Jacek Moskwa Jan Paweł II Świat Książki Autorytety, osobowości, ludzie nieprzeciętni. Portretują ich najlepsi polscy dziennikarze. Mistyk, który musiał zostać politykiem; mąż stanu, który przemawiał i działał z determinacją proroka - taki portret Papieża-Polaka kreśli Jacek Moskwa. Jest to uzupełniona i rozszerzona wersja książki Prorok i polityk, opatrzona także nowymi zdjęciami. Autor przedstawia drogę życiową Karola Wojtyły aż po wydarzenia w Rzymie z 2005 roku, które przyciągnęły uwagę całego świata, pokazuje między innymi sprzeciw Ojca Świętego wobec zniewolenia politycznego, przypomina obchody Roku Świętego 2000 oraz zmagania Jana Pawła Wielkiego ze słabością i chorobą. Prezentuje także sylwetkę obecnego papieża -Benedykta XVI. Jacek Moskwa, pisarz i dziennikarz, opisywane wydarzenia śledził z bliska, będąc przez kilkanaście lat korespondentem w Rzymie i Watykanie, a także uczestnicząc w wielu podróżach apostolskich Jana Pawła II. W swojej relacji wykorzystał obfity materiał źródłowy i wiele zakulisowych informacji i szczegółów. Jego książki Zostań z nami. Jan Paweł II i Polacy oraz Prorok i polityk, wydane przez Świat Książki, stały się bestsellerami. Jacek Moskwa Jan Paweł II Świat Książki Mojemu Ojcu - dr. Jerzemu Moskwie OD AUTORA Finał czy początek? - pytanie to zadał mi jeden z najbliższych współpracowników Jana Pawła II. Rozmowa toczyła się na kilka lat przed śmiercią Ojca Świętego. Rozpoczynałem wtedy pracę nad książką Prorok i polityk, która ukazała się na 25 rocznicę pontyfikatu Papieża-Polaka. Wydaje się jeszcze bardziej aktualna teraz, po jego śmierci. Książka niniejsza jest znacznie rozszerzonym wydaniem wspomnianej pozycji. Nowe rozdziały dotyczą ostatniej choroby Jana Pawła II, jego śmierci, a także milionowych uroczystości żałobnych w Rzymie. Włączyłem również szkic o „sekretnych kluczach pontyfikatu", o jego duchowej treści. Ostatnia wreszcie część mówi o wyborze oraz ukazuje sylwetkę następcy Jana Pawła II -Benedykta XVI. Rozmawialiśmy wieczorem w skromnie urządzonym pokoju na trzecim piętrze Pałacu Apostolskiego w Watykanie. Gdzieś niedaleko, w odległości może kilkudziesięciu metrów, pracował Papież, głowa Kościoła katolickiego, największej wspólnoty religijnej ludzkości. Przyszedłem prosić o pomoc i radę. Zaczynałem pisać nową książkę o Papieżu. Czego mogłem oczekiwać? Błogosławieństwa? Dostępu do nieznanych dokumentów? Taki przywilej uzyskał swego czasu George Weigel, autor najbardziej chyba wyczerpującej biografii Jana Pawła II. Jako pierwszy mógł on opublikować pozostający przez dwie dekady pilnie strzeżoną tajemnicę list Papieża do sekretarza generalnego KPZR Leonida Breżniewa z 16 grudnia 1980 roku. Dyplomatyczne archiwa, zwłaszcza watykańskie, kryją jeszcze niejedną tajemnicę. Nie przeceniajmy jednak ich wagi. To, co naprawdę istotne w tym pontyfikacie, rozgrywało się w świetle dnia, na oczach setek, tysięcy, a nawet milionów ludzi. Zamiast dostępu do tajemnic uzyskałem coś, co być może znaczy więcej - inspirację do syntetycznego spojrzenia na działania i rolę Jana Pawła II. Mój rozmówca wskazywał, że i sam Ojciec Święty mógł sobie stawiać to pytanie: Czy jego pontyfikat, tak długi i ponad wszelką wątpliwość historyczny, zamyka pewną epokę, czy raczej otwiera nową? Odpowiedź nie jest łatwa. Często, może zbyt często, słyszy się wypowiedzi o „nowej wiośnie Kościoła". Sprzyjał temu nastrój triumfalnych podróży Jana Pawła II, masowych zgromadzeń, Wielkiego Jubileuszu Roku 2000. Z drugiej strony nawet w tytułach książek poświęconych Papieżowi znaleźć można sugestie, że obecny kształt Stolicy Apostolskiej to anachronizm, „ostatni tron"2, jak napisał jeden z najbardziej wnikliwych, chociaż krytycznych watykanistów włoskich. Informacje i opinie na temat pontyfikatu Jana Pawła II zapełniają - już podczas jego trwania - całe szafy książek w bibliotekach, wagony stron gazet z artykułami prasowymi, kilometry taśm filmowych w archiwach telewizyjnych. Większa część tej twórczości ma charakter apologetyczny. Wynika to poniekąd z samej natury Kościoła katolickiego, dla którego papież pozostaje wybrańcem Ducha Świętego. Nie ulega też wątpliwości, że Jan Paweł II był obdarzony osobowością charyzmatyczną, która potrafiła pociągać za sobą innych na skalę rzadko spotykaną w historii. Podczas jego obecności na tronie papieskim - jednej z najdłuższych w dziejach - radykalnie zmienił się polityczny obraz Europy i świata, a Papież odgrywał w tych wydarzeniach poczesną rolę. Z tego względu jego pontyfikat opatrywany jest często takimi przymiotnikami, jak „epokowy" czy „przełomowy". Kiedy jednak zapytać czytelnika tasiemcowych biografii - nawet najbardziej pilnego i życzliwego - na czym ów wyjątkowy charakter polega, napotykamy najczęściej pełne zakłopotania milczenie lub słyszymy frazesy o obaleniu komunizmu. Trudno jednak rolę Jana Pawła II sprowadzić tylko do tego politycznego wymiaru. Historyczne syntezy wymagają rzecz jasna dystansu. Dać go może tylko czas. Wydarzenia odsłaniają swój sens powoli, a to, co dziś wydaje się ważne, może zblaknąć, natomiast coś nowego może wyrosnąć z pozornie mało istotnego szczegółu. Dodatkową trudność sprawia wielopłaszczyznowy charakter papieskiej działalności. Karol Wojtyła miał za sobą bogatą twórczość filozoficzną, teologiczną i literacką już w momencie wyboru na tron papieski. Jako biskup Rzymu był autorem ważnych encyklik i listów apostolskich, tysięcy homilii i przemówień. Charakter współczesnej cywilizacji sprawiał, że za pośrednictwem masowych środków przekazu jego słowa i gesty docierały niemal natychmiast do setek milionów ludzi na całym świecie. Trudno jednak w takiej sytuacji oddzielić fascynację osobowością i jej symbolicznym wymiarem od rzeczywistego przejęcia się naukami, które niejednokrotnie idą pod prąd dominujących nurtów współczesności. Przy tych wszystkich zastrzeżeniach trzeba już teraz podejmować próby spojrzenia ogólnego, zmierzającego do syntezy. Nie zastąpią nas w tym przyszli historycy. W porównaniu z nimi zabraknie nam może oddalenia, sprzyjającego obiektywizmowi, ale w to miejsce wnieść możemy osobiste doświadczenie uczestników wydarzeń. My, Polacy, znajdujemy się wobec tego wyzwania na pozycjach uprzywilejowanych, ale i bardziej kłopotliwych. Jako rodacy Jana Pawła II powinniśmy lepiej rozumieć jego intelektualne i duchowe korzenie, a także wydarzenia z najnowszej historii, w których uczestniczył. A jednak znamienny wydaje się niedostatek rodzimych biografii Papieża i monografii jego nauczania. W dziedzinie „wojtyłologii" autorytetami pozostają dla nas cudzoziemcy, także ci prezentujący tezy zupełnie bałamutne. Właśnie rodakom najtrudniej zdobyć się na dystans, o którym mówiłem wcześniej. Karol Wojtyła - Jan Paweł II - był niewątpliwie pierwszym Polakiem, który odegrał tak wielką rolę na scenie światowej, przy czym zostało to powszechnie uznane, wbrew naszemu kompleksowi - narodu wiecznie niedocenionego przez innych. Nie sprawując władzy politycznej, stał się przywódcą, który wyprowadził swój naród „z domu niewoli". Wszystko to sprawiło, że już na początku pontyfikatu stał się symbolem i postacią z pomników. Nieliczne wobec niego na rodzimym gruncie głosy otwarcie krytyczne nie wykroczyły poza wymiar złośliwych pamfletów i przyjmowane były z oburzeniem i wzgardliwie odrzucane. Okazywane Papieżowi powszechne uwielbienie nie przekładało się jednak - a przyznają to najwybitniejsi publicyści katoliccy - na jakieś szczególne respektowanie jego nauczania. Kryzys moralny po upadku systemu komunistycznego nie jest w Polsce wcale mniejszy niż w innych krajach Europy Środkowej i Wschodniej. Postać największego z Polaków do tego stopnia przygniata nas swoim autorytetem, że kontentując się oglądaniem pięknych portretów i wzruszających ujęć telewizyjnych, wolimy nie zastanawiać się nad sensem posłania, jakie nam przyniósł. Dotyczy to zresztą nie tylko rodaków. / love the singer, but not the song (Kocham śpiewaka, ale nie jego pieśń) - pisali komentatorzy podczas wizyty Jana Pawła II w USA w roku 1993, kiedy Papież zakwestionował, zwłaszcza w trakcie spotkania z młodzieżą w Denver, kierunek, w jakim zmierza tamtejsza cywilizacja. W takiej sytuacji trzeba zdobyć się na odwagę stawiania pytań i szukania odpowiedzi, dotyczących roli Jana Pawła II we współczesnym świecie. Jeśli jego pontyfikat jest istotnie przełomowy, to na czym ów przełom polega? Zmienił bieg historii, a nawet rozwoju cywilizacji, czy też pozostał wyłącznie „znakiem sprzeciwu" wobec tego, co się wokół nas działo? Kwestie te dotyczą nie tylko samej osoby Papieża i jego roli, ale także perspektyw Kościoła katolickiego i całego chrześcijaństwa. Wydarzenia dwóch ostatnich, a być może nawet kilku stuleci, skłaniają w tym zakresie do pesymizmu. Chrześcijaństwo osiągnęło swoje apogeum w wiekach średnich, kiedy w Europie było fundamentem kultury, nauki i władzy, zasadą funkcjonowania całego społeczeństwa. Jego ekspansji na inne kontynenty towarzyszyła laicyzacja kolejnych dziedzin życia. Oglądany już z perspektywy wiek XX wydaje się szczytem tych procesów. Znaczna część ludzkości pozostawała pod wpływem totalitarnych „świeckich religii" - komunizmu i nazizmu - w otwarty sposób wrogich chrześcijaństwu. Liberalne demokracje, które w końcu nad nimi zatriumfowały, odsyłają religię do sfery wyłącznie prywatnej; triumfuje w nich praktyczny materializm, a wybory moralne pozostawiono sumieniu obywateli, ograniczonemu tylko zasadą nieszkodzenia innym. Coraz więcej z tych wolności - wymieńmy tylko przykładowo aborcję czy oficjalne małżeństwa między osobami tej samej płci - koliduje w sposób oczywisty z nauczaniem Kościoła. Potrzeba wiary religijnej pozostaje trwałym składnikiem natury ludzkiej. Świadczy o tym rozwój nowych bądź odnowionych kultów i sekt w rodzaju New Agę w społeczeństwach zachodnich, z drugiej strony zaś - niespotykana od wieków ekspansja islamu. Wiara oparta na objawieniach proroka Mahometa ma już więcej wyznawców niż katolicyzm, chociaż w odróżnieniu od niego nie 10 posiada ona jednolitej organizacji hierarchicznej. Na jej bazie rozwinęła się niebezpieczna ideologia islamizmu, która - jak to wskazują zamachy 11 września 2001 roku w USA, a także wydarzenia w wielu innych krajach - może stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa i stabilizacji całego świata. Niektórzy analitycy skłonni są nawet zauważać w ostatnich latach swego rodzaju „rewanż Boga"3, co jest częścią szerszego „zderzenia cywilizacji"4. Wrzucają przy tym do jednego worka tak różne zjawiska, jak niewątpliwy udział Jana Pawła II i katolickich mas ludowych Polski w doprowadzeniu do kryzysu systemu komunistycznego, rozwój islamskiego fundamentalizmu w Azji i Afryce oraz bratobójcze walki prawosławnych Serbów w Bośni z ich muzułmańskimi sąsiadami. Fakt, że starcia interesów etnicznych, politycznych i gospodarczych, przybierają dziś często formy walk wyznaniowych, wcale nie musi oznaczać triumfu religii jako takiej. Wręcz przeciwnie, może być on jednym z przejawów owej „klęski Boga"5, o której pisał włoski biblista i teolog Sergio Quinzio. Wyraźne ślady zainteresowania jego przemyśleniami znaleźć można w późnej twórczości Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Podczas wizyt w neapolitańskiej pracowni tego pisarza, a także długich z nim rozmów telefonicznych mogłem się niejednokrotnie przekonać, jak denerwowały go przejawy kościelnego triumfalizmu, który tak bardzo nasilił się w Roku Świętym 2000. Czy oznaczało to ostateczny triumf katolicyzmu w ojczyźnie Papieża? Czy sam Wielki Jubileusz stał się (do czego wzywał Jan Paweł II) okazją pojednania chrześcijan, wyznawców trzech wielkich religii monoteistycznych - chrześcijaństwa, islamu i judaizmu - a także wszystkich ludzi dobrej woli? Wydarzenia roku 2000 i lat późniejszych zdają się temu przeczyć, sprawiając wrażenie prawdziwej inwazji metafizycznego Zła, którą dostrzegał autor Innego świata. Do pytań tego rodzaju przyjdzie mi jeszcze nieraz powrócić na kartach tej książki, przywołując szeroki wachlarz opinii, nauczanie papieskie, kronikę pontyfikatu oraz moje oceny wydarzeń, których byłem świadkiem. Pontyfikat Jana Pawła II jest częścią zjawiska znacznie szerszego, jakim jest powrót religii w roli siły sprawczej wielkich procesów społecznych i politycznych. W jakiś sposób charakteryzuje on przełom tysiącleci. Andre Malraux w sławnej i tylekroć cytowanej frazie chciał zapewne zwrócić uwagę na niebezpieczeństwa eliminacji pierwiastka duchowego z życia ludzkości. Wątpliwe jednak, czy i on wyobrażał sobie, że w latach osiemdziesiątych XX wieku robotnicy na polskim wybrzeżu Bałtyku z krzyżami i portretami Papieża rzucą wyzwanie komunizmowi, a w świecie muzułmańskim odżyje widmo dżihadu - świętej wojny. Ten renesans religii w jej społecznym wymiarze wykracza daleko poza struktury Kościoła katolickiego. Jan Paweł II należy jednak do postaci, które ten zwrot wydają się uosabiać. Katolicyzm jest jedyną z wielkich religii światowych, która posiada centralny, absolutny autorytet. Po raz pierwszy jednak dopiero w drugiej połowie XX wieku został on uznany - chociaż rzecz jasna nie do końca - przez wyznawców innych religii i światopoglądów. Zapowiedzią takiego stanu rzeczy był w pewnym stopniu krótki pontyfikat Jana XXIII. Postać „Dobrego Papieża" i jego wezwania do dialogu były przyjęte ciepło nawet przez praktykujących ateizm komunistów. Przyszedł Sobór Watykański II jako próba aggiornamento - otwarcia Kościoła na świat współczesny. Linię tę kontynuował, zwłaszcza w dziedzinie dialogu ekumenicznego i politycznego z przedstawicielami systemów ateistycznych, nieco kostyczny watykański dyplomata - papież Paweł VI. Z pontyfikatem Jana Pawła II pojawiło się jednak zjawisko nie tyle nowe, ile prawie zapomniane od przynajmniej dwóch stuleci. Od kulminacji oświecenia w połowie XVIII wieku rola religii na polu publicznym ulegała ciągłemu ograniczaniu. Wielkie ruchy społeczno-polityczne i prądy ideowe miały charakter areligijny czy nawet ateistyczny, co w przypadku totalitarnych systemów - komunizmu i nazizmu - przybrało formy świeckich quasi-religii. Proces sekularyzacji, a przede wszystkim radykalnego oddzielenia religii od polityki, wydawał się nieodwracalny. Akceptowały ten stan rzeczy także opiniotwórcze kręgi wewnątrz Kościoła katolickiego. Z ulgą przyjęto koniec sojuszu tronu i ołtarza, obwieszczono koniec „epoki konstantyńskiej". Tymczasem Papież z Polski przywrócił Stolicy Apostolskiej prestiż i pozycję, jakich nie posiadała od stuleci. Stał się jednym z głównych protagonistów sceny międzynarodowej, a jego stanowisko - nie tylko w kwestiach dotyczących bezpośrednio wiernych Kościoła katolickiego, ale całej ludzkości -znajduje rezonans w środkach masowego przekazu i w kontaktach z przywódcami państw. W pewnym stopniu jest to wynik osobistego prestiżu Jana Pawła II, jego ogromnego wpływu na postawy ludzkie. Czy można to uznać za nawrót katolickiego integryzmu? Do tego pytania sprowadza się większość zarzutów pod adresem Jana Pawła II. On sam uznał „pokusę integrystyczną" za zjawisko historyczne - w zasadzie już przezwyciężone. W przemówieniu do Parlamentu Europejskiego w Strasburgu mówił, że to z „żyznej gleby chrześcijaństwa Europa nowoczesna zaczerpnęła zasadę - często traconą z pola widzenia w czasie stuleci «chrześcijańskości» - która rządzi w sposób fundamentalny jej życiem publicznym; odnoszę się do zasady, po raz pierwszy proklamowanej przez Chrystusa, odróżnienia tego, «co należy do Cezara», od tego, «co należy do Boga»(Mt 22,21)". Pokusy, obecnej także współcześnie, aby ład społeczny oprzeć na prawie religijnym, nie uniknęło średniowieczne chrześcijaństwo łacińskie. Jakkolwiek w ślad za Arystotelesem podjęło ono naturalną koncepcję państwa, to jednak wykluczało ze wspólnoty doczesnej tych, którzy nie wyznawali prawdziwej wiary. „Integryzm religijny, bez rozróżnienia między sferą wiary i życia obywatelskiego, praktykowany jeszcze dzisiaj w innej rzeczywistości, wydaje się nie do pogodzenia ze swoistym duchem Europy...". Te słowa mogły wywołać aplauz parlamentarzystów europejskich, niezależnie od ich światopoglądu czy przynależności politycznej. Uwaga jednak! Integryzm ma dla Jana Pawła II podwójne oblicze: „W naszych czasach najcięższe zagrożenia przyszły z innej strony, kiedy ideologie absolutyzowały samo społeczeństwo, albo jego grupę dominującą, na szkodę osoby ludzkiej i jej wolności. Tam gdzie człowiek nie opiera się już na transcendentnej wobec niego wielkości, ryzykuje poddanie się niepohamowanej władzy arbitralności i fałszywych absolutyzmów, które go unicestwiają"6. Istnieje zatem integryzm religijny, ale możliwy jest także integryzm świecki, który w sposób równie arbitralny podporządkowuje życie społeczne areligijnej czy wręcz ateistycznej wizji świata. Nieprzypadkowo zapewne dwie pierwsze podróże apostolskie pontyfikatu Jana Pawła II prowadziły do krajów będących wymownymi - chociaż może nie najostrzejszymi - tego przykładami: do Meksyku i do Polski. W pierwszym wypadku po latach wojen domowych, częściowo na podłożu wyznaniowym, a także krwawych prześladowań Kościoła, katolicy poddani byli ograniczeniom prawnym, uniemożliwiającym otwarte manifestowanie przekonań religijnych. Przyjazd Papieża sprawił, że ludzkie morze przelało się przez te tamy. Na ulicach prowadzących z lotniska do stolicy, Ciudad de Mexico, Jana Pawła II witało około dziesięciu milionów osób. Spotkanie z biskupami Ameryki Łacińskiej nie pozostawiło wątpliwości, że Papież zmierzy się ze społecznymi i politycznymi wyzwaniami kontynentu. W tym wypadku najpoważniejszym z nich była dla Kościoła - teologia wyzwolenia ulegająca wpływom marksizmu. Meksyk okazał się zapowiedzią tego, co w czerwcu 1979 roku stało się w Polsce. Sytuacja była w jakimś stopniu podobna: ludowy katolicyzm mas i reżim z trudem maskujący swój antyreligijny charakter. Polska była jednak dyktaturą w znacznie większym stopniu niż Meksyk. Leżała na bezpośrednim przedpolu sowieckiego imperium, stanowiąc kluczowe ogniwo bloku państw komunistycznych. Jak wykazują najnowsze badania archiwalne, zarówno kierownictwo Związku Radzieckiego, jak i przywódca PZPR Edward Gierek chcieli uniemożliwić przyjazd Papieża do Polski. Masowy udział wiernych, treść nauczania Jana Pawła II, a zwłaszcza następstwa wizyty - pokojowa rewolucja lat 1980-1981, którą komunistyczne władze mogły zatamować tylko przy użyciu siły zbrojnej - potwierdziły zasadność tych obaw. Dwie pierwsze podróże apostolskie Jana Pawła II charakteryzują doskonale kierunek działania, jaki zamierzał on obrać. Cel pozostał ten sam, co w czasach św. Pawła - ewangelizacja świata; powszechna laicyzacja każe dodać do niej przymiotnik „nowa". Papież przystąpił do nowej ewangelizacji, odwołując się przede wszystkim do religijności ludowej. Podpowiadało mu to doświadczenie jego własnego kraju. Mimo przymusowej ateizacji państwa i represji, jakie spadły na Kościół katolicki w Polsce, zwłaszcza w pierwszym dziesięcioleciu rządów komunistycznych, 26 sierpnia 1956 roku -jeszcze zanim październikowy przełom polityczny przyniósł częściową liberalizację - około miliona pielgrzymów przybyło na wezwanie pozostającego w więzieniu prymasa Stefana Wyszyńskiego do sanktuarium na Jasnej Górze, aby odnowić ślubowanie Matce Bożej, jakie 300 lat wcześniej złożył król Jan Kazimierz. Młody ksiądz Karol Wojtyła nie był uczestnikiem tego wydarzenia, ale musiało ono wywrzeć na nim potężne wrażenie, równie wielkie jak prowadzone w tych latach badania filozoficzno-etyczne. Podczas wcześniejszego pobytu we Francji i Belgii zetknął się z doświadczeniem księży-robotników, już niedługo potem jako młody biskup sufragan krakowski miał przekonać się, że mieszkańcy miasta i pracownicy kombinatu Nowa Huta, zbudowanego przez komunistów w celu zrównoważenia „reakcyjnego" charakteru dawnej stolicy Polski, zachowali swoje przywiązanie do wiary katolickiej i gotowi byli walczyć przeciwko zakazowi budowy tam nowej świątyni. Te i podobne doświadczenia podpowiadały Papieżowi na progu jego pontyfikatu, że ludowa religijność jest siłą zdolną przeciwstawić się totalitaryzmowi. Konfrontacja z totalitaryzmami - w obydwu odmianach, czerwonej i czarnej - wywarła silny wpływ na postawę Papieża wobec osoby ludzkiej i społeczeństwa. On sam tak o tym pisał w pięćdziesiątą rocznicę otrzymania święceń kapłańskich: „(...) dwa systemy totalitarne, a więc z jednej strony groza wojny, obozów koncentracyjnych nazizmu, z drugiej zaś ucisk i terror komunistyczny, które tak bardzo zaciążyły nad naszym stuleciem, dane mi było poznać niejako od wewnątrz. Łatwo więc zrozumieć moją wrażliwość na kwestię poszanowania godności każdej osoby ludzkiej i jej praw, a zwłaszcza prawa do życia. Kształtowała się ona już w pierwszych latach mojej kapłańskiej posługi i towarzyszy mi do dzisiaj. Łatwo zrozumieć także moje zatroskanie o rodzinę oraz o młodzież. Wszystko to wyrasta organicznie z tamtych właśnie dramatycznych doświadczeń". Treść tych słów jest znamienna dla tego pontyfikatu. Osobiste zetknięcie z systemami totalitarnymi pozwalało trafnie rozpoznać ich naturę - ograniczenie praw osoby ludzkiej. Podpowiadało też metodę oporu. Cechą odróżniającą zarówno komunizm, jak nazizm od innych systemów politycznych był ich masowy charakter. Ludowa, masowa religijność jest w praktyce duszpasterskiej Papieża z jednej strony zdrowym fundamentem, na którym odbudowuje on i wzmacnia nadwątlony procesami modernizacji gmach Kościoła, z drugiej zaś - odpowiedzią na wyzwanie owych świeckich religii. Zrozumiałem to najlepiej, a właściwie odczułem wręcz fizycznie, w maju 1987 roku podczas beatyfikacji Edyty Stein, niemieckiej Żydówki, nawróconej na katolicyzm i zamordowanej w obozie zagłady Auschwitz-Birkenau. Słuchając w Kolonii chórów, wspaniale brzmiących w głębokiej misie tamtejszego stadionu, pomyślałem o innych zgromadzeniach, które pół wieku wcześniej na tym samym albo bardzo podobnym stadionie wyśpiewywały chwałę Adolfa Hitlera i jego Tysiącletniej Rzeszy. Na tle grozy XX wieku Jan Paweł II jawi się jako anty-Hitler i anty-Stalin. Jeśli powrót do ludowej religijności z jej zaletami, ale i wadami, może się wydać anachroniczny - to zamiar oddziaływania na masy i przez masy jest całkowicie nowoczesny. Kościół Jana Pawła II uzyskał możliwości, które nie istniały jeszcze w pierwszej połowie XX wieku - ułatwienia komunikacyjne, łatwość przemieszczania się Papieża i gromadzenia wielkich rzesz ludzkich, a przede wszystkim transmisje telewizyjne. Nie można sobie bez nich wyobrazić setki podróży apostolskich, zwłaszcza tych do Polski, które stały się zapłonem i częścią pokojowej rewolucji „Solidarności", ani Wielkiego Jubileuszu Roku Świętego 2000. Ten masowy charakter pontyfikatu dał nauczaniu Papieża rezonans niespotykany w dziejach. Nie wszystkim jednak przypada do gustu, także wewnątrz samego Kościoła. Wybitny filozof Jean Guit-ton, przyjaciel Pawła VI i nauczyciel wielu pokoleń intelektualistów katolickich, interpretował jako „polityczny" fakt, że „ten Papież jest szczęśliwy, kiedy może odprawiać mszę dla czterech milionów osób"9. Osoby i nauczania Jana Pawła II nie da się zamknąć w tak skrótowych formułkach. Niezależnie od oceny jego własnego dorobku filozoficznego i literackiego, trudno zakwestionować oczywisty fakt, że należy on do najwybitniejszych myślicieli doby współczesnej. Z naukowcami i twórcami znajdował zawsze wspólny język, o czym świadczą choćby sławne spotkania i dysputy w Castel Gandolfo. Spowodowany przezeń zwrot Kościoła ku masom nie ma więc -przynajmniej w intencjach - charakteru antyintelektualnego. Jest raczej próbą odpowiedzi na wyzwania teraźniejszości i przyszłości. Wspomniany Jean Guitton wyraził opinię, że Jan Paweł II jest jako papież bardziej politykiem niż mistykiem. Przy całym szacunku dla autorytetu filozofa, osąd jego wydaje się nie tyle krzywdzący, ile wyjątkowo nietrafny. Wiadomo, że duchowa sylwetka młodego Karola Wojtyły ukształtowała się pod silnym wpływem karmelitańskiej tradycji mistycznej, a zwłaszcza św. Jana od Krzyża. To najwyższe wzloty duchowości chrześcijańskiej. Mistyczny charakter ma cała jego twórczość poetycka. Oczywiście, już jako metropolita krakowski, a potem, gdy wybrano go na tron papieski, musiał w pewnym stopniu stać się politykiem. Kościół katolicki nie istnieje w oderwaniu od życia politycznego w świecie. Za pontyfikatu Jana Pawła II rola Kościoła na arenie międzynarodowej osiągnęła poziom nieznany w dotychczasowej historii. Papież nie przestał jednak być mistykiem. Co więcej, charakterystyczne dla tego rodzaju przeżyć religijnych doświadczenie bezpośredniego kontaktu z Bogiem potrafił przekazać innym. Właściwsze być może w jego przypadku będzie określenie go jako proroka, przekonanego o absolutnym charakterze Prawdy, którą głosi. Ona przesądza o kierunku jego działania. Z politycznego punktu widzenia taka postawa wydawać się może nieracjonalna, nawet sprzeczna z interesami Kościoła. U Jana Pawła II można to zauważać wielokrotnie. Jego nauczanie nie schlebia dominującym prądom kultury współczesnej, a w wielu punktach otwarcie się im przeciwstawia. Praktyka polityczna Stolicy Apostolskiej wiele razy obierała kurs kolizyjny w stosunku do wielkich potęg tego świata - byłego Związku Radzieckiego, ale także Stanów Zjednoczonych Ameryki czy politycznych elit Unii Europejskiej. Profetyczne zamiary i działania Papieża napotykały też opór w biurokratycznych strukturach Kurii Rzymskiej i Kościołów lokalnych. Nosiciel Prawdy nie jest skłonny do kompromisów, stąd niepowodzenia wielu wysiłków ekumenicznych Jana Pawła II. Wyraźniej niż wszyscy jego poprzednicy opowiedział się za demokracją, ale odrzucał myśl, że nauczanie Kościoła w kwestiach wiary i moralności mogłoby być wynikiem uzgadniania opinii czy nawet głosowania. Stąd rezerwa wobec postulatów zwiększenia kolegialności podejmowania decyzji na szczytach Kościoła katolickiego. Stąd opatrywanie wielu dokumentów - nawet wydanych przez organy niższego rzędu - pieczęcią nieomylności papieskiej. Mistyk, który musiał zostać politykiem; mąż stanu, który przemawiał i działał z wewnętrznym przekonaniem o wyższości głoszonej prawdy i determinacją proroka. Napięcie między tymi elementami określa praktykę pontyfikatu Jana Pawła II. Książka niniejsza nie pretenduje do objęcia całej gigantycznej problematyki tego pontyfikatu. Ograniczyłem się do wybranych wątków. Część pierwsza Szukałem was, a przyszliście do mnie ma jako tytuł jedne z ostatnich słów Jana Pawła II wypowiedzianych pod adresem młodzieży, która w końcowych godzinach jego życia zgromadziła się pod oknami Pałacu Apostolskiego. Opowiada o wydarzeniach w Rzymie na przełomie marca i kwietnia 2005 roku, które przyciągnęły uwagę całego świata. Chciałem pokazać je jak film, który rozpoczyna się od końca: poczynając od pogrzebu, by następnie opowiedzieć o samej śmierci Papieża i ostatniej fazie jego choroby. Część druga Niewola i prawda ma pokazać konfrontację Papieża ze współczesnymi formami zniewolenia politycznego - od Polski roku 1979 po Kubę roku 1998. Część trzecia Miasto i świat opowiada o największym przedsięwzięciu religijno-społecznym w dziejach: Roku Świętym 2000, a także o jubileuszowych podróżach szlakami historii zbawienia. Część czwarta Ból i tajemnica mówi o zmaganiu Jana Pawła II z własną słabością i chorobą, jak również o jego walce z zagrażającym światu niebezpieczeństwem wojennym. Włączyłem do niej również rozdział o ostatnich, bardzo osobistych publikacjach Papieża: encyklice Ecclesia de Eucharistia vivit z 17 kwietnia 2003 roku, przemówieniu podczas nabożeństwa Via Crucis z 18 kwietnia tego samego roku, wydanym również w tym samym okresie poemacie Tryptyk rzymski oraz. książce Pamięć i tożsamość, opublikowanej już w roku 2005. Jako aneks włączyłem rozdział Następca o Benedykcie XVI. Książka pisana jest z pozycji dziennikarza-watykanisty, sprawozdawcy wydarzeń rozgrywających się w tym centralnym punkcie Kościoła katolickiego, szczególnie związanych z osobą biskupa Rzymu. Nie jest to więc analiza teologiczna czy filozoficzna nauczania Jana Pawła II ani monografia historyczna, chociaż zawiera ich elementy. Wnosi natomiast obserwacje bezpośredniego świadka, przez kilkanaście lat korespondenta akredytowanego przy Stolicy Apostolskiej, pasażera papieskich samolotów, współuczestnika podróży apostolskich: między innymi do Ziemi Świętej, na Kubę, do Indii, Stanów Zjednoczonych i Meksyku. I. SZUKAŁEM WAS, A PRZYSZLIŚCIE DO MNIE 1. WIATR Wiatr przewracający karty Ewangelii, którą zgodnie z rytuałem pogrzebów papieży położono na prostej trumnie z drzewa cyprysowego. Wiatr - szarpiący czerwone ornaty kardynałów. Nawet ci komentatorzy sieci telewizyjnych z 90 krajów - którym raczej obca była problematyka religijna, lecz zdążyli już odbyć przyspieszone kursy teologii - zauważali teraz, że wiatr to symbol Ducha Świętego. Nauczanie Jana Pawła II mieści się na ponad 80 tysiącach stron druku. Karol Wojtyła napisał przedtem kilka traktatów filozoficznych i teologicznych, miał w swoim dorobku poezje i dramaty sceniczne. Ale jako papież przemawiał do milionów przede wszystkim przez gesty i symbole. Nawet po śmierci. Ten rzymski pogrzeb w piątek 8 kwietnia 2005 roku zakończył trwającą blisko tydzień manifestację, która zdumiała świat. Ponad dwa miliony osób w gigantycznej kolejce do Bazyliki Watykańskiej. Niekończąca się rzeka ludzka. Dziesięć metrów na godzinę. Osiemnaście, dwadzieścia godzin oczekiwania. I potem dwie, trzy sekundy przed marami, na których spoczywał w pontyfikalnej szacie Ojciec Święty. Fenomen, który nie tylko dostarczył przelotnej sensacji mediom, ale skłania do głębszej refleksji. Odsłoni on bowiem niespodziewaną twarz religijności jutra. „Wiek XXI będzie wiekiem religii albo nie będzie go wcale" - to zdanie Andre Malraux cytowano już tysiące razy, sprowadzając do poziomu banału. Mimo to pozostaje ono aktualne. Jeśli obchody Wielkiego Jubileuszu zamykały wiek XX i całe tysiąclecie, to rzymski pogrzeb Jana Pawła II był pierwszą manifestacją religijną nowego milenium. Manifestacją tego katolicyzmu - tak właśnie, bo inne wyznania chrześcijańskie równie wielkich rzesz ludzkich nie są w stanie zgromadzić z powodu odmiennej tradycji liturgicznej, ale także z powodu braku wiernych - który jest religią masową, a w dużej mierze ludową. Śmierć Jana Pawła II i wybór jego następcy spowodowały gigantyczne pielgrzymowanie „do progów apostolskich", które nie miało precedensu w historii. W ciągu miesiąca Rzym przyjął pięć milionów pielgrzymów. Około trzech milionów uczestniczyło w uroczystościach żałobnych zmarłego Papieża, w czasie których świat stał się jednością, jak nigdy dotychczas. 300 tysięcy na placu św. Piotra i przyległych ulicach, milion w okolicy Watykanu. W różnych punktach miasta, a także w odległym o kilkanaście kilometrów campusie uniwersyteckim Tor Yergata, gdzie w sierpniu 2000 roku Jan Paweł II spotykał się z dwuipółmilionową rzeszą uczestników Światowych Dni Młodzieży, ustawiono gigantyczne ekrany. Trzeba jednak przyznać, że prawdopodobnie nie był to najliczniejszy pogrzeb w historii. Uroczystości żałobne ajatollaha Chomeiniego w Iranie w roku 1989 miały zgromadzić 10 milionów osób, Józefa Stalina w Moskwie w 1953 roku - 5 milionów. Dane dotyczące tych wydarzeń są jednak niemożliwe do zweryfikowania. Wśród pielgrzymów na pogrzebie Jana Pawła II rzucali się w oczy Polacy. Przyjechali pociągami, dziesiątkami autokarów, setkami samochodów osobowych. Ten „najazd" Włosi przyjęli nadspodziewanie dobrze. W różnych obiektach urządzono dormitoria, a w Tor Yergata miasteczko namiotowe. Ludzie stojący w kolejce otrzymywali od nieźle zorganizowanych służb obrony cywilnej wodę mineralną, gorącą herbatę i kanapki. Na apel władz otwarto dla pielgrzymów wiele sklepów i mieszkań prywatnych. Rzymska uroczystość była międzynarodowa, ale jednocześnie bardzo włoska i bardzo polska. Świadczyły o tym włoskie transparenty i tysiące polskich flag. Były też sztandary wielu innych krajów - Chorwacji, Ukrainy, Francji, Hiszpanii. Polacy zostali też bardzo uhonorowani przez protokół oficjalny. Prezydent Polski siedział w pierwszym rzędzie obok włoskiego, a także mistrza ceremonii papieskich, arcybiskupa Piera Mariniego i najbliższego współpracownika i długoletniego sekretarza Ojca Świętego, arcybiskupa Stanisława Dziwisza. Za nimi - w drugim rzędzie - siedziały polskie sercanki, które prowadziły papieskie gospodarstwo i nieodłączny kamerdyner Angelo Gugel. Nabożeństwo żałobne, odprawiane po łacinie z modlitwami w różnych językach, koncelebrowali kardynałowie pochodzący ze wszystkich kontynentów i patriarchowie katolickich Kościołów wschodnich pod przewodnictwem dziekana Kolegium Kardynalskiego Josepha Ratzingera. Ten pełen rezerwy niemiecki teolog, długoletni prefekt Kongregacji Nauki Wiary, następczyni Świętego Oficjum, a z tej racji nazywany przez niektórych Wielkim Inkwizytorem, niespodziewanie wzniósł się na wyżyny poetyckiego natchnienia. Homilia oparta była na analogii między zmarłym Papieżem, a pierwszym biskupem Rzymu - świętym Piotrem. „Pójdź za mną - to krótkie zdanie Chrystusa może być uważane za klucz do zrozumienia przesłania płynącego z życia naszego nieodżałowanej pamięci ukochanego Papieża Jana Pawła II, którego ciało składamy do ziemi jako zasiew nieśmiertelności - serce pełne smutku, ale także radosnej nadziei i głębokiej wdzięczności" - mówił kardynał Ratzinger. Na zakończenie przypomniał chwilę, kiedy w ostatnią Niedzielę Wielkanocną swego życia, naznaczony cierpieniem Jan Paweł II jeszcze raz ukazał się w oknie Pałacu Apostolskiego i po raz ostatni udzielił błogosławieństwa urbi et orbi. - „Możemy być pewni, że nasz ukochany Papież stoi teraz w oknie domu Ojca, patrzy na nas i nam błogosławi" - według powszechnej opinii watykanistów Ratzinger tą homilią bardzo umocnił swoją pozycję wśród innych „papabili" (kandydat z szansami wyboru na papieża). W tym czasie nad nieprzebranym morzem głów unosiły się transparenty z napisem „Santo subito" - święty natychmiast - jakby wyniesienie na ołtarze mogło się odbyć na zasadzie aklamacji. Ale przecież serca Ludu Bożego już uznały zmarłego Papieża za świętego i żaden urząd watykański nie może tego zlekceważyć. Coraz więcej mówi się o niewytłumaczalnych z medycznego punktu widzenia uzdrowieniach, których Jan Paweł II dokonywał jeszcze za życia. W procesie beatyfikacyjnym będą jednak rozpatrywane tylko przypadki, które miały miejsce po śmierci Sługi Bożego. Także na mszy żałobnej Jan Paweł II uczynił cud - polityczny. Przybyło 200 delegacji na najwyższym szczeblu, a przywódcy wrogich krajów podawali sobie dłonie. Z liczących się państw zabrakło tylko Chińczyków, nieutrzymujących stosunków z Watykanem i obrażonych za zaproszenie delegacji Tajwanu. Prezydent George W. Bush przyjechał jeszcze we środę wieczorem w towarzystwie byłych prezydentów: swojego ojca i Billa Clintona. Delegacja udała się do bazyliki prosto z lotniska na krótką modlitwę jeszcze tej samej nocy. Podczas piątkowej mszy pojawienie się Amerykanów powitano jednak gwizdami. Prezydent Izraela Mosze Katzaw, który pochodzi z Iranu, ujawnił później, że zamienił parę słów w języku parsi z prezydentem tamtejszej Republiki Islamskiej Chatamim. Ten jednak wiadomość prawie natychmiast zdementował. W oficjalnej ideologii Iranu Izrael nadal pozostaje „małym szatanem". Trwalsze okazało się pojednanie byłego prezydenta RP Lecha Wałęsy z jego następcą. Nie tylko podali sobie ręce na znak pokoju, ale zjedli razem obiad. Delegacje oficjalne opuściły plac św. Piotra w pośpiechu z powodu alarmu, który wywołał naruszający zakaz lotów nad Rzymem mały odrzutowiec, wysłany po delegację macedońską. Jana Pawła II złożono w skromnej mogile w podziemiach Bazyliki Świętego Piotra, tak zwanych Grotach Watykańskich, opodal grobu św. Piotra, w niszy, gdzie wcześniej znajdowała się mogiła Jana XXIII. Trumnę, prostą skrzynię, opasano czerwonymi wstęgami z pieczęciami Kamery Apostolskiej, Prefektury Domu Papieskiego, Urzędu Obrzędów Liturgicznych i samego Papieża, po czym umieszczono w innej podwójnej - cynkowej od wewnątrz i z drewna orzechowego z zewnątrz. Włożono tam życiorys Jana Pawła II i medale wybite w czasie jego pontyfikatu oraz garść ziemi z ojczystych Wadowic. Zgodnie z wolą zmarłego pochowano go w ziemi, tj. poniżej poziomu posadzki, bez sarkofagu. Znalazła się tam tylko płyta z białego marmuru z wypisanym imieniem papieskim. W pierwszych dniach po śmierci Jana Pawła II media ekscytowały się kwestią testamentu Papieża. Początkowo rzecznik Watykanu Joaąuin Navarro-Valls w ogóle zaprzeczał, że taki dokument istnieje. Potem opóźnienia wyjaśniano koniecznością przygotowania wiernego tłumaczenia, bowiem testament był spisany po polsku. Najpierw zaprezentowano go kardynałom, obradującym na tak zwanych zgromadzeniach ogólnych przed konklawe. Na dzień przed pogrzebem, w atmosferze pewnej sensacji testament udostępniono dziennikarzom. Prawdopodobnie powodem zwłoki były niejasne i zmieniające się postanowienia odnośnie osób upoważnionych do decydowania o miejscu pochówku Papieża. Ostatecznie pozostawiały one decyzję Kolegium Kardynalskiemu. Niewykluczone jednak, że chciano uniknąć dyskusji na temat pochowania Jana Pawła II w Polsce. Dla biografa Karola Wojtyły testament1 jest świadectwem bardzo interesującym nie tylko z tego powodu. Pozwala on poznać przynajmniej okruchy jego prywatnych myśli i odczuć. Jan Paweł II zaczął go spisywać niedługo po wyborze, podczas wielkopostnych rekolekcji w marcu 1979 roku. Stały się one okazją do myśli o śmierci. Bezpośrednim impulsem. Prawdopodobnie przyczyną ich były jeszcze dodatkowe czynniki. Poprzedni papież Jan Paweł I umarł nagle, zaledwie po 33 dniach pontyfikatu. Okoliczności jego śmierci były niejasne, chociaż nie potwierdziły się pogłoski, że jej powodem było morderstwo. Karol Wojtyła zdawał sobie sprawę, że jego elekcja została przyjęta wrogo przez władze Związku Radzieckiego. Wiedział również, do czego mogą być zdolne komunistyczne tajne służby. Już niedługo fakty miały potwierdzić jego przeczucia. „«Czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy pan wasz przybędzie» (por. Mt 24,42) - te słowa przypominają mi ostateczne wezwanie, które nastąpi wówczas, kiedy Pan zechce. Pragnę za nim podążyć i pragnę, aby wszystko, co składa się na moje ziemskie życie, przygotowało mnie do tej chwili. Nie wiem, kiedy ona nastąpi, ale jak wszystko, również i tę chwilę oddaję w ręce Matki mojego Mistrza: Totus Tuus" - Papież zacytował tu wybrane kilka miesięcy wcześniej motto swojego pontyfikatu. Znalazł je w mistycznym Traktacie o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny św. Ludwika Marii Grignion de Montfort, który poznał we wczesnej młodości, kiedy pracował jako robotnik w Krakowie. W tym pierwszym zapisie testamentu, datowanym na 6 marca 1979 roku, do którego Papież dołączał później różne uzupełnienia, pojawia się dopisek: „Co do pogrzebu, powtarzam te same dyspozycje, które wydał Ojciec Święty Paweł VI (dodatek na marginesie: Grób w ziemi, bez sarkofagu. 13 III 1992). O miejscu niech zadecyduje Kolegium Kardynalskie i Rodacy". Trzy lata później, 5 marca 1982 roku, Papież wyjaśniał: „PS. W związku z ostatnim zdaniem testamentu z 6 III 1979 (O miejscu m.in. pogrzebu) «niech zadecyduje Kolegium Kardynalskie i Rodacy» - wyjaśniam, że mam na myśli tego, co wówczas usłyszałem. Wypowiedział je Człowiek, który przeszedł do historii jako Prymas Tysiąclecia2 (Wielki Prymas. Byłem świadkiem Jego posłannictwa, Jego heroicznego zawierzenia, Jego zmagań i Jego zwycięstwa). (...) W ten sposób zostałem poniekąd przygotowany do zadania, które w dniu 16 października 1978 r. stanęło przede mną. (...) W miarę, jak Rok Jubileuszowy 2000 posuwa się naprzód, z dnia na dzień i z miesiąca na miesiąc, zamyka się za nami dwudziesty wiek, a otwiera wiek dwudziesty pierwszy. Z wyroków Opatrzności przyszło mi żyć w tym trudnym stuleciu, które odchodzi do przeszłości, a w roku, w który wiek mojego życia dosięga osiemdziesięciu («octogesima adveniens»), należy pytać, czy nie czas powtórzyć za biblijnym Symeonem «Nunc dimittis»?". Ten fragment testamentu interpretowano jako ślad prywatnych rozważań Papieża, czy z powodu postępującej choroby Parkinsona, utrudniającej mu poruszanie się i mowę, nie powinien ustąpić. W prasie, zwłaszcza włoskiej, pogłoski na temat dymisji Papieża pojawiły się już w końcu lat dziewięćdziesiątych. Zastanawiano się, czy coraz bardziej zniedołężniały Papież będzie w stanie podołać trudom Wielkiego Jubileuszu. Fakt, że Jan Paweł II w heroiczny sposób podjął to wyzwanie, w samym roku 2000 przytłumił te dyskusje. Odżyły one znowu później, kiedy jego stan zaczął się wyraźnie pogarszać. Wielu dziennikarzy, zajmujących się sprawami watykańskimi, wzmiankę na ten temat w testamencie potraktowało jako potwierdzenie ich teorii o przygotowywanej dymisji. Wydaje się ona jednak bardzo powierzchowna. Rekolekcje wielkopostne roku 2000 w Watykanie odbywały się od 12 do 18 marca, niejako rozpięte między dwoma niezwykle ważnymi wydarzeniami Wielkiego Jubileuszu. W niedzielę 12 marca celebrowano Dzień Przebaczenia, kiedy Kościół katolicki po raz pierwszy w historii wyznał winy popełnione przez jego synów. Z kolei już 20 marca Jan Paweł II wyruszył w pielgrzymkę do Ziemi Świętej, do miejsc związanych z historią Zbawienia. Psychologicznie mało prawdopodobne wydaje się, aby właśnie w takich chwilach myślał o ustąpieniu. Cóż zatem oznaczały słowa „Nunc dimittis"? Stanowią one fragment większego cytatu z Ewangelii św. Łukasza. Wypowiada je starzec Symeon podczas przedstawienia Dzieciątka Jezus w świątyni. Duch Święty objawił mu wcześniej, że nie umrze, zanim nie ujrzy Mesjasza Pańskiego. Zobaczył go właśnie w osobie Jezusa. Modli się wtedy następującymi słowy: „Teraz, o Władco, pozwól odejść (łac. - nunc dimittis) słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela" (Łk 2, 29-32). Cały przebieg Wielkiego Jubileuszu wskazuje, że Jan Paweł II uważał go za kulminację swojego pontyfikatu. Taki był kontekst ostatnich dopisków do testamentu sprzed 21 lat. Nunc dimittis to nie zapowiedź dymisji, ale modlitwa starego człowieka o śmierć, gdy już jego oczy ujrzały chwałę Pana. Na spełnienie tej prośby Karol Wojtyła miał jeszcze czekać ponad pięć lat. Przed nim było jeszcze dokończenie Wielkiego Jubileuszu z pielgrzymką do Ziemi Świętej i wspaniałymi Dniami Młodzieży w Rzymie w sierpniu, jeszcze kilka innych podróży, a także rozpaczliwa próba zapobieżenia konfliktowi na Środkowym Wschodzie. Z odleglejszej perspektywy widać jednak, że była to już droga ze szczytu ku cienistej dolinie odpoczynku. Podobno w chwili śmierci często ogląda się w skrócie całe życie, spotyka najbliższych oczekujących po tamtej stronie. Takie też wrażenie sprawiają zapisy testamentowe z marca roku 2000. Ich autor powraca myślą do lat spędzonych w Krakowie na stolicy biskupiej i w Rzymie na Stolicy Piętrowej in medio Ecdesiae (pośród Kościoła). Wyraża wdzięczność Duchowi Świętemu za dar Soboru, dziękuje współpracownikom duchownym i świeckim. Na koniec cofa się jeszcze bardziej w czasie: „W miarę, jak zbliża się kres mego ziemskiego życia, wracam pamięcią do jego początku, do moich Rodziców, Brata i Siostry (której nie znałem, bo zmarła przed moim narodzeniem), do wadowickiej parafii, gdzie zostałem ochrzczony, do tego miasta mojej młodości, do rówieśników, koleżanek i kolegów ze szkoły podstawowej, z gimnazjum, z uniwersytetu, do czasów okupacji, gdy pracowałem jako robotnik, a potem do parafii w Niegowici, i krakowskiej św. Floriana, do duszpasterstwa akademickiego, do środowiska (...) 26 do wielu środowisk (...) w Krakowie, w Rzymie (...) do osób, które Pan mi szczególnie powierzył - wszystkim pragnę powiedzieć jedno: «Bóg Wam zapłać!» In manus Tuas, Domine, commendo spiritum meum". W twoje ręce, Panie, oddaję Ducha mego - wolno nam chyba wyobrażać sobie, że tak brzmiała ostatnia ziemska myśl Karola Wojtyły, Jana Pawła II. 2. BIEL Biel. Osoby, które miały szczęście być w papieskim apartamencie w ciągu ostatniej doby życia Jana Pawła II, przede wszystkim ją zapamiętały. Białe ściany, biała pościel, białe fartuchy. I kredowo blada twarz Ojca Świętego. Jan Paweł II zmarł w sobotę 2 kwietnia 2005 roku o godzinie 21.37 w swoim apartamencie w Pałacu Apostolskim w Watykanie. Kilkanaście minut później wiedział już o tym cały świat. Zadbali o to korespondenci agencji prasowych zawiadomieni w niezwykły sposób - SMS-ami i e-mailami. Na placu św. Piotra wierni - a były ich dziesiątki tysięcy - żegnali go każdy na swój sposób. Milczeniem. Płaczem. Oklaskami. Modlitwą. Wielkie zgromadzenie pod oknami papieskiego apartamentu zaczęło się tworzyć już w czwartek wieczorem, kiedy z Pałacu Apostolskiego zaczęły przenikać pierwsze wiadomości o nowym kryzysie. W nocy potwierdził je rzecznik Watykanu. Do choroby Parkinsona, częściowego paraliżu górnych dróg oddechowych i przełyku, dołączyło się zapalenie układu moczowego, powodujące wysoką gorączkę. Wezwany natychmiast profesor Renato Buzzo-netti nakazał podanie antybiotyku. 