J. Chociszewski BOJOMIR, CZYLI ZAPROWADZENIE CHRZEŚCIAŃSTWA W ŁUŻYCACH. powieść dla ludu polskiego i doroślejszej młodzieży. POZNAŃ. Nakładem i drukiem Fr. Chocieszyńskiego. 1888. WSTĘP. Słowiański szczep sięgał kiedyś daleko w głąb Niemiec. Wyginęły plemiona słowiańskie Obotrytów, Lutyków, Polabanów, Pomorzan, Ukranów, a dochowały się dotąd tylko szczątki Łużyczan, zwanych od Niemców Wendami. Jak my Polacy nosimy także nazwę Lechitów i Sarmatów, tak i Łużyczanie zowią się Serbami. Mały ten naród serbsko - łużycki liczy tylko 160,000 ludności, przecież pod względem starań o zachowanie narodowości może nam Polakom w niejednem za wzór posłużyć. Wykształconych Serbów-Łużyczan jest nader szczupła liczba, gdyż wynosi tylko około 150 głów, a jednakże to plemię wydaje kilka pism czasowych w swoim języku i popiera usilnie towarzystwa narodowe, z tych Macierz Łużycka, wydająca dobre i tanie książki, najwięcej uwagi godna. O Serbach-Łużyczanach, choć bliskimi są nas sąsiadami, nawet wykształcona polska publiczność posiada nader niedokładne wiadomości, a lud wiejski i mieszczanie prawie nic nie wiedzą o tych naszych pobratymcach. Dla tego może jest na czasie, aby zwrócić uwagę na tych naszych słowiańskich braci. — W tym celu ułożyłem powieść „Bojomir,” która nas przenosi w odległe czasy, kiedy Łużyczanie i sąsiednie plemiona toczyły zacięte boje z Niemcami o zachowanie narodowości. Niejako dopełnienie powieści stanowi krótka wiadomość o dzisiejszych Serbach - Łużyczanach. „Bojomir,” ma jeszcze inne zadanie. Nie można zaprzeczyć, że istnieją tajne i jawne knowania, podszepty i zabiegi, aby podburzyć wieśniaków i mieszczan na księży i szlachtę. Wiadomo, do jakich rozmiarów doszły te usiłowania w Galicyi, choć i u nas w Wielkopolsce nawet w niektórych pismach pojawiają się artykuły, dążące do zaszczepienia nieufności ludu względem wykształconych rodaków. Nie trzeba się dziwić, że niejeden z włościan i mieszczan da się czasem obałamucić, zwłaszcza, że wyższe stany nie starały się dawniej tyle, ile powinny, o dobrobyt i oświatę ludu. Świętym obowiązkiem każdego wiernego syna Ojczyzny być powinno, aby czynem, słowem i pismem działać przeciw knowaniom ludzi złej woli. Do osiągnięcia tego pięknego celu przyczynić się także mogą powieści, wykazujące okropne skutki niezgody i nienawiści bratniej. Ten cel postawiłem sobie w „Bojomirze,” gdzie są opisane okropne skutki niezgody, tej największej przeciwniczki rodu ludzkiego. Obok tego znajdzie czytelnik także piękne wzory, n.p. że trzeba miłować nieprzyjaciół, a dzieci z Bojomira, który jest bohaterem powieści, mają brać zachętę, aby czcić i kochać rodziców. Szczęśliwym będę, jeżeli ta skromna powieść choć nieco się przyczyni do wykazania okropnych skutków niezgody między synami jednej ziemi i jeżeli zwróci uwagę na naszych braci słowiańskich, mieszkających w okolicach Budyszyna, Drezna i Chociebuża! Jest to jednym z naszych głównych błędów, że za mało zwracaliśmy i zwracamy uwagi na pokrewne ludy słowiańskie i że nie staramy się o zawiązanie ścisłego z niemi braterstwa. Niechby raz z serc naszych ustąpiła ta dziwna obojętność, która wstrzymuje nas w pochodzie dziejowym. Miejmy nadzieję, że wkrótce nastąpi na tem polu zmiana na lepsze. I. Miłujcie nieprzyjaciół. Było to już przy schyłku wieczora, kiedy w pewnym lesie zasiadło kilku dziarskich łużyckich mężów naokół ogniska, zajadając pieczoną dziczyznę i pijąc miód czerwony. Były to krzepkie. silne postacie, zahartowane na wszelkie trudy i niewygody. U boku każdego wisiał miecz krzywy, a na ramieniu widać było łuk i kołczan z strzałami. Mianowicie jeden rycerz, młodzieńczej postaci, zwracał na się powszechną uwagę. Był to Bojomir, syn księcia, dzierżącego okoliczne włości. Odznaczył on się zaszczytnie na polowaniu, a nawet jednemu z towarzyszy, napadniętemu od niedźwiedzia, życie uratował, To też nieustannie brzmiały okrzyki radosne i niejeden róg miodu spełniono na cześć dzielnego młodzieńca, który w końcu znudzony ustawicznemi pochwałami, uchwycił za łuk i dzidę i puścił się w drogę do ojcowskiego zamku. Młody ten książę pojął za małżonkę Dobrosławę, córkę Jasława, najpotężniejszego księcia w serbskich Łużycach, który na zamku w Kopienicach miał swą stolicę. Obecnie Bojomir bawił w odwiedzinach u sędziwego ojca, a żona jego została u Jasława, przy którym mieszkali. Rozmyślając o drogiej małżonce, postępował zwolna dobrze mu znaną droga, gdy nagle usłyszał jakiś szelest między poblizkiemi jodłami. Bojomir mimowolnie wspomniał na odwieczne walki, jakie lud jego wiódł z niemieckim szczepem Sasów, którzy mieczem i ogniem chcieli to słowiańskie plemię Serbów-Łużyczan zmusić do przyjęcia chrześciaństwa. Serbowie bowiem jeszcze wtedy nie wierzyli w prawdziwego Boga, ale kłaniali się bałwanom. Chcieli ich więc nawrócić Niemcy, ale na nieszczęście z przyjęciem chrześciaństwa zaprowadzali niewolę, więc słowiańskie te plemiona nad Łabą (Elbą) nie chciały się wyrzec czci bogów. Już potoki krwi się wylały w tym celu, aby zdobyć główną świątynię pogańską w Braniborzu, a jeszcze potęga słowiańska nie została przełamaną, ani też Niemcy od zaczepnej walki nie odstąpili. Zdobyli prawda nieraz Germanowie Branibórz, a wtedy zaraz zamieniali pogańską bóżnicę na kościół Chrystusów, ale skoro Łużyczanie odebrali napowrót Branibórz, wtedy stawiali w świątyni posągi swych bogów, bijąc im pokłony i składając ofiary. Myślał zatem Bojomir o tych ustawicznych walkach, które się toczyły; a że tylko tyle wiedział o wierze chrześciańskiej, ile mu pogańscy powiedzieli kapłani i ile sam sądził o niej, widząc jak krwią i mieczem zaprowadzili Niemcy tę wiarę, więc też goryczą, wstrętem, a nawet nienawiścią przepełniony był cały dla wyznawców tej wiary. — Jakże chciwym niewoli i krwi rozlewu był zapewne założyciel chrześciaństwa — pomyślał Bojomir — kiedy wyznawcy tej wiary mieczem i ogniem chcą nas nawrócić, a raczej pod tym pozorem chcą nas wytępić, albo w niewolników zamienić. Ale wy bogowie mego ludu jeszcze jesteście potężni i za waszą sprawą zwyciężymy naszych wrogów, którzy pragną waszej i naszej zguby. Tak w myślach pogrążony stąpał zwolna Bojomir, aż zaszedł do parowu, na którego dole huczał bystry i rwiący potok. Tu i owdzie sterczały strome skały, a choć nie był ów parów zbyt szerokim, jednak nader niebezpiecznym byłby skok z jednego brzegu na drugi. I stanął nad owym parowem Bojomir, gdy wtem usłyszy raz wtóry jakiś szelest na przeciwnej stronie. Natychmiast ujął za łuk i nałożył strzałę. Nie był to przecież wilk ani niedźwiedź, jak początkowo sądził Bojomir, ale kapłan chrześciański, który zwolna postępował ścieżką ponad parowem. — Wężu fałszywy — mruknął Bojomir — poznawszy po ubiorze chrześciańskiego opowiadacza wiary. Zaraz też wypuścił strzałę, która ugodziła w bok sługę Bożego. Ten wydawszy słaby okrzyk, zatoczył się i upadł na ziemię. — W przepaść z tobą — wrzasnął Bojomir — i natychmiast przeskoczył na brzeg przeciwny. Zapewne, czytelniku odrazę czujesz dla Bojomira, że tak był okrutnym dla tego kapłana. Ale nie zapomnij, że Bojomir nie znał wcale nauki Chrystusowej; jemu zdawało się, że to tysiąc razy gorsza wiara od pogańskiej. A sądził tak, bo nikt go nie objaśnił, a na nieszczęście ówcześni niemieccy wojownicy nadużywali nieraz religii Chrystusowej, bo wiara nasza każe nam kochać naszych bliźnich, a nie mieczem, nie ogniem ich ścigać, jak to Germanowie nieraz czynili. Wszakżeż sam Chrystus i apostołowie modlili się za nieprzyjaciół i nigdy im nic złego nie czynili. Więc też nie dziw, że Serbowie łużyccy nienawiścią byli napełnieni dla tej nowej wiary. Nie potępiajmy zatem Bojomira, bo wnet przekonamy się, jak gorliwym stał się wyznawcą wiary chrześciańskiej, gdy ją poznał należycie. Ale wróćmy do owego parowu. Udał się Bojomirowi skok niebezpieczny, ale oto kamień pod jego nogami zaczął się zwolna poruszać, a Bojomir był w niebezpieczeństwie zwalenia się w przepaść, w skutek czego byłby niechybnie życie utracił. Chwycił się on prawda poblizkiej skały, ale na krótki tylko czas uchronił się od grożącego niebezpieczeństwa, bo skała, której się chwycił, była nader stromą i śliską. Chwil tylko kilka, a Bojomir byłby stoczył się w przepaść, gdzie ciało jego byłoby się poszarpało o ostre skał szczyty. — Tak karze Pan swe nieprzyjacioły — zawołał kapłan, na którego licu było widać gniew i boleść. Leżał on przy tym kamieniu, i tylko pchnąć potrzebował, a kamień ów z Bojomirem runąłby w przepaść. I już podnosił kapłan nogę, aby popchnąć kamień, ale na krótko tylko gniew go opanował, bo oto stanął mu przed oczyma obraz boskiego Zbawiciela, który na krzyżu przybity i srogo dręczony, jeszcze się modlił za nieprzyjaciół, mówiąc, że oni nie wiedzą, co czynią. Tak i kapłan ów chrześciański tą boską myślą Zbawiciela natchniony, aby miłować nieprzyjacioł i dobrze im czynić, już nie zguby, ale ocalenia Bojomira pragnął. Zebrał tedy ostatek sił i odwiązawszy powróz, który biodra jego otaczał, rzucił jeden koniec nieprzyjacielowi, a drugi sam mocno uchwycił, oparłszy się o drzewo jodłowe. Bojomir nie dowierzał jeszcze kapłanowi, więc choć jedną ręką uchwycił za powróz, drugą jednakże trzymał się jeszcze skały. — Spiesz się — zawołał kapłan — i ratuj się, gdyż moje siły słabną. Bojomir dobył sił ostatnich, chcąc rozpaczliwym podskokiem bez pomocy powroza się ocalić, ale próżne było jego wysilenie. Nie mając zatem innego wyboru, schwycił za powróz, a kapłanowi udało się wyciągnąć go z parowu. Lecz wytężenie to sił odebrało mu przytomność, o ile że był rannym, padł więc zemdlony na ziemię. Bojomir z dzidą w ręku zbliżył się do rannego kapłana, który bez znaku życia, krwią oblany, na ziemi spoczywał. Zwykle Bojomir niedługo namyślał się, co miał czynić, teraz jednakże nie wiedział, co miał począć. Pragnąc dobra i wolności swego ludu, nienawidził z całej siły chrześcian, gdyż uważał ich wytępienie za szczęście dla rodaków. I bogi mściwe żądały zagłady chrześcian, a mianowicie kapłanów. Ale ten kapłan, który blady i bezsilny spoczywał z zamkniętemi oczyma na ziemi, ocalił życie Bojomirowi, choć go tenże zranił strzałą. To postępowanie kapłana wzbudziło w Bojomirze najszlachetniejsze uczucia. — Nie — pomyślał — to nie sposób, aby ten człowiek był chrześcianinem, może jaka pomyłka zachodzi, gdyż chrześcianin tegoby nie uczynił. — Uchylił Bojomir wierzchniej szaty kapłana, ale oto ujrzał krzyż czarny, który dłoń kapłana krwią zbroczona, mocno trzymała. Bojomir zadrżał i wydał okrzyk przestrachu, przekonał się bowiem, że człowiek ten w rzeczy samej był chrześcianinem. A wtem zaszumiały drzewa, niby to rozkaz od bogów, aby się dłużej nie wzdrygał dopełnić krwawego czynu I już wzniósł dzidę, lecz jednak nie miał dość siły, aby przebić pierś kapłana. Stanął, jak oniemiały, a pierś jego poruszała się mocno. Na koniec odrzucił dzidę na bok, a wzniósłszy ręce ku niebiosom zawołał: — Święte bogi, miejcie litość nade mną i powiedzcie mi, co mam czynić. — Serce jego biło mocno, a różne myśli krzyżowały się w jego głowie. Nakoniec postanowił dać pokój kapłanowi, gdyż sądził, że i tak odebrawszy śmiertelną ranę, umrze niedługo. Taki zamiar powziąwszy, udał się pospiesznym krokiem do domu. Ale dziwny niepokój opanował jego serce. Wyrzucał sobie, czemu nie odebrał życia kapłanowi, aby ukrócić jego mękę, albo czemu mu nie dał pomocy. Wrócił się tedy znowu w to miejsce, gdzie spoczywał ranny kapłan. Zbliżając się, usłyszał następujące słowa: — Zbawicielu! przebacz mu, jakoś przebaczył zabójcom swoim; on nie wie, co czyni. — Na bogi — zawołał Bojomir — chrześcianinie, twoje czyny sprawiają, że nie wiem co sądzić o waszej wierze, i ledwie już wiem, co jest dobre, a co złe. — Tylko ten, kto naśladuje naszego Zbawiciela, wie co jest dobre, a co złe — jęknął z cicha kapłan. — O, wasz Zbawiciel — rzekł Bojomir — który wam kazał nas wytępiać lub w niewolników zamieniać, ten nie przebaczał zapewne mordercom. — Czynił to — odrzekł kapłan — gdyż nigdy nie kazał uczniom, aby pogan zabijali. Idźcie i nauczajcie, to były słowa boskiego Zbawiciela. O wielki Boże! dla czegoż Twoje słowa nie są wypełniane i zrozumiane. Schowaj miecz w pochwę, rzekłeś Zbawicielu, gdy jeden z Twych uczniów chciał stanąć w Twej obronie. — A czyż na waszych wojennych chorągwiach nie masz znaku krzyża? — zapytał Bojomir. — Ach, niestety tak jest; ale wierzaj mi, tego nie kazał nasz Zbawiciel. Bojomir uklęknął i wyciągnął kapłanowi strzałę z rany, a potem zawołał radosnym głosem: — Ty nie umrzesz chrześcianinie z powodu tej rany. — Niech się dzieje wola Boża — rzekł kapłan — z radością umrę, jeźli taka wola mego Zbawiciela. Jemu jestem oddany ciałem i duszą na wieki. Bojomir powstał i naszukał mchu, liści i łyka z młodych drzew, i tem opatrzył ranę kapłana, mówiąc: — W blizkości znajduje się chata, którą sam zbudowałem i gdzie niejednę noc spędziłem, gdy mnie ciemność na polowaniu zaskoczyła. Nikt nie wie o tej chacie, która się wznosi w gęstwinie, więc tam będziesz tak długo bezpiecznym, dopóki się twa rana nie zagoi, a potem dam ci mego rumaka, abyś mógł wrócić do ojczystej ziemi. To rzekłszy, upadł na kolana i zawołał: — Bogi mego ludu, przebaczcie mi, jeźli zgrzeszyłem. Bojomir obawiał się gniewu bogów, gdyż jak my lękamy się za grzechy kary Boga, tak i poganie mieli obawę przed swemi bogami. Potem zaprowadził kapłana do poblizkiej chaty, gdzie mu przyrządził wygodne z mchu i liści posłanie. II. Ojciec i syn. Nikt się nie domyślał, że Bojomir w chatce leśnej przechowywał chrześciańskiego kapłana, z którym codzień kilka godzin spędzał na rozmowach o wierze chrześciańskiej. Gdy już Bojomir poznał główne zasady chrześciaństwa, wtedy chciał także swego ojca Dragosława nawrócić. Jakoż prosił go razu pewnego, aby z nim szedł do lasu, gdyżby chciał z nim o ważnych rzeczach pomówić. Niedaleko za zamkiem znajdowały się kamienne siedzenia, na których zasiedli. — Mój synu! — rzekł ojciec, mąż silnej budowy ciała z siwą brodą — spostrzegam już od niejakiego czasu, że coś taisz w sercu. Postradałeś dawną wesołość, chodzisz w myślach pogrążony, a nieraz lica twe zapłoną takim ogniem, jakbyś spoglądał w świętym gaju na potężne bogi. Ale, jak słyszę, niewiele się troszczysz o bogów, gdyż od nowiu księżyca nie składałeś im jeszcze objaty. — O ojcze — odparł na to syn — posłuchaj tylko, co mi w ostatnim przydarzyło się czasie. Niedawno wracając z polowania, raniłem strzałą z łuku pewnego człowieka. Parów oddzielał mnie od niego, który przeskoczyłem, ale w tej chwili począł się kamień, na którym stałem, poruszać, a wtedy widziałem śmierć pewną przed memi oczyma. Wówczas ów ranny jęcząc, przyczołgał się i podawszy mi powróz, uratował mi życie. — Na nieśmiertelne bogi! —zawołał ojciec — był to szlachetny nieprzyjaciel, żyjeż on jeszcze? — Wprzódy opowiem ci ojcze co innego — odpowiedział syn. — Lecz cóż to? — dodał nagle blady i niespokojny — jakieś groźne uczucie mnie przebiega, jakoby w tej godzinie życiu memu zagrażało niebezpieczeństwo. O gdyby ta godzina jak najprędzej przeminęła! — Co to ma znaczyć — rzecze zadziwiony Dragosław — czy Czernybóg zesłał na cię mściwe duchy, aby cię dręczyły? Jeżeli tak, to spiesz do świętego gaju, i objatą kój gniew potężnego boga. Albo miałżeby jaki nieprzyjaciel godzić na twe życie — dodał, dobywając krótkiego, ostrego miecza, i wodząc wzrok bystry naokół — wtedy ja ci będę obroną w obecnej godzinie. Lecz wypowiedz pierwej, co ci cięży na sercu, a Białybóg niech w twoje serce wleje słodki pokój. — Kiedy tak! — zaczął Bojomir — jeżeli ty ojcze chcesz być moim obrońcą, wtedy serce moje znowu się odwagą napełnia. A teraz słuchaj, co ci opowiem. Za dawnych czasów żył dobry, bogobojny człowiek, jakiego jeszcze na ziemi nie było. I tu począł Bojomir rozwijać obraz życia, czynów i cierpień Chrystusa, nie wymieniając jego nazwy. Dragosław słuchał uważnie, a coraz to więcej wywierało nań wpływu opowiadanie Bojomirowe. Słysząc o ciężkich cierpieniach, o krwawym pocie Chrystusa w ogrójcu, tak się rozczulił Dragosław, że łzy mu w oczach stanęły. Przy opisaniu zdrady Judasza zgrzytnął zębami, a gdy Bojomir dalej opowiadał o Piotrze, który dobytym mieczem uderzył na Malchusa, wtedy książę ów pełen radości zawołał: — O gdybym był z tobą, waleczny Piotrze, tobyśmy tego dobrego człowieka obronili. Bojomir zaczął dalej opowiadać: — Przecież nie chciał ten mąż prawy, aby jego nieprzyjaciołom co złego czyniono. Uleczył więc zranionemu słudze ucho, a do Piotra rzekł te wielkie słowa pokoju: Schowaj miecz w pochwę. Dragosław złożył ręce, jakby do modlitwy, a Bojomir ognistemi słowy i przy stosownych poruszeniach ciała opowiadał dalej o cierpieniach naszego Zbawiciela. Gdy przyszło do opowiadania c Piłacie, który rozkazał Chrystusowi cierniową koronę na skronie włożyć i ukazać ludowi, mówiąc: Patrzcie, oto człowiek! wtedy ojciec, zalawszy się rzewnemi łzami, zawołał: O bogi! to był człowiek, jakiego trudno znaleźć na tej ziemi. Młody książę opowiadał dalej o cierpieniach Zbawiciela, o ukrzyżowaniu, trosce o matkę, o modlitwie za nieprzyjaciół, a nareszcie zakończył opowiadanie temi słowy: — O ojcze! nakoniec zwisła temu świętemu, sprawiedliwemu człowiekowi głowa na piersi, a wkrótce żyć przestał. Wtedy dzień zamienił się w noc, ziemia zadrżała na widok popełnionej przez ludzi zbrodni, a umarli z grobów powstawali- Dragosław, wzruszony do najwyższego stopnia, zawołał: — Bojomirze! rzeknij, sen-li to czy jawa? Takie niesłychane rzeczy dziad się miały, a ja nic o nich dotąd nie wiem. — Ojcze! — rzecze syn — ja miłuję z całego serca tego prawego, dobrego człowieka; czy gniewasz się z powodu tego na mnie? Odpowiedział ojciec: — Jak mógłbym to uczynić, kiedy i ja kocham tego świętego męża. Ale czemuż nie wyjawiasz mi jego imienia, jako też tego człowieka, który ci życie uratował? — Dowiesz się ojcze. Ów człowiek, który moją strzałą zraniony padł na ziemię, a następnie ocalił mi życie, jest chrześciańskim kapłanem. Dragosław, jakby piorunem rażony, kilka kroków w tył się cofnął, usłyszawszy te słowa. A Bojomir mówił dalej: — Tak ojcze, a i ja jestem chrześcianinem, oczekując z utęsknieniem tej chwili, kiedy woda chrztu św. uczyni mnie członkiem kościoła Chrystusowego. Dragosław wydał okrzyk przestrachu i drżał na całem ciele, a oczy jego szybko jak błyskawice biegały. — Tyś chrześcianinem — zawołał — zdrajco! więc śmierć tobie. I pochwycił jedną ręką syna za szatę, a drugą dobył miecza, chcąc go przebić. — Ojcze — rzekł Bojomir — przecież przyrzekłeś być moim obrońcą w obecnej godzinie. — Synowi memu przyrzekłem, lecz ty nie jesteś mym synem. Nie, to jest czystem niepodobieństwem, abyś ty był moim synem, to chyba zły duch wziął na się postać mego syna, aby mię zwodzić. Ha! zły duchu, będę z tobą walczył. Dobądź miecza i gotuj się do walki, a wy bogi mojej ojczystej ziemi bądźcie mi ku pomocy. — Nie jestem złym duchem — odpowiedział Bojomir — ale synem twoim, który cię zawsze serdecznie miłował, a szczególnie od tego czasu, kiedy poznał Jezusa Chrystusa, Zbawiciela świata, bo tak się nazywa ten, który umarł na krzyżu, i o którym sam powiedziałeś ojcze, że go miłujesz. O ojcze! jaki nieprawdziwy obraz o Jezusie Chrystusie dają nam nasi kapłani. Dragosław spuścił miecz ku ziemi i pełen zdumienia spoglądał na syna, który tak dalej mówił: — Zdaje mi się, jakby mi łuska z oczu spadła, odkąd poznałem Zbawiciela świata, a i ty, drogi ojcze, to samo powiesz, skoro poznasz kapłana chrześciańskiego, i dowiesz się, w jakie] ciemności chowają nas nasi kapłani. Chodź więc, ojcze, ze mną do chatki, gdzie przebywa ów kapłań, abyś go poznał. Nic nie mówiąc, udał się Dragosław za synem do chatki, gdzie się ukrywał Wojciech, kapłan chrześciański, imiennik wielkiego, świętego biskupa, który nawracał Czechów i Polaków, aż nakoniec poniósł śmierć męczeńską w Prusiech. Wojciech, dowiedziawszy się, co zaszło, padł na kolana i podziękował Bogu za oświecenie serca Dragosława, a następnie wymownemi słowy wyjaśniał ojcu i synowi zasady nauki Chrystusa. Słowa jego padły na urodzajną ziemię i wydały owoc stokrotny. Niemało się ucieszył Dragosław, dowiedziawszy się, że kapłan Wojciech nie był Niemcem, ale Słowianinem, który pragnął n wrócić swoich braci. Wojciech zaręczył także, że z przyjęciem chrześciaństwa nie utracą Łużyczanie wolności, owszem tym więcej ją utwierdzą. Utraty wolności najbardziej się obawiały słowiańskie ludy, graniczące z Niemcami, dla tego też opierały się przyjęciu chrześciaństwa, bo Niemcy, zaprowadzając chrześciaństwo, zamieniali często Słowian w niewolników. I tak powoli zaczęła się szerzyć nauka Chrystusowa w słowiańskim narodzie Łużyczan, i to nie mieczem, ale miłością, tak jak Zbawiciel i pierwsi apostołowie nauczali. III. Nieco o wierze dawnych Słowian. Serbowie-Łużyczanie, należąc jak i my Polacy do Słowian, zanim przyjęli naukę Chrystusa, czcili te bogi, którym się inni Słowianie kłaniali. Aczkolwiek nasi dawni słowiańscy przodkowie byli poganami, jednak ich wiara była doskonalszą, niż u innych pogańskich narodów. Wierzyli Słowianie w nieśmiertelność duszy i w jednego Boga, który panując w niebie, nie troszczy się o ziemskie sprawy. Ztąd wierzyli także w licznych bogów, którzy się zajmują sprawami ludzkiemi. Różne były bogi. Jedne z nich były dobre czyli białe bogi, a drugie złe czyli czarne. Na czele białych bogów stał Białybóg czyli Belbóg, a na czele czarnych Czarnybóg czyli Czernobóg. Dwa te bóstwa mianowicie u Serbów - Łużyczan cześć odbierały. Do białych czyli dobrych bogów należał Światowid, którego posąg miał cztery główy, aby mógł patrzeć w cztery świata strony. Był także bóg, który się zwal Trzygław, ponie waż miał trzy głowy. Było to jakieś podobieństwo, a raczej przeczucie Trójcy świętej. Prowe był bogiem piorunów i sprawiedliwości, Radegast (rad gościom) bogiem gościnności. Słowianie tak bardzo byli gościnni, że osobnego mieli boga, który miał opiekę nad gośćmi. Wierzono, że gość sprowadza błogosławieństwo niebios. Były także boginie, jak n.p. Dziewanna, której była poświęcona roślina, zwiąca się po dziś dzień dziewanną. Marzannę uważano za boginią śmierci. Było prócz tego wiele bożków niższego rzędu, n. p. niedaleko Gniezna czczono jakiegoś bożka Ćmuka, a po dziś dzień jeszcze na zapłakane, ponure dzieci mówi się: wygląda jak Ćmuk. Bogowie ci mieli swoje świątynie czyli kontyny, albo też stawiano ich posągi pod drzewami. Takie kontyny były w Gnieźnie, Kruświcy, Braniborzu, Retrze, Arkonie itd. Bogom tym składano ofiary z zwierząt i roślin, ale nigdy nie zabijali Słowianie na ofiary bogom ludzi, który to straszny zwyczaj panował u ludów niemieckich. Obchodzili też Słowianie na cześć bogów różne święta, w których zbierali się naokół kontyn, a złożywszy ofiary bogom, przepędzali czas na wspólnych ucztach. Pośrednikami między ludźmi a bogami byli kapłani, którzy się głównie sprawowaniem ofiar trudnili. Zajmowali się także wróżbiarstwem, tj. przepowiadaniem przyszłości. Dawni Słowianie tyli bardzo pobożni, dla tego też w ich kraju znajdowało się bardzo wiele świątyń i świętych gajów, poświęconych bogom. Jak umieli, tak wielbili najwyższą Istność, a skoro im zabłysło światło prawdziwej wiary, wnet porzucili bogi, chętnie przyjmując chrześciaństwo. ŚŚ. Cyryl i Metody, pobożni i uczeni mężowie są nawrócicielami Słowian. Zbożne swoje dzieło rozpoczęli w Morawie około 863 r. Ochoczo prawda przyjmowali Słowianie chrześciaństwo, ale nieraz też do ostatniej kropli krwi walczyli w obronie swych bogów, widząc, że chrześciaństwo ma służyć za pozór do ich ujarzmienia. A tak czynili często Niemcy, którzy równocześnie z chrześciaństwem szerzyli między ludami słowiańskiemi niewolę. Trudno wymagać, aby takim sposobem mogli Słowianie mieć prawdziwe wyobrażenie o wierze chrześciańskiej, sądzili oni nieraz, że chrześciańska wiara jest najgorszą, kiedy jej wyznawcy tak ich dręczą. Z tego też powodu Serbowie- Łużyczanie do upadłego bronili swej niepodległości; jednakże gdy dobrze poznali naukę. Chrystusa i przekonali się, że chrześciaństwo nie każe prześladować, ale kochać swych bliźnich, wtedy chętnie przyjmowali chrzest święty. Dla tego też dziwić się nie trzeba, że i w naszej powieści Serbowie tak długo się opierali przyjęciu wiary chrześciańskiej. A i to pamiętać należy, że ludy słowiańskie, graniczące z Niemcami, często nie były tak łagodne, jak inne plemiona. Pochodziło to ztąd, że ludy te wciąż walcząc i patrząc na okrucieństwo swych nieprzyjaciół, powoli też niektóre okrucieństwa przyjmowały. Do takich zwyczajów, które Serbowie przyjęli od swych sąsiadów, należało n.p. może zabijanie się dobrowolne sędziwych starców; przynajmniej u innych Słowian tego zwyczaju nie napotykamy. Po tem krótkiem objaśnieniu przechodzimy do dalszego opowiadania. IV. Śmierć łużyckiego wojownika. Niedaleko zamku znajdował się wzgórek, na którym się odbywały zebrania i narady Serbów i gdzie Dragosław zwykł sądy sprawować. Kamienne siedzenia wznosiły się w kształcie półkola, otoczone wałem, po za którym rosły potężne dęby i jodły. Ztamtąd był prześliczny widok na poblizką okolicę, urozmaicony drze wami. Dziś odbywał się tam wiec niezwykły. Wojownicy zasiedli swe miejsca, a wnet zabrzmiały pieśni i róg z miodem poszedł koleją. W pośródku siedział starzec, na którego wszyscy oczy zwrócili. Po jego prawicy siedział Dragosław, a po lewicy Bojomir. Był to stryj Dragosława Zwołał on wojowników łużyckich i opowiadał im o lepszych, dawnych czasach, kiedy Łużyczanie jeden potężny lud stanowiąc, odpierali śmiało napaści niemieckie, nie tak jak dziś, kiedy siły nasze są podzielone, opowiadał ów sędziwy wojownik. Na prawo na pagórku wznosiła się pogańska świątynia, z kamieni i z drzewa zbudowana. Ściany były pokryte robotą rzeźbiarską, na których było widać niekształtne postacie ludzi i zwierząt. U spodu kontyny były powbijane bawole, jelenie, baranie i innych zwierząt rogi, co sprawiało dziwny widok. Przed świątynią na kamieniu wznosił się posąg Światowida z czterema głowami. Wtem ukazał się w drzwiach świątyni kapłan w białym, długim stroju, a wnet na widok jego grobowa cisza nastała w zgromadzeniu mężów. Kapłan z mieczem w dłoni stąpał poważnie z pagórka na dół. Oczy jego świeciły niezwykłym blaskiem, twarz była blada. Właśnie niedawno odprawiał w świątyni ofiary, co pokazywały krwawe plamy na jego odzieniu. Stanął ów kapłan przed stryjem Dragosława, mówiąc: — Światowid przysyła ci ten miecz i zaprasza cię na biesiadę bogów. Więc gotuj się, abyś z zachodem słońca z ziemią się pożegnał. Lica starca zajaśniały zachwyceniem, spoglądając w niebo, nie mógł od wzruszenia ani słowa przemówić, tylko miecz przyciskał do piersi. Po niejakim dopiero przeciągu czasu w te się, odezwał słowa: — Jestem wezwany na ucztę bogów, gdzie niebieski miód w złocistych czarach piją bogi. Spojrzyjcie na ten miecz, który dzierżę w mojej dłoni. Przed kilkudziesięciu laty pewien niemiecki naczelnik wyrządzał tym mieczem wielkie krzywdy naszemu ludowi. Ale pokonałem go i miecz ten zdobyłem, a od tego czasu stał on się narzędziem zemsty w mem ręku, zbroczywszy się nieraz w krwi naszych wrogów, którzy nam wolność wydrzeć pragnęli. I wojowałem lat wiele, dziesiątek lat za dziesiątkiem upływał mi na ustawicznych bojach, aż też nakoniec siły moje słabnąć zaczynały. Wtedy przypomniałem sobie nieraz słowa naszych kapłanów, że tylko ci będą przypuszczeni do biesiady bogów w niebie, którzy padną w obronie swego kraju na polu bitwy. To też często jak szalony rzucałem się w szeregi nieprzyjacielskie, szukając śmierci. Po prawej i lewej mej stronie spadały nieraz, jak makówki, głowy nieprzyjaciół, lecz żaden miecz nie rozpłatał mej głowy, ani dzida nie przebiła mej piersi, ani też nie ugodziła mnie strzała. Nastał potem czas pokoju, a ja widząc, że co dzień nikną moje siły, czułem śmierć mą blizką. Wtedy wspomniałem na dawny zwyczaj naszych walecznych ojców, którzy za hańbę uważali na łożu umierać. Jeźli nie padli na polu bitwy, wtedy przynajmniej z rąk krewnych śmierć odbierali. Zwyczaj ten już poszedł w zapomnienie, lecz ja go chcę wskrzesić, bo pragnę umierać, jak nasi dawni przodkowie. Gdy więc nie mogę umierać na polu bitwy, niechże jeden z was, który jest najmilszym memu sercu, przebije pierś moje tym mieczem, aby tęskniący mój duch połączył się czem rychlej z duchami moich ojców. O co za rozkoszne drżenie przebiega moje ciało na wspomnienie szczęśliwości, jaka mnie czeka. Już od dawna śledził kapłan znaki bogów, bo dopiero na ich wezwanie chciałem opuścić tę ziemię. Nakoniec nadeszła błogosławiona chwila, w której Światowid ustami kapłana wzywa mię na święte gody. Podajcie mi tedy raz ostatni róg miodu, niech go wychylę, modląc się, a potęga bogów niech będzie z wami! Cisza zaległa między drużyną, a róg miodu poszedł znów koleją. Niejedno serce zadrżało, bo choć ani jeden mąż tam się nie znajdował, któryby śmierci nie zaglądał w oczy, mimo to przerazili się. wszyscy mocno pomysłem starca, który na nowo zaprowadzić chciał okrutny, już dawno zaniechany zwyczaj. A starzec mówił dalej: — Patrzcie na to słońce, jak ono wspaniale zachodzi. Tak i ja chciałbym umierać. Przystąp bliżej do mnie, ukochany Bojomirze i tym mieczem przebij pierś moję. Miecz ten niech będzie twoim, a życie moje niech będzie przykładem dla was wszystkich. I odsłonił starzec piersi, a po malej chwili w te się odezwał słowa: — Ojcowie moi, sławni wojownicy, którzy na ucztach z bogami czas spędzacie, niedługo połączą się z wami. Bojomir na te słowa zadrżał, mówiąc: — O ja nieszczęśliwy! dla czego mam ręce moje broczyć krwią niewinnego starca? Powstał także z siedzenia Dragosław, a zwracając się do starca, tak doń przemówił: — Dzielny bohaterze! chciej odstąpić od tego krwawego zamiaru i nie odnawiaj tego okrutnego zwyczaju, który już jest zapomniany. Starzec z przerażeniem spojrzał na mówiącego, a po chwili zawołał: — Bogi! czy dobrze słyszałem, czy też to tylko jaka pomyłka. Bojomirze ukochany! którego na mych dłoniach piastowałem i zawsze kochałem, tybyś miał mi odmówić ostatniej posługi, a ty Dragosławie, jakżeż go możesz od tego odwodzić. — Słuchaj stryju! — rzecze Dragosław. — Proszą cię serdecznie, odstąp od tego krwawego zamiaru. Jestem przekonany o twej szlachetnej pobudce, ale ty nie wiesz, jakieby ztąd mogły wyniknąć smutne skutki. Byli dawniej mężowie, którzy nie znalazłszy śmierci na polu bitwy, podobnym sposobem ginęli, ale z czasem ztąd wielkie złe powstało, bo nieraz wyrodne i niewdzięczne dzieci zabijały starych rodziców, chcąc się ich pozbyć. Gdyby się