Małgorzata Karolina Piekarska TROPICIELE ---Przeprowadzka--- Kuba nigdy nie lubił Pragi. Zawsze wydawało mu się, że to, co w Warszawie mieści się na prawym brzegu Wisły, jest gorsze. Dla niego najpiękniejsze było miejsce, w którym mieszkał przez całe dzieciństwo – Żoliborz. Piękno miał nawet w nazwie. Joli bord – piękny brzeg. Kiedy tuż przed wakacjami zmarł dziadek, a rodzice zdecydowali się przeprowadzić do mieszkania po nim, Kuba był wściekły. Przecież od kilku miesięcy było wiadomo, do którego gimnazjum pójdzie od września. Szli tam jego najlepsi kumple z podstawówki i Ewelina, która tak bardzo mu się podobała. Wizja mieszkania na drugim końcu miasta przerażała. – Tam mieszkają same żule! – wykrzykiwał. – Jakie żule? – Menele! Pijaki! Nie wiesz? Trójkąt bermudzki na Pradze to Brzeska, Ząbkowska i jakaś tam… – Ale my będziemy mieszkać na Saskiej Kępie! – tłumaczyła mama. – To jest ekskluzywna dzielnica artystów, malarzy, ludzi sztuki i kultury. Przecież lubiłeś jeździć do dziadka… – Jeździć a żyć to dwie różne rzeczy! Moglibyście sprzedać tamto! Dziadek miał tyle starych rzeczy! – Sprzedać? – Twarz mamy zmieniła się nie do poznania. Nagle zamilkła. Popatrzyła na Kubę nieobecnym wzrokiem i bez słowa wyszła z pokoju. – Coś ty powiedział?! Kuba! – W drzwiach stanął ojciec i karcąco patrzył na swojego pierworodnego. – Czy ty wiesz, co dla mamy oznacza tamten dom? – odezwał się po chwili. – Wiesz, że wybudowała go twoja praprababcia. Wiesz, że stamtąd pochodzą twoi przodkowie… – Twoi nie… – Ale ożeniłem się z twoją mamą! Szanowałem jej ojca! Mój teść, a twój dziadek to był wspaniały człowiek! Poza tym jak możesz być dla matki taki okrutny?! Chcesz, by dla twojego widzimisię sprzedawała swoje pamiątki? Ja rozumiem, że przywiązałeś się do osiedla, do kolegów, ale… idziesz do gimnazjum i będziesz mieć nowych. A ci stąd, jeśli są prawdziwymi przyjaciółmi, nadal będą z tobą. Nie wyprowadzasz się do innego miasta, ale do innej dzielnicy. Zawsze można wsiąść do tramwaju i przejechać te parę przystanków… – Nie parę, tylko paręnaście! Ponad czterdzieści minut tramwajem! Ale ojciec już nie słuchał. Odszedł do drugiego pokoju, z którego dał się słyszeć szloch mamy. Kiedy następnego dnia mówił Piotrkowi i Jackowi, że nie będą razem w szkole, że musi zabrać papiery z gimnazjum i szukać szkoły gdzieś na Pradze, najpierw zapadła cisza. Dopiero po chwili usłyszał głos Jacka: – To przynajmniej nie będzie konfliktu, kto z kim siedzi… W ławce i tak jest miejsce dla dwóch. To zabolało bardziej niż cokolwiek innego. “Błyskawicznie mnie skreślili” – pomyślał z żalem. I obiecał sobie, że więcej sam się do nich nie odezwie. Z przeprowadzki najbardziej cieszyła się Ola. A to z kolei doprowadzało Kubę do szału. – Będziesz głupsza ode mnie – mówił, pomagając jej urządzać pokój. – Dlaczego? – spytała. – Przecież idę w tym roku do szkoły, więc będę mądrzejsza. – Ale szkoły tu, na Pradze są gorsze. Jak będziesz kończyła podstawówkę, będziesz głupsza ode mnie. – Mama!!! Kuba mówi, że moja szkoła jest gorsza! – Czy wy nie możecie się uspokoić? – mama stanęła na chwilę w drzwiach i spytała jakimś takim przygaszonym głosem, że Kubie zrobiło się głupio. Kiedy drzwi za nią zamknęły się, włączył radio. Ale nie mógł skupić się na układaniu na półce książek Oli. Zostawił siostrę samą i na palcach wszedł do pokoju, który jeszcze nie tak dawno był gabinetem dziadka. Stare biurko, przy którym dziadek pracował, ziało otwartymi na oścież szafkami i powysuwanymi szufladami. Szuflady sekretarzyków, komód i szaf również były pootwierane. Na środku pokoju, na podłodze leżały sterty papierów. Mama siedziała po turecku i przeglądając je wycierała łzy rękawem bluzy. Kuba stał i patrzył, ale nie podchodził do matki. Jakoś instynktownie wyczuł, że chyba teraz woli być sama. Bezszelestnie wycofał się w poszukiwaniu ojca. Znalazł go w kuchni na drabinie. – Urządziłeś już swoją norę? – spytał ojciec, odkładając wiertarkę. – Tak. Tato… Mama płacze… – Wiem. Ona teraz cofa się w przeszłość…. Kuchnia, w której ojciec wieszał szafki, to było drugie odnowione pomieszczenie. Pierwszym była służbówka – malutki pokoik, do którego wchodziło się prosto z kuchni, a który Kuba wybłagał, by przeznaczyć jemu. Nie chciał wspólnego pokoju z Olą. Służbówka miała tylko cztery metry kwadratowe, więc – by Kuba mógł pomieścić tam swoje rzeczy – ojciec musiał zrobić mu piętrowe łóżko, a pod spodem zmieścić wszystkie inne rzeczy. Kuba nazwał swój nowy pokoik “Norą”, urządził go tak, jak chciał, był jedynym jasnym punktem w sytuacji, w której się znalazł. Saska Kępa nie podobała mu się wcale. Ciasne uliczki, domki i brak podwórek wkurzały. W domu dziadka nie mieszkał nikt w jego wieku. W ogóle w okolicy nie było żadnych rówieśników. *** Jego nowa szkoła mieściła się we wspólnym budynku z podstawówką, do której poszła Ola. W sumie było mu wszystko jedno, gdzie pójdzie do gimnazjum. Skoro nie mógł tam, gdzie chciał… Pierwszy dzień w nowej szkole był dla Kuby okropny. Po pierwsze, w klasie większość osób się znała. Z okolicznych podstawówek, kościoła, bibliotek, jordanka, basenu, kręgielni. A on… Kiedy na pytanie wychowawczyni, do której chodził podstawówki, podał numer szkoły, wszyscy spojrzeli się na niego jak na UFO. Takie miał wrażenie. Po drugie, w ławce siedział sam. Akurat w klasie była nieparzysta liczba chłopców. Po trzecie, od razu zyskał sobie przezwisko Rudy, co wcale nie było dla niego niczym nowym, bo rude włosy miał od urodzenia, ale już od dawna nikt tak na niego nie wołał. Wreszcie po czwarte, wychowawczynią była polonistka, a on… nienawidził polskiego. I tylko Ola wyszła ze szkoły rozśpiewana. – Nasza pani jest bardzo fajna – mówiła, kiedy wracali do domu. – Jest wesoła i ma pieska. A twoja? – Co moja? – burknął Kuba. – No… czy ma jakieś zwierzę? – Nie wiem. – A jak się nazywa? – Czajka, ale weź mnie już nie męcz. – W ławce siedzę z Patrycją – trajkotała Ola niczym niezrażona. – A ty? Z kim siedzisz w ławce? – Z nikim. – Dobrze. Ja powiem mamie, że nie chcesz ze mną rozmawiać – obraziła się Ola i pobiegła szybko w kierunku przystanku. Kuba z trudem ją dogonił. Przez pierwsze dni w szkolnym życiu Kuby zmieniło się niewiele. To znaczy nadal siedział sam w ławce, choć zapoznał się już z chłopakami i nawet z kilkoma z nich znalazł wspólny język. Szczególnie z Kacprem i Arturem. Ale nie była to jednak taka nić porozumienia, jaką miał z Jackiem i Piotrkiem. Kacper i Artur należeli do harcerstwa, którego Kuba nie lubił. Choć gdyby spytać go, dlaczego, nie umiałby wytłumaczyć. Poza tym chłopcy znali okolice, mieli swoje ulubione miejsca, a Kuba… o tym, co go otaczało, nie wiedział nic. Mało tego – nie chciał wiedzieć. Saska Kępa i Praga wkurzały go. Czuł się tutaj jak na zesłaniu. Kilka razy miał chęć zadzwonić do Jacka lub Piotrka, ale… skoro oni się nie odzywali, on też milczał. Bomba wybuchła gdzieś po dwóch tygodniach, kiedy Ola podczas kolacji powiedziała, że chce zapisać się do zuchów. – Patrycja już się zapisała. Jeszcze w zeszłym tygodniu. I ma mundurek. Ja też chcę mundurek. – Kiedy zbiórki? – zainteresował się tata, nakładając sobie kolejną porcję majonezowej sałatki. – W piątki o piątej. – A o której wtedy kończysz lekcje? Kiedy Ola pobiegła do swojego pokoju po plan lekcji, rodzice szybko wymienili kilka zdań, z których Kuba błyskawicznie zrozumiał, że żadne z nich nie ma czasu Oli na te zbiórki prowadzić. I że on będzie musiał ją zaprowadzać i przyprowadzać. – Czy wy myślicie, że ja nie mam nic lepszego do roboty? – To sam zapiszesz się do harcerstwa – powiedziała Ola. – Patrycji brat jest harcerzem. Zbiórki ma tego samego dnia o tej samej porze… – Harcerstwo to fajna rzecz – powiedziała mama. – Dziadek był harcerzem. W pokoju stoi jego zdjęcie w mundurku… – Ale ja nie jestem dziadek! Poza tym kto dziś należy do harcerstwa? – Sam słyszałeś – odezwał się ojciec. – Patrycji brat. – Jakiś pewnie gnojek z czwartej klasy podstawówki, który nie myje zębów i ma czarne paznokcie u nóg. – Dlaczego czarne paznokcie u nóg? – zainteresowała się mama. – Nie pamiętacie? Jak Wesołowskiej syn wrócił z obozu, a ona rozpakowywała jego plecak na środku podwórka, bo mówiła, że w domu się brzydzi, bo tak wszystko śmierdzi? I sama wtedy mówiłaś, że Wesołowski wrócił z obozu z czarnymi nogami… – O Boże! A od kiedy ty taki czysty jesteś? Jeszcze rok temu nie mogłam cię zmusić do regularnego mycia zębów. – Nie z czwartej, tylko z drugiej gimnazjalnej – odezwała się Ola, siadając z powrotem przy stole. Jest starszy od ciebie. – Kto? – Łukasz! Brat Patrycji! – burknęła Ola i po chwili dodała: – Aha. A w piątki kończę lekcje o dwunastej! *** Kuba zrezygnowany powlókł się do komputera. “Harcerz. Tak, kuźwa!” – myślał, burcząc pod nosem. “Harcerz, bo się usmarczesz. Czy jest druh Boruch? Nie ma druha… Ehhh”. Zgrzytnął zębami z wściekłości i włączył komputer. Po chwili zajrzał do poczty. Ku swemu zdumieniu odebrał e-mail od Jacka. Donosił mu, że Piotrek częściej przebywa z… Eweliną i dla Jacka nie ma czasu. “Szkoda, że ciebie tu nie ma” – pisał. Kuba z wściekłością walnął w klawiaturę. “Jeszcze to!” – pomyślał i wspiął się na łóżko. ---Kasza i krowy--- Całą drogę na zbiórkę Ola trajkotała jak najęta. Najpierw o Patrycji, że ma psa i ona też by chciała. Potem o tym, że Patrycja ma superpiórnik, który Ola oczywiście też by chciała. A wreszcie o tym, że ma fajnego starszego brata, który ma już nawet krzyż harcerski. I Kuba też powinien być takim fajnym starszym bratem jak Łukasz Patrycji i mieć krzyż jak Łukasz Patrycji… Kuba słuchał Oli jednym uchem. Myślał o tym, że przez głupią przeprowadzkę stracił kolegów i Ewelinę, która pewnie i tak nigdy nie byłaby jego, bo zawsze wolała Piotrka. Na miejsce doszli przed czasem. – O której cię odebrać? – spytał, stając przed szkołą. – Nie wiem. – Nie wiesz, ile trwa zbiórka? – Nie wiem! Pierwszy raz idę. – Patrycja ci tego nie mówiła? Tyle rzeczy ci naopowiadała, a tego nie? – pytał złośliwie, przedrzeźniając Olę. – Jeśli chcesz wiedzieć, to tego nie mówiła! Kuba rad nie rad wszedł z Olą do szkoły. – Harcerze są na pierwszym piętrze! – usłyszał tuż koło siebie czyjś głos. Chciał powiedzieć, że nie jest harcerzem, że przyprowadził siostrę na zbiórkę zuchową, że harcerzy ma gdzieś, więc odwrócił się i… zaniemówił. Przed nim stała dziewczyna. Miała na sobie dżinsy, czerwoną koszulę; blond włosy spięte w koński ogon i najbardziej niebieskie oczy, jakie w życiu widział. “Niech tam się Ewelina przy niej schowa” – pomyślał. – To jest Kuba. Mój brat – przerwała milczenie Ola. – Przyprowadził mnie tu na zbiórkę. – To idź tu na dół – dziewczyna pokazała Oli drzwi wiodące na korytarz przy młodszych klasach. – Nie wiesz, kiedy się to kończy? – spytał Kuba, kiedy drzwi za Olą zamknęły się. Ale dziewczyna nie odpowiedziała. Do szkoły wchodziły kolejne osoby, a ona zajęta kierowaniem harcerzy na górę, a zuchów na dół, nie zwracała na Kubę uwagi. Powtórzył pytanie. Był wściekły. Na Olę, że jej się zachciało zuchów i na dziewczynę, że taka ładna, a… harcerka. – Co? – dziewczyna popatrzyła na niego wzrokiem, który zdawał się pytać: “Co ty tu jeszcze robisz?”. – Kiedy się to kończy? – Zbiórki trwają półtorej godziny – odparła. Przez chwilę milczeli. Kuba nie ruszał się z miejsca, a dziewczyna spoglądała na zegarek. Wreszcie odezwała się: – A ty chodzisz do naszej szkoły, prawda? Do “a”? – było to bardziej stwierdzenie niż pytanie. – Yhm. – Ja do “b”, ale wcześniej chodziłam tu do podstawówki. – Aha – odparł Kuba i zamilkł. – Poznałam cię – powiedziała dziewczyna. – Pewnie po włosach – zauważył oschle i znów zamilkł. Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Jak nie mieszkasz blisko, to w zimie nie będzie ci fajnie tak siostrę odprowadzać i po nią wracać – zauważyła. – Nie lepiej iść na zbiórkę harcerską? – Ja do harcerstwa? – Kuba aż wzdrygnął się na samą myśl. – Aaa! Nie lubisz harcerzy! – zaśmiała się dziewczyna. Kuba chciał powiedzieć, że harcerstwo kojarzy mu się z przymusem, musztrą, mundurami, pompkami i syfem, ale nie zdążył. W drzwiach stanął wysoki chłopak. Na jego widok dziewczyna uśmiechnęła się. – Jesteś wreszcie! Masz zdjęcia? – spytała. – Mam. Są zarypiste! – Pokażesz? – Na zbiórce. A ty co? – zwrócił się do Kuby. – Świeży narybek? Chodź już na górę. Będzie fajnie. Wiesz, że ponoć w tym roku mamy mieć zarypiste zadanie roczne? – to ostatnie pytanie było skierowane do dziewczyny. Miała na imię Jagoda. Na wysokiego chłopaka wołali Tasiemiec. Tego Kuba dowiedział się na górze. Gdyby ktoś go spytał, po co tam poszedł, nie umiałby odpowiedzieć. Na szczęście nikt nie pytał, choć na zbiórce byli i Artur, i Kacper. Ale tu nikt niczemu się nie dziwił. Wciągnięty w ciasny krąg Kuba początkowo z pewnym niesmakiem słuchał słów młodego chłopaka, który okazał się drużynowym i miał na imię Tomek. – Zanim zaczniemy cokolwiek robić, chcę, byście się lepiej poznali. Bo w tym roku wiele osób przyszło nowych, wiele odeszło do drużyn prowadzonych przez nasz szczep w liceach. Nie chcę was zanudzać. Dla tych, dla których nie jest to pierwsza zbiórka, mam dobrą wiadomość. Zasady pozostają te same. Nowych informuję. W mundurkach jeździmy na obozy, zloty, rajdy, biwaki i tak dalej. Na zwykłe zbiórki przychodzicie ubrani tak, jak chcecie. Do kasy drużyny wpłacacie co miesiąc pięć złotych na sprawności, kredki i różne rzeczy niezbędne do cotygodniowej pracy. Zbiera je druh przyboczny… – A ty? Ktoś trącił Kubę łokciem, ale wyrwany z zamyślenia Kuba nie wiedział zupełnie, o co chodzi. – Co ja? – spytał. – Pytam, jak masz na imię i czy należałeś już do harcerstwa. – Ja w ogóle nie należę! – krzyknął oburzony Kuba, a jego głos wywołał salwę śmiechu. – Nie należy, a siedzi na zbiórce – zaśmiała się Jagoda i mrugnęła porozumiewawczo do Tasiemca. – To taka nowa moda, druhu – powiedział Tasiemiec. – Zarypista! Moda na zbiórki, na których roi się od nieharcerzy. – On czeka, aż skończy się zbiórka zuchowa, bo do zuchów chodzi jego siostra… – OK. Jak chcesz, możesz tu z nami przeczekać – powiedział drużynowy i odwrócił się do Kuby plecami. – O nie! Ja protestuję! – odezwał się czyjś piskliwy głos. – Jak w zeszłym roku śpiewałem “Wszystko co nasze oddam za kaszę”, to druh mi kazał opuścić zbiórkę. A tu koleś, który nie jest harcerzem, może siedzieć?! – Słuchaj, Młody – głos drużynowego był spokojny. – Po pierwsze, chłopak siedzi cicho i nikomu nie przeszkadza. A po drugie, to ty miałeś opuścić zbiórkę nie za hałas, ale za kpiny z hymnu harcerskiego. Ja wam sto razy mówiłem, by nie śpiewać o kaszy i cieleniu się krów, bo będą za to surowe kary. – W tym roku nasza drużyna przybiera nazwę Badacze Przeszłości – mówił drużynowy uroczystym głosem. – Wszystko dlatego, że zajmować się będziemy badaniem przeszłości naszej dzielnicy. Mam na myśli nie tylko okolice szkoły, ale całą dzielnicę Praga Południe. Na zastępy podzielicie się w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Góra sześć osób w zastępie. Oczywiście, zgodnie z zasadą: osobno harcerze młodsi, osobno starsi. Wtedy wymyślicie sobie nazwy, okrzyki, piosenki, ale co najważniejsze – sami sobie postawicie cel lub cele. Bo może być ich kilka. Sami ustalicie, co chcecie zbadać. Pamiętajcie! Badacze Przeszłości mogą wszystko. Mogą szukać skarbów, mogą odkrywać historię. Na przykład Saskiej Kępy. Jeśli ktoś z was, dajmy na to, mieszka w tej najstarszej części, może popytać sąsiadów o jej historię… – Ja! – odezwał się Kuba, którego szczególnie zainteresowało słowo skarb. – Co ty? – drużynowy spoglądał na niego, a oczy robiły mu się coraz bardziej okrągłe ze zdumienia. – Ja mieszkam w tej starej części. W domu po praprababci… – To ty jesteś tym harcerzem, czy nie? – spytał drużynowy i widać było, że z trudem powstrzymuje się, by nie parsknąć śmiechem. – No… tego… – Kuba zaczerwienił się, zwłaszcza że czuł na sobie spojrzenie Jagody. – Na moim strychu… Eee… – Dobra. Nie tłumacz się – powiedział drużynowy. – Chcesz, to przychodź do nas. Spodoba ci się, to zostaniesz. Nie spodoba ci się, to pójdziesz. Tylko tu obowiązuje jedna zasada. Szacunek dla wartości. Kuba skinął głową. Przez chwilę panowała cisza. Wszyscy patrzyli na Kubę. Dopiero po chwili przenieśli wzrok z powrotem na drużynowego, który mówił: – I jeszcze jedno. Oprócz zadania rocznego, którym jest zbadanie przeszłości własnej dzielnicy, stoją przed wami tradycyjne zadania harcerskie. Mam tu na myśli znane już starszym harcerzom akcje: pomoc seniorom, znicz i przedświąteczne zakupy. No i jak co roku czeka nas wielka bitwa o Olszynkę Grochowską. Kuba sam nie wiedział, kiedy zleciało to półtorej godziny i drużynowy zarządził koniec zbiórki. Bo tylko jeden moment był dla niego prawdziwie nudny. Wszyscy oglądali zdjęcia z obozu. Patrząc na uwidocznione na nich umorusane i uśmiechnięte twarze, wiedział, że musieli się dobrze bawić. Na pewno lepiej niż on, który całe wakacje spędził u rodziny na wsi i gdyby nie chodzenie na ryby, to pewnie z nudów umarłby w pierwszym tygodniu. “Może to harcerstwo to nie taki głupi pomysł?” – westchnął, spoglądając na Jagodę. Wraz z grupką innych dziewczyn pochylała się nad zdjęciami i śmiała do rozpuku. – A takie najbardziej zarypiste to pokażę wam na końcu – powiedział Tasiemiec. – Takie z Łukaszem w dybach! – No co! Pobiłem rekord siedzenia! – odezwał się wysoki, długowłosy chłopak. Kuba domyślił się, że to musi być brat Patrycji. *** – O co chodzi z tą kaszą i krowami? – spytał Kuba, kiedy wyszli przed szkołę. Zuchy nie wróciły jeszcze z zadania, więc musiał poczekać na Olę. Wraz z nim przed budynkiem został tylko Łukasz. – Wiesz, jak to jest z różnymi przeróbkami – tłumaczył Łukasz. – To taka słynna przeróbka hymnu harcerskiego. Drużynowy wścieka się, gdy to śpiewamy. – Jaki on jest? – Drużynowy? – No. – Fajny! Studiuje elektronikę na politechnice. Gorzej z Olafem, naszym przybocznym – wyjaśnił. – Zresztą zobaczysz. A ty jesteś bratem Oli? – Tak – odparł Kuba. – To co z tymi krowami i kaszą? – “Wszystko co nasze oddam za kaszę, a co nie nasze oddam za ryż. Świty się bielą, krowy się cielą…” – zanucił Łukasz, a Kuba powtórzył za nim i zachichotał. – No pięknie! – odezwał się czyjś głos. – Dopiero co było mówione, że harcerz powinien szanować pewne wartości. A wy co? – z cienia wysunął się przyboczny. – To moja wina – odezwał się Kuba. – Byłem ciekaw, o co chodzi z kaszą i krowami. – No to pięknie! Ja mówiłem Tomkowi, że to głupi pomysł zgadzać się, by ktoś taki jak ty siedział na zbiórce. – Ale o co ci chodzi? Przecież ja nic nie zrobiłem. – Do mnie się mówi “druhu”! – krzyknął przyboczny. – Ja tylko chciałem wiedzieć, druhu, o co chodziło – wyjaśnił Kuba. – Będę cię obserwował – powiedział przyboczny i zniknął tak nagle jak się pojawił. Kiedy po chwili Kuba wracał z Olą do domu, w uszach brzmiała mu na zmianę przeróbka hymnu harcerskiego w wykonaniu Łukasza i pogardliwy ton przybocznego: “To głupi pomysł zgadzać się, by ktoś taki jak ty siedział na zbiórce”. – O, niedoczekanie twoje! – mruknął do siebie Kuba. – Jeszcze będziesz zabiegał o znajomość ze mną. Ja ci pokażę, ile na niej można zyskać, ty… ty… ty… druhu! ---Zastęp--- – Brawo, Rudy! Jednak się zdecydowałeś! – Artur z Kacprem przywitali Kubę gromkimi okrzykami. – Owszem – odpowiedział Kuba, starając się nadać swojemu głosowi ton, z którego nikt by nie wywnioskował, że nagle zaczęło mu zależeć na zbiórkach i harcerstwie. I ze stoickim spokojem postawił na środku podłogi sporych rozmiarów tekturowe pudło. Tak naprawdę miał więcej tu nie przyjść. Wkurzył go Olaf, ten głupi przyboczny, no i perspektywa spełniania czyichś rozkazów działała na Kubę odstraszająco. Ale… po pierwsze była jeszcze Jagoda, którą codziennie mijał na szkolnym korytarzu i która uśmiechała się do niego. Niby tylko uśmiechała, jednak Kuba miał wrażenie, że jak nie będzie przyłazić na zbiórki, to i Jagoda uśmiechać się przestanie. A tak – może będą mieli o czym gadać? Wreszcie po drugie, była rodzinna wyprawa do Muzeum Wojska Polskiego. Dziadek, kiedy jeszcze żył, wypożyczał tam eksponaty na wystawy. Były to różne dokumenty, fragmenty uzbrojenia, medale. I teraz, choć od śmierci dziadka minęły trzy miesiące, dyrekcja nie zapomniała o rodzinie swojego darczyńcy. Zaprosili na oprowadzanie po sali z nową stałą ekspozycją dotyczącą obrony Warszawy. Tam Kuba zobaczył karabin, który w latach osiemdziesiątych odkryto na strychu jednego z domów na Saskiej Kępie. “Ulica Nobla trzynaście” – przeczytał na tabliczce i próbował sobie przypomnieć, gdzie to jest. “Ach, gdyby tak u nas na strychu lub w ogródku odnaleźć coś...” – pomyślał. Kiedy tylko wrócił do domu, spytał mamę, czy nie słyszała o czymś, co można by odnaleźć w okolicy domu. – Ale co byś chciał odnaleźć? – spytała mama, odrywając wzrok od jednego z pudeł z papierami, które przeglądała, siedząc na podłodze gabinetu. – No… na przykład armatę. – Armatę? – mama zsunęła okulary na sam czubek nosa i zdziwionym wzrokiem spojrzała na Kubę sponad szkieł. – A gdzie ty tu chcesz armatę znaleźć? Przecież widziałeś przed muzeum armaty i zdajesz sobie sprawę, że… – No, wiem. Ja tak symbolicznie mówię. Chciałbym coś takiego znaleźć… Jak w muzeum było. Jak ten karabin. – A po co ci to? – Na zbiórkę – wykrztusił Kuba i odwrócił wzrok. Mama chciała powiedzieć, że przecież nie chciał być harcerzem, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. – Zdaje się, że jest prawie sześćdziesiąt lat po wojnie, więc są małe szanse… ale… – odezwała się po chwili milczenia. – Ja mam tu całe pudło notatek twoich pradziadków. Oni mieli tu warsztat na Kępie… Wiem, że w czasie okupacji zakopywali różne rzeczy nawet w naszym ogródku. Może coś w tych papierach znajdziesz. – A mógłbym wziąć to pudło na zbiórkę? – spytał Kuba. – A nie pogubisz tych papierów? Nie zniszczycie? – Mama! Coś ty! Nie jestem przecież dzieckiem. – No, oczywiście! Gdzież bym śmiała pomyśleć, że jesteś. Możesz wziąć pudło. Kiedy ta zbiórka? – No, przecież dzisiaj. *** Przyniesione na zbiórkę pudło wzbudziło wśród kolegów niemałą sensację. Artur, Kacper, Młody, Tasiemiec i Łukasz otoczyli Kubę i krzycząc jeden przez drugiego, namawiali, by otworzył pudło. Takich wrzeszczących zastał ich drużynowy. – Co to za dyscyplina?! Kto jest u was zastępowym? Podskoczyli jak oparzeni. – My… to znaczy ja… – zaczął Kuba nieśmiało, ale drużynowy nie dał mu dokończyć. – Widzę, że niezdecydowany się zdecydował. – Tak – odparł Kuba i spuścił wzrok. Zwłaszcza że w tym momencie na korytarz weszła Jagoda i spojrzała w jego stronę. – To jak w tym waszym zastępie? Chłopcy patrzyli jeden na drugiego i żaden nie miał śmiałości przyznać, że czego jak czego, ale zastępu to oni jeszcze na pewno nie tworzą. Z opresji wyrwał ich głos Łukasza. – Wszystko będzie na medal, druhu drużynowy. To wyznanie ośmieliło Tasiemca, który dodał: – Po prostu będzie zarypiście! – Zastępowym kto jest? – Jeszcze nie ustaliliśmy, druhu drużynowy. – Nie byłoby źle, gdyby został nim ten, kto ma największe doświadczenie. A nazwę już macie? – Może Tropiciele? – powiedział Kuba i spojrzał na drużynowego. – Ty na mnie nie patrz. Ty się kolegów pytaj. Zastęp to zastęp. No! Pracujcie. Pod koniec zbiórki chcę odebrać od zastępowego sprawozdanie, na jakim jesteście etapie. Aha. I pamiętajcie. Jutro czeka naszą drużynę akcja “Pomoc seniorom”. Kiedy tylko drużynowy się oddalił, chłopcy spojrzeli na siebie. Pierwszy odezwał się Tasiemiec: – No, to zarypiście. Zastęp sam się zebrał. W sumie jest nas sześciu… A co do zastępowego, to Łukasz jest najstarszy. Czy ktoś na kandydaturę Łukasza się nie zgadza? Kuba miał wielką chęć powiedzieć, że nie jest zainteresowany, by rządził nim brat Patrycji, bo Ola o niczym innym nie będzie teraz mówić, jak tylko o tym. Już słyszał jej głos: “Patrycji brat jest mądrzejszy od ciebie. Rządzi tobą, a ty musisz się go we wszystkim słuchać!”