81-letni specjalista w dziedzinie gastroenterologii oraz hematologii nosił tytuł archiatry, to znaczy osobistego lekarza papieskiego. Pełnił tę funkcję także pod koniec pontyfikatu Pawła VI oraz krótkiego panowania Jana Pawła I. 6 sierpnia 1978 roku profesor Buzzonetti był przy łóżku konającego papieża Montiniego. To wspomnienie szczególnie zaniepokoiło starego lekarza. Paweł VI umarł bowiem właśnie z powodu zapalenia dróg moczowych. Teraz Renato Buzzonetti miał dwóch asystentów - pomagali mu doktorzy Alessandro Barelli i Ciro D'Allo, a także dwaj pielęgniarze. Główny ciężar opieki spoczywał jednak na barkach przełożonej małej wspólnoty służebnic Serca Jezusowego, które prowadziły papieskie gospodarstwo. Siostra Tobiana Sobótka ma wykształcenie pielęgniarskie i z tego powodu często towarzyszyła Janowi Pawłowi II w jego podróżach. W piątek po południu i w sobotę rano Papież jeszcze rozpoznawał różne osoby. Reagował na zadawane mu pytania. Jednak powoli tracił świadomość. Arcybiskup Stanisław Dziwisz dzwonił do wybranych hierarchów Kościoła, prosząc, aby przyszli pożegnać się z Ojcem Świętym. Gubernator państwa watykańskiego, amerykański kardynał polskiego pochodzenia Edmund Szoka opowiadał później, że ukląkł przy łóżku chorego i zaczął się modlić. Po polsku. Jan Paweł II dał oczyma znak, że go wita. Kiedy kardynał zrobił nad nim znak krzyża, próbował powtórzyć błogosławieństwo. - Uderzyło mnie piękno jego spojrzenia. W oczach miał uśmiech. Nie było w nich żadnej oznaki cierpienia, chociaż papież z trudem oddychał - opowiadał włoski kardynał Mario Francesco Pompedda. Do końca reagował na ojczysty język. Gdy arcybiskup Dziwisz po włosku zapowiedział przybycie kardynałów Achille Silvestri-niego i Jean-Louisa Taurana, Papież sprawiał wrażenie półprzytomnego. Dopiero kiedy usłyszał to samo po polsku, otworzył oczy, jakby chciał powiedzieć, że ich poznaje. Na pewno rozpoznał księdza Tadeusza Stycznia, swojego ucznia, przyjaciela i następcę na Katedrze Etyki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, który przyjechał około godziny 10. Do apartamentu papieskiego dobiegały echa tego, co dzieje się na placu św. Piotra. Przed Bazyliką zebrała się przede wszystkim młodzież z Włoch, Polski i innych krajów. Jak ujawnił w sobotę rano rzecznik Watykanu, jedno z ostatnich zdań wypowiedzianych przez Jana Pawła II dotyczyło właśnie młodzieży, tak dla niego ważnej. Polacy obecni przy nim - arcybiskup Stanisław Dziwisz, ksiądz Mieczysław Mokrzycki, siostra Tobiana i inne sercanki opiekujące się chorym, wśród nich siostra Eufrozyna przepisująca rękopisy Ojca Świętego na maszynie, siostra Germana - kucharka - zrekonstruowali je z wielokrotnie powtarzanych strzępów słów: „Szukałem was, a teraz wy przyszliście do mnie. Dziękuje wam za to!". Na placu młodzież skandowała: Viva U papa! Giovanni Paolo! Giovanni Paolo! Nie wiadomo, czy Papież słyszał. Od południa w sobotę miał bardzo silną gorączkę, coraz częściej na dłuższe chwile tracił przytomność. To była oznaka nieodwracalnego kryzysu, choć, jak powiedział prof. Corrado Manni, który usypiał Papieża przy kilku operacjach, „Ojciec Święty ma nadzwyczajną wolę walki". Tłum na placu św. Piotra rósł z godziny na godzinę. O 16.30 było tam 30 tysięcy osób, modlili się, śpiewali, byli tu blisko niego. Wielu wierzyło, że i tym razem Papież pokona chorobę. Jednak do dziennikarzy docierały coraz bardziej niepokojące pogłoski. Nagle wyprowadzono wszystkich fotoreporterów. Zaprowadzono ich na dach tzw. Braccio Carlomagno, skąd mogli zobaczyć cały plac. Rzecznik Watykanu Joaąuin Navarro-Valls odwołał zapowiedziany na 18.30 briefing. - Stan jest beznadziejny - dotarła wiadomość od lekarzy. Serce Papieża jednak nadal pracowało. Chwilę później w modlących się wiernych znowu wstąpiła nadzieja. Kolejny komunikat zabrzmiał uspokajająco: Papież jest w bardzo ciężkim stanie, ale reaguje na pytania najbliższych. Użyto włoskiego określenia famigliari. Famiglia pontificia jest określeniem protokolarnym i dotyczy najbliższego otoczenia Papieża. Wiadomo jednak było, że chodzi o małą grupę Polaków. Właśnie w tej chwili, gdy dziennikarze wyrywali sobie kartki z komunikatem, doktor Renato Buzzonetti powiedział, że zbliża się koniec. O godzinie 20. w pokoju papieża zaczęto odprawiać mszę w wigilię święta Miłosierdzia Bożego. Przewodniczył arcybiskup Stanisław Dziwisz. Byli tam też arcybiskup Lwowa dla obrządku łacińskiego, kard. Marian Jaworski, arcybiskup Stanisław Ryłko, sekretarz Papieskiej Rady do spraw Świeckich, współpracujący w ostatnich latach przy pisaniu papieskich przemówień, a także ksiądz Tadeusz Styczeń i sekretarz, ksiądz Mieczysław Mokrzycki. Karol Wojtyła często mawiał, że ważne chwile w jego życiu okupione były cierpieniem ludzi mu najbliższych. Kiedy otrzymał nominację biskupią, ksiądz Jaworski stracił rękę w katastrofie kolejowej. Gdy rozpoczęła się agonia, zarówno w apartamencie, jak na placu św. Piotra trwała bezustanna modlitwa. Arcybiskup Stanisław Dziwisz, który pozostawał u boku Karola Wojtyły we wszystkich ważnych chwilach od 40 lat, był z nim i teraz. To on trzymał Ojca Świętego za rękę. Czy usłyszał ostatnie słowo „Amen"? W każdym razie elektrokardiogram jeszcze przez dwadzieścia minut rejestrował akcję serca, aż doktor Buzzonetti uznał, że „dokonało się". Była godzina 21.37. „W momencie, kiedy Ojciec Święty skonał, dostrzegłem niezwykły kontrast - mówił w jednym ze swoich kazań po powrocie do Polski ksiądz Tadeusz Styczeń. - Jeszcze niedawno ten niezwykły ból na jego twarzy. To skrępowanie przyrządami, które miały pomóc przedłużyć mu życie. On, który widzi swoją wierność Ojcu przez to, że służy, ale służąc, ma prawo, żeby mu nie skracać drogi cierpienia do Ojca. Byłem świadkiem, jak podnosił ręce skonane. Czy nie prosił Ojca: «Bo jeśli to jest rzeczywiście dość, to chyba niech moi opiekunowie rozumieją i to, że ja mam prawo oddać życie, a nie zatrzymywać życie, że Ty jesteś tym, który rozstrzyga» (...) Twarz cierpiącego pojawiła się nieoczekiwanie jako twarz kogoś uśmiechniętego, skłoniona w stronę poduszki, która wyglądała - ja wiem? - jak baranek czy owieczka, i uśmiechnięty tak stygnął. Nikt nie śmiał interweniować, wszyscy czekali z całą procedurą obowiązującą. Ja nie wytrzymałem. Miałem w kieszeni dwa różańce, dotknąłem rąk, delikatnie mi powiedziano, że nie wolno, bo już ciało podlega zabiegom, zaraz potem wykonywanym dyskretnie, ale zgodnie z obowiązkami. A ja przecież ciągle widziałem - i uważam, że chyba lepiej ode mnie siostry zakonne, siostra pielęgniarka, odczytywały ten uśmiech, który jak gdyby nie konał, ale pozostawał żywy, coraz bardziej wymowny"3. Z placu ciągle było słychać okrzyki, jakby młodzież tam zgromadzona świętowała radosne wydarzenie. Dopiero teraz weszli do pokoju kardynałowie: sekretarz stanu Angelo Sodano, kamerling (zarządzający Kościołem od śmierci jednego papieża do wyboru następnego) Eduardo Martinez Somalo, a także arcybiskupi Leonardo Sandri i Paolo Sardi. Nieco później dołączył do nich dziekan Kolegium Kardynalskiego Joseph Ratzinger i jeden z najstarszych kardynałów - Słowak Józef Tomko. Zgodnie z rytuałem w ich obecności kardynał kamerling rozpoznał zmarłego i zdjął mu z ręki Pierścień Rybaka, symbol władzy papieskiej. W tym czasie na placu trwała modlitwa różańcowa, którą prowadził kardynał Edmund Szoka. Dwie minuty przed dziesiątą rzecznik Watykanu zakomunikował dziennikarzom: „Ojciec Święty zmarł tego wieczoru o 21.37 w swoim apartamencie prywatnym. Weszły w życie wszystkie procedury przewidziane w konstytucji apostolskiej Universi Dominici gregis, ogłoszonej przez Jana Pawła II 22 lutego 1996 roku". Nieco wcześniej agencja ANSA posłała w świat wiadomość, że serce przestaje pracować, ale w tych dniach wiele było fałszywych alarmów. Oficjalne potwierdzenie nie pozostawiało żadnej wątpliwości. Wiadomość poszła w świat, kiedy na placu trwało jeszcze nabożeństwo. Chwilę później arcybiskup Leonardo Sandri powiedział: „Nasz najukochańszy Jan Paweł II powrócił do Domu Ojca". Zerwały się oklaski, tak jakby było to podziękowanie za jeszcze jedno wystąpienie publiczne. Odśpiewano Salve Regina i powrócono do odmawiania różańca. „Wstrząs septyczny i nieodwracalna zapaść układu sercowo-naczyniowego" - takie czysto medyczne powody śmierci znalazły się w dokumencie, który zgodnie z rytuałem podpisał w niedzielę rano doktor Renato Buzzonetti. Zespół opiekujący się Papieżem zrobił wszystko, by uratować pacjenta, ale nie stosował tak zwanej uporczywej terapii. Podawano tylko antybiotyki i leki regulujące ciśnienie oraz respirator. Kościół katolicki obchodzi pierwszą niedzielę po Wielkanocy jako Niedzielę Przewodnią, zwaną też Białą. Jan Paweł II ustanowił ją świętem Miłosierdzia Bożego, zgodnie z objawieniami św. Faustyny Kowalskiej, którą beatyfikował w roku 1994 i kanonizował w 2000. Jeśli on sam zostanie wyniesiony na ołtarze, to będzie miał wspomnienie w przeddzień. Niedzielną mszę w Watykanie celebrował kardynał sekretarz stanu Angelo Sodano. Na placu św. Piotra rozmontowano już papieskie podwyższenie i baldachim. Na zakończenie przemówił od ołtarza arcybiskup Leonardo Sandri, człowiek, który w ostatnich miesiącach użyczał Papieżowi swojego głosu. W ciągu miesiąca po świętach wielkanocnych południową modlitwę Anioł Pański zastępuje hymn do Królowej Niebios. A jak wiemy, Jan Paweł II przywiązywał wielką wagę do tych spotkań z wiernymi. „Ludzkości, która w tej godzinie sprawia wrażenie zagubionej i zdominowanej przez potęgę zła, zmartwychwstały Pan ofiaruje w darze swoją miłość, która wybacza, godzi i otwiera duszę dla nadziei. Jak bardzo świat potrzebuje zrozumienia i przyjęcia Miłosierdzia Bożego" - arcybiskup Leonardo Sandri odczytał tekst napisany według wskazówek Papieża. Posłanie dotyczyło sensu Niedzieli Miłosierdzia Bożego: ludzie słuchali tych słów w milczeniu, jakby Jan Paweł II znowu do nich przemówił wspaniałym głosem z okresu, gdy miał jeszcze możliwości oratorskie z dawnych lat i głos wyszkolony w Teatrze Rapsodycznym. 3. MILCZENIE Kiedy w czwartek 31 marca 2005 roku po południu stan Jana Pawła II gwałtownie się pogorszył, Papież poprosił, by tym razem nie odwożono go do szpitala. Wszyscy, którzy zawodowo zajmują się obserwowaniem wydarzeń watykańskich, uznali to za bardzo niepokojący znak. Wiedzieliśmy, że sytuacja jest poważniejsza, niż przekazujemy to światu. Niedziela Wielkanocna 27 marca i następująca po niej środa musiały być dla Ojca Świętego dniami tragicznymi. Dwukrotnie próbował przemówić do wiernych na placu św. Piotra. Dwukrotnie nie mógł wydobyć głosu. On, który zawsze chciał być sługą słowa! Był nim jako młody poeta i aktor występujący w wielkim narodowym repertuarze, zanim odnalazł w sobie powołanie duchowne. Widząc jego zmagania z własnym milczeniem, pomyślałem, że jest to dla niego gorsze od śmierci, która dla człowieka tak głęboko wierzącego, jak Karol Wojtyła, oznacza tylko narodziny do nowego życia. Spirala ostatniej choroby Jana Pawła II zaczęła się rozwijać we wtorek 31 stycznia 2005 roku. Przed północą papież trafił do rzymskiej polikliniki Agostino Gemelli z objawami zapalenia górnych dróg oddechowych. Wiadomość o tym uruchomiła machinę medialną przygotowaną od dawna na wypadek kryzysu jego zdrowia. Wielkie agencje i gazety od dawna utrzymywały w Rzymie specjalnych wysłanników, wyspecjalizowanych w tej problematyce. Globalne sieci telewizyjne miały wynajęte tarasy, aby dziennikarze mogli relacjonować wydarzenia na żywo, mając za tło Bazylikę Watykańską. Ze względu na medialną presję otoczenie Papieża zamierzało poinformować o jego hospitalizacji dopiero w środę rano. Ponieważ jednak od razu zauważono światło w oknie papieskiego „apartamentu" na dziesiątym piętrze szpitala, rzecznik Watykanu musiał wydać komunikat jeszcze w nocy. Poinformował o zapaleniu tchawicy i krtani. Jan Paweł II chorował od kilku dni. Miał silny kaszel i gorączkę. Prawdziwym problemem była jednak choroba Parkinsona, na którą cierpiał od dziesięciu lat. W ostatnim czasie spowodowała ona wyraźne trudności w oddychaniu. Pojawiły się nawet niepotwierdzone teorie, że Jan Paweł II cierpi na rozedmę płuc. W tej sytuacji nawet banalna grypa mogła spowodować bardzo groźny kryzys. Stąd decyzja, aby Papież przeniósł się na kilka dni do tego wielkiego szpitala, który nazwał kiedyś Watykanem numer 3. Napięcie wkrótce opadło. 10 lutego po dziewięciodniowej kuracji w rzymskiej poliklinice pacjent powrócił do Watykanu. Oficjalny komunikat głosił, że zapalenie górnych dróg oddechowych zostało wyleczone. Wiadomość o tym, że Papież może opuścić szpital, rozeszła się poprzedniego dnia wieczorem. Tego samego dnia poznaliśmy wzruszającą historię sześcioletniego chłopca, chorego na raka mózgu, który rozmawiał z Ojcem Świętym. Wcześniej bezskutecznie pukał do szklanych drzwi, oddzielających oddział dziecięcej onkologii od papieskiego apartamentu. Odwiedził go jednak arcybiskup Stanisław Dziwisz i umożliwił małemu wizytę. Chłopczyk, który zresztą wraca do zdrowia, prosił Papieża, aby pomógł dzieciom zwalczyć straszne choroby. Jan Paweł II słabym głosem przekazał błogosławieństwo dla wszystkich małych pacjentów. Komunikat lekarski głosił, że infekcja górnych dróg oddechowych, z powodu której Papież znalazł się w szpitalu, minęła. Zapalenie krtani i tchawicy zostało wyleczone. Przeprowadzone w ciągu ostatnich dwóch dni badania, wśród nich tomografia komputerowa, pozwoliły wykluczyć inne choroby. Rzecznik Watykanu Joaąuin Navarro-Valls powiedział też, że tuż przed wyjściem ze szpitala Jan Paweł II był bardzo niecierpliwy i chciał jak najprędzej rozpocząć serię spotkań, które musiał odwołać z powodu choroby. Jego praca - dodał rzecznik - nie została przerwana nawet w szpitalu. Umocnieniu wrażenia, że Papież jest już całkowicie sprawny, służyć miał jego niemal triumfalny powrót do Pałacu Apostolskiego. Użyto w tym celu oszklonego „papamobile", jak w czasie wizyt zagranicznych. Przed kliniką zgromadziło się kilkaset osób, które ustawiły się wzdłuż trasy, z entuzjazmem przyjmując jego przejazd. W międzyczasie rzecznik Światowych Dni Młodzieży w Kolonii Matthias Kopp potwierdził, że 18 sierpnia Papież przybędzie do tego miasta. Dwa dni później weźmie udział w nocnym czuwaniu około 800 tysięcy młodych ludzi, których przybycia spodziewa się niemiecki episkopat, a następnego dnia będzie przewodniczył uroczystej mszy, kończącej to wydarzenie. W niedzielę 13 lutego na placu św. Piotra zgromadziło się kilkanaście tysięcy wiernych, zdecydowanie więcej niż zwykle przy takiej okazji. Sprzyjała temu bardzo ładna pogoda. Wbrew sugestiom okno na ostatnim piętrze Pałacu Apostolskiego nie zostało zamknięte. Podobno sprzeciwił się temu sam Jan Paweł II. Papież pojawił się w oknie Pałacu Apostolskiego bardzo punktualnie -w samo południe. - Drodzy bracia i siostry, witajcie! - powiedział mocnym, ale niezbyt wyraźnym głosem, jeszcze trochę zachrypniętym. Jego posłanie odczytał zastępca watykańskiego sekretarza stanu, argentyński arcybiskup Leonardo Sandri. W tekście obok podziękowań znalazło się zdanie: „Czuję zawsze potrzebę Waszej pomocy w obliczu Pana, aby wypełnić misję, którą powierzył mi Jezus". Według powszechnej opinii była to kolejna wskazówka, że Papież nie zamierza ustąpić ze swojego urzędu. Możliwość taką wykluczył zresztą prefekt Kongregacji Nauczania Katolickiego, kardynał Zenon Grocholewski w wywiadzie, który ukazał się w sobotę na łamach rzymskiej gazety „La Repubblica". W posłaniu Jan Paweł II zaapelował o pokój na Bliskim Wschodzie, a także uwolnienie włoskiej dziennikarki Giuliany Sgreny oraz innych osób porwanych w Iraku. Polski fragment przemówienia przeczytał arcybiskup Stanisław Dziwisz. „Pozdrawiam moich rodaków obecnych na placu Świętego Piotra, w Polsce i na świecie. Dziękuję za modlitwy i wszystkie wyrazy jedności w czasie mojej choroby" - napisał Papież. Ojciec Święty osobiście wygłosił łacińską formułę błogosławieństwa i życzył zebranym dobrej niedzieli. Wieczorem w watykańskiej kaplicy Redemptoris Mater rozpoczęły się zamknięte rekolekcje wielkopostne dla Papieża i Kurii Rzymskiej. Właśnie wtedy do Watykanu dotarła wiadomość, że w portugalskim mieście Coimbra zmarła w wieku 97 lat karmelitańska zakonnica Lucia de Jesus dos Santos, ostatnia z trójki dzieci, które w 1917 roku miały w Fatimie objawienia Matki Bożej. Jan Paweł II przywiązywał do tych wizji wielką wagę. Zamach na placu św. Piotra miał bowiem miejsce 13 maja 1981 roku, w rocznicę pierwszego ukazania się Madonny portugalskim dzieciom. Wstawiennictwu Matki Boskiej Papież przypisywał swoje ocalenie. W ostatniej dekadzie lutego nastąpił kolejny groźny zwrot w jego chorobie. W środę 23 nic go jeszcze nie zapowiadało. W porze audiencji generalnej Papież nie pojawił się w oknie Pałacu Apostolskiego, aby przemówić do wiernych zgromadzonych na placu św. Piotra. Ale powodem tego było nagłe załamanie się pogody. Rano przeszła nad Rzymem silna nawałnica, połączona z burzą gradową. Zadecydowano, że w tych warunkach nie można ryzykować otwarcia okna papieskiego mieszkania, a od wiernych wymagać, aby stali na placu. Audiencję przeniesiono więc do Auli Pawła VI. Papież pojawił się na wielkim ekranie przekazującym obraz z jego prywatnej biblioteki, gdzie zazwyczaj przyjmuje ważne osobistości. Przeczytał cały tekst przemówienia głosem zachrypniętym, ale dosyć silnym. Tymczasem wieczorem wystąpiła gorączka i trudności z oddychaniem. Osobisty lekarz Papieża całą noc czuwał przy pacjencie. Groźne objawy powtórzyły się w czwartek rano. Ojciec Święty odprawił jednak normalnie mszę. Później oczekiwano go w Auli Klementyńskiej Pałacu Apostolskiego, znajdującej się piętro niżej od jego prywatnego apartamentu. Odbywał się tam publiczny konsystorz kardynałów, na którym ogłoszono decyzje o kanonizacji pięciu błogosławionych Kościoła. Zamiast Jana Pawła II w auli pojawił się watykański sekretarz stanu, kardynał Angelo Sodano z listem od Papieża, w którym polecał mu przewodniczenie obradom. Ojciec Święty wyjaśniał, że poradzono mu „pozostać w swoim apartamencie i oglądać spotkanie w telewizji". Chwilę później okazało się, że zapadła decyzja o przewiezieniu Papieża do kliniki Gemelli. Pierwszy raz w ciągu ponad 26 lat pontyfikatu konsystorz odbył się więc bez udziału Papieża. Do kliniki przyjechał karetką bez żadnych specjalnych oznaczeń, która zawsze pozostaje do jego dyspozycji w Watykanie. Do „swojego" apartamentu dostał się zwykłą drogą przez izbę przyjęć. Stało się to tak szybko, że większość obecnych w holu szpitala nie zorientowała się, co się dzieje. Rzecznik Watykanu oświadczył, że nastąpił nawrót grypy. Jak stwierdził, stan zdrowia Papieża wymaga „odpowiedniej opieki medycznej i dodatkowych badań". Nieoficjalnie mówiono o trudnościach z oddychaniem, do których przyczyniała się choroba Parkinsona. Dziennikarzom i tym razem udało się uzyskać istotne wiadomości, zanim przemówiły oficjalne komunikaty. Informację podał jeden z włoskich kanałów telewizyjnych, SKY 24. Zabieg tracheotomii polegał na otwarciu tchawicy i wprowadzeniu do niej rurki dla dopływu powietrza. Operacja trwała pół godziny i zakończyła się o dziewiątej wieczorem. Pacjent był w narkozie. Około dziesiątej rzecznik mógł poinformować o pomyślnym przebiegu operacji. Wcześniej jednak zrobił to minister stanu w urzędzie włoskiego premiera, Gianni Letta. Odwiedził on Papieża zaraz po operacji, Później opowiadał dziennikarzom, że Jan Paweł II wyglądał dobrze i był spokojny. Podniósł rękę i próbował rozmawiać, ale mu tego zabroniono. Przed zabiegiem, mówił Letta, Ojciec Święty czuł się na tyle dobrze, że żartował z lekarzami. Kiedy poinformowali go, iż będzie miał „mały zabieg", Papież odpowiedział: „Mały? Zależy dla kogo". W nocy z czwartku na piątek światło w papieskim apartamencie na dziesiątym piętrze kliniki Gemelli paliło się do drugiej w nocy. W piątek w klinice powtarzano informację o tym, jak już po zabiegu Jan Paweł II napisał na kartce do swoich współpracowników: „Co oni ze mną zrobili?". I dodał: „Totus Tuus". W piątek Papież przyjął w klinice kardynała Camillo Ruiniego, przewodniczącego włoskiej Konferencji Episkopatu i kardynała Alfonso Lopeza Trujil-lo, przewodniczącego Papieskiej Rady do spraw Rodziny, który po wyjściu stwierdził, że Ojciec Święty był w pogodnym nastroju. W ciągu następnych dni problem, czy tracheotomia była potrzebna, zajmował prasę włoską. Odezwały się głosy lekarzy - neurologów, laryngologów i chirurgów - sugerujące, że choroba Parkinsona nie powoduje zaburzeń oddychania uzasadniających tak radykalny zabieg. Brakowało przede wszystkim odpowiedzi na pytanie o istotę i przyczynę zaburzeń oddychania: czy były to powikłania grypowe, czy sztywnienie mięśni układu oddechowego wywołane chorobą Parkinsona. Trudno więc było mówić o wiarygodnych rokowaniach na przyszłość. Rurka wprowadzona do tchawicy pozwalała oddychać, a po jej zatkaniu także mówić. To ostatnie jednak nie było pewne. W ciągu 26 lat, 4 miesięcy i 11 dni pontyfikatu Papież nigdy nie opuścił niedzielnej modlitwy (z udziałem wiernych) Anioł Pański lub Regina Coeli. 17 maja 1981 roku, w cztery dni po zamachu, odtworzono z taśmy nagrane wcześniej przemówienie. 27 lutego 2005 roku po raz pierwszy wierni nie usłyszeli jego głosu. W niedzielę do szpitala ciągnęły tłumy pielgrzymów. Młodzi ludzie z katolickich organizacji wymieniali SMS-y, wyznaczając tam sobie spotkanie. Również na placu św. Piotra zgromadziło się kilka tysięcy osób. Posłanie, które przeczytał arcybiskup Leonardo Sandri, miało osobisty charakter. Papież zwracał się do wszystkich, którzy duchem byli razem z nim: „Dziękuję wam za miłość i czuję waszą duchową bliskość. Myślę o was, zebranych na placu św. Piotra, przybyłych indywidualnie i w grupach, oraz o tych, którzy na całym świecie interesują się moją osobą. Proszę was, żebyście nadal towarzyszyli mi przede wszystkim swoją modlitwą" - napisał, dodając, że okres Wielkiego Postu pozwala mu lepiej rozumieć wartość cierpienia: „Patrząc na Chrystusa i podążając za nim w cierpliwym zaufaniu, możemy pojąć, że każda forma ludzkiego bólu zawiera w sobie obietnicę zbawienia. Chciałbym, aby to posłanie pociechy i nadziei dotarło do wszystkich, w szczególności do tych, którzy przeżywają trudne chwile, którzy cierpią na ciele i duszy"; po tych słowach ponowił zawierzenie Maryi, które uczynił jeszcze podczas wojny w Polsce: „Totus Tuus!" (Cały Twój). Po przeczytaniu przemówienia arcybiskup Sandri w imieniu Papieża udzielił błogosławieństwa. Przed szpitalem oczy zgromadzonych ludzi i obiektywy kamer skierowane były na okno zasłonięte żaluzją. Kiedy zaczęto ją podnosić, zerwały się oklaski. Wkrótce ukazał się Jan Paweł II. Przy nim widać było kardynała Sodano, arcybiskupa Dziwisza, sekretarza i fotografa. Papież udzielił błogosławieństwa, czyniąc energicznie znak krzyża prawą ręką, a następnie wskazał dłonią na szyję, na znak, że nie może mówić. Jego pojawienie się potraktowano jako jeszcze jeden dowód, że nie zamierza ustąpić. Watykan robił wszystko, aby przeciąć spekulacje na ten temat. Dziennikarze skarżyli się na brak informacji, Joaąuin Navarro--Yalls zaczął ich wręcz unikać. Nieoczekiwanie jego funkcję wziął na siebie prefekt Kongregacji Nauki Wiary. Kardynał Joseph Ratzinger odwiedził Jana Pawła II l marca w południe. Po wyjściu wygłosił oświadczenie dla prasy. Podkreślił, że Papież jest całkowicie świadomy tego, co dzieje się w jego obecności: - Będzie pracował nad dokumentami, które mu przyniosłem. Jest w pełnej formie intelektualnej i może powiedzieć wszystko, co istotne. Na pytanie, czy Papież, który w czwartek przeszedł zabieg tracheotomii, faktycznie może mówić, kardynał odpowiedział: - Oczywiście, ale nie chciałbym wchodzić w szczegóły. W tych dniach zwrócił uwagę niezwykle ostry komentarz redakcyjny we wtorkowym wydaniu watykańskiego dziennika „L'Osser-vatore Romano". „Pojawienie się Jana Pawła II w oknie szpitala obaliło przewidywania i zdementowało deklaracje tych, którzy nie wiedzą nic i nie widzieli nikogo. Musieli oni w ostatniej chwili przerabiać tytuły" - napisano w tekście, którego autorem był prawdopodobnie szef gazety Mario Agnes. Nota sprawiła wrażenie, jakby chodziło nie tylko o krytykę goniących za sensacją mediów, ale także o zakończenie niepewności na szczytach Kościoła. Informacje kardynała Ratzingera potwierdził jego kolega z niemieckiego episkopatu kardynał Joachim Meisner, arcybiskup Kolonii. Ponowił on zaproszenie Papieża do tego miasta na Światowe Dni Młodzieży w sierpniu. „Stan zdrowia Ojca Świętego stale się poprawia. Papież odżywia się regularnie i kilka godzin dziennie spędza w fotelu. Codziennie odbywają się ćwiczenia mowy i oddechu - mówił w kilka dni później rzecznik Watykanu". W niedzielę 6 marca pozdrowienie było jednak znowu milczące. Wiernych w Rzymie i na całym świecie czekała jeszcze jedna niespodzianka. Przeprowadzono bowiem transmisję telewizyjną z papieskiego apartamentu. Gigantyczne ekrany ustawiono przed Bazyliką Świętego Piotra i przed szpitalem. Można było na nich zobaczyć Jana Pawła II przed wielkim ekranem telewizora, oglądającego to, co działo się w Watykanie. Kulminacją spotkania było błogosławieństwo udzielone osobiście przez Ojca Świętego. Wyglądało na to, że Papież jest w znacznie lepszej formie. Nabrał rumieńców, próbował się uśmiechać, a w pewnej chwili pochylił się w stronę okna, aby lepiej widzieć ludzi zgromadzonych na dziedzińcu kliniki. Obliczone na uspokojenie opinii publicznej medialne inscenizacje budziły jednak coraz więcej wątpliwości. Miał je także piszący te słowa. Potwierdzenie, że Papież może mówić, uzyskałem jednak od osoby, której mogłem ufać. 9 marca udał się do apartamentu w klinice prezes Instytutu Wydawniczego „Znak" z Krakowa Henryk Woźniakowski. Zaniósł Janowi Pawłowi II pierwsze egzemplarze jego ostatniej książki Pamięć i tożsamość. Polskie wydanie było nieco opóźnione w stosunku do włoskiego, które zdążyło już zająć pierwsze miejsce na liście bestsellerów. Henryk Woźniakowski był u nas tego dnia wieczorem na kolacji. - Ojciec Święty rzeczywiście mówi, chociaż trudno sobie wyobrazić, aby mógł przemawiać - opowiadał. - Słowa są jednak wyraźne i można je zrozumieć. Papież bardzo się ucieszył, kiedy zobaczył egzemplarz swojej książki. Pogładził tom ręką, a później złożył podpis na stronie tytułowej. Prosił, aby przekazać jego błogosławieństwo wszystkim czytelnikom. Większe niespodzianki przyniosła jednak niedziela 13 marca. Po raz pierwszy od zabiegu tracheotomii Papież przemówił publicznie. Osobiście pozdrowił wiernych z okna swojego apartamentu w poliklinice Gemelli. Podziękował wszystkim, którzy przybyli pod szpital. - Witam Wadowice - zwrócił się do pielgrzymów ze swego rodzinnego miasta. Przemówił również po włosku: - Drodzy bracia i siostry, witajcie. Dziękuję za waszą wizytę - usłyszeli wierni, również ci zgromadzeni na placu św. Piotra, gdzie ustawiono ekrany. - Papież mówi! - ogłosił wyraźnie zaskoczony spiker Radia Watykańskiego. Już w piątek dzięki nagraniom Telewizji Watykańskiej słyszeliśmy Ojca Świętego celebrującego mszę. Teraz jednak przemówił bezpośrednio. Dzięki kamerze umieszczonej za jego plecami widać było, że czyta z kartki, na której pozdrowienia wydrukowano dużymi literami. Głos miał wyraźny i mocny, chociaż nieco ochrypły. To nie był jednak koniec niespodzianek. W niespełna godzinę później ogłoszono, że Jan Paweł II opuszcza szpital, a rekonwalescencję będzie kontynuował w Watykanie. Decyzja zapadła prawdopodobnie tego dnia. Jeszcze w sobotę najbardziej zaufany współpracownik, arcybiskup Stanisław Dziwisz, publicznie dał wyraz przekonaniu, że Ojciec Święty powinien wrócić do Watykanu najpóźniej w poniedziałek. To wywołało pogłoski, że w otoczeniu Papieża ścierają się dwie koncepcje. Pierwszą mieli reprezentować 39 polscy współpracownicy Jana Pawła II, pragnący, aby jak najszybciej przejął on pełnię obowiązków. Drugą - Angelo Sodano, który opowiadał się za dłuższą hospitalizacją. Rozeszły się nawet pogłoski, że może on z tego powodu stracić pozycję w watykańskiej hierarchii, w której był drugą osobą po Papieżu. Jan Paweł II opuścił szpital o godzinie 18.19. Jechał srebrnym mikrobusem, do którego można wstawić ruchomy fotel, a nie oszklonym „papamobile", jak 10 lutego, kiedy wychodził z kliniki po poprzedniej kuracji. Za jego plecami umieszczono operatora kamery telewizyjnej. Bezpośrednia transmisja znowu miała potwierdzić, że Ojciec Święty jest na swoim miejscu. Nie mogła jednak ukryć faktu, że możliwości komunikowania z jego strony pozostają bardzo ograniczone. Niedziela Palmowa przyniosła kolejne rozczarowanie. Na placu św. Piotra i prowadzących do niego ulicach zebrało się ponad 100 tysięcy osób, nie mniej niż w latach poprzednich. Tradycyjnie obchodzono Dzień Młodzieży dla diecezji rzymskiej. Wszystkie oczy skierowane były w stronę ostatniego piętra Pałacu Apostolskiego, ku otwartemu oknu, w którym wystawiono półtorametrowej wysokości palmę, dzieło włoskich artystów ludowych, i wywieszono dywanik. Malowniczą procesję z ogromnymi liśćmi palmowymi i gałązkami oliwnymi Jan Paweł II oglądał na ekranie telewizora. Mszę celebrował kardynał Camillo Ruini. Przemówienie przed południową modlitwą Anioł Pański odczytał znowu arcybiskup Leonardo Sandri. O 12.24 w oknie pojawił się Jan Paweł II z gałązką oliwną, którą uczynił znak krzyża. Wierni odpowiedzieli mu, machając palmami. Ojciec Święty patrzył na nich przez blisko dwie minuty, nie powiedział jednak ani słowa. W pewnej chwili zasłonił oczy przed oślepiającym słońcem, a później uderzył dłonią w pulpit, jakby z irytacją, że nie może przemówić do młodzieży. Milczące było również spotkanie 23 marca, które miało zastąpić środową audiencję generalną. W pierwszej chwili sprawozdawcy telewizyjni dostrzegli na twarzy Papieża uśmiech. Następnego dnia podpisy pod zdjęciami na pierwszych stronach gazet mówiły jednak o grymasie cierpienia. Mimo wszystko zdawało się, że Jan Paweł II jest w lepszej formie. Kilkakrotnie powtórzył znak krzyża prawą ręką, bardzo zdecydowanie. Jego pojawienie się było ważne 40 ze względu na niepokojące, chociaż nie wiadomo, czy wiarygodne, wieści z ostatniego piętra Pałacu Apostolskiego. Do minimum ograniczono bowiem kontakty z osobami z zewnątrz. Watykan wprowadził niemal całkowite embargo informacyjne. Dziennikarze zdani byli na wiadomości z trzeciej ręki. Mówiono o powtarzających się kryzysach przy oddychaniu i o trudnościach z przełykaniem, o odżywianiu kroplówką. Wszystkie uroczystości wielkanocne celebrowali w zastępstwie Papieża kardynałowie. - Chociaż nieobecny, bardziej niż kiedykolwiek jest tu z nami. Chcemy mu podziękować za świadectwo, które daje także swoim przykładem spokojnego zdania się na wolę Bożą - mówił w Wielki Czwartek kardynał Giovanni Battista Re, który odprawił Mszę Krzyżma Świętego w Bazylice Watykańskiej. Wieczorem, podczas uroczystości Wieczerzy Pańskiej, tradycyjnego obrzędu umycia nóg dwunastu prezbiterom dopełnił kardynał Alfonso Lopez Trujillo, przewodniczący Papieskiej Rady do spraw Rodziny. Najbardziej znamiennym elementem niezwykłej sytuacji był jednak wywiad, którego tego dnia udzielił kardynał Joseph Ratzinger. Dziekan Kolegium Kardynalskiego, a jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary najwyższy strażnik katolickiej ortodoksji, już po raz kolejny interweniował w sytuacji, w której podnosiły «ię głosy kwestionujące możliwość wykonywania przez Jana Pawła II jego papieskich funkcji. Powiedział przed kamerami włoskiej telewizji RAI, że Ojciec Święty pracuje z pełną jasnością umysłu. Mimo cierpienia, zachował zdolność podejmowania nielicznych, ale zasadniczych decyzji. W Wielki Piątek, jedynym dniu w roku, gdy nie odprawia się mszy świętej, w Bazylice Świętego Piotra - zamiast Jana Pawła II -pojawił się amerykański kardynał James Francis Stafford. To on celebrował liturgię Męki Pańskiej. Dla Papieża znacznie bardziej bolesna musiała być jednak nieobecność podczas Via Crucis w Koloseum. Karol Wojtyła z tym nabożeństwem, upamiętniającym mękę i śmierć Jezusa w Jerozolimie, uczuciowo związany był od dzieciństwa i wizyt w Kalwarii Zebrzydowskiej, gdzie znajduje się najsławniejsza Droga Krzyżowa w Polsce. Staremu nabożeństwu w Koloseum nadał szczególną wagę, uczestnicząc w nim od początku pontyfikatu. Do pisania tekstów rozważań i modlitw zapraszał najwybitniejszych przedstawicieli Kościoła katolickiego i innych wyznań. Zdarzało się, że sam był ich twórcą. W Wielki Piątek 2005 roku kardynał Camillo Ruini, który prowadził procesję, na wstępie przeczytał posłanie Jana Pawła II. „Duchowo jestem z wami w Koloseum, w miejscu, które budzi we mnie wiele wspomnień i emocji. Ofiaruję moje cierpienia, aby wypełniły się plany Boga, a jego słowo rozchodziło się wśród ludów" - napisał Papież. W rozważaniach autorstwa kardynała Josepha Ratzingera uderzał ton krytycyzmu wobec złych zjawisk, od których nie jest wolne chrześcijaństwo. Mowa była o grzechach i winach samych chrześcijan: „Jak wiele brudu jest w Kościele, i to pośród tych, którzy przez swe kapłaństwo powinni należeć całkowicie do Chrystusa, ile jest pychy i egoizmu". Dziekan Kolegium Kardynalskiego nazwał Kościół tonącą łodzią: „Brudne szaty i zbrukane oblicze Twojego Kościoła budzą w nas strach. Ale to my sami je brukamy! To my zdradzamy Cię mimo naszych wielkich słów i wielkich gestów". Te słowa wywarły wstrząsające wrażenie już w chwili, gdy recytowało je dwoje wybitnych włoskich aktorów. Następnego dnia odbiły się szerokim echem na łamach włoskich gazet, które coraz częściej dostrzegały, że niemiecki kardynał nie mieści się w dziennikarskim stereotypie Wielkiego Inkwizytora. W Wielki Piątek wieczorem wszyscy jednak czekali przede wszystkim na błogosławieństwo Ojca Świętego. W okolicach Koloseum ustawiono wielkie ekrany. Uczestnicy nabożeństwa zobaczyli na nich Papieża, który modlił się w swojej prywatnej kaplicy w Pałacu Apostolskim. Podczas ostatniej, czternastej stacji trzymał w ręku duży krzyż z figurą Jezusa, co pokazały ustawione w kaplicy za jego plecami kamery. U stóp ołtarza znajdował się telewizor z panoramicznym ekranem plazmowym. Książeczkę z tekstami Drogi Krzyżowej Papież miał na pulpicie. Kardynał Joseph Ratzinger celebrował również nocne nabożeństwo Wigilii Paschalnej w Wielką Sobotę, a niedzielną Mszę Zmartwychwstania kardynał Angelo Sodano. Papież śledził przebieg tych uroczystości przez telewizję i skierował do ich uczestników specjalne posłanie. Na placu św. Piotra i przyległych ulicach zgromadziło się ponad 70 tysięcy osób. W południe, przy głośnym aplauzie, Papież pojawił się w oknie, a wyraźnie poruszony kardynał Sodano zaczął od ołtarza na placu czytać tekst orędzia. Osnute było ono wokół słów, jakie uczniowie skierowali do zmartwychwstałego Chrystusa: „Zostań z nami!". Obok sensu ściśle religijnego wezwanie to dotyczyło także współczesnej sytuacji świata: „Zostań z nami, Żywe Słowo Ojca, naucz nas słów i czynów pokoju: pokoju dla ziemi uświęconej Twoją krwią i przesiąkniętej krwią tylu niewinnych ofiar; pokoju dla krajów Bliskiego Wschodu i Afryki, gdzie nadal przelewa się tyle krwi; pokoju dla całej ludzkości, której wciąż grozi niebezpieczeństwo bratobójczych wojen" -głosiło papieskie orędzie. Jan Paweł II uczestniczył w lekturze, przeglądając kartki na pulpicie i poruszając wargami, jakby czytał zapisane na nich słowa. Potem podsunięto mu mikrofon. Jan Paweł II podniósł rękę do błogosławieństwa znakiem krzyża i próbował powiedzieć: W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego - ale nie zdołał wyartykułować wyraźnie żadnego z tych słów. W Poniedziałek Wielkanocny po raz pierwszy w historii jego pontyfikatu nie pojawił się w porze modlitwy Regina Coeli. Z licznych opinii prasy światowej godny uwagi wydawał się komentarz brytyjskiego „The Times": „To, że Papież, który niegdyś mówił w imieniu milionów uciskanych - a w Europie Wschodniej był katalizatorem jej wyzwolenia - nie jest obecnie w stanie wypowiedzieć zdania w swoim własnym imieniu, jest okrutną ironią losu" -pisał londyński dziennik. Wydarzenia Niedzieli Wielkanocnej - zwłaszcza owe trzynaście minut, kiedy Jan Paweł II bezskutecznie próbował powiedzieć kilka słów - postawiły przed wszystkimi pytanie o najbliższą przyszłość Kościoła. W historii zdarzały się już długotrwałe choroby papieży. Inny był jednak wówczas sposób funkcjonowania Stolicy Apostolskiej, inne jej kontakty ze światem. Ostatni komunikat watykański o zdrowiu Jana Pawła II został wydany przed ponad dwoma tygodniami. Potem informacje dla środków przekazu ustały. Zawiodła jednak także metoda mówienia poprzez fakty. Nie ulegało wątpliwości, że niedzielne błogosławieństwo urbi et orbi było starannie przygotowywane. Papież ćwiczył głos, wiadomo było, że prywatnie rozmawiał z różnymi osobami. W odpowiednim momencie podsunięto mu mikrofon. Co się więc stało w niedzielne południe? Czy powodem trudności wymowy było wzruszenie, czy postępy choroby Parkinsona? Stąd tak silne podkreślanie, m.in. przez kardynała Ratzingera, że Ojciec Święty jest w stanie rozstrzygać o zasadniczych sprawach. Stąd ryzykowne dla zdrowia Papieża próby publicznego zademonstrowania, że Jan Paweł II jest w stanie mówić. Tylko czy mogły one wystarczyć do utrzymania wiarygodności rządzenia Kościołem? Papież chce, ale nie może mówić - w środę 27 marca stało się to już oczywiste dla wszystkich. Pielgrzymi rozczarowani z powodu odwołanej audiencji generalnej zgromadzili się znów pod oknem Pałacu Apostolskiego. Jan Paweł II pozdrawiał ich w milczeniu przez pięć minut. Na zakończenie spotkania dał znak, by sekretarz, ksiądz Mieczysław Mokrzycki, podsunął mu mikrofon. Próbował powiedzieć kilka słów. Dźwięki były jednak niezrozumiałe. Papież odsunął mikrofon z gestem rezygnacji. Tego dnia potwierdzono oficjalnie wiadomość, która wcześniej była tylko hipotezą włoskich gazet. Ojcu Świętemu założono sondę, która przez nos i przełyk prowadziła do żołądka. Miała ona ułatwić przyjmowanie pokarmów. Jak bardzo była potrzebna, okazało się wkrótce, kiedy podano, że od początku lutego pacjent stracił na wadze 19 kilogramów. Wiadomość o ostatnim ataku choroby dotarła do dziennikarzy akredytowanych przy Watykanie tak nagle, że na ogół doskonale poinformowany rzymski dziennik „II Messaggero", drukowany przed północą, nie zdążył zmienić piątkowego wydania. Niepokojące przecieki krążyły jednak już wieczorem. Pochodziły od lekarzy, których wezwano do Papieża w czwartek kwadrans przed siódmą wieczorem. Rzecznik Watykanu potwierdził je o godzinie 23.00. Od tej chwili żyliśmy jedną myślą: co dzieje się z Ojcem Świętym? Z ostatniego piętra Pałacu Apostolskiego docierały dwa rodzaje komunikatów. Z jednej strony były to coraz bardziej dramatyczne doniesienia o stanie jego organizmu. W piątek rano poinformowano o zakażeniu krwi i zawale serca. Wieczorem była już mowa o stanie krytycznym. Świat obiegały najzupełniej wyimaginowane wiadomości, jak ta, że „elektroencefalogram jest płaski", chociaż w apartamencie papieskim nie było urządzenia pozwalającego wykonać takie badanie. Wcześniej dowiedzieliśmy się, że Ojciec Święty o godzinie szóstej rano koncelebrował mszę, odprawianą przez najbliższego mu człowieka - arcybiskupa Stanisława Dziwisza. Potem poprosił, by odmówiono przy nim całą Drogę Krzyżową - wszystkie czternaście stacji! Wreszcie wziął sam do ręki brewiarz, aby w milczeniu przeczytać modlitwy Godziny Trzeciej. W piątek wieczorem zaś doszło do wydarzenia, które wydało się ukoronowaniem tego pontyfikatu. Tysiące ludzi spontanicznie ciągnęły w kierunku placu św. Piotra. O godzinie dziewiątej wieczorem rozpoczęła się tam modlitwa różańcowa, którą prowadził arcybiskup Angelo Comastri, arcyproboszcz Bazyliki Watykańskiej. Około siedemdziesięciu tysięcy ludzi modliło się w intencji Papieża. Ktoś może powiedzieć, że była to prośba o cud, który nie nastąpił. Chyba jednak nie. Ludzie modlili się, patrząc w kierunku dwóch oświetlonych okien na ostatnim piętrze Pałacu Apostolskiego. Wierzyli, że Jan Paweł II ich słyszy. Po południu ktoś na placu powiedział mi: - W tych godzinach Ojciec Święty ma nam coś bardzo ważnego do zakomunikowania. Co, dowiemy się później. II. NIEWOLA i PRAWDA „Nie lękajcie się! Otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi. Otwórzcie Jego zbawczej władzy, otwórzcie jej granice państw, systemy ekonomiczne i polityczne, szerokie obszary kultury. Nie lękajcie się! Chrystus wie, co jest w człowieku». Tylko On to wie. Słowa z przemówienia inauguracyjnego na placu św. Piotra stały się mottem całego pontyfikatu. Andre Frossard użył ich jako tytułu swojej książki - Rozmowy z Janem Pawłem II. Inni autorzy - przynajmniej jako tytułów rozdziałów. Wypowiedziane zostały po włosku, ale w przemówieniu były fragmenty po polsku, francusku, angielsku, niemiecku, hiszpańsku i portugalsku, a także w językach krajów komunistycznego Wschodu: po rosyjsku, ukraińsku, słowacku i litewsku. Co oznaczały? Co jest powodem lęku człowieka XX wieku? SŁOWO I CZYN Papież należał do pokolenia ukształtowanego przez bezpośrednie doświadczenie dwóch totalitaryzmów. Komunizm i nazizm, a zwłaszcza wywołana przez nie wojna i ludobójstwo na niespotykaną w przeszłości skalę, stanowiły ponad wszelką wątpliwość centralne wydarzenia XX wieku. Karol Wojtyła jako Polak zaznał ich obydwu. W młodości był mieszkańcem Polski okupowanej przez hitlerowskie Niemcy. Jako młody ksiądz, a później biskup i metropolita krakowski, był uczestnikiem konfrontacji Kościoła katolickiego z komunizmem. Przynajmniej od czasu błyskotliwej analizy Ericha Fromma wiemy, że totalitaryzm był przejawem ucieczki - a więc lęku - przed wolnością. W swoim programowym przemówieniu nowy Papież przedstawiał jednak nie tylko diagnozę, ale i wskazywał remedium. Miał nim być wcielony Bóg, łączący w swojej osobie dwie natury, Boską i ludzką - Jezus Chrystus. Taka odpowiedź na pytanie o źródła zniewolenia współczesnego człowieka może być oczywiście kwestionowana. Ich przyczyny można szukać - świadczy o tym cała historia myśli ateistycznej - właśnie w religii. Jan Paweł II wnosił jednak do tej dyskusji, obok poglądów teologa i filozofa, konkret historycznego doświadczenia. To zaś podpowiadało, że totalitaryzm - dążąc do zawładnięcia całym człowiekiem, swoje roszczenia kieruje także do jego sfery duchowej. Napotyka tam wiarę w Boga, a więc odniesienie do absolutnego systemu wartości, który wyklucza całkowite podporządkowanie systemowi. Nie wdając się w całą skomplikowaną problematykę różnic i pokrewieństw istniejących między komunizmem a nazizmem, zauważyć musimy jednak ich dwie cechy wspólne. Jedną z nich było przekonanie, że historia powinna być obiektem radykalnej zmiany -dokonanej przez proletariat i jego partyjną awangardę w pierwszym przypadku, a przez charyzmatycznego wodza i skupioną wokół niego elitę, działających w imieniu narodu - w drugim. Wspólne dla obydwu systemów totalitarnych wydaje się również zakwestionowanie religii objawionej. Komunizm nie tylko przyjął materializm za swój filozoficzny fundament, ale uznał całkowite wyrugowanie wiary w Boga za podstawowe kryterium przebudowy społeczeństwa. Na całkowity zakaz wszelkiej religii zdobył się tylko albański reżim Enwera Hodży, w latach sześćdziesiątych XX wieku prawie całkowicie izolowany od reszty świata, ale to on właśnie wyciągnął ostateczne wnioski z doktryny obowiązującej wówczas na prawie całym obszarze Eurazji. Zwłaszcza w Rosji bolszewickiej obok gwałtownych kampanii antyreligijnych (represje, infiltracja i rozbijanie od wewnątrz Kościołów, wychowywanie młodzieży jako „nieprzyjaciół Boga", wszelkiego rodzaju muzea ateizmu) następowała wyraźna sakralizacja polityki. Jej przejawami były „dogmatyzacja ideologii i absolutyzacja władzy bolszewickiej, czemu towarzyszyło stworzenie systemu wierzeń, rytuałów, symboli i obrzędów, które nadawały charakter sakralny wydarzeniom i protagonistom rewolucji". Starcie z chrześcijaństwem nie było tak wyraźne w przypadku narodowego socjalizmu. Kościoły, które nie sprzeciwiały się w otwarty sposób działaniom władz, cieszyły się w III Rzeszy stosunkowo dużą swobodą wyznawania kultu. Adolf Hitler pogardzał chrześcijaństwem, ale ze względów oportunistycznych hamował zapędy tych hierarchów reżimu, którzy odwoływali się do jego korzeni w różnych odmianach „aryjskiego" czy germańskiego neo-pogaństwa. Niemniej i w tym przypadku wyraźna była tendencja do wytworzenia świeckiej religii mającej własny system wierzeń i obrzędów. Konfrontację w samych Niemczech ograniczały rozmaite względy taktyczne. Natomiast w Europie niektóre reżimy autorytarne, sprzymierzone z Hitlerem lub mu podporządkowane, myślę tu o Francji Petaina, Słowacji księdza Tiso i Hiszpanii Franco, deklarowały swój katolicki charakter. Mimo to Kościół rzymski, ze swoją międzynarodową strukturą i systemem wartości, pozostawał dla reżimu nazistowskiego ideowym przeciwnikiem. „Jak to możliwe, iż rząd Fiihrera nie zdaje sobie sprawy ze znaczenia politycznego, jakie katolicy posiadają w różnych częściach świata, i trwa w ordynarnym błędzie, prowadząc bezpośrednią lub pośrednią akcję przeciwko Kościołowi katolickiemu" - pytał hiszpański caudil-lo w rozmowie z ambasadorem Mussoliniego4. W Polsce pod okupacją hitlerowską represje przeciwko Kościołowi były ostrzejsze niż w jakimkolwiek innym kraju europejskim. Naziści widzieli w duchowieństwie ważną część inteligencji i potencjalne źródło oporu przeciwko ich władzy. Wielu księży, zwłaszcza z diecezji położonych na terenach przyłączonych do III Rzeszy, zostało wywiezionych do obozów koncentracyjnych, a znaczna część z nich poniosła śmierć. Podobny los spotkał wielu zakonników i wiele zakonnic, a także katolików świeckich. Podczas wizyty w Polsce w roku 1999 Jan Paweł II beatyfikował na uroczystej mszy w Warszawie 108 męczenników hitleryzmu, wcześniej wyniósł na ołtarze ojca Maksymiliana Kolbego, męczennika Auschwitz, oraz biskupa Michała Kozala, zamordowanego w Dachau. Młody Karol Wojtyła przeżył okupację w Polsce. Chociaż tylko marginalnie zaangażowany był w podziemną walkę z okupantem jako członek katolickiej „Unii", to jednak i on poznał nazizm z pozycji jego ofiary. Wielu jego przyjaciół z czasu młodości było Żydami i padło ofiarami zagłady. Inni zginęli jako Polacy i katolicy. W nieporównanie większym stopniu ksiądz, a później biskup i kardynał Wojtyła zetknął się z rzeczywistością systemu komunistycznego. Po drugiej wojnie światowej Kościół katolicki w Polsce nie doznał tak krwawych represji, jak w innych krajach podporządkowanych Związkowi Radzieckiemu. Prawdopodobnie ograniczył je sam Stalin, zdając sobie sprawę z rozległości wpływów katolicyzmu. W latach pięćdziesiątych internowano prymasa Wyszyńskiego, inni biskupi i księża, w tym także z diecezji krakowskiej, do której należał młody ksiądz Wojtyła, byli aresztowani i oskarżani w procesach politycznych, ale poniesione szkody i straty nie były tak wielkie, jak choćby w sąsiedniej Czechosłowacji i na Litwie. Także po ograniczonej liberalizacji z 1956 roku, chociaż ideologiczny impet był w dużym stopniu hamowany względami pragmatyzmu, to jednak Kościół katolicki poddawano różnego rodzaju prześladowaniom i ograniczeniom, a otwarte wyznawanie religii skazywało ludzi wierzących na status obywateli drugiej kategorii. Zetknięcie z nazizmem i komunizmem było najważniejszym doświadczeniem Karola Wojtyły, które wniósł na Stolicę Apostolską. Nawet gdyby systemy te nie wytworzyły owych form „świeckiej religii", o których była mowa powyżej, musiały wejść w kolizję z religią objawioną, zwłaszcza zaś z katolicyzmem, posiadającym własną strukturę międzynarodową i obejmującym ciągle także sferę społeczną. W przypadku Polski było to doświadczenie oporu, który nie tylko uchronił Kościół przed ograniczeniem jego wpływów, ale je rozszerzył. Ojczyzna Papieża, a nawet wszystkie kraje komunistyczne nie były jednak jedynym obszarem, gdzie odbierano człowiekowi prawo do wiary w Boga. Przypuszczam, że Jan Paweł II nie mógł wybrać swojej ojczyzny - Polski - jako kraju, w którym złoży pierwszą wizytę apostolską. Wybór Meksyku był jednak równie znamienny. Zanim Jan Paweł II wyruszył w pierwsze podróże, miało miejsce wydarzenie wskazujące, że nowy Papież bardzo poważnie traktuje walkę o prawa człowieka. Najważniejszym z nich było dla niego prawo do życia zgodnie z własnym sumieniem, co wyraża się między innymi publicznym wyznawaniem wiary. W przeddzień swojej pierwszej podróży apostolskiej do Ameryki Południowej Papież przyjął szefa dyplomacji Związku Radzieckiego Andrieja Gromykę. Ten wytrawny dyplomata, a zarazem twardy obrońca interesów imperium, któremu Amerykanie nadali przydomek „Mister Niet", nie był nowicjuszem w Watykanie. Uprzednio trzykrotnie składał już wizyty Pawłowi VI. Według wspomnień samego Gromyki rozmowa toczyła się najpierw po rosyjsku, a następnie po angielsku. Scenariusz ten miał się po kilku latach powtórzyć w czasie audiencji dla Michaiła Gorbaczowa. Jan Paweł II, który nie czuł się zbyt pewnie, mówiąc po rosyjsku, wziął wówczas nawet kilka lekcji tego języka. Z Gromyką trudno było jednak o porozumienie wcale nie z powodów lingwistycznych. Po wymianie okrągłych zdań na temat pokoju światowego, inicjatyw rozbrojeniowych Związku Radzieckiego i zbieżnych z nimi wysiłków Watykanu, Jan Paweł II poruszył drażliwy temat swobód wyznaniowych. Uczynił to w sposób niezwykle delikatny, stwierdzając, że „być może nie wszędzie przeszkody dla wolności religijnej zostały usunięte (...). Na podstawie niektórych sygnałów można powiedzieć, że coś w tym rodzaju ma miejsce w ZSRR". Odpowiedź sowieckiego ministra była bardzo pryncypialna: „Nie zawsze i nie wszystkie głosy zasługują na uwagę. Odnosi się to zwłaszcza do ideologii i do religii. Na Zachodzie są czasem rozpowszechniane kłamstwa o sytuacji Kościoła w Związku Radzieckim, posuwające się aż do uznawania zwykłych kryminalistów za wielkich męczenników. Papież wywarł na Gromyce wrażenie - przekazane później dyplomatom innych państw wschodnich - człowieka „rozsądnego i zrównoważonego". Chociaż szef sowieckiej dyplomacji pryncypialnie odrzucił zarzuty ograniczania praw ludzi wierzących, Jan Paweł II wkrótce potem wskazał już bezpośrednio na najbardziej jaskrawy przykład. Jakkolwiek do Milenium Chrztu Rusi Kijowskiej (988 rok) pozostawała jeszcze prawie dekada, wystosował z tej okazji list, którego adresatem był kardynał Josyf Slipyj. Należał on do tych „wielkich męczenników", których według ministra Gromyki trzeba było zaliczać do „pospolitych przestępców". Sędziwy hierarcha pozostawał symbolem Kościoła katolickiego obrządku greckiego na Ukrainie, w latach czterdziestych przymusowo włączonego do Cerkwi prawosławnej. Unici za wierność Rzymowi zapłacili tysiącami ofiar i niezliczonymi prześladowaniami. Poparcie dla nich miało w przyszłości narazić Watykan na konflikt z Patriarchatem Moskiewskim, największym w prawosławiu. W liście do Slipyja Jan Paweł II przywołał Powszechną Deklarację Praw Człowieka, która między innymi gwarantuje wolność religijną. W tym kontekście stanowiło to prawdziwe wyzwanie. 