Owen West Cztery dni do Veracruz (Four days to Veracruz) Przełożył Piotr Pawlaczek Wstęp SERYJNI MORDERCY SIEJĄ TERROR WŚRÓD MEKSYKAŃSKICH KOBIET Matt Augustine, „The New York Times” 3 maja 2003 roku JUAREZ, Meksyk. Juarez to centrum przemysłu ciężkiego, usytuowane między rzeką Rio Grandę i miastem El Paso. Przy taśmach produkcyjnych dla amerykańskich przedsiębiorców pracują głównie kobiety, zarabiając znacznie poniżej amerykańskiego minimum. Ale jakkolwiek niebezpieczne bywają niektóre prace wykonywane w przemyśle za dnia, noce w Juarez są dużo bardziej przerażające. Już od dziesięciu lat seryjny morderca pastwi się nad ludnością Juarez, pozostawiając za sobą szlak znaczony okaleczonymi ciałami – od rozciągającej się za miastem pustyni, aż po peryferyjne uliczki miasta. Od 1991 roku 150 kobiet i 20 mężczyzn zostało zamordowanych przez mordercę z nożem, któremu miejscowi nadali przydomek El Monstruo Carnicero – Potworny Rzeźnik – z powodu bestialstwa, z jakim pastwił się nad ciałami. Nie wiadomo, czy masakry dokonywał przed, czy po śmierci. W sumie zaginęło kilkaset osób. Niektórzy sądzą, że liczba ofiar wskazywałaby na przyzwolenie ze strony rządu, jeśli nawet nie współudział. – Co, policja nic nie wie? Proszę tylko spojrzeć na liczbę ofiar – mówi Valerie Hernandez, której córka zaginęła w 1995 roku, ale dopiero w zeszłym roku odnaleziono ją martwą, pod półmetrową warstwą piasku, z wyciętym sercem. – Ten psychopata jest na wolności i nikt nic z tym nie robi. Kobiety chodząc po mieście mają duszę na ramieniu. Chcecie walczyć z terrorem? Przyjedźcie do Juarez. A może boicie się wychodzić nocami z domu? W 1999 roku meksykańskie władze aresztowały pochodzącego z Egiptu chemika i oświadczyły, że El Monstruo Carnicero został schwytany. Rzeczywiście, doktor przyznał się do kilku morderstw i doprowadził policję do dwóch ciał. Jednak miesiąc później zabójstwa znów nabrały szaleńczego tempa, skłaniając władze do przyjęcia kolejnej teorii. – Potwór jest za kratkami – mówi Esteban Manber, prokurator okręgu Juarez – ale nie potrafimy powstrzymać jego wirusa przed wydostawaniem się z więzienia. Morderca ma bandę naśladowców, którzy kontynuują okrutne dzieło. Tom Barth, emerytowany agent FBI zatrudniony jako konsultant w sprawie owych morderstw, potwierdza, że zabójstwa nie są dziełem jednej osoby. – Proszę zwrócić uwagę na te przerażające liczby, pamiętając, że Ted Bundy zabił tylko 30- 40 kobiet. Myślę, że to cala banda zabójców jest odpowiedzialna za tragedię w Juarez. Jeśli się mylę, to mamy do czynienia z największym seryjnym mordercą w historii. Prolog MOUNT COOK, NOWA ZELANDIA Kobieta z trudem posuwała się naprzód, śnieg czepiał się jej butów, jak gdyby miał właściwości kleju. Będąc na lodowcu zaledwie od godziny, zaczęła już odczuwać, jak chłód wysysa jej energię przez goreteksową kurtkę. Starła szron z barometru na nadgarstku i zadrżała. Sześćset trzydzieści milibarów i wciąż spada – taka prognoza oznacza złe samopoczucie na poziomie morza, ale na dużych wysokościach to zwiastun cierpienia. Przyspieszyła kroku, żeby podnieść temperaturę ciała, po chwili jednak zwolniła, aby się nie spocić. Para spowijała jej twarz, unosiła się nad głową jak mgła i zamarzała w jej czarnych włosach w miniaturowe sople, które pękały, w miarę jak włosy związane w koński ogon obijały się o kołnierz. Wspięła się na niewielki gzyms – zwisającą krawędź urwanej fałdy śniegu, zamarzniętą w kształcie, w jakim wznosiła się dwa, dwadzieścia albo dwieście lat temu. Śnieg zaczął się obsuwać. Był tak samo puszysty jak na dole, jednak gdy wiatr poderwał zmrożone płatki, smagnął ją nimi prosto w twarz niczym śrutem ze sztucera. Włączyła latarkę Petzla i jeszcze raz rzuciła okiem na trzech goniących ją mężczyzn. W wąskim świetle latarki ledwie mogła ich dostrzec przez skrzące się drobinki śniegu fruwające w powietrzu. Poruszali się niczym zjawy pięćdziesiąt metrów niżej. Już od pięciu dni podążali jej śladem przez 300 mil dziczy – na półdzikich koniach, które gryzły i kopały, na tratwach z belek, które przewracały się w lodowatych odmętach, to znów pieszo, torując sobie drogę przez śliskie olchowe zarośla na dnie doliny, później wspinając się cały dzień na strome zbocze góry, aż w końcu pozostawili za sobą całą roślinność i dotarli do granicy wiecznych śniegów, brnąc jeszcze wyżej, do krawędzi lodowca, gdzie powietrze było zbyt rzadkie, aby przez dłuższy czas podtrzymać życie. Ze 142 godzin, które upłynęły od momentu, gdy pierwszy raz usłyszała huk wystrzału, Kate North wraz ze ścigającą ją grupą spała nie dłużej jak cztery. „Nie rozczulaj się nad sobą”, pomyślała. Lód pod jej stopami miał ciemnoniebieski kolor i wydawało się, że jarzy się w świetle pełnego, zachodzącego już księżyca subtelnie i spokojnie. Ale przemierzanie nowozelandzkiego lodowca bez zmrużenia oka nie było ani subtelne, ani spokojne. Było to wymagające zadanie. Popełnienie błędu oznaczało, że albo tamci ją dogonią, albo zgubi szlak i stoczy się tysiąc stóp w dół po lodowej gładzi, której krawędzie zaostrzył arktyczny wiatr. Kate wyciągnęła z nieprzemakalnych spodni laminowaną mapę. Para na moment zmąciła obraz, potem przy wdechu przerzedziła się, ale za chwilę znów przesłoniła mapę. Kate przyłożyła kompas do linii południków, obróciła mapę szukając kierunku północnego i uniosła wzrok, porównując kontury na mapie do terenu znajdującego się przed nią. Dotarła do Punktu Kontrolnego nr 27, na skraju lodowej czaszy, wcześniej, niż zaplanowała. Obróciła się i krzyknęła: – Chodźcie chłopaki, idziemy w dobrym kierunku! Jeszcze tylko pięćdziesiąt mil do końca! Nie cofnęła się jednak, żeby ich popędzić. Jakikolwiek krok do tyłu to strata energii – utrata cennego paliwa – a w najcięższym wyścigu na świecie strzeże się zaciekle swoich kalorii. Byle do przodu. Trzej mężczyźni, członkowie jej grupy uczestniczącej w Eco-Challenge, wszyscy służący w US Marines, nie zareagowali. Dalej z wysiłkiem kroczyli w górę: głowy spuszczone w dół, uwaga skupiona na podążaniu śladami kapitana swojej drużyny i utracie jak najmniejszych ilości energii przez stawianie nóg w zagłębieniach pozostawionych przez Kate. Pierwszy mężczyzna w szeregu, Gavin Kelly, stanął i zgiął się wpół nad swoim czekanem. Wydawało się, że zbocze odsysa mu tlen prosto z hiperwentylujących płuc. Zaczął wymiotować. Gdy wzbierała żółć, głowa trzęsła mu się w torsjach tak, że przez chwilę robiło się mu nawet ciepło. Cienka purpurowa linia ciągnęła się dwadzieścia stóp w dół stromego zbocza, po którym spływały, zanim zamarzły, jego wymiociny. Splunął dwukrotnie, aby oczyścić gardło z kwasów i trzęsąc się, zaczął łapać oddech. – Co ja, do cholery, wyprawiam? – Kelly zwrócił się do mężczyzny, który chwiał się na nogach tuż obok niego. Major Darren Phillips, doradca wojskowy prezydenta Stanów Zjednoczonych, zdjął puchową czapkę, otarł pot z łysiny i spojrzał na swojego kolegę. – Ten wyścig to ostateczny test. Zobaczymy, jaki naprawdę jesteś, żołnierzu. – Już nie służę w Marines. – Kto raz był żołnierzem, pozostanie nim na zawsze. – Niesamowite. Rząd ucieszy się na wieść, że twoje programowanie działa nawet w ekstremalnych warunkach. Darren zignorował go. Uczestnictwo w Eco-Challenge było tak wyczerpujące, że emocje i prawdziwy charakter wychodziły na wierzch w sposób nieunikniony. W przypadku Kelly’ego oznaczało to sporą dawkę uszczypliwych komentarzy. Darren kilka razy zapomniał się podczas wyścigu i uzewnętrznił odczucia, co stanowiło naruszenie jego osobistego kodeksu. Lepiej, jeśli koledzy określą cię mianem robota niż niezdyscyplinowanego i sentymentalnego mięczaka. – Mdłości to rzecz normalna, zważywszy na to, ile spałeś, Kelly. To tylko długi dzień w powiększeniu. – Taa, piątka świrów jeden za drugim. Wyczerpani uczestnicy wyścigu cierpieli na syndrom dnia poprzedniego od stu godzin. Kelly wyprostował się i spojrzał wzdłuż ciągnącego się zbocza. – Dobra, trzeba znowu gonić tę twoją cholerną dziewczynę. – Czy ona nie jest wspaniała? – wyrzucił z siebie z zakłopotaniem Darren. Miał nadzieję, że nie zabrzmiało to jak potrzeba potwierdzenia. – A więc wielki Darren Phillips wreszcie dał się owinąć wokół palca. Grzeczny jak pudel salonowy. – Pieprz się, Kelly – Darren wykrzyczał pod wiatr, bez najmniejszego zdenerwowania. Kelly poklepał go po ramieniu, zaśmiał się i ruszył naprzód. – Tak, Kate jest wspaniała, ale mam nadzieję, że dajesz sobie radę z pielęgnowaniem ogródka. Oczywiście zakładając, że powie sakramentalne tak. Darren chrząknął i złapał się za wewnętrzną kieszeń puchowej kurtki, sprawdzając kolejny raz podczas wyścigu, czy pierścionek jest na miejscu. Planował poprosić Kate o rękę przed kamerami Discovery Channel już na linii mety: scena, która mogłaby się okazać przydatna, gdyby w końcu wziął udział w wyborach do Kongresu. Pod warunkiem, oczywiście, że dotrą do mety. Ciężkim krokiem mężczyźni zaczęli znów forsować zbocze, wbijając czekany w śnieg dla zapewnienia oparcia, ociekając potem, praktycznie nieświadomi, że to ona ponaglała ich do posuwania się naprzód. Uderzenia raków o lodowiec rozlegały się nad zamarzniętą czaszą i roznosiły wokół niczym fale w balii wody. Lewa noga, potem prawa, znowu lewa, prawa... setki tysięcy już razy. Kolejne setki tysięcy przed nimi. PONIEDZIAŁEK Oto mój karabin. Podobnych jest wiele, lecz akurat ten należy do mnie. Mój karabin jest moim najlepszym przyjacielem. Moim życiem. Muszę nad nim zapanować tak, jak muszę zapanować nad swoim życiem. Beze mnie mój karabin jest bezużyteczny. Bez mojego karabinu sam jestem bezużyteczny. Muszę dobrze z niego strzelać. Muszę strzelać celniej niż mój wróg, który chce mnie zabić. Muszę go zastrzelić, zanim on zastrzeli mnie. Zrobię to... Kredo Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych. 1 ACAPULCO, MEKSYK Darren Phillips obudził się z ostrym bólem głowy i zamachnął się, uderzając w powietrze pięścią. Często śnili mu się somalijscy bojownicy z maczetami, którzy po raz kolejny przychodzą, żeby go posiekać. Chwilę mu zajęło, zanim zorientował się, gdzie jest. Pokój w hotelu. Meksyk. Miesiąc miodowy. Tequila. Usłyszał dźwięk otwieranej rolety, na moment oślepił go blask promieni słonecznych. Przez mgłę widział, że podchodzą do niego dwie nagie kobiety, niewyraźne i różnokolorowe. Mrugnął kilka razy i kształty zlały się w jedną całość. Była mocno opalona, z widocznymi białymi śladami po bikini. Stała teraz nad nim, około metra siedemdziesięciu, zbędny tłuszcz dawno spalony, krępa sylwetka. Była wysportowana – na jej brzuchu można było zauważyć wyraźnie wyrzeźbione mięśnie. Rozpuszczone teraz, proste ciemne włosy otaczały wyraźnie zarysowaną twarz, brwi opadające w stronę długiego nosa nadawały jej lekko kocie spojrzenie. Moja żona. O mój Boże, moja żona. – Dzień dobry, misiu pysiu – powiedziała Kate. – Nie czujemy się za dobrze, co? – Wskoczyła na łóżko i usiadła na mężu okrakiem, wesoło podrygując. Hop. Hop. – Zostaw mnie – wymamrotał. – I obiecałaś, że nie będziesz już tak mnie nazywać. – Czułości nie wydawały się być czymś odpowiednim dla majora US Marines, mimo iż tak naprawdę podobało mu się to pieszczotliwe przezwisko. Problem w tym, że Kate lubiła droczyć się z nim publicznie, często wzniecając burzę w morzu testosteronu. Dała nawet popis w obecności samego prezydenta, który później zaczął żartobliwie używać pieszczotliwego przezwiska jak bydlęcego pastucha dla ujarzmienia swojego dogmatycznego doradcy. – Przepraszam, misiaczku. Chcę cię tylko wyciągnąć z łóżka. Już po ósmej. Do dziesiątej chcę być na morzu, a jeszcze muszę dostać moją poranną porcję miłości. – Zaplanowała na ten dzień schodzenie na linie po skałkach, wędrówkę oraz pływanie kajakami po morzu w pobliżu słynnych klifów Acapulco. Dla Kate Phillips – no, wciąż obstawała przy Kate North-Phillips, ale czekała na odpowiedni moment, aby się do tego przyznać – pomysł na wakacje oznaczał dużą dozę przygody i aktywności, a nie wylegiwania się na leżaku. – Poza tym, zostało nam jeszcze około dziesięciu zdjęć w aparacie. Nie jestem pewna, czy złapię twój lepszy profil. – Już nigdy więcej nic nie wypiję – jęknął Darren. Przed ślubem tylko raz w życiu się upił, w noc przed wylotem do Arabii Saudyjskiej na „Pustynną Burzę”. Noc Zbrodni Przeciwko Naturze. Po jej popełnieniu, chwiejąc się na nogach, powrócił do swojej kawalerki w San Clemente i gapił się w lustro pytając: „Jak się nazywam? Kim ja jestem?”. Następnie wymył się, traktując prysznic jako trening odkażania biologicznego. Nienawidził tego, iż, co prawda w niewielkim stopniu, ale stracił kontrolę nad swoim zachowaniem. Jego najlepszy przyjaciel i współlokator, Gavin Kelly, miał z niego niezły ubaw i powiedział: „Witaj w klubie, zdaje się, że masz takie same skłonności jak my wszyscy”. Ale Darren Phillips nie popełniał takich błędów. Żadnych błędnych osądów. Kelly mógł się z niego śmiać z powodu zbyt płytkiej rany na froncie, ale był też zbyt krótkowzroczny, by zdać sobie sprawę, że jeśli masz więcej takich doświadczeń jak Zbrodnia, zostaną one wyciągnięte przy starcie w wyborach. A gdyby kobieta sprzedała tę ohydną historyjkę brukowcom? Gdy Darren wyjrzał zza poduszki, oślepił go błysk flesza. – To będzie ładne – zaśmiała się Kate, unosząc jeszcze raz aparat Canon Elph. – Niezbyt perwersyjne, ale przecież będziemy musieli pokazać naszym dzieciom coś z miesiąca miodowego. W dziurawej pamięci Darrena zaczęły pojawiać się nagle niewyraźne obrazy baraszkującej nagiej i pijanej pary oraz od czasu do czasu rozświetlających pokój błysków. – O nie. Co mi kazałaś robić, Kate? – Upiłam cię i wykorzystałam. To wszystko. Samowyzwalacz to wspaniały wynalazek. Później pokażę ci szczegóły. A teraz dokończmy kliszę. Darren przypuszczał, że jej drapieżny popęd seksualny był związany z zamiłowaniem do sportu, być może miała zwiększony poziom estrogenu albo sport aktywował jakieś ukryte kobiece hormony. Ciężko powiedzieć. Ostatnio wyjątkowo nasiliły się te objawy. Podciągnął kołdrę aż do samej brody, podczas gdy Kate próbowała się pod nią przecisnąć, zachwycona zmianą ról. Koniec współżycia, o którym wspominali niektórzy z jego kolegów, był czymś niewyobrażalnym w jego małżeństwie, pomyślał z uśmiechem na ustach. – Jeśli coś ode mnie chcesz, odłóż aparat, jestem już zbyt trzeźwy. Musimy naświetlić film. Mógłby zrujnować moją karierę polityczną. – Albo jej pomóc. Pomyśl o Pameli Anderson. – Rzuciła aparat na sofę, po czym ściągnęła z Darrena kołdrę. Usiadł, by ją pocałować, ale odepchnęła go z powrotem na łóżko i pochyliła się nad nim. Jej włosy opadały, przykrywając mu twarz ciepło i delikatnie. * Godzinę później zaparkowali wypożyczony samochód przy budce z kajakami na plaży w Estero. Chwilę potem nieśli swój K-2 na dół, w kierunku brzegu. Darren był podirytowany. Wypożyczalnia kajaków miała bardzo restrykcyjny regulamin, mówiący o wychodzeniu w morze jedynie z molo w osłoniętej zatoczce, a Kate przekonała go do przebiegnięcia przez ruchliwą ulicę, by wyruszyć w ocean przez strefę fal przybrzeżnych w Punta Pilares. Darren był zwolennikiem przestrzegania reguł. Rozumiał konieczność konformizmu i był wyjątkowym biurokratą: w Harvardzie, w Piechocie Morskiej, w CNN, a potem znów w Marines, kiedy przypadła mu specjalna rola noszenia przy prezydencie walizki z przyciskiem atomowym. Prawdziwym testem dla mężczyzny było, jak sprawnie działa wedle wytycznych, pokonując innych zasłużenie i z determinacją. „Gdyby wszyscy robili wyjątki lub naginali te prawa, myślał, mielibyśmy do czynienia z chaosem”. – Musimy zostać w obrębie laguny – powiedział. – Damy sobie radę – odezwała się Kate, kiedy przechodzili między liczną gromadą turystów, w większości dzieciaków z college’u spędzających tam wiosenne wakacje i moczących się w Pacyfiku. Przypieczone ciała były rozrzucone po plaży i przynosiły na myśl obraz bitwy toczonej pomiędzy alkoholem, słońcem i zdrowym rozsądkiem. Na prawo od Kate młoda kobieta, ze świecącym kolczykiem wtopionym w pępek, zdjęła górną część bikini i uniosła ręce nad głowę, obracając się. „Jej piersi muszą być ze trzy razy większe od moich”, pomyślała Kate, patrząc jak falują. Dla zabawy sama pokręciła tułowiem, śmiejąc się z niewyraźnego ruchu pod koszulką. Zbyt dużo pokonanych basenów. Zbyt dużo ruchów wykonanych wiosłem. Spojrzała w tył na swojego męża. W typowy dla siebie sposób wpatrywał się w kajak, wciąż narzekając. Czasami przypominał jej jednego z typków z Wall Street, z którymi jeździła metrem, pogrążonego we własnych myślach nawet w momencie, kiedy otaczający go mikroświat zdawał się eksplodować. Mimo to nie miał takiego błędnego wzroku jak jej ojciec i przez większość czasu jego uwaga była niewiarygodnie skupiona. Niczym magnes. – Nie mówię o naszym powodzeniu, tylko o regułach – odezwał się Darren, stawiając kroki pomiędzy nogami śpiącego chłopaka. – Powiedzieli nam, dokąd mamy iść, a nie dokąd nie powinniśmy. Poza tym te głupie reguły nie zostały stworzone z myślą o nas. „Typowe”, podsumował Darren. Kate przemycała jedzenie na salę kinową, zabierała na plażę psa bez smyczy, spuszczała się po linie po ścianie budynku, w którym mieścił się ich apartament. Był to minus, do którego już dawno zdążył przywyknąć. Minus, który często z jakiegoś szaleńczego powodu był rozkoszny. „Ta kobieta jest dla mnie stworzona”, pomyślał. Miał sztywną osobowość, którą trzeba było siłą ciągnąć w stronę granic wyznaczanych przez życie, granic, które ona ciągle przekraczała. Plan Kate przewidywał spokojne podpłynięcie kajakiem do klifu, z którego miejscowi i turyści skaczą do wody, następnie dłuższe wiosłowanie na południe, w stronę bezludnej, otoczonej przez skały plaży, na której będą mogli napić się piwa, urządzić piknik i podnieść ciśnienie kilkoma zejściami na linie. Miała również nadzieję na urzeczywistnienie fantazji dotyczącej plaży. Zapakowała aparat i jedzenie do wodoszczelnego plecaka, razem z uprzężą i liną do wspinaczki, którą nazywali Piekielną Suką. Lina była już lekko przetarta, ale Kate nie mogła się z nią rozstać i wymienić na inną, ku zmartwieniu Darrena. Niosła ze sobą zbyt wiele wspomnień związanych z wyścigami Eco-Challenge. Gdy kajak był już na mokrym piasku, Kate wśliznęła się do tylnej przegrody i chwyciła za wiosło, próbując uwolnić się, kiedy potężna sprzączka Eco-Challenge przypięta do paska od spodenek zahaczyła o krawędź. – Powinnaś zdjąć tę cholerną sprzączkę – powiedział Darren, pochylając się z pomocą. – Może się zaczepić i nie będziesz mogła się wyśliznąć, jeśli się przewrócimy. Poza tym nie wiem, dlaczego w ogóle nosisz ją do krótkich spodenek. Wyglądasz jak jakaś amatorka rodeo lub coś w tym stylu. – Taak, kochanie. – Od dziewięciu miesięcy, które minęły od ukończenia Eco-Challenge, Kate nosiła tę ciężką srebrną nagrodę, kiedy tylko mogła. Mniejsza o styl. Sprzączka była tylko nagrodą za dotarcie do mety, więc Darren nie chciał jej nosić, ale z siedemdziesięciu pięciu drużyn, które wystartowały w Nowej Zelandii, do końca dotrwało mniej niż piętnaście. Była dumna z ósmego miejsca. – Naprawdę się martwię – powiedział. – Wszystko w porządku, kochanie. Jak się przewrócimy, zrobimy eskimoskę. Darren wśliznął się na swoje miejsce i w sandałach Teva przetestował pedały kierujące sterem. Czekał, lecz siedząca z tyłu Kate chciała posmakować większych fal niż te, które właśnie dookoła narastały. Poczuł, że pcha kajak do przodu. Wielka niebieska fala wezbrała, spieniła się i rozbiła niecałe dwadzieścia metrów od nich, powodując głośne syczenie, kiedy bąbelki pękały trąc się o piasek i zmieniając go z białego w brązowy. – Czy to nie piękne? Płyniemy! – krzyknęła. Zebrała się niewielka grupka osób, więc gdy Darren odwrócił się, by się sprzeciwić, zobaczył jakiegoś dzieciaka z college’u z dziwnym zarostem na twarzy, w koszulce z Britney Spears, który powiedział: – Chyba nie wypłyniecie na te paskudne fale, co? – A właśnie, że tak – odparł Darren. – No to dalej, pokaż, co potrafisz. Darren popychał kajak naprzód, dopóki ten nie zaczął się swobodnie unosić na wodzie. Mocno pociągał wiosłem, zachęcony przez hałas przetaczających się fal i zastrzyk adrenaliny. Prąd porwał kajak. Nabierali prędkości. Kate zaczęła wiosłować i łódka wystrzeliła do przodu. Woda rozpryskiwała się na boki, a fale rozbijały się o dziób i powodowały, że co kilka sekund Darren uderzał plecami o oparcie. Musiał pochylać się do przodu podczas uderzenia i przytrzymywać wiosło równolegle do burty, aby nie zostało porwane przez szalejącą wodę. Kiedy schodzili z fali, zaczynali szybko wiosłować, by nabrać rozpędu i wspiąć się na kolejną. Kajak kołysał się potwornie. Ostatnia fala w cyklu wciągnęła ich w swoją seledynową toń i po chwili wypluła z powrotem na powierzchnię. – Uhaaa! – krzyknęła Kate, gdy już się wynurzyli. – O to właśnie chodzi! Pacyfik miał ciemny, kobaltowoniebieski odcień. Swobodnie wiosłowali przez kilka godzin, podziwiając, jak ich bratnie dusze skaczą do wody z trzydziestometrowych skał w La Ouebrada, po czym skręcili na północ i podążyli w kierunku ukrytej plaży. Kate miała nadzieję, że jest ona opustoszała z powodu trudno dostępnych terenów, które ją otaczały. Leżała w długim ciągu prywatnych posesji, starannie określonych na mapie. Oczywiście nie powiedziała Darrenowi o zakazie wstępu i tabliczkach ostrzegawczych. Plaża była piękniejsza, niż oczekiwała: malutki półksiężyc wybielonego przez słońce piasku, nie dłuższy niż pięćdziesiąt metrów, otoczony wysokimi klifami, które zaznaczały swoją obecność wcinając się w morze koralowymi stopami. Zauważyła gromadę ptaków brodzących wysoko na linii wody, pędzących w górę i w dół zbocza niczym gigantyczne mrówki. Ponad nimi wznosiły się niebezpiecznie strome, drewniane schody, prowadzące z zatoczki na sam szczyt klifu. – Coś pięknego. To chyba idealne miejsce, prawda? – powiedziała Kate, wyciągając się wygodnie na siedzeniu i kładąc wiosło w poprzek owalnej krawędzi kajaka. Słona morska woda i pot ściekały jej po nosie. – Nie byłoby wspaniale zamieszkać tutaj? Wybudować dom na szczycie wzgórza? Trenować, uprawiać seks i słuchać szumu fal? – Tak, tylko mam wrażenie, że major Piechoty Morskiej i pełnoetatowa poszukiwaczka przygód nie mogliby sobie na to pozwolić. – Darren zrezygnował z wyścigów wytrzymałościowych po ostatnim Eco-Challenge w Nowej Zelandii, by skupić się na karierze wojskowej. Nowe obowiązki w Białym Domu wiązały się z rezygnacją z niektórych zajęć, zwłaszcza z zainteresowań wymagających codziennych, trzygodzinnych treningów. Jeśli miał zająć jakieś wyższe stanowisko w rządzie, każdą wolną chwilę musiał spędzić pracując, a nie maltretując rower górski, jak to co tydzień czyniła Kate. Kate została mianowana ambasadorem nowo powstałego sportu – wyścigów przygodowych. Użyła swojej sławy do założenia akademii przygody dla dziewcząt o nazwie „Naprzód, Siostry!”, w której poprzez wyprawy w trudne tereny uczyła, jak smakuje poczucie własnej wartości. Artykuły dotyczące Kate ukazały się w większości magazynów sportowych, włączając jej zdjęcie nago w „Sports Illustrated”. „No, nie do końca nago”, śmiała się wraz ze swoim zrzędliwym mężem, wskazując na szarą glinę pokrywającą jej ciało, kiedy biegła z plecakiem, a za nią podążał wielbłąd. – Dzisiaj plaża jest nasza, kotku. I mam plany z nią związane, które pewnie ci się spodobają. Darren słyszał o tej fantazji już kilka razy. Zaczął trochę szybciej wiosłować w stronę brzegu. Wyciągnęli kajak na brzeg i rozłożyli ręczniki. Kate wbiła stopy w miękki piasek i figlarnie ugniatała go palcami. Słońce wzniosło się ponad klif, a intensywne promienie oświetliły plażę. Ziarenka piasku mieniły się jak małe drobinki złota. Woda nabrała turkusowej barwy i zaczęła lśnić. – I co, nie mówiłam? – spytała. – Miałaś rację. Jest niesamowicie. – Muszę się rozgrzać. Przystawiła butelkę piwa Corona do kłody, uderzyła mocno w kapsel i wyciągnęła pieniący się napój w stronę męża. – Gdzie się tego nauczyłaś? – zapytał. – Na studiach. – No i odkryliśmy najbardziej znamienną różnicę pomiędzy Princeton i Harvardem. Nic dziwnego, że rozłożyłem na łopatki każdego, z którym się siłowałem. – Kate rzuciła mu butelkę, a on kontynuował: – No mas. Kotku, głowę mi rozsadza. Nigdy więcej alkoholu. – Chcesz wyleczyć kaca? Wypij to, a zobaczysz, co się stanie. Darrenowi wydawało się, że nie lubi smaku piwa, lecz po kilku sekundach zmienił zdanie. Było naprawdę dobre. „Ostrożnie, pomyślał, w ten sposób słabeusze wpadają w pułapkę”. Kate ściągnęła bluzkę i szorty, następnie rozpięła srebrną górę bikini. Darren przyglądał się, głupio się uśmiechając. Uśmiechnęła się do niego i ponętnie oblizała wargi. Kołysząc biodrami, powoli zsunęła majteczki przez wspaniale rozbudowane uda i zrobiła krok do przodu. Podrzuciła je do góry prawą nogą – paznokieć na dużym palcu, stracony podczas ostatniego wyścigu, jeszcze jej nie odrósł – a Darren złapał je, nim doleciały do jego twarzy. Podała mężowi tubkę z kremem do opalania i położyła się na brzuchu. – Plecy – powiedziała. Darren spojrzał na otaczające klify i z powrotem na swoją żonę. „Ja to mam szczęście w życiu”, pomyślał. Uklęknął obok niej i wycisnął trochę kremu, nawilżył jej mocne ramiona i plecy, wymasował kark i zatopił ręce w mięśniach grzbietu. Rozbudowana muskulatura wcale nie psuła, tylko jeszcze uwydatniała krągłości. – Och – zamruczała wesoło. – Dobry chłopczyk. Darren nie był przyzwyczajony do picia alkoholu na pusty żołądek i poczuł wzbierające w brzuchu ciepło. Gdy zaczął podłużnymi ruchami dłoni masować mięśnie jej ud i łydek, nabrał chęci na kolejne piwo. I to bardzo dużej chęci. Kate zaczęła delikatnie pomrukiwać i Darren poczuł pod rękami wibracje, jakby głaskał mruczącego kota. Gdy doszedł do jej kostek, przekręciła się i wyciągnęła do tylu ręce, lekko westchnęła, prawie zakwiliła, i przeciągnęła się. Piersi i dolna część brzucha miały kolor wanilii, poza sutkami i czarnym trójkącikiem włosów. – Teraz z przodu – powiedziała, przykładając do skroni dłoń, by przysłonić rażące promienie słońca. – I ściągnij to ubranie. – Lepiej naucz się poprawnie salutować, zanim wrócę, żołnierzu. Darren podszedł do plecaka i wyciągnął kolejną butelkę piwa, następnie rzucił podejrzliwie okiem w górę klifów, ale zobaczył tylko oślepiające słońce, więc zdjął ubranie. Potarł sobie butelką kark i to samo zrobił Kate, po czym wziął trochę większy łyk, wylał jej odrobinę na pępek i płaski brzuch, zlizał, wylał trochę na piersi i obserwował, jak jej sutki powiększają się i twardnieją. Następnie dokończył piwo i wyrzucił butelkę za siebie, szczęśliwy, podchmielony i podekscytowany. Usiadł na niej okrakiem, posmarował kremem i zaczął masować piersi, podczas gdy ona objęła go swoimi delikatnymi, mokrymi rękami i mocno do siebie przyciągnęła. – Jesteś taka piękna – powiedział. – Chcę to zrobić w wodzie – wyszeptała. Miała zachrypnięty głos. Podniósł ją i zaniósł do wody tak szybko, jak tylko mógł, płosząc przy tym trzy brązowe pelikany, które trzepotały skrzydłami, dopóki nie znalazły oparcia na niewidzialnej powietrznej poduszce. Woda była chłodna i sięgała mu do pasa. Kate objęta go rękami i nogami, po czym opuściła się w dół. Obcy głos zagrzmiał od strony plaży: – Hola! Que hace usted? Usted sabe que esto es la propiedad privada! Kate odskoczyła od Darrena wydając z siebie piskliwy odgłos. Schowała się zaskoczona za mężem i zerknęła w kierunku brzegu. Obok kajaka stało trzech mężczyzn. Dwóch z nich było ubranych w luźne koszule i marynarki prosto z serialu „Policjanci z Miami”, a trzeci – wyjątkowo tęgi mężczyzna z kucykiem i w kwadratowych okularach słonecznych, takich, jakie nosiła jej babcia – miał na sobie brzydką purpurową hawajską koszulę i długie szorty w kolorze khaki, naciągnięte na grube nogi. – Usted rompe la ley, mis amigos. Usted ensució. La natación desnuda no se permite. Entrar ilegalmente tampoco! – Co oni mówią? – spytał Darren, kolejny raz przeklinając dzień, w którym matka posłała go w szkole podstawowej na język francuski zamiast na hiszpański. – Mówią, że wdarliśmy się na prywatny teren. A pływanie na golasa jest nielegalne. I że zaśmieciłeś im plażę wyrzucając butelkę. – Kate weszła głębiej, aż woda zakryła jej piersi, po czym stanęła z boku i krzyknęła: – Arrepentido, nosotros no supimos. Nosotros no saldremos las botellas. Hacemos nunca sucio este lugar hermoso. Tęgi mężczyzna coś powiedział, a pozostali dwaj zaczęli się śmiać. – Bień entonces, sale del agua y me lo explica a mil – krzyknął. Kate zauważyła na jego koszuli trójkątną plamę potu, przez którą widoczne były włosy na klatce piersiowej. Język zwisał mu tak samo jak jej czarnemu labradorowi po ich codziennym wspólnym bieganiu. Kate przytuliła się do Darrena i szepnęła: – Chcą, żebyśmy wyszli, kotku. Chyba będziesz musiał im zapłacić. – Poczekaj. Popchnęła go naprzód. – No idź. Spojrzał na nią, po czym pochylił głowę, kierując wzrok w dół. – Na razie nie mogę, muszę trochę ochłonąć. On jest jeszcze odrobinkę podniecony. Kate zaśmiała się, spojrzała w dół pod wodę i powiedziała dziecięcym głosem: – Nie martw się, chłopczyku. Mamusia wkrótce się tobą zajmie – zaśmiała się ponownie i krzyknęła w stronę mężczyzn. Darren zaczął iść naprzód. – Jak myślisz, ile to będzie nas kosztowało? – Jestem pewna, że wymyślisz coś, abyśmy zapłacili jak najmniej – powiedziała. Widziała, jak jej mąż wynurza się z Pacyfiku, pewny siebie i rozluźniony. Woda stopniowo odkrywała jego ciało, ukazując muskularną sylwetkę, która zwężała się od szerokich barków w stronę pasa. Kiedy znalazł się na jeszcze płytszej wodzie, na jego kolanie można było zobaczyć bliznę po kuli, która rozszarpała mu rzepkę w Kuwejcie. Utrzymywał swoje ciało we wspaniałej formie, dobrze zbudowane, lecz bez nadmiernej masy mięśniowej. – Pochyl się wystarczająco, aby utrzymać dynamikę ciosu – usłyszała go pewnego razu, kiedy zwrócił się do Kelly’ego podczas jednej z tych śmiesznych „męskich” pogaduszek – ale także zachować silę, aby rozwalić facetowi gębę. – Mierząc metr osiemdziesiąt dwa, Darren nie był wyższy od mężczyzn na plaży, jednak nie było to zauważalne, ponieważ pomimo nagości kroczył z niezachwianą pewnością siebie. Była przekonana, że mężczyźni upomną ich i każą odpłynąć. Musiałaby wtedy znaleźć inną plażę. Aby złagodzić atmosferę, krzyknęła: – Usted es agradable a mi esposo o el lo quizds golpee eon su herramienta Masina! Mężczyźni roześmiali się. Kiedy się do nich zbliżył, wskazali palcami na jego pachwinę i odkrzyknęli Kate po hiszpańsku, śmiejąc się z żartu. Chichoczący tłuścioch trzymał się za wielki spocony brzuch, jakby ten miał wybuchnąć. Darren wiedział, że śmiali się z niego. Jego sztywny charakter sprawiał, że często stawał się obiektem żartów ludzi z dużym poczuciem humoru, takich jak Kate czy jego kumpel Kelly, więc był do tego przyzwyczajony. W rzeczywistości, po części podobały mu się te żarty. Darren uśmiechnął się i odwrócił w stronę żony. – Co im powiedziałaś? Stała po szyję w wodzie, a jej długie włosy pluskały z tylu głowy. Wyglądała tak cudownie. Wprawiło go to w zdenerwowanie, zważywszy na niechciane towarzystwo. – Tylko to, że zrobisz, cokolwiek ci każą – powiedziała. „Tak, pewnie”, pomyślał Darren. Gil Saiz popatrzył na czarnego mężczyznę idącego w jego stronę i zaśmiał się ponownie. Penis mężczyzny był skurczony i niewielki, oczywiście nie był żadnym „ciężkim narzędziem”, którym można by było kogokolwiek wychłostać, jak powiedziała. Było to śmieszne ostrzeżenie i Gil natychmiast poczuł sympatię do stojącej w wodzie kobiety. „Ładna i ma trochę indiańskie rysy”, pomyślał, a to z powodu mocno zarysowanych brwi i kruczoczarnych włosów. Jednak nawet mocna opalenizna nie mogła zatuszować jej europejskich korzeni. Wysoka i piękna. Być może pochodziła z Irlandii lub Skandynawii, jednak teraz była Amerykanką, mieszanką ras, jak większość tamtejszych kundli. Ale to jeszcze nie dość nieczystości. Przyjechała tu, stała nago, w dodatku z Murzynem. Taka gorąca biała kobieta z czarnym! Taki sam bezbożny i ohydny obraz, jaki musiał każdej wiosny oglądać przez tych pieprzonych studentów, którzy okupowali miejscowe kluby, wszyscy biali, a tańczący w takt recytowanych bredni i zachowujący się jak czarni – czapeczki daszkiem do tyłu i spuszczone spodnie. Szurnięci gringo! Zły wpływ wdzierał się także do jego domu przez ich pieprzoną telewizję MTV, agresywne hip-hopowe gówno, którego słuchał jego syn, kiedy zostawał sam w domu. Gil wciąż miał nadzieję, że fackrabbit wypuści dziewczynę. Spojrzał na nią – uśmiechała się. Ogarnął go lęk – zbyt często bywał w podobnych sytuacjach. Ta kobieta była zbyt piękna, żeby Jackrabbit zostawił ją w spokoju. Wkrótce uśmiech miał zniknąć z jej twarzy. Gil pracował jako ochroniarz Jackrabbita od siedmiu lat i praca nigdy go nie dręczyła – to był biznes – dręczyło go ogromne poczucie winy związane z wszystkimi kobietami, które miały styczność z jego równie ogromnym szefem. Czarny mężczyzna podszedł do nich, przepraszająco gestykulując rękami, i odezwał się po angielsku, jak ci wszyscy zepsuci turyści. „Tu się mówi po hiszpańsku, arogancki skurwysynu, pomyślał Gil. Przynajmniej dziewczyna zna nasz język”. Murzyn założył szorty, by przynajmniej w części zakryć swoją brzydotę, wydobył z plecaka portfel i uniósł brwi, wyciągając w ich stronę dziesięciodolarowy banknot. Dolary, a nie pesos. – Ten sukinsyn próbuje mnie przekupić? – powiedział Jackrabbit. – Dziesięcioma dolarami? Mógłbym kupić jego żonę, gdybym chciał. Przyprowadźcie ją tu. Chcę zobaczyć jej cycki. Gil skinął przytakująco głową. Wytrącił mężczyźnie portfel z ręki i popchnął go gwałtownie w tył. Czarny potknął się i stanął w rozkroku. Szybko odzyskał równowagę. Jeszcze nie spanikował. Gil był wysokim mężczyzną, jego praca wymagała, by czuł się swobodnie podczas walki. Musiał być na tyle rozluźniony, żeby móc myśleć, nawet podczas zadawania ciosu. W oczach Amerykanina zobaczył coś identycznego. Murzyn wyglądał jak jakiś pies do walki, czarne oczy spoglądały raz na Jackrabbita, raz na jego ochroniarza, Juana, i wracały z powrotem na Gila. „Nie boi się o siebie, ale o swoją kobietę”. – Wyjdź z wody, dziewczyno – krzyknął po hiszpańsku Gil. – Wyjdź i ubierz się. Mój szef chce z tobą porozmawiać. – Co on powiedział, Kate? – zapytał spokojnie Darren. W przeciwieństwie do innych przedstawicieli swojej generacji Darren Phillips wiedział, co to jest prawdziwa przemoc, znał jej konsekwencje i wymagania. – Chce, żebym wyszła z wody. – Nie ruszaj się z miejsca. Darren popatrzył z wściekłością na mężczyzn i pokręcił głową. Poznał, że najtęższy mężczyzna w szortach jest szefem. Zwrócił się w jego stronę w przepraszającym geście. Pokręcił głową i próbował się wytłumaczyć. – Szanowny panie, bardzo przepraszam za... Jackrabbit wzdrygnął się, jakby przed nim eksplodował granat. – Weźcie tego czarnucha z moich oczu. Gil ruszył w stronę Darrena, nie zdołał złapać go za łokieć, ale chwycił za nadgarstek i szarpnął go do tyłu, powalając na piasek. Chciał go lekko kopnąć, by zwrócić uwagę dziewczyny, ale Darren szybko się obrócił i wstał z zaciśniętymi pięściami. „Szybki skurwiel!”. – Powiedz im, że nie chcemy żadnych kłopotów! – krzyknął. Darren, kiedy był młodszy, uprawiał amatorsko boks i już dużo wcześniej stał się profesjonalnym znawcą walki wręcz. Gorliwie trenował wszystkie wschodnie style i dawno temu doszedł do wniosku, że walka nie jest żadną sztuką, tylko dyscypliną naukową z dodatkiem odrobiny chaosu. W przemocy nie ma żadnej sztuki. Był zestresowany i cieszył się z tego. Oznaczało to, że neurony w korze mózgowej już uruchomiły autonomiczny system nerwowy, sposobiąc organizm do działania. Adrenalina przygotowuje organizm do ucieczki, natomiast noradrenalina – do walki. W ciągu niecałych pięciu sekund jego mięśnie wzmocniły się, czas krzepnięcia krwi się zmniejszył, tętno podskoczyło, pęcherz się rozluźnił, a praca umysłu stała się bardziej intensywna. „Teraz uspokój się”, pomyślał Darren, „odzyskaj kontrolę”. Usłyszał Kate krzyczącą coś po hiszpańsku. Największy mężczyzna w białej marynarce znowu podszedł. – Stój – powiedział Darren, ale ten nie cofnął ręki, więc cisnął mu garścią piasku w oczy i zablokował cios, uderzając przeciwnika. „Mogło być znacznie gorzej, przyjacielu”. Lewa pięść wróciła do pozycji wyjściowej. – Przestańcie! My stąd odejdziemy! Gil padł na kolana z rękami na twarzy. Wydawało mu się, że dostał pałką. Głośno klął i zaczął trzeć palcami posypane powieki. Piasek był ostry jak tłuczone szkło. Ból był przeszywający i Gil poczuł kłucie w karku. Kiedy Darren odwrócił się w stronę pozostałych mężczyzn, zauważył dwa automatyczne pistolety o dużym kalibrze. Jeden z nich był srebrny i lśnił w słońcu. Drugi ochroniarz w białym garniturze przyłożył pistolet Darrenowi do głowy. „Beretta, kaliber 9 mm. Zabezpieczony. Nie wystrzeli, jeśli skieruję lufę w dół”. Darren pomyślał o chwyceniu go, lecz gdy usłyszał krzyk Kate, podniósł ręce do góry. „Już za późno”. Facet w garniturze uderzył go pięścią w brzuch i wydawało się, że chce mu wcisnąć lufę do ucha. – Si usted mueve otra vez y yo fucking lo mata cabrón! – wykrzyczał. Darren pozwolił mu przełożyć swoje ręce do tyłu i poczuł silny ból, kiedy plastikowe kajdanki ciasno zacisnęły mu się na nadgarstkach. Próbował poluzować uchwyt, zaciskając pięści, ale mężczyzna ciągnął mocniej, mimo iż plastik zaczął wżynać się w skórę. Darren czuł, jak krew cieknie mu po palcach. Juan zmusił Darrena, by pochylił się w przód, unosząc mu ręce w górę, powyżej łopatek. Darren krzyknął i obrócił się, natykając się na pięść Gila. Upadł na ostry, wulkaniczny koral. Czarny kolec wbił mu się w mięsień klatki piersiowej, ale mężczyzna miał tam wystarczająco grubą warstwę mięsa, żeby ostra krawędź nie weszła głębiej jak na centymetr. Jego policzek był zanurzony w pozostałej po przypływie kałuży, poczuł smak słonej wody zmieszanej z krwią. – Yo no hecho eon usted – powiedział Gil. Jedną nogę postawił Darrenowi w okolicy nerek, stawał ostrożnie, żeby przypadkiem nie porysować sobie o koral wypolerowanych butów. Darren nie znał języka, jednak wiedział, co to władza i dominacja oraz zło, które czynią ludzie. Obrócił głowę, kiedy usłyszał, że Kate wychodzi z wody, naga i bezbronna. Wolałby trzymać ją z daleka od powracających do swojej barbarzyńskiej natury mężczyzn, dla których jest ona na tej pustej plaży głównym obiektem zainteresowania. Kopnął lekko Gila, żeby tylko zwrócić jego uwagę, i powiedział: – Ej! Tylko spróbujcie ją dotknąć, a was, kurwa, pozabijam! Gil przesunął nogę w górę, opierając ją o kark Darrena, po czym powoli przekręcił ją w przód i w tył, i znów spojrzał w stronę nagiej kobiety. Nie lubił się ślinić, ale była warta wyrzutów sumienia. Jak na szczupłą kobietę miała masywne uda, których mięśnie napinały się pod skórą za każdym razem, kiedy ciężar ciała przechodził z jednej nogi na drugą. – Przestań! – krzyknęła po hiszpańsku Kate. – Jestem. Zadowoleni? – On pogarsza waszą sytuację – powiedział Jackrabbit. Jackrabbit nigdy nie widział kobiety z takim umięśnieniem, wyrzeźbionej niczym posąg. „A i tak jest jakoś kobieca”, pomyślał. I wysoka! Jej biodra były szerokie i pełne, ale nie grube. Miała ładną, ciemną skórę, która tylko w miejscach śladów po bikini była biała jak najczystsza kokaina. Wpatrywał się w czarny trójkącik włosów łonowych, jakby zobaczył plik studolarowych banknotów albo paczkę świeżo przywiezionego materiału, lub też dopiero co naoliwiony pistolet – nie mógł oderwać oczu. Jackrabbit zaczął się niecierpliwić. Rozważał wysłanie Gila i Juana, aby skończyli z czarnuchem, mógłby wtedy ją wziąć od razu na plaży. Krzycz, malutka! – Nie chcemy żadnych problemów – powiedziała dziewczyna. Ledwie ją usłyszał. Obserwował mięśnie poniżej jej bioder. – Powiedz mu, żeby się uspokoił, bo musimy porozmawiać. Przeciwstawianie się policji tylko pogarsza sytuację. Macie już wystarczające kłopoty. – Dobra. Spokojnie. Kate podeszła do kajaka i wyciągnęła swoje szorty oraz bikini. – Napatrzyliście się już, chłopcy, czy potrzebujecie jeszcze kilku sekund? – Włożyła dół bikini, następnie szorty oraz bluzkę. Sięgnęła do plecaka po gumkę i spięła włosy w kucyk. Darren usiłował znaleźć sobie punkt oparcia pod świecącym białym skórzanym butem Gila. Kate pogłaskała go po twarzy. – Darren, pozwól, że się nimi zajmę. Uspokój się. To policja. Przecież ludzie już wcześniej widzieli mnie nago. Uśmiechnęła się łagodnie, jednak Darren nie miał nastroju na żarty. Sytuacja z sekundy na sekundę stawała się coraz poważniejsza. – Kate, wsiadaj do kajaka i uciekaj stąd. Słyszysz mnie? Spieprzaj jak najdalej stąd. Ja dam sobie radę. To nie jest policja. – Ej, za dużo gadacie – przeszkodził Jackrabbit. – I co, będzie się teraz słuchał? Kate stanęła wyzywająco z rękami opartymi na biodrach. – Bardzo pana proszę, to jest mój miesiąc miodowy i chcieliśmy... zobaczyć plażę. Proszę nam wybaczyć. Niech nam pan pozwoli wsiąść z powrotem do łódki, a odpłyniemy sobie. Jackrabbit zaśmiał się, a jego towarzysze po chwili zwyczajowo dołączyli, chociaż Gil czuł się coraz bardziej winny, zwłaszcza kiedy usłyszał, że jest to jej miesiąc miodowy. Nigdy nie dołączał się do ich igraszek z kobietami i Jackrabbit akceptował to. Siedział w domku dla gości, kiedy szef z Juanem się zabawiali. – Nie, to nie jest takie proste, mata – powiedział Jackrabbit. – Musimy was zabrać na małe przesłuchanie. Potem was wypuścimy. 2 ACAPULCO MEKSYK Trójka mężczyzn poprowadziła parę w górę krętych schodów. Darren szedł z przodu z pistoletem Gila przy żebrach i plecakiem przewieszonym na szyi. Gil przez pierwszych kilka minut drwił z niego, ale Darren, chociaż miał ręce związane z tyłu, przyspieszał kroku. Niedaleko szczytu wielki ochroniarz był skoncentrowany już tylko na swoim oddechu i łapał się poręczy, żeby nadążyć za mężczyzną poruszającym się jedynie siłą własnych nóg. Dotarli do zakończonego drutem kolczastym ceglanego muru, który znajdował się tylko parę metrów od klifu. Nierdzewne kolce były gustownie ukryte w porastającym mur bluszczu. Gil jedną ręką wstukał kod w czarną skrzyneczkę, podczas gdy drugą trzymał Darrena za szyję. Darren zauważył kamerę przyczepioną do wielkiego drzewa palmowego. Grube, polakierowane drewniane drzwi otworzyły się z trzaskiem. Weszli na ogrodzony teren, gdzie znajdowała się willa, garaż na cztery samochody i domek dla gości z płaskim dachem. Dookoła pełno było liści palmowych. Lekki wiatr poruszał taflę wody i basen migotał w słońcu. – Podoba ci się? To wszystko jest moje – zwrócił się do Kate Jackrabbit. – Juan i Gil mieszkają w domku dla gości. Pracują dla mnie, tak samo jak setki innych. – Wywodził się z biednej rodziny i za każdym razem czuł konieczność podkreślania, że wszystko należy do niego, aby kobieta nie pomyślała, iż rządzi tu jeden z ochroniarzy. Jackrabbit poprowadził ich do domku gościnnego i wykonał szeroki gest ręką, zachęcając obcych do rozglądnięcia się. Murzyn to zrobił – rzeczywiście zaczął się rozglądać, jakby dokonywał oględzin – ale dziewczyna gapiła się tylko w jego stronę. „Czyżby była pod wrażeniem?”. Kiedy się poruszał, mięsiste złoża tłuszczu zaczynały się trząść, zauważyła Kate. Zrobiło jej się niedobrze. Dach był częściowo oszklony, przez co promienie słoneczne wdzierające się do środka były jeszcze mocniejsze. Kate poczuła, że zaschło jej w ustach – „a może to tylko strach?”, zastanawiała się. Serce waliło jej w piersi z taką silą, jakby miała tam uwięzione jakieś małe zwierzątko. Chciała, żeby się uspokoiło, mogłaby wtedy usłyszeć szepty trzech mężczyzn. Usłyszała, jak Juan zapytał Jackrabbita, czy będzie mógł też zaliczyć kolejkę. Jackrabbit odpowiedział, że gdy tylko on zrobi swoje, Juan będzie mógł zabawiać się do woli. Ścisnęło ją w żołądku. Miała okazję rywalizować z mnóstwem mężczyzn w najtrudniejszych warunkach i widziała, jak poddają się i rezygnują dużo szybciej niż ona. Pewnego razu została porwana i przewrócona przez północno-wschodni wiatr dziesięć mil od Martha’s Vineyard, kiedy płynęła małym kajakiem w deszczową noc; innym razem zeszła na linie w dół pokrytego lodem stromego zbocza, by uratować swojego kolegę z drużyny, który wpadł do polodowcowego jeziora; jeszcze innym wędrowała przez sto mil po australijskiej pustyni, niosąc plecak jednego z towarzyszy, ale nigdy, nigdy nie czuła strachu, który ogarnąłby jej całe ciało. Zdziwiła się na widok gęsiej skórki na trzęsących się ramionach i usiłowała odzyskać kontrolę nad racjonalnym myśleniem pomimo wzbierającej i uniemożliwiającej logiczne myślenie paniki. Odczuwała jedynie strach i niedowierzanie. Nie mogła zrozumieć, że przydarzyło się to akurat jej. „Przecież to mój miesiąc miodowy”. – Bądź silna, Kate – szepnął Darren, wodząc wzrokiem dookoła w poszukiwaniu jakiegoś ostrego przedmiotu, którym mógłby przeciąć plastikowe kajdanki. Stał na nogach, lecz Gil popchnął go na kanapę używając znacznej siły, która była zapowiedzią dalszej brutalności. Wielki meksykański goryl położył swojego wypolerowanego Bruno Magli na klatce piersiowej Darrena. Przycisnął mężczyznę do kanapy, przekręcając obcas tam i z powrotem, dopóki nie znalazł odpowiedniego wgłębienia w jego klatce piersiowej. Wtedy mocno kopnął, zgniatając mu płuca. Powietrze ze świstem zaczęło się wydostawać przez zaciśnięte zęby Darrena. – Przestań! Proszę, przestań. Zrobimy, co będziecie chcieli – wyjąkała po hiszpańsku Kate. – Tylko przestań robić mu krzywdę. Jackrabbit krzyknął na Gila i goryl wycofał się. – Zapamiętaj to, dziewczynko – powiedział Jackrabbit. – Wszystko jasne, prawda? Jak się będziesz mnie słuchać, nic mu się nie stanie. Teraz idziesz ze mną na przesłuchanie. Jeśli powiesz prawdę, wypuścimy cię. Spuściła głowę i cicho popłakiwała: – Tak. Zro...zrobię, co mi każecie. Tylko nie róbcie nam krzywdy. Zostawcie go. Gdy Jackrabbit razem z Juanem wyprowadzali Kate z domku dla gości, Darren zobaczył coś, czego nigdy nie widział i czego nigdy się nie spodziewał: opuściła ją odwaga. Wyglądała tak niepewnie w rękach tych obcych mężczyzn, przytakując i płacząc, że wypełnił go gniew i myślał tylko o morderstwie. – Głowa do góry, kotku – powiedział. – Niedługo do ciebie przyjdę. Gil spoglądał na siedzącego bezsilnego mężczyznę z szerokim małpim nosem i zrobiło mu się go żal. Nie będzie już tą samą kobietą, kiedy stamtąd wyjdzie – żadna nigdy nie była. Jednak uczucie to zastąpił gniew, kiedy przypomniał sobie piasek w oczach, i zaczął zastanawiać się nad torturami dla czarnego, gdyby Jackrabbit przypadkiem zdecydował się ich zabić, zamiast pozwolić kobiecie żyć ze wstydem. Gdy tylko Gil wstał, aby zamknąć drzwi za Juanem i swoim szefem – dochodzące krzyki nie dawały mu spokoju – Darren chwycił egzemplarz „Playboya” z ławy i rzucił za siebie na kanapę. Gil usłyszał ruch i obrócił się z uniesionym pistoletem. – Sientese – powiedział. Darren skinął głową i usiadł na magazynie. Odszukał go spętanymi rękami i zaczął z tyłu zwijać, ciasno i powoli. Jackrabbit wysłał Juana na zewnątrz, a sam zabrał Kate bocznymi drzwiami do swojego wielkiego garażu. Pośrodku stały trzy białe sportowe mercedesy i czarny porsche. Na suficie leniwie kręciło się dwanaście wiatraków. Kate zrobiło się chłodno, ale i tak pociła się obficie. Stanęła pod wiatrakiem i odchyliła głowę do tyłu. Próbowała myśleć, lecz jej umysł był jak sparaliżowany. Jackrabbit przyprowadził ją do odgrodzonego pomieszczenia w rogu, w którym znajdował się drewniany barek, duży telewizor i kanapa. – To wszystko jest moje – powiedział. Przeszedł za bar i zapytał: – Drinka? Pijesz tequilę? Tak? – Nie. Czego pan chce? – zapytała po hiszpańsku. Wcisnął przycisk na pilocie i w garażu zapaliło się ponure, ultrafioletowe światło. Białe mercedesy zaczęły jarzyć się na purpurowo, natomiast czarny porsche stał się praktycznie niewidoczny. Jackrabbit uśmiechnął się. Uwielbiał taką atmosferę, zwłaszcza że ultrafiolet ukazywał w całej okazałości jego samochody. Nie mógł się doczekać, kiedy zobaczy w tej poświacie jej jasne ślady po bikini. – Co sądzisz o ultrafioletowym świetle? Wzruszyła tylko ramionami, patrząc bez nadziei na jego niebieskawe zęby. – Rób, co ci każę, a wypuszczę was obydwoje, rozumiesz? – Jackrabbit napełnił szklankę cuervo gold i wlał żółtą ciecz do gardła. Płyn rozgrzał mu przełyk i po chwili dotarł do żołądka. Napełnił kolejną szklankę, którą też wypił. Wzdrygnął się. Tequila wystarczyła, aby pozbyć się winy, którą czasami odczuwał. – W przeciwnym razie będziemy niemili dla twojego męża. Rozumiesz? – Tak – powiedziała po cichu. – Tylko nie róbcie mu krzywdy. Pogodziła się ze swoim losem i Jackrabbit był zadowolony. Nienawidził tych, które broniły się i drapały. Chociaż, może o tym jeszcze nie pomyślała. Chciał, żeby zgodziła się, zanim to zrobi. Czuł się bardziej atrakcyjny, kiedy nie wyrywały się ze wstrętem. Jackrabbit usiadł na kanapie, która została przywieziona z Północnej Karoliny i zrobiona specjalnie na jego zamówienie. Zerknął w kąt garażu, żeby się upewnić, czy kamera cyfrowa jest włączona. – Zatańczysz dla mnie. Zatańczysz i rozbierzesz się. Potem przyjdziesz i usiądziesz na mnie, tak? – Patrzył uważnie na jej twarz, obserwując reakcję. Zaczęła ponownie płakać, „ale to normalna i pozytywna reakcja”, pomyślał Jackrabbit. Niektóre w tym momencie zaczynały się wyrywać i krzyczeć, i wtedy musiał być brutalny. Nie lubił pieprzyć sponiewieranych kobiet. W każdym razie nie aż tak. Skinęła. – Tylko proszę... nie mów mojemu mężowi – wymamrotała. – Nigdy nie powiesz? To kolejny dobry znak. Niektóre z turystek napotkanych w barze – oraz jedna z tutejszych dziewczyn – poskarżyły się swoim mężom lub ojcom, a on nie potrzebował kłopotów. Oczywiście nigdy nie został o nic oskarżony, a większość dziewczyn siedziała cicho. – Nikt nic nie powie. A teraz zatańcz i rozbierz się przede mną. Kate zaczęła kręcić biodrami i podciągnęła bluzkę, odsłaniając brzuch. Jackrabbit zauważył łagodne fale mięśni i potarł rękami o spodnie, nie mogąc się doczekać. Nagle zatrzymała się. – Muszę mieć jakąś muzykę. Jackrabbit zmarszczył brwi, ale bez słowa udał się za bar. Wrócił z kluczykami i otworzył drzwi największego mercedesa. – Ten samochód jest tak drogi, że zestaw stereo jest w nim lepszy niż w mojej willi. Otworzył drzwi i wcisnął do środka swoje tłuste ciało. Kiedy przekręcił kluczyk i włożył płytę Ricky Martina, przyszło mu do głowy, że dziewczyna może go zaatakować. Albo uciec. Obrócił się w lekkiej panice, brzuchem zahaczając o kierownicę i wyrywając sobie przy tym kilka włosów, ale Amerykanka dalej stała przy barze ze spuszczoną głową. Pokonana. Zgodzi się na wszystko. „Będzie niezła zabawa”, pomyślał. Usiadł ponownie na kanapie i powiedział: – A teraz tańcz, mała. „Ricky Martin to dobry wybór”, pomyślał Jackrabbit. Laski go lubią. Dobrze się przy nim tańczy, a ona potrafi tańczyć! Dziewczyna zaczęła kręcić i potrząsać tułowiem, kołysząc szerokimi biodrami. Ricky śpiewał: She’ll make you take your clothes offand go dancing in the rain! W sam raz na tę okazję! Juan otworzył drzwi – szczeniak też lubi Ricky’ego... Ale kto nie lubi? – jednak Jackrabbit machnął mu, żeby wyszedł, rozdrażniony jego wtargnięciem. Juan wykonał przepraszający gest i wycofał się z garażu. Ricky Martin śpiewał: Upside, inside out! Livin’la vida Loca! Jackrabbit podciągnął spodnie. – Głośniej! – krzyknęła dziewczyna. Podeszła do samochodu. Jackrabbit ponownie się przestraszył, kiedy przypomniał sobie o automatycznych karabinach MP-5 znajdujących się na tylnym siedzeniu, ale dziewczyna i tym razem nie wykazała żadnych niecnych zamiarów. Muzyka zaczęła dudnić coraz głośniej, głośniej i głośniej. W tej chwili stała się już dla niego zbyt głośna, ale dziewczyna nie próbowała żadnych sztuczek. Basy wydobywające się z nowych głośników Boston Acoustics odbijały się echem i wprawiały w drżenie tłuszcz na jego brzuchu. Jackrabbit pomyślał przez chwilę, że przez ten cholerny hałas straci zjedzoną wcześniej jajecznicę z dziewięciu jajek. Lecz doszedł do wniosku, że dla takiego ciała jakoś przeżyje te pieprzone wrzaski. Zwłaszcza że zbliżała się do niego ze stwardniałymi sutkami wystającymi spod bluzki. „Przecież nie jest zimno... Czyżby się podnieciła?”. Livin’la vida loca! – krzyczał Ricky Martin. – Zdejmij bluzkę! – wrzasnął, nie mogąc się doczekać. – Kurwa, ale głośno. – Co? – Zdejmij bluzkę! Dziewczyna miała teraz zupełnie inny wyraz twarzy i to podnieciło Jackrabbita jeszcze bardziej. Tańczyła niezwykle dynamicznie, a jej ramiona i biodra wyglądały na bardzo, bardzo mocne. Poruszała się, jakby ćwiczyła aerobik. Teraz, kiedy już szła za ciosem, jak mawiają Amerykanie, nie mógł się doczekać, kiedy złapie ją za tyłek. Shell make you live her crazy life! – krzyczał Ricky. Dziewczyna ściągnęła bluzkę i rzuciła mu nią w twarz. Jej piersi były małe i kremowe, falowały niczym dwa latające spodki, żarzące się w ultrafioletowym świetle. Brzuch miała pofałdowany, opalony i szczupły. Ze swoją wielką sprzączką na pasku wyglądała jak szalona córka kowboja. Podeszła do niego i krzyknęła: – Teraz ty. Ściągaj spodnie! – Co? – Zdejmuj spodnie! O, chce się bawić! Naprawdę się podnieciła. Suka chce się zabawić! Właśnie zaczęła odpinać swoją wielką sprzączkę, kiedy stanęła nad nim i krzyknęła: – Nazywam się Kate North! Słyszysz mnie? Jackrabbit wzdrygnął się i odpiął rozporek, jego owłosiony ptaszek zaczął rosnąć. Co go, do cholery, obchodziło, jak ona się nazywa? Ricky śpiewał: Shell take away your pain! Like a bullet in the brain! – Kate North! Zapamiętaj to! Gówno go obchodziło, jak brzmi jej prawdziwe imię i nazwisko. Szarpnął w dół spodnie i usiłował przeciągnąć je przez grube uda. Odchylił się do tyłu, by unieść swój sflaczały tyłek, i pchał mocno obiema rękami, podczas gdy ta nagrzana dziwka poruszała się nad nim z paskiem od spodni owiniętym wokół ręki i przymocowaną do niego wielką sprzączką Eco-Challenge. Jej oczy mieniły się strasznym niebieskim odcieniem. Przechyliła się do tyłu. Nagle metalowa sprzączka zaczęła gwałtownie i ze świstem lecieć w stronę jego głowy. Na milisekundy przed uderzeniem w głowę pojawiła się u niego ostatnia myśl – nieuchwytna i niewyraźna, ale mimo to obecna: „Od dwudziestu lat służyłem dla największego kartelu na świecie, zostałem postrzelony i dźgnięty nożem, osiem razy zmieniałem tożsamość, a w taki sposób...”. Myśl ta pozostała wypisana na twarzy Jackrabbita, kiedy sprzączka zmiażdżyła mu skroń. Wróciła jeszcze raz, i drugi, po połamanych palcach. I jeszcze raz. Pęknięta skóra. I jeszcze raz. Rozbita czaszka. I kolejny raz. Jackrabbit zmarł, zanim padł w kałużę własnej krwi. Kate wydawało się, że po pierwszym uderzeniu wycofa się, lecz podczas gdy strach nakazywał jej oddalić się od mężczyzny, gniew kazał walić jak najmocniej. Livin’la vida loca! Livin’la vida loca! Na zewnątrz Juan kołysał się wesoło w takt muzyki i podśpiewywał do lufy swojej beretty. Kiedy rozbrzmiała ostatnia nuta, chwilę po niej usłyszał głośny trzask. Jedenastu wcześniejszych nie usłyszał. Juan zastanawiaj się, czy nie przerwać szefowi jeszcze raz, jednak postanowił poczekać do następnej piosenki. On ją chłoszcze? Po kilku sekundach rozbrzmiała kolejna melodia i sięgnął ręką za klamkę od drzwi do garażu. Gdy je otworzył, przed strzałem zdążył tylko rozpoznać mały rewolwer Jackrabbita. Głowa Juana odleciała do tyłu i on również umarł, zanim padł na ziemię. 3 ACAPULCO, MEKSYK Kiedy tępy trzask rozległ się w domku gościnnym, Darren wpadł w taki szal, że nim jeszcze wstał na nogi, otworzyły mu się szeroko oczy i rozszerzyły źrenice. Sięgnął palcami po zwinięty magazyn leżący za jego plecami i krzyknął. Trzydzieści trzy lata chodził już po tej ziemi i był słabeuszem, który pozwolił komuś zgwałcić i zamordować własną żonę, podczas gdy on siedział na kanapie. Ogarnął go potworny gniew. To, czy żyje, nie miało już znaczenia – jeśli Kate zginęła, jego jedynym celem było dokonanie egzekucji trzech osobników, po czym najlepiej popełnienie samobójstwa. Było to z pewnością lepsze wyjście niż powrót do domu z poczuciem winy za śmierć drugiej osoby, która cierpiała za niego. Tak jak zrobił to jeden z żołnierzy Kelly’ego, by go uratować w Somalii. Goryl wyjrzał przez okno, po czym skierował się w stronę drzwi. Darren doszedł do wniosku, że będzie musiał przyjąć na siebie jedną lub dwie kule, zanim dopadnie ochroniarza, ale wtedy wyrwie mu pistolet i będzie mógł go zastrzelić, a grubasa być może będzie torturował, zanim sam się wykrwawi. Przypomniał mu się napis na koszulce US Marines: „Zabij wszystkich, niech Bóg ich za ciebie posortuje”. I, na Boga, jeśli się od razu nie wykrwawi, tak dokładnie zrobi. Pozabija wszystko, co się rusza. Darren wybił się z ławy jak z trampoliny. Podskoczył wysoko i podciągnął nogi aż do klatki piersiowej, przenosząc związane z tylu ręce do przodu, jakby skakał na skakance. Zwinięty magazyn był twardy niczym metalowa pałka i teraz posłużył do ataku. Gil zauważył dziewczynę biegnącą w jego stronę, bez stanika. Za nią leżał martwy Juan, a jego marynarka od Hugo Bossa była pokryta krwią. Miał otwarte usta. Oraz otwartą czaszkę. Gil złapał za klamkę, żeby zastrzelić dziewczynę, kiedy nagle usłyszał z tyłu hałas. Odwrócił natychmiast głowę, jednak nie był aż tak szybki jak jego przeciwnik. Darren zamachnął się i dźgnął Gila końcem zwiniętego magazynu w oczy. Następnie kopnięciem zgruchotał mu kolano i jeszcze raz poprawił magazynem, tym razem w skroń. Gil padł nieprzytomny. Darren zaczął szukać pistoletu. Leżał pod ochroniarzem. Drzwi otworzyły się z trzaskiem, przykucnął i czekał z wyciągniętą bronią na mający pojawić się cel. „Jest goła. Żyje. Dzięki Bogu”. Kate chwyciła go za trzęsącą się rękę. – Idziemy! Szybko! Chciał ją uściskać, lecz jego ręce były zbyt ciasno związane. Przyjrzał się jej dokładnie. Nawet się nie trzęsła. Nie została zgwałcona. – Wszystko w porządku? Gdzie dwaj pozostali? – Zabiłam ich. „O cholera”. – Pilnuj drzwi. – Zaczął się rozglądać w poszukiwaniu czegoś ostrego do przecięcia kajdanek, ale cały czas analizował wypowiedziane przez nią słowa. Chciał ją przytulić, jednak nie było na to czasu. Lada chwila mogli pojawić się inni. Przeciął kajdanki o szklaną krawędź stołu i rozerwał je. Był wściekły, że dał się skrępować. Sprawił zawód Kate, tak samo jak sprawił zawód własnemu plutonowi podczas „Pustynnej Burzy”. Postrzelił się w kolano jak ostatni frajer, po czym z poczuciem winy przyjął Brązową Gwiazdę za męstwo na polu walki, kiedy historia doszła do wszystkich i grube ryby chciały nagrodzić swojego złotego chłopca. Zawiódł jednego z żołnierzy Kelly’ego w Somalii. Młody sierżant został zabity podczas odpierania ataku szajki bandytów, po tym jak Darren, w swojej chwalebnej misji, zwabił ich w pułapkę. W momencie gdy jego plastikowe kolano nawaliło na samym początku tamtej potyczki, sprawił zawód również samemu sobie. A teraz zawiódł swoją własną żonę, podczas własnego miesiąca miodowego. „Jakim ja jestem człowiekiem?”. – Idzie ktoś? – Nie – powiedziała wyglądając na zewnątrz. – Widać stąd całą willę. Darren podszedł do Gila, rozwarł nieprzytomnemu palce u rąk i zmiażdżył je stąpając nogą. Zanim druga ręka została rozdeptana, pierwsza zdążyła już napuchnąć. – To na wypadek, gdyby się obudził. Inaczej musielibyśmy go zabić. – „A Bóg wie, że on zasługuje na śmierć”. Darren chwycił pistolet Gila i uderzając nim jak młotkiem połamał mu najpierw palce wskazujące, potem kciuki. Wyrwał kabel z lampki i związał nim mocno ręce mężczyzny. Następnie przewrócił go na bok i zrewidował mu ubranie, szukając dodatkowego magazynku z nabojami. Znalazł magazynek z dwunastoma kulami i nadzwyczaj duży, chromowany telefon komórkowy, przyczepiony do kabury. Kate kręciło się w głowie, jednak nie miała nudności. Nie cierpiała też z powodu wyrzutów sumienia. „Być może jeszcze jestem w szoku”, pomyślała. To, co się wydarzyło, nie miało sensu. Tak naprawdę przecież nikogo nie zabiła. Myślała, że będzie jej niedobrze, ale nic – nawet widok dziurawej głowy ochroniarza – nie mogło zachwiać jej przekonania, że wobec siebie i swojego męża postąpiła prawidłowo. Po usilnym zastanowieniu jedyną emocją, jaką w sobie odnalazła, były resztki gniewu. Darren złapał ją za ramię. – Musimy jak najszybciej dostać się na policję. I zabrać go ze sobą, by ktoś udzielił mu pierwszej pomocy. Źle będzie to wyglądało, jak go tu zostawimy nieprzytomnego. Ci ludzie to prawdopodobnie handlarze narkotyków. – Na policję? A co, jeśli oni są policjantami? Musimy pojechać prosto do ambasady. Albo dostać się na jakiś samolot. Chcę pojechać do domu. – Po raz pierwszy, od kiedy opuścili plażę, była w stanie spojrzeć mu prosto w oczy. – Chcę dostać się do domu, kochanie. – Kate, zabiliśmy dwie osoby. Jeśli uciekniemy, będzie jasne, że jesteśmy winni. Do Mexico City jest dwieście mil. I za cholerę nie dostaniemy się na samolot! Musimy jechać na posterunek policji. – „System się nimi zaopiekuje, jeśli będą przestrzegać reguł”, pomyślał. Darren podał jej srebrny telefon. Był rozmiarów grubej książki i miał wysuwaną antenę. – To jest chyba telefon satelitarny. Możesz zadzwonić na policję? Powiedzieć im, że jesteśmy w drodze? Musimy opuścić to miejsce jak najszybciej. – Możemy pojechać jednym z samochodów. Są na chodzie. Zadzwonię po drodze. Darren podał Kate plecak, wziął nieprzytomnego Gila na ramiona i udał się za żoną w stronę garażu. Minęli ciało Juana. Ricky Martin wciąż rozbrzmiewał z głośników. Zanim Darren zobaczył martwego Jackrabbita, dostrzegł plamę krwi. Kiedy wyszedł zza ściany, ujrzał tłustego mężczyznę ze spodniami spuszczonymi do kolan. Był to paskudny widok. Zauważył, że jego żona spojrzała na ciało i odwróciła głowę. Musiał stłumić w sobie chęć kopnięcia leżących zwłok. Kiedy Kate wyłączyła muzykę, w uszach rozbrzmiała mu cisza. Przepełniła go potworna nienawiść. Kate założyła stanik i bluzkę. Zobaczył, że cała drży. – Dotknął cię? Pokręciła przecząco głową i od razu mu ulżyło. Darren cisnął Gila na tylne siedzenie. Za nim wrzucił plecak, który po drodze zahaczył o czarny kawałek metalu. – Spójrz na to! – Dwa maszynowe karabiny MP-5 wisiały z tyłu, na oparciach przednich siedzeń. Poniżej przymocowanych było kilka pełnych magazynków z amunicją 9 mm. Darren sprawdził zamki karabinów i powiedział: – Wpakowaliśmy się w sam środek gniazda os. Jest w tamtym pęku jakiś czerwony kluczyk? Kate odpięła czerwony klucz i podała go Darrenowi. – Co to jest? – Karabiny maszynowe. Na wszelki wypadek je odbezpieczę. Dostała wypieków. – Na wypadek czego? Na wypadek czego, Darren? Pojedźmy po prostu do ambasady. Jesteśmy w kiepskiej sytuacji. Darren przeszedł z drugiej strony samochodu i usiadł na miejsce kierowcy, szukając przycisku otwierającego garaż. Znalazł go, wrzucił jedynkę i przycisnął pedał gazu. Sportowy mercedes wyskoczył tak dynamicznie naprzód, że głowami uderzyli o zagłówki. – Ale ma kopa! Zadzwoń do ambasady i opowiedz, co się stało. Niestety, nie możemy jechać przez dwieście mil samochodem ukradzionym gangowi narkotykowemu. Którędy mam jechać do miasta? Samochód z hukiem wyjechał z posiadłości i dotarł do asfaltowej szosy. – Mapa jest w plecaku – powiedziała. – Ale... tam! To jest Pie de la Cuesta. Skręć w prawo i jedź cały czas prosto. Posterunek policji jest niedaleko Hyatt. Kate wyciągnęła ciężki telefon i nacisnęła przycisk Centrala, następnie Wyślij. Rozmowa. Napisy były po angielsku, ale zauważyła chińskie lub japońskie znaki na dole, obok logo producenta – SpaceNet. W słuchawce usłyszała kilka dziwnych dźwięków, a następnie męski glos mówiący po hiszpańsku: – Łącznik. Trzy, dziewięć, dziewięć. Rozłączam. Masz wyłączone szyfrowanie. Kate wykrzywiła się, nie rozumiejąc hiszpańskiego słowa oznaczającego „szyfrowanie”. Sprawdziła, czy wybrała dobry numer, i powiedziała po hiszpańsku: – Halo, chciałabym się połączyć z międzynarodową centralą. – Łącznik. Trzy, dziewięć, dziewięć – odezwał się ponownie mężczyzna. – Centrala? Halo? Proszę mnie połączyć z centralą międzynarodową. – Rozłączam. Kate wcisnęła przycisk Zakończ, burknęła coś ze zdenerwowania i po kilku minutach ponownie nacisnęła zero. Usłyszała ten sam męski głos: – Łącznik. Trzy, dziewięć, dziewięć. – Halo, przepraszam, ale próbuję się połączyć z centralą. Muszę się dodzwonić do ambasady amerykańskiej. Czy to centrala? – Tu Łącznik. Trzy, dziewięć, dziewięć. Kto mówi? – Przepraszam, co muszę wcisnąć, żeby połączyć się z centralą? Wybieram zero. Próbuję się połączyć z ambasadą amerykańską w Mexico City. Nastąpiła krótka przerwa, po czym telefon się rozłączył. Kate nacisnęła Koniec. – Coś nie tak z tym pieprzonym telefonem! – krzyknęła. – Dodzwaniam się w jakieś dziwne miejsce. Darren zachwycał się przyspieszeniem samochodu i przestał zwracać na nią uwagę. W pamięci powtarzał słowa: „Usiłowanie gwałtu. Samoobrona. Jestem żołnierzem Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych i pracuję dla prezydenta. Chcę natychmiast rozmawiać z Konsulatem Stanów Zjednoczonych. Sam prezydent będzie zainteresowany tą sprawą”. – Słuchasz mnie? Te dwa słowa wywołały odruch Pawłowa i Darren momentalnie zaskoczył. – Tak, słucham cię, Kate. Za piętnaście minut będziemy na policji. Powinniśmy uzgodnić spójną wersję. – Wersję? Wersja jest taka, że mężczyzna próbował mnie zgwałcić i zrobiłam to, co musiałam, żeby się obronić. – Wiem, kochanie – powiedział łagodnie. – Wiem. Mercedes pędził z prędkością 200 km na godzinę, wzbijając pył z nawierzchni drogi. Miał potężną moc i Darren manewrował nim bez problemu, wyprzedzając samochód za samochodem. Po prawej stronie widać było brzeg oceanu, ale Darren nie słyszał szumu fal ani niczego innego z zewnątrz. W samochodzie panowała kompletna cisza. Trzy policyjne auta wyjechały z zakrętu przed nimi, migając światłami. Darren mocno przyhamował i zjechał na środkowy pas, chowając się za ciężarówką. – Chyba nas nie widzieli – powiedział, kiedy przejechali dalej. – Przecież szukamy policji? – Chcę dojechać do miasta, a nie tłumaczyć się z tego wszystkiego na miejscu. Nawet nie usłyszałem syren. Samochód musi być dźwiękoszczelny. – Był bardzo podekscytowany tym faktem i po części czuł się dobrze w kłopotliwej sytuacji. Nadszedł czas, by wkroczył do akcji. I przejął wreszcie kontrolę. Kate była podirytowana telefonem, wcisnęła przycisk i weszła do książki telefonicznej w nadziei, że ktoś inny będzie mógł ją połączyć. Po naciśnięciu przycisku Szybkie Wybieranie wyskoczyła lista z jakimiś hastami. Przeszła do najbliższej przyjaźnie wyglądającej nazwy, która pojawiła się na ekranie: Cofiee. Znów usłyszała w słuchawce serię dziwnych pisków, jednak tym razem odezwał się jakiś inny mężczyzna, z inaczej brzmiącym akcentem. Chropowatym głosem odezwał się po hiszpańsku: – Jackrabbit, znowu masz wyłączone to pieprzone szyfrowanie. Włącz je i zadzwoń ponownie. – Telefon rozłączył się. – Cholera – powiedziała Kate. – Nie... coś jest nie tak z tym telefonem. Albo jestem już tak spanikowana, że nie rozumiem hiszpańskiego. Na tylnym siedzeniu obudził się Gil. Zaczął stękać i wymiotować. Potem coś bełkotać. – Co on mówi? – spytał Darren. – Jakieś bzdury. Tak samo jak ci ludzie przez telefon. – Zapomnij o telefonie. Jak dojedziemy na policję, wezmę jego pistolet. Na wszelki wypadek. – Ty znowu swoje. Na wszelki wypadek. Najpierw powinniśmy zadzwonić do ambasady. – Możemy to zrobić z posterunku policji, jeśli nas zatrzymają. Wszystko im wytłumaczymy. Wszystko będzie dobrze, kochanie. 4 MOUNT CHAPAHUA, MEKSYK Adolfo Garza popijał kawę, jadąc w górę krętą drogą przez wysokogórski, zasnuty mgłą las. Kierował się w stronę centrum komunikacyjnego Infestation Network. Wynurzył się z mgły i na tle błękitnego nieba zobaczył kołysane przez wiatr sosny. Kiedy wyruszał z domu, było ciepło, jednak na wysokości 2500 metrów temperatura nagle spada, tak samo jak i nastrój. Jak zwykle czuł palenie w gardle. Ośmiogodzinna zmiana Adolfo, który pracował jako nadzorca komunikacyjny, zaczynała się o godzinie czternastej przez pięć dni w tygodniu. Był nerwowym technokratą, który spędzał czas w pracy martwiąc się, że jakiś wielki kryzys może spotkać Infestation Network podczas jego dyżuru. Głęboko w bunkrze komunikacyjnym z niecierpliwością wpatrywał się w zegarek, obawiając się czerwonego światełka na telefonie alarmowym. Na szczęście nie zaświeciło się nigdy, od kiedy przeszedł przeszkolenie. Adolfo minął ostatnią serpentynę i gdy zbocze zrobiło się bardziej strome, zredukował bieg na jedynkę. Wielki satelitarny talerz wynurzał się spomiędzy drzew. Jeep piłował powoli w górę, w końcu kierowca zobaczył płot, budę i betonowe blokady na drodze. Zaparkował za ogrodzeniem i rozejrzał się z samochodu, czy nie biega któryś z tych przeklętych psów, które czasami uciekały. Następnie zdyszany wdrapał się na ostatnie wzniesienie, uważając, aby nie przekroczyć białych linii wyznaczających przejście przez pole minowe. – Witam, sierżancie – powiedział do żołnierza przy pierwszym płocie. – Jakieś rewelacje? Żołnierz wyglądał na znudzonego. Wskazał głową w stronę sześcioosobowego oddziału przyczajonego na stanowisku strzeleckim za betonową barykadą. Żołnierze wstali trzymając broń w rękach, aby go zobaczyć. – Żadnych zmian. Czasami nawet wolałbym, żeby Amerykanie nas zaatakowali. Naprawdę. „I dlatego ty trzymasz ten karabin, a ja zajmuję się najbezpieczniejszą, jaką kiedykolwiek stworzono, siecią komunikacyjną”, pomyślał Adolfo, spoglądając w górę na gigantyczny talerz DS-590. Wniósł swój wkład w jego powstanie i od tej pory nie mógł nasycić się tym widokiem. Jego jedynym zmartwieniem był fakt, iż nie może chwalić się nową technologią publicznie. Wedle jego wiedzy, był to jedyny talerz na świecie zbudowany w celu wzmacniania ultraszerokopasmowych sygnałów, najbardziej rewolucyjna technologia od czasu wynalezienia obustronnej komunikacji radiowej. Standardowe bezprzewodowe systemy komunikacji wysyłały fale radiowe o określonej częstotliwości, co oznaczało, że żadna rozmowa nie była całkowicie bezpieczna. Nawet najbardziej zaawansowane technologie zmiany częstotliwości nie były odporne na podsłuch, zwłaszcza podsłuch Amerykanów. Był to stały problem, który nowi pracodawcy Adolfo zrzucali na karb rozległych cięć w dotacjach budżetowych. Sygnały ultraszerokopasmowe były nie do przechwycenia. Zamiast wysyłania fal radiowych satelitarne telefony Infestation Network co sekundę wypuszczały miliardy drobnych impulsów nie na konkretnych częstotliwościach, lecz na wszystkich częstotliwościach równocześnie. System, który Adolfo zainstalował razem z Chińczykami, był jak powietrze – obecny wszędzie i nigdzie zarazem. Zamiast przesyłać fale poprzez system przekaźników, telefony satelitarne w sieci Infestation Network wysyłały impulsy w przestrzeń, gdzie unoszący się bez przerwy nad Amerykanami satelita zbierał je i wystrzeliwał w stronę centrum komunikacyjnego. Następnie talerz Adolfo wzmacniał energię i wysyłał sygnały na południe, aż do Santiago, oraz na północ, sięgając aż do Chicago. Komunikacja była możliwa jedynie za pomocą ultraszerokopasmowego odbiornika lub nadajnika z wprowadzonym tym samym kodem, dlatego też centrum komunikacyjne na Mount Chapahua – i każdy telefon satelitarny – wymagały tak wyjątkowych środków bezpieczeństwa. – Na pewno pan tak nie myśli. Mówię o walce z Amerykanami – powiedział Adolfo. – Właśnie, że tak. Roznieślibyśmy sukinsynów – powiedział sierżant. – No tak, tylko mam nadzieję, że nie podczas mojej zmiany – zaśmiał się Adolfo. Sierżant wstukał siedmiocyfrowy kod – Adolfo nie miał dostępu do żadnych zabezpieczeń – i elektryczny plot przestał brzęczeć. Następnie przeszli przez kolejną bramę. Minęli bunkry z karabinami maszynowymi i klatki dla psów, po czym weszli na górę i stanęli przed drzwiami do bunkra centrum komunikacyjnego. Adolfo położył kciuk na czytniku i uśmiechnął się do kamery. Masywne drzwi zahuczały i rozsunęły się. – Miłego dnia, proszę pana – powiedział żołnierz. – Dobry dzień to dla mnie nudny dzień. Adolfo ostrożnie zszedł po stromych schodach. W holu nie było nikogo. „To dziwne, pomyślał, Ramon jest zawsze gotowy, kiedy przychodzę go zmienić”. Adolfo zszedł w dół korytarzem, w kierunku centrum całego kompleksu, nie zwracając już uwagi na szum wielkich generatorów znajdujących się pod jego stopami. Wszedł do pomieszczenia pełnego komputerów o różnej wielkości i mocy obliczeniowej. Wielka cyfrowa mapa obu Ameryk była wyświetlona na ekranie telewizyjnym, zajmującym całą ścianę, który dominował nad pomieszczeniem. Koncentratory Infestation Network, zwane ulami – dostawcy, odbiorcy i ochrona – były zaznaczone jako niewielka ilość czerwonych kropek, rozrzuconych od Montrealu aż po Santiago, Jedna z kropek, znajdująca się niedaleko Acapulco, świeciła się. Obok niej pojawił się rząd cyfr. Adolfo złapał się za serce, kiedy zobaczył Ramona pochylonego nad dwoma radiotechnikami. – Coś nie tak? – zapytał, ledwie potrafiąc cokolwiek z siebie wydusić. – Znowu jedna z dziwek Jackrabbita – powiedział Ramon, gburowaty mężczyzna, w towarzystwie którego Adolfo czuł się nieswojo, chociaż spędzali ze sobą nie więcej jak pięć minut każdego dnia. Ramon nie został zwerbowany przez telekomunikację, jak Adolfo i większość pozostałych ekspertów od komunikacji. Przez znaczną część swojego życia pracował dla kartelu z Juarez. – Znowu dorwała się do jego telefonu jedna z durnych dziwek. Musiał go zostawić tak samso jak ostatnim razem. Poczekajcie, aż informacja dojdzie do Juarez. Pieprzony grubas do wieczora znowu będzie pasł krowy w Tijuanie. Trzy miesiące wcześniej jakaś kobieta próbowała za pomocą telefonu satelitarnego Jackrabbita skontaktować się ze swoim bratem, aby przyjechał zabrać ją z posiadłości. Adolfo musiał o tym donieść – nie ośmieliłby się naruszyć protokołu – i szefowie kartelu eksplodowali. Reguły były proste: telefony satelitarne leżały pod kluczem, chyba że był interes – interes, w którym polecenia były rzadko powtarzane. Nawet w momencie gdy użycie telefonu było autoryzowane, istniał rozbudowany wykaz działań kontrolnych mający na celu zapewnienie, że szyfrowanie funkcjonuje poprawnie. Amerykanie monitorowali wszystkie częstotliwości każdej pojedynczej fali w eterze, jednak w przypadku technologii ultraszerokopasmowej nie mogli nic wychwycić. Chyba że ktoś przejąłby jeden z telefonów. Adolfo nerwowo potrząsnął głową. Powiedzenie „do trzech razy sztuka” nie obowiązywało w jego nowej pracy i miał nadzieję, że wydarzenie to nie postawi go w złym świetle. Cztery głośniki firmy Bose w centrum komunikacyjnym zaczęły wydawać dźwięki podobne do wybieranego w telefonie numeru. Odezwał się jeden z radiotechników. – To znowu ona, proszę pana! Przełączę ją na głośnik. – Założył słuchawki i powiedział: – Łącznik. Trzy, dziewięć, dziewięć. – Halo, przepraszam – zabrzmiał kobiecy głos z lekkim amerykańskim akcentem. – Próbuję połączyć się z centralą. Chcę rozmawiać z ambasadą amerykańską. Czy to centrala? – Tu Łącznik. Trzy, dziewięć, dziewięć. – Przepraszam, ale co mam zrobić, żeby skontaktować się z centralą? Wciskam zero. Próbuję połączyć się z ambasadą amerykańską w Mexico City. Palce u nóg Adolfo zwinęły się wewnątrz wypolerowanych butów i wyprasowanych skarpetek. Ramon zasłonił ręką mikrofon technika i przyłożył mu palec wskazujący do ust. – Nie rozłączaj się, dopóki jej nie namierzymy! Mamy już lokalizację? Podczas gdy Global Positioning System podawał położenie z dokładnością do kilku metrów, system ultraszerokopasmowy mógł zlokalizować dany obiekt z dokładnością do jednego centymetra, nawet w gęstej dżungli lub w betonowym bunkrze. – Właśnie ją uzyskaliśmy – wyszeptał technik, wskazując na mapę. Obok Acapulco ukazała się nagle czarna strzałka. Na dużym ekranie wyskoczyło dziesięć cyfr. – Powiększ teren. Technik zwinnie wklepał coś na klawiaturze i obraz zaczął się powiększać, ukazując Acapulco. Na ekranie pojawiła się sieć dróg. Strzałka wskazywała miejsce około sześć kilometrów na wschód od czerwonej kropki oznaczającej posiadłość Jackrabbita. Przesuwała się w stronę Acapulco. W tym momencie stracili połączenie. – Matko Boska – jęknął Adolfo. – Czy ona powiedziała „z ambasadą amerykańską”? Po co dziewczyna Jackrabbita miałaby się kontaktować z Amerykanami? Mój Boże! A jak zdobędą telefon? Do chwili obecnej Ramon miał na swoim koncie najwięcej przewinień, i chociaż jego ślamazarny zmiennik teoretycznie miał teraz dyżur, nie zamierzał pozwolić mu na podejmowanie decyzji w kryzysowej sytuacji. Adolfo nie był żołnierzem. Był trzęsącym się nieudacznikiem. Ramon zapytał: – Połączyliście się już z Jackrabbitem? – Nie, proszę pana – powiedział technik. – W domu i na komórce nikt nie odpowiada. – A ochrona? – Telefon w domku gościnnym też nie odpowiada. – Niech go diabli. Zadzwoń do jego brata i poślij kilku Federales do tej pieprzonej posiadłości. – Zwrócił się do pierwszego technika. – Jaka jest dokładna lokalizacja telefonu? Technik radiowy wskazał na duży ekran. Powiększył część przy wybrzeżu i wypełniła ona cały sześciometrowy ekran. Czarna strzałka migała w jednej pozycji. – Wygląda na to, że jadą główną drogą z powrotem do Acapulco. Ramon zagryzł wargi. Czyżby Jackrabbit jechał razem z nią? Dźwięki wybieranego numeru rozbrzmiały w pomieszczeniu – kobieta znów zaczęła dzwonić. Ramon zwrócił się do technika. – Tym razem przytrzymaj ją. – Myślę, że nie dzwoni do nas. Usłyszeli dźwięk cyfrowego dzwonka, po czym odezwał się męski głos: – Jackrabbit, znów masz wyłączone to pieprzone szyfrowanie. Włącz je i zadzwoń ponownie. Technik eksplodował: – Użyła szybkiego wybierania! Bez wątpienia to było szybkie wybieranie! – Wprowadzanie numerów do pamięci telefonów Infestation Network było zabronione, chociaż nie było to jedyne naruszenie protokołu ze strony Jackrabbita. – Do kogo więc zadzwoniła? – wycedził Ramon. – Zbyt krótka rozmowa, by namierzyć telefon – powiedział technik – ale mam numer, który wybrała. Na płaskim ekranie, który śledził wszystkie telefony w sieci, obok telefonu Jackrabbita pojawił się numer. Ramon spojrzał na kod kraju i ścisnęło go w żołądku. – Połącz mnie z zastępcą prokuratora generalnego, Saizem, natychmiast. Kiedy Adolfo spojrzał na cyfrową mapę dwóch Ameryk, omal nie zemdlał. Na południe od granicy Meksyku migotał jeden z uli. „Kolumbia”, pomyślał. „Kobieta wybrała numer dostawcy. Bez wątpienia dostawcy!”. 5 MEXICO CITY, MEKSYK Eduardo Saiz, zastępca prokuratora generalnego Meksyku, kierujący Krajowym Instytutem Walki z Narkotykami, wpisał www.prettyyoung-things.com w oknie swojej przeglądarki internetowej i zwyczajowo rozejrzał się dokoła pustego pokoju. Zostało mu jeszcze dziesięć minut do spotkania. Oparł się całym ciężarem ciała o biurko. Oprócz odwiedzania darmowych stron erotycznych – rzekomo w poszukiwaniu sieciowych drapieżników, na wypadek gdyby ktoś zapytał, ale kto miał to zrobić? – Eduardo kierował Federalną Policją Sądową, zwaną Federales, armią 5000 wyselekcjonowanych gliniarzy, którzy byli wszechobecni w Meksyku i lepiej uzbrojeni niż ich lokalne odpowiedniki, ale tak samo oddani swojej pracy. W biurze Eduardo zadzwonił telefon. – Właśnie dzwoniła pańska żona. Chciała panu przekazać, że już się lepiej czuje. Czyżby była chora, panie ministrze? Eduardo natychmiast się wyprostował i odwrócił w stronę szafki, sięgając po klucze. – Hmm, tak. Wczoraj w nocy źle się czuła. Ale to nic poważnego. – Jednak najwyraźniej coś się musiało stać. Obowiązywała zasada, że żona nigdy nie dzwoni do niego korzystając z linii naziemnej. Oczywiście z wyjątkiem sytuacji, kiedy Infestation Network chce z nim rozmawiać. Eduardo otworzył sejf znajdujący się za krzesłem, przekręcił kluczyk w pokrytej stalą, ołowianej kasetce i wyciągnął telefon satelitarny. – Za moment wracam – powiedział sekretarce, wychodząc w pośpiechu na zewnątrz. W Mexico City klaksony nigdy nie przestawały trąbić. Eduardo miał nadzieję, że hałasy zagłuszą słowa, których nie miał ochoty usłyszeć. Niestety, kiedy przyłożył słuchawkę do ucha, tak się nie stało. Zbladł i zaschło mu w gardle. Słuchał przez pięć minut, od czasu do czasu wachlując się ręką dla ochłody. Wiadomość sprawiła, że Eduardo poczuł się, jakby stracił kogoś bliskiego. Rozejrzał się dookoła, by się upewnić, że nikt go nie śledzi, po czym kazał centrum komunikacyjnemu połączyć go z dwoma telefonami. Pierwszy, do commandante policji federalnej stanu Guerrero, zakończył się zdaniem: – Jak znajdziecie dziewczynę, macie przechwycić telefon. To jest wasze zadanie. Zrozumiano? Następnie przesłuchajcie ją i pochowajcie w górach. Nie obchodzi mnie, co powie Jackrabbit. Dziewczyna już nie żyje i to jest jego wina. Zresztą, jak znajdziecie tego grubego sukinsyna, przyprowadźcie go prosto do mnie. Gdyby sprawiał problemy, natychmiast aresztujcie. Eduardo rozłączył się i próbował przygotować się psychicznie do kolejnej rozmowy. Jednak świadomość własnej śmierci, która była już coraz bliżej, nie ułatwiała tego. Po części miał nadzieję, że jedna z taksówek uderzy w niego na chodniku. Centrum komunikacyjne wykonało kolejne połączenie. – Łączę z El Toro. Właśnie łączył się z Juarez, z przywódcą największego kartelu na świecie. 6 MCLEAN, VIRGINIA Zabrzęczał czarny pager na pasku Susanne Sheridan, zastępcy dyrektora Wydziału Przestępczości Zorganizowanej i Narkotyków Centralnej Agencji Wywiadowczej. Wydział ten był główną bronią czterech gałęzi CIA, jednak podczas szalejącej wojny z terrorem Susanne czuła, że jej działka była niesłusznie zaniedbywana. Co gorsza, wymagano od niej teraz, by przeprowadzała cotygodniowe spotkania dla nowo powstałego Wydziału Bezpieczeństwa Wewnętrznego – Department of Homeland Security, gdzie typowy wywiad został połączony z podobnymi elementami wywiadowczymi wybranymi z innych agencji, takich jak DEA, FBI, INS oraz Patrolu Granicznego. Uważała, że jest to przedsięwzięcie słuszne, lecz zarazem wysoce jawne oraz wysoce zdezorganizowane. Czyli kiepskie, a jednak konieczne. Ponieważ Homeland Security wciąż nie wypełniło zobowiązań związanych z połączeniem, tymczasowo przydzielono jej zadania polegające na gromadzeniu wszystkich doniesień przychodzących z oddziałów antynarkotykowych i z granicy południowej. W takiej sytuacji słowo „tymczasowo” przyprawiało ją o dreszcze. Ale przynajmniej przyjmowanie doniesień wchodziło w zakres jej obowiązków. – Ej! – krzyknęła, myląc pager z wścibską dłonią. Wykonała wymach ręką przypominający cios karate, po czym przyłożyła dłoń do ust i zaczęła się śmiać: – O kurczę, myślałam, że to Roger mnie znów łaskocze, a to tylko ten cholerny pager. Roger Corwin z Wydziału ds. Ameryki Łacińskiej Federalnego Biura Śledczego zarumienił się i zdziwiony uniósł jasne, wyregulowane brwi. Wziął głęboki oddech, by opanować gniew, i poczuł zapach wody kolońskiej Aloe Lubriderm, którą skropił się po porannym treningu. Corwin nie miał zamiaru stać się politycznym chłopcem do bicia dla Susanne Sheridan. Przeczuwał u niej takie ambicje. Południowy akcent oraz głupkowaty wdzięk były tylko przykrywką dla dwulicowej jędzy. Przyszła przecież z Wydziału Operacyjnego, a wszyscy stamtąd to niekompetentne szczury goniące za sławą. Ale za to potrafiące kłamać. Roger wiedział, że jest przystojnym mężczyzną, więc w zwykłych okolicznościach flirt z koleżanką z pracy nie byłby niczym niewłaściwym. Szybciej niż ktokolwiek inny był w stanie od razu poznać większość subtelnych sztuczek kobiecego gatunku. Okoliczności, w których się znajdowali, nie były jednak takie zwykłe. Corwin miał za zadanie blisko współpracować z Sheridan przy analizowaniu owych śmiesznych doniesień przychodzących do Homeland Security. Dla takiego agenta-weterana jak Roger Corwin pomaganie Homeland Security było jak praca na wysypisku śmieci. Agenci FBI byli absolwentami college’ów, z przeogromnym doświadczeniem w prawdziwym życiu, którzy zostali przeszkoleni w najbardziej elitarnej akademii w kraju. Corwin jako członek Kalifornijskiego Patrolu Drogowego objeżdżał autostrady na motocyklu przez jedenaście lat – i w tym czasie nawet zdobył tytuł magistra w systemie wieczorowym – zanim wreszcie został przyjęty do biura. Jednak różne typy butnych frajerów przedostawały się do Homeland Security. Większość z nich stanowili niewykształceni biurokraci lub oficerowie z wojska. Corwin zaciekle bronił się przed przyłączeniem do tego obwoźnego zoo – na dodatek prowadzonego przez byłego gubernatora, który nie posiadał żadnego doświadczenia w sprawach związanych z bezpieczeństwem – jednak kiedy Chrześcijanie Inicjujący Akcje zmiękli i uzbroili się w tarczę w postaci Susanne Sheridan, FBI z żalem zmusiło Corwina do odstawiania cotygodniowego tańca przy tablicy i uczenia tych amatorów podstawowych rzeczy. Susanne odpięła pager z paska spódnicy i uniosła dłoń. – Przepraszam wszystkich. Ktoś desperacko mnie poszukuje. Znowu jakiś mężczyzna. – A myślałem, że jestem jedynym – powiedział Corwin. – Na razie prowadzisz, Roger Dodger, ale młodzi trzydziestoparoletni powoli cię doganiają. Corwin uśmiechnął się. Pomyślał, że Sheridan zastosowała typową kobiecą pułapkę, bezpardonową politykę płci i waginalną perswazję. Właśnie ona miała pieczę nad krajowymi aktami w Langley, wrogim terytorium w bitwie pomiędzy ich dwiema agencjami. Co gorsza, pewnie miała podpowiadać gubernatorowi, kogo z doświadczonych pracowników po drugiej stronie rzeki Potomac zostawić na stanowisku, podczas gdy nadciągała młoda biurokracja. Najwidoczniej był nieświadomy wyraźnego smrodu, jaki niósł za sobą skrót CIA wśród tych, którzy wiedzieli swoje, włączając w to władze innych państw. Corwin chciał dowodzić. Jedynie kwestią czasu było urzeczywistnienie jego planów. Homeland był kiepskim wydziałem, ale jednocześnie debiutował w Waszyngtonie. Corwin miał nadzieję, że zostanie mianowany jego szefem. Gdyby przejął wodze nad tymi pozorantami, jego notowania by wzrosły i czekałby na niego awans w świetle jupiterów. Susanne po cichu odsunęła krzesło i wyszła, zdając sobie sprawę z głośnych stuków wydawanych przez jej obcasy. Zanim opuściła pokój, wystukała pierwszych kilka taktów „Herbatki dla dwojga”, ciesząc się ze śmiechu, który rozległ się w pokoju. Ostatnimi czasy niewiele było w Agencji powodów do radości. W wyniku klęski Aldricha Amesa pieczę nad Kontrwywiadem, w celu nadzorowania Agencji, przejął szef jednostki kryminalnej FBI zajmującej się pracą z wykrywaczem kłamstw i przesłuchaniami. Oficerowie CIA mieli pretensje związane z polowaniem na czarownice, które z tego powodu się wywiązało. Jak Federalni mogli zostać ochrzczeni niezawodnymi ekspertami od kontrwywiadu, skoro pozwalali takim rodzynkom jak Robert Hanssen na ciąganie sekretarek po swoim biurze w FBI za paski od staników? Czerwone kartki się skończyły? „Panowie, obudźcie się!”. Wszystko pogorszyła gra w „oko za oko” polegająca na wzajemnym obarczaniu winą, a rozpoczęta po 11 września 2001 roku, kiedy to obie agencje zaczęły rzucać w mediach oskarżeniami. Wyglądało na to, że wojna pomiędzy FBI i CIA rozgorzała na dobre, a niezręczne i uparte dążenie do władzy Rogera Corwina w niczym nie pomagało. Susanne uśmiechnęła się do swojego asystenta, Christiana Collinsa, kiedy doszła już do korytarza. – Nawet jeśli to nic ważnego, to dzięki, Christian, za wyrwanie mnie z tego nudnego spotkania. Odprawy w tym miejscu to najgorsza forma tortury. No, gorszy może być jedynie facet z owłosionymi plecami. Susanne mrugnęła do niego okiem, jednak Christian zbyt dobrze grał sztywniaka, by połknąć przynętę. Porzucił interes związany z Internetem dwa lata wcześniej, aby dla niej pracować, ale wciąż nie podobała mu się jej skłonność do wplatania elementów humorystycznych w poważne rozmowy. – To jest coś interesującego, proszę pani. – Tylko nie mów, że ktoś zlokalizował wszystkie pieniądze z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, które daliśmy Sowietom. Och, przepraszam, Rosjanom. – Hmm, no aż tak dobrze to nie jest, proszę pani – powiedział Christian. – Nie sądzę, abyśmy kiedykolwiek zdobyli jakieś niepodważalne dowody w tej sprawie. Jednak NSA dowiedziała się czegoś na temat sieci satelity Pszczelarz. Nie uwierzy pani. Właśnie przysłali nam nagranie... Nim dokończył zdanie, ruszyła w kierunku Centrum Operacyjnego. – W każdym razie, proszę pani – powiedział Christian, goniąc za swoją szefową – pamięta pani tamtą kobietę, która pojawiła się na Pszczelarzu jakieś trzy miesiące temu? Dzwoniła do brata, by ją zabrał do domu od Luisa Calagry – mężczyzny zwanego Jackrabbitem? A więc, piętnaście minut temu jakaś kobieta znów była na sieci. Połączenie nie było zaszyfrowane. Jakaś inna kobieta. – Więc Jackrabbit jest nie tylko nieostrożny, ale ma też nie jedną, tylko dwie głupie dziewczyny. – Susanne nieświadomie przyspieszyła. Gwałtowny stukot obcasów rozlegał się echem po wypolerowanym linoleum i zdradził jej zainteresowanie, mimo iż próbowała zachować naturalne brzmienie głosu. Prawda była taka, że Pszczelarz stał się jej obsesją, od kiedy został wystrzelony w przestrzeń kosmiczną z chińskiej wyrzutni w Xiangbo przed sześcioma miesiącami i zajął pozycję nad środkowym Meksykiem. Ekipa Susanne podejrzewała, że został sprzedany kartelowi narkotykowemu, jednak potwierdzenie tego faktu okazało się nie do zdobycia. Pszczelarz był całkowicie niedostępny. – Tym razem to ktoś inny, proszę pani. Mam na myśli dziewczynę. – Jak to? Christian Collins chrząknął i powiedział: – Pytała o naszą ambasadę. Bez cienia wątpliwości, proszę pani. Następnie użyła szybkiego wybierania. Jakiś facet, macho, wkurzył się na niezaszyfrowany telefon i rozłączył się. – Telefon ma w pamięci jakieś numery. – To jeszcze nie wszystko. Wysłałem nagranie językoznawcom i są pewni, że ta kobieta nie jest z południowo-zachodniego Meksyku, tak jak ostatnio. Ma dziwny akcent. – Nie pomyśl sobie nic, Christian, ale, na Boga, nie przerywaj. – Wydaje nam się, że jest Amerykanką. 7 ACAPULCO, MEKSYK Darren zaparkował sportowego mercedesa za posterunkiem policji i gdy wyszedł z samochodu, poklepał się po tylnej kieszeni. Pistolet wsunięty za pasek miał wielkość podobną do portfela pełnego banknotów i wywoływał równie silne uczucie podekscytowania. Umieszczony w tym miejscu był naruszeniem zarówno standardowej procedury operacyjnej, związanej z noszeniem broni, którą wpoiła mu służba w Marines, jak i posiadanej przez niego od urodzenia potrzeby porządku. Nie miał jednak kabury. Darren zerknął w stronę ochroniarza. Okazało się, że ten się obudził – nie był do końca przytomny, tylko bełkotał i głośno sapał. Na jego podkoszulku ciągnęła się w dół plama z krwi wyglądająca jak źle zawiązany krawat. Darren złapał go za włosy i wyciągnął z samochodu, stawiając na nogach. Mężczyzna upadł, więc Darren musiał wziąć go na ramię. Poczuł nieprzyjemny zapach wymiocin. – Ty rozmawiasz z nimi, Kate – chrząknął Darren, idąc szybkim krokiem. Szef policji w Acapulco, mężczyzna o przezwisku Humpback, siedział akurat za biurkiem, kiedy para Amerykanów wpadła do środka. Wsłuchiwał się uważnie w radio, oczekując na wieści od swojego brata, który najwidoczniej kolejny raz zastrzelił kogoś na terenie swojej posiadłości. Służąca, która o tym doniosła – jakaś świeżo zatrudniona, dopiero od trzech tygodni – została zatrzymana i być może trzeba będzie ją zabić, tak jak ostatnim razem. Na niektóre rzeczy nie można nic poradzić. Humpback musiał czekać na rozkazy od swojego brata, zanim mógłby coś takiego zrobić. Gdyby ją zabił sam, brat mógłby się wściec i na niego nawrzeszczeć, tak jak wtedy, gdy Humpback wsadził młodą niemiecką turystkę do aresztu, po tym jak doniosła, że Jackrabbit ją zgwałcił. Napuściła na posterunek kamery telewizyjne kilka dni po swoim uwolnieniu. Szybko zadawali pytania, zbyt szybko, by mógł je przetworzyć jego uszkodzony mózg. Kiedy wreszcie sobie poszli, Jackrabbit się wkurzył. Przez to Humpback czuł się źle. Jackrabbit powiedział swojemu dużemu bratu, że jest głupi i że powinien był ją wcześniej po prostu wypuścić. Zycie dla Humpbacka stało się labiryntem pomyłek, po tym jak członek kartelu z Tijuany uderzył go w głowę aluminiowym kijem baseballowym. Jednak w całej jego niedoli jasnym punktem pozostał podziw mniejszego brata, nagroda, którą starał się zdobyć każdego dnia. Teraz Jackrabbit był Ważną Osobistością, a nie tylko żołnierzem, i często przypominał Humpbackowi, że to jemu ma dziękować za załatwienie mu pracy w policji. I to jeszcze jako jej szef. Taką właśnie władzę ma Jackrabbit! Po telefonie służącej Humpback wysłał prawie wszystkich oficerów do willi Jackrabbita. On i jego zastępca byli jedynymi policjantami pozostałymi na posterunku, kiedy wpadł czarnoskóry mężczyzna z Gilem na plecach. Gil bełkotał coraz głośniej, więc Darren zwrócił się do żony: – Kate, powiedz mu, żeby się zamknął? – Pochylił się, zrzucił Gila na niewielką sofę stojącą obok biurka Humpbacka i rozejrzał się po pomieszczeniu. Posterunek był niewielki, być może rozmiarów baraku jednego oddziału piechoty, jednak nie utrzymany w aż takiej czystości. Dwójka gliniarzy. Za dużym biurkiem siedział gruby facet, na niebieskiej koszuli miał naszyte jakieś nietypowe insygnia. Był skąpany we własnym pocie. Darren doszedł do wniosku, że jest sierżantem od papierkowej roboty lub oficerem na służbie. Nagle zobaczył, że spogląda na niego drugi, młodszy policjant, w oczekiwaniu na reakcję. W celi, za dwoma policjantami, zamkniętych było trzech młodych ludzi wyglądających na studentów. Mieli na głowach amerykańskie czapki baseballowe. Na ścianie wisiała mapa Acapulco, odbiornik radiowy i głośnik. Obydwaj gliniarze nadal siedzieli. Tylko jeden wóz policyjny na parkingu, zapamiętał Darren, ale dużo cywilnych pojazdów. Gil zaczął układać zdania. Mówił jednak szybko, ślinił się i dźwięki, które z siebie wydawał, były raczej niewyraźne. Humpback pochylił się, by usłyszeć jego słowa, i pokazał mu ręką, aby mówił wolniej. Sfrustrowany spojrzał na parę i spytał: – Hable espańoll Darren odezwał się za nią i powiedział tak, ale Kate złapała go za rękę i powstrzymała. – Nie. Po angielsku. Tylko po angielsku. – Chciała mieć przewagę. – On nas zaatakował. – To... suka – wyjąkał po hiszpańsku Gil. Był oszołomiony i miał zawroty głowy. Wydawało mu się, że czarny roztrzaskał mu głowę młotkiem. Słyszał, jak krew z hukiem wydobywa się z rany. Z trudem zwrócił się w kierunku Humpbacka. – Brat. Twój brat... Darren ponownie zaczął coś mówić, jednak Kate szepnęła mu, aby się uciszył, ponieważ chciała usłyszeć rozmowę. Czy on powiedział hermano? Zadzwonił telefon stojący na biurku młodszego policjanta. Mężczyzna podniósł słuchawkę. Zaczął potrząsać nerwowo głową i gorączkowo machać ręką do Humpbacka, by ten podszedł. Wstał, kiwając głową i odpowiadając na pytania szeptem. Wypowiadał tylko po jednym słowie, odrętwiały i zakłopotany. Wziął do ręki aparat telefoniczny i powiedział: – Szefie, commandante Garza! – Czego on chce? – zapytał Humpback, usiłując przypomnieć sobie jego stopień. – On mówi, że Jackrabbit... – Zastępca kolejny raz skinął głową i zaczął coś zapisywać na żółtej kartce. Z wrażenia otworzył usta. Spojrzał w prawo na Kate. Obok niej na sofie sapał Gil. Miał obolałe ręce. Przyłożył jedną bezwładnie do ust i zaczął ją lizać jak zraniony kot. Zaczął płakać. – Kurwa, mam połamane ręce. Zabiję... oni... do Jackrabbita... – Co mówi ten facet przy telefonie? – zapytał Darren, spoglądając to na zastępcę, to na okaleczonego ochroniarza. – I co ten dureń bełkocze? Głośnik wiszący na ścianie był podłączony do policyjnego radia i wydobywał się z niego dźwięk. Metaliczne brzmienie nie mogło zatuszować wzbierającej paniki. – Szefie, tu zastępca Montoya. Jesteśmy w domu pańskiego brata. Lepiej niech pan tu przyjedzie, szefie. Natychmiast. Kate spojrzała Darrenowi prosto w oczy i po cichu powiedziała. – Rób dokładnie to, co ci powiem. – Coś nie tak? – Oni są spokrewnieni – syknęła. – Przepraszam, szefie! Przepraszam! – krzyczał zastępca stojący naprzeciwko Darrena. Machnął do Humpbacka, by ten podszedł bliżej, nie spuszczając wzroku z Kate. Wyciągnął telefon przed siebie, jakby był radioaktywny, jednak kabel był zbyt krótki. Humpback został przy swoim biurku i wpatrywał się w głośnik, z wypisanym na twarzy zdumieniem. Pod pękniętą czaszką nie miał wystarczającej mocy obliczeniowej, by posegregować docierające do niego hałasy. Po kilku sekundach udało mu się to zrobić: „Mój brat znów ma kłopoty. Szef się już o tym dowiedział. Chce na mnie z tego powodu nawrzeszczeć. W tej chwili obcy nie są tu potrzebni”. Humpback machnął w stronę pary obiema rękami: – Idźcie już sobie. – Nie, szefie – krzyknął jego zastępca, chwytając za telefon. – Commandante Rodriguez chce, żebyśmy ich zatrzymali dla Federales. Już jedzie tu cały pluton. Powiedział, że gdyby uciekli... gdyby uciekli, mamy strzelać w plecy, szefie! Inni Federales są już u Jackrabbita z naszymi ludźmi. Helikopterem. Mam... On chce z panem rozmawiać. Humpback odsunął krzesło do tyłu i wstał z dużym wysiłkiem, podpierając się o biurko. – Zastrzelić ich? – Tak, szefie. Zastrzelić! Darren poczuł w gardle ścisk, kiedy usłyszał zmianę tonu w głosie mężczyzny. Jego żona właśnie wbijała mu w ramię paznokcie. Działo się coś cholernie niedobrego. Prawą rękę schował z tylu. Kate cała sytuacja wydawała się pozbawiona sensu. Federales byli jednostką rządową. Może zabiła członka parlamentu? W jaki sposób mieli już jej rysopis? Właśnie miała coś szepnąć Darrenowi na ucho, kiedy rozbrzmiał głośnik policyjnego radia. – Szefie. Słyszy mnie pan, odbiór. Gil usiadł i splunął krwią na wyłożoną kafelkami podłogę, po czym musiał powstrzymać kolejny napad mdłości, zanim odzyskał oddech. – Słyszałeś mnie, Humpback? Oni zamordowali Juana i prawdopodobnie twojego brata. Ta kobieta ich zastrzeliła. Humpback potrząsnął przecząco głową, sięgnął do biurka w poszukiwaniu rewolweru i wcisnął przycisk w słuchawce radiostacji. – Espinoza. Chcę rozmawiać z moim bratem. To rozkaz. Chcę rozmawiać z moim bratem! – Strugi potu ściekały mu po brwiach, a twarz przybrała ciemnopurpurową barwę. Przez całe życie był skąpany we własnym pocie, ale w tej chwili temperatura jego ciała jeszcze bardziej się podniosła, doprowadzając tępy mózg do wrzenia i skracając oddech. – Zabiję ich – wyszeptał. – Zastrzel go, Darren – dobiegł kolejny szept, tym razem po angielsku. – Obawiam się, że to niemożliwe, szefie – słychać było z głośnika. – Jackrabbit nie żyje. Humpback wymacał ręką rewolwer. Palce miał grube jak serdelki. Płacząc usiłował nimi odpiąć mały zatrzask na niebieskiej skórzanej kaburze, z trudem łapał oddech, podczas gdy Darren zdążył już unieść i wyprostować rękę, pchnął Kate na ziemię i w tym samym momencie oddal strzał. Rozległ się huk i Humpback zszedł z tego świata, po czym Darren obrócił się i chwilę później zastępca również leżał z dziurą w czaszce. Tylna część jego głowy eksplodowała, pokrywając ściany w celi drobnymi czerwonymi plamami. Darren obrócił się w poszukiwaniu kolejnego celu. Krew zaczęła spływać po nierdzewnych metalowych kratach. Jednak nikt więcej się nie pojawił. – Szefie, jest pan tam, szefie? – słychać było z głośnika. Darren wskoczył za biurko Humpbacka i wyrwał z gniazdka kabel od radiostacji. Pośliznął się na plamie krwi. Z trudem próbował opanować zdenerwowanie i przerażenie, które nim zawładnęło. Wpakowali się w niezłe tarapaty. Naprawdę niezłe. – Co się stało? – W tamtej willi zabiliśmy jego brata! – westchnęła, wskazując palcem na zwłoki zwane wcześniej Humpbackiem. – Zabiłam jego brata. Chciał nas zastrzelić. Ten drugi powiedział, że Federales już tu jadą. Mieli rozkaz strzelać, gdybyśmy próbowali uciec. – Jezu – jęknął Darren. – „Chciał nas zabić, pomyślał. Bez wątpienia. Dlaczego? O co tu chodzi? To jest walka”. – Darren, powiedz mi, że to wszystko nieprawda. – Musimy się stąd wydostać, Kate. – Ej! Wypuśćcie nas! – krzyknął jeden z chłopaków zamkniętych w celi, chwytając za ociekające krwią kraty. Miał na sobie granatową koszulkę ze złotym napisem „Michigan” i zbudowany był jak futbolista lub zapaśnik. Jego utlenione włosy były krótko przycięte i postawione z przodu. Przesadnie opalony. – Ej! Podejdź tu, człowieku. Siedzimy tu już od dwóch dni. Klucze są tam po prawej, na biurku. Jesteśmy Amerykanami. – Widzieliście, co się wydarzyło – powiedział Darren. – Nazywam się Darren Phillips, a to jest moja żona Kate. Spędzamy tu miesiąc miodowy. Jestem oficerem Marines i pracuję w Białym Domu. Moja żona prawie została zgwałcona. Potem ten mężczyzna próbował nas zabić. Musicie zadzwonić do ambasady, jak stąd wyjdziecie. – Niech nas pan wypuści, wtedy wszystko im opowiemy. Po prostu nas wypuść, człowieku. – Nie mogę tego zrobić – powiedział Darren. – Nie bądź taki, chłopie! Wypuść nas – powiedział chłopak. Na jego czole pojawiła się sieć pulsujących żył. Rysy twarzy miał typowe dla kulturysty i Darren doszedł do wniosku, że musi brać z pół kilograma sterydów dziennie. – Nic nie zrobiliśmy. Jesteśmy na wakacjach i zamknęli nas bez powodu. Wypuść... Frontowe drzwi otworzyły się i z hukiem odbiły się od ściany. Kate zauważyła, że młody funkcjonariusz policji – miał może z osiemnaście lat – wszedł na posterunek, niosąc w rękach kilka puszek coca-coli. Głowę miał spuszczoną w dół, jedną z puszek przyciskał brodą, żeby mu nie wypadła. Kate i Darren schowali się za biurkiem. Kate spoglądała na ciało Humpbacka, czuła nieprzyjemny zapach zleżałej krwi. Wyszeptała: – Widział nas? – Nie wiem. To jakiś szczeniak. Wyszedł po coś do picia. – Darren próbował kciukiem spuścić kurek pistoletu, ale nie był to model z automatycznym ładowaniem i wystarczyło lekko wcisnąć spust, by kolejny pocisk wystrzelił. – Niestety, stanął na naszej drodze do wolności. Kate złapała go za rękę. – Nie zabijaj go, Darren. – Nie mogła uwierzyć, że teraz szczerze wypowiedziała te słowa, że jej życie w jakiś sposób zmieniło się w ohydną groteskę, w której razem z mężem zabili po dwóch policjantów. Oszałamiający ciężar morderstwa sparaliżował ją, jej matka i brat zostali zabici z pistoletu, takiego, jaki trzymał w tej chwili jej własny mąż. Odebranie kolejnego życia nic przecież nie mogło zmienić. Żadnego więcej zabijania. Carlos Diego, zwany Małym D, zamarł w bezruchu, kiedy zobaczył siedzącego na kanapie Gila. Czarny mężczyzna z chromowanym pistoletem wyskoczył zza biurka Humpbacka niczym jakaś diabelska kukiełka. Carlos rzucił puszki z colą i próbował uciec na zewnątrz. Jednak za drugim krokiem wylądował na toczącej się puszce i zanim przypomniał sobie o swoim pistolecie, leżał na plecach, próbując złapać oddech. Był przerażony. Czuł smród wymiocin i krwi. Przetoczył się za biurko stojące przy wejściu i skulił się, po tym jak niechcący uderzył ręką w puszkę, która potoczyła się dalej po kafelkach, zdradzając jego położenie. Gdy Mały D wyciągnął rewolwer, ręce mu się trzęsły tak gwałtownie, że nie byłby w stanie nikogo zastrzelić, nawet gdyby jakoś zdołał wcisnąć spust. Chłopak chciał pojechać na olimpiadę. Trenował skoki do wody i dołączył do miejscowych stróżów prawa dwa miesiące wcześniej, z chęcią spełnienia swoich marzeń, wymieniając treningi na klifie na brutalny tydzień w pracy. Niósł colę amerykańskim chłopakom z nadzieją, że Humpback pozwoli mu wręczyć im prezent. Uważał, że nie są zbyt dobrze traktowani, i miał zamiar zabiegać u szefa o ich wypuszczenie. Mały D przycisnął policzek do metalowego biurka i próbował je objąć. Przeraził się na widok własnego buta stojącego naprzeciwko wyjścia i jak najszybciej włożył go z powrotem. – Jestem funkcjonariuszem policji. Ręce... do góry. Ręce do góry! Rzuć broń przed siebie! Szybko! Zrób to albo będziesz miał kłopoty! – Zmagał się z potrzebą oddania moczu. – Co on powiedział? – zapytał Darren. – Żebyśmy się poddali – odpowiedziała Kate. – Oni są tu, za biurkiem! – krzyknął Gil, który właśnie się obudził i oprzytomniał. – Jest ich dwoje. Zamordowali Humpbacka i in... Darren trzasnął go rękojeścią w ucho. Gil osunął się i wpadł we własne wymiociny. „Humpback zamordowany, pomyślał Mały D, o Matko Boska!”. W tym momencie umknęła mu kontrola nad pęcherzem. Ciemna plama pojawiła się wzdłuż nogawek policyjnego munduru i ciecz spłynęła na podłogę. Niech to szlag! Zastanawiał się nad ucieczką w kierunku drzwi, kiedy nagle kobieta krzyknęła: – Chcemy tylko stąd odejść. To wszystko jest jedną wielką pomyłką. Chcemy zadzwonić do ambasady amerykańskiej. – Powiedziałem... odłóż... Rzuć natychmiast broń! Zastrzelę cię! – Wyjrzał zza biurka i zaczął iść na czworaka w stronę szafek stojących metr bliżej drzwi. Wydawało mu się, że to niekończąca się wędrówka. „Jezu, proszę, pozwól mi żyć”. Darren wyciągnął przed siebie broń i rozglądał się w poszukiwaniu policjanta. Szepnął: – Kate, zabiłaś dwóch mężczyzn, prawdopodobnie gliniarzy. Powiedziałaś, że jedzie tu ich jeszcze więcej, aby nas zabić. Ja strzeliłem dwóm gliniarzom prosto w łeb. Jeśli chcemy pozostać na wolności, to albo my, albo on. To już jest wojna. Rozumiesz? Jeśli tu zostaniemy, zastrzelą nas, a to jest i tak najlepszy scenariusz. Musimy dostać się w jakieś publiczne miejsce. Mamy mało czasu. Darren Phillips był człowiekiem kierującym się w życiu zasadami. Ale zasady się zmieniły. – Nie, proszę, nie zabijaj go. – Pomyślała o coli i tonie jego głosu. Następnie przypomniały jej się ciała. Jackrabbita. Ochroniarza. Dwóch policjantów. Matki i brata. Ten młody policjant był też czyimś bratem. Tak dużo przemocy na świecie. Zbyt dużo. „Musimy przestać, zanim stracimy nad tym kontrolę”. Darren leżał płasko pod biurkiem Humpbacka, rozglądając się w poszukiwaniu nóg policjanta. Było tam na tyle ciemno, że specjalna szczerbinka zaczęła się świecić. Zobaczył twarz i pistolet, wycelował i nacisnął spust. Rozległ się potężny huk i z lufy wydobył się ogień. Chociaż pistolet odskoczył, wydawało się, że jest nieruchomy. Odrzut sprawił, że lufa pistoletu uderzyła z trzaskiem o spodnią część blatu metalowego biurka. Dopiero po chwili Darrenowi udało się ponownie utrzymać w jednym miejscu pistolet. Ciało policjanta leżało na ziemi. Ale jego głowa straciła swój okrągły kształt. Kule musiały zostać spreparowane. – Idziemy – powiedział Darren. Kate w ciszy obserwowała, jak łuska odbija się od podłogi i dymiąc toczy się po brudnych kafelkach. Po chwili złapała się za głowę. – Kurwa, Jezu Chryste, stary! Ja pierdolę! Wyciągnij nas, kurwa, stąd! Mówię poważnie! Wciągnąłeś nas w całe to gówno – krzyknął chłopak w koszulce „Michigan”, wciąż trzymając się krat. – Oni nas zabiją! Darren odwrócił się. – Nie jesteście w nic, dzięki Bogu, wmieszani. Najbezpieczniej, jeśli zostaniecie w celi. Powiecie prasie, że nie mieliśmy wyboru. Nazywam się Darren Phillips. Pracuję dla prezydenta. Oni chcieli zgwałcić moją żonę. – Pierdol się – wrzasnął chłopak. – Myślisz, że będziemy ci pomagać? Jak nas nie wypuścisz, to jedyną rzeczą, jaką powiemy, będzie to, że przyszliście tu i z zimną krwią zastrzeliliście trzy osoby. Obiecuję. Siedzimy tu już od trzech dni. Wypuść nas, a będziemy w porządku. Musimy wracać do Stanów. – Zrobisz, co ci każę, mały gnojku, albo... – Przestań, Darren – powiedziała Kate, chwytając swojego męża za rękę. Miał tendencję do upierania się przy swoim w sytuacjach konfliktowych, podczas gdy ona starała się zawsze znaleźć kompromis. Właśnie z tego powodu była kapitanem drużyn w wyścigach, a on wykonywał tylko brudną robotę. Kate spojrzała na studenta. Miał wielkie, masywne ręce, które z łatwością obejmowały pionowe kraty. Jego twarz wyglądała na niedoświadczoną, ale był słodki. Miał duże zęby, a pod okiem małego fioletowego siniaka. Włosy miał zafarbowane podobnie do jej brata. Puściła rękę Darrena, wzięła klucze i otworzyła celę. – Gdyby was złapali, lepiej spełnijcie swoją obietnicę. – Tak zrobimy. Przysięgam na Boga, że tak zrobimy. – Jej ręka wyglądała na drobniutką, gdy ściskali sobie nawzajem dłonie. Darren miał ochotę przyłożyć pistolet do głowy dzieciaka i zmusić go do powrotu do celi, ale nie było sensu, ponieważ zostało im mało czasu. Spojrzał złowrogo na chłopaka i złapał Kate za nadgarstek. – Musimy się stąd wydostać. 8 MCLEAN, VIRGINIA Centrum Operacyjne Wydziału Przestępczości Zorganizowanej i Narkotyków wyglądało jak współczesny parkiet giełdowy i panowało tam podobne zamieszanie. Trzy rzędy stołów były podzielone na stanowiska, tworząc długie linie płaskich ekranów komputerowych i laptopów, z których większość była połączona w sieć z dwoma ogromnymi superkomputerami typu Cray. Potężne maszyny wyglądały, jakby stały na straży mniejszych komputerów. Szum panujący w pomieszczeniu składał się z mieszanki dźwięków wydawanych przez ludzi i setki wentylatorów chłodzących. Ściany były dźwiękoszczelne, pokryte pianką w kształcie plastrów miodu. Powierzchnia ich była tak nierówna, że wyglądała, jakby ze ścian wyrastały stalaktyty i stalagmity. Zastępca dyrektora Susanne Sheridan, kiedy objęła kierownictwo, nazwała to miejsce Jaskinią Nietoperza. Tak już zostało. Dziesięć powieszonych na ścianie cyfrowych telewizorów wyświetlało obraz czterech amerykańskich kanałów informacyjnych i kilku stacji publicznych z Ameryki Łacińskiej i Rosji. Jaskinia Nietoperza wyglądała jak połączenie ciemnej piwnicy i wylęgarni najnowocześniejszych technologii. Była to hala wypełniona maniakami komputerowymi i profesjonalnymi oszustami, z których wszyscy byli nadgorliwymi patriotami. Jeden z młodych analityków technicznych wypożyczony od Science and Technology wstał, kiedy Susanne weszła do Jaskini. – Dzień dobry, proszę pani. – Miał najwyżej dwadzieścia trzy lata. „Boże, pomyślała, z dnia na dzień są coraz młodsi”. A „proszę pani” wcale nie polepszało sprawy. – Posłuchajmy tego. Młody analityk poprawił swój identyfikator. Miał się odezwać, kiedy nagle jego starszy rangą kolega, otyły mężczyzna o nazwisku Ted Blinky, którego zmanierowanie odpychało Susanne, wstał i powiedział: – Ja się tym zajmę. Blinky miał pięćdziesiąt jeden lat. Jako analityk techniczny był reliktem przeszłości, który wciąż nie mógł uporać się z trądzikiem. Był to człowiek, który lubił przedłużać projekty i co za tym idzie, nadużywać cierpliwości innych. Susanne kiedyś zastanawiała się nad przydzieleniem mu zadania, w którym musiałby opracować korelację pomiędzy swoim zwiększającym się wiekiem a coraz szerszym obwodem w pasie. Tylko po to, żeby się zaszył na miesiąc w swojej norze i z niej nie wychodził. – Proszę pani, są dwie dobre wiadomości. – Blinky zostawił sobie zbyt krótki krawat, który leżał teraz na jego brzuchu prawie w pozycji poziomej. Z uśmiechem na ustach spojrzał na młodszego analityka i mrugnął okiem. „Kłopot z maniakami komputerowymi polega na tym, pomyślała Susanne, że mają dziwne poczucie humoru, prawdopodobnie będące rezultatem posiadania analitycznego umysłu”. – Wal śmiało. – Wysłuchałem cyfrowego nagrania rozmowy, którą przechwyciła NSA, i niech pani zgadnie, dokąd ta kobieta zadzwoniła za pomocą szybkiego wybierania. Można by dodać, że bez cienia wątpliwości. – Do Białego Domu. – Susanne miała trochę przestarzałe poczucie humoru. – Niech zgadnę, w grę wchodzi spisek największej wagi. Ted Blinky rozłożył ręce. Grube ryby z Operacyjnego często bagatelizowały najnowsze technologie, ponieważ nie były w stanie ich zrozumieć. Nie potrafili atakować jego wiedzy, więc atakowali jego stanowisko. Miał nadzieję zmienić to, przechodząc do wydziału operacyjnego w Homeland Security, gdzie miałby możliwość kierowania własną drużyną, wprowadzając do planowania strategicznego swoje zdolności techniczne – tak samo jak tolkienowskie elfy, które były zarówno magami, jak i wojownikami. – Nie, proszę pani. Namierzyliśmy rozmowę z bogatą dzielnicą na obrzeżach Calle, w Kolumbii. Ta kobieta dzwoniła z Meksyku – oczywiście zakładając, że jest w Meksyku – do Kolumbii. Wie pani, co on powiedział? – Kto? – Och, przepraszam, ten facet, który odebrał w Kolumbii. Nie lubiła, kiedy ktoś się z nią droczy, ale Blinky nadal zachowywał się jak zacofany, chociaż stała i z niecierpliwością czekała na informacje. Miała poradzić sobie z tym później. – Co on powiedział, panie Blinky? – Powiedział, żeby włączyła szyfrowanie! Wie pani, numery do szybkiego wybierania musiały zostać wprowadzone przez faceta, który pozwala tym dziewczynom korzystać ze swojego telefonu. To prawdopodobnie Jackrabbit. Wiemy, że jest członkiem kartelu z Juarez i szefem w stanie Guerrero. I, jak wspomniała pani w swoim ostatnim raporcie, kartel z Juarez prawdopodobnie utrzymuje sieć Infestation Network. Wszystko jest połączone przez Pszczelarza. Teraz już wiemy, że szyfrowanie można włączyć i wyłączyć w każdym telefonie z osobna. Jeśli zdobędziemy wzór na ten szyfr, Pszczelarz stanie się bezwartościowy. Wtedy będziemy rozmawiać o kosmicznym złomie wartym sześć milionów dolarów. Ale najlepsze jest to, że jeśli w telefonie są wprowadzone inne numery, moglibyśmy przyszpilić całą siatkę. * Susanne przygryzła dolną wargę. – Pszczelarz ma słaby punkt. W tydzień po tym, jak Pszczelarz osiadł na orbicie, Susanne próbowała przechwycić transmisję dzięki ustawieniu pod nim jednego z satelitów należących do Science and Technology, jednak do transmisji nigdy nie doszło. Przez trzy miesiące Pszczelarz po prostu sobie krążył, na pozór bezczynny, aż wreszcie skończyła się cierpliwość technicznych, którzy umieścili satelitę z powrotem na swoim miejscu nad Irakiem. Jednak teraz Susanne Sheridan była w komfortowej sytuacji – Homeland Security było nowym dzieckiem, o które troszczył się sam prezydent. Parę dni po tym, jak przekonała NSA do przeniesienia jednego ze swoich satelitów nasłuchujących w okolice Pszczelarza, namierzono słabą wiązkę energii skierowaną do odbiornika w górach Sierra Madre. Jego właścicielem była mała meksykańska firma telekomunikacyjna. Susanne wysłała oficera tajnych służb na rekonesans i zrobione przez niego zdjęcia okazały się niezwykłe – talerz zbiorczy był otoczony fortecą strzeżoną przez psy, druty kolczaste i pluton żołnierzy. Dokąd były kierowane wiązki energii, gdy już dotarły do położonego w górach odbiornika, było wielką niewiadomą, która stanowiła dla Susanne niesamowity problem, zważywszy na to, że Pszczelarz był katalizatorem. Pięć dni po tym, jak osiadł na swojej pozycji, wszystkie inne formy komunikacji – rozmowy telefoniczne, e-maile, połączenia radiowe – wszystkich dużych karteli w Ameryce Łacińskiej, nie tylko meksykańskich, lecz także kolumbijskich i honduraskich – zamilkły. Wszystko po prostu zamarło. DEA oraz CIA desperacko próbowały odzyskać dostęp do rozmów. Wywiad amerykański polegał na dwóch metodach zbierania danych: nowoczesnych technologiach i wywiadzie prowadzonym przez ludzi. Oficerowie CIA wciąż zatrudniali agentów, jednak można ich było tylko od czasu do czasu wykorzystywać na tak grząskim gruncie. Rekrutacja agentów była nadzwyczaj trudnym zadaniem, zwłaszcza że kartele tak efektywnie stosowały metodę kija i marchewki. W jaki sposób CIA mogła rywalizować, z jednej strony, z milionowymi nagrodami, a z drugiej – z obietnicami wymordowania całej rodziny? Bez przewagi w podsłuchu, którą cieszyły się od dziesięciu lat dzięki nowoczesnemu sprzętowi, Stany Zjednoczone nie miały szans w walce z czymś, co Susanne nazywała „diabelskim paktem”, zawartym pomiędzy kartelami zaspokajającymi niekończący się popyt na narkotyki w Stanach. Susanne uważała, że międzynarodowy kartel, złożony z lokalnych odnóg, został uformowany wokół Pszczelarza. Tuziny małych karteli dochodziły do władzy i całe kraje ogarniał narkotyczno-marksistowski chaos. Wirus szybko się rozprzestrzeniał. Abu Sayaf na Filipinach kupowali broń za pieniądze z porwań i narkotyków. Mieszkańcy Uzbekistanu – oraz to, co zostało na południu po Talibanie – kupowali ją za opium. Meksyk był jednym z najbardziej opornych sprzymierzeńców w pakcie, jednak Susanne uważała, że gdyby nie pewna przeszkoda, pełna regionalna destabilizacja za południową granicą Stanów Zjednoczonych stanowiłaby realną groźbę. Przeszkodą tą była niezdolność mniejszych karteli do organizowania się i działania dla wspólnych korzyści. Pszczelarz zmienił sytuację i jak do tej pory stanowił największe zagrożenie w całej wojnie narkotykowej. – Niech pan odtworzy mi tę rozmowę, panie Blinky – powiedziała Susanne. – Christian, przyprowadź tego kolesia od lingwistyki. – Mam przyprowadzić zastępcę dyrektora Rogera Corwina? Chyba za nami szedł. – Tylko językoznawcę. – Nie chciała, żeby Corwin wchodził na jej pokoje, kiedy panował taki bałagan. Christian Collins wyszedł z Jaskini Nietoperza i po chwili wrócił, ciągnąc za sobą przysadzistego Koreańczyka. Cyfrowe nagranie głosu rozgorączkowanej kobiety zaczęło wydobywać się z głośników Bose 2000. Hiszpański dla Susanne brzmiał nieskazitelnie. – Panie Cho, jest pan pewny, że to amerykański akcent? Mężczyzna z piątego piętra przytaknął z pełnym przekonaniem: – Oczywiście. Słuchałem tego około stu razy. Pochodzi z Nowej Anglii, wykształcona, biała. Prawdopodobnie z Nowego Jorku albo z Connecticut. Arystokratycznie zaokrągla hiszpańskie samogłoski. Po elitarnej szkole podstawowej, najprawdopodobniej. Istnieje też niewielkie prawdopodobieństwo, że jest z bogatych przedmieść Bostonu, bez akcentu typowego dla Massachusetts, na przykład z Wellesley albo z Kalifornii. Na pewno z bogatej rodziny. Zawężając dalej, powiedziałbym, że jest z górnej części wschodniego Manhattanu. To znaczy, tam się kształciła. Potem, myślę, że albo często się przeprowadzała – może pracuje dla rządu – albo wcześnie poszła do szkoły. Różne szkoły wyższe, może nawet wcześniej szkoły średnie. Odizolowana od społeczności lokalnej, ponieważ nie ma śladu żadnego dialektu. – Musi być turystką. Derek Cho wzruszył ramionami. Nie wiedział, dlaczego w Jaskini Nietoperza panuje takie podniecenie, ale był tego niezmiernie ciekaw. Właśnie na tym polegał problem z piątym piętrem. Człowiek nigdy nie zajmował się tam ciekawymi rzeczami. Analitycy wywiadu po jego stronie budynku pracowali tylko jako chłopcy na posyłki tych w Operacyjnym. Nie wiedział, czym jest Pszczelarza, jednak wyczuł, że było to coś niezłego i miał przeczucie, że jego analiza była naprawdę istotna. Susanne chciała się pokusić o jeszcze jedno odtworzenie cyfrowego nagrania, jednak zdawała sobie sprawę, że kobieta może zadzwonić po raz kolejny, więc główny głośnik pozostał nastawiony na częstotliwość kanału Pszczelarz w czasie rzeczywistym. – Jak sytuacja naszej ekipy w Acapulco? Christian Collins, dopiero dziewięć lat po ukończeniu nauki w Berkeley i dwa lata po rozpoczęciu pracy, cmoknął i wstał. To właśnie sobie wyobrażał, kiedy podpisywał umowę, a nie same nudy, które musiał tolerować przez prawie dwadzieścia ostatnich miesięcy. Susanne Sheridan obiecała mu podczas rozmowy kwalifikacyjnej, że będzie miał odpowiedzialną pracę, lecz nie powiedziała, że będzie to praca głównie stenografa. – Mamy połączenie z posterunkiem w Mexico City. Nasz łącznik właśnie wysłał oficera do posiadłości Jackrabbita. Mamy też dwóch reporterów, którzy kierują się w stronę lokalnego posterunku policji, żeby trochę powęszyć. – Agenci czy oficerowie? – Chodziło jej o to, czy są to meksykańscy reporterzy opłacani przez CIA, czy oficerowie CIA udający reporterów. – Agenci, proszę pani. – Miejmy nadzieję, że nasz oficer nie narobi w gacie. Musimy mieć ten telefon. Mówię poważnie, chłopaki, telefon musi być nasz. Nasz oficer to kobieta, tak? Bo nie chciałabym, żeby to był ktoś, kto w stresie da dupy. Christian Collins uśmiechnął się. Był to naciągany żart – tak naprawdę to miał dosyć wszystkich jej żarcików, bo chociaż pani Sheridan sama pozwalała sobie na robienie dowcipów ze swoich pracowników, to nie lubiła, kiedy kto inny się z nią przekomarzał – ale podobały mu się reakcje innych mężczyzn na jego szefową. Była jedyną kobietą w okolicy, ale to właśnie ona wszystkim dowodziła. „Cholera”, pomyślał Christian, „wywiozła irackiego uciekiniera z Libanu na łodzi motorowej. Bardzo fajnie”. Dziadki, takie jak Blinky, których dyrektor Sheridan określała mianem jaskiniowców, zazwyczaj najciężej znosili zmianę ról. Na pytanie, czy coś nie tak z rządem, Collins często wskazywał na czterdziesto– i pięćdziesięcioparoletni motłoch. Oni nie wiedzieli, jak chwytać nadarzające się okazje. Collins zaśmiał się, gdy zobaczył, jak Blinky przewraca oczami. – Zadzwonię do szefa posterunku w Meksyku, żeby sprawdzić płeć, proszę pani. 9 MEXICO CITY, MEKSYK Zastępca prokuratora generalnego Eduardo Saiz podszedł do przystanku autobusowego i przyłożył telefon satelitarny do ucha. Próbował odizolować się od hałasu klaksonów i wytężył słuch, by usłyszeć dźwięki dochodzące z posterunku policji w Acapulco. Centrum komunikacyjne właśnie włączyło go do rozmowy pomiędzy commandante stanu Guerrero a posterunkiem w Acapulco. Kiedy Eduardo przyłożył słuchawkę do ucha, wydawało mu się, że usłyszał strzały. – Sierżancie? Jesteście tam, sierżancie? – pytał kogoś commandante. – Tu Ośmiornica – wtrącił Eduardo. – Słuchałem twojej rozmowy, commandante. Co się dzieje? Mamy już ten telefon? – Wydaje mi się, że to były strzały. Teraz zastępca komendanta nie odpowiada. O, przepraszam. Muszę wszystko wytłumaczyć. Jackrabbit został znaleziony martwy w swojej posiadłości, jego ochroniarza też zamordowano. Para Amerykanów – czarny mężczyzna i biała kobieta – pojawiła się na posterunku z drugim ochroniarzem Jackrabbita, który przeżył. Ranny, ale przeżył. – Atak Tijuany? – Kartel dowodzony przez braci Rodriguez najbardziej sprzeciwiał się koncepcji utworzenia sieci Infestation Network. Być może Amerykanie wkroczyli w środek masakry i próbowali zgrywać dobrego Samarytanina. – Nie sądzę. Rozkazałem zastępcy zatrzymać parę, dopóki nie znajdą telefonu. Potem słychać było strzały. W tej chwili pluton Federales jest w drodze. Zresztą już powinni tam być. Wkrótce dowiemy się, o co chodzi. – Jezu! Więc policja zastrzeliła Amerykanów? – Możliwe. Może chcieli uciec. To były pańskie rozkazy. – Tak, tak. Teraz będzie gorąco. – „W tej sytuacji będę musiał uruchomić swoje kontakty tu i w Stanach, pomyślał. Może El Toro doceni fakt, że moja kontrola informacji to wybitna umiejętność”. – Masz – zaraz, ktoś coś mówi. – Proszę, nie zbliżaj się – kobiecy głos odezwał się błagalnie gdzieś tam, na posterunku. – Chcemy się tylko dostać do ambasady. Mężczyzna o pseudonimie Jackrabbit próbował mnie zgwałcić. Proszę nas wypuścić. „Więc to tak”, pomyślał Eduardo. Jedna z ofiar Jackrabbita w jakiś sposób uciekła z jego pieprzonym telefonem. Teraz na posterunku doszło do jakiegoś konfliktu. Zarówno Jackrabbit ze swoją nierozwagą, jak i teraz ci lokalni gliniarze, torturujący gringo na własnym posterunku, to bezmyślni idioci. Jackrabbit ma szczęście, że już nie żyje. Toro i tak miał plany z nim związane, do zrealizowania po sprzątnięciu tego bałaganu. Usłyszał mężczyznę wykrzykującego niepewne ostrzeżenia – to chyba policjant! – następnie słychać było strzał. Po chwili ciszy usłyszał krzyczących mężczyzn. Po angielsku. „Co, do cholery?”. – Proszę pana, wydaje mi się, że właśnie zabili polic... – Stul pysk – syknął Eduardo. – Dawaj tam swoich Federales i powiedz, żeby strzelali bez ostrzeżenia. Wyślij też helikopter. Sprawa ma nie wyjść poza Acapulco. 10 ACAPULCO, MEKSYK Darren z impetem wypadł przez drzwi posterunku i długimi krokami popędził schylony w stronę sportowego wozu. Kate wybiegła zaraz za nim. Nie sądził, że dostaną się do ambasady w Mexico City, ale wcale nie musieli – wystarczyło, żeby przyciągnęli uwagę w hotelu Hilton, a pozostaliby przy życiu. Otworzył drzwi od strony kierowcy, odpalił i poczekał na żonę. Kate wskoczyła do środka, jednak nie odezwała się. Wcisnął sprzęgło i zaczął powoli podjeżdżać do wyjazdu z parkingu, by nie wzbudzać zainteresowania. Musiał zaciągnąć hamulec ręczny, żeby mercedes nie jechał więcej niż dziesięć kilometrów na godzinę. Trójka studentów maszerowała tuż za pojazdem. Darren zobaczył przez lusterko, jak zaczynają biec w stronę dwumetrowego muru, który otaczał posterunek z tyłu. Miasto było poprzecinane rowami odwadniającymi i murami, które miały chronić budynki przed wodą spływającą w ogromnych ilościach z otaczających je tysiącmetrowych gór. Mimo to, kiedy padał ulewny deszcz – tak jak w przypadku Huraganu Paulina – woda spływała zbyt szybko i w zbyt dużych ilościach, by zadziałał system odwadniający. Studenci zatrzymali się przed murem i chwilę się zastanawiali, po czym wskoczyli do rowu odwadniającego. „Głupota w ten sposób uciekać, pomyślał Darren. Powinni wyjść tak jak my, na ulicę”. Darren ponownie spojrzał na główną drogę i zobaczył trzy ciężarówki zjeżdżające ze wzgórza, każda z nich wypełniona była ludźmi wyposażonymi w karabiny M-16 i ubranymi w ciemnoniebieskie mundury oraz czapki z daszkiem. Szarawe spaliny wydobywały się z pionowych rur wydechowych, kiedy wozy pędziły w stronę posterunku. – Trzymaj się – powiedział Darren. Wrzucił wsteczny. Spod kół prosto na szosę wystrzelił żwir. Darren skręcił i wydarł do tyłu, aż dotarli do muru i znaleźli się blisko cywilnych samochodów, które prawdopodobnie należały do policjantów. – Wysiadaj! Kate zobaczyła, jak jedna z ciężarówek po drugiej stronie posterunku gwałtownie skręca i hamuje z piskiem, wyskakują z niej ludzie i zaczynają biec w kierunku budynku – „ten chłopak nie musiał umrzeć” – z uniesioną bronią. Przyszła jej do głowy dziwna myśl, która przybrała postać słów piosenki zespołu Talking Heads: „To nie jest rzeczywistość. To nie mój piękny dom. To nie moja piękna żona”. Poczuła na ręce uścisk Darrena i wskoczyła tuż za nim do rowu odwadniającego, który biegł pod murem. Darren trzymał w rękach karabin. Kate była teraz na kolanach. Posuwała się najszybciej jak tylko potrafiła, ciężko oddychając. Darren co chwilę wychylał się, żeby ocenić sytuację. Ręce miała całe w błocie. Trąciła puszkę po fancie, wydany przez nią dźwięk zabrzmiał niczym bicie dzwonu kościelnego. Kolejna ciężarówka z hukiem wjechała na parking i wydawało jej się, że setka ludzi naraz zaczyna wydawać różne okrzyki. Megafon wzmacniał serie gorączkowych rozkazów. – Idziemy dalej, Kate – szepnął Darren. – Możemy pójść za tymi dzieciakami wzdłuż muru i wyjść. – Wskazał palcem przed siebie. Pięćdziesiąt metrów dalej zauważyła trzech chłopców pochylonych i poruszających się naprzód. Po chwili zatrzymali się i wyglądało na to, że się kłócą. – Wróg nas tu nie dojrzy – szepnął Darren. – Wróg? To jakieś szaleństwo. Słyszysz, Darren? Szaleństwo. Powinniśmy się poddać – wyszeptała. „Czy to nie zabawne, pomyślała, że ja chcę postępować zgodnie z regułami, a on, i nie kto inny, chce ryzykować. Ryzykować nasze życie! Koniec z tym wariactwem”. Jeden z chłopaków doszedł chyba do podobnego wniosku. Kate usłyszała, jak wrzeszczy na pozostałych. Następnie uniósł ręce wysoko nad głowę, aż wystawały z rowu. Wdrapał się na pokryty żwirem plac parkingowy. – Poddaję się! Poddaję się! – krzyknął. – Nie strzelajcie! Za nim wyszedł drugi chłopak i zaczął iść do przodu z rękami w górze, równolegle ze swoim kolegą. Po zrobieniu dziesięciu kroków padli na kolana z rękami wciąż wyciągniętymi ku słońcu. Dwa uderzenia pioruna przecięły powietrze. Strzały były niewiarygodnie głośne, niepodobne do tych, które słyszała w oglądanych stale przez swojego męża filmach. Kate przyłożyła dłoń do ust, w płucach poczuła łomot. Ostry zapach bezdymnego prochu rozszedł się w powietrzu. Małe skrawki papieru i kamyczki uniosły się nad ziemią. „O mój Boże!”. Świat wirował jej w głowie, lecz nie tak jak zazwyczaj. Reguły się zmieniły. Potworny sztorm niewyobrażalnej przemocy rozszarpał ciała chłopców. Wyglądały teraz na stworzone z najdelikatniejszej substancji na świecie. Pierwszy natychmiast legł na ziemię, jakby odłączono go od źródła zasilania, natomiast drugi zaczął się trząść i rozpaczliwie łapał się za wyskakujące na jego klatce piersiowej karmazynowe pąki. Miała wrażenie, że dookoła niej wybuchają tysiące balonów, tylko z hukiem dziesięć razy przewyższającym koncert rockowy. Coraz głośniej. Nie do pomyślenia. Kate zobaczyła, jak kule rozrywają klatkę piersiową chłopaka, zanim upadł. Szary pył powoli uniósł się w powietrze i wirował w smugach kondensacyjnych pozostałych po pociskach. Darren złapał ją za ręce i potrząsnął. – Zrób dokładnie to, co powiem! Odwrócę ich uwagę, a ty pobiegniesz z powrotem wzdłuż rowu i weźmiesz samochód. Pojedziesz do Hiltona albo innego hotelu pełnego turystów i zaczniesz wykrzykiwać: morderstwo. Kluczyki są w środku. Biegnij, Kate! – Poczekaj. A ty dokąd pójdziesz? Jak się spotkamy? – Poradzę sobie, Kate. Mam plan. Darren odwrócił się i słyszał, jak Kate się oddala. Chciał powiedzieć, że ją kocha, jednak wiedział, że wywołałoby to zbyt duże zaniepokojenie. Nigdy nie zostawiłaby go samego. Tak naprawdę to miał plan, ale nie chodziło tylko o przeżycie. Tym razem chciał zrobić jak trzeba, zamiast tylko patrzeć, jak poświęcają się inni. „Kocham cię, kotku”. Wyskoczył do góry jak piesek preriowy, z uniesionymi rękami, zlokalizował swoje cele i zwrócił ich uwagę, po czym schował się ponownie. Przynajmniej dwudziestu żołnierzy wroga na otwartej przestrzeni. „Stoją”. Złapał karabin maszynowy i przeczołgał się naprzód, najszybciej jak potrafił, zwiększając odległość od swojej żony. Mężczyźni na parkingu zaczęli teraz krzyczeć i otaczać go. Zauważył, że chłopak w koszulce „Michigan” jest razem z nim w rowie. Płakał. „Trzeba było zostać w celi, jak ci mówiłem, blondasku”. Darren przycisnął kolbę karabinu MP-5 do swojego barku i skoncentrował się na utrzymaniu celu w samym środku celownika. Wstał. Mniej niż dziesięć metrów od niego stał Federale i Darren posłał w jego stronę jedną kulę. Słychać było dwa trzaski – jeden w momencie, gdy iglica uderzyła w spłonkę, powodując eksplozję prochu, a drugi, gdy dziewięciomilimetrowa kula przebiła mostek policjanta. Teraz gwałtowny zwrot w lewo i kolejne naciśnięcie spustu – kula na wylot przeszła przez nogę drugiego celu – i z powrotem do rowu. Nad głową Darrena przeleciały kule kaliber 5.56 mm i wbiły się w mur, zrywając stożkowate kawałki tynku. Z powstałych zagłębień posypał się biały pył. Odcięło mu w połowie słuch i usłyszał świst. Przeczekał kilka sekund, aż doszedł do siebie. Koło swoich rannych towarzyszy pojawili się dwaj Federales, którzy chcieli ich wynieść z linii ognia. Darren namierzył najpierw mężczyznę stojącego przy policjancie z przestrzeloną klatką piersiową. Słychać było głośne plaśnięcie, kiedy kula przeszyła mu brzuch. Stracił równowagę i upadł prosto na leżącego kolegę. Obydwaj zaczęli jęczeć. Darren jeszcze raz wykonał gwałtowny ruch w lewo i wycelował w drugiego przybyłego na pomoc Federale, który niósł swojego compańero na plecach, jakby ratował ofiarę pożaru. Ranny obserwował, jak Darren umieszcza kulę w okolicy nerek jego wybawiciela, po czym ponownie upadł na ziemię. Po drugiej fali wrogich strzałów Darren usłyszał krzyki. Byli to w większości Federales, jednak w całym zgiełku usłyszał także wykrzykującego chłopaka z Michigan: – Oni ich, kurwa, zabili! Zabili moich kolegów! Kurwa mać! – Biegnij – powiedział do niego Darren. – Teraz będą gonić za mną. – Wychylił głowę, by ocenić sytuację, i schował się z powrotem. Padło jeszcze więcej strzałów. Część żołnierzy czołgała się w stronę zaparkowanych samochodów, żeby zająć lepsze pozycje strzeleckie. Kate była już prawie przy sportowym mercedesie. „Boże, proszę, pozwól jej żyć”. Darren przełączył na ogień ciągły i posłał długą serię w stronę grupy zbliżającej się do samochodów, przytrzymując lufę w dół pomimo odrzutu. Kule wzburzyły pokrywający parking żwir. Pocisk trafił jednego z policjantów i Darren zauważył, że trzech zawraca. Jednak dwóm udało się dotrzeć do mercedesa i schować się za nim. Kate była po drugiej stronie. Wskoczyła za kierownicę. Kula świsnęła mu koło ucha. Przykucnął. Dochodziło teraz mniej strzałów, lecz były bardziej równomierne. Słyszał drobne wybuchy, kiedy kule przekraczały mu nad głową granicę dźwięku. „Jeden z nich w końcu przejął kontrolę, pomyślał. Zbliżają się”. Darren wiedział, że kolejny wyskok będzie jego ostatnim. Wyciągnął pusty magazynek i zatrzasnął kolejny, wolno oddychając i przygotowując się. „Czuję się tak, jakbym miał zaraz skoczyć pod pociąg”, pomyślał. Przez chwilę się zastanawiał, głęboko oddychając i nie zwracając uwagi na bełkoczącego chłopaka z Michigan. Zauważył jaszczurkę wdrapującą się na papierowy kubek w rowie. Miał wrażenie, że obserwował ją z dwadzieścia minut, kiedy w rzeczywistości trwało to niecałe dwie sekundy. Był zadowolony ze swoich wyczynów podczas wymiany ognia. Tak samo jak na posterunku, gdzie zabił dwóch mężczyzn strzałem w głowę, zanim zdążyli nacisnąć spust. Uśmiechnął się. Dla kogoś z zewnątrz mogło się to wydać w takim momencie czymś dziwnym, ale dla Darrena Phillipsa – żołnierza Marines z wyolbrzymionymi oczekiwaniami wobec własnej osoby, który postrzelił się sam podczas „Pustynnej Burzy”, a dwa lata później zmiękł w Somalii – było to wszystkim. „Czas na cierpienie!”. Gdy Kate zamknęła się w mercedesie, usłyszała krzyki mężczyzn. Jeden z nich zaczął walić w okno od strony pasażera kolbą swojego karabinu. Coraz mocniej. Wyjrzała przez przednią szybę i zobaczyła, jak inni biegną w stronę rowu, z wycelowaną bronią, mosiężne łuski wirowały niczym podrzucone w górę monety, za sobą zostawiając niebieski dym. „Darren”. Jeden z Federales wskoczył na maskę, wycelował w Kate karabin i wystrzelił. Dostrzegła pierwszy błysk i instynktownie zasłoniła oczy dłońmi. „Tak mi przykro”. Usłyszała trzeszczący, lecz slaby wybuch. Słaby do tego stopnia, iż wydawało jej się, że straciła słuch. Nic więcej się nie stało. Kate spojrzała przed siebie i zobaczyła, że mężczyzna wciąż strzela. Szyba pokryła się siecią pęknięć. Mężczyzna dalej trzymał wciśnięty spust, a szyba była coraz gęściej pokryta rysami. Z prawej strony usłyszała kolejną serię strzałów, które zabrzmiały jak prażona kukurydza, i boczną szybę również pokryła sieć białych linii. A jednak wytrzymała. „To kuloodporne szkło!”. Sportowy wóz wart sto tysięcy dolarów został zaprojektowany i wyprodukowany przez oddział specjalnych zamówień Mercedesa. Wytyczne Jac-krabbita skierowane do dyrektora fabryki były proste: – Ma to być opancerzony wóz bojowy – powiedział Niemcowi. – Jak czołg. Kate przycisnęła pedał gazu. Koła zaczęły się szaleńczo obracać, zanim złapały przyczepność, by wreszcie odrzucić pojazd do przodu. Samochód nabrał prędkości i wjechał prosto w kilku Federales, których jedyną obroną w tej sytuacji stało się daremne uniesienie rąk. Jeden z nich został odrzucony do przodu. Wystrzelił jak z armaty. Drugi trafił pod kola pojazdu i został przez nie zmiażdżony. Reszta w podskokach rozpierzchła się we wszystkie strony. Oprócz jednego, który wskoczył do rowu. Darren usłyszał szum odpalanego silnika. Wstał i nacisnął spust. Z karabinu zaczęły wylatywać mosiężne łuski, niczym kawałki ściętej trawy spod kosiarki. Jechała szybko. Jeden z policjantów znalazł się pod kołem. Kolejne ciało przetoczyło się przez żwir i rozbiło się o mur znajdujący się dwadzieścia metrów dalej. Leżało teraz w rowie przypominając połamany strach na wróble. Przyciskając karabin lewą ręką, Darren kontrolował odrzut i kierował lufę w odpowiednią stronę. Wielu Federales odwróciło się w kierunku samochodu i stanęło tyłem do Darrena. Pociski przeszywały ich plecy oraz nogi. Ciężko mu było wycelować bez pocisków smugowych, więc kierował strumień ognia sugerując się unoszącym kurzem, strzelając przed siebie jak pistoletem na wodę. Wiedział, że powinien się ograniczać do pojedynczych, dokładnych strzałów, ale to była już ostatnia runda. Więc po co oszczędzać? Jego jedynym obowiązkiem – i to prawdziwym obowiązkiem – było uratować Kate. Ale ona, zamiast udać się w kierunku wyjazdu, jak jej kazał, zmierzała prosto w jego stronę. Prosto w stronę linii ognia. Serce mu zadrżało. Zaczął machać i krzyczeć: – Uciekaj stąd! – „Rozszarpią ją na strzępy”. Jakiś Fedemle zeskoczył z maski samochodu i stoczył się prosto do rowu, tuż obok niego. Darren nacisnął spust, lecz nie miał już naboi i zaczął się z nim szamotać. Federale usiłował podnieść swój M-16, lecz Darren złapał go za lufę i skierował ją ku górze. Ręce zaskwierczały mu od temperatury, jakby dotknął wrzącej patelni. Przewrócił mężczyznę na plecy i już prawie wyrwał mu broń, kiedy chłopak z Michigan jednym silnym stąpnięciem dokończył dzieła i wskazując palcem ponad ramieniem Darrena krzyknął: – Spieprzajmy stąd czym prędzej, stary! Darren odwrócił się i w tym momencie przykryła go fala żwiru, która wyleciała spod kół hamującego samochodu. Zamknął oczy i zaczął kaszleć. Kiedy uniósł powieki, zobaczył swoją żonę. – Szybciej! – krzyknęła Kate. Słychać było szczęk kul uderzających w drzwi od strony pasażera. Rykoszet ze świstem przeszedł nad maską. Darren wyszedł z rowu i wskoczył za kierownicę. Słyszał głuche stuki odbijających się kul i groźne wycie rykoszetów. Zdziwiło go to. Na masce wszędzie było pełno śladów po kulach, ale żadna nie przeszła do środka. – To jest opancerzony samochód! – krzyknęła Kate. – Widzę! Po chwili usłyszeli trzask zamykanych tylnych drzwi i chłopak z Michigan wrzasnął: – Jedziemy! Szybciej! Samochód wpadł w poślizg, lecz Darren natychmiast odzyskał nad nim kontrolę i z dużą prędkością ruszył w stronę pick-upa zagradzającego wyjazd na ulicę. Ze wszystkich jego stron wystawały lufy karabinów M-16 i zobaczyli błyski wydobywającego się z nich ognia. Przednia szyba zaczęła się odkształcać pod wpływem stalowej ulewy, ale ponieważ atak nie był skuteczny, jeden z Federales wydał rozkaz strzelania w opony. Jedyną zmianą, jaką odczuli pasażerowie samochodu, było chwilowe uciszenie się wystrzałów. Pianka ochronna wypełniła komory powietrzne, kiedy pierwsze kule przebiły opony i samochód nie stracił prędkości, tylko jeszcze zaczął jej nabierać. – Trzymajcie się! – ktoś wrzasnął. Pick-up stawał się coraz większy i po chwili jego przednia szyba zmieniła się w lśniące kawałki szkła. Darren staranował ciężarówkę i mercedes odbił się od niej jak kula bilardowa. Wyskakujące poduszki powietrzne przycisnęły ich do zagłówków. Ciężarówka wypadła na ulicę, przekoziołkowała i uderzyła w autobus. Ten gwałtownie skręcił, wpadł w poślizg i przewrócił się, po czym zderzył się z ciężarówką zaparkowaną na poboczu. Silą uderzenia sprawiła, że mercedes miał wgniecioną na kilkanaście centymetrów maskę, ale silnik nadal był sprawny. Samochód ponownie złapał przyczepność i wyskoczył na główną drogę, błotnikiem trąc o asfalt. Droga do miasta była teraz zabarykadowana wrakiem autobusu, więc Darren skierował się w przeciwną stronę, na południe. Próbował usunąć z pamięci widok ciał leżących obok autobusu. – Mój Boże! Darren, zatrzymaj się! – krzyknęła Kate, odsuwając pustą już poduszkę powietrzną na bok, by coś zobaczyć. – Uderzyliśmy w autobus! Tam są ludzie... Darren pokręcił głową. To była wojna. Poczucie winy było w tej chwili tylko słabością, więc żeby się go pozbyć – żeby zdusić je w swoich myślach – powiedział: – To tamci nieżywi policjanci zabili tych ludzi, a nie my! I lepiej, żeby trzymali się od nas z daleka, albo ich wszystkich pozabijam. – Poczuł zew krwi i zdusił go w sobie, ale nie do końca. Miał mu się jeszcze później przydać. – Weź mapę – powiedział, starając się nie brzmieć jak oszalały. Kate była mocno wstrząśnięta, lecz jej mózg wciąż logicznie funkcjonował w tym morzu obłędu. Dowodziła podczas ich wspólnych wypraw, jednak teraz znajdowała się w jego świecie. Nie miała na to ochoty. Odwróciła się i wskazała palcem plecak leżący na tylnym siedzeniu, obok chłopaka. – Podaj mi plecak. I tamten drugi karabin. – Oni zastrzelili moich kolegów – powiedział obojętnym głosem chłopak, podając jej broń. – Przykro mi – powiedziała. „Darren miał rację. Nie powinnam była ich wypuszczać z tej celi. To szaleństwo”. – Zabiję ich – powiedział. Darren spojrzał w lusterko i popatrzył chłopakowi w oczy. Były jasnoniebieskie i bardzo wyraźne. Chociaż, może wcale nie były takie niezwykłe. Lekko skinął głową, ale chłopak spojrzał w inną stronę. Samochód pędził na południe przybrzeżną szosą. Z prawej strony widzieli Pacyfik. Po jakimś czasie wysokość zaczęła się zwiększać i zamiast plaży obserwowali coraz wyższy klif. – Teraz będziemy musieli pozbyć się tego samochodu. Pójdziemy i schowamy się do wieczora w lesie – powiedział Darren. Kate rozłożyła mapę i spytała: – I co potem? Wszyscy będą nas ścigać. – Lepiej będzie uciekać w nocy. Nawet przy prędkości 150 kilometrów na godzinę mercedes łagodnie sunął po szosie i Kate mogła bez problemu przeglądać mapę. Zapanowała cisza. – Nie. Musimy dostać się w jakieś niezamieszkane miejsce. Potem do ambasady. – Położyła palec na podziałce i przesunęła go w górę. – Dwieście mil do Mexico City... Darren pokręcił głową. – Kate, każdy policjant... kurwa, wszyscy w tym pieprzonym kraju będą sprawdzać każdy samochód na każdym... – Nie powiedziałam, że tam pojedziemy. Przejdziemy jakieś dziesięć mil na północny wschód. Tam nie ma nic, tylko lasy i Sierra Madre. Górskie tereny. Bezludne. Na tej mapie nie ma żadnych dróg. Zostawimy samochód i pójdziemy na piechotę. Za trzy dni będziemy w Mexico City. – Zaraz, kurwa, chwileczkę – powiedział chłopak z Michigan. – Dwieście mil... spacerkiem? Nie da rady. Nagle pojawiły się dwa prześwity w dachu nad jego głową. Dwie kule wpadły i wyleciały przez okno, zostawiając za sobą snopy światła słonecznego, które wyglądały jak wiązki promieni laserowych. Darren poczuł uderzenie i gdy samochód zatrząsł się, natychmiast gwałtownie skręcił w bok, przerzucając chłopaka na drugą stronę tylnego siedzenia. Kate spojrzała do tyłu i zobaczyła cień. – Helikopter! – Myślałem, że on jest kuloodporny – wrzasnął chłopak. – Ale nie na pociski takiego kalibru – powiedział Darren. „jeden strzał i rozerwie nas na strzępy”. – Trzymaj kierownicę i podaj mi karabin. Okno od strony Kate zaczęło zsuwać się w dół. Dźwięk łopatek helikoptera, kompresujących rzadkie powietrze, wypełnił wnętrze samochodu z tak ogromną mocą, iż trójka Amerykanów od razu pomyślała o czekającym ich końcu. Poczuli się jak w samolocie pasażerskim spadającym prosto do oceanu. Łup, lup, łup, łup! – Odbezpieczony? – krzyknęła Kate. Mercedes zatrząsł się pod wpływem uderzenia trzech pocisków o kalibrze 50, które wbiły się w bagażnik. Kawałki tapicerki zaczęły latać w samochodzie. Chłopak zwinął się w kłębek i skoncentrował na jak największym przykurczeniu swojego wielkiego ciała. Darren mocno przekręcił kierownicę, samochód zaczął się wić w kłębach kurzu, i popędził w stronę szeregu domów stojących przy drodze. – Tak! – krzyknął Darren, sięgając ręką w stronę przełącznika i zmieniając na ogień ciągły. – Wyceluj jakieś pięćdziesiąt metrów przed helikopterem, wciśnij spust i koś wzdłuż całego kadłuba! Kate wychyliła się przez okno i zobaczyła zawieszony w powietrzu helikopter. Dźwięk wirników dudnił jej w uszach. Mężczyzna stojący w otwartym wejściu za czarnym karabinem maszynowym odwrócił głowę i krzyknął coś do pilotów. Wycelowała w dziób helikoptera i przycisnęła spust, z wysiłkiem próbując utrzymać kontrolę nad karabinem, jakby trzymała w rękach wyrywające się zwierzę. Przeciągnęła MP-5 wzdłuż całej długości helikoptera, nie wiedząc nawet, czy choć trochę była bliska trafienia w cel. Masywny karabin mężczyzny lecącego helikopterem zaświecił na pomarańczowo. Usłyszała wybuchy, kiedy dwa pociski przekroczyły barierę dźwięku zaraz nad jej głową. Po chwili helikopter przechylił się w tył i przekręcił w bok, mężczyzna strzelający z karabinu wypadł i zawisł na linie bezpieczeństwa, usiłując złapać się płozy, podczas gdy karabin obrócił się wokół własnej osi i przeszył helikopter od wewnątrz. Lina, na której wisiał snajper, została poderwana i wciągnęła go w kręcące się łopatki. Helikopter zniknął za klifem. Górna połowa ciała mężczyzny wylądowała na drodze. Dwie sekundy później Kate usłyszała wybuch. Mercedes zwiększył obroty. Po chwili za przepaścią pokazała się cienka smuga czarnego dymu. Kate siadła z powrotem na siedzeniu i wcisnęła przycisk na oparciu. Szyba ponownie odcięła ich od świata. Siedziała bawiąc się magazynkiem. Zapanowała kompletna cisza. Samochód sunął pomiędzy małymi domkami i wjechał na pokrytą szerokimi liśćmi polną drogę. – Dokąd? – Ona ich zestrzeliła! – krzyknął chłopak z Michigan. – Jak Boga kocham. Patrzyłem przez tylną szybę i on się przechylił. Musiała trafić pilota, bo po chwili helikopter zniknął za granią! Znowu cisza. Kate wreszcie znalazła zatrzask, odblokowała i wyciągnęła pusty magazynek. Miała dziwne poczucie triumfu. W rzeczywistości wydawało jej się, że zaraz będzie miała napad śmiechu. – Podaj mi kolejny zestaw amunicji, chłopcze. – Wzięła magazynek i próbowała go włożyć, ale ręce trzęsły jej się jak galareta. Darren sięgnął, by jej pomóc, ale odrzuciła jego rękę i w końcu udało jej się załadować nową amunicję. Przeładowała, żeby nabój znalazł się w komorze. – Nadal uważasz, że kobiety nie nadają się do walki, Darren? – Musiała czuć się bezsensownie i być odurzona, żeby mówić takie głupstwa. Ale czuła się dobrze. I okropnie. A zarazem nie czuła nic. „Dziwny moment na żarty”, pomyślał Darren, dopóki nie przypomniał sobie, jak się czuł podczas „Pustynnej Burzy”, kiedy wystrzelił tamte rakiety. Nie trafił w irackie pojazdy, ale mimo to krzyczał i cieszył się. Czuł przypływ energii i dostał zastrzyk adrenaliny, gdy rakieta poleciała w stronę schowanego w piasku wroga i zmieniła krajobraz. „I nawet ich wtedy nie trafiłem, pomyślał, a Kate zestrzeliła helikopter! Moja żona!”. – Dokąd jedziemy? – zapytał Darren. Przez chwilę wpatrywała się w niego, po czym rozłożyła mapę. – Jakieś pięć mil stąd skręcimy na północ, na drogę 95D, w stronę gór. Wysiądziemy tam, gdzie będzie najbardziej gęsty las. – Więc rozpoczynamy wędrówkę? Kate nie mogła mu odpowiedzieć, ponieważ poczuła w gardle ścisk i zesztywniały jej mięśnie twarzy. Pomyślała o policjancie, który wpadł w łopatki helikoptera. Przypomniała sobie krwawiącą głowę Jackrabbita. „Czyżbym mdlała?”. Nagle jej żołądek wypełnił się kwasem. „Chyba nie dam rady”. – Mój Boże, Kate, dobrze się czujesz? Zdołała przytaknąć, po czym się rozpłakała. 11 MEXICO CITY, MEKSYK Eduardo Saiz przeszedł przez jezdnię i usiłując znaleźć jakieś spokojne miejsce, udał się na plac zabaw przy katolickiej szkole. Głos pilota był i tak wystarczająco zniekształcony bez tych uporczywych klaksonów. Zadzwonił dzwonek na przerwę. Mały chłopczyk, ubrany w kraciaste szorty i krawat, dobiegł do niego pierwszy. Odbił czerwoną nadmuchiwaną piłkę w stronę Eduardo, który kopnął ją w poprzek kwadratowego boiska. Mógł równie dobrze kopnąć ją w innym kierunku. Wrzeszczące dzieciaki były takim samym utrapieniem jak ruch uliczny. Piszczały i wydzierały się. Otoczyły go jak trąba powietrzna, w nadziei, że kopnie piłkę jeszcze raz. Po rezygnacji z pracy w rządzie planował osiąść w jakiejś wiosce rybackiej. W cichym i spokojnym miejscu. – Ośmiornica, słyszałeś to? Eduardo obrócił się szybko i schował się pod drabinkami. Był przekonany, że to commandante, a nie pilot. Dzieciaki pobiegły za nim jak stado szarańczy. – Nie, powtórz! – Powiedziałem, że sytuacja jest poważna. – Wiem, do cholery, że sytuacja jest poważna! – Kopnął piłkę na jezdnię, ale dzieciaki tylko stały i się na nią patrzyły, zmieszane. Odbiła się od taksówki, prowadzący ją sukinsyn zatrzymał się, pomachał pięścią i cisnął z powrotem na plac zabaw. Eduardo miał ochotę go zabić. „Nie, to przez ten stres, powiedział sam do siebie. Przecież wierzę w Jezusa”. – Mój porucznik wpadł w pułapkę, kiedy wjechał na parking policyjny. Duża ilość Amerykanów otworzyła ogień z broni maszynowej. Mówi, że przynajmniej jeden z nich był czarny. Jego pluton zdołał zabić dwóch – ogromnych, świetnie wyszkolonych białych żołnierzy – zanim reszta uciekła opancerzonym samochodem. „Co się, do cholery, dzieje?”, zdumiał się Eduardo. Banda Amerykanów, nie tylko biali. Opancerzony samochód. Może to m a jakiś związek z narkotykami. Ale co z tą dziewczyną, którą niby zgwałcono? Nieoczekiwanie wszystko stało się dla niego jasne: To była akcja DEA, o której nic nie wiedział. „Jackrabbit zgwałcił tajnego oficera DEA!”. Poczuł ukłucie w okolicy serca i oparł się o drabinkę. „Jeśli to DEA, to nigdy nie odzyskam telefonu”, pomyślał. Podstawili jakąś kobietę-detektywa na przynętę, tyle że przed akcją została zgwałcona przez Jackrabbita. Więc całą operację diabli wzięli. Ale po co DEA miałaby iść na policję? Dlaczego mieliby uciekać z Acapulco? – Są ofiary, proszę pana. Pilot zdążył już powiedzieć Eduardo o uciekającym samochodzie, Eduardo wiedział też o strzelaninie, jednak informacja o ofiarach po ich stronie zaskoczyła go. Był zadowolony z tych wieści. Oznaczało to, że mógł zabić morderców bez wymyślania jakichkolwiek powodów, czy byli z DEA, czy nie. – Ofiary? – Zamordowali... zamordowali szesnaście osób, Ośmiornica. Jackrabbita i jego ochroniarza, trzech funkcjonariuszy policji w Acapulco, dziewięciu Fe-derales i trójkę pasażerów w publicznym autobusie. Trzydziestu innych jest rannych. – Chryste! Jeśli to amerykańska DEA, to wpadli w sidła. Przełącz mnie z powrotem do pilota helikoptera. Podąża za samochodem. – O tym właśnie mówiłem wcześniej, Ośmiornica. Była jakaś awaria wirnika i helikopter się rozbił... – Nie gadaj bzdur. – ... i próbujemy zlokalizować samochód. W tej chwili odcinam dostęp do miasta, ale mam do dyspozycji tylko jeden pluton ludzi. Mogę liczyć na pomoc armii? Eduardo z wrażenia przegryzł sobie wargę. Wydał piskliwy odgłos, który rozbawił dzieci i wywołał śmiech. Dotknął językiem rany. Krew była ciepła. Splunął na ziemię. Eduardo uniósł telefon do góry, jednak nie zdecydował się rzucić nim w dzieciaka. Zdawał sobie sprawę, że gdyby roztrzaskał go o głowę jednego z nich, miałby kłopoty. Cholera, przecież zostałby zabity. Po części miał ochotę, żeby jakiś żołnierz z Juarez w tym momencie go wykończył. A może by tak zwiać do Belize? Miał przygotowane dwieście tysięcy dolarów. Kupiłby sobie łódkę i spędzał czas na łowieniu mero na rafie koralowej. Nie, wszyscy jego bliscy by zginęli. Eduardo zastanawiał się nad dwoma sposobami popełnienia samobójstwa – zawęził swój wybór, ale nie potrafił wybrać pomiędzy garścią tabletek a stryczkiem. Pospieszył z powrotem do swojego biura w ministerstwie, zaciskając krwawiącą wargę. Miał nadzieję, że nie opóźni to jego przemówienia, teraz, kiedy przepływ informacji stał się rzeczą nadrzędną. Narzędziem, za pomocą którego miał posprzątać ten bałagan. Wiedział, że jeśli miał przeżyć, to tylko dzięki precyzyjnej kontroli przepływu informacji, przez co udowodniłby El Toro, że żywy jest znacznie bardziej wartościowy przez swoje kontakty z jankesami oraz własną prasą i rządem. – ... tam, Ośmiornica? – Tak, jestem, commandante. Odpowiedź brzmi: nie. Nie mieszamy w to armii. Musimy to powstrzymać przy pomocy jednostek, którym ufamy. Wszystkie kontakty w armii mam przez nowego prezydenta lub całkowicie nieformalnie. Nie przepuściliby okazji, żeby pokazać w mediach swoje nazwisko. To zadanie należy tylko do Federales, dopóki nie znajdziemy telefonu. Chcesz ich postawić na blokadach, nie ma sprawy. Ale niech się trzymają z dala od tej bandy Amerykańców. Eduardo mijał właśnie strażników ministerstwa w mundurach w kolorze khaki i zielonych hełmach. Jeśli ci zabójcy to naprawdę Amerykanie, niedługo cały świat się o tym dowie. Nie było więc za dużo czasu. Musiał dokładnie kontrolować całą sytuację. Niedźwiedź stawał się coraz większy, a on trzymał w ręce bat. Być może uda mu się przehandlować telefon w zamian za kompromitację Amerykanów. Eduardo wyciągnął szyfrowany pager BlackBerry, który dał mu jego kolega z FBI, i wysłał wiadomość. 12 MCLEAN, VIRGINIA Roger „Dodger” Corwin zaczął stukać obciętymi paznokciami o blat biurka Christiana Collinsa w Jaskini Nietoperza, sygnalizując tym swoją irytację. Był to dziecinny sygnał, ale musiał w jakiś sposób zakomunikować, że w mieście rządzi teraz nowy szeryf. Kiedy Sheridan arogancko opuściła kartotekę ledwie dwadzieścia minut temu, Corwin podążył za nią. Zamknęła się w swojej małej jaskini, a ten jej marny pupilek, Collins, kazał mu czekać na zewnątrz, podczas gdy ona chciwie pochłaniała doniesienia, które były bezpośrednio związane z zakresem jego nowych obowiązków. I wszystko to po tym, jak dal jej dokładną szkołę na temat swoich praw i upoważnień! FBI miało dużo lepsze kontakty w Meksyku. Sam Corwin miał tak dobre układy, że mógł wysadzić cały ten kiepski system Rolodex CIA w cholerę. Corwin pochylił się nad Christianem Collinsem i szepnął: – Zapamiętaj jedną rzecz, synku. To są połączone siły różnych agencji. Twoja dzisiejsza szefowa może już jutro nią nie być. Następnym razem, jak ci powiem, że chcę wejść, to lepiej otwórz te pieprzone drzwi. Rozumiemy się? – Tak jest – powiedział Christian Collins, zastanawiając się, dlaczego na niego naskoczył. – Rozegraj to dobrze, a pójdziesz do góry, Collins. Obserwowałem cię przez ostatnie dwa tygodnie. No, chyba że oczywiście chcesz na zawsze zgrywać jej pupilka. Nic więcej u niej nie wygrasz. Wiemy o tym obydwaj. Corwin zdjął sportową kurtkę i przeciągnął się. Miał niewiele ponad metr siedemdziesiąt wzrostu. Zrobił to, żeby zaprezentować swoją budowę oraz oznajmić wszystkim, że ma zamiar pozostać na swoim miejscu. Nie na darmo zrobił rano dodatkową serię na tricepsy. Przyszedł do miejsca, gdzie Królowa Matka zebrała swoje pszczółki robotnice, i powiesił kurtkę na krześle obok czyjegoś biurka w nadziei, że należy ono do Sheridan. Pamiętał z dawnych lat, kiedy to zatrzymywał na autostradzie lekkomyślnych motocyklistów, że małe zastraszenie pomaga w otwarciu upartych ust. – Posłuchajmy tej waszej rozmowy. Sheridan uśmiechnęła się do Corwina. Zaprosiła go do Jaskini Nietoperza z czystej życzliwości, a on traktował ją z góry. Dodger chodził jak poparzony i skakał mu grzdyl, tego była pewna. Wyglądał jak zdesperowany paw. „Ale mam szczęście, jak nie jeden męski dupek, to inny”. Kiwnęła głową w stronę Blinky’ego, który ponownie włączył nagraną rozmowę. Kiedy nagranie się skończyło, Corwin poklepał Teda BIinky’ego po ramieniu. – Ta dziewczyna brzmi na nieźle zdesperowaną. Ej, sportsmenie, możesz mi wydrukować kompletne tłumaczenie na angielski? Dobra robota z tymi nagraniami, nie ma co. Zrobisz to dla mnie? Zanim Sheridan zdążyła się wtrącić, Blinky kiwnął głową i powiedział: – Już się robi, sir. – Nie wiedziała, co jest gorsze, szowinistyczne zagrywki Corwina czy to, że jeden z jej własnych podwładnych łasił się do niego jak potrzebujący pieszczot kociak. Po tym jak porzuciła swojego obłąkanego męża, Sheridan ustanowiła sobie sztywną zasadę: nie ufać blondynom z wąsami. A teraz Roger „Dodger” potwierdzał, że się nie myliła. Aczkolwiek swój odcień mógł równie dobrze zawdzięczać wodzie utlenionej albo kwaskowi cytrynowemu. – Jak przechwyciliście rozmowę? Podsłuch? – zapytał Corwin Blinky’ego. – Wiesz dobrze, o co chodzi, a i tak zadałeś to pytanie – powiedziała słodko Susanne. – Jaki byłby z nas wywiad, gdybyśmy nie chronili naszych źródeł i metod? Interesuje nas najbardziej treść rozmowy, a nie jej źródło. A teraz pobaw się grzecznie w piaskownicy. Odezwał się zaszyfrowany pager BlackBerry Corwina. Mężczyzna wyciągnął go z plastikowego futerału. Często ćwiczył ten ruch. Corwin posiadał kilka pistoletów i chociaż żadnym nigdy w złości nie wystrzelił, co weekend praktykował szybkie wyciąganie ich z kabury, nierzadko przed lustrem. Na pasku nosił ukrytą kaburę od swojego glocka, jak rewolwerowiec, ale kiedy już miał wykonać wyćwiczony ruch, przypomniał sobie despotyczną politykę CIA: żadnej broni w budynku. Corwin podświetlił ekran pagera: DODGER – GANG AMERYKANÓW WŁAŚNIE ZAMORDOWAŁ W ACAPULCO TUZIN OBYWATEU MEKSYKU I POLICJANTÓW. NARKOTYKI. ZABILIŚMY DWÓCH, ŚCIGAMY RESZTĘ. WYGLĄDAJĄ NA PROFESJONALISTÓW. DEA? POTRZEBNA POMOC. NA RAZIE NIKOMU NIC NIE MÓW. PRZYŚLĘ WSZYSTKIE INFORMACJE. RYBAK. Sheridan obserwowała, jak Corwin czyta wiadomość. Wydawało jej się, że jego napuszona mina zaczyna łagodnieć. – Jakieś dobre wieści, Roger? – Nie do końca – powiedział Corwin, upewniając się, że skasował wiadomość przed schowaniem pagera do futerału. Nie wiadomo, na jakie gadżety oszołomy z CIA marnują fundusze. To, że Eduardo Saiz skontaktował się z nim przez zaszyfrowaną linię, oznaczało coś poważnego – być może wymagającego międzynarodowej koalicji. Doświadczenie w międzynarodowych operacjach działało na dyrekcję przy rozdziale ewentualnych awansów jak narkotyk. Corwin próbował zgadnąć, czy DEA przeprowadza bez jego wiedzy jakąś tajną operację. Zastanawiał się nad spytaniem Jimmy’ego Contrerasa, przedstawiciela DEA, który siedział teraz parę metrów od niego, ale nie miał zamiaru umoczyć, zanim mógłby zebrać jakieś okazalsze plony z tego nadzwyczajnego kontaktu. Christian Collins stal nad swoim biurkiem ze słuchawką przy uchu. Wyrzucił z siebie: – Proszę pani! Przepraszam, ale mam na linii agenta z Acapul-co. Połączył go oficer. Pojechał na posterunek, żeby się rozejrzeć, i znalazł się w samym środku strzelaniny. – Co? – Mam ich wyprosić? – wyszeptał Christian, wskazując na Contrerasa i Corwina. Zastanowiła się chwilę. – Nie. Możesz podać informacje wszystkim, tylko filtruj to, co mogłoby ujawnić źródło. – Zdecydowała, że będzie to ostatni prezent dla Corwina. Christian Collins zwrócił się do pozostałych: – Na posterunku policji w Acapulco doszło do poważnej strzelaniny. – Skąd wiesz? – zapytał Corwin. – Nie mogę powiedzieć, sir, ale pociski latały wszędzie. Federales strzelali do sportowego mercedesa zaraz przy posterunku policji. Samochód uciekł, ale... ściga go helikopter. Kilku Federales nie żyje. – Christian wiedział, że tłumaczenie nie jest dokładne, ale agent mówił bardzo szybko. – Powiedziałeś, że zginęli Federales? Na pewno nie byli to lokalni funkcjonariusze policji? – zapytał Corwin, przejmując inicjatywę. „Prawda jest taka, pomyślał, że kobiety dobrze spisują się w grupie, ponieważ same nie potrafią wziąć inicjatywy w swoje ręce. A mężczyźni przyzwyczajają się do tego od pierwszej klasy podstawówki”. – Na pewno. Federales. Wielu innych nie żyje. W tym również cywile. Rozbił się autobus. – Kto ich zastrzelił? Christian Collins wzruszył ramionami i uniósł palec wskazujący. – Biali. Mieli wojskowe fryzury. Nie, zaraz, był też czarny. Dziesięciu, może więcej. Federales zabili dwóch. Mówią, że to żołnierze. Reszta uciekła samochodem. Podobno był opancerzony. Corwin obrócił się w stronę Jimmy’ego Contrerasa. Był to wysoki mężczyzna o wyjątkowo kiepskim smaku. Nosił luźne spodnie i białe sportowe skarpetki, włożone do niskich mokasynów. – Żołnierze? Pańscy ludzie przeprowadzają tam jakąś operację, agencie Contreras? – Próbował utrzymać odpowiednią intonację, jednak zabrzmiało to jak oskarżenie. Contreras, przedstawiciel DEA w Centrum Przestępstw Narkotykowych, stał spoglądając z góry na Corwina. Rzucił przeszywające spojrzenie, jak orzeł na brzegu strumienia w poszukiwaniu pstrągów. – Jeśli już, to na pewno nie strzelają do funkcjonariuszy policji federalnej. Dodger Corwin rzucił ukradkowe spojrzenie za siebie. Włączył swój wewnętrzny wykrywacz kłamstw, który w tej chwili wskazywał na Contrerasa. Ten wielki kutas lubi w rozmowie podkreślać swoją służbę w Wietnamie, ale i tak na zawsze pozostanie prostym żołnierzykiem, niezdolnym do tak sprawnego myślenia jak Dodger. Upewniwszy się, że nie zostanie upokorzony, Corwin zwrócił się do Susanne Sheridan: – A twoi ludzie? – Zastanów się nad tym pytaniem, Roger. – Nie znam waszego źródła w Acapulco i nie obchodzi mnie to. To wasza sprawa. – O kurczę, jak miło z twojej strony, Roger – powiedziała. Zlekceważył to. – Problem w tym, że to jakaś wpadka związana z narkotykami, która urosła do poziomu federalnego. Znam zastępcę prokuratora generalnego w Meksyku, który dowodzi Federales. To znaczy, znam go osobiście. Pracowałem razem z nim przez dwa lata przy operacji antynarkotykowej. – Ja też znam tego kłamliwego dupka – wtrącił się Contreras. – Eduardo Saiz. To pierdolona żmija i prawdopodobnie współwinny morderstwa. Dobrze o tym wiem. Straciłem przez niego człowieka. „Ciągnę sobie druta z tego cichego półmeksykańca, pomyślał Corwin, a jedyne, na co go stać, to kolejna historyjka prosto z dżungli”. – Osobiste urazy na bok, Contreras, ale wszyscy się zgodzimy, że cała ta rozpierducha to nie jest pieprzony zbieg okoliczności. – Corwin używał slangu, kiedy ktoś próbował wcisnąć mu jakiś kit na temat swojego doświadczenia. Czy jemu się wydawało, że wymachiwanie karabinem i palenie trawy w Wietnamie było trudniejsze od wymachiwania pistoletem i ciągłego czuwania w pogotowiu na motorze o pojemności 300 centymetrów sześciennych? – Ktokolwiek dorwał ten telefon, zastrzelił meksykańskich funkcjonariuszy policji federalnej. A to, Susanne, sprawia, że pałeczka przechodzi w moje ręce. Susanne wiedziała, kim jest Roger Corwin, ale chciała to od niego usłyszeć. – Twoje ręce? Roger, twoje kontakty, razem z tym materiałem, będą dyskutowane podczas odprawy w Homeland Security, gdzie wszystko połączymy. Następnie dyrektor wybierze oficera dochodzeniowego, a nie ty. Zacznijmy od tego, że to leży w gestii Homeland. Pager Corwina ponownie zadzwonił, dając mu chwilę na zastanowienie. Przesadził. Powinien udowadniać, kto tu rządzi, bez zbytnich manifestacji. Skoncentrował się na odczytaniu wiadomości. DODGER – JAK TYLKO ZDOBĘDĘ INFORMACJE O ICH TOŻSAMOŚCI, POTRZEBNA TWOJA POMOC, PRZYJACIELU, NA TEMAT INNYCH FAKTÓW. TYLKO CZEGOŚ SIĘ DOWIEM, DAM CI TEŻ ZNAĆ. MOGĘ LICZYĆ NA TO SAMO? BĘDZIEMY SOBIE POMAGAĆ, JAK KIEDYŚ. RYBAK. „No, teraz pójdzie jak z płatka, pomyślał Corwin. Jestem w doskonałej sytuacji”. Telefon nie miał już znaczenia. Jedynym pytaniem pozostało to, w jaki sposób poinformować szefa FBI i przede wszystkim samego prezydenta, że za południową granicą zaczyna roznosić się niezły smród. – Co nowego, Roger? – zapytała Sheridan. – Tylko to, że jestem potrzebny z powrotem w Waszyngtonie. Wybaczcie mi. Będziecie mnie informować, kiedy przyjdą do NSA, czy gdziekolwiek tam, jakieś nowe telefony? Kiwnęła lekko głową, jednak Corwin wiedział, że nie może się spodziewać niczego nadzwyczajnego. Wyszedł szybkim krokiem z Jaskini Nietoperza, jakby szedł po czerwonym dywanie prosto na ceremonię swojej koronacji. Wiedział, że szpiedzy pójdą z informacjami do władz, więc wychodząc otworzył książkę telefoniczną w swojej komórce i zaczął się zastanawiać, czy najpierw powinien zadzwonić do dyrektora FBI, dyrektora Homeland Security, czy do szefa personelu w Białym Domu. Kiedy Corwin wyszedł, Contreras szepnął jej do ucha: – Co za dupek. Susanne poczuła zapach jego wody kolońskiej – przyjemny – i tak naprawdę dostrzegła Jimmy’ego Contrerasa po raz pierwszy od sześciu miesięcy. Zawsze uważała jego zachowanie za nieco obcesowe, ale odzywał się tak rzadko, że skreśliła go jako melancholijnego typka, któremu brakowało obycia w towarzystwie, przez co był wiecznie zakłopotany. Upominek od DEA, który miał przeciągać linę zarówno z CIA, jak i z Homeland. Patrząc teraz na niego, ubranego w granatową połówkę, która ciasno przylegała do jego potężnej sylwetki, miała zgoła odmienne odczucie. – Nieźle. Przez moment milczała, z radością odprawiając w myślach nazistowską gębę Corwina wraz z jego niezdarnymi knowaniami, po czym zwróciła się z dużo mniejszym entuzjazmem w stronę Contrerasa: – Moglibyśmy zobaczyć ten materiał filmowy? Christian Collins wskazał na Jimmy’ego. – Mogę mówić otwarcie? – Tak, Jimmy to zaufany facet. – Agent udaje reportera. Pali się mu wóz transmisyjny. – Powiedz mu, żeby go zagasił. – Moment. Puede usted conseguir en su carrol Aha. Mówi, że wóz jest doszczętnie zniszczony, proszę pani. – Niech znajdzie inny. – Email el archivo a mi. Chcę, żeby wyciął jakieś dziesięć sekund cyfrowego filmu i przekonwertował do formatu MPEG, proszę pani. Wtedy będzie mógł go przystać e-mailem. Ma podłączoną do sieci kamerę, ale jest bardzo spanikowany. Federales na niego krzyczą. – Chcieli odzyskać telefon satelitarny i w jakiś sposób wywiązała się walka. To jedyne, co ma sens. Ale kto miałby kraść ten telefon? W każdym razie, nie wysłał jeszcze tego materiału. – Kazałem mu, proszę pani – powiedział Christian Collins. – Ma pewne problemy z logicznym myśleniem. – „Ale nie można winić agenta za to, że puściły mu nerwy, pomyślał Collins, po tym jak trafił prosto w środek strzelaniny, przez co stracił nowy wóz transmisyjny razem z talerzem satelitarnym, wartym milion dolarów”. Słyszą,} w słuchawce wyjące dwa tysiące mil dalej syreny. – To znowu ona, proszę pani! – krzyknął Ted Blinky, który na żywo monitorował sieć Pszczelarza. Podkręcił dźwięk, pomimo iż w pomieszczeniu panowała cisza. Po chwili usłyszeli sygnał wybierania tonowego. Blinky włączył już rozpoznawanie numerów i na wielkim ekranie wyskoczył rząd wpisanych w Acapulco cyfr: 0112123679919. – To numer, który wybrała – szepnął Blinky. Usłyszeli dwa trzaski, po czym znowu zabrzmiał ton wybieranego numeru. – Próbuje się dodzwonić do Stanów, ale zanim zdąży się połączyć, jest odcinana – powiedziała Susanne. – Zero jedenaście to numer kierunkowy naszego kraju. Dwieście dwanaście to Nowy Jork. Cholera, lingwiści mieli rację. Christian, dowiedz się wszystkiego na temat tego numeru. Sprawdź, czy dyrektor jest osiągalny. Corwin właśnie wciągnął nas w wyścig z FBI. – Tak jest, proszę pani – odezwał się Christian. – Dostałem plik MPEG, ale agent twierdzi, że Amerykanie już nie żyją. Pisze, że zginęło około dziesięciu Federales i że ktokolwiek to zrobił, już jest martwy. Widział ścigający ich helikopter. Uważa, że przestępcy właśnie giną albo już wcześniej zostali zabici. Susanne przeszła po pokrytej gumą podłodze i stanęła za biurkiem Christiana Collinsa. Gumowa wykładzina miała różne wypukłości, które tłumiły fale dźwiękowe i Susanne zahaczyła o jedną obcasem. Kiedy odzyskała równowagę, schyliła się, zdjęła buty i postawiła je obok monitora swojego asystenta. Czekała teraz, aż RealPlayer uruchomi się i zacznie odtwarzać cyfrowe nagranie. Pozostali stanęli za Susanne, uważając, żeby jej przypadkiem nie szturchnąć. Ale gdyby Jimmy Contreras przypadkiem stracił równowagę, wcale by się nie obraziła. Na filmie zobaczyli ubranych w mundury mężczyzn, którzy stali za pick-upem, strzelając z M-16 do niewidocznego wroga. Nagle biały sportowy pojazd wbił się w ich samochód. Brak dźwięku wcale nie umniejszał wrażenia, jakie wywołała ta scena. Pick-up zniknął z pola widzenia. Na miejscu pozostała czapka z daszkiem, chociaż jej właściciel gdzieś się zawieruszył. Kamera przekręciła się i na ekranie pojawił się sunący autobus. W tle sportowy wóz popędził pod górę. Susanne Sheridan łagodnie gwizdnęła i powiedziała: – A jednak dziewczyna jeszcze żyje. 13 40 MIL NA PÓŁNOCNY WSCHÓD OD ACAPULCO, MEKSYK Mercedes ciężko posuwał się pod górę porośniętego lasem zbocza. Przemierzali kręte, zarośnięte drogi, po których już dawno nikt nie jeździł. Przesieki znikły dziesięć mil wcześniej. Wijące się pnącza przykrywały cały szlak. Dookoła nich rozciągał się liściasty las, który był tak gęsty, że gałęzie ocierały się o maskę i przednią szybę, pozostawiając kawałki zdartej kory i plamki chlorofilu w miejscach, w których zahaczyły. Ziemia była pokryta zielonymi kaktusami i jasnozielonymi krzewami, które brutalnie ocierały się o podwozie sunącego samochodu. Wiecznie zielona roślinność na większej wysokości rosła w nienaruszonym stanie, kołysząc się na wietrze. – Udało się? – zapytał Darren. Kate pokręciła głową i schowała telefon. – Nie. Próbowałam dodzwonić się do mojego ojca, ale nie mogę uzyskać połączenia. Może to przez ten samochód. Korytarz pomiędzy okazałymi dębami od ostatnich pięciu mil zaczął się zacieśniać i teraz dwa niewyraźne ślady pozostawione wiele lat temu przez opony znikły całkowicie w zaroślach i trawie sięgającej do pasa. Darren zwolnił i zatrzymał się. – Wysiadka. Wysiądźcie tu i sprawdźcie, czy nic użytecznego nie ma w bagażniku. Potem się odsuńcie. Kate nie znalazła nic innego poza swoim wodoszczelnym plecakiem, w którym zapakowana była ciasno zwinięta Piekielna Suka, dwie uprzęże do wspinaczki z ósemkami i karabińczykami, dwie butelki piwa, cztery meksykańskie naleśniki z mięsem, krem do opalania, aparat fotograficzny 35 mm, mapa Meksyku i dwa ręczniki. Z samochodu Jackrabbita wyciągnęła pistolet automatyczny Sig Sauer o kalibrze 10 mm z ośmioma nabojami, telefon komórkowy i dwa karabinki maszynowe MP-5, po 15 sztuk amunicji każdy. Darren sprawdził, jak zakończona jest krawędź drogi. Nie było to urwisko, ale spad był wystarczająco duży. Skierował samochód pomiędzy drzewa i trzymając go za kierownicę, zaczął pchać do przodu. Kiedy już dotarł do pierwszego drzewa, odskoczył, a mercedes przechylił się i runął w dół, powalając kilka małych dębów i odbijając się od większych. Następnie stoczył się dalej. Darren odwrócił wzrok i poszedł w stronę Kate i chłopaka. – No, to jaki najdłuższy dystans przebiegłeś w życiu? – zapytała Kate, w tym samym momencie, kiedy Darren do nich dołączył. Musiał trochę zwolnić, by dostosować się do ich tempa. Kate miała mapę i prowadziła ich pod górę, zamiast obchodzić wzgórze dookoła. Jej mąż wcale nie był zaskoczony tą decyzją. Wzgórze było porośnięte zaroślami sięgającymi po kolana. Kruche gałązki łamały się pod nogami i pozostawiały za nimi trzy wąskie ścieżki. Spokojne pomarańczowe motyle, przestraszone przez intruzów, wzbijały się w powietrze, po czym ponownie wracały na swoje miejsca, kiedy trójka przeszła dalej. – Raz dla zabawy wziąłem udział w maratonie – powiedział chłopak. – Przez cały dystans miałem ten sam czas, milę robiłem w osiem minut. Ale to nie to samo co trening futbolowy, wiecie, nie? – Chłopak miał wytrzeszczone oczy i Darren doszedł do wniosku, że to przez nerwy. Poza tym, co chwilę kręcił głową, osadzoną na olbrzymim karku, jakby rozgrzewał się do meczu bokserskiego. Na sobie miał krótkie spodenki moro i sportowe buty Nike, na oko o rozmiarze 14. Darren i Kate mieli na nogach sandały Teva. Darren wykrzywił się na myśl o mających pojawić się na stopach pęcherzach. – A jakieś dłuższe biegi? – Kate spytała dzieciaka. – Dłuższe? A gdzie tam. To znaczy, wiesz, dwa treningi dziennie w Michigan to gorszy wycisk niż maraton. Bez urazy, ale jak ty dasz radę, to i ja dam. Poza tym, i tak jeszcze nie wiem, czy chce mi się z wami zasuwać. Może sobie siądę na szczycie tej góry i poczekam na tych skurwieli, co zabili moich kumpli. Pozabijam ich. Widziałaś. Zastrzelili ich bez powodu! – Lepiej zostań z nami, jeśli chcesz przeżyć – powiedział Darren. – Daj mi plecak. – Że niby sam go nie poniosę? Jestem na wejściu do NFL, stary. Niedługo sam będziesz się o mnie opierał. Przygotowuję się do draftu. Mam wejść w pierwszej rundzie. Bez kitu. Czterdziestkę robię w cztery i pół. Dosiężnego mam 90 centymetrów. Niezły wyskok jak na białasa, co? W obronie nie mam sobie równych. Puścił oko Darrenowi, lecz ten nie zrozumiał komunikatu. Darren zastanawiał się, jak zdobyć plecak z bronią bez urażenia honoru dzieciaka, cały czas walcząc z wojowniczym instynktem i chęcią obdarcia go ze skóry. Rozlegał się szczebiot kolibrów i drozdów i ciężko mu było się skoncentrować nad jakimś delikatnie brzmiącym zdaniem. Odezwała się Kate: – Neck mówi, że ma mocne nogi. – I to jak cholera, bez kitu – westchnął chłopak. – Będą mu potrzebne. Neck? – zapytał Darren. Chłopak wyciągnął w jego stronę rękę i Darren uścisnął ją, rozdrażniony zbyt mocnym uściskiem chłopaka. Szelki plecaka podkreślały jego rozbudowaną klatkę piersiową. W uszach miał diamentowe ćwieki, które błyszczały w słońcu. Utlenione włosy sterczały mu w kępkach. Były postawione na żel i wyglądały, jakby przed chwilą wytarł je po myciu ręcznikiem. – Jestem Neck Capucco. Mogłem jednak zostać w tamtej celi, tak jak powiedziałeś. – No, to już przeszłość. Nazywam się major Darren Phillips. Jakie jest twoje prawdziwe imię? – Major? – US Marines. – To dziwne, stary. Może ja powinienem się przedstawiać jako Wielki Obrońca Neck Capucco, kiedy spotykam nowych ludzi? A co, jak już nie będziesz majorem? Nie pochrzani to się nikomu? Darren miał zamiar powiedzieć, że to on jest w tym towarzystwie najbardziej pochrzaniony, ale zamiast tego wycedził: – Nie. – W każdym razie na imię mam Vinny, ale wszyscy w drużynie mówią na mnie Neck, stary. To przez ten mój szeroki kark. – Chwycił się za potężną szyję. Rzeczywiście, Darrenowi wydawało się, że jego kark jest równie szeroki jak jego głowa. W golfie pewnie wyglądałby jak w kołnierzu ortopedycznym. – W jakiej drużynie grasz? – Ej, chłopie, nie umiesz czytać? – Neck wskazał na swoją koszulkę z napisem „Michigan” i uśmiechnął się. – Grałem na pomocy w drużynie Wolve-rines. Zacząłem trzy lata temu. Dziesiątego kwietnia będę na wysokim miejscu w drafcie. Widziałeś rozgrywki Rosę Bowl? Chłopie, to ja wykonałem to punktowane uderzenie na Andrew Brennera. Obrońcę UCLA. Powaliłem go. W tym roku miałem sześć zatrzymań i pięć przechwytów. – Wezmę już ten plecak, Neck – powiedział Darren, rozpinając szelki obejmujące potężne ramiona chłopaka. Był dobrze zbudowany, jednak szybko napinające się mięśnie wymagały proporcjonalnych ilości paliwa i z każdym krokiem stawały się coraz cięższe. Po dwudziestu milach wysiądzie. „Poza tym, pomyślał Darren, chłopak lubi się przechwalać”. A twardziele, którzy dużo gadają, zazwyczaj mają odwrotnie proporcjonalnie dużo siły w sportach wytrzymałościowych. Oczywiście nie licząc jego żony. – Jestem większy od ciebie, chłopie – powiedział Neck. Cały czas posuwając się naprzód, Darren wyciągnął karabinki maszynowe i rozdzielił amunicję na dwa magazynki. – (a i Kate z tego żyjemy. To znaczy ona, ja kiedyś to robiłem. – Więc to ja jestem tu jedyną osobą, która z tego żyje. Uśmiech chłopaka był niewiarygodnie szeroki, a zęby wielkie jak kostki domina. Jego zuchwałość zaczęła działać Darrenowi na nerwy, kiedy pierwszy raz zobaczył tatuaże w kształcie drutu kolczastego dookoła bicepsa Necka. Postanowił, że nie będzie dawał dzieciakowi satysfakcji, której dostarczał mu jego pseudonim, pamiętając o tym, że bratanie się z podwładnymi jest często przyczyną niepotrzebnych problemów. A podczas tej wycieczki konieczna była jakaś hierarchia. Kate prowadziła, on zajmował się zarówno taktyką, jak i ochroną, natomiast dzieciak miał, kurwa, robić wszystko, co się mu każe. – Trzymaj, będziesz niósł MP-5, Capucco. Mamy po piętnaście strzałów. Cały czas pilnuj, żeby był zabezpieczony, i obserwuj lufę. Nie strzelaj, dopóki nie powiem. Tylko pojedyncze strzały. Trójka pochyliła się w stronę wzgórza i zaczęła schodzić ze szlaku. Kate prowadziła, narzucając mordercze tempo. Nie biegła, ale jej długie nogi zginały się i stawiały kolejny krok tak płynnie jak na sztucznej bieżni. Dobrze się czuła oddalając się od Acapulco, od tych wszystkich trupów i całego szaleństwa. Czyste powietrze i zapach tropikalnego lasu pomogły jej zapomnieć o wydarzeniach sprzed godziny. Palmy kokosowe działały jak dźwignie, zarówno dla ciała, jak i dla ducha. Wreszcie usłyszała znajome dźwięki stąpających sandałów, powietrza filtrowanego przez płuca, serca pompującego krew przez błonę bębenkową, a także bzykania owadów i szelest jej gołych kolan ocierających się o krzaki. To wszystko pozwoliło jej ponownie pomyśleć o przyszłości. W myślach pojawili się nagle ludzie, którzy nie mieli, niestety, przed sobą przyszłości. Kate pomyślała o swoim bracie, od śmierci którego minęły już cztery lata, i odwróciła się, by spojrzeć na Necka, ciężkim krokiem idącego za nią. „Jest taki podobny do mojego brata”, pomyślała, z tak samo zuchwałą, ale niegroźną pogonią za sportem oraz własną osobowością, których ona nie mogła w sobie odnaleźć. Wzdrygnęła się, gdy wróciła pamięcią do college’u. Szybko zwróciła się w stronę zbocza, traktując gniew jako motywację do marszu. Tak mocno walczyła, żeby się zmienić. Wspinając się na tę meksykańską górę, Kate nie była już tą samą „Grubą” North z trzeciej klasy, nie była już szersza i wyższa od pozostałych uczniów ze swojej klasy w Spence. Była teraz daleko od cwanych i potwornych idiotów z Princeton, którzy nazwali ją GOT North podczas otrzęsin pierwszoroczniaków – przezwisko, które pozostawało dla niej zagadką aż do momentu, kiedy ktoś jej powiedział, że jest to skrót od Grubsza Od Taty. Ojciec załatwił jej pracę analityka bankowego na Wall Street po ukończeniu studiów. Przyjęła ją z obojętnością, żartując gorzko, że gruby wieloryb nawet jak przestanie pływać, nadal wypiera tę samą ilość wody. Nienawidziła swojej pracy. Długie godziny w biurze sprawiały, że czuła się jeszcze bardziej samotna, a przerwy na obiad, że stała się jeszcze pulchniejsza. Aż pewnego dnia w biurze, około dziesiątej w nocy – dzieliły ją jeszcze dwie godziny od lodowego deseru i powrotu samochodem do domu, by kolejnego dnia powtórzyć znienawidzony schemat – zobaczyła w telewizji Eco-Challenge i wpadła w trans. Był to brutalny wyścig, który doprowadzał zawodników do granic fizycznej i psychicznej wytrzymałości – i sprawiał, że je przekraczali. Czteroosobowe grupy wiosłowały, wędrowały, schodziły po linie, wspinały się, jeździły na rowerach górskich i w końcu biegły w kierunku mety, która znajdowała się 350 mil przed nimi, znajdując samemu pożywienie i wodę, oraz drogę za pomocą mapy i kompasu. Była to wyczerpująca wyprawa, podczas której zegar nigdy się nie zatrzymywał. Uczestnicy stawali się coraz bardziej zdezorientowani, musieli pogodzić mdłości spowodowane brakiem snu i panujący w umysłach chaos z podejmowaniem decyzji, szybkością i wreszcie współpracą w grupie. Drużyny musiały być koedukacyjne. Kate zauważyła, że kobiety są szanowanymi liderami. Ważne było dla nich to, co mogą wnieść do drużyny, i nie obowiązywały tam jakieś niepisane kryteria, wedle których Kate każdego dnia była oceniana w biurze i na ulicy. Kate wyjechała z Nowego (orku do Kalifornii i rozpoczęła swój długi marsz ku przygodzie. Nie była uzdolnioną sportsmenką – nie potrafiła wrzucić piłki do kosza, przebić jej na drugą stronę siatki ani kopnąć w samo okienko bramki. Było to bez znaczenia. Jedynym wymogiem w tej dyscyplinie była zawzięta i niepohamowana siła woli. Kiedy poczuła smak takiego życia, natychmiast się uzależniła i musiała zaspokajać swój nałóg codziennymi treningami. Pozbyła się nadwagi, przez co uzyskała sylwetkę, którą była zachwycona, i, co więcej, odkryła swoją osobowość, tłumioną przez tak długi czas. Każda przebyta mila i przeniesiony ciężar kształtowały zarówno ciało, jak i poczucie własnej wartości, co prawdopodobnie stanowiło wytłumaczenie jej gwałtownie rosnącej pewności siebie. Większość ludzi przechodzi odległość równą okrążeniu kuli ziemskiej w ciągu siedemdziesięciu pięciu lat. Kate North dokonała tego w ciągu ostatnich dwóch. Minęły dwie godziny i Neck poczuł pieczenie w łydkach. Najpierw, kiedy ta gepardzica zaczęła tak szybko iść, wywnioskował, że chce tylko nabrać trochę odległości albo może nawet chce się sprawdzić, bo przecież jasne było, że to on z całej trójki ma najlepszą kondycję. Ale laska nadal goniła w górę jak maszyna. Bez kitu, jakiś szurnięty blaszany robot, z nogami, które naukowcy powinni sklonować, czy coś. Po cholerę marnować czas na jakieś owce, kiedy można reanimować czy resuscytować taką maszynę rozkoszy jak Kate, zapier-niczającą tak szybko, że Neck ledwie mógł dostrzec jej napiętą dupeczkę, kiedy chciał dotrzymać tempa. Stado motyli wyłoniło się nagle z szerokolistnego lasu. Neck chciał się od nich opędzić i machał rękami nad głową. Ostatnia rzecz, jaka mu była potrzebna, to użądlenie, zwłaszcza przez jakieś egzotyczne zwierzęta. Wystarczająco się naoglądał Discovery Channel, żeby wiedzieć, że insekty w Trzecim Świecie zabijają na śmierć. Mięśnie miał wypełnione kwasem mlekowym. Fajnie piekło, ale, do cholery, potrzebował trochę odpoczynku, żeby się zregenerowały i urosły jeszcze większe. Najgorsze, że powietrze było tak rzadkie, aż bolały go płuca. Oddychając, wydawał z siebie głośniejsze dźwięki niż rośliny ocierające się o jego wielkie uda. Może te rośliny pożerały mu tlen! No właśnie. Żarłoczne skurwiele. Aby zapomnieć o wysiłku fizycznym, Neck odwołał się do swoich sztuczek, polegających albo na fantazjowaniu o bohaterstwie, albo na skomplikowanych problemach futbolowych, takich jak, na przykład, obowiązki pomocy w obliczu pędzących napastników. W końcu nie bez powodu był na tak wysokiej pozycji. Na stadionie stawał się myślicielem, pieprzonym bogiem wojny, który również, według „College Football Weekly”, był piłkarskim geniuszem. Nie mylili się! Po chwili występował już jako Russel Crow w „Gladiatorze”, przedzierał się w ataku, żeby uratować jakąś gorącą egipską księżniczkę – najlepiej blondynkę – ubraną w te arabskie ciuchy, no, może w luźne jedwabne majtki, opięte wokół twardych mięśni brzucha, oraz prześwitującą górę, z twardymi sutkami i innymi zajebistymi rzeczami. Karabin, który dzierżył w dłoni, to wielki miecz... nie, sam karabin to już niezła jazda, więc może wymyśli jakąś inną fantazję. A może jakąś wojskową, w której będzie tak jak jego ojciec w pierdolonym Wietnamie, razem z... Gołą łydką trafił w wystającą nad ziemią opuncję. Z bólu aż odskoczył, po czym schylił się, by zetrzeć kroplę krwi. Dwa cienkie kolce miał wbite w ogoloną nogę: wyciągnął je, jeden za drugim. Wredne skubańce! Chciał powiadomić o tym Kate i Darrena, ale doszedł do wniosku, że lepiej będzie, jak powie im później, tak jak wtedy, gdy powiedział kolegom z drużyny, że ma złamaną rękę dopiero p o meczu z Notre Damę, dwa lata temu. Trzeba być twardzielem. Skrzepnięta krew mogła mu pomóc w przekonaniu do swoich racji, więc zostawił małą ranę i ponownie rozpoczął wędrówkę. Myśląc o nadchodzącym już za miesiąc drafcie, Neck przekonywał sam siebie, że wspinaczka wyjdzie mu na dobre. Dobrze mu poszło we wstępnych kwalifikacjach – wystarczająco dobrze, by jego agent powiedział mu, że prawdopodobnie przejdzie w pierwszej rundzie, i to na wysokiej pozycji w rankingu – a teraz ta historia. To dopiero by było. Zamknięty w więzieniu za to, że stanął w obronie swoich kolegów podczas konkursu Gorące Ciało w „Pijanej Makreli”. Strzelali do niego Meksykanie. Pieszo przebył drogę do Mexico City. To jest właśnie wzór charakteru, o którym mówił przedstawiciel NFL! Po chwili przypomnieli mu się jego martwi koledzy i nastrój mu gwałtownie opadł. Rozpłakałby się, gdyby mógł. był tak zmęczony. Czuł pieczenie w udach. Spojrzał w górę, a laseczka – Kate – oddaliła się od niego o kolejne dwa kroki. „Niech to szlag”. Popatrzył do tyłu i zobaczył jej nudnego męża, który też cały czas podążał naprzód. Nie mógł się przemóc, żeby poprosić ją o zmniejszenie tempa – to była tylko dziewczyna – więc głośno westchnął. Może był chory czy coś. Pierdoleni Meksykanie nie karmili go zbyt dobrze. No właśnie, to dlatego. Hershel Walker powiedział, że jego ciało to armia, a ciało Necka też było armią i, jak mawiał jego staruszek, armię trzeba nakarmić! – Uhhh – westchnął kolejny raz, by przyciągnąć jej uwagę. Kate zatrzymała się, kiedy go usłyszała. Domagał się przerwy. Bez wątpienia. Chociaż nic nie powiedział, to po sześciu latach ścigania się z mężczyznami wiedziała, że męskie ego dusiło w nich krzyki o pomoc i zamiast tego wydawało różne, nie do końca subtelne sygnały. Kate sprawdziła kierunek za pomocą zegarka Suunto, czekając na chłopaków. Obserwowała, jak Neck wspina się trzymając ręce na kolanach, tak samo jak jej brat, kiedy zabierała go na wędrówki. Uśmiechnęła się. Cieszyła się, że chłopak przez tak długi czas dotrzymywał tempa. – Podczas wspinaczki stawiaj na podłoże całą powierzchnię stóp, nie tylko poduszki. Stawiaj piętę i zrób użytek z tego futbolowego tyłka. Neck przytaknął i schylił głowę pomiędzy nogi, jeszcze zbyt zmęczony, aby coś powiedzieć. Odwrócił się, żeby wyglądało to tak, jak gdyby patrzył na wspinającego się Darrena, ale tak naprawdę to chciał, żeby miała lepszy widok. Nieraz zdarzało się, że laseczki chwaliły jego tyłek, najważniejsze źródło siły w futbolu. Cieszył się, że Kate też zauważyła. No tak, przecież ma czarnoskórego męża, więc w ogóle go to nie zdziwiło. W końcu kumple z drużyny powiedzieli mu, że ma dupę jak czarny. Szkoda, że Kate nie widziała go podczas meczu. Dziewczyny zawsze komentowały, jak wygląda w obcisłych spodenkach, nawet lepiej od dziesięciu innych, czarnych obrońców. Wygrałby konkurs na Gorące Ciało w „Pijanej Makreli”, gdyby nie urwał mu się film. Wtedy kumple pomalowali mu całą twarz. Kurczę, ale się wkurzył. Oczywiście od tego wszystko się zaczęło. Nagle poczuł się winny i zrobiło mu się smutno. Przecież nie żyli. – Wszystko w porządku, Neck? – spytała. Odwrócił się w jej stronę, mając nadzieję, że zauważy jego zakrwawioną nogę. – Głodny jestem, to wszystko. Wiesz, o co chodzi, nie? Przez dwa dni nas nie karmili. A jechać tak na pustym baku – dla zawodnika to przykra sprawa. Ciężko się gra o suchym pysku, rozumiesz. – Nie do końca była to jednak prawda: codziennie dostawali trzy posiłki złożone z tortilli, kurczaka i jajek, a Mały D przemycił im trochę rybnych tacos, co według Necka było zjebanym sposobem na robienie interesów, ale tacos rzeczywiście smakowały nieźle. Jednak pomimo zjedzonego przed trzema godzinami obiadu Neck wygłodniał. Jego organizm przetwarzał składniki odżywcze w zawrotnym tempie. Kate zauważyła ranę na jego nodze, ale nie odezwała się. Wyścigi wytrzymałościowe były wojną, w której zmagały się ze sobą umysł i ciało. Skaleczenia były czymś nieuchronnym. Trzeba je było zminimalizować albo nawet zignorować, żeby umysł, z każdą przebytą milą, nie wyolbrzymiał ich. Ustawiła się za Darrenem i zaczęła przeszukiwać plecak. – Lepiej to zjedz – powiedziała, rzucając Neckowi paczkę zawiniętą w folię aluminiową. – To fajitas z kurczakiem, które przygotowałam na lunch. Wybraliśmy się na piknik... – W myślach powróciła z powrotem na plażę i pokręciła głową. Tamto było wtedy, to jest teraz. W ciągu godziny zburzyło się życie, nad zbudowaniem którego tak ciężko pracowała. Ojciec próbował wciągnąć ją w świat zdominowany przez wyklętą i bezduszną sieć towarzyską wyższej klasy. Każdy do niej należący przejmował schedę po kimś innym, kogo rola sprowadzała się wówczas jedynie do wyprawiania okazałych bali charytatywnych. Były one często organizowane przez ludzi niemających pojęcia, na jaki cel w ogóle zbierane są pieniądze – nie miało to znaczenia, gdyż i tak celem samym w sobie było zobaczenie własnego nazwiska pod napisem „Sponsorzy” i zdjęcia opublikowanego w „Timesie”. Ale teraz Kate North stała się sobą i w tym tkwiła jej moc. Zrozumiała, dlaczego mężczyźni podobni do jej ojca odczuwali tak zaciekle pożądanie w stosunku do słów takich jak „status” i „poważanie”, jakby stanowiły one cenne skarby. Dlatego właśnie ojca nie było podczas zamordowania mamy i brata – pracował na te słowa. W gardle ponownie poczuła ścisk, uderzyła ją nagła zmiana emocji wywołana przez dręczące myśli. Łzy były już blisko, a dziki i surowy meksykański krajobraz jeszcze mocniej je przybliżał. Spojrzała na męża, usiłując odzyskać kontrolę nad sobą, podeszła do niego i przytuliła się. Popatrzył jej prosto w oczy i delikatnie przycisnął jej głowę do swojej piersi. Przyniósł jej natychmiastową ulgę, gwałtowny oddech uspokoił się. Burza przeszła. Kate poklepała Darrena po plecach i przytuliła się jeszcze raz, zanim zwróciła się do Necka: – To będzie najbardziej bolesne doświadczenie w twoim życiu, ale jeśli uwierzysz, dasz sobie radę. – Ja już uwierzyłem – mruknął Neck, wgryzając się w kurczaka. – Jeśli wy dacie radę, to i ja dam radę. Poza tym, macie tylko sandały, a ja mam najnowszy model Nike. Starbursty, widzicie? Już mam sponsorów. – Uniósł nogę do góry i przekręcił stopę, eksponując swoje nowe buty oraz zakrwawioną łydkę. – Nie, Neck, zdarzyło nam się już wcześniej przebyć taki dystans i nasze organizmy wiedzą, czego się spodziewać. Nawet się nie obejrzysz, a za szesnaście godzin twój organizm zacznie się wyłączać. – Mówisz do nieodpowiedniego człowieka. – Posłuchaj. Sporty wytrzymałościowe to coś innego. Z powodu braku snu i napływu krwi do żołądka będziesz miał nudności. Za szesnaście godzin będziesz czuł się źle – naprawdę źle – i usłyszysz głos, który każe ci przestać. Dzień później twój organizm zużyje substancje odżywcze i zacznie spalać twoje ciało. Następnego dnia będziesz tak wyczerpany, że system immunologiczny przestanie działać i nie będziesz w stanie dalej iść. Usłyszysz glos mówiący o śmierci. Nie poddawaj się wtedy. Neck przytaknął, kiwając powoli głową. Nie mógł nic odpowiedzieć, bo usta miał wypełnione kurczakiem i ciastem kukurydzianym. Z zadowoleniem przeżuwał posiłek. – Posłuchaj, Kate, czegoś chyba nie rozumiesz. Ja gram w drużynie Michigan. Jestem gladiatorem naszych czasów i mój organizm zawsze z czymś walczy. Trenuję dwa razy dziennie. Chciałem tylko powiedzieć, żebyś się o mnie nie martwiła. Tam, gdzie wy dojdziecie, tam dojdę i ja. Tylko pytanie, jak dostaniemy się do Mexico City, jeśli nie możemy korzystać z dróg? Idziemy w dobrym kierunku? Kate wskazała na swój kompas. – Będziemy korzystać z pomocy mapy i przekraczać ulice w nocy. Będziemy je traktować jak granice i trzymać się koryt rzecznych oraz gęsto porośniętych, niezamieszkanych terenów. W nocy pójdziemy szybciej, bo będziemy mogli wyjść na otwarty teren. Dotrzemy na miejsce. Ja tym żyję. – Zatem w porządeczku. – Zobaczymy – powiedział Darren, spoglądając na resztę jedzenia. Kate delikatnie szturchnęła swojego męża w żebra. – Neck, zjedz wszystko. Będziesz potrzebował paliwa. Odpoczniemy tu parę minut, zanim skończysz. Wiem, że dasz sobie radę. – Pewnie, że tak. Darren położył plecak na ziemię. Kate włożyła do niego rękę i odpięła wodoszczelną kieszeń, do której wcześniej włożyła telefon. Chciała zadzwonić do domu. Wcisnęła zero i usłyszała sygnał, po czym odezwał się mężczyzna: – Łącznik. Siedem, trzy, dziewięć. – Przepraszam – powiedziała Kate. – Dzwoniłam pół godziny temu. Chciałabym połączyć się z centralą. – Proszę poczekać. Poczuła się zachęcona i machnęła w stronę Darrena, szepcząc, że może uda jej się połączyć, jednak po kilku sekundach usłyszała sygnał ponownie. Połączenie zostało przerwane. – Cholera, prawie mi się udało. – Spróbuj zadzwonić bezpośrednio do Stanów. – Próbowałam wcześniej i tylko zapiszczało. Zobacz. – Wybrała numer swojego ojca. Telefon zaczął wydawać jakieś wysokie dźwięki i po chwili przestał. – Być może jesteśmy już zbyt daleko od miasta – powiedział Darren. – Nie powinniśmy marnować baterii. Dopóki nie zobaczymy jakiegoś miasta albo jakiegoś przekaźnika. – Wyciągnął z plecaka ręczniki oraz piwo i umieścił je w dole, który wykopał gołą stopą. – Poczekaj. To piwo nam się przyda – powiedziała Kate. – Tylko cię odwodni. Kate podniosła jedną z butelek i rozbiła o kamień. Piwo spłynęło zaledwie kilka metrów w dół i zostało wchłonięte przez wysuszoną ziemię. Uniosła butelkę za szyjkę, podziwiając, jak lśni w słońcu, po czym wsadziła szkło z powrotem do plecaka, do osobnej kieszeni. – Nóż może nam się przydać. Neck podszedł i podał im resztkę jedzenia. Miał zamiar zjeść tylko jedną porcję, ale łakomstwo zwyciężyło i z poczuciem winy pożarł kolejną, kiedy para zajęta była rozmową. – Proszę – powiedział. – To dla was. Darren wyciągnął rękę – wydawało mu się, że chłopak kłamie na temat swojego głodu, w przeciwnym razie wspomniałby o tym, kiedy jeszcze siedział w celi – ale Kate żartobliwie pacnęła go i powiedziała: – Nie. Ty ją zjedz, Neck. Uwierz mi, będziesz potrzebował dużo energii. Neck pokręcił głową, ale gdy obydwoje się odwrócili, by przeanalizować mapę, ugryzł maty kawałek, potem większy, spojrzał ponownie w ich stronę i w końcu pożarł całą resztę. Wyrzucił zgniecioną folię na ziemię. Stoczyła się w dół, zatrzymując się na małym kaktusie. – Wrzuć to do dołka i przykryj, małolacie – powiedział Darren. Neck poczuł jeszcze większą winę i wrzucił kulkę do dołka z piwem i ręcznikami. – Małolacie? A ty ile masz lat? – Trzydzieści trzy – odpowiedział Darren. – Wcale nie jestem aż tak dużo młodszy. Mam dwadzieścia. Darren przyjrzał się mu. Być może trzynaście lat to niewielka różnica, ale wcale na tyle nie wyglądał ze swoimi tatuażami i masą mięśniową. Było coś w pokoleniu Necka, co sprawiało, że Darren czuł się starszy. I mądrzejszy. Czyżby amerykańskie dzieciaki stawały się coraz głupsze? Ale tym samym miał pewne pretensje do pięćdziesięcioparolatków za ich stosunek do młodych z jego generacji X. Być może tylko miat do czynienia z gównem, które i tak miało stoczyć się w dół. – Mógłbym nawet teraz umówić się z Kate i to nie byłoby nic wielkiego – powiedział Neck. – Albo ty z moją siostrą, stary. No, może nie teraz, bo ma dopiero czternaście lat, ale gdyby była w moim wieku. Gdybyśmy na przykład byli bliźniakami. – Ciężko mi to sobie wyobrazić. – Nie ty i ja, chłopie. Ja i moja siostra. Wtedy mógłbyś się z nią spotykać, co nie? „Nie, pomyślał Darren, jest coś, co nie podoba mi się u tego pokolenia”. – Jeśli jest podobna do ciebie, to nie, Capucco. Samoopalacz plus sterydy równa się nagły spadek wartości na poziomie mózgu. – Nie był mistrzem w układaniu ciętych haseł, jak jego żona, ale z tego aż się zaśmiał. Całkiem niezłe. Neck skrzywił się. Wstrzymał oddech. Na czole zaczęła mu pulsować gruba żyła, jak u Schwarzeneggera. Nie lubił, kiedy nieznajomi sobie z niego żartowali, a ten żart był i tak durny, a ten koleś był tak szurnięty i tak zajebiście analny i tak kiepski, poza tym jego własnej żonie spodobał się tyłek Necka, więc jeśli chodziło o Necka, to mógł go tylko pocałować w cztery litery. Ale Neck przecież znał reguły gry i wiedział, że facet tylko żartuje. Baran. Olałby to, ale niebezpiecznie było gadać takie rzeczy do zawodnika Wolveri-nes, który miał wejść do NFL. W ciągu dwóch lat będzie mógł mu odbić Kate. Weźmie ją do dużego miasta w limuzynie, zawiezie do „Moomba”, zarzuci plastikiem, zamówi driny i jakieś fajne żarcie i... pozamiatane! Zawodowiec Neck Capucco, król pierdolonego futbolu! Jorge Morales zbeształ sam siebie za to, że przypadkowo wyrwało mu się przezwisko Jackrabbita. Pułkownik nie był opłacany, ale mimo to trzeba było uważać na potknięcia. Byłby dużo ostrożniejszy, gdyby w pokoju przebywały osoby postronne. – To pytanie jest otwarte. Pewnie mieli zamiar to właśnie zrobić, tak jak oświadczył pan w prasie, ale sądzę, że Amerykanie mogą wątpić w naszą teorię. Kobieta to jakaś mistrzyni sportowa. Jej mąż, jak pan widzi, to żołnierz US Marines. Co gorsza, jest doradcą wojskowym prezydenta Stanów Zjednoczonych. – Żartujesz. Doradcą wojskowym? – Tak. Myślę, że jest w posiadaniu kodów atomowych. W biurze prokuratora zrobiło się bardzo cicho. Kręcący się wiatrak napierał na głowę Eduardo niczym jakiś wielki ciężar. Wydawało mu się, że dmucha mu gorącym powietrzem jak suszarka do włosów. Eduardo obserwował, jak kopia artykułu w „Los Angeles Times” o kobiecie powoli zaczyna wirować pod wpływem podmuchu. Zapytał ostrożnie: – A gdzie pozostali? – Pozostali? – Tak, do cholery. Kim byli pozostali gringo? Wstępny opis sytuacji wyglądał tak, że nasz pluton walczył z wieloma żołnierzami i zabił dwóch z nich. – Zabici to dwaj amerykańscy studenci, którzy zostali zamknięci w areszcie w Acapulco za pijaństwo i bójki dwa dni wcześniej. Detektywi uważają, że Los Asesinos wypuścili ich i chcieli wziąć jako zakładników. Nie jest do końca jasne, kto ich zabił. Trzeci, zawodnik futbolu amerykańskiego w drużynie Uniwersytetu Michigan, nazywa się Vincent Capucco i zaginął. Przypuszczamy, że jest razem z Los Asesinos. – To nie trzyma się kupy. A co z pozostałymi? Powiedziano mi, że było ich wielu. – Tak myślał porucznik Federales. Ale wygląda na to, że była ich tylko piątka. Wzięto ich za żołnierzy, bo byli dobrze zbudowani. – Dziewiętnastu zamordowanych obywateli Meksyku i dwóch martwych amerykańskich studentów, a ty mi mówisz, że odpowiedzialna jest za to para turystów? – Morales nie odpowiedział, tylko stał gapiąc się jak jakiś imbecyl. „Nie, zdecydował Eduardo, będę musiał to załatwić sam. Będzie ciężko i trzeba wszystko perfekcyjnie przygotować, ale jest szansa”. – Moglibyście mnie zostawić na jakieś pół godziny? Jak widzicie, muszę się zastanowić. Kiedy sztab wychodził z gabinetu, Eduardo złapał swojego doradcę za ramię i powiedział: – Jeszcze jedno, Morales. Spróbuj wykombinować jakiś ciemniejszy wizerunek Los Asesinos. Te materiały nie są na tyle podejrzane, żeby dać pożywkę prasie. Jeśli ci się nie uda, weźmiemy zdjęcia z paszportów. Nikt dobrze nie patrzy na zdjęcia paszportowe. Zobacz, jaka tłusta jest ta dziewczyna. A czarny bez munduru wygląda jak gwałciciel. Nareszcie sam w swoim wielkim piekarniku, Eduardo podbiegł do sejfu znajdującego się w ścianie i wyciągnął telefon satelitarny, uważając, aby trzymać go z daleka od ociekającego potem czoła. Miał jedną nieodebraną rozmowę, od commandante stanu Guerrero. Eduardo kazał centrum komunikacyjnemu, by go połączyli. Nie wierzył, że będą jakieś dobre wieści, ale mimo to miał taką nadzieję. Zabicie Los Asesinos stało się teraz jedynie częścią problemu. Ciężej będzie sprzedać całą historię. – Dobre wieści, Ośmiornica! – powiedział commandante. „Dzięki Bogu”. – Zabiliście ich? – Nie, ale mamy ich. To znaczy ich lokalizację. Łącznik namierzył kolejną rozmowę z telefonu Jackrabbita. – Gdzie? – Około sześćdziesięciu kilometrów za Acapulco. Bardzo górzyste, dzikie tereny u podnóża gór, niedaleko drogi nr 95. – Lecą tam helikoptery? – zapytał Eduardo, już na siedząco. – Mamy tylko dwa i są na przeglądzie. Ale i tak teren jest zbyt nierówny, żeby wylądować, więc poprosiłem o cztery helikoptery z armii. Mają krążyć nad okolicą. – Z armii? Parę godzin im zajmie, zanim się zorganizują. – Tak jest. Dlatego wysłałem obydwa swoje pododdziały z psami tropiącymi. To elitarne grupy, w których przeprowadzał pan inspekcję podczas ostatniej wizyty. Są już rozmieszczone. Za kilka minut będziemy mieli trop, a za godzinę albo trochę później dopadniemy ich. – Skąd jesteście pewni, że znajdą trop? – Jeśli mogę się wtrącić, Ośmiornica. Tu Łącznik z centrum komunikacyjnego – zabrzmiał metaliczny głos. – Mamy zróżnicowane systemy lokalizacji w każdym telefonie. Utrzymaliśmy połączenie z Amerykanką na tyle długo, żeby namierzyć dokładne położenie. Wygląda na to, że są siedemnaście kilometrów od przesieki przy drodze numer 95 na stromym zboczu, pięćdziesiąt siedem kilometrów na północ od Acapulco, zaraz przy drodze 93, niedaleko miasta Zocoalpta. – Dużo tam ludzi dookoła? – Nie, Ośmiornica. Cały teren jest kompletnie opustoszały, i bardzo dobrze. Wyślemy pododdziały z psami dokładnie w tamto miejsce. – Lepiej to zróbcie – powiedział Eduardo. – Niech to będzie jasne – wszystkie siły policji federalnej stanu Guerrero i Oakaca mają pomagać, jak tylko będą mogły. Priorytetem jest odzyskanie telefonu. Commandante, jeśli chcesz wykorzystywać armię, to rób to bardzo wstrzemięźliwie. I pamiętaj o rozkazach Toro, informacja o tym... incydencie nie może się dostać do naszych przyjaciół za południową granicą. Potraktujcie to poważnie. Eduardo Saiz dotknął językiem rany poszarpanej przez swoje wielkie jedynki i poczuł krwisty posmak. Pomyślał, że będzie musiał zszyć ranę. Następnie wyciągnął pager BlackBerry i zaczął pisać. DODGER – MORDERCY ZIDENTYFIKOWANI. TO AMERYKAŃSCY HANDLARZE NARKOTYKÓW Z KONTAKTAMI W BIAŁYM DOMU. POTRZEBNA TWOJA POMOC W UJAWNIENIU TEGO. NAZWISKA PODAM, JAK POTWIERDZĘ. RYBAK. 15 MCLEAN, VIRGINIA W Jaskini Nietoperza panowała cisza, kiedy kolejny raz odtwarzane były rozmowy. Przerwało ją pytanie Susanne Sheridan: – Co to za ton słychać przed rozmowami? Inny niż sygnał wybierania. Słyszeliście to, chłopaki? – To tak naprawdę nie jest ton – powiedział Ted Blinky. Miał właśnie przynieść sekwencję danych, którą odkrył, i był zawiedziony, że ona też to usłyszała. Był to tylko znikomy pisk w tle. Być może patrzyła mu przez ramię, gdy on wydzielał je na swoim monitorze. Nienawidził pogoni za zasługami, bo rzadko udawało mu się wygrać. – Poza tym, to nie pojawia się dokładnie przed rozmowami, proszę pani. Ma to w rzeczywistości miejsce dziesięć sekund po rozpoczęciu rozmowy. Interesujące jest oznaczenie tonacji. Jest wielowarstwowe. W normalnym tonie, na przykład gdy pianino... – Rozgryzł pan to czy nie, panie Blinky? – przerwała mu Susanne, zauważając kawałek frytki przyklejony na brodzie analityka. – No, jeszcze nie, proszę pani. Do tego zmierzałem. Będę musiał zastosować najnowszą technologię zwaną Ulepszonym Cyfrowym Przerwaniem. – UCP to żadna nowość – wtrącił się Christian Collins. – Cicho bądź, Christian – powiedziała Susanne. – Panie Blinky, proszę kontynuować. – Słucham? – Do czegoś pan zmierzał. No, panie Blinky, proszę nam o tym powiedzieć. Co pan odnalazł? Blinky przerwał na chwilę, niepewny, czy jej uśmiech miał złagodzić, czy zaostrzyć wcześniejszą uwagę. Doszedł do wniosku, że pogrubiła swój południowy akcent celowo, aby się wywyższyć. To było tak irytujące. Po prostu go teraz popędzała, bo nie była w stanie pojąć, o co chodzi w UCP. Kryta zakłopotanie pod płaszczykiem swojej pozycji, tak samo jak inni z Operacyjnego goniący za chwałą. – Odkryłem, że to są cyfry. Numery. To znaczy ten ton. Dziesięć cyfr zbitych w jedno. Przypuszczam, że są widoczne tylko dlatego, że nie ma włączonego szyfrowania. Jak tylko dobrze skonfiguruję UCP, wydobę-dę je. Ale najciekawsze jest to, że ton jest obecny tylko w kilku rozmowach. W krótszych go nie ma. Blinky poczuł, że jest kimś ważnym, i popatrzył na widownię, by utrwalić to wspaniałe uczucie. Nie był funkcjonariuszem Operacyjnego, lecz wkrótce miał nim zostać. – Mam przeczucie, że telefon po cichu wybiera numery innych telefonów, by mogły włączyć się do rozmowy. Dziesięć cyfr. To na pewno numer telefonu. Susanne włożyła do ust końcówkę ołówka i zaczęła ją gryźć. Po chwili uniosła brwi i zapytała swojego asystenta: – Co o tym sądzisz, żelusiu? Christian Collins przeanalizował numery, zdenerwowany jej żartem. Używał żelu do włosów, aby wyglądać elegancko i profesjonalnie. Miała kiepskie wyczucie taktu. W ciągu dwóch lat, o ile pamiętał, był to pierwszy raz, kiedy dyrektor Sheridan zwróciła się do niego o opinię. Najwyższy czas, w porządku, tylko akurat miał w umyśle zastój. Chociaż zdawało mu się jeszcze przed sekundą, że ma dziesięć teorii! A na dodatek ten włochaty pierdolony maniak szczerzył w jego stronę zęby. Susanne ponowiła pytanie: – No to jak, zgadzasz się z nim, Christian? Kompletna pustka, ani jednej myśli – pod tą presją zaczął wątpić, czy rozpoznałby własny numer telefonu. Christian Collins zmiękł i odburknął: – Tak, proszę pani. Myślę, że tak. Dziesięć cyfr to numer telefonu. – Ależ Christian... Po usłyszeniu tej ostrej reakcji, Collins od razu wiedział, że popełnił błąd. A do tego dał się popisać Blinky’emu. Dlaczego zastawiała na niego pułapki przy ludziach? Susanne kontynuowała: – Dlaczego ten telefon miałby automatycznie łączyć się z osobami trzecimi? Zastanówcie się nad tym, jak te rozmowy są transmitowane. Wszystko opiera się na Pszczelarzu. Oznacza to, że osoba trzecia ma właśnie nie podsłuchiwać. Z definicji, wszystkie rozmowy są tajne. Sądzimy, że ta sieć jest ultraszerokopasmowa. Więc dlaczego dziesięć cyfr? I dlaczego dopiero po kilku sekundach przesyłany jest ten impuls? Mężczyźni siedzieli cicho. Susanne spoglądała tylko na Christiana Collinsa i Blinky poczuł się zlekceważony. Szczeniak twierdził, że jest specjalistą od technologii, a okazał się tylko niedoświadczonym politycznym aspirantem. Każdy dupek pod koniec lat dziewięćdziesiątych był w stanie znaleźć fundusze na projekty związane z Internetem. Blinky powiedział: – Mówi pani o tym, co jest typowe dla technologii ul- traszerokopasmowej. Więc powinniśmy się skupić na jej właściwościach. Nie można jej zagłuszyć. Nie korzysta z częstotliwości, więc nie możemy podsłuchać rozmów, a ponieważ te wiązki energii elektrycznej latają w powietrzu, być może owe dziesięć cyfr to jakiś kod koordynacyjny. – Coś jeszcze? – zapytała, wciąż spoglądając na Christiana. Chciała, żeby pokazał, co potrafi, ale wszystko miało miejsce w czasie rzeczywistym. Na trening można było pozwolić sobie później. Miała już się odezwać, kiedy Jimmy Contreras praktycznie burknął: – To jakiś rodzaj sygnału lokalizacyjnego przenoszący dziesięciocyfrowe współrzędne. Miody analityk żwawo podszedł z tylnej części)askini Nietoperza i powiedział coś Susanne na ucho: – Żeby nasi koledzy nie myśleli, że szeptałeś jakieś słodkie bzdury, im też to powiedz – zasugerowała. Analityk zaczerwienił się i wyjaśnił: – Namierzyłem rozmowę do Nowego Jorku i znam już właściciela domu. To numer Williama Northa. Jego córka, Kate North, spędza teraz miesiąc miodowy w Acapulco. W sieci jest pełno informacji na jej temat. Wychowywała się we wschodniej części górnego Manhattanu, skończyła Princeton, a teraz profesjonalnie zajmuje się wyścigami wytrzymałościowymi, czy coś w tym stylu. Ale słuchajcie tego: jej małżonek jest oficerem Marines i pracuje w Białym Domu. Susanne wstała, ale nie odezwała się natychmiast, analizując jego ostatnie zdanie. – Christian, skontaktuj się ponownie z Mexico City. Musimy potwierdzić ich tożsamość, zanim powiadomimy Biały Dom. – Ruszyła w stronę wyjścia, w myślach usiłując zadecydować, kogo pierwszego ma powiadomić. Nie było to jasne. DCI – dyrektor służb wywiadowczych – był w Izraelu, a Corwin gdzieś w terenie rywalizował o przejęcie sprawy. – Aha, Christian – powiedziała przez ramię – bądź kochany, przygotuj i wydrukuj zestaw głównych kwestii związanych ze sprawą dla dyrektora Homeland Security. Dobry chłopczyk z ciebie, Christian. 16 MOUNT EL FRESNO, 44 MILE NA WSCHÓD OD ACAPULCO, MEKSYK Sierżant pododdziału z psami tropiącymi odchylił się i oparł ciężar ciała na ciągnącym smycz Apollo. Nadgarstek mężczyzny był otarty, a ramię nadwerężone przez napiętą skórzaną smycz. – Dobry piesek! Musimy być już blisko – wysapal. – Gonimy ich pod tę górę już ze dwie godziny. I dalej nic – powiedział jeden z mężczyzn w oddziale, młody kapral idący tuż za sierżantem. – Możliwe, żebyśmy zgubili trop? Sierżant pokręcił przecząco głową. – Zobacz, jak Apollo i inne psy rwą do przodu. Myślisz, że po prostu lubią się wspinać? Nie, z pewnością złapały trop. Odnalezienie ręczników i piwa nie było rzeczą trudną dla psów, kiedy tylko otrzymali lokalizację. Od tamtej pory zwierzęta w morderczym tempie ciągnęły oddział pod górę. Sierżant spojrzał za siebie i zobaczył, że ostatni żołnierze są daleko w tyle. Rozpoczął polowanie mając do dyspozycji pięćdziesięciu trzech ludzi: osiem psów gończych i ich treserów, pięć owczarków niemieckich wraz z opiekunami oraz czterdziestoosobowy pluton Federales. Żaden z żołnierzy pozbawiony psów nie był w stanie nadążyć, a później nawet sześciu członków jego pododdziału poszło w rozsypkę. Nie chciał spotkać morderców mając tylko siedmiu ludzi do dyspozycji, ale dowódca – nie jego drużyny, ale sam commandante stanu Guerrero! – rozkazał mu brnąć do przodu do zachodu słońca. Dostał nawet wsparcie helikoptera z armii. Co piętnaście minut słyszał nad głową hałas wirników. – Kundel, tu Jastrząb, odbiór – zatrzeszczał głos w słuchawce jego motoroli. Sierżant zatrzymał swoich ludzi. – Tu Kundel – sapnął. – Ani śladu po nich. Niemożliwe, że mieli tylko pół godziny przewagi. Niemożliwe, niemożliwe. Prędzej kilka godzin, poważnie! Do tej pory musieliśmy nadrobić z godzinę. Może więcej. Zostało mi tylko siedmioro ludzi z psami. Reszta jest w tyle. – Rozumiem, Kundel. Kazano mi przekazać wiadomość. Powiedziałeś wcześniej, że gdyby była taka potrzeba, wypuściłbyś psy ze smyczy, a one odnalazłyby Amerykanów i załatwiły ich. Zatrzymały albo przynajmniej zwolniły, tak? „Teraz mnie słuchają”. – No, tak. Myślę, że psy mogą ich zabić. Po to są tu niemieckie owczarki. Psy gończe ich zatrzymają albo zmuszą do wdrapania się na drzewo, a owczarki rozszarpią. Wydaje mi się, że mordercy musieli mieć trzy godziny przewagi, ale psy i tak ich szybko dopadną. – Tak, Kundel, rozumiem. Zbliżacie się do grzbietu, ale robi się ciemno. Myślę, że można by wypłoszyć Amerykanów, zanim zapadnie mrok, żeby ich namierzyć z powietrza. Dalej są tylko strome skały, jeśli nadal podążają tą drogą. Wypuść psy i ścigaj ich dalej. „Wreszcie”, pomyślał sierżant. Zwrócił się do kaprala: – Powiedz innym od psów gończych, żeby spuścili zwierzęta ze smyczy. Tamci za nami niech pierwsi to zrobią. Gdy do nas dobiegną, wypuścimy nasze. – A co z owczarkami? – Jeszcze nie teraz. Poczekamy jakieś pięć minut i wtedy je wypuścimy. Niech ogary wytropią morderców i zwrócą ich uwagę, potem wpadną owczarki i ich zagryzą. – Sierżant próbował splunąć na ziemię, ale biała, spieniona kulka śliny tylko wypadła i przykleila się do jego dolnej wargi jak cząstka styropianu. „Być może ja się już zmęczyłem”, pomyślał spoglądając w górę zbocza, „ale nie moje psy”. Gdzieś tam na wzgórzu Amerykanie, którzy zamordowali jego com-paneros, mieli zostać niedługo rozszarpani przez ostre kly. 17 49 MIL NA PÓŁNOCNY WSCHÓD OD ACAPULCO, MEKSYK – Chyba was pogięło – powiedział Neck pochylając się nad urwiskiem. – Przeszliśmy taki kawał i jesteśmy w sytuacji bez wyjścia. – Usiadł z jękiem i oparł drżące stopy na kamieniu, wydawało mu się, że puchną z każdym uderzeniem serca. Kate spojrzała w dół urwiska. Była to stroma łupkowa ściana, która sięgała do gęsto zarośniętego stoku znajdującego się sto metrów poniżej. Miała kilka występów, jednak konieczne było dokładne zaplanowanie zejścia. Dotarli na szczyt pierwszego łańcucha Sierra Madre del Sur, niewielkiego w porównaniu z tamtymi dalej na wschód. Popatrzyła w dół w poszukiwaniu innej drogi, ale była słaba widoczność. Bogate w liście drzewa gęsto porastały górskie stoki. Pogłaskała kilka różowych kwiatków, pozostawiając na nich ciemne smugi zmieszanego z brudem potu. – Jest kilka możliwości przejścia tego pasma. Myślę, że może... Co to? Słyszycie? Odwrócili się w stronę dobiegających dźwięków. Na długim zboczu poniżej usłyszeli niewyraźne szczekanie psów biegnących pod górę. – Podążają naszym śladem. Trzeba było zakopać głębiej te ręczniki. Dureń ze mnie – powiedział Darren. – Ale i tak mogą biec tylko tak szybko jak prowadzący je ludzie. – Cicho. Nie, posłuchaj – szepnęła Kate. – Zbliżają się zbyt szybko jak na prowadzone przez ludzi. Pewnie zostały puszczone wolno. Musimy zejść w dół urwiska. Wtedy zgubią trop. Mam rację? Darren rozpiął plecak i spojrzał na wschód, w dół urwiska. Schodziło prawie pionowo w dół, w cieniu było widocznych tylko kilka punktów oparcia. – Tak, nikt nas tam nie złapie. Problem w tym, że wygląda na zbyt wysokie jak dla Piekielnej Suki. – Wyciągnął linę i cisnął zwój w przepaść. Lina rozwinęła się spadając w dól grani i z łomotem, który odbił się echem od ściany, zatrzymała na niewielkim występie skalnym, jakieś trzydzieści metrów niżej. Podciągnął linę do góry i złapał za przymocowany sznurek oznaczający połowę długości. – Ponad 27 metrów tylko do tego małego występu. Za daleko, żeby schodziły naraz dwie osoby. Neck wycelował swoim MP-5 w stronę drzew. – Kurwa, śpieszcie się. Nienawidzę psów. – Przygotuję linę do zejścia. Do odzysku. Zatóż Neckowi uprząż – odezwała się Kate. – To duże ryzyko – powiedział Darren. – Te psy to też ryzyko – odparł Neck. Darren był w trakcie przeciągania uprzęży przez mięsiste uda Necka, gdy nagle dobiegające z lasu szczekanie gwałtownie się nasiliło. Odwrócił się, by powiedzieć Kate, że nie ma czasu, ale ona już do niego biegła, wskazując na sosnę, której ogromna gałąź wystawała około trzech metrów nad ziemią. – Wskakujcie na drzewo! Psy były już blisko i Darren miał teraz pretensje do siebie, że źle ocenił ich szybkość. Powiesił MP-5 na ramieniu Kate i podstawił jej ręce. Kate podniosła nogę i podsadził ją, rękami objęła gałąź, podciągnęła się i stanęła na niej. Złapała się pnia. W tym momencie Darren usłyszał psy przedzierające się przez zarośla. Słyszał trzask gałązek pękających pod ich łapami, ale jeszcze ich nie widział. Przypomniały mu się irackie APC, które się czuło i słyszało podczas „Pustynnej Burzy”, zanim można je było zobaczyć. Podrzucił Necka do góry i gałąź niebezpiecznie się wygięła. – Zamieńmy się miejscami – powiedziała Kate. Przyciągnęła Necka bliżej pnia i trzymając się go przeszła na drugą stronę, na cieńszy kawałek gałęzi. Mimo iż Neck stał teraz na najgrubszej części, gałąź była mocno wygięta, więc uniósł jedną nogę, opierając ją o zagłębienie w pniu drzewa. – Wytrzyma, jak jeszcze ja wejdę? – zapytał Darren. Kate zauważyła pierwszego psa, który wynurzył się z gęstwiny, tuż za jej mężem. Był to jakiś pies myśliwski, poruszał się nisko nad ziemią, z takim wdziękiem, że prawie sunął po kwiatach lilii. Za nim pędziły obok siebie jak sarny trzy kolejne psy. – Wskakuj! Darren złapał się gałęzi w jej najgrubszym miejscu – zaraz obok butów Necka – i podciągnął się, unosząc nogi do przodu i w górę, ponad gałąź. Zawisł na niej poziomo, opierając się na brzuchu i próbując w tej pozycji utrzymać równowagę, niczym akrobata. Jego mięśnie natychmiast zaczęły drżeć pod wpływem obciążenia. Krew uderzyła mu do głowy. Psy były rozwścieczone i opierając przednie łapy na pniu, próbowały doskoczyć do jego twarzy, podczas gdy on usiłował utrzymać swoje rozbudowane mięśnie napięte i unieść kończyny jak najwyżej. Sandał ześliznął mu się z nogi i jeden z psów potarmosił go zębami, po czym wrócił na swoje miejsce przy pniu. – Zastrzel je! – wysapał Darren, głowa trzęsła mu się z wysiłku. – Trzymaj mnie, Neck – powiedziała Kate. Neck wyciągnął swoją olbrzymią rękę i złapał Kate za ubranie. Mogła teraz wychylić się i utrzymać równowagę, aby wyciągnąć MP-5. Skierowała lufę karabinu w stronę psa i nacisnęła na spust. Strzał uciszył szczekanie. Zwierzę zawyło przeraźliwie i uciekło, kwicząc i powłócząc nogami. Pozostałe przestraszone wycofały się, kiedy usłyszały strzał, jednak po chwili spomiędzy drzew wybiegły jeszcze cztery bestie. Psy powróciły w większej grupie, by ponownie zaatakować drzewo. Kate strzelała pojedynczymi kulami, dopóki skowyt nie ucichł. Darren obrócił się i zeskoczył z drzewa. – Rzuć mi karabin! Kate podała mu go ostrożnie i wskazała na skomlącego psa. – Dobij go, żeby nie cierpiał, Darren. – Mamy zbyt mało amunicji na litość – powiedział, wkładając karabin na ramię, oparł się o głaz na krawędzi urwiska i badał wzrokiem drzewa. Na chwilę wyciągnął magazynek, sprawdził jego wagę i zatrzasnął z powrotem. „Zostały dwa albo trzy naboje”. – Nie słyszę więcej psów. A wy? W powietrzu unosiło się wycie zranionych zwierząt. – Nic nie słyszę przez te biedne psy – odezwała się Kate. – Proszę, dobij je, Darren. Przecież nie chcemy, żeby odkryli naszą pozycję. Mówię o tych, którzy na nas polują. Neck pomyślał o tym, żeby zeskoczyć i pomóc, jednak jakaś jego część się temu sprzeciwiła. Ten koszmar go nie dotyczył. Nikogo nie zabił. Nawet nie zabił żadnego psa. – Kate, co jest grane? Przecież to jakieś szaleństwo. A co, jeśli tu się zatrzymamy i poddamy? – Schodźcie na ziemię – powiedział Darren. – Już jest cicho. Nie słychać nic w oddali. Musimy zejść w dół tego urwiska, i to natychmiast. Neck, rzuć mi MP-5. Rozdzielimy amunicję. Darren złapał karabin, ale przestraszył się, kiedy spojrzał ponownie na chłopaka. Neck przez moment patrzył w jego stronę, po chwili jednak odwrócił wzrok i z przerażeniem wyciągnął przed siebie rękę, wskazując na coś. Kate zaczęła krzyczeć. Darren wykonał gwałtowny obrót i uniósł broń, instynktownie przyklęknął. W jego kierunku pędziła jakaś szara plama. „Za szybko na człowieka”, pomyślał przez ułamek sekundy, zanim nacisnął spust – kolejny ułamek sekundy i po plecach przeszły mu ciarki, a małe włoski na karku i rękach zjeżyły się. Dwa strzały trafiły prosto w głowę owczarka niemieckiego i na miejscu go zabiły. Ale rozpędzone, trzydziestokilowe ciało psa nie zatrzymało się, tylko z prędkością ponad dwudziestu mil na godzinę wpadło w Darrena, wbijając mu karabin w klatkę piersiową i powalając na ziemię, pozbawiając tchu i przyjmując jeszcze cztery przypadkowe kule. Mężczyzna z trudem zaczął łapać powietrze, przyklęknął i udało mu się umieścić pocisk w boku następnego psa, zanim ten zatopił szczęki na jego przedramieniu. Rozwścieczony pies zaparł się tylnymi łapami o ziemię i zgarbił, skulił uszy i zaciekle próbował powalić Darrena na ziemię. Krew człowieka zmieszała się ze śliną psa. Darren obrócił karabin, jednak wolał opróżnić magazynek strzelając w trzeciego owczarka, który wyskoczył zza drzewa. Potrzebował aż czterech kul, żeby go zabić. Potężne cielsko wpadło na drugiego psa, jak kamikadze w porę zestrzelony ze swojego kursu. Żaden z atakujących psów nie szczekał. Słychać było tylko ciche, gardłowe warczenie. Krzyczeli za to wszyscy ludzie – również gardłowo. Neck zeskoczył z gałęzi prosto na psa, który zaatakował Darrena. Ważył sto kilogramów i przez to, że tak długo kucał, zaczęły mu puchnąć nogi. Od razu złamał psu kręgosłup. Zrobił fikołka, chwycił leżący na ziemi MP-5, uniósł lufę i wycelował w kolejnego owczarka niemieckiego, który pędził w jego kierunku. Czul się dziwnie dumny z tego, co zrobił – zeskoczył z drzewa i zmiażdżył tego psa, po czym przetoczył się jak akrobata. Wydawało mu się, że może rozerwać psa na strzępy. Neck lekko machnął ręką w stronę drzewa, chcąc poinformować Kate, że chłopaki wszystkim się zajęły na dole, ale pies był szybszy, niż mu się wydawało. Neck pospiesznie wycelował i nacisnął spust. Ale ten nie ugiął się pod palcem i chłopaka ogarnął potworny strach, wystarczający, żeby sparaliżować jego kolejny ruch. „Zabezpieczony! Darren go zabezpieczył!”. Zamachnął się karabinem, jednak zbyt słabo. Pies przyjął uderzenie i wgryzł się w mięsistą łydkę, szarpiąc gwałtownie na boki, niczym rekin. Powalił chłopaka na ziemię. Pies ruszył w stronę jego twarzy i Neck zobaczył spienioną ślinę – zabarwioną na czerwono jego własną krwią – ociekającą z czarnych, postrzępionych dziąseł, które trzepotały, gdy zwierzę oparło pazury na jego brzuchu. Teraz gorący, wściekły oddech bestii i pazury wbijające się w mięśnie brzucha przycisnęły chłopaka do ziemi. Puste oczy, które powróciły z zaświatów jako zew natury, by zemścić się na chłopcu, któremu kiedyś zdarzyło się kopnąć własnego psa. Uszy skulone w nienawiści, dwa kły wyciągnięte w kierunku jego karku – który nie wydawał mu się już tak ogromny i mocny. Neck poczuł, że słabnie pod krwiożerczym instynktem zwierzęcia, i zapiszczał. Był to nieludzki pisk i krzycząc, dziwił się, skąd on dochodzi. Trzy kule z pistoletu wbity się w bok rozwścieczonej bestii. Pies zaczął skakać. Zwrócił swój wielki łeb w stronę ran postrzałowych i odskoczył od Necka. Przechylił się na bok, próbując utrzymać równowagę jak statek przy ostatnim przechyle, aż w końcu padł nieżywy, pokonany przez śmiertelne kule i grawitację. Kate podbiegła dalej i przyłożyła pistolet do boku kolejnego psa, który zaatakował Darrena. Nacisnęła kilkakrotnie spust. Bolał ją nadgarstek od odrzutu, jednak zapomniała o tym, kiedy pies puścił karabin Darrena i odwrócił się w jej stronę. Wystrzeliła wściekle całą pozostałą amunicję, jednak żadna kula nie trafiła w cel. Suwak w pistolecie nie wrócił na miejsce, a spust przestał działać, więc cisnęła bronią w psa i uciekła w stronę drzewa. Pies utykając pogonił za nią. Neck wystrzelił mu dwie kule prosto w łeb. Zwierzę padło i gdy echo wystrzału ucichło, w lesie po raz pierwszy od pięciu minut zapanowała cisza. Pomijając wysoki ton, który długo rozbrzmiewał im w uszach. Darren prześledził wzrokiem drzewa na skraju lasu, ale psów już nie było. Kate i Neck podeszli do niego i czekali, (ego magazynek był pusty, tak samo jak ten w pistolecie, który dał swojej żonie. – Daj mi broń – powiedział do Necka. – Też końcówka – odparł chłopak, obracając MP-5 w kierunku, z którego przybiegły psy. – Ja pierdolę. Co to, kurwa, było? Nic nie było słychać. Darren podsumował: – Widocznie owczarki nie szczekają. – Musimy stąd uciekać – powiedziała Kate. – Rozglądaj się, a ja założę Neckowi uprząż i spuszczę go w dół. O Boże! Bardzo jesteś ranny? Darren zerknął na swoje przedramię i zobaczył dwie rany kłute i kilka zadraśnięć. Krew nadal się z nich sączyła, więc sprawdził, czy może ruszać ręką. Kiedy zacisnął pięść upewniając się, że ręka jest sprawna, struga krwi trysnęła na buty Necka. – W porządku. Tylko dwie rany. Jak się obudzę... za jakieś pięć dni, to będzie bolało. A ty? – Żadnego draśnięcia. Ale nie mamy amunicji. Neck? Neck potarł butem o ziemię, żeby zetrzeć krew Darrena, i przekręcił nogę. – Skurwiel dopadł moją łydkę, to wszystko. Nie najgorzej, chyba. Jeszcze mi trochę zostało. Ta krew na czubku buta to jeszcze sprzed paru godzin. Wpadłem na kaktus. Bolało bardziej niż ugryzienie tego psa. Skurczybyk zżarłby mnie, gdybyś go nie zastrzeliła, Kate. Przysięgam, że by mnie zżarł! Ale chyba spłaciłem swój dług, co nie? Mały skurwysyn jeszcze żyje. Zobaczcie. – Neck podszedł do psa, który ciągle oddychał, i zmiażdżył mu głowę jednym wściekłym uderzeniem karabinu. Kiedy odwrócił się w stronę Kate i Darrena, twarz miał obryzganą krwią. Darren miał przeczucie, że chłopak jednak da sobie radę. Kate sięgnęła do plecaka i wyciągnęła aparat oraz krem do opalania. – Zapomniałam o wodoodpornej kieszeni. Więc może wyrzucimy aparat i zużytą broń? Nie przydadzą się podczas wspinaczki, fa poniosę mapę. Darren, ty możesz wziąć karabin z amunicją. Neck wyciągnął magazynek. – Zostały tylko trzy sztuki. Kate skinęła głową. – W porządku. To zostawmy krem do opalania, w razie gdybyśmy musieli przejść jakąś pustynię. I prawdopodobnie potrzebna będzie też Piekielna Suka po tym zejściu, więc zostawimy także uprzęże. Darren chwycił aparat. – Wiem, do czego wykorzystamy aparat. Prześlemy za jego pomocą wiadomość. Neck, gdybyś mógł, to przynieś parę tych psów i połóż na kupie. – Po co? – Po prostu to zrób. – Darren nienawidził, kiedy ktoś nie wykonywał natychmiast rozkazów. – Bardzo oryginalne – powiedział Neck i podszedł do jednego z psów. Darren zdjął koszulkę i zwrócił się do żony. – Kate, weź krem i znajdź małą gałązkę. Napiszesz mi na plecach wiadomość, zrobisz kilka zdjęć i zostawimy aparat, żeby go znaleźli i wywołali film. Pokręciła głową. – Dwa problemy, kochanie. Po pierwsze, nie sądzę, żebyśmy chcieli, aby cały świat oglądał te zdjęcia. Nasza pierwsza noc... pamiętasz? – Darren westchnął na myśl o sesji fotograficznej i wzruszył nieśmiało ramionami. – Po drugie, handlarze narkotyków, gliniarze czy ktokolwiek, kto znajdzie ten aparat, nie będzie miał zamiaru przekazać naszej wiadomości w świat. – Robiliście jakieś gołe fotki tym aparatem? – zapytał Neck. – Fajnie. Darren był podirytowany pytaniem chłopaka, ale jego żona powiedziała: – No, i to całkiem niezłe. Darren szepnął: – Masz całkowitą rację, Kate. Musimy sprawić, żeby Fe-derales zechcieli ujawnić te zdjęcia po wywołaniu. Zaufaj mi – zrobią to. – Rzucił jej krem. Kate pociągnęła za Piekielną Sukę i obserwowała, jak kotwiczka zaciska się. Napięcie liny spowodowało, że pojedyncza pętla zacisnęła się ciasno na pniu drzewa. Zamiast węzła przed spadkiem kilkadziesiąt metrów w dół zabezpieczało ją zaciskające się wiązanie. Bezpieczniej byłoby przewiązać linę dwukrotnie dookoła drzewa na szczycie urwiska, jednak wtedy istniało ryzyko, że nie będzie w stanie odczepić jej na drugie zejście. Poniżej Darren i Neck usadowili się na małym występie skalnym w ścianie urwiska. Ostatni raz rzuciła okiem na kupę martwych psów i zaczęła schodzić, z nogami uniesionymi poziomo. Prawa ręka służyła jako hamulec, trzymała ją pod prawym udem. Spokojnie spuszczała się w dół ściany. „Bounding” – odpychanie się nogami od ściany i gwałtowne zjeżdżanie w dół, tak jak na filmach hollywoodzkich – „jest i tak do niczego”, pomyślała, a na linie z węzłem do odzysku każdy gwałtowny ruch mógł być fatalny w skutkach. W końcu lina nie była przywiązana. Zauważyła, że lina, która wiła się ocierając o koszulkę Darrena, owiniętą wokół jej prawej ręki, robi się ciepła. Wreszcie poczuła na nogach dotyk rąk męża. Darren nakierował ją na półkę skalną i przyciągnął mocno do siebie. Tam, na metrowym występie, trzydzieści metrów ponad meksykańską ziemią, czuła się bezpiecznie. Kate odczepiła ósemkę, poluźnila napiętą linę i machnęła nią jak batem. Fala, którą spowodowała, powędrowała w górę urwiska i znikła za krawędzią. – Uwaga na linę – powiedziała. – Co to znaczy? – Neck spojrzał do góry i przycisnął się mocno do skały, kiedy zobaczył lecącą w jego stronę linę. – Co, do cholery? Jezu! Odwiązała się! – Mój ciężar utrzymywał ją na miejscu – powiedziała Kate, chwytając mocno, gdy Piekielna Suka minęła ich i spadła w dół. Pociągnęło ją gwałtownie do przodu, ale Neck w porę złapał ją za ramię i mocno przysunął do siebie. Poczuła, że drżą mu ręce. – Zaraz, zaraz. Momencik. Ja nie schodzę, jeśli to gówno nie będzie przywiązane. Nie ma mowy. – Spojrzał w dól i żołądek podszedł mu do gardła. – W takim razie będziesz musiał zostać na tej półce – powiedział Darren, pomagając Kate zaczepić linę za krótki, ale gruby kamienny szpic. – Za tydzień przyślę tu moją siostrę, żeby ci pomogła. Kate miała złagodzić argumentację Darrena – nigdy nie był zbyt taktowny – ale zauważyła, że Neck szybko mu przytaknął. – Dobra, zrobię to – szepnął Neck. Darren często stosował taktykę macho, kiedy kłócił się z innymi mężczyznami. Uważała to za absurd i wiedziała, że mieszanka jej przywództwa z pozytywnym przykładem, humorem i wigorem daje w większości lepsze rezultaty. Była jednak świadoma, że taktyka Darrena w przypadku niektórych, co bardziej tępawych męskich osobników, jest niezwykle skuteczna. Kate spojrzała na wschód, na niewielką dolinę, i zobaczyła helikopter lecący nisko, w ogromnym cieniu rzucanym przez pasmo gór. Migało do niej czerwone światełko, jakby prosząc ją o zachowanie tajemnicy. „Zbyt gęsty las, pomyślała. Nigdy nas nie odnajdą”. Helikopter przeleciał nad trójką i zwolnił gdzieś po drugiej stronie urwiska. Mechaniczny dźwięk dochodził do nich jeszcze przez chwilę, po czym ucichł, zastąpiony przez wzmagający się wiatr i szum liści. Wysokie, wiecznie zielone drzewa rozciągały się nierównymi pasmami przez mile, stawały się coraz wyższe i szeleściły oczekująco, kiedy obserwowała, jak w oddali zanika ich kolor. Odetchnęła głęboko przez nos ostrym powietrzem w nadziei, że czysty tlen uspokoi ją. W tym momencie podziwiała swojego męża za to, że potrafił umieścić przeszłość na jej prawowitym miejscu. Taka była ich rzeczywistość teraz i musiała unikać nostalgii. Trudne zadanie. Całe życie wyobrażała sobie moment, którego doświadczyła tak niedawno. Poślubiła zarówno cudownego mężczyznę, jak i cudowną świadomość siebie samej. Darzyła to wspomnienie tak silnym uczuciem, że w kąciku oka pojawiła się łza. Zabili kilkunastu Fede- rales. Stali się teraz zbiegami. Słońce schowało się i pasmo Sierra Madre del Sur zanurzyło się w ciemnej poświacie, zarysowując szczytami dolinę. Było to młodsze potomstwo głównego kręgosłupa meksykańskich gór, chlubiące się morderczą próbą, na jaką wystawiło Kate, zanim miała dotrzeć do stóp dominującej matki: Sierra Madre. 18 WASZYNGTON, D.C. Jimmy Contreras wpatrywał się w dwie fotografie powieszone na ścianie za biurkiem George’a Henry’ego. Wiedział, że nie wypada gapić się przez ramię dyrektora Homeland Security, jednak ciekawość zwyciężyła. Były to słodkie, amatorskie zdjęcia, ale Contreras czuł, że ich autentyczność została zepsuta przez wykonane z drzewa cedrowego karmazynowe ramki, w które zostały profesjonalnie oprawione. „Pasują do nich jak kwiatek do kożucha”, pomyślał. Pierwsze, kolorowe ujęcie zrobiono jeszcze, gdy dyrektor był gubernatorem Georgii. Henry uśmiechał się od ucha do ucha, stojąc przed białym, kolonialnym domem, w otoczeniu rodziny. Jednak to drugie zdjęcie przykuło uwagę Jimmy’ego Contrerasa. Czarno-biała fotografia z Wietnamu. George Henry jako młody mężczyzna, równie szeroko uśmiechnięty, pozujący bez koszulki i nieopalony przed haubicą w jakiejś bazie wojskowej położonej na wzgórzu. „Musiał być twardy jako oficer”, pomyślał Contreras, którego zasmucił fakt, iż porucznik był na zdjęciu sam. Tamta wojna była i tak wystarczająco ciężka w otoczeniu compańeros. Nikt nie zasługiwał w Wietnamie na samotność, nawet oficerowie. Ujrzał przed oczami twarze swoich towarzyszy broni i zatęsknił nagle nie tylko za ich życiem, lecz także za swoją młodością, tak bezmyślnie zmarnowaną przez pokolenie ludzi, którzy teraz określali się mianem „najlepszych”. Westchnął, ponieważ wezbrała w nim gorycz. Biurokracja doprowadzała go do szaleństwa, dlatego nawet bez wyraźnych powodów czasami podczas takich spotkań tracił nad sobą kontrolę. Przyszedł tam, żeby wspierać dyrektor Sheridan oraz ich wspólną sprawę, ale podczas gdy Susanne chciała, by para Amerykanów bezpiecznie powróciła ze swojego miesiąca miodowego, to Contreras miał to gdzieś. Ich powodzenie nie znaczyło dla niego nic, po tym jak zabili niewinnych ludzi. I tak prawdopodobnie mieli nie dożyć poranka. Postanowił ograniczyć swoje komentarze do zwięzłych reakcji. – Dyrektor Sheridan, dziękuję za tak szybkie przybycie – rzekł Henry, wstając, by powitać ją i Contrerasa. Był to otyły mężczyzna i wydawało się, że jest zbudowany z klocków. Susanne uścisnęła jego rękę i powiedziała: – To agent Jimmy Contreras, sir. Jest naszym współpracownikiem z DEA i zajmuje się narkotykami. Jego specjalność to Meksyk. – Miło mi, Jimmy. Contreras uścisnął dłoń mężczyzny i od razu go polubił. Chodziło o coś więcej niż sam Wietnam, ale nie potrafił tego określić. Wyglądał na twardziela. – Mnie również. – Chyba znacie już wszystkich? Roger Corwin ostrzegł szefostwo, jak przypuszczała. George Marsden, dyrektor FBI, uśmiechnął się do niej i skinął głową. Roberta „Bobby” Kennedy, szefowa personelu w Białym Domu, siedziała obok niego. „Witamy na przedstawieniu”, pomyślała. Susanne uśmiechnęła się do Kennedy i powiedziała: – Nie kto inny, tylko pani Kennedy. Miło mi panią poznać. – Czekaliśmy na was. „To by było wszystko, jeśli chodzi o solidarność jajników”, pomyślała Susanne. Kennedy była surową kobietą o porażającym spojrzeniu. Miała na sobie kiepsko dobrany żakiet i szare spodnie. Susanne popatrzyła na nią z politowaniem. Przeszła żwawym krokiem na drugą stronę pokoju i usiadła obok Contrerasa, z zakłopotaniem zakładając nogę na nogę. – Przepraszam, pani Kennedy. Wiem, że jest pani bardzo zajęta. Susanne czuła się zdemaskowana. Stało się jasne, że to Dodger Corwin doprowadził do tego spotkania. Pierwszym krokiem do osiągnięcia sukcesu w biurokracji – zdobycia dla siebie punktów przez uprzedzenie przeciwnika i udanie się z intormacjami do zwierzchników – było działanie mające na celu spowodowanie dezorientacji wśród oficerów CIA. Ponieważ dyrektor służb wywiadówczych przebywał w Izraelu, a jego zastępca w Tampie, George Henry zaprosił ją bez eskorty. Jako swoją gwardię przyboczną zabrała Contrerasa. Susanne nie planowała efektownego wejścia, ale miało jej się to opłacić. Spóźniła się, ponieważ chciała przygotować cięższą broń na czekający ją pojedynek – chciała zdobyć nazwiska i krótkie życiorysy pary Amerykanów, których Meksykanie określali mianem Los Asesinos. Był to atut, którego Corwin, w swoim panikarskim pośpiechu, nie zdobył. – Piękny eufemizm, pani Sheridan – powiedziała Bobby Kennedy. – Zajęta. Tak, jesteśmy bardzo zajęci. Zajęci wykłócaniem się o wsparcie dla międzynarodowej wojny z terrorem, zajęci utrzymywaniem krajowych i międzynarodowych koalicji, zajęci ratowaniem tonącego rynku, a także utrzymywaniem bezpieczeństwa na naszej południowej granicy poprzez uruchamianie bliskich kontaktów prezydenta z Meksykiem. A teraz ten pierwszorzędny bałagan na naszej głowie. Doradca wojskowy prezydenta Stanów Zjednoczonych, ktoś nieprzypadkowo przez nas sprawdzony i obdarzony zaufaniem do przechowywania kodów nuklearnych, ma stać się głównym podejrzanym w tym paskudnym bałaganie w Acapulco, który niczym jakiś show od popołudnia można oglądać na wszystkich kanałach informacyjnych. – Jak udało się wam go zidentyfikować? – zapytała Susanne sekundę przed tym, zanim zdołało ją opanować zdziwienie. „Ktoś z moich ludzi puścił parę? Ted Blinky? Nie, Corwin musi mieć kogoś na południu”. – Przykro mi, Susanne – powiedział spokojnie Roger Corwin. – Zdobyłem ich dane, ale nie ujawniamy źródeł i metod. Corwin uśmiechnął się delikatnie. Susanne przypuszczała, że to implanty. W rzeczywistości, patrząc na jego sztuczną opaleniznę i wydepilowane brwi, doszła do wniosku, że szukanie czegoś naturalnego na twarzy tego mężczyzny było równie bezsensowne, jak siedzenie na brzegu jeziora Loch Ness z aparatem w rękach. – Bez względu na to, skąd masz te informacje, jesteśmy ci wdzięczni, Roger – odezwała się Kennedy. – Prezydentowi udało się zadzwonić do prezydenta Meksyku, zanim zostały one podane do publicznej wiadomości. Zgodzili się ujawnić nazwiska Los Asesinos w oficjalnym oświadczeniu dzisiaj o dziesiątej wieczorem. Mamy więc trzy godziny na wymyślenie, w jaki sposób do tego wszystkiego doszło. George Henry wstał i wyszedł zza swojego biurka. Corwin natychmiast się podniósł i ruszył w jego stronę, ale Henry machnął, by ten usiadł. Oparł się o krawędź biurka. Miał teraz przewagę nad pozostałą piątką, siedzącą na sofie i krzesłach. – Roger, poinformuj Susanne i Jimmy’ego o swoich odkryciach. Susanne zdziwiła się, słysząc to. Przesiała faksem do Deckera pierwszorzędną listę punktów do omówienia godzinę wcześniej, by mógł poprowadzić spotkanie. Ale teraz podporządkowywał się akurat Corwinowi. Dlaczego? „Żeby się ode mnie zdystansować”. – A więc, sir, mamy jeszcze niewiele – zaczął Corwin. – Jak już powiedziałem, w tej chwili grupa moich ludzi pracuje nad zdobyciem informacji. Jestem przekonany, że do dziesiątej będę miał szczegóły. Bezpośrednio od mojego informatora w Meksyku dowiedziałem się, że major US Marines Darren Phillips i jego żona, Kate, byli na wakacjach w Acapulco i próbowali kupić jakieś narkotyki. Cala sytuacja zaostrzyła się i przerodziła w to, co wszyscy widzieliśmy na MSNBC. Meksykańskie władze mają świadków, którzy widzieli, jak para zastrzeliła kilku funkcjonariuszy policji federalnej i dwóch amerykańskich studentów. Możliwe, że jako zakładnika wzięli trzeciego amerykańskiego studenta, który nazywa się Vincent Capucco. Obecnie ma status zaginionego. Mogą również mieć telefon satelitarny, o którym mówiłem. Nie muszę o tym informować Susanne i Jima. Uczestniczyli w poprzednim spotkaniu, które zorganizowałem. Trochę tego dużo, sir, ale chciałbym tu podkreślić, jak bardzo istotne okazały się podtrzymywane przez nas w FBI kontakty z meksykańskim rządem. Chcą przekazywać nam wszelkie informacje. Wszystko, co zdobędę, natychmiast przekażę panu i do Białego Domu. – Roger jest skromny – powiedział dyrektor FBI George Marsden. – Sam prokurator generalny Meksyku zadzwonił do mnie pół godziny temu i poprosił o osobistą pomoc Rogera. On i człowiek, któremu powierzono tam śledztwo, pracowali już wcześniej razem. Dlatego zalecałbym, by Roger objął dowodzenie nad tym śledztwem aż do jego zakończenia. Będzie najlepszym łącznikiem z Meksykanami. Nie chciałbym, aby to zabrzmiało bezceremonialnie, ale nie bardzo rozumiem, co sprawa ma wspólnego z Homeland Security. George, jesteśmy tu, żeby ci pomóc, ale najlepiej poradzimy sobie z tym sami, bez konieczności podnoszenia tego do poziomu twojego biura. Będzie to tylko przyczyną niepotrzebnych podejrzeń. Zrobimy z tego sensację i Biały Dom zostanie obrzucony błotem. Susanne nie podobał się kierunek, w jakim zmierzała dyskusja. Było jasne, że interes został już ubity za kulisami. – My w Białym Domu popieramy to – powiedziała Bobby Kennedy. – Głównym zadaniem w tej sprawie będzie wzniesienie muru oddzielającego prezydenta od tego całego obłędu. Oznacza to informowanie i bardzo przemyślane, opanowane reakcje. Wygląda na to, że Roger jest w najlepszej sytuacji, a poza tym już raz uratował nas przed wpadką. Kiedy wieści pójdą dzisiaj w nocy w eter, będziemy musieli zagasić wiele pożarów, włączając w to ataki ze strony opozycji. Z pewnością jako pierwsze padnie pytanie, jakim w ogóle prawem zatrudniliśmy tego żołnierza. Mamy do czynienia z poważnym złamaniem, które jeszcze nawet nie zaczęło puchnąć. Roger Corwin pochylił się, wyprostował swoje grube palce i wygiął je do tyłu. Był to podświadomy nawyk, który pojawił się u niego jako sposób na wywołanie pytań o zgrubiałe kości, na co odpowiadał krótką wzmianką o podnoszeniu ciężarów. – Moi ludzie przeglądają wyniki testów na wykrywaczu kłamstw Phillipsa, szukając wskazówek, proszę pani. Gdy tylko przyjdą jakieś informacje, natychmiast przekażemy je do Białego Domu. Susanne przyglądała się George’owi Henry’emu. Milczał, dzięki czemu stosunek zależności pomiędzy szefem a podwładnym nie wyszedł na jaw. Cor-winowi udało się już zminimalizować rolę telefonu. Głównym celem stała się ochrona prezydenta i utrzymanie odpowiednich relacji z Meksykiem. Więc dlaczego ją zaproszono? Odezwała się Susanne, bez wprowadzenia: – Wychodzę z założenia, że ten incydent w rzeczywistości nie miał związku z narkotykami. To przykrywka, której używają meksykańskie władze. – Chcesz przez to powiedzieć, że prezydent Meksyku nas okłamuje? – wybuchła Bobby Kennedy. – To skandaliczne. On prowadzi pierwszą kampanię antykorupcyjną od piętnastu lat. – Nie prezydent, proszę pani. Ktoś niżej. Nie potrafię wytłumaczyć, jak nasza para dała się wplątać w kontakty ze znanym przywódcą kartelu, ale uważam, że historia jest zmyślona. – Nie masz na to dowodów – powiedział Roger Corwin, zastanawiając się, skąd znała ich tożsamość. – Nie, ale oni spędzali tam swój miesiąc miodowy. To nie jest czas na handel narkotykami. – Skąd to możesz wiedzieć? – Źródła i metody, Roger. – Była podirytowana i zabrzmiała trochę niedelikatnie. – Spokojnie. Spokojnie – powiedział George Henry, przerywając swoje milczenie. – Z przykrością muszę stwierdzić, że to, co czytam w gazetach na temat wzajemnej miłości waszych agencji, jest prawdą. Susanne przypatrzyła się George’owi Henry’emu. A więc dyrektor Home-land Security nie miał zamiaru skorzystać z przygotowanej przez nią listy zagadnień. Ale stary dobry Christian, wzór skuteczności, przygotował jej trzy slajdy z informacjami. były pobieżne, lecz mogły ugruntować jej tezę. – Mogę zgasić światła, sir? Mam już informacje, o które prosi pani Kennedy. Zajmie to mniej niż pięć minut. Susanne wyciągnęła mały rzutnik ze swojej torebki i postawiła go na dębowej ławie. Światło padło na boczną ścianę, poniżej tabliczki z napisem i gablotki z łuską 155-milimetrowego pocisku. Nacisnęła przycisk na pilocie i pojawił się pierwszy slajd. – Mój asystent, Christian Collins, znalazł trochę informacji. Jak widać, charakterystyka tej dwójki nie przypomina życiorysu morderców i narkomanów. Imię: Kate North Phillips Data ur.: 15 czerwca 1971 Zamieszkała: Waszyngton Pochodzenie: biała – europejskie Wzrost/Waga: 173 cm / 58 kg (w artykułach), 76 kg (w prawie jazdy) Wykształcenie: Princeton, B.A., 1993 Rodzina: Darren Phillips (mąż). Ojciec – William North III z Nowego Jorku, wspólnik w przedsiębiorstwie Goldman, Sachs. Matka i młodszy brat nie żyją (podwójne morderstwo w 1997 roku). Życiorys: Była analityk bankowy dla Goldman, Sachs. Założycielka i dyrektorka otwartej szkoły dla dziewcząt „Naprzód, Siostry!”. Uczestniczy również w niezmotoryzowanych wyścigach wytrzymałościowych na całym świecie, w których pokonuje się pieszo dystans nawet do 500 mil, bez przerwy. Informacje osobiste: Poznała swojego męża, majora Darrena Phillipsa, żołnierza US Marines, podczas wyścigów. Koleżanki, z którymi mieszkała podczas studiów (warte uwagi – żadna z trzech, do których do tej pory dotarliśmy, nie utrzymuje z nią kontaktów), określiły ją mianem „cichej”, jednak dwójka teraźniejszych znajomych oceniła ją jako „wesołą”, „towarzyską” i „butną”. Sama siebie określiła jako posiadającą „siłę woli, która pozwala jej na pozostanie na trasie, dopóki pozostali nie padną” podczas wyścigów. Jej codzienne treningi, jak podają niektóre magazyny, są, używając eufemizmu, niespotykanie katorżnicze. Posiada wiele umiejętności związanych z przeżyciem w dziczy. – Wszyscy zdążyli przeczytać? – spytała Susanne. – Która to jest jej waga, pięćdziesiąt osiem czy siedemdziesiąt sześć? – z jakiegoś powodu zapytała Bobby Kennedy. – Obydwie, proszę pani. – Susanne wyciągnęła zdjęcie ze „Sports Illu-strated”, na którego okładce Kate biegła po plaży nago, obok wielbłąda. – Prawo jazdy zrobiła dziewięć lat temu, potem zrzuciła osiemnaście kilogramów, kiedy zaczęła się tym zajmować. – Wiemy, jak zginęła jej matka i brat? – zapytał Marsden, zaciekawiony. – Jeszcze nie, sir. Przyjaciele powiedzieli nam, że rzadko o tym wspominała. Musimy jeszcze dotrzeć do jej ojca. – Mogę to załatwić natychmiast, sir – powiedział Corwin, zdruzgotany, że został uprzedzony przez Susanne na oczach swojego szefa. Wewnętrzne poszukiwanie informacji było działką FBI, a nie CIA. Suka. Odezwała się Bobby Kennedy: – Zobaczmy informacje o Phillipsie. Imię: Darren Phillips Data ur.: 13 listopada 1968 Zamieszkały: Laguna Beach, CA Pochodzenie: Afroamerykanin Wzrost / Waga: 182 cm / 85 kg Wykształcenie: Harvard, B.A., 1990 Rodzina: Kate Phillips (żona). Matka – Jackie Phillips z Oakland, Kalifornia. Ojciec – sierżant sztabowy John Phillips, US Marines, zginął na polu walki (Khe Sahn, Republika Wietnamu, 1968). Życiorys: Majora United States Marinę Corps. Właśnie asygnowany jako doradca wojskowy w Białym Domu, pracujący z prezydentem. Dowódca plutonu piechoty podczas wojny w Zatoce Perskiej, odznaczony Brązową Gwiazdą i Purpurowym Sercem. Wykluczony z Marines z powodu urazu rzepki, zatrudniony przez CNN jako doradca wojskowy. Sprawozdawca w Somalii podczas operacji „Przywrócić Nadzieję”. Przywrócony do służby w Marines w 1994 roku. Informacje osobiste: Poznał swoją żonę, Kate North, dzięki wyścigom wytrzymałościowym. W szkole średniej trenował zapasy, zdobył tytuł mistrza kraju w St. Paul’s. Podczas studiów na Harvardzie tytuł mistrza zapasów. Dowódca jednostki szkoleniowej dla oficerów rezerwy. Opisywany jako „pragmatyczny”, „oficjalny”, „z zasadami”, „zdecydowany, ale i tak wazeliniarz” oraz „wzorowy marinę, co nie jest zawsze dobre”, przez trzy osoby w rozmowach telefonicznych. Rówieśnicy szanują go, ale raczej nie podziwiają w takim stopniu, jak osoby starsze: w „Marinę Fitness Reports” ktoś określił go mianem „najlepszego młodszego oficera, jakiego poznałem – powinien zostać generałem”, „duża odpowiedzialność mu służy, poza tym wyróżnia się w obszarach, w których inni nie dają sobie rady”. Phillips był ranny podczas zamieszek w Somalii, w których zginął żołnierz Marines, a inny reporter został ciężko pobity. Jego kolega ze studiów, Gavin Kelly, został skazany na pięć lat więzienia za działania w Somalii przez Trybunał Haski. – To żaden handlarz narkotyków – powiedziała Susanne. Corwin chciał powiedzieć, że nie oznacza to, iż nie używa narkotyków, ale zaczął mieć wątpliwości. Doszedł do wniosku, że poczeka na kolejne informacje od Saiza, żeby się nie narazić. – Macie coś na temat studentów? – zapytała Kennedy. – Tylko na temat tego, który zaginął, proszę pani – powiedziała Susanne, wdzięczna za to, że meksykańskiemu agentowi udało się zwędzić informacje od lokalnego policjanta z Acapulco. Imię: Vincent Capucco Data ur.: 5 września 1981 Zamieszkały: Bergen, New Jersey Pochodzenie: biały – europejskie Wzrost / Waga: 192 cm / 100 kg Wykształcenie: Uniwersytet Michigan, B.A., przewidywane ukończenie: 2003 rok Rodzina: John i Kim Capucco (ojciec i macocha) Życiorys: Student Informacje osobiste: Uprawiał trzy dyscypliny sportowe w średniej szkole katolickiej w Bergen. Wybrał futbol, kiedy zaoferowano mu miejsce w drużynie Yankees. Od trzech lat gra na obronie w drużynie Wolverines, prawdopodobnie będzie na wysokiej pozycji w drafcie do NFL (Magazyn „Pro Football Weekly” określił go słowami: „Wybitny zawodnik obrony z mocnym uderzeniem, do tego wyszczekany. Chyba jeden z najlepszych w psychicznym wykańczaniu rywali. Koszmar dla napastników”). Opisywany jako „zuchwały”, „życzliwy”, „emocjonalny” oraz „wielki, tępy i szczęśliwy” przez rówieśników, rodzinę i trenerów. Silne więzi rodzinne. Zna wioski i hiszpański. Zbierał pieniądze dla rodziny lokalnego policjanta, który zginął 11 września. – To wszystko – powiedziała Susanne, składając rzutnik i odkładając papiery. Obserwowała, jak dyrektor FBI przekazuje notatkę Corwinowi, który ją zgniótł i skinął głową. – Tu nie chodzi o narkotyki. Chodzi o telefon satelitarny. Ktoś z meksykańskich władz chce go dostać, tak samo jak my. Rzecz w tym, że ma go para Amerykanów. Bobby Kennedy zerknęła na zegarek. – Roger przekazał nam już informacje na temat telefonu. – Naprawdę? A więc przekazał pani, że ten telefon to największe źródło informacji na temat biznesu narkotykowego, od kiedy rozpoczęliśmy wojnę. Dyrektorze Marsden, dlatego nie mogę się z panem zgodzić. Ta sprawa jest zagrożeniem dla bezpieczeństwa kraju i powinna być nadzorowana przez ten urząd. Sądzę, że międzynarodowy kartel, który uformował się wokół tego systemu satelitarnego, może zagrażać stabilizacji wielu państw. Zatem musimy przejąć ten telefon i wyłączyć system. – Czy w tym, co pani powiedziała, nie ma odrobiny przesady? – zapytał surowo Marsden. – Pozwól, że zadam pytanie po swojemu – wtrącił się George Henry. – Jimmy, czy ten telefon to lądowanie w Inch’on, czy w Normandii? Chodzi mi o to, czy będziemy mieli do czynienia ze wspaniałym krótkotrwałym sukcesem, czy jakimś trwałym zwrotem w... – Wiem, o czym pan mówi, sir – powiedział Contreras. – Nie będzie to koniec wojny, ale bardziej można by to porównać do lądowania aliantów we Francji niż do Inch’on. Może to być decydujący cios. To jest naprawdę ogromnie istotne i mogłoby mocno uszczuplić ich możłiwpści. – Co ma z tym wspólnego Phillips? – zapytał Henry. Contreras wzruszył ramionami. Już i tak powiedział dużo podczas tego spotkania. – Myślisz, że on zabił tych ludzi? Contreras zawahał się: – Tak. Każdy marinę mógłby zrobić coś takiego pod presją. Susanne szybko dodała: – Ich charakterystyki wśłcazują na jedno: nie są to handlarze narkotyków. Nie wiem, w jaki sposób weszli w posiadanie telefonu satelitarnego należącego do kartelu. Nie wiem, jak doszło do zabicia tych ludzi. Ale wiem, że musimy przechwycić ten telefon. – W jaki sposób? – spytał Decker. – Prezydent może zaoferować Meksykanom naszą pomoc – helikoptery z kamerami termowizyjnymi, satelity, przyrządy do podsłuchu i jednostki specjalne. Musimy być przy aresztowaniu tej pary. Jeśli Meksykanie odmówią, wrócimy do naszej teorii związanej z narkotykami i rozpoczniemy własne działania. Zycie staje się ciężkie, kiedy ktoś odkryje blef. Ale prasa i tak będzie to robić. Wreszcie, jeśli uda nam się namierzyć ich, wyślemy tajną grupę, by ich odnalazła i przechwyciła telefon. Bobby Kennedy zaśmiała się szorstko. – Nie w Meksyku. Żadnej brawury. Jest to politycznie niewykonalne. Oficjalnie, proszę bardzo. Ale tylnymi drzwiami – wykluczone. Czy to jasne? – Kennedy spojrzała ponownie na zegarek. – Przepraszam, że jestem tak szczera, ale wkrótce będę musiała wrócić do rzeczywistości. Kto następny? – Poprosiłem Susanne o opinię, a nie plan działania, a to właśnie mi przedstawiła – powiedział Henry, po czym zwrócił się do dyrektora FBI: – George, co ty o tym sądzisz? George Marsden wzruszył ramionami i uniósł brwi. – Muszę ci powiedzieć, George, że nie sądzę, aby to byli handlarze narkotyków. Chociaż na własny użytek, kto wie. Widywałem dziwniejsze rzeczy. Po co inaczej mieliby kontaktować się z tym typem z kartelu? Musimy dzisiaj w nocy poszperać. Sprawdzimy, czy ten marinę nie ma czegoś na sumieniu. Zobaczymy, jaki wcześniej był jego stosunek do narkotyków. Cholera, a może to ta kobieta. Mamy teraz duży problem z zawodowymi sportowcami, którzy kupują sterydy w Meksyku. Może pójdziemy w tym kierunku. Odezwała się Susanne: – Z całym szacunkiem, sir, ale wszystko do rana się skończy. Musimy natychmiast wysłać tam nasz oddział. Dyrektor Homeland Security podniósł się i stanął za biurkiem, teatralnym gestem komunikując stanowczość. – Mam dwa spostrzeżenia. Po pierwsze, kwestia, czy ten pożar powinien być zagaszony przez Homeland Security, czy powinno się z nim uporać w mniej widoczny sposób – na przykład oddając ster w ręce FBI i Rogera – jest wciąż otwarta. Zobaczmy, co jeszcze wydarzy się od teraz do porannego spotkania, powiedzmy o dziewiątej. Susanne miała ochotę zapaść się pod ziemię. Jeśli Homeland miał wyjść z gry, a wejść miał Corwin, był to dla niej koniec. Henry mówił dalej: – Po drugie, w tym momencie telefon jest kwestią drugorzędną, priorytetem jest ochrona reputacji prezydenta i jego przywództwa. Susanne, chociaż rozumiem twój pośpiech, zauważ, że nie możemy zmuszać suwerennego państwa, stanowiącego wielki elektorat dla Stanów Zjednoczonych, do poddania się naszej woli. Musimy ochronić prezydenta przed tym bałaganem. To, czy według nas para jest winna, czy nie, ma niewielkie znaczenie. Meksykanie mają na głowie zabitych policjantów i cywili. Nie będą chcieli naszej pomocy w ujęciu kogokolwiek, kto to zrobił, i nic na to nie poradzimy. Co mamy zrobić – zaatakować ich? „No to koniec”, pomyślała Susanne. Pierwsza wyszła z pokoju. Szła przed Contrerasem i Corwinem, aby uniknąć niezręcznej konwersacji. Była zbyt rozczarowana, żeby rozmawiać. Dlaczego George Henry skazał ją na porażkę? Kolejny polityk usiłujący pozostać na fali. W końcu trzeba chronić własną dupę. Contreras chciał jeszcze zostać, ale niestety DEA była zbyt biedna, żeby dać mu samochód, więc musiał jeździć z Sheridan. A i tak, za cholerę, nie chciał rozmawiać z Corwinem. Corwin ucieszył się widząc, że przyspieszają kroku. Contreras wyglądał jak wielki wierny pies trzymający się swojej królowej matki. Zastanawiał się, czy idą sobie popłakać. Dyrektor Marsden dostał telefon od Meksykanów, którzy prosili go o pomoc Rogera Corwina. Ale cios! Nie mógt się doczekać, aż złapie za gryf swojej sztangi. „No, jeszcze trochę”, pomyślał Corwin. Jeszcze dwa ruchy. Po pierwsze, potrzebował źródła w Jaskini Nietoperza. Teraz, kiedy Sheridan została wykluczona, pewnie będzie knuta coś po cichu i nie puści pary z gęby. Ale to on był na górze, podczas gdy ona leciała z hukiem w dół. Znajdzie rekruta. Wykonując drugi ruch, Corwin schował się we wnęce i zaczął pisać na swoim zaszyfrowanym pagerze: RYBAK – DUŻE NAZWISKA WCHODZĄ W GRĘ. NIE MOŻNA DYSKUTOWAĆ O DONIESIENIACH, ALE MUSISZ ZNALEŹĆ DOWÓD NA ZWIĄZEK Z NARKOTYKAMI. SZCZERZE, STARY AMIGO, INFORMACJA, ŻE PARA SPOTKAŁA SIĘ Z HANDLARZEM, TROCHĘ CUCHNIE, A MY NIE KUPUJEMY GÓWNA. CZEKAM NA KONKRETY. DODGER. 19 MEXICO CITY, MEKSYK Eduardo Saiz stał przed drzwiami pokoju, w którym odbywało się przygotowane przemówienie prezydenta Meksyku. Los Asesinos przykuli uwagę całego świata. Słyszał dźwięk migawek aparatów fotograficznych i widział lampy błyskowe oświetlające prezydenta niczym błyskawice. Naszła go myśl, że po tym wszystkim może stać się stawny, chociaż w pracy dla sieci nie pomogłoby mu to zbytnio. Kiedy opłacał cię kartel, nie mogłeś zmieniać zawodu. Eduardo chwycił swojego doradcę za ramię. – Przynieś mi jakąś wodę. – Tak jest – odparł Jorge Morales. – Poland Springs*, a nie Evian. Chcę złapać kontakt z oglądającymi Amerykanami. Eduardo uchylił drzwi i zajrzał do środka – pokój był bardziej zatłoczony niż podczas pierwszej po zaprzysiężeniu konferencji prasowej prezydenta. Nigdy nie widział w tej sali tylu osób. Wydawało się, że reporterzy, którym udało się znaleźć miejsce siedzące, jednocześnie podnoszą ręce. Wszyscy krzyczeli. Z tyłu, około trzech metrów wyżej, zobaczył czerwone diody obserwujących go kamer. Podczas swojego pierwszego sprawozdania, trzy godziny wcześniej, Eduardo wyjaśnił, że mordercy brali udział w nieudanym zakupie narkotyków. Fe-derales stanu Guerrero od wielu miesięcy obserwowali posiadłość Jackrabbita i zauważyli regularny przepływ przemytników, którzy zaopatrywali się u niego, udając turystów. W posiadłości doszło do strzelaniny, następnie wywiązał się pościg. Blokady skierowały parę na posterunek policji w Acapulco. Kiedy Federales usiłowali zatrzymać handlarzy, zostali z zimną krwią zamordowani. *Poland Springs – popularna w USA woda mineralna (przyp. red.) Sprawozdanie poruszało niewiele kwestii. Eduardo wyrzucił z niego Jack-rabbita – obecnie już nieszkodliwego – a reporterzy byli i tak wystarczająco oszołomieni ogromem wiadomości. Rzucił każdemu z nich na pożarcie niezłą porcję informacji na temat [ackrabbita, dostał na to zielone światło prosto z Juarez. Ale teraz, gdy prezydent zidentyfikował przemytników jako amerykańskich turystów podczas miesiąca miodowego, wśród reporterów zapanowała wrzawa. Co gorsza, Los Asesinos byli wciąż na wolności, w górach. Ścisnęło go w żołądku na myśl o martwych psach i ostatniej wiadomości od commandan-te stanu Guerrero: Jeśli nie rzucili się z przepaści, to przeszli na drugą stronę pasma. Prawdopodobnie na północ, wzdłuż drogi nr 95. Ścigamy ich nadał, ale będziemy potrzebowali więcej psów i musimy poczekać do rana, zanim rozpoczniemy dalsze poszukiwania. – Ale, sir – Eduardo usłyszał jakiegoś niegrzecznego reportera krzyczącego po angielsku do prezydenta. – Dlaczego Los Asesinos pojechali na posterunek policji, po tym jak zabili dwie osoby w posiadłości? Prezydent odwrócił się, spojrzał na Eduardo i pokręcił głową. Nie był opłacany i to sprawiło, że Eduardo się zdenerwował. Nowy prezydent zdążył już zweryfikować szeregi wojska i wyplenić lata rekrutacji kartelu. Czyżby struktury policji federalnej miały być następne? – Jak już powiedziałem, zastępca prokuratora generalnego Eduardo Saiz poda szczegóły dotyczące sytuacji, z uwzględnieniem motywów. Pierwsze przypuszczenia są jednak takie, że mordercy wpadli w pułapkę zastawioną przez Fe-derales na posterunku policji. Bez względu na to, chciałbym wyjaśnić, że współpracujemy ze Stanami Zjednoczonymi w tej sprawie. Prezydent O’Reilly i ja od-byliśmy istotną rozmowę i będziemy nadal w kontakcie. – Czy to prawda, że Amerykanie zaproponowali swoją pomoc? – zapytał lokalny reporter. – Tak. Prezydent O’Reilly zaoferował pomoc w ujęciu morderców, ale odmówiłem przyjęcia jej. Policja federalna wpadła na kilka dobrych śladów. – Sir, co prezydent O’Reilly powiedział o Darrenie Phillipsie? Czy wierzy, że jest on winny? – zapytał kolejny Amerykanin. – Proszę jego o to spytać. Znamy się od wielu lat, a ja nie zdradzam przyjacielskich tajemnic. Ale skorzystam z okazji i powiem, że będziemy cały czas informować Stany Zjednoczone podczas pogoni za Los Asesinos. Prezydent O’Reilly przekazał wyrazy głębokiego współczucia obywatelom Meksyku... Odezwał się telefon satelitarny Eduardo. Mężczyzna wycofał się do przedpokoju i ze zniecierpliwieniem odebrał. Los Asesinos zostali zabici, był tego pewien. – Tu Ośmiornica. – Łączę z El Toro. „To tylko słowa, powiedział do siebie w myślach, więc uspokój się”. Saiz oparł się o parapet, wypatrując pierwszych gwiazd, którym jakimś cudem udało się przebić przez gęstą mgłę unoszącą się ciągle nad Mexico City, ale nic nie zobaczył. Zamiast tego ujrzał w wyobraźni paskudną twarz mężczyzny przy drugim telefonie. Eduardo był religijnym człowiekiem, świadomym faktu, iż schodzi po schodach prosto do piekła. Ale zarazem kochał swoją żonę i dwójkę dzieci. Wejście po schodach z powrotem do góry oznaczało w tym momencie utratę rodziny. „Proszę, Boże, pozwól mi odzyskać ten telefon. Jeśli mi pomożesz, porzucę ten nonsens na zawsze. To ostatnia rzecz, o którą proszę”. – Oglądam tego idiotę w telewizji. Los Asesinos nadal mają mój telefon? – Jutro ich dopadniemy, Toro – powiedział Saiz. – Prawdopodobnie o świcie. Jeśli jeszcze raz spróbują skorzystać z telefonu, to jeszcze wcześniej. Wtedy będziemy mieli świeży trop. – Nie najlepiej. Co jeszcze? „Jutro już nie będę żył, pomyślał Eduardo, jeśli nie udowodnię, że jestem przydatny dla sieci”. – Kontroluję większość struktur policyjnych. Jak pan wie, zostałem wyznaczony jako dowodzący operacją. Prezydent mi ufa. Ciężko na to zaufanie pracowałem. Wiele godzin, wiele kolacji, dużo prywatnych rozmów. Oporny jest. Bardzo skrupulatny. Zadaje dużo pytań. Ale już słucha moich rad. Przekonałem go do zaangażowania wszelkich dostępnych środków... – Marnujesz mój czas. Zawsze będziemy mogli kupić twojego następcę. – Następcę? – Następcę. „No to pozamiatane”. – Toro, ja... ja podjąłem dużo więcej działań. Zdałbym krótkie sprawozdanie, ale wkrótce będę musiał wystąpić dla mediów. – Teraz. Polityka poczeka. – Zwiększyłem liczbę jednostek biorących udział w poszukiwaniach. Krążą po mieście, ponadto wszędzie, od Oaxaca do Acapulco, ustawiam blokady dróg. To dopiero początek, Toro! Kazałem postawić w stan gotowości oddział sil specjalnych z elitarnej Jednostki Szybkiego Reagowania. Razem z helikopterem czekają w bazie znajdującej się nieopodal. To bardzo twardzi ludzie. Do pomocy wynająłem najlepszego tropiciela w kraju razem z jego ogarem. Słyszał pan o Felixie? Jest tak dobry, że używa tylko swojego imienia. Tylko cisza. – Ten facet, Felix – ciągnął dalej Eduardo – on jest naprawdę niezły, Toro. Znany na całym świecie. Tropi dziką zwierzynę w dżungli. Nie potrzebuje snu. Przez trzy dni w Kostaryce tropił wielkiego jaguara! Rozmawialiśmy z ludźmi, którzy go wcześniej wynajmowali, i mówią, że jest najlepszy. Gdy znajdziemy Los Asesinos – o ile nie zostaną zabici na jednej z naszych blokad albo jeśli nie zastrzeli ich jakiś zwykły farmer – zrzucę tropiciela i czterech najlepszych żołnierzy. Powinien pan zobaczyć tych ludzi, Toro. Niesamowici! – Niech El Monstruo Carnicero do nich dołączy. Aktywuj go. Eduardo zamilkł na moment. Czy na pewno dobrze usłyszał? Obrazy w jego głowie powstały wcześniej niż słowa i uciszyły go. Noże i krew. Lista najbardziej poszukiwanych przestępców FBI. Przy tak delikatnej sprawie pomysł włączenia El Monstruo Carnicero do zaistniałego bałaganu był do tego stopnia niepokojący, że Eduardo poczuł, iż musi się sprzeciwić. Był to plan działania bliski samobójstwu, zważywszy na jego pozycję, ale musiał to zaakceptować. Włączenie takiego potwora jak El Monstruo Carnicero byłoby jak zastosowanie dynamitu do zgaszenia małego pożaru. Zycie Eduardo stało się koszmarem, od kiedy zaczął być opłacany, ale teraz zobaczył Diabła w całej swojej okazałości. To się musi skończyć. – Toro, tropiciel i czterech żołnierzy to i tak za dużo. Poza tym, mam wozy i helikoptery transportowe pełne Federales, jeśli chcesz, którzy... – Chcę – usłyszał poważną odpowiedź. – Słucham? – Nie powtarzam się. Nie pytam o twoje zdanie, Ośmiornica. Wydaję rozkazy. Los Asesinos roznieśli na strzępy twoich żałosnych ludzi, twoje żałosne psy... pieprzony helikopter... i się z nas śmieją. Ale ja się nie śmieję. A ty? – Jak Boga kocham, nie. – Aktywujesz El Monstruo Carnicero. – Ależ on jest na liście najbardziej poszukiwanych przez FBI. Gdyby coś poszło nie tak, przyciągnęłoby tylko niepotrzebnie uwagę – Eduardo praktycznie wyjęczal. – Już coś poszło nie tak, kretynie. Jeśli ten telefon wkrótce nie znajdzie się w moich rękach, ty i twoje dzieci spotkacie się z El Monstruo Carnicero, ale w innych okolicznościach. Poczytaj prasę o Juarez, a zobaczysz, co mam na myśli. – Wezwę go. – Znasz procedurę? – Tak. W ukryciu od piętnastu lat. Jutro go aktywuję. – Zrób to dzisiaj w nocy. Ale wcześniej chcę, żebyś przekazał tę wiadomość grupie, którą wyślesz: Po zabiciu Los Asesinos mają zabić również El Monstruo Carnicero. Mamy tu niezły problem z tym małym Aztekiem. Słyszałeś o tym? – Nie – okłamał go Saiz. – Stworzył swój kult. Rekrutuje uzależnionych do uczestnictwa w swoich... dodatkowych zajęciach. Wszędzie dookoła pojawiają się ciała z wyrwanymi sercami. – Rozkaz. – Aha, zakładam, że zabijesz też tego tropiciela Felbca. – Jak pan sobie życzy, Toro. Eduardo wyłączył telefon i usiadł ciężko na zielonym plastikowym krześle obok drzwi. Miał ochotę zwinąć się w kłębek, ale czekało go wydanie oświadczenia, a poza tym miał na sobie nowy garnitur od Armaniego. To głównie przez El Monstruo Carnicero Eduardo zaprzysiągł się złu, gdy jeszcze był młody i miał dobrą duszę. Teraz historia się powtarza. „Czy spowiedź by mnie oczyściła, gdybym powstrzymał teraz te wszystkie morderstwa?, zastanawiał się. Mógłbym zabrać Elsie i dzieci do Belize. Mam plany związane z tym miejscem. Ale nasi rodzice, kuzynostwo i przyjaciele zostaną zabici. Czy ich życie jest warte więcej niż życie Los Asesinos? Oczywiście, że tak. Ale żaden dobry chrześcijanin nie może mieć nic wspólnego z czymś tak strasznym jak El Monstruo Carnicero”. W korytarzu było raczej zimno, jednak Eduardo czul, jak pot spływa mu po plecach, chłodząc go i wywołując dreszcze. Brał łapówki od samego początku swojej kariery w rządzie, oczywiście, ale były to niewielkie kwoty od biznesmenów i polityków z nadprogramowymi interesami, a nie kokosy, które zostały mu przyznane piętnaście lat temu, kiedy to jego gwiazda z-aczęła nagle świecić. El Toro i tak nie dał mu zbyt wielkiego wyboru. Jako zastępca prokuratora generalnego zarabiał równowartość piętnastu tysięcy dolarów. Niewielkie łapówki podnosiły jego przychód do około pięćdziesięciu tysięcy. Ale kiedy został umieszczony na liście płac kartelu, dostawał pół miliona. I jakoś mu się żyło. Prosty wybór, naprawdę – pracuj dla nas, powiedział mu kartel, albo zmasakrujemy ci rodzinę. Większość jego przełożonych też była opłacana, więc Eduardo szybko przyjął ofertę. Kartel desperacko go potrzebował. Eduardo właśnie został wyznaczony jako łącznik Meksyku z Amerykanami przy poszukiwaniach zabójcy Luisa Gonzaleza. Gonzalez był młodym amerykańskim agentem DEA, któremu w jakiś sposób udało się przeniknąć w głąb kartelu z Tijuany, najbardziej znanego w Meksyku. Był to tak niewiarygodny wyczyn – najwidoczniej podłożyli harcerzyka już cztery lata wcześniej – że Amerykanie nawet nie chcieli poinformować meksykańskiego rządu, w obawie przed przeciekiem. Więc informacje posiadało tylko kilka najważniejszych osób: prezydent i wiceprezydent Meksyku oraz prokurator generalny. Trzy tygodnie po tym, jak informacja wydostała się, ciato Gonzaleza, okaleczone i z obciętą głową, zostało porzucone niedaleko jednego z przejść granicznych. Amerykanie eksplodowali. Ich wiekowy prezydent, Ronald Reagan, zagroził sankcjami ekonomicznymi, jeśli zabójca nie stanie przed obliczem sprawiedliwości, a ich wyniosły Kongres uchwalił ustawę poddającą Meksyk długoletniemu procesowi certyfikacji narkotykowej, co zredukowało jego własny kraj do pozycji, w której musiał się płaszczyć przed Stanami. Wskutek powstałego napięcia wywiązało się polowanie na czarownice. Eduardo został mianowany głównym śledczym, ponieważ był młody i nieskażony. Miał czystą kartotekę. W ciągu tygodnia jednak znalazł się na liście płac kartelu i jego misja stała się jasna: podkładać Amerykanom kłody pod nogi i zwolnić ich postęp w sprawie. Ale Amerykanie byli dobrzy – zbyt dobrzy, zważywszy na fragmentaryczne informacje podawane przez Eduardo – stało się oczywiste, że mieli wiele źródeł i mogli korzystać z niewyczerpanego budżetu, który był mniejszy jedynie od możliwości kartelu. W niecały miesiąc udało im się nawiązać kontakt z wtyczkami, które doniosły im o przeniknięciu Gonzaleza i samym zabójcy, ale Eduardo i tak zdążył poinformować kartel. Informatorzy – meksykański prokurator generalny i szwagier wiceprezydenta – uciekli do Francji i tam zostali. A zabójca, mały Indianin, który uważał się za czystej krwi Azteka, został przeniesiony przez kartel pod ziemię i zniknął. Niektórzy w kartelu uważali, że trzeba się go pozbyć, ale przywódca chciał go mieć pod ręką, ponieważ torturowanie sprawiało Indianinowi niezwykłą przyjemność. Robił rzeczy, którym niewiele osób było w stanie się przyglądać. O miejscu jego pobytu wiedzieli tylko nieliczni, jak powiedział Eduardo żołnierz kartelu, podając mu teczkę z informacjami i oficjalną procedurę aktywacji. Zanim zamknął teczkę w szafce, Eduardo przeanalizował pobieżne informacje na temat eksperta od tortur. Prawdziwe nazwisko mordercy nie zostało nigdy ujawnione ze względów bezpieczeństwa. Pochodził z biednej indiańskiej rodziny, która zarabiała na życie ubierając się w autentyczne stroje Azteków – czapki z piór, pióropusze na łydkach, szerokie spódnice – i tańczyła dla turystów w Oaxaca, jak trzy wcześniejsze jej pokolenia. Chłopak mocno sprzeciwiał się tym występom i próbował zaciągnąć się do armii. Włożył do kieszeni kamienie, by osiągnąć przynajmniej minimalną wagę. Sierżant, który zajmował się rekrutacją, wyśmiał go, mówiąc, że jest zbyt niski, a ponadto do armii i tak nie biorą Indian. Chłopak wyzwał sierżanta i następnego ranka z pełnym ekwipunkiem, z ciężkim plecakiem obciążonym kamieniami wyruszył na swój pierwszy marsz popędzany przez dwóch surowych oficerów szkoleniowych. Przez pierwsze dwadzieścia pięć kilometrów rzucali w niego przekleństwami, ale podczas ostatnich dwudziestu pięciu mocno go zachęcali. Jak dotąd sztab szkoleniowy dla rekrutów w Oaxaca nie spotkał się bowiem z maszerującym tak szybko, pomimo dużego obciążenia, adeptem. Jego kondycja robiła na tyle duże wrażenie, że gdy tylko ukończył szkolenie, zorganizowano mu testy do drużyny olimpijskiej w chodzie sportowym. Ale nie udało się. Był jednym z najniższych i najbiedniejszych rekrutów w batalionie. Żeby zarobić pieniądze, urządzał pokazy magicznych sztuczek dla innych rekrutów. Były to niezwykle zręczne triki, w których znikały piłeczki, karty samy się tasowały i, co najważniejsze w bastionie przemocy, noże latały ze świstem, precyzyjnie trafiając do celu. W drużynie był jeszcze inny rekrut, który twierdził, że potrafi dobrze posługiwać się nożem. Pewnej nocy Indianin wypruł mu flaki i porozrzucał po całych koszarach. Sierżant wykonał szybki telefon i następnego dnia młody zabójca był już w posiadaniu kartelu. Myśleli, że wykorzystają go do jednego lub dwóch płatnych morderstw, po czym wyeliminują, jednak mały potwór miał zbyt duże umiejętności. Robit rzeczy, które przyprawiały o mdłości nawet najtwardszych żołnierzy kartelu. Gdy schwytano jakiegoś wroga, Indianin zazwyczaj przybywał po kilku godzinach ze swoimi nożami i szerokim uśmiechem na twarzy, tak jak to było w przypadku zdrajcy z DEA, którego wydał rząd. Obdarł go ze skóry, na rozgrzewkę wycinając jej fragmenty spomiędzy palców rąk i nóg, jak dowiedział się Eduardo jakiś czas później od jednego z żołnierzy kartelu. A gdy było już pewne, że Gonzalez powiedział wszystko, kiedy już krzyczał i plakat, żeby go zastrzelić, i wzywał na pomoc Maryję Dziewicę – i spowodował, że nawet najbardziej okrutni żołnierze chwycili za pistolety – Indianin powiedział tylko: – Proszę mi przynieść jakieś zatyczki do uszu, bo zanim tu z nim skończę, zrobi się dużo głośniej. Indianin miał wtedy osiemnaście lat. Amerykanie już od blisko dziesięciu lat zaciekle usiłowali odnaleźć zabójcę, ale Indianin po prostu zniknął. Jednak Eduardo uważał, że nadal jest w kraju. Kilka lat po tym, jak został ukryty przez kartel, ponad setka kobiet w Juarez została odnaleziona martwa, okaleczona i zgwałcona. Kolejne dwieście kobiet zaginęło. Były to liczby, które po prostu nie mieściły się w statystykach. Morderca z Juarez, nazwany przez przerażonych mieszkańców El Monstruo Carnicero, pozbawił życia trzysta niewinnych ofiar, które zostały zaszlachtowane przez zło w tak czystej postaci, że trzeba by było wymyślić dla niego osobną kategorię. Teraz El Toro potwierdził, że El Monstruo Carnicero nigdy oficjalnie nie przeszedł na emeryturę. Kartel nadal korzystał z usług bezbożnej indiańskiej bestii przy torturowaniu swoich wrogów, przypuszczał Eduardo, a w zamian przymykał oko na jego sadystyczne uzależnienie. Wszystko z roku na rok coraz bardziej wymykało się spod kontroli. Czasami ciała były porzucane na ulicy, w prezencie dla policji, co było niebezpieczne, zważywszy na obsesję Amerykanów związaną z poznaniem tożsamości potwora. El Monstruo Carnicero potwierdzał wiarę Eduardo w Boga. Był ucieleśnieniem niewytłumaczalnego zła, które mogło pochodzić tylko od samego Diabła, a jeśli wierzyło się w istnienie Diabła, to oczywiście istniał też Bóg. W świecie, w którym nie było osobistej odpowiedzialności, w którym grzech można było racjonalnie wytłumaczyć, głęboko analizując życie grzesznika, El Monstruo Carnicero stanowił naruszenie tych reguł. Potworny Rzeźnik nie odziedziczył tego zła od rodziców. Nie był to także wpływ otoczenia. Po prostu tkwiło głęboko w nim samym. Doradca Eduardo poklepał go w ramię butelką wody Poland Springs i podał mu ją do rąk. – Sir! Wszystko w porządku? Już prawie pana kolej. – W porządku. – W tym przedstawieniu miał odegrać główną rolę. – Prezydent dostaje dużo pytań o motywy. Odpowiedzi na nie zostawia panu. Eduardo kazał mu odmaszerować. Przyłożył butelkę do czoła i poczuł, jak zimne krople powstałe na butelce mieszają się z jego potem. Przecież istnieje szansa, że jego kontakt z El Monstruo Carnicero zostanie wykorzystany do czegoś dobrego. Miał ochotę ubić z tego interes. Po dziesięciu latach morderstwa w Juarez zaczęły przyciągać uwagę amerykańskiej prasy. Większość martwych dziewcząt pracowała w amerykańskich fabrykach, które gringo za niewielkie pieniądze wybudowali w Juarez. Programy telewizyjne, artykuł w „New York Timesie”, a nawet film dokumentalny w końcu otworzyły drogę dla detektywów. Oczywiście detektywi nie rozwiązali zagadki morderstw, ale ich wnioski były kłopotliwe dla kartelu, kiedy łączono organizacje na kontynencie w jedną sieć. Raport końcowy FBI był prosty: ślady tortur na ciałach znalezionych na pustyni wskazywały na precyzyjne działania seryjnego mordercy, ale oszałamiające liczby oznaczały, że zamieszanych było więcej osób albo było przynajmniej częściowe przyzwolenie władz. Co więcej, nieliczne ciała mężczyzn, które udało im się zbadać, miały brakujące obszerne płaty skóry, podczas gdy ciała kobiet miały usunięte serca, co stanowiło dowody różnych motywów. Zanim agenci FBI zostali zmuszeni przez lokalne władze do opuszczenia Juarez, dodali niezidentyfikowanego zabójcę do Międzynarodowej Listy Najbardziej Poszukiwanych Przestępców, która zawierała jeszcze tylko jednego obywatela Meksyku – anonimowego mordercę agenta DEA Luisa Gonzaleza. Eduardo usłyszał, że prezydent już powoli kończy swoją konferencję, ale chciał jeszcze skontaktować się ze swoim amerykańskim kolegą. Podświetlił ekran pagera i zaczął pisać: DODGER – NAPISAŁEŚ, ŻE NIE MOŻESZ MIEĆ WĄTPLIWOŚCI NA TEMAT DONIESIEŃ, ALE PRZEKAZUJĘ CI WSZYSTKO. MUSIMY GRAĆ W OTWARTE KARTY. WŁAŚNIE ZA CHWILĘ ZOSTANĘ ZJEDZONY PRZEZ WASZĄ PRASĘ... WŁĄCZ TELEWIZOR. POTRZEBUJĘ PEŁNEGO WSPARCIA. PRZYJACIELU, ŻEBY POZBYĆ SIĘ TEJ BEZPODSTAWNEJ PRESJI. WASI REPORTERZY WĄTPIĄ W FAKTY. WIĘC MAM OFERTĘ: TY WSPIERASZ MOJE TEORIE – SĄ NIEPODWAŻALNE – A JA DOSTARCZĘ CI OSOBIŚCIE JEDNEGO Z CZARNEJ LISTY PRZESTĘPCÓW FBI. PODZIELIMY SIĘ HONORAMI. RYBAK. 20 CAMBRIDGE, MASSACHUSETTS Gavin Kelly spojrzał na swoich kolegów z grupy badawczej w czasie zajęć z inwestycji finansowych i westchnął. Była prawie jedenasta w nocy – w jego poprzednim wcieleniu dwudziesta trzecia – a wszyscy zapaleńcy wciąż klepali w klawiatury swoich laptopów. Sala miała kształt podkowy, a jego grupa siedziała w rozszerzających się rzędach. Pilni studenci, którzy siedzieli z przodu, nazywali ją akwarium. Kelly i inni jemu podobni odmreńcy – regularna konsumpcja beczkowego piwa wystarczała, żeby się zakwalifikować – zajmowali, ostatni rząd i nazywali ją muszlą klozetową. Kelly był zbyt skąpy, żeby kupić sobie laptopa, więc siedział przy dużym szkolnym komputerze, który był podłączony do uczelnianego Ethernetu i pozwalał mu na podglądanie poczynań Red Soxów na boisku, na stronie ESPN.com, podczas gdy jego koledzy męczyli korelacje. Zdziwił się na widok pulchnego miotacza, który pojawił się na boisku. – Mogę podzielić się swoim spostrzeżeniem? – zapytał grupę. – Przynajmniej nauczyliśmy go prosić o pozwolenie – powiedziała kobieta, nie unosząc głowy. Usłyszał cichy śmiech. Kelly, który nie miał żadnych podstaw z matematyki – tak jak reszta jemu podobnych „poetów” zgromadzonych wokół Szkoły Biznesu w Harvardzie – został przydzielony do grupy badawczej pełnej byłych przedsiębiorców internetowych, analityków bankowych i pracowników firm consultingowych, z których wszyscy byli mistrzami arkuszy kalkulacyjnych w Excelu. Poeci zostali przeniesieni do takich upadłych sztuk jak zarządzanie zasobami ludzkimi i etyka w biznesie, jednak nawet na tym drugim przedmiocie Kelly był zmuszony się poddać. W końcu, podczas gdy inni poeci wywodzili się ze sportów zawodowych albo biznesów związanych z rozrywką, Kelly dopiero co wyszedł z więzienia, skazany za utrudnianie postępowania w sprawie o morderstwo. To nie dokładnie to samo, co w podaniu o przyjęcie określono mianem „życiowego” doświadczenia. – Relatywna wartość mydlanego projektu wzrasta gwałtownie z każdą minutą, podczas gdy użyteczność zestawu zagadnień ulega dewaluacji – powiedział Kelly. – Jeśli zaproponuję wyjście na piwo, to napijecie się ze mną, bezlitosne skurczybyki? Nikt nie odpowiedział. Milionerzy rozkwitali ze wszystkich stron, a więc słowa takie jak inicjalizacja, wycena, skonsolidowany, pierwsza oferta publiczna, promowanie marki, spedytor, biznes i znienawidzona fuzja można było usłyszeć w szkole 24 godziny na dobę, ciągły ogień, ta- ta-ta-ta-ta-tam, banalne ikony ery Internetu. Kelly przypomniał sobie swoje poprzednie życie, w którym częścią jego żargonu były hasła takie jak wykończ, strzelaj, wysadź, kolba, poświeć, zabij, dopierdol i inne – frazy stanowiące obietnicę przygody i prawdziwego testu wytrzymałości. Przypomniał mu się dzień, w którym musiał wykonać rekonesans ze swoim plutonem. Było to na wybrzeżu kalifornijskim, jedynie pięćset metrów od pędzących samochodów, które już wtedy tłoczyły się na autostradzie nr 5. Sierżant artylerzysta wskazał czerwone tylne światła. – To mógł być pan, sir. – Kelly wyciągnął swój M-16 z plastikowej torby i powiedział: – Biedne skurczybyki. Ja nigdy taki nie będę, stary. Nie ma, kurwa, mowy. – Przypomniały mu się błędy w dowodzeniu – martwi So-malijczycy i pieprzone zatuszowanie sprawy, przez co stanął przed sądem wojskowym i został natychmiast wydalony ze służby. „Teraz stałem się tym, czym najbardziej gardziłem. Do końca życia będę gapił się w ekran komputera”. Kelly rzucił okiem na monitor i trafił akurat na moment, w którym podkręcona piłka trafiła prosto w ręce łapacza. Doszedł do wniosku, że pójdzie się przejść, zamiast gapić się w komputer. Oddalił się od swojej grupy w stronę sali komputerowej, gdzie, jak zauważył, jego przyjaciel, Gary Partoyan – były marynarz, ale jeszcze dobrze trzymający się osobnik – też zajmował się czymś innym. – Widzę, że jesteś chlubą swojej grupy. – Cześć, Kelly. Zobacz. Wygląda na to, że kolejny marinę wdepnął w niezłe gówno. – Gorsze niż ten, który skosił wagon kolejki linowej? – szepnął Kelly, wpisując adres na komputerze stojącym obok. – Ehe. Nawet gorsze niż ten, który zabił niewinnego somalijskiego prawiczka na plaży i zatuszował tę ohydną zbrodnię. – Partoyan obserwował minę Kelly’ego, aby się upewnić, czy tym żartem nie przekroczył jakiejś granicy, ale Kelly wciąż się złośliwie uśmiechał. – Prawiczek? A tak, marynarze wtedy nie dali rady. – Pierdol się. W każdym razie, ten żołnierz postrzelił pięćdziesiąt osób podczas jakiejś narkotykowej masakry w Meksyku. Zabił dwadzieścia. To po tym, jak całą noc balował ze swoją żoną. – Pewnie. – „Meksyk”. – Mówię ci, stary. Zobacz sam. Podobno pracował w Białym Domu. A co najlepsze, to spędzał tam swój miesiąc miodowy. Kelly, jak żołnierzyk Mari-nes daje dupy, to w niezłym stylu, co? – Marines nie dają dupy. – „Biały Dom. Miesiąc miodowy”. Kiedy strona internetowa pojawiła się na ekranie, Kelly szepnął: – Ja pierniczę – nabrał powietrza i nie wypuścił go przez całą minutę. Pochłaniał niecodzienną historię, a serce waliło mu jak młot. Świat dookoła przestał dla niego na moment istnieć. Kiedy skończył, westchnął i pokręcił głową. – To niemożliwe. – Wszystko tu masz opisane, stary – powiedział Partoyan. – Nie. Ja znam tego kolesia. To jakieś pieprzone bzdury – syknął. Partoyan nigdy nie widział Kelly’ego w takim stanie. Jego twarz poczerwieniała. Cicho spytał: – Jak to go znasz? – To mój najlepszy przyjaciel. Kelly wszedł jeszcze na dwie inne strony z aktualnościami i przeczytał ich wersje. Były identyczne. Szalone. Wyszedł z sali i wybiegł na parking, unikając światła latarni. Nie wiedział, dlaczego to robi, ale spodobało mu się to. Była wczesna wiosna i po raz pierwszy od miesięcy poczuł zapach świeżego, wilgotnego powietrza. „Ciekawe, jaka pogoda w tych meksykańskich górach?”, zastanawiał się. Wdrapał się na płot otaczający stadion wojskowy, na którym razem z Darre-nem wiele razy trenowali, kiedy byli jeszcze na studiach. „Będę im potrzebny, pomyślał. Jak mam się dostać do Acapulco z bronią?”. Biegnąc teraz wzdłuż bieżni oświetlonej światłem księżyca, Kelly przeskoczył przez ławkę i pokonując betonowe schody, skierował się w stronę górnych rzędów. Odgłosy wydawane przez jego buty i gwałtownie wydychane powietrze rozchodziły się po całym stadionie. Brzmiał teraz jak niewielki silnik parowy. Będąc na samej górze, Kelly spojrzał w stronę przystani na Charles River, po czym popatrzył na gwiazdy. Jako żołnierz piechoty morskiej swoje młodzieńcze lata spędził żyjąc jak wampir, drzemiąc pod brezentowym kamuflażem za dnia, a w nocy wstając na łowy, wędrując po wzgórzach Camp Pendleton z bronią na ramieniu i resztą ekwipunku upchaną w plecaku, napędzany żądzą przygody, która była dla niego i jego towarzyszy zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Noc kojarzyła mu się z niebezpieczną szansą napotkania grubej zwierzyny, teraz zaś gwiazdy zdawały mu się przywracać dawne poczucie lojalności i celu, zatracone podczas szaleńczej pogoni. Kelly stawał się na powrót dzikim wojownikiem, napełniało go przeświadczenie, że niebezpieczeństwo i odpowiedzialność powróciły w człowieku, który stracił moralny azymut w Somalii akurat w momencie, kiedy wreszcie poczuł, że należy do tego nikczemnego i cudownego kultu, jakim był korpus United States Marines. 21 JUAREZ, MEKSYK Jej oczy wyschły, ponieważ w kanalikach nie było łez, i zaczęły boleć. Najpierw powoli poczuła tępy, pulsujący ból, który, wydawało się, jest wszędzie i nigdzie, potem z każdym uderzeniem serca coraz ostrzejszy, potworne swędzenie, którego nie mogła podrapać, następnie przeszywające ukłucie promieniujące od gałek ocznych aż do tylnej części głowy. Jedynym celem w życiu stało się przymknięcie oczu. Oczywiście nie było to możliwe, ponieważ miała wycięte powieki. – Nie płacz, dziewczynko – powiedział jej mały człowieczek z pomalowaną twarzą. – Umrzesz dzisiaj aztecką śmiercią, a to wielki zaszczyt. Gdy przeleję twoją chalchiuh-atl, nakarmię ziemię. Jutro wzejdzie słońce. Diabeł miał wysoki, piskliwy głos, który trzeszczał jej w uszach. Jęknęła i chciała, żeby napłynęły jej łzy, ale nie było to już możliwe. Miał cienką, poszarpaną brodę, która wyrastała zawinięta z podbródka. Tylko kilka kosmyków. Przejechał nią po jej twarzy. Były to piekielne łaskotki. Odwróciła się. Jak większość kobiet w Juarez, od kilku lat żyła w strachu przed Potwornym Rzeźnikiem, a teraz, gdy została porwana, nie miała ochoty oglądać jego twarzy, przerażona, że będzie ona gorsza od tej, która pojawiała się w jej snach. Dostrzegła jedynie, że był niższy od jej czternastoletniego brata i że twarz miał posmarowaną niebieską farbą. Miał na sobie turkusowy naszyjnik. Na klatce piersiowej zauważyła jasnoniebieski tatuaż. „Jak on mnie złapał? Jest taki mały”. Pamiętała, że coś piła, a potem była przesłuchiwana przez policję... – Huitzilopochtli zabił swoich czterystu braci i sióstr, kiedy się urodził. Wiesz, ilu ludzi ja zabiłem? Stu dziewięćdziesięciu czterech. Wliczając ciebie, suko. Wojownicy, których wychowałem, zabili kolejną setkę. Podniósł ząbkowany nóż z krzesła podpierającego duże lustro, w którym się przeglądał podczas swoich zabaw z dziewczynkami. Powoli przeciągnął ostrym nożem przed oczami dziewczyny. – Wiesz, co to jest? To ostrze itztli, skała wulkaniczna, której moi przodkowie używali do składania ofiar. Twardy jak diament. Czujesz? – Dźgnął ją ostrzem w miękkie miejsce pod brodą. Zaczęła się modlić: – Święta Mario, Matko... Zamknął jej usta. – To twoja hiszpańska natura przez ciebie przemawia. Jesteś dziesiątą cipą po czystej krwi Meksykance i masz słaby umysł. Mój lud zabija takich jak ty od setek lat. Kiedy wielka świątynia Huitzilopochtli została zbudowana, najodważniejsi wojownicy składali ofiary na samym jej szczycie, żeby krew spływała po schodach. A wiesz, co robili z ostrzem itztli? Pomyślała o swoim psie, Szperaczu. Miała nadzieję, że jej siostra nie zapomni go jutro nakarmić. Lubił spać na jej łóżku i siostra była z tego powodu zazdrosna. Czasami go zaniedbywała. El Monstruo Carnicero pochylił się nad nią i szepnął jej do ucha: – Wycinali im serca, jak jeszcze biły. Zawinął ciało w folię i pomyślał o składowisku odpadów – mały pagórek w jego ogrodzie ukrywał ponad sześćdziesiąt ciał, stracił już rachubę. Doszedł do wniosku, że to zbyt duży kłopot, i wszedł do środka, żeby zadzwonić do jednego ze swoich gangów. Zwerbował grupę miejscowych młodzieniaszków należących do kartelu i szkolił ich w pradawnej sztuce. Stawali się dzicy, gdy byli na haju, ujadali podczas każdego święta jak kojoty, ale byli też leniwi, porzucali ciała na pustyni, często nieprzykryte. Co go to obchodziło? Tylko umacniało to jego legendę. Zanim wszedł, zadzwonił telefon. – Halo. – Halo. Czy zastałem pana Riverę? – Pomyłka. – O, Luis Rivera? – Mówiłem, że pomyłka. – Przepraszam. El Monstruo Carnicero wszedł do sypialni i otworzył jedną z szuflad. Cienkie, delikatne palce zahaczyły o dwa noże do rzucania, które trzymał w ukryciu – w całym mieszkaniu było rozrzuconych ponad pięćdziesiąt różnych ostrzy – i odnalazł grubą stertę zdjęć. Przerzucił cały plik fotografii karmazynowych dziewcząt, aż znalazł swoją własną, z barwami wojennymi wymalowanymi na twarzy i z azteckim wyposażeniem wojownika. Na tylnej stronie napisane było „Luis Rivera”. Na wypadek gdyby wypadł mu z głowy tajny kod. Został ponownie aktywowany. El Toro od lat karmił go pomniejszymi przesłuchaniami i zastraszaniem w zamian za ochronę przed wszystkimi kundlami, którzy się na niego oburzali, ale ten telefon był inny. Teraz jego własna matka – Meksyk – potrzebowała jego umiejętności, które doszlifował na kościach setek ofiar, odkąd ostatni raz służył dla swojej ziemi. W ciągu niecałych piętnastu minut spakował ubrania i wszystkie potrzebne rzeczy, ale prawie godzinę zabrało mu wybranie odpowiednich noży z arsenału, który przez lata gromadził. Najlepsze egzemplarze trzymał w piwnicy, jak wino przedniego gatunku, wyeksponowane na dębowej półce, którą sam zrobił, pomiędzy piecem gazowym, w którym obrabiał swoje ostrza, a kriogeniczną zamrażarką, której używał do ich hartowania. Po długim namyśle wybrał najnowsze noże do rzucania, Sokół i Orzeł, ciężką maczetę malajską, którą zwał Niedźwiedzim Pazurem, oraz najbardziej doświadczony ze wszystkich, składany nóż do filetowania zwany Barracudą. Włożył je w specjalnie przygotowane pochwy na pasku i zawył. Wybiegł po schodach z piwnicy i usiadł okrakiem na zwłokach, trzymając w rękach torbę z oprzyrządowaniem. Był tak podniecony, że zrobił wojowniczą minę przed lustrem i zaczął tańczyć dookoła swojej ofiary, starając się jej nie nadepnąć, kiedy uważnie stawiał nogi. Minęło już piętnaście lat, od kiedy jego rodowita ziemia korzystała z jego usług, i z niecierpliwością czekał na kolejną taką możliwość. Na oczach publiczności. Zapisywanie tajnego kodu aktywacji było oczywiście zabronione, ale bał się, że przyjdzie jakiś telefon i że zostanie zwolniony. W ciągu ostatnich dziesięciu lat odebrał wiele pomyłkowych rozmów i za każdym razem podniecony biegł, żeby przeszukać szufladę, tylko po to, by ją po chwili z rozczarowaniem zamknąć. Dlaczego najwspanialszy wojownik Meksyku został wezwany? Kolejny amerykański agent się wtrącił? Na pewno po to, żeby upolować albo przesłuchać kogoś ważnego. Przyjął z przyjemnością ponowne wezwanie. Potrzebowali jego umiejętności. Aztekowie cenili klasę wojowników ponad wszystkie inne, ponieważ był to wojowniczy lud, kultura, którą rozpalała przemoc. Gdy przybyli Europejczycy, cały kraj zmiękł, na szczęście potrzeba szybkiego noża pozostała, czyż nie? Ale najpierw to coś pod nogami. Kopnął ciało i splunął, ślina spływała po folii wolno, dając mu czas na chwycenie łopaty, uderzenie suki jeszcze raz w głowę, żeby się upewnić, i przeniesienie jej na werandę wychodzącą na ogród. W zwyczajnych okolicznościach El Monstruo Carnicero sprawdziłby dokładnie ziemię – nie lubił napotykać na stare zwłoki – ale w tej chwili był skupiony na aktywacji, precyzyjnych działaniach, które musiał podjąć, by nie natknąć się na Amerykanów. El Toro powiedział mu, że każdego dnia czekają na jego ponowny atak. Oto, jaki był ważny. No cóż, do dzieła! WTOREK Aztekowie słynęli z pewnych praktyk, a mianowicie zakrojonego na szeroką skalę zabijania ludzi podczas składania rytualnych ofiar. Przelew krwi nie miał miejsca jedynie gdzieś wysoko na szczycie piramidy. Kiedy wyżsi rangą kapłani lub władcy zabijali, większość rzezi wykonywana była na świeżym powietrzu, ale nie tylko w obrębie głównej świątyni, lecz także w sąsiednich, pomniejszych świątyniach oraz na ulicach. Inga Clendinnen, Aztekowie 22 SIERRA MĄDRE DEL SUR, MEKSYK Kate wyglądała, jakby szybowała w dół turni, nogami zamiatając gęste krzaki, rozświetlone blaskiem księżyca, na drodze prowadzącej do doliny. Po długiej, trwającej przez ostatnie kilka godzin wspinaczce nie miała ochoty oddać zdobytej wcześniej wysokości, ale cieszyła sie, że na dole będzie mogła w końcu odpocząć. Idąc w stronę ciemnej doliny zaczęła luźno stawiać nogi, usiłując przerwać utworzone w mięśniach torebki kwasu mlekowego. Już po raz setny uderzyła się w palec u nogi. Była to mile widziana rozrywka, odrywająca uwagę od pęcherzy powstałych na stopach w ciągu ostatnich dwudziestu mil. Zdążyła się do nich tak przyzwyczaić, że tolerowała je niczym irytującą teściową. Pęcherze tworzą się, kiedy oddziela się naskórek, pozostawiając bolesne bańki wypełnione płynem, które pod wpływem nacisku podrażniają odkryte zakończenia nerwowe. Stłuczone palce bolały mocniej, ale cierpienie trwało krócej. Nie krzyczała, tylko pojękiwała, kiedy jeden rodzaj bólu walczył z drugim o zwrócenie jej uwagi. Przykucnęła i odgarnęła gęstą trawę, żeby sprawdzić stan paznokci. Jednego nie miała już od dwóch miesięcy, drugi leżał na poduszce z zakrzepłej krwi. Dziś wieczorem miała go zgubić i byłby to trzeci w tym roku. „Niewesoło”, pomyślała. Dzień wcześniej odwiedziła salon pedicure w Acapulco i młoda kosmetyczka namalowała jej śliczną żółtą stokrotkę na pokrytym różowym lakierem paznokciu. Zaczęła odczuwać lekki żal – pomimo ciążącej na niej reputacji uważała się za małą dziewczynkę – ale zdała sobie sprawę, że w zaistniałych okolicznościach nie może sobie pozwolić na smutek. Spojrzała w górę. Na tle nocnego nieba spowity w ciemnościach wierzchołek grani wyglądał na całkowicie czarny. Zarośla lśniły na jego szczycie. Nagle wyłoniła się z nich sylwetka Darrena. Głowa mężczyzny uniosła się jak księżyc, owalny kształt przechodzący w gwałtowne wcięcie powyżej szerokich ramion. Gdy był już na górze, zobaczyła poruszający się cień ręki i poczuła ulgę. Podczas wyścigów Kate jako kapitan i przewodnik obejmowała prowadzenie, często wysuwała się daleko przed drużynę, żeby nadać odpowiednie tempo. Ale w miarę jak mijały dni, a nerwy zaczynały puszczać, szła razem z mężem. Była w stanie podejmować kontrowersyjne decyzje w stresie, ale nie lubiła bawić się w twardziela, kiedy chodziło o wprowadzenie tych decyzji w życie. Darren się tym zajmował. – Jeszcze trochę – szepnął jej do ucha mąż, który właśnie nadszedł. – Dzieciak nie daje rady. Wciąż wlecze się pod górę. – Silny jest. – Tak, ale co z siłą woli? – Ma buty sportowe, a my sandały. Darren chrząknął i oparł ręce na biodrach. Nie miał skłonności do wygłaszania kazań, a wyczerpanie jeszcze bardziej skróciło jego wypowiedź. Pięć minut później pojawiły się szerokie kontury Necka Capucco, trzymał się za głowę. – A niech mnie – wysapał, kiedy w końcu do nich dołączył. – Niezłe gówno. – Obawiam się, że musimy iść dalej. Nie będziemy mogli nadal podążać wzdłuż drogi nr 95 po wschodzie słońca. Czekała na kolejne zdanie, ale skoro chłopak nie prosił o przerwę, uśmiechnęła się. „Zdeterminowany”, pomyślała. Od ataku psów Kate prowadziła ich przez pięć godzin i pokonali dwadzieścia pięć mil, wędrując w szybkim tempie, równolegle do biegnącej na wschód autostrady. Włączając w to jazdę samochodem i długą, dziesięciomilową wspinaczkę na pierwszą górę znajdowali się teraz jakieś siedemdziesiąt mil od Acapulco. „Do Mexico City mniej niż 125 mil, pomyślała, ale to i tak dwa dni marszu”. „Tylko że Darren nie chce iść do Mexico City”. Zgodziła się, że muszą unikać dróg i pójść cięższym szlakiem przez góry. Jednak Darren trochę się namęczył, by ją przekonać, że Mexico City będzie niedostępną fortecą. Westchnęła. Jeszcze dwieście pięćdziesiąt mil. Kolejna bezsenna wędrówka w sam środek cierpienia. Im bardziej coś się zmienia, tym bardziej staje się takie samo. „No, pomyślała, to był temat pracy zaliczeniowej w szkole średniej. Stworzenie w głowie wypracowania powinno oderwać mój umysł od zmęczenia na jakąś godzinę...”. – Spotkamy się tam dalej – szepnął Neck. – Rozumiecie, muszę coś zrobić w lesie... Nie czuję się zbyt dobrze. Neck zniknął za palmą, której pionowe suche liście układały się w kształt korony. Myśląc o tym, Kate zauważyła, że od jakiegoś czasu nie widziała żadnej palmy kokosowej, co oznaczało, że musieli przekroczyć strefę tropikalnej roślinności, leżącą na krawędzi Sierra Madre del Sur. – Ja też muszę wykonać telefon – powiedział Darren. – Telefon? A może tak skorzystać z toalety... Wygląda na to, że powracasz do stanu, w którym byłeś żołnierzem Marines. – Nigdy nie przestałem nim być. Kate usiadła na kępie szałwii i patrzyła, jak jej mąż ciężkim krokiem schodzi w bok. Pierwszy raz spotkali się podczas wyczerpujących czterodniowych kwalifikacji do jej drużyny, sześć miesięcy po śmierci brata i matki. Większość uczestników udało jej się zebrać ogłaszając kwalifikacje wśród fanatyków sportu – triatlonistów, maratończyków i wszystkich pozostałych, którzy mieli ochotę poświęcić cały swój wolny czas na przygotowania do wyścigu nieofe- rującego ani sławy, ani pieniędzy, jedynie ekstremalne doświadczenie, w którym wpisowe płaciło się cierpieniem. Ale była wtedy w Kalifornii, a nie w górnej części wschodniego Manhattanu, i zgłosiło się wielu chętnych. Darren był jedynym żołnierzem w morzu półprofesjonalnych sportowców. Niósł wojskowy plecak z metalowym stelażem, podczas gdy pozostali mieli lekkie, wyczynowe plecaki z poduszkami, a mimo to po pierwszych czternastu godzinach jako jedyny trzymał się na nogach. Problem w tym, że profesjonalni sportowcy trenowali zgodnie z badaniami naukowymi i nie byli przygotowani na brak jedzenia i na tak krótki czas odpoczynku proponowany przez Kate. Trzy dni później Darren jako jedna z ostatnich czterech osób był w dość dobrej kondycji, ciężko maszerując w milczeniu, podczas gdy reszta próbowała pozyskać przychylność Kate, bez przerwy coś do niej mówiąc. Podczas ostatniej, morderczej wędrówki po asfalcie w drodze powrotnej na parking w Newport Beach, gdzie zebrali się wszyscy 100 godzin wcześniej, mijali sklep spożywczy. Akurat wtedy na ogromnej wadze kierowca ciężarówki sprawdzał ciężar worka warzyw. Kate przypomniała sobie, że chociaż podała konkretne wytyczne dotyczące wagi plecaków, praktycznie tego nie sprawdziła. Postawiła swój na wadze – wskazała 13 kilogramów, 3 powyżej ustalonego minimum. I wtedy zaczęły się wymówki. Trzech mężczyzn położyło na wadze swoje plecaki i wyszło im odpowiednio 9, 7 i pół oraz 6 kilogramów. – Na starcie miałem prawie samą wodę i wszystko wypiłem. – Myślałem, że 10 kilogramów to tylko wskazówka. – Ta waga na pewno jest zepsuta. Darren przybył ostatni, przy jego plecaku wskazówka na skali zatrzymała się na 14 kilogramach. Nawet jeśli był wtedy zdenerwowany na pozostałych, to nigdy o tym nie wspomniał – jedyną zaobserwowaną przez Kate reakcją była uniesiona ze zdziwienia brew. [uż na parkingu czterej zwycięzcy pogratulowali sobie nawzajem i po kolei próbowali załatwić sobie miejsce w drużynie. Trzej mężczyźni byli zszokowani poziomem trudności kwalifikacji, ale Darren stwierdził, że chociaż był to największy wysiłek fizyczny, z jakim miał do tej pory do czynienia, to nie był zaskoczony. – W Marines – dodał – głód i cierpienie to coś normalnego. – Więc jesteś cierpiętnikiem? – zapytała żartem. – Tylko wtedy, gdy nie mogę się z czymś uporać – powiedział spokojnie. Po czym wyciągnął w jej stronę rękę – nie uściskał jej, tak jak pozostali – podziękował za szansę i podszedł do samochodu. – Ej, Darren – zawołała. – Nie dostanę małego buziaka po tym wszystkim? Zdjął plecak i położył go za lśniącym, białym fordem mustangiem. Podszedł szybkim krokiem, po raz pierwszy uśmiechając się. Jego białe zęby mocno kontrastowały z ciemną skórą, a szeroki uśmiech wskazywał, że jest najbardziej pewną siebie osobą, jaką kiedykolwiek spotkała. Nawet pomimo że przez ostatnie cztery dni odezwał się może z dziesięć, dwadzieścia razy. Przytulił ją. Poczuła falę ciepła i niespokojnego podniecenia, coś, czego wcześniej nigdy nie doświadczyła. Następnie pochylił się i przytulając się do jej policzka szepnął: – Możesz dostać wszystko, czego zechcesz. W końcu jesteś kapitanem. Teraz, gdy obserwowała, jak chwiejąc się na nogach przedziera się przez gęste zarośla, odczuwała niepohamowaną miłość. Kiedy zaczęli się spotykać, kwestionowała własne motywacje. Wśród jej znajomych krążyła pogłoska, że udało jej się zmienić własne ciało, więc w nagrodę potrzebowała Apolla i ze wszech miar zdyscyplinowanego żołnierza Marines, którego osobowość potwierdzała, że Kate North, znana na studiach jako miłośniczka libacji, odeszła na zawsze. Plotki w śmietance towarzyskiej Nowego Jorku były natomiast takie, iż wyszła za mąż za czarnego, żeby odpłacić się swojemu ojcu. Żadne z powyższych nie było prawdą. Nieprzejednany zapał Darrena szedł w parze z lojalnością, która natychmiast ją urzekła. To, że był przy tym przystojny i doskonale zbudowany, także jej nie przeszkadzało. Jednak jakiś czas później, leżąc obok niego w łóżku i obserwując, jak śpi, zaczęła się zastanawiać. Miała wątpliwości, czy cała sytuacja nie jest opóźnioną reakcją na śmierć jej matki i brata. Czy przypadkiem nie testowała liberalnych poglądów dotyczących ras, które jej wpojono? Nawet teraz martwił ją sam fakt istnienia takiego pytania. Odpowiedź na nie to oczywiście nie. Kochała go wtedy tak samo jak teraz. Nie był sposobem na uśmierzenie poczucia winy. Nawet jej ojciec dołączył do momentami despotycznego chóru, który zgodnie powtarzał, że Darren Phillips to najlepsza rzecz, jaka jej się w życiu przytrafiła. A jednak miała w pamięci krótki okres, kiedy to negatywne odczucia wobec czarnoskórych stanowiły dla niej problem. Gdy przyjechała do miasta na pogrzeb, na Lexington Avenue podszedł do niej czarny mężczyzna i musiała powstrzymać usilne pragnienie ucieczki na drugą stronę ulicy. Walczyła ze sobą, aby ustać w miejscu, do momentu kiedy zapytał ją o przystanek metra. Była tak wstrząśnięta tym irracjonalnym lękiem, że rozpłakała się stojąc jeszcze na ulicy, niedaleko przejścia podziemnego przy Hunter College. Dziwne odczucia nie opuszczały jej, co więcej, wciągały w jakieś błędne koło, w którym kwestionowała i odpędzała ich źródło, popadając w jeszcze większy łęk, wywołujący coraz silniejsze poczucie winy. Dotąd nie oceniała ludzi po kolorze skóry i sama myśl dotycząca choćby podświadomego uprzedzenia rodziła w niej smutek i zaniepokojenie. Jej matka miała już przed rokiem przejść na emeryturę, jednak z ciągle nieobecnym w domu mężem cierpiała na samotność. Uczniowie przynajmniej częściowo pozwalali o tym zapomnieć. A dzieci z poważniejszymi problemami, już z definicji, najlepiej wypełniały pustkę. Jej brat przyjechał do domu na Święto Dziękczynienia z naciągniętym ścięgnem Achillesa. Dosta) pozwolenie od swoich trenerów w Penn. Ojciec pracował do późna albo był ze swoją kochanką – lecz któż to mógł wiedzieć i kogo to obchodziło? Kate była w Kalifornii, powiedziała mamie, że nie może opuścić dwóch treningów z rzędu. Jeden z uczniów poprosił o dodatkowe korepetycje. Przyszedł razem z trzema kolegami. Związali matkę i brata, okradli i zamordowali. Byli czarni, ale równie dobrze mogli mieć inny kolor skóry. To, że zbeształa trójkę czarnych dzieciaków, które wrzeszczały wtedy w Boże Narodzenie w metrze, to tylko zbieg okoliczności. Mogły mieć równie dobrze inny kolor skóry. To, że przekonała tamtego wieczoru swojego ojca do utworzenia funduszu stypendialnego pamięci jej matki, ze szczególnym uwzględnieniem czarnoskórych uczniów szkół średnich, to tylko zbieg okoliczności. To, że uczestniczyła z czarnoskórym mężczyzną w wyścigach, a następnie się w nim zakochała sześć miesięcy później, to tylko zbieg okoliczności. Kate zauważyła sosnową igłę na głowie Darrena, kiedy się do niej zbliżył. Strąciła ją i mocno się przytuliła, zatapiając głowę w jego piersi. – Myślisz, że Neck da radę? – zapytała. – Trzydziesta mila z trzystu, kotku, więc zbyt wcześnie, żeby coś powiedzieć. – Znał tysiące takich jak Neck Capucco i większość z nich poddawała się presji, prawdziwej presji, kiedy próbowali swoich sił po raz pierwszy. Wszystko było kwestią czasu. – Myślę, że powinniśmy mu zdradzić nasze plany. Ma prawo wiedzieć – wyszeptała. Darren pokręcił głową. – Nie. Nie zdradzamy celu wędrówki. Dla jego własnego dobra. Jeśli odkryje, że chcemy przejść cały kontynent, podda się. Gdyby go złapali, wypapla nasz plan. A jeśli mu się uda, zobaczysz, jaki będzie otumaniony, kiedy zobaczy zatokę Campeche. – To przykre. – Zrozum, ty nie będziesz musiała go wysłuchiwać. Założę się, że według niego jesteśmy w Azji. – Dobra – szepnęła Kate. – Załóżmy się o tłusty, soczysty stek... – Przestań. Dobrze znasz zasady. – Podczas Eco-Challenge wszelkie rozmowy na temat jedzenia były zabronione, w przeciwnym razie uczestnicy doprowadziliby się nawzajem do szału. – ... albo o aromatyczną pizzę, na grubym cieście, z pieczarkami i pep-peroni... Darrenowi zaburczało w brzuchu, złapał ją, przyciskając ręce do tułowia, i przyciągnął do siebie, uśmiechając się. – Przestań... – ... albo – szepnęła – przegrany będzie przez jeden dzień niewolnikiem seksualnym. Jak wrócimy do domu. Założę się, że brakuje ci wszystkich specjałów Kate, co, kotku? – Przyciągnęła go jeszcze bliżej do siebie. – Będę mógł popatrzeć? – zapytał Neck. Darren odwrócił się gwałtownie, zakłopotany i zły, że nie usłyszał wcześniej dzieciaka. Rozzłościł się jeszcze bardziej, kiedy zobaczył jego głupkowaty uśmiech. Miał wielkie usta i pełno wielkich zębów. – To dopiero są wymarzone wakacje – powiedział chłopak. Zacierał ręce, jakby się rozgrzewał. „Nie, jakby się zadowalał”, pomyślał Darren, który uważał, że humor związany z seksem i ubikacją powinien pozostać w miejscach, których dotyczy. Przerośnięty zboczeniec. Darren przyjrzał się chłopakowi w świetle księżyca. Diamentowe kolczyki mrugały w stronę Darrena, wyśmiewając jego konserwatywne poglądy. „Tylko trzynaście lat, a taka przepaść”, pomyślał Darren, opłakując upadek amerykańskiej kultury w tym pokoleniu. On za to należał do kultury, na straży której stały takie nazwiska jak Martin Luther King Junior, Clint Eastwood, Teddy Roose-velt, Abraham Lincoln, Winston Churchill, Jackie Robinson, Bruce Springsteen czy Colin Powell (którego miał już kilka razy przyjemność spotkać!). Chciał się odezwać, ale żona złapała go za rękę i powstrzymała. – Wiesz, Neck, to jest mój miesiąc miodowy. A kobieta ma pewne obowiązki, również wobec męża. Chcesz popatrzeć, w porządku. Tylko się nie wtrącaj. – O kurczę. Już obserwowałem te twoje nogi, Kate. Tak samo jak ty mój tyłek, mam rację? W każdym razie, powiedziałem Darrenowi, że powinienem napisać pracę magisterską na temat twoich nóg! Szkoda, że zostawiłaś ten aparat. Mógłbym zrobić parę zdjęć. Trenuj, trenuj dziewczyno! – powiedział Neck. Darren z zaciśniętą szczęką obserwował, jak obydwoje się śmieją. Była trzecia w nocy i jego subtelne poczucie humoru dawno już zanikło. Spojrzał na kompas przyklejony do zegarka i sprawdził położenie według gwiazd, znalazł Krzyż Południa i przeniósł wzrok kawałek dalej. – Lepiej ruszajmy w drogę – powiedział, kiedy jego żona przestała na chwilę chichotać i łapała oddech. – Tam w dole na pewno jest woda. Jeśli nie, to musimy iść jak najdalej, dopóki jest chłodno i ciemno. O świcie zaczną nas szukać. – Moment, chłopie – powiedział Neck. – Powoli, muszę podladować akumulatory. Czyżbyśmy przeszli jakieś czterdzieści mil na piechotę, bez żadnej przerwy? – Około trzydziestu, twardzielu – powiedział Darren, wkurzony, że szczeniak ciągle mówił do niego „chłopie”. Wiedział, że powinien przestać się z nim drażnić, ale był zły i zmęczony. Kate sobie z nim poradzi. – Musimy dojść jak najdalej pod osłoną nocy, więc daj z siebie wszystko, Frappuccino. Frappuccino! Vinny Capucco już jednemu facetowi wybił zęby za to, że nazwał go Cappuccino, ale Frappuccino! Przecież to obraza! Neck był zmieszany i zly i miał problemy z logicznym myśleniem, więc uniósł pięści do góry, równie szybko je opuszczając, kiedy Kate ruszyła w jego stronę. Neck był zmęczony. – Robię sobie przerwę i nie masz nic do gadania, Darren. Ani jednego... kurwa... kroku. I przestań mnie lekceważyć albo się policzymy, kiedy będzie po wszystkim. Wcale nie żartuję. – Właśnie, że żartujesz. Neck nie był pewny, czy dobrze usłyszał. Czy faktycznie Darren ot tak mu się postawił? – Zaraz ci skopię dupę przy twojej własnej dziewczynie, frajerze. – Darren! – syknęła Kate. – Zejdź na dół i poczekaj na nas. Przestań się wygłupiać. Chcę porozmawiać z Neckiem. W cztery oczy. Darren mruknął coś i skierował się w dół zbocza, podirytowany z powodu utraty panowania nad sobą i reprymendy Kate. Był wściekły na to, że szczeniak miał czelność nazwać go frajerem. Poważna kłótnia wisiała w powietrzu. Jednak kiedy do niego podeszli, Capucco szeroko się uśmiechał i sapał, a nawet mrugnął do niego okiem, dziwnym trafem chętny do wznowienia marszu. Po nim zeszła Kate i powiedziała: – Jakoś wytrzymam w towarzystwie Necka z przodu. Ty zostań na ogonie, Charlie. – Jak go przekonałaś? – szepnął. – Bez problemu – zaśmiała się, oddalając się ponownie. – Obiecałam, że jak zdoła dojść do Mexico City, będzie mógł mnie przelecieć. Kate ruszyła szybko do przodu, chichocząc pod nosem, i wkrótce wybuchła śmiechem, który doprowadził ją do łez. Wiedziała, że naprawdę nie jest to zabawne, ale długo nie spała i stres związany z całą sytuacją wydusił z niej chichot, tak samo podświadomie jak zwykłe kichnięcie. Poza tym Darren nie uznawał takich żartów. Jego reakcja była nie do przewidzenia. Lubiła śmiać się i toczyć pojedynki słowne, zwłaszcza ze swoim mężem, który jako regulaminowy człowiek aż prosił się o ironię. Darren oparł ręce na biodrach i zazgrzytał zębami. Dlaczego akurat musiała użyć słowa „przelecieć”, a nie na przykład „pójść do łóżka”, zastanawiał się, nie mogąc tego zrozumieć. Chyba mu tego nie powiedziała? Oczywiście, że nie. Był na tyle zmęczony, że stał się podatny na docinki, więc mu docina-ła. „Przestań być taki naiwny. Piętnaście lat znajomości z Kellym powinno cię przygotować na Kate. Wyluzuj, to tylko żart”. Gdy w końcu przyspieszył, poprawiła się widoczność. W głowie poczuł mrowienie i prawie zemdlał. Zdał sobie sprawę, że wstrzymywał oddech, więc otworzył usta. Dopiero po kilku sekundach mógł ponownie przyspieszyć. Przez kolejne trzy mile nie mógł pozbyć się dręczących go myśli, przeżuwając słowo „przelecieć” jak gorzką pastylkę i wykorzystując je jako paliwo do oderwania uwagi od niesionych na plecach kilogramów i pary flirtującej z przodu. 23 MCLEAN, VIRGINIA Susanne Sheridan ziewnęła i powoli przekręciła głowę, wyciągając szyję. Była prawie czwarta nad ranem i z wyjątkiem Contrerasa oraz funkcjonariusza pełniącego dyżur Jaskinia Nietoperza była pusta. Lecz Sheridan była bardziej podekscytowana niż zmęczona. Biorąc pod uwagę przekonanie, że para Amerykanów wciąż żyje i gdzieś w meksykańskich górach niesie ze sobą ultraszerokopasmowy telefon satelitarny, który może stać się kluczem do sieci komunikacyjnej kartelu, nie było to aż tak zaskakujące. To, że Jimmy Contreras brzmiał tak natarczywie przez telefon, też jej nie przeszkadzało. Podała mu filiżankę gorącej kawy. Jedzenie było zabronione w Jaskini Nietoperza, ale Susanne pozwoliła sobie na mały wyjątek. W powietrzu unosił się zapach dostarczonej z restauracji przekąski, która została cztery razy prześwietlona promieniami Roentgena, zanim trafiła do jej ust. Susanne wypiła duży łyk kawy i powoli pochyliła głowę w stronę barku, próbując pozbyć się skurczu. Plakietka z jej nazwiskiem zawieszona na naszyjniku przesunęła się i wpadła pod bluzkę. Pomyślała, że może poprosić wysokiego agenta DEA o wyłowienie jej, i zaśmiała się pod nosem. Chyba jednak była zmęczona. Contreras stanowił całkiem przyjemny odpoczynek dla jej oczu, nawet z pomierzwionymi włosami. Cokolwiek go obudziło, było na tyle ważne, że wypędziłoby nawet największego czyścioszka z domu bez prysznica. Przebrał się w bawełniany golf, w którym całkiem nieźle wyglądał. „Szkoda, że nie lubi rozmawiać”, pomyślała. Chyba wolał rozmyślać niż rozmawiać, no cóż, w końcu był tylko mężczyzną. – Coś pani mówiła? – zapytał Jimmy. – Mów do mnie Susanne, agencie specjalny Contreras. Och, przepraszam, wy jesteście zwykłymi agentami, tak? Szkoda, że FBI upiera się przy przestarzałych formach. Contreras wpatrywał się w nią zagadkowo. – Słuchaj, jest czwarta rano – ciągnęła dalej. – Więc mów do mnie Susanne. Po co ci to żelastwo? – Wskazała na zieloną torbę sportową, zauważając przy tym kanty na jego spodniach oraz połysk na czarnych mokasynach. – Służyłeś w wojsku, agencie Contreras? – Nie. Służyłem w US Marines. – Dobra, nawet nie próbuję dociec, jaki błąd popełniają cywile, szufladkując marines w szeregach wojska. Wiedziała o nim wszystko z powodu rygorystycznej kontroli, jaką musiał przejść, zanim dołączył do Wydziału Narkotyków i Przestępczości Zorganizowanej. Urodził się w małej wiosce rybackiej Xcalac w Meksyku, na półwyspie Jukatan. Według jego wuja, Jimmy, kiedy miał dwanaście lat, przebył wraz z matką tysiąc mil, uciekając do Kalifornii. Podobno przemytnik próbował zgwałcić jego matkę. Emigranci pobili mężczyznę na śmierć i wrzucili do rowu na południe od Calexico, po czym popędzili dalej. Miesiąc później, we wschodniej części Los Angeles kolo sklepu z lizakami, jakiś dzieciak dźgnął Jimmy’ego nożem, po czym zrabował mu z kieszeni drobne. Jimmy zarobił pieniądze przy roznoszeniu gazet, aby kupić sobie wspaniałego czerwono-biało-niebieskiego lizaka. W tamtym rowie niedaleko Calexico poczuł już smak zemsty. Dwa lata później czternastolatek ubrany w strój sportowy i dzierżący świecący kij baseballowy z drzewa sosnowego, złamał rękę młodemu złodziejowi. Jimmy przez kilka miesięcy oszczędzał napiwki i przygotowywał kij specjalnie na tę okazję. Jimmy gonił za „Amerykańskim Snem” sortując pocztę za ćwierć dolara na godzinę, aż pewnego dnia człowiek werbujący do Marines, ubrany w granatowy mundur, powiedział mu o wielkiej szansie w 1967 roku. Wielu młodych imigrantów odpracowywało rok w kraju w zamian za obywatelstwo. Po dwóch wyjazdach na front świeżo upieczonemu Amerykaninowi nie podobał się już kraj, do którego powrócił, więc zaciągnął się do LAPD, żeby pomóc w jego naprawie. Contreras uważał siebie za prawego człowieka i pasował do policji, zważywszy na kalifornijskie środowisko w późnych latach sześćdziesiątych. |ak na patrolującego pieszo, miał niezły wynik aresztowań, jednak codziennie wracał do domu przekonany, że nie dał z siebie wszystkiego. Więc gdy pojawiła się szansa dołączenia do nowej organizacji, DEA, która miała prowadzić prawdziwą wojnę z tymi, którzy zagrażali jego obydwu ojczyznom, zgodził się bez zastanowienia. Odtąd pracował jako tajny funkcjonariusz i był jedną z wschodzących gwiazd agencji, aż do 1988 roku, kiedy został zamordowany jego partner w Tijuanie. Był zbyt pogrążony w gniewie i roztargniony, żeby pracować dalej jako tajny agent. Wreszcie po kilku skargach od Meksykanów jego kariera legła w gruzach. Dopiero niedawno wylądował w Waszyngtonie, by spokojnie doczekać emerytury. Dla Susanne Jimmy Contreras wyglądał na bardzo samotnego człowieka, który powinien był już dawno temu porzucić wywołujący frustracje i nieskuteczny świat międzynarodowej walki z narkotykami. – To co tam masz, Jimmy? Bo ja nie mam nic nowego z satelity. Jimmy skinął głową. Miał poważną minę i Susanne zauważyła, że jego twarz pociemniała, jeśli oczywiście było to możliwe. Oczy miał jak zawsze podkrążone, ale we fluorescencyjnym świetle worki pod oczami wyglądały na purpurowe. Przybrał posępny wyraz twarzy i przez chwilę Susanne bała się, że Jimmy się rozpłacze, dopóki nie zdała sobie sprawy, iż to przecież gniew. Podał jej dysk. – Mam nadzieję, że masz mocne nerwy. Uśmiechnęła się i powiedziała: – To wymóg mojej pracy. Razem z tym biurokratycznym gównem. Zobaczmy, co tam masz. – Włożyła płytę i przechyliła głowę, żeby rozpoznać obraz, który pokazał się na dużym ekranie. Kiedy zdała sobie sprawę, że czerwona papka na monitorze to ludzka istota, nie mogła powstrzymać się od zatkania ręką ust. – To jest, był, mój najlepszy przyjaciel. Luis Gonzalez. Słyszałaś o nim? Susanne przytaknęła. Była to tragiczna historia, o której zaczęto opowiadać w CIA tuż przed przybyciem Contrerasa. – Co to ma wspólnego z naszą sprawą, Jimmy? – Zwierzę, które pokroiło Luisa w ten sposób, to pelnokrwisty aztecki Indianin, fest niewielki, ma wytatuowane kolibry na klatce piersiowej i nosi naszyjnik. Reszta informacji jest pobieżna. Złożyłem obietnicę Ricie Gonzalez – i sobie – piętnaście lat temu i mam zamiar jej dotrzymać. Przyrzekłaś kiedykolwiek komuś coś takiego? – Tak. Przyrzekłam sobie nigdy więcej nie wychodzić za materialistę – powiedziała, próbując zakończyć rozmowę. Nieufnie podchodziła do jego stanu. Miał zmienny nastrój i był roztrzęsiony. – Potem zacząłem czytać o tym seryjnym mordercy z Juarez – Potwornym Rzeźniku. Pamiętasz moje sprawozdanie, które przedstawiłem w listopadzie na temat El Monstruo Carnicero, mordercy z listy najbardziej poszukiwanych przestępców FBI? Naciskałem, żeby się tam dostać. Z pewnego źródła dowiedziałem się, że to Rzeźnik załatwił Luisa. Moja prośba została odrzucona. – Jeśli prosisz mnie o przeniesienie... – Większość zabitych kobiet miała powycinane serca. Niektórzy mężczyźni mieli zdjętą skórę, tak jak Luis. Żadna z kobiet nie miała powiązań z narkotykami, ale każdy z mężczyzn miał. Rozumiesz? Kartel z Juarez zatrudniał to zwierzę, ale on wciąż zabijał na boku. Nasz informator nie miał o tym pojęcia. – Informator? Contreras przytaknął niecierpliwie głową. – Tak. Tak. Kupiliśmy kod aktywacyjny El Monstruo Carnicero dziesięć lat temu – gdyby władze go ponownie wezwały. Nie zrobili tego. Informacje z wnętrza kartelu są nikle. Bardzo kosztowny i niebezpieczny interes, bo dobre źródła są zbyt dobrze opłacane. Oni zabijają na podstawie podejrzeń. Nie możemy zdobyć wystarczających informacji z powodu terroru, który ich chroni. W przypadku rządu jest inaczej. Można ich kupić. Wiedziałem, że jest kontakt, więc zacząłem poważnie naciskać. Niech to szlag, prawie straciłem odznakę miesiąc po śmierci Luisa. – Nie próbuj jej stracić ponownie. Najbardziej poszukiwana w FBI jest torba Corwina. Zignorował to. – Informacja na temat miejsca pobytu El Monstruo Carnicero była ukryta gdzieś głęboko w rządzie i nie mogłem na nią trafić, ale udało mi się kupić część kodu, który miał posłużyć do skontaktowania się z nim. Nie cały, żebym nie mógł go namierzyć, lecz tylko wiadomość, że został aktywowany. Od ponad dziesięciu lat czekałem na ten telefon. Dostaliśmy go tuż po północy. – To nie zbieg okoliczności? – Nie wierzę w takie rzeczy. – Był spięty i zabrzmiał opryskliwie. – A ty? „No proszę, akurat trafiłam na szczytowy punkt w karierze zawodowej tego faceta, pomyślała Susanne. Moje szczęście, muszę niańczyć kolesia z kryzysem wieku średniego”. – Ten potwór został zatrudniony, żeby torturować Darrena i Kate Phillips? Susanne spojrzała na zdjęcie i wyobraziła sobie, że para traci życie w podobny sposób. Uświadomiła sobie, że pojawiła się u niej pewna więź z nowożeńcami, chociaż w rzeczywistości chodziło głównie o telefon. – Jeśli jeszcze żyją, tak. Prowadzi dla nich przesłuchania. – Więc uważasz, że zostali złapani? – Nie wiem. Może El Monstruo Carnicero ma ich dopiero schwytać. Jeśli to ta sama puta, która zabiła Luisa, to ma silne nogi. Pieprzony biegacz. Wydaje mi się, że Juarez przygotowuje wszystko i o wschodzie słońca El Monstruo Carnicero wyruszy na poszukiwanie Amerykanów. – Cały kraj ich szuka. – Nie wydaje mi się. Kartel będzie chciał wypuścić jak najmniejszą grupę, żeby nie mieć problemów z kontrolą. Wydaje mi się, że Eduardo Saiz jest ich wtyczką. Zaczynał ją drażnić. Nie przez to, co mógł zrobić” tylko przez to, co mógł za kilka godzin powiedzieć. Dostali informację, że sam prezydent przyjdzie na poranną odprawę. Czy faktycznie mogła ryzykować zabierając ze sobą Jim-my’ego? CIA i tak miała reputację kowboja. – Nie ma na to dowodów, Jimmy. – Pracowałem z tym facetem dziesięć lat temu. To mi wystarczy. To pijawka. Gdybym był na jego miejscu, nie angażowałbym armii, bo nie mógłbym jej kontrolować. Trzymałbym wszystko jak najbliżej siebie. I my też to musimy zrobić. Susanne odłożyła kawę i wyciągnęła się ponownie. „No masz, pomyślała. Jestem zbyt zmęczona, żeby teraz się tym zajmować”. Słyszała mącące ciszę buczenie wentylatorów chłodzących w komputerach. – Co proponujesz, Jimmy? – Wiemy, że telefon automatycznie podaje lokalizację, tak? – Tak, po kilku sekundach. Nasi naukowcy w tej chwili nad tym pracują. – Kartel czeka na kolejną rozmowę. Jeśli rozszyfrujemy wiązkę danych, możemy zrobić to samo. Pojadę na południe i zorganizuję oddział. Ty załatwisz sprawę z Tampa. W kraju jest kilka oddziałów snajperskich, pracujących przy misjach antynarkotykowych w Meksyku. Znam dowódcę misji. Jeśli podasz mi lokalizację telefonu, wezmę jak najszybciej niewielką grupę i dotrzemy tam. Muszę ich złapać, zanim zrobi to El Monstruo Carnicero. Ty chcesz telefon, ja rzeźnika. Dlatego proszę o wsparcie. – Nigdy nie zgodzą się na takie rozwiązanie, Jimmy – powiedziała stanowczo Susanne. – To przewyższa nawet kompetencje generała Justicza w Tampie. Potrzebna będzie pieczątka ministra obrony i dyrektora Służb Specjalnych, a to oznacza twardą Bobby Kennedy, co oznacza, że nie. Więc pójdźmy na skróty i powiedzmy bez strzępienia języka nie. Contreras westchnął. – Nie proszę o zgodę. Sam to zrobię, z odrobiną twojej pomocy. Tylko informacje i trochę pieniędzy. W DEA nie ma ani grosza. Chciała usłyszeć coś, co zakończy tę sprawę. Ale tak się nie stało. On był skłonny ryzykować swoją karierę dla zemsty. Źle uknuty plan, który naginał prawo i stanowił zbyt duże zagrożenie. Poczuła żal. To, co miała teraz powiedzieć, musiało być na tyle mocne, żeby stłumić jego niecne zamiary. Jednak, by tego dokonać, musiała zabrzmieć nieprzyjemnie. – Wybacz, ale nie. Twoja propozycja może nas wsadzić do więzienia. Jeśli mam być szczera, to jest idiotyczny pomysł. Najlepszą rzeczą, jaką możemy zrobić, jest przekazanie tych informacji dyrektorowi Służb Specjalnych albo dyrektorowi Homeland Security. Nie wychylam się poza swoje kompetencje, ty też tego nie zrobisz. Nie podczas mojej wachty. Contreras był wściekły. Wyciągnął płytę i wrzucił ją do torby. Próbował zasunąć zamek, ale się zaciął, więc szarpał nim tam i z powrotem. – Twojej wachty? Posłuchaj. Po dzisiejszym poranku już nie będziesz miała wachty. Federalni wszystko przejmą. – Ruszył w stronę drzwi i usiłował otworzyć wzmocnioną zasuwę. – Dwieście martwych kobiet za twoje miejsce w łańcuchu żywieniowym. Mogłabyś mnie, do cholery, stąd wypuścić? 24 BAZA WOJSKOWA W ZAMPEDRO, MEKSYK Felix pogłaskał za uchem swojego najlepszego przyjaciela i podrapał go po brzuchu. Nochal zaczął merdać ogonem, kiedy poczuł dłoń swojego pana, i miękkimi uszami przylgnął do jego ręki. Świeżo wykąpana sierść była jedwabiście miękka. Zwierzę zaczęło obwąchiwać mu rękę i Felix poczuł na zmianę ciepłe i zimne powietrze. Pies, którego nos wart był milion pesos, wyczuwał zbliżające się zadanie i nie mógł już się doczekać. Z tysiąca psów tropiących, które Felix do tej pory trzymał i tresował, Nochal był jego największym osiągnięciem. Był to najlepszy pies tropiący na całym świecie. Zajął drugie miejsce podczas Mistrzostw Świata w Los Angeles, przegrywając z psem z Alabamy tylko dlatego, że Amerykanie zdecydowali się przyznać główną nagrodę swojemu reprezentantowi. Felix był dumny ze swoich osiągnięć jako tropiciel. Był dumny z tego, że zabierał swoich klientów na prawdziwe polowania, które wymagały prawdziwego skradania się i prawdziwych umiejętności strzeleckich. Oraz cierpliwości. Pewnego razu zdarzyło mu się gonić za upartym baranem przez trzy dni. Tropił go dalej, nawet kiedy klient zrezygnował już z polowania. Nie mógł przecież dać Nochalowi złego przykładu. Kiedy pies przystawił nos do ziemi, trzeba było coś ustrzelić. „Znalezienie tych morderców nie będzie takie trudne jak przypadek z baranem, pomyślał, gdy tylko Nochal złapie trop”. Tropienie ludzi było łatwe. W miarę upływu czasu uciekali coraz wolniej i coraz bardziej śmierdzieli, jednak polowanie na ludzi wydawało się dla Felixa czymś obcym, dopóki nie usłyszał, że Los Asesinos zamordowali kilkanaście osób. Tak jak większość jego rodaków, doprowadzały go do szału pokazywane w telewizji obrazki szlochających krewnych bohaterskich mężczyzn i kobiet, którzy zostali pozbawieni życia przez dwójkę amerykańskich ćpunów. Polowanie odbywało się w słusznej sprawie. Spojrzał na czterech żołnierzy siedzących za stołem, przy którym odbywały się odprawy, i zmrużył oczy, by nie raziło go jasne światło lampy. Dookoła wszyscy ludzie w bazie byli pogrążeni w głębokim śnie. W hangarze słychać było odgłos chrapania jakiegoś anonimowego żołnierza. Dochodziła 4.30 i agent rządowy przeprowadzający odprawę właśnie powiedział drużynie, że mają jeszcze dwie godziny się przespać, by przygotować się na polowanie. – Warunki w terenie mogą być ciężkie. – Ale nie dla nas, staruszku – rzeki dwudziestotrzyletni sierżant Oscar Pena z Meksykańskich Specjalnych Sil Policyjnych. Zacisnął pięści, aż na przedramionach pojawiły mu się żyły. – No, zobaczymy – powiedział Felbc, drapiąc się po brodzie i wpatrując w zamyśleniu przed siebie. Był o dwadzieścia lat starszy od tych młodzików i ciekawiło go, jak będą się poruszać w lesie. – Nawet jeśli ty i twoi compahe-ros, młody człowieku, wycofacie się, to ja mam strzelbę i dokończę polowanie. Z przyjemnością zabiję tych morderców. Sierżant Pena skinął głową i splunął mieszanką śliny z tytoniem na betonową podłogę hangaru. Każdego ranka lubił żuć tytoń, jak inni lubią pić kawę. – Wycofać się? W twoich snach, dziadku. Zgubię cię po pierwszych pięciu kilometrach. – I tak jestem niezłym strzelcem. – Posłuchaj, staruszku. To ja mam najlepszy wzrok. I jak tylko ich zobaczę, to ich zabiję. Felix przyjrzał się chłopakowi. Miał nadzieję, że polowanie nie będzie trwało długo. – Tak w ogóle, kto tu dowodzi? – Ja – odezwał się wysokim, zniewieściałym głosem mały Indianin siedzący na końcu stołu. Pena nie mógł znieść jego widoku. Kiedy siedział, ręce ledwo sięgały mu ponad stół. Miał wąską brodę, która wyrastała z podbródka jak wąsy suma. Jego rumiane policzki wydawały się równie tłuste jak włosy, które zaczesane były do tyłu w kucyk, opadający z przodu na ramię. Sprawiało to, że jego nadzwyczaj duże czoło wyglądało jeszcze bardziej groteskowo. Żeby tego było mało, nosił naszyjnik, jak dziewczynka. – Czy to prawda? – zapytał Pena porucznika. – Ta lalunia ma dowodzić? Gdy porucznik Garza, oficer dowodzący czteroosobowym oddziałem sił specjalnych, przytaknął, Pena ze zdziwieniem otworzył usta i popatrzył na Indianina. Pierwszą rzeczą, o której pomyślał, poza tym, że śmiał się z gabarytów tego nieprzyjemnego chuderlaka, było to, że Indianin musiał być opóźniony albo przynajmniej zdeformowany, zważywszy na jego ogromną głowę. Jego wielka brew wyglądała dla sierżanta Peny jak dziób statku bojowego, tylko nie aż tak równa. Fakt, iż ta indiańska łasica miała dowodzić grupą, kłócił się z jego światopoglądem. Nawet sukinsyn nie zwracał uwagi na odprawę! Gapił się tylko przez cały czas na fotografie Los Asesinos i przejechał palcem po tej, na której kobieta pozowała na plaży w bikini. „No, nawet niezłe zdjęcie”, pomyślał Pena, ale zabicie Amerykanów było najważniejszym zadaniem w ich życiu, a Indianin olewał prowadzącego odprawę. I Pena, będący w szczytowej formie, człowiek, który wygrał w swojej wadze zawody bokserskie wszystkich jednostek specjalnych, wytrawny strzelec, musiał pracować z takim indiańskim karaluchem! – Jak masz zamiar dowodzić od tyłu, maty przyjacielu? – zapytał Pena Indianina. – Tamci gringo biorą udział w tym długim wyścigu, Eco-Challenge. Gdybyś słuchał podczas odprawy, tobyś wiedział. Są już zmęczeni, to prawda, ale założę się, że ciągle szybko się przemieszczają i pewnie będą stawiać opór. Co wtedy zrobisz? Zawołasz starszego brata? Co to w ogóle za koleś? – Cisza, sierżancie Pena – powiedział porucznik Garza. – Jeśli comman-dante mówi, że on dowodzi, to tak ma być. Ale i tak muszę spytać o pańskie kwalifikacje. Indianin z tłustymi włosami gapit się tylko i milczał. Oczy miał czarne i bez życia. Jego nos wyglądał jak olbrzymi złamany dziób, gwałtownie zakrzywiony na środku, tak że druga część zwisała pionowo ponad górną wargą jak trąba słonia. Ubrany był w czarną jedwabną koszulkę z kołnierzykiem, która wyszła z mody w 1979 roku. – Nie twoja sprawa. Nie odzywajcie się do mnie. Was pięciu – i ten pieprzony pies – lepiej trzymajcie się ode mnie z daleka, jak już wylądujemy helikopterem i ich odnajdziemy. Porucznik poczuł się urażony, więc Pena wiedział, że ma prawo ponownie zabrać głos. – Uważaj, jak się zwracasz do porucznika, mała indiańska poczwaro – powiedział, chociaż tak naprawdę było mu wszystko jedno, co ten przybłęda powiedział o poruczniku. Chciał się tylko wyładować. – Okaż trochę szacunku albo cię go nauczę. Może, jak ci przywalę w tę pierdoloną głowę, to nie będziesz taki brzydki. Indianin posłał mu całusa. – Mam dużą głowę, bo jestem mądry. Kiedy się urodziłem, mój ojciec zmiażdżył mi czaszkę i spłaszczył ją deskami według pradawnego azteckiego zwyczaju. Nie wiesz tego, bo nie masz czystej krwi. I jesteś głupi. Pena był zdezorientowany pocałunkiem. Miał na koncie już kilka bójek i czuł się swobodnie podczas pojedynków na spojrzenia, tak jak przed chwilą z Indianinem. był dumny z umiejętności oceny, czy dany mężczyzna ma potencjał do walki. Robił to spoglądając przeciwnikowi prosto w oczy. Prawie każdy wtedy odwracał wzrok. Jeśli nie, Pena atakował. – Powiedz to jeszcze raz, a rozwalę ci ten paskudny łeb. Pena czekał na reakcję oślizgłego robaka. Zaskoczyła go. Nawet trochę przestraszyła. W jego czarnych oczach odbijały się małe kwadraty z fluorescencyjnych żarówek, na ustach pojawił się lekki uśmieszek. Nie było to na pokaz, żaden blef, tylko wyraz prawdziwego zadowolenia. Nie, pokręcił Pena głową, to niemożliwe. Przesadzam. Mimo to, kiedy Indianin już wstał i skierował się do wyjścia, zdążył jeszcze mrugnąć w stronę Peny okiem. Ścisnęło go w żołądku. – Pieprzony wybryk natury – syknął Pena. – Trzymaj się ode mnie ż daleka, indiańska świnio. Kilka minut później Nochal przechodząc pod stołem otarł się o nogę sierżanta. Pena tak się wystraszył, że uderzył kolanem w stół i zaklął, zdenerwowany. El Monstruo Carnicero rozłożył ręcznik na łóżku i położył na nim swoje noże. Obok nich leżała osełka i pasta polerska. Wziął do ręki dwa najnowsze ostrza do rzucania, Sokół i Orzeł, i przejechał palcem po ostrej krawędzi, po czym po raz ostatni przed polowaniem naostrzył je. Obydwa były wykute z zimnej, nierdzewnej stali i pokryte czarną warstwą azotanu tytanu. Miały nieproporcjonalny ciężar głowni z powodu jego stylu rzucania. Rozpoczynając od ostrza, ciężkie żądlą były zakończone szerokim łukiem, następnie zwężały się gładko wzdłuż dwóch wyżłobionych rowków, które wyszlifował i wypolerował na wysokoobrotowej szlifierce. Były w stanie przebić skórę i mięśnie nawet wtedy, gdy wyrzucono je z niewielką silą. Na środku wywiercił w nich niewielkie otworki, by złagodzić prostokątny kształt. Zrobił to raczej dla ozdoby niż z przyczyn mechanicznych. Wąskie rowki zwiększały stabilność aerodynamiczną, lecz zmniejszały prędkość. Nieistotne jednak – El Monstruo Carnicero, jak na kogoś tak niewielkiego, miał rękę szybką jak błyskawica i utrata kilku kilometrów na godzinę była znikomą ceną, jaką płacił za śmiercionośny świst wydawany przez nie, kiedy leciały w kierunku celu. – Co robisz, Indianinie? – zapytał sierżant Pena leżący naprzeciwko niego. – Jestem Aztekiem, wkrótce się o tym przekonasz, gringo. – Gringo? Co ty, kurwa, pleciesz, putal El Monstruo Carnicero uniósł swoją podłużną głowę. Chwycił ciężki tasak. Ważący prawie kilogram Niedźwiedzi Pazur był raczej nożem malajskim niż maczetą, ponieważ miał ciężkie, okrągłe zakończenie. Jego ostrze, poczynając od mającego kształt lizaka czubka, zwężało się gwałtownie w stronę krawędzi tnącej i przechodziło w zębatą krawędź szarpiącą, sześciocentyme-trowy odcinek z podwójnymi kolcami, które były w stanie przeciąć najgrubszą nawet kość. – Co tam masz? – zapytał Pena. El Monstruo Carnicero uniósł Niedźwiedzi Pazur. – To ostrze zostało wykute z mocnego chromu i stali. Czubek zostawiłem grubszy, żeby łatwo można było się zamachnąć. Widzisz? W ten sposób nabiera rozpędu podczas cięcia i pod koniec ma niszczącą siłę. – Machnął w powietrzu przed nosem Federale. Sierżantowi nie spodobał się usłyszany świst rozcinanego powietrza. Oparł się o łóżko i sięgnął po swój M-4. – Czyżby? To jest chłodzony powietrzem, zasilany gazem karabin o kalibrze 5.56 z celownikiem na podczerwień. Mogę cię zastrzelić z odległości ośmiuset metrów. Nie sądzę, żeby twój nożyk tak daleko doleciał. El Monstruo Carnicero podniósł Barracudę, który leżał na samym czele jego arsenału. Pokręcił nim cienkimi palcami i powiedział: – Następnym razem, jak cię wyciągnę, posmakujesz pierwszej napotkanej osoby. – Długi, giętki nóż rzeźniczy był ulubioną bronią El Monstruo Carnicero. Pracował nad nim przez tydzień, kiedy jeszcze praktykował u tego producenta scyzoryków, zaraz przed zaciągnięciem się do wojska. Od tamtej pory zawsze go miał przy sobie – od pierwszego przesłuchania gringo z DEA w 1987 roku do ostatnich seansów pytań i odpowiedzi na nowym rancho kartelu w Juarez. No i oczywiście podczas prywatnych zabaw. – Pokaż mi go – powiedział Pena. – Nie chciałbyś go dotykać. Barracuda jest wykonany z najlepszej jakości i najbardziej elastycznej stali. Na gorąco dodałem do niego węgiel, żeby był jak najostrzejszy. Wystarczyłoby, żebyś wziął go do ręki, a jego zęby przecięłyby ci skórę. Z niewielkim wysiłkiem wbijam go aż po samą rękojeść. Ostrze wygina się i omija kości oraz chrząstkę, żeby zasmakować takich specjałów jak ścięgna, arterie i organy wewnętrzne. – Tylko dużo gadania – powiedział Pena, poklepując ręką czarną termoplastyczną wyrzutnię granatów. – Z tego czterdziestomilimetrowego działa można strzelać ładunkami wybuchowymi albo śrutem. Wiesz, co to oznacza? Strzał i dwieście kulek rozrywa ci dupę. El Monstruo Carnicero zdziwił się. Nie był przyzwyczajony do tego, że jego partnerzy mogą mówić, co im się podoba, nie mówiąc już o potyczkach słownych. – Barracuda to precyzyjny skalpel. Mogę nim obrać winogrona z odległości prawie dwustu centymetrów. – To dobrze, Indiańcu. Obierz nim swój napletek, żebyś mógł sobie sam brać do pyska. Pena obudził się o świcie, żeby spakować się i jeszcze raz wyczyścić broń. Czarny gringo, Phillips, był żołnierzem US Marines i Pena chciał przygotować się do wymiany ognia, gdyby do niej, daj Bóg, doszło. Zaszczytem byłoby przedziurawienie kulą jego czaszki. Spojrzał na swoje wyposażenie bojowe – szturmowy karabin M-4, 145 sztuk amunicji (w skrzyni miał jeszcze 300 dodatkowych, ale nie chciał nadmiernie obciążać ekwipunku), dwa silnie wybuchowe i pięć czterdziestomilimetrowych granatów, dziewięciomi-limetrowy pistolet Beretta, nowa para gogli noktowizyjnych i wygrawerowany nóż myśliwski, zwany przez niego Wojennym Psem, którym popisywał się, nosząc go dyndającego na pasku. Pena wyciągnął zestaw do czyszczenia i kilka razy sprawdził jeszcze lufę – czysta – następnie pokrył broń kolejną porcją oleju i delikatnie odstawił na stojak. Sprawdził po raz piąty swój plecak, wyciągając i ponownie pakując każdy zawinięty w wodoszczelny materiał przedmiot. Zadowolony spojrzał na swoich śpiących compańeros, pozbierał przybory do czyszczenia, położył się na plecach i podrapał po głowie. Coś było nie tak. Pobiegł do łazienki i złapał się przed lustrem za włosy. Powoli zaczęły spadać na ziemię, całe kępki – idealnie kwadratowe – spadały swobodnie. Na głowie miał wycięty wzorek, który przypominał ściernisko. „Ten skurwiel obciął mi włosy!”. Pena rozwścieczony odwrócił się na jednej nodze i proszę bardzo, to był on, niecałe 150 centymetrów wzrostu, w samych majtkach, które żałośnie obijały się o wąskie uda. Miat też turkusowy naszyjnik, który wyglądał, jakby mógł złamać jego indyczy kark. Klatkę piersiową miał praktycznie bez mięśni, prawie wklęsłą. Na mostku widniał wytatuowany koliber trzymający mały nóż. Drugi znajdował się pod pępkiem. „Na głowie mam koronkę, pomyślał Pena, a ten pedał maluje sobie ptaszki. Ten indiański Piotruś Pan to pierdolona ciota, ale chyba ma jaja. Czas na zemstę!”. – Teraz mi zapłacisz, pula – powiedział Pena. – Chcesz mnie? – syknął mały Indianin. Stanął w drzwiach, blokując wyjście. Jego wąska bródka podskakiwała, gdy coś mówił. Pena patrzył w te paskudne, matowe oczy. Ten indiański karzeł był odrażającą atrapą ludzkiej istoty. Pena oblizał wargi i zauważył, że jedną rękę Indianin ma schowaną do tyłu. Prawdopodobnie pistolet, wywnioskował. Mały karaluch nie miat zamiaru walczyć uczciwie. – Nie, nie teraz – powiedział. – Ale później tak, indiańska poczwaro. – Dodał dla uratowania chociaż części honoru. Pena podszedł do mężczyzny, jednak coś go zatrzymało, zanim naprawdę się do niego zbliżył. Był jakiś dziwny, ten jego wściekły wygląd. Praktycznie wesoły. W końcu to Pena powinien być zły, agresywny. Ten mężczyzna wyciął mu we włosach jakieś esy-floresy, a nadal był konfliktowy. Tak nie powinno być. Powinien się wycofać. Pena miał prawo się wkurwić. Coś w tej sytuacji nie grato. – Co masz tam z tylu? – Nóż. Chcesz się przekonać, jaki? – Użyjesz go, jeśli tak? – Pena był zdenerwowany, ale nie chciał stracić twarzy i udać się w stronę drugiego wyjścia. – Tak. Aztecki wojownik musi karmić ziemię krwią. Najlepiej zabić drugiego wojownika, takiego jak ty. Wbiję ci go we flaki, potem cię zerżnę w dupę, jak jeszcze będziesz krwawił i trzymał się za swój wspaniały hiszpański brzuch, plącząc. Może jeszcze spuszczę ci się do pyska, zanim wytnę ci serce, chtoptasiu. Chodź, spróbujesz, jak to jest. Pena był oszołomiony. Po plecach przeszły mu ciarki. Słyszał brzęczenie fluorescencyjnych lamp nad sobą. Słyszał oddech, mężczyzny i swój, poczuł, jak kwas wzbiera mu w żołądku i osłabia mu nogi. Wyczul w powietrzu napięcie. Gruczoły w ustach przestały produkować ślinę i otworzył z trudem usta. Zamarł w bezruchu. „Co on powiedział?”. Kiedy El Monstruo Carnicero się uśmiechnął, Pena wystrzelił jak z procy przez drugie drzwi, z powrotem do swojej kwatery. Słychać było tylko stukot jego butów o betonową podłogę. 25 WASZYNGTON Prezydent Scott O’Reilly był w rzeczywistości wyższy, niż można było sądzić oglądając go w telewizji. Susanne przyszła na spotkanie wystarczająco podenerwowana tym, że właściwie w ostatniej chwili zaproszono ją do Gabinetu Owalnego. Teraz cicho odchrząknęła, żeby przygotować się do przedstawienia się, kiedy nagle jego wielka ręka ukazała się przed nią. Uścisnął jej dłoń. Był o rok młodszy od Susanne, ale natychmiast poczuła się jak nowi-cjuszka przy starym wyjadaczu. – Pani musi być tą dysydentką, o której słyszałem. – Susanne Sheridan, sir. Zastępca dyrektora Wydziału Przestępczości Zorganizowanej i Narkotyków. A także przedstawicielka CIA w Homeland. W rzeczywistości moje poglądy podziela również przedstawiciel DEA w mojej drużynie, ale utknął na obwodnicy. – Dobrze, proszę usiąść. Wskazał na sofę, na której siedział uśmiechnięty od ucha do ucha Roger Corwin. Szefowa Sztabu Kennedy, dyrektor FBI Marsden i dyrektor Homeland Security Henry również zajęli miejsca w gabinecie. Skinęła w stronę Corwina i usiadła w rogu, pamiętając o obciągnięciu w dól spódnicy. – Zna pani wszystkich, nieprawdaż? – zapytał uprzejmie prezydent. Corwin przestał się uśmiechać, kiedy zauważył, że na jego pagerze BlackBerry pali się zielone światełko. Wyłączył wcześniej dźwięk, żeby nie zwracać niepotrzebnie uwagi. Schował go teraz za dopiero przed chwilą napompowanym czworogłowym uda, żeby prezydent nie widział. Odwrócił ekranik w swoją stronę i popatrzył lekko z ukosa, żeby przeczytać tekst. DODGER – WŁAŚNIE POTWIERDZONO NIEZBITE DOWODY. ONI BIORĄ NARKOTYKI. PRASA SZALEJE. KAZAŁEM IM CZEKAĆ JUŻ PÓŁ GODZINY TEMU. MOGĘ ROZPOCZĄĆ SPRAWOZDANIE? RYBAK. Corwin miał problemy z wciskaniem przycisków kciukiem lewej ręki. Ale nie poddał się. Nie na darmo przecież przez te wszystkie lata ćwiczył uścisk. POTRZEBNE JESZCZE PARĘ MINUT. POCZEKAJ. Prezydent wyjrzał przez okno. Na trawniku stał prezydencki helikopter, Marinę One. – Pani Sheridan, muszę podjąć decyzję, a wiem, że pani ma świeży pogląd na tę sprawę. Moi doradcy twierdzą, że wszystko jest oczywiste, ale major Phillips pracował dla mnie. Rozumie pani? – Popatrzył na nią z ukosa i podniosło jej się ciśnienie. Prezydent wcześniej grał w koszykówkę w lidze uniwersyteckiej i siedząc na krawędzi swojego biurka wyglądał jak pomnik Waszyngtona. – Tak, sir. Biały Dom znalazł się w kłopotliwej sytuacji. – Nie, nie rozumie pani – powiedział szorstko O’Reilly. – Miałem na myśli to, że znam Darrena Phillipsa osobiście. Albo przynajmniej tak mi się wydawało. Proste pytanie: Czy on to zrobił? Zdziwiło ją, że jest tak zdenerwowana. Próbowała uspokoić drżenie głosu wyobrażając sobie, że jest nagi. Nie pomogło. Jedynym obrazem, który pojawił się z jakiegoś powodu w jej głowie, były siwe włosy na jego klatce piersiowej, które pasowały do jego głowy. – Czy użył siły? Myślę, sir, że mógł... – Nie, nie, czy użył siły. Pytam o to, czy pojechał do Meksyku na miesiąc miodowy i próbował kupić narkotyki. Zawsze była dumna ze swojej bezpośredniości. „Tylko nie próbuj teraz łagodnieć”. – Nie, sir. – Jej pogląd w tej sprawie był ryzykowny, ale specyficzny, dlatego znów odzyskała pewność siebie. – Związek z narkotykami został sfabrykowany. Darren wraz z żoną weszli w posiadanie... – Kate. Znam ją. Wspaniała młoda kobieta. – Tak jest, sir. Kate... weszła w posiadanie telefonu satelitarnego, który zagraża rozszyfrowaniem całej sieci komunikacyjnej kartelu. Jak dostał się w ich ręce, tego nie wiem. Ale nie miało to nic wspólnego z narkotykami. – Sir – powiedział Roger Corwin – czy mógłbym przedstawić wyniki testów na wykrywaczu kłamstw? Otworzył czerwoną teczkę z napisem „Tylko dla oczu Rogera Corwina” i wyciągnął kartkę papieru, niczym młody król Artur wydobywający miecz z kamienia. Położył kartkę na kolanach Susanne. – To, co masz teraz przed sobą, to wyniki testu Darrena Phillipsa na wykrywaczu kłamstw, zanim został doradcą prezydenta. Jak widać, nie zaliczył następującego pytania: „Czy kiedykolwiek rozważyłbyś zażycie narkotyków?”. Jeśli chodzi o jego żonę, Kate, to trafiła raz w Princeton do szpitala po przedawkowaniu. „I proszę bardzo”, pomyślała, wciąż zaskoczona, że miał ochotę z nią walczyć nawet na samej górze. W rządzie bitwy toczyło się po cichu, w miejscach, gdzie można było kontrolować ryzyko. Dlaczego jest taki pewny siebie? – Na miejscu Darrena Phillipsa też bym zakwestionowała to pytanie. „Czy rozważyłbyś” to stwierdzenie czysto hipotetyczne i nie ma związku z faktami. Z racji tego, iż został zapytany, Phillips właśnie „rozważał”. – Stwierdzam tylko fakty, aby prezydent mógł podjąć decyzję. To, że Phillips nie zaliczył pytania, jest, w opinii przeprowadzającego test, faktem. To, że jego żona podczas studiów przedawkowała, też jest faktem. – Jaki rodzaj narkotyku? – zapytała Susanne. Corwin zawahał się. – Alkohol. Ale pijaństwo może wskazywać na coś innego. – Ależ Roger – powiedziała słodko Susanne. – Co to za studia bez chociaż jednego płukania żołądka? Wszyscy przez to przeszliśmy. Zauważyła, że prezydent uśmiechnął się, ale wtrąciła się Roberta Kennedy, zanim Susanne mogła załagodzić żart. – Nie, pani Sheridan. Z całą pewnością ja przez to nigdy nie przeszłam. Proszę nie uzewnętrzniać nam tu swoich osobistych przeżyć. Chyba nie zdaje sobie pani sprawy z powagi sytuacji. Wygląda na to, że jeden z doradców wojskowych prezydenta zamordował dwudziestu obywateli Meksyku i dwóch Amerykanów. Możliwe, że trzeciego Amerykanina wziął jako zakładnika. Wszystko wskazuje na to, że w grę wchodzą narkotyki. Cała historia ma swój początek w rezydencji narkotykowego bossa. Roger przekazał nam, że w ich pokoju hotelowym znaleziono resztki marihuany. Proszę poczekać, aż ten fakt zostanie podany dzisiaj do wiadomości publicznej. – Śladowe ilości marihuany mogą pochodzić sprzed kilku dni, a nawet miesięcy. Nie mają dowodów, że należały do Phillipsa – powiedziała Susanne i natychmiast miała ochotę to odwołać. Odezwała się ponownie Kennedy: – Pani chyba nic nie rozumie. Mamy do czynienia zarówno z tragedią ludzi, jak i z katastrofą medialną. Obdarzyliśmy tego żołnierza zaufaniem i daliśmy mu kody do broni atomowej! A sami obwiniamy Rosjan o zbyt lekkomyślne traktowanie broni nuklearnej! Wszystkie interesy z Meksykiem – zarówno związane z NAFTA, jak i z dewaluacją – mają jakiś związek z narkotykami. A teraz człowiek pracujący w Białym Domu pojechał tam, żeby kupić narkotyki. Gdyby nie bliskie stosunki prezydenta O’Reilly’ego z prezydentem Meksyku, incydent eksplodowałby. Za pięć minut zostanie otoczony bandą reporterów. Musimy wydać krótkie oświadczenie pełne smutku i żalu, które będzie wspierało wysiłki meksykańskich władz w ujęciu majora Phillipsa. I na tym koniec. Próbujemy uporać się z globalną wojną, a nie z osobistymi słabościami. Jaka jest pani opinia? Prezydent milczał. Susanne odczytała to jako oznakę poparcia zaleceń wielkiej trójcy. – Przepraszam za moją nonszalancję. Również uważam, że jest to poważny incydent. Według mnie prezydent powinien nie tylko wyrazić swoje ubolewanie, lecz także delikatnie zakomunikować wsparcie dla tej pary. – Pani Sheridan, pochodzę ze stanu Montana – powiedziała Bobby Kennedy. Często używała tego zdania na wstępie, chociaż na Wzgórzu pracowała od momentu ukończenia studiów. Wszyscy w Białym Domu albo uporczywie podkreślali swoje rzeczywiste korzenie, albo sobie je wymyślali. – W Montanie może się pani wydawać, że napełniając karmnik dla zwierząt robi się im dobrze. Ale czyniąc tak, można też zwabić niedźwiedzia. A my nie chcemy tego zrobić. Susanne zwróciła się do George’a Henry’ego i zdecydowała się zaryzykować: – Czy wspominał pan już o El Monstruo Carnicero? Henry zmarszczył brwi i odpowiedział szorstko: – Nie. Jak już powiedziałem przez telefon, nie ma to żadnego związku z tym spotkaniem. Roger Corwin nieświadomie wyprostował kręgosłup i podniósł się. Popatrzył na Sheridan i z powrotem na Henry’ego. Do tego stopnia zainteresował go nowy temat rozmowy, że przez chwilę wstrzymał oddech. „Co, do cholery, Sheridan wie o El Monstruo Carnicero?, zastanawiał się. I dlaczego nic mi o tym nie powiedzieli? Przecież to działka FBI”. Atmosfera zaczęła się zagęszczać i Corwin przesunął się do przodu, na krawędź kanapy. Jako funkcjonariusz patrolu motocyklowego był wyjątkowym przesłuchującym. Często zdarzało mu się wyjaśnić wszystkie kłamstwa zaraz po samym wypadku, kiedy opony jeszcze były ciepłe, a karetka ciągle wyła. Pierwszym ruchem było skłócenie obydwu stron, żeby mógł zaatakować i po kawałku wydobyć całą prawdę. Teraz miał Sheridan przy jednym samochodzie, a Eduardo Saiza przy drugim. Seryjny morderca El Monstruo Carnicero stał pomiędzy nimi. „O nim właśnie mówił Saiz”, wywnioskował. Nie o żadnym Mułła Omarze, jak miał wcześniej nadzieję, tylko o kimś cholernie bardziej interesującym. „Nabiję sobie punktów za złapanie pieprzonego seryjnego mordercy”. Dedukcja zajęła Corwinowi mniej niż dwie sekundy. Wysunął się do przodu i pochylił, żeby częściowo zasłonić Sheridan widok prezydenta. – Kto to taki? – zapytał prezydent. Roger Corwin ożywił się. – To po hiszpańsku „potworny rzeźnik”, seryjny morderca, który od trzech lat jest na liście najbardziej poszukiwanych przestępców FBI. Przypuszczamy, że mógł zabić ponad setkę osób w Juarez, nad Rio Grandę, niedaleko El Paso. – Szybko zwrócił się do swojego szefa, Geor-ge’a Marsdena, i powiedział: – Sir, to ten, o którym panu mówiłem po drodze. Marsden lekko kiwnął głową. – Aa, tak. – Panie prezydencie, przez jakiś czas pracowałem z Meksykanami nad tą sprawą. W ciągu ostatnich kilku tygodni meksykańscy detektywi ujawnili istotne informacje. Kontaktowali się ze mną, żeby poznać moją opinię. Wydaje mi się, że niedługo go dopadniemy. Może nawet pod koniec tygodnia. Susanne miała wrażenie, że szczęka opadnie jej do samej ziemi. – Co to ma wspólnego z majorem Phillipsem? – zapytał prezydent. Corwin wzruszył ramionami. – Nie wiem, sir. – Wcisnął się ponownie w kanapę, w nadziei, że nie popełnił falstartu. Potrzebne mu były wszystkie informacje, które posiadała. Odwrócił się do Sheridan i machnął w jej stronę ręką, jakby mówił: „Twoja kolej”. – Susanne? Susanne pokręciła głową. Została wystrychnięta na dudka na oczach prezydenta Stanów Zjednoczonych i dyrektora Homeland Security. Już drugi raz Corwin albo jej przeszkodził, albo znal inne źródło tych samych informacji. Contreras? Na pewno nie. No nie, niemożliwe. Ted Blinky? Christian Collins? – Nic, sir – powiedziała. – Pomyślałam tylko, że byłoby dobrze poinformować pana o tym mordercy. Zaraz za południową granicą zginęło trzysta osób. Prezydent podrapał się z roztargnieniem po uchu. – Tak, to potworne, ale nie wszystko naraz. Muszę jechać do Nowego Jorku. Jakieś zalecenia? George? Odezwał się George Henry: – Chyba jasne, że nie jest to działka Homeland Security. Telefon jest istotny, ale ten niewielki deszczyk zamienił się w całkiem sporą ulewę, kiedy zaczęli ginąć obywatele Meksyku. Zalecałbym, żeby zajęło się tym FBI. Jedyne, co możemy zrobić, to mieć nadzieję, że nie poleje się więcej krwi. Prasa będzie miała pożywkę, ponieważ w grę wchodzi wątek nuklearny. Wtrącił się George Marsden: – Sir, Roger jest w nadzwyczaj dobrej sytuacji. Utrzymuje kontakty z Meksykanami, a jednocześnie prowadzi intensywne śledztwo na miejscu. Wymyślił już coś, co nazywa się „cyfrowym przerwaniem”, dzięki czemu będzie prawdopodobnie można ustalić położenie Phillip-sa, jeśli jeszcze raz użyją telefonu. Zalecałbym, żeby codziennie przeprowadzać konferencje prasowe dla zaspokojenia reporterów. Najlepiej, jeśli pan nie będzie się w to angażował. Oświadczenie dyrektora FBI powaliło Susanne. Skoro Corwin wiedział o metodzie cyfrowej lokalizacji, to ktoś z jej własnej agencji musiał mu o tym donieść. Czyżby Jimmy Contreras tak szybko się od niej odwrócił? Prezydent zwrócił się do szefowej personelu: – Bobby? – Sir, w pełni popieram. Niech pan przedstawi omawiane wcześniej oświadczenie: „Zaszokowała mnie wiadomość o tej pozbawionej sensu tragedii w Meksyku. Myślami i modlitwą jestem przy rodzinach ofiar”. Proszę nie wspominać nic o Phillipsie. – Co pan na jego temat sądzi, sir? – wtrąciła Susanne. Spontaniczne wypowiedzi pochodzące z kanapy Eisenhowera były rzadkością, a Bobby Kennedy była teraz tak wściekła i wyglądała, jakby miała ochotę ją spalić. – Major Phillips to... – można było odnieść wrażenie, że prezydent zastanawia się nad dalszą częścią przemówienia, a nie nad opinią. Wreszcie dokończył: – Dobry człowiek. – Więc to dokładnie powinien pan powiedzieć, sir. Roger Corwin podniósł rękę jak uczeń w podstawówce, zabezpieczając się na wszelki wypadek, po tym jak Sheridan tak zuchwale wyskoczyła. Wyłożyła karty na stół, miał nadzieję, i chciał to wykorzystać. „Moja pozycja zawodowa zostanie przypieczętowana razem z następnym zdaniem, pomyślał. Lepiej, żeby Saiz się nie mylił”. – Pracowałem z Susanne przez kilka ostatnich tygodni i rozumiem jej stanowisko. Ale uważam, że się myli. Przecież to jest kwestia prawdy, tak? Znaleziono narkotyki w pokoju Los Asesinos? Spotkali się z członkiem kartelu? Według mnie właśnie narkotyki leżą u podstaw całego incydentu. Prezydent wstał i pozostała piątka też błyskawicznie znalazła się na nogach. Odprowadził ich na korytarz i powiedział: – Za jakieś trzy minuty poznacie moją decyzję. Dziękuję. – W towarzystwie dwóch agentów Służb Specjalnych wyszedł na zewnątrz i po trawniku przeszedł do Marinę One. Susanne wraz z pozostałymi przeszła do sali konferencyjnej, w której włączonych było kilka telewizorów. George Henry spojrzał na nią i powoli podszedł. – Chcę z tobą porozmawiać w cztery oczy, gdy to się skończy – syknął. – Tak jest, sir – powiedziała łagodnie. Zauważyła, że Corwin mruga do niej okiem. Na kanałach wszystkich amerykańskich telewizji kablowych pojawiła się sylwetka prezydenta. Scott O’Reilly podszedł do kamer. Przystrzyżona trawa rozchylała się pod wpływem gwałtownych podmuchów powietrza. Reporterzy musieli wykrzykiwać pytania, żeby można je było usłyszeć w hałasie wydawanym przez wirniki Marinę One. Ale pytań było tak dużo, że prezydent zmrużył oczy i machnął rękoma. – Zaszokowała mnie wiadomość o tej pozbawionej sensu tragedii w Meksyku. W myślach i modlitwie jestem przy rodzinach ofiar. – Dzięki Bogu – powiedziała Bobby Kennedy. – Potrafi być uparty, jeśli chodzi o ocenę czyjegoś charakteru. Jak już postawi na jakiegoś konia, to czasem podwaja stawkę, zamiast od razu się wycofać. Susanne nie oczekiwała wiele więcej. W końcu prezydent był politykiem. W myślach skupiła się na następnym zadaniu, czyli przeprosinach George’a Henry’ego i prośbie o pozostawienie jej na stanowisku w Homeland. Obserwowała, jak prezydent wchodzi do helikoptera, i nagle zobaczyła, że odwraca się odpowiadając na czyjeś pytanie. – Major Phillips? – powiedział prezydent. Podmuch uniósł mu krawat. Chwycił go i przycisnął do klatki piersiowej. – Oczywiście, że go znam. Darren Phillips, którego znam, to dobry człowiek. Tak samo niecierpliwie czekam na wyjaśnienie tej sprawy jak wszyscy inni. 26 MEXICO CITY, MEKSYK Do przedpokoju wdzierał się gruby snop światła słonecznego, więc Eduardo schował się w kącie. Było wystarczająco upalnie w cieniu. Aby ograniczyć ilość zadawanych pytań w czasie konferencji prasowej, kazał swojemu doradcy, Jorge Moralesowi, podczas przygotowań do sprawozdania wyłączyć klimatyzację – chciał, żeby reporterzy czuli się źle i byli podirytowani, kiedy będzie przedstawiał dowody w postaci resztek marihuany znalezionych w pokoju hotelowym LosAsesinos. Lecz to było czterdzieści pięć minut temu, zanim Dodger poprosił o przesunięcie oświadczenia. W tej chwili temperatura powietrza była nie do wytrzymania, ale za to opóźnienie okazało się niewiarygodnie korzystne. Sytuacja sprzyjała mu na tyle, że Eduardo zastanawiał się nawet, czy Dodger Cor-win jest mu jeszcze potrzebny. Jakiś czas wcześniej, kiedy Morales wrócił z odprawy, podał Eduardo plik zdjęć. – Proszę na to spojrzeć. Wywołali film, który znaleźliśmy koło martwych psów w aparacie Los Asesinos. Niewiarygodne! Miał pan rację. Eduardo oparł się głową o ścianę i zaczął oglądać zdjęcia, kartkując je jak plik studolarówek. „Uff, dzięki Bogu”, pomyślał. Jego teoria była nieprawdopodobna, ale prawdziwa. Amerykanie byli klientami Jackrabbita. Zacisnął pięść i uśmiechnął się ostrożnie, żeby nie zerwać szwów na wardze. – Masz to natychmiast powiększyć! – syknął. – Zrób jak największe, żeby wszyscy widzieli. Cały pieprzony świat. Wszyscy dostaną kopię. Szybko! – Zrobione. Pozwoliłem sobie zrobić dla każdego reportera komplet kolorowych odbitek. No, przynajmniej dla stu pierwszych. Razem z pornograficznymi ujęciami. Pomyślałem, że to pomoże w pokazaniu, jacy naprawdę są Los Asesinos. Pieprzone ćpuny i mordercy – wyszfiptal Morales. Odezwał się pager BlackBerry i Eduardo powrócił do rzeczywistości. Odczepił go i przeczytał. TERAZ! – Jorge? – Tak? – zawołał z sali konferencyjnej, zaskoczony. – Wchodzę. Zdjęcia gotowe? – Dwie minutki. Przyniosę je, jak pan będzie przemawiał. – No to do roboty. Eduardo ponownie odwrócił się w stronę okna i poprawił ciemnoniebieską koszulę. Na sobie miał także grafitowy garnitur i krawat od Hermesa, który jego żona przygotowywała przez dwadzieścia minut. Jego wizerunek miał pójść w świat. Zanim wszedł do sali, poczuł zapach potu. Reporterzy rzucili się na niego jak rozszalałe fanki zespołu The Beatles. Na wszystkich jasnych koszulkach zauważył ciemne mokre plamki. – Dzień dobry, panie i panowie – powiedział Eduardo po hiszpańsku. – Wygłoszę to oświadczenie w języku angielskim. Wygląda na to, że jest tu dzisiaj wielu Amerykanów i powiedziano mi, że są, jakby to ująć, upośledzeni językowo. – Pozwoliło to Eduardo na osiągnięcie trzech rzeczy – zwiększenie fali oburzenia, zwrócenie się do całego świata i popisanie się znajomością angielskiego. – Przepraszam za ten upal. Wygłoszę krótkie oświadczenie i potem odpowiem na pytania. Na końcu dostaniecie państwo fotografie, które przemawiają za winą Los Asesinos. Dziś rano potwierdziliśmy fakt, że w pokoju hotelowym Los Asesinos znaleziono resztki marihuany, razem z obrzydliwymi przedmiotami, o których nie wspomnę. Nie będę odpowiadał na pytania dotyczące tych... dziwactw, ponieważ mogą one nie mieć związku ze sprawą morderstwa. Skupię się tylko na faktach. Pierwszy fakt: Los Asesinos wypożyczyli kajaki i popłynęli na ukrytą plażę należącą do handlarza narkotyków, którego nazwisko brzmi Luis Calagra. Grupa operacyjna policji federalnej obserwowała go od kilku miesięcy i według nas na plaży przeprowadzał transakcje, żeby uniknąć wykrycia. W jego willi doszło do strzelaniny. On i jego ochroniarz zostali zastrzeleni. Drugi fakt: Otoczeni na posterunku policji w Acapulco, Los Asesinos zastrzelili trzech policjantów, po czym wzięli jako zakładników trzech amerykańskich studentów. Los Asesinos byli uzbrojeni w broń maszynową i zamordowali ponad dwudziestu obywateli Meksyku. Dwóch zakładników zostało zabitych, a trzeci zaginął. Ostatni fakt: Dzisiaj rano odnaleźliśmy kolejne dowody na to, że Los Asesinos chcieli kupić narkotyki. Są to niepodważalne dowody. Pytania? Eduardo próbował usłyszeć, co krzyczy do niego amerykańska reporterka. Było głośniej niż wczoraj na tym pieprzonym placu zabaw. Pytała coś o motywy Los Asesinos i miał nadzieję, że będzie mógł użyć niektórych z przygotowanych wcześniej sloganów. Nie chciał, żeby cokolwiek dotyczącego morderców umknęło przy tłumaczeniu, zwłaszcza jego uwagi. – Nie wiem, jakie Los Asesinos mieli zamiary, senorita, ale Darren Phillips zastrzelił z zimną krwią trzech funkcjonariuszy policji z Acapulco. Byli to, dla przypomnienia, Carlos Diego, Francisco Ordonez i Juan Calagra. Carlos Diego należał do naszej reprezentacji olimpijskiej w skokach do wody. Eduardo cieszył się, że udało mu się wykuć na pamięć nazwiska zabitych, by ofiary nie pozostały anonimowe. – Kiedy Los Asesinos usłyszeli nadjeżdżające siły policji federalnej, zmusili trzech amerykańskich chłopców z Uniwersytetu Michigan do wyjścia z celi i wzięli ich jako zakładników. W rzeczywistości użyli ich jako tarcz. Tak twierdzą Federales, którzy przeżyli. Dwóch chłopców chciało wtedy uciec i Los Asesinos strzelili im w plecy. Nie umiem wytłumaczyć dlaczego, seńońta. Nie mam zamiaru udawać, że potrafię czytać w umysłach morderców. – Powinienem powiedzieć „w myślach”, doszedł po chwili do wniosku Eduardo. – Ale co z trzecim chłopcem? Vinnym Capucco? Mówił pan, że jest zawodnikiem futbolowym? – zapytała. – Tak, o niego niepokoimy się najbardziej. Z jego powodu właśnie nasz helikopter nie zastrzelił tak po prostu Los Asesinos. Ciągle mamy nadzieję... Aha, panie i panowie, oto są fotografie, o których wspominałem. Eduardo przywołał Moralesa w stronę podium i wskazał palcem na sztalugę. Zdjęcia miały półtora metra szerokości i chwilę zajęło doradcy ich ustawienie. Fotokopie były jeszcze gorące i Eduardo poczuł zapach świeżego tuszu. Morales zasłonił sztalugę białym materiałem dla zwiększenia efektu. Eduardo popatrzył na widownię i na moment przerwał – żeby udrama-tycznić sytuację i pozwolić kamerom na ustawienie ostrości – dopóki nie ucichły szepty. – Wiele osób w Stanach Zjednoczonych podważało naszą wstępną teorię związaną z kradzieżą i narkotykami. Dlatego stwierdzam, że prawdopodobnie nie wiedzieliście, jacy naprawdę są ci ludzie. Ja już wiem. Poświęciłem ostatnie dziesięć lat na walkę z tym wirusem razem z moimi przyjaciółmi w amerykańskim FBI oraz DEA. Narkotyki niszczą życie. Jest to zmora, która nie zna granic i dotyka wszystkich klas społecznych. Niech wstydzą się ci z was, którzy sugerowali, że to wina Meksykanów i że Los Asesinos są niewinni. Ale skoro nie szanujecie moich słów, oto, co Los Asesinos sami mają do powiedzenia. Eduardo zerwał materiał z pierwszego zdjęcia – przedstawiającego nagą parę w objęciach w pokoju hotelowym. W sali dało się słyszeć wyraźne odgłosy zdumienia. Dźwięki wydawane przez błyskające flesze przypominały stukot wielkich kropel deszczu na balkonie. – Zdjęcia te zostały znalezione w aparacie porzuconym w lesie przez Los Asesinos. Nie mam zamiaru robić z tego jakiegoś pornograficznego przedstawienia. Prezentuję je państwu po to, żeby pokazać, że jest jeszcze druga, ciemniejsza strona życia tej pary, w przeciwieństwie do naszych wcześniejszych przypuszczeń. Eduardo wymienił się z Moralesem ceremonialnym spojrzeniem i poczekał, aż ustanie hałas. Miał takie poczucie triumfu, że chciało mu się krzyczeć z radości. Ponieważ był na liście płac kartelu, miał na sumieniu straszne rzeczy, niech Bóg mu wybaczy. Kiedy przed osiemnastoma godzinami kazał zabić Los Asesinos, poczucie winy towarzyszące zabiciu wielu niewinnych ludzi pojawiło się u niego ponownie. Ale tym razem to była dobra sprawa! Eduardo nie czuł ani odrobiny żalu. Skinął w stronę Moralesa i kolejne zdjęcie znalazło się na sztaludze. Nawet teraz fotografia wydawała mu się wspaniała. Napis zrobiony kremem do opalania był biały jak kreda i biegł po falistych mięśniach na ciemnych plecach Darrena Phillipsa. – Przeczytajcie wiadomość od Los Asesinos, panie i panowie, ponieważ oni wysłali ją do was. Jestem przekonany, że dojdziecie do tych samych wniosków co my. Gwar w sali przemienił się w ryk. Najpierw ręce, a następnie sami reporterzy podnieśli się. Wszyscy krzyczeli. Eduardo usłyszał głos amerykańskiego dziennikarza: – O Boże, nagrywasz to? 27 WASZYNGTON Susanne Sheridan wpatrywała się w zdjęcie przedstawiające plecy Darrena Phillipsa, które zdominowało wszystkie ekrany telewizyjne w sali konferencyjnej Białego Domu. Transmisje satelitarne i mikrofalowe oznaczały, że maniak telewizyjny w Oshkosh, w stanie Wisconsin, często otrzymywał informacje bezpośrednio związane z interesem państwa dokładnie w tym samym momencie, co służby wywiadowcze. Dyrektor Homeland Security George Henry podszedł do jednego z ekranów i pokręcił głową jak odurzony. Na ciemnym tle pleców Phillipsa widniał napis: NIECH BÓG NAM WYBACZY! CHCIELIŚMY TYLKO KUPIĆ KOKĘ. IDZIEMY DO MEX CITY NA SPRAWIEDLIWY PROCES! – Dokładnie tego się obawiałam – powiedziała Bobby Kennedy. Zadzwonił jej telefon komórkowy i spojrzała na wyświetlacz. – O Boże, prezydent już dzwoni. Przecież go ostrzegałam, nieprawdaż? Wszyscy go ostrzegaliśmy. – Przyłożyła telefon do ucha i wychodząc rzuciła Susanne piorunujące spojrzenie. – Oprócz pani – dodała. George Henry był najstarszą osobą w sali i wszyscy czekali na jego reakcję. Wreszcie powiedział. – Autentyczne? Corwin milczał. Ten problem należał do Sheridan. – Myślę, że tak, sir. Nie ma mowy, żeby to sfabrykowali i puścili w świat – powiedziała Susanne. – Harakiri to teraz dla mnie chyba najlepsze rozwiązanie. Dyrektor Homeland Security uderzył pięścią w stół. Kamienna lampka przewróciła się i jasnozielony plastikowy abażur pękł. Kopnął krzesło, które zamiast przewrócić się, odjechało, ponieważ było na kółkach. Susanne znała go jako spokojnego człowieka, nawet w stresie, a teraz była świadkiem nie wybuchu paniki, tylko czystej furii. Zauważyła błysk w jego oczach, oznaczający możliwość wyładowania na kimś negatywnych emocji, ale tylko przez chwilę. – Niech to szlag. Powinienem był to przewidzieć. Właśnie wpędziłem prezydenta w pierdoloną pułapkę. Odezwała się Susanne: – Sir, to ja... – Ty się nie odzywaj – powiedział, wskazując na nią palcem. Po czym odwrócił się w stronę Corwina i zapytał: – Wiedziałeś o tym? Masz tych kontaktów w cholerę. – Nie, sir – odparł spokojnie Corwin. – Wiedziałem o resztkach marihuany – jak już wspomniałem – ale mój informator nie przekazał mi nic o zdjęciach. – Tak, i to w takim momencie. Czyżby ten meksykański zastępca prokuratora generalnego czekał, aż prezydent się wypowie, zanim zrzucił tę bombę? – Eduardo Saiz? Wątpię, sir. Niefortunny zbieg okoliczności. Henry przyjrzał się dokładnie Corwinowi, zanim zwrócił się do dyrektora FBI, Marsdena. – George, teraz sprawa należy już do ciebie. Darren Phillips sam to powiedział. Porozmawiam z prezydentem i będę nalegał, żeby powierzył sprawę FBI. Załoga Homeland Security wznieciła już wystarczającą ilość pożarów, teraz wy, chłopaki, będziecie musieli je zagasić. Przez wypowiedź prezydenta będzie to znacznie trudniejsze. Wyszedł na kompletnego sceptyka i wątpię, żeby Bobby chciała, aby publicznie się tłumaczył. – No, my też zawiniliśmy – powiedział Marsden. – Powinienem wcześniej położyć większy nacisk na nasze kontakty z Meksykanami. Zwłaszcza wszystkie źródła Rogera. – Źródła Rogera. Tak, jestem pewny, że będziecie potrafili je wykorzystać lepiej od nas – powiedział ostrożnie, zwracając się do Corwina z wyciągniętą dłonią. – No, Roger, wygląda na to, że będziemy potrzebowali nowego współpracownika w Homeland. Ty będziesz zbyt zajęty przy rozwiązywaniu swojej dużej sprawy. – Współpracowałem z przyjemnością, sir – powiedział Corwin, mocno ściskając mu dłoń. – Ale wkrótce pojawię się u was. Mam przeczucie, że zakończymy tę sprawę szybko. Aha, chciałem jeszcze dodać, że wspaniale pracowało się z Susanne. To nie jej wina. Mieliśmy po prostu odmienne zdanie. Wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej. – Zapamiętałem. Corwin uśmiechnął się i zwrócił do Susanne: – Chciałbym z tobą sprawdzić dziś po południu postęp w pracy przy ulepszonym cyfrowym przerwaniu. Chłopaki od technologii już namierzyli naszą parę? Ostatnio jeszcze nad tym pracowali. Susanne nie była zaskoczona tym, że rzucił jej skradzioną informacją prosto w twarz. Miała wszystkiego dosyć i jedyną reakcją, na jaką było ją stać, było przytaknięcie. Mężczyźni z FBI wyszli i Susanne została sam na sam z dyrektorem Ho-meland Security. – Musimy uciąć sobie długą pogawędkę, zanim popełnisz swoje harakiri – powiedział. – Więc przestań gapić się w to okno. 28 SIERRA MĄDRE DEL SUR, MEKSYK Neck próbował przypomnieć sobie tamtą gorącą studentkę z Południowej Dakoty, którą wyrwał trzy dni wcześniej, ale nie było to łatwe, zważywszy na opuchnięty staw kolanowy i objawiający się szumem w głowie brak snu. Od ponad trzydziestu godzin nie zmrużył oka i umiejętność logicznego rozumowania stopniowo go opuszczała. Po dwudziestu czterech godzinach bez odpoczynku zdolność wykonywania pracy umysłowej i czynności fizycznych jest u człowieka taka sama, jak w przypadku posiadania 0,1 promila alkoholu we krwi, co jest już przekroczeniem dopuszczalnej ilości dla osób prowadzących samochód w pięćdziesięciu stanach USA. Z każdą kolejną nieprzespaną nocą sprawność umysłowa spada o dalsze dwadzieścia pięć procent, aż wreszcie czwartego dnia podejmowanie prostych decyzji staje się udręką i wymaga dużego wysiłku – a badania te dotyczą ludzi, którzy dotknięci są bezsennością i siedzą wygodnie we własnym domu. Neck przypomniał sobie, że była gadatliwa. Mała dupeczka rzuciła parę komentarzy na temat jego budowy, ale ciężko mu było sobie przypomnieć, co takiego dokładnie powiedziała. Tak naprawdę, poza tym, że miała purpurową górę od bikini, a na plecach wytatuowanego małego czerwonego diabełka, Neck nie pamiętał, jak wyglądała. Za każdym razem, kiedy w jego głowie pojawiał się jej obraz, stawiał kolejny krok, zaczynało palić go w kolanie, potykał się i już jej nie było. Musiała mieć niezłe ciałko. Na pewno. Przecież Neck Capucco by się nie zeszmacił. Zwłaszcza że tamtego dnia tak nieźle dopakował. Jego własne ciało to dopiero była bomba, po prostu wielka skała. Przeanalizował je centymetr po centymetrze, wskazując na każdy detal, tak jak artysta analizuje precyzyjnie wykonany szkic. Neck oceniał coroczny przyrost mięśni pleców i wygląd tylka za pomocą kamery cyfrowej i statywu. Żałował, że nie ma węższych bioder, żeby mięśnie pośladkowe wyglądały na bardziej zaokrąglone, a pieprzyk na kręgosłupie doprowadzał go do szału, ale i tak, bez gadania, był potężny jak niedźwiedź! Gdziekolwiek przebywał, najpierw zwracał uwagę na budowę mężczyzn, dopiero potem kobiet, ale nie żeby zaraz był jakimś gejem. Nie ma nawet mowy, stary! Przez jakiś czas obserwował, jak jego buty odrywają się od podłoża, jakby znajdował się na gigantycznej bieżni. Ostrożnie omijał kuliste kaktusy, które denerwowały go, ponieważ burzyły pojawiające się w jego głowie fantazje. Próbował skupić się na myśleniu o tym, jak duże są jego stopy i jak daleko zaszedł, żeby móc stworzyć jakieś równanie związane z czasem i przebytym dystansem. Chociaż w takim stanie równie dobrze mógł wyjaśnić możliwość podróżowania w czasie. Za cholerę nie był gejem! Kiedy brał prysznic razem z chłopakami, oglądał ich najszersze kaptury, tricepsy i bicepsy, a nie pytony. Nie ma bata, Neck był heteroseksualną maszyną miłości, która miała pokazać, co potrafi, kiedy wreszcie nadejdzie dzień draftu. Zimny drań, który wiedział, jak zająć się cycuszkami i swoją karierą z pełną klasą, jak Don Juan, Casanovą czy Mick Jagger. Neck pomyślał o purpurowym staniku. Musiała nieźle się podjarać – miała jaja, czy jakieś tam jajowody, żeby się do niego zbliżyć. Pamiętał, że tamtego upalnego ranka chciało mu się pić, ale zignorował pragnienie. Nawet celowo przypalił tosta na śniadanie i zdrapał nożem spaloną część, żeby nie spożyć ani odrobinki pozostałej w nim wody, która mogłaby zepsuć jego wygląd. Lubił, jak na plaży jego mięśnie były maksymalnie wyrzeźbione. Ale czy była blondynką, ciemną blondynką, czy miała tlenione włosy? Nie zważając na to, w jej miejsce podstawił Kate, brunetka czy nie, i przez ułamek sekundy, zanim jego noga kolejny raz dotknęła ziemi, poczuł jakiś dziwny rodzaj zadowolenia zmieszany z poczuciem winy. – Ej, kolano mnie zdrowo łupie. A moje stopy... już całkiem do dupy. Muszę odpocząć. I coś zjeść. Kurwa, mam wrażenie, że umieram z głodu. Może ja faktycznie umieram z głodu? Darren przyjął, że Neck Capucco zwraca się do jego żony. Szczeniak nie odzywał się do niego od momentu, kiedy piętnaście mil wcześniej przekroczyli rzekę. Oczywiście Kate podeszła do niego i po matczynemu pomasowala mu kark. „Mikroklimat Stanów Zjednoczonych”, pomyślał Darren. Wystarczy, że odpowiednio głośno będziesz narzekał, a zaraz ktoś przybiegnie, by ci pomóc. Nic już nie pozostało z własnej odpowiedzialności. – Próbowałeś wymyślać sobie jakieś historyjki, żeby oderwać uwagę od bólu? – spytała Kate. – Dobrze mi nawet szło przez jakieś pięć godzin. Nie obraź się, ale nawet wyobrażałem sobie ciebie, he, he. Ale niedobrze mi. – Wszyscy cierpimy – odezwał się Darren. – Zwalcz to w sobie i wytrzymaj. – Głód to całkiem normalny objaw, Neck – pocieszyła go Kate. Jej łagodny głos kontrastował z głośnym szczekaniem Darrena. Wiedziała, kiedy mężczyzna potrzebuje matki, a kiedy trzeba go zbesztać. – Zastanów się. Zaczęliśmy iść wczoraj po południu. Teraz jest... jedenasta. Wędrujesz już od dwudziestu jeden godzin, spalając przynajmniej pięćset pięćdziesiąt kalorii na godzinę. To będzie... no, ile? – Jedenaście tysięcy pięćset pięćdziesiąt kalorii – powiedział szybko Darren. Był dumny, że potrafił przedrzeć się przez chaos związany z brakiem snu i logicznie myśleć. – Podziel to tak: dwadzieścia jeden to dziesięć plus dziesięć plus jeden... – W każdym razie – przerwała mu Kate – to minimum dziesięć tysięcy, ale raczej coś kolo dwunastu. Dobrze ci idzie, Neck. Prawda jest taka, że organizm już kilka godzin temu wyczerpał wszystkie zapasy glikogenu i prawie skończył spalać tłuszcz. Niedługo przyjdzie kolej na mięśnie. Musimy znaleźć coś do jedzenia. – Tamte owoce – wymamrotał Neck, usiłując sobie przypomnieć, ile czasu minęło, od kiedy dała mu do zjedzenia tamte strąki fasoli. Jego umysł połączył wszystkie wspomnienia z poprzedniego dnia w jedną mglistą całość. Powiedziała, że ile to czasu już idą? Odezwała się Kate: – Tamaryndy, tak. Gdy się walczy o przetrwanie, można zjeść całe drzewo. To znaczy, my jesteśmy w takiej sytuacji – będąc tu – ale miąższ tych owoców był kwaśny. Dlatego tylko wypiliśmy trochę soku. Całe strąki zasiałyby nam w żołądkach spustoszenie. Możliwe, że nie moglibyśmy dalej iść. Żadne kalorie nie są tego warte. – Jeść i spać – westchnął Neck, ocierając ręką swoją dużą twarz. – Z mojego wartego dziesięć milionów dolców kolana zrobiła się sieczka. – Myślę, że powinniśmy w tym momencie zrobić przerwę – powiedziała Kate. – Wszyscy potrzebujemy odpoczynku. Darren, mógłbyś znaleźć jakieś bezpieczne miejsce? Pomogę Neckowi z jego stopami. Darren przez dłuższą chwilę spogląda) na nowe buty Capucco – Nike Air Starbursts – przytaknął mrukliwie i skierował się w dół, żeby sprawdzić niewielkie zagłębienie, w którym zauważył duży prześwit w jodłowo-jałowcowej gęstwinie. Miał pokaleczone palce, a trzy paznokcie sczerniały, pod płytką nagromadziła się skrzepnięta krew. Na pięcie lewej stopy pojawił mu się pęcherz wielkości piłki golfowej. Sandały Teva, które miał na sobie, zapewniały jego stopom jedynie połowę tego, co sportowe buty Capucco, a szczeniak jeszcze marudził. Chociaż, może faktycznie był zbyt surowy w stosunku do chłopaka. Pozwalał, żeby własne cierpienie wpływało na jego stosunek do niego. Musiał skupić się na pomaganiu jemu i swojej żonie, a nie na utrudnianiu. W końcu, jak na prawiczka, jeśli chodzi o wyścigi wytrzymałościowe, to wykazał się niezwykłą siłą. „Ale jeszcze trochę, ogierze”. Prześwit okazał się idealnym miejscem do odpoczynku. Dzięki temu, że płytkie zagłębienie było otoczone gęstymi, ciernistymi krzewami, zapewniało kryjówkę i odpoczynek od dźwięków wydawanych przez krążące cały ranek helikoptery. Darren zauważył dużego trzmiela unoszącego się nad jedną z setek orchidei rosnących w zaroślach. Zastanawiał się nad zjedzeniem go, ale nie pamiętał, czy trzmiele mają żądło. Neck przedarł się przez zarośla i usiadł, opierając się o wystający korzeń. Próbował ściągnąć buty, ale miał spuchnięte stopy. W końcu udało mu się zdjąć lewy but, jednak ten na prawej nodze nie chciał zejść. Kate po raz pierwszy zwróciła uwagę na kolano Necka. Miało wielkość grejpfruta. – Wygląda na to, że nazbierało ci się trochę płynu w kolanie. Tak się zdarza, gdy rzepka ociera... – Wiem, jak do tego dochodzi. Pomiędzy rzepką a skórą jest torebka z płynem, która stanowi osłonę. Została podrażniona przez tarcie. – Neck nie potrafił wyjaśnić różnicy pomiędzy ssakiem a gadem, ale znał skomplikowane szczegóły medycyny sportowej związane z jego własnym ciałem. – Teraz w stawie zebrał się krwawy płyn. Nazywa się to zapaleniem torebki stawowej albo kolanem pokojówki, ale w drużynie mówimy na to kolano niewolnika, bo można się tego nabawić, jak pada się na boisku na kolana. Zawodnikom obrony często się to przytrafia. Bez obrazy, Darren, ale chłopaki to wymyślili. Darren usłyszał swoje imię i spojrzał na Necka pustym wzrokiem, po czym ponownie odwrócił głowę w stronę kępki pnączy, na których się opierał. Co, do cholery, niewolnictwo miało mieć z nim wspólnego? Był majorem United States Marines, po Harvardzie. Skrzydła pszczoły zawierają białko? Trzmiel jest włochaty? – Może trzeba będzie odsączyć płyn – powiedziała Kate. – To naturalne zużycie. – Naturalne? Nic tu nie jest naturalne. Jakoś ty nie masz spuchniętych kolan. – Twoje mięśnie są mocniejsze niż nasze, ale nie zostały wyćwiczone do powolnych skurczów, a twoje ścięgna nie są przyzwyczajone do ciągłego napięcia. Nieważne, jak silne masz mięśnie, i tak z kośćmi są połączone ścięgnami, które teraz są naciągnięte. – Tak, ścięgna to bardziej miękka tkanka. Ciężej je rozbudować. – Dokładnie. Ale to mięśnie cię napędzają. Dasz radę. – Zdjęła mu but, najdelikatniej jak tylko potrafiła. Strużka krwi spłynęła po kostce i zabarwiła na czerwono wapienne podłoże. Kiedy ściągnęła mu skarpetkę, wykrzywiła się i zaśmiała: – Chyba coś tu zdechło, Neck. No tak, niezły pęcherz! Zdaje się, że Darren ma konkurenta. Będę musiała go przedziurawić. Darren rzucił jej plecak i Kate wyciągnęła stłuczoną butelkę po piwie. Chwyciła stopę Necka i wbiła ostrą krawędź w wypełniony krwią pęcherz. Z doświadczenia wiedziała, że najlepiej nie zastanawiać się nad takimi szybkimi operacjami. Z początku przekłuty pęcherz był nie do zniesienia. Jednak rozwiązanie to było najlepsze na dłuższą metę. Albo wędrówkę. Neck zrobił poważną minę. „Pierwszy raz jest w takiej sytuacji”, pomyślała. Skupienie na własnym zdrowiu jest rzeczą naturalną, a w jego przypadku wręcz korzystną. Przez to, że tak cierpi, nie wie nawet, przed kim ucieka. I rzeczywiście, ona też była tak bardzo zmęczona, że tajemniczy prześladowcy stali się rzeczą drugorzędną. – Zrozum, Kate, za miesiąc mam zostać wybrany do NFL. A tracę wagę i mam kolano sztywne jak skurczybyk. Za dwa tygodnie czeka mnie obóz treningowy. Próbuję nie dać się nabrać na te różne propozycje i inne gówna, ale gdzieś za rok dowiecie się, kim naprawdę jest Neck Capucco. Mój agent twierdzi, że będzie ze mnie niezła gwiazda. Wiecie, o co chodzi? Darren, trybisz? „Trybisz?, pomyślał Darren. Co to niby, do cholery, znaczy i dlaczego mnie o to pyta?”. Mówienie slangiem plasowało się u niego na równi z lenistwem. Nawet gorzej, porównywał paplaninę z getta do słabości i smutku i nie mógł zrozumieć, dlaczego student z przedmieść Jersey przyswoił ją sobie, podczas gdy inni próbowali się jej pozbyć. Teraz przypomniał mu się komentarz dotyczący kolana niewolnika i zdał sobie sprawę, że Capucco zrobiło się przykro, ponieważ Darren jest czarny. Było to prawie tak samo denerwujące, jak głupkowate komentarze Belafonte dotyczące Colina Powella. Dupek. „Colin nie chciał wszczynać wewnątrzraso-wej wojny, ale ja to kiedyś zrobię, pomyślał Darren. I zniosę z powierzchni ziemi pojęcie «prawdziwy czarnoskóry». Zżera nas antyintelektualizm i zgrywanie ofiar represji”. – Nie, Neck. Nie wiem, o co ci chodzi. Neck zastanawiał się w tej chwili nad poddaniem się. Chciał zostać i poczekać na policję. Przecież nie zrobił nic złego, więc po co miał narażać swoją karierę? Po chwili jednak przypomnieli mu się jego koledzy, zwłaszcza to, w jaki sposób zginął Tom Hershenson. Wydawało mu się, że miało to miejsce tak dawno, jakby w życiu kogoś zupełnie innego. Zrobił wydech i jego napięta twarz ponownie się rozluźniła. – Chyba jestem po prostu zmęczony, to wszystko. Przeszliśmy już ze sto mil, co nie? Kate zerknęła na Darrena – podczas długich wyścigów trzeba było dostosować informacje na temat przebytego dystansu do psychiki członków drużyny, naciągając prawdę i używając fikcyjnych mil jako kija i marchewki. Neck potrzebował marchewki. – Przejechaliśmy samochodem jakieś czterdzieści mil, a na piechotę zrobiliśmy pewnie z siedemdziesiąt pięć. – Kurczę. To prawie połowa drogi do Mexico City, co? Oboje myślicie, że jestem mięczakiem, mam rację? On na pewno. – Neck wskazał oskarżycielskim gestem na Darrena. – Ale wcale nie jestem. Przebij mi kolano, Kate. Odsącz płyn, żebyśmy mogli dalej iść. Nawet się nie zawahała, tylko uniosła zakrwawione szkło. Neck chciał się czymś zająć – czymkolwiek – żeby odwrócić uwagę od ociekającej butelki. „Popatrz na jej nogi”, pomyślał, wpatrując się w wyraźnie zarysowane mięśnie, opięte spoconą skórą, oznaczające siłę, ale jednocześnie w jakiś sposób kobiece i cudowne. Na całej ich długości rozciągały się białe smugi wysuszonej soli i wydawało się, że wypływają z jej spodenek, z ukrytej... – Aaahh – syknął, mocno zaciskając kępkę trawy. – O kurwa. Kate odrzuciła butelkę i chwyciła jego kolano, uważając na ranę i wyciskając krwawą ciecz jak sok z cytryny, dopóki pod palcami ponownie nie poczuła rzepki. Patrząc teraz na Necka, Darren czul się winny, że nawrzeszczal na niego poprzedniej nocy. On naprawdę był twardy. Co więcej, Darren wstydził się, że stracił panowanie nad sobą. Naruszyło to jego przekonanie, że jest osobą w stu procentach zrównoważoną. W końcu takt był najważniejszą cechą marines. Gdy chłopak podziękował jego żonie, Darren powiedział: – Dzięki, że się nie poddałeś, Neck. Kiedyś będziesz dla kogoś dobrą żoną. – Było to coś najbardziej zbliżonego do przeprosin, co udało mu się wyartykułować. Capucco spojrzał na niego i kiwnął głową. – Ty już jesteś czyjąś niezłą żonką. Mam rację, Kate? – „Frappuccino” mocno zabolało Capucco i przez siedem godzin nie myślał o niczym innym. Kate zarumieniła się i zaśmiała. – Tak. Chociaż do tej pory usiłuję go nauczyć, jak ma prasować moje koszule. Teraz, zanim wyruszymy, proponuję się zdrzemnąć. Zobaczysz, jaka będzie różnica. Czterdzieści minut później Darren wyłączył swój zegarek Oakley Explo-rer. Podczas Eco- Challenge właśnie on miał najlżejszy sen i gdy Kate zarządzała odpoczynek, cztery zegarki członków drużyny były spinane razem i ustawiane koło ucha Darrena ze zsynchronizowanymi alarmami. Gdyby nie Darren, wycieńczeni uczestnicy mogliby spać choćby przez dwadzieścia godzin. Tyle że podczas Eco-Challenge nikt nie próbował nikogo zabić. Darren nie zasnął. Pięć minut później wszyscy byli już na nogach, podskakując, żeby pozbyć się pieczenia, które było spowodowane dopływem krwi do nadwerężonych mięśni, próbującej wyprzeć kwas mlekowy. – Kurczę, czuję się jak na wakacjach – powiedział Neck. – Trzeba znaleźć coś do żarcia. – „Kate miała rację, pomyślał, znowu jestem sobą! Neck Ca-pucco – wytrenowany masakrator! Potrzebowałem tylko odrobiny snu”. Poczuł, że jego mięśnie są cholernie sztywne, ale zarazem niesamowicie wypoczęte. Zauważył, że Darren z trudem usiłuje założyć drugi pasek od plecaka, więc podszedł mu pomóc. Wydawało mu się, że stąpa po rozżarzonych węglach. Faktycznie raz zdarzyło mu się chodzić po węglach, jak był na Hawajach podczas zawodów, ale teraz bolało dużo bardziej. – Obróć się. – Po co? – zapytał Darren, który stał pochylony twarzą w jego stronę. – Nie zerżnę ci dupę, chłopie, więc wyluzuj. To nie Marines. Kate i Neck śmiali się, ale Darren milczał. Nawet nie próbował udawać. Parę godzin wcześniej wyciągnął cierń spod paznokcia na dużym palcu i teraz odczuwał napływający falami ból. Zagryzł wargę. Krew pulsowała i docierała do stóp. Przechodziły go dreszcze i z każdą sekundą kłujący ból stawał się coraz ostrzejszy. Usłyszeli szczekanie psa i padli na ziemię. Pies szczeknął kolejny raz, Darren przyłożył palec do ust, uniósł karabin maszynowy i przełączył na pojedyncze strzały. Tylko trzy kule. Przeczolgal się do krawędzi zagłębienia i wyjrzał przez gęste zarośla. Owczarek obwąchiwał teren i warczał zaraz po drugiej stronie zagajnika. Sto metrów za nim kłusował wzdłuż potoku mężczyzna na koniu. Nie, zauważył Darren, to tylko chłopak, około piętnastu lat, ubrany w kowbojski kapelusz i niebieskie dżinsy. W pokrowcu ma strzelbę. Pies poczuł nieświeży zapach Darrena i zaczął wściekle ujadać. Darren przeładował broń. Zwierzę zbliżało się powoli, z nosem przy ziemi. Było wyli-niałe i miało żółte pręgi na ciemnej sierści. Chłopak zawołał i pies postawił uszy do góry. Odwrócił się w stronę swojego pana, cały czas posuwając się naprzód. – Tam dalej jest chłopak na koniu – szepnął Darren. – Ma broń. – Ktoś jeszcze? – zapytał Neck. Oprócz chłopca Darren nie zobaczył nic poza dębami i przerośniętymi krzakami. Jechał w dół, wzdłuż wyschniętego koryta rzeki. Koń uderzał kopytami w leżące na drodze kamienie. – Nie, jest sam. Pies odnalazł prześwit w zaroślach i przeciskał się przez nie, przyczajony. Podszedł bliżej i zatrzymał się na krawędzi zagłębienia. Zaczął zaciekle ujadać, kiedy w końcu odnalazł źródło zapachu. Darren rzucił się do przodu, chwycił zwierzę za skórę na karku i szarpnął je w dół. Pies gwałtownie się przekręcił i wyrwał się, zaczął biec z powrotem w zarośla. Neck był jednak szybszy. Zaszedł mu drogę, podniósł go za głowę i cisnął nim o kamień. Gdy otrzepał ręce, pies był już martwy. – Chyba zawraca – szepnęła Kate, która przesunęła się w stronę zarośli. – Wciąż go woła, ale... to jeszcze dziecko. Nie rób mu krzywdy, Darren. „Ja?, pomyślał Darren. On też ma broń”. – Myślicie, że da nam coś do jedzenia? – wysapał Neck. Martwy pies leżał u jego stóp. Doszedł do wniosku, że mogliby go upiec. A co, przecież Japończycy jedzą psy. „Zaraz... czyżby on powiedział, że chłopak ma broń?”. Padł na ziemię i przeczołgał się za Darrena. Dziura po kuli goiła się pewnie przez parę tygodni. Kate zobaczyła, że Darren chwyta za karabin. Ujrzała twarz, która ją tak bardzo przeraziła na posterunku policji, niosącą za każdym razem tę samą wiadomość, ale teraz była jeszcze bardziej przerażająca i niebezpieczna. Zmieniła się trochę. Determinację miał wypisaną na twarzy już w pierwszej chwili, gdy go ujrzała cztery lata temu, ale teraz pojawiło się coś innego, co podkreśliło i nadało wyrazistości jego spojrzeniu. Dzikość, której nie była w stanie wytłumaczyć. „Czyżby mu się to podobało?, zastanawiała się. Sprawia mu przyjemność przemoc i wojna?”. – Zrobię to, co będę musiał – to jedyne, co jej odpowiedział. 29 SIERRA MĄDRE DEL SUR, MEKSYK Pedro Cruz obserwował, jak jego pies podbiega do zarośli, i na moment zamarł w bezruchu. „Przestań”, powiedział sam do siebie, zawstydzony, że dał się kolejny raz przestraszyć swojemu głupiemu psu. LosAsesinos nie schowali się w krzakach. Pies po prostu pogonił za kolejnym zającem. „Nie wiedziałem, że mam córkę, zobacz, jak sika w majtki”, tyle tylko powiedziałby ojciec, gdyby go teraz zobaczył. Pedro był wdzięczny ojcu, że pozwolił mu polować na Los Asesinos, w innym przypadku byłoby mu wstyd. Już dwa razy miał okazję uczestniczyć w polowaniu. Skradał się za swoim szczekającym psem, przełączając co chwilę zabezpieczenie w strzelbie i korzystając z umiejętności, jakich nauczył go ojciec – poruszając się z wiatrem i usiłując wypłoszyć ptaki na otwartą przestrzeń. Tym razem nie polował na pardwy. Polował na ludzi! I to nie na żadnych starych i głupich. Polował na Los Asesinos, najbardziej krwawych morderców, jacy kiedykolwiek pojawili się w Meksyku, i wartych dziesięć milionów pesos! Kupi rodzicom dom w Oaxaca, a sobie sprawi ładnego kucyka i nową strzelbę – może nawet dwunastkę. Taką, że przy strzale będzie bolało go ramię. Jego ojciec używał dwunastki, więc takiej samej będzie używał największy meksykański towca głów. Pedro poprosił o pozwolenie przy obiedzie, gdy usłyszał doniesienia w radiu. Matka nie chciała, żeby jechał sam, na szczęście obronił go ojciec: – Przestań, on ma już czternaście lat. Już jest gotowy na przygodę, co nie, Pedro? Mówię ci, matka, Los Asesinos mogli uciec Federales, ale z naszym synem nie mają szans, mam rację, Pedro? – Następnie zaśmiał się i poklepał go po ramieniu. To było wspaniale. Po tym jak przeprosił i wstał od stołu, żeby się spakować i odpocząć – Pedro chciał się dobrze wyspać przed swoją świętą wyprawą – usłyszał, że jego rodzice się kłócą, i zdenerwował się. Nie przez te chrypliwe szepty, tylko samą kłótnię i słowa ojca: – Uspokój się, Maria, nikogo w tym lesie nie znajdzie, oni dopiero co byli w Acapulco i kierują się na północ do Mexico City, a nawet gdyby zaszli tak daleko na południe, zajęłoby im to trzy dni. Więc jeśli masz się przez to poczuć lepiej, to każę mu przed piątą wrócić. Gdy matka przyszła pocałować go na dobranoc, zapakowała racje żywnościowe na trzy dni – powiedziała, że to tak na wszelki wypadek – i gdy się nad nim pochyliła, zauważył, że świecą jej się oczy. – Nie martw się, mamo – uspokajał ją – jak ich złapię, kupię ci dom. Nic mi się nie stanie. Pedro jeszcze raz zawołał swojego psa i zrobił zwrot razem z Apaczem, kierując się w stronę domu. „Ten durny pies najlepiej sobie radzi z krowami i końmi, pomyślał, ale jest do dupy jako pies myśliwski. Może wreszcie się czegoś nauczy, jak z Apaczem go zostawimy”. Ale chłopak nie miał serca zostawić swojego ulubionego psa. Już po chwili odwrócił się, żeby sprawdzić, czy za nim nie biegnie. Widział, jak wbiegł za zającem w gęstwinę. Potem po prostu zniknął. Zginął, jakby wciągnął go jakiś niewidzialny odkurzacz. Uciekł! Nagle usłyszał pisk i potworny trzask. Złapał zająca? Pedro oblizał wargi i skrócił wodze, miał nieodparte pragnienie wyciągnięcia strzelby. Raz jeszcze zawołał psa. Apacz zarżał, więc chłopak pogłaskał go po długiej szyi. – Cicho, mały – powiedział. – Spokojnie. – Pedro zaczął nasłuchiwać, ale nie usłyszał nic oprócz kopyt Apacza trącających małe kamyczki i szeleszczących o niskie zarośla. Poczuł, jak nerwowo napinają się mięśnie konia. Chciał natychmiast odjechać – pogalopować do domu i opowiedzieć o Los Asesinos – ale ojciec odkryłby kłamstwo i dostałby lanie za to, że zostawił tego głupiego psa. Pedro podjechał kłusem w górę, do skupiska sosen i przywiązał luźno wodze – być może będzie musiał szybko uciekać. Wyciągnął strzelbę z pokrowca i zaczął skradać się przed siebie, próbując ustawić się tak, żeby zobaczyć coś przez niewielkie krzaki. Nogami sprawdzał podłoże, zanim postawił krok, jak nauczył go ojciec, po cichu, poruszał się pod wiatr i zachowywał dystans, wzrok skupiony na niewielkich promieniach światła, które zdołały przedrzeć się przez krzaki. Kciukiem odblokował strzelbę, serce zaczęło mu szybciej bić, mięśnie spięły się i zesztywniały. „Jeśli to kolejny zając, to zabiję tego głupiego psa”. Po pięciu minutach, kiedy pokonał strach przed wyobraźnią i przed gęstwiną, ruszył dalej naprzód w stronę zarośli. Przyłożył strzelbę do ramienia i wzrokiem zaczął podążać za lufą. Kopnął jeden z krzewów, żeby wypędzić psa, ale nic, tylko cisza i własny oddech. Zobaczył coś świecącego – metalicznego – i kiedy próbował wycelować, usłyszał dźwięk wystrzału. Broń wypadła mu z rąk. Ręce bolały go bardziej niż wtedy, kiedy ojciec kazał mu grać w baseball bez rękawic. Gdy biegł w stronę Apacza, z ręki tryskała mu krew. Za nim coś potwornego przedzierało się przez zarośla. Zaczęło go gonić. Wielkie jak niedźwiedź. „Chce mnie zjeść!”. Jak już dobiegi do konia, obejrzał się i zobaczył, że to faktycznie jest niedźwiedź – nie, zaraz, wielki Murzyn z karabinem maszynowym. Jeden z Los Asesinosl Pedro zacisnął pięści i zdał sobie sprawę, że nie ma jednego palca. Krew wytryskała z poszarpanego kikuta z każdym uderzeniem serca, ponad trzy razy na sekundę. Apacz zarżał i stanął dęba. Pedro ścisnął piętami boki konia i krzyknął, ciągnąc gwałtownie za wodze. Apacz swoją wielką głową uderzył w czarnego niedźwiedzia i powalił go na ziemię. Niedźwiedź wpadł do koryta rzeki, próbując złapać oddech. Nagle, kiedy Pedro ruszył naprzód, wyłonił się biały mężczyzna – „wzięty do niewoli chłopiec z amerykańskiej drużyny futbolowej chce, żebym go uratował!”. Szarpnął wodze i krzyknął: – Subida encendidol Blondyn wyglądał na zdenerwowanego. „On też chce mnie zabić!”. Pedro położył się na grzbiecie konia i przeciągnął wodze w prawo, kierując Apaczem jak rakietą, przechodząc do galopu i pędząc przed siebie. Nagle usłyszał pierwszy strzał i gałka oczna Apacza pękła. Drugi pocisk przeszył głowę konia. Usłyszał trzask pękającej czaszki. Koń upadł, a Pedro znalazł się w powietrzu, machając rękami, po czym upadł na ziemię. Wtedy czarna ręka niedźwiedzia chwyciła go za kark i przycisnęła do ziemi. Pedro przekręcił się i próbował ugryźć mężczyznę, ale jego ramię było tak grube, że nie mógł go złapać zębami. Było twarde jak kłoda. Poczuł na karku kciuk mężczyzny, coraz mocniejszy nacisk i próbował złapać powietrze, po chwili poczuł w głowie zamęt, zrobiło mu się ciepło i zachciało mu się spać. Kate uspokoiła chłopca i Darren mógł skończyć wiązanie liny. – Odstrzeliłeś mu palec – powiedziała. Pogłaskała go po gęstych włosach i coś szeptała. Chłopak płakał po cichu. – Celowałem w strzelbę, ale w ostatnim momencie się poruszył. – Niezły strzał, Darren – wysapał Neck. – Zabiłeś tego pieprzonego konia na śmierć, stary. Inaczej by uciekł. Razem z tą kopalnią złota, chłopie. – Podniósł sakwę i ułożył całe jedzenie, jeden pakunek przy drugim, na kamieniu. Duży stos tortilli, kilogram suszonej wołowiny, cztery kanapki z mięsem, torebka hiszpańskiego ryżu z kurczakiem, pięć pomarańczy, cztery puszki psiego jedzenia, trzy mango i dwie papaje. – Chłopak ma apetyt. Chyba go nie zabijemy, co? Darren związał z tyłu nadgarstki chłopca. Były teraz przywiązane cienkim rzemykiem do pętli znajdującej się na jego szyi. – Nie. Prędzej sam się zabiję, niż zastrzelę dziecko. – Moglibyśmy coś zjeść? Mam skurcze jak... nie wiem. Jak Somalijczyk – odezwał się Neck. – Somalijczyk? – zapytał Darren. – Taa, chłopie. Oni tam mają niezłą lipę. Byłeś tam? – Tak. – Taka prawda, nie? Darrenowi nie podobał się język Necka, ale w tym przypadku chyba się nie mylił. – Tak. Taka jest prawda. – Popatrzył na jedzenie. Od dawna nie-zaspokajany głód napłynął głęboko z jego wnętrza, tym razem nie mógł i przede wszystkim nie musiał się z nim uporać. Ale jego żona wciąż szeptała coś do meksykańskiego chłopca, a nie miał zamiaru niczego zjeść przed nią. Był to nawyk nabyty w Marines, gdzie wedle zwyczaju oficerowie jedzą ostatni. Miał zamiar poczekać, dopóki nie skończy zadawać chłopcu pytań, chociaż Capucco już z zadowoleniem wgryzał się w kanapkę z mięsem. Kiedy przesłuchanie trwało już dobre pięć minut, wielka głowa Necka uniosła się gwałtownie. – Co?! Słyszałaś, co on powiedział, Kate? Wszyscy myślą, że wzięliście mnie jako zakładnika! I że to wy zabiliście Erica i Jim-my’ego przy posterunku! – Znasz hiszpański, Neck? Dlaczego nic nie powiedziałeś? – zapytała Kate. – Tak. I to nawet nieźle. Tak dobrze ci z nim szło, więc doszedłem do wniosku, że nie będę przeszkadzał, rozumiesz, nie? – Neck czul się winny. Naprawdę chciało mu się tak bardzo jeść, że nie odezwał się, by nie musiał tłumaczyć. Kate spojrzała na Darrena. – W telewizji mówią, że zabiliśmy kolegów Necka. A także, że Neck jest naszym zakładnikiem. Powiedzieli też, że zabiliśmy ponad dwadzieścia osób, Darren, i wyznaczyli dużą nagrodę. Nadali nam przydomek Los Asesinos, czyli mordercy. Darren wzruszył ramionami. Koniec końców, nie był to najgorszy przydomek. W przypadku takich dzikich historii propaganda stanowiła jedną z broni. Chociażby sprawa jego ojca w Wietnamie: prasa ochoczo połknęła bzdury wygłoszone przez północnych Wietnamców. – Tak, wrzuć coś na ząb i zastanowimy się, co z nim zrobić. Pokręciła głową. – Wszystkie drogi do Mexico City są obstawione. Wszędzie są blokady. – A czy opublikowali zdjęcia? – Tak. Pedro powiedział, że rodzice kazali mu wyjść z pokoju, kiedy pokazywali w telewizji nagie zdjęcia, chociaż zamazali szczegóły. – Świetnie. A moje plecy? – Tak. Wiadomość też doszła. Pedro mówi, że według niego jesteśmy pod wpływem narkotyków. Darren zacisnął pięść. – Musimy schować tego konia i przywiązać chłopca. Ktoś nadejdzie i go w końcu uwolni. Karabin już się nie przyda, nie ma naboi, a ta strzelba jest do niczego. – Podniósł uszkodzoną dwudziestkę i cisnął w krzaki. – Musimy iść dalej. Kelly już jest w drodze. – Kto to jest Kelly? – udało się powiedzieć Neckowi pomiędzy kęsami. Kropelka soku spłynęła mu po brodzie, wytarł ją palcem i oblizał. – Darren, Pedro mówi, że do domu ma ponad dzień drogi na piechotę. Może go po prostu wypuścimy – powiedziała Kate. – Nie. – Spojrzał w dół i chłopiec odwrócił głowę. – Wiem. Przywiążę go do drzewa kolo strumienia – będzie mógł pić – i zawiążę tak, żeby po kilku godzinach mógł się uwolnić, jeśli się uprze. Wtedy sobie pójdzie. – Kelly to facet, który nas odbierze w Mexico City? – spytał Neck. – Jeśli tam dotrzemy. – Skąd wiesz, że rozszyfrował wiadomość, stary? – Znam go dosyć dobrze. Kate wyciągnęła telefon satelitarny. – Spróbuję jeszcze raz zadzwonić, nawet jeśli przez to zużyję trochę baterii. Może na sekretarkę Kelly’ego? Albo do twojej mamy? Jeśli to jest telefon satelitarny, może będzie tu działał. Wybrała numer telefonu matki Darrena i czekała na połączenie. Po kilku sekundach usłyszała trzask i telefon zaczął wybierać numer. Szybko jednak połączenie zostało przerwane. – Cholera. Rozłączyło mnie jak ostatnim razem. Spróbować jeszcze raz? Darren pokręcił głową. – Jak już powiedziałem, musimy poczekać, aż będziemy blisko jakiegoś miasta. Łączność satelitarna zżera baterie i prawdopodobnie telefon próbuje przełączyć się na nadajniki naziemne. Musimy już iść. Aha, Capucco, zostaw trochę tego żarcia dla nas, młody ogierze, albo sam sobie będziesz następnym razem wyciskał bąble. 30 BAZA WOJSKOWA W ZAMPEDRO, MEKSYK Felix właśnie czesał gładką sierść Nochala, kiedy podbiegi do niego porucznik. – Mamy ich! Właśnie dostaliśmy pozycję Los Asesinos, jakieś pół godziny lotu. Moi ludzie już wsiadają do helikoptera. Widziałeś Indianina? – Od śniadania nie. Prawdopodobnie jest za barakiem i rzuca nożami. Albo znowu ogląda te gołe zdjęcia. Do zobaczenia w helikopterze. Felix cmoknął – uważał, że gwizdanie to sygnał bez klasy – i Nochal pobiegł za nim do jego łóżka, obciętymi pazurami stukając po wykafelkowanej podłodze. Felix założył swój dobrze zaopatrzony plecak i ponownie dał psu powąchać ręczniki Los Asesinos. Nie żeby jego duma i radość potrzebowały jakiejkolwiek pomocy przy tropieniu pary spoconych i śmierdzących gringo. Oczywiście mógłby odnaleźć ich trop samemu, zakładając, że twierdzenie commandante dotyczące ich położenia było prawdziwe. Założył plecak i chwycił broń – sztucer kaliber 30-06, którym raz powalił muflona z odległości 900 metrów. Felix i Nochal wybiegli na asfalt w stronę czekającego helikoptera, gdzie zuchwały młody sierżant pomógł im zająć miejsca. Piasek posypał się na koszulę Felixa, kiedy wnosił swojego czterdziestokilogramowego psa do kabiny. Nochal poszedł w kąt, odwrócił się i usiadł. Porucznik stal na zewnątrz maszyny i przyglądał się grupie. – Jakiś ślad tego zakręta, który tu rządzi? – zawołał sierżant Pena, próbując przekrzyczeć hałas wirnika i rozglądając się dokoła. – Porucznik zaczyna się denerwować. Ale to nic nowego. – Nie widziałem go, synu! – wrzasnął Felix, zapinając pasy. – Spakowałeś się na wojnę?! Ciężki jak mój! Między nami – to znaczy czterema żołnierzami i tobą z psem – i tak nie potrzebujemy tego indiańskiego kundla! Powinniśmy lecieć bez niego! Los Asesinos właśnie zdobywają nad nami przewagę! Porucznik usłyszał to i pokręcił przecząco głową, był wciąż pochylony, jakby łopatki helikoptera miały obciąć mu głowę. Pokazał palcem w stronę hangaru i wskoczył do kabiny. – Oto i on. Sierżant Pena wyjrzał przez drzwi i zobaczył, jak El Monstruo Carnice-ro idzie zwyczajnie po asfalcie, ubrany w białe buty sportowe, zbyt ciasne i podkreślające jego chude nogi czarne spodnie oraz, co?, jedwabną koszulę?! Ciota. Po chwili Pena dostrzegł rękojeść maczety wyłaniającą się zza tłustych włosów. Zobaczył też szeroki skórzany pas z kilkoma nożami, od których odbijały się promienie słoneczne. A gdzie jego plecak? Co z wodą, jedzeniem i zapasowym ubraniem? Przecież Los Asesinos niedługo mieli się znaleźć na dużej wysokości, gdzie różnice temperatur sięgały dwudziestu stopni Celsjusza! Pena podzielił się spostrzeżeniami z porucznikiem, po czym przecisnął się pomiędzy swoimi compańeros, zajmując miejsce najdalej od tego wariata, jak to tylko możliwe. – Mojej wody pił nie będzie – wymamrotał do siebie pod nosem. Kiedy El Monstruo Carnicero wskoczył do helikoptera, pilot zwiększył obroty i maszyna zaczęła się trząść. Mężczyźni siedzący w środku poczuli przeciążenie i helikopter zaczął się unosić. – Sir – odezwał się porucznik. – Na pewno zabrał pan wszystkie potrzebne rzeczy? Indianin pogładził ręką po włosach, po czym złapał się za cienką, dziesię-ciocentymetrową brodę i wyrównał ją palcami. Rozpiął kieszonkę koszuli i wyciągnął zdjęcia. Równie szybko zapiął ją z powrotem i wygładził koszulę ręką. Porucznik zdziwił się, z jaką szybkością i jak zwinnie udało mu się to zrobić. Wyglądało to tak, jakby chciał pochwalić się zwinnością swoich rąk jak karcianą sztuczką. – Mówiłem, żebyście się do mnie nie odzywali – powiedział Indianin. Szeroko się uśmiechnął. Miał śnieżnobiałe zęby, a jego rozciągnięte wargi były masywne i czerwonawe. Porucznik odwrócił głowę i zajął się swoim M-16. Przy Indianinie czuł się nieswojo. El Monstruo Carnicero ponownie spojrzał na zdjęcia, zaniepokoił się, że szczegóły dotyczące składania ofiar, które sobie wyobraził, mogą przynieść mu pecha. Huitzilopochtli zasługiwał na niespodziankę. Ale ciężko było nie patrzeć na dziewczynę Kate North. Kontrolował swój oddech, żeby zdjęcia nie pokryły się parą, i zatopił się w kadrach z miesiąca miodowego. Sycił oczy widokiem nieopalonych miejsc i jej krąglościami. Taka z ciebie niegrzeczna dziewczynka, te uśmieszki i odchylona do tyłu głowa, gęste włosy i zagryziona warga. Ja ci dopiero pokażę, jak się gryzie wargi! Indianin znów zaczął odczuwać ekscytację. Teraz musiał walczyć z pragnieniem, by wstać i zacząć krzyczeć z radości albo tańczyć i wyżyć się, albo sięgnąć po nóż i poszatkować jednego z mężczyzn siedzących obok niego, żeby się przekonać, co się stanie. Spojrzał na gadatliwego sierżanta. Miał ochotę podciąć gardło temu kundlowi za pomocą Barracudy. Zamiast tego westchnął tylko i przeszedł do kolejnego zdjęcia. To ujęcie zdenerwowało go. Zobaczył spoglądającego na niego czarnego mężczyznę. Ponownie przeanalizował jego budowę i doszedł do wniosku, że będzie go musiał zabijać powoli, może nawet śmiać się w czasie krojenia, by mu pokazać, co oznacza prawdziwa siła. Mężczyzna tak dumny z siebie, tak próżny z tymi wielkimi mięśniami, celowo je napinający. A jeszcze lepiej, jak weźmie dziewczynę na jego oczach. Nie, zdecydował El Monstruo Carnicero. Lepiej zabić go najpierw i mieć spokój. To żołnierz i prawdopodobnie potrafi dobrze walczyć. Będzie niezła zabawa. Indianin chciał spędzić czas z Kate North sam na sam. Chciał się skoncentrować wyłącznie na swojej nagrodzie i patrzeć, jak mijają jej ostatnie minuty. Sam na sam z dziewczyną Kate North. 31 MCLEAN, VIRGINIA Susanne Sheridan chciała pójść do domu i przespać się, ale przecież nadal musiała prowadzić centrum wywiadowcze. Jej poczucie obowiązku powoli zmniejszało przewagę nad skradającą się zawodową porażką. George Henry wyraził się jasno: zachęciła prezydenta do stąpania po niepewnym gruncie. Ten zapadł się i trzask upadku rozniósł się po całym świecie. Prezydent nie miał być jedyną osobą, która się splamiła. To nie osobista uwaga, powiedział jej, ale ryzykując, mamy szansę zarówno na wygraną, jak i na przegraną. Henry nie odebrał jej dowodzenia, ponieważ oficjalnie nie pracowała dla niego. Jednak była to tylko kwestia godzin. Henry zwołał kryzysowe spotkanie z dyrektorem służb wywiadowczych – kiedy DCI wyląduje w bazie sil lotniczych w Langley w nocy, wracając ze swojej wizyty na Zachodnim Brzegu, miała czekać z Henrym w sali konferencyjnej w hangarze. Wszystkie te lata spędzone jako tajny agent w najgorszych dziurach na świecie, pracując na dwa etaty – najczęściej za dnia jako urzędnik Departamentu Stanu, a w nocy jako funkcjonariusz wywiadu – i za co to wszystko? Nieudane małżeństwo i dwójka dzieci, żartujących, że zostały pozbawione dzieciństwa. Rozejrzała się po Jaskini Nietoperza. Na cyfrowym ekranie widniało zdjęcie przedstawiające plecy Phillipsa. Wydawało się, że obraz ten tłumi zwykle obecną w tym miejscu energię. Wieści dotarły przed jej przyjazdem – nic dziwnego, przekazał je Corwin, a jego wtyczka je rozprowadziła – i jedynymi dźwiękami, jakie usłyszała, było uderzanie w klawiaturę i monotonny szum wydawany przez pracujące komputery. Zauważyła, że Jimmy Contreras patrzy na nią, ale zanim nawiązała z nim kontakt wzrokowy, odwrócił głowę. „Oto cała ja, pomyślała, kiepska szefowa kiepskiej firmy”. Odezwał się jej zastępca, Christian Collins: – Proszę pani, jeśli zechciałaby pani spojrzeć, powiększyłem te zdjęcia. Wyglądają podejrzanie. „Stary dobry Christian, pomyślała, zawsze pierwszy do działania”. Dyrektor Homeland Security nie będzie się musiał martwić, że Christian nie podejmuje ryzyka albo że nie zabiera głosu bez pozwolenia. – Teraz FBI zajmuje się tą sprawą. A może wiadomość jeszcze do ciebie nie dotarła? – Dotarła, proszę pani, agent Contreras nam powiedział. Susanne spojrzała ponownie na Contrerasa, ale pisał coś na komputerze. – Proszę pani, wydaje mi się, że jest możliwe, iż meksykańskie władze to sfabrykowały – powiedział Collins. – Mówię tylko, że jest to prawdopodobne. – Niestety, panowie, dla was też jest wyrok – powiedziała, natychmiast tego żałując. Próbowała tylko zahartować Christiana. Ted Blinky zachichotał. Śmiał się z obydwojga, ale nie mógł dociąć bezpośrednio zastępcy dyrektora. Miała stanowisko – chociaż tymczasowo – więc wybrał bohatera ery Internetu. – Absurdalne i nielogiczne. Ta fotografia musi być prawdziwa. Susanne rzuciła złowrogie spojrzenie w stronę Blinky’ego. Poszukiwała sposobów na odzyskanie kontroli, a teraz Blinky wszystko jej psuł. – Chciałabym pana prosić na słówko, panie Blinky. Podeszła powoli do dwóch superkomputerów Cray, przy których siedział Blinky, i zaczęła mu coś mówić na ucho. Ten złapał się za nie, sygnalizując, że nic nie słyszy, irytując ją w ten sposób jeszcze bardziej. Z ucha wystawały mu kępki siwych włosów, które miała ochotę powyrywać. Powoli. – Panie Blinky, pozwalam panu, jako analitykowi technicznemu, na swobodę wypowiedzi, aby czul się pan członkiem naszej grupy wywiadowczej. Już drugi raz publicznie zachował się pan lekceważąco wobec Christiana, ale ostrzegam, trzeciego razu już nie będzie. Jeśli jeszcze raz naruszy pan obowiązujące tu zasady, jedyną formą komunikacji międzyludzkiej, w jakiej będzie pan mógł uczestniczyć, będzie ekran pańskiego komputera. „Co za hipokrytka”, pomyślał Ted Blinky. Sama cały czas była nonszalancka wobec innych, tyle że z uśmiechem od ucha do ucha. Gdyby miał cycki, też pewnie by mu to uszło na sucho. – Chciałbym coś wyjaśnić, proszę pani – powiedział Christian Collins, gdy obydwoje wrócili do ekranu. Był zarówno zakłopotany, jak i ucieszony, że jego szefowa dała Blinky’emu klapsa. – Fotografia jest prawdopodobnie prawdziwa. Byłoby to zbyt ryzykowne posunięcie ze strony tamtejszego rządu, żeby ją preparować, wiedząc, że będzie szczegółowo zbadana na całym świecie. Ale po przeanalizowaniu i napisaniu krótkich życiorysów obydwu osób nie wierzę, żeby mieli cokolwiek wspólnego z narkotykami. – Witam w klubie. Niestety, nasze twierdzenia zostały już odrzucone. – Tak, ale widzi pani te nieregularności w literach? – spytał Christian. – Poza tym, proszę zobaczyć na jego rękę. Wszyscy obecni w Jaskini Nietoperza odwrócili się i spojrzeli na ekran. NIECH BÓG NAM WYBACZY! CHCIELIŚMY TYLKO KUPIĆ KOKĘ. IDZIEMY DO MEX CITY NA SPRAWIEDLIWY PROCES! – Meksykańskie władze mogły już ich do tej pory zabić – mówił dalej Christian. – Może nałożyli krem do opalania na zwłoki Phillipsa i zrobili zdjęcie. Albo zmusili ich do zrobienia zdjęcia, po czym ich zabili. Widzi pani te kłute rany na jego ręce, o tu? – Wyciągnął wskaźnik laserowy i pokazał nim małą ranę na lewym przedramieniu Phillipsa, zakreślając kolo, żeby ukryć trzęsienie rąk. – Wydaje mi się, że są to ślady tortur. Susanne nie zgodziła się, ale słuchając, jak miody człowiek wszystko analizuje, ponownie nabrała motywacji. Może tak naprawdę nie była do końca stuknięta. – Moglibyśmy to powiększyć, panie Blinky? W tym momencie ręka zdominowała cały ekran niczym gigantyczny kij baseballowy. Żyły biegły na całej jej długości i wyglądały jak słoje w drewnie. Widać było kilka jasnoczerwonych punktów. – No, no. Niezłe ujęcie – powiedziała Susanne, biorąc do ręki wskaźnik. – Ale nie powiedziałabym, że to ślady tortur. Są symetryczne, prawie jak ślady zębów. Dwa punkty tu... tam... i tam, dalej drobniejsze rany ułożone w półkolu. Powiedziałabym, że to ugryzienie psa. Dalsze wnioski? – Jeśli zostali złapani z pomocą psów, to prawdopodobnie nie żyją i telefon satelitarny został odzyskany, proszę pani. Być może w ciągu jednego, dwóch dni pokażą ciała – może nawet dzisiaj w nocy – po tym jak upozorują strzelaninę w lesie. – Dobra, ale nie kupuję tego – powiedziała Susanne. – To jest poważna sprawa, chłopaki. Jeśli mamy wierzyć dobremu zastępcy prokuratora generalnego Saizowi... – Lepiej nie wierzmy – przeszkodził jej Jimmy Contreras. Stal teraz za nią i wzbudził zainteresowanie wszystkich, ale więcej się nie odezwał. – W każdym razie, nasza dwójka nie tylko nieźle się zabawiła – zakładam chłopcy, że wszyscy delektowaliście się tymi zdjęciami, zanim wróciłam – ale też pofiglowała sobie z jakimiś pieskami. Cholera, ale miesiąc miodowy. – Twierdzi pani, że Phillips napisał to specjalnie – nieśmiało odezwał się Christian, zanim nastała kłopotliwa cisza. Jego szefowa rzucała czasami sprośnymi dowcipami, które potrafiły być krępujące. Najlepiej podtrzymać rozmowę. – Mogłoby to wytłumaczyć te nieregularności. – (akie nieregularności? – zapytała Susanne. Christian sięgnął po drugi wskaźnik. Ręka mu się trzęsła, więc szybko poruszał czerwoną kropką. – Moglibyśmy wrócić ponownie do wiadomości i powiększyć literę G? G – Jeszcze raz, proszę. G – Widzi panie te niewielkie wystające kreski? – zapytał Christian. – Po obu stronach liter są takie małe znaczki. Cienkie kreseczki, które przypominają kolce. Susanne zbliżyła się do ekranu. Litery wyglądały, jakby wyrastały z nich małe włoski. „Mój Boże, to takie oczywiste”. Odwróciła się na pięcie i powiedziała: – Jeśli my to zauważyliśmy, to każdy, kto ma komputer, może to zrobić. Tego właśnie chciał Darren Phillips. Christian, zadzwoń do naszego funkcjonariusza odpowiadającego za media i sprawdź, czy może na kilka godzin wstrzymać tę historię. Kupa reporterów do tej pory na to wpadnie. Kto zna alfabet Morse’a? Zgłosił się Jimmy Contreras. Godzinę później na ekranie pojawiła się zbieranina liter. Contreras odczytał alfabet Morse’a w piętnaście minut, jednak dalszy postęp okazał się niemożliwy. – Jak wygląda sytuacja u deszyfratorów? – zapytała Susanne. Odezwał się Ted Blinky: – Nie są optymistycznie nastawieni, proszę pani. Szyfr jest nieskomplikowany, ale całkiem skuteczny. Phillips w żadnym miejscu nie podaje wskazówek, więc nie możemy wydobyć żadnych liter. W deszyfracji próbują złamać kod od tyłu, przetwarzając go na komputerze z bazą miejsc w Meksyku i z datami, ale Phillips był na tyle sprytny, że udaje mu się nas zwieść. Poza tym, wydaje mi się, że umieścił też fikcyjne litery. – Najlepiej, jak znajdziemy tego Gavina Kelly’ego, do którego skierowana jest wiadomość, proszę pani – wtrącił się Christian Collins. – To właśnie jest „GK”. On jest kluczem do całej sprawy. – Dlaczego Kelly? – zapytała Susanne. Christian wzruszył ramionami. – To jego najlepszy przyjaciel. Prawdopodobnie tylko on jest w stanie zrozumieć wiadomość. Razem służyli w Marines. Mieszkali w jednym pokoju. Mam jeszcze informację, którą sporządziłem wczoraj. Nie jest pełna... – Wyświetl ją. Imię i nazwisko: Gavin Kelly Data ur.: 29 października 1968 Zamieszkały: Cambridge, Massachusetts Pochodzenie: biały – europejskie Wzrost / Waga: 190 cm / 90 kg Wykształcenie: Harvard, B.A., 1990. Harvard M.B.A. (w trakcie) Rodzina: Tom i Alexandra Kelly Życiorys: Oficer piechoty morskiej podczas „Pustynnej Burzy” i „Przywrócić Nadzieję”. W Somalii Kelly zatuszował morderstwo popełnione przez jednego ze swoich ludzi i stanął przed sądem wojennym. Odsiedział pięć lat w Hadze. Obecnie student ekonomii. Informacje osobiste: Bral udział w dwóch poważnych wymianach ognia – jednej w Somalii, drugiej w Kuwejcie – które zostały użyte jako argumenty przez jego obrońcę. Raporty „Marinę Fitness” opisują go jako posiadającego „nieograniczony potencjał, który nieustannie naraża” oraz „musi popracować nad dyscypliną, żeby stać się wzorowym żołnierzem Marines”. – Kiedy te zdjęcia zostały wyemitowane w Meksyku? – zapytał Jimmy Contreras. – Dwie godziny temu, sir – odparł Christian Collins. – To się migiem rozniesie. Gdzie Kelly jest teraz? – Wydaje mi się, że jest w Harvardzie, sir, jeśli wierzyć tym informacjom. – Nie. Pytałem o adres. – Contreras był wzburzony, spojrzał na zegarek oraz na telefon komórkowy. – No więc? – No... nie wiem, sir – powiedział Collins. Contreras podszedł do swojego biurka, chwycił kurtkę, torbę i skierował się w stronę wyjścia. Susanne musiała podbiec, żeby go zatrzymać. Złapała go za ramię i obróciła. – Dokąd idziesz? Może złamiemy ten szyfr? – Wybacz, ale będę z tobą szczery. Poinformuję o tym Corwina, żeby złożył prośbę o nadzór FBI. Kelly jest tu kluczem, a kiedy odczyta wiadomość, już go nie będzie. Muszę dostać się do grupy, która wyruszy w teren. – Kiedy to się stało? – Co? – Kiedy Corwin zaczął cię posuwać w dupę? Contreras był zszokowany jej ordynarnością. Uważał specyficzne poczucie humoru Sheridan za coś niepewnego, co stanowiło wymuszony sposób na odnoszenie się do otaczających ją zewsząd mężczyzn. Przybierając udawaną maskę nonszalancji, zyskiwała reputację osoby, która potrafi zachować spokój nawet w najgorszych tarapatach. Był to pierwszy raz, kiedy widział ją naprawdę złą, i odpychało go to. Co gorsza, kwestionowała jego lojalność, coś, co dla niego było rzeczą najistotniejszą. – Zadzwonił do mnie godzinę temu i przedstawił ofertę coś za coś – powiedział. To, że Roger Corwin posiadał klucz do El Monstruo Carnicero, przyprawiało go o mdłości, ale nie było innego sposobu. – Obawia się, że żadne informacje z Jaskini do niego nie dotrą. Przecież i tak musimy przekazywać wszystko FBI. Sama to powiedziałaś. Pozwoli mi to na zdobycie tego, czego potrzebuję. – A czego potrzebujesz? Krótka lekcja zawarta w dwóch słowach, Jimmy: semper fidelis. Przeszły go ciarki i mięśnie żuchwy zacisnęły się. Gdyby drzwi do Jaskini Nietoperza nie były wykonane ze wzmocnionej stali, przywaliłby w nie pięścią. Spodziewał się, że Sheridan widząc jego minę odwróci się, ale ona twardo stalą gotowa do konfrontacji. Wtosy miała nadal ciasno spięte w kok – pamiętał, że obudził ją o trzeciej rano i prawdopodobnie od tamtej pory nie zwrócila na to uwagi – co dawało jej surowy, ale atrakcyjny wygląd. Contreras był zaskoczony tym, że czul się winny, bo sprawił jej zawód. – Nie znam się na tych politycznych bzdurach, więc pozwól, że sam to za ciebie rozwiążę – powiedział. – On wchodzi, ty wychodzisz z gry, a ja, tak czy owak, muszę się dostać do Meksyku. Susanne wyciągnęła palec wskazujący, który teraz znajdował się kilka centymetrów od jego nosa. – Nie jesteś dobrym politykiem, Jimmy, ponieważ pozwoliłeś na to, żeby obsesja wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem. Myślisz, że Corwin pozwoli ci zastawić pułapkę na El Monstruo Carnicero w zamian za to, że mnie sprzedasz? Nie żartuj. – Wcale cię nie sprzedam. Po prostu biorę, co moje. – Więc nie wciskaj mi kitu, że on się z tobą skontaktował godzinę temu. Cały czas mu kapowałeś, także o tym, że pracujemy nad cyfrowym przerwaniem, które naprowadzi nas na Phillipsów. – Susanne wcisnęła przycisk otwierający drzwi i otworzyła je, żeby mógł wyjść z Jaskini Nietoperza. – Powodzenia Jimmy, tylko nie zapomnij napisać. Nadal tu pracujesz. Znajdę ci dobrego proktologa*, jak wrócisz. Contreras wściekły wyszedł przez drzwi, ale zdążył się obrócić, zanim je zamknęła. był na tyle silny, by jedną ręką przytrzymać je, chociaż Sheridan się zaparła. – Jakoś większość z tych uwag przełknę, Susanne, ale to, co powiedziałem o kontaktowaniu się z Corwinem jest prawdą. Nie jestem wtyczką, której szukasz. Musisz spróbować sobie wyobrazić, że twój problem jest wciąż za tymi drzwiami. Nigdy więcej nie kwestionuj mojej lojalności. 32 CAMBRIDGE, MASSACHUSETTS Gavin Kelly wyszedł z pokoju swojej dziewczyny w akademiku parę minut po pierwszej. Właśnie dobiegły końca zajęcia wieczorowe i zobaczył przed sobą roześmianą grupkę dziewcząt. Ich szczebiot roznosił się po całym budynku. Chciał jednak uniknąć spotkania. Przejście przez pola minowe w Kuwejcie było łatwiejsze niż wkradanie się i dyskretne wychodzenie z budynku akademika. Nie cierpiał, kiedy nie miała ochoty nocować w jego apartamencie. Wystarczy, że świry ze szkoły biznesowej nazwały go „pogromcą dziewic”. Ale dziwne spojrzenia młodych studentek mogły faktycznie wywołać u człowieka poczucie winy. *Proktolog – lekarz specjalizujący się w chorobach odbytu. Jedna z dziewczyn zobaczyła go na półpiętrze i jej milczenie zwróciło uwagę pozostałych. W akademiku Kelly cieszył się złą sławą z dwóch powodów – były więzień zamienił się teraz w szkolnego drapieżnika – więc puścił oko i schodził dalej. – Gdybyście dziewczyny potrzebowały jakiejś pomocy przy finansach, to dajcie znać? – Jasne, stary – powiedziała jedna z nich, gdy już był na zewnątrz. Wyszedł na dziedziniec i stanął, patrząc na okno swojej dziewczyny, żeby zobaczyć, jaką miała zrobić mu niespodziankę. Posłała mu całusa i uniosła koszulkę, przyciskając piersi do okna. Kelly zaśmiał się, podciągnął koszulkę i odsłonił swoją rozbudowaną, owłosioną klatkę piersiową. – Jakie to prostackie – powiedziała kobieta, która go mijała, trzymając stos książek. – Prostackie i nieprzyzwoite. Tego cię właśnie uczą po drugiej stronie rzeki? – Kelly był przekonany, że tak jak on studiowała na podyplomowych i była wychowawczynią ze szkoły pedagogicznej. Pewnie dostała mieszkanie służbowe i wyżywienie w zamian za trzymanie bata nad studentami. – Nie. Tam uczą tylko o eksploatacji i przestępstwach urzędowych. – Same cyfry. Może któregoś dnia nauczą cię czegoś życiowego, dupku. – Ej – krzyknął za nią. – To było złośliwe. Jaki masz numer legitymacji? Kolejny cudowny wieczór w Harvard College! Kelly rzucił po raz ostatni okiem na okno swojej dziewczyny i pomachał. Jako weteran rozmieszczania jednostek Marines – flotylla piechoty morskiej co półtora roku wyruszała w morze na sześć miesięcy – Kelly wiedział, że podnieceniu odczuwanemu przed misją towarzyszył jeszcze inny rodzaj tępego bólu. Ucieszył się, kiedy jego dziewczyna nalegała, żeby wpadł jeszcze przed swoim wyjazdem. „Cholera, Phillips, zobacz, jak się dla ciebie poświęcam!”. Pobiegł w górę Hołyoke Street i dotarłszy do białych filarów przy wejściu do klubu Owi, przyspieszył. Kiedy wszedł do foyer, niski student, Nguyen Nguyen, wykrzyknął jego imię i ruszył w jego kierunku. Studentom college’u ich sławny kumpel-absolwent kojarzył się z darmowym piwem, dlatego reagowali na niego jak psy Pawiowa. – Spóźniłeś się, Gavin – powiedział Nguyen. – Wybacz Winster. Nie mam dzisiaj ze sobą piwa. Tylko gotówkę. – Skończyłem twoją stronę internetową. Po co ci ten dokument? Pewnie dla twojej młodej dziewczyny, co? – zaśmiał się Nguyen. Złapał za swoją czerwoną firmową koszulkę i kaszlnął, zasłaniając nią usta. Nguyen większość czasu spędzał w klubie w zawilgoconym pokoju, który zamienił w wylęgarnię najnowszego sprzętu elektronicznego. Kelly’emu wydawało się, że Nguyen cały czas choruje. – Powinieneś więcej wychodzić na dwór, Nguyen. |ak na Wietnamczyka jesteś trochę blady. – Taa, byłem opalony, dopóki twój stary nie polał mi dupy tym waszym herbicydem – zaśmiał się Nguyen, prowadząc Kelly’ego po krętych schodach w górę, w towarzystwie fotografii najznamienitszych członków klubu. Pomiędzy zdjęciami senatorów i aktorów wisiało zdjęcie Phillipsa, który był najmłodszym absolwentem uhonorowanym w ten sposób. Nguyen wskazał na nie i powiedział: – Chodzi o Darrena Phillipsa, mam rację? Kelly złapał chłopaka za kark i przycisnął do wypchanej sowy śnieżnej. – Powiedziałem ci, że ta sprawa nie może wyjść poza nas dwóch. A teraz się zamknij, ogierze, bo inaczej wyświadczysz mi i mojemu kumplowi złą przysługę. Kiedy szli dalej po schodach, Kelly udawał, że jest zły. W rzeczywistości był zadowolony i wyluzowany. Oficer Marines musiał być dobrym aktorem. Kelly posiadał umiejętność udawania złości, kiedy przychodziła taka potrzeba, ale drobne potknięcia innych ludzi nie robiły na nim aż tak wielkiego wrażenia. Wymagało to odrobiny dwulicowości i podczas gdy jego kolega z Marines Darren Phillips z łatwością radził sobie w takich sytuacjach, Kelly miał zbyt wiele wewnętrznych sprzeczności i za bardzo bał się hipokryzji, żeby za każdym razem ciągnąć z kogoś druta w przekonywający sposób. Na trzecim piętrze Kelly wyciągnął z kieszeni w dżinsach plik studolarówek, gruby jak kanapka z kotletem. Cale oszczędności – 23 800 dolarów, wliczając tysiąc z kredytu studenckiego, z którego miał za kilka dni zapłacić czesne za letni semestr – miał teraz wetknięte w kieszenie i za pasek. Pieniądze wyciągnął z konta rano z myślą o podróży. Poza nowym dokumentem, który miał mu przygotować Winster, Kelly musiał jeszcze tylko załatwić broń i już był gotowy wyruszyć do Meksyku. Zakładając oczywiście, że Phillips do niego zadzwoni. Kelly ocenił, że jest prawdopodobieństwo, iż telefon przyjdzie z więzienia. Miał jednak nadzieję, że Darren zadzwoni z jakiejś wioski w samym środku Meksyku. Kiedy Kelly wszedł do pracowni komputerowej, Nguyen siedział przy swoim iMacu, postawionym na jakichś wyblakłych skrzynkach po mleku. Za nim, na statywie, stal profesjonalny aparat cyfrowy o matrycy sześć megapik-seli. Na ścianie wisiał plakat Anny Kournikovej w mundurku uczennicy szkoły katolickiej. Trzymała ociekającego, czerwonego lizaka. Kelly zażartował: – Nie chcę nawet wiedzieć, co zaszło pomiędzy wami w twojej wyobraźni, Winster. – Nie potrzebuję wyobraźni, Gavin. Wstawili już jej twarzyczkę do pornosów. Chcesz zobaczyć, zanim zaczniemy? Włamałem się na płatne strony. Kelly wiedział, że nie warto z dwudziestolatkiem zaczynać jakichkolwiek rozmów na tematy związane z seksem. Na myśl o Nguyenie siedzącym samotnie przy komputerze w swojej jamie zrobiło mu się niedobrze. – Broń Boże. Przejdźmy już do tego dokumentu. Nguyen wskazał mu taboret i ustawił aparat. – Zrobię ci prawo jazdy z Teksasu. Nazywasz się Harold Callahan, tak jak prosiłeś. Stronę też już skończyłem. Umieściłem na niej cały dostarczony tekst. Zdjęcia z wakacji też. Popatrz na czerwone światełko i ładnie się uśmiechnij. Kelly uśmiechnął się i oślepił go błysk lampy. – Jak się nazywa ta strona? – Błąd! Nieprawidłowy odsyłacz typu hiperłącze.„. Wybacz, ale adres „springbreakadven- tures.com„był zajęty. W każdym razie, zrobione. Normalnie biorę sto dolców, ale w tym roku wypiliśmy za twoje tyle piwska... – Przestań, Winster – powiedział Kelly, podając mu sto dolarów. – I tak was wszystkich wykorzystuję przychodząc z browarem. Zostałem pozbawiony dzieciństwa i nienawidzę pić samemu – zażartował, ale była to prawda. Po Hadze pozostał mu strach przed samotnością. Nguyen założył okulary z grubymi szkłami, które przypominały Kelly’emu noktowizory używane w Marines. Przepuścił cyfrowe zdjęcie przez przyrząd laminujący, następnie wsunął gotowe prawo jazdy do białej koperty. – Musimy poczekać parę minut, żeby ostygło, bo inaczej hologramy się rozmażą. Moi klienci zwykle chcą kupić alkohol albo wypożyczyć samochód. A ty, po co ci to, Gavin? – Po co ci pudełko chusteczek jednorazowych i tubka wazeliny w tej skrzynce, miłośniku sportu? – uśmiechnął się Kelly. – Masz rację, o niektórych rzeczach się nie opowiada. Nguyen wykrzywił się. – Więc co sądzisz o przyznaniu się Darrena Phillipsa? – Przyznaniu? Złapali go? – Nie. Mówię o tej wiadomości na jego plecach. Kelly podszedł do komputera i stanął nad Nguyenem. – Pokaż to. Szybko. – Dobra, dobra. Wyluzuj, człowieku. Jesteś cały czerwony. Zaczynam się ciebie bać. Nguyen zwinnie wklepał na klawiaturze adres i strona CNN.com ukazała się na ekranie. Odsunął swoje tandetne krzesło obrotowe do tyłu, żeby Kelly mógł się pochylić. – Zobacz. Wygląda na to... – Cicho, Winster. Możesz powiększyć obraz? Nguyen włączył program do obróbki grafiki i najechał strzałką na plecy Darrena, powiększając i wyostrzając zdjęcie, by napis był lepiej widoczny... Kelly był tak spięty, że bał się przymknąć powieki, by niczego nie przeoczyć. Wiadomość napisana była farbą za pomocą palca. Nie, kremem do opalania. Albo Phillips już dawno nie żył, albo był to jakiś szyfr. To nie może być prawda. Kokaina? Bez kitu. Phillips nawet nie pił alkoholu. Kurwa, nawet nie chciał wziąć ibuprofenu podczas Eco-Challenge, kiedy rozciął sobie nogę. Kelly skoncentrował się na słowach. Nic mu jednak nie przyszło do głowy, więc odezwał się do Nguyena. – Winster, mógłbyś powiększyć kilka liter? Nguyen ciężko westchnął, jakby poczuł się urażony. Wystarczyło powiększyć obraz dwa razy i zobaczyli małe kreseczki wystające z każdej litery, niektóre przechylone w prawą, inne w lewą stronę. Cienkie linie, nie dłuższe niż pół centymetra, wychodzące z liter, prawie niezauważalne. Pojawiały się po dwie, trzy i cztery w jednym skupisku. – Muszę chwilę zostać sam, Winster. – Ej, stary, przecież to moja buda. Kelly wyprostował się i podniósł Nguyena razem z krzesłem, przenosząc go do drzwi. – Nie stresuj się, Winster, przyniosłem własny krem do rąk. Nguyen chciał się sprzeciwić, ale przypomniał sobie o komputerze znajdującym się piętro niżej, w bibliotece. Prawdopodobnie był w stanie odczytać wiadomość szybciej niż Gavin. Wyszedł za drzwi i pobiegł schodami w dół. Kelly zamknął się na klucz i kiedy usiadł przy iMacu, otworzył drugie okno przeglądarki. Wszedł na stronę wyszukiwarki Google i wpisał: „Alfabet Morse’a”. Niestety, musiał odświeżyć sobie pamięć. „Cóż, pierwszy Terminator naszego rządu ma kłopoty z Meksykanami”. Zaczął odczytywać, przyjmując, że ukośny znak skierowany w lewo to kreska, a pociągnięcie w prawo to kropka, jednak po dziesięciu literach wyszło mu: LSHGUWSJHF Kiedy spróbował odczytywać w drugą stronę, pierwsze ukazały się jego inicjały. Wstrząsnęło nim, jakby włożył palec do gniazdka. GKPOMOCZASTOS UJNAZWISKOMTST2D15U73U32U61D7... Kelly obejrzał się nerwowo za siebie, by upewnić się, że nikt go nie obserwuje. Wyjrzał przez okno i rozejrzał się po ulicy. „Dziwny odruch”, pomyślał, ale ogarnęła go magiczna siła ukrytej wiadomości. Komunikat Phil-lipsa był czytany przez miliony osób, ale został wysłany tylko do niego. Poczuł słodki przypływ adrenaliny. „Wracam do gry”. Oddzielił poszczególne słowa ukośnikami. GK/POMOC/ZASTOSUJ/NAZWISKO/MTST/2D1/5U7/3U3/2U6/W7... Kelly przez dziesięć minut wpatrywał się w cztery litery: MTST. Montana State? Motor Sport? Nie, tak prosty szyfr w końcu zostałby rozpracowany przez wszystkich. Kiedy zostało opublikowane to zdjęcie? Prawdopodobnie przed kilkoma godzinami. Cholera, już by to zrobili. „MTST to skrót, który tylko ja mogę rozszyfrować, pomyślał Kelly, (akaś nasza wspólna tajemnica. Myśl”. – Mount Saint! – wybuchnął Kelly. Wystarczyło wspomnieć o Helen jakiejśtam, a Phillips już zaciskał pięści i Kelly nie omieszkał tego od czasu do czasu wykorzystać. Jeśli Zbrodnia Przeciwko Naturze nie była najbardziej paskudnym trupem w szafie Phillipsa, to zapewne największym. Kelly usiłował sobie przypomnieć nazwisko Mount Saint i wpadł na to, że pracowała w Orange County i tresowała zwierzęta. Dlatego Phillips jeżył się na dźwięk słów „pudel” i „salonowy” użytych w jednym zdaniu. Kelly wymyślił mu takie przezwisko zaraz przed tym, jak Phillips popełnił Zbrodnię, kiedy zwinął się w kłębek leżąc na sofie i opierając głowę na kolanach Helen. Po chwili dziewczyna przycisnęła jego głowę do swoich piersi i wyciągnęła z baru. Kiedy Kelly znalazł jej nazwisko w sieci – Helen Stoyakavich – odczytał szyfr korzystając ze wskazówek Phillipsa w ciągu niecałych dziesięciu minut. Pisał na ręce, żeby nie zostawić żadnych śladów: ani na kartce, ani w komputerze. „Skurczybyki, wcale nie idą do Mexico City”, pomyślał Kelly. „Brawo, Phillips”. Wklepał w wyszukiwarce hasło „mapa Meksyku” i znalazłszy wskazane przez Darrena miasto, wpisał: „Brownsville, Texas, wynajem łodzi”. Zanim splunął na rękę, przeczytał wiadomość jeszcze raz. PLAŻA CZEKAMY PIAT 0600 12 MIN N OD VCRUZ Kelly biegł właśnie do swojego apartamentu przy Metz Street, aby zabrać spakowaną płócienną torbę, kiedy nagle zobaczył otyłego blondyna. Mężczyzna siedział na schodach prowadzących do jego budynku, miał na sobie szerokie i luźne dresowe spodnie w paski oraz szarą harwardzką bluzę z kapturem. Patrząc na niego, Kelly uświadomił sobie, jak on sam musiał wyróżniać się będąc w Somalii, niczym krokodyl próbujący wtopić się w tłum ludzi pływających w basenie. Mężczyzna spojrzał na niego, odkaszlnął i schylił się, by zawiązać sznurówkę. – Dzień dobry – powiedział do Kelly’ego. Przez ramię miał przełożoną jedną z tych toreb, wyglądających jak plecak z jednym paskiem, których Kelly nie znosił. Miał też robiące wrażenie wąsy. Trochę dalej na chodniku Kelly zauważył dwóch mężczyzn w garniturach niosących skórzane aktówki, dziwne, zważywszy na fakt, iż w Cambridge pełno było albo maniaków komputerowych, albo liberałów, z których wszyscy na znak cichego protestu chodzili ubrani po luzacku. Sportowiec wyciągnął rękę. – Nazywam się Roger Edwards. Właśnie się tu wprowadziłem. – Phillip Glass – powiedział bez zastanowienia Kelly. – Ale ja, niestety, tu nie mieszkam. Odwiedzam swoją dziewczynę. Mężczyzna natychmiast otworzył usta i wyciągnął ręce ponad głowę, dziwny gest, który zaniepokoił Kelly’ego. „Kiepski z niego aktor”. Dwóch mężczyzn w garniturach zatrzymało się i postawiło aktówki na masce zaparkowanego samochodu. Jeden z nich wyglądał na Latynosa i był wzrostu Kel-ly’ego, około metra dziewięćdziesięciu. Wyciągnął błyszczącą kartkę papieru i coś z niej czytał. – Często biegasz, Roger? Jeśli cię to interesuje, to należę do klubu biegacza. – Codziennie, stary. Kelly nie uwierzył. Był zbyt gruby na biegacza. – Jaki dystans? – Dzisiaj tylko dychę. Kelly rzucił okiem na jego buty. Model Nike Air Max II. Wycofany trzy lata temu. Ani jednej rysy. – Miło było cię poznać, Roger – powiedział i wszedł do holu. Kelly zauważył dwóch mężczyzn stojących na schodach naprzeciwko jego apartamentu, ale nie spojrzał w ich stronę. Przeszedł szybkim krokiem przez hol do rezydencji właścicielki budynku i zastukał do drzwi. Kobieta otworzyła, uśmiechnęła się i zaprosiła go do środka. Kelly wpadł do środka i zatrzasnął za sobą drzwi. Wtedy ktoś krzyknął: – To on! – Mój Boże, co się dzieje, Gavin? – zapytała właścicielka. Kelly zamknął drzwi na klucz i zablokował krzesłem klamkę. – Przyłapałem gang mężczyzn gwałcących kobietę na półpiętrze, pani Shea. Udają agentów federalnych. – Chryste! – wykrzyknęła, potykając się do tyłu. Kelly złapał ją za rękę, żeby się nie przewróciła, i odprowadził do kuchni. – Proszę posłuchać, oni mają broń. Niech pani zadzwoni na policję. Ja wracam, żeby jej pomóc. Cokolwiek by się stało, proszę nie otwierać tych drzwi! Będą kłamać, by się tu dostać! Kelly otworzył okno w kuchni i wyszedł na werandę. Podbiegł do muru otaczającego podwórko i wspiął się na niego. Kiedy przechodził na drugą stronę, kawałek drutu kolczastego zranił mu rękę. Znalazł się na Brattle Street, pomiędzy dwoma zaparkowanymi samochodami, i pochylony zaczął biec, dopóki dwójka studentów nie zatrzymała się i zaczęła go obserwować – musiał wyglądać nadzwyczaj interesująco. Stary lincoln z hukiem wycofał z chodnika i zrobił zwrot tuż za nim. Był to jedyny amerykański samochód w całym morzu saabów. Kelly pobiegł w górę zatłoczonej jednokierunkowej ulicy, wdzięczny za volkswagena, który wyjechał przed nim na ulicę kilka budynków bliżej rzeki. Był przekonany, że federalni podadzą przez radio kierunek, w którym się udał. Był też pewny, że słyszy tylko klaksony, żadnych syren. Albo gliniarze spóźniali się na imprezę, albo w ogóle nie zostali zaproszeni. Kelly żwawym krokiem doszedł do Charles River, trzymając się blisko grupy wioślarzy idących na trening w dół JFK Street. Prawie minął Kirkland House, gdy nagle usłyszał stukot butów. Ktoś zbliżał się do niego szybkim krokiem. Latynos w garniturze biegł po ulicy z wyciągniętym pistoletem, na piersi obijała się jego odznaka, w drugiej ręce trzymał krótkofalówkę. – Gavin Kelly, jesteśmy z DEA! Jeśli chcesz, żeby twój kolega przeżył, lepiej się zatrzymaj! W przeciwnym razie on już jest martwy! Kelly wydarł w dół Memoriał Drive i wysoki mężczyzna pogonił za nim. Najpierw krzyczał, potem jednak ograniczył się tylko do pościgu. „Szybki jak na swój wiek”, pomyślał Kelly i przyspieszył. Ale to tylko gliniarz z prawie pięćdziesiątką na karku. Zmęczy się. Kelly pędził wzdłuż brzegu po stronie Cambridge, kiedy zauważył kobietę jadącą na srebrnym rowerze górskim alejką rowerową po drugiej stronie rzeki. Skręcił gwałtownie i przebiegł po kładce, po czym ruszył w dół ulicy, żeby ją zatrzymać. – Stop! Proszę się zatrzymać! – krzyknął Kelly. – Jestem funkcjonariuszem policji! Kobieta wrzasnęła i zatrzymała się z piskiem. Kelly złapał za kierownicę. Kobieta zaczęła krzyczeć: – Pomocy! – Policja! Proszę zejść z roweru! – Nie, wcale nie jesteś policjantem. Ratunku! Kelly chwycił ją za nadgarstek i wykręcił rękę, zmuszając do zejścia z roweru i położenia się na ziemi. Właśnie kiedy miał się oddalić z rowerem, jakiś dobry samarytanin ubrany w obcisły, czerwono-bialo-niebieski strój, jadący na pięknym, w pełni amortyzowanym rowerze kolarskim Gary Fisher, odciął mu drogę i chwycił rower za siodełko. – Stój, chłopie! Zostaw jej rower! Kelly spojrzał na jego stopy – buty w koszykach, biedak – i powiedział: – Dobra, stary, wyluzuj. – Po czym zamachnął się i uderzył mężczyznę pięścią w twarz. Okulary kolarza złamały się wpół pod środkową kostką Kelly’ego. Spadł z roweru, trzymając się za nos. Gdy Kelly odjeżdżał lekkim aluminiowym rowerem, przeciskając się pomiędzy samochodami, które jechały jeden za drugim po zatłoczonej Soldiers Field Street aż do budki Mass Pikę, obrócił się. Agent DEA męczył się teraz z kobietą krzyczącą za Kellym. Samarytanin wyglądał w tej chwili jeszcze potulniej w swoim obcisłym stroju i tylko pomachał Kelly’emu pięścią, zamiast kolejny raz interweniować. Z wielkim brzuchem wystającym z polimerowego ubrania wyglądał, jakby był w ciąży. „Że też nie wstydził się paradować w takim wdzianku”. 33 SIERRA MĄDRE DEL SUR, MEKSYK Oddział piął się mozolnie pod górę wzdłuż potoku. Obcięte pazury psa wbijały się pomiędzy drobne kamienie, a gumowe podeszwy podążających za nim mężczyzn rozgniatały wyschnięte grudy ziemi w pyt, który następnie przez jakiś czas unosił się nad zboczem. Od pięciu godzin przemierzali dzikie tereny. Dolinę porośniętą bujną roślinnością, w której znaleźli rannego chłopca i jego martwego konia, zostawili dwadzieścia pięć kilometrów za sobą. Wspinali się coraz wyżej. Teren pocięty był głębokimi korytami, którymi dawniej płynęły rzeki, ale zostały wykorzystane do nawadniania pól bądź też zwyczajnie wyschły. Wiał silny wiatr, który sprawiał, że na ich wysuszonych ustach powoli zaczęła pękać skóra. Jakby szli prosto w środek gigantycznej dmuchawy. Chylące się ku zachodowi słońce zabierało ze sobą również temperaturę. Felix zadrżał, spoglądając na zieleń stopniowo chowającą się w cieniu. Gęstwina drzew zaczynała się wokół nich zacieśniać. Mężczyzna wyłonił się z koryta rzeki za Nochalem i poczuł zapach świeżych sosnowych igieł, które pokrywały ziemię. Obawiał się, że jego przyjaciel może zgubić trop, ale pies ciągnął do przodu z nosem przy ziemi, merdając ogonem. Felix zatrzymał Nochala, żeby złapać oddech. Był to potężny pies i Felix mógł swobodnie owinąć jego długie uszy wokół swojego pasa. Chciał przytulić się do ciepłej sierści, by się ogrzać. – Muszę założyć cieplejsze rzeczy. Los Asesinos są szybcy. Niewiarygodne. Kierują się prawie dokładnie na wschód. Chyba się zgubili. – Jesteś pewien, że twój pies nie zgubił tropu, staruszku? – zapytał sierżant Pena. – Tak – to jedyne słowo, którym Felix był w stanie odpowiedzieć na tak głupie pytanie. Kiedy weszli do sosnowego lasu, początkowo silna woń pozwoliła Penie oczyścić drogi oddechowe, ale w miarę upływu czasu nabrał przekonania, że jest to szkodliwa trucizna, która przewraca mu żołądek do góry nogami. Naciągnął podkoszulek, zakrywając nos i usta. – Nie powinniśmy wcześniej marnować tyle czasu z tym chłopcem. Straciliśmy godzinę rozmawiając z nim, szukając konia i czekając na śmigłowiec. Głupota. – Zostawiłbyś go samego? – Nie. No, tak. Trzeba było powiedzieć pilotowi, skąd ma go odebrać, i natychmiast wyruszyć dalej. Pieprzony porucznik Garza. To jego gadanie. Pies od razu złapał trop, pamiętasz? „Oczywiście, że Nochal szybko złapał trop, ośle, pomyślał Felix. Przecież to najwspanialszy pies tropiący na świecie”. I taka była prawda – nie minęło dziesięć minut, od kiedy wysiedli z helikoptera, a Nochal już zaczął szczekać. Ale wtedy krzyknął ten chłopak. Porucznik podniecony wysłuchał go i złożył długi raport przez radio. A ten mężczyzna, który dowodził – mały Indianin – po prostu sobie usiadł na martwym koniu przy zaroślach i oglądał zdjęcia. Przez cały czas ani razu się nie odezwał. – Powinniśmy zatrzymać się na krótki odpoczynek. Zjeść i odzyskać siły – wysapal porucznik Garza, kiedy dogonił dwóch mężczyzn, którzy od samego początku mieli za zadanie prowadzić całą grupę. – Lopez i Camdera zostają w tyle. Pena, mogę cię zwolnić z pozycji na czele. Zamienisz się z Camdera. Może go to ożywi. – Camdera to słabeusz – powiedział Pena. – Nie. Wolę zostać na tej pozycji. Porucznik patrzył na swojego podwładnego, podziwiając jego bezinteresowność. W końcu Los Asesinos na pewno zastawili zasadzkę i czołówka prawdopodobnie szła na stracenie. Nie obchodził go tropiciel ani jego pies, ale, uczciwie, Pena nie powinien cały czas iść na czele. Nie, żeby Garza sam chciał objąć prowadzenie jako oficer, ale miał jeszcze dwóch ludzi do dyspozycji. – Doceniam twoje poświęcenie, ale zasługujesz na odpoczynek. – Nie, proszę pana. Muszę tu zostać. – Pena nie bał się zasadzki. No dobrze, może troszeczkę, ale jeśli o niego chodziło, najbardziej niebezpiecznym człowiekiem w tej dziczy był Indianin, który podążał w szeregu, od czasu do czasu rzucając nożem w drzewo i nie odzywając się ani słowem. Spojrzał w dół zbocza i zobaczył go idącego bez wysiłku za swoimi wyczerpanymi compańeros. Szedł praktycznie spacerkiem. Indianin podszedł do cienkiej sosny. Wyciągnął jedno z narzędzi ze swojego paska, pokręcił nim w ręce i schował z powrotem na miejsce. „Niech lepiej Camdera i Lopez przyspieszą, pomyślał, albo ten szurnięty skurwiel rzuci w nich nożem”. Tempo było mordercze, ale z tym dyniogłowym wariatem w tyle powinni znaleźć energię nawet na niezły sprint! – Chcę zostać na czele. – Dobra – powiedział porucznik, siadając, by rozwiązać buty. – Camdera i Lopez muszą odpocząć, więc zatrzymamy się na moment, tylko powiedz mi, kiedy będziesz chciał zejść z czoła. Pięć minut po tym, jak żołnierze pozdejmowali buty, by wysuszyć stopy, powoli podszedł do nich El Monstruo Carnicero, żując bez entuzjazmu liść tytoniu, którego niewielkie drobinki znalazły się na jego brodzie. Pena grzebał w plecaku szukając czystych skarpetek, kiedy usłyszał falset Indianina. Jego głos brzmiał tak lekko i wibrująco jak wiatr świszczący wśród sosnowych igieł. „Ma niezłą kondycję, pomyślał Pena, pewnie dlatego, że psychol pochodzi z jakiejś wysokogórskiej wioski”. Gdy żołnierze ledwo dysząc brnęli pod górę, ten parszywy szczur po prostu szedł sobie spacerkiem, sprawiając wrażenie znudzonego, za każdym razem, gdy Pena ukradkowo oglądał się za nim. Ostrożnie odwrócił głowę, kiedy Indianin się zbliżył. Pena zobaczył białe sportowe buty mężczyzny – reeboki z czerwonymi paskami – zmierzające w jego stronę. Sięgnął po pistolet, ale nie odważył się podnieść wzroku, zły, że nie usiadł wyżej, razem z pozostałymi żołnierzami. Jak najdalej od tego popaprańca. – Dlaczego się zatrzymaliście? – zapytał Indianin. – Minęło pięć godzin – powiedział porucznik Garza. – Musimy zmienić skarpetki i odpocząć. Zbliżamy się do nich. – Jedyną rzeczą, do której się zbliżacie, jest wasza śmierć – powiedział Indianin. W tle widać było pomarańczowe niebo rozświetlone przez zachód słońca i w ciągu ułamka sekundy, zanim ostatni przebłysk dnia schował się za niewielkim szczytem, wszystko rozświetliło się na czerwono, zarysowując delikatną sylwetkę Indianina. Chmury nabrały różowej barwy, a twarz mężczyzny zmieniła się w bezkształtny cień. Pena odwrócił wzrok, zanim został przyłapany. Indianin wskazał palcem na Lopeza i Camderę. – Te dwie dziwki spowalniają pościg. Będę ostrzył noże. Jak skończę, wasza piątka lepiej niech ruszy dupę. A jak tamci jeszcze raz oddalą się od reszty, zostawiamy ich, żeby zdechli. Los Asesinos właśnie się z was śmieją, skurwiałe psy. Pena bacznie obserwował swojego porucznika i widział przed sobą żółtodzioba, siedzącego jak dziecko, oniemiałego i oszołomionego. Nie miał zamiaru się bronić? – Dobrze – powiedział posłusznie ten tchórz. – Ale po powrocie porozmawiamy sobie. – Właśnie to robimy, poruczniku – odezwał się wariat. – Chcesz jeszcze? „Może zabijemy go teraz”, pomyślał Pena. Otoczyć go i przystawić lufę do łba! Przecież porucznik powiedział, że jak już rozwalimy Los Asesinos, trzeba będzie dokończyć sprawę. Zauważył jednak, że buty mężczyzny się nie poruszyły. Wciąż znajdowały się metr przed nim. Po chwili powoli obróciły się i gumowe czubki skierowały się w jego stronę. „Co do cholery?”. Pena nie uniósł wzroku. Głowę nadal trzymał spuszczoną i ośmielił się tylko spojrzeć na drużynę i porucznika. Patrzyli na niego. Miał paskudne uczucie, że ten wariat też się na niego gapi. Zniecierpliwiła go cisza i w końcu spojrzał do góry. Mężczyzna się uśmiechał i Pena zauważył, że na pojedynczym czarnym włosku na jego brodzie powiewa wybielony i zwiotczały liść tytoniu. – Zastanawiałem się, kiedy znowu ukradkowo rzucisz na mnie okiem, chłoptasiu – powiedział Indianin. – Przez cały czas mnie unikałeś. Teraz będziesz szedł ze mną z tyłu. Nauczę cię tego. Uśmiechnął się. Pena poczuł, że się czerwieni. Po plecach przeszły mu ciarki. Mężczyzna szybko przesunął rękę w dół, Pena przerażony otworzył kaburę. Indianin obrócił się, jakimś sposobem miał już w ręce nóż. Wyprostował błyskawicznie rękę i wyrzucił ostrze. Pena zobaczył błysk, nóż nie przekręcił się, tylko leciał płasko w stronę drzewa znajdującego się dwadzieścia metrów dalej i z trzaskiem się wbił. Do czasu gdy jego rękojeść przestała drgać, Pena nie zdążył nawet opanować drżenia własnych rąk. 34 WASZYNGTON Jimmy Contreras nie miał gdzie usiąść. Stal w kącie biura Rogera Cor-wina w FBI, pod tabliczką upamiętniającą rekordową liczbę zatrzymań. Miał pochmurną minę. Corwin nie wiedział, czy jego kiepski humor spowodowany jest tym, że nie udało się schwytać Gavina Kelly’ego, czy tym, że musi stać, czy też może jest ogólnie przybity stanem swojego życia. Zastanawiał się nawet, czy Contreras jest obywatelem Stanów Zjednoczonych. Nieważne. Corwin zawołał swoją sekretarkę, gdy tylko lear wylądował na lotnisku Reagana, i kazał przygotować pięć krzeseł dla siebie i swoich czterech agentów specjalnych. DEA nie zasłużyła sobie na miejsce siedzące. Corwin wraz z agentami specjalnymi wypłoszył Kelly’ego zgodnie z planem – no, w każdym razie tak, jak to było możliwe – prosto w ręce Contrerasa. Wprawdzie byli z nim federalni czekający za płotem, ale jako stary funkcjonariusz to właśnie Contreras był za wszystko odpowiedzialny. Zwłaszcza po tak silnych naciskach, żeby dołączyć go do ekipy przeprowadzającej nalot. – Co mamy na tego chytrego skurwysyna Kełly’ego? – zapytał Corwin. Był wściekły i chciał, żeby jego podwładni chodzili jak zegarki. Jako funkcjonariusz policji patrolowej nauczył się, że przekleństwa często wprawiały winnych w przerażenie. No, przynajmniej białych. – Kelly wyciągnął dwadzieścia trzy tysiące dolarów ze swojego konta dzisiaj rano, zaraz po otwarciu banku, sir – powiedział jeden z mężczyzn, dzieciak o nazwisku Ed Modinger, dopiero co po szkole w Quantico, gdzie bawił się w żołnierzyka. – Jego karty kredytowe nie były używane, z wyjątkiem przelotów, o których rozmawialiśmy. Ma zarezerwowany lot z Logan do Mexico City na dzisiejszy wieczór. Jeden bilet w dwie strony plus dwa bilety powrotne z Mexico City na piątek. Corwin otworzył szufladę swojego biurka i rzucił na blat przynoszące mu szczęście kajdanki. Miał nawyk obracania ich przez system zapadek na drugą stronę, sprawdzając, ile pojedynczych kliknięć może wywołać jednym uderzeniem palca. Jego rekord wynosił osiem – prawie do końca – ale było to w dniu, kiedy to agentka Rita Nagle wylała mu na głowę wiadro zimnej wody za niewinną uwagę na temat kobiecej schludności. – Nie kupował żadnych biletów za gotówkę? – Nikt o nazwisku Gavin Kelly dzisiaj nie odleciał i nikt nie odpowiadał jego rysopisowi, sir. Obstawiliśmy wszystkie lotniska i ogłosiliśmy alarm trzeciego stopnia. Jego zdjęcie jest już w systemie rozpoznawania twarzy TRAP. Siedemnaście osób zapłaciło na lotnisku Logan za bilety na loty tego samego dnia do południowych stanów i próbujemy ich namierzyć. Wciąż sprawdzamy Nowy Jork, Providence i Hartford. Chociaż nie wiem, jak mógłby się przedostać na pokład bez dowodu tożsamości, sir. – Nie wiemy o żadnych telefonach do rodziny Phillipsów? – zapytał Corwin. – Żadnych, sir – powiedział drugi agent, który zajmował się łącznością. – Jego samochód jest nadal w Cambridge? – Tak, sir – odparł agent Modinger. Corwin trącił palcem jedną z bransoletek, która zatrzasnęła się na jego ręce. Potrafił ocenić skuteczność swojego codziennego treningu po tym, ile ząbków przeskoczyła, zanim się zatrzymała. Popatrzył na zegarek. Jeszcze w cholerę czasu na zażycie viagry i postawienie interesu przed wylotem do Mexico City. – Wiecie, co ten śmieciuch z Harvardu zrobi? Właśnie jedzie autobusem do Teksasu. Może pociągiem. Tam będzie próbował prześliznąć się przez granicę. Modinger, zawiadom służby graniczne, niech będą w pogotowiu, potem spakuj trochę ubrań. Dziś wieczorem lecisz ze mną do Meksyku. Na miejscu podam do wiadomości publicznej informacje na temat Kelly’ego i dodam jakąś sprytną uwagę na temat jego aresztowania, dla ozdoby. Nie złamał prawa, ale określę go mianem „osoby zamieszanej”, jeżeli prasa zacznie szczekać. Dzięki temu utrudnimy mu życie. A reszta niech wykona wyznaczone zadania w ciągu nocy. Chwytamy Kelly’ego i Los Asesinos. Do roboty. Corwin poczekał, aż Contreras prawie wyjdzie za drzwi, po czym odezwał się: – Poczekaj, Jimmy. Mam coś dla ciebie. Contreras skupił uwagę na biurku Corwina, a po chwili popatrzył mu w oczy. Corwin nie lubił się prosić – na autostradzie miat zasadę: zatrzymaj ich w samochodzie, zachowaj kontrolę. – Powiedziałeś, że pojadę z tobą do Meksyku – odezwał się Contreras. – Miałeś podobno informacje na temat miejsca pobytu El Monstruo Carnicero. Corwin pokręcił głową. – Wcale nie. Powiedziałem tylko, że dopóki będziesz mi podawał informacje, dopóty będziesz o wszystkim wiedział. A teraz, Jimmy, pozwoliłeś, żeby zwykły student szkoły biznesowej wymknął ci się. Broniłem cię, ale niektóre osoby zaczynają się zastanawiać, co takiego możesz w ogóle wnieść. – Zaprowadź mnie do El Monstruo Carnicero, a pokażę ci, co mogę wnieść. Corwin uniósł obie ręce w prześmiewczym geście, że się poddaje. – Wiesz co? Rusz dupę do Langley i wróć z czymś. Ukryta wiadomość była fajna, ale, kurwa, dziennikarze odczytali Morse’a w kilka godzin później. Nawet dupeczka, z którą się umawiam, zauważyła tamte ślady. Sheridan się na mnie wypięła. Musisz coś zdobyć. Jeśli to zrobisz – to znaczy odnajdziesz Los Asesinos – wtedy zaprowadzę cię prosto pod drzwi Potwornego Rzeźni-ka, amigo. 35 MCLEAN, VIRGINIA Ted Blinky od kilku godzin nie odrywał oczu od monitora i jego źrenice zaczęły wyglądać jak spłonki w pociskach małokalibrowych. Miał skłonność do pozwalania swojemu bardzo skomplikowanemu umysłowi na zagłębianie się w teorię, chyba że zostało mu przydzielone jakieś szczególne zadanie, tak jak teraz. Zastępca dyrektora Sheridan kazała mu siedzieć nad cyfrowym przerwaniem i, proszę, od rozszyfrowania lokalizacji telefonu dzieliła go być może niecała minuta. Wklepując ostatnie bity w skrypcie |ava, żałował jednak, że w ogóle poinformował ją o możliwości rozszyfrowania tego. Razem ze swoimi kumplami programistami wolał uznać niektóre rzeczy za niemożliwe, by jego wysiłki zostały choćby przez moment docenione. – Dyrektor Sheridan – powiedział tak głośno, że można go było usłyszeć nawet na drugim końcu Jaskini. – Może to panią zaciekawić. Kiedy wstała, usłyszał jeszcze kilka innych odsuwających się krzeseł. Blinky uśmiechnął się i przechylił głowę, żeby zwabić ją do swojego komputera. Był zachwycony, kiedy to podziałało. Pochyliła się nad jego ramieniem. Próbował przypomnieć sobie, gdzie się znajduje, kiedy poczuł delikatny zapach jej perfum. O, tak. – Napisałem skrypt, który zwolnił cyfrowe nagranie do dziesięciu procent oryginalnej prędkości, ale ton był nadal zbyt szybki, więc ograniczyłem prędkość do dziesiątej części procenta, ale i tak nie zadziałało. Niewiarygodne, prawda? – Niewiarygodne, panie Blinky, zważywszy na to, że za niecałe trzydzieści minut muszę powitać samolot dyrektora w bazie wojskowej w Langley. – Tak, słyszałem o tym, proszę pani. Przykro mi. W każdym razie, użyłem zaawansowanego cyfrowego przerwania i napisałem nowy skrypt, by wyciągnąć różnice w liczbach. A oto one. Dla wywołania lepszego wrażenia Blinky przygotował wcześniej cyfrowy projektor i w tej chwili na suficie pojawiły się rzędy cyfr. Wszyscy pracownicy Jaskini Nietoperza patrzyli na nie, jakby analizowali ruchy w szachach. Poniedziałek 1507 EST: 5324167999 1509 EST: 5443367845 1556 EST: 5978895677 Wtorek 1146 EST: 0885411567 – To fantastyczne. Naprawdę – powiedziała. Blinky uśmiechnął się. – Po lewej znajduje się godzina, w której odbyła się dana rozmowa, według czasu wschodniego. Proszę zauważyć, że chociaż wykonała sześć połączeń, odebraliśmy tylko cztery wiązki danych. Krótsze rozmowy – kiedy wybrała numer do Kolumbii i gdy drugi raz próbowała połączyć się z Nowym Jorkiem – nie wygenerowały sygnału. Telefon prawdopodobnie nie miał wystarczająco dużo czasu na wysłanie ich. Ale proszę spojrzeć na to. Wyświetlone cyfry znikły, a ich miejsce zajęła kolorowa mapa stanu Guerre-ro w Meksyku. Pojawiły się na niej cztery małe zdjęcia zaręczynowe Phillipsów, które ukazały się w „New York Timesie”. Dwa w Acapułco, jedno po wschodniej stronie pasma Sierra Madre del Sur i jedno daleko na wschód, w dolinie. – Tak wygląda ich dotychczasowa wędrówka – powiedział Blinky, ciesząc się z pomysłu na wstawienie zdjęć. Na dole pojawiła się skala. Susanne zmierzyła ręką, ile wynosi odległość stu mil na mapie i przyłożyła do drogi, jaką przebyła para. Rozciągała się od Mexico City w stronę Oaxaca. – Lekko zboczyli z kursu. Odbijają na południe od Mexico City. – Przepraszam – powiedział Ted Blinky, podekscytowany – ale przy użyciu tego skryptu mogę się włamać do ich rozmów. Dopóki będą niezaszy-frowane. – No, no. A możemy spróbować do nich zadzwonić? – spytała z zapałem. – Nie, proszę pani. Ale podłączę się, kiedy kolejny raz będą w sieci. Prawdopodobnie będziemy w stanie nawiązać z nimi łączność. – Miejmy tylko nadzieję, że do tego kolejnego razu dojdzie. Wydrukuj te współrzędne, żebym mogła je pokazać dyrektorowi. Mnie już w niczym nie pomogą, ale przydadzą się mojemu następcy. Christian, może masz szansę. Szybko będzie po wszystkim. Dyrektor prawdopodobnie prześle moje zwolnienie w ciągu kilku dni. Tematy do dyskusji, które Christian Collins przygotował, prawie wypadły mu z rąk. Zbladł i otworzył lekko usta. „O Chryste, pomyślała Susanne, chłopak właśnie zobaczył swój awans”. – Może mogłaby pani... – nie był w stanie dokończyć zdania. „Nie mam na to czasu”, pomyślała Susanne. – Christian, jesteś osobą wysoce kompetentną. Ale szczerze, nie mogłabym cię zarekomendować. Poza tym, moja rekomendacja tylko by ci zaszkodziła – powiedziała, poklepując go po ramieniu. – Muszę lecieć. Nie mogę się spóźnić na własną egzekucję. Jeszcze się kiedyś z tego pośmiejemy. Ted Blinky miał ochotę wstać i krzyknąć. Witamy w rzeczywistości, stary. Żaden Internet – w rządzie nadal liczy się doświadczenie! Ale akcje Blinky’ego rosły i nie chciał sam sobie zaszkodzić, tak jak na początku kariery. To on miał być nauczycielem, a ten kiepski ogier z Doliny Krzemowej tylko wpatrzonym w niego uczniakiem. Szkoda, że zaczęło mu się układać z Sheridan dopiero teraz, kiedy akurat wypadała z gry. – Aha, agent Contreras czeka na zewnątrz – przypomniał sobie Blinky. – Nie wpuściłeś go? – zapytała Sheridan. – Nie, proszę pani. Nie wpuściłem. – A ile czasu już tam stoi? Blinky uśmiechnął się. – Jakąś godzinę, proszę pani. Gdy elektromagnetyczne zamki w drzwiach do Jaskini Nietoperza otworzyły się, szybkim krokiem wyszła na korytarz. Jimmy Contreras rozmawiał właśnie z dozorcą opartym o froterkę do podłóg. Usłyszała, że Contreras ją zawołał, w momencie gdy dozorca włączył maszynę. Contreras praktycznie podbiegł w jej stronę. – Musimy porozmawiać – powiedział głośno. – A ja muszę spotkać się z moim stwórcą w osobie dyrektora Homeland i DCI. – Właśnie wróciłem z największego cyrku, jaki widziałem. Słyszałaś o Cambridge? Corwin spartolił zatrzymanie Kelly’ego. Przyłożyła palec do ust i zaczęła schodzić po schodach, mijając ochronę, gwiazdki przyczepione na ścianie ku pamięci anonimowych oficerów CIA, którzy zginęli na służbie, i przeszła przez szklane drzwi. Jak na kwiecień, był całkiem ciepły dzień. Zauważyła, że zakwitły czereśnie ozdabiające wejście do nowego budynku dowództwa. – Posłuchaj, robię, co w mojej mocy, żeby zdobyć to, czego oboje chcemy – przerwał milczenie Contreras. – Jak tylko pojawi się szansa na wyjazd do Meksyku i zastawienie pułapki na parę, skorzystam z niej. Jeśli nie możesz tego zaakceptować, to twój problem. Nie mój. Gdybym nie współpracował z Corwinem, byłabyś ślepa. – A gdybyś ty nie współpracował ze mną, Corwin byłby ślepy. Czyż nie? – Dla mnie to nie ma znaczenia. Potrzebuję tyiko informacji, a on jest jedynym, który skłonny jest się podzielić. I jeszcze ma stanowisko. – Zauważył smutek na jej twarzy i szybko dodał: – Wybacz. To nie miało tak zabrzmieć. Podeszła do posągu Nathana Hale’a, wykonanego z brązu. Był to pierwszy Amerykanin schwytany za szpiegostwo. W 1776 roku George Washington zapytał o ochotnika, który miałby spenetrować angielskie jednostki, i Hale wystąpił przed szereg. Przebrany za duńskiego nauczyciela infiltrował brytyjskie oddziały. Został złapany w Nowym Jorku po wykonaniu misji i stracony. Większość ludzi wskazała jego kuzyna jako donosiciela, ale nigdy tego nie udowodniono. Susanne zauważyła, że posąg ma związane ręce i nogi, i zdała sobie sprawę, że nigdy tak naprawdę nie przyjrzała się Hale’owi. Chwilę przed tym, zanim został powieszony, Hale wypowiedział słowa: „Żałuję, że mam tylko jedno życie, które mógłbym poświęcić za swoją ojczyznę”. Miał dwadzieścia jeden lat. Susanne podała Contrerasowi wydruki ze współrzędnymi i wytyczne. – Wiesz co, Jimmy? Nie masz za co przepraszać. Nie możemy zerwać ze sobą, jeśli nigdy tak naprawdę się nie spotykaliśmy, mam rację? Masz tu lokalizacje Phillipsów, w których znajdowali się w podanym czasie. Poza tym, jesteśmy w stanie przekazać im wiadomość, jeśli Corwin chciałby to zrobić. Gdy się połączą, zadzwonię do ciebie na komórkę i podam ich współrzędne. Co z tym zrobisz, zależy od ciebie. Contreras skinął w podziękowaniu głową i rzekł: – Co zrobię? Przeładuję i do dzieła. Zbliża się ostatnia godzina tego Azteka. – Podniósł pakiet dokumentów i włożył je do skórzanej aktówki, która błyszczała jak świeżo wypolerowana. – To mój bilet do Meksyku. Nie będę się tłumaczył, ale dzięki, Susanne. To wspaniałe. Powodzenia dzisiaj wieczorem. Obserwując, jak idzie po schodach w stronę budki wartowniczej, Susanne zastanawiała się, czyja przyszłość rysuje się w ciemniejszych barwach. 36 SIERRA MĄDRE, MEKSYK Darren Phillips nie był urodzonym pedagogiem. Przez dwie mile próbował sklecić zdanie, które zmotywowałoby Capucco. Wiedział, że ma skłonność do protekcjonalnie brzmiących wypowiedzi, więc próbował znaleźć w zmęczonej pamięci jakąś wspólną płaszczyznę. Albo przynajmniej jakiś komplement. Ale obserwując, jak dzieciak utyka, przesadnie głośno wzdychając i szepcząc pod nosem przekleństwa, Darren po prostu nie miał nastroju na robienie z siebie wariata. Prawdziwie bezinteresowni ludzie potrafili cierpieć w milczeniu. Capucco wcale nie miał monopolu na zmęczenie, nie po trzydziestu godzinach i stu milach przebytych bez odpoczynku. „Cholera, pomyślał Darren, nie zmrużyłem oka od...”. Dziesięć minut zajęło mu obliczenie, jaki czas temu obudził się w pokoju hotelowym. W końcu doszedł do wniosku, że było to trzydzieści dziewięć godzin temu. Ale przede wszystkim, dlaczego szedł teraz obok Capucco? Dlaczego nawet o nim myślał? Jego powieki ważyły teraz chyba z pół tony. Nagle zobaczył gigantycznego królika z zakrwawionymi zębami, który czekał na niego wśród drzew. Ugryzł się w język i królik natychmiast zmienił się w białą chmurę. Gdy był już na tyle blisko, aby zorientować się, że jest to krzak, nie poczuł ulgi, tylko rozczarowanie. Podjął już decyzję, w jaki sposób zabije i pożre królika. Piętnaście minut później przypomniał sobie, że Kate wysłała go do tyłu, by zachęcił chłopaka do marszu. Szła razem z Capucco przez cały dzień i potrzebowała trochę czasu na złapanie oddechu. Darren zdecydował, że poświęci się, aby zrobić przyjemność żonie. Po długich wysiłkach wreszcie udało mu się wymyślić coś odpowiedniego. Z pewnością będzie to właściwy temat dla Capucco, skoro sam nie wiedział o nim wiele. – Powiedz mi, Capucco – szepnął Darren, gdy ślamazarna postać chłopaka pojawiła się w świetle księżyca – o co chodzi z tymi całymi Backstreet Boys? Neck nie podniósł wzroku – wystarczająco ciężko szło się w dzień, a teraz znowu nastała ta ciemność, wzmagając i tak już przeogromne pragnienie snu. Musiał koncentrować się na stawianiu kroków. Był do tego stopnia pozbawiony snu, że zamiast iść, powłóczył nogami. Halucynacje zaczęły się godzinę temu, kiedy to statek kosmiczny wystartował z drzewa, a leciał w nim smok. Ten obłudny koleś, cholera, jak on się nazywa, mówił... o ja pieprzę, uderzyłem się w palec o ten pniak, o ja pierniczę, pieprzony palec, wszystko do dupy, musimy się zatrzymać, muszę się położyć. – ... chodzi? – zapytał ktoś. Darren Phillips. Tak brzmi jego imię. – Co? – zapytał Neck. – Chyba zasnąłeś. Pytałem tylko, jak to jest z tym fenomenem boys bandów. – Chłopie, o co ci w ogóle chodzi? – Za każdym razem gdy stawiał krok naprzód, Neckowi wydawało się, że stąpa po żyletkach. Godzinę wcześniej stracił drugą warstwę skóry na stopach. Był tak spragniony, że miał ochotę wsadzić nogi do ust i wyssać płyn z pęcherzy. – Chodzi mi, chłopcze, o perwersję tych mężczyzn. Jak ja byłem w szkole, mieliśmy New Kids on the Błock. – Darren musiał nabrać powietrza, wchodząc na niewielki pagórek, i przerwał na moment. Wiedział, że zbliżają się do samego serca Sierra Madre, a po pieczeniu w płucach i niskiej temperaturze rozpoznał, że znajdują się powyżej dwóch tysięcy metrów nad poziomem morza. Powietrze było tak samo wątłe i kruche jak jego nastrój. – Bo za moich czasów to się z nich śmialiśmy, rozumiesz? A teraz czytam artykuł, w którym jest napisane, że wy, studenci, lubicie ‘N Sync i Backstreet Boys i wszystkie te inne bandy frajerów. Neck zirytował się. Phillips wcale nie był zabawny i, co gorsza, nawet nie miał pojęcia, o czym mówi. Miał zamiar go zagiąć, mówiąc później coś o hip-hopie. Phillips na pewno nie znal nawet jednej gwiazdy rapu. Pieprzony Eskimos. – Po pierwsze, to powiedziałem, że lubię Backstreet Boys. Za ‘N Sync nie przepadam. Połowa z nich to pieprzone Myszki Miki. Backstreet Boys dają radę. O co ci chodzi? Darren po raz pierwszy od kilku godzin czul się w pełni rozbudzony. Ca-pucco potrafił wymienić nazwy zespołów. „Może to przez tę dyskusję się ożywiłem”, pomyślał, albo dzięki tej całej generacji czczącej idiotów, w każdym razie jestem rześki. – Oni są tylko produktem, produkowane seryjnie tępe głowy. Wszyscy są tacy sami. Jakby zjechali z taśmy. Przylizane fryzury i kozie bródki, a w uszach kolczyki. – A co, kurwa, kolczyki mają z tym wspólnego? Po prostu boisz się wolności słowa, chłopie. Posłuchaj sam siebie. I jesteś tylko trzynaście lat starszy? Żołnierz i tym podobne? Mamy wolność słowa, pieprzony nazisto! Co to cię obchodzi, jakiego zespołu słucham? Albo dlaczego noszę kolczyki? – Neck złapał się za ucho i palcem dotknął diamentowego oczka, po czym chwycił się sosnowej gałązki, by sobie pomóc idąc przez iglasty las. – Poza tym – powiedział Darren – wyglądasz jak pirat z tym wszystkim. Tylko nigdy nie widziałem pirata, któremu do twarzy byłoby z taką opalenizną prosto z butelki. – Stul pysk, bo ci urwę głowę, Eskimosie. Eskimosie? Darren próbował to sobie jakoś wytłumaczyć. Czyżby szczeniak był na tyle głupi, by myśleć, że Darren pochodzi z Aleutów? Być może. – Uważaj na halucynacje, Cappuccino. Przejdziesz jeszcze dwadzieścia mil i twoje jądra się skurczą, a ty razem z nimi. – Podejdź bliżej, a wybiję ci zęby – odgrażał się Neck. – Darren! Neck! – syknęła Kate. Podeszła do nich i położyła ręce na piersiach swojego męża. Darren cofnął się o kilka kroków, natychmiast żałując swoich słów. – Gdybyście przypadkiem nie zdawali sobie sprawy, to informuję was, że stoimy po tej samej stronie. Pamiętajcie, frajerzy, jesteście w jednej drużynie. Kate była równie zszokowana, co zła. Co takiego mężczyźni mieli w sobie, że praca zespołowa ustępowała na rzecz pychy? Czy aż tak ciężko było wspierać się nawzajem, zamiast obrzucać jadowitymi uwagami dla zaspokojenia własnej dumy? Zapomnieć o tych niewielkich różnicach na rzecz większego dobra? Na rzecz konieczności? Ponieważ wchodziło w grę ich życie?! – Musimy iść dalej, dopóki jest ciemno. Niedługo prawdopodobnie dojdziemy do kanionu Guamuchil. Tak przynajmniej wygląda na tej mapie. Neck, chodź ze mną na przód. Darren, będziesz szedł z tyłu, skoro jesteś tak bardzo pomocny. 37 MEXICO CITY, MEKSYK Zastępca prokuratora generalnego Eduardo Saiz powitał Rogera Corwina uściskiem i kilka razy poklepał go po plecach z silą, która w zupełności wystarczyłaby do pozbycia się czkawki u małego dziecka. Corwin zobaczył rozwarte ramiona i nabrał powietrza w płuca, żeby przygotować najszerszy grzbietu. Lubił ściskać się z mężczyznami. Traktował to nie tylko jako wyraz obycia w świecie – poza Stanami Zjednoczonymi pocałunki w policzek przyspieszały dyplomację – ale rozkoszował się też samym kontaktem fizycznym, chociaż był on krótki. Stanowił dla niego swego rodzaju próbę. Mężczyźni czasami ukrywali brak troski o swoje ciało pod drogimi garniturami, które mydliły oczy, ale nie były w stanie oszukać jego rąk. Jimmy Contreras, na przykład, wyglądał w porządku w garniturze, ponieważ był wysoki i szeroki w barach, ale Corwin przyjrzał się mu uważnie podczas lotu le-arem. Agent DEA właśnie ściągał kurtkę, kiedy Corwin zauważył wiele mówiące obwisłe worki nad jego biodrami. Nie mógł się już doczekać, aż następnego dnia przebiorą się w zwykłe ubrania, żeby pokazać swojej drużynie, co oznacza słowo symetria i rzeźba. – Miło cię widzieć, Roger – powiedział Saiz. Miał na sobie dwurzędowy garnitur od Armaniego oraz szeroki czerwony krawat z dołeczkiem na węźle. – Dzięki za zaproszenie – powiedział Corwin. Saiz roześmiał się głośno i puścił oko do pięcioosobowej amerykańskiej świty. – Ale ja was nie zapraszałem, przyjacielu. Sami się wprosiliście! Corwin roześmiał się razem z pozostałymi, ale ta uwaga podirytowała go. Była ona niestety prawdziwa, a Saiz dobrze wiedział, że nie powinien się wychylać, kiedy za rogiem czaiło się tylu reporterów. Corwin znał Saiza od wielu lat i nigdy nie widział go tak podenerwowanego. – Eduardo, pozwól, że ci przedstawię Jima Contrerasa. To mój współpracownik z DEA. Jeden z twoich meksykańskich compadres. – Ach tak? Milo mi cię poznać, James. Kiedy zdezerterowałeś? – zapytał po hiszpańsku Saiz, wyciągając do niego rękę i uśmiechając się. Contreras miał ochotę wyrwać mu tę rękę na wysokości ramienia i był lekko rozczarowany własną postawą, kiedy mimo wszystko ją uścisnął. – Zdezerterowałem? – Kiedy wyjechałeś na północ? – Pan dobrze wie, panie prokuratorze. Spotkaliśmy się już wcześniej. Prawie piętnaście lat temu, zanim wybił się pan na tak wysoką pozycję. Pracowałem razem z Luisem Gonzalezem. – AquP. Z kim? – zapytał Saiz, przechodząc na angielski. – Agent Luis Gonzalez, sir. Został złapany przez braci Rodriguez i zamordowany. Pracowałem nad tą sprawą z panem w osiemdziesiątym ósmym i dziewiątym. Nie udało nam się znaleźć mordercy, a do tego jeszcze wykopaliśmy prokuratora generalnego. – Ach tak, oczywiście. Przykra sprawa. Chyba już sobie ciebie przypominam, Jimmy. – Saiz zwrócił się do pozostałych Amerykanów: – Ale bałagan. No, mogę przyznać, że czasy się zmieniły. Nasz prezydent nie uznaje korupcji. Przy tym jest prawdziwym... poskramiaczem i doceniam dzisiejszą manifestację wsparcia. Roger, czy Jimmy wystąpi przed kamerami razem z nami oraz chłopcem i rodzicami Capucco? Contreras wzdrygnął się na myśl o pokazaniu się nawet w odległości pięćdziesięciu metrów od Eduardo Saiza w telewizjach na całym świecie. – Ja... Corwin również z przerażeniem pomyślał o wystawieniu przed kamery Contrerasa. – Nie. Tylko ty i ja, amigo. – W porządku. Chodźmy. – Saiz wyszedł z Corwinem z sali, pozostawiając Contrerasa i trzech federalnych, którzy mieli obejrzeć występ na ekranie telewizora. Gdy zbliżali się do sceny, Corwin zauważył małego chłopca z zabandażowaną ręką, jedzącego czekoladowe lody, i wpatrzonych w niego rodziców. Kiedy chłopak zobaczył mężczyzn, wstał, a rodzice uczesali mu włosy. – To ten dzieciak? – zapytał Corwin. – Tak. Mam prośbę, stary przyjacielu – powiedział Saiz, chwytając Cor-wina za rękę i zatrzymując go. – Jak można zostać objętym programem ochrony świadków? – Ochrona świadków? W Stanach? Dla kogo? Saiz lekko się uśmiechnął. – Dla mojej rodziny, przyjacielu. Dla mnie i mojej rodziny. – Przestań żartować. – Jestem śmiertelnie poważny, Roger. Wypuściłem zdjęcia Los Asesinos, zanim je przebadałem. Żenujące. Przez ten szyfr zawarty w literach stracę życie. Wysiałem żonę i dziewczynki do Cancun. Myślą, że pojechały na wakacje. Corwin skupił się na wyrazie twarzy Saiza – kąciki ust, unoszące się brwi, zmarszczki na czole. Nasłuchał się do tej pory przy wypadkach na autostradzie wielu opowieści i potrafił wyczuć prawdziwy stres. O czym on, do cholery, mówi? Opublikowanie zdjęć bez przeanalizowania ich było nieostrożne, oczywiście, ale przecież spełniły swoje zadanie. Kto niby miał zabić Saiza i, co ważniejsze, czyżby Saiz wciągnął go w jakieś bagno? Corwin dotknął palcem swoich wąsów. Saiz wytarł cztery małe kropelki potu z górnej wargi. – W co się wplątałeś, Eduardo? – Ja? Jezus Maria, Roger. W co się wpakowałem? – Tak, w co się wpakowałeś? – Powiem ci, w co się, kurwa, wpakowałem. Przeszukałem posiadłość Jackrabbita w poszukiwaniu jakichś śladów i otworzyłem puszkę Pandory. Mam dowody łączące seryjnego mordercę z kartelem narkotykowym i moje życie jest w niebezpieczeństwie. Zaświecił się wewnętrzny radar Corwina. Roger skupił się na Saizie. „Więc dlatego DEA wie, że Potworny Rzeźnik został aktywowany. Jakaś rządowa wtyczka puściła informację. Ale czy Saiz jest czysty? Lepiej, żeby był”. – Mówisz o El Monstruo Carnicero? On będzie tym moim prezentem z listy FBI, tak? Corwin zauważył, że Saiz lekko rozchylił usta. To wystarczyło do wyciągnięcia wniosku, że jest rzeczywiście zszokowany. – Skąd wiesz? Dlatego wziąłeś ze sobą Contrerasa? Corwin pokręcił przecząco głową. A co to miało wspólnego z Contrera-sem? Właśnie przechodził obok nich chłopiec, więc Corwin ściszył głos: – Posłuchaj mnie. Contreras to pionek i nie ma z tym nic wspólnego. Tylko sobie z tego nie zdaje sprawy. Przyprowadź mi Potwornego Rzeźnika – tylko do mnie, a wydaje mi się, że będę mógł coś załatwić. Jeśli nie ochronę, to wystarczającą ilość pieniędzy z nagrody, żebyś mógł się ustawić w Hiszpanii albo gdzieś indziej. – Nagroda? Ile? Corwin próbował sobie przypomnieć, jaka była polityka FBI w przypadku zaginionych skarbów. Miał w ogóle do tego prawo? W końcu on to wszystko zorganizował. Czy jest jakaś metoda na obejście biurokracji? – Pięćset tysięcy od jakiejś organizacji kobiecej i kolejne pięćset, albo coś koło tego, od rządu Stanów Zjednoczonych. – A ile za mordercę, o którym wspominał Contreras? – Tego, który zabił agenta DEA? To było kilkanaście lat temu. Pewnie ponad milion. Może więcej. A co? Masz jakiś ślad prowadzący do tego gościa? – Może oni wcale aż tak się nie różnią od siebie. – Saiz puścił oko i odwrócił się tyłem do Corwina. Nadszedł czas na pokazanie chłopca przed kamerami. Saiz był zachwycony, że Pedro potrafi tak dobrze czytać. Jak na chłopskie dziecko miał do tego prawdziwą smykalkę. Saiz pozwolił mu nawet odpowiedzieć na parę pytań. Jego opatrunek i opuchnięta twarz ponownie pogrążyły Los Asesinos, Saiz to czuł. Kiedy chłopaka zapytano, czy Los Asesinos byli dla niego mili, Saiz delikatnie odsunął od niego mikrofon, podziękował mu za odwagę i powiedział zebranym, że Pedro jest najwspanialszym przykładem meksykańskiej dumy. Uniósł kolejny raz tabliczkę pamiątkową i medal w stronę kamer, następnie podał je Pedro. Nie zapomniał podać tabliczki do zranionej ręki chłopca. Uderzyła o podłogę. Saiz poklepał młodego bohatera po plecach i podniósł ją z ziemi. – Sir! Sir! – wrzasnęła kobieta z Fox News, przekrzykując resztę. Eduardo uważał, że z wszystkich reporterów stłoczonych w sali konferencyjnej Amerykanie są najbardziej nieuprzejmi. Cały czas krzyczeli. – Moglibyśmy zadać Pedro jeszcze kilka pytań? Prosimy! – Przykro mi, ale nie. Jest już zmęczony. Poza tym, jutro ma kolejną operację. – A powiedział, czy Phillipsowie coś do niego mówili? – Przed czy po tym, jak odstrzelili mu palec? – Słucham? – Problem w tym, seńora, iż jestem pewien, że Pedro miał inne sprawy na głowie, gdy Los Asesinos zastawili na niego pułapkę, niż martwić się o to. Musiał ratować swoje życie. – Tłum zaczął się śmiać, upominając tym reporterkę. – Jego pies oraz koń nie miały tyle szczęścia. I powtarzam jeszcze raz, Pedro widział Vinny’ego Capucco żywego, to sprawia, że nadal mamy nadzieję. Panie i panowie, zapewne zastanawiacie się, kim są ci ludzie, którzy właśnie do nas przyjechali i stoją za mną. Chciałbym przedstawić państwu pana i panią Capuc-co, rodziców Vinny’ego, oraz jego trzech przyjaciół z drużyny Uniwersytetu Michigan. Nasz rząd zaprosił ich jako gości na czas prowadzonych w Meksyku nadzwyczajnych zabiegów o wyrwanie ich syna ze szponów terroru. Saiz ćwiczył ostatnie zdanie przed lustrem. Podobało mu się, w jaki sposób słowa wydobywają się z jego ust. Pomachał doniosłe ręką i dobrze zbudowany mężczyzna w garniturze, z czarnymi włosami oraz podkrążonymi oczami, podszedł do mikrofonu. Za nim z pochylonymi głowami stała trójka młodych mężczyzn w kurtkach zespołu Wolverines. – Dzień dobry, nazywam się fohnny Capucco i jestem Necka – Neck to przezwisko Vinny’ego – uhm, jestem ojcem Necka. Pierwsze osoby, którym chcielibyśmy podziękować, to prokurator generalny Saiz i wszyscy ludzie w meksykańskim rządzie, którzy nieustannie nas o wszystkim informują. To oni sprowadzili tutaj mnie, moją żonę i kolegów Necka. Chciałbym im podziękować za to, że ciągle podają nam wiadomości na temat sytuacji Vinny’ego, i za to, że robią, co tylko możliwe, by uwolnić go od tych potworów. Chciałbym też podziękować panu Corwinowi i reszcie ekipy z FBI, których właśnie poznaliśmy. Całym sercem współczujemy rodzinom Toma Hershensona i Bena Nemo – a także wszystkich zamordowanych, nie tylko przyjaciół Necka. John Capucco zrobił znak krzyża i Eduardo prawie zaczął klaskać. El Toro zadzwonił wściekły, po tym jak media doniosły o ukrytej wiadomości napisanej alfabetem Morse’a, i zaczął coś mówić o pogrzebie. Ale Eduardo bardzo ładnie z tego wybrnął i był już coraz bliżej odzyskania telefonu. „Czyżbym wygrywał tu ponownie swoje życie?”. – Neck jest twardym facetem i wiemy, że mu się uda – kontynuował Capucco. Obejrzał się na kolegów Necka i skinął głową, odpowiedzieli tym samym, a jeden z nich zacisnął pięść. – Chciałbym tylko powiedzieć porywaczom Necka, żeby lepiej wypuścili mojego chłopaka, bo on jest o wiele lepszy od nich. Proszę... kurczę, ale to jest trudne. Nie życzę tego nikomu. John Capucco głośno westchnął. Jego oczy wypełniły się łzami i powiększyły się. – I tak mi dopomóż Bóg, jeśli go skrzywdzicie, razem z chłopakami, którzy stoją za mną, sprawimy, że reszta waszego życia stanie się piekłem. Przysięgam na Boga. Contreras czuł się podłe stojąc i obserwując rozwój akcji na ekranie telewizora. Miał ochotę wtargnąć na konferencję prasową, chwycić Johna Capucco za kark i wbić mu do głowy całą prawdę. Nie było mowy, żeby jego syn padł ofiarą porwania. Albo już nie żył – i był wykorzystywany jako motywacja dla prasy – albo szedł z nimi dobrowolnie. Taka była prawda, ale Contreras dużo wcześniej nauczył się, że każdy ma swoją własną. To, że on i jego towarzysze mogli uratować południowych Wietnamczyków było prawdą, ale zacznijmy od tego, że tamci, którzy go wysłali do kraju, mieli własną wersję. Kiepscy ludzie owładnięci chęcią zrobienia kariery i paskudną paranoją. To, że El Monstruo Carnicero zamordował Lu-isa dzięki przeciekowi z rządu, było prawdą. To, że Saiz był w to w jakiś sposób wmieszany, również było prawdą. „Co ja tu, kurwa, robię? Bądź mężczyzną i zakończ to”. Przepełniła go gorycz. Miał ochotę uderzyć pięścią w jeden z telewizorów. Wybiegł z sali i schował się za aksamitne zasłony, które powieszono przed występem. Miał teraz w ręce pistolet kaliber 40, który był dla niego typową ucieczką podczas takich epizodów. Odchylił się do tyłu, był teraz całkowicie ukryty, zamknął lewe oko, zwolnił oddech i uniósł rękę, dopóki w lśniącej szczerbince nie pojawiła się zamazana forma, którą był zastępca prokuratora generalnego. Ułamek sekundy przed tym, jak muszka zrównała się ze szczerbinką, rozszerzyły mu się źrenice. Droga do prawdy była jasna: wystarczył nacisk o sile jednego kilograma. „Więc jaka jest prawda, pendejol”. Contreras schował pistolet do kabury i westchnął, następnie poszedł z powrotem do pokoju, w którym siedziały kutasy z FBI. Meksykańska flaga rozpościerała się nad nim na ścianie. Contreras poczuł intensywną mieszanką dumy i smutku, oba uczucia ciężko mu było jednak rozróżnić. Jednocześnie nie odczuwał żadnych emocji poza zajadłym pragnieniem zemsty, od kiedy otrzymał wieści o potworze. No, może tylko frustrację. Młody agent Modinger od jakiegoś czasu pisał coś z telefonem komórkowym przy uchu. Wyglądał na dobrego chłopaka. Contreras pochylił się, by zerknąć, ale Modinger zasłonił mu widok. – Co tam masz? – zapytał delikatnie Contreras. – Może powinniśmy poczekać, aż agent Corwin skończy, sir? W ciągu sekundy Contreras doszedł do wniosku, że chłopak jest taki sam jak reszta, chociaż po części zdawał sobie sprawę z tego, że agent po prostu jest lojalny. – Nie zmuszaj mnie, abym powtórzył pytanie. Pozostała trójka podeszła do niego i Modinger wzruszył ramionami. „A niech tam, pomyślał. Facet wygląda na zdesperowanego. Chyba potrzebuje coś na uspokojenie”. – Wpadłem na to, że Gavin Kelly będzie chciał kupić broń, jednak żeby to zrobić, będzie potrzebował ważnego prawa jazdy. Nawet w Teksasie. Ale jeśli wie, o co chodzi, pójdzie do sklepu i zapłaci gotówką. Wtedy jego nazwisko nie zostanie odnotowane i nie będzie musiał czekać. Więc wysiałem agentów do wszystkich większych przygranicznych miast i mieliśmy szczęście. Handlarz o nazwisku Buckley z Brownsville sprzedał mu strzelbę myśliwską Winchester kaliber 30-06 oraz lunetkę Bushnell 20X. Przez dwadzieścia minut ustawiał ją za sklepem. Kupił również AR-15 – znajoma rzecz dla kolesia, który spędził swoje młode lata z M- 16 pod pachą – oraz pistolet Beretta 9 mm, również znana mu zabawka. Nasi agenci sprawdzają granicę. – Brownsville? – zdziwił się Contreras. – Musiał to być szybki autobus. Modinger przytaknął. – To samo pomyślałem. Dlatego ograniczyłem poszukiwania do pasażerów linii lotniczych, którzy zapłacili gotówką za bilet do południowego Teksasu, i znalazłem to. – Modinger podał Contrerasowi ziarnisty, czarno-biały faks, na którym widać było mężczyznę w dużych okularach, z ust wystawało mu coś wyglądającego na balon. Z wyszczerzonymi zębami przechodził przez punkt kontrolny na lotnisku. To był Gavin Kelly. – Poleciał jako Harold Callahan. Zakładam, że miał fałszywe dokumenty. – T.F. Green w Providence? Na pieczątce jest napisane, że było to zaledwie trzy godziny po tym, jak się nam wymknął. A jak udało mu się przejść przez system rozpoznawania twarzy TRAP? Modinger wskazał na faks. – Widzi pan ten balon, który zrobił z gumy do żucia i okulary założone na czubek nosa? Oszukał system dodając nieprawdziwe wielkości i kąty na twarzy. W każdym razie, kazałem też poszukać amunicji do jego broni. Lokalny sklep sportowy w Brownsville, który nazywa się Marple’s, odnotował duży zakup. Sto sztuk do winchestera, dwieście do pistoletu i ponad tysiąc sztuk do AR-15. Uzbroił się jak na niedźwiedzie, sir. – Zawiadomiliście posterunki graniczne? – Tak jest, sir, ale nie aresztują go. Doszedłem do wniosku, że prześliźnie się przez granicę gdzieś niedaleko Brownsville i jakiś okoliczny mieszkaniec Meksyku zadzwoni na policję. Wysyłamy właśnie wzdłuż granicy informację o nagrodzie za schwytanie go. Sto tysięcy dolarów. To tylko kwestia czasu, aż jego biała dupa znajdzie się na swoim należytym miejscu. 38 ZATOKA MEKSYKAŃSKA Gavin Kelly zwolnił z 4000 obr./min i przestawił metalową dźwignię na luz. Powstały na wodzie ślad uniósł mąko do góry, podniósł rufę i zakolysał. było to zupełnie nienaturalne, zważywszy na ładunek dwóch 350-litrowych kanistrów z paliwem i amunicji. Nad meksykańskim wybrzeżem wznosił się księżyc w pełni. Kelly chciał sprawdzić swój ekwipunek przed dalszą podróżą. Z trudem przeszedł na rufę – był wysoki i ciężko mu było utrzymać równowagę – i otworzył ogromną chłodziarkę Igloo, którą kupił w Brownsville. W środku znajdowała się broń i cala amunicja, wszystko starannie owinięte i uszczelnione folią. Wyciągnął pistolet i trzy magazynki kaliber 9 mm, następnie zamknął lodówkę, zakleił drzwiczki taśmą i przywiązał trzydziestopię- ciometrową niezatapialną linę do jednego z uchwytów. Gdyby marynarka meksykańska chciała przeszukać łódź, planował wyrzucić cały arsenał za burtę, zapisać lokalizację na GPS-ie i wydobyć go później. Jeśli zaś chodzi o pistolet, no, zapewne powinien go również zapakować, ale po prostu lepiej się czul, mając go pod ręką. Kelly pomyślał o swojej misji i przepełnił go nagle żal. Wydawało mu się, że tam na miejscu, w jasnej zatoce Campeche, w piękną, pogodną noc, rozpłacze się. Działo się tak za każdym razem, kiedy myślał o walce. Nienawidził wojny częściowo przez to, że ginęli nieodpowiedni ludzie, a częściowo dlatego, że nie był pewny, czy tak naprawdę został do tego stworzony. Odpowiadał za dwóch nieżyjących marines w Somalii i Kuwejcie. I po co? Żeby jego dowódca mógł napisać list przepełniony takim słowami, jak „honorowy”, „poświęcenie” oraz „szybko”? Pieprzyć to. Pieprzyć wszystko, co było wcześniej. Można by pomyśleć, że cywilizacja rozwinęła się na tyle, by rozkoszować się humanitaryzmem, ale i tak pełno było nieustannego zla, które niestety można było powstrzymać tylko przy użyciu sity. Na myśl o Kate i Darrenie walczących o życie i ucieczkę od tego szaleństwa zaczął głośno kląć. Zastanawiał się, czy jeszcze żyją, jeśli tak, to jak dawała sobie radę Kate, kiedy cała brutalność tego świata skupiła się dookoła niej? Kelly czuł pociąg do Kate. Jej energia i poczucie humoru chyba lepiej pasowały do niego niż do Darrena, ale oczywiście Phillips bił go we wszystkim i w końcu zdobycie perfekcyjnej dziewczyny stało się ostatecznym rozwiązaniem ich rywalizacji. Kelly wiedział, że został czegoś pozbawiony w Somalii i Hadze. Musiał jeszcze poczekać, aż znajdzie kogoś, kto będzie mógł przynieść mu pocieszenie. Kelly szybko doszedł do siebie. Miał teraz do czynienia z tą połową swojej osobowości, która tęskniła za napięciem związanym z wojną. Choćby najmniejsza przygoda stała się nieuchwytna, od kiedy Marines wzięli z nim rozwód – zdobyte wszystkie góry, wszystkie kontynenty odkryte, wszystkie wyścigi skończone, i tak na okrągło. Oczywiście ciężko było gdziekolwiek się ruszyć podczas pobytu w areszcie wojskowym. Ale nadal był częścią Korpusu Marines, przedstawicielem ostatniej z prawdziwych profesji. Jego koledzy i koleżanki z grupy w szkole biznesowej nie zgodziliby się z tym, ale oni mieli inne marzenia. Kiedy fantazjowali o wielkości swojego majątku – a w głowach mieli wizje związane z pojawieniem się na okładce magazynu „Fortune” – Kelly marzył o ataku terrorystów na szkolę, o bandytach napadających go w jakiejś ciemnej uliczce w Cambridge, o chińskim ataku na Tajwan, co zmusiłoby Marines do przyjęcia go z powrotem. Jak powiadał jego dziadek, a później ojciec, nikt jeszcze nie widział zatłoczonego pola bitwy. Sprawdził komorę nabojową beretty, odciągając suwak do tyłu. W blasku słońca mosiężna łuska wyglądała na niebieską. Włożył pistolet do schowka na radio, obok konsoli. Następnie podświetlił sprzęt GPS Magellan i zwiększył trochę obroty, by znaleźć swój szlak: pięćdziesiąt mil trzymając się kursu 193 – wypływając na południe i wody międzynarodowe – następnie szybki ślizg przez dwieście pięćdziesiąt mil wzdłuż wybrzeża. A na koniec trzydzieści mil kursem 270, prosto do zatoki Yeracruz. ŚRODA Wreszcie powoli zarzynana ofiara, lekcja poglądowa na temat potęgi ludu Mexica, wyczerpana wysiłkiem i utratą krwi, słabła i padała, by wojownik uśmiercił ją przez charakterystyczny rytuał wycięcia serca... Godny uwagi w tym obrzędzie, poza jego doniosłością, jest fakt, iż odbywał się on bez współpracy z innymi ludźmi. Najpotężniejsi wojownicy polowali w samotności. Inga Clendinnen, Aztekowie 39 KANION GUAMUCHIL, MEKSYK Stali w trójkę, wpatrując się przed siebie przez kilka minut, zanim ktokolwiek się odezwał. Kanion miał niezwykłą moc – poszarpana gardziel ze ścianami o ponadstumetrowej głębokości, spadający w dół szereg cienkich krawędzi i zionących szczelin, które wystawały na zewnątrz i zagłębiały się do wewnątrz eksplozją przeróżnych kształtów. Dla Kate wyglądało to tak, jakby błyskawiczny potop przedarł ziemię na pół i woda wyrównała ściany, po czym równie szybko ustąpiła. Na skałach widać było niebieskawą poświatę, natomiast odmęty rzeki połyskiwały w świetle księżyca. Ogromny pienisty wodospad wlewał się do rzeki kawałek dalej na zachód. Jego huk, który wypełniał cały kanion, brzmiał podobnie do lawiny, jaką miała okazję zaobserwować w Alpach. Echo zlewało się z pierwotnymi dźwiękami i nie dało się go już odróżnić. Wydawało się, że cisza panująca w nocy jeszcze zwiększa wszechobecny szum. Rzeka miała mocny spad i spienione odmęty wyglądały jak fosforyzujące potomstwo siły tkwiącej w naturze. Urzekło ją piękno tego obrazu. Ale zachwycanie się to rzecz jedna, a przejście na drugą stronę... – Przykro mi, że w tym towarzystwie właśnie ja mam wiecznie negatywne podejście, ale, kurwa, w jaki sposób mamy niby się przez to przedostać? – zapytał Neck, krzywiąc się i przenosząc ciężar ciała z jednej spuchniętej nogi na drugą. – Trudno wywnioskować z tej kiepskiej mapy drogowej – powiedziała Kate – ale kanion jest dosyć długi. W którymś miejscu musimy przejść. Wydaje mi się, że uda nam się to zrobić na trzy tury. Poniżej tych niewielkich występów. – „Zawsze do przodu”. – Chryste. – Spójrzcie na drugą stronę. Możemy się tam wspiąć. – Wskazała palcem miejsce po przeciwnej stronie kanionu. Rosło tam sporo drzew i nachylenie terenu nie było aż tak duże. – W mgnieniu oka dostaniemy się na górę i wyruszymy dalej. – A co z rzeką? Ten prąd nas porwie. Odpowiedziała mu Kate: – Prawdopodobnie jestem najlepszym pływakiem ze wszystkich. Przewiążę się liną i jak będę na drugim brzegu, przeciągnę was na swoją stronę. – Ona to zrobi, Neck – powiedział Darren, używając jego pseudonimu jako gałązki oliwnej. – Nie mówię, że nie – odezwał się Neck. Godzinę później Kate stała już na kamienistej plaży. Popatrzyła w górę na ścianę kanionu, była zadowolona, że wybrała odpowiednią drogę. Zeszli prawie siedemdziesiąt metrów w dół klifu i zatrzymali się na niewielkiej grani, dopóki nie opuściła się do wąskiej szczeliny i nie przygotowała liny do odzysku. Darren właśnie wkładał uprzęże do wodoszczelnego plecaka, kiedy zwróciła się do niego: – Zostaw otwarty, kochanie. – Tak, ja wskakuję do środka – zażartował Neck. – Mało nie umarłem tam wyżej. Dalej jestem trochę wydygany. Poważnie, Kate, nie jestem dobrym pływakiem i chyba nie będę w stanie przedostać się na drugi brzeg, nawet z pomocą liny. – Usiadł całym ciężarem ciała i słychać było chrzęst kamieni. – Nie musisz płynąć. Ja cię przyciągnę. – Na pewno nie w nocy i nie przez ten diabelski nurt – powiedział Neck. – Nocujemy na miejscu. – Neck, musimy przejść, i to natychmiast. – Nie ma, kurwa, mowy. (uż i tak wystarczająco ustąpiłem. Możemy przeprawić się rano. Kate ściągnęła koszulkę, sięgnęła do tyłu i odpięła srebrny stanik. Rzuciła nim Neckowi prosto w twarz. Właśnie rozpinała spodenki, kiedy Darren chwycił ją za rękę. – Co ty robisz? – zapytał. – Załóż z powrotem koszulkę. – Musimy mieć suche ubrania. Zwłaszcza teraz, kiedy jesteśmy na dużej wysokości. Wy też się rozbierzcie, chłopaki. Ubierzemy się ponownie po przeprawie. – Plaża była niewielka i gdy zrobiła krok w tył, nogą dotknęła wody. Uczucie było podobne jak przy dotknięciu językiem dziewięciowoltowej baterii. – Aaa! Ale zimna! Kate zdjęła spodnie, stała teraz naga i drżała z zimna, co sprawiło że jej skóra była napięta, podobnie jak mięśnie. Rzuciła rzeczy Darrenowi i popędziła ich. – Dalej, chłopaki. Rozbierajcie się. I tak po drugiej stronie was zobaczę. – Zaczęła się trząść i szczękać zębami. Zabrała Piekielną Sukę z rąk swojego oszołomionego męża, zawiązała na pasie węzeł ratowniczy i przysłoniła rękami piersi, nie ze wstydu, tylko z zimna. „Kawał drogi za tobą, kotku”, pomyślała. – Idę w górę rzeki, najdalej jak tylko dam radę. Jeśli nie uda mi się przepłynąć, lina i tak przyciągnie mnie do brzegu po tej stronie. Neck, tylko mi nie mów, że się mnie wstydzisz. Wydaje mi się, że powinieneś się odwzajemnić. Widzę, że cię zamurowało. – Uśmiechnęła się i gdy on roześmiał się od ucha do ucha, już wiedziała, że kolejny raz udało jej się go zmotywować. Neck zachichotał. – Nie mogłabyś przełożyć oględzin na później? Wiesz, jak mi teraz zimno? Z radością połknęła przynętę. – Jak zimno? Pokazał jej dwa palce w odległości dwóch centymetrów od siebie. – Jest mi t a k zimno. Rozbiorę się, jak Jasiu znowu się rozgrzeje, wtedy będę miał czym się pochwalić. – Tylko mi nie mów, że jesteś jednym z tych tandeciarzy, którzy nadal zwracają się do swojego penisa po imieniu. Rok temu udało mi się oduczyć tego Darrena. – Gadasz! A jak go nazywał? – zaśmiał się Neck. – Mini-ja – powiedziała i odwróciła się do nich plecami. Było to mistrzowskie zagranie z Capucco, pomyślał Darren, kiedy zobaczył, że dzieciak, który przez ostatnią godzinę nie przestawał narzekać o przeprawie przez strumień, znowu jest roześmiany i przytakuje, kiwając swoją masywną głową. – Ona kłamie – odparł nieprzekonywująco Darren. – Nazywałem go Mega-ja. – Jasne, stary. Kate ruszyła w górę rzeki, ciągnąc za sobą linę. Gdy znalazła płaski kamień, pokręciła ramionami, próbując się rozgrzać przed skokiem, jednak za bardzo bolały ją stawy. „Szybko się rozgrzeję, pomyślała, jeśli uda mi się przepłynąć za pierwszym razem”. Weszła do wody prawie po pas i zaczęła hiper-wentylację, wciągając tlen głęboko w dół do żołądka, jakby faktycznie potykała powietrze, następnie nadymała płuca, pompując powietrze do momentu, aż zaczęły dotykać żeber. Chciała zminimalizować szok termiczny. Najpierw poczuła bolesne ukłucie zimna, lecz po chwili jej nogi zdrętwiały i czuła tylko mrowienie, natomiast płuca były w stanie zatrzymać tlen na dłużej niż kilka sekund. – Dobra, chłopaki. Nie odpuszczajcie. Kucnęła i wyskoczyła do przodu, kierując się w górę rzeki, pod prąd. Kiedy uderzyła głową w lodowatą wodę, jej skóra napięła się i powietrze, które nabrała, zostało wypompowane. Wystrzeliła po przekątnej, ręce wyprostowane, dłonie zanurzone w wodzie, głowa lekko pod wodą dla lepszej dynamiki. Zaczęła wściekle atakować naprzód, mocno pracując nogami. Są dwie techniki pływania w rzece: defensywna, kiedy płynie się, by utrzymać się przy życiu, oraz agresywna, kiedy chce się dopłynąć do wyznaczonego celu. Woda napierała na nią z boku, jakby taranowała ją łódź, zmiatając w dół, w kierunku słabszego prądu. Obracała ręce, uderzając dłońmi i zagarniając wodę wzdłuż klatki piersiowej i bioder. Zahaczyła o kamień i zdarta sobie płat skóry na udzie jak na tarce, ale nie przestała atakować. Była teraz zdesperowaną torpedą zbudowaną z mięśni i walczącą z bezwzględnym i nieugiętym nurtem, który od dwustu lat niewiele się zmienił. Była już w połowie drogi, gdy nagle wir wciągnął ją między dwa kamienie. Szybko skuliła się i wykonała obrót, kiedy potężna siła ją do nich przycisnęła. Nabrała orientacji i energicznie skierowała się w stronę spokojniejszej wody za ogromnym głazem znajdującym się jakieś dwadzieścia metrów przed nią. Chciała się za nim schować. Pędząc w jego stronę wykonała pięć wyczerpujących pociągnięć pod prąd, po czym znalazła się w spokojniejszej wodzie. Nurt po obu stronach głazu był tak mocny, że bezpośrednio za nim woda płynęła praktycznie w drugą stronę, próbując wypełnić zacienione miejsce. Miała nierówny i ciężki oddech. Uważała, by trzymać nogi ubrane w sandały z dala od dna. Próbowała złapać się kamienia, ale jej palce były zbyt zdrętwiałe, więc utrzymywała się na powierzchni poruszając nogami. Zacisnęła pięści i ponownie próbowała przytrzymać się kamienia. Popatrzyła wzdłuż liny ciągnącej się w górę rzeki. Darren i Neck stali jakieś dwadzieścia pięć metrów wyżej. Kiedy wskoczyła do wody, byli ponad trzydzieści metrów niżej. – W porządku, Kate? – krzyknął Darren. – Tak! – Zostało tylko około siedmiu metrów liny! Jeśli ci się nie uda tym razem, przyciągnę cię i spróbuję sam! Skinęła głową i popatrzyła na brzeg odległy o jakieś trzy metry. Gdyby spróbowała przepłynąć, prąd pociągnąłby ją w dół rzeki, a lina przyciągnęła w drugą stronę. Wybiła się mocno i udało jej się złapać kamienia. Wynurzyła się z wody jak delfin. – Popuść całą linę! – krzyknęła. Kate przykucnęła i dostała skurczu w lewej łydce. Jęknęła i usiadła na kamieniu, masując stwardniały mięsień palcami i próbując rozluźnić skurcz. Gdy ponownie wstała, od kolana w dół czuła, jakby miała drewnianą nogę. Wolała to uczucie od skurczu. Dlatego wyskakując, wybiła się prawą nogą. Wylądowała z pluskiem blisko brzegu. Sandał Teva zaklinował się w niewielkiej szczelinie i zatrzymał jej stopę w miejscu. Noga przekręciła się, kiedy ponownie naparł na nią prąd i próbował wciągnąć ją w dół rzeki. Chwyciła się kłody i szarpnęła, uwalniając się. Obróciła się tak, że nogi miała teraz skierowane z prądem w dół. Podciągnęła się i jęknęła. Wgramolita się na porośnięty trawą brzeg. Pozwoliła sobie na kilka sekund odpoczynku, zanim podziękowała za owację swoim towarzyszom. Darren, który był zły z powodu jej bezwstydnego pokazu na oczach Ca-pucco – „nie mogła szczeniaka poprosić, żeby się odwrócił?” – zagapił się na drugą stronę rzeki i wyszeptał: – To moja kobieta. Nie wiedział, że chłopak usłyszy go przy wodospadzie, ale Capucco dorzucił: – No, i niezła z niej diablica. 40 KANION GUAMUCHIL, MEKSYK Felix ustawił celownik lunety na nagiej kobiecie i łagodnym ruchem kciuka odbezpieczył broń. Po jej rozmiarach oszacował odległość na jakieś 200 metrów. Nie musiał brać żadnej poprawki na wiatr. Jasne paski wokół jej najbardziej kuszących krągłości działały w słabym świetle jak magnes. Przesunął krzyżyk celownika z opalonego brzucha wyżej, w stronę głowy, jak zwykle wykonał głęboki wdech, poczekał, aż tętno się uspokoi, wstrzymał oddech i zaraz po mocniejszym uderzeniu serca zamarkowat strzał. – Bach – wyszeptał. – Mam ją zabić? – Nic nie rób – powiedział mały Indianin. – Najpierw zabijemy mężczyzn. Potem zejdziemy do dziewczyny i zabierzemy telefon. Felix rozejrzał się wzdłuż przeciwnego brzegu przez lunetę. – Nie widzę mężczyzn. Muszą być dokładnie pod nami, schowani pod klifem. Masz na myśli zabicie tylko czarnego, tak? Drugi jest zakładnikiem. – Najważniejszy jest telefon. – Więc gdzie on jest? Jest naga i telefonu nie widać. – Muszą mieć wodoodporny plecak. Dlatego jest naga, stary głupcze. Rób to, co mówię. Żadnych dodatkowych pytań. El Monstruo Carnicero spojrzał groźnie na tropiciela, a po chwili także na porucznika i trzech żołnierzy, którzy leżeli na krawędzi urwiska i obserwowali Kate North z wycelowanymi karabinami. Pies zaczął delikatnie warczeć i tropiciel uciszył go, głaskając po brzuchu. El Monstruo Carnicero zabrał staremu lornetkę i skupił się na dziewczynie. Odpoczywała po ciężkiej przeprawie. Ale uczta, jest naga! Kiedy tak oglądał jej unoszący się i opadający brzuch, jego pragnienie nasiliło się. Krople wody spływały po jej pępku. „Wygląda jak spocona”, pomyślał. Ale jest jej zimno. Popatrzył na wystające kości miednicy i przycisnął własne do ziemi, uważając, by nie poruszyć lornetki. Powieka zaczęła mu drgać. „Już niedługo, dziewczynko”. Ale jak miał tam po nią zejść? Ten durny porucznik nie zabrał liny! Będzie musiał zastrzelić czarnego, żeby zatrzymać ją na miejscu, dopóki nie wymyśli jakiegoś sposobu na zejście. El Monstruo Carnicero obserwował, jak wstała i rozwiązała linę zawiniętą wokół pasa. Jej włosy błyszczały, kiedy szła z powrotem w górę strumienia, wlekąc za sobą linę zanurzoną w wodzie, podobnie do dziecka ciągnącego ciężki wózek. Potrząsnęła głową i złapała końcówkę włosów, wyciskając z nich trochę wody, naga, lecz spokojna. „Nie, pomyślał, dumna”. Krzyknęła coś na drugi brzeg i przywiązała linę do drzewa. El Monstruo Carnicero zwrócił się do żołnierzy: – Ona ma zamiar odwiązać linę i przeciągnąć obydwu mężczyzn na drugą stronę. Wydaje mi się, że będą przywiązani. Jeśli tak, to niech stary strzeli do czarnego, jak będzie w wodzie. W nogę albo w tyłek, nie w głowę. Potem postrzelimy drugiego, też w nogę. Poruczniku, idź się rozejrzeć za jakimś zejściem albo zaraz wołamy helikopter. Nie omieszkam powiedzieć commandante, że byłeś zbyt głupi, by zabrać ze sobą linę. Los Asesinos nie zapomnieli o niej. – Proponuję zadzwonić od razu. Zbyt stromo, żeby zejść. – Mówiłem, żeby się do mnie nie odzywać bez pytania. – „Nieważne, ile czasu mi to zajmie, pomyślał, ona zostanie przy swoim umierającym mężu i wkrótce się z nią zabawię”. Jeden z żołnierzy coś szepnął i El Monstruo Carnicero przysunął się do krawędzi skarpy, by spojrzeć w dół. Dwóch mężczyzn rozebrało się do naga i właśnie wchodziło z plecakiem do wody. Byli przywiązani do liny, jakieś dziesięć metrów od siebie, jak się wcześniej spodziewał. Obrócił się w prawo i kiwnął głową do tropiciela, który oderwał ręce od swojego pieprzonego psa – ciągle dotykał tego kundla i El Monstruo Carnicero był tym zniesmaczony. Stary uniósł strzelbę i wycelował. – Strzelaj. Mężczyźni wskoczyli do wody. El Monstruo Carnicero obserwował, jak dziewczyna przeciąga ich w poprzek strumienia, pomimo iż prąd ściągał ich w dół. Nagle niespodziewanie zaszczekał pies. Raz, drugi i trzeci. Echo odbiło się od drugiej ściany i rozniosło po całej okolicy. Cały pieprzony kanion w tym momencie zaczął przeraźliwie szczekać. Dziewczyna spojrzała w górę i błyskawicznie odwiązała linę od drzewa. Biegła, trzymając ją w ręce, po czym wskoczyła do wody, znikając w odmętach. Tropiciel wystrzelił, ale kula zginęła gdzieś w białej od piany wodzie. Trzy głowy wyłoniły się jeszcze kilka razy, po czym znikły im z oczu za zakrętem. Usłyszeli tylko echo wystrzału. Gdy El Monstruo Carnicero spojrzał w dół, zobaczył jedynie pustą rzekę. – Niedobry pies – ryknął Felix. – Za mocno szarpnąłem. „Nochal musi być rozkojarzony przez tę skarpę, pomyślał Felix, więc to nie jego wina. W końcu mieliśmy szansę na zabicie kobiety z miejsca, ale Indianin nie chciał”. Na polowaniu zawsze strzela się, gdy jest ku temu okazja, bo nigdy nie wiadomo, kiedy nadarzy się kolejna. Felix pacnął Nochala w nos – bardziej ze względu na pozostałych pięciu mężczyzn niż na siebie – i pies odskoczył w bok, zatrzymując się przy rozwścieczonym Indianinie. Felix zobaczył, jak mężczyzna wykonuje błyskawiczny ruch ręką, zbyt szybki, by mogły za nim nadążyć nawet jego wprawione oczy. Nochal zaskowyczal i wyrwał w las. – Co mu zrobiłeś?! – zapytał stanowczo Felix. Uniósł groźnie strzelbę. Indianin podszedł do niego z uśmiechem, który rozciągnął jego tłustą twarz, (ego głowa miała kształt ogromnej rzepy, a uśmiech przypominał Fe-lixowi twarze bohaterów amerykańskich kreskówek. Włożył Felixowi do ręki coś ciepłego i rzekł: – Następnym razem dam ci jego serce. Kiedy tropiciel spojrzał na prezent, zobaczył jedno z wielkich, delikatnych uszu Nochala. Sierść na nim była jeszcze miękka po porannym szczotkowaniu. 41 KANION GUAMUCHIL, MEKSYK Darren, zobaczywszy wskakującą do wody Kate, nawet nie zadał sobie pytania, dlaczego to zrobiła. W miejsce pytań w podobnych momentach pojawiał się instynkt przeżycia, który zdążył się u niego wyostrzyć przez ostatnie pięć lat podążania jej śladem przez dzicz. Szarpnięcie liny było niczym w porównaniu z przytłaczającą silą prądu. Huczące odmęty porwały go i zaczęły ciągnąć w dół strumienia. Wzbierały fale, wciągając mu głowę pod wodę. Usiłował uwolnić się z Piekielnej Suki, by zyskać więcej swobody. Zanim wymacał palcami węzeł, otarł się o duży kamień i został wciągnięty w pieniste zagłębienie tuż za nim. Woda była lodowata, ale jego umysł skupił się na pobieraniu tlenu, a nie na ociepleniu organizmu. Próbował złapać powietrze, ale prąd spychał go ciągle w dół, przez co cały czas był przyciśnięty plecami do kamienia. „Wiry gorsze niż w pralce!”. Darren widział, jak Kate wyszła z podobnej opresji dwa lata temu podczas wyprawy na kajakach. Usiłował sobie przypomnieć, co takiego zrobiła, aby się wtedy wyswobodzić. Nagle lina naprężyła się i wyciągnęła go z zagłębienia. Capucco płynął przywiązany do niej dziesięć metrów dalej, natomiast dwadzieścia pięć metrów wcześniej prawdopodobnie nadal trzymała się Kate. Ich ciężar wyszarpnął go zza potężnego głazu. Wynurzył się i zobaczył przerażoną twarz Capucco. Oczy miał szeroko otwarte. – Nogi do przodu, żebyś mógł w razie czego odbić się od wystających skał! Przekręć się na plecy! – krzyknął Darren. Rzeka zaczęła zakręcać i mężczyźni nabrali większej prędkości. Spływali nad kamieniami schowanymi w błyszczącej topieli. Głazy wystawały tylko miejscami i były przyczyną gwałtownych wodnych rykoszetów, które wystrzeliwały w górę. Bańki spienionej wody unosiły się w powietrzu. Mężczyźni wpadli nagle w gwałtowny zakręt. Darren zauważył powalony pień drzewa wystający z brzegu jakieś dziesięć metrów w głąb strumienia. – Ręce do przodu i spróbuj się złapać! – krzyknął do Capucco, ale dzieciak znajdował się za bardzo na środku rzeki i nie zdołał dosięgnąć kłody. Darren obrócił się na brzuch i zaczął płynąć najmocniej jak potrafił. Z wszystkich niebezpieczeństw czyhających w spienionych odmętach rzeki najgorsze były wystające gałęzie i korzenie. Jeśli nie płynąłeś wystarczająco wysoko nad nimi, działały jak sita, zastawiające pułapkę na nieostrożnych i pechowców, wciągając ich pod wodę i topiąc. Woda przepływała przez drzewo i rozpruwały ją wystające gałęzie. Spieniona toń syczała i tryskała. Kotłowała się w pośpiechu, by dotrzeć do Pacyfiku. Woda, która stopiła się gdzieś wysoko w Sierra Madre i teraz niosła Dar-rena Phillipsa, była bezwzględna. Uderzył klatką piersiową w drzewo i zgiął się wpół. Zawinął się wokół pnia, nagimi jądrami uderzając w korę, i poczuł tępe mrowienie przechodzące od brzucha w górę, aż do jabłka Adama. Sięgnął wyżej i próbował wdrapać się na drzewo, ale siła pędzącej wody, razem z opasującą go liną, zaczęła wciągać go pod wodę. Pod nogami wyczuł gałęzie – grube gałęzie. Nacisnął i gdy te się nie poddały, spanikował. Prąd był nieprzejednany i Darren poczuł się tak, jakby na barki ktoś założył mu ogromny ciężar. Fakt, iż znajdzie się zaraz pod drzewem, był nieuchronny. Nabrał ostatni raz powietrza i modlił się o jakiś prześwit w gałęziach. Znalazł się pod wodą. Prąd obrócił go bokiem i przycisnął mocno do trzech grubych konarów. Zamiast usiłować uciec, zaczął teraz rękoma napierać na gałąź, próbując wygiąć ją tam i z powrotem. Prawie się nie poruszyła. Przekręcił się w stronę powierzchni, ale plecak zahaczył o coś i jego głowa zatrzymała się około trzydziestu centymetrów pod wodą. „Jedna minuta”, pomyślał, wyrywając się, a rękami i nogami szukając słabszego miejsca w drewnianej sieci. Dziesięć metrów niżej Neck został nagle zatrzymany przez gwałtowne szarpnięcie liny. W tym momencie woda przedostała mu się do nosa i wyleciała ustami w postaci kaszlu. Następnie poczuł w pasie ciężar Kate i został unie ruchomiony pomiędzy obydwojgiem swoich towarzyszy. Zamknął oczy i usiłował złapać oddech. Usłyszał krzyk Kate. – Co się dzieje? Co się stało? – spojrzał w górę w poszukiwaniu Darrena. Nic, tylko... drzewo. – Nie... – woda wdarła mu się do gardła i zaczął się krztusić. Jej krzyk był przeraźliwy. Neck wyciągnął ręce, chwycił linę i próbował podciągnąć się pod prąd w kierunku Darrena. Jego szeroka klatka piersiowa rozpruwała wodę, która pryskała mu w twarz, uderzając jak żwir. Uwiązana na końcu liny Kate stanowiła zbyt duże obciążenie dla jego zmęczonych rąk. Ale gdy kolejny raz usłyszał potworny krzyk, zmobilizował się i chwycił jeszcze raz Piekielną Sukę, tym razem czując przypływ adrenaliny, w dobrze znanej mu furii. Przesuwał się w stronę Darrena o trzydzieści centymetrów za każdym pociągnięciem, absolutnie zdeterminowany, by dotrzeć do drzewa. Jego szerokie ramiona spowodowały powstanie dużej fali. W połowie drogi do Darrena Neck doszedł do wniosku, że nie jest na tyle silny, by tego dokonać – „pieprzony prąd jest zbyt mocny!”. Ręce zaczęły mu się trząść i już miał się poddać, kiedy przypomniał sobie główną, najważniejszą i, kurwa, najlepszą motywację: ktoś napada na jego siostrę. Kolejne trzy metry poszły jak po maśle. Gdy doszedł do drzewa, był wyczerpany. Przedramiona miał napompowane i twarde, palce obolałe. Lina schowała się pod drzewo. Pod powierzchnią wody zobaczył Darrena zaplątanego w gąszcz gałęzi. „O kurwa!”. Neck owinął linę wokół lewej ręki. Kiedy uniósł nadgarstek, lina się trzymała i miał wolną jedną rękę. Wykonał głęboki wdech i zanurzył głowę, jakby schylał się po jabłko. Zanurzył prawą rękę i znalazł pasek od plecaka, po nim trafił na żebra Darrena, następnie chwycił gałąź, która go trzymała. Jego kumpla z drużyny. Poczuł, że Darren dotyka jego małego palca, i wzdrygnął się, cofając w przerażeniu rękę. Złapał oddech i ponownie chwycił za gałąź, olbrzymią dłonią prawie obejmując obydwie ręce Darrena. „Żyje!”. Nacisnął gruby konar i poczuł, że się ugina. Zobaczył, że Darren też napiera, ale gałąź nie chciała się złamać. Wyprostował rękę, odpoczął, nabrał powietrza, wstrzymał oddech – „podobnie jak na teście wytrzymałości, dalej Neck, dasz radę” – i pociągnął najmocniej jak potrafił. Od wysiłku zakręciło mu się w głowie, a twarz poczerwieniała. Gałąź złamała się z trzaskiem, który zagłuszył jego krzyk. Pomógł Darrenowi wdrapać się po sobie na powierzchnię. Ponownie ruszyli z szaleńczym nurtem. Neck zdołał obrócić się nogami w dół rzeki, nad sobą trzymając Darrena i utrzymując jego głowę nad wodą. Mężczyzna nie miał siły w rękach, z trudem oddychał i trzymał się ramion Necka. „No, coś jak niedźwiadek koala”, pomyślał Neck, zastanawiając się, w jaki sposób taki obrazek pojawił się mu w głowie, kiedy zanurzeni byli w lodowatej wodzie. Neck usłyszał, jak Darren mówi: „W porządku, w porządku, dam radę...”, ale jego głowa odchyliła się bezwładnie do tyłu i nie miał siły utrzymać się na powierzchni. Więc chłopak zignorował jego protesty i dalej przytrzymywał go w górze, pomimo iż pędzący prąd co chwilę zanurzał mu głowę. Kiedy wreszcie ciemny tunel zniknął, Darren zauważył stojącego nad nim Somalijczyka, z tymi ogromnymi zębami i maczetą. Próbował przeczołgać się w bok, ale nie mógł nawet ruszyć rękami. Po chwili zorientował się, że to tylko sen, chociaż uśmiech Capucco pozostał. – Co się stało? – Odwrócił głowę i zdał sobie sprawę, gdzie jest: leży na trawiastym brzegu, Kate trzyma rękę na jego czole, rozebrana, Neck patrzy na niego, też rozebrany, spieniona woda, drzewo, dzieciak na koniu, psy, helikopter, pogoń. „O Boże, ktoś do nas strzelał!”. – Zemdlałeś, chłopie. Zaraz po tym jak złamałem tamtą gałąź i wyciągnąłem cię stamtąd. Chyba dostałeś fioła na moim punkcie. Często przytrafia się to kobietom, kiedy dostają się w moje ramiona, wiesz? – Dzieciak zaśmiał się i poklepał go po ramieniu. – No, dzięki Bogu. Dobrze się czujesz, kochanie? – zapytała go Kate ze łzami w oczach. – W porządku. Co się wcześniej stało? Dlaczego odwiązałaś linę? – Usłyszałam szczekanie psa. – Chyba słyszałem wystrzał. A wy? Pokręcili głowami. Kate dodała: – Musimy wejść pod górę i wrócić na trasę. Nie było łatwo, ale przedostaliśmy się na drugą stronę. Wyciągnęła z plecaka swoje spodnie i koszulkę. Kiedy wstała i zaczęła się ubierać, Darren zauważył, że Neck odwraca głowę i patrzy w inną stronę. „Może źle go oceniłem”, pomyślał, chwytając Necka za rękę i podnosząc się. – Zauważyłaś kogoś? – Darren zapytał Kate, szukając swoich rzeczy. – Nie. Nikogo. Może to tylko jakiś bezpański pies włóczył się po kanionie. – Dobrze zrobi... – powiedział Darren. Zakręciło mu się w głowie, ale Neck złapał go przed upadkiem. Darren był teraz bezwładny i opierał się na chłopcu. Kilka sekund zajęło, zanim krew dopłynęła z powrotem do jego mózgu. – A teraz, z łaski swojej, Kate, odwróć się – powiedział Neck, gdy Darren odzyskał władzę w nogach. Złapał się ręką za krocze. Kate zaśmiała się i obróciła, rozciągając łydki i sprawdzając rozległe otarcie na udzie. – Mam nadzieję, że jakoś przeżyję, Neck, nie oglądając tych stalowych pośladków. – Tak, no, pozwolę ci zerknąć, jeśli uda nam się to przeżyć. Tobie też, Darren. Lepiej ruszajmy, póki moje stopy są zbyt zdrętwiałe, żeby się zorientować, iż mam zamiar je znów poddać torturom. – Neck był dumny z siebie i tym razem buty założył na nogi dużo łatwiej. Darren zwinął Piekielną Sukę, wcisnął ją do plecaka i ruszył przed siebie, wspinając się na porośnięty drzewami stok zaraz za swoją żoną i Neckiem. Jego umysł był spokojny, ale do każdej myśli wdzierał się ból przeszywający najdrobniejszy kawałek ciała. Czuł się tak, jakby został pobity kijami baseballowymi. Dziesięć minut upłynęło, zanim wydusił z siebie: – Jeśli mi się uda, to tylko dzięki tobie, Neck. Neck wciąż myślał nad mitym komplementem, którym Kate skwitowała jego tyłek. Już w tej chwili czuł w nogach pieczenie i kolano zaczęło puchnąć, ale Kate miała rację. To tyłek go napędzał. – Co? – Uratowałeś mi życie – powiedział Darren. „Nie mogę uwierzyć, że to się znowu stało. Dlaczego ciągle inni mnie ratują?”. W mężczyźnie, który żył na kredyt, kolejny raz wezbrało tak dobrze znane poczucie, że zawiódł. Darren poklepał Necka po plecach i wyciągnął rękę, żeby przybić „piątkę”. Neck spojrzał ze zdziwieniem na Phillipsa. Od piątej klasy nikomu nie przybijał piątki, chyba że młodszemu bratu. Pacnął rękę Phillipsa i poczuł się jak dziewczyna albo jakiś kujon, czy coś. Natomiast gdy Darren próbował uścisnąć mu jakoś dziwnie dłoń, poczuł się tak nieswojo, że musiał się wysilić, by się nie odezwać. „Cholera, mam więcej z czarnego niż on”. – Niebywały pokaz siły. Jestem wdzięczny, że użyłeś jej dla mnie – powiedział Darren. I choć brzmiały dziwacznie, były to największe słowa podziękowania, na jakie potrafił się zdobyć. Darren dodał kolejną osobę do swojej listy dobroczyńców W Somalii przywódcy organizacji bojowych zatrzymali jego załogę CNN na skrzyżowaniu w Mogadiszu. Podczas tamtej próby zablokowało mu się kolano, jego współpracownik został wyciągnięty i pobity przez tłum, podczas gdy on bezsilnie czołgał się na czworaka po ziemi, feden z wojowników wymachujący maczetą podszedł, żeby uwolnić go od cierpienia, ale żołnierz Kelly’ego wystawił rękę i przyjął uderzenie ostrza, które zmierzało w kierunku jego karku. Darren pamiętał dźwięk, jaki wydala ręka sierżanta uderzająca o ziemię. Pamiętał, jak żołnierz ten zginął. Najgorszy jednak był incydent z żoną na ukrytej plaży. Darren nie był w stanie sobie uzmysłowić, w jaki sposób pozwolił tamtym mężczyznom na wyrwanie jej z jego ramion. W dodatku, jak kiepsko postąpił w stosunku do Capucco! Odtworzył w pamięci ostatnie czterdzieści godzin i zrobiło mu się wstyd z powodu swojego aroganckiego zachowania. A Neck i tak podciągnął się pod prąd i złamał gałąź, by go uratować. Po tym jak zagroził, że go spierze! Darren zdał sobie sprawę, że Capucco mówi coś do niego, i kazał mu powtórzyć. – Mówiłem, że tobie też zawdzięczam swoje życie, Darren. Tobie i Kate. To znaczy, decyzja o opuszczeniu celi była moja, ale od tamtej pory przeżyłem dzięki wam. Mam tylko nadzieję, że was nie zawiodę. Chciałem powiedzieć, że mój organizm już nie daje rady. – Dasz radę, Neck – powiedział Darren. – Przysięgam, że dasz radę. I proszę, Darren znalazł metodę na odwzajemnienie się. Wyciągnął to z powietrza i wbił sobie głęboko w psychikę. Neck Capucco w końcu miał zostać zawodowym piłkarzem. A Darren miał zamiar tego dopilnować. Trójka pochyliła głowy i z trudem ruszyła na wschód. 42 ZATOKA MEKSYKAŃSKA Razem ze wschodem słońca świat dookoła niego nabrał kolorów. Gavin Kelly z uwagą obserwował, jak ocean stopniowo zmienia się z czarnej plamy w potop błękitu. Drażniła go ta zapowiedź pięknego dnia. Wolałby zobaczyć ulewny deszcz i wzburzone fale. Otworzył schowek i z przyzwyczajenia sprawdził, czy pistolet jest naładowany, następnie spojrzał wzdłuż horyzontu w poszukiwaniu statków wroga. Jego zachowanie zdradzało objawy paranoi. Starannie trzymał się strefy wód międzynarodowych, płynąc cały czas na południe wzdłuż meksykańskiego brzegu, ale gdyby przypadkiem nabrzeżny radar zaalarmował meksykańską marynarkę, nie miałby szans – silnik jego mąko przez ostatnie trzydzieści minut pracował dosyć opornie. Wypożyczył łódź z przystani w Brownsville. Pracownik zażyczył sobie 7500 dolarów z góry w ramach kaucji w razie zniszczenia albo zabrudzenia pokładu wymiocinami. Kelly powiedział, że zabiera studentów na narty wodne na wyspę South Padre – jak co roku – ale w momencie gdy słowo „wiosenne” pojawiło się przed słowem „wakacje”, mężczyzna machnął ręką i podwoił stawkę. Była to wiarygodna, lecz zarazem kosztowna historyjka. Sprawdził swoje położenie na GPS-ie i zobaczył, że znajduje się piętnaście mil na wschód od Tampico, jedynego większego miasta przybrzeżnego pomiędzy Brownsville a Veracruz. Przebył prawie 200 mil, czyli praktycznie połowę drogi do Veracruz, i wyglądało na to, że dotrze do umówionego miejsca dwa dni przed czasem. Później jednak silnik zaczął się dławić. Kelly zbyt agresywnie eksploatował zewnętrznego Mercurego 225 i teraz nie był w stanie płynąć szybciej niż osiem węzłów. Miat zamiar zatrzymać się i zatankować w Tampico, ale w tym momencie zapewne potrzebowałby także mechanika, co mogło stanowić dosyć duży problem, zwłaszcza że nie znał hiszpańskiego. „Po jaką cholerę zapisałem się w szkole średniej na francuski?, zastanawiał się. Kurwa, co za bezużyteczny język. Przecież właśnie hiszpański zawsze był najbardziej przydatny”. Przypomniał sobie jedynie słodką Francuzkę, która przyjechała jako au pair i którą poderwał na plaży w Newport, i doszedł do wniosku, iż mimo wszystko był przewidujący. Kelly przekonał chichoczącą grupkę nianiek, by zagrały razem z jego kumplami z Marines topless w siatkówkę plażową. Scena prosto z Top Gun, tylko z przeciwną płcią! Kelly przymrużył oczy i zajrzał do silnika. Przez pięć lat w Hadze nabył skłonności do fantazjowania, a samotność spowodowała jeszcze większy jej rozwój. Nad silnikiem unosiła się cienka smuga czarnego dymu i obroty stały się nieregularne. Wywnioskował, że coś blokuje przewód paliwowy, ale nie miał narzędzi, więc założył obudowę z powrotem. Pomyślał o Darrenie Phillipsie, człowieku, który zawsze nalegał, żeby wyruszali z San Clemente do Camp Pendleton całą godzinę przed porannym apelem, na wypadek gdyby przypadkiem złapali gumę. „Chcesz być jednym z tych dowódców, którzy się spóźniają? Na oczach swoich ludzi! To ma być dobry przykład?”. Phillips miał obsesję punktualności, od kiedy Kelly go poznał. Niepunktualność nazywał „brakiem profesjonalizmu”. A co by powiedział jego najlepszy przyjaciel, gdyby spóźnił się na umówione spotkanie, by zabrać ich z Meksyku?! Nie. Musiał naprawić silnik i ruszyć w drogę. A nawet gdyby mu się to nie udało, i tak będzie na miejscu wcześniej, wyciągając choćby te marne osiem węzłów. Może powinien zabrać ze sobą jakąś ładną studentkę, żeby uwiarygodnić historyjkę. Na uniwersytecie Arizona na pewno były jakieś niezłe laseczki. „Po jaką cholerę marnuję swoje najlepsze lata na Harvardzie?”, zastanawiał się. Kelly pokręcił głową, przyrzekając sobie, że nie będzie już snuł iantazji, tylko skupi się na kursie do Tampico. Jednak zwyczaj, który rozwinął się u niego w więzieniu, był na tyle zakorzeniony, że po jakimś czasie Kelly przestał cokolwiek dostrzegać, a wycie silnika zamieniło się w jego uszach w biały szum. W ciągu kolejnej godziny myślał o dziwacznym upadku Mike’a Tysona, Somalijczyku, którego sierżant Armstrong zabił na plaży, regulowanych implantach piersi, absurdalnym wyścigu demokratów, który miał miejsce po procesie impeachmentu Clintona, o ustawieniu mocowania dla AR-15, żeby można było strzelać z łodzi, o Elle McPherson, Claudii Schif-fer, Stephanie Seymour, Heidi Klum oraz ich niejasnym doborze partnerów, o tym, czy pod ostrzałem przypadkiem się nie podda, o tym, jaką wspaniałą kobietą jest Kate, o groteskowej mowie patriotycznej, którą wygłosił Phillips na własnym weselu, oraz o tym, co powiedzieć, kiedy ich spotka. Kelly zatrzymał się na moment przy ostatniej kwestii, po czym zdecydował: „Phillips, wyglądasz tak paskudnie jak sześć kutasów razem wziętych, ale to i tak lepsze od miny pod tytułem «kochaj mnie, oglądaj mnie, podziwiaj mnie», którą miałeś na tamtych gorących fotkach. Przy okazji, pozwoliłem sobie stworzyć stronę internetową i umieściłem je na niej. Do tej pory prześcignęliście stronę John Wayne Bobbit w ilości ściąganych plików. Więc nie musicie się martwić o to, jak się mi odwdzięczycie za tę skromną przejażdżkę”. Milę od Tampico minął trzy kutry rybackie i pangi płynące w szyku. Dwie mniejsze fale wywołane przez przepływające łodzie połączyły się w jedną, na tyle dużą, by uderzyła w bok mąko i spowodowała przechył nie większy niż na dziesięć stopni, jednak wystarczający, by zgasić silnik. Kelly dwukrotnie przekręcił kluczyk, powodując zassanie paliwa, ale silnik tylko delikatnie zafur-czał. – Niech to szlag – zaklął, przechodząc na rufę, by wyrzucić kotwicę. Minęło piętnaście minut, zanim kolejna łódź wypłynęła z zatoki i skierowała się na otwarty ocean. Kelly zdołał ją przywołać ściągniętą koszulką. Dwóch śniadych mężczyzn ubranych w czapeczki z daszkiem przybiło do mąko. Pochylili się, by sprawdzić, czy przybysz łowi ryby. Kelly zawołał: – Holal Moja łódź... niedobrze. Dętka. Fintto. Habla anglaise? – No – powiedzieli mężczyźni. Jeden z nich popatrzył wzdłuż mąko i szepnął coś drugiemu na ucho. „Nie popadaj w paranoję”. Kelly wykonał kilka gestów rękoma i poprosił o przeholowanie go. Mężczyźni wzruszyli ramionami i zwrócili dłonie w górę, po czym jeden z nich ożywił się i wyciągnął radio. Skinął głową i machnął ręką, jakby chciał powiedzieć: „w porządku, już rozumiem”. Powtórzył coś kilkakrotnie przez radiostację i wreszcie dostał odpowiedź. Mówił bardzo szybko i uśmiechnął się do Kelly’ego, kiedy skończył. – Hay el venir del barco. – Zawołał pan kogoś do holowania? Łódź? Inną łódź? – Si – powiedział mężczyzna, odczepiając cumę i odpychając się od mąko. – Policia. „Kurwa”. Kelly patrzył, jak mężczyźni zawracają. Gdy odwrócili się do niego plecami, podbiegł do głębokościomierza – dwadzieścia pięć metrów – i zapisał swoją pozycję na GPS-ie. Odmierzył dwadzieścia metrów liny i do jednego końca przywiązał boję, do drugiego lodówkę, po czym wyrzucił arsenał za burtę. Lina znikła ze świstem pod wodą, piankowa boja została za sterem i po chwili również znalazła się pod wodą. Kelly usłyszał ryk silnika i zauważył grubą, czarną łódź – metalowy kadłub – płynącą w jego stronę z zatoki. Policia. Złapał za pistolet, pomyślał o zmarnowanych 500 dolarach, i cisnął go do Atlantyku razem z zapasowymi magazynkami. Gdy marynarz Meksykańskiej Straży Przybrzeżnej rzucił mu cumę, Kelly uśmiechnął się i pomachał. – Gracias – powiedział, przypatrując się załodze. Czterech mężczyzn, cztery M-16. Zardzewiałe lufy. – Moja łódź jest finito. Gracias. Dobrze zbudowany mężczyzna z insygniami oficera wskoczył do mąko i przeszukał Kelly’ego. – Estd usied fuera de gas – odezwał się. – No habla espańol. Mężczyzna krzyknął przez ramię i drugi marynarz wskoczył na łódkę. Młodszy mężczyzna dziwnie się uśmiechał, ale było jasne, że ma uważać na wszelkie gwałtowne ruchy. Kelly trzymał ręce wyciągnięte na boki i usiadł na nadburciu. Starszy marynarz wyszedł z kokpitu i przeszukał drugi raz Kelly’ego. – De dónde es usied? Es usted americano? Dónde estd su forma de costumbresl – zapytał. – No habla espańol. – Kelly wzruszył ramionami i pokazał im najgłupszy amerykański uśmiech, jaki potrafił wykonać. Mężczyzna wykrzywił się i zawołał go na łódź patrolową. Następnie dwóch marynarzy przywiązało liny holownicze i popłynęli do zatoki, ciągnąc za sobą mąko. Marynarze rozmawiali ze sobą i jeden coś mówił przez radio, rzucając ukradkowe spojrzenia na Kelly’ego. W końcu oficer spytał: – Ameń-canol – Si. 43 NOWY JORK William T. North III podpisał rachunek za serwis samochodu, burknął coś do kierowcy i wysiadł na Broad Street. Od razu poczuł napiętą atmosferę panującą na niej niezmiennie od dwudziestu lat – zdecydowany pośpiech mężczyzn, teraz także kobiet, stukot obcasów, dźwięk klaksonów, wszech-obecność strachu i chciwości, napędzająca wszystkich żądza pieniędzy. „Kiedyś ubieraliśmy się z większym smakiem”, pomyślał, dopóki ten wirus „codzienności” nie zainfekował ulicy. Przeglądając się w oknie firmy Goldman, Sachs, Bill North poprawił krawat i dal z siebie wszystko, żeby się rozluźnić. Miał mocno podkrążone oczy. Od kiedy jego córka zaginęła w Meksyku – a pieprzona prasa zaczęła na niego czyhać za każdym rogiem – sen stał się zmonopolizowanym towarem, a jego emocje tak zmienne jak indeks NASDAO, z błyskawicznym południowym trendem. – Pan North? – zapytał ubrany w garnitur młody mężczyzna, który zaszedł mu drogę. – Dajcie mi spokój i idźcie w cholerę – wykrzyknął North. – Odpowiedziałem już na wszystkie pytania. – Próbował się przecisnąć, ale łobuz złapał go za rękę. – Mam wieści na temat Kate – szepnął mężczyzna, podając mu kopertę. – Wczoraj przyszło pocztą w kopercie zaadresowanej do mnie od Gavina Kel-ly’ego. Jesteśmy razem w szkole biznesowej, tylko on studiuje na niższym roku. Byłem u pana w mieszkaniu dzisiaj rano, ale pana nie było... Nie przypuszczałem, że pójdzie pan do pracy. Zanim North zdążył zareagować, skierowano na niego dwie kamery lokalnej telewizji i młody mężczyzna odszedł szybkim krokiem w stronę Wall Street. North przecisnął się przez tłum i pojechał windą do swojego biura, zwracając uwagę, ale nie reagując na wpatrzonych w niego kolegów. Były to oskarżycielskie spojrzenia, skazujące go za wychowanie uzależnionej od narkotyków morderczyni. Na kopercie widniał napis: „Tylko dla oczu Williama Northa”. North popędził do swojego biura, nie zwracając uwagi na sekretarkę, wcześniej zwaną managerem biura, by nie wzbudzić podejrzeń. Za pomocą noża do kopert z Princeton ostrożnie rozciął papier. Panie North Nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie pracuje pani Phillips, dlatego musi pan przekazać jej niniejszą wiadomość osobiście. Osobiście, panie North – jestem pewien, że pana telefony i konta internetowe są kontrolowane. Właśnie wyruszyłem, by wyciągnąć Kate i Darrena z opresji. Gdy ich przechwycę, będą musieli się gdzieś ukryć i będą potrzebowali dużej ilości pieniędzy. Proszę przygotować sporą kwotę. Po cichu, jeśli zostaną im przedstawione zarzuty, będziemy musieli zabrać ich do jakiegoś kraju, w którym nie będą mogli zostać poddani ekstradycji. Skontaktuję się z panem do 20 kwietnia. Jeśli nie, proszę kogoś wysiać do budki telefonicznej przy punkcie odbioru bagażu nr 7 na lotnisku TF Green. Codziennie o północy będę dzwonił na środkowy aparat, poczynając od 21 kwietnia. Przepraszam, że ten tełefon jest aż w Providence, ale był to jedyny bezpieczny numer, który zdążyłem po drodze zanotować. Jeszcze raz dziękuję za wspaniałe wesełe! Głowa do góry i Semper Fi. Gavin Kelly 44 SIERRA MĄDRE OCCIDENTAL El Monstruo Carnicero spojrzał na tego pieprzonego psa. Wyglądał śmiesznie z bandażem owiniętym dookoła ucha, ale przynajmniej dostał nauczkę. Aztek doszedł do wniosku, że następnym razem rozpruje mu brzuch. Teraz cały oddział go nienawidził. I taki stan rzeczy mu pasował. Uwielbiał mieć wrogów, ponieważ uprawniali go do popełnianych przez niego czynów. Im więcej ich miał, tym lepiej. Młodzi Aztekowie rośli w silę dzięki pokonywaniu wrogów, a nie przyjaciół. I proszę, jak ten staruch głaszcze tego parszywego kundla! Przechodziły mu ciarki na samą myśl, że ktoś może pokochać takie zwierzę. – Ej, stary – syknął El Monstruo Carnicero. – Co jeszcze zrobisz z tym psem? Będziesz nad nim płakał? A może nasmarujesz mu dupę swoimi łzami? Aztek zaczął się śmiać, ale reszta milczała. Nie poczuł się nieswojo. W jego życiu śmiech innych ludzi skończył się w momencie, kiedy zaszlachtowat amerykańskiego agenta. Od tamtej pory musiał wymyślać własne żarty, dla własnej widowni. Nikt się nigdy nie uśmiechał. Nawet członkowie jego bandy przyglądali się mu z niepokojem, kiedy wspólnie składali ofiary. Felix spojrzał na niego z ukosa i wstał z mocno zaciśniętymi pięściami. – Rozwalę ci łeb, mała indiańska poczwaro – powiedział Felix. – Spokojnie, przyjacielu. Zapłaci za to – powiedział porucznik Garza, który odwrócił się w stronę Indianina. Commandante ostrzegł go jeszcze w Zampe-dro, że rozkazy dotyczące Indianina mają dopiero nadejść. Teraz już wiedział, co to miało być: gdy Los Asesinos zostaną złapani, Indianin zostanie aresztowany. Był o tym przekonany. – A pan będzie musiał się wytłumaczyć, jak wrócimy do bazy. Śmiem wątpić, czy commandante będzie uradowany. El Monstruo Carnicero chrząknął i złapał za koniec swojej cienkiej brody, włożył końcówkę do ust, obślinil ją, aż się zlepiła i zesztywniała. Wyssał z niej resztki tytoniu, po czym wyciągnął kosmyk z ust, wyrównując go palcami. – Jedyną osobą, która będzie musiała się tłumaczyć, jesteś ty i ten stary dureń. Trzy godziny chodziliśmy i nie mogliśmy znaleźć drogi przez kanion. Nie masz liny. ALosAsesinos mają. Chciałem iść szybciej, niestety ty chciałeś odpoczywać. Nie pozwolimy następnym razem, by osiągnęli taką przewagę. I nie będziemy się zatrzymywać. Lepiej się módl, żeby ponownie skorzystali z telefonu, poruczniku, bo będziesz miał nieźle przesrane. El Monstruo Carnicero był dumny ze swojego przemówienia i chciał wygłosić kolejne. Przyjemnie było rozmawiać z ludźmi i mówić im, co mają robić. Spędzał życie w samotności, sycząc jedynie do swoich ofiar, więc nie miał dużej wprawy w dyskutowaniu. Pomyślał jednak, że tą wypowiedzią ostatecznie ustanowił swoją dominację. Młodzi azteccy wojownicy musieli zaciekle ze sobą walczyć, zanim dostąpili zaszczytu wzięcia udziału w bitwie. No proszę, żołnierz się znowu poddał! Porucznik zagryzł usta i usiadł przy swoich ludziach. Zakaz strzelania do kobiety nie miał sensu. I tak władze kazały mu to zrobić po powrocie do Me-xico City, przed umieszczeniem Indianina w areszcie. 45 TAMPICO, MEKSYK Kelly został przywieziony na posterunek policji w Tampico. Ręce miał skute kajdankami z tyłu. Pilnujący go strażnik ubrany był w pognieciony mundur w kolorze khaki, spięty skórzanym paskiem. Na jego biodrze dyndał dziwacznie rewolwer kaliber 38. Nie znał angielskiego i panująca w pomieszczeniu cisza sprawiała, że Kelly, człowiek gadatliwy, niecierpliwił się jeszcze bardziej. Po chwili do pomieszczenia wszedł niski mężczyzna ubrany w świeżo odprasowany lniany garnitur, a strażnik stanął na baczność i zasalutował. Mężczyzna miał wąsy wyglądające na cieńsze od wykałaczki. Usiadł naprzeciwko Kelly’ego. – Pan Callahan, tak? – Tak, sir. Si. – Proszę siedzieć. Niech się pan nie martwi, znam angielski. Nazywam się Miguel Ramos, jestem miejscowym prokuratorem. I wygląda na to, że pierwszą osobą znającą angielski, którą udało im się dzisiaj rano znaleźć. – Zaczął się śmiać i Kelly, udając, dołączył do niego. Ramos wyglądał na pedanta. Był niskiego wzrostu i miał wojowniczy wyraz twarzy, spod marynarki wystawała mu wyprasowana, mocno wykrochma-lona niebieska koszula. Jako uzupełnienie miał żółty krawat, zawiązany w typowy dla Darrena Phillipsa sposób, z dołeczkiem. Odezwał się Kelly: – Niestety, ale uczyłem się francuskiego, sir. – Oh, c’est vrai? Bień. Plusiers des americains ne parlent pas des autres langues. N’est- cepas? Pre’fe’rez-vous parler en anglais ou francais? faime les dewc. Ilość wypowiedzianych przez niego słów przekroczyła możliwości Kel-ly’ego, który oprócz pierwszej frazy nie zrozumiał nic. Uśmiechnął się szeroko i rozłożył z zakłopotaniem ręce. „Wykształcony koleś, pomyślał. Będę musiał postępować delikatnie, by się stąd szybko wyrwać”. – Niestety, podobnie jak w przypadku wielu moich rodaków, mój francuski jest do niczego. Nazywam się Harold Callahan i muszę naprawić swoją łódź. – Rozumiem, panie Callahan. Wszystko rozumiem. W tej chwili pańskie prawo jazdy jest sprawdzane w Teksasie. Z jakiegoś powodu nie dostaliśmy jeszcze potwierdzenia. Rozumie pan, musimy mieć pewność, zanim będę mógł kontynuować. – Uśmiechnął się delikatnie i poczęstował Kelly’ego papierosem. – Nie, dziękuję, sir. – Nie używa pan własnych wyrobów? – zapytał Ramos. Kelly był zmieszany. – Proszę pana, myślę, że wszystko można bez problemu wyjaśnić. Mam prywatną stronę internetową, którą można sprawdzić. WWW-kropka-springbreak-texas-adventures-kropka-com. Dowie się pan z niej wszystkiego na mój temat i potwierdzi moją tożsamość. Zmierzam w stronę Cancun na wiosenne wakacje. Co roku zabieram studentów, żeby poimprezować i połowić ryby. Taka wycieczka wzdłuż wybrzeża. Podobna do tej, o której napisane jest na stronie internetowej. Ramos odwrócił się w stronę strażnika i zrobił jakąś minę, która spowodowała, że tamten przewrócił oczami. Następnie odpalił papierosa i powoli wypuścił dym. – A, tak. Bardzo nam się podobała. Zwłaszcza dziewczyny w bikini. Więc podsumujmy to, co pan powiedział. Mówi pan, że jedzie na ryby, ale nie znaleźliśmy sprzętu wędkarskiego. Zamiast tego ma pan dwa prawie czterystulitrowe kanistry z paliwem. Podobno jedzie pan do Cancun, a czy przeszedł pan już kontrolę celną? Nie. Ani w tym roku, ani wcześniej. Chyba pan wie, że to nielegalne. Kelly poczuł łaskotanie w żołądku. Niewidzialne igiełki zaczęły mu się też wbijać na całej długości ramion. „Chce mnie udupić czy czeka na łapówkę?”. – Nie ma problemu, mogę zapłacić grzywnę... – Proszę mi kolejny raz nie przerywać. Wie pan, nie mam zamiaru bawić się w kotka i myszkę. Nie w tak upalny poranek. I nie z kimś takim jak pan. Sprawdziliśmy rezerwację w hotelu Cancun Sheraton, ale proszę mi powiedzieć, gdzie dokuje pan łódź? – Zwykle udaje mi się trafić na jakieś wolne miejsce. Ludzie często rezygnują z rezerwacji. – Tak, oczywiście. – Ramos włożył papierosa do ust, do ręki wziął pióro i zaczął pośpiesznie coś notować. – Re. Zy. Gna. Cja. Na pańskiej stronie jest mowa o innej łodzi. Skąd więc wziął się ten niewielki mąko na zewnątrz? – W tym roku kiepsko z forsą. – Jasne. To dlatego miał pan w kieszeniach dziewięć tysięcy dolarów. Ramos szorstko się zaśmiał i wyciągnął z aktówki grubą, papierową kopertę. Cisnął nią przez stół. Wylądowała z trzaskiem na kolanach Kelly’ego. – To najgorsza historyjka, jaką kiedykolwiek słyszałem, panie Callahan – jakkolwiek się pan zresztą nazywa – a słyszałem już wiele kiepskich historyjek. Przyznaję, że strona internetowa wprawiła w zakłopotanie niektórych z moich zastępców, ale czy naprawdę wydawało się panu, że taka wersja przejdzie? A może za tymi niebieskimi oczami kryje się pusta przestrzeń, a nie ma mózgu, co? To pańskie pieniądze? Kelly spojrzał mężczyźnie prosto w oczy, by zakomunikować zrozumienie. Rozszerzył kolana i gdy paczka upadła na podłogę, kopnął ją pod stołem w stronę Ramosa. – Wcale nie muszą być moje, sir. Przynajmniej nie wszystkie. Jeśli tylko będę miał naprawioną łódź. Ramos zmrużył na chwilę oczy, zanim zorientował się, o co chodzi. Wtedy uniósł brwi i praktycznie wyskoczył na równe nogi. Kopnął krzesło w poprzek pokoju i pochylił się nad stołem, rozwścieczony. Kciukiem przycisnął obojczyk Kelly’ego. – Wydaje ci się, że możesz mnie kupić swoimi brudnymi pieniędzmi, cabrónl Zatruwasz obydwa kraje i myślisz, że uda ci się ot tak zapłacić grzywnę? Kelly poczuł, jak wysycha mu gardło. Wychował się na podobnych seansach w serialu Hill Street Blues, jednak fatalny realizm zaistniałej sytuacji sprawił, iż się nie odezwał. „Nie mogę w to uwierzyć, pomyślał. On wcale nie chce dorwać Phillipsa. Myśli, że przemycam narkotyki”. – Masz tylko jedną szansę – powiedział Ramos, odsyłając strażnika na zewnątrz. Podniósł krzesło i usiadł, po czym zapalił kolejnego papierosa. – To nie jest baseball ani Kalifornia. Jedno uderzenie. Jeśli nie dostanę dobrych odpowiedzi teraz, kiedy jeszcze możesz sobie pomóc – póki co nieoficjalnie – to cię przymknę i spędzisz sporo, sporo czasu w Tampico. Miguel Ramos nie wyglądał na człowieka mającego skłonność do blefowa-nia. Kelly próbował coś powiedzieć, ale był pozbawiony energii, miał spocone ręce i cały się trząsł, a słowa z trudem wydobywały się z jego ust. – Przy...przysięgam, sir, jesteśmy po tej samej stronie. Nie mam nic wspólnego z narkotykami. – Bzdura, panie Callahan, totalna bzdura. Przestałem wierzyć dealerom już dawno temu. Jedynymi papierami, poza prawem jazdy, jakie miałeś w kieszeniach, było dziewięć tysięcy dolarów amerykańskich. W gotówce. Jestem przekonany, że znajdziemy jeszcze więcej, jak rozbierzemy łódź na części pierwsze. Więc proszę bardzo. Twoja kolej. Odpowiesz na trzy pytania i twoja sytuacja ulegnie znacznej poprawie. Jak brzmi twoje prawdziwe nazwisko? Nazwisko dostawcy? I jak się nazywa twój dystrybutor? – Nazywam się Callahan, sir. – Kelly wiedział, że gdyby jego prawdziwe nazwisko pojawiło się w komputerze, wywołałoby lawinę. – Nie mam dostawcy ani dystrybutora, więc chyba tylko skorzystam z przysługującej mi rozmowy telefonicznej. Ramos ponownie wybuchł udawanym śmiechem i niższy stopniem strażnik również zaczął się śmiać. – Ach tak, rozmowa telefoniczna. Żebyś mógł zadzwonić do jakiegoś meksykańskiego skurwiałego prawnika kupionego przez kartel, by cię reprezentował? Świetnie. Przyprowadź go. Ale z chwilą kiedy on tu się stawi, będziemy mieli proces. Nie ma już umowy o ekstradycji, gdy twój kraj silą nałożył na nas te nowe prawa. Zostajesz u nas na długo. Zwłaszcza jeśli ja wygram. Kelly postanowił wziąć się w garść, by odzyskać siły. Objawy musztry już ustąpiły, podobnie jak podczas sądu wojskowego. W głowie zaczęło mu się kotłować od wielu cisnących się na usta cwanych uwag, ale usiłował się jakoś powstrzymać. – Nadal chcę skorzystać z telefonu. Na marginesie, pragnę pana poinformować, że mecenas Cochran od kilku lat nie przegrał żadnej sprawy. Muszę też ostrzec, iż znam karate. Ramos wstał i zamienił parę słów ze strażnikiem. – Tak. Jak tylko naprawimy telefon, będziesz mógł z niego skorzystać. Do tego czasu posiedzisz sobie wygodnie w celi, gdzie z pewnością będziesz miał szansę wykorzystać znajomość karate. Strażnik szarpnął Kellym, po czym zaprowadził go w dół betonowego korytarza. Weszli do przyciemnionego bloku z celami. Kelly usiłował wymyślić jakąś strategię ucieczki, ale poczuł, że pod gwałtowną presją czasu zaczyna się poddawać. Słuchał szepczącego coś ze strażnikiem Ramosa, chociaż nie był w stanie ich zrozumieć. Miał jeszcze ponad dwieście mil do przebycia. Ile czasu mieli zamiar go przyciskać? Głowę miał spuszczoną i obserwował, jak długie cienie zaczynają się kurczyć, kiedy mijali kolejną żarówkę oświetlającą cuchnący stęchlizną korytarz. Zatrzymali się przy ostatniej celi. Fetor uryny i stęchlizny w tym miejscu był nie do zniesienia. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do ciemności, Kelly zobaczył wielkiego mężczyznę śpiącego na pryczy, rozebranego od pasa w dół. Miał obwisły brzuch, który z każdym oddechem unosił się. Zaraz obok niego ujrzał muszlę klozetową pokrytą różowymi wymiocinami, które praktycznie świeciły w ciemnościach. Strażnik wepchnął Kelly’ego do środka i z trzaskiem zamknął drzwi. – Obudź się, Jaime! Masz gościa! – krzyknął po hiszpańsku. Nagi mężczyzna obudził się i chrząknął tak głośno, że z powodzeniem odpędziłby nawet świnie od koryta. Mrugnął kilkakrotnie, następnie kołysząc się podszedł w kąt celi, gdzie usiłował wcisnąć się w mokre dżinsy. Gdy się wynurzył, Kelly zauważył, że jest ogromny jak zawodnik sumo. Powietrze przepełnił smród uryny. – Widzę, że wczoraj wstąpiłeś do bractwa – powiedział mimo woli Kelly. – Pamiętam dobrze tamte wspaniałe lata. Chociaż nie wiedziałem, że z taką mordą też przyjmują. Strażnik chwycił przez kraty ręce Kelly’ego, ściągnął mu kajdanki i dorzucił. – W tej celi jest miejsce tylko dla jednej osoby. lak wrócę, ten, który będzie jeszcze stał na nogach, dostanie czystą celę i świeżą pościel. Współwięzień Kelly’ego uśmiechnął się. Brakowało mu kilku przednich zębów, a twarz miał wciąż spuchniętą po wczorajszych wojażach. Kelly puścił do niego oko, po czym zwrócił się do Ramosa: – Seńor, nie wiedziałem, że Goliat żyje. Powinniście sprzedawać bilety na ten pojedynek. – Niestety, regulamin mówi, że możemy w celi trzymać tylko jedną osobę. Dlatego mój zastępca powiedział, iż za kilka minut wróci i zabierze trzymającego się jeszcze na nogach przeciwnika do czystej celi. Kelly przyjrzał się współwięźniowi – około stu trzydziestu kilogramów i szerokie ramiona, wystające niczym torpedy z pomiętej koszulki bez rękawów – i obcesowo usiadł na podłodze. – O kurczę, nie ma bata, on wygra. Możecie go od razu stąd zabrać. Strasznie od niego cuchnie. Strażnik i współwięzień wyglądali na zmieszanych i przez chwilę jedynym słyszanym dźwiękiem był plusk wody kapiącej gdzieś obok toalety. Następnie twarz strażnika pojaśniała i mężczyzna odezwał się po hiszpańsku: – Miałem na myśli, że kto będzie przytomny, ten wygrywa. Ramos i strażnik odwrócili się i ruszyli z powrotem w stronę biura. Kelly krzyknął za nimi: – Ej, co on powiedział? Słuchał, jak powoli zanikają odgłosy kroków. W celach nie było okien i dźwięki rozchodziły się echem. Poczuł, że zagrożenie staje się realne i nie jest już odległym prawdopodobieństwem, lecz obietnicą niechybnej katastrofy. Nawet gdyby udało mu się wygrać, miał coraz mniej czasu na swoją misję. Musiał ruszać dalej. Kelly wstał, chwycił za kraty i wystawił przez nie głowę. – Panie Ramos! Powiem panu, jak się naprawdę nazywam! 46 MCLEAN, VIRGINIA Ted Blinky był zmieszany. W ciągu dwudziestu lat służby w CIA miat do czynienia z tuzinami wyższych funkcjonariuszy, którzy zostali skazani na banicję do różnych odległych dziur, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, bądź całkowicie usunięci z agencji. W każdym z przypadków byli natychmiast odcinani od wszelkich obowiązków. Biurka były opróżniane, plakietki z nazwiskami usuwane, a kontakt z resztą pracowników utrudniany. Susanne Sheridan poprzedniej nocy spotkała się z dyrektorem Homeland Security i dyrektorem służb wywiadowczych. Została wylana. Rano ogłosiła swoje odejście, ale wciąż pałętała się po Jaskini Nietoperza. Co gorsza, nie można było nigdzie znaleźć informacji na temat jej następcy. Była to bardzo niepokojąca sytuacja dla biurokraty, którego cale życie zależało od temperamentu trzymającego nad nim bat szefa. Zmiany w kierownictwie doprowadzały Blinky’ego do granic obłędu. Radosne oczekiwanie toczyło u niego walkę z lękiem. Będzie pracował 80 czy 40 godzin w tygodniu? Będzie musiał wysłuchiwać kiepskich żartów albo mieć do czynienia z wrednym typem? Blinky obrócił się na wykonanym specjalnie na zamówienie rządu biurowym krześle i zaczął się nad wszystkim zastanawiać. Nie był zmartwiony, że Sheridan odchodzi, ale też nie skakał z radości. W końcu nie była taka zła. Sięgnął do swojej aktówki i delikatnie rozchylił papierową torebkę, w której przemycił śniadanie do Jaskini. Frytki sprawiły, że się rozluźnił. – Wytrzyj sobie usta, Ted – powiedział Christian Collins, gdy Blinky skończył ucztować pod ich wspólnym biurkiem. Blinky gapił się przed siebie na wielki ekran i spokojnie oblizał górną wargę. – Może kolejny zastępca dyrektora znowu pozwoli nam tu jeść. Colm Cal-lan pozwalał, kiedy był tu szefem w latach dziewięćdziesiątych. Widziałem, jak przychodzą i odchodzą. – Tak, ale ona jeszcze nie odeszła. Wydaje mi się, że ciągle pracuje nad sprawą Pszczelarza. O co w tym wszystkim chodzi? – zapytał Collins. Blinky wzruszył ramionami i spojrzał na Sheridan. Zwykle jej biurko znajdowało się obok wszystkich pozostałych, ale od momentu, kiedy oznajmiła wszystkim o swoim odejściu, przeniosła się do dźwiękoszczelnego pomieszczenia, w którym znajdował się zabezpieczony przed podsłuchem telefon. Pomieszczenie było wykonane ze szkła i miało wielkość małego pokoju. Zostało zbudowane tak, aby nie dać szans nawet wewnętrznym urządzeniom podsłuchowym, i zwane było „salą tortur”. Blinky nienawidził tego miejsca, ponieważ starsi rangą oficerowie używali go do upominania podwładnych „na osobności”. System głośników wtłaczał do środka niesłyszalny biały szum, który w odległości powyżej trzydziestu centymetrów załamywał fale dźwiękowe, więc oficerowie musieli prawie całować podwładnych, żeby im cokolwiek przekazać. „Kiepskie miejsce na besztanie ludzi”, pomyślał Blinky. Ponieważ ściany były przeźroczyste, tak naprawdę nie miało znaczenia, czy ktoś cokolwiek usłyszał. Mowa ciała ujawniała wszystko. Sheridan zauważyła, że Blinky się gapi, i odłożyła telefon. – O cholera – szepnął Blinky. – Nadchodzi. Otworzyła szklane drzwi, podeszła do Collinsa i Blinky’ego. Uśmiechnęła się. – Panowie, nieładnie tak podglądać. Powinniście sobie znaleźć pracę na budowie. A może to ostatnie, pożegnalne spojrzenia? – Po prostu przykro nam słyszeć takie wieści, proszę pani – powiedział Blinky. – Kompletna bzdura – poparł go Collins. – Jakieś słuchy na temat pani następcy? – zapytał Blinky. – Bo wygląda na to, że pani nadal ciężko pracuje nad sprawą. Susanne uśmiechnęła się. „A więc to tak, pomyślała. Są podejrzliwi. Dobrze ich wyszkoliłam”. – Posłuchajcie mnie obydwaj. Macie ignorować moje poczynania. Róbcie swoje, a wszystko będzie dobrze. Zrozumiano? Pytania na mój temat tylko wam zaszkodzą.’ Spojrzała na obydwu, by upewnić się, czy zrozumieli. Wymowna cisza została przerwana przez oficera’pełniącego dyżur. Wstał trzymając w ręce słuchawkę telefoniczną. – Pani dyrektor, DEA z Teksasu na linii siedem, siedem, sześć. Próbują znaleźć agenta Contrerasa. Skierowano ich do naszego biura. Mam ich przekazać FBI? Susanne pospiesznie odparła: – Nie, odbiorę w sali tortur. – Spojrzała na Collinsa i Blinky’ego po raz drugi i powiedziała. – Gdy ktoś taki jak ja ulega rozkładowi, to może to być zaraźliwe. Róbcie swoje. – Obróciła się i przeszła do sali tortur. – Jezu, czyżby robiła coś na boku? – szepnął Collins Blinky’emu. – To nielegalne. Blinky był zbyt oszołomiony, by mu odpowiedzieć. Kiedy oficer dyżurny podał numer linii, uruchomił program do podsłuchu. „Rozmowa jest nieza-szyfrowana”, pomyślał. Założył słuchawki i pokazał Collinsowi, żeby zrobił to samo. – Chcesz się przekonać? Rozmowa jest na otwartej linii. Obydwaj pochylili się nad swoimi komputerami i zaczęli słuchać. – Tu zastępca dyrektora Susanne Sheridan. W czym mogę pomóc? – odezwała się ich szefowa. – O, dzień dobry pani – usłyszeli zdziwiony męski głos po drugiej stronie. – Nazywam się Paul Montanus. Jestem agentem DEA w Austin. Chciałem tylko rozmawiać z agentem Contrerasem. Nie miałem zamiaru sprawiać pani kłopotu. – O co chodzi? Przekażę mu informacje. – W porządku, proszę pani. Nie ma potrzeby pani w to angażować. Sprawa dużo poniżej pani stanowiska. – No, teraz to nie będzie w porządku, jeśli mi pan nie przekaże tej wiadomości. – Tak jest, proszę pani – powiedział agent. – Chciałem tylko zapytać Jim-my’ego, czy ma jakichś aktywnych informatorów w Meksyku. Mamy białego chłopaka zamkniętego w meksykańskim areszcie, który twierdzi, że jest młodszym bratem agenta Contrerasa. Mówi, że musi natychmiast z nim rozmawiać. W każdym razie, jak już powiedziałem, nie chcę zawracać pani głowy. To pewnie przestępca, którego jakiś czas temu aresztował i który wyszedł na wolność, po czym ponownie dał się złapać. – Ten facet ma jakieś nazwisko? – zapytała Sheridan. – Tak, proszę pani. G.K. Contreras, według e-maila, który przysłali Meksykanie. Blinky i Collins usłyszeli, jak ich była szefowa ciężko wzdycha. – Agencie Montanus, podam panu numer swojej komórki. Proszę do mnie oddzwonić na bezpieczną linię. 47 SIERRA MĄDRE, MEKSYK Kate, Darren i Neck szli od dwunastu godzin i w tym czasie zaledwie kilka razy zatrzymywali się na odpoczynek. Przekroczyli drogę nr 190 razem z pancernikiem, który dreptał szybciej od nich. Wiatr powoli zaczynał się wzmagać, przynosząc stęchły zapach i przeszywając ich chłodem. Trud marszu spowodował, że krwinki białe T w wyczerpanych organizmach nie były już w stanie walczyć z infekcjami. Zabarwione na czerwono stany zapalne otaczały liczne zadrapania i pęcherze, które pojawiły się na obumierających ciałach, powodując wzrost ich temperatury. Cała trójka miała jakieś urazy i gdyby ktoś tamtego popołudnia ich zobaczył, mógłby pomyśleć, że to ludzie, którzy przetrwali filipiński Marsz Śmierci. Całą uwagę skupiali na podnoszeniu kolejno nóg i przerzucaniu ich do przodu, na przekór wszystkim opuchliznom. Od trzech godzin nikt się nie odezwał. Neck usiłował policzyć, w ilu miejscach odczuwa ból, ale piętnaście minut zajęło mu podjęcie decyzji, od czego ma zacząć, tak wolne były jego procesy myślowe i tak ogromne cierpienie. Brak sodu i snu spowodował wewnętrzny chaos. Wiedział, że ma zaczerwienioną skroń, ale nie potrafił wskazać przyczyny. Oczywiście poza nieprzerwaną, dwustumilową wędrówką. Zaczął od stóp. Pokrywały je pęcherze, które co jakiś czas pękały i wylewał się z nich płyn. Było to takie uczucie, jakby ktoś próbował zetrzeć mu stopy na tarce. Następne w kolejce znalazły się obydwa ścięgna Achillesa, w których rozwinęło się zapalenie – czuł, jak małe kamyczki trą ścięgna raz za razem, powodując piekielny ból. Kiedy się zatrzymał podczas ostatniego dziesięciomi-nutowego odpoczynku i wedle wskazówek Kate zaczął kręcić stopami dla rozluźnienia, usłyszał, jak skrzypią podobnie do nienaoliwionych drzwi. Trzy godziny wcześniej otarł lewą łydkę w strumieniu. Strup, który na niej powstał, był twardy i miał czerwony kolor. Nie mógł go jednak dostrzec przez to cholerne kolano, które spuchło i wypełniło się płynem. Podczas następnego postoju Kate będzie musiała po raz drugi je przekłuć tą pieprzoną butelką. Była to kwestia raczej samego widoku niż rzeczywiste utrudnienie – Neck i tak przestał zginać kolano już wiele mil wcześniej. Pomimo wszystkich okropieństw, przez jakie przeszły jego nogi, nie stanowiły one głównej przyczyny cierpienia. Kolejna fala gorąca przesuwała się w górę pleców i dookoła karku, powodując mrowienie na skórze głowy i blokując mu ostrość widzenia, tak jak wtedy, gdy na drugim roku zatrzymał napastników Notre Damę i skończył ze wstrząsem mózgu. Wiedział, że jest zimno – Kate powiedziała, że martwi się o ich spadający parametr czy hodometr – ale był spocony. Capucco oparł dłonie na kolanach, pochylił się i zaczął wymiotować. Miał pusty żołądek. Żółć powoli wypływała w górę z żołądka, odcinając mu dopływ powietrza, po czym przechodziła przez przełyk aż do języka. W końcu kwas zaczął ściekać mu po wargach. Chłopak splunął dwukrotnie i zaczął łapać powietrze. – Uhhh – wysapał. – Coś ze mną nie tak. – To nic nadzwyczajnego, Neck – Darren pospieszył z wyjaśnieniami. – Brak snu w połączeniu z wyczerpaniem i nadwerężeniem mięśni. Do tego jeszcze brak pożywienia. Powietrze jest bardzo rzadkie, a nie jesteśmy zaaklimatyzowani. Dodaj do tego ostrą chorobę wysokogórską. Nudności w takich warunkach to rzecz normalna. – Ciągle powtarzasz to samo – powiedział niepewnie. Nie był przyzwyczajony do odgrywania roli drużynowego mięczaka, ale nie mógł powstrzymać mózgu od potrzeby komunikowania. – Ja naprawdę umieram. Kate położyła rękę na czole Necka. – Jesteś rozpalony. Złe wieści są takie, że to też jest normalne. Zatrzymajmy się na moment, poczujesz się trochę lepiej. Pomogła Neckowi usiąść, po czym objęła go. Trząsł się, a Kate przycisnęła go mocno do siebie, opierając jego wielką głowę na swoim ramieniu. Neck rozkoszował się jej ciepłem. – Kate, potrzebuję czegoś więcej niż krótki odpoczynek. Myślisz, że możemy chwilę się zdrzemnąć? Nie mogę się już ruszać. Wysiadłem. Kate wymieniła spojrzenie z mężem. Wiedziała, jak subtelna jest prośba Necka. Miała z tym już wcześniej do czynienia, kiedy członkowie jej drużyny zaczynali słabnąć. Kapitulacja z udziału w wyścigu rozpoczynała się serią małych próśb – trochę snu, gryz snickersa – wygenerowanych przez system alarmowy w umyśle. Gdy tylko pojawiło się choćby niewielkie ziarenko rezygnacji, i nikt go w odpowiednim momencie nie rozgniótł, zaczynało kiełkować. Z każdym krokiem perspektywa ciepłego łóżka, jedzenia i normalnego życia stawała się coraz bardziej kusząca, rozprzestrzeniając się jak epidemia, aż wreszcie zawodnik zatrzymywał się i nie chciał dalej iść. Kate nie mogła do tego kolejny raz dopuścić. Musiała zmusić Necka do dalszego marszu. Zrobiło się ciemniej niż powinno. Białe i cieniutkie cirrusy zostały wyparte przez szare, ogromne cumulusy. Zauważyła, że już przestała rzucać cień. Na dużej wysokości deszcz doprowadziłby ich do hipotermii. Byli wysoko na grzbiecie, który ciągnął się przez mile, kiedy zobaczyła chmury pędzące na południe, w ich stronę. Nie miała ochoty zatrzymywać się na odkrytym zboczu. – Przykro mi, Neck, ale musimy przejść przez to pasmo, zanim spadnie deszcz. Powiem ci coś, olbrzymie. Zejdziemy w tamtą dolinę – widzisz to miasto w oddali? – i rozejrzymy się za jakąś kryjówką. Przed zmrokiem trochę się prześpimy. – Ja naprawdę muszę się przespać. Coś złego dzieje się ze mną. Kate zaczęła energicznie masować mu kark, rozgrzewając go. – Nic się nie dzieje. Wykonałeś taką imponującą robotę. Jesteś tak silny, że być może przyjmę cię do mojej drużyny na kolejny wyścig! Mam nadzieję, że się na nas nie wypniesz, jak już będziesz milionerem, byku. Idę teraz do przodu, żeby poszukać zejścia z tej góry. Zobaczymy się za kilka minut przy tamtej krawędzi. Neck patrzył, jak Kate z trudem idzie po skale, kolejny raz zahipnotyzowany przez jej nogi, których ruchy wprowadzały go w trans. Jeszcze przez kilka sekund podążał za nią wzrokiem, zanim zapytał Darrena: – A co z tobą? Nic cię nie boli? – Boli – powiedział Darren. – Nie wyglądasz na cierpiącego. Siedzisz cicho i w ogóle. – No. – Kate jest wyjątkowa. Bardzo przypomina moją mamę. Szczęśliwy skurwiel z ciebie. Darren nie uznawał przekleństw, ale akurat te słowa sprawiły, że poczuł się lepiej. Stał i czul, jak do jego stóp powraca życie. Następnie ożywiły się łydki, uda oraz miejsca odciśnięte przez plecak. Zaraz nad łopatką miał opuchliznę wielkości piłki do tenisa, spowodowaną naderwaniem mięśnia. – Gdzie teraz mieszka twoja mama? – Już nie żyje. Razem z moim młodszym bratem zginęli w wypadku samochodowym, kiedy miałem trzynaście lat. Mój tato ponownie się ożenił, w każdym razie, ona była kimś wyjątkowym. Wysportowana jak Kate. Po niej odziedziczyłem takie zdolności, ale wiesz, wtedy nie było jeszcze tylu kobiecych sportów. Grala w tenisa w lidze amatorskiej. Tęsknię za nią bardzo, stary. – Hmm – wymamrotał Darren. Czuł się nieswojo, gdy poziom emocji w rozmowie przekraczał jego skromny udział. – Na pewno jest z ciebie teraz dumna, Neck. – I to jak cholera. Jak cholera. – Uniósł ręce i Darren pomógł mu się podnieść. – Kate jest podobna, wiesz? Zawsze naprawdę pozytywnie nastawiona. Planujecie niedługo dzieci? Darren spojrzał przed siebie w poszukiwaniu Kate – chciał wymigać się od dalszej konwersacji – ale ona już się oddaliła. Chęć kontynuowania rozmowy zaskoczyła go, zwłaszcza że sam spoglądał spod byka na mężczyzn, którzy paplali o swoich związkach. – W rzeczywistości to bardzo delikatny temat, Neck. Ja chciałbym już mieć dzieci, a ona chce jeszcze przez parę lat uczestniczyć w wyścigach. Poza tym na razie ma argument, że ja zbyt ciężko pracuję, więc wychowywałaby dzieci sama. Tylko że nie rozumie, iż na dobre życie trzeba sobie z pochyloną głową zapracować, nie uważasz? Po części chciał natychmiast wycofać komentarze, zdusić je w sobie albo szybko unieważnić, ale z drugiej strony czuł się z tym dobrze, jakby wstąpił w niego jakiś demon wywołany z meksykańskich gór, gdzie nie mogli go zobaczyć ani usłyszeć koledzy z Marines. „Jestem chyba zmęczony, pomyślał. Ale kim niby jest ten dzieciak, moim doradcą małżeńskim?”. – Kate mówiła, że chcesz zostać senatorem czy coś, to prawda? Wchodzisz w politykę? Jak Darren mógł być na nią zły, skoro sam handlował ich wspólnymi tajemnicami? – Może jak odejdę z Marines – powiedział łagodnie. – Więc kiedy będziesz miał czas na wspólne wychowywanie dzieci? Według mnie powinieneś spędzać z nią jak najwięcej czasu, stary. Ja bym tak zrobił, gdybym miał taką kobietę. Pieprzyć wszystko i żyć wspaniałym życiem u jej boku. Ona tego chce. Spędzać więcej czasu z tobą. – Nie każdy może zostać zawodowym futbolistą, Neck. Neck roześmiał się i oparł się o ramię Darrena, dopóki nie poczuł, że może już iść sam. Pokręcił nogą w kostce i ścięgno strzeliło jak pękający balon. – Ej, przestań, chłopie. Powiedziała mi wszystko o tobie. Harvard? Bohater wojenny? Jesteś ustawiony. Ale za mało oddany. Przekonałem się, jaki jesteś. Musisz się postarać i być bardziej romantyczny! – Ostatnio słyszałem, że w mężczyznach takich jak my nie ma miejsca na romantyzm, Neck. – Darren poczuł się jak dzieciak podkradający ciasteczka mamie, kiedy kontynuował rozmowę. Wkrótce miał zamiar ją zakończyć. Neck machnął ręką jak jakiś gangsta rappa albo gangster rapper, czy jak tam nazywają się ci imbecyle. Jeśli chodziło o bieżące trendy i wydarzenia na rynku muzycznym, takie jak posądzenie Michaela Jacksona o rasizm i tym podobne, Darren polegał na Kate. Uważał takie tematy zarówno za odpychające, jak i bezużyteczne, ale chyba wszyscy ludzie w kraju oglądali Entertainment Tonight i musiał wiedzieć, do czego ma się odnosić. – Nie, nie, kolego, posłuchaj mnie. Romantyzm nadal żyje w mężczyznach i ma się dobrze – powiedział Neck. Jego twarz ponownie nabrała koloru i pewności siebie. – Kiedy ostatni raz przyniosłeś Kate kwiaty? Rozumiesz, o czym mówię? Miłość polega na poświęceniu, chłopie. Widziałem, co ona jest w stanie zrobić dla ciebie. Pytanie, co ty jesteś w stanie poświęcić dla niej? Mężczyźni zaczęli iść przed siebie. Obydwaj na początku stąpali ostrożnie, dopóki nie przeszło zdrętwienie. Kiedy posuwali się w górę zbocza w kierunku Kate, prosto w twarz wiał im mocny wiatr, którego wcześniej nie odczuli. Z trudem utrzymywali wyprostowaną pozycję. Powietrze wypełniło im usta i wydęło policzki. Coś w wypowiedzi chłopaka nie dawało Darrenowi spokoju i próbował zmusić swój ociężały umysł do logicznej analizy. Co miał zamiar poświęcić? Dużo! Ale nie całą karierę polityczną. „Może powinienem zacząć przychodzić trochę wcześniej do domu lub coś takiego”, wymamrotał pod nosem. Podmuchy wiatru rozwiewały źdźbła trawy, wyginając je we wszystkie strony delikatnymi falami niczym wodę. Neck poczuł, że kropelka potu spływa mu po zmarzniętym policzku. – Chłopie, mówisz do siebie. Gadasz jak ja! A tak w ogóle, to jakim cudem tak daleko zaszedłeś na tych chudych kurczęcych nogach? To znaczy, górę masz nieźle przypakowaną, ale, stary, prawie nie masz nóg! Neck zastanawiał się nad nogami Darrena i ich możliwościami przez ostatnie sto mil. – Rzecz w tym, Neck – krzyknął Darren, gdy zbliżyli się do Kate – że kurczak ma nadzwyczaj silne nogi. Widziałeś Rocky’ego i scenę, jak goni kurczaka? – Pewnie! – No właśnie. Na długich dystansach są w stanie prześcignąć psy zaprzęgowe! Widziałeś program na NBC o kurczakach podczas Iditarod? – Co to jest Iditarod? – Największy wyścig psów zaprzęgowych na świecie! – Darren zastanawiał się, ile czasu zajmie Neckowi odpowiedź – nieistotne, czy przecząca, czy twierdząca. Kate często bawiła się z nim w taką zabawę w trakcie Eco-Chal-lenge, podczas której rzucała jakieś hasło i trzeba było się do niego ustosunkować. Teraz Darren cieszył się, że chociaż raz ma okazję grać po drugiej stronie. Pochylił głowę i czekał. Myśl o drafcie do NFL uleciała i w głowie Necka pojawiły się stada kurczaków i psów husky. Kurczaki są szybkie, to prawda, ale czy przetrwałyby zimno? Może. Przecież mają pióra i tak dalej, prawie tak grube jak kołdra i poduszki. A tak na marginesie, to ta ciepła zimowa kurtka, którą z chęcią ubierał w zimne dni, została w domu. Cholera, ale miał ochotę, żeby na jego ciele pojawiły się jakieś martwe kurczaki! Nawet z flakami na wierzchu, żeby mógł włożyć ręce do środka i się ogrzać. Ale jak na tych krótkich nogach miały niby gonić po śniegu? Może te ich pazury działają jak rakiety śnieżne. Małe skurczybyki są szybkie, to pewne. Może te śnieżne kurczaki były szkolone, tak jak on. Wielkie skurwiałe ptaki o niesamowitej kondycji! Silne kurczaki. Kurczaki, które przeganiają psy zaprzęgowe. Poczuł, że prawie dochodzi do jakiejś konkluzji. Jeszcze milę zajęło mu jednak, zanim jego mózg pozbierał wszystkie myśli, i kolejną milę, zanim Darren usłyszał pytanie: – Kate, myślisz, że kurczak mógłby prześcignąć dużego psa? To znaczy, na długi dystans, zakładając, że byłby w niezłej formie. 48 BAZA WOJSKOWA ZAMPEDRO, MEKSYK Jimmy Contreras usiadł na niskim wale ciągnącym się wzdłuż lotniska i w samotności obserwował zachód słońca. Promienie rozpraszał gęsty smog i niebo przybrało jasnopomarańczowy kolor. Jimmy nigdy nie otworzył się przed żadną kobietą, i chociaż dominującym u niego uczuciem była swego rodzaju tęsknota, to nie za partnerem na przyszłość, tylko za dawnymi compa-ńeros. On i reszta załogi Corwina przybyli do bazy jako goście Saiza, lecz nie czuł się związany z ludźmi z FBI. W rzeczywistości nie czuł się związany z nikim, od chwili kiedy Luis Gonzalez został zamordowany. Siedział nieruchomo przez godzinę, do momentu gdy świerszcze zaczęły głośno brzęczeć. Wtedy pozbierał się i ruszył bezpośrednio po asfalcie. Zatrzymał go żołnierz z M-16 na ramieniu. – Mógłbym zobaczyć jakiś dokument, proszę pana? – zapytał po hiszpańsku. Contreras wyciągnął legitymację DEA. – Jestem tu z Eduardo Saizem. Macie tu jakąś kantynę, ale nie dla oficerów? – Nie, proszę pana. Ale za hangarem jest klub oficerski. – Więc chyba ten stary sierżant będzie musiał ścierpieć dzisiaj jakąś głupią rozmowę – powiedział Contreras. Puścił oko żołnierzowi i poszedł w stronę hangaru, omijając reflektory oświetlające plac, na którym znajdowały się wozy transmisyjne i dziennikarze. Eduardo Saiz przeniósł swoje stanowisko dowodzenia z Mexico City do bazy szkoleniowej Fedemles niby z powodu możliwości szybszego reagowania. Jednak Contreras podejrzewał, że otoczenie się wojskowymi rozwiązywało mu dwa bardziej znaczące problemy: miał dobrą przykrywkę dla podejmowanych działań oraz ochronę przed kartelami. Contreras wszedł do klubu oficerskiego i usiadł na stoiku przy barze. Corwinowi nie spodobałoby się jego pragnienie, ale w końcu, co go, kurwa, obchodziło zdanie Rogera Corwina? Miał odpowiedni nastrój. Zamówił Dos Equis i pięćdziesiątkę tequili, po czym rozejrzał się po klubie. Zauważył żołnierza ubranego w moro i pochłaniającego tortille, zaraz przy szafie grającej. Symbole sil specjalnych przyciągnęły Contrerasa i podszedł do niego, w rękach trzymając drinki. – Mogę się dosiąść, poruczniku? – Jeśli ma pan ochotę. Ale za moment kończę. Contreras postawił drinki na stole, zdjął kaburę i położył dla efektu swój ciężki pistolet, jakby próbował się rozgościć. Ustawił go tak, by wylot lufy skierowany był w jego stronę – etykieta rewolwerowców – następnie machnął barmanowi, żeby polał następną kolejkę. – Policyjna grupa szybkiego reagowania? – zapytał żołnierza. – Nie mogę powiedzieć. – No, ale ja mogę. Potrafię rozpoznać ludzi ze służb specjalnych. Nazywam się Jimmy Contrerasoropeza. Ten posiłek na mój rachunek. Byłem żołnierzem, zanim dołączyłem do jankeskiej DEA. Barman przyniósł podwójną kolejkę. Contreras podsunął porucznikowi pięćdziesiątkę tequili i uniósł kieliszek. – Za Meksyk. Żołnierz pokręcił głową. – Proszę wybaczyć, ale jesteśmy w gotowości bojowej. Czekamy na misję. Nie mogę. – A więc to wy macie znaleźć tych sukinsynów? – powiedział Contreras. – To znaczy kogo? – zapytał oficer, udając nieudolnie, że nie wie, o co chodzi. – Ależ poruczniku. Oczywiście, że Los Asesinos. Myśli pan, że dlaczego tu jestem? Wznieśmy toast i opowiem panu więcej. Polepszy się panu trawienie. Po pięćdziesięciu patrolach w Wietnamie coś mi o tym wiadomo. Contreras podniósł kieliszek na wysokość swoich oczu i obserwował, jak żołnierz przygląda się swojemu jedzeniu. W końcu obejrzał się za siebie i złapał za kieliszek. – A, pieprzyć to. I tak nigdzie nie wyjedziemy. Od dwóch dni czekamy na rozkaz. Za Meksyk. – Wlał ciecz do gardła i zadowolony zazgrzytał zębami, po czym wziął duży łyk piwa i poklepał się pięścią po klatce piersiowej, jakby coś stanęło mu w gardle. – Jak smakuje rządowa tequila? Alkohol smakował jak trucizna. Contreras żywiołowo skinął głową i przymknął powieki, by pozbyć się łez, które nazbierały się w jego oczach. „A więc para jeszcze żyje”, pomyślał. Machnął barmanowi i uśmiechnął się do żołnierza. – Taką samą robi moja matka. – Tak? A gdzie ona mieszka? – W Los Angeles – powiedział Contreras. – Jak jeszcze byłem szczeniakiem, zabrała mnie przez rzekę do Stanów. Żołnierz skinął głową i dokończył piwo. – No, ja tam nigdzie nie wyjeżdżam. Zwłaszcza jeśli zdobędę nagrodę. Wszyscy w plutonie zgodzili się podzielić ją po równo, niezależnie od tego, kto tych skurwieli zabije. No, prawie po równo. Federale, który zabije Darrena Phillipsa, dostanie milion pesos ekstra. „Czas na żniwa”, pomyślał Contreras. Pochylił się konspiratorsko i uniósł brew. Żołnierz się podekscytował i dał głośniej muzykę na szafie grającej, zanim Contreras powiedział: – Może to zostać między nami, poruczniku? – Oczywiście, proszę pana. Contreras zawahał się, żeby zwiększyć napięcie. – Wiem, że ty wiesz, dlaczego ja tu jestem. Jestem w grupie agentów FBI, którzy przyjechali pomóc zastępcy prokuratora generalnego Saizowi w tym polowaniu. Słyszałeś o nas? – Tak. Commandante powiedział, że przyjeżdżacie – odparł żołnierz. – Wasz commandante jest blisko związany z Saizem? – Boi się go, jeśli o to pan pyta. Contreras poskładał wszystkie fakty. Cokolwiek commandante stanu Guer-rero łykał, było to podawane przez Saiza. – Jeśli to wiesz, to pewnie orientujesz się także, że jedyna rzecz, jaką możemy zrobić, to wejść wam w drogę. Wiem, że macie jakiś sposób na zlokalizowanie ich, ale nie będę cię narażał, pytając o to. Wiem również, że macie niezłego stracha. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebujecie, to żeby jacyś gringo deptali wam po piętach, prawda? Żołnierz przytaknął zdecydowanie: – Muszę panu powiedzieć, że z ulgą tego słucham. Razem z chłopakami jesteśmy z tego powodu całkowicie zdezorientowani. Wystarczy już, że siedzimy tu i trzymamy się za ptaki, podczas gdy Oddział Jeden poluje i nie musi nikogo o niczym informować. Widział pan ten pieprzony wóz transmisyjny? Contreras kiwnął twierdząco głową, akurat w momencie, gdy Kylie Mino-gue przestała śpiewać. Obydwaj mężczyźni wyprostowali się, unieśli kieliszki i wypili. – Za twoją nagrodę – powiedział Contreras, kiedy już odzyskał smak po alkoholu. – Za moją nagrodę! – powiedział żołnierz. Z głośników rozbrzmiała meksykańska ballada i ponownie pochylili się w swoją stronę. Gdy zrobiło się jeszcze głośniej, Contreras szepnął: – Problem w tym, że nie dostaniesz swojej nagrody. Wiesz, kto się na nią przyczaił? Według nas Saiz. Myślisz, że dlaczego nas zaprosił? Żeby zyskać uznanie. Poczeka, aż znajdziecie Los Asesinos, a następnie każe jednemu ze swoich towarzyszy wbić się do was i domagać się pieniędzy. Więc uważaj na plecy. Cholera wie, może już nawet kogoś przemycił. Ręczysz za zgranie swojej drużyny? Oczy żołnierza rozszerzyły się. – I to bez cienia wątpliwości. Jesteśmy zgrani jak sam skurczybyk. – Wspomniałeś, że jakaś inna grupa jest już w terenie. Ręczysz za nich? Żołnierz zaczął przecząco kręcić głową, ale po chwili gwałtownie odwrócił się, jakby haczyk na żyłce pociągnął go za wargę. Wyglądał przez okno, zatopiony w myślach. Patrząc na niego, Contreras czuł, że zbliża się krytyczny moment. Dokończył piwo i machnął barmanowi, by przyniósł jeszcze jedną kolejkę. Wiedział, że będzie konieczna. Wreszcie żołnierz wziął łyk swojego piwa i wyszeptał. – W Oddziale Jeden jest dwóch obcych. Jeden to profesjonalny myśliwy razem ze swoim psem. Contreras przysunął się tak blisko, że poczuł na twarzy oddech mężczyzny. Barman przyniósł dwa piwa i jeszcze dwa kieliszki tequili, ale żołnierz rozłożył ręce i popatrzył na zegarek. – Muszę wracać do siebie, proszę pana. Contreras wypił obydwie tequile i przysunął do siebie obydwa piwa. Były zimne i pod rękami poczuł wilgoć. Gdy barman odszedł, chwycił porucznika za rękę i zapytał: – A ten drugi? – Jakiś niski Indianin. Nawet nie miał broni. Proszę nie pytać. My też nic z tego nie rozumiemy. Po plecach Jimmy’ego Contrerasa przeszły ciarki. Kiedy chwycił za swoją ciężką kaburę i z powrotem przypiął ją do paska, zaczął nagle się śmiać. Rozbrzmiewająca muzyka była niewyraźna i przytłumiona. Zaproponował: – Odprowadzę cię. – Co pana tak cieszy? – To pewnie tequila. Contreras poczuł się, jakby wyszedł z ciała. Nie zjadł wcześniej obiadu i alkohol rozlewał się po ściankach jego żołądka, kiedy szedł z powrotem w stronę stanowiska dowodzenia w hangarze. Prawie nie czul nóg. Obserwował raczej, jak unoszą się nad ziemią. Zanim doszedł do żołnierzy pilnujących tymczasowego biura Saiza, poczuł mrowienie w rękach i zrobiło mu się gorąco. Sięgnął ręką, by ściągnąć czapkę, ale przypomniał sobie, że nie ma jej na głowie. Strażnik odczytał gest jako salutowanie i odpowiedział tym samym. – Obawiam się, że pan prokurator prosił, aby mu nie przeszkadzać. Ed Modinger z FBI siedział na stołku za strażnikami i przeglądał z uwagą zdjęcia w hiszpańskim magazynie „Maxim”. Gdy zobaczył Contrerasa, uśmiechnął się i wstał. – Witam, sir. Szkoda, że nie było pana na obiedzie. Agent Corwin był lekko podenerwowany. – Co tu robisz? – zapytał Contreras, artykułując najlepiej jak potrafił, zanim alkohol jeszcze bardziej poplątał mu język. Modinger kiwnął głową i wziął Contrerasa na bok. – Nie uwierzy pan, ale każdy z nas pełni wartę, żeby pomóc ochroniarzom Saiza. Najwidoczniej nie ufa własnym ludziom. Agent Corwin przydzielił panu dyżur od czwartej do ósmej, ale wymazałem pańskie nazwisko i wpisałem swoje, sir. Mogę stać dwa razy. Contreras poklepał go po ramieniu – wiedział, że zbyt mocno. – To uprzejme z twojej strony. Ale zastąpię cię teraz – odezwał się w swoim rodzimym języku. – Sir, ale ja nie mówię po hiszpańsku. – O, przepraszam. Zastąpię cię teraz na warcie. Dzięki, że stanąłeś za mnie. Do której trwa obecnie moja kolej, od osiemnastej do dwudziestej drugiej? – Hmm, tak, sir. Wszystko w porządku? Ma pan przekrwione oczy. – W porządku. Trochę sobie popłakałem, to wszystko. Modinger uśmiechnął się, ale spojrzenie agenta DEA powstrzymało go. Zakłopotany skinął głową i wyszedł w poszukiwaniu swojego szefa, który prawdopodobnie wciąż udzielał wywiadów w namiocie prasowym. Contreras z trudem próbował opanować podniecenie. Czuł, jak pulsują mu tętnice szyjne. – Przepraszam, przyjacielu – powiedział do strażnika, przechodząc dalej. – Prokurator nie będzie zadowolony. Nie podczas jedzenia. Contreras mrugnął okiem. – Jak mnie zobaczy, będzie. Otworzył drzwi, przeszedł przez coś w rodzaju poczekalni i nogą otworzył kolejne. Po części był świadomy, że to kiepski pomysł, ale tequila przytłumiła wszelkie wątpliwości. Eduardo Saiz był tak zaskoczony, że wypluł kawałek hamburgera na podłogę i sięgnął do szuflady. Kiedy rozpoznał Contrera-sa, opuścił ręce i popatrzył na leżące przed nim jedzenie. Położył hamburgera na pobrudzonych ketchupem i musztardą papierach. – Niech to szlag! Co, do cholery, pan wyrabia, agencie... – Contrerasoropeza. – Tak, ale dlaczego pan tak wpadł! Mój Boże! – Mam pytanie – powiedział po hiszpańsku Contreras. Saiz oblizał dwa pobrudzone musztardą palce. Bez odrywania oczu od Contrerasa wytarł dłonie i wygładził folię, która służyła mu jako serwetka. – To zapytaj Rogera. Zachowajmy odpowiedni porządek. Takie wpadanie do mnie jest poza tym porządkiem. Całkowicie poza. – Wiem, że korzystacie z pomocy Potwornego Rzeźnika. Wsadź mnie do helikoptera i zabierz mnie do niego – natychmiast – albo zacznę tak głośno gadać, że usłyszą mnie w samym Waszyngtonie. Saiz ugryzł kawałek hamburgera i z zadowoleniem zaczął go przeżuwać. Wziął łyk z butelki Poland Springs i powiedział: – Importowana. Contreras sięgnął przez biurko i otworzył szufladę, na którą spoglądał Saiz. Wyciągnął niewielki pistolet automatyczny i rzucił go na blat, następnie zaczął delikatnie kręcić nim dookoła palcem, jakby obracał butelkę. – Potworny Rzeź-nik z Juarez to ten sam, który zabił Luisa Gonzaleza, nieprawdaż? Lufa zaczęła zwalniać i zatrzymała się wycelowana w Contrerasa. Saiz napił się kolejny raz wody i rzeki: – Jesteś pijany. Jeśli natychmiast wyjdziesz, o wszystkim zapomnę. – Zapomnisz? – Contreras otworzył swój portfel i wyciągnął z niego zdjęcie z Luisem Gonzalezem w San Ysidro. – A ja tego nigdy nie zapomnę. Saiz nie spojrzał na fotografię. Wziął duży łyk wody i powiedział starannie po angielsku: – Obawiam się, że czepiasz się nieodpowiedniej osoby. Poinformowałem Rogera o El Monstruo Carnicero i zajmujemy się tą sprawą. Ja nie mam nic wspólnego z tym zwierzęciem, ale zwrócił moją uwagę fakt, że on tam poluje na Los Asesinos tak samo jak cały naród. Gdy go zlokalizujemy, aresztujemy go. To, czy ty przy tym będziesz, czy nie, zależy wyłącznie od Rogera. Contreras chwycił Saiza za gardło i przechylił jego krzesło do tyłu. Butelka z wodą wpadła w wiatrak, a hamburger wylądował na dywanie, pozostawiając za sobą czerwony ślad po ketchupie. – Ty gruby śmierdzący kłamco – syknął Contreras, po czym popchnął Saiza na podłogę i wypadł z hukiem z biura. Wychodząc, wpadł na Rogera Corwina. – Jezu Chryste! – krzyknął Cor-win. – Gdzie, do cholery, byłeś, agencie Contreras? Godzinę temu mieliśmy naradę. O czym rozmawialiście? – Nie twój pierdolony interes – wybełkotał Contreras. Wyszedł z hangaru, zanim operatorzy zdążyli załadować czyste kasety do kamer, następnie pobiegł do pokoju FBI. Nikogo w nim nie było. Zapakował wszystko do swojej zielonej brezentowej torby, zostawił tylko kamizelkę kuloodporną, która wisiała nad łóżkiem. Na wyświetlaczu telefonu satelitarnego zobaczył pilną wiadomość, ale ręce mu się tak trzęsły, że zanim udało mu się wybrać numer, doszedł już do parkingu. – Jimmy, czekałam na twój telefon jak na pierwszą randkę – usłyszał w słuchawce. Contreras poczuł własny oddech odbijający się od słuchawki. – Dyrektor Sheridan? – Tu Susanne, Jimmy. Pamiętasz mnie? Posłuchaj... – Myślałem, że mnie nienawidzisz – przerwał. Nastąpiła długa pauza. Contreras oderwał telefon od ucha, żeby sprawdzić na wyświetlaczu, czy połączenie nie zostało przerwane. Wchodząc na parking pokazał strażnikowi odznakę, następnie znowu przyłożył słuchawkę do ucha. Strażnik otworzył otoczoną drutem kolczastym bramę. – Halo? – odezwał się Contreras. – Jestem, Jimmy. Wszystko w porządku? – I to jak cholera. Właśnie mam zamiar zrewidować pojazd na użytek rządu. – Wskazał na jeden z białych rangę roverów, które Meksykanie przydzielili ekipie. Strażnik pilnujący parkingu ruszył w kierunku samochodu jak służący, dzwoniąc kluczykami. – Masz na myśli „zarekwirować”? – zapytała. – Rekwirować. Zarekonansować. Nieważne. Tatuś jedzie na wycieczkę. – Tak, ale powinieneś coś wiedzieć, zanim z nimi pojedziesz, Jimmy. – Ja z nikim nie jadę – powiedział Contreras. Samochód ruszył w poprzek parkingu i zahamował z piskiem tuż przed nim. W świetle reflektorów zobaczył unoszący się pył. Contreras wsiadł na miejsce strażnika. Wrzucił zapasowy pistolet do schowka i rozejrzał się za jakąś mapą. – Dobra, to co w końcu powinienem wiedzieć, Susanne? – Od teraz pracujesz dla mnie. 49 SIERRA MĄDRE, MEKSYK Kate poczuła zbliżającą się burzę, jeszcze zanim dostrzegła sunące po niebie ołowiane chmury. Zwiastowało ją uporczywe dudnienie w jej brzuchu. W oddali słyszała zachodzące na siebie grzmoty, które stawały się coraz głośniejsze i coraz bardziej intensywne. Zlewały się w jeden potężny huk. Nietypowe było, że burza nadchodzi od wschodu, ale wiedziała wystarczająco dużo o górach, żeby zaakceptować panujący w nich chaos. Usłyszała chrzęst, gdy cienka warstwa lodu pokrywająca zbocze pękła pod jej sandałem. Gumowa podeszwa izolowała jej nogi od zamarzniętego podłoża, jednak nie była w stanie uchronić stóp przed mroźnymi podmuchami wiatru. Ściemniło się i wcześnie zaczęła zapadać noc. W stratosferze rozbłyskiwały bezgłośnie białe światła, które tańczyły, odbijając się od idącej ramię w ramię trójki. Ponad ich głowami zbierała się upiorna kawaleria. Deszcz zaczął padać, kiedy schodzili ze stromego zbocza. Od wschodu wiatr przynosił wielkie krople, które smagały ich po twarzy i zmuszały do zamykania oczu. Po jakimś czasie niebo zamieniło się w ocean, zmuszając ich do zasłonięcia oczu rękoma i ostrożnego stąpania w poszukiwaniu oparcia dla stóp. Kate pierwsza poczuła, że powstała z opadów rzeka opływa jej kostki. Przez mgłę zauważyła, że ziemia zaczyna się odrywać i zamieniać w ruchomą taflę błota. – Darren! Wyciągnij Piekielną Sukę! Musimy się przywiązać! Darren wydobył linę i Kate w ciągu kilku sekund obwiązała nią wszystkich. Wyciągnęła stopy z biota i przeszła na w miarę płaskie i nieruchome miejsce. – Wygląda na to, że jesteśmy kolejny raz w niezłych tarapatach! – krzyknęła pod wiatr. – Zostańcie tu. Idę poszukać bezpiecznego zejścia. Kate sprawdziła węzeł ratowniczy i ruszyła przed siebie, ostrożnie stawiając każdy kolejny krok. Oceniła, że stok przez około czterysta kolejnych metrów jest pokryty błotem, natomiast dalsza część porośnięta jest sosnami i pokryta głazami narzutowymi. Tam mogli znaleźć schronienie. Uklękła i ostrożnie zbliżyła się do krawędzi występu. Woda przelewała jej się po nogach i plecach, ręce miała głęboko zanurzone w czarnej mazi. Nagle krawędź skończyła się. Kate wyskoczyła do przodu, bezradnie wymachując nogami. Błotnisty brzeg zawalił się. Osuwające się błoto prawie ją przykryło, niczym lawina, więc zaczęła płynąć, zaciekle poruszając rękami. Próbowała się unieść, ale bezskutecznie. Poczuła, że jej serce dudni, w myślach pośpiesznie analizowała wszystkie możliwości, jak gdyby tasując talię kart. Darren spojrzał na zbocze podczas kolejnego błysku pioruna. Widok był rozmazany przez mgłę. Zdołał jednak zobaczyć, że lina odrywa się gwałtownie od podłoża, mocno się napręża i powala Necka na ziemię, jakby uderzył w niego niewidzialny samochód. Chłopak przewracając się, szukał rękami punktu oparcia, został jednak przeciągnięty kilka metrów dalej, aż zniknął z pola widzenia. Darren padł na ziemię i zauważył, że pozostała część liny również zaczyna sztywnieć. Po chwili poczuł mocne szarpnięcie i także ruszył po błocie w dół. Błotnista fala porwała Kate i niosła ją w kierunku dużego kamienia znajdującego się u podstawy stoku. Gdy w pewnym momencie kobiecie udało się trochę zwolnić, zauważyła wystającą gałąź sosny. Szybko wyciągnęła ręce i zahaczyła o nią linę. Zatrzymała się. Neck i Darren zostali porwani przez błoto dalej, jak narciarze wodni, którzy stracili nagle równowagę. Zginęli w ciemnościach, po czym ponownie ujrzała ich w świetle błyskawicy. Stali na nogach i chwiejąc się, zbliżali się do niej. – Wszyscy cali? – krzyknęła. – Tak! – odpowiedział Darren. – Zdaje się, że woda... Nie wiem! Wielka fala. Cholera. – Mamy szczęście! – zaśmiała się Kate i Darren zauważył, że jej białe zęby są teraz brązowe, jakby przed momentem wskoczyła do kadzi z czekoladą. – I to jak skurczysyn! – krzyknął Neck. – Mamy zajebiste szczęście! Kate ruszyła przed siebie, żeby pomóc się mu podnieść, ale zdecydowanym gestem odrzucił jej rękę i padł na czworaka. Woda rozchlapywała mu się o kolana i nadgarstki. Czarny szlam ściekał po nosie. Zaczął gwałtownie kręcić głową jak pies próbujący się wytrzepać.)ęknął i prawie zwymiotował. Gdy Kate go dotknęła, wzdrygnął się jak poparzony. – Nie! Kate popatrzyła na Darrena – wzruszył ramionami, jakby mówiąc: „Lepiej ty się tym zajmij” – i przyklęknęła obok Necka. – Posłuchaj mnie, Neck. – To t y mnie posłuchaj. Ja tu zostaję. – My też. Na długi wypoczynek. – Wy też potrzebujecie odpoczynku? Powiedziałaś, że na długi wypoczynek? – wysapał, po policzkach spływały mu łzy. Kate skinęła zdecydowanie w stronę swojego męża i Darren dodał: – I to jak cholera. Mam nudności. Jest mi zimno i nie mogę dalej iść. Muszę się ogrzać. – O, ja też, stary – powiedział Neck, podtrzymany na duchu przez słowa mężczyzny. – Długi odpoczynek? – Długi i ciepły – powiedziała Kate. Deszcz trochę ustąpił, kiedy schowali się na skraju sosnowego lasu, ale zaczął się wzmagać wiatr, przyciągnięty przez przesuwające się na zachód chmury. Zanim Kate znalazła zagłębienie pomiędzy dwoma ogromnymi głazami, w którym można było się schować, Neck zaczął się przeraźliwie trząść. Pod stertą głazów uformowany był granitowy szałas. Kate wyciągnęła ze środka mniejsze kamienie i wyłożyła podłoże gałęziami sosnowymi, podczas gdy Darren zaczął pocierać ręce Necka, próbując go rozgrzać. – Ściągnij mu ubranie, Darren. Ty też się rozbierz. Neck omdlał i Darren ułożył go na ziemi. – Jezu, dostanie hipotermii. – Ja... zzzziii... zimno, sta...stary – wyjąkał Neck. – Rozbierzemy się i ogrzejemy go ciałem. Mamy dobre schronienie. Chcesz z przodu czy z tyłu? – Kate rozebrała się i powiesiła ubrania na gałęzi, rozpryskując dookoła kropelki wody. – Obydwoje? – Tak. Szybko go ogrzejemy. Przód czy tył? Darren zastanowił się nad tymi dwiema możliwościami – ani jedna, ani druga nie była atrakcyjna – i odpowiedział niechętnie: – Przód. – Będąc w Marines, nauczył się ratować ludzi przed hipotermią podczas szkolenia w górach. Ciężko było to zapomnieć: ciepło najbardziej wydajnie i skutecznie przenosi się z ciała do ciała przez gołą skórę. Pozycja tylna była bardziej atrakcyjna, ponieważ żołnierze Marines nie lubili, jak jądra kolegi dotykały ich tylka, kiedy leżeli przytuleni nago. Oczywiście, jako oficer nigdy nie wskakiwał do śpiwora. Pewnego razu, gdy jeden z żołnierzy dostał hipotermii, Darren wybrał największego homo-foba jako jego partnera, by się przekonać, jak będzie się trząsł. – Mogę przynajmniej leżeć w pozycji tylnej, sir? – zapytał wtedy żołnierz. Ale teraz to on i jego żona musieli zastąpić koce elektryczne. Darren nie chciał, żeby Kate leżała tyłem do Necka. W końcu chłopak miał poważny napad, a nigdy nie wiadomo, co mogło mu się przyśnić podczas fazy REM. Wzdrygnął się jednak na myśl o podnieceniu Necka we śnie, kiedy przypomniał sobie, że to on mógłby stać się jego obiektem. „Co ja wyprawiam, pomyślał. Przecież trzeba go po prostu rozgrzać!”. Darren rozłożył Piekielną Sukę na sosnowych gałęziach, żeby zapewnić lepszą izolację od podłoża, następnie wniósł Necka do zagłębienia i zasłonił wyjście plecakiem i kilkoma gałązkami. Położyli się z dwóch stron chłopaka i jęknęli, gdy gołymi ciałami dotknęli jego zimnej skóry. Dziesięć minut później temperatura ciała Necka zaczęła się podnosić i chłopak odzyskał trochę siły. – Moje ręce i palce... one... palą. Czuję się, jakbym się palił. Wszędzie czuję mrowienie i pieczenie. – Tak samo jak twój kumpel przed tobą, Neck – powiedziała Kate. – Co nie, Darren? Darren chrząknął. – Nie zwracaj uwagi na moją piękną żonę. Krew zaczyna dopływać. Trochę poboli i przestanie. Teraz się prześpij. – Zastanawiałem się, czy te światła to Mexico City? Jesteśmy już blisko, co nie? Kate nie odezwała się – uważała, że to nie do końca fair oszukiwać Necka, ale Darren był stanowczy. Leżąc w ciszy czuła, że Darren się teraz nad tym zastanawia. Miała nadzieję, iż brak snu stłumi jego upór. Tak też się stało. – Neck, nie idziemy do Mexico City. Na wszystkich drogach, szlakach i przejściach są porozstawiane ich oddziały. Idziemy do Veracruz, skąd odbierze nas mój przyjaciel. Neck był całkowicie zmieszany i przez moment wydawało mu się, że śni. – Veracruz? A gdzie to jest? – Niedaleko. Prześpij się teraz. – Ale jak nas zabierze do domu? Przez blokady? Darren przerwał na dłuższą chwilę. – Łodzią. Przypłynie łodzią, Neck. – Łodzią? Skąd pewność, że przybędzie na miejsce? – Przybędzie. – Ale skąd wiesz? Darren westchnął. Nawarzył sobie piwa i będzie teraz je musiał wypić. – Planuję zadzwonić do mojej mamy, żeby wszystko potwierdzić. Ma zostawić u niej wiadomość. – Kiedy masz zamiar zadzwonić? Po co idziemy tak szybko, skoro jego może tam nie być? A jeśli zmienił miejsce spotkania? Może chciał, żebyśmy zatrzymali się na przykład pięćdziesiąt mil wcześniej? Nie możemy się upewnić, czy idziemy w dobrym kierunku? Przecież mamy ten telefon. Darren próbował przeanalizować wszystkie pytania, by je z miejsca obalić, lecz przestał, kiedy zdał sobie sprawę, że nie są wcale tak głupie. A może był po prostu zbyt zmęczony, żeby myśleć? „Prawdopodobnie obydwie przyczyny”, wywnioskował. – Śpij. – On ma rację, Darren – odezwała się Kate. – Tamto miasto w oddali wygląda na całkiem spore. Spróbuj zadzwonić. – Dobra – powiedział Darren. Sięgnął po plecak. Chociaż nie bardzo podobało mu się, że gołe ciało Necka jest przyciśnięte do jego pleców, było to cudowne źródło ciepła, z którym za nic nie chciał się rozstać. Co szkodziło wykonać kolejną rozmowę, która przynajmniej uciszyłaby jego towarzyszy i pozwoliłaby mu zasnąć? Darren włączył telefon i ekran zaświecił się na zielono, rozjaśniając ich małą kryjówkę. Wybrał numer bezpośrednio do swojej matki i usłyszał klik. „No dalej, odbierz mamo”. Usłyszał pierwszy sygnał i uniósł brwi, oddychając szybciej i oczekując. Przycisnął słuchawkę mocno do ucha. Usłyszał kobietę krzyczącą po angielsku: – Phillips, nie używaj więcej tego telefonu. Jest to klucz do waszej wolności, ale gdy dzwonisz, zdradza wasze położenie! Bierzcie go ze sobą i szybko uciekajcie. Myśliwy zwany El Monstruo Carnicero podąża waszym śladem. Zadzwoń z linii naziemnej pod numer 202... Usłyszał nagle trzask i rozmowa została przerwana. Darren wstał na równe nogi. – Halo? O Boże. Ubierajcie się! Musimy uciekać. W telefonie jest GPS i już ruszyli naszym śladem... – Kto, Darren? Przestań! Uspokój się! Wolniej! – krzyknęła Kate, przerażona, ponieważ nigdy nie widziała swojego męża tak zdenerwowanego. – Nie wie... – Przez moment próbował się pozbierać. „Zorientuj się, rozejrzyj, zdecyduj, działaj!”. Spojrzał na swoich towarzyszy i szepnął: – Ubierajcie się i przygotujcie się do biegu. Z każdą sekundą jesteśmy w coraz większym niebezpieczeństwie. Neck odezwał się pierwszy: – Zrobię, co mogę, ale nie wiem, czy będę w stanie biec. – Tak, będziesz, Neck – powiedział Darren, wpychając Piekielną Sukę do plecaka i wkładając telefon do wodoodpornej kieszonki. – Od tego zależy twoje życie. Słyszysz mnie? – Tak, stary, ale posłuchaj... – Ty mnie posłuchaj, Neck! Od teraz dosłownie walczysz o swoje życie! W niecałą minutę trójka miała już na sobie przemoczone rzeczy. Kate szybko ustaliła pozycję, jednakowo niezadowoleni wyśliznęli się z kryjówki i weszli do lasu. – Co znaczy „ehł monstro karnicero”! – zapytał zdyszany z powodu szybkiego kroku Darren. – Potworny rzeźnik – wysapał Neck, gdy Kate się nie odezwała. – A co? – Nic, tak z ciekawości. 50 BAZA WOJSKOWA ZAMPEDRO, MEKSYK Przez chwilę Eduardo Saiz miał wrażenie, że został postrzelony. Telefon satelitarny w kieszeni jego koszuli zaczął wibrować i nerwowo brzęczeć, jak osa złapana do słoika. Zesztywniały mu wszystkie mięśnie. Drugi raz w ciągu dwóch godzin opuścił na ziemię butelkę z wodą mineralną i złapał się za serce. Ten psychopata Contreras strzelił do niego z ukrycia? A może jeden z pachołków El Toro? – Tu Ośmiornica – odezwał się cicho, odbierając telefon. – Tu łącznik siedem jeden. Właśnie mieliśmy rozmowę przerwaną przez Amerykanów. – Co? – Los Asesinos próbowali zadzwonić i wtrącili się Amerykanie. Musieli dopaść niezaszyfrowaną częstotliwość. – Matko Boska. Amerykanie komunikowali się z Los Asesinos? To chcesz mi powiedzieć? – „Przekazać żonie, żeby spróbowała dostać się z Cancun do Miami?, zastanawiał się. A może powinna zaryzykować ostatnią wycieczkę do domu po swoje cenne pamiątki?”. – Rozłączyliśmy ich szybko, Ośmiornica. Przesyłam ci e-mailem zapis rozmowy. – Mogliście ich odciąć natychmiast! – wykrzyknął Eduardo. – Ale Ośmiornica, wedle twoich rozkazów mieliśmy zdobyć lokalizację. Musieliśmy być pewni, że współrzędne zostały przesłane, zanim odłączyliśmy. Kilka sekund zajmuje, zanim nastąpi triangulacja. Eduardo zastanawiał się nad nowym planem ucieczki. Gdyby udało mu się przekonać Corwina do włączenia go do programu ochrony świadków, razem z rodziną do weekendu mógłby znaleźć się w Tucson w Arizonie albo w Anaheim w Kalifornii, albo w Charlotte w Północnej Karolinie i smażyć hot dogi albo obżerać się jakimś innym amerykańskim cholerstwem. Albo robić cokolwiek, co Amerykanie robią w soboty, poza obserwowaniem, jak emigranci z Meksyku koszą ich zielone i bujne, ciągle podlewane trawniki. Ale żeby to zrobić, musiał dostarczyć potwora. – Ośmiornica? – Co? – zapytał Eduardo. – Powiedziałem, że już wysłaliśmy w to miejsce drużynę. W tym momencie powinni być nad strefą zrzutu. Około siedemdziesięciu kilometrów od Me-xico City. I wcale nie tak daleko od twojej bazy. Chcesz zmobilizować pozostałe oddziały? – Nie, nie. Wszystkim zajmę się tu na miejscu. Właściwie to odwołaj tamtą grupę. Słyszysz mnie? – Ośmiornica, ale już wysłaliśmy śmigłowiec... Eduardo otworzył drzwi biura i wyszedł na zewnątrz, na próżno wypatrując charakterystycznych świateł helikoptera. Na dworze zrobiło się już zimno i zaczął chuchać na rękę. Nad górami przetaczała się burza. – Więc połącz mnie z pilotem. Natychmiast. – Niemożliwe. Oni są na UHF-ie i gdy przelecieli za masyw, straciliśmy kontakt. – Więc połączcie mnie z pieprzonym telefonem satelitarnym porucznika. Daliśmy mu niezaszyfrowaną wersję. Szybko! 51 PUEBLA, MEKSYK Helikopter Bell HV-250 zatrząsł się i przechylił w bok, lecąc w kierunku niewielkiego, schowanego w ciemnościach grzbietu. Pilot miał na oczach noktowizor i krople deszczu rozpryskujące się o przednią szybę wyglądały w nim jak stada świetlików pędzących prosto ku śmierci. Sam zresztą czuł się podobnie. W powietrzu rozchodziły się desperackie uderzenia łopatek, ale nawet mimo pełnych obrotów ich hałas był przytłumiony przez świst wiatru zaciągającego w górę z dna doliny. Pilot pociągnął dźwignię do siebie. – Będzie blisko – powiedział i zacisnął szczękę. – Powiedz im, żeby się trzymali. Przelecimy nad szczytem i po drugiej stronie będzie niezły przechył. – Zrozumiałem – odparł drugi pilot. Obrócił głowę i spojrzał na grupę mężczyzn siedzących w ładowni. W zielonej poświacie noktowizora zobaczył, że wszyscy żołnierze trzymają się swoich brezentowych siedzeń dla zachowania równowagi, z wyjątkiem starszego człowieka, który trzyma) cicho szczekającego psa. Indianin nie miał założonego hełmu ochronnego, ale pilot był zbyt roztargniony, by przypomnieć mu o tym. I tak niedługo sam to zrozumie. Drugi pilot odezwał się przez interkom: – Za moment będzie niewesoło! Piątka mężczyzn popatrzyła na niego, jakby chciała powiedzieć: „|uż jest niewesoło, durniu”. El Monstruo Carnicero nigdy wcześniej nie leciał helikopterem i poczuł się źle. Nie fizycznie, jego obrzydzenie wzbudził fakt, iż człowiek w tak beznadziejny sposób naruszał niebo Huitzilopochtli. Kolibry miały swój wdzięk i grację. Helikopter tylko hałasował i próbował utrzymać się w powietrzu. W tym momencie maszyna zwolniła i przechyliła się dziobem w dół. Na skutek gwałtownego przechyłu Indianin został wyniesiony ponad siedzenie. Przed uderzeniem głową w sufit ochroniły go tylko pasy. Żołądek prawie wyskoczył mu przez gardło. To było szaleństwo. Widział, jak inni mężczyźni krzyczą, ale nie słyszał ich głosów przez huk wiatru i silnika. Helikopter wciąż spadał. El Monstruo Carnicero tylko tyle wiedział. Wiedział też, że jeśli uda mu się przeżyć, będzie musiał wkrótce coś zabić, żeby nakarmić ziemię. Od wielu dni nie oddal jej odpowiedniej czci. Spojrzał na porucznika Garze siedzącego naprzeciw z zamkniętymi oczami i trzymającego się kurczowo siedzenia, jakby został porażony prądem. Uwagę El Monstruo Carnicero przykuło czerwone migające światełko przy pasku Federale. Telefon. Wyciągnął rękę i chwycił go. Odwrócił się w drugą stronę i przycisnął słuchawkę do ucha. – Halo! – Porucznik Garza? – usłyszał niewyraźny głos. – To ty? Tu Ośmiornica. Commandante przekazał ci, co oznacza mój telefon? – Tak! – krzyknął El Monstruo Carnicero. – Wylądowaliście już? – Tak! – Dobra, posłuchaj. Nagła zmiana planów. Weź swoich ludzi, przystawcie Indianinowi karabiny do łba i przetrzymajcie, aż przyjedziemy. Jak go aresztujemy, będziecie kontynuować polowanie. Jeśli będzie próbował stawiać opór, zabijcie go. Zostaw telefon włączony. Dzięki niemu znajdziemy waszą dokładną lokalizację. Zrozumiano, poruczniku? – Tak! – krzyknął El Monstruo Carnicero. Wyłączył telefon i wcisnął go do kieszonki na pasku, zaraz przy Sokole. Helikopter przestał spadać, ale gwałtowny wiatr wciąż nim kołysał. Zauważył, że mężczyźni zdejmują hełmy. Krewki sierżant wstał i zachwiał się jak pijaczyna próbujący zachować równowagę, zanim dotarł do wyjścia. Otworzył drzwi i padł na tyłek zepchnięty przez silny podmuch, który spowodował, że głowy pozostałych obiły się jak piłeczki pingpongowe o wnętrze helikoptera. Sierżant Pena wyszedł i stanął na płozie, mrużąc oczy z powodu kropel deszczu smagających go po twarzy niczym śrut. Wiedział, że pilot nie może wylądować przy tak pochyłym terenie. Helikopter unosił się dziesięć metrów nad grzbietem góry i Pena, tak jak cała reszta, miał ochotę wyskoczyć już z tej piekielnej maszyny. Płoza raz unosiła się, drugi raz opadała. Pięć metrów nad ziemią. Siedem metrów nad ziemią. Trzy metry. Wyskoczył. Miękko wylądował i znajdował się teraz prawie po kolana w osuwającym się biocie. Przełożył karabin do przodu i zaczął się zsuwać. Próbował złapać się rękoma, ale broń mu to uniemożliwiała. Wydawało mu się, że cala góra sunie w dół. Ześliznął się piętnaście metrów niżej i zatrzymał się na drzewie. Po chwili padł na kolana i założył broń na ramię. „Kurwa, ale syf! Los Asesinos znowu mają przewagę!”. Usłyszał szczekanie Nochala i zobaczył starego z psem na kolanach, zjeżdżającego po wytyczonym przez niego szlaku. Dwóch pozostałych żołnierzy ślizgało się tuż za nim. Pena z trudem stanął na nogi, by usunąć się na bok. Nie obawiał się zderzenia ze zbliżającą się czwórką, ale perspektywa kontaktu cielesnego z oślizgłym Indianinem spowodowała, że schował się za dużą sosną. Pena zasłonił twarz, aby gałązki i niewielkie kamienie wzbijane w powietrze przez łopaty helikoptera nie wpadły mu do oka. Następny wyskoczył porucznik. Niezdarny skurczybyk zjechał w dół jak dziecko, leżąc na plecach z nogami skierowanymi ku górze. Pena nie obserwował już jednak jego lądowania na krawędzi lasu – skierował ukradkowe spojrzenie w stronę maszyny w poszukiwaniu czarnego diabła. Modlił się, by helikopter musiał nagle wystartować – albo nawet rozbił się o zbocze góry z powodu szaleńczych podmuchów wiatru – ale zobaczył, jak to czarne coś wyskakuje niczym gigantyczny nietoperz. Miał obwisłe kąciki ust. W odróżnieniu od pozostałych, El Monstruo Carnicero utrzymał się na nogach zjeżdżając w dól stoku, pochylił się, jakby jechał na nartach, i ubłocił jedynie swoje reeboki. – Znaleźliście ślad? – zaskrzeczał, gdy doszedł do piątki mężczyzn. – Sprawdzamy pozycję na GPS-ie – odpowiedział natychmiast porucznik Garza, w panice łapiąc się za pasek w poszukiwaniu telefonu, podczas gdy Pena wprowadzał współrzędne do przyrządu Garmin GPS. Deszcz był tak intensywny, że po nosie Garzy spływała strużka wody, ale mimo to zrobiło mu się nagle bardzo gorąco. Commandante ostrzegał go zwłaszcza przed utratą telefonu. – Mam lokalizację, proszę pana – powiedział Pena. – Zaledwie kilka metrów w dół zbocza, nieopodal tamtych głazów. – Wskazał palcem na stertę kamieni, które tworzyły nawis pomiędzy dwiema sosnami. – Poczekajcie tam na nas, wszyscy – powiedział porucznik Garza. – Idę z powrotem trochę się rozejrzeć. Pena, chodź ze mną. – Rozejrzeć się? – zapytał zdziwiony Pena, spoglądając na błotniste zbocze i ponownie na stertę kamieni. – Słyszeliście mnie, sierżancie. Idziemy. Porucznik Garza oczyścił niedbale buty z błota i zaczął gramolić się w górę na czworaka, jak niedźwiedź. Zyskawszy dwa metry, po chwili zsuwał się i tracił połowę odległości. Karabin miał dziwnie zawieszony na plecach, a muszka wbijała mu się w tyłek. Pomiędzy jego palcami przelewała się strugami woda, wpadając prosto pod rękawy i mocząc przedramiona. Wspinanie było bardzo trudne i zasapał się, zanim przeszedł niecałe dziesięć metrów. – Po co my to robimy? – zapytał Pena, podirytowany i przygnębiony. – Po prostu skieruj wzrok w stronę pierdolonej ziemi – wysapał Garza. – Zgubiłem telefon komórkowy. Jak pomożesz mi go znaleźć, dostaniesz swój zasłużony awans. El Monstruo Carnicero obserwował, jak mężczyźni ślizgając się, próbują wejść pod górę. Po chwili chrząknął i wypluł cienki skrawek tytoniu, który znikł w rzece błota otaczającej jego buty. Gdy się odwrócił, zobaczył, że pozostali dwaj żołnierze wycofują się w kierunku dachu uformowanego przez drzewa i głazy, żeby się schronić. Za to stary wciąż stal obok niego razem z tym kundlem. – Jak to wszystko się skończy, będziemy musieli sobie porozmawiać – powiedział Felix. – To się skończy szybciej, niż ci się wydaje. Felix zmarszczył brwi. – Nawet jeśli, to dzięki mojemu psu, a nie tobie. – Szarpnął dwa razy za smycz Nochala i pies natychmiast zareagował na ten niewerbalny znak, ponieważ linka stanowiła przedłużenie ręki myśliwego. Pies poprowadził go obok dwóch trzęsących się żołnierzy, którzy schowali się pod jednym z głazów i siedzieli skuleni. Kaptury mieli tak mocno zaciśnięte na głowach, że Felix był w stanie dostrzec tylko ich oczy. Z kryjówki w stronę lasu prowadziła szeroka ścieżka błota, jak gdyby ktoś przejechał w tym miejscu pługiem. Zdążył się w niej już utworzyć mniejszy strumień spływającej wody. – Wy to zrobiliście? – krzyknął Felix. Jeden z żołnierzy wychylił się, ale gdy strużka wody rozprysła mu się na głowie, schował się ponownie pod kamienisty nawis. Pokręcił głową. Tropiciel powiesił strzelbę na łokciu. Cmoknął i Nochal z trudem zaczął biec w dół, po śladach. Mężczyzna z psem zjechał niżej, aż dotarł do miejsca, gdzie drzewa rosły gęściej, a ściółka była twardsza. Zatrzymał psa na płaskim wzniesieniu i przyklęknął, by sprawdzić rozpoznawalne już w tym miejscu ślady. Były bardzo szerokie i Felix zorientował się, że Los Asesinos musieli biec – w błocie pozostawili wyraźne i nierówne zagłębienia. Zszedł z psem około dwudziestu metrów w bok, by czekając na pozostałych skontrolować stan jego łap i poduszek. Pogłaskał Nochala za uchem i chwycił jego łapę, ale pies nagle odwrócił głowę. To samo zrobił Felix. – Czego chcesz? – zapytał oślizgłej małpy, która go śledziła. – Nie usiądziesz sobie jak tamci żołnierze? Nie dasz odpocząć starym nogom? – szept Indianina miał taką samą tonację jak szalejący wiatr. Miał na sobie wełniane poncho, które zlewało się z jego chudą sylwetką. Z przerośnię-tego czoła woda spływała strużkami. Coś w zachowaniu Indianina zaniepokoiło go. „A więc to teraz”, pomyślał. Felix uśmiechnął się. Strzelbę miał założoną na plecy, poza zasięgiem. Ale przewidział taką konfrontację, po tym jak ten kurdupel odciął Nochalowi ucho. Ręka powędrowała w kierunku pistoletu schowanego przy pasku. Obserwował ręce Indianina, lecz ten trzymał je wysoko uniesione i głaskał swoją szczurzą brodę, jakby doił krowę. „Dobrze”, pomyślał, zastanawiając się, w które miejsce skieruje drugą kulę po nakarmieniu go pierwszą. „Może w ucho?”. – Nie potrzebuję odpoczynku. Wystarczy mi trochę intymności – powiedział Felix. – Ty i twój kundel potrzebujecie intymności? Jesteś chory. Tropiciel był przygotowany na nóż, ale nie na jego szybkość. Lufa pistoletu jeszcze nie zdążyła wysunąć się ze skórzanej kabury, kiedy miał już podciętą szyję i jego głowa opadła bezwładnie do tyłu. Zanim upadł na ziemię, już nie żył. Nochal nie zaskomlał ani nie zawarczał. Zatoczył tylko dwa kółka, poruszając tam i z powrotem swoim czujnym nosem, a następnie pochylił się nad kikutem i zaczął łapczywie chłeptać krew. El Monstruo Carnicero wytarł krew z wąskiego ostrza Barracudy i zwinnie wsadził nóż z powrotem do kieszonki na pasku. Podszedł do sterty kamieni i pochylił się nad ciałami martwych żołnierzy, przewracając je tak, żeby krew szybciej spływała na ziemię. Sokół wciąż był wbity w obojczyk jednego z nich – nie chciało mu się go wyciągać przed podejściem do starego. El Monstruo Carnicero nie był silnym mężczyzną i kilka minut zajęło mu uwolnienie noża z ciała martwego żołnierza. Usłyszał niewyraźny syk powietrza wychodzącego z krwawej bruzdy. Wyczyścił ostrze w błotnistej wodzie i wyszedł zza kamieni, by zaczekać na ostatnią dwójkę. Porucznik siedział u stóp wzgórza ze zdjętym butem. Uśmiechnął się głupkowato i wskazał palcem pod górę. – Pena jest jeszcze na górze. Muszę tylko wyciągnąć ten kamień z buta. Chyba ze czterdzieści kilometrów mnie uwierał w nogę. El Monstruo Carnicero rzucił porucznikowi na kolana telefon. – Tego szukasz? – O Boże! Ty sukinsynu. Poczekaj, aż... – Usłyszał świst. Coś uderzyło go w klatkę piersiową i pozbawiło tchu. „Rzucił we mnie kamieniem!”. Nie mógł nabrać powietrza i padł na kolana, wypuszczając but z ręki. Chwycił za rękojeść noża i próbował go wyciągnąć. Był już tak zmęczony... – Najpierw musisz przekręcić, poruczniku – powiedział Aztek. – W przeciwnym razie nie wyjdzie, bo się zbyt mocno zassał. Po to właśnie wyżłobiłem po bokach Orła dwa rowki. Zobacz. Aztek objął swoimi dłońmi ręce żołnierza. Porucznik zauważył, jakie są małe i zwinne. Aztek przekręcił nóż i przy wyciąganiu słychać było bulgoczący odgłos. Krew zaczęła się pienić w miejscu głębokiej rany. Porucznik nie mógł już oddychać, powoli i biernie zmierzał ku spoczynkowi, jak próbująca złapać oddech ryba wyciągnięta z wody. Jego oprawca tylko przez moment obserwował. Po chwili po raz kolejny zatopił ostrze w swojej ofierze. Nóż rzeźniczy przechodził szybko, odbijało się od niego światło i ociekał krwią. A jedyne, co porucznik mógł zrobić, to obserwować. Sierżant Pena przekręcił nadgarstek i wytarł tarczę zegarka. Zmarnowane dwadzieścia pieprzonych minut. Do tego jeszcze pół godziny lotu i Los Asesi-nos mieli znowu przewagę. Pieprzeni oficerowie trzęsący się o własne dupy! Zanurzył buty głęboko w błocie, aby pewnie stanąć, uniósł rękę zasłaniając się przed deszczem i wpatrywał się w spowitą w ciemnościach ziemię. Nic. Gdzie ten pieprzony porucznik? Przepełniło go nieprzyjemne odczucie, które rozpoznał jako strach. Nagle usłyszał własny oddech. Przyłożył M-16 do barku i włączył celownik termiczny, przymocowany do rękojeści. Urządzenie wściekle pożerało baterie, ale pieprzyć to, chciał przecież wiedzieć, gdzie, do kurwy nędzy, wszyscy się pochowali. Nagle, kiedy uważnie przypatrywał się drzewom, ujrzał poświatę termicznego światła. Stos kamieni znajdujący się niżej był różowy – „jakieś zanikające źródła ciepła, pomyślał, pewnie sobie biwakują, a mi zaraz odmar-zną jaja” – a naprzeciw biała plama, będąca według szkolenia odpowiednikiem człowieka, który stał zaraz obok mniejszej plamy, prawdopodobnie psa. Pena ześliznął się w stronę myśliwego. Zobaczył pozostałych skulonych pomiędzy dwoma głazami, spali jeden na drugim. – Co oni, kurwa, wyprawiają? Gdzie ten pieprzony porucznik? – Po chwili jednak zdał sobie sprawę, że to wcale nie myśliwy. Mały Indianin podał mu smycz. – Przytrzymaj psa – usłyszał. Wiatr kołysał luźną linką. Impulsy z oczu Peny zbyt wolno przebiegały do mózgu. Sterta ludzi ani drgnęła. Próbował wycofać lewą rękę, ale nagle poczuł potworne pieczenie. Kiedy sięgnął, żeby ją zasłonić, Aztek podszedł bliżej i M-16 spadł na ziemię z przeciętym paskiem. Prawą ręką Pena usiłował chwycić pistolet, jednak poczuł ten sam ból i wycofał ją. – Po co ci ten nóż? – zapytał Aztek. Pena wcisnął krwawiące dłonie pod pachy. – Jaki nóż? – Ten, który tak dumnie nosisz na pasku. Po co ci on? Pena nieświadomie chwycił za nóż. W palcach odczuwał pulsujący ból. – Na wszelki wypadek. – Na wszelki wypadek? – Tak. Na wszelki wypadek. – Dobrze. Na wszelki wypadek. No to właśnie mamy taki wypadek. Aztek kucnął i Pena zobaczył długie, cienkie ostrze w jego ręce. Ponownie skierował rękę w stronę pistoletu, ale poczuł się tak, jakby chwycił rozgrzany garnek. – Lepiej przestań, chłopcze. Stracisz obydwie ręce, zanim zaczniemy walczyć. Pena spojrzał na lewą rękę i zobaczył, że ma przecięty nadgarstek. Przycisnął go mocno do klatki piersiowej, żeby powstrzymać krwawienie, i krzyknął: – Jesteś, kurwa, szalony? Co ty wyprawiasz!? – Ale dobrze wiedział. Wiedział już od dwóch dni, kiedy to po raz pierwszy zobaczył tego człowieka. Ostrożnie cofnął się o jeden krok i oddał mocz. Niewielka część jego umysłu, która wciąż była w stanie logicznie rozumować, podpowiedziała mu, że to dosyć dziwne, biorąc pod uwagę fakt, iż dosłownie przed chwilą się wysikał. Aztek miał ochotę walczyć na noże. Ręka Peny trzęsła się i krwawiła. Trochę czasu zajęło mu, zanim wyciągnął ciężki nóż jednostek specjalnych ze śliskiej pochwy. Chciał się rozluźnić i poczuć tak dobrze znaną mu żądzę walki, ale czuł się słaby i żądza walki go opuściła. „A może nawet nigdy jej nie było”, pomyślał, wpatrując się w uśmiech mężczyzny. Nie do końca. Pena uniósł nóż i przykucnął, opierając pewnie stopy i dźgając nożem powietrze jako ostrzeżenie, podobnie do grzechotnika. „Mogę go zabić. Mogę go zabić”. – Zabiję cię, cabrónl – krzyknął. El Monstruo Carnicero spoglądał z rozczarowaniem. Walka na noże była dla niego tańcem intuicji, w którym ostrze używane było do pokierowania przeciwnika w stronę śmiertelnego ciosu. Miał nadzieję na pojedynek, ale teraz... t o. Opryskliwy chłopczyk, który profanuje pradawną sztukę. Zdecydował się skończyć z nim szybko. Człowiek najlepiej posługujący się nożem z ludu Mexi-ca nie powinien marnować czasu na taką trzęsącą się mysz! – Odsuń się ode mnie! Zabiję cię! – krzyknął chłopak. Dla potwierdzenia swoich przypuszczeń El Monstruo Carnicero skoczył do przodu i dźgnął go w żebra, uważając, żeby utrzymać ciężar ciała na piętach, w razie kontrataku. Chłopak złapał się za brzuch i odskoczył od ostrza, nadziewając się prosto na rzeźniczą maczetę, która czekała z drugiej strony. Żałosne. Oscar Pena jęczał łagodnie, podczas gdy Aztek kończył go oprawiać. Modlił się o szybki koniec tego szaleństwa. Jego modlitwy nie zostały wysłuchane. Kiedy El Monstruo Carnicero oddał cześć Huitzilopochtliemu, włączył telefon i wsadził go porucznikowi do ust. Następnie wytarł Barracudę i Niedźwiedzi Pazur. Wtedy podszedł do psa. Nochal siedział nieopodal stosu ciał, czekając na niego. Indianin złapał smycz i cmoknął. Pies z łatwością wyczuł trop uciekinierów i mógł teraz z pełnym żołądkiem i nowym panem dużo szybciej biec do przodu. 52 NA ZACHÓD OD TEHUACAN, MEKSYK Neck powstrzymywał się od łez już od kilkuset metrów, lecz w końcu się poddał. Wydobywały się z jego żołądka, napinały ścięgna biegnące przez szyję, powodując drżenie policzków i ściskając za gardło. Po raz trzeci już usiadł bezradnie, tyle że tym razem zatopił twarz w dłoniach i zaczął płakać. „Nie płakałem od sześciu lat, pomyślał, od kiedy przegraliśmy międzyszkolne mistrzostwa ze średnią imienia Martina Luthera Kinga”. Ale nie mógł się powstrzymać. Szlochał i kręcił głową. „Mam już dość”. – Nie dam rady – zdołał wyrzucić z siebie pomiędzy gwałtownymi atakami płaczu. – Po prostu nie mogę. – Jego cierpienie było tak wielkie – a dolegliwości tak głęboko zakorzenione – że umysł zawęził się i skupił na jednym, kategorycznym stwierdzeniu: „Koniec tego obłędu!”. – Musisz dać radę – powiedział Darren, przygotowany na trzecie negocjacje ze skoczkiem. Właśnie w takim stanie był Neck: próbował popełnić samobójstwo. Darren studiował ten typ zachowania w książkach o historii wojen i podręcznikach szkoły przetrwania. Każdy ludzki organizm miał pewien pułap, po osiągnięciu którego następowała niepohamowana rozpacz. Kiedy tylko do tego doszło, niektórzy rezygnowali z dalszych prób, nawet jeżeli oznaczało to śmierć. Pragnienie życia, podstawowy i najistotniejszy z ludzkich instynktów, było wypierane przez nieprzejednaną potrzebę przerwania cierpienia. Powodowała ona, że wyczerpani żołnierze podejmowali ostateczne ryzyko w walce, alpiniści rzucali się w śmiertelną przepaść, a dryfujący żeglarze zaczynali żłopać słoną wodę. Właśnie na kolegach z drużyny spoczywał obowiązek wyciągnięcia ich z otchłani. Był to obowiązek Darrena. – NIE. Mój organizm już wysiadł na dobre. Nogi się nie zginają. Nie mogę myśleć. Palce wchodzą mi w stopy! – umysł Necka skupił się na jego wewnętrznych przeżyciach i otaczający go świat przestał istnieć. Obrócił się na bok, zanosząc się płaczem. Kate obejrzała łydki Necka. Gdy przycisnęła palcem, przez kilka sekund pozostało około dwucentymetrowe zagłębienie. – To obrzęk, Neck. Płyn przedostał się pomiędzy komórki. Dlatego są takie grube. Nie przejmuj się, raz w miesiącu cierpię na podobną przypadłość. – To jakaś choroba? – mruknął. – Nie. Wyglądasz tylko przez to jak baryłka – powiedziała Kate, próbując wszystko zamienić w żart. Chłopak nie zareagował, więc Darren przyjął inną taktykę. – Baczność, żołnierzu. Neck pokręcił głową. Nigdy w życiu nie zdarzyło mu się z czegokolwiek zrezygnować, ale teraz z bólem dołączał do grona bojaźliwych, którymi tak gardził. Zawiódł sam siebie. Co gorsza, zawiódł Phillipsów. Nie, to nie do końca było prawdą – Darren już na samym starcie przewidział jego koniec. Nawet gdyby przeżył, nie było mowy, że zagra w lidze zawodowej. Nie mógł pozbyć się tej myśli. Był przegranym. – Nie. Dam. Rady – powiedział Neck. – Rozumiecie? Idźcie dalej we dwójkę. Ja się gdzieś schowam i do rana dojdę do drogi. Oni i tak myślą, że jestem zakładnikiem, pamiętacie? Powiem, że uciekłem. Nikogo przecież nie zabiłem. – Neck, posłuchaj mnie. Policja czy ktokolwiek, kto nas ściga, wie, że nie jesteś zakładnikiem. Będą cię torturować, by znaleźć telefon, i dowiedzą się, dokąd zmierzamy. Wtedy zaczają się na nas w Veracruz. Neck przestał płakać. – Nie, Darren, nigdy bym was nie wydał. Nigdy. Wiesz o tym, prawda? Muszę być pewny, że o tym wiecie. Kate poklepała go po ramieniu i powiedziała: – Wiemy o tym, Neck. Ale to było kłamstwo i Neck był tego świadomy. Nienawidzili go. Wszystkie te jej uśmieszki, zachęcające gadki, pochlebstwa, szeptane sekrety, pytania o jego życie... wszystko to były narzędzia, aby popędzić go do przodu. Nigdy nie mogłaby szanować takiego mężczyzny – chłopca – jak on. Był oszustem. Pozerem. Żadna drużyna NFL nigdy nie przyjęłaby takiej ofiary losu. Odezwał się Darren: – Posłuchaj, Neck. Jeśli ty zostajesz, my też zostajemy. To tyle. Neck i tak czuł się wystarczająco winny, że spowalnia ich ucieczkę. Perspektywa zatrzymania całej wędrówki z powodu jego porażki spowodowała, że zaczął się trząść. Zrobiło mu się gorąco i zawołał jeszcze raz: – Nie, proszę was, zostawcie mnie tu. Kate dodała: – Nie zostawimy cię samego. Może się chwilę prześpimy? Neck otarł oczy i w ciemnościach własnego umysłu znalazł sposób na uśmierzenie okropnego poczucia winy. To było takie proste. Westchnął i kiwnął twierdząco głową. – Dobra. Prześpijmy się. Pogadamy, jak się obudzimy. Kate uśmiechnęła się triumfalnie. – Chcesz znowu być pośrodku? – Nie. Chcę spać sam. – Nonsens – powiedziała. – Trzęsiesz się i jesteś lodowaty. – Powiedziałem, że nie chcę. Mogłabyś przestać mi matkować?! Wiem, że jestem do dupy i że jestem ofiarą losu, więc po prostu zostaw mnie w spokoju! Proszę. Chce mi się tylko spać. Darren złapał swoją żonę za rękę i skinął głową. Zobaczyła, jak Neck zapada w głęboki i natychmiastowy sen, leżąc na pokrytym żołędziami terenie zaraz pod dębem. Następnie przeszła do Darrena, kilka metrów w górę zbocza, gdzie przygotował trochę gałązek i kamieni jako prowizoryczne łóżko. – I co tam u niego? – Od razu zasnął. Nastawiłeś alarm? Zsynchronizujmy ponownie zegarki. Kiedy alarmy zostały ustawione i położyli zegarki na kamieniu, zaraz obok głowy Darrena, Kate wtuliła się w ramiona męża i ułożyła głowę przy źródle jego ciepłego oddechu. Jęknęła delikatnie i rozpoznała w sobie odlegle uczucie podniecenia, które zanikło szybciej, niż się pojawiło. Ogarnęło ją ciepło, które uspokoiło jej umysł. Zanim zasnęła, wyszeptała: – Przez cały czas mówiłeś, że Neck się podda i że go zostawimy. Ale teraz, kiedy faktycznie się poddał, chcesz z nim zostać. To dlatego, że powiedziałeś mu o Veracruz i teraz się boisz, że wszystko powie? – Nie. Śpij. Wiedziała, że mówi prawdę. – Więc dlaczego? Skąd ta nagła zmiana? – Marines nie zostawiają rannych na polu bitwy. Gdyby zdanie to padło z ust kogoś innego, Kate wątpiłaby w jego szczerość. Ale jej mąż, chociaż skłonny do patetycznych i pouczających stwierdzeń, które wprawiały ją w zakłopotanie w towarzystwie, był człowiekiem honoru. „I za to go kocham”, pomyślała, zanim odpłynęła. Przytulając się do niej, Darren zastanawiał się nad swoimi obowiązkami. Dzieciak dokonał więcej, niż się spodziewali. Teraz przyszła kolej na niego. Nie mógł pozwolić sobie na sen – ktoś musiał pełnić wartę. Pomyślał o przewodniku, który pozostał przy swoim umierającym kliencie na szczycie Everestu i również stracił życie, chociaż mógł bez problemu zostawić mężczyznę, by umarł w samotności. Po co dwoje ludzi miało ginąć, skoro jedna była i tak martwa? Obowiązek. Kodeks Marines nauczył Darrena, że ma obowiązek chronić Necka. A gdyby doprowadził dzieciaka do NFL, mógłby wreszcie dołączyć do tego honorowego grona, które z taką desperacją podziwiał. Albo zginąłby, próbując to zrobić. Darren wyciągnął się, a Kate wciąż była w jego objęciach. Obrócił głowę dookoła w poszukiwaniu napastnika. Ale w lesie było cicho, z wyjątkiem dochodzącego skądś przenikliwego pisku. – Spokojnie, kowboju – powiedziała łagodnie Kate. – To tylko nasze budziki. – Niech to szlag. Zasnąłem. – Taki był plan. – Ale nie mój – powiedział, przeciągając się. Obydwoje mieli jeszcze mętne umysły i starali się stłumić ból, który zaczynał atakować i domagał się zwrócenia uwagi, od kilku dni na stałe wpisany w ich życiorysy. Kate pomogła Darrenowi wstać i gdy szli, by obudzić Necka, z każdym stawianym na ściółkę krokiem wydobywał się z jej ust jęk. – Au, au, au, au – śmiała się, wciąż zaślepiona swoim snem. Śniło jej się, że wzięła grupkę chichoczących modelek na wycieczkę. No, niedokładnie, nasze ogłupiałe społeczeństwo w jakiś sposób ubóstwiało szczęśliwe wybranki losu nazywając je supermodelkami – a wiadomo, jakie zwierzątka one lubią, gdzie spędzają wakacje, dlaczego kochają organizacje ochrony praw zwierząt, co sądzą o odebraniu Eliana Gonzaleza. Takie właśnie były kobiety w jej śnie. Pogoda się załamała i małe dziewczynki Kate uparcie brnęły dalej, ale uber-modelki poddały się. „Co zapewne załamie Darrena”, pomyślała, który trzyma swoje cenne katalogi „Victoria’s Secret” na półce w łazience, rzekomo dla niej. „Może w końcu sama znajdę się na okładce magazynu”. Prawdziwa kobieta, a nie jakieś tyczkowate coś, symulujące świetną kondycję w bikini, żeby mężczyźni mogli ślinić się na widok jej sfabrykowanych krągłości, gdy przechodzą codziennie rano obok wystawy w drodze do pracy, rozmawiając przez telefon czy wracając z całonocnego robienia pieniędzy... – ... w to uwierzyć! Kate otrzeźwiała i otrząsnęła się ze snu. Poprosiła męża, by powtórzył. – Neck uciekł! – Darren próbował biec w górę zbocza, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Przygotowywał się do wyruszenia w drogę. – Neck! – krzyknął ochrypłym głosem. – Neck! Kate obserwowała swojego męża, wyglądał jak oszalały. Na twarzy miał wypisane całkiem nieznane jej emocje. „Pewnie z braku snu”, pomyślała. – O nie. Nie. Wiedziałem, że nie mogę zasnąć. – Darren pokręcił głową i przeklinał sam siebie. – Powinienem był to przewidzieć. Niedobrze, Kate. Bardzo niedobrze. – Cicho. Hej. H e j. On jest dorosły. Chciał zostać, ale jego umysł odmówił. Widziałeś, jaki był bezsilny. Przygnębiony. Obydwoje przez to przeszliśmy, kochanie, i obydwoje wiemy, że jeśli chciał się ukryć, to już go nie ma. Darren chodził tam i z powrotem. Zauważył Piekielną Sukę rozwiniętą dookoła butów Necka. „Zostawił nam swoje buty”. Podszedł i zobaczył, że Neck za pomocą kawałka liny nakreślił uśmiech. Buty Nike służyły jako zakończenie wiadomości wyrytej w mokrej ziemi. Powodzenia Przepraszam, że was zawiodłem Neck 53 NA ZACHÓD OD TEHUACAN, MEKSYK Roger Corwin był jedyną osobą w grupie, której było ciepło. Problem w tym, że kamizelka kuloodporna dodawała kolejne trzy kilogramy do muskularnej sylwetki agenta, przez co wlókł się za resztą grupy, kiedy podążali w górę sosnowego lasu w kierunku jego nagrody. Corwin razem z Saizem oraz oddziałem specjalnym Federales byli zmuszeni do wspinania się przez kilka mil od podnóża góry, ponieważ pilot odmówił lądowania dokładnie w miejscu podanym przez Saiza. Wystraszyły go mocne podmuchy wiatru. Stracili przez to kilka godzin na wędrówkę. Podążanie na tyłach nie wydawało się Corwinowi wcale złym rozwiązaniem, skoro wszędzie czaili się mężczyźni z karabinami. Corwin przyspieszył w stronę Saiza, który właśnie był w trakcie swego rodzaju kłótni z jednym z Federales. Przestali rozmawiać, gdy do nich podszedł, jego oddech był ciężki, z każdym łykiem powietrza mięśnie klatki piersiowej naciskały mocniej kamizelkę kuloodporną. Nie odczytał ich milczenia jako zniewagi. Nie był też zakłopotany. Corwin uważał się za dowódcę całej operacji i zwyczajną rzeczą było, że podwładni sobie gawędzą. – Daleko jeszcze? – Mniej więcej tam, Roger. Może z dwieście metrów – wskazał ręką Saiz. (eden z żołnierzy zatrzymał się i splunął. Nie padało już, ale wiał paskudny wiatr. Biała kulka śliny rozciągnęła się i zanim spadła na ziemię, została porwana przez silny podmuch. – Właśnie o tym mówię – odezwał się po hiszpańsku Federale. – Rozmawia pan z nim po angielsku i możecie zaplanować przechwycenie pieniędzy. – Bzdura – powiedział Saiz. – To nie ma nic wspólnego z mordercami. Jeśli ich znajdziecie, dostaniecie nagrodę. Koniec dyskusji. Idziemy tam teraz po to, żeby zastąpić Oddział Jeden. Wciąż nie mogę wywołać ich przez radio, ale mam sygnał. – Więc niech mi pan powie, po co wy dwaj tu jesteście? – Całkowicie odmienna sprawa. Przyjechaliśmy aresztować Indianina idącego z Oddziałem Jeden. – To pana informator, prawda? Mówiąc szczerze, agent od narkotyków, który ukradł land rovera, ostrzegł nas o waszych planach związanych z nagrodą. Po to wysłaliście z nimi Indianina? Saiz przystawił Federale ostrzegawczo palec do twarzy. – Uważaj, co mówisz, idioto. – A pan niech uważa na plecy. Jest pan daleko od domu. – Żołnierz dał znak swoim ludziom, którzy natychmiast rozdzielili się i ponownie ruszyli w stronę drzew. Saiz zastanawiał się, czy El Toro już ich przekabacił. Corwin włożył pistolet z powrotem do kabury. Rozpoznał zmianę intonacji i wiedział, jak szybko pomiędzy głupcami może wywiązać się walka, zwłaszcza obcymi, którzy często nie okazywali szacunku dowódcom. – Co to, do cholery, było? – Powinienem zadać ci to samo pytanie. Twój agent Contreras, zanim ukradł mój wóz, powiedział oddziałowi, że mamy chrapkę na nagrodę – odparł Saiz. – Jesteś pewien, że on zmierza w tę stronę? Corwin przytaknął. Godzinę wcześniej dostał wiadomość na zaszyfrowany pager BlackBerry od swojego źródła w Jaskini Nietoperza, mówiącą, że Contreras wrócił pod skrzydełka Susanne, oraz zestaw współrzędnych lokalizacji, w stronę której zmierzał. Corwin nie mógł się doczekać momentu, w którym będzie mógł spuścić Contrerasa razem z Sheridan do politycznego ścieku, kiedy wróci do Waszyngtonu. Przesłuchanie przed Senatem w sprawie niedopatrzenia dobrze by im zrobiło. – Nie mogę ci powiedzieć, skąd wiem, Eduardo, ale tak, myślę, że Contreras kieruje się w to miejsce. Dlatego ukradł samochód. Pozostaje pytanie, w jaki sposób my idziemy w tym kierunku? Od kilku godzin nie miałeś kontaktu z Oddziałem Jeden. – Obydwaj mamy swoje tajemnice, Roger. Znam ich położenie, ale nie mogę powiedzieć skąd. Ale w jakiś sposób ty masz taką samą lokalizację. – Więc rozumiemy się – powiedział Corwin. Nagle jeden z żołnierzy zaczął krzyczeć i wkrótce wszędzie roznosiły się wrzaski pozostałych, zwiększając jeszcze bardziej panikę. Corwin szybko pobiegł w stronę głosów, uważając, by pozostać za Saizem. Dostał gałązką w twarz i kiedy zbliżył się do grupy Federales, wciąż jeszcze klął pod nosem. Stali dookoła i wyglądali w goglach noktowizyjnych jak roboty. Jeden z nich kiwnął palcem i Corwin podszedł bliżej, ciężko oddychając. Saiz stał naprzeciwko sterty ciał ułożonych jedno na drugim. W słabym świetle Corwin zobaczył strugi rdzawoczerwonej krwi. Saiz przeżegnał się. Naciągnął sobie na nos podkoszulek i stał na palcach, z uwagą skupioną na zawziętym sępie pożerającym swój posiłek na jednym z głazów. Saiz wrzasnął. Padlinożerca zatrzepotał skrzydłami i wzniósł się w powietrze. Oślizgła papka stoczyła się z kamienia i wpadła w błoto zaraz przy nogach Saiza. Odskoczył tak daleko, jakby ktoś rzucił w jego stronę granat. – Co to jest? – wyszeptał Corwin. – Ludzkie serca – powiedział Saiz, zanim zwymiotował przepełniony obrzydzeniem do samego siebie, a nie do zakrwawionych organów. Miał ochotę się rozpłakać. Gdyby nie ludzie stojący dokoła, zrobiłby to. Jego żona była tak daleko w górach. Jeszcze dalej był człowiek, którym on chciał być. Wszelkie jego aspiracje właśnie legły w gruzach. Roger Corwin nie odczuwał szoku. Jego kariera była w rozkwicie, dzieliły go dni, a może nawet godziny od aresztowania, które ugruntowałoby awans. Jeśli chodziło o rzeź, Roger miał do czynienia z setkami wypadków drogowych i jedyną rzeczą, która go zaskoczyła, była mocna czerwień organów wewnętrznych, wyrazista pomimo ciemnej nocy. Jego własne serce nie leżało przecież na tamtej kupie. Fakt, że ktoś je wszystkie wyciął, był rzeczywiście dziwny, pewnie, ale nie aż tak jak wtedy, gdy transseksualista w stanie szoku przywlókł się do jego motocykla w poszukiwaniu swojego penisa, po tym jak jej-jego samochód zjechał z drogi nr 405 i przekoziołkował kilkakrotnie. Miał duży ubaw z tej historyjki. – Moja wina, że on się tu dostał – wyrzucił z siebie Saiz. – Contreras? – zapytał Corwin. – Myślisz, że on to zrobił? Saiz zaśmiał się gorzko. – Jeżeli Contreras tu dotarł, to leży gdzieś na tej kupie. Nie, El Monstruo Carnicero to zrobił, a teraz uciekł. Całą operację diabli wzięli. Nie mamy możliwości wytropienia Los Asesinos ani tego potwora. Corwin analizował przez moment to zdanie. Było niezbyt przyjemne, zwłaszcza biorąc pod uwagę obietnicę daną dyrektorowi. Nie angażował się bezpośrednio w operację Saiza, żeby na niej nie popłynąć, gdyby okazała się trefna. A teraz miał jechać z Saizem na jednym wózku. W jaki, do cholery, sposób Potworny Rzeźnik znalazł się tu i zabił tych ludzi? Czyżby był członkiem Oddziału Jeden? Corwin obserwował, jak Saiz wyciąga jakiś metaliczny przedmiot z ust jednego z martwych żołnierzy. Telefon komórkowy. Telefon satelitarny stanowil tabu, o którym nigdy nie rozmawiali z Saizem. A teraz powiedziano mu, że jest już bezużyteczny. Dziwnym trafem Potworny Rzeźnik stał się kluczem do odnalezienia Los Asesinos. Ten związek wprawił go w zakłopotanie. Co niby takiego mieli wspólnego? Przeszukał szufladki swojego umysłu, aż wpadł na jedno nazwisko. Agent Jimmy Contreras. – To już koniec, Eduardo – powiedział Corwin. – Ale jeśli uda mi się wszystko odkręcić, całe honory za aresztowania idą na mnie. Zgoda? – Jeśli uda ci się zabrać moją rodzinę z Meksyku w jednym kawałku, możesz wziąć wszystkie honory, jakie chcesz. Corwin chrząknął i schował się za drzewem. Saiz tracił nad sobą kontrolę, więc musiał wziąć sprawy w swoje ręce. Miał ochotę przeprowadzić małe przesłuchanie, póki jeszcze zastępca prokuratora generalnego był pod wpływem emocji, ale instynkt podpowiedział mu, że jakiekolwiek dodatkowe informacje mogłyby uniemożliwić mu wyparcie się wszystkiego, gdyby była taka potrzeba. W tym momencie cała operacja zaczynała stawać się nie do końca legalna. Musiał zachować dystans. Wpisał na pagerze wiadomość: PRZYJĄŁEM OSTATNIĄ: CONTRERAS DO NIEJ WRÓCIŁ. ALE WIEDZIAŁEM O TYM. PYTANIE: GDZIE JEST CONTRERAS W TEJ CHWILI? ZDOBĄDŹ INFO ALBO ZAPOMNIJ O NOWEJ PRACY. W GRĘ WCHODZI LUDZKIE ŻYCIE. 54 MCLEAN, VIRGINIA Kiedy dzień przeszedł w noc, atmosfera w faskini Nietoperza ożywiła się. Obserwował kilka obcych osób składających wizytę Susanne Sheridan w dźwię-koszczelnej sali tortur. Byli tam między innymi trzej mężczyźni w krótkich włosach z żółtymi identyfikatorami gości – wojskowi funkcjonariusze operacyjni. Został odsunięty od podejmowanych działań i był rozgoryczony. Fakt, iż wszyscy pozostali pracownicy faskini Nietoperza siedzieli razem z nim na ławce rezerwowych, wcale nie pomniejszał jego cierpienia. Reszta to idioci, jedynie on coś sobą reprezentował. Był rozczarowany, że jeszcze nie udało mu się zlokalizować Gavina Kelly’ego – Sheridan była na tyle cwana, że kazała agentowi DEA z Austin oddzwonić na zaszyfrowanej linii przed podaniem miejsca, w którym przebywał Kelly – jednak musiał uważać przy przechwytywaniu informacji w Jaskini. W miejscu tym nie było oddzielonych od siebie pomieszczeń z dwóch powodów: aby pobudzić komunikowanie się oraz zapewnić najbardziej naturalny system kontroli na świecie – podsłuchiwanie sąsiada. „Pracownicy faskini mogą prowadzić tajne operacje na zewnątrz, pomyślał, ale na miejscu wszystkie tajemnice są ujawniane. Z wyjątkiem oczywiście tej posiadanej teraz przez ich szefową”. – Czeka nas długa noc – odezwał się kutas siedzący naprzeciw niego. – Chciałbym tylko, żeby szefowa podała nam jakieś informacje. Masz coś nowego? – Nic. Nad czymkolwiek pracuje, robi to sama. Myślę, że tak naprawdę chce nas chronić. To ryzykowna sprawa. Może nawet nielegalna. Kongres rozniósłby... Ej, wszystko w porządku? Skinął twierdząco głową i zignorował reakcję na pager, który właśnie zaczął wibrować na jego łydce. Kiedy siedział za biurkiem, pager BlackBerry miał schowany w skarpetce. – To tylko skurcz – odpowiedział. Odsunął się razem z krzesłem i schylił się, zwijając się w kłębek, po czym wyciągnął pager i przeczytał wiadomość. „O nie, nie rób mi tego, pomyślał. Corwin, ty pieprzony sukinsynu. Jesteś gorszy od niej. Jak już będę miał ludzi pod sobą, nie będę musiał się z nikim użerać”. Wyprostował się i natychmiast zaczął coś wklepywać na klawiaturze, by powrócić do poprzedniej konwersacji. Odezwał się: – Ale nadal jestem ciekaw, gdzie pojechał Contreras. Corwin był trochę zdenerwowany, gdy zadzwonił dzisiaj wieczorem, a pani Sheridan powiedziała, że jedzie z powrotem do nas. – Do nas? – zapytał jego kolega. – Wcale nie wraca do nas. Pomyśl. Wydaje ci się, że tamten telefon od DEA dzisiaj po południu był przypadkowy? Nie ma mowy. Słyszałeś, jak na niego zareagowała. – Więc gdzie pojechał Contreras? Kutas wzruszył arogancko ramionami. – Cholera wie. Spytaj się jej. * Susanne Sheridan właśnie próbowała zadecydować, gdzie włożyć nóż, kiedy podszedł do niej Ted Blinky wraz z Christianem Collinsem. Trzymała w ręce zdobiony szlachetnymi kamieniami berberyjski sztylet, który dostała od Marokańczyków za „dyplomatyczną” pracę w południowej części gór Atlas, z pięknie wygrawerowanym napisem: Dla Lynn Graves, Przyjaciółki Króla i Pogromcy Piratów. Dziękujemy za wsparcie dla narodu marokańskiego. Twój umysł jest tak samo przebiegły jak twój język. – Nie patrzcie na te rubiny, panowie. Król przyrzekł mi, że jego wartość nie przekracza limitu siedemdziesięciu pięciu dolarów. – Zaśmiała się, przesuwając palcem po krawędzi sztyletu i wkładając go do kartonowego pudelka. Położyła go zaraz obok zdjęcia dzieci i zszywacza, który była zmuszona kupić za własne pieniądze jeszcze w chudych latach. – W każdym razie trudno sobie wyobrazić kontrolę podatkową u kogoś, kto żegna się ze swoją karierą. – Nie podoba mi się, że musi pani to robić publicznie – powiedział Christian Collins. Susanne popchnęła dwa pozostałe kartony. – Mój koniec to żadna tajemnica, panowie. Przynajmniej nikt z wydziału bezpieczeństwa wewnętrznego nie eskortuje mnie w kajdankach. Piątek to dzień przemarszu martwych kobiet. – Wielka szkoda – powiedział Blinky. Christian Collins popatrzył na niego sceptycznie i dodał: – Chciałem tylko pani powiedzieć, że do końca jestem z panią. Ted i ja wiemy, iż ciężko pani nad czymś pracuje, i chcemy pomóc. Susanne poklepała Christiana po ramieniu i gdyby miała po czym, poklepałaby i Blinky’ego. Coś w ich ofercie wywołało u niej obsesyjne poczucie nieufności. Spoglądała na mężczyzn i instynkt podpowiedział jej, że jeden z nich – albo obydwaj – są wtyczkami donoszącymi Rogerowi Corwinowi. Złość zamaskowała śmiechem. – To słodkie z waszej strony, panowie, ale nie dzielę się z nikim tym tortem. Co gorsza, wygląda na to, że ktoś mi spoglądał przez ramię. Chcecie sobie znaleźć nową dobrą ciocię? A może już sobie znaleźliście dobrego wujka? To było dziwne pytanie. – Chcemy pomóc, proszę pani – wybuchnął Ted Blinky. – Jestem starszym analitykiem technicznym w Jaskini i chcę się przyłączyć. Nie obchodzą mnie inni ludzie. Pracuję dla pani. Susanne miała ochotę wbić – sztylet w blat biurka dla większego wrażenia, ale przez dwadzieścia dwa lata służby nauczyła się, że należy szanować rządowe mienie. – Dobra. Prawda jest taka, że przyda mi się pomoc. Zlokalizowaliśmy Gavina Kelly’ego i Contreras już zmierza w jego kierunku. Zapewne już na to wpadliście. Jeśli chodzi o plan działania, zamierzam dwa razy przejść się do samochodu z tymi kartonami. Jeśli obydwaj będziecie mi towarzyszyć w drodze na parking, po kolei, żeby uniknąć jakichkolwiek przykrych docinek, to może napomknę coś o moich obawach dotyczących tej sprawy. 55 TAMPICO, MEKSYK Lampy w celi zaświeciły się i zaczęły brzęczeć. Kelly schowany był pod kołdrą i nie usłyszał nic z powodu spuchniętego kanału słuchowego. Miguel Ramos zadzwonił kluczami o kraty. – Panie Callahan. A może powinienem powiedzieć panie Contreras? Wstajemy. Wstajemy, dopiero jedenasta wieczór. Kelly wyciągnął nogi spod kołdry i postawił stopy na betonie. W głowie jeszcze mu szumiało i miat problemy z utrzymaniem równowagi. Zanim jego kumpel Sumo wyszedł z celi, jako prezent pożegnalny zostawił mu lekką opuchliznę. Kelly złapał się za ucho i skulił. W ciągu ostatnich czterech godzin wyrósł mu guz wielkości piłki baseballowej i poczuł, jak zebrany w nim płyn ugina się pod palcem. Ramos podszedł do kraty. – Ale sobie nabiłeś guza. Mam nadzieję, że miałeś przyjemny sen? Kelly musiał powstrzymać napad mdłości. – Tak, no wiesz, oprócz twojego skórzanego wdzianka reszta była całkiem spoko. Śniło mi się, że mnie dzisiaj wypuścisz. – Podejdź tylem do krat. Musimy cię skuć, bo masz gościa. Kelly pokręcił głową. – Przykro mi. Czas na wizyty się skończył. – Mną chyba nie pogardzisz, frajerze – krzyknął ktoś inny. Kelly przymknął prawe oko, by pozbyć się podwójnego obrazu. Za kratami stal ubrany w niebieską kurtkę DEA latynoski agent, który gonił go po ulicach Cambridge. „Udało się”. – Nazywam się Jimmy Contreras – powiedział mężczyzna. – Zabawne, ale nie wyglądasz na mojego brata. Kelly oparł się tyłem o kraty i poczuł kajdanki zaciskające się na nadgarstkach. – Proszę być dla niego łagodnym, agencie Contreras. Contreras chwycił go za włosy i wygiął głowę do tylu, jakby chciał wyciągnąć Kelly’ego przez kraty. – Łagodniej nie będzie, dopóki nie znajdziesz się z powrotem w Stanach, Ryan. Kiedy dostaliśmy informację, że ludzie pana Ramosa w końcu zrobili to, czego my nie zdołaliśmy, czyli dorwali twoje parszywe dupsko, zostałem tu przysłany i mam nadzwyczajne rozkazy. Zostaniesz poddany ekstradycji, a ja będę twoją eskortą, tak jak prosiłeś, frajerze. Cela otworzyła się. Contreras chwycił Kelly’ego za kark i odprowadził do gabinetu Ramosa przy wejściu na posterunek policji. Kelly’emu wydawało się, że Ramos jest tak samo zaskoczony nocną wizytą jak on. Ramos odliczył 9323 dolary, włożył pieniądze do koperty i podał ją agentowi DEA, następnie wręczył Kelly’emu długopis. – Proszę podpisać pokwitowanie, panie Ryan. Szkoda, że nie mogliśmy spędzić więcej czasu razem. Agent Contreras powiedział mi, jakie to z pana ziółko. Nasz komputer zaświecił się jak choinka w Boże Narodzenie, kiedy zapytaliśmy o pańskiego... hermano. Kelly obrócił się i poruszył palcami. -)ak mam to podpisać, skoro moje ręce są skute z tyłu? Chłopaki, chyba nie zaplanowaliście tego zbyt dobrze, co? Ramos parsknął śmiechem i popatrzył na agenta DEA. – Nie, panie Ryan. Nie zaplanowaliśmy. Prawdę mówiąc, to wszystko zostało przeprowadzone w pośpiechu. Musi z pana być bardzo niegrzeczny chłopiec. Na tyle niegrzeczny, że nie mamy dostępu do pana kartoteki. Kelly wyczul wyraźne napięcie pomiędzy dwoma przedstawicielami prawa, więc wypełnił kłopotliwą ciszę, podczas gdy Contreras podpisał się za niego. – No, niektórzy klienci, jeszcze z Arkansas, mnie nawiedzają. Będę za panem tęsknił, panie Ramos. Proszę pozdrowić mojego kolegę z celi. Niech pan mu powie, że... zemsta to zdradliwy skurwysyn. Biały land rover pomknął autostradą nr 180 na północ, opuszczając Tam-pico. Z trudem podążał za nim czarny jeep cherokee. Pas prowadzący w ich kierunku nie był zbytnio zatłoczony, ale niecierpliwy land rover i tak momentami zjeżdżał na złą stronę drogi. – Ej, stary, może zdjąłbyś mi te kajdanki – powiedział Kelly. – Wtedy przynajmniej będę mógł po ludzku zginąć na tej autostradzie, z rękami wyciągniętymi w panice przed siebie. Był przypięty pasem na przednim siedzeniu obok]immy’ego Contrerasa i siedział na rękach. Jechali już piętnaście minut i nie mógł dłużej znieść panującej ciszy. W Hadze rozmowa stanowiła cenione ćwiczenie fizyczne. – Najpierw się zamknij. Potem pogadamy – powiedział Contreras. – Już gadamy. – Wiem. Ale powiedziałem ci, żebyś się, kurwa, zamknął, tak? Kropelka śliny trafiła Kelly’emu prosto w twarz i wytarł nos o ramię. – Pijany jesteś? Jedzie ci z gęby jak cholera. Contreras nacisnął na hamulec i skręcił gwałtownie na pokryte żwirem pobocze. Land rover zatrzymał się i gdy Kelly zdołał podnieść głowę z kolan, Contreras chwycił go za gardło. Oczy Kelly’ego prawie wyszły z orbit, a źrenice rozszerzyły się. Zastanawiał się, czy to przez alkohol, czy przyduszenie. „Czas zawołać dublera, pomyślał. Zbyt często zdarzało mi się już odgrywać więziennego chłopca do bicia”. – Posłuchaj, baranie. Jeśli chcesz żyć – jeśli chcesz, żeby twoi przyjaciele przeżyli – rób dokładnie to, co ci, kurwa, powiem. Comprendel – Oui, monsieur – wysapał Kelly, wydychając powietrze. Nagle wnętrze samochodu rozświetliły czerwone i niebieskie światła. Kelly obrócił się i zauważył policjanta biegnącego w ich stronę, z bronią w ręce. Contreras otworzył schowek i zaczął szperać w poszukiwaniu pistoletu. – Chyba go nie zabijesz, co? – spytał Kelly. Agent wyciągnął kopertę z gotówką i zatrzasnął drzwi. – Ten radiowóz od trzydziestu kilometrów za nami jechał. Czas, abyś coś zaofiarował. Nie przejmuj się, jak przeżyjesz, odpiszesz sobie od podatku. Gliniarz przystawił do samochodu pękatą srebrną latarkę i zapalił ją. Kelly zauważył w jego ręce niewielki rewolwer. – Wszystko w porządku, proszę pana? – zapytał policjant po hiszpańsku. – W porządku. Mój przyjaciel zbyt dużo gada. Musiałem go nauczyć kultury – powiedział Contreras, puszczając oko. – Posłuchaj, dokąd kazał za nami jechać Ramos? Gliniarz wyłączył latarkę i rzekł: – Do samej granicy. Contreras dodał: – Zajmie ci to całą noc. Dam sobie radę, przyjacielu. Możliwe, że będę musiał też udzielić temu gringo dłuższej lekcji dobrych manier, sam rozumiesz. Wolałbym nie mieć świadków. – Wyciągnął rękę za głową Kelly’ego i włożył do ręki policjanta plik banknotów. – Jedź do domu i kup coś ładnego swojej żonie, to od rządu Stanów Zjednoczonych. Dalej dam sobie radę sam. Policjant odwrócił się, schował pistolet do kabury i włączył ponownie latarkę, żeby obejrzeć prezent. – Miłej nocy i proszę przywalić mu raz ode mnie. Contreras poczekał, aż policjant zmniejszy się w lusterku, po czym rozpiął kajdanki Kelly’emu i włączył silnik. – Ta mała wycieczka, na którą się wybieramy, jest tajna, więc nie zaczynaj od zadawania pytań, Kelly. Ja coś mówię, ty to robisz. Gdy dojedziemy do łodzi, podasz mi dokładne namiary miejsca, w którym mamy się pojawić. Wiem, że więzienie nie jest ci obce. Jeśli nie będziesz wykonywał moich rozkazów, doświadczenie być może ci się przyda. – Jakiej łodzi? – zapytał Kelly, masując sobie nadgarstki. – Widzisz? Już zaczynasz. Jedziesz ze mną tylko dlatego, że Phillips może się nie pokazać, jeśli mnie zobaczy. Jako były marinę wiesz, jak wykonuje się rozkazy, nieprawdaż? – Gadasz jak prawdziwy instruktor szkoleniowy. Służyłeś? – Tak. I to wcale nie jako zwykły szeregowiec. Sześćdziesiąt siedem do siedemdziesiąt trzy. Wróciłem, kiedy w modę weszło rozwalanie granatami młodych irlandzkich poruczników. – Contreras wcisnął sprzęgło, ciesząc się pod nosem. – Nie toleruję kurewstwa na placu boju. Nadal masz u mnie krechę. Jak wrócimy do Stanów po tej operacji, to się tym zajmę. Kelly próbował się uśmiechnąć, ale poczuł ból. – No, po tym jak próbowałeś mnie złapać w Cambridge, nie mogę powiedzieć, żebym trząsł się ze strachu. Wtedy też byłeś pijany? Ile tamten cyrk kosztował podatników? – Mniej, niż może cię kosztować rekonstrukcja tego paskudnego pyska. Contreras zdał sobie sprawę, że zapomniał o pistolecie. Sięgnął do schowka i wyciągnął go, razem z mapą, GPS-em Garmin oraz wskazówkami, które zanotował podczas rozmowy z Susanne Sheridan. Przypadkiem szturchnął Kelly’ego łokciem. – Uważaj, jak widzisz, mam obolały łeb. Coś w lusterku przykuło uwagę Contrerasa. Jakieś trzy kilometry za land roverem pojawił się błyskający kogut radiowozu. Contreras zaklął i wyłączył światła, przyspieszając. Droga nie była oświetlona i o mało nie wpadli na kilka jadących z naprzeciwka samochodów, po czym zjechali ponownie na prawy pas. Usłyszeli dźwięki klaksonów. – Skoro już chcesz nas zabić, to może użyjesz pistoletu? – zasugerował Kelly. Zacisnął mocniej pas bezpieczeństwa i rzucił okiem na deskę rozdzielczą w poszukiwaniu poduszki powietrznej pasażera. – To chyba ten sam radiowóz. Coś poszło nie tak. Jesteśmy w niezłych tarapatach. – Contreras rzucił kartkę ze wskazówkami Kelly’emu na kolana. – Jedziemy drogą numer 180. Niedługo będzie po prawej zakręt. Na którym kilometrze? Kelly uniósł kartkę, przybliżając ją do lewego oka, i powiedział: – Na siedemdziesiątym trzecim kilometrze od skrzyżowania z drogą numer 181 będzie... chyba napisałeś... polna droga? I volkswagen w garażu? Nie mogę przeczytać twojego pisma w ciemności. Contreras sprawdził licznik – 70,6 kilometra – i przycisnął do końca pedał gazu. – Resztę znam. Przejdź do tyłu, otwórz drzwi i zasłoń pokrowcem tylne światła. Niedługo będziemy hamować. – Krzyknij, jeśli będziesz dodawał gazu. Nie mam zamiaru wypaść. – Gdybym mógł jechać szybciej, już dawno bym to zrobił. Kelly przecisnął się nad oparciem swojego fotela i zanim doczołgal się do tyłu, rozbił pięścią wewnętrzne światło. Otworzył drzwi i w tym momencie zobaczył, jak kierowca pick-upa jadącego za nimi odbija w bok, przestraszony, że nieoświetlony land rover zablokował mu drogę. Gdy kierowca zdążył wreszcie przycisnąć klakson, rover Contrerasa popędził już dalej i mężczyźni usłyszeli tylko niewyraźny dźwięk. Kelly rozłożył pokrowiec nad zderzakiem. Trzepotał w pozycji poziomej pod wpływem powietrza dmuchającego spod kół. Kelly zauważył w oddali czerwone i niebieskie światła goniącego ich radiowozu. Zaparł się nogą o boczne okienko i wychylił się nad zderzakiem, przymocowując pokrowiec do tylnych świateł. – Zrobione! – krzyknął Kelly. – Co? – Powiedziałem, zrobio... Land rover gwałtownie skręcił i przechylił się w bok, stając prawie na dwóch kołach. Cały pojazd zadrżał, kiedy zwiększyło się tarcie. Z opon zdzierała się długimi piatami guma. Kelly wyrzucił pokrowiec na środku autostrady i skoczył w stronę klamki. Złapał ją i został szarpnięty do przodu. Opuchnietym policzkiem uderzył w siedzenie kierowcy. Samochód wypełnił się kurzem. Usiłował utrzymać równowagę, ale Contreras hamował coraz mocniej i Kelly został wciśnięty w podłogę za przednimi siedzeniami. – Idziemy! Idziemy! – krzyknął Contreras. Kelly zdał sobie sprawę, że zatrzymali się w jakimś garażu. Usłyszał dźwięk podobny do wiertarki i wyglądając z samochodu zobaczył łysego mężczyznę w niebieskim kombinezonie i z olbrzymim plecakiem, zamykającego na łańcuch potężne, zasuwane drzwi. Contreras wyciągnął Kelly’ego z land rovera ponad łysym mężczyzną mocującym się z tablicą rejestracyjną za pomocą łomu. – Mogłeś mi powiedzieć, że się zatrzymujesz – powiedział Kelly. – Stul pysk i za mną. Nigdy nie brałeś udział w takiej akcji? – W takiej, gdzie nikt do mnie nie strzela, nie brałem. – To jeszcze nie koniec tej operacji – odparł Contreras, podążając już tylnymi drzwiami na zewnątrz, za mężczyzną. Od oceanu dzielił ich półgodzinny marsz, ale dla żadnego z mężczyzn nie stanowiło to problemu. Contreras miał tak samo długie nogi jak Kelly – dwie muskularne pary kończyn, które były powodem zdenerwowania niejednego żołnierza podczas najcięższych wędrówek. Obydwaj mieli zwyczaj trenować z ołowianymi ciężarkami. Długie nogi pokonywały dystans metrowymi pociągnięciami. Kelly chciał przycisnąć Contrerasa, by opowiedział mu o planach operacji, ale wiedział, że głosy osób mówiących po angielsku przyciągnęłyby niepotrzebną uwagę w meksykańskiej przybrzeżnej dżungli. Po jakimś czasie błotnista droga zamieniła się w piaszczystą, a ta z kolei doprowadziła ich do srebrzystej plaży, która stanowiła schronienie dla dużego jachtu rybackiego hatteras, zakotwiczonego pięćdziesiąt metrów od brzegu. – To nasza łódka? – zapytał Contreras po hiszpańsku. – Wolałbym jednak rozmawiać po angielsku – powiedział łysy mężczyzna. – To nasza łódź? – zapytał ponownie agent. Susanne nie podała żadnych dokładnych informacji, wszystko zostało przygotowane w pośpiechu. Nieważne. Contreras był oszołomiony, że sama wdarła się na terytorium, na którym robienie tego, co należy, również oznaczało naruszenie rozkazów. Doszedł do wniosku, że łysy mężczyzna albo jest funkcjonariuszem operacyjnym CIA, albo osobą wynajętą. Przewodnik wskazał palcem na niewielką bostońską łódź wielorybniczą, wyciągniętą na brzeg, z silnikiem podniesionym do góry. – Nie jest to dokładnie to, na co dostałem zlecenie, ale różnica nie jest chyba zbyt wielka. Weźmiecie łódź i popłyniecie na jacht. Możecie ją podnieść na wyciągarce albo po prostu holować. Jutro pogoda ma się pogorszyć. Ze wschodu nadciąga wiatr o prędkości dwudziestu węzłów, więc lepiej jak najszybciej wyruszajcie, gdziekolwiek się wybieracie. Mężczyzna odprowadził ich do końca plaży i popchnął łódkę, dopóki nie zaczęła dryfować. Wrzucił do środka plecak i otworzył go, wyciągając i pokazując im owinięty w folię karabin automatyczny M-4, po czym schował go z powrotem. W ciemnościach Kelly nie potrafił określić wieku ani narodowości ich tajemniczego przewodnika. – Są tu dwie sztuki broni oraz amunicja i terminal satelitarny. Mają tu, wzdłuż brzegu, kiepsko rozwiniętą sieć nadajników komórkowych, więc jeśli nie będzie zasięgu, będziecie mogli zadzwonić do domu przez satelitę. Na dziobie jachtu schowany jest zapasowy terminal oraz wszystkie materiały wybuchowe i zapalniki. Powinien wam wystarczyć zaledwie kilogram, ale na wszelki wypadek zapakowałem pięć. Zapalniki i detonatory radiowe schowane są pod kołem sterowym w kokpicie. Mieliśmy też karabin maszynowy Golf M-60, więc wcisnąłem go do ładowni dziobowej, razem z trójnogiem i dwoma tysiącami sztuk amunicji kaliber siedem sześć dwa. – Mężczyzna uśmiechnął się i dodał: – Szkoda, że nie mogę pojechać na tę imprezę z wami. Potrzebujecie jeszcze czegoś? – Lubię jechać do walki z fuzją i sygnałówką. Masz może? – zapytał Kelly, podirytowany niefrasobliwością mężczyzny. – Chyba będziesz musiał gwizdać. – Zabawne. Jak się nazywasz? Nigdy nie spotkałem łysego Meksykanina. Contreras przeszedł na rufę i opuścił silnik, zanurzając śrubę w wodzie. Łysy mężczyzna patrzył na Kelly’ego w milczeniu, pchając ich w stronę zatoki Campeche i głębszej wody. 56 NA ZACHÓD OD TEHUACAN, MEKSYK Neck szedł boso, kulejąc, chyba ze dwie mile, kierowany pragnieniem snu, które było na tyle silne, że dwa razy zdarzyło mu się iść w kółko, zanim się zorientował i skierował ponownie naprzód. Gdyby Darren i Kate go znaleźli, kazaliby mu wędrować dalej. A gdyby musiał iść dalej, bez wątpienia umarłby. Minął polną drogę i zaczął poszukiwać jakiegoś płaskiego miejsca, gdzie mógłby się położyć. Nic więcej się dla niego nie liczyło. W oddali, na szczycie niewielkiego wzgórza, zobaczył cmentarz. Przeszedł przez łąkę i stanął pomiędzy krzyżami. Pasące się krowy wyglądały jak gigantyczne pająki i miał nadzieję, że nie są jadowite. Wiatr ponownie się wzmógł i Neck ujrzał nadchodzącą, tym razem z zachodu, nawałnicę, jakby góry zawróciły ciemne cumulusy i posłały je pełną parą w drugą stronę, przyciemniając i po raz kolejny chmurząc niebo. Neck doszedł do niewielkiej owalnej części cmentarza, która była ogrodzona murem. W miejscu tym było dużo płyt nagrobkowych, żadnych natomiast krzyży. Cmentarz miał wielkość ringu bokserskiego i otoczony był metrowym murem zbudowanym z kamieni łupkowych, przypominających Ne-ckowi dom jego dziadka na obrzeżach Newton, które znajdowało się koło Bostonu, który znajdował się gdzieś w Massachusetts, czy coś. Wszystko stało się bardzo zawiłe. W oddali zapaliło się światło, które oświetliło wzgórze. Neck z trudem, ale jakoś wgramolił się na mur. Jednak gdy usiadł na nim okrakiem, by odpocząć, zaczął się zastanawiać, jak w ogóle mógł kiedykolwiek uwierzyć, że zostanie zawodowym futbolistą. Co za fajtłapa. Neck Capucco to nieudacznik. Stracił równowagę i z hukiem spadł po drugiej stronie, gdzie osłonięty przed wiatrem zwinął się w kłębek i został już w takiej pozycji. Zanim trzasnął pierwszy piorun, Neck zdążył zapaść w głęboki sen. Neck spał tak dobrze, że marzenia senne zmieniały się w jego głowie jak w kalejdoskopie, jeden wątek zachodził na drugi: Kate, dzień draftu, Backstreet Boys, drużyna Wolverines, strzelanina przed posterunkiem policji, wycieczka do Pasadeny na Rosę Bowl, konik bujany, na którym jeździł, kiedy był mały, była dziewczyna, rzeka i wiry, krwiożercze psy, uśmiech mamy, kurczaki... Wielki kurak, szybki jak pies zaprzęgowy. Żółty i pierzasty. Nie, nie żaden kurak, kurewka dziobiąca go kurtuazyjnie. Kurak, kurewka, kurtuazyjnie. Dziób... dziób... DZIÓB! Neck zamachnął się, żeby ją odgonić, ale użądliła go osa. To nie była żadna kurewka, widział dobrze przez ledwie uniesione powieki, tylko osa. Gadająca osa! Pokręcił głową i gdy otworzył oczy, wziął głęboki oddech. Jego zakończenia nerwowe ponownie ożyły. Każde włókno, każde ścięgno, każda kość, każdy mięsień wydawał się krzyczeć. Zaczął ponownie zanurzać się w sennej otchłani, ale na powierzchnię wydobyło go dużo silniejsze odczucie. Strach. Usiadł, opierając się o cmentarny mur. Burzowe chmury przesłoniły gwiazdy. Neck rozejrzał się dookoła nagrobków, ale było zbyt ciemno i nie był w stanie zobaczyć nic na odległość większą niż parę metrów. Poczuł w ręce pulsowanie, zbliżył ją do oczu i zaczął się jej przyglądać w ciemnościach. Skaleczył się przez sen. Tylko zadrapanie, naprawdę, na dwa centymetry. Przeszukał palcami ziemię obok siebie – pewnie kawałek szklą z rozbitej butelki po piwie – ale nic nie znalazł. Spokojnie. Zasnął i uderzył głową w mur. Uniósł powieki. Czyżby mówił przez sen? Chyba tak. W każdym razie ktoś coś mówił. Na wschodzie uderzył piorun, ale na cmentarzu było spokojnie. Wstrzymał oddech i hałas ucichł, z wyjątkiem cholernego świerszcza, który doprowadzał go do szału. Wyobraził sobie świerszczyka grającego na skrzypcach. Po chwili świerszcz również ucichł.. Czyżby po drugiej stronie muru siedział jakiś gigantyczny świerszcz? A może to jakiś człowiek coś do niego mówił? Próbował się podnieść, ale w prawym udzie złapał go piekielny skurcz. Przechylił się do tylu, jęknął i zatopił swoje masywne palce w czworogłowym uda, próbując go rozluźnić, pomimo iż ból przedzierał się powoli do ścięgna, jak lód z wolna przykrywający w stawie całą wodę. Na tylnej części nogi pojawiła się opuchlizna wielkości piłki do siatkówki. Gdyby nie fakt, że był pozbawiony płynów, z oczu pociekłyby mu łzy. Neck zdołał chwycić się za palce u nóg i naciągnąć mięsień, zginając z trudem nogę w kolanie. W ciągu minuty skurcz zmniejszył się, jednak ustąpiwszy, pozostawił po sobie pozrywane włókna mięśniowe. Neck doskoczył do muru i usiadł, opierając się o niego, z nogą wyciągniętą do przodu. Sprawdził, która jest godzina. Kate miała rację, tylko dwugodzinna drzemka i poczuł się znacznie lepiej. Gra w NFL stała się kolejny raz czymś prawdopodobnym. Może gdyby przespał się trochę dłużej, stary wielki Neck wstałby z grobu jak jakiś Frankenstein, czy coś. Zamknął oczy. Błysk zamienił czarny obraz w krwistą czerwień i gdy uniósł powieki, zobaczył błyskawicę, a trochę dalej zauważył chłopca. Stal za nagrobkiem niecałe dwadzieścia metrów od niego. Obok chłopaka siedział sapiący pies. Czarna kurtyna opadła raptownie z powrotem i Neck nie widział już nic. Spojrzał ponownie na nagrobek i rozejrzał się dookoła. Chłopak zniknął. Nie, to nie był chłopiec. Miał brodę. Niski mężczyzna. Neck podciągnął się do góry i usiadł na murze, następnie z bólem wstał. Nie mógł przenieść ciężaru ciała na prawą nogę. – Hola, seńoń – krzyknął w ciemnościach. Nie było mowy o ucieczce. Ledwie stał o własnych siłach, nie mówiąc już o bieganiu. Mimo wszystko się nie bal, przecież to tylko jakiś niskiego wzrostu farmer. Farmerzy zwykle mieli ciepłe mleko i może nawet jakąś niezłą córeczkę, która zrobiłaby mu kąpiel i wszystko dobrze by się skończyło. – Halo – krzyknął drugi raz po hiszpańsku. Nad górami błyskało się co jakiś czas. Niebo wyglądało jak oświetlone przez stroboskop, jeden błysk za drugim. Neck zauważył, że mężczyzna-chłopiec wylania się zza nagrobka i zmierza w jego kierunku. Człowiek szedł spacerkiem, ale błyski sprawiały, że jego ruchy wyglądały jak w zwolnionym tempie. Ogień świętego Elma rozbłysnął na niebiesko dookoła sprzączki przy jego pasku, po czym znikł. Neck na moment się zdekoncentrował i ponownie zgubił go z oczu. Przeniósł wzrok, szukając mężczyzny trochę dalej, ale przy kolejnym uderzeniu pioruna cmentarz okazał się pusty. – Cześć – doszedł do niego wysoki głos mówiący po hiszpańsku, zaraz obok. Neck wzdrygnął się i obrócił głowę. Jakimś cudem mężczyzna zakradł się do niego od tyłu. – Cześć. – Znasz hiszpański? – zapytał przybysz. Przypatrując się mu, Neck doszedł do wniosku, że mężczyzna ma ledwie metr pięćdziesiąt wzrostu. „Podobnie jak Michael J. Fox albo Tom Cruise”, pomyślał, przypominając sobie wizytę swojej drużyny w programie Jaya Leno. Redaktor wkurzył go, kiedy powiedział, że Neck jest zbyt wielki na aktora. – Byłbyś tylko karykaturą – powiedział Leno, cokolwiek to miało znaczyć. – Prawda jest taka, że wszyscy najlepsi aktorzy są niscy. – Ale nie Arnold ani Clint – odpowiedział Neck – a to oni właśnie są na topie, stary. – Jego cwana uwaga musiała oszołomić Leno, który zareagował na nią jedynie uniesieniem brwi. Gdy Neck stał się już sławny w telewizji, doszedł do wniosku, że zacznie grać w filmach. O tak! Krótka drzemka pozwoliła mu ponownie zacząć myśleć o grze w NFL. Ale przecież jest potężny! I teraz już o krok bliżej domu. – Tak, znam hiszpański. Wioski też – powiedział Neck małemu ciemnemu człowieczkowi, czekając, aż ten zapyta go, czy jest Asesino, czy może zakładnikiem. – Idzie burza – mężczyzna uśmiechnął się, pogłaskał swoją brodę i nic więcej nie powiedział. Głowę miał podobną do ogromnego dziadka do orzechów. Neck zastanawiał się, czy za wpis do Księgi rekordów Guinnessa dostaje się jakąś nagrodę. Neck czekał na pytania, ale te w ogóle nie padły. „Dziwne”, pomyślał. Nawet jeśli to farmer, który nie ma telewizora ani radia – i nie słyszał o Los Asesinos – powinien być przynajmniej troszeczkę ciekawy, dlaczego przyszły zawodowy gracz futbolu amerykańskiego śpi na jakimś cmentarzu w środku Meksyku akurat w czasie burzy! – No, zgubiłem się – odezwał się Neck, zmagając się trochę z hiszpańskim. Zirytowało go to, ponieważ był to jedyny przedmiot, w którym się wyróżniał. – Który... jak... gdzie znaleźć jakieś większe miasto? Z hotelem i ludźmi? – Neck był zmęczony, ale zapamiętał wskazówki Darrena. – Telefon? Ma pan telefon? Mały człowieczek chwycił swoją cienką brodę i wetknął końcówkę do ust. Szkoda, że Darren nie widzi tego kolesia, jego wzrostu i kiepskich manier, skoro według niego kozie bródki są do dupy, zaśmiał się pod nosem Neck. Głowa mężczyzny była za duża w porównaniu do drobnej reszty, poza tym cały czas się uśmiechał. „Kurwa, ma jakieś dziwne czoło, pomyślał Neck. Ciekawe, czy kiedykolwiek widział białego człowieka. Na pewno nie tak wielkiego jak ja! Kurczę, szkoda, że nie mam jakiegoś cukierka albo lusterka, które mógłbym zamienić na jedzenie”. – Mam zadzwonić na policję. Tak? – Nie – powiedział szybko Neck. – Nie, dziękuję panu. Mężczyzna uniósł brwi, ale do końca głowy jeszcze dużo im brakowało. – Nie? Dlaczego nie? Pomogą ci. – Nie mam... nie potrzebuję pomocy, dziękuję. Mężczyzna zaśmiał się wysokim głosem. „Pieprzyć jedzenie, pomyślał Neck, niech lepiej już stąd spada. Sam rano znajdę drogę”. – Długo musiałem cię budzić, przyjacielu – powiedział mężczyzna. – Już prawie miałem cię ogolić. Dalej się na tym zastanawiam. Chciałbyś? Miałbyś gładką buzię. Neck zmieszał się i pomyślał, że zapewne źle zrozumiał hiszpański. – Nie rozumiem. Przykro mi. – Nagle oświetliła ich seria błyskawic i Neck zauważył, że mężczyzna ma na sobie zabłocone buty sportowe. Coś go zaczęło niepokoić i cofnął się o krok. Nadepnął psu na ogon. Rozległ się smutny skowyt. – Zrozumiałeś. O, w ten sposób. – Mężczyzna wykonał ruch imitujący golenie. – Nożem. El Monstruo Carnicero wyciągnął zza paska Niedźwiedzi Pazur. Tak, idealnie pasuje do wymiarów chłopaka. Uniósł maczetę, przekręcając ją, by chłopak mógł podziwiać ostrze, które tak precyzyjnie wypolerował. Wykonany z wielu warstw, był w stanie znieść nacisk konieczny przy zdejmowaniu skóry ze zwierzęcia wielkiego jak byk. Właśnie takiego jak ten chłopak! – Sam go zrobiłem. Widzisz końcówkę? Zakończyłem ostrymi ząbkami. Niedźwiedzim Pazurem mógłbym ściąć drzewo. A jak myślisz, co mógłbym zrobić z twoimi nogami? Miał ochotę przetestować Niedźwiedzi Pazur na kimś tak wielkim, jednak szybko zrezygnował. Chłopak, podobnie jak żołnierz i wszyscy pozostali, trząsłby się ze strachu, gdyby w końcu zdał sobie sprawę, że czeka go nieuchronna śmierć. Potem stanąłby jak sparaliżowany i zaczął błagać o litość. Oczywiście ten był już pokonany. Ledwie mógł się ruszać! El Monstruo Carnicero obserwował, jak chłopak przechodzi, utykając, na przednią stronę cmentarza. Jego prawa noga się nie zginała. El Monstruo Carnicero nie musiał się spieszyć, by dogonić potężną ofiarę. – Mu... muszę już iść – powiedział blondynek, oglądając się za siebie. – Stój, chłopcze – syknął El Monstruo Carnicero. – Nie. Przykro mi. Muszę iść. Idę dzisiaj... w odwiedziny do kolegi. El Monstruo Carnicero zdenerwował się na to marne kłamstwo, a jeszcze bardziej był zły, że chłopak już próbuje uciekać. „Nie będzie z nim żadnej przyjemności, pomyślał. Ale nie, nieprawda. Spokojnie, nie ma co się spieszyć. Jeśli potraktuję go Niedźwiedzim Pazurem, powinno być wesoło!”. El Monstruo Carnicero sięgnął do tyłu i wyciągnął Sokoła. Pogłaskał pokryte azotanem tytanu ostrze i chwycił za końcówkę. Spojrzał na prawą nogę chłopca i gdy pewnie chwycił nóż, poczekał chwilę, zgiął rękę, uniósł do góry i gwałtownie wyprostował, wypuszczając stalowy szpic. Sokół ze świstem przeciął powietrze. Ostrze wbiło się głęboko w łydkę chłopaka i powaliło go na ziemię. Upadł na płytę nagrobkową, która przewróciła się, wyrzucając w powietrze grudki ziemi. El Monstruo Carnicero był zadziwiony jego rozmiarami – będzie zabawa jak przy wykańczaniu byka. – Patrz na mnie, jak do ciebie mówię – syknął, przekrzykując angielski bełkot chłopaka. – Pierdol się, skurwysynu! – krzyknął chłopak. – Kurwa, zabiję cię, pierdolony szczurze! – Nauczę cię, jak się drzeć po hiszpańsku. Chłopak podniósł się i klęknął. Wyszarpnął stal wbitą w nogę. Niedźwiedzi Pazur czekał na swoją kolejkę. Potężne ostrze odbiło się, raniąc głęboko palec chłopca. El Monstruo Carnicero podniósł Sokoła z ziemi i cofnął się. Nie warto było podchodzić zbyt blisko do kogoś tak wielkiego, wiedział to z doświadczenia. Sam był wątły i podczas wielu walk został mocno posiniaczony. Ale obrażenia nie pojawiały się bez powodu – aby zadać śmiertelny cios, trzeba było podejść bliżej, a ofiara czasami wykonywała ostatnie kopnięcie albo uderzenie pięścią. – Posłuchaj, chłopcze, albo następnym razem odetnę ci całą rękę. Je... – Powiedziałem wypierdalaj, skurwiała suko! Chłopak rzucił się na niego, ale El Monstruo Carnicero, chociaż zaskoczony – nawet zszokowany! – odskoczył do tyłu jak kot i stanął w rozkroku. Chłopak upadł na twarz. El Monstruo Carnicero po raz pierwszy uważnie się mu przyjrzał. Naprawdę uważnie. Wyczul u niego prawdziwą furię, i tylko to się liczyło. Zarechotał, wyczekując i obserwując, jak chłopak na czworaka przesuwa się w jego stronę, wymachując ręką, która wyglądała jak gigantyczny grzechotnik. – Prawdziwy wojownik! Neck podniósł się na kolana. Mały człowieczek kopnął go prosto w twarz, ale Neck bez trudu przyjął cios i usiłował chwycić nogę napastnika. Gdyby go złapał, złamałby skurwysyna na pół. Ale pieprzony kurdupel był szybki, i tym razem też odskoczył. Neck ruszył naprzód, niestety był wycieńczony, a mały sukinsyn jeszcze się z niego śmiał. – Ole! – krzyknął Indianin. – Dalej, byku! Huitzilopochtli nie może się już doczekać! – Nie żyjesz. Do ciebie mówię, skurwialy psie – powiedział Neck. Kolejny raz zaświeciła błyskawica i zobaczył, że mały człowieczek zanosi się ze śmiechu. Zobaczył też ogromną maczetę, która go uciszyła. – Wiesz, gdzie teraz jesteś, jankesie? Na cmentarzu Azteków. Budujemy je w kształcie koła, tak jak ten, tylko te płyty nagrobne nie są nasze. Hiszpanie dobudowali je później. Widzisz te krzyże rozsiane dookoła poza murem? To są niewierni albo moi ludzie, którzy zarazili się czymś od Hiszpanów i umarli, albo ci, którzy przestraszyli się ich dział i stracili wolę do walki, albo zostali przekupieni i nawróceni jak głupie psy. Albo sami konkwistadorzy. Wiesz, kim ja jestem? Neck pokręcił głową i pomyślał o przewróconej płycie nagrobnej i czasach, kiedy uprawiał rzut dyskiem. Ciekawe, jak daleko dalby radę nią cisnąć, zważywszy na uszkodzoną nogę? Przynajmniej z siedem metrów. – Nie – skłamał Neck. – Nazywają mnie Potwornym Rzeźnikiem. Jestem czystej krwi Aztekiem. Największym wojownikiem Meksyku. – Zabawne. A wyglądasz jak mała suka. Spowodowało to długą przerwę w rozmowie. El Monstruo Carnicero zastanawiał się, czy chłopak po prostu słabo zna hiszpański, czy rzeczywiście miał cojones, by powiedzieć coś takiego. Zachowywał się inaczej od większości jego przeciwników. Taki nadęty z tymi tlenionymi włosami. – Wydaje ci się, że możesz mnie pokonać? Dam ci szansę, potem cię pokroję i wykąpię się w twojej krwi i będziesz patrzył, jak cię pożeram. Słyszałeś o składaniu ofiar z ludzi przez Azteków? – No to do dzieła – powiedział chłopak. Wyglądał na pełnego entuzjazmu. – Jeśli uda ci się wydostać z tego koła śmierci za mur, nie będę cię torturował. Odetnę ci głowę Niedźwiedzim Pazurem i na tym koniec. W przeciwnym razie, jankesie, trochę się pobawimy. I wyciągnę ci serce, jak jeszcze będziesz oddychał. El Monstruo Carnicero myślał, że teraz zacznie się bełkot – słabe protesty, wzywanie tego czy tamtego boga. Ale chłopak skinął głową i zdołał wstać, skacząc na jednej nodze. – Już się w to bawiłem, cioto. Kiedy start? – szepnął chłopak. El Monstruo Carnicero uniósł brwi i pomachał Niedźwiedzim Pazurem, jak matador prezentujący publiczności swoją płachtę, schylił głowę i przesunął maczetą po swoim ciele, wyciągając rękę w bok niczym skrzydło. „Tak, pomyślał, prawdziwy byk”. – Jak sobie życzysz, chłopcze. – Tylko ty? – zapytał chłopak. – A może najpierw skoczysz jeszcze po setkę azteckich kurdupli? El Monstruo Carnicero był zaskoczony i poczuł falę radości, ponieważ wzrastało jego podniecenie. Każde słowo chłopaka motywowało go coraz bardziej do walki. Chłopak doszedł, skacząc, za nagrobek i ruszył na jednej nodze w kierunku muru. El Monstruo Carnicero odciął mu drogę i zamarkował cios, żeby sprawdzić jego reakcję. Chłopak był rozwścieczony, to prawda, ale instynkt miał taki sam jak inni – tam, gdzie pojawił się nóż, odskakiwał w przeciwnym kierunku. – Tylko ja, chłopcze. Tylko ty i ja. El Monstruo Carnicero popatrzył na ręce chłopaka i doszedł do wniosku, że się trochę zabawi. Zaczaił się jak kot i zdecydował się zadać chłopakowi ostre cięcie w przedramię, wyprzedzając jego reakcję na atak. Wymierzył jeden punkt w ciemności i upozorował atak. Chłopak zachował się tak, jak przewidział. Dźgnął Sokołem, przeciągnął w prawo i gdy maczeta nabrała rozpędu, ręka chłopaka nadziała się na nią, nie inaczej. Słychać było tępe uderzenie i Niedźwiedzi Pazur posmakował kości. Chłopak wrzasnął. Drugą ręką chwyci! El Monstruo Carnicero za nadgarstek, najbardziej szczęśliwy traf, z jakim Aztek kiedykolwiek się spotkał u swojej ofiary. Ścisk był tak samo mocny, co nieoczekiwany. Zanim udało mu się pociągnąć drugi raz Niedźwiedzim Pazurem, miał już złamany nadgarstek i leciał w kierunku ziemi. Indianin upadł na ziemię i uderzył w nagrobek, raniąc się w plecy i tracąc oddech. Kiedy obserwował chłopaka skaczącego w kierunku muru, w płucach poczuł pieczenie. Znalazł Niedźwiedzi Pazur i wstał, żeby go dogonić, ale chłopak wybijał się do góry jak gigantyczny kangur. El Monstruo Carnicero miał zamiar dotrzymać danej obietnicy i zaczął żałować, że nie będzie żadnego przesłuchania. Chłopakowi udało się wydostać. Wcześniej miał nadzieję dowiedzieć się czegoś o dziewczynie Kate North. Uniósł Niedźwiedzi Pazur nad głową i zaskrzeczał, biegnąc w kierunku chłopaka, skupiony na jego grubym karku. Zastanawiał się, czy byłby w stanie odciąć mu głowę jednym pociągnięciem ostrza. Neck zbliżył się do muru. Cieszył się, że udało mu się wygrać. Nawet gdyby mężczyzna rzucił w niego kolejnym nożem, był pewny, że uda mu się pokonać mur. Nie on pierwszy nie doceni! Necka Capucco! Mały skurwiel! Ale po co mu to? Szybka śmierć, jak powiedział Potworny Rzeźnik, ale co to miało być? Miał zostać pocięty jak krowa, po tym jak przeskoczył ten mur! Przez tego kurdupla! El Monstruo Carnicero ruszył przed siebie. Zastanawiał się nad odległością, z jakiej ma zadać śmiertelrfe cięcie, kiedy nagle chłopak stanął tyłem do muru i odwrócił się twarzą do swojego przeciwnika. Jego wielkie mięśnie na-pęczniały i miał zaciśnięte zęby. „O co chodzi”, zastanawiał się El Monstruo Carnicero. Popatrzył ze zdziwieniem na jego pozę – oraz na rozmiar jego zębów – ale z rozpędu zbliżył się do chłopaka, chociaż ten zrobił coś tak nieoczekiwanego. „Atakuje!”. Chłopak uderzył go z siłą dębowych drzwi i złamał mu żebro, co zabrzmiało jak trzask łamanej gałęzi. El Monstruo Carnicero był teraz ściśnięty przez ogromne ręce. Chłopak uniósł go do góry. Aztek wyrwał się do tyłu i wbił chłopakowi w plecy Niedźwiedzi Pazur, ale zanim zdołał docisnąć go po samą rękojeść, kolejny raz leciał w powietrzu jak szmaciana lalka. Uderzył głową w mur i przez sekundę zrobiło mu się ciemno przed oczami. Dopiero po chwili ponownie zobaczył chłopaka, swojego najdzikszego przeciwnika, stojącego naprzeciw. Kolejny atak. Indianin zdołał unieść stopę. Ugiął nogę i uderzył potężne zwierzę prosto w twarz. Bez efektu. Szeroki kark zamortyzował cios i odbił nogę El Monstruo Carnicero niczym cieniutką gałązkę. Potężnymi rękami Neck zaczął szukać twarzy napastnika. Wtedy znalazł jego szyję. El Monstruo Carnicero poczuł się jak złapany w sidła. Chwycił najmniejszy palec chłopaka, ale wydawał się on gruby jak metalowy pręt i tak samo mocny. Gdy chłopak zaczął go dusić, El Monstruo Carnicero dostrzegł Niedźwiedzi Pazur wbity do połowy w jego plecy, dyndający i obijający się podobnie do szpady matadora, który ugodził byka. To była prawdziwa walka z bykiem. „Ale byki nie duszą. Nie mogę oddychać”. Pies bezustannie wył, chcąc dołączyć do walki. El Monstruo Carnicero chwycił rękojeść maczety i przekręcił ją najmocniej jak potrafił. Usłyszał syczący odgłos pękającego płuca. Chłopak padł na kolana. Aztek przewrócił wielkie zwierzę na plecy i usiadł na nim okrakiem. – Dobrze walczysz, chłopcze – wysapał. – Huitzilopochtli będzie zadowolony! Chłopak tylko patrzył, skupiony na własnym oddechu. El Monstruo Carnicero pogłaskał go po policzku. – Popatrz na siebie. Tak się napracowałeś nad swoją opalenizną. Nie wiedziałeś, że konkwistadorzy unikali słońca i dla wyższego statusu chronili swoje blade oblicza? Nie wiesz, że nawet dzisiaj bogate hiszpańskie pizdy noszą w słoneczne dni parasolki, żeby się schować przed słońcem, na które ty się wystawiasz? Chłopak coś wybełkotał, próbując wykrztusić z gardła krew. El Monstruo Carnicero nie mógł tracić już więcej czasu, chociaż bardzo dobrze się bawił w jego towarzystwie. Schował maczetę i na operację wyciągnął Barracudę. – Zadaję pytania tylko raz. Nie tak jak na waszych filmach, gdzie biją, straszą czy co tam jeszcze. Jeśli raz skłamiesz, zacznę obdzierać cię ze skóry. Dokąd idzie dziewczyna Kate North? – Mexico City – szepnął chłopak. Gwałtownie zareagował na ruchy Barracudy i El Monstruo Carnicero cieszył się, że jakieś zakończenia nerwowe jeszcze ma żywe. W takich przypadkach przesłuchania były dużo ciekawsze. – Nie. Za bardzo zboczyliście z kursu. Dokąd? – Mexico City. Rzeźnik był zadowolony, że chłopak mówi prawdę. Nie widział jeszcze, by ktokolwiek przez dłuższy czas upierał się przy kłamstwach, gdy nie chodziło o jego rodzinę. – Dokąd? – zapytał, by się upewnić. – Mexico City, pierdolony psie! – wysapał po angielsku Neck. – Z kim ma się tam spotkać? Oczy chłopaka kręciły się jak u oszalałego konia. El Monstruo Carnicero przewrócił go na bok, żeby mógł wypluć trochę krwi i nabrać powietrza. Kiedy obrócił go z powrotem, chłopak śmiał się od ucha do ucha, na wielkich białych zębach miał czerwone plamy krwi. – I tak tęsknię za swoją mamą. El Monstruo Carnicero uderzył byka mocno w twarz. – Z kim ma się tam spotkać? Wielki chłopak odpowiedział: – Prawie wygrałem, nawet z moim kolanem i twoim nożem. – Z kim ma się spotkać dziewczyna Kate North? Oczy chłopaka schowały się za powiekami i zanim umarł, zdążył tylko wypowiedzieć jedno zdanie: – Poczekaj tylko, aż moi przyjaciele cię dorwą, ty suko. CZWARTEK U ludzi krótkoterminowe pozbawienie snu prowadzi do poczucia senności, zakłóceń nastroju oraz pogorszenia wydajności. Jeśli pozbawienie snu trwa dłużej niż kilka dni, to, tak samo jak u szczurów, pojawia się syndrom fizjologiczny: zwiększone spożycie pokarmów, utrata wagi ciała oraz zwiększone zużycie energii. Objawy te, skumulowane, prowadzą w ostateczności do śmierci. G. Tononi, C. Cirelli oraz R. Salazar, Funkcjonalne konsekwencje pozbawienia snu 57 ORIZABA, MEKSYK Księżyc uniósł się nad mierzącym 5610 metrów szczytem Orizaba o godzinie 1.22. Niebo było bezchmurne – wszystkie chmury zostały przepędzone przez front nadciągający znad Karaibów. W blasku księżyca, który rozświetlał całe zbocze wulkanicznej skały oraz widoczną w oddali pustynię, szła kulejąc dwójka ludzi. Za sobą pozostawili swojego towarzysza oraz dwa poprzednie życia. Żadne z nich nie wiedziało, czy uda im się to wszystko jeszcze kiedykolwiek odzyskać. Trzy dni wcześniej jej stopy miały rozmiar osiem. Teraz spuchnięte zwiększyły się spokojnie do dziesiątki. Na nogach miała sportowe buty o męskim rozmiarze czternaście, z czubkami wypchanymi trawą, by zmniejszyć tarcie. Jej ramiona i nogi stały się nieustannie pracującymi wahadłami. Ręce miały teraz grubość nóg, a dłonie osiągnęły wielkość małych rękawic do baseballu. Zakończenia nerwowe były zalane krwią i stawiając nogi nawet na delikatnych gałązkach, musiała zaciskać zęby. – Jesteśmy już na miejscu? – spytała. Był to żart znany każdemu, kto kiedykolwiek katował swoje ciało za pomocą terenu i dystansu. – Zaraz za następnym wzgórzem – odparł na to Darren. Słońce wzeszło o 5.27. Wysokie pasmo Sierra Madre znajdowało się już w tyle i para rozpoczęła długie zejście w stronę Atlantyku. Bujna roślinność pojawiła się przy rzece Jamapa, wzdłuż której przesuwali się na wschód. Stopniowo zaczęły ukazywać się skrawki zieleni, najpierw jako pojedyncze plamy na wyschniętym brązowym podłożu, a zaledwie kawałek dalej ziemia pokryta była już grubym zielonym dywanem. Zaczęła się mordercza gra w chowanego. Kraina wyglądała na przyjazną, jednak wcale nie zaznali natychmiastowej ulgi – strome, wypukłe wzniesienia pożerały resztki tego, co pozostało po mięśniach czworogłowych i łydkach. Mocne skurcze naciągały ścięgna na ich kostkach, odżywiając w ten sposób pęcherze. Kobieta nie widziała już przed sobą gór, lecz nadal je czuła. Duże nachylenie terenu sprawiło, że jej poranione palce zostały dociśnięte do samych końców zbyt dużych butów. Skupiła się na jak najmocniejszym przyciskaniu pięt do tylu przed położeniem podeszwy na ziemi, lecz zamiast pozbyć się bólu, przenosiła go jedynie w inne miejsce. Doszli do punktu, w którym rzeka zakręcała szerokim łukiem. Woda była przejrzysta i wyglądała na bezpieczną, delikatnie chlupocząc nad wygładzonymi kamykami, które od setek lat niezmiennie wypłukiwała. Mężczyzna i kobieta przebrnęli przez skupisko jasnozielonych paproci i pochylili się nad lustrem, chłepcząc wodę jak ucieszone psy. – Pięknie tu, prawda? – powiedziała po pierwszym łyku. Mężczyzna jedynie skinął głową i ponownie zanurzył twarz w polodowco-wym nurcie, by się ochłodzić. Jego umysł był w stanie przypisać dziczy tylko jedno odczucie: lęk. Rozciągająca się przed nimi przyroda stanowiła dla nich wyzwanie, a nie przedmiot uwielbienia. Była wrogiem, którego musieli pokonać. Ponad głową zauważyła piękną niebieską papugę, która wylądowała na gałęzi świerku. Wsłuchując się w jej śpiew uśmiechnęła się i zaczęła się zastanawiać, czy mogłaby ją zabić i zjeść. Niestety, nie miała już w rękach wystarczającej siły. Poza tym, zabijanie już dawno jej zbrzydło. Wrzuciła kamień do strumienia i obserwowała, jak rozchodzą się koncentryczne fale. – Może nie znajdziemy się w „SundayStyles”, ale artykuł w „Timesie” gwarantowany – powiedziała. – Tatuś będzie zachwycony. Mężczyzna chrząknął, zajęty przekopywaniem schowanego w miękkiej ziemi gniazda chrząszczy. Podał jej dwa wijące się insekty i kilka larw. Zmiażdżyła je ręką, by przestały się ruszać, po czym połknęła jak witaminy. – Zabiliśmy niewinnych ludzi, Darren. – Niestety, podczas wojny giną niewinni ludzie. A teraz pomóż mi znaleźć jeszcze jakieś białko. – Myślisz, że Neck już dotarł do domu? Zabolało go to i przez chwilę milczał. – Tak, kochanie, myślę, że tak. * Księżyc schował się o 11.12, ale para nie zobaczyła, jak znika z blado-niebieskiego nieba. Dżungla, do której weszli, pochłonęła ich w całości. Znaleźli się w żyjącym organizmie, pod potrójnym baldachimem z listowia, który wpuścił ich do swojego wnętrza niechętnie i teraz wydawało się, że próbuje pozbyć się obcych ciał, które go zainfekowały. Podążając starym korytem rzeki, musieli się pochylać, by nie zawadzać o wystające z wszystkich stron gałęzie. Długa i cienka gałązka smagnęła kobietę po twarzy niczym bat. – Au! Uważaj – wyszeptała. Nie była w stanie go dostrzec w zielonej gęstwinie, usłyszała tylko głos: – Na co mam uważać? – Na gałęzie! Przytrzymaj, dopóki nie chwycę! – Przepraszam. Westchnęła, próbując zrobić krok do przodu. Zaplątała się w chaszcze i ugięły się pod nią nogi. Była tak wycieńczona, że po prostu zanurzyła się krzakach i usiadła, ciężko oddychając. – Potrzebuję piętnaście minut, żeby złapać oddech. Mężczyzna przedarł się przez zarośla i usiadł przy niej. To, że właśnie ona prosiła o odpoczynek, zaniepokoiło go. Pogłaskał ją po czole i szepnął: – Już końcówka, kochanie. Niedługo dojdziemy do jednej z wielkich rzek spływających z gór prosto do Veracruz. Popłyniemy bez problemu z prądem. Odchyliła się do tyłu i podniosła nogę, przygryzając wargę. – Coś nie tak z moimi stopami. Mógłbyś zerknąć. – Pęcherze? – Oby tylko. Rozwiązał jej buty i poluzował obydwie sznurówki, by wysunąć stopę, ale miała tak dużą opuchliznę, że przy zsuwaniu buta z nogi aż jęknęła z bólu. Chwycił ją za kostkę i jego palce wcisnęły się głęboko w zakażoną skórę. Zdjął skarpetkę najdelikatniej jak potrafił, krzywiąc się zarówno z powodu nieprzyjemnego zapachu, jak i świadomości, że zdziera jej skórę. Zagryzła z całej siły gałązkę włożoną między zęby. – A wydawało mi się, że wosk depilacyjny to koszmar. Odburknął coś. Spodnia część stopy była mieszaniną czerni i purpury, podzielonej sporadycznymi zielonymi plamami, gdzie bakterie nie zdążyły jeszcze zniszczyć naskórka. Na obrzeżach stopa była poszarpana i pokryta bliznami. Były to miejsca, w których skóra obumarła i odpadła. Zgorzel rozwija się, kiedy stopy przez dłuższy czas trzymane są w wilgoci i stają się siedliskiem wszelkich zakażeń, fest to infekcja bakteryjna przypominająca odmrożenie i może w ostateczności przekształcić się w gangrenę, jeśli nie zostanie podjęte leczenie. Na nieszczęście, potencjalne leczenie było oddalone o pięćdziesiąt kilometrów. Zauważyła jego reakcję i spytała: – Zgorzel, tak? – I to niezła, kochanie. Przejechał jej po stopie gałązką. Wyrwała mu ją z ręki. Poczuła, jakby przecinał jej tkankę tępą brzytwą. Był to dobry znak. Zakończenia nerwowe jeszcze nie obumarły i zmagały się z zakażeniem. – Twoje stopy nie mają zbyt dużo czasu – powiedział, zły na siebie samego, że to właśnie ona cierpiała, a nie on. – Więc lepiej się pośpieszmy. * Słońce zaszło o 17.42. Kobieta, utykając, wlokła się za mężczyzną. Trzymała się jego ramienia i od czasu do czasu, kiedy potrzebowała lepszego oparcia, łapała za wystający pasek. Oddalili się od rzeki godzinę wcześniej, gdy usłyszeli krzyki flisaków płynących z prądem. Weszli na wysoki brzeg i schowali się w gęstwinie. Byli kompletnie wycieńczeni. Mieli podkrążone oczy i przemęczone kończyny. Widać było, jak ich twarde ścięgna wibrują i napinają się zaraz pod powierzchnią pergaminowej skóry. Kora, trawa, koniki polne, robaki i ważki powoli trawiły się w ich żołądkach. Ból w stopie kobiety zaczął zanikać. Razem z bólem zanikała jednak zdolność chodzenia. Czuła się, jakby zjeżdżała w rolkach po stromym stoku. Wkrótce musiała oprzeć obydwie ręce na barkach mężczyzny, a w niedługim czasie objęła go w pasie nogami. Trzymała i nie chciała puścić. Mężczyzna nie miał nic przeciwko temu. Tak naprawdę poczuł, że powoli zaczyna spłacać jakiś potężny dług, który zaciągał przez lata. Niewielkie zwapnione granulki wytworzone przez zapalenie, które wywiązało się pod jego plastikową rzepką, wrzynały się w ścięgna. Rozkoszował się bólem. – Poruszamy się zbyt wolno – szepnęła mu do ucha. – Nie możesz tak cały czas iść. – Nie, ale mogę jeszcze przez minutę. A później jeszcze jedną minutę. Pocałowała go w szyję. – Kocham cię, kotku. – Ja ciebie też. Wyraźny zapach wanilii uderzył mężczyznę w nozdrza, gdy przedzierał się przez mur zarośli. Padł na brzuch. Kobieta wylądowała na nim i zaczęła coś mówić, ale zasłonił jej usta ręką. Dżungla się skończyła. Leżeli na wysokiej krawędzi dużego prześwitu o długości jednego kilometra i szerokości 400 metrów. Obszar znajdujący się poniżej porastały rzędy sięgających do pasa roślin. Gigantyczne pole otaczała górzysta dżungla, wyglądająca jak trybuny olbrzymiego stadionu futbolowego. Na drugim końcu plantacji zobaczyli białą willę i dwa czarne, lśniące w słońcu samochody. – Właśnie znaleźliśmy sposób na dotarcie do plaży – szepnął, zauważając kilka głów, które wynurzały się co jakiś czas spomiędzy roślin znajdujących się w dole. Rolnicy zbierający plony. Większość z nich przenosiła płócienne worki do ciężarówki, która powoli krążyła po polnej drodze. – Pewnie plantacja wanilii. Czujesz? – powiedziała. Zaburczało jej w brzuchu. Walczyła z pragnieniem zejścia na dół i zjedzenia paru fasolek, tak bardzo brakowało jej cukru. Przed oczami pojawiły się waniliowe lody z bakaliami i bitą śmietaną. Próbowała przezwyciężyć halucynacje, zamieniając obraz w wafle waniliowe, zanim zdołała skupić wzrok na ogromnym rowie, który zapewne był używany do nawadniania. – Nie możemy ryzykować. Prześpimy się do północy, wtedy ukradniemy kolację i samochód. Kelly będzie na nas czekał na plaży o świcie. – A jeśli nie dotrze? – Dotrze. – Wtedy znajdziemy Necka? – Tak. To pierwsze, co zrobimy. PIĄTEK Były to święte ofiary o świętym przeznaczeniu: mały chłopiec za wojowniczość na polu bitwy, dziewczynka za tkanie przy piecu i zamiatanie, dla zachowania i zabezpieczenia jej małego kącika społecznego świata. Inga Clendinnen, Aztekowie 58 ZATOKA MEKSYKAŃSKA Półkolisty księżyc uwolnił się od horyzontu zaraz po północy i rozświetlił kokpit hatterasa srebrzystą poświatą. Przez sześćdziesiąt mil Contreras płynął równolegle ze statkiem wycieczkowym, który widoczny był na radarze i zmierzał na południe. Nagle jednak rozbrzmiał alarm GPS. Mężczyzna zwolnił obroty i pozwolił dużemu statkowi oddalić się, następnie przyspieszył i wykonał gwałtowny zwrot w prawo, przecinając prostopadle ślad pozostawiony przez niego na kursie 250 stopni. „To powinno obudzić Kelly’ego”, pomyślał z uśmiechem na ustach. Contreras spędził cały dzień wysłuchując paplaniny chłopaka. Miał ochotę rzucić jakiś uszczypliwy komentarz na temat tego, jak dał dupy w Somalii, by go uciszyć, ale dobrze wiedział, iż nie należy krytykować akcji bojowych innych marines. Nieistotne, czy były to akcje utrzymywania porządku, czy nie. Zamiast tego wygonił go do kabiny. Contreras chwycił za gumowe rękojeści podwójnej dźwigni i powoli przestawił je do góry, aż do samego końca. Osiemset koni napędzających hatterasa natychmiast zareagowało na ściągnięte wodze i śruba przestała się kręcić. Contreras przekręcił kluczyk w lewo i delektował się przytłumionym, jednostajnym odgłosem wody rozbijającej się o kadłub jachtu. Wiatr zaczynał szaleć pod wpływem frontu niskiego ciśnienia nadciągającego nad zatokę. Ciepły podmuch przeleciał ze świstem w poprzek kadłuba z prędkością ponad dwudziestu pięciu węzłów i zakołysał jachtem na boki. Contreras włączył autopilota, po czym wystawił głowę z mostka kapitańskiego. Zamknął oczy i ustawił się twarzą do wiatru, wdychając słone powietrze i odruchowo mrużąc powieki, gdy drobinki wody zaczęły zacinać mu w twarz. Cudownie. Za sześć godzin miało wzejść słońce i operacja miała osiągnąć swój kulminacyjny moment. Brzydka pogoda pomogła Contrerasowi wczuć się w rolę. Ponownie poczuł dobrze znane mu łaskotanie w żołądku. Wróg. Nieznane. Niepogoda. Zemsta. – Hej! Dotarliśmy już? – krzyknął Kelly, który wszedł po drabinie na mostek kapitański z zielonym satelitarnym radiem w ręce i wystawioną anteną. – Jesteśmy jakieś dwadzieścia mil na północny wschód od miejsca spotkania – powiedział Contreras, rozdrażniony tym, że Kelly czuł się tak swobodnie na kołyszącym się jachcie, prawie jak świnia w chlewie. Być może te opowieści dotyczące łowienia ryb wcale nie były kłamstwem. – Spędzimy tutaj noc. Jeżeli ktokolwiek do nas się przyczepi, nie uda nam się dopłynąć na czas. Idź wyrzucić kotwicę. – Kotwicę? Wybacz, kapitanie, ale na takiej wodzie nas nie utrzyma. Jaką mamy głębokość? – Kelly, czy kiedykolwiek czytałeś Wiadomość dla Garciil Kelly czytał, ale był ciekawy. – Nie. – Mój dowódca kazał mi ją przeczytać, kiedy byłem na wojnie. On... – Jakiej wojnie? – W Wietnamie, durniu. A o jakiej innej wojnie mógłbym mówić? – W Kuwejcie, Somalii, Bośni, Afganistanie. – Mówię o prawdziwej walce, żołnierzu. W każdym razie, w tej historii chodzi o to, że młody oficer dostaje niespotykane zadanie do wykonania i po prostu je wykonuje – bez zadawania pytań. Więc kiedy mówię do ciebie, chłopcze, żebyś wyrzucił kotwicę, to wyrzuć tę pieprzoną kotwicę. Kelly uśmiechnął się w proteście – Contreras był szefem tej operacji, a wewnętrzne nieporozumienia i tak by w niczym nie pomogły. Najważniejszą sprawą było zabranie Kate i Darrena bezpiecznie na pokład. Podał Contrerasowi radio. – Twoja pani szefowa z CIA-DEA- NSC-PAP chce z tobą rozmawiać. Contreras był rozwścieczony i praktycznie warknął: – Nigdy więcej nie wspominaj nazw tych agencji, Kelly. Zrozumiałeś? Mam już dość twoich pytań na temat tej operacji. Twoim jedynym zmartwieniem jest doprowadzenie mnie do Darrena i Kate Phillips, żebym mógł odzyskać telefon. Taka jest cena wolności. Nieważne, skąd jestem. A tak w ogóle, co to jest PAP? Kelly przeszedł za wyciągarkę i stanął przy nadburciu, pamiętając o pewnym postawieniu pięt na taśmie antypoślizgowej. – To skrót od badania ginekologicznego, kapitanie. Doszedłem do wniosku, że cię oświecę, skoro pracujesz dla kobiety. Jak ona wygląda? Albo nie, nie mów mi. Podoba mi się jej głos. Contreras, razem jesteśmy jak Aniołki Charlie’ego, tylko trochę odwrotnie. Kelly zjechał po drabinie i poszedł poszperać do kabiny. Chciał znaleźć coś, co nadawałoby się na kotwicę morską. Przypomniał sobie o potężnej płóciennej torbie, w której załadowane były materiały wybuchowe, odkryte przez niego podczas wcześniejszego myszkowania. Doszedł do wniosku, że zostały one przygotowane na wypadek ucieczki awaryjnej. Niepotrzebna była więc na nie torba. Otworzył luk i sięgnął ręką, powoli wyciągając owinięte w folię żółte paczki i umieszczając je nad wałem napędowym. Wyczuł pod palcami coś gładkiego i okrągłego, przypominającego kulę do gry w kręgle. Wyciągnął. Była to ludzka czaszka. – Kelly, chodź tutaj! – krzyknął Contreras z górnego pokładu. – Płynie w naszą stronę jakaś łódź! Kelly odrzucił czaszkę i włożył materiały wybuchowe z powrotem do torby. W jego głowie pojawiły się setki myśli naraz, ale zbyt ciężko było mu się skupić przy tak gwałtownym kołysaniu i nagłym ostrzeżeniu Contrerasa. Kiedy powrócił na górę, potężna fala przechyliła jacht na bok i Contreras musiał przytrzymać się jednego z poplamionych krzeseł, by utrzymać się na nogach. Kelly podbiegł bez żadnego problemu i spojrzał na czarny ekran radaru. Kiedy obracająca się dookoła zielona kreska doszła do Veracruz, na czarnym tle ukazała się zielona kropka. Ponad nią wyświetliła się prędkość intruza i dzieląca ich od niego odległość. – Dwadzieścia dwa węzły to szybko jak na to morze – powiedział Kelly. – Szybka łódź. Contreras podał Kelly’emu telefon. – Weź to i schowaj razem z bronią. Cztery mile. Mamy jakieś dziesięć minut, ja zajmę się sprzętem tu na górze, ty weź tamte ryby na dole. Dwie z nich jeszcze żyją. Przebij jedną harpunem – zrób widoczną dziurę – i włóż ją do lodówki razem z jedną z martwych. Potem zostań na dole i zrób to, co zaplanowaliśmy. Pamiętasz hasło? – Suchoty. – I nie rób – powtarzam: NIE RÓB – niczego za moimi plecami. Ruszaj. Kelly popędził pod pokład, schował broń i radio, po czym otworzył lodówkę. Były w niej pojemniki z trzema litrami krwi 0+ i sześcioma litrami soli fizjologicznej, wszystko wciśnięte w pokruszony lód pomiędzy rybami. Uważał, by niczego nie uszkodzić, kiedy wyciągał piętnastokilogramowa rybę. Wspiął się razem z nią na drabinę i z trudem utrzymał równowagę, wychodząc na otwarty pokład.” Poczuł na twarzy silny podmuch i wkrótce odrętwiała ona podrażniona od silnego wiatru. Chwycił harpun, wbił głęboko w rybę i wrzucił ją do pojemnika. Następnie stanął okrakiem nad zbiornikiem z rybami i cisnął w jedną z jeszcze pływających harpunem, po czym wrzucił ją z powrotem. Kiedy podniósł wzrok, zauważył przyciemnione białe i czerwone światła zbliżającej się łodzi, niecałe dwa kilometry za rufą, migające z powodu wysokich fal. Odwrócił się i zobaczył Contrerasa z trudem wlekącego się po śliskim pokładzie. Contreras pośliznął się i przeleciał kawałek do przodu, uderzając ramieniem w nadburcie. Wędzisko, które niósł, wypadło mu z rąk i potrójna kotwiczka wbiła mu się w lewą rękę pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym. Syknął i próbował chwycić stojak na wędkę, niestety jacht akurat uniósł się na fali i kadłub przechylił się w drugą stronę, przerzucając go w poprzek zalanego krwią pokładu. Ludzka krew przemieszana była z rybią. Zaczął zbliżać się do Kel-ly’ego, który chwycił go w locie za drugą rękę i pomógł odzyskać równowagę. – Przebiłem sobie rękę haczykiem! – krzyknął Contreras pod wiatr. Palce trzymał wyprostowane i rozwarte, badając trzęsącą się dłoń jak podczas lekcji biologii. Kelly oparł się o właz do ładowni. Od lewej burty nadeszła fala. Przeszedł w kierunku Contrerasa, aby ją przyjąć na siebie. Rozbiła się o jego plecy. – Dosyć duży ten hak. Będę musiał obciąć. – Rękę?! – Nie. Hak! – krzyknął Kelly, oglądając się za siebie. Przeszedł na rufę, otworzył kuferek ze sprzętem wędkarskim, odłożył na bok jeden z zapasowych pistoletów Contrerasa i wrócił z obcążkami. – Trzymaj się! – krzyknął, przystawiając je do kotwiczki i obcinając ostre zakończenie. Pozostałą resztę wyciągnął i przywiązał do kołowrotka, po czym przymocował wędkę na uchwycie. Contreras wcisnął zakrwawioną dłoń pod pachę i przechylił się nad nad-burciem, po tym jak hatteras uniósł się na fali, by po chwili z powrotem opaść w dół. – Nadpływają! Zejdź na dół! Kelly pokręcił głową. – Nie kupią tego. Może... – NA DÓŁ, DURNIU! Kelly siedział w kabinie, gdy reflektor oświetlił jacht. „Kimkolwiek są, musieli przyspieszyć, żeby nas tak szybko dogonić”, pomyślał. Wyciągnął materac z jednego ze stelaży w kabinie. Sztuczne światło rozjaśniło pomieszczenie, po chwili znikło, za moment jednak ponownie się pojawiło, gdy fala uniosła jacht i przybyłą łódź. Do klapy na podłodze przymocowana była stalowa rączka i gdy Kelly ją uniósł, zobaczył cztery sztuki broni: potężny sztucer z lunetką, dwa M-4 i karabin maszynowy M-60. Wybrał najlepiej mu znany i wyciągnął sześć magazynków amunicji kaliber 5.56 do M-4. Wcisnął magazynki do kieszeni swoich bojówek. Sprawdził, czy w komorze załadowany jest pocisk, i wspiął się do połowy po drabinie, z bronią gotową do użycia. * Contreras otworzył paczkę z kalamarnicami i wylał je na pokład na chwilę przed tym, jak dziesięciometrowa policyjna łódź patrolowa dobiła do hatte-rasa i oświetliła go reflektorem. „Zbyt późna noc i zbyt kiepska pogoda na zwyczajny patrol”, pomyślał Contreras, zasłaniając oczy przed mocnym światłem. Pewnie jakiś żółtodziób z minimalną załogą. Młody mężczyzna ubrany w ogromny pomarańczowy kapok wyszedł na pokład. W ręce trzymał biały megafon. Contreras zauważył ciągnącą się za nim linę i doszedł do wniosku, że to zabezpieczenie, chociaż nie widział, do czego jest przymocowana. Mężczyzna uniósł megafon i dwa razy nie był w stanie nic powiedzieć z powodu silnego kołysania. W końcu jednak zaparł się nogami o nadburcie i przyłożył megafon do ust. – Co tu robicie? – Trochę się wędkuje! – krzyknął Contreras. Dzieciak wyglądał na zdziwionego. – W taką pogodę? Contreras wzruszył ramionami i machnął ręką. – Ee tam, bywało dużo gorzej. Nawet nieźle mi idzie. Mam wystarczające ilości karmazyna, żeby nakarmić całą pańską czteroosobową załogę. – Dzisiaj w nocy jestem tylko z dwójką ludzi. Myśleliśmy, że trafimy na jakiegoś przemytnika, a tu, proszę bardzo! To tak dla zabawy? – Jakoś trzeba wyżywić rodzinę, przyjacielu. Łódź policyjna była coraz bliżej jachtu, więc mężczyzna stał teraz na wyciągnięcie ręki. Z powodu jednostajnego falowania wyglądali razem z Contrerasem, jakby rozmawiali na huśtawce. – Posłuchaj, ja też mam swoje obowiązki. Mam rozkaz utrzymywania porządku na tych wodach i muszę przeszukiwać jednostki. Muszę cię poprosić, żebyś popłynął za nami do Ve-racruz. – Chyba pan żartuje. Jestem na wynajętym rejsie. Będę miał miesiąc w plecy. – Przykro mi z tego powodu. Na całym wybrzeżu ogłoszono alarm. „Jakieś informacje musiały się wydostać z Tampico”, pomyślał Contreras. – Dlaczego? Dzieciak rozejrzał się wzdłuż pokładu hatterasa, po czym objął wzrokiem cały jacht. Wykrzywił się i zapytał: – A gdzie reszta załogi? Contreras zaśmiał się i krzyknął: – Mój klient położył się spać. Dostał choroby morskiej. Sam muszę złowić coś na śniadanie. Prawda jest taka, że silnik coś zaczął mi nawalać i było zbyt ciemno, żeby go naprawić. Więc aby uniknąć kłopotliwej sytuacji, powiedziałem mu, że będziemy łowić nocą. – W czym problem? Może będziemy w stanie pomóc. „Mądrze, pomyślał Contreras, tyle że z trzyosobową załogą to tylko blef. – Zewnętrzny zawór przy pompie paliwowej prawdopodobnie znowu się zablokował. Dajcie mi jeszcze kilka godzin! O świcie naprawię go i do siódmej mnie tu nie będzie. W porządku? Potężna fala uniosła łódź patrolową i przez moment Contrerasowi wydawało się, że obie jednostki się zderzą. Ale usłyszał dźwięk silnika i łódź straży przybrzeżnej odbiła od hatterasa dosłownie na sekundę przed uderzeniem. Rozpylona woda przeleciała nad sterownią łodzi i zmoczyła oficera stojącego na pokładzie. Otrząsnął się i gdy ponownie się odezwał, jego glos miał już trochę wyższy ton. – Posłuchaj mnie, przyjacielu. Musisz za nami popłynąć do przystani w Veracruz. Zabierze nam to tylko kilka minut... – Proszę mi tego nie robić. Oszczędźcie kłopotu staruszkowi. – Nie mam wyboru. – Ale przecież powiedziałem, że zawór jest zablokowany, proszę pana. Będziecie musieli mnie holować. Na tak wzburzonym morzu zajmie to kilka godzin i będę miał duży problem z klientem. W ten sposób zarabiam na życie dla mojej rodziny. Ucierpi na tym moja reputacja. Przecież pan to rozumie! Contreras wpatrywał się teraz młodemu oficerowi prosto w oczy i zobaczył, jak wielki bałwan ponownie wdziera się na pokład jego łodzi i drugi raz rozpryskuje się, mocząc mu plecy. Funkcjonariusz chwycił się nadburcia na chwilę przed tym, jak stracił grunt pod nogami, po czym ponownie wstał. – Powiedziałeś, że dobrze ci idzie z łowieniem karmazyna, tak? Na takim morzu! Ale przynętę masz rozsypaną po całym pokładzie i masz tylko jedną wędkę. Więc pokaż mi choć jedną rybę. Contreras uśmiechnął się do funkcjonariusza i podszedł do ładowni z rybami. – A może dwie rybki? – krzyknął, wyciągając z lodówki dwie ryby. Jedna z nich jeszcze żyła i wyrywała się gwałtownie, zginając ogon raz po raz. Rozwierała skrzela i wiła się, wyglądając jak oszalały wąż strażacki z czerwonymi łuskami. Wyrwała mu się i spadla na pokład, rzucając się kilkakrotnie i przesuwając w stronę rufy. – Dobra, potraktuj to jako ostatnie ostrzeżenie. Będę tędy o świcie przepływał i jeśli cię zobaczę, bierzemy jacht na hol i konfiskujemy go. Zrozumiano? – krzyknął miody oficer. Contreras skinął kilkakrotnie głową. – Dziękuję panu! O bladym świcie już mnie tu nie ma! – Lepiej, żeby cię nie było! Oficer odwrócił się w stronę sterówki i zasygnalizował coś ręką, jednak Contreras nie zobaczył już tego, ponieważ łódź uniosła się na fali. Biała piana zmoczyła mu buty, a ryba ześliznęła się dalej. Kiedy oczy przestały go piec po słonej wodzie, wytarł twarz i popatrzył, jak łódź patrolowa znika w ciemnościach. Następnie poszedł znaleźć radio satelitarne i donieść Sheridan, że ktoś wypuścił informacje. 59 PLANTACJA ARRILLAGA, MEKSYK Sierżant Mauricio Gutierrez przycisnął gumowy wizjer noktowizora AN-PVS9c do oka. Urządzenie gromadziło światło gwiazd i księżyca, wzmacniało je i ukazywało obraz w skrzącej się, zielonej barwie. Gutierrez obserwował uginające się pod wpływem wiatru krzewy wanilii. Sztuczne cienie wytworzone przez noktowizor migotały i znikały. Żadnego ruchu. Gutierrez oderwał oko od wizjera, przymknął powieki i ziewnął. – Chce nam się spać, Mauricio? – zapytał go sierżant sztabowy Dave Crawford. – Ja nie śpię, sierżancie – szepnął Gutierrez. – Dobrze pan o tym wie. Jestem, kurwa, nocną bestią. Crawford odburknął, przytakując. Wszyscy żołnierze w jego oddziale byli zapaleńcami – jeśli nosiłeś w sobie choćby znikomy ślad lenistwa, nikt by cię nie zabrał na żadną z antynarkotykowych misji sił specjalnych – ale Gutierrez należał do innego typu ludzi. Miał największe poczucie obowiązku, z jakim kiedykolwiek spotkał się Crawford: chłopak zgłaszał się na ochotnika do pełnienia warty, kiedy była kolej kogoś innego, dwa razy dziennie czyścił swój wielki karabin snajperski, sprawdzał czujniki i miny otaczające kryjówkę, zanim pozwolił sobie na krótki sen, nikt go jeszcze nie przyłapał na tym, że ma ściągnięte obydwa buty podczas zmiany skarpetek, a nawet zgłosił się na ochotnika do patrolowania znienawidzonego przez wszystkich gównianego rowu. Crawford nigdy wcześniej nie miał z kimś takim do czynienia. Chłopak ani na sekundę nie spuszczał oka z tego pieprzonego pola wanilii, jakby czekał na pojawienie się samego Świętego Mikołaja. Crawford poklepał chłopaka po udzie. Gutierrez posiadał stopień sierżanta, ale wciąż był dzieciakiem – tak szybko doczekał się wyższego stopnia za zasługi, że nie zdążył jeszcze osiągnąć odpowiedniego wieku. Crawford przypomniał sobie, jak narzekał, kiedy miał zabrać chłopaka na misję, ale był on Portorykańczykiem i idealnie pasował do operacji: mówił biegle po hiszpańsku, wyglądał na człowieka miejscowego, wyborowy strzelec i, co najważniejsze, zdyscyplinowany żołnierz, który nie zrobiłby niczego głupiego, co mogłoby zagrozić obecności sił Stanów Zjednoczonych w innym kraju. W wieku dwudziestu dwóch lat Gutierrez robił już karierę i wiedział, czym są zasady. – Moja kolej na wartę – wyszeptał Crawford. – Prześpij się trochę. Gutierrez sprawdził czas. – Jeszcze cztery minuty, sierżancie. Chłopak wycelował potężny karabin snajperski Barrett kaliber 50 i przystawił oko do lunetki, ostatni raz lustrując teren. Niewiarygodne. Crawford pamiętał swoją pierwszą misję, kiedy jeszcze jego wyobraźnia była w stanie przezwyciężyć nudne obserwacje, stanowiące przedmiot zawodowych zmagań dla ludzi pełniących nocną wartę, ochroniarzy i prawdopodobnie oficerów służb specjalnych. Teraz misja antynarkotykowa sił specjalnych stała się rutyną, już więcej nie wyobrażał sobie, że to akurat tej nocy użyje swej broni. Nie, przy takich regułach wkraczania do akcji szanse na napotkanie śmiertelnego niebezpieczeństwa były zerowe. Westchnął i przeciągnął się, by dotlenić mięśnie. – Czas minął, byczku. Crawford zobaczył, jak dzieciak unosi do góry pięść i zamiera. Co, do cholery? Gutierrez z napięciem podążał swoją lunetką za dwójką ludzi. Ich sylwetki zarysowały się w szklanym wizjerze w odległości ponad 500 metrów. Obraz uciekał we wszystkie strony, zanim sierżant wziął kolejny oddech. Usłyszał, jak dwójnóg przesuwa się po ziemi, kiedy przekręcał powoli karabin. Pierwszy człowiek niósł plecak. Łysy, czarnoskóry facet. Szpieg? Klient? Turysta? Mężczyzna potwornie utykał, ale jego pozostałe ruchy były niezakłócone i skuteczne. Przeszedł przez rząd sięgających do pasa roślin, obserwując przed sobą ziemię, po czym obrócił się i dał sygnał ręką. Żołnierz rywalizującego kartelu? Z dżungli wyłonił się jego kolega i ciężko ruszył w dół pagórka. Poruszanie się widocznie sprawiało mu wielki ból. Powłóczył lewą nogą, jakby była martwa. Z trudem trzymał się na nogach. Wyglądał jak zombie z taniego horroru. Wypadek samochodowy? Wypadek na trasie wędrówki? Miał złamaną nogę? Byli torturowani? Gutierrez spojrzał na drugiego człowieka i zorientował się, że to wcale nie jest mężczyzna. Pochylił bardzo delikatnie karabin, by zobaczyć twarz kobiety, jednak walące wściekle serce zaczęło wygrywać. Obraz ponownie uciekał we wszystkie strony. Gdy jeszcze raz się oparł, zobaczył jej nieludzko wykrzywioną twarz. „To ona, pomyślał. Dziewczyna ze zdjęcia! Cholera, ale musi cierpieć”. Po chwili się uśmiechnął. Pojawiła się ręka mężczyzny, który podszedł, by pogłaskać ją po policzku. Skinęła – „zapewnia go, że da radę” – ale kilka sekund później ręka wycofała się, kiedy mężczyzna się obrócił, by mogła chwycić się jego karku. Zaczęła płakać. – Sierżancie, kurwa, nie uwierzy pan – szepnął Gutierrez. – Pamięta pan wiadomość na temat tej pary Amerykanów, na którą mieliśmy uważać? Los Asesinos? – Potwierdzam. – Jestem pewny, że to oni właśnie zmierzają przez pole w stronę posiadłości Arrillagi. 60 BAZA WOJSKOWA ZAMPEDRO, MEKSYK Roger Corwin zamknął się na klucz w toalecie znajdującej się w biurze Eduardo Saiza. Miał właśnie wykonać telefon informujący o znalezieniu ciała i był podenerwowany. Zbyt wiele przykrych wspomnień. Miał nadzieję, że Meksykanie przynajmniej trochę pozszywają dzieciaka do kupy przed oględzinami zwłok. Sprawdził pager BlackBerry po raz trzeci w ciągu godziny, wystawiając go przez okno, by się upewnić, że ma zasięg. Nic. Wysłał dwie wiadomości do swojego źródła, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Czyżby jego informator miał czelność położyć się spać bez włączonego alarmu? Jeśli chciał dalej pracować, na pewno nie. Corwin pozbierał myśli czesząc włosy i delikatnie poprawił makijaż, używając swojego podręcznego zestawu. Nie wypadało mieć podkrążonych oczu, kiedy następnego dnia rano nagranie miało zostać wyemitowane w całym kraju. Dowiedział się od swojego informatora, że Contreras wyciągnął Gavina Kelly’ego z więzienia na wschodnim wybrzeżu, przypuszczalnie po to, by go doprowadził do Los Asesinos. A tak w ogóle, dlaczego Kelly płynął łodzią? Bo miał zamiar przemycić ich drogą morską. Problem w tym, że Corwin nie miał pojęcia kiedy i którędy. Cholera, Sheridan to jednak dosyć twarda sztuka. Dotychczasowe rewelacje miały stać się niczym w porównaniu z zeznaniami, które zamierzał złożyć. Mogły sparaliżować CIA na dobre. Corwin miał ochotę poinformować dyrektora o nielegalnej operacji, tyle że nie chciał ryzykować swojej kariery, podając niepotwierdzone wieści od chomika, który uwierzył, że jest tygrysem. Alarm na wybrzeżu ogłoszony przez Saiza musiał na razie wystarczyć. Corwin musiał przyłapać Contrerasa na gorącym uczynku. Wtedy przynajmniej mógłby się poszczycić aresztowaniem pracownika służb mundurowych, zakładając, że dyrektor pozwoliłby na podanie informacji do publicznej wiadomości. Oczywiście, gdyby złapał Contrerasa i Los Asesinos, jego wycieczka zakończyłaby się sukcesem i zapewniłby sobie awans. Kwestia dotarcia do Potwornego Rzeźnika przy pomocy Saiza stała się teraz wątpliwa, zwłaszcza biorąc pod uwagę liczbę ofiar. Najlepiej trzymać się z dala od tego bałaganu. Saiz czekał na Corwina, gdy ten wyszedł z łazienki. – Gotowy? – Nie może wyglądać, jakby wszystko było ustawione – powiedział Corwin. – Bez obawy. Pouczyłem reporterów na temat zachowania dyskrecji. Corwin skinął i zerknął przez szybę na salę konferencyjną, gdzie zebrała się rodzina w oczekiwaniu na wieści. Dwóch zawodników futbolu amerykańskiego rozmawiało z ojcem Capucco, bez wątpienia wymyślając kolejną szaloną teorię na temat miejsca pobytu Los Asesinos albo tego, dokąd poszedłby Capucco, gdyby im uciekł. Ich optymizm nie ułatwiał sprawy. Obowiązek poinformowania rodziny chłopaka spoczywał na Corwinie i on dobrze o tym wiedział. Saiz otworzył drzwi i pięć par oczu zwróciło się w jego stronę. Ojciec Nec-ka zobaczył ekipę telewizyjną i niemalże bez tchu wymamrotał: – Nie żyje? Eduardo zrobił dłuższą przerwę przed kamerą, stojąc z pochyloną głową, następnie podszedł do tęgiego mężczyzny i położył mu rękę na ramieniu. Mężczyzna powtarzał mu, że przez te półtora dnia stali się sobie bardzo bliscy. Eduardo nie był z natury człowiekiem lubiącym kontakt cielesny, ale wiedział, że amerykańska widownia dobrze to przyjmie. W pełni zdawał sobie sprawę z władzy, jaką niosły za sobą kamery. Zrobiło mu się niedobrze na myśl o uścisku, jednak zmusił się do wykorzystania rozpaczy mężczyzny, by uniknąć własnej. – John, ciężko mi o tym mówić, ale znaleźliśmy Necka. Został zamordowany przez Los Asesinos w środę w nocy. Opuścił nas. Mężczyzna nie zbladł, tylko poczerwieniał na twarzy. Wybuchnął płaczem i krzyknął: – Jak to?! Jak oni mogli to zrobić! O mój Boże! Nie! Jeden z graczy futbolowych zaczął w furii niszczyć krzesło. Drugi tylko stał, coś mamrocząc pod nosem. Eduardo objął Johna Capucco i ścisnął go mocno. W ramionach olbrzyma nagle poczuł się bezpiecznie. Zaczął płakać razem z nim. Wcale nie udawał. Corwin miał właśnie wejść w kadr, żeby się pokazać, jednak gdy usłyszał Saiza obarczającego winą za morderstwo parę Amerykanów, wycofał się i wyszedł z sali. Uzgadniali wcześniej coś innego. Cholera, przecież biedny dzieciak pewnie został zabity przez potwora. Po co dwójka Amerykanów miałaby go tak pociąć? W hangarze był grząski piach, który pobrudził mu buty. Gdyby nie uważał, zapadłby się w nim po samą szyję. Od samego początku wiedział, że Saiz próbuje chronić własną dupę. Ale rozmiar jego nieczystych powiązań w jakiś sposób mu umknął. Czy to było słuszne polowanie? Pewnie, że tak. W końcu, jakby nie patrzeć, Darren i Kate North byli wielokrotnymi mordercami i jego rząd chciał, żeby stanęli przed sądem. Wpisał na pagerze wiadomość, mocno przyciskając klawisze. PODAJ MI LOKALIZACJĘ CONTRERASA, I TO, KURWA, NATYCHMIAST. 61 MCLEAN, VIRGINIA Był zbyt zajęty, by odpowiedzieć na którekolwiek z paranoicznych żądań Corwina. Skoro facet był nie do zniesienia przez pager, ciekawe, jakim byłby na co dzień szefem. W końcu przecież stanowisko, na jakim jeszcze się utrzymywał, było dosyć interesujące. I wcale nie robił niczego nielegalnego. Wręcz przeciwnie. Przecież celem przyświecającym powstaniu Homeland Security było zmuszenie wielkich biurokracji do dzielenia się informacjami, a tu jego szefowa podejmowała samodzielnie jakieś działania. Kłóciło się to bezpośrednio z wolą samego prezydenta. CIA i FBI były zobowiązane się ze sobą dzielić, a jeżeli on na siłę musiał wprowadzać taką ideę w życie, trudno. Historia miała docenić go jako wizjonera, kogoś, kto przekazał fakty istotne dla dobra całego narodu, tak samo jak zrobił Ellsberg w 1971, podając tajne informacje dla „New York Timesa”. Siedział w sali tortur ze swoją niedługo mającą odejść szefową. Jej biurko było już wyczyszczone i przez cały dzień snuła się jak duch, wypowiadając pożegnalne słowa. Smutne. Lubił ją i w ogóle, ale jeśli rewolucja technologiczna nauczyła czegoś ludzkość, to tego, że lojalność – zarówno w stosunku do organizacji, jak i innych ludzi – nie sprawdza się. Sama przecież powiedziała, że nie chce, by ktokolwiek poszedł w dół razem z nią, kiedy skończy się jej czas o ósmej rano. Czyli za pięć godzin. Sheridan odłożyła telefon i zapytała: – Ustawiłeś częstotliwość? Został wezwany, żeby ponownie nastawić terminal satelitarny. Z tego, co podsłuchał, wynikało, że rozmawia z tym samym agentem DEA, który dzwonił dwa dni wcześniej pytając o Contrerasa. Teraz chciała przekazać informacje Contrerasowi przez radio. Gdyby wyciągnął od niej jakieś nowości, miałby coś gorącego dla Corwina. Wstał, by mogła go usłyszeć przez biały szum. – Mogę zostać i pomóc, proszę pani. – Nie, wybacz, ale to dla twojego dobra. Odłożyła słuchawkę, poczekała, aż wyjdzie, następnie upewniła się, że świeci się dioda sygnalizująca bezpieczną linię. Warte milion dolarów urządzenie szyfrujące w terminalu łączności satelitarnej mogłoby stać się bezwartościowe, gdyby jakiś pracownik Jaskini ustawił złą linię. Przycisnęła kilka razy alarm dźwiękowy. – Jimmy, jesteś tam? – Hej, Charlie – usłyszała męski głos i rozpoznała Gavina Kelly’ego. – Obudzę go. Jest druga nad ranem, a wie pani, jaki miewa kiepski humor. Więc proszę uważać. – Rzeczywiście, wiem – zaśmiała się. – Kim jest Charlie? – Podoba mi się pani głos. Pani jest z południa? Odbiór. – Proszę go tylko obudzić. Rozłączył się i po minucie odezwał się Contreras: – I co mamy, szefowo? Strasznie brzydko się tu zrobiło. Fale mają ze trzy metry. – Jimmy, połączę cię bezpośrednio z jedną z wojskowych antynarkotykowych grup operacyjnych, która pracuje pod dowództwem twojego kumpla z DEA. Możliwe, że mają na oku twój cel. – Żartujesz. Gdzie? – Sam się przekonasz. SouthCom zgodził się na objęcie przez ciebie strategicznej kontroli nad drużyną, hasło identyfikacyjne: Teksas Dwa. Twój pseudonim to Grzechotnik. Czekaj na połączenie. – Strategiczna kontrola? Niewiarygodne. Przy okazji, uciszyłaś już tego informatora? Wystarczy, że udało mu się ostrzec straż przybrzeżną. Ostatnia rzecz, jakiej tu potrzebujemy, to żeby ktoś rozpieprzył naszą operację. – Pracuję nad tym – powiedziała. – Powodzenia. * Susanne podeszła do szklanej ściany i przyciągnęła uwagę Teda Blin-ky’ego machając ręką. – Zamknij za sobą drzwi – wydawała się mówić, poruszając tylko ustami. Blinky rozejrzał się konspiratorsko wokoło i usiadł obok głośnika emitującego biały szum. Miał nadzieję, że będzie musiała się do niego bardzo blisko przysunąć. Oparła ręce na poręczach jego krzesła i przystawiła nos dwa centymetry od jego twarzy. Chciał, żeby się zbliżyła, ale w tej sytuacji poczuł się nieswojo. – Jest jakiś sposób na skierowanie w naszą stronę sygnału regionalnej telewizji z Meksyku? – Zależy. Z jakiego miasta? – zapytał. – Cancun w Meksyku. Mamy tam na plaży agenta z kamerą, ale jego łącze padło. Ma dostęp do sprzętu lokalnej telewizji. Możemy zobaczyć to, co on widzi? – Cancun? Chodzi o agenta Contrerasa? – Wiesz, że to już zakazana strefa, Ted. Ale możesz wyciągnąć własne wnioski. Idź wykombinuj wszystkie potrzebne rzeczy. Za moment cię zawołam. Niech to zostanie między nami. Susanne obserwowała, jak siada za swoim biurkiem. Zamienił parę słów z Christianem Collinsem i zaczął coś wklepywać na komputerze, uśmiechając się od ucha do ucha. Czyżby w ten sposób porozumiewał się z Corwi-nem? „Niemożliwe, pomyślała. Zbyt cwany na coś takiego”. W ciągu pięciu minut mogła mieć na biurku archiwum z całą jego korespondencją elektroniczną. Christian Collins wsadził głowę przez drzwi do sali tortur. Gdy skinęła, wszedł i powiedział: – Ted pochwalił się, że pracuje nad czymś bardzo pilnym. Mogę pomóc? – Nic nie tracisz. Nie zauważyłeś przypadkiem, żeby wykonywał jakieś dziwne telefony? Na przykład z komórki będącw barze? – Nie kumpluję się z nim aż tak bardzo, proszę pani. Ale tak, ciągle coś takiego robi. – Idź do domu i się trochę prześpij, Christian. Oddaję odznakę o ósmej, jeśli chciałbyś mnie pożegnać. – Z całym szacunkiem, proszę pani, ale wolałbym spędzić noc na miejscu, pracując. – Masz dwadzieścia dziewięć lat – powiedziała Susanne. – W tym wieku noce najlepiej spędzać z płcią przeciwną. Po trzydziestce wy, mężczyźni, macie już z górki. Collins wykrzywił się. – Co złego jest w tym, że chcę pomóc? – No dobra. Bądź grzeczny i znajdź mi plan Tampico w Meksyku. Interesują mnie szczególnie znajdujące się tam przystanie. Mam zamiar w niedługim czasie udać się na wakacje na potężnym jachcie. Susanne przypatrywała mu się, kiedy wychodził do Jaskini, i poczuła lekki niepokój. Było coś wymuszonego w ich interakcji. Przez lata prowadziła konwersacje przeważnie z mężczyznami i była dumna ze swojej umiejętności dostrojenia się do ich nawet najbardziej niespotykanych częstotliwości. Oczywiście, nie miała się czym martwić, ale nie mogła przeboleć tylu lat pracy oraz źle trafionego męża. Podniosła telefon i wybrała numer posterunku policji w Mexico City. – Halo – odezwał się młodszy oficer dyżurny. – Potrzebuję bezzwłocznych informacji na temat wyjątkowych działań policji lub armii w jednym z dwóch miast na wschodnim wybrzeżu Meksyku. Proszę uważnie słuchać. 62 PLANTACJA ARRILLAGA, MEKSYK Usiedli na polu i przez pół godziny zrywali strączki, zapalczywie je przeżuwając. Kiedy już się najedli, Kate złapała Darrena za rękę i próbowała wstać. Jej prawa noga ugrzęzła głęboko w biocie przy krzaku wanilii. Gdy wyprostowała lewą nogę – tę martwą – trafiła na końcówkę spryskiwacza. Prawie zemdlała. Poczuła tak silny ból, jakby ktoś przebił jej stopę gwoździem na wylot. Zaszumiało jej w uszach. Padła na kolana na alejce i zwymiotowała zmiażdżone ziarna wanilii. Wiatr smagnął jej resztką wymiocin w twarz. – O mój Boże. Czy wszystko w porządku? – spytał jej mąż. – Trudno – wydusiła z siebie, gwałtownie łapiąc powietrze. – Teraz będę musiała zjeść kolejne wiadro, żeby nabrać sił. Ściągnął ubłoconą koszulkę. Wytarł jej usta i całą twarz. Zaniósł ją z powrotem na pole i posadził pomiędzy dwoma krzakami, zauważając dwie ciemne pręgi biegnące od chorej stopy do kolana. – Odpocznij tu i zjedz trochę. Ja idę uruchomić tamtą ciężarówkę i przyjadę, żeby cię zabrać. Zanim ktokolwiek się obudzi, już nas tu nie będzie. Jedziemy na plażę. Dotknęła jego nagiej piersi. – Gdybym wiedziała, że zrobię takie przedstawienie, tobym się zrzygała wcześniej. – Zaraz wracam. Złapała go za rękę. – Nie, idę z tobą. – Absolutnie. Bez antybiotyków i dwudniowego odpoczynku, nie. Zakażenie nie pozwoli ci iść. – Pośpiesz się, kotku – powiedziała. – Już za tobą tęsknię. – Za godzinę ten koszmar dobiegnie końca. Darren schylił się i ruszył w stronę długiego rowu nawadniającego, który sąsiadował z drogą dojazdową. Ciężarówka była zaparkowana pięćdziesiąt metrów od domu, za komórką z falistej blachy. Był pewien, że przy tak silnym wietrze mieszkańcy nawet nie usłyszą odpalanego silnika. Próbował znaleźć odpowiednio duży kamień, by roztrzaskać skrzynkę zapłonową, i zgarbiony przeczesywał teren, niczym prymitywny myśliwy skradający się do śpiącego tygrysa. 63 PLANTACJA ARRILLAGA, MEKSYK Ponieważ sierżant sztabowy Crawford musiał się zmagać z dowództwem, sierżant Gutierrez przyglądał się parze przez lunetę. W noktowizorze wyglądali jak dzikie zwierzęta w serialu przyrodniczym na kanale National Geogra-phic, skuleni i brudni, zrywający z krzaków ziarenka i chciwie popijający wodę ze spryskiwacza, niczym odwodnione chomiki, które dopadły butelkę z piciem. Czuł się źle. Sztabowy kazał mu nie wyciągać wniosków co do winy czy niewinności, jednak widok ten nie dawał mu spokoju. Nie wiedział, co zrobi, jeśli dostanie rozkaz zastrzelenia ich. Cholera, byli tak schorowani, że doszedł do wniosku, iż sami mogą umrzeć tam na polu. Gutierrez zauważył, że mężczyzna znika w jakimś rowie. Gdy skierował lunetę ponownie w stronę kobiety, dłońmi trzymała się za twarz. – Myślę, że powinniśmy ich stamtąd zabrać – szepnął. – Ona cholernie cierpi, sierżancie. Crawford uciszył go prostym ruchem ręki i skoncentrował się na glosach dochodzących ze słuchawki. Ale bełkot. Jego pierwsze zgłoszenie było proste: Zidentyfikowali Los Asesinos i chciał, żeby jego drużyna ich przechwyciła. Kapitan w El Paso nie miał upoważnienia do wydania rozkazu i przekazał zgłoszenie do głównej siedziby sił specjalnych w Key West. Sprawa była dla nich zbyt poważna, więc powędrowała do głównego sztabu dowodzenia w Miami, skąd wykonano telefon do DEA w Waszyngtonie, by uzyskać ich zgodę. Teraz ktoś o pseudonimie Grzechotnik z jakiejś całkiem innej agencji był na linii, prawdopodobnie telefonował z Białego Domu. Gdyby nie miał hiszpańskiego akcentu, Crawford uwierzyłby, że to sam prezydent, tak długo musiał czekać na odpowiedź. – Teksas Dwa, ilu macie ludzi? – usłyszał w słuchawce męski głos. Ale dupek. Jakiś rządowy gryzipiórek, który nie ma pojęcia o całej misji. – Grzechotnik, mamy czterech, odbiór. – Jakie jest wasze położenie? – Powtarzam, jesteśmy na wzgórzu około stu metrów ponad nimi i oddaleni o czterysta dwanaście. Odbiór. – Dobra. Zejdźcie do nich i zgarnijcie Phillipsa. Może być uzbrojony, więc uważajcie. Facet zabił wiele... Crawford wzdrygnął się, kiedy rozmowa została przerwana po drugiej stronie transmisji satelitarnej. „Banda uczniaków, pomyślał. Pewnie nie mogą pozbierać dokumentów”. – Co jest? – spytał Gutierrez. – Próbują znaleźć rozwiązanie – wyszeptał Crawford. – Wygląda na to, że się kłócą. Bez kitu. Powiedzieli, że para może być uzbrojona. Chyba nie mogą się zdecydować, czy to nasi, czy wrogowie. – Ta. No, w końcu to Amerykanie siedzący w polu kokainy. Oni przynajmniej mogą mieć jakieś wątpliwości. Powiedz im. Crawford był zaskoczony, że dzieciak jest tak porywczy. „Pewnie stres”, pomyślał. Wcisnął przycisk w słuchawce. – Grzechotnik, wezmę ze sobą dwóch ludzi, ale zostawię na stanowisku snajpera. Odbiór. Gutierrez przesunął lunetkę w prawo, przeczesując dżunglę za plecami kobiety. Jeden z krzaków się poruszył. Ktoś inny by to przegapił – wiatr nadciągający przed burzą powiewał wszystkim, co nie było wystarczająco sztywne – ale na szkoleniu snajperów nauczono go, że należy używać tych części oka, które najlepiej sprawdzają się w ciemnościach, a które znajdują się w kącikach. Przymknął powieki i przytrzymał w miejscu lunetę. Nie, to nie jeden z krzaków się poruszył, tylko jeden z krzaków był całkowicie nieruchomy. Gutierrez używał jednej ze słabszych soczewek, by poszerzyć pole widzenia. Przekręcił regulację i zwiększył trzykrotnie powiększenie. Spojrzał na rząd krzewów. Obraz się trząsł, więc by zapewnić oparcie, położył lunetę na ziemi i sam także się położył. Zobaczył chłopca stojącego na środku pola, ubranego w strój z liści i patrzącego na kobietę. Miał pomalowaną twarz. Trzymał w ręce linę i Gutierrez, podążając za nią, trafił na psa. – Sierżancie, mamy towarzystwo! – syknął. – To znaczy, oni mają. Jakieś siedemdziesiąt pięć metrów od kobiety stoi dzieciak z psem. Ale to nie jest chyba ten zawodnik z Michigan. Crawford powtórzył doniesienie i wsłuchał się w odpowiedź płynącą ze słuchawki. Zwrócił się do Gutierreza. – Jesteś pewny, że to chłopiec? Wybacz, ale muszą to wiedzieć. Gutierrez złapał lunetę i przyjrzał się twarzy chłopca. – Nie, zaraz. Ma długą brodę. I długą głowę. To mężczyzna. Z wielkim zakrzywionym nosem, jak Indianin. Straszna morda, sierżancie. Sprawdzam jego wzrost... w lunecie ma pięćdziesiąt centymetrów... przy tej odległości mnożnik wynosi trzy. – Około metra pięćdziesięciu wzrostu. Jest uzbrojony? – zapytał Crawford, usilnie starając się przekazać informacje Grzechotnikowi. – Ma na pasku futerały, ale rękojeści są proste. Wyglądają jak noże. Ale nie krzywe, jak w pistoletach. Żadnej długiej broni. Nie ma na sobie koszulki, tylko jakiś kamuflaż z liści. Crawford machnął słuchawką, by pokazać swoje zniecierpliwienie i irytację nowym dowódcą. – Wybacz, Gutierrez, ale jesteś pewny, że to Indianin? Ma jakieś tatuaże? Gutierrez parsknął śmiechem. – Tak, Indianin jak skurczybyk. Ale powiedz im, że z odległości pięciuset metrów dokładnie nie widać – ale czekaj, tak, ma na klatce piersiowej jakąś ciemną plamę. Może to bioto. Może blizna. Ale może to być też tatuaż. Crawford przekazał wiadomość, następnie na dłuższą chwilę zamilkł. Gdy w końcu się odezwał, Gutierrez zauważył tak drastyczną zmianę tonacji, że oderwał oczy od lunety i obrócił się. Crawford kręcił głową. – Nie uwierzysz – powiedział Crawford. – Mamy się wycofać? – Nie. Mamy zdjąć Indianina. 64 ZATOKA MEKSYKAŃSKA Jimmy Contreras w jednej ręce trzymał terminal satelitarny, a w drugiej słuchawkę. Zmagał się z chęcią zawycia do niej, by podali mu aktualny stan rzeczy. Milczenie dobijało go. Ale nie miał zamiaru uzewnętrzniać swoich emocji w promieniu pięćdziesięciu metrów od paplającego Kelly’ego, a na pewno nie stojąc zaraz obok niego, tyle że niecodziennie zdarzało się, by seryjny morderca stawał z golą klatką piersiową przed karabinem snajperskim z eksplodującymi kulami o kalibrze 50. Contreras tak się niecierpliwił oczekując na wiadomości, że zaschło mu w gardle. Miał ochotę krzyknąć: „Jak sytuacja? Czy El Monstruo Carnicero jest już martwy?”. A mimo to nie był pewny, czy potrafiłby znaleźć odpowiednie słowa. Wydawało mu się, że trzysta martwych kobiet i zamordowany partner patrzą mu teraz przez ramię. Gdyby telepatia naprawdę istniała, wypaliłby wzrokiem dziurę w terminalu. – Ustawiłeś to cholerstwo pod dobrym kątem? Kelly trzymał talerz anteny skierowany w górę. Jego instynkt, nakazujący mu spoglądać na spienione fale oceanu, próbował odciągnąć uwagę mężczyzny skupioną na Krzyżu Południa. Duża fala uniosła łódź i zaczął balansować jak niewidomy na desce surfingowej. – Pewnie, że tak. – No to gdzie jest, do cholery, Teksas Dwa? – zapytał Contreras. – Kiedy ostatni raz byłeś na froncie? Contreras zastanawiał się nad uderzeniem Kelly’ego słuchawką w głowę, kiedy nagle usłyszał wydobywające się z niej trzaski: – Grzechotnik, tu Teksas Dwa, odbiór. – Teksas Dwa, powiedzcie, że Indianin został zdjęty – krzyknął Contreras. – Niestety. Straciliśmy go w krzakach. Wysłałem ludzi na dół, żeby wzięli dziewczynę, ale trochę im to zajmie. Do tego czasu Indianin prawdopodobnie do niej dotrze. Mam dać strzał ostrzegawczy? – A niech to, kurwa, szlag! – Contreras wydarł się pod wiatr. Kopnął drewniane pudełko stojące obok urządzenia do odsalania wody, aż posypały się z niego drzazgi. – Ej, wyluzuj – odezwał się Kelly. Mieli wcześniej ostrą sprzeczkę, po tym jak Contreras powiedział żołnierzom, że Darren stanowi dla nich zagrożenie i że jest uzbrojony, a teraz wyglądało na to, że agent DEA całkowicie stracił panowanie nad sobą. – Powiedz temu dzieciakowi, żeby oddał strzał ostrzegawczy. To coś zejdzie na dół szybko. Musimy sprowadzić Darrena z powrotem do Kate, zanim zrobi to ten potwór. – Stul ten zakazany ryj, Kelly! – krzyknął Contreras. Złapał oddech, po czym nacisnął gumowy przycisk w słuchawce, ciągle patrząc na Kelly’ego. – Teksas Dwa, czy Indianin idzie w kierunku dziewczyny? – Grzechotnik, tu Teksas – zabrzmiał glos w słuchawce. – Patrzę teraz przez lunetkę przy karabinie i mam ograniczone pole widzenia. Ale tak, chyba skrada się do niej. Odbiór. – Dobra, posłuchaj, Teksas. Obserwuj cały czas dziewczynę. Gdy Indianin się zbliży, zastrzel go. Zrozumiałeś? Odbiór. Kelly kopnął Contrerasa, by zwrócić jego uwagę, i ustawił antenę do góry nogami. – Czyś ty, kurwa, oszalał? Chcesz użyć Kate Phillips jako przynęty na łowcę głów? Zwariowałeś? Każ mu natychmiast strzelać. Contreras rzucił się na niego, ale fala przechyliła kadłub i na tyle zmniejszyła jego pęd, że gdy mężczyźni wpadli na siebie, był to raczej uścisk niż zderzenie. Objęli się nawzajem, próbując utrzymać równowagę niczym kiepscy tancerze. – Gówno wiesz o tym Indianinie – krzyknął Contreras. – Więc się do tego, kurwa, nie mieszaj albo zrobię ci krzywdę. – Daj mu rozkaz oddania strzału ostrzegawczego! Contreras pokręcił głową zaraz przed twarzą Kelly’ego. – Kolejność jest następująca: Najpierw Indianin. Później telefon. Twoi przyjaciele są na końcu. Jeśli ten snajper jest dobry, dziewczyna nie musi się niczego obawiać. Wycofaj się albo, kurwa, wracasz do więzienia. Przykuł ich uwagę głośny szum wydobywający się ze słuchawki. – Zrozumiałem, Grzechotnik, ale jeżeli wyjdzie od tyłu, będzie ciężko. Ona siedzi pomiędzy rzędami krzewów... Łódź przechyliła się ponownie. Kelly chwycił Contrerasa za kołnierz, ugiął nogi i przerzucił go w momencie kolejnego przechyłu. Contreras przeleciał nad nim i uderzył w barierkę. Kelly doskoczyl na czworaka do słuchawki, chwycił ją i krzyknął: – Teksas, oddajcie strzał ostrzegawczy. Natychmiast! Contreras złapał go za nogi i powalił na ziemię. Kelly zdążył oderwać okrągłą antenę od terminalu i wyrzucił ją z mostka kapitańskiego. Natychmiast porwał ją wiatr i zwiał prosto do oceanu. – Tępy skurwysynu! – wrzasnął Contreras. – Już nie żyjesz! Contreras złapał Kelly’ego za kark i próbował się zaprzeć, by walnąć jego głową o poszycie z włókna szklanego. Ale niespodziewany przechył wyrzucił go w stronę konsoli. Głową trafił w jedną z szafek i od uderzenia zakręciło mu się w głowie. Chwycił kolo sterowe i kiedy z trudem usiłował się podnieść, Kelly już przed nim stał, z ugiętymi lekko nogami i pięściami uniesionymi w górę. Contreras próbował się bronić, ale łódź przechyliła się i musiał ponownie złapać się ręką steru, podczas gdy pięść Kelly’ego wylądowała na jego skroni. Pięć minut później agent DEA doszedł do siebie. Leżał twarzą w dół na pokładzie. Kelly właśnie skończył przywiązywać mu nadgarstki do stóp za pomocą żyłki. Następnie złapał za kołowrotek i odwinął jeszcze trochę żyłki, oplatając nią podstawę krzesła. Wyglądał jak pająk opętany manią tworzenia własnej sieci. Owinął jeszcze kilka razy nadgarstki Contrerasa i wyszedł. Wrócił z wiadrem pokruszonego lodu i wsadził do niego rękę aż po sam łokieć. – Chyba sobie uszkodziłem rękę – powiedział Kelly. Contreras próbował przewrócić się na plecy, ale był zbyt mocno przywiązany do krzesła. – Wybacz, ale, jakby to powiedzieć, musiałem cię zabezpieczyć przed zrobieniem sobie krzywdy – wyjaśnił Kelly. – Nie wiesz, co narobiłeś. – Dałem szansę moim przyjaciołom. Contreras sapał ze złości i usiłował się wyszarpać jak zwierzę schwytane w sidła. – Arogancki skurwielu. Właśnie sprzedałeś kolejną setkę kobiet, i za co? Za dwójkę morderców. – Darren i Kate są niewinni, frajerze. Nic nie wiem o tej setce kobiet. – Niewinni? Jak będziesz w więzieniu, pokażę ci taśmę z materiałem potwierdzającym ich winę. Oni zabili tych ludzi i tylko nie pieprz mi tu zaraz o obronie własnej. Czyżby ludzie w autobusie stanowili dla nich zagrożenie? Gówno prawda. Tamten Indianin to seryjny morderca. Zabił ponad dwieście osób, a ty właśnie uratowałeś mu życie. To ty jesteś frajerem, Kelly, a moją ostatnią misją po zabiciu El Monstruo Carnicero będzie dopilnowanie, żebyś zgnił w pierdlu. Contreras zacisnął zęby i położył nogi na krześle. Próbował zerwać żyłkę, ale Kelly zbyt grubo ją owinął. Wpadł we wściekłość, zaczął kopać i szamotać się gwałtowniej niż tamta ryba dwie godziny temu. Gdy się zmęczył, Kelly zapytał spokojnie: – Masz padaczkę? – Ustawiłeś zapasowy terminal? Co tam się wydarzyło? Jak wygląda sytuacja? – Nie mam pojęcia. Byłem zbyt zajęty przywiązywaniem twojej wielkiej dupy. Obydwaj będziemy musieli zaufać tamtemu żołnierzowi. 64 PLANTACJA ARRILLAGA, MEKSYK Sierżant Mauricio Gutierrez położył się i przyjął pozycję strzelecką, z jedną nogą podciągniętą do góry. Podniósł potężny karabin snajperski i przycisnął kolbę do barku, opierając ciężar ciała na dwójnogu. Przesunął się odrobinę do przodu, by zapewnić sobie odpowiednie oparcie. Przyłożył policzek do drewnianej kolby i przesunął w kierunku lufy. Mrugnął okiem i spojrzał przez celownik. Kobieta dalej siedziała na swoim miejscu i jadła wanilię. Gutierrez skupił się na tętnie, próbował je spowolnić, czuł, jak pulsują mu palce. Zwolnił oddech i pozwolił, by ogarnęła go mgiełka relaksacji. Teraz jego świat składał się z ying i yang, czerni i bieli, wrogów i przyjaciół. Gutierrez włączył laserowy wskaźnik odległości AN-L2 przymocowany pod lufą i na celowniku wyskoczyła liczba 364. Przy takiej odległości większość rodzajów broni musiałaby mieć odpowiednio ustawiony celownik, żeby zrównoważyć stromą trajektorię i lekki boczny wiatr. Tyle że barrett kaliber 50 nie był zwykłym karabinem. Potężne, przebijające kamizelkę pociski – z eksplodującymi głowicami – mogły przelecieć przez pole prosto i płasko z prędkością ponad 2000 mil na godzinę. Gdyby oczywiście zdecydował się strzelić. Grzechotnik milczał. Sierżant sztabowy razem ze swoimi ludźmi był w drodze na pole. Wszystko zależało od niego. Próbował poukładać sobie sprzeczne myśli, ale było ich zbyt wiele. Chciał być żołnierzem. Być może powinien słuchać rozkazów jak dobry żołnierz i czekać, dopóki Indianin nie pojawi się na celowniku nieopodal kobiety. Indianin był głównym celem misji. Grzechotnik dorzucił coś na końcu, ale było to niezrozumiałe. Gutierrez przymknął oczy i pomyślał o swojej żonie Cindy, uprawiającej jogging w Benning. Kiedy je otworzył, ponownie znalazł się na plantacji narkotyków niedaleko Veracruz w Meksyku i otrzymany rozkaz nie miał sensu. Umieścił krzyżyk celownika na piersi kobiety, następnie przesunął karabin w bok, aż ujrzał w lunecie gęsty rząd krzewów około dziesięciu metrów za nią. Palec wskazujący oparty o spust drgnął i zaczął przesuwać się w stronę jego twarzy, jakby zachęcał wroga do walki. – Niech pani zostanie na miejscu – wyszeptał – bo zaraz uderzy piorun. 66 PLANTACJA ARRILLAGA, MEKSYK Darren właśnie zbliżał się do ciężarówki, kiedy doszło go przytłumione echo wystrzału. „Strzelba myśliwska”, pomyślał. Bardzo dużego kalibru. Obrócił się i zobaczył, że jeden z krzewów niedaleko Kate stoi w płomieniach. Ruszył biegiem z powrotem w jej stronę, klnąc pod nosem na samego siebie, że kolejny raz zostawił ją samą. Usłyszał ostry trzask kolejnej kuli, która przekroczyła barierę dźwięku, a następnie potężny huk, kiedy uderzyła w ziemię i eksplodowała. Eksplodujące pociski. Snajper. Boże, pozwól jej przeżyć. Trzecia kula trafiła w sam środek pola i ogień podświetlił jego żonę. Zasłoniła rękami głowę, jakby bezradnie próbowała się osłonić przed walącym się niebem. Ale kolejny pocisk wylądował jeszcze dalej. „Czyżby snajper był po naszej stronie”, zastanawiał się Darren. Chwycił Kate i przerzucił ją przez ramię. Była tak lekka i wychudzona. – Trzymaj się! – Strzelają do nas! – Nie, nie do nas. Darren ruszył przez rosnące w rzędach krzewy. Najbliższa krawędź pola znajdowała się po stronie, z której strzelano, więc zaryzykował i skierował się w kierunku dżungli, w której zauważył błyskającą ogniem lufę. Reflektory dwóch samochodów oświetliły pole. Wskoczył za żywopłot, przyjmując siłę uderzenia na siebie. Usłyszał dźwięk silników odcinających drogę dojazdową od strony domu, następnie hamulec, ludzkie glosy. Dwa czarne samochody zaparkowane dwadzieścia metrów od siebie zostały zwrócone w ich stronę, odcinając drogę ucieczki. Ktoś zapalił reflektor. Teraz światło spowiło ich fragment pola jak dziedziniec więzienia. Rośliny zmieniły kolor z czarnego na jasnoniebieski. Okrągły snop światła przesuwał się teraz niedaleko Kate. Zamarła. Wpatrywała się w dziwne krzewy, które porastały nieckę na środku pola. Gruby pas roślin o miękkich i dużych liściach znajdował się pod krzakami wanilii i ciągnął się tak daleko, jak mogła dojrzeć. Zerwała jeden listek i powąchała go, ostry, ale słodki jak trzcina cukrowa. Nie była to strata czasu – chciała wiedzieć, przez co w końcu ma zginąć. – Jesteśmy w samym sercu gniazda os – powiedziała cicho. – Wanilia to tylko przykrywka. Darren wyciągnął rękę i pogłaskał ją po włosach. – Wiem. Jak zwykle mamy szczęście. Seria pocisków przeszła półtora metra nad nimi. Kate poczuła, jak fale potężnego ciśnienia wciskają się w jej płuca. Ale wiedziała, że to tylko ogień mający na celu wypłoszenie intruzów, a nie skierowane do konkretnych celów strzały. Kule nie były tak wielkie jak te myśliwego. „Ledwie trzy dni, a już potrafię rozróżnić ogień w strzelaninie”, zdziwiła się. Trzeci samochód z rykiem nadjechał z drugiej strony, stanął za nimi i razem z poprzednimi rozświetlał teraz pole. – Otaczają nas – wyszeptała Kate. – Co mówią? – zapytał Darren, usiłując wytłumaczyć sobie, dlaczego w ogóle snajper zaczął strzelać. Kate wsłuchała się w krzyki mężczyzny znajdującego się zaledwie piętnaście metrów od nich, pomiędzy nimi a myśliwym na wzgórzu. Odchyliła jeden z krzewów i spojrzała w stronę świateł samochodowych – stał za otwartymi drzwiami samochodu i w ręce trzymał czarny karabinek. – Chce, żebyśmy wstali. Darren rozglądał się za jakąś drogą ucieczki. Kilku mężczyzn zaczęło przeczesywać pole, uzbrojeni byli w karabiny i latarki. Na drodze otaczającej pole usłyszeli turkot ciężarówki, która odcięła im drugi koniec pola. „Tylko kwestia czasu”, pomyślał. Mężczyźni bardzo szybko zepchną ich na drogę. – Wypędzą nas stąd i zabiją, prawda? – zapytała. – Posłuchaj, pobiegnę przez pole. Jak wystartuję, przeczolgaj się z powrotem do dżungli. Kelly będzie niecałe dziesięć mil stąd na wschód – powiedział Darren. Kate złapała go za nadgarstek i wbiła paznokcie, by go zatrzymać. – Co się z tobą dzieje? Nie zostawiaj mnie. Już nigdy mnie nie zostawiaj. Pokręcił głową. – Nie mogę cię uratować. Nie mogę nikogo uratować. – Już mnie uratowałeś. Kocham cię. – Ja ciebie też kocham, Kate. Bardziej, niż ci się wydaje. Chwyciła jego dłoń i szepnęła coś, ale nie usłyszał jej słów. Tylko smutno się uśmiechnął. Pomyślał, że to nie w porządku, jak sprawy się potoczyły. Zasługiwała na coś o wiele lepszego. A dla samego Darrena były z pewnością lepsze miejsca na umieranie niż rancho handlarzy narkotyków w Meksyku. Usłyszeli ciche warczenie kilka rzędów dalej. Darren przeczotgał się kawałek i zobaczył w świetle reflektora psie łapy. „Jeśli to pies pilnujący, to dlaczego nie atakuje?”, zastanawiał się. Obrócił się w stronę swojej żony, by pokazać jej psa, i zobaczył mężczyznę trzymającego w ręce uzi, stojącego nad nią, zwróconego jednak w przeciwnym kierunku. Darren rzucił się, by zasłonić Kate własnym ciałem. Promień latarki poruszał się jakby w zwolnionym tempie i kiedy padł na parę, strażnik wyglądał na tak samo zaskoczonego jak oni. Wtedy jego klatka piersiowa pękła jak balon z wodą, wytrysnęła z niej krew, barwiąc na czerwono zarówno rośliny, jak i policzki Darrena. Kolejny uzi zaczął wściekle strzelać, ale w porównaniu z potężnymi wybuchami pocisków snajpera brzmiał jak prażone ziarna kukurydzy. Darren sięgnął po karabinek martwego ochroniarza i pociągnął go do siebie, ale pasek owinięty był dookoła jego ręki i szarpnięcie spowodowało, że jeden z krzewów zatrząsł się głośno. Drugi ochroniarz otworzył ogień w stronę usłyszanego dźwięku z wyciągniętą przed siebie latarką. Po chwili jego ramię eksplodowało i nie miał już ręki. Latarka spadła na ziemię i zatrzymała się, oświetlając umierającego mężczyznę. Padł na kolana i jęknął, kiedy zobaczył swoją ranę. Krew tryskała z niego jak woda z dziurawej rury. Huk karabinu snajperskiego rozbrzmiał ponownie i zagłuszył szczebiot uzi, ale glosy mężczyzn znajdujących się na polu stały się jeszcze bardziej intensywne i gwałtowne. Kolejny pocisk eksplodował, trafiając w samochód, który stanął w płomieniach. Latarki zgasły, tak samo jak reflektory w samochodach. Na polu zapanowała całkowita ciemność, a po chwili także cisza. Widać było jedynie palący się samochód, a spomiędzy szeleszczących krzewów dochodziły przerażone szepty. „Są tak samo zaskoczeni jak my, pomyślał Darren. Kto to?”. Wciąż był zaplątany w gałązki krzewu i siedział nieruchomo. Popatrzył w stronę najbliższego samochodu. Za nim, na wzgórzu, zobaczył błysk pomarańczowego ognia. „Mam cię, pomyślał. Masz noktowizor, co? Widzisz nas”. Pocisk przeszył powietrze i eksplodował gdzieś obok samochodu. Jakiś mężczyzna zaczął krzyczeć: – Mi pierna! Jesucristo el disparó mi piernal – Brzmiało to bardziej jak zarzynane dzikie zwierzę niż człowiek. Darren skorzystał z okazji i wyplątał się z krzewu. – Idziemy! – szepnął. – Do samochodu? – Tam prowadzi nas nasz anioł stróż. Toruje nam drogę. Przeczotgali się najszybciej jak potrafili i zatrzymali w odległości dziesięciu metrów od samochodu. Przy kołach, schowani przed snajperem, leżeli mężczyźni z wyciągniętą przed sobą bronią. – Schyl się – szepnął Darren, machając w powietrzu ręką, a następnie wskazując gwałtownym ruchem ręki leżących strażników. – Dlaczego? – Bo następnym celem będzie samochód. Kula roztrzaskała szybę samochodową i dookoła posypały się kawałki szkła. Strażnicy przeczołgali się na drogę i ruszyli biegiem do miejsca, gdzie stał zaparkowany drugi cadillac. Wzięli ze sobą także mężczyznę z odstrzeloną nogą. Darren poczuł gryzący dym palącej się gumy. Z niewiadomej przyczyny mężczyzna stojący za drugim samochodem odpowiedział ogniem, strzelając swoim uzi na oślep, w kierunku odległego wzgórza. Kolejne strzały, które Darren rozpoznał jako M-16 – prawdopodobnie towarzysze snajpera – trafiły serią w ocalały samochód. Rykoszety odbijały się od metalu i wystrzeliwały w powietrze, wyjąc i powodując powstawanie iskier. Dołączyły się dwa M-16 i całe pole przepełniał jednostajny dźwięk wystrzałów, sporadycznie zagłuszany przez huk karabinu snajperskiego. Czerwone pociski smugowe przelatywały ze świstem przez pole i trafiały w ziemię pod różnym kątem. Niektórzy strażnicy pobiegli schyleni z powrotem w stronę domu. Inni pozostali na miejscu i tylko krzyczeli. – To sygnał dla nas! – krzyknął Darren, chwytając Kate. Dotarli do krawędzi drogi i wbiegli prosto na strażnika, który pilnował rowu nawadniającego, nieuzbrojony, uszy miał zatkane palcami, a oczy zamknięte. Nie usłyszał, kiedy się zbliżali ani kiedy koło niego przeszli. Darren ruszył przez krzaki i gdy te się skończyły, dżungla powitała ich ponownie w swoich podwojach. W ciągu godziny zdołali przejść zaledwie 400 metrów. W ciemnościach wydawało im się, że rośliny otaczają ich ze wszystkich stron. Drzewa różane wyrastały z ziemi jak wulkany, krzewy cedrowe zdawały się rosnąć w bok, a drzewa chaca miały korzenie u góry. Kate złapała Darrena za pas, w ten sposób sobie pomagając. – Zatrzymajmy się na moment – szepnął Darren. – Chyba coś słyszałem. – To tylko moja stopa płacze, kochanie. Popatrzył na nią. Śmiała się. „Ciekawe, jak wygląda, kiedy się na nią nie patrzę”, zastanawiał się. – Widziałaś rów nawadniający. Musi tu gdzieś być rzeka. Jak ją znajdziemy, doprowadzi nas prosto do oceanu. Usłyszeli gdzieś dalej trzask. Przeczołgali się ostrożnie do niewielkiego prześwitu i zaczaili się za potężnym drzewem cedrowym. Coś stuknęło, jakby ktoś upuścił stertę gazet. Pękła gałązka – tym razem bliżej – i Darren usłyszał odgłos miarowych kroków. „Skrada się jak pijany słoń, pomyślał Darren. Na pewno amerykański żołnierz”. 67 PLANTACJA ARRILLAGA, MEKSYK Gutierrez poczuł, że ziemia pod jego stopami zapada się. Nie mógł wyciągnąć rąk, by zamortyzować upadek, ponieważ nauczono go, że ma chronić swój karabin. Objął ważącą czternaście kilogramów broń jak małe dziecko i stoczył się w dół, zatrzymując się w gęstwinie ciernistych krzewów. „Niech to szlag!, pomyślał. Postawić mnie na osłonie z pieprzoną pięćdziesiątką!”. Nie miał jednak wyboru. Obserwował, jak drużyna sierżanta Crawforda zatrzymuje się w martwym punkcie w drodze powrotnej na stanowisko obserwacyjne. Wciąż otwierali ogień z drugiej strony wzgórza, kiedy jeden z czujników włączył alarm. Los Asesinos znajdowali się zaraz pod nim. Gutierrez wiedział, że skoro już zrobił tyle, to dorzuci jeszcze trochę i sam pokieruje parą Amerykanów. Sierżant wyplątał karabin z gęstych zarośli i odwrócił się bokiem, by się z nich wydostać. Kolec ciernistego krzewu zahaczył mu o twarz i zranił wnętrze nosa. Przekręcił głowę w przeciwnym kierunku, by złagodzić ból. Gdy spojrzał w dół, zauważył niskiego mężczyznę z psem stojącego pod wysokim drzewem. Mężczyzna wykonał szybki ruch ręką i prawe ramię Gutierreza nagle zaczęło palić. Próbował znaleźć palcem spust, ale jego prawa ręka tylko opadła bezwładnie w dół. Niczym martwa. „Postrzelił mnie! Zaatakował!”. Gutierrez przyklęknął, wycelował karabin w stronę mężczyzny i przycisnął spust palcem wskazującym lewej ręki. Całym ciałem musiał przytrzymać ciężką broń. Pocisk poszedł wysoko. Gałąź nad głową przeciwnika eksplodowała i zapaliła się. Mężczyzna w jakiś sposób odskoczył przed drugim strzałem i zaatakował po raz kolejny. Ostrze maczety mignęło Gutierrezowi przed nosem, wbijając się głęboko w jego lewe ramię. – Kurwa! Pomocy! Gutierrez uniósł nogę i próbował kopnąć, ale wróg był zbyt szybki. Sierżant usłyszał najpierw świst ostrza, a sekundę po tym głuchy huk, kiedy maczeta przebiła się przez jego wojskowy but i zatopiła głęboko w kostce. Próbował uderzyć pięścią, jednak obydwie jego ręce tylko bezużytecznie zwisały w dól. Był tak zszokowany, że nie czul już nic. Miał wrażenie, że pożera go rekin. Mężczyzna stanął na nodze Gutierreza i wyciągnął wbitą maczetę, poruszając nią kilka razy w górę i w dół, ponieważ nie chciała wyjść. – Przestań! Przestań! – krzyknął po hiszpańsku Gutierrez. – Robisz wielki błądł lestem Amerykaninem! Mężczyzna siadł na nim okrakiem, zaciskając obie nogi, niczym jakiś potworny insekt. Nie miał na sobie koszulki i był bardzo lekki. Gutierrez pomyślał o swoim synu, Eddie’em, kiedy mężczyzna na niego usiadł. Czy sporządził testament? Tak, kapitan tego dopilnował. W razie jego śmierci dostaliby 200 000 dolarów. Dadzą sobie radę. Wtedy Gutierrez rozpoznał go. To był ten Indianin z dużą głową, którego miał zastrzelić. Sięgnął ręką przed nosem Gutierreza i siłował się z czymś. Żołnierz odwrócił głowę i zobaczył, że próbuje wyciągnąć jakiś nóż z jego barku. Pieprzony nóż! O co w tym wszystkim chodzi? – Posłuchaj mnie! Zaczekaj! Słuchaj. Arrillaga już jest skończony. Chcesz pójść do więzienia? Zostaw mnie w spokoju, a będzie tak, jakbym cię nigdy nie widział na oczy. El Monstruo Carnicero splunął amerykańskiemu żołnierzowi prosto w twarz i wetknął do ust swoją cienką brodę. – Nawet nie wiem, kto to jest Arrillaga, suko. Gdzie są Los Asesinos? Jesteś tu, żeby ich schwytać? Amerykanin zaczął kłamać, więc El Monstruo Carnicero wyciągnął Sokoła z jego barku i wbił mu go w oko. Żołnierz wił się i wrzeszczał, ale Indianinowi to nie przeszkadzało – jeszcze dzwoniło mu w uszach po tamtym strzale, którym chłopak go poczęstował. Uszy bolały go jak cholera! Nagle, mimo uciążliwego dźwięku w uszach, El Monstruo Carnicero usłyszał szczekanie psa. Czy ten pies musiał ciągle szczekać? Podążył za wzrokiem zwierzęcia i zobaczył rękę, zaraz przed tym, jak uderzyła go w twarz. El Monstruo Carnicero wyskoczył na równe nogi i machnął przed sobą Niedźwiedzim Pazurem, jednak mężczyzna był szybszy. Dostał nogą w żebra. Pękły trzy. Czuł się tak, jakby kopnął go muł. Poleciał dwa metry do tyłu i uderzył głową w drzewo. Wstał chwiejąc się, lecz po chwili zakręciło mu się w głowie i stracił grunt pod nogami. Zdążył chwycić się gałęzi i z trudem próbował utrzymać równowagę. Na moment zrobiło mu się ciemno przed oczami. Kiedy doszedł do siebie, mężczyzna ponownie zaatakował. El Monstruo Carnicero zobaczył pięść zmierzającą w kierunku jego głowy. Sprawnym ruchem uniósł Niedźwiedzi Pazur, by zablokować cios, i w tym samym momencie zrobił unik. Poczuł, jak wielkie ostrze odbija się od ręki mężczyzny. „To go powstrzyma”, pomyślał na chwilę przed tym, jak jego głowa trafiła na potężny cios oczekujący z drugiej strony. Wielka pięść z hukiem wylądowała na jego uchu, zablokowała mu kanał słuchowy i rozsadziła bębenek. Zahuczało mu w głowie. El Monstruo Carnicero pochylił się za drzewem i zwymiotował. Mężczyzna dalej part w jego stronę. Bez koszulki. Czarny. Ale będzie miał ubaw, tnąc taką grubą skórę. Miał zamiar pohamować go Sokołem, wbijając mu go głęboko we flaki. Przełożył Niedźwiedzi Pazur do lewej ręki, a prawa powędrowała w kierunku paska, wyciągnęła Sokoła i uniosła go. Po tym nastąpił błyskawiczny ruch. Zaraz przy jego głowie eksplodowało drzewo. Wstrząs powalił go na ziemię. Na twarzy miał powbijane drzazgi. Zobaczył dziewczynę zbliżającą się z wielkim karabinem, błysk i kolejny pocisk uderzył obok niego z trzaskiem pioruna. Odrzut powalił dziewczynę na ziemię, ale ponownie uniosła lufę, nieugięta w swoim ataku. To była dziewczyna Kate North. El Monstruo Carnicero wczołgał się za grube drzewo cedrowe, kiedy oddała kolejny strzał. Dźwięk wybuchu wbił się głęboko w jego uszkodzone ucho. Z trudem łapał powietrze, przy wdechu złamane żebra zgięły go wpół. Rzucił ostatni raz okiem na dwugłową bestię i popędził w las. Biegł najszybciej jak potrafił, dopóki zakłócona równowaga nie powaliła go na ziemię. Potem szedł na czworaka razem z psem, zmuszony do ucieczki jak zwierzę. * Gutierrez cierpiał z powodu makabrycznego bólu, ale poczuł wstyd, kiedy patrzył, jak zbliża się do niego, kulejąc. Prawie nie była w stanie chodzić. Nogi miała pokryte drobnymi czerwonymi bliznami, zarysowanymi przez ciernie. Postawiła karabin przy jego głowie i spytała: – Darren, on ma przy sobie jakąś apteczkę? – Na pasku powinien mieć plastikowy pojemnik. Darren chwycił karabin, wyciągnął potężny magazynek i wymienił go na nowy, który Gutierrez miał przy pasku. Gutierrez rozejrzał się w popłochu i zapytał: – I co ze mną? Darren przyklęknął obok i pomógł Kate zabandażować mu rany. – Krew nie tryska. Tętnice całe. Będziesz żył. Kate pogłaskała Gutierreza po czole i powiedziała: – Możesz wstać? Musimy cię mocno obwiązać. Gutierrez podniósł się, jednak każdy, nawet najmniejszy ruch sprawiał mu przeraźliwy ból. Jego kolejna fala przeszła od kostki aż po ramię. Trzymał się mocno Kate, kiedy Darren owijał go jak mumię. Kate szepnęła mu coś do ucha, żeby go pocieszyć. Wtedy się rozpłakał. – Dźgnął mnie prosto w oko! Kto to był? Szukał was. – Gutierrez czuł zażenowanie z powodu swojego płaczu na oczach drugiego żołnierza, ale w objęciach kobiety zapomniał o wstydzie. – Tak mi przykro – szepnęła. – Gdzie reszta twojego oddziału? – zapytał Darren. Gutierrez zacisnął zęby i skręcał się z bólu, kiedy przykładała gazę do jego zranionego oczodołu. -)uż tu idą. – Jak daleko stąd do oceanu, sierżancie? – zapytał Darren, spoglądając na jego insygnia. Gutierrez nawet się nie zastanawiał. – Po drugiej stronie tego wzgórza jest wąwóz prowadzący prosto do rzeki Pasa Limon. Ocean znajduje się siedem mil dalej. W plecaku mam mapę. I zestaw GPS Magellan. – Masz ibuprofen w apteczce? – wyszeptał Darren. – Jasne... O, właśnie nadchodzą. Usłyszeli trzask gałązek. Darren jedną ręką chwycił karabin, a drugą przeciągnął Gutierreza za drzewo. Kate przejrzała jego wyposażenie i włożyła kilka rzeczy do plecaka. Otworzyła pudełko z tabletkami, połknęła kilka i podała resztę Darrenowi. – Jakie jest twoje hasło identyfikacyjne? – spytał szeptem Darren, kierując karabin w górę zbocza. – La Isla Bonita – odparł Gutierrez. Darren przyłożył ręce do ust, by skierować głos w odpowiednią stronę. – La Islal Gutierrez usłyszał krzyk sierżanta sztabowego Crawforda. – Bonita! – Zostańcie na miejscu – krzyknął Darren. – Wróg jest niedaleko, a macie rannego człowieka. Niech jeden powoli ruszy naprzód sprawdzić teren. Darren pochylił się nad Gutierrezem i poklepał go po udzie. – Dzięki za tamten strzał, żołnierzu. Do zobaczenia w domu. Gutierrez obserwował, jak Kate i Darren, kulejąc, nikną w ciemnościach dżungli. Kiedy już ich nie słyszał, zwrócił się do swoich kolegów i krzyknął: – Przyjdziecie tu po mnie, sierżancie, czy mam wysłać zaproszenie? 68 MCLEAN, VIRGINIA Już dużo wcześniej doszedł do wniosku, że Susanne Sheridan nie szanuje go. Ale jej dziecinna zasadzka była dowodem na to, że nie doceniała także jego intelektu. Doprowadzała go tym do szału. Czy naprawdę wydawało się jej, że zaraz zacznie wywieszać flagi ostrzegawcze na temat jakiegoś pierwszego lepszego miasta w Meksyku, dopóki nie upewni się, że Contreras faktycznie tam zmierza? W przeciwieństwie do Sheridan nie podejmował irracjonalnych i pochopnych decyzji. Używał dedukcji i logiki. Gdyby Sheridan była prawdziwą profesjonalistką, po prostu zadałaby mu pytanie, czy przekazuje informacje FBI. Ale ona, oczywiście, była jedynie szybko grającym rewolwerowcem i przegrywała w walce zarówno z regułami, jak i z emocjami. Niezręcznie zastawiona przynęta spowodowała, że coś zaświtało mu w głowie. Sama łamała prawo i jeszcze śmiała zastawiać pułapkę na niego? Było to tak potwornie uwłaczające, że jego pierwszą myślą po wyjściu z sali tortur był telefon do senackiej Komisji do Spraw Wywiadu. Ujawnijmy sprawę i zobaczmy, kto jest po stronie prawa. Jednak kiedy usiadł przy swoim biurku, zrozumiał, iż najlepszym sposobem na powstrzymanie jej będzie podanie Rogerowi Corwinowi informacji, o którą prosił. Zbagatelizował ostatnie ponaglenia Corwina, ale teraz wziął się do roboty i miał zamiar uderzyć Sheridan w samo serce. „Jimmy, gdzie jesteś?”. Broń, którą w tym celu wybrał, stanowił zabezpieczony telefon z plakietką identyfikacyjną CIA oraz elektroniczny notatnik. Sheridan wysłała go wcześniej na wyczerpującą miesięczną wycieczkę wywiadowczą po piekielnych wojskowych i cywilnych agencjach, przygotowując się do uderzenia na Home-land Security. Jego szczegółowy raport pewnie już od dwóch miesięcy nie istniał – przejrzany, pocięty i zapomniany – ale lista kontaktów pozostała bezpieczna w pamięci elektronicznego notesu. Zajęło mu dwie godziny, zanim trafił na ślad operacji żołnierza Stanów Zjednoczonych pracującego dla połączonych sił antynarkotykowych w Meksyku. Zdążył wykonać dwadzieścia siedem telefonów do sześciu różnych instytucji. Kiedy miał punkt zaczepienia do dalszych rozmów, wystarczyły zaledwie dwa kolejne telefony i wiedział już o tym, że Kate i Darren Phillips zostali namierzeni. Mieszanina dumy i goryczy wprawiła go w taki stan, że nawet nie trudził się, by schylić się pod biurko podczas wpisywania wiadomości: CONTRERAS W YERACRUZ. 69 ZATOKA MEKSYKAŃSKA Kelly spędził trzy intensywne godziny przy sterze hatterasa, sprawdzając w ciemnościach jego możliwości i manewrując za urwiskiem, zaraz za strefą powstawania fal przybrzeżnych, dziesięć mil na północ od umówionego miejsca spotkania na plaży. Poprzez wycofywanie się za fale, które chciały zabrać ze sobą na brzeg jego osiemnastometrowy jacht, usiłował pozostać poza zasięgiem radarów, prawdopodobnie wysyłających sygnały podczas sztormu w poszukiwaniu obcych obiektów. Jak na swoje rozmiary jacht był bardzo zwrotny. Słońce zdążyło już wzejść, ale gruba powłoka oceanu oraz sztormowe chmury pochłaniały większość promieni, zmieniając kolor wody z niebieskiego na szary. Teraz, kiedy od lądu zbliżał się front z chmurami burzowymi, fale zagęściły się, ale jeszcze nie padało. Jacht huśtał się gwałtownie na spienionych grzywaczach. Kelly właśnie skończył wlewanie paliwa do baku łodzi wie-lorybniczej przymocowanej na wyciągarce na wysokości niskiego pokładu. Miał zamiar wylądować na plaży dokładnie o szóstej, by zminimalizować ryzyko zatrzymania przez patrol przybrzeżny. O piątej trzydzieści zadzwonił alarm w jego zegarku Oakley. „No, to do dzieła”, pomyślał Kelly, świadomy swojego podniecenia, a zarazem lęku. Miał nadzieję, że zabierze ich bez problemu, bez żadnych ofiar, ale jego skłonność do pakowania się w kłopoty kazała mu przyczepić do paska kaburę z pistoletem 9 mm, a na ramię założyć M-4. Dodał gazu i zrobił zwrot na południe, przyspieszając do dwudziestu pięciu węzłów, kiedy łódź wyrównała. – Jak leci? – zapytał Contrerasa. Nie rozmawiali od momentu, kiedy Kelly połączył się z Teksas Dwa za pomocą zapasowego terminalu i dowiedział się o ucieczce Kate i Darrena. – Rozwiąż mnie w tej chwili, to może zmniejszą o rok twój wyrok. – Darren i Kate byliby już martwi, gdyby to od ciebie zależało. – Tak, a w ciągu kolejnego roku setka matek nie straciłaby swoich córek. Wzburzone fale trzęsły obydwoma mężczyznami. Kelly stał przy sterze, spoglądając to na zamgloną linię brzegu, to na glębokościomierz. Dlatego zauważył łódź patrolową dopiero wtedy, gdy odezwał się alarm antykolizyjny. Zrobił gwałtowny zwrot w stronę oceanu i zatrzymał silnik. – Otrzeźwiałeś? – zapytał Contreras, kiedy Kelly zbliżył się do niego z nożem. – Płynie w naszą stronę policja. Są oddaleni o pól mili. – No to się pośpiesz, dupku. – Spieszę się. Mam złamaną rękę. Zdaje się, że masz twardą głowę. Kiedy już był wolny, Contreras zaczął masować sobie nadgarstki i popatrzył groźnie na Kelly’ego, który zdążył już mu się w pewien sposób odpłacić, więc ich relacje mogły powrócić do stanu względnej funkcjonalności. Ale nie spodziewał się, że zostanie złapany za jądra. – Chcesz, żeby twoi przyjaciele przeżyli, to rób, co ci każę – syknął Contreras. Cofnął rękę i pchnął Kelly’ego przed siebie. – Teraz schowaj się. Sternik łodzi policyjnej zgasił silnik dopiero w odległości dziesięciu metrów od nich, zrobił zwrot od nawietrznej w stronę hatterasa i w ten sposób zatrzymał łódź. Motorówka spowodowała powstanie fali, która ochlapała Contrerasa i zmusiła do przyklęknięcia, przylizując mu włosy do tyłu. Na pokładzie pojawił się ten sam miody oficer, ubrany w pomarańczowy kapok. – Niedobrze, przyjacielu. Zrobiłem ci przysługę, a ty splunąłeś mi prosto twarz! Musisz natychmiast popłynąć za nami do przystani w Veracruz, a być może wszystko skończy się tylko jednodniową odsiadką w areszcie! Za kapitanem wyszedł, chwiejąc się, zielony na twarzy policjant, z przewieszonym na ramieniu M-16. Oczywiste było, że cierpi na chorobę morską. Przyklęknął na pokładzie, zaparł się nogami o nadburcie i próbował wycelować M-16 w Contrerasa. Jednak fale były zbyt intensywne i po chwili lufa falowała w górę i w dół. Mężczyzna zwymiotował na bok, przytrzymując jedną ręką obijający się karabin. – Dobra! Dobra! – krzyknął Contreras z uniesionymi rękami, aby pokazać, że się boi. – Nie strzelajcie! Popłynę za wami! Contreras przyjrzał się uważnie młodemu oficerowi. Kiedy zobaczył, jak chłopak spogląda w stronę brzegu, owładnęły nim dobrze znane odczucia. Wszystkie zmysły się wyostrzyły, każdy dźwięk wydawał się klarowniejszy, a obrazy dookoła stały się jeszcze bardziej wyraziste. Zmienił się w dzikie zwierzę na kilka sekund przed ucieczką, w głowie pojawił mu się obraz pistoletu – pozostań na miejscu, nie zerwij strzału, zabij najpierw oficera, jeśli wyciągnie broń. – Przypłynęliście tu po kogoś? – krzyknął oficer. – Jesteśmy zbyt blisko fal przybrzeżnych, żeby tu rozmawiać. Drugi policjant podniósł się z trudem i na chwiejnych nogach przeszedł do sterowni, by po kilku chwilach wrócić z mokrą kartką papieru. Oficer chwycił ją, zaparł się nogą o nadburcie, żeby utrzymać równowagę, i popatrzył z ukosa na agenta DEA. Woda rozprysła mu się pod brodą, jakby tryskała z uszkodzonego hydrantu. Otworzył usta łapiąc powietrze, jak ryba wyciągnięta z wody, i odchylił głowę do tyłu. – Czy nazywasz się James Contreras? – krzyknął. – Nie – odparł Contreras. Usłyszał rozbijającą się na plaży falę. – Ręce do góry! Jesteś aresztowany! Contreras wyciągnął pistolet zza paska i krzyknął: – Suchoty! Suchoty! Suchoty! – Odbezpieczył i przeładował broń. Musiał chwycić się nadburcia, żeby nie upaść. Nie mógł utrzymać pistoletu w jednym miejscu, lufa zmieniała swój cel z jednego policjanta na drugiego, na sterownię, chmury, wracała na łódź, w stronę oceanu i z powrotem. – Ręce do góry i każ reszcie załogi wyjść na pokład! – krzyknął. – Zastrzel go! – wrzasnął oficer do swojego kolegi, który bezradnie rozłożył ręce. – Ale, proszę pana?! – krzyknął. Oficer padł na plecy i zaczął zmagać się z zamkiem przeciwdeszczowej kurtki, usiłując wyciągnąć swoją broń. – Powiedziałem: zastrzel go! – Nie rób tego – krzyknął Contreras. – Zabiję cię! Oficer jednak nie zważał na jego ostrzeżenia, więc Contreras wycelował i nacisnął spust. Pocisk przeleciał zbyt wysoko i agent próbował zgrać kolejny strzał z falowaniem, trafiając w stalowy pokład, z którego posypały się iskry. Silnik motorówki zawył i jednostka odpłynęła kawałek od hatterasa. Oficer wyciągnął pistolet, podniósł się na kolana i wystrzelił, podejmując z Contrerasem walkę raczej na większe szczęście niż umiejętności. Obydwaj podnosili się i opadali coraz gwałtowniej na jeszcze bardziej wzburzonych falach oceanu, usiłując trafić w cele znajdujące się dosłownie na wyciągnięcie ręki. Zaciekle naciskali na spust, ale oszalałe falowanie zmieniało kierunek ich strzałów. Policjant z M-16 leżał nieruchomo na pokładzie. Wyglądało na to, że ma ochotę zapaść się pod niego. W tej chwili z kokpitu wypadł Kelly z bronią na ramieniu. Popędził pewnym krokiem wzdłuż burty. Trafił jednym strzałem w ramię oficera, mając nadzieję, że celuje w kamizelkę kuloodporną. Białe wypełnienie wyglądające jak pęki bawełny wyleciało z pomarańczowego kapoka. Oficer przewrócił się na bok, ale nim wpadf do wody, na moment zatrzymała go lina bezpieczeństwa. Kelly rozglądał się za krwią, jednak nic takiego nie zobaczył. Łódź zaczęła wycofywać się szybko i Kelly opróżnił cały magazynek strzelając w kadłub, uważając, by nie trafić w sterownię. Motorówka oddaliła się od jachtu i skierowała w stronę brzegu, gdzie została porwana przez wzbierającą falę. Łódź uniosła się, by po chwili opaść ponownie w dół. – Niedobrze! – krzyknął Kelly. – To nie są nasi wrogowie! – Ja się tym zajmę. Zabierz nas stąd – powiedział Contreras. – Zawiadomią przez radio następnych. Kelly był przygnębiony. Właśnie zastrzelił obywatela Meksyku i nie wiedział nawet dlaczego. Na wojnie zawsze ginęli nieodpowiedni ludzie – niewinni, dzieci, bohaterowie. Był o tym przekonany. – Nie miałem wyboru. Musiałem strzelać. Nie powinniśmy zawiadomić dowództwa? – Nie, jeśli chcemy dokończyć operację. Chcesz uratować swoich przyjaciół? – Tak jest – odpowiedział z przyzwyczajenia. – A ja chcę zabić Indianina. 70 YERACRUZ, MEKSYK Woda, która ich niosła, powstała z topniejących śniegów na stokach Ori-zaby zaledwie dwadzieścia cztery godziny wcześniej. Przed czterema dniami, kiedy jeszcze mieli zapasy tłuszczu, lodowate odmęty podziałałyby zapewne odświeżająco i sprawiły im przyjemność. Przed dwoma dniami, zanim ich organizmy zaczęły spalać mięśnie w poszukiwaniu paliwa, mogliby jeszcze tę zimną kąpiel znieść. Jednak teraz lodowaty potok sprawił, iż skóra skurczyła się i ciasno opięła wychudzone kończyny, czego efektem była hiperwenty-lacja. Pomiędzy sobą umieścili plecak, który służył im jako pływak. Obydwoje trzymali się za jego paski. Rzeka ciągnęła ich w stronę Zatoki Meksykańskiej z prędkością ponad ośmiu mil na godzinę, wysoko ponad leżącymi na dnie głazami. – Widocznie w tym roku roztopy są większe niż zwykle. Mamy szczęście. – O tak, Kate – powiedział Darren. – Jesteśmy najbardziej szczęśliwym małżeństwem na świecie. Uderzyła stopą w kamień, którego nie zdążyła zauważyć. Na czas spływu jej uwaga skierowała się do wewnątrz i Kate analizowała teraz w myślach minione trzydzieści lat. Jak do tego doszło? Szalony spływ w dół meksykańskiej rzeki i to w środku nocy! Ścigana przez policję, oddział żołnierzy i Indianina! Żona czarnoskórego marinę! Uczestniczka Eco-Challenge! Zabójczyni! Zestrzelony helikopter! Grubaska ze Spence! Jej umysł był tak pełen przeróżnych obrazów z przeszłości, że kiedy trzydzieści minut później wyszli z wody, Kate zdążyła zaledwie dojść do momentu w jedenastej klasie, kiedy pani Kastagenhogen powiedziała jej, że ma „szczęście, że jest inteligentna, ponieważ tylko ładnym dziewczynkom wybacza się to, że są głupie”. Darren sprawdził położenie na GPS-ie. – Musimy wspiąć się na ten brzeg. Wtedy będziemy mieli około półtora mili do przejścia. Udało nam się, kochanie. Przyjęła jego uścisk, ale nie miała siły, by odpowiedzieć tym samym. Doświadczyła czegoś, co inni sportowcy nazywają „dymiącą czaszką” albo „ukrzyżowaniem”. Kate zwala to „katastrofalnym stanem organizmu” i chociaż dostała zastrzyk adrenaliny na wieść, że meta jest już tak blisko, został on w całości pochłonięty przez implozję, z jaką zmagał się jej organizm. Zgięła się wpół i miała odruch wymiotny. Próbowała zlokalizować źródło bólu w swoim ciele i kilka sekund później, kiedy krew przywróciła jej czucie w nogach, znalazła je. Zaczęta podskakiwać na jednej nodze. Darren czul się bezradny obserwując jej cierpienie. W poranionych stopach końcówki nerwowe były odkryte i cały czas drażnione. Stawiając kroki czuła, jakby chodziła po rozżarzonych węglach. Darren widział nieraz, jak nawet najtwardsi żołnierze odpadają przygnębieni po pojawieniu się pierwszych objawów tej dolegliwości, a tu miał przed sobą swoją żonę, która od czterdziestu ośmiu godzin szła po drucie kolczastym. „To już prawdopodobnie koniec jej kariery w wyścigach, pomyślał ze smutkiem, i ona o tym wie. Oczywiście, mnie też nikt już nie wybierze”. – Wskakuj – powiedział. Usiadła mu na barana, ale nawet jej niepełne czterdzieści pięć kilogramów wystarczyło, żeby przewrócić go na stromy brzeg. Padł twarzą w mokry piasek i podniósł się, wypluwając go z ust. Poczuł zapach stęchlego drewna i jej żółci. – Idź przede mną. Złapię się plecaka – wyszeptała. Ruszył pod górę, ciągnąc ją za sobą, chwytając się i podciągając za młode, porastające brzeg drzewka. Słyszał jej tłumione jęki i kompletnie go to przybiło. Ale co mógł zrobić? Jej stopy były powoli pożerane przez bakterie, a był zbyt słaby, żeby ją przez dłuższy czas nieść. Kate jedynie raz zdarzyło się doprowadzić swój organizm do tak katastrofalnego stanu, zaraz przed metą, podczas Mistrzostw Świata Ironman na Hawajach. Wiedziała, że teraz jej ciało reaguje w ten sam sposób – zbliżali się do mety i jej mózg zaczął wreszcie wysyłać sygnały o rychłym końcu męki. Powoli puszczały mechanizmy obronne organizmu. Tak jak mechanizm kontroli oddawania moczu albo wymiotowania staje się słabszy, kiedy zbliżamy się do łazienki, tak samo zmniejsza się możliwość utrzymania tempa przez sportowca, kiedy zbliża się koniec wyścigu. Wiedziała, że przynajmniej od jednego dnia idzie na kredyt. Teraz, kiedy zostało jeszcze tylko piętnaście minut wędrówki, jej umysł toczył bitwę z ciałem. Odpłynęła w stan podobny do snu i brnęła na chwiejnych nogach do przodu, gdy nagle usłyszała dźwięk silnika. Pędził w jej kierunku. – Motocykl – wysapała. Mąż położył ręce na jej ramionach i delikatnie ścisnął. – Cii. Udało nam się. Posłuchaj. Kate usłyszała odgłos podobny do wypadku samochodowego. Potem kolejny i jeszcze jeden. Przyłożyła policzek do sosny w miejscu, gdzie wyciekło trochę soku, i wdychała najmocniej jak tylko potrafiła. Jej oczy wypełniły się łzami i rozkoszowała się zapachem. Słyszała rozbijające się o brzeg fale. Kiedy zobaczyła Zatokę Meksykańską, ból zmniejszył się tak szybko, że poczuła się winna, iż prawie mu uległa. A gdy ujrzała biały jacht dryfujący niedaleko od brzegu, ból zanikł całkowicie. – Mój Boże. To on? – zapytała. – Nikt inny – odrzekł Darren. Podeszli razem do krawędzi urwiska. Piętnastometrowy klif dzielił ich od wąskiej plaży. Był na tyle stromy, że potrzebowali liny. Wiatr unosił cząsteczki falującej wody i powodował, że plaża spowita była mgłą. Kelly stal na dziobie jachtu, opuszczając niewielką łódkę na wyciągarce. Gdy ich zobaczył, tylko pomachał i dalej wykonywał swoją pracę. – My też się cieszymy na twój widok, Gavin – szepnęła. – Zna nas zbyt dobrze, żeby być zaskoczonym – powiedział Darren. – Pożegnaj się z Piekielną Suką. – Wyciągnął linę i zaczął ją rozwijać. – Przynajmniej spocznie w pięknym miejscu. Tu jest cudownie. Darren przywiązał linę węzłem ratowniczym do pnia sosny, zaciągnął i sprawdził, czy trzyma, po czym podszedł do urwiska i rzucił ją w dół. Rozplatała się bez problemu i zatrzymała na plaży. Kate pierwsza założyła uprząż. Przeciągnęła linę przez ósemkę i przypięła ją do karabińczyka na pasie. – Będzie mi jej brakowało – powiedziała podchodząc do krawędzi. – Ty jej nie musiałaś dźwigać przez trzysta mil – odparł Darren. – Ale nieraz nas uratowała, co nie? – Tak. Uratowała. Kate pocałowała swojego męża w policzek i pochyliła się nad klifem. Część liny znajdująca się pomiędzy nią a drzewami uniosła się i naprężyła pod jej ciężarem. Zauważyła kropelki wody wydostające się z napiętych włókien. – Do zobaczenia na plaży. Kate zaczęła spuszczać się po linie w dół klifu, nie spiesząc się, by nie podrażniać jeszcze bardziej stóp. Zjeżdżała równo, trzymając się blisko ściany. Czuła palenie w dłoniach spowodowane ocieraniem ich przez linę. Darren usiadł na krawędzi klifu i z dumą się jej przyglądał. W ciągu czterech dni wszystkie jego marzenia dotyczące przyszłości zostały zdruzgotane, oprócz jednego. To właśnie Kate była teraz głównym filarem jego życia. Warknął pies. Darren rzucił uprząż i obrócił się. Na skraju lasu stał Indianin z brodą. W jednej ręce trzymał maczetę, a w drugiej psa na smyczy. „To on nas śledził”, pomyślał Darren. Z jakiegoś powodu przyszedł sam, pewnie chodzi o nagrodę. To Potworny Rzeźnik. To jest Potworny Rzeźnik. Indianin krzyknął do psa. Ten szarpnął smycz i zaczął szczekać. Indianin rozwścieczył go i maczetą przeciął napiętą linkę. Pies ruszył przed siebie nisko przy ziemi, nabierając prędkości, z wyszczerzonymi kłami. Darren przygotował się na atak i wystawił zranioną rękę przed siebie, by się zasłonić. „I tak już jest bezużyteczna”. Pies zbliżył się i wyskoczył. Zatopił zęby w przedramieniu Darrena, szarpiąc zaciekle na boki i wbijając kły aż do mięsa. Darren uderzył go pięścią drugiej ręki, jednak ten tylko przewrócił oczami i zaczął z jeszcze większym zapałem szarpać. Mężczyzna nie odczuwał bólu, ale przeszył go strach. Wycofał się do krawędzi klifu i obrócił jak dyskobol. W momencie gdy siła odśrodkowa była największa, szarpnął ręką w tył. Kawałek jego lewej ręki zniknął za klifem razem z psem. Teraz odwrócił się, by zabić Rzeźnika. Indianin wyszedł na słońce i powoli wyginał potężne ostrze. Darren obserwował, jak kwadratowy promień odbitego światła sunie po trawie w jego stronę, następnie podchodzi do góry, aż do jego twarzy. Błysk był oślepiający. Kiedy przysłonił oczy, zobaczył, że mały mężczyzna śmieje się. Darren pochylił się nad plecakiem i wyciągnął stłuczoną butelkę po piwie. Trzymał ją teraz za szyjkę w prawej ręce. Nie mógł zacisnąć lewej dłoni w pięść, ale mógł jej użyć jako pałki albo tarczy. Już i tak była martwa. – Chcesz się zabawić? – zapytał. „Jeśli przetrzymam go trochę, pomyślał, Kate będzie mogła bezpiecznie zejść”. Przyjął postawę bokserską i zrobił krok w stronę mężczyzny. – Si usted me luchard, ustedll necesita un mejor cuchillo que eso. Tratę es to. Mężczyzna wykonał szybkie pchnięcie, jakby trzaskał niewidzialnym batem, i Darren zdołał jedynie obrócić się bokiem, zanim srebrny pocisk wbił mu się w lewe ramię. Poczuł potworny ból, który rozprzestrzenił się po wszystkich zakończeniach nerwowych w jego ciele. Nie mógł zdławić krzyku. Fala gorąca uderzyła mu do głowy i powaliła na kolana. Przed oczami miał teraz czarne kropki, które zaczęły pokrywać cały obraz, po czym znikły. Kiedy doszedł do siebie, zauważył, że w ramię ma wbite ostrze. Z głębokiej rany lala się krew, cieknąc po tricepsie i skapując po łokciu na ziemię. Darren chwycił prawą ręką za rękojeść noża i pociągnął. Nóż nawet nie drgnął. Zacisnął zęby i mocno przekręcił. Wtedy gwałtownym szarpnięciem pozbył się intruza. Ponownie zrobiło mu się ciemno przed oczami i miał atak mdłości. Próbował nie zemdleć. Fala przeminęła i Darren zorientował się, że leży z twarzą w trawie. Zaczął wszystko sobie przypominać – pogoń, Kelly na łódce, Kate na linie... Potworny Rzeźnik. Lewą rękę miał nieruchomą, więc przewrócił się na bok i chwycił leżący nóż, wstał na nogi i skoczył do przodu, na spotkanie ze swoim przeciwnikiem. El Monstruo Carnicero obserwował, jak Darren niepewnie zbliża się w jego kierunku. Był pod wrażeniem, że mężczyzna tak szybko wstał o własnych siłach. Twarz Indianina była biała, z ust ciekła mu ślina. „Ten dzikus połamał mi żebra”, pomyślał. Wydawało mu się, że walczy ze zwierzęciem, tak jak to było w przypadku młodego amerykańskiego futbolisty. Tylko dużo bardziej przebiegłym! Z bykiem, który może polegać nie tylko na swojej sile. Z wielkim czarnym niedźwiedziem, prawdziwym wojownikiem. A na koniec odpowiedni deser. El Monstruo Carnicero wyciągnął z paska Barracudę. W drugiej ręce trzymał już jego grubszego kolegę, Niedźwiedzi Pazur. Oddychał głęboko, aby poczuć rozdzierający ból, kiedy rozłupane żebra ocierały o płuco. Atakujący niedźwiedź już więcej się do niego nie zbliży. Skoczył w bok, żeby ustawić się pod odpowiednim kątem do zranionego i zakrwawionego ramienia Darrena, i wetknął Barracudę w otwartą ranę. Pierwsza lekcja, ale to dopiero początek! O dziwo czarny niedźwiedź nawet nie drgnął, „potwierdzenie czystości lotu Sokoła”, pomyślał El Monstruo Carnicero. Sokół uśmiercił rękę zwierzęcia. – Aprecia usted eso, la rameral – zapytał. Miał nadzieję, że Darren rozumie chociaż trochę hiszpański. Chciał zaobserwować jego reakcję na słowo, którego nauczył go chłopak. To, że mężczyzna może być suką, nie dawało mu spokoju. – Chodź do mnie – powiedział Darren. El Monstruo Carnicero zauważył, że czarny niedźwiedź ukradkowo spogląda na linę, zobaczył, jak jego oczy zwężają się, i dostrzegł zdziwienie na jego oślinionej twarzy. Indianin cofnął się o krok i zrozumiał, dlaczego niedźwiedź tak niezdarnie uciekał. Bronił dostępu do liny. Napiętej liny. „Dziewczyna Kate North jest na linie”. Darren napierał dalej, wystawiając przed siebie zakrwawione ramię. El Monstruo Carnicero zamachnął się Niedźwiedzim Pazurem, tylko żeby sprawdzić reakcję Darrena. Był w stanie manipulować nim jak marionetką. Taki sam jak wszyscy inni. El Monstruo Carnicero obrócił czarnego niedźwiedzia markując uderzenie z boku i zmusił go do wykonania uniku. Po drugiej stronie czekał Barra-cuda, przebił się przez zasłonę niedźwiedzia i posmakował jego żeber. – Usted’re no tan rapidamente cuando usted se pone T me sorprende en la noche, soy usted rameral – spytał El Monstruo Carnicero. Czarny olbrzym splunął krwią i wybełkotał coś po angielsku. Wyciągnął język i oblizał zakrwawione usta. „Nędzne zwierzę”, pomyślał El Monstruo Carnicero. – Matarlo es facil – powiedział Indianin. – Tomare mas largo eon la chica Kate Norte. Darren uniósł brwi, kiedy usłyszał imię swojej żony. Przypuścił rozpaczliwy atak. El Monstruo Carnicero wyrzucił Orla, by go powstrzymać. Nóż zaświstał potwornie i znikł w brzuchu Darrena. Mężczyzna pochylił się niżej i jeszcze niżej nad ziemią. El Monstruo Carnicero zdał sobie sprawę, że on nie pada, tylko nabiera rozpędu i podnosi się do ataku, więc pochylił się w oczekiwaniu, z wyciągniętymi dwoma ostrzami. Poczuł, jakby uderzył w niego samochód. Głowa Rzeźnika wbiła się w jego własny tors. Przy uderzeniu roztrzaskały mu się zęby. Niektóre z dolnej szczęki uderzyły o podniebienie. Kiedy pękł mu obojczyk, zabrzmiało to jak trzask mokrego drewna w płomieniach. Darren padł na ziemię i przetoczył się parę metrów dalej. W dłoni, pomiędzy dwiema kostkami, miał wbity nóż. Delikatnie wyciągnął go, wykrzywiając się i przeklinając, po czym cisnął go w trawę. Poczuł w brzuchu paraliżujący skurcz. Zgiął się wpół, by zmniejszyć napięcie, i obejrzał cienką ranę, przez którą nóż przedostał się do środka. Po nożu nie było śladu, nie miał też czasu na szukanie go. Indianin podniósł się. Pluł krwią i białymi odłamkami. Przeszedł na skraj lasu, chwiejąc się na boki jak pijany. Trzymał się za szczękę. Darren zaczął go gonić, ale zatrzymał się, kiedy zrozumiał, dokąd on zmierza. Lina była nadal napięta. „Kate jest wciąż na tej pieprzonej linie”. 71 ZATOKA MEKSYKAŃSKA – Przytrzymaj, Kelly! – wrzasnął Contreras. – Trzymaj, żebym mógł go zabić. Kelly przytrzymywał lufę winchestera, by Contreras mógł strzelić, jednak łódź kołysała się tak gwałtownie, że było to niemożliwe. Potężne podmuchy wiatru unosiły nad wodami Zatoki Meksykańskiej białe drobinki. Pieniące się bałwany tworzyły długie białe smugi biegnące aż po sam horyzont, jakby ocean był pocięty na części. Zakotwiczyli łódź niedaleko od brzegu, w miejscu, gdzie zaczynały wzbierać przybrzeżne fale. Kotwica działała niczym wędzidło w pysku dzikiego konia, przytrzymując dziób w miarę stabilnie, ale pozwalając wybijać się wysoko w górę rufie, za każdym razem kiedy pod kadłubem przetaczała się fala. Gdy tylko Contreras próbował nacisnąć spust i wycelować lunetkę w El Monstruo Carnicero, kołyszący ruch ciskał nim do przodu lub do tyłu i celownik przemieszczał się albo na Phillipsa, albo w stronę drzew. – Nie da rady, za bardzo buja! Dawaj, uruchomimy łódź! – wrzasnął Kelly. W tym momencie zobaczył, że mały mężczyzna na klifie wbiega do lasu. Poczuł się tak, jakby oglądał jakąś tragiczną kasetę wideo, oddalony i bezradny wobec rozwijającej się tragedii. Tyle że ta dotykała jego najlepszego przyjaciela. – Kurwa! Nadjeżdżają, milę stąd – krzyknął Contreras. Kelly popatrzył, śledząc wyciągnięty palec Contrerasa. Dwa czarne jeepy pędziły po plaży, niebieskie światła migały w słońcu, spod kół wydobywały się potężne ilości piachu. – Stań przy karabinie maszynowym – rozkazał Contreras. – Ja zajmę się materiałami wybuchowymi. Kelly wiedział, że już nie uczestniczy w legalnej operacji. W miarę przybliżania się do Indianina, Contreras stawał się coraz bardziej lekkomyślny, a teraz jego działania były już na pewno całkowicie nielegalne. Kelly dobrze o tym wiedział, ponieważ sam wiele razy tak robił. Wybór był prosty: po jednej stronie Phillipsowie, a po drugiej jakiś kiepski dupek, który mógł zagrozić wyciągnięciu ich z opresji. Contreras stracił głowę. „A może nigdy jej nawet nie miał”. – Poczekaj moment – powiedział Kelly. – Jakie są reguły naszego działania? – Reguły? Musimy zatrzymać te jeepy i dostać się na plażę. To są nasze reguły. 72 VERACRUZ, MEKSYK Roger Corwin był zadowolony, że zabrał ze sobą na plażę żółte okulary na strzelnicę. Razem z Eduardo Saizem stali w tylnej części czarnego jeepa pędzącego na północ w stronę niewielkiego klifu, gdzie zostali namierzeni Los Asesi-nos. Szalejący wiatr plus prędkość pięćdziesiąt mil na godzinę powodowały, że piasek chłostał jego policzki i zbierał się jako mokry szlam w ustach. Corwin co chwilę wypluwał ziarna piasku. Był w stanie znieść ból tylko dzięki osłonie na oczach. Obie dłonie zacisnął mocno na poręczach, by nie zostać wyrzuconym z jeepa przy ostrych przechyłach w głębokim piasku. Nie wiedział, w jaki sposób Saiz i biedny żołnierz, który miał obsługiwać karabin maszynowy kaliber 50, dawali sobie radę. Wcisnął głowę głęboko w kamizelkę kuloodporną, jak żółw, aż kewlarowy kołnierz zakrył mu uszy. Corwin przysunął się do Saiza. – Jesteś pewien, że Potworny Rzeźnik tam jest? Saiz próbował się odezwać, ale zamiast tego połknął garść piachu. Kiwnął zdecydowanie głową. – Może to jakiś zwykły strażnik! Jesteś pewien? – To był on! – wrzasnął Saiz. – Mamy całą trójkę, Roger! A co z łodzią? – To już moje zmartwienie! Corwinowi podobał się świat widziany na żółto. W przyciemnianych okularach wszystko wyglądało jasno i wyraźnie. Z lornetką zawieszoną na szyi poczuł się jak Rommel jadący przez pustynię w Afryce Północnej. „W końcu ich przechytrzyłeś, Dodger!”. Jacht zakotwiczony tak blisko brzegu najpierw go trochę przestraszył, ale kiedy przez lornetkę zobaczył Los Asesinos stojących razem z Indianinem na klifie, poczuł nagły przypływ werwy. Gdy jeszcze służył w policji, razem ze swoimi kolegami patrolującymi na motorach autostrady wymyślili coroczny konkurs o nazwie „pieczenie kotletów” – ilu motocyklistów byłeś w stanie capnąć za jednym razem podczas patrolu? Jeżeli Jimmy Contreras był na zakotwiczonym w oddali jachcie i jakimś cudem udałoby mu się dostać na plażę, Roger Corwin capnąlby największy kotlet i prawdopodobnie zyskał międzynarodowe uznanie. Coś błysnęło na rufie jachtu. Czyżby Contreras dawał im sygnały ostrzegawcze? Poczuł łaskotanie w żołądku na myśl o tym, że Contreras mógłby ruszyć w morze, a para Amerykanów zniknąć z powrotem w dżungli. Przypatrzył się, próbując rozszyfrować migające pomarańczowe znaki. Alfabet Morse’a? Corwin usłyszał głośny trzask i wydawało mu się, że złapali gumę. Nagle przed samochodem zobaczył, jak w cienkiej linii piasek strzela do góry, jakby ktoś podnosił zakopaną w nim linę. Kiedy zrozumiał, o co chodzi, poczuł ucisk w klatce piersiowej. Zaczął gorączkowo kopać w tylną szybę i musiał ją w końcu rozbić swoim wzmocnionym blachą butem, by zwrócić uwagę kierowcy. – Zatrzymaj się! – krzyknął. – Zatrzymaj jeepa! Samochód wjechał na niewielką wydmę i ześliznął się w dół. Corwin zeskoczył i zaczął czołgać się po piasku, włożył rękę do kabury i wyszarpnął pistolet. Na jego widok drugi jeep również się zatrzymał i wszyscy wysiedli, chowając się za kołami i wydmą. – Co się dzieje, Roger? – wrzasnął Saiz. – Strzela do nas! Oczy Saiza rozszerzyły się i zerknął zza jeepa w stronę łodzi. Obserwował przez kilka sekund, po czym wzruszył ramionami: – Chyba już przestali. Jesteś pewny? – I to jak cholera. – Co mamy robić? Wezwałem więcej jeepów! Mam ich wstrzymać? Corwin miał ochotę krzyknąć: „Jak to, co masz robić, imbecylu? Wysadź tę pieprzoną łódź!”. Ale nie mógł. Nie w obecności młodszego agenta FBI Modingera, którego wziął ze sobą w nagrodę. Fakt, iż Contreras otworzył ogień do funkcjonariuszy meksykańskiej policji federalnej, był szokujący. Zmienił reguły i radykalnie pokrzyżował plany Corwina. „Co on, do cholery, wyprawia?”, zastanawiał się. Niezależnie od tego, Corwin nie śmiał nakazać Meksykanom, aby zabili Amerykanów. Corwin odwołał się do swoich umiejętności podejmowania szybkich decyzji, które trzy razy do roku szlifował na strzelnicy przy Hogan’s Alley, gdzie oficerowie musieli odróżniać, w ciągu ułamków sekundy, dobro od zla, kiedy to kartonowe postacie pojawiały się z wszystkich stron. Trzy możliwości. Pierwsza: Contreras działa sam i stracił wszelkie hamulce razem ze swoim pieprzonym rozumem. Druga: Contreras i Sheridan na własną rękę przeprowadzają nielegalną i nieautoryzowaną akcję. To był właśnie jego typ. Problem w tym, że Sheridan nie była na tyle nierozważna, by pozwolić strzelać bez rozkazu. Dlatego pojawiła się również trzecia możliwość, która dosłownie przyprawiała Corwina o mdłości. Miał ochotę zrzygać się na piasek. „Czyżby ktoś na górze pociągał za sznurki?, zastanawiał się. Czyżby ktoś mnie o czymś nie poinformował?”. Corwin nie miał zamiaru być stroną w tej walce. Cokolwiek miało się stać, miało się stać. Dołączyłby się w odpowiednim czasie i ładnie wszystko udekorował, wziął na siebie wszystkie możliwe zasługi, zaprzeczył, czemu miał zaprzeczyć. Teraz, kiedy poczuł poważniejszą polityczną siłę spoglądającą mu przez ramię, wszystko było już poza nim. – Agencie Modinger, na ziemię i niech pan zostanie na miejscu! – krzyknął Corwin do mężczyzny. – Co robimy, Roger? – krzyknął Saiz. – Doprowadziłem pana do tego momentu, panie zastępco prokuratora generalnego. Reszta należy do pana. Saiz oblizał usta i pokręcił głową. „Rusz dupę, pomyślał Corwin, albo uciekną ci wszyscy”. Corwin przycisnął pistolet do klatki piersiowej, by Modinger go nie widział, i zabezpieczył czym prędzej drugą ręką. „Strzelaj”, pokazał ustami do Saiza. Saiz wstał i wykrzyknął krótkie rozkazy do swoich żołnierzy, jeden z Fe-derales wskoczył za przymocowany do jeepa karabin maszynowy i puścił dla orientacji jedną serię. Nie było odpowiedzi z oceanu. Federale wrzasnął triumfalnie i wystrzelił ponownie. Nagle wszyscy Federales byli na nogach i wsiadali do jeepów. Zawarczały silniki i kola zaczęły wyrzucać piach, zanim złapały przyczepność i nabrały prędkości. Corwin przeczołgał się w stronę wydmy, za którą chował się agent Modinger. – Pomożemy im, sir? – spytał agent. – W czym mianowicie? – zapytał Corwin. – Z tamtej łodzi ktoś do nich czasem nie strzelał? Corwin zdjął okulary słoneczne, by dzieciak mógł spojrzeć w jego niebieskie oczy. – Jakiej łodzi? Modinger usiłował podnieść się na kolana, by mieć widok na ocean, ale Corwin chwycił go mocno za pasek od spodni i przycisnął do ziemi. – Mówiłem, żebyś padł na ziemię. Głowa nisko, dopóki nie powiem inaczej. – Widziałem tam łódź, sir – powiedział Modinger. – Na tak wzburzonym morzu? Z takiej odległości? Podczas takiej dzikiej jazdy? To był jacht turystyczny, kuter rybacki, prom, łódź patrolowa czy statek wojskowy? – Nie mam pojęcia, sir. Zbyt daleko. – I o to mi właśnie chodzi. Nie było żadnej lodzi, dopóki nie powiem ci, że była. Jeśli to zrozumiesz, zrobisz karierę. A teraz głowa w dól. 73 VERACRUZ, MEKSYK Darren patrzył, jak Rzeźnik kulejąc podchodzi do drżącej liny, trzymając w ręce wielką maczetę niczym bukiet kwiatów. Kiedy doszedł do miejsca, w którym lina była przywiązana, uniósł ostrze i uśmiechnął się do Darrena niemającego pojęcia, jak wysoko na ścianie klifu znajdowała się teraz jego żona. Darren próbował się podnieść, jednak skurcz w brzuchu zmusił go do zgięcia się wpół. Rzeźnik najwidoczniej czekał, aż Darren rzuci się na linę, zanim ją przetnie. „Chce dostać Kate żywą”. – Zabiję cię! – zawołał Darren. Trzymał teraz w rękach cały ciężar Kate. Lina szarpnęła nim, ciągnąc go w stronę krawędzi. Darren przesunął się pięć metrów w stronę oceanu, zanim zaparł się piętami, wkopując je w ziemię. Odchylił się i, najmocniej jak potrafił, zacisnął palce na linie, owijając ją dookoła nadgarstka, aż silny ucisk odciął dopływ krwi. Darren usłyszał krzyk swojej zaskoczonej żony, wiszącej na ścianie gdzieś poniżej. – Schodź, Kate! Trzymam cię! Schodź dalej! El Monstruo Carnicero podszedł do niego i poklepał go delikatnie po głowie. Z prawą ręką obwiązaną, a lewą dyndającą bezużytecznie Darren był bezbronny. Indianin splunął mu w twarz. Mężczyzna poczuł uderzenie małych kamyczków wielkością przypominających fasolę. Nie mógł się ruszyć, ponieważ Kate była jeszcze na linie, więc przygotował się na tortury, skupiając się w wyobraźni na swojej żonie, która zapewne zbliżała się już do plaży. „Uratuj Kate, a dobrze się spiszesz”. Mały mężczyzna przykucnął naprzeciwko niego i wyszeptał: – Permi-ta’s ve cudn largo usted puede aguantar, el oso. – Trzymał teraz cienki nóż przed oczami Darrena i dźgnął go w policzek. Ostrze zjechało po zębie trzonowym i wbiło się w dziąsło. Darren zawył z bólu i przeklął w duszy zwierzę, które Bóg raczył zesłać na ziemię dla jego zbawienia. Miał zginąć, aby inna, lepsza osoba mogła żyć. Jego własna żona. „Wycina mi zęby, pomyślał Darren. Skup się na linie”. Po chwili lina zrobiła się luźna. Darren uwolnił prawą rękę i przetoczył się, byle dalej od oprawcy. – Zeszła bezpiecznie na dół. Teraz jesteśmy sami – powiedział, klęcząc. Skurcz w brzuchu stał się bardziej uporczywy i mężczyzna nie mógł wytrzymać w wyprostowanej pozycji. Wypluł trochę krwi i uśmiechnął się, naprawdę zadowolony z takiego zakończenia. Dopóki nie zobaczył, że na krawędzi klifu coś się rusza. Najpierw pojawiła się jedna ręka, potem druga, po czym Kate podciągnęła się i położyła na brzuchu, pełznąc do przodu niczym foka wychodząca z wody. – Kate, nie! Zejdź na dół! – zawołał Darren. jednak zbyt dobrze znał swoją żonę i wiedział, że nie posłucha. Próbował się podnieść, ale czuł się tak, jakby ktoś łomem otwierał mu brzuch. Padł na twarz, machając słabo do Kate, by się wycofała. 74 VERACRUZ, MEKSYK Kate zdążyła zejść dziesięć metrów w dół, kiedy nagle usłyszała szczekanie. Zatrzymała się i spojrzała w górę. Wijący się pies przeleciał zaledwie trzy metry od niej, w stronę plaży. Usłyszała kłapanie jego zakrwawionej szczęki. Spadł w dół i jakimś cudem przeżył, na moment się zatrzymał, szczeknął jeszcze raz, po czym pobiegł, powłócząc jedną nogą, w dół wąskiej plaży. – Darren! Co się dzieje? Nie odpowiedział. Kate odepchnęła się od ściany i odwróciła głowę, by spojrzeć na łódź Kelly’ego. Stał na niej mężczyzna i celował ze strzelby w stronę urwiska. „Idziemy na górę”. Kate wzmocniła węzeł na ósemce i chwyciła linę. Włożyła prawą nogę w skalną szczelinę i przekręciła kostkę, by znaleźć oparcie. (ednym płynnym ruchem szarpnęła i nacisnęła nogą wystarczająco mocno, by zyskać kilkadziesiąt centymetrów. Była gotowa, by od nowa rozpocząć wymagający morderczego wysiłku proces, Już zbliżała się do wierzchołka, kiedy puściło wiązanie i zjechała pięć metrów w dół, próbując chwycić się palcami ściany. Jeden z butów Necka zsunął się i wpadł do oceanu. Kate usłyszała niezrozumiałe krzyki Darrena, wyczula w nich panikę. Kiedy doszła do krawędzi klifu, widok tak ją przestraszył, że zatkała usta ręką. Darren siedział przy linie stękając i trzymając się za brzuch. Cale ciało miał czerwone od krwi: policzek, klatka piersiowa, nogi, ręce... wszystko. Za nim stał Indianin, którego spotkali poprzedniej nocy, i nachylał się. – Kate, nie! Zejdź na dół! – krzyknął Darren. „O Boże, pomóż nam”. Mały mężczyzna zaśmiał się i odezwał po hiszpańsku: – Wyszłaś za mąż za małą sukę, co nie, Kate North? Ale zgadnij, kto jest teraz moją suką. Może ty, dziewczynko? – Mężczyzna nie miał zębów. Dziąsła nadal mu krwawiły. Czerwony ślad podkreślający jego usta wyglądał jak wyschnięta wiśniowa polewa. Głowę miał w kształcie kartonu mleka, a jej prostokątny kształt jeszcze bardziej podkreślała długa broda i nos. Zauważyła, że jest ranny. – Odsuń się od niego – powiedziała spokojnie po hiszpańsku. Indianin uniósł brwi. – No, tak jak myślałem! Chcesz ze mną walczyć, co? Kate skinęła i odskoczyła od swojego męża, żeby zwabić Rzeźnika, trzymając za sobą Piekielną Sukę jak pępowinę. Indianin ruszył za nią, zmieniając maczetę na cieńszy nóż. Odezwał się Darren, ciężko łapiąc powietrze: – Kate, nie. Proszę, uciekaj. Zrób to dla mnie. – Obraz wirował mu przed oczami i mężczyzna z trudem próbował nie stracić przytomności. Jego emocje były znacznie bardziej rozpalone od ran fizycznych, tak bał się o swoją żonę i tak dalece był sobą rozczarowany za to, że pozwolił jej znaleźć się w takiej sytuacji. Wiedział, że jeśli zemdleje, nastąpi koniec. Kate miała ochotę podbiec do męża, podnieść go, przytulić i rozpłakać się. „Czy on nie żyje?”. – Darren! – krzyknęła. – DARREN! – musiała się upewnić. Najpierw drgnęła mu ręka, a po chwili obrócił się, żeby na nią spojrzeć. Gruba smuga krwi i brudu rozciągała się na jego ciele pomiędzy dolną wargą a ziemią. El Monstruo Carnicero właśnie w tym momencie zastanawiał się nad wykończeniem czarnego niedźwiedzia – być może wbijając mu w gruby kark Barracudę – ale pomyślał, że dziewczyna będzie się bardziej wyrywać ze świadomością, że ma dla kogo żyć. Machał Barracudą tam i z powrotem, przecinając powietrze, delektując się dźwiękiem wydawanym przez wiatr i próbując się pozbierać. Huitzilopochtli wbijał w jego głowę niewidzialny kolec, za karę, z powodu swojego wielkiego głodu. Połamał mu żebra i bark za to, że pozwolił żołnierzowi, a teraz czarnemu niedźwiedziowi oddychać powietrzem Meksyku. Już niedługo. Kate była rozjuszona. Wielkie czarne brwi miata opuszczone i napięte. Szła w jego stronę – nie udawała, nie robiła uniku, nawet się nie pochyliła. Zaskoczyła go tym. Żaden człowiek nigdy tak po prostu do niego nie podszedł z wyjątkiem tej kobiety. Wyciągnął nóż do góry, na wypadek gdyby przypadkowo umknął jej oczom. – Kate North! Jesteś ślepa? Ale nadal parła do przodu. Powiedziała coś po angielsku do zdychającego czarnego niedźwiedzia. Wił się na swoim rozprutym brzuchu, sięgając po linę. El Monstruo Carnicero zobaczył oślizgły ślad pozostawiony przez jego flaki. Zaśmiał się. – Już nieźle zdążyłem go pociąć, Kate North. Jeśli masz zamiar bawić się w moją sukę, lepiej uważaj na Barracudę. Nie chcę cię całej poszlachtować. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Głupia, uparta dziewczyna. Myślał, że teraz Kate North zacznie się z nim szarpać. Ale nie, ona miała zamiar zaatakować, jak głupia krowa, i dać się posiekać. Obserwował jej nagie ramiona, patrzył, jak po jej nosie ścieka pot i kapie zaraz obok stwardniałych sutków, ujrzał spoconą brew, czarne mokre włosy zawiązane w kucyk. Zobaczył, jak naprężają się jej nogi i uda trzęsą się, by ponownie napiąć się i stwardnieć. Zdecydował, że najpierw sparaliżuje jej ręce. Następnie zaciągnie ją do lasu, ale nie za daleko, aby mężczyzna wszystko mógł zobaczyć. – Nie masz nic do powiedzenia? Szybko z tobą skończę, suko. El Monstruo Carnicero był zdenerwowany jej milczeniem. Zdecydował, że dźgnie ją i przez to zmusi do gadania. Pchnął Barracudą w prawe ramię, by skierować ją w lewo, prowadząc w tańcu jak za każdym razem wcześniej. Czekał na unik, aby wbić nóż. Jednak nie zareagowała. Zabrało mu chwilę, zanim otrząsnął się ze zdziwienia, wtedy dziewczyna wyciągnęła rękę w stronę noża i chwyciła go. El Monstruo Carnicero stał jak wryty. Szarpnął mocno Barracudą, ale nie puściła, trzymając ręką ostrze jak orzeł rybę w swoich szponach. Zaszokowany otworzył usta. Złapał Barracudę oburącz, ciągnąc i wyrywając na boki. Ostrze weszło głęboko w jej dłoń. Poczuł opór, kiedy tarło o kości. Dalej trzymała, z jej czarnych oczu wypływały Izy. Zacisnęła wielkie białe zęby i wydęła policzki, sapiąc i dysząc w furii. El Monstruo Carnicero zobaczył jej drugą rękę przesuwającą się w jego stronę i nagle nie mógł już złapać oddechu. Dziewczyna pochyliła się nad jego poczerwieniałą twarzą. Słyszał jej sapanie, poczuł na sobie gorący oddech i ślinę rozpryskującą się na powiekach. Zacisnęła mu całkowicie tchawicę i zaczęła wbijać paznokcie w szyję. Jej siła zdominowała go. Zdał sobie sprawę, że nie stoi w miejscu. Uwolnił Barracudę i chwycił dziewczynę za ramiona. Uderzył ją pięścią w głowę, ale zaparła się z całej siły, tak samo nieugięta i potworna jak czarne obrazy odcinające mu powoli wizję. Trzęsła nim za gardło jak wścieklizna atakująca psa. Jabłko Adama przeszło do góry i wgniotło się do jego gardła. Poczuł, jak słabnie, i zaczął drapać ją po twarzy, następnie chwycił mocno za włosy i próbował odgiąć jej głowę do tyłu. Nie miał jednak o co się zaprzeć. Jedna stopa straciła oparcie i ruszała się bezwładnie w powietrzu. Usłyszał pod sobą huk fal. Teraz druga stopa znalazła się w górze. „Jestem na krawędzi, pomyślał. To nie może być prawda”. El Monstruo Carnicero ciągnął coraz mocniej i mocniej za włosy diablicy. Jednak jej głowa tylko swobodnie poddawała się ruchom jego rąk. Spadał w dół, tego był pewny. Fala paniki przeszła wzdłuż kręgosłupa i oddał mocz, ogarnął go paniczny strach, na końcu usłyszał jeszcze słowa dziewczyny, nie krzyk, ale ostry szept. – Quie’n’s la ramera ahoral – syknęła. – I kto jest teraz suką? 75 ZATOKA MEKSYKAŃSKA Contreras i Kelly z przerażeniem obserwowali, jak Kate wspina się na wierzchołek klifu, ale drugi wyczyn przerósł ich oczekiwania i nie komentowali już pierwszego. Kiedy stanęła naprzeciwko Indianina, obydwaj zaczęli krzyczeć, tak samo bezsilni jak Darren. – Musimy się tam dostać! – wrzasnął Kelly. – On ją zabije. – I tak już nie żyje – powiedział Contreras, obserwując przez lunetę, jak Kate zbliża się do El Monstruo Carnicero. – Miejmy tylko nadzieję, że jak Potworny Rzeźnik ją zabije, zdążymy dopłynąć i go dopaść. Będziemy potrzebowali szczęścia. Wtedy zwijamy interes. – To są moi przyjaciele! – To byli twoi przyjaciele. Contreras dryfował na łodzi wielorybniczej zaraz za rufą hatterasa, gdzie Kelly przymocował karabin maszynowy, aby był bardziej stabilny, zwiększając szansę trafienia z zerowej na śmiesznie minimalną. Pierwsza seria miała być tylko ostrzeżeniem, jednak przy takim kołysaniu nie był nawet pewny, czy jadący jeepami ludzie byli świadomi jego istnienia. Strzały z ciężkiego karabinu świsnęły nad ich głowami i obaj instynktownie pochylili się. Po ostrzale Kelly’ego rządowe jeepy zatrzymały się pięćset metrów od klifu. Teraz ruszyły ponownie. – Kurwa – syknął Contreras. – Zatrzymaj ich na dobre, żebym mógł dopłynąć do plaży. – Tylko strzały ostrzegawcze, dobra? – powiedział Kelly, odczepiając zużyte pasy amunicji kaliber 7.62 mm z podajnika karabinu M-60. – Wedle uznania, Kelly. – Contreras przyciągnął za cumę małą łódkę do hat-terasa i zaklął. – Ej, zapomniałem czegoś. Zejdź do skrzynki z lodem i wyciągnij ze spodu torbę z rękami, będą mi potrzebne. Później ci wszystko wyjaśnię. – Ręce? Sam sobie je przynieś – odparł Kelly, chwytając za karabin. Wycelował pomiędzy dwa samochody i wypuścił serię pocisków smugowych, które przeszyły piasek, wybuchając jak małe gejzery. Pękła mu błona bębenkowa i zamiast wcześniejszego ryku silnika słyszał tylko jednostajny pisk. Dwa jeepy zatrzymały się. Kelly zobaczył błyskający z przymocowanych karabinów ogień, ale nie usłyszał trzasku pocisków. – Mój Boże! Dopadła go! Wlecze go w stronę krawędzi! – wrzasnął Contreras. Kelly spojrzał i zobaczył Kate podchodzącą z Indianinem do urwiska. Zachwiali się i oboje runęli w dół. – Ja pierdolę! Lina przywiązana do uprzęży z mocnym szarpnięciem zatrzymała ją i Kate obiła się o ścianę trzy metry niżej. Mężczyzna stoczył się po klifie jak połamana szmaciana lalka i wylądował nogami w dół. Jedna z nóg złamała się, leżał teraz twarzą w piasku, wijąc się jak ryba wyciągnięta z wody. Phillips siedział na szczycie z liną owiniętą wokół tułowia, jakby się nią bawił. Jedną ręką ściskał się za brzuch, ciężko oddychając. Niewiarygodne, ale jego żona wspięła się na górę i podeszła do niego. – Widziałeś? Żyją! – krzyknął radośnie Kelly. – Tak samo jak mój mały kolega – dodał Contreras, wpatrując się w wijącą się na plaży sylwetkę. – Przytrzymaj ich. Płynę dokończyć swoją sprawę. Kelly wyszarpał karabin z gniazda i przerzucił przez ramię kilka bandole-tów amunicji. – Pieprzyć to. Płynę z tobą. Wskoczył za Contrerasem do łodzi, akurat kiedy ten odpalał silnik. Kelly padł na plecy. Skierował M-60 do konsolety. Lekka łódka natychmiast ruszyła. Z prędkością trzydziestu węzłów pomknęła w kierunku strefy fal przybrzeżnych. – Jezu, zwolnij trochę! Przecież musimy tam dopłynąć! – krzyknął Kelly. – Stul pysk! – odezwał się Contreras. Próbował odpowiednio nakierować łódź, ale woda zalewała ich ze wszystkich stron. Łódź uniosła się na spienionej fali i śruby wynurzyły się z wody, wyjąc w powietrzu i osiągając niewiarygodne obroty, po czym spadła w sam środek strefy fal przybrzeżnych, pędząc w bok przez kolejną ścianę wody, która próbowała ustawić ich równolegle do linii brzegu. Fala wspięła się i rufa została uniesiona przez pienistą grzywę. Contreras przekręcił koło sterowe i zwiększył obroty, przyciskając dźwignię do samego końca. Śruby ponownie wylądowały w wodzie i łajba wystrzeliła do przodu. Dziób ustawił się prostopadle i gdy kolejna fala uderzyła, łódź rozpędziła się do prędkości czterdziestu węzłów i przeleciała nad mielizną na pienistej poduszce, zwalniając gwałtownie na plaży, ale dopiero po tym, jak rozpruła prawą nogę El Monstruo Carnice-ro na pół, na wysokości kolana. Dziób wbił się w podstawę klifu. Kelly uderzył nosem o rękojeść karabinu, ale już po chwili doszedł do siebie. Łódź spoczywała na piasku, trzy metry od linii wody. Contreras wyskoczył na plażę i podszedł do El Monstruo Carnicero z wyciągniętym pistoletem. Przez piętnaście lat powtarzał przygotowane na tę okazję przemówienie, ale teraz już wszystko zapomniał. – Pamiętasz Luisa Gonza-leza? – powiedział po hiszpańsku. – Pomóż mi. Mordercy są na górze – wyszeptał Potworny Rzeźnik. – Przypominasz sobie Luisa Gonzaleza? – Mam złamaną nogę. Zabandażuj ją. – Prosisz Boga o przebaczenie? – zapytał Contreras. – Nie znam twojego boga. Contreras wcisnął lufę do ust El Monstruo Carnicero. Zauważył, że Indianin nie ma zębów. – Nie? Więc pozwól, że ci go przedstawię. Kula zabrała potwora razem ze sobą do piachu. Darren opuszczał się w dół klifu. Poniżej rozgrywały się dantejskie sceny, ale po walce z Indianinem zastanawiał się, czy kiedykolwiek coś go jeszcze zaskoczy. W ciągu zaledwie trzydziestu trzech lat zawodnicy hokeja z Uniwersytetu w Bostonie, Irakijczycy, Somalijczycy, a teraz meksykańscy Indianie, wszyscy próbowali go zabić, (ego kolega ze studiów klęczał za stojącą na brzegu łodzią i strzelał z karabinu maszynowego do dwóch czarnych jeepów. Drugi mężczyzna włożył pistolet do ust umierającego Indianina i pociągnął za spust. Zycie stało się śmiercionośnym chaosem. Trudno. – Tutaj – zawołał Darren. Kelly odwrócił się i puścił do niego oko, po czyta znowu przytulił się do karabinu. Obok niego zdążył już uzbierać się stos mosiężnych łusek. Drugi mężczyzna pomógł Darrenowi odwiązać węzeł ratowniczy. – Twój brzuch krwawi – powiedział Contreras da Darrena, kiedy ten był już na dole. Schował go w małe zagłębienie w piasku, zapewniające osłonę przed kulami. Otworzył apteczkę, wyciągnął największy opatrunek i przycisnął go mocno Phillipsowi do brzucha. – Trzymaj z całej siły. Gdzie jest telefon satelitarny? Seria pocisków trafiła w klif zaraz nad głowami mężczyzn. Darren odrzucił bandaż. – Telefon jest w plecaku, ale na górze jest moja żona! – wysapał. – Daj mi jakąś broń, żebym mógł ją osłaniać. – Wy, młodzi marines, jesteście cholernie upierdliwi. A teraz rób, co, kurwa, mówię. – Nie rozumiesz. MOJA ŻONA TAM (EST! Kim ty w ogóle jesteś? Contreras rzucił w jego stronę groźne spojrzenie, sprawdzając, czy telefon działa. Właśnie wkładał go ponownie do plecaka, kiedy kilka kamyczków spadło mu na głowę. Kate schodziła w dół. Krzyknął do Kelly’ego, przykładając ręce do ust: – Zatrzymaj ich! Kelly przeładował i czekał, aż jeepy zbliżą się na 300 metrów. Wtedy przycisnął spust, celując poniżej i biorąc pod uwagę ich prędkość. Strzelał seriami, pamiętając o skupieniu wzroku na muszce i czerwonych pociskach smugowych posyłanych do przodu z prędkością 2000 mil na godzinę. Czuł zgrzyt eksplozji wychodzących prosto spod jego policzka i zapach bezdymnego prochu, ostry w porównaniu ze słonym morskim powietrzem. Trzy kule trafiły w chłodnicę jeepa, który jechał bliżej oceanu. Kelly przytrzymał wciśnięty spust i maska samochodu eksplodowała żółtymi iskrami. Przednia szyba pękła, samochód skręcił i wjechał głęboko w ocean. Żołnierz przy karabinie maszynowym zawahał się, po czym przekręcił karabin w drugą stronę. Kelly nie chciał go zabijać, ale nie miał wyboru. Musiał dobrze skupić się na drugim jeepie. To była wojna. Posłał jedną serię, by sprawdzić odległość, i jeszcze jedną, by zakończyć sprawę. „Dlaczego nie wyskoczyłeś do wody?”, zastanawiał się. Zanim zdążył przekręcić lufę, drugi jeep zatrzymał się przy wydmie i wysiedli z niego żołnierze. Czołgali się w stronę rowu. Tam byli już poza zasięgiem pocisków Kelly’ego. Contreras poklepał go po ramieniu. – Już ich nie ma? – Niestety. Kiepskie wieści. Przynajmniej dziesięciu podąża w naszą stronę w górę plaży. Otaczają klif. – Ja się tym zajmę. Twoi znajomi są gotowi do przepłynięcia. Zabierz ich na jacht, ja was dogonię. Telefon jest bezpieczny w plecaku twojego kumpla, więc nie ruszaj płóciennej torby. Już zainstalowałem zapalniki. Kelly przekazał mu M-60 i przeczolgał się w stronę Darrena, który siedział na kamieniu, trzymając się za brzuch. Miał zamknięte oczy. – Jak z nim? – Kelly zapytał Kate. Darren otworzył jedno oko. – Ze mną? A jak z tobą, Kelly? Kelly uśmiechnął się i wtożyl rękę do apteczki pomiędzy stertę opatrunków uciskowych, sprawdzając przy tym bandaż elastyczny na brzuchu Darrena. – Chyba nie najlepiej. Prawdopodobnie mam złamany nos. Nie najlepiej, bo właśnie zacząłem bić punkty w szkole biznesowej, wiesz? Darren skojarzył. – Nos? Nos! Ten martwy Indianiec wsadził mi do brzucha nóż, który nadal tam tkwi. Nie wspominając już o złamanej ręce. Kelly spojrzał na ciało El Monstruo Carnicero. – Kto, tamto ścierwo? Nie wygląda na takiego twardziela. – Tak, ale potrafił rzucać nożem, tyle wiem. Kelly popatrzył na Kate i zauważył, że ma sprawną tylko jedną rękę. Bandaż owinięty dookoła drugiej był przesiąknięty krwią. – Od kiedy on jest taki wrażliwy, Kate? – Ma okres. Darren zaczął się śmiać, ale zabolał go brzuch, więc przestał. – No, bardzo zabawne. Bardzo. – Teksty rzucane przez choćby jedno z nich były zupełnie wystarczające, jednak kiedy zaczynali rzucać docinkami w duecie, byli wręcz niemiłosierni. I wspaniali. Darren złapał rękę Kelly’ego i wstał, ciężko oddychając. – Wiedziałem, że się pojawisz. Miło cię znowu widzieć – powiedział. – Ciebie też, Darren. Musimy już iść – zakomenderował Kelly. Założył plecak i poprowadził ich do wody, czołgając się za łodzią wielorybniczą. Trzymetrowe fale wzbierały szybko i przetaczały się jedna na drugiej. Od czasu do czasu w unoszącą się ścianę wody z pluskiem trafiały kule. – Już sama fala mogłaby nas zabić – powiedziała Kate. – To niebezpieczne. – Tak, wiem, jak bardzo obydwoje nie macie na to ochoty. Darren wbiegł do wody pochylony, trzymając się za brzuch. Kiedy weszli po pas w morze, przewrócił się na bok i zaczął płynąć. Kate holowała go chwytem ratowniczym. Dokuczliwe pociski zaczęły coraz regularniej wbijać się w spienione odmęty dookoła nich. Kelly wycelował karabin M-4 i opróżnił magazynek w kierunku ognia wydobywającego się z luf na brzegu, sto metrów od nich. Fale przetaczały się jedna za drugą nad jego plecami. Kelly wrzasnął: – Contreras! Ruszaj za nami! Contreras wystrzelał ostatni pas amunicji i rzucił karabin w piach. Lufa była rozgrzana do czerwoności i kiedy fala zamoczyła ją, usłyszał skwierczenie. Chwycił detonator radiowy i przykucnął za łodzią, od czasu do czasu oddając strzał z M-4. – Ej! Nie rób tego! – krzyknął Kelly. Contreras machnął w jego stronę. – Ktoś musi was osłaniać albo rozszar-pią was na strzępy! Wypłynę, jak już będziecie bezpieczni! Fale były potężne. Stanowiły także wspaniałą osłonę. Nawet w spienionej strefie przybrzeżnej, gdzie prąd miał najbardziej określony kierunek, nadciągały ze wszystkich stron, tworząc obszar wzniesień i zagłębień. Kate płynęła najszybciej jak potrafiła, przecinając nadchodzące fale i zabierając Darrena ze sobą pod wodę, kiedy przetaczały się nad nimi. – I co z nim? – krzyknęła Kate, kiedy pokonali już strefę przybrzeżną. – Wypływa – powiedział nieprzekonywująco Kelly. Odwrócił się i poruszał nogami, by utrzymać się na powierzchni. Czuł się jak na wielkim basenie ze sztucznymi falami, które przypominały mu zatokę w Hongkongu, razem z jej poprzecznym falowaniem. Jedynie momentami, kiedy fala unosiła go wystarczająco wysoko w górę, był w stanie dostrzec plażę. Zauważył Contrerasa w łodzi grzebiącego w płóciennej torbie. Kiedy kolejny raz spojrzał, Contreras strzelał z pistoletu do grupy dziesięciu żołnierzy znajdującej się piętnaście metrów dalej. Gdy Kelly ostatni raz zobaczył Jimmy’ego Contrerasa, agent DEA machał do niego, ale z tak dużej odległości nie był pewien, czy wydaje rozkaz, czy się żegna. Nagle zniknął w kuli ognia, która pochłonęła wszystko na plaży. Fala uderzeniowa rozeszła się po porośniętym trawą klifie i przeszła dalej wszechogarniająca i niepowstrzymana. Brzeg pokrył się cząsteczkami kory i włókna szklanego. Nic już na plaży się nie ruszało oprócz drobinek piasku wirujących w powietrzu. Kelly oniemiał. „Dlaczego nie próbował uciec i dopiero wtedy nie odpalił ładunków? Bo gdy już zabił Indianina, jego życie też dobiegło końca”. Otoczył go potężny huk. Zanurzył głowę pod wodę, ale fala uderzeniowa i tak go ogłuszyła. Kelly obawiał się, że może spowodować otwarcie się rany Darrena. Zatrzęsła całą trójką, przetaczając się głęboko przez ich ciała, dziesięć razy głośniejsza od uderzenia pioruna. – Co to było?! – krzyknął Darren z zamkniętymi oczami, nagle odczuwając rozdzierający ból. – To był żołnierz US Marines – odpowiedział Kelly. 76 MCLEAN, YIRGINIA Zastępcę dyrektora Susanne Sheridan dzieliło trzydzieści minut od utraty stanowiska, była smutna, ale jej smutek nie wynikał z osobistych przyczyn. Kiedy Kelly powiadomił ją drogą radiową o śmierci Jimmy’ego Contrerasa, poczuła się głęboko za nią odpowiedzialna. Wykorzystała jego obsesję do przechwycenia telefonu, doskonale zdając sobie sprawę, jakie będą tego rezultaty. Ale Contreras sam wybrał swoją drogę. Zastanawiała się nad samotnością umierania. Jimmy Contreras miał zostać przypięty do ściany pamięci w postaci anonimowej gwiazdki, natomiast sprawa, dla której walczył, miała roznieść się szerokim echem w życiu tak wielu ludzi jak jakaś wszechobecna siła, odczuwalna, lecz zarazem przez nikogo niedostrzegana. I Jimmy nigdy miał się nie dowiedzieć, że jego działania były całkowicie zgodne z prawem i autoryzowane. Potwór został unieszkodliwiony. Po nim miała przyjść kolej na sieć. Wyszła z sali tortur i położyła swoją nową aktówkę na biurku Teda Blin-ky’ego. Siedział razem z Christianem Collinsem i oglądali telewizję. – Dzięki za prezent. Aktówka może mi się jeszcze przydać. Nie poruszyli się, zahipnotyzowani przez wyświetlacz plazmowy. „Mężczyźni”. – Czy jak już odejdę, będziecie wykorzystywać uczciwych podatników i oglądać na ich koszt telewizję? – zapytała. – Zależy, co będzie w programie, proszę pani – odpowiedział zwięźle Christian Collins. Odezwał się Blinky: – To telewizja meksykańska. Włączyłem napisy z tłumaczeniem. Eduardo Saiz ogłosił, że Los Asesinos zostali zabici. Susanne powstrzymała się od śmiechu. „Saiz nie miał wyboru, jak tylko spełnić oczekiwania wszystkich, pomyślała. Pewnie posłuchał twoich rad, Roger. A teraz przekonajmy się, kto z utęsknieniem czeka na twój powrót”. – O, potworne wieści – powiedziała, teraz już się uśmiechając. „Niezła ze mnie oszustka”. Na ekranie widać było ujęcie z lotu ptaka przedstawiające dymiące się urwisko. Głęboki krater w piasku był otoczony zwęglonymi szczątkami różnych przedmiotów. Wiatr zwiewał szary dym poziomo, w stronę lasu. „Spoczywaj w pokoju, Jimmy, pomyślała Susanne. Zrobiłeś swoje”. Napisy mówiły: ...miejsce rozstrzygającej walki pomiędzy mordercami a funkcjonariuszami meksykańskiej policji federalnej, którzy przyparli ich do muru na tej plaży w Ve-racruz. Wstępne raporty podają, że pocisk wystrzelony przez jednego z oficerów policji uderzył w butlę z gazem na łodzi, którą mieli uciec mordercy, i wybuch był przyczyną ich śmierci. Teraz pojawiło się ujęcie z kamery znajdującej się na plaży, pokazujące miejsce walki. Liczni funkcjonariusze policji szybko wbiegali i wybiegali z ogrodzonego terenu. Napisy ciągnęły się dalej: To, w jaki sposób mordercom udało się znaleźć łódź, jeszcze nie zostało wyjaśnione. Ale zastępca prokuratora generalnego Eduardo Saiz i jego ludzie nie byli jedynymi osobami podążającymi śladem morderców do tego niedostępnego miejsca. Oficerowie śledczy potwierdzili, że ciało seryjnego zabójcy zwanego Potwornym Rzeźnikiem zostało zidentyfikowane na miejscu tragicznych wydarzeń. Wiadomość ta wywołała ostrożne reakcje w mieście Juarez, gdzie morderca od dziesięciu lat prześladował młode kobiety. Ale w jaki sposób seryjny morderca znalazł się tu, na opuszczonej plaży, razem z poszukiwaną parą Amerykanów? Eduardo Saiz pojawił się na ekranie w otoczeniu oddziału umundurowanych oficerów, oczywiście razem ze spoconym Rogerem Corwinem. Saiz ubrany był w garnitur i krawat, a Corwin miał na sobie dżinsy, kamizelkę kuloodporną i wiatrówkę FBI. Stali po kostki w piasku i z uroczystymi minami wpatrywali się w stronę kamer. Pojawiło się dalsze tłumaczenie: W bardzo prosty sposób, twierdzi zastępca prokuratora generalnego Eduardo Saiz, dowódca całej operacji. „Jak wiadomo, kiedy daliśmy ogłoszenie o nagrodzie, wielu ludzi z całego kraju ruszyło w poszukiwaniu morderców. To, że seryjny morderca do nich dołączył, jest zaskakujące, ale nie do końca. Otrzymaliśmy informacje, że morderca zbliża się do Los Asesinos, dlatego z pomocą funkcjonariuszy amerykańskiego FBI zastawiliśmy pułapkę na całą trójkę przestępców. Sukces tej operacji nie mógłby mieć miejsca, gdyby nie pomoc naszych kolegów z FBI oraz poświęcenie młodych funkcjonariuszy połicji federalnej, którzy oddali swoje życie dla schwytania zabójców”. Ted Blinky ze wstrętem wyciągnął ręce w kierunku ekranu. Próbował przesunąć się na krześle w kąt, ale Susanne złapała go za oparcie i obróciła w swoją stronę. – Zaczekaj, kowboju. Chcę z tobą porozmawiać. Z wami obydwoma. – Przecież to bzdury, proszę pani, czyż nie? – zapytał Blinky. – Nie wygląda pani na nieszczęśliwą – zwrócił się do Susanne Christian Collins. – Skoro powiedzieli, że sprawa zakończona, to znaczy, że jest zakończona. No, ale wy nie jesteście zbytnio zaskoczeni, co? Roger Corwin to facet, który zawsze postawi na swoim. A może powinnam powiedzieć, że jeden z was nie jest zaskoczony? Mężczyźni popatrzyli na nią ze zdziwieniem. – Jeśli uważacie to za zaskakujące, posłuchajcie tego – klasnęła w dłonie. – Mam dla was nową propozycję. Żadnej pewności, że będzie praca. Mogę dać dupy i wypieprzą mnie w ciągu tygodnia. I będę jak zwykle cholernie wredna. Ale jest to wysokie stanowisko. Mężczyźni popatrzyli na siebie. – CIA? – zapytał Ted Blinky. – Nie – odpowiedziała. – Posłuchajcie. Obydwaj jesteście tu straceni. Zawsze będziecie utożsamiani z królową matką. Większość tego wydziału trafi do Homeland, Corwin będzie szefem i do końca życia będziecie bawić się zszywaczem. Co wy na to? Nie ma zysku bez ryzyka. Mężczyźni spuścili głowy. Położyła rękę na ramieniu Christiana Collinsa. Collins gwałtownie ją odtrącił. – Łapy precz! – powiedział, podnosząc się. – Chociaż pewnie trudno pani w to uwierzyć, pani Sheridan, ale Christian Collins ryzykuje dla swojego kraju i jest traktowany jako równy przez ludzi o większej władzy niż pani. I z większym uznaniem. Kiedy dostanę oddział w Homeland – a dostanę – będę traktował swoich ludzi z należytym szacunkiem. – To ci obiecał Corwin? – zapytała. – Nie pani interes, już pani stąd odchodzi. – Czy to oznacza, że nie idziesz ze mną? Collins pokręcił ze wstrętem głową. – A przy okazji, ma pani kiepskie poczucie humoru. – Przykro to słyszeć od człowieka z tak wyszukanym gustem. Pozdrów ode mnie Rogera. Ted, jeszcze przez parę minut będę przy ścianie pamiątkowej, gdybyś się zdecydował. Ted Blinky jechał w milczeniu ze swoją byłą i przyszłą szefową, dopóki nie złapał tchu. Zmagał się z podjęciem decyzji, jakby pisał jakiś skomplikowany program szyfrujący. Wybór kariery składał się z serii realistycznych wyników, do których przypisał różne warianty, z których każdy rozchodził się jako inna gałąź na drzewie decyzyjnym, które przypominało piramidę piorunów. Był zmuszony do pośpiechu, gorączkowo wiercąc dziurę ołówkiem w kartce, otoczony pesymistyczną mgłą pogardy ze strony Christiana Collinsa. Ted Blinky doszedł do wniosku, że ma 55 procent szans na polepszenie swojej sytuacji życiowej i stanie się szczęśliwszym, jeśli za nią pójdzie, po czym dosłownie wyniósł się za drzwi Jaskini Nietoperza, w dól korytarza i przez szklane drzwi wejściowe, za którymi czekała jego szefowa w czarnym lincolnie na rządowych rejestracjach. – Christian mnie rozczarował – powiedział Blinky, kiedy przekraczali rzekę Potomac. – Jest słaby. – Susanne zauważyła, że Blinky jest przez to niespokojny, więc dodała: – I głupi. Co zaoferował ci Corwin? Blinky poczerwieniał na twarzy. – Szansę, że będę prowadził operacje. Powiedział, że jestem dobry w upraszczaniu złożonych problemów. Nigdy nawet nie rozważałem takiej możliwości, proszę pani. Uśmiechnęła się i poklepała go po kolanie. – Dobry wybór. Aha, powiedz mi, gdybym była zbyt natarczywa, dobra? – Nie ma obawy, powiem. Susanne podała mu ciemnoniebieskie pudełko z napisem: „Ted – Dzięki za lojalność”. Otworzył je i wyciągnął niebieską kurtkę i białą koszulę. – Pośpiesz się i załóż to, Ted. W kieszeni jest krawat. Nie będę się patrzyła. Blinky poczuł, jak zaczyna mu pulsować tętnica szyjna. Wiedziała od razu, że zgodzi się na jej propozycję. „Zaraz, pomyślał, nie schlebiaj sobie. Pewnie ma też gdzieś schowany prezent dla Collinsa”. Powyciągał szpilki powbijane w koszulę i szybko zarzucił ją na plecy, tak niecierpliwy, że jego pulchne palce świeciły się od potu. – Więc dokąd jedziemy, proszę pani? – zapytał, kończąc poprawiać krawat. – Dyrektor personelu na nas czeka. Susanne Sheridan oraz Edward Blinky. Blinky uwagę miał skupioną na krawacie. Wydawało mu się, że Susanne zwraca się do niego, dopóki nie zobaczył umundurowanego oficera służb specjalnych Białego Domu pochylającego się przez boczne okno. – Mam panią w komputerze – powiedział strażnik. – Obydwoje jesteście już na liście pracowników. Miłego dnia. Blinky nie był w Białym Domu od 1971 roku, kiedy zwiedzał to miejsce w drugiej klasie szkoły średniej. Oczekiwał, że mężczyźnie z dwudziestoma dwoma punktami emerytalnymi za pasem budynek wyda się mniejszy i być może bardziej banalny, jednak gdy samochód zatrzymał się i straż US Mari-nes ubrana w mundury reprezentacyjne stanęła na baczność i zasalutowała w jego stronę, poczuł się nie tylko niesamowicie dumny, ale i oszołomiony. – Będziemy t u pracować? – zapyta! Ted. – Zostałam mianowana specjalnym doradcą prezydenta – powiedziała Susanne. – Ale obawiam się, że nadal będzie nas obowiązywała zasada tajności. Nasze stanowiska nie zostaną ujawnione i musisz zachować całkowitą dyskrecję na temat naszych działań. Zrozumiano? Blinky przytaknął. Zaczynał powoli rozumieć jej dziwne zachowanie podczas ostatnich trzech dni. Poskładał wszystkie fakty w jedną całość i doszedł do logicznej konkluzji. – Wcale nie prowadziła pani nielegalnej operacji. Pracowała pani na rozkaz dyrektora Homeland Security i pewnie Białego Domu. Nie mogli uprawomocnić operacji, ponieważ sprzeciwiało się jej zbyt wielu graczy, włączając w to Corwina. Więc dla przykrywki zwolnili panią – mogła pani odegrać podejmowanie nielegalnych działań, a oni mogliby wiarygodnie wszystkiemu zaprzeczyć. Podjęła pani ryzyko, wygrała, a teraz prezydent wypłaca nagrodę. Susanne szturchnęła lekko Blinky’ego, by wysiadł z samochodu. Był chłodny dzień, ale było jej gorąco. – To brzmi niczym spisek, Ted – powiedziała, poprawiając mu krawat. – Proszę mi jedno tylko powiedzieć – odezwał się Blinky. – Czy para przeżyła? Przechwyciliśmy telefon? – To już dwie rzeczy, Ted. Ale odpowiedź brzmi tak. A teraz zapomnij o tym. Na zawsze. Roberta Kennedy pojawiła się pomiędzy strażnikami i uścisnęła wilgotną rękę Teda Blinky’ego. – Witam. Zapewne pan Ted Blinky. Niecodziennie zdarzało się, żeby Dyrektor Personelu w Białym Domu zwracał się do ciebie po imieniu. – Tak, proszę pani. – Dzień dobry Susanne. Susanne zrobiła krok naprzód. – Witam ponownie, pani Kennedy. Kobiety uścisnęły sobie ręce, uśmiechając się do siebie przez moment, po czym odezwała się Kennedy: – Nie wiem, jak tego dokonałaś, ale moje gratulacje. On potrzebuje ludzi mających własne zdanie. Zorganizowałabym konferencję prasową, ale doszedł do wniosku, że najlepiej pozostawić wszystko utajnione. Zdaje się, że zamiast Specjalnego Doradcy Prezydenta będziemy musieli zmienić twoją plakietkę na Tajny Doradca Prezydenta. – Dziękuję, pani Kennedy, ale będę niewyróżniającą się tajną wiewiórką. – To dobrze – powiedziała Kennedy, wchodząc już z powrotem do Białego Domu. – Mam nadzieję. Wiewiórką? W każdym razie, zaprowadzę was do waszego biura. Ted może zostać i się zadomowić, ale ty, Susanne, obawiam się, że jesteś potrzebna w Camp David. Potrzebuję numer twoich butów sportowych, żebym mogła wcześniej zadzwonić. Wiesz, jaki on jest. Tylko pamiętaj o kontrolowaniu się i ograniczeniu pogaduszek do minimum. Wchodząc do Białego Domu za dwiema kobietami, Ted Blinky zdał sobie sprawę, że Susanne przecież nie zatelefonowała z samochodu do Kennedy. Susanne wiedziała, jeszcze zanim podjął decyzję. Obiecał sobie, że będzie teraz poświęcał dużo więcej czasu na analizowanie wszystkiego, kiedy pośrednio będzie doradzać prezydentowi Stanów Zjednoczonych. 77 ZATOKA MEKSYKAŃSKA Darren zaczął powoli się przebudzać. Usta miał wypełnione gęstą papką zaschniętej śliny. Mrugnął kilka razy powiekami, by oczyścić zaspane oczy. Jego głowa była tak ciężka, że nie mógł jej unieść. Lewa ręka rwała go niemiłosiernie, ale był to pozytywny objaw, oznaczający, że nie jest martwa. Ból miał działanie odurzające, tłumił powracające do jego pamięci rozczarowanie. Nie był w stanie jej obronić. Kolejny raz. Darren poczuł w ręce dłoń swojej żony i odwzajemnił z miłością uścisk. – Hej, kochanie. Tęskniłem za tobą. Długo byłem nieprzytomny? – zapytał. Kelly poklepał go po głowie i szepnął: – Sześć godzin, misiu pysiu. – Spieprzaj, Kelly. Kelly spojrzał na Kate i uśmiechnięty powiedział: – Mówiłem ci, że nawet nie zauważy różnicy. Darren próbował wyszarpnąć rękę z uścisku, jednak był zbyt słaby, a Kelly zacisnął jeszcze mocniej, nadal głaskając go po cholernej głowie. Kate siedziała trzy metry dalej, za kołem sterowym z nierdzewnej stali. Obie ręce miała zabandażowane, a do jednej z nich była podłączona kroplówka z antybiotykiem. Darren zauważył pełno urządzeń elektronicznych i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że jest na łodzi. Teraz słyszał już jednostajny warkot silników znajdujących się pod pokładem. – Może to jakieś ukryte predyspozycje, które w stanie pełnej świadomości są u niego tłumione – zachichotała Kate. Śmiała się wiele razy, od kiedy wsiedli na jacht, zrywając boki nawet z najgłupszych żartów. Albo Kelly był tak zabawny, albo antybiotyk miał tak silne działanie. Darren jęknął. Przechylił głowę w dół, by zobaczyć, czy Kelly dla zabawy nie rozpalił mu ogniska na brzuchu. – Kurczę, ale mnie pali w brzuchu. Piecze jak cholera. Kelly spojrzał na Kate, a następnie pokazał mu okazały nóż do rzucania. – Wyciągnąłem ci tę drzazgę z brzucha. W zamian dostałeś litr krwi i trzy litry płynów. – Kelly postukal kroplówkę wiszącą nad głową Darrena. – Chirurg jest już w drodze na umówione miejsce. – Płyniemy do domu? – zapytał Darren. Kelly zawahał się, więc inicjatywę przejęła Kate. – Nie, kotku, nie do domu. Ale Gavin powiedział, że za ten telefon dostaniemy możliwość zamieszkania w jakimś miejscu, które nam się spodoba. – Kim był tamten facet na plaży? – wymamrotał Darren. – Dorwał mnie w drodze do Veracruz – odparł Kelly. – Później wam wszystko wytłumaczę, w każdym razie od teraz jesteście martwi dla świata. Jeśli będziecie posługiwać się swoimi rzeczywistymi nazwiskami, czeka was ekstradycja do Meksyku i proces. Zbyt wiele ofiar. Był to szok dla człowieka z tak jasno określonymi celami w życiu. Darren był przez moment zmartwiony – miał już nigdy nie ubiegać się o fotel gubernatora, już nigdy tak naprawdę miał nie być sobą – zanim przypomniał sobie, że Kate również miała marzenia, które legły w gruzach w Sierra Madre. Nadal przecież mieli siebie. Wkrótce i tak stałby się wdzięczny za anonimową rodzinę. – Ile ofiar? – spytał Darren. – Nieważne. – Ile? – Trzydzieści cztery. Nie licząc trójki dzieciaków z Michigan. – O mój Boże. Neck? Jego żona przyklęknęła przy nim i ze smutkiem skinęła głową. Darrenem wstrząsnął atak rozpaczy. Zaczął płakać, wstydząc się za litowanie się nad samym sobą chwilę przedtem, zanim dowiedział się, że zawiódł swojego towarzysza broni. Neck był jego przyjacielem, który już nie żył. Z trudem zasłonił ręką oczy, by szlochać w ciemności. W końcu wydusił z siebie: – Powiedziałeś, że nie możemy być „sobą”. Co się z nami stanie? Przecież ktoś na pewno zauważył tódź. Kelly wyciągnął z kieszeni telefon satelitarny. – Dzięki temu maleństwu mogliśmy się dogadać. Chyba zostaniecie ustawieni w innym kraju. Jeśli chodzi o plażę, tak naprawdę nieistotne, czy ktokolwiek coś widział. Rządy obydwu krajów ubiją po cichu interes. Myślę, że znajdą czaszki, a my prześlemy im podrobione odciski szczęk i wyślemy na południe grupę ludzi do zidentyfikowania resztek, wtedy obydwie strony dadzą sobie spokój. Zostaliście zastrzeleni przez dzielnych żołnierzy meksykańskich. Taka wersja jest najlepsza dla obydwu stron. – Do jakiego kraju? – spytał zachrypnięty Darren. Kelly podniósł wodoszczelny plecak. Otworzył zatrzask i pokazał Darre-nowi górną kieszonkę. Wypełniona była australijskimi banknotami. – To tylko niewielki bonus na początek. Ojciec Kate ma przelać ponad milion dolarów na wasze konto. Jesteście ustawieni. Darren uprzytomnił sobie, co ich czeka. – A co z rodziną i przyjaciółmi? – Nie podali przez radio szczegółów, ale póki co nie wygląda to najlepiej. – Tak, Kelly. Jesteśmy ustawieni. – Darren próbował usiąść, jednak złapał go w brzuchu skurcz. Pomacał ręką po opatrunku i poczuł dużą ilość szwów. – Ile szwów? – Już ponad dwieście, ale to jeszcze nic. Powiedzieli mi, że będziesz miał operację nosa, lekką rekonstrukcję twarzy, utlenią ci włosy, a może nawet zrobią operację piersi Kate. – Nigdy w życiu – zaśmiała się. – Tylko mnie obciążą. – Zrób to dla swojego kraju, Kate. Chętnie sam ocenię wynik operacji – powiedział Kelly. Darren pokręcił głową. – Spokojnie, Kelly. A tak na marginesie, nie jestem pewien, czy czarnoskóry mężczyzna okaże się tak niepozorny w Australii. Zwłaszcza z białą żoną i tymi paskudnymi bliznami, które zostawiłeś. Nie sądzę, by operacja nosa mogła w czymkolwiek pomóc. Kelly zaśmiał się. – Operacja nosa na pewno nie zatuszuje twojej paskudnej mordy. Blizny zostaną usunięte laserem, ale jeśli chodzi o kolor skóry i ogólnie pikantne maniery, to masz rację. Dlatego dwie sprawy: po pierwsze, przejdziesz trening wrażliwości, żeby się nauczyć, jak odkryć swoją cieplejszą stronę, a po drugie... – Pieprz się, Kelly. – ... a po drugie, przez radio powiedzieli mi, że chirurg plastyczny, z którym się spotkasz, jest niesamowity. Będziesz kompletnie nowym człowiekiem. Spytaj tylko jego ostatniego klienta. – Kim jest ten klient? – To sam Michael Jackson, kotku. Powiedzieli, że mogą zmienić cię na kawę z mlekiem. Lekka zmiana pigmentacji skóry. – Spieprzaj na drzewo, Kelly. On mówi poważnie, Kate? Z wami to nigdy nie wiadomo. Kawa z mlekiem? Zapamiętajcie obydwoje, że moja kawa bez mleka podoba mi się najbardziej. Kate zaśmiała się, pieszczotliwie głaszcząc męża po głowie. – Mnie też, kotku, mnie też. 78 CAMP DAVID, MARYLAND Przestał grać w koszykówkę przed dwudziestu pięciu laty i przed dwiema operacjami kolana, ale pozostał mu jeszcze długi krok, który był zmorą dla wielu funkcjonariuszy Secret Service bądź członków gabinetu, wybranych, aby towarzyszyć mu podczas codziennego joggingu. Dzisiaj, inaczej niż zwykle, obydwie osoby towarzyszące były utwierdzone w przekonaniu, że sprawność fizyczna jest przejawem dyscypliny. Więc chociaż nie było łatwo dyrektorowi Homeland Security i nowemu specjalnemu doradcy utrzymać tempo prezydenta, jednak udało im się to. Ścieżka, po której biegli, była świeżo wypielęgnowana. Wszelkie kamienie lub gałązki zostały godzinę wcześniej usunięte przez pluton Marines, po czym większość z nich została ubrana w sportowe stroje i biegła teraz jako ochrona. Sześciu pozostałych stało wzdłuż całej trasy, byli rozstawieni w odległości mili od siebie i ubrani w mundury bojowe, czekając na zbliżających się biegaczy. Prezydent miał obsesję na punkcie odpowiedniego ustawienia. – Telefon? – zapytał prezydent. George Henry delektował się biegiem – praca w Homeland Security zmuszała go do przesiadywania przez wiele miesięcy za biurkiem – więc zajęło mu chwilę, zanim się zorientował, że pytanie jest skierowane do niego. – Lada moment znajdzie się w zaufanych rękach, sir. Jak tylko nasz oddział spotka się z parą na Karaibach. – Jesteście pewni, że nie możemy ich powitać z powrotem w domu? Trochę tragiczne, że zostaną wysłani gdzieś w tajemnicy. Przecież to dobrzy ludzie. – Przykro mi, sir, ale to jedyne wyjście – powiedziała Susanne. – Saiz i Corwin łyknęli dopisane przez nas zakończenie. Darren i Kate Phillips nie żyją– Corwin? – zapytał prezydent. – Niegodny zaufania, sir – odezwał się George Henry. – Osiągnął już swoje wyżyny. Jestem przekonany, że w ciągu roku wyda bestseller o tropieniu seryjnych morderców. Trójka biegaczy dotarła do zakrętu i George Henry zauważył żołnierza Marines, wyglądającego, jakby nie wywiązywał się ze swoich obowiązków. Zamiast salutować prezydentowi Stanów Zjednoczonych, niespokojnie spoglądał na zegarek. Henry miał już przyspieszyć i ostrzec go, kiedy nagle chłopak uniósł wzrok i krzyknął: – Tym razem sześć trzydzieści dziewięć, sir. Całkowity czas to dwadzieścia siedem minut! Brawo! Prezydent przyspieszył kroku. Jego towarzysze dostali ostrzeżenie na temat ostatnich dwóch mil, ale tempo wzrosło w sposób nieoczekiwany. Wystartowali z górki obok rzędu kwitnących magnolii. – A ich przyjaciel? – zapytał prezydent. – Gavin Kelly, tak? Jego długie nogi zajmowały tak dużo miejsca, iż Susanne nie mogła odpowiedzieć. Kiedy w końcu zbliżyła się nieco, nabrała powietrza i rzekła: – Młody człowiek z potencjałem, sir.