. Już słyszał, jak rozpowiada o tym, jaki Łukasz jest świetny i jak ona by chciała, by jej brat był tak samo fajny, ale trafił jej się taki Kuba i wcale fajnego życia to ona, Ola, nie ma. Właśnie dlatego Kuba miał ochotę krzyczeć, że każdy, tylko nie Łukasz, ale w tym momencie podeszła do nich Jagoda i… wszystko inne przestało być ważne. Zwłaszcza że Jagoda zainteresowała się pudłem. – Ale superrzecz – powiedziała, patrząc na pożółkłe papiery, których stos niemal wypływał z otwartego na oścież tekturowego pudełka. – Zupełnie jak nie z tej epoki. – Są i z tej, i nie z tej – powiedział Kuba. Bardzo chciał, by zwróciła uwagę właśnie na niego. – Twoje? – spytała. – Tak. Przyniosłem specjalnie na zbiórkę. – Sugerujesz, że wśród tych papierów coś znajdziemy? – spytał Łukasz, który fakt, że został bez głosu sprzeciwu okrzyknięty zastępowym, przyjął w zupełnym milczeniu. – No, może jakąś informację, że coś gdzieś jest ukryte – odparł Kuba i spojrzał niepewnie na Łukasza. A nuż mu się nie spodoba? – Nie… dlaczego? Tylko trochę tego dużo. – Mogę wam pomóc – powiedziała Jagoda i siadła przed pudłem po turecku. – A twój zastęp? – spytał Łukasz. – Rany! Faktycznie! – Jagoda zerwała się z miejsca. – Widzicie, jak to ze mną jest? Tylko postawić mi przed nosem coś tajemniczego i już zapominam o całym świecie, a ja przecież przyszłam wziąć od was nazwiska tych, którzy zamierzają przyjść jutro na “Pomoc seniorom”. Druh Tomek mnie poprosił, bo przybocznego dziś nie ma. No, to kto się zgłasza? – A ty? – spytał Tasiemiec. Kuba w myślach podziękował mu za to pytanie. – Ja? – Jagoda zaśmiała się. – Jasne, że idę. – Ja też pójdę – powiedział Kuba. – Zobaczę, co to takiego. – Nic fajnego – odparł Tasiemiec, ale też kazał Jagodzie wpisać się na listę. – Łazisz po domach starych ludzi i pomagasz im wytrzepać dywany i przynieść zakupy. Z reguły nikt nie chce tego robić… U nas w dzielnicy są na przykład takie baby, które strasznie śmierdzą… – Tasiemiec! – powiedziała Jagoda ostrzegawczo. – Ty go nie zniechęcaj! – Eee? – Tasiemiec spojrzał na Jagodę, a po chwili, zmieniwszy ton, dodał: – Nie, no zarypista sprawa. Cudowne, miłe staruszki, a ty podajesz im nocniki wysadzane brylantami. – Ja tam lubię – powiedziała Jagoda. – Człowiek uczy się cierpliwości. – Dobra, dobra… – odrzekł Kuba. – Raz przyjdę. Jak zobaczę, że syf, to już nigdy, przenigdy nawet siłą mnie na to nie zaciągniecie. – No wiesz… – odezwał się Łukasz. – Harcerstwo to masa przyjemności, ale też i co jakiś czas obowiązki. Kuba wzdrygnął się na samą myśl o obowiązkach. Od zawsze to słowo wzbudzało w nim wielki sprzeciw, ale spojrzał jeszcze raz na Jagodę. Właśnie odgarnęła z czoła kosmyk włosów, który niesfornie opadał. Kończyła notować nazwiska Artura, Kacpra i Młodego. Kuba dopiero teraz dowiedział się, że Młody ma na imię Tomek i został nazwany Młodym, by odróżnić go od drużynowego. Kiedy Jagoda odeszła do innych zastępów, spojrzeli na stojące na środku pudło. – To co, chłopaki? – spytał Łukasz. – Bierzemy się do tego? – Jasne. Przeglądanie papierów nie było takie emocjonujące, jak poprzednio myśleli, mimo że znalazł się wśród nich dzienniczek jakiejś dziewczyny. Kuba zupełnie nie wiedział, kim dla niego była, ale z dzienniczka wynikało, że w 1921 roku ta 16-letnia dziewczyna udała się na wagary, o czym właśnie zawiadamiała mamę niejaka pani Kurmanowa. Były też notesy, w których strony pokrywały rzędy jakichś cyfr. I cała masa listów powiązanych w paczki wyblakłymi wstążkami. Kuba wziął pierwszą lepszą paczkę, rozwinął wstążkę i pierwszą pożółkłą karteczkę zaczął czytać na głos: “Kochana pani, nie mogę sobie odmówić tej przyjemności, by korzystając z okazji, nie napisać tych kilku słów do pani i nie donieść jej, że jestem najszczęśliwszą z kobiet. Mój Bronisław, co to za cudowny człowiek. A jaka przyjemność z nim rozmawiać! Napisałabym więcej, ale siedzę na kolanach i będąc gryzioną i kąsaną, nie mogę więcej pisać…”. Kuba nie zdążył dokończyć, bo przerwał mu ryk śmiechu. – No? – zachęcił go Tasiemiec. – To było zarypiste. Dawaj, co jest dalej? – Nic. Tylko podpis. Stanisława. – Kim była Stanisława? – spytał Łukasz. – Bladego pojęcia nie mam – odparł Kuba. – To nie za wiele wiesz o swojej rodzinie – zauważył Młody. – Panowie, nie czas na kłótnie. Szukajcie dalej. Na głos czytamy tylko ciekawe rzeczy…. – powiedział Łukasz i sięgnął do pudła po kolejny plik papierów. W tym momencie dał się słyszeć głos Kacpra: – Mam! Sensacja! Mam! – Co? – Skarb! Prawdziwy skarb! Chłopcy rzucili się w jego kierunku, a Artur zaczął czytać: “Kochana Elu, ciężko mi bez ciebie, bo jednak taki długi urlop poza domem”… – To ma być ta ważna rzecz? – przerwał rozczarowany Młody. – Poczekaj! – powiedział Łukasz. – Niech czyta. … “pokazuje, że jestem trochę bezradny, gdy ciebie tu, w domu nie ma. Napisz lub zadzwoń, o której pociąg ma być na dworcu, to wyjadę po ciebie. Tadek. PS Skarb Dorotki znalazłem na środku podłogi, więc włożyłem do puszki i zakopałem pod jedną z małych gruszek w ogródku Karolci. Powiedz jej to jakoś delikatnie”. – Skarb! – wykrzyknęli wszyscy przejęci i spojrzeli po sobie. W tym momencie drużynowy zawołał ich na apel kończący zbiórkę. – Zastępowy Łukasz melduje zastęp Tropicieli gotowy do apelu – usłyszał Kuba, kiedy podzieleni na zastępy stanęli w dwuszeregu przed druhem drużynowym. Usłyszawszy, że jego propozycja nazwy zastępu została zgłoszona teraz przez Łukasza, poczuł coś na kształt dumy. Łukasz po chwili odwrócił się do nich i powiedział szeptem: – Nie przedyskutowaliśmy tego, ale mojej kandydatury na zastępowego też nie dyskutowaliście. Uznałem, że milczenie oznacza zgodę. – Spoko! Nazwa zarypista – powiedział trochę głośniej Tasiemiec. – Tropiciele, cisza! – zawołał gromkim głosem drużynowy i przypomniawszy o akcji “Pomoc seniorom”, zakończył zbiórkę. ---Koszmarna kiełbasa--- W sobotni ranek Kuba obudził się wcześniej niż zwykle. Po pierwsze, całą noc śnił mu się skarb. Kopał ziemię w ogródku i gdzie nie dźgnął łopatą, tam natrafiał na puszkę. W każdej były stare monety, a w jednej znalazł złoty pierścień. Już chciał go dać Jagodzie, ale wtedy usłyszał, że pierścień należy do zastępowego, bo to on jest tu szefem. I Kuba nic nie może nikomu wręczyć. Na szczęście zanim Łukasz włożył pierścień Jagodzie na palec, Kuba obudził się. Od razu przypomniał sobie, że to sobota i że o dziewiątej czeka go zbiórka przed szkołą. Najpierw dopadły go rozterki. Iść czy nie iść na akcję? Jak pójdzie, to może Jagoda zorientuje się, że jest nią zainteresowany, a tego Kuba by nie chciał. A jak nie pójdzie... to Łukasz, Tasiemiec albo ktoś jeszcze będzie blisko niej. Tak źle i tak niedobrze. Akcja “Pomoc seniorom” trochę go odstraszała. Te rzeczy, które mówił Tasiemiec. Brrr! O śmierdzących babach. To musi być koszmar! Kuba od małego nie znosił brzydkich zapachów, błota, szlamu czy mułu. Miał odruch wymiotny nawet, wtedy kiedy na chwilę wchodził do śmietnika. Dlatego za jedną z pozytywnych rzeczy na Kępie uznał brak osiedlowego śmietnika i dwa pojemniki stojące blisko domu pod niewielkim daszkiem. To dzięki temu nie śmierdziało tak jak na Żoliborzu. Tych cuchnących bab, o których mówił Tasiemiec, Kuba obawiał się najbardziej. A jak mu się zrobi niedobrze i Jagoda to zobaczy? – Ciągle mam takie poczucie, że zrobiliśmy Kubie krzywdę, zmieniając mu szkołę – przez cienkie drzwi, jakie dzieliły norę od kuchni, dobiegł go głos mamy. Rodzice, jak w każdy sobotni ranek, usiedli razem przy kuchennym stole i pijąc kawę, rozmawiali. Tylko wtedy mieli czas na spokojne rozmowy. Kuba zaledwie kilka razy w życiu je słyszał. Zawsze mówili o nim. Nigdy o Patrycji, która najwyraźniej nie sprawiała rodzicom żadnych kłopotów. Kuba lubił podsłuchiwać. Teraz też cichutko zszedł po drabinie z łóżka i przytknął ucho do drzwi. – Nie przesadzaj! – usłyszał głos taty. – A jakie mieliśmy wyjście? Wozić go codziennie przez całe miasto? Czy żeby sam jeździł z przesiadką na Żoliborz? Przecież musiałby wstawać przed szóstą. Przy jego zamiłowaniu do spania każdy dzień zaczynalibyśmy od awantury. A poza tym... jedno z nas musiałoby odprowadzać do szkoły Patrycję. Dopiero byłby kłopot. – Fakt... – zgodziła się mama i przez chwilę między rodzicami zapadła cisza. – Wiesz, że Kuba poszedł wczoraj na zbiórkę? – odezwała się po chwili mama. – Rzeczywiście spory sukces – odezwał się tata z wyraźną kpiną w głosie. – Zobaczysz, że niedługo mu przejdzie. Zresztą nie wyobrażam sobie Kuby na obozie. W namiocie? Nasz Kuba? Całe życie taki wygodnicki... – Hm, hm – Kuba chrząknął znacząco, by dać znać rodzicom, że już nie śpi i otworzywszy cienkie drzwi, dzielące norę od kuchni, stanął na progu w samej piżamie i wolno skierował się w stronę łazienki. – Co tak rano? – spytała mama, przenosząc wzrok z Kuby na wiszący na ścianie zegar, wskazujący ósmą. – Idę na akcję – odkrzyknął Kuba z korytarza. – Jaką akcję? – spytał ojciec. – “Pomoc seniorom”. – To może swoim seniorom byś pomógł? Liście trzeba pograbić w ogródku. – Ale to zbiórka – krzyknął Kuba jeszcze głośniej i zamknął za sobą drzwi od łazienki. – Słyszałaś? Zbiórka! – powiedział tata i zdumiony podrapał się za uchem. – No przecież ci mówiłam. – Zupełnie jak nie on. Wstał tak rano w sobotę i idzie na zbiórkę! – ojciec zdziwiony kręcił głową. Po chwili wstał i podszedł do zlewu. Odkręcił kran z zamiarem przepłukania kubka i w tym momencie dobiegł go wrzask z łazienki. – Aaaaa! Kuźwaaaa! – krzyczał Kuba. Krzyk miał oznaczać, że tata zabrał mu ciepłą wodę, a jego właśnie oblewają strumienie lodowatej. Niestety, takie były uroki mieszkania na Kępie, gdzie w małych domkach wodę w kranach podgrzewały piece gazowe. Ojciec szybko zakręcił kran i w poczuciu winy odsunął się od zlewu. Nawet nie zauważył, że oto jego pierworodny, mimo zakazów, użył zabronionego słowa “kuźwa”, o które kolejny rok toczyli boje. – Zrobić ci jajówę? – zawołała mama, a usłyszawszy głośne “jasne”, zapaliła gaz pod patelnią, na którą wrzuciła masło, a potem trzy jajka. Jajówa, czyli po prostu jajecznica, była ulubioną śniadaniową potrawą Kuby. *** Dopiero kiedy szedł ulicą w kierunku szkoły, uświadomił sobie, że nie spytał mamy ani o to, kim była Karolcia i gdzie znajduje się jej ogród, ani o to, kim była Stanisława, którą gryzł i kąsał jakiś Bronisław. Nie wie nawet, kim był Tadeusz i jakaś Dorotka, której skarb spoczywa w puszce pod gruszą. Na dodatek pierwsze pytanie, jakie zadał mu Łukasz, brzmiało: – Czy już wiesz, gdzie jest ten ogród? – Wiem – skłamał Kuba. – Możemy kopać już jutro. Przyjdźcie do mnie rano. Tylko niech ktoś weźmie łopatę. – Jeszcze się zdzwonimy w tej sprawie – powiedział Łukasz. Kuba skinął głową. Akcja “Pomoc seniorom” okazała się dla niego prawdziwym koszmarem. Jedyny jasny punkt był taki, że decyzją oboźnego połączono ich w koedukacyjne pary i on znalazł się w parze z Jagodą. Początkowa skrywana euforia ustąpiła miejsca załamaniu. Ich zadaniem było wyprowadzenie psów i sprzątnięcie kuchni pani Topczewskiej. Eulalia Topczewska była jedną z najstarszych mieszkanek Saskiej Kępy. Chuda i mocno zgarbiona, mieszkała w starym bloku przy ulicy Paryskiej wraz z pięcioma psami. Były to kundle, które niezbyt się lubiły. Dlatego, po pierwsze, całe dnie przebywały w różnych pokojach. A po drugie trzeba było wyprowadzać je osobno. Kuba, jeszcze po drodze, kiedy tylko przeczytał karteczkę, na której widniał adres i treść zadania, chcąc okazać się dżentelmenem, zaproponował Jagodzie, że ona wyprowadzi psy, a on zajmie się kuchnią. Gdy przekroczyli próg mieszkania pani Eulalii, od razu pożałował swojej lekkomyślnej decyzji. Takich brudów nie widział nigdy w życiu. Na dodatek w nos uderzył go zapach gnijącej cebuli. “Tasiemiec miał rację” – pomyślał i z trudem powstrzymał odruch wymiotny. Na szczęście Jagoda niczego nie spostrzegła. Zajęta rozmową z panią Topczewską, przypinała smycze dwóm psom. – Pusia, ta ruda, nie ucieka – mówiła pani Eulalia. – Ale Filunia lubi gdzieś sobie pójść. Dlatego, kochaneczko, ze smyczy spuść tylko Pusię. Nie musisz, kochaneczko, z nimi długo chodzić. To stare psy, kochaneczko. Ledwo za Jagodą zamknęły się drzwi, kiedy pani Eulalia weszła do kuchni. – Tu, kochaneczku, trzeba sprzątnąć lodówkę i za lodówką – trajkotała, opierając dłoń na cienkiej lasce zakończonej srebrną rączką. – No i zlew, kochaneczku, umyć i w szafce pod zlewem też posprzątać. W innych szafkach to, kochaneczku, ja już posprzątałam. Bo tam, kochaneczku, różne talerzyki i inne kruche rzeczy. No i jeszcze śmieci, kochaneczku, by trzeba wynieść i ogólnie zamieść, kochaneczku. Jakbyś czegoś nie wiedział, to ja jestem w pokoju. Śmiało, kochaneczku, wołaj. Ja też, kochaneczku, jak byłam w twoim wieku, byłam harcerką. Ho, ho! Kochaneczku, to były czasy! Na obóz pojechaliśmy do Lasu Kabackiego do Powsina. Dzisiaj to już Warszawa, kochaneczku, ale wtedy... to była cała wyprawa... No, nie przeszkadzaj sobie, kochaneczku. Pani Eulalia wyszła z pokoju, a Kuba podszedł do lodówki. Gdy ją otworzył, uderzył go zapach starego sera i innych produktów, których miejsce powinno być od dawna w śmieciach. Z trudem owstrzymując obrzydzenie, sięgnął po leżącą z brzegu paczkę. Odchylił kawałek papieru i aż krzyknął. Upuścił paczkę ze wstrętem. – Stało się coś, kochaneczku? – dobiegł go z pokoju głos pani Eulalii. – Nie, nic! – odkrzyknął i zamknął lodówkę. Co robić? Tego Kuba nie wiedział. Wiedział tylko, że za nic w świecie nie sprzątnie tej ohydnej śmierdzącej lodówki pełnej gnijącego jedzenia. Postanowił zajrzeć do szafki pod zlewem. Ale gdy tylko ją otworzył, zrozumiał, skąd w mieszkaniu unosi się zapach gnijącej cebuli. Przed nim stała wielka metalowa puszka, z której wystawały kiełkujące cebule. Nie wytrzymał. Zrobiło mu się czarno przed oczami. Zjedzona z wielkim smakiem jajówa wylądowała na podłodze. W takim stanie znalazła go Jagoda. Nie musiał nic mówić. Ona sama podjęła decyzję. – Idź z psami. Ja to wszystko zrobię. Kuba chciał coś powiedzieć. Wytłumaczyć, że czegoś takiego nigdy nie widział, ale... Jagoda położyła palec na ustach. – Aaa, kochaneczku, to teraz ty wyjdziesz z pieskami, tak? – spytała z uśmiechem pani Eulalia i zamknąwszy obie suki, podeszła do drzwi drugiego pokoju, z którego po chwili wybiegły trzy szczekające kundle. – Kochaneczku, tych pod żadnym pozorem nie spuszczaj ze smyczy. A, Bartunio, ten kudłaty, musi cały czas być w kagańcu, bo on lubi różne świństwa zjadać – powiedziała, głaszcząc kudłatego psa po karku. Kubie po raz kolejny zrobiło się potwornie niedobrze. Spacer z ciągnącymi go psami, choć milszy od sprzątania, był dla niego mimo wszystko koszmarem. Cały czas myślał o tym, że Jagoda sprząta te wszystkie potworne rzeczy sama. Że on nie jest w stanie jej pomóc. Kiedy po pół godzinie wrócił do domu Pani Eulalii, kuchnia była prawie sprzątnięta. – Czekam na ciebie z tym odsunięciem lodówki – powiedziała Jagoda. – Bo sama nie dam rady. Kuba, chcąc zmazać swoje winy, ochoczo zabrał się do roboty. Pchnął lodówkę i... jego oczom ukazała się leżąca w całej masie brudu, kurzu i pajęczyn sucha kiełbasa. Krzyknął ze wstrętem. W tym momencie do kuchni przydreptała pani Eulalia i zobaczywszy kiełbasę, wydała okrzyk radości, po czym ze stoickim spokojem podniosła ją z podłogi i zaczęła myć pod kranem ryżową szczotką. Tego Kubie było za wiele. Z trudem powstrzymując kolejne wymioty, wybiegł z mieszkania. Zatrzymał się dopiero przed domem. Był załamany. Oto na oczach Jagody poniósł sromotną klęskę. Pewnie już nigdy w życiu na niego nie spojrzy. Ale cóż... przecież od początku czuł, że harcerstwo nie jest dla takich jak on. “Grzebać w takich smrodach. Rany! Gdyby Jacek z Piotrkiem to widzieli. Albo Ewelina! Ona w życiu nie sprzątałaby takiego syfu. A Jagoda? Ze stoickim spokojem sprzątała. Taka ładna. Teraz na niego nawet nie spojrzy” – myślał, wzdychając ciężko. Dlatego z pewnym zdziwieniem po godzinie usłyszał głos mamy: – Kuba! Telefon! Jakaś Jagoda. – Dobrze się czujesz? – usłyszał w słuchawce znajomy głos. – Wzięłam twój numer od Kacpra. Powiedziałam chłopakom, że zachorowałeś. Mają do ciebie dzwonić, więc coś wymyśl. – Uhm – odparł szczęśliwy, że rozmawiają przez telefon i Jagoda nie widzi, jak mu policzki płoną. – Chcesz się pośmiać? – Yyy? – wystękał Kuba, co miało oznaczać, że nie wie, czy chce, czy nie. – To znaczy, nie wiem, czy ciebie to będzie śmieszyło – zaczęła ostrożnie Jagoda – ale... tę kiełbasę to pani Eulalia ugotowała swoim psom. Mało nie padłam. Ale cóż. Ponoć ludzie, którzy przeżyli wojnę i głód, tak mają. Starość jest czasem straszna, no nie? Ale nie przejmuj się tym, co się stało. Ja mam zaprawę, bo mam taką prababcię. U niej też wszystko może się przydać – trajkotała Jagoda, a Kuba pomyślał, że jest naprawdę fajna. Bardzo fajna. ---Skarb--- Kuba! Telefon! – zawołała Ola i wpadła do Nory ze słuchawką. A minę miała przy tym taką, jakby po drugiej stronie drutu tkwił co najmniej angielski książę. Tymczasem, kiedy Kuba przytknął słuchawkę do ucha i powiedział krótkie “halo”, usłyszał głos Łukasza. – To co, Rudy? Spotykamy się rano? – Nooo – odparł przeciągle. Cały czas się zastanawiał, czy reszta chłopaków słyszała o jego klęsce podczas akcji “Pomoc seniorom”. – A co ty masz taki głos? Jeszcze źle się czujesz? Jagoda mówiła, że zachorowałeś. Co ci się właściwie stało? – A, takie tam. Z żołądkiem – odparł Kuba i pomyślał, że poniekąd jest to prawda. – Ale jutro kopiemy? – spytał Łukasz. – No bo wiesz, Rudy... Jest październik, ale potem, jak będzie listopad, to będziemy mogli pokopać co najwyżej piłkę i to na dodatek na sali gimnastycznej. Ziemia będzie tak twarda, że... – No, kopiemy. Kopiemy. Tylko przynieście łopatę. – A ty co, Rudy? Ogród masz, a łopaty nie masz? – Eee... no... jakąś mam, ale nie wiem, czy dobrą – skłamał Kuba, który nie chciał się przyznać, że do tej pory nie wie, gdzie mają kopać, gdzie jest ogród Karolci, gdzie jest gruszka, a w przydomowym ogródku nie splamił się nawet zebraniem papierków. *** – Mamo! Gdzie jest ogród Karolci? – zapytał Kuba, stając w progu salonu. – Co takiego? – spytała mama i odłożyła na bok książkę. – Pytam, gdzie jest ogród Karolci. – Ale skąd ci się to wzięło? – Z jednego z tych listów – odparł Kuba i ruchem głowy wskazał na zajmowany przez mamę gabinet dziadka. Choć pudło z papierami nadal znajdowało się w Norze, pod jego biurkiem. – Zapewne chodzi o nasz ogród – powiedziała mama ze stoickim spokojem i wróciła do przerwanej lektury. Kuba stanął w oknie salonu. Patrzył przez chwilę w ciemność i usiłował sobie uzmysłowić, czy w ogrodzie jest gruszka. Niestety, nie mógł sobie przypomnieć żeby rosło tam jakiekolwiek drzewo, które choć trochę przypominałoby gruszę. Wiedział, że rośnie tam wielki rozłożysty orzech włoski, bo od kilku dni, wychodząc do szkoły, zbierał w kieszenie spadające z drzew jego owoce. Ale grusza? Na próżno wysilał wzrok. – Czego tam wypatrujesz? – spytała mama. – Gruszki. – Aaa! Teraz to gruszki! A jak w sierpniu mówiłam, byś przystawił do drzewa drabinę i zerwał trochę owoców, to nie chciałeś! Faktycznie! Kuba nagle doznał olśnienia. Gruszka to było to wielkie drzewo, którego owoce obrastały sam czubek i były nie do zerwania bez użycia drabiny. No, to właściwie na jutrzejsze wykopki wszystko jest przygotowane. Trzeba tylko powiedzieć to jakoś mamie. – Jutro przyjdą tu koledzy i będziemy kopać. – Co? – Ogródek. – O tej porze roku? – mama zdziwiła się trochę. – Lepiej byście zrobili, grabiąc liście. – Jakie liście? – spytał tata, wchodząc z Olą do pokoju. – Tata zrobił mi domek dla lalek – oznajmiła Ola. Kuba wzruszył ramionami. – Kuba chce jutro z kolegami kopać ogródek. – Chyba grabić – powiedział tata. – Prawie wszystkie liście już pospadały, więc przydałoby się pograbić. – On chce kopać, bo będą całym zastępem szukać skarbu. Patrycja mi mówiła – powiedziała Ola, a Kuba po raz kolejny pomyślał, że gdyby morderstwo pierwszego stopnia nie było karalne, to on z wielką chęcią zatłukłby, i to gołymi rękami, zarówno Olę, jak i tę jej zafajdaną Patrycję. No, i Łukasza. “Plotkarz!” Pomyślał z pogardą o zastępowym, który takiej gówniarze, siostrze, powiedział o skarbie. – Skarbu? W ogródku? – zdziwił się tata, ale napotkawszy spojrzenie mamy oznaczające: “daj spokój”, zmienił zamiar i zamiast powiedzieć “co za nonsens”, poinformował Kubę, gdzie znajdzie łopatę. *** Następnego dnia punktualnie o 10 rano cały zastęp Tropicieli znalazł się przed domem Kuby. – Po co mówiłeś Patrycji o skarbie – Kuba przywitał Łukasza głosem pełnym wyrzutów. – A czemu nie? – Bo ona powiedziała Oli. Teraz Olka tu przylezie i będziemy ją mieli na karku. – Mnie tam Olka nie przeszkadza – odparł Łukasz. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale w tym momencie mama Kuby wyszła na taras i powiedziała: – Chłopcy, czy w ramach harcerskiego zadnia nie zgrabilibyście liści w ogrodzie? – Zrobi się! – odkrzyknął Łukasz i mimo protestów Kuby i Kacpra zarządził grabienie. Mając dwie pary grabi uporali się z liśćmi w ciągu niecałej godziny. Wyciągniętą z piwnicy taczką przewieźli je do pojemnika na śmieci, w którym (ku zdumieniu Kuby) zmieściły się wszystkie liście z ogrodu. Wprawdzie Łukasz trzy razy upychał je w środku łopatą, ale w końcu klapa pojemnika zamknęła się z trzaskiem. – Ile mamy łopat? – spytał Łukasz. Okazało się, że poza łopatą, którą przyniósł on sam, sporych rozmiarów szpadel przydźwigał Tasiemiec. No, i była łopata, którą Kuba wyciągnął z piwnicy. – Zanim zaczniemy kopać – powiedział Łukasz – musimy obrać metodę. – Metodę? – zdziwił się Kuba. – Weź, przestań. Zaraz mi powiesz, że najpierw musimy odbyć teoretyczną lekcję nauki kopania, na której dowiemy się, że łopata jest to urządzenie “przedsiębiorcze zasięrzutne”. Kacper, Artur, Tasiemiec i Młody zachichotali. Łukasz spojrzał na nich i po chwili i on się zaśmiał. – Chodzi mi o to, że najpierw trzeba ustalić, w którym miejscu kopiemy, kto kopie i tak dalej – wyjaśnił wreszcie. – Jest nas sześciu, a łopaty mamy trzy. Więc chyba trzeba to jakoś podzielić, prawda? Mamy w ogrodzie jedną gruszę, więc kopanie nie zajmie nam pewnie zbyt dużo czasu. Proponuję zrobić tak... Łukasz wyjął z kieszeni kurtki kartkę i ołówek. Po chwili narysował na niej okrąg z kropką w środku. Całość podzielił na trzy części. – Ta kropka to drzewo, rozumiecie? – A co tu, do rozumienia? – oburzył się Młody. – No, jak mamy jedno drzewo, to ono musi być tą kropką. – Kopiemy w promieniu metra od drzewa. W trzech grupach, po dwóch w grupie. W końcu mamy trzy łopaty. Artur z Kacprem to jedna grupa, ja z Młodym to druga, a Rudy z Tasiemcem to trzecia. Zmieniamy się co dziesięć minut. Żeby było sprawiedliwie, losujemy części drzewa. Kubie i Tasiemcowi przypadło kopanie części, która była bliżej siatki. Pierwszy kopał Tasiemiec. Kuba z zegarkiem w ręku pilnował swojej kolejki. – Czy ten, który to wykopie, będzie miał większą część skarbu? – spytał Młody. – Oszalałeś?! – odezwał się Kuba. – Kto by nie wykopał, to i tak skarb jest mój, bo kopiemy w moim ogródku. – To ja to chrzanię! – zaoponował Kacper i rzucił łopatę. – Nie jestem twoim murzynem, by kopać dla ciebie skarby. Wypad! – Ja tam się nie chcę wtrącać – powiedział Tasiemiec – ale wydaje mi się, że wszystko, co w Polsce leży w ziemi, a powstało przed 1945 rokiem, należy do państwa. Tak czy siak, będziemy musieli to oddać. – O nie! – powiedział Kuba. – Jeśli jest to coś, co zakopali moi przodkowie, to dlaczego mam to oddawać państwu? A gdyby tego nie zakopali, tylko leżałoby teraz w biurku mojej mamy, to też musiałbym państwu oddawać? To jakaś bzdura! – Słuchajcie – przerwał spory Łukasz. – Najpierw coś wykopmy, potem będziemy się martwić. Ale nie dokończył, bo w tym momencie dało się słyszeć głos Młodego: – Jest! Chłopaki! Natrafiłem na coś! Wszyscy rzucili się w jego kierunku. – Spokojnie! – powiedział Łukasz. – Dajcie saperkę! Tasiemiec usłużnie podsunął ją zastępowemu. Przez chwilę w milczeniu obserwowali, jak Łukasz powolutku i metodycznie okopuje miejsce, w którym łopata Młodego natrafiła na coś twardego. Po chwili Łukasz odsłonił fragment czegoś metalowego i zardzewiałego. – Weź wbij łopatę niżej i wykop to po prostu – poradził Tasiemiec. Łukasz tak zrobił i po chwili z ziemi wydobył bryłę. Powoli szmatką oczyszczali wierzch znaleziska. Już po chwili leżała przed nimi w miarę czysta, trochę zardzewiała i mocno odrapana puszka. Czarna, choć widać było, że kiedyś jej wieczko pokrywały namalowane kwiatki, bo tu i ówdzie zachowały się jeszcze drobne fragmenty malunku. – Otwieramy? – spytał Kacper. – Pytanie! – prychnął Artur. – Poczekajcie! Jeszcze nie! Skoczę po aparat! To trzeba uwiecznić. – zawołał Kuba i pobiegł po domu. Kiedy po chwili wrócił z aparatem, chłopcy potrząsali puszką. Pierwszy odezwał się Kacper. – Coś lekki ten skarb – powiedział i podał puszkę Arturowi. – Faktycznie – przytaknął Artur. – No dobra, panowie! Otwierajcie! – zawołał Kuba i przyszykował aparat. Tropiciele wstrzymali oddech. Puszka została otwarta. Kuba nacisnął spust migawki. - Nie, no! Zarypiście! A to ci skarb! – zawołał po chwili Tasiemiec i zagwizdał. – A to ci skarb! – powtórzył jeszcze raz i zaśmiał się. Na dnie puszki leżał szkielet jakiegoś gryzonia. Poznali to po zębach. ---Ach te dziewczyny!--- – To jest twoja wina! – krzyczał Młody, w oskarżycielskim geście wskazując palcem Kubę. – Moja? – Kuba wzruszył ramionami. – To nie ja wybrałem ten list i podjarałem się, że mamy skarb! – Ale gdybyś znał historię swojej rodziny, to byśmy dziś jak ostatnie tłuki nie ryli zmarzniętej ziemi. – Nie przesadzaj! Nie była taka zmarznięta! – Chłopaki! Dajcie spokój! – wtrącił się Łukasz. – Nie ma co się wściekać... Ale Kuba był wściekły. I na Młodego, za to że stwierdził, że to jego wina. I na mamę, za to, że przy chłopakach śmiała się ze znaleziska. No i jeszcze na dodatek powiedziała, że Dorotka to jej kuzynka, która miała mnóstwo zwierzątek, a że wszystkie znalazły swoje miejsce spoczynku w dziadkowym ogródku, więc można być pewnym, że ogródek kryje więcej szkieletów niż ten jeden. Te słowa brzmiały mu w uszach i mieszały się z rechotem kolegów. Był też wściekły na Olę. Właściwie głównie na nią, bo to ona poleciała po mamę. O! Jak tylko chłopaki pójdą, to on wróci na górę i jej pokaże! Wstrętna kablara! Zamknie ją w szafie, albo... albo... też ją skompromituje. Tak! Jak tylko się nadarzy okazja, to powie o niej coś takiego, że będą się z niej śmiać jak dziś z niego. Na przykład, że nie dalej jak tydzień temu przyłapał ją na wąchaniu własnych brudnych rajstop. O tym, że kompromitacja ze znaleziskiem i tak by nadeszła, Kuba nie myślał. W ogóle nie myślał racjonalnie. Odechciało mu się harcerstwa, zastępu, szukania skarbów... – Szkoda, że nie nazywamy się Jaskiniowcy – dobiegł go głos Artura. Moglibyśmy wtedy wykopać wszystkie szkielety i zrobić z nich narzędzia człowieka pierwotnego. Ale Kuba nie słuchał. Odwrócił się na pięcie i już miał iść do domu, kiedy uświadomił sobie, że to przecież jego ogród i trzeba posprzątać. Został. Ale do samego końca do żadnego z chłopaków nie odezwał się nawet słowem. W szkole też nie rozmawiał z nimi. Saska Kępa i cała okolica denerwowała go coraz bardziej. Nie chciał wiedzieć nic więcej o swoim pełnym zwierzęcych szkieletów ogródku i o rodzinie, w której jakiś facet gryzie i kąsa jakąś babkę. W ogóle te wszystkie tajemnice nagle wydały mu się głupie. Postanowił nie iść więcej na zbiórkę. Cały tydzień upłynął mu spokojnie. W szkole problemów z nauką nie miał prawie wcale. No... może historia nie była tym, co lubił najbardziej, ale... w tej szkole zawsze był przygotowany do lekcji. Pewnie dlatego, że po zajęciach właściwie bez przerwy siedział w domu. Po odrobieniu zadań domowych grzebał w internecie, albo grał na komputerze w najnowszą wersję Simsów. Dostał ją na imieniny, które w tym roku chciał wyprawić, ale w końcu zrezygnował. Niby kogo miał na nie zaprosić? Klasa w szkole, która okazała się nie być szkołą z marzeń coraz mniej mu odpowiadała. Nawet Artur i Kacper okazali się nie tacy, jak wcześniej myślał. To dlatego na sobotę zaprosił Jacka i Piotrka. W końcu w weekend mogą przyjechać do niego z odległego Żoliborza. We dwóch – żeby tak jak dawniej, całą trójką, porobić coś fajnego. Ale co? Na to nie miał pomysłu. Na razie przed nim był piątek. No i zbiórka. Zbiórka, na którą iść nie miał najmniejszego zamiaru. *** W piątkowe popołudnie Kuba zaprowadził Olę do szkoły. Ubrana w mundurek całą drogę trajkotała jak najęta, ale Kuba nawet nie słuchał. Myślał o tym, że zaraz zobaczy Jagodę, która pewnie i tak wie o historii ze szkieletem i śmieje się do rozpuku. Z jego niewiedzy, kości w ogródku i w ogóle tego, że pudło, które miało być pełne skarbów okazało się pudłem pełnym idiotycznych informacji o rodzinie, która wolałby, by nie była jego rodziną. W końcu to prawdziwy obciach zakopywać w puszkach chomiki i pisać do kogoś o jakimś gryzieniu i kąsaniu. Kiedy doszli do szkoły, nawet nie wszedł na korytarz, gdzie czekała na niego reszta Tropicieli i... Jagoda. Ale tego, że Jagoda czeka, Kuba nie wiedział. *** – A gdzie Rudy? – spytała Jagoda, kiedy było już dobrze po siedemnastej. – No zarypiście! Nic, tylko Rudy i Rudy, a ja ci nie wystarczę? – spytał Tasiemiec i przymrużył filuternie oko. Zaśmiała się. – Co ty się tak interesujesz tym Rudym – spytała Agata. Jagoda wzruszyła ramionami. Nie miała ochoty mówić o tym przy Agacie. Wiedziała, że Agata, co by się przy niej nie powiedziało, to i tak to przeinaczy. Agata była korpulentną brunetką o krótko przystrzyżonych włosach. Słynęła z tego, że choć ubierała się jak chłopak – w glany i bojówki – to jak nie chłopak lubiła plotki, intrygi i wszędzie wietrzyła sensację. Jola, długowłosa szatynka i najlepsza przyjaciółka Jagody, była zupełnie inna, ale nawet jej Jagoda nie umiałaby odpowiedzieć na pytanie, co właściwie interesowało ją w tym rudym chłopaku. Chyba to, że tak bardzo wzdragał się przed harcerstwem. Jagoda nie chciała oczywiście, by wszyscy byli harcerzami, ale... gdy spotykała się z pogardą dla szarych mundurków, jakaś część jej od razu czuła się urażona. Przecież harcerstwo to nic złego. Nawet wręcz przeciwnie – myślała zawsze. Dlaczego aż tylu uważa, że to potworny obciach? Z Wojtkiem też tak było. Właśnie dlatego jej – Jagody – nie chciał. Nawet jej to powiedział. O! Dokładnie zapamiętała jego słowa. “Niezła z ciebie laska, ale sooooorry, stara! Harcerska aktywistka to nie dla mnie. Ciągle bym się bał, że jak przyjdzie co do czego, to zaczniesz mnie musztrować”. Co to niby miało przyjść do czego, tego Jagoda nie wiedziała. I nawet nie miała kogo spytać. W tym roku nie widziała Wojtka ani razu. Zresztą... poszedł do innego gimnazjum niż ona. Ale dobrze zapamiętała ten wyraz twarzy pełen pogardy, kiedy mówił jej to wszystko. Taki sam wyraz twarzy miał Kuba, kiedy rozmawiała z nim po raz pierwszy. Chyba dlatego, że ta pogarda w oczach Kuby tak bardzo przypominała jej tę w oczach Wojtka. Chciała, by Kuba polubił harcerstwo. By przestał mówić o nim z niechęcią. By przestał patrzeć na nią, jak na aktywistkę, która “gdy przychodzi co do czego, to musztruje”. Bo choć wiedziała, że Kuba to nie Wojtek, ale... tamte słowa sprzed roku tkwiły w niej jak zadra. I to dlatego tak bardzo chciała, by Kuba się zmienił. Dla harcerstwa, ale ... i trochę dla niej. Choć racjonalnie nie umiała tego wytłumaczyć, dlaczego właśnie on. Wprawdzie Kacper powedział jej na którejś z przerw, że Kuba się tak zachowuje, jakby miał nigdy więcej nie przyjść na zbiórkę, ale nie chciało się jej w to wierzyć. Teraz długo patrzyła na drzwi prowadzące na korytarz. Ale znajoma postać z szopą rudych włosów i mnóstwem piegów na nosie nie pojawiała się. Pod pretekstem skorzystania z toalety wymknęła się na parter. Niestety. W gromadce zuchów dostrzegła Olę. A więc Kuba musiał tu być. Inaczej skąd wzięłaby się tu jego siostra? Sama nie przejechałaby trzech przystanków autobusem. Jagoda wróciła na zbiórkę. Tego, o czym mówiła jej zastępowa – Magda, nie słuchała prawie wcale. Zresztą to ona, Jagoda, wymyśliła, by zastęp nazywał się Fotografki i by zadaniem rocznym było zorganizowanie wystawy fotografii najstarszych domów na Kępie. Przypadkiem usłyszała słowa Łukasza: – To co? Jest nas pięciu? Musimy dobrać sobie szóstego no i wymyślić nowe zadanie. – A co z nazwą? – spytał Artur. – W końcu to był pomysł Rudego. – A co ty chcesz od nazwy? – żachnął się Tasiemiec. – Jest zarypista! – Nazwa zostaje – stwierdził Łukasz. Szóstym został chłopak, który na pierwszej zbiórce siedział koło Kuby i miał podarte trampki. Jednak tego, że nazywał się Rafał i że teraz w zastępie Tropicieli zajął jego miejsce Kuba, nie wiedział. W znajdującej się tuż koło szkoły kawiarence internetowej pisał maila do Jacka. Czy aby na pewno jutro z Piotrkiem go odwiedzą? *** – Kuba! Zaczekaj! – usłyszał za sobą głos Jagody. Odwrócił się. Ola spojrzała pytająco. – No co się tak gapisz? – burknął. – Pstro – odparła dziewczynka i puściwszy jego doń, ruszyła w kierunku przejścia. Kuba pobiegł za nią. Przystanek, z którego odchodził autobus wiozący ich do domu znajdował się po przeciwnej stronie jezdni niż szkoła. Jagoda dogoniła ich, kiedy byli na przejściu. – Czemu nie poczekałeś? Wzruszył ramionami. – Czemu nie byłeś na zbiórce? – Sram na zbiórki – burknął. – Bo ze skarbem nie wyszło? A więc wiedziała. Już jej powiedzieli o szkielecie chomika na dnie puszki. I pewnie o tym, że w ogródku jest masa szkieletów, też już wie. Kuba milczał. – No powiedz coś... – A co ci tak zależy, żebym przychodził? – spytał i zaraz pożałował, bo Jagoda powiedziała, że wcale jej nie zależy i machnąwszy ręką, burknęła “cześć”, po czym odeszła. Kuba dopiero, kiedy był w autobusie, uświadomił sobie, że poszła chyba w przeciwnym kierunku niż mieszka. *** Sobotnie popołudnie, na które tak czekał, rozczarowało go. Po pierwsze chłopcy przyjechali z Eweliną. Kuba patrzył na nią, kiedy mizdrzyła się do Piotrka i zastanawiał się, co mu się w niej kiedyś podobało. Kokietka. Głupia jak but – pomyślał, kiedy po raz kolejny wyszła do łazienki, by poprawić szminkę. Jagoda się nie malowała, a jednak wyglądała doroślej i poważniej. Ewelina przypominała Kubie plastikową lalkę. Przestał na nią zwracać uwagę. Jacek zresztą też. W skupieniu oglądał drugą część simsów, którą z wielką dumą prezentował mu Kuba. – Stworzyłem taką rodzinę jak moja – opowiadał Jackowi. – I wiesz co? Udało mi się umieścić Olkę w poprawczaku. – Nadal cię wkurza? – Człowieku! Na każdym kroku przynosi mi wstyd.... – odparł Kuba i już chciał opowiedzieć historię z chomikiem, kiedy nagle za jego plecami rozległ się płacz. To szlochała Ewelina. – Wynoś się stad! – krzyczała do Piotrka. – Proszę bardzo! Wynoszę się! – odparł Piotrek i rzuciwszy krótkie “cześć chłopaki”, poszedł do przedpokoju po kurtkę. – Stary! Zaczekaj! – Jacek zerwał się od komputera i pobiegł za przyjacielem. Kuba z szeroko otwartymi oczami został na środku pokoju. Sam. I tylko z kuchni dobiegał go szloch Eweliny. Kuba bał się pytać, o co poszło. Kiedy po kilku minutach zadzwonił domofon, w słuchawce usłyszał głos Jacka. – Stary! Pogadamy innym razem. Piotrek jest jakiś wściekły. Nie wiem, o co im poszło. Wracamy na Żoliborz. Na górę już nie wejdziemy. Kuba powlókł się do pokoju. – Odprowadzisz mnie? – spytała Ewelina przez łzy. – Jasne – odparł Kuba, ale niezbyt chętnie ponownie ruszył w stronę przedpokoju. Kiedyś na takie pytanie poderwałby się na równe nogi, ale teraz... Ewelina była dla niego już tylko wspomnieniem. Nie miał z nią o czym rozmawiać. Z Jackiem w sumie też nie. Gdyby nie gra, pewnie nie zamieniliby nawet słowa. A z Piotrkiem? O co mu poszło? W milczeniu szli w kierunku Ronda Waszyngtona. Kiedy doszli na przystanek tramwajowy akurat nadjechało 22. – To cześć – powiedział Kuba i wyciągnął rękę do Eweliny, ale ona nie podała mu swojej, tylko wspięła się na palce i ucałowała w policzek. – Pa! – powiedziała i uśmiechnęła się. – Szkoda, że nie mieszkasz już na Żoliborzu. – Yhm – mruknął Kuba. Chciał powiedzieć, że też żałuje, ale w tym momencie z tramwaju wysiadła Jagoda. Prosto na niego. Kuba nie musiał pytać. Po minie widać było, że zauważyła całusa Eweliny. Rzucił jeszcze więc Ewelinie krótkie “pa” i zbiegł po schodach w dół przejścia podziemnego. Znajomą sylwetkę dostrzegł na samym końcu tunelu. – Jagoda! – zawołał tak głośno, że aż echo się rozległo. – Nie mam czasu – odkrzyknęła, nie odwróciwszy nawet głowy. Kuba zaczął biec coraz szybciej, ale kiedy wyszedł z przejścia, Jagody już nie było. Cóż... znała Kępę i okolice ronda o wiele lepiej niż on. W końcu dla niego była to nadal zupełnie obca dzielnica. ---Przyjaciel i wróg--- Po feralnym zdarzeniu na rondzie, Kuba kilkakrotnie próbował spotkać Jagodę. Bezskutecznie. Po pierwsze, nie wiedział, gdzie dokładnie Jagoda mieszka. Wydawało mu się, że gdzieś w kwadracie ulic Zwycięzców, Paryskiej, Saskiej i alei Stanów Zjednoczonych, ale pewien nie był. W niedzielę prawie dwie godziny jeździł na rowerze po podwórkach i wypatrywał blond warkocza. Na próżno. Oczywiście szukał jej po to, by porozmawiać, bo pewnie teraz pomyśli, że coś go łączy z Eweliną. A on nie chce, by Jagoda tak myślała. A chyba tak właśnie było, bo w szkole dziewczyna najwyraźniej go unikała. Raz nawet biegł za nią przez korytarz i wołał, ale Jagoda albo udawała, że nie słyszy, albo naprawdę nie słyszała, bo nie oglądając się za siebie, pobiegła w stronę damskiej toalety i zniknęła za drzwiami. Kuba przez chwilę wahał się. Czekać na nią? Nie czekać? Ale kpiące spojrzenia innych ostudziły jego zapał. Wrócił do klasy. Właśnie dlatego, że nie zdołał porozmawiać z Jagodą, zdecydował się iść na zbiórkę. Może tam jakoś wytłumaczy jej swoje zachowanie. *** - Zupełnie nie rozumiem - trajkotała Ola, kiedy w piątkowe popołudnie szli w kierunku szkoły. - To ty jesteś tym harcerzem czy nie jesteś? - Jesteś głupia to i nie rozumiesz - burknął Kuba. - Nie jestem głupia! - nadąsała się Ola. - Ty sam mówisz mi, że głupi to szalikiem drzewo piłuje, a ja nic takiego nie robię! - dodała z tak śmiertelną powagą, że Kuba o mało nie parsknął śmiechem. - Nie rozmawiam z tobą. A Patrycja powiedziała, że nie jesteś już harcerzem i na twoje miejsce jest ktoś inny. - Patrycja ci powiedziała? - zainteresował się Kuba. - Nie rozmawiam z tobą - burknęła Ola. - Patrycja to wie od Łukasza. W końcu to jej brat, a twój BYŁY zastępowy. - Ola położyła nacisk na słowo "były" i poprawiwszy na głowie niebieski beret zucha, dała Kubie do zrozumienia, że teraz już naprawdę nie zamierza powiedzieć do niego ani słowa. *** Jagody na zbiórce nie zobaczył. Zamiast tego natknął się na Młodego, który z przyjścia Kuby najwyraźniej nie był zadowolony. - Rudy! - krzyknął. - Dla ciebie miejsca tu już nie ma - powiedział Młody na widok wchodzącego na zbiórkę Kuby. - To znaczy? - spytał Kuba, a w głosie jego czuć było zadziorność. - Harcerstwo to nie zabawa. Nie ma tak, że rezygnujesz, a potem wracasz - rzucił od niechcenia Kacper... - A kto powiedział, że ja rezygnuję? Co to, raz nie przyjść nie można? Kacper i Młody wymienili porozumiewawcze spojrzenia. - Można, nawet kilka razy - odezwał się milczący dotąd Artur. - Ale ty podobno powiedziałeś Jagodzie, że srasz na zbiórki! - No zarypiście! - wtrącił się Tasiemiec. - Wam coś powiedzieć. To było w zaufaniu! - Ale my już mamy na jego miejsce Rafała! - powiedział Młody i spojrzał w kierunku Łukasza, by ten z racji bycia zastępowym zajął jakieś stanowisko w sprawie Kuby. Łukasz jednak milczał. Patrzył na swój zastęp i w duchu myślał, że to będzie ciężki rok. Nie dość, że nie mają zadania rocznego, bo sprawa ze skarbem nie wypaliła, to jeszcze się kłócą. - No to ładnie - wtrącił Kuba. - Zmieńcie nazwę zastępu na Jasnowidze. Bo na ostatniej zbiórce przyjęliście na moje miejsce kolesia, choć wtedy jeszcze nie wiedzieliście, że powiedziałem, że sram na zbiórki. - Wiedzieliśmy! - pisnął Młody. - A to ciekawe! - krzyknął Kuba. - To znaczy, że albo kłamiecie, albo rzeczywiście jesteście jasnowidzami. Bo wtedy, gdy trwała zbiórka, to ja tego JESZCZE NIE POWIEDZIAŁEM! Powiedziałem później. PO zbiórce! Do Jagody! I to nie miało oznaczać, że naprawdę sram na zbiórki, ale... żeby... się odczepiła! - krzyknął Kuba, choć przecież wcale to nie była prawda, ale zupełnie nie wiedział, jak ma wyjaśnić tamte swoje słowa. Był tak wściekły, że nawet nie zauważył tego, że Jagoda właśnie w tym momencie stanęła za jego plecami. Przyszła tu, by powiedzieć, że cieszy się, iż wrócił. Ale teraz, słysząc słowa Kuby, wycofała się tak samo cicho, jak cicho przyszła. - A to czemu nie przyszedłeś? - spytał Młody. - Bo miałem dość waszych oskarżeń po historii ze skarbem! Bo krzyczeliście na mnie, że to moja wina, że znaleźliśmy ten cholerny szkielet! I teraz co? Z powodu jednej zbiórki nie jestem w zastępie?! To jakaś megakaszana i syf! - Nas jest sześciu, a ty nie jesteś tu potrzebny - burknął Młody. - Chwileczkę! - odezwał się Łukasz. - Zdaje mi się, że nie ty będziesz o tym decydował. - To głosujmy! Kto jest za przyjęciem Kuby z powrotem do zastępu? - rzucił wyzywająco Młody i rozejrzał się dookoła. Pierwszy podniósł rękę do góry Rafał, co spowodowało mimowolny uśmiech na twarzy Kuby. Zaraz potem w górę wystrzeliła dłoń Tasiemca. Dopiero potem z pewnym ociąganiem ręce podnieśli Kacper i Artur. - Ty lepiej nie podnoś, bo za moment będzie sytuacja, że albo ty, albo on - skarcił Rafała Młody. - Uspokójcie się - powiedział Łukasz. - Wszyscy są w zastępie. Po prostu jest nas siedmiu. - Jak będzie Kuba, to ja się wypisuję - burknął Młody. - A to czemu? - spytał Tasiemiec. - Bo przez niego do dziś mam pęcherze na rękach po kopaniu. I jeszcze mu ogródek grabiłem. Burżujowi! - Chwileczkę - Kuba aż się zatrząsł z wściekłości. - Przecież to ty znalazłeś puszkę! Ty się podjarałeś jak szczerbaty na widok sucharów i krzyczałeś "mam"! Wtedy byłem dobry, co?! - Dzięki temu ty nie kopałeś sam całego ogródka! - Tropiciele, spokój! - krzyknął Łukasz, który zaczynał tracić cierpliwość. Jego krzyk sprawił, że do całej gromadki podszedł przyboczny Olaf. - Co to za hałasy u was? - spytał. - Bo Rudy... - zaczął Młody, ale nie dokończył zdania, bo Łukasz kopnął go w kostkę. - Sto razy mówiłem, że do mnie mówi się druhu. - Powiedział Olaf szorstkim nieprzyjemnym głosem, który drażnił chyba wszystkich w drużynie. Łukasz, ilekroć go słyszał, tylekroć zastanawiał się, po co ten facet pracuje z młodzieżą, skoro na każdym kroku widać w nim pogardę. Olaf najwyraźniej chciał jeszcze coś powiedzieć, ale koło niego stanął drużynowy, który spojrzawszy na siedmioosobową gromadkę, spytał wesołym głosem: - Zadanie macie? - Tak - wypalił przez nikogo nie pytany Kuba. Tasiemiec, Łukasz, Kacper, Artur i Rafał spojrzeli na niego z uznaniem. Tylko oczy Młodego zionęły nienawiścią. Kuba uchwycił to spojrzenie. "Zrobiłem sobie wroga" - pomyślał, a zaraz potem poczuł na plecach strach, że będą kazali mu referować to zadanie. Zadanie, którego nie ma. Zadanie, które przed chwilą wymyślił, że je ma, a wszystko po to, by znów być uznany za swojego. Zwłaszcza, że ze stojącego obok zastępu dziewczyn pewna długowłosa blondynka ani razu nie zaszczyciła go swoim spojrzeniem. A na tym najbardziej mu zależało. - To dobrze, ale referować będziecie w przyszłym tygodniu, bo dziś zaczynamy przygotowania do trwającej trzy dni akcji "Znicz". - To powiedziawszy drużynowy wyjął gwizdek i rozpoczął zbiórkę. Kuba poczuł, jak wielki ciężar spada mu z ramion. Ma tydzień na wymyślenie czegoś ekstra. Czegoś takiego, że Młodemu szczęka opadnie. *** - Rzeczywiście masz pomysł na zadanie dla zastępu? - spytał go Łukasz, kiedy skończyła się zbiórka. - Mam, ale tak jak powiedział Tomek. Wszystko przygotuję na przyszłą zbiórkę. Słowo - rzucił Kuba i ruszył w kierunku drzwi. Chciał za wszelką cenę porozmawiać z Jagodą, która przed chwilą opuściła szkolny korytarz. Dogonił ją na schodach szkoły. - Słuchaj... - zaczął, ale Jagoda przerwała mu. - Chciałeś, żebym się odczepiła, to się odczepiam. Ale ty też trzymaj się ode mnie