25 stycznia 1979 roku Papież rozpoczął pierwszą podróż apostolską do Republiki Dominikańskiej i Meksyku. Meksyk był jedynym - poza komunistyczną Kubą - krajem Ameryki Łacińskiej, gdzie istniały bardzo drastyczne ograniczenia życia religijnego, łącznie z zakazem publicznych ceremonii poza kościołami i zakazem noszenia sutann przez księży. Zasady te wprowadziła w latach trzydziestych rządząca Partia Rewolucyjno-Instytucjonalna. Wcześniej, zwłaszcza w latach 1926-1929, Kościół katolicki w Meksyku przeszedł okres krwawych prześladowań, porównywalnych z tym, co działo się w Rosji i Hiszpanii, a także z czasami męczenników pierwszych wieków chrześcijaństwa. Władze meksykańskie powitały Papieża jak „prywatną osobę", a prasa - kwaśnymi artykułami. Tymczasem już na trasie przejazdu z lotniska Jana Pawła II witało około 10 milionów ludzi! Głównym celem jego wizyty był udział w III Konferencji Plenarnej Rady Episkopatów Ameryki Łacińskiej w Puebli. Od czasu I Konferencji, która odbyła się 10 lat wcześniej w kolumbijskim mieście Medellin, wiadomo było, że Kościół latynoamerykański nurtują niebezpieczne tendencje, znajdujące swój wyraz w teologii wyzwolenia. W Puebli Papież apelował, by troska o ubogich nie prowadziła do utraty tożsamości chrześcijańskiej. Przestrzegał przed skrajnym upolitycznieniem religii, które uprawiali niektórzy teologowie wyzwolenia. W najgłębszej jednak warstwie Papież przeciwstawiał „ubóstwieniu ludu" - do czego sprowadzały się marksizujące i radykalne tendencje w południowoamerykańskim katolicyzmie - ludową pobożność Metysów i Indian pielgrzymujących do sanktuarium Matki Bożej w Guada-lupe . Już na początku swojego pontyfikatu Jan Paweł II odwołał się do pojęcia, które w nauczaniu Kościoła odezwało się nowym tonem. Chociaż, jak na to wskazał później francuski kardynał z polsko-żydowskimi korzeniami Jean Marie Lustiger, samo pojęcie praw przysługujących wszystkim ludziom wiąże się w najgłębszy sposób z wkroczeniem chrześcijaństwa do historii, to jednak traktowano je jako obce, a nawet wrogie wobec Kościoła. Jeszcze w latach 52 siedemdziesiątych XX wieku, kiedy podczas procesu przed sądem watykańskim jeden z adwokatów skarżył się na naruszenie praw człowieka, sędzia Francesco Zanchini odpowiedział, iż „żaden z trybunałów Państwa Miasta Watykanu nie jest zobowiązany do respektowania takich praw, zważywszy na to, że jego rząd działa jako organizm dzierżony przez władzę absolutną i nieograniczoną, na której szczycie stoi papież. Tymczasem już pierwsza analiza możliwych konsekwencji wyboru polskiego kardynała na tron papieski, sporządzona na zlecenie Komitetu Centralnego KPZR, zwracała uwagę na możliwość jego udziału we „wrogiej" kampanii na rzecz przestrzegania praw człowieka, jaką prowadziła ówcześnie administracja prezydenta USA Jimmy'ego Cartera. Autor opracowania, dyrektor Instytutu Ekonomii Światowego Systemu Socjalistycznego Oleg Bogomołow, doradzał, jako metodę nacisku na Watykan w tej sprawie, zaostrzenie środków stosowanych wobec instytucji religijnych w Europie Środkowej i Wschodniej. Zwrócenie uwagi na kwestię praw człowieka było bardziej trafne niż prowadzone w tym samym czasie dociekania ekspertów KGB, czy elekcja Wojtyły nie jest wynikiem spisku Polaków z pochodzenia w rządzie amerykańskim, Zbigniewa Brzezińskiego i Edmunda Muskie, z ich rodakiem, kardynałem Johnem Królem z Filadelfii. Szef tej ekipy w Białym Domu - Jimmy Carter - był baptystą, kaznodzieją z prowincjonalnej Georgii. Po rządach swoich przeciwników, republikanów Nixona i Forda, deklarował podporządkowanie polityki moralności. Stąd wziął się pomysł kampanii w obronie praw człowieka, gwałconych systematycznie przez komunistów. Z tej racji Carter był dla Związku Radzieckiego przeciwnikiem niewygodnym, chociaż, jak się okazało w ostatecznym rozrachunku -słabym. To właśnie w okresie jego prezydentury USA doznały wielu sensacyjnych porażek w geopolitycznej wielkiej grze, oddając ważne pozycje w Afryce i Ameryce Łacińskiej. Czego zatem obawiali się sowieccy analitycy i ich mocodawcy na Kremlu? Dlaczego właśnie powiązanie praw człowieka z wolnością religijną wydawało się im tak niebezpieczne? Niepokoje okazały się uzasadnione. Już w swojej pierwszej encyklice Redemptor hominis (4 marca 1979 roku) Jan Paweł II postawił kropkę nad „i". Napisał, że wolność religijna jest pierwszym z obiektywnych i niezbywalnych praw osoby ludzkiej: „ograniczanie wolności religijnej osób i wspólnot nie tylko jest bolesnym doświadczeniem tychże osób i wspólnot, ale nade wszystko godzi w samą godność człowieka niezależnie od wyznawanej religii czy też światopoglądu. Godności człowieka, jego obiektywnym uprawnieniom sprzeciwia się ograniczanie wolności religijnej, jej naruszanie (...). Z pewnością mamy tutaj do czynienia z radykalną niesprawiedliwością wobec tego, co jest szczególnie głębokie w człowieku, wobec tego, co jest autentycznie ludzkie. Owszem, samo nawet zjawisko niewiary, areligijności, ateizmu, jako zjawisko ludzkie, rozumie się tylko w relacji do zjawiska religii i wiary. Trudno więc z «czysto ludzkiego» nawet punktu widzenia przyjąć takie stanowisko, wedle którego tylko ateizm ma prawo obywatelstwa w życiu publicznym i społecznym, a ludzie wierzący niejako z zasady bywają zaledwie tolerowani czy też traktowani jako obywatele «gorszej kategorii», a nawet - co już także ma miejsce - odmawia się im w ogóle prawa obywatelstwa" (RH 17)10. Wezwanie do szanowania wolności sumienia podmywało ideologiczne fundamenty reżimu nie tylko w Polsce, gdzie były one szczególnie skorodowane, ale i w samym Związku Radzieckim, Czechosłowacji, NRD i innych państwach satelickich. Komuniści, odmawiając społeczeństwom praw politycznych, z demokracją przedstawicielską na czele, musieli w inny sposób uzasadnić swoje rządy. Taką legitymacją miała być filozofia materializmu historycznego z jej dogmatami - ateizmem i przewodnią rolą klasy robotniczej, w której imię działa partyjna awangarda. Jan Paweł II, upominając się o swobodę wyznania, kwestionował pierwszy z nich; stoczniowcy z polskiego wybrzeża Bałtyku, którzy podczas swojego wielkiego strajku portrety Papieża traktowali jak święte obrazy, mieli wkrótce podważyć drugi. Encykliki zapewne nie czytali. „Po co mam czytać? Ja się z Papieżem zgadzam!" - powiedział niedługo później ich przywódca Lech Wałęsa, już wówczas uwięziony, gdy zapytano go, czy zapoznał się z encykliką Laborem exercens, napisaną specjalnie z myślą o wolnych związkach zawodowych. Poruszenie mas nie odbywa się na zasadzie lektury kościelnych dokumentów i filozoficznej argumentacji. Karol Wojtyła szukał modus vivendi z komunistami, podobnie jak inni polscy biskupi. Mimo to właśnie on, w stopniu większym niż jakikolwiek inny hierarcha Kościoła katolickiego, przyczynił się do likwidacji „realnego socjalizmu" w Europie. Masowym ruchom totalitarnym przeciwstawił religię. W obronie jej praw nie zatrzymał się przed naruszeniem żadnego tabu. W swoim pierwszym przemówieniu skierowanym bezpośrednio do całej ludzkości, za pośrednictwem Zgromadzenia Ogólnego ONZ, Papież uznał za „fundamentalny dokument" tej organizacji nie jej Kartę, ale Powszechną Deklarację Praw Człowieka z 1948 roku. W przedstawionej tam wizji ładu międzynarodowego właśnie jednostka ludzka - a nie państwa i stosunki między nimi - stanowić miała podstawowy punkt odniesienia. Centralny charakter zyskiwało znowu „jej prawo do wolności myślenia, sumienia i wyznania, a także prawo do manifestowania przekonań religijnych indywidualnie i we wspólnocie, publicznie i prywatnie"11. Właśnie tej swobody - w jej zbiorowym wymiarze zwłaszcza -odmawiały swoim obywatelom totalitarne reżimy istniejące jeszcze na świecie. Jan Paweł II nie nazwał ich po imieniu, nie wspomniał o komuniźmie ani o marksiźmie-leniniźmie. Z różnych względów nie mógł tego uczynić. Delegaci z ZSRR i krajów Europy Wschodniej sprawiali po tym przemówieniu wrażenie „bardziej przestraszonych niż znudzonych"12. Powiązanie z prawami człowieka czyniło z pokoju coś więcej niż tylko stan bez wojny, nadawało mu rangę ładu moralnego. Nie było to jednak - uwaga - wynalazkiem Jana Pawła II. Zaniepokojone kierownictwo radzieckie słusznie umieszczało jego wypowiedzi na szerszym tle. Już w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych, podczas rokowań przygotowujących Akt Końcowy Konferencji w Helsinkach, walka o „trzeci koszyk", dotyczący traktowania osób we współpracy europejskiej, postawiła na porządku dnia tę kwestię, ograniczając znacznie możliwość represji reżimów Związku Radzieckiego i jego satelitów wobec własnych obywateli. Podobny efekt miała kampania prowadzona - już w drugiej połowie dekady - przez administrację prezydenta Cartera w obronie praw człowieka. W odniesieniu do Jana Pawła II istotne novum leżało gdzie indziej. Chodziło nie tylko o to, co jest mówione, ale przez kogo. Niezależnie od tego, czy można przypisać pojęciu praw człowieka rodowód chrześcijański, przynajmniej przez ostatnie dwieście lat dokumentami z archiwów partyjnych, że ówczesne kierownictwo PRL bardzo obawiało się przyjazdu Papieża, starając się w najgorszym razie odsunąć go w czasie o kilka lat. Pierwszy sekretarz KC PZPR Edward Gierek tłumaczył to po kilku dekadach naciskami władz ZSRR i osobistymi Leonida Breżniewa, ale z drugiej strony rewelacyjne wyniki badań Marcina Zaremby wskazują, że komuniści polscy prowadzili w tej sprawie podwójną grę, posuwając się nawet do próśb o pomoc radziecką w uniemożliwieniu wizyty14. Nie zgodzono się, aby wizyta odbyła się w terminie majowym, który mógłby objąć krakowskie uroczystości ku czci św. Stanisława - polskiego Tomasza Becketta - męczennika przeciwstawiającego moralne prawo władzy państwowej. Nauczanie papieskie podczas tych dziewięciu upalnych dni w Polsce pozbawione było wyraźnych akcentów politycznych. Mimo to właśnie w tej dziedzinie przyniosło ono efekty tak wyraźne. Dlaczego tak się stało? Pozbawiony możliwości bezpośredniej polemiki z totalitarnym systemem, Papież podjął spór z komunizmem, czy raczej jego zmurszałą i coraz mniej wydolną odmianą, nazywaną „socjalizmem realnym", na poziomie samego języka. Konfrontacja była próbą odkłamania znaczeń nadawanych podstawowym wartościom, a więc dotyczyła prawdy jako takiej. Wybitny znawca języka i literatury, profesor Michał Głowiński w szkicu, którego nie waham się nazwać odkrywczym, analizował później (w kwietniu 1981 roku) szczegółowo manipulacje oficjalnej propagandy wokół pierwszej wizyty Jana Pawła II w Polsce. Nie one jednak w tym przypadku wydają się najważniejsze, były w końcu dosyć banalne. Rewelacją było natomiast wskazanie, że Papież „podjął świadomą polemikę językową - po to, by słowom przywrócić ich tradycyjne znaczenia, by za ich pomocą mówić o tym, o czym się nowomową mówi (...). To wszystko, co Jan Paweł II w Polsce powiedział, interpretować można również jako przejaw swojego rodzaju walki o język (...). Nie unikał on słów, czy nawet formuł, które przywłaszczyła sobie propaganda. Używając ich, przywracał im często tradycyjne znaczenia, te, które w dziejach polskiej świadomości odegrały dużą rolę, odbierając więc status frazesu temu, co we frazes zostało przemienione. Odbudowując tradycję, przywracał słowom ich właściwy sens, odświeżał to, co stało się skamieliną. Odważył się mówić umocowanej w przeszłości i funkcjonującej w teraźniejszości, pozostawała wyłącznie PZPR. Ta wizja nie miała, rzecz jasna, wiele wspólnego z rzeczywistością, co już niedługo poświadczył rozwój wydarzeń. Papież przeciwstawił się tej utopii. Odwoływał się do poczucia wspólnoty narodowej, wskazując, że opiera się ona na wspólnocie wiary katolickiej. Z historycznego punktu widzenia było to prawdą, ale tylko do pewnego stopnia. Polska istotnie wyłoniła się jako państwo z przyjęciem pod koniec X wieku chrztu, a jej związki z Rzymem były przez tysiąc lat na ogół silne, niemniej na tradycję narodową składały się także nurty dalsze od katolicyzmu, a czasem wręcz wobec niego wrogie - jak choćby prawosławie i reformacja czy antyklerykalnie nastawieni radykałowie oraz rewolucjoniści XIX i XX wieku. Religijna definicja narodu rodziła pytanie o przynależność do jego wspólnoty Żydów, którzy przez kilkaset lat mieli na ziemiach Korony i Wielkiego Księstwa Litewskiego największe skupisko światowej diaspory, stanowiąc co najmniej kilka procent ludności. Można się zgodzić z twierdzeniem, że tworzyli odrębny naród, wyróżniający się nie tylko wiarą, ale przede wszystkim językiem i kulturą. Procesy asymilacji przyniosły jednak wielki wkład Polaków pochodzenia żydowskiego do literatury, sztuki i nauki. Większość nie była wcale konwertytami na katolicyzm. Jan Paweł II zdawał sobie zapewne sprawę, że jego słowa rodzić mogą niebezpieczeństwo takiej - zawężającej - interpretacji wspólnoty narodowej. Dlatego włączał do niej nie tylko tych, którzy w Chrystusa „wierzyli, którzy Go wyznawali wiarą Kościoła. Ale także i tych, pozornie stojących opodal, poza Kościołem, tych wątpiących, sprzeciwiających się". W innym miejscu wspomniał „dzieje ludów, które żyły wraz z nami i wśród nas, jak choćby tych, których setki zginęły w murach warszawskiego getta"18. Czternaście miesięcy później wielkie strajki w stoczniach polskiego wybrzeża Bałtyku jeszcze silniej wstrząsnęły podstawami reżimu w Polsce. Po dziesięciu następnych latach w wyniku masowych demonstracji runął mur berliński, symbol podziału Europy. W krajach dawnego bloku sowieckiego, łącznie z samym ZSRR, systemy komunistyczne uległy pokojowej likwidacji. Związek tych wydarzeń z pontyfikatem Jana Pawła II, a zwłaszcza z jego pierwszą - i następnymi - wizytą w Polsce jest oczywisty. Sformułowano na ten temat nieskończoną ilość obserwacji i opinii; trudno tu dorzucić jakieś rewelacje. Niemniej jednak, patrząc na te wydarzenia już z perspektywy następnego stulecia, trzeba nam szukać odpowiedzi na pytanie: na czym w istocie polegała rola czynnika religijnego w tej pokojowej rewolucji? Komunizm był odmianą totalitaryzmu, a więc systemu podporządkowującego wszystkie sfery życia społecznego i życie jednostek niedemokratycznej władzy. W Polsce narzucony z zewnątrz cieszył się od początku znikomym - w porównaniu z innymi krajami - poparciem. Po pierwszym okresie zmasowanego terroru rządząca partia próbowała różnymi sposobami poprawić stan swojej legitymacji społecznej. Jeśli ją zyskiwała, to w wyniku nadziei na częściowe przynajmniej uniezależnienie od ZSRR, poprawę opłakanych warunków bytowych i liberalizację w różnych dziedzinach. Filarami reżimu pozostawały jednak: po pierwsze terror, już nie tyle bezpośrednio stosowany, ile groźba jego użycia, po drugie kłamstwo, znowu nie tyle wpływ zmasowanej propagandy politycznej, ile szeroko rozpowszechnione „dwómyślenie", publiczna akceptacja ideologicznych dogmatów komunizmu przy prywatnym ich negowaniu. Jan Paweł II, jak ów biblijny Samson, wstrząsnął obydwoma tymi kolumnami. Nieprzypadkowo rządy totalitarne i autorytarne zakazują wszelkich masowych zgromadzeń, których same nie zorganizowały. Wszelkie wiece i pochody stanowią nie tylko potencjalne źródła rewolty. Nawet jeśli zachowują pokojowy charakter, stanowią formę niezależnej organizacji społeczeństwa, są dowodem jego siły i poglądów. W warunkach polskich jedyną dopuszczalną ich formą były zgromadzenia religijne. Miewały one masowe wymiary już w latach poprzednich, jak w 1956 roku przy okazji odnowienia ślubów Matce Bożej na Jasnej Górze czy podczas uroczystości Milenium Chrztu Polski. W czerwcu 1979 roku było jednak tak, jakby przerwała się tama wypełnionego ponad miarę zbiornika wodnego. Przekroczona została bariera strachu i zniechęcenia. Istniały już wówczas opozycyjne grupy polityczne różnych orientacji. Oddźwięk ich działań nie był jednak wielki. Teraz także i one mogły uwierzyć w perspektywę masowego ruchu społecznego. W Polsce końca lat siedemdziesiątych praktycznie przestał już funkcjonować strach przed drastycznymi represjami politycznymi: aresztowaniami, procesami, masowymi wywózkami na Syberię czy egzekucjami. Zastąpiło go przekonanie o tym, że wszelkie rewolty - jak te w 1956, 1970 i 1976 roku - zakończą się przelewem krwi i zostaną stłumione. Spętany postanowieniami niedawnych układów w Helsinkach rząd starał się raczej nękać, niż fizycznie unicestwiać opozycję, chociaż jego tajna policja nadal stosowała przemoc, a nawet posuwała się do zabójstw szczególnie znienawidzonych działaczy. Ekipa Edwarda Gierka przekonała się, że może mieć do czynienia nie tylko z grupkami dysydentów - sfrustrowanych i wyizolowanych ze społeczeństwa, jak wcześniej sądziła - ale z oporem na znacznie szerszą skalę. Był to ważny etap także w świadomości samych rządzących. Gierek doszedł do władzy po odsunięciu Władysława Gomułki w wyniku krwawych wydarzeń Grudnia 1970 roku. Ponad wszelką wątpliwość nie chciał ich powtórzenia. Istotą jego rządów była mieszanina ograniczonej przemocy i powszechnej korupcji. Nadbudowę - że użyjemy tego marksistowskiego stwierdzenia - stanowiła misterna konstrukcja ideologicznych kłamstw. Mówiły one o historycznej konieczności wyboru ustroju socjalistycznego, materialistycznego ateizmu i „wieczystego" sojuszu ze Związkiem Radzieckim. Na ogół nie wierzyli w nie nawet twórcy tych sloganów, niemniej świat fikcji obejmował większość społeczeństwa. Wystarczyło kilka słów prawdy, aby przypomnieć, że Polacy mają swoją historię i tożsamość narodową, że ich miejsce nie jest w bloku państw komunistycznych na pograniczu Europy i Azji, ale w świecie Zachodu z jego wartościami wolności i demokracji. Komuniści mówili im przez dziesięciolecia, że podział kontynentu jest ostateczny. Wielkie mocarstwa przesądziły to w Jałcie i potwierdziły w Helsinkach. Tymczasem przed oczyma setek tysięcy i milionów swoich rodaków stawał ich duchowy przywódca, ale także symboliczna postać Zachodu, który samym swoim pochodzeniem, a także tym, co mówił, zaprzeczał jałtańskiemu podziałowi. Do reszty likwidował kłamstwo ideologicznej nadbudowy. Szczególnie jaskrawym przykładem naruszenia ideologicznych i politycznych tabu była homilia wygłoszona w Gnieźnie, w której przypomniał, że na duchową jedność Europy składają się dwie wielkie tradycje - Wschodu i Zachodu. Wspomnienie innych narodów ówczesnego bloku komunistycznego, wśród nich na pierwszym planie Litwinów, ale także Czechów i Słowian południowych, przywoływało echa Rzeczypospolitej Obojga Narodów, szczególnie niewygodnego w kontekście politycznym PRL. Trafnie odczytały to jej władze, próbując ocenzurować gnieźnieńską homilię, jako jedyną z wygłoszonych w czerwcu 1979 roku. W momentach historycznych przełomów bardzo liczą się symbole. W połowie sierpnia roku 1980 gdańscy stoczniowcy rozpoczęli swoje strajki z przyczyn ekonomicznych i w obronie zwolnionych z pracy kolegów, podobnie jak wcześniej ich koledzy w innych miastach Polski i jak czynią to robotnicy na całym świecie. Na bramie stoczni wywiesili portrety Papieża, masowo przyjmowali sakramenty święte podczas mszy odprawianych przez towarzyszących im księży, a ich przywódca nosił w klapie znaczek z Matką Boską i podpisał porozumienie z delegacją rządową, posługując się zabawnym, wielkim długopisem z wizerunkiem Papieża w szatach pontyfikalnych, pamiątką pierwszej wizyty Jana Pawła II w Polsce. Wiele oznak pozwala sądzić, że Papież nie oczekiwał tak szybkiego i bezpośredniego efektu swojej pielgrzymki. Świadczy o tym jego zaskoczenie wydarzeniami w Gdańsku, masowym charakterem ruchu, który uformował się w ich następstwie, a także ostrożne wezwania samego Jana Pawła II i hierarchów Kościoła katolickiego w Polsce do obydwu stron konfliktu o zachowanie pokoju społecznego. Nie ulega jednak najmniejszej wątpliwości, że decydujący impuls, dzięki któremu Kościół katolicki tak silnie zaangażował się w sprawy polskiego świata pracy, wyszedł od Jana Pawła II. Już sam fakt, że Papież jest Polakiem, ośmielał i dawał nadzwyczajne oparcie. Wiadomo też było, że jeszcze jako metropolita krakowski kardynał Wojtyła wyraźnie promował tych spośród katolików świeckich, którzy zajmowali pozycje oporu wobec społecznego zła, jakie niósł system komunistyczny. Zaczęta na wybrzeżu Bałtyku i rozprzestrzeniająca się na cały kraj rewolta robotników od razu postawiła go w sytuacji nie obserwatora, ale inspiratora i współuczestnika wydarzeń. „Ojciec Święty chyba nie oczekiwał skutków tak bezpośrednich: szybkich i rozległych. Ogromne wrażenie zrobił na nim sam początek strajku w Stoczni Gdańskiej. Ten jego portret na bramie (...). Nie w tym sensie, że specjalnie przejmował się własnym wizerunkiem, ale wiedział, że to go bezpośrednio dotyczy. Miałem okazję spotykać go w tamtych dniach i widziałem, że to było dla niego bardzo ważne. Mówił o tym, to wracało. Czuł się bezpośrednio zaangażowany. Później natomiast widział w «Solidarności» i całym ruchu wolnych związków zawodowych realizację swojej chrześcijańskiej propozycji dla świata. Bardzo to podchwycił, traktował jako spełnienie"19 - wspominał ks. Adam Boniecki, który w sierpniu 1980 roku był w Watykanie i Castel Gandolfo jako jeden z najbliższych współpracowników Papieża. Dla strajkujących w Gdańsku robotników, których protest rozpoczął proces upadku reżimów komunistycznych w Europie Środkowej, świadomość, że w odległym Watykanie głowa Kościoła katolickiego przejmuje się ich losem, stanowiła moralne oparcie. Jak wielu ludzi postawionych w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia, stoczniowcy i ich koledzy z innych fabryk zwracali się ku religii. „To było poczucie ciężaru, którego sami nie damy rady udźwignąć. Jeśli nie oprzemy się na wielkich autorytetach, o religię, wiarę, uczciwość - to nie ma mowy, wystrzelają nas, jak dziesięć lat wcześniej"20 - wspominał przywódca strajku w Stoczni Gdańskiej, a już niedługo dziesięciomilionowego, niezależnego związku zawodowego „Solidarność" Lech Wałęsa. Główną cechą protestów na Wybrzeżu, która zafascynowała świat - Papieża może bardziej nawet niż innych - był ich pełen godności i dyscypliny pokojowy charakter. „Zło dobrem zwyciężaj" - tę przede wszystkim naukę przejęli strajkujący z nauczania papieskiego. Zewnętrzni obserwatorzy mogli w tym dostrzegać inspiracje nauki Mahatmy Gandhiego czy współczesnych ruchów non violence. Te jednak - jeśli istniały - to bardziej w kręgach inteligenckich niż robotniczych. Na formowanie oblicza nienazwanego jeszcze ruchu duży udział mieli dysydenci z Komitetu Obrony Robotników, o wyraźnie socjaldemokratycznym charakterze, mimo udziału w nim kilku księży. Obok nich byli jednak także członkowie grup katolickiego Ruchu Młodej Polski. W pierwszych dniach strajków wiadomości o sytuacji w Polsce docierały do Watykanu bardzo skąpo. Papież informowany był między innymi przez ks. Stanisława Dziwisza, który wyjechał w tym czasie do Polski. Jest jednak chyba nadinterpretacją twierdzenie -wysuwane przez niektórych biografów Jana Pawła II - że wysłał on swojego osobistego sekretarza w specjalnej misji dla rozpoznania sytuacji. Sierpień jest w Watykanie - podobnie zresztą jak w całych Włoszech - okresem wakacji, kiedy wszystkie ważne osobistości udają się „do wód", Papież do Castel Gandolfo, a jego osobisty sekretarz - zresztą ku wielkiej zazdrości Jana Pawła II - do Polski. Papież zabrał głos na temat wydarzeń w Polsce już 20 sierpnia. Przemawiając po polsku podczas środowej audiencji generalnej, przytoczył dwie modlitwy, odmawiane w tych dniach przez Kościół w Polsce, aby „religia nieustannie cieszyła się wolnością, a Ojczyzna bezpieczeństwem". Tę samą datę nosi depesza skierowana do prymasa Polski: „W ciągu ostatnich trudnych dni jestem szczególnie blisko, modlitwą i sercem uczestniczę w tych wydarzeniach, przez jakie przechodzi - raz jeszcze - moja Ojczyzna i moi Rodacy. Wiadomości na ten temat nie schodzą z pierwszych stron gazet i z programów telewizji i radia. Modlę się, aby Episkopat Polski ze swoim Prymasem na czele, zapatrzony w Tę, która dana jest ku obronie naszego Narodu, mógł również i tym razem dopomóc temu Narodowi w ciężkim zmaganiu się o chleb powszedni, o sprawiedliwość społeczną i zabezpieczenie jego nienaruszalnych praw do własnego życia i rozwoju"21. W modlitwie i depeszy z 20 sierpnia 1980 roku zauważyć można kilka charakterystycznych elementów, które odnajdziemy później w wielu innych posłaniach Jana Pawła II do Polaków. Przede wszystkim jest to powołanie się na episkopat. „Papież bardzo tego przestrzegał, aby nawiązywać do stanowiska biskupów. Zdarzało się, że wręcz ich zachęcał do wypowiedzi, aby i on mógł zabrać głos". Postępowanie takie, odnoszące się zresztą nie tylko do Polski, wynika ze znacznej autonomii Kościołów lokalnych wobec Stolicy Apostolskiej w odniesieniu do zagadnień społeczno-politycznych. Traktowane są one w sposób odmienny niż kwestie dotyczące wiary i moralności, gdzie słowo Papieża jest decydujące. Zwracając się do prymasa Wyszyńskiego, Jan Paweł II wypunktował precyzyjnie, o co w rozszerzającym się proteście polskich robotników chodziło. Był to „chleb powszedni", a więc kwestie ekonomiczne, ale także sprawiedliwość społeczna oraz „nienaruszalne prawa do własnego życia i rozwoju", czyli suwerenność narodowa i państwowa. Papież pisał te słowa w niespełna tydzień po rozpoczęciu strajku w Stoczni Gdańskiej. Z perspektywy następnych dekad może się to wydawać przejawem zwłoki. Trzeba jednak pamiętać, że dynamika ówczesnych wydarzeń nie była jasna nawet dla ich bezpośrednich uczestników. Strajk w stoczni rozpoczął się 14 sierpnia. 16 sierpnia po ustępstwach dyrekcji większość Komitetu Strajkowego opowiadała się za jego zakończeniem. Tylko mniejszość pozostała w stoczni, do której w nocy przybyły delegacje innych, solidaryzujących się zakładów, początkowo tylko 21. Utworzono Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, ale dopiero 18 sierpnia był on reprezentantem 156 strajkujących załóg. Tego też dnia utworzono Prezydium MKS i przedstawiono wojewodzie gdańskiemu sławne 21 postulatów, z których pierwszy dotyczył akceptacji niezależnych od partii i pracodawców wolnych związków zawodowych. Poparcie zewnętrzne, inne niż ruch strajkowy, ujawniło się w ciągu następnych dwóch dni. Datę 20 sierpnia, a więc listu Papieża do kardynała Wyszyńskiego, noszą oświadczenia lokalnych komitetów samoobrony chłopskiej, między innymi ziemi radomskiej i rzeszowskiej, a także - co w tym przypadku ważniejsze - list 64 intelektualistów. Część jego sygnatariuszy włączy się bowiem do ruchu strajkowego w roli doradców. Komitet ekspertów, w którym znaleźli się intelektualiści katoliccy bliscy jeszcze kardynałowi Wojtyle, a więc były redaktor naczelny krakowskiego miesięcznika „Znak" Bohdan Cywiński, redaktor naczelny warszawskiej „Więzi" Tadeusz Mazowiecki i sekretarz Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie Andrzej Wielowieyski, utworzono 24 sierpnia. List papieski był legitymacją dla takich działań, podobnie jak dla opieki duszpasterskiej, sprawowanej przez księży wobec strajkujących załóg22. Naturalna jest też ostrożność sformułowań. Obawa przed niekontrolowaną eskalacją wydarzeń była w tym czasie powszechna. W jakiś sposób łączyła ona buntujących się robotników i rządzących komunistów. W zbiorowej pamięci żywa jeszcze była pamięć o wypadkach Grudnia 1970 roku na polskim wybrzeżu Bałtyku: masakrach demonstrantów i ulicznych rozruchach. Spowodowała ona zmianę taktyki oporu. Zamiast urządzać łatwe do zaatakowania demonstracje, robotnicy organizowali strajki okupacyjne w zakładach. Także po legalizacji „Solidarności" unikali wychodzenia na ulice. Z wyjątkiem „marszu głodowego" kobiet w Łodzi, stan taki trwał przez cały okres legalnego istnienia niezależnego ruchu związków zawodowych. Konwencję miała naruszyć dopiero demonstracja przy Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie, zaplanowana na 17 grudnia 1981 roku. Wielu badaczy tego okresu sądzi, że jej zapowiedź przyspieszyła decyzję generała Jaruzelskiego, aby cztery dni wcześniej wprowadzić stan wojenny. Szefowie partii komunistycznej wiedzieli, jak wysoką cenę przy-szłoby im zapłacić za krew na ulicach polskich miast. Edward Gierek pamiętał, że jego poprzednik - Władysław Gomułka - został obalony z tego właśnie powodu. Generał Wojciech Jaruzelski w okresie wypadków grudniowych roku 1970 był ministrem obrony narodowej i użycie wojska przeciwko robotnikom obciążało go bezpośrednio. Nad krajem wisiało też widmo obcej interwencji. Komuniści używali go jako straszaka, ale nie można było tego traktować wyłącznie w kategoriach presji psychologicznej. Budapeszt roku 1956, Praga roku 1968 i Afganistan roku 1979 pozostawały dowodami, że Związek Radziecki interweniuje zbrojnie w krajach uznanych za jego strefę wpływów. Obawy całego społeczeństwa podzielali rzecz jasna hierarchowie Kościoła katolickiego w Polsce. Być może nawet byli na nie bardziej wyczuleni. Wiedzieli, że komuniści w wewnętrznych walkach o władzę są zdolni do krwawej prowokacji kosztem społeczeństwa. Jednocześnie trafiała im do przekonania wizja zakulisowej gry sił na arenie międzynarodowej, która może doprowadzić Polskę do kolejnej narodowej tragedii. Wydaje się, że takie było tło kontrowersyjnej homilii kardynała Wyszyńskiego, wygłoszonej na Jasnej Górze 26 sierpnia 1980 roku, w dniu święta Matki Boskiej Częstochowskiej. Prymas, który uprzednio spotkał się z Edwardem Gierkiem, udzielił mu w swoim przemówieniu pewnego rodzaju poparcia. Skrytykował co prawda ostro postępowanie władz, ale jednocześnie wezwał społeczeństwo do pracy i spokoju. Jeszcze tego samego wieczoru państwowa telewizja przekazała jego słowa w wersji tak zmanipulowanej i ocenzurowanej, że brzmiały jak potępienie strajków. Wywołały one rozgoryczenie wśród robotników okupujących zakłady. Kardynał Andrzej Maria Deskur, który latem 1980 roku przebywał co prawda poza Rzymem, ale później rozmawiał wielokrotnie z Ojcem Świętym na temat wydarzeń w Polsce, twierdzi, że odżyły wtedy wspomnienia z lat czterdziestych: „Obawialiśmy się, że milionowy ruch w Polsce podzielić może los Polskiego Stronnictwa Ludowego Stanisława Mikołajczyka, które także liczyło na poparcie całego społeczeństwa"23. Jeśli można mówić o ówczesnej strategii Jana Pawła II, to głównym celem pozostawała suwerenność państwa polskiego. Jej zakres poszerzała pokojowa rewolucja robotników, przywracająca społeczeństwu podmiotowość, zagrażała natomiast zbrojna interwencja wewnętrzna lub zewnętrzna. Papież udzielił nienazwanemu jeszcze ruchowi związków zawodowych wyraźnego poparcia, działając jednocześnie w sposób moderujący, aby nie doszło do narodowej tragedii i międzynarodowego konfliktu. Pomocna w tym była pozycja Stolicy Apostolskiej na arenie międzynarodowej. Istnieją niepotwierdzone oficjalnie informacje o dotyczących Polski kontaktach Watykanu z kierownictwem ZSRR za pośrednictwem kardynała Casarolego i dyplomatów radzieckich w Rzymie. Nie ma podstaw, aby wątpić w istnienie takiego kanału. Wiadomości o treści sowieckiego posłania do Papieża - sprowadzającej się do sugestii moderującego oddziaływania na strajkujących robotników i groźby interwencji, gdyby naruszone zostały interesy Związku Radzieckiego - pochodzą jednak wyłącznie ze źródeł amerykańskich24. Te ostatnie wydają się pewniejszym źródłem informacji, jeśli idzie o prywatny list prezydenta USA Cartera do Papieża z wyrazami poparcia dla ruchu walczącego o wolne związki zawodowe w Polsce. Wyszła ona bowiem od Zbigniewa Brzezińskiego, odgrywającego wówczas kluczową rolę w polityce amerykańskiej. Niezależnie jednak od wiarygodności przekazów o tych kontaktach, pewne jest, że w ośrodkach władzy dwóch najważniejszych mocarstw światowych zaczęto traktować Papieża jako osobistość współdecydującą o sprawach polskich. Stalin miał kiedyś zapytać szyderczo, ileż to dywizji ma „rzymski papież". W latach 1979-1981 wydawało się, że słowo polskiego następcy św. Piotra wykreowało taką armię. Było to jednak swego rodzaju metaforą. Jan Paweł II oddziaływał oczywiście na rodzący się ruch „Solidarności" w różny sposób. Czynniki czysto polityczne miały jednak najmniejsze znaczenie. Ważniejszy był wpływ ideowy, ale także nie należy go chyba przeceniać. W tamtym przełomowym okresie polskich dziejów najważniejsze okazywało się symboliczne oddziaływanie postaci Papieża, wokół której odbudowywała się wspólnota Polaków. Jaka była reakcja Papieża na podpisanie Porozumień Gdańskich? Podczas audiencji generalnej 3 września 1980 roku, nawiązując do rocznicy napadu Niemiec hitlerowskich na Polskę, Jan Paweł II mówił o moralnym prawie „do niepodległości i suwerenności bytu tego Narodu" i modlił się, aby „ani nasza Ojczyzna, ani żaden inny naród nie padł ofiarą niczyjej agresji ani przemocy"25. Była to więc raczej przestroga przed niebezpieczeństwem interwencji niż wyraz bezpośredniego poparcia dla świętujących kruche zwycięstwo uczestników strajków. Dzięki swojej pozycji i doświadczeniu Ojciec Święty wiedział, że ustępstwo komunistycznych władz było tylko taktyczne. Niezależnie od stanowiska Edwarda Gierka i jego ekipy - ludzi, którzy zapewne szczerze chcieli uniknąć krwawej rozprawy - czynnikiem decydującym pozostawało stanowisko Biura Politycznego KC Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Już 3 września 1980 roku zwracało ono uwagę polskich towarzyszy, że: „Porozumienie w istocie oznacza zalegalizowanie antysocjalistycznej opozycji. Powstaje organizacja, która pretenduje do rozszerzenia swoich wpływów na cały kraj. Trudność w jej zwalczeniu polega między innymi na tym, że opozycjoniści przybierają maski obrońców klasy robotniczej, świata pracy (...). Jako że opozycja zamierza kontynuować walkę o osiągnięcie swoich celów, a zdrowe siły nie mogą się zgodzić na zawrócenie polskiego społeczeństwa z obranej drogi, osiągnięty kompromis będzie miał zapewne charakter tymczasowy. Trzeba brać pod uwagę również to, że opozycja liczy, nie bezzasadnie, na pomoc z zewnątrz. Pod naciskiem sił antysocjalistycznych, które potrafiły wprowadzić w błąd warstwy klasy robotniczej, PZPR była zmuszona przejść do obrony. Obecne zadanie polega na tym, aby przygotować kontrofensywę i odzyskać stracone pozycje w klasie robotniczej, w narodzie"26. Przemawiając do pielgrzymów na audiencji generalnej 3 września, Jan Paweł II nie mógł znać podejmowanej tego samego dnia uchwały sowieckiego Biura Politycznego. Mimo to obydwie oceny sytuacji brzmią jak polemiczny dwugłos. Chodziło bowiem o podmiotowość społeczeństwa i suwerenność Polski. Komuniści mogli się zgodzić na różne warianty obowiązującego modelu: dosyć samodzielną politykę zagraniczną (Rumunia), prywatne rolnictwo i względne swobody religijne (Polska), rozmaite fermenty wśród intelektualistów i w środkach przekazu. Nie mogli natomiast dopuścić, aby wroga im siła zawładnęła klasą robotniczą. Pierwszym półoficjalnym, ale bardzo reprezentatywnym przedstawicielem utworzonego w połowie września Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność", który przybył do progów apostolskich, był znany działacz katolicki i starej daty przyjaciel kardynała Wojtyły - Tadeusz Mazowiecki. Przedstawił Papieżowi obraz sytuacji i niewątpliwie uzyskał jego błogosławieństwo dla „Solidarności". W Polsce trwał konflikt wokół rejestracji związku. Jan Paweł II nie ingerował oficjalnie w jego przebieg. Zrobił to natomiast kardynał Stefan Wyszyński, który 21 października 1980 roku w pierwszej rozmowie z nowym szefem partii Stanisławem Kanią podkreślił pilną potrzebę rozwiązania tej sprawy i uzyskał taką obietnicę. Dwa dni później prymas wyjechał do Rzymu. Rejestracja jednak nie nastąpiła, albowiem uzależniony od władzy sąd odmówił uznania statutu związku. Kraj znowu stanął na krawędzi strajku generalnego. Podczas ostatniego spotkania z Papieżem kardynał Wyszyński był już w zaawansowanym stadium choroby nowotworowej, która miała go zabrać spośród żyjących kilka miesięcy później. Jan Paweł II uhonorował go w sposób odbiegający od dotychczas przyjętej etykiety watykańskiej, odwiedził go bowiem w jego rzymskiej rezydencji. Prymas wracał do Polski umocniony w poparciu dla „Solidarności", walczącej o prawo do legalnego działania, zagwarantowanego w Porozumieniach Gdańskich. Kilka godzin po przyjeździe do Warszawy kardynał Wyszyński przyjął delegację NSZZ „Solidarność" z Lechem Wałęsą na czele. Tego samego dnia Sąd Najwyższy uchylił orzeczenie niższej instancji i zarejestrował związek, liczący wówczas około 10 milionów członków. „Pragnę dzisiaj wobec was tu obecnych wyrazić moją radość z tego, co się dokonało w ostatnich dniach w naszej Ojczyźnie: z tego rozumnego i dojrzałego porozumienia, do jakiego doszło między władzami a powstającymi związkami zawodowymi, Niezależnymi Związkami Zawodowymi, które w oparciu o zatwierdzony statut rozpoczynają swoją działalność" - mówił Jan Paweł II już dwa dni po rejestracji, 12 listopada, wyrażając jednocześnie życzenie, „ażeby ta dojrzałość, która w ciągu ostatnich miesięcy cechowała postępowanie naszych rodaków, zarówno społeczeństwa w szczególności, jak i władz, dalej była naszym udziałem i żeby Polska znajdowała oparcie w tych siłach ducha, które przez Chrystusa, przez Jego Ewangelię, przez Jego Krzyż i przez Jego Matkę stały się wielkim dziedzictwem naszej Ojczyzny". Uderza w tym przemówieniu bezprecedensowe zaangażowanie Papieża w sprawy polskie, jakby wyrzekał się on w tej sytuacji swojej uniwersalnej misji. Jan Paweł II mówił: nasza Ojczyzna, nasze sprawy. Udzielał poparcia i błogosławieństwa niezależnym związkom zawodowym, ale jednocześnie aprobował rozsądek i wolę dialogu. Patrząc z globalnej perspektywy, ta ingerencja głowy Kościoła katolickiego była właściwie czymś niezwykłym. Świat przyzwyczaił się, że następcy św. Piotra przemawiają z pozycji super parłeś, może z wyjątkiem spraw włoskich, najbliższych im jako biskupom Rzymu. W odniesieniu do innych krajów, konfliktów wewnętrznych i międzynarodowych przynajmniej próbowali zachować neutralność i pewien dystans. Tym razem było to niemożliwe, a w sztabach kształtujących politykę wielkich mocarstw zastanawiano się, jak zachowa się Papież-Polak wobec zbrojnej interwencji Związku Radzieckiego w jego ojczyźnie. Ta bowiem właśnie wtedy zawisła na włosku. W nocy z 3 na 4 grudnia prezydent USA Jimmy Carter za pośrednictwem gorącej linii, łączącej Biały Dom z Kremlem, przestrzegł Breżniewa przed politycznymi skutkami interwencji. Doradca prezydenta do spraw bezpieczeństwa narodowego Zbigniew Brzeziński poinformował o tym prasę amerykańską, w której ukazały się także przecieki na temat możliwości objęcia handlu z ZSRR bojkotem ze strony związków zawodowych AFL-CIO. Nawiązał wtedy również bezpośredni kontakt z Janem Pawłem II: „Zadzwoniłem wtedy do Papieża późno w nocy, uzgodniwszy to przedtem z prezydentem. O ile pamiętam, był to piątek, pierwszy piątek grudnia 1980 roku. Telefonowałem, aby Papieża uprzedzić i ewentualnie dać mu możność oddziaływania - w sposób, jaki on uzna za stosowny - na episkopaty zachodnie, które z kolei mogłyby oddziaływać na swoje rządy, a te na Breżniewa. To była rozmowa dramatyczna, podejrzewam, że może pierwsza, kiedy ktoś z zagranicy dzwonił do Papieża i budził go w nocy na rozmowę bezpośrednią. Dużo więcej mówić nie mogę, bo ze zrozumiałych względów rozmowa była delikatna i bardzo poważna. Dodam tylko jeden zabawny szczegół. Pod koniec rozmowy powiedziałem, że ponieważ inwazja może nastąpić w ciągu kilkunastu godzin, być może będę musiał do niego znowu dzwonić, chyba że nam się uda przekonać Breżniewa, aby to odwołał, przez różne kroki, które wtedy powzięliśmy, łącznie z pewnymi bezpośrednimi groźbami. Poprosiłem Papieża, czy mógłby mi podać swój prywatny numer telefonu, abym nie musiał dzwonić przez centralę watykańską. On się zawahał i powiedział: «chwileczkę». Usłyszałem jego szept, prawdopodobnie do księdza Dziwisza, który pierwszy odebrał ten telefon: «jaki jest mój numer prywatny?». No i okazało się, że Papież swojego prywatnego, osobistego numeru nie ma". Zaangażowanie w sprawy polskie stało się źródłem pogłosek, jakoby Jan Paweł II zagroził kierownictwu radzieckiemu, że w razie interwencji osobiście uda się do ojczyzny, aby być razem ze swoim narodem. Wersja ta została wówczas podana przez jedną z amerykańskich stacji telewizyjnych, później powtórzona na łamach tygodnika „Time" w głośnym artykule Carla Bernsteina o domniemanym „pakcie Papieża z prezydentem Reaganem". Dementował ją kategorycznie rzecznik Watykanu Joaąuin Navarro-Valls. Wykluczył ją również Zbigniew Brzeziński: „Mnie tego nie mówił. Osobiście wątpię w to, dlatego że mimo wszystko Papież ma poczucie odpowiedzialności za całość Kościoła. Jest oczywiście żarliwym polskim patriotą, ale także głową Kościoła. Nie sądzę, aby (przyjazd do Polski) wchodził w rachubę". Chociaż Papież nie groził przyjazdem do Polski w razie interwencji, to jednak w tych dramatycznych dniach do Breżniewa pisał: „Powodem mojego listu jest niepokój Europy i całego świata w związku z napięciem, stworzonym przez wewnętrzne wydarzenia w Polsce w ciągu ostatnich miesięcy. Polska jest jednym z państw sygnatariuszy Aktu Końcowego Konferencji w Helsinkach. Naród ten był we wrześniu 1939 roku pierwszą ofiarą agresji, początku strasznej okupacji, trwającej aż do 1945 roku. W czasie całej drugiej wojny światowej Polacy pozostawali u boku swoich sojuszników, walcząc na wszystkich frontach, a niszczycielskie szaleństwo tego konfliktu kosztowało Polskę stratę blisko sześciu milionów swoich synów: to znaczy jedną piątą jej ludności sprzed wojny. Tak więc, uwzględniając rozmaite poważne powody niepokoju, wytworzonego przez napięcie wokół aktualnej sytuacji w Polsce, proszę Pana o zrobienie wszystkiego, aby usunąć to, co w szerokiej opinii stanowi przyczynę tego niepokoju. Jest to niezbędne dla odprężenia w Europie i na świecie. Myślę, że może ono być osiągnięte jedynie przez przestrzeganie zasad Aktu Końcowego Konferencji w Helsinkach, w którym proklamowane zostały kryteria regulujące stosunki między narodami, w szczególności zasada respektowania niezbywalnych praw suwerenności, jak również nieingerencji w wewnętrzne sprawy uczestniczących państw. Wydarzenia, które miały miejsce w tych miesiącach, zostały spowodowane przez nieuchronną konieczność ekonomicznej odbudowy kraju, który jednocześnie wymaga moralnej odnowy, opartej na świadomym zaangażowaniu, w solidarności wszystkich sił całego społeczeństwa". Datowany 16 grudnia 1980 roku list pozostawał tajemnicą watykańskiego Sekretariatu Stanu przez blisko dwie dekady. Jego autor nie chciał eksponować swojej roli w wydarzeniach, wykraczającej poza pozycję autorytetu religijnego, neutralnego wobec sporów między państwami. Uderza zamiar znalezienia wspólnej płaszczyzny dialogu: Papież odwołuje się do wspólnoty doświadczeń drugiej wojny światowej, która stanowiła jeden z filarów oficjalnej ideologii Związku Radzieckiego. Powołuje się także na Konferencję w Helsinkach. Zarówno ZSRR, jak Stolica Apostolska byli sygnatariuszami jej Aktu Końcowego. Trudno nie zauważyć, jak rozbieżne były interpretacje tych postanowień. Dla strategów z Kremla stanowić one miały potwierdzenie jałtańskiego status quo. Watykan akcentował postanowienia dotyczące swobód religijnych. Sam Papież zwracał jednak uwagę na niezbywalne prawo do suwerenności i związaną z tym zasadę nieingerencji w wewnętrzne sprawy innych państw. Szukanie dialogu nie oznaczało odstępstwa od pryncypiów. Z tego punktu widzenia papieski apel stanowił przeciwieństwo osławionej „doktryny Breżniewa", głoszącej prawo do ingerencji, jeśli w którymś z krajów bloku sowieckiego zagrożony będzie ustrój socjalistyczny. A taka właśnie interwencja zbrojna groziła Polsce. Głos Jana Pawła II nie był oczywiście czynnikiem decydującym, ale przyczynił się do uniknięcia najgorszego wariantu rozwoju wydarzeń. „W swoim czasie, gdy Polska miała się znaleźć w sytuacji bardzo ciężkiej, Opatrzność postawiła na Watykanie człowieka, który może być - via facti - obrońcą Polski. I jest nim (...). I teraz Polska może sobie poradzić. Ciągle o tym przypominamy. Na to samo zwraca również Ojciec Święty w swoim liście do pana Breżniewa" - mówił potem kardynał Stefan Wyszyński32. Wypowiedź ta była nie tylko pierwszą wiarygodną wzmianką o liście, który mimo wszystko pozostał tajemnicą przez blisko dwie dekady. Prymas Polski trafnie określił nową rolę Papieża na arenie międzynarodowej. W bezprecedensowy sposób Jan Paweł II stał się rzecznikiem i przywódcą swojej ojczyzny. Co więcej - akceptowały to nie tylko państwa zachodnie, ale także Związek Radziecki. Świadczy o tym audiencja udzielona wysokiemu funkcjonariuszowi kierownictwa radzieckiego Wadimowi Zagładinowi. Został on przyjęty przez Jana Pawła II15 grudnia, a więc gdy apogeum kryzysu już minęło. Jest wysoce prawdopodobne, że celem tej misji było zapewnienie Papieża, iż jak na razie akcja militarna w Polsce nie zostanie podjęta, a także nakłonienie go do wywierania moderującego wpływu na „Solidarność". Sowieci - podobnie jak Amerykanie - w tym właśnie okresie zaczęli Jana Pawła II traktować jako partnera w wielkiej grze, której stawką była Polska i układ sił w Europie. Obydwie strony doceniły - być może nawet przeceniły - wpływ katolicyzmu na zachowania Polaków; organizując się w masowym ruchu społecznym, nie mieli oni własnej reprezentacji politycznej. Rolę taką miał odgrywać Kościół katolicki, przede wszystkim Watykan z jego tradycjami realistycznej dyplomacji. Cele polityczne ZSRR i USA były oczywiście odmienne, chociaż w pewnych fragmentach okazywały się zadziwiająco zbieżne. Dla Sowietów Polska była niezastąpionym elementem ich „imperium zewnętrznego". Amerykanie akceptowali ten układ, wynikający z postanowień jałtańskich, ale już wkrótce za rozpoczynającej się właśnie prezydentury Ronalda Reagana mieli go zakwestionować. Ani jedni, ani drudzy, nie chcieli jednak wybuchu w Polsce otwartego konfliktu zbrojnego, do czego prowadzić mogła interwencja sił Paktu Warszawskiego. Rosjanie zdawali sobie sprawę z coraz wyższych kosztów, na jakie naraża ich awantura w Afganistanie, do której wciągnięci zostali niejako wbrew własnej woli przez kłopotliwych sojuszników. Od samego początku traktowali ruch niezależnych od partii komunistycznej związków zawodowych jako niebezpieczną zarazę, którą należy zwalczyć wszystkimi środkami. Najlepiej jednak rękami samych Polaków, a kandydatów do spełnienia tej funkcji nie brakowało. Amerykanie wiedzieli natomiast doskonale, że ewentualna interwencja drugiej strony w Polsce zwiększy niebezpieczeństwo wybuchu wojny światowej, przez co oni sami będą musieli ograniczyć się do jałowych protestów i nieskutecznych sankcji, narażając na szwank swój prestiż wielkiego mocarstwa. „Solidarność" stała się w polityce światowej doniosłym faktem, z którym polityka wielkich mocarstw musiała się liczyć. Dla postronnych obserwatorów nie ulegało wątpliwości, że Jan Paweł II nie tylko popiera ten ruch społeczny, ale wręcz utożsamia go z Polską. 