znowu ten straszny zwyczaj upowszechnił, możeby się nieraz podobnie działo. Dla tego nie zaprowadzajmy tego krwawego zwyczaju, niech daleką będzie od nas myśl podobna, abyśmy zabijali drogie osoby naszemu sercu. A przytem też i o tem nie należy zapomnieć, że ten zwyczaj nie panował u naszych dawnych przodków, ale dopiero później od obcych narodów to okrucieństwo do nas przeszło. Tak więc, waleczny mężu, odstąp od tej myśli, wróć na mój zamek i żyj długo, spokojnie i szczęśliwie. Wtedy starzec zawołał wielkim głosem, który się rozlegał naokół: — Nędznicy! którzy nie macie odwagi, by mi śmierć zadać, biada wam, biada! O bogi? czegom doczekał, patrząc na takie podupadłe plemię. Czerwone słońce zachodzi, a ja nie mogę opuścić ziemi, aby się połączyć z bogami i dawnymi towarzyszami, ale muszę żyć, i w końcu, jak słaba niewiasta, umierać na łożu niemocy. O mężowie zbrojni! czyż nie ma nikogo między wami, któryby się ulitował nad biednym starcem i śmierć mu zadał? Głuche milczenie panowało w zgromadzeniu, wojownicy spoglądając na Bojomira i Dragosława, nie śmieli się z miejsc swoich ruszyć. Wtem otworzyły się drzwi świątyni, a w nich ukazał się kapłan, zagniewany mocno. Przystąpił bliżej do starca, pragnącego umierać, mówiąc: — Światowid wzywa cię na wieczne gody, a gdy nikt nie śmie ci śmierci zadać, wtedy ja, sługa bogów, oddam ci tę ostatnią przysługę. Jakoż po tych słowach dobył miecza i przebił pierś starca. Ostatnie promienie słońca oświe ciły twarz umierającego, który bełkocąc słowa wdzięczności, skonał w objęciach kapłana. Tu widzimy nikczemność kapłanów pogańskich. Kapłan Chrystusów, Wojciech, odebrawszy ranę od Bojomira, ocalił mu życie, wspomniawszy na Zbawiciela świata, a kapłan pogański zabija człowieka, wprzód nieprawdziwemi wiadomościami go oszukawszy, choć mu ten żadnej krzywdy nie zrobił. Otóż w tem najlepiej pokazuje się wyższość religii chrześciańskiej. Ona jedna czyni nas szczęśliwymi w życiu i po za grobem. Dla tego też wypełniajmy ściśle przepisy naszej świętej wiary, i bądźmy chrześcianami nietylko z imienia, ale i z czynów. V. Łużyczanie przyjmują chrzest święty. Coraz więcej zaczynało się rozszerzać chrześciaństwo w kraju łużyckim, a bałwochwalstwo chwiać się poczynało. Jedynie jeszcze wstrzymywała Łużyczan od przyjęcia chrześciaństwa obawa, aby nie utracili przez to wolności i nie dostali się pod panowanie niemieckie Ludy bowiem teutońskie czyli niemieckie, zaprowadzając w słowiańskich krajach chrześciaństwo, zaprowadzali też najczęściej niewolę. I dla tego opierały się niektóre słowiańskie plemiona tak zacięcie przyjęciu chrześciaństwa. Gdzie zaś przyjęcie nauki Chrystusa nie groziło Słowianom utratą wolności, tam jak najchętniej przyjmowali chrześciaństwo bez krwi rozlewu. Otóż i Łużyczanie, poznając dobrodziejstwa religii chrześciańskiej, poczęli skłaniać do niej swe umysły, pragnąc przyjąć chrzest święty. Tylko jeszcze w dzisiejszej Brandenburgii (gdzie leży Berlin, stolica państwa pruskiego), którą dawniej nazywali Polacy księstwem Zgorzelskiem, niektóre szczepy łużyckie kłaniały się bałwanom. Trzeba bowiem wiedzieć, że w tych czasach mieszkali w Brandenburgii wyłącznie tylko Słowianie, którzy nosili nazwę Sorabów, Serbów, a od Polaków po dziś dzień są zwani Łużyczanami. Tak tedy chrześciaństwo powoli się szerzyło i nie wiele brakło, aby bałwochwalstwo zaginęło. Z przestrachem przekonali się o tem pogańscy kapłani, widząc, jak coraz mniej składali Łużyczanie ofiar i mało się o cześć bogów troszczyli. Wytężyli więc wszystkie siły, aby upadające bałwochwalstwo podźwignąć. Jednem z najznaczniejszych miast łużyckich była Retra, gdzie się wznosiła główna świątynia pogańska i gdzie mieszkał najstarszy kapłan, który miał władzę nad wszystkimi kapłanami w Łużycach. Ten zwołał wszystkich kapłanów pogańskich na naradę, aby obmyśleć środki nad utrwaleniem pogaństwa, a zniweczeniem religii chrześciańskiej. Tam to postanowiono zaprowadzać dawne krwawe zwyczaje, sądząc, że się takim sposobem jeszcze upadające bałwochwalstwo zdoła utrzymać. Za namową to kapłanów i stryj Dragosława pragnął wskrzesić dawny krwawy zwyczaj, aby się dać zabić ręką krewnego. Zwłoki starca, zabitego ręką kapłana, spoczywały na zamku Dragosława. Zbliżał się dzień pogrzebu. Panował dawniej u niektórych pogańskich ludów zwyczaj, że gdy umarł jaki znakomity wojownik, wtedy zabijano także jego sługi, jako też konie, psy, sokoły, a potem palono zwłoki umarłych i ciała zabitych zwierząt na stosie. Popioły zgarniono w gliniane naczynia i zakopywano w ziemi. Otóż kapłan chciał i ten zwyczaj zaprowadzić, aby pozabijać sługi zmarłego i razem z jego zwłokami spalić. Oburzył się lud na to wielce, ale widząc, że Dragosław nie czynił żadnej temu przeszkody, więc zachowywał się spokojnie. Zbliżył się nakoniec dzień pogrzebu. Na boku świątyni znajdował się cmentarz pogański, gdzie składano popioły znakomitych osób. Tam kazał kapłan ułożyć wielki stos drewniany, oraz wykopać kilka grobów. Zebrały się liczne tłumy ludu, a gdy nadeszła oznaczona godzina, wtedy wyruszył z zamku uroczysty pochód. Wojownicy nieśli ciało zmarłego, a tuż za nim postępowali słudzy, z zawiązanemi w tyle rękami, którzy widząc, że ich czeka śmierć okropna, napełniali jękami powietrze. Prowadzono też konia zmarłego wojownika, który miał być także spalonym. Na grzbiecie konia wisiała tarcz, dzida, miecz, pałka i siekiera. Niesiono także glinianą popielnicę czyli urnę, w której miały być złożone kości i popioły zmarłego. W urnie tej znajdował się zloty pierścień. Po obu stronach nieszczęśliwych ofiar, skazanych na spalenie, postępowały płaczące kobiety, zwane płacznicami, które płakały i wyrzekały nad śmiercią wojownika, a łzy zbierały w małe naczynia gliniane, które po dziś dzień jeszcze znajdują się w słowiańskich grobach, zwanych w Wielkopolsce żalami. Stanął już orszak pogrzebny na cmentarzu, gdzie miały być spalone zwłoki zmarłego. Nieszczęśliwi słudzy wyrzekali żałośnie, widząc, że za chwile okropna śmierć ich czeka. Już się miały zacząć zwykłe obrzędy, gdy wtem nagle z poblizkiego lasu wystąpił kapłan chrześciański z krzyżem w ręku. Był to znany nam już ksiądz Wojciech. Wszyscy zdziwieni spoglądali ku niemu, ale najbardziej ucieszyli się biedni słudzy, spodziewając się od niego ratunku. Dragosław i Bojomir przystąpili bliżej do Wojciecha, aby w 'razie potrzeby go zasłonić. Pospieszył także za nimi kapłan pogański, który trzymając nóż ofiarny w dłoni, tak się odezwał: „Zabijcie tego psa niewiernego.” Wojciech postąpił kilka kroków naprzód i rzekł: — Mężowie posłuchajcie mnie w imię jednego, sprawiedliwego Boga, który stworzył niebo i ziemię. Nie dał mu dokończyć kapłan pogański, lecz z nożem w ręku rzucił się na Wojciecha, chcąc go przebić, ale wytrącił mu nóż Bojomir. Kapłan stał chwilę, jakby gromem rażony (nie spodzie wał się bowiem tego), a potem wzniósłszy ku niebu ręce, zawołał: — Zdrada, zdrada! Bogi nieśmiertelne spuśćcie śmierć na tych nędzników; ty Prowe, sprawiedliwy sędzio w radzie bogów, skrusz na proch tych bezbożników. Teraz przemówił Dragosław: — Posłuchajcie mnie, mężowie. Starałem się zawsze być sprawiedliwym rządzcą, i zapewne nie ma między wami nikogo, któryby żywił ku mnie nienawiść w swem sercu. Czyż będziecie sądzili, aby ten, który całe życie starał się być sprawiedliwym, miał się oddać sprawie, która jest złą i zbrodniczą? Wiecie, że zawsze nienawidziłem chrześciaństwa i jego wyznawców, czego nieraz dowiodłem czynem i słowem. Lecz oto otworzyły się oczy moje i przekonałem się, że wiara w nasze martwe bogi jest fałszywą, bo jeden tylko jest Bóg, Pan nieba i ziemi. Patrzcie! tak jak oto teraz ten bezrozumny bałwan rzucę o ziemie, tak też i wiarę nieprawdziwą odrzuciłem od siebie. To mówiąc, uderzył silnie w posąg bożyszcza, który się wnet zachwiał, wywrócił i z wielkim łoskotem w drobne roztrzaskał kawałki. Okropny okrzyk powstał między ludem. Wielu padło na kolana, obawiając się, aby rozgniewany bożek ich nie potracił. Kapłan zaś pogański padł jakby nieżywy na potrzaskane szczątki bożyszcza. — Tak padają bałwany przed Tobą, wielki wszechmogący Boże, Stwórco świata — rzekł Wojciech, a potem wymownemi słowy zaczął przemawiać do ludu, wykazując, że tylko chrześciaństwo jest prawdziwą, do zbawienia wiodącą wiarą. Na licach jego osiadła jakaś wyższa potęga, oczy błyskały nadziemskim ogniem, a słowa jego wnikały do serc słuchaczy, wstrząsając niemi do głębi. A kiedy wyrzekł, że Zbawiciel świata za wszystkich poniósł okrutną śmierć krzyżową, i że nikt z ludzi Bogu, a tym mniej nieżywym bożkom nie ma być ofiarowanym, wtedy słudzy, którzy mieli być ofiarowani, padli na ziemię, wylewając łzy radości. Zbliżył się do nich Bojomir i porozcinał węzły, krępujące ich ręce. Wojownicy łużyccy coraz; bliżej garnęli się do chrześciańskiego kapłana; a i ci, którzy z strachu przed gniewem bogów upadli na kolana, powstali znowu i z jak największą uwagą słuchali słów zbawienia. Kiedy skończył Wojciech, wtedy tak przemówił Dragosław: — Słuchaj ludu! wyznaję głośno przed tobą i przed tym pobożnym kapłanem, że odtąd ciałem i duszą chcę należeć do Jezusa Chrystusa, w Niego tylko wierzyć i podług Jego świętych przepisów życie prowadzić. A ciebie czcigodny kapłanie proszę, abyś mnie ochrzcił i przyjął do kościoła chrześciańskiego. Rzekł potem Bojomir: — I ja porzucam cześć bogów, a pragnę chrztu świętego. Widząc to i słysząc lud zgromadzony, a przytem wzruszony wielce kazaniem Wojciecha, zawołał głośno: — Przyjmij i nas do tego świętego zgromadzenia, miej litość nad nami, pobożny kapłanie! Była to wspaniała i uroczysta chwila, chwila zwycięztwa chrześciaństwa nad pogaństwem. Wojciech wytłumaczył jeszcze ludowi znaczenie chrztu świętego, a potem udał się z całą drużyną do poblizkiego strumienia, aby tam dopełnić świętego sakramentu na Dragosławie, Bojomirze i tych, którzy dostateczne w wierze chrześciańskiej początki odebrali. Jeden z służebników, którzy mieli być spaleni, chciał odebrać życie pogańskiemu kapłanowi, a to dla tego, aby się nie udał do sąsiednich plemion pogańskich w celu podburzenia tychże na nowonawróconych chrześcian. Wstrzymał go od tego Wojciech, mówiąc: — Nie czyńmy mu nic złego, przyszłość jest w ręku Boga, a jeżeli ten Stwórca wszech rzeczy jest z nami, nic nam się złego nie stanie. Potem ochrzcił Wojciech tych, którzy już byli w wierze chrześciańskiej jakokolwiek oświeceni, innym zaś uczynił nadzieję, że im później sakramentu chrztu św. udzieli. W taki to łagodny sposób przyjęli Łużyczanie chrześciaństwo, gdy dawniej mimo tyle krwi przelanej nie dali się skłonić do odstąpienia czci bogów. I nie dziw, Łużyczanie byli Słowianami, a lud ten nigdy nie był głuchym na słowa prawdy, i jeżeli tylko na drodze pokoju nawracano go do wiary chrześciańskiej, nigdy nie plamił swych rąk zabójstwem sług Bożych. Dowodem tego i Polacy, którzy także bez krwi rozlewu 965 r. przyjęli wiarę chrześciańską za czasów panowania Mieczysława I. Tymczasem kapłan ów pogański, który jakby odurzony leżał na ziemi, powstał i rzucił dzikim wzrokiem naokół. Nie ujrzał obok siebie nikogo, tylko szczątki potrzaskanego bożyszcza u stóp jego się walały. W rozpaczy, że bałwochwalstwo upada, zaczął sobie rwać włosy i brodę. Potem pochwycił zwłoki starca, położył je na stosie, który zapalił. Gdy przybył Wojciech z nowonawróconymi w to miejsce, już mocny płomień cały stos ogarnął, a kapłana nigdzie w pobliżu nie było. Wojciech co dzień nauczał lud zgromadzony, oświecając go w wierze chrześciańskiej, a gdy już poznali Łużyczanie główne zasady chrześciaństwa, wtedy ochrzcił ich wszystkich. Zbudowano potem kościół, w którym zaczęto odprawiać służby Boże. A tak zaczęła się wiara chrześciańską pomiędzy tym ludem co dzień więcej utrwalać. Ale miały też zawitać wkrótce wielkie burze, które jednak nie zdołały wykorzenić chrześciaństwa. VI. Bitwa. Wieczorem dnia tego siedzieli pospołu Dragosław, Bojomir i Wojciech, rozmawiając o zdarzeniach, które w dniu tym zaszły, oraz wielbiąc Boga, że im dozwolił dokonać tak pięknego dzieła. Naradzali się też nad tem, co wypada czynić, aby zaszczepić trwale chrześciaństwo między wszystkimi Łużyczanami. Osądzili za rzecz potrzebną sprowadzić jak najwięcej kapłanów do opowiadania słowa Bożego. Rzekł potem Bojomir: — Jeszcze tej nocy pospieszę na szybkim koniu do ojca mej żony Jasława, aby mnie snać nie uprzedził kapłan pogański. Na zapytanie, dla czegoby to chciał uczynić, taką dał odpowiedź: — Jasław jest najpotężniejszym księciem łużyckim i dla tego sądzę, że kapłan do niego się uda, a wtedy jakżeż się zatrwoży moja małżonka, gdy usłyszy z ust kapłana o tem, co dziś zaszło, zwłaszcza, że kapłan ten wszystko inaczej opowie. Ja zaś będę się starał nakłonić ją do porzucenia czci bogów, a przyjęcia chrześciaństwa, a może mi się uda i Jasława nawrócić. Skoroby on przyjął chrześciaństwo, wtedyby i lud poszedł za przykładem księcia. — Tylko nie ufaj za wiele, moj synu — rzekł Dragosław — Jasław jest prawda dobrym człowiekiem, ale nie dostaje mu tęgości charakteru, dla tego też już od dawnego czasu zostaje pod wpływem pogańskich kapłanów, którzy w całym jego kraju wielkie mają znaczenie. Dla tego jeźli się tam udasz, będziesz wystawiony na liczne niebezpieczeństwa. I Wojciech odradzał od owego zamiaru. Rzecze na to Bojomir: — A ty zacny kapłanie, czy się pytałeś o niebezpieczeństwa, gdy do naszej przyszedłeś krainy, gdzie ci ja nawet w zaślepieniu zadałem ranę? A nie miałżebym ja dla Zbawiciela podjąć się trochę trudu i niebezpieczeństwa? Odpowie mu na to Wojciech: — Słuchaj słów Pisma świętego, które mówi: „Bądźcie roztropnymi, jak węże, a niewinnymi jak gołębie.” Usłyszawszy wiadomość o Jasławie i kapłanach tamecznych, sądzę, że byłoby nieroztropnem udawać się do niego. Najprzód trzeba się o to starać, aby rozpoczęte dzieło się utwierdziło, a potem przekonamy się, jaki wpływ wywrą na Jasława nasze czyny, a według tego będzie można stosownie do okoliczności postąpić. Skoro się wieść rozejdzie, że cały szczep, którego władzcą jest twój szlachetny ojciec, przeszedł do chrześciaństwa, wtedy może to zdarzenie niemały skutek na Jasława i lud jego wywrze. Bojomir zauważył, że ks. Wojciech zawiele pokłada nadziei, co mu tenże przyznał, „ale też” dodał, i to, co wyrzekłem, łatwo się stać może, a choć się nie stanie, zawsze będzie dość czasu, aby się przygotować na grożące niebezpieczeństwo.” Dał się nakłonić Bojomir, przyrzekając pozostać u ojca. Po kilku dniach przybyli pożądani kapłani chrześciańscy, a wtedy dzieło nawrócenia w krainie Dragosława szybkim postępowało krokiem. Ów zaś kapłan pogański udał się w rzeczy samej do Jasława, a zaraz kapłani tameczni zaczęli podburzać lud do wojny przeciw Dragosławowi. Jasław został wezwany, aby stanął na czele wojska, na co się tenże musiał zgodzić. Miecz zemsty szedł koleją od sioła do sioła, aż znowu wrócił do księcia Jasława. Był to znak, aby rycerstwo stanęło pod bronią. Jakoż wkrótce stanęły liczne zastępy mężów pod bronią przed zamkiem Jasława. Ten wyruszył na ich czele przeciw Dragosławowi. Spodziewał się Dragosław wojennych kroków ze strony Jasława, ale nie sądził, że to nastąpi tak prędko, zwłaszcza, że ich łączyły związki rodzinne, gdyż Bojomir, jak już o tem na początku wzmiankowaliśmy, miał za żonę Dobrosławę, córkę Jasława. Wielce się tedy Dragosław przeraził, gdy się dowiedział, że Jasław z potężnem wojskiem wtargnął do jego krainy, pustosząc mieczem i ogniem wszystko po drodze. Zebrał Dragosław na prędce swoje zastępy i wyruszył w pole naprzeciw pięć razy silniejszemu nieprzyjacielowi. Można sobie wystawić położenie Dragosława, Bojomira i ich wojska. Oniby tak chętnie chcieli nawrócić swych braci, a tu przychodzi im krew braterską toczyć. Synowie jednej i tej samej ziemi, jednego rodu i języka, gotowali się do strasznej walki. Ale cóż miał czynić Dragosław? On tak gorąco pragnął zgody, jedności, ale darmo, trzeba się było bronić. Wprzódy jednak wysłał do Jasława posłów, wzywając go na rozmowę. Jasław chciał uczynić zadość temu żądaniu, ale nie dozwolili mu pogańscy kapłani, a mianowicie ten, który uszedł z krainy Dragosława. Obawiali się, aby Jasław nie dał się przekonać i nie porzucił bogów. A tak gdy wszelkie usiłowania Dragosława w celu odwrócenia bratobójczej walki spełzły na niczem, wtedy bitwa miała rozstrzygnąć losy przyszłości. Na wielkiej równinie przyszło do walki, a obie strony walczyły z wielką zaciętością i walecznością. Pogania, od swych kapłanów do boju zagrzani, potykali się mężnie w obronie czci bogów, chrześcianie zaś pragnąc rozszerzyć chrześciaństwo, ostatnich sił dobywali, aby zwyciężyć. Powietrze drżało od szczęku broni, chorągwie wojenne wysoko się w powietrzu unosiły, a co chwilę liczba zabitych się pomnażała. Nader zapalczywą była bitwa, a mimo cudów waleczności stron obojga, zwycięztwo na żadną stronę przechylić się nie chciało. Słońce się miało ku schyłkowi, a jeszcze trwała zacięta walka. Ach! ile się tam krwi bratniej przelało, ilu dzielnych wojowników zgon przedwczesny znalazło! Raz jeszcze starły się szeregi, a zwycięztwo zdawało się przechylać na stronę chrześcian, gdyż Bojomir na czele najwaleczniejszych wojowników śmiało uderzył naprzód, łamiąc nieprzyjacielskie szeregi. Już był blizko głównej chorągwi, gdzie się znajdował Jasław, gdy wtem ugodziła go w głowę kamienna siekiera, tak że pociemniało mu się w oczach, krew zaczęła się lać z rany strumieniem, a niedługo padł bez zmysłów na ziemię. Z upadkiem Bojomira zachwiała się potęga wojska chrześciańskiego, szyki pogańskie zwycięzko szły naprzód, a dzielni towarzysze Bojomira zginęli, albo też ranami okryci leżeli na ziemi. Jeszcze się bronił czas pewien Dragosław, ale i on uległ wkrótce przemocy, otoczony ze wszech stron wojskiem, zwłaszcza kiedy ciężko ranny został w niewolę zabrany. A tak wojska chrześciańskie albo padły na polu bitwy, albo też poszły w rozsypkę. Skończyła się nakoniec bitwa, a słońce zachodząc ognisto, jeszcze raz oświeciło pobojowisko, na którem się tyle bratniej krwi przelało, gdzie tylu dzielnych mężów na zawsze wyzionęło ducha. Ach! bo też nie ma nic straszniejszego pod słońcem nad niezgodę braci, kiedy zamiast żyd w miłości na ziemi, która ich zrodziła, mordują się wzajemnie. Biada tym, którzy się stają przyczyną niezgody braterskiej, jak owi pogańscy kapłani. VII. Na pobojowisku. Noc zapanowała nad światem, a księżyc przyświecał blademi promieniami, gdy Bojomir ocknął się z omdlenia. Naokół paliły się ognie, przy których spoczywały wojska Jasława, śpiewając pieśni wojenne i wychylając pełne puchary miodu na cześć bogów. Bojomir, słysząc znane pieśni, odzyskał do reszty przytomność, a wtedy poznał całą okropność swego położenia. Wszystkie nadzieje zaszczepienia chrześciaństwa w narodzie łużyckim spełzły na niczem, a on tak gorąco pragnął, aby jego bracia poznali zasady prawdziwej wiary. — O wieczny, jedyny, prawdziwy Boże! — zawołał — jakże doświadczasz Twych wyznawców! Lecz nie nasza, ale Twoja wola niech się dzieje, Twoje Imię niech będzie na wieki wsławione, w obronie Twego Imienia, Boże najświętszy, jakżeż słodko umierać! O Ty, Panie, nie opuścisz dzieci Twoich, Ty oświecisz serca naszych braci, którzy w zaślepieniu uderzyli na braci. W podobny sposób długo się modlił Bojomira modlitwa ta błogim napełniała pokojem jego zbolałe serce. Później, gdy sobie wspomniał na ojca, kapłana Wojciecha, na drogą małżonkę, wtedy strumień łez skropił jego lica, ponieważ nie wiedział co się dzieje z istotami, drogiemi jego sercu. Nakoniec powstał, oglądając się naokół i rozważając, coby wypadało uczynić. Szedł powoli, wspierając się na mieczu, a wszędzie widział tylko ciała pobitych towarzyszów. Postanowił zbliżyć się do ktorego ogniska, aby zważać na rozmowy wojowników. Ale wtem rana zaczęła mu boleśnie dole gad, tak że Bojomir westchnął nad swą smutną dolą, zazdroszcząc towarzyszom, którzy spali snem wiecznym. Usiadł na wielkim kamieniu w pobliżu ogniska, słuchając pilnie na rozmowy żołnierzy. Rozmawiali o bitwie, a nie szczędzili obelg na wiarę chrześciańską. Nakoniec jeden z wojaków w te odezwał się słowa: — Teraz sprawmy chrześcianinowi chrzest. Zgodzili się na to wszyscy wśród śmiechu, zwracając swe oczy ku jednemu drzewu. Bojomir spostrzegł tara chrześciańskiego jeńca, z którego naigrawać się chciano. Potem jeden z żołnierzy napełnił róg piaskiem, aby go wysypać na głowę chrześcianina, a inni schwycili kilka pochodni, i stanęli naokół jeńca. Bojomira nagle pot zimny oblał, a pierś ścisnęła się od wielkiego bolu, gdyż przy blasku pochodni poznał w uwięzionym własnego ojca. W tej samej chwili usłyszeli żołnierze na pobojowisku jęk boleści, podobny temu, jaki lwica wydaje po utracie młodych. Zdziwili się wszyscy, a wielu zbladło, sądząc, że to jakie straszydło im grozi, ale wyśmiał swych towarzyszy z powodu ich bojaźni ów wojownik, który róg piasku w ręku trzymał. Ci zaś wskazali na pole bitwy, aby szedł się przekonać, zkąd ten jęk pochodził. Ten nie dał sobie tego dwa razy powiedzieć, lecz z mieczem w jednej, a z pochodnią w drugiej ręce, udał się z wielkim krzykiem na pobojowisko, w tę stronę, zkąd ich jęk doszedł, a za nim zdała postępowali jego towarzysze. Wtem nagle jakaś wysoka postać się po kazała, potem zabrzmiał szczęk broni, a niedługo padł na ziemię ów żołnierz z pochodnią. Owa postać tymczasem, pochwyciwszy za pochodnię z mieczem w dłoni, krwią zbroczona, rzuciła się na żołnierzy, którzy przestraszeni wielce czem prędzej uciekali. Bojomir zaś (gdyż on był tą postacią), pospieszył co rychlej do drzewa, przy którem znajdował się jego ojciec, i rozciął sznury, któremi był tenże skrępowany. Dragosław nie mógł pojąć tej cudownej obrony, dopiero w skutek nalegań Bojomira, uchwycił za siekierę z ziemi, a obydwaj pospieszyli do lasu. Ale tuż za nimi gromada wojska pospieszyła z pochodniami, szukając ich na wszystkie strony. Wkrótce ojciec z synem w gęstym lesie stracili się z oczu, a żaden nie śmiał wołać, aby nie popaść w ręce nieprzyjaciół. Pochodnie błyszczały czerwonem światłem, a krzyk rozhukanej zgrai i przekleństwa rozlegały się naokół. Bojomira siły zaczęły coraz więcej słabnąć, spieszył jednak ile tylko mógł naprzód, gdy wtem doszedł go dziki okrzyk żołnierstwa, w którym słyszał kilka razy imię ojca wymówione. Stanął wtedy na chwilę, a wymówiwszy te słowa: „O wszechmogący Boże! zmiłuj się nad nami”, padł bez zmysłów na ziemię pod konarami rozłożystego dębu. VIII. Strażnicy. W Kopeniku wznosił się zamek Jasława nad rzeką Sprowiją. W pobliżu stała wieża, w której chrześciańscy jeńcy byli uwięzieni, aby ich później ofiarować bogom. Noc była a cisza zalegała wszędy, nawet las poważny, który zwykle szumiał, dziś milczał; księżyc srebrny przyświecał ziemi swem mlecznem, łagodnem światłem. Dwaj uzbrojeni żołnierze trzymali straż przy wieży. Rozmawiali z cicha, a między innemi rozmawiali i o Bojomirze, który zebrał znaczne wojsko, wsparty mianowicie pomocą jednego z łużyckich książąt, który także przyjął chrześciaństwo. Jeden ze straży tak mówił: — Będzie to straszna i zacięta walka. I któżby to był pomyślał, że Dragosław i Bojomir będą naszymi nieprzyjaciołmi, mianowicie kiedy roku zeszłego odwiedzili nas dwaj ci książęta. Bojomir prosił o rękę pięknej i miłej Dobrosławy, córki Jasława; a że Bojomir był szlachetnym, przystojnym i dzielnym młodzieńcem, więc z radością jego oświadczyny przyjęto. Huczne odbyło się wesele, a któżby się był spodziewał, że za rok będą się działy podobne rzeczy, jakich byliśmy świadkami. Dragosław jęczy w więzieniu, Bojomir zbiera szeregi ku walce, Dobrosława wciąż smutna i zapłakana, a i Jasław jakiś wciąż zachmurzony. Oj źle się dzieje, bo czy zwyciężymy, czy też będziemy zwyciężeni, zawsze źle będzie dla nas, a kto na tem ostatecznie zyska: oto Niemcy, nasi odwieczni wrogowie; ci tylko czyhają na nasze niezgodę, aby nas ujarzmić. I zadumał się sędziwy wojak i westchnął, a oczy łzami mu zaszły. Rzecze na to drugi strażnik: — Oj co prawda, to prawda, źle się stało, że taka niezgoda panuje między książętami; ale cóż robić? dla czegoż Dragosław i Bojomir porzucili cześć ojczystych bogów, a kłaniają się jakiemuś niemieckiemu bogowi? Ręczę, że nasz książę dałby połowę swego kraju, byle tylko Dragosław porzucił tę nową wiarę. Inaczej byłby on już dawno śmierć poniósł. Ale dziwna to rzecz, że ten chrześcianin tak uporczywie trwa w swoim błędzie. Kto wie, co to za nowa wiara? Ale cóż, za kilka dni musi umierać, gdyż kapłani koniecznie pragną jego śmierci. Nie dał mu dokończyć jego towarzysz, pytając go się, czy nie widział w poblizkiej olszynie migającego światła. — Zatrąb na rogu i pilnuj dobrze wieży — mówił doń — a ja tymczasem pospieszę w zarośla, aby się przekonać, co tam zaszło. Jakoż pospieszył czem prędzej żołnierz w to miejsce, gdzie mu się coś mignęło, a tymczasem chrapliwy odgłos trąby zwoływał mężów z chat poblizkiego sioła. Niezadługo zaczęli się zewsząd zbiegać uzbrojeni wojownicy; z tych jedni stanęli przy wieży, a inni udali się w zarośla. Po chwili wrócili mężowie, a ów wojownik, który cień widział, taką, zdał sprawę z swej wyprawy. — Dziwne się u nas dzieją rzeczy. Wszedłszy w zarośla, usłyszałem plusk wody. Naciągnąłem łuk i nałożyłem strzałę, oczekując rychłoli się co z wody wynurzy, bo jeźli to był człowiek, powinien niedługo wypłynąć, a wtedy moja strzała byłaby go nie chybiła. Stoję i czekam, ale nadaremnie. W tem słyszę jakiś szelest w poblizkiej trzcinie. Kto wie, pomyślałem, może się w tej trzcinie ukrywa. Jakoż żgnąłem w to miejsce kilka razy dzidą, ale wtem wyrwało mi coś dzidę, a ja wpadłem do wody. Rad byłbym, aby jak najprędzej z Dragosławem zrobiono koniec, bo mianowicie w nocy, stojąc na straży przy tej wieży, zawsze w ciągłej jestem obawie. Ale cóż to za okrzyk i jęki, ach! to nieszczęśliwa Dobrosława, żona Bojomira, płacze i wyrzeka. Jakoż ujrzeli wojownicy Dobrosławę, a za nią, zwolna postępującego Jasława, udającego sio do wieży, gdzie był osadzony Dragosław. Wojownicy stanęli dwoma rzędami, a książę, milcząc zwolna, postępował, aż odszedł do drzwi więzienia. Dowódzca straży przyskoczył i odsunął mocne zasuwy, a wtedy otworzyły się drzwi z wielkim łoskotem. Jasław zniknął wkrótce w więzieniu, a straż z natężeniem wyczekiwała skutku tych nocnych odwiedzin. IX. W więzieniu. Dragosław, mając ręce i nogi związane, siedział w kącie więzienia, opierając się grzbietem o kamienną ścianę. Większą część czasu przepędzał na modlitwie, oraz na rozmyślaniu nad ostatniemi wypadkami. Niepokoiła go wielce niepewność, co porabia syn jego Bojomir. Bogu polecał siebie i swego syna, pokładając mocną nadzieję, że ten Ojciec Niebieski ulituje się nad nim. Już kilkanaście dni upłynęło od czasu owej nieszczęśliwej bitwy, a Dragosław dotąd nie wiedział, co się z nim stanie. W tem nagle rozwarły się drzwi, a książę Jasław wszedł do więzienia. Dozorca utkwił w szczelinie rozpaloną pochodnię, a sam się spiesznie oddalił. Jasław usiadł na kamiennej ławie, wznoszącej się niedaleko posłania Dragosława. Chwilę spoglądali na siebie książęta w milczeniu, aż pierwszy Jasław przerwał milczenie: — Więc tak daleko rzeczy zaszły, żeś więźniem u mnie. Spojrzno na siebie, w jakim pożałowania godnym znajdujesz się stanie. Ja jestem potężnym, wolnym księciem, jak dawniej, a ty nędznym niewolnikiem. Dragosław zapytał o syna, czy żyje jeszcze, lecz Jasław powiedział, że nie ma pewnej o nim wiadomości, gdyż na pobojowisku ciała jego nie znaleziono. Dragosław westchnął, dziękując niebu za ten promień nadziei, że syn jego żyje i jest wolnym. Rzecze po małej chwili Jasław: — I cóżby ci z tego przyszło, choćby nietylko żył twój syn Bojomir, ale i tysiące wojsk zgromadził, przecież mimo to nie wydrze cię z rąk niechybnej śmierci. — Nie pragnę niczego od świata — odpowiedział Dragosław — a z radością w sercu umrę, jeźli taka mego Stwórcy wola. — Jakżeż możesz być spokojnym i szczęśliwym, kiedyś w niewoli. — Ale dusza moja jest wolną, gdyż Zbawiciel świata zgotował jej szczęście wieczne. Po śmierci dusza moja będzie za łaską Bożą żyd szczęściem wiecznem, gdzie już nie będzie cierpień i niedoli, jak tu na ziemi. Rzekł na to Jasław: — O Dragosławie! co za złe duchy opanowały twą duszę. Opamiętaj się, porzuć tę błędną wiarę, która cię zaprowadzi do zguby. Wspomnij na dawną naszę wielkość i chwałę, na naszych walecznych ojców, którzy całe życie walczyli w obronie czci naszych świętych bogów. O biada ci, biada! Pogardziłeś wiarą ojców i wdałeś się w układy z wrogami ludu naszego, którzy czyhają na to, aby nas wytępić? Któż, jeśli nie niemieccy chrześcianie rzucili ziarno niezgody między nasz lud spokojny i łagodny? Czyż nie zmuszali i nie zmuszają naszego plemienia mieczem do porzucenia wiary ojców, a przyjęcia ich wiary? Czyż nie ujarzmili już wiele naszych plemion, nad któremi dotąd panują? Cóż to za wolność i szczęście ma spłynąć dla nas z tej nowej nauki, gdy mieczem i ogniem ją nam narzucają? To czary chyba, że mimo to wszystko trzymasz się tej nieszczęsnej nauki. — I ja tak niegdyś sądziłem — odpowiedział Dragosław — dopóki nie znałem chrześciaństwa, ale innego nabrałem przekonania, gdy bliżej poznałem tę boską naukę. Kapłani chrześciańscy nie szerzą mieczem ani ogniem swej wiary, ale miłością, cnotami. Cóż oni temu winni, że wojownicy niemieccy nadużywają chrześciaństwa. Nie daliśmyż zresztą powodu do tych walk zaciętych, gdy pierwszych kapłanów, którzy z kijem w ręku naukę Chrystusa w naszym kraju opowiadali, słuchać nie chcieliśmy, a nieraz nawet źle się z nimi obchodziliśmy? A ileż to nieraz złego wyrządzaliśmy jeńcom chrześciańskim, zabranym w niewolę, gdy nawet nieraz na wzór Niemców tych nieszczęśliwych ludzi zabijaliśmy na ofiarę naszym bogom. Napadaliśmy też nieraz pograniczne ludy chrześciańskie, te też oczywiście pragnęły nas za to ukarać, i dla tego często takie zacięte toczyły się boje. O Jasławie! zmieniłbyś twój sąd fałszywy o chrześciaństwie, gdybyś poznał bliżej tę wiarę, a mianowicie życie, nauki, czyny i śmierć Jezusa Chrystusa, który z nieba zstąpił, aby nauczył ludzi, w co mają wierzyć i co czynić. Nie wierz słowom kapłanów, gdyż oni wszelkiemi sposobami starają się ohydzić wiarę chrześciańską. Gdybyś ty przyjął chrześciaństwo, wtedy i lud poszedłby za twoim przykładem, a przez to sprawiłbyś wiele dobrego, tak że późne jeszcze pokolenia z wdzięcznością twojeby imię wspominały. Odpowie na to Jasław: — Nie znasz mego ludu i kapłanów, którzy więcej ode mnie u ludu mają znaczenia. Skorobym odpadł od czci bogów, natychmiast ukaranoby mnie śmiercią. Już i teraz krążą o mnie powątpiewania dla tego, że cię trzymam przy życiu. A ja cię dotąd zachowuję, gdyż spodzie wałem się, że porzucisz błędną naukę i wrócisz do czci bogów. A kiedy nic na tobie nie wymogli moi posłańcy, wtedy sam się do ciebie wybrałem, by cię w imię starej przyjaźni napomnieć; ale widzę, że słowa moje są na próżno. Gotuj się zatem na śmierć, bo dłużej już cię przed nienawiścią kapłanów zasłonić nie mogę. Ja wyruszę na wojnę, gdyż, jak słyszałem brandenburski książę Albrecht gotuje się do walki, namawiając chrześcian, aby się z nim połączyli. Wkrótce więc bój straszny i zacięty wybuchnie. Kapłani obiegają sioła i podburzają lud do walki, i gdyby bogi nie dały zwycięztwa... nie to być nie może, Światowid będzie z nami i dopomoże nam do zwycięztwa. Wzywam cię więc jeszcze raz Dragosławie, porzuć błędną. wiarą, a wróć do czci bogów, bo inaczej śmierć okropną poniesiesz. — O Jasławie! — odrzekł Dragosław — nic mnie nie ustraszy, ani śmierć nawet, abym porzucił wiarę chrześciańską. O gdybyś ty przejrzał światłem wiary, o gdybyś się raz przekonał, że te martwe, nieżywe bożyszcza żadnej pomocy dać nie mogą. Jeden jest tylko Bóg, w niebie i na ziemi, a owe bogi są tylko wymysłem ludzkim. Tu Dragosław padł na kolana i zaczął się głośno modlić: — Panie, Panie zmiłuj się nad nimi, przez śmierć jednorodzonego Twego syna Jezusa Chrystusa. Jasław odwrócił się i mocno wzruszony opuścił więzienie. X. Ocalenie. Zbliżała się nakoniec noc ostatnia: Dragosław gotował się na śmierć, czerpiąc odwagę i pociechę w wierze Chrystusowej. — Gdzie druga wiara? — pomyślał — któraby mogła dodać tyle nadziei, ile jej dostarcza wiara chrześciańską? O Jezusie Chrystusie, Zbawicielu świata, Tyś naszą ucieczką w nieszczęściu, naszą pomocą, naszą pociechą, naszą nadzieją. Tyś nam przykładem, jak mamy znosić nieszczęście, jak mamy cierpieć i miłować nawet naszych nieprzyjaciół. Potem wspomniał na syna: — O Bojomirze ukochany, gdybym cię jeszcze raz mógł ujrzeć i dzięki ci złożyć za to, żeś mi dał poznać światło prawdziwej wiary. O drogi synu, jeśli nie tu, to w niebie na zawsze się z tobą połączę. I w tem wyobraził sobie w duchu Jezusa Chrystusa, jak upadając pod ciężarem krzyża szedł na Golgotę, a przytomni śmiali się zeń, szydzili i naigrawali. Cierniowa korona wieńczyła głowę syna Bożego, a ręce, które nieraz błogosławiły rodzajowi ludzkiemu, przebite były gwoździami. Dragosław uklęknął i tak zaczął się modlić: — Zbawicielu świata, bądź mi pomocą i pociechą w ostatniej godzinie życia! Ty byłeś wolny od grzechu, a jednak takie gorzkie męki wycierpiałeś, a kiedy największe męki ponosiłeś, wtedy rzekłeś: Nie moja, ale twoja wola Panie, niech się stanie. I miałżebym ja wyrzekać, gdyś Ty takie wielkie męki ponosił. Im bliższa moja ostatnia godzina, tem więcej poznaję czystość Twej boskiej nauki. O błoga chwilo, kiedy na ziemi będzie tylko jeden pasterz i jedna owczarnia. O błogi czasie, kiedy Twe święte nauki, Zbawicielu mój, nietylko wyznawane, ale i wykonywane będą. A wtem, gdy się Dragosław tak z głębi serca modlił, drzwi się otwarły, a wkrótce za dozorcą więzienia, który niósł w ręku pochodnię, wszedł jakiś wojownik łużycki. Dozorca utkwił w szczelinie pochodnią, a sam się wkrótce oddalił. Dragosław sądził, że go chcą w więzieniu zamordować. Lecz jakżeż się zadziwił, gdy oto ów wojownik rzucił mu się na szyję, rzewnie płacząc. Poznał zaraz Dragosław po głosie, że to był Bojomir. — O synu ukochany — zawołał Dragosław cisnąc go do piersi. — Ciszej ojcze, gdyż łatwo może się wszystko wydać — rzekł Bojomir. — Cóż to wszystko ma znaczyć? — zapytał Dragosław — wyjaśnij mi to twoje niespodziewane przybycie, opowiedz czemprędzej! — Słuchaj ojcze — rzekł Bojomir — już od trzech dni bawię w tej okolicy, szukając sposobu, aby się do ciebie przybliżyć. Wczoraj spostrzegł mnie jeden z żołnierzy, więc zaraz puścił się za mną w pogoń. Przecież zdołałem ujść szczęśliwie i ukryć się między sitowiem i krzakami. Całą noc i cały dzień widziałem mnóstwo zbrojnych wojowników, krążących naokół zamku, więc musiałem się mieć na baczności, aby nie wpaść w ręce nieprzyjaciół. Dziś nad wieczorem ujrzałem, jak płynął na rzece łódką dowódzca straży zamkowej, śpiewając pieśni wesołe. Przybił do brzegu niedaleko tego miejsca, gdzie byłem ukryty. W tej chwili przyskoczyłem doń niespodzianie, powaliłem o ziemię, zatknąłem mu usta, ręce i nogi związałem łykiem. Potem ściągnąłem z niego chełm i zbroję, i wdziawszy na siebie, śmiało postąpiłem naprzód. Wszędzie witały mnie straże z uszanowaniem, a zatem przekonałem się, że mnie uważano za prawdziwego dowódzcę. Przystąpiłem do ogniska, za paliłem pochodnię i rozkazałem przywołać dozórcę więzienia, aby mnie zaprowadził do twego ojcze więzienia. Nie miałem w tem żadnych trudności, i jak widzisz, ojcze kochany, jestem z tobą razem. Ale nie traćmy czasu na próżnej rozmowie, bo łatwo być może, że się poznają na moim podstępie. Bojomir rozciął łyka, któremi Dragosław miał ręce i nogi związane, a zanim ten przyszedł do siebie z pierwszego wzruszenia, już mu Bojomir zarzucił płaszcz na ramiona, włożył chełm na głowę, przypasał miecz do boku, a po tem tak doń przemówił: — Teraz słuchaj mnie, ojcze. Około pięćdziesiąt kroków za wieżą znajduje się gęstwina, przy której nad rzeką spostrzeżesz łódkę, wsiądź w nią i płyń z biegiem rzeki, a jeżeli jest taka Boża wola, jutro osięgniesz nasz kraj rodzinny, wprzód jednakże uwolnij z więzów owego dowódzcę. — Jak to — rzecze ojciec — ja mam opuścić moje więzienie, ale cóż się z tobą stanie? — Tylko ty sam ojcze możesz się uratować, bo obydwaj bylibyśmy zgubieni, gdybyśmy obaj wieżę opuścili, gdyż straż jednego tylko widziała wchodzącego męża, dla tego spiesz się czemprędzej, bo czas upływa. — Nie, nie, tego nie mogę uczynić — odrzekł Dragosław. — Ojcze, błagam cię na wszystko, spełnij, o co cię proszę. Bóg litościwy wysłuchał mych modlitw, bo nadarza mi się sposobność uwolnienia kochanego ojca. Nie pozbawiaj mnie ojcze błogosławieństwa, którego za łaską Bożą dostąpiłem. — Rozumiem teraz — rzekł Dragosław — czego pragniesz i czego się zaraz powinienem był domyślić. Ty więc chcesz zostać za mnie w więzieniu, aby śmierć ponieść za mnie, a ja się mam ratować ucieczką. O Bojomirze, synu mój ukochany, jak wielkiem i wspaniałem jest twoje poświęcenie, lecz daruj, że twej ofiary przyjąć nie mogę. Dni moje, synu kochany, już są policzone, i tak już jestem starcem, tylko w skutek zahartowanego życia dochowałem jeszcze czerstwość i siłę. Sądząc podług zwykłej kolei spraw ludzkich, ty jeszcze długie lata żyć możesz. Czyż sam nie wyrzekłeś, że twą ustawiczną dążnością i najusilniejszem zawsze staraniem będzie, aby jak najwięcej chrześciaństwo rozkrzewiać? Żyj tedy i działaj dla prawdziwej wiary, a ja starzec blizki i tak grobu, niech raczej w obronie tej wiary umieram. — Czyż nie działam wtedy najwięcej dla wiary — odrzekł Bojomir — gdy moje najświętsze powinności wypełniam? Albo czy sądziłeś, ojcze, że tylko słowami działać chciałem. Ale słuchaj, coć rzeknę. Złożyłem na ręce Wojciecha przysięgę, że albo cię uwolnię, albo z tobą razem umrę. A więc jeźli nie chcesz, ojcze drogi, wysłuchać mej proźby, wtedy i ja pozo stanę z tobą razem w więzieniu tak długo, dopóki mnie na rozkaz Jasława nie wyprowadzą. Poważna głowa Dragosława, siwym włosem pokryta, pochyliła się na piersi, a strumień obfitych łez skropił jego lica. — Ach! ja się nie mogę z tobą rozłączyć, ukochany synu! — zawołał. — Trzeba ci to koniecznie, kochany ojcze, uczynić — odrzekł Bojomir. — Wspomnij na to, że lud oczekuje księcia. Jeżeli tu pozostaniesz w więzieniu, nic nie uczynisz dobrego; przeciwnie, jeżeli wrócisz do rodzinnej ziemi, możesz się stać zbawcą twego ludu i krzewicielem nauki Chrystusowej. Ojcze! lud twój wzywa cię memi usty: Idź i bądź pasterzem twej trzody. Dragosławowi ledwo serce nie pękło z rozrzewnienia i boleści. — O Zbawicielu! — rzekł po chwili — teraz pojmuję nieco twe wielkie cierpienia, jakich doznałeś. Wśród łkania i rzewnego płaczu rzucili się ojciec i syn sobie nawzajem w objęcia. Z wielkiem wysileniem wyrwał się Bojomir z uścisku i przymusił niejako ojca do wyjścia na wolność. Wprzódy jednakże uklęknęli obydwaj na środku więzienia, zasyłając nawzajem za siebie rzewne modlitwy do Boga. Była to zaiste wspaniała chwila! Syn uradowany był w sercu, że mu się nadarzyła sposobność poświęcić się za ojca: ojciec zaś dziękował Bogu, że mu dał tak dobrego syna. Ale już się zbliżyła chwila rozstania. Dragosław, odprowadzony od syna, ujrzał się za progiem więzienia. Chciał się wrócić napowrót, ale już drzwi się zawarły. Mimowoli kroczył naprzód z pochodnią w ręku. Straż zdala witała go z uszanowaniem, sądząc, że to ten sam dowódzca, który niedawno wszedł do więzienia. Dragosław udał się w wskazane mu przez Bojomira miejsce. Nasamprzód rozciął więzy dowódzcy, a potem znalazłszy łódkę, wsiadł w nię, odepchnął od brzegu, a łódka puściła się szybko z biegiem rzeki. Spojrzał raz jeszcze Dragosław na wieżę, która się ponuro rysowała w ciemnościach nocy, słabem tylko swiatłem księżyca oświecona. Spojrzał nieszczęśliwy ojciec w niebo, na którem miliony gwiazd się iskrzyły. — Święty Boże! — zawołał drżącym głosem — czyż nie będzie odwróconym ode mnie ten kielich goryczy? Ale nie moja, lecz Twoja wola niech się dzieje, Ojcze niebieski. Dziwna nadzieja wstąpiła w zbolałe serce Dragosława, księżyc właśnie wyszedł z za chmury, a i gwiazdki zdało się, że milej świecą i że niejako się uśmiechają do samotnego Dragosława. Łódka tymczasem szybko płynęła. Bojomir w więzieniu modlił się za ojca, błagając, aby uszedł szczęśliwie. XI. Bojomir. Niedaleko zamku wznosiła się wielka budowa, podobna do świątyni. Była ona przeznaczoną do chowania najdroższych przedmiotów, zdobytych na nieprzyjaciołach, a służyła też za miejsce narad, czyli wieców, bo tak się zwały narady u dawnych Słowian. Niedaleko tej budowli wznosił się gaj święty, poświęcony Światowidowi. Posąg tego bożyszcza wznosił się pod starodawnym dębem, którego potężne konary naokół się rozciągały. Właśnie odbywała się teraz narada najznakomitszych mężów pod przewodnictwem Jasława. Poprzednio odbyli kapłani wróżby, czy wypadnie wojna szczęśliwie. Jakoż utkwiono w ziemi kilka włóczni, pomiędzy któremi przeprowadzano konie. Żaden z rumaków nie dotknął włóczni, była więc wróżba, zdaniem kapłanów i ludu, pomyślna. Wesoła zatem panowała w zgromadzeniu radość. Była też tam i stara wróżbiarka, powszechnie szanowana, która także oświadczyła, że przyszła wojna wypadnie pomyślnie. Radość i uciecha z tego powodu nie miały granic. Wtem zewsząd zabrzmiały okrzyki: „Książę idzie, książę idzie”, a wojownicy dwoma stanęli rzędami. Jasław w orszaku dowódzców zbliżał się z zamku ku świątyni. Niedaleko posągu Światowida usiadł książę na przygotowanem siedzeniu, a następnie i dru żyna jego zasiadła. Jasław był poważnym, a widno, że przebijał się z jego twarzy głęboki smutek, który toczył jego serce. Niedługo w obszernych podwojach świątyni ukazał się kapłan naczelny. Biała, aż do stóp spadająca okrywała go szata, a na głowie miał wysoką czapkę, upstrzoną rozmaitemi znakami. Kapłan szedł powolnym krokiem, a gdy stanął w środku koła tak się odezwał poważnym głosem: — Cześć wam mężowie! Światowid, najpotężniejszy z bogów, objawił mi się, a usta jego mówiły słowa następne: Do broni ludu mój, gdyż nadeszła pora, że masz być najpotężniejszym i najsławniejszym w świecie. Niech okrzyk wojenny zabrzmi w naszej ziemi, niech każdy dorosły stanie pod bronią. Z wściekłością uderzajcie na nieprzyjaciół, gdyż Światowid będzie z wami. Jak ogień suche drzew liście szybko w popiół zamienia, tak i wasze męztwo niech niszczy naszych przeklętych wrogów. Jak strumień, z gór pędzący, który wszystko łamie i niszczy, tak i wy z podobną siłą uderzajcie na nieprzyjaciela. Wasze miecze, dzidy, siekiery, strzały i pociski będą miały szybkość błyskawicy. „Wrogowie się gromadzą, a więc i wy szykujcie się czem prędzej, wychodźcie w pole i bijcie tłumy niewierne. A pamiętajcie, że dwojaka czeka nas walka. Jedna od własnych braci, którzy przyjęli tę nieszczęsną nową naukę, a druga od Niemców, tych odwiecznych naszych wrogów, którzy nie zaniedbują korzystać z naszej niezgody. Wycierpieliśmy już tyle złego od Niemców, dla tego niech się raz zbliży dzień pomsty za te rozliczne krzywdy, jakich doznaliśmy. Skończył kapłan, a całe zgromadzenie odpowiedziało głośnym okrzykiem i szczękiem broni, który się daleko naokół rozlegał. Gdy się uciszyła wrzawa, wtedy tak znowu zaczął mówić kapłan: — A teraz czyńmy wszystko, abyśmy odwrócili od siebie gniew bogów, a zjednali sobie natomiast ich łaskę! Więc tedy książę i władzco tej ziemi, w imię bogów cię wzywam, aby ten przeniewierca bogów, Dragosław, tej jeszcze godziny był poświęcony na ofiarę bogom. Wahał się Jasław, a na twarzy było widać walkę sprzecznych uczuć w jego sercu. Ale okrzyki ludu i groźna postawa kapłanów zmusiły go, aby się stał powolnym na powszechne żądanie. Jakoż dał znak, aby przyprowadzono Dragosława. Po małej chwili przyprowadzono jeńca, lecz jakież na jego widok ogarnęło przytomnych zdumienie! imię „Bojomir” przechodziło z ust do ust zgromadzonej ciżby. Jasław cierpiał wiele już z tego powodu, że Dragosław miał stracić życie, ale gdy zamiast niego zobaczył Bojomira, małżonka swej córki, wtedy o mało nie stracił z przerażenia przytomności, a ledwie całą potęgą ducha zdołał pokryć ból niezmierny. Bojomir stąpał pewnym i śmiałym krokiem, a nawet cienia bojaźni nie było można dostrzedz na jego pięknem, męzkiem licu. Wszelką bojaźń śmierci odjęła mu ta myśl, że umiera za ojca. I dawniej, gdy był jeszcze poganinem, byłby z równą odwagą szedł na śmierć niechybną, ale wówczas ta odwaga byłaby tylko pychą. Dziś zamiast tej dzikiej i hardej namiętności jaśniała na jego twarzy święta pokora i poddanie się losowi, i dla tego też na jego widok poruszyły się serca rycerzy aż do najskrytszych tajników. Ten, którego oni zwykli za wzór męztwa uważać, szedł teraz, aby na ofiarnym kamieniu ducha wyzionąć. To też zamilkły wszelkie okrzyki szyderstwa, jakiemi zwyczajnie chrześciańskich jeńców witano, natomiast zaległa w obszernem kole grobowa cisza, tak że nieomal można było słyszeć uderzenia serca. Kapłan pierwszy odzyskał głos, zapytując wojowników, którzy przywiedli Bojomira, gdzie się podział Dragosław? Ci zaś odrzekli, że nie wiedzą, jakim to się sposobem stało, gdyż wczoraj jeszcze przebywał Dragosław w więzieniu, a dziś zamiast niego znaleźli Bojomira. Zaręczali, że się to tylko za pomocą czarów stać mogło. — Rzeczywiście, że to są czary — rzekł kapłan — któżby jeszcze o tem wątpił. Każdy wyznawca chrześciaństwa w ścisłej zostaje znajomości ze złymi duchami, i jest zatem wielkim czarownikiem — a zwracając się do Bojomira zapytał: — Czy może zaprzeczysz memu twierdzeniu? Właśnie zabierał się Bojomir do odpowiedzi, kiedy nagle wszyscy usłyszeli głośny płacz i łkanie. Zwróciły się oczy widzów ku tej stronie, zkąd ich te narzekania dochodziły i oto ujrzeli zbliżającą się. Dobrosławę, małżonkę Bojomira. Ponurym wzrokiem spojrzał na nią kapłan, a potem głośno zawołał, aby się Dobrosława oddaliła, gdyż wkrótce miały się rozpocząć ofiary. Kapłan zwrócił nawet swą mowę do księcia, żądając, aby Dobrosława została odprowadzoną. Jasław skinął tylko ręką na znak zezwolenia, gdyż z wielkiego bólu ani słowa przemówić nie zdołał. Tedy rzekł kapłan: — Potrójnym rzędem ustawcie się naokół jeńca, i nie dopuszczajcie doń nikogo, ktobykolwiek on był, bo wiecie, że krew jego należy się Światowidowi, który groźnie na nas spogląda. Bojomir, ujrzawszy Dobrosławę, która mu wierną została, wciąż go jednako kochając, zawołał: — O Boże, Boże, jakże mi ciężko teraz rozstać się z życiem, nie dla mnie, ale dla drogich memu sercu. A potem wzniósłszy ku Dobrosławie ręce, zawołał na nią kilka razy po imieniu. Wtedy Dobrosława rzuciła się do nóg ojcu, błagając: — Mój najdroższy ojcze, daruj mu życie, albo dozwól niech i ja z nim razem umieram. — Jak możesz za tyra prosić — rzekł kapłan — który za pomocą złych duchów wyprowadził ojca z więzienia, a sam został na jego miejscu. Dobrosława, załamawszy dłonie, spojrzała na Bojomira, pytając go się niejako o bliższe wyjaśnienie słów kapłana pogańskiego. Jej lica wyrażały grę uczuć miłości i przestrachu, wywołanych słowami kapłana. — O droga żono! — zawołał Bojomir — nie wierz temu, co mówi kapłan. Nie żadne czary, ale miłość mego Zbawiciela mnie tu przyprowadziła. A wy mężowie wiedźcie o tem, że zeszłej nocy udało mi się powalić o ziemię jednego z waszych dowódzców. Związałem mu ręce i nogi łykami, i zdjąłem zeń płaszcz, chełm i jego miecz przypasałem do mego boku. Tak ubrany udałem się do wieży, a na mój rozkaz wpuszczono mnie do więzienia, gdzie był osądzony mój ojciec. Proźbami memi nakłoniłem ojca, że ubrał się w płaszcz i chełm dowódzcy i uszedł z więzienia, ja zaś zostałem na jego miejscu. Oto jest owo dzieło czartowskie, o które mnie kapłan posądza. Niewypowiedziane uczucie opanowało serca wszystkich. Widok takiej wielkiej miłości i poświęcenia syna dla ojca wzruszył do łez najtwardszych nawet wojowników. Taką jest bowiem potęga cnoty, że nawet serca pogan przed nią się korzą. Wszyscy w milczeniu z uwielbieniem spoglądali na dobrego syna. Teraz pokazała się widocznie wyższość chrześciaństwa nad pogaństwem. Wtem wystąpił jeszcze z tłumu ów dowódzca, którego Bojomir o ziemię powalił, potwierdzając prawdę słów jego. Uwielbienie ludu nie miało granic, głośne okrzyki radości wzbijały się ku niebu. Kapłan zaś to bladł, to się czerwienił; widok takiej cnoty upokorzył go zupełnie. Wtem odezwała się Dobrosława: — Wierzę ci drogi małżonku — a potem tak dalej mówiła, zwracając się do kapłana: — Jestże to dziełem złych duchów, jeźli syn się poświęca za ojca? O jeżeli tak jest, że poświęcenie syna za ojca nazywacie czarami, to już chyba świat się przewrócił, a wasze bogi są do niczego. W takim razie złym duchom należy się kłaniać, jeźli do dobrego nakłaniają; takiemu złemu duchowi chcę być ciałem i duszą oddaną. Jeźli ta nowa wiara, którą Bojomir wyznaje, a którą wy kapłani przeklętą zowiecie, takie sprawia skutki, wtedy od tej chwili i ja wyznaję tę wiarę. Kapłan pogański, usłyszawszy te słowa zaczął się szamotać, jakoby zmysły utracił, a potem wzniósłszy ręce ku niebiosom, tak się odezwał: — Bogi nieśmiertelne! jakież bluźnierstwa na was ta dziewczyna miota. O biada nam, biada! każdej chwili za to bluźnierstwo mogą nas strzaskać pioruny. Zmiłujcie się nad nami bogi i objawcie mi waszę wolę, jakimby sposobem przebłagać was można. — Poznał Jasław, do czego zmierza mowa kapłana, tj. aby lud nań podburzyć i zamordować co rychlej Bojomira, a może i Dobrosławę. Kapłan albowiem mógłby np. powiedzieć, że tego a tego chcą bogowie, a wtenczas zabobonny lud łatwo uwierzyłby kłamliwym słowom kapłana, myśląc, że tego chcą bogowie. Widząc tedy książę grożące niebezpieczeństwo, w te się odezwał do zgromadzonego ludu słowa: — Słuchajcie wojownicy, coć wam powiem. Bojomir widać jest albo pod wpływem czarów, a w takim razie należy się starać zwrócić go na dobrą drogę. A przytem zważcie, że jego żona jest córką waszego księcia, zatem spodziewam się, że przez wzgląd na mnie i moją córkę nie dozwolicie mu nic złego uczynić. Jeżeli zaś rzeczywiście Bojomir poświęcił się za ojca, co zdaje się być rzeczą prawdopodobną, czyż go za to śmiercią karać będziemy? Byłoby to największą niesprawiedliwością. Dla tego odprowadźcie teraz Bojomira do więzienia, a zaręczam wam, że jeżeli będzie trwał w błędach, albo jeżeli się wyda, że tu zachodzą czary, wówczas przypłaci to życiem. A teraz ogłaszam zgromadzenie za rozpuszczone. Pójdź ze mną biedna moja córko do zamku. Mężowie szczęknęli bronią na znak, że ich mowa księcia zupełnie zadowoliła. Wojownicy udali się następnie każdy w swą stronę, Bojomira odprowadzono do więzienia, książę zaś udał się z Dobrosławą, która więcej do umarłej, niż żywej była podobną, do zamku; kapłan zaś pełen rozpaczy, tarzał się po ziemi u stóp bożyszcza. XII. Pocieszająca wiadomość. Dragosław tymczasem, wróciwszy do swej krainy, został z zapałem powitany od swoich. Wnet udało mu się zgromadzić liczne wojsko, na którego czele postanowił bronić się do ostatniego przeciw napaści Jasława. Ten bowiem rad nierad za wpływem pogańskich kapłanów gotował się do walki, a nawet już się zaczął zbliżać do ziemi Dragosława. Wtedy i Dragosław przygotował swoje zastępy do boju. Właśnie był to dzień odpoczynku dla wojska. Dragosław siedział przed namiotem, rozmawiając z kapłanem Wojciechem, z którym się znowu połączył. Troska o syna i doznane cierpienia zmieniły nadzwyczaj Dragosława. Obraz syna stał mu wciąż przed oczyma, za synem wciąż tęsknił, a mimo, że go Wojciech pocieszał słowami nadziei, wiary i miłości, jednak nieszczęśliwy ojciec wciąż trwał w smutku. — Oby mi Bóg dozwolił zginąć w przyszłej bitwie! — mówił do Wojciecha. — Aczkolwiek jestem wysoką czcią dla ciebie przejęty — odrzekł na to pobożny kapłan — jednak jako opowiadacz słowa Bożego mam sobie za powinność zwrócić ci uwagę, że słowa twoje nie są, zgodne z naukami Jezusa Chrystusa. — Czyżbym przez to grzech popełnił — odrzekł Dragosław — jeżeli sobie życzą śmierci. Wszakżeż takim sposobem połączyłbym się prędzej z Bogiem i z moim synem, który się za mnie poświęcił. Po tych słowach westchnął i zapłakał strapiony książę i spojrzał smutno ku niebiosom. Mocno wzruszony Wojciech w te się doń odezwał słowa: — Wspomnij na to, że syn twój już dawno przebył okropną godzinę śmierci. Już teraz w szczęśliwości wiecznej spogląda na nas z niebios wysokich. Oby ci był zawsze wzorem w wypełnianiu twych obowiązków! Bojomir, jako dobry syn, położył życie swoje za ojca, a przez to wypełnił przepis Boga samego, który powiedział: Czcij ojca twego i matkę twoję. Podobnie i ty książę wypełniaj twoje powinności, a mianowicie rozszerzaj wiarę chrześciańską i staraj się o szczęście twego ludu. Proś więc Boga raczej o siłę, abyś zdołał zadość uczynić twym wielkim powinnościom. Wszystkie inne życzenia, a mianowicie pragnienie śmierci, jest nagany godnem. Odrzuć tedy książę, co sercu twemu dolega, a oddaj się zupełnie wypełnianiu obowiązków i szerzeniu dalej dzieła, które Pan nasz, Zbawiciel świata, rozpoczął. Jeżeli się zgodzisz z wolą Bożą, to cię i Bóg czasu swego cudownie pocieszy. Wierzaj słowom kapłana, twego przyjaciela, z duszy i serca cię miłującego. Dragosław powstał, uścisnął rękę Wojciecha, mówiąc: — Masz słuszność przyjacielu, twe słowa spadły, jak rosa ożywcza, na mą duszę. Wtem przystąpił jeden z dowódzców, donosząc, że schwytano żołnierza Jasława. Kazał go przyprowadzić Dragosław; co gdy się stało, wtedy jeniec pierwszy tak się odezwał: — Chcesz się zapewne dowiedzieć o sile i stanowisku naszego wojska, oraz o ważniejszych zamysłach Jasława, lecz ode mnie niczego się nie dowiesz, gdyż przysiągłem na nieśmiertelne bogi, że będę milczał, choćbym miał najokropniejsze męki wycierpieć. — O sile wojska i wojennych zamysłach Jasława dowiemy się na polu bitwy — rzekł na to Dragosław — a teraz chciałbym się coś pewnego dowiedzieć o moim synie Bojomirze. — Czyś się nic o nim nie dowiedział, odkąd jesteś wolnym? — zapytał jeniec. Na to książę: — Gdyby tak było, tobym cię nie pytał, a teraz powiedz wszystko wiernie, o czem masz wiadomość. Po małej chwili odezwał się jeniec: — Jeżeli mi przyrzeczesz darować życie, oznajmię ci wiele ważnych wiadomości o twym synie Bojomirze. — Nie męcz mnie dłużej, a powiedz wszystko czem rychlej. Zostaniesz u mnie w niewoli tak długo, dopóki się nie przekonam o prawdzie słów twoich. Przez ten czas nic ci się złego nie stanie, przyrzekam ci to uroczyście. A teraz rozkazuję ci mówić. — Więc słuchaj słów, które cię pocieszą. Bojomir nie padł ofiarą, ale czy obecnie żyje jeszcze, tego nie wiem, gdyż wiedzę wszech rzeczy zachowały sobie nieśmiertelne bogi. Lecz, że z żoną swą Dobrosławą uszedł z więzienia, jest tak pewną rzeczą, jak to, że przed tobą jako niewolnik stoję. Na licach książęcia osiadła śmiertelna bladość; spojrzał na jeńca badawczym wzrokiem, by przeniknąć ostatnie tajniki jego duszy, a patem rzekł drżącym głosem: — Człowieku! czy cię zły duch tu sprowadził, abyś szydził z biednego ojca; ale wiedz, że jakkolwiek się bóg twój zowie, przeklętym jesteś w niebie i na ziemi, jeźli śmiesz bluźnić i kłamstwami łudzić nieszczęśliwego ojca .... Jeniec padł na kolana, a wznosząc w górę ręce, zawołał: — Jeźli się okaże, że kłamliwemi były moje słowa, niech zginę śmiercią najokropniejszą! — O Boże! — jęknął starzec, — czy słyszałem dobrze, powtórz jeszcze raz twe słowa? Czy rzeczywiście syn mój nie padł ofiarą, ale uszedł szczęśliwie z małżonką? — Tak jest — rzekł jeniec, to powiedziałem i powtórzę dziesięć razy, bo tak się stało, a wkrótce może przekonasz się i zkąd inąd, że prawdę mówiłem. — Jeźli tak, to bądź pewnym, że cię nagrodzę, o ile będzie w mojej mocy. Lecz teraz opowiedz wszystko, a mianowicie w jaki sposób udało się memu synowi ujść z rąk ludzi, krwi jego pragnących. Jeniec zaczął opowiadać o tem co zaszło obok posągu Światowida, o czem już wiemy, a potem tak mówił dalej: — Bojomir został napowrót odprowadzony do więzienia, gdzie go często odwiedzała jego małżonka. Znaczny czas szło wszystko pomyślnie, i już wszyscy mówili, że Bojomir wyrzecze się wiary chrześciańskiej, a uwierzy znowu w nieśmiertelne bogi. Wtem nagle przestraszyła nas wszystkich wiadomość, że Bojomir uszedł z więzienia, a z nim i Dobrosława. Kapłan naczelny zwołał natychmiast lud na zgromadzenie, gdzie posądził księcia, jakoby wiedział o ucieczce, a nawet był jej głównym sprawcą. Lud, mową kapłana zapalony, spoglądał pełen gniewu i niedowierzania na Jasława. Ja, który oddawna duszą i ciałem jestem mu oddany, gdyż mam to przekonanie, że jest wierny ojczystym bogom i o dobro ludu się stara, począłem mieć bojaźń o jego życie. Lecz wtem powstał książę, a skoro ujrzałem, jaka powaga panowała na jego twarzy, wtedy nabrałem otuchy. A książę w te mniej więcej przemówił słowa: Widzę, że kapłan wystąpiwszy z tak wielkiemi naprzeciw mnie oskarżeniami, chce was do tego spowodować, abyście innego sobie obrali księcia. Wiodłem was nieraz na pole zwycięztwa i chwały, lecz może sprzykrzyliście już sobie moje panowanie, może ku przyszłej walce innego sobie życzycie wodza. — Słowa te uczyniły głębokie wrażenie na wojownikach, gdyż wszyscy dobrze wiedzieli, że nad księcia Jasława nie ma nikogo, coby umiał lepiej prowadzić lud do boju. A książę tak mówił dalej dobitnym głosem: Jutro miała się rozpocząć wyprawa wojenna, jakoż przygotowaliśmy się już na nią. A teraz, zważajcie pilnie na moje słowa. Jeżeli kapłan wyrzecze jeszcze jedno słowo powątpiewania, wówczas złożę mą książęcą władzę, bez względu na to, czy to będzie waszą wolą, czy nie. Aby zaś zrzucić z siebie wszelkie powątpiewania, stanowię, aby podczas odbyć się mającej wyprawy wojennej znajdowało się zawsze przy mnie sześciu wojowników, wybranych przez kapłana. Ci złożą przysięgę, że zawsze będą przy mnie, i że pilnie będą zważali na czyny moje. Skorobym się chciał dopuścić zdrady, wówczas mi mogą śmierć zadać. — Wiele głosów zawołało, że tego nie potrzeba, lecz książę nie odstąpił od swego przedsięwzięcia, aż nie stało się jego życzeniu zadość. A potem wziął się odważnie do dzieła, lecz więcej mówić o przy gotowaniach wojennych nie pozwalają mi moje śluby. Książę rozkazał, aby odprowadzić jeńca do namiotu i zaopatrzyć go wszelkiemi potrzebami; a gdy się drużyna oddaliła, wtedy odezwał się do Wojciecha: — O wielkim, potężnym i dobrym jest Bóg, a miłosierdzie Jego nieograniczone! Teraz dopiero poznaję lepiej tego Ojca w Niebiesiech. — Syn twój żyje — zawołał kapłan — a zapewne go jeszcze będziesz widział. Wkrótce może zbliży się ta chwila, że przybędzie do nas z swą małżonką. O Boże wszechmogący, chwała i cześć po wszystkie czasy imieniu Twojemu! cudowne są Twoje drogi, a któż wypowie Twą dobroć, Twą miłość. Dzięki niech Ci będą, Stwórco nieba i ziemi, żeś wyratował sługę Twego z okrutnej a haniebnej śmierci. Następnie udali się obaj do namiotów, gdzie padłszy na kolana, modlili się z duszy całej, z serca całego, dziękując za doznane łaski. XIII. Druga bitwa. Ziściła się nadzieja Wojciecha, gdyż w kilka dni przybył Bojomir z Dobrosławą do obozu Dragosława. Któż opisze radość pierwszego powitania, to szczęście ojca, że znowu posiadał syna, a Bojomira, że znowu ujrzał ojca. Jakżeż się cieszył poczciwy kapłan Wojciech i wszyscy wojownicy. Lecz nadaremnie siliłbym się podać dokładny obraz tej radości; pióro moje jest za słabe, aby choć w części opisało to wesele, jakie panowało w obozie Dragosława. Wszyscy rozczuleni dziękowali Bogu za tak cudowną opiekę. Nie zapomniał Dragosław i o jeńcu, jakoż udarowawszy go hojnie, chciał go wypuścić na wolność. Ale ten na widok tylu poświęceń i bogobojnego żywota wyznawców Chrystusa, już nie chciał opuścić Bojomira i Dobrosławy. Od tej chwili porzucił bałwochwalstwo, pragnąc być chrześcianinem. Jakoż prosił Wojciecha, aby go oświecił w wierze chrześciańskiej i przyjął do kościoła Chrystusowego przez chrzest święty. Taki wpływ wywierają szlachetne czyny, a zatem ile to dobrego nasze dobre postępki sprawić mogą. W tem nadeszła wiadomość, że Jasław z potężnem zbliża się wojskiem. Dragosław, Wojciech, Bojomir, gdyby można, własnem życiem pragnęliby przeszkodzić walce, w której miała płynąć krew bratnia, bo tak wojsko Dragosława, jak i Jasława, składało się z Łużyczan. Dragosław na prożbę Wojciecha wysłał posłów do Jasława, w celu zawarcia pokoju i zaprowadzenia zgody; ale pogańscy kapłani ani słuchać o tem chcieli, a posłowie ledwo że uszli z życiem przed rozjuszonym tłumem. Cóż miał robić Dragosław? Bronić się musiał od napaści, i acz z bolem serca gotował się do boju. Ach nie ma nic okropniejszego na ziemi, gdy bracia się mordują. Zaledwie się na niebie ukazała jutrzenka, a już w obozach gwar wielki panował. Zaświeciło wspaniałe słońce, a właśnie chrześciańskie wojsko na klęczkach zanosiło modły, błagając Boga o pomoc. Po odśpiewaniu religijnych pieśni zabrzmiały chrapliwe rogi i trąby. Była to pobudka do boju. Z rozwiniętemi chorągwiami postępowali śmiało wojownicy chrześciańscy. W tem dzikie ozwały się okrzyki, a wnet z całą siłą uderzyli na chrześcian poganie. Zwarły się szeregi, a tak zacięta powstała walka, że aż rzeka, nad którą się bili, krwią się zafarbowała. I jedna i druga strona ostatnich sił dobywała. Chrześcianie bronili własnej ziemi i mieli nadzieję, że w razie zwycięztwa nawrócą swych braci na chrześciaństwo. Poganie zaś, od kapłanów podburzeni, walczyli zajadle na cześć bogów. Jednakże mimo nadzwyczajne wysilenia wojsko Jasława musiało się cofnąć do poblizkiego obozu, mocno obwarowanego. Tam kapłani wszystkich użyli sposobów, aby zapalić stygnącą w żołnierzu odwagę. Nie szczędzono nawet krwi chrześciańskich jeńców, aby tylko napoić serca wojowników wściekłością dla chrześcian. Zbliżyły się wojska Dragosława, a wnet na nowo walka zawrzała. Szczęk broni, krzyk, zgiełk, nawoływania, dźwięk rogów, jęki rannych i umierających napełniły powietrze. Miecze i zbroje trzaskały, a gwar i huk był tak niezmierny, jak rzadko kiedy posłyszysz. Ziemia się zaczerwieniła od krwi potoków, a ciała zabitych leżały stosami. Poganie z wściekłą zaciętością jak lwy się bronili; rozpacz, nienawiść dodawała im odwagi, z wściekłością nie do opisania odpierali nacierających chrześcian. Lecz już chrześcianie wdarli się do obozu, a wtedy zaciętość się podwoiła. Aż iskry pryskały od uderzeń broni, wojownicy siekli mieczami, niby kosarze w żniwa, a nieprzyjaciele pokosami kładli się na ziemię. Już zaczął powstawać popłoch w szeregach pogańskich. Lecz zanim zginą, jeszcze chcą raz ostatni odnowić walkę. Kapłani wywiesili świętą chorągiew Światowida, złotem i purpurą tkaną. Lecz i to nie pomogło, święta chorągiew zdobyta. Teraz już zwątpili poganie o zwycięztwie, a zarazem zachwiała się ich wiara w swoje bogi, poznali bowiem wyraźnie, że potężniejszym jest Bóg chrześcian. Zatem wściekłością miotani, postanowili wywrzeć zemstę na podburzycielach do wojny, tj. na kapłanach pogańskich, którzy im przepowiadali zwycięztwa, aby ich tylko do wojny zapalić, a teraz okazało się, że kapłani pogańscy byli tylko nikczemnymi oszustami, którzy ludowi własne słowa za wolę bogów głosili. W jednej chwili padły głowy tych krzewicieli nienawiści bratniej na ziemię. Taką odebrali nagrodę za swe czarne i niecne czyny i taka też nagroda, jeźli nie tu na ziemi, to tam na drugim świecie będzie czekała wszystkich zdrajców swego kraju, swych braci, i tych, którzy podburzają braci na braci. Gdy to ujrzeli Dragosław i Bojomir, tak zaraz kazali się cofnąć swemu wojsku, aby zaprzestać krwawej, bratobójczej walki. Następnie wysłał Dragosław posłów z zielonemi gałęziami na znak pokoju. Przyjął ich mile Jasław, choć w niebezpiecznem znajdował sie położeniu, bo odebrał ciężką ranę. Jakoż w krótkim czasie zostało zawarte zawieszenie broni. O jakże się radowali żołnierze stron obu, że raz przecież ukończył się bój straszny. Smutny przedstawiało widok pobojowisko, zasłane trupami. Leżeli wojownicy, jedni ranni, inni martwi na zawsze. Pozostali zajęli się żywo niesieniem ratunku rannym i anibyś nie poznał tych ludzi, którzy niedawno wytępić się usiłowali, a teraz z troskliwościa pielęgnowali rannych swych braci. Zobaczmy tymczasem, co się dzieje z Wojciechem, Dobrosławą i innemi osobami naszego opowiadania. XIV. Zakończenie. Wojciech, Dobrosławą i niewiasty łużyckie znajdowały się podczas bitwy w bezpiecznem ukryciu, mając dla obrony kilku zbrojnych wojowników. Cisza panowała w przyrodzeniu. Na rzece pływał biały łabędź; komary, motyle, muszki, cicho brzęcząc, unosiły się nad wodami, a z poblizkich drzew i krzewin ozwały się chórem ptaszęta, nucąc wesoło pieśń poranną na cześć Stwórcy. Ale niedługo trwał ten błogi pokój, bo razem ze wschodzącem słońcem i wiatr powstał, niebo pokryło się ciemnemi chmurami, a drzewa zaczęły smutnie szumieć. Wtem nagle doszedł księdza Wojciecha szczęk broni z pola bitwy. Wojciech, Dobrosława i niewiasty padli na kolana, błagając Boga, aby się szczęśliwie zakończyła ta krwawa walka. Kilka godzin spędzili na modlitwie, płaczu i wzajemnych pocieszaniach. Dobrosława była nader smutną, obawiając się o los małżonka i ojca, X. Wojciech słowami pociechy krzepił jej ducha. Wtem nagle przybyło kilku jeźdźców, a między nimi byli Dragosław, Bojomir i Jasław. Ten ostatni choć ranny, spieszył czem prędzej powitać swą ukochaną córkę. Dobrosława na ten widok wydała okrzyk radości, a z wielkiego wzruszenia straciła przytomność. Dotrzeźwiono się jej wkrótce, a wtenczas wesele wszystkich przytomnych nie miało granic. Jak wielkim był przed chwilą smutek, tak teraz wielką była radość. Jasław opowiadał, że w boju po kilka razy groziło mu niebezpieczeństwo życia. Raz nawet spadł z konia, a wtedy spodziewał się niechybnej śmierci, gdyż zewsząd pędzili jeźdźcy na koniach. W tem niebezpieczeństwie uczynił ślub, że jeżeli się szczęśliwie wyratuje, wówczas porzuci pogaństwo, a przyjmie wiarę chrześciańską. Jakoż zachował go Bóg szczęśliwie. — A teraz — dodał — pragnąłbym jak najprędzej przyjąć chrzest święty wraz z moim ludem. Wszyscy dziękowali Bogu w głębi serca za to nawrócenie Jasława. Gdy już pierwsza radość przeminęła, wtedy zwołano wojsko, a kapłan Wojciech miał rozczulające kazanie, którem do reszty serca pogan nawrócił. Łzy, jak groch się toczyły po licach słuchaczy, gdy mówca wspomniał o poświęceniu Bojomira za ojca i o nawrócenia Jasława. „Cudowne są drogi Opatrzności”, kończył Wojciech, „a wielkim i dobrym jest Bóg, On, jak ojciec sprawiedliwy, karze występnych; ale też pociesza swe dzieci, skoro widzi poprawę. A więc módlmy się do tego Ojca w Niebiesiech i wypełniajmy zawsze świętą Jego wolę.” Padł Wojciech na kolana, a z nim lud wszystek. Wspaniały był to zaiste widok, gdy zachodzące słońce oświecało te klęczące tłumy. Niedługo po owej bitwie ochrzcił Wojciech Jasława, Dobrosławę i wielu innych. A tak powoli chrześciaństwo się szerzyło między ludem serbsko-łużyckim. Dragosław i Jasław budowali liczne kościoły, a z dnia na dzień coraz więcej się utwierdzała nauka Chrystusowa w kraju łużyckim. Nieszczęśliwy ten naród miał wiele do wycierpienia od swych sąsiadów Niem ców, aż też przez nich nieomal do szczętu wytępionym został, bo mała tylko garstka ludu tego ocalała po dni nasze. Na tem się kończy nasze opowiadanie. Niech ztąd będzie nauka dla dzieci mianowicie, aby czciły, kochały i szanowały rodziców, jak ów Bojomir, który chętnie był gotów śmierć ponieść za ojca. Wy przecież dzieci nie potrzebujecie umierać za rodziców (choć gdyby do tego przyjść miało, powinnością jest waszą i życia nie żałować, dla waszych kochanych rodziców), ale w inny sposób możecie im okazać swą miłość. Wszyscy inni czytelnicy niech ztąd biorą naukę i przykład, że najokropniejszą zbrodnią jest przelewać krew braci i siać niezgodę. Niech was Pan Bóg broni, abyście wy jako Polacy, mieli zabijać Polaków, albo im szkodzić na życiu, zdrowiu, majątku i sławie. To grzech nieodpuszczony, to zbrodnia nad zbrodnie taka ciężka, że myśl nawet podobna jest już grzechem. Kto was podburza czy to na panów, czy na księży, ten jest oszustem, podłym człowiekiem, gorszym od owych pogańskich kapłanów. Takich ludzi unikajcie. Coż się stało z tymi Kajmami z r. 1846, którzy swe ręce zbroczyli krwią swych braci? Wiecie, że tu chcę mówić o galicyjskiej rzezi. Oto zmarnieli wszyscy nikczemnie, za życia nie znaleźli pokoju, a i tam na drugim świecie ponoszą zapewne męki okropne. A podburzyli tych nieszczęśliwych ludzi do tej zbrodni ludzie bez czci, wiary i sumienia, przywłoki, przybłędy, a przeklęta gorzałka dokazała reszty. W opowiadaniu powyższem chrześcianie i poganie walczą z sobą, a jakżeż im było smutno i okropnie walczyć z sobą. A my przecież wszyscy Polacy jesteśmy chrześcianami, na jednej żyjemy ziemi, jednym polskim żywimy się chlebem, i my będziemyż trwać w nienawiści ku sobie? Nie daj tego Boże! Nie mówię ja tego, jakobym przypuszczał, żeby lud wiejski polski mógł raz drugi coś podobnego uczynić, jak w r. 1846, a wiem i to dobrze, że nasz poczciwy lud w Wielkopolsce, tj. w dzisiejszem W. Ks. Poznańskiem, i w Prusach Zachodnich, za nic w świecie nie podniósłby ręki na swych kochanych księży i panów, choćby go i wszyscy djabli do tego namawiali, ale wiem i to, że z powodu podszeptów złych ludzi niejeden złe rzeczy wygaduje na księży i panów, choć to są bracia nasi, więc i takie mowy są złe i grzeszne. Otóż upominajcie jeden drugiego, aby hamował swój język i nie przyczyniał się do obrazy Bożej, której już i tak jest bardzo wiele na ziemi. Lud polski jest dobrym i poczciwym, a więc woli zgodę. Niechże tedy święta zgoda panuje na ziemi polskiej, to jest serdeczne życzenie tego, który to opowiadanie dla was spisał. Panu Bogu was polecam! Krótka wiadomość o Serbach-Łużyczanach. „Daleko pozieram na prawo, bystro rzucam wzrok na lewo i daremnie oko moje szuka w Słowiańszczyźnie Słowian.” Temi słowy żali się natchniony piewca czeski, Jan Kollar, w poemacie „Córa Sławy”. To znaczy, że Polacy, Czesi, Rusini i inne plemiona słowiańskie zapominają o tem, że są pochodzenia słowiańskiego i że mają obowiązki dla wszystkich Słowian. Odnosi się to mianowicie do nas Polaków. Jest to jednym z naszych największych błędów w dziejach porozbiorowych, że nie staraliśmy się o zawarcie ścisłego braterstwa z ludami słowiańskiemi. Wystawmy sobie tylko, jaką zyskalibyśmy potężną pomoc duchową, gdybyśmy się porozumieli bliżej i zawarli sojusz bratni choćby tylko z Czechami i Rusinami? Czyż ta myśl nie jest podobną do wykonania? Wszakżeż Polska zawarła unią, czyli braterstwo z Litwina- mi i Rusinami w Lublinie 1569 r. Otóż z Rusinami należałoby odnowić tę unią lubelską i rozszerzyć ją na Czechów, a z czasem i na inne ludy słowiańskie. W tym celu potrzebną jest znajomość bratnich narodów słowiańskich. Należy nam się zapoznać z ich przeszłością, językiem, zwyczajami, literaturą itd. Dla przeprowadzenia w czyn tej myśli umieszczać będziemy w „Wielkopolaninie” ) powieści na tle dziejów słowiańskich, a obok każdej powieści będzie podaną wiadomość o odnośnem plemieniu słowiańskiem. Zaczynamy od serbskich Łużyc, gdyż lud ten słowiański zasługuje z wielu miar, abyśmy się zajęli jego losem i abyśmy poparli jego szlachetne usiłowania o utrzymanie narodowości. Nieco o nazwie Serbów-Łużyczan. Obok ogólnej nazwy Słowian była w dawnej Słowiańszczyznie najwięcej rozpowszechnioną nazwa Serbów. Jan Szafarzyk, jeden z najuczeńszych Słowian, autor słynnego dzieła ,,Słowiańskie Starożytności” udowodnił, że wyraz „Serb, Serbowie” oznacza rodaka, swojaka, pobratymca. Polski wyraz „pasierb” jest tego samego pochodzenia, a wiadomo, że pasierb znaczy nader blizkiego krewnego. Dwa plemiona słowiańskie przyjęły tę nazwę, tj. Słowianie nad Dunajem w dzisiejszem królestwie serbskiem i w południowych Węgrzech, oraz Słowianie w krainie zwanej Łużyce, (po niemiecku Lausitz). Dla odróżnienia od Serbów południowych zowie się zwykle Słowian łużyckich Serbami-Łużyczanami. Oni sami w narzeczu górnołużyckiem zowią się S e r b, w liczbie mnogiej S e r b j o; po dolnołużycku S e r b s k i albo S e r s k i. Niemcy zowią ich Wendami i Sorabami (Wenden, Soraben). Trzeba wiedzieć, że obce ludy tj. Grecy, Rzymianie i Niemcy zwali powszechnie Słowian Wenedami, Wendami. Wyraz Ł u ż y c e spokrewniony jest z wyrazami ług, łęg, a że się głoska g przemienia często w ż (np. Bóg boży; stóg stożek), przeto z ługu i ługów utworzyły się wyrazy: Łużyce, Łużyczanin, Łużyczanie. Zwykle każdy naród sam się różnie zowie, a i inne ludy różne mu dają nazwy. Niemcy zwani są Germanami, Teutonami, a Polacy Lechitami i Sarmatami. Serbowie - Łużyczanie powstali z połączenia trzech głównych plemion słowiańskich, tj. z Serbów, Łużyczan i Milczan; dwie pierwsze nazwy się utrzymały, ostatnia zaginęła. Tak i Polacy utworzyli się z Polan, Mazurów, Chrobatów, Pałuczan, Kujawiaków itd. Pogląd na starożytne dzieje Serbów - Łużyczan. Łużyce, dzielące się na górne i dolne, jest to kraina, leżąca w kącie między Polską a Czechami na przestrzeni mniej więcej 750 mil kwadr. Od najdawniejszych czasów mieszkali tu Słowianie, o których tak się rozpisuje W. Bogusławski: „Lud serbsko-łużycki był zawsze charakteru łagodnego, gościnny, czemu się niemieccy misjonarze wydziwić nie mogli. Gościa częstowali jak najwytworniej. Złodziejstwa z chęcią posiadania cudzej własności nie znano wcale, dla tego wszystkie ich domy stały otworem, zamków nie używali. Przy każdym domu stał stół z jedzeniem; każdy podróżny mógł jeść, ile chciał. Kto nie przyjmował podróżnego, zasługiwał na wzgardę, a dom jego i majątek każdemu było wolno spalić. Wszyscy byli syci, nikt nie kładł się spać o głodzie — i jak upewniają misyonarze, nędzarzy i włóczęgów nie znano tam wcale. Kobiety celowały czystością obyczajów i wiernością w małżeńskiem pożyciu; mężczyźni siłą fizyczną, zręcznością, pracowitością i męztwem, lecz pić lubili wiele. Prawa osobiste człowieka były w wielkiem poszanowaniu, swobodę przenosili nad wszystko, niewolnikom nawet ją ofiarowali, a walczyli za nią zapamiętale. Nie chodzili Serbowie na dalekie wyprawy szukać zdobyczy a miecza dobywali tylko na obronę wolności; wdzierstwem do cudzego mienia i grabieżą sąsiadów nie plamili się nigdy. Każdy krajał rolę w skiby, w pocie czoła pracował nad jej uprawą, przekładając byt rolniczy nad wszystkie inne. Ziemia była najdroższem mieniem Słowianina; nie opuszczał on jej nigdy dobrowolnie, bronił do upadłego od nieprzyjaciół, żył i umierał tam, gdzie się urodził. Ze szczegolnem zamiłowaniem poświęcali się Serbowie uprawie roli, pielęgnowaniu i hodowaniu wszystkiego, co zostaje z nią w związku. Wielkie stada koni i bydła hasały po bujnych pastwiskach, utrzymywanych porządnie, a gliniasta ziemia nad Łabą pracą mieszkańców zamienioną była w urodzajne niwy. Lny serbskie słynęły w Germanii, a w bartnictwie przewyższali Serbowie wszystkie narody. Oni też pierwsi poczęli dobywać sól na pobrzeżach Solawy (Sali) i założyli tam piece do jej warzenia. Pług, wynalazek słowiański, przejęli Niemcy od Serbów.” Uczony berliński Niemiec Klöden pisze wyraźnie, że dawni Słowianie nie ustępowali w oświacie Niemcom, jeżeli ich nie przewyższali. Serbowie-Łużyczanie byli pierwotnie bałwochwalcami, oddawali jednakże szczególną cześć najwyższej niewidzialnej istocie, zwanej Boh t.j. Bóg. Wystawiali sobie jednakże tę istność w dwóch postaciach, białego i czarnego boga. Dotąd niedaleko Budyszyna wznoszą się dwie góry, zwane „Białoboh” i „Czarnoboh”, gdzie im cześć oddawano. Serbowie, jak i inni Słowianie, żyli w gminowładztwie, tj. cała gmina stanowiła niejako jednę rodzinę i posiadała spólnie ziemię. Gmina czyli włość załatwiała swe potrzeby na zebraniach, zwanych hromadą (gromada). Z czasem łączyły się wsie w włości, w opola i żupy, czyli powiaty, których ogniskiem były grody, gdzie się wznosiły świątynie i odbywały się wiece. Urzędnik nad żupą zwał się żupanem. Z połączenia kilkunastu żup utworzyły się z czasem krainy, nad któremi był starszy żupan, zwany może wojewodą, lub królem. Pierwszym takim serbskim zwierzchnikiem, o którym piszą kroniki, jest Derwan około 630 roku. Złączył on kilka plemion słowiańskich, aby walczyły przeciw Frankom i Awarom. Kiedy Samo założył pierwsze państwo słowiańskie w dzisiejszych Czechach, wtedy Derwan nietylko pomógł mu do zwycięztwa nad Dagobertem, królem Franków, ale uznał także jego zwierzchniczą władzę. Zdaje się, że Samonowi podlegały kraje nad Wisłą i Wartą. Karol, król frankoński, pobiwszy Sasów, zwrócił swój oręż przeciw Słowianom połabskim, którzyby się mogli skutecznie mu oprzeć, gdyby byli zgodnymi. Serbowie byli zaciętymi przeciwnikami Lutyków, dla tego jeszcze pomagali Karolowi w podbojach, gdy jednakże później Serbowie nie chcieli przyjąć chrześciaństwa, połączonego z niewolą, wtedy zawrzała straszna walka. Serbom przewodniczył dzielny wódz Miliduch, zwany przez Naruszewicza Miłyduchem. Ten znakomity książę, broniąc wolności swego ludu, zginął w krwawym boju. Serbowie - Łużyczanie ponieśli wprawdzie wielkie klęski, uznając chwilowo władzę potężnego Karola, przecież pojego zgonie wrócili do dawnej swobody. W wojnie z Ludwikiem Pobożnym odznaczył się Ludowit, zwany królem dolno-łużyckim. Około 850 r. kwitnęła rzesza Wielko morawska pod królami Moimirem, Rościsławem i Światopłukiem, która wywierała wpływ na Czechy i Łużyce. Niemcy zaciętą walkę toczyli z Wielko-Morawą, której pomagali Czesi i Serbowie. Światopłuk, zwany podobnie jak nasz Bolesław Wielki, królem Słowian, po zwycięzkim boju z niemieckim cesarzem Ludwikiem około 873 r., rozszerzył swe panowanie aż do dzisiejszego Magdeburga. Wtedy i kraina Łużycka podlegała władzy Światopłuka. W tym czasie za sprawą SS. Cyryla i Metodego zaczęli i Serbowie - Łużyczanie przyjmować chrześciaństwo. Już dawniej nawracali ich misyonarze niemieccy, ale z powodu nieznajomości języka i dla tego, że z chrześcieństwem szła w parze niewola, usiłowania opowiadaczy słowa Bożego były bezskuteczne. R. 915 zburzyli Węgrzy Wielko - Morawę. Był to dotkliwy cios dla Łużyczan, gdyż zostali na długi czas pozbawieni czynnej opieki, która im była potrzebną, kiedy tron niemiecki objął Henryk, zwany Ptasznikiem. Był to zacięty i nieubłagany wróg Słowian — nie wzdrygał on się przed żadnym środkiem, przed żadnem okrucieństwem, aby ujarzmić lub wytępić słowiańskie ludy nad Łabą. Zgromadził on w Magdeburgu włoczęgów, złodziejów i rozbójników, a utworzywszy z nich wojsko, ruszył na ich czele, aby pognębić Słowian. Kiedy zdobył główny gród plemienia Głomaczów, zwany Grona, kazał złupić miasto, męzką ludność w pień wyciąć, a dzieci i kobiety zabrać w niewolę. Tak burząc gród po grodzie, w pień wszystko wycinając, dotarł do Czech, gdzie sprawowała rządy Drahomira, jeszcze poganka. Czesi zmuszeni zostali do płacenia rocznej daniny, składającej się z 500 grzywien srebra i 120 wołów. Równocześnie z Henrykiem i sascy książęta roznosili pożogi w krajach słowiańskich. Henryk Ptasznik budował dla upokorzenia Słowian grody i miasta, sprowadzał z głębi Niemiec szlachtę i mieszczan, czyli kolonizował, a słuszność każe przyznać, że wymagał, aby pobici przyjęli Chrzest św. Serbowie - Łużyczanie nie chcieli nic słyszeć o chrześciaństwie, widząc, że rycerze niemieccy najokropniejsze popełniają zbrodnie w imię nowej wiary. Wszakże Henryk tak dalece był zaślepiony, że powiedział owe groźne słowa: „Każdemu łotrowi wolno Słowian zabijać.” Walka zatem germanizmu ze słowianizmem stara jak świat. Wtedy to Serbowie na lewym brzegu Łaby (Elby) około 927 r. stracili na zawsze swobodę, a zamieszkujący brzeg prawy płacili tylko daninę. Henryk założył dla trzymania w karbach Słowian kilka tak zwanych marchii; były to niejako prowincye cesarstwa niemieckiego. Nad każdą marchią był przełożonym margrabia; ci margrabiowie zapisali siękrwawo nietylko w dziejach Serbów - Łużyczan, ale i w naszej przeszłości. Dzieło Henryka prowadził dalej syn jego Otto, zwany Wielkim, który panował od r. 937 do 977. Za jego to panowania występuje na widownię margrabia Gero, jeden z największych wrogów Słowiańszczyzny, jakich kiedykolwiek ziemia widziała. On to był jeden z pierwszych, który używał haniebnej i podłej zdrady, aby wytępić Słowian. Gero, widząc, że trudno mu będzie dokonać swego bezecnego zamiaru otwartym bojem, zaprosił trzydziestu słowiańskich wodzów na ucztę, podczas której kazał bezbronnych książąt haniebnie zamordować, tylko jeden dowódzca zdołał ucieczką ocalić swe życie. Ów srogi, bezbożny Gero nie zważał na to, że „gość w dom, Bóg w dom”, gdyż jeżeli strasznym i o pomstę wołającym grzechem jest każde zabójstwo, to o ile okropniejszą jest zbrodnią, zaprosić bliźniego do domu i podstępnie mu życie odebrać. To więcej aniżeli szatański pomysł. Zdarzenie to opisał Kollar w poemacie „Córa Sławy”. Wiersz ten brzmi w polskim przekładzie: Czterech posłańców przyzwał hrabia Gero; „Idźcie — rzecze, w okrąg od włości do włości, Pokłon nieście sąsiadom i proście niech w gości Jutro o ranku w Łużycach się zbiorą. Wszystkich do mnie trzydziestu zaproście Słowiańskich wodzów, w starych ze mną swarach Trwających, by raz wreszcie niesnaski i złoście Przy hucznej uczcie w pełnych utonęły czarach.'' I stało się, jako rzekł. Z rankiem tłumem męży Zatętniał, zawrzał podwórzec zamkowy — I były pieśni, uczta i męzkie gry oręży; A mrokiem po skończonej braterskiej biesiadzie, Trzydziestu Słowian — gości święte głowy Krwawem gardłem sąsiedzkiej złorzeczyły zdradzie. Otóż takim sposobem ów okrutny Gero tępił Słowian. Sami nawet Niemcy potępiają tę niesłychaną zbrodnię. I dziś dzieje się nieraz coś podobnego. Zapewne teraz łatwo zrozumiecie, czemu Serbowie - Łużyczanie i wogóle połabskie plemiona słowiańskie nie chciały przyjąć chrześciaństwa. „Zła to widać religia,” mówili Słowianie, „kiedy jej wyznawcy takie okropne popełniają zbrodnie, a zamiast nas miłować, zabierają nam wolność.” Dodajmy jeszcze i to, że najczęściej opowiadacze słowa Bożego, nie umieli wcale no słowiańsku, a nie będziemy się dziwili, że chrześciaństwo w Łużycach spotykało wielki opór. Ów wódz słowiański, który zdołał uciec z domu Gerona, zawezwał do boju Słowian połabskich, a szczególnie Łużyczan. Zaczęła się straszna walka — Łużyczanie bili się tak dzielnie, że Gero uciekł na lewy brzeg Łaby. Uknuł on drugą zdradę, aby pokonać Słowian, którym zaprzysiągł wieczną zemstę. Przebywał u niego serbski książę Tugumir, który przyjął chrzest święty. Tego namówił Gero za pomocą pieniędzy i obietnic, aby dopuścił się zdrady na własnych braciach. Tugumir był stryjem owego wodza, którego nie zdołał Gero zamordować. Nikczemny Tugumir udał, że uciekł od Niemców, a wezwawszy swego synowca, niby w tym celu, żeby wystąpić do walki, zamordował go zdradziecko. Oh! jakżeż się wzdryga serce na wieść o tych podłościach, wołających o pomstę do Boga. Gdy ostatni wódz słowiański poległ przez haniebną zdradę, łatwo było Geronowi pokonać plemiona słowiańskie. Ten Gero zapisał się także krwawo w dziejach Polski. Nasi przodkowie, jeszcze wówczas Polanami zwani, widząc braci w niewoli, pospieszyli im pod dowództwem księcia Mieczysława na pomoc. Mieczysław poniósł klęskę około 963 roku, dla tego zmuszony był hołdować Niemcom z krajów nad Odrą. Ten wypadek zapewne wpłynął stanowczo na naszego Mieczysława, że się skłonił do przyjęcia chrześciaństwa, ale nie od Niemców, lecz od Czechów je przyjął. Dziwne to zaiste zrządzenie, że Gero ręką Polan został za swe zbrodnie ukarany. Wymyślając wciąż zdrady, pragnął nawet swego cesarza zdradzić. Zdobywał on kraje tylko w tym celu, aby utworzyć wielkie państwo i oddać je pod władzę syna Zygfryda. Było to jego jedyne marzenie. Niestety! ów ukochany syn Zygfryd zginął w boju przeciw Polanom. Wtedy Gero porzucił wojenne rzemiosło, a r. 965 zakończył życie ów srogi wróg Słowian. Przyznać trzeba, że Otto Wielki istotnie się starał o rozszerzenie chrześciaństwa między Serbami, nie pragnąc wyłącznie tylko ich ujarzmieniaPoznawszy, że misyonarze niemieccy nie umieli po słowiańsku, założył w Magdeburgu klasztor. w którym zakonnicy uczyli się po serbsku, a nawet sam się uczył, aby mówić tym językiem. Jeszcze wówczas tak nie prześladowano języków słowiańskich, jak w późniejszych czasach, kiedy... Około r. 983 cała połabska Słowiańszczyzna powstała jak jeden mąż przeciw swym gnębicielom. Stanęło pod bronią 60,000 Słowian. Można ztąd poznać, jak silnym był żywiół słowiański nad rzeką Łabą. I Czesi przyszli w pomoc pobratymcom, a zapewne i Mieczysław nie odmówił poparcia. Wówczas to miasta Hawelberg, Branibór, Starogród i Hamburg zostały przez Słowian zdobyte i zburzone. Dopiero po kilku latach ustawicznej walki zdołał Ekkard, mianowany później margrabią miśnieńskim, pokonać Serbów i Czechów. Teraz nastaje czas, kiedy się zjawia największy obrońca słowiańskiej wolności, jaki kiedykolwiek istniał — jest to nasz Bolesław Wielki, który poznawszy wielkie znaczenie Łużyc, przyłączył je do swego państwa, ale nie jako najeźdzca, ale jako pobratymiec, łączący w jednę całość słowiańskie dzierżawy. Bolesław Wielki panem Łużyc. Bolesław Wielki, zwany także Chrobrym, to istotny założyciel państwa polskiego, to nasz największy wojownik i polityk. Gdyby byli Polacy szli jego śladami, nigdyby nie byli upadli — co więcej, myśl Bolesława W. zdolna jest, aby nas dźwignąć z upadku. Niespożytą zasługą wielkiego naszego króla jest jego dążność i polityka słowiańska. Pragnął on utworzyć z Polski, Czech, Rusi i z połabskiej Słowiańszczyzny potężną rzeszę, któraby mogła postawić czoło uroszczeniom cesarzy rzymsko - niemieckich. Bolesław z początku ulegał cesarzowi niemieckiemu, wysyłał nawet żołnierzy na gnębienie Słowian. Było to tylko do czasu, bo gdy urosł w siły, a mianowicie gdy utworzył sobie potężne wojsko, stanął do walki z Niemcami. Roku 1002, posiadając już Morawę, Ślązk, a korzystając z zamieszek w Niemczech, zajął Łużyce z miastami Budyszyn, Strzela i Myszny i dotarł aż do Sali (Bogusławski zwie ją Solawą, a Callier Sołą), pobocznej rzeki, wpadającej z lewej strony do Łaby. Zobaczcie tylko na mapie Niemiec, aby poznać, jak daleko sięgał oręż Bolesławów. I w tym to roku 1002 kazał wielki nasz król wbić w Sali żelazne słupy na znak, że tak daleko sięgało jego panowanie. Oprócz tego kazał powbijać żelazne słupy w Dnieprze i w Ossie, która wpada do Wisły. Najdłużej dotrwały słupy w Ossie, gdyż wyjęli je dopiero Krzyżacy około 1240 roku. Dotąd niedaleko Grudziądza istnieje wioska Słup — żywa i wymowna pamiątka po Bolesławie Wielkim. Henryk II, cesarz niemiecki, nie chciał zezwolić, aby Bolesław panował nad połabskimi Słowianami, dla tego kilka razy występował do boju, a nawet 1005 r. zaszedł w okolice Poznania, przecież nic nie zyskał, owszem sam prosił o pokój. Wojna toczyła się z rożnem szczęściem aż do 1018 r., wtedy został zawarty w Budyszynie traktat pokojowy, jeden z najchlubniejszych, jakie Polska kiedykolwiek zawarła. Na mocy tej ugody uzyskał nasz Bolesław Łużyce z krajem Milczan i Ślubian. Zaiste! wielką była potęga wielkiego króla, jeżeli cesarz rzymsko-niemiecki, uważający się za pana całego świata, zrzekł się swych uroszczeń do Łużyc, a samo przez się rozumie, że uważał Bolesława za zupełnie niepodległego. Granicę dzierżaw polskich, stanowiła wówczas czarna Elstera, po Łużycku Halsztrow zwana, dwie mile od Łaby odległa. Bolesław Wielki był największym obrońcą. Serbów - Łużyczan przeciw niemieckim nawałom, dla tego też pamięć jego wielkich czynów przechowała się w Łużycach. Istnieje tam dotąd pieśń ludowa o naszym wielkim królu, którą podajemy po serbsku i z polskim przekładem: Serbske dobyća. Serbja so do Němcow hotowahu, Słowčka pak němscy šće njemozachu. Swoje sej koniki sedłowachu, Swoje sej wothrohi připinachu. Swoje sej mječiki připasachu, Do pola runeho zjezdźowachu. Preni kroć na wójnu wućahnychu, Wulke tam dobyće wudobychu. Hdyž be to zhonił tam kral tón jich wjerch, Dał je jich wšitkich wón před sebje přińć. Wšitkich wón jara je wukhwalował, Do swojich wojakow wšitkich je wzał. Druhi kroć na wójnu wućachnychu, Wulke tam dobyće wudobychu. Hdyž bě to zhonił tam kral tón jich wjerch, Dał je jich wšitkich wón před sebje přińć. Dał je jich wšitkich wón zwoblekać Do samoh čerlacha čerwjeneho. Třeći króć na wójnu wućachnychu, Wulke tam dobyće wudobychu. Hdjž bě to zhonil tam kral tón jich wjerch, Dał je jich wšitkich wón před sebje přińć. Dał je wón kóždemu ryzy konja. Hišće tón swětły mječ k zejhrawanju. Uwaga: W łużyckiem czyta się č jak cz — š jak sz — ř jak rz — ě jak ie — ž. jak ż. Serbskie korzyści. Przekład R. Zmorskiego. Serby na Niemców w bój ciągnęli, Choć po niemiecku nie umieli. Koniki swoje posiodłali, Ostrogi sobie przypinali. Ostre swe miecze przywiesili, W szerokie pole wyruszyli. Pierwszy kroć z wrogiem bój stoczyli, Wielkich korzyści zeń dobyli. Gdy się król książę o tem dowie, Wszystkich walecznych przed się zowie. Wszystkich on chętnie wychwalał, Wszystkich wojakami mianował. Drugi kroć z wrogiem bój stoczyli. Wielkie korzyści zeń dobyli. Gdy się król książę o tem dowie, Wszystkich walecznych przed się zowie. Każdemu nowa dana szata, Z jasnego jako krew szkarłata. Trzeci raz z wrogiem bój stoczyli, Wielkie korzyści zeń dobyli. Gdy się król książę o tem dowie, Wszystkich walecznych przed się zowie. Bułany dostał się każdemu koń, I jeszcze jasna do boku broń. W tej pieśni nie zachodzi wprawdzie Bolesława imię, ale nie ma najmniejszej wątpliwości, że się do niego odnosi, gdyż żaden z naczelników serbskich nie pobił Niemców trzy razy, a Bolesław właśnie odbył trzy wyprawy do Łużyc, wzywając Słowian nadłabskich do boju przeciw Niemcom. Za wielką starożytnością tej pieśni przemawia początek, gdzie o tem mowa, że jeszcze wtenczas Serbowie nie umieli po niemie cku. Mogło to być tylko za Bolesława Wielkiego, gdyż wtedy mało kto z Łużyczan mówił po niemiecku. Oprócz tej pieśni pozostała jeszcze inna pamiątka po naszym Bolesławie w Łużycach. Oto w zamku budyszyńskim znajduje się ogromny kamień, który powszechnie zowią kamieniem „wjercha Bolesława”. „Wjerch” znaczy po łużycku tyle co zwierzchnik, król; „wierzch” a „wjerch” jednego są źródłosłowu. Dochowały się i w Polsce wspomnienia o Bolesławie Wielkim. Przysłowie „sprawić komu łaźnią,” sięga jego czasów, gdyż ten monarcha brał ze sobą winowajców do łaźni i karał surowo. Rzadko kto pomyśli sobie, powtarzając wyraz „ksiądz”, że to jest pamiątka z czasów Bolesława, który tak wielce szanował duchownych, iż każdego z nich mianował księdzem, czyli księciem, bo w dawnej polszczyznie wyrażenia: książę i ksiądz jedno miały znaczenie. W starych książkach polskich czytamy nieraz: ksiądz Witołd itd., a nawet Mickiewicz w wierszu ,,Trzech Budrysów” pisze: ,,A ksiądz Kiejstut napadnie T e u t o n y”. Dla tego też wyrażenia „ksiądz” nie można przełożyć dosłownie na żaden inny język. Bolesław Wielki wywarł taki wpływ potężny, że lud polski powtarza o nim podania, zaczerpnięte nie z książek, ale z ustnego opowiadania. Górale tatrzańscy opowiadają, że w ich górach śpi wojsko Bolesława Wielkiego. Król spoczy wa na tronie wśród zastępu zbrojnych rycerzy. Co rok w wilią Bożego Narodzenia budzi się wojsko, potrząsa mieczami i pyta się wodza: czy już nadszedł czas do wystąpienia na ziemię. Król woła ogromnym głosem, że nie, a rycerze znów zasypiają. Kiedy przecież niewola najwięcej nasz naród cisnąć będzie, wtedy zbudzi się król, dobędzie miecza i wystąpi na czele wojska do zwycięzkiego boju. Myśl tego podania jest ta, że czyny Bolesława W. dotąd wpływ wywierają. Tę samą myśl wyraził prześlicznie Syrokomla w następnym wierszu: Wola prawego męża wszechmocna, na ziemi, Nie ginąc w kresie życia, wciąż działa na nowo, Wszelki czyn znakomity, wszelkie piękne słowo, Jak działało za życia, nieśmiertelnie działa. Zakończył Bolesław W. pełen sławy żywot; 1.025 r. w Poznaniu, gdzie wznosi się wspaniały pomnik na cześć jego i Mieczysława, zaprowadziciela chrześciaństwa. Dla czego panowanie polskie nie zapuściło trwałych korzeni w Łużycach? Temu winni Słowianie sami, a mianowicie Czesi i Lutycy, którzy stawali po stronie niemieckiej przeciw Bolesławowi Wielkiemu. Lutycy byli jeszcze bałwochwalcami, jednakże Niemcy chętnie się z nimi łączyli, aby pobić Polaków. Z tego widać, że niemieckim cesarzom zależało głównie na: ujarzmieniu słowiańskich krain, mniej dbając o chrześciaństwo, dla tego też wolno było Lutykom, gdy szli do boju, nosić swoje bożyszcza. Taj niezgoda sprawiła, że prawie wszystkie plemiona słowiańskie nad Łabą wyginęły, a Czesi zmuszeni byli uznać zwierzchnictwo niemieckich cesarzy. Po Bolesławie Wielkim wstąpił na tron polski syn jego Mieczysław II, który z początku dzielnie bronił Łużyc przeciw cesarzowi Konradowi, jednakże napadnięty przez Czechów, Rusinów i Niemców, nie zdołał się oprzeć przemocy, dla tego 1032 r. zrzekł się Łużyc, tylko ziemia lubuska została przy Polsce. Król polski Bolesław Śmiały, który wojował szczęśliwie w Polsce, Czechach i na Rusi, nie zapomniał o Łużycach, jakoż Henryk IV, cesarz niemiecki, przyrzekł mu je zwrócić. Myśl ta nie przyszła, do skutku zapewne dla tego, że Bolesław za zabójstwo św. Stanisława został pozbawiony tronu. Bolesław Śmiały był ostatnim z polskich królów, którzy stawali w obronie naszych słowiańskich braci nad Łabą. Losy narodowości serbsko-łużyckiej do XIX w. Roku 1032 utworzyły się Górne i Dolne Łużyce, które to nazwy po dziś dzień istnieją. Górne Łużyce z głównem miastem Budyszynem powstały z kraju dawnych Milczan, a Dolne stanowią właściwy kraj dawnych Łużyczan. W owych czasach dzisiejsza Brandenburgia, gdzie leży Berlin, główne dziś siedlisko niemczy zny, była cała słowiańska. Władał tam książę Przybysław w mieście Braniborze, dziś Brandenburg zwanym. Około r. 1150 występuje na widownię Albrecht, zwany Niedźwiedziem, władający wschodnią marchią. Ten chytremi układami umiał siać niezgodę między słowiańskich książąt, a gdy upatrzył stosowną chwilę, napadł 1157 r. na Branibór i zdobył. Był to cios śmiertelny dla Słowian w dzisiejszej Brandenburgii. Ów Albrecht założył margrabstwo brandenburskie, które z czasem przeszło w posiadanie hrabiów Hohenzollernów. Ci przez nieudolność polskiej polityki stali się około 1580 r. panami Prus Wschodnich a r. 1701 utworzyli królestwo pruskie. Duch Albrechta Niedźwiedzia, wielkiego tępiciela Słowian, żyje dotąd. „Polska w tym czasie, jak wiadomo, była podzieloną na kilka części, dla tego nie mogła nieść pomocy braciom nad Łabą. Zamiast Polaków występują Czesi, jako obrońcy narodowości serbsko-łużyckiej, gdyż od r. 1136 weszły Górne Łużyce w skład korony czeskiej, a Dolne miały osobnych rządzców. Szczęśliwsza dola zabłysła nadłabskim Słowianom, kiedy Karól IV, król czeski, nietylko Łużyce, ale nawet całą Brandenburgią 1373 r. przyłączył do królestwa Czeskiego. Za panowania Jagiełły mogli byli Polacy kupić od Zygmunta, cesarza niemieckiego, Brandenburgią i Łużyce, ale nie przyszło do tego, choć się już rozpoczęły w tej sprawie rokowania. R. 1411 nabył Brandenburgią hr. Fryderyk, praojciec panującego rodu w Brandenburgii i Prusach. Górne i Dolne Łużyce podlegały z małemi przerwami królom czeskim, a gdy dom habsburski posiadł koronę czeską, przeszły pod panowanie austryackie. Od 1620 panują nad Łużycami elektorowie sascy, dopiero 1815 r. w skutek traktatu wiedeńskiego przypadły Dolne Łużyce i część Górnych Prusom. Dzieje Serbów - Łużyczan od najdawniejszych czasów po dziś dzień, to nieustanna walka germanizmu z żywiołem słowiańskim. Wszelkich używano sposobów, aby zniemczyć lub wytępić tak Łużyczan, jak i sąsiednie ludy słowiańskie. Obotryci, Lutycy, Ukranie i inne plemiona zostały wytępione lub zgermanizowane. Dzisiejsi książęta meklenburscy pochodzą od książąt słowiańskich, ale cóż w nich słowiańskiego? Najgłówniejszą dźwignią memczenia była religia. Zdarzali się wprawdzie szlachetni mężowie, jak np. ś. Oton, ś. Benon, którzy nauczyli się po słowiańsku i przestrzegali, aby duchowieństwo językiem ludu mówiło, ale to były wyjątki. Potem w urzędach, sądach i szkołach tylko po niemiecku pozwalano mówić, a zaciętość doszła do tego stopnia, że po miastach nie wolno było Serbów przyjmować do cechów rzemieślniczych. To też z czasem język serbsko-łużycki stał się językiem pospolstwa; kto z Serbów dobił się znaczenia, stawał się Niemcem. Cos podobnego dzieje się w Prusach Wschodnich i na Ślązku, a zanosi się na to niestety! w Prusach Zachodnich, nawet w Księstwie Poznańskiem zaczynają się zdarzać podobne wypadki. Odwieczna walka, która niegdyś wrzała nad Łabą i Odrą, przenosi się nad Wartę, Noteć i Wisłę. Najdłużej zachowali Serbowie niepodległość na błotach rzeki Sprowii (Spree po niemiecku) gdzie w grodzie w pobliżu dzisiejszej wsi Borkowy jeszcze władali serbscy naczelnicy, choć już cały kraj był pod panowaniem nieprzyjaciół. Za pomocą nieomal nadludzkich wysileń wznieśli Łużyczanie tak zwane horodyszcze, czyli grodzisko, t. j. twierdzę w grząskiem bagnie. Trzeba było z daleka nosić ziemię i przedzierać się po kępach. Jeden krok nierozważny był często utratą życia. Jednakże Serbowie, miłując swą niepodległość, znosili z wielkim trudem ziemię i kamienie, a ich wytrwałość została uwieńczoną pomyślnym skutkiem, gdyż wznieśli gród warowny, który po dziś dzień wprawia w zdumienie przechodniów. Lud okoliczny twierdzi, że tam przebywali ostatni serbscy królowie. Podanie to jest wiarogodne, gdyż w owem miejscu znajdowano szczątki zbroi, broń starodawną a nawet złote sprzęty. Niemieccy pisarze nawet w niedawnych jeszcze czasach twierdzili, że potomkowie królów serbskich żyją jeszcze w tych okolicach słuchani i szanowani, a nawet wspierani od swoich, ale tak tajemnie, że nigdy rząd o nich nie mógł się dowiedzieć. Podobno nawet w posiadaniu tych potomków znajduje się korona i berło. Dawniej zapewne istnieli podobni tajni królowie, za czem przemawia owa warownia na błotach, ale trudno przypuścić, żeby dziś jeszcze się przechowywali. Jednakże pewną jest rzeczą, że chłopi wsi Kamienki, prawie zupełnie zniemczonej, wywodzą się w linii żeńskiej od ostatnich niepodległych książąt serbsko-łużyckich. Roku 1548 raz ostatni Serbowie stanęli z bronią w ręku w obronie niepodległości, gdyż ucisk narodowości był wielkim. Wtedy występuje raz ostatni na widownię król serbski. Powstanie zostało przytłumione, król wzięty w niewolę i stracony. Może wtedy zginął ostatni potomek dawnych władzców. Był to ostatni ruch zbrojny Słowian nadłabskich w obronie języka narodowego i niepodległości. Lud serbsko łużycki opowiada, że w bardzo dawnych czasach zebrało się siedmiu serbskich królów na wielkiej górze Lubin, niedaleko Badyszyna położonej, aby się naradzić, jakby najlepiej mogli wyprzeć Niemców z ojczystego kraju. Uradzili wielką wojnę, w której bili się, jak bohaterowie, jednakże z powodu zbyt wielkiej siły przeciwników, wszyscy polegli. Serbowie pochowali wodzów, ozdobionych złotemi koronami, na tej samej górze, gdzie radzili i oznaczyli to miejsce ogromnym kamieniem. Złote korony królów błyszczą na niebie, jako gwiazdki złote. Przyjdzie czas, że serbscy królowie się obudzą, aby walczyć za wolność swego ludu. Podanie to jest wymownym dowodem, że każdy lud szlachetny kocha swą przeszłość, a mianowicie swych królów i zasłużonych mężów. Bierzmy ztąd wzór i miłujmy naszych królów polskich, bohaterów, wodzów, uczonych i wogóle zasłużonych o dobro kraju Polaków. Miłość powinna objawiać się w czynie, zatem trzeba się zapoznać bliżej z dziejami tej ziemi, która nas wychowała. Słów kilka o ludzie serbsko-łużyckim. Nie szlachta, nie mieszczanie, ale lud wiejski jest głównym rdzeniem narodu, a choć wyginą, lub utracą narodowość wyższe stany, lud przechowuje troskliwie język i wspomnienia dziejowe. Wymownym tego dowodem Serbowie i Czesi, dla tego też my Polacy, narażeni obecnie na znaczną utratę a przynajmniej upadek klas wyższych, powinniśmy zapoznawać się z usiłowania mi Łużyczan i Czechów, aby wiedzieć, jak odpierać groźną nawałę. Z Polaków osobiście zwiedzał i badał najwięcej życie ludu serbskiego Polak Zmorski, znakomity poeta. Z jego zajmującego opisu podajemy kilka wyjątków o łużyckich wieśniakach. „Siedliskiem czysto serbskiej narodowości, obyczajów i tradycyi są wsie ustronne, miedzy górami lub w lasach, nade wszystko zaś takie, które nie będąc nigdy szlachecką, lecz koronną lub kościelną własnością, mogły zachować więcej swobody i swych rodzinnych społecznych urządzeń. Widok takiej wsi czysto serbskiej za serce chwyta Polaka, który do niej pierwszy raz zabłądził i w oddali od ojczyzny znajduje, jakby istne nasze sioło. Takaż sama tu spokojność, i pomimo widocznego większego dostatku, skromność. Tak samo po obu stronach ulicy ciągną się jedne do drugich przypierające zagrody, tak samo zpoza żerdzianych i chróścianych płotów lub nizkich kamiennych wałów, przeglądają zielone rosochate grusze, pochylone jabłonie i wysmukłe śliwy, ogromne tarcze dojrzewających słoneczników, grzędy czerwonych maków i żółtych nogietków, drewniane ściany budynków i słomiane lub gątami pobite strzechy. Tak samo na wystawionych gościnnie kołach klekocą poczciwe bociany.” Krótki ten opis wymownie dowodzi, że Serbowie-Łużyczanie to nie obcy jakiś lud, ale to nasi pobratymcy, pochodzący z tego samego szczepu słowiańskiego, co i my Polacy. Dziwna to zaiste rzecz, że mimo takie blizkie pokrewieństwo mało tylko Polaków zwiedza malownicze okolice Łużyc, a losy tych naszych braci słowiańskich niewiele nas obchodzą. Kiedyż zmieni się ta nasza karygodna obojętność dla naszych braci Słowian wogóle? Lecz wróćmy do Łużyc. Roman Zmorski pisze co następuje o serbskich włościanach: „Dawne słowiańskie w budynkach drewnianych zamiłowanie przechowało się tu tak silnie, że nawet tam, gdzie kamień tuż pod ręką leży, drzewo zaś drogo kupować i zdaleka sprowadzać trzeba, Serb, o ile podobna, z niego buduje. Mieszkalny dom stoi zawsze szczytem do ulicy wioski, wejściem na podwórze obrócony. Dach, od strony podworza na parę łokci wysunięty i na słupach drewnianych wsparty, tworzy rodzaj prostej galeryi, winem, lub inną pnącą się rośliną często ocienionej, w lecie za miejsce zebrania się i spoczynku, w zimie za schronienie różnych sprzętów gospodarskich służącej. Przez niewielką sień, służącą zarazem za kuchnią, w której kominie wędzą się mięsne zapasy, wchodzi się do obszernej izby, w której każdy nasz chłopek znalazłby się natychmiast jak we własnym domu. Gładko ociosane bale ścian i powały zachowane zostają w naturalnym swym stanie, bez żadnego malowania lub bielenia. Podłoga rzadko z desek, zazwyczaj z gliny ubita. W jednym rogu stoi ogromny piec kaflowy, z wmurowanym wielkim żelaznym, albo miedzianym garkiem, wiecznie na potrzeby gospodarstwa wrzącej wody dostarczającym. Obok pieca niezbyt obszerny komin, zimą do gotowania i za ognisko zebrań wieczornych służący. W drugim rogu znajduje się ciężki stół, na prostych, lub krzyżujących się nogach; dalej wiadro na wodę, dzieża z kwasem i szafa, w ktorej kuchenne i stołowe mieszczą się naczynia. Na ten ostatni cel służy także przytwierdzona pod pułapem półka. Ławy potężne otaczają piec i niezajęte ściany. Jeźli są dzieci, to stoi lub wisi u powały, pleciona, albo z drzewa zbita kołyska. Do izby tej dotyka komora, z szerokiem łożem gospodarstwa, tudzież skrzyniami i szafami, w których pieniądze, odzienia i inne cenniejsze przedmioty przechowywane bywają. Stromeschódki prowadzą z sieni na poddasze, w części przeznaczone dla domowników komórki, w części składy różnego rodzaju ziarna i innych zapasów mieszczące, a licznemi, choć drobnemi dymniczkami oświecone. W przedłużeniu mieszkalnego domu, zwykle tak, że przez sień tylko przejść do niej z izby potrzeba, znajduje się obora, gdzie obok wołów i krów, mieszczą się także konie i inny żywy inwentarz. Na przeciwko głównego domostwa stoi częstokroć mniejsza chata, mieszkanie rodziców gospodarza, gdy ci chcąc żyć spokojnie, synowi gospodarstwo zdali. Syn w takim razie obowięzuje się im dostarczać pewną ilość produktów i jakąś część z dochodu w gotowiźnie. Nieco opodal od mieszkalnych domów znajduje się stodoła, zwykle z gliny bita i inne pomniejsze gospodarskie budowle. Piec do chleba i suszenia lnu czasami bywa wśród ogrodu; częściej jednakże takowe stoją rzędem, wśród ulicy wioski. Opisaliśmy tu gospodarstwo tak zwanego kmiecia (po serbsku bur, z niemieckiego Bauer) posiadającego około 30 mórg magdeburgskich roli, na których, oprócz pary koni, utrzymuje zwykle dwadzieścia kilka sztuk bydła. Prócz takich przecież są i pomniejsi gospodarze, zagrodnicy (zahrodnik), po parę tylko mórg mający, a wreszcie chałupnicy (khjeżkar) i budnicy (budarz), których całą własność chałupa z maleńkim ogrodem stanowi i którzy głównie z najmu żyją. W chacie serbskiego chłopa przechowało się w całej czystości starosłowiańskie patryarchalne życie. Gospodarz przewodniczy wszystkim czynnościom z powagą i dostojnością; rolnictwo bowiem nie jest dla niego tylko sposobem zbierania zysków, ale za rodzaj wysokiego urzędu poczytuje on wydobywanie i rozdzielanie darów Bożych. Poczynając od żony, rodzina i domownicy okazują mu cześć i bezwzględne posłuszeństwo. Najemna czeladź uważa się raczej za wspólników gospodarstwa, niż za sługi. Pomiędzy nią a dziećmi gospodarza, takież obowiązki pełniącemi, panuje zupełna równość. Wszystkie spory i niesnaski gospodarz ucisza i rozsądza, z czyniącą zaszczyt sprawiedliwością i rozwagą, nieodzownemi zresztą, aby stanowisko swe moralne mógł nadal utrzymać. Trzy razy na dzień do śniadania (śniedanie) obiadu (wobied) i wieczerzy (wieczer') zasiadają wszyscy po za stołem. Przed każdem jedzeniem odmawia się Ojcze nasz i stósowna krótka modlitewka, po jedzeniu zaś podobnież krótkie dziękczynienie. Wszystkie te modlitwy, pod przewodnictwem gospodarza, recytowane są przez całe towarzystwo na głos naprzemian wynosząc go i zniżając, na podobieństwo odmawianych w za konnych chórach psalmów. Jest to ogólny sposób modlenia się Serbów i dla tego zamiast naszego: odmawiać pacierze, używa się tu wyrażenie: śpiewać pacierze. Pożywienie zwykle jest skromne i podobnie jak u naszych chłopów składa się głównie z mleczywa, jarzyn, krup i mąki, z bogatszą tylko niżeli u nas okrasą. Mięso lub pieczeń we święta jedynie zjawia się na stole. Za to w uroczystości wielkie religijne lub familijne, panuje podobnież jak u nas, wszelki możebny dostatek i zbytek. O ile w domowych stosunkach patryarchalną naczelnika władzę, o tyle w społecznem życiu serbskiej gminy widzimy najdoskonalszy starosłowiańskiego gminowładztwa zabytek. Wszystkie ogółu dotyczące sprawy, załatwiane bywają na powszechnem zgromadzeniu, do którego tak dobrze należy najbogatszy, jak i najmniejszy we wsi gospodarz. Sposób, w jaki sołtys na takowe gminę zwołuje, jest niezmiernie ciekawy i widocznie najdawniejszych sięgający czasów. Obsyła on po wsi w kolej kij zakrzywiony (kokula), lub młotek drewniany, niewątpliwie niegdyś władzy zwierzchniczej znamiona, wręczając takowe najbliższemu sąsiadowi swemu, który je niezwłocznie dalej podać jest obowiązany. Dość mu jest na to, spostrzegłszy sąsiada lub jego czeladź, rzucić im znak w dziedziniec domostwa. W sposób takowy, znak ów, obiegłszy wieś całą, wraca nazad do sołtysa. W dzisiejszych czasach, łącząc da wny obyczaj z świeżemi wymaganiami, do symbolicznego znaku przywiązane bywa pisane wezwanie. Sposób ten zwoływania się w razie wspólnej potrzeby, przypomina żywo obsyłanie ognistego krzyża w górach szkockich, którego tak cudny obraz skreślił Walter Skott w swojej: „Dziewicy jeziora.” Jeszcze zaś bliższe podobieństwo z łużyckim zwyczajem przedstawia obsyłanie buławy między naszemi plemionami tatrzańskiemi, którego wymowny opis znajdujemy w pouczających wielce przypisach do trzeciego tomu Historyi Prawodawstw Słowiańskich Maciejowskiego. „Ilekroć — mówi autor — przywileje nowem jakiem rozporządzeniem rządowem są zagrożone, ilekroć chodzi o lasy, o paszę i zgoła o jakiebądź prawo, wtedy dwóch lub najwięcej trzech (sołtysów), naradziwszy się z sobą poprzednio tajemnie, zwołują gromadę. Obsyłają buławę po wioskach, oznajmiają czas i miejsce zboru, lecz nikt nie wie od kogo rozkaz wychodzi i o czem rada będzie. Buława przechowuje się u sołtysów starszych, a każdy ma obowiązek podać ją z jak największym pospiechem do sąsiedniej chaty. Wpadając do domu kładzie ją na stół i woła: Dziś o północku wielka gromada tam i tam. Ktokolwiek jest w domu, dziecko, niewiasta, starzec czy sam gospodarz, biegnie w tej chwili do sąsiedniej chaty z podaną sobie buławą. Tak obiega w kilku godzinach buława wszystkie gromady i powraca do rąk tego co ją wysłał. Zestawiwszy te obadwa, tatrzański i łużycki obyczaje, możemy sobie wystawić, jak były niegdyś obsyłane w Polsce owe wici, których tradycyjna nazwa przetrwała tak długo w życiu Rzeczypospolitej. Zwołane w sposób wskazany zgromadzenie łużyckiej gminy latem odbywa się w cieniu rozłożystej jakiej lipy, która u nich świętem była drzewem, zimą zaś w karczemnej izbie. Sołtys (sołta) przewodniczy rozprawom; w około niego, w półkole zasiadają radni (starzi) gminy. Zgromadzenie bywa długie i burzliwe, bo Serb, wierny naturze słowiańskiej, lubi się wygadać i obstawać zawzięcie przy zdaniu swojem, nie odstępując odeń tak snadnie, choćby go o niesłuszności jego przekonano. Zwolna burza się ucisza i zgoda, jeźli nie dziś to jutro następuje. Tak gadulstwo i drobna miłość własna w radach gminnych, gdzie jest czas wygadać się i namyślić, nie czynią szkody, lecz pomyślawszy sobie, że takąż koleją musiały kiedyś iść rady u ludu tego w chwilach jego walk i niebezpieczeństw, znajduje się wiecznych klęsk jego wytłómaczenie. Niestety! nie jednym to Serbom właściwe wady. Kto lubi wiele rozprawiać, lubi także pić wiele. Dowodów na to dostarcza historya naszych sejmikowych czasów; dostarcza ich też każda wieś łużycka. Zgromadzanie się na posiedzenia piwne i gorzałczane, późno w noc się przeciągające, w niedziele i święta, jest jak gdyby prawem; prócz tego każda okoliczność, każdy pretekst odwiedzenia karczmy chciwie bywa chwytanym. Najmniejszy, czy to w społecznem: czy w domowem życiu wypadek, bądź to smutny, bądź radosny, każdy interes, każdy plan powzięty, każde rozpoczęcie lub ukończenie najmniejszej gospodarskiej czynności, w karczmie zapite być musza. Dotknąwszy kilku ujemnych stron charakteru Serbów, pospieszam dodać, że są to też jedyne prawie ich wady. Zresztą znamionuje ich głęboka i szczera religijność, poczciwość, czystość obyczajów, dobroczynność, pracowitość i gościnność. Przymiotom ich sami Niemcy, choć nie słowem, lecz czynem oddają sprawiedliwość. Pomimo wcale nietajnej niechęci, jaką Serbowie ku nim okazują, gromady głodnego niemieckiego żebractwa ciągną do ich wiosek jak do obiecanej ziemi; serbska zaś czeladź bywa poszukiwaną starannie w niemieckich dworach i miastach okolicznych. Męztwo, którego w tylowiekowych walkach dali dowody, po dziś dzień pozostało ich przymiotem, i żołnierz serbski w równej stoi cenie u swoich rządów, jak robotnik u niemieckich panów. Plemię to odznacza się bujnym wzrostem i bardzo silną budową ciała, której jednak za to na lekkości i zwinności zbywa. Widzieć się to osobliwie daje na dziewczętach, kobietach, które przy całej czerstwości i urodzie, szpeci brak kibici i zbytnia rąk i nóg tęgość. Nogi wszakże nie są jak u Niemek grube i niekształtne w ko stce, tylko stopa zwykle bywa długa i szeroka. Płeć, lubo nieco ciemniej niż u naszego ludu cieniowana, jest jasna, włos ciemny, tak zwany szatyn, oczy równo często ciemne jak błękitne. Ubiór zwyczajny mężczyzn nie ma nic w sobie osobliwego. Składa się on z grubej, czasem zamiast na piersiach, na plecach zapinanej koszuli, spodni, wedle pory roku skórzanych, sukiennych lub płóciennych, na które zachodzą wywijane buty; długiej kamzeli, która na święto bywa zwykle z jaskrawego sukna lub materyi, czasami nawet złotemi lub srebrnemi wyszywaniami ozdobiona, i zwierzchniej, sukiennej, zazwyczaj granatowej lub ciemnozielonej sukni. Po największej części bywa to staroświecką modą, na dwie klapy zapinany, długi surdut; miejscami jednak spotykają się jeszcze na jeden rząd drobnych guzików spięte, ze stojącym małym kołnierzem, z kieszeniami skośnemi na biodrach, drobno z tyłu fałdowane i sznurkami obszywane błękitne sukmanki, co z odzieniem naszych wielkopolskich wieśniaków bijące przedstawia podobieństwo. Toż samo powiedzieć można o uźywanej do pracy długiej płótniance i krótkim powyżej uciętym kabacie. Na szyi, w zimie lub do świątecznego stroju, zawięzuje się zwykła ciemna chusta. Głowę w lecie pokrywa nasz chłopski kapelusz, zimą ustępujący miejsca różnego rodzaju czapkom, pomiędzy któremi wiele widać owych z podwiązywanemi do góry futrzanemi uszami, tak u naszych kmieci i drobnej szlachty powszechnych, tudzież różnego kroju i barwy rogatywek. W stroju kobiet uderza powszechny, tak u zamężnych jak u dziewcząt obyczaj noszenia pokrytej głowy, choć są ślady, że dawniej te ostatnie z odkrytemi chodziły włosami, obwijając kosę naokoło głowy, jak to dziś Serbki południowe czynią. Teraźniejsze okrągłe, ściśle do głowy przystające czapeczki Łużyczanek, są z kolorowej, na dzień powszedni ciemniejszej i pośledniejszej, od święta jasnej i kosztowniejszej tkaniny, skromniej lub zbytkowniej obszyte szlarkami białemi i czarnerni jedwabnemi wstążkami. W niektórych okolicach noszą je ze złoto lub srebrnolitej lamy, albo też szklanemi perłami lub blaszkami błyszczącemi w różne wzory wyszywane. Mężatki pod taką zwierzchnią czapeczką noszą biały czepiec, który zpod tamtej cokolwiek się wychyla. Od gorąca lub zimna obwija się na to głowa, podobnie jak u naszych wieśniaczek, wiązaną chustą. Koszule Serbek przed laty nie miewały wcale rękawów, tylko same naramiączka; dziś mają zwykle krótkie rękawki, często kolorowem wyszyciem przyozdobione. Spódnica zwykle czarna lub w białe z kolorowemi prążki, nosi się ca dwu przez ramiona przechodzących paskach. Szyję pokrywa biała kolorowa lub czarna chustka, piersi zaś ciemny, zwykle półaksamitny gorsecik, u dziewcząt z przodu sznurowany, u mężatek na cztery wielkie, białe guzy zapinany. Gdzie niegdzie dziewczęta noszą jeszcze na piersiach rodzaj pancerza z grubej tektury, pokrytej jasnobarwnym aksamitem lub materyą litą, sztucznie jakoś do gorsecika przypięty. Najkosztowniejszą częścią ubrania, prawda że zwykle na święto tylko służącą, jest olbrzymi rodzaj fartucha z czarnego sukna, mocno fałdowany i prawie całą suknię na około zakrywający, na który kilkanaście łokci wychodzi. Swoją drogą na to biorą jeszcze inny, zwyczajnej wielkości fartuszek. Od deszczu za okrycie służy kawał wełnianej tkaniny w jaskrawe pasy.. Z mnóstwa szczególnych odmian, którym w różnych miejscowościach ulega powyższa ogólna stroju reguła zasługuje na wspomnienie ubiór szyi i głowy, używany w Dolnych Łużycach, zwłaszcza w okolicach Chociebuża. Na szyi noszą tameczne kobiety ogromną sztywną kryzą; na głowie zaś rodzaj stroika, którego opisać prawie niepodobna. Jest to coś na kształt nizkiego trójgraniastego kapelusza, ze spłaszczonemi rogami, kolorową obszytego chustką. Oba te stroje złączone, niekoniecznie mile wpadają w oko i trzeba bardzo dorodnej twarzy, aby się w nich wydała jako tako. Do zaślubin i w żałobie są oddzielne obrzędowe stroje. Porządek zaślubin serbskich jest w głównych zarysach ten sam co u naszych włościan. Po skończonych oględach (po gór-łuż,. wuhlady w dol. hugljedy) i zaręczynach (ślub) bez wielkich odbytych uroczystości następuje wesele na które sprasza, podobnież jak u nas, w kwiaty, chusty i wstęgi różnobarwne przybrany drużba. Wesele nazywa się kwas, to jest uczta lub swadba; pan młody — nowożeniec, panna młoda — niewiesta. Obrzędowi weselnemu przewodniczy swat pana młodego, w górnych Łużycach drużba lub braszka, w dolnych pobratrz lub razisiel (doradca) zwany; właściwi zaś drużbowie towarzyszów (towarsz) noszą miano. Panna-młoda, oprócz dwóch druchen czyli towarzyszek, ma przy swym boku, do usług jej i pomocy przeznaczonych dwu swatów i zamężną kobietę słonka zwaną. Opiekunka tegoż nazwania czasami dodawaną, bywa i panu-młodemu do boku. Jedynie na weselu używanym strojem jest tak zwana borta, rodzaj kołpaczka z czarnego aksamitu, w górze zwężającego się, otwartego i obwiedzionego czerwonym, aksamitnym lampasem, tudzież pozłocistą obrączką, u której wisi przyczepionych dwanaście złocistych gwiazdek. Panna-młoda tylko nieskalanych obyczajów i drużki jej strój ten nosić mogą. Pierwsza ma na samym wierzchu borty przypięty ruciany wianeczek, a u dołu jej, obwiązaną głowę przepaską z litej tkaniny. Innym na weselu jedynie widywanym, tradycyjnym strojem, jest tak zwany reciaz, to jest łańcuch, niczem zgoła nie różniący się od noszonego w południowej Serbii, z turecka tak nazwanego dierdiana. Składa się on z kilku lub kilkunastu rzędów monet, połączonych z sobą uszkami, opasujących szyję i spadających na piersi, a zakończonych pojedyńczą największą sztuką. Bogate dziewczęta miewają na sobie po dwa razem: jeden z wielkich srebrnych talarów i medali, drugi z zł' tych drobniejszych monet, reciazy. W tańcu metaliczny ich szmer i brzęk, mięszając się z muzyką, tworzy do niej rodzaj jakiegoś prawdziwie czarownego wtóru. Stroiki te, które wraz z bortą tworzą niezmiernie malowniczą całość, przechowywane są z nią razem z pokolenia na pokolenie, i lubownik numizmatyki, znalazłby w nich nieraz rzadkie egzemplarze, których lata może całe próżno szukał. Uprzywilejowana barwa weselna jest zielona. Wstążki tego koloru nieodzowne są w ubraniu panny-młodej, a w wielu okolicach, tam właśnie, gdzie dawne zwyczaje w największej przechowywały się czystości, takich tylko używać się jej godzi. Oznaczając czas wesela, starają się unikać tej pory, gdy księżyc na niebo nie wschodzi, małżeństwa bowiem pod ten czas zawarte niepłodne być mają. Panna młoda, jak u nas, kawałek cukru i pieniądz bierze z sobą do ślubu, garstkę przędzy i jarzyny, kawałek chleba i powązkę od mleczywa; by te przedmioty darzyły się jej całe życie. Jak u nas, tak i tu, panna i pan młody, starają się przydepnąć sobie przy ołtarzu nawzajem odzienie, ażeby w małżeńskiem pożyciu górę zyskać. Do kościoła orszak weselny odbywa drogę częścią na wozach, częścią konno, poprzedzany muzyką, wśród śpiewów, wykrzykiwań, strzelania z pistoletów i wywijania kijmi, które teraz zastępują używane niegdyś pałasze. Przed i po ślubie, błogosławieństwa, oracye, tańce, śpiewy, jedzenie, picie i zbieranie darów dla młodego małżeństwa, następują po sobie, podobnie jak to i u nas bywa, coraz to innym w każdej okolicy porządkiem. Przy wieczerzy każde z nowozaślubionych ma przed sobą płonącą świecę; jeżeli jedna z nich zgaśnie, znak to, że ten, przed kim stała, umrze pierwszy. Po oczepinach, w niektórych okolicach zawodzą taniec, będący wyraźnie naszego polskiego zabytkiem, w końcu którego pannę młodą mężowi oddają. Nazajutrz odbywa się rzewna scena pożegnania panny- młodej z domem rodzinnym i przenosiny do domu męża. Oprócz wspomnionego tylko co, wyjątkowo używanego rodzaju poloneza, Serbowie mają jeszcze inny, właściwy sobie taniec, serbska reja zwany — reja bowiem znaczy taniec, i ztąd to w naszym języku zachowało się dotąd wyrażenie: rej wodzić. Tempo tego tańca, wiązane w 3/4 taktu, jest wielce oryginalne. Charakter jego widzieć można z następnej zwrotki, zaproszeniem niby do rei będącej: Werć me pola herca Kręć mnie koło grajka Werć me pola herca Kręć mnie koło grajka Mój najlubszi luby! Mój najmilszy, miły. Niemski rady rejwam, Lubię ton niemiecki, Niemski rady rejwam, Lubię ton niemiecki, Serski hiszcie radzio. Serbski jeszcze bardziej. Istotnie, tancerz z tancerką przed grajkiem stanąwszy, podnosi w górę jej rękę, za palec jedynie ją trzymając, ona zaś poczyna się w miejscu kręcić jak wrzeciono z rosnącą coraz szybkością. Tancerz natenczas, opuściwszy jej rękę, poczyna sam tańczyć na około niej, jak księżyc wokoło kręcącej się ziemi, śpiewem, tupaniem, biciem hołubców i wysileniem na wszelkie sztuki, starając się wstrzymać w tym szalonym wirze, w którym dziwić się trzeba, że tak długo wytrwać może. Nareszcie ubłagana podnosi obie ręce w górę — chłopiec ją chwyta w pół i poczynają walcować z sobą w miejscu. Dalsze pary naśladują przykład pierwszej we wszystkiem, przy czem chłopcy to pojedyńczo to chórem naprzemian śpiewem muzyce wtórzą. Co do muzyki, oprócz powszechnie używanych instrumentów: skrzypiec, basów, klarnetów i t.p. miejscami napotykamy jeszcze dudę, tudzież Serbom tylko właściwe, trójstronne, równie kształtem jak przenikającym krzykliwym głosem odznaczające się skrzypce (husla), i podobny ton dający rodzaj oboja, tarakwa zwany. Zachowywane przy śmierci i pogrzebach zwyczaje noszą na sobie w wielu szczegółach wysokiej starożytności cechy. Skoro chory zbliża się do ostatniej chwili swojej, kładą go na świeżej, prostej, prześcieradłem białem pokrytej słomie. Często sam chory, stan swój czując, tego żąda. W chwili konania, tak okna jak i drzwi izby stoją otworem, a zgromadzeni krewni i domowi modlą się w cichości. Po nastąpionej śmierci, ciało oddaje się staraniom trudniącej się tem baby, krewni zaś nie zwlekając, kładą na się żałobę. Jeżeli zmarły posiadał pasiekę, natychmiast jeden z domowników spieszy do niej i pukając kolejno do ulów, zwiastuje pszczołom śmierć jego w słowach: pszczółki wstawajcie! gospodarz wasz umarł. — Konie i bydło w stajniach zostaje nie mniej o stracie pana swego zawiadomione. Sąsiedzi otrzymują wiadomość o zgonie swego współobywatela za pomocą wspomnionego już gminnego znamienia, które w tym razie miejscami czarny kij zastępuje. Dopóki ciało w domu się znajduje, tak w nim jak w obu bezpośrednio z nim sąsiadujących zagrodach, panuje największa jak tylko podobna cichość. Ani się młóci, ani drew rąbie, ani zaprzęga koni, ani żadnej przedsiębierze roboty. Wieczorem schodzą się najbliżsi sąsiedzi i przyjaciele ze słowem pociechy; w wieczór zaś drugiego dnia, w wigiliją pogrzebu, z każdej we wsi rodziny przychodzi ktoś do ciała i późno w noc żałobne śpiewają się pieśni. Nazywa się to obchód pustego wieczoru. Ciało, najczęściej tylko w płócienny owinione całun, leży w trumnie z wypukłym wierzchem, na którym jest zwyczaj kłaść siekierę. Jak wiemy z licznych wykopalisk, to narzędzie pracy i obrony najczęściej kiedyś towarzyszyło do grobu zmarłemu. Jeżeli kościół jest w tej samej wsi, ciało niesione bywa na cmentarz na marach; w przeciwnym razie na prostym wiezione wozie. W tym ostatnim przypadku, drabina, na której trumna stała, zrzucaną bywa przy powrocie, na granicy wioski i tam nietknięta leży aż do zgnicia. Ponieważ we wsiach serbskich nie ma płatnego grabarza, usługę tę oddają sobie nawzajem mieszkańcy gminy koleją. Sam obrzęd pogrzebania ciała odbywa się według zwyczajów wyznania, do którego zmarły należał. Po powrocie do wsi, przyjaciele i krewni zgromadzają się. u dziedzica na żałobną, ucztę, która pobożnym kończy się śpiewem. Wielka żałoba trwa przez cztery tygodnie; lżejsza w miarę stopni pokrewieństwa. Mężczyźni odznaczają ją zwykle prostą opaską z krepy na ramieniu; gdzie niegdzie przecież noszą przez pierwsze cztery tygodnie rodzaj kapelusza z tak szerokiem rondem, że całkiem twarz zakrywa i kapelusza nawet w kościele nie zdejmują. Co do kobiet, tych żałoba składa się z całkiem białego płóciennego ubrania i z takiejże wielkiej płachty, którą się zarzuca na głowę, twarz nią. w miarę stopnia żałoby przysłaniając. Z uroczystości religijnych najgłośniej obchodzone kiermasze parafialne, poczynając od niedzieli zwykle przez trzy dni trwające. Napływ krewnych, przyjaciół, znajomych, a wreszcie wszelkiego rodzaju żebractwa, bywa natenczas tak ogromny, że każdy dom wsi zamienia się w istną karczmę, której gospodarz darmo gości swoich raczy. W każdym niemal domu na uroczystość tę zabijają wieprza, nie licząc wielkiej ilości kur, gęsi i kaczek; prócz tego, piecze się niezliczone mnóstwo ciast i placków wszelkiego rodzaju, osobliwie z pośledniejszej mąki, gdyż każdy żebrak swój placek dostać musi. Łatwo pojąć, że potrzeba całej zwyczajnego życia skromności, aby ubytek podobnem świętem w gospodarstwie sprawiony uczuć się nie dał. Z wielką uroczystością obchodzą się także święta Bożego Narodzenia (Hody Gody) Wielkiejnocy (Jutrz-Jątrzy) i Zielonych Świątek (Światki, Birje) zwane. Pierwsze, tutaj podobnie jak i wszędzie, jest głównie świętem dzieci, ze zwykłem strojeniem drzewka, przychodzeniem przebranych osób z nagrodą lub karą i t.p. Na Wielkanoc, nie w drugie jak u nas święto, lecz w sam dzień Zmartwychwstania, jest zwyczaj lania się wodą. Zwyczaj ten znajduje tutaj wytłómaczenie w mniemaniu gminnem, że woda tej nocy czerpana posiada cudowną własność zabezpieczenia od szwanku zdrowia i urody ciała. Dla tego też, jeżeli nie jest zbyt zimno, konie i bydło pławią się o tej porze, a dziewczęta biegną o północy do strumieni, cudownej z nich wody zaczerpnąć i zachować. Zwyczaj to widocznie pogański, z przypadającego około tegoż czasu święta na Wielkanoc przeniesiony. W dzień Zielonych Świątek, podobnie jak w Polsce, domy i kościoły usypywane i majone bywają tatarakiem, tudzież młodocianemi drzewkami brzeziny. Innego zupełnie rodzaju uroczystością jest dzień pierwszy maja W dniu tym znać niegdyś cała połabska Słowiańszczyzna obchodziła swe największe radosne święto — święto odradzającej się przyrody, którego pewne obrzędy, po części z naszą Sobótką podobieństwo okazujące, dotąd się w zwyczaju zachowały. Zaraz z nadejściem poprzedzającej dzień ten nocy, zbiega się młodzież na oznaczone zwyczajem miejsca i z pozapalanemi na wysokich kijach miotłami tańczą i szaleją tak długo, dopóki te aż do trzonu nie zgoreją, a w końcu dopalające się resztki zrzucone na stos jeden zostają. Jakkolwiek widok tych świateł, krążących i goniących się i wymijających między sobą, jest wielce zajmujący z daleka, z blizka przecież dopiero, zwłaszcza przy stosownej okolicy, nabiera cała nadchodzącym rankiem młodzi chłopcy zajmują się postawieniem Mei, to jest majowego drzewa. Wybiera się na to młodociana, wysmu kła i prosta brzózka, z której obciąwszy wszystkie dolne gałązki, sam tylko rozwijający zostawia się wierzchołek. Wierzchołek ten zostaje ozdobiony kolorowemi wstążkami i chustkami, a tak wystrojona Meja wkopuje się na wygonie wioski. W niektórych miejscach zostaje ona aż do święta Wniebowstąpienia; w innych zaraz tegoż dnia istnienie jej się kończy. Zbierają się tancerze i tancerki i wokoło zielonej Mei śpiewny, wesoły wiąże się korowód. Nareszcie drzewo, które tańcząc silili się wszyscy z ziemi wyważyć, wypada; za padającym wierzchołkiem rzucają się chciwie chłopcy, a kto go odłamie, ten zostaje królem uroczystości, i ma prawo wybrania sobie królowej. Hulanką w karczmie kończy się ta uroczystość. Opisywany kiedyś przez Bielskiego w Police zwyczaj wygnania lub topienia śmierci w niedzielę głuchą, był przed niedawnym jeszcze czasem powszechny w Łużycach. Spiewana przy tym obrzędzie pioska: „Śmierć my wuhnali, Ljecio zaso prziwedżemy.” Odpowiada zupełnie polskiej niegdyś: „Już niesiem śmierć ze wsi, Nowe latko do wsi.” Dziś już tylko gdzieniegdzie chłopcy wywożą bądź słomianego bałwana, którego za wsią palą, bądź próżny, gałęźmi jedliny ozdobiony wózek, który w wodzie topią. W ogólności, w wyobrażeniach i pamięci Serbów przechowało się bardzo wiele pojęć i podań przedchrześciańskiej ich wiary. Dwie na granicach kraju, sterczące naprzeciw siebie ogromne góry, Bieły-boh i Czerny- boh zwane, wiecznie w pamięci utrzymują przytomnemi nazwy tych dwu przeciwnych potęg, których pojęcie jak nić tajemnicza, snuje się przez wszystkie języki, przez wszystkie ducha słowiańskiego objawy. W okolicach Budyszyna, w miejscu gdzie Sprewija, ścieśniona między dwoma ścianami prostopadłych czarnych skał bezdenną płynie głębią, na jednem z urwisk nadwodnych stał kiedyś bałwan, czyli tak zwany przybóg, o którym lud mówi, że miał być szczerozłoty, a którego nazwisko wedle uczonych niemieckich, Flins lub Flinc być miało. Strasznemu temu bożyszczu, w czasach swej niepodległości, przynosili co rok Serbowie w ofierze Niemca niewolnika. Podczas któregoś ze swych zwycięzkich zagonów, Niemcy strącili go ze skały, która mu za ołtarz służyła, w głąb Sprewii. Mściwe jednak bóstwo nie przestało żądać swych zwyczajnych ofiar, i rok po roku odtąd Niemiec jakiś śmierć tu znaleźć musi. Istotnie, jak pamięć ludzka zasięga, nie było roku, żeby bądź dobrowolnie, bądź przypadkowo, nie utopił się na przybogu Niemiec jaki, podczas gdy los ten ani jednego nie spotkał Serba. Okoliczność ta naturalnie tem silniej lud w dawnem utwierdza mniemaniu. Główne dawniejszej Milzawii, tj. kraju Milczan, dzisiejszych Górnych Łużyc, miasto Budyszyn, obejmuje około 15,000 mieszkańców, z których do 7,000 Serbów. Leży ono na lekkiej wyniosłości, w kolanie rzeki Sprewii, od zachodu i południa je opływającej. Zewnętrzne, zaszłemi otoczone wały i mury, przed kilkuset wzniesione mogły być dopiero laty; za to wewnętrzne, samo stare jądro miasta otaczające i od strony rzeki broniące je mury i baszty, noszą na sobie cechy znaczne starożytności, tak, że musiały być świadkami krwawych jeszcze owych pomiędzy Niemcami i krajowcami zapasów. Z pomiędzy kilku bram miejskich, jedna z wysoką niespożytą okrągłą wieżą, nosi serbskich wrót nazwę, może więc być, że przez Serbów jeszcze w czasach ich niepodległości wieża ta była wzniesioną. W samem zgięciu rzeki położone, bardzo rozległe zamczysko, Ortelsburg zwane, w niektórych zwłaszcza swych częściach niezmiernej starożytności okazuje ślady. Nie mogę sobie przypomnieć w jakiej książce czytałem, że przy usuwaniu gruzów czy rozwalaniu jakiegoś starego muru, znaleziono tu jeszcze z czasów polskich pozostały herb nasz. W obwodzie murów zamkowych, nad urwistym brzegiem Sprewii, leży spalony przez Husystów, starożytny, gotycki kościół Śgo. Mikołaja którego ściany po części, a kolumny i łuki niemal wszystkie dotąd ocalały. W pośrodku tych ruin znajduje się obecnie katolicki cmentarz, wznoszą się pomniki, krzyże i proste zielone mogiły. Trudno sobie wyobrazić coś kardziej czarującego jak widok, który cmentarz ten dziwny przedstawia patrzącemu z przeciwnej strony rzeki, zwłaszcza w noc, gdy tajemniczy blask księżyca leje się przez zapadłe sklepienia na milczące groby i rozrosłe wśród nich drzewa. Na przeciwnej przez rzekę górze, przed kilkunastu jeszcze laty wznosiło się, dziś zniesione, horodyszcze, od którego całej górze horodziszcza pozostało nazwanie. O godzinę drogi z miasta ku południu wznosi się pierwsza góra, Lubin. Podanie opowiada, że niegdyś zebrało się tu siedmiu wodzów czyli królów serbskich na radę. Otoczeni niespodzianie przez Niemców, wyginęli wraz z drużynami swemi co do jednego, i tu na górze pochowani. Parę godzin drogi dalej leżą obie święte góry Biały i Czarny Boh. Pierwsza znacznie wyższa, leży już dziś poza granicami serbskiego języka. Na Czarnym Bobu, gdzie teraz podobno Niemcy Budyszyńscy wystawili karczmę, a który przed laty dziesięciu stał cały w swej dzikiej, samotnej grozie, znajduje się ołtarz i strącony z niego kamień ofiarny. Jest to płaski płyt granitu, w którego jednym końcu zwykle niewielkie wgłębienie łączy się za pomocą rowka, z wykutem u drugiego krańca sercem. We wgłębienie wlewano krew ofiar, z której wolniejszego lub prędszego przeciekania ku sercu kapłani wieszczyli o przychylności bóstwa. Tuż do Czarnego Bohu dotyka niższy nieco Hromadnik, miejsce zboru Serbów na wojnę lub wielkie relijne obrzędy. Z góry tej przechodzi się na Praszicę, czyli górę wyroczni. W jednej ze sterczących na jej szczycie skał widać otwór, przez który zadawano pytania, na jakie odpowiedź mieć chciano. Na około Czarnehohoha leży kilka jeszcze gór, posępnemi imionami Żmóra, Plusk, Czertowa Kletka, ze czcią na nich oddawaną jakby związek mające. Czem pod względem wspomnień słowiańskich w wyższych Łużycach jest Budyszyn i jego okolice, tem są, w niższych tak zwane błota Sprowii, poniżej Chociebuża ku Lubniowu się rozciągające. Jak już wspomniano Sprowia, rozchodząc się tu w nieskończoną liczbę ramion, zatok i zalewów, tworzy prawdziwy labirynt wód, bagnisk i kęp lesistych, na ktorych wznioślejszych pochyłościach leżą liczne osady. Tu to, w tych długo niedostępnych tajnikach, najdłużej przechowali Serbowie dziką niepodległość swoją, wtedy nawet gdy już Łużyce całe ulegały władzy wrogów, tu stała ostatnia wodzów ich czyli królów stolica. Nieco o literaturze serbsko-łużyckiej. Język serbsko-łużycki pośredniczy niejako miedzy polskim a czeskim. Z zamieszczonej poniżej Modlitwy Pańskiej najlepiej można poznać blizkie pokrewieństwo języka łużyckiego z polskim. Ojcze nasz po serbsko-łużycku. Wótcze nasz, kiż sy w niebiesach; swjatosciene budź twoje mieno; przyńdź k nam twoje kralestwo; twoja wola so stań każ na niebiu tak też na zemi; nasz wszyedny khlyb daj nam dżens; wodaj nam nasze winy, każ my wodawamy naszym winikam; nie wiedź nas do spytowania, ale wumóż nas wot złeho. Amen. Oprócz tego dla lepszego zapoznania się z językiem łużyckim umieszczamy kilkanaście przysłów z polskim przekładem: Na mału khieżku też Boże slónczko swieci. Na mały kierzek też Boże słoneczko świeci. Ruka ruku myje. — Ręka rękę myje. Polna studzień so też wuczerpa. Pełna studnia się też wyczerpie. Mandżelstwo bjez dziencia je swiet bjez słónca Małżeństwo bez dzieci jest świat bez słońca. Żadna kokoszka podarmo njehrebju. Żadna kokoszka darmo nie grzebie. Połna nieje kopa, hdyż pobrachuje snopa. Nie jest pełna kopa, kiedy braknie snopa. Njeprawy krosz dziesiać prawych zeżerje. Nieprawy grosz dziesięć prawych pożera. Wutroba je małe polo, ale wszo na nim roscie. Serce jest małe pole, ale wszystko na niem rośnie. Zyma ma wulki brjuch. — Zima ma wielki brzuch. Bohaty żywi khudeho, khudy bohateho. Bogaty żywi chudego (biednego), biedny bogatego. Z powyższych wyjątków można poznać, że język łużycki posiada spólnie z polskim głoski miękie: ć, ź, ś, których nie dostaje w czeszczyźnie, za to nie ma nosowych ą i ę. Właściwością mowy serbsko-łużyckiej jest liczba podwójna, pilnie przestrzegana, której dawniej i w polskim języku używano n.p. skrzydło, w liczbie podwójnej: skrzydle, w mnogiej: skrzydła. Dotąd lud nasz mówi: chwycił go za ożydle, zamiast ożydła, t.j. za górną część sukni. Język łużycki dzieli się na dwa odmienne narzecza: t.j. górno- i dolnołużyckie. Książki szkólne i do nabożeństwa drukują się osobno dla Górno- i Dolno-Łużyczan. Wyżej przytoczone wzory są w narzeczu górno-łużyckiem, którego się używa w dziełach naukowych. Naród serbsko łużycki liczy 160,000 głów, a mimo to jeszcze mówi dwoma narzeczami. Nie dosyć na tem: jedna część Serbów należy do królestwa Saskiego, a druga zostaje pod rządem pruskim. Co do religii większość jest protestancka, gdyż tylko 15,000 Serbów wyznaje religią katolicką. Można ztąd łatwo poznać, że wśród takich trudnych okoliczności literatura serbsko łużycka nie może wydawać świetnych owoców, mianowicie gdy się zważy na ucisk narodowości łużyckiej. Mimo to Serbowie-Łużyczanie stosunkowo do swej szczupłości posiadają piękne piśmiennictwo, a co do rozwijania literatury zasługują na największą pochwałę. Najstarszym zabytkiem literatury serbsko-łużyckiej jest tłumaczenie Nowego Testamentu, dokonane 1548 roku przez Mikołaja Jakubicę. Rękopis znajduje się w królewskiej bibliotece w Berlinie. Najstarszą książką serbską drukowaną jest protestancki kancyonał w narzeczu dolno-łużyckiem, wydany przez pastora Albina Mollera 1574 roku w Budyszynie. W narzeczu górno-łużyckiem wyszedł drukiem katechizm Lutra 1597 r. Tylko te dwie książki serbsko łużyckie wyszły w wieku XVI. Przypominamy, że pierwsza znana polska książka jest drukowana 1522 roku. Podczas trzydziestoletniej wojny (od 1618 do 1648) poniosła serbska narodowość wielkie ciosy, gdyż w krótkim czasie blizko 60 parafii protestanckich zniemczono. W XVI wieku położył największe zasługi dla języka serbskiego pastor Michał Brancel. zwany z niemiecka Frenzlem, który wydał drukiem przekład Nowego Testamentu, a prócz tego wiele książek religijnej treści. Ten Frenzel jest może pierwszym między Łużyczanami, posiadającym poczucie wzajemności słowiańskiej, czego wyraźnym dowodem list, napisany przez niego do Piotra Wielkiego, cara moskiewskiego. Czynność Serbów protestanckich pobudziła i katolików do piśmiennej pracy. Ksiądz Ticinus, jezuita, wydał 1679 r. po łacinie pierwszą gramatykę łużyckiego języka, a Jerzy Świetlik przełożył całą biblią, spoczywającą dotąd w rękopisie, oraz opracował pierwszy słownik łacińsko-łużycki, wydany drukiem 1721 roku. W ogóle wydrukowano do 1700 roku 20 serbsko-łużyckich książek, a od 1700 do 1800 roku 200 książek. Nowsze badania powiększyły tę liczbę, mimo to najwyższa liczba, jaką można przyjąć, wynosi 250 dziel drukowanych. Dodawszy do tego ze 100 a najwyżej 200 książek, odnoszących się do łużyckiej narodowości, drukowanych po łacinie i niemiecku, uzyskamy liczbę niespełna 500, przedstawiającą ruch duchowy Serbów-Łużyczan. W XIX wieku wyszło może około 400 druków, zatem bibliografia serbsko - łużycka liczy w najpomyślniejszym razie 1000 druków. Nie zawadzi może dla porównania przytoczyć kilka liczb z bibliografii (nauka o drukach) polskiej. W XV wieku t.j. od roku 1400 do 1500 wyszło 200 druków, ułożonych przez Polaków, albo odnoszących się do Polski, z tych wszystkie po łacinie a kilka starosłowiańskich. W XVI wieku liczy nasza bibliografia 7250 druków, w XVII 21 000, w XVIII wieku 44.000, wogóle do 1800 roku wyszło 73,000 druków w Polsce i o Polsce, z tych przeszło 20,000 w języku polskim. W XIX wieku t.j. od 1801 r. wyszło przeszło 80,000 druków polskich, zatem w ogóle dotąd bibliografia polska liczy przeszło 150,000, a może nawet więcej niż 160,000 druków, z tych 80,000 w polskim języku. Poważna to wprawdzie liczba, ale mimo to nie mamy powodu być dumnymi i spoglądać z politowaniem na Serbów - Łużyczan. Zważmy tylko, jak ich było i jest mało i jak byli prześladowani. Może w stosunku do tego małego narodu ruch nasz umysłowy nie jest takim, jakim być powinien. W r. 1728 drukowano raz pierwszy biblią w serbskim przekładzie, oczywiście dla protestantów. Wogóle dotąd było 9 wydań biblii w tłumaczeniu łużyckiem. a oprócz tego 1824 drukowano w narzeczu dolno - łużyckiem. W r. 1704 otwarto w Pradze seminaryum duchowne dla tych Serbów katolików, którzyby się chcieli poświęcić zawodowi kapłańskiemu, a 1716 roku utworzyło się w Lipsku serbsko protestanckie stowarzyszenie kaznodziejskie, zaś w r. 1749 podobne w Wittenbergu. Trzy te zakłady przyczyniły się znacznie do utrzymania języka serbsko-łużyckiego. Wielkim ciosem dla Słowian wogóle była siedmioletnia wojna od 1756 —1763 r., toczona przez Fryderyka II, króla pruskiego. Wtedy zubożały lub wyginęły plemiona Słowian nad morzem Baltyckiem; w tym też czasie zniknęli z widowni ostatni Polabanie, lud słowiański, pokre- jest bibliotekarzem książnicy jagiellońskiej w Krakowie. Dodaję, że podług Estrejchera pierwsza polska książka byk drukowana 1515 roku. wny Łużyczanom i Polakom. Znaczna część Serbów została wtedy zniemczoną. Ten sam skutek miały wojny napoleonowskie. Około 1820 r. rozpoczął się wielki ruch literacki w całej Słowiańszczyznie. W Polsce wystąpił około tego czasu największy polski i słowiański poeta, Adam Mickiewicz; w Czechach Hanka odkryciem królodworskiego rękopisu rozbudził silnie ruch umysłowy, a nawet Rusini, Słowianie południowi i Słowacy w Węgrzech zaczęli się w tym czasie starać usilnie o rozwój języka i literatury. Ruch ten udzielił się także Serbom-Łużyczanom. Obudziła się w nich myśl, że są latoroślą wielkiego drzewa słowiańskiego, że wszyscy Słowianie są ich braćmi. Myśl wzajemności słowiańskiej napełniła nową nadzieją serca prawych Serbów-Łużyczan. Jednakże z początku praca narodowa napotykała na niesłychane przeszkody, dla tego niejeden z pracowników wątpił o pomyślnym skutku szlachetnych usiłowań. Na szczególną uwagę zasługuje Andrzej Lubjenski, pastor w Budyszynie (ur. 1790 † 1840). Nie miał on wiele nadziei, aby można ocalić od zagłady narodowość łużycką, przecież pracował wytrwale dla dobra swego narodu. Wytrwałą pracę często wieńczą cudowne nieomal skutki. Wszakżeż i Dobrowski, który się dzielnie przyczynił do wzbudzenia narodowości czeskiej, nie wierzył, aby czeski język mógł wrócić do dawnej świetności, a mimo to przekonanie pracował usilnie nad rozwojem literatury i to tak skutecznie, że pod koniec życia zmienił swoje przekonanie, jakoby naród czeski był skazany na zagładę. Lubjenski położył wielkie zasługi dla narodowości serbsko - łużyckiej, gdyż przygotował do druku nowe wydanie Biblii, pisał i wydawał książki ludowe, gromadził cenne materyały do historyi Łużyc, oraz do gramatyki i słownika łużyckiego. Inną była praca Adolfa Klina, adwokata w Budyszynie († 1855 r.) Pisywał on wprawdzie tylko po niemiecku, ale on to nietylko stanął śmiało w obronie pogardzonego języka przodków, ale wywalczył mu nowe prawa i znaczenie. Roku 1833 na sejmie w Dreźnie postawili zażarci Niemcy wniosek, aby usunąć zupełnie język serbski ze szkół i kościołów. Wtedy wystąpił szlachetny Klin, a jego obrona była tak wymowną i tak przekonywającą, że sejm uchwalił prawo, aby we wszystkich wiejskich szkołach w królestwie saskiem, które należą do kościołów z nabożeństwem w języku łużyckim, uczyć ojczystego języka. Był to wielki tryumf słusznej sprawy. Potęga prawdy zniewala nawet i przeciwników do wymiaru sprawiedliwości. Bierzmy ztąd naukę Polacy, aby zawsze i wszędzie bronić legalnemi środkami nieprzedawnionych praw naszych. Nie należy lekceważyć wyborów do rad miejskich i do sejmów, bo tam można nietylko przypomnieć dolegliwości, jakie ponosimy, ale czasem zdarza się sposobność wyjednania korzystnych praw dla naszej narodowości. Trzecim Serbem, który się przyczynił w wysokim stopnia do rozbudzenia narodowego uczucia, jest Andrzej Zejler, (ur. 1804 † 1872.) najznakomitszy piewca serbsko - łużycki, którego Bogusławski zwie, mistrzem poetów serbskich i pięknie świecącą gwiazdą w piśmiennictwie ojczystem.” Był to niezwykły człowiek, szlachetny charakter, który wszystko gotów był poświęcić dla ukochanej ojczyzny. Posłuchajmy, co pisze o nim Bogusławski: „Działania tego człowieka godne są uwagi. Nie mając żadnych środków ani pozycyi doniosłej w towarzystwie, Zejler rwał się do ożywienia narodowości, stojącej nad grobem. Czuł on jej boleść i krzywdę niemniej od Lubjeńskiego, ale więcej wierzył od niego w możność odrodzenia się. I gdy Lubjeński nie przestawał działać dla tego, ażeby dopełnić obowiązku obywatelskiego, Zejler minął wszystkie poboczne względy i pracował dla tego, aby lud swój pchnąć do nowego życia. Poetyczna jego wyobrażam, połączona z wielkim talentem, nie przestawała prze mawiać do serc rodaków w najczulszy sposób; jego giętki umysł trafiał do przekonania nawet tych, co we własne istnienie wierzyć nie chcieli.” Zejler, stanąwszy na czele serbskiego towarzystwa akademickiego w Lipsku „Sorabia”, umiał zapalić swych towarzyszy do pracy dla dobra narodu. Wydawał on pisaną gazetę, która rozchodziła się w przepisywanych egzemplarzach po całych Łużycach. On pierwszy z Serbów zapoznał się bliżej z historyą i językami słowiańskiemi. Z początku pisywał prozą, później wystąpił jako natchniony poeta. Jego pieśni znalazły oddźwięk w sercach Łużyczan, a wnet nucili je starzy i młodzi, a mianowicie serbskie dziewoje. Melodye do tych pieśni dorobił serbski muzyk, Kocor, a do niektórych sam Zejler utworzył nuty. Mieroszewski twierdzi, że poezye Zejlera są tak przyjemne jak pierwiosnki, niezabudki i konwalie. Najwymowniej o wielkiem znaczeniu Zejlera świadczy to, że główne pieśni narodowe Serbów Łużyczan, śpiewane podczas zebrań i uroczystych obchodów, są przez niego ułożone. Czem dla nas jest „Jeszcze Polska nie zginęła” (drukować jej u nas nie wolno), tem jest dla Serbów: Hiszcie Serbstwo njezhubjene Swój szkit we nas ma; Nowy duch wszo wosłabnjene Sylnje pozbieha. To znaczy na polskie: „Jeszcze Serbstwo (t.j. Serbowie) niezgubione swoję obronę w nas posiada; nowy duch wszystko, co słabe, silnie dźwiga.'' Druga pieśń sarbsko-narodowa tak się zaczyna: Trać dyrbi Serbstwo zawostać A serbska khoroj zmahować. Każ dołho z drjewom zelene, Te hory stoja łużiske. Po polsku: „Trwać będzie Serbstwo i serbska chorągiew powiewać, jak długo stać będą te góry łużyckie, okryte drzewem zielonem.” Te dwie pieśni narodowe, najczęściej w Łużycach śpiewane, są układu Zejlera. Pierwsza śpiewa się na nutę: „Jeszcze Polska nie zginęła.” Najwięcej jednakże zasług o wzrost i ukrzepienie narodowości serbsko łużyckiej położyli Smoler i ksiądz Hórnik, dla tego będą podane ich osobne życiorysy, gdyż mają oni także znaczenie dla nas Polaków, a dziś mianowicie wiele się od nich możemy nauczyć. Rok 1847 stanowi epokę w dziejach narodowości serbsko-łużyckiej, gdyż w tym roku założono w Budyszynie towarzystwo pod nazwą Macierzy Serbskiej (po serbsku: „Towarstwo Macicy Serbskeje.'') Znane są błogie działania Czeskiej Maticy (matki), towarzystwa założonego r. 1831 w Pradze, które się w znacznej części przyczyniło do odrodzenia czeskiej narodowości. Podobny zakład postanowili sobie utworzyć Serbowie-Łużyczanie. Niejako wstępem do założenia Macierzy był pierwszy koncert łużycki w Budyszynie 1845 r. Bawił tam wówczas sławny czeski dziejopis Palacki. Obecność jego wywarła wielki wpływ na serbskich narodowców (patryotów). Pod wpływem tego wrażenia powstała myśl, aby urządzić koncert, na którymby śpiewano tylko łużyckie i słowiańskie pieśni. Wykonaniem tej myśli zajęli się nauczyciele wiejscy Imisz i Kocor. Ten ostatni, kompozytor samouk, pozbierał dawne łużyckie melodye, powyszukiwał w kraju śpiewackie siły, tak że w końcu doprowadził swój zamiar do skutku, ułożywszy muzykę do kilku utworów Zejlera. Dzień 17 października 1845 r. pozostanie na zawsze pamiętnym dziejach narodowości serbsko- łużyckiej, gdyż w tym dniu zabrzmiała raz pierwszy po kilku wiekach świecka pieśń serbska. Goście zebrali sie z całych Łużyc, a byli to nietylko Serbowie, ale i Niemcy. Starzy Serbowie płakali z radości, słysząc śpiew ojczysty, ale dwie wierzyli swoim uszom, że brzmi pieśń narodowa. Języku narodowy, pieśni ojczysta — jakże jest wielką wasza potęga! My Polacy nie umieliśmy rozpowszechnić naszych prześlicznych pieśni w tym stopniu, jak to uczynili Czesi i Łużyczanie. Pieśń jest potęgą — wszakżeż powiedziano o narodowej pieśni francuzkiej, że u czyniła tyle dla Francyi, ile stotysięczna armia. Po długich przygotowaniach, w których brali głównie udział Zejler, Kłosopolski, Pful, Wehla i Smoler, spisano ustawy, dla „Macierzy Serbskiej”, które rząd saski potwierdził za przyczynieniem się. Adolfa Klina. Pierwsze uroczyste zebranie odbyło się wśród licznego udziału gorliwych Łużyczan dnia 7 kwietnia 1847 r. w Budyszynie. Celem głównym Macierzy jest wydawanie książek, pisanych czystym językiem serbsko-łużyckim. Zasłużony Klin został obrany prezesem towarzystwa, a Smoler redaktorem pisma, które po dziś dzień wychodzi pod nazwą „Czasopis Towarstwa Macicy Serbskeje.” Macierz serbska oddała nieocenione zasługi narodowości łużyckiej, gdyż za jej staraniem utworzył się dopiero istotny język piśmienny i literatura serbsko-łużycka. Było to i jest ognisko zacnych usiłowań przyjaciół ludu łużyckiego; jest to niejako arka przymierza narodowości serbsko łużyckiej. Rok 1848 przyniósł Serbom wielkie ulgi i korzyści. Okazali oni wielką mądrość i przezorność polityczną. W Saksonii wybuchła rewolucya przeciw rządowi królewskiemu. Sejm, złożony z demokratów, zagarnął prawie całą władzę, mianowicie że wojsko stanęło po stronie sejmu. Było wielkie pytanie: po której stronie wypadło Serbom stanąć? Na pozór zdawało się korzystniej, aby popierać rewolucyonistów, jednakże Łużyczanie po dojrzałej rozwadze stanęli po stronie króla. Ułożono petycyą do rządu i króla, w której głównie żądano i proszono, ażeby mowa serbska na ziemi serbskiej tych samych praw używała, jakich używa mowa niemiecka w niemieckiej ziemi, a mianowicie: w szkołach, kościołach, przed władzami i przed sądem.” Deputacya serbska, złożona z kilkunastu osób, udała się z petycyą najprzód do ministerstwa, a potem do króla Jana, który przebywał w Pilnie, gdyż obawiał się pozostać w Dreźnie. Serbowie zapewnili rząd i króla o swej niezłomnej wierności, a zarazem prosili o uwzględnienie swych narodowych życzeń. Trzeba sobie wystawić, jakie było wówczas położenie króla. Był on opuszczony nietylko przez większość swych poddanych, ale nawet przez własnych swych domowników. Ucieszył się król, gdy się przekonał, że Serbowie, na których najmniej liczył, pozostali mu wiernymi. Z rozrzewnieniem przyjął wysłanników łużyckich, przyrzekając obronę ich narodowości. Trudno jednakże byłe na razie rządowi saskiemu uwzględnić słuszne żądania z obawy przed liberalnymi demokratami. Wtem przyszła niespodzianie Serbom pomoc od niemieckiej szlachty, która pragnęła w własnym interesie utrzymania samodzielności Luzacyi, a że demokraci chcieli ją zrównać z innemi prowincyami, przeto niemieccy właściciele dóbr stanęli po stronie Serbów. Przyszło do krwawego starcia w Dreźnie. Wojsko saskie stanęło po stronie sejmu, żołnierze-łużyccy bronili praw króla. Pomoc pruska zgniotła demokratów. Skoro król odzyskał dawną władzę, wnet pomyślał o spełnieniu obietnicy. Roku 1849 wydał rząd saski dekret następnej, treści: 1) W szkołach elementarnych, gdzie większość dzieci serbskich, ma się nauka odbywać wyłącznie po serbsku, a gdzie mniejszość, mają się dzieci uczyć swego języka i katechizmu w ojczystej mowie. 2) Duchowni obojga wyznań i nauczyciele, naznaczeni do serbskich parafii, mają koniecznie umieć dobrze po serbsku i składać przysięgę w tymże języku; nabożeństwo ma się odbywać w kościołach po serbsku. 3) Wszelkie rządowe i sądowe ogłoszenia dla Serbów mają się odbywać w ich ojczystym języku. Oprócz tego dozwolono, aby w Dreźnie odbywało się cztery razy w roku nabożeństwo po serbsku dla katolików i ewangielików. Był to tryumf słusznej sprawy. Na tę wieść „zatrzęsła się cała ziemia łużycka z radości”, mówi Bogusławski. Wtedy rozwinęła Macierz wielką czynność, gdyż wyszukiwała zdatnych rodaków na duchownych i nauczycieli. Roku 1851 zaprowadzono nawet w gimnazyum budyszyńskiem naukę języka łużyckiego pod kierunkiem Smolera. Koku 1850 przybył do Budyszyna królewicz Albert, następca tronu, aby się nauczył po serbsku i zapoznał się bliżej z Serbami. Uczył go po łużycku Smoler. Dziwili się wielce Niemcy, że książę uczy się języka, który ich zdaniem jest tylko dobrym dla chłopów. Gdy r. 1853 następca tronu zawarł śluby małżeńskie z księżniczką Karolą, z domu Waza, wybrało się poselstwo serbskie, aby złożyć młodej parze życzenia w serbskim języku, na co królewicz odpowiedział po serbsku, a jego małżonka dała poznać, że i ona rozumie ich język. Mimowoli nasuwają się tu różne uwagi. Nasz naród mianowicie po 1831 roku liczył za wiele na sympatye ludów, nie bacząc, że ludy, niezdolne, aby w własnym kraju przeprowadzić swe żądania, nie mogły nam dać skutecznej pomocy. Widzimy w Galicyi, że nie Niemcom austryackim, ale osobistym zabiegom wielkodusznego cesarza Franciszka Józefa zawdzięczają Polacy korzystne dla naszej narodowości prawa. Dynastye, t.j. rody panujące, ze względu na własny interes prędzej gotowe uczynić ustępstwa dla nas, aniżeli narody. Wszakżeż liberałowie niemieccy głosowali przeciw językowi polskiemu i za komisyą kolonizacyjną. Pozyskała narodowość serbsko-łużycka znaczne ustępstwa ale tylko pod panowaniem saskiem; większość Łużyczan pod rządem pruskim prawie żadnych ulg nie doznała. Z wielką biedą pozwolił rząd pruski, że i jego łużyccy obywatele mogli być członkami Macierzy. To też na pruskiej stronie praca na serbskiej narodowej niwie szła i idzie uporem. Przypatrzmy się teraz ruchowi literackiemu po 1848 r. Przede wszystkiem trzeba zaznaczyć, że zaczęła wychodzić w Budyszynie polityczna gazeta dla Łużyczan. Już w r. 1842 wydadawał Jordan pismo pod nazwą: „Jutniczka” (jutrzenka), ale po pół roku przerwał wydawnictwo. Po nim Zejler wydawał gazetkę: „Ty dzieńska Nowina”, ale bez wiadomości politycznych. Dopiero w 1848 roku zamieniło się to pismo w polityczne pod redakcyą Smolera. Wychodzi ono po dziś dzień pod nazwą: „Serbske Nowiny”, które liczy przeszło 2000 przedpłacicieli. Pierwszy kalendarz łużycki wyszedł 1854 r. w 2000 egzemplarzy, obecnie drukuje go się 5000. Gdyby w takim stosunku rozchodziły się polskie kalendarze, trzebaby ich z 1,5 miliona egzemplarzy drukować, a istotnie wychodzi najwyżej ćwierć miliona co rok polskich kalendarzy. Oprócz tego wychodzi dla 15,000 katolickich. Serbów kalendarz „Krajan” w 1000 egz. i „Polan a Holan” w Wojerecach w 2000 egz., a pewien czas wychodziła „Pratyja” dla Dolno-Łużyczan. Niech ta wzmianka będzie dowodem, jak ważną rolę odgrywają kalendarze w oświacie ludowej — szkoda zatem wielka, że prawie wszystkie polskie kalendarze ludowe są tylko spekulacyą księgarską, zawierające li przedruki, a nie mają wcale na celu dostarczenia ludowi pożywnej strawy duchowej. Do zasłużonych pisarzy łużyckich należy Ernest Jakub (ur. 1800 † 1854), pastor ewan nielicki, który wydał znaczną liczbę pism religijgych. Najważniejszą jego pracą jest opis Łużyc („Serbske Horne Łużicy” Budyszyn 1848 r.), gdzie są wymieniene wszystkie książki serbskie, które wyszły do 1848 r. Ważnem bardzo przedsięwzięciem było wydanie serbskiego słownika, który został ukończony 1864 r. nakładem Macierzy. Rząd saski dał na ten cel 200 tal. Nie słychać, aby rząd pruski w podobny sposób poparł jakie polskie, a choćby tylko dolnołużyckie wydawnictwo. Słownik ten opracował Pful, przy pomocy Zejlera i księdza Michała Hornika. Na szczególną uwagę zasługuje pastor Imisz, który założył towarzystwo do wydawania książek dla Serbów wyznania protestanckiego. Przygotował on do druku nowe wydanie biblii, przełożył kościelną agendę na łużyckie i napisał kilka ważnych rozpraw do czasopisma Macierzy. Do znakomitszych pisarzy łużyckich wypada zaliczyć dr. Pfula. Oprócz słownika serbskiego, o którym już była mowa, napisał cenną rozprawę o językowych zabytkach Słowian połabskich i kilkadziesiąt prac pomniejszych. Jest to gorliwy narodowiec. Doświadcza on także sił swoich w poezyi, a niektóre z jego- pieśni mają rozgłos w całym kraju. Przyswoił on niejednę piękną poezyą swemu narodowi. X. Andrzej Duczman zasłużył się wielce wydaniem Żywotów Świętych, które zawierają 800 stron. Napisał prócz tego kilka dobrych dziełek ludowych. August Jencz zebrał prawie wszystkie druki serbsko-łużyckie. Pisał on wiele o przeszłości i o piśmiennictwie mianowicie ewangielickich Serbów. Oprócz Zejlera odznaczyli się jako poeci: Jan Ciesla, Jan Wehla, Warko, Bartko i Fidler. Piękny jego wiersz o ziemi łużyckiej przełożyła na polskie Melania Parczewska, która tłomaczy łużyckie i czeskie poezye na polskie. Przytaczamy tu ów wiersz, abyśmy poznali nieco ducha serbskiej poezyi. O ziemio łużycka! ojców moich kraju, Kolebko ty moja, marzeń moich raju, Tyś wyłącznym celem, szczęściem mego życia, Twoją tylko myślą żyję od powicia O ziemio łużycka! matko ty jedyna, Jakąż świętą miłość wlewasz w serce syna. Dla ciebie przed śmiercią nie zdejmie go trwoga, Za tobą zanosi on modły do Boga. O ziemio łużycka! cichy szmer twej jodły Do snu tulił dziecię, szepcąc nad nim modły. W twoich progach zbiegły dni mojej młodości, Niczem niezmąconej swobody, radości. O ziemio łużycka! chociaż twoja dola Dzisiaj tak sieroca, cieżka jak niewola. Choć róże powiędły, cierń wszędzie wykwita, Ja wierzę, że tobie inny dzień zawita. O ziemio łużycka! w każdej życia chwili Twoich pól powietrzem oddychać najmilej. A gdy śmierć nadejdzie, spraw Panie nad pany, Bym w ziemi łużyckiej mogł być pochowany. Fidler oddał wielką przysługę sprawie serbsko-łużyckiej przez wydanie pierwszego śpiewnika z nutami. Książka ta zawiera 163 pieśni z ust ludu i z pism poetów łużyckich. Występują także z wierszami serbscy włościanie, którzy odebrali tylko zwyczajne wykształ cenie w wiejskiej szkole. Najczynniejszym między nimi jest Piotr Młynk, który wydał 6 zeszytów pieśni religijnych. Jest i poetka Emilia Pful, która pisze po łużycku. Oprócz wymienionych wyżej pism czasowych począł 1860 r. wychodzić: „Łużyczan, czasopis za zabawu a powuczenje,” a w 1876 r. powstała „Lipa Serbska.'' Dwa te pisma połączyły się 1882 r i wychodzą pod nazwą: „Łużyca”, którą redaguje starannie” Ernest Muka. Poświęcił on głównie swe pióro sprawom dolnołużyckim. Dla katolickich Serbów wychodzi „Katholski Posoł”, założony przez X. Hornika, a dla ewangielików drukuje się ,,Missionski Posoł''. Jest i rolnicza gazeta pod nazwą: „Serbski Hospodar”, redagowany przez G. Kubasza. Wiadomo, jaki wielki wpływ wywiera teatr na życie narodowe. Pomyśleli i o tem Łużyczanie. Pierwsze serbskie przedstawienie teatralne odbyło się 1862 r. w Budyszynie. Do r. 1863 były tylko dwa utwory dramatyczne na łużyckie przełożone. Autorowie Muka i Bart wydają „Serbske dziwadło” (serbski teatr), które umieszcza sztuki teatralne z niemieckiego, czeskiego i polskiego. Bart jest pierwszym Serbem, który napisał dramat na większe rozmiary pod tytułem: ,, Na hrodziszciu” (na grodzisku). Treść zaczerpnięta z pradawnych czasów, kiedy się chrześciaństwo łamało z bałwochwalstwem w Łużycach. Pomijając dość jeszcze licznych pisarzy łużyckich, o których nie podobna tu się rozpisywać, wspominamy o pięknej książce: „Kniha sonettow. Spisał Jakub Ćišinski.” Jest to niezawodnie ten sam poeta, który utworzył pierwszy dramat serbski. Książka ta może i powinna żywo obchodzić i nas Polaków. Na początku odzywa się poeta do Słowian, aby pamiętali o swych braciach nad Labą i Sprowią. Potem opisuje piękności ziemi serbskiej i przywodzi na pamięć dawne dziejowe wspomnienia. Kilka sonetów jest poświęconych Pradze, stolicy czeskiej. Osobnym sonetem sławi pieśniarz Sobieskiego. Znajdują się też tu trzy piękne sonety krymskie Mickiewicza w szacie serbskiej, a mianowicie: Burza, Ajudak i Pielgrzym. Początek ostatniego sonetu: U stóp moich kraina dostatków i krasy, Nad głową niebo jasne, obok piękne lice: Dla czego ztąd ucieka serce w okolice Dalekie — i niestety! jeszcze dalsze czasy? brzmi po serbsku jak następuje: Mi k nohomaj kraj połny bohatstwow a krasy, Nad hłowu njebjo jasne, liczko po boku Tak lubozne: szto dalokoscie we skoku Duch pyta mój a dalisze — ach — hiszcie czasy? Sonety powyższe cechuje piękny, czysty język, prawdziwie poetyczne natchnienie i miłość ojczystej ziemi. Życzyćby należało, aby i Polacy piękną tę książkę gorliwie czytali. Cośmy dotąd mówili o literaturze serbsko-łużyckiej odnosi się prawie wyłącznie do Górnych Łużyc. O Dolnych Łużycach niewiele jest pocieszającego. Z Polaków zajmował się tą bratnią krainą A. Parczewski; napisał nawet broszurę pod napisem: „Z Dolnych Łużyc. Kilka zarysów i wspomnień.” W r. 1849 zaczęła wychodzić w Chociebużu (po niem. Kotbus) gazeta: „Bramborski serski Casnik,” który dotąd wychodzi pod nazwą: „Bramborske nowiny.” Najwięcej zasług dla literatury dolno łużyckiej położył pastor, Jan Tesznar. W r. 1849 założył jako gimnazyasta w Chociebużu towarzystwo, złożone z młodych Łużyczan, aby się uczyć po łużycku. Zostawszy pastorem, wydal książkę do nabożeństwa w dolnołużyckiem narzeczu, przełożył Nowy Testament i wydał postylę, tj. wykład ewangielii. Jego dzieła są w całych Dolnych Łużycach wielce rozpowszechnione. Henryk Jordan, Grórnołużyczanin, nauczyciel wiejski, układa wyborne książki dla Dolno- Łużyczan, Jego opowiadanie ludowe: „Bogumił, abo biblia humożo wot szmersi,” wyszło także w polskim przekładzie w piśmie dla polskich ewangielików „Szląskie Nowiny” i jako osobna książka. „Bogumił jest ludową powiastką,” pisze Parczewski, „w tym rodzaju, w jakim lud łużycki rad i bardzo chętnie czyta. Jest tam i miłość z przeszkodami i przygody różne a niezwykłe, niesprawiedliwe posądzenie o zbrodnię i stos ognia, prawie już gotowy, aby pochłonąć nieszczęśliwą ofiarę, bo rzecz się dzieje za dawnych czasów w epoce wojny trzydziestoletniej, aż wreszcie księga Pisma świętego pomaga rozwiązać zawikłanie i ocala niewinnego. Cnotliwy Bogumił i piękna Leńka łączą się ku swojej i czytelnika radości. Cała treść wybornie zastosowana do usposobienia ludu łużyckiego i przedstawiona w barwie ożywionej formie. Wydał też Jordan „Cytankę” tj. elementarz dla tych, którzy pragną się nauczyć po serbsku bez pomocy szkoły. Oprócz części abecadłowej zawiera „Cytanka” powiastki, wiersze i opowiadania z łużycko serbskiej przeszłości. Jest tam mowa o Miliduchu, o naszym Bolesławie, o Cyrylu i Metodym, o wyspie Rugii czyli Rujanie, którą dawniej wyłącznie zamieszkiwali Słowianie; o Przybysławie i Jasławie, o serbskiej Macierzy itd. Książka ta, zawierająca przeszło 82 str., kosztuje tylko 10 fen. Wydał ją swoim nakładem Parczewski. Wielkie nadzieje obiecywał Mateusz Kossyk, syn włościanina, który uczęszczając do gimnazjum w Chociebużu, stał się na pół Niemcem. Jako urzędnik kolei żelaznej zamieszkał w Lipsku, gdzie się poznał z łużyckimi akademikami, z którymi rozmawiał w ojczystym języku. Przypadkiem dostał w ręce niemieckie tłomaczenie Słowiańskich Starożytności Szafarzyka. Czytanie tej książki rozbudziło w nim tak silnie poczucie narodowe, że porzuciwszy niemczyznę, stał się gorliwym Łużyczaninem. Napisał dwa dobre poematy: ,,Serbska swaźba w Błotach” (Serbskie wesele w Błotach) i „Přerada markgrofy Gera” (Zdrada margrabi Gerona). „Serbskie wesele” jest tem poniekąd dla Dolno Łużyczan, czem dla nas Pan Tadeusz, gdyż opisuje w tym poemacie młody piewca obyczaje ludu serbskiego i ziemię serbską, a wiersz potoczysty i gładki. W drugim poemacie przenosi nas poeta w dawne czasy, kiedy się zaczęło straszne gnębienie Serbów. Posłuchajmy, jak pięknie zachęca Kossyk swych braci do popierania jedynej gazety dolnołużyckiej: ,,Drodzy serbscy bracia! gdy niemiecki lud ma kilka tysięcy różnych gazet, toć i my Serbowie możemy mieć jeden arkusz, a gdy niejeden Niemiec trzyma ich nieraz po trzy, cztery lub więcej, to też każdy Serb może czytać i popierać te jedyne „Nowiny”, pisane w naszej drogiej serbskiej mowie. Jestem synem serbskich rodziców, kocham moję serbską narodowość i chcę zostać jej wiernym aż do śmierci. Daj to Boże mnie i wam.” Słowa te możemy i do siebie zastosować. Wszakżeż mamy wsie polskie, gdzie nie ma ani jednej polskiej gazety, a książki są osobliwością. Gdyby wszyscy Polacy wypełniali wiernie swe obowiązki narodowe, powinny nasze pisma czasowe wychodzić w potrójnie większej liczbie, aniżeli obecnie się drukują. Niech i każdy z nas powtórzy: „Jestem synem polskich rodziców, kocham moję polską narodowość i chcę zostać jej wiernym aż do śmierci.” Wypada tu uczynić wzmiankę o Niemcu Sauerweinie, który, nauczywszy się po serbsku, pisze i czuje, jak prawy Łużyczanin. Parczewski tak o nim pisze: „Wybitną osobistością jest dr. Sauerwein, Niemiec rodem z Hanoweru, podobno z tej okolicy, która niegdyś była słowiańską, biegły znawca wielu języków europejskich i azyatyckich; jako korektor biblijnego towarzystwa zamieszkiwał czas jakiś w celu poznania języka serbskiego ca Łużycach dolnych. Przebywając na wsi to w Popojcach, to w Gołkojcach, to w Borkowach, poznał dobrze i narzecze i obyczaj dolnołużycki. Serce szlachetne zabiło sympatyą dla nieszczęśliwego, zapomnianego od najbliszych ludu. Pisał dla niego poezye i przemawiał doń na uroczystościach. Serbowie z niemałem zdumieniem dowiadywali się z ust Niemca, że lud serbski był niegdyś wielkiem plemieniem i że język swój kochać i szanować należy. W jego piosenkach, w których znać doskonale wsłuchanie się w ludową formę, przebija serdeczna sympatya dla wszystkiego co serbskie.” Zacny ten mąż tak dalece posunął swą miłość dla opuszczonych Łużyczan, że pisząc po serbsku, podpisuje się „Surowin”, a nie Sauerwein, także nie wachał się napisać słów następnych: „Urodziłem się Niemcem, ale moje serce jest łużyckie, a Łużyczanie są mymi braćmi.” Cześć szlachetnemu człowiekowi, który tak gorąco pokochał uciśnioną narodowość serbsko-łużycką. Niech Ci Bóg da niebo, czcigodny Surowinie. Jeżeli Cię dojdą te słowa uwielbienia za twe piękne czyny, wspomnij, czcigodny Panie, że i Polacy umieją cenić Twe poświęcenie dla pobratymczego ludu słowiańskiego. Germanizacja w Dolnych Łużycach postępuje naprzód olbrzymim krokiem. Język łużycki ze szkół usunięty, a w kościołach ledwie cierpiany. Lud dolno-łużycki jest wielce religijnym, dla tego jeżeli duchowny w kościele zaprowadza niemczyznę, nie stawia oporu, gdyż sądzi, że taka wola Boża. Religia jest tam środkiem germanizowania. Braknie pastorów, umiejących po serbsku, a choć są, co umieją, tych przenoszą w niemieckie strony. Niemiecki pastor przyrzeka wprawdzie, obejmując łużycką parafią, że się nauczy po serbsku, ale najczęściej nie dotrzymuje przyrzeczenia i odprawia nabożeństwo po niemiecku. Są tacy pastorowie i nauczyciele, którzy nawet karzą dzieci cielesnemi karami, jeżeli mówią po serbsku. Dzieje się to niestety! nie w samych tylko Łużycach. Wspomniany już Parczewski rzucił myśl, aby na wzór Towarzystwa Naukowej Pomocy w Poznaniu założyć podobne serbskie towarzystwo, aby młodzież serbska mogła się kształcić. Za sprawą Hornika i Smolera przyszło to stowarzyszenie do skutku. Składka roczna wynosi markę; kto zapłaci 100 marek zostaje wieczy stym członkiem. Mogą być członkami mężczyzni, kobiety i cudzoziemcy. Towarzystwo to, gdyby było poparte przez Słowian, a mianowicie przez Polaków, mogłoby oddać nieocenione przysługi sprawie serbsko- łużyckiej. Także drugie stowarzyszenie dla dolnych Łużyczan zawdzięcza swój byt Parczewskiemu. Ze względu, że dolni Łużyczanie mówią odrębnem narzeczem, podał on myśl, aby założyć osobne stowarzyszenie dla wydawania książek w narzeczu dolno-łużyckiem pod warunkiem jednakże, aby było w połączeniu z Macierzą w Budyszynie. Dnia 27 maja 1881 r. odbyło się pierwsze zebranie tego towarzystwa w Chociebużu Członków przystąpiło 65. Składka wynosi markę rocznie, za co się dostaje wszelkie druki stowarzyszenia. Kto z Polaków chce poprzeć zacne usiłowania naszych pobratymców, niech popiera dwa te stowarzyszenia. Jan Ernest Smoler. Najwięcej do odrodzenia narodowości serbsko-łużyckiej przyczynił się Jan Smoler, dla tego słuszna, aby się bliżej zapoznać z jego życiem i czynami. Urodził on się 3 Marca 1816 r. we wsi Łucio, po niemiecku Merzdorf zwanej, leżącej niedaleko miast Kulowa i Wojerec (Hoyerswerda) w tej części górnych Łużyc, która do Prus należy. Ojciec jego był wiejskim nauczycielem. W domu rodzicielskiem mówiono tylko po serbsku, co było osobliwością, gdyż powszechnie duchowni i nauczyciele w Łużycach używali języka niemieckiego. W czternastym roku życia został młody Jan oddany do Budyszyna, który wówczas był więcej niż dziś niemieckim. Boleść ogarnęła serce młodzieńca, gdyż wszędzie tylko niemczyzna odbijała się o jego uszy. Narodowość serbska kryła się po zaułkach; rzadkomożna było usłyszeć serbskie słowo. Do gimnazyum w Budyszynie uczęszczała dość znaczna liczba młodzieży serbsko- łużyckiej. Smoler powziął myśl, aby utworzyć stowarzyszenie w celu kształcenia się w rodzinnej mowie. Uzyskawszy pozwolenie rektora, prosił o radę i pomoc Lubjeńskiego, o którym już była wyżej mowa, ale tenże, choć pracował gorliwie dla dobra narodu, wręcz odmówił pomocy, owszem odradzał w przekonaniu, że żywioł serbski wkrótce zaginie. Piętnastoletni młodzian mimo to się nie zraził, ale zebrawszy kilkunastu kolegów, uczył się z nimi po serbsku. Po ukończeniu gimnazyum udał się Smoler 1836 r. do Wrocławia, aby się uczyć ewangielickiej teologu, sądził bowiem, że jako pastor będzie mógł najskuteczniej pracować na korzyść narodowości łużyckiej. Tu zapoznał się z Polakami i nauczył się języka polskiego. Wkrótce zawiązał towarzystwo dla poznania przeszłości Łużyc, oraz języka łużyckiego. Do towarzystwa należeli nietylko Serbowie, ale i Niemcy z Luzacyi. Podczas wakacyi zwiedzał Smoler krainę, zamieszkaną przez Łużyczan, zbierając pieśni, podania, powieści i przysłowia ludowe. On pierwszy poznał z naocznego przekonania, jak daleko sięga serbska mowa. Nie zapomniał także o młodzieży serbskiej w Budyszynie, dokąd często pisywał listy, zachęcające do pracy narodowej. Jego zachęta nie była daremną, gdyż gimnazyaści Karol Mozak i Fryderych Imisz założyli za pozwoleniem władzy towarzystwo serbskiej młodzieży, którego celem było, aby każdy Serb poznał lepiej mowę swą ojczystą, aby jej nie zapomniał, lecz wyuczył się tak dobrze, iżby kiedyś mógł nieść pożytek Serbom a cześć Słowianom. Oprócz tego utworzyły się osobne stowarzyszenia między młodzieżą serbską, uczęszczającą do seminaryum katolickiego i protestanckiego. W Wrocławiu był wówczas profesorem sławny uczony czeski Purkynje, od którego się Smoler nauczył po czesku. Znalazł także u niego materyalne poparcie, gdyż zacny profesor wezwał go jako nauczyciela do swych synów. Później Smoler uczył się słowiańskich języków pod światłem kierownictwem Czecha Czelakowskiego, profesora katedry języków słowiańskich w Wrocławiu. Odbywał już wówczas podróże po krajach słowiańskich; zajechał nawet do Warszawy, ale rząd rosyjski nie pozwolił na dłuższy pobyt dla braku paszportu. W czasie pobytu w Wrocławiu ulepszył .Smoler ortografią łużycką i wydał książkę „Mały Serb”, zawierającą rozmowy serbskie i niemieckie. Już w tej małej książce okazał się wiernym synem swej ojczyzny, gdyż gorąco zachęcał swych rodaków do zamiłowania ojczystego języka. W r. 1841 wydał on zbiór pieśni ludu serbsko-łużyckiego pod nazwą: „Vollkslieder der Wenden in der Ober- und Nieder Lausitz,” a po serbsku: „Pjesniczki hornych a delnych Łużiskich Serbów.” Tytuł niemiecki był dla tego, ponieważ dodano niemiecki przekład pieśni, dokonany przez Haupta, a nakładzca, niemiecki księgarz, liczył najwięcej na odbyt u Niemców. Tom I tego zbioru zawiera 331 pieśni górno-łużyckich, a tom II 200 pieśni dołno- łużyckich. Oprócz pieśni podał zbieracz cały szereg cennych wiadomości o ziemi i ludzie serbsko-łużyckim. Znajdujemy tu zatem podania, przysłowia, zwyczaje, przesądy ludu, uwagi o jezyku, zabytki starosłowiańskiej mitologii, nazwy łużyckich miejscowości, dołączył nawet mapę etnograficzną, tj. oznaczającą, jak daleko sięgają Serbowie. Praca ta znalazła rozgłos nietylko w całej Słowiańszczyźnie, ale także i u wielu Niemców. Dopiero z tego zbioru pieśni dowiedziano się, że lud serbsko-łużycki nietylko jeszcze żyje, ale owszem pragnie i nadal utrzymać swą narodowość. Gdyby Smoler tylko to jedno dzieło wykonał, jużby był pozyskał na zawsze wdzięczne wspomnienie nietylko w sercach Łużyczan, ale i w całej Słowiańszczyźnie. Przemyśliwając nad środkami dźwignięcia narodowości serbskiej, poruszył Smoler myśl wielką, aby założyć stowarzyszenie, podobne do czeskiej Maticy, w celu wydawania dobrych książek serbsko-łużyckich. On pierwszy przedstawił swój zamiar zebraniu, złożonemu z młodzieży i starszych osób, dnia 18 Kwietnia 1845 roku w Budyszynie. Przyjęto myśl tę z zapałem i wybrano komisyą dla przedwstępnych kroków. Po długich usiłowaniach udało się nakoniec 1847 r. założyć Macierz Serbską, dotąd istniejącą. Jest to po dziś dzień niejako kotwica narodowości serbskiej — bez Macierzy byłby już może zaginął język serbsko- łużycki, a w każdym razie nie miałby tego co dziś znaczenia. W roku 1846 zamieszkał Smoler w Lipsku, gdzie wziął udział w redakcyi pisma „Jahrbücher für slavische Literatur”, wydawanego przez Jordana w celu szerzenia znajomości między Słowianami i Niemcami o literackim ruchu w Sło-wiańszczyznie. Tu w Lipsku założył gorliwy patryota łużyckie towarzystwo słowiańskie, do którego należeli Łużyczanie, Polacy, Czesi i Słowacy. Roku 1848 przeniósł się Smoler na stałe mieszkanie do Budyszyna, gdzie do końca życia był duszą i sercem wszystkich usiłowań dla wzrostu narodowości serbsko- łużyckiej. Jego czynność była niezmordowaną. Należał do wszystkich zebrań i do wszystkich komisyi. Objąwszy redakcyą Tygodniowych Nowin, wpływał skutecznie na polityczne wykształcenie swych rodaków. On to głównie ich wezwał, aby nie opuszczali króla saskiego, ale równocześnie mieli żądać równouprawnienia swego języka. Gdy pozwolono na wykład nauki języka serbskiego w gimnazyum budyszyńskiem, objął Smoler lekcye, tak samo tłumaczył na serbskie urzędowe odezwy. Wydał także „Małą Serbską Gramatykę” (Mała serbska rycznica) i przełożył na łużyckie sławny królodworski rękopis, największy klejnot literatury czeskiej. W roku 1862 powołano Smolera do Warszawy dla objęcia katedry języków słowiańskich. Wiele przemawiało za tem, aby przyjąć to zaszczytne wezwanie, szczególnie ta okoliczność, że od razu polepszyłby się jego stan majątkowy, który nie był nigdy u niego świetnym. Smoler jednakże, jako wierny syn ojczyzny, odmówił, aby nie opuszczać swego ludu i aby dlań pracować do zgonu. Smoler powziął śmiałą myśl, aby nabyć dla Macierzy stałe miejsce schronienia. Pragnął on zbudować dom, podobny do naszego Bazaru w Poznaniu i Muzeum Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Kupił w tym celu grunt obszerny za 19,500 tal. Nie miał pieniędzy, ale pożyczono mu 500 tal. na zapłacenie pierwszej raty. Aby zebrać potrzebne fundusze puścił się Smoler w podróż po krajach słowiańskich. Zwiedził w tym celu Warszawę, Petersburg, Pragę i Poznań. Niejeden z nas pamięta tę chwilę, kiedy w hotelu francuzkim przemawiał do nas po polsku, a jego przyjaciel ksiądz Hornik po łużycku, prosząc braci Polaków o poparcie ich narodowych usiłowań. Zebrał wprawdzie Smoler nieco pomocy mianowicie od Rosyan, ale tyle doświadczył zgryzot, że włos jego całkiem zbielał. Pierwsza drukarnia serbska zawdzięcza swe istnienie Smolerowi. Przez to ożywił się wielce ruch literacki między Łużyczanami. Główną czynnością Smolera było redagowanie Serbskich Nowin i praca w działaniach Macierzy. Obok tego wydawał „Zeitschrift für slavische Literatur”, ale to wydawnictwo nie znalazło należytego poparcia. Smoler ukochał nad wszystko w świecie swój lud, a że pracował wytrwale nad jego oświatą, przeto praca jego odniosła pożądany skutek. Pismo jego znalazło oddźwięk w całych Łużycach. Przez swoje wpływy wyjednał wiele ustępstw na rzecz serbskiej narodowości. Był on dobrze widziany u dworu saskiego, a wspomnieliśmy już, że teraźniejszemu królowi saskiemu udzielał lekcyi języka serbskiego. Dodać wypada, że król pruski, Fryderyk Wilhelm IV, płacił mu przez kilka lat po 200 tal. z prywatnej szkatuły, aby się doskonalił w językach słowiańskich, żeby później mógł objąć katedrę języków słowiańskich. Były to inne czasy w Prusach, wtedy każda narodowość znajdowała poparcie. Szlachetny król nie widział w tem swej chluby, aby uciskać biednych i maluczkich. Umiał on nawet po polsku, a jemu zawdzięcza W. Ks. Poznańskie po r. 1840 znaczne ulgi w skutek wystąpienia Edwarda Raczyńskiego. Smoler zakończył życie d. 13 czerwca 1884 roku w Budyszynie. Na zakończenie przytaczamy dwa ustępy z pracy Parczewskiego o Smolerze: „Jest coś niezwykłego, posągowego, w tej długoletniej, do jednego celu skierowanej pracy Smolera. Im mniejszą i uboższą ojczyzna, tem więcej szanować trzeba wielkość przywiązania do niej. W krajach szczęśliwych i bogatych przywiązanie to spotyka się z odwzajemnieniem, wynagradza stanowiskiem i władzą. Biedne nieszczęśliwe Łużyce niczego dać nie mogą, a przecież Smoler życie całe im poświęcił. Wszystkie inne cele, mogące zajmować człowieka, przestały go interesować; cały gwar tętniący na wielkich drogach życia, łamanie się starych zdań, szamotanie nowych idei, są dlań obojętne. Miłość ojczyzny, nieszczęśliwej, zagrożonej zgubą, wypełniła całą duchową istotę Smolera, odbiła się na jego zewnętrznej fizyognomii. Wysoki, poważny, wiekiem pochylony starzec, w smutnej melancholii spojrzenia odzwierciedla tragiczne losy ludu łużyckiego. Miłością dla ukochanego ideału nakierowany jest każdy czyn, każdy krok w życiu wielkiego patryoty. Czy, kiedy zbierał ludowe piosenki, lub układał dla młodzieży podręcznik gramatyczny; czy, kiedy pisze gazeciarski artykuł dla ludu, lub na zgromadzeniu przemawia doń żywem przystępnem, trafiającem do przekonania, chociaż nie krasomownem słowem; czy nareszcie wtedy, gdy puszcza się w odległą podróż; zawsze i wszędzie ma na widoku moralne podniesienie narodowości. Gdzie tylko o dobro Łużyc chodzi, Smoler jest zawsze pełnym zapału entuzyastą, takim samym jak w owych chwilach młodości, gdy, studentem będąc, gromadził około siebie kolegów w celu wspólnego pielęgnowania mowy rodzinnej. Ciężkie to były czasy! rychłą śmierć przepowiadano narodowości. Dzisiaj na Górnych Łużycach położenie zmieniło się dużo na lepsze, a do zmiany tej niewątpliwie w znacznej części przyłożył się Smoler. On sam zapewne w najśmielszych nadziejach za młodu nie przypuszczał, iż w starości urządzać będzie teatr amatorski po łużycku. Dziwnie rozrzewniającym wówczas jest widok poważnego zasługą i latami starca, jak j krząta się gorliwie około przygotowań, jak nieraz z młodzieńczą nit cierpliwością, wyprzedzając służbę, zapala lampy, byle tylko prędzej podnieść kurtynę i z sceny usłyszeć dźwięk ukochanej mowy, dla której przepowiedni zgonu nasłuchał się tyle w latach pierwszej młodości. Bezinteresowna praca całego życia wyrobiła Smolerowi szacunek, nawet wśród niechętnie usposobionych Niemców. Tendencyjny Andree nazywa go duszą całego literackiego ruchu łużyckiego i z największem uznaniem odzywa się o charakterze człowieka, „który nawet kosztem materyalnych ofiar stara się ciągle krzewić słowiańskie poczucie wśród swoich W e n d ó w i strzedz ich od germanizacyi”. W słowiańskich krajach wszędzie imię Smolera otoczone jest zasłużoną sławą; jest członkiem wielu Towarzystw naukowych i literackich, między innemi byłej Komisyi archeologicznej w Wilnie. W okolicach Budyszyna wszyscy Serbowie znają i czczą znakomitego patryotę. Bo też nie było pracy narodowej, do którejby ręki nie przyłożył. Życie Jana Ernesta Smolera zlało się zupełnie z dziejami odrodzenia górnych Łużyc.” Zdaje się, że najstósowniej zakończyć życiorys Smolera odezwą, jaką wydał pospołu z X. Hórnikiem do Polaków w sprawie domu dla Macierzy. Odezwa ta i ztąd ma znaczenie, ponie waż podaje w streszczeniu najważniejsze wiadomo ci o usiłowaniach narodowych naszych Braci Łużyczan. Proźba do Polaków. Łużyczanie czyli Serbowie Łużyccy, przez Niemców „Wenden” zwani, zdołali potąd utrzymać swój język i narodowość, chociaż już od 11 stulecia pozbawieni swej niepodlegości i zewsząd Niemcami otoczeni. Liczba ich wynosi najmniej 160.000; z tych mieszka według urzędowej statystyki 53,000 w Saksonii i 48,000 w pruskiej części Górnej Łużycy; resztę zas stanowią Serbowie Dolnej Łużycy, która, jak wiadomo, całkiem do Prus należy. Ogniskiem ruchu narodowego jest w Górnej Łużycy miasto Budyszyn (Bautzen) a w Dolnej miasto Chocieborz (Kottbus). Słowo Boże głosi Górno-łużyczanom dotąd jeszcze 74 księży i pastorów w 60 kościołach, a Dolno Łużyczanom 30 pastorów w 30 kościołach. Pierwsi mają szkół 130, drudzy około 40. Mimo to, że wszelkiemi środkami ich niemczono, śmiało twierdzić można, że liczba Łużyczan nie zmniejsza się, lecz przeciwnie się wzmaga; w r. 1848 zliczono tylko 137,928, tymczasem w r. 1860 urzędowa statystyka podaje ich cyfrę w liczbie 162,828. Dla tego na pewno tuszyć sobie możemy, że Łużyczanie będą i nadal w stanie zachować swoję narodowość, skoro własne ich usiłowania i zabiegi doznawać będą i u współplemieńców poparcia. Za najważniejsze zadanie uznali przeto patryoci nasi, pielęgnować język i literaturę naszą. Dla tego założyli w r. 1842 gazetę, dotąd jeszcze wydawaną, „Serbskie Nowiny,” a w r. 1847 „Macicę Serbską”, tj. towarzystwo dla wydawania książek, którego organem jest „Czasopis Macicy Serbskiej”. Od r. 1854 wychodzi pismo religijne, „Misioński Posoł,” a od r. 1860 belletrystyczny miesięcznik „Łużyczan”. Ponieważ „Macica”, żałożona dla wszystkich Serbów bez różnicy wyznania, nie mogła wydawać książek religijnych, założono w r. 1862 jeszcze dwa towarzystwa, jedno dla wydawania dzieł katolickich, drugie dla ewangielickich. Pierwszego organem jest „Katolski Posoł'', dwa razy w miesiącu wychodzący. Wykształceni serbscy patryoci starają się, jak z tego widoczna, o duchowe potrzeby swego narodu, za co najmniejszego nie pobierają wynagrodzenia. „Macica” rozszerzyła od czasu swego założenia więcej niż 120,000 egzemplarzy różnych książek, wydała słownik serbsko-niemiecki i niektóre książki szkolne, założyła dalej bibliotekę i zbiór archeologiczny. Biblioteka atoli i inne zbiory mało były dotąd przystępne, ponieważ „Macica” nie miała domu własnego. Po długich naradach postanowiono wybudować dom. w którym możnaby pomieścić nietylko zbiory „Macicy”, ale i mieć wielką salę dla serbskich towarzystw, koncertów i prelekcyi, tudzież pomieszkania i sklepy kupieckie, wreszcie i drukarnią, by „Macica” była niezawisłą od obcych. Komitet „Macicy” sądzi, iż trzeba wybudować dom obszerniejszych rozmiarów, z którego dochody pokrywałyby nietylko procenta hypotek, ale zarazem i takowe umarzały, aby z czasem można było popierać literaturę serbską i literatów, wspierać studentów, ażeby zapobiedz brakowi ludzi wykształconych. W r. 1873 zakupiła „Macica” większe miejsce w najpiękniejszem położeniu, w środku miasta, za 20,000 tal. Za połowę tej sumy gwarantują członkowie wydziału, a o drugą połowę wystarało się składkowym sposobem kilku panów — Słowian. Na wiosnę mamy rozpocząć budowę nowego domu, którego koszta na 35,000 tal. obliczono. Chwilowo nam ofiarowana bezprocentowa pożyczka 14 000 tal. nie wystarcza. Znalazłszy poparcie u Braci Polaków w innych dzielnicach, zwracamy się Łużyccy Serbowie i do Was, szanowni Wielkopolanie z proźbą, byście nam przyszli w pomoc w dopięciu naszych zamiarów i prac, które tem łatwiej pojmiecie, ile że Wy właśnie w tem wszystkiem jesteście nam wzorem. Dom ten ma mieć to znaczenie, jakie ma Wasz Bazar w Poznaniu! Nie na tem ogranicza się jednakowoż zadanie nowego gmachu. U Was inne jeszcze instytucye stoją na straży sprawy narodowej; gromadka zaś nasza tak mała, że skupić się może w jednem tylko ognisku, które ma wszystkich rozgrzewać. Dom ten, ognisko to ma być centrem, do którego zbiegać się będzie lud nasz półtorastatysięczny, nie mający ni szlachty ni mecenasów, którzyby mu w jego usiłowaniach nieśli pomoc i prowadzili torem, z którego Słowianom zboczyć nie wolno. Ufni w pornoc Waszę sadzimy, iż niedaremnie bratnie ku Warn wyciągamy dłonie. Budyszyn, w Grudniu r. 1874. Za komitet wydz. „Macicy Serbskiej” Jan E. Smoler, I. prezes. Ks. M. Hórnik, II. prezes Chociaż ta proźba ogłoszona jest 1874 r., przecież i dziś godzi się ją przypomnieć. Przesyłki dochodzą pod adresem: Wny X. M. Hórnik, kanonik, Budyszyn (Bautzen Sachsen). Ksiądz Michał Hórnik. Obok Smolera położył X. Hórnik najwięcej zasług dla rozwoju narodowości serbsko łużyckiej, a obecnie jest on jej głównym filarem. Dla nas Polaków jest to bardzo sympatyczna postać, gdyż nietylko umie dobrze po polsku, ale i serdecznie kocha braci Polaków, często nawet miewa kazania polskie dla tych naszych ziomków, którzy się zabłąkają do Saksonii. Urodził się Hórnik 1833 r. w Worklecach w Górnych Łużycach. Nauki gimnazyalne odbywał w Budyszynie, gdzie już wówczas wiał prąd serbski narodowy. Pisarz słowacki Sztur pojechał umyślnie do Budyszyna, aby się przekonać naocznie o położeniu Łużyczan i aby rozbudzić w nich uczucia narodowo-słowiańskie. Drugi Słowak Kolar, piewca słynnej „Córy Sławy” której treścią cała Słowiańszczyzna, napisał list do serbskiej młodzieży w Budyszynie, zachęcając do pracy nad odrodzeniem serbskiej narodowości Nie dziw, że wrażliwe serce Hórnika już wcześnie zapłonęło miłością dla swego narodu i dla braci Słowian. W r. 1847 przystąpił jako członek do „Macierzy Serbskiej.'' W krótce potem udał się do Pragi, gdzie się nietylko wydoskonalił w słowiańskich językach, a mianowicie w czeskim i polskim, ale co główna utwierdził się w uczuciach narodowych. W Pradze żyli wówczas i pracowali na polu piśmiennictwa: Szafarzyk autor Słowiańskich Starożytności; Fr. Pa lacki, który napisaniem dziejów czeskich zjednał sobie wiekopmną sławę; Wacław Hanka, pamiętny odkryciem Królodworskiego rękopisu; X. Wacław Sztulc, znany przyjaciel Polaków i wielu innych. Mężowie ci wywarli wpływ nader zbawienny na młodego Serba. W Pradze istnieje od 1704 r. tak zwane Seminaryum Serbskie dla katolickich teologów z Łużyc, założone przez braci Marcina i Szymona z Ciemierzyc. Jest to bardzo ważny zakład dla utrzymania i rozwoju tak serbskiej narodowości jak i religii katolickiej między Łużyczanami. Młodzi teologowie mówili między sobą po łużycku, a r. 1846 założyli towarzystwo ,,Serbówka”, mające na celu ćwiczenie się w języku serbskim. Dodać wypada, że Dobrowski, patryarcha piśmiennictwa czeskiego, a później Hanka, uczyli młodych Serbów języków słowiańskich. W Pradze nauczył się Hórnik od Czechów, w jaki sposób trzeba się opierać germanizacyi i jak pracawać dla dobra narodu. Wyświęcony 1856 r. na kapłana, osiadł X. Michał w Budyszynie, gdzie najprzód pracował jako wikaryusz, później doszedł do godności proboszcza i kanonika. Młody ksiądz rzucił się z młodzieńczym zapałem w wir pracy narodowej. Słowem i piórem pracował i pracuje bez wytchnienia dla ukochanych braci Łużyczan. Stał on się wiernym doradzcą, pomocnikiem i niejako prawą ręką Smolera. Był on redaktorem i współpracownikiem prawie wszystkich pism serbsko-łużyckich. W towarzystwie „Serbskiej Macierzy” jest od samego początku czynnym. Był sekretarzem, redaktorem pisma czasowego, które wydaje Macierz, a po zgonie Smolera został obrany prezesem, który urząd dotąd piastuje. Jest to rzec można najwyższy szczebel godności obywatelskiej w serbskim narodzie — prezes „Macierzy” to niejako duchowy wódz Łużyczan. X. Hórnikowi zawdzięczają istnienie pisma czasowe: Łužičan — Katholski Posoł — i Serbski Hospodar. Wielką też jego zasługą jest stworzenie niejako serbsko- katolickiej literatury.. Większość Serbów-Łużyczan jest wyznania protestanckiego, gdyż tylko 15,000 wyznaje religią katolicką. Macierz wydaje tylko książki bezwyznaniowe, zatem wyłącznie katolickich lub protestanckich nie popiera. X. Hórnik założył osobne stowarzyszenie pod nazwą ŚŚ. Cyryla i Metodego dla wydawania potrzebnych książek katolickich, a prócz tego ułożył wielką liczbę dzieł w duchu katolickim. I tak np. wydał wyborną książkę do nabożeństwa i opracował historyą św. W skutek gorliwych usiłowań X. Hórnika będą mieli katoliccy Serbowie, jeżeli nie całą Biblią, to przynajmniej Nowy Zakon w czystym, wiernym, serbskim przekładzie. Wspomnieliśmy już, że wyszło kilka wydań Biblii po serbsku, ale tylko dla protestantów. Katoliccy Serbowie byli pozbawieni Pisma św. w ojczystym języku. X. Buk zajął się przekładem, ale wydał w r. 1862 tylko jeden zeszyt. X. Hórnik wciąż przemyśliwał o wydaniu Nowego Testamentu po serbsku, ale nie mógł dokonać tego zamiaru dla zbyt licznych czynności kapłańskich i prac narodowych. Przy szedł mu w pomoc X. Jerzy Łuszcanski który przełożył na łużyckie cztery ewangielie. X. Hórnik przejrzał te pracę i poprawił. W celu uzyskania poprawnego przekładu badał on Nowy Zakon w pierwotnym, tj. w greckim tekscie, tym więcej, że mianowicie konjugacya słowa greckiego więcej się zbliża do konjugacyi słowiańskiej, aniżeli słowo łacińskie. Nakoniec po długiej niezmordowanej czynności w 1887 r. wyszedł pierwszy zeszyt Nowego Zakonu po serbsku, zawierający tłumaczenie Ewangieli św. Mateusza i św. Marka, a w roku bieżącym wyszedł drugi zeszyt z przekładem Ewangielii św. Łukasza i św. Jana. Jest to dla literatury łużyckiej wiekopomna praca. Przekład jest pod każdym względem wzorowy. Życzyć wypada, aby i wykształceńsi Polacy a mianowicie księża, zechcieli to przedsięwzięcie popierać. Najlepszy to środek, aby poznać bliżej język łużycki. Dodajemy, że druk i papier nie pozostawiają nic do życzenia. Zeszyt kosztuje tylko 1 m. 50 fen., zatem mogą to dzieło nabywać i niemajętne osoby. Przy tej sposobności pragniemy zwrócić uwagę, że my Polacy nie posiadamy Biblii w nowszym przekładzie. Tłomaczenie X. Wujka, dokonane przed 300 laty nie może odpowiadać dzisiejszym wymogom, a już przede wszystkiem objaśnienia są po większej części przestarzałe. Garstka katolickich Serbów - Łużyczan posiadać będzie z czasem poprawne Pismo św. w języku ojczystym — a kilkunastomilionowy nasz naród? nie może się zdobyć na ulepszony, poprawny przekład. Wszystkie cywilizowane narody mają Pismo św. w nowych przekładach, tylko my gonie posiadamy. Oprócz prac powyższych napisał X. Hórnik podług Bogusławskiego historyą Serbów Łużyczan, brał czynny udział w pracy nad serbskim słownikiem, przytem wydał i napisał kilkadziesiąt artykułów i książeczek, z tych znaczną część drukował własnym kosztem. Na czterechsetną rocznicę urodzin Kopernika wydał dziełko o tym naszym astronomie, w którem broni polskości tego męża i przytacza na poparcie zdanie sławnego franzcuzkiego astronoma Arago. Oprócz tego pisuje Hórnik artykuły w sprawie serbskiej do pism czeskich, polskich, rosyjskich i niemieckich. Dziwić się trzeba istotnie, zkąd on czas bierze, aby dokonać tyle przedsięwzięć. Odpowiedź na to krótka, że jest bardzo pracowitym i akuratnym. X. Hórnik szuka połączenia Łużyc z Słowiańszczyzną, dla tego zawięzuje stosunki z uczonymi Słowianami i odbywa podróże. Roku 1885 był w Welehradzie, zkąd wydał odezwę do Czechów z proźbą o poparcie usiłowań patryotów serbskich. Życzymy powodzenia uczciwej pracy X. Hórnika — niech długo żyje, niech pracuje z największym skutkiem na rzecz religii i serbsko łużyckiej narodowości. Dwie serbsko - łużyckie powieści ludowe. Powieści, pieśni, podania ludu serbsko łużyckiego są wielce podobne do naszych. I oni sobie wystawiają, jak i nasi włościanie, że Chrystus chodził ze św. Piotrem po serbskiej ziemi. Jest to dowodem wielkiej religijności plemion słowiańskich, że wystawiają sobie, jakoby Chrystus przed wiekami gościł na ziemi słowiańskiej. Podajemy dwie takie powieści, wykazujące wymownie poczciwość ludu łużyckiego. Nasz święty Zbawiciel przyszedł razu pewnego ze świętym Piotrem późno w wieczór do małej wioski. Tu chciał prosić o nocleg w ubogiej chałupce; ale Piotr myślał, żeby było lepiej do którego z wielkich domów się udać, gdzie jest wszystkiego podostatkiem. Jezus Chrystus go nie zatrzymał, ale dozwolił mu iść; sam zaś usiadł przed maleńką chatką. Piotr udał się do domu, który był między wszystkiemi największy. „Tu jest wszystkiego dość”, myślał sobie Piotr w duchu, tu dostaniemy nietylko dobry nocleg, ale jeszcze i dobrą wieczerzę;” omylił się przecież bardzo, gdyż gospodyni przyjęła go bardzo źle, wrzeszcząc, że dla takich tułaczy nic nie gotuje, ani też dla nich nie ma nocnej gospody! Piotra bolało to wielce, nie dał się jednak ustraszyć, ale udał się do drugiego domu I tam mu nielepiej poszło, jako i w trzecim. A tak pełen niechęci powrócił do swego Pana. — Pójdź, spróbujemy w tej chacie — rzecze nasz Zbawiciel — jakoż weszli do izby. Tu znaleźli niewiastę, siedzącą z swemi dziatkami przy wieczerzy. Zewsząd była wielka nędza widoczna. „Tośmy tu dobrze trafili, gdy ta kobieta nic nie ma!” pomyślał Piotr; ale się znowu omylił. Gdy nasz Pan prosił o wieczerzę i nocleg, odrzekła niewiasta, która była wdową: — Jeżeli się tem zadowolnicie, co posiadam, chętnie was ugoszczę. Nasz Zbawiciel był ze wszystkiego zadowolony; wdowa prędko wstała i pobiegła do kuchni, zkąd niedługo przyniosła miskę polewki, przepraszając, że jest za mało okraszona, bo jej zabrakło oleju. — Piotrze! licz oka pływające na polewce — rzecze Pan. Piotr to uczynił, a naliczył ich więcej, niż sześćdziesiąt, choć liczył bardzo niedokładnie. Ody już zjedli, i chcieli się udać na górę, gdzie im wdowa przygotowała nocleg, wtedy nasz Zbawiciel dał tyle złotych pieniędzy wdowie, ile ócz na polewce pływało. Ta nie wiedziała, co ma z radości począć. Rychło rano wstawszy, pobiegła do sąsiedniego, wspaniałego domu po mleko, żeby przyrządzić dobre śniadanie swym gościom, i powiedziała gospodyni, jak hojnie ją podróżni obdarowali za chudą polewkę, że jej tyle dali czerwonych złotych, ile ócz pływało na polewce. Gospodyni ta, bardzo chciwa na pieniądze, rzekła wdowie, aby nic swoim gościom nie gotowała; gdyż ona chce ich do siebie zaprosić, a że ma wszystkiego dość, to może ich lepszą polewką poczęstować. Skoro wdowa oznajmiła o tem swoim gościom, tak rzecze Chrystus: — Piotrze pójdź — i udali się do domu gospodyni, gdy tymczasem wdowa serdecznie im dziękowała za doznane dobrodziejstwo. Bogata wieśniaczka zgotowała im bardzo tłustą polewkę, myśląc: „Kiedy tak wiele dali za chudą polewkę, ileż dadzą więcej za tak tłustą.” — Piotrze licz oka! — rzekł Zbawiciel — gdy im przyniosła gospodyni polewkę. — O Panie! — zawołał Piotr z radością, któremu polewka bardzo smakowała — tu jest tyle tłuszczu, że tylko jedno pływa w misce oko. Wieśniaczka ta zasługuje, abyś jej dwa razy dał więcej pieniędzy, aniżeli tej wdowie. Gdy już mieli odejść, dał Pan wieśniaczce tylko jeden złoty pieniądz. Ta była niezadowolniona, ale nie dostała więcej. — Ile ócz, tyle pieniędzy — mówił Zbawiciel. W dalszej podróży chciał Piotr ganić ten postępek Mistrza, ale Zbawiciel rzekł: — Piotrze, nie wielkość daru, ale serce tego, który go składa, sprawia jego wartość, i dla tego chuda polewka ubogiej wdowy sześćdziesiąt razy więcej znaczy, aniżeli owa tłusta bogatej wieśniaczki. Uboga ta wdowa bowiem dała, co miała najlepszego, nie pragnąc nagrody, a ta bogata tylko dla zysku uczęstowała nas tłustą polewką.” Jest to gminna powiastka, ale wielka z niej dla nas wypływa nauka. Wszakżeż Chrystus wyrzekł, jak czytamy w Pismie św., że szczera ofiara ubogiej wdowy więcej znaczyła, niż złoto i srebro bogaczy. Chrystus i święty Piotr. Kiedy Pan Jezus żył jeszcze na ziemi, Chadzał po świecie z apostoły swymi, Z miasta do miasta i z wioski do wioski — Szukając prostych serc a kochających, W serca zranione lejąc balsam boski, Łzy ocierając z obliczy cierpiących. Raz z Piotrem wspoły, w Budyszyna strony, Do Serbskich Łużyc zaszedł także cudnych, Zobaczyć, jadem szalbierzy obłudnych Trwali poczciwy lud ten nieskażony. I zdarzyło się jednego wieczora Zajdą do małej wioszczyny Zahora. Cicho i pusto było na ulicy, Do chat od pracy wrócili rolnicy, I kołem ławy zasiadłszy przy stołach, Wypoczywali po dziennych mozołach. Przez jednej chaty okna uchylone Migało światło kaganka czerwone, I w nieuczonym zborze brzmiały dźwięki Z żywem natchnieniem nuconej piosenki. Chrystus się wstrzymał — podchodzi — i uchem K' oknu skłoniwszy, prostej pieśni słucha; Piotr, zasię chatę pominąwszy z wzgardą, Pełen powagi kroczył dalej hardo. Aż kęs uszedłszy, gdy przy swoim boku Nie baczy Mistrza, zatrzyma się w kroku; I oglądnąwszy się, widzi ze zgorszeniem, Jako światowem ten zajęty pieniem. Zatem doń wraca, rady czy nierady, — Boć w Mistrza słuszna iść uczniowi ślady. I długo obaj przy chacie tak stali, Pieśni słuchając — wreszcie poszli dalej. Idą i idą — a wtem ponad drogą Stoi gmach pyszny: okien szyby rznięte Jarzących świateł jaśnieją pożogą, — Dobrane głosy pieją psalmy święte. Na to przystanie Piotr, słuchać ochoczy; Lecz Chrystus dalej nie zważając kroczy. Pełen zdziwienia, rady czy nie rady, Piotr zatem musiał dążyć w Mistrza ślady. Idą — po drodze Piotr w głowę się skrobie, Myśląc, jakoby rzecz wyłożyć sobie. Wreszcie, nie zdolen pojąć Zbawiciela Kroków, z pokorą pytać się ośmiela. Chrystus, gdy mowę wysłucha Piotrową, Rzecze z uśmiechem: „O głowo ty głowo! „Tam w onej chacie z szczerego natchnienia „Lud nucił swoje narodowe pienia; „Tu obłudnicy psalmy pieją usty, — „Lecz bez natchnienia głos brzmi z piersi pustej.” Z tego wiersza płynie nauka, że milszą jest Bogu modlitwa prostaka, jeżeli płynie z czystego serca, aniżeli modlitwy i ofiary bogatych, nie z głębi serca pochodzącące. Wiersz ten ułożył Zmorski podług ludowego podania. Dodajemy jeszcze trzy pieśni wspomnianego już Cišinskiego w pięknym przekładzie Melanii Parczewskiej, dokonanym dla „Wielkopolanina”, a raczej dla jego szanownych czytelników, którzy z upodobaniem chwytają te przez nas podawane tu szczegóły, tyle dla nas pouczające i godne uwagi o malej garstce pobratymców Słowian serbskich, zewsząd już otoczonych potężnym pierścieniem niemieckiego żywiołu: Ziemi serbskiej. O! ziemio moich ojców, chcę śpiewać dla ciebie, Chcę sławić twoje grody, zamki starodawne, I wielkich bohaterów twych imiona sławne. O! ziemio moich ojców, chcę śpiewać dla ciebie. O! ziemio moich ojców, użyj swej potęgi, Spraw, bym pieśnią nie krwawił dawnej twojej rany A słyszał, jak w nagrodę, z nieba śpiew nam znany Przedrze się do ciebie przez gór twych i wód wstęgi. O! ziemio moich ojców, sławić chcę doliny I bujne twoje pola, wierzchołek gór siny, I ciche, wielkie cnoty, wiernych twoich synów. Ciebie ja mam na myśli w każdym z moich czynów, O tobie nie zapomnę, nawet w chwili zgonu.... A twe imię brzmi słodko, jak srebrny głos dzwonu. Pod lipą. Stara lipa w cichym gaju stoi, A na niej obraz Przeczystej Panny, Tam co dnia pacierz odmawiam ranny W cieniu lipy ukochanej mojej. Gdy noc wejdzie na niebios przestworze, Z góry przybiega śliczna dzieweczka, I dziwnie blade są jej usteczka, Gdy rzewnie mówi: „Zlituj się Boże!” Duma chwilkę, w niebo wznosi oczy, I wieńcem z wonnych róż i lilii Otacza obraz świętej Maryi. A gdy do domu z powrotem kroczy, Ścigam ją wzrokiem, długo, w około, I przed obrazem pochylam czoło. Serbom łużyckim. Najpiękniejszy pieśń, zagraj harfo ukochana! Niech dłoń moja akordy rzewne z niej dobędzie, Niechaj zabrzmi w niej krwawe wojenne orędzie, I cichy szmer wietrzyku i pieśń Serbom znana. Dla Was, Łużyczanie, harfa moja śpiewa. Niech was nie trwoży praca i ciężki znój czoła, Zpoza mogiły grzmiący głos ojców was woła, I do wspólności czynów i myśli zagrzewa. Niech was obce zwyczaje i mowa nie nęci, Najmniejszej grudki ziemi strzeżcie w swej pamięci, Niechaj każdy z was dla niej życie swe poświęci. Bo już w oddali ciemne rozchodzą się chmury, Obumiera w przestworzu głos wróżby, ponury, I ponad głową Serbów jaśnieją lazury. Polacy, którzy pisali o Serbach-Łużyczanach. Polska była potężną i świetną, kiedy się starała o połączenie Słowian. Najpotężniejszą była nasza Ojczyzna za czasów Bolesława Wielkiego, a wiadomo, że ten największy król polski starał się usilnie o zjednoczenie plemion słowiańskich od Łaby do Dniepru i od Baltyku do Karpat. Torami jego szli Bolesław Śmiały i Bolesław Krzywousty. Królowie polscy z rodu Jagiellonów starali się usilnie o wykonanie tej myśli. Władysław Jagiełło, żeniąc się z Jadwigą, dołączył Litwę z Rusią do Polski. Władysław Warneńczyk był królem polskim i węgierskim; Władysław, syn Kaźmirza Jagiellończyka, władał Czechami i Węgrami; Zygmunt August łączy unią tem silniej Polskę, Litwę i Ruś; Stefan Batory pragnął przyłączyć do Polski Słowian naddunajskich. Mickiewicz nazywa jedność Słowiańszczyzny odwiecznym celem Polski, a podług jego zdania ostatni raz za Zygmunta III i Władysława IV wytężyła Polska swe moralne i polityczne siły, aby osięgnąć ten cel odwieczny. Później było głucho w Polsce o Słowianach; nie troszczył się o nich żaden król polski, ani żaden Polak i przyszło do tego, że kiedy Kossakowski, biskup wileński, w końcu zeszłego wieku opowiadał o Czechach, którzy mówią podobnym do naszego językiem, słuchano go z podziwieniem i niedowierzaniem. Zmieniło się od tego czasu wiele na lepsze, ale zawsze za mało sta ramy się o zawarcie braterstwa z narodami słowiańskiemi i o bliższe tychże poznanie. Będzie nam lepiej, skoro w tym kierunku usilniej pracować będziemy. Zajmowaliśmy się za mało Serbami - Łużyczanami. Pisali wprawdzie Polacy dosyć wiele o nich, ale braknie zbiorowych usiłowań, aby podźwignąć, rozwinąć i ukrzepić narodowość łużycką. Pierwszym z Polaków, który wspomniał o Serbach łużyckich, jest Jan Potocki, wielka potęga naukowa z czasów Stanisława Augusta. Pisał on niestety tylko po francuzku, a że dzieła jego drukowane były w małej liczbie egzemplarzy, przeto jego prace są znane tylko małemu kółku badaczy. Andrzej Kucharski (ur. 1795 † 1862) zwiedzał Łożyce w celach naukowych i zbierał tamże pieśni ludowe. Pisywał o Serbach do Gazety Polskiej 1828 r. Wacław Alexander Maciejowski (ur. 1793 † 1883) jest pierwszym u nas, który podał obszerniejszą wiadomość o ruchu literackim Łużyczan w „Bibliotece Warszawskiej”. Maciejowski jest autorem dzieła: „Historya prawodawstw słowiańskich”, posiadającego sławę europejską. Zwiedził także osobiście Łużyce. Roman Zmorski (ur. 1824 † 1867), jeden z największych miłośników Słowiańszczyzny, przebywając czas dłuższy między Łużyczanami, poznał ich bliżej nie z książek, ale wprost z ży cia. Pisywał on wiele o Serbach, tłumaczył ich poezye i zachęcał rodaków, aby się zajęli losem pobratymców. W r. 1849 wydawał w Budyszynie „Stadło”, pismo poświęcone sprawom słowiańskim. Najobszerniejszą jego pracę w tym zakresie: „Serbskie Łużyce”, zamieściła Gazeta Polska, przedruk w „Lechu”, wydawanym przez J. Chociszewskiego w Poznaniu. Wilhelm Bogusławski, żyjący w Petersburgu, napisał najobszerniejsze dzieło o Serbach Łużyczanach pod tytułem: „Rys dziejów serbo - łużyckich.” Petersburg 1861. Książka ta zawiera 350 stron wielkiego formatu i opatrzona jest dwoma mapami. Podług tego dzieła napisał X. Hórnik historyą Serbów-Łużyczan po łużycku pod nazwą: „Historija Serbsheho Naroda” Budyszyn 1884. W tem dziele jest umieszczona na początku odezwa Bogusławskiego do młodych Serbów i Serbianek, wzywająca do nauki dziejów narodowych. Bogusławski znakomitą swą pracą położył nieśmiertelne zasługi nietylko dla Łużyczan, ale wogóle dla całej Słowiańszczyzny. A. Parczewski, kilka razy w naszej rozprawie wymieniony, może być wzorem i zachętą dla nas, aby pracować dla dobra Serbów-Łużyczan. Napisał on dwa dziełka: „Jan Ernest Smoler. Ustęp z historyi narodowego odrodzenia Górnych Łużyc. Warszawa 1883.” — „Z Dolnych Łużyc. Kilka zarysów i wspomnień. Warszawa 1881.” Są to ważne i ciekawe prace, gdyż autor zwiedzał po kilka razy Łużyce, a miłuje Serbów, jak braci. Wydał on swym nakładem kilka książek serbskich i zachęcił do założenia dwóch towarzystw dla dobra serbskiego ludu. Pisuje o Serbach do Słownika Geograficznego. Parczewskiego można słusznie zaliczyć między wskrzesicieli serbsko-łużyckiej narodowości. Melania Parczewska, siostra poprzedniego, jest pierwszą i jedyną dotąd z Polek, która się zajmuje gorliwie losem bratniego ludu. Przełożyła kilkanaście łużyckich poezyi na język polski. Niechby i inne Polki jej przykład chciały naśladować. Panna Parczewska przekłada także umiejętnie czeskie poezye i pisuje piękne powieści. Alexander Petrow wydał w Krakowie 1874 roku „Głosownię” o dolno-łużyckiem narzeczu, a posiada także słownik tego narzecza w rękopisie. Józef Kraszewski, który położył nieśmiertelne zasługi dla literatury i sprawy polskiej wogóle, nie zapomniał także o Serbach-Łużyczanach, gdyż pisywał o nich często życzliwie, a co główna stwierdził swoję życzliwość wymownym czynem. Złożył on 2000 marek. Procent z tego kapitału ma odbierać serbski młodzieniec z gimnazyum budyszyńskiego, który czyni najlepsze postępy w języku łużyckim. Kraszewski, mówiąc o Serbach Łużyczanach, wyrzekł pamiętne słowa: „Skłońmy głowę przed nimi.” To zdanie wielkiego pisarza obroni zapewne autora niniejszej rozprawy od zarzutu przesady, t.j. że sta wiam usiłowania Serbów w zbyt korzystnem świetle. Pisali prócz tego o Łużyczanach: Fudakowski, Ferdynand dr. Nowakowski i Bronisław Grabowski. Jest jeszcze wiele drobnych artykułów w różnych pismach polskich o Serbach- Łużyczanach, ale nie podobna tu o nich wspominać. Najwięcej pisywał o nich swego czasu „Tygodnik Literacki”, wydawany przez A. Woykowskiego w Poznaniu. Na pozór pisali Polacy dosyć wiele o Serbach-Łużyczanach, ale w istocie jest to bardzo mało. Zawstydzają nas w tym względzie Czesi, Rosyanie i Niemcy. Wymieniamy tu kilka znakomitych prac niemieckich: Das Serbisch-Wendische Schriftthum in der Ober- und Nieder lausitz von A. N. Pypin übertragen von Traugott Pech. — Giesebrecht. Wendische Geschichten. 3 tomy. Berlin 1843. Pierwsze to w ogóle obszerniejsze dzieło o Łużyczanach, opracowane systematycznie. — Wendische Volkssagen und Gebräuche aus dem Spreewald. Von Wilibald von Schulenburg. Jest to obszerne dzieło bardzo starannie opracowane. Autor zbierał wprost z ust ludu; są tu podania, których nie ma w żadnej innej książce. — Geschichten und Bilder aus dem wendischen Volksleben 2 tomy. — Wendische Wanderstudien von R. Andree. — Podobnych prac w niemieckim języku możnaby jeszcze kilkanaście wyliczyć. W naszej litera turze posiadamy dotąd tylko jedno większe dzieło o Łużyczanach, t.j. piękną pracę Bogusławskiego. Zatem jest jeszcze na tem polu wiele do zdziałania. Zakończenie. Nietylko ci Polacy popierają narodowe usiłowania Łużyczan, którzy o nich piszą, ale i ci, którzy należą do ich towarzystw, a mianowicie do Macierzy. O ile wiemy, byli lub są członkami tego towarzystwa następni Polacy: W. Bogusławski z Petersburga; X. Malinowski z Komornik; Stefan hr. Ciecierski; Baudouin de Courtenay w Dorpacie; L. Grabowski w Zawadach; Alfons i Melania Parczewscy, oraz Hipolit Grodziecki w Kaliszu; Alex. Petrow; Hilary Treter; Adam Węgierski; Józef Chociszewski z Poznania; Jan Karłowicz, a z Kowna na Litwie: dr. Stańkiewicz, Tadeusz Korewa, Leonard Chmielewski, Józef Andruszkiewicz i Zygmunt Rogalski. Jest jeszcze kilku Polaków, ale nie można było chwilowo dowiedzieć się o ich nazwiskach. Zatem Kalisz dostarczył Macierzy Łużyckiej 3 członków, Kowno nawet 5, Poznań 1, a Warszawa, Lwów i Kraków ani jednego, choć są tam ludzie, którzy się zajmują językami słowiańskiemi. Przypominamy, że roczna składka członkow Macierzy wynosi 4 mr.; w towarzystwie pomocy naukowej dla serbsko-łużyckiej młodzieży, oraz w towarzystwie dla wydawania książek w narzeczu dolno łużyckiem łuży-ckiem tylko po 1 marce rocznie. Za 6 zatem marek rocznie można być członkiem trzech użytecznych towarzystw serbsko-łużyckich. Składkę można przesyłać choćby znaczkami pocztowemi pod adresem wzmiankowanego już X. Hórnika, kanonika w Budyszynie (Bautzen). Jesteśmy wprawdzie biedni, ale tak jeszcze nie jest źle z nami, żeby cały naród polski nie mógł dostarczyć choćby 100 członków dla serbskich towarzystw. Byłaby to poważna liczba; Łużyczanie uzyskaliby dzielną pobudkę do dalszej pracy, a my złożylibyśmy dowód, że nie zapominamy o naszych pobratymcach. Nie bieda jest powodem, że nie popieramy Łużyczan, ale nasze duchowe lenistwo, obojętność o własną. przyszłość i dziwna jakaś bezradność. Powinniśmy dążyć wszelkiemi siłami, aby się starać o bliższe poznanie Serbów - Łużyczan i o ścisłe pobratanie się z nimi. Oni są za słabi, aby się mogli oprzeć o własnej sile germańskiej nawale. Jeżeli tonie obcy człowiek, należy mu? podać rękę, tym więcej, jeżeli to nasz brat rodzony. Czyż Serbów nie usiłuje pochłonąć powódź germańska? Właśnie w dzisiejszych czasach, kiedy grom po gromie uderza w drzewo naszej narodowości, trzeba popierać Słowian łużyckich, aby się uczyć od nich wytrwałości w mrówczych zabiegach dla dobra narodu. A czyż nie możemy się od nich wiele nauczyć? Oni niejako zdają się do nas mówić: „Patrzcie, Bracia Polacy: nas jest tylko 160,000, a zostajemy pod dwoma rządami, mówimy dwoma narzeczami i dwie wyznajemy religie, przytem jesteśmy pozbawieni szlachty i wogóle nie ma między nami bogaczy; jednakże stoimy wytrwale na starosłowiańskim posterunku, który uważano za stracony. Was przecież Polaków jest 12 milionów, posiadacie dziesięciowiekową świetną przeszłość, bogatą literaturę, znakomite instytucje naukowe i społeczne — czyż więc macie powód, aby się oddać zwątpieniu?” Łużyczanie mogą nam w niejednem za wzór służyć; np. wieśniacy w okolicach Budyszyna kupują towary tylko w serbskich składach, a jeżeli wstąpią do jakiego handlu, gdzie do nich mówią po niemiecku, zaraz odchodzą. Nasz poczciwy ludek, jak wiadomo, kupuje prawie wszystko od Żydów, choć ci są nam nietylko nieżyczliwi, ale nawet wrogo usposobieni. Zatem i Serbowie Łużyczanie mogą być dla nas wzorem i pobudką do gorliwej pracy. Nie mogli oni dotąd wywierać na nas żadnego wpływu, gdyż ich usiłowania teraźniejsze, ich język i przeszłość są dotąd dla ogółu naszego społeczeństwa nieznaną krainą. Wszakżeż niniejsza wiadomość jest to pierwsza obszerniejsza rozprawa o Serbach dla mniej wykształconych Polaków, potrzebujących mianowicie zachęty i wzoru do narodowej pracy. Byłoby dobrze, aby kto może, zwiedzał Łużyce, które są uposażone hojnie od przyrody niezwykłemi pięknościami. Zapewne, że są piękniejsze Włochy i Szwajcarya, ale tam lud obcy, a w Łużyczach to krew nasza, to kość z naszych kości. I w niejednym z nas płynie krew serbska, gdyż nasz Bolesław Wielki sprowadził kilkadziesiąt tysięcy osadników z Słowiańszczyzny nad Łabą, aby zaludnić pobrzeża Warty i Wisły. I wdzięczność powinna nas zachęcać, aby nie zapominać o Łużyczanach, gdyż oni zawsze kochali i kochają braci Polaków. Zmorski, Lenartowicz i inni doznali tam serdecznej gościnności. Powiedźcie wy Polacy, którzyście walczyli w latach 1866 i 1870, a przebywaliście w saskich lazaretach, któż był dla was aniołem-pocieszycielem? Oto X. Hórnik, który w ojczystym języku głosił wam słowo Boże, i zachęcał do mężnego znoszenia przeciwności. W ostatnich latach wielu jest Polaków w okolicach Budyszyna z Ślązka, Wielkopolski a nawet z Królestwa. Jakżeż się oni cieszą, kiedy usłyszą polskie kazanie i kiedy mogą się po polsku spowiadać. W r. 1888 dnia 25 kwietnia odbył X. Hórnik dla Polaków i Czechów w Złem Komorowie (Senftenberg), które leży w pruskiej Łużycy, misyą. Słuchał spowiedzi i miał polskie kazanie o św. Józefie, patronie robotników. Przeszło 120 Polaków przystąpiło do Stołu Pańskiego. X. Hórnik jest bardzo zatrudniony, ale każdego czasu udaje się do chorych Polaków w okolicy Budyszyna, gdyż wie, jak ich cieszy pociecha religijna w ojczystym jezyku. Nie sam tylko X. Hórnik pracuje dla dobra naszych rodaków. X. Jakub Buk, kanonik w Dreźnie, miewa od dawna nietylko serbskie, ale i polskie kazania, a jeździ nawet w tym celu do Lipska i Altenburga. Tak samo księża Libsz i Skala starają się o potrzeby duchowe Polaków. My nic, albo przynajmniej mało wiemy o tych usiłowaniach zacnych księży serbskich. Trzeba czytać pisma łużyckie, trzeba poznać się osobiście z Serbami, aby się przekonać, jak wielkie mają dla nas współczucie, a kochaliby nas jeszcze więcej, gdybyśmy się więcej zajmowali ich dolą. Nie posądzi nikt nas zapewne, abyśmy chcieli wciągać Serbów do pracy na korzyść polskości; wogóle nie może być ani mowy o polsko serbskiej polityce. Co innego Czesi i Rusini z którymi pod panowaniem austryackiem Polacy powinni nawet się łączyć i popierać. Zatem nie ma żadnej obawy, aby rząd pruski lub saski patrzały podejrzliwem okiem na nasze zabiegi o utrzymanie bratnich związków z Serbami. Możemy się też od nich nauczyć ofiarności dla sprawy ojczystej. Wszyscy patryoci serbscy pracują bezpłatnie; wszystkie narodowe urzędy są tylko honorowe. Iluż to między nami jest takich, co mają czas i zasoby, aby pracować dla dobra naszej sprawy, a nic nie czynią, chyba wtedy, jeżeli dostaną, dobrą zapłatę. Niech się ci uczą od Serbów- Łużyczan ofiarności i poświęcenia. Wdowa Marya Wjelina z Triebjeńc złożyła 500 marek dla serbskiego towarzystwa pomocy naukowej, a kmieć Michał Łahoda ofiarował 500 marek na wybudowanie domu Macierzy. Niedawno jakaś Serbka złożyła 100 marek na wydanie Nowego Testamentu w serbskim języku. Podobnych przykładów jest więcej. Bracia Serbowie, jeżeli was dojdą te słowa, wiedźcie, że i w polskich ziemiach są serca, które was miłują i umieją cenić wasze usilne zabiegi o wzrost i utrzymanie narodowości. Niech Bóg błogosławi Waszej zbożnej pracy na narodu roli dziedzicznej! Szczęśliwym będę, jeżeli pobudzę choć niektórych mych rodaków do zwrócenia bliższej uwagi na Serbów-Łużyczan. W końcu niech mi będzie wolno złożyć podziękowanie X. Kórnikowi za łaskawe dostarczenie źródeł do napisania niniejszego zarysu. Na zakończenie podaję ,,Ojcze nasz” w dolno-łużyckiem narzeczu: Wószczy nasz, kenż sy na njebju; huswjesione buzi twoje mje; przizi k nam twojo kralejstwo; twoja wola se stań, ako na njebju, tak teke na zemi; nasz wszyedny chlieb daj nam zinsa; wodaj nam nasze winy, ako my wodawamy naszym winikam; njewjeź nas do spytowanja, ale wymódż nas wot wszyknego złego. Amen. Germanowie znaczy tyle co: Niemcy. Narady i zebrania dawnych Słowian zwały się wiecami. Na wiecu n.p. w Kruświcy został poczciwy rolnik i kołodziej królem narodu polskiego obrany. W starodawnej Polsce takie panowały zwyczaje, że i chłop byle poczciwy, królem mógł być obrany. „Wielkopolanin'' wychodzi w Poznaniu co dzień i kosztuje na pocztach 1 markę ćwierćrocznie. Jest ta najtańsze polskie pismo. Bliższe szczegóły o tej walce podaje dzieło „Bolesław Chrobry" przez Szajnochę, i niedawno wydana cenna książka: „Wojny Bolesława Chrobrego z Henrykiem II pod względem geograficznym 1002—1018 roku." Opracował Edmund Callier. Poznań 1888. Cena 1 m. Powyższe liczby przytaczam z dzieł K. Estrejchera, który pierwszy zliczył polskie książki. Wydał on kilka grubych tomów pod napisem: „Bibliografia Polska", w której podaje wszystkie druki polskie, albo drukowane w Polsce i do Polski się odnoszące. Estrejcher Wojna siedmioletnia przyczyniła się także do upadku Polski. Fryderyk II zalewał Polskę złą monetą, brał rekrutów z naszego kraju, wpadał, kiedy mu się podobało do Polski, a nikt się o to nie upomniał. Poznawszy król ten rozprzężenie a raczej brak prawie zupełny rządu w Polsce, powziął myśl rozbioru naszej ziemi. Państwo pruskie powstało głównie z krain słowiańskich, gdyż Brandenburgią, prowincyą Saską, Ślązk, Pomeranią zamieszkiwali kiedyś Słowianie.