Peter Christen Asbjarnsen J0rgen Moe KrÓFYalemon kletyw białko niedźwiedzia i inne baśnie norweskie Przełożyła z norweskiego Beata Hłasko Wydawnictwo Poznańskie Poznań 1987 Opracowanie graficzne: Adam Kilian Tytuł oryginału: Norske Folkeeventyr ~ Cop>right by Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1987 ISBN 83-210-0672-8 i Zamek Soria Moria \L^S ^^j^ yło raz małżeństwo, które miało syna imieniem HaWor. Chłopiec od maleńkości nie chciał się brać do żadnej pracy, tylko siedział i grzebał w popiele. Rodzice posyłali go na naukę różnych zawodów, jednakże HaWor nigdzie dłużej nie popasał, pozostał najwyżej parę dni i uciekał z terminu do domu i znowu siedział, i grzebał w popiele. Aż któregoś dnia zjawił się pewien szyper, który zapytał, czy HaWor miałby ochotę popłynąć z nim na morze i poznać obce kraje. Owszem, na to HaWor miał ochotę, toteż nie kazał na siebie długo czekać. Dokąd pożeglowali, tego nie wiem, ale w końcu zerwała się straszna burza, a kiedy przeminęła i morze znowu się uspokoiło, nie wiedzieli, gdzie się znajdują; zniosło ich ku obcym brzegom, których nikt z załogi nie znał. Kiedy zaś nastała taka cisza, że i piórko by nie drgnęło, a oni stali w miejscu, HaWor poprosił szypra o pozwolenie zejścia na ląd, bo wolał się przejść, niż leżeć lub spać. — Czy sądzisz, że możesz pokazać się ludziom, nie mając nic innego prócz tych łachmanów, które nosisz na grzbiecie? — spytał szyper. HaWor jednak uparł się przy swoim i w końcu uzyskał pozwolenie, miał jednak wrócić na pokład, gdy tylko wiatr znowu powieje. Poszedł więc, a ląd ten był piękny, wszędzie gdzie chłopak się obrócił, widział rozległe pola i łąki, ale nigdzie ani jednego człowieka. Nagle wiatr powiał, lecz HaWor uznał, że za mało widział, miał ochotę pójść dalej, przekonać się, czy spotka ludzi. Po chwili doszedł do szerokiej drogi, tak równej, że można by po niej toczyć jajko. HaWor poszedł tą drogą, a gdy wieczór zapadał, ujrzał daleko, daleko wielkie zamczysko, od którego biła łuna światła. Szedł cały I dzień, ale nie zabrał z sobą jedzenia, toteż był porządnie głodny; a im bardziej zbliżał się do zamku, tym większy strach go ogarniał. Ogień płonął w zamkowej kuchni, Halvor wszedł do środka, i dopiero ujrzał, jak była wspaniała, nigdy tak wspaniałej kuchni nie widział; naczynia były ze złota i srebra, ale człowieka ani śladu. Halvor czekał chwilę, a kiedy nikt się nie zjawił, podszedł do jakichś drzwi i otworzył je; w komnacie siedziała księżniczka i przędła na wrzecionie. — Niemożliwe! — zawołała. — Czyżby zjawiła się tutaj chrześcijańska dusza? Oddal się jednak, jeśli nie chcesz, żeby troll cię pożarł, bo tu mieszka troll o trzech głowach. — Dla mnie niechby miał i cztery, chętnie go zobaczę — powiedział chłopak — nie zrobiłem nic złego, ale daj mi jeść, bo straszniem głodny. Kiedy Halvor pojadł do syta, księżniczka prosiła, aby spróbował zamachnąć się mieczem, który wisi na ścianie; nie, Halvor nie tylko nie potrafił nim wywijać, ale nawet udźwignąć go nie mógł. — W takim razie wypij łyk z tej butelki, która wisi obok niego, bo tak robi troll, zanim użyje miecza. Halvor wypił łyk i natychmiast wywijał mieczem jak piórkiem. Teraz troll mógł przyjść! Tak się też stało, troll nadszedł głośno sapiąc; Halvor stanął za drzwiami. — Uff, uff, tu pachnie chrześcijańska krew! — powiedział troll i wsunął łeb przez uchylone drzwi. — A żebyś wiedział — powiedział Halvor i uciął mu wszystkie trzy głowy. Księżniczka była uszczęśliwiona, że ją uwolnił, zaczęła tańczyć i śpiewać, aż przypomniała sobie siostry i rzekła: — Ach, gdyby moje siostry też zostały wyzwolone! — A gdzież one są ? — spytał Halvor. Opowiedziała mu wtedy, że jedna jest uwięziona przez trolla w zamku położonym o sześć mil stąd, a druga w zamku oddalonym od tamtego o dziewięć mil. — Tymczasem jednak musisz mi pomóc i wywlec trollowe padło. Halvor był silny, wyrzucił trolla, wszystko migiem sprzątnął i wyczyścił. Potem odpoczął sobie godnie, a następnego ranka 0 szarym świcie ruszył dalej; gnał go niepokój, cały dzień to szedł, to biegł. Gdy ujrzał zamek, trochę znowu się uląkł; a ten był dużo wspanialszy od poprzedniego; ale i tutaj człowieka ani widu, ani słychu. HaWor wszedł do kuchni, ale się nie zatrzymał, poszedł dalej. — Czyżby zjawiła się tutaj chrześcijańska dusza? — zawołała księżniczka. — Nie wiem, od jak dawna tu jestem, ale przez cały ten czas nie widziałam zacnego człowieka. Lepiej postaraj się stąd wydostać, bo tu mieszka troll o sześciu głowach. — Nie odejdę — powiedział Halvor — choćby miał i sześć dodatkowych. — On cię pożre żywcem — powiedziała księżniczka. Nie pomogło, Halvor nie chciał odejść, nie bał się trolla; ale chciał jeść i pić, bo wygłodzony był po drodze. Dostał tyle, ile chciał; ale potem księżniczka znowu prosiła, aby odszedł. — Nie — powiedział HaWor — nie odejdę, bo nic złego nie zrobiłem, więc nie mam czego się bać. — On o to nie pyta — powiedziała księżniczka — on cię pożre, nie bacząc na prawo i słuszność; ale skoro nie chcesz odejść, spróbuj, czy zdołasz zamachnąć się tym mieczem, z którym troll chadza na wojnę. HaWor nie mógł udźwignąć miecza, wtedy księżniczka kazała mu wypić łyk z butelki wiszącej obok, a kiedy to uczynił, mógł walczyć mieczem. I na to właśnie przyszedł troll; był tak olbrzymi i opasły, że musiał bokiem przeciskać się przez drzwi. Kiedy troll wsunął do komnaty pierwszą głowę, zawołał: — Uff, uff, tu pachnie chrześcijańską krwią! W tejże chwili HaWor odrąbał pierwszą głowę, a za nią wszystkie pozostałe. Księżniczka tak się uradowała, że nie wiedziała, co począć, ale potem wspomniała swoje siostry i wyraziła życzenie, aby i one zostały uwolnione. HaWor sądził, że znajdzie się na to sposób. 1 zaraz chciał wyruszyć w drogę, ale wpierw musiał pomóc księżniczce W ..sumccm padła trolla, dopiero naStepneg„ ranka uda1 się w da!Szą a jak żadna inna na świecie. Tak samo jak jej dwie siostry powiedziała, że odkąd tutaj tak żywcem; ,e„ miai dziewC Z go — Gdyby prócz tych dziewięciu miał dodatkowych dziewięć, też nie odejdę — powiedział Hałvor i stanął pod piecem. Księżniczka bardzo pięknie prosiła, aby odszedł, ale Hałvor uparł się i rzekł: — Niech tu przyjdzie, jeśli zechce. Wtedy ona dała mu miecz trolla i prosiła, aby wypił łyk z butelki, bo wtedy dźwignie miecz. W tejże chwili nadszedł troll, sapał głośno, a ziemia pod nim stękała; był jeszcze większy i potężniejszy niż dwa poprzednie i także musiał bokiem przeciskać się przez drzwi. — Uff, uff, tu pachnie chrześcijańską krwią! — powiedział. I wówczas Halvor odrąbał pierwszą głowę, a potem wszystkie pozostałe, ale ostatnia była najbardziej oporna, toteż Halvor okrutnie się napracował, nim ją ściął, choć uważał siebie za silnego człeka. Teraz wszystkie trzy księżniczki spotkały się w zamku, cieszyły się jak nigdy jeszcze w życiu i pokochały Halvora, a on też je pokochał i mógł pojąć tę, która mu się najbardziej podobała; jednakże najmłodsza kochała go najgoręcej. Halvor pozostał z nimi, ale był trochę nieswój, jakiś smętny i cichy; zapytały go wreszcie księżniczki, za czym tak tęskni i czy nie jest mu z nimi dobrze. Owszem dobrze mu było, bo żyli dostatnio i pod każdym względem czuł się znakomicie, ale tęsknił ogromnie za domem, rodzice jego żyli, więc pragnął ich ujrzeć. Księżniczki podamy, że to nic trudnego: — Jeśli posłuchasz naszej rady, bezpiecznie dostaniesz się do nich i wrócisz do nas! — zapewniały. Halvor obiecał, że uczyni wszystko, co zechcą. Ustroiły go zatem niczym królewicza, włożyły mu na palec pierścień,, który miał taką właściwość, że dzięki niemu mógł przenosić się z miejsca na miejsce, ale nie wolno mu było tego pierścienia zgubić ani wymienić imion księżniczek, wtedy bowiem czar pryśnie i Halvor nigdy więcej ich nie ujrzy. — Gdybym mógł znaleźć się w domu, a dom tutaj! -— powiedział Halvor i zaraz spełniło się to, czego pragnął: ani się obejrzał, kiedy stał przed chatą rodziców. Zmierzch właśnie zapadał, gdy ujrzeli przybysza tak wspaniale i bogato odzianego, że aż się przerazili i pokłonili mu się w pas, Halvor zapytał, czy mógłby u nich pozostać i zanocować. Odparli., że nie, że to niemożliwe. — U nas za ubogo, nie mamy czym takiemu panu usłużyć; lepiej udać się do dwora niedaleko stąd, nawet widać komin, a tam wszystkiego jest w bród. Halvor nie miał na to ochoty, chciał zostać; oni natomiast upierali się przy swoim, niechaj pójdzie do gospodarza, tam dostanie jeść i pić, a oni nawet stołka nie mieli, by spoczął. — Nie — rzekł Hałvor —¦ nie pójdę tam wcześniej aż rankiem; pozwólcie mi zostać tutaj na noc, posiedzę sobie na przypiecku. Nic już na to rzec nie mogli, usiadł więc Halvor przy kominie i grzebie w popiele jak wówczas, kiedy mieszkał u rodziców i nic robić nie chciał. Pogadywali o tym i o owym, Halvor niejedno opowiadał, aż w końcu spytał czy nigdy nie mieli dziecka. Owszem, mieli syna imieniem Halvor, ale nie wiedzieli, dokąd powędrował, nie wiedzieli nawet, czy zmarł, czy żyje. — A może ja tym synem jestem — spytał Halvor. — O, na pewno nie — powiedziała kobieta unosząc się z ławy — Halvor był próżniakiem i niedojdą, nigdy niczego palcem nie tknął, a chodził obdarty, ledwo łachmany na nim się trzymały, z niego nigdy nie byłby taki człek jak wy, panie. Po chwili kobieta zbliżyła się do komina i przegarnęła ogień, a wtedy odblask płomienia padł na Halvora jak w owe czasy, gdy był w domu i grzebał w popiele, i matka zaraz go rozpoznała. — Niemożliwe, to ty, Halvor! — powiedziała i starzy rodzice ucieszyli się bez miary, Halvor zaś musiał opowiadać, jak mu się wiodło; matka z wielkiej radości chciała go natychmiast prowadzić do gospodarza, żeby pokazał się dziewczynom, które zawsze nosiły się dumnie. Poszła tedy przodem, a Halvor za nią. Kiedy zaszła do dworu, opowiedziała, że Halvor wrócił do domu, teraz dopiero zobaczą, jaki on strojny niczym książę — prawiła. — Wiadomo — mówiły dziewczyny dumnie podnosząc głowy — taki sam obdartus z niego jak i przedtem. Na to Halvor wszedł, a dziewczyny tak się spłoszyły, że zapomniały koszul na przypiecku, gdzie siedziały, i pouciekały w samych tylko spódnicach. A kiedy wróciły, wstydziły się okrutnie, y prawie nie śmiały spoglądać na Halvora, wobec którego zawsze były pyszne i dumne. 1 — Ho ho, wam się zawsze zdawało, żeście bardzo piękne i uro- dziwe i że nikt wam nie dorówna, ale gdybyście zobaczyły najstarszą księżniczkę, którą wybawiłem — powiedział Halvor — przy niej wyglądałybyście na pastuszki, a średnia jest piękniejsza od najstarszej, a najmłodsza, moja ukochana, piękniejsza jest od słońca i księżyca; gdyby ona tu była, dopiero byście zobaczyły! — mówił Halvor. Zaledwie wypowiedział te słowa, księżniczki stanęły przed nim; a wtedy on się zasmucił, bo przypomniał sobie, co zapowiedziały. Tymczasem we dworze urządzono uroczyste przyjęcie dla księżniczek, ale one nie chciały pozostać. — Wstąpimy do twoich rodziców — powiedziały do Halvora — a potem pójdziemy się rozejrzeć. Poszedł więc z nimi. Aż w końcu doszli do wielkiego jeziora. Tuż nad brzegiem wody znajdowała się piękna zielona łąka, księżniczki usiadły na trawie, by odpocząć chwilę, bo mówiły, że piękny stąd widok na jezioro. Usiadły więc, a gdy chwilę posiedziały, najmłodsza księżniczka rzekła: i — Chodź, poiskam cię, Halvorze. Halvor chętnie złożył głowę na jej kolanach, a ona go iskała, aż usnął. Wtedy księżniczka zdjęła mu pierścień z palca i na jego miejsce wsunęła inny, potem rzekła: — Trzymajcie się mnie, jak ja was się trzymam, i obyśmy się znalazły w zamku Soria Moria! Kiedy Halvor ocknął się, zrozumiał, że utracił księżniczkę, usiadł więc i płakał, i rozpaczał, a był tak niepocieszony, że nie mogli go uspokoić. Chociaż rodzice go błagali, nie chciał pozostać, pożegnał się mówiąc, że pewno nigdy więcej ich nie ujrzy, bo jeśli nie odnajdzie księżniczek, nie będzie miał po co żyć. Pozostało mu trzysta talarów, włożył je więc do kieszeni i ruszył przed siebie. Kiedy uszedł kawałek drogi, spotkał człowieka z dobrym koniem; chciał go kupić, więc zaczął umawiać się o cenę. — Właściwie nie zamierzałem go sprzedać — powiedział chłop — ale jeśli się ugodzimy... Halvor zapytał, ile za niego żąda. — Nie więcej niż za niego dałem, a zresztą niewiele on wart; dobry z niego wierzchowiec, ale w zaprzęgu kiepsko chodzi, zawsze jednak poniesie ci worek z jadłem a i ciebie także, jeśli co kawałek pójdziesz pieszo — powiedział chłop. W końcu uzgodnili cenę, HaWor zarzucił worek na konia, a sam trochę szedł, trochę jechał. Wieczorem zobaczył zieloną łąkę, na której usiadł pod rozłożystym drzewem. Konia puścił wolno, a sam ułożył się do snu, ale wprzód zajrzał do worka z jadłem. Kiedy dzień zaświtał, ruszył dalej, bo nie zaznał chwili spokoju. I tak na przemian dzień cały szedł i jechał przez wielki las, w którym między drzewami było dużo polanek ślicznie połyskujących zielenią. Halvor nie wiedział, gdzie się znajduje ani dokąd idzie; na odpoczynek poświęcał tylko tyle czasu, ile było trzeba, żeby napaść konia, a samemu zajrzeć do worka z jedzeniem, gdy nadarzyła się zielona polanka. Szedł i jechał, a wydawało mu się, że las nie ma końca. O zmroku drugiego dnia coś błysnęło między drzewami. Obym tam znalazł ludzi, mógł się ogrzać i dostać łyżkę strawy! — pomyślał Halvor. 9 Kiedy stanął na miejscu, zobaczył małą nędzną chatkę, a przez szybkę ujrzał parę staruszków; byli bardzo sędziwi, głowy mieli siwe jak gołąbki, a kobieta miała nos taki długi, że kiedy siedziała przy kominie służył jej za pogrzebacz. — Dobry wieczór — powiedział Halvor. — Dobry wieczór — odpowiedziała kobieta. — W jakiej sprawie tu przychodzisz ? — spytała. — Od przeszło stu lat nie było tu chrześcijańskiej duszy. Halvor opowiedział, że idzie do zamku Soria Moria, i spytał, czy mogą mu wskazać drogę. — Nie — odparła kobieta — ale zaraz wzejdzie księżyc, jego zapytam, on na pewno wie, bo musiał go widzieć, skoro świeci nad wszystkim. Kiedy księżyc jasny i lśniący stanął nad koronami drzew, staruszka wyszła na dwór. — Księżycu, księżycu — zawołała — czy możesz mi wskazać drogę do zamku Soria Moria? — Nie — odparł księżyc — nie mogę, bo kiedy świeciłem w tamtej stronie, przysłoniła mnie chmura. — Poczekaj chwilę — rzekła staruszka do Halvora — zaraz nadleci zachodni wiatr, on na pewno będzie wiedział, skoro dmucha i wieje w każdym zakątku. — Ho ho, masz także konia ? — rzekła staruszka, kiedy wróciła do izby — wpuść biedne zwierzę do sadu, niech nie stoi o głodzie pode drzwiami! A może dałbyś mi go w zamian za parę butów, w których za każdym krokiem posuniesz się o piętnaście stajań; dam ci je za konia, a prędzej zajdziesz do zamku Soria Moria. Halvor natychmiast przystał, a kobieta cieszyła się z konia,, gotowa była tańczyć: — Bo teraz i ja także będę mogła pojechać do kościoła. Halvor nie mógł zaznać chwili spokoju, pragnął więc natychmiast ruszyć w drogę, ale staruszka orzekła, że nie ma gwałtu. — Pośpij trochę na ławie, bo łóżka dla ciebie nie mamy — rzekła — ja tymczasem będę uważała, kiedy nadleci zachodni wiatr. 10 Nadleciał zachodni wiatr z takim pośpiechem, aż ściany skrzypiały i trzeszczały. Staruszka wyszła: — Wietrze zachodni, wietrze zachodni! czy możesz wskazać drogę do zamku Soria Moria ? Jest u mnie człowiek, który tam idzie. — Znam drogę — powiedział wiatr — właśnie tam śpieszę, by wysuszyć bieliznę na weselisko, które się wnet odbędzie; jeśli ów człowiek ma dobre nogi, może zabrać się ze mną. Wybiegł tedy i Halvor. — Jeśli chcesz mi towarzyszyć, musisz się pospieszyć — powiedział wiatr zachodni i ruszył w dal przez równiny i pagórki, przez góry i wody, a Halvor musiał się dobrze natrudzić, żeby za nim nadążyć. — Nie mam czasu, by ci dłużej towarzyszyć — powiedział w końcu zachodni wiatr — bo najpierw muszę powalić kawał świerkowego lasu, a dopiero potem wysuszę bieliznę na łące. Ale jeśli pójdziesz graniami, dojdziesz do miejsca, gdzie dziewczęta piorą bieliznę, stamtąd blisko już do zamku Soria Moria. Po jakimś czasie Halvor doszedł do miejsca, gdzie dziewczęta prały i pytały go, czy widział zachodni wiatr, który miał wysuszyć bieliznę na wesele. — Tak — odparł Halvor — on tylko poleciał obalić kawał świerkowego lasu, wkrótce przybędzie tu — i zapytał je o drogę do zamku Soria Moria. Pokazały mu właściwą drogę, a kiedy zbliżył się do zamku, zobaczył, że roiło się w nim od koni i ludzi. Halvor był obdarty i obszarpany, bo za wiatrem zachodnim biegł przez krzaki i zarośla, toteż trzymał się na uboczu, wolał się nie pokazywać, aż dopiero ostatniego dnia, kiedy zasiedli do wieczerzy. Zgodnie z obyczajem mieli pić zdrowie narzeczonej, toteż podczaszy przepijał kolejno do wszystkich: do narzeczonej i do narzeczonego, do rycerzy i giermków, aż w końcu doszedł także do Halvora. Ten opróżnił kielich, wrzucił do niego pierścień, który księżniczka wsunęła mu na palec nad jeziorem, i prosił podczaszego, by pokłonił się narzeczonej i podał jej ten kielich. A wtedy księżniczka od razu podniosła się zza stołu i rzekła: — Kto bardziej zasłużył na to, by dostać jedną z nas, ten, co nas wybawił, czy ten, kto zasiadł na miejscu narzeczonego? idzie, jeszę, by Wszyscy orzekli, że co do tego nie może być dwóch zdań, a kiedy Halvor to posłyszał, nie zwlekając zamienił łachmany na strój nowożeńca. — Tak, to on! — zawołała na jego widok najmłodsza księżniczka, potem wypędziła tamtego narzeczonego, a poślubiła Halvora. Jak Askeladden z trollem jedli na wyścigi ewien wieśniak miał trzech synów. Sam był ubogi, stary i kulawy, a synowie nie chcieli nic robić. Część długów jednak trzeba było spłacić, więc ojciec kazał synom rąbać duży, piękny las należący do gospodarki. W końcu udało mu się zapędzić ich do roboty, najstarszy miał iść pierwszy do wyrębu. Kiedy wszedł w las i zaczął ścinać stary ogołocony świerk, przyszedł wielki, mocarny troll. — Za to, że rąbiesz mój las, zabiję cię — powiedział. Kiedy chłopak to posłyszał, rzucił siekierę i najprędzej, jak mógł, biegł do domu. Wpadł do chaty bez tchu i opowiedział, co mu się wydarzyło; na to ojciec odpowiedział mu, że ma zajęcze serce, bo jego za młodu trolle nigdy nie odstraszyły od rąbania drzew. Nazajutrz drugi syn poszedł do lasu i wszystko się powtórzyło jak poprzedniego dnia. Ledwo kilka razy machnął siekierą, troll przyszedł i powiedział: — Za to, że rąbiesz mój las, zabiję cię. Chłopak nie śmiał na niego spojrzeć, tylko rzucił siekierę i umykał tak samo pośpiesznie jak brat. Kiedy wrócił do domu, ojciec się rozgniewał i powiedział, że jego za młodu nigdy trolle nie wystraszyły- Trzeciego dnia Askeladden wybierał się do lasu. — Ty! — wołali dwaj starsi. — Myślisz, że sobie poradzisz, ty» co nigdy nie przestąpiłeś progu chałupy! Askeladden nic im na to nie odpowiedział, tylko poprosił o porządne śniadanie na drogę. Matka nie miała mięsiwa, zajrzała więc do garnków szukając, co by dla niego wyskrobać; chłopak zabrał worek i poszedł. Rąbał już od dobrej chwili, gdy przyszedł troll i powiedział: — Za to, że rąbiesz mój las, zabiję cię. 14 Chłopak nie zwlekając skoczył między drzewa po worek, wyjął ser i ścisnął go tak mocno, że serwatka zeń kapała. — Jak nie będziesz cicho — krzyknął na trolla — ścisnę cię tak jak ten biały kamień, z którego woda kapie! — Nie, błagam, oszczędź mnie — prosił troll — a pomogę ci rąbać. Pod tym warunkiem chłopak zgodził się oszczędzić trolla, a że ten umiał rąbać, więc zabrali się do roboty i ścięli parę tuzinów drzew w ciągu dnia. Pod wieczór troll powiedział: — Chodź teraz ze mną, bo do mojego domu bliżej niż do twojego. Chłopak się zgodził, a kiedy przyszli do domu trolla, ten oznajmił, że rozpali ogień na kominie, tymczasem Askeladden ma nanosić wody do sagana na kaszę; stały tam dwa żelazne wiadra tak wielkie i ciężkie, że Askeladden nawet nie mógłby ich ruszyć z miejsca. Wobec tego powiedział: — Nie warto nosić tymi naparstkami, pójdę po całą studnię. — Nie, przyjacielu kochany — rzekł troll — nie mogę stracić mojej studni, lepiej więc ty rozpalaj, a ja pójdę po wodę. Kiedy wrócił z wodą, ugotowali potężny sagan kaszy. — Wiesz co, jeśli chcesz, będziemy jedli na wyścigi. — Dobrze — odparł troll, bo myślał, że tym razem się odegra. Siedli więc do stołu, przedtem jednak Askeladden ukradkiem wziął swój skórzany worek i przywiązał go sobie na brzuchu; teraz pakował do niego więcej niż do gardła. Kiedy zaś worek był pełen, wyjął kozik i przeciął go. Troll spojrzał na Askeladdena, lecz nic nie rzekł. Jedli już dosyć długo, gdy troll odłożył łyżkę. — Nie, nie mogę więcej — powiedział. — Musisz jeść— odparł chłopak—ja mogę zjeść drugie tyle, nim się nasycę. Zrób to samo co ja, przetnij brzuch, a zjesz, ile zechcesz- — Ale to musi okrutnie boleć? — spytał troll. — Ech, nie ma o czym mówić — odparł chłopiec. Zrobił więc troll, jak mu chłopiec radził, i nietrudno się domyślić, że zapłacił za to życiem. Askeladden zaś zabrał wszystko srebro i złoto ukryte w skale i wrócił do domu. Miał teraz czym płacić długi. 15 Askeladden i jego pomocnicy I ewien król słyszał o statku, który porusza się równie szybko po lądzie jak i po morzu; chciał mieć taki sam, obiecał więc swoją córkę i połowę królestwa temu, kto potrafi go zbudować, i kazał o tym ogłosić we wszystkich kościołach całego kraju. Wielu próbowało, rzecz oczywista, jako że warto zdobyć połowę królestwa, a prócz tego córkę królewską, ale żadnemu się nie powiodło. Tymczasem daleko w lesistej okolicy mieszkali trzej bracia; najstarszy zwał się Per, drugi zwał się Paal, a najmłodszy zwał się Espen Askeladden czyli Popiołek, jako że ciągle przesiadywał u komina i grzebał w popiele. Owej niedzieli, kiedy ogłoszono, że król pragnie mieć tak niezwykły okręt, on również przypadkiem był w kościele. Po powrocie opowiedział o wszystkim w domu, wtedy to najstarszy brat, Per, poprosił matkę o trochę jedzenia na drogę, chciał bowiem wyruszyć w świat i spróbować — a nuż mu się uda zbudować statek i dostać królewnę oraz połowę królestwa. Zarzucił Per worek z żywnością na plecy i poszedł. W drodze spotkał starca, całkiem pochylonego ku ziemi i bardzo zbiedzonego. — Dokąd idziesz ? — spytał starzec. —¦ Idę do lasu zrobić miskę dla ojca, bo on nie lubi jeść ze wszystkimi z jednego naczynia — odparł Per. — Niechże będzie miska! — rzekł starzec. — A co masz w worku ? — Łajno — odparł Per. — Niechże będzie łajno — powiedział starzec. Poszedł więc Per w głąb dębowego lasu, rąbał i obrabiał drewno, ale wszystko, co zrąbał, wszystko, co wyrzezał, przemieniało się w miski, tylko w miski. Około południa Per chciał się trochę posilić, sięgnął więc po worek z jedzeniem. Ale to, co znalazł w worku, nie 16 r nadawało się do jedzenia. A zatem skoro nie miał co jeść, a i robota mu się nie darzyła, rozeźlił się, zabrał siekierę, worek zarzucił na plecy i wrócił do domu do matki. Wtedy Paal oznajmił, że chce iść do lasu i próbować szczęścia, może zdoła wybudować statek i dostanie królewnę oraz połowę królestwa. Poprosił matkę o żywność na drogę, a kiedy ją dostał zarzucił worek na plecy i poszedł. W drodze spotkał starca, całkiem pochylonego ku ziemi i bardzo zbiedzonego. — Dokąd idziesz? — spytał starzec. — Idę do lasu zrobić koryto dla naszego prosiaczka — odparł Paal. — Niechże będzie koryto! — rzekł starzec. —¦ A co masz w worku? — Łajno — odparł Paal. —¦ Niechże będzie łajno! — powiedział starzec. Poszedł więc Paal w głąb lasu, by naścinać i narąbać jak najwięcej drzew, ale wszystko, co zrąbał i czemu próbował nadać kształt, zamieniało się w niecki i koryta. On jednak nie ustępował, pracował aż do późnego popołudnia, nawet o posiłku zapomniał; kiedy jednak poczuł niezwykle dokuczliwy głód, sięgnął po worek z jedzeniem; otworzył go, ale nie było w nim ani odrobiny strawy. Paal tak się rozeźlił, że zwinął worek i cisnął nim o pniak, potem chwycił siekierę i natychmiast wrócił do domu. Kiedy Paal wrócił, Askeladden oznajmił, że pójdzie do lasu i poprosił matkę o żywność na drogę. — Może uda mi się zbudować okręt i wtedy dostanę królewnę i połowę królestwa — powiedział. — A to nawet do ciebie podobne! — rzekła matka. — Przecież ty nic innego nie potrafisz tylko ciągle grzebać w popiele! Nie, nie dam ci jedzenia na drogę! — dodała. Askeladden jednak nie ustąpił, poty prosił, aż w końcu uzyskał pozwolenie. Natomiast jedzenia na drogę nie dostał i z tym musiał się pogodzić, udało mu się jednak ściągnąć dwa owsiane podpłomyki i łyk zwietrzałego piwa i poszedł. Szedł już dość długo, aż tu spotkał tego samego starca, całkiem pochylonego ku ziemi i bardzo zbie-dzonej 17 r — Dokąd idziesz ? — spytał starzec. — Idę do lasu i jeśli mi się uda, zbuduję okręt, który porusza się jednako po lądzie jak i po morzu — powiedział Askeładden. — Król bOWiein Ogłosił, Że kto taki statek zbuduje, ten dostanie królewnę i połowę królestwa. — A co masz w worku ? — spytał starzec. — O, niewiele, nawet nie ma o czym mówić, odrobina żywności na drogę — odparł Askeladden. — Jeśli dasz mi trochę z twojego zapasu, pomogę ci — rzekł starzec. — Chętnie — odparł Askeladden — ale mam tylko dwa owsiane podpłomyki i trochę zwietrzałego piwa. Starzec odparł, że jest mu obojętne, co Askeladden ma w worku, byle trochę tego dostał, to pomoże. Kiedy doszli do miejsca, gdzie rosły stare dęby, starzec powiedział: — Teraz odrąb drewnianą drzazgę i wetknij ją w to samo miejsce, w którym była, a kiedy to zrobisz, kładź się spać. Askeladden zrobił co mu kazano i położył się spać, a we śnie miał wrażenie, że słyszy odgłosy ścinania, rąbania i piłowania drzew, a także zbijania desek, ale nie mógł się ocknąć, aż dopiero starzec go obudził; a wtedy ujrzał między dębami okręt całkowicie wykończony. — Wsiadaj teraz, a każdego spotkanego w drodze zabierz na statek — rzekł starzec. Espen Askeladden podziękował za statek i pożeglował, obiecując, że uczyni, co mu przykazano. Przebył już szmat drogi, gdy zobaczył wysokiego, chudego włóczęgę, który leżał na skale i gryzł kamień. — Coś ty za jeden, czemu tu leżysz i gryziesz kamień ? — spytał Askeladden. Nieznajomy odparł, że ma taką chęć na mięso, że nigdy nie może zaspokoić głodu, dlatego zmuszony jest gryźć kamienie, po czym poprosił, aby wolno mu było zabrać się na statek. -...... Dobrze, wsiadaj, jeśli chcesz jechać ze mną — rzekł Askeladden. Biedak wsiadł, a na zapas wziął parę dużych odłamków granitu. 18 f r Kiedy przebyli dalszy kawałek drogi, spotkali takiego, który leżał na słońcu i ssał kurek od beczki. — Coś ty za jeden?—spytał Espen Askeladden — i co za pożytek masz z tego, że leżysz i ssiesz kurek od beczki? — Ano, skoro nie mam beczki, muszę się zadowolić kurkiem — odparł ów człowiek. — Jestem tak spragniony, że nigdy nie mam dosyć piwa i wina. — Po czym poprosił, aby wolno mu było zabrać się na statek. — Jeśli chcesz jechać ze mną, to wsiadaj — powiedział Askeladden. Nieznajomy wsiadł, ale na wszelki wypadek zabrał kurek od beczki. Kiedy przebyli dalszy kawałek drogi, spotkali takiego, który przytknął ucho do ziemi i nasłuchiwał. — Coś ty za jeden i co za pożytek masz z tego, że leżysz na ziemi i nasłuchujesz? — zapytał Espen Askeladden. — Przysłuchuję się trawie, bo mam tak dobry słuch, że słyszę, jak ona rośnie — odparł i poprosił, aby wolno mu było zabrać się na statek. Nie odmówiono mu tego. — Jeśli chcesz jechać ze mną, to wsiadaj — rzekł Askeladden. Kiedy przebyli dalszy kawałek drogi, spotkali takiego, który uważnie mierzył do celu. — Coś ty za jeden i dlaczego tu stoisz i mierzysz do jakiegoś celu ? — spytał Askeladden. — Mam tak bystry wzrok, że mogę strzelać aż na koniec świata — powiedział i poprosił, aby mu wolno było zabrać się na statek. — Jeśli chcesz jechać ze mną, to wsiadaj — rzekł Askeladden, Kiedy przebyli dalszy kawałek drogi, spotkali takiego, który skakał na jednej nodze, a na drugiej uwiesił sobie siedem ciężarów po sto sześćdziesiąt funtów każdy. — Coś ty za jeden? — zapytał Askeladden. — 1 dlaczego skaczesz na jednej nodze, a na drugiej uwiesiłeś siedem ciężarów po sto sześćdziesiąt funtów każdy? — Jestem bardzo lekki, łatwo mogę pofrunąć. Gdybym szedi na dwóch nogach, znalazłbym się na końcu świata w nk 20 pięć minut — odpowiedzi / poproś)), aby mu wolno było zabrać się na statek. — 3es\\ ettcesŁ '^ki ia to^, to wsiadaj — rzekł Askeladden. Nieznajomy chętnie wsiadł na statek, na którym żeglował Aske- Jadden i jego towarzysze. Kiedy przebyli dalszy kawałek drogi, spotkali takiego, który oburącz trzymał się za twarz. — Coś ty za jeden? — zapytał Askeladden.—I co ci z tego przyjdzie, że tu stoisz i trzymasz się za twarz? — Mam w sobie lato i zimę. Siedem lat i piętnaście zim ukryło się w moim ciele, toteż muszę trzymać się za twarz, bo gdyby mi umknęły, od razu narobiłyby zamętu na całym świecie — odpowiedział i poprosił, aby mu wolno było zabrać się na statek. — Jeśli chcesz jechać ze mną. to wsiadaj — rzekł Askeładden. Nieznajomy chętnie wsiadł na statek i przyłączył się do nich. Kiedy przebyli dalszy kawałek drogi, znaleźli się przed królewskim dworem. Askeladden pobiegł zaraz .do króla i powiedział, że gotowy statek czeka na drodze, a zatem należy mu się obiecana królewna. Król nie miał ochoty dotrzymać słowa, bo Askeladden nieszczególnie wyglądał, był brudny, usmolony, więc jakże tu oddać córkę takiemu włóczędze. Powiedział zatem, że wypadnie jeszcze trochę zaczekać, Askeladden nie może dostać królewskiej córki, dopóki nie opróżni składu, w którym przechowano trzysta ton mięsa. — Na jedno wyjdzie—jeśli zdołasz zrobić to do jutra rana, dostaniesz ją — powiedział król. — Spróbuję — odparł Askeladden — a czy mogę wziąć do pomocy jednego z moich towarzyszy? Tak, król na to zezwolił, powiedział nawet, że Askeladden może wziąć wszystkich sześciu, bo był pewien, że nie dadzą rady, choćby ich miał sześciuset. Askeladden zabrał tylko tego, który jadł kamienie i był zawsze okrutnie wygłodzony. Ledwo otworzyli drzwi i weszli do składu, ten zjadł wszystko od razu, pozostawił zaledwie sześć małych solonych łopatek, po jednej dla pozostałych towarzyszy Askeladdena. 21 Poszedł więc Askeladden do króla i powiedział, że skład jest opróżniony, więc teraz musi dostać królewnę. Król zajrzał do składu — pusty był, to niewątpliwe, ale Askeladden był brudny i usmolony, toteż król uważał, że szkoda jego córki dla takiego włóczęgi. Powiedział więc, że ma piwnicę pełną starego wina i piwa, po trzysta beczek każdego gatunku, i te najpierw trzeba wypić. — Na jedno wyjdzie —jeśli zdołasz wypić je do jutra rana, dostaniesz ją — rzekł król. — Spróbuję — powiedział Askeladden — ale muszę zabrać do pomocy towarzysza. — Proszę bardzo — powiedział król przekonany, że taka ilość piwa i wina unieszkodliwi wszystkich siedmiu. Askeladden zabrał tego, który ssał kurek i zawsze był spragniony, a król wpuścił ich do piwnic. Tam towarzysz Askeladdena spijał beczkę za beczką, aż nic nie zostało, tylko ostatniej nie dopił, aby starczyło po parę kufli dla każdego z towarzyszy. Rano otworzono piwnice i Askeladden natychmiast pomknął do króla, i powiedział, że nie ma już ani piwa, ani wina, niechże więc król odda mu córkę, jak obiecał. — Tak, ale przedtem muszę zajrzeć do piwnicy i sprawdzić — rzekł król, bo mu nie wierzył. Kiedy wszedł do piwnicy, nie było w niej nic prócz pustych beczek. Ale Askeladden był brudny i zasmolony, toteż król nie uważał go za odpowiedniego zięcia.Powiedział więc, że jeśli Askeladden potrafi w ciągu dziesięciu minut przynieść z końca świata wodę na herbatę dla królewny, dostanie ją i połowę królestwa, bo pomyślał, że to jest zupełnie niemożliwe do wykonania. — Spróbuję — powiedział Askeladden. Poszedł do tego, który skakał na jednej nodze i miał siedem ciężarów zawieszonych na drugiej, i kazał mu odrzucić owe ciężary i pobiec na obu nogach jak najprędzej, bo trzeba w ciągu dziesięciu minut przynieść z końca świata wodę na herbatę dla królewny. Tamten odrzucił ciężary, wziął dzbanek, ruszył w drogę i natychmiast zniknął im z oczu. Ale czas mijał, upłynęło siedem długich, siedem opasłych minut, a on nie wracał; już pozostały tylko dwie t 22 .i do więc minuty do określonego czasu i król już był tak zachwycony, jakby mu kto podarował pole. Wtedy Askeladden zawołał tego, który słyszał, jak trawa rośnie, i kazał mu posłuchać, co się z tamtym stało. — Usnął przy studni — oznajmił — słyszę, że chrapie, a troll go iska. ZawoM więc Askeladden tego, który umiał strzelić aż na koniec świata, i poprosó, \»y posta\ \ca\^ \tc>\VwHii. Pomocnik, spełnił \ego życzenie, strzelił trollowi dokładnie między oczy; troll ryknął i w ten sposób obudził śpiącego, który miał przynieść wodę na herbatę; ten ruszył z powrotem do królewskiego dworu, a kiedy stanął na miejscu z wyznaczonych dziesięciu pozostała jeszcze jedna minuta. Askeladden pobiegł do króla i powiedział, że woda już jest, a zatem musi dostać królewnę, bo dłużej nie da się zwodzić. Ale król widział, że Askeladden był równie brudny i usmolony jak przedtem, toteż nie miał ochoty na takiego zięcia. Powiedział więc, że ma trzysta sągów drzewa, przy którym trzeba wysuszyć zboże w łaźni. — Jeżeli zdołasz tam wysiedzieć i spalisz wszystko drzewo, dostaniesz ją bez najmniejszych wątpliwości — rzekł król. — Spróbuję — powiedział Askeladden — ale chyba wolno mi zabrać jednego towarzysza? — Choćby wszystkich sześciu — powiedział król, bo pomyślał, że żaru wystarczy na upieczenie wszystkich. Askeladden zabrał tego, który miał w ciele piętnaście zimnych i siedem ciepłych pór roku, i obaj poszli wieczorem do łaźni; ale król tyle nakładł na ogień, że rozpalił prawdziwy żar, w którym można było wypalać kafle na piece. Wyjść stamtąd nie mogli, bo ledwo weszli, król natychmiast zatrzasnął drzwi, zamknął je na zasuwę i dodatkowo na kłódki. Wtedy Askeladden powiedział: — Wypuść ze sześć albo siedem zim, żeby nam było ciepło mniej więcej jak latem. Mogli teraz wytrzymać, ale w ciągu nocy zrobiło się ch}oór>D. Wtedy Askeladden prosił towarzysza, żeby ogrzał powietrze kilku latami, po czym zasnęli, a spali do późna w dzień. Dopiero kiedy posłyszeli, że król szura za drzwiami, Askeladden powiedział: 23 I w & — Teraz wypuść jeszcze parę zim, ale w taki sposób, aby ostatnia wionęła mu prosto w twarz. Tak się też stało. Gdy król otwierał drzwi do łaźni, myślał, że łeżą tam spaleni, tymczasem oni zmarznięci drżeli i dzwonili zębami, a ten, który miał w sobie piętnaście zim, wypuścił ostatnią prosto na królewską twarz, ta zaś odmrożona natychmiast mocno spuchła. — Dostanę teraz królewnę?—spytał Askeladden. — Tak, bierz ją sobie i połowę królestwa na dodatek — powiedział król. Dłużej bowiem nie śmiał się sprzeciwiać. Urządzili zatem weselisko, hulali, rządzili się, jak chcieli, i strzelali na postrach trollom. Od czasu do czasu uwijali się w poszukiwaniu amunicji, wtedy i mnie schwytali, dali mi kaszy do butelki i mleka do koszyka, potem wystrzelili mnie aż tutaj, żebym mógł wam o wszystkim opowiedzieć. 1 O chłopcu, który przemieniał się w lwa, sokoła i mrówkę ewien człowiek miał jedynego syna; żyli w ubóstwie, biedzie i nędzy, toteż kiedy leżał na śmiertelnym łożu, powiedział synowi, że nie posiada niczego poza mieczem, zgrzebną koszulą i paroma kruszynami chleba, więc tylko to zostawia mu w spadku. Po zgonie ojca chłopiec postanowił iść w świat na poszukiwanie szczęścia; przypasał więc miecz, zabrał resztki chleba, a zgrzebną koszulę włożył do worka; mieszkali bowiem na odludziu wysoko na stoku góry. W drodze musiał przejść przez inną górę. Kiedy wspiął się na taką wysokość, z której dobrze widział dolinę, ujrzał lwa, sokoła i mrówkę; stworzenia te kłóciły się nad zdechłym koniem. Chłopcu zrobiło się niemiło na widok lwa, ten jednak zawołał go i żądał, aby przyszedł rozsądzić ich spór i podzielił konia tak, aby każdy dostał należną sobie część. Chłopiec dobył miecza i podzielił konia,jak umiał; lwu dał tułów, a więc największą część; sokół dostał trochę trzewi i kilka innych drobniejszych kawałków; natomiast mrówka dostała łeb. Kiedy dokonał tego podziału, rzekł: — Sądzę, że to jest sprawiedliwy podział. Lew dostał najwięcej, bo jest największy i najsilniejszy, sokół dostał najlepsze, bo jest pięknym ptakiem i smakoszem, mrówka dostała łeb, bo wciśnie się w każdy zakamarek i kryjówkę. Tak, wszyscy byli zadowoleni z tego podziału,spytali więc, co chłopak chciałby dostać za to, że ich tak doskonale obdzielił. — Jeżeli oddałem wam przysługę i jesteście zadowoleni, ja też się cieszę — rzekł — i żadnej zapłaty nie chcę. Oni jednak uważali, że chłopak musi otrzymać nagrodę. — Jeśli nie chcesz nic innego — rzekł lew — możesz wyrazić trzy życzenia. 25 Chłopiec jednak nie wiedział, czego sobie życzyć. Wtedy lew spytał, czy nie miałby ochoty przeobrazić się w lwa, a tamci dwoje spytali, czy nie zechciałby przeobrazić się w sokoła i mrówkę. Chło-piec uważał, że to może być miłe i pożyteczne, wobec czego wyraził takie życzenie. Potem odrzucił miecz i zgrzebną koszulę, przemienił się w sokoła i pofrunął. Fruwał, aż zaleciał nad wielką wodę; ale kiedy znalazł się nad nią, poczuł ogromne znużenie i zabolały go skrzydła, tak że dłużej już latać nie mógł, wtedy ujrzał stromą skałę, która wyrastała ponad wodę, przysiadł więc na niej dla odpoczynku; góra wydała mu się niezwykła, toteż przez chwilę po niej krążył. Kiedy odpoczął, znowu przemienił się w sokoła i frunął dalej, aż przyleciał do królewskiego zamku; tam usiadł na drzewie przed oknami królewny. Kiedy ta ujrzała ptaka, zapragnęła go schwytać. Przywabiła go ku sobie, a gdy sokół wszedł do komnaty, ona tylko na to czekała i bum! zatrzasnęła okno, złapała ptaka i wsadziła do klatki. W nocy chłopiec przemienił się w mrówkę, wyszedł z klatki i wrócił do własnej postaci, a potem usiadł na łóżku królewny. Lecz na jego widok królewna się przestraszyła i zaczęła krzyczeć, aż król się obudził i przyszedł zapytać, co się dzieje. — Tu ktoś jest! — krzyczała królewna. Chłopiec zaś w tej samej chwili przemienił się w mrówkę, wszedł do klatki i stał się sokołem. Król nie widział nikogo, kto budziłby lęk; powiedział zatem córce, że to pewno zmora ją dusiła. Ale ledwo znalazł się za drzwiami, wszystko się powtórzyło. Chłopiec wyszedł z klatki jako mrówka, wrócił do własnej postaci i usiadł na łóżku królewny. Wrzasnęła głośno, król przyszedł zobaczyć, co się dzieje. — Tu ktoś jest! — wołała królewna. A chłopiec tymczasem umknął z powrotem do klatki i siedzi tam jako sokół. Król się rozejrzał, szukał nisko i wysoko, a kiedy nic nie znalazł, rozgniewał się, że zakłócają mu nocny spokój, stwierdził też, że królewna stroi sobie głupie żarty. — Jeżeli jeszcze raz wrzaśniesz— rzekł — przypomnę ci,że król jest także twoim ojcem. Ale ledwo wyszedł za drzwi, chłopiec już był u królewny. Tym razem nie krzyczała, choć bała się tak okrutnie, że nie wiedziała, co począć. Zapytał ją tedy chłopiec, czego się lęka. Powiedziała mu, że przyrzeczona jest trollowi, który ją porwie, jeśli znajdzie się pod gołym niebem; kiedy chłopiec przyszedł, myślała, że to pewno ów troll; poza tym w każdy czwartek przysyła on rano swego wysłannika, którym jest smok, a król za każdym razem, gdy ten się pojawiał, musiał dawać mu dziewięć tucznych świń; dlatego właśnie król ogłosił, iż ten, kto go od smoka uwolni, otrzyma rękę królewny i połowę królestwa. Chłopiec obiecał, że to uczyni, a kiedy wstał jasny dzionek, królewna poszła do ojca i powiedziała, iż znalazł się taki, który chce go uwolnić od smoka i świńskiej daniny. Król ucieszył się, kiedy o tym posłyszał, bo smok pożarł już tyle świń, że wkrótce mogły zniknąć w całym królestwie. Tego dnia wypadał właśnie czwartek, toteż chłopiec poszedł tam, gdzie zazwyczaj smok przychodził po świnie; zarządca królewskiego dworu wskazał mu to miejsce. Smok także przyszedł, a miał dziewięć głów i był tak wojowniczy i zły, że nie widząc żeru, zionął ogniem i płomieniami i sunął ku chłopcu, jakby zamierzał pożreć go żywcem. Aż tu chłopiec przemienił się w lwa i stoczył walkę ze smokiem i pourywał mu kolejno wszystkie głowy jedną po drugiej. Ale smok też był silny i ział ogniem i jadem. Mimo to w końcu pozostała mu tylko jedna głowa; ta była najbardziej zajadła i wojownicza, lecz chłopiec i tę urwał i ostatecznie uśmiercił smoka. Potem poszedł do króla, cały dwór radował się ogromnie, a chłopiec miał pojąć królewnę za żonę. Aż pewnego dnia, gdy oboje wyszli do ogrodu, nadleciał sam troll, chwycił królewnę i pofrunął z nią w powietrze. Chłopiec chciał ruszyć natychmiast w pościg, król jednak powiedział, aby tego nie czynił, bo tylko on jeden mu pozostał po stracie córki. Chłopiec przemienił się więc w sokoła i poleciał. Nigdzie ich dostrzec nie mógł, przypomniał sobie wtedy ową przedziwną stromą górę, na której odpoczywał, kiedy pierwszy raz fruwał. Obniżył więc lot i usiadł na skale, potem przemienił się 27 w mrówkę i przez szczelinę w głazach wśliznął się do środka. Szedł dosyć długo, aż doszedł do zamkniętych drzwi. Miał jednak na to radę, wcisnął się dziurką od klucza; w sali siedziała nieznana królewna, która iskała trolla o trzech głowach. Dobrze trafiłem! — pomyślał chłopiec, bo słyszał, że król już dawniej stracił dwie córki, uprowadzone przez trolle. Może znajdę i tamtą — powiedział sobie i prześliznął się przez dziurkę od klucza w następnych drzwiach. Tam także siedziała nieznana królewna, która iskała trolla o sześciu głowach. Przeszedł więc przez dalszą dziurkę od klucza i znalazł najmłodszą królewnę, która iskała trolla 0 dziewięciu głowach. Chłopiec wdrapał się jej na nogę i uszczypnął ją, królewna od razu zgadła, że to chłopiec szuka sposobu porozumienia, toteż poprosiła trolla, by pozwolił jej wyjść na chwilkę. Kiedy wyszła z sali, chłopiec wrócił do własnej postaci i powiedział jej, by spytała trolla, czy nigdy nie pozwoli jej wrócić do ojca. Potem znowu przemienił się w mrówkę, usiadł na jej nodze, a królewna wróciła do sali i znowu iskała trolla. Po dłuższej chwili królewna się zamyśliła. — Zapominasz o iskaniu mnie, nad czym się zamyśliłaś? — spytał troll. — O, zastanawiam się, czy wydostanę się stąd kiedykolwiek, by wrócić do mego ojca — powiedziała królewna. — Nie, to nigdy się nie stanie — odparł troll. — Najpierw ktoś musiałby odnaleźć owo ziarenko piasku, które jest ukryte pod dziewiątym językiem w dziewiątej głowie smoka, któremu twój ojciec oddawał daninę. A tego nikt nie dokona. Bo gdyby to ziarnko piasku znalazło się w tej górze, wszystkie trolle popękałyby, góra zamieniłaby się w złocisty zamek, a woda w łąki. Kiedy chłopiec to usłyszał, wymknął się przez kolejne dziurki od kluczy i przez szczelinę w skale, następnie przemienił się w sokoła 1 pofrunął do miejsca, gdzie leżał martwy smok. Szukał, aż odkrył owo ziarnko piasku pod dziewiątym językiem w dziewiątej głowie i zabrał je, ale kiedy znalazł się nad wodą, poczuł się ogromnie znużony, tak znużony, że musiał obniżyć lot i przysiąść na kamieniu nadbrzeżnym. Kiedy tam siedział, zdrzemnął się chwilę i wtedy ziarnko piasku wypadło mu z dzioba i zginęło w nadbrzeżnym piasku. 28 Chłopiec trzy dni szukał, nim je znowu odnalazł. A kiedy je znalazł, pofrunął prosto na stromą skałę i wrzucił ziarnko piasku w głąb górskiej szczeliny. A wtedy trolle popękały, góra się rozstąpiła, a na jej miejscu stanął pozłacany zamek, najwspanialszy ze wszystkich, jakie istnieją na ziemi, a woda zmieniła się w najpiękniejsze pola i cudowne zielone łąki, jakich nigdy ludzkie oko nie widziało. Potem chłopiec i królewny udali się do królewskiego dworzyszcza, gdzie radość była wielka a uroczystości wspaniałe. Chłopiec poślubił najmłodszą królewnę, a weselisko trwało w całym państwie przez siedem pełnych tygodni. A wam życzę jeszcze lepszego powodzenia! Król Valemon zaklęty w białego niedźwiedzia ył sobie raz, jak to czasem bywa, król, który miał dwie córki brzydkie i złe, a trzecią łagodną i dobrą jak pogodny dzionek i ją właśnie najbardziej kochał. Tej córce przyśnił się kiedyś złoty wieniec, tak cudny, że bez niego życie stało się jej niemiłe. A kiedy nie mogła go dostać, tak się smuciła, że nawet mówić nie mogła z żaiu. Król dowiedziawszy się, co ją zasmuca, kazał rozesłać po całym królestwie wieńce podobne do tego, który jej się wyśnił, i polecił złotnikom wszystkich krajów wykonać taki sam. Pracowali dniem i nocą, ale księżniczka niektóre wieńce odrzuciła, na inne nawet spojrzeć nie chciała. Aż wreszcie raz, gdy przechadzała się po lesie, zobaczyła białego niedźwiedzia, który w łapach trzymał wieniec, o jakim śniła, i bawił się nim. Księżniczka chciała go kupić. Niedźwiedź odpowiedział, że nie sprzeda go za pieniądze, natomiast odda go, jeśli dostanie księżniczkę. Ona zaś na to odpowiedziała, że bez wieńca żyć nie warto, a więc nie dba o to, gdzie się znajdzie i kto ją dostanie, byle miała ów wieniec; uzgodnili zatem, że niedźwiedź przyjdzie po nią za trzy dni, a miał to być czwartek. Kiedy księżniczka wróciła do domu z wieńcem, wszyscy ucieszyli się jej radością, a król powiedział, iż nietrudno będzie poskromić białego niedźwiedzia. Trzeciego dnia cała jego armia miała otoczyć zamek i przywitać niedźwiedzia. Jednakże, gdy biały niedźwiedź przyszedł, nikt nie mógł mu stawić czoła, bo nic go się nie imało; żołnierzy kładł pokotem. Król uznał straty za zbyt dotkliwe i posłał najstarszą córkę niedźwiedziowi, który wziął ją na grzbiet i odszedł. Kiedy zawędrował daleko, bardzo daleko, zapytał: — Czy kiedykolwiek siedziałaś wygodniej i widziałaś lepiej niż teraz ? 30 — Tak, na kolanach matki było mi wygodniej, a w zamku ojca widziałam lepiej — odparła. — A więc nie jesteś tą właściwą — rzekł niedźwiedź i wygnał ją z powrotem do domu. Następnego czwartku wrócił i wszystko powtórzyło się od nowa. Wojsko czekało, żeby przywitać białego niedźwiedzia, ale ani stal, ani żelazo go się nie imały, on zaś kładł wojsko niczym skoszoną trawę, aż król prosił, aby zaprzestał, i przysłał mu drugą córkę, ją też niedźwiedź posadził sobie na grzbiecie i odszedł. Kiedy zaszli daleko, bardzo daleko, biały niedźwiedź zapytał: — Czy kiedykolwiek widziałaś lepiej, czy siedziałaś wygodniej? — Tak—odparła — w zamku mego ojca widziałam lepiej, a wygodniej mi było na kolanach matki. — A więc nie jesteś tą właściwą — rzekł biały niedźwiedź i wygnał ją z powrotem do domu Przyszedł znowu w trzeci czwartek. Walczył jeszcze zacieklej niż poprzednio, a że król nie chciał stracić całego wojska, oddał mu trzecią córkę, polecając ją Bożej opiece. Biały niedźwiedź posadził ją sobie na grzbiecie i odszedł, a kiedy zaszli daleko, bardzo daleko i znaleźli się w lesie, zapytał ją, tak jak pytał jej siostry, czy było jej kiedykolwiek wygodniej, czy widziała lepiej. — Nie, nigdy — odparła. — A więc ty jesteś tą właściwą! — powiedział. W końcu doszli do zamku tak wspaniałego, że w porównaniu z nim zamek jej ojca wydawał się naj nędzniej szą chatą komorników. Tam księżniczka miała zamieszkać i żyć wygodnie, a jedynym jej obowiązkiem było pilnować, aby ogień nigdy nie wygasł. Niedźwiedź w dzień znikał, noce zaś spędzał z księżniczką, a wtedy przybierał ludzką postać. Wszystko było dobrze przez całe trzy lata. Księżniczka co roku wydawała na świat dziecko, które niedźwiedź zabierał natychmiast po urodzeniu i wynosił nie wiadomo dokąd. Tymczasem księżniczka była coraz smutniejsza i prosiła niedźwiedzia, aby pozwolił jej wrócić do domu i zobaczyć rodziców. Niedźwiedź nie stawiał przeszkód, musiała jednak najpierw obiecać, że we wszystkim będzie posłuszna ojcu, a nie uczyni nic z tego, co nakaże jej matka. Wróciła zatem księżniczka do domu, a kiedy zostali sami i opo- 31 wiedziała, jak jej się powodzi, matka dała jej świecę, aby mogła zobaczyć niedźwiedzia w ludzkiej postaci. Ojciec natomiast powiedział, żeby tego nie robiła, „bo tylko na tym straci, a nie zyska". Nie wiadomo, jak tam było, dość że księżniczka odjeżdżając z domu, zabrała ogarek świecy. Kiedy Valemon zasnął, natychmiast zapaliła świecę i ujrzała, jaki był urodziwy, miała wrażenie, że nigdy nie napatrzy mu się do syta, ale kiedy trzymała nad nim świecę, kropla łoju spadła mu na czoło i wtedy się obudził. — Coś ty uczyniła ? — zawołał. — Unieszczęśliwiłaś nas oboje, gdybyś zaczekała jeszcze tylko jeden miesiąc, byłbym wyzwolony, bo zaczarowała mnie wiedźma i dlatego za dnia muszę być białym niedźwiedziem. Teraz wszystko między nami skończone, muszę iść do niej i poślubić czarownicę. Księżniczka płakała i rozpaczała, ale Valemon musiał odejść, więc gotował się do drogi. Wtedy ona spytała, czy nie mogłaby mu towarzyszyć. Odpowiedział, że to niemożliwe, niemniej jednak kiedy ruszył w drogę pod postacią niedźwiedzia, chwyciła go za kudły, wskoczyła mu na grzbiet i mocno się trzymała. Wędrowali tak przez jary i szczyty, przez lasy i gęste zarośla, aż suknie porwane w strzępy spadły z księżniczki, a ponieważ była śmiertelnie znużona i nie miała siły trzymać się, przeto zemdlona spadła na ziemię. Po przebudzeniu znajdowała się w dużym lesie, zaczęła więc iść, choć nie wiedziała dokąd. W końcu doszła do chatki, w której były dwie kobiety, jedna stara niewiasta i jedna śliczna dzieweczka. Księżniczka zapytała, czy widziały białego niedźwiedzia, króla Valemona. — Tak, przechodził tędy wczesnym rankiem, ale spieszył tak bardzo, że nigdy go nie dogonisz — powiedziały. Tymczasem dziewczynka biegała po izbie i bawiła się złotymi nożyczkami, które miały tę właściwość, że ilekroć nimi cięła powietrze, dokoła zaczynały fruwać kawałki jedwabiu i aksamitne wstęgi. Temu, kto miał te nożyczki, nie zbrakło odzienia. — Tę kobietę, która ma przebyć tak daleką i ciężką drogę, czeka trudne zadanie, a więc te nożyczki bardziej przydadzą się jej niż mnie, aby skroić ubranie — powiedziała dzieweczka i za- 32 pytała, czy wolno jej ofiarować nożyczki księżniczce. Pozwolenie to otrzymała. Powędrowała księżniczka przez las, który nie miał końca, szła cały dzień i całą noc, a nazajutrz znowu stanęła przed chatką. Tu także były dwie kobiety, jedna stara, druga młoda dzieweczka. — Dzień dobry — rzekła księżniczka. — Czy widziałyście białego niedźwiedzia, króla Valemona? — Może tobie on był przeznaczony ? — spytała kobieta. A gdy dowiedziała się, że tak było, rzekła: — Przechodził tędy wczoraj, ale śpieszył tak bardzo, że nigdy go nie dogonisz. Tymczasem dziewczynka chodziła po izbie i bawiła się butelką, która miała tę właściwość, że każdy mógł z niej nalać czego chciał. Temu, kto ją miał, nigdy więc nie zbrakło napoju, by ugasić pragnienie. — Ta biedna kobieta, która ma przebyć tak daleką i ciężką drogę, może będzie spragniona i zazna różnych cierpień — powiedziała dzieweczka — jej ta butelka może być potrzebniejsza niż mnie — i zapytała, czy wolno jej ofiarować butelkę księżniczce. Pozwolenie to otrzymała. Księżniczka dostała butelkę, podziękowała za nią i ruszyła w dalszą drogę przez ten sam las i szła cały dzień i całą noc. Trzeciego dnia stanęła przed chatką, w której także była stara kobieta i młoda dzieweczka. — Dzień dobry — powiedziała księżniczka. — Dzień dobry — odparła kobieta. — Czy widziałyście białego niedźwiedzia, króla Valemona ? — zapytała księżniczka. — Może tobie on był przeznaczony ? — spytała kobieta. A gdy dowiedziała się, że tak było, rzekła: — Przechodził tędy wczoraj wieczorem, ale spieszył tak bardzo, że nigdy go nie dogonisz. Tymczasem dziewczynka chodziła po izbie i bawiła się obrusem, który miał tę właściwość, że gdy się powiedziało: „Obrusie, rozłóż się i nakryj różnymi przysmakami!" natychmiast to się spełniało, a temu, kto go miał, nigdy nie brakło jedzenia. — Ta biedna kobieta, która ma przebyć taką daleką i ciężką drogę, może będzie głodowała i zazna różnych cierpień — rzekła 33 dzieweczka — a więc jej ten obrus pewno będzie potrzebniejszy niż mnie — i zapytała, czy wolno jej ofiarować obrus księżniczce. Pozwolenie to otrzymała. Zabrała więc księżniczka obrus, podziękowała i poszła daleko, bardzo daleko przez ten sam ciemny las, szła cały dzień i całą noc, aż rankiem ujrzała górę zagradzającą drogę, a była ona stroma jak ściana i tak wysoka i szeroka, że końca jej widać nie było. U jej stóp stała chatka, a kiedy księżniczka weszła do niej, zaraz zapytała: — Dzień dobry, czy widziałaś białego niedźwiedzia, króla Vale-mona? Czy przechodził tą drogą? — Dzień dobry — odparła kobieta. — Pewno tobie on był przeznaczony ? — A gdy dowiedziała się, że tak było, rzekła: — Tak, przechodził przez tę górę trzy dni temu, ale żadna istota pozbawiona skrzydeł nie zdoła tego uczynić. W tej chacie aż roiło się od małych dzieci, które czepiały się matczynej spódnicy i wołały jeść. Kobieta wstawiła na ogień garnek pełen drobnych kamyków. Księżniczka spytała, co z tego będzie. Kobieta odparła, że są tak biedni, iż nie mają ani jedzenia, ani odzieży, a serce ją boli, gdy słyszy, jak dzieci wołają o kęsek pożywienia, stawia więc garnek na ogniu i mówi: „Jabłka wnet się ugotują" — a wtedy głód dziatek jakby przycichal i zdobywały się na chwilę cierpliwości. Słysząc to księżniczka natychmiast wydobyła obrus i butelkę, chyba o tym nie wątpicie, a gdy dzieci były już syte i zadowolone, skroiła im sukienki złotymi nożyczkami. — Okazałaś tyle serdecznej życzliwości i mnie, i dzieciom — rzekła kobieta — że wstydziłabym się, gdybyśmy nie uczynili wszystkiego, co leży w naszej mocy, aby dopomóc ci w przebyciu tej góry. Mój mąż jest mistrzem kowalskim. Spocznij teraz i zaczekaj, aż on wróci do domu, wtedy każę mu wykuć dla ciebie szpony na ręce i nogi. abyś próbowała przebyć tę górę. Kiedy kowal przyszedł, natychmiast zabrał się do kucia szponów, które nazajutrz rano były gotowe. Księżniczka nie chciała dłużej zwlekać, podziękowała zatem, uczepiła się skalnej ściany i wspinała się, i pełzła z pomocą stalowych szponów przez cały dzień i całą noc, a kiedy poczuła się znużona, tak że już nie mogła ruszyć ani 34 r ręką, ani nogą i obawiała się, że spadnie na dół, okalało się, że właśnie osiągnęła szczyt. Na górze ciągnęła się równina, a na niej pola i łąki tak piękne i rozległe, że księżniczka nawet sobie nie wyobrażała równie dużych i gładkich przestrzeni. Tuż obok stał zamek, w nim zaś pełno było ludzi, którzy uwijali się przy pracy niczym mrówki w mrowisku. — Co się tu dzieje ? — spytała księżniczka. Tu właśnie mieszkała czarownica, która przemieniła kióla Yale-mona w białego niedźwiedzia, a za trzy dni miała go poślubić. Księżniczka spytała, czy mogłaby z nią porozmawiać. Nie, to było zupełnie niemożliwe. Usiadła więc księżniczka naprzeciw okna i dalej krajać powietrze złotymi nożyczkami, a aksamitne i jedwabne szaty kłębiły się dokoła jak śnieżyca. Kiedy wiedźma to spostrzegła chciała kupić nożyce, „bo tyle ludzi trzeba przyodziać, że choć krawcy ciężko pracują, nie mogą nadążyć". Księżniczka odparła, że za pieniądze nie sprzeda nożyczek, odda je, jeśli czarownica pozwoli, aby spędziła noc : jej ukochanym. Czarownica zgodziła się pod warunkiem, że sama go ułoży do snu i sama obudzi. Kiedy Valemon położył się, dała rnu nasenny wywar, toteż nie mógł się obudzić, choć księżniczka woiała go i płakała. Nazajutrz księżniczka usiadła naprzeciwko okna i zaczęła wylewać prawdziwy potok piwa i wina z butelki, która się nie opróżniała. Kiedy czarownica to zobaczyła, chciała ją kupić, „bo tyle jest ludzi, którzy chcą pić, że choćby nie wiem ile uwarzyć piwa i gorzałki, nie sposób nadążyć". Księżniczka odparła, że za pieniądze nie sprzeda butelki, lecz odda ją, jeśli będzie mogła spędzić tę noc z ukochanym czarownicy. Ta zgodziła się, ale chciała sama go uśpić i potem obudzić. Kiedy się położył, dała mu znowu nasenny wywar, więc i tej nocy księżniczce się nie powiodło, nie mogła go obudzić, choć wołała go i płakała. Jednakże tym razem w sąsiedniej komnacie pracował jakiś rzemieślnik. Usłyszał on płacz i zrozumiał, jak się sprawy mają, toteż nazajutrz powiedział księciu, że na pewno przybyła księżniczka, która ma go oswobodzić. TegO dnia Z Obrusem Stało Się to samo co z nożyczkami i butelką, 35 około południa księżniczka stanęła przed zamkiem, wyjęła obrus i powiedziała: — Obrusie rozłóż się i nakryj się różnymi przysmakami — i od razu znalazło się jedzenie, którego starczyłoby dla stu ludzi, ale księżniczka sama do niego zasiadła. Kiedy czarownica zobaczyła obrus, chciała go kupić, „bo tyle jest ludzi do nakarmienia, że choćby nie wiem ile ugotować i upiec, wszystkiego za mało", powiedziała. Księżniczka odparła, że nie sprzeda obrusa za pieniądze, ale odda go, jeśli będzie mogła spędzić tę noc z jej ukochanym. Czarownica się zgodziła, ale chciała sama go uśpić, a potem obudzić. Kiedy się położył, przyniosła mu nasenny wywar, ale tym razem udało mu się ją zwieść. Jednakże czarownica też mu nie dowierzała, bo wzięła igłę do cerowania i wbiła ją w ramię Valemona, aby się przekonać, czy mocno śpi, ale choć go bardzo zabolało, książę ani drgnął, toteż księżniczka mogła do niego przyjść. Tym razem wszystko się udało: ledwo czarownica odeszła, książę został oswobodzony. Potem kazał cieślom wykonać ruchome przęsło w moście, po którym miał przejechać ślubny orszak. A było tam w zwyczaju, że narzeczona jechała na czele orszaku. Kiedy czarownica wjechała na ruchome przęsło, zawaliło się ono razem z nią i wszystkimi wiedźmami, które jej służyły za druhny. A król Valemon z księżniczką i weselnymi gośćmi wrócili do zamku, skąd zabrali złoto i pieniądze należące do wiedźmy, zgarnęli tyle, ile mogli unieść, i pojechali do jego królestwa, gdzie miało się odbyć wesele. Po drodze król Valemon zabrał trzy dzieweczki; księżniczka dopiero teraz dowiedziała się, dokąd uwiózł i gdzie umieścił jej własne córki, chciał bowiem, aby pomogły jej wrócić do niego. A wesele było huczne, goście pili dużo i dłueo. Kari Trestakk ewien król owdowiał. Królowa zostawiła mu córkę tak miłą i piękną, że milszej i piękniejszej nie znajdziesz. Król długo opłakiwał małżonkę, bo bardzo ją kochał, ale w końcu uprzykrzyło mu się samotne życie, więc ożenił się powtórnie z królową-wdową, która także miała córkę; ale jej córka była równie brzydka i zła, co tamta miła i piękna. Macocha i jej córka były zazdrosne o królewnę, dlatego właśnie, że była taka śliczna; ale póki król był w domu, nie śmiały wyrządzić jej krzywdy, bo ojciec ogromnie kochał jedynaczkę. Po jakimś czasie król musiał toczyć wojnę z innym władcą, pociągnął więc w pole; wtedy królowa pomyślała sobie, że może robić, co chce, toteż głodziła i biła królewnę, ani chwili nie dając jej spokoju. W końcu uznała, że wszystko jest dla niej za dobre, i kazała królewnie pasać bydło. Chodziła więc królewna za krowami i pasła je po górach i lasach. Do jedzenia dostawała odrobinę albo zgoła nic, toteż zbladła i schudła, a prawie ciągle płakała żałośnie. W stadzie był duży niebieski byk, zawsze piękny, z błyszczącą sierścią; przychodził często do królewny i pozwalał się głaskać. Pewnego razu, kiedy płakała a rozpaczała, byk podszedł do niej i zapytał, czemu się smuci. Nie odpowiedziała nic, tylko dalej płakała. — Chociaż nie chcesz mi nic powiedzieć, ja dobrze wiem — powiedział byk — że płaczesz, bo królowa jest dla ciebie zła i chce zamorzyć cię głodem. Ale nie troszcz się o jadło, bo w moim lewym uchu znajdziesz obrus, a kiedy go wyjmiesz i rozścielesz, nakryje się on tylu potrawami, ile ich zechcesz. Królewna tak właśnie zrobiła, wyjęła obrus, rozesłała go na ziemi, a ten nakrył się niezwłocznie najsmaczniejszymi potrawami, jakich mogła zapragnąć; a między innymi znalazło się też wino, piwo i ciasto. Wkrótce też księżniczka poprawiła się, znowu była różowa, krąglutka i biała, a macocha i jej córka, chuda gidia, aż posiniały i pobladły ze złości. Królowa w żaden sposób nie mogła zrozumieć, jakim cudem pasierbica wygląda tak dobrze, skoro dostaje tak marną strawę; kazała więc dziewce pójść za królewną do lasu i podpatrywać, co się dzieje, podejrzewała bowiem, że służba ją dożywia. Dziewczyna poszła za królewną do lasu i zobaczyła, że ta wyciągnęła obrus z ucha niebieskiego byka, rozesłała go, a ten nakrył się najwspanialszymi daniami, którymi królewska córka się zajadała. Dziewka wróciła do domu i o wszystkim opowiedziała królowej. Tymczasem jednak powrócił zwycięski król, pokonał bowiem drugiego króla, z którym wojował. Wielka radość zapanowała w całym zamku, a najbardziej cieszyła się królewska córka. Wtedy królowa położyła się do łóżka, udając chorą, i dała mnóstwo pieniędzy lekarzowi, aby powiedział, że nie ozdrowieje, jeśli nie dadzą jej do jedzenia mięsa niebieskiego byka. Królewna i wszyscy domownicy pytali lekarza, czy co innego nie pomoże, i wstawiali się za bykiem, bo wszyscy byli do niego przywiązani i twierdzili, że drugiego takiego nie znajdziesz w całym królestwie; lekarz odparł, że nie, nie ma innej rady, trzeba byka zarżnąć. Kiedy królewna to posłyszała, strasznie się zmartwiła i poszła do obory, gdzie byk stał ze zwieszoną głową; a gdy wybuchnęła płaczem, spojrzał na nią żałośnie. — Dlaczego płaczesz? — spytał. Powiedziała mu wtedy królewna, że ojciec wrócił do domu, a królowa udaje chorą i nakłoniła doktora, aby powiedział, że nie ozdrowieje, jeśli nie zje mięsa niebieskiego byka, a więc teraz go zarżną. — Jeżeli mnie pozbawią życia, to wkrótce i ciebie zabiją — powiedział byk — zgódź się, a uciekniemy tej nocy. Królewna uważała, że źle jest porzucić ojca, ale jeszcze gorzej pozostać w domu z królową, obiecała więc bykowi, że przyjdzie. Wieczorem, kiedy wszyscy poszli spać, królewna wśliznęła się do obory, byk wziął ją na grzbiet i umykał najszybciej jak mógł. Kiedy nazajutrz rano ludzie powstawali i przyszli zarżnąć byka, już go nie znaleźli, umknął bowiem, a kiedy król pytał o swoją 38 córkę, okazało się, że i ona zniknęła. Rozesłał więc król gońców we wszystkie strony, aby jej szukali, kazał też obwieścić o tym na wszystkich przykościelnych cmentarzach, ale nikt ich nie widział. A tymczasem byk biegł przez różne kraje niosąc na grzbiecie królewnę, aż przybyli do dużego mosiężnego lasu; tu drzewa i gałązki, i liście, i kwiaty — wszystko było z mosiądzu. Zanim zagłębili się w ten las, byk powiedział do królewny: — Kiedy znajdziemy się w lesie, musisz bardzo uważać, aby nie zerwać nawet jednego listka, w przeciwnym bowiem razie koniec będzie z nami obojgiem, gdyż las ten należy do trolla o trzech głowach. Królewna zapewniała, że będzie bardzo uważała i niczego nie dotknie. Uchylała się ostrożnie na boki, odgarniała gałęzie rękami, ale las był tak gęsty, że przedzierali się przezeń z trudem, toteż mimo usilnych starań, królewna urwała listek, który został jej w dłoni. — Ajaj, coś ty zrobiła? — powiedział byk — teraz przyjdzie mi walczyć na śmierć i życie. Ale liść dobrze ukryj. Zaraz potem las się skończył i wtedy nadbiegł trzygłowy trolL — Kto niszczy mój las ? — zawołał troll. — On jest tak samo mój jak twój — odpowiedział byk. — Będziemy o niego walczyć! — wrzasnął troll. — Niech będzie — odparł byk. Starli się więc i toczyli walkę, byk bódł i prężył mięśnie ze wszystkich sił, ale troll walczył nie gorzej, więc cały dzień minął, nim byk zwyciężył, a wtedy cały był okryty ranami i tak wyczerpany, że ledwo mógł chodzić. Musieli więc odpoczywać przez jeden cały dzień; byk zaś prosił królewnę, aby wzięła róg z balsamem, który troll miał zawieszony u pasa, i aby go namaściła. Dopiero wtedy poczuł się lepiej i następnego dnia ruszyli w drogę. Podróżowali tak wiele, wiele dni, aż w końcu dotarli do srebrnego lasu, tu drzewa i gałęzie, i liście, i kwiaty były ze srebra. Zanim zagłębili się w las, byk powiedział do królewny. — Kiedy znajdziemy się w lesie, proszę cię na wszystko, abyś dobrze uważała, nie wolno ci nic urwać, nawet jednego listka, 39 r w przeciwnym razie koniec będzie z nami obojgiem; ten las należy do trolla o sześciu głowach, wątpię zatem, abym go pokonał. — Tak — odparła królewna — będę uważała i nie dotknę tego, czego dotykać nie powinnam. Ale las był tak gęsty, że z trudem się posuwali. Królewna zachowywała się ostrożnie, uchylała się na boki, by nie dotknąć gałęzi, rozgarniała je rękami, ale one co chwila uderzały ją po twarzy, toteż mimo usilnych starań w końcu urwała jeden liść. — Ajaj, coś ty zrobiła? — powiedział byk — teraz przyjdzie mi walczyć na śmierć i życie, bo ten troll ma sześć głów i jest dwa razy silniejszy od pierwszego, ale ty pilnuj dobrze listka i ukryj go sta* rannie. W tejże chwili przyszedł troll. — Kto niszczy mój las ? — zapytał. — On jest tak samo mój jak twój — powiedział byk. — Będziemy bili się o niego! — wrzasnął troll. — Niech będzie — powiedział byk i rzucił się na trolla, wykłuł mu oczy rogami i przebódł go na wylot, tak że wnętrzności z niego wypłynęły, ale troll walczył nie gorzej, toteż trzy dni minęły, zanim padł martwy. Ale wtedy byk był tak zbiedzony i osłabiony, że z trudem się poruszał, a cały pokryty był ranami i ociekał krwią. Prosił więc królewnę, aby go namaściła balsamem, który troll nosił w rogu zawieszonym u pasa. Królewna to uczyniła i byk ozdrowiał, ale musiał jeszcze leżeć i odpoczywać przez cały tydzień, nim ruszyli w dalszą drogę. W końcu znowu poszli dalej, ale byk ciągle jeszcze niedomagał, toteż z początku szli wolno. Królewna chcąc oszczędzić towarzysza, tłumaczyła mu że jest młoda i lekka, a zatem doskonale może iść; ale byk na to się nie zgodził, musiała więc znowu usiąść mu na grzbiecie. Podróżowali długo przez wiele krajów, królewna nie wiedziała, dokąd zmierzają, ale w końcu dotarli do złotego lasu; był wspaniały, kapał od złota, a drzewa i gałęzie, i kwiaty, i liście — wszystko było złote. Tu stało się to samo co w miedzianym i w srebrnym lesie. Byk zapowiedział królewnie, by za nic i pod żadnym pozorem nie doty- 40 .JM A kała niczego, bo las należą* ćo trolla o dziewięciu głowach; był on dużo większy i silniejszy niż dwa poprzednie razem wzięte, toteż byk nie sądził, aby mógł się z nim rozprawić Księżniczka przyrzekła, że będzie uważała i niczego w lesie nie dotknie, to pewne. Ale kiedy zagłębili się w las, okazał się on dużo gęściejszy aniżeli srebrny, a im dalej się posuwali, tym było gorzej; w końcu królewna myślała, że nigdy się przez niego nie przedostaną; bojąc się okropnie, by niczego nie urwać, uchylała się we wszystkie strony przed gałązkami i rozgarniała je rękami, ale nagle jedna uderzyła ją w oczy, więc na chwilę zaniewidziała i zanim się spostrzegła, już trzymała w ręku złote jabłko. Przeraziła się tak serdecznie, że aż się rozpłakała i chciała je odrzucić; ale byk powiedział, by tego nie robiła, lecz dobrze jabłko schowała, i pocieszał ją, jak umiał; ale przypuszczał, że będzie miał ciężką przeprawę, i wątpił, by dobrze się zakończyła. W tejże chwili przyszedł dziewięciogłowy troll, a był tak okropny, że królewna patrzeć na niego nie śmiała. — Kto niszczy mój las?— spytał troił. — On jest tak sarno mój jak twć/ — powiedział byk, — Będziemy walczyli o niego! — wrzasnąi troll. — Niech będzie — powiedział byk. Rzucili się na siebie i walczyli, a widok był tak straszny, że królewna o mało co nie zemdlała. Byk wydłubał oczy przeciwnikowi, przebódł go na wylot, aż wnętrzności z niego wyleciały; ale troll walczył równie dobrze, bo kiedy byk rozniósł jedną głowę, życie znowu w nią wstępowało, toteż cały tydzień upłynął, nim troll został całkowicie pozbawiony życia. Ale wtedy byk okazał się tak zbiedzony i słaby, że ledwo się poruszał. Cały pokryty był ranami, toteż nawet nie zdołał poprosić królewny, aby go namaściła balsamem z rogu należącego do trolla. Ona jednak to uczyniła, a wtedy mu się polepszyło; musiał jednak leżeć i odpoczywać przez trzy tygodnie, zanim był zdolny do dalszej drogi. Powoli opuścili to miejsce, bo byk powiedział, że muszą iść jeszcze trochę dalej, szli więc przez liczne wysokie góry pokryte gęstymi lasami. Trwało to jakiś czas, aż wspięli się bardzo wysoko. — Czy widzisz coś? — spytał byk. 41 — Nie widzę nic, prócz nieba i dzikich gór — powiedziała królewna. Kiedy weszli jeszcze trochę wyżej, znaleźli się na większej płaszczyźnie, z której widok był rozleglejszy. — Czy teraz coś widzisz ? — spytał byk. — Tak, daleko, bardzo daleko widzę malutki zamek — powiedziała królewna. — On nie jest malutki — powiedział byk. W końcu weszli na sam wierzch i stanęli nad skalną stromizną. — Czy teraz coś widzisz ? — spytał byk. — Tak, teraz widzę zamek zupełnie blisko, jest dużo, dużo większy — odpowiedziała królewna. — Tam pójdziesz — powiedział byk. — U stóp zamku stoi chlewnia, wejdziesz do niej i znajdziesz drewnianą spódnicę, włożysz ją na siebie i udasz się do zamku, gdzie powiesz, że nazywasz^ się Kari Trestakk czyli Drewniana Spódniczka, i poprosisz, aby cię przyjęto do służby. Teraz zaś wyjmij twój mały kozik i utnij mi głowę, potem obedrzesz mnie ze skóry, którą złożysz u stóp skały, a w skórę zawiniesz miedziany i srebrny liść oraz złote jabłko. Pod skałą znajdziesz laskę, jeśli będziesz chciała czegoś ode mnie, zastukasz nią w skałę. Z początku królewna nie chciała tego zrobić, ale byk powiedział, że jest to jedyne podziękowanie, jakiego żąda za wszystko, co dla niej uczynił, a więc nie mogła inaczej postąpić. Bolała nad tym ogromnie, gdy cięła i krajała nożem ogromne zwierzę, ale w końcu urżnęła mu głowę i zdjęła skórę, którą złożyła pod skalną ścianą, zawinąwszy w nią uprzednio liście mosiężny i srebrny oraz złote jabłko. Kiedy skończyła, poszła do chlewni, ale całą drogę płakała z rozpaczy. Potem włożyła spódnicę z klepek i tak ustrojona powędrowała do królewskiego dworu, weszła do kuchni, powiedziała, że zwie się Kari Trestakk i prosi, aby ją przyjęto do służby. Kucharka powiedziała, że chętnie zatrudni Kari przy zmywaniu, bo dziewczyna, która przedtem to robiła, dopiero co odeszła. — Ale jak ci się znudzi, to pewno i ty zabierzesz się stąd — dodała. 42 Nie, Kari zapewniała, że tak się nie stanie. Zmywała dokładnie i szybko. W niedzielę do dworu mieli przybyć obcy goście. Poprosiła więc Kari, by wolno jej było zanieść księciu wodę do mycia, ale wyśmieli ją mówiąc: — Co tam po tobie? Czy myślisz, że książę choć spojrzy na dziewczynę, która tak wygląda jak ty? Kari nie ustępowała, prosiła nadal, aż w końcu jej pozwolili. Kiedy szła po schodach, klepkowa spódnica głośno stukała, toteż książę wyszedł i spytał: — Coś ty za jedna? — Miałam tylko przynieść wam, panie, wodę do mycia — powiedziała Kari. — Myślisz, że użyję wody, którą ty przyniosłaś? — zapytał książę i wylał na nią zawartość miski. Wobec tego Kari odeszła, ale trochę później spytała, czy może iść do kościoła; na to jej pozwolono, bo kościół leżał tuż obok. Przedtem jednak Kari poszła pod skałę i zastukała w nią laską, tak jak pouczył ją byk. Natychmiast ukazał się mężczyzna i spytał, czego żąda. Królewna odpowiedziała, że pozwolono jej iść do kościoła i posłuchać kazania, ale nie ma w co się ubrać. Wtedy mężczyzna przyniósł jej suknię, błyszczącą jak mosiężny las, a nadto dostała konia i siodło. : Kiedy piękna i strojna przyjechała do kościoła, wszyscy zastanawiali się, kto to być może, i prawie nikt nie słuchał, co pastor mówi, bo ciągle jej się przypatrywali. Nawe,t księciu tak się podobała, że ani na chwilę nie odrywał od niej oczu. Gdy Kari wychodziła z kościoła, książę pobiegł za nią i zamknął drzwi, a przy tej sposobności została mu w ręku jej jedna rękawiczka. A gdy wsiadła na konia, książę znów do niej podbiegł i spytał, skąd ona pochodzi. — Jestem z Miskolandu — odpowiedziała Kari, a kiedy książę chciał jej zwrócić rękawiczkę, rzekła: Pędź, rumaku — spowinie nas mrok, by księcia bystry nie ściga! mnie wzrok. Książę dotychczas takiej rękawiczki nie widział, a teraz jeździł wzdłuż i wszerz po świecie i pytał o kraj, z którego pochodziła owa 43 wyniosła dama, właścicielka rękawiczki, ale nikt nie umiał mu wskazać kierunku. I znowu w niedzielę ktoś musiał zanieść księciu ręcznik. — O, pozwólcie mi go zanieść — prosiła Kari. — I po co ci to, sama się przekonałaś, jak było zeszłym razem — odpowiedzieli jej. Kari nie ustępowała, lecz dalej prosiła, aż jej pozwolili, a gdy wchodziła na schody, spódnica z klepek głośno stukała. Książę wybiegł, zobaczył Kari, wyrwał jej ręcznik z rąk i rzucił w twarz. — Zmykaj stąd, paskudna czarownico — powiedział — czy myślisz, że użyję ręcznika, którego dotykały twoje brudne paluchy? Potem książę pojechał do kościoła, a Kari także prosiła o pozwolenie udania się tam. Pytali ją, dlaczego chce iść do kościoła, skoro nie ma innej sukienki prócz drewnianej spódnicy brudnej i brzydkiej. Kari powiedziała, że pastor jest niezwykle biegłym kaznodzieją i że z wszystkiego, co mówił, odniosła korzyść, więc jej w końcu pozwolili. Poszła Kari pod skałę, zastukała w nią i ponownie ukazał się mężczyzna, który dał jej suknię jeszcze wspanialszą od pierwszej, bo całą srebrem haftowaną, toteż lśniła jak ów srebrny las, a do tego dostała wspaniałego rumaka ze srebrnym czaprakiem i srebrną uprzężą. Kiedy królewna przyjechała do kościoła, ludzie już stali na cmentarzu i wszyscy zastanawiali się, kim ona być może, a książę natychmiast się zbliżył, by przytrzymać jej konia przy zsiadaniu. Kari jednak zeskoczyła na ziemię, nim zdążył to zrobić, bo koń był tak doskonałe wytresowany, że na rozkaz stał spokojnie, a ruszał, gdy zawołała. Potem wszyscy razem weszli do kościoła, ale prawie nikt nie słuchał, co pastor mówił, bo zanadto przyglądali się księżniczce, a książę jeszcze bardziej był zachwycony niż pierwszym razem. Kiedy kazanie się skończyło i Kari wyszła z kościoła, by dosiąść konia, książę znowu podbiegł i pytał, skąd ona pochodzi. — Jestem z Ręcznikolandu — odparła królewna i w tej samej chwili upuściła pejcz, po który książę natychmiast się schylił. Pędź, rumaku — spowinie nas mrok, by księcia bystry nie ścigał, mnie wzrok. Kari zniknęła, a książę nie mógł się dowiedzieć, skąd przybyła, 44 jeździł wzdłuż i wszerz po świecie i pytał o kraj, z którego pochodziła, nikt jednak nie umiał mu powiedzieć, gdzie on leży, więc książę znowu musiał uzbroić się w cierpliwość. W niedzielę trzeba było podać księciu grzebień, Kari prosiła o pozwolenie, aby mu go zanieść, ale wszyscy przypominali jej 0 tym, co było poprzednio, i łajali ją za to, że chce się księciu pokazać w brudnej i brzydkiej klepkowej spódnicy, ona jednak nie przestawała prosić, aż jej pozwolili pójść do księcia z grzebieniem. Kiedy wchodziła ze stukotem po schodach, książę wybiegł, chwycił grzebień i cisnął nim w Kari mówiąc, by się wynosiła. Potem książę pojechał do kościoła, a Kari znów prosiła o pozwolenie udania się tam; znowu ją pytali, co brudna i brzydka dziewczyna ma tam do roboty, tym bardziej, że nie posiada odpowiedniego stroju, by pokazać się między ludźmi; książę lub ktoś inny z łatwością może ją zauważyć, a wtedy i ona, i ci, którzy jej na to pozwolili, będą mieli przykrości; ale Kari odparła, że jest wiele innych ciekawszych rzeczy do oglądania, i nie przestała prosić, aż pozwolili jej pójść do kościoła. Zrobiła to samo co poprzednio dwa razy, poszła pod skałę 1 zastukała w nią laską, wtedy wyszedł mężczyzna, który dał jej suknię jeszcze piękniejszą od tamtych; ta była niemal cała ze złota i szlachetnych kamieni, a prócz tego Kari dostała wspaniałego rumaka, złotem haftowany czaprak i złotą uprząż. Kiedy królewna przyjechała do kościoła, pastor i wierni czekali na nią na cmentarzu. Książę podbiegł, by przytrzymać jej konia, lecz ona sama zeskoczyła na ziemię mówiąc: — Dziękuję, to zbyteczne, ten koń jest tak posłuszny, że na mój rozkaz stoi spokojnie. Po czym wszyscy razem pośpieszyli do kościoła, a pastor wszedł na kazalnicę, ale nikt nie słuchał, co mówił, bo ciągle przyglądali się Kari i zastanawiali się, kim ona być może, książę zaś był jeszcze bardziej zakochany niż poprzednio, zapomniał o wszystkim i tylko na nią patrzył. Kiedy kazanie się skończyło i królewna miała wychodzić z kościoła, książę rozlał w kruchcie kwaterkę smoły, aby móc jej ofiarować swoją pomoc. Ale królewna nie zwróciła na to uwagi, stąpnęła 45 F1' w sam środek smołowej kałuży i dalej skoczyła, ale jeden złoty pantofelek utkwił w smole. A kiedy dosiadła rumaka, książę nadbiegł i spytał, skąd pochodzi. — Z Grzebieniolandu — odparła Kari. A gdy książę chciał jej podać złoty pantofelek, powiedziała: Pędź, rumaku — spowinie nas mrok, by księcia bystry nie ścigał mnie wzrok. Tym razem książę także nie dowiedział się, skąd Kari pochodzi toteż przez długi czas jeździł po świecie i pytał o Grzebienioland, ale kiedy nikt takiego kraju nie umiał mu wskazać, kazał ogłosić, iż poślubi tę, na którą będzie pasował złoty pantofelek. Ze wszystkich stron zaczęły zjeżdżać się piękności i brzydactwa. Ale żadna niewiasta nie miała tak maleńkiej stopy, by włożyć złoty pantofelek. W końcu przyjechała także zła macocha Kari Trestakk ze swoją córką i na nią pantofelek pasował, ale ta księżniczka była tak brzydka i niemiła, że książę niechętnie dotrzymał obietnicy. Niemniej jednak przygotowywano weselisko, a księżniczkę obleczono w strój oblubienicy, ale kiedy orszak jechał do kościoła, mały ptaszek siedzący na przydrożnym drzewie zaśpiewał: Nie ma palca i pięty brak, krew płynie z trzewiczka Kari Trestakk. Okazało się, że ptaszek mówił prawdę, bo gdy obejrzeli pantofelek, był on pełen krwi. Wtedy wszystkim służącym i kobietom ze dworu kazano przymierzyć pantofelek, ale na żadną nie pasował. — W takim razie gdzie jest Kari Trestakk?—spytał książę, kiedy wszystkie skończyły mierzyć pantofelek, zrozumiał on bowiem mowę ptaszka i dobrze zapamiętał jego słowa. — Och, ona! — powiedziały służące — nawet nie warto jej tu sprowadzać, ma stopy jak grenadier. — Możliwe — odpowiedział książę — ale skoro wszystkie inne kobiety mierzyły pantofelek, Kari też może to zrobić. — Kari! — zawołał uchylając drzwi i Kari weszła po schodach, a klepkowa spódnica głośno stukała, jakby jechał cały pułk dragonów. 40 — Teraz i ty przymierzysz złoty pantofelek i zostaniesz księżną — mówiły inne dziewczęta śmiejąc się i pokpiwając z niej. Kari wzięła pantofelek i wsunęła w niego stopę bez najmniejszego trudu, po czym zrzuciła drewnianą spódnicę i postać jej w złotej sukni zajaśniała; na drugiej zaś nodze miała taki sam złoty pantofelek. Książę poznał ją od razu i z wielkiej radości zaraz do niej podszedł, objął ją wpół i pocałował, a kiedy dowiedział się, że jest królewską córką, uradował się jeszcze bardziej i wyprawił wesele. A ja tam byłem — i na tym bajkę skończyłem. Spis treści !amek Soria Moria...............3 Jak Askeladden z trollem jedli na wyścigi ....... 14 A^skeladden i jego pomocnicy . . . . . .......16 3 chłopcu, który przemienił się w lwa, sokoła i mrówkę . . 25 Król Valemon zaklęty w białego niedźwiedzia......30 Trestakk ....... /.........37 Printed in Poland WYr WNICTWO POZNAŃSKIE . POZNAŃ 1987 Wydanie '. Na" ad. 160 000 + 300 egz. Ark. wyd. 2,9; ark. druk. 3,0. Druk ukończono w lutym 1987 r. am. nr 44/86 1-7/712 zlec. druk. 500/1110/86/11 iZCZECIŃSKIE ZAKŁADY GRAFICZNE Szczecin, al. Wojska Polskiego 128