16 grudnia 1980 roku, w dziesiątą rocznicę masakry robotników Stoczni Gdańskiej, na uroczystości odsłonięcia pomnika upamiętniającego to wydarzenie, Kościół katolicki reprezentował arcybiskup Franciszek Macharski, następca Karola Wojtyły na metropolii w Krakowie i jego najbliższy przyjaciel. Prawdziwym namaszczeniem „Solidarności" okazała się jednak wizyta, jaką Lech Wałęsa i inni członkowie kierownictwa związku złożyli w Watykanie w połowie stycznia 1981 roku. Papież przyjął ich dwukrotnie 15 stycznia. Rano w bibliotece prywatnej przez 25 minut rozmawiał w cztery oczy z Wałęsą. Później dołączyło do nich trzynastu pozostałych członków delegacji - wśród których byli Tadeusz Mazowiecki i kapelan strajkujących robotników Stoczni Gdańskiej, ksiądz Henryk Jankowski, oraz żona przewodniczącego, Danuta. Według takiego scenariusza odbywają się w Pałacu Apostolskim audiencje dla głów państw i szefów rządów. Odstępstwem od reguł watykańskiego protokołu było dopuszczenie do Auli Konsystorskiej, gdzie miała miejsce druga część audiencji, wszystkich zainteresowanych dziennikarzy. Było ich wielu. Całą zresztą wizytę, pierwszą, jaką oficjalni delegaci „Solidarności" złożyli za granicą, otaczała atmosfera sensacji. „Ojcze! Przychodzimy do Ciebie z naszym Związkiem «Solidarności», związkiem, który zrodził się w określonej sytuacji, gdy społeczeństwo nasze zrozumiało, że nie wystarczy, abyśmy byli wewnętrznie nasyceni, potrzeba jest innych rozwiązań, takich, które dyktuje serce i rozum - mówił Lech Wałęsa w styczniu 1981 roku podczas publicznej części audiencji w Auli Konsystorskiej. - Interesuje nas prawo człowieka, prawo do człowieczeństwa, prawo do wiary, prawo do swobodnego jej głoszenia i wyznawania. Jeśli te prawa, prawa ludzkie, sprawdzone od tysięcy lat, będą zachowane, wtedy niezależnie od granic człowiek będzie człowiekiem (...). To właśnie stwierdzenie mamy od Ciebie, Ojcze, od naszego Kościoła. Tymi stwierdzeniami będziemy się kierować, mimo że jesteśmy związkiem zawodowym. Dlatego też w naszym związku nie będziemy odprawiać mszy, nie będziemy budować kaplic, jednak będziemy się kierować sprawiedliwością, uczciwością, odwagą i jeśli będzie mało - a jest u nas mało świątyń - będziemy pomagać je budować dla naszych dzieci i dla nas. Bo wiemy, że kiedykolwiek w historii naszej byliśmy z naszą Królową, wiodło nam się dobrze. Chcemy Twoich rad, Ojcze, i będziemy zawsze wiernie Ci służyć". „Pan Wałęsa jest młodszy, ma lepszą pamięć, mówi z pamięci. Ja muszę sobie napisać, więc czytam, co napisałem - usprawiedliwiał się, odpowiadając, Jan Paweł II. - Chcę dodać jedno, że czerpałem prawdopodobnie z tego samego źródła, z którego i Pan, to znaczy z tego serca, które nas wszystkich łączy, o którym wielki nasz Mickiewicz powiedział kiedyś «Patrz w serce...»". W tym miejscu ksiądz Adam Boniecki, podówczas redaktor polskiego wydania „L'Osservatore Romano", który nagrał te improwizowane przemówienia i przekazał je potomności w swojej książce, notuje, że Papież przerwał słowami: „Zapomniałem sobie", kontynuując dopiero, gdy ktoś z obecnych podpowiedział: - „«Miej serce i patrzaj w serce», a rozumiał, że to doprowadzi do tego ładu, który jest jednocześnie ładem rozumu; będąc ładem rozumu, nie jest tylko spekulacją oddaloną od życia i człowieka, jest podstawą cywilizacji miłości. Tak zrozumiałem pańskie przemówienie i od razu w punkcie wyjścia chcę powiedzieć, że czerpałem z tego samego źródła. Teraz przeczytam to, co napisałem i co potem także wszystkim wam chciałbym wręczyć". Przygotowane wcześniej przemówienie papieskie było wielką pochwałą sposobu rozwiązania polskiego kryzysu. Największe agencje prasowe natychmiast rozniosły jego treść na cały świat. Poprzedzający je improwizowany dialog Papieża z robotniczym przywódcą wydaje się jednak bardziej wymowny. W charakterystyczny dla siebie, nieco niezgrabny sposób Wałęsa przedstawiał sens toczącej się rewolucji. W którymś momencie powiedział: „Aby człowiek był człowiekiem, musi pamiętać, że ma rozum po to, aby kierował się tym rozumem, nie patrząc tylko i wyłącznie na dobra, które nas otaczają, ale na dobra i zadowolenie wewnętrzne, zadowolenie, które jest większym zadowoleniem". Wyzwolenie miało się zatem dokonać przede wszystkim wewnątrz człowieka. Nic dziwnego, że Papież-poeta, słysząc takie słowa, w odpowiedzi cytował romantycznego wieszcza, że trzeba mieć i patrzeć w serce. Wtedy też padło - nie wiem czy po raz pierwszy - określenie całkowicie mieszczące się w tym klimacie duchowym: cywilizacja miłości. Później stanie się ono jednym z przewodnich motywów papieskiego nauczania. Zagranicznych dziennikarzy interesowały konkrety, a przede wszystkim pytanie, czy i kiedy wyczerpie się cierpliwość Związku Radzieckiego. Na ich użytek Wałęsa kluczył jak lis. Z perspektywy wydarzeń dwóch dekad zabawnie brzmią jego zapewnienia, że „nie jesteśmy i nigdy nie będziemy grupami politycznymi, nas sprawy polityki nie interesują". Taka jednak była konwencja. Ceną wolności w dziedzinie związkowej miało być pozostawienie spraw politycznych w domenie partii komunistycznej. Jan Paweł II zdawał sobie sprawę, że oficjalny tekst jego przemówienia będzie drobiazgowo analizowany w Warszawie, ale przede wszystkim w Moskwie. Traktował nie tyle o związkach zawodowych, ile o ewolucji istniejącego ustroju, przez dopuszczenie do głosu obywateli. „Wszyscy podkreślali wielką dojrzałość, jaką społeczeństwo polskie, a zwłaszcza ludzie pracy wykazywali przy podejmowaniu tych trudnych problemów, jakie stanęły przed nimi w momencie krytycznym dla kraju - przypomniał Papież. - Na tle wydarzeń, których nie brak w dzisiejszym świecie, a w których jakże często metodą działania staje się gwałt i przemoc, na tle działającego w różnych krajach terroru, który nie oszczędza życia niewinnych ludzi - ten właśnie sposób działania, wolny od gwałtu i przemocy, szukający rozwiązań na drodze wzajemnego dialogu i merytorycznych racji, z uwzględnieniem dobra wspólnego, przynosi zaszczyt zarówno przedstawicielom świata pracy z Wybrzeża, Śląska i innych regionów - tym, którzy obecnie zrzeszyli się w «Solidarności» - jak też przedstawicielom polskich władz państwowych". Nawiązując do tradycji związków zawodowych, także w Polsce, Papież wskazywał cele nowego ruchu społecznego: „Są to zadania niezwykle doniosłe. Wiążą się one z potrzebą pełnego zabezpieczenia godności i skuteczności pracy ludzkiej poprzez uwzględnienie wszystkich osobowych, rodzinnych i społecznych uprawnień każdego człowieka, podmiotu pracy. W tym znaczeniu zadania te mają podstawowe znaczenie dla życia całego społeczeństwa, całego narodu: dla jego dobra wspólnego. Dobro wspólne społeczeństwa sprowadza się bowiem ostatecznie do tego, kim w owym społeczeństwie jest każdy człowiek - jak pracuje i jak żyje". Dla Jana Pawła II „Solidarność" była w tym ujęciu przedsięwzięciem zbiorowym, o duchowym jednak charakterze, skierowanym na odnowę moralną narodu. Tego dnia w Auli Konsystorskiej Pałacu Apostolskiego Papież przemawiał do narodu, ale i w jego imieniu. Tylko on mógł sobie pozwolić na obronę suwerenności Polski w rozwiązywaniu jej wewnętrznych problemów, co stanowiło temat tabu zarówno dla komunistycznych władz w Warszawie, jak dla kierownictwa „Solidarności". Uczynił to w sposób delikatny, ale bardzo wyraźny, mówiąc o prawie każdego społeczeństwa do podejmowania wysiłków skierowanych ku wspólnemu dobru: „Wiemy, że w ciągu dziejów kilkakrotnie przemocą pozbawiano Polaków tego prawa. To jednak nie oduczyło nas ufać Bożej Opatrzności - i wciąż rozpoczynać na nowo. W interesie pokoju i międzynarodowej praworządności leży, aby Polska cieszyła się w pełni tym prawem. Opinia światowa jest przekonana o słuszności tego stanowiska". Było to zatem jeszcze jedno - tym razem jak najbardziej publiczne - wyzwanie wobec doktryny Breżniewa. 2. NOC NAD POLSKĄ „Nie może być przelewana polska krew, bo zbyt wiele jej wylano, zwłaszcza w czasie ostatniej wojny. Trzeba uczynić wszystko, aby w pokoju budować przyszłość Ojczyzny". Taka była pierwsza reakcja Jana Pawła II na wprowadzenie stanu wojennego w Polsce, która dotarła do opinii publicznej. Ojciec Święty wypowiedział te słowa 13 grudnia 1981 roku w niedzielne południe do wiernych na placu św. Piotra. Zgromadzili się oni tego dnia liczniej niż zwykle. Liczba osób odmawiających razem z Papieżem modlitwę Anioł Pański nie przekracza z reguły kilku tysięcy. Tym razem wypełniali całą przestrzeń w obrębie kolumnady Berniniego: było ich co najmniej 30 tysięcy, a wśród nich zapewne wszyscy Polacy obecni w Rzymie. Z napięciem wsłuchiwali się oni w słowa Ojca Świętego. Za pośrednictwem Radia Watykańskiego i rozgłośni zachodnich dotarły one do kraju, stanowiąc pierwszą wiarygodną wytyczną postępowania dla milionów jego obywateli. Papież zdawał sobie sprawę, że bardziej niż kiedykolwiek od tego, co teraz powie, zależy postępowanie Polaków. Ciężar odpowiedzialności rósł jeszcze, gdy uświadamiał sobie własną rolę w tym wielkim poruszeniu serc i umysłów, które doprowadziło do pokojowej rewolucji, teraz przerwanej. Jan Paweł II - wielki romantyk - wybrał w tej chwili skrajnie antyromantyczną drogę postępowania. Wydarzenia w Polsce, zwłaszcza w oczach wielu ich bezpośrednich uczestników, sprawiały wrażenie bliskiego końca komunizmu. Wolność i niepodległość zdawały się być w zasięgu ręki, głosy przestrzegające przed tym zawrotem głowy nikły we wrzawie radykałów. Tradycja uczyła, że za Polskę trzeba płacić cenę krwi. Tymczasem Jan Paweł II właśnie w tej unikalnej chwili dziejowej mówił, żeby tej ofiary nie składać. W jednej z prywatnych rozmów miał wtedy powiedzieć, że „Polska stała się rozległym obozem koncentracyjnym". Jeszcze tego samego wieczora, zwracając się znów do tłumu rosnącego na placu św. Piotra, mówił o swojej i całego Kościoła „solidarności z Polską". Tak bezpośredni udział Papieża w sprawach kraju innego niż Włochy nie miał właściwie precedensu w historii współczesnej. Ojciec Święty chciał jednak dać światu czytelny sygnał, że wzywając do spokoju, nie akceptuje metody faktów dokonanych. Swój sprze- 78 ciw, podobnie jak miliony rodaków, wyrażał w formach symbolicznych. W wigilijny wieczór w oknie papieskim zapłonęła świeca, na znak łączności z internowanymi. Tak działo się w tysiącach polskich domów. Do Włoch akcja dotarła za pośrednictwem związków zawodowych, które niezależnie od opcji ideowych udzielały poparcia „Solidarności". Łączność z Polską była w dalszym ciągu zerwana. W ostatnich dniach grudnia 1981 roku Jan Paweł II nawiązał pewne - najpierw nieoficjalne, później bardziej oficjalne - kontakty z generałem Wojciechem Jaruzelskim, który stał na czele reżimu stanu wojennego w Warszawie. 15 grudnia 1981 roku rozmawiał przy kolacji w Watykanie z zastępcą sekretarza generalnego ONZ Bohdanem Lewandowskim, którego przyjął na jego prośbę. Polski dyplomata przekazał mu ważne informacje o stanowisku władz amerykańskich wobec wprowadzenia stanu wojennego. Lewandowski wybierał się do Warszawy, gdzie zamierzał rozmawiać z Jaruzelskim i innymi osobami na szczytach władzy. Papież nie dał mu żadnego listu, wiedząc jednak, że rozmówca powtórzy wiernie jego słowa, wyraził zdecydowanie negatywną ocenę sytuacji w Polsce, która była efektem zastosowania przemocy wobec społeczeństwa. Zastępca sekretarza generalnego ONZ rozmawiał w Warszawie z przewodniczącym Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, generałem Wojciechem Jaruzelskim oraz z wicepremierem Mieczysławem Rakowskim. Zanim jednak powrócił do Watykanu, aby przekazać swoje wrażenia, do Polski wyruszył z oficjalnym już listem specjalny wysłannik Ojca Świętego. Był nim arcybiskup Luigi Pog-gi, ówczesny szef nieformalnej - bo stosunki dyplomatyczne nie zostały przywrócone - misji Stolicy Apostolskiej do spraw kontaktów z Polską. Po pełnej przygód podróży dotarł on do Warszawy 20 grudnia, gdzie potraktowano go jak uciążliwego petenta, każąc przez cztery dni czekać na widzenie z generałem. W udzielonej mi relacji Wojciech Jaruzelski wspominał, że posłanie papieskie było najpierw czytane i analizowane przez podległych mu urzędników, a on sam krytyczne akcenty uznawał za efekt dostępu do Papieża osób z Polski nastawionych opozycyjnie. Tak jednak nie było. Stanowisko Jana Pawła II wobec sytuacji w Polsce było od początku znacznie bardziej radykalne od pozycji polskich biskupów, na których głos zresztą często się w tamtych dramatycznych dniach powoływał. Bliscy mu ludzie z kręgu „Tygodnika Powszechnego", „Znaku" i „Więzi", odgrywali ważną rolę w opozycji demokratycznej i wolnym związku zawodowym „Solidarność", ale ich wpływu na postępowanie Papieża nie należy przeceniać. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Jan Paweł II uważał wolnościowy zryw w Polsce za efekt swoich własnych działań i w dalszym ciągu z nim się utożsamiał. Dawał temu wyraz w licznych przemówieniach z pierwszych miesięcy 1982 roku, zwłaszcza w cyklu jasnogórskich rozważań, wygłaszanych do pielgrzymów z Polski na środowych audiencjach generalnych. Świadczy o tym także treść listu do generała Jaruzelskiego: „Pan Prezes Rady Ministrów PRL f, . .. ,.. . . , T , , . Gen. Armii Wojciech Jaruzelski Warszawa Wydarzenia ostatnich dni, wiadomości o zabitych i rannych Rodakach w związku ze stanem wojennym, wprowadzonym od 13 XII nakazują mi zwrócić się do Pana Generała z usilną prośbą i zarazem gorącym wezwaniem do zaprzestania działań, które przynoszą ze sobą rozlew krwi polskiej. W ciągu ostatnich zwłaszcza dwu stuleci Naród Polski doznał wielu krzywd, rozlano też wiele polskiej krwi, dążąc do rozciągnięcia władzy nad naszą Ojczyzną. W tej perspektywie dziejowej nie można dalej rozlewać polskiej krwi; nie może ta krew obciążać sumień i plamić rąk Rodaków. Zwracam się więc do Pana, Generale, z usilną prośbą i zarazem gorącym wezwaniem, ażeby sprawy związane z odnową społeczeństwa, które od sierpnia 1980 roku były załatwiane na drodze pokojowego dialogu, wróciły na tę samą drogę. Nawet jeśli jest ona trudna, nie jest niemożliwa. Domaga się tego dobro całego narodu. Domaga się również opinia całego świata, wszystkich społeczeństw, które słusznie wiążą sprawę pokoju z poszanowaniem praw człowieka i praw narodu. Ogólnoludzkie pragnienie pokoju przemawia za tym, ażeby nie był kontynuowany stan wojenny w Polsce. Kościół jest rzecznikiem tego pragnienia. Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, które od tylu pokoleń łączyły synów i córki naszego Narodu przy opłatku wigilijnym. Trzeba uczynić wszystko, żeby tegorocznych Świąt Rodacy nie musieli spędzać pod groźbą śmierci i represji. Zwracam się do Pańskiego sumienia, Generale, do sumień wszystkich tych ludzi, od których zależy w tej chwili decyzja. Watykan 18 XII 81 r. Jan Paweł II" Ze słów tych bije przekonanie, że należy zrobić wszystko, aby uniknąć dalszego przelewu krwi Polaków, i to z rąk własnych rodaków. Chociaż wprowadzenie stanu wojennego pomyślane było jako bezkrwawa operacja policyjna, to jednak pierwsze śmiertelne ofiary padły już 16 grudnia 1981 roku, a w ciągu następnych kilku tygodni było ich kilkadziesiąt. Papież, podobnie jak większość Polaków jego pokolenia, ukształtowany był w tradycji walk o niepodległość, powstańczych zrywów, które okazywały się narodowymi tragediami. Jan Paweł II, chociaż niewątpliwie bliższy romantycznemu niż pozytywistycznemu nurtowi naszej historii, pragnął uniknąć powtórzenia tych dramatów. Z drugiej strony wydarzenia w Polsce miały wymiar uniwersalny, szczególnie ważny dla Kościoła katolickiego. Jego konfrontacja z systemem komunistycznym trwała od sześćdziesięciu z górą lat. Jeszcze wcześniej ruch robotniczy ukształtował się, opierając się na ateistycznej filozofii marksizmu. Jeśli „Solidarność" była szansą przezwyciężenia tego historycznego fatalizmu, to jej unicestwienie przemocą przekreślało te nadzieje. W rozmowie z Bohdanem Le-wandowskim Jan Paweł II mówił o znaczeniu, jakie przykład polskiego, ludowego katolicyzmu, może mieć zarówno dla Zachodu „materialistycznego i permisywnego", jak i dla Wschodu, praktykującego socjalizm w ateistycznej wersji. Chodziło jednak nie tylko o model religijności. Wzorem miała być także solidarność, zarówno jako wartość pomagająca rozwiązywać konflikty społeczne, jak i ta pisana dużą literą. Przemawiając 15 czerwca 1982 roku na sesji Międzynarodowej Organizacji Pracy w Genewie, Papież podniósł, w oczywisty sposób odnosząc się do sytuacji w Polsce, kwestię wolności zrzeszania się w wolnych związkach zawodowych, „które jest mocno zagrożone, czasem unicestwiane, zarówno w swojej zasadzie, jak w niektórych istotnych aspektach w taki sposób, że działalność syndykalna jest W tej perspektywie należy rozpatrywać hipotezę, najpełniej wyrażoną w głośnym artykule Carla Bernsteina na łamach tygodnika „Time", później w książce, której współautorem jest Marco Politi, o rzekomym „świętym przymierzu" Jana Pawła II z prezydentem USA Ronaldem Reaganem. Rzecz jasna o żadnym formalnym układzie nie mogło być mowy. Ewentualne poszlaki mają dotyczyć wymiany informacji i uzgadniania poczynań politycznych, a także pomocy udzielanej przez obydwie strony podziemnemu ruchowi „Solidarność". Pierwsze spotkanie Papieża z Reaganem miało miejsce 7 czerwca 1982 roku w Watykanie. O treści 50-minutowej rozmowy w cztery oczy, bez udziału tłumacza, na dobrą sprawę nic nie wiadomo. Autor tezy o rzekomym układzie Stolicy Apostolskiej z Waszyngtonem snuje na ten temat tylko dosyć ogólnikowe przypuszczenia. Były aktor, który miał się okazać najskuteczniejszym prezydentem USA w ubiegłym stuleciu, wiedział, że są sprawy, które mężowie stanu muszą zachowywać w tajemnicy. Papież i Reagan rozmawiali przede wszystkim o sytuacji globalnej i misji Stanów Zjednoczonych, co poświadczają słowa samego Jana Pawła II bezpośrednio po zakończeniu spotkania. Musiał się jednak pojawić również temat Polski. Reagan był przekonany, że wydarzenia w tym kraju są objawem szerszego kryzysu systemu komunistycznego. Obydwaj mężowie stanu patrzyli znacznie dalej niż większość zachodnich polityków w tym okresie. W pierwszej połowie lat osiemdziesiątych XX wieku nic nie zapowiadało upadku muru berlińskiego ani tym bardziej samolikwidacji Związku Radzieckiego. Wśród europejskich i amerykańskich mężów stanu dominowała tendencja do traktowania komunizmu jako czynnika trwałego, a nawet pozytywnego, porządkującego w jakiś sposób sytuację międzynarodową. Papież i ówczesny prezydent USA postawy tej nie podzielali. Czy oznacza to, że właśnie w 1982 roku stali się partnerami światowej konspiracji, której celem było obalenie ustroju socjalistycznego w Polsce, a przez to zadanie śmiertelnego ciosu międzynarodowemu komunizmowi? W gruncie rzeczy hipoteza taka szła po linii starej tezy propagandy Związku Radzieckiego i innych krajów komunistycznych, która już samo podporządkowanie Papieżowi Kościołów lokalnych traktowała jako dowód udziału tych ostatnich w międzynarodowej konspiracji. Nie mówiąc już o tym, że źródło wszystkich tego rodzaju działań widziała w Stanach Zjednoczonych Ameryki, ich prezydencie oraz instytucjach wywiadowczych. Formułując ją, najpierw w głośnym artykule dla tygodnika „Time", Carl Bernstein wyszedł od dwóch oczywistych faktów. Pierwszy - Ronald Reagan, polityk o niezbyt, jak się zdaje, szerokich horyzontach, okazał się niezwykle skutecznym przeciwnikiem komunizmu. Uczepił się tyleż efektownej, co wątpliwej dla wielu specjalistów idei „gwiezdnych wojen" i narzucił Związkowi Radzieckiemu wyścig zbrojeń, którego ten kraj nie był w stanie wytrzymać. W dużej mierze doprowadziło to do kryzysu sowieckiego mocarstwa. Faktem drugim był sprzeciw - moralny, ale także polityczny - Jana Pawła II wobec sytuacji pozbawiającej Polaków, jak również inne narody Europy Środkowej i Wschodniej, elementarnych praw człowieka. Mniej lub bardziej bezpośrednio Papież kwestionował przez to podział kontynentu na strefy wpływów, wynikający z układów jałtańskich. Rodziło to pewną, chociaż niecałkowitą, wspólnotę dążeń. Stanowi ona jednak zbyt wątłą podstawę, aby udowodnić istnienie tajnego porozumienia. Bernstein starał się przedstawić w swoim artykule dwojakiego rodzaju dowody. Pierwsza ich kategoria dotyczy administracji prezydenta Reagana. Jej przedstawiciele dostrzegali w Janie Pawle II sojusznika - ta akurat teza wydaje się prawdziwa - i zapewne starali się dostarczać mu różnych informacji na temat sytuacji w Polsce. W tym okresie był przez Papieża przyjmowany specjalny wysłannik prezydenta USA, emerytowany generał Yernon Walters, z którym Jan Paweł II mógł rozmawiać po polsku. Pokazywał on Papieżowi zdjęcia satelitarne ruchów wojsk sowieckich. Zupełnym wymysłem, dementowanym wielokrotnie przez oficjalne źródła watykańskie, okazały się natomiast informacje o rzekomych wizytach u papieża szefów Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA) Wilłiama Caseya i Williama Clarka46. Częścią tej samej spiskowej teorii jest wersja o znacznych kwotach, które tajnymi kanałami miały od Papieża trafić do działaczy polskiego podziemia. Nigdy nie przedstawiono na jej poparcie wiarygodnych dowodów. Jan Paweł II, chociaż udzielał „Solidarności" nieocenionego wsparcia moralnego, a nawet w dużej mierze utożsamiał ten ruch społeczny z Polską, nie był jednak dla niego źródłem wsparcia materialnego. Próbowano to udowodnić przy okazji afery Banco Ambrosiano, którego szef Roberto Calvi posiadał listy gwarancyjne watykańskiego banku IOR. Nigdy jednak twierdzenia takie nie wyszły poza sferę pomówień. Sprawę komplikuje fakt, że istotnie wielu księży wspomagało „Solidarność", także z Rzymu. Traktować ich jako bezpośrednich wykonawców poleceń Papieża może jednak tylko ktoś, kto pojmuje Kościół katolicki jako instytucję w rodzaju Kominternu. Mimo to coraz bardziej fantastyczne wersje o polityczno-finansowym zaangażowaniu Jana Pawła II w pomoc dla „Solidarności" funkcjonują w prasie i filmach o charakterze sensacyjnym. Całkowicie niewiarygodne są również stwierdzenia o rzekomo masowej pomocy amerykańskich instytucji wywiadowczych dla podziemnej „Solidarności". Szczegółowa analiza tego zagadnienia zajęłaby zbyt wiele miejsca, wykraczając daleko poza temat tej książki. „Solidarność" istotnie otrzymywała znaczną pomoc, głównie w sprzęcie drukarskim i innych materiałach, umożliwiających prowadzenie niespotykanej w historii podziemnej działalności wydawniczej. Dzięki niej ruch zachował, a nawet rozszerzył swój wpływ na świadomość społeczeństwa polskiego. Według dostępnych danych pomoc ta pochodziła jednak od zachodnich central związków zawodowych, w tym amerykańskiej AFL-CIO, a także niezależnej od rządu, chociaż utworzonej przez Kongres USA agencji National Endowment for Democracy. Sugerowane jednak przez niektórych autorów jej rozmiary są - jak świadczą wypowiedzi wielu działaczy podziemnej „Solidarności" - przesadzone. Rozpatrywana na planie strategicznym hipoteza domniemanego aliansu nie broni się dobrze. Już od początku swojego mandatu Ronald Reagan postawił jako cel likwidację zagrożenia, jakie dla wolnego świata stanowić miało „imperium zła". Środkiem miał być wspomniany wzmożony wyścig zbrojeń, aby Związek Radziecki nie był go w stanie wytrzymać. Tymczasem dla Stolicy Apostolskiej celem pozostawała stopniowa zmiana sytuacji, która doprowadzi do rozszerzenia swobód obywatelskich, przede wszystkim w dziedzinie wyznaniowej. Tylko w odniesieniu do Polski stanowisko to obejmowało inne sfery wewnętrznego życia politycznego, pozostając jednak w dziedzinie praw człowieka. Bardziej było zatem zbliżone do moralistycznej polityki poprzedniej administracji Jimmy'ego Cartera niż do znacznie bardziej brutalnej i cynicznej linii ekipy Reagana. Mimo że Watykan i lokalne Kościoły nie przyłączyły się do hałaśliwej kampanii dużej części lewicy przeciwko rozmieszczeniu w Europie Zachodniej nowych pocisków średniego zasięgu, to jednak ich rezerwa wobec nasilania wyścigu zbrojeń, zwłaszcza projektu „gwiezdnych wojen", była wyraźna. Podobnie jak wobec sankcji ekonomicznych, które pozostawały głównym narzędziem nacisku administracji na reżim w Warszawie. Różnice nie oznaczały jednak, że między obydwoma mężami stanu nie istniała wspólnota poglądów w jednym zasadniczym punkcie. Wielki Papież XX wieku i najbardziej skuteczny prezydent USA ubiegłego już stulecia traktowali komunizm jako zjawisko przejściowe, a wydarzenia w Polsce jako wyraz głębokiego kryzysu tego systemu. Na początku lat osiemdziesiątych nie dostrzegała tego większość polityków ani elit intelektualnych Zachodu. Wysoce wątpliwa jest jednak teza o zbieżności celów oraz metod polityki amerykańskiej i watykańskiej. Stolica Apostolska także w latach osiemdziesiątych zachowywała daleko idący dystans wobec wyścigu zbrojeń, który z kolei był głównym narzędziem USA w konfrontacji z ZSRR. Jan Paweł II przejawiał też - tak się przynajmniej wydaje - silną nieufność, wywodzącą się z doświadczeń historycznych, wobec zachodnich mocarstw rozgrywających swoje polityczne gry kosztem Polski. Całą sprawę domniemanego „świętego przymierza" można podsumować komentarzem samego Papieża wyrażonym w jednej z prywatnych rozmów. „Jest to typowy sposób rekonstruowania dziejów a posteriori, z analizy wydarzeń próbuje się wymyślać przyczynę uprzedzającą dany fakt. W tym przypadku nie można mówić o żadnym porozumieniu, żadnym aliansie". Innego rodzaju, ale podobny charakter ma mit o rzekomym porozumieniu mającym na celu likwidację systemu komunistycznego w Polsce, jakie miało zaistnieć między Papieżem a generałem Wojciechem Jaruzelskim. Najdalej w tym kierunku poszedł w swojej biografii Jana Pawła II Tad Szulc. Z rozmów, jakie w grudniu 1998 przeprowadziłem z Wojciechem Jaruzelskim, wykorzystując je później w mojej książce Zostań z nami!wynika obraz zasadniczo odmienny. Generał nie neguje, że spotkania z Ojcem Świętym wywarły wielki wpływ na jego postępowanie w latach osiemdziesiątych. Sam Jan Paweł II potwierdzał w prywatnych rozmowach, że Jaruzelski dotrzymał podjętych zobowiązań. Czego jednak one dotyczyły? Bez wątpienia stopniowego łagodzenia represji stanu wojennego i ostrożnego rozszerzania udziału społeczeństwa w rządach. Generał przyznaje jednak, że miało to się odbywać w ramach istniejącego systemu politycznego i gospodarczego: to jest monopolu władzy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej oraz państwowej własności przemysłu. Trudno dziś odtworzyć z całą dokładnością horyzont politycznych celów Jana Pawła II. Na pewno była nim niepodległość i suwerenność Polski. Papież mówił o tym wielokrotnie podczas pierwszej wizyty w ojczyźnie i przy innych okazjach. Zadanie miał tu o tyle ułatwione, że państwo było formalnie niepodległe. Chociaż osławiona „doktryna Breżniewa" ograniczała w praktyce suwerenność poszczególnych członów bloku sowieckiego, to przywoływano ją tylko dla uzasadnienia ingerencji w sprawy innych państw. Papież, używając tych słów, przywracał im - jak zauważył cytowany wyżej Michał Głowiński - pierwotne znaczenie, ale nie przekraczał żadnego tabu. Granica tego ostatniego pozostawała jednak bardzo wyraźna. Było nią otwarte zakwestionowanie podstaw ustrojowych państwa „realnego socjalizmu". Taka interpretacja papieskiego nauczania nasuwała się jednak nie tylko propagandzistom z Moskwy i Pragi czeskiej. Również pozbawione świeżo narodzonej nadziei społeczeństwo polskie czerpało z niego siłę do oporu. Jan Paweł II wiedział o tym doskonale. Krytykował sytuację w Polsce przede wszystkim z powodu nasilenia represji, likwidacji tych - bardzo przecież ograniczonych -swobód obywatelskich, które zapisane zostały w tzw. umowach sierpniowych między strajkującymi robotnikami a przedstawicielami komunistycznej władzy, otwierając przede wszystkim drogę do utworzenia niezależnych związków zawodowych. Papież mówił o polityce. Używał jednak języka religijnego i poetyckiego. „On tłumaczył Matce Boskiej swoją myśl polityczną" -w ten sposób ksiądz Adam Boniecki, w tamtych latach szef redakcji polskiej „L'Osservatore Romano", podsumował cykl środowych katechez maryjnych, stanowiących swoiste komentarze do sytuacji w Polsce. Uderza ich niezwykle osobisty ton. W jednej z tych nauk (20 stycznia 1982 roku) Papież, zwracając się do Maryi, pytał: „Dlaczego na Sześćsetlecie (sanktuarium na Jasnej Górze - przyp. J.M.) zgotowano Ci - razem z nami wszystkimi - sytuację «stanu wojennego»; w kraju, który ma pełne prawo być ojczyzną suwerennego narodu?". Zagadnienie polityczne zostało tu potraktowane w sposób mistyczny. Papież mówi o wydarzeniach w kraju z osobistym żalem i upokorzeniem. Nie pozostawia wątpliwości, że czuje się ich ofiarą. Pisarz i krytyk filmowy Tadeusz Sobolewski trafnie zauważył, że „Papież tak rozmawia z narodem, jak rozmawiali romantyczni poeci - widzi w nim osobę, którą kocha". To poetyckie - i mistyczne - napięcie wyraża się nie tylko w sposobie traktowania narodu. Osobą, realną i bliską, jest tu przede wszystkim Matka Boska. Ona także dzieli los społeczeństwa polskiego, staje się ofiarą represji. Bardzo trudno jest interpretować wizyty papieskie w Polsce -zwłaszcza trzy pierwsze w latach 1979, 1983 i 1987 - w kategoriach wyłącznie politycznych. Wyrzeczenie się języka politycznego konkretu stanowiło warunek bezpośredniego kontaktu ze społeczeństwem. Zakaz, w praktyce wielokrotnie naruszany, wymagał czasem sprostowań i zaprzeczeń, które z perspektywy dwóch dekad brzmią nawet zabawnie. „W niektórych międzynarodowych środkach informacji obserwuje się próby interpretowania podróży i słów Papieża z powołaniem się na treści i zamierzenia o charakterze politycznym: nic nie jest bardziej sprzeczne z zamierzeniami Ojca Świętego"53 - mówił rzecznik Watykanu na Górze Świętej Anny, pod koniec drugiej wizyty Papieża w Polsce. Weźmy i my jego słowa za dobrą monetę. Za swoją rozmowę ze społeczeństwem Papież gotów był zapłacić nawet wysoką cenę, jaką stanowiła częściowa legitymizacja reżimu stanu wojennego. Obawiała się tego zarówno podziemna „Solidarność", jak i wpływowe kręgi emigracji związane z miesięcznikiem „Kultura". Podróż do Polski, poddanej wówczas szczególnie dotkliwym ograniczeniom praw obywatelskich, nie była jednak jakimś wyjątkiem na tle całego pontyfikatu. Jan Paweł II nie zawahał się przed złożeniem wizyt na Filipinach pod rządami Marcosa (1981), na Haiti Duvaliera (1983), w Chile generała Pinocheta (1987), w Sudanie, w którym islamski reżim prowadził hekatombę chrześcijan na południu kraju (1992), a przyjazd do Iraku Saddama 88 Husajna uniemożliwiły mu tylko czynniki zewnętrzne (2000). Chociaż przykłady te są nieporównywalne, to jednak wskazują, jak bardzo papieska polityka różni się od reguł stosowanych przez świeckich mężów stanu. Celem tych pielgrzymek nie są bowiem kontakty państwowe, ale spotkania ze społeczeństwem, choćby wspólnota katolicka liczyła w nim zaledwie kilkadziesiąt osób, jak w Azerbejdżanie (2001). Różni dyktatorzy chętnie robili propagandowy użytek z wizyt Jana Pawła II. Poprawiało to ich wizerunek za granicą, a czasem także we własnym kraju. Ceną było paktowanie z siłami zła. Kościół katolicki płacił ją jednak również za poprzednich pontyfikatów. Zasadnicza różnica w porównaniu z polityką wobec III Rzeszy niemieckiej czy reżimów komunistycznych w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych polegała jednak na tym, że celem dyplomacji nie było uzyskiwanie gwarancji instytucjonalnych, ale rozszerzenie bezpośredniego dostępu do papieskiego nauczania. W Polsce toczyła się jednak gra szczególnie skomplikowana z kilku powodów. Ekipa generała Jaruzelskiego zdawała sobie sprawę, że brak jej choćby minimalnego poparcia w społeczeństwie. Werbalnie odwoływała się do dogmatów marksizmu-leninizmu, ale pod tą fasadą krył się już wyłącznie dość cyniczny pragmatyzm. Podsuwał on wniosek, że nie da się już rządzić w dotychczasowy sposób. Kościół katolicki ze swoimi wpływami w społeczeństwie miał łagodzić nastroje, a władzy dawać legitymację do rządzenia. Przeszkodą w takim rozwoju wydarzeń byli nie tylko buntowniczy księża, wśród których symboliczną postacią stał się zamordowany niedługo potem przez ludzi Służby Bezpieczeństwa Jerzy Popiełuszko, ale przede wszystkim sam Papież. Podczas wizyty w czerwcu 1983 roku legitymizował w jakimś stopniu władzę generała Wojciecha Jaruzelskiego; w znacznie większej jednak mierze jego politycznych przeciwników. Już podczas powitania na lotnisku powiedział, cytując znane wskazanie Ewangelii według św. Mateusza, że nie może odwiedzić wszystkich chorych, cierpiących i uwięzionych, ale prosi ich, aby byli z nim razem duchem. Podczas kolejnych etapów pielgrzymki po Polsce coraz wyraźniej dało się zauważyć, że Papież chce być głosem pozbawionych głosu. Podczas oficjalnego spotkania z generałem Jaruzelskim spektakularny przykład dotyczył Filipin. Kronikarz pierwszego piętnastolecia papieskich podróży Domenico del Rio opisuje podróż na Filipiny w lutym 1981 roku jako jedną z mniej udanych. Ferdinando Marcos, prezydent tego kraju od roku 1965, od 1972 sprawujący władzę dyktatorską, już na lotnisku zaskoczył gościa. Zamiast okolicznościowego przemówienia wygłosił prawdziwe kazanie, „obwieszczając, że Chrystus pragnie miłości, a nie przemocy; że społeczeństwo potrzebuje pokory, nie zaś arogancji; że na świecie jest zbyt wiele nieładu moralnego, zbyt wiele permisywizmu; a wreszcie, że bieda w istocie nie jest wstydem, ponieważ w przeciwnym wypadku ubodzy nie byliby wybrańcami Boga". Jan Paweł II wiedział doskonale, jakie są problemy tego kraju. Mimo że dyktator silnie podkreślał swój katolicyzm, biskupi, którym przewodził kardynał Jaime Sin, Chińczyk urodzony w Stanach Zjednoczonych, zajmowali wobec reżimu postawę krytyczną. Po niedawnym odwołaniu obowiązującego od 1972 roku stanu wojennego ogłosili co prawda, że będzie to „krytyczne współdziałanie", ale nastroje niższego kleru były znacznie bardziej radykalne. Wydawane przez młodych księży pismo „Ichtus" (Ryba), którego grecki tytuł nawiązywał do symbolu, jakim posługiwali się chrześcijanie prześladowani w pierwszych wiekach Kościoła, zamieściło nawet listę więźniów politycznych. Papież poruszał się w czasie tej wizyty ostrożnie, pozornie w granicach wyznaczonych przez reżim. Jego przemówienia zawierały jednak elementy krytyczne, także wobec praktyki obowiązującego do niedawna stanu wojennego: „Uprawniona troska o bezpieczeństwo narodu, jak tego domaga się wspólne dobro, może doprowadzić do pokusy podporządkowania państwu istoty ludzkiej, jej godności i praw. Każdy możliwy konflikt między potrzebami bezpieczeństwa i podstawowymi prawami obywateli musi być rozwiązywany według podstawowych zasad - zawsze głoszonych przez Kościół - że organizacja społeczna istnieje tylko po to, aby służyć człowiekowi, by chronić jego godność, i nie może twierdzić, że służy powszechnemu dobru, kiedy prawa ludzi nie są chronione. Ludzie będą wierzyć w potrzebę ochrony swego bezpieczeństwa i w rozwój swojego dobrobytu tylko w takim stopniu, w jakim czują się w wolny sposób zaangażowani w ten proces i wspomagani w swym najgłębszym człowieczeństwie". Piękny wykład podstawowej zasady katolickiej nauki społecznej - zasady pomocniczości - otrzymali przedstawiciele filipińskiej elity władzy zgromadzeni tego wieczora w imponujących salonach prezydenckiego pałacu Malacanang. Niektórzy komentatorzy, nieco na wyrost, interpretowali to spotkanie jako wyraz konfrontacji dostojnego gościa z filipińskim dyktatorem. Marek Skwarnicki, poeta i przyjaciel kardynała Wojtyły, który towarzyszył Janowi Pawłowi II na pokładzie samolotu specjalnego, pisze, że chociaż interpretacja taka byłaby wyrazem przesady, to w pałacu Malacanang wydarzyło się coś, „co miało już wiele razy miejsce w czasie różnych podróży Papieża do rządzonych przez dyktaturę chrześcijańskich krajów. W dniach pielgrzymki liderem wszystkich Filipińczyków stał się Jan Paweł II i przemawiał w ich imieniu, a władze musiały go potulnie słuchać". Nic to, że małżonka dyktatora Imelda Marcos nie opuściła żadnego etapu papieskiej podróży, przemieszczając się wraz ze świtą na pokładzie specjalnego samolotu i starając się skoncentrować na sobie uwagę telewizji. Nic to, że władze nie zgodziły się na wizytę Jana Pawła II w więzieniu dla skazanych za przestępstwa polityczne, pozwalając jednak, aby reprezentował go kardynał Agostino Casaroli. Nic to, że koszmarna dzielnica ubogich Tondo zamieniła się przed przyjazdem Papieża w prawdziwą „potiomkinowską wioskę", gdzie wyburzono najgorsze rudery, odmalowano i ukwiecono fasady co lepszych domów, wystawiając w ich oknach wizerunki Matki Bożej i... Imeldy Marcos. Nawet w tych okolicznościach skierowane do ubogich posłanie zabrzmiało z wystarczającą mocą: „Moi drodzy przyjaciele z Tondo, niech was nie zwiodą ideologie głoszące wyłącznie wartości materialne czy po prostu ideały doczesne. Droga do waszego pełnego wyzwolenia nie jest drogą przemocy, walki klas, nienawiści; to droga miłości, braterstwa, pokojowej solidarności. Wiem, że mnie rozumiecie, wy, ubodzy z Tondo, ponieważ jesteście błogosławieni i do was należy Królestwo Niebios". Znać w papieskich przemówieniach na Filipinach wyraźny ślad obaw przed lokalną odmianą teologii wyzwolenia, z którą Jan Paweł II musiał się w tych latach zmierzyć na gruncie Ameryki Łacińskiej. W to miejsce wskazano... Właśnie - co? Wartości, o których mowa - miłość, wyrzeczenie się przemocy i walk klasowych, braterska solidarność - zostały wyakcentowane, ale w bardzo szerokim kontekście. Filipińczycy, a przede wszystkim ich Kościół, potrafili jednak nadać im kształt bardzo konkretny. Filipiny są jedynym państwem Azji, w którym większość obywateli jest katolicka. To one - obok Polski i Meksyku - należą do krajów, gdzie na ugruntowanym podłożu katolicyzmu ludowego wizyty papieskie wzbudziły masowy entuzjazm o niespotykanych rozmiarach. Zanim to jednak nastąpiło, kraj przeżył coś w rodzaju „papieskiej rewolucji". Dokładnie w dwa lata po wizycie Jana Pawła II, w lutym 1983 roku, Konferencja Biskupów ogłosiła list, zatytułowany Dialog dla pokoju, w którym oskarżyła władze o masowe naruszenia praw człowieka, korupcję i złą administrację. Podniesiono sprawę księży i zakonnic - uwięzionych z powodu ich społecznego zaangażowania. Konkluzją był apel o przeprowadzenie niezbędnych reform politycznych i społecznych. 