z daleka - powiedziała i minąwszy go,zbiegła po stopniach na dziedziniec. Kuba nic nie rozumiał. Stał jak wryty i patrzył jak jej sylwetka znika w mroku. - Idziesz do domu? - z zamyślenia wyrwał go głos Rafała. - Yhm. - odparł Kuba. - Tylko muszę siostrę odebrać. - Odprowadzę cię - powiedział Rafał. - Mieszkasz niedaleko. - Skąd wiesz? - Mój tata chodził do twojego dziadka odtykać komin. Brał mnie tam czasami, bym się pobawił na strychu. Twój dziadek miał mnóstwo ciekawych rzeczy. Kuba spojrzał na Rafała. Popielata grzywka dawno niestrzyżonych włosów spadała mu na oczy. Mimo jesieni, na nogach Rafała były stare trampki. Te, które miał na sobie na pierwszej zbiórce. Tylko że teraz były jeszcze bardziej zniszczone. Popielata kurtka wyglądała na taką, która przechodziła już kolejny sezon i miała już kolejnego właściciela. Ruszyli spod szkoły we trójkę. Po drodze gadali o wszystkim. Nawet obecność Oli im nie przeszkadzała. Dziewczynka szła przodem i śpiewała piosenkę, której najwyraźniej nauczyła się na zbiórce. - Kim jest twój stary? - spytał Kuba. - Bezrobotny w sumie, ale taka złota rączka - odparł Rafał. - Jak ktoś ma pracę, to ojciec idzie i robi. Tu, na Kępie, ludzie wynajmują go do odgarniania śniegu, liści i tak dalej. Ja też czasem chodzę i mu pomagam. Do twojego dziadka na przykład przychodziłem dość często. To był fajny gość. Pokazywał mi pistolety. Mówił o tobie. Miał mnie zaprosić, kiedyś jak u niego będziesz, ale jakoś zawsze bywałeś u niego na krótko i z rodzicami. A potem zmarł. Wtedy na tej pierwszej zbiórce nie wiedziałem, że ty to ty. Jakoś nie skojarzyłem ze zdjęciem, które stało na biurku. Kuba po raz pierwszy, od kiedy się przeprowadził, uczuł, że wreszcie będzie mieć kolegę. Takiego na dobre i na złe. W końcu to Rafał pierwszy podniósł rękę. ---Błogosławieństwo cienkich drzwi--- Mama Kuby znała Rafała i pewnie dlatego z miejsca spytała, czy nie zechciałby butów, z których Kuba wyrósł, a są jeszcze całkiem nowe i szkoda je wyrzucać. Rafał zaczerwienił się. – Nie, dziękuję – odparł i spojrzał na nią wyraźnie wściekły. Kuba wciągnął go do Nory. Wdrapali się na łóżko. Chcieli spokojnie omówić to, co nazwali PPP, czyli Plan Poszukiwania Pomysłu. – Zauważyłaś? Kuba ostatnio jest jakiś dziwny. Może się zakochał? Przez cienkie drzwi, jakie dzieliły Norę od kuchni, słychać było rozmowę rodziców. – Kto to jest Jagoda? – pytał ojciec. Kuba wiele by dał, by akurat teraz nie rozmawiali na ten temat. *** – Coś taki smętny, Rudy? – spytał Tasiemiec, kiedy wracali z akcji Znicz na Bródnie, i szturchnął Kubę w bok. – Nie wiesz, o co chodzi Jagodzie? – zapytał, udając, że tak naprawdę wcale nie zależy mu na odpowiedzi. Tasiemiec wzruszył ramionami. – A cóż cię to nagle obchodzi? Chciałeś, by się od ciebie odczepiła, a teraz się dziwisz? – Ja? Ja chciałem, by się odczepiła? – Kuba zdumiał się. – No zarypiście! Przecież na zbiórce, kiedy pytaliśmy ciebie, dlaczego powiedziałeś jej, że srasz na zbiórki, to sam wyjaśniłeś, że chciałeś, by się od ciebie odczepiła... Trzeba uważać na to, co się mówi – powiedział Tasiemiec. – I myśleć! O tak! Myśleć! Kuba teraz już nic innego nie robił, tylko myślał. O Jagodzie, oczywiście. – A co? – zagadał już innym tonem Tasie-miec. – Podoba ci się? – Nie – odparł Kuba. Zrobił to jednak tak szybko, że Tasiemiec zaśmiał się. – Nie kłam. Widzę, że ci się zarypiście podoba. – Tak sobie – mruknął Kuba i, chcąc zmienić temat, spytał o obóz. Zamyślony tylko czasem spoglądał na Rafała, który dopytywał Tasiemca o wszystko. I właśnie teraz, po tym, jak kilka godzin temu wyparł się swojego zainteresowania Jagodą, starzy mówią o tym otwarcie, w kuchni, tuż za drzwiami, przez które nie tylko on, lecz także Rafał wszystko to dokładnie słyszy. – Ty, widzę, nie znasz własnego syna i nie wiesz, że kto jak kto, ale on jeden jest bez przerwy w kimś zakochany – odparła mama, a Kuba nerwowo otwierał leżące na biurku pudełka od płyt kompaktowych, by włączyć cokolwiek. Niestety, wszystkie były puste, dlatego zanim znalazł wreszcie płytę, obaj usłyszeli resztę rozmowy, która, zdaniem Kuby, doszczętnie skompromitowała go w oczach nowego przyjaciela. – Syn Marzeny to nigdy nie interesował się dziewczynami. Nawet, wiesz, ona ciągle się martwiła, że może wyrośnie z niego homoseksualista, a nasz Kuba... Ty pamiętasz, jak w przedszkolu oznajmił, że kocha Asię i się z nią ożeni? – A, coś było takiego... – Ile ja się wstydu przez tę jego miłość najadłam. Bo tak ją kochał, że aż majtki przed nią zdjął na leżakowaniu. Rafał z trudem powstrzymał się, by nie parsknąć śmiechem. Ujrzawszy jednak wzrok Kuby, wzruszył ramionami i powiedział: – Nie przejmuj się. Ty nie wiesz, co moi starzy czasem wygadują. Ojciec to mi potrafi przynieść straszny wstyd. U ciebie to rodzice kulturalni, wykształceni, a moi... Ja od małego chodzę po różnych domach kolegów... Nigdzie nie ma tak jak u mnie. – No dobra. To co robimy? – spytał Kuba. Chciał za wszelką cenę uniknąć rozmowy o uczuciach. Rozmowy, na którą nie bardzo był gotów, bo mówić o tym jest jakoś tak dziwnie. – Chodźmy na strych. – Na strych? – Twój dziadek ma tam mnóstwo fajnych rzeczy. Bywałem tam z nim i ze swoim ojcem – naprawiać antenę... *** Strych tonął w mroku. Rafał z wprawą zapalił lampę naftową. Ustawiona na środku starej skrzyni, dawała nikłe światło, które z trudem rozpraszało panujące wokół ciemności. Z pochyłego stropu wisały zakurzone pajęczyny. Na pudłach i skrzyniach zalegała warstwa kurzu. W głębi stały stare szafki pełne jeszcze starszych i mocno zniszczonych książek. Kuba był tu pierwszy raz. Inaczej było z Rafałem. Czuł się tu jak u siebie w domu. – W podstawówce, do której chodziłem, nie było drużyny – gadał Rafał. – Poza tym ojciec się nie zgadzał. Dla niego to wyrzucanie pieniędzy. Teraz też nie wiem, jak będzie. Mundurka na pewno mi nie kupi. Będę musiał sam zarobić... Kuba milczał. Jemu mama sama z siebie kupiła mundurek jeszcze w zeszłym tygodniu. Jeszcze przed tą feralną zbiórką, na którą nie poszedł. Kuba nie wiedział, że gdzieś ktoś może mieć rodziców, którzy nie kupią dziecku mundurka. – Zajrzyj do tej skrzyni – powiedział Rafał i wskazał na wielki podróżny kufer. – A co tam jest? – Tarcze do wiatrówki. Twój dziadek czasem strzelał w gródku. Zawsze do tarczy – wyjaśnił. – Wiem, strzelałem z nim – odparł Kuba, ale otworzył kufer... Na strychu spędzili ponad dwie godziny. Były tu i stare narzędzia, i liczydła, i wielka lampa z urwaną nóżką i postrzępionym abażurem. Także kilka starych obrazów, które najwyraźniej nie przedstawiały wielkiej wartości, skoro dziadek zdecydował się trzymać je na strychu, a nie w pokoju. Choć jeden z nich Kubie bardzo się spodobał. Przedstawiał kobietę siedzącą przy stole. W tle, za jej plecami, widać było drewniany dom. – Ja chyba nie znajdę nic, co by mogło mi podpowiedzieć, jakie możemy mieć zadanie – mruknął Kuba mocno zirytowany. – Wyluzuj – powiedział Rafał. – Na pewno coś znajdziemy – dodał, choć teraz jego głos nie brzmiał już tak przekonująco. Nagle równocześnie ich spojrzenie padło na nieduże drewniane pudełeczko z wyrytymi na wierzchu inicjałami W.C. – Co to? Kibel? – spytał Kuba. Obaj zachichotali i... otworzyli. Pudełeczko pełne było ręcznie malowanych kartek formatu pocztówki. Przedstawiały widoczki, portrety, karykatury jakichś ludzi. Na wierzchu leżała taka, która była zupełnie inna niż pozostałe. Na niebieskim papierze ktoś nakleił prawdziwego zasuszonego bratka i złotą farbą napisał: “Serce tylko to prawdziwe, które kocha szczerze. Życie tylko ten zrozumie, kto je prosto bierze”. Kuba schował kartkę do kieszeni polaru. Mama zawołała ich na racuchy. Zamknęli strych i wzięli pudło ze sobą. Racuchy z jabłkami spałaszowali w mgnieniu oka. Szli do Nory, kiedy mama zauważyła pudło pod pachą Kuby. – Pokaż to – powiedziała, a kiedy ujrzała zawartość, wydała okrzyk radości: – Andrzej! Chodź szybko! Kuba znalazł pocztówki wujka Wacka. – Kto to był wuj Wacek? – spytał Kuba. – Dla ciebie właściwie... pra... pradziadek – odparła mama, mocno zamyślając się przed wypowiedzeniem każdego “pra”. – Ja mówię wuj, bo tak się mówiło w domu. On był malarzem. Mieszkał zresztą tu niedaleko. Na Kępie roiło się wtedy od malarzy. Malowali okolice, Warszawę, ale też i miejscowe damy. Wuj był ponoć w tym najlepszy. – A co się z nim stało? – spytał Kuba. – Zmarł w czasie wojny. Był zresztą już bardzo stary. *** – Każdy obraz wuja był nie tylko portretem, lecz także rebusem – powiedziała mama. Znów, tak jak kilka godzin wcześniej, dobiegły ich odgłosy rozmowy rodziców, którzy najwyraźniej przeglądali pozostawione na kuchennym stole pudło z pocztówkami. – Rebusem? – Głos ojca zdradzał zaciekawienie. – Tak. Słyszałam kiedyś, że jak malował kobietę, która nazywała się Królikowska, to od razu umieszczał na obrazie królika. – Ciotka Helena miała z nim ciągle kłopoty... – Helena? – Tak. Mam imię po niej. – A jakież to Helena mogła mieć kłopoty? – Miał mnóstwo kochanek. Miejscowi plotkarze mówili, że wszystkie portretowane były jego ukochanymi. I podobno jakoś tymi rebusami to zaznaczał. Ale jak, tego nie wiem. W każdym razie tuż przed śmiercią, a było to w czasie wojny, wyniósł z domu resztki kosztowności ciotki. Podobno dla kolejnej kochanki, bo już był stary, a ciągle interesowały go młode dziewczyny. I jak się ciotka spytała, co zrobił z tymi kosztownościami, to powiedział, że jak się wreszcie nauczy odgadywać jego rebusy, to się dowie. Bo prawda jest ukryta w portrecie. – I co? – Nic. – Dowiedziała się? – Chyba nie. W czasie powstania znalazła się na Woli i zginęła. Zresztą wuj był wielkim dziwakiem. – Na szczęście ja jestem tylko wielki – zaśmiał się tata i oboje z mamą wyszli z kuchni. Kuba już wiedział, czego będą szukać Tropiciele. Nie musiał zresztą mówić Rafałowi. Rozumieli się bez słów. Zmierzchało. Rafał zbierał się do domu. Zakładał w przedpokoju swoje stare trampki, kiedy Kuba odezwał się: – A te moje buty to weź. Obiecuję ci, że nikomu nie powiem. Sekret za sekret. – Jaki? – Ten o Jagodzie... No wiesz... Luz! – uśmiechnął się Rafał i wziął buty. ---Gra na punkty--- Wreszcie jakiś pomysł – powiedział Łukasz, wysłuchawszy relacji Kuby. – O nie! – zaprotestował Młody. – Nie mam zamiaru szukać skarbów jakiegoś Rudego pradziadka. – On nie był rudy – mruknął Kuba. – Ale ty jesteś! A wiadomo, co rude, to wredne! Twój pomysł też jest wredny. Nie mam zamiaru sprzątać twojego strychu w poszukiwaniu jakiegoś obrazu. – Ciebie to bym na strych nie wpuścił. – Uspokójcie się. Żadnych, podkreślam, ale to żadnych skarbów szukać nie będziemy – powiedział Łukasz. – Nie będziemy też sprzątać żadnych strychów, kopać żadnych ogródków ani nic z tych rzeczy. – Skarbów nie ma – mruknął Kuba. – Ani rebusów żadnych nie będę rozwiązywać – dorzucił Młody i nagle zachichotał. – Z czego się tak śmiejesz? – spytali Artur z Kacprem. – A nic. Tak sobie tylko wyobraziłem, jak musiałby wyglądać rebus na portrecie kogoś, kto miałby na nazwisko Sraczka. Zapadła cisza, a potem rozległ się ryk śmiechu. – Panowie. Ani rebusy, ani skarby... po prostu. Zajmijmy się malarzami z Kępy. Zróbmy taki spis. Ilu ich było, gdzie mieszkali, kiedy żyli. Zastęp Magdy – fotografki – szykuje wystawę fotografii najstarszych domów na Kępie. Jeśli uzupełnimy ją o informacje o malarzach, to możemy wspólnie stworzyć coś fajnego. Może wśród fotografii domów znajdą się takie, o których właścicielach to my będziemy mogli coś powiedzieć? – Zarypiście – powiedział drwiąco Tasiemiec. Ale w tym wypadku jego ulubione słowo nie oznaczało bynajmniej aprobaty. – Mi to przypomina głupi quiz liczbowy z obozu. – Jaki quiz liczbowy? – spytał Kuba. – A taki, kiedy kazali łazić po wsi i pytać: ile lat ma najstarszy mieszkaniec, a ile najmłodszy? Ile we wsi jest domów? W której zagrodzie mieszka najwięcej osób? I tak dalej. – Nuda – mruknął Kuba i udając, że wsadza sobie do gardła dwa palce, które powodują natychmiastowy zwrot podwieczorku zjedzonego w domu przed wyjściem na zbiórkę, mrugnął porozumiewawczo do Rafała. – Daj spokój – szepnął Rafał. – Ważne, że mamy zadanie roczne... Kuba chciał jeszcze coś powiedzieć, ale ku jego zdumieniu pogląd Rafała zdawali się podzielać wszyscy, bo Tasiemiec po chwili powiedział głośno: – A właściwie dobrze, że mamy jakieś zadanie. Można zająć się przyjemniejszymi rzeczami. – Na przykład? – spytał Kuba. Ale Tasiemiec nie odpowiedział. Rozpoczęła się zbiórka. Od tamtej pory w życiu Kuby przyjemnych rzeczy było kilka. Po pierwsze całą drużyną zorganizowali sobie andrzejki. Lali wosk przez klucz i jemu wyszedł dziewczęcy profil. Wprawdzie Młody twierdził, że nie jest to profil człowieka, a szczerbata finka, którą zapewne skonfiskuje mu Olaf za używanie niezgodnie z przeznaczeniem. Ale on, Kuba, wiedział swoje. To był profil Jagody i każdy, kto twierdzi, że to była szczerbata finka, powinien zacząć się bać, by samemu nie zostać szczerbatym. Po drugie tydzień po andrzejkach mieli drużynowe mikołajki. Nic wielkiego. Każdy miał przynieść prezent i wrzucić do wielkiego wora. Prezent miał być własnoręcznie zrobiony i na literę “p”. Kuba biedził się ileś dni nad tym, co to ma być. Co może zrobić. I kiedy zaczynał tracić nadzieję, że coś wymyśli, wzrok jego padł na czapkę Oli. Wracali razem ze szkoły. Ola jak zawsze trajkotała, a Kuba jak zawsze myślał o tym, że najchętniej tę głupią gówniarę by kopnął. Oczywiście, gdyby nie było to zabronione. No... w grę wchodziło jeszcze zrzucenie jej ze schodów. Zwłaszcza po tekście, że Łukasz jest mądry i gdyby nie on, to byście nie mieli zadania na zbiórki. Bo w końcu to już szczyt, by jego pomysł na zadanie przypisywać Łukaszowi. Kuba w myślach widział, jak Ola spada ze szkolnych schodów na tyłek, u dołu tychże schodów uderza się w swój głupi łeb i wstaje już mądrzejsza i wpatrzona w niego – Kubę, a nie w Łukasza, który przypisuje sobie cudze pomysły. Bo o tym, że to najpierw Patrycja, a potem Ola przekręciła opowieść Łukasza, nie miał zielonego pojęcia. Myślał tylko o tym, jak dopiec Oli. I właśnie wtedy spojrzał na jej czapkę, na przyczepiony na górze pompon i... wpadł na pomysł. Zrobi pompon – taki z oczami. Tylko jak? Na szczęście mama pokazała jak. I choć pompon produkcji Łukasza różnił się od maminego, przede wszystkim nie był taki równy i puszysty, a na dodatek oczy, które mu nakleił, były – delikatnie rzecz ujmując – zezowate, to jednak był to jego własnoręcznie wyprodukowany, najprawdziwszy w świecie pompon. I właśnie ten pompon wylosowała ku radości Kuby Jagoda. Wprawdzie fakt, że wzięła pompon za zośkę i wraz z resztą dziewczyn zaczęła go podrzucać nogami, trochę Kubę zirytował, ale... nie byłby sobą, gdyby takiej drobnostki jej nie wybaczył. Zwłaszcza że kilka razy złapał ją na spoglądaniu na niego ukradkiem. Czy wiedziała, że pompon, który brała za zośkę, to jego robota? Właśnie te dwie rzeczy, andrzejki i mikołajki, były w tym roku dla Kuby najfajniejsze. Zwłaszcza że obie łączyły się z... Jagodą. Jednak gdyby ktokolwiek głośno połączył te dwa zdarzenia jej imieniem, Kuba z pewnością byłby wściekły, że jego tajemnica, którą do tej pory znał tylko on, Rafał i rodzice, została odkryta. *** – Nic z tego nie rozumiem – powiedział Kuba. Strumień światła latarki, którą miał w nowiutkiej komórce, jaką dostał na Gwiazdkę, oświetlał jeden z pięciu szkiców otrzymanych od drużynowego. Na każdym widniały uliczki bez nazw, a kwadratem zaznaczony był budynek. Jaki? Właśnie to było ich zadaniem. Bo przy takim budynku tkwiły ukryte dla nich koperty z zadaniami. Znalezienie każdej było nagradzane jednym punktem. Ale jak je znaleźć? Trzeba najpierw znaleźć budynki. Gdzie ich szukać? Trzeba dopasować uliczki do naszkicowanych planów. Jak? Kuba westchnął. Okolica, w której mieszkał już kolejny miesiąc, nadal była dla niego czarną magią. Gdyby chociaż można było zerknąć na jakąś mapę. Ale mapy nikt nie miał. Dlatego Kuba oddał szkic Tasiemcowi, a sam, święcąc latarką, milczał, słuchając, jak reszta woła jeden przez drugiego: – To po łuku, to Berezyńska lub Lipska – pieklił się Tasiemiec. – Ta! Srali muchy, będzie wiosna – burknął młody. – Równie dobrze to może być Zakopiańska. – Albo coś poza kładką... Chyba i Rzymska jest po łuku... – twierdził Artur. – Głupi jesteś. Rzymska to jest pieczeń – powiedział Kacper. – No nie! Trzymajcie mnie! Nie wie, gdzie jest Rzymska! Pieczeń to ty masz zamiast mózgu. Tasiemiec twierdził, że uliczka biegnąca po łuku to Berezyńska. Przy Zakopiańskiej upierał się Młody. Sporu nikt nie był w stanie rozstrzygnąć. – Zakład? Zakład? – krzyczał Młody. – Idę o zakład, że to Zakopiańska! – Dajcie spokój z zakładami – ofuknął ich Łukasz. – Zobaczmy może na inną kartkę – zaproponował w końcu Kuba i spojrzał na inny szkic. – To kościół! – zawołał głośno po chwili i kamień spadł mu z serca. Wreszcie on cokolwiek na tych mapkach rozpoznał. – Tak – mruknął Łukasz. – Znając pomysły drużynowego, to była jedyna budowla tak zwanej użyteczności publicznej. Reszta to są zwykłe domki. Kopertę przy kościele znaleźli bez trudu. Tkwiła przyklejona taśmą do oparcia ławki stojącej przed świątynią. – Co z resztą kartek? – spytał Łukasz, ale drużyna milczała. Cztery szkice niczego nie przywodziły im na myśl. – Wiecie co? – powiedział po chwili Kuba. – Przy księgarni jest plan okolicy... – Ty masz łeb, chłopie! – odezwał się Rafał. – Jaki plan? – zainteresowali się Kacper z Arturem. Młody też nie wiedział, o co chodzi Kubie. Do skrzyżowania Francuskiej z Obrońców prawie biegli. Dopiero na miejscu ich oczom ukazała się tablica informacyjna z planem okolicy. Planem, koło którego zapewne chodzili codziennie, ale którego nigdy nie zauważyli. Nic dziwnego, mieszkając tu od urodzenia, znali okolicę. Tylko Kuba czuł się tu ciągle jak turysta. – Zarypiście – krzyknął Tasiemiec. – Zaraz będziemy wiedzieć, co jest co... – dodał, przykładając poszczególne szkice do stojącej na ulicy tablicy informacyjnej. Ale okrzyk radości ustąpił po chwili miejsca rozczarowaniu. Na tablicy nie było całej Saskiej Kępy, a tylko jej wycinek. Niemniej wiedzieli już jedno. Szkic z ulicami biegnącymi po łuku przedstawiał Zakopiańską. Puścili się biegiem w stronę Zwycięzców. – A reszta mapek? – spytał Kuba. – Rudy! Daj spokój! – krzyknął Młody, dumny, że miał rację. Że uliczka po łuku była tą, na którą on wskazywał. Na miejscu okazało się, że znalezienie uliczki to pół biedy. Który ze stojących w szeregu domków jest tym, który wskazuje mapa? Minęło dobre dwadzieścia minut. Chłopcy powinni byli wracać na zbiórkę. Z pięciu szkiców rozwiązali właściwie półtora. Bo kwadrat wskazujący dom na Zakopiańskiej nadal był dla nich nieodgadniony. Czy dom stojący na łuku był na wprost Szczuczyńskiej, Wąchockiej czy Genewskiej? Dla Kuby te nazwy były obce, więc milczał. Tymczasem chłopcy znów zaczęli kłótnie. Kubę zaczynało to wszystko denerwować. Dlatego zobaczywszy staruszka z psem, podszedł do niego i podtykając pod nos karteczkę ze szkicem, spytał: – Nie wie pan, który to dom? – No pewnie, że wiem. Ten. – I pokazał na dom, którego ogród wychodził na Zakopiańską, na wprost Szczuczyńskiej. – To jedyna uliczka, która dochodzi do jakiejś poprzecznej. Tu przed wojną jeden malarz mieszkał... – Malarz? – A tak. Tu zresztą mieszkało wielu malarzy. Ten nazywał się Halicki... Kazimierz... Jak będziecie chcieli wiedzieć więcej, to zajdźcie do mnie. Mieszkam tu niedaleko, na Zwycięzców. O! Sporo wiem o Kępie... Ale chłopcy go nie słuchali. Rzucili się w kierunku ogrodowej furtki, do której taśmą przyklejono kolejną kopertę z zadaniem. – Zarypiście! – powiedział Tasiemiec i wyciągnąwszy z kieszeni pomiętą kartkę i ukruszony ołówek notował adres i nazwisko: Kazimierz Malicki, ul. Zakopiańska... – Wygląda na to, że mimochodem zaczęliśmy zajmować się rocznym zadaniem. – No – przytaknęli Kuba i Rafał. I tylko Młody nie odezwał się nawet słowem. Fakt, że zadanie roczne wymyślił Kuba, denerwował go coraz bardziej. I tylko z jednego był dumny, że to on rozszyfrował drugi szkic. To, że trzy pozostały nierozwiązane, zdawało się nie martwić nikogo z Tropicieli. Dopiero po chwili, kiedy wracali do szkoły, uświadomili sobie nie tylko to, że wracają z rozwiązanymi jedynie dwoma zadaniami, ale że nie pożegnali się ze staruszkiem i nie wzięli od niego adresu. No i na dodatek Kuba cały czas upierał się, że malarz, o którym wspomniał staruszek, miał zupełnie inaczej na nazwisko, niż zanotował Tasiemiec. Jak? Tego nie mógł sobie przypomnieć. ---Dziwak i dziwka--- Ty to jesteś dziwak – powiedział Tasiemiec, kiedy Kuba z pewną niechęcią oglądał przydzieloną mu kanadyjkę. – Czemu dziwak? – Każdy normalny chłopak to by się cieszył, że wreszcie jest bez starych, a ty... – Co ja? Tasiemiec wzruszył ramionami i wrócił do przerwanej roboty. Cała drużyna słała łóżka i rozpakowywała się po przyjeździe. Byli zmęczeni. W końcu jechali pociągiem całą noc. Szkoła, w której ich zakwaterowano na zimowisko, mieściła się w małej górskiej miejscowości, której Kuba długo i na próżno tuż przed wyjazdem szukał na mapie. Pierwszej nocy Kuba nie mógł zasnąć. Kanadyjka była niewygodna, szkolne prysznice zbyt obskurne, a brak Rafała sprawiał, że czuł się odizolowany od reszty zastępu. Na domiar złego Jagoda kolejny tydzień zdawała się nie zauważać jego obecności. Pierwsze dni zimowiska były dla niego koszmarne. Pod prysznicami często brakowało ciepłej wody. Od razu też wyszło na jaw, kto w drużynie myje się, a kto nie. Dla Kuby, którego brzydził każdy brudek, było to sporym szokiem. Bardzo powoli przyzwyczajał się do innego trybu życia niż ten, który znał z domu. I tylko jedna rzecz spędzała mu sen z powiek. Jagoda, która nadal nie zwracała na niego uwagi i uśmiechała się do jakiegoś ostrzyżonego na jeża bruneta z innej drużyny. Kuba znał ten uśmiech. Tak uśmiechała się do niego i wtedy, gdy widział ją po raz pierwszy, i kiedy szli do pani Eulalii. Teraz tym uśmiechem obdarzała innego. Starał się tym nie przejmować. Ale... brunet go denerwował. Na imię miał Patryk i wszystkie dziewczyny wodziły za nim wzrokiem. Pierwszy oficjalną niechęć do Patryka okazał Tasiemiec. – Nienawidzę tej mendy – powiedział, rzucając się na kanadyjkę. – Jakiej mendy? – spytał Kuba. – Tego Patryka-Patyka – powiedział, a w jego głosie dało się wyczuć pogardę. – Nie lubisz go – stwierdził. – A ty, Rudy, lubisz? – W sumie mnie on też denerwuje – przyznał Kuba. – Jagoda jaka w niego wpatrzona, widziałeś? – spytał Tasiemiec. – Interesuje cię Jagoda? – Kuba starał się, by jego głos brzmiał obojętnie. – Eee, nie o to chodzi – odparł Tasiemiec i machnął ręką. – Z Jagodą znamy się od małego. Chodzi mi o to, że nie przypuszczałem, że jest taka głupia. Tak jakby zapomniała, co to za człowiek... – A co? – Był z nami na obozie w wakacje. Kilka dziewczyn przez niego ryczało. – A co zrobił? – Magda mówiła, że przeczytał chłopakom jej kartkę, którą do niego napisała. – A co było na tej kartce? – zainteresował się Kuba. – Nie wiem. Pewnie jakieś babskie wyznania i jęki. – Jak głupia i do niego pisała... – Sęk w tym, że chyba do niego nie pisała. Magda mówiła, że on sam napisał, a potem wmawiał wszystkim, że to ona. – Rany! Tasiemiec! Weź daj spokój! To, co opowiadasz, wieje brazylijską telenowelą! – Zarypiste, nie? Kuba parsknął śmiechem. *** – Wstawaj! – Mocne szarpnięcie za ramię wyrwało Kubę ze snu. A właśnie śniło mu się, że znalazł jakiś pakunek. Już za chwilę miał rozedrzeć okrywający go papier. – Co jest? – spytał zaspanym głosem. – Wstawaj! Alarm nocny! – powiedział Łukasz. Kiedy po kilku minutach stali wszyscy na korytarzu, druh Tomek oznajmił, że alarm mają wszystkie drużyny z zimowiska. Każda ma iść po oznaczonych śladach i odnaleźć zadania. Ich zadania rozstawiał przyboczny. Jest ich pięć. Czas na znalezienie mają nieograniczony, ale za szybki powrót przyznawane są punkty. Pierwsze dwa odnaleźli bez trudu. Z trzecim było gorzej. Ukryte w plastikowych woreczkach koperty były oznaczone odblaskowymi wstążkami. Ale po dwóch pierwszych zadaniach, które ukryte były jeszcze na terenie szkoły, szlak oznaczony przez oboźnego niebieskimi barwami ich drużyny wydawał się niewyraźny. W ciemności znalezienie oznakowanych zadań było o wiele trudniejsze, niż się spodziewali. Pewnie dlatego, że śnieg, który gdy wyruszali, tylko prószył, teraz zaczynał padać gęstymi płatami. Kilka razy gubili drogę. Powoli szli łagodnym zboczem niewielkiej góry. Kuba cały czas starał się być blisko Jagody. Szedł tuż za nią, kiedy usłyszał fragment jej rozmowy z Magdą. Rozmawiały o Patryku. – To świnia – mówiła Magda. – Nie przesadzaj – odparła Jagoda, ale spostrzegłszy obok Kubę, umilkła. Kuba zaczerwienił się i jakoś tak nieszczęśliwie stąpnął, że spadł ze stoku prosto w sporą śnieżną zaspę. Dziewczyny aż pisnęły. – Rudy! Żyjesz? – usłyszał po chwili głos Tasiemca. – Tak! – odkrzyknął i spróbował wygramolić się z zaspy. Nie było to jednak łatwe. Śnieg cały czas osypywał się i sprawiał, że Kuba grzązł jeszcze bardziej. – Skoczcie mu pomóc – krzyknął Łukasz do Artura i Kacpra. I właśnie w ten sposób na dole skarpy znaleźli się po chwili we trzech. Kiedy wreszcie udało im się dostać na górę, okazało się, że od chwili, kiedy Kuba wpadł w zaspę, minęła ponad godzina. Młody chciał wracać do obozu, ale reszta go zakrzyczała, że pozostały jeszcze trzy zadania. O dziwo, znalezienie ich nie sprawiało trudności. Może dlatego, że śnieg nagle przestał padać? Do szkoły wrócili po czterech godzinach. Pierwszą osobą, na którą się Kuba natknął, był Patryk. Stał na korytarzu i patrzył kpiąco. – Rudy! Wyglądasz jak zmokła kura! Kuba wzruszył ramionami i wszedł do sali. Zamykając drzwi, słyszał jeszcze ryk śmiechu. To śmiał się podobóz Patryka. I tylko jedno go cieszyło – że Jagoda nie słyszała tych kpin. Następnego dnia rano Patryk zaczepił go na korytarzu i powiedział: – Ty to dziwak jesteś. Słyszałem, że nie chciałeś wracać do obozu, tylko uparłeś się, żeby odnaleźć wszystkie zadania. Zastanowiło go tylko jedno. Kto mu to powiedział? *** Kuba siedział na schodach i czytał książkę. – Ta Jagoda to taka głupia, że nie wiem – dobiegł go czyjś głos. Kuba wstał i przyczaił się. Przez pręty balustrady schodów zobaczył stojącego piętro wyżej Patryka z jakąś dziewczyną. Miała długie, czarne włosy splecione w warkocz. – Taaa – odparła dziewczyna. – Teraz to tak mówisz. A wczoraj z nią gadałeś. – A to już gadać nie można? – Jeśli jest tak, jak mówisz, to mi udowodnij, że ta cała Jagoda nic dla ciebie nie znaczy. – Jak? – Publicznie nazwij ją... Ale Kuba nie dowiedział się, jak czarnowłosa Paula kazała Patrykowi nazwać Jagodę, bo usłyszał kroki na dole. Nie chcąc, by go rozpoznano, przebiegł przez korytarz pierwszego piętra. Tuż przy umywalni natknął się na Jagodę. – Hej – rzucił w jej kierunku. Zatrzymała się z wyraźnym ociąganiem. – Wiesz co... – zaczął i zamilkł. Jak jej powiedzieć, że ten Patryk to świnia? Że za jej plecami coś kręci? – Słyszałem, jak Patryk rozmawiał z taką laską... – zaczął i urwał po chwili, bo Jagoda spojrzała na niego tak, że pożałował, że się odezwał. – Podsłuchiwałeś? – spytała. – Nie... trochę... tego... – bąkał zmieszany. – I on ma ciebie... – zaczął Kuba, ale nie zdążył dokończyć zdania, bo Jagoda mu przerwała. – A co to ciebie obchodzi? – spytała nieprzyjemnym głosem i odwróciwszy się na pięcie, weszła do sali dziewczyn. *** – W grze nocnej nie wypadliśmy tak źle. Inne drużyny nie znalazły połowy zadań. Tylko czas mieliśmy, niestety, najgorszy – powiedział Łukasz, który wrócił właśnie z narady zastępowych. – To przez Rudego – warknął Młody, ale Łukasz nakazał ciszę. – Dyskoteka kończąca zimowisko jest przebierana – powiedział powoli, tak jakby przeczuwał, co zaraz usłyszy. – No, stary! Co my jesteśmy? Dzieci? – Kurczę, nic na to nie poradzę! Taka decyzja zapadła na radzie zimowiska. Mnie tylko przekazano, a ja przekazuję wam, że w świetlicy czekają krepiny, bibuły, materiały i tektury i możecie tam iść, i sobie robić, co chcecie. Chłopcy westchnęli, spojrzeli na siebie i zamilkli. Dopiero po chwili Tasiemiec zrezygnowanym głosem jęknął: – No, to zarypiście. *** Kuba nigdy nie przepadał za tańcem i dyskotekami. Ilekroć ojciec tłumaczył mu, że kiedyś była to jedyna szansa na przytulenie się do dziewczyny, patrzył na niego jak na idiotę. Ale teraz... Ubrany w idiotyczny, zrobiony z krepiny strój Spidermana, patrzył na wirujące na parkiecie pary i zastanawiał się, czy poprosić Jagodę do tańca. Ale nie zdążył. Zapowiedziano białe tango i Jagoda przebrana za Indiankę podeszła do Patryka. Nie minęła nawet minuta, kiedy do uszu Kuby dobiegło tylko jedno słowo: – Dziwka... – i zobaczył dziewczynę biegnącą w kierunku drzwi wyjściowych. Znalazł ją na schodach wiodących do szatni. – Nie płacz – powiedział, ale Jagoda odwróciła się plecami. – To idiota. To taki... – Kuba szukał w myśli określenia, które pasowałoby do Patryka, ale nic nie przychodziło mu do głowy. – To taki... “casanowa z... Grochowa” – wypalił wreszcie. – Nazwał mnie dziwką! – chlipnęła Jagoda. – Mnie dziwakiem – powiedział spokojnie. – Dziwakiem to ja ciebie nazwałam – wychlipała. – Bo wtedy... taki przemoczony, a nie chciałeś wracać do obozu... Ale dziwką? Dlaczego? Dopiero teraz Kuba mógł jej opowiedzieć o rozmowie, którą przez przypadek usłyszał na schodach. – Magda mówiła, że on taki jest – powiedziała Jagoda. – Zresztą... na letnim obozie była taka historia... – Magda! A mnie słuchać nie chciałaś – odparł z wyrzutem. Ale Jagoda nie odpowiedziała. Za nic w świecie przed Kubą nie przyznałaby się, że Patryk niewiele ją obchodził, że chciała, by chłopiec po prostu poczuł się zazdrosny. Bo o tym, że zamiar jej się udał, nie miała zielonego pojęcia. ---Włamanie--- Była sobota, a Kuba wracał właśnie ze sklepu. Na Aldony natknął się na Jagodę. Stała z aparatem cyfrowym w ręku przed siedzibą ambasadora Turcji. Wyglądała tak, jakby nad czymś się zastanawiała. – Uhu! – huknął jej tuż nad uchem, aż dziewczyna wzdrygnęła się i obróciła w jego stronę. – Co tu robisz? – spytał. – Wiesz, że nasze zadanie to fotografowanie domów na Saskiej Kępie, więc... – Chcesz sfotografować ten? – Kuba ruchem głowy wskazał siedzibę ambasadora. – Tak. Tylko... – Tylko co? – Nie wiem, czy wolno. – Zadzwoń do furtki, to się przekonasz. – A jak tam nikt nie zna polskiego? – Ktoś musi znać polski. Przecież do furtki dzwonią i listonosz, i jacyś ludzie od rachunków, a i zakupy trzeba robić... – Rany! Muszę lecieć, rodzice czekają z zakupami! – krzyknął Kuba, ale nie ruszył się z miejsca. Zamiast tego przestąpił z nogi na nogę. Przez chwilę panowało milczenie. Wreszcie odezwała się Jagoda. – A będziesz mógł wyjść z domu? Połaziłbyś ze mną. We dwójkę raźniej. – Myślisz, że to dobry pomysł? – Dlaczego nie? – odpowiedziała pytaniem i uśmiechnęła się. Wydarzenia na obozie okazały się lekarstwem na konflikt, który właściwie zrodził się niechcący. Teraz rozmawiali ze sobą, jak gdyby nic złego się między nimi nie stało. – To chodź ze mną. Mama Kuby uznała, że Kuba, owszem, może wyjść z koleżanką, ale musi jeszcze pójść na bazarek na Zwycięzców po kurę. – Polecę z tobą i obrócimy raz-dwa – powiedziała Jagoda. – Pani się nie martwi. Zaraz będziemy z Kubą. To znaczy z kurą. Eee, z Kubą i z kurą – poprawiła się i obdarzyła panią Helenę promienistym uśmiechem. *** – Wiesz, już od kilku lat mówi się, że bazarek ma być zlikwidowany – powiedziała Jagoda. Na jej piersi dyndał aparat, a na plecach Kuby plecak, w którym schowana była owinięta w folię kura. – Ludzie przenieśli się na Niekłańską – dodała. – Ale zobacz, że i tu stoją handlarze. – Wskazała ręką na chodnik wzdłuż ulicy. Kuba spojrzał w tym kierunku i zobaczył rozłożoną na chodniku folię, na której między koziołkami do sztućców, sztućcami, lichtarzami, popielniczkami i mnóstwem innych drobiazgów leżał stosik ręcznie malowanych pocztówek. Podobnych do tych, które jakiś czas temu wraz z Rafałem znaleźli na strychu. – Patrz! – zawołał do Jagody i spytawszy brodatego sprzedawcę, czy można, wziął do ręki pocztówki. – To są karty zrobione przez mojego jakiegoś pra pra. Po ile? – spytał brodacza. – Po pięćdziesiąt – odparł sprzedawca i przesunął się bliżej w stronę Kuby. – Mamy w domu na strychu pudełko z mnóstwem takich pocztówek. Podobno był bardzo kochliwy i coś w tym chyba jest, bo znalazłem taką pocztówkę... – zaczął Kuba i już chciał opowiedzieć Jagodzie o niebieskiej karcie z zasuszonymi kwiatkami, ale urwał. Przecież nie zacytuje jej pradziadkowej sentencji o miłości. Głupio tak jakoś. Dlatego opowiedział o rebusach i skarbie, który pradziadek gdzieś wyniósł. – Patrz! To na pewno jego ręka – powiedział, pokazując Jagodzie akwarelowy portrecik jakiejś pani. W rogu pocztówki z jej wizerunkiem widniała mała podkowa i młotek. – Pewnie nazywała się Podkowińska – powiedział Kuba. – Albo Kowalska – zauważyła Jagoda. – Eee... To namalowałby miech kowalski – odparł Kuba i nagle uświadomił sobie, że nie ma zupełnie pojęcia o tym, jak taki kowalski miech wygląda. Pewnie dlatego nie zwrócił uwagi na fakt, że brodaty mężczyzna od dłuższego czasu bacznie im się przyglądał. Natężał ucho, kiedy Kuba opowiadał Jagodzie o pocztówkach, pradziadku, rebusach i skarbie. A teraz wyjął z kieszeni telefon komórkowy i nacisnąwszy jeden guzik powiedział do słuchawki: – Chodź tu natychmiast. Zaaferowani rozmową szli powoli w kierunku domu Kuby. Żadne z nich nie zwróciło uwagi na brodacza, który w pewnej odległości szedł za nimi. *** Spacer po Kępie zmęczył oboje. Jagoda robiła zdjęcia i opowiadała o tym, jak podzieliły między siebie obowiązki w zastępie fotografek. – Ile zamierzacie zrobić zdjęć? – spytał Kuba. – Wiesz... Mamy na zastęp dwa aparaty cyfrowe, którymi się wymieniamy, więc w sumie możemy zrobić dowolną ilość zdjęć. – Gorzej będzie z odbitkami, co? – raczej stwierdził, niż spytał Kuba. – A owszem. Kupa forsy – przyznała Jagoda. – Ale ja zaproponowałam, by wydrukować je na drukarce. Tylko musimy kupić atrament i papier. Trochę forsy w kasie drużyny jest, bo w końcu między innymi po to pomagaliśmy pakować zakupy w Carrefourze, tylko że... Jeszcze nam brakuje. – Przed nami Wielkanoc – pocieszył ją Kuba. – Też ludzie robią duże zakupy. – Chętnie bym obejrzała na komputerze te zdjęcia, które dziś zrobiłam... – zaczęła Jagoda, ale Kuba nie pozwolił jej dokończyć. – Chodźmy do mnie – zaproponował. – Nie mogę. Starzy będą się denerwować. W końcu jest trzecia, a ja przed dziesiątą wyszłam z domu. – To zadzwoń do nich. Rodzice Jagody pozwolili jej przyjść do Kuby, ale po obiedzie. – W sumie i tak nie moglibyśmy tego u ciebie obejrzeć, bo nie masz kabla do aparatu – powiedziała Jagoda. – Ale wiesz co? Wezmę z domu kabel i program i wpadnę do ciebie po piątej, dobrze? Kuba przytaknął. Stali przed niewielkim dwupiętrowym blokiem na Wandy. To tu mieszkała Jagoda. Kuba wreszcie to wiedział. A przecież wtedy, gdy na rowerze krążył po Saskiej Kępie, przejeżdżał pod jej oknami tyle razy. Teraz patrzył, jak znika za drzwiami klatki schodowej. Wrócił do domu. Wchodząc na podwórko, myślał cały czas o dziewczynie i dlatego nie zauważył męskiej postaci, która na jego widok schowała się w ogródku. *** Mijając skrzyżowanie Zwycięzców z Saską, przyspieszył kroku. Dzwonek w szkole miał być za dziesięć minut. Był poniedziałek, a on w nowym semestrze zaczynał w te dni lekcje po jedenastej. To dlatego w poniedziałki rodzice odwozili Olę do domu samochodem. Przyspieszył kroku. Do szkoły wpadł równo z dzwonkiem. Na przerwie pobiegł do Jagody. W ręku ściskał płytę ze zdjęciami. – Trzymaj – powiedział, wręczając jej pudełko. – Zgrałeś wszystkie? – Pewnie – powiedział i wzruszył ramionami. – Nawet niektóre poprawiłem. Ale wiesz co? Powinnaś robić w większej rozdzielczości. Ja ci pokażę, jak... – Super – rzuciła Jagoda i dodała po chwili. – Wiesz co? Ja ci też pomogę w twoim zadaniu. Pójdę z tobą do pani Eulalii. Ona na pewno wie coś o malarzach na Kępie. – Aha. Kiedy? – spytał Kuba. – Jutro, bo dzisiaj idę na angielski. *** Kiedy Kuba wrócił do domu, zobaczył na podwórku ojca oglądającego drzwi na klatkę schodową. – Ktoś się włamał! – poinformował go sucho ojciec. – Tylko po co? Wyważył drzwi na klatkę, a do mieszkań już nie. Od pierwszej tak łażę, bo wróciłem z pracy wyjątkowo wcześnie. Nawet nie wiem, czy jest sens zawiadamiać policję, skoro nic nie zniknęło. – A strych? – spytał Kuba, bo nagle przypomniał sobie brodacza i pocztówki. A potem uświadomiwszy sobie, kiedy i w jakich okolicznościach opowiedział Jagodzie o skarbie, poczuł, że włosy jeżą mu się na głowie, a fala gorąca podchodzi pod gardło. – Strych? – tata podrapał się za uchem. – Nawet nie patrzyłem. Kuba wyrwał do przodu. Pędem pobiegł po schodach na górę. Drzwi na strych stały otworem. – Tata! – Kuba krzyknął tak, że aż echo rozniosło się po klatce. – Co takiego? – odkrzyknął ojciec. – Chodź tu szybko. Kiedy ojciec wszedł na górę, Kuba urywanymi zdaniami opowiedział mu o pocztówkach, skarbie, zadaniu rocznym Tropicieli i brodaczu. Ojciec jednak zaśmiał się. – No, nie przypuszczasz chyba, że dorosły człowiek włamuje się na czyjś strych po pocztówki. – Ale on je sprzedaje po pięćdziesiąt złotych, a my ich mamy... – Kuba! Po pierwsze, pocztówki są w domu. Po drugie, dla pięćdziesięciu złotych nikt nie będzie ryzykował włamania... Wreszcie po trzecie, skończ fantazjować i szukać skarbów. Zupełnie nie wiem, czego ty się naczytałeś, że masz takie pomysły. Skocz lepiej do kuchni i przynieś narzędzia i kłódki. Ja sprawdzę, czy na strychu wszystko w porządku. Kiedy po chwili Kuba wrócił z narzędziami, usłyszał: – Na strychu wszystko jest OK. Tylko na łóżku ślady, jakby ktoś na nim leżał. Pewnie włóczęga – usłyszał od ojca. Zajrzał jednak do środka. Stara szafa stojąca na samym środku, w miejscu, w którym sufit na strychu był najwyższy, lekko drgnęła. – Tata! Ktoś jest w szafie – zawołał Kuba. – Na pewno nikogo nie ma – odparł ojciec i otworzył skrzynkę z narzędziami. – Skocz jeszcze do kuchni i przynieś spod zlewu worek z cementem, obciętą piłkę i wodę w jakimś garnku. Trzeba ten wyrwany skobel wmurować. – Ale ktoś jest w szafie! – Nie nudź! Zaraz to sprawdzimy, ale teraz leć po cement. Kuba zbiegł posłusznie na dół. Tata pochylił się nad skrzynką i pewnie dlatego nie zauważył, że drzwi szafy uchyliły się i jakaś postać ubrana w ciemny płaszcz wyszła ze środka i schowała się z tyłu za meblem. Kiedy po chwili Kuba wrócił na górę z workiem cementu, obciętą piłką i garnkiem wody, tata właśnie zamykał szafę. – Nikogo w niej nie ma – odparł i poczochrawszy czuprynę pierworodnego, zaśmiał się: – Mój ty fantasto! Kiedy wrócili ze strychu, było po piątej. Na stole w kuchni parowały pierogi ruskie. Tata ze śmiechem opowiadał, jaki z Kuby fantasta i jak to ciągle szuka skarbów. Ale Kuba wiedział swoje. Na strych mógł włamać się tylko brodacz. A że nic nie zginęło? A co miało zginąć, jak złodziejowi chodziło tylko o pocztówki? ---Pocałunek--- – Jagoda! – zawołał Kuba, układając przy tym dłonie w trąbkę. – Jagody to są w lesie – dobiegł go z boku jakiś męski wesoły głos. – To imię – zawołał Kuba, biegnąc i nawet nie spojrzał w kierunku, z którego dochodził. Dlatego nie zauważył, że przy chodniku, w miejscu, gdzie parę dni temu widzieli Brodacza, stał młody mężczyzna. Mimo mrozu miał nasuniętą na oczy płócienną czapkę z daszkiem i palił papierosa. – Jak kocha, to poczeka – zawołał. Kuba chciał ponownie coś odkrzyknąć, ale w tym momencie, potknąwszy się o wystającą płytę chodnikową, runął jak długi na ośnieżony trotuar. Syknął z bólu i zacisnął powieki. Kolano bardzo go bolało. Przez chwilę zdawało mu się, że słyszy jakiś męski głos, który mówi: – Siedź cicho, to on. Ale kiedy otworzył oczy, nie było nikogo. Otrzepawszy się z błota i topniejącego śniegu, noga za nogą powlókł się w kierunku szkoły. Jagody już nie było widać. Kiedy Kuba znalazł się w szkolnej szatni, było tuż po dzwonku. Stłuczona w kolanie noga bolała, więc kuśtykając, szedł z nosem prawie przy ziemi. Cały czas myślał o Brodaczu i pocztówkach. Dlatego nawet nie zauważył Jagody, która szturchnęła go w ramię. – Co ci się stało? – Aaa – machnął ręką. – Nie warto mówić. Wywróciłem się i tyle. Biegłem za tobą, bo chciałem ci coś opowiedzieć… – Pogadamy później – szepnęła Jagoda. – Idziesz dziś ze mną po lekcjach do pani Eulalii? – Tak zaraz po lekcjach to nie, ale potem okay. Akurat dziś nie mam na głowie Olki. Mama pojechała z nią na jakieś badania. – No już mi stąd! Na lekcje! Ile razy mam powtarzać?! – zagrzmiała szatniarka i, pobrzękując kluczami, zaczęła obchodzić wszystkie boksy. Jagoda skinęła Kubie ręką i wbiegła na schody. Kuba wolno powlókł się do klasy. *** – Myślał chyba, że pocztówki na strychu znajdzie… – opowiadał Kuba. Trwała właśnie duża przerwa, a on, Jagoda, Rafał i Tasiemiec spotkali się w szkolnej stołówce na obiedzie. – Jesteś pewien, że to on? – spytał Tasiemiec. – Właśnie! – dodała Jagoda. – Na pewno – odparł Kuba. – Pomyśl sama. Stał pod moim domem. A wtedy gdy oglądaliśmy te pocztówki, to przysuwał się coraz bliżej. Na bank słyszał, jak ci opowiadałem. – Ale po co mu te pocztówki? – Tasiemiec zdawał się nie rozumieć. Skoro sprzedaje po pięćdziesiąt złotych jedną, to jakby miał takie pudło jak moje, to by zarobił… – tu Kuba się zamyślił. Właściwie to dokładnie nie wiedział, ile jest pocztówek w pudełku, które z Rafałem znaleźli na strychu. Wprawdzie poprzedniego dnia wieczorem zabrał je do swojej Nory i zaczął skanować, ale na to, by je policzyć, do tej pory nie wpadł. – A jak ten facet wygląda? Tak dokładnie… – zainteresował się Rafał. – No przecież mówiłem, że z brodą… Nie kojarzysz? Ten, co tu, jak się idzie Zwycięzców do szkoły, to stoi na chodniku ze starociami. – Tam kilku stoi. Ale sądząc z opisu, to chyba masz na myśli Biegłego? – Rafał w zamyśleniu podrapał się po głowie. – A co? Znasz go? – zainteresował się Kuba. – Wszyscy go znają. – Rafał wzruszył ramionami. – Łazi tu po domach i skupuje od ludzi za bezcen ich pamiątki. Zwłaszcza od emerytów, którzy nie mają na chleb. Nazywają go Biegły, bo zna się na rzeczy. Nie wciśniesz mu kitu. – Skąd ty to wiesz? – Mój ojciec go zna – odparł cicho Rafał. – No to zarypiście – powiedział Tasiemiec. – Wywiedz się co i jak. Coś mi się wydaje, że pomysł z malarzami był w dechę. Jak oni się tak napalili na te pocztówki, to… – Myślisz to samo co ja? – Kuba przerwał Tasiemcowi, i zmrużywszy oczy, spojrzał na niego z uśmiechem. Tasiemiec skinął głową. – Myślę, że coś jest w tym rebusie – odparł Tasiemiec. – Oni po prostu teraz będą szukać pocztówki z rebusem. Z tym rebusem – dodał po chwili milczenia i głośno siorbnął stygnącą od dłuższego czasu pomidorową z makaronem. – Myślicie, że naprawdę możemy coś znaleźć? – spytał szeptem Rafał, a oczy aż mu zapłonęły. – Może… – powiedziała Jagoda i zamyśliła się. – To ja mam plan – powiedział Kuba. – Pójdziemy dzisiaj wszyscy do pani Eulalii. Powiemy jej o tym. Może ona coś wie o… – O twoim pradziadku? – spytał drwiąco Tasiemiec. – Sorry, stary. Ona na pewno jest starsza od węgla, ale twój pradziadek, gdyby żył, to miałby ponad sto lat, a to już jest pokład dolnej kredy. – Pani Eulalia mieszkała tu przed wojną – zaprotestowała Jagoda. – No okay, ale ja tam do niej nie idę. Ja pogadam z Biegłym. Mnie nie widział w okolicach twojej chaty. Nie wie, że się znamy. Spytam się, czy nie kupiłby pocztówek. – Lepiej spytaj, czy nie ma jeszcze jakichś innych – odezwał się Rafał. – Powiedz, że masz bogatego wujka, który zbiera takie rzeczy. – To chodź ze mną. – Ja? – Rafał wzruszył ramionami. – Przecież on mnie zna. – No to dobrze! Będzie ufny! – A my? – spytała Jagoda. – Wy idźcie do pani Eulalii. – Dobra – odparł Kuba. – Jagoda! To ja przyjdę po ciebie o piątej. *** – O! Jakie fajne pocztówki! – powiedziała Jagoda i jak gdyby nigdy nic sięgnęła po pudełko. Otworzyła je zręcznym ruchem i pobieżnie przejrzała kilkadziesiąt kartoników z akwarelowymi widoczkami i portrecikami. – Ma pan jeszcze jakieś? Bo ja jestem harcerką i w tym roku przygotowujemy różne takie rzeczy o Saskiej Kępie, a tu widzę widoczki… – trajkotała, przerzucając pospiesznie kolorowe obrazki. To nie były te same karty, które widziała przedtem. Na pewno nie było wśród nich portretu Kowalskiej vel Podkowińskiej, na który wtedy oboje zwrócili uwagę. Zresztą, dlaczego sympatycznie wyglądający młodzieniec w czapce z daszkiem miałby handlować tym samym co Brodacz? – Później mam mieć jeszcze jedną partię – młodzieniec uśmiechnął się do Jagody. – Ale nie wiem, czy stać cię będzie na te pocztówki. – A po ile one są? – Po siedemdziesiąt – odparł młodzieniec. – No tak – odparła Jagoda i mruknąwszy “do widzenia”, ruszyła w stronę domu. Dopiero po drodze uświadomiła sobie, że młodzieniec podał o wiele wyższą cenę niż Brodacz, którego Rafał nazywał Biegłym. Dlaczego? Czyżby kupował je od Brodacza i, by zarobić, podnosił cenę? *** – Dobrze, że jesteś, Kuba – przywitał go ojciec, a z tonu jego głosu Kuba wywnioskował, że coś się stało. Jakby na potwierdzenie własnych przypuszczeń usłyszał: – Przeciąg zbił szybę w drzwiach balkonowych. Musieliśmy z matką sprzątać szkło, by Olka się nie zraniła. No i straszny był bałagan w pokoju. Najpierw to myśleliśmy, że włamanie, ale… – Ale co? Kuba wszedł do wyziębionego pokoju. Mama kończyła zamiatać szkło. – Nic – odparł ojciec i po chwili milczenia dodał: – Nic nie zginęło. – A pocztówki? – Ty swoje! Fantasta! Jak babcię kocham, fantasta! Co pocztówki? Przecież je wyniosłeś do siebie, do Nory. A szyba poszła tutaj… Gdzie ty pędzisz?! Chodź tu pomóc! Szklarz ma być w ciągu pół godziny. – Ale Kuba nie słuchał, tylko jak burza poleciał do Nory. – No i co? Są pocztówki? – krzyknął ojciec, a w głosie jego dało się wyczuć kpinę. – Są! – odkrzyknął Kuba, bo właśnie przed chwilą odetchnął z ulgą, widząc pudło stojące tuż przy komputerze. Wrócił do dużego pokoju i wychylił się przez okienną ramę ziejącą dziurą po szybie. Spojrzał na balkon. Na cienkiej warstwie śniegu tkwiły wyraźne ślady butów. – Tata! To było włamanie! – Przestań! – Ale jest ślad na śniegu… – Mój ty detektywie od siedmiu boleści – ojciec uśmiechnął się i pokręcił głową, jakby nie dowierzał, że Kuba może tak myśleć. – Ślad to jest mój! Na pewno! W końcu wyjmowałem szybę. Gdyby to było włamanie, to coś by zginęło – podsumował. Kuba wzruszył ramionami. Ojciec mu nie wierzył. Kolejny raz. Ale on, Kuba, wiedział swoje. *** – Jagoda! – wysapał Kuba do domofonu. – Schodź! Idziemy! – Nie pali się! Wejdź na górę. – Innym razem. Chodź szybko. – Co się stało? – spytała, kiedy po chwili zjawiła się przed klatką. Kuba opowiedział jej o włamaniu. – No tak. To teraz młodzieniec nie będzie miał pocztówek, bo miał mieć dziś drugą partię. – Jaki młodzieniec? – Tam, gdzie stał Brodacz. Przecież Rafał mówił, że tam wielu stoi i handluje starociami. – Może jest w zmowie z Brodaczem? – Dlaczego miałby być w zmowie z kimś, kto jest jego konkurencją? – spytała Jagoda. – Moim zdaniem, trzeba go ostrzec, że Brodacz sprzedaje kradzione rzeczy. Lecimy? – No i co mu powiesz? – Na razie nie wiem. Coś wymyślę. Stali na skrzyżowaniu Zwycięzców z Saską. Choć na dworze było już ciemno, to jednak z daleka dostrzegli stojącą przy drzewie sylwetkę młodzieńca. Ruszyli w jego kierunku. Byli w odległości metra, kiedy Jagoda jęknęła. – Rany! – Co się stało? – spytał Kuba. – Ciii – położyła mu palec na ustach i ruchem głowy wskazała na młodzieńca. Tuż koło niego stał Brodacz. Po chwili obaj schylili się i zaczęli pakować przedmioty z folii do dwóch pokaźnych toreb. – Nie będzie reszty pocztówek – odezwał się Brodacz. – Dlaczego? – spytał młodzieniec. – Nigdzie ich nie widziałem. To wielka chałupa, a ja cały czas się bałem, że ktoś przyjdzie. Nie da rady tego zdobyć tak, by nikt się nie zorientował. Musiałbym wiedzieć, gdzie to jest. – Brodacz westchnął ciężko. – A taki mógłby być dobry interes… – dodał z żalem. – Profesor, jak się o tym dowiedział, to aż ręce zatarł. Obiecał kupę kasy za ten obrazek. – Jak kocha, to poczeka – zaśmiał się młodzieniec i Kuba poznał głos, przez który rano rozbił sobie kolano. Teraz już był pewien, że szept: ”Siedź cicho, to on”, to nie był wytwór jego wyobraźni. – No! Pakuj się, Stefan! – Brodacz klepnął młodzieńca w ramię i podniósł pierwszą zapakowaną torbę. – Uciekamy – powiedziała Jagoda. – Nie uciekniemy! – odparł szeptem Kuba. – Zapomniałaś, że ja nie dam rady biec? – To co robimy? Kuba nerwowo rozejrzał się dookoła. Tymczasem Brodacz z młodzieńcem w czapce z daszkiem zbliżali się w ich kierunku. W tym momencie Jagoda złapała Kubę za rękę. – Nie dam rady! Ty nie wiesz, jak mnie boli noga – zaprotestował, ale Jagoda nic nie odpowiedziała, tylko wspiąwszy się na palce, przysunęła swoje usta do ust Kuby. Trwali tak dobre kilkadziesiąt sekund, dopóki nie usłyszeli, że głosy za ich plecami oddalają się. – Sorry, ale nic innego nie wpadło mi do głowy – powiedziała Jagoda i zarumieniła się. Ale Kuba nic nie odpowiedział. Myślał tylko, że w sumie nie miałby nic przeciwko temu, żeby co najmniej raz dziennie chować się przed Brodaczem i młodzieńcem w czapce z daszkiem. Bo tego, że coś jest w historii o pocztówkach i rebusach, był już teraz pewien. ---Przyjaciele i przyjaciółki--- – Rafał! Otwórz! – głos ojca oderwał go nagle od lekcji. Okrzykowi towarzyszył pomruk. Rafał znał ten ton i ten odgłos. Ojciec znowu wypił. Niechętnie oderwał się od biurka i podszedł do drzwi. Łomotanie trwało już dobry kwadrans. A odgłos grającego telewizora, który tak przeszkadzał Rafałowi w lekcjach, zdradzał, że ktoś jednak w domu jest. Niechętnie wstał z krzesła i ruszył w stronę drzwi. – Cześć, mały! Aleś wyrósł! Tata w domu? Za drzwiami stał Biegły. Rafał na jego widok aż rozdziawił usta ze zdumienia. Od ostatniej wizyty Biegłego w ich domu minęło przecież kilka lat. – No, co tak nic nie mówisz? – zaśmiał się Biegły. – W domu? Rafał skinął głową, a Biegły wyminąwszy go wszedł do pokoju, gdzie rozparty przed telewizorem siedział ojciec Rafała. – Cześć, Stefan! – rzucił krótko i chyba rozsiadł się na fotelu, bo Rafał usłyszał charakterystyczny głuchy, metaliczny brzęk uginających się starych sprężyn. – Co tak siedzisz? Rafał nie słuchał dalej, tylko wrócił do siebie. Do odrobienia zostały mu jeszcze zadania z matematyki, a tak bardzo chciał pójść do Kuby grać w Play Station. *** – Jola… wiesz co… – zaczęła Jagoda i zamilkła. Nawet przyjaciółce ciężko było opowiadać o tym, że pierwsza pocałowała chłopaka. Wprawdzie sytuacja była szczególna, ale… – No, mów wreszcie! – Ale się głupio zachowałam – szepnęła. – Co on sobie teraz pomyśli? – Ale mów co i kto? – Ech… – jakże trudno wydusić to z siebie. Jagoda milczy. Patrzy w okno. Ciszę w mieszkaniu przerywa tylko miarowe bicie zegara. Jest piąta. – No powiedz… – Jola uśmiecha się. Jest taka jak kiedyś. A przecież nie tak dawno powiedziała Jagodzie, że harcerstwo jej się znudziło. Przestała chodzić na zbiórki. No i czasu dla Jagody miała jakby mniej. To dlatego nigdy nie rozmawiały o Kubie. Jola nawet się nie domyśla, że Jagodzie od kilku, ba!, kilkunastu tygodni, i to właściwie nie wiadomo dlaczego, podoba się taki jeden rudy i piegowaty. Teraz siedzą, jak kiedyś, u Jagody w kuchni. Wreszcie Jagoda opowiada. Z początku dukając, a potem coraz śmielej. Mówi o Kubie, o kłótni, o zimowisku. O tym okropnym Patryku, którym chciała Kubie zagrać na nosie i o tym, jak została przez niego potraktowana. No i o Kubie. Głównie o nim. Wreszcie o zadaniu rocznym, o pocztówkach i tym pocałunku. No bo niby to było nic. Takie zwykłe cmok. No... może trochę dłuższe... – Zależy ci na tym Kubie? – pyta Jola. Jagoda milczy. Boi się słów. Czuje, że jak będą wypowiedziane staną się prawdą. A prawda może boleć. Bo jeśli jej się Kuba… Jeśli ją Kuba… A jeśli ona Kubie nie, to… Och, ciężko to wypowiedzieć. Dopóki swoich uczuć nie nazwała nawet w myślach, dopóty jest wolna. Dlatego w milczeniu patrzy na Jolę, ale czuje, że jej policzki zdradzają, jaka jest odpowiedź. – Uuu! – Jola śmieje się. – Widzę, że to coś poważnego... Policzki Jagody płoną jeszcze mocniej. – To ja ci teraz też coś powiem… – zaczyna Jola, ale już po kilku pierwszych słowach milknie. – Myślę, że nie będziesz mieć do mnie żalu. No bo skoro interesuje cię ten Kuba to… No bo wiesz… Ja spotykam się z Wojtkiem. Pamiętasz, jak pytałaś mnie, czemu nie przychodzę na zbiórki, a ja ci powiedziałam, że mi się harcerstwo znudziło. To trochę nie tak… Wiesz… Wojtek nie cierpi harcerzy… Jagoda… No co ty… – Jola milknie, bo zauważa, że twarz przyjaciółki zmienia się nie do poznania… – Jagoda! No powiedz coś! Ale Jagoda milczy, tylko jej wargi układają się w jedno zdanie: – Wyjdź stąd. *** – Wkurza mnie to, że ojciec mi nie wierzy – powiedział Kuba. Wraz z Rafałem siedzieli w Norze i grali na Play Station. – W co? – spytał Rafał. Zafascynowany grą, o której próżno marzyłby w domu, prawie zapomniał o bożym świecie. – No, w to włamanie… – A ty? Naprawdę wierzysz, że Biegły mógł to zrobić? – spytał Rafał. – Sam słyszałem jego rozmowę z młodzieńcem… – Czemu nazywacie go młodzieńcem? – spytał Rafał. Chciał za wszelką cenę skończyć rozmowę o Biegłym i jego wspólniku. Przed oczami miał cały czas jego dzisiejszą wizytę. Wstydził się opowiedzieć o niej Kubie. Najbardziej dlatego że kiedy do niego wychodził Biegły, moczył ojcu głowę pod kranem mówiąc: “Stefan, weź do cholery wytrzeźwiej, bo interesu nie ubijemy”. – Nie wiem – Kuba zaśmiał się. – Ale śmieszne, co? – Trochę staroświeckie… – W każdym razie sam słyszałem, jak rozmawiali o tym. – Może jednak coś ci się przewidziało... – Spytaj Jagody… – No właśnie… Jak z nią? – Ma dziś tu wpaść z Tasiemcem po kolejną płytę ze zdjęciami. – Mnie to się wydaje, że ona leci na ciebie… – Eee tam – Kuba wzruszył ramionami. Przez chwilę wahał się, czy opowiedzieć Rafałowi o tym “zdarzeniu pod drzewem”, jak to w myślach nazywał, ale po namyśle zrezygnował. W końcu on sam nie lubił, kiedy koledzy chwalili się swoimi miłosnymi podbojami. Jak ostatnio w liście od Jacka przeczytał, że Piotrek mu się chwalił, że włożył ręce Ewelinie pod bluzkę, to Kubie trochę głupio się zrobiło. I to bynajmniej nie dlatego że Piotrek Ewelinie, ale… tata zawsze podkreślał, że dżentelmeni nie mówią o takich sprawach. A tu nie tylko Piotrek chwali się Jackowi, a jeszcze Jacek rozpowiada o tym dalej. On sam o sobie i Jagodzie nie powie. Nawet Rafałowi. Choć on jest sto razy fajniejszy od Jacka i Piotrka. W tym momencie rozległ się dzwonek domofonu. Kuba jak strzała popędził do drzwi, ale Ola ubiegła go. – Do ciebie. Twoja ukochana! – powiedziała, naciskając przycisk. – A ty jesteś moja usrana – powiedział Kuba wyraźnie wściekły, bo Ola kolejny raz wtrącała się w nie swoje sprawy. – Mama! On mnie przezywa! Mówi, że jestem usrana! – zawołała Ola na cały regulator, ale Kuba szybko zatkał jej usta. – Jeszcze raz się poskarżysz, a zrobię ci w szkole taki wstyd, że się nie pozbierasz – szepnął jej do ucha. – A jak będziesz się tak zachowywać przy Jagodzie, to powiem tej całej twojej Patrycji, że wąchasz własne skarpetki! – więcej powiedzieć nie zdążył, bo Jagoda zastukała do drzwi. Kiedy weszła do mieszkania, za nią bez słowa wsunął się Tasiemiec. Oboje milcząc, rozpinali kurtki. – Płakałaś? – spytał Kuba, ujrzawszy zaczerwienione oczy Jagody. – Tak, trochę… takie tam domowe… – wykręciła się. Przecież nie powie Kubie o Joli, Wojtku, tej całej rozmowie. Bo musiałaby powiedzieć i o tym, że on, Kuba, tak się jej podoba. A Jola i Wojtek? Jagoda w sumie sama nie wiedziała, co ją bardziej zabolało. Ukrywanie spotkań z Wojtkiem? A może rezygnacja Joli z harcerstwa? Te jego słowa: “Niezła z ciebie laska, ale sooorrry, stara! Harcerska aktywistka to nie dla mnie. Ciągle bym się bał, że jak przyjdzie co do czego, to zaczniesz mnie musztrować”. Od kiedy lepiej poznała Kubę, tym bardziej właśnie za te słowa nie znosiła Wojtka. Choć może lepsze byłoby słowo gardziła. Nigdy nie zrezygnowałaby dla niego z harcerstwa. Nawet nie dlatego że wtedy tak do niej powiedział, ale że w ogóle tak myślał. A teraz… jej najlepsza przyjaciółka zrobiła to. I to dla niego. Dla dupka, dla którego jakiekolwiek ideały są śmieszne. Jagoda nie potrafiła teraz czuć nic innego jak pogardę, żal i złość. I to właśnie z tej złości, bezsilnej złości, popłakała się. – Ale już wszystko dobrze? – spytał Kuba. – Tak… – odparła, wieszając kurtkę na wieszaku. – Zarypiście! A mnie to o zdrowie nie pytasz? – odezwał się Tasiemiec. – Przecież widzę, że wszystko w porządku – odparł Kuba. – Chodźcie! Pokażę wam, co wymyśliłem. – No właśnie! My też coś mamy! – stwierdził Tasiemiec i cała trójka weszła do Nory. Po chwili Kuba z Rafałem oglądali przyniesione przez Jagodę i Tasiemca notatki. – Byłem w Towarzystwie Przyjaciół Saskiej Kępy – mówił Tasiemiec. – Patrz. Tu lista dziś żyjących i mieszkających tutaj malarzy. A ci przedwojenni opisani są w książce o Kępie… Książka się nazywa… – Tasiemiec dłuższą chwilę patrzył na koślawe litery, które bez wątpienia były jego pismem. Przysuwał kartkę do oczu, które na przemian wytrzeszczał i mrużył. Przy całej tej czynności marszczył się niemiłosiernie. – No zarypiście – krzyknął po chwili i zaśmiał się: – Sam siebie nie mogę odczytać. Ale Rafał, Kuba i Jagoda już od dłuższej chwili dusili się ze śmiechu. W końcu obserwowanie twarzy Tasiemca zmagającego się z jednym zdaniem napisanym własną ręką było, ich zdaniem, bardzo zabawne. – Nie przejmuj się! – Jagoda poklepała Tasiemca po ramieniu. – W bibliotece przy Meksykańskiej na pewno wiedzą, jaka to książka. A ty Kuba? Co masz? Kuba błyskawicznie włączył komputer i pokazał to, co wymyślił dla Jagody. – Prezentacja w PowerPoincie! – powiedział z miną człowieka, który właśnie odkrył Amerykę. Tasiemiec z trudem stłumił śmiech. Opanował się jednak i wysłuchał, jak Kuba roztacza przed Jagodą wizję prezentacji. – Dzielisz po prostu zdjęcia na ulice i albo robisz kilka plików prezentacji, albo jeden duży… – tłumaczył, klikając myszką po ekranie. Rafał z zazdrością patrzył na komputer Kuby. On swojego nie będzie miał nigdy. Nawet mundurka do tej pory się nie doczekał. – Rafał! – W drzwiach Nory stanęła mama Kuby. – Twój tata dzwonił i prosi, żebyś wracał. Przyjdziesz do nas w niedzielę, bo twój tata ma wreszcie czas, by do nas wpaść i sprawdzić na strychu, czy nie ma tam gniazd os i szerszeni… W końcu jak się wiosną obudzą, będzie ciężko to zlikwidować. Rafał skinął głową, ale nie odezwał się ani słowem. Gdzieś podświadomie czuł, że ten nagły telefon ojca ma związek z wizytą Biegłego i czuł, że plecy oblewa mu zimny pot. Może Biegły namówił ojca na coś? Może chce przy jego pomocy po prostu przetrzepać strych i okraść rodziców Kuby? – To ja lecę… – powiedział po chwili i otworzył drzwi Nory. – Ojca kumpel jeszcze z podstawówki – wyjaśnił po chwili. – Raz w tygodniu spotykają się na brydża i zawsze jest to samo. Wujek Krzysiek chowa karty w mankietach… Ciągle się wygłupiają. Dopiero po jakimś czasie grają na poważnie. Raz to posmarował asy miodem. – I co twój ojciec na to? – spytał cicho Rafał. – Nic. Śmiał się. Oni się bardzo przyjaźnią. Dzwonią do siebie bez przerwy, aż mama się czasem wścieka, że ojciec to powinien był ożenić się z wujkiem Krzyśkiem, a nie z nią. Tak. Przyjaźń to jest to – odezwał się Tasiemiec. I nawet nie wiedział, że w tym momencie dla każdego z pozostałej trójki te słowa są ważne, ale znaczą zupełnie co innego. ---Klucz--- – To pamiętaj, Stefan, o naszej umowie – usłyszał Rafał głos Biegłego. – Dobra, dobra – odparł ojciec i zamykając drzwi za gośćmi, powiedział do Rafała: – Wreszcie jesteś! Gdzie ty się włóczysz? Był piątkowy wieczór, a Rafał właśnie wrócił ze zbiórki. Już wiedział, kiedy i dokąd jadą na obóz. No i ile to kosztuje… Myśl o tym, że on nie pojedzie, nie dawała mu spokoju. W końcu nie dalej jak trzy dni temu ojciec po raz kolejny powiedział mu, że mundurka nie dostanie. – Po co ci to harcerstwo? – teraz, kiedy zdejmował kurtkę i buty, które donaszał po Kubie, głos ojca brzmiał Rafałowi w uszach. – Tylko wydatki i wydatki, a pożytku z tego żadnego. Ciągle tylko trzeba coś kupować. Jak nie mundur, to menażkę. Jak nie menażkę, to finkę. Jak nie finkę, to latarkę… Ty se wreszcie to harcerstwo z głowy wybij! To dlatego Rafał bał się wspomnieć słowem o obozie. Ojciec na nic nie miał pieniędzy. Oczywiście, poza piwkiem czy tanim winem. Owszem, niby kupił na przykład ostatnio do domu nowy czajnik z gwizdkiem. Ale to wszystko dlatego, że poprzednie dwa spalił – zasnął zamroczony piwem. Rafał czuł, że letni wyjazd z drużyną pod namiot pozostanie marzeniem. Tak samo odległym, jak wiele innych rzeczy, na przykład własny komputer. Gdyby mama żyła… Nie. O mamie nie chciał myśleć. Niby macocha nie była zła, ale zawsze preferowała swoją dziś już dorosłą córkę, Magdę. Rafał był jej obojętny. Miał zresztą wrażenie, że ojciec również. Że ciocia Krystyna – jak do niej mówił – związała się z jego ojcem, by dzięki temu przenieść się do miasta. No bo niby do czego był jej potrzebny pijak z dzieciakiem? – Mówię do ciebie! – podniesiony ton głosu ojca wyrwał go z zamyślenia. – Taaak? – W poniedziałek zaraz po lekcjach idziesz ze mną do tego swojego kumpla. Wnuczka pana Przybytkowskiego. Jak tam on się nazywa? – Kuba. Kuba Stec. – No! To do niego. Mam na strychu sprawdzić te gniazda os czy szerszeni… No i jeszcze coś muszę tam zrobić. – Dobrze – odparł Rafał, ale określenie “coś” bardzo go zaniepokoiło. Stefan Subocz był łysiejącym, szpakowatym szatynem o dobrotliwej twarzy pooranej bruzdami. Wyglądał o wiele starzej, niż wskazywała jego metryka. Owdowiał, gdy Rafał miał osiem lat. To wtedy zaczął popijać. Pracował jako motorniczy tramwaju, ale za kierowanie tramwajem pod wpływem alkoholu zwolniono go dyscyplinarnie z pracy. Sąsiedzi z życzliwości załatwili mu dozorcostwo w jednej z pobliskich wspólnot mieszkaniowych. Uchodził za uczciwego. Mieszkańcy Saskiej Kępy mówili o nim, że jak już coś zrobi, to porządnie i dokładnie. Dlatego zlecano mu odśnieżanie zasypanych śniegiem podjazdów, grabienie liści, ale i drobne domowe naprawy. Problem był tylko z tym, że Subocz często obiecywał, że przyjdzie, a nie przychodził. Rafał nigdy nie rozumiał, dlaczego czasem ojciec pochylony nad kieliszkiem patrzy tępo w jakiś punkt pokoju. Jakby coś w nim było. Ale wiele razy wiódł za wzrokiem ojca w to miejsce, w które ojciec się wpatrywał i nigdy nie odkrył, co takiego to może być. *** – Dzień dobry! Wreszcie się pana doczekałam! – mama Kuby przywitała ich z uśmiechem. – A, dzień dobry pani… Heleno – ojciec Rafała zawahał się, ale szybko przypomniał sobie imię córki starszego pana. – To co tam pani jeszcze potrzeba poza tymi gniazdami? – spytał. – Rafał, możesz pójść do Kuby do pokoju… – zaczęła, ale Subocz przerwał jej. – O nie. Dziś to on tu przyszedł pomóc. Ojciec Rafała postawił tak silny akcent na słowo “pomóc”, że mama Rafała uśmiechnęła się i spojrzała z sympatią na chłopca. Oj, żeby jej Kuba był taki pomocny. – Na chwilę niech pójdzie – powiedziała proszącym tonem. – Pan przecież też napije się chyba herbaty? Dawno się nie widzieliśmy. Jak pan sobie radzi? *** Powiedzieć Kubie czy nie powiedzieć o tamtej wizycie Biegłego? Ta myśl od dawna nie dawała Rafałowi spokoju. Chętnie wyrzuciłby wszystko z siebie, ale jak wytłumaczyć Kubie, dlaczego nie powiedział od razu? No i co tu począć z ojcem? A jeśli ojciec ma coś zabrać ze strychu? Eee, chyba nie. Inaczej nie brałby go ze sobą. – Co tak nic nie mówisz? – spytał Kuba, sprzątając rozłożone na biurku zeszyty i książki. Właściwie wszystko już odrobił. Zostało tylko czytanie Kamieni na szaniec. – Wiesz, że ponoć niektóre szkoły omawiają to dopiero w trzeciej klasie? – odezwał się Rafał, widząc tę książkę w rękach Kuby. – To co – Kuba wzruszył ramionami. – Nic – odparł. – Ja to czytałem już trzy razy. W sumie dzięki tej książce chciałem zostać harcerzem. Zresztą przeczytałem ją dzięki twojemu dziadkowi. On mi dużo o tym powiedział. Pokazał zdjęcie swojej ciotki z tym Alkiem Dawidowskim. Pokazał mi pierwsze wydanie Kamieni… Takie z czasów wojny. Kamiński to wydał jako Górecki… – w tym momencie Rafał spojrzał na twarz Kuby. Najwyraźniej był zły, że słucha rzeczy, które tak dobrze zna. – Sorki. – powiedział spłoszony. – Zapomniałem, że ty to wszystko znasz… – Nie znam! – Kuba był wściekły na Rafała. Niby przyjaciel, a na każdym kroku mu udowadnia, że znał dziadka lepiej niż on sam. – Nie znam! – powtórzył z narastającą wściekłością. – No dobra! Nie krzycz tak! – szepnął Rafał i odwrócił twarz w stronę okna. Poczuł, że zbiera mu się na płacz. Ciszę przerwała mama Kuby. Stanęła w progu Nory i powiedziała, że Rafała woła już tata. *** O tej porze roku na strychu wiało chłodem. Subocz rozwijał kabel, na końcu którego tkwił sporych rozmiarów rozgałęziacz. – Ty mi tu będziesz świecił – pokazał ręką na kulę przyklejoną pod niewielkim strychowym okienkiem. Po czym opryskawszy ją jakimś płynem, zaczął ją delikatnie podważać. – To gniazdo? – spytał ojca. Subocz kiwnął potakująco głową. – A nie boisz się tato, że cię użądlą? – Jest marzec, a osy zakładają rój w maju. – A jak się obudzą? – Czy ty słyszysz, co ja do ciebie mówię? Świeć mi tu i nie gadaj. W maju to w maju. Teraz to tu może być jedna osa. Zimująca królowa. I pal ją sześć. Niech se na drugi raz zimuje gdzie indziej. Zresztą, podtrułem ją tym świństwem O! Patrz! Nic nie ma! – ojciec oglądał oderwane od ściany strychu gniazdo. – Pusta kula. Chyba stara. No dobra. Rafał patrzył na niego. “Bez sensu – myślał. – Jak ja mogłem podejrzewać, że coś on z tym Biegłym kombinuje”. I właśnie wtedy usłyszał: – Słuchaj, Rafał – powiedział ojciec zupełnie innym głosem. – Weźmiesz teraz ten klucz od strychu, co to w drzwiach jest. Ten, wiesz… I pójdziesz dorobić drugi. Masz tu dziesiątkę. Resztę mi oddasz. No i spiesz się. – Mogę z Kubą? – Nie! – Głos ojca stał się surowy. – Broń Boże! Masz iść sam. Sam! A więc jednak! Chce dorobić klucz i dać Biegłemu. I to on – Rafał – ma mu posłużyć do tego jako narzędzie. O nie! Rafał podjął szybką decyzję i opuściwszy strych, starannie zamknął za sobą drzwi. *** Od wyjścia Rafała do ślusarza minęła dobra godzina. Subocz zwijał w kółka kabel i niecierpliwie spoglądał w kierunku drzwi od strychu. Były zamknięte i od godziny nie poruszyły się nawet na milimetr. Nagle jego wzrok przykuła znajdująca się pod klamką dziurka od klucza. Coś w niej tkwiło, a przecież dziurka powinna być teraz pusta. W końcu Rafał poszedł dorobić ten cholerny klucz. Subocz wyszedł na klatkę schodową i przymknąwszy drzwi, spojrzał pod klamkę. Klucz od strychu tkwił w dziurce, jakby nikt go nie ruszał. Ta jego cicha obecność zaniepokoiła starego Subocza. Szybko zbiegł po schodach i niecierpliwie nacisnął dzwonek do drzwi mieszkania rodziców Kuby. – A gdzie ten smark poleciał? – mruknął do siebie. – No! Dobrze, że już skończyliście, bo podwieczorek gotowy – przywitała go mama Kuby. – A Rafał gdzie? – spytała. Ale na to pytanie Subocz odpowiedzieć nie umiał. Był zbity z tropu. Bo pierwszy raz syn nie zrobił tego, o co go proszono. Pierwszy raz poszedł gdzieś bez pytania. Ba! Bez jego zgody. ---Pocztówki--- – Pocztówki wziąłeś? – upewniła się Jagoda. – Się wie – odparł Kuba. Plecak, w którym spoczywało owinięte w stary ręcznik drewniane pudło z pocztówkami, dyndał mu na ramieniu.Szli Francuską w stronę placu Przymierza i Paryskiej. A właściwie wlekli się. Jakby oboje odwlekali moment, w którym nie będą sami, a będzie z nimi ktoś trzeci. Pani Eulalia. Mieli być u niej o piątej. – Co z Rafałem? – spytała Jagoda. Przechodzili właśnie koło księgarni. W wystawowej szybie odbijały się ich sylwetki. Jagoda poprawiła kosmyk opadających włosów. Kuba uśmiechnął się do swojego odbicia. Nie zwrócił uwagi na postać, która przez szklane drzwi księgarni przyglądała mu się z wielką uwagą. – Podobno jest u babci – stwierdził. – U babci? – Też się zdziwiłem. Myślałem, że poza ojcem to on nie ma nikogo – Kuba zamyślił się. Tuż za nim skrzypnęły księgarniane drzwi. Obejrzał się, ale męska postać, która opuściła księgarnię, skierowała się w przeciwną stronę niż oni. Jej sylwetka wydała się Kubie znajoma, ale teraz zaprzątało mu myśl co innego. Ostatnia niemiła wymiana zdań z przyjacielem brzmiała mu w uszach. Czy to wszystko ma z nią związek? Co się z Rafałem dzieje? To nurtowało Kubę. – A skąd to wiesz? – Właśnie od jego ojca. Był u nas wczoraj… – Jego ojciec? – Tak. Znał się z moim dziadkiem i… – Kuba nie wiedział, czy Rafał życzyłby sobie, by opowiadał komukolwiek, nawet Jagodzie, o tym, co właściwie robi stary Subocz. Wyczuwał, że dla przyjaciela to wszystko było przykre i trudne. Jagoda na szczęście nie dopytywała. Zerknęła na zegarek i zawołała: – Rany! Już piąta! Jesteśmy spóźnieni! Przyspieszyli kroku. Nie zauważyli, że postać, która jeszcze chwilę temu szła w kierunku ronda Waszyngtona, zawróciła i szła za nimi w odległości kilkudziesięciu metrów. *** Pani Eulalia przywitała ich z uśmiechem. Przez dłuższą chwilę uciszała szczekające w mieszkaniu psy. Wreszcie zaprosiła do saloniku, gdzie na zapadniętym starym fotelu drzemał jeden z kudłatych, Bartunio. – Siadajcie, kochaneczki – powiedziała. – Herbatki zrobić? – spytała, kiedy usiedli na brzeżku starej kanapy. Kuba na samo wspomnienie kuchni pani Eulalii stracił apetyt na cokolwiek. Przed oczami miał widok lodówki, który wtedy przyprawił go o mdłości. – Nie… proszę się nie kłopotać… – zaczął, ale Jagoda szturchnęła go w ramię. – Wiem, o co ci chodzi – szepnęła, kiedy pani Eulalia wyszła do kuchni. – Daj spokój. Najwyżej ja wypiję. Poza tym herbata na pewno nie będzie z lodówki. Jagoda położyła taki silny akcent na to ostatnie zdanie i zmarszczyła przy tym znacząco brwi, że Kuba parsknął śmiechem. – Co ciebie tak śmieszy? – Twoja mina – odparł, a Jagoda zarumieniła się. Nie wiedziała, czy słowa Kuby uznać za komplement, czy też nie. – No to powiedzcie, co chcecie wiedzieć? – spytała po chwili pani Eulalia. Wniosła tacę, na której stały trzy filiżanki o fantazyjnie zakręconych uszkach, srebrna cukiernica i kubeczek ze słonymi paluszkami. Kuba sięgnął po plecak i wyjął z niego pudło z pocztówkami. – To pocztówki mojego… – tu zająknął się, bo właściwie nie wiedział, jakie pokrewieństwo łączy go z ich autorem. Wujek mamy, ale… nie był przecież bratem ani babci, ani dziadka. Więc? Jaki to wujek? – Ojej! Pan Wacek! – zawołała pani Eulalia po otworzeniu pudełka i aż klasnęła w dłonie z zachwytu. – Też mam swój portrecik jego pędzla… Choć właściwie powinnam powiedzieć piórka. Pani Eulalia podeszła do ściany, gdzie na rozwieszonej tuż nad łóżkiem tkaninie w fantazyjne wzory tkwił mały obrazek przedstawiający czarny profil młodej kobiety. Pani Eulalia zamyśliła się. – To pani? – spytał Kuba, stając obok staruszki. Patrzył to na portrecik, to na nią. Od razu przypomniała mu się opowieść mamy, że wuj Wacek miał mnóstwo kochanek, które portretował. “Rany! – pomyślał i z dziwną miną zaczął przyglądać się starowince. – Pani Eulalia też?!”. – A tak, kochaneczku – odparła pani Eulalia i spojrzała na Kubę takim wzrokiem, że przez chwilę miał wrażenie, że czyta mu w myślach. – A tak… Człowiek nie od razu rodzi się taki stary i pomarszczony… No? Co chcecie wiedzieć, kochaneczki? Pewnie o tych kosztownościach pani Heleny, co? – uśmiechnęła się i przymrużyła filuternie oko. – Wszystko – odparł Kuba. – Wszystko, co pani wie. O tych pocztówkach. O tym autorze… – Oj! – pani Eulalia usiadła z westchnieniem przy stoliku i, mieszając powoli herbatę, patrzyła nieobecnym wzrokiem w kierunku wiszącego na ścianie portreciku. – To był czarujący mężczyzna… – Mówią, że miał wiele kochanek… – odezwała się Jagoda. – Kto tak mówi, kochaneczko? – pani Eulalia z oburzenia aż podskoczyła na krześle. – No… – Jagoda, szukając ratunku, spojrzała na Kubę. – Moja mama… – odezwał się Kuba. – To był jej wujek i ponoć jego żona… – Kochaneczku! – przerwała pani Eulalia. – Stara pani Helena była straszliwie zazdrosna. Powiem, że wręcz chorobliwie. Dziś to chyba żaden mężczyzna z taką kobietą nie wytrzymałby nawet miesiąca, a pan Wacław… wytrzymał całe życie. To był jeden z popularniejszych malarzy tutaj, bo malował portreciki, na które było stać praktycznie każdego. Stąd te pocztówki… – pani Eulalia chudymi palcami przekładała karteczki. – O! Tu widzicie… Nie pamiętam, jak się nazywała… Żona szewca. Miał swój warsztat na Francuskiej. Tam za Walecznych, jak się idzie w stronę ronda. Jego nazwiska też nie pamiętam… – A rebus? – spytał Kuba. – Nic nie podpowiada? – Kochaneczku! Te jego rebusy to były zawsze strasznie trudne. One doprowadzały wszystkich i do łez, i do śmiechu. Czy ty wiesz, kochaneczku, że on kiedyś zostawił dla swojego pracownika kartkę, na której narysował trzy nuty i jakąś bułkę, nad którą unosił się taki dymek, a w nim było kilka razy wpisane U? Wszystko to było baaardzo radosne. Ten pracownik długo głowił się, co to jest, a to był rebus, który brzmiał: “Hela wyjechała”. Były nuty H, E i la, a na końcu wyjąca chała. Wyjąca z radości. Bo pani Hela ciągle przychodziła do pracowni na kontrolę, czy pan Wacław jej nie zdradza. – A jak to było z tym rebusem o skarbie? – zapytał Kuba. – A kto to wie, kochaneczku? – No… myślałem, że pani… – Kochaneczku, ja wiem, że na jakimś portrecie zamieścił taki rebus. TU – pani Eulalia położyła nacisk na słowo “tu” i zatoczyła ręką wokół. Kuba nie wiedział, czy mówiąc “tu”, ma na myśli duży pokój, całe mieszkanie, ulicę Paryską, czy całą Saską Kępę. – Wszyscy to wiedzą. – Może na którymś z tych portretów jest ten rebus? – Raczej nie. Ale to wam Genio powie. On znał lepiej pana Wacława. On u niego jako młody chłopak robił różne prace. – Genio? – Spytała Jagoda i spojrzała bezradnie na Kubę. – A dużo było tu malarzy na Kępie? – O! Kochaneczko! Dużo. Ale to wszystko wie Genio. On zresztą pomagał takiej jednej opracować książkę. No! Częstujcie się! – Pani Eulalia podsunęła w ich stronę paluszki. Kuba nawet nie drgnął. Z przerażeniem obserwował Jagodę, która bezskutecznie starała się w cukiernicy rozbić łyżką skawalony cukier. – A ilu było tych malarzy? – Oj ilu, ilu! Idźcie do Genia, on wam wszystko powie. Ja to mogę wam powiedzieć, co było gdzie, jaki sklep. Niektóre osoby z portretów poznam. O! Na przykład to jest chyba i sama Helena… Tak… widzicie tu? – pani Eulalia pokazała tuż za głową sportretowanej na pocztówce kobiety zarys jakiejś mapy. No? Co widzicie? – Kawałek Polski – odparł Kuba. – Kochaneczku, a jaki kawałek? – Półwysep Helski. – Czyli co? Kuba wzruszył ramionami. Nie rozumiał, o co pani Eulalia go pyta. – Aaa! – krzyknęła Jagoda. – Wiem. To jest Hel, a tu obok N i A. No tak. Kuba spojrzał jeszcze raz na portrecik. Faktycznie! Teraz i dla niego rebus oznaczający imię Heleny, która była jakąś tam jego krewną, był jasny. Jasny jak słońce. Jak włosy Jagody, która uśmiechnięta wpatrywała się w pocztówkę. *** – Zanotowałeś adres tego całego pana Genia? – spytała Jagoda. Schodzili w dół starą klatką schodową. Psy pani Eulalii ujadały, ale mimo tego hałasu coś przykuło uwagę Kuby. – Wiesz co? – szepnął, nachylając się w kierunku Jagody. – Mam wrażenie, że ktoś tam stoi na górze i czeka, aż wyjdziemy. – Jezu! To chyba u ciebie rodzinne – zaśmiała się Jagoda. – Co? – Ta podejrzliwość. Masz to pewnie po tej Helenie. Koniecznie się dowiedz, jakie jest między wami pokrewieństwo. – No wiesz? – Kubę aż zatkało. – Uspokój się. Przecież żartuję. Nic tam nie ma – powiedziała Jagoda. I to uspokoiło Kubę. – Adres zanotowałem – powiedział i pokazał kartkę, którą wepchnął sobie do kieszeni dżinsów. Musimy przejrzeć te pocztówki. Tam jest więcej rebusów. Ale dziś już chyba do tego faceta nie pójdziemy… – Na pewno nie – Jagoda potrząsnęła głową. – Rzygać mi się chce po tych paluszkach. – To po co jadłaś? – Po co, po co… Nie chciałam jej robić przykrości. Ty nie rozumiesz starych ludzi. Przeżyła wojnę. Oszczędza. Dla niej wszystko, co jeszcze nie zzieleniało, jest dobre. – Proszę cię… proszę cię… Bo nie wytrzymam i pawia puszczę – jęknął Kuba. Szli w kierunku domu Jagody. Wokół już szarzało. Nawet nie spostrzegli, że cały czas od klatki pani Eulalii ktoś za nimi idzie. Nagle w plecaku, który Kuba cały czas niósł na ramieniu, rozległ się dzwonek komórki. Kuba zatrzymał się, zdjął z ramienia plecak i otworzywszy na oścież, zaczął w nim grzebać w poszukiwaniu aparatu. Wreszcie go znalazł. Na wyświetlaczu widniał nieznany numer. Wzruszył ramionami. Już miał zasunąć plecak i odebrać tajemnicze połączenie, kiedy nagle z ciemności wyłoniła się jakaś postać. Niby przypadkiem, ale… błyskawicznie i nerwowo wpadła na Kubę. Z otwartego plecaka wysunęło się drewniane pudło z pocztówkami i upadło na chodnik. Postać schyliła się i jednym zręcznym ruchem podniosła pudło, po czym poderwawszy się z miejsca, pobiegła w kierunku Zwycięzców i po chwili znikła w ciemności. Kuba patrzył jak skamieniały. W tym samym momencie telefon Kuby przestał dzwonić. ---Numer--- – Przestań krzyczeć! To niedopuszczalne tak się odnosić do matki! – głos ojca był stanowczy. – Bo wy mi nie wierzycie! – krzyknął Kuba płaczliwie. – Uspokój się! Wierzymy! – mama starała się załagodzić sytuację, choć w przedpokoju tuż za plecami Kuby stała Ola i znacząco malowała sobie kółka na czole, szepcząc: “Boli mnie główka. Boli mnie główka...”. Helena Stec westchnęła: – Wierzymy, że ktoś ci ukradł pudło z pocztówkami, ale czy ty aby nie przesadzasz? Po co komu pocztówki? Akwarelowe portreciki obcych osób? Ten ktoś na pewno zajrzał do pudła, zobaczył, co tam jest, i rzucił gdzieś w kąt. Pewnie leżą na jakimś śmietniku w okolicy miejsca, gdzie się to stało. Rano trzeba wstać i się przejść. I poszukać. – Te pocztówki mają wartość historyczną, ale nie finansową. Złamanego grosza za nie dostać nie można – dodał ojciec. – Przecież wam mówiłem, że można! Że taki facet, co ma ksywkę Biegły sprzedaje je po pięć dych, a jego wspólnik Młodzieniec chciał siedem... – Kuba! Czy ty przypadkiem nie naoglądałeś się jakichś głupich seriali? Biegły, Młodzieniec. Ty sam siebie posłuchaj. Ostatnio gapisz się w telewizor jak ciele w malowane wrota. I, jak widzę, to z tego powodu tak głupiejesz… – Zeskanowałeś te pocztówki? – spytała mama. – Bo miałeś to zrobić? – Kuba skinął potakująco. Coś zaczynało mu świtać, więc uśmiechnął się do swoich myśli. – No to teraz nikt tego nie sprzeda, bo podamy informację o tej kradzieży... – powiedział ojciec. – Jutro pójdę zgłosić to na policję. *** Specjalna zbiórka zastępu zwołana na prośbę Kuby przez Łukasza spotkała się ze sprzeciwem ze strony Młodego. – A co mnie obchodzą czyjeś pocztówki? – spytał głosem, który zdradzał wściekłość. – Rudy ma beznadziejnie głupie pomysły. Ten z zadaniem rocznym też był beznadziejny. Najpierw skopaliśmy mu ogródek. Teraz szukamy jakichś malarzy. Ja spędziłem tydzień, czytając jakąś nudną książkę i notując z niej jakieś nazwiska, które gówno mnie obchodzą. To była taka fajna drużyna. A to zadanie, które mamy przez tego idiotę… – Słuchaj! Jak coś ci się nie podoba, to wypad! – Kuba był wyraźnie wściekły. – Spokój, chłopaki! – zawołał Łukasz. – Jakie macie propozycje? Kuba wyjaśnił swój pomysł z kontrolą stoiska, na którym niedaleko szkoły i bazaru stał Biegły i handlował starociami. – No dobra, ale czego mamy na nim szukać? – spytał Artur. Kuba bez słowa wyjął opakowane w białe koperty płyty CD+R i wręczył każdemu z członków zastępu. – Tu są zeskanowane wszystkie skradzione pocztówki. – Mamy się tego nauczyć na pamięć? – spytał kpiąco Młody. Ale na jego wyraźną prowokację nie zareagował nikt. – Rozpoczynamy akcję “Pocztówka” – rozpoczął Łukasz. – Po pierwsze, macie mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Po drugie… – w tym momencie Łukasz zawiesił głos. – Kto się podejmuje zrobić plakat-ogłoszenie? – Ja zrobię – powiedział Kuba. – W końcu mam sprzęcior. – Może ja… – odezwał się milczący dotąd Artur. – Ty zeskanowałeś. To teraz ja coś zrobię. – Okay – Łukasz skinął głową. – Napisz, czego szukamy, w jakich okolicznościach zginęło. – Ja tam uważam, że Kuba powinien wydrukować zeskanowane pocztówki i pójść do tego pana, co mu radziła pani Eulalia – odezwał się milczący dotąd Tasiemiec. – Bo szukanie pocztówek szukaniem pocztówek, ale... Te wydarzenia pokazują, że może jednak gdzieś jest ukryty skarb. – Po pierwsze, nie skarb, tylko biżuteria Heleny, po drugie, jej pewnie dawno już nie ma – zaczął Łukasz, ale rozejrzawszy się po twarzach chłopców, zmienił ton. – Na obrazie ma być tylko informacja, co się z nią stało – wyjaśnił i szybko dodał: – Oczywiście możemy spróbować, ale nie radziłbym się napalać. No i wreszcie po trzecie, to powinniśmy kontynuować zadanie Tropicieli. I do kontynuowania zadania, tworzenia listy malarzy, wyznaczam Młodego. – O Jezu! – jęknął Młody. – No co jęczysz? – spytał Łukasz. Powiedziałeś, że nie chcesz zajmować się sprawami związanymi z Kubą, więc masz malarzy. Tak więc: malarze – Młody. Ogłoszenie – Artur. Kuba pójdzie do pana Genia. Tasiemiec i Kacper zajmą się kontrolą okolicznych bazarów. Wybierzecie się też w niedzielę na Koło, na targ staroci. – A ty? – spytał Młody i spojrzał na Łukasza. – Ja? – Łukasz wzruszył ramionami. – Ja zajmę się poważną sprawą. Rozmową z policją. *** Kuba z Jagodą szli do domu, gdzie mieszkał pan Genio. – Ale jeśli on poczęstuje nas paluszkami, to przysięgam, że rzygnę na sam widok. – Oj, daj spokój – powiedziała Jagoda i nagle jej wzrok padł na cukiernię. – Masz jakiś szmal? – spytała i ruchem głowy wskazała szyld “Irena”. Kuba zrozumiał natychmiast. Nie minęło kilka chwil, gdy o wiele szybszym krokiem zmierzali do pana Genia, a w pechowym plecaku Kuby spoczywało pudełko z frankfurterkami. – Teraz to mogę wypić i najohydniejszą herbatę. Drzwi otworzyła im starsza pani z siwymi włosami upiętymi w kok. – Wy pewnie jesteście od Lali – stwierdziła i zawołała w głąb mieszkania. – Geniu! Harcerze od Lali przyszli. Kiedy po chwili weszli do zaciemnionego pokoju, ujrzeli siedzącego przy biurku starszego pana. Kuba aż krzyknął na jego widok. – To pan?! – No oczywiście, że to ja! – odpowiedział staruszek i uśmiechnął się pogodnie. Choć w pierwszej chwili nie zrozumiał, że okrzyk Kuby miał znaczyć, że w siedzącym za biurkiem mężczyźnie rozpoznał tego, który kilka miesięcy temu pomógł im w podchodach. – Oj, nie trzeba było! Dzieci! – powiedział na widok torby z ciastkami. – Nie chcieliśmy z pustymi rękoma. – Oj, coś mi się wydaje, że prawdziwy powód jest inny. Widzieli kuchnię Eulalii… – wtrąciła pani Marynia i się zaśmiała. Kuba zaczerwienił się po same uszy. – Lala mówiła, że interesuje was skarb. Tak? – pan Genio przymrużył filuternie oko. – Oj, wielu tu było o to pytać – powiedział. – Tak, ale… – Kuba zająknął się i spojrzał na Jagodę. Szturchnęła go w bok. – Bo wie pan – zaczął Kuba i nagle nad głową starszego pana zauważył mały portrecik. – O! Pan też go znał. – A znałem! W młodości dorabiałem sobie w jego pracowni. – To pan był tym pracownikiem? – Nie wiem, czy akurat tym, którego masz na myśli, ale byłem pracownikiem. Pan Wacław miał ich kilku. To dlatego Kuba ośmielony wyznaniem pana Genia opowiedział o zdarzeniach ostatnich dni i kradzieży pocztówek. Na biurku starszego pana położył wydrukowane skany skradzionych pocztówek. – I myślicie, że ktoś specjalnie ukradł te pocztówki? Przecież chyba wszyscy na Kępie wiedzą, że ten obraz z rebusem to nie pocztówka. To ponoć wielki portret. Portret pani Heleny. No i rebus na nim jest. Ja go nawet widziałem, ale przed skończeniem. Skończonego to nie widziałem. I jakbym ten portret zobaczył, to bym poznał, ale opisać go nie potrafię. Ja tylko pamiętam aferę z tym portretem związaną. – Jaką aferę? – spytał Kuba i ściszył głos. – A taką małżeńską, jak to u nich bywało. Bo trzeba ci wiedzieć, mój drogi, że pani Helena to była o swojego męża piekielnie zazdrosna. On malował kiedyś sporo aktów. I ona miała jakąś obsesję, że wszystkie te modelki były jego kochankami. – A były? – spytał Kuba i spuścił wzrok. – Były, nie były. Nie uczył cię nikt, młody człowieku, że dżentelmeni nie rozmawiają o tych sprawach? Nie wiadomo, czy były. – No i mówił pan o kłótni. O co poszło? – No o ten portret. Pan Wacław ponoć namalował na nim coś obrzydliwego. To znaczy pani Helena tak twierdziła. – A co to było? – Nie wiem. I przyznam się, że tego chyba nikt nie wie. Bo ja tego portretu po wojnie nie widziałem. – A może ktoś go spalił? Zniszczył? – Możliwe, ale raczej wątpię. Portret powstał na początku czterdziestego czwartego roku. Helena dostała szału i gdzieś go schowała. Wyrzucić to by go nie wyrzuciła, bo za bardzo szanowała pracę swego męża, ale była o ten portret tak wściekła, że go ukryła. Pan Wacław chciał wiedzieć gdzie, ale nie zdążył się dowiedzieć… – A co się stało? – Wybuchło powstanie. Pani Helena była u kuzynki na Woli. No i wiecie, co się stało. – Słyszałem, że zginęła… – No, nie tylko ona. Wtedy Niemcy wymordowali pięćdziesiąt tysięcy osób. Stawiali pod murem i trrach. – A Wacław? Proszę pana? – spytała Jagoda. – Cóż, Wacław kochał tę swoją szaloną Helenę. O tym, gdzie zginęła, dowiedział się dopiero po wojnie. Szukał jej przez Czerwony Krzyż. Zmarł chyba z tęsknoty. – A dzieci mieli? – O, mój drogi! Coś mi się tu nie podoba. Kuzyn? Krewny? I nie wie? A skąd ty masz te pocztówki, jak one nie są oryginałami? Mówisz mi coś o kradzieży, a może to ty komuś je ukradłeś? He? – Nie – odparł Kuba. – Nie ukradłem. – A jak masz na nazwisko? – Stec. – No, Steców tu na Kępie przed wojną nie było. – Bo to rodzina mojej mamy, proszę pana. – A mama z domu jak? – Przybytkowska… – Uu, to ty ani chybi jesteś wnukiem Antoniego. Dobrze mówię? – Kuba skinął głową. – Oj, lubiliśmy się z twoim dziadkiem. Mama nie opowiadała? – Nie. – To ty się jej o to popytaj. I nie tylko o to. To doprawdy wstyd, żebyś ty po Kępie chodził i ludzi pytał o to, co twoja mama doskonale wie. *** Wracali tak jak wtedy od pani Eulalii. Był wieczór. Tym razem jednak na pewno nikt za nimi nie szedł. Kuba odprowadził Jagodę pod samą klatkę. Przez chwilę stali i rozmawiali, kiedy zadzwoniła komórka Kuby. To była mama. Chciała, żeby szybciej wracał do domu. – Wiesz co? – powiedziała Jagoda, kiedy Kuba chował komórkę do plecaka. – Pamiętasz, jak wtedy zadzwonił do ciebie telefon? Gdyby nie zadzwonił, nie otwierałbyś wtedy tego plecaka. Ja sobie tak myślę, że może ktoś chciał zadzwonić właśnie wtedy, żebyś ty odebrał. Żeby łatwiej ci było wyrwać to pudło. – Sprawdź ten numer. – Ale jak? – Zadzwoń pod niego. Przecież masz go w nieodebranych połączeniach. – Ale karta mi się skończyła. Nie mogę już wykonać żadnego połączenia. – Rany! To zadzwoń z domu. A jutro mi powiesz, co i jak. *** – Mamo? Czy mogę skorzystać z twojej komórki? To ważne – zawołał Kuba tuż od progu. – Słuchaj! Po pierwsze, przyszedłeś później, niż się umawialiśmy. A po drugie, była umowa. Wygadałeś całą kartę i musisz poczekać do końca miesiąca na następną. Nie ma mowy o zmianie zasad. – Mamo! Błagam! To ty zadzwoń. – Gdzie mam zadzwonić? – Pod ten numer. To ważne. – Ale co to za numer? – Ten numer do mnie dzwonił, kiedy ukradziono mi pocztówki. To na pewno nie jest przypadek. To pewnie ktoś, kto chciał, bym zatrzymał się i otworzył plecak. Żeby łatwiej było mnie okraść. Helena Stec spojrzała na swego pierworodnego i westchnęła ciężko. Jednak w oczach Kuby było coś takiego, że sięgnęła po swój telefon i wystukała numer, który widniał na kartce. Kuba już miał podnieść aparat do ucha, ale spojrzał na wyświetlacz. Widniał na nim napis: “znaleziono: PAN SUBOCZ”. – O rany! – jęknął i przerwał połączenie. ---List--- – Babciu, ale jakby co, to mógłbym u ciebie zostać? – No, przecież pozwoliłam ci. – Babciu... Ja nie chcę wracać do ojca. – Powiedz mi, co się stało? – Nie. Nie pytaj – burknął i odwrócił wzrok w stronę okna. – Kochanie, nie mogę ci pomóc, kiedy milczysz. Powiedz, o co chodzi. Może razem znajdziemy wyjście z sytuacji. – Nie znajdziemy – mruknął Rafał, a po chwili milczenia dodał: – Z tej sytuacji nie ma wyjścia. “No bo co można zrobić, kiedy rodzony ojciec bierze udział w okradaniu jego najlepszego przyjaciela?” - myślał Rafał i patrzył na sunący po drugiej stronie ulicy tramwaj. – Czy miałaś kiedyś przyjaciółkę? Taką od serca? – spytał po chwili i spojrzał wyczekująco na babcię. – Jak byłam w twoim wieku, to nie. Nigdy nie miałam takiej prawdziwej przyjaciółki. Dziewczynki są inne od chłopców. Rzadko między nimi trafiają się prawdziwe przyjaźnie. Ale teraz... Teraz to mam. – Babciu, a gdybyś wiedziała, że twojej przyjaciółce coś grozi, to powiedziałabyś? – Pytanie! – bez namysłu odrzekła babcia. – Pewnie, że bym powiedziała. – Nawet gdyby to złe miało ją spotkać ze strony innej bliskiej ci osoby? – Masz na myśli jakąś inną przyjaciółkę? Rafał nie odpowiedział. Babcia Konstancja patrzyła na niego wyczekująco, ale wnuk milczał. Jakże zmienił się od czasu, kiedy widziała go po raz ostatni. Niby nie było to tak straszliwie dawno, ale… od pogrzebu Teresy minęło sześć lat. Że też musiała wyjść za tego nieudacznika. Nic nie potrafił. Ani zapewnić dostatku jej, ani teraz własnemu, jedynemu synowi. – Przyjaźń nie jest po to, by ludzie mówili sobie tylko miłe rzeczy – zaczęła babcia. – Przyjaźń jest po to, by ludzie mówili sobie to, co pomoże im być lepszymi. To, co pomoże im postępować właściwie. Nie wiem, co się dzieje w twoim życiu. Nie dajesz mi się poznać. Nie wiem, jak mam ci pomóc, ale jeśli coś dzieje się w twojej przyjaźni, to rozmawiaj o tym. – Nie mogę. – To napisz. Rafał już chciał się roześmiać, ale zamarł. Napisać. To jest myśl. – A dasz mi pięć złotych? – Na co ci? – Na kawiarenkę internetową. – Więcej mi nie powiesz? Rafał zacisnął zęby. Babcia westchnęła ciężko, ale sięgnęła do torebki. *** Myśl o nazwisku ojca Rafała wyświetlonym na telefonie matki nie dawała Kubie spokoju. To dlatego całą noc nerwowo przewracał się z boku na bok. Co też pan Subocz od niego chciał? Co też dzieje się z Rafałem? Czy wrócił już do domu od tej tajemniczej babci, o której wcześniej nie wspominał nawet słowem? A może to ma związek z tymi pytaniami, które dzień po zniknięciu Rafała zadawała mu mama? – Czy wyście się o coś pokłócili? – pytała. – Nie, no coś ty. – Bo Rafał nie chce wrócić do domu. – Mamo, nie pokłóciłem się z nim – odparł wtedy, choć przecież nie do końca była to prawda. Wymiana zdań o Kamieniach na szaniec ciągle brzmiała Kubie w uszach. O, jakże bolał go teraz własny ton głosu, jakim wykrzykiwał wtedy do Rafała, że nie zna i nie wie nic o Góreckim, Kamińskim... Ale czy to możliwe, by przyjaciel tylko z tego powodu uciekł z domu? I to do jakiejś babci, o której nigdy nic nie mówił? Musi odnaleźć Rafała i z nim porozmawiać. Nawet jeśli ta jego tajemnicza babcia mieszka tak daleko. *** – Chyba śnię – szepnął sierżant Gustaw Puchalski i, otarłszy pot z czoła, spojrzał na zamykające się drzwi. Była piąta po południu. Ten dyżur na posterunku należał do najdziwniejszych w jego życiu. Choć wszystko zaczęło się jeszcze dnia poprzedniego od gimnazjalisty – harcerza, który dziarskim krokiem wkroczył do jego pokoju w komendzie rejonowej przy ulicy Grenadierów, przedstawił się jako Łukasz Kolankiewicz i salutując do nieistniejącego daszka, ze śmiertelną powagą oznajmił, że po Saskiej Kępie grasuje złodziej pocztówek, który napadł jego kolegę i ukradł mu pudło z całą kolekcją. Sierżant Gustaw wiele już widział, bo służbę pełnił nie pierwszy rok, jednak o złodzieju pocztówek słyszał po raz pierwszy. Ludzie kradli różne rzeczy. Najczęściej rowery, samochodowe radia, włamywali się do mieszkań po sprzęt audio-wideo. Ostatnio nawet namnożyły się plagi kradzieży na tak zwanego wnuczka czy dalekiego kuzyna, kiedy złodzieje podawali się za dawno niewidzianych krewnych i od starszych osób wyłudzali spore sumy pieniędzy. Ale o kimś, kto chciałby kraść pocztówki, sierżant słyszał po raz pierwszy. Na dodatek właśnie zamierzał odprawić chłopca, mówiąc mu, że to nie jest czyn o dużej szkodliwości społecznej, bo kilka pocztówek to nic takiego. I że gdyby miał się zajmować takimi sprawami, to co chwila na komisariacie zjawiałyby się dzieci, którym skradziono gumę do żucia bądź lizaka. Wtedy otworzyły się drzwi i stanął w nich bardzo poważnie wyglądający mężczyzna – przedstawił się jako Andrzej Stec i opowiedział, że wczoraj napadnięto jego syna i… skradziono mu pocztówki. Policjant sporządził protokół i do akt dołączył płytę CD, na której znajdowały się skany wszystkich skradzionych pocztówek. Wezwał też do siebie starszego posterunkowego Szewczyka – z poleceniem, by załatwił wydruk skanów i rozesłał patrole po bazarach. Połączył się też z komendą rejonową na Woli i przekazał informacje, że najdalej za kilka godzin również do nich dotrą wydruki zeskanowanych pocztówek oraz prośba o wysłanie patroli na bazar staroci. Może złodzieje już tam wynieśli pocztówki. Największy szok przeżył jednak rano, kiedy do komisariatu wpadł mały, rudy i piegowaty chłopak ciągnący za sobą niewysoką blondynkę i oboje stwierdzili, że przyszli z nowymi informacjami w sprawie skradzionych pocztówek. Mówili jedno przez drugie. A sierżant Puchalski spoglądał to na blondynkę z warkoczem, to na rudego piegusa. – Bo, proszę pana, to jest tak – mówił rudy. – Na tych pocztówkach myśleliśmy, że jest szyfr, który mówi o skarbie… – Ale okazało się, proszę pana, że rebus jest na obrazie – przerwała rudemu blondynka. – Ale nie wiemy, gdzie jest ten obraz… – To nie ma nic wspólnego ze sprawą, Kuba – blondynka zgromiła rudego wzrokiem. – Ale złodzieje nie wiedzą, że szyfr jest gdzie indziej, więc skradli pocztówki, proszę pana – dodał rudy. – Rozumie pan? – spytała blondynka. – My wiemy, kto to ukradł – dodał rudy. – Nie! – zaprotestowała blondynka. – My nie wiemy, kto to ukradł. Bo ten, co napadł, to nie był ani Biegły, ani Młodzieniec. – Niestety – wtrącił Kuba. – Ale wiemy, dla kogo to zrobili – dodała blondynka. – I wiemy, przy czyjej pomocy. Niestety. – Niestety – dodała blondynka. – Wiemy, że udział w tym brał ojciec naszego kolegi. Biegły kazał mu dorobić klucz do mojego strychu. – Ale Rafał uciekł do babci i klucza nie dorobił. – Zaraz, jaki Rafał?! – przerwał sierżant Puchalski. – Mówcie jaśniej. Jaki szyfr? Jaki rebus? Ja zwariuję! – To niech pan to przeczyta – powiedział Kuba i podsunął sierżantowi pod nos e- mail, który rano znalazł w swojej poczcie. “Kuba – pisał Rafał. – Nie umiałbym ci tego powiedzieć prosto w oczy, ale mój ojciec chyba ma coś wspólnego z Biegłym. Wspominałem ci, że go zna. Biegły przyszedł kilka dni temu do nas, do domu. Proponował ojcu pracę. Ja nie wszystko słyszałem. Ale była mowa o tym, że kroi się niezły zarobek. Niedługo potem byliśmy na twoim strychu. Wtedy… wiesz. I ojciec kazał mi iść dorobić klucz. Kiedy spytałem, czy możesz iść ze mną – zabronił. Więc chyba nie chciał, abyś ty lub twoja mama wiedzieli o dorobieniu tego klucza. Dlatego nie wróciłem. Nie mógłbym brać w tym udziału. Jestem u babci. I mam nadzieję, że zostanę tu już na zawsze. Nie chcę wracać do domu. Zresztą teraz, po tym, co ci powiedziałem, ojca pewnie aresztują. Jak znajdziesz rebus i będziesz wiedział, co znaczy, to daj mi znać, bo jestem ciekaw, ale jak nie będziesz więcej chciał ze mną rozmawiać, zrozumiem. Rafał” – Rozumie pan? – spytał Kuba. – Trzeba przesłuchać ojca Rafała – dodała Jagoda. – To on zadzwonił do Kuby, kiedy Kuba otworzył plecak. – Gdyby nie ten telefon, plecak byłby zamknięty i złodziej nie ukradłby mi pocztówek. – Wolnego. Opowiedzcie mi wszystko jeszcze raz i na spokojnie. Kiedy godzinę później sierżant Puchalski miał zamiar wydać dyspozycję, by patrol spacerujący uliczkami Saskiej Kępy zahaczył o mieszkanie niejakiego Subocza, drzwi pokoju w komisariacie otworzyły się. Stanął w nich zniszczony mężczyzna, który ciężko westchnął i powiedział: – Panie władzo. Jestem szantażowany. Kumpel chce ukraść pocztówki… Tam na dole dyżurny powiedział, że mam z tym iść do pana. – Chwileczkę. A pan? Jak się pan nazywa? – Subocz. Stefan Subocz – odparł mężczyzna, rozejrzawszy się wokół, spytał: – Można tu palić? Sierżant Puchalski skinął głową i w milczeniu obserwował, jak mężczyzna drżącymi dłońmi wyjmuje z wewnętrznej kieszeni podniszczonej kurtki paczkę zmiętych papierosów. Po czym, łamiąc kolejne zapałki, wreszcie z dużym trudem go sobie przypala. – Proszę mówić. – Bo to było, panie władzo, tak… Ale nie zdążył dokończyć. Na biurku sierżanta zadzwonił telefon. To komenda rejonowa na Woli informowała, że na bazarze do kupienia jest jedna z kilkudziesięciu pocztówek, które widnieją na wydrukach. Patrol pyta, co robić. – Dajcie mi kwadrans – krzyknął w słuchawkę i odłożywszy ją na widełki, spojrzał wyczekująco na starego Subocza, który ponownie odezwał się: – Bo to było, panie władzo, tak… ---Rzygający generał--- – Mamo! Jak to było z tym twoim wujem i jego kochankami? – zawołał od progu na tyle głośno, że aż Ola się zainteresowała. – Z jakim wujem? Z jakimi kochankami? – A ty się nie interesuj! – Kuba wypchnął siostrę z kuchni. – No? Jak to z tym było? – Kuba spytał ponownie. – Co takiego?! – spytała mama, wyjmując ręce z miski, w której zagniatała mielone mięso na kotlety. – Podaj mi tę ścierkę – powiedziała, wskazując Kubie palcem kraciastą szmatkę. – No z wujem Wackiem... Tym od pocztówek. – Rany! – Mama załamała ręce, choć więcej w tym było teatralnego udawania niż śmiertelnej powagi. – Kochanki cię interesują? – spytała. – Nie – odparł Kuba. – Tak w ogóle. Wszystko – mruknął i dodał po chwili: – Wszystko, co wiesz o wuju Wacku. Kuba sam nie wiedział dlaczego, ale jakoś łatwiej mu było spytać o kochanki niż o skarb. Może dlatego że przecież już wcześniej trochę jakby wyśmiewali się z jego chęci dokonania wielkiego odkrycia. – O wuju Wacku – powtórzyła mama i uśmiechnęła się. – Okay, ale za to pomożesz mi siekać jarzyny do sałatki. Kuba westchnął ciężko. Czego jak czego, ale robót kuchennych po prostu nie znosił. Z utęsknieniem czekał, aż Ola podrośnie na tyle, by pomagać mamie we wszystkim. Jednak tym razem ciekawość zwyciężyła lenistwo i niechęć do kucharzenia. Już po chwili Kuba za pomocą specjalnego urządzenia przypominającego grube sitko kroił w kostkę gotowaną włoszczyznę. – Mama! To mów! – Co do kochanek, to nie wiem, jak było naprawdę. Ciotka Helena podobno mówiła, że wielu twierdziło, że miał ich całe mnóstwo i że wszystkie portretowane kobiety były jego kochankami. Ale z drugiej strony jak przychodziło co do czego, to nikt tych rewelacji nie potwierdził. Ponoć rebusami zaznaczał, która była kochanką, ale… to mogła być plotka. Bo każdy z rebusów na portretach jest inny. Żadnych cech wspólnych. – A umiesz je odczytywać? – Nie bardzo – przyznała mama. – Zresztą dawno nie próbowałam. – A skąd się wzięły te opowieści o kochankach? – Chyba to była obsesja Heleny spowodowana tym, że nie mieli dzieci. – A kim była dla nas Helena? – Jak to kim? Rodzoną siostrą twojego pradziadka. Była z domu Przybytkowska. Tak jak ja. – Wiesz, mama, mówisz to z takim oburzeniem, a skąd ja to mogę wiedzieć? – spytał Kuba z wyrzutem. – No tak… – To taka musiała być straszna zazdrośnica. – No i była. Przed wojną był jeden taki skandal. Wuj miał pomocnika w pracowni, któremu po iluś latach małżeństwa urodziło się dziecko, a ponoć dzieci mieć nie mógł i niektórzy mówili, że wuj mu pomógł zostać ojcem. Rozumiesz. – Mama spojrzała na Kubę i trochę się zmieszała. – Ja nie wiem, czy ja powinnam ci mówić takie rzeczy – dodała po chwili. – W końcu to sprawy dorosłych. – Mama, mów! To przecież też historia. Historia mojej rodziny. – Ooo! – Mama spojrzała na Kubę z uznaniem. – Nagle zaczęła cię interesować? – No – mruknął Kuba. I już miał ochotę powiedzieć, że stało się to dzięki Rafałowi, ale zamilkł. Poza jednym listem, tamtym listem, przyjaciel więcej się do niego nie odezwał. A przecież od jego zniknięcia minął już prawie tydzień. – Weź teraz kiszonego ogórka. Tylko za drobno nie krój! – Mama podała Kubie słoik. – Na czym to ja skończyłam? – spytała. – Na tym, że jeden pracownik nie mógł mieć dzieci. – A! No i żeby odsunąć od siebie podejrzenia, wuj go zwolnił. Ale interesował się jego dzieckiem, więc ciotka dostawała kolejnego szału. – A to było jego dziecko? – Chyba nie. Zresztą, Kuba, czy wyobrażasz sobie, że ktoś wprost by o to zapytał? A poza tym… nawet gdyby spytał. To czy jakby mu odpowiedziano na przykład, że nie, to ktoś by w tę odpowiedź uwierzył? Jak plotka idzie w świat, to ludzie w prawdę nie wierzą. Plotka jest dla nich atrakcyjniejsza. Rozumiesz? Kuba skinął głową, że rozumie i zamyślił się. A może Rafała ojciec nic nie zrobił? W końcu na policję przyszedł dobrowolnie. – No i co było dalej? – Dalej to wojna wybuchła. – No i? – Wuj nie bardzo miał wtedy zarobek, bo jak bomby na głowę lecą, to kto będzie kupował obrazy? Więc zaczął malować szyldy – odparła mama i rozbiwszy skorupkę, wrzuciła do głębokiego talerza jajko, które zaczęła roztrzepywać widelcem. Przez chwilę w kuchni panowało milczenie. – A portrety? – Portrety to malował, ale głównie te pocztówkowe. Ludzie na więcej forsy nie mieli. Malował je zresztą chyba po to, żeby z wprawy nie wyjść. No i najczęściej malował Helenę. Olejnymi. Na płótnie. Deskach. Na czym się dało. – A co z pomocnikiem? – Tamtym? No to przecież mówiłam, że go zwolnił. – Ale to nie był pan Genio? – A skąd ty wiesz o panu Geniu? – No… dzięki pani Eulalii. – Aaa... – Mama była wyraźnie zaskoczona. – A co pan Genio ci mówił? – Pytał, co ze mnie za krewny, skoro nic nie wiem. Więc pytam. – A czemu pytałeś jego, a nie mnie? Kuba wzruszył ramionami. Zastanawiał się – powiedzieć czy nie o tym, że wtedy usłyszał rozmowę mamy z ojcem o rebusie. “Spytaj mamę. Ona ci powie” – głos Jagody brzmiał mu w uszach. To ona namawiała Kubę na tę rozmowę i mówiła, by powiedział mamie wszystko. “Przecież twoja mama jest fajna” – przekonywała Jagoda. – A portret Heleny? Ten z rebusem? – wykrztusił wreszcie i pochylił się mocniej nad miską. – A, tu cię boli! – Zaśmiała się mama i machnęła ręką. – Słyszałeś o rebusie? Od Genia? – Nie… ty mówiłaś tacie. – A! Podsłuchiwałeś? – Mama była wyraźnie rozbawiona. – Mówiłaś bardzo głośno – tłumaczył Kuba mocno zaczerwieniony. – No? To jak to było? – Z rebusem? – I z rebusem, i ze skarbem… – Skarb to za dużo powiedziane. To były resztki biżuterii Heleny, różne srebrne naczynia, stare monety, banknoty i pocztówki, bo wuj Wacek przed wojną kolekcjonował różne takie. To się trochę zbiegło ze zwolnieniem tego pomocnika. – Ale to był pan Genio? – Nie. Pan Genio był potem. Nie przerywaj, bo wątek zgubię. Ciotka myślała, że te wszystkie rzeczy wuj sprzedał, by dać na utrzymanie tego swego rzekomego dziecka. Ale on zaklinał się na wszystkie świętości, że nie w tym celu wyniósł. Przysięgał na flagę i orła, co z kolei doprowadziło ciotkę do szału. – Dlaczego? – Widzisz, wuj bardzo przeżywał to, że nie może walczyć, bo jest za stary. – No i? – Przysięgał na flagę, a ciotka chyba chciała, by przysięgał na miłość do niej… Nie wiem zresztą. Tak twierdzili tu różni. W każdym razie w kościele na Nobla przysięgał jej, że nie ma kochanki. – No i co? – No i ona nadal nie wierzyła. Więc wtedy powiedział, że prawdę o tym ukrył w rebusie na portrecie. I ciotka się wściekła. – Ale dlaczego? Bo nie rozumiała tych rebusów? – To też, a poza tym ten portret był taki… hm. Jakby ci to powiedzieć. – Obrzydliwy? – Skąd wiesz? – Pan Genio mówił. No i że ona go schowała… – Tak. Dziadek go znalazł po wojnie. Kuba zaniemówił. – Dziadek znalazł? – A tak. Twój dziadek, ale powiedział, że w życiu w jego domu nie zawiśnie portret z rzygającym generałem. – Nic z tego nie rozumiem. – Na portrecie był namalowany generał, który rzyga. – Eee, to chyba nie o ten portret chodzi. – O ten. Na pewno o ten. Było to wyjątkowo obrzydliwe. Portret ciotki, a w rogu rzygający generał. – To pewnie ten rebus. – Pewnie tak. – I dziadek nie chciał dowiedzieć się, co się stało z tymi kosztownościami? – Dziadek kochał swoją ciotkę Helenę. Miał żal do wuja, że zginęła. – Nie rozumiem. Jak to miał żal? A czy to wuja wina, że powstanie wybuchło? – To nie tak. Ciotka wściekła się ponoć o ten portret i wyprowadziła się z domu do kuzynki. Na Wolę. Aż powstanie ją tam zastało. Zginęła.Dziadek twój twierdził, że gdyby nie portret i głupi pomysł wuja, toby tam nigdy nie poszła. – Dziadek go nie lubił? – Chyba nie. – I portret wyrzucił – stwierdził ze smutkiem Kuba. – A skąd. Co też ci przyszło do głowy? – No, mówiłaś, że był. Tak, jakby portret nie istniał. – Istnieje. Leży na strychu i ma się zupełnie… – odparła mama. – Gdzie lecisz?! Poczekaj! Kuba! Ale Kuba już nie słyszał. Porwawszy wiszący przy drzwiach pęk kluczy, pognał na strych. Mama dotarła tam po kwadransie. – Co tu się dzieje?! – krzyknęła od progu, widząc tumany kurzu unoszące się w powietrzu. – Szukam – odparł Kuba, mocując się z jakąś skrzynią. – Ty nie demoluj! – Ja się boję, że ktoś… – zaczął Kuba, ale w tym momencie mama spokojnie sięgnęła po odwrócony twarzą do ściany obraz i podsunęła go Kubie pod nos. Znał to płótno. Kilka miesięcy temu oglądali je z Rafałem. Był to portret siedzącej przy stole kobiety. W tle, za jej plecami – drewniany dom. Malutką postać w generalskiej czapce Kuba zobaczył dopiero teraz. – Masz rzygającego generała! – Mama podsunęła Kubie portret pod nos. – Uff, a już myślałem, że ktoś go ukradł – stwierdził Kuba, stawiając obraz na stołku w kuchni. – Dlaczego i jak miałby to zrobić? – spytała mama. – No… – zaczął Kuba i zająknął się. Powiedzieć? Nie powiedzieć? Powie. Albo lepiej nie. Pokaże mamie list Rafała. – Biedne dziecko – odezwała się mama po chwili. – Przecież o dorobienie tego klucza to ja sama go poprosiłam. I właśnie dlatego przyszli do nas nie w niedzielę, a w poniedziałek… Kuba spojrzał na mamę i poczuł, jak z piersi spada mu wielki ciężar. ---Rebus--- – Mamo, ale ja muszę! – jęknął Kuba. Już dobrą godzinę przekonywał matkę, że na dzisiejszą zbiórkę musi wziąć ze sobą portret. Jednak matka była nieugięta. – Nic nie musisz – odparła. – Muszę. Wszystko poszło o ten rebus. Chłopaki muszą go zobaczyć. – To mogą tu przyjść. Nie będziesz łaził po ulicy z obrazami. Pocztówek nie umiałeś upilnować. – Przecież wszystko się dobrze skończyło. – Tak! Tylko że co się wstydu najedliśmy, to nasze. – Jakiego wstydu? Helena Stec machnęła ręką. Zajęta porządkowaniem czegoś w szafie, nie chciała opowiadać synowi, jak to od znajomych dowiedziała się, że na komendzie początkowo mieli jej męża za wariata. – To co? Nie mogę? – spytał ponownie Kuba. – Powiedziałam już. Chcesz kolegom pokazać obraz, to niech tu przyjdą – odparła mama i mocno trzasnęła drzwiami od szafy. Kuba westchnął ciężko. Wiedział, że to trzaśnięcie oznacza po prostu koniec dyskusji. *** – Fajnie, co? – Kuba poklepał przyjaciela po ramieniu. Rafał uśmiechnął się i lekko zaczerwienił. Za nic w świecie nie przyznałby się, że on cieszy się może jeszcze bardziej niż Kuba. I to nie tylko dlatego, że ojciec okazał się niewinny, a Biegły został aresztowany, ale że babcia kupiła mu mundurek i obiecała zapłacić za obóz. Wracali ze zbiórki całą gromadą. Kuba, Rafał, Ola z Patrycją, Łukasz, Młody, Artur, Kacper i Tasiemiec. Jagoda dogoniła ich po chwili. – Kuba! – powiedziała zdyszana. – Chciałam podziękować za pomoc… – Nie ma sprawy – odparł. – Oj, jest! Słyszałeś, co druh mówił o naszej prezentacji. Była najlepsza dzięki tobie. Twój aparat był o wiele lepszy od naszego. Te zdjęcia, które zrobiłam twoim, to ho, ho! No i poza tym ten pomysł ze zrobieniem zdjęć detali, tablic pamiątkowych. Nawet nie wiesz, ile się nauczyłam o własnej dzielnicy. Mieszkam tu od urodzenia, a nie wiedziałam, że Kępę odwiedził Picasso. To ty pokazałeś mi tę tablicę. - Eee – Kuba nie bardzo wiedział, co powiedzieć. W końcu tablicę zobaczył przypadkiem i to tylko dlatego, że była kolorowa. – Naprawdę nie ma sprawy. – Jest! – Jagoda potrząsnęła głową. – Dzięki tobie zajęliśmy pierwsze miejsce. – Tak – odezwał się sarkastycznie Młody. – Bo Rudy całą energię władował w cudzy zastęp zamiast we własny. No, ale czego nie robi się dla swojej dziewczyny… Dziewczyny? Kuba zaczerwienił się po same uszy. Jagoda jego dziewczyną? Spojrzał na nią z ukosa. Zarumieniona patrzyła pod nogi, jakby czegoś szukała na krzywym chodniku. – Co się go czepiasz? – spytał Tasiemiec. – Bo teraz też ciągnie nas do siebie oglądać obraz z rebusem. Prywatę odstawia! – Jak nie chcesz, to możesz nie iść – odezwał się Łukasz. – Jeśli o mnie chodzi, to jestem ciekaw, jak to wygląda. Młody westchnął ciężko. Kopnął ze złością leżący na ziemi kamień i przyspieszył kroku. *** – Pokazuj! – Nie pchajcie się! – Ja nic nie widzę! W dość obszernej kuchni nagle zrobiło się ciasno. Wszyscy naraz przepychali się, by stanąć bliżej ustawionego na krześle portretu. – Zarypisty ten generał – stwierdził po chwili Tasiemiec. – Ale moim zdaniem to on nie rzyga. – A co robi? – spytał kpiąco Artur. – Stary! Jakby rzygał, toby z jego ust wylatywała jakaś masa różnych rzeczy, a nie jakieś dwa czy trzy ziarenka. – To nie są ziarenka – pokręcił głową Młody. – A co to jest? – odezwała się milcząca dotąd Jagoda. – Nie wiem – odparł Młody i przysunął nos do portretu tak blisko, że reszta zaczęła protestować. – Czy to drzewo nie wygląda jak litera P? – spytał po chwili i powiódł pytającym wzrokiem po wszystkich. Tasiemiec zmrużył oczy i spojrzał na obraz. – No… coś w tym jest – odparł. – I stoi ono nad rzeką. – Nie stoi, a rośnie – zauważył Artur. – Przeka… – zaczęła Jagoda, ale Kuba przerwał jej. – Chłopaki! – zaczął głosem odkrywcy Ameryki. – Ta nuta to jest do! – Też mi sensacja – Artur wzruszył ramionami. – Każdy kretyn to wie… – Tak, ale… on… to znaczy wujek… lubił nuty i używał ich w rebusach – wyjaśnił Kuba i opowiedział historię o tym, jak Helena wyjechała, a Wacław poinformował o tym pracownika, rysując rebus z wyjącą chałą. – Słuchajcie! – krzyknął nagle milczący dotąd Kacper. – Jak się inaczej mówi na generała? – Szef wojsk – powiedział Artur. – Eee, szef to mi nie pasuje. – Do czego? – Do rebusa, rebusu – poprawił się Kacper. – Szef nie... – Ale o czym ty myślisz? – spytał Kuba. Jednak Kacper nie odpowiedział. Z wielką uwagą, zmarszczywszy brwi, wpatrywał się w portret. – A może wódz? – powiedział Kacper po chwili. – Co wódz? – Kuba nie rozumiał, co też kumpel ma na myśli. – Czy to nie jest tak, że ten twój cały “rzygający generał” to po prostu wódz, który pluje? – Dlaczego pluje? – spytał Młody. Teraz on nic nie pojmował z toku rozumowania kumpla. – Skąd wiesz, że pluje? – O rany! – zniecierpliwił się Kacper. – Pluje, czyli robi “tfu”! Dzięki temu mamy dowództwu. Dowództwu! – powtórzył dobitniej. – No przecież nic innego tu nie pasuje. Wybaczcie, ale moim zdaniem generał i rzygi w grę nie wchodzą. – A może to jednak są rzygi? – spytał Młody. Sprawa z rebusem trochę go wkurzała. To przez Kubę, jego pocztówki i ten zakichany rebus ich zastęp nie zajął pierwszego miejsca. – Ty! Jakby chciał narysować rzygi, tobyś tu widział pawia. Ptaka. Kumasz? – zezłościł się Kacper. – Wiecie co… – zaczął powoli Łukasz, który od dłuższego czasu milczał, ale i z uwagą przyglądał się portretowi. – Mnie się wydaje, że to jest dobry trop. Przez chwilę w zupełnym milczeniu wszyscy patrzyli na portret. Dopiero po minucie dał się słyszeć głos Tasiemca, który powiedział tylko jedno, za to swoje ulubione, słowo: – Zarypiście! – A czy to tu… nie układa się w litery AK? – odezwał się Kuba, któremu coś nagle w głowie zaczęło świtać. – To by znaczyło, że dowództwu AK… ale co? – Przeka… – zaczęła znowu Jagoda i zamilkła, zamyślając się. – Chyba, przekazałem. – Powiedziała po chwili. – Ale z czego wynika to “załem”? – spytał Kuba. – Rzeka jest za głową Heleny – stwierdziła Jagoda. – Czyżby… za łbem? – spytała ostrożnie i spojrzała wyczekująco na Kubę. W kuchni zapadła cisza. – No! Coś takiego! – tuż za nimi rozległ się głos mamy Kuby. – Trochę się nie dziwię, że ciotka to ukryła. Szkoda tylko, że dziadek tego rebusu nie rozwiązał. Może nabrałby szacunku do wuja. Ale z drugiej strony… może to i dobrze, że nie wiedział, o co w tym chodzi? – Czemu? – spytał Kuba, ale nie tylko on był ciekaw. Cały zastęp Tropicieli i Jagoda przyglądali się jego mamie z wielką uwagą. – Gdyby wiedział, że głowę jego ukochanej ciotki wuj nazwał łbem… – To co? – spytali chłopcy, ale dźwięk telefonu wywołał mamę z kuchni. – No! – Łukasz klepnął Kubę w ramię. – Przekazałem dowództwu AK. To jest wiadomość! – Więc jednak kosztowności nie poszły dla kochanki – stwierdziła Jagoda. – No proszę! – odezwał się Młody głosem pełnym sarkazmu. – Twoja dziewczyna się dziś na coś przydała. Zmieniła opinię o twoim wuju. Dziewczyna? Jego dziewczyna? Już drugi raz padło to określenie. Kuba spojrzał na Jagodę. Była lekko zarumieniona. Jego dziewczyna? A jeśli ona nie chce? Chłopcy nadal tłoczyli się przy portrecie. Kuba, skorzystawszy z zamieszania, przysunął się do Jagody: – Jagoda… z tą dziewczyną to… – zaczął i nie wiedział, jak kończyć. – Bo wiesz… bo ja… bo ty… Ale Jagoda nic nie odpowiedziała, tylko wzięła Kubę za rękę i uśmiechnęła się. Odpowiedział uśmiechem. Rafał patrzył na nich w milczeniu. Trochę z zazdrością. Chciałby tak jak oni. Nawet nie przeczuwał, że i jemu los szykował niespodziankę w spódnicy. 48