nie chcę już, zabierz! — oddaje patyczek gospodyni. Bułeczka spogląda ze zdumieniem. Buzię ma umazaną, smakowicie Wie cukierek. SPOTKANIE Z WUJKIEM Bronia nuci „Koziołeczka" pomagając gospodyni rozlewać zupę na talerze. Wandzia wygląda oknem. — Tatko idzie! — woła w pewnej chwili. — Wujek! Wujaszek! — klaszcze w ręce Bułeczka. — Nareszcie, nareszcie! Ja otworzę, ja otworzę! Ale pani Małgorzata zamyka jej drzwi przed nosem i sama spieszy do przedpokoju. — Dzień dobry, Gosiu! Jak się miewacie? Co nowego? — pyta od progu pan Marczak. — Wandeczka zdrowa? Uff, zmachany jestem... Cóż to za gwar? Goście? — Jeden gość, ale gadatliwy. — No. któż taki? A od Krysi nie było listu? — Nie. — Az Brzezin? — Owszem, jest list... Dosyć gruby... Ale obiad właśnie podałam, proszę pana. — Świetnie, głodny jestem. Już idę, tylko ręce umyję. Bułeczka nie może się doczekać, kiedy nareszcie pozna wujka. — Wiesz, Dziuńka? — strzela jej pomysł do głowy. — Schowam się, zrobię niespodziankę. Psst... nic nie mów! I hop! pod stół. Za chwilę ktoś naciska klamkę. Bronia wyskakuje z ukrycia. Pociąga serwetę, talerz z trzaskiem spada na podłogę... Gospodyni, bo to ona weszła, ręce załamuje, krzyczy. Pan Marczak wbiega w momencie zamieszania, nie rozumie, o co 39 chodzi. Pyzata dziewuszka klęczy przed Małgorzatą, gorąco ją za coś przeprasza, zbiera skorupy. — Cóż tu się dzieje? — Ach, wujku, nie gniewaj się! Ja chciałam tylko zrobić niespodziankę! Nie udało się! Talerz się zbił, śliczny talerzyk... — To ona zbiła, nie ja! — woła Wandzia. — Teraz pan wie, skąd hałasy? Jaki to gość! — irytuje się gospodyni. — Ani chwilki spokoju! Pan Marczak patrzy na zmieszaną, rozczerwienioną buzię Broni. — Wstań, już sprzątnęłaś — mówi łagodnie. — Trudno, wypadki się zdarzają, nie przejmuj się. No, przywitaj się ze mną! Wyciągnął rękę, ale Bułeczka rzuca mu się na szyję. — Dobrze, wujaszku, że nareszcie jesteś! Wczoraj szukałam wujka na stacji. — Mnie? Dlaczego? Przecież nie obiecywałem. — Nie? To przepraszam, zdawało mi się... — Prosiłem, żeby cię odwieziono. Kto był z tobą? — Nikt. A właściwie to trochę pan Sitek, a trochę święty Mikołaj. — Nie rozumiem? — Ona ciągle głupstwa plecie! — wtrąciła Wandzia. — Odpowiada, że lalki mogą mówić, prysznic puściła, a dzisiaj u fryzjera lustro mydłem zapryskała! — Chciałam zobaczyć, dlaczego... — A toć cicho, sroki, cicho! Pozwólcie panu spokojnie zjeść zupę! — Ja nie chcę krupniku, nie lubię — odsunęła Wandzia talerz. — Przecież jest pyszny! — Tobie wszystko pyszne, bo jesteś obżartuch! — Wandeczko, nie odzywaj się tak brzydko! — Ona chce mieć całą cukiernię, wiesz, tatku? — Czy to co złego, wujaszku? 40 I — Ależ spokojnie! Nie sprzeczajcie się, dajcie mi dojść do głosu! Więc, Broniu... — Ona się nazywa Bułeczka! Gruba Buła! — Dziuniu, przestań! Dosyć tego! — Oho, już tatuś na mnie krzyczy! — Więc, Broniu, rzeczywiście sama przyjechałaś? Trudno mi uwierzyć! — Nie sama, wujaszku. Bo w pierwszym pociągu, a potem i w drugim jechał ze mną stary doktor od zwierząt. Z taką brodą, o! Dobry był, miły, naopowiadał mi różności! O cierpliwym cielątku ze złamaną nogą, o zranionej kobyłce... — Dobrze, dobrze, co innego chciałbym wiedzieć. Jak poradziłaś sobie na dworcu? — Pan zawiadowca do wujka telefonował, a później wesoły kolejarz wsadził mnie do samochodu. — Jednak to bardzo lekkomyślnie, że puszczono cię samą! Nie spodziewałem się... — Wcale się nie bałam, wujaszku, wcale! Nikt nie mógł mnie odwieźć, bo przecież mają dużo roboty. A jak babunia wyjechała, to do Sitków od razu wprowadziła się ich bratowa z dziećmi, więc pani Teresa nie wiedziała, gdzie mam spać, i było ciasno. Ale wszystko już jest w porządku, prawda? — uśmiechnęła się Bułeczka zerkając na wniesiony przez Małgorzatę półmisek. — Och, ile pierożków! — Łakomczuch! — pisnęła Dziunia. — Córeczko, niegrzeczna jesteś, wstydź się! — Ja niegrzeczna, ja? — Wandzia niespodziewanie uderzyła w bek. — To ona niegrzeczna, nie ja! Ona się awanturuje! Nie chcę tak, nie chcę! Płacząc wybiegła do pokoiku i trzasnęła drzwiami. Broni jest przykro. Odłożyła widelec z nadzianym pierogiem. — Pójdę do Dziuni, dobrze, wujku? Ona niechcący. — Nie, nie trzeba. Dosyć tych kaprysów! Małgorzata zerka nadąsana na surową minę pana Marczaka, wzdycha, ale nie biegnie za Wandzią. 41 — Powiedz mi — zwraca się wujek do Broni —jak się czujesz u nas? — Cudnie tu jest! — A... a Wandzia ci nie dokucza? Bułeczka, przełykając pieróg, gorliwie zaprzecza główką. Nic trzeba martwić wujka ani skarżyć się na Wandzię. Może już jutro się poprawi? Tak, z pewnością. A skarżenie to brzydka rzecz. — Wujaszku, czy będę tutaj chodziła do szkoły? — Oczywiście. Ale chyba zapiszemy cię dopiero od jesieni. Lubisz się uczyć? — Lubię. A czy Dziunia także pójdzie do szkoły? — Wandeczka? Dobrze byłoby... Zobaczymy jeszcze. Pomagając po obiedzie sprzątać ze stołu, Bronia zauważyła, że wujek zerka na nią ukradkiem zza gazety. Dlaczego? Może się lęka, że znów stłucze talerz? — Nie bój się, wujaszku — upewnia ze śmiechem — nic więcej nie zbiję! Tylko raz tak brzydko się przydarzyło! Gdy zmiatała okruchy z podłogi, pan Marczak odłożył dziennik i przyglądał się tak uważnie, jakby nigdy nie widział śmietniczki i miotełki. — Wujku — odezwała się Bułeczka nieśmiało — zajrzę do Dziuni, dobrze? — Nie, dziecko, nie trzeba. — Szkoda. To wyjdę do ogródka. Ubrała się i wybiegła przed dom. Musi porozmawiać o ostatnich wydarzeniach z Czaroduszką ukrytą w kieszeni palta. Musi odwiedzić Trezora. Inżynier odrzucił gazetę i przeszedł do kuchni. — Cóż, nie jest tak źle, jak Gosia przepowiadała, prawda? Chyba nie będzie z Bronią kłopotu? — Nie będzie? Już jest! — wybuchnęła gospodyni. — Hałaśliwa, awanturuje się z Dziunią... s w V 1 42 / — E, poczciwie jej z oczu patrzy. Zdaje mi się, że to rozsądna i posłuszna dziewczynka. — Taki tam zwyczajny wsiowy dzieciak! — machnęła pogardliwie ręką. — Muszę zajrzeć do naszej rybeńki, zdenerwowało się biedactwo. — Droga Gosiu, co do Wandzi, to chciałbym jednak... — zaczął pan Marczak, ale Małgorzata podreptała już do pokoju. HISTORIA CZARODUSZKI Siedząc przy stole, kręcąc językiem w buzi Bułeczka mozoli się nad listem do Sitków. Chociaż bardzo się starała, litery wyszły nierówno, dwa kleksy splamiły kartkę. Wstyd wysyłać taki brzydki list. Westchnęła i cierpliwie przepisała go jeszcze raz. Włożyła w kopertę, drukowanymi literami wypełniła adres, przylepiła znaczek. Uff, nareszcie! Aż ręka boli. — No, skończyłaś? — zajrzała do pokoju pani Małgorzata. — Niosę pieniądze do Szulców, Karol ma iść z rachunkami za radio, zabierze także i twój list, daj! — A może sama pobiegnę do skrzynki? — Po co? Z poczty prędzej dojdzie. A ty zostań z Dziunią, zabaw ją. Wandzia kaszle, więc gospodyni kazała jej dziś leżeć w łóżku. Dziewczynka grymasi jak małe bobo, co chwila przywołuje Gosię, ta przysyła Bronię, Wandzia Bronię wygania, ta idzie po Małgorzatę — i tak w kółko! Jaka cierpliwa jest Gosia, że nie gniewa się za te grymasy! Przecież ma tyle zajęcia! — Czemu jej nie zabawisz? — zwraca się z wymówką do Bułeczki. Ale cóż Bułeczka poradzi, że Wandzia nie chce jej towarzystwa? — Dlaczego właściwie mnie nie lubisz? — pyta z żalem. — Bo nie chcę, żebyś u nas mieszkała! 43 Hm... nieprzyjemna to sprawa. Tydzień już minął od przyjazdu Broni, a ciągle i Wandzia, i Gosia, i Karol patrzą na nią niechętnie. Dlaczego? Przecież stara się być jak najgrzeczniejsza. Stanęła zamyślona przy oknie. — Na co patrzysz?! — woła Wandzia. — Na topolę. Ciekawe, ile ona może mieć lat? Akurat przechodzi przez podwórko Karol. Odwrócił się, pokazał Broni język. „Jaki niedobry! Dlaczego mnie nie lubi?" — martwi się dziewczynka. Dla dodania sobie humoru podskoczyła raz i drugi w nowych, miękkich ciapuszkach. — „Fik, mik! Fik, mik! Miała babuleńka kozła rogatego... Fik, mik!" — Nie skacz! Nie śpiewaj swoich głupich piosenek! Głowa mnie boli, nie wiesz? — Może opowiedzieć ci bajkę? — A bo potrafisz? Ho, ho! Ile Bułeczka zna bajek! A nawet umie nową wymyślić na poczekaniu. Często opowiadała Jasiowi, synkowi Sitków. — Pokaż mi lepiej, co masz schowane w pudle w szafce. Chcę zobaczyć twoje zabawki! — Dobrze! — skoczyła Bronia. Potknęła się o chodnik, przewróciła stołek, na którym Wandzia zbudowała wieżę, klocki rozsypały się z hałasem. Dziunia w lament, a na to wchodzi gospodyni, która akurat wróciła od Szulców. No i oczywiście Bułeczka znów dostaje burę, a przecież miała jak najlepsze chęci. — Pełen dom tej wiercipięty! Chwili spokoju nie ma! Idź do kuchni, przypilnuj mleka! Ja /ostanę z Dziu-nieczką! — Nie! Chcę, żeby ona została! — grymasi Wandzia. — Dobrze, już dobrze, ale zażyj lekarstwo, rybeńko. — Nie chcę! Gorzkie! Idź sobie! Bułeczka nie lubi słuchać, gdy Wandzia tak brzydko od- 44 ¦i ?i żywa się do Gosi. Nic dziwnego, że Małgorzata często wzdycha. Dlaczego pozwala krzyczeć na siebie? Gospodyni wyszła. Bronia zebrała klocki, otwiera tekturowe pudło z szafki. Po kolei wyjmuje na Wandzi kołdrę: korale z jarzębiny — miękką piłeczkę — srebrny papier — stare kredki — garnuszki z gliny — rybkę ze złotej tektury — dużą muszlę — porcelanowego słonika z obtłuczoną trąbą — medalionik blaszany — garść kasztanów — zarysowany zeszyt. — To mają być zabawki? Przecież to same śmieci! Bułeczka próbuje wytłumaczyć, dlaczego lubi swoje „skarby". Z każdym przedmiotem związane są inne wspomnienia, przygody, osoby. Na przykład piłeczkę dał Broni mały Jasio. Jarzębina rosła przed szkołą, rybka wisiała na pierwszej choince, słonik był wygrany na loterii fantowej. Garnuszki ulepiła babunia, gdy Bronia chorowała na gardło. Muszla... — Posłuchaj! — przykłada muszlę do ucha Dziuni. — Morze w niej szumi. — E, głupstwa gadasz! — nie wierzy dziewczynka. Ale mocniej przyciska muszlę, bo rzeczywiście coś w niej cichutko gra. — Jeszcze mój tatulek przywiózł ją z dalekiego świata, wiesz? Babcia mówiła. Gdy muszlę wyjąć z morza, to zawsze fala w niej szumi. Wandzia słucha uważnie. Jaka ładna jest, gdy nie złości się i nie grymasi! — A dlaczego twoja babcia mieszkała na wsi? — Długo, długo była nauczycielką w tamtej szkole. Ona jest mądra i bardzo dobra, bardzo! — Jeśli dobra, to dlaczego oddała ciebie do nas? — Przecież syn ją zabrał za granicę, nie wiesz? A mnie nie mogła wziąć z sobą. — No, schowaj tę swoją muszlę. A lalki nie masz? — Nie. A właściwie to... — rumieni się Bułeczka, gdyż nie potrafi mówić nieprawdy. 45 — Kłamiesz! Widziałam, że coś chowasz pod poduszką, nosisz w kieszeni. Wiem już! Pewnie nagusek z c e 1 o j d u, tak? Pokaż mi go! — Nie. nie... — wymawia się Bronia. Boi się o ukochaną Czaroduszkę. A nuż Dziunia ją zabierze? — Pokaż, bo poskarżę Gosi! — Kiedy indziej, dobrze? — Nie. w tej chwili! No, bo się rozpłaczę! Bułeczka rada nierada wspina się na krzesło, sięga na wierzch szafki, gdzie ukryła kukiełkę. Niechętnie pokazuje Wandzi gałgankową, potarganą laleczkę w cygańskiej spódniczce. — Pfi! — parska Dziunia. — To ma być lalka? Nie śmiej się, będzie jej przykro. Co ty? Zgłupiałaś? Komu przykro? Kukiełce z gałga- nóW"! — Bo... bo ona wszystko rozumie. — E, pleciesz trzy po trzy! Skąd ją masz? — Sama do mnie przyszła. „Nie! Ta Bronka jest całkiem zwariowana!" — myśli Wandzia. Ale ciekawa jest historii kukiełki. — Jak się nazywa? — Czaroduszka. — Cza-ro-dusz-ka? Dlaczego tak dziwacznie? — Bo jest zaczarowana. — Skąd wiesz? — Ach, to tajemnica! — Opowiedz! — Nie mogę — broni się Bułeczka. — Nie trzeba... Wandzi aż oczy błyszczą z. ciekawości. — Proszę cię, opowiedz. — Ale przyrzeknij, że nikomu nie powtórzysz. — Przyrzekam! — Więc dobrze, trudno — wzdycha Bronia — opowiem ci tę historię. Ale napijesz się lekarstwa? — przypomina sobie, że Gosia o to prosiła. — Napiję się! I Wandzia bez. skrzywienia łyka podany syrop. Bułeczka zasiadła wygodniej w nogach łóżka, zaczyna poważnym tonem: — Dawno, dawno temu, przed latami, żyła w zamku na skale piękna, ogromnie bogata księżniczka. Ale ciągle była smutna, nic jej nie radowało, bo miała złote serduszko i żal jej było, że tyle biednych ludzi jest na świecie. Książę sprowadzał do córki różnych doktorów," lecz nie potrafili wyleczyć jej ze smutku. Aż razu pewnego przyszedł zgarbiony, siwiutki czarodziej. Rozmawiał z piękną księżniczką i zapytał, czego najwięcej pragnie. A ona odpowiedziała, że chce szczęścia dla wszystkich ludzi. Więc on się spytał: „A co oddałabyś 47 za to, żeby byli szczęśliwi?" „Wszystko!" — odpowiedziała. „I bogatość i ładnoś ć?" — on się spytał. „Tak". „A czy zgodzisz się zostać na zawsze małą, brzydką kukiełką?" „Zgodzę się" — odpowiedziała, bo miała złote serce. Wtedy czarodziej wypowiedział tajemnicze zaklęcie i przemienił księżniczkę w gałgankową kukiełkę. „Do kogo pójdziesz, laleczko, temu przyniesiesz radość, dobroć i szczęśliwość" — powiedział czarodziej i znikł. Wandzia słucha z przejęciem, oczy jej lśnią. — I co dalej, co dalej? — No i — nabrała Bronia oddechu — laleczka przez sto lat wędrowała od chaty do chaty, roznosiła dzieciom radość i dobroć. — Ładnie mówisz! Kto cię tak nauczył? — Babunia. Och, umiem tę historię na pamięć. — Ale to bajka. — Bajka nie bajka... Czaroduszka przyszła do mnie... — Skąd? — Nie wiem, chyba z nieba. — Jak? Opowiedz! — Kiedyś w zimie było mi smutno a smutno. Tak jakoś... Szłam prze/ pole z Bukietem i myślałam o tej księżniczce, bo mi babcia akurat niedawno o niej opowiadała. Aż tu patrzę — leży coś na śniegu. Nachylam się — kukiełka w cygańskiej spódniczce! Rety! Skąd się wzięła na pustej miedzy? Okropnie się ucieszyłam, bo od razu zrozumiałam, że to jest zaczarowana księżniczka. I od tego czasu zawsze jest ze mną, zawsze. Strasznie ją kocham. Nie chciałabym jej zamienić na najpiękniejszą lalkę, nawet na Zuzannę. Teraz już. wiesz? Wandzia ściągnęła brewki, rozmyśla: „Ładna jest ta bajka, owszem. A może Bronia dlatego nigdy nie płacze, że ma Cza-roduszkę?" — I co? — wypytuje sennym głosem. — Już ci potem nie było smutno? 48 — Nie. Chyba przez chwileczkę. Wandzia spod przymkniętych powiek przygląda się tajemniczej laleczce. Za oknem spływa wiosenny zmrok. Bronia siedzi bez ruchu, może Dziunia zaśnie"! W^giąda teraz }ak mak, ukotys,arve bobo. Drzwi się uchyliły, zajrzała zdziwiona długą ciszą Małgorzata. — Psst! — zatrzymuje ją Bułeczka.; Gospodyni cofa się z uśmiechem. Jak miło uśmiechnęła się do Broni. Pierwszy raz! Bułeczce robi się „ciepło w sercu". KŁAMSTWO BUŁECZKI Już trzy wieczory z rzędu Bronia słyszy zasypiając, jak pani Małgorzata terkocze maszyną do szycia. A jednego poranku znajduje na krześle przy łóżku niespodziankę. Sukienka! Niebieska sukienka z szarym karczkiem i mankietami, z szarą listwą u dołu. — Proszę pani, proszę pani! — biegnie Bułeczka do kuchni. — Czy to dla mnie? Dla mnie? Mogę się ubrać? — A dla kogo? Dla kominiarza? — odpowiada szorstko gospodyni. Bułeczka rzuca się jej na szyję. — Dziękuję! Złota, dobra, kochana! Strasznie dziękuję! — No już, już, spokojnie! — opędza się Małgorzata, ale tylko udaje, że nie cieszy jej radość dziewczynki. — Hopsasa, tirala! — podśpiewuje Bronia przeglądając się w lustrze. — Jaka cudna sukienka! Długa, luźna, nie opina się na brzuszku. Niech żyje Gosia! Tirala! — Nie rób tyle gwałtu! Skocz no po pieczywo! — Pędzę! Gdzie koszyczek? Już mnie nie ma! — Włóż palto! 49 — Nie, nie włożę, Gosieczko, nie włożę! Zmyka szybko. Po co przykrywać sukienkę? Niech wszyscy ją podziwiają! — A ty dokąd? — zastępuje jej drogę Karol. Ach, nie ma chyba dnia, żeby nie zaczepił jej ten łobuziak! — A do sklepu! — odpowiada Bronia śmiało. — Nie pójdziesz! — Pójdę! — Nie puszczę cię! — Puścisz! I Bułeczka myk! uchyliła się pod ramieniem chłopca, jest już za furtką. — Karol! Karol! Chodź nazad! Prędko! — usłyszała głos pana Szulca. No, na razie jest uratowana! Na kasztanie lśnią lepkie pąki. Na krzakach gdzieniegdzie zielenieją drobne listeczki! Po asfalcie słońce rozsypuje drgające, złote blaski. Stara kobieta człapie powoli w wysokich butach, zmiata z jezdni śmieci. — Dzień dobry pani! — wita ją Bułeczka. I dodaje, jak to lubił mówić Sitek: — Szczęść Boże! Sprzątająca uśmiecha się przyjaźnie. Bronia ma ochotę opowiedzieć jej o nowej sukience, ale rozmyśla się, bo może kobiecie będzie przykro, że sama jest w zniszczonym ubraniu? Ach, jak pachnie świeże pieczywo w sklepiku! Sprzedawczyni już Bronię zna, pierwsza się do niej uśmiecha. — Ho, ho! A cóżeś ty dzisiaj taka ładna? Chociaż pochwała cieszy dziewczynkę, rozumie, że to tylko żart. Ładna to jest Wandzia, ale ona? Taka sobie puca, taka Bułeczka! — Ile bułeczek? — pyta akurat sprzedawczyni. — Dziesięć i ja jedenasta! — śmieje się Bronia. I już z pełnym koszyczkiem wybiega za próg. Nie słyszy, jak sklepikarka mówi do klientki: — Lubię to stworzenie! Istne żywe srebro! 50 ¦UH Bronia przygląda się przez chwilę, jak dwa komiczne pieski gonią się po drugiej stronie ulicy. Turkocze furmanka pełna cegieł. Woźnica strzelił z bata, wystraszył zgraję wróbli — szuu! furknęły na topolę. — „Miała baba koguta, koguta..." — nuci dziewczynka. I na tę samą melodię: — „Zaraz będzie śniadanie, śniadanie..." Wracając przez podwórko, pochyliła się przy budzie, żeby pogłaskać Trezora. Nagle ktoś pchnął ją w plecy i Bronia bęc! upadła na miskę z zupą dla psa. Z koszyczka posypały się bułki. Zerwała się przestraszona, patrzy na pobrudzoną sukienkę. Tłuste, brzydkie plamy! Mój Boże, co powie Gosia? Niedobry, niegodziwy Karol! Bronia boi się wrócić do mieszkania. Bardzo zmartwiona zbiera bułki. Wtem rozlega się krzyk Karola. Pan Szulc prowadzi go za kark. — Co tu się stało?! — woła z groźną miną. — Co znów spsocił ten huncwot? Wolną ręką ściąga pasek od spodni. Chłopak beczy wystraszony. — Złapałem go, jak uciekał! Bronia, co tu było? Widzę, że suknię masz pobrudzoną? Upaćkał cię czymś, nie? Karol rzuca się, wyrywa rozpaczliwie. Pan Piotr krzyczy bardzo zły: — Wleję mu! Mów tylko, co przeskrobał? Bardzo musi boleć bicie takim pasem... Bułeczka zaprzecza, próbuje się uśmiechnąć. — Nie, nie, proszę pana, Karol nic nie zrobił. Sama przewróciłam się i powalałam sukienkę zupą Trezora... Zdziwiona własnymi słowami, Bronia z „zimnym sercem1' wchodzi do kuchni. Oczywiście trudno ukryć przed wzrokiem gospodyni zachlapaną sukienkę. Małgorzata załamuje ręce, oburzona na takie niedbalstwo. — Człowiek się męczy, po nocach siedzi, żeby temu dogodzić, a t o nie uważa, nie uszanuje! — Uważałam, naprawdę. Tylko nachyliłam się do Trezora i tam... — Musisz do budy zaglądać? Jak robisz jedno, to nie drugie! Dlaczego piasek jest na pieczywie? — Wysypało się... — wzdycha Bronia, nie mogąc zapomnieć o rzemiennym pasie. — Bardzo przepraszam, polecę drugi raz! — Tak! A pieniądze na ulicy znajdziesz! Skaranie boskie z taką pomocnicą! Ściągaj zaraz sukienkę, włóż starą! Paraduj sobie w łachach! Wandzia przybiega do kuchni, patrzy, słucha zdumiona. — Gosiu, co ona plecie? — zaczyna, ale Bronia daje jej błagalne znaki, żeby zamilkła. Wyprowadza ją do przedpokoju. — Nic nie mów, proszę cię! — szepce. — Czemu kłamiesz? Widziałam z okna, jak Karol cię przewrócił! — Widziałaś? I co? I co? Dostał pasem? — Nie! Uciekł! — To dobrze, ach, to dobrze! — odetchnęła. Wandzia jeszcze nie rozumie. — Dlaczego nie chcesz powiedzieć Gosi, że to Karol? — Bo dostałby okropne lanie. Nie wygadaj, złociutka, ani wujkowi, ani Szulcom. Niech tam! Bronia przebrała się w starą sukienkę, która teraz wydaje się jeszcze ciaśniejsza. Podczas śniadania Małgorzata jest nachmurzona. I chociaż później Bułeczka pomaga jej przy sprzątaniu, biega na posyłki, uwija się — humor gospodyni się nie poprawia. A Wandzia brzdąkając na pianinie rozmyśla: „Bułeczka dziwna jest i niemądra. Przydałoby się Karolowi porządne lanie!" ZDRADA WANDZI Ach, co się dzisiaj dzieje! W topolowym domku wielkie zamieszanie. Meble powystawiane na podwórze, pan Szulc pomaga trzepać kilim, materace i fotele. Zdyszana, skłopotana Małgorzata robi wiosenne porządki. Wandzia bawi się lalkami w ogródku, a Bułeczka biega tu i tam, trochę pomaga, trochę przeszkadza. Przyjemnie jest obmywać doniczki z roślinami, ale kaktusy kłują w ręce. Przyjemnie wycierać z kurzu obrazki, biegać do sklepu, ale prawdę mówiąc najprzyjemniej jest fikać koziołki na rozłożonych materacach. Wszędzie Broni pełno — i nigdzie jej znaleźć nie można. Dopiero co była w kuchni, już jest na ulicy. „Broniu, podaj miotełkę!"; „Broniu, przynieś poduszkę!"; „Zdejm kapę!"; „Zanieś Dziuni sweterek!" — padają różne rozkazy gospodyni. Trezor, bardzo zadowolony z zamieszania na podwórku, macha ogonem, szczeka, szarpie się na łańcuchu. Bułeczka raz po raz wybiega za furtkę — może idzie pan listonosz? Może dzisiaj przyniesie list od Sitków?... Czaroduszka ciekawie wygląda z kieszeni fartucha. Bronia co chwila sprawdza, czy laleczka nie wypadła. Trzeba będzie wymyślić dla niej jakieś dobre schowanko! Karol wrócił ze szkoły i niby to ojcu pomaga, ale więcej kręci się bez celu, a tylko patrzy, co by spsocić. Bułeczki jakoś nie zaczepia, a gdy się spotykają, odwraca głowę. „Może mu wstyd, a może dlatego, że mnie nie lubi" — myśli Bronia. 54 ¦ — Ile roboty! Do nocy nie skończę! — narzeka Małgorzata i klap, klap — szybko drepcze w zielonych bamboszach. — Ile roboty! — powtarza Bułeczka klaszcząc w ręce. Bardzo jej się podobają te porządki. W pokojach okna pootwierane, słońce zagląda do każdego kąta, pachnie pasta do podłogi. Już niedługo Wielkanoc! A na Wielkanoc obiecała przyjechać ciocia Krysia.' Musi być pięknie w mieszkaniu! W ogródku gospodaruje już wiosna: na klombach wyrosły ostre kiełki irysów, seledynowa, świeżutka murawa. Osypują się bazie z brzózki, na agreście pełno lśniących, postrzępionych listeczków. Przejęte, rozgdakane kury grzebią pazurkami w wilgotnej ziemi, na próżno Bronia ciągle je przegania. Dziunia spaceruje z Zuzanną na ręku, wyjątkowo mało dzisiaj grymasi. Karol zeskakuje ze stopni ganku, wołając: — Na bok, śledzie, bo król jedzie! Bronia chętnie pobawiłaby się z nim, na przykład w berka, ale nie ma śmiałości pierwsza o tym powiedzieć. Gotów znowu pokazać jej język, a to bardzo niemiłe. — Karol! Do domu! — nawołuje pani Piotrowa. Ale chłopiec akurat niesie poduszkę na głowie, podrygując śmiesznie jak pajac. Nie zwraca uwagi na głos matki, może zresztą nie słyszy, bo dokoła hałas jak nigdy! Trezor ujada, kury gdaczą i łup, łup! tłucze pan Szulc trzepaczką. Bronia wbiega po ścierkę do kuchni, a tutaj swąd, dym! — Pali się! Pali się! — krzyczy szukając Gosi. — Co się pali? — przestraszyła się Małgorzata. — W garnku! — A żeby to licho wzięło! Istne urwanie głowy! — lamentuje gospodyni, odstawiając z fajerki rondel. — Kasza na nic! Trudno na wszystko jednocześnie uważać! Nie mogłaś przypilnować? Bułeczce jest nieprzyjemnie. Mogła przypilnować, oczywiście, ale czy wiedziała, że trzeba? cc — Zostań tutaj, wytrzyj mi szklanki. Więc Bronia posłusznie wyciera szklanki. A tymczasem w ogródku Karol rozmawia z Wandzią. — Lubisz tę Bułę? — A dlaczego? — Bo ja nie! — A przecież uratowała cię od lania. Wstydź się! — mówi Wandzia takim tonem, jak czasem do niej tatuś. Ale Karol ani myśli się wstydzić. — Ojej! Wielkie co! Mało razy oberwałem pasem i żyję? Jak kot wspina się na drzewo i znów skacze w dół. — Wanda! — No? — Zmajstrować ci huśtawkę dla lalki? — Dla Zuzanny? — No! — Możesz zrobić. — Fajną ci zmajstruję! A wiesz, ta Bronka to chyba trochę wariatka. — Bo co? — Słyszałem, jak gada sama do siebie! — Ach, nie, to pewno do Czaroduszki. — Do kogo? — Nic nie wiesz — uśmiecha się Dziunia tajemniczo. — Ale ja wiem... Karol skoczył z drzewa, odrzucił z czoła czuprynę, oczy mu błysnęły jak kotu. — No? Powiedz! — Nie mogę, bo wypaplesz. — Nie! Murowane! — E, lepiej nie będę mówiła. To tajemnica. — Boisz się Bronki? A wiesz, co na ciebie gadała? — Na mnie? Co? — Że jesteś obrzydliwa beksa, tchórz i zarozumialec! — Tak powiedziała? — No! 56 Wandzia zacisnęła piąstki. Jest oburzona. Coś podobnego! W takim razie można powiedzieć Karolowi o Czaroduszce... Chłopiec ciekawie nadstawia uszu. Bronia wyciera naczynia, śpiewa „Kukułeczkę" i myśli o tym, że chętnie by coś zjadła. Zajrzała do spiżarki. Na półce słoiki, masło, ser, kawałek kiełbasy. A w glinianym garnku śmietana. „Napiję się troszkę, łyczek... Spróbuję tylko, czy słodka... Później się przyznam, Gosia nie będzie się gniewała". Wspina się na palce, przechyla garnek, a ten jak żywy wyślizguje się z rąk. Śmietana spływa po włosach, fartuszku. Garnek pękł na połowę! Co teraz będzie? Nowa awantura, wstyd! Bezradnie rozmazuje śmietanę po twarzy, zlizuje z rąk, nie wie, jak się ratować. Pani Małgorzata chyba wyrzuci ją z domu! Przecież dopiero co tyle się natrudziła przy praniu splamionej sukienki! A co powie ciocia, gdy przyjedzie? Bułeczka bardzo jest zła na siebie, wstydzi się. Wyrzuciła skorupy do wiadra, przykryła gazetą. Wytarła ścierką podłogę, potem pobiegła do łazienki, myje się, czyści. Słyszy nawoływanie Gosi, zdejmuje poplamiony fartuszek, wybiega roz-czerwieniona i niespokojna. — Gdzie się podziewasz, Broniu? Wyglansuj mi klamki! — Dobrze, proszę pani. Spuszcza oczy i gorliwie, z całej siły pucuje klamki do blasku. — Całkiem nieźle — pochwaliła gospodyni. — A teraz zajrzyj do Dziunieczki, czy jej nie za chłodno. Powoli, niechętnie, jak to bywa, gdy się ma nieczyste sumienie, schodzi Bułeczka do ogrodu. A tam... nie! Coś podobnego! Karol siedzi obok Wandzi na ławce, rozmawiają w najlepsze! Spostrzegli Bronię, wybuchnęli złym śmiechem, coś szepczą. — Czy nie jest ci za chłodno? — pyta nieśmiało Bronia. 57 — Czy me jest ci za chłodno? — przedrzeźnia Karol i myk! już go nie ma. — W coście się bawili? — W nic! Nie twoja sprawa! Lizus jesteś, wiesz? Dlaczego przezywa ją lizusem? Że lubi usłużyć, podać, wyręczyć kogoś? Przecież nie dla pochwały, tylko dlatego, że tak nauczyła ją babcia, no i dla własnej przyjemności. Bułeczka stoi chwilkę, patrzy na rozgniewaną buzię Dziuni, potem zawraca bez słowa. NIESPODZIANKI Jednego ranka, gdy dziewczynki robiły wylepianki z kolorowych papierów, zatrzymała się przed furtką taksówka i za chwilę wszedł do pokoju pan Marczak. — No, moje panny! — zawołał wesoło. — Ubierajcie się! Udało mi się zwolnić, aby was zawieźć do lekarza. — Co? Może autem? — ucieszyła się Bułeczka. — Tak, musimy zdążyć na umówioną godzinę. — Ja nie chcę! — kaprysi Wandzia. — Nie chcesz? — zastanowił się ojciec. — Dobrze, w takim razie pojedziemy we dwójkę. Ale może będziesz żałowała. „We dwójkę? Beze mnie? Taksówką? — rozmyślała Dziunia. — Nie, to lepiej ustąpić..." Otarła łzy, pozwala się Gosi ubierać. Bronia czeka już gotowa. — Jak to dobrze — rozprawia, gdy siedzą w aucie — że wujek troszkę z nami pobędzie! Strasznie lubię jeździć samochodem. — Często ci się to zdarza? — roześmiał się inżynier. — No... no drugi raz! A po co wujek zabiera mnie do doktora? Przecież jestem zdrowa, nic mnie nie boli. — Trzeba cię zbadać i zrobić prześwietlenie. Ciocia o to prosiła. 58 ? — Jakie prześwietlenie? Słoneczne? — Starsza ode mnie, a taka niemądra? — mruknęła Wandzia. — Zobaczysz na miejscu — uśmiecha się przyjaźnie pan Marczak. O ten uśmiech Dziunia jest bardzo zazdrosna, więc ogłasza czym prędzej: — Ona powiedziała na mnie beksa i tchórz! — Ja? Nigdy tak nie mówiłam! — Kłamiesz, bo tatki ci wstyd! — Wandcczko, nie wolno nikomu zarzucać kłamstwa, jeśli nie ma się całkowitej pewności! To brzydko! — Ależ. wujaszku, naprawdę tego nie powiedziałam! — No, jeżeli „naprawdę", to muszę ci wierzyć. „Ładne rzeczy! — myśli Wandzia. — Tatko już ujmuje się za Bronką! Niedługo będzie tylko ją kochał, a o mnie zapomni!" — Ona wyjadła śmietanę! — Wiem o tym — odpowiada spokojnie ojciec — ale przyznała się do winy, żałowała łakomstwa i przeprosiła Gosię. Jestem przekonany, że drugi raz nic podobnego się nie przydarzy. Prawda, Bułeczko? — Tak... — szepnęła przytulając się do ramienia wuja. Wandzia zamilkła, siedzi nadąsana. Nadąsana jest także w gabinecie lekarza, krzywi się, stroi kapryśne minki podczas badania. A Bronię wszystko ciekawi, wujek musi ją nawet uspokajać, żeby nie zadawała tylu pytań doktorowi. Mniej podoba się Bułeczce wizyta u dentysty. Czyszczenie zęba jest bardzo nieprzyjemne i dziewczynka aż czerwona jest z wysiłku, żeby nie kręcić się w fotelu. Dobrze, że tylko jeden ząb wymaga plombowania. Wandzia pierwszy raz spogląda na Bronię z podziwem. — Nie bolało cię? — pyta, gdy są już na ulicy. — Bolało. — A dlaczego nie krzyczałaś? — Wstydziłam się wujka i pana dentysty. Pani Teresa to 59 mówiła tak: „Poboli, poboli i przestanie". Co tam! Już. zapomniałam! — Dziwna jesteś.. Ja zawsze krzyczę — przyznaje się Wandzia. I przychodzi jej na myśl. że to może Czaroduszka pomaga Broni być cierpliwą? Warto by mieć taką laleczkę! Pan Marczak przysłuchiwał się rozmowie dziewczynek i, jakby bardzo z niej zadowolony, mówi z humorem: — A teraz, moje panny, wstąpimy do Domu Towarowego. — Po co? Po co? — Zobaczycie! Ach, jaka niespodzianka! W wielkim sklepie wujek wybiera dla Broni płaszczyk! — I co? Podoba ci się ten? Bułeczka, zachwycona, zarumieniona, patrząc z podziwem na swoje odbicie w olbrzymim lustrze, zaniemówiła z przejęcia. Przygląda się, jak wujek płaci w kasie należność, jak ekspedientka zawija w papier stary paltocik. Dumna i wzruszona opuszcza magazyn. Zerka na przechodniów — czyż nikt nie spostrzegł, jak ślicznie jest ubrana? W odruchu wdzięczności przyciska główkę do wujkowego rękawa. — Zadowolona? — Strasznie! Okropnie! — No, jeżeli „okropnie", to w porządku — śmieje się inżynier, zerkając na nadąsaną buzię córki. — A mnie nic nie kupiłeś! — Masz wszystko, co ci potrzebne. Nie można zazdrościć, to wstyd. Czy to sprawiedliwe, żebyś ty ładnie była ubrana, a Bronia brzydko? „Nic innego — niepokoi się Wandzia — tylko tatko więcej ją lubi niż mnie. Poskarżę się mamusi". Bułeczka podskakuje trzymając wujka za rękę. — Czy już wracamy do domu? 60 — Wracamy. — I wujaszek z nami? — Z wami, panny. — I razem zje obiadek? — Razem zje obiadek. — O rety! To cudnie! Jakie dzisiaj święto! — Niedługo będzie większe. — Wiem! Wielkanoc! — No, nie tylko... — Wiem! Ciocia przyjedzie! — Właśnie. — Ach, wujciu! — skacze Bułeczka. — To dlatego jesteś dzisiaj jeszcze milszy niż zawsze! Hopsasa, tirala! — Hopsasa, tirala! — przedrzeźnia zabawnie wujek. — To ja się okropnie cieszę, że wujciowi jest wesoło! — Że się wujek „strasznie" cieszy! — podpowiada pan Marczak. I śmieją się oboje. „Odejdę od nich, pójdę sobie sama — myśli zagniewana Wandzia. — Wcale nie zwracają na mnie uwagi. Tatko nigdy tak ze mną nie dokazuje. Dlaczego?" — Ze mną nigdy nie jesteś taki wesoły! — poskarżyła się głośno. — Bo z ciebie panna grymaśnica! — uśmiechnął się ojciec. — Bronię tylko lubisz! — Bo to zuch dziewczyna! Dziunia ma ochotę się rozpłakać, lecz to może pogorszyć sprawę. Znów przezwą ją beksą! Niespodziewanie pan Marczak zatrzymał się na środku chodnika i postukał palcem w czoło. — Zapomniałem — mówi marszcząc brwi — o jednej ważnej rzeczy zapomniałem. W tył zwrot! Bułeczka zaśmiewa się do łez — ach, jakie zabawne miny robi kochany wujcio! Zupełnie jakby nie był poważnym panem, lecz małym chłopcem. — W tył zwrot! Kupimy... — Co? Co? 61 — Kupimy sobie — przeciąga wujek obserwując rozbawioną buzię Broni — kupimy cztery... sześć... nie! Osiem ciastek! Taakich ciastek! Dla każdego po dwa! Bułeczka wydaje pisk zachwytu. — Prosimy osiem ciastek — zwraca się pan Marczak do ekspedientki w cukierni. I dodaje ciszej: — Broniu, wybieraj. — Co? Ja? — dziewczynka dostaje po prostu zawrotu głowy. Jak wybrać z tylu gatunków najsmaczniejsze? Czy to z serem? Czy z owocami? Czy bezę ze śmietaną? — Nie namyślaj się zbyt długo — podpowiada wujek — to niegrzecznie. Więc dziewczynka pokazuje paluszkiem to ciastko i to... A ekspedientka wkłada je szczypcami do pudełka. Nagle Bronia o czymś sobie przypomniała, wspina się na palce i szepce wujkowi do ucha: — Czy można dwa więcej? Bardzo proszę... — Co takiego? — unosi wujek brwi. — Co takiego? Jeszcze ci mało? — Nie dla mnie, nie! Dla Karola... — Aaa, rozumiem — mruga pan Marczak. I mówi głośno: — Pani będzie łaskawa dołożyć jeszcze dwa. Dla równego rachunku. MIŁA WIOSNA I NIEMIŁY LIST Z każdym dniem przybywa słonecznego blasku. Ciepły wiatr przegania białe obłoki, jakby chciał czym prędzej wymieść niebo do czysta. Na topoli głośno świergoczą ptaki. Broni nie można się dowołać. Pan Szulc, który opiekuje się ogródkiem Marczaków, wydzielił dziewczynce osobną grządkę. Sama ją przekopuje, grabi, zasiewa. 62 Wraca nu obiad zmęczona i szczęśliwa. Czasami Wandzia przygląda się pracy. Miałaby nawet o-chotę także mieć własny zagonek, ale nie przyzna się do tego. Niech Bronia nie myśli, że będzie ją naśladować! Bułeczka nigdy się nie nudzi, zawsze znajdzie jakieś ciekawe zajęcie, ale to tym bardziej drażni Dziunię. I korci ją, żeby chociaż, na chwilę zepsuć Broni humor. — Gdybym chciała, to Szulc dałby mi połowę ogrodu! — przechwala się, zadzierając bródkę. — Wiem, wiem, naturalnie! — śmieje się nie zrażona Bułeczka. Skulona nad grządką kreśli patykiem rowki w pulchnej ziemi. — Tu będą rzodkiewki, tu groszek, a tam mak — rozprawia z przejęciem. — Wszystko teraz ładnie zasypię, zrównam. Później zakryję suchymi gałązkami, żeby mi kury nasion nie rozgrzebały. — Coś ty! Przecież kury siedzą teraz w kojcu. — Jak nie one, to wróble mogą mi narobić szkody. O, widzisz? Już jeden psotnik ćwierka na agreście. Jak przekrzywia łepek, jak się wdzięczy. Czekasz, łakomczuchu, na ziarenka? Figa z makiem! Zmykaj, bo strachu napędzę! — Tak! Myślisz, że cię rozumie! — Spójrz, spójrz, jaki śliczny ten drugi! Jak komicznie się napuszył... Ale dzisiaj ciepło, co? Chcesz? Pójdziemy daleko, daleko na spacer, dobrze? — Nie chcę. Do mnie przyjdzie Karol. — Karol? — Tak. Będziemy się bawić. Przyniesie mi huśtawkę dla Zuzanny. — W mieszkaniu będziecie się bawić? Dlaczego? Przecież śliczna pogoda! — Bo go zaprosiłam, i już. Tak mi się podoba. — A ze mną nie chcecie? — Nie. Możesz sobie iść na spacer! — No dobrze, trudno... — prostuje się Bułeczka otrzepując zabrudzone ręce. — Spytam się pani Gosi, czy można. „Jaka to grzeczna, jaka słodka! — myśli zazdrośnie Wandzia. — Niczym jej nie rozgniewasz!" — Poczekaj! — zatrzymuje Bronię. — Coś ci powiem... — No? — uśmiecha się dziewczynka, bo może Dziunia zmieniła zamiar i zaprosi ją do wspólnej zabawy? Ale w szafirowych oczach Wandzi maluje się złość. — Nic nie rozumiesz, niemądra jesteś. Szulc dał ci za-* gonek z łaski. A my w ogóle trzymamy ciebie z litości wiesz? Uśmiech Bułeczki gaśnie, twarz czerwienieje jak po uderze- 64 niu. Przygląda się Wandzi uważnie, jakby pierwszy raz ją zobaczyła. Potem zawraca bez słowa. Ze spuszczoną głową wychodzi na ulicę. Nie, nie będzie prosić gospodyni o pozwolenie. Bardzo, bardzo „zimno jej w sercu", gotowa się jeszcze rozpłakać. Pójdzie na spacer, daleko... Może znajdzie kaczeńce? Zobaczy bociana? Więc to tak? Więc dlatego Gosia rozpieszcza Dzianie, że ją kocha, a dla Broni jest surowa, bo opiekuje się nią z litości. Więc dlatego Dziunia nie lubi Broni i nikt. nikt tutaj jej nie lubi. A wujek? Wujek chyba troszkę. A może także z litości kupił trepki i palto? Mój Boże! A ona myślała... Skręciła na działki, gdzie kończą się zabudowania. Ciepły wiatr rozwiewa grzywkę, gładzi po twarzy, jakby chciał pocieszyć. Szumią, tańczą gałązki młodych brzóz. Wydeptana ścieżka wije się między płotami, prowadzi w pole. Żółty płatek zakołysał się w powietrzu. Czy to jeszcze przez jesień zgubiony listek? Nie! To motyl! Pierwszy motyl! Pobiegła za nim, wyciągając ręce. Z daleka widać na wzgórzu las. Bułeczka maszeruje szybko na przełaj, zbliża się do pierwszej sosny. Jak tu ładnie, jak cicho. Nie, gdy uważnie się wsłuchać, to szepce coś dookoła, trzepocze, dźwięczy, gra... Może to krasnalowe dzwoneczki? Krzewy mają delikatne, lepkie liście. Pachnie igliwie, rozgrzana ziemia. Z murawy zerkają malusieńkie niebieskie kwiatuszki. Coś smyrgnęło spod kamienia, coś trzeszczy w krzaku jałowca. Gruby, aksamitny bąk zatacza koła nad kępkami traw. Jaki jest ważny, jak groźnie buczy! Pacnęła szyszka, zakołysała się gałąź. Ach, to wiewiórka, wiewióreczka! Rozpostarła puszysty ogon i hop! na drugie drzewo! Nie uciekaj, tancereczko, nie bój się! Coś stuka: raz, dwa, trzy... raz, dwa, trzy... To z pewnością dzięcioł! Gdzie się chowasz, panie doktorze? Dużo masz roboty? A włożyłeś czerwoną kamizelkę, którą ci uszyły krasnoludki? W blaskach, w zapachu, w ptasim świergotaniu ogarnia dziewczynkę taka radość, że trudno ją w sercu pomieścić! Któż do Broni przemawia głosami ptaków, szelestem gałęzi, szeptem wiatru? Wiosna! Śliczna królewna! Ona tu jest, gospodaruje, niesie tyle pogody! Bułeczka kręci się w kółko aż do zawrotu głowy i bęc! pada ze śmiechem na murawę. Oddycha szybko, przygląda się mrówce dźwigającej źdźbło trawy. Jak się spieszy, jak wysila, 66 pewnie wlecze ciężar do mrowiska. Mrówko, mroweczko, jak ci pomóc? W kotlinie kępki soczystych liści. Fiołki! Jeden, drugi... Bronia przyklęka i nucąc „Kukułeczkę" zbiera mały bukiecik. „Szkoda, że trzeba wracać! Do widzenia, wzgórze! Do widzenia, drzewa! Ja tu jeszcze do was przyjdę!" Zadyszana, uśmiechnięta, z kwiatami w zaciśniętej dłoni wbiega Bułeczka do pokoju. Woła od progu: — Wiosna już jest! Widziałam wiosnę! O, fiołki! Ale nikt jej nie odpowiada. Małgorzata sztywno siedzi na krześle, wujek z poważną miną spaceruje tam i z powrotem. Wandzia założyła ręce do tyłu, spogląda niechętnie spod przymrużonych rzęs. Uśmiech Broni gaśnie, z dłoni wysypują się kwiatki. — Co się stało? Dlaczego tak na mnie patrzycie? — Jeszcze śmie się pytać! Skaranie... — Nie spodziewałem się tego po tobie! — przerywa ostrym tonem pan Marczak. — Wujaszku! — Odpowiadaj na pytania, mów prawdę! — Ja zawsze... — Spójrz, co to jest? — pan Marczak pokazuje kopertę z adresem Sitków! — Ty wysłałaś ten list? — Ja, wujku. — Proszę! — wtrąca oburzona Małgorzata. — Nie mówiłam panu? — Zrobiłaś mi wielki zawód. Chciałem dla ciebie jak najlepiej, a odpłacasz mi niewdzięcznością. Nie zasłużyliśmy na to. Bułeczka nic nie rozumie. Nigdy jeszcze wujek nie podnosił na nią głosu. Co zawiniła? Że na spacer poszła bez pozwolenia? Że spóźniła się na obiad? Ale co do tego ma list? — Czy rzeczywiście dzieje ci się u nas krzywda? 67 — Ależ, wujciu! — Nie kręć, nie zapieraj się, wszystko wiemy. Pan Sitek ma do mnie pretensję, robi gorzkie wymówki, gotów jest nawet zabrać cię z powrotem do Brzezin. Dlaczego napisałaś taki list? — Jaki? — Sama wiesz najlepiej, ale mogę ci go jeszcze raz przeczytać: Kochane moje państwo. Tęsknię za wami okropnie. Tu jest chłodno, głodno i źle. Gospodyni mnie bije, Wanda wciąż mi dokucza, a wuj o mnie nie dba. Długo tu nie wytrzymam, choć jeszcze jestem zdrowa, czego i wam życzę. Kochająca Bułeczka Bronia rękawem ociera spocone czoło. Nie pojmuje, o co chodzi, ale czuje, że dzieje się coś bardzo złego, przed czym nie potrafi się obronić. — W oczy się przymila, a za oczy... — dogaduje Gosia. — Lizus! Kłamczuch! — woła Dziunia. — Nie wstyd ci? — gniewa się wujek. — Spójrz, to jest koperta ze stemplem tutejszej poczty, zwrócił mi ją pan Sitek. Rozumiesz? — Nie rozumiem, wujaszku. — Twoja koperta? — Moja. — Pisałaś na kartce z zeszytu? — Tak, ale co innego. — Dlaczego się wypierasz? — Ja nigdy nie kłamię, wujku. — Nie kłamiesz?! — krzyknęła Wandzia. — A jak było z sukienką? Z Karolem? „Z Karolem?" — przypomina sobie Bronia. I nagle zaczyna wszystko rozumieć. Przecież wtedy Karol zanosił list na pocztę... „To ten łobuziak!" — chce krzyknąć, ale tylko drży i zaciska pięści. Taka krzywda! Takie oszustwo! Pełna gorzkiego żalu spogląda na skrzywioną buzię 68 Wandzi, na oburzoną twarz Małgorzaty, na zagniewaną minę wuja. Wszyscy troje Broni nie lubią, nie chcą. Nigdy nie pokochają! Jest im niepotrzebna, została przyjęta z litości! Żal dusi w gardle, ale Bronia nie płacze. Dzieje się z nią coś dziwnego. Czuje, jakby serce w niej twardniało, jakby stawała się zła, zawzięta. Niech Karol sam tłumaczy się z winy. To okropne, co zrobił! Ona nic będzie się broniła, nie powie już ani słówka. I tak jej nie uwierzą! I tak jej nie chcą! — Trudno — kończy pan Marczak. — Zastanowię się, co dalej robić. Teraz muszę wracać do huty. A ty umyj się i zjedz obiad. Bronia wychodzi zgnębiona, oszołomiona. — Ach, czego doczekałyśmy się. Cza rod uszko kochana — szepcze. Nagle przypomina sobie z przerażeniem, że laleczka nie była z nią na spacerze! Zostawiła ją w szafce! Jak mogła być tak nieuważna! Biegnie do pokoiku, zagląda do pudełka z zabawkami... Nie ma kukiełki! Szuka w szafce, pod poduszką, za piecem... Nie ma! — Czaroduszko! Czaroduszko! — woła zrozpaczona. — Gdzie jesteś? Co ja zrobiłam, ach. co ja zrobiłam! — Chodź zaraz na obiad! — wpada Wandzia. — Gosia się złości! Bronia siedzi skulona na podłodze. — Wszystko mi jedno — mówi żałośnie — wszystko mi jedno. Czaroduszka zginęła! — Taak? — dziwi się Wandzia. — E, może się jeszcze znajdzie... Chodź, zupa stygnie! Bułeczka pierwszy raz nie ma apetytu. Bardzo, bardzo „zimno jej w sercu". 69 GDZIE BUŁECZKA? Wandzia obudziła się wcześnie, rozmyśla: „Bułeczka była wczoraj bardzo smutna. Wieczorem nie śpiewała jak zwykle, nie opowiadała bajek. Pewno tak żałuje tej kukiełki. A dlaczego przezywała mnie beksą, zarozumialcem, tchórzem? Po co napisała wstrętny list? Dlaczego powtarzała dawniej, że brzydko jest się skarżyć, a sama tyle naskarżyła i nakłamała? No, a jeżeli zechce wrócić do Brzezin? Oj, to wcale nie będzie dobrze! Przyjemniej w domu, gdy Bułeczka jest wesoła, obmyśla różne zabawy. Lepiej, żeby została! Szkoda, że pozwoliłam Karolowi wziąć Czaroduszkę, jeszcze ją zepsuje albo zgubi. To dopiero byłby kłopot! Jak tylko wróci ze szkoły, odbiorę mu lalkę i schowam na miejsce do pudełka. Ale jak Bronia mocno dzisiaj śpi! Zawsze budzi się pierwsza. Co to? Łóżko puste? Już wstała? Pewnie gospodaruje w kuchni, chce się Gosi przymilić. A może razem wyszły po sprawunki? Tego brakowało! Czy nie wiedzą, że boję się sama zostawać? Wandzia podniosła się, włożyła pantofle. Co to? Na krześle porządnie złożona sukienka Broni, palto. Na chodniku stoją nowe trepki, bamboszki. Co to ma znaczyć? — Gosiu, Gosiu! — wpadła Dziunia do kuchni. Małgorzata wystraszyła się, aż z ręki jej wypadł nóż, którym skrobała marchew. — Co się stało? Czego krzyczysz? — Gdzie Bułeczka? — Jak to: gdzie? Pewnie śpi! A ty czego latasz w koszuli? Wracaj do łóżka! — Nie chcę! Nie ma Bułeczki! Zostawiła ubranie, chodź, zobacz! — Toć nie zniknęła jak kamfora! Pewno znów jakieś głupie figle! — Może wyszła na spacer? — Toćbym słyszała, kominem nie wyfrunęła! Maszeruj do do łóżka, bo się przeziębisz! 70 ™i — Nie chcę! Zaraz się ubieram, boję się... — Gorączkę masz czy jak? — Szukaj Broni, bo jeszcze nam zginie! — Jak to: zginie? Co wygadujesz? — gdera gospodyni, lecz sama już trochę niespokojna przegląda każdy kąt mieszkania. — Broniu! Bułeczko! — nawołuje. — Trzeba jej szukać! Prędko! — Skaranie boskie! Znów coś wymyśliła! Schowała się! Małgorzata zauważyła, że półka w szafce, na której złożyła stare ubranie dziewczynki, jest pusta... A to smarkula! Wyszła z domu nie wiadomo kiedy! Masz ci los! Okno uchylone. A pod oknem stoi ławka, którą Szulc ustawił niedawno, żeby było gdzie usiąść na podwórku. — Tędy musiała wyskoczyć! Zażądało się rannego spaceru! Nie martw się, rybeńko, gdy będzie głodna, przyleci na śniadanie! Wandzia ubrała się szybko jak nigdy. Nie może sobie znaleźć miejsca, biega za Małgorzatą. — Trzeba zadzwonić do tatusia! — Po co zawracać mu głowę! Czekaj, wstąpię do Szulców, może tego pomyleńca widzieli! — Pójdę z tobą! Boję się! Ale pani Piotrowa nic nie wie, mąż wyszedł do tkalni, Karol do szkoły. — Niech pani tylko powie, ile mam kłopotu z tą dziewczyną! — użala się Gosia. — Człowiek nie wie, do czego ręce przyłożyć, a smarkula jeszcze kawały urządza! — Do lasu zaś nie poszła? — Licho wie! Gonić jej nie będę! Dziunia, a ty czego? Masz ci los, beczy! Chodźże, dziecko, wypijesz ciepłego mleczka, cała dygoczesz. Wandzia przełyka mleko razem ze łzami. Bardzo się boi. Zdradziła tajemnicę Czaroduszki, nie dotrzymała przyrzeczenia. To brzydko, źle... — Zjedz rogalik! 71 — Nic nie będę jadła. Zatelefonuj do tatusia. — Nie trzeba mu przeszkadzać. — Nie chcę, żeby Bułeczka uciekła! — Nie martw się, wróci, tylko jej patrzeć. — A jak nie wróci? — Niby dokąd pójdzie? — Bo ja wiem? Może do Sitków pojedzie? — E, ma się do czego śpieszyć? — Chcę, żeby wróciła... — płacze Dziunia. — A przedtem cały dzień na nią skarżyłaś, ciągle ci dokuczała! — Nieprawda, nie dokuczała! Co ty wiesz! Gospodyni ukrywa przed Wandzią niepokój, co chwila zerka na zegar. Oj, żeby nie było z tego jakiej nowej zgryzoty! Gdy w południe Dziunia zobaczyła przez okno Karola, wybiegła przed dom. — Karol, Karol, poczekaj! Wiesz? Bronia zginęła! — Jak to? Bujasz! — Wyskoczyła przez okno, nigdzie jej nie ma! — A to ci heca! — Nie widziałeś jej? — Nie widziałem tej ważnej figury. Pewno drapnęła! — Jak to? — Uciekła, gdzie pieprz rośnie! — Słuchaj, oddaj mi Czaroduszkę! — Fiuu! — gwizdnął. — Sprzedałem na rynku! — Namówiłeś mnie na schowanie, a Bułeczka bardzo się zmartwiła. Przynieś mi! — Ani myślę! — Karol! — Mam czas oddać, jak Bronka wróci. Ale ona niegłupia wracać! — Dlaczego tak mówisz? — zlękła się. — A może było jej tu słodko, co? 72 — Sam jej dokuczałeś! — Co tam ja! A ty? Dziunia zmieszała się, spuściła oczy. — Przynieś laleczkę! — Ani mi się śni! — Bo poskarżę się Gosi! Powiem, jak było z Bułeczki sukienką! — Mów! Nie boję się! — Przynieś, proszę cię. Dam ci moje kredki. — Nowe? — Nowiusieńkie! — I domino? — Niech będzie i domino. Oddasz? — Dobra! — roześmiał się. Zarzucił tornister na plecy i odszedł pogwizdując. Gdy był już w pewnym oddaleniu, Dziunia pogroziła mu piąstką. — No, pamiętaj, przynieś, bo zobaczysz, łobuziaku! To jej trochę ulżyło. Gospodyni, sprzątając gabinet, zauważyła pod bibułą na biurku złożoną we czworo kartkę z zeszytu. Dużymi literami wydrukowane było na niej: „Dla wuja". Oho, nic tylko list od Broni! Wyjęła z kieszeni okulary i czytając kartkę aż przysiadła w fotelu. Wujku kochany, proszę się nie gniewać, że mnie już tu nie ma, ale było mi okropnie smutno. Często nie udaje mi się być gżeczną, a Dziunia powiedziała, że przyjęta jestem z litości, więc mi żal, i że nikt mi nie wieży, też mi żal. Jak odnajdę świętego Mikołaja, to wrócę po tobołek. On chciał mieć wnuczkę i zapraszał, więc może lepiej mi się tam uda. Całuję Wujka tysiąc razy. Bułeczka Małgorzata przeżegnała się, jeszcze raz przeczytała list i drżącą ręką nakręciła numer telefonu huty. 73 NOWY KŁOPOT Z LISTEM Ojciec Wandzi bardzo jest zdenerwowany, niespokojny. Był na dworcu, był w komisariacie milicji, telefonował do szpitala i do pogotowia. Co pół godziny dzwoni z fabryki do mieszkania, ale zbliża się wieczór i nie ma żadnej wiadomości od Broni. Trzeba będzie podać ogłoszenie do gazety i komunikat do radia. Gdy pan Szulc wrócił z pracy, do wieczora chodził i rozpytywał po mieście, parku i okolicy — ale nikt nie widział dziewczynki w szarym płaszczyku i czerwonej chusteczce. Pan Marczak rzuca niechętne spojrzenia na Małgorzatę, drażni go płacz córki. Zastanawia się nad listem Bułeczki: „Święty Mikołaj... Co to znaczy? Zaraz, zaraz... dziewczynka wspominała o towarzyszu podróży. Rozmawiał z nią o zwierzętach. Weterynarz, staruszek z siwą brodą. Tak! Jego pewno przezwała Mikołajem! Ale dokąd jechał? Gdzie mieszkał? Jak go szukać?" Inżynier zadzwonił do znajomego weterynarza. Ten odpowiedział, że owszem, znał kolegę z siwą brodą, emeryta, ale staruszek właśnie niedawno zmarł. Więc pan Marczak telefonuje na dworzec kolejowy. Owszem, zawiadowca pamięta nawet małą podróżniczkę, ale więcej się do niego nie zgłaszała. Jeszcze jeden telefon — do milicji. Tak, szukają, gdy tylko nadejdzie jakiś meldunek, dadzą znać. Trzeba na wszelki wypadek wysłać telegram do Sitków, ale jakże się przestraszą, biedacy! Cóż to dziecko zrobiło najlepszego! Co się z nim dzieje? Wandzia włożyła odzyskaną Czaroduszkę pod koc na posłaniu Broni. Zasnęła późno, przejęta i spłakana. Małgorzata nie może usnąć. Ma wyrzuty sumienia, że była zbyt surowa. Dziewczynka przecież nie jest zła, usłużna na- 74 wet, pracowita, tylko jakaś narwana. Bóg wie, co takiej do głowy strzeli! W okolicy stawy, jeziora, łatwo o wypadek... Pan Marczak wcześniej niż zwykle wyjechał do huty, lecz już przed południem zajrzał do domu. Akurat przyszła pani Szulcowa, oddała mu wymiętą, zapisaną kartkę z zeszytu. — Sprzątałam, wypadła z Karola książki do rachunków. Niech pan inżynier zobaczy, może to wam coś da, nieprawda? Ojciec Wandzi czyta na głos: Kochani moi państwo! Cudnie tu jest i dobrze. W pociągu też było wszystko w pożądku. Siwy staruszek opiekował się mną i rozmawiał. Czy Jaś i Zochna są zdrowi? Czy Bukietowi wygoiło się ucho? Tu jest Trezor, ale na łańcuchu. Pani gospodyni gotuje rużne przysmaki, mam także miłego wujka i Dziunię. A ciocia mieszka w Koszalinie, bo tam użądza taki teatr, co jeździ autobusem i ludzie się cieszą. Ciocia Krystyna uczy tych, co przedstawiają, i dlatego Wandzia tęskni za swoją mamą. Dostałam bieliznę i bamboszki z pomponikami, i paltko, i trepki, i sukienkę mi Gosia uszyła. A warkocze fryzjer w mieście mi opciął, więc noszę gżywkę. Czy panią Teresę już nie bolą zęby? Tu jest telefon, radio i czarne pianino do muzyki. Jak wróci ciocia, to będzie na nim grała. Mnustwo tu jest ciekawości, nie wiem, kiedy przelatuje dzień i noc. Śpię we własnym łużku u Dziuni, gdzie są cudne lalki, a one też mają swoje mebelki. Wczoraj na obiad była pyszna legumina z maku. Tysiąc razy całuję, nigdy nie zapomnę. Jasia proszę, żeby nie ciągnął Szarotki za ogon. Kochająca Bułeczka Gdy pan Marczak skończył czytać, zapanowało przez chwilę milczenie. — Zaczynam wszystko rozumieć — odezwał się wreszcie inżynier. — Więc ten list znalazła pani między rzeczami syna? 75 — No! Zrobił wam jakiegoś szpasa, nieprawda? Już ja jemu przyrychtuję! — Proszę na razie dać spokój, sam muszę się rozmówić z chłopcem, to sprawa poważna. — Toć on wtedy chodził na pocztę! — krzyknęła Małgorzata. — Skaranie boskie z takim nicponiem! Musiał kartki poprzemieniać! — Tatku, tatusiu, więc jak to jest? Który list Bułeczka wysłała? Pan Marczak porównał litery z obydwu kartek — tak, poprzednią pisał kto inny. — Biedne dziecko, nic dziwnego, że czuła się pokrzywdzona! — Toć mogła powiedzieć prawdę! — Kto wie, dlaczego tak postąpiła? Może wystraszyła ją nasza zbytnia surowość? W każdym razie pomyłka może mieć złe skutki. — Tatusiu — rozpłakała się Dziunia. — Chcę, żeby Bułeczka wróciła! — Aha, rozpaczasz, a przedtem byłaś dla niej niedobra! — Nie, to Gosia ciągle na nią krzyczała! — Właśnie, wszystkiemu winna zawsze Gosia — wy-buchnęła Małgorzata. — Skarżyłaś się, nie chciałaś się z nią bawić! Cały dzień miałam czego słuchać! — A ty dawałaś jej ciągle robotę! — Ciszej, ciszej! Nie pora teraz na wymówki! Zostawcie mnie w spokoju, muszę załatwić kilka telefonów. Małgorzata odprowadziła panią Szulcową, użaliła się przed nią, pogadała o wypadku. Teraz krząta się po kuchni, ale robota jej nie idzie. Wzdycha, pociąga nosem, wyciera oczy fartuchem. „Poczciwe stworzenie — myśli rozczulona — pochwaliła mnie, że przysmaki gotuję... Boże, zmiłuj się, gdzież ten dzieciak jest? Może się utopiła? Może w szpitalu leży?" 76 ????I^? — Chcę, żeby wróciła! — szlocha Wandzia. — Uspokój się w tej chwili! — krzyknęła ostro Małgorzata. — Sama sobie piwa nawarzyłaś! Dziewczynka słucha zdumiona. Pierwszy raz w życiu Gosia podniosła na nią głos! - . UCIEKINIERKA Na żelaznym piecyku szumi w czajniku woda. W zawieszonej przy oknie klatce pocwierkuje kanarek. Na podłodze przy tapczanie drzemie wielki, szary wilk. Pan Łuczyński, gładząc w zamyśleniu brodę, uważnie słucha zwierzeń Bułeczki. Opowiedziała mu już historię Czaro-duszki, opowiedziała o awanturze z listem, o Wandzi, o Karolu, o różnych zdarzeniach z topolowego domku. Oczy dziewczynki błyszczą, buzia rozczerwieniona, głos zachrypnięty. — Nie masz już dreszczy? — dopytuje się troskliwie pan Łuczyński. — Nie, ciepło mi jest, gorąco! — Napij się jeszcze herbaty. — Nie, dziękuję! Czy pan się na mnie gniewa? — A za cóż, dziecino? — Okropnie się bałam, że pana nie znajdę. A kiedy wreszcie pokazali mi, gdzie pan mieszka, to drzwi były zamknięte i tylko Ralf za nimi szczekał. Pogadałam z nim i trochę się uspokoił. Usiadłam na schodach i czekam, czekam. Aż ta pani z drugich drzwi wyjrzała i pyta się, czego chcę. To wytłumaczyłam, że jestem wnuczką pana weterynarza. Tak powiedziałam, przepraszam. A ona na to: „Doktór jest precz, on jutro na południe będzie przyjechany". Tak śmiesznie powiedziała. Więc się zmartwiłam okropnie, bo było mi zimno w plecy. Cały dzień był śliczności! Nawet w autobusie to aż duszno było i jedna gruba kobieta komicznie sapała. Dopiero na schodach zaczęło mnie trząść. 77 — Miałaś pieniądze na bilet? — Nie miałam i konduktor krzyczał. Ale właśnie ta gruba pani była taka dobra, że zapłaciła za mnie i powiedziała, gdzie mam wysiąść. Czy pan bardzo się zmartwił, jak mnie dziś zobaczył? — Przeciwnie, ucieszyłem się, że pamiętasz o przyjacielu. Tylko zdziwiłem się ogromnie, gdy wyszłaś z mieszkania pani Neumannowej. — Bo ona była taka dobra, że jak siedziałam do wieczora na schodach, to pozwoliła mi u siebie przenocować. — Już wiem, wiem. — Nie mogłam się dziś doczekać południa. Dobrze, że nareszcie pan wrócił. — No ładnie. A powiedz ty mi, dziecino, jest może telefon u twego wujka? — Jest. Na biurku. A dlaczego? — Nic, nic, ot wpadło do głowy... — Ale ja zostanę tutaj, prawda? — zaniepokoiła się Bułeczka. — Zostaniesz, zostaniesz, naturalnie. Inna rzecz, że w domu muszą bardzo martwić się o ciebie. — Napisałam do wujka list. A zresztą oni wolą, że uciekłam. — Jesteś tego pewna? — Dziunia często krzyczała, że mnie nie chce. Gosia też nie mogła mnie polubić. A to przecież tak źle, tak smutno. Kilka razy nie udało mi się być grzeczną, ale nienaumyślnie! A gdy wujek mi nie uwierzył, gdy jeszcze na dodatek zginęła Czaroduszka — to byłam strasznie nieszczęśliwa. Nie mogłam zasnąć, przypomniała mi się bajka o sierocie, co uciekła w świat, przypomniało mi się, jak pan w pociągu mówił, że chciałby mieć taką wnuczkę... No i wszystko sobie obmyśliłam. Jak się tylko rozwidniło, po cichutku wydostałam się przez okno. Czy pan się nie gniewa? Będę bardzo grzeczna. Rano posprzątam, dam Maciusiowi jeść, Ralfa wyprowadzę na spacer. Zostanę tutaj, dobrze? — pyta niespo- 78 kojnie Bułeczka, chyba już dziesiąty raz w ciągu tego południa. — Zostaniesz, zostaniesz — odpowiada łagodnie staruszek. Dotyka dłonią gorącego czoła dziewczynki. — Nic cię nie boli? — Nic. Tylko huczy w głowie. I strasznie mi żal, że Cza-roduszka zginęła... — Może jeszcze się odnajdzie. A jeśli nawet nie, to pomyśl, może inne dziecko bardziej jej potrzebuje? Bronia błyszczącymi oczkami wpatruje się w „Mikołaja". Jaki mądry! Że też jej samej taka myśl nie przyszła! Może rzeczywiście zaczarowana księżniczka innemu dziecku chce zanieść radość? — Masz trochę gorączki, mała uciekinierko. Trzeba wypocząć, poleżeć. — Nie, jestem silna, zdrowa! — Obiecałaś być posłuszna. — Dobrze, już będę — Bułeczka objęła doktora za szyję. — Ale proszę, proszę mi powiedzieć prawdę. Może pan także przyjmuje mnie z litości? — Nie myśl nawet w ten sposób, dziecino! — Bo oni przyjęli mnie z litości. Oni mnie nie kochają. To strasznie smutno... — No, a ty, Bułeczko, czy serdecznie z wujkiem postąpiłaś? Powiedz tak szczerze, pomyśl. Chcesz kochać, a czy u-miesz błąd darować? Nie. Obraziłaś się, uciekłaś jak mały tchórz. Czy to ładnie? Oni z pewnością szukają ciebie, martwią się. Trzeba było otwarcie powiedzieć opiekunowi, że czujesz się pokrzywdzona. Ot, niedobrze postąpiłaś, poniosła cię niecierpliwość, gniew. No, ale wszystko jeszcze będzie dobrze! — przerwał doktor, spostrzegając smutek na twarzy dziewczynki. — Zapomnij o zmartwieniach, połóż się troszkę. Na-kryję cię pledem, o tak. Ralf cię popilnuje, a ja muszę wyjść na miasto. No, ładnie. Prześpij się, dziecino, to ci najlepiej zrobi. — Ale proszę wrócić niedługo. 79 ¦¦¦ Pan Łuczyński nałożył kapelusz, podpierając się laską zszedł ze schodów i żwawym krokiem udał się w kierunku poczty. W książce telefonicznej wyszukał numer i zamówił rozmowę międzymiastową. Kanarek wtulił łepek pod skrzydełka, Ralf pomrukuje przez sen. Bronia nie może zasnąć, mnóstwo myśli ciśnie jej się do głowy. Przypomina sobie, jak Gosia szyła jej sukienkę, jak później czyściła ją z plam. Przypomina sobie rozmowy z wujkiem, kupowanie płaszczyka, ciastek. „Dziunia z pewnością jest zadowolona, że uciekłam. Karol też. I Gosia. Ale wujek? Nie wiedział przecież o oszu-kaństwie Karola, więc nic dziwnego, że gniewał się na mnie. Tak, «Mikołaj» ma rację, uciekłam jak mały tchórz! Obiecywałam babuni, że będę dzielna i dobra. Wcale nic jestem dzielna! Co powiedzą państwo Sitkowie? Co powie ciocia, która za kilka dni ma przyjechać? Ach, jak nieprzyjemnie! Trzeba napisać do wujka długi list, wytłumaczyć wszystko. Ale jakże pisać, gdy w głowie coś huczy i huczy, oczy szczypią jak od cebuli? Wiem, poproszę kochanego «Mikołaja», pojedzie ze mną, pomoże..." Na schodach rozległy się kroki, Ralf szczeknął, dopadł do drzwi machając gwałtownie ogonem. — Dobrze, że pan już wrócił! — zerwała się Bronia. — Trzeba zaraz koniecznie... — Co się stało? — przestraszył się doktor. — Trzeba pojechać zaraz do wujka! Jestem niedobra! On nie wie, gdzie mieszkamy! Zabierzemy moje rzeczy i wrócimy, pan wytłumaczy wszystko wujkowi, dobrze? Tylko proszę się nie gniewać, bo okropnie się boję, gdy kto krzyczy... — Dziecko drogie, nie mów tak wiele naraz! E, widzę, że masz większą gorączkę... 80 1 — Pojedzie pan ze mną? — Pojadę, pojadę. — A później wrócimy tutaj? — Wrócimy, wszystko będzie dobrze. Przyniosłem z apteki lekarstwo, dam ci herbatki, masz, zażyj jeden proszek. — Przykro mi, że zmartwiłam wujka. — Wiedziałem, że zrozumiesz swój błąd. — Czy pan myśli, że oni mnie szukają? — Jeszcze jak! Boją się, że przytrafiło ci się coś złego. — Ojej, ojej, trzeba jakoś dać znać, że jestem zdrowa. Wiem! Musimy do wujka zatelefonować! — Już to zrobiłem, Bułeczko — uśmiechnął się pan Łuczyński — właśnie wracam z poczty. — Och! — rzuciła mu się na szyję. — Jaki pan dobry, jaki mądry! I co? I co? Rozmawiał pan z. wujkiem? — Nawet dosyć długo. — Bardzo się gniewa? — Serdecznie się ucieszył. Chciał zaraz po ciebie przyjechać. — Naprawdę? Ojej! T'o chce, żebym wróciła? — Naturalnie! Ale powiedziałem, że skoro trafiłaś do Krzy-żatki sama, to i do Jeleniej Góry trafisz. — No chyba! Zaraz muszę się zbierać. — O nie, dziecino, na to nie pozwolę. Zostaniesz u mnie, aż uspokoisz się, wydobrzejesz. Obiecałaś przecież, że będziesz posłuszna. — No, dobrze, dobrze, kochany „Mikołaju" — szepnęła Bułeczka, przytulając rozpalony policzek do ręki doktora. POWRÓT BUŁECZKI Małgorzata wyszła do sklepu. Osowiała, milcząca Wandzia siedzi z Zuzanną w fotelu, ojciec pisze przy biurku list do państwa Sitków. Nagle mocno zadźwięczał dzwonek telefonu. ¦ — Proszę! — chwycił inżynier słuchawkę. — Tak, tak jest! Marczak przy aparacie. Ach, to pan! Moje uszanowanie. Na próżno starałem się odszukać doktora! Co takiego? Naprawdę? Och, dziękuję, dziękuję najmocniej! Ciężar spadł mi z serca. Przecież my już tracimy tutaj głowę! Coś podobnego! Zdrowa? Wandzia przygląda się, jak twarz ojca rozjaśnia uśmiech, wzruszenie. Chce krzyknąć, ale zatyka sobie usta piąstką. Słucha każdego słowa. — Czemu dopiero dzisiaj? Aha, rozumiem, rozumiem, biedna mała... Przyjadę po nią... Nie? Hm... może pan ma rację. Tak, bardzo wrażliwa... Ale chyba nic poważnego? Tak, zgadzam się, że wina i po mojej stronie. Dobrze, wyślę telegram... Serdecznie, tak, tak, naturalnie!... Czy mogłem się spodziewać? Dobrze, że tak się skończyło... Bardzo panu doktorowi dziękuję! Będę czekał, moje uszanowanie! — Tatusiu! — przyskoczyła nareszcie Wandzia. — Jest? Jest Bułeczka? Ojciec chwycił małą w ramiona, uniósł do góry, posadził na biurku. — Jest! Cieszysz się? — Ach, tatusiu! — Uff, nareszcie oddycham! Coś podobnego! Sama pojechała do Krzyżatki, do tego weterynarza! Powiedz Gosi! Dobrze, że nie zdążyłem wysłać listu do Brzezin, trzeba napisać inny. Zaraz, zaraz... — pan Marczak przetarł czoło chusteczką. — Nie mogę zebrać myśli... Najpierw trzeba zadzwonić do komisariatu. Potem odwołam radio. I muszę pędzić do fabryki... Ach, ta Bronia! — Kiedy wróci do nas? — Nie wiem. Podobno źle się czuje. — Ale wróci? Na pewno? — Nie wiem. Wyślę depeszę. — Jak to: nie wiesz? Chcę, żeby zaraz przyjechała! — Oho, znowu zaczynasz! Zostaw mnie, Wandeczko, 82 odejdź, zajmij się czym. Szczęście, że dziecku nic się nie stało! Ale historia! — Tatku... Chcę ci coś powiedzieć... Ja przyrzekłam Bułeczce, że... — Później, później mi opowiesz, dobrze? Nie mam teraz cnwilKi czasu! W przedpokoju skrzypnęły drzwi. Wandzia z krzykiem wybiegła na spotkanie Małgorzaty. — Gosiu, Gosiu! Bułeczka się znalazła! — Boże litościwy! Gdzie? Kiedy? Zdrowa? Skąd wiesz? Gdzie tatuś? — Telefonuje, nie pozwolił przeszkadzać... Bronia uciekła do świętego Mikołaja! — Do kogo? Zwariować można w tym domu! Masz! Wszystko rozsypałam. Ręce się człowiekowi trzęsą... Pomóż mi zebrać buraki! Czy nie mówiłam, że smarkata chce nas tylko nastraszyć? W chowankę się zabawiła! No, warta ona mocnego słowa! Miałam rację, że biedę nam sprowadzi, zgryzotę! Gospodyni, gniewem pokrywając wzruszenie, nie przestaje urągać krzątając się po kuchni: — Święta za pasem, Krysia zjedzie, a tutaj wszystko w lesie przez takiego dzieciaka! Pół zdrowia mi odebrała! Już ją pochowałam i opłakałam, a ona sobie wycieczki w okolicę urządza! A to wariatka! — Gosiu, Gosiu! — załamuje Dziunia rączki. — Znów krzyczysz? Przecież chciałaś, żeby Bułeczka się znalazła! — Krzyczę! Ja krzyczę?! — zdziwiła się. — Ach! Bo nerwów nie mam już na to wszystko! Podaj mi młynek, trzeba tatusiowi raz dwa kawy zaparzyć... * Wandzia obmyśla, jak to będzie, gdy Bronia znajdzie pod kocem Czaroduszkę. Dopiero się ucieszy, no! Ale mija już drugi dzień i Bułeczka nie wraca. Pusto i nud- 83 no jest bez niej w domu. Wandzia spaceruje z Zuzanną po ogródku lub tkwi przy oknie patrząc na furtkę. Ojca znów nie ma całymi dniami. Gosia robi porządki w kuchni i w spiżarce, niechętnie rozmawia z Dziunią. Karol po wielkiej przeprawie z rodzicami i panem Marczakiem wcale się nie pokazuje, jakby z miasta zniknął. „Bardzo jest smutno! — myśli Wandzia. — Pozwolę Broni bawić się Zuzanną, tylko niech nareszcie wróci. Po co siedzi u jakiegoś Mikołaja? A jeżeli na zawsze tam zostanie?" Małgorzata nie przyznaje się, ale jej też brak Bułeczki. Takie to było zwinne, wesołe. Nie ma się kim wyręczyć, nie ma na kogo gderać. Pan Bohdan opowiedział Gosi wszystko, o czym rozmawiał przez telefon z „Mikołajem". Świat się kończy, jakie teraz są dzieciaki! Inżynier prosił, żeby była łagodniejsza i wyrozumiała, gdy Bronia wróci. Czyż Małgorzata nie była dosyć wyrozumiała? No, no! — Gdzie jest ta jakaś Krzyżatka? — nudzi Wandzia. — Czemu Bułeczka nie przyjeżdża? — A po co? — przekomarza się gospodyni. — Toć jej nie lubisz. — E, co ty wiesz! Czemu tatko po nią nie pojechał? — Zapytaj się. — Nie chce mi wytłumaczyć! — To się nie pytaj. — Co mi się sprzeciwiasz? — krzywi się Dziunia. — Niedobra jesteś! I wraca na swoje stanowisko przy oknie. Wreszcie... — Idzie! Idzie! — krzyczy na cały głos i już wybiega na spotkanie Bułeczki. Na ganku obydwie jednocześnie padają sobie w objęcia i obydwie zaraz odsuwają się, zawstydzone... — Wróciłaś? — uśmiecha się Wandzia. — Wróciłam! — uśmiecha się Bronia. Nie wiedzą, o czym mówić, bo każda ma zbyt wiele do powiedzenia. 84 — Zostaniesz u nas? — pyta nieśmiało Wandzia. — Zostanę! — odpowiada nieśmiało Bronia. I obydwie biegną z radosnym piskiem do kuchni. Małgorzata trzyma w jednej ręce czajnik, w drugiej żelazko. Stoi poważna i sztywna jak posąg. Bronia rumieni się pod jej pełnym wyrzutu spojrzeniem. — Namyśliłaś się wrócić, co? Krzywda ci była? Mało ma wujek kłopotów, jeszcze takie zmartwienie było potrzebne? Chciałaś nas przestraszyć, co? Jak miałaś sumienie?! — krzyczy coraz, głośniej gospodyni. Lecz w pewnym momencie przypomina sobie, jak lękała się o małą, jak za nią tęskniła. Ze złością rzuca czajnik i żelazko na kuchnię, pacia na stołek zakrywając oczy fartuchem. — Gosiu, Gosieczko... — tuli się do niej Bronia. — Proszę mi przebaczyć! Bardzo przepraszam! Od razu chciałam wrócić, ale troszkę chorowałam i „Mikołaj" nie pozwolił. Gosiu, proszę się nie gniewać! Ja już nigdy... — Chodź prędzej do pokoju! — odciąga ją Wandzia. — Ojej, chodź nareszcie! Coś ładnego zobaczysz! PRZED ŚWIĘTAMI Ach, jak przyjemnie dzisiaj w kuchni, jaki ruch! Pani Małgorzata zakasała rękawy, wyrabia w misce gęste ciasto. Bronia zamaszyście uciera ser, Wandzia przebiera rodzynki. Pachnie wanilia, korzenie do piernika, pachnie gotująca się w kociołku szynka. — Dosyć już? Wystarczy? — dopytuje się Bułeczka. — Może teraz żółtka ukręcić? Jaki Gosia mazurek upiecze? Pani Teresa to umiała robić z płatków owsianych! A nasz jaki będzie? — Nie nudź, nie nudź, trajkotko! Buzia ci się nie zamyka! — Bo się cieszę, że będą święta, że ciocia przyjedzie! A ona co najbardziej lubi? — Krysia? — uśmiecha się gospodyni. — Chyba sernik. Dołóż no ze dwa węgle pod blachę. — Już dokładam. Na co te maciupcie foremeczki? — Zobaczysz. Bułeczce idzie ślinka, żeby spróbować słodkiej masy z sera. Nie! Wytrzyma. Obiecała wujkowi, że nie będzie łakoma. — W zeszłym roku — opowiada Dziunia — to miałam stoliczek ze święconym, na którym wszystko zrobione było z cukru! — Widziałam dziś taki w sklepie przy rynku! Sliczności! — Gosiu, w co wsypać rodzynki? Już je wymyłam. 86 — Niech przeschną na sitku. Dziunieczko, czy nie za gorąco ci tutaj? Nie przeziębisz się potem? — Nie. Ale już mi się znudziło. Znudziło się? Co ona gada! Bułeczka nie odejdzie z kuchni! Jak przyjemnie pomagać Małgorzacie, która jest dziś dobrotliwa i łaskawa! „Dosyp cukru!"; „Wymyj foremkę!"; „Utłucz cynamon!"; „Zajrzyj do piecyka!" — ciągle ma jakieś polecenia dla Broni. Przez otwarte okno wpływa świeży powiew wiosenny, dolatuje pianie kogutów. Widać wiśniowe drzewko, całe w białych kwiatuszkach. Ach, żeby wszystkim dzieciom tak teraz było wesoło jak Bułeczce! — Gdybym była okropnie bogata — mówi — tobym dla każdego dziecka kupiła stoliczek ze święconym. A jak pani Gosia była mała, to kto dla niej piekł placki na święta? Gospodyni cierpliwie ugniata lepkie, kremowe ciasto. — A nikt — odpowiada po chwili. — Dlaczego? — Bieda była w domu. Gdy miałam dwanaście lat, to już poszłam na służbę. — Rety! A gdzie Gosia mieszkała? Na wsi? — O nie! — prostuje kobieta plecy. — Na Grochowie mieszkaliśmy! W Warszawie! — A gdzie teraz jest pani rodzina? Małgorzata wyciągnęła z miski ciastem oblepione, żylaste, zmęczone ręce. Obmywa je pod kranem. — Z moich nie ma już nikogo — odpowiada po długiej chwili — wojna ich zabrała. Rodzina? Ano chyba tutaj... Ale czego uczepiłaś się jak rzep? — podnosi nagle głos. — Co mi głowę przy robocie zawracasz? Zajrzyj, czy miód się rozpuścił! — Ro... rozpuścił się... czy odstawić? — mówi usłużnie Bułeczka, bojąc się, żeby Gosia nie straciła dobrego humoru. 87 — A jak długo ciocia Krystyna u nas zostanie? — Nie wiem. — Może jaką niespodziankę jej przygotujemy? — No, ty masz specjalne zdolności do niespodzianek! — mruczy Małgorzata. Ale Bronia obłapuje ją wpół, przymilnie patrzy w oczy. — Złociutka, nic pani nie powie cioci, dobrze? — Puść mnie, nie mam czasu! — Nie puszczę, aż pani obieca! — Widzisz? Masz stracha! No, już dobrze, dobrze, odczep się, wiercipięto! — Co mam teraz robić? — Najlepiej wyjdźcie z Wandeczką na powietrze, pogoda jak złoto. — Ja bym wolała zostać... — Chodź, Bronia, chodź! Gadacie i gadacie! Pobaw się ze mną! — Nie odbiegajcie daleko, bo możesz mi być potrzebna! — Potrzebna? Oj, dobrze, dobrze! — A ja nie? — zazdrości Wandzia. — I ty, ma się rozumieć — uśmiecha się gospodyni. Bułeczka wbiega do pokoiku po piłkę, po drodze odzywa się do Czaroduszki: — Jak się czujesz? Może wyjdziesz na spacer? Laleczka siedzi wygodnie w foteliku Zuzanny, z pewnością zadowolona jest z miłej wizyty. — To pa! — przesyła jej Bronia całusa i podskakując dogania Wandzię. — Chcesz w klasy? — Ale ja będę nauczycielką? — Dobrze! — I sama linie narysuję! — Dobrze, dobrze! — „Chodzi lis koło drogi, nie ma ręki ani nogi..." — ska- 88 cze Bułeczka dokoła ławki. — Właściwie to jest smutna piosenka. Czekaj, zaśpiewam inaczej... „Koło mego ogródeczka zakwitała jabłoneczka..." Przy tej piosence też dobrze się skacze! Wiesz? Wandzia patykiem rysuje klasy. — Fe! Jaki robal! — woła nagle i już chce go podeptać, gdy przyskoczyła Bronia, nachyla się. — To dżdżownica, zostaw! Wezmę między dwa patyczki, o tak, i siup! pod płot! — Niemądra! Obrzydliwego robaka jej żal! — A po co zabijać? Wiesz — przypomina sobie Bułeczka z oburzeniem — w Brzezinach byłam u jednego kolegi po książkę. Patrzę: pudełko, w tekturę powbijane szpilki, a na nich kręcą się motyle! Miały przebite brzuszki i kręciły się, kręciły... Okropność! — Jeżeli chciał je mieć zasuszone? — To mógł uśpić. — Jak uśpić? Co gadasz? — Lekarstwem. Babcia mówiła. Nigdy nie polubiłam tego kolegi! A on jak mnie spotkał, to się wyśmiewał. — No, ale bawmy się! — Chwileczkę! Hop, hop! Gosiu! — wspina się Bronia na palce. — Czy jeszcze nie jestem potrzebna? Parter jest wysoki, z kuchni widać tylko głowę Małgorzaty. — Nie! — To rzucaj. Dziunia! Pięć razy na każdą klasę! Zaszeleściło coś przy żywopłocie, mignęła ruda czupryna Karola. „Może chce się z nami bawić?" — pomyślała Bronia i zapominając o urazach woła głośno: — Zagraj z nami w piłkę! Ale chłopiec czmychnął. — Co ty? — oburzyła się Dziunia. — Jemu nie wolno tu przychodzić! — Wujaszek nie pozwolił? — Pan Piotr! — Jak myślisz, czy Karol dostał wtedy pasem? — Chyba! — Skąd wiesz? — zmartwiła się. — Tak dobrze to nie wiem, tatko nie chciał mi powiedzieć. A na ciebie bardzo tatuś się gniewał. Bo też nie chciał mi powiedzieć. — Na mnie? — Bronia wysoko podrzuca piłkę. — No, nie pamiętasz? Ach, pamięta, doskonale pamięta każde słowo, spojrzenie. Gdy serdecznie wujka przepraszała, pocałował ją w czoło i szepnął: „Ty też wybacz mi, Broniu". — To jest najmilszy w świecie wujek, to jest wspaniały wujek! — śmieje się Bułeczka i czule przyciska do siebie piłkę. — Bawmy się nareszcie! — nadąsała się Wandzia. Ale właśnie gospodyni woła: — Pożyczcie mi od pani Piotrowej dwie blachy! — Dobra! Na wyścigi biegną do sąsiadki. Wracając, każda niesie jedną formę do ciasta. Za chwilę gospodyni znów wychyla się z okna. — Bronia, masz tu pieniądze, kup kilo cukru! — I ja, i ja! — dopomina się Dziunia. Ach, ciągle jest mnóstwo „spraw" do załatwienia! Po obiedzie dziewczynki zasiadły do malowania pisanek. Bronia macza pędzelek w farbach, z przejęciem zdobi skorupki w rozmaite desenie. — To są niezabudki, widzisz? Między nimi będzie trawa. To są chmurki na niebie, a dokoła fruwają ptaki. Na tym jajku narysuję gwiazdy i księżyce. A to są grzyby — muchomory. Chociaż rysunki mało przypominają to, co mają przedstawiać, Dziunia przygląda się z wielkim zainteresowaniem. Po- 90 tern sama próbuje wymalować jedną skorupkę i wcale nieźle jej się to udaje. — Wiesz? Twoja pisanka w serduszka jest bardzo ładna! — chwali Bułeczka. — Naprawdę najładniejsza ze wszystkich! Wieczorem po całym mieszkaniu roznosi się apetyczny zapach ciasta. Zmęczona, lecz zadowolona Małgorzata spogląda na plony swej pracy. Bronia skacze dokoła stołu, wykrzykuje: — Baba! Dwa placki! Dwa pierniki! — Spójrz, a to dla nas — pokazuje Wandzia. — Ojej! Po dwie maciupcie babeczki, dwa placuszki, dwa kruche ciasteczka ustrojone niby mazurki. — Ustawmy święcone dla lalek! — cieszy się Bronia. — Jaka dobra nasza Gosia! . Gdy wujek wrócił z huty, Bułeczka skacze koło niego, ciągnie za rękaw do kuchni. — Ile pyszności Gosia napiekła! Zobacz, wujaszku, prędziutko! Pan Marczak zerka na zastawiony stół, nieśmiało spogląda na rozczerwienioną od ognia Małgorzatę, wraca od razu do pokoju, siada bez słowa. — Co ci jest, wujciu? Nie cieszysz się? — Cieszę się, naturalnie... — mówi inżynier smutnym tonem. — Ale... ale niestety muszę was zmartwić. Dostałem depeszę. Krysia nie może przyjechać. — Nie przyjedzie?! — krzyknęły jednocześnie. — Wiedziałam, że tak będzie! — załamała ręce Małgorzata. — Ciesz się, człowieku, męcz, szykuj i wszystko na nic! — Ja tak nie chcę, nie chcę! — rozpłakała się Wandzia. — Dlaczego nie przyjedzie? — dopytuje się Bułeczka. — Premiera odłożona! Ach, i tak nie zrozumiecie, o co 91 chodzi! — pan Marczak zerwał się z krzesła, zdenerwowany spaceruje po pokoju. — Skaranie boskie! Zwariowane czasy! — urąga Małgorzata. Obrażona na cały świat wychodzi do kuchni, przypominając sobie, że sernik może się przypalić. — Chcę mamusię! Chcę mamusię! — płacze Dziunia. Broni jest ogromnie przykro. Nie wie, kogo najpierw pocieszać. Myśli, myśli, marszczy czoło... — A może... może wujek pojedzie do Koszalina? Co? — Ja? E, jakże was zostawię na święta. — Ciocia za to się ucieszy! My będziemy się grzecznie bawiły. Naprawdę! — Ja nie chcę! Nie chcę! — krzyczy Wandzia. ' — Nie, nie pojadę — wzdycha pan Marczak, ale znać, że się waha. Spogląda to na Bronię, to na córeczkę. — Niech wujaszek się namyśli! — Właściwie.., gdyby... mógłbym... Bułeczka tup, tup! do kuchni. Gospodyni siedzi przy rozpalonej blasze, ponura, jakby ją nieszczęście spotkało. — Gosiu, Gosiu, proszę namówić wujka, żeby pojechał do Koszalina. Tak, koniecznie! On bardzo chce, tylko nas żałuje. A Gosia da dla cioci ten pyszny sernik, dobrze? Dobrze? JAK BUŁECZKA ZABAWIŁA DZIUNIĘ Ach, ile znowu było zamieszania, pośpiechu! Małgorzata pakowała walizkę dokładając co chwilę dla „niedobrej Krysi" jakiś przysmak: to kawałek piernika, to szynki, to połowę lukrowanego mazurka. Bronia tymczasem pisała od siebie i Wandzi list. Po drugiej stronie arkusza narysowały dziewczynki żółtego kurczaka i zrobiły piękny napis z kolorowych liter: „Wesołego Alleluja!" Dziunia swoją najładniejszą pisankę owinęła w bibułkę i oddała dla mamusi. 92 Wszystkie trzy odprowadziły wujka do tramwaju. Gdy się z nimi żegnał, szepnął do Bułeczki: — Pamiętaj, że liczę na ciebie! Wracając rozmyślała, co właściwie miały znaczyć te słowa? Nic innego, tylko żeby dobrze zabawiała Wandzię przez święta. No, już się postara! W niedzielę, po powrocie z kościoła, Małgorzata zjadła z dziewczynkami smaczne śniadanie, potem czytała pisma i słuchała muzyki z Warszawy. Dziewczynki urządziły wielkie przyjęcie u Zuzanny z powodu zaręczyn lalki z misiem. Po zjedzeniu „święconego" odbyły się tańce, przy czym Cza-roduszka poszła w pierwszą parę z pluszowym kominiar-czykiem. Wieczorem Gosia wcześnie się położyła, a Bułeczka opowiadała Dziuni bajki. Ulubioną przez obydwie dziewczynki bajką była ta, która zaczynała się od słów: „W małej chatce żyła pewna dobra, uboga kobieta, która miała cztery córeczki, a każdą z nich kochała bardziej od drugiej..." Dalsze losy córek zmieniały się zależnie od natchnienia Broni, lecz zawsze zwyciężała miłość matczyna i córeczki po przejściu straszliwych przygód były bardzo szczęśliwe. W poniedziałek Małgorzata wystroiła się w zieloną suknię, w kapelusz i rękawiczki. Zdecydowała się pójść z sąsiadami do kina. Ostatecznie święta zdarzają się rzadko i człowiek ma czasem ochotę wyjrzeć z kuchni na świat. Dziewczynki wczoraj tak grzecznie się bawiły, że można je zostawić dziś na dwie godziny. Udzieliwszy Broni wielu przestróg, gospodyni powędrowała do miasta w miłym towarzystwie. „No, już ja Dziunię zabawię! — cieszy się Bułeczka. — Można śpiewać, hałasować, nie będzie to nikomu przeszkadzało". 93 — Zrobimy teatr, chcesz? — Dobrze. — Umiem na pamięć historię o królewnie na szklanej górze. Nauczyła mnie pani Teresa, bawiłyśmy się w to z koleżankami. Zobaczysz, jakie pyszne będzie przedstawienie! Chcesz? — Chcę. — W gabinecie najwięcej miejsca. Na tapczanie scena, a dla publiczności ustawimy krzesła. — Dla jakiej? — No, lalki, miś... A może zaprosić Karola? — Nie, przecież Gosia nie pozwoliła nikogo wpuszczać. — Prawda. Szkoda! Przywieź lalki taksówką! — Czym? — No, wózkiem Zuzanny. Ja tymczasem przygotuję scenę. Bułeczka uwija się, pełna energii i humoru. Władowa-ła na tapczan fotel, układa na nim poduszki. To będzie wieża. — Ach, prosimy, prosimy, państwo będą łaskawi — kłania się Wandzi, która przyciągnęła wózek. — Troszkę za wcześnie, ale lepiej niż się spóźnić. Bileciki są? W porządku. Proszę zająć miejsca. Wandzia posłusznie sadza na krzesłach lalki. W pierwszym rzędzie Zuzanna z narzeczonym, Czaroduszka, pajac Bimbo... — Przyniosę kurtynę. Zamiast dzwonka będzie moździeż. — Wiem! To się nazywa gong! Bułeczka krząta się przejęta i ważna. Dziunia spogląda na nią zazdrośnie, • lecz ze szczerym podziwem. Bronia ciągnie kapę z łóżka Gosi, wspina się na biurko, przywiązuje sznurek do żyrandola, potem drugi koniec do zawiasów drzwi... — Pyszna kurtyna! trochę krzywo, ale nie szkodzi. Na dywanie obok tapczanu ustawia doniczki z okna, wazon z baziami. 94 Bitj gO- ??'?I?-' ? — To są krzaki i szumiące drzewa, rozumiesz? Wandzia nie rozumie, ale kiwa główką. — Tu jest szklana góra, pod nią rosną kolczaste róże. Ty jesteś królewna zamknięta na wieży. Wejdź na fotel, trzymaj się, nie spadniesz? Posłuchaj, jak huczy wiatr... Ja zaraz wrócę! Dziunia słyszy tylko pianie kogutów, ale to nic nie szkodzi. Cierpliwie czeka w fotelu na powrót Bułeczki. Nareszcie! Aż buzię otworzyła ze zdumienia! Bo jakże Bronia wygląda! Włożyła wysokie boty Gosi, kamizelkę tatusia przepasała ręcznikiem. Na głowie ma, przywiązany pod szyją, abażur z lampki. Jedzie na szczotce do zamiatania, tacą osłania brzuszek. — Jestem dzielny rycerz! — woła grubym głosem. — Wyobrażasz sobie? Ja ciebie później uwolnię! Wandeczka niewiele sobie wyobraża, ale podoba się jej zabawne przebieranie. — Uderz w gong! Zaczynamy, bo publiczność się niecierpliwi. Dziunia chętnie wali tłuczkiem w moździeż. — Uwaga! Psst... Odsuwam kurtynę. Daj gong. Psst... Już patrzą na nas. Zaczynaj grać! Płacz... — Dlaczego? — Jesteś zamknięta na wieży! Słyszysz, jak huczy wicher? — Nie. — E, Dziunia, nie psuj zabawy! — Co mam mówić? — „Biedna ja, biedna sierota..." — Nie chcę być sierotą! — Przecież to na niby. E, to ja będę mówiła za ciebie, posłuchaj, jakie to cudne... Tylko że mnie jeszcze nie ma na scenie, więc schowam się za biurko, a ty płacz! — „...Na szklanej górze biedna królewna, samotna, smutna i bardzo rzewna. Wiatr wkoło huczy, zwierz w lesie wyje, a ja w tęsknocie codziennie żyję..." 95 Bronia przerwała, podaje Wandzi wycięte w zęby kółko papieru. — Zapomniałam — szepcze — masz, włóż koronę. Tu jest szpilka do zapięcia. Już? — Już — krzywi się Dziunia — ukłułam się! — To głupstwo! Ład- . nie ci teraz. No, dalej, uważaj. „...Który z odważnych, zacnych rycerzy na szklaną górę po mnie przybieży? Kto śmiałkiem będzie, zyska koronę, a mnie, królewnę, pojmie za żonę!" Wandzia jest zachwycona, że Bułeczka tak pięknie deklamuje. A teraz jako rycerz biega ze szczotką po dywanie, koń bryka, kaktusy się przewróciły, woda cieknie z wazonu... — „Jedzie rycerz, jedzie! Tarczę ma na przedzie! Dam ja, dam ja radę i na górę wjadę!" Bronia wdrapuje się na tapczan i znowu spada. Powtarza to z dziesięć razy. Zachwycona publiczność, jak również królewna, wytrzeszczają na rycerza oczy. Zadyszany bohater krzyczy: — „Szklana góra śliska, w chmurach coś się błyska! W wieżę grom uderza. Poraził rycerza!" W tym momencie Bronia niespodziewanie doskakuje do pianina i piąstkami wali w klawisze. Królewna zbladła z wrażenia, rycerz ma półprzytomne oczy i twarz czerwoną jak pomidor. Koń okropnie bryka, aż trzęsie się półka z książkami, aż miś przewrócił się na krześle. — „Łunę widać z dali! Pali się już, pali!" — krzyczy rycerz przeraźliwie. Dziuni zbiera się na płacz. — Nie bój się — woła Bułeczka. — Ten rycerz to był mądrala! Zawołał straż na pomoc! Przecież jest telefon! Bohater podjeżdża na rumaku do aparatu, nakręca numer. — Na pomoc! — krzyczy. — Pali się! — Dosyć, dosyć! — prosi Wandzia. Bronia jest zadyszana, ale szczęśliwa. To dopiero zabawa! — No i straż przyjechała i królewnę ocaliła. Taki był koniec. Słyszysz, jak publiczność klaszcze? — Nie słyszę. Nie chcę już siedzieć na szklanej górze. Pomóż mi zejść. — Dobrze, tylko zasunę kurtynę. Rety! Kapa się rozdarła! Co to będzie? Trzeba wszystko sprzątnąć, żeby Gosia się nie gniewała. — Wodę rozlałaś z wazonu. — Zaraz wytrę. Uff... ale pyszny był teatr, co? — Uhm... — odpowiada Wandeczka bez przekonania. Wstydzi się przyznać, że trochę się wystraszyła. — Ale tu śmietnik, no! Czekaj, najpierw odwiążę sznurek od lampy. Wspina się na biurko. Nagle... Nagle rozlega się ostry syg- 98 nał alarmowy! Słychać warkot motoru! Przez ulicę pędzi wóz straży pożarnej! Co za cuda? Bułeczka przeraziła się, zachwiała. Klosz lampy spada z trzaskiem, rozbił się w drobne kawałki. Z przewróconego kałamarza cieknie po biurku atrament... • Małgorzata wraca sama, państwo Szulcowie poszli z wizytą świąteczną do rodziny. Nie dostali się do kina, za duży tłok. Ale spacer do parku bardzo był przyjemny. Pogoda śliczna. Nad miastem brzmi uroczysty głos dzwonów. Gosi przypominają się święta w Warszawie. Zawsze będzie do niej tęskniła, jak tęskni się do młodości... Co to? Powietrze przeszył ostry sygnał alarmowy... Masz ci los! Straż pędzi do pożaru! Nawet w święto nie mają spokoju! — Gdzie to się pali? — pyta gospodyni pierwszego przechodnia. — Podobno w stronie Studenckiej. — Co takiego? — Małgorzatę aż zatknęło z przerażenia. Już sobie wyobraża domek w płomieniach... A dziewczynki zostały same! Boże litościwy! Przyspiesza kroku, zadyszana dobiega do zakrętu... Uff! nie, samochody pomknęły dalej, nie widać płomieni ani dymu. Tylko Trezor na podwórku ujada. Gospodyni przekręca klucz w zamku, ciężko oddychając wchodzi do pokoju. A cóż to za pobojowisko? Bronia w botach, z abażurem na głowie stoi na biurku. Dziunia w koronie na włosach zbiera szkło. — Co tu się dzieje? — załamała Małgorzata ręce. — Co wam się stało? Bronka! Wandzia bohatersko wysuwa się naprzód, woła na cały głos: — Nie krzycz na nią! Ona niewinna! To ja wszystko urządziłam! Ja! 99 PODARUNEK WANDZI „Jeżeli człowiek poświęci się za drugiego, to chyba trzeba go kochać przez całe życie?..." — rozmyśla Bronia pochylona nad robotą. Z kolorowych ścinków szyje dywanik dla Zuzanny. Już trzeci dzień nie wolno jej wyjść z mieszkania. Za karę. To jest właściwie bardzo łagodna kara, bo Gosię aż wątroba rozbolała ze zmartwienia, musi pić gorzkie ziółka. Ach, cóż to była za awantura! Biedny wujek wrócił z Koszalina w dobrym humorze i od razu dowiedział się od Małgorzaty o tym nadzwyczajnym przedstwieniu. „Pamiętaj, że liczę na ciebie!" — tak powiedział do Broni przed wyjazdem. Ładnie się spisała! Aha, trudno jest być grzeczną i spokojną, chociaż się ma najlepsze chęci! A Dziunia? Ach, ta Dziunia! To najdziwniejsze, niespodziane! Jaka ona właściwie jest? Pierwszy raz stanęła w obronie Bułeczki! Niby skarżypyta, beksa — i proszę. Wzięła winę na siebie, bo wiedziała, że Gosia łatwiej jej wybaczy, że nie potrafi długo gniewać się na ulubienicę. Powiedziała, że to ona rozdarła przy zabawie kapę, stłukła kałamarz i klosz, rozlała wodę na kilim, połamała kaktusy. Wszystko! Wszystko Wandzia wzięła na siebie! Małgorzata za karę zabroniła jej przez dwa dni bawić się z Bułeczką, kazała zrobić porządek w kąciku z zabawkami i w szufladzie stolika. I proszę! Bez płaczu i wyrzekania Dziunia posłuchała. Czy to nie jest mały zuch? Ach, a Bronia ma wyrzuty sumienia. Nie tylko za poniszczone rzeczy, ale głównie za przemilczenie kłamstwa Wan-deczki. Trzeba będzie zdobyć się na odwagę i wszystko wyjaśnić... Starannie zszywając gałganki, kręci językiem w buzi, spieszy się. Gdy skończy dywanik, zrobi dla Zuzanny parasolkę z wystrzępianej bibułki. Niedługo przyjdzie lato, lala będzie mogła zasłaniać się przed słońcem. Wandzia spaceruje po ścieżce, bawi się piłką, co jakiś czas wspina się po ławce do okna. 100 ¦ I ? 1 — Wyjdź na chwilkę! — mruga do Bułeczki. — Pobaw się ze mną! — Nie mogę. Moja kara kończy się jutro. — E, wyskocz oknem! Gosia nie zobaczy. — Nie, to byłoby oszukaństwo. — Dziwna jesteś. A u Szulcowej są małe kurczaczki! — Kurczątka? Naprawdę? — zrywa się Bułeczka. Ale zaraz siada z powrotem. — To nic, jutro zobaczę. — A na twojej grządce tyle rzodkiewek, wiesz? — kusi Wandzia. Chociaż Bułeczka ma wielką ochotę wybiec do ogródka, lecz nie da się namówić. Przez cały dzień nie słychać jej w domu, zawzięcie szyje, rozmyśla. Pani Krystyna przysłała dziewczynkom książki z obrazkami. Po obiedzie Bułeczka wodząc palcem po litetach czyta Dziuni o przygodach Plastusia. Czyta o tym zabawnym ludziku, lecz nie przestaje myśleć o świątecznej awanturze. Trudno, chyba jeszcze dziś odważy się porozmawiać z wujkiem... Wieczorem, gdy Małgorzata kąpała Dziunię, Bułeczka zapukała do drzwi gabinetu. — Czy można na chwilkę? — Proszę! — Nie gniewaj się, wujaszku, że przeszkadzam, ale na-, prawdę nie mogę dłużej czekać... — No? Cóż to za pilna sprawa? — Pilna i bardzo nieprzyjemna... — Szkoda! Dziewczynka kręci w palcach rożek fartucha. — Jak wtedy wujek wyjechał i bawiłyśmy się w teatr, i wyszło z tego tyle złych rzeczy, to się zlękłam, że Gosia przestanie mnie lubić albo nawet wcale nie przebaczy. Bo urządziłam tak na niby pożar na wieży u królewny, a jak z biurka zobaczyłam prawdziwą straż, co pędziła do prawdziwego po- 10] żaru, to przekręcił mi się akurat wielki bot, niechcący pociągnęłam za sznur i zbiłam lampę. — Niewiele z tego rozumiem, dziecko. Mów jaśniej. — Dobrze, zaraz. Więc nie mogę wytrzymać, żeby wujek myślał, że to naprawdę Dziunia poplamiła biurko i podarła kapę, i zrobiła wszystkie szkody! To naprawdę ja wszystko po... połamałam — jąka się zawstydzona Bułeczka. — Ja jestem winna. A Wandzia chciała tylko mnie obronić! — Chciała cię obronić? No, no... — Właśnie. Zawsze mówiłam, że ona jest dobra. To przeze mnie była cała awantura i pani Gosia musiała mi dać karę... — Karę? Nie wiedziałem o tym... Cóż, zdenerwowała się bardzo, miała przez was wiele przykrości. Przyznam, Broniu, że uważałem cię za rozsądniejszą dziewczynkę. Zrobiłaś mi zawód. — Tak, to najgorsze, że ciągle robię wujkowi zawód! Nie wiem, co wymyślić, żeby mi się lepiej udawało. — Musisz bardziej panować nad sobą. — Nie wiem, jak to się panuje, ale będę się starała. Bardzo proszę, niech wujaszek mi przebaczy i uśmiechnie się nareszcie, dobrze? — No, daj łapkę na zgodę i trzymaj się mocno! A teraz zmykaj, bo mam robotę. Bułeczka w podskokach wybiegła z pokoju. Na dobranoc opowiedziała Wandzi bajkę o czterech córkach i przytulając Czaroduszkę, zasnęła z lekkim sercem. Z samego rana pobiegła do pani Szulcowej. — Dzień dobry! — dygnęła. — Czy można obejrzeć kurczątka? — Czemu zaś nie? O, tam siedzą. Przy kominie w sicie kręcą się, tulą do siebie, poćwierku-ją puszyste kuleczki z dziobkami. 102 — Jakie cudne! Jeden całkiem czarny! Pod stołem w koszu niespokojnie gdacze kwoka. Pani Piotrowa wyjmuje spod jej skrzydeł jajko. — Posłuchaj tylko — śmieje się — jak pisklę prosi się na świat, nieprawda? Bronia przykłada ciepłe jajko do ucha. — Ojej! Ćwierka! Jeszcze go nie widać, a piszczy! Rety! Rusza się... widzi pani? Skorupka pęka, trzaska. Ukazuje się mokry łepek, ściśnięte skrzydełko, zgięta łapka. Chociaż Bułeczka w Brzezinach kilka razy już widziała wykluwanie się piskląt, zawsze tak samo ją to zachwyca. — A gdzie Karol? — Jest precz. Na Bober, myślę, poleciał. — Już bober wyrósł? — nie rozumie Bronia. — Na rzekę, ja mówię, na Bobrawę. Ryby łapać, nie? Bo dzisiaj szkoły on nie ma. Bułeczka chciałaby się dowiedzieć, czy Karol dostał lanie, ale jej wstyd. Więc tylko mówi grzecznie: — Proszę go pozdrowić. — Nie masz do niego złości? — zdziwiła się kobieta. — Ach, proszę pani, dobrze wiem, jak trudno jest być grzeczną. Zresztą, nie warto się długo gniewać! Bronia pędem wraca do mieszkania, pięknie dyga przed Małgorzatą. — Dzień dobry! Czy dzisiaj mogę iść po chleb? — Możesz — kiwnęła głową. Prawdę mówiąc, znudziła się gospodyni trzydniowa cisza w domu, a także dokuczyło to, że nie było się kim wyręczyć. Bułeczka chwyciła koszyk i nucąc: — „Kujawiaak, kuja-wiaaczek..." — biegnie do sklepu. — Dzień dobry, Trezorku! Jak się spało? Dzień dobry, wróble! Chcecie koguta przekrzyczeć? O, już bez rozkwita! A kasztan rozkłada liście jak łapy. W Brzezinach pewno już złocą się kaczeńce na łąkach! Przyjemnie było chodzić po rozlewisku, zbierać żółte gwiazdki na kruchych, wodą opi- 103 tych łodyżkach. — Kujawiaak. kujawiaaczek! Mazurek, mazu reczek! Przebiegała na drugą stronę ulicy, gdy tuż. przed nią pac-nęła grudka ziemi, a za nią podarty kapeć klapnął głośno o asfalt. Pod płotami, miaucząc żałośnie, kuśtyka kotek, goni go trójka rozkrzyczanych dzieci. — Co wyprawiacie! — przyskoczyła Bułeczka. — Zostawcie go! — Finn. jaka ważna! — gwizdnął najstarszy chłopiec, zamierzając się na Bronię gałęzią. — Z drogi! Bo i ciebie prze-trzepię! — Spróbuj! Wcale się nie boję! — Zostaw tę wariatkę, Adam! — roześmiała się dziewczynka w kwiaciastej sukience. — Kota lepiej łap! Ale Bułeczka okręciła się na pięcie i pierwsza schwyciła ledwo dyszące stworzenie. — Czyj to kotek? Chłopak trzaskał gałęzią o parkan. — Niczyj! Włóczykij! A tobie co do tego? — Czemu go męczycie? — Polujem na zająca, nie wisz? — zachichotał mały. szczerbaty chłopczyk. — Nie oddam kota! Przecież, on nie jest wasz! — To zabierz sobie, głupia! Adam, Edek, lecimy do lasu. nie? Bronia z miauczącym kotem w fartuszku biegnie po chleb. — Chcieli go zamęczyć! — opowiada sklepikarce. „Ale co powie Gosia?" — niepokoi się wracając do domu. Wandzia czeka przed gankiem. — Patrz! Przyniosłam ci kociaczka! — woła Bułeczka. — Fe. jaki brzydal! Wcale go nie chcę! — Biedaczek łapkę ma przetrąconą, kuleje. Cały drży, widzisz? Jakieś łobuziaki chciały go zatłuc, uratowałam... — Gosia i tak go wyrzuci, ona nie cierpi kotów. 104 ?? ¦ Bronia nieśmiało wchodzi do kuchni. — Proszę pieczywo, rogalików nie było. — A ty co znowu? Kota przyciągnęłaś? Skąd to paskudztwo? — On nie jest paskudny, tylko pobrudzony i chory. To będzie przepiękny kot, proszę pani! — Właśnie! Kota mi jeszcze brakowało! Odnieś go zaraz tam, skąd zabrałaś! Skaranie boskie z twoimi pomysłami! Bułeczka spuściła głowę, stoi zmartwiona. Co będzie? Nie chce robić Gosi przykrości, ale jakże można wyrzucić zwierzątko na zmarnowanie,? Niespodziewanie Wandzia przychodzi z pomocą. — Ja bym bardzo chciała mieć kotka — mówi przymilnie. — Zostanie u nas, dobrze? Wiadomo, że na prośby Dziuni gospodyni jest bardzo wrażliwa. — Chcę mieć kotka — powtarza Wandzia. — A dajcież mi święty spokój! — opędza się Małgorzata. — Umykajcie stąd! — Pozwoliła! Pozwoliła! — cieszy się Bułeczka. — Dziękuję ci. Dziuniu! To będzie nasze dziecko, chcesz? Jak go nazwać? Wiem! Puszek! Podoba ci się? Ułożyła zwierzątko na posłaniu. Kotek coraz rzadziej rozdziawia pyszczek, popiskuje. Może rozumie, że jest uratowany? Zielonymi ślepkami ciekawie wpatruje się w dobre oczy opiekunek. — Kiciulka, kiziunia — głaszcze go Bułeczka. — Spójrz, łapkę kurczy, boli go... Wandzia przyniosła na spodku trochę mleka. — Daj mu, pewno głodny — mówi poważnie. Kociak obwąchuje szkło, kręci się, włożył w mleko całą mordkę, prycha, miauczy. Wreszcie domyślił się, do czego służy język, i zaczyna chłeptać. — Pije! — klasnęła Bronia w ręce. — Będzie zdrów! A Puszek wystraszył się klaśnięcia, zjeżył sierść. Bronia tuli go, układa, głaszcze, przemawia czułymi słowami. 10^ ¦i ¦¦¦¦¦ Wandzia przygląda się i uśmiecha wyrozumiale. „Jaka ta Bułeczka dziecinna! Niech sobie już ma tego głupiego kota, niech się bawi! Przyjemnie jest, gdy ktoś się tak cieszy..." CO PRZYNIÓSŁ LISTONOSZ Mijały tygodnie pogodnego lata. W ogródku pana Szulca zwiędły liliowe kielichy irysów, rozkwitały pachnące lewkonie. Bronia zebrała ze swego za-gonka biało-czerwone rzodkiewki, zasiała już nowe. Rano lśni na murawie rosa, wieczory pachną maciejką i flok-sami. Puszkowi wygoiła się łapka, figluje po całym domu lub zwinięty w biały kłębuszek wygrzewa się na słońcu. Zaprzyjaźnił się z Trezorem, a taki jest pocieszny, że nawet pani Małgorzata spogląda na niego łaskawie. Karol wyjechał nad morze, na kolonie. Dziewczynki całe dni spędzają w ogródku lub na pobliskich wzgórzach. Wandzia lepiej wygląda, mniej kaprysi i rzadko sprzecza się z Bronią. Prawdę mówiąc, nie wyobraża już sobie samotności. Bo też Bułeczka ciągle ma nowe pomysły. Nawet podczas deszczu nie jest nudno. Układają zielniki z zasuszonych roślin, to lepią z plasteliny różne zwierzątka. Puszczają tęczowe bańki z mydła, to znów rysują w zeszytach „ilustracje" do bajek. Bawią się w szkołę, w sklep. Pucata, opalona Bułeczka zawsze jest w dobrym humorze i na ogół udaje się jej być grzeczną, jeśli nie liczyć dwóch wypadków, kiedy znowu musiała gorąco przepraszać Małgorzatę. Raz zjadła bez pozwolenia kawał świeżo upieczonej szarlotki, a drugi raz... ach, to właściwie znowu była cała awantura! W zastawionej pułapce Bronia znalazła mysz. Żal jej się zrobiło, uwolniła myszkę i zaniosła w ręku, żeby pokazać gospodyni. A Małgorzata uciekła z kuchni, podnosząc taki 106 ??? Bron! u iell stanj \YS7\ COŚ < łaja. ston pati pisujee Lis™ poteml ¦¦¦ ?IIII?I???ii IM 1 I krzyk, jakby tygrysa zobaczyła! Bo zdarza się, niestety, że duży, dorosły człowiek boi się malutkiej myszki. Dzisiaj Wandzia dąsa się na Bułeczkę. Obiecała przecież, że zbudują altankę dla lalek, a ni stąd, ni zowąd zabrała się do porządkowania budy Trezora! Pies, widać, bardzo z tego zadowolony, łasi się, przewraca na grzbiet, podaje łapę, dokazuje. Bronia aż czerwona z wysiłku wyciąga grabiami zniszczoną podściółkę, upycha słomę, którą wyprosiła od pana Piotra, z inspektów. — Będziesz miał teraz czysto, przyjemnie. Jeszcze przed budą wygrabię, posypię piaskiem... — Kiedy nareszcie skończysz? Nudna jesteś! — Za momencik, niedługutko! Pomóż mi, dobrze? Wy-myj miskę pod pompą! — E, zapryskam się. — To ja wymyję! Biegnie Bułeczka z miską, a tu dryń, dryń! — dzwonek roweru. Listonosz! Pan listonosz przyjechał przed furtkę! Bronia lubi się przyglądać, gdy listonosz przegarnia zawartość wielkiej, skórzanej torby. Zawsze jej się wydaje, że wyjmie stamtąd jakieś nadzwyczajności, jakąś niespodziankę. Chyba wszyscy na całym świecie lubią listonoszy! — Dzień dobry panu! — dyga Bułeczka. — Czy jest może coś dla mnie? Bo już dwa razy dostała list: od Sitków i od Mikołaja. — A jest, jest! I to z dalekiej drogi! — uśmiecha się listonosz podając małą paczkę oblepioną znaczkami. — Dziękuję! To pewnie od babuni! Patrz, Dziuńka, patrz! — Musisz pokwitować. O tu, w tym miejscu. Potrafisz? Wandzia spogląda zazdrośnie, jak Bułeczka poważnie podpisuje swoje imię i nazwisko. Listonosz wyjmuje jeszcze z torby gazety i białą kopertę, potem siada na rower. 107 — Do widzenia panu! — wołają d/iewezynki i czym prędzej biegną do ławki, aby otworzyć paczkę. Znajdują w niej trzy tabliczki czekolady i kartkę zapisaną drukowanymi literami. — To pewnie dlatego, żeby łatwiej było mi odczytać... No, posłuchaj: Kochana moja Bułeczko! Nie sądź, że zapomniałam o Tobie. Tęsknię za swoim grubaskiem i niepokoję się, jak sobie dajesz radę, czy jesteś grzeczna? Podróż bardzo mnie zmęczyła, ale powitanie z Jerzym było jedną z najszczęśliwszych chwil mego życia. Napisz o wszystkim, podaję adres. Kłaniaj się swojej Rodzinie, Ciebie tulę do serca i posyłam troszkę słodyczy. Niedługo napiszę obszerniej. Babcia ¦ — Kochana babunia! Muszę do niej długi list napisać. Ale chyba jak będzie padał deszcz, bo trzeba na to ze trzy godziny czasu! Jakie ładne czekolady, prawda? Proszę, weź jedną, druga będzie dla Gosi, a ta dla mnie. — Dziękuję! Zobacz, a tamten list od kogo? To mamcia zwykle pisze w takich kopertach. — Małgorzata Sulińska. — A na pieczątce? — Ko-sza-lin. — Tak. To mamcia pisze do Gosi na imieniny. — Jak to? Kiedy są jej imieniny? — Jutro. W niedzielę. — Jutro! — krzyknęła Bułeczka. — I nic mi wcześniej nie mówiłaś? — A po co? — Jak to: po co? Dziuńka! Jakaś ty! Więc ciebie to nic nie obchodzi? — No, jutro Gosi powinszuję, tatko kupi jaki prezent. — A my? Zlituj się, co my zrobimy? — Co mamy zrobić? — No, przyjemność, niespodziankę. Nie rozumiesz? Ach, 108 do jutra nic nie zdążę przygotować! Trzeba chociaż kwiatków kupić. Ale za co? Masz trochę pieniędzy? — Mam w skarbonce, w śwince. — Dasz? — Mogę dać, ale po co rozbijać świnkę, kiedy kwiaty rosną w ogródku? — Ach, jaka ze mnie gapa! Wiem! Mam podarunek dla Gosi! Czekoladę! — Oddasz obydwie tabliczki? — No chyba! Jakbym miała pieniądze, tobym Gosi dużo, dużo rzeczy kupiła. Przecież ona tyle namęczy się, nakłopo-cze. Li. nie ma nikogo na świecie, tylko nas. Rozumiesz? — Rozumiem — potrząsnęła Wandzia lokami. — Oddaj i moją czekoladę, masz! — Cudnie! — Ale bawmy się już nareszcie! — Dobrze, tylko wymyję miseczkę. A ty zanieś tymczasem gazetę i list. A nie wygadaj, że babunia pisała, jutro powiemy. Wieczorem muszę przypomnieć sobie jakiś wierszyk. A najlepiej sama coś wymyślę. — Potrafisz? — spojrzała Dziunia z podziwem. — Spróbuję. Dla babci dwa razy ułożyłam powinszowanie. I laurkę napiszemy, chcesz? — Co to jest? — Ojej, nie wiesz? To zobaczysz, gapciu, zobaczysz! IMIENINY GOSI Gdy Małgorzata gotowała mleko na śniadanie, otworzyły się drzwi od przedpokoju i weszły z uroczystymi minami odświętnie ubrane dziewczynki. — A wy czego?... — zaczęła, lecz w tej samej chwili zrozumiała, o co chodzi, i zamilkła wzruszona. Wandeczka trzyma pęk kwiatów, Bronia małą paczuszkę i rulon papieru przewiązany różową wstążką. 109 Obydwie jednocześnie dygają, Bułeczka występuje krok naprzód i deklamuje z przejęciem: — W dniu imienin Małgorzaty przynosimy świeże kwiaty. Chociaż więcej nic nie mamy, to okropnie cię kochamy. Bardzo dzisiaj się cieszymy, zdrowia, szczęścia ci życzymy! Zawsze miej humorek złoty i choć troszkę mniej roboty! Jeszcze z ostatnim słowem na ustach, Bułeczka rzuca się na szyję gospodyni, Wandzia idzie za jej przykładem. — Co wy, sroki? — broni się Małgorzata, nie przyzwyczajona do takich serdeczności. — Po co to wszystko? — Bo imieniny! Imieniny! — skacze Bułeczka, zadowolona, że nie pomyliła się w wierszu. — I co? Podobało się Gosi? Podobało? A kiedy ciocia przyjedzie? A śniadanie razem będziemy jadły? Ojej, widzę placuszek! Kiedy zdążyła Gosia upiec? Dziuńka, daj ręce, zrobimy kółeczko! A Gosia do środka! Tak! Jeszcze, jeszcze! W drobną kaszkę! — Zostawcie! Zostawcie! — opędza się Małgorzata. — Dosyć tego dobrego! Przez cały dzień spotykają gospodynię drobne niespodzianki: sprzątnęła pokój, wraca do kuchni — a tu naczynia zmyte, kartofle obrane. Zajrzała do pokoiku dziewczynek — a tu już łóżka posłane, zabawki ułożone. Wyszła przed dom — a tam ganek zamieciony, słomianka wytrzepana, ścieżka zgrabiona. Zagląda do łazienki — a tu wanna wypucowana, kubeczki lśniące, ręczniki równo rozwieszone. Wyniosła psu jedzenie — a tu żółtym piaskiem k«ło budy wysypane, zadowolony Trezor leży na czystej słomie. 110 Dziewczynki myk! myk! skradają się za Małgorzatą, śmieją się do siebie. — Ach, ta Bułeczka, ta Bułeczka — kręci głową gospodyni. Chce nakryć stół do obiadu, a tu już obrus biały rozłożony, przy talerzu Gosi kwiatki... — Ja dziś będę usługiwać, a pani będzie siedziała jak królowa! Proszę się przebrać w zieloną suknię, włożyć pantofle na obcasach! — Niemądre gadanie! — Ojej, jak pani nie posłucha, to potem będzie bardzo zła. — No, no, dosyć żartów! — Wcale nie żarty. To już trudno, muszę wygadać, a to miała być niespodzianka. Wujek zaprosił gości na obiad! — Co takiego?! — krzyknęła Małgorzata. — A cóż tak uwzięliście się na mnie? — Państwo Szulcowie przyjdą! Tylko patrzeć! — Skaranie... — jęknęła gospodyni i chwyciwszy się za głowę czym prędzej pobiegła się przebrać. Pan Marczak przyniósł z miasta butelkę wina i pudełko ciastek. Niebawem nadeszli odświętnie ubrani sąsiedzi. Pan Piotr ofiarował solenizantce piękne róże i dwa razy pocałował ją w rękę. — Dobrze się składa, że mamy dziś fajerant. Możemy zdrowie pani gospodyni wypić, nie? Obiad minął w miłym nastroju. Bułeczka pomagała, jak tylko potrafiła. Na prośbę Gosi musiała powtórzyć przy wszystkich swój wierszyk z laurki. Po dwóch kieliszkach wina twarz Małgorzaty rozpłomieniła się niczym piwonia. Inżynier wesoło przekomarzał się z Gosią i dziewczynkami, serdeczny był dla gości. Jednym słowem, „nie zrobił zawodu" Bułeczce i wszystko odbyło się tak, jak sobie uplanowała. 111 Po obiedzie dorośli rozmawiali na ganku, a dziewczynki zamknęły się w kuchni. Bronia energicznie zabrała się do zmywania naczyń, Wandzia zgodziła się je wycierać. Nudna to była robota, no, ale już ostatnia w dzisiejszym planie. — Gotowe, jak mówi pan Piotr— roześmiała się Bułeczka, wycierając ceratę na stole. — Nie narzekaj, nie piszcz już, Dziuńka. teraz będziemy się bawiły w ogródku! Wybiegły przed dom, trzymają się za ręce. — Panny! — zawołał pan Marczak. — Macie może ochotę na wycieczkę? — Z wujkiem? — przyskoczyła uradowana Bronia. — Naprawdę? — Narzekacie, że żałuję wam czasu, więc dzisiaj gotów jestem się poświęcić... — roześmiał się. — Zaprowadzę was na Wzgórze Kościuszki, Bronia jeszcze tam nie była. — Oj. dobrze, pysznie! I Gosia z nami? — Nie, woli odpocząć. A goście wybierają się jeszcze na inną wizytę. Więc? — Więc idziemy, idziemy, wujaszku! Hura! Trójka pomaszerowała do śródmieścia, a stamtąd do parku. Powoli dotarli na szczyt wzgórza. Rozciągał się stąd piękny widok na łańcuch Karkonoszy. Bułeczka nie odstępowała wuja zadając mu tysiąc pytań. Chciała znać nazwę każdej większej góry, zachwycała się wszystkim dookoła. W powrotnej drodze Dziunia narzekała na zmęczenie, więc ojciec zamówił dorożkę. Ach, jaka to była przyjemność dla Bułeczki! Przypomniał się jej Kubuś i Brzeziny. Stuk-tup... Stuk-tup — siwy konik w ładnej uprzęży kopytami uderza o bruk, gumowe koła lekko niosą. Powiew chłodzi twarz, umykają do tyłu przechodnie, drzewa, budynki... Prr! Koniec jazdy! Już pierwszy mrok spływa na topolowy domek. — No, moje panny, dosyć tego dobrego! Teraz zamykam się, uciekam! Mam pracę do wykończenia. Jak, Bułeczko, zadowolona jesteś? — Cudnie było, wujaszku! Dziękuję! Inżynier pracuje przy biurku, Małgorzata czyta gazetę, dziewczynki odpoczywają na ławce w ogrodzie. Odgłosy miasta zlewają się w jeden daleki szum. Tu w ogródku przycupnęła cisza podsycana cieniutką skargą komara. Nie drgnie nawet listek. Drzewa zasypiają nieruchomo, jakby wpatrzone w pogodę. Im bardziej gęstnieje mrok, tym mocniej pachnie maciejka z grządki. Nie tylko dorośli znają poezję letnich wieczorów. Dzieci także chłoną jej czar, łagodność barw, szelesty, oddech kwiatów. Nie potrzeba im zaczarowanych ogrodów, aby mogły dostrzec taniec elfów w trawie lub cień Piotrusia Pana wśród gałęzi drzewa... Dzieci także odczuwają piękno i dziwność świata, tylko nie potrafią wypowiedzieć tego, co je przejmuje. — Och, jak dobrze... — westchnęła Bronia. — Pachnie... — Aha! — Udały się imieniny, prawda? — Aha! Wandzia przelicza paluszkiem białe grochy na swojej sukience, Bronia patrzy w głębokość nieba. — Patrz, patrz! Gwiazda leci! — Aha... — Jak się zdąży powiedzieć życzenie, gdy gwiazda spada, to się spełni, wiesz? A czego chciałabyś najwięcej? — Bo ja wiem?... A ty? — Ja... — zamyśliła się Bronia. W oknach rozbłyskiwały światełka. W mieszkaniach zbierają się rodziny, matki uśmiechają się do dzieci. Matka... wyrozumiałość, opieka, pieszczota... — Ja — westchnęła — tak najbardziej, najbardziej to-bym chciała mieć własną mamusię. 113 „Biedna Bułeczka — myśli Wandzia. — Dobra jest, miła, serdeczna. A ja?..." Nieśmiało, niezręcznie pogłaskała Bronię po twarzy. Coś zaszeleściło w krzakach, wyskoczył kotek, otarł się o bose nogi dziewczynek. — Puszek! — chwyciła go Bułeczka. — Przyszedłeś po nas? — Chłodno mi — szepnęła Dziunia — chodźmy do domu! WIELKIE ZMARTWIENIE To nieprawda, że godziny są jednakowo długie. Potrafią uciekać, że ani ich dogonić, albo mijają wolno, minuta po minucie. W topolowym domku wielkie zmartwienie. Biedna Wandzia bardzo chora! Wszystkie dotychczasowe kłopoty, troski i awantury stały się nieważne. Teraz dopiero nadeszły prawdziwe złe dni. Bułeczka chodzi po mieszkaniu powoli, cicho, nie nuci, nie podskakuje. Małgorzata przestała gderać, przestała rozmyślać nad tym, kiedy Dziunia się przeziębiła. Czy na męczącej wycieczce niedzielnej, czy wieczorem w ogródku, czy z biegania na bosaka. To już wszystko jedno. To już nie odpędzi choroby. Wandeczka ma zapalenie płuc! Codziennie przychodzi pan doktor. Codziennie także wpada pielęgniarka w białym fartuchu, pani Adela, która robi chorej zastrzyki. Wujek dzwoni z huty, Bułeczka często biega do telefonu, lecz nie może powiedzieć nic pocieszającego, bo Dziunia ma coraz większą gorączkę. Chora oddycha szybko, ciężko kaszle. Oczy ma rozszerzone i błyszczące jak ze szkła, buzię rozpaloną, a wyciągnięte na kołdrze rączki blade, aż przezroczyste. Gdy Bronia na Wandzię spogląda, bardzo „zimno jej w sercu". Nie umie już pocieszać wujka ani Gosi. Ją samą także męczy lęk, który podchodzi do gardła, jakby chciał zadusić. 114 Po całym domku snuje się groźny cień... Wystarczy otworzyć drzwi do pokoiku chorej, a już wyskakuje stamtąd i przesłania słoneczny blask lipcowy. Bronia sypia teraz na kanapce w jadalni. Ale cóż to jest za spanie! Noce stały się dłuższe niż dnie. Wujek już drugą noc siedzi w fotelu przy łóżeczku Dziuni. Rano błagalnie spogląda na termometr — może spadło kilka kresek?... Nie! Rtęć podnosi się do góry... Wujek zatelefonował do Koszalina. — Jutro rano przyjedzie ciocia. „Stan jest poważny" — powiedział doktor. Wujek zbladł, a Gosia uciekła do kuchni i tam głośno się rozpłakała. „Stan jest poważny". Pan doktor powiedział to cicho, a przecież te trzy słowa robią tyle zamętu w głowie Broni, że wytrzymać trudno! „Dziunieczko... — myśli dziewczynka, siedząc w kąciku z Puszkiem na kolanach. — Wyzdrowiej, koniecznie wyzdrowiej! Przecież nie możesz nas... Ach, twoja mamusia jutro przyjedzie... Tak byś się cieszyła! A teraz nawet się nie u-śmiechniesz..." Wczesnym rankiem zatrzymała się przed furtką taksówka. Bułeczka pobiegła otworzyć drzwi. Wszedł wujek ze szczupłą panią w szarym kostiumie i berecie. Nie zauważyli Broni. Pani zrzuciła żakiet i beret, przywitała się ze szlochającą Małgorzatą, umyła ręce, wbiegła do chorej. Wujek za nią. Długo stamtąd nie wychodzą. „Nareszcie przyjechałaś, ciociu! — myśli z żalem Bułeczka. — Ach, dlaczego dopiero teraz? Tak późno!" — Broniu, zmiel kawę, damy Krysi. „Krysia — ciocia — mamusia... — rozmyśla Bułeczka mocując się z młynkiem. — Taka mamusia! Ładna, młoda, z krótkimi włosami, w kolczykach. Maluje paznokcie na czerwono, nosi cieniutkie pończochy. Taka jest moja ciocia. O, całkiem inna, niż mi się wydawało. Teraz pewno całuje Dziunię, płacze..." Ale właśnie pani Marczakowa wchodzi do kuchni i wcale nie płacze, tylko pali papierosa. Stoi przez chwilę zamyślona, a potem, jakby dopiero zauważyła Bronię, wyciąga do niej rękę. — To Bułeczka? — uśmiecha się. — Tak wyglądasz, jak sobie wyobrażałam. Świetnie, że szykujesz kawę. Podobno jesteś bardzo gospodarna? A ja wcale, wiesz? Bronia rumieni się, dyga, nie wie, co odpowiadać. Zerka na ciemne rzęsy tej pani, na wymalowane usta, zgrabne, energiczne ruchy. Ze zdziwienia zapomniała języka w buzi. Zamiast radości czuje w sobie żal i gniew! Po prostu jest oburzona na tę panią! — Dlaczego pa... ciocia teraz dopiero przyjechała? — jąka się. — Dla... dlaczego nie wtedy, gdy Wan... Dziunia była zdrowa? Krystyna uważnie spogląda na zmieszaną dziewczynkę. Ma ładne szafirowe oczy, takie same jak Wandeczka. — Rozumiem cię, Broniu, ale nie mogłam, naprawdę. Później ci to wytłumaczę. Teraz piję kawę i pędzę! Jadę do Poręby, chcę uprosić profesora Grodzkiego, żeby zgodził się na konsylium... — Co to znaczy? — przestraszyła się dziewczynka. — Narada kilku lekarzy... Droga Gosiu — zwróciła się do wchodzącej Małgorzaty — nie macie nic odporności! Nie wolno się poddawać! Zobaczycie, że wszystko będzie dobrze! — Niech Krysia co przekąsi, posili się — namawia za-puchnięta od płaczu Małgorzata. — Nie, później, później... Dajcie dwa łyki kawy i lecę do autobusu. Broniu, przynieś mi żakiet z wieszaka. Dziękuję! No, trzymajcie się, uszy do góry! Gosiu, proszę nie odchodzić od małej! Bułeczka patrzy przez okno, jak pani Krystyna energicznym krokiem idzie ścieżką. — To jest mama Wandzi. To jest moja ciocia... — szep- 116 cze do ukrytej w kieszeni laleczki. — Nie martw się, Czaro-duszko, jeszcze wszystko będzie dobrze... Ale nie jest dobrze. Jest gorzej! Profesor przyjechał na konsylium i orzekł, że stan dziewczynki jest bardzo poważny. Obustronne zapalenie płuc, słaby organizm. Do późna palą się dzisiaj światła w topolowym domku. Chociaż wieczór ciepły, Bułeczka wciągnęła sweterek, dygocze. Czeka. Pierwsza z pokoiku chorej wychodzi pani Adela. Powiedziała Broni dobranoc, Gosia odprowadza ją na ganek. Teraz żegna się z gospodarzami pan profesor. Mówi grubym głosem: — To powinno przynieść ulgę. Proszę o telefon z samego rana. Moje uszanowanie! Wszyscy wyszli na korytarz. Bronia zagląda do pokoiku. Wandzia leży z zamkniętymi oczami, dyszy jak rybka, na buzi ma ciemne rumieńce. „Biedactwo moje — martwi się Bronia — mizeraczku!" Wróciła Krystyna, dotknęła ramienia dziewczynki. — Połóż się spać, późno! Gosia też niech odpocznie, ja będę dyżurowała. Zgasiła jeden papieros, zapaliła drugi. Nie ma już energicznych ruchów. Jest blada, oczy podbite sinymi obwódkami. „Biedna ciocia — myśli Bułeczka. — Nie udało jej się przegnać nieszczęścia..." PODARUNEK BUŁECZKI Ach, cóż to jest za noc! Miała początek, lecz nie ma końca! Bronia, skulona pod pledem na kanapce, zasypia i budzi się za chwilę zdziwiona, że jeszcze nie poranek. Przez szparę drzwi sąsiedniego pokoju sączy się światło lampy. Słychać ciche kroki, szept, płacz... 117 Nie chce, nie może dłużej zostać sama! Rozpłacze się także! Drżącymi rękami wciągnęła sweterek na koszulę, ostrożnie wchodzi do gabinetu. Ciocia siedzi skulona w fotelu, pali papierosa. Bułeczka przycupnęła, tuli się do jej kolan. — Boję się... — Ja też się boję, Bułeczko... Temperatura nie spada nawet o pół kreski... — I co będzie? Co będzie? — Musimy czekać... — Śpi? — Nie. Wujek jest przy niej. Biedny Bohdan, sam półprzytomny... Rano przyjedzie profesor... — Ach, kiedy nareszcie będzie rano! — Godziny bywają czasem nieznośnie długie, prawda? Szczupła dłoń gładzi Bronię po włosach. Ta pieszczota łagodzi smutek, osłabia lęk. „Dobrze jest mieć mamusię... — myśli dziewczynka. — Chciałabym mieć! Żeby mnie kochała, kochała..." Mocniej przytula się do kolan pani Krystyny. — Cała drżysz, Bułeczko... Wróć na kanapę pod pled, staraj się zasnąć... — objęła dziewczynkę ramieniem i ucałowała w czoło. — Trzeba być silną, kochanie. — Dobrze, ciociu... Bronia posłusznie wstała i ostrożnie, jakby bojąc się utracić ciepło, które ją musnęło, na palcach wychodzi z pokoju. * ...Zuzanna nie może wdrapać się sztywnymi nóżkami na ścieżkę. Chodź, chodź, Zuzanno, kupię ci loda! Już wszyscy są na górze: Bukiet, Trezor, Puszek. Ba! Ale gdzie jest Dziunia? A, rysuje laurkę dla Gosi! Przyjechali goście! Mikołaj niesie róże dla Małgorzaty, mówi do niej grubym głosem: „Kryzys minął". Co to znaczy?... 118 ? Bułeczka siada. Ach, to przecież... — No, kryzys minął — mówi doktor za uchylonymi drzwiami gabinetu. Dziewczynka zerwała się, boso biegnie do kuchni. — Gosiu! Gosiu! Co to kryzys? — Nie krzycz! Czego mnie straszysz? Masz ci los, mleko wykipiało! Człowiek przytomność traci! Aha! Bronia już wie! Jeżeli Gosia gdera, to znaczy, że Wandzi jest lepiej! Bułeczka raz-dwa myje się w łazience, ubiera. Słyszy, jak wychodzi pan doktor, wujek... Żeby tylko ciocia nie uciekła! — Ciociu, ciociu! — wypada z łazienki. — Ile gorączki? Ile ma gorączki? — Mniejszą, o wiele mniejszą. — Och, ciociu! — rzuca się Krystynie na szyję. — Moja złota ciociu, okropnie się cieszę! — Cicho, ciszej... Wandzia zasnęła... — I wyzdrowieje, prawda? I będziemy się bawiły? Ach, jak to dobrze, jak dobrze! Bułeczkę ponosi radość. Wycałowała Czaroduszkę, obłapiła w pas Małgorzatę, pogłaskała Puszka, wybiega przed dom do Trezora. Słyszy, jak pieje kogut, gdaczą kury, jak buczą w mieście tramwaje. Pobiegła do Szulców zanieść dobrą nowinę, ale oni już wiedzą, już wiedzą! Więc zawraca do kuchni, pomaga przy śniadaniu, leci do sklepiku, gada do wróbli. Porządkuje w jadalni, goni kotka, śmieje się do cioci, chciałaby pośpiewać, czuje, że... że... ma apetyt! Z minuty na minutę przybywa w domu słonecznego blasku. Chyba bardzo dawno nie było tak pogodnego poranku? —" Czemu Krysia nie je? Trzeba porządnie zjeść śniadanie, położyć się, odpocząć. — Ale ciocia jeszcze nie odjedzie? — niepokoi się Bułeczka. 119 — Powinnam dzisiaj wrócić, lecz wyślę telegram, zostanę do jutra. Chcę się wami nacieszyć. Mówi „wami", nie „Dziunią", tylko „wami"! To znaczy, że Bronią też! — A kiedy ciocia na zawsze do nas przyjedzie? — Ba! Myślicie, że mi niepilno? Że mi tam lekko? Cóż, podjęłam się, więc wypełnię, co do mnie należy. — To jeszcze pytanie, co do Krysi należy... — mruknęła Małgorzata. — Gosia nigdy nie chce mnie zrozumieć. Chyba wolałabym zostać z wami niż pracować w tak trudnych warunkach! Na pociechę powiem, że staram się o przeniesienie do Teatru Dolnośląskiego. Kto wie, może już niedługo Gosia będzie zadowolona. — Tymczasem będę zadowolona,.gdy Krysia prześpi się choć z godzinkę. Toć żal spojrzeć, jak wygląda. — Dobrze, przycupnę trochę. A ty, Bułeczko, zajrzyj cichutko do Dziuni. W pokoiku przymknięta okiennica — zapach lekarstw — cisza. Wandzia leży blada jak opłatek. Bronia stanęła w nogach łóżka, patrzy, boi się westchnąć. Chora otworzyła oczy, spojrzała przytomnie, uśmiechnęła się. — Bułeczka... Ja nie śpię... Gdzie mama? — Odpoczywa. — Zostań ze mną! Opowiedz, jak śpiewają ptaki. Bronia chrząka, dziwnie trudno wydobyć jej głos. Próbuje posłusznie: — Gołębie drepczą na czerwonych nóżkach, wołają: „gru--gru". A szare wróbelki jak kuleczki skaczą i dziwią się: „ćwir? ćwir?" Jaskółki w aksamitnych sukieneczkach fruwają wysoko, wysoko! A na gałęzi kukułka siadła i woła: „ku-ku! ku-ku!"... — A wilga? 120 — „Zoofijo! Zoofijo!" Oczy chorej straciły blask, pełne są zamyślenia i smutku. Lecz spękane od gorączki wargi uśmiechają się leciutko. — Bułeczka... — Boli cię co, mizeraczku? — Nic. Tylko w głowie szumi. Jak w twojej muszli... — Mam coś dla ciebie, .chcesz? Bronia wyjmuje z kieszeni laleczkę, kładzie ją na kołdrze. Chora słabymi paluszkami dotyka kukiełki. — Czaroduszka... — Ona będzie już twoja na zawsze. Chcesz? — Moja? — Tak. Będzie cię pilnowała. — Moja? — Dziunia myśli nad czymś, tuli laleczkę. — Nie. Ona będzie nasza. Bułeczka delikatnie przysiada na brzegu posłania. — Jak chcesz, mizeraczku. — Opowiedz bajkę... — Jaką? — Najładniejszą... Bronia nabiera oddechu. — „W małej chatce żyła razu pewnego uboga, dobra kobieta, która miała cztery córeczki, a każdą z nich kochała bardziej od drugiej..." Wandzia przymknęła oczy, słucha. Bułeczce jest „ciepło w sercu"... SIOSTRZYCZKI — Mój fartuch nie ma kieszeni! — Bronia ma ładniejsze mankiety! — Czy ja także będę miała kołnierzyk z piki? — A dlaczego ona ma więcej guziczków? — Odczepcie się, sroki! — opędza się pochylona nad maszyną Małgorzata. 121 Pan Marczak kupił dziewczynkom granatowe mundurki, a gospodyni szyje im czarne, błyszczące fartuszki. Już za dwa dni rozpoczyna się szkoła. Bronia zdała egzamin do drugiej klasy, Wandzia została zapisana do pierwszej. Długo trwało leczenie Dziuni, lecz wreszcie zapomniała o chorobie, a teraz bardzo się cieszy, że będzie uczennicą. — Zrób mi wycieraczkę do stalówek! — prosi Bułeczkę. — Ja też chcę mieć bibułkę z malowanką! Mój piórnik ładniejszy, prawda?'A może chcesz się zamienić? Zuzanna codziennie przygląda się tym przygotowaniom. Puszek figluje w kącie z zabawkami, zaczepia łapką misia. Teraz wskoczył na stół. — Apsik! — śmieje się Bułeczka. — Chciałbyś się uczyć? Zmykaj, pobrudzisz książkę! — Może dla Czaroduszki także uszyjesz mundurek? — Nie! Ona musi chodzić w cygańskiej spódniczce! Bronia skończyła obkładanie zeszytów kolorowym papierem, zabiera się do haftowania woreczków na pantofle. Łańcuszkowym ściegiem wyszywa wielkie litery: ? i W. — Ślicznie to robisz! — podziwia Wandeczka. — A może wyhaftujesz mi kwiatek? — Nie trzeba — tłumaczy poważnie Bronia. — Tylko w przedszkolu dzieci mają różne kwiatki na woreczkach. — Karol to się zdziwi, jak mnie w szkole zobaczy, co? Żeby tylko nam nie dokuczał! — Może poprawił się na koloniach? Rety, jak się cieszę, że znów będę się uczyła! Najlepiej lubię rachunki. Zobaczysz, Dziuńka, jak pysznie jest w szkole! — Nazywaj mnie Wandzią. Jestem już duża. — Pewnie, duża jesteś! — uśmiecha się Bronia spoglądając serdecznie na chudeusza w sukience z fryzką. — Musisz więcej jeść, żeby nie przezywali cię patykiem! W szkole dzieci bardzo lubią przezwiska. 122 — A co nauczycielka powie na to, że już znam połowę elementarza? Bo przecież nauczyłaś mnie, jak chorowałam? — Ucieszy się, na pewno! Wandziu... a jeśli twoja pani albo kto inny zapyta, co to za dziewczynka, która co dzień odprowadza cię do szkoły, to co powiesz? — Co powiem? — mruga Dziunia. — Że to moja siostra! — Że to twoja siostra! Że to twoja siostra! — śpiewa rozpromieniona Bułeczka, nawlekając nową nitkę. — Ładna litera wyszła? Zobacz! Podoba ci się? — Podoba. A torebkę na śniadania też wyhaftujesz? — Nie wiem, czy zdążę. Bronia ciągle straszy, że czegoś nie zdąży, ale już na dzień przed rozpoczęciem lekcji wszystko jest gotowe. Nawet zabawny Plastuś siedzi na piórniku Wandzi. Małgorzata też na czas wykończyła szycie. A na dodatek kupiła dziewczynkom śliczne białe wstążki do włosów. Małe uczennice przymierzają przed lustrem mundurki. „Już jutro!" — cieszy się Bułeczka. „Już jutro..." — myśli Wandzia i troszkę, troszeczkę ma stracha, jak będzie w szkole. — Kładźcie się spać! Będę musiała was wcześniej obudzić! — zapowiada Gosia. Ale to zbyt uroczysty dzień, żeby zaspać! Wandzia pierwsza wydaje pisk radości, a Bułeczka wtóruje jej okrzykiem „hura!" Bo na stole leżą dwa jednakowe, brązowe tornistry! — Kupił tatko, kupił, aha! — Niech żyjeee! Tak jak się zerwały, w koszulach, boso, dziewczynki czym prędzej wkładają swoje rzeczy do tornistrów. Gosia usłyszała krzyki, przepędza „wiercipięty" do łazienki. — Istne dwie sroki! Chwili spokoju człowiek nie ma! Traj-lują, trajlują jak najęte! Bronia! Nie zapomnij umyć zębów! Dziunia, włóż ciapki! Znowu latasz boso? Skaranie boskie! — A tatko poszedł już do huty? — Chciał was odprowadzić, ale znów musiał niespodzianie o świtku wyjechać! 123 — To wujaszek kupił nam tornistry? — Chyba że nie kominiarz! Dziunieczka! Jakie ty masz włosy! Zapomniałam ci zakręcić papiloty! — Nie chcę loków! Jestem już duża! — Patrzcie ją, przez noc wydoroślała! Małgorzata wiąże dziewczynkom kokardy, obciąga fartuchy, wygładza kołnierzyki. Szczerze mówiąc, sama także jest przejęta. Na próżno upiera się, żeby Wandzi nie posyłać do szkoły. Lekarz pozwolił, rodzice sobie życzą — nie ma rady... Aby tylko dzieciarnia krzywdy Dziunieczce nie zrobiła. — Oj, ty, ty, ważna osobo! — tuli ulubienicę do siebie. — Uciekasz już od Gosi, uciekasz... — Spóźnimy się! — wykręca się dziewczynka. I chociaż dopiero jest dwadzieścia minut po siódmej, panny na łap, cap jedzą śniadanie. Nawet Bronia nie ma apetytu, co chwila spogląda na zegar. — No, komu w drogę, temu czas! — mówi poważnie, jak to mawiał Sitek. — Wszystko zabrałaś, Wandziu? — Wszystko — odpowiada grzecznie uczennica w białym kołnierzyku. — A... a Czaroduszkę? — O niej bym zapomniała? Małgorzata znów chwyta Dziunię w ramiona. — Trzymaj się, rybeńko, trzymaj zdrowo. — Oj, uważaj, pognieciesz mi kokardę! Bronia ładnie dyga, a potem z całej siły ściska Gosię za szyję. — No, szczęść Boże, Bułeczko! A pamiętaj, opiekuj się Dziunią! — No chyba! Pa! — Do widzenia! Małgorzata wygląda za nimi przez okno. Bronia zawróciła jeszcze, żeby pogłaskać Trezora. Spostrzegła Gosię, śmieje się do niej serdecznie. 124 Teraz wzięła Dziunię za rękę. Wyszły na ścieżkę. Wandzia kroczy poważnie, bródkę zadarła do góry. Teraz wyszły na ulicę. Już widać tylko dwie białe kokardy... Gospodyni wytarła oczy brzegiem fartucha. Z topoli zsunął się pierwszy listek. Zakołysał się w przejrzystym powietrzu, spadł pod łapki zdziwionego kota. Na żywopłocie głośno ćwierkały wróble. W blaskach jesiennego słońca ze wszystkich stron, ulicami i drogami szły do szkoły dzieci. ¦ '. SPIS TREŚCI W topolowym domku.................. 5 Ważna nowina......................... 9 Bronia wyrusza w drogę................ 13 Bułeczka szuka wujka.................. 19 „Siostrzyczka".......................... 26 Jak było w mieście.................... 34 Spotkanie z wujkiem................... 39 Historia Czaroduszki................... 43 Kłamstwo Bułeczki..................... 49 Zdrada Wandzi........................ 54 Niespodzianki.......................... 58 Miła wiosna i niemiły list.............. 62 Gdzie Bułeczka? ....................... 70 Nowy kłopot z listem.................. 74 Uciekinierka ........................... 77 Powrót Bułeczki ....................... 81 Przed świętami......................... 86 Jak Bułeczka zabawiła Dziunię.......... 92 Podarunek Wandzi.....................100 Co przyniósł listonosz..................106 Imieniny Gosi .........................109 Wielkie zmartwienie....................114 Podarunek Bułeczki ....................117 Siostrzyczki............................121 Redaktor JOLANTA SZTUCZYŃSKA Redaktor techniczny MARIA BOCHACZ Korektorzy ZESPÓŁ ISBN 83-10-07541-3 PRINTED IN POLAND . Instytut Wydawniczy „Nasza Księgarnia", Warszawa 1986 r. Wydanie siódme. Nakład 100 000+300 egzemplarzy. Ark. wyd. 7,0. Ark. druk. Al —10,64. Oddano do składania w sierpniu 1985 r. Podpisano do druku w marcu 1986 r. Skład — Wydawnictwa Normalizacyjne ,,AlLa" w Warszawie. Montaż, druk i oprawa — Olsztyńskie Zakłady Graticzne im. Seweryna Pieniężnego. Zam. nr 61/1986 P-44/57