21 sierpnia 1983 roku na lotnisku w Manili zastrzelony został powracający do kraju z emigracji lider opozycji Benigno Aąuino. Miesiąc później pół miliona osób wyszło na ulice stolicy, aby protestować przeciwko temu morderstwu. Biskupi ogłosili kolejny list Pojednanie dzisiaj, wyrażając nadzieję, że chrześcijańska miłość odmieni serca polityków. Następny dokument, z początku 1984 roku, zatytułowany Niech tu będzie życie, już w bezpośredni sposób odnosił się do zamachu na Benigna Aąuino. Podkreślono bezprecedensowy charakter tej zbrodni, która stała się przykładem klimatu przemocy ogarniającej kraj. Na chwiejący się reżim Marcosa wywierali silną presję nie tylko filipińscy biskupi. Także tu można mówić o częściowej przynajmniej zbieżności celów Stolicy Apostolskiej i administracji Ronalda Reagana. Dla Amerykanów Ferdinando Marcos był długoletnim i wypróbowanym, ale już coraz bardziej niewygodnym sojusznikiem. Od zakończenia tam w końcu XIX wieku panowania hiszpańskiego archipelag miał dla USA pierwszorzędne znaczenie strategiczne. Gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli, groziłby tam co najmniej nowy Wietnam. Pod naciskiem Marcos zgodził się na przeprowadzenie niezależnego śledztwa w sprawie zamachu. W styczniu 1985 roku postawiono w stan oskarżenia 25 osób, wśród nich szefa sztabu generalnego armii. W lipcu kolejny list episkopatu Posłanie do Ludu Bożego raz jeszcze potępił użycie przemocy w życiu politycznym. Jesienią krajem wstrząsnęła fala potężnych demonstracji. Marcos - prawdopodobnie kierując się względami taktycznymi - zgodził się na przeprowadzenie wyborów prezydenckich. Jako kontrkandydat, reprezentujący zjednoczoną opozycję, wystąpiła wdowa po zamordowanym polityku, pani Corazón „Córy" Aąuino. Kościół w bezprecedensowy sposób zaangażował się po stronie tych sił, które przede wszystkim miały zapewnić uczciwe przeprowadzenie elekcji głowy państwa. Należał do nich Narodowy Komitet dla Wolnych Wyborów. W grudniu 1985 kardynał Sin razem ze swoimi biskupami pomocniczymi z Manili wezwał wiernych do udziału w głosowaniu, podkreślając, że oszustwa wyborcze są niemoralne. Podobne sformułowania zawarte były w liście pasterskim episkopatu, zatytułowanym Musimy być posłuszni bardziej Bogu niż człowiekowi, z 19 stycznia. Wybory 7 lutego 1986 roku odbyły się w atmosferze zastraszenia i fałszerstw. Biskupi stwierdzili to jasno w specjalnym oświadczeniu wyborczym. Fakt, że stawali się oni stroną politycznego konfliktu, zaniepokoił nawet Watykan. „W watykańskim Sekretariacie Stanu panowało znaczne zdenerwowanie w związku z sytuacją na Filipinach, a nuncjusz papieski, arcybiskup Bruno Torpigliani, nie był człowiekiem, w którego naturze leżało popieranie odważnych działań lokalnej hierarchii przeciw rządowi, przy którym został akredytowany. Kardynał Sin i jego biskupi nieustraszenie szli naprzód, ogłaszając, że rząd Marcosa jest moralnie nielegalny, i zachęcając naród filipiński, by podjął jakieś działania bez użycia siły"60 - pisze autor najbardziej wyczerpującej biografii Jana Pawła II. George Weigel poświęcił wydarzeniom lat 1985-1986 cały rozdział, chociaż jego bohater nie brał w nich bezpośrednio udziału. Niewątpliwie jednak należą one do najważniejszych momentów pontyfikatu - przykład pokojowej, chrześcijańskiej rewolucji, której uczestnicy bez użycia przemocy obalają dyktaturę. Wydarzenia drugiej połowy miesiąca noszą bardzo silne znamię religijne. 16 lutego, nazajutrz po zatwierdzeniu wyboru Marcosa przez Zgromadzenie Narodowe, około miliona osób uczestniczyło w wiecu protestacyjnym w parku Luneta w Manili i otwierającej to zgromadzenie mszy. Ich przebieg transmitowało na cały kraj katolickie radio „Yeritas". Po niespełna tygodniu minister obrony Juan Ponce Enrile oraz zastępca szefa sztabu generalnego, generał Fidel Ramos, wraz z częścią oddziałów sił zbrojnych wypowiedzieli posłuszeństwo reżimowi. Ich akcja była uzgodniona z kardynałem Sinem, który nakłonił wojskowych do opowiedzenia się po stronie pani Aquino, jako rzeczywistej zwyciężczyni wyborów prezydenckich. Zbuntowane oddziały stacjonowały w dwóch wielkich bazach na obrzeżach stolicy - Camp Aguinaldo i Camp Crame. Łącząca je szeroka esplanada nosi pobożną nazwę Epifania de los Santos (Objawienie Świętych). Gdy siły wierne dyktatorowi szykowały się do likwidacji rewolty, radio „Yeritas" wezwało słuchaczy, aby udali się tam i zagrodzili drogę czołgom. Setki tysięcy nieuzbrojonych ludzi - niektórzy z nich mieli w rękach jako jedyny oręż różańce -przebywało tam przez kilka dni, uniemożliwiając akcję zbrojną. Właśnie wśród nich miała się pojawić tajemnicza postać kobiety w długiej, błękitnej szacie i welonie. Mówił o tym kardynał Jaime Sin w czasie międzynarodowego kongresu prasy katolickiej w New Delhi w październiku 1986 roku. Pozostawmy to indywidualnej wierze, jako tajemnicę tych dni. W każdym razie wystarczająco udokumentowany jest fakt, że 24 lutego podczas konferencji prasowej przywódców rebelii, na której oznajmiono, że Corazón Aąuino wygrała wybory, ale zwycięstwo odebrano jej - w atmosferze rozmaitych „cudów" nad urną wyborczą, Juan Ponce Enrile i Fidel Ramos - obydwaj protestanci -zaprezentowali się w towarzystwie figury Matki Bożej. Pokojowa rewolucja na Filipinach była w XX wieku najbardziej otwartym politycznym protestem Kościoła katolickiego przeciwko tyranii. Kardynał Sin występował jako interreks - że użyjemy tego określenia odwołującego się do historii dawnej Polski, kiedy prymasom przychodziło sprawować władzę między śmiercią monarchy a elekcją jego następcy. Metropolita Manili stał się najwyższym autorytetem narodu, do którego próbowali się odwołać także poplecznicy dyktatora. Odmówił on jednak przystąpienia do junty, powołanej przez nich w celu przeprowadzenia jeszcze jednych wyborów. W takiej sytuacji Ferdinando Marcos i jego żona Imelda zmuszeni zostali do emigracji, a pani Aąuino została zaprzysiężona jako prezydent Filipin. Wielka rola polityczna głowy lokalnego Kościoła nie zyskała jednak uznania dyplomatów. Kardynał Sin mógł się o tym przekonać podczas wizyty w Watykanie, jaką złożył zaraz po przewrocie na Filipinach. Papież traktował go jednak nadal z ogromną życzliwością. W oświadczeniu przekazanym swemu oficjalnemu biografowi kardynał podkreślił, że inspiracją były dla niego doświadczenia polskiej „Solidarności", a zwłaszcza poparcie udzielane temu ruchowi przez Jana Pawła II. Chciałbym dorzucić tu jeszcze osobiste wspomnienie. W końcu 1995 roku obserwowałem we Florencji jedną z międzynarodowych konferencji pokojowych „Ludzie i religie", organizowanych przez dobrze znaną, także w Polsce, Wspólnotę św. Idziego. Wśród gości znalazła się pani Corazón Aąuino, która od trzech lat nie była już prezydentem Filipin, a także Lech Wałęsa z małżonką. Historyczny przywódca „Solidarności" dobiegał końca swojej pierwszej kadencji jako prezydent Rzeczypospolitej Polskiej; za kilka tygodni miał nieznacznie przegrać wybory na rzecz Aleksandra Kwaśniewskiego, kończąc w ten sposób swoją karierę polityczną, która wyniosła go z pozycji elektryka stoczniowego na najwyższe stanowisko w państwie. Zbiegiem okoliczności, przed obiadem we florenckim hotelu, na tarasie, z którego rozciągał się wspaniały widok na stare centrum miasta, przez kilkanaście minut służyłem jako tłumacz rozmowy między Corazón Aąuino a Danutą Wałęsową. Obie panie opowiadały sobie głównie o tym, jak wielka polityka zaciążyła na ich życiu rodzinnym. „Córy" Aąuino mówiła także o wpływie, jaki wywarły wieści o losach „Solidarności" na ich walkę na Filipinach. „Połączył nas Papież" - podkreśliła. W tych samych dniach, kiedy lud Manili doprowadził do upadku dyktatora, na Haiti junta wojskowych odsunęła od władzy dyktatora Jean-Claude'a Duvaliera, zwanego „Baby Doc", dla odróżnienia od ojca, F. Duvaliera, określanego tylko jako „Doc", który tyrańską władzę sprawował w latach 1957-1971. Na tle innych wydarzeń pontyfikatu te związane z Haiti są stosunkowo mało znane, ale nie jest tajemnicą, że 9 marca 1983 roku Papież, wracając z dramatycznej podróży do Ameryki Środkowej, podczas ostatniego jej etapu, w czasie mszy w Port-au-Prince poddał bardzo surowej krytyce naruszenia praw człowieka, co w tym kraju było prawdziwym szokiem. Niewątpliwie w jakimś stopniu przyczyniło się to do usunięcia Duvaliera. Haiti jest zresztą jeszcze jednym przykładem nietypowego splotu religii z polityką. W roku 1990 prezydentem został przywódca lewicy, katolicki ksiądz Jean-Baptiste Aristide, odsunięty od władzy po kilkunastu miesiącach przez kolejny zamach stanu. - Skomplikowana sytuacja w Ameryce Łacińskiej była kolejnym kontrapunktem wydarzeń w Polsce. Chrześcijaństwo wypisywano tam na sztandarach przeciwstawnych obozów politycznych. Głos zabierali rewolucyjni teolodzy wyzwolenia, pozostający pod silnym wypływem marksizmu, ale też niektórzy biskupi, których prawowierność nie budziła zastrzeżeń - jak Dom Halder Camara z Brazylii i Oscar Arnulfo Romero z Salwadoru, który został zamordowany przy ołtarzu na polecenie reakcyjnych wojskowych. I oni utożsamiali się z katolicyzmem, podobnie jak chilijski dyktator Augusto Pinochet. Działania obydwu obozów były sprzeczne z nauczaniem Jana Pawła II. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że konfrontacja z teologią wyzwolenia była silniejsza. Jej punktem szczytowym okazała się wizyta w krajach Ameryki Środkowej 2-10 marca 1983 roku, a więc niedługo przed drugą podróżą do Polski. „Między chrześcijaństwem a rewolucją nie ma sprzeczności" - mógł Jan Paweł II przeczytać na transparentach, które witały go w Nikaragui62. Wspólnoty podstawowe, nieformalne grupy lewicowych katolików, stanowiły tam część bazy społecznej Frontu Sandinistów (o inspiracji marksistowskiej), który rządził tym krajem po obaleniu w 1979 roku dyktatury członków rodziny Somoza. Trwała wojna domowa z partyzantką „contras". W rządzie sandinistów zasiadali księża katoliccy. Poeta Ernesto Cardenal był ministrem kultury. Podczas przywitania na lotnisku w Managui Papież potraktował go z ostentacyjną surowością. Brat Ernesta, Ferdinando Cardenal, z powodu pełnienia funkcji ministra oświaty w tym samym rządzie musiał później (1984), za obopólnym porozumieniem, opuścić zakon jezuitów i zawieszony został i a divinis w funkcjach kapłańskich. Inny ksiądz - minister, szef dyplomacji - Miguel D'Escoto był podczas wizyty nieobecny, brał udział w konferencji ruchu państw niezaangażowanych w New Delhi. Odprawiając mszę na centralnym placu Managui, Jan Paweł II po raz pierwszy - i zapewne jedyny podczas swojego pontyfikatu - nie miał tłumów wiernych po swojej stronie. Na komendę sandinistowskich „zapiewajłów" wielokrotnie przerywano mu skandowaniem politycznych okrzyków. Matki młodych ludzi - zabitych w walkach - domagały się, aby uczcił ich pamięć. Papież nie uległ tej presji, nie pozwolił na dyktowanie mu, co ma mówić. Podniósł nawet głos do krzyku, próbując nakazać ciszę. W homilii nie podjął jednak otwartej polemiki z przejawami skrajnego upolityczniania religii. Wzywał tylko do zachowania jedności wokół biskupów. Wyraźniejsza krytyka zawarta była w pożegnalnym przemówieniu do episkopatu Nikaragui. Jan Paweł II mówił, że jedność Kościoła „zostaje zakwestionowana, kiedy nad posłuszeństwo wobec biskupów i wobec Papieża przedkłada się opinie ziemskie, ideologiczne kompromisy nie do zaakceptowania, opcje doczesne. Kiedy chrześcijanin, jakiegokolwiek stanu, wybiera jakąś inną doktrynę czy ideologię w miejsce nauczania apostołów i Kościoła; kiedy czyni się te doktryny kryterium naszego powołania; kiedy próbuje się interpretować według własnych kategorii katechezę, nauczanie religijne i duszpasterstwo; kiedy ustanawia się «równoległe urzędy nauczycielskie»"64. W Salwadorze, do którego Jan Paweł II udał się z Nikaragui (z dziesięciogodzinnym przystankiem w Panamie), lewicowi katolicy czcili swojego męczennika. Biskup stolicy kraju San Salvador Oscar Romero został zastrzelony 24 marca 1980 roku, kiedy celebrował mszę w katedrze. Podczas głównej uroczystości w tym kraju Papież tylko wspomniał o zabitym, wzywając, aby pamięć była zawsze respektowana i żeby w interesie politycznym nie próbowano instrumentalizować jego duszpasterskiej ofiary. Odwiedził katedrę, aby modlić się przy grobie - jak powiedział - „gorliwego pasterza, którego miłość do Boga i służba braciom doprowadziły aż do utraty życia, dokonanej w sposób gwałtowny". Termin przyjazdu Papieża zmieniono jednak, aby uniknąć demonstracji. Jan Paweł II rozmawiał również z przewodniczącym Zgromadzenia Konstytucyjnego, majorem Robertem D'Aubuisson, organizatorem „szwadronów śmierci", z których wywodzili się zabójcy arcybiskupa. Także major był gorliwym katolikiem, tyle że skrajnie prawicowym. W Salwadorze Papież usłyszał od ówczesnego prezydenta obietnicę przeprowadzenia za rok wolnych wyborów. Istotnie odbyły się one w tym terminie. Major D'Aubuisson przegrał z kandydatem Chrześcijańskiej Demokracji Jose Napoleonem Duarte, co oznaczało powrót do demokracji. Również w czasie podróży do Wenezueli, Ekwadoru i Peru (26 stycznia - 6 lutego 1985 roku) Jan Paweł II zmierzył się z dramatyczną rzeczywistością społeczną i konfliktami politycznymi Ameryki Łacińskiej, polemizując z niektórymi wątkami teologii wyzwolenia. Doświadczenia te znalazły odbicie w dwóch „instrukcjach" Kongregacji Nauki Wiary: O niektórych aspektach teologii wyzwolenia oraz O wolności chrześcijańskiej i wyzwoleniu. Chociaż nie wyszły one bezpośrednio spod pióra Papieża, to powstały z jego inspiracji i były z nim konsultowane. Należą do najważniejszych wydarzeń pontyfikatu. Postawiły bowiem tamę niebezpiecznej herezji, w jaką mogła się przeobrazić teologia wyzwolenia, gdyby pozwolono na jej swobodny rozwój w Kościołach lokalnych Ameryki Łacińskiej i innych części Trzeciego Świata. Nie chodziło przecież o to, że ten czy ów ksiądz katolicki, realizując „preferencyjną opcję na rzecz ubogich", zasiądzie - jak bracia Cardenal czy Miguel D'Escoto -w skrajnie lewicowym rządzie. Zagrożenie dotyczyło samego fundamentu Kościoła. W kostiumie sformułowań zaczerpniętych z jego nauki lewicowi teologowie wprowadzali ciało zupełnie obce - marksistowską doktrynę walki klas, pozostającą na antypodach ducha Ewangelii. Głęboko mylą się niektórzy biografowie Papieża, zestawiając sformułowania z jego nauk i wypowiedzi np. księdza Jerzego Popiełuszki z enuncjacjami teologów wyzwolenia. Słowa o wyzwoleńczej mocy prawdy brzmiały podobnie; inna była jednak ich treść. Jan Paweł II podjął wielki temat chrześcijańskiego wyzwolenia. Prawda miała jednak dla niego wymiar uniwersalny i transcendentny. Dla lewicujących teologów z Ameryki Łacińskiej wyzwolenie miało się dokonać w ramach marksistowskiej walki klas. Karol Wojtyła był na pokusy marksizmu uodporniony. Zapewne naturalna rezerwa Papieża wobec teorii i praktyki komunizmu sprawiła, że z większą wyrozumiałością potraktował Augusto Pinocheta. Wizytę w Chile Papież złożył w marcu 1987 roku, niedługo przed trzecią podróżą do Polski. Dwaj generałowie: Augusto Pinochet i Wojciech Jaruzelski, bywali często zestawiani i porównywani - zwłaszcza w Polsce - nie tylko ze względu na ich ciemne okulary. Obydwaj siłą militarną ubezwłasnowolnili społeczeństwa swoich krajów, z uzasadnieniem, że czynią to dla ich dobra. Istniała jednak zasadnicza różnica. Wojciech Jaruzelski deklarował wierność dogmatom marksizmu-leninizmu i „wieczystą przyjaźń ze Związkiem Radzieckim". Augusto Pinochet, przedstawiając siebie samego jako obrońcę wartości chrześcijańskich, odwoływał się do doświadczeń osobistych Papieża, oskarżając „najbardziej skrajną ideologię materialistyczną i ateistyczną, jaką znała ludzkość". Już w samolocie dziennikarze zapytali Jana Pawła II, czy w kaplicy pałacu La Moneda będzie się modlił za duszę prezydenta Salvadore Allende, który tam zginął z rąk żołnierzy Pinocheta podczas zamachu stanu w 1973 roku. - „Nie wiem - odpowiedział Papież. - Zrobię to, co mi poradzą biskupi". Świadczyć to mogło o pewnej bezradności. Ojciec Święty modlił się w kaplicy pałacu prezydenckiego, a za jego plecami klęczeli Pinochet z żoną. Wcześniej pokazali się wspólnie na balkonie, oklaskiwani przez zgromadzony tłum, który wpuszczano na plac za ściśle limitowanymi zaproszeniami. Wśród dziennikarzy z volo papale rozeszły się później pogłoski, że podczas 42-minutowej rozmowy papież nakłaniał chilijskiego dyktatora do dymisji. Wiadomości te nie zostały jednak nigdy potwierdzone, a w przemówieniach Jana Pawła II znaleźć można elementy zbieżne z argumentacją generała, jak krytyka „wprowadzania modelu politycznego, którego większość obywateli nie aprobuje" i „zaprogramowanej walki klas jako dialektycznego rozwiązania konfliktów". Chodziło o próbę zaprowadzenia socjalistycznych porządków, podjętą w okresie prezydentury Allende. W papieskim nauczaniu nie zabrakło jednak wezwań do przywrócenia demokracji, a także potępienia tortur, co w Chile Pinocheta miało zupełnie oczywistą wymowę. Spotkania z Janem Pawłem II były okazją do manifestacji przeciwników reżimu - pokojowych, jak podczas spotkania z najuboższymi mieszkańcami Santiago de Chile, i gwałtownych, jak podczas mszy w parku O'Higgins. Mimo istotnych różnic, paralelizm losów Polski i Chile, a przede wszystkim roli odegranej w tych krajach przez Papieża, jest wyraźny. Jan Paweł II działał - jeśli wolno nam tak powiedzieć - dwutorowo. Podczas wielkich zgromadzeń religijnych występował jak prorok, głosząc prawdę o godności człowieka i jego prawach. Podczas zakulisowych rozmów z dyktatorami również prowadził apostolat. Swoim autorytetem przekonywał ich do wprowadzania reform. Mówili o tym później Wojciech Jaruzelski i przywódca Związku Radzieckiego Michaił Gorbaczow. Oto, jak w relacji polskiego generała przebiegało jego pierwsze spotkanie z sekretarzem generalnym KPZR: „Zrobiło się z tego pięć godzin. W cztery oczy, bo przecież bez tłumacza. Mogłem porozmawiać o Kościele i Papieżu w inny sposób niż z tymi żywymi trupami, które były poprzednio. Mówiłem, co to znaczy Kościół w Polsce, że nie można go widzieć w kategoriach: czarne - białe. Przyczynił się bowiem do tego, że stan wojenny przebiegł bez gwałtownych przejawów oporu, przelewu krwi. Mówiłem, że Kościół stoi na gruncie porozumienia i stabilizacji. Natomiast Jan Paweł II jest pierwszym w historii Papieżem, który nie tylko krytycznie ocenia marksizm, socjalizm i komunizm, ale jednocześnie bardzo krytycznie mówi o systemie kapitalistycznym i jego różnego rodzaju schorzeniach. Dobitnie, nie tylko na zasadzie pobożnych życzeń, ale przez bardzo aktywną działalność, pomaga w umacnianiu pokoju i wygaszaniu różnych napięć. Trzeba na niego spojrzeć od tej strony. Podkreślałem wyjątkowy format intelektualny Jana Pawła II. To była wielka rozmowa, uwagi o Papieżu stanowiły tylko jej fragment. Mówiliśmy o białych plamach w naszej historii, o schorzeniach systemu - nie w tym sensie oczywiście, że będziemy go obalać, ale na odwrót - ulepszać. Reformować, aby był bardziej strawny i efektywny. Temat Papieża wracał często w naszych rozmowach z Gorbaczowem, podobnie jak o nim mówiłem Janowi Pawłowi II". 4. WIELKIE ZMIANY To, co działo się w Polsce i innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej, było z punktu widzenia Kościoła równie ważne, jeśli nie ważniejsze od sytuacji w Ameryce Łacińskiej. Zwłaszcza kierunek, w jakim zaczął zmierzać Związek Radziecki pod rządami Michaiła Gorbaczowa, wzbudził nowe nadzieje. Trudno jest ex post - nawet dysponując ich relacjami - odtworzyć prawdziwe dążenia przywódców ZSRR i podporządkowanej mu Polski w latach osiemdziesiątych. Na pewno nie przewidywali oni jako rezultatu kryzysu całego bloku komunistycznego w Europie. Jest oczywiste, że starali mu się zapobiec. Jakimi środkami? Przede wszystkim przez racjonalizację gospodarki. Projekty reform ekonomicznych były jednak zbyt obciążone ideologicznymi serwitutami, aby mogły przynieść rzeczywiste efekty. Zarówno Jaruzelski, jak Gorbaczow zdawali sobie sprawę, że na pewno nie udadzą się one bez poszerzenia poparcia społecznego. Stąd dążenie do włączenia części przynajmniej środowisk niezależnych, zwłaszcza katolickich, do różnego typu struktur „konsultacyjnych", a więc auasi--demokratycznych, w Polsce. Stąd dosyć mgliste na początku, ale rewolucyjne w skutkach przedsięwzięcia określane mianami „piere-strojki" (przebudowy) oraz „głasnosti" (jawności). W warunkach Związku Radzieckiego oznaczały one naruszenie wielu ideologicznych tabu. Jedno z nich dotyczyło miejsca ludzi wierzących, a szerzej religii jako takiej, w społeczeństwie socjalistycznym. Z tego punktu widzenia bardzo interesująca jest pierwsza wymiana listów, jaka nastąpiła między Janem Pawłem II a Mi-chaiłem Gorbaczowem z okazji Milenium Chrztu Rusi Kijowskiej. Wydarzenie to przyjdzie nam jeszcze omówić szerzej w rozdziale dotyczącym stosunków katolicko-prawosławnych. Po raz pierwszy pojawiła się wtedy możliwość wizyty Papieża w Moskwie i Kijowie. Po raz pierwszy, ale nie ostatni, nie doszła ona do skutku, bo sprzeciwił się Patriarchat Moskiewski. Stolicę Apostolską reprezentował w Moskwie kardynał sekretarz stanu Agostino Casaroli. To on właśnie, podczas audiencji na Kremlu, przekazał sekretarzowi generalnemu KPZR list, zawierający również słowa ostrożnej zachęty: „Zauważyłem (...), iż wspomniał Pan o konieczności zmiany niektórych postaw prezentowanych w przeszłości przez władze państwowe w stosunku do Kościoła i wiernych. Z wielką uwagą przyjąłem uczynioną przez Pana zapowiedź uchwalenia już wkrótce nowego prawa o wolności sumienia, uwzględniającego również interesy organizacji religijnych". Sprawy nie potoczyły się jednak tak szybko, bo na przygotowanie odpowiedzi Michaił Gorbaczow potrzebował aż czternastu miesięcy (7 czerwca 1988 - 6 sierpnia 1989). Znalazły się w niej jedynie ogólnikowe zapowiedzi zmiany istniejącej sytuacji. List podkreślał, że w ZSRR „żyją chrześcijanie, muzułmanie, żydzi, buddyści i ludzie innych wierzeń religijnych. Uczymy się trudnego, ale niezbędnego zadania harmonijnej współpracy i ugruntowania podstaw odnowy naszego społeczeństwa. Nowe prawo o wolności sumienia, które jest obecnie w stadium przygotowywania, będzie służyło temu celowi" . Polska, rządzona przez generała Jaruzelskiego, była dla Gorbaczowa poligonem doświadczalnym jego pierestrojki. W dziedzinie wyznaniowej kierownictwo Związku Radzieckiego akceptowało polską odrębność nawet za Stalina. Mimo internowania prymasa Wyszyńskiego, sfingowanych procesów biskupa Kaczmarka i innych księży, represji i prześladowań, Kościół katolicki w Polsce zachował możliwości działania nieporównywalne z sytuacją w innych krajach komunistycznych. Polscy komuniści znajdowali się jednak pod ciągłym naciskiem Kremla. W roku 1987 ta presja, jeśli nawet istniała, znacznie zelżała. W każdym razie Wojciech Jaruzelski, relacjonując mi swoją reakcję na przebieg papieskiej wizyty, o niej nie wspominał. Ze wszystkich pielgrzymek Jana Pawła II ta była najbardziej polityczna. Później - już po roku 1989, w warunkach przywróconej demokracji i suwerenności państwowej - Papież wypowiadał się wielokrotnie i bardzo mocno o sytuacji w Polsce. Nie zabierał jednak głosu bezpośrednio w kwestiach ustrojowych. W roku 1987 mimo oficjalnych zaprzeczeń ten próg przekroczył. Główny problem polityczny Polski można było streścić jednym słowem: „solidarność". Pisana małą literą oznaczała wartość, do której mogli się przyznać - i czynili to chętnie, zwłaszcza w kontekście międzynarodowym - polscy komuniści. Tak naprawdę dotyczyła jednak niezależnej od nich formacji 10 milionów Polaków, która wyłoniła się z niczego w latach 1980-81 i powracała w koszmarnych snach Wojciecha Jaruzelskiego. Jej widmo było milczącym, ale obecnym świadkiem rozmowy generała z Papieżem, do której doszło w Watykanie 13 stycznia 1987 roku. Jaruzelski został przyjęty jako przewodniczący Rady Państwa. Wizyta ta była przede wszystkim szansą - wykorzystaną - poprawienia wizerunku władzy, jej legitymizacji: tak na polu wewnętrznym, jak międzynarodowym. „Dwóch Polaków powinno się zawsze zrozumieć, zwłaszcza w sprawach najistotniejszych dla Polski i dla Europy" - taką wypowiedź generała Jaruzelskiego uzyskał korespondent AFP Michel Yiatteau. Jak stwierdził dyrektor Sala Stampa Joaąuin Navarro-Valls „rozmowa, która trwała 70 minut, była poważna, otwarta, pogłębiona i pozwoliła na analizę problemów społeczeństwa polskiego, stosunków między Kościołem a rządem w Polsce i kwestii dotyczących pokoju międzynarodowego" 71. Papież bardzo rzadko komentuje prywatne audiencje, których udziela wielkim tego świata. Tym razem miał powiedzieć jednej z osób ze swego otoczenia, że generał mówił bardzo dużo. I - co wydaje się istotniejsze - że dotrzymał podjętych wówczas zobowiązań. Potwierdza to sam Jaruzelski: „Zarysowałem pewne perspektywy, które się później zmaterializowały przy «okrągłym stole». Ich zalążkiem była Społeczna Rada Konsultacyjna przy przewodniczącym Rady Państwa, do której wchodzili także ludzie byłej opozycji..."72. Zarówno użyte przez generała Jaruzelskiego określenie „byłej opozycji", jak i wymienione przez niego nazwiska - ludzi niewątpliwie wybitnych i niezależnie myślących, ale dalekich od zaangażowania w działalność konspiracyjnej „Solidarności" - świadczy, że Rada Konsultacyjna miała być miejscem formułowania niezależnych opinii w sposób jawny (protokoły posiedzeń były publikowane), bez możliwości jednak tworzenia realnej alternatywy dla monopolu władzy partii komunistycznej. Była zatem jedynie namiastką opozycji. W rozmowie pojawił się temat ponownej legalizacji „Solidarności". Ekipa Jaruzelskiego była w tym okresie zdecydowanie przeciwna pluralizmowi organizacji związkowych; tak na szczeblu ogólnokrajowym, jak w zakładach pracy. Powody były dwojakiego rodzaju - polityczne i gospodarcze. Komuniści nie przestali traktować „Solidarności" jako bezpośredniego zagrożenia ich monopolu władzy. Szczególnie, że związek działał głównie wśród robotników wielkiego przemysłu, których uważali za swoją bazę. Wojciech Jaruzelski stwierdza, że w tym okresie jego ekipa stosowała wobec „Solidarności" politykę faktycznej tolerancji: „Powstała Tymczasowa Komisja Koordynacyjna (TKK), Wałęsa jeździł, gdzie chciał, mówił, co chciał. Nie było de iure legalizacji, ale de facto była legalizacja. My wprost obsesyjnie obawialiśmy się, mogę to powiedzieć jako premier w tamtym gorącym czasie, od 1981 roku, że związki zawodowe rozwalą gospodarkę, konkurując między sobą. Dlatego godziliśmy się na konstruktywną opozycję, ale opieraliśmy się przed wprowadzeniem pluralizmu związkowego. Do końca byliśmy przeciwni powstaniu drugiego związku zawodowego w zakładach pracy. Owszem, ukształtowała się taka koncepcja, nie wiem, czy w rozmowie z Papieżem już ona dojrzała, czy dopiero później - że mogą być dwa związki, ale spięte jedną nadbudową, wspólną czapką" . System panujący w Polsce nie miał już właściwie nazwy. Odwoływanie się do słowa „socjalizm" nabierało coraz bardziej rytualnego charakteru, niezrealizowany nigdy komunizm dawno zniknął z oficjalnych wypowiedzi. Dogmaty pozostały tylko jako granice, których nie wolno przekraczać. Podczas spotkania z Papieżem na Zamku Królewskim w Warszawie, otwierającego trzecią pielgrzymkę Jana Pawła II do Polski, Wojciech Jaruzelski mówił dużo o „porozumieniu narodowym", ograniczonym tylko przez „poszanowanie polskiej racji stanu i akceptację socjalistycznych pryncypiów państwa" . Oznaki kryzysu systemu musiały być oczywiste także dla Jana Pawła II. Autor jego autoryzowanej biografii pisze między innymi, że „trwająca przez tydzień pielgrzymka była pomyślana jako przygotowanie gruntu pod zwycięstwo rewolucji i wskazanie podstawowych problemów, wobec których stanie wolna Polska. Przy całym szacunku dla autora tych słów, jego interpretacja wydaje się efektem znajomości wydarzeń, które miały nastąpić wkrótce - to znaczy zakończonej przejściową porażką fali strajków w Polsce latem 1988 roku pod hasłami legalizacji NSZZ „Solidarność", rozmów i kontraktu Okrągłego Stołu, miażdżącej porażki PZPR w częściowo wolnych wyborach 4 czerwca 1989 roku, tego wszystkiego, co działo się później w NRD, Czechosłowacji, na Węgrzech i w samym ZSRR. Przyjęcie jej oznaczałoby przypisanie Janowi Pawłowi II wręcz nadludzkiej zdolności przewidywania. Jego własna wypowiedź do dziennikarzy na pokładzie samolotu lecącego do Polski wskazuje, że papieskie zamiary nie były aż tak bardzo skonkretyzowane. „Na długo przed moją pierwszą wizytą w Polsce w 1979 roku wiedziałem, co mam powiedzieć. Za drugim razem w roku 1983 wiedziałem, że sytuacja była bardzo trudna. Teraz, przed najbliższą podróżą, nie wiem, co mam powiedzieć" -słowa Jana Pawła II przytoczył katolicki dziennik „L'Avvenire". Lektura przemówień wygłoszonych latem 1987 roku pozwala stwierdzić, że Jan Paweł II istotnie przywiózł do Polski pewien projekt społeczny, a w jakimś sensie także polityczny. Mógł go przedstawić w bardziej otwarty sposób niż w latach 1979 i 1983, niemniej jednak nadal miał on charakter ogólny. Stawiając, podczas spotkania z przedstawicielami centralnych władz PRL, najmocniejszy polityczny postulat dotyczący systemu rządów, Papież posłużył się nauką Soboru Watykańskiego II: „Na pochwałę zasługuje postępowanie tych narodów, w których jak największa część obywateli uczestniczy w sprawach publicznych, w warunkach prawdziwej wolności. Tylko w ten sposób na gruncie politycznym, w konkretnych już warunkach polskich, może być szanowana godność człowieka: „Być podmiotem to znaczy uczestniczyć w stanowieniu o "pospolitej rzeczy» wszystkich Polaków. Tylko wówczas naród żyje autentycznie własnym życiem, gdy w całej organizacji życia państwowego potwierdza swoją podmiotowość. Stwierdza, że jest gospodarzem w swoim własnym domu". Krok dalej znajdowała się już dziedzina ściśle polityczna, na której terenie musiałyby zostać użyte takie słowa, jak „demokracja", „wolne wybory" i „suwerenność państwowa". Nawet Papież nie mógł sobie na to w tym momencie pozwolić. Na uwagę zasługuje również argumentacja uzasadniająca poszerzenie podmiotowości społeczeństwa. Nawiązując do przemówienia Wojciecha Jaruzelskiego, który wskazywał kryzys gospodarczy jako główną legitymację władzy swojej ekipy, Papież mówił, że „tylko wówczas, gdy człowiek ma poczucie swojej podmiotowości, gdy praca i ekonomia są dla niego - wówczas i on jest dla pracy, dla ekonomii. Tylko tak może się budować ekonomiczny postęp". Upodmiotowienie społeczeństwa polskiego na gruncie politycznym miało swoje konkretne miano. Jan Paweł II był w tym szczęśliwym położeniu, że wypowiadając - w sposób mniej lub bardziej zawoalowany - nazwę zakazanego związku zawodowego, mógł się odwoływać do jednego z podstawowych pojęć katolickiej nauki społecznej. Solidarność społeczna, przeciwstawiana marksistowskiej walce klas, odgrywała w niej tak ważną rolę, że różne jej odmiany określano często mianem solidaryzmu. Rodowód nazwy gigantycznego związku zawodowego, który mógł powstać w wyniku umów społecznych z sierpnia 1980 roku między strajkującymi robotnikami a przedstawicielami rządu, nie miał zresztą ściśle katolickiego charakteru. Pierwotnie tak brzmiał tytuł biuletynu wydawanego podczas strajku okupacyjnego w Stoczni Gdańskiej. Był on, jak się wydaje, nawiązaniem do solidarności innych zakładów pracy, dołączających się do protestu. Nazwę całego związku miał zaproponować we wrześniu 1980 roku na posiedzeniu Krajowej Komisji Koordynacyjnej jej ówczesny rzecznik prasowy Karol Modzelewski. Zbuntowany komunista i dysydent, więzień polityczny w latach sześćdziesiątych, reprezentował nurt zdecydowanie lewicowy i laicki. Nawiązując do nazwy związku zawodowego, Jan Paweł II odwoływał się do społecznego doświadczenia walczących o swoje prawa ludzi pracy, podkreślając jednocześnie religijną treść pojęcia solidarności. „Jakże doniosły jest fakt, że słowo «solidarność» zostało wypowiedziane tutaj, nad polskim morzem. Że zostało wypowiedziane w nowy sposób, który jednocześnie potwierdza jego odwieczną treść - mówił podczas mszy dla ludzi morza. - Tu, nad brzegiem Bałtyku, wypowiadam więc i ja to słowo, tę nazwę [sic!] «solidarność», ponieważ należy ono do stałego przesłania społecznej nauki Kościoła. W tym duchu przemawiali Ojcowie [Kościoła] i teologowie. Stąd się zrodziły encykliki społeczne ostatniego stulecia, a w ostatnich latach nauczanie Soboru oraz obu współczesnych papieży, Jana i Pawła, między innymi również Janowa encyklika o pokoju Pacem in terris". Oczywiście, Papież musiał zdawać sobie sprawę, że znajomość tej i innych encyklik społecznych w środowiskach solidarnościowych nie była zbyt duża. Także wśród intelektualistów - doradców związku zawodowego - wyraźnie podkreślający swoją ideową tożsamość katolicy, lewicowi i prawicowi, stanowili tylko jeden z nurtów. Od pamiętnego sierpnia 1980 roku Kościół wystrzegał się pokusy nadania „Solidarności" czy jej części charakteru syndykatu o wyłącznie chadeckim obliczu, „żółtego", jak mówiono, przypominając przedwojenne, nie zawsze najlepsze tradycje. Pisana wyraźnie w odniesieniu do polskich wydarzeń encyklika samego Jana Pawła II Laborem exercens powstała zbyt późno, aby mogła w głębszy sposób wpłynąć na praktykę związku zawodowego w Polsce, który wkrótce po jej ogłoszeniu uległ delegalizacji i musiał zejść do podziemia. Następna z cyklu społecznego Sollicitudo rei socialis miała się ukazać dopiero w roku przyszłym. 107 Papież mógł zatem tylko wskazywać na zbieżność doświadczenia organizujących swoją walkę ludzi pracy najemnej z nauką Kościoła. Stawało się ono uniwersalną receptą dla całego świata: „Solidarność musi iść przed walką. Wówczas ludzkość może przetrwać. I może przetrwać i rozwijać się każdy naród w wielkiej ludzkiej rodzinie. Bo co to znaczy solidarność? Solidarność to znaczy sposób bytowania (na przykład narodu) w wielości ludzkiej, w jedności, w uszanowaniu wszystkich różnic, wszystkich odmienności, jakie między ludźmi zachodzą, a więc jedność w wielości, a więc pluralizm, to wszystko mieści się w pojęciu solidarności. Sposób bytowania ludzkiej wielości, mniejszej lub większej, całej ludzkości, poszczególnego narodu, bytowania w jedności godnej człowieka. Powiedziałem: solidarność musi iść przed walką. Dopowiem: solidarność również wyzwala walkę. Ale nie jest to nigdy walka przeciw drugiemu. Walka, która traktuje człowieka jako wroga i nieprzyjaciela - i dąży do jego zniszczenia. Jest to walka o człowieka, o jego prawa, o jego prawdziwy postęp: walka o dojrzalszy kształt życia ludzkiego. Wtedy bowiem to życie staje się «bardziej ludzkie», kiedy rządzi się prawdą, wolnością, sprawiedliwością i miłością". Przedstawiony tu program „rewolucji moralnej" miał dwa horyzonty czasowe. Bliższy dotyczył walki, do której rwali się słuchacze papieskiej homilii. Jan Paweł II sugerował im odrzucenie przemocy. Wyraźnym nawiązaniem do ideologii non violence był następny fragment przemówienia - wspomnienie o spotkaniu z wnukiem Mahatmy Gandhiego, który dziękował Papieżowi za Polskę. Bo też przykład płynący znad Bałtyku miał mieć walor uniwersalny. Drugi horyzont czasowy dotyczył bowiem budowy, opierającego się na solidarności, ładu państwowego (narodowego) i międzynarodowego: w pluralizmie różnic, ale i zgodnym współdziałaniu. Istniejąca ciągle, chociaż w roku 1987 raczej jako byt potencjalny, organizacja pod nazwą „Solidarność" w pewnej mierze odpowiadała tej wizji. Współistniały w niej bowiem, mimo różnych konfliktów, nurty liberalne i narodowo-katolickie, socjaldemokratyczne i konserwatywne. Jedność wymuszało istnienie wspólnego przeciwnika - represyjnego reżimu. Już wkrótce miało się okazać, że opiera się ona na bardzo kruchych podstawach. W czerwcu 1987 roku na pozór nic nie zapowiadało podziałów z okresu przechodzenia do demokracji i niepodległości. Po spotkaniu w Gdyni, 12 czerwca 1987 roku na osiedlu Zaspa w Gdańsku, podczas od dawna oczekiwanej mszy dla świata pracy, Papież stanął oko w oko z milionową rzeszą, która skandowała hasło „Solidarność" jednym głosem. I tutaj Papież podpowiadał im kierunek interpretacji tego słowa. Nawiązując do fragmentu czytania z Listu św. Pawła do Galatów „Jeden drugiego brzemiona noście" (Ga 6,2), twierdził, że „to zwięzłe zdanie Apostoła jest inspiracją dla międzyludzkiej i społecznej solidarności. Solidarność - to znaczy: jeden i drugi, a skoro brzemię, to brzemię niesione razem, we wspólnocie. A więc nigdy: jeden przeciw drugiemu. Jedni - przeciw drugim. I nigdy brzemię dźwigane przez człowieka samotnie. Bez pomocy drugich. Nie może być walka silniejsza od solidarności". Tłumy natychmiast podchwyciły to słowo, skandując „Solidarność! Solidarność!". Papież przerwał na chwilę, aż ucichną okrzyki, i kontynuował: „Właśnie o tym chcę mówić, więc pozwólcie wypowiedzieć się papieżowi, skoro chce mówić o Was, a także w pewnym sensie za Was". To kluczowe zdanie powtórzył jeszcze na zakończenie uroczystości, wyjaśniając: „Żywię bowiem głębokie przeświadczenie, iż to, co zaczęło się dokonywać tu, w Gdańsku i na Wybrzeżu, i w innych środowiskach pracy w Polsce, ma wielkie znaczenie dla przyszłości ludzkiej pracy. I to nie tylko na naszej ziemi, ale wszędzie (...). Codziennie się za Was modlę, tam w Rzymie, i modlę się za ludzi pracy, i modlę się za to szczególne, wielkie dziedzictwo polskiej «Solidarności». Modlę się za tych ludzi, którzy są związani z tym dziedzictwem, w szczególny sposób za tych, którym wypadało czy wypada ponosić ofiary z tego powodu. I modlić się nie przestanę, bo wiem, że to jest sprawa wielka". Wszystko zostało już powiedziane. Jeśli ktokolwiek zadawał sobie pytanie, czy Papież podziela skandowane przez manifestantów hasło: „Nie ma wolności bez «Solidarności»", to powinien porzucić je w tej chwili. W ostatnich słowach na Zaspie Papież przypomniał swoją modlitwę do Ducha Świętego, „aby zstąpił i odnowił oblicze ziemi, tej ziemi". Nie pozostawił cienia wątpliwości, że dzieło to ma dokonać się poprzez „Solidarność". Przesądził o tym, że ona ma istnieć. Ponowne przywołanie w tym kontekście trzeciej Osoby Trójcy Świętej świadczyło jednak, że miał na myśli coś więcej niż tylko „niezależny i samorządny związek zawodowy". Mówił o wspólnocie połączonej więzami miłości społecznej. Właśnie Duchem Świętym, który - jeśli dobrze rozumiemy chrześcijańską o Nim naukę - jest Miłością łączącą Ojca z Synem, a ze zgromadzenia ludzi czyniącą Kościół. Wśród osób, które otrzymały Komunię Świętą z rąk Jana Pawła II, był Lech Wałęsa z żoną. Papież przyjął ich wieczorem wraz z dziećmi w oliwskiej siedzibie biskupa gdańskiego Tadeusza Gocłowskiego. Dziennikarzom zagranicznym Wałęsa powiedział później: „Jestem bardzo zadowolony. Teraz nawet głupiec widzi, że bez «Solidarności» nie ma wyjścia z tego labiryntu. Papież obawiał się jednak, aby jego słowa nie zostały potraktowane jako zachęta do demonstracji, które mogły dostarczyć pretekstu do brutalnej interwencji milicji. Zachęcał, aby modlitwa była tego wieczora jedynym wyrazem tego, „co chcemy zamanifestować". Wzywał do „długomyślności" z nim razem, do zachowywania siły i ducha dla przyszłości. Jego apele nie zostały do końca wysłuchane. Rozpierające uczestników uroczystości na Zaspie uniesienie szukało ujścia. Grupy usiłujące sformować pochód - według przedstawicieli władz wśród protestujących znajdował się Zbigniew Bujak, niedawno jeszcze główny przywódca podziemnej „Solidarności" - zostały jednak zatrzymane przez oddziały osławionego ZOMO i w pokojowej konfrontacji z nimi urządziły sit in (siedzącą demonstrację). Władze PRL przyjęły fakt, że Jan Paweł II tak jednoznacznie opowiedział się po stronie walczących o legalizację „Solidarności" jako zdecydowanie wrogi. Ich przedstawiciele protestowali już w trakcie wizyty, a przemówienie Wojciecha Jaruzelskiego podczas pożegnania na lotnisku Okęcie w Warszawie zawierało wyraźną polemikę z treściami papieskich homilii. „Wasza Świątobliwość wkrótce pożegna Ojczyznę, zabierze ze sobą jej obraz w sercu, lecz zabrać przecież nie może jej realnych problemów. Naród zostaje tu, między Bugiem i Odrą. Sam musi uporać się z wyzwaniami. O przyszłości Polski, o jej rzeczywistej pozycji w Europie i świecie rozstrzygnie zwartość wewnętrzna i siła gospodarcza, postęp cywilizacyjny, naukowy i kulturalny. Rozstrzygnie jedność obywatelskich praw i obowiązków. Polska, jak każdy inny kraj świata, nie jest rajem na ziemi, ale po raz pierwszy w tych dziejach nasze dobro bezcenne, niepodległe państwo, jest w swych sprawiedliwych granicach bezpieczne. Polsce prawda jest potrzebna, lecz potrzebna jest również prawda o Polsce. W ostatnich dniach padała jakże często ofiarą uwłaczających rozsądkowi naszego narodu, obcych manipulacji. To jeszcze jedno pouczające doświadczenie. Mamy własną drogę, drogę odnowy, demokratyzacji, reform, umacniającą podmiotowość człowieka, zbieżną z nurtem głębokich przemian w świecie socjalizmu. Wszystkie nasze polskie sprawy są tylko cząstką wiecznego strumienia ogólnoludzkich dziejów. Pielgrzymując do tak wielu krajów, mógł Wasza Świątobliwość dostrzec, ile jest jeszcze na świecie społecznej krzywdy i niedoli, niesprawiedliwości i pogardy dla człowieczych praw. Niech z naszej ziemi popłynie słowo solidarność» z tymi wszystkimi ludźmi, którzy cierpią nadal wskutek rasizmu i neokolonializmu, wyzysku i bezrobocia, prześladowań i nietolerancji. Watykański sekretarz stanu, kardynał Agostino Casaroli, uznał przemówienie generała za tak drażniące, że nakazał, aby w numerze specjalnym dziennika „L'Osservatore Romano" wydrukować je tylko po polsku. Po latach, gdy wyblakła już polityczna aktualność, bardziej niż polemika w przemówieniu lidera „socjalistycznej" Polski zwraca uwagę wezwanie, aby hasła solidarności odnieść także do krajów Trzeciego Świata. Mówił o tym Papieżowi także ówczesny przeciwnik generała, a w dwa lata później współpracujący już z nim jako prezydentem, pierwszy „solidarnościowy" premier Polski. Tadeusz Mazowiecki, jeszcze jako prywatna osoba, przyjęty w Watykanie na wiosnę 1987 roku, a więc przed czerwcową wizytą, wyjaśniał janowi Pawłowi II, „jak niezwykle ważne jest dla nas i w ogóle dla świata to, że on podtrzymuje ideę «Solidarności», przenosząc ją z nauczaniem społecznym Kościoła do Ameryki Łacińskiej. Z reakcji Papieża - relacjonował Mazowiecki - mogłem wnosić, że zrozumienie tego faktu przez Polaka jest dla niego bardzo ważne. Tadeusz Mazowiecki wywodził się raczej z lewicowego i personalistycznego nurtu polskiego katolicyzmu. Chociaż jako szef rządu zrealizował później monetarystyczną reformę gospodarczą, to ukształtowana w młodości wrażliwość społeczna pozwalała mu lepiej zrozumieć intencje Jana Pawła II. Uniwersalna nauka Kościoła nie mogła się ograniczyć do krytyki sytuacji w Polsce. Znowu dała o sobie znać analogia do sytuacji w Ameryce Łacińskiej. Tam jednak komunizm był co najwyżej pokusą terapii, a nie przyczyną dolegliwości. Trudno przypuszczać, aby dosyć aroganckie w końcu wskazówki, jakich na pożegnanie udzielił Wojciech Jaruzelski, przyświecały Papieżowi przy pisaniu encykliki Sollicitudo rei socialis, ogłoszonej w lutym 1988 roku z formalną datą przedostatniego dnia roku poprzedniego82, niemniej w dokumencie tym znaleźć można odpowiedź na postawione tam zarzuty. Jan Paweł II zajął się niesprawiedliwością i krzywdą w skali globalnej. Okazją była 20. rocznica encykliki Pawła VI Populorum progressio. W ramach obchodów z tej okazji Papieska Rada „lustitia et Pax" rozesłała list okólny do Synodów katolickich Kościołów Wschodnich i do Konferencji Episkopatów, prosząc o opinie i projekty odnoszące się do sposobu najlepszego uczczenia rocznicy ogłoszenia encykliki, w celu wzbogacenia i uaktualnienia jej nauczania. Encyklika Jana Pawła II brała pod uwagę te odpowiedzi. Być może te okoliczności wpłynęły na ton Sollicitudo rei socialis. Encyklika Pawła VI Populorum progressio, podejmująca temat niedorozwoju i nędzy w skali globalnej, może być uznana za szczytowy przejaw progresizmu w katolickiej nauce społecznej. Ukazuje rozwój, pojęcie zaczerpnięte z języka nauk ekonomicznych i społecznych, w perspektywie etycznej i kulturowej, a nawet religijnej, jako kryterium właściwego funkcjonowania cywilizacji. Powołując się na znacznie wcześniejszą encyklikę Leona XIII Rerum novarum, która zajmowała się sytuacją robotników, Paweł VI bronił prawa Kościoła do takiej ingerencji w bieg spraw doczesnych. Jak słusznie zauważył teraz Jan Paweł II, był to przejaw optymizmu panującego w latach sześćdziesiątych XX wieku. W świetle dwóch następnych dekad okazał się on przesadny. Opisując stan świata, autor Sollicitudo rei socialis wskazuje, „że zauważalne w encyklice mojego poprzednika nadzieje na rozwój, takwówczas żywe, wydają się (...) bardzo dalekie od urzeczywistnienia (...). W owych latach istniał pewien optymizm co do możliwości złagodzenia, bez nadzwyczajnych wysiłków, opóźnienia ekonomicznego ubogich ludów, zaopatrzenia ich w infrastruktury i udzielenia pomocy w procesie uprzemysłowienia" (SRS 12). Poszerzyły się na świecie obszary nędzy, a zwłaszcza kontrasty między bogatą Północą a biednym Południem. Wątek ten będzie powracał w nauczaniu Jana Pawła II. W Sollicitudo rei socialis jego potraktowanie jest zapewne śladem ankiety przeprowadzonej wśród Kościołów lokalnych z różnych krajów Trzeciego Świata. Papież pisze, że podział na Północ i Południe ma charakter umowny, gdyż granica między bogactwem a ubóstwem przebiega również wewnątrz społeczeństw różnych krajów. W perspektywie etycznej są one przejawami egoizmu: „Obfitości dóbr i dostępnych usług w niektórych częściach świata, przede wszystkim w rozwiniętej Północy, odpowiada na Południu niedopuszczalne zacofanie, a właśnie w tej strefie geopolitycznej żyje większa część rodzaju ludzkiego" (SRS 14). Moralistyczna krytyka egoizmu bogatych jako przyczyny nędzy biedaków oznaczała jednak przyjęcie bardzo specyficznej perspektywy, pomijającej rolę innych czynników - ekonomicznych i społecznych. Blisko już od niej było do uznania wyzysku za powód niedorozwoju. Pod taką tezą mogliby się podpisać komuniści. Tymczasem właśnie kraje przez nich rządzone po okresie spektakularnych sukcesów uprzemysłowienia pogrążały się w stagnacji gospodarczej, wcale nie z powodu ich eksploatacji przez kapitalistów. W encyklice zawarta została również krytyka systemów upaństwowionego socjalizmu, który sprawujący władzę w Polsce i innych krajach bloku sowieckiego chętnie nazywali „realnym", to znaczy jedynym możliwym do zrealizowania. Papież zauważał, że „w dzisiejszym świecie - wśród wielu praw człowieka - ograniczane jest prawo do inicjatywy gospodarczej, które jest ważne nie tylko dla jednostki, ale także dla dobra wspólnego. Doświadczenie wykazuje, że negowanie tego prawa, jego ograniczanie w imię rzekomej «równości» wszystkich w społeczeństwie, faktycznie niweluje i wręcz niszczy przedsiębiorczość, czyli twórczą podmiotowość obywatela. W rezultacie kształtuje się w ten sposób nie tyle równość, ile «równanie w dół». Zamiast twórczej inicjatywy, rodzi się bierność, zależność i podporządkowanie wobec biurokratycznego aparatu, który jako jedyny «dysponent» i «decydent», jeśli wręcz nie «posiadacz» ogółu dóbr wytwórczych, stawia wszystkich w pozycji mniej lub bardziej totalnej zależności, jakże podobnej do tradycyjnej zależności pracownika-proletariusza w kapitalizmie. Stąd rodzi się poczucie frustracji lub beznadziejności, brak zaangażowania w życie narodowe, skłonność do emigracji, choćby tak zwanej emigracji wewnętrznej" (SRS 15). Ten fragment można nawet uznać za opis sytuacji panującej w latach osiemdziesiątych w Polsce. Papież jednoznacznie podkreślał, że „żadna grupa społeczna, na przykład partia, nie ma prawa uzurpować sobie roli jedynego przewodnika, niesie to bowiem z sobą, podobnie jak w przypadku każdego totalizmu, niszczenie prawdziwej podmiotowości społeczeństwa oraz ludzi - obywateli. Człowiek i naród stają się w tego rodzaju systemie «przedmiotem» pomimo wszystkich deklaracji i werbalnych zapewnień" (SRS 15). Wskazując na powiązanie niedorozwoju ekonomicznego z ograniczeniem praw człowieka, takich jak swoboda zrzeszania się, tworzenia związków zawodowych czy ogólnie ograniczania prawa do pełnego udziału w życiu społeczeństwa, Jan Paweł II czynił wyraźny krok w kierunku krytyki państwowego socjalizmu. Zatrzymał się jednak przed tym progiem, zapewne nie z powodu obaw przed pogorszeniem stosunków z krajami socjalistycznego Wschodu. Co więcej, za główną przyczynę bogacenia się jednych, a ubożenia drugich uznawał istnienie godnych napiętnowania mechanizmów ekonomicznych, finansowych i społecznych. W ten sposób - przez samo ich funkcjonowanie - a także w interesie manewrujących nimi krajów rozwiniętych, gospodarki państw uboższych ulegają zdławieniu lub przynajmniej uzależnieniu. Zauważyć w tym miejscu wypada, że uczestnicy protestów przeciwników globalizacji, a konkretnie polityki Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego, które tak bardzo nasiliły się u progu nowego tysiąclecia, przy walnym udziale lewicowych organizacji i ruchów katolickich, mogą znaleźć w tej encyklice pewne podstawy do swoich protestów. Papież wskazywał takie zjawiska, jak kryzys mieszkaniowy, bezrobocie czy zadłużenie międzynarodowe jako przejawy patologicznych procesów rozwijających się w gospodarce światowej. Nie padało przy tym słowo „globalizacja", które tak wielką karierę zrobiło w latach dziewięćdziesiątych, ale encyklika wydaje się jedną ze stosunkowo wczesnych prób opisania tego procesu. Sprzeciw musiała jednak wzbudzić przede wszystkim analiza politycznych przyczyn niedorozwoju znacznej części świata. Wychodząc od założenia, że zahamowanie rozwoju było wynikiem słabej recepcji Populorum progressio, jako główną przyczynę takiego stanu rzeczy wskazywał „istnienie dwóch przeciwstawnych bloków, powszechnie określanych umownymi nazwami Wschód i Zachód" (SRS 20). Ich konflikt ma charakter polityczny oraz ideologiczny. Papież pisał, że „na Zachodzie istnieje system czerpiący historycznie inspirację z zasad kapitalizmu liberalnego, który rozwinął się w ubiegłym stuleciu wraz z procesem uprzemysłowienia; na Wschodzie istnieje system czerpiący inspirację z kolektywizmu marksistowskiego, który powstał z interpretacji położenia klas proletariackich, dokonanej w świetle specyficznego odczytania dziejów. Każda spośród tych ideologii, odwołując się do dwóch zupełnie odmiennych wizji człowieka, jego wolności i roli społecznej, proponuje i popiera na polu ekonomicznym przeciwstawne formy organizacji pracy i struktury wolności, zwłaszcza gdy chodzi o tak zwane środki produkcji" (SRS 20). Papież, podkreślając, że różnice ideologiczne sprzyjały wytworzeniu antagonistycznych ośrodków władzy oraz ich konfrontacji militarnej, stawiał obydwie strony na równej płaszczyźnie, przypisując Kościołowi katolickiemu rolę arbitra. Logika dwóch bloków traktujących się z wzajemną nieufnością, a nawet lękiem, dzielących świat na strefy wpływów, ma negatywne konsekwencje dla społeczności międzynarodowej. Tworzy ona bowiem warunki sprzyjające „zimnej wojnie", a nawet wojnom per procura. Może też przekształcić się w totalny konflikt globalny o nieobliczalnych konsekwencjach. Papież pisał, że „napięcie między Wschodem i Zachodem nie dotyczy samo w sobie przeciwieństw między dwoma różnymi stopniami rozwoju, ale raczej między dwiema koncepcjami samego rozwoju ludzi i ludów; obydwie są niedoskonale i wymagają gruntownej korekty" (SRS 21). Z tego powodu nauka społeczna Kościoła jest krytyczna zarówno wobec „kapitalizmu", jak wobec „kolektywizmu marksistowskiego". Z punktu widzenia przedmiotu encykliki - integralnego rozwoju człowieka i ludów, obejmującego nie tylko sferę materialną, ale także duchową - nie są one zdolne do jego zrealizowania. Ich konkurencja, dokonująca się zwłaszcza na terenie krajów rozwijających się, pogłębia tylko ich problemy, poszerzając przepaść między bogatą Północą a biednym Południem. Zrównując w ten sposób obydwa porządki społeczne, encyklika dokonywała daleko idącego uproszczenia. „Kolektywizm marksistowski" był bowiem systemem zamkniętym sztywnymi ramami doktryny filozoficznej i ekonomicznej. Określenie „kapitalizm" wyrażało natomiast ekonomiczny aspekt wolnego społeczeństwa, w którym na zasadzie swobodnej konkurencji ścierały się zarówno podmioty gospodarcze, jak idee czy wierzenia religijne. Jego krytyka ze stanowiska nauki społecznej Kościoła miała w przeszłości inny charakter niż potępienie totalitaryzmów, zawarte na przykład w dwu encyklikach (Divini Redemptoris i Mit brennender Sorge) Piusa XI. Konfrontacja chrześcijaństwa z komunizmem i nazizmem dotyczyła roszczeń do podporządkowania sobie całego człowieka przez te świeckie religie. Kapitalizm zaś nie był żadnym totalitaryzmem. Owszem, stawiał przed ludźmi rozmaite pokusy, ale pozostawiał pole wolnego wyboru, także wartości duchowych. Autorem encyklik jest Papież; on bierze na siebie całą odpowiedzialność za ich treść. Jest oczywiste jednak, że dokumenty nauczania Kościoła są efektem pracy zbiorowej. Pierwsze szkice Sollicitu-do powstawały w środowisku Papieskiej Rady „lustitia et Pax", której szefem był kardynał Roger Etchegeray, od początku pontyfikatu jeden z najbliższych współpracowników Jana Pawła II, późniejszy przewodniczący Komitetu Obchodów Wielkiego Jubileuszu Roku 2000. Specyfika tej dykasterii, podobnie jak sama tematyka encykliki, sprzyjała postawie, którą we Włoszech określa się za pomocą neologizmu terzomondialismo (trudno o inne tłumaczenie niż „trzecioświatowość"). Postawa ta wynika z przekonania, że miejsce Kościoła jest po stronie ubogich - zarówno społeczeństw, jak ludów. W nauce Ewangelii znajduje ona mocne podstawy. Jako narzędzie politycznej analizy sytuacji międzynarodowej prowadzić może na manowce. Encyklika uznawała ideologiczny konflikt dwóch bloków za główną przyczynę niedorozwoju krajów Trzeciego Świata. Z aprobatą potraktowano próbujący przezwyciężyć ten podział ruch państw niezaangażowanych. Dowody na uzasadnienie powyższej tezy były jednak wątłe. Kraje zacofane istotnie nie były w stanie rozwijać się bez pomocy zagranicznej; rzeczywiście, znaczna jej część była marnowana na cele militarne, a także na różne inne „fa-raońskie" fantazje lokalnych przywódców. Konkurencja wielkich mocarstw przynosiła jednak Trzeciemu Światu także spore korzyści. Kiedy ustała w następnej dekadzie, wiele krajów - szczególnie w Afryce - zostało pozostawionych samym sobie. Ich problemy jednak istniały nadal, a niejednokrotnie nawet wzrosły. Nadal szerzyła się korupcja i nieudolność. Wyróżnienie jako osobnej kategorii krajów „na drodze rozwoju" nie uwzględniało ich zróżnicowania, nie przybliżało też odpowiedzi, dlaczego niektóre z nich - jak sławne azjatyckie „tygrysy" - potrafią w krótkim czasie osiągnąć cud gospodarczy, natomiast inne pogrążają się w upadku. „Trzecioświatowość" podpowiadała diagnozę nadmiernie uproszczoną: biedni są pogrążeni w nędzy z winy bogatych. Podsuwała określenia takie, jak „neokolonializm" czy „imperializm", pod którymi bez trudu mogli się podpisać propagandziści Drugiego Świata. Krytyka obydwu bloków tylko pozornie była symetryczna. W chwili opublikowania encykliki „marksistowski kolektywizm" był już martwy. Za kilka lat w krajach, gdzie panował, miała nastąpić restauracja kapitalizmu - otwarta (jak w byłym ZSRR i Europie Środkowo-Wschodniej) bądź zamaskowana ideologicznym frazesem (jak w Chińskiej Republice Ludowej). Komunizm w wersji czystej schronił się do ideologicznych rezerwatów w rodzaju Kuby i Korei Północnej. W końcu 1987 roku ten epokowy zwrot dopiero wisiał w powietrzu. Symetryczne potraktowanie „liberalnego" Zachodu i „kolektywistycznego" Wschodu, oskarżanych na równi o tendencje imperialistyczne i neokolonialistyczne, spotkało się z krytyką wpływowych komentatorów największych gazet amerykańskich. Postawiło też w kłopocie tych przedstawicieli społecznej nauki Kościoła, którzy uprawiają ją na pozycjach dialogu z myślą liberalną, takich jak Michael Novak. Nawet specjalizujący się również w tej dziedzinie biograf Jana Pawła II George Weigel pisze, że „odniesienie do «dwóch bloków» zachęcało do nieporozumień. Trudno jednak tak ważną encyklikę potraktować jako „wypadek przy pracy", spowodowany niewłaściwym doborem doradców i użyciem niefortunnych sformułowań. Papież, który w bezpośrednim doświadczeniu poznał rzeczywistość obydwu totalitaryzmów, a zwłaszcza „realnego socjalizmu", doskonale rozumiał, jaka różnica zachodzi między nimi a wolnym światem. Encyklika była jednak wyraźną zapowiedzią nasilenia się elementów krytyki kapitalizmu i - szerzej - cywilizacji zachodniej, zauważalnej w nauczaniu Jana Pawła II po roku 1989. Wynikała ona z bezpośredniego kontaktu ze współczesnością biednych regionów globu, ale także niepokoju wywołanego sytuacją w krajach wychodzących z komunizmu. Zaraz po ogłoszeniu Sollicitudo rei socialis - po kilkunastu zaledwie miesiącach od poprzedniej wizyty na tym kontynencie - Papież znowu zmierzył się z rzeczywistością Ameryki Łacińskiej, w której buzowały konflikty opisane w jego encyklice. W maju 1988 roku Jan Paweł II odwiedził Urugwaj, Boliwię, Peru i Paragwaj. We wszystkich tych krajach dramatyczna rzeczywistość społeczna skłaniała Kościół do przyjęcia owej „preferencyjnej opcji na rzecz ubogich", o której mówiły społeczne encykliki. Związek między chrześcijaństwem i ubóstwem ukazywał tu swoje najbardziej nieoczekiwane aspekty. Stosunkowo najzamożniejszy z czterech krajów Urugwaj jest zarazem najbardziej z nich zlaicyzowany. Jako niewierzący deklaruje się tam 95 procent ludności, która przyjęła Papieża uprzejmie, ale chłodno, bez widocznych objawów entuzjazmu. Nie zabrakło ich natomiast w Boliwii, najuboższym kraju kontynentu. To tutaj 19 lat wcześniej Ernesto „Che" Guevara zginął, próbując bezskutecznie rozpalić ludową wojnę partyzancką. Papieżowi przyjdzie zmierzyć się z jego legendą w styczniu 1998 roku, podczas obserwowanej przez cały świat z zapartym tchem wizyty na Kubie. Msza na lotnisku El Alto opodal stolicy kraju La Paź na trwałe zapisała się w wizualnych kronikach pontyfikatu, nie tylko z powodu rekordowej wysokości (4200 metrów nad poziomem morza). W filmach i programach telewizyjnych często powracają obrazy drobnej postury górnika, odzianego w indiańskie poncho, który w emocjonalny sposób mówi Janowi Pawłowi II o głodzie i wyzysku, dziękując mu za encykliki społeczne, ale i... zrozumienie dla teologii wyzwolenia. „Wiem - mówił Papież - że istnieje niesprawiedliwość wynagrodzenia przez was otrzymywanego, że koszty utrzymania wzrastają, czyniąc coraz trudniejszym zadaniem zapewnienie godnego utrzymania waszych rodzin. Motywem głębokiego niepokoju są przypadki dzieci, które umierają we wczesnym wieku z powodu niedożywiania. Kościół zawsze uważnie słucha płaczu biedaków i solidaryzuje się z tymi, którzy cierpią wyzysk, głód i nędzę. W sąsiednim Peru sytuacja była jeszcze bardziej dramatyczna. To z tego kraju wywodzili się czołowi teoretycy teologii wyzwolenia. Problemem bardziej aktualnym była jednak zbrojna partyzantka „Świetlistego Szlaku", która ideową inspirację czerpała z komunizmu w jego najbardziej skrajnej, bo maoistowskiej wersji. Dwóch członków tej organizacji, przebranych w mundury policyjne i uzbrojonych w pistolety maszynowe, aresztowano na trasie papieskiego przejazdu. Zamach przygotowywano przed jednym z kościołów w pobliżu figury Madonny, którą Papież miał pobłogosławić. Poprzedniego dnia - 13 maja, przypadała 7 rocznica zbrodniczych strzałów na placu św. Piotra... Nikt jakoś nie zwrócił uwagi na tę zbieżność. Wizyta w Peru trwała niespełna dwa dni - przy zachowaniu nadzwyczajnych środków bezpieczeństwa. Bombę znaleziono między innymi w odległości 150 metrów od stadionu San Miguel, gdzie Papież przewodniczył uroczystości zamknięcia obrad Kongresu Eucharystycznego. Samochód nafaszerowany materiałami wybuchowymi został też odkryty w pobliżu lotniska. Gdy Jan Paweł II jechał do katedry, terrorystom udało się uszkodzić system energetyczny i znaczna część miasta pogrążyła się w ciemnościach. Peruwiańscy księża usłyszeli niepozostawiającą wątpliwości ocenę mieszania katolicyzmu z marksizmem: „Istnieją błędne formy teologii wyzwolenia, według których ubodzy są pojmowani w bardzo zawężony sposób, w kategoriach wyłącznie ekonomicznych. Proponuje się im jako jedyne wyjście walkę klas, dochodząc w ten sposób do rozwiązania w postaci permanentnego konfliktu i wizji utożsamiającej misję Kościoła z fałszywym wyzwoleniem, które z Kościołem nie ma nic wspólnego. Z Limy papieski samolot odleciał do Asunción, stolicy Paragwaju. Od 1954 roku rządził tam w sposób dyktatorski Alfredo Stroes-sner, już 76-letni. Ostentacyjnie podkreślał on swój katolicyzm, ale nie uniknął otwartego konfliktu z Kościołem. Wizyta jeszcze przed jej rozpoczęciem stała się przedmiotem konfrontacji między Stolicą Apostolską a reżimem. Władze nie chciały się zgodzić na spotkanie Papieża z „Budowniczymi Społeczeństwa" - federacją ruchów i organizacji katolickich i innych, pozostających w opozycji wobec dyktatury. Ustąpiły dopiero, kiedy rzecznik Watykanu zagroził -w imieniu przebywającego jeszcze w Boliwii Jana Pawła II - odwołaniem wizyty. Kronikarz papieskich podróży Domenico del Rio, który mógł bezpośrednio obserwować spotkanie w Pałacu Sportu w Asunción, podkreślił jako wyjątkowy fakt, że „uniwersalny pasterz Kościoła katolickiego, głowa Państwa Miasta Watykanu, po raz pierwszy uczestniczy w rozpłomienionej demonstracji przeciwko rządowi, otwarcie i oficjalnie organizowanej przez Kościół. Wśród czterech tysięcy uczestników tego spotkania-wiecu było bardzo dużo młodzieży, członków partii opozycyjnych, a przede wszystkim była plejada organizacji katolickiego laikatu. Na nutę znanej także w Polsce pieśni kościelnej My chcemy Boga śpiewano „My chcemy demokracji, pokoju i wolności". Paragwaj ma w swojej historii unikatowy eksperyment społeczny. W XVII wieku prowadzona przez zakon jezuitów działalność misyjna wśród Indian doprowadziła do stworzenia systemu autonomicznych wspólnot rolniczych - tak zwanych redukcji. Ze względu na totalną ich kontrolę przez zakonników można je uznać za zalążek ustroju teokratycznego, jedynego - poza Państwem Kościelnym w Rzymie z przyległościami - w historii katolicyzmu. Redukcje paragwajskie zostały zlikwidowane dopiero w XVIII wieku w wyniku wojny i wygnania jezuitów. Chociaż pozostały w historii pojedynczym epizodem, to jednak w sposób znamienny ich dzieje wyrażają istniejącą zawsze w chrześcijaństwie tendencję do budowania Królestwa Bożego na ziemi. Owa tendencja była obecna także w społecznej myśli i praktyce katolików z Paragwaju i innych krajów Ameryki Łacińskiej. Jan Paweł II nie szedł tak daleko, niepokoiły go obce - marksistowskie - wpływy w teologii wyzwolenia. Podczas spotkania z paragwajskim dyktatorem bronił jednak prawa chrześcijan do czynnego zaangażowania politycznego: „Nie można zesłać Kościoła do jego świątyń, tak jak nie można odesłać Boga wyłącznie do sumienia ludzi. Słowa te wyrażają istotę sporu Jana Pawła II ze współczesną myślą laicką, a zwłaszcza z jej oświeceniowo-liberalną odmianą. Wyzbyła się ona już dawno antyreligijnego ferworu z czasów rewolucji francuskiej; konsekwentnie jednak domaga się nadal ograniczenia religii do sfery wyłącznie prywatnej, dostrzegając główne zagrożenie dla wolności człowieka w różnego rodzaju odmianach integryzmu i klerykalizmu. Tymczasem praktyka pokazywała, jak dźwięk papieskiego słowa kruszył mury kolejnej dyktatury. Niecałe dziewięć miesięcy po wizycie Jana Pawła II Alfredo Stroessner został obalony przez wojskowy zamach stanu. Stojący na czele zbuntowanych oddziałów generał Andres Rodriguez ogłosił wolne wybory, w wyniku których został wybrany na prezydenta kraju. W następnych wyborach -w 1993 roku - już nie kandydował. „W ciągu lat dziewięćdziesiątych paragwajscy biskupi pozostawali obrońcami demokracji w trudnych warunkach ekonomicznych i politycznych. 5. A MURY RUNĄ... Wydarzenia w Ameryce Łacińskiej, aczkolwiek bardzo ważne dla Kościoła ze względu na demograficzny ciężar tamtejszej społeczności katolickiej, zostały jednak przysłonięte przez to, co zaczęło się równolegle dziać w Europie Środkowo-Wschodniej. W latach sześćdziesiątych w myśli geopolitycznej USA funkcjonowała tak zwana teoria domina. Odnosząc się do sytuacji zwłaszcza w Azji Południowo-Wschodniej, zakładała ona, że opanowanie przez komunistów jednego kraju stwarza warunki do analogicznego przewrotu w następnym i tak dalej, aż do przewrócenia wszystkich kostek. Aby temu zapobiec, Amerykanie interweniowali w Wietnamie, Laosie i Kambodży. Teraz efekt domina dał o sobie znać, chociaż klocki przewracały się w przeciwną stronę. Zaczęło się znowu w Polsce. Upłynęło niewiele miesięcy od wizyty Jana Pawła II, podczas której prawo „Solidarności" do istnienia zostało tak dobitnie i jednoznacznie potwierdzone, kiedy po całym kraju rozlały się kolejne fale - w lutym, kwietniu, maju i sierpniu 1988 - zorganizowanych pod tym hasłem strajków. Jakkolwiek nie przyniosły one bezpośredniego rezultatu, to skłoniły ekipę generała Jaruzelskiego do podjęcia rokowań z opozycją. Do historii przeszły pod nazwą Okrągłego Stołu. Obiektywna ich historia nie została jeszcze napisana i być może nie zostanie napisana nigdy. Nie pretenduje do tego także piszący te słowa, który uczestniczył w różnych fazach negocjacji i prac przygotowawczych jako nieformalny asystent prezesa Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie Andrzeja Stelmachowskiego i sekretarza KIK Andrzeja Wielowieyskiego, a później jako sekretarz Komitetu Obywatelskiego przy przewodniczącym NSZZ „Solidarność" Lechu Wałęsie. Trudność polega przede wszystkim na tym, że w kręgu wyłonionej w sposób dosyć arbitralny reprezentacji opozycji najistotniejsze decyzje zapadały w różnych nieformalnych gronach. Niejawny charakter miały również najważniejsze etapy rozmów z ministrem spraw wewnętrznych, generałem Czesławem Kiszczakiem i innymi przedstawicielami strony rządowej. Właściwy Okrągły Stół, który rozpoczął się 6 lutego 1989 roku w Pałacu Namiestnikowskim w Warszawie, był już tylko fasadowym - bo toczącym się na oczach opinii publicznej - nadawaniem kształtu wcześniejszym ustaleniom. Równie trudne jest sprawiedliwe wyważenie roli Kościoła katolickiego w tym procesie politycznym. Reprezentanci stanowiska skrajnie apologetycznego głoszą, że: „Porozumienia «Okrągłego Stołu» nie były, jak mylnie się do dziś twierdzi, skutkiem rozmów rządowych reprezentantów, ze znanymi, głośno krzyczącymi dysydentami, ani też konsekwencją tajnego kontraktu zawartego w ostatniej fazie «Okrągłego Stołu» w podwarszawskiej Magdalence. Prawda historyczna wyglądała zupełnie inaczej. Porozumienia między władzami a Kościołem zostały osiągnięte dzięki żmudnemu dialogowi, trwającemu ponad 7 lat. Rozmowy prowadzone były w trybie nieoficjalnym, miały jednak oficjalny charakter. Autor tych słów, Peter Raina - Hindus od dziesięcioleci zajmujący się najnowszą historią Polski, z wyboru katolik, jak często zdarza się w takich przypadkach, bywa „bardziej papieski niż papież". Z pozycji polskiego nacjonalizmu zwalcza też lewicowo-laicki nurt dawnej opozycji antykomunistycznej. Stąd zapewne uwaga o „głośno krzyczących dysydentach". Chociaż jego publikacje nie grzeszą obiektywizmem, to jednak są cenne - przytaczają in extenso dziesiątki dokumentów ze źródeł kościelnych. Potwierdzają one, że władze komunistyczne od wprowadzenia stanu wojennego w grudniu 1981 roku traktowały Kościół katolicki jako jedyną reprezentację społeczeństwa. Ten z kolei wziął na siebie ciężar reprezentowania opozycji politycznej, dokonując na jej rzecz wielu interwencji humanitarnych. Sytuacja ta była wygodna dla ekipy rządzące] w Polsce. Doceniała ona autorytet Kościoła, który - to ważne! - nie mógł bezpośrednio zagrozić monopolowi jej władzy. Środowiska katolików świeckich były bardzo zróżnicowane. Część z nich miała za plecami tradycje wieloletniej współpracy z komunistami, od lat stalinowskich tak daleko posuniętej, że w praktyce stali się oni częścią ich obozu. Inni, intelektualiści związani z pismami takimi, jak „Tygodnik Powszechny", „Znak" i „Więź", Klubami Inteligencji Katolickiej, a także wybitni przedstawiciele prawicy narodowej i konserwatywnej, jednoznacznie opowiedzieli się po stronie „Solidarności", reprezentując umiarkowany nurt doradców podziemnego związku zawodowego. Tych najbardziej skłonnych do współpracy generał Jaruzelski obdarował wysokimi stanowiskami w fasadowych instytucjach, stwarzających pozory demokracji, takich jak Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego. Zależało mu jednak na udziale także „niepokornych", znacznie bardziej wiarygodnych. Tworzono nawet w tym celu nowe instytucje, jak Społeczna Rada Konsultacyjna. Strategicznym zamiarem było zapewne uformowanie na tej bazie lojalistycznej „opozycji Jego Królewskiej Mości", spełniającej umiarkowanie krytyczne funkcje, jak posłowie Koła „Znak" w Sejmie lat sześćdziesiątych. „Umiarkowani" katolicy pozostawali jednak na marginesie nielegalnej „Solidarności". Ton nadawali znacznie bardziej radykalni związkowcy, wśród których symboliczną postacią był Lech Wałęsa. Silne wpływy posiadali wówczas działacze lewicy laickiej, o socjaldemokratycznym czy liberalno-demo-kratycznym charakterze. Dopiero istnienie i walka tych środowisk pozwalały Kościołowi instytucjonalnemu oraz związanym z nim katolikom świeckim na zajęcie pozycji centrowej i podejmowanie prób mediacji. Episkopat Polski podjął tę grę - ponad wszelką wątpliwość za przyzwoleniem Jana Pawła II. W sekretnych spotkaniach Lecha Wałęsy, a później także innych działaczy „Solidarności" z ministrem spraw wewnętrznych Czesławem Kiszczakiem i jego współpracownikami uczestniczyli przedstawiciele Kościoła, tacy jak ksiądz Alojzy Orszulik, dyrektor Biura Prasowego Episkopatu Polski, ksiądz Bronisław Dembowski, rektor kościoła św. Marcina w Warszawie, przy którym działał Prymasowski Komitet Pomocy Uwięzionym i Represjonowanym, a także wyżsi rangą przedstawiciele hierarchii, tacy jak sekretarz episkopatu, arcybiskup Bronisław Dąbrowski i ordynariusz diecezji gdańskiej, biskup Tadeusz Gocłowski. 8 lutego 1989 roku, na inauguracji plenarnych obrad Okrągłego Stołu, księża Bronisław Dembowski i Alojzy Orszulik znaleźli się także wśród 57 uczestników podzielonych - mimo kształtu mebla, sugerującego równoprawny charakter uczestników - na reprezentantów strony „rządowej", „opozycyjno-solidarnościowej" i „neutralnej" (do tych ostatnich poza księżmi katolickimi zaliczeni zostali profesorowie Aleksander Gieysztor i Jan Kostrzewski oraz zastępca przewodniczącego Polskiej Rady Ekumenicznej, biskup Kościoła ewangelicko-augsburskiego Janusz Narzyński). Efektem trwających do 5 kwietnia 1989 roku obrad plenarnych i zespołów roboczych, a także - znowu! - spotkań zakulisowych, był uzgodniony, liczący kilkaset stron, tekst porozumień. Bardzo prędko stał się on dokumentem o wyłącznie historycznym charakterze. Polityczne znaczenie miały tylko dwa ustalenia - przywrócenie legalnego bytu NSZZ „Solidarność" oraz ustanowienie dosyć kuriozalnego systemu wyborczego, który z góry przesądzał, że dwie trzecie miejsc w Sejmie przypadnie PZPR i jej sojusznikom, a stanowisko prezydenta - Wojciechowi Jaruzelskiemu. Tę kalkulację unicestwili sami wyborcy, wybierając w pierwszej turze tylko kandydatów rekomendowanych przez Lecha Wałęsę, skreślając natomiast reprezentantów PZPR oraz stronnictw satelickich. W demokratycznie obieranym Senacie Komitet Obywatelski „Solidarność" od razu uzyskał miażdżącą większość. Wybory z 4 czerwca pokazały, że także w systemie „realnego socjalizmu" niemożliwe jest częściowe wprowadzenie demokracji. Ta bowiem jest w gruncie rzeczy niepodzielna. Polska wkroczyła na prowadzącą do niej drogę. Jej etapami były: sformowanie rządu koalicyjnego z opozycyjnym politykiem Tadeuszem Mazowieckim na czele, wolne wybory prezydenckie z grudnia 1990 roku i wreszcie w pełni demokratyczne wybory parlamentarne w rok później. Wydarzenia w Polsce wpłynęły na sytuację w krajach ościennych. 22 sierpnia 1989 roku Rada Najwyższa Litwy unieważniła przystąpienie tej republiki do Związku Radzieckiego; 11 marca 1990 roku przyjęła deklarację niepodległości. Węgry otworzyły granicę z Austrią, umożliwiając własnym obywatelom, ale przede wszystkim 30 tysiącom obywateli NRD ucieczkę na Zachód, 1 października Erich Honecker zgodził się, aby 15 tysięcy jego poddanych, którzy poprosili o azyl w ambasadach RFN w Pradze i Warszawie, mogło wyjechać specjalnymi pociągami za żelazną kurtynę. Po masowych demonstracjach w Lipsku 18 października Honecker podał się do dymisji. Jego następca Egon Krenz nie potrafił powstrzymać protestów - w Berlinie 5 listopada - w których brało udział nawet około pół miliona osób. To z kolei wymusiło zmiany polityczne w Niemczech Wschodnich, które doprowadziły do obalenia muru berlińskiego, a w konsekwencji do zjednoczenia obydwu części Niemiec. Wpływ Papieża stosunkowo silnie zaznaczył się podczas pokojowego przewrotu w najbardziej zlaicyzowanym kraju Europy Środkowej - Czechach. Uroczystość wyniesienia na ołtarze św. Agnieszki Czeskiej - 12 listopada 1989 roku w Watykanie z udziałem 10 tysięcy pielgrzymów z Czech i Słowacji - poprzedziła bezpośrednio „aksamitną rewolucję", jak nazywano wydarzenia, w wyniku których w Pradze został obalony tamtejszy reżim komunistyczny. „Kanonizacja św. Agnieszki, demonstracja ze świeczkami w Bratysławie, Kościół podziemny, religijny «samizdat», to były ogniwa łańcucha, prowadzącego do Listopada. W roku 1986, albo nawet 1985, gromadzono podpisy pod petycją o wizytę Papieża. Wysłaliśmy do Rzymu jakieś 7 tysięcy podpisów. Odpowiedziano nam, że nie ma zaproszenia ze strony władz Czechosłowacji i dlatego Papież nie może przyjechać, chociaż chciałby. Wysłaliśmy wtedy jeszcze jeden list, żeby wziął z Wiednia autobus..." - wspominał były premier Słowacji Jan Czarnogórski. Dzień kanonizacji odcisnął się równie silnie w pamięci samego Jana Pawła II. Cztery lata później, rozmawiając z włoskimi dziennikarzami, przypomniał, jak pielgrzymi skandowali: „Przyjedź do Pragi, Ojcze Święty! Papież do Pragi!". Widział w tym wydarzeniu znak, spiralę, ślad tego, co miało już wkrótce nastąpić. Zauważmy, że drugim ze świętych kanonizowanych tego dnia był brat Albert Chmielowski, bohater młodzieńczej sztuki teatralnej Karola Wojtyły Brat naszego Boga. Wybitny malarz odrzuca w niej karierę artystyczną, ale także pokuse rewolucyjnej walki o zmianę losu ubogich, aby służyć im we franciszkańskim habicie. Papież ukazał go teraz w swojej homilii jako przykład „mesjańskiego wyzwolenia, które przyzwyczailiśmy się nazywać dzisiaj «opcją na rzecz ubogich». Słowa te, jak i całą interpretację postaci brata Alberta, można uznać za jeszcze jedną polemikę z fałszywym - na wzór marksistowskiego komunizmu -pojmowaniem oswobodzenia człowieka. Rewolucja dokonana przemocą zniewoliła jeszcze bardziej narody i wzniosła nowe mury. Teraz padały one na dźwięk słów miłości wypowiadanych przez Kościół, przez wierny mu lud. Niewątpliwie za papieskim przyzwoleniem, a nawet błogosławieństwem, powracający z rzymskich uroczystości kardynał Frantiśek Tomaśek wydał oświadczenie, które w jego imieniu na wiecu w Pradze 24 listopada 1989 roku przeczytał jeden z księży Kościoła podziemnego, Vaclav Mały: „Do obywateli Czech, Moraw i Słowacji! Musiałem milczeć w tym momencie, kiedy zgromadziliście się razem w potężnych demonstracjach przeciwko niesprawiedliwości panującej u nas od ponad czterech dziesięcioleci (...). Podnieście wasz głos jeszcze raz: tym razem w jedności ze wszystkimi innymi obywatelami, Czechami i Słowakami, członkami innych narodowości, wierzącymi i niewierzącymi. Wolność religijna nie może być oddzielona od innych praw człowieka. Wolność jest niepodzielna.... Vaclav Ravel, który pięć dni później został zaprzysiężony jako prezydent Czechosłowacji i w takim charakterze w 1990 roku był gospodarzem wizyty Jana Pawła II, wspominał: „Trudno oceniać ukryte mechanizmy historii (...), ale Papież jest słowiański i przyczynił się do zaistnienia tych wydarzeń. Finałem tej „jesieni ludów" była audiencja udzielona ostatniemu sekretarzowi generalnemu KC KPZR i zarazem pierwszemu i ostatniemu prezydentowi imperium Michaiłowi Gorbaczowowi 1 grudnia 1989 roku w Watykanie, w przeddzień jego spotkania na Malcie z prezydentem USA. Jako głowa państwa radzieckiego spotkał się już z Pawłem VI przewodniczący Rady Najwyższej Nikołaj Podgórny (30 stycznia 1967 roku). Ówczesna „wizyta u Papieża służyła jedynie jednemu celowi - politycznej «neutralizacji» Kurii Rzymskiej, na czym Sowietom zawsze zależało, choćby z uwagi na wciąż niespokojną Polskę. Tym razem szef Związku Radzieckiego po zakończeniu spotkania z Janem Pawłem II powiedział do żony: „Raiso Maksimowna, chcę cię przedstawić najwyższemu autorytetowi moralnemu na ziemi (...). Jest on Słowianinem, jak my. Różnica niebagatelna! W przemówieniu Papieża znalazł się obszerny fragment dotyczący swobód religijnych w ZSRR: „Wydarzenia minionych dekad i bolesne procesy, których ofiarami było tylu obywateli z powodu ich wiary, są szeroko znane. W szczególności dobrze wiadomo, że wiele wspólnot katolickich gorąco oczekuje dzisiaj na możliwość ukonstytuowania się na nowo i radowania przywództwem swoich pasterzy". Jan Paweł II powoływał się, jak w pamiętnym liście do Breżniewa o sprawach polskich, na ustalenia Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Helsinkach. Jego ówczesne wystąpienie, utrzymywane w dyplomatycznym sekrecie, miało charakter defensywny. Teraz mówił między innymi, że spotkanie z prezydentem jest szczególnie znaczące jako znak czasów, które powoli dojrzewały, znak bogaty w obietnice. Przygotowywane i zmieniane do ostatniej chwili przemówienie Michaiła Gorbaczowa wypadło na tym tle raczej blado. Zawierało obietnice nawiązania stosunków dyplomatycznych ze Stolicą Apostolską, a także uchwalenia ciągle pozostającej w fazie przygotowywania ustawy o wolności religijnej. Prezydent zaprosił Papieża do złożenia wizyty w ZSRR. Gest ten powtarzali później podczas spotkań z Janem Pawłem II prezydenci Rosji - Borys Jelcyn i Władimir Putin. Do tej wizyty jednak nie doszło. Jak wiadomo, powodem fiaska tych planów stały się coraz gorsze stosunki Kościoła katolickiego z Patriarchatem Moskiewskim rosyjskiej Cerkwi prawosławnej. Przyjdzie nam jeszcze wrócić do tego problemu, który stał się być może najpoważniejszą porażką Jana Pawła II na tle jego triumfalnego pontyfikatu. Teraz jednak pozostańmy przy osobie ostatniego prezydenta ZSRR. Po dwóch latach od jego wizyty w Watykanie, 25 grudnia 1991 roku, Związek Radziecki przestał istnieć. Wcześniej, 19 sierpnia 1991 roku konserwatywne siły sowieckiego aparatu władzy próbowały odwrócić bieg historii, dokonując zamachu stanu. Następnego dnia Papież, przebywający z wizytą na Węgrzech, podczas mszy na placu Bohaterów w Budapeszcie modlił się, „prosząc Boga, aby oszczędził nowych tragedii temu wielkiemu krajowi, i wzywając Jego pomocy, aby wysiłki dokonane w ostatnich latach dla zwrócenia głosu i godności całemu społeczeństwu nie zostały narażone na niebezpieczeństwo" Zważywszy na okoliczności czasu i miejsca, a szczególnie na wymogi języka uroczystości religijnej, było to całkiem jednoznaczne opowiedzenie się po stronie pozostającego w areszcie domowym prezydenta ZSRR. Jego uwolnienie Stolica Apostolska powitała specjalną depeszą. Autorom najpoważniejszych i najbardziej obszernych biografii Jana Pawła II nie udało się (prawdopodobnie z powodów finansowych) przeprowadzić wywiadów z Michaiłem Gorbaczowem. W pamiętnikach poświęcił on spotkaniom z Papieżem nieco więcej niż stronę, podczas gdy Wojciech Jaruzelski zasłużył na cały rozdział. Również piszący te słowa - mimo wcześniejszych obietnic - uzyskał we wrześniu 1993 roku na ten temat tylko kilka zdań podczas konferencji prasowej w Rzymie. Najobszerniejszą wypowiedź o spotkaniach Gorbaczowa z Janem Pawłem II zawiera jego artykuł opublikowany w turyńskim dzienniku „La Stampa" z 3 marca 1992 roku. Rzuca ona pewne światło na stosunki łączące dwóch mężów stanu, którzy w największym stopniu przyczynili się do likwidacji systemu komunistycznego w Europie. Gorbaczow stwierdza, że podczas ich pierwszego spotkania zrozumiał „rolę Papieża w tworzeniu nowej myśli politycznej (...). Te idee były bardzo podobne do naszych. W myśli tego Papieża zawsze aprobowałem przede wszystkim treści duchowe, wysiłek, aby przyczynić się do wzrostu nowej cywilizacji na świecie. Czy zbieżność nauczania papieskiego z ideami pierestrojki była tylko złudzeniem ostatniego z sowieckich liderów? Dysponujemy na ten temat opinią zupełnie wyjątkową, bo samego Jana Pawła II. Redakcja dziennika „La Stampa", w którym ukazał się artykuł Gorbaczowa, przedrukowany następnie przez 115 gazet z całego świata, poprosiła Papieża o jego skomentowanie. Redaktor naczelny Paolo Mieli i jego zastępca Ezio Mauro zostali przyjęci na prywatnej audiencji. Nie uzyskali wywiadu, ale możliwość przekazania wrażeń i cytatów z tego spotkania. Papież powiedział im, że „ostatnie wydarzenia trzeba jeszcze ocenić w pogłębiony sposób, należy wskazać prawdziwe przyczyny pewnych fenomenów, które nastąpiły. Na przykład ktoś, jak Popper [Karl, wybitny filozof - przyp. J.M.], może być przekonany, że trudności ekonomiczne znajdują się u początków kryzysu w Europie Wschodniej. Oczywiście, ten aspekt istnieje i ma swoją wagę. Nie możemy jednak zapomnieć rzeczy bardzo ważnej: nie był to wyłącznie kryzys komunizmu, była także «pierestrojka». A «pierestrojka» między innymi znaczy «nawrócenie» (...). To znaczy, że w kryzysie, załamaniu i zamieszaniu, jakie nastąpiło i trwa, jest element duchowy, zmiana wewnętrzna. Skądinąd nie może być inaczej. Człowiek jest złożony z dwóch elementów i błędna byłaby wyłącznie duchowa interpretacja wydarzeń na Wschodzie, podobnie jak błędna byłaby interpretacja tylko materialna, niezdolna spojrzeć dalej niż ekonomiczny wymiar kryzysu. Bez refleksji nad tą opinią trudno zrozumieć wyrażone niewiele lat później przez Jana Pawła II oceny przyczyn i następstw kryzysu systemu socjalistycznego. Aprobata, a nawet modlitwa (mówił o nich dziennikarzom w samolocie podczas podróży do Korei Południowej) w intencji pierestrojki, miały nie tylko taktyczne znaczenie. Innym określeniem próby reformy ZSRR była przecież głasnost, a więc jawność, umożliwiająca przywrócenie prawdy w życiu publicznym. Na tle dziejów rosyjskiej myśli i praktyki politycznej Michaiła Gorbaczowa należy zaliczyć do „zapadników", a więc reformatorów dostrzegających przyszłość swojego kraju w upodobnieniu go do Zachodu. Tylko z takich pozycji mógł on dostrzec w słowiańskim Papieżu „najwyższy autorytet moralny świata". Znamienne, że nie szukał go w prawosławiu. Jako długoletni członek kierownictwa i najwyższy szef państwa radzieckiego zbyt dobrze wiedział, jak bardzo Cerkiew jest skorumpowana i przeżarta agenturą KGB. Nie pasował do wyrastającej za jego plecami bolszewicko-narodowo-prawosławnej konstelacji, która w przyszłości miała dostrzec w katolicyzmie jednego z głównych wrogów. Dla Jana Pawła II obalenie komunizmu nie oznaczało wcale powrotu do stanu idealnego, w którym swobodne ścieranie się interesów ekonomicznych zapewni rozwój gospodarczy i powszechny dobrobyt. Charakterystyczne, że w momencie zwycięstwa nawiązał on do klasycznej nauki społecznej Kościoła, która była reakcją na zaistnienie ruchu socjalistycznego. Okazją stała się setna rocznica encykliki Leona XIII, zaczynającej się od słów Rerum novarum. Poprzednicy Jana Pawła II, poczynając od jej 40-lecia po 90-lecie, ogłaszali dokumenty, które przypominały ją, jednocześnie aktualizując, podkreślano w ten sposób, że to, co zostało nazwane „doktryną społeczną", „nauczaniem społecznym" czy też „magisterium społecznym" Kościoła, pozostaje oparte na niezmiennym fundamencie, chociaż jest dostosowywane do zmieniającej się sytuacji społecznej i ekonomicznej. Encyklika Rerum nouarum miała odpowiedzieć na wyzwanie stworzone przez kwestię robotniczą - to znaczy pojawienie się wielkich rzesz najemnych pracowników zakładów przemysłowych, wyzyskiwanych przez pracodawców i pozbawionych tak praw, jak podstawowych środków do godnego życia. Jak wiadomo, rozmaite nurty katolicyzmu społecznego borykały się z tym problemem już w pierwszej połowie XIX wieku, chrześcijańskie korzenie, a przynajmniej zabarwienie, miały też różne wersje socjalizmu utopijnego. Z wielu powodów papiestwo pozostało daleko w tyle, nawet za niektórymi biskupami niemieckimi. Okopało się na pozycjach obrony monarchicznego ładu, z trudem akceptując nawet kapitalizm. Przybierający na sile ruch robotniczy znalazł natomiast ideową bazę w ateistycznej i antychrześcijańskiej filozofii marksizmu. Jeśli encyklika Leona XIII była reakcją, to przynajmniej o pół wieku spóźnioną. Tymczasem wywiedziony z pism Karola Marksa i jego następców komunizm stał się już oficjalną ideologią jednego z największych państw świata, atrakcyjną także dla robotników w krajach kapitalistycznych. Encykliki społeczne, rozwijające i uwspółcześniające myśli Rerum novurum, a także towarzysząca im praca katolickich filozofów i ekonomistów, proponowały korekty ustroju gospodarczego opartego na prywatnej własności środków produkcji. Stały się one ideowym fundamentem partii chrześcijańsko-demokratycznych i związanych z nimi związków zawodowych, a te zaś - obok konkurencyjnego nurtu socjaldemokratycznego - podstawowym motorem zachodniego państwa opiekuńczego. Mimo to trudno było mówić, że katolicka nauka społeczna odniosła sukces w praktyce. Jej bardziej radykalne pomysły - jak korporacjonizm - pozostały konstrukcjami teoretycznymi, a tam, gdzie próbowano je zastosować, przyniosły raczę] opłakane rezultaty. Tymczasem w stulecie Rerum novarum otwierała się sytuacja zasadniczo nowa: jeśli celem „nieśmiertelnego dokumentu" (CA i Leona XIII była odpowiedź na wyzwanie marksistowskiej wersji socjalizmu, to ta alternatywa roztapiała się w promieniach słońca „jesieni ludów" jak przedwczesny śnieg w październiku. Miał to być dowód, że tylko filozofia społeczna oparta na nauce Kościoła może przynieść rozwiązanie problemów współczesności. Na niej bowiem opierała się owocna działalność milionów ludzi, którzy „działając indywidualnie czy łącząc się na różne sposoby w grupy, stowarzyszenia i organizacje, tworzyli jakby wielki ruch obrony osoby ludzkiej i ochrony jej godności, przez co przyczyniali się pośród zmiennych wydarzeń dziejowych do budowania społeczeństwa bardziej sprawiedliwego, a przynajmniej przeciwstawiali się niesprawiedliwości i próbowali ją ograniczyć" (CA 3). Już to stwierdzenie mogło być uznane za przejaw, jeśli nie triumfalizmu, to przynajmniej wishful thinking. Wśród uczestników wydarzeń, jakie rozgrywały się w Polsce w latach osiemdziesiątych, a w innych krajach Europy Środkowej i Wschodniej latem oraz jesienią 1989 roku, było wielu wierzących chrześcijan. Zapewne większość z nich - jak katolicy w Polsce czy protestanci w NRD -znajdowała w religii moralne oparcie, a nawet inspirację do walki z totalitaryzmem. Nie oznacza to jednak, aby w jakiś szczególny sposób kierowali się nauką społeczną Kościoła. Nawet w Polsce pozostawała ona po wojnie bardzo mało znana, uprawiano ją w sposób teoretyczny na nielicznych uczelniach katolickich. Zarówno w opozycji lat siedemdziesiątych, jak i w „Solidarności" nurt chadecki nie zaznaczył się wyraźnie, a uprawiane przez elitę tego ruchu poszukiwania programowe miały charakter eklektyczny, zmierzając raczej w kierunku reformowania różnych instytucji „realnego socjalizmu". Dla robotniczych „praktyków" znamienna może być cytowana już wypowiedź Lecha Wałęsy, który nie musiał studiować encyklik, bo przecież zgadzał się z Papieżem. Nie umniejsza to w niczym faktu, że większość członków podziemnego ruchu związków zawodowych, a prawdopodobnie także większość społeczeństwa polskiego, uznawała w tych latach Jana Pawła II za moralnego i politycznego przywódcę narodu. Papież niekoniecznie jednak musiał oznaczać - Kościół, a Kościół - jego naukę społeczną. W jeszcze mniejszym stopniu w krajach takich jak Czechy czy NRD. Jan Paweł II powoływał się jednak na encyklikę swojego poprzednika przede wszystkim po to, aby ukazać zwycięstwo antropologii chrześcijańskiej nad ateistyczną, a także aby wskazać na potrzebę „nowej ewangelizacji". Kościół bowiem: „zdolny jest dzisiaj, tak jak za czasów Leona XIII, wskazywać słuszną drogę i podejmować wielkie wyzwania współczesnej epoki, podczas gdy ideologie tracą wiarygodność. Tak jak wówczas, trzeba dziś powtórzyć, że nie ma prawdziwego rozwiązania «kwestii społecznej» poza Ewangelią i że «rzeczy nowe» mogą w niej odnaleźć swoją przestrzeń prawdy i odpowiedni fundament moralny" (CA 5). Nie ma miejsca, aby szerzej tutaj zajmować się encykliką Rerum novarum na tle czasów, w których została ogłoszona. Podjęta w niej obrona godności robotników, ich prawa do zrzeszania się, ograniczania liczby godzin pracy, należnego odpoczynku czy szczególnej ochrony kobiet i dzieci nie była bardzo prekursorska, albowiem o realizację tych postulatów ruch robotniczy walczył już od dłuższego czasu, a w najbardziej rozwiniętych krajach Europy także państwa zaczęły je wcielać w życie. Prawdziwe novum polegało na tym, że o problemach tych wypowiadał się, w sposób tak stanowczy, Kościół. „W czasach Leona XIII taka koncepcja prawa-obowiązku Kościoła [zajmowanie się sprawami społecznymi] bynajmniej nie była powszechnie przyjęta. Przeważała bowiem podwójna tendencja: jedna, ukierunkowana na ten świat i na życie doczesne, dla której wiara miała pozostawać czymś obcym, i druga zwrócona ku zbawieniu wyłącznie pozaziemskiemu, które jednak nie oświecało i nie kształtowało obecności człowieka na tej ziemi. Stanowisko Papieża, wyrażone w encyklice Rerum novarum, niejako nadawało Kościołowi «uprawnienia obywatelskie» w zmiennych rzeczywistościach życia społecznego; w późniejszym okresie prawa te miały jeszcze zostać potwierdzone" (CA 5). Jan Paweł II bronił ich przede wszystkim w swoim - i swojego Kościoła - imieniu. Kwestionował charakterystyczny dla współczesności podział sfer sacrum i profanum. Prawomocność nauczania społecznego płynęła z wiecznie prawdziwego depozytu wiary, ale i odwrotnie - tak wyraźne zaangażowanie Kościoła w „rzeczywistości ziemskie" miało być środkiem umacniania i szerzenia tejże wiary. Autor Centesimus annus znajdował w oddalonej o całe stulecie encyklice swojego poprzednika oceny, które mogły się odnosić także do sytuacji współczesnej. Wyrażał na przykład nadzieję, że nie trzeba będzie powtarzać napisanego w czasach rozkwitu „dzikiego kapitalizmu" potępienia sytuacji, gdy pracownik zgadza się na pogorszenie warunków kontraktu, zmuszony koniecznością. Podejmował także zawartą w Rerum novarum krytykę dwóch konkurencyjnych filozofii społecznych: socjalizmu i liberalizmu. Zarzuty przeciwko pierwszej z nich Leon XIII zawarł w pierwszej części dokumentu, poświęconej obronie własności prywatnej; drugiej nie poświęcił nawet osobnego rozdziału, zajmując się nią przy okazji obowiązków państwa. Nie może ono ograniczać się tylko do starań o dobro obywateli żyjących w dobrobycie, zaniedbując resztę. Naruszałoby to bowiem zasadę sprawiedliwości. Jan Paweł II znajdował tu dowód ciągłości istnienia w Kościele owej „opcji preferencyjnej na rzecz ubogich", o której mówił nędzarzom Ameryki Łacińskiej. Przede wszystkim jednak dostrzegał w dziele swego poprzednika umiejętność antycypowania zła, jakim stał się komunizm. Zawarte w dokumencie „opisy sytuacji historycznej okazały się, w świetle tego, co nastąpiło później, zaskakująco trafne. Potwierdziły to w szczególności wydarzenia ostatnich miesięcy roku 1989 i pierwszych miesięcy roku 1990" (CA 12). Jan Paweł II podkreśla, że Leon XIII zauważał przede wszystkim dalekosiężne konsekwencje nabrzmiewającej groźnie „kwestii robotniczej". Niesprawiedliwości, jakich doznawał proletariat w krajach od niedawna uprzemysłowionych, doprowadzić miały do poszukiwania rozwiązań radykalnych, odwracających sytuację bogatych i biednych, w rzeczywistości działając na szkodę tych ostatnich. „Lekarstwo miało się w ten sposób okazać gorsze od samej choroby" (CA 12). Proletariacka rewolucja zrodziła system totalitarny, który mógł być obalony dopiero przez robotników kierujących się - jak pamiętamy -społeczną nauką Kościoła. Zauważmy, że ten sposób argumentowania powraca bardzo często w dokumentach pontyfikatu Jana Pawła II. W orędziu na Światowy Dzień Pokoju 1 stycznia 2003 roku, nawiązując do ogłoszonej czterdzieści lat wcześniej encykliki Jana XXIII Pacem in tenis, Papież podkreśla profetyczną trafność zawartych tam ocen sytuacji międzynarodowej. Dwa lata przed jej ogłoszeniem - w 1961 roku -zbudowano mur berliński, pieczętując w ten sposób podział Niemiec i całej Europy. Nasilała się zimna wojna, a konflikt jądrowy wisiał na włosku. „Mimo (...) zagrożenia wojną coś innego dochodziło do głosu w zdarzeniach przeżywanych przez ludzi - coś, w czym papież dostrzegł obiecujący początek duchowej rewolucji" pisze Jan Paweł II, który okazał się jednym z głównych protagonistów przełomu zapowiedzianego przez jego poprzednika. „Mając na uwadze wzrastającą świadomość praw człowieka, zarówno w skali narodowej, jak i międzynarodowej, papież Jan XXIII dostrzegł intuicyjnie wewnętrzną siłę tego zjawiska i niezwykłą możliwość zmiany historii. Szczególnym tego potwierdzeniem były wydarzenia, do jakich niewiele lat później doszło zwłaszcza w Europie Środkowej i Wschodniej. Dowód taki - nazwijmy go apologetycznym dowodem z historii - ma jednak poważne konsekwencje dla nauczania głowy Kościoła. Probierzem jego prawdziwości staje się już nie tylko Objawienie, ale przebieg wydarzeń dziejowych. Ponieważ dotyczą one całej ludzkości, ich interpretacja zyskuje walor uniwersalny. Obowiązuje nie tylko wiernych Kościoła katolickiego, czy w ogóle chrześcijan, lecz także wyznawców innych religii, agnostyków czy wręcz ateistów. Tymczasem wobec historii dopuszczalne są rozmaite interpretacje. Na przykład wątpliwe jest prekursorstwo Kościoła w odkryciu praw człowieka. Można, rzecz jasna, wywodzić je z Ewangelii, przypomnieć, że samo pojęcie osoby po raz pierwszy wystąpiło u filozofa chrześcijańskiego Boecjusza. Nie zmienia to jednak faktu, że nowoczesne sformułowanie doktryny praw człowieka nastąpiło na gruncie owego „oświeceniowego racjonalizmu", z którym Jan Paweł II tak często wchodzi w polemikę. Kościół katolicki natomiast zaliczał ją w poczet błędów nowoczesności. Apologetyczny sposób użycia argumentacji historycznej sprowadza chrześcijaństwo do rzędu jednej z konkurencyjnych doktryn społecznych. Jest przede wszystkim zawodny. Ktoś mógłby przecież zasadnie postawić pytanie, czy posłanie Ewangelii okazałoby się mniej obowiązujące, gdyby w Europie Środkowej i Wschodniej nie nastąpił kryzys „realnego socjalizmu"? Czy straciło swą ważność pod rządami papieży, którzy - jak Pius IX - nie tylko o prawach człowieka nie nauczali, ale wręcz przeciwnie - głosicieli tej doktryny uważali za najgroźniejszych wrogów Kościoła i ustanowionego przez Boga porządku? Przekonanie o historycznym zwycięstwie katolickiej nauki społecznej nad komunizmem ma jednak uzasadnić tezę, że ten ostatni opiera się na fałszywej podstawie. „Jeśli zapytamy dalej, skąd bierze się ta błędna koncepcja natury osoby i «podmiotowości» społeczeństwa, musimy odpowiedzieć, że pierwszym jej źródłem jest ateizm. Odpowiadając na wezwanie Boga, zawarte w samym istnieniu rzeczy, człowiek uświadamia sobie swą transcendentną godność. Każdy człowiek winien sam dać tę odpowiedź, która jest szczytem jego człowieczeństwa, i żaden mechanizm społeczny czy kolektywny podmiot nie może go zastąpić. Negacja Boga pozbawia osobę jej fundamentu, a w konsekwencji prowadzi do takiego ukształtowania porządku społecznego, w którym ignorowana jest godność i odpowiedzialność osoby. Ateizm, o którym mowa, jest zresztą ściśle związany z oświeceniowym racjonalizmem, który pojmuje rzeczywistość ludzką i społeczną w sposób mechanistyczny" (CA 12). Komunizm, to znaczy pozbawienie człowieka wszystkiego, co mógłby „nazwać swoim", a więc własności prywatnej i możliwości realizowania się dzięki indywidualnej przedsiębiorczości, wypływa więc w prostej linii z odrzucenia wiary w Boga. Jest to w gruncie rzeczy przyjęcie teorematu Marksa i Engelsa, chociaż wnioski z niego płyną odmienne. „Dialektyczny materializm" niemieckich filozofów wiązał odrzucenie wiary w Boga z likwidacją własności prywatnej. Przesądzało to także o przyjęciu niemoralnych środków walki. „Te ateistyczne korzenie decydują też o wyborze środków działania właściwym dla socjalizmu, który zostaje potępiony w Rerum novarum. Mamy tu na myśli walkę klas" (CA 14) - pisał Jan Paweł II. Ateizm, walka klas, likwidacja własności prywatnej -wszystko to miało służyć budowie społeczeństwa jutra. Papież stwierdza, że zamiar ten zakończył się fiaskiem. Jak każdy model idealny i ten ma swoje wady. Nie trzeba daleko szukać, aby znaleźć rozwiązania systemowe niemieszczące się w alternatywie: ateistyczny komunizm lub społeczeństwo zachowujące wiarę w Boga i własność prywatną. Pomińmy już nawet to, że autor encykliki niejako mimochodem odbiera prawomocność wszelkim pomysłom „komunizmu chrześcijańskiego", który także próbowano wywieść z Ewangelii. Jan Paweł II zauważa jednak przede wszystkim, że „istnieją też inne siły społeczne i nurty ideowe, które przeciwstawiają się marksizmowi, tworząc systemy «bezpieczeństwa. Wielka Rewolucja Francuska mogła zostać uznana za wydarzenie pozytywne. Papież wyniósł na ołtarze niektóre z jej ofiar, naruszając - podobnie jak w przypadku meksykańskiej i hiszpańskiej wojny domowej - tabu politycznej poprawności, ale nie posunął się do potępienia katów sprzed dwóch stuleci. Polemikę z dziedzictwem rewolucji francuskiej podjął natomiast, odpowiadając na pytania Yittoria Messoriego w książce Przekroczyć próg nadziei. Znajdujemy tu rozwinięcie sformułowania „oświeceniowy racjonalizm", użytego w Centesimus annus: „Mniej więcej w sto pięćdziesiąt lat po Kartezjuszu stwierdzamy, jak wyłączono poza nawias to wszystko, co jest istotowo chrześcijańskie w tradycji myśli europejskiej. Protagonistą staje się tutaj epoka oświeceniowa we Francji. Oświecenie to definitywna afirmacja czystego racjonalizmu. Rewolucja francuska podczas terroru zburzyła ołtarze poświęcone Chrystusowi, powaliła przydrożne krzyże, wprowadziła natomiast kult bogini rozumu. Na gruncie tego kultu deklarowała wolność, równość i braterstwo. W ten sposób duchowe, a w szczególności moralne dziedzictwo chrześcijaństwa zostało wyrwane ze swego podłoża ewangelicznego, do którego trzeba go znów doprowadzić, by odnalazło swoją pełną żywotność (...). Bóg obecny w świecie wydawał się niepotrzebny dla umysłowości wykształconej na przyrodniczym poznaniu świata. Podobnie Bóg działający w człowieku miał stać się niepotrzebny dla nowoczesnej świadomości, dla nowoczesnej nauki o człowieku, badającej mechanizmy świadome i podświadome jego postępowania. Racjonalizm oświeceniowy wyłączył prawdziwego Boga, a w szczególności Boga Odkupiciela poza nawias. Co to oznaczało? Oznaczało to, że człowiek powinien żyć, kierując się własnym rozumem, tak jakby Bóg nie istniał (...). Racjonalizm oświeceniowy mógł się zgodzić na Boga pozaświatowego, zwłaszcza że jest to tylko niesprawdzalna hipoteza. Konieczne jednak było, by takiego Boga wyeliminować ze świata. I oto teraz, dwa stulecia po tamtej rewolucji dokonały się wydarzenia „nie do pomyślenia bez nieograniczonego zaufania Bogu, który jest Panem historii i sam kształtuje serce człowieka" (CA 25). Wkroczył on w proces dziejowy za pośrednictwem mas prowadzących pokojową walkę. Siła ducha ewangelicznego i woli dialogu zwyciężyła w zmaganiach z przeciwnikiem pozbawionym zasad moralnych. Jest to przestroga dla wszystkich, którzy w imię realizmu politycznego zasad tych chcieliby się wyrzec. Wydarzenia te rozegrały się przede wszystkim w Europie Środkowej i Wschodniej, w tym znaczącym roku 1989, ale nie tylko. W ciągu całej dekady dyktatorskie formy rządów upadały w niektórych krajach Ameryki Łacińskiej, a także w Afryce i w Azji. „Ważnym, a nawet decydującym czynnikiem tego procesu była działalność Kościoła w obronie i dla umocnienia praw człowieka" (CA 22). Papież powraca do doświadczenia Polski. Tam bowiem rozpoczął się „zasadniczy kryzys ustrojów, które chcą uchodzić za formę rządów czy wręcz za dyktaturę robotników" (CA 23). Tymczasem to właśnie oni - występując w imię solidarności - pozbawili prawomocności ideologię powołującą się na ich dobro. Istotne, że posługiwali się jedynie bronią prawdy i sprawiedliwości. Obalili w ten sposób jeden z najważniejszych dogmatów fałszywej doktryny. „Podczas gdy marksizm uważał, że jedynie zaostrzając sprzeczności społeczne, można je rozwiązać przez gwałtowne starcie, to walka, która doprowadziła do upadku marksizmu, poszukuje wytrwale wszelkich dróg pertraktacji i dialogu, daje świadectwo prawdzie, odwołuje się do sumienia przeciwnika i usiłuje rozbudzić w nim poczucie wspólnej ludzkiej godności" (CA 23). W ten sposób metodami pokojowymi przezwyciężony został podział Europy, usankcjonowany przez układy jałtańskie, chociaż wydawało się, że może go naruszyć tylko nowa wojna światowa. Zdecydowanie mniejszą wagę przykłada autor encykliki do materialnych czynników kryzysu systemu komunistycznego. W istocie rzeczy i one nie mają charakteru technicznego, ale duchowy, są bowiem „pogwałceniem praw człowieka do inicjatywy, własności i do wolności w dziedzinie ekonomicznej" (CA 24). Te jednak dotyczą tylko części natury ludzkiej. Człowieka można bowiem zrozumieć tylko w kontekście kultury, której osią jest postawa wobec tajemnicy Boga. Jan Paweł II pisze, że pozytywne i negatywne konsekwencje wydarzeń roku 1989 dotyczą całej rodziny ludzkiej. Na pierwszym miejscu wymienia spotkanie pomiędzy Kościołem a ruchem robotniczym. Ten ostatni wyzwolił się spod wpływu fałszywej ideologii marksizmu, z jego teoriami materialistycznymi i ekonomicznymi. Nie oznacza to jednak końca niesprawiedliwości i ucisku. Kościół zatem ofiarowuje robotnikom swoją doktrynę społeczną i naukę o osobie ludzkiej. Wykluczone są jednak próby - nawet podejmowane w szczerych intencjach - godzenia marksizmu z chrześcijaństwem. Nie pada tu określenie „teologia wyzwolenia", ale odniesienie do niej podkreśla wzmianka o krajach Trzeciego Świata, poszukujących drogi rozwoju. Drugie następstwo roku 1989 dotyczy narodów Europy. Papież wzywa do przezwyciężenia jej podziału przez solidarność krajów bogatych z biedniejszymi, wyzwolonymi z pęt nieefektywnego systemu gospodarczego, a także przez budowę ponadpaństwowych instytucji, wspólnych dla całego kontynentu. Encyklika stanowi swego rodzaju przewodnik z radami dla krajów, które oswobodziły się z systemu socjalistycznej gospodarki państwowej. Jak jego poprzednik sprzed stulecia, Jan Paweł II zdecydowanie opowiada się za własnością prywatną, nawiązując do klasycznego twierdzenia nauki katolickiej o jej społecznym charakterze, wynikającym z prawa powszechnego przeznaczenia dóbr. Ważniejsze jest jednak w tym kontekście jasne stwierdzenie, że „zarówno wewnątrz poszczególnych narodów, jak i w relacjach międzynarodowych wolny rynek jest najbardziej skutecznym narzędziem wykorzystania zasobów i zaspokajania potrzeb" (CA 34). Nie wszystkie jednak - zarówno te społeczne, jak indywidualne mogą być w ten sposób zaspokojone. Papież rozważa pytanie: czy klęska komunizmu oznacza zwycięstwo kapitalizmu? Odpowiedź jest złożona: „Jeśli mianem «kapitalizmu» określa się system ekonomiczny, który uznaje zasadniczą i pozytywną rolę przedsiębiorstwa, rynku, własności prywatnej i wynikającej z niej odpowiedzialności za środki produkcji, oraz wolnej ludzkiej inicjatywy w dziedzinie gospodarczej, na postawione wyżej pytanie należy z pewnością odpowiedzieć twierdząco, choć może trafniejsze byłoby tu wyrażenie «ekonomia przedsiębiorczością «ekonomia rynku» czy po prostu «wolna ekonomia». Ale jeśli przez «kapitalizm» rozumie się system, w którym wolność gospodarcza nie jest ujęta w ramy systemu prawnego, wprzęgającego ją w służbę integralnej wolności ludzkiej i traktującego jako szczególny wymiar tejże wolności, która ma przede wszystkim charakter etyczny i religijny, to wówczas odpowiedź jest zdecydowanie przecząca" (CA 34). Znajdujemy tu zatem postulat podporządkowania życia gospodarczego wyższym wartościom duchowym, a nie tylko prostej zasadzie maksymalizacji zysku. Łatwiej go oczywiście przełożyć na normy moralne obowiązujące jednostki niż na rozwiązania systemowe w dziedzinie gospodarki. Jest to jednak kłopot całej katolickiej nauki społecznej. Wydaje się, że w praktyce najbliżej tych wskazań była polityka „społecznej gospodarki rynkowej", realizowana przez chrześcijańsko-demokratyczne rządy w Niemczech po drugiej wojnie światowej. Zaowocowała ona stosunkowo stabilnym i dobrze funkcjonującym „państwem dobrobytu", które jednak - tak w RFN, jak w innych krajach - okazało się hamulcem rozwoju gospodarczego. Stąd wyraźna w latach dziewięćdziesiątych tendencja do demontażu niektórych jego urządzeń, powrót do kapitalizmu może nie „dzikiego", ale na pewno „drapieżnego". Kraje przechodzące transformację znalazły się w sytuacji jeszcze trudniejszej. Nawet w Polsce, w której głos Papieża był najbardziej słuchany, zetknięcie z nową rzeczywistością było bardzo brutalne. I do tego tematu przyjdzie nam jeszcze powrócić, albowiem stworzy on nowe wyzwanie także dla Papieża. Encyklika Centesimus annus stanowiła zamknięcie jego rachunków z totalitaryzmem i dyktaturami. Definiując formy politycznego zniewolenia, Jan Paweł II nawiązuje znowu do kluczowego dla współczesnej wersji katolickiej nauki społecznej pojęcia rozwoju. Powinien on dotyczyć całej osoby ludzkiej, a nie tylko gospodarczych aspektów jej życia. Jego ukoronowaniem jest możliwość nieskrępowanego prawa - obowiązku szukania Boga, poznawania go i życia zgodnie z tym poznaniem. Natomiast „w ustrojach totalitarnych i autokratycznych została doprowadzona do ostateczności zasada pierwszeństwa siły przed rozsądkiem. Zmuszono człowieka do poddania się światopoglądowi narzuconemu siłą, a nie wypracowanemu przez wysiłek własnego rozumu i korzystanie z własnej wolności. Należy tę zasadę odwrócić i uznać w całości prawa ludzkiego sumienia, związanego tylko prawdą, czy to naturalną, czy to objawioną. Uznanie tych praw stanowi pierwszą zasadę wszelkiego porządku politycznego prawdziwie wolnego" (CA 29). Zauważmy tu nie tylko wizję zorientowanego ku Bogu rozwoju ludzkości, ale także prawdziwie oświeceniową nutę optymizmu wynikającego z przekonania, że w warunkach wolności człowiek posługujący się zdrowym rozsądkiem wybierze prawdę i dobro. Nie cały zatem „oświeceniowy racjonalizm" - o którym będzie mowa nieco później w wywiadzie Messoriego - jest do odrzucenia. W klasycznej już na gruncie filozofii katolickiej analizie totalitaryzmu Jacąues Maritain pokazywał między innymi, jak państwo staje się rzeczywistością absolutnie suwerenną i absolutnie suwerennym regulatorem doczesnego życia ludzi, a zatem aktów sumienia, które takie życie implikuje. Totalitaryzm jest formą bałwochwalstwa. Dotyczy ono „nie tylko fałszywych kultów pogańskich. Pozostaje stałą pokusą wiary. Polega na ubóstwieniu tego, co nie jest Bogiem. Ma ono miejsce wtedy, gdy człowiek czci i wielbi stworzenie zamiast Boga, bez względu na to, czy chodzi o innych bogów, czy o demony (na przykład satanizm), o władzę, przyjemność, rasę, przodków, państwo, pieniądze itd.. Państwo roszczące sobie prawo do kontroli sumień obywateli zostaje więc postawione w szeregu innych fałszywych religii. Kwitując klęskę dyktatorskich reżimów, Jan Paweł II przestrzega, że nie jest ona ostateczna. Występujące w różnych formach totalitaryzm i autokratyzm mogą się znowu odrodzić. Dlatego uznanie prawa ludzkiego sumienia za „pierwszą zasadę wszelkiego porządku politycznego" wymaga stałego potwierdzenia. Jako szczególne dla niej zagrożenie Papież wymienia - obok fundamentalizmu religijnego (z kontekstu wynika, że chodzi o islam), ograniczającego swobody mniejszości wyznaniowych - „przesadną propagandę wartości czysto utylitarnych, rozbudzającą instynkty i niepohamowaną chęć natychmiastowego zaspokojenia wszystkich pragnień, co utrudnia uznanie i poszanowanie hierarchii prawdziwych wartości ludzkiej egzystencji" (CA 29). Filozofia i praktyka konsumizmu staje się w tym ujęciu narzędziami nowego zniewolenia. Myśl Jana Pawła II spotyka się tu z tymi nurtami ruchu przeciwników globalizacji, które kontestują działalność wielkich ponadnarodowych koncernów nakręcających w swoim interesie spiralę podaży i popytu luksusowych dóbr. Jeszcze jedno pytanie powinno być w tym kontekście postawione. Istniały - w latach trzydziestych, ale i w ostatnich dekadach XX wieku - reżimy autorytarne deklarujące katolicki charakter państwa. Klasycznym przykładem jest tu dyktatura generalissimusa Franco w Hiszpanii. Z niektórymi z nich Jan Paweł II miał okazję do osobistej konfrontacji, jak było to na Filipinach, w Chile i Paragwaju. Czy Kościół katolicki już na zawsze uodpornił się na pokusę kształtowania sumień środkami przymusu? Nie przestaje przecież głosić, że to on jest depozytariuszem prawdy absolutnej. Jan Paweł II podkreśla jednak „prawo do odkrycia i przyjęcia w sposób wolny (podkreślenie - J.M.) Jezusa Chrystusa, który jest prawdziwym dobrem człowieka" (CA 29). Wyklucza to wszelki przymus w sferze religijnej. Również w innych, poza wyznaniową, dziedzinach prawa człowieka stały się już na trwałe częścią nauczania Kościoła. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Jan Paweł II przygotowywał encyklikę Centesimus annus, amerykański socjolog pochodzenia japońskiego Francis Fukuyama pracował nad książką, której tytuł stał się jedną z tez filozofii społecznej najgoręcej chyba dyskutowanych w całej dekadzie lat dziewięćdziesiątych. Główną myśl wykładał artykuł, opublikowany podczas gorącego lata 1989 roku, Koniec historii?. Jego autor dowodził, że liberalna demokracja stanowi „ostatnie stadium ideologiczne ludzkości" i „końcowe stadium ludzkiego rządu". Jednym słowem, tytułowy „koniec historii". Świadczyć miały o tym wydarzenia drugiej połowy XX wieku, kiedy ta właśnie forma rządów zyskiwała na świecie rozszerzający się konsensus społeczny, wygrywając konkurencję z monarchią dziedziczną, faszyzmem, a stosunkowo niedawno z komunizmem. Do upadku tych systemów prowadziły zawarte w samej ich istocie poważne wady i nieracjonalności. Fukuyama przyznawał, że również liberalna demokracja nie jest ich pozbawiona. Wynikają one jednak z niepełnego zastosowania dwóch jej podstawowych zasad - wolności i równości - nie zaś z samej jej istoty, jak w innych ustrojach. Rzecz jasna nie wszystkie kraje są w stanie osiągnąć ten ideał, niektóre nawet mogą cofnąć się do bardziej prymitywnych form, takich jak dyktatura wojskowa czy teokracja, niemniej tam, gdzie został zrealizowany, stanowi on końcowe, najdoskonalsze stadium rozwoju ludzkości. Wychodząc z podobnych - optymistycznych - przesłanek, Jan Paweł II dochodził jednak do znacznie bardziej pesymistycznych wniosków. Nie tylko zauważał, co czynił zresztą również Fukuyama, że możliwy jest regres od ustrojów demokratycznych do przezwyciężonych już pozornie formacji politycznych. Potwierdziły to wydarzenia przełomu tysiącleci: odrodzenie nacjonalizmów oraz związanych z nimi wojen i dyktatur, a także groźna fala fundamentalizmu islamskiego z towarzyszącym jej terroryzmem. Papież przestrzegał jednak także, iż sam liberalizm i towarzysząca mu cywilizacja hedonistycznego konsumizmu kryją zalążki nowego zniewolenia. „Jeśli bowiem nie istnieje żadna ostateczna prawda, będąca przewodnikiem dla działalności politycznej i nadająca jej kierunek, łatwo o instrumentalizację idei i przekonań do celów, jakie stawia sobie władza. Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm" (C A 46). Jan Paweł II twierdzi - jak to już było wyżej powiedziane z powołaniem się na encyklikę Centesimus annus - że wolny rynek jest najbardziej skutecznym mechanizmem zaspokajania ludzkich potrzeb, a kapitalizm pod wieloma względami pozostaje zgodny z prawem naturalnym. Co nie oznacza, że uznaje go za mechanizm doskonały. Odrzuca zwłaszcza doktrynę, która przypisuje anonimowym mechanizmom ekonomicznym rolę wystarczającego regulatora stosunków między ludźmi. Takie jest źródło krytycznych uwag o „dzikim liberalizmie", które powtarzać się będą w nauczaniu papieskim lat dziewięćdziesiątych. Charakterystyczne, że właśnie w roku 1991 Jan Paweł II zezwolił na publikację wywiadu udzielonego przezeń na kilka lat przed wyborem na tron św. Piotra (28 listopada 1976 roku) znakomitemu znawcy katolickiej nauki społecznej, profesorowi Giuseppe Lazzattiemu z Uniwersytetu Sacro Cuore w Mediolanie. Znalazło się tam stwierdzenie, które stanowi dokładne zaprzeczenie optymistycznej tezy Fukuyamy: „Liberalizm i marksizm wyrastają właściwie ze wspólnego korzenia. Jest nim materializm w postaci przede wszystkim ekonomizmu. Musi to oznaczać podporządkowanie osoby rzeczom - w praktyce i w teorii. Jeśli oba te kierunki przeciwstawiają się sobie radykalnie, to jednak na gruncie tego, co je łączy. Oryginalność Ewangelii, a więc i społecznej nauki, jaką Kościół z niej czerpie, polega na wyrastaniu z całkiem innego korzenia, z innego mianowicie widzenia człowieka w świecie, z uznania jego osobowej transcendencji, co określa u samych podstaw jego stosunek do całego porządku ekonomicznego, do produkcji, do pracy, do ustroju politycznego. Marksizm jest praktyką i doktryną rewolucji klasowej. Myślę, że o wiele głębiej jeszcze wpisana jest w sercu człowieka i ludzkości owa «rewolucja Ducha», jaką przyniósł Chrystus. Cytowany fragment stanowi doskonały komentarz do Centesi-mus annus. Można oczywiście tylko spekulować, dlaczego pozostał nieopublikowany przez blisko 15 lat. Tak mocne stwierdzenia dotyczące marksizmu były zapewne niewygodne jako wypowiedź metropolity krakowskiego, później także dla Papieża, który podjął konfrontację z komunizmem, ale z różnych względów musiał mitygować jej ton. Z kolei postawienie na tej samej płaszczyźnie dwóch materialistycznych doktryn - marksizmu i liberalizmu - mogło stać się przedmiotem instrumentalnej manipulacji ze strony komunistycznej propagandy. W roku 1991 praktyczne efekty marksistowskiej doktryny leżały w gruzach. Coraz bardziej oczywiste było jednak, że zwycięstwo „rewolucji Ducha" jest równie odległe, jak kilka lat wcześniej. Mimo wszystkich werbalnych deklaracji, w krajach wyzwolonych spod panowania komunizmu, także w ojczyźnie Papieża, miejsce „realnego socjalizmu" zajmował kapitalizm, przypominający w wielu przejawach wiek XIX. Nowobogaccy, najbardziej korzystający z ekonomicznych przemian, byli egoistyczni i drapieżni. Wielu, jeśli nie większość, wywodziło się z byłej komunistycznej nomenklatury. Przestały działać zabezpieczenia socjalne poprzedniego ustroju. Wysoką cenę płacili przede wszystkim robotnicy wielkiego przemysłu, bardzo rozbudowanego przez komunistów z powodów ideologicznych i militarnych. Pracownicy upadających zakładów pomnażali armię bezrobotnych. Na miejsce rządzącej państwem i gospodarką partii wchodził anonimowy kapitał, najczęściej zagraniczny. Gospodarka potrzebowała go, jak przysłowiowa kania dżdżu, ale jego triumfy w zestawieniu z pogarszającymi się warunkami życia robotników pozostawały w sprzeczności z tezą o wyższości pracy nad kapitałem, zawartej w pierwszej encyklice społecznej Jana Pawła II. W społeczeństwach właściwie wszystkich krajów dawnego bloku sowieckiego zaznaczyła się nostalgia za „zaletami" dawnego ustroju. Stała się ona podstawą sukcesów partii postkomunistycznych, przeobrażonych pospiesznie w socjaldemokratyczne. Także Papież ku zaskoczeniu tych wszystkich, którzy chcieliby w nim widzieć tylko „młot na komunistów", zwrócił uwagę na tkwiące w marksizmie ziarno prawdy. Uczynił to w miejscu symbolicznym, bo podczas pierwszej wizyty w krajach, które wchodziły jeszcze niedawno w skład Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. 6. ZBRODNIE I BŁĘDY XX WIEKU Zanim jednak do tego doszło, w tym samym roku 1993 dwie pielgrzymki zagraniczne zaznaczyły się jako kamienie milowe papieskiego nauczania o błędach XX wieku. 25 kwietnia Jan Paweł II złożył bardzo krótką, trwającą zaledwie kilkanaście godzin, wizytę w Albanii. Bałkańska republika zapisała się jako kraj, w którym ateistyczna doktryna marksizmu-leninizmu doprowadzona została do ostatecznych konsekwencji: w latach sześćdziesiątych naszego stulecia komunistyczny dyktator Enwer Hodża spowodował nie tylko całkowitą niemal izolację od reszty świata, ale kierując się względami ideologicznymi, zakazał wyznawania religii - tak chrześcijańskiej, jak muzułmańskiej - we wszystkich jej przejawach. Śmiercią karano, szczególnie kapłanów, nawet za chrzczenie dzieci czy nauczanie katechizmu. W podróży Jana Pawła II do Albanii uczestniczyłem jako specjalny wysłannik Polskiego Radia i Telewizji na pokładzie papieskiego samolotu. Kilka tygodni wcześniej razem z fotoreporterem Grzegorzem Gałązką udałem się do tego kraju na parodniowy rekonesans dziennikarski. Dokumentowaliśmy efekty minionego zaledwie kilka lat wcześniej szaleństwa ideologicznego, które kazało albańskim komunistom wybudować tysiące różnej wielkości bunkrów, a także ślady świeżego buntu ludności, niszczącej w ślepym szaleństwie wszystko, co kojarzyło im się ze zbrodniczym reżimem, nawet fabryki, szklarnie i wagony kolejowe. Rozmawialiśmy też z kapłanami, którzy za swoją wierność już nie tylko Kościołowi, ale w ogóle wierze zapłacili dziesiątkami lat spędzonych w więzieniach i obozach pracy, wśród upokorzeń i tortur. „To, co zdarzyło się w Albanii, nie miało nigdy miejsca w historii. Prawda, że również w czasach imperium rzymskiego były brutalne prześladowania - mówił Jan Paweł II podczas uroczystości wyświęcenia czterech nowych biskupów w Szkodrze na północy kraju, gdzie przed drugą wojną światową katolicyzm był najsilniej zakorzeniony. - Wasza ziemia była jednak nimi dotknięta bardziej niż jakakolwiek inna. Łatwo na niej rozpoznać ślady antycznych katakumb chrześcijańskich i cyrków, w których świadkowie Chrystusa byli rzucani na pożarcie bestiom. Otoczenie było jak najbardziej właściwe dla przypomnienia krwawych pogańskich igrzysk. Papież przemawiał bowiem w katedrze, którą za czasów dawnego reżimu zamieniono w cyrk. Analogie z męczeństwem pierwszych chrześcijan były oczywiste. A jednak Papież powstrzymał się od łatwej już teraz rozprawy z ideologicznymi szaleństwami komunistycznego imperium, którego Albania była miniaturą. Jakby dobijanie powalonego już przeciwnika było czymś niegodnym. Apokaliptycznych tonów użył natomiast niespełna cztery miesiące później w sercu innego imperium, tego zwycięskiego. 14 sierpnia 1993 roku w Cherry Creek niedaleko Denver w Kolorado (USA), zwracając się do około 300 tysięcy uczestników Światowego Dnia Młodzieży, Papież skarżył całe „dwudzieste stulecie, w którym fałszywi prorocy i fałszywi mistrzowie zaznali największego możliwego sukcesu; to nasze stulecie, które zostanie uznane za epokę masowych ataków przeciwko życiu, niekończącej się serii wojen i permanentnej masakry niewinnych. Zarzuty te dotyczyły przede wszystkim legalizacji aborcji i eutanazji. Podobnie jak w Polsce w czerwcu 1991 roku, Jan Paweł II porównał teraz zabijanie nienarodzonych oraz pomoc w samobójstwie osób chorych i starych do innych form ludobójstwa, zwłaszcza tych z okresu drugiej wojny światowej czy współczesnego konfliktu bałkańskiego, zrównując: „ostateczne rozwiązania", „czystki etniczne" i „masowe pozbawianie życia istot ludzkich jeszcze przed ich narodzeniem, a także przed momentem naturalnej śmierci". Homilia, w której padły te słowa, wygłoszona w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny (15 sierpnia) nawiązywała bezpośrednio do wizji św. Jana Ewangelisty o „niewieście przyobleczonej w Słońce". Papież mówił o „smoku, księciu tego świata, ojcu kłamstwa", prowadzącym walkę, „która dzisiaj staje się coraz trudniejsza. Siła użytych sformułowań była tak wielka, że sam Jan Paweł II uznał za wskazane doprecyzować, iż „nie mówił przeciwko ludzkiej wolności, szczególnie przeciwko wolności amerykańskiej. Jego domniemany sojusznik w walce z komunistycznym mocarstwem, prezydent Ronald Reagan, nazwał ZSRR "imperium zła". Liczni dziennikarze komentujący spotkanie młodzieży w amerykańskim Denver odkrywali (z wyraźną przesadą - dodajmy w tym miejscu)/ że Jan Paweł II potraktował cywilizację zachodnią, a zwłaszcza jej najważniejsze państwo, jako "Babilonię" z Księgi Apokalipsy. Znajdowano w tym posłaniu "dramat Papieża, który bardziej niż inni przeżywa z bólem pozbawienie świata złudzeń, jego sekularyzację i laicyzację. Jan Paweł II odkrywa, że kapitalizm jest dla religii nawet bardziej zdradziecki niż komunizm. Przynosi on światu fałszywą świętość, podczas gdy tamten usuwał z niego każdą świętość; czyni wszystkie wartości względnymi, tymczasem tamten uznawał wartości absolutne. Powiedzieliśmy już, że takie odczytanie nauk z Denver wydaje się wysoce uproszczone. Wypada przede wszystkim zapytać: kapitalizm, ale jaki? Sam Jan Paweł II odwoływał się w czasie tej wizyty do religijnej tradycji osiemnastowiecznych założycieli Stanów Zjednoczonych. Jeśli krytykował kapitalizm, to w takiej jego wersji, która uznaje rynek za wystarczający sposób uzgadniania egoistycz nych interesów jednostek, bez potrzeby żadnego fundamentu moralno-religijnego. Inna rzecz, że właśnie na gruncie etycznym różnice między stanowiskiem Kościoła katolickiego a poglądami amerykańskich Ojców Założycieli są bardzo ważne. Pozostawali oni wierni prawu moralnemu, którego szukali raczej w swoich sercach niż w nauczaniu Kościoła instytucjonalnego. Jeden z najwybitniejszych z nich, kwakier Thomas Paine, w Wieku rozumu głosił, że stosunek człowieka do Stwórcy ma charakter prywatny, podobnie jak w Zdrowym rozsądku bronił wolności jednostki wobec państwa. Ta tradycja pozostaje w USA mocno zakorzeniona. "Jeśli tylko trzynastu na stu (amerykańskich) katolików czuje się reprezentowanych przez doktrynę Kościoła w sprawach seksualnych, to nie dzieje się tak, ponieważ triumfuje libertynizm i niemoralność (...), ale przede wszystkim dlatego, że ten protestancki duch indywidualnej od powiedzialności wobec Boga wpływa także na sumienia katolików - pisał wybitny filozof i polityk, po zwycięstwie centroprawicy w 2000 roku, prezydent włoskiego Senatu Marcello Pera. Znacznie mniej subtelne głosy mnożyły się na łamach prasy amerykańskiej, rykańskiej, zajętej zwłaszcza seksualnymi implikacjami papieskich nauk. Z drugiej strony mocne posłanie moralne, jakie przedstawił Jan Paweł II, wywołało liczne głosy aprobaty ze strony chrześcijańskiej prawicy w USA, niekoniecznie skrajnych fundamentalistów. „Kiedy Ojciec Święty przyjechał do Denver i przedstawił swoje poglądy, w prasie liberalnej pojawiły się cyniczne uwagi ludzi, którzy nie zrozumieli jego przesłania. Nie miało to jednak znaczenia, gdyż na spotkanie z Papieżem w Kolorado przybyły nieprzebrane tłumy młodzieży. Czytając artykuły w prasie, można by pomyśleć, że Ojciec Święty nie nadąża w swoich poglądach za światem i nie pasuje do systemu wartości ludzi młodych. Wystarczyło jednak zobaczyć: rzeczywistość była inna - tłumy i wspaniałe przyjęcie, jakie mu zgotowano. Dla mnie, jako ojca, było ono budujące. Martwi mnie upadek i rozpad amerykańskich rodzin, problem niechcianych ciąż oraz dzieci rodzących dzieci. Sądzę, że przesłanie moralne, przesłanie wstrzemięźliwości i miłości, z którym Ojciec Święty przybył do nas, zostało bardzo dobrze przyjęte. Ludzie tego potrzebują. Uwaga środków przekazu koncentruje się natomiast na ogół wokół tematów takich jak aborcja czy inne sprawy o wydźwięku społecznym, starając się wykazać, że ci, którzy się z nimi nie zgadzają, nie pasują do reszty - powiedział w zrealizowanym przeze mnie programie telewizyjnym były prezydent USA George Bush. Zabierając głos w dyskusji na temat papieskich przemówień w USA, popularny we włoskich kręgach intelektualnych, niezbyt zresztą ortodoksyjny świecki teolog katolicki Sergio Quinzio tłumaczył „nadmiar utopii" w tych wystąpieniach przynależnością Papieża do „świata mentalnie słowiańskiego", wyrażając jednak pogląd, że podjęta batalia jest nieunikniona, albowiem „Zachód nie jest już chrześcijański i Kościół nie może nie widzieć zagrożenia dla wiary jeszcze bardziej subtelnego, a zatem jeszcze bardziej przewrotnego od tego, które reprezentował Wschód komunistyczny. Coś musiało w tym być, skoro w parę tygodni po Denver, podczas pierwszej wizyty w republikach bałtyckich, które przed trzema zaledwie laty stanowiły część ZSRR, Papież nie tylko powstrzymał się od potępiania tamtego „imperium zła", ale w wyważony sposób wskazał na jego pozytywne strony. Pielgrzymując na litewską Górę Krzyży pod Szawlami, uczcił w symboliczny sposób katolickie ofiary komunistycznych prześladowań religijnych, ale kilka dni później, 9 września 1993 roku, przemawiając do łotewskich intelektualistów na uniwersytecie w Rydze, mówił, że „problemy, które stały się historyczną przyczyną powstania tego systemu, były realne i poważne. Sytuacja wyzysku, której pozbawiony ludzkiego oblicza kapitalizm poddał proletariat od samego początku ery przemysłowej, był bowiem tak wielką niegodziwością, że także Kościół otwarcie ją potępiał w swoim nauczaniu społecznym. To w gruncie rzeczy było ziarno prawdy zawarte w marksizmie, który mógł cieszyć się tak wielkim powodzeniem, nawet w społeczeństwach zachodnich. Jednakże proponowane przez niego rozwiązanie musiało prowadzić do klęski. (...) W imię «klasy» lub rzekomego dobra jednostki prześladowano lub wręcz uśmiercano jednostki. Przemówienie podczas spotkania ze światem kultury Republiki Łotwy, 9 września 1993 roku, z którego zaczerpnięto powyższy fragment, nazwano nawet manifestem postkomunistycznym, jako swego rodzaju odpowiednik - zaprzeczenie książki proroka ateistycznego komunizmu. Odbiło się ono bardzo szerokim echem w zachodnich środkach przekazu. Tytuły w rodzaju „Ten niegodziwy kapitalizm. Papież: u Marksa było trochę prawdy - brzmiały przecież wystarczająco sensacyjnie. Wystąpienie „zostało zawłaszczone przez katolicką lewicę, zakłopotaną z powodu Centesimus annus, ktoś sugerował nawet, że Papież wycofuje się ze swojego uznania dla wolnej gospodarki. Nie zrobił niczego w tym rodzaju. Istotnie, całość przemówienia trudno uznać za pochwałę obalonego ustroju. A jednak Jan Paweł II zastrzegał, że on sam po historycznej klęsce komunizmu miał „poważne wątpliwości wobec kapitalizmu, pojmowanego wyłącznie jako gospodarka rynkowa". Czy można więc kwitować słowa wypowiedziane w Rydze jako kontynuację klasycznej doktryny katolickich socjologów i ekonomistów? Pytany kilka miesięcy później o to kontrowersyjne, zwłaszcza w jego ustach, stwierdzenie, Jan Paweł II odpowiedział: „Nie ma w tym nic nowego. Było ono zawsze elementem społecznej nauki Kościoła, głosił je Leon XIII, a my możemy jedynie to powtórzyć. Co więcej, tak myślą zwykli ludzie. W komunizmie była troska o wspólnotę, podczas gdy kapitalizm jest raczej indywidualistyczny". W tym kontekście istotniejsze wydaje się powołanie na zwykłych ludzi niż na papieża sprzed stulecia. Jan Paweł II znowu bezbłędnie odczytywał nastroje społeczne, zwłaszcza w kraju swojego pochodzenia. W cytowanym przez nas tutaj wywiadzie, udzielonym wybitnemu dziennikarzowi włoskiemu z rodowodem polskim Jasiowi Gawrońskiemu, 24 października 1993 roku, a więc niedługo po wyborach parlamentarnych w Polsce, które stanowiły sensacyjny rewanż spadkobierców partii komunistycznej nad podzielonym obozem „Solidarności", Papież przeprowadził bardzo chłodną analizę przyczyn tego historycznego zwrotu. Mówił, że „zwolennicy kapitalizmu w skrajnej postaci mają skłonność do przymykania oczu na dobre strony komunizmu: jego walkę z bezrobociem, troskę o ubogich. Ustrój socjalistyczny przez swój nadmiernie opiekuńczy charakter zabił jednak w ludziach zdolność do samodzielnej walki o swój byt, do konkurencji na polu gospodarczym, do podejmowania osobistej odpowiedzialności. Skorzystali z tego ludzie pozbawieni skrupułów, często nieuczciwi. Wielu z nich to członkowie dawnej partii komunistycznej. Okazali się oni także lepiej przygotowani do konkurencji na polu politycznym, podczas gdy dawna opozycja wykazała przesadny indywidualizm". Znamienne jest nie tylko powołanie się na lud, ale i na wspólnotowy charakter komunizmu. To on był owym „ziarnem prawdy" w łupinie nieludzkiego ustroju. Podnosząc ideę „cywilizacji miłości", wzywając robotników z polskiego wybrzeża Bałtyku, aby zgodnie z wezwaniem św. Pawła wspólnie nosili brzemiona, Jan Paweł II kreował utopię wspólnoty nowego typu, chociaż mocno zakorzenionej w katolickiej tradycji: organicznego społeczeństwa, które pozostaje jednym Kościołem. Jego spoiwem jest moralność. Katolickim fundamentom teologii moralnej Jan Paweł II poświęcił swoją kolejną encyklikę Yeritatis splendor (Blask prawdy). Przygotowywana przez 6 lat, ogłoszona 6 października 1993 roku, w przeddzień 15 rocznicy pontyfikatu, nie przynosiła radykalnych zmian w ocenie ludzkich czynów. Potwierdzała nauczanie Kościoła dotyczące etyki seksualnej i innych dziedzin. Jej sens wyrażał się natomiast w sprzeciwie wobec relatywizmu moralnego, który Papież uznaje za największe zagrożenie współczesności. „Od przestrzegania zasad moralnych zależy dzisiaj w sposób oczywisty, bardziej niż kiedykolwiek, przeżycie rodzaju ludzkiego" - powiedział, prezentując encyklikę Veritatis splendor, prefekt watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary, kardynał Joseph Ratzinger. Najwyższy - obok Papieża - strażnik katolickiej ortodoksji podkreślił, że moralność godną tego miana, a nie tylko „ogólnikowe ideały", zawiera jedynie wiara religijna; tej zaś depozytariuszem jest Kościół katolicki. Takie postawienie sprawy dotyczyło rzecz jasna nie tylko zagubienia moralnego człowieka z ulicy. Kwestionowało możliwość stworzenia „etyki niezależnej", to jest nieopartej na Objawieniu, a także - co w tym przypadku było jeszcze bardziej wyraźne -prawo katolickich teologów do zbyt daleko idących poszukiwań w tej dziedzinie. Encyklika przestrzega, że „pojawiły się pewne interpretacje moralności chrześcijańskiej, których nie sposób pogodzić ze «zdrową nauką» Kościoła" (VS 29). O tym, że dokument miał na celu przede wszystkim przywrócenie jedności nauczania, świadczy fakt, że jego adresatami byli biskupi, a nie jak w przypadku innych encyklik - ogół wiernych czy wręcz wszyscy ludzie dobrej woli. Etyka była, jak powszechnie wiadomo, naukową specjalizacją Karola Wojtyły. Dzięki niej, przede wszystkim dzięki traktatowi o moralności seksualnej Miłość i odpowiedzialność, dał się poznać jako autor na szerszym forum międzynarodowym. Istnieją powody, aby sądzić, że podczas współpracy nad encykliką Humanae vitae, również traktującą o problemach etycznych, Paweł VI zaczął o nim myśleć jako o swoim następcy. Liczni teologowie moraliści, niejednokrotnie posiadający niekwestionowany dorobek - przykładem może być jeden z weteranów Soboru Watykańskiego II Bernard Haring - znalazło się ze swoimi poglądami, w tym przypadku dotyczącymi kontroli urodzeń, w kolizji z naukami kolegi, który stał się papieżem, a więc samym Urzędem Nauczycielskim Kościoła. Veritatis splendor miała przypomnieć, jakie jest źródło jego autorytetu. Spór dotyczył jednak nie tylko swobody poszukiwań teologicznych, ale także autonomii ludzkiego sumienia. Papież stawiał pytania: „Co to jest wolność i co ją łączy z prawdą zawartą w Bożym prawie? Jaką rolę odgrywa sumienie w kształtowaniu moralnego oblicza człowieka? Jak rozpoznawać, w zgodzie z prawdą o dobru, konkretne prawa i obowiązki człowieka?" (VS 30). W gruncie rzeczy dotyczyły one kwestii, czy nakazy moralne istnieją w sposób obiektywny, czy też może należy przyznać jednostkom lub grupom społecznym prawo do decydowania o tym, co jest dobre, a co złe. W pierwszym ujęciu wolność dotyczy poszukiwania prawdy. Dopiero jej poznanie daje prawdziwe wyzwolenie. Tytuł jednego z rozdziałów encykliki jest cytatem z Ewangelii św. Jana: „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli" . Ta wypowiedź Jezusa do Żydów dotyczy grzechu. Każdy, kto go popełnia, jest niewolnikiem. Wyzwolenie zostaje zrównane ze zbawieniem, grzech - jego społeczne struktury - z niewolą. Dla proroka-moralisty, jakim jest Jan Paweł II - wolne społeczeństwo, które dobrowolnie popełnia złe uczynki, staje się odpowiednikiem totalitarnej dyktatury. W ujęciu drugim wolność, uznana za absolut, staje się źródłem innych wartości, między innymi prawdy. Niepotrzebny staje się wtedy Kościół ze swoim Magisterium. Niepotrzebny staje się sam Bóg. Tymczasem normy, które nie obowiązują w sposób absolutny, nie obowiązują w ogóle. „Jeśli Boga nie ma, to ja jestem Bogiem - rozumuje Kiryłow, bohater Biesów Dostojewskiego. - Jeśli Boga nie ma, jestem zupełnie wolny i mam obowiązek okazać samowolę. Zostawiając na boku antykatolickie fobie rosyjskiego geniusza, musimy tu zauważyć, że myślenie Jana Pawła II idzie niemal dokładnie po tej samej linii: „Prawo moralne pochodzi od Boga i w nim ma zawsze swoje źródło (...), autonomia rozumu nie może oznaczać tworzenia przez sam rozum wartości i norm moralnych" (VS 40). Fiodor Dostojewski z podobnie profetyczną pasją opisywał w Biesach, jak z ateizmu rodzi się nihilizm i zbrodnia. Wielokrotnie też odczytywano jego powieści, zwłaszcza „Legendę o Wielkim Inkwizytorze" z Braci Karamazow, jako proroctwo totalitarnej przyszłości Rosji pod rządami świeckiej religii bez Boga - komunizmu. Również Jan Paweł II uznaje, że w relatywizmie moralnym (można odnieść wrażenie, że jest on dla niego równoznaczny z nihilizmem) tkwią korzenie tyranii. Na kartach Veritatis splendor odnosi tę diagnozę bezpośrednio do aktualnej sytuacji politycznej: „Po upadku w wielu krajach ideologii, które wiązały politykę z totalitarną wizją świata - przede wszystkim marksizmu - pojawia się dzisiaj nie mniej poważna groźba zanegowania podstawowych praw osoby ludzkiej i ponownego wchłonięcia przez politykę nawet potrzeb religijnych, zakorzenionych w sercu każdej ludzkiej istoty: jest to groźba sprzymierzenia się demokracji z relatywizmem etycznym, który pozbawia życie społeczności cywilnej trwałego moralnego punktu odniesienia, odbierając mu w sposób radykalny zdolność rozpoznawania prawdy" (VS 101). W tym miejscu autor Yeritatis splendor powołuje się na wcześniejszą o dwa lata Centesimus annus z cytowanym już wyżej fragmentem, który głosi, że polityka - pozbawiona odniesienia do ostatecznej prawdy -sprzyja instrumentalizacji idei i przekonań, a w konsekwencji przemienia się w totalitaryzm. Tekst encykliki powstawał mniej więcej od 1987 roku, niemniej moment jej ogłoszenia i podpisania wydaje się bardzo ważny. - Wasza Świątobliwość tym razem naprawdę zachował się jak Mojżesz - mówią mu dziennikarze w samolocie, który wiezie go do Rzymu. - Tak, troszeczkę - odpowiada. Później, w rozmowie prywatnej zwierza się: „W każdym z tych miejsc miałem wrażenie, że wysiadam z samolotu z tablicami Prawa w rękach. Domenico del Rio, któremu zawdzięczamy tę relację, dotyczącą wizyty Jana Pawła II w Polsce w czerwcu roku 1991, jest także współautorem książki Wojtyła, nowy Mojżesz. Trudno się oprzeć wrażeniu, że porównanie to przypadło do gustu samemu bohaterowi, skoro odwoływał się do niego także przy innych okazjach. Jeśli już jednak mamy kontynuować te biblijne analogie, to sytuacja roku 1993 przywodziła raczej na myśl patriarchę, który schodząc z góry Synaj, zobaczył swój lud tańczący wokół złotego cielca. „Rozpalił się wówczas gniew Mojżesza i rzucił z rąk swoich tablice i potłukł je u podnóża góry. A porwawszy cielca, którego uczynili, spalił go w ogniu..." ( Wj 32,19-20). Drugie „wydanie" kamiennych tablic, jak wiadomo, wyszło już spod ludzkiej ręki. Do obrazu Mojżesza rozbijającego ich oryginalną wersję odwołał się znowu Domenico del Rio w swoim komentarzu do Veritatis splendor. Gorycz Papieża dotyczyła nie tylko sytuacji w jego ojczyźnie, w której transformacja ekonomiczna odbywała się według brutalnych zasad rynkowych, targanej kryzysami politycznymi. We Włoszech rok 1993 to szczytowy moment ujawniania afer korupcyjnych, które unicestwiły partie sprawujące dotychczas władzę, wśród nich blisko związaną z Kościołem Chrześcijańską Demokracje. A przecież właśnie ona ostateczną prawdę religii uznawała -przynajmniej deklaratywnie - za przewodnika działalności politycznej. Europa i świat bezsilnie przyglądały się tragedii Bośni. Dymiły gruzy Związku Radzieckiego, zwłaszcza na Kaukazie i w Azji Środkowej. Somalia pogrążyła się w chaosie, który odsłonił bezradność całej wspólnoty międzynarodowej. Optymizm roku 1989 wydawał się znikać bez śladu. „A oto podszedł do Niego pewien człowiek i zapytał: «Nauczycielu, co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne?» Odpowiedział mu: «Dlaczego Mnie pytasz o dobro? Jeden tylko jest Dobry. A jeśli chcesz osiągnąć życie, zachowaj przykazania»" (Mt 19, 16-21) - ten fragment z Ewangelii św. Mateusza otwiera encyklikę Veritatis splendor. Nie zawiera ona szczegółowego rozwinięcia nauki moralnej Kościoła. Można je znaleźć w innych dokumentach, choćby w ogłoszonym w 1992 roku nowym Katechizmie Kościoła Katolickiego czy w późniejszej o dwa lata encyklice Euangelium vitae. Natomiast Yeritatis splendor sięgała przyczyn kryzysu moralnego współczesności. Według Jana Pawła II wynika on z prób - o których mówił na placu Zwycięstwa w Warszawie, a także w dziesiątą rocznicę zamachu na placu św. Piotra, w portugalskiej Fatimie, miejscu objawień maryjnych z 1917 roku, dotyczących rewolucji bolszewickiej w Rosji - „usunięcia Chrystusa ze świata i z ludzkiej myśli". Niezależnie od tego, czy działo się to pod rządami reżimów komunistycznych, czy w liberalnych demokracjach. „Istnieje niebezpieczeństwo zastąpienia marksizmu inną formą ateizmu, która, schlebiając wolności, usiłuje zniszczyć korzenie ludzkiej i chrześcijańskiej moralności. Można oczywiście - i czyniono to wielokrotnie - polemizować z takim ujęciem, posługując się argumentami z arsenału empirycznej socjologii moralności: wskazywać słabnącą akceptację etyki Kościoła wśród wierzących katolików, a także ateistów i agnostyków przestrzegających Dekalogu w życiu codziennym. Można przypominać o autorytarnych reżimach, które deklarowały swój chrześcijański charakter, wymuszając formalne posłuszeństwo swoich poddanych za pomocą owych „środków bogatych", odrzuconych przez Sobór Watykański II, jednocześnie łamiąc podstawowe prawa człowieka. Niepodobna jednak głosu tego zlekceważyć, jak również przemilczeć wywołanego przezeń echa. W silnie zlaicyzowanej Francji w ciągu pierwszych czterdziestu ośmiu godzin sprzedaży encykliki Veritatis splendor (opublikowanej jednocześnie przez pięć domów wydawniczych) rozeszło się 100 tysięcy egzemplarzy. Odnotował to także dziennik „Liberation", zwykle dość antyklerykalny. 7. OSTATNIA KRUCJATA - Ojcze Święty, czy na Kubie będzie tak jak w Polsce? - pytanie to postawiłem Janowi Pawłowi II w bardzo niecodziennych okolicznościach. Byłem jedynym polskim dziennikarzem i jednym z trójki rodaków Ojca Świętego (pozostali to sekretarz osobisty, ksiądz infułat Stanisław Dziwisz i ksiądz prałat Henryk Nowacki, odpowiedzialny wówczas za sprawy polskie w watykańskim Sekretariacie Stanu) obecnych 19 stycznia 1998 roku na pokładzie papieskiego samolotu lecącego nad Atlantykiem, w pierwszym etapie podróży apostolskiej, która zapowiadała się jako jedno z najbardziej sensacyjnych wydarzeń pontyfikatu. Niech usprawiedliwi to wprowadzenie do narracji osobistego świadectwa. Papież wyszedł do naszej, dziennikarskiej części kabiny w połowie lotu nad Atlantykiem, aby uczestniczyć w zaimprowizowanej konferencji prasowej. Chcąc, aby moje pytanie wyróżniło się w gwarze kolegów, zwróciłem się po polsku, przypominając historyczne rezultaty wydarzeń sprzed blisko 19 lat. Słysząc znajomą mowę, Jan Paweł II uśmiechnął się nieco filuternie. „A źle było? - Dalej odpowiadał już po włosku: - Chi vivra, vedra. Non sono un profeta". (Kto pożyje, ten zobaczy. Nie jestem prorokiem). Analogie interesowały nie tylko mnie. Jeden z Amerykanów zapytał Papieża, co powie na Kubie o prawach człowieka. „To, co zawsze mówiłem, poczynając od roku 1979, od Meksyku i Polski - odparł Ojciec Święty. - Wyrażałem zawsze przeświadczenie, że są one fundamentem każdej cywilizacji. Wyniosłem to przeświadczenie z Polski, gdzie zrodziło się ono w konfrontacji z systemem sowieckim - komunistycznym totalitaryzmem. Nie można oczekiwać niczego innego". Pytano również Papieża, co chciałby powiedzieć Fidelowi Castro, czego od niego oczekuje. „Tego, czego oczekuję zawsze: aby zwyciężyła prawda. Chciałbym, aby powiedział mi prawdę o sobie: jako człowieku, jako prezydencie, jako komendancie. Żeby powiedział mi prawdę o swoim kraju". Janowi Pawłowi II przyszło również na Kubie zmierzyć się z mitem „Che" Guevary. Zapytany o niego przez reportera państwowej telewizji kubańskiej, Papież odpowiedział: „Wiem tyle, co o nim czytałem, on znajduje się już przed tronem Boga. Zostawmy go Jego sądowi. Oczywiście, jestem przekonany, że chciał on służyć ubogim". Podczas zaimprowizowanego briefingu na pokładzie papieskiego samolotu trudno było o kontynuowanie tego pasjonującego wątku, ale wśród biedaków Ameryki Łacińskiej kult „Che" i jego towarzyszy przybrał formy - już bez cudzysłowu - religijne. W boliwijskiej miejscowości Yallegrande, gdzie 9 października 1967 roku Guevara i ludzie z jego oddziału zostali rozstrzelani, już w 1996 roku odkryto szczątki trzech mężczyzn: „Jeden z nich został zidentyfikowany jako Boliwijczyk «E1 Chapaco» i zwrócony rodzinie. Pozostali dwaj nigdy nie mieli imienia, w oczekiwaniu na możliwą identyfikację byli przewiezieni do kaplicy kościoła. Stopniowo ludność zaczęła czcić te kości, jakby należały do świętych, także dlatego, że w tym kościele nie było innych relikwii. W podobny sposób potraktowano szczątki samego „Che", które ekipa przysłana z Kuby odkryła 28 czerwca 1997 roku. Jedna z miejscowych kobiet wspominała przy okazji, że w 1966 roku, kiedy Guevara odwiedził wioskę po raz pierwszy, wskazał skalną ścianę, z której ku zdziwieniu wszystkich wkrótce potem wytrysnęło źródełko. Włoski dziennikarz, uczestnik tych poszukiwań, zauważa, że 30 lat wcześniej boliwijscy chłopi wcale nie wspierali partyzantów, a jeden z nich nawet ich zdradził. Religijny kult bohatera podsycano także na Kubie, gdzie relikwie zostały zwiezione i umieszczone w mauzoleum w Santa Clara. Oficjalna propaganda rozpowszechniała piosenkę sugerującą, że Ernesto Guevara jest ni mniej, ni więcej, tylko reinkarnacją bohatera walk o Kubę Antonia Maceo, urodzonego w tym samym dniu, sto lat wcześniej. Podczas wizyty na wyspie Jan Paweł II miał odprawić msze zarówno w Santa Clara, jak w Santiago de Cuba, na placu noszącym imię Antonia Maceo. Mitologią rewolucji kubańskiej interesowali się jednak głównie Latynosi. Dla Anglosasów kluczową kwestią były stosunki tego kraju ze Stanami Zjednoczonymi, a zwłaszcza obowiązująca od blisko trzydziestu sześciu lat blokada gospodarcza wyspy. Zapytany przez jednego z Amerykanów, jaki jest jego stosunek do embarga ekonomicznego Kuby, Papież odparł lapidarnie: - To change, to change (zmienić, zmienić). Stanowisko takie nie mogło być dla nikogo zaskoczeniem. Stolica Apostolska wyrażała wielokrotnie negatywną ocenę środków nacisku ekonomicznego stosowanych głównie przez USA wobec takich krajów, jak Polska po roku 1982 czy Irak po 1991, mimo że w tym ostatnim przypadku sankcje zostały nałożone w drodze rezolucji Organizacji Narodów Zjednoczonych. Podobnie jak w odniesieniu do Kuby, uzasadnieniem sprzeciwu było to, że skutki embarga uderzają głównie w niewinną ludność cywilną, natomiast dyktatorzy oraz ich poplecznicy mają się świetnie. Trudno odmówić temu rozumowaniu pewnej racji. Przypomina się osławione powiedzenie rzecznika rządu generała Jaruzelskiego, Jerzego Urbana, który podobną sytuację skwitował lapidarnie: „rząd i tak się wyżywi". To prawda, także w naszych czasach widzieliśmy reżimy, pod których władzą ludność wymierała z głodu (Korea Północna), gdy dyktatorzy opływali we wszelkie luksusy. Niemniej jednak embargo ekonomiczne jest często jedyną alternatywą wobec siły zbrojnej. Jeśli a priori odrzuca się jej użycie, a Stolica Apostolska z reguły zajmuje takie stanowisko, trzeba odpowiedzieć na pytanie: co w zamian? Jakimi środkami demokratyczne kraje mogą wpływać na zmianę polityki państw niedemokratycznych? Dyplomacja watykańska zdaje się w ogóle odrzucać prawo do takiej interwencji, stojąc na stanowisku klasycznej suwerenności państwowej. Ostatnia dekada XX wieku przyniosła jednak modyfikację tego stanowiska, albowiem Watykan uznał prawo społeczności międzynarodowej do „ingerencji humanitarnej" w byłej Jugosławii oraz w Somalii. Przypadek ten nie dotyczył jednak Kuby. Co więcej, jej władze mogły zawsze liczyć na poparcie dużej części krajów Trzeciego Świata. Sankcje zostały nałożone tylko przez USA, chociaż pośrednio odnosiły się także do innych państw, na których politykę Stany Zjednoczone starały się w ten sposób wpływać. Wprowadzone po przegranej przez emigrantów kubańskich, popieranych do pewnego momentu przez Amerykanów, inwazji 1962 roku, ulegały pewnej erozji. Mimo zakazów członkowie dwumilionowej społeczności kubańskiej w USA, głównie na Florydzie, podróżowali na wyspę, a nawet prowadzili z nią handel. Sytuacja zmieniła się po rozpadzie Związku Radzieckiego, który udzielał Kubie bezzwrotnej pomocy w wysokości 6 miliardów dolarów rocznie: „Emigranci w Miami wpadli w podniecenie, uważając, że nadchodzi już ostatnia godzina Fidela Castro. «La Fundacion» (najbardziej wpływowa organizacja wychodźców w USA -J.M.) zamówiła u najwybitniejszych kubańsko-amerykańskich ekonomistów serię raportów szczegółowo omawiających wszystkie aktywa i pasywa kubańskiej gospodarki. Opracowano dokładne plany przekształceń własnościowych i modernizacji każdej cukrowni i elektrowni, sieci telefonicznych i drogowych. Na samej wyspie gwałtowne pogorszenie się warunków życia codziennego spowodowało, że zdesperowani ludzie, zwani balseros (przewoźnicy), uciekali na tratwach i małych łódeczkach. Fidel Castro próbował polityki ostrożnego otwarcia ekonomicznego, dopuszczając inwestycje zagraniczne. Najbardziej nieprzejednane skrzydło emigracji kubańskiej doprowadziło jednak do uchwalenia przez Kongres USA ustawy Toricellego-Grahama, zakazującej także zagranicznym filiom amerykańskich firm prowadzenia interesów z Kubą, a statkom, które odwiedziły wcześniej wyspę - zawijania do portów USA. Sytuacja pogorszyła się jeszcze 24 lutego 1996 roku, kiedy myśliwce Castro zestrzeliły w pobliżu wód terytorialnych dwie awionetki organizacji „Hermanos al Rescate" (Bracia do wykupienia, uratowania), zajmujące się lokalizowaniem uchodźców na pełnym morzu. Ta ewidentna zbrodnia kosztowała życie czterech lotników i ułatwiła przyjęcie dużą przewagą głosów przez Kongres USA kontrowersyjnej ustawy Helmsa-Burtona. Przewidywała ona, że byli właściciele znacjonalizowanych na Kubie przedsiębiorstw, którzy nabyli obywatelstwo USA, mogliby dochodzić przed sądami amerykańskimi odszkodowań od firm zagranicznych, które zainwestowały w ich dawne mienie. W praktyce oznaczałoby to zamknięcie jakiejkolwiek możliwości napływu kapitału zagranicznego. „Prezydent Bili Clinton zamierzał postawić weto wobec tej ustawy, stawiającej USA w niesłychanie kłopotliwej sytuacji wobec kanadyjskich, francuskich czy hiszpańskich inwestorów. Zrezygnował jednak z tego zamiaru po tragicznym incydencie. Ustawa Helmsa-Burtona, która na początku 1998 roku oczekiwała dopiero na wejście w życie, była więc głównym celem papieskich wypowiedzi na temat embarga. Kwestia ta dzieliła także opinię amerykańską. Za złagodzeniem restrykcji gospodarczych opowiadała się lewica Partii Demokratycznej, a także niektóre gazety, między innymi bardzo wpływowy „New York Times". Spór podsycał rzecz jasna zainteresowanie mediów. Cztery tysiące dziennikarzy akredytowało się do obsługi tej wizyty. Tylko amerykańska sieć telewizyjna NBC miała ekipę liczącą 200 osób. Włoska RAI - 70 pracowników. Wśród 51 dziennikarzy „watykanistów" towarzyszących Papieżowi na pokładzie jego samolotów (podczas podróży wewnątrz wyspy były to stare maszyny IŁ-62 produkcji radzieckiej) analogie do dawnych podróży do Polski powracały często. Heinz-Joachim Fischer z „Frankfurter All-gemeine Zeitung" w rozmowie ze mną wyraził opinię, że podobnie jak w 1979, 1983 i 1987 roku w Polsce Jan Paweł II będzie chciał połączyć budzenie aspiracji społeczeństwa z cierpliwym dialogiem z władzami. Luigi Accattoli z „Corriere delia Sera", który towarzyszył Janowi Pawłowi II w prawie wszystkich jego podróżach, przypominał, że już w 1979 roku podczas lotu na Dominikanę i do Meksyku mówiło się o krótkim „technicznym" międzylądowaniu na Kubie. Kuba pozostawała jednym z najważniejszych „laboratoriów" historii XX wieku. Także z punktu widzenia Stolicy Apostolskiej. Wcześniej byliśmy świadkami wizyty Fidela Castro w Watykanie jesienią 1996 roku. „Lider Maximo" przyjechał do Rzymu na szczyt FAO (agendy ONZ do spraw Wyżywienia i Rolnictwa) w sprawie głodu na świecie. Zanim zaczął przemawiać, obrońcom praw człowieka udało się wywołać chwilowe zamieszanie na sali obrad. Następnego dnia Fidel przybył do Watykanu jak na wojnę. Za jego limuzyną jechał luksusowy samochód terenowy z karabinem maszynowym na dachu. Rozmowa z Ojcem Świętym sprawiała jednak - przynajmniej jeśli oglądało się zdjęcia telewizyjne z biblioteki prywatnej - wrażenie bardzo serdecznej. Kubański przywódca wydał później przyjęcie w pobliskim hotelu Columbus, należącym do amerykańskich Rycerzy Kolumba i... Watykanu. Obecni byli między innymi kardynałowie będący najbliższymi współpracownikami Papieża: wikariusz Rzymu Camillo Ruini, przewodniczący Papieskiej Rady „lustitia et Pax", kardynał Roger Etchegeray, watykański „minister zdrowia" Fiorenzo Angelini. W ciągu poprzedzających miesięcy, a niektórzy także w poprzednich latach, składali oni wizyty na Kubie. Czarnoskóry kardynał Bernardin Gantin, w 1998 roku dziekan Kolegium Kardynalskiego, był na wyspie już w 1977 roku, w okresie największego nasilenia przymusowej indoktrynacji marksistowskiej i ateistycznej. Hawanę odwiedził także w 1988 roku arcybiskup Nowego Jorku, kardynał John O'Connor, który przybył tam w związku z uroczystościami ku czci księdza Feliksa Yarela, jednego z najwcześniejszych ideologów kubańskiej niepodległości, zmarłego w XIX wieku w USA. W tym samym roku kardynał Etchegeray rozmawiał z Castro o możliwości przyjazdu Jana Pawła II. Wszystko to świadczy, że karaibska wyspa od dawna stanowiła dla Watykanu cel strategiczny. Z jakiego powodu? Kuba jest w końcu tylko niewielką wyspą u południowych wybrzeży Stanów Zjednoczonych. W historii XX wieku odegrała jednak nieproporcjonalnie dużą rolę dzięki rewolucji, która była wyzwaniem dla najpotężniejszego mocarstwa Zachodu. Stanowiła spełnienie marzeń lewicowych intelektualistów o „rewolucji z ludzką twarzą" i socjalizmie z takim samym obliczem. Rolę taką bolszewicka Rosja przestała odgrywać jeszcze w latach trzydziestych, kiedy zaczęły napływać wieści o łagrach i czystkach. Po zduszeniu przez sowieckie czołgi powstania na Węgrzech trzeba było wyjątkowego zakłamania albo głupoty, żeby głosić chwałę Związku Radzieckiego. Tymczasem na Kubie realizował się stereotyp Dawida i Goliata. Oto garść słabo uzbrojonych partyzantów obaliła sprzedajny reżim Fulgencia Batisty, wysługujący się Stanom Zjednoczonym. Pod jego rządami Kuba zamieniła się w wielki dom publiczny i kasyno gry dla bogatych turystów z Północy. Żelazna miotła rewolucji miała wymieść te brudy i zrobić miejsce dla nowego społeczeństwa i nowego człowieka. Nawet fakt, że w wyniku kryzysu kubańskiego w roku 1961 omal nie rozgorzał atomowy konflikt o zasięgu światowym, wyrządził niewielkie szkody oddziaływaniu mitu brodatych idealistów w oliwkowych mundurach. W pierwszych latach po rewolucji złudzeniom dotyczącym jej charakteru ulegał także Kościół. Wielu katolików pozostawało w opozycji wobec dyktatury Batisty i uczestniczyło w "Ruchu 26 lipca". Liczni księża byli nawet - najczęściej za przyzwoleniem swoich biskupów - kapelanami oddziałów partyzanckich. Inni wspomagali "Ruch" w miastach, pełniąc między innymi funkcję skarbników i pośredników. Nazajutrz po obaleniu reżimu (przyjmuje się datę 2 stycznia 1959 roku) arcybiskup Santiago de Cuba Enrique Perez Serantes, zresztą Hiszpan, jak wielu księży pracujących wówczas na Kubie, ogłosił pełen entuzjazmu dla wymienionego z imienia Fidela i jego ludzi list pasterski A nowe życie, W sierpniu następnego roku biskupi poparli publicznie reformę rolną. Miodowe miesiące trwały jednak bardzo krótko. Dawni partyzanci zaczęli budować kubańską odmianę dyktatury proletariatu. Nie było w niej miejsca na silny i niezależny Kościół katolicki. Część kleru poparła opozycję. Reżim wykorzystał fakt, że wielu pracujących na wyspie księży było cudzoziemcami. Zmuszono ich do opuszczenia Kuby. Na całym świecie głośna była sprawa hiszpańskiego parowca "Cayadonga", którym w 1961 roku pod przy musem wywieziono 131 kapłanów. Księżom studiującym za granicą nie pozwalano natomiast na powrót. Podobnie jak w innych krajach realnego socjalizmu, wynikający z marksistowsko-leninowskiej doktryny ateizm stawał się substytutem religii. Po latach przyznał to nawet sam Fidel Castro. Ateistyczny charakter państwa zapisano w konstytucji z roku 1976. Wierzący byli dyskryminowani w szkołach, na uniwersytetach i przy podejmowaniu pracy. Symboliczne znaczenie miała likwidacja świąt Bożego Narodzenia. Chociaż sytuacja zaczęła się zmieniać na lepsze z początkiem lat dziewięćdziesiątych, to Kuba z duszpasterskiego punktu widzenia nadal pozostawała pustynią. Tradycyjną dla dyplomacji watykańskiej metodą małych kroków udało się uzyskać rozszerzenie możliwości pracy w tej dziedzinie, między innymi przez uzyskanie ze zwoleń na przyjazd pewnej liczby księży z zagranicy. Kuba nie była jednak dla Kościoła tylko kolejnym państwem, w którym dyktatorski reżim próbował przeprowadzić przymusową ateizację społeczeństwa. Od czterech dziesiątków lat rewolucyjna wyspa była ważnym punktem odniesienia dla całej Ameryki Łacińskiej. Jan Paweł II poświęca jej szczególną uwagę. Z wyjątkiem Kuby był przed 1998 rokiem we wszystkich krajach tego regionu, w niektórych kilkakrotnie. Do Meksyku i na Santo Domingo wiodła trasa jego pierwszej podróży apostolskiej jeszcze przed wizytą w Polsce. Kościół w Ameryce Łacińskiej pozostaje w stanie bezustannej konfrontacji z bardzo poważnymi problemami społecznymi, przede wszystkim nędzą wielkich rzesz ludności. Od wczesnych lat sześćdziesiątych funkcjonują tu w Kościele bardzo radykalne nurty. Część przybrała formę teologii wyzwolenia, do której Watykan zdystansował się oficjalnie, potępiając nawet niektórych jej przedstawicieli. Katoliccy rewolucjoniści z sympatią spoglądali na Kubę. Od czasu pamiętnej konferencji episkopatów całego kontynentu w Medellin (Kolumbia) jeszcze w latach siedemdziesiątych, postulaty radykalnych reform społecznych stanowiły także oficjalną linię Kościoła tych krajów. Kuba eksportowała nie tylko zawodowych rewolucjonistów, którzy podsycali lokalne wojny w Afryce i Ameryce Południowej, ale przede wszystkim idee. Tymczasem zwłaszcza Ameryka Południowa, ale również - chociaż w mniejszym stopniu - Czarna Afryka, to obszary, na których rozgrywa się batalia o przyszłość chrześcijaństwa. Na początku trzeciego tysiąclecia jego istnienia ponad połowa wiernych Kościoła katolickiego mieszkała na południe od Rio Grandę (granicy USA z Meksykiem). Z tej perspektywy Kuba jawiła się nie tylko jako państwo, w którym bankructwo poniosła gospodarka socjalistyczna i gdzie wykluwają się niebezpieczne dla Kościoła idee, ale jako kraj o niezaprzeczalnych osiągnięciach w dziedzinie społecznej, gdzie udało się upowszechnić oświatę i opiekę zdrowotną. Nawet droga rewolucyjnych przemian wydaje się w niektórych krajach kontynentu jedynym sposobem rozwiązania nabrzmiałych problemów społecznych. W ostatnich dniach przed wizytą Papieża Papieska Rada „lustitia et Pax" ogłosiła w Watykanie dokument zatytułowany: O lepszy podział ziemi. Wyzwanie reformy rolnej. Ruchy wzywające do zajmowania siłą i okupacji wielkich majątków ziemskich zostały tam potraktowane jako jeszcze jeden sygnał świadczący o konieczności likwidacji latyfundiów. 10 stycznia 1998 roku Papież, wspominając Kubę, mówił o pragnieniach jej mieszkańców, by żyć w społeczeństwie „bardziej sprawiedliwym i solidarnym". Wskazywało to na zamiar wyrażenia pewnej aprobaty dla pozytywnych skutków przebudowy społeczeństwa. W październiku 1997 roku przebywał na Kubie jeden z najbardziej zaufanych współpracowników Jana Pawła II, dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej Joaąuin Navarro-Valls. W toku bezpośrednich spotkań z Fidelem Castro oraz dyrektorem urzędu do spraw wyznań Caridad Diego uzyskał on między innymi przywrócenie wolnych od pracy dni na Boże Narodzenie, 57 wiz dla zagranicznych księży, którzy mogli współpracować w przygotowaniach papieskiej wizyty, a także obietnicę, że ludzie pragnący uczestniczyć w uroczystościach celebrowanych przez Jana Pawła II będą się mogli zwolnić z pracy. Dyskutowana była również kwestia bezpośrednich transmisji telewizyjnych. Na argumenty, że nie pozwalają na to warunki techniczne, Navarro-Valls mógł przytoczyć przykład niedawnego sprowadzenia szczątków „Che" Guevary do mauzoleum w Santa Clara, które było pokazywane bez żadnych ograniczeń. Przygotowania do wizyty papieskiej stały się okazją do postawienia dwóch kwestii, na których Kościołowi zawsze szczególnie zależy: szkół katolickich oraz dostępu do środków społecznego przekazu. Ambasador Kuby przy Stolicy Apostolskiej Hermes Herrera Hernandez, który w dniach poprzedzających papieską wizytę spotkał się w Rzymie z dziennikarzami, podkreślił jednak, że w obydwu tych dziedzinach obowiązuje ścisły monopol państwowy. Ukazują się jednak w małych nakładach periodyki diecezjalne. Natomiast Fidel Castro, udzielając przed wizytą Jana Pawła II wielogodzinnego wywiadu telewizji kubańskiej, powiedział: „Papież jest bardziej nasz niż ich" (Amerykanów). Ta próba „zawłaszczenia" Jana Pawła II była dosyć bezczelna, ale zawierała pewne ziarno prawdy. W tasiemcowych oracjach, jakie wygłaszał przywódca kubański, i w orędziach głowy Kościoła katolickiego można znaleźć niemało elementów wspólnych. Jest to sprzeciw wobec podziału świata na bogate „miasto" i biedną „wieś", wobec globalizacji pojmowanej jako ponadnarodowa władza anonimowych centrów finansowych, wobec sankcji gospodarczych jako metody wymuszania postępowania rządów. Te zbieżności miały jednak swoje granice. Fidel Castro mylił się, jeśli liczył, że Ojciec Święty doda argumentów jego własnej propagandzie. Nie bez powodu nazwano Jana Pawła II „Papieżem praw człowieka". Można było być pewnym, że upomni się o nie także na Kubie. W swoich sześciogodzinnych (!) dywagacjach związanych z papieską wizytą „Lider Maximo" sporo uwagi poświęcił Polsce. O ile jednak we wcześniejszych dyskursach oskarżał Jana Pawła II o obalenie komunizmu, o tyle teraz winę przypisał... Rosji, która w niewłaściwy sposób postępowała z naszym krajem. Podczas spotkania z dziennikarzami w Rzymie cytowany już ambasador Kuby przy Watykanie parę razy powtarzał zdanie, że „Kuba nie jest Polską". To było dla wszystkich oczywiste. Przy podobieństwach różnice pozostawały zbyt duże. Obsesyjne odżegnywanie się od polskiego wzoru świadczyło jednak, że partyjna elita władzy nie była całkowicie wolna od niepokoju. Wielokrotnie działo się tak, że wizyty papieskie w krajach rządzonych przez reżimy policyjne przynosiły zmiany w dalszej perspektywie. Tak było nie tylko z Polską w 1979 i 1987 roku. Wystarczy przypomnieć przykłady Filipin i Chile. Zwracając się do ludzi ze swoim niecenzurowanym posłaniem, Jan Paweł II uchylał zniewolonym drzwi do krainy wolności. Analogie między papieskimi wizytami nasuwały się ciągle. W wielu momentach wydawało się, że Papież powtarza swoją strategię z lat osiemdziesiątych, a Fidel Castro zachowuje się tak jak Wojciech Jaruzelski. Podczas powitania na lotnisku Jose Marti, nawiązując do faktu, że Jan Paweł II ucałował ziemię, podaną mu w ozdobnym naczyniu, wygłosił przemówienie o dramatycznej historii tego kraju: wyniszczeniu Indian, niewolnictwie Murzynów, wojnie o niepodległość i rewolucji. Znać też było, że otrzymał - jak Jaruzelski - solidne katolickie wychowanie w szkole prowadzonej przez zakonników. W kontekście jak najbardziej aktualnym politycznie, nawiązał bowiem zarówno do historii Polski, jak do... męczeństwa pierwszych chrześcijan: „Syn Polski i świadek Oświęcimia (nazwa podana została w brzmieniu polskim - J.M.) może to zrozumieć lepiej niż ktokolwiek inny. Dziś, Wasza Świątobliwość, ludobójstwo jest popełniane przez tych, którzy głodem, chorobami i uciskiem gospodarczym próbują złamać ten naród, naród, który odrzuca dyktat i panowanie najpotężniejszego gospodarczego, politycznego i wojskowego mocarstwa w historii. Mocarstwa potężniejszego od dawnego Rzymu, przez stulecia rzucającego na żer bestiom ludzi, którzy nie chcieli wyrzec się swojej wiary. Jak owi chrześcijanie haniebnie oczerniani dla uzasadnienia ich rzekomych zbrodni, teraz my, jak oni oczerniani, wybieramy po tysiąckroć śmierć niż wyrzeczenie się naszych przekonań. Rewolucja, jak i Kościół, też ma wielu męczenników... Słowa godne nie tylko wychowanka jezuitów, ale i adwokata, którym Fidel Castro był w młodości. „Lider Maximo" zawarł w swoim przemówieniu główne wątki swojej propagandy. Przypomniał, że Kuba ma więcej lekarzy i nauczycieli w stosunku do liczby ludności niż jakikolwiek inny kraj świata. Oskarżając Stany Zjednoczone, że za pomocą embarga ekonomicznego spowodowały trudności bytowe Kuby, Castro wyraźnie liczył na zrozumienie Papieża. W porównaniu z naładowanym treściami politycznymi przemówieniem Castro odpowiedź Jana Pawła II nie zawierała niemal wcale takich akcentów. Nie pozostawiła natomiast wątpliwości, że Kościół rzuca komunizmowi wyzwanie na polu, które uznaje za własne: „Przybywam dzisiaj, aby podzielić się z wami moim głębokim przekonaniem, że orędzie Ewangelii prowadzi do miłości, do oddania się, do ofiary i do przebaczenia; naród, który podąża tą drogą, ma przed sobą lepszą przyszłość. Dlatego już od pierwszych chwil mojej obecności wśród was pragnę powiedzieć z tą samą siłą, jak na początku mego pontyfikatu: «Nie lękajcie się otworzyć swoich serc dla Chrystusa», pozwólcie, aby On wkroczył w wasze życie, w życie waszych rodzin, w wasze społeczeństwo, aby w ten sposób odnowić wszystko...". Słowa, chociaż pozornie brzmiące tak samo jak na placu św. Piotra w dniu inauguracji pontyfikatu i na warszawskim placu Zwycięstwa w roku 1979, miały zupełnie inną wagę w kraju, gdzie przywrócenie świąt Bożego Narodzenia jako czasu wolnego od pracy wymagało negocjacji watykańskich dyplomatów, gdzie Kościół nie może katechizować dzieci i młodzieży, nie ma dostępu do środków przekazu, a jego możliwości wydawnicze były bardzo ograniczone. Sytuacja w Polsce była pod tym względem zasadniczo różna, nie tylko pod rządami generała Jaruzelskiego, ale także w pełni stalinizmu w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych. Jedynym fragmentem w przemówieniu Papieża, który można było uznać za słabe echo tyrady kubańskiego przywódcy dotyczącej sankcji ekonomicznych, był następujący apel: „Niechaj Kuba, ze wszystkimi swoimi wspaniałymi możliwościami, otworzy się na świat i niechaj świat otworzy się na Kubę, aby ten naród, który szuka prawdy, pracuje na rzecz postępu, pragnie zgody i pokoju, mógł patrzeć w przyszłość z nadzieją. Jeśli Ernesto „Che" Guevara był świętym kubańskiej rewolucji, to autorem jego najsławniejszej ikony - zdjęcia przedstawiającego bohatera w baskijskim berecie, ze smutnym spojrzeniem skierowanym w dal, znanego z tysięcy kopii otaczanych kultem przez lewicującą młodzież Zachodu przez dobrych kilka dziesięcioleci - był Humberto Korda. Oficjalny fotograf Fidela Castro podróżował z nami na pokładzie papieskiego samolotu na wszystkich etapach podróży Ojca Świętego po kubańskich miastach. Historia jego dzieła sama w sobie może być metaforą losów idei komunistycznej w XX wieku. Korda sfotografował Guevarę podczas uroczystości ku czci ofiar amerykańskiej interwencji w Zatoce Świń. Zdjęcie zobaczył w jego pracowni Giangiacomo Feltrinelli. Założyciel wydawnictwa o tej samej nazwie kierował się skrajnie lewicowymi przekonaniami. Zdjęcie otrzymał gratis i upowszechnił je na całym świecie, zarabiając miliony dolarów. Zginął w 1972 roku od wybuchu sporządzonej przez siebie bomby, przygotowując zamach terrorystyczny. Korda, który nie zarobił nic z tytułu praw autorskich, podczas papieskiej wizyty sprzedawał odbitki z autografem, biorąc od amerykańskich dziennikarzy po 300 dolarów za sztukę. Reżim sprostytuował kraj w sensie metaforycznym i dosłownym. W styczniu 1998 roku cena podana w pesetach oznaczała, że należy zapłacić tyle samo dolarów, gdyż lokalnej waluty praktycznie nie było w obiegu, albowiem stała się bezwartościowa. Bogaci turyści płacili w ten sposób tysiącom prostytutek, bardzo często nieletnich. Podczas mszy na pierwszym etapie podróży - w Santa Clara -Papież nawiązał do tych problemów moralnych: „Młodzi ludzie znajdują się w sytuacjach, których smutnym owocem jest szerzenie się rozwiązłości, zubożenie etyczne, wulgarność, stosunki przedmałżeńskie w wieku młodocianym i łatwy dostęp do aborcji. Wszystko to wywiera głęboko negatywny wpływ na młodzież, która jest wezwana do ucieleśniania autentycznych wartości moralnych w celu budowania lepszego społeczeństwa". Amerykański tygodnik „Newsweek" przypomniał przed papieską wizytą, że na Kubie przerywanych jest 60 procent ciąż. Papież spełnił obietnicę, że będzie mówił o prawach człowieka. W Santa Clara ujął je jednak głównie od strony społeczno-ekonomicznej. W homilii, mówiąc o wspólnotach rodzinnych, podkreślił, że Kubańczycy „walczyli i poświęcili swoje życie osiągnięciu lepszej egzystencji, w której zagwarantowane są podstawowe prawa człowieka: praca, wyżywienie, zdrowie, oświata, bezpieczeństwo socjalne, udział w życiu społecznym, wolność zrzeszania się i wyboru własnego powołania". Już samo przypomnienie tych praw w warunkach państwa totalitarnego miało swoją wymowę, zwłaszcza gdy Papież zaznaczył, że „nie ma innej drogi do przezwyciężenia tych problemów niż Jezus Chrystus, Jego nauka i przykład całkowitej miłości, która nas zbawia. Żadna ideologia nie zastąpi Jego nieskończonej mądrości i nieskończonej mocy. Dlatego koniecznie trzeba przywrócić wartości religijne w środowisku rodzinnym i społecznym"144. Być może działa tu swego rodzaju genius loci, jako że msza odprawiana była na terenach centrum sportowego, ale uczestnicy przyjęli słowa Papieża z entuzjazmem godnym wygranego meczu: skandowaniem haseł i machaniem chorągiewkami. Wielu z nich prawdopodobnie po raz pierwszy uczestniczyło w uroczystości religijnej. Zawiedli się natomiast ci, zwłaszcza kubańscy dziennikarze, oczekujący, że Jan Paweł II wspomni najsławniejszego z laickich „męczenników rewolucji", Ernesta „Che" Guevarę, który podczas rewolucji zdobył Santa Clara i tu został w końcu pochowany. Wieczorem tego dnia w pałacu prezydenckim w Hawanie odbyło się oficjalne spotkanie z Fidelem Castro. O przebiegu rozmowy w cztery oczy nic pewnego nie wiadomo; według dziennikarskich przecieków Papież poruszył kwestie dotyczące praw człowieka i dostępu Kościoła do środków społecznego przekazu. Sprawy te były również tematem rozmowy kubańskiego przywódcy z watykańskim sekretarzem stanu, kardynałem Angelo Soda- 167 no, który przekazał listę 320 więźniów politycznych z prośbą o ich zwolnienie. Nadzieję na interwencję Papieża wyraziła w rozmowie z polskimi dziennikarzami „Gazety Wyborczej" i „Rzeczpospolitej" Marilys Blaząuez, przywódczyni nielegalnej organizacji pod nazwą Partia na rzecz Praw Człowieka, stowarzyszonej z międzynarodową Fundacją im. Sacharowa. Powiedziała ona również, że w dniu pobytu Jana Pawła II w Santa Clara sześć osób prowadziło tam strajk głodowy (dwie w więzieniu, cztery trafiły do lokalnego szpitala. W Camagliey miejscem mszy był główny plac tego miasta z pomnikiem bohatera walk niepodległościowych z Hiszpanami Ignacia Agromonte, zwanego „Bayard", zresztą gorliwego katolika, co Papież przypomniał w homilii. Władze nie zgodziły się, aby było to spotkanie z młodzieżą, ale i tak uroczystość miała taki charakter. Przede wszystkim ze względu na wiek uczestników. Większość miała - przynajmniej sądząc na oko - nie więcej niż 20 lat. Spontanicznie reagowali na słowa Papieża, chóralnie odpowiadając na jego pytania. Niektórzy - zwłaszcza piękne dziewczyny - zaczynali nawet tańczyć w gorących kubańskich rytmach. Nie zważając na stanowisko władz, Jan Paweł II zwracał się do młodzieży i tylko do niej: „«Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj» (Rz 12,21). Młodzi Kubańczycy gromadzą się dziś z papieżem, aby celebrować swoją wiarę i słuchać Słowa Bożego, które jest drogą wyjścia z dzieł zła i ciemności, uzbrojenia się w światło dla czynienia dobra. (...) Łatwo jest popaść w relatywizm moralny i utratę tożsamości, na co cierpi dziś wielu młodych, ofiar schematów kulturowych pozbawionych sensu oraz ideologii, które nie dają podniosłych i precyzyjnych norm moralnych. Ten relatywizm moralny rodzi egoizm, podziały, dyskryminację, lęk i brak zaufania do innych. Poza tym, kiedy człowiek młody żyje «na swój sposób», idealizuje to, co cudzoziemskie, pozwala się uwieść materializmowi bez hamulców, traci swoje korzenie i pragnie ucieczki. Z tego powodu pustka stworzona przez te zachowania wyjaśnia wiele rodzajów zła, zagrażającego młodym: alkohol, źle przeżywaną seksualność, użycie narkotyków, prostytucję, której przyczyny nie zawsze są tylko osobiste.. Uważna lektura pozwala znaleźć w tych stwierdzeniach myśli, które - jak te o „idealizacji cudzoziemszczyzny" i niebezpieczeństwach konsumizmu - można by od biedy pogodzić z oficjalną ideologią. Było to jednak pozorne. Papieska analiza, piętnując patologie, potępiane oficjalnie także przez reżim, wskazywała, że to system polityczny właśnie był ich przyczyną. Odwołując się do naturalnego idealizmu młodzieży, odbierała szansę na jej pozyskanie przez komunizm. Zupełnie jak podczas spotkania z młodymi Polakami pod Jasną Górą w czerwcu 1983 roku. Podobne myśli zawierało Posłanie do młodych Kubańczyków wręczone na zakończenie mszy razem z misjonarskimi krzyżami. Znalazło się w nim potępienie blokady gospodarczej, ale umieszczone w bardzo niewygodnym dla reżimu kontekście. Papież pytał bowiem o przyczyny krachu panującego systemu: „Dlaczego taka obfitość środków oraz instytucji nie pozwala osiągnąć zamierzonego celu? Odpowiedzi nie należy szukać wyłącznie w instytucjach, w systemie politycznym, embargach ekonomicznych, które zawsze zasługują na potępienie jako szkodliwe dla najbardziej potrzebujących. Te przyczyny stanowią tylko część odpowiedzi, ale nie sięgają do sedna problemu. Papież nauczał - jak zawsze - że odpowiedzią jest Chrystus, jego nauka, moralne doskonalenie człowieka. Ze ściśle politycznego punktu widzenia odpowiedź była obosieczna. Krytykując w ostrych słowach embargo, odrzucała jednak usprawiedliwienie, że to ono jest przyczyną kryzysu. Z drugiej strony zaprzeczała też wersji, jakoby był nią sam system polityczny. Nie wiadomo, jaki odsetek uczestników spotkania w Camagiiey mógł rozeznać się w tych zawiłościach. Prawdopodobnie większość odbierała przesłanie w sposób prosty: złem jest zarówno system, jak i jego skutki. Papież wskazuje drogę wyjścia, jej przebieg jest już mało istotnym detalem. Tego samego jeszcze dnia z Waszyngtonu poszła w świat odpowiedź dotycząca embarga. Przypomniano, że obowiązuje ono na mocy amerykańskiego prawa, USA zaś nie pomagają reżimom łamiącym prawa człowieka. Coraz bardziej jasne stawało się zresztą, że Clinton ma w tej chwili zupełnie inne kłopoty. Eksplodował bowiem skandal związany z osobą Moniki Lewinsky, która złożyła bulwersujące zeznania na temat natury stosunków łączących ją z prezydentem Stanów Zjednoczonych. Co wybitniejsi anchormen największych sieci telewizyjnych zaczęli opuszczać Hawanę, aby zamiast na tle tłumów uczestniczących w papieskich uroczystościach, swoje stand ups nakręcać na trawniku przed Białym Domem. Dobry punkt wyjścia do refleksji nad zmiennością środków masowego przekazu! Wieczorem Papież spotkał się na uniwersytecie w Hawanie ze starannie dobranymi przedstawicielami elity intelektualnej Kuby. Nie dopuszczono na nie studentów, którzy próbowali protestować między innymi w centrum prasowym w hotelu Habana Librę. Mogłem uczestniczyć w tym wydarzeniu jako jeden z nielicznych dziennikarzy zagranicznych, ale w moim reporterskim notesie nie przybyło wcale interesujących informacji. Luminarze oficjalnej nauki i kultury całkiem zwyczajnie nie chcieli z nami rozmawiać. Podobno w ostatniej chwili doproszeni zostali najmniej groźni dysydenci, trudno ich było jednak zidentyfikować. Bardzo atrakcyjna przedstawicielka tajnych służb, która nam towarzyszyła, skutecznie mroziła wszelkie kontakty. Człowieka, który, jak ja, pamięta z dzieciństwa atmosferę lat stalinizmu w Polsce, trapić musiało uczucie uporczywego deja vu. Nie tylko zresztą na uniwersytecie. Ze względu na niekończące się kontrole przed wejściem do papieskiego samolotu wyjeżdżaliśmy z hotelu Habana Librę wczesnym rankiem, co pozwalało obserwować tłumy biednie odzianych Kubańczyków, którzy w drodze do pracy tłoczyli się do dziwnego kształtu autobusów, skonstruowanych na podwoziach amerykańskich ciężarówek. Wieczorem widzieliśmy podobne tłumy w kolejkach po podstawowe artykuły żywnościowe, zresztą racjonowane. Na uniwersytecie jedyną sensacją było niezapowiedziane wcześniej przybycie Fidela Castro. „Lider Maximo", oczekujący na przybycie gościa, wyglądał na wyraźnie zdenerwowanego. Niektórzy z obecnych wyrażali prywatnie opinie, że być może zrozumiał on totalną klęskę kierowanej przez siebie rewolucji. Inni mówili o jego śmiertelnej chorobie, co mogło sprzyjać powrotowi do religii. W świetle późniejszych wydarzeń interpretacje takie okazały się przesadzone. Przyczyna zdenerwowania kubańskiego przywódcy była inna. Jeszcze tego samego wieczora zebrali się na nadzwyczajnym posiedzeniu członkowie Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Kuby. Podobnie jak w 1983 roku ich koledzy z ekipy Jaruzelskiego po spotkaniu Papieża z młodzieżą na błoniach pod Jasną Górą, członkowie ścisłego kierownictwa „rewolucyjnego" ruchu uznali za najgroźniejsze to, że Jan Paweł II mówi o beznadziejności i nadziei przedstawicielom pokoleń wchodzących w dorosłe życie. Według nieoficjalnych informacji Fidel Castro miał być atakowany przez przedstawicieli „twardego skrzydła" partii, którym notabene przewodził jego rodzony brat Raul Castro, za rzekomą uległość, jaką okazywał w rozmowach z Papieżem. Castro - jakby ostentacyjnie - nie towarzyszył Janowi Pawłowi II, gdy ten podszedł do urny z prochami księdza Feliksa Yarela Moralesa, znajdującej się w narożniku głównej auli uniwersytetu w Hawanie. Działający w pierwszej połowie XIX wieku kapłan katolicki jako jeden z pierwszych wystąpił - podczas wizyty na dworze królewskim w Madrycie - z postulatem uwolnienia czarnych niewolników. Później, już na emigracji w Nowym Jorku, bronił prawa Kuby do niepodległości. W 1985 roku rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny. W przemówieniu Papież nazwał go „kamieniem węgielnym" kubańskiej tożsamości narodowej łączącym tradycje chrześcijańskie i patriotyczne. Uszanował jednak także pamięć innego bohatera walk o niepodległość, który był masonem: „Wszędzie na Kubie widzi się pomniki, jakie Kubańczycy wznieśli na cześć Jose Marti. Jestem przekonany, że ten naród odziedziczył cnoty, o charakterze chrześcijańskim, obydwu tych ludzi, zważywszy na to, że Kubańczycy podzielają w sposób solidarny piętno, jakie odcisnęli oni w kulturze. Podczas lotu z Hawany do Santiago de Cuba rzecznik Watykanu Joaąuin Navarro-Valls powiedział dziennikarzom, że Papież był bardzo zadowolony z nieprzewidzianego wcześniej udziału Fidela Castro w spotkaniu na uniwersytecie. Podkreślił też, że Jan Paweł II stara się wzmocnić autorytet kardynała Jaime Ortegi y Alamino, wskazując władzom kubańskim jego osobę jako partnera dialogu. Kubański purpurat zajmował u jego boku miejsce po prawicy, przysługujące zwykle kardynałowi sekretarzowi stanu. Jan Paweł II osobiście wyraził życzenie, aby na spotkaniu ze światem kultury przemówienie otwierające wygłosił właśnie kardynał Ortega. Przywódca frakcji „twardogłowych" w kubańskim kierownictwie - brat Fidela i jego prawdopodobny następca - Raul Castro re- prezentował władze na wielkiej uroczystości w Santiago de Cuba ku czci Maryi - Dziewicy Miłosierdzia z El Cobre, patronki wyspy. Został on przedstawiony Papieżowi już dwa dni wcześniej podczas spotkania w pałacu prezydenckim w Hawanie. W bezpośredniej rozmowie z Janem Pawłem II wspominał pobyt w Polsce, gdzie jako minister obrony był gościem generała Wojciecha Jaruzelskiego. Arcybiskup Santiago Pedro Claro Meurice Estiu wygłosił przemówienie powitalne, w którym padły słowa najostrzejsze ze wszystkich wypowiedzianych podczas tej wizyty przez pasterzy Kościoła na Kubie: „Chcę zaprezentować podczas tej Eucharystii wszystkich tych Kubańczyków, tych mieszkańców Santiago, którzy nie znajdują sensu swojego życia, bo nie mogli rozwinąć jego projektu z powodu procesu depersonalizacji będącego owocem paternalizmu. Prezentuję Wam także rosnącą liczbę Kubańczyków, którzy utożsamili ojczyznę z partią, naród z procesem historycznym, jaki przeżywaliśmy w ciągu ostatnich dziesięcioleci, kulturę z ideologią. Są to Kubańczycy, którzy odrzucając każdą rzecz bez rozpoznania jej, czują się wykorzenieni, odrzucają rzeczywistość kubańską i przeceniają wszystko, co cudzoziemskie. Niektórzy uznają to za jedną z najgłębszych przyczyn emigracji wewnętrznej i zewnętrznej Język tej wypowiedzi może się wydać przesadnie zawikłany. Znać wysiłek, aby nazwać po imieniu przyczynę zła - ideologizację państwa - nie atakując w sposób bezpośredni jej nosicieli. Arcybiskup Estiu podkreślił jednak odważnie, że „naród żyje tutaj i żyje w diasporze, Kubańczyk cierpi, żyje i ma nadzieję tutaj; cierpi, żyje i ma nadzieję także tam (...). Najbardziej ubodzy są wśród nas, są to ci, którzy nie posiadają daru wolności". Zwłaszcza to ostatnie zdanie mogło zostać wypowiedziane przez samego Jana Pawła II. Znamienne, że głos tak mocny rozlegał się właśnie w miejscu symbolicznym dla narodowej tradycji. Santiago de Cuba, drugie co do wielkości miasto wyspy, jej stolica w pierwszym okresie hiszpańskiego panowania (1515-1607), może być porównywane z Krakowem i Częstochową ze względu na znajdujące się w nim sanktuarium maryjne. W 1606 roku trzej rybacy (dwaj Indianie oraz czarny niewolnik) wyłowili z wód zatoki Bahia de Nipe drewniany posąg, opatrzony napisem: „Ja jestem Dziewica Miłosierdzia". Wizerunek został przewieziony do kopalni miedzi El Cobre, gdzie w 1684 roku wzniesiono pierwsze sanktuarium. Dziewica z El Cobre była uznawana za patronkę pracujących w kopalniach niewolników. Dlatego właśnie przed Jej posągiem odczytano w 1801 roku Manifest o zniesienie niewolnictwa. W 1868 modlił się tu Carlos Manuel de Cespedes, nazwany później Ojcem Ojczyzny, rozpoczynając walkę o niepodległość Kuby. Z baldachimu głównego ołtarza sanktuarium de Cespedes uszył pierwszą flagę kubańską. Jego żołnierze, zwani mambisa, nosili medale z wizerunkiem Dziewicy Miłosierdzia. Kiedy w 1898 w wyniku wojny wyzwoleńczej i interwencji USA obalono wreszcie panowanie Hiszpanii (wizyta papieska zbiegła się z setną rocznicą), właśnie w sanktuarium El Cobre odczytano Deklarację mambisa Niepodległości Ludu Kubańskiego. W roku 1916 papież Benedykt XV ogłosił Dziewicę Miłosierdzia patronką wyspy. Te szczegóły są bardzo ważne, gdyż ukazują splot tradycji patriotycznych i społecznych z religijnymi, bardzo podobny do tego, jaki łączy się z Jasną Górą w Polsce. Papież bardzo szczegółowo omówił je w swojej homilii, wskazując 400 tysiącom uczestników uroczystości, ale być może także przedstawicielom władz, że jeśli chcą zwrócić się ku wartościom patriotycznym - a taka była przecież droga ewolucji wszystkich reżimów komunistycznych - to nie mogą ominąć katolicyzmu. Jego wyznawcom przysługuje jednak pełnia praw obywatelskich i politycznych. W homilii powiedział to bez ogródek: „Katolicy świeccy, zachowując swoją tożsamość, aby być «solą i kwasem» społeczeństwa, którego są częścią, mają obowiązek i prawo udziału w publicznej debacie z równymi szansami, przyjmując postawę dialogu i pojednania. To sami obywatele powinni szukać dobra narodu, wspierając je środkami pokojowymi wprowadzanymi stopniowo. W ten sposób każda osoba, ciesząc się swobodą ekspresji, podejmowania inicjatyw, składania propozycji w ramach społeczeństwa obywatelskiego i odpowiednią wolnością stowarzyszania się, będzie mogła współpracować efektywnie w poszukiwaniu dobra wspólnego. Kościół zanurzony w społeczeństwie nie szuka dla wypełnienia swej misji władzy politycznej pod żadną postacią, ale przez swoją obecność w strukturach społecznych chce być płodnym nasieniem dobra wspólnego. Stawia przede wszystkim na osobę ludzką i na wspólnotę, w której żyje, wiedząc, że jego podstawową drogą jest konkretny człowiek ze swoimi potrzebami i dążeniami. Wszystko, czego Kościół domaga się dla siebie, oddaje na służbę człowiekowi i społeczeństwu. Chrystus powierzył mu bowiem zadanie niesienia Jego wszystkim ludom, a do tego potrzebny mu jest obszar wolności. Broniąc swojej wolności, Kościół broni wolności każdej osoby, rodzin, różnych organizacji społecznych (...), które mają na swoim obszarze prawo do autonomii i suwerenności. Postulat pluralizmu organizacyjnego postawiony został w imieniu Kościoła i związanych z nim środowisk katolików świeckich. W istocie rzeczy dotyczył jednak całego społeczeństwa. Msza w Santiago była dla Papieża bardzo trudna, nie tylko ze względu na ładunek politycznego dynamitu zawarty w jego homilii. Styczeń jest na Kubie miesiącem najbardziej sprzyjającego klimatu; mimo to panował nieznośny upał. Napięcie dotyczyło nie tylko sił Ojca Świętego. Równolegle z papieską mszą w Santiago kubańscy emigranci z organizacji Movimiento Democracia na Florydzie podjęli akcję, która mogła wywołać poważny kryzys międzynarodowy. Z Miami wypłynął 25-metrowy kuter rybacki „Sea King" z 42 osobami na pