Mika Waltari Złotowłosa Przełożyła Joanna Trzcińska-Mejor Państwowy Instytut Wydawniczy Tytuły oryginałów «Kultakutri» «Nainen tuli pimeasta» «Kairanheisipuu» «Fine van Brooklyn» Okładkę i strony tytułowe projektowała Teresa Kawińska Na okładce fragment obrazu Edwarda Muncha Taniec życia © The heirs of Mika Waltari, 1979 The original titles first published by WSOY, Helsinki © Copyright for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1998 © Copyright for the Polish translation by Joanna Trzcińska-Mejor, 1998 ISBN 83-06-02686-1 Złotowłosa ¦ 1 Przyczyną wszystkiego było chyba to, że urodziłam się z grzechu. Brzmi to śmiesznie, wiec muszę wyjaśnić. Byłam trzecim z kolei dzieckiem i gdy przyszłam na świat, ojciec od półtora roku przebywał poza domem. Miałam sześć miesięcy, gdy zobaczył mnie po raz pierwszy. Nie ucieszył go mój widok. Mama bała się, że mnie zabije, bo nie zwykł tłumić swego gniewu, w każdym razie nie wtedy, gdy wypił. Był jeszcze w sile wieku, czarny jak diabeł - tak ludzie mówili. Miał czarne błyszczące włosy i takie same wąsy. Przeklinał i złorzeczył, ale wtedy nic mi jeszcze nie groziło z jego strony. Byłam za mała. Potem jakoś obydwoje, ojciec i matka, przeszli nad mym istnieniem do porządku dziennego. Po mnie przyszło na świat jeszcze dwoje dzieci, razem więc było nas pięcioro. Wszystkie przeżyły, tak byliśmy silni i tyle w nas było pragnienia życia. Chociaż wtedy toczyła się wojna i panował głód. Chociaż mieszkaliśmy stłoczeni w jednym pokoju z kuchnią, w drewniaku stojącym w głębi podwórza, w Ruoholahti. Chociaż moi bracia czasem płakali z głodu. Ojciec bowiem pił. Gdyby nie to, nie mielibyśmy kłopotów, bo zarabiał dobrze, lepiej niż przeciętny robotnik - wtedy oczywiście, gdy miał pracę. Pierwsza wojna światowa zabrała go na dwa lata z domu, z kraju. Zwabiły go lepsze zarobki, skusiła perspektywa odmiany, jakiś niepokój. Może to wszystko, co tkwiło i we mnie. Bo z matki nie mam nic, wszystko z ojca, chociaż przecież nie był moim ojcem. Wyglądem zewnętrznym różniłam się od swego rodzeństwa. Ojciec i bracia byli czarni, ciemna też była matka, tylko ja jasna. Złotowłosa, jak nazwano mnie później, gdy stałam się tym, kim się stałam. W czasie wojny, w Estonii i w Polsce, ojciec zaczął pić i gdy wrócił, bez przerwy wszczynał awantury. Tak przynajmniej mówiła matka, chociaż nie wiem, czy była to prawda. Może ten powrót do domu był dla niego ciosem. Dwa lata w obcym kraju, powrót bez oszczędności, na które liczył, a w domu półroczne dziecko obcego mężczyzny, leżące w koszu ciche niemowlę z głową w drobnych, jasnych loczkach. Tego się nie spodziewał. Kochał bowiem matkę, tak myślę, bo po mnie urodziły się kolejne dzieci. Ale najbardziej go chyba denerwowało moje milczenie. Gdybym choć płakała, kwiliła jak każde niemowlę, wtedy może zniósłby moją obecność. Ale byłam cichym, wyjątkowo spokojnym dzieckiem. Tego się nie spodziewał. Sam był przyzwyczajony do krzyków, przekleństw, do okazywania ciągle swego złego humoru. Moje milczenie budziło w nim lęk. Chyba nie ma nic dziwniejszego niż dziecko, które nie wydaje głosu, patrząc poważnie na świat. Od swego powrotu, ojciec nie przestał już pić. Czy przyczyną byłam ja, matka czy obcy kraj, nie wiem. Miał po prostu taką naturę. Nie pił jednak na umór i życia sobie z tego powodu nie zmarnował. Kilka bijatyk, kilka grzywien. Nie stracił nawet pracy, bo znał się na swoim fachu i gdy tylko chciał, potrafił postępować z ludźmi. Dlatego patrzono przez palce na ten jego nałóg. Dopiero na starość stał się ponurakiem. 8 Ale po co opowiadam o ojcu, przecież wcale go nie pamiętam z tych czasów, gdy wrócił do domu - byłam wtedy za mała. Wiem to wszystko z opowiadań mamy. Tego jednak, kto był moim prawdziwym ojcem, matka nigdy mi nie zdradziła. Zataiła to przede mną. Dlatego nie mam najmniejszego pojęcia, czy to jakaś pomyłka, czy kaprys przywołały mnie do życia. I nigdy się już tego nie dowiem. Mogę sobie tylko coś wyobrażać i marzyć. Dawniej bardzo pragnęłam poznać swego ojca, tylko po to, by mu plunąć w twarz i wydrapać oczy. Ale to było dziecinne marzenie, teraz mi na tym nie zależy. Czasem mi się zdaje, że on może jeszcze gdzieś żyje. Wydaje się to całkiem prawdopodobne, gdyż nie jestem przecież stara. Możliwe, że mieszka nawet w tym samym mieście co ja i nawet nie wie o moim istnieniu. Nie sądzę, żeby mama spotkała się z nim po tym, co między nimi zaszło podczas nieobecności ojca. Może się już nigdy więcej nie widzieli? Tak sądzę. Domyśliłabym się przecież czegoś, wydedukowała z niepozornych znaków, bo dziecko jest dobrym obserwatorem, niezwykle spostrzegawczym. Dlatego właśnie prawdziwy ojciec pozostał dla mnie jakby cieniem. Nie miałam pojęcia nawet o najmniejszym znaku szczególnym, który pozwoliłby domyślić się jego wyglądu. Jedynie moje rysy mogły być jakąś wskazówką. Był z pewnością przystojnym mężczyzną. Już jako dziecko wyróżniałam się urodą i zdawałam sobie z tego sprawę. Za wcześnie zbyt dobrze wiedziałam, że jestem ładna. Dlatego zupełnie nie mogłam zrozumieć, dlaczego ojciec mnie nie pokochał. Ileż sztuczek z repertuaru dziecięcego przymilania stosowałam, by zdobyć jego uczucie. W dzieciństwie uwielbiałam go, jak mało kogo na świecie. Jeszcze wtedy nie domyślałam się, że nie jest moim prawdziwym ojcem. Wydawał mi się najlepszy ze wszystkich. Co sobota, gdy wracał z pracy, długo się przebierał i gładko przy-czesywał. Miał włosy tak czarne, że aż granatowe. Wychylał parę kieliszków i, uśmiechając się do swego odbicia w lustrze, śpiewał piosenki, których nauczył się w czasie swej wędrówki. Miał głos o ciemnej barwie, głęboki, męski. Głos, który urzekał. Smutek i namiętność tych obcojęzycznych pieśni niezwykle mnie wzruszały, chociaż nie rozumiałam ani słowa. O, Boże, nogi mi się uginały, gdy na niego patrzyłam. Był taki silny, śniady i przystojny. Oddałabym wszystko, by pochylił się nade mną i potarł ogolonym, niebieskawym policzkiem moją twarz, tak jak to robił braciom. I mamie. Potem wychodził. Wracał późno zupełnie odmieniony, przerażający i groźny jak burza z piorunami. My, dzieci, oczywiście już spałyśmy, ale budziło nas trzaśniecie drzwiami. Mama zapalała światło, ojciec stał w progu, trzymając się obiema rękami futryn, miał dzikie oczy, wilgotne usta, porwany kołnierzyk u koszuli. Czasem przyprowadzał ze sobą kolegów, siedzieli w kuchni i znowu pili. Takie picie zawsze kończyło się bójką. Dlatego w domu nie mieliśmy żadnych sprzętów w dobrym stanie. Z krzeseł wypadały nogi, a stół chwiał się czymś podparty. Raz ktoś dźgnął ojca nożem, na szczęście to się nie stało w naszej kuchni. W takie wieczory bardzo się bałam. Ale gdy tylko mogłam, wychodziłam z łóżka i skradałam się, by podglądać przez szparę w drzwiach, co się tam dzieje. Jakaś siła zmuszała mnie, zdrętwiałą ze strachu i ciekawości, do podglądania, chociaż wiedziałam, że jeśli mnie zauważą, oberwę tak, że w uszach mi zadzwoni i policzki będą piekły. Dawniej, gdy mama była młodsza, sama wstawała i szła się napić z mężczyznami. Nie miała innego wyjścia, nie potrafiła już lub nie miała siły utrzymać ojca w karbach. Żyła owładnięta ciągłym niepokojem, że coś mu się stanie. Dlatego czasem i ona 10 popijała w sobotnie noce. Gorszyły się tym^sąsiadki, ale w tym zgorszeniu tkwiła też i zazdrość; taki przystojny, pewny siebie i ujmujący był ojciec. Matka wciąż miała w sobie jakąś dumę i elegancję, mimo że urodziła pięcioro dzieci. Gdy podrośliśmy, zatrudniła się przy sprzątaniu biur, by podreperować rodzinne finanse. Po każdej bowiem niedzieli z pieniędzy ojca niewiele zostawało na życie. Tylko komorne płacił regularnie i czasem gdy matka go uprosiła, dawał jakiś mamy grosz na ubrania. Ale nie należała do kobiet narzekających. Dlaczego właściwie tyle mówię o ojcu, skoro więcej powinnam opowiedzieć o niej. Była z pewnością bardziej tego godna niż ojciec, chociaż gdy żyła, nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Dopiero po jej śmierci dotarło to do mnie. Całkiem nagle uświadomiłam sobie, że raczej mama była godna podziwu. Ale ja nigdy jej nie podziwiałam. Ani będąc dzieckiem, ani nawet zaraz po jej śmierci, chociaż rozum mi podpowiadał, że znalazłyby się ku temu powody. Już w dzieciństwie czułam wobec matki niechęć, dziwny chłód, którego przyczyn nie mogłam sobie wytłumaczyć. Ona zaś chciała mnie pieścić, gdy tylko ojciec przebywał poza domem, a bracia zajęci byli zabawą. Może w głębi duszy uważała, że zawiniła powołując mnie do życia, i chciała to naprawić obdarzając mnie w tajemnicy większą czułością niż resztę rodzeństwa. Jednak mnie było wszystko jedno, odpychałam ją z niechęcią. Czasem ojciec, przynosząc w sobotę do domu wypłatę, dawał braciom jakieś sumki. Mnie nigdy, chociaż próbowałam mu się przypochlebić jak tylko umiałam. Ale on nigdy mi nie dał nawet złamanego grosza. Po wyjściu ojca, gdy bracia z głośnym wrzaskiem wybiegali na dwór, mama wsuwała mi do ręki tyle pieniędzy, ile dostali chłopcy - markę, a nawet dwie. Pilnie strzegła, bym nie czuła się pokrzywdzona; miałam zawsze tyle 11 samo, co bracia, chociaż musiała podbierać z pieniędzy na życie. Nie rozumiała, że te potajemne manipulacje tylko podkreślają moje poczucie niesprawiedliwości i że cierpię jeszcze bardziej. Bo ja wcale tych pieniędzy nie chciałam, chociaż oznaczały ciastka, lemoniadę, cukierki albo czerwoną wstążkę do włosów. Pragnęłam tylko, by ojciec traktował mnie tak jak braci. Tylko pieniądze od niego miałyby dla mnie jakąś wartość. Od matki brałam je obrażona i z niechęcią. Czasem pocieszała mnie uwaga ojca, że nie potrzebuję kieszonkowego, bo jestem dziewczyną. Ale takie tłumaczenie nie zadowalało mnie. Byłam tego pewna, całym swym istnieniem czułam, że ojciec mnie unika. Zbyt wyraźnie mi to okazywał. Za każdym razem, kiedy dając braciom pieniądze, napotykał mój wzrok, poważniał i odwracał ode mnie głowę, czarną i zuchwałą. Czasami, w niedzielne wieczory, wylegiwał się niekompletnie ubrany na tapczanie czytając gazety z najmłodszym bratem u swego boku. Starsi bracia kucali u wezgłowia, a ojciec czytał i objaśniał komiksy z gazety. Ileż bym dała, żebym jak brat mogła leżeć przy nim, wsparłszy głowę na muskularnym ramieniu. Wyobrażałam sobie, że delikatnie muskam policzkiem jego twardy zarost. Marzyłam też, by silną ręką delikatnie objął moją głowę albo uszczypnął jak mych braci, gdy pchali się za blisko i przeszkadzali mu. Gdy tak leżał potężny, podchmielony, uśmiechnięty, a koło łóżka na podłodze stała otwarta butelka pilsnera i w powietrzu unosiła się przykra woń alkoholu z jego oddechu, wprost bałwochwalczo go uwielbiałam, jak tylko mała córka może kochać swego ojca. Kryłam się skulona w nogach łóżka, schowana za płachtą gazety, lecz kiedy dotknęłam czasem leciutko jego nogi, zaraz się zrywał i odpychał mnie brutalnie. 12 diabła! Czego, psiakrew, chcesz, dziewucho! Wynoś się do ła! ! przypominam sobie, by zwracał się do mnie bez przekleństw. Tak więc rosłam zupełnie na uboczu, chociaż we własnym domu, i codziennie ojciec dawał mi w jakiś sposób do zrozumienia, że jestem obca. Bracia też się ode mnie odsuwali i nie chcieli się ze mną bawić. Mama z chęcią wynagrodziłaby mi ten brak czułości, ale nie obchodziły mnie jej dobre chęci. Nie miały dla mnie żadnej wartości. Widząc, że moja opryskliwość sprawia jej przykrość, a moja nienawiść ją boli, postanowiłam na niej się mścić za to, że ojciec mnie unika. Było to, przyznam, idiotyczne i dziecinnie głupie. Tak jak ojciec odnosił się do mnie, ja próbowałam zwracać się do matki, chociaż za każdym razem serce mi się ściskało, a powstrzymywane łzy piekły oczy. Jakie bezsensowne potrafi być życie! Już nie pamiętam, ile lat trwała ta szarpanina. Pewnej soboty po wyjściu ojca, gdy z podwórza dobiegały krzyki braci męczących kota, mama znowu dała mi pieniądze, ale ja uderzyłam ją w rękę tak mocno, że monety potoczyły się po podłodze. Wybiegłam z płaczem na dwór. Jakiś czas łkałam w szipie, a potem włóczyłam się po ulicach. Do iomu wrótiW późno, gdy bracia zjedli już kolację i położyli się\pać. Od tego dni\ rozrywek i przyjaciół szukałam na ulicy. -Nienawidziłam iomu, ale była to tylko bezsilna złość odepchniętego (H*cka, która najwięcej bólu sprawiała mnie samej. Zaczep wiec naprawdę szukać radości na ulicy i uczyłam się ^g0 wszystkiego, co mogła mi ofiarować: przekleństw mdłości, kradzieży, brutalności. Chodziłam już wtea.> &. szkoły { starsi chłopcy próbowali mnie obmacywać, k ich zaczepkj nie spra_ wiały mi żadnej przyjemności ,. nie czułam emocji; 13„. sWei siły, »śmiech'^tórrXiC*tfkże na jego **"*L%» * "*****%*L nieobecności ojca *&TaL*Ofi Pod^8 Sin godności, świado-^atZ^» to na pewno w sP080"^'^ sufflienia przeko- jeden t^1^ niezwykły, «JI« ^ ^^ ^^^^^t^sobieBógW>eco okiesie czasem leżąc więcej się nie pokazał. A mo^oy ^ tatel»adL Ta r02pościera się jasne jesienne nie ^ Mieszkaliśmy w takiej ciasnocie, że niepodobieńst wem było ukrycie zmian zachodzących we mnie. Bracie, śmieli się i dogadywali, ale puszczałam to mimo uszu. Stałam się kobietą i podziałało to na mnie łagodząco. Odtąd sama wybierałam sobie towarzystwo, szalone zabawy już mnie nie pociągały, znów byłam zamyślona i milcząca. Zaczęłam nieśmiało marzyć o przyszłości, do której predestynowała mnie moja piękna twarz i rozkwitająca we mnie kobieta. Miałam smukłe nogi, ciało stawało się pełniejsze z miesiąca na miesiąc, w talii robiłam się coraz szczuplejsza, ręką wyczuwałam nabrzmiewające piersi. Poczęłam się również domyślać siły] swego uroku. Chłopcy, którzy dawniej podszczypywali mnie, teraz, gdy na nich spojrzałam, stawali się onie-i śmieleni i w zakłopotaniu pocierali dłońmi. Syn sklepi karzą zabrał mnie raz do kina przynosząc rodzynk i słodycze ze sklepu ojca. Niezmiernie pociągające był< poczucie, że mogłam otrzymywać coś nie dając w za mian nic. Pewnej soboty, gdy ojciec wróciwszy z pracy sia w ubraniu roboczym przy stole kuchennym i zabrał si do obiadu, podeszłam do niego. Wystroiłam się jal tylko umiałam, ułożyłam włosy w loki i przewiązałam j czerwoną wstążką. Miałam na sobie bluzkę i spódnicę jakie nosiły starsze dziewczyny. Zaraz po przyjściu oj ciec pociągnął ze dwa razy z butelki, którą ukrył w sza fie w przedpokoju. Miał dobry humor. Drżąc z pod niecenia przytuliłam się do niego, objęłam za szyj i dotknęłam policzkiem jego twarzy. - Tato, mam nową bluzkę - bąknęłam nieśmiało i uśmiechnęłam się. W tym momencie spojrzał na mnie i jego radosny nastrój w mgnieniu oka prysnął. Twarz mu stężała, .j~~„v.^ał Ponatrzvł na mnie jeszcze tół aż naczynia zabrzęczały, wstał nie kończąc jedze-sia' Założył czapkę i wyszedł zabierając po drodze butelkę z przedpokoju. Mama w milczeniu patrzyła za nim a potem stanęła nade mną i zaczęła w roztargnieniu okręcać w palcach wstążkę wplecioną w moje włosy j poprawiać mi z przodu bluzkę. To, co zaszło, tak okropnie mnie przeraziło, że zajęta myślami o swym nieszczęśliwym losie, nie odsunęłam nawet jej ręki, jak to zawsze czyniłam. Od tego czasu ojciec coraz częściej przepadał gdzieś w soboty, nawet nie wracał już po pracy, by się przebrać i doprowadzić do porządku. W kraju kryzys trwał w najlepsze, a on stał się ponury, jakoś zgorzkniał i tylko wtedy się uśmiechał, gdy wypił parę kieliszków. Nie utracił co prawda zajęcia, ale jego zarobki zmniejszyły się i w domu sytuacja stopniowo się pogarszała. Gdy mając czternaście lat skończyłam naukę, musiałam iść do pracy. W tym czasie chłopcy zabierali mnie już na tańce i strasznie chciałam mieć własne pieniądze, by kupić ładniejsze stroje, cieńsze pończochy, lepsze buty. Nie miałam nic przeciwko szukaniu pracy, nawet mi się to spodobało. Wszystko, co nowe, bardzo mnie pociągało. Dlatego gdy wracaliśmy z zabawy, pozwalałam chłopcom na uściski, całusy i obmacywania pod osłoną bramy prowadzącej na podwórze. Sama byłam jak głaz, czując swą siłę i przewagę, gdy oni zaczynali gwałtownie dyszeć, a potem przeklinali, bo wymykałam im się sprytnie z objęć uważając, że dość już zaznali przyjemności. )Sci. . , . . To szukanie pracy, a potem zarabianie także mi się Podobało, bo wyciągało mnie z domu do miasta, na ulicę, między nowych ludzi. Najpierw zostałam gońcem w składzie z dywanami położonym w centrum miasta. Miejsce to załatwiła mi mama, miałam dostawać czterysta marek miesięcznie. Właściciel, cudzoziemiec, przyj- 19 18 rżał mi się uważnie, a na jego świecącej twarzy pojawiła! się zagadkowa mina. Od razu wyczułam, że to bardzo wytworny starszy pan, bo nosił na palcach lśniące pierścienie i miał elegancki krawat. Pracowałam tam dwa tygodnie, szczęśliwa i pełna zapału, gdyż musiałam chodzić do różnych sklepów i urzędów, gdzie wszyscy byli dla mnie bardzo mili, szczególnie panowie. Właściciel często mi się przyglądał, a ja odwzajenv niałam się kokieteryjnie wdzięcznym uśmiechem. Na początku zataiłam swój prawdziwy wiek, by dostać tJ pracę, mama też skłamała, a zresztą spokojnie dawana mi szesnaście lat. W tamtych czasach nawet o posada gońca było trudno. Nadeszło właśnie lato i właściciel wysłał swoją rodzinę na wieś. Któregoś dnia poszedł dcl hotelu na jakieś rozmowy o interesach, po południu zaa zadzwonił do sklepu każąc sobie przynieść do mieszl kania papiery i rachunki, które były mu potrzebne. Byłam bardzo przejęta tym, że idę do niego. Dcl prowadziłam się do porządku. Wstydziłam się co prawi da zniszczonych butów i pocerowanych pończoch, ale miasto w czerwcu było tak wesołe i zalane słońcem, że w końcu podśpiewując sobie biegłam w podskokach dej jego domu. Mieszkał w dzielnicy Eira w ładnej willi i gdy zadzwoniłam, otworzył mi drzwi. Był w samej koszuli, twarz mu błyszczała. Uśmiechał się rozsiewajął wokół zapach brylantyny, alkoholu i cygar. Zaprosił mnie do środka mówiąc, że nie muszę juM wracać do sklepu. Miał najpiękniejsze i najbardziej! wytworne mieszkanie, jakie widziałam w życiu. Głęboł kie fotele, na podłodze wschodnie dywany, wielkie lust-l ra i pozłacane stoliki pod ścianami. Weszłam z lękiem,! stąpając na palcach, ale uspokoiła mnie myśl, że jego] rodzina jest na wsi, a on został sam w domu. Nifl wyobrażałam sobie, jak bym się zachowała, gdyby naglq weszła jego żona. 20 posadził mnie, otworzył pudełko i poczęstował czekoladkami- _ _ Weź, ile chcesz - zapraszał uprzejmie. - Jesteś uroczą dziewczynką, Maire. Ile masz lat? _ Siedemnaście - skłamałam i uśmiechnęłam się tak ładnie i zalotnie jak tylko umiałam. _ Siedemnaście? - powtórzył, a spojrzenie jego ciemnych oczu zmiękło. położył mi rękę na kolanie, po czym je ścisnął, a minę miał jakby trochę senną. - Zdejmij płaszcz - zaproponował. - Nie musisz się nigdzie śpieszyć. Ściągnął mi z głowy robioną na drutach czapkę i po- I głaskał moje włosy. - Pokażę ci wesołe obrazki - powiedział. Jego uprzejmość schlebiała mi, a miłe zachowanie, smaczna czekolada i piękne wnętrze oczarowały. Poło-I żył na moich kolanach jakąś grubą niemiecką księgę, I przysiadł obok na poręczy fotela, objął mnie ramieniem, I a drugą ręką zaczął przewracać kartki pokazując mi I obrazki. Ale gdy je ujrzałam, zdrętwiałam ze strachu i zrobiło mi się gorąco: zdjęcia pokazywały nagich mężczyzn i kobiety, którzy kochali się ze sobą. Przestraszyłam się tak bardzo, że nie miałam odwagi na niego spojrzeć, zrzuciłam tylko szybko z nóg książkę. Moje przerażenie rozbawiło go, więc przytrzymawszy silnie moje ramię, dalej przeglądał książkę zmuszając, bym też patrzyła. Uczucie lęku odebrało mi siły, poza tym bałam się, że go rozgniewam. Ale gdy rzucił się na mnie obejmując mocno, zaczęłam krzyczeć. Nie mogłam zrobić nic in-|nego, więc wzywałam głośno pomocy i to mi ulżyło. ^^111 c^zarem cisda wcisnął mnie w fotel zakrywając tonią usta, ale ugryzłam go w rękę i zdołałam się lnić Uciekałam przed siebie na oślep, łzy zalewały 21 mi oczy. Wypadłam na schody i z krzykiem zbiegłam na| dół nie zwracając uwagi na jego wołania. Tak byłam przerażona, że nie odważyłam się wrócić | do sklepu, krążyłam tylko po ulicach bojąc się także iść do domu. W końcu jednak poszłam. Płaszcz i czapka! zostały u niego, więc musiałam wszystko opowiedzieć mamie i ojcu. Tym razem tata ujął się za mną, wziął] adres i poszedł do właściciela sklepu. Wkrótce wrócił przynosząc płaszcz, czapkę i czterysta marek, czyli cały I mój miesięczny zarobek, chociaż przepracowałam tylko] dwa tygodnie. Mimo że tak bardzo przestraszyło mnie to zdarzenie, I wstydziłam się potem swego lęku i wiele razy leżąc letnią] nocą w łóżku myślałam o tych nagich podobiznach] i ozdobionej błyszczącymi pierścieniami pulchnej ręceJ która pchała mnie na fotel. Robiło mi się gorąco,] męczyły okropne myśli, zamykałam z całej siły oczy, ale] nie mogłam się uwolnić od tego wszystkiego, co przeżył łam. Gdy potem jakiś chłopak odprowadzając do domul chciał mnie pod bramą pocałować, przywarłam do nie-] go, odpowiedziałam namiętnie na jego pocałunek, po-| zwoliłam, by niespokojną ręką macał me ciało, ale tylkcJ do momentu, gdy poczęło mnie coś ściskać w żołądku.] Wtedy wyrwałam się i uciekłam. Musiałam szukać nowego miejsca, ale tam też nie poszło lepiej. Ojciec załatwił mi pracę w magazynie butów i któregoś wieczora, gdy wszyscy wyszli do do-j mu, magazynier, każąc mi zostać po godzinach, zamknął drzwi i próbował wziąć mnie przemocą. Teraz nie przestraszyłam się już tak bardzo jak poprzednim ra- 22 drapałam go i kopałam, krzycząc przy tym tak ośno, że musiał mnie puścić. Gdy ojciec się o tym Lwiedział, znowu wziął czapkę i poszedł rozprawić się r magazynierem. Oczywiście nie mogłam już tam zostać. Oiciec wrócił do domu z rozciętą brwią, na czole też miał ranę. Popatrzył na mnie spode łba i rzekł: _ Będziesz taką samą kurwą, jak twoja matka. To nie wina chłopów. Ty ich sama prowokujesz. Najlepiej zrobię, jak cię zabiję! patrzył na mnie tak, że wierzyłam, iż naprawdę może mnie zabić, gdy popełnię coś, co mu przyniesie wstyd. W ten sposób znowu zostałam bez pracy, póki nie znalazłam posady pomocnicy w kwiaciarni. Miałam otrzymywać tylko pięćdziesiąt marek na miesiąc. Właścicielka była złośliwa i wymagająca, ale mama uważała, że lepiej wziąć tę pracę niż zostać bez niczego. Ta kobieta miała mnie nauczyć pleść wieńce; opanowawszy tę umiejętność mogłabym później więcej zarabiać. Nie nauczyła mnie jednak wiele, a i mnie też ta nauka nie interesowała, marzyłam raczej o samochodach, fumach, luksusie, eleganckich mieszkaniach i chłopcach. W kwiaciarni razem ze mną pracowała starsza trochę dziewczyna. Miała na imię Orvokki. Nauczyła mnie używać pudru i szminki i opowiadała, w jaki sposób ładna dziewczyna może bez trudu zarobić, gdy ma tylko szczęście. W kwiaciarni było nudno, a właścicielka używała mnie przeważnie jako gońca, od rana do wieczora biegałam więc po mieście i roznosiłam kwiaty wydzwaniając do różnych drzwi. Nie dostawałam za tę pracę godziwej zapłaty. Czasem dawano mi napiwki, mogłam więc sobie kupić jedwabne pończochy, a Orvokki podarowała mi swoje stare buty, które były dla niej za małe. ^ie miałam odwagi rzucić sklepu, zresztą lubiłam spękać czas na mieście, tak że właścicielka wymyślała mi 0(1 leniuchów i wałkoniów przepowiadając, że źle skon- 23 czę. Myślę, że nie obijałabym się tak, gdyby mi lepj€ płaciła. Ojciec zaczął mnie obserwować baczniej niż zwyl i pewnego dnia zobaczył, jak w bramie całowałam si z synem sklepikarza. Okropnie się przestraszyłam, ojciec nie zareagował, bo szedł z jakimś obcym mężczys ną. Weszli po schodach do nas i zniknęli w śroc trzaskając drzwiami. Dochodziła północ, ale letnia n< była tak jasna, że na pewno mnie rozpoznał. Dopiero po dłuższym czasie odważyłam się wślis do domu, ale ojciec, gdy wchodziłam do oświetlone kuchni, roześmiał się i rzekł do gościa: - Patrzcie, nasze dziewczę wróciło do domu. Musieli już sporo wypić, a mamy nie było w kuchni - Teraz pokaż, jak się całujesz, na pewno umiesz robić - zaproponował ojciec. Zawsze miał nieodgadnioną naturę, więc właścń nie wiedziałam, czy miał na myśli coś złego czy dobreg( a może był tak pijany, że zapomniał o tym, jak barć mnie nienawidzi. - Fuj - prychnęłam, gdy kumpel ojca w brudny ubraniu próbował mnie objąć i pocałować. Ale zainterc sowanie ojca moją osobą i jego łagodność zdezoriei towały mnie i w końcu oszołomiona zgodziłam sie. Obcy wziął mnie w ramiona i pocałował. Odwrócił głowę i spojrzałam na ojca. - A to co takiego? - spytał i roześmiał się na a głos pijackim śmiechem. - Ty, dziewczyno, jeszcze nic nie umiesz. Chodź, to ci pokażę, jak się daje całusa. Objął mnie, a ja byłam zupełnie bezwolna, gdy prze chylając mnie do tyłu, przycisnął swe usta do moich. Jeszcze dotąd żaden chłopak nie uczynił tego w podobny sposób. Ojciec pocałował mnie tak, jak mężczyzna całuje kobietę, a ja spociłam się i osłabłam w jego 24 a. Po raz pierwszy i ostatni przygarnął mnie do Lie aie nie było w tym żadnej czułości, całował nienawiścią. Wypuścił mnie zaraz z objęć tak gwałtowni^ że aż zatoczyłam się pod ścianę. Patrzył gniewnie, twarz miał opuchniętą od wódki i złości. - Wiedziałem, że jesteś taka! - syknął w moją stronę. i pilnuj się, bo cię jeszcze kiedyś zabiję! Jeszcze byłam za młoda, by zrozumieć jego słowa, ale gdy wściekły odprowadził mnie do łóżka, wydawało mi się, że ciągle jestem w jego objęciach. Zdałam sobie sprawę, że dotąd żaden chłopak tak mnie nie całował. Czułam jeszcze na swych ustach mocne wargi ojca, a na swym ciele niezwykle silny uścisk jego ramion. Miałam świadomość tego, że stało się coś okropnego, ale zarazem wspaniałego, i przez moment pomyślałam, że może jednak ojciec mnie kocha. Przecież z mojego powodu poszedł do właściciela salonu z dywanami po płaszcz i czapkę, z mojego powodu pobił tego wstrętnego magazyniera. Myślałam o wszystkich cechach, które w ojcu podziwiałam, o jego sile, porywczości, odwadze i szalonych wybrykach. Sądzę, że gdyby po tym, co zaszło, inaczej się do mnie zaczął odnosić, może czasem pogłaskał, stałabym się kimś innym, niż jestem. Ale po tym wieczorze ojciec zrobił się jeszcze bardziej złośliwy. Następnego dnia podarł mi ładną bluzkę 1 wstążkę do włosów krzycząc przy tym: - Maire, będę cię teraz miał na oku! Od tej pory zaczął mnie pilnować, nie pozwolił wychodzić ani na dwór, ani z chłopcami do kina czy na tańce. Po powrocie z pracy wychodził z domu tylko po to> by mnie śledzić. Pewnego dnia, gdy niczego się nie spodziewając, szłam ulicą roześmiana, zajęta rozmową 2 synem sklepikarza, ojciec idąc naprzeciw dostrzegł nanie, złapał za rękę i zaciągnął do domu. Potem zbił Vax i postraszył, że zabije każdego chłopaka, którego 25 ' zobaczy w moim towarzystwie. Chłopcy zaczęli mnie wiec unikać. Od tamtej pory przesiadywałam grzecznie w domu czytając książki przyniesione z biblioteki, ale on nie zwracał na mnie żadnej uwagi, rzucał tylko w moją stronę gniewne spojrzenia i złorzeczył, gdy stawałam mu na drodze. Jego zachowanie zmuszało mnie, bym czyniła, czego mi zabraniał, bo gdy uczyniłam coś zakazanego, przynajmniej musiał zainteresować się, co robię, myśleć o mnie i nie spuszczać z oczu. Chciałam, by miał myśli zajęte moją osobą. Nie pamiętam już, co takiego: myślałam o nim i o sobie, ale na pewno przychodziło mi wtedy do głowy, że kiedy mnie bije, przynajmniej o mnie myśli. Miałam wrażenie, że kocha mnie trochę, tyle czasu tracił na to pilnowanie. Próbowałam jednak być posłuszna, wieczory spędzałam w domu, robiłam na drutach albo czytałam. Zaraz;' po przyjściu kładłam przed ojcem napiwki otrzymane] od ludzi, którym zaniosłam kwiaty. Ale on odsuwał pieniądze przeklinając brzydko. To, że unikał mego spojrzenia, wygoniło mnie z powrotem na ulicę. Nie miałam odwagi sama chodzić po okolicy, więc coraa częściej szukałam towarzystwa Orvokki i szłyśmy razem na tańce. Ale z chłopcami, którzy mnie odprowadzali, spacerowałam z dala od naszego rogu. Z żołądkiem bolącym od ich pocałunków i uścisków wchodziłam zdyszana i drżąca na schody naszego domu. Bałam się, że ojciec nie śpi i czeka, aż wrócę, a jednocześnie miałam nadzieję, że się o mnie niepokoi. Po takich późnych powrotach ojciec nieraz mnie bił, aż miałam siniaki na całym ciele i długo płakałam Nigdy jednak nie krzyczałam, gdy bił. Leżałam potem w łóżku drżąca mając oczy zalane łzami i obolałe ciało W uszach dźwięczała mi ciągle muzyka z sali tanecznej a ból fizyczny sprawiał dziwną przyjemność, gdy roz 26 amiętywałam smak pocałunków i myślałam o razach Udawanych przez ojca. To wszystko stało się w czasie tamtego krótkiego lata. 1 tygodnia na tydzień stawałam się coraz bardziej dzika, te noce spędzałam poza domem, nawet mama nie mogła mnie już powstrzymać, nie zwracałam zresztą uwagi na jej ostrzeżenia. Którejś niedzieli syn sklepikarza zabrał mnie na wyspę Seurasaari. U nich w domu byli goście, którym podkradł trochę wina i przyniósł je w butelce od lemoniady. To było brązowe, słodkie wino, piliśmy je na spółkę, od morza wiał wiatr, a przybrzeżne skały były ciepłe od promieni słońca. Od wina zakręciło mi się w głowie i pozwoliłam całować się i pieścić moje ciało tak, jak to niedoświadczony chłopak potrafił. W pewnej chwili szepnął mi do ucha: - Na całym świecie nie ma takiej drugiej dziewczyny jak ty, Maire. Nie byłam nim jednak wcale zachwycona. Podobały mi się tylko jego porządne ubrania i to, że zawsze miał w kieszeni pieniądze i chodził do szkoły, żeby później studiować, chociaż to nigdy nie nastąpiło. Jego pieszczoty nie działały na mnie. Z zamkniętymi oczami leżałam na gorącej skale, a on głaskał moje nogi i ręce. Myślałam sobie, że życie jest pewnie wspaniałe i czeka mnie jeszcze wiele pięknych przeżyć, bo jestem ładniejsza od innych dziewczyn, chociaż mieszkam tylko w drewniaku, w głębi podwórza, mój ojciec pije, a matka zarabia sprzątaniem. Czytałam książki z biblioteki i gdy spotykałam chłopca, który mnie wcześniej nie znał i nie wiedział, że wychowałam się w biedzie, próbowałam wyrażać się tak, Jak mówili w książkach. Taka byłam mając piętnaście lat, jeszcze wtedy wcale nie zepsuta. Może wolałabym pracować, gdybym tylko dostawała godziwą zapłatę, ^oże zapisałabym się na kursy wieczorowe, uczyłabym Sl? szwedzkiego i starałabym się dostać do szkoły hand- 27 lowej, jeśli ojciec by mnie do tego namawiał i pokocha! Żeby mnie tylko pokochał! Gdyby tak się stało, n^ pewno osiągnęłabym to wszystko, bo byłam jeszcze bardzo młoda, łatwo się entuzjazmowałam i chciałam go kochać, mimo że pił, był ponury i nieokrzesany. Moja uroda dodawała mi pewności siebie i mogłam dzięki niej prowokować chłopców, jak na przykład syna sklepikarza. Chyba miałam w sobie coś, co drażniło mężczyzn, jak mówił ojciec, chociaż sama nie zdawałam sobie z tego sprawy, po prostu byłam sobą, wcale się nad tym nie zastanawiając. Ale w późniejszych latach myślałam, że nawet gdybym obcięła swe jasne włosy, chodziła w zniszczonych butach i miała brudne ręce, wtedy także nieświadomie prowokowałabym mężczyzn, jak robiłam teraz. Gdy już raz wino zakręciło mi się w głowie, piłam dalej, bo trunek czynił mnie wolną, czułam, że cały świat należy do mnie i nikt nie może mi stanąć na drodze. Zaczęłam od tej pory pociągać na zabawach z butelek, które chłopcy przynosili w kieszeniach, chociaż nie zawierały wcale wina, tylko jakąś alkoholową mieszań-^ kę. Mimo że ten napój miał okropny smak, chciałam) koniecznie go popijać, bo ojciec tak robił. Nie upijałam] się, ale piłam takie ilości, że chłopcy zaczęli mnie obgadywać, a sąsiadki wyzywać od najgorszych. Sama w końcu nie wiem, jak i dlaczego to wszystko się stało. Okazało się, że ojciec jest chory, wiedział o tym i może nawet o zbliżającej się śmierci. Może przeczuwały że ma siły na wyczerpaniu. Bracia już dorośli, dwaj starsi pracowali, mama postarzała się i w czasie flirtów z ojcem na jej poszarzałych policzkach nie pojawiały się już rumieńce. Może ojciec miał po dziurki w nosie naszego mieszkania w głębi podwórza, rozklekotanych mebli i podartej pościeli na łóżkach i czuł, że jego życie dobiega kresu. 28 Może o tym wszystkim rozmyślał, a do tego patrzył mnie przez pryzmat swych poważnych problemów, ^ekonany, że to ja jestem przyczyną wszystkiego i dla-f go mnie nienawidzi. Przez cały tydzień chodził ponu- y mówił niewiele, a w soboty nie wracał nawet, by coś Ssę, tylko szedł prosto do knajpy, tak że mogłam się •J spokoju umyć, ubrać, uczesać i skrycie pomalować usta idąc na zabawę. Orvokki pokazała mi jedno miejsce. Była to dawna stajnia stojąca blisko nadbrzeża, niezbyt daleko od naszego domu. W letnie wieczory odbywały się tam tańce, buda mieniła się wtedy kolorowo dzięki bibułkom przyczepionym do lamp. To miejsce miało złą sławę, częste pijatyki i bójki ściągały policję, tak że wkrótce zamknięto cały interes. Moim zdaniem fajnie się tam bawiliśmy, dziewczyny, które przychodziły, były starsze i bardziej doświadczone niż ja. Ale właśnie dlatego to mnie tak podniecało. Tańczyłam do upadłego i wszyscy dawali mi więcej lat, niż miałam w rzeczywistości. Żaden z mężczyzn nie zrobił mi nic złego ani nie okazywał niecnych zamiarów, śmiali się tylko i żartowali ze mnie, podsuwając butelkę i prosząc, bym spróbowała. Ale tamtego wieczora odwiedziła nas jakaś złośliwa starucha i zaczęła dręczyć mamę: - Pilnowałabyś lepiej swej dziewuchy. Znowu się zatacza pijana w stajni, daje chłopakom obejmować i uwodzi ich. Ojciec, który tego dnia wcześniej niż zwykle wrócił do domu, siedział ponury z rękami na kolanach i wszystko %szał. Nagle wstał i krzyknął: -Psiakrew! Tego już za wiele! Zabiję tę szmatę! Mama próbowała go zatrzymać, ale na próżno, odepchnął ją tylko na bok, wyjął z komórki siekierę, Wsadził pod marynarkę i wyszedł z domu. Był tak 29 pijany, że po drodze musiał się ręką podpierać o ściany domów. >mów. Mama tym razem miała pewność, że mnie zabije, jak tylko dostanie w swe ręce. Dobrze znała ojca. prze, straszyła się. Pobiegła na przełaj przez podwórka i zdą. żyła przed ojcem do tancbudy. Wywołała mnie i za-prowadziła do kryjówki na skraju cmentarza, mimo że stawiałam opór i przeklinałam, pewnie byłam trochę pijana, jak mówiła ta stara sąsiadka. Sama nie zdawa łam sobie sprawy ze swego stanu. Mama rozpłakała się, chociaż bardzo rzadko widywa łam łzy w jej oczach, i w kółko mówiła: - Kochana, najdroższa Maire, schowaj się, bo cię ojciec zabije. Ale ja uparcie powtarzałam: - To niech zabija. Wreszcie się mnie pozbędziecie. Przecież mnie nienawidzicie. - Chodź szybko, Maire, ojciec z siekierą zaraz til będzie! Usłyszawszy o siekierze przeraziłam się i nie wyrywałam już matce, tylko potulnie pobiegłam za nią doj kryjówki pod kamiennym murem pogrążonego w ciem-J nościach cmentarza. Był sierpień, potykałyśmy się o ku-1 py śmieci walające się wzdłuż cmentarnego muruj| w końcu usiadłyśmy na rozgrzanej za dnia trawie opie rając się plecami o ogrodzenie. Mama płakała, ja też chyba trochę. - Nie zrobiłam nic złego - przekonywałam mamę - Naprawdę nic złego. - Piłaś - skarciła mnie zmartwiona. - Czuję po twoii oddechu, chociaż nie chciałam tej starej wierzyć. Nie zaprzeczaj. - Ojciec też pije - odcięłam się. Ale mama jeszcze bardziej się zasmuciła, więc zaczęłam się tłumaczyć: 30 Spróbowałam tylko dla zabawy, chłopcy mnie na- -wili To przecież nic złego, że trochę pociągnęłam butelki. Chciałam się nieco zabawić, bo wcale się mną nie zajmujecie. t Mówiąc to wzruszyłam się, zaczęłam płakać, byłam eszcze dzieckiem. Położyłam głowę na maminej spódnicy i &a.tec ciągnęłam dalej: i Mamusiu kochana, ja wcale nie jestem zła, dlaczego ojciec mnie nienawidzi? Przez całe życie nie usłyszałam od niego jednego dobrego słowa, a teraz szuka mnie z siekierą, chce zabić. Czy to on jest wariatem, czy ja? Ale mama tylko lamentowała: - Gdzie ja cię ukryję, malutka, do domu nie możesz wracać, dopóki ojciec nie wytrzeźwieje. W odruchu rozpaczy chwyciłam ją za rękę. - O, Boże, mamo, dlaczego ojciec mnie nienawidzi? I Żadne dziecko nie ma takiego ojca jak ja. Chociaż I bardzo się staram, nie mogę go do siebie przekonać. I Tyle razy próbowałam. Nie wiem, czy mama wyjawiłaby mi to kiedykolwiek, gdybyśmy nie siedziały w ciemnościach oparte plecami o mur cmentarza, podczas gdy światła miasta rzucały na niebo łunę, od której pod murem było jeszcze ciemniej. Światła Helsinek paliły się na niebie przed nami i możliwe, że w oczach matki wszvstko na chwile stało sie nierealne. awiaua łielsineK pamy się na nieoie przea nami i moziiwe, że w oczach matki wszystko na chwilę stało się nierealne, gdy wpatrywała się w tę łunę w górze. Trwał wtedy wszędzie kryzys, w mieście panowała bieda, szerzyło się pijaństwo i rozpusta. Nie myślała już pewnie o innej dla siebie przyszłości, poza powolnym starzeniem się, biedą I czekaniem na śmierć. W pewnej chwili odezwała się: ~ To moja wina, dziecko. Powinnam ci wcześniej 0 tym powiedzieć, byś wiedziała, że musisz na siebie luwa^A ojciec nie jest twym prawdziwym ojcem. Byłaś n mojego grzechu, gdy półtora roku był poza za granicą i nawet nie wiedziałam, czy w ogóle 31kiedyś wróci. Dlatego on nie ciebie nienawidzi, ale w tobie nienawidzi mnie, bo nie był w stanie odejść i przestać płodzić ze mną dzieci. Oto cała prawda, droga córeczko. Zle postąpiłam wobec niego i wobec ciebie Przebaczysz mi? Słysząc te słowa osłupiałam i nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Byłam przecież tylko dzieckiem i nawę w snach sobie czegoś podobnego nie wyobrażałam chociaż przez całe swe dotychczasowe życie przeczuwałam, że między mną a ojcem jest coś nie w porządku Powoli całe oszołomienie minęło, poczułam chłód ogarnęło mnie jakieś podobne do śmierci uczucie głębi gdy patrzyłam na łunę świateł miasta na niebie. Ni< zastanawiałam się nad tym, co powiedziała mama wszystko stało się dla mnie jasne w jednej chwili, poję łam to w mig, jakbym przeżyła to sama, nie rozumiałam tylko, dlaczego wcześniej się tego nie domyśliłam. Siedziałam w milczeniu, a mama swymi silnymi spra cowanymi dłońmi głaskała moje zimne ręce i cicłu szlochała wyznawszy mi wreszcie tajemnicę mego pochodzenia. Ale o moim prawdziwym ojcu nie powiedzia ła nic i wtedy nawet o niego nie zapytałam, zupełnit wystarczyło mi to, czego się właśnie dowiedziałam Wszystko to utkwiło we mnie jak otwarta rana, taki rana, która nie boli, gdy się jej nie rusza, zaczyni dopiero wtedy, gdy jej dotknąć. Dlatego siedziałan zupełnie cicho oparta plecami o mur cmentarny, a maj ma szlochając głaskała moje ręce trzymając je w swyq stwardniałych dłoniach. 4 Siedziałyśmy na rozgrzanej trawie może ze dwie goj dziny. Zrobiło się późno i światła miasta powoli gasłj 32 • boskłon stawał się coraz bledszy. W końcu mama 0jeZwała się: Co teraz z tobą będzie, kochana córeczko? Boję się ^prowadzić cię do domu. Nacisnęłam złożone dłonie i odparłam: po domu już nigdy nie wrócę. Nie martw się mnie. Nie musisz się już mną przejmować. ° A gdy mama zaskoczona próbowała protestować, rzekłam całkiem poważnie: _ Wiesz, co by się stało, gdybym wróciła do domu? Oiciec by mnie w końcu zabił w gniewie. Potem wsadziliby g° ^° więzienia. To byłoby bez sensu, bo w domu zostali jeszcze przecież chłopcy. Może on jest trochę nienormalny od tego ciągłego picia i tłumienia w sobie przez tyle lat różnych myśli, wiele miał przecież kłopotów przez tę naszą biedę. Pójdę teraz przespać się do Orvokki, może nawet będę mogła z nią pomieszkać. Chyba jakoś dam sobie radę, tylko musisz mi przynieść moje ubrania. A ojca nie chcę już więcej znać. Powiedziałam to wszystko spokojnym tonem i może nawet tak się też czułam, ale gdzieś w głębi duszy, w samym środku, dręczyła mnie jakaś myśl, której nie potrafiłam dokładnie zrozumieć. Coś mi szeptało, że wypowiadane przeze mnie słowa to tylko skorupa, otoczka i one nie mają żadnego znaczenia wobec ogromu udręki, jaką w tej chwili przeżywałam. Wiedziałam tylko, że nigdy już nie chcę widzieć ojca, bo to nie był mój prawdziwy ojciec. Jednocześnie upajało mnie głębokie, chłodne uczucie wolności, byłam swobodniejsza od innych ludzi, mogłam wreszcie sama pokierować swym życiem prosto do piekła lub do nieba i nie musiałam pytać innych o radę am przestrzegać zakazów. Bo w momencie, gdy mama ^radziła mi swą tajemnicę, straciła nade mną władzę 1 od tej chwili nie miałam zamiaru być jej posłuszna, Złotowłosa 33 żeby nie wiadomo co mówiła. Myślę, że gdybym wtedyj wróciła do domu, by dalej żyć razem z ojcem, mamąl i całą rodziną, w końcu doszłoby do czegoś strasznego! i nieodwracalnego. Możliwe, że ojciec zabiłby mnie albol stałoby się coś jeszcze gorszego, co nigdy nie powinno! się zdarzyć, i przez to wszystko wokół mnie i we mnij ostatecznie by się załamało. Tak czułam i myślałamJ a mama już mi się więcej nie mogła sprzeciwiać, tylkol musiała się zgodzić, bym poszła na noc do Orvokki| i obiecała przynieść moje rzeczy. Ale jak już wszystko było umówione, nagle zebrała mi się na płacz. To przez świadomość tego, że naglel stałam się samotna i niezależna, choć miałam dopiero! piętnaście lat. Łzy zaczęły mnie piec, głuchy szloch! ściskał gardło, nie chciałam jednak płakać przy mamiej bo przecież od tej chwili sama decydowałam o swynl życiu. Po tylu latach po raz pierwszy poczułam miłości do mamy, zdając sobie nagle sprawę, że ona nigdy niel widziała we mnie wroga, zawsze starała się być dla mniel dobra, chociaż ja odrzucałam tę jej dobroć. Może i mia-l łaby powody do nienawiści, przecież stale byłam prz)l niej i rosłam na jej oczach, w każdej chwili przypominaj jąc grzech, którego ojciec nie chciał jej nigdy w głębf duszy wybaczyć. A jednak mama nie okazywała mi wrogości, takii była mocnym i chyba godnym podziwu człowiekiem| Może porównywała się w myślach ze mną właśnie ten gdy puszczała mnie samą w świat z nadzieją, że jakc dam sobie radę, tak jak ona poradziła sobie przyjecha\ szy do miasta w tym samym, co ja teraz wieku. Ji jednak nie miałam jej charakteru, byłam równie okroi pna jak ojciec, chociaż wtedy jeszcze o tym nie wiedziaj łam. O świcie opuściłyśmy miejsce pod cmentarnym muj rem. Najpierw odprowadziłam mamę do domu trzymj za rękę. Do samego domu nie odważyłam się SĆ, bałyśmy się bowiem, że ojciec ciągle czeka mnie z siekierą. Ale mama nie była w stanie się ca ^ją rozstać, odprowadziła mnie więc aż na po-f orze Orvokki, przez całą drogę trzymając za rękę. no mieszkania Orvokki wchodziło się z wybrukowano podwórza, na które prowadziła żelazna brama, Dje potrafiłam otworzyć zamek wsuwając rękę miedzy oręty i naciskając zapadkę. Dopiero, gdy znalazłam sie na podwórzu, mama odwróciła się i poszła do domu. Orvokki mieszkała w pokoju z osobnym wejściem i w lecie nie miała żadnej sublokatorki. Pomyślałam więc, że pozwoli mi u siebie pomieszkać, póki nie zarobię tyle, by mi starczyło na opłatę części czynszu. Okropnie się przestraszyła, gdy zapukałam do drzwi w środku nocy, i z początku nie chciała otworzyć, bo był u niej mężczyzna.. Ale nie mając gdzie przenocować, pukałam tak długo, że musiała mnie w końcu wpuścić. Nic prawie nie miała na sobie i była pijana. - Ale się przestraszyłam - powiedziała z wyrzutem. - Gospodyni wyrzuci mnie na zbity pysk, jeśli się obudzi. Było mi wstyd, że jej przeszkadzam, gdy ma u siebie narzeczonego. Święcie wierzyłam, że to jej narzeczony, razem przecież spędzali noc. Taka byłam jeszcze naiwna, chociaż miałam już piętnaście lat. Ale Orvokki odezwała się do mężczyzny: - Nie przejmujmy się Maire. Musiałam ją wpuścić, °o ojciec wygonił ją z domu. Opowiedziałam, jak ojciec latał za mną z siekierą w garści. Pocieszali mnie i próbowali rozweselić, już wcześniej wypili i mnie też częstowali. Ale nie chciałam >lc ani dłużej im przeszkadzać. Orvokki pościeliła mi na Włodze, dała koc i gdy zgasło światło, nie zwracali 34 35 więcej na mnie uwagi. Ogarnęło mnie takie zmęczeniel że usnęłam natychmiast, chociaż byłam ciekawa, będą robić. Obudziłam się, gdy mężczyzna wczesnym rankie: wychodził, ale Orvokki chciała jeszcze pospać, więc ni, wstawałyśmy, bo była niedziela. Gdy się obudziłyśmyj wyszłam zaraz po mleko i zrobiłam Orvokki kawi a ona pokazała mi banknot stumarkowy. Ten człowiej który jej dał pieniądze przed wyjściem, wcale nie wyd mi się odrażający, był młody, miły i nie bardzo pijany - To wstrętne brać od facetów forsę, ale co do jaśni cholery mam robić, trzeba przecież z czegoś ten czyn; płacić - powiedziała. - Gdzie go poznałaś? - zapytałam. - Na ulicy - odparła. Nie rozmawiałyśmy już więcej na ten temat, dob nam było, piłyśmy kawę, zjadłyśmy też duże kro chleba z masłem. Czułam się tak wolna jak nigdy dot chociaż gdzieś w środku miałam głęboką ranę, której m chciałam dotykać. Byłam szczęśliwa, że mogę mieszka razem z Orvokki. Rozpierała mnie młodość, nie prze jmowałam się przyszłością, lubiłam miasto w sierpnii rozgrzane ulice, ciemnozielone drzewa w parkach i roj koszowałam się czasem, który należał do mnie. W kwiaciarni już się więcej nie pokazałam, bo ojek mógł mnie tam odnaleźć, ale Orvokki znalazła wyjści - Wiesz, mam dobry sposób na zarabianie pieni - pocieszała mnie. Gdy kwiaciarnię zamykano, przynosiła stamtąd zw| dłe, połamane kwiaty nadające się do wyrzucenia. Ro łyśmy z tych resztek bukieciki i chodziłyśmy z kos: kiem od bramy do bramy, dzwoniąc do mieszkań i pr< ponując kupno. Przepisy pewnie zabraniały takie handlu, ale nie myślałyśmy o tym, byłyśmy jesz wtedy takie młode i beztroskie. 36 h nam w piersiach zapierało z podniecenia, gdy po .>nięciu dzwonka czekałyśmy, aż nam ktoś otworzy. JlJSy często zatrzaskiwały nam drzwi przed nosem, ale ^°'i2VŹni przeważnie brali kwiaty. Głównie wtedy, gdy z przypadek sami otwierali. Najlepiej sprzedawało się Jctórych rodziny wyjechały na letnisko i którzy 'edzali w domu samotne wieczory. Kiedyś zaproszono S s do środka i poczęstowano rakami z winem. Postarzał0 się to wiele razy, ale Orvokki często odmawiała. Zawsze wiedziała, gdzie można wejść, a gdzie nie. Zarabiałam w ten sposób tyle, że mogłam płacić Orvokki swoją część czynszu. Nie przejmowałam się już ubraniem. Praca kwiaciarki bardzo mi odpowiadała, a sprzedaż kwiatów lepiej mi szła, gdy nie byłam zbyt porządnie ubrana. Dlatego zawsze chodziłam z gołymi nogami i w krótkiej spódniczce. Wszystkie pieniądze wydawałam na jedzenie, bo będąc ciągle w ruchu miałam ogromny apetyt. W dzień krążyłam bez celu po mieście albo bawiłam się w dom w naszym wspólnym pokoju. To było dla mnie wspaniałe, że miałyśmy własny pokój. Sprzątałam go często, pościel wietrzyłam na balkonie, a podarty dywan wynosiłam na dwór do trzepania. Czułam się szczęśliwa i beztroska mieszkając z Orvokki i raczej rzadko wspominałam dom, który opuściłam, miałam raczej wrażenie, że wydostałam się z czegoś złego i mrocznego. Wtedy też po raz pierwszy się zakochałam. Opowiem 0 tym, bo to było prawdziwe uczucie, i myślę, że potrafiłabym pokochać kogoś także w przyszłości, gdyby tylko nadarzyła się ku temu okazja. Któregoś wieczoru zadzwoniłyśmy do kolejnych drzwi. Otworzył nam męż-^yzna w poplamionym fartuchu kreślarskim. Zaproponowałam mu kupno kwiatów uśmiechając się tak ładnie, jajc tylko potrafiłam. Orvokki też się uśmiechała, ale 37 stała w pewnej odległości ode mnie. Ten człowiek miaj ciemne, kręcone włosy i białe, błyszczące zęby. Rozej śmiał się i powiedział: - Dobrze się złożyło, bo nie mam w domu kwiatów! kupię je na pewno, jeśli tylko dogadamy się co do ceny! Może lepiej, żeby panienki weszły do środka, poroz] mawiamy o tym. Zerknęłam na Orvokki, a ona kiwnęła głową, wi« weszłam z koszykiem w ręku, a ona za mną. MężczyznJ przez cały czas mówił bardzo uprzejmie. Wprowadził nas do dużego, jasnego pokoju, gdzie było mnóstwJ książek, w powietrzu unosił się dym z papierosów, a na stole kreślarskim leżały rysunki. Powiedział, że jest arl chitektem i projektuje domy. Zaczął nas dla żartu częsl tować papierosami, bo chyba nie miał nic innego, czyni mógłby nas ugościć, ale podziękowałyśmy, a on obieca! lepszy poczęstunek, jeśli kiedyś znów go odwiedzimy. I Potem starannie wybrał kwiaty, które chciał kupią udawał, że szuka uszkodzeń, i targował się o cenę. AM to wszystko było tylko zabawą, bo cały czas się uśmim chał, zerkając przy tym co chwila na mnie, my jednał obstawałyśmy przy swoim i końcu zapłacił, ile chciały J my, z niefrasobliwą miną wygrzebując pieniądze z kiJ szeni kamizelki. Odnosił się do nas bardzo grzecznił zupełnie jakbyśmy były wytwornymi pannami. W końcl pożegnał się, otworzył nam własnoręcznie drzwi i zi mknął je za nami. Kilka dni później, gdy w czasie deszczowej pogocj krążyłyśmy po ulicach z przemoczonymi nogami, a h del nam szedł jak po grudzie, Orvokki nagle zapropon wała: - Chodźmy pozdrowić architekta. Zapaliłam się do tego pomysłu, chociaż lękałam si] czy aby nie za często mu przeszkadzamy. Poszłyś jednak do jego domu, mimo że było to w zupełnie 38 • lnicy- Zmokłyśmy bardzo, wiec gdy znalazłyśmy się ** ktetce schodowej, woda chlupała w naszych roz- Hatecy się butach. s. chitekt na nasz widok bardzo się zdziwił, ale zaraz \ioiiiniał sobie swe żartobliwe zaproszenie, więc oVyiedział: Aha, panny pewnie odgadły, że kwiatki na stole już Tedły- To bardzo miło z waszej strony. Doceniam sza troskę. Pozwólcie, że was zaproszę do środka ¦ poczęstuję czymś lepszym niż ostatnio. Głęboko się kłaniając wprowadził nas do mieszkania, potem rozwiesił nasze płaszcze, by wyschły. _ Przeczekajmy razem ten deszcz - zaproponował. Zapalił światła, nalał wina do małych kieliszków i nastawił gramofon. Wino przyjemnie mnie rozgrzało i miałam wrażenie, że ciągle trwa lato, a ja leżę rozciągnięta na gorącej skale. Orvokki śmiała się i dowcipkowała, ale ja nie byłam w stanie brać udziału w rozmowie, tak bardzo zaskoczyła mnie uprzejmość tego dorosłego mężczyzny. Za każdym razem, gdy odważyłam się nieśmiało na niego zerknąć, spotykałam jego ciepłe, figlarne spojrzenie. Spędziłyśmy u niego co najmniej godzinę, a on zwracał się do nas jak do dorosłych kobiet. Orvokki rzucała na niego odważne spojrzenia, ja zaś byłam zazdrosna o każde słowo, które mężczyzna kierował do niej. Czułam jednak podświadomie, że mówiąc do Orvokki za każdym razem przemawia właściwie do mnie, i było to upajające uczucie. Ale to wcale nie dodawało mi pewności siebie, wręcz przeciwnie, wstydziłam się jeszcze bardziej niż za pierwszym razem, chociaż zostałyśmy poczęstowane winem. Dał nam tylko po małym kieliszku, n*e chciał nas upić. PĄ tego wieczora całe dnie myślałam o nim, o jego m^j twarzy i łagodnych oczach, czułam w swej ręce 39 jego mocną dłoń, którą mi podał na pożegnanie. Czeka łam na okazję, by móc go znowu odwiedzić. Miałam m zamiar wtedy powiedzieć, że nie musi za każdym razem kupować od nas kwiatów. Kiedyś zgadałam się z vokki na jego temat i ona powiedziała: - Maire, następnym razem idź tam sama. On chce ciebie, a nie mnie. Zrobiło mi się gorąco, gdy to usłyszałam. Zaczęłaś się wykręcać zapewniając, że nigdy w życiu nie pójdę dc niego sama, chociaż w głębi duszy miałam na to wielka ochotę. Zastanawiałam się już wcześniej, jak mogłabym pójść do niego bez Orvokki, bo byłam zazdrosna i chciał łam z nim zostać sam na sam. Któregoś wieczoru, kiedj odwiedziłyśmy już wiele miejsc, Orvokki nagle sztud chnęła mnie w bok i powiedziała: - A może architekt kupi kwiaty, które nam zostały) Idź do niego, ja mam co innego do roboty. Poszłam więc, a serce waliło mi w piersiach, gd} wchodziłam po schodach, tak bardzo się bałam, że mu przeszkodzę w pracy. A przy tym wstydziłam się go Opowiem o tym, bo to wszystko, moim zdaniem, byłe bardzo piękne, a nie mam wiele przyjemnego do opol wiadania o swoim życiu. I tym razem sam otwórz^ drzwi. - Ach, panna Złotowłosa, i to sama. A gdzie koleżad ka? Patrzyłam na niego onieśmielona, nie miałam nawi odwagi uśmiechnąć się i wyjąkałam, że Orvokki miał* coś do załatwienia. Chciałam też powiedzieć, że nie mua kupować kwiatów, jeśli nie chce, bo miałam już tylkl same zwiędłe. Ale on wyjął mi koszyk z ręki, wprowa* dził do środka i powiedział: - Mało masz dziś kwiatów. Kupię chyba wszysi kie, żebyś już nie musiała biegać po ciemnych schci dach. t nie zapytał o cenę, wyjął z kieszeni zmięty lW t i dał mi go. Nieprzyjemnie mi się zrobiło, bo 1L miałam zamiaru brać od niego pieniędzy, więc Ale on nie zgodził się, bym mu wydała resztę. Potem rzyniósł wazon, napełniwszy go przedtem wodą raflu w łazience, a gdy układałam kwiaty, stał obok Uśmiechając się głaskał moje włosy, mówiąc przy tym głębokim głosem: _ Złotowłosa..., Złotowłosa... Ułożyłam kwiaty tak ładnie, jak tylko potrafiłam. Nagle jego ręka dotknęła mojej szyi, drgnęłam, jakby mnie ogień sparzył, ale on pomyślał, że się boję, i zaraz odsunął się ode mnie: - Pewnie musisz już iść? - spytał. - Wcale nie chcę odchodzić, chyba że panu przeszkadzam - zaprzeczyłam. Popatrzył na mnie przechylając głowę na bok i gwizdnął cicho. Uśmiech zniknął mu z twarzy, spoważniał i choć patrzył na mnie, jego wzrok błądził gdzieś bardzo daleko. - Ej, dziewczyno, co z ciebie wyrośnie? - zapytał, gdy stałam naprzeciwko wpatrzona w niego błagalnym, a jednocześnie pełnym uwielbienia wzrokiem. Bo ja naprawdę go uwielbiałam, chociaż był ode mnie pewnie ze dwa razy starszy. Lepszego określenia na to, co czułam, nie umiem wymyślić. y końcu objął mnie czule ramieniem, a potem delikatnie pocałował w usta. Poczułam w sobie wręcz fizyczny IO1> tak bardzo zapragnęłam, by mnie mocniej przytulił ^pocałował, tak jak całują ci, którzy się naprawdę ochają. Ale on posadził mnie w fotelu i przyniósł k*zekwina. ' Qj, dziecko, dziecko - odezwał się. 40 41 Przepełniło mnie bezgraniczne uczucie miłości i tęsd noty, wiec z naciskiem powiedziałam: - Nie jestem już wcale dzieckiem. Wtedy on pochylił się znowu nade mną, pocałowa a potem pogłaskał delikatnie bez żadnych złych zamk rów. Rozchyliłam usta, gdy całował, ale on nie chci; mnie tak całować. - Ile masz lat, Złotowłosa? - zapytał. Nie chciałam mówić nieprawdy, nie mogłam skłam; więc szepnęłam: - Niedługo skończę piętnaście. Drgnął i spłoszony rozejrzał się wokoło, jakby w obl wie, że ktoś nas widział. '_ - Ho, ho - westchnął i uśmiechnął się. - Myślałem, ża jesteś starsza. Wcześnie się rozwinęłaś. Co z ciebil wyrośnie? Pewnie nawet nie wiesz, że jesteś bardza niebezpieczną dziewczyną. - Ja, niebezpieczna? - zdziwiłam się. Ale on dalej pytał: - Czy twoja koleżanka wie, że jesteś u mnie? Zlękłam się i wymamrotałam, że jeśli trzeba, powiel jej, że go nie zastałam w domu. On się wtedy znov uśmiechnął i rzekł: - Nie chcę cię, Złotowłosa, o nic złego posądzać, i krążą historie o dziewczynach, z których jedna jt nieletnia. Chodzą parami, sprzedają, co się da, a starszl czeka zawsze ukryta na schodach. L Nie zrozumiałam wcale, o co mu chodzi. Wyjaśnił rfl to: - Gdybym teraz dobrał się do ciebie i wołałatyl o pomoc, twoja przyjaciółka mogłaby przybiec i straszą! policją wyłudzić ode mnie pieniądze, bo mężczyźnie który uwodzi nieletnią, grozi nawet kara więzienia. Patrzyłam na niego wystraszona, a krew uderzała rc| do głowy. 42 Wolałabym umrzeć niż zrobić panu coś takiego. •vt dla mnie nie był nigdy tak miły jak pan. wie Złotowłosa. W jaki sposób nę? ił mnie Opowiedz miu —_ , nałaś taką dziewczynę? P°*Aowiłam mu o domu i o tym, jak ojciec gonił mnie ekierą w garści, gdy na zabawie trochę wypiłam 1 hłopakami i dawałam im się obejmować, a potem nie z °- \n czynach mieszkających u nich, do których stary spro dzał z restauracji pijanych gości. W tym celu ba] 46 ^a w domu wódkę. Dziewczyna, która tam miesz- rzede mną, dostała się do szpitala, gdyż zaraziła kfjjalciegoś klienta. ^e by*8111 J fjjalciego Mvśle ze n^e by*8111 Jeszcze wtedy ani zła, ani zepsuta, lk znalazłam się u tych wstrętnych ludzi właś ę ję y ę jj p pj >Te minęły dwa dni, gdy on sprowadził z restauracji tarszego mężczyznę. Przynieśli ze sobą wyśmienite potrawy, koniak i wino, a gość cały czas przyglądał mi się uważnie. Domyśliłam się, że szatniarz opowiedział mu o mnie. Wiedźma ciągle syczała i szeptała mi do ucha, że jeśli będę miła i usłużna wobec gościa, to on da mi pieniądze. Próbowałam się uśmiechać i dziękowałam za dobre jedzenie, okropnie byłam głodna. Piłam też wino, którym mnie częstowali. Ale przede wszystkim trzęsłam się z zimna, czułam się nieszczęśliwa i bardzo samotna. Nie ma sensu, bym opowiadała szczegóły tamtego wieczoru, oni po prostu chcieli mnie koniecznie upić. Gdy poczułam zmęczenie, namówili mnie, bym się rozebrała i poszła spać. Kiedy zasnęłam, mężczyzna wszedł do mego łóżka i zgwałcił mnie. Zaczęłam okropnie krzyczeć, wtedy przestraszył się i mnie puścił, ale do pokoju wpadł mąż starej, złapał mnie za gardło i zagroził, że powybija mi zęby i doniesie na policję, jak się prowadzę, jeśli jeszcze raz krzyknę. Więc przestałam. Myślę, że gość dał im dużo pieniędzy. Mnie też proponował, ale nie zwracałam na niego uwagi, płaka-a?\ tylko. Wychodząc zostawił pieniądze na stole, a ta w^ zma zgarnęła je zaraz po jego wyjściu. Nie miałam zao a> •^m ^ ten °bcy mężczyzna, ale nigdy nie aleoTIałain •'e-8° twarz?- sPotkałam go jeszcze kiedyś, uczyni Ppowiem później. Nie należy go winić, bo nie chciał X?1* Wię°e<' ńsL' niż musiał> by otrzymać, czego b ^Qwno uważał, że jak interes to interes. Był i jego żona ł X? b°gat ^Qwno uważał, że jak interes to i y** człowiekiem interesu, a szatniarz i 47 wmówili mu, że z własnej woli brałam we wszyst udział, a sprzeciwiałam się chcąc otrzymać wyższą płatę. Dlatego nie uwierzył, że szczerze protestowała Dopiero rano, choć udręczona i obolała, z twar spuchniętą od płaczu, utwierdziłam się w przekonanij że na pewno nie uda im się nastraszyć mnie policją, gdy chciałam wyjść, szatniarz uderzył mnie, a wiedźi zamknęła na klucz w pokoju i zagroziła, że jeśli na nic doniosę, skończę w poprawczaku, a im nic złego się stanie, bo będą świadczyć przeciwko mnie, zeznają, że j ja się źle prowadzę. Okropnie wspominam tamten okres. Równo ^ tygodnie trzymali mnie w zaniknięciu w tym piwni<| nym pokoju jak więźnia, a szatniarz co noc sprowac mężczyzn. Dwóch, a nawet trzech naraz. Upijał ij w kuchni, a oni stamtąd przychodzili do mnie kolejf w odwiedziny. Ale dobrowolnie nie oddałam się razu, zawsze musieli mnie zdobywać siłą, aż w końj rozchorowałam się. Byłam kompletnie załamana, a ki da cząstka mojego ciała nosiła ślady uderzeń i sińce. [ Do kilku mężczyzn szatniarz zwracał się po nazwis a ja zapamiętałam sobie, jak się nazywali, żeby się dyś na nich zemścić. Jednemu, który zabawiał się pijanemu całą noc maltretując mnie okropnie, wykr^ łam potajemnie wizytówkę z portfela, gdy zasi Tak mnie tam gwałcono i hańbiono, że nie wiei łam, bym mogła być jeszcze w życiu wesoła. Rosła I mnie chęć zemsty, ale z biegiem dni, gdy spostrzegł^ że nie wydostanę się z rąk tej wiedźmy, ogarnął ram strach, że będą mnie trzymali w zamknięciu, póki I umrę. Nie wiem, co by się ze mną stało, gdyby pewnego ra* szatniarz nie przyprowadził do mnie mężczyzny, ktB wysłuchał mojej opowieści i uwierzył mi. Przestraszy* bardzo usłyszawszy, ile mam lat, a ja wymusiłam na M że $oP sprowadzi policję, by mnie wyciągnęła z te-'\ chociaż przysporzyło mu to tylko ^^ ^ob, pypy y i miał powody do wstydu z mojej przyczyny i uczynił mi nic złego. •awa wyszła na jaw i pisano o niej w gazetach, bo h ła w nią zamieszana żadna z wpływowych osobis-• w przeciwnym razie trzeba by ją było zatuszować. '\,rm nnlicia chciała się wykazać czujnością i aktyw- j, w nią zamieszana żadna z wpływowych nie DY*'* tości w przeciwnym razie i 'tyin policja chciała się wykazać czujnością i aktyw- 'cia g^yż JeJ zarzucano, że patrzy na wiele rzeczy zez palce i dopuszcza do szerzenia się w mieście zepsucia. Helsinki w tamtym okresie były prawdziwym piekłem dla młodych; mężczyźni bez żadnego powodu tracili pracę i brali się za handel wódką, a stare baby prowadziły burdele, w których bezrobotne dziewczyny sprzedawały swe ciało, gdy nie miały już nic innego do zaoferowania, chociaż nie marzyły o niczym innym, jak tylko o normalnej pracy i zapłacie, za którą można by wyżyć. Wtedy jeszcze nie miałam o tym wielkiego pojęcia, ale wszystkiego dowiedziałam się później, w poprawczaku, z rozmów innych dziewczyn, a nawet wcześniej, gdy leżałam w szpitalu. Bez sensu było obwinianie o ten stan policji - nie była w stanie zlikwidować wszystkich melin, gdzie handlowano wódką, i zakamuflowanych burdeli, choćby nie wiadomo jak się starała. Głód jest silniejszy ^d policji. Ale gdy mój przypadek stał się głośny, policja kazała swe możliwości, chociaż to dla mnie nie było wcale przyjemne. edvb ^ ky*° 'l n*Q wiem, jak zniosłabym tyle wstydu, Z7111 ?*e spędziła wielu tygodni w szpitalu w stanie na ^°minaJ3Cym koszmarny sen, tkwiłam wtedy jakby z tanit ^trz sjek*e- Do szpitala zawieziono mnie prosto tretow680 !n^eszkan^a» b° tak byłam pobita i zmal-. ana, że dostałam zapalenia płuc. W szpitalu od-e mam syfilis, którym zaraził mnie jeden z męż- 48 49 czyzn, a w końcu stwierdzili, że jestem w ciąży. Chy nawet pragnęłam wtedy umrzeć, tak byłam załamań Trzech mężczyzn skazano na kary więzienia, a sz niarza z żoną na więzienie o obostrzonym rygor chociaż przysięgali, że są niewinni, i zwalali wszystko mnie. Przesłuchiwano także mamę i ojca, który zezn że od dziecka miałam zły charakter, w końcu na\ uciekłam z domu. Tak właśnie zeznawał, a ja nie prót wałam protestować, bo i tak przysporzyłam rodzice wielu kłopotów i wstydu. - Czemu cię wcześniej nie zabiłem? - mruknął mnie ojciec, gdy staliśmy naprzeciwko siebie poda przesłuchania. To były ostatnie słowa, jakie usłyszałJ z jego ust, nie zobaczyłam go już nigdy więcej, bo zna dwa lata później, był chory na wątrobę już w czai procesu, miał wtedy twarz w kolorze brązowożółtyl Przed śmiercią bardzo cierpiał, ale nie narzekał, pr| klinał tylko. Kierowniczka poprawczaka na pewno p| ciłaby mnie na pogrzeb, ale nie chciałam iść, chocl inne dziewczyny oddałyby wszystko, żeby tylko wjl na miasto, nieważne, z jakiego powodu. Urodziłam także dziecko. Na szczęście przyszło! świat za wcześnie i było nieżywe. Na szczęście, I przysięgłam sobie w duchu, że je zabiję, bez względu! karę, jaką by mi za to wymierzono. Byłam okropni zacięta i nie chciałam, by żyło. Może nie myślał! w tym wypadku o swoim losie, ale o losie dziecka, bej by się z nim stało, gdyby moje życie dalej było I pechowe. Lekarze, co prawda, mówili z począł o przerwaniu ciąży, ale nic w tym kierunku nie roa a ja zdążyłam się szybko wyleczyć z choroby, którą ni zarażono. Może mieli jakiś powód, by się do tego 1 zabierać. Prawo wtedy jeszcze surowo zabraniało pm rywania ciąży i wszystko zależało od lekarzy. Najgorsze jednak w tym wszystkim było dla mnie I 50 ni, mi właściwie nie wierzył. Wszyscy byli przekona- wjasnej woli znalazłam się w takiej sytuacji , że się niemoralnie prowadziłam. Takie przy-i dIate.g.'o(jniosłam wrażenie, gdy leżałam chora i za ^^ winiłam siebie, zupełnie jak małe dziecko fł Wd tko w dające się o zło, które mu się przytrafiło. Wtedy iniałam w sobie wiele z dziecka. Dopiero w po-czaku moje dzieciństwo za sprawą starszych kole-k skończyło się, starło się jak stary obcas, k kó i iół żd nek sky % j jednak człowiek, który nie poniósł żadnej kary za swój czyn; ten, który był pierwszym mężczyzną w moim życiu i którego twarz i ręce zapamiętałam na zawsze. Nie miałam pojęcia, kim był, więc nie zeznałam o nim w sądzie, szatniarz też nic nie mówił. Podejrzewam, że dostał od tamtego pieniądze, żeby nie puścił pary z gęby. Mogłam sobie nawet wyrzucać, że na niego nie doniosłam, ale doszłam do wniosku, że to i tak nie miałoby sensu, nie znałam przecież jego nazwiska. Ci trzej wstrętni faceci, których szatniarz sprowadził raz do mnie i których skazano, byli najgorsi, ten pierwszy zaś pozostał mi w pamięci jako wytworny pan. 0 swoim pobycie w poprawczaku nie mogę powie-ieć nic złego, starają się tam jak mogą i przyjaciół można sobie znaleźć, jeśli się tylko dobrze pracuje, uczy 1 ^le sPrawia trudności wychowawczych. Zetknęłam się 0 a.ziewczynami porządnymi i z takimi, które miały złą Puuę Gdybym przyłączyła się do towarzystwa tych *1' moze wyłabym na ludzi. Ale one były J flegmatyczne, brzydkie i nudne, te niedobre ^ T frteligGatne i wesołe, wiedziały o wielu i nigdy się z nimi nie nudziłam. Może nie mam 51 prawa mówić, co dobre, a co złe, ale wydaje mi się porządnymi nazywano takie, które decydowały się^ twardą egzystencję, pełną wyrzeczeń, a złymi te, ktc chciały lekko przejść przez życie. Gdy znalazłam się w poprawczaku, wiedziano tam j 0 mnie, gdyż moje nazwisko wielokrotnie wymienia w gazetach. Chociaż byłam jeszcze taka młoda, uwa; no, że jestem najgorszą z najgorszych. Wiele dziewc; podejrzewało z zazdrością, że zarobiłam kupę pienięd 1 przepuściłam je beztrosko, a ja nie chciałam wyproś dzać ich z błędu, bo lżej mi było na duszy, maj świadomość, że sama kieruję swoim losem, a nie - j było w rzeczywistości - że padłam ofiarą ludzkiej ni czemności. Opowiadałam więc ze szczegółami o swym wystę nym życiu. Dziewczyny chętnie słuchały, bo co mogło bardziej zainteresować jak historie o mężczyznach, o i zachciankach. Zmyślałam i z premedytacją robiłs z siebie szmatę, ale wynikało to z poczucia nieszczi liwego losu, musiałam mieć coś, czym mogłabym i pochwalić, chociażby własnym zepsuciem i lekkomył nością. Moje towarzyszki opowiadały o sobie, a ja patrząc I nie dochodziłam wciąż do jednego wniosku, że uczl wość w życiu nie popłaca i tylko szpetna może pozosm porządną dziewczyną. Ale i tym porządnym wiele mci na było zarzucić, obmawiały, kogo się dało, obżerałyM się dało, no i kradły. A gdy myślałam o tych ni zliczonych przewinieniach, przez które znalazły I w poprawczaku, nie pozostawało mi nic innego jl tylko dziwić się ich bezdennej głupocie. Nie upłynł wiele czasu, a ja, wzorem tych starszych i barda doświadczonych, uważałam, że najgorsze, co człowielj może spotkać, to gdy policja wywęszy ciemne spra i ma się z nią do czynienia. zdążyłam się w zakładzie nauczyć, tego na łd że dla ładnych dziewczyn facet to jedynie Przy 6'prymitywne zwierzę i im starszy, tym bardziej nad#an F Siedziałam już, że im wyższą cenę dziew-trz6p° wyznaczy za siebie, tym bardziej pożądana staje CZyna oczach mężczyzn, i nie ma takiego, który się jej . jeśli tylko okaże się dosyć przebiegła. Dowiedzia-°przes-c też, że nie ma nic głupszego jak kradzież pijaku klientowi portfela, gdyż za to najczęściej trafia się kratki. Tylko zupełnie zielone i głupie robią takie rzeczy, sprytna dziewczyna zna inne sposoby, dzięki którym oskubie faceta nie ponosząc żadnych konsekwencji. Kradzież traktowano jako większe przestępstwo niż prostytucję, policja bowiem wcale nie istniała po to, by chronić niedoświadczone dziewczyny przed żądnymi wrażeń mężczyznami, tylko po to, by pilnować portfeli poważanych obywateli przed lekkomyślnymi panienkami. Naprawdę o wielu ciekawych rzeczach dowiedziałam się w zakładzie, w końcu i o tym także, że najsprytniejsze wychodzą za mąż, bo mężatka może robić, co chce, i jeśli za często nie trafia do izby wytrzeżwień, policja zostawia ją w spokoju. W ciągu tych lat spędzonych w poprawczaku zahartowałam się i uodporniłam, a w wolne chwile zastanawiałam się nad tym, co przeżyłam, dochodząc do wniosku, że mam jeszcze wielu dłużników, nad którymi wcale me; muszę się litować. Z czasem stałam się skryta i często ^leżałam °^e obracając językiem tyle, co na początku. ^e koleżanki odsunęły się ode mnie, uważały mnie za Ponuraka staw k m°żliwości pielęgnowałam swe ręce, pozo-^ gładkie mimo obierania ziemniaków i pracy f^ Na3wickszym moim skarbem był kawałek trzymałam jak prawie wszystkie dziew- 52 53 czyny pod materacem. Pielęgnowałam także włosy, g<4 z czasem doszłam do wniosku, że nie mam innej br przeciw światu jak ponętny wygląd. Jednakże wcale miałam zamiaru używać życia jak te, które z nieci liwością czekały tylko, aż brama zakładu otworzy przed nimi, by po wyjściu zacząć kupować sobie str» upijać się na całego i włóczyć po ulicach zaczepią mężczyzn. Ja tego nie chciałam i myślę, że one też sporo fant jowały. Wierzyłam, że po wyjściu z zakładu mo zbudować jakieś własne życie i uniknąć upadku pro na bruk. Wiedziałam, że na ulicy zginę, bo tam nie innych możliwości poza wódką, syfilisem i gruźlicą a! harówką w różnych dziwnych miejscach, do których wielu ostrzeżeniach odsyłano ulicznice. Dlatego pos nowiłam wziąć się w garść i żyłam nadzieją, że trafię człowieka - mógłby być nawet prostym robotniki - który będzie dla mnie dobry, ożeni się ze mną i w k< cu będę miała swój własny dom. Byłam chłodna i ma mówna, gdy po skończeniu osiemnastu lat wychodził z zakładu i niosłam w sobie mocne postanowienie,' nigdy więcej nie będę szukała towarzystwa dziewc z poprawczaka. Chciałam żyć nie prosząc nikogo o rj ani o pomoc. Wracałam do domu nie czując strachu, bo ojciec | żył już od jakiegoś czasu. Weszłam na nasze da« podwórze w Ruoholahti, schody wydały mi się jesł bardziej krzywe i zniszczone niż dawniej, a dach koił rki przeciekał. Była jesień, stare koła od wozów waM się koło szopy jak dawniej. Wzruszona weszłam 1 schodach na górę i zastukałam do drzwi. - Ojej, Maire, kochana! - wykrzyknęła maił - A więc wreszcie wróciłaś, moje dziecko! Była dla mnie bardzo dobra, zaparzyła kawy i wyszła! sklepu po bułki. Najstarszy brat już zdążył się ożenić i Ą pro V7 ' domu, drugi pracował i utrzymywał rodzi- 'młodszy chodził jeszcze do szkoły podstawowej. z pracy średni brat i ujrzawszy mnie zawołał: ńQ oczy me mylą>t0 Przeciez Makel •rżał mi się uważnie, ale po chwili twarz mu ?If3 sooważniał, a gdy poszedł się myć do kuchni, *atam, jak mówił do matki: Ta dziwka chce u nas mieszkać? Cdv t0 usłyszałam, coś się we mnie zagotowało, ale . łałam się opanować i rzekłam do niego z naciskiem: _ Niech cię o to głowa nie boli. Poprawczak załatwił mi miejsce służącej. Nie zostanę na twoim garnuszku. A potem ubierając się zawołałam do mamy: - Pa, mamo! Dziękuję za kawę! - i wyszłam z domu. Służbę zaczynałam dopiero nazajutrz, więc nie mając gdzie się podziać, noc spędziłam w tanim hoteliku za dwadzieścia pięć marek. Najpierw siedziałam w pokoju i patrzyłam przez okno na brudne dachy i szarobury deszcz, a potem zeszłam na dół i w kawiarni zjadłam ciastko popijając kawą. Miałam wtedy osiemnaście lat i byłam ładna, chociaż skromnie ubrana. W kawiarni grało radio, a siedzący tam mężczyźni zerkali na mnie. Muzyka opowiadała o blaskach i pokusach życia, a ja próbowałam sobie wyobrazić, że jestem właśnie gdzieś daleko, w elegancja hotelu stojącym nad brzegiem morza i nie różnię się czym od otaczających mnie roześmianych i zadowolonych z życia ludzi. Myślałam o tym wszystkim, a ciastko fcawało rai w gardle, bo w kieszeni miałam zaledwie ^dziesiąt marek, a na sobie ubranie, które dostałam w Poprawczaku. zaPauty się uliczne latarnie, poszłam . zaczęłam spacerować tam i z po- az podszedł do mnie jakiś mężczyzna, złapał za 54 55 - No, dziewczyno, dokąd idziemy? Był porządnie ubrany i kompletnie pijany, a ja, jeszcze w pamięci słowa brata, odparłam: - Nie wiem... A on na to: - Niestety nie mogę cię wziąć do siebie. - Może moja gospodyni wpuści pana, jak dosta napiwek. Ale ja żądam trzystu marek. Był widocznie w dobrym humorze, bo roześmiał głośno: - Co ty, mała, chyba zwariowałaś? Przeceniasz Nie widzisz, że po ulicach łazi pełno dziewczyn, któr1 zadowoli nawet sto marek? Wyrwałam rękę z jego uścisku. - Niech mi pan więc nie zawraca głowy - żachnęJ się. Ale moja odmowa tylko go rozochociła, odprowaJ mnie do hoteliku i dał portierce w łapę, żeby nas raJ wpuściła. Gdy znaleźliśmy się w moim pokoju, usiadł i zapl papierosa. Błyskawicznie rozebrałam się do naga, stal łam przed nim i spytałam kpiąco: - Odpowiada? A gdy chciał mnie dotknąć, odepchnęłam go. - Najpierw forsa — zażądałam. Zdziwił się, ale dał mi żądaną sumę. Nie był chł złym człowiekiem. Gdy wstawaliśmy z łóżka, otrzeźw trochę i wydawał się zawstydzony: - Mogłabyś się chociaż uśmiechnąć. Ale ja nie potrafiłam się śmiać, nachyliłam się tyi nad nocnikiem i wymiotowałam, chociaż on wcale! był ani wstrętny, ani mnie nie dręczył. Nie obraził się, tylko po chwili spytał zmienioflfl głosem: - To było dla ciebie takie okropne? Jeśli tak,l przepraszam. 56 • potrzebowałam jego współczucia, więc odpowie- do diabła, a Pan dosyć> niech sie. P*"1 b°Ale on i tym razem nie rozgniewał się, może widział, ¦Ikim okropnym stanie się znajdowałam. Dotknął W|ko mojej ręki, wziął kapelusz, płaszcz i wyszedł. Nie bvł gfoP*111 człowiekiem. Następnego dnia mogłam więc kupić sobie porządne óczochy, buty j bjajy kołnierzyk do sukienki. Miałam ^ć na służbę i myślę, że do szczęścia wystarczyłby mi własny kąt, jedzenie i dwa wolne wieczory w tygodniu. O miejscach pracy, które poprawczak załatwiał swym byłym wychowankom, nie można było nic dobrego powiedzieć. Dziewczyny szły na służbę do rodzin, które liczyły na darmową pomoc domową - zmuszały do niewolniczej harówki i okazywania głębokiej wdzięczności za swą rzekomą dobroć. Byłam jednak tak nieśmiała, a do tego wciąż przygnębiona, że nie przejmowałam się krzykiem i lamentami nowej gospodyni, tylko starałam się dobrze pracować i pilnowałam dzieci, gdy ona wychodziła. Nie domagałam się nawet należnych mi wolnych wieczorów. Postanowiłam uczyć się szwedzkiego, zaczęłam już nawet w poprawczaku mając nadzieję, że kiedyś uda mi się dostać posadę sprzedawczyni albo kelnerki w restauracji. Więc i teraz, na służbie, w wolnych chwilach ^owałam się uczyć. Któregoś wieczoru, gdy moja Pani była w kinie, pan przyszedł do kuchni, by nalać podle wo^y do grogu, i zastał mnie tam siedzącą nad nawr^czn?kiein. Zaproponował mi pomoc w nauce, a ja tował Uc^szy^am siC z tego, ale dość szybko się zorien- djain, jakie miał naprawdę zamiary, y zaprotestowałam, rzekł gniewnie: Pr2yszł° Uda:'esz świe.ta-> samiczko? Przecież wiem, skąd 57 sni Kopnęłam go mocno i szarpnęłam głową uderzaj czołem w jego nos i usta, tak że musiał mnie puścić. j miał odwagi nalegać bojąc się powrotu żony. Nie mogłam się nawet poskarżyć pani, bo ona wszyJ ko zwaliłaby na mnie i wyrzuciła z pracy, jak to zwy^ bywa. Co innego mogłaby w takim wypadku zrób chcąc zachować spokój ducha. Od tamtego dnia pr stale mnie zaczepiał, podniecałam go widocznie bard bo próbował wszelkich sposobów, by mnie zdób Pewnego wieczoru, gdy rozebrałam się już do «» wszedł do kuchni, usiadł na brzegu łóżka i zaczął obmacywać. - Nie bądź głupia - mówił przy tym. - Jeszcze możi mieć ze mnie pożytek. Jak będziesz chciała, mogę zał wić ci posadę w kuchni klubowej. Dadzą ci tam wi* wolnego czasu. Nic jednak nie wskórał, więc zaczął mi grozić: - Jeszcze cię kiedyś dostanę. Być może tak działałam na jego zmysły, że nie mój się oprzeć pożądaniu. Nawet się temu nie dziwiłam, ¦ żona była starsza od niego i wiecznie narzekała. P nego dnia wcześniej wrócił do domu, chociaż uprzed że będzie późno, wdarł się do kuchni i zapytał z chytr uśmieszkiem: - - Nie widziałaś przypadkiem mojej srebrnej papieiH śnicy? Zostawiłem ją na biurku i zniknęła. Nie miałam pojęcia, co się stało z jego papierośni^ ale on nie dawał za wygraną. - No to sprawdzimy. Trzeba być ostrożnym, jak I ma kogoś takiego w domu. Wyciągnął spod mojego łóżka tekturowe puda w którym z powodu braku walizki trzymałam swoi rzeczy, i zaczął je otwierać. - Proszę tego nie ruszać! - krzyknęłam, ale on i zwracał uwagi na moje protesty i spod ubrań wygrzebl 58 • ośnicę- Była srebrna i masywna. Zważył ją tę PaP!ef rzekł, triumfalnie patrząc na mnie: w &<>& \ spr'awa policji. Zaraz po nią zadzwonię. ;lLvwniałam, poczułam przypływ sił. Pan o*1 & sam Podrzucił! Pewme w1^ szlaDMo°ico z te?0? ~ Spy^ał kpiąco- ~Jak komu uwierzą, mnie czy tobie? potem złapał mnie za rękę i wypalił: Do cholery, dziewczyno, podniecasz mnie i dopnę patrzyłam mu prosto w oczy i wyczytałam z nich, że jest gotów oddać mnie w ręce policji, żeby się zemścić za mój upór. Ale ja chłodno oceniałam sytuację, nie mogąc się nadziwić tej dziwnej sile, która potrafiła z porządnego i miłego człowieka zrobić takiego wariata. Zastanawiałam się, czy ta siła tkwiła we mnie, czy też w nim. Patrząc mu w oczy widziałam, że w walce, którą ze mną prowadzi, nie ma miejsca na współczucie czy litość, nie ma żadnych praw ani zasad. To była wojna, żadne błagania o łaskę nic by tu nie wskórały. Skoczyłam i złapałam nóż kuchenny. Grożąc nim krzyknęłam: - Jeśli mnie pan ruszy, wbiję to panu w brzuch! Jak się tu zjawi policja, wiadomo, czym to się dla mnie kończy. Gdy pan zadzwoni po nich - zabiję! I przysię- un5 że jeśli nie zdążę od razu, zemszczę się przy pierwszej lepszej okazji. eraz on mi patrzył prosto w oczy i wiedział, że łowię poważnie. Niemal z radością odparł: merze, że to zrobisz, szalona dziewczyno, i ale h PaPier°śnicę i odwrócił się, by wyjść z kuchni, v *ak stałam z nożem w ręku, jeszcze przed chwilą Li°na lękiem, teraz nagle opadłam z sił. Nie Co się działo ze mną, ale nagle zrobiło mi się 59 wszystko jedno i zrozumiałam, że nie ma sensu u miąć siły, która była silniejsza od człowieka. Nóż padł mi z ręki, pobiegłam za nim, złapałam go za rę i jęknęłam: - Proszę zostać. Nigdy nie doświadczyłam takiej rozkoszy jak wt gdy mnie wziął w ramiona i zwalił się na mnie. Mia wrażenie, że coś, co przeżywam, należy do wyjątków doznań. Wiele kobiet pewnie umiera, nigdy tego doświadczając. Może to właśnie, bez udziału mojej w uczyniło ze mnie tą, którą się stałam. Musiałam o t opowiedzieć, choć o takich rzeczach zazwyczaj się mówi. Nazajutrz wymówiłam pracę. Jeśli te dwa tygodn które musiałam jeszcze spędzić w tym domu, były i tego człowieka piekłem, to takim samym piekłem b) one także dla mnie. Miałam uczucie, że otwiera przede mną otchłań. Patrzyłam w nią czując zawl głowy i w przerażeniu cofałam się znad jej skrą W czasie jednej krótkiej chwili, która błysnęła w nościach, przyjrzałam się sobie i innym ludziom do niej niż w czasie lat spędzonych w poprawczaku. Spróbowałam jeszcze raz, chociaż w głębi duszy łam, że to na próżno. Chciałam uczciwie zagrać woj samej siebie, że przynajmniej staram się. W następij domu, gdzie służyłam, mieszkało także dwóch studenil i nie minęły dwa tygodnie, gdy gospodyni oświadczył^ z powodu chłopców nie może mnie dłużej zatrudniać, mi nie zarzucała, wydawało się, że uważa mnie za por ną dziewczynę, a ja pracowałam tak dobrze, jak łam. Nie miała żadnych zastrzeżeń do mojej pracy, al 60 zatrzymać i już. Trzeci raz nie próbowałam, yłam w swe przeznaczenie. \aio. przez miast0 rozglądając się wokoło, widzia-I^okie ulice, wielkie wystawy z pięknymi towara-,alące się wieczorami latarnie, świecące na czer-nI' o i zielono wspaniałe neony. Pieniądz znowu wszę-e panował, obok sunęły samochody, słychać było Tającą gdzieś muzykę. Co za pożytek mogłam mieć ze swei skromności. I tak się mną nie zainteresuje żaden porządny mężczyzna,, gdy się dowie, kim jestem i skąd przyszłam. A nie należałam do dziewczyn, którym proponuje się małżeństwo. Wspominając słowa ojca: „Czemu cię nie zabiłem?", postanowiłam poddać się losowi i pozwolić, by moje życie staczało się aż na samo dno. Łatwo wpaść w złe towarzystwo, dobre trudno jest znaleźć. Zaczęłam się włóczyć po budach tanecznych, zaczepiać facetów, aż zarobiłam na porządne stroje. Na razie wszystko grało. Zamieszkałam z pewną fajną dziewczyną. Miała telefon i właściwie także miejsce pracy, bo jednym z jej stałych klientów był jubiler, który w razie czego mógł oświadczyć, że ona jest u niego sprzedawczynią. Raz od jakiegoś pijanego kuśnierza, 7 nas zaciągnął na picie do swego magazynu, dostałam kołnierz ze srebrnego lisa. wiązałam znajomości z taksówkarzami i portiera-tvlkZ restaura<5i' nie musiałam już chodzić po ulicach, •w domu czekałam klió tvlk staura<5i' nie musiałam już chodzić po ulicach, •w domu czekałam na klientów. Moja koleżanka żo pił°JUnnie miała zadnycłi wad prócz jednej - za du-bym \' •ateg0 właśnie wzięła mnie do siebie, chciała, Plhowała Sam i bł m na klientów. Moja koleżanka żo pił°JUnnie miała zadnycłi wad prócz jednej - za du-bym \' •ateg0 właśnie wzięła mnie do siebie, chciała, chyba • Plhowała- Sama nie brałam alkoholu do ust, gdy ^ z Przymusu, a i wtedy udawałam tylko pijaną, Onana^Wa?yłani» ze mCzczyźm tylko na to czekają. iaSt czcsto rano telefonowała, żebym ją przy do domu, bo jest tak pijana, że sama nie y Ona trafi. 61 Poza tym była wesołą dziewczyną, z temperament zawsze miała szeroki gest i dobry humor. lubili i z przyjemnością tracili pieniądze w jej towarj wie; beztrosko się z nimi bawiła i spała z ochotą. - Czemu mam im żałować uciechy, gdy sama lubię? - mawiała. - Będę się bawiła tak długo, jak zecl Czekało ją prawdopodobnie szczęśliwe życie, bo ]\ ler ożeniłby się z nią, gdyby wyraziła na to zgodę, f są mężczyźni, ale ona wolała pić i dwa lata pój zakłuto ją nożem w jakiejś podejrzanej spelunce. Nie wcale złą dziewczyną, po prostu takie życie ją pociąg Bardzo się od niej różniłam. Nigdy nie daws mężczyznom ani odrobiny więcej, niż musiałam. Cie ła mnie świadomość, że oddaję się im tylko za pienid a oni zdają sobie z tego sprawę. To poniżało bardziej] niż mnie. Zresztą nigdy mnie nie zmuszali do okazj nia autentycznych uczuć. - Co ci jest, dziewczyno? - spytał mnie raz pe\ gość. - Wszystko jedno, co z tobą robię, zawsze je taka zimna. Potrafiłam tak właśnie się zachowywać i każdą spędzałam za pieniądze z kim innym. Miałam wygląd dziewczyny cnotliwej i małomćn Gdy zaczęłam się zadawać z facetami, we wszyst podkreślałam tę pozorną niewinność. Ubierałaa| skromnie, lekko malowałam usta i używałam wys2 nych wyrażeń unikając ordynarnych słów. Myślę, pierwszy rzut oka nie różniłam się wcale od dziewc z dobrego domu. W restauracjach i na zabawach) zachowywały się czasem o wiele gorzej ode mnie. Włosy miałam jasne, a oczy zawsze tak niewinn<| gdyby w moim życiu nigdy nie wydarzyło się nic ani nic plugawego nie splamiło mojej duszy. To nie udawało mi się utrzymywać bez trudu. Męż< szybko mi się znudzili. Prawie wszyscy byli do 62 rzeczy bardzo podobni. Znajomość z kilkoma żyła, by poznać stu innych. Nie mieli w sobie wyStaryjo w nim nic, czym można by się zachwycić. Spotkałam w życiu wielu przystojniejszych i lepiej zbudowa-jw mężczyzn. On był nawet niższy ode mnie, blondyn aS^ twarzy- °d nosa do kącików ust biegły mu ld' Stał na róg* ulicy z rCkami w kiesze-fifce lu-2! k"a ust zwisa^ mia papieros w drewnianej _"pMlał Jasnoniebieskie oczy. g0> rzePraszam, czy pan na coś czeka? - zagadnęłam 64 65 Usłyszawszy mój głos, zrobił zdziwioną minę i ^ rzył mnie spojrzeniem od stóp do głów. Wyjął z papierosa, by mi odpowiedzieć, spostrzegłam wtedy jego palcu obrączkę. Popatrzył na mnie bez uśmiechu też pozostałam poważna. - Miałem nadgodziny i umówiłem się tutaj o siód] z kolegą - wyjaśnił. - Mieliśmy iść do sauny, ale siód już minęła. Gdy skończył mówić, wiedziałam, że mój los jest I przesądzony. Stałam spokojnie, gotowa nawet I śmierć, bo czułam się jak lis, któremu żelazna klaJ potrzasku zaciska się na łapach. Nie umiałam soj wyjaśnić tego uczucia. Tkwiło we mnie przekonanie! ten mężczyzna musi do mnie należeć i za żadną cenę 1 mogę go utracić. Wystarczył tylko dźwięk jego głoj bym stała się zupełnie bezwolna. - Zapraszam pana do siebie, coś razem zjemy -1 proponowałam. - Mieszkam niedaleko. Wlepił we mnie wzrok. - Nie... nie mogę - odparł z wahaniem. - Ależ bardzo proszę - namawiałam, w końcu i szedł ze mną. Takie to było proste. W domu poczęstowałam go kolacją, mając cały ca myśli zajęte czym innym. Nie zwracałam uwagi I bałagan panujący wokoło. Patrzyłam ciągle na ni« dziwiąc się, jak bardzo bliski może się wydawać 1 zupełnie obcy. Nie wiem, co takiego znajomego w 1 zobaczyłam, bo przecież nigdy przedtem go nie widi łam, a teraz zdążyliśmy zamienić ze sobą zaledwie kl słów. Słowa stawały mi w gardle, a ręce drżały. Bal się, że odejdzie i już nigdy więcej go nie zobaj Poczęstowałam go alkoholem w nadziei, że gdy wyj nie będzie się nigdzie śpieszył. Ale on nie chciał pić, zj chętnie jadł, chociaż bez przesadnej elegancji. Gdy sM czył, długo siedział w milczeniu i patrzył mi w oczy. 1 przejawiał żadnego lęku ani nieśmiałości. 66 wstał, podszedł do mnie i kładąc mi ręce na h rzekł: za cWz PC^ . . A oowiedział nic więcej, a ja przytuliłam się do ^ w tym momencie zapaliła się we mnie iskra. Nie nieg°tam, co się potem działo, wiem tylko, że gdy ^j do mnie, ciemność się we mnie rozjaśniła ryzałam w zapamiętaniu, gdy mnie pieścił. Z nikim lie było mi nigdy tak dobrze. Krzyczałaś - odezwał się z uśmiechem jakiś czas potem. , . • j • i i Myślałam, ze umieram - powiedziałam głaszcząc jego policzki, szyję, ramiona i twarde kolana. - Jesteś szaloną kobietą - rzekł. Zapalił papierosa i zaczął żuć drewnianą fifkę, tak jak miał to w zwyczaju. Nie odchodził, chociaż bałam się, że zrobi to lada chwila. Czesząc drżącą ręką swe włosy miałam wrażenie, że zasypują mnie zwały ziemi. Doszłam przy tym do wniosku, że dla tej krótkiej chwili przeżytej z tym człowiekiem warto było żyć. Wiedziałam, że go pragnę, wszystko jedno za jaką cenę. Nie myślałam jednak wcale o nim ani o tym, czy przyniosę mu szczęście, czy nieszczęście. Nie zastanawiałam się nad tym, że mogę go Kcież zniszczyć i zgubić niczym tlen, który zżera żelazo. Nie, nic takiego nie zaprzątało moich myśli. Klęcza- Ą przed nim, głaskałam jego kolana i chciałam się m dowiedzieć jak najwięcej. Kim był, jak żył, wszyst- szczegóły nabierały wielkiego znaczenia, starałam się wstUa°?1c an* Jednego słowa, które wypowiadał. Nie chodź? •Si? swycn Pragnień i wtedy jeszcze nie przy- o mi nawet na myśl, że mogę mu się znudzić, jeśli władze T^e * szczerze Przyznam się, jaką ma nade mną To h} myślałam ° niczym innym, tylko o nim. i dobra właśnie Torsti- Miał ponad trzydzieści lat ślubie \pr^ce' M metalowcem w fabryce. Trzy lata po Ule> bezdzietny. 67 - Nie mam prawa powoływać dzieci na taki - powiedział. Mówił też o polityce, jak to zwykle mężczyźni. - Świat się musi zmienić. Wszystko, co się dzieje, przyśpiesza jego rozwój. Ale mnie nie obchodził wcale świat ani żaden ro Wpatrywałam się tylko w niego, w te błyszczące, jaj niebieskie oczy, które od czasu do czasu, gdy mć sypały iskrami. - Teraz ty - poprosił. ¦ - Opowiem innym razem - odparłam szybko. -*H innym razem - powtórzyłam i zaczęłam go pieścićl czule, jak tylko umiałam, nie mając żadnych hamulcl Nie wstydziłam się tego, że z takim oddaniem i szcza ścią go pokochałam. - Może następnego razu już nie będzie - rzekłł nagle zamilkł i znów przyciągnął mnie do siebie. Czułam, że z hukiem walą się na mnie masy zfl i pogrążam się w ciemnościach łkając w jego objęcił W tym momencie uwierzyłam, że to wszystko jest prB dą, a nie snem i że nigdy go nie opuszczę, jeśli to im będzie ode mnie zależało. Podczas któregoś z naszych późniejszych społ zapewniłam go, że w każdej chwili mogę dostać od nJ rozwód. Tak było w istocie, bo wiedziałam o nim I wiele, by miał odwagę mi się sprzeciwić. Torsti wzdl nął się, gdy to usłyszał, takie rozwiązanie pewnie vĘ nie przyszło mu do głowy. Chciał, jak to zwykle -«wać ze mną, a potem po •e byłw stanie, bo moje ciało zdążyło mu zatruć gi, ^fj^iedziałam, że co wieczór myśli o tym, a za-7SD^ wawszy w kontaktach ze mną, nie czuł się już sfflak° dobrze. Spotykaliśmy się więc nadal, ale z powo-z żo^ żony ^ mogliśmy robić tego zbyt często. du^ytywałam go o żonę i powiedział mi o niej, jak to Z mężczyźni, wszystko, nie zatajając nawet spraw, ch z zasady nie ujawnia się osobom postronnym. rt0^z bardziej pobudzał moją ciekawość chociaż, gdy 'wił o niej, czułam, jakby ktoś obracał mi nóż w otartej ranie. Uważałam za przekleństwo fakt, że Torsti nie był już wolny. Zawsze miałam takie głupie szczęście. Wydaje mi się, że był bardzo mądry. Sporo czytał i znał się na swym fachu. Nie umiał jednak okazywać uczuć i brakowało mu wyobraźni. Był zamknięty w sobie i milczący, każde słowo wyciągałam z niego jak obcęgami. Ja zaś, chociaż wyobrażałam sobie zawsze, że I jestem twarda jak diament, czułam w sobie ogromne pokłady czułości, przerażało mnie to nawet. Torsti wca-I le nie był wyjątkowym człowiekiem, ale los widocznie I przeznaczył go tylko dla mnie i sprawił, że stał mi się szczególnie bliski. Ciągle pamiętałam swój lęk i głośno I bijące serce, gdy zobaczyłam go po raz pierwszy stojące-I go pod latarnią z rękami w kieszeniach, żującego drew-1 nianąfifkę. o się przez jakiś czas ciągnęło, spotykaliśmy się y pilnując, by się niczym nie zdradzić, szczegół- _ ze mną, a potem P° - _ dla zabicia czasu pu.ul»".—« * *¦ , ; M wycofać się z całej sprawy jak gdyby mgdy nrj czyzna ma krótszą pamięć niz kobieta ¦i to 8 szanuje partnerki, która go naPraw*«f^ znajL W ten sposób jednak już na początku ™**J**Ą ści udało rni się zasiać w jego głowie mysi o rozvq MorS nawel przestraszył i zamierzał zawroac <* 68 tajemnicy pilnując, by się niczym nie zdradzić, szczegól f przed jego żoną. Torsti często zostawał w pracy rabiając nadgodziny i gdy się ze mną spotykał też ZC pracuJe Ale chwile spędzane razem były zbyt owił, że pracuje. Ale chwile spędzane razem były zbyt krótkie i to kradzione szczęście zatruwało nam życie. ;iJ*gle się bałam, że go stracę, że w końcu nadejdzie dzień, *ty on nie zechce mnie już widzieć. Ten okres wydawał ic piekłem, choć jednocześnie czułam się wtedy szczęś- ^ niż kiedykolwiek w swym życiu. 69 8 Pewnego dnia idąc w samo południe po Espla ujrzałam nagle twarz człowieka, który był pierwsi mężczyzną w mym życiu. Tego właśnie, który upił w norze portiera i o którym nie zeznałam podi, przesłuchań. Poznałam go od razu. Wychodził z ho wyniosły, syty i elegancki, włosy posiwiały mu na niach, spojrzenie miał nieufne. Poszłam w ślad za a gdy zniknął w środku dużego biurowca, od zatrl nionego tam windziarza wyciągnęłam jego nazwij i nazwę firmy, którą kierował. W ten sposób po d latach miałam go wreszcie w ręku. Nie poszłam jednak do niego od razu. Najpierw pu kilka dni przeglądałam różne ogłoszenia w gazeta i chodziłam po mieście oglądając sklepy. Dopiero, gj ułożyłam sobie pewien plan, udałam się do tego bil i w sekretariacie poleciłam, by zameldowano mnie u I rektora. Wymieniłam swoje nazwisko i powiedziałanJ mam do niego sprawę osobistą. Z moich personall niczego się nie mógł z góry domyślać, bo używa! nazwiska męża, taksówkarza. Sekretarka wróciła i oznajmiła, że pan dyrektor nie zna i nie zdąży mnie przyjąć. - Ależ dyrektor mnie z pewnością pozna, gdy tylko zobaczy - powiedziałam i czekałam dalej. Kazał mi długo czekać, ale w końcu poprosił mnl środka. Weszłam do jego wspaniałego gabinetu i mknęłam za sobą drzwi. Wstał od biurka i patrzj mnie zdziwiony. - Nie poznaje mnie pan? - spytałam i uśmiech^ się uprzejmie. - Nie, nie znam pani - odparł, ale wpatrywał sj mnie i stopniowo jego wypielęgnowana twarz zrób; bladoszara. Nerwowo miętosił krawat, a jego bł 70 •q starało się unikać mojego wzroku. Nie chcia-1100&óc, patrzyłam tylko na niego uśmiechając łamT ń spytał: końcu spytał: pani ode mnie chce? Lre pytanie - żachnęłam się. - Jestem tamtą ną, chociaż nie mam już czternastu lat. Na pchaniu nie powiedziałam nic, potem też nikomu |ou nie mówiłam, mogę więc chyba oczekiwać jakiegoś zadośćuczynienia. To szantaż - wybełkotał i usiadł za biurkiem. Na policzki wróciły dawne rumieńce, a z nimi spokój. Odważył się znowu na mnie spojrzeć. Podeszłam bliżej, usiadłam przed nim na brzegu biurka i odezwałam się z uśmiechem: - Wcale nie mam zamiaru pana szantażować ani nie życzę panu nic złego. Wiedział pan wtedy, że jestem jeszcze niewinnym dzieckiem, mimo to zmarnował mi pan życie. Mam teraz okazję zacząć wszystko od nowa, jeśli tylko mi pan pomoże. Nie znam nikogo, kogo mogłabym prosić o pomoc, więc przyszłam do pana. - Skąd mogłem, do cholery, wiedzieć, że byłaś nietknięta? - syknął. Dobrze pan o tym wiedział - odparłam i rozesłani się mu w twarz. - To właśnie pana najbardziej interesu I ""^ krÓtk° Stając się znowu człowiekiem _ic kwiaciarnię, żeby zacząć uczciwie żyć ¦ - To jedyna praca, na której się trochę panu\Zc?ZaSem na pewno dobrze ** P°Jdzie- Powiem gować pr ' de P°trzebuJC- Nie ma sensu się tar- - De? ę tylko Powiedzieć, czy pan da, czy nie? - nL ~ powtorzył. *Lstem wymagająca - odparłam. - Kwiaciarnia kosztuje zaledwie trzydzieści tysięcy marek. jest 71 Poza tym potrzebuję dziesięciu tysięcy na rozkn interesu. Myślę, że to niewiele jak za życie j człowieka. Zaczął coś mówić, targować się, ale spojrzawszy mnie zrozumiał, że nie ustąpię. Zamyślił się, pJ mrucząc coś do siebie wyjął książeczkę czekową, 2ap] mnie o nazwisko i wypisał czek. - Wolałabym pieniądze w gotówce - powiedziałJ - Dobrze - zgodził się. Był już w dobrym nastroju, zadzwonił i wysłał gj z czekiem do banku. Potem podszedł do maszyny i] sał umowę, w której potwierdzam odbiór pienies rezygnuję ze wszystkich żądań i przysięgam, żel podam do publicznej wiadomości szczegółów tegoj zaszło między nami. Wiedział dobrze i ja także, że I papier nie ma żadnego znaczenia, ale był człowiekii| interesu i może potrzebna mu była świadomość tracąc tyle pieniędzy otrzymuje coś w zamian. Gdy goniec przyniósł pieniądze, wręczył mi je,l podpisałam się pod umową. Nie rozmawialiśmy I 0 niczym, ale gdy wychodziłam, wyciągnął do m rękę; z przyjemnością uścisnęłam tę miękką, wypidj nowaną dłoń. W ten sposób pozbył się wyrzutów sa nia z mojego powodu. Prosto od niego poszłam kupić kwiaciarnię. N* do niej pokój na zapleczu, w którym mogłam na m mieszkać, chociaż był wilgotny i zimny. Poprzednił ciciel zatrudniał u siebie pomocnicę, która poił samodzielnie prowadzić interes; wiedziała, jak spfl dzać i pielęgnować kwiaty. Zatrzymałam ją ob« płacić więcej, niż dostawała przedtem. Wróciwszy do domu zadzwoniłam do firmy od j prowadzek i poprosiłam o przewiezienie moich Nie miałam nic prócz łóżka z materacem, 1 1 dwóch krzeseł, ale na początek to mi wys 72 Pako nek- inaczej Tv^arZ trzęsły- ubrania do walizki, gdy rozległ się dzwo-a stał jakiś nieznajomy marynarz ledwo ię na nogach. r . ¦ ^ na miłość boską, dać mi trochę wódki, bo ' - wybełkotał. opucłiniętą od alkoholu, a ręce mu się bez płaszcza, mimo późnej jesieni. Pewnie wał wódkc od mojego mcża albo dostał w pobliskiej knajpie, pan pieniądze? - spytałam trzymając go ciągle apf^ ale posiadam dobry pistolet - wyjaśnił. - Dam go pani w zastaw, a jutro przyjdę wykupić. Przywiozłem go z zagranicy. Sięgnął do kieszeni, wyjął pistolet i pokazał mi go. Oczy miał przekrwione, pomyślałam, że nazajutrz pewnie już nie będzie pamiętał, gdzie był. - Nie interesuje mnie zastaw - rzekłam. - Właśnie się wyprowadzam. Jutro już mnie pan tutaj nie znajdzie. - Proszę przyjąć pistolet - powiedział i wcisnął mi w rękę broń. - Ale chcę za niego trochę wódki. Wpuściłam go do środka. - Ma pan do niego naboje? - W środku jest pięć sztuk - odparł i drżącymi palcami wyjął magazynek wysypując je na rękę. Niech pan je włoży z powrotem - rozkazałam. - To ila mnie mamy interes. Po co mi pistolet? w końcu wzięłam broń i dałam temu człowiekowi w zamian butelkę wódki oraz sto marek, żeby mu nie aa ochota wracać po swoją własność. Biorąc pis- niC m*a*am prawdopodobnie wcale żadnego kon- pOmysłu> co z nim zrobię. Gdy nadjechał od przeprowadzek, położyłam na stole pie-od nie Za wodkę i kartkę do męża z wiadomością, że się go wyprowadzam. Nie podałam nowego adresu, 73 bo mógłby mnie nachodzić, gdyby się dowiedział] zdobyłam pieniądze i kupiłam kwiaciarnię. Po kilku dniach zadzwoniłam jednak do niego czym poszliśmy do adwokata wszcząć sprawę rozwol wą. Tak mi na tym rozwodzie zależało, że zobowi łam się zapłacić wszystkie koszty i niczego nie żądał bez sensu byłoby robienie czegoś takiego. Mąż też stawiał sprzeciwu, nawet się cieszył, że się mnie Nie minęło kilka dni, a mieszkała już u niego dziewczyna. Przy najbliższym spotkaniu z Torstim przyprowac łam go do kwiaciarni, pokazałam pokój na zapiec w którym teraz mieszkałam, i powiedziałam: - Uwolniłam się właśnie od męża i jestem właścic ką tej kwiaciarni. Mam zamiar dobrze zarabiać i zac nowe życie. Opowiedziałam mu o sobie, uważałam bowiem, że bęc lepiej, gdy dowie się o mnie wszystkiego, później i tak hm dojść do jego uszu różne plotki. Nie miałam zami czegokolwiek przed nim taić, ulżyło mi, gdy wyrzuci z siebie tyle rzeczy, nawet te najgorsze. Nie zdradzi tylko, skąd miałam pieniądze na kupno kwiaciarni, przj gałam przecież, że nie powiem o tym nikomu. Powiedział więc, że przez całe lata oszczędzałam w tajemnicy p« mężem, żeby móc się kiedyś od niego uwolnić. Kupiłam wino i koniak, chciałam pokazać, jak m mam pieniędzy. Namówiłam Torstiego, by się zel napił, i kusiłam wszystkim, czym mogłam, aż z bo taka kobieta, gdy się raz w niej t0 Jednakh0SC' ^ PrzestaJe snuc podejrzeń. Znosiła Torsti był Pr°testów domyślając się, jak mocno Przejdzie •Ze1mną związany i mając nadzieję, że mu to *' Jesh tylko ona cierpliwie poczeka. I w tym 75 wypadku miała niestety rację, bo Torsti, choć pod do innych mężczyzn, całkowicie się ode mnie różni zalewała go ta dzika ciemność wciskająca się Czułam, że w końcu nadejdzie chwila, kiedy znudzę. Będzie miał dosyć tych wykrętów, kła i schadzek w różnych miejscach. Wtedy wróci do z mocnym postanowieniem, że ze mną koniec, czuwałam, że to już niedługo nastąpi. Musiałam wyj lić coś takiego, co związałoby go ze mną na zawsze Namiętność mężczyzny, nawet najgorętsza, zwykli początku wybucha, by z czasem przygasnąć, bez W2 du na to, jak poważnie był zaangażowany. Niezale od tego, jak wielkie uczucie nim zawładnie, za\ nadchodzi moment, kiedy rozejrzawszy się dooko dzi jedynie ruiny i zgliszcza, nie zdając sobie dok sprawy, jak doszło do takiej sytuacji. Mężczyzna pr< czy później ma wszystkiego dosyć, dlatego ko chcąc go zatrzymać, musi go ze sobą związać omotać domem, nawykami, tak by wpadł w sieć prz nany, że wszystkie próby jej rozerwania skończą niepowodzeniem, chociaż zwykle jest to tylko z wrażenie. Żona Torstiego pewnie o tym nie wiedziała i rozu wała inaczej, ale kierowała się swym instynktem i s tem. Chciała też uniknąć wstydu i drwin, na które b naraziła ze strony swojej rodziny i znajomych, gdy mąż porzucił. Nie postępowała jednak konsekw i co pewien czas robiła Torstiemu awantury. Próbo' wzbudzić w nim zazdrość, zaczęła chodzić na wracając późno, dając tym mężowi do zrozumie: i ona ma wielbicieli. Ale na Torstim nie robiło to żad wrażenia, stawała mu się coraz bardziej obojętna to udawała, że między nimi wszystko jest w najlep porządku. Raczej by umarła, niż dopuściła do tego sąsiedzi domyślili się, że jej mąż ma kochankę. 76 • powiadał mi o tym. Och, jak nienawidziłam TofS-\v Była niska, ciemnowłosa i korpulentna, po J- kotw- twarzy na zaczerwienionym policzku mia -\v Była niska, ciemnowłosa i korpulentna, po I teJ- kotw- twarzy na zaczerwienionym policzku mia-wke z której wyrastały czarne włoski. Zobaczyła br0 gj^j niedzieli w parku. Już wcześniej bardzo n ją poznać, ale ona nie miała na to ochoty. Bała &rze wiedząc, że wymiana zdań z kobietą taką jak ifmusi się skończyć jej porażką. T rrzałam ją» gdy sz^a uwieszona na ramieniu Torstie-0 i JsWymi okrągłymi oczami o głupim wyrazie patrzyła fozanielona w górę, na niego. W tym momencie za--łam jej nienawidzić bardziej niż kiedykolwiek. Oboje znali się od dziecka i w końcu się pobrali, chociaż Torsti miał też inne dziewczyny, z którymi się przyjaźnił. Miał w sobie coś, co przyciągało kobiety. Nie wyglądał zbyt ciekawie, ale nie musiał nawet nic mówić, bo w jego oczach i zaciętych ustach tkwiło coś, co zwracało uwagę kobiet. Gdy siedzieliśmy razem w restauracji, kobiety odwracały głowy, by mu się przyjrzeć, byłam wtedy o niego bardzo zazdrosna. Chciałam go więc związać ze sobą tak, by nie mógł mnie porzucić, chociaż w duchu trapiłam się tym, że gdyby nawet dostał rozwód i wzięlibyśmy ślub, długo ym go pewnie nie zatrzymała, bo mężczyzna, który raz się rozwiedzie i przekona, jak to łatwo poszło, następ- AkbaZem ne będziC Się dług0 nad tym zastanawiał- y Przyczyna- Jeg° rozwodu z pierw- należy zbyt obwiniać, bo przyczyna tkwi w mężczyźnie. ucziiciTd^T3111 ° tych i P°dobnych sprawach, a moje 8°rętsze ^ rstieg0 z dnia na dzien stawało się coraz i Panować C^Ziałam ^ednak' ze muszę się hamować 11 8°rętsze ^ g dnia na dzien stawało się coraz i Panować C^Ziałam ^ednak' ze muszę się hamować dzi&i temu11 S°bą' b.yĆ trudnieJsz^ do zdobycia, bo tym świa(i0 Wzrasta moJa wartość. Skazywałam się przy mie na cierpienie, gdyż każda cząstka mego 77 ciała domagała się tylko jego. zdobywałam się n pewien chłód w stosunku do niego. Gdy mówił kaniu, wynajdywałam różne przeszkody, a gdy byi3 razem, nie pozwalałam na pieszczoty, tylko mu rj łam, by wracał do żony, jeśli tego chce. W końcu jej przestawałam panować nad sobą, przytulałam sj J niego i za każdym razem ogarniała mnie coraz głęl ciemność. Było to dla mnie jednocześnie udręką! chciałam go mieć w każdej chwili, ciągle się z I kochać, bezustannie go pieścić, cały świat przesłonie sobą. Kwiaciarnia dość dobrze prosperowała i dziękił nieźle zarabiałam, chociaż zupełnie się o nią nie tri czyłam mając myśli zajęte wyłącznie Torstim. ZastJ wiałam się ciągle nad tą sytuacją, która zdawała siei mieć żadnego wyjścia, przemyśHwałam, co zrobić, bjj w końcu ze sobą związać. Powierzyłam więc pomoł sprawy związane z zamówieniami, sama miałam oa kasę, a pomagałam w sprzedaży tylko w najgorętsi chwilach, gdy naraz zjawiało się wielu klientów. Przebywając w kwiaciarni ubierałam się skro| i zachowywałam bardzo powściągliwie. Poznałam paj mieszkające w okolicy i czasem przychodziło mil głowy, że pewnie nietrudno zdobyłabym przyjaj wśród przyzwoitych ludzi, gdybym tylko chciała. AĄ uśmiechało mi się mieszczańskie życie, proszone M i ploteczki, bo myślałam tylko o Torstim. Paflflj chętnie przychodzili kupić kwiaty gawędząc prz™ bo ciągle jeszcze byłam piękna, a paląca się we tn0 miętność czyniła mnie pewnie jeszcze piękniejszą* dziej ponętną. Przez te kilka miesięcy żyłam włas^J jakby siedząc na rozżarzonych węglach. Pewien radca zwracał na mnie większą niż inni uj miał zwyczaj zaglądać przez okno wystawowe J mnie dojrzał, wchodził na pogawędkę. Mieszkał ^ 78 nie mam pojęcia, jakim był dokładnie radcą, dnirn ^ota 'iak gO tytułowali. Był bardzo bogaty, przy-aJe wszySC^sze w drogim futrze, które sapiąc odpinał. chodzi* za^. miaj ^e z zimna, a oczy zasnute mgłą. Pało od niego alkoholem i nigdy nie widziałam go Za^tyV^0 Mówił jednak zawsze z sensem, miał wył SSery starszego pana po sześćdziesiątce. tóregoś niedzielnego ranka wszedł do środka. dość marnym stanie, bardziej siny niż zwykle, i sp^ ._, je mam przypadkiem koniaku. Bolało go rzekomo erce, a resztki zapasów wypili mu poprzedniego wieczo-goście. Zaprowadziłam go na zaplecze. Rozmawialiśmy aż do południa, kiedy to w restauracjach zaczynano podawać alkohol. - Zapije się pan kiedyś na śmierć - ostrzegłam go, bo był na swój sposób miłym, starszym panem, o wielu ¦ rzeczach wiedział i rozmowy ze mną nie uważał za I poniżanie się. - Za wiele przeżyłem - rzekł. - Znudziło mi się to | wszystko. Niedługo wybuchnie wojna i mam nadzieję I zakończyć wtedy życie. Zaprosił mnie do siebie, chcąc mnie z kolei czymś dobrym poczęstować. Poszłam do niego. Mieszkał w sta-mu, ściany w pokojach obwieszone były bronią, arymi obrazami, portretami. Posiadał bogatą kolekcję swoim"1T SCIwie ^zym innym się nie zajmował, tylko " zbl°rami, a gdy był jako tako trzeźwy, szedł do z antykami, by dokupić jeszcze medali. Pokazał czas m*J°r czestuJ4c przy tym świetną maderą. Pod- - Pr^0Wy na^e ^P^ mnie za rękę. _ brosze, niech pani L—-•- ¦ ^ 79 z trunkami i protestowała, gdy sobie czasem młode dziewczyny, by im pokazać medale, a przj pomacać trochę. Ściskał mi rękę i patrzył w a z jego spojrzenia wyczytałam, że choć sędziwy i pijany, to w starym piecu diabeł palił. Uśmiechnę! do niego i pomyślałam spokojnie: oj, stary, jeśli zec jeszcze cię dostanę. Wyobrażał sobie pewnie, że lubieżne zachcianki mogą mnie zaskoczyć, ale nie i puszczał, że może być odwrotnie. Patrzyłam to na niego, to na zasobne, stare n kanie. Powinien mieć przecież kochającą, siwov żonę, dzieci i wnuki kręcące się wokoło. Mógłbj godnie zestarzeć, ale alkohol wypłukał z niego wszd zasady. Zaprzepaścił więc dobre obyczaje, wychowJ kulturę życia, a poddał się władzy żądzy i zmysł Przedstawiał sobą zupełną ruinę ludzką i nie wątpB że w krótkim czasie dosięgnie go śmierć z przepicił - Niestety, nie - odparłam, ale pozwoliłam, by I mał moją rękę i patrzyłam mu odważnie w oczy. -I zostanę pana gospodynią. Przyjaźnię się z pewnym j rządnym człowiekiem i niedługo wychodzę za niefl mąż. Nie upierał się przy swoim, bo umiał ukrył prawdziwe uczucia, a może nawet czasem się ich« dził. Był stary i umiał czekać. Wiele doświadczył ii odkrył we mnie coś, co pobudzało jego zmysł)* powiadać mogłoby jego oczekiwaniom. Torstiego denerwowały moje historie o radcy I milionowym majątku. Mówiłam, że mogłabym #* gospodynią starego i przed jego śmiercią zgodzić ti małżeństwo, by odziedziczyć spadek. Słysząc to i unosił się gniewem. - Co innego mogę zrobić? - dolewałam oltffl ognia. - W ten sposób zostanę chociaż bogata i miała tyle, ile dusza zapragnie. Sprawię sobie elegan 80 futra od M za granicę i za te wielkie pieniądze ^o wspaniałego faceta. Nie uwolnisz się ^H^óki jjje umrze. Bardziej ją kochasz ode pe nrzecież, Maire, że kocham tylko ciebie - za-obił się markotny. Ukrył twarz w dłoniach, potargane od moich pieszczot. Zamyślił się - swego losu. H^ty^ te&em g . dvbv ona umarła?... - zaczęłam i mc więcej me Miałam bo Torsti i tak wiedział, co miałam na Był przecież inteligentny. Popatrzyliśmy sobie bJzadrŻelifmy _ Ty diablico - mruknął. Przytuliłam się do niego i zaczęłam obcałowywać jego policzki i szyję. ..... - Mam broń, o której policja nie wie i me będzie wiedziała - zapewniłam. - Ona często chodzi potańczyć z tym strażakiem, o którym opowiadałeś. Odprowadza ją i spędzają całe godziny na klatce schodowej. Sąsiedzi na pewno wiele razy ich widzieli. Ciebie nikt nie będzie podejrzewał. A gdyby nawet, i tak ci tego nie udowodnią. - Ale jak to zrobić? - spytał z wahaniem. Wiedziałam już, że mam go w garści, chociaż na razie ko bawił się tym pomysłem, nie wierząc jeszcze, że lógłby go zrealizować. Ale ja zdołałam już go omotać =>ą, swoim ciałem i dałam do zrozumienia, że mnie jeśli sam nie będzie wolny. Ta myśl powoli w nim owała, a ja tak go oszołomiłam, że żył w zupełnym czeniu, jak gdyby ciągle był pijany. ukryw°'nCU Zco^ to° Postanowiliśmy, że nie będziemy w końcCPrZed otoczeniem naszego związku. To i tak by co konierWySZł° na ^aw" LePieJ zataic niewiele, tylko to, razem wi?1*' MoJa pomocnica z kwiaciarni często nas ywała. Tego dnia zatrzymałam ją, póki Torsti Złotowi. 81 nie przyszedł. Poczęstowaliśmy ją czymś do pj I późna czuwaliśmy. Gdy wyszła do domu, dałam tiemu pistolet. Zaczaił się na pustej drodze, któ miała wracać z imienin swojego strażaka. Strzel prosto w głowę, umarła na miejscu. Wszystko niecałą godzinę, wracając do mnie wrzucił b™ morza. Nie było w tym nic skomplikowanego, j wcześniejszego planowania, i nikt nie zwrócił uwa» Torstiego sterczącego na pustej, ciemnej drodze strzeliłby, gdyby szła w towarzystwie, ale była sau Piliśmy przez całą noc, a rano Torsti został do jścia pomocnicy i spóźnił się tego dnia do pracy.} ryki zabrano go na przesłuchanie, ale zachował 2 krew, zaprzeczał wszystkiemu zeznając, że noc si u mnie. Jego żona włóczyła się ostatnio z jakimiś i mi, co mogą potwierdzić sąsiedzi, mieli właśnie wyj 0 rozwód. Mnie także przesłuchiwano, potwierdziłam wszy co wcześniej zeznał. Dziewczyna powiedziała, noc spędził u mnie. Torsti nigdy nie miał broni a prosił nikogo o jej pożyczenie. Przesłuchiwano strażaka i innych mężczyzn, z którymi zmarła się i kała. Bardzo się bali, ale żaden nie potrafił dodać n rzuciłoby nieco światła na sprawę. Pozostała wij wyjaśniona i nikogo nie oskarżono o zabójstwo, podejrzewali Torstiego, ale nic mu nie mogli udi nić. Zachowywał się normalnie, był opanowany if nie ukrywał, że spotyka się ze mną. W taki sposób złapałam go i związałam ze więzami mocniejszymi niż związki oparte na i 1 obyczaju. Nie był już w stanie uwolnić się ode na morderstwo nie ulega przedawnieniu. Czekało nf ciągle w dokumentach policyjnych. 82 9 gdy do rana piliśmy razem, Torsti po owiedział tylko: powrocie P^.iw głowę. . jq trochę czasu i przesłuchiwania ustały, ^wieczora z twarzą ukrytą w dłoniach: a gdy milczałam, dodał: A g y ¦ ło c^ na kogo trafił, okazywał radość, przeko- 87 86 nany, że właśnie potrzebuje takiej jak ja kobietl skoczyłam go, chociaż uważał się za bardzo do czonego. Nie kryłam przed nim niczego ze swego bo zauważyłam, że to go tylko podnieca. Sam zar>? nował, żebyśmy się pobrali, bo wiedział, że nie zad ^ się byle czym. Domagałam się wspólnego testarrj i prawnych dokumentów, że w wypadku śmierci k2 goś z nas drugie dziedziczy cały majątek. - To jest transakcja - oświadczyłam. - Dopilnuj mógł pan w spokoju zapić się na śmierć i żeby kr J nie zamknęli pana w przytułku. Zazna pan też i przyjemności, ile będę w stanie z siebie wykrza Proszę sobie nie myśleć, że pana kocham, toleruję u na równi z innymi mężczyznami i staram się być vii pana uczciwa. Był sprytnym człowiekiem i na wszelki wypadek*! twił sobie od dwóch lekarzy zaświadczenie, że jest M łni władz umysłowych. Zrobił to przed ślubem cW nym, o którym zawiadomił krewnych, a potem jfa u notariusza wszystkie wymagane dokumenty dotyca dziedziczenia majątku. Ten numer był w jego stylu, ii nie miałam nic przeciwko temu, dopóki nie zjny i zaczął mnie dręczyć. Miotał przekleństwami n adresem, wciąż szukał dziury w całym i w ża- sposób nie można mu było dogodzić. Miał kłopoty m i gdy tylko zaczynało świtać, dreptał tam rotem po swoim pokoju, otwierał pudełka, ^askał medale. Ale te metalowe krążki prze- uz bawić, pił coraz więcej i znowu pchał w moje krążył poW°ie opilcnniCte> wstrętne ciało. Wieczorami sprowadzał a°k' naSa^>ywa^ dziewczyny, a do domu niePrzytOln SZUniowiny wszelkiej maści, by z nimi pić do Qosci. Nie potrafił się temu wszystkiemu 91 ¦ , .^ane w nim robaki były mocniej* oprzeć bo «^W a lamenty i sknicba * jego zdegenero**«*, wcale nie pomagały. M^ okazywał b*dąc" "zepsutym przez pieniądze i do czynienia z cnuy ^^ coraz częściej do prz^ dzieckiem, ale aou. bachorem i będzie najl nia, że jest zły*V<*f°P * umrze dla niego samego Jesi^ ^ rozmyślać ^ Ale człowiek nie Nadeszła wiosna, bu<« smutku i rf ^^Tczasem nawet uśmiechał^ się, gdy było juz jasno, i ania? saerałam ^ siebie. Zabierałam się a ^^ o wiek, nie « i nuciłam Prz\^-ałam wrażenie, że przeżyłam* jeszcze stara, c^^ałam sobie różne zajęcia, w ^ ^ropnych lat. W^Sałam w mieszkaniu ws, kie, wiosenne poranki ojw jak uUce ^ kie okna, F*« ^^ały, a w blaszanych daA nych miejscach ^"^e. Podobne do ludzk odbijały się P^emfaw w radcy. Raz pomacat uczucia budziły się *&*L*** powiedział: I - aardło i "71nc7C7ać do miesza b^rwyc^Tgóry, że szyKuje pux^ nodeirzewałam nic złego, odurzyło mnie swieze wic powietrze wpadające przez wszystkie okna do m----- iia, chodniki błękitniejące po zaciemnionej stronie ulicy i blaszane dachy odbijające promienie słońca. Nie mam już wiele do opowiedzenia. Po kilku dniach, gdy wracając z zakupów wkładałam klucz do zamka, usłyszałam płacz dziecka dobiegający z głębi mieszkania. Przeraziłam się i w jednej chwili zrozumiałam, że nie powinnam była zapraszać tej dziewczynki, bo to zwabiło ją tutaj znowu i trafiła na moment, gdy byłam nieobecna. W oczach mi pociemniało, wpadłam do pokoju i wyrwałam dziecko z rąk starca. Przestraszona mała ozpaczliwie płakała. Koszyk z kwiatami upadł na zala-lcem podłogę, przywiędłe bukieciki kaczeńców *ty teraz jak żółte plamy na parkiecie. ^ ją do swego pokoju, otarłam łzy z policzków rwałam buzię wilgotnym ręcznikiem. Na szczęś-Przerażo^0 S*ę ^eszcze nic poważnego, ale ona była tak płaczu !>a' ^e ?^e mo$a Przez dłuższy czas opanować dzieckiej^111^111 ^ą l korysałam> jakty by*a moim 93 92 Gdy się uspokoiła, pozbierałam z podłogi i włożyłam z powrotem do koszyka i zbeształam ją tk cząc, że nie powinna nigdy wchodzić, gdy jakiś męk na zaprasza ją do mieszkania. Dałam jej pieniądZe mogła sobie kupić nowe buty, i poprosiłam, by -1 niała o tym, co tu zaszło. Myślę, że to nie------ * 1________1,_L.4.1.-L._ ain 1110.10. \J \.J±XXf «sw .----- u niej poważnego urazu, bo w krótkim czasie dos siebie, udało mi się ją uspokoić. Za to coś c gorszego mogło na nią czekać we własnym domul wodu późnego powrotu. Ta myśl wytrąciła mnie J nowagi, gdy wyprawiłam już małą w drogę. Radca patrzył na mnie spode łba, speszony i 1 straszony jak zwierzę, które wie, że zasłużyło na \% Ślina ciekła mu z kącików ust po ciemnosinej brl raz za razem splatał w zakłopotaniu pożółkłe palce - Nie zrobiłem tej małej nic złego - mruknął, jj chciał wszcząć kłótnię, która zatarłaby jego wy& sumienia. Ale ja nie dałam się sprowokować, przyniosłam natomiast butelkę koniaku, nalałam do dwóch kieł ków i powiedziałam: - Masz, pijmy razem, żeby już nic podobnego n się nie zdarzyło. Był schorowanym, nieszczęśliwym człowiekiem,!); dy z całego życia paliły mu gardło i patrząc teraz najfj żałosną postać znowu zmiękłam. Powinno się goi mknąć w zakładzie, ale to jeszcze bardziej by go u szczęśliwiło, bo nic go tak nie przerażało jak przy i zamknięte drzwi. Gdyby jednak taka sytuacja! dalej, pewnego dnia mogłoby dojść do czegoś straa i nieodwracalnego, on już bowiem nie był y * odpowiadać za swoje czyny, robaki były silniejsi jego woli. Nie mogłam pilnować każdego jego starczyłoby mu jeszcze sprytu na to, by wyrwać stf mojej kontroli i popełnić czyn, którego nie t 94 tafli* oap ,t Myśli takie przebiegały mi przez iąc w ręku kieliszek patrzyłam na tego * mi gardło i czułam, że zdolna odurzyło to pierwsze jeste* a0,;07zasu picie. • mną! - namawiałam. - Chlaj te pomyje! rrwvczaił do picia brudów, czysta źród- zi dzień i nie robiłam mu wymówek dziewczynki. Byłam dla niego bardzo miła, aż m^czerpany i zadowolony zasnął pod wieczór. k°D tam przy nim, dopóki się nie przekonałam, że śpi | pijackim snem i nie budzi się, chociaż nim traasam Położyłam mu wtedy na głowę poduszkę 'ałym ciężarem ją przycisnęłam. Jego rozpadające się o nie było w stanie zaprotestować, tak więc umarł ode mną słabo charcząc i bezsilnie poruszając głową. Miałam nadzieję, że mój czyn nie wyjdzie nigdy na jaw. Lekarz też nic nie powinien zauważyć, bo stary tak dużo pił, że jego serce w tym stanie drgało jak płomyk słabej świeczki. Zastanawiałam się nad tym siedząc przy jego łóżku, wspominałam także Torstiego i całe moje życie. Będę teraz dziedziczyła, będę miała dużo pieniędzy, które pozwolą mi zaspokoić każdy kaprys. Myśli te jednak po pewnym czasie wprowadziły mnie w stan ogromnego przygnębienia i znużenia. ranem, gdy już ostygł, zadzwoniłam do lekarza, iry się nim opiekował i znał stan jego serca, i powieki, że znalazłam właśnie męża nieżywego w łóżku. tarz zJaw^ się natychmiast, zbadał nieboszczyka, > co zmarły pił i jadł poprzedniego dnia. — J 7\ \c C\ *x ¦'AA 0 przyczynę śmierci wypiszę atak serca - oznaj- myśię5 26^ ^daje się najbardziej prawdopodobne i nie i tu była potrzebna sekcja zwłok, bo pani mąż 95 Wypisawszy świadectwo zgonu zerknął na mnie ^Zapiszę od razu coś na uspokojenie, pani 1 i wziął mnie za przegub ręki, by zbadać, 7 AMVnai moiego ramienia, ogarnęło mnit gdy do^m2cgczenie i wstręt do samej siebi^ SSwSsic na nogach. Całe tyciej e rSić^ gardle i nagle przyszło m, do ^, S by się stlo, gdyby ojciec zabń mnie wtedy 4, ' Niech pan nie żartuje - wypaUłam lekarzowi i, Ą wytrzymam. poważnie. Zbadał po Zorientował się, ze mówię? pow Kobieta z ciemności stał nieopodal drogi. Pod wieczór jego gos- powoli podszedł do kamiennych słupków ogro- J przystanął pod młodym dębem i ponad pożółk- i oświetlił żółtym blaskiem zapadający wokół niego mrok. Trzymał papierosa w silnych palcach, pobrudzonych pod paznokciami i w fałdach skóry. Także mankiety koszuli były brudne. Spoglądał na widniejącą w oddali drogę. Pola wznosiły się łagodnymi pagórkami, jakby spokojnie oddychały, a za nimi, po drugiej stronie drogi, las stawał się minuty na minutę coraz ciemniejszy. Błękit nieba opadał cicho i nieruchomo coraz bliżej ziemi, a jesien-rawa pod dębem odcinała się błyskiem ciemniej-leni. Niezauważenie, spoza zlewającej się z nie-chmury, wyłoniła się gwiazda samotna i żywa. ja zielono w jego oczach, gdy stał obok ogrodze- blaty dym z papierosa owinął go w wilgotnym powietrzu. 0 było tak szkliście bezdźwięczne, że prawie rzezroczyste ryby płynące w akwarium nieba. °knie chaty na skraju lasu zapaliło się światło 99 i niemalże w tej samej chwili na drogę „ górków wyjechał samochód błyskając światli kot dobiegł do jego uszu, po chwili ucichł K, w lesie. Zapadł zmrok i mężczyzna powoli szedp z powrotem do domu. Dopóki jego oczy nie przywykły do wiecZ(v światła kryjącego ziemię oraz niebo, trudno m cokolwiek dostrzec między drzewami i zabudowad Mimo to wydało mu się, że widzi cień poruszaia przy kurniku i drewutni. Zatrzymał się i wyraźnie! szał, jak coś stuknęło o ścianę. Ktoś się skradał zabiło mu mocniej w piersi. Uspokoił się jednak pJ lawszy, że to na pewno krowa kopnęła w ścianę a W ciemnościach wszystkie dźwięki słychać nienaturai wyraźnie. Ruszył w kierunku domu, ale znowu | stanął i teraz usłyszał już bez wątpienia odgłos t| nych drewien w pobliżu składziku. Ktoś wdrapywali na stertę polan, chcąc ukryć się w ciemnej drewutni, Okolica była bardzo spokojna. Z wioski rzadko i docierał do chaty. Droga leżała daleko stąd. Czai jakiś bezpański pies przebiegał w pobliżu. Ogólnie i nak wiadomo było, że on mieszka sam. Po ciemku mój ktoś przyjść w złych zamiarach. Przypomniała mu się sylwetka ubranej na niebia kobiety, która za dnia przechodziła koło chaty nab i przystanęła na chwilę przypatrując się, jak on prace w ogrodzie. Po południu zobaczył ją po raz drugi schodził do jeziora zastawić sieci. Kobieta myła w cieniu skały z dala od jego pomostu i wygląda! zalęknioną, gdy przepływał obok łodzią. On z unikał spoglądania w stronę obcej. Przygotować niegrzeczną reakcję na jego pozdrowienie płynął i dal z wzrokiem utkwionym w rufę łodzi. Ale go nie pozdrowiła. Znieruchomiała przestraszoo brzegu. 100 P sobą ^ W tni ucichły. Może to był tylko zabłąkany wał odpadki koło dołu z kompostem. Theć powrotu do chaty i zamknięcia za h owinął go wraz z zapadającym Jciaż w rzeczywistości nie bał się fizycznie mroki *\ si głównie zakłócenia spokoju, naru->a nietykalności duchowej. Pragnął być sam, wtedy czuł. Wszystko, co było dodatkiem, b° dobfZe Ifrztszkadzać. wicie między drzewami widać było zielon-W fwTaU na ciemniejącym niebie. Jząc koło schodów podniósł na wszelki wypady drąg. Potem wyjął z kieszeni latarkę i, • ją w pogotowiu, ruszył przez podwórze |ę drewutni nie zapalając jeszcze światła. Znał tu le miejsce, każdy kamień i wystający z ziemi korzeń. no to szedł ciężkimi krokami, kopał po drodze zenie i kamienie robiąc jak najwięcej hałasu. Miał nadzieję, że intruz przestraszy się i ucieknie, by uniknąć yjaśnień. On nie miał zamiaru z nikim rozmawiać, nie chciał spotykać obcych ludzi. Ale z drewutni nie dochodził żaden dźwięk. Może złodziej czatował w kurniku? Ogarniać go poczęła coraz większa wrogość wobec tego, który zakłócił jego zwy-:zaje i zburzył mu spokój. Ścisnął mocniej drąg trzymany w dłoni. anął u wejścia do składziku. Jego oczy rozróżniły my stos drewien i rażącą biel rozłożonego do wyschnięcia kawałka płótna. rowa sapnęła ciężko i poruszyła się za drewnianą \ w ciemnej oborze. Podniósł głowę, by lepiej C° f^ U Się' jakby jakaŚ drUga Żywa przestraszona w ciemnościach. ^ ~ zaPytał ochrypłym, obcym sobie już od wielu dni z nikim nie rozmawiał. głosem ° 101 Czasem mówił do siebie w ogrodzie, odzywał krowy przy dojeniu, zagadywał także kury V nie rozumiały mowy ludzkiej, jedynie ton głosii go miał zwyczaj rzucać im urywane słowa he? * nia. ' *ł Z ciemności nie było odpowiedzi. Ale wyostrza podnieceniem i strachem zmysłami słyszał już wvr! dochodzący z kąta lekko zadyszany oddech. Poirytowany zapalił latarkę, jasny snop rozwarł J i oświetlił stos drewna i ścianę obory, do której dob| wano składzik. Światło było tak jasne dla przyzwy^ nych do zmierzchającego wieczoru i ciemności oca aż go zabolały. Podszedł bliżej i poświecił. Miej drewnem a ścianą na zaśmieconej ziemi siedziała ubra na niebiesko kobieta. Blada, z wykrzywioną w świe latarki twarzą, mrużyła oczy nic nie widząc. To była ta sama kobieta, którą widział już za k w pobliżu domu. Teraz siedziała na ziemi oparta o śct nę i podniosła ręce, by odgonić brutalnie rażący oq strumień światła. - Co pani tu robi? - spytał niegrzecznie, oświetlają ją nadal bezlitośnie, jakby chciał zemścić się zafl przestrach. Uścisk ręki trzymającej drąg zelżał; patrzył wynio na obcą osobę, którą zaskoczył w swojej drewutni zapadnięciu zmroku. Kobieta otworzyła lekko usta, zasłoniła oczy b się przed jaskrawym światłem i potrząsnęła bezrad głową. Instynktownie opuścił latarkę, tak że jej W została pod ochroną cienia. - Niech pani stamtąd wyjdzie - powiedział r< jącym tonem, wycofał się w stronę wyjścia i v światłem drogę. J Kobieta posłusznie wstała i gramoląc się podążyła za nim. W miarę jak się zbliżała, 102 ódnicy, • ^n*ć wyszedł więc na podwórze nie człowieka za blisko siebie. Na ona przystanęła u wejścia do strzepywać machinalnie śmiecie ze ś się zająć. Ich oczy na powrót przy-0 demności, ale nie patrzyli na siebie w ciszy na podwórzu. Gwiazda pomiędzy lała i biało świeciła na ciemnym niebie, ich tam więcej. Mężczyzna czekał, by po-ś na swoją obronę albo wytłumaczyła się. *» nie odezwała się i po chwili napięcia ogar-Alf ^uczucie odprężenia. _ rzekł prawie przyjaźnie. - Nakryłem panią, a teraz proszę sobie stąd iść! ..'/„'•¦ iżał że postąpi uprzejmie, jesh puści złodzieja mego'na gorącym uczynku nie domagając się wyjaś-i. Przede wszystkim chciał mieć spokój, tęsknił za światłem lampy w domu, a łóżko czekało na niego głębokie, ciepłe i pełne zapomnienia. Kobieta jednak nie poruszyła się, nie odezwała, nie uczyniła żadnego ruchu w kierunku drzwi. Jej twarz odcinała się bladą plamą w ciemnościach. Byli równego wzrostu, on tylko bardziej barczysty i krzepki. No - powtórzył niecierpliwie i poruszył się w miejscu, jakby chcąc ją przestraszyć i zmusić do odejścia. Ale ona i tym razem nie zareagowała. Ma pani zamiar coś ukraść? - zapytał w końcu stko groźnym tonem. - Po co pani tu przyszła? ? Widziałem, jak się pani w dzień ^^u k° dr?n^a- Potrza-snęła głową, ale nic ^ała. Rozgniewało go to i rzucił opryskliwie: na PoUcję?UC1C Czy co? ~ burk^ł- - Mam zaprowadzić ^e-wyjąkała szybko. 103 Miała cienki głos, bezradny przy jego 0 t, z gniewu tonie. Wzdrygnął się i zrobiło mu sie \ - Na co więc pani czeka? - zapytał tym razen niej. - Proszę stąd iść, pozwalam odejść w spok ^ Poruszyła się na ciemnym podwórzu i podniotfc wę, jakby próbując odczytać wyraz jego twarzy - Chciałam się tylko przespać w szopie - w dobierając starannie słowa. - Myślałam, że nie i przeszkadzać. Jestem bardzo zmęczona. Rano od bym nie wadząc nikomu. W pierwszej chwili mężczyzna nie wiedział, co! powiedzieć. Wielkie zmęczenie, które zdradzał jej siłą rzeczy zrobiło na nim wrażenie. Potem przyszł] do głowy, że ona na pewno kłamie. Nie wierzył ludzie Ale o dziwo nie był już poirytowany. Zapragnął patu na twarz kobiety, gdy się do niej zwracał. - Naprawdę? - odparł udając jeszcze gniew. - ^ spać się w szopie? Proszę do środka, bym mógł się pj przyjrzeć. Nie mogę tu stać przez całą noc. Nie czekając na odpowiedź ruszył przodem przy k dym kroku uderzając ze złością kijem o ziemię. Kobit szła za nim potykając się po ciemku. Będąc przy set dach wyrzucił drąg, otworzył drzwi, zostawił je otwar i wszedł do domu. Weszła za nim do ciemnej i zamknęła drzwi za sobą, nasłuchując jego kroi weszła głębiej, aż zapaliło się światło. Przystanęła ^ nieśmiało na progu dużego pokoju. Było to duże, przytulne i nie posprzątane port czenie, w którym poniewierały się sterty gazet ni kach i podłodze. Dywan był poplamiony, a fotel i obok stolika z papierosami wyglądał na zniszczon stole pod ścianą stał stos nie pozmywanych i W misce ułożono jajka, część z nich zapako^ pudełka obok. Nieopodal leżała gumowa pieczą^ ich oznaczania. 104 «# " _ powiedział rozglądając się wokoło. !C stki i zdradzał zdenerwowanie. De- 1 t i patrzył wyzywająco na kobietę. sztywno wyprostowana, miała bladą rysach. Zdjęła z wahaniem kapelusz "ic go wstydziła, podeszła do fotela głowy, J hfzegu naprzeciwko mężczyzny. Poruszała 1 zmęczeniem, spoglądała wokół w roztar-włosy były bez połysku i zmierzwione jak po edy odwróciła głowę, ujrzał biegnącą od horobie'kierunku ucha długą bliznę. Po jej obu kra-1 h widniały jeszcze równe ślady szycia. Widać e na próżno chciała tę czerwoną i szpecącą bliznę zaczesując włosami. Niebieska sukienka wyglą-na zabrudzoną, a popękane buty były zakurzone. Przestraszona spostrzegła, że on przygląda się jej nogom. Siadając wsunęła je pod fotel. Potem zapytała ieoczekiwanie, jakby o najnaturalniejszą na świecie rzecz: - Czy mogę zdjąć buty? Bolą mnie nogi. Nie czekając na odpowiedź pochyliła się, by zdjąć buty. Miała podarte skarpetki. Nie krępując się podwinęła lekko spódnicę i zdjęła również skarpetki, po czym rzuciła je na stojące obok pantofle. Miała mocne, ne nogi o białej skórze. Westchnęła do siebie )zsiadając się wygodniej w fotelu. Zmieszał się i usiło-nie patrzeć prosto na nią. W ciągu tych lat, kiedy t sam w domu, odzwyczaił się od ludzi i nie zacząć swobodnej rozmowy. Ale kobieta była de bardzo zmęczona i bolały ją nogi. Może lscie zamierzała spędzić noc w drewutni. Jest ^ była włóczeSa-> spostrzegł to od razu po jej i twarzy. aiaPani J6St? Dok?d P^ szła? ~ zapytał nie ąc przy tym na nią. Zamiast tego przypatrywał 105 się swoim dużym dłoniom, owłosionym na I które pod paznokciami i w porach skóry były u^1 pracy w ogrodzie. Kobieta miała wyjątkowo b tak jakby długo chorowała albo pracowała w 4 czeniu pozbawionym słonecznego światła. °a mf K - Kim jestem? - powtórzyła w roztargnieniu rając coraz szerzej oczy i zaczęła przestraszona rywać się w jakiś punkt za plecami mężczyzny chciał P l go konaniu To nagłe rozszerzanie się oczu wywarło na niim sze wrażenie niż jej gwałtowny ruch i instynktowj spojrzał za siebie. Ale siedzieli tylko we dwoje, ad stał pusty i oświetlony. - Ja...ja...? - wyjąkała unosząc się przy tym naft i opierając dłonie mocno na poręczach. - ja * - powtórzyła jak automat wpatrując się gdzieś w\ pokoju, domu, czarnej nocy. Potem drgnęła, twarz jej się wykrzywiła jak u dzid| któremu zbiera się na płacz, próbowała się uśmiecj i zapytała prosząco: - Czy mogę spędzić tutaj noc? Niech pan będzie li dobry i pozwoli mi zostać. Niczego nie potrzebuj Prześpię się chętnie na podłodze. Zeszłej jesieni przybłąkał się na podwórze obcy pb płochliwy i wycieńczony biegiem. Był to nerwowy pit myśliwski, który zaginął właścicielowi. Mężczyzna wp ścił go do kuchni, nakarmił. Rano zwierzę zaca skowyczeć i drapać drzwi, by je wypuścić. Znalazłszy s na podwórzu, zanim mężczyzna zdążył dobiec, p w mgnieniu oka zagryzł dwie kury, w rezultacie stadko kur przerażone przestało znosić jajka. - Może jest pani głodna? - spytał niechętnie. Nie czekając na odpowiedź wstał, otworzył d kuchni, zapalił w niej światło i odezwał się obces - W kuchni jest zimne jedzenie. W szafce zni pani, co trzeba. drżąc jak od razów. Ale podniosła dłogi swoje buty oraz skarpetki Odgłos jej bosych kroków brzmiał 'ce kuchennej. Nerwowo potarł ręką radia. Koncert, które-:. Pełne rejestry w wy-:. Ale tym razem nie l>rzez otwarte drzwi instynktownie Sn ruchy kobiety w kuchni. Czynił to lakiem udając, że słucha muzyki. naczynia i jedzenie kobieta przysiadła na stołku, podwinęła jedną nogę pod siebie *°Sć Dla jej wycieńczonego, wygłodzonego h to to tak wspaniałe pożywienie, że łzy wzrusze- zeły jej kapać do talerza. Nie próbowała ich S Jadła trzymając talerz w ręku i płakała. Była "tym momencie na pewno bardzo brzydka, ale nie przejmowała się tym. Załzawionymi oczami patrzyła na mężczyznę słuchającego w pokoju muzyki i już więcej się o nie bała. Gospodarz był stary, miał siwe włosy, duży nos, wargi grube i wyniośle wydęte, na brodzie widniał siwy zarost, a małe oczy pod krzaczastymi brwiami gniewnie patrzyły. Muzyka wtargnęła do niesprzątniętej kuchni, za której oknem połyskiwała noc. Wypełniła dom upajającymi, głośnymi i denerwującymi dźwiękami. Łzy kobie-y przestały płynąć, przerwała jedzenie i wyprostowa-isłuchana, jak gdyby wspominała coś albo chciała sobie przypomnieć. Na próżno. Dźwię-nej orkiestry przetoczyły się przez nią i ule-°na ocknęła się znowu wycieńczona i rozdraż- Po^^lf1 •uważnie przyglądał się jej z pokoju. naczynia^ T1 si? do syta zebrała użyte przez siebie r°zejrzała się instynktownie po kuchni, by 106 107 znaleźć wodę i przybory do zmywania, ale zrez z tej próby i usiadła z powrotem splatając L kolanach. Miała białe i silne nogi. Patrzyła przc zmęczonym wzrokiem. Nie był w stanie dalej udawać, że słucha zniechęci się i zdenerwowany przekręcił gaju trafiając na inną stację. Wyraźny, spokojny czynał czytać wieczorne wiadomości. Mężczyzna się w grozę i agonię swego kraju, który toczył b sowną walkę ku swojej zgubie, przeczuwał niep i atmosferę przygnębienia, które będą szamotały okrojoną ojczyznę w czasach beznadziejnej powoii odbudowy, na progu zbliżającej się nowej wojny, domość tego sprawiła, że na jego smutnej twarz\8 wił się przygnębiony wyraz. Na chwilę zapomniał o dzącej w kuchni obcej i pomyślał, jak od wielu prza ków zależy ludzkie życie w jego czasach. Nagle ocknął się z zamyślenia spostrzegłszy, że koi ta bezszelestnie podeszła boso do niego i słucha wiai mości z dziwnym wyrazem twarzy. W jej oczach poji się strach, a usta lekko rozchyliła, jakby brakowało powietrza. Ale wiadomości były zwyczajne, jak każde, wieczora, nie zawierały nic, co mogłoby wyjaśnić pi strach kobiety. - Tam w kuchni jest łóżko - oznajmiła prędko, jak mimochodem. - Czy mogę się w nim przespać? I się na wierzchu, w ten sposób nie pobrudzę poście zrobię panu kłopotu. „Na zakończenie komunikat policji" - mówił spokojny głos. , W tym momencie złapała go oburącz za i i podniesionym głosem, chcąc zagłuszyć mono słowa spikera, powtórzyła: - Czy mogę spać w kuchni? Mogę? Nie szkadzać. 108 mny Chciał s tf ^ odpychając ją, gdyż poczuł meprzyje- człowieka na swoim ramieniu, początek komunikatu już odczy- tano. . Znaki ne pacjentki... - ciągnął spokojny głos 30^5 lat, wzrost 170 cm, twarz po-spik;^jasne5 na prawej skroni blizna, mówi spolita, wł^uszczając szpital miała na sobie cywilne z trudem- UP sukniCj której..." bko się pochyliła i zgasiła radio. Głos rwał a na podziałce zgasła lampka. Stała 51?boku mężczyzny i wpatrywała się poważnie dal6Ln bez firanki. aczego mnie pan nie słucha? - zapytała. - Czy ostać na noc w kuchni? Jestem bardzo zmęczona. » mi pozwolić przespać się gdzieś w kącie. vrócił uwagę na jej kulturalny sposób wysławiania się i bezbłędny język, jakiego używała. - Dlaczego zgasiła pani radio? - spytał ostro. Odwróciła się w jego kierunku i próbowała niezdarnie się uśmiechnąć. - Miał pan zamiar tego słuchać? - zapytała udając zdziwienie, z przebiegłym wyrazem oczu. Wzruszył niecierpliwie ramionami i otworzył radio. Ale wiadomości się skończyły i spokojny głos spikera aił, że przed następną audycją nadadzą fragment Mężczyzna podniósł się rozdrażniony i zgasił Jli naprzeciwko siebie, twarz przy twarzy. Szyja Diety była blada, podobnie jak twarz, usta miała spierzchnięte i popękane. * Pani jest? Dokąd pani idzie? - pytał uparcie Jej twa?* mą małymi' nieufnymi oczkami. 2e8° spotZaCZęła drżec'wzrok nie mógł znieść badaw-ała*nała siZenia' Była coraz bardzieJ zaniepokojona. WC i me potrafiła już dłużej udawać. 109 ni nie wiem... nie wiem - zaszlochała i ń"U ^ - Niech się pan nade ^ * przeciwko siebie. Kobieta p)^ . Po«ul ^bok* niech?ć- H - Dlaczego ona nie poSzl ^owierzakco - k Sta o to dę nie wiem Czy f , _ zapytal: j człowi czona, J<* kapry8 l oczy pozwolenie osunęła się zmę-F .__«,~ woia czy jakiś ślepy "*" ur ia na uu5^h. Powlokła się do y^f^L krokach zmieniła się na twarzy, tych k^!iv a pod nimi pojawmy się cierne. Mv a podbródek zwiotczał. . ii śpi _ powiedział wbrew swej —._ dł;Ug0 i,™* w się ^zSygS mknęła na niego i rozłoży^ W b6f "fSaPodezwała się. - Mam oczy i« - Jestem tutaj ^ mówi. Moglab umiem mówić, ™*u*g * BncaMli skłamać, ale me a»* Jpotem szłam. Potem. pierw jechałam P _ onym gl©seI11 ( przespać - popros"Vawa iego koszuli. ostrożnie i Prosząco/ę^ nrzvpOmniał mu Ten gest wzruszył go, P ™hoso na pod I zamknę 1 do Nie musi f VnLvL\ gestem wyłącznik światła, jakby chciał się ona zgasi lampę na noc: w drobnych spra-*hvł bardzo oszczędny. Potem zamknął za sobą włożył klucz do kieszeni. Obudziwszy się rano lm0gła wyjść przez drzwi kuchenne na zewnątrz, uchni nie było nic cennego. Spodziewał się, że gdy wstanie, jej już nie będzie. Nie chciał słyszeć żadnych wyjaśnień, nie był ich ciekaw, miał jedynie nadzieję, że l poczuje wdzięczność za otrzymaną strawę oraz nocleg i zostawi go w spokoju. Bo inaczej będzie zmuszony wszcząć odpowiednie środki. Nie chciał jednak czynić nic, co by zakłóciło niewzruszony spokój jego utartych zwyczajów. Zgasił światło w pokoju i wdrapał się na górę do lni. Wieczór był ciemny i wilgotny. Leżąc w łóżku ł skurcze reumatyczne w barku i zaczął mamrotać | Jakieś przekleństwa. raz pierwszy od długiego czasu spał niespokojnie, lle Wldział twarze i ludzi, którzy niegdyś mieli jego życie, miasta i pokoje, w których do-itku, krzywdy i uczucia bezsilności, zanim j łono natury. Bolały go ramiona, a poczucie 11 siły, które owładnęło jego ciałem w lecie, ^^wiekiem2 W8° Wraz Z Jesienia-- ^ starzejącym się Który przewracał się w łóżku i miał nie- 110 więcej w życiu brać _ spokojne sny ^S^tootó. Dlatego obudzi^ barki nowej °dP0W . ^ew i odrazę do śpij myślał tylko o ^-^bezpiecznej kobiety, dole w kuchni obce^* ał łó^u> ^ ^ Obudził się wczesny, &(^ Zamek w ^ dosyć czasu i»°^j byl popsuty, tak ze obcej t, nych drzwia*^zyć, ale przecież może wyjsc , trudno go otwoi^ o^0- ¦ • tło wpadało zimnym, czerwonawy, Poranne światło wpaa ^^ sw03e ^ skiem do Pf^^Sab rozkazująco. West* w kurniku 11«?»S elektryczny czajmk Ak, f^ SowSał zej^ na d«P-^l kav?a, ..t™ otwarcie Kjść na dół po rrJeko u i kuchennych, w kom*, ka ?zr °" zwl t kieszeni pusteg o wb yj swo ona aoiu?- -- §lec t wy^— znajo^'^ kawę prostało t^m ^ ud ła go ^ 3 1, Potem poszeai u" ^ntarło już do podwórka es" ^^ctowe zbywał do me3 'Jej *^iał w zwyczaju. ^ "^S***Jrtri^aS nf nie^o ładnymi, ^Ot vi8Tslab"^- , .efiO chleba, a gdy wyprowadzi ial* ichciate od mego cn ^ ^ Te»ztfr bv przyW^^J^T tylko chciała isc na p0P"tTy rzekom skubać^zewały. Narowiła se Śnie kilka ptottk,:«^*^ czynnościach odzys-^ Po ^raa^at„r^ uczucieTiepła i sytości, tai wwnowagę ogarnetog q jy^^a, i ^rn^^^miawok^miałasinaw, i pracował w samej koszuli. Rozkopana ziemia tchnęła ciepłem wokół niego. Spierająca się stara para wro , która z uczuciem ulgi wygoniła swoje młode staaKo u lotu, zbliżyła się i zaczęła mu dziobać nogi puszczając w niepamięć letnie swary, gdy ich pisklęta były jeszcze ate. Ptaki krakały jak stary dziadek i pomarszczona ¦ babka, rzuciły jeszcze kilka nieżyczliwych wyzwisk w je- RMI 113 112 go stronę, ale po chwili się uspokoiły i ud ły, a on odruchowo coś do nich zagadnął, tak ja^ samotności był przyzwyczajony robić. Kopiąc rzucając ziemię gawędził z nimi ostrzegając u fiorów, tak mu się przynajmniej zdawało. R^ jako ostrzeżenie jedno ze swoich najbardziej^^ liwych przekleństw, wyprostował plecy i posiwiał wę z małymi, błyszczącymi oczkami skierował nj niebo. Tak stojąc zauważył dym unoszący się z domu i jego twarz z powrotem sposępniała, cży kobieta naprawdę nie rozumiała, że nawet bez' rozkazu ma sobie odejść? W końcu wrócił do domu i rozzłoszczony wciąg w nozdrza powietrze. Dzisiaj nie był dzień porządk Raz w tygodniu ze wsi przychodziła sprzątaczka, wymyć podłogi i pozmywać naczynia, które onwl we dni zostawiał nieumyte w stosach. Obca rozj ogień w pokojowym piecu i robiła tam porządek pierniczki były opróżnione, książki i gazety poid ne w równe sterty. Burknął coś gniewnie pod i zajrzał do kuchni. Na ogniu stała podgrzana wszystko było pozmywane, nawet podłoga u W piecu paliło się nie wiadomo po co kilka polan i to go jeszcze bardziej rozgniewało, bo 1 oszczędny. Natknął się na nią na górze, we własnej syf Pościeliła jego łóżko, wytrzepała poduszki, o 114 i . sosen siadała na jezioro połyskujące przez bo jaśniało błękitem, a przez jesienne Jzezroczyste w żółknącym lesie po można było dojrzeć każdy pień {Q _ odezwała się błagalnym tonem. -JaktUf2owałgburowato: czym zaczął wpatrywać się bez żenady ra*. i «n*i - Czy nie powinna pani pomyśleć na niego, ale on chcąc uniknąć jej wzroku u a*} sie tvm nogom bez pończoch i znisz- ciągle aOnNie znam żadnego miejsca, dokąd mogłabym pójść vała się z bezradnością w głosie. - Nie pamiętam 0 miejsca. Umiem mówić, umiem czytać, widzę, o nie pamiętam, gdzie powinnam się udać. - Dlaczego więc, do cholery, uciekła pani ze szpitala? - spytał gniewnie w dalszym ciągu nie patrząc na nią. - To nie był mój dom - powiedziała zdziwiona, jakby wyjaśniając coś, co było oczywiste. - Tylko miejsce, gdzie przebywałam. Wyszłam stamtąd szukać mojego iu, ale nie znalazłam. Co prawda pamiętam wielu 1 wydarzenia, w których brałam udział, ale nie wiem, kim ci ludzie są i co się wydarzyło. Wiec sam pan widzi. *ęła kosmyki włosów z czoła i odsłoniła czer- Lznę, którą on już wieczorem zauważył. gadali, że zostałam ranna - mówiła dalej. j ostatnich wojennych bombardowań. Całe lhc burzono i palono. Byłam bardzo chora, « tygodnie nie potrafiłam nawet mówić. żadnych dokumentów, nikt mnie nie znał, Kał. Może nawet nie pochodziłam z tego 115 miasta. Może przejeżdżałam tylko przez ni siedleniec. Pan też pyta, dokąd idę. Dlaczeg ^ ważne? Tu jest tak pięknie. Wczoraj my^ brzegu jeziora. Patrzyłam z ukrycia, jak pra w ogrodzie. Pomyślałam, że ten człowiek na nie obrazi, jeśli prześpię się w szopie. Dlaczej na mnie gniewa? Stała odwrócona plecami do otwartego okna barwiło jej sukienkę na ładny niebieski kolor p * zmęczony koło toaletki i patrzył na nią krytyczi ona nie wyglądała na włóczęgę ani na złodziejkę mo to była niebezpieczna. - Niech mi pani pokaże swoją rękę! - rozkazał Podała mu posłusznie obie dłonie, a on obefo Wyglądały na wypielęgnowane. Koniuszki palców % miękkie, paznokcie zadbane i wypukłe. Teraz, z pracy, do której nie przywykła, były popękane i za wienione. Na palcach nie dojrzał śladów ukłuć i$ zgrubień świadczących o fizycznej pracy. Wziął w n dużą rękę jedną z tych miękkich, obcych dłoni, obu ją jak dziwny przedmiot i odsunął niedbale. K śledziła bojaźliwym spojrzeniem każdy jego ruch zwft zem nadziei w oczach. - Dlaczego uciekła pani ze szpitala? - pytał u Zesztywniała i rozejrzała się z lękiem wokoło. - Bałam się - wyszeptała nerwowo. - Bala któregoś dnia przyjdzie ktoś, by mnie zabrać, ktoś nie znam. I zawiezie do miejsca, którego nie i pokaże ludziom, których nie znam, i zrobi czego sobie nie życzę. - Zawahała się i P°l pustym wzrokiem przed siebie, rozłożyła bezra( - Nie rozumie pan? Któregoś dnia mógł prz; obcy i przywrócić mi imię, którego nie znałai o którym nic nie wiem, bo niczego nie parniCtaJ1 się tego tak bardzo, że byłam chora z lęku. A 116 że wkrótce na pewno ktoś po myśleli, że mnie tym pocieszają, ć tam S - zacz*, gdy ona zrobiła P^ h _ zaraz panią rozpoznają. W radiu ególne. Każdy rozpozna panią po tej podali znaki w . pQ bUźnie na skroni. a poza tym fani nawet nazwiska, gdzie pani pójdzie, beZ ^c na wolności? lt _ podniosła głos i wpatrywała się nieru- fieJzed siebie. Jej głos był ochrypły i pełen lęku - Mam tylko przeczucie, że jakiś nie- inie stamtąd zabierze i będzie miał nade mną li dlatego boję się, okropnie się boję! i dalej, a on usiadł przed nią i patrzył uważnie, a kobieta nie kłamała. Tyle jest wokół niewiary-nych zagadek. W dzisiejszych czasach ludzkie życie irnością i przypadkiem. Patrząc na nią przyszło i po raz pierwszy do głowy, że kobieta na swój pospolity sposób jest ładna. Miała zgrabne nogi, delikatne ręce, a zaokrąglone piersi odznaczały się uroczo pod niebieską sukienką. W jej ostrych rysach twarzy, okolo-:h jasnymi włosami połyskującymi w słońcu czaiło się lęk w oczach przemawiał tkliwością do jego oschłego sposobu bycia. i zdumiona za spojrzeniem mężczyzny czyta- Vj-w jego myślach i marszcząc białe czoło. Lękliwa znowu pojawiła się w jej oczach, gdy niepewnie tni pan pozwoli zostać tutaj przez jakiś czas! drgnęła, bo właśnie tej prośby się obawiał. sistocjf 8°rycz rfości * niechęć, a kobieta znowu się w brzydką i odrażająco nachalną w je- 117 - Niech mi pan pozwoli tu zostać! - powr cze bardziej błagalnie. Ale już więcej nie * wieczorne łzy były tylko łzami zmęczenia. - >jj/ pozwoli - poprosiła po raz trzeci i padła prze( kolana, zarazem prosząco dotykając go ręką. I przeszkadzać, będę służącą, zrobię, co pan rozk pozwoli mi pan zostać. Nie, nie sprawię kłoń mało, nawet bardzo mało. Nie musi mnie pan * jeśli sobie tego nie życzy. Proszę się zgodzić. - Cholera jasna! - zaklął i gwałtownie wstał st jej ręce z kolan. - Proszę mnie nie dotykać! Przeszedł szybko na drugą stronę pokoju i * stamtąd przerażony na klęczącą na podłodze kob Kiedyś, dawno temu, przeżył taką scenę i pamięci parzyła go jak ogień. Ręce kobiety opadły na boki, pochyliła głowę. p( nagle, nie patrząc na niego wstała i zerknęła rozta nionym wzrokiem na swe dłonie. Wyprostowała s - Dobrze, odejdę - oznajmiła zupełnie nowym, uprzejmym tonem, ale wciąż jeszcze stała w n - Czy uważa pan, że to przyjemne być zającem, kti gonią psy? - spytała. - Czy to zabawne skradać się ciemku i spać na kupie drewna, modląc się, by nikt nie zauważył. Nic złego panu nie zrobiłam. A tu 1 mi dobrze. Przeczułam to obserwując pana wczot ukryta w rowie. Słyszałam, jak rozmawia pan z wr mi, i pomyślałam, że jest pan dobrym człowiek Słońce dla pana świeciło i wiatr wiał dla pana i rosły na drzewach dla pana, ale teraz widzę, zły człowiek. Nienawidzę pana! Siebie też nie bo muszę być wdzięczna za nocleg i za jedzeń odchodzę. Zrobiła krok w kierunku schodów. Oczy } niały z gniewu, usta drżały i twarz poczet Zrobił szybki gest ręką. 118 N ści rości, i ^obra 2 d ^bażaliby odchodzi... - zaczął jąkając się. pani nie rozuinie, że miałbym PaIlia- » otrzymał. We wsi szybko Ze tu ktoś ze mną mieszka. Ludzie i co poniósłbym pewnie 2* S {tu zostać ę pana pomocy! - wykrzyknęła arogan-Wcale nie chcę, żeby miał pan przeze ~\rie mam zamiaru robić panu na złość. mnie kłopoty- Nie Odrzwiach, stamtąd szybkim krokiem zeszła Sów na parter. Stanął w progu przez chwilę * Obca odeszła, zostawiła go w spokoju i to LfoaJnajleP^ wyjście. Tylko na to czekał. Ale nie luł wcale ulgi. Wręcz przeciwnie, miał teraz bardziej , humor niż przed chwilą, kiedy obecność kobiety eszkadzała mu. Zbiegł ze schodów i złapał ją za ramię, gdy przekraczała próg domu. - Niech pani posłucha - powiedział ugodowo. - Nie lusi pani odchodzić w gniewie. Może pani najpierw coś jeść. Proszę się nie obrazić, że chcę dać trochę pieniędzy. Ale w trakcie mówienia poczuł, jak żałośnie próbuje oszukać własne sumienie i na próżno stara się kupić za nikomą sumę spokój duszy dla siebie. Nie chcę pana jedzenia - powiedziała i wyrwała z jego uścisku. - Nie potrzebuję pana pieniędzy. jestem żebraczką. Proszę mnie puścić! dwróciła twarz, ale łzy przebijały przez jej zimny *y ton głosu. Tym gwałtowniej odepchnęła go niła '°ZyWSZ? wybie§la na podwórze. Po chwili wyło- 1 c,lenia/zucanego przez dom. Zbliżała się do ych włosów] °W0Ce utworzyty czerwone tło dla jej leńcie przestraszył się i uczynił kilka szyb-w w jej kierunku. 119 - Jest pani niepoważna! - zawołał gł lęku. - Proszę się zatrzymać! Nie można odejść! Ale ona była już daleko, zbliżała się d0 dąbczaka stojącego przy ogrodzeniu z kami€ na, wstrząsana łkaniem. Nagle nieoczekiwa ' ^ stanęła jeszcze raz, wtedy on zdołał ją dogonić ny, patrząc surowo, bo przez cały czas, podążał, tłukł się z myślami, jakże niemądre i pieczne było zapraszanie z powrotem tej kobiet ona z własnej inicjatywy odchodziła. Ale jakiś si niż rozum instynkt zmusił go do wołania jej i zAy go biegu, jakby coś nieodwracalnego wymykało i z rąk. Suche żołędzie szeleściły mu pod stopami. Zatrzvt się za jej plecami. Miał ciągle na sobie koszulę, mankiety były brudne od pracy w ziemi i niedoi Przez wiele dni nie pamiętał o goleniu i w tym momi ostry zarost starzejącego się człowieka peszył g< wiedząc, co go czeka i co zamierzał zrobić, jednoczesi zmienił się w kogoś innego. Wyprostował się sprężyści od jego sylwetki biła pewność siebie, a głos ni . silnego, stanowczego brzmienia, gdy oddychając $ ko odezwał się do niej: - Może pani zostać tutaj przez jakiś czas. Pi mi przy posiłkach i kurach, jeśli to pani potra łem wcześniej służącą, a nawet dwie. Ale zlej hdił i ły póś ktos * że hedzie pani unikała ludzi, gdyby iei Jeśli ^%J powiedział. - Powiem we wsi, % P^^żącą Ale mUSi Panl TTf Ub7" J ^L nową służą 4 me było ^^ łem wcześniej służącą, taj czuły. Chodziły ciągle do wsi i wracały póś domu. Zapraszały obcych ludzi na podwórze ogrodzenie na pogawędki. Odetchnąłem z u odeszły. To całe tłumaczenie było niepotrzebne, ale szy się tak dalece w swoich ustępstwach mógł obawy ciągnąć, a mówiąc, jakby tłumaczył sobie i rozważał różne warianty jej ukrycia. 120 powiedzia ą Ale musi pani zmienić ubra- na głowie, żeby nie było widać Tw tych stronach wszystkie kobie- ST Nie musi się pani wdawać w rozmo-ooU <**L do takiego zachowania przyzwycza-\z łudź*1' bą u . v i powiodła wzrokiem po pożółkłych ' ścisnęła dłom,^ały miękkimi pagórkami za ka-polach, które iwatrzyła na szarawą jesienną mienn^^^Sną lasu prowadziła w dal. Wes-drogę, która pu ^ horyzont pociemniał jej w oczach. 2 że ciemność znowu ją ogarnia, jedynie Wy ieokół kamienie ogrodzenia, siwy mężczyzna rSwetłędzie pod jej stopami pozostały w kręgu I ta iasna plama pośrodku ciemności świata Udawała się eszcze jaśniejsza na tle czerni, nienaturalne jasna, bił od niej taki blask, aż musiała zmrużyć 3czy a mimo to światło paliło się na czerwono na wylot przez jej głowę, przez cienką skórę i żyłki krwi w jej powiekach. - Naprawdę mogę tu zostać? - wyszeptała z lękiem, jakby się bała, że dźwiękiem swego głosu zburzy wątłą nadzieję. - Czy naprawdę mogę?... Ojej, jest pan bardzo dobry, postaram się to panu wynagrodzić! - Eee tam - rzucił w odpowiedzi. - Chodźmy do - powiedział i zawrócił do domu nie mogąc na pojrzeć, bo czułość niczym gorąca fala przelała się niego i dotarła do serca, zmęczonego serca, które o odpowiedzialności i które na powrót opuścił spokój. v 121 - Skąd wezmę inne ubranie? - spytała za " na. - Nie mogę przecież iść po nie do wsi. - Potrafi pani szyć? - spytał rzeczowo. Odwróciła wzrok na bok i zaczerwieniła sie - Nie wiem - odparła z wahaniem. - j^ wszystkiego uczyć od nowa. - Zerknęła na nieg ko dodała: - Nie umiałam z początku nawet kiedy zjawiłam się... z ciemności. Ale pewnes obudziwszy się umiałam już czytać. Mówić potrafiłam, ale z czasem słowa same przyszły. Q są jeszcze takie, których nie znam. I jak je słysj jakby mnie ktoś uderzał i dech mi zapiera, jakty przenikało przeze mnie, a ja nie mogę tego uchw Nigdy mi się to nie udaje, a potem przychodzą słowa, które znam i poznaję. Wtedy znowu swobc oddycham. - Niech pani o tym nie myśli - wtrącił pośpieszi - Tutaj nie trzeba się niczym przejmować. Ani ":™-bać. Ale gdyby pani umiała szyć... Przerwał, bo zorientował się, że niepotrzebnie Zaprowadził ją na górę i otworzył zamknięty { Wyjął ze skrzyni kilka starych damskich sukienek; si woń naftaliny rozeszła się po pokoju. - Najpierw je trzeba przewietrzyć - zauważyła tycznie i zaczęła zbierać ubrania. Po chwili usłyszał odgłosy trzepania dobiegające! dwórza. Gdy jakiś czas potem wyszedł na dwór żył dwie sukienki wiszące na sznurze w pro słońca. Przysiadł na kamieniu w cieniu pod jarzębiny i przyglądał się tym strojom. Bieliznę zabrała do komory, by ją uprać. Ale ubrania słońcu i jesienny wiatr powiewał nimi; po pr( obce sukienki, które nie były już w stanie n 122 nie krytycznie, nawet rozbawiony, ię do ogi naturaloe- komory i zbliżyła się do niego. Nowe 1 powoli wys0* blask w jej oczach, ale w tym momen- ^jęcie ^y^^a, to czerwieniła się, to bladła, wahała _ powiedziała zażenowana. - Czy mo-6, jak się pierze? cie się ?w^aczy, j p ł na nią nieufnie, ale nie roześmiał się. SPWkuchni jest proszek do prania, proszę go rozpuś- wodzie - tłumaczył cierpliwie. Naprawdę? - rzuciła w roztargnieniu, jakby zapom- 0 wstydzie. Stojąc obok niego wpatrywała się tylko ; dwie sukienki wiszące na sznurze i łopoczące na etrze. W jej oczach pojawiła się iskierka ciekawości. Zerknęła znowu na mężczyznę i dotknęła jego ramienia. - Jest pan niezwykle dobry - powiedziała i wróciła do prania. Dzień był tak ciepły, że ogrodowy wąż wyszedł ze swojego legowiska i czołgał się szybko na oblane słońcem zbocze pagórka, a tam zwinął się w błyszczącą >ręcz. Był już od jesieni sztywny i nie pragnął towarzystwa, syczał ostrzegawczo, gdy mężczyzna podszedł bliżej. zypomniał sobie o książce i wrócił do chaty. W en-ii wyszukał rozdział mówiący o amnezji. Prze- 1 także o uszkodzeniach mózgu, ale nie zrobił się móz^° m,ącfrzeJszy- Wrażliwy mechanizm ludzkiego którym kryła się tajemnica indywidualności, nie zauwf111 ume d° Przewidzenia- Czas płynął i nawet wszy Ją dna ł y kobieta weszła do środka. Zobaczy- &# zawstydzony i szybko zamknął trzymany 123 - Nie przeszkadza mi, jeśli chce pan mawiać - odezwała się z uśmiechem. - P ko, co wiem. - Była rozgrzana pracą i ożywić - Wszystko jest bardzo dziwne - powiedzi nym tonem. Zerknęła na niego i roześmiała się szeroko - Właśnie tak, wszystko jest bardzo dziwnei wtórzyła dobitnie i znowu się uśmiechnęła. Patrzyła na siedzącego mężczyznę, który z pewn nigdy nie był świadkiem cudu, i miała wraże ponieważ jest od niego dużo bogatsza i mądrzejs: odwagę śmiać się i żartować. Z całej jej istoty eraaa ła radość. Wypełniała ją z każdą chwilą coraz b oślepiająca i wyzwalająca. Otrzymała właśnie I życie, czyste, nietknięte, i mogła zacząć je twon Pełne, bogate życie miała zamiar budować tak jak j podobało. - Niech pan posłucha - odezwała się. - Obiecak jeść niewiele. Ale mam ochotę zrobić to teraz. Z jestem głodna. Patrzył na nią przez chwilę bez słowa. Czoło m wygładziło, zmarszczki pod oczami straciły złośl wyraz, na zarośniętych policzkach pojawił się mmi' a usta żywo drgnęły. Wstał i poszedł szybkim kro do kuchni sprawdzić, co ma do jedzenia. - Niech mi pan pozwoli... - zaczęła podchodzi niego i wyciągając ręce w geście pomocy. - Nie, nie, ja sam... - zważył machinalnie w w zamkniętą puszkę. - Mam przygotować śniadanie czy obiad? z uśmiechem i zaczęła rozpalać ogień pod kucni Znowu na nią spojrzał. - Jak pani chce - odparł w roztargnieni! stanawiając się wcale, o co ona pyta. Z tak. roztargnieniem wyciągał różne produkty, 124 iedZ jć na niedzielę. Postanowił przygoto- siłek na cześć tego dnia. daie że już przedtem umiałam goto-ta szybko. - Czuję to trzymając talerze dv dotykam uchwytu garnka. Dziwne. slC W .. łem shiżącą, jadałem zawsze w dużym ił Tam mi nakrywała kładła na ielisz, y teraz chciałbym, byśmy zjedli właśnie w tym Na falach krótkich złapiemy jakąś stację za-Lną nadającą muzykę klasyczną, otworzę także Wino! - powtórzyła kobieta i drgnęła. Jej jasne czoło zmarszczyło się, wyprostowała się i spojrzała idzieś daleko przed siebie. - Wino! - powtórzyła, a jej s z wysiłku sięgania wstecz pamięcią stał się tak piskliwy, aż mężczyzna przestraszył się. - Najpierw zajmę się kurami - rzucił szybko. - Muszę je nakarmić, sprzątnąć kurnik i zebrać jajka. Wino - powtórzyła raz jeszcze słabym głosem. Podniecenie ustąpiło i pochyliła się, by nalać do garnka wody. ł do kurnika i zaczął tam sprzątać. Kury stąpa- czyście, wychodząc obok niego po stromym progu ór, inne wracały przez otwór do środka przyjaźnie Zupełnie jak nakarmione damy, które wróciły ow na targu, pomyślał i pośpiesznie zamiatał judzone klepisko. skończył, znowu poszedł na brzeg. Krowa ciąg- ^postronek brodziła leniwie w wodzie i prze- 06 trzcin. Udawała, że go nie widzi, bo e on wcześniej niż zwykle przychodzi, by ją )ory, na co nie miała ochoty. Ale jego nie 125 j t wn»a Patrzył na jezioro, Kioteg0 obchodziła "O* Q dnia odbijała ciemny odcieś już niedługo będ^^ ^ powierzchni ciemn^ czas zimy. L"lr~łić cienka warstwa lodu. Odlat mogła się P°J . tęsknoty ochrypłymi g* ptaki P°krzSPT6rkach zagonami. Spadniep nad falującymi na Pag^^^ .^ zostawiają ^ szy śnieg, w Który Aledtenl nadejdą buta i( topniejące ^^^tctaień wieczory, kiedy A szcze, czarne, peme drzewa. Patrzyły walą się z «zasfa^aS na brzegu opadały lekki i Swe2 uLe1 fosiaS *W> - nie™Ch°meJ ^ chni jeziora. , zatopiony we własn; W końcu wro™k^obieta nakrywa do obiadu, myślach i ujrzał, 3*V\ ^ieżością, sztywny jem i-m pokoju. Połyskujący krywał stół. Posit ^fjscach ^rasowan^brus^.^^.^^ M gÓr?V°f^Sa "rawat i włożył garnij zmienił koszulę, zawi4 ^ ta rego używał, gdy *M»™»^ się już lekka ca» W blasku dnia rwriwta* ^ J stanął w j„; .zwieszoną za dnia na sznurze 3Z^ -_^„ u^hieta nosiła prawie ,nzwieszoną za dnia na sznurze sobie tę roz* 1 noslła prawie %L***"L Z teraz sukienka nie była . ,at przed mą- ^ tajemniczy sposób ' palcaini siebie z roztar- nieodgad- wiem -ści powrocie. miękko kobieta. - Przycho- s będę musiała do ciemno-^ ^ psz? bar. S WZto- kiem. Napili się jednak słodkiego wina deserowego, bo innego w domu nie było. Wszystko wokół nich wirowało. Mężczyzna zaczął się jąkać, nie był bowiem przyzwyczajony do mówienia, a wino szybko podziałało na jego język. To bardzo dziwne - zaczął mówić. -Wydawało mi fc że panią znam. Ale może to tylko przez tę sukienkę. 1 nie wiem. Jeśli potrze pani dłońmi powieki, o tak, myslę, że panią rozpoznam. ta oczy ręką i uśmiechnęła się szczerze. 127 126 - Myśli innych oddziaływują na mnie -- W szpitalu wiedziałam, że lekarz nadcłf0 jeszcze wszedł. Jak pan otwierał szafkę, Wi^n ?' *> pan z niej wyjmie, jeszcze zanim to zobaczyć to się wzięło stąd, że nie posiadam w sobi własnego ja. Nie jestem sobą. Jestem zupełn" Ciemność próbuje zawładnąć moim wnętrzem reaguję z taką wrażliwością na myśli innych, c zbyt wiele? Przeszkadzam panu? Jest pan dla n dobry. Czy może pan siebie wyobrazić w mi; ojca? - Nie - odpowiedział szybko. - Nie mogę Soj wyobrazić. Żartuje sobie pani ze mnie. Nie jesten cze taki stary. - Oczywiście, że nie - zapewniła patrząc na i badawczo. - Ale na twarzy ma pan siwy zarost, a kiety koszuli są zabrudzone, dlatego wzięłam p starego robotnika, gdy zobaczyłam po raz pierwszj wchodząc do środka zauważyłam, że się myliłam. H kojach stoją cenne meble, a wokoło pełno książek. prowadzi pan kurnika, by się utrzymać? - Nie, odwrotnie, żyję, by utrzymywać kurnik-z lektował się. To był jego zdaniem zabawny wnio wybuchnął więc śmiechem czując, jak wino uderza do głowy. Także na policzkach kobiety pojawi rumieniec wywołany alkoholem. - Naprawdę! Dotychczas żyłem tylko po to, b) wadzić kurnik - powtórzył. - Nie mam wieku - odezwała się. - Moje świadczyło być może bardzo wiele. Nieruchomiej by się w nie wsłuchiwać, ale ono milczy, zataja za wszystko, co wie. Ale ja nie mam lat ani nigdy w< przeżyłam. Wszystko jest dla mnie nowe. Tal świeży owoc. Wino rozgrzewa mi ciało, w głov a do głowy przychodzą obce słowa. 128 Ł0^' Ą«t ^ ostukiwać palcami po blacie sto- zanuciła coś pod nosem -okr^^j-zychodzi do mnie z winem - ode-- ,T^ar7ami i pielęgniarkami trudno się było ^i#jj zabawne, jak mi się łatwo z panem rwała siC' ,zoiawia- Z- ^^anowiłam dla nich tylko przypadek pOrozuinieć' gLchau mnie z uwagą stawiając jedno- ozę mojego aktualnego stanu zdrowia. Ale iestem zagadką. Czuję się gościem i pan • .mrzeimość. Ale od jutra zamieniam się okazuje mi "P1 J zaprotestował - tylko dla ludzi ze wsi będzie uchodzić za służącą, poza tym to do pani nie Jest pani moim gościem i zostać może tu pani >, jak zechce. Jeszcze rano miałem nadzieję, że tąd odejdzie, nie chciałem pani już więcej widzieć 3 pani myśleć. Teraz już zmieniłem zdanie. Uniósł uroczyście kieliszek do góry. Wypili, a ona uśmiechnęła się do niego szczerze i zalotnie. - W szpitalu było na swój sposób przyjemnie, póki nie zaczęłam się bać, że ktoś przyjdzie i mnie stamtąd zabierze - mówiła dalej. - Wszyscy myśleli, że jestem bardzo zmartwiona i nieszczęśliwa, bo nic nie pamię- an. Owijano mnie bandażami i dawano środki na pokojenie, na sen. Ale miałam złe sny, gorsze niż ae, i wcale nie chciałam spać całymi dniami, które iawaly mi się wspaniałe. Bo ja wcale nie byłam liwa, czułam się wolna, radosna i nie chciałam zego przypominać. Nawet teraz jest to bole- y wraca mi pamięć i znajome słowo niespodzie- ciera się o mnie. Jestem z pewnością okropną ledzialną kobietą, bo nie chcę pamiętać odwagi ^Stydziłam się tego tak bardzo, że nie miałam tomu tego mówić. Bo wiedziałam, że to jest 129 moje życie uczucie. moje własne życie, i to był uczucie. - Rozumiem - odparł cicho patrząc ni przed siebie. - Wszystkie błędy i pomyłki znil ma już niepowetowanych strat, zaznanych i krzywd. Dostała się pani do nieba nie doświad śmierci. - Właśnie - odpowiedziała i uśmiechnęła s teraz muszę pozmywać i zaparzyć panu kawy - Eee tam, niechże pani da sobie spokój ze niem - rzucił niecierpliwie. - Pojutrze przyjdzie i czka. - Ona nie musi od razu pierwszego dnia rozpow we wsi, że trafiła się panu zła i lekkomyślna sl - rzuciła lekko podniesionym tonem. - Na pewno i niej nie zmywałam naczyń, a to zajęcie wydaje i bardzo przyjemne. Wszystko mi się podoba, c jeśli tylko mogę być w ruchu, być czymś zajęta i że żyję, mam ręce i nogi całe, a ciało w dobrej k( cji. W tym momencie pod wpływem alkoholu przys mu do głowy bezsensowna, budząca przerażenie mj - Zastanawiam się, czy może pani pamiętać... czął, ale od razu przerwał, bo słowa robiły ze wszy kiego nieuchwytnego coś nazbyt konkretnego. - Czy pani pamięta...? Próbował się zmusić jeszcze raz, ale słowa u1 w gardle. Ta suknia, gesty rąk, pytające unoszeni w twarzy o ostrych rysach, wszystko to wydało bardzo znajome. Na dłuższą chwilę przym z nadzieją, że nigdy ich już nie otworzy i musiał przypominać sobie, jak okrutny i niewia miał sen. Zrezygnował jednak z tego i w czasie, g zmywała w kuchni naczynia, powrócił do c 130 robocze ubranie i poszedł na brzeg rzygonił ją do obory, dał jej rozdrob-\ krów?' P ^doił- Gdy siedział przy krowie, ych warz3w ^ Chodzącego słońca wpadał przez blask D *%L obory, a wąż zarodu bezszelestnie cróg i trwał wyczekująco, wpatrując się 1 lżącymi ślepiami bez powiek. ' odgłos obcych kroków gad skrył się, ale ła go zobaczyć i wydała cichy okrzyk. ^strzegł mężczyzna. Skończył dojenie i życzył brej nocy, namawiając ją, by spała nocą i nie porykiwała zbyt wcześnie rano. Potem wrota i odlał nieco ciepłego mleka na płaski i oboje w świetle zachodzącego słońca, czuli, jak kie upojenie winem rozlewa się im przyjemnie po Nie ruszali się, a wąż wypełzł cicho spomiędzy i. obory. Najpierw pojawił się łeb, potem całe błysz- :e cielsko i niedostrzegalnie zwinnymi ruchami przy- ł się do talerzyka, podniósł łeb i zaczął chłeptać ciepłe mleko. - Fe - szepnęła kobieta. - Boję się... Jej dłoń trafiła na ramię mężczyzny i pozostała tam w pełnym zaufania geście. >n jest prawie oswojony - powiedział cicho. -1 ła- i mu skóra połyskuje w świetle. łyszawszy głosy gad na chwilę przerwał picie * teb, ale zaraz się uspokoił, ^zyzna położył rękę na talii kobiety i poczuł jej ^o przez sukienkę. *L Pamiętasz? ~ zapytał bardzo cicho. - Czy z> jak zasadziłem małego dąbczaka koło murku aen naszego ślubu? 131 Kobieta oddychała szybko i nierówno, ai ręki z jego ramienia ani go nie odtrąciła.' - To nie jest prawda - powiedziała niepe^ takiego mi się nie przydarzyło. Nie pamiętam wprowadza pana w błąd. To nie moja sukie powinnam jej wkładać. Nie przypominam takiego. Słowa kobiety sprawiły, że zuchwały, niesamo^ stanął mu jak żywy przed oczami. Silnym gest mał opiekuńczo swoją dużą dłoń na jej biodrach ciągnął ją bliżej. - Niedługo ci się przypomni - odezwał się. opowiem, pamięć ci wróci. Jesteś inna niż wted myślałem, że tak bardzo się zmienisz. Ale ta wyszło ci na dobre. Tylko ja się zestarzałem, t ciągle młoda, wiecznie młoda. Mówił zachwyconym tonem i czuł, jak kobieta i pod jego ręką. Wąż podniósł łeb znad talerzyka ji nasłuchując. Napił się do syta. Ziemia wokół po kiwała na czerwono od promieni zachodzącego słc kiedy gad nagle zniknął im z oczu jak pod wpfy czarów. - Nie, nie - odparła kobieta zmęczonym i głosem.... - Nie, nie! - Ale w jej głosie słychać słabe, pełne tęsknoty drżenie. - Miałaś na sobie tę samą sukienkę, gdy sl kłóciliśmy przy rozstaniu - odezwał się niskie jakby obawiał się, że ktoś obcy może usłyszeć. -łaś okropne słowa, ale już je zapomniałem. 1^ mieć dziecka, mówiłaś, że mnie nienawidzisz, al nie byłem bez winy. Zamilkł, jego ręka zesztywniała na biodrze a w oczach pojawił mu się senny wyraz. 132 jłie co c __ powiedział nagle i szybko Hii - Proszę mi wybaczyć. Pani mnie. Wino mnie oszołomiło. trzymała w dalszym ciągu Zte& i patrzyła mu prosto w oczy rękC °a ?Lkć zamglonym spojrzeniem, powiedziała - za wiele rozumiem, taktowała. Słowa docierają do mnie tak muszę dłonią zasłaniać usta, by się nie gwałtownie, z jestem? Ktoś obcy chce przeze mnie &.', A może te słowa kradnę z pańskiej duszy? %\[ wrócimy do domu. Przygotowałam kawę. Najlepiej jesu wi ^Policzki zrobiły mu się nagle sztywne i bez skkie drżenie przebiegło przez jego nieco wystające czoło.... . - Niech pani wypowie te słowa - namawiał. - Wcale ie pani nie obraża. Jestem ich ciekaw. Wtedy kobieta cofnęła się i wyprostowała. Ona też zrobiła się blada, patrzyła gdzieś ponad nim i nagle rozgniewanym, nienaturalnie podniesionym, obcym głosi wypowiedziała kilka słów, kilka złych, okropnych słów, w których zabrzmiała przeszłość. i przez chwilę bez ruchu naprzeciwko siebie. wzdrygnęła się i spojrzała na niego. Potem a r?kę, jakby prosiła o wybaczenie, i zrobiła j w jego kierunku. Ale on gwałtownie się odwrócił i do domu zamykając za sobą drzwi. Stała ręką wyciągniętą w blasku zachodzącego chwili poszła w kierunku brzegu, zatrzymała 5 i bezwiednie zaczęła rzucać kamienie rzyglądając się wodnym kręgom rozsze- na sPokojnej, krwistoczerwonej powierz- 133 Gdy wróciła do chaty, z radia dobiegaja i mężczyzna siedział w fotelu z książką 3SZUli byK i mężczyzna siedział w ioieiu z Ksiąztcą w r był w starą koszulę, zdjął buty, na nogach n ;U< dziurawe skarpety. Także mankiety \- ^ brudzone. - Niech pani nie trzaska drzwiami - burk nie. - Proszę wypić swoją kawę w kuchni. Nie oglądać. c . Jego małe, pełne złości oczki na starej twarz nej siwymi włosami były jak martwe, beznadzl wory w nicość. Ona nie posłuchała go, tylko podeszła cicho i miękko na kolana tuż przy jego fotelu. Dotknę] - Wie pan doskonale, że to nieprawda - odez przyjaźnie i łagodnie jak do chorego. - Proszę nie przejmować. Unikał jej wzroku, zaczął coś bąkać pod nosen w końcu dał za wygraną i ostrożnie dotknął dużą jej delikatnej ręki. - Sama pani widzi - odezwał się możliwie spokc i obojętnie - że to nie jest odpowiednie dla pani i sce. Tutaj krążą duchy. Pani je wywołała z zapo nia. Miałem nadzieję, że odzyskałem już spokój < To niebezpieczne miejsce, bo przychodzi pani z ści. - Wcale nie - zaprzeczyła. - Na pewno n sama jestem niemiłym gościem. Niebezpiecznym Wszystko przeze mnie. Ale nie czuję się wił przeczuwam pana myśli i wypowiadam je Sam pan wie, że to jest właśnie to. Duchy ją. To wyłącznie wspomnienia działają VTt co, a sięganie pamięcią do przeszłości pana u liwia. - Dlaczego nie zostawi mnie pani w spo sobie poczytać - powiedział zmęczonym głQI 134 . }a się z klęczek, ciągle trzymała * dePł° PlynąCC Z tyCH °bCyCh Ale n oogłaszcze głowę - poprosiła cicho ' V* ** P^ -Pana ręka jest kojąca. - Na jej i P^^adldelikatny rumieniec. - To było takie & ^.Tzpieczne uczucie, gdy obejmował mnie na podwórzu. Na pewno nie wie pan, że pan w talii tam, t^^ któreg0 ^^ jedynym, któ- ,t jedyny111 < okazało się teraz prawdą i pot wystąpił w postaci nałych, łaskoczących perełek na jego czole. - Co chciałbyś ode mnie usłyszeć... po tym wszystkim? - spytała głosem zapadającym w ciemność. Poszukał jej rąk i ścisnął je z wahaniem, prosząco. Powiedz tylko: przebaczam ci! - poprosił. - Tylko : przebaczam ci! Wtedy wszystko będzie jak przedtem i nic złego się nie stanie. jebaczam ci - powiedziała cicho. - Przebaczam! powtórzyła głośniej, nie mogąc się powstrzymać od pła- Przebaczam ci! - zaszlochała i mocno ścisnęła e nadziei ręce mężczyzny. Ale nie zamilkła. Coś Jezwało się czule, zachęcająco: -Ty też mi przebacz! e w jego piersi zamieniło się w wodę. n za co przebaczać - wyszeptał i przepełniła rozJaśniłsiet07 ^szcze niedawno w nim tkwił, nagle niczego oswietlony pokój. Teraz nie obawiał się 137 - Wszystko będzie dobrze, na pewno - 0(ł głos kobiety z ciemności, a mężczyzna zn0^ bo znał ten głos, ale teraz przemawiała przc czułość, której nigdy w życiu me zaznał. Mówi^ go ramieniem za szyję i przytuliła się delikatnie. c ciało, rozkosznie i blisko. W ciemności odnalazł jej usta i pocałował, pc,, dziestu latach i po śmierci pocałował ją i wszystko |! jak przedtem, tylko bardziej radośnie i szczęść wtedy. . - Twoje usta są takie dobre - odezwała się ^ - Takie dobre. Czy wierzysz, że istnieje coś więcej, -i___;^i,; L™ip.rr> i he/madzieia... taiemnica, cud. &,*, cie - Wierzę - odpowiedział i łzy popłynęły z jegc zwilżając p^ twarz. Wiedział już, że tak jak stary świat rozpadał sięwok niego, by coś nowego mogło się narodzić, tak w z przeszłości zawaliło się w nim i załamało, b pustelniczego życia, egoizm i ludzka duma, j wspomnień i piekący ból niepokoju, i wiedział rówi że odradzająca się w jego starczym ciele męskość mc go uwolnć od tych udręk. Musiał wrócić do k i pracować, żeby był z niego pożytek dla innych. P< nien mieć dzieci, zacząć życie od nowa, tajen wspaniałe, skazane na przypadek ludzkie życie, kt kierowały dziwne prawa niezależne od człowiek Kobieta oddychała blisko niego, kobieta, które ła się z ciemności u jego boku. To było jeg znaczenie i już się temu nie sprzeciwiał. Kil błyszczało na ciemniejącym niebie, a czarna s? dębu wznosiła się obok nich. Zapach kaliny ietego Jana była chłodna i deszczowa. Wieczo-deliśmy wszyscy w kuchni. Dziewczynki przy-ą tym razem zmywały naczynia. Moja żona ta pasjansa na wolnym kawałku stołu. Ty siedzia-,od oknem. Milcząca. Próbowałem nie patrzeć zbyt o na ciebie. Żeby cię nie niepokoić. Także z powo-i innych. Rozmawialiśmy o miłości. Taka gra towarzyska. Może to ja ją zacząłem. By ciebie rozbawić. Ubo byś mogła domyślić się, co czuję. - Miłość niezwykle upiększa kobietę - powiedziałem. Wiem to z doświadczenia. Kochałem kiedyś pewną Łiewczynę. To było wiele lat temu. I nie trwało długo. też była zakochana, olśniona. Nawet do tego iia, że nie rozumiała, jak mogła żyć, zanim mnie Kto ją tam wie, ale była tak zadurzona, że jakmowiła - kocha mnie jak Boga. była ta twoja przyjaciółka z dzieciństwa ^ała się żona układając karty na stole. - Oj, ńskPaSJanS ^ wyszedł- Ale zi111110- Co za noc biadam tego, żeby się przechwalać - za-Wręcz przeciwnie. Znam swoją war- 141 Właściwie mijało się to z prawdą. Skąd dzieć, jaki byłem. Gdy w wigilię świętego J ^ ^ « z okna poddasza, że naprawdę przyjechał ' nymi, zacząłem drżeć na całym ciele. Rozr^ ^ z daleka w grupce pozostałych, jak staliście* czekając na łódkę. - Opowiadam to tylko jako przykład - prz łem. - Bo ta dziewczyna piękniała w oczach błyszczały, nawet skóra zrobiła się jaśniejsza miłości. Wcale nie wątpię, że ona naprawdę j mnie kochała. Ale tak się sprawy potoczyły j więcej miesiąc po tych wyznaniach była już żoną^j - Jak to?... - odezwałaś się oddychając gjeb zdziwienia. Kochałem twój oddech. Zrobiłem ręk byś zamilkła. Nie powinnaś nic mówić. - Nie było w tym nic dziwnego - broniłem się. widzicie, wcześniej w miejscu pracy nikt nie zwra nią uwagi. Oczywiście miała adoratorów. Od cza czasu z kimś się umawiała, bo to była ładna dziewczyn Ale dopiero miłość sprawiła, że promieniała. Zauwi ją jeden ze zwierzchników. Było to podczas wój Pracował będąc na przepustce, ale mógł w każdej cl dostać rozkaz wyjazdu. Oświadczył się i chciał si razu żenić. W czasie wojny takie sprawy szybk załatwiało. Oczywiście dziewczyna marzyła o m wie jak każda kobieta. Na jej obronę przyznał szczerze mnie zapytała o radę, co ma robić. - A ty? - zapytałaś. Z powodu deszczu zaczęło wcześniej zmierzeni rzyłem, jak twoje źrenice rozszerzają się wra ką, aż zrobiły się całkiem czarne. Odetchnąłei - Ja? - ciągnąłem, chociaż mówienie prz) z trudem. - Poradziłem jej oczywiście: a wyc& mąż, droga przyjaciółko, jak ci się trafia o fakt, że pytasz, oznacza, że twoje serce juz w 142 ta** 7 Wyrzuty- > spotykajmy się więcej. W każdym t d To jej poradziłem i odczułem tkiego, co było między nami, i tak 'wTszło. Tylko kłopoty. Zmartwienia. lWiesiła ścierkę na kołku, westchnęła z ulg$ - Takie są *¦ zVjem. - Taka jest miłosc. ^iete garcUo, z trudem oddychałem, nie : dębie spojrzeć. Nie odzywałaś się. Ale ^zapomnienia coś wyrżnęło. Musiałem ' , gdy ona mi się przypomina, widzę krzak hie rosną koło ustępu - zauważył ktoś znudzonym - Krzaki o trujących jagodach. Podwórkowa miłość. Oczywiście to też było prawdą. Moja żona zgarnęła karty ze stołu i gwałtownie wstała. - Dziewczynki, na dwór - rozkazała. - Już prawie nie pada. Tu się można udusić. Podniosłaś się posłusznie. Byłaś po raz pierwszy u nas i wsi z wizytą. I ostatni. Chociaż tego jeszcze wtedy Las nie wiedziało. Sprawiałaś wrażenie onie- nej. Ty. Próbowałaś się uśmiechać, a ja cię chcia- tem zatrzymać. - Zostań jeszcze chwilę. - Do innych powiedziałem: ^cie przodem. Dogonimy was. nal dworze niemal ustał. W kuchni szarzało. całkiem czarne, gdy na mnie patrzyłaś. j^ście się mnie bałaś. Ale posłusznie usia- ho... q?* > ze jestem zły i cyniczny - odezwałem się Wledziałem tę historię, bo przyszła mi aku- 143 rat do głowy. Bo chciałem ją opowiedzieć T Albo właśnie tobie. Czasem przypomni " kowi. Tak było i tym razem. Taka prawdt°°ś Q Ale można ją było opowiedzieć inaczej ł/ Podniosłem się, przemierzyłem ciemi? i podszedłem do stołu. Droga trwała lata ^ przerażały. Usiadłem przy stole obok ciebie. Blisko dzy nami stało puste krzesło. - Mogłem to inaczej opowiedzieć - powt - Ona była rzeczywiście moją przyjaciółką 2 wa. Jeśli piętnastoletniego chłopaka można dzieckiem. Bo miałem równo piętnaście lat czternaście, kiedy się poznaliśmy. A człowiek wraca do swych pierwszych miłości. To brzmi przysłowie. I jest prawdą. Jeśli coś się ominęło, tra później w życiu nadrobić. Jak się kogoś znowu s I dojrzeje do tego. Czując właśnie wtedy gotowoś przyjęcia uczucia. Zapadał zmrok. Był zimny wieczór przed nocą tojańska. Pokręciłaś głową. - Dlaczego powiedziałeś to w liczbie mnogiej? -tałaś. - Byłeś więc zakochany wiele razy. Nie zabrzmiało to nawet ironicznie. Tylko j pytało dziecko, które się dziwi. - A ty? - rzuciłem impulsywnie. - Dlaczego mi takie rzeczy? Właśnie ty. Nie masz jeszcze tr lat, a rozwiodłaś się już dwa razy. Chciałem cię zranić. Ale powiedziałem tyli - Nie warto o mnie mówić. Człowiek dojrz ze swoimi miłościami, jeśli ma dojrzeć - - Dobry Boże, w rzeczy samej miłość jest jed ką kropelką nadziei w morzu rozpaczy, ktor wokół siebie. Straszne jest kochać, poniewa przysparza się innym zła, chociaż nie ma s zamiaru. 144 •.is • rani? samego siebie - mówiłem pod- ze r*u * :e własne cierpienie. Wina jest z*!L niemożliwy. Bezlitosny. Ale W» ';Su nie zniszczyłem życia. rz»g yi zacząłem się zastanawiać, czy mówię przerw^^yjn razie nie miałem takiego zamiaru d ły-. ***l przyznałem. -1 swoje. Z°hronny gest ręką, chcąc cię powstrzymać Zrobiłem^zeSCzegoś na próżno. mn tego opacznie - dodałem. - Oczywiście reśliwe dni. Oczywiście czekają nas jeszcze i Ale zawsze, we wszystkim, każda kobieta tebi siebie z biegiem czasu najwięcej pragnie bezpieczeństwa. Jakże ja mógłbym dać komu- :k takie poczucie? Ja, który wciąż jeszcze zaskaku- ie samego siebie. . Uwierz mi - przekonywałem i znowu zacząłem -Jeśli kiedykolwiek spotkała mnie radość, szczęsny powodzenie, bezwiednie to zniszczyłem. Roz-iłem na kawałki. To jest we mnie jak jakaś choroba. Nic na to nie poradzę. Dlatego nikt naprawdę nie powinien mi niczego zazdrościć. Ale świadomie nigdy nikomu życia nie zmarnowałem. Powiedziawszy to musnąłem ręką twoją dłoń. Drgnę-iłtownie. Wyprostowałaś się na krześle. Głowa ci nieruchomiała. Nawet twarz zastygła. :iwne, że człowiek wraca do swej pierwszej -powiedziałem pośpiesznie. - Moja przyjaciółka instwa jest świetnym tego przykładem. Można to Biorąc za przykład erotykę, da się opowiedzieć °- * o, w jaki sposób pierwsze poważne doświad- aaszych iv316 PrzykleJa si? do caleS° życia> decyduje •cKsualnych upodobaniach, o granicach ocza- ^^y' podnie5enia * odprężenia. Tak to też 10 ~ 145 Zamilkłem na chwilę. Potem odezwałem sie - Wiesz, ona umarła. Wiele lat temu. Aie * okresie młodości już nigdy jej nie spotkał, L do grobu z poczuciem, że coś we mnie z0* do grobu z poczuci, mnie spełnione. - Nigdy nie można mi dogodzić ^°S1 łem w uniesieniu. - Jestem wiecznie nie , przegrany. Nic na to nie poradzę, z te' nienawidzę siebie, pogardzam, aż do uczuć Zrozumiałem, że aby naprawdę dorosnąć c si nauczyć się wyczuwać samego siebie N' si nauczyć się wyczuwać samego siebie. N o akceptację, raczej o poznanie. - Rozgorw najgorszą trucizna - stwierdziłem. - Gdyby tyli źerało_samego człowieka, ale z czasem siłą r truwa także jego otoczenie. I on nie ma na to w Miłość jest w stanie uśmiercić tę gorycz. Chocii krótki czas, chociaż raz na jakiś czas. Kto tan właśnie moje otoczenie powinno być najbardziej czne, jeśli chociaż raz potrafiłem kochać i przez uwolnić siebie od koszmaru. Ale zaraz pośpieszyłem, by to sprostować. - Nie, nie chcę być cyniczny, bo to też nie jej, prawda. Jestem egoistą. Wyrachowanym egoistą. D( rze, byś o tym wiedziała i nie obiecywała sobie po n zbyt wiele. Potrafię mówić, o tak, to potrafię. Ale sło się zużywają. Częściej ważniejsze jest, w jaki sposć coś powie, niż co się powie. Dlatego zakocha lają własny niedorzeczny dialekt, w którym sło\ tylko szyfrowane znaki na oznaczenie czegoś, o wiedzą tylko oni dwoje. Przypomniało mi się coś i rnimowolnie się nąłem. - Raz przed wojną w najczarniejszych drui życia poznałem parę, która stoczyła się do denaturatu. Kobieta była cała utytłana w bru kiedyś usłyszałem, jak on pieszczotliwym toi 146 • bana kurwo". Jakże on to powie-ło^ "TyJfwa dla męskiej dominacji czułością ' owa wła 'iJspanialsze wyznanie miłości, jakie Odt&^pidne - upierałem się. Wcale oie. r* -adasz mi takie rzeczy - spytałaś, I Dlaczego op» iakby Proszvąl°m cię. Nie miałem odwagi. ' domyślasz - rzuciłem krótko. - Jeśli nie, czułego tłumaczyć. tflkiei chwili powinienem cię wziąć w ra- WlaŚ Wvbrn^bym bez trudu z sytuacji. Wiedziałem Dlatego nie próbowałem, chociaż całym sobą n twych ust i ciebie. Wstałem. Wsunąłem rękę do kieszeni. - Chodźmy - rzekłem. todny deszcz świętojańskiego wieczoru delikatnie zwilżał mi gorącą twarz. Od podnóża pagórka, przez sauny, wpadał blask światła i dziewczynki kręciły a oknem jak na oświetlonej scenie. Zbliżając się isłyszałem, jak się śmieją i dyskutują o czymś podniecone. Uspokoiłem się. Właśnie wtedy, akurat w tej chwili, dobiegł mnie i świergot, który przeszedł w szczebiot, po chwili zmienił nutę. Na brzegu obok sauny, w krze- rogoży, śpiewał słowik. Nie wierzyłem własnym uszom. * - wybąkałem milknąc ze zdziwienia, te, które przeżywałem w młodości, zakipiało iie mogło być jedynie przypadkiem. Gdzieś C1> zza grobu, u progu nowego uczucia słowik StWoh°ly ° minionei ^ści. fc siebie w mroku, pod zimnym deszczem 1Qcy. Byliśmy blisko, ale nie dotykaliśmy 147 się. Słowik gwizdał, szczebiotał, bez wyt niał melodię. Siedział gdzieś bardzo blisk dwóch kroków Ale szarego ptaszka n dwóch kroków. Ale szarego ptaszka nie moż ^ zobaczyć o zmierzchu. n Z okna sauny padało ciepłe światło 7vri wieczór. - Moja zmarła ukochana - odezwałem si go wróciłaś śpiewać dla mnie? Czy to jakiś Nie wiem, dlaczego tak powiedziałem, n szczerze. Tak niesamowicie blisko czułem Marvi. Jakby jej postać niby welon rozcią ponad krajobrazem wokoło i wypełniła noc też. To samo odczuwałem jeszcze przez wiele wiec po twoim wyjeździe. Dzień się skończył i poświat* sprawiła, że czerwone ściany domu połyskiwały i skim blaskiem. A w przybrzeżnych krzakach r koło sauny co noc śpiewał słowik. We dnie często przychodziło mi do głowy, że mi bym odszukać stare listy Marvi i przeczytać je x& wo. Wiedziałem, że leżą gdzieś schowane wśród ogra nej sterty papierów. Nie mogłem ich zniszczyć. Pr okazji powinienem zrobić porządek z notatkami i s mi listami. Ale nie zabrałem się do tego. Przez d czas. Tak jak to bywa, gdy życie toczy się u trybem. Nic tak naprawdę się nie wydarzyło. C wiedziałem, że między nami - bez słów, bez di - zdarzyło się nieporównanie więcej, niż gdy z tobą przespał. I ty też to czułaś. Bo tak zja\ miłość. Właśnie tak to wygląda. 148 się później, leżeliśmy razem w łóżku. U za oknem, aż nastał wie- „ Och, m°J tviko słowa. iesteś dla mnie taka, jakbyś wcześniej 3 hała - zapytałem. - Wiem przecież o to-Chociaż może i nie. To oczywiście niemoż-a wiedzieć wszystkiego o drugim człowie-* Hużo nawet takie rzeczy, których się nie ^toego więc jesteś dla mnie taka? awsze za wiele mówisz - powiedziałaś. - Po co tyle niepotrzebnych słów? Urodziłem się po to, by się bawić słowami - wyjas-- To mój zawód. Albo powołanie, kto tam wie, ciąż zwykle nie chce mi się być drobiazgowym. Może nak nie tak. Chcę jedynie odgadnąć samego siebie. I ciebie. To dlatego. Zamyśliłaś się. Zmarszczyłaś czoło. - Nie wiem - odezwałaś się. - To chyba jest śmieszne, laliby, gdyby wiedzieli. Ale ty się przecież nie jesz. Mam wrażenie, że nigdy nie byłam zakochana. i tkwiło we mnie coś takiego, czego nikt inny nie był w stanie nigdy znaleźć. de' P^ecież nie kochałem cię za twój sposób *»• Wyciągnąłem rękę po butelkę stojącą przy za oknem zniknęło. Kostki lodu rozpuś- Podnieść ~ spytałem, tylko głową na poduszce. 1116 • powiedziałem- ~ Nie dam radY To jest niebezpieczne. Nigdy nie myś- 149 lałem, że nasza historia zajdzie tak dalek wiele razy przeczuwałem, że zaskoczę siebie. No, ale ty przynajmniej nie ^ kochanej Anglii? Spojrzałaś na mnie pytającym wzrokiem iu-bieskoszare oczy. W jasnym świetle źrenice zwęziły. Byłaś zmęczona. >Jie umalowała? odważyłaś się pokazać twarz bez makiia uświadomiło, że chyba naprawdę mnie ko swój sposób. Bez zbytnich złudzeń. Opowied starą historyjkę. O angielskiej księżniczce, którj za niemieckiego księcia. Po jakimś czasie zatroskana pytała w liście, jak córka znosi niepn stronę małżeństwa. Tamta napisała w odpowied mykam mocno oczy i myślę o kochanej, starej Rozśmieszył cię ten stary dowcip. Ułożyłaś się\* niej. - Nie, nie myślę o kochanej, starej Angli - za niłaś. - No to pewnie o ubraniach, krawcowo - rzuć uszczypliwie. Ale nie trudziłaś się, by odpowied Uśmiechnęłaś się tylko. Znacząco. - Postaraj się czas pamiętać, że jesteś piętnaście lat młodsza ode mi - ostrzegłem. - Nie jesteś wcale stary - zapewniłaś protekcje nym tonem jak kobieta koło trzydziestki, która n swojemu rówieśnikowi. - Nie pleć głupstw. Nie zamierzałem się kłócić. - Niech ci będzie - powiedziałem tylko. -mawiajmy. A może chcesz spać? - Nie, nie chcę - zaprzeczyłaś i potarłaś i zaspane dziecko. - Dlaczego miałabym marn na sen, kiedy możemy być razem. .. - To rozmawiajmy - poprosiłem. - K* my niepoprawne złodziejaszki. Ale czy to I 150 czego jeszcze nikt nie potrafił ś dla mnie. A to już dużo. Nie-na Do czegoś takiego dojrzewa duż°> * Zx,rh lat. Jakże jestem szczęśliwy, z wiele oki ^ ^ bylas mjocią dziewczyną. °ci się spodobał. Ty mnie pewnie też ¦ nie c;p założywszy ręce pod głowę, ramię śliłem S1V' . /lQ*^ ¦ - lat chłopięcych. Jeśli jeszcze rozp mnienia z _ tego chłopaka z przeszłości. 152 iostry zkoły dla chłopców i nie miałem tem - To nie było chyba najlepszą Może to właśnie uczyniło fizyczne chłopięcych lat tak bolesnym. Uważa-, ^bezpieczne, kuszące stworzenia gdy nrzyglądać. Och, co za wrażliwość młodo-do zamknięcia się w swojej skorupie. Albo \lGadatliwością. Chyba pierwsze pocałunki :hW^oradną zabawą szczeniaka. Obmacywanie. \ ^Jjawet nie kochałem żadnej konkretnej dziew-n tylko miłość. Nosiłem w sobie okropny [ t0 ^e ^oś mógłby mnie kiedyś pokochać, tłem taki pucołowaty. I dziecinny. laczek - odezwałaś się i pogłaskałaś mnie ręką karku a oczy ci pociemniały. zestań - poprosiłem i odsunąłem się. - Spędziłem ] w tamtej wiosce, gdzie trawa była ciepła pod ieczór, a sosny wysokie i rudo połyskujące o zacho-. Miałem piętnaście lat i odczuwałem przeraźliwą notność. Pracowałem podczas wakacji. Codziennie rana przed siódmą mijałem na wiejskiej drodze nie kończące się szeregi kobiet zmierzających do fabryki włókienniczej. Tysiąc dziewcząt szło naprzeciwko mnie ano. To była wylęgarnia erotycznego głodu. Nie u sobie jednak świadomie sprawy, co się ze mną tylko instynktownie przeczuwałem, wrażliwość ai chłonąć wszystko, co się działo wokół. Ale nie ziewczętach chciałem mówić. Poznałem taką *ą nieśmiało całowałem. Nie miało to właś-o znaczenia. Ona była tylko ciekawa. A po-^t nieudany, przyjmowałem jak zaskakują-wiec nie wydawałem się innym zupełnie loże w końcu ktoś mnie polubi. vrozt~ powtorzy*aś i podniosłaś kieliszek. J Mgnieniu. W pamięci czułem woń żywi- 153 cy. I wilgotno-cierpki o wieczorze zapa nącej na podwórzu. Spróbowałaś. Wzdrv Nidb? pytałem i cił ^ cej na p p Wzdr - Niedobre? - spytałem i ciągnął^ wtedy gorące lato. Droga buchała ciepłein Czasem widywałem na niej Marvi. Miała % Szła zawsze z głową podniesioną do góry J> prostowana, piersi dziewczęco jej sterczały i skórę. Nie opaliła się wcale jak inne dziewczy lata. O, Boże, jakże mnie zachwycała, i zdążyłem zamienić z nią pierwsze słowa. Ki później, przyznała, że zauważyła, jak przygląd; na drodze. Obawiała się, że zagadam do niej musiałaby podnieść energicznie głowę i tylk0 odburknąć. Na nic innego by się nie zdobyła. Jak umiała unosić głowę, ta Marvi. Pewna siebie i dui swej urody. Chociaż wcale nie o to chodziło. On samo się bała jak ja. Tym sposobem odrzucania \ wyrażała jedynie nieśmiałość. Znałem jej imię - opowiadałem. - Wiedziałem tezo o jej rodzinie, chociaż to nie miało znaczenia. W pi pływie odwagi przechodziłem przez jej podwórze. Ta mieszkali też inni ludzie. Podwórko było bardzo zan dbane. Koło schodków rósł spory krzak kaliny. rwałem z niego liść i roztarłem, by poczuć w ] zapach. W ten sposób miałem cząstkę Marvi, chocii jeszcze wcale nie znałem. Jedna z moich koleżanek przyjaźniła się z nią-1 łem dalej. - Chodziły do tej samej szkoły, Marvi o niżej. Moje ciągłe pytania rozdrażniły ją i zaskoczyły. Marvi podobno była zarozumia^ dawała się z chłopakami. Ale to nie stanowi* szkody. Chyba każda kobieta w głębi serca jesi A może to tylko była okrutna ciekawość w^ idc z tą koleżank A może to tylko była okrutna ciekaw ^ rzewania. Pewnego razu idąc z tą koleżanką my się na Marvi. Koleżanka przystanęła, t) 154 da wała obój?11 zup**1 0 do zrozumienia, że należę i uporczywie wpatrywała się nas sobie. Marvi podała mi Jej oczy z wrażenia zrobiły się hyba moje też. I za nic nie byłem "hoćby jednego sensownego słowa. Tę straconą. Ale przynajmniej pozna-więc prawo od tego czasu uchylić nrzvstanąć i nawiązać rozmowę, tarczyłoby mi odwagi. Ale kończyło się L°iko na uchylaniu czapki. Nie zdobyłem się f na uśmiech. Ona też się nie uśmiechała, iertelnie poważne miny przy pozdrawianiu. awsze bladła, kiedy kiwała mi sztywno głową owiedzi Musieliśmy wyglądać bardzo zabawnie. astolatek i czternastolatka. Chociaż jej wyprosto-Ł sylwetka sprawiała wrażenie bardziej dojrzałej, na to wskazywał wiek. Chyba to wszystko nie było jednak takie śmieszne. Śpisz? - zapytałem. - Masz jeszcze siłę mnie słuchać? Twoje włosy rozsypały się miękko na poduszce. Mia- ś białą szyję. I nie umalowaną twarz. Otworzyłaś oczy i odpowiedziałaś słabym głosem: - Mów dalej. a to zbyt nudne - wahałem się. - Ale jeśli aie dobrze poznać, musisz to wiedzieć. Zbliżał ; koniec lata. Którejś niedzieli ten inżynier, u któ-leszkałem, bardzo miły człowiek, zabrał mnie ze chał na kontrolę jakiejś dużej gminnej budo-^ się tam na pewną brunetkę, starszą ode ej dowiedziałem się, że miała dziewiętnaście się, by ze mną porozmawiać. Pokazała doT p°,dworzu> a potem zaproponowała: 155 - Oho - zainteresowałaś się i podniósł -Musiałem się roześmiać. - Nie okazało się to jednak takie niebe ¦ wiłem. - Poszliśmy tylko do lasu, tam c kępie, westchnęła, och jak gorąco' i odpitf! bluzki, chociaż i tak miała duży dekolt Po i a ona objęła mnie za szyję i oddała m? zupełnie inny, niż byłem do tej pory przyzb Inaczej mówiąc, tak jak robią to dorośli. \yVd to wstrząsające i wstrętne. Wcale nie miałem jej mokre usta. Uśmiechnęła się i położyła moia° ną rękę na swojej piersi. Wtedy domyśliłem się chodzi, i zmieszany odpiąłem jej jeszcze trze Znowu miałem wrażenie, że dostałem wspani zent, chociaż jej pierś wcale mi się nie spodoba! całkiem spora i miękka. Odczułem jednak wdzięczność, że coś takiego mi się przytrafiło. Mfr szczerze, to raczej śmieszna historia. - I co dalej? - spytałaś. - Czy ta duża dziewczyt zrobiła ci krzywdę? - Nie wygłupiaj się - spoważniałem. - Pewnie I się tak tego przestraszył, że uciekłbym gdzie pi rośnie. Ja nawet nie potrafiłem jej pieścić. Jej oczy moment zaszły mgłą. Potem ziewnęła, zapięła i powiedziała: „Musimy już wracać. Jest pewni późno." Chociaż to wcale nie była prawda. C chodziliśmy koło dużej szopy, spytała mimocłi mam lat. Gdy jej odpowiedziałem, zupełnie przest mną interesować. Nigdy się potem nie spotkalisi zawsze ciepło ją wspominam. Podarowała n cząstkę swego bogactwa. - Nienawidzę tej dziewczyny - fuknęłas. - Nie masz powodu - zapewniłem. - To nie mnie żadnego znaczenia. Odebrałem to wyda naukę, nieocenione doświadczenie. Miałeś 156 :n* >4miały. Ale do Marvi nie czujesz bardzo fliesmi^ arłaś - Jeszcze nie wiem. Nienawi-wieDa 7 r?iwości w poszukiwaniach, tej chłod-¦ Jak można tak postępować, jeśli obchodzi. ^7?ecTnna, kochanie - zaprotestowałem, •którzy nigdy w życiu nie posunęli się ani Mskain wrażenie, że oni tylko umieją pójść |eJ tóżka I to wszystko. Może daje im to jakąś Pożądają, ale nie czują potrzeby czułości. ?" Tak też to można robić. Naturalnie. Sam się k wi Czemu miałbym się wypierać. Trze- iałbym się wypierać. f uczyć. Ale nie za wiele. Taka nauka .prowadzić do śmierci serca. A to jest najstrasz-jsze co może człowieka spotkać. Obojętność. Nie- ba się zachowywałem. Czemu dc ość. Tak myślę. Ktoś inny może to uważać za szczęście. . . zczęście - powtórzyłem - przecież ono nie istnieje. Są o wzloty i upadki, szczyty i dno, nieskończone ruchy morskich. Radość istnieje. Zachwyt też. Chociażby za cenę kłamstw i rozpaczy. Ale szczęścia nie ma. Na pewno nie. Uwierz mi, moja droga. jiowu przeze mnie miałaś łzy w oczach, chociaż e tego nie chciałem. Całowałem twoją jasną twarz, twoją obecność. ¦ oszę, przestań już - teraz ty z kolei prosiłaś. - Nie mogę już tego słuchać. ce skończyło wędrówkę za oknem - odezwałem aczę jednak, jak już raz zacząłem. Miałem jC ° dotyku. Doświadczenie, jakie przeżyłem, vinad°^waL*• Następnym razem, gdy ujrzałem aze, przystanąłem, by porozmawiać. Tym uśmiechałem. Nawet dość śmiało. Za-wieczorem poszli gdzieś potań- 157 kov czyć. Pokręciła głową, zastanawiała się. dziła się. Czekałem na nią na podwórku Pod (3 kaliny. Nie trać, kochana, cierpliwości. Obie, będę relacjonował tamtego wieczoru od P końca. Tańczyliśmy oboje niepewnie i szybko wyszliśmy. Nie odprowadziłem jej prosto Skierowałem się na drugą stronę torów, do Za Szła za mną. Była pełnia, oczywiście. Sierpnie czór. Nie ma już tamtego miejsca ani zagajnika. czór. Nie ma już tamtego miejsca ani zagajn ko się zmieniło. Ale wtedy w lasku na ziemi owalne kręgi ułożone z kamieni. W tym miejs podczas powstania zastrzelili dwóch zbiegłyc więźniów. Niemcy pierwsi zjawili się w tej miejsc Ich cmentarny obelisk z wieloma wyrytymi naz jeszcze wciąż stoi w parku za stacją. Ku czci. nieśmiertelnej czci czerwonych. - Znowu coś ci się pomieszało - zganiłaś mnie. - Bo wszystko pamiętam tak wyraźnie - wy - Zbyt dokładnie przypominam sobie każdą Wtedy też starałem się gadać o wszystkim, o er uczniowie rozmawiają między sobą. Bo się potwor: bałem, że ona się obrazi. Za żadną cenę nie chciała urazić. Całe lato za nią tęskniłem. Wziąłem ją delib w ramiona. Jeszcze wciąż czuję, jak zastyga w n uścisku, kark jej kompletnie zesztywniał. Ale ni towała. Pozwoliła całować się w usta, cudcw częce usta, które wiedziały o całowaniu jeszcze r ja. Jakieś piętnaście lat później wyznała mi, pierwszym chłopakiem, któremu pozwoliła się wać. Miała na sobie białą spódniczkę. Moi robiona z sukienki od konfirmacji. Nie wie ku zacząłem odpinać jej bluzkę, nie tarzvbvwali ze wszystkich zakątków świata, LL ^ilości. Afrodyta z Eryks była »t___„ ćt-AHTiftmneeo. Ziemia i Afrodyty- Wspomnienie 1 r" ^lo mnie PtaS*°dnia jeleni leciał za mną miłości, Afrodyta z Eryks byłanaft Wa Śródziemnego. Ziemia na , iąż przykryta warstwami sadzy ipopioló, w piecu głową rozmyślałem, ppwnei nocy niepokój sprawiły S stołu zacząłem b«fl i* . Na każdej twarzy. nad ranem, rzeczach rozmy*-- ^ sposób nież fessśi twarze nadal zyry, p ć, ale zą erwania nie Pstarczy. Bylas powrotu i w niesmi innym życiu. W y t t#o .^°* „a nici. Pojedyncze z osobna można wziąć razem splatają się w więzy, wystarczy ludzka siła. Po mocniejsza niż moja wola. potoczyła się Marmurowa kostka wypadła mi z rę>i y d_ po niebieskim dywanie. Gdy P0^6^^ chłop-nieść, przypomniałem sobie, jak będąc kamyk. cm z powodu Marvi podniosłem z ziemi i^ jr ^ , Boże, tamten kamień tkwił w mojej kieszeni^ _ G 63 162 wieku człowiek w szybkim tempie żyi zimą opróżniałem kieszenie i wyrzucił *] nymi śmieciami. Nie miał już dla mnie1 nia. Tak wtedy myślałem. Wiele innych28 kipiących spraw pojawiło się w moim' • widziałem. Całe światy przetaczały się -moją głowę. Jeśli jakaś dziewczyna w odfo mną nie interesowała, nie miało sensu ¦ nią głowę. Młodość to zadziwiająco pTSfcl Rany wówczas szybko się goją. Jeśli mnie fc a może nawet nienawidziła, nic mnie to nie Nie było sensu, bym się z nią jeszcze kie spotykał. Zacząłem więc szperać w pudełkach, by r sensownego zamiast bezproduktywnie się dręc; ciągnąłem listy, które przez wiele lat wiązałem w pa Kilka listów od Marvi musiałem wcisnąć gdzie i W końcu znalazłem je w kartonowym pudełku p starych książeczek meldunkowych i nieważnych macji. Nie pamiętałem nawet, że w listach tkwiła fotografia. Na kopertach widniał jej niespokojny charakter j ma, charakterystyczny dla ludzi samotnych. Pisała oi kiem. Wieczorami, po rozstaniu się ze mną. Albo cz< jąc na mnie. Na miłość boską, czy i tej kobiecie rządziłem jakąś krzywdę? Nie mam pojęcia, wiem nie, że musieliśmy się spotykać. W taki właśnie By się od siebie nawzajem uwolnić. Patrzyłem na jej zdjęcie. Marvi się na nim I ła. Nie była już spięta, sztywna ze zdenerw ją spotkałem po raz wtóry. Miękki uśmi uśmiech. Na moją prośbę zrobiła sobie zdjęć mnie. Bym miał na co patrzeć, gdy jej nie mi Byłem bardzo uszczęśliwiony, gdy dostała Teraz patrzyłem na nie badawczo, nic już * 164 trz tk wyglądała w tym okresie, gdy się lat. Tak to już chyba bywa, że progu trzydziestki jest w stanie dojrzewa do kochania. Do tego szukaniem po omacku, pod-A i tak wielu . zdają sprawy. Niepokoi ich najwyżej 'czucie ^zaspokojenia, które starają się Lma innymi zajęciami. Robieniem fotografem graniem w karty, kolekcjonerstwem. ^Haia sobie sprawę, ale są ludźmi, którzy ' zdają ają so p de przystosować. Godnymi zaufania, z po-l obowiązku, uczciwymi. To ludzie szczęśliwi. Sożna im tylko pozazdrościć liłość to drapieżnik. Miłosc to urzekająca swym syrena. Miłość jest gorsza niż narkotyk. Od można umrzeć. Bez wysiłku potrafi spowodo- :, że tracimy nerwy i poczucie proporcji. Najbardziej mienny, najbardziej zrównoważony człowiek może aleźć się w największym niebezpieczeństwie, jeśli mi- ć stanie na jego drodze. A może- w-^człowieku musi tnieć jakaś skaza, by miłość mogła....djosięgnąćjwłaśnie Jakieś pęknięcie, rozpad woli. MyślałerrT~cTtym wszystkim trzymając listy od Marvi. awiony snu, przewrażliwiony jak w gorączce i wilgotno-cierpki zapach liści kaliny w pal-e Potrafiłem się od niego wyzwolić, chociaż PoXó w!1C ? MarvL Krzak z trującymi jagodami. "* miłosc. Tak to też można ująć. Wstrzymyw ł Jeszcze nie przeczytałem tych listów. "a mnie przed tym jakaś opieszałość i obo- t0C2t°wych i ad? ^ tylko po datach na stemplach ^hig kolejności. Wsunąłem z powrotem r.niciłem wszystko na stos, któ **?* l wSć na wieś i kiedyś w spokó zamiar wywi • ze moja indywidualność Wtedy, gdy p ^u i z powrotem zechcę złoży się w stanie roz^ poprzedniego ja. siebie z ^^fLieniać. Albo dojrzewać. Mb że żyję, oy się ż pewny po co Me prócnniec W «>L Jawia ból. Wrócilem d wątpliwości, Z;i wstałem. Krzak kaliny. Po równie cicno* 3^ trujących jagodach. s&sipopiołu odezwałaś się z Pre" « ^ humorze. ja. Było tam mwi, i. PiUŚ bi* - Mogę t-r---- - . wina? - spytałaś nieuprzejmym - Oczywiście - obiecałem i Marvi. , _ ^zerwałaś mi- - Może dałbyś mi je przeczytać v - leśli są dla ciebie takie ważne. 167 166 - Nie dam ci, tego się nie robi - odpar jeszcze nie czytałem powtórnie. Jeszcze nif czy. Może je spalę. Wtedy się od niej uwoln1 mam wrażenie, że kropla jej krwi tkwi w mnie zmusza, bym tak często o niej myśl; powodu. - Jeszcze jedno wino, proszę - zwrócił kelnerki. - Przebywałem na kuracji w klinice psychia gdy po latach się spotkaliśmy - zacząłem c unikając twego spojrzenia. Nie dałaś po sobie poznać, że cię to poruszyło T, w kąciku oka coś ci drgnęło. ' • - Nie znałaś tej historii? - spytałem z udawai zdziwieniem. - Ach tak, więc jeszcze niewiele wiesz. - Naprawdę niewiele? - przeciągałaś słowa z przechyloną na bok. Uśmiechnęłaś się wierząc, że a mnie przynajmniej tak dobrze jak ktokolwiek Może i lepiej. Wiedząc o takich sprawach, któr prawdopodobnie nikt nie zna. To dla ciebie wydaw się najważniejsze. Samym mówieniem nie mogłem i zranić. Byłaś zbyt pewna siebie. Kajałem się. - Nie trzymali mnie tam zbyt długo - mówiłem i - Zaledwie półtora miesiąca. W czasie wojny. V czyłem się nerwowo. Albo mnie wykończono. Js woli. Nie byłem wtedy jeszcze taki przerm teraz. Szybko pracowałem. Musieli więc w moją pracowitość. Już nie jestem tak spra^ z czasem tempo. Tak się guzdrzę, że czuję * samego siebie. Ale w każdym razie w tan wyróżniałem się pilnością. Wtedy poza dzienną pracą dali mi jeszcze do wy*0* ' zadanie, którego nie mogłem robić za dnia. 168 arci n* aie wolno było się w dzień ScTwięc sypiać. Jednocześnie wy-v^ać- ?r*?L służbową, która mną wstrząsnęła. * wszy^kim przejmuję. Odkryłem, że ?- bTć wcale daleko. To wszystko. Tylko 1 w stanie spać dłużej niż godzinę, może , zażyci środków nasennych. Przez ty-d*ie' nff sio starym trybem Ale czegoś takiego nikt ^ wytrzymał. Oczywiście zacząłem pic. Kom-llC yawoiałem na kilka godzin, ale mściło się Tnocy Lekarz wysłał mnie do kliniki. Po-dzo chętnie. Bo nie należał mi się urlop. Sość to przypadłość naszych czasów. "iaenąłem dalej swoje wspomnienie. zeżywałem pierwszy poważny okres bezsenności oim życiu. Ale okazało się, że to dopiero początek. niej też od czasu do czasu źle sypiałem, ale wtedy, i czasie wojny, to stało się chorobą. Od tamtej pory ten n wraca każdego roku. Czasem najciemniejszą porą mową. Kiedy indziej, gdy skończę poważną pracę, a mózg zaczyna mleć pustkę. Dzisiaj potrafię z tego wybrnąć po kilku tygodniach. Umiem się kurować. )bserwować, co mi dolega. Wtedy poważnie potrak- n typowy dla bezsenności stan chorobliwego oży- ienia. Odbiegał jednak od normy. Na pewno miał oroby. Najgorsze, że człowiek czuje się wtedy ^y. Umysł pracuje sprawniej niż zwykle, grad >w uderza do głowy, ciągle trzeba coś robić. je językiem. Ale to tylko objawy chorobowe. isnie - podkreśliłem, uważnie patrząc ci y czasem, bardzo rzadko czuję się szczęś- onuraka S ^ ?e?tem Cnory- Niestety. Mam naturę - N}e ' zcz?scie to dla mnie choroba. ci tak mówić - protestowałaś - słyszysz, 169 Zerknęłaś znacząco na stół. - Jeszcze jedno wino - zamówiłem jeśli ci przynosi ulgę. Chyba nie będzie / dla ciebie konsekwencji. Oczywiście a domu. Kelnerka sprzątnęła kieliszek ze śladami ki i przyniosła nowy. Wieczorowy makiiaj kach znowu perłowy błękit. Byłaś piękna T • wana twarz wyrażała wrażliwość, która w t i Ochraniałaś ją w ten sposób przed obcymi sp! Tylko przede mną odważałaś się ją obnaży poznałem, że mnie kochasz. Ofiarowałaś mi si na. A ja ci przysporzyłem tylu przykrości. Nie6 nigdy się tak przed drugim odkrywać. Bo to p^ do cierpienia. I do zguby. - Nie wolno ci tak mówić - przedrzeźniałem liwie. - Wy, kobiety, szalejecie, gdy jesteście zj Marvi też nie dostrzegała we mnie żadnej wady. I przepisał mi kurację sulfonalem. To staromodny, p ny lek. Przez niego bełkotałem, bo język mi dręi Oczy robiły zeza, więc musiałem jedno przykrywać ręk żeby móc czytać. Pomimo to nie mogłem w dals; ciągu spać. Gdy trafiłem na uprzejmą pielęgniarl nocnym dyżurze, gdzieś o czwartej, piątej nad i parzyła mi mocną kawę. Piłem dla zabicia czasu. - Okropne lekarstwo - wspominałem. - Dawi sowano je na bezsenność, bo nie prowadziło < nienia, tylko wzbudzało w pacjencie wyłączE dzenie. Chociaż i to nie stanowiło żadnej pn Człowiek może używać czegokolwiek, by się! wać, jeśli musi. Na przykład mleka. - Nie wygłupiaj się - roześmiałaś się. -chyba. _ jeśli $* - Na miłość boską, nie - zaperzyłem się. • dostatecznie dużo mleka, równowaga płyn°v 170 To może prowadzić do stanów ie z^^naiacych ataki epilepsji. No, ale tu 3 yc p 3rię. Gdy w grę wchodzi białe rzynajmniej wie, co pije. Moja maleńka, ^y J t^ szybko się upić? Jihi loześmf .^Ljadać o tej Marvi - przypomniałaś, ałaś otworzyłaś torebkę i dokładnie i sPowaf swemu odbiciu w lusterku. - Może al-przyjr^łasS.L_ przyznałaś. dożyłaś szminkę na usta. Jeszcze mocniej, > umalowałaś. Tym razem dla siebie. Znałem okrutniej się u też dwoje pijaczków musiało się spotkać - ode- ię po chwili wahania. - Może wszystko sprowa- ię wyłącznie do tego. Dobrze, że człowiek trafił na nego sobie alkoholika. Ale nie bój się. Nie jesteś kropną jak ja. Nie będziesz nawet za piętnaście lat. Ale musisz uważać na siebie. Sprowadza się wyłącznie do tego? - powtórzyłaś moje słowa. Wino podziałało na ciebie przygnębiająco. Oczywiście, masz rację. Wyłącznie do tego, do niczego więcej. A czego jeszcze chciałbyś? ...Cordon Rouge - odparłem. - To szampan smutnawy szampan. Najbardziej wytrawny szampan Tak bardzo, że aż chrzęści w zębach. Nie zapo-> nim. Nie ma sensu płakać dziś wieczorem. Iow dalej o Marvi, proszę cię - zachęcałaś. - Prze-^ lubisz o niej mówić. L tak nic nie wyjdzie - perswadowałem. :eszcie. Jeśli jedno kiedyś byłoby trzeźwe, ' tiekł pić"Gdzie tu sens? p°Płyn«libyśmy ta8alnie °r^' °Ch' naJdroższy... -Twój głos zabrzmiał y m°żemy być w piekle tylko we dwoje? 171 - Biedaczko, to ty jesteś szalona, nie • Pochyliłaś się do mnie, wyciągnęłaś r V łem. b ł di łem. - Marzę, by mieć z tobą małą dziewczyn działaś przebiegle. - Zawsze tego praen przecież kobietą. Nie zapominaj o tym. - Do diabła! - zakląłem. - A ja idiota m j jesteś dorosła. Proszę podać jeszcze jedn miłość boską, nie zaczynaj teraz płakać, jak tusz do rzęs szczypie w oczy. Ludzie udawaj. Ale miałem przecież mówić o Marvi - przynn sobie. - Przez te lata czasem docierało do porabiała. Przerwała szkołę i zapisała się na u™ tet ludowy. Na wydział dziennikarski. Myślę trafiła pisać. Ale nieśmiałość próbowała ukryć pancerzem dumy. Ze swoim charakterem nie szans, by odnosić sukcesy w tym środowisku. 1 pewnie, jak się utrzymuje w ryzach młodych nikarzy. W każdym razie rzuciła wszystko po pi szych próbach. Studiowała jednak języki. Dobrze sobk radziła jako korespondentka. Wtedy właśnie się s kaliśmy. Chociaż zanim to nastąpiło, widzieliśmy jeszcze przed wojną. To stało się chyba kiedyś w pociągu - wspoi dalej. - Nie wyparła się naszej znajomości. Wrę «* ciwnie, przyjemnie się nam rozmawiało. Ja zdążyłem się nauczyć obcowania z ludźmi. 1 mi jednak z tego spotkania żadne konkre mnienie. Zapamiętałem tylko, jak wyglądała. M figura, ten sam wyniosły nawyk odrzucania j strzegłem także, że w sposób wyzywający nosi* Miała powody przynajmniej ze swych piersi Poza tym była wówczas zaręczona. Chyt>< monstracyjnie trzymała na stole rękę z P1€ ,ii0 Miata* wrażenie, że nie ,taoowlio' A„i ona mnie. , . ^ ^ałaś^Mów, co masz do ^ ° ^ie roztkliw^) «* dotrzec d0 sedna. !d>a' !nSpróbowałem ty* mój stan oo^^rasza^' L w czasie ^ojny Zaraz iedzeoia, ^ rób0w przepraszam, f ^ ^^ wojny. Ten mój więc to ^ bowiem warunek. Fundament. Zaraz ^ ^ dóży służbowej. A w domu ć jk A ^ " m bvi oowiem waruneK. * Okropnej podróży służbowej. A w domu odzina Nikt nie jest w stanie patrzeć, jak %V rozmyślnie doprowadza się do rozstroju Trudno zrozumieć taki stan, jak się same-6°e orzeżyło. Nie można jednak wymagać, żeby ITosTronny to pojął. Dlatego tak bardzo sobie LU z żoną dokuczaliśmy. Bez końca się raniliśmy. e mnie. Jasna sprawa. Wszystko za każdym razem rzypominało pocieranie gołej skóry papierem ściernym. Żadna kobieta nie byłaby w stanie tego wytrzy-;. Nawet najbardziej wyrozumiała. To ciągle rozgoryczenie i rozdrażnienie przyprawiło mnie o chorobę. Tak, chorobę... - zastanowiłem się przez chwilę. - Być może moja bezsenność była tylko typową ucieczką his-a w chorobę, gdy ciśnienie zewnętrzne staje się nie zniesienia. Wszystko jedno, jak do tego doszło, o wieczoru Marvi szła ulicą naprzeciwko mnie. Lgo akurat ona? Równie entuzjastycznie pozdro-Ibym pewnie kogokolwiek, jeśli byłby do mnie przyja-^nastawiony. Marvil, zawołałem na środku ulicy, zdziwieniem. Zerknęła na zegarek. xr;*» iednak nie Cła się ze zdziwieniem. Zerknęła na zega na pięć minut, powiedziała. Nic jednak nie "a i Przyglądała mi się. Uśmiechała się, jak trafiła. Pewnym siebie uśmiechem. Nie L Wrazenia nieśmiałej. Zdążyła przejść swoją 173 172 szkołę. A ja piłem bez przerwy Coś bełkotałem. Byle co. Byle tylko przy n^ ^ki nie musiał być sam. Bez towarzystwa*? 2°stal zamknięcia lokalu. Znałem miejsce od zdobyć alkohol. Chodźmy do ciebie, zarT ^ Przestraszyła się. Miała bardzo nerwów0 starą pannę. Wyrzuci mnie z mieszkania m -8° Ale w takiej sytuacji nie miałem zamiaru nr kimkolwiek. - Rzeczywiście, bywasz czasem nieustępli znaias. - Bo widzisz - zacząłem tłumaczyć - w tak" kowym stanie podniecenia organizmu człowiek wa wokół siebie coś w rodzaju naelektryzowan, ry. Może to jest jakiś wir. Udziela się innym. Marvi się w niego bezwolnie wciągnąć. Pierwszy doi sprzed wielu lat, mieliśmy już za sobą. Więc po" poszliśmy do jej sublokatorskiego pokoiku. Ona na ramieniu i na palcach. Jeszcze dokładnie parni ten pokój. Szafę, komodę. Podniszczone resztki elej kiego mieszczańskiego domu. Zaniedbany mahoń. ] podłodze leżał nawet perski dywan. - I co dalej? - spytałaś rzeczowo. - Całowaliśmy się - ciągnąłem dalej. - Pieścili doświadczona. Dorosła kobieta. Tak sobie to I rażała. Już chyba mówiłem, że nie byłem w stani nigdy zapomnieć. Chyba nawet płakałem. Po pij* Z nerwów. Ale potem nastąpiło coś zupełr tłumaczalnego. Jakbym przez moment zob kawicę. I na chwilę wytrzeźwiałem. Rzuciłei nią na kolana. Rozpiąłem jej bluzkę. Wido nagich piersi poraził mnie. Były tak boleśnie; ws że w tym momencie żadna niestosowna m; do mnie dostępu. Cofnąłem pijaną rękę. Zes 2 Nie byłem już w stanie jej dotknąć. PrzytuW 174 **>? ch na nic krytych piersi- Czułem, że są równie wtedy, gdy P° raz pierwszy jako w ręku. Marvi, odezwałem się cudownego nie zasłużyłem. Żebym iie mogę tego zrobić. Byłem pijany. tem- _ powtórzyłaś bezlitośnie, tm ^ ł potem- potem-. ^ jej ^^o j ą j Uygodni spałem nieprzerwanie do same-iwszy o jL i dił i ona nie obdi j zasnąłem jak suseł. Po ie ierwszy p nie zadzwonił i ona nie obudzi- ierwsy jLdzik nie zadzwonił i ona nie obudzili ubrana. Okropnie się denerwowała, jak ^d wyprowadzić bez zwrócenia uwagi gos-tzeUśmy, jak tamta się krząta i pokasłuje i Na domiar wszystkiego musiałem skorzys-»ty Trzeba wziąć byka za rogi, powiedziałem, a w sobie jeszcze trochę alkoholu. Poprawiłem przyczesałem się i wyszedłem z uśmiechem na arz, by się przywitać. Chyba wtedy pierwszy raz niałem, że Marvi i ja znaliśmy się z dzieciństwa. )spodyni była elegancką, szwedzkojęzyczną starszą Właściwie staliśmy się prawie przyjaciółmi. W każdym razie kiedyś powiedziała Marvi, że jestem jej zdaniem bardzo ludzki. Mdnsklig. Chyba można mnie tak określić, jak myślisz, kochanie? najmniej - przyznałaś. Udało mi się jednak powadzić cię do uśmiechu, chociaż wszystko waliło siC z hukiem. 3dy jeszcze nie poczęstowała nas rano kawą nadałem. - Wypiliśmy kawę zbożową w jakiejś * w pobUżu pracy Marvi. Tego rana miałem I w.Jednostce, więc dobrze się składało. Zapisa-um tlf uner telefonu. To przynajmniej mogłem lżoną TWy§ , ała na nieszczęśliwą i bardzo za-larza sie m °łTgł być koniec teJ historii. Każdemu Lwiego. Nie zobowiązywało to żadnego 175 z nas do niczego. Mogliśmy najwyżej rr siebie, gdybyśmy się kiedyś spotkali * słałem jej kwiaty. I gospodyni też. f) } pokornych słów. Myślę, że już wtedy jakaś część Marvi Pragnąłem o niej wszystko wiedzieć. p0 myśli, ją całą. Nawet nie jestem pewny ! zadurzyłem. Czułem się tylko tak okropn a jej uroda mnie oszołomiła. Może jednaj zadurzyłem. Nie masz powodów do zazdroś jak źródło. Krystalicznie czyste. Nieco zamd j y y eco zamgl ło pod krzewem kaliny. Najdroższa, czy świadomość od alkoholu, czy ty? Chyba mówię rza mnie jak narkotyk. Jak to mleko T hi^ gadam. Chociaż zazwyczaj nie jestem taki roa sama najlepiej wiesz. Teraz coś mnie do tegc Na pewno lepiej rozmawiać niż płakać. Dziś wieczorem jesteś wspaniałym słuchacze chwaliłem. - Proszę pani, jeszcze jeden kieliszek. - Niedługo zamykamy - odpowiedziała uprzej kelnerka. Wyglądała na zmęczoną, ale próbowała uśmiechnąć. Ktoś był jednak dla nas miły. Nikt n nie byłby w stanie nas zrozumieć. Na pewno ni nami. Chyba że komuś przytrafiłoby się coś podobne Ale tego nie życzę nawet największemu wrogowi. - Poproszę więc o rachunek - odparłem. P mnie nieszczęśliwym spojrzeniem. - Nie bój si łem oschle. Odwiozę cię do domu. Doprowad same drzwi. Nigdzie już dziś w nocy nie pójdź - Nie chcę już pić - pokręciłaś głową Dfl« wino. - Nie kłam - rzuciłem ostro. - Znam cię. się tobą, odprowadzę aż do samych drzw znajdziesz w łóżku, ten stan ci minie. Za przecież twardo śpisz. 176 .1* ^wtórzyłaś powoli rozmarzonym się Znowu ściągnęłaś usta. ' J odezwałem się. - Gdy jestem >oawidzC czd zbyt szybko „^ Jak kula Tym właśnie jest dla mnie czas. "J6: chyba zapomniałem ci powiedzieć, wt*'°iel! na pOZL skrzywiłaś czerwone usta. steś taki bezduszny? - spytałaś. - Po-tv ia masz już to mówiłam. Ile jeszcze *z władzę^tarzać? CnnPo° rachunek. Gdy wychodziUśmy, ludzie Przyfliesl . 'i 7prlca.li na nas. my - ponaglałem. - Oto jak wygląda roz- )chaną. A może bardziej kochasz tego dru- ) r„„ hnr aldrie dlskat nagon annan. Felicitd sta mre all' altra riva. Uważaj, nie potknij się o dywan, u Pójdziemy piechotą? Dasz sobie radę. Oboje sobie poradzimy. Na schodach przytuliłaś się mocno do mnie. - Nigdy sobie z tym nie poradzę - zapewniłaś. - Nie chcę. Kjzywdzę cię tylko, wyłącznie krzywdzę - myś- la głos. - Byłaś kiedyś nawet zadowolona z życia. chę szczęśliwa. Twoja praca. Twoja rodzina. Przyja- -ały twój świat. Sprowadzam na ciebie tylko nieszczęścia. , wcale nie - zamknęłaś mi usta ręką. - Nie Dajesz mi tyle szczęścia. I dobra. Nie ma to z nieszczęściem. Najważniejsze, bym cię Noc*e Łn°eaC: ć e światło neonów, się do siebie. Ściskałaś Jak ludzka dłoń może twojego mieszkania, na ulicy rzu- 177 ciłem do kierowcy: „Proszę chwilę żaczek dzę panią pod drzwi." Taksówkarz wes silnik i wyciągnął się wygodniej na siedzę taksówki była usiana niedopałkami Danii* było stęchlizną. F P er°s<* Przy windzie poprosiłem: - Zetrzyj szminkę. A potem... Chyba tak właśnie tonący łapic człowieka w obliczu śmierci, pomyślałem. ] co we mnie widzisz? Co ci zrobiłem, co ucz 1^ nieszczęsny? No tak. Już kiedyś widziałem < . -i. ... ^___:_i. ~___~u r\~u 4.___• . »———x—j- -¦- *- ¦¦"--»«ivm ś] strach w twoich oczach. Och, twoje oczy, twoje - Śpij dobrze - powiedziałem spokojnie. -chana. - Dobranoc - życzyłaś mi. Drzwi rozdzieliły wieko trumny. W taksówce ja z kolei westchnąłem. - Jedźmy już - poleciłem. Nierealny błysk neonów. Moje miasto. Ciem dynki. Wyjąłem z kieszeni chusteczkę do nosa i i łem wargi. Nie zostawiły nawet najmniejszej ] Byłaś troskliwa. Wzruszająco troskliwa. Pomyślał także i o mnie. Moje dobro. Chociaż to przecież ju; miało żadnego znaczenia. Nagle wróciło zabawne w mnienie sprzed gorzkich lat. Kiedyś ktoś do! owinął włosy naokoło guzików od mojej ko: zauważyłem tego. Na każdym guziku jeden włc na pewno został zauważony. Ale kto to t niałem na śmierć. Nieprzyjemne sprawy ulatują ci. Opadają na samo dno. Pamięć mnie Podobnie zdarzyło się w przypadku Ma zapamiętał tylko to, co piękne? Złe wspon gdzieś na spodzie. Tkwiły tam w całkowir nieniu. 178 . Okresy depresji przychodziły jeden - mi o*e , ««i*» krótkimi przerwami. Listów Sf Z °^e otwierałem^ wysiłkiem od- Czas tłukł się do przodu ni-owanjTtramwaj. Gk>śny stukot czasu podenerWt . nerwv. Znowu spałem pustym bardzo długo starałem się rankiem nie ' ekał na mnie nowy nerwowy dzień. Myś-że nie mogę się już niczego spodziewać. a się w imię czego miałbym niszczyć tobie i już więcej się nie spotykać. Lepiej dla " rhvba i dla mnie też. A z pewnością lepiej dla ciebie. vyJvu Lgdy nocami gasiłem światło, w ciemności długo iłem z otwartymi oczami. To niebezpieczne czuwać mku. Zbyt boleśnie pamiętałem twój dotyk. Ucie-n myślami do Marvi. Ona nie żyła. Ale w postaci lkiej mgiełki otaczała mnie i żyła we mnie. W ciemności widziałem, jak jej oczy mrugają znacząco i uśmie-:hają się. Jak gdyby ona teraz rozumiała wszystko lepiej ja. Nie dostrzegałem w nich żadnej złości, żadnej mówki, uśmiechała się do mnie w mroku spojrzeniem pełnym tkliwości. •mniałem sobie, jak jej oczy promieniały miłoś- te ciemne, grudniowe poranki. Miękkie płatki 1 t0PQiały na jej policzkach. Często zanim rozpo- • spotykaliśmy się rano w jasno oświetlonej otrzebowałem jej. Niesamowicie jej potrze- e", J clePła> energii. Jak gdybym wchłaniał jej iz tiego czerpać siły potrzebne mi do samo- nie j^ lataPh wsPominałem spędzone w klinice najszczęśliwszy okres mojego życia. Po 179 okropnym wstrząsie psychicznym mo&łe krótki czas odetchnąć. W czasie wojmTt ^^ dę wielkie znaczenie. Zupełnie jakby m duszny mechanizm na chwile wvninł ^^W-1 zyc dalej i całkowicie się nie załamać kiego ciepła i piękna. Marvi też prawdopodobnie czuła się pot tnie wśród ludzi. W każdym razie gorącj rwała ją bezwolną za sobą. Chyba nawet nie się temu sprzeciwić. Już nie. Niespełnione pierwszego dotyku sprzed lat zmusiło nas c się. Jeśli dobrze pamiętam nawet się nie zd2 zadzwoniłem do niej i powiedziałem, że jester psychiatrycznej. Ucieszyła się z mojego telefonu cała, że mnie odwiedzi. Przyszła. Miałem własn Mogłem w nim w spokoju przyjmować gości. Tai zaczęło. Wspominałem w ciemnościach. Stary drewnu dynek. Zużyte i wyślizgane chodniki w korytarzu piące wiklinowe fotele. Rozstrojone pianino w świe dla pacjentów. Opuchnięta podstarzała pielęgniark której zawsze zalatywało kamforą. Wysoki młodzieni który czasem przychodził do mojego pokoju pogad i pożyczać książki. Aż któregoś dnia, nie mogąc si znaleźć miejsca, chodził od pokoju do pokoju kojnie bełkocząc, a łzy ciekły mu z oczu przewrócił się na korytarzu i stracił przytomność sany atakiem padaczki. Albo tamten chłopak o czarnych włosach magnetyczne spojrzenie ciemnych oczu i cii ną twarz. Prosił i żebrał o zapałki. Podobi ka nocna popsuła się, a on chciał wieczór czytać. Nie przyjął ode mnie latarki. Chciał ty łek. W końcu gdzieś je zdobył i próbował materac. 180 niespokojnych dniach i bezsennych czas przebywałem w pokoju. Nie Miałem Marvi. Przy- 0 y doBa0^n!ic przeciwko temu. Przepisywał mi *arz *ie ??*L dawki sulfonalu. Podczas obchodu 0 coraz wlf 'przeciwko mnie, wdawał się w poga-J p^ stOvrtko z roztargnieniem wypytywał, jedno-e mnie obserwując. Pozwolił, bym mówił Dotykając się o słowa, z językiem zdręt-&ony' Ljjywem leku. Łagodna odmiana stanu Lo taka była jego diagnoza. B' Ze podczas odwiedzin mojej żony dzia- ^rwująco na siebie, uwolnił ją od tych męczą- zizyt Nie potrafiliśmy sobie powiedzieć nawet JLo niewinnego słowa, żeby się nie zranić. Tak iny oboje rozdrażnieni. Niełatwo jest żyć w środku chmury. Doktor stwierdził, że dla żony będzie j, jeśli przestanie przychodzić do mnie. To przynios- ulgę nam obojgu. W aktualnym stanie psychicznym n dla niej obcym człowiekiem. Chociaż zarazem, jdąc chorobliwie przewrażliwiony, uważałem i to za azc. Zostałem sam, zlekceważony, nikogo nie ob- ziła moja osoba. W pewnym sensie udawałem, giej strony wierzyłem w to. Wstrętne roztkliwianie J nad sobą. Też objaw choroby. ¦ Marvi wpadła całkowicie. Miłość oślepia. Nie a we mnie nic szczególnego czy odbiegającego Zaakceptowała mnie w zupełności. Może ze zawsze taki byłem. Stan krańcowego napiętego zaraża automatycznie drugą osobę. Pod-^u- Udzieliło się jej moje chorobliwe pod-aJmiłee j/^ J^ wir bezsenności i samotności. lbrzeJakwk1 arzowi' ze nigdzie nie czułem się tak nice- Nie odbiegało to wtedy o4 prawdy. 181 Uśmiechnął się tylko do siebie. Zauważvł grozi mi żadne poważne niebezpieczeństw yba> i mnie, bym wychodził na zewnątrz, kied ochotę, i bym robił, co chcę. Podczas pobltf nakupiłem wiele obrazów. Wydawało mi ; malarstwo mnie rozerwie. Łaknąłem piek^ kształtów z dziedziny, którą się nie zajmoy prowadził ze mną fachowe rozmowy na obrazów. Sam był zapalonym kolekcjonerem srebra. Każdy ma jakiś substytut życia. Ja miałem Marvi. Naturalnie nie ukrywał doktorem jej odwiedzin. Z powodu uprzeit okazywały mi wszystkie pielęgniarki, nie mo: w żaden sposób zataić tych wizyt. Ich przełożo sem mówiąc malowała usta. Przynajmniej wiec Zdaniem lekarza Marvi miała na mnie zba\ wpływ. Pewnego dnia spytałem, czy mogę spęd; wieczór i wrócić późno. Pokręcił głową, uśmiech] i powiedział: - Może pan zostać u niej dłużej, ale ja nie m wiedzieć, dokąd pan chodzi i co robi. Lepiej, żebym i wiedział. Od dawna planowaliśmy z Marvi tę moją wizjrt Tęskniliśmy za sobą. To był wzajemny głód. Okroi ciekawość powodowana pożądaniem. Gdy byliś zem, palił się w nas żar. Spojrzenie, dotyk, pies już nie wystarczały. Marvi opowiedziała mi o okresie swojego ni twa. Poznała w swej miejscowości pewne praktykanta, który zaczął zabierać ją wio przyfabrycznego klubu. Panował w tej wsi n przyiaorycznego jkjudu. rauuwoi « -~j podział ludzi na kasty. Próżność Marvi zaspo, czorki towarzyskie w klubie, znajomość z , nawet zaproszenia do ich domo\ zynierow pory nie miała wstępu. Chyba szczerz* myślała, 182 rzłowieku, bo przyjęła oświadczyny *\ Ale niechętnie zgadzała się na jego ' że jest to nieprzyjemna strona na- że jest to nieprzyjemna strona na-h Uwazf 'ta .. wstrzemięźliwośc podniecała dystans. Jej duma kryjąca wrażliwość. >0 chiodoy ^ żczyzna zaczął żądać wszystkiego, i zamierzali się za rok pobrać, p pr zecież praktykę. Marvi zgodziła się, i Wtk ż pr ^oóczy pryę tak być musi. Wszystko można wy-'ła' !L robi się to przekonywająco. Ten, kto podejrzewam, że ona przede wszystkim hciała udowodnić, że go kocha. Wszystko yło. Po pierwszym razie zrobiło jej się Jeszcze przez jakiś czas udawało mu się Sn i prośbami zaciągnąć ją do łóżka. Ale było oiej obrzydliwe. Narzeczony wydawał się jej yący" Zaczęła się bać, że jest w ciąży. Zdawała iprawę, czym to groziło. Byłaby zmuszona do stwa z człowiekiem, którego dotyk powodował, wzdrygała się i sztywniała. Największą ulgę swojego i poczuła, gdy okazało się, że nie oczekuje dziecka. }dy zdążyła się o tym upewnić, natychmiast zerwała ircczyny. Wyzwoliła się, ale gdzieś na jej dnie tkwiła ?ksza niż dawniej niepewność. Poczucie niemocy. Wy-a sobie, że jest nienormalna. Może już nigdy nie potrafi kochać. aie żałowała, że się oddała narzeczonemu. siwnie. Dopiero ten fakt zawczasu obudził pokój przed tym, co ją czekało. Gdyby tak się o> zdążyłaby się może przyzwyczaić, zobojętnieć, 7^nTćląZ-Za człowieka> który był jej obcy. Mogła je życie w pancerzu, z którego nie byłoby zeza gdyby na świat przyszły dzieci. Prze- ysl5 że miałaby je właśnie z tym człowie- 183 Po zerwaniu otoczyła się szczelnie sk my, zaczęła studiować, uczyła się języ]^ nych latach, gdy dostała pracę, chętnie s^" czas poza domem. Paliła papierosy p-j Zniżała się do całowania pod bramą m • *€ odprowadzali ją do domu. Poddawała sie by udowodnić sobie, że nie różni się od potrafi jak oni żyć na całego. Ale po powroti dokładnie szorowała zęby, myła twarz i skć cach, gdzie dotykała ją męska ręka. - Dlatego właśnie - powiedziała Marvi 2 twarzą, składając nerwowo dłonie - dlatego dotknąłeś, poczułam, że jesteś dla mnie objj Spodziewałam się, że będę musiała znowu się d zmuszać. Byłeś kompletnie pijany. Myślałar wszystkim znienawidzę cię. Ale zmusiłam s odczułam niczego takiego jak przedtem. W twoii ku nie było nic łapczywego ani wstrętnego. Nie, nie. Czułam, że sprawia mi przyjemność. Tak, wid przyjemność. Nigdy nie przypuszczałam, że pieszo może być tak pięknym przeżyciem. Tak mi to wszystko wyjaśniała siedząc w moim talnym pokoju, w powietrzu unosił się gryzący z papierosów, a na ścianach z kupionych przeze obrazów emanowały żywe barwy. Bujna wyofc Zaślepienie. Była blada i przestraszona, gdy u dała o swoich przeżyciach, ale coś ją 2 szczerych wyznań. Musiała wyjaśnić samej sobie, co z nią działo i dlaczego. - Piękne przeżycie - powtórzyłem. - I było piękne. Tak wspaniałe, że aż mnie bolesi w serce. Mimo mojego stanu upojenia aD Spałem potem, jakbym znowu odzyskał spo Po latach. 184 jej pytanie - czy pamiętasz, jak zad;lstoletnim chłopakiem, dotknąłem ^Piffo mnie Pomyślałaś? Co «"** nrawdę sobie przypomnieć. alowała nap , bezczelny - odparła po chwiU ;byba t0' Z Myślałam, że ze mną igrasz. Bałam się svienia-' s Pokój przechodni. Obecność i oddech^ w powietrzu. y obcych Potem nagle twój głos, twój oddech w Przybiegłaś. W środku nocy. Po pierwszych Pomimo ostrzeżeń. Pewnie nawet nie słysz; ciebie wołano. Nie miałaś już w sobie dumy niewiele jej zostało. A gdy byłaś już obok i czułerr twojej szyi pod moimi ustami, wszystko znowu s niezwykle proste i zrozumiałe, jak gdyby nic złeg( się nie wydarzyło. Wróciło oczarowanie. Dzięk kochałem nawet puste pokoje. Zerknęłaś ponad moim ramieniem na buteli stole. - To Dry Sack? - spytałaś. - Tak - potwierdziłem. Twoje oczy pociemniały ze wzruszenia. - Błogosławię tę butelkę, jeśli to ona przyprowad cię do mnie. Cokolwiek, wszystko jedno co, jeśli \ prowadzi cię do mnie. - Gdybyś wiedział, jak okropne były te ostati dnie -jęknęłaś. - Myślałam, że już nigdy cię nie - Ja też tak myślałem - przyznałem. - Jestem pi tchórzem, potwornym tchórzem. Ale Dry Sack do Zdjąłem twoje dłonie z mych ramion. | kieliszka. Wypiłem. Ciepło sherry rozgrzało gorący żar kłamstwa. - Pij jeszcze, jeśli ci z tym lepiej - namaW! jeśli musisz. Idę się wykąpać. Nie wiesz, czy J gorąca woda? Spociłam się ze strachu, ga> 186 bardziej się przestraszyłam, wiele. Tym razem. jy usir-.aWiansi^.y j— v qc później . j */»-n który wiek? oka stoi u bram niebios - zacząłem cZ^ J. jy^a dużo czasu na czekanie. Sto ^ć swój se^^ cierpiiwość już tyle czekać. Tam *so samego znaczenia, co na ziemi. •9 _ snvtałaś. - Gdzie jest ziemia? Ja przy-' Na-ZieSm'właśnie w chmurze. tn mól sen - podkreśUłem. - Nosiła krótką, 1 yspócSiczkę. Czy to byłaś ty? Czy Marvi? _ ostrze^aś. - Twoja broda drapie. Dotknąłem zarostu. tory dzisiaj mamy dzień? - zastanawiałem się. i, który rok, nawet który miesiąc. Znam nazwę kraju i miasta. Tak mi się zdaje. - To przecież nie ma znaczenia - odezwałaś się i za-iś płakać. - To już nie ma żadnego znaczenia. Łzy spływały ci po policzkach. Płakałaś cicho, gdzieś wewnątrz. Twarz ci zwilgotniała. To rzeczywiście nie ma znaczenia - przyznałem. Znowu wszystko popsuliśmy. Czy mam zadzwonić •oprosić o przyniesienie maszynki do golenia? Przepraszam, że cię zabolało. Złapałaś mnie oburącz. - powiedziałaś przestraszona. - Nie dzwoń! dzo mnie nie drapie. Wcale nie. Nawet mi n ręką po butelkę stojącą przy nodze łóżka. 'zalożvk " i i doDrze. Położyłem się na plecach Poprosić o piżamę - rzekłem z namys- 187 - Nie, nie! - broniłaś się. - To tylk - Pomyśl tylko - zaczajeni rozciągaj *a* ludzie, którzy mają za wiele czasu. Choci • Może wiesz, kto to jest okresowy pijac^0 ^ kó i przed pójści Może wiesz, kto j eowy pijac^ który wieczorem przed pójściem spać wyd bliskiego baru na piwo i budzi się p0 trze Hongkongu z dziesięciocentymetrową b Dlaczego nie możemy się obudzić w w Hongkongu ęymetrową b - Dlaczego nie możemy się obudzić w - spytałaś błagalnym tonem. - Chciałab obudzić razem z tobą. - Brudni, obdarci, bez grosza przy duszy guz stulecia? - spytałem. a Objęłaś mnie, przytuliłaś policzek do mojego rair - Gdybyś był cuchnącym nędzarzem żyjącym sztoku, i tak zostałabym z tobą. Nagle odzyskałaś humor. Przyjrzałaś się sobie uważ nie. - Mam takie grube ramiona - stwierdziłaś. -naprawdę potrafisz mnie mimo to kochać? - Wcale nie są grube - pomacałem ją - są bard pociągające. Poza tym chyba zakochałbym się w to nawet gdybyś była taka otyła, że rozpoznawałbym i tylko po oczach. Ale nie przejmuj się. To mi z cza minie. Wszystko zawsze przemija. W końcu kiedyś u lnie się od ciebie. Oj, biednaś ty - odezwałem się po chwili. -wiedziała, jak ci się źrenice rozszerzają, aż oczy rc zupełnie czarne. Jesteś okropną kobietą. Straszni jestem dla ciebie dobrym kochankiem. - Tobie jest tylko trudno zacząć - pociesza - Sama też jestem taka. Gdybyś naprawdę się jak bardzo się bałam. Że nie potrafię kochać. - Ty - zacząłem - urodziłaś się, by ko< można nazwać pewną odmianą talentu, r nie spotkałem kobiety tak uzdolnionej w tym 188 ogłupiasz się, by mnie rozbawić ro fliePra Je westchnęłaś zadowolona, potarłaś 'rwał^ *»>*.. policzek o moją brodę, powiodłaś l g6Stem s gawędzi mojego ucha. - Czasem -ie* Pdf Ł na moim ramieniu - wspominałaś. *S z ^ a może i dwieście. Twoja głowa była ,„¦ temu- ^udownie ciężka głowa na moim ra- mieniu- .Q _ odezwałem się. - Ona waży czasem 5 po całym dniu pracy, kiedy bardzo °" unia ełowę, przybyło mi od rana dwa kilo, tś na mnie niedowierzająco, ale byłaś gotowa uwierzyć, gdybym cię próbował przekonać. To nie całkiem prawda - pośpieszyłem z wyjaś-•Z.i«n -Naipierw sam się zdziwiłem, ale zauważyłem, 'L waga się popsuła. Pokazywała, co chciała. Qowu milczałaś. Twoje rzęsy były okropnie długie. adły ci się policzki. Twoja twarz leżała taka bez-a w moich ramionach. Byłaś niezwykle piękna moich ramionach. Wszystko w tobie, wszystko. - Nie jestem dla ciebie dobrym kochankiem - po-arzałem uparcie. - Właściwie ludzie tak niewiele wie-niłości. Jak ten doktor, który leczył mnie w klini-tostałem zgodę na późny powrót ze spotkania arvi. Następnego dnia lekarz spytał zaciekawiony, obrze bawiłem. Skądże, powiedziałem, nic z te-e wyszło. Pokiwał głową ze współczuciem i pocie-L nie powinienem się z tego powodu dręczyć. Pewno przez sulfonal. Cholera, wcale nie, nigdy Pierwszym razem nie udaje. Najpierw trzeba siebie m dobr,ze poznać. Ciała też muszą się do czaić. To było dla niego coś nowego. ^ ¦ y nie fW~Ti się głupio, gdy tak się stało, ale do tego można się przyzwy- 189 ¦ i czaić. Zainteresował się tak bardzo, i zaczął je przecierać. Ciebie też chyb, rozśmieszyło. Ale okazałaś wyjątkową delikat^^ teś naprawdę wspaniałą kobietą. Jeśli chodzi o Kocham cię i z tego powodu. - Nic już nie mów - odezwałaś się - sama gjj ze strachu jak galareta. Myślę, że to było cud i ty się bałeś. - Właściwie Marvi była bardzo zadowolona nic z tego nie wyszło. - Marvi - burknęłaś. - Ciągle o niej mówisz. - Od dawna planowaliśmy to spotkanie -łem dalej. - Dlatego byliśmy oboje tak zdCUCr Nawiasem mówiąc dla niej mogło się to okazać zg gdyby wszystko poszło zbyt łatwo. Rozumiesz cł gdy ja dopiąłbym swego, a ona by nie zdążyła. A % sytuacji musiała zapomnieć o swoich zahamowani i przestać myśleć tylko o sobie. No i zaskoczyła swoje ciało. A ja naprawdę nie byłem dobrym kocha kiem Wtedy też nie. Rzeczywiście sulfonal też m to wpływ Ale to nie wszystko. Takie domysły są cznie produktem wyobraźni. Kobieta kocha całym aa łem. Kiedy jest gotowa przyjąć miłość wystarczy b* niewiele, żeby zaznała coś, czego może nigdy p^ w ten sposób nie przeżywała. Dobry Boże zdaw*e ! w ten sposób nie przeżywała. Dobry Boże, zi sobie sprawę, że poniosłem kompletną klęskę. N Marvi rozkwitła. To było dla niej jeszcze wię* objawieniem niż dla mnie. Nigdy w siebie ni Ona zaczęła po wszystkim płakać. Długo Załamało mnie to zupełnie. Próbowałem ją P< lk tł głową potem jesza Załamało mnie to zupełnie. Pr Ale ona tylko potrząsała głową, potem jesza uśmiechnęła się do mnie i powiedziała: a ^ płaczę ze szczęścia. Już nie miała w sobie zad ani lęku. i Przeciągnęłaś się miękko, ułożyłaś wyg 190 twoja Marvi nie żyje - odezwałaś się. szczcście zabiłabym ją. Czuję, że nie mam już ogQle jeszcze mam głowę? w gł°wie. h cl?' 7 _ Spytałem. - Nie mogę pojąć dlaczego, f śwłaśnie taki - stwierdziłaś. - Robisz o, ręką Kręcisz w ten sposób głową. A gdy ity^v sienad czymś zastanawiasz, między brwia- ochasz tylko ciało - powiedziałem smutno. ( teL _ w twoim głosie zabrzmiała pewność. ,ŃiecLszysz się, że masz ciało? ;szę się - przytaknąłem. - Po raz pierwszy niewątp-jestem zadowolony z faktu, że posiadam ciało. Cho-aż to tylko takie nędzne i okropne ciało. Pomimo to. - Kocham twoje nędzne i okropne ciało - oznajmiłaś i pocałowałaś mnie w policzek. - Poza tym to nie jest iędzne ciało. Przestałbyś już je znieważać. Nie ma żadnego powodu. Próbowałem być dla ciebie dobry - rzekłem. - Tak y, jak tylko potrafię. Nic innego nie mogę ci ofiarować. Wiesz o tym. Nikt przed tobą nie był dla mnie tak dobry - zapewniłaś z powagą. nyba sama w to wierzyłaś. t nie zdawałam sobie sprawy, jak dobry może k jeden człowiek dla drugiego. k> złudzenie - powiedziałem. - Jesteś za- - Wysta Pzka- Nie wiesz o mnie zbyt wiele. *. Żeby^Zaj?co wiele - wyszeptałaś. - Całkiem do- ^brać^w^16111' C° S*? sta*°' ^e Jeste^ ^ w Wl więcej niż ktokolwiek inny. 191 Może to i była prawda. A może jed Nastrój rozwiał we mnie odurzenie auThJej ^ - W żaden sposób nie różnimy się od ^ dziłem z goryczą. - Wielu ludzi przeszło** co my. W ten czy inny sposób. Kłót^ nadużywanie alkoholu, nielegalny związek Bez sensu. Brzydko wygląda w jakimś protolfC nak. Podobno to nowy świat, morze rozk rym nikt nigdy nie nurkował tak jak my. Bez Do dna. Nie myśląc o następnym dniu. Nie że różnimy się od innych ludzi. - Nie mów tyle - poprosiłaś. - Akurat teraz tego. Jeszcze nie. Dotknęłaś butelki stojącej na podłodze przecl się nade mną. Tak miękko. Tak nęcąco. Butel pusta. - I bardzo dobrze - powiedziałem. - Ona by wi nie pomogła. Lepiej pić herbatę. Do tego bułka pary z masłem. Potrzebujesz tego. - Wcale nie - odparłaś. Sprawdziłaś się w p - Tak cudownie schudłam przy tobie. Będę szcz Lekko mi. Jakbym była małą dziewczynką. I sied na chmurze. - Kilo na dzień - policzyłem. - Istnieją też bard zwariowane diety odchudzające. Ale lepiej ich ni wać. Zdenerwowałyby cię. - Nie jestem rozdrażniona - zapewniłaś. -się. Dopiero trzeci dzień opóźnienia. - Poli palcach. - Czekaj, który dzisiaj? - Nie mam pojęcia - odpowiedziałem zm - Dwadzieścia siedem dodać trzy - Uczyła będzie? Nie byłem w stanie policzyć. - Daj spokój, nie wiem. Męczy mnie to.^ . c Dotknęłaś czubkiem palców mej skroni,1 192 awd? ^? spytałaś zdziwiona. - Czy to praw-już nigdy nie zobaczę, masz? - poczułem się urażony. Raczenia. Wiesz, co robisz. Jesteś ^łaŚ mLzv°msz? - spytałaś. - Nie warto. Nie ma Nigdy nie było. Sam o tym wiesz. mL 21 żachnąłem się. - Sama się oszukujesz, erzesz. Tylko sobie wyobrażasz, że ci się to Mnie nic na i mi założonymi pod głowę, przytulony do ciepła Zfnriała wspominałem. irvi i ja. Naprawdę nie jestem pewny, czy byliś- Wet zakochani. Ona straciła głowę. Chyba szcze- -zyła, że mnie kocha. Sam nie wiem. Potrzebowa- j. Tak bardzo była mi wtedy potrzebna. To ona ; pewnie wyleczyła i dzięki niej przestałem cierpieć ezsenność. Podziałała lepiej niż sulfonal. Nawzajem c potrzebowaliśmy. Ona nawet więcej mnie niż ja jej. Akurat wtedy. Jej życie doszło do takiego momentu. [ogłaby zwiędnąć jak kwiat bez wody. Bez tego. Są kwiaty, które się pielęgnuje. Ale gdy zdążą nieśmiało trwać do okresu kwitnięcia, więdną i usychają. Cho- [ podlewane. Jak te róże tutaj. Tylko trzy przeżyły. Pozostałe umierają. ebowaliśmy się wzajemnie - powtórzyłem. - Wła- iy. Dlatego trzeba chyba wierzyć w przeznacze- J wciągnąłbym w wir swojego życia jakąś 'bym jej przypadkiem nie spotkał. Ognista do tego zmusza. Potem odzyskuję równo- Kajam się. Poddaję się codzienności. Proce- lla- Potrafię czekać, aż to znowu powróci. em szczęśliwy. Tylko wtedy. Gdy jestem 193acy. To chyba kotoba. Tytó ^ MQ.e nerwy i W^ A m6^ przygoda. Ale tak nie by °- ^°t L0 dziećmi, ktote * o^iem. Ty i ja, może je» ^ { % „^ Pt^adkiem znalazły &**»!&. Potem osmalone deWnści zapalają p^szą ^^e^nne wartcy z płomieni. Albo i me. a ^acunek do za nami już palą «Cinost5'- 194 nie obchodzi, chcę bycJ^ dociąż od czasu do c^ ^%go nie ma dla ™» tobą • A\rm razie wcześnie] .^podobnegomisi^^^otaksamo. innego, tyKo caffll IŁieoy kac Na dniami. Ato° ^ekać. Chce na ciem iettza. mogę na «*« ^« unoszę^ ^ P ^^ telefon, woj &°t głuptaskiem1 » Jestó rSK? S0 ^ odni twoje JłS-' mości także dekawośc. tzyłaś za mną, a oczach Mosty się palą P pj^ąc do bizeg^ » I Tak, Wf? "^ dużo m^ cięż wiesz. Dlatego taX Ważę § Ćwiczę. Obmacuj? *» ^ uajwiększą o^JjSa. Jedynie Chociaż co przebywał czeto mi się poprawiać- 196 Nie czułem się już tam dobrze. Zacząłem mówić o powrocie do domu, na co lekarz wyraził zgodę. To znaczy, że wyzdrowiałem. Potem wszystko stało się skomplikowane. Sama zresztą wiesz. Nie nadaję się na oszusta. Źle mi wychodzi udawanie. Oczywiście jeszcze od czasu do czasu się spotykaliśmy, Marvi i ja. Ale to już nie było to, co przedtem. Coś się skończyło, chociaż nie pokazywaliśmy tego po sobie. Och, te ponure zimowe dni. Tęgi mróz. Syreny karetek pogotowia. Jakiś blady promyk słońca. Odczułem wielką ulgę, gdy opowiedziała mi o tym mężczyźnie. Nie miałem wrażenia, że ją tracę. Chociaż może tak, mimo że przekonywałem siebie, że tak nie jest. Wręcz przeciwnie. Wybrnąłem z sytuacji pozornie bez wyjścia. Wyzdrowiałem. Uspokoiłem się. Marvi nie była mi już potrzebna. Wszystko toczyło się jak przedtem. Jej obecność tylko mi przeszkadzała. Nie czułem już tego cudownego podniecenia dotykając jej. Raczej coś podejrzanego. Krzak kaliny. W ten sposób nie można tego było dalej ciągnąć. Marvi czuła się bardzo nieszczęśliwa -mówiłem dalej. - Właściwie już zadając mi pytanie wybrała i wiedziała, czego chce. Spokojnie możesz wyjść za mąż, namawiałem ją, tylko wtedy już się więcej nie spotykajmy. Nie, to niemożliwe, odparła. Ale w jej oczach dojrzałem już wyrachowanie. Dom, pozycja społeczna. To zupełnie co innego być żoną dyrektora niż zwyczajną urzędniczką. Temu człowiekowi chyba czegoś brakowało. Czy czujesz do niego odrazę?, spytałem. Nie, na pewno nie, zapewniała Marvi. No, to co stoi na przeszkodzie?, spytałem-Ty, odparła. Z naszego związku nigdy przecież nic b nie wyszło, tłumaczyłem, a w ten sposób najlepiej się mnie pozbędziesz. Przyjaciółko z dzieciństwa, zabrzinia" ło to nieco sentymentalnie, to będzie najrozsądniejsi rozwiązanie, kiedy panuje między nami zgoda. Ale o16 spotykajmy się już więcej. Nie w ten sposób. Bo rozu- miesz, uważałem, że postąpiłbym po świńsku wobec tego faceta, gdybym zaczął w tym momencie tragi-zować. Nie bój się, zachęcałem ją, wiem, że każdego mężczyznę potrafisz uczynić szczęśliwym, jeśli tylko zechcesz. W jej oczach pojawił się wyraz zaciekawienia. Marzyła już, oddalając się ode mnie. Ale to było najlepsze wyjście. Oczywiście. Czy mam mu powiedzieć o nas?, spytała Marvi. Zastanawiałem się. Nie można przewidzieć, jak on zareaguje. Każdy człowiek ma inną wrażliwość. Chyba najlepiej, gdy opowiesz, co przeżyłaś, jak byłaś zaręczona. Możesz wspomnieć i o mnie, ale nie musisz uściślać, że to zdarzyło się niedawno. Przecież i tak masz już to za sobą. A więc wszystko jedno, czy stało się to teraz, czy kilka lat temu. Ale mi jeszcze nie przeszło, wtrąciła Marvi nie próbując nawet przekonywać samej siebie. Wiesz, że nigdy o tobie nie zapomnę, zapewniłem ją, byłaś dla mnie tak dobra. A ty dla mnie, powiedziała Marvi. Tak się rozstaliśmy. Śnieg mi chrzęścił pod nogami. Dym z lokomotywy poczernił śnieżne połacie niedaleko klombów cmentarza. Był chłodny, słoneczny dzień. Z nosa mi ciekło, gdy tłukłem się tramwajem do centrum. Koła postukiwały, Marvi, oj Marvi. Ale tak naprawdę to ulżyło mi na duszy i byłem zadowolony, że udało mi się tak niewielkim kosztem skończyć tę historię. Uciekłem jak pies od jeża. - Naprawdę nie spotkaliście się już więcej? - spytałaś niedowierzająco. - Nie jestem taki okrutny - broniłem się. - Zadzwoniła do mnie kilka dni przed ślubem. Oznajmiła, że Wszystko jest w porządku i że bardzo polubiła tego Mężczyznę. Marvi była prostolinijna. On wspaniale zareagował, gdy mu się ze wszystkiego zwierzyła. W za-^ian opowiedział jej o własnych pomyłkach. Upadek to ^ duże słowo. Ale mężczyznom mogą się takie rzeczy Przytrafić. Chociaż nie musi mieć to żadnych następstw, 100 199 198 jeśli ludziom naprawdę na sobie zależy. Ale mimo to nie warto zbyt dużo wyjawić. Na pewno nie ze szczegółami. To za bardzo boli. Może zacząć dręczyć. I po latach wylać się jak ropa. Och, wszystko zależy, na kogo się trafi. Nie widziałem Marvi przez następne półtora roku. Podniosłaś się gwałtownie na łokciu, aż prześcieradło zsunęło ci się z piersi. - Ale jednak ją spotkałeś - zauważyłaś w wyrzutem. - Rozstaliśmy się w przyjaźni - próbowałem się bronić. - Oczywiście powodowała mną również ciekawość. Zatrzymała sporo książek, które jej kiedyś pożyczyłem. Przy zmianie mieszkania znalazła je. Była bardzo sumienna. Albo i... Naturalnie to był tylko pretekst. Zamierzała mi coś powiedzieć. Poszedłem obejrzeć jej nowe mieszkanie. Mąż wyjechał akurat w podróż służbową. Poczęstowała mnie prawdziwą kawą. Mimo trudności wojennych dorobili się eleganckiego mieszkania. Przestań tak na mnie patrzeć, kochana. Rzeczywiście, chyba się pocałowaliśmy. Mimochodem. We mnie nic już jednak nie drgnęło, gdy ją całowałem. Ani w niej. Siedzieliśmy za to grzecznie po przeciwnych stronach stołu i piliśmy kawę. Jeszcze bardziej wypiękniała. W jej twarzy zauważyłem ukrytą dojrzałość. Z oczu błyszczała kobieca czułość. Nie dla mnie. Już nie dla mnie. Dopiero wtedy zabolało mnie to porządnie. Bo pojąłem, że byłem jedynie słupkiem kilometrowym na drodze jej życia. Zdążyła już zajść daleko drogą, którą jej pokazałem. Uwolniwszy się o&s mnie dojrzała jako kobieta. Dopiero wtedy. Nie miałeś dla niej większego znaczenia. Spotkaliśmy się tylko po to, żeby się od siebie uwolnić. - Qj wy, mężczyźni - zauważyłaś - jacy jesteście próżni. Sięgnęłaś po torebkę, by w lusterku popatrzeć kry1) cznie na swe odbicie. Wstrzymałem twoją rękę, 6 ^ zaczęłaś się znowu malować. 200 - Jeszcze nie - poprosiłem. Uśmiechnęłaś się. Ludzki uśmiech. Czy może istnieć coś piękniejszego? - Marvi stała się obcym człowiekiem, którego już nie dane mi było poznać - mówiłem dalej. - To chyba zraniło we mnie miłość własną. Uraziło moją próżność, pojrzała bez mojego udziału, wykorzystując ku temu własne możliwości. Ja tylko usunąłem przeszkodę z jej drogi. Tak samo jak kiedyś w czasie powodzi, gdy kry lodowe przygniotły wierzbę rosnącą na brzegu. Wszedłem w kaloszach do wody i próbowałem zsunąć lód drągiem. Drzewko było zanurzone w mule, ale gdy usunąłem z niego ciężar, podniosło się o własnych siłach. Sprężyste. Cienkie. Samodzielnie. Bez mojej pomocy. To było jak cud. Chociaż potem zachorowałem na zapalenie płuc. Coś podobnego uczyniłem dla Marvi. Nie skrzywdziłem jej. Uwierz mi, naprawdę nic złego jej nie zrobiłem. Jeśli celem życia jest stanie się dojrzałym człowiekiem. I już nigdy więcej jej nie spotkałem - opowiadałem dalej. - Ale przy rozstaniu popatrzyła mi w oczy i powiedziała coś, czego wtedy nie zrozumiałem. Pokazałeś mi, czym może być miłość, powiedziała. Czymś pięknym, a nie tylko egoizmem. Jestem ci za to dozgonnie wdzięczna. Wiem też, czym jest pożądanie. Dodała to dla przeciwwagi. Temu wszystkiemu, co zaszło między nami. Żebym sobie za wiele nie wyobrażał. Tak wtedy Myślałem. Jeszcze nie wiedziałem. Naprawdę nie rozumiałem. Ona zdążyła mnie wyprzedzić. Dopiero teraz Pojąłem, w czym rzecz. Cieszę się, że mi to powiedziała. Zapewne dlatego w noc świętojańską niczym przezroczysty welon zasłoniła cały krajobraz i uśmiechnęła się io mnie. Wtedy gdy słowik zaśpiewał w zimnym deszczu. Marvi nie żyje. Ale najdroższa, dzięki tobie czuję ^opną tkliwość wobec niej. Ona obdarzyła mnie tobą, et)ym mógł przeżyć to samo, czego ona radośnie i bez 201 lęku doświadczyła. Bo ona beze mnie nigdy nie otworzyłaby się, żeby tego doświadczyć. - Jak umarła? - zapytałaś, bo byłaś kobietą. Niewiele o tym myślałem. Dopiero, gdy zacząłem opowiadać, coś zaświeciło w mojej świadomości jak błysk ognia przy wystrzale z armaty. - Nie wiem. Minęło już sporo czasu, kiedy się o tym dowiedziałem. Miała słabe płuca. Od tego jej skóra połyskiwała przezroczyście. Ale nie płuca były przyczyną. Naprawdę nie mam pojęcia. Zatrucie krwi. Jakiś wewnętrzny stan zapalny. Gdy to usłyszałem, pomyślałem tylko: jak ona kochała życie, ta Marvi. Nic innego nie przyszło mi do głowy. Ale... - Ale co? - spytałaś. - Nic ważnego - żachnąłem się. - Po prostu nic takiego. Nie byłem w stanie patrzeć ci w oczy. - Nie mówmy już o niej. Wziąłem twoją rękę, spojrzałem na przegub. Blizny już się zagoiły. Pocałowałem cię w to miejsce. - Jak mogłaś coś takiego sobie zrobić? - szepnąłem. - Jak mogłaś? Takich rzeczy się nie robi. Wyrwałaś rękę. Nie patrzyłaś na mnie. - Po prostu się upiłam - broniłaś się. - Byłam za-zięta i wstrętna. Ten temat już przerabialiśmy. Więcej w żad- a i wstrętna. Ten te j łowa o tym. Takich rzeczy się nie robi - powtórzyłem. - W żad adku nie w obecności innych. Blizna po tyc ja rzecz Od tego sv nym W)pou» zostaje. Czysta histeria. Nieprzyjemna, Ł. nie umiera. Dywany się tylko brudzą. I twoja ślic —wrzebne zamieszanie. Trzeba myśleć staje. Czysta histe e umiera. Dywany się tylko brudzą. I twoj ikienka. Niepotrzebne zamieszanie. Trzeba myśleć - Nie mogę bez ciebie żyć - zaszlochałaś. - Brednie - parsknąłem. - Nie bądź głupia. Nie mów takich rzeczy. Jesteśmy dorośli. To tylko takie gadanie. Zawsze można żyć, jeśli trzeba. Ty beze mnie czy ja bez ciebie. Życie jest możliwe. Jeśli niezbyt szczęśliwe, to jednak. Nie chcę tego nigdy więcej słyszeć albo natychmiast stąd wychodzę. - Jeżeli trzeba - powtórzyłaś i otworzyłaś oczy. Nie widziałem w nich już pożądania ani czułości, tylko lęk przed śmiercią. - Nie ma przymusu, żeby żyć. Nikt nie musi, jeśli nie chce. - No tak - powiedziałem zniecierpliwiony. - Tak, tak. W kółko wciąż to samo. Dlaczego do cholery psujemy sobie te jedyne chwile? Dlaczego do cholery muszę tyle gadać? - Nie odzywajmy się już - poprosiłaś. - Ani słowem. To nie pomoże. Ani nie uleczy. Niczego nie rozwiąże. Obcy pokój. Pusta butelka po sherry koło nogi łóżka. Umierające róże w wazonie. Przepełniona popielniczka. Poplamione prześcieradło. Kołdra, która przykrywała obcych ludzi. W pokoju czuło się jeszcze ich obecność. Wszystko z czasem wywietrzeje. Nie odzywaliśmy się. Nie było potrzeby. Przypominałaś chmurę. Wszystko jedno, co cię otaczało. Po jakichś stu latach piliśmy herbatę. Siedziałem ^ fotelu, nogi wyciągnąłem przed siebie. Czułem, jak przez ciało powoli przepływa fala ciepła. Postawiłaś Przede mną talerzyk, nalałaś herbaty, wrzuciłaś dwie kostki cukru do filiżanki. Byłaś kobietą. Zabolało mnie Serce. Poruszyłem się i nerwowy skurcz przebiegł mi od hienia do końca ręki, aż palce zdrętwiały. Każdym ^rwem swego ciała czułem żar, jaki pozostawiłaś. Wyuczyło, że lekko drgnąłem, bym cię poczuł. To było ^opne. Ale i piękne. Nigdy przedtem nie przeżywałem lc takiego. Tak mi się przynajmniej zdawało. 202 203 Zużyte słowa też mogą coś zawierać. W tym momencie wydało mi się, że wiem już, co znaczy, jak serce pęka. Taki byłem zakochany. Nadeszła wiosna. Jedliśmy w domu niedzielny obiad. Wszystko wydawało się jak zwykle. Pozornie. Ale dawniej też wszystko było po staremu. Nic jednak nie może trwać. Wszystko się zmienia. Są tylko dobre i złe dni. Jedynym wyjściem jest cieszyć się z dobrych, nie bojąc się złych, chociaż zdajemy sobie sprawę, że nadejdą. Inaczej nie można by było żyć. Na stole pachniały hiacynty. Przecież mieliśmy wiosnę. Na obiad przyszli Liisa i Heikki. Dyskutowaliśmy o teatrze. Towarzyska rozmowa, jaką prowadzi się przy niedzielnym obiedzie. Z zainteresowaniem. Liisa oczywiście coś słyszała. Jakieś plotki. Nic nie można zachować w tajemnicy. Gdy zamilkliśmy, zerknęła na mnie. - Co porabiałeś ostatnio? - zapytała mimochodem. Jak to zwykle, gdy nie ma innych tematów do rozmowy. Odzwyczajamy się od przyjaciół. - Co porabiałem? - odparłem tym samym tonem. - Piłem i łajdaczyłem się. Nic więcej. Można to było i tak nazwać. Minęła chwila, zanic1 Heikki pojął, co powiedziałem. Z ust wypadł mu kawałek pieczeni. Roześmieliśmy się. Chociaż to nie było wcale śmi6SZ ne* Pomyślałem o Marvi. Muszę wreszcie przeczytać 1 od niej. Już ją sobie wybiłem z głowy. Ale zostały &* przeczytania listy, bym wiedział, co myślała. Co prawdę się stało. Wspominałem ją taką, jaką była. ^ 204 pamięć kłamie. Tak wiele opada na samo dno pamięci. Musiałem w końcu przeczytać te listy. Gdy goście wyszli, siadłem przy biurku. Na dworze wiosenne słońce odbijało się blaskiem w oknach. Naprzeciwko mnie wisiał na ścianie nowy obraz. Smutek świerków. Zapach świerczyny zakończy kiedyś moje życie. W woni świerków moje życie dobiegnie końca: brązowy słup dymu. Miedziane naczynie wypełnione tłustymi prochami. Na wrzosowisku. Wśród sosen o rudej barwie. Można to było powiedzieć i tak. Właśnie. Bo przecież nikt tego nie wie. Nikt nie może zrozumieć, co dzieje się miedzy dwojgiem ludzi. Oni też nie. Zbyt wiele zostaje miedzy wierszami. Pustka. Zawsze można rzucić kamieniem. Zdarzyło mi się samego siebie opluć własnymi słowami. Wahając się otworzyłem pudełko i wyjąłem cienki plik listów. Marvi żyła jeszcze w swoim charakterze pisma na kopertach. Dotykając ich czułem jej rękę zza grobu. Nieprzyjemne uczucie. Bałem się. Jakaś niechęć nie do pokonania wstrzymywała mnie przed otworzeniem tych listów. Chociaż tak często myślałem o Marvi. I czyjeś spojrzenie od drzwi. Smutne i oskarżające. Słowa były nawet zbyteczne. Tyle złego wyrządzam ffiaym. I sobie też. Ale silna wola rozpuszcza się w kwasie pożądania. Spokój ducha, poczucie bezpieczeństwa, szczęście, radość życia - to przecież tylko słowa. Cena Pjacona za niepokój. Ogólnie akceptowane ograniczanie tiezaspokojenia. Rozerwałem nitkę. Przecięła mi palec. Jak zły znak. Rozłożyłem listy na stole. Podparłem głowę rękami. yła ciężka. Udręczona. Pragnąłem twego kamiennego Su^ Pragnąłem twej bliskości. Zacząłem czytać: „Zupełnie jakbym zabłądziła w cie- nym lesie. Twoja ręka była czuła i bezpieczna. Tak się S2?> że się mną zająłeś. Prosiłeś, bym napisała. Jak 205 mogę tego nie zrobić, gdy wciąż jestem wypełniona Tobą. Chyba nadużywam Twojego wrażliwego stanu umysłu. Może i postępuję źle wobec samej siebie. Lepiej gdybym Cię więcej nie spotkała. Mądry generał ustąpi zawczasu. Przez te wszystkie lata szukałam nie zdając sobie sama sprawy czego. Teraz już wiem. Dobroci, czułości, piękna. Pamiętam ręce, samolubne, pożądliwe. Przestraszyłam się ich. Zlodowaciałam do samego dna. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Nie odwiedziłabym Cię już więcej, gdybym mogła nie przychodzić. Ale nie jestem w stanie. Powiedziałeś: przyjaciółka z dzieciństwa. Kochany przyjacielu, czy to musiałeś być właśnie Ty?" I dalej czytałem: „Powiedziałeś coś, po czym zrobiło mi się nieprzyjemnie. Ale zaczęłam się zastanawiać, co by się stało, gdyby Ciebie wcale nie było. Dopiero wtedy pojęłam, że nie mam zamiaru tak dalej żyć. Smutne, samotne lata, nerwowe szare lata. Tego przecież nie można nazwać życiem. Najwyżej wegetowaniem z dnia na dzień. Jaki sens ma takie życie?" Na połowie kartki wyrwanej z jakiejś książki przeczytałem: „Nie mam kawałeczka papieru. Do późna pracowałam, ale chciałam Ci jeszcze powiedzieć dobranoc. Powiedz, kochany, czy to już Boże Narodzenie, bo w powietrzu taki odświętny nastrój i wszyscy ludzie są dla mnie serdeczni, ja też chciałabym być dla nich taka A może to wszystko jest tylko snem, a ja obudzę się raflj na dźwięk budzika. Po co upiększać. Obudzę się, P wyjdziesz ze szpitala. Lecz nawet jeśli byłby to tylko seo> byłby najpiękniejszym snem mojego życia. Nikt nigdyi przeżył tak cudownego snu. Śpisz już, najdroższy? Caw( Twoje oczy. Chyba się nie obudziłeś." Dalej Marvi pisała: „Mój drogi, jestem tak szczęść że chce mi się śpiewać. Nie jestem już zimna, c w sobie lato. Jak to możliwe, że w czasie wojny jest 206 pięknie. Och, Boże, nie zrozum mnie opacznie. Och, najdroższy, najważniejsze, że znalazłam Ciebie. Kiedy nadejdzie lato, zabierz mnie gdzieś, gdzie nie ma nikogo poza Tobą, błękitnymi, żółtymi kwiatkami i śpiewającymi ptakami. Dzisiaj wiele razy powtórzyłeś moje imię. Ja też chciałabym bez końca powtarzać Twoje. Ale nie mogę. Boje się, że je zużyję. Niektórych imion nie wolno mówić nadaremno. To zabrzmiało jak profanacja, ale Ty właśnie tyle dla mnie znaczysz. Przez sen słyszę Twoje imię, nie, teraz też je słyszę, wciąż jesteś blisko mnie." Nie przerywałem czytania: „Moje serce jest już pełne. Bądź tak dobry i spytaj lekarza, czy serce może pęknąć ze szczęścia. Drogi przyjacielu z dzieciństwa, często się zastanawiałam, czy warto było żyć. Zupełnie na próżno. Wszystkie te lata tylko czekałam na Ciebie. Co za szczęście, że nie zjawiłeś się wcześniej. Przedtem nie czułam się pokorna. Teraz jestem pełna pokory. Mam odwagę być taka. I to cudowne uczucie, że byłeś pierwszym, który kiedyś mnie pocałował, chociaż wtedy nie rozumiałam, że istnieję wyłącznie dla Ciebie." Ze ściśniętym sercem czytałem jej słowa: „Ogromne dzięki za wszystkie wspaniałości, które mi dałeś. Przy każdym naszym spotkaniu miałam wrażenie, że nie jestem dostatecznie dobra dla Ciebie, tak jak na to zasłużyłeś. Nie mam już nawet własnej woli ani swojego życia. Wszystko należy do Ciebie. I to sprawia mi niewypowiedzianą radość. Nie jestem w ogóle w stanie zrozumieć, jak mogłam żyć przed Twoim pojawieniem S|C- Gdybyś odszedł teraz z mojego życia, nie miałabym s% żyć. To nieładnie i zbyt patetycznie tak mówić. Nie * Porządku w stosunku do Ciebie. Ale z nikim nie ^ueniłabym życia. Powiedz mi, kochany, dlaczego tak a tnnie działasz? Wystarczy, że na mnie patrzysz. p nie, nie znałaś mnie. Niestety mnie nie znałaś. Zapach Miss Dior. Twoje źrenice rozszerzające się aż ° czerni pod wpływem mojego wzroku. Ciepło twojej skóry. Twoja uroda. 211 Zobojętniałem, zrobiłem się nieczuły myśląc o tobie. Traktowałem cię już jak przeszkodę, która nie pozwala mi skupić się na pracy, rozprasza myśli. Doszedłem do wniosku, że dostałem od ciebie wszystko, czego chciałem. Nie potrzebowałem cię już. 8 Spotkałem się z tobą jeszcze raz. Musiałem. W bocznej salce restauracji. Na trzeźwo. Kelnerka uśmiechała się z wyrozumiałością. Ja byłem poważny, zdenerwowany. - Może łososia? - zaproponowałem. - Gotowanego czy smażonego? Nie potrafiłem patrzeć ci w oczy. - Nie wiem - powiedziałaś zmęczonym głosem. - Nie zadawaj tak trudnych pytań. Jedliśmy. Patrzyłaś na mnie. Unikałem twojego spojrzenia. - Drzewa za oknem zrobiły się już zielone - powiedziałem. - To stare drzewa. Są piękne. - Dlaczego zachowujesz się jak ktoś obcy? - spytałaś. - Czy zrobiłam ci coś złego? Czy cię w jakiś sposób obraziłam? Odsunąłem talerz. Zapaliłem papierosa. - Inni też tak mówili. Jak obcy. To może i prawda. Nic na to nie poradzę. Wyciągnęłaś do mnie dłoń ponad stołem. - Przestań - powiedziałem i cofnąłem swoją rck( Zastygłaś w bezruchu, spoważniałaś. - A więc to tak - odezwałaś się. Odsunąłem krzesło od stołu. Rozsiadłem się - Raz tutaj przyszedłem, by czytać listy od - przypomniałem sobie. - Wiele mnie nauczyły. Ni6 J 212 nic nowego. Wszystkiego człowiek już wcześniej doświadczył. Może nie dokładnie w taki sam sposób. Ale prawie. Nawet słowa się powtarzają. Okrutne słowa. Obserwowałaś mnie. Twoja głowa przypominała kwiat. Namalowany kwiat. Osadzony na cienkiej, ładnej szyi. Twoje oczy znieruchomiały. Źrenice ci się zwęziły w środku obwódki o barwie lodu. - Nie potrafię mówić tak pięknie jak ty - odezwałaś się. - Czytając te listy przypomniałem sobie wszystkie przykre szczegóły - mówiłem dalej. - O których zdąży-łem zapomnieć. Jak nieprzyjemny był jej pokój. Nie znosiłem brudnego dywanu i woni kurzu. Pościel nie odznaczała się czystością. I ta jej gospodyni. Wystrojona, źle wychowana. Marvi też. Raz miała katar. Pod nosem mokro, gdy ją całowałem. Fuj. To można nazwać śmiercią uczuć. Gdybym był wciąż w niej zakochany, to nie miałoby znaczenia. Uważałbym, że do twarzy jej w tym. Ale gdy się potem rozbierała, nie patrzyłem już na nią, tylko na ubranie. Ramiączko od stanika urwało się i przypięła je agrafką. Śmierć uczuć jest straszna. Gdy próbowałem ją objąć, wydało mi się, że w pokoju stoi trumna. Ale ona nic nie zauważyła. Była ciągle zaślepiona. Chyba już jej wtedy nienawidziłem, bo zakłócała moje uporządkowane, spokojne życie. - Czy mnie już nienawidzisz? - spytałaś. - Umówiliśmy się, że będziemy sobie wszystko mówić. Byłoby bez sensu, gdybyśmy się nawzajem okłamywali. Popatrzyłem ci prosto w oczy, uśmiechnąłem się. p Jak mógłbym czuć wobec ciebie nienawiść? - stwierdziłem uprzejmie. - Jak możesz nawet pytać o coś akiego? Przecież cię kocham. . ^opatrzyłaś na mnie tak, jakbyś mnie widziała po raz Pierwszy. 213 wmr - Czy to możliwe, że jesteś takim potworem? - spytałaś. - Nie róbmy zaraz z tego tragedii - poprosiłem. - Przecież mnie znasz. Ten płomień zapala się, płonie jasno, a w końcu dymiąc gaśnie - przypomniałem obojętnie. - Tak zawsze bywa. Nic na to nie można poradzić. Przychodzi zniechęcenie. Znieczulenie. Pochyliłaś się ponad stołem. Twoje źrenice jeszcze bardziej pociemniały. Byłaś bardziej wrażliwa, niż się spodziewałem. - Nie myślisz tego, co mówisz - powiedziałaś z przekonaniem. - Okłamujesz samego siebie. Nie próbuj udawać gorszego, niż jesteś. Przecież cię znam. - Przecież cię znam - powtórzyłaś. Wstałaś od stołu. Dotknęłaś ręką mojej szyi. Przytuliłaś policzek do mojego. Zapach Miss Dior. - Dlaczego znów się dręczysz, najdroższy? - Uważaj, poplamisz mnie szminką - próbowałem się bronić, ale wszystko we mnie zmiękło. Nie potrafiłem być zły. Nie mogłem, chociaż się starałem. - Kochana, to nie ma sensu -powiedziałem i objąłem cię w talii. - Przestań mnie kochać. Na miłość boską, nie kochaj mnie. Inaczej coś okropnego może się wydarzyć. To nie ma sensu - zapewniałem z udręką. - Nie można tego tak ciągnąć. Ze względu na ciebie. I ze względu na mnie. Namiętność nie ma racji bytu w ludzkim świecie. Oznacza jedynie zgubę. Śmierć. Ja też obojętnieję. Ukochana moja, nie doprowadzaj do tego, by serce mi pękło. Nie rób tego. Proszę. - Więc na trzeźwo jesteś taki - stwierdziłaś uśmiechając się. - Oj ty! Kocham cię także takiego. Jest( cudowny na trzeźwo. Nawet sobie nie wyobrażasz, ']r bardzo cię kocham. - To tylko walka - mówiłem - bezwzględna walk3; Ten, kto bardziej kocha, zawsze przegrywa, zapanw' 214 to sobie. Uważaj na siebie. Ja mam prace. Ona mnie trzyma. Z nią nie dasz rady konkurować. - Mówisz tak, bo inaczej nie byłbyś sobą - powiedziałaś z przekonaniem, nie zdając sobie sprawy ze swych słów. - Właśnie dlatego cię kocham. Daj mi tylko nadzieje. Trochę nadziei. Że jeszcze kiedyś cię zobaczę. Bo inaczej nie mam na co czekać. Twoja bliskość. Ludzkie ciepło. Twój dotyk. Emanowały mocą silniejszą ode mnie. Silniejszą niż dobroć, szacunek, ludzki świat. Własna bezsilność doprowadziła mnie do szlochu. Jak mogłem z ciebie zrezygnować. Gdy się spotykaliśmy, gdy byliśmy we dwoje, wszystko wydawało się takie proste. Wszystko było w porządku. - No to się napijmy - zaproponowałem. - Wypijmy wszystko. Do samego dna. Bo inaczej przez to nie przebrniemy. Nic już nie ma znaczenia. - Nie pij, jeśli nie musisz. Alkohol źle na ciebie działa - ostrzegłaś. - Źle - powtórzyłem. Przepełniająca mnie gorycz smakowała jeszcze gorzej. - Wystarczającym już złem jest twoje istnienie. A największym, że w ogóle cię poznałem. - Żal mi ciebie - westchnęłaś. - Bardzo żal. Ale potrafię być dobra i dla ciebie. To chyba umiem. - Wytrzyj szminkę z ust - poprosiłem. - Na co my, do cholery, czekamy? Dlaczego, psiakrew, mnie dręczysz? Roześmiałaś się. Ślicznie. - Kto tu kogo dręczy? - spytałaś z tryumfem w głosie. ~ Dlaczego zaproponowałeś, byśmy się spotkali tutaj? Dlaczego potrzebne nam przeszkody? Myślałeś, 2e tak łatwo się mnie pozbędziesz? - To wyjdźmy stąd - powiedziałem. - Po co pić? Po Co marnować czas? Chodźmy więc. Choć raz zróbmy to **a trzeźwo. Doprowadzasz mnie do rozpaczy. 215 Twój dotyk. Zimna skóra. Potarłaś moją ręką o swoją pierś. - Zaraz, za chwilę zapomnisz o rozpaczy - szepnęłaś. - Będziesz radosny. Znowu nauczysz się śmiać. Nie pijmy już, kochany. Nie musimy. Proszę, nie. To boli. Przymknęłaś oczy. Długie rzęsy. Na powiekach srebrny błękit. Jak mógłbym z ciebie zrezygnować? Aż wreszcie po okropnie długim czasie gwałtownie ocknąłem się ze śmiertelnie głębokiego snu. Najpierw nie wiedziałem, gdzie jestem. Będąc pod wpływem litościwego poczucia bezpieczeństwa, myślałem, że leżę we własnym łóżku. Wokoło znajome ściany. Na stoliku nocnym otwarta książka. Z oczami jeszcze przymkniętymi po omacku szukałem papierosów na stoliku. Dopiero wtedy naprawdę się obudziłem. Otworzyłem oczy. Nagle poznałem pokój. Znajome ściany. To był ten sam pokój przechodni. Wciąż czuło się w nim obecność obcych kroków. Od gardła po dno żołądka przeszyło mnie rozczarowanie. Ze słonym smakiem rozpaczy w ustach odwróciłem się, by spojrzeć na ciebie. Spałaś mocno obok mnie w obcym łóżku. Obok mnie. Ty. I w tym momencie przypomniałem sobie sen, w trakcie którego tak gwałtownie się obudziłem. To nie był zwyczajny sen. Był bardziej wyraźny i realny niż życie. Drzwi otworzyły się bez pukania. Do środka weszła kobieta prowadząc przodem czarnego psa. Twarz miała zasłoniętą kwefem. Wyglądała w nim o wiele bardzie! przerażająco, niż gdyby się odsłoniła. Ślepia psa żarzyły się, gdy zawoalowana kobieta podniosła do góry trójząb i powiedziała: „Ten pokój trzeba opróżnić." W tym momencie z drżeniem się obudziłem. Zapala jąc papierosa czułem słony smak w ustach. Chłód*10 analizowałem sen. Poznałem czarnego psa. Zdechł J& A więc nic już nie może być jak przedtem. Zefr 216 jakby nigdy nic nie mogło się powtórzyć. A przecież zawsze wszystko wraca. Pozornie. Zawoalowana twarz. Też ją poznałem. I trójząb. Zabawne. Ale mnie to nie rozśmieszyło. To nie był jedynie sen. Miałem widzenie. Ku swemu przerażeniu rozpoznałem Hekate, boginię śmierci. Pasowały znaki rozpoznawcze. Czarny pies. Trójząb. Moje ciało było tym pokojem, który należało opróżnić. Kawałeczek marmuru, który podniosłem z posadzki Afrodyty na górze Eryks. Czyżby to mnie prześladowało? Ale czas Afrodyty już minął. Spełniła swoją obietnicę. Teraz nadeszła kolej na Hekate. Z papierosem w ustach podniosłem się i oparłem na łokciu, by spojrzeć na ciebie. Twarz twoja wyglądała niewinnie i bezbronnie, gdy spałaś. Twarz twoja była teraz obca i mnie drażniła. Chłodnym okiem tryumfalnie odczytywałem z niej każdą oznakę starzenia, każdą twoją zmarszczkę. Zużyłem cię już. Moje pożądanie cię wyniszczyło. Patrzyłem także na twoje ciało. Na twoją urodę. Hekate, bogini śmierci. W tym momencie wiedziałem, że pokonam cię, bo jestem od ciebie mocniejszy. Kto kocha słabiej, ma siłę. Ogarnięty rozpaczą poczułem przypływ tkliwości. Ponieważ byłaś słabsza. Ponieważ ja Mogłem sobie na to pozwolić. Pod wpływem mojego spojrzenia otworzyłaś oczy. Zamrugałaś powiekami. Zobaczyłem w nich przeraże-nie. Widok, którego najbardziej się bałem. - Kochany - odezwałaś się przestraszona - dlaczego Płaczesz? . Wyciągnęłaś rękę. Przygarnęłaś moją twarz do swojej Piersi. Czułem falę ciepła rozlewającą się po moim ciele, ?dy tylko się poruszyłem. Ale nienawidziłem już tego aru w sobie. Nienawidziłem swojego ciała, ciała skazano na śmierć. 217 - Dlaczego płaczesz? - powtórzyłaś z paniką w gło- CIA Jak mógłbym ci wyznać, że płaczę właśnie przez ciebie. Zdawałem sobie sprawę, że już nic nie może nam pomóc, muszę się z tobą rozstać. A ty byłaś ode mnie 5 aChyba dlatego płakałem. Na trzeźwo. Bo wiedziałem, że byłbym zmuszony zamęczać cię i zadręczać az do samego końca. Żeby się od ciebie uwolnić, świadomie powinienem cię rzucić w ramiona innego mężczyzny. Dojrzałaś już do tego. Jak kiedyś Marvi Ale wtedy nie spodziewałem się, ze to pójdzie tak łatwo Tylko spojrzenie zranionego zwierzęcia w oczach. Ulica. I krew na twojej ślicznej sukience. Potem było juz P°Wtym nTmencie poczułem zapach kaliny. Zapach jej roztartego w palcach liścia. , Panna van Bróoklyn - Przyjechałem do Paryża w październiku 1927 roku i studiowałem pilnie przez całą zimę i długie miesiące wiosny. Z początku język sprawiał mi trudności, chociaż starannie przygotowałem się do tej podróży. Czytałem stosunkowo płynnie niemal wszystkie teksty w języku francuskim. Uważam, że język ten nadaje się doskonale do wyrażenia trudnych do przyswojenia myśli, co może czasem speszyć poważnego badacza. Mam tu szczególnie na myśli irytujący zwyczaj stosowany także przez bardziej znane osobistości, które starają się nawet przy okazji pisemnych wypowiedzi wtrącić jakieś bon mot czy też przysłowie w środku skomplikowanej konstrukcji myślowej, której zrozumienie i tak wymaga od czytelna ogromnego skupienia. Staje mi w takich wypadkach zawsze przed oczami poważny profesor, który w trakcie wykładu bez żadnej przyczyny, podpierając się rCkami, wskakuje na katedrę, aby zaprezentować swą fręczność, a po chwili lekko opada z powrotem na krzesło, by kontynuować swój wywód, jakby nic się nie stało. przyznaję, że moje skandynawskie usposobienie jest °kolwiek powolne i nieskore do ruchu i że mógłbym ^ znieść przy tak poważnej pracy to niefrasobliwe 221 zachowanie jako formę przejawu charakteru innego narodu. Ale gdy taka zabawa myślami najczęściej zawiera zaskakująco bezduszny i brutalny cynizm skryty za zdradliwym i promiennym uśmiechem, nie jestem w stanie powstrzymać się od uczucia wstrętu. Takie właśnie myśli, które zjawiają się nieproszone, na wspomnienie dawnego zimowego okresu mojej nauki, na pewno zaskoczą czytelnika poznającego tę historię, od której wreszcie chciałbym się uwolnić zapisując ją, by w ten sposób pozbyć się frapującego mnie niepokoju. Ale chociaż mam opisać moralne błądzenie, chciałbym podkreślić, że w moim przypadku nie wynikły z niego żadne poważne skutki. Możliwe, że kiedyś w przyszłości przejrzę te wspomnienia z podobnym uczuciem jak kobieta, która poplamiła cenną książkę zaprasowując w niej kwiatek, a potem po latach patrzy na szeleszczącą, zasuszoną i nie pachnącą już roślinkę, nie pamiętając wcale, dlaczego chciała ją tak troskliwie zachować. To, co mi się przytrafiło, nie było wcale punktem zwrotnym ani nawet znaczącym wydarzeniem w moim życiu. Widzę to teraz jako całkiem oddzielny fragment moich losów w ich logicznym rozwoju. By użyć porównania: organizm człowieka izoluje kulę, której nie udało się usunąć, wytwarzając wokół niej wapniową otoczkę, tak że nie jest już ona obcym ciałem w organizmie, tylko po prostu zostaje zapomniana pod tą warstwą ochronną. Dusza ludzka działa na tej samej zasadzie: wokół naszych pomyłek, smutków i rozczarowań tworzy stopniowo ochronne warstwy zapomnienia oddzielające je od codziennych czynów i myśli. Powiedziałem już, że język przysparzał mi z trudności. Brak znajomości francuskiego albo pewnego rodzaju flegmatyczność izolowała mn towarzystwa ludzi w pierwszych miesiącach spędzony0 222 w Paryżu. Nie mogę jednak powiedzieć, że dotkliwie z tego powodu cierpiałem, gdyż moja konstrukcja psychiczna, mój sposób bycia skłaniały mnie zawsze ku samotności. Nie pamiętam, bym nawet w czasach szkolnych miał chociażby jednego naprawdę bliskiego przyjaciela. Ci, dla których towarzystwo i przyjaźń wiele znaczą, którzy czują potrzebę wyznawania bliźnim swoich myśli i poglądów, w duchu na pewno mi współczują i uważają mnie za człowieka nieszczęśliwego. Chciałbym zwrócić uwagę, że to całkiem błędne mniemanie. Samotność ma swój urok, samotnik nie staje naprzeciw zwycięzcy w dyskusji, ironia obcego nie obraża jego wzniosłych myśli, nie napotyka niezrozumiałych spojrzeń ani niecierpliwych gestów. Może nawet wrodzony instynkt stadny uzewnętrznia się u wielu ludzi w postaci siły atawistycz-nej, tak że czują oni wyraźne męki duchowe, jeśli nie mogą podzielić się swymi spostrzeżeniami i poglądami. Ja niczego takiego nie przeżywałem. Wewnętrzna radość, szczęście z odkrycia czegoś dawały mi zadowolenie i wcale nie czułem potrzeby, by się tą radością z kimś dzielić. Także smutek potrafiłem sam ukryć, nie oczekując ze strony innych chłodnego współczucia albo pseu-doserdecznych uścisków dłoni. To wszystko było powodem, że uważano mnie za Ponuraka i człowieka niesympatycznego. Mówiono, że w towarzystwie jestem drętwy i nudny, ale przyznam, że denerwuje mnie, gdy słucham, jak ludzie z ożywioną ^iną gadają o banalnych rzeczach, jakby miały one dla &ich niesłychanie istotne znaczenie. Tamtej zimy w Paryżu nie posiadałem jeszcze tych ^h Byłem zbyt niesamodzielny w osądzaniu innych, jjje zdobyłem też akceptacji otoczenia, która jest warun-*iein niezachwianej pewności siebie. Młodość przyszła P°zno, pełna rezerwy, okres nauki obfitował w trudno- 223 ści finansowe i wynikające z takiej sytuacji sprzeczności. Przez całe lata pracowałem w prowincjonalnym urzędzie, by móc w spokoju spłacać długi oraz zaoszczędzić na zagraniczne studia i swoje badania. Byłem przyzwyczajony do oszczędzania i niewygód, do jedzenia byle jak przyrządzonych potraw i do radzenia sobie bez przyjaciół. Dlatego przymusowa bieda w Dzielnicy Łacińskiej nie dolegała mi ani trochę, przeciwnie - radość stale mnie przepełniała, gdy tylko zdołałem nieśmiało i z niemałym trudem przystosować się do otoczenia. Ten podniosły stan ducha był czymś rzadkim po przygnębiającym okresie nauki i spędzonych na dalekiej prowincji bezbarwnych latach. Życie w obcym kraju obudziło we mnie nie znane mojej naturze poczucie niemal niczym nie ograniczonej wolności. Historyczne budowle i ulice, a także niezliczone, zapomniane pomniki paryskie, nie mówiąc już o Bibliotece Narodowej i jej gigantycznych katalogach, wzbudzały we mnie radość i dodawały sił, co sprawiało, że praca była dla mnie przyjemnością, a myśli biegły szybko i błyskotliwie. W miarę jak studia posuwały się naprzód, po raz pierwszy w życiu czułem się inteligentny, a rozkoszy, jaką mi sprawiała ta świadomość nie można chyba z niczym porównać. Pierwsza moja rozprawa, któtf powstała podczas zimy, jest mi najbliższa pomimo jej nieporadności, mimo chęci uwierzenia w nieomylni źródeł i bałwochwalczego szacunku wobec poffly*e poprzedników. Teraz już byłbym bardziej obiekty^ ale wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, że św nauki jest, jeśli ma okazję, bardziej bezwzglę^ i w swych poczynaniach podstępniejszy niż na przy** świat fmansjery. Kiedy to piszę, jest cichy wieczór, wstaję od bfl podchodzę do regału z książkami stojącego a 224 giem światła. Oczy mam zmęczone i gdy je mrużę, w moich myślach zadziwiająco wyraźnie pojawiają się wspomnienia tamtej zimy. Należę do marnych obserwatorów i zazwyczaj nie odróżniam szczegółów. Gdy próbuję skoncentrować się na drobnych detalach, które wtedy tworzyły atmosferę wokół mnie, czuję się bezbronny i zagubiony. Mam jeszcze w ustach smak gorącej kawy z mlekiem, którą piłem w zimne poranki, kiedy drzewa w parku pokrywał szron, a stojące na oszklonych tarasach kawiarni piecyki wydzielały przyjemne ciepło, którego brakowało mi w pokoju hotelowym. Dlatego przyzwyczaiłem się robić notatki w małej kawiarence obok hotelu, mieszczącej się przy wąskiej, bocznej uliczce, na której przechodnie musieli ciągle uważać, by nie pośliznąć się na odpadkach warzyw. Pamiętam wyraźnie fetor gnijącej sałaty i woń pieczonych kasztanów wydobywającą się przez drzwi dużych kawiarni na bulwarze. Jadłem przeważnie tylko jeden posiłek dziennie, bo można było do niego dostać tak dużo chleba, na ile się miało ochotę. Często kupowałem sobie także ziemniaki przysmażane na oleju i zjadałem je po drodze prosto z kawałka gazety, w którą były zapakowane. To wszystko z perspektywy czasu kojarzyło się z biedą, ale mogę zapewnić, że nigdy nie pomyślałem nawet, ze czegoś mi brakuje. Wręcz przeciwnie, w tych pierwszych miesiącach byłem szczęśliwy i, jak już wspomnia-fefli, całe moje życie przeniknęło cudownie lekkie poczucie wolności. Nikt nie kontrolował, dokąd chodzę, ?°i nie pilnował pór posiłków i nocnego odpoczynku, ^ to bywało w domu, gdzie panowała surowa atmo-* era, albo później, gdy mieszkałem w pensjonacie. Nie ważam, bym w jakiś sposób opacznie nadużywał swej pJności, ale sprawiało mi przyjemność, gdy mogłem °5 kiedy chciałem, i wychodzić bez potrzeby tłumacze- 225 niespodziewanie list polecony od pewnego przyjaciela ojca, który często służył mi radą. Uważałem za swój obowiązek informować go regularnie o postępach w nauce i stanie mojego zdrowia. W liście tym pisał, że prawdopodobnie jestem przepracowany i że w imię rozsądku powinienem odpocząć. W tym celu załączył czek i zawiadomił, że mogę to potraktować jako prezent od niego, by przekazana kwota zbytnio nie zgnębiła mojego wrażliwego ducha. Dodał przy tym, że najzdrowsza dla mnie będzie z pewnością wyprawa na Montparnasse i porządne upicie się, ale ponieważ dobrze mnie zna, sądzi, że wybiorę wyjazd na parotygo-dniowy odpoczynek, gdzieś na prowincję. Naturalnie znalazłyby się książki, które koniecznie chciałbym kupić, a najbardziej nęcąca była pokusa wydłużenia sobie planowanych studiów o miesiąc. Jednakże uważałem za swój obowiązek wydać pieniądze zgodnie z propozycją ofiarodawcy. Nie mam tu na myśli jego wątpliwego dowcipu o Montparnassie, tylko urlop i wyjazd na wieś. Uczucie ulgi, gdy powziąłem decyzję w tej sprawie, było kolosalne, zacząłem się śmiać do siebie i demonstracyjnie zamknąłem z hałasem książki oraz notatnik leżący na biurku. Zrobiłem to tak gwałtownie, że noga od stołu, która przez całą zimę podejrzanie się chwiała, odłamała się od blatu i runęła na podłogę. Nastała najbardziej upalna pora lata i nieruchome, pełne woni powietrze unoszące się w wąskich uliczkach starej części miasta utrudniało oddychanie. Dzielnic* Łacińska przeżywała martwy sezon. Kto tylko ffló|p uciekał z miasta. Albański student medycyny, z który1 wieczorami w kawiarni zamieniałem zazwyczaj kv&r słów, zniknął bez pożegnania, a właściciel baru, w #°" rym wypijałem poranną kawę, wysłał swe dzieci Bretanii. Podobno można tam niedrogo spędzić "7fl t,jak °"*y, kumieJ ,L5***" » 228 ^dawały afe-JT oclosaaych ŁamfemT ^ nińnn^J 229 czasu do czasu wypowiadała jakąś uwagę i prosiła o powtórzenie przeczytanego urywka, ale teraz myślę, że używała tych przerw, by sobie spokojnie podrzemać. Udzielała lekcji od trzydziestu ośmiu lat przez dwanaście godzin dziennie i potrafiła nawet we śnie robić niezbędne uwagi. W każdym razie idąc na ostatnią lekcję kupiłem jej za pół franka tutkę z cukierkami i poprosiłem, by mi opowiedziała o Carnacu i o tym, z jakiego okresu pochodziły te widziane przeze mnie na fotografii rzędy kamieni. Opowiedziała mi sporo o monolitach, ale w zrozumieniu tego, co mówiła, przeszkadzały cukierki, które musiała ssać, gdyż nie miała zębów. Świadomość rychłego wyjazdu i podróży nad morze rozproszyła moje skupienie, tak że słuchając myślałem głównie o tym, za jaką sumę będę mógł tam przeżyć dwa tygodnie. Im mniej bagaży zabiorę, tym łatwiej będę się mógł poruszać, bo obiecałem sobie solennie zwiedzić wszystkie atrakcje turystyczne, jakie znajdują się w okolicach Lorient. < Moje zainteresowanie obudziło się dopiero w chwili, gdy nauczycielka wyjęła zniszczoną mapę Francji i pokazała mi, że jadąc do Lorient mogę wysiąść po drodze i stamtąd zrobić boczną trasą wycieczkę do Carnacu. Zapamiętałem sobie tę radę. W ten sposób jeden przypadek pociągał za sobą. następny i decyzja, którą powziąłem, by dla rozrywld powiększyć swój zasób wiadomości, okazała się fatalna dla spokoju mego ducha. Późnym wieczorem wsiadłen do pociągu na dworcu Orsay niosąc jedynie niewiel^ walizkę. Nie muszę dodawać, że podróżowałem trzeci klasą. Na peronie bagażowi wykrzykiwali swoje nv&e ry, tak jak tylko Francuzi to potrafią, aż wreszcie pocM ruszył wzdłuż znikających latarni peronowych, i z uczuciem ulgi rozsiadłem się na ławce. Miałem ^^ i czarny tytoń, ten bowiem zwyczaj przyswoiłem 230 mmmm 230 fl 231w trakcie pisania przebłyskiwała w mej pamięci, drażniąca i kusząca, wymykająca się słowom. To cios dla poczucia wartości poważanego człowieka, gdy musi się przyznać do swojej niemocy przy próbach opisania tale prostej rzeczy, jaką było zwyczajne życie. I znowu coś mnie wstrzymuje. Znowu podchodzę do książek leżących poza kręgiem światła i dziwię się, że tak sprzeczne uczucia burzą mi umysł. Bo się boję. To przecież boli, gdy gwałtownie wyrywa się kulę zagnieżdżoną w ciele. Ten ból jest dla mnie jednak prowokująco przyjemny, bo przywraca mi to, czego się wstydziłem, ale bez czego może byłbym tylko odartym ze wszystkiego kadłubem, ludzkim szkieletem z pożółkłych kości. Ten ból sprawia mi przyjemność, bo przynajmniej raz naprawdę żyłem i zaznałem przeżyć typowych dla młodości, chociaż zjawiły się zbyt późno. Młodzieńczego zaślepienia nie zahamowało zewnętrzne powodzenie ani ugruntowana opinia w kręgach ludzi z mojej branży, ani materialnie zabezpieczona pozycja i tryb życia, który wykrystalizował się w utarte nawyki, chociaż w najlepszych chwilach mego spokoju ducha próbowałem samego siebie o tym przekonać. Pomimo to patrzę przerażony w przeszłość jak w niebezpieczną przepaść i dręczy mnie pytanie: jak to się mogło stać? Czuję przy tym pełną rozwagi satysfakcję, że udało mi się wymknąć z całej historii, jak zającowi z potrzasku. Tak więc nawet pogląd, który wydaje się mądry, może zatracić wszelką konsekwencję, jeśli z wytyczonych dróg ludzkiego rozsądku na chwilę zboczy w podejrzane zakamarki. Pamiętam jeszcze dobrze tę noc, gdy pociąg przejeżdżał pod rozgwieżdżonym niebem końca lata przeZ buchające upałem okolice. Wokół mnie rozsiadła się mieszczańska francuska rodzina, która wzięła zapobiegawczo w podróż poduszki i koszyki z prowiantem. Bez 232 krępowania stopniowo się rozbierała, gdy temperatura ^ przedziale stawała się nie do zniesienia. Pamiętam szczególnie babkę w czarnych koronkowych falbankach j wpięta, we włosy kameą, która kościstymi palcami jadła łapczywie przez całą podróż, nawet wtedy, gdy reszta spała. Jadła, gdy przyłożyłem głowę do płaszcza \ zamknąłem oczy zapadając w drzemkę pośród usypiającego stukotu kół pociągu. Jadła, gdy otworzyłem oczy, bo lokomotywa ochryple gwizdnęła, i jadła jeszcze wtedy, gdy biała poranna mgła zasnuła doliny między spłaszczonymi pagórkami Francji, a pociąg pędził po wysokim nasypie w szalonym tempie, jakby przed wschodem słońca uciekał w stronę Atlantyku. Jej zapadłe policzki drżały z napięcia, jej bezbarwne wargi mlaskały, a nad czołem wisiały żółtawoszare, potargane kosmyki włosów. Jadła, a brzuch pod czarnym ubraniem wyglądał jak nienaturalny, spuchnięty guz, zaś czerwone wino, które delektując się popijała małymi, ostrożnymi łykami wraz z nadejściem świtu spowodowało, że na jej policzki wystąpił lekki rumieniec. Ale wyraźniej niż ten widok pamiętam niezwykle silną woń czosnku, który ojciec rodziny o szerokim czerwonym obliczu i ze zwisającą z kieszonki dewizką od zegarka chrapiąc rytmicznie, wydychał spod swych wąsów prosto w moją twarz. Byłem zbyt szczęśliwy wyruszając w tę podróż, że byle niewygoda czy denerwujący szczegół nie mogły zepsuć mi humoru. Wręcz przeciwnie, dzięki temu obcemu towarzystwu zacząłem odczuwać szczególne, duchowe zadowolenie, gdy obserwowałem ich pogrążone we śnie twarze, z których biło namacalne uczucie błogości nie przejawiające najmniejszej nawet wątpliwości w trwałość i wartość istnienia. Sen zdradził wyraźnie ich godną politowania duchową bezradność i jedyne, co zakłócało poczucie pobłażliwej wyższości mojego umysłu, była 233 tknięta zębem czasu koścista i pożółkła, nieśmiertelna babka, która z niezwykłą zawziętością delektowała się darami życia obgryzając właśnie zimne skrzydełko kur-czaka. Ona dostarczyła mi tematu do sennych rozmyś. lań o relacji miedzy duchem a materią. Gdy nad ranem znowu zapadłem w niespokojny sen, ukazała mi się w obrazie sennym jako niesamowita Pożeraczka Życia, która chrupie zbłąkane dusze w ciemności krainy śmierci. Jeszcze wysiadając z pociągu myślałem o niej pełen podszytego strachem szacunku. Przypomniał mi się przez chwilę jeszcze jeden obrazek, którego orzeźwiający wdzięk wciąż sprawia, że prostuję plecy i uśmiecham się. Był wczesny poranek, większość pasażerów spała w przedziałach, gdy pociąg stanął na budzącej się do porannej krzątaniny stacyjce. Jej nazwy nie potrafię sobie za nic przypomnieć, ale do dziś pamiętam, że pokryty dachówką dach był ceglas-tobrązowy, a ściany otulały pnącza dzikiego wina, z jego zielonych liści przebijały już jesienne barwy. Okno na piętrze było otwarte i wyglądała przez nie oparta na łokciach zaspana francuska dziewczyna o piwnych oczach. Opalone policzki miała ponętnie zaokrąglone, a delikatny puszek nadawał im powabną miękkość. Była młoda, właśnie obudzona wczesnym rankiem i patrzyła na pociąg zaciekawionym spojrzeniem błyszczących, brązowych oczu, które wyrażały nieświadomą zachętę i niewypowiedzianą radość życia. Nie mogłem nie zauważyć, że patrzyła prosto na mnie, a gdy pociąg ruszył i ona zaczęła mi machać opaloną ręką, oniemiałem z zachwytu. Z samego rana na francuskiej ziemi pozdrawiała mnie młodość, mnie, który nigdy młodości nie doświadczył. Toteż, kiedy juz ocknąłem się z zaskoczenia, opanowała mnie niepohamowana tęsknota za przygodą, która dodałaby mi sił, wyśmiałaby wszystkie ostrzeżenia, a nawet uczyniła bez- sensownym gorliwe wypełnianie przeze mnie stron notatników, czekających na mój powrót w fornirowym pu-ddku schowanym pod schodami w zakurzonym schow-Jcu, należącym do gospodyni mojego hoteliku. Tak jak liczni ludzie parający się pracą umysłową, Jctórzy koncentrują się na swych zadaniach i nawet podczas posiłków niecierpliwie rozstrzygają w myślach aktualne problemy, nie byłem świadomy tych skromnych uciech oferowanych przez życie konsumpcyjne, piłując w roztargnieniu na wpół surowy sznycel, czy też podczas upałów obwąchując podejrzliwie tkwiący na czubku widelca klops, który na liście dań nosił dumną nazwę wieprzowego krokietu, nie zadręczałem się myślą, źe mogłoby być inaczej i nie zazdrościłem bogatym, którzy potrafili upajać się kolacją kosztującą nawet dwanaście franków, wliczając w to wino. Wysiadając z pociągu, gdy blask wschodzącego dnia pozłacał niematerialnie lekką poranną mgłę zalegającą jary i doliny, nie byłem w stanie opanować zdumienia, gdy skonstatowałem, jak niezwykle rozkoszny smak miała parująca poranna kawa z mlekiem na stacji przesiadkowej i dodana do niej kromka ciemnego, świeżego chleba. W grudce zimnego masła czuło się krowie pastwiska i dojrzewające w słońcu pola. Pomyślałem sobie, że wielkomiejskie, dumnie białe i niesolone masło było czymś kompletnie sztucznym i martwym. Po niespokojnej nocy na niewygodnej drewnianej ławce moje zdrętwiałe członki odzyskały znowu całą sprawność czy raczej nabierały siły, której w mieście nie czułem. Zmagazynowane w moim organizmie zapasy wiejskiego chleba i masła były źródłem nieoczekiwanych sił żywotnych. Gdy wsiadłem do prawie pustego, lokalnego pociągu, który zatrzymywał się w Carnacu, nastrój mi się pogorszył. W wagonie siedziało kilka skulonych na siedzeniach wiejskich gospodyń w wypłowiałych spódnicach 234 235 odjechał Z ich Postaci nawet P°Ciąg ** ścianach""^ Tf2e zabra*o mhdCrh^ l nie^home pJatc. 'rancusfa«J * ioloniach ofS f^^*^ d0 / fsltlslJ! 236 za nogi ł, ^ 'ie>t ' ^ ^ AfianW 7nwC°y cWp ' JVa sicrajy miasteczka stał duży hotel postawiony dla bogatych turystów przybywających tu z powodu prehistorycznych wykopalisk Carnacu. Nie był więc przeznaczony dla mnie. Aleja stałem już przed swoją przyszłą kwaterą, która na reklamowym plakacie przyczepionym na zewnątrz łączyła, smaczną kuchnię, obszerne pokoje i wygodne łóżka z przystępną ceną. Z góry zauroczyły mnie te obiecanki i wszedłem do środka nie przestraszywszy się wrogiego skrzypienia drewnianych drzwi. Hol wejściowy umeblowany był smętnym brązowym drewnianym fotelem i stołem bez serwety, na ścianie przypięte pinezkami widniały rozkłady jazdy pociągów i autobusów, resztę wypełniały schody prowadzące na górę. Tęsknotę za pięknem reprezentowały dwie pocztówki, z których jedna przedstawiała kota w niebieskie pręgi, a druga jaskrawoczerwonego psa. Kiedy zajrzałem przez uchylone boczne drzwi, przytłoczył mnie ogrom sali jadalnej i niepohamowana odwaga, której przypływ czułem jeszcze przed chwilą, ulotniła się gdzieś. Rosła kobieta z recepcji uosabiała matczyną serdeczność połączoną z pewnością siebie i niezłomnośria., które zrobiły na mnie duże wrażenie. Spostrzegłszy mój nieśmiały zachwyt obiecała dać mi wygodny, cichy pokój, śniadanie i dwa posiłki dziennie, nie mówiąc o gratisowej troskliwej obsłudze, za którą normalnie dopi$a' no by do rachunku dodatkowe procenty, wszystko to & przystępne piętnaście franków za dobę. Ostatnią szczyp' tę mego wahania strzepnęła niby pyłek z koJni^28 podsuwając mi energicznie pod nos formularz meldu kowy oraz buteleczkę na wpół wyschniętego atrasne^1 Wziąłem do ręki podane przez nią pióro i jego rdzewiałym czubkiem nabazgrałem na blankiecie sw4 nazwisko, datę urodzenia, stan cywilny, zawód, ^ znanie i nazwę ojczystego kraju. 238 starszy dżentelmen o siwych wąsach, któremu z dewizki zegarka zwisały rozmaite przydatne przedmioty od mi-nikompasu do kieszonkowego noża, z koszyka stojącego miedzy nami na stole podał mi chleb, grzecznie poprzestając na uwadze, że jest ładna pogoda, a woda ciepła. Podczas deseru pochylił się ku mnie i w zaufaniu wyznał, że już pływał, chociaż najlepszy na to czas przypada na okres między drugą a czwartą po południu, w czasie przypływu. Pożywnego jedzenia było w bród. Powodowany zuchwałą odwagą nałożyłem sobie z dna garnka garść małży, których skorupki w trakcie gotowania otworzyły się zachęcająco, a ich zawartość skurczyła. Miały słony morski smak i były bardzo smaczne. Dlaczego zatrzymuję się przy takich błahych szczegółach? Dlaczego pamiętam je tak wyraźnie i uśmiecham do nich, chociaż wówczas nie widziałem w nich powodów do radości? Czemu tkliwość ogarnia me myśli niczym ciepła woda, gdy rozmyślam o tym wszystkim nieważnym, co już nie wróci? Może dlatego, że nie byłbym teraz już w stanie bez irytacji siedzieć w tej smętnej sali jadalnej z zupełnie obcymi ludźmi przy stole. Mój żołądek narzekałby na pożywienie, którym mnie częstowano, i miałbym ochotę przyłożyć źle wychowanym dzieciakom. Puchowe kołdry łóżka pewnie by mnie dusiły i podejrzliwie sprawdzałbym każdy rachunek, by znaleźć miejsce, gdzie próbowano tnnie oszukać. Och, młodości, choć spóźniona, w całej swej naiwno-ści ucieszyłabyś się szczególnie z tego, że przy stole z szacunkiem ci usługiwano, a dużej butelki jabłkoweg wina przy twoim nakryciu nigdy nie zostawiano p^st< W badawczych spojrzeniach, które na ciebie rzucaj mogłeś odczytać sympatię zmieszaną ze współczuć" ponieważ byłeś tylko zwariowanym cudzoziemcem, 240 mu ŚPSgSSSSśS mmmm zakurzoną drogą w kierunku kamiennych posągów Car-nacu. Sąsiad o siwych wąsach dogonił mnie truchtem pobrzękując dewizką zegarka i zdyszanym głosem zwrócił uwagę, że idę złą drogą: brzeg morza znajdował się półtora kilometra w przeciwnym kierunku. Odpowiedziałem mu, że mam zamiar obejrzeć skalne monolity Carnacu, gdyż z ich powodu przebyłem długą i trudną podróż aż tutaj; został na drodze gapiąc się na mnie i kręcił głową ze zdumienia. Po posiłku przed hotelem pojawili się inni goście i patrzyli, jak idę rozgrzaną drogą prowadzącą za miasto zostawiając za sobą czarny dym z fajki. Wpatrywali się we mnie i rozkładali bezradnie ręce, jakby zrzucając z siebie odpowiedzialność i zapewniając niebiosa, że w żadnym wypadku nie mają zamiaru być strażnikami bliźniego swego. Był to decydujący moment, gdyż od tej chwili ostatecznie zostałem zakwalifikowany do specjalnej kategorii, na plaży matki odsuwały szybko na bok malutkie dzieci, gdy pojawiałem się w pobliżu. Nastała najgorętsza pora dnia. Po obu stronach drogi ciągnęły się łagodne pagórki, które porastała wyblakła od słońca szczątkowa trawa i mech. Po prawej stronie minąłem wielki starożytny kurhan z małymi kapliczkami, potem zobaczyłem dwie niskie, stojące cicho małe chałupki. Powodowany ciekawością przystanąłem, gdy ujrzałem pośrodku wznoszącego się pola odkopany starożytny grób. Nieregularny krąg szarych głazów otaczał płaski obelisk spoczywający mocno na mniejszych kamieniach. Wyglądał jak solidny stół, który mógł być równie dobrze ustawiony przez oryginalnego miłośnika przyrody w kącie ogrodu i służyć do spożywania podwieczorków ku niezadowoleniu żony i niewygodzie pozostałych członków rodziny. Tak sobie to wyobraziłem patrząc na kurhan w prozaicznym świetle wczesnego popołudnia, bo trudno t& 242 w umyśle * mam przed sobą sach znaczącego obrano miejsce 242 ramieniu. Pow„k ^Jąłem marynarkę i Z VJCOSZU" ^K ale bytefLSpiew Ptak™, znak *, • "rodzę i w J?*™ fyną żywą istot? „a ^ **« Qi6w^™.ro2cfro2a,nf2vwA^ . 243 potarganych i brudnych dzieci. Szurając brązowymi stopami w kurzu zbliżały się rzucając w moim kierunku ponure i nieufne spojrzenia. Gdy zrównałem się z nimi, stanęły, otoczyły mnie półkolem i zaintonowały niskimi głosami złowróżbną pieśń w niepojętym dla mnie języku. Podczas śpiewania przez cały czas czułem wpatrzone we mnie ich nieruchome oczy w zamkniętych twarzach. Gdy skończyły, ich przywódca, dziewczynka w brązowej spódniczce, zerwała rosnący na skraju drogi biały kwiatek i wręczyła mi go wyciągając brudną rączkę. Była to roślina, z której z cienkiej łodygi odpadały czepiające się skóry macki, roślina-pasożyt, która żyła owijając się wokół innych roślin i dusząc je. Nieco później wpadło mi do głowy, że ona pewnie według wierzeń ludowych przynosiła nieszczęście i już się nie dziwiłem, dlaczego tak szczodrze ofiarowano ją mnie, cudzoziemcowi z dalekiego kraju. Dałem dziewczynce franka nie zdając sobie jeszcze wtedy sprawy, że jest to duży pieniądz w tych ubogich rejonach, gdzie dzieci przyzwyczaiły się widzieć tylko starte, już bez żadnego wizerunku, miedziane monety, a ich rodzice używali ze względów oszczędnościowych staroświeckich zapałek, których siarkowa główka trzaskała nieprzyjemnie przy krzesaniu i paliła się błekitnvt płomieniem przenoc^^ sząc się i 2r\'V • z w* tw^ nieró«Bościach byty tych 245 ffi» °wadów h zeg 5. do wyjścia z gro- 275 %. która °Wa z tego teZT^- u°Pier° o z^ZZ""*1* P°* °™ 276 ^"ystanąłem przygnę- 277 zanim KT 3saj . po raz pierwszy w życiu wvr - • kt&y aIe sobie w ały urlop. zaskoczeni - daniu na plażęTSl T?Zku poszedto de przy samym^S^^^6 W fflorzu-woda. Ale kąpiel .S^Sn&T**** niź g°towaD ^ copoprzedniego dJJj<* samego podnieca-y o ", ¦» szujcanie wzrokiem po plaży Mmmm 279 stanie nic 280 «.p*i'Ł^ 281 suma iiiifi emm fis przyjąć. P'ękayBU stówkami? ^^* 283 łem ją pocieszyć, gdy nagle ona podniosła głowę i odrzuciwszy ją swobodnie na moją szyję wybuchneła śmiechem. - Jest pan niesamowity! - wykrzyknęła, nie przestając się śmiać. - I do tego oryginalny, chyba umrę ze śmiechu! Zupełnie jak niedźwiedź polarny. Proszę mnie pocałować. Jej uporczywa chęć zaludnienia moich rodzinnych stron niedźwiedziami polarnymi uraziła mnie w imieniu mojego kraju, ale uznałem, że była to chwila nieodpowiednia, by wyjaśniać zawiłości geografii, postanowiłem za to skorzystać z jej zachęty najlepiej jak umiafem. Oddała mi gorący pocałunek i objęła za szyję tak namiętnie, że moje nieśmiałe podniecenie ośfesr»'** Całowałem ia. v* ~~ cenie oślepiło mnie ałem ją, jej policzki, brodę, szyję i czerwieniąc się ze wstydu także pierś, która niespodziewanie wysunęła się spod bluzki w czasie naszej szamotaniny. Moje zmysły zaczęły żyć własnym życiem. Zamglonym wzrokiem niewyraźnie widziałem jej przymknięte oczy i gorący rumieniec na policzku. Kiedy doszedłem dokładnie do tego momentu, kiedy na szczęście mój brak doświadczenia zagrodził drogę czynom ona l wyrwała się z objęć tk UJtx\jui, ona nagle . o*v c uojęc tak gwałtownie, jak się w nie rzuciła, odsunęła moje niepewne ręce i uderzyła mnie z całej siły w ucho. - Jest pan łotrem - wyszeptała niskim, zaprawionym namiętną goryczą głosem -jak pan może. Precz, natychmiast precz stąd! Nie chcę więcej pana widzieć! Ucho bolało mnie od uderzenia, policzki paliły, łzy napływały do oczu. Krańcowo oszołomiony patrzyłem na nią z ręką przy policzku, a ona szybko poprawiła swoje ubranie i stanęła do mnie plecami, jakby chcąc ukryć zdradliwy rumieniec na policzku. - Nie słyszał pan? Precz stąd! - rozkazała cicho, jakby nieco uspokojona. 284 mmmm lifliss ° te°rii solami ** stanowieni L26 P°dczas Pan BrooW niech i do o fen,. ichS? WDioslcu wczo -- 286 z siebie wiado- m°ści 287 - Obawiam SI?j * Ma ^^ * P •* j o ile w Car-293 ¦UJ Klif 295 Trwało chwilę, zanim wyczułem w jego słowach ironiczny podtekst. - Naprawdę, panno van Brooklyn? Czy to prawda, panno van Brooklyn? - jąkałem się, zbyt wyraźnie zdradzając całą gorycz swojego rozczarowania. Van Brooklyn uśmiechnął się kwaśno, a Fine pośpieszyła z niewinną repliką: - Wybieram się właśnie potańczyć do Quiberon. Zapomniałam o tym powiedzieć wcześniej. Jestem już gotowa do wyjścia, przyjadą po mnie o dziewiątej. W tym samym momencie jakiś samochód głośno zatrąbił na drodze tuż koło domu. Fine bez pośpiechu zarzuciła zwiewną chustkę na głowę i pochyliła się, by pocałować ojca lekko w policzek. - Do widzenia - rzuciła w moją stronę machając niedbale ręką. Z ciężarem stosu kamieniu w piersi stałem obok pana van Brooklyn i patrzyłem przez okno na drogę. Samochód był stary i rozklekotany, a z jego przedniego siedzenia podniósł się młody Francuz o ciemnych oczach i szeroko się uśmiechał świecąc zębami niczym w reklamie pasty do zębów. W aucie siedziało jeszcze dwoje innych młodych ludzi. - Ona już taka jest - stwierdził van Brooklyn w zamyśleniu i pokręcił głową, ale mimo to wyczułem w jego głosie ton nie ukrywanej ojcowskiej dumy. - Kim są ci ludzie? - próbowałem spytać ironicznie, chociaż głos mi drżał. - Nie wiem - odpowiedział po prostu - nigdy przedtem ich nie widziałem. Moja córka zawiera znajomości w dziwnych okolicznościach. Uwaga ta dotyczyła także i mnie, przestałem się więc dopytywać. - Czy pan się nie boi, że obce towarzystwo może byc dla niej niebezpieczne? - Van Brooklyn spojrzał na mflte rozbawiony i wzruszył ramionami. 296 i^E nas 1 teewo i się 297 ludzie, którzy byli dla jednych obrazą, a dla innych pokusą. Ich natury nie można odmienić, a oni sami też nie mogą nic na to poradzić. To wszystko zrozumiałem jasno tego lata, gdy patrzyłem, jak ona przeistacza się w kobietę. Rzucił w moim kierunku zamyślone i badawcze spojrzenie, jakby zastanawiając się, czy zasługuję na to, by on obdarzył mnie swoim zaufaniem. Ciągnął dalej ostrzegawczym tonem: - Mam nadzieję, że nie powtórzy jej pan ani słowa z tego, co mówię. Jako mała dziewczynka Fine uratowała się w niewytłumaczalny sposób z pożaru w Hadze, w którym zginęło troje dorosłych. Każdy, kto miał z nią do czynienia, cierpiał w ten czy inny sposób. - To zabawne - powiedziałem ironicznie. Ale pan van Brooklyn mówił niewzruszony dalej: - Mieliśmy uroczą pokojówkę, do której łóżka Fine zawsze wślizgiwała się wieczorami, gdy było jej zimno. Twarz tej dziewczyny ktoś oblał wrzątkiem, straciła swój śliczny wygląd i oślepła na jedno oko. Fine sama nie wie o tym, ale zawsze istnieli ludzie, którzy przynosili nieszczęście. Marynarze wiedzą o tym dobrze i w dzisiejszych czasach. - To jest skrajnie prymitywny zabobon - powiedziałem szczerze zdziwiony. - Myślałem, że jest pan... - grzeczność kazała mi urwać zdanie. Van Brooklyn zaśmiał się wyniośle i spojrzał na mnie ponuro. - Istnieli ludzie, których wrzucano do morza z rozbitych okrętów - ciągnął poważnie. - Innych palono na stosach albo oni sami uciekali do lasów lub na odludzie. Działo się to w czasach, kiedy wrażliwość ludzka była zdolna wymyślać narzędzia tortur wyzwalające złe moce. Ziemia nimi promieniuje, ale one nie mogą nas skrzywdzić, jeśli zabraknie sposobów, które wydobędą te siły z ludzi. 298 •*•- 299 i widziałem wyraźnie każdy szczegół jej ciała. Van Brooklyn przeszedł do opowieści o zatopionej Atlantydzie i skorupach jej cywilizacji znajdujących się w Carnacu, chociaż zostały źle potraktowane przez barbarzyńskie plemię z epoki kamiennej i ukryte pod najdziwniejszymi formami. Za sprawą genevera jego suchą skroń pokrył rumieniec, głos podniósł mu się o kilka tonów wyżej i mówił wplatając coraz więcej niderlandzkich słów. Wiedziałem już, co myśleć o panu van Brooklyn. Był zdziwaczałym starcem, który podniecony własnymi teoriami wyobrażał sobie -podobnie jak każdy amator -że bez podstawowego wykształcenia uda mu się skierować wiedzę na nowe tory. Jako religijny fanatyk rozpuścił w swoim kalwinizmie całą masę pogańskich pojęć, które chaotycznie czerpał z literatury religioznawczej. Nudził mnie, gdyż byłem przyzwyczajony do klarownego świata wiedzy używającej o wiele skromniejszych słów. Gdy dochodziła północ, do pokoju weszła Susan i bez słowa sprzątnęła butelkę genevera oraz kieliszki. Van Brooklyn szybko zniżył głos, a ponieważ ja wciąż siedziałem na miejscu, zaczął demonstracyjnie ziewać. - Dziękuję panu za ten wieczór, przyjacielu - powiedział w końcu, wstając od stołu. - Jest pan dobrym słuchaczem. Najpierw myślałem, że się pan nudzi, bo zauważyłem na pana twarzy dziwaczne grymasy, ale później zorientowałem się, że to widocznie pana nawyk. Niech pan spróbuje się od tego uwolnić. Chodzi mi tylko o pańskie dobro. Byłem zdziwiony, ale wstałem opierając się mocno o krawędź stołu. Tak długo milczałem, że język w pierwszej chwili odmówił mi posłuszeństwa. Ośmieszając się wyjąkałem: - Panie van Book, panie van Rook, panie van Brrr.. Machnął dobrodusznie i uspokajająco ręką. Przywołując z wysiłkiem całą moją zdolność myślenia pojąłem, 300 2e łokieć. 2areag, dnie za 301 303 —a,, ta* że chW¦ h y 2an*u, ci uwięził w swoich ram- bez tru^u fe J° i/iczną pierś. obnazając w raJ^* 'Jatźe *** i S^S 305 ^T-^tym razem mmm Wstydziłem się, że ia nh _, prosić, ale zdołałem ttlkn d?teni''" ^ Popatrzyła na ^ 2Ł,*3**0*0 » drugiego człowieka bjK*111 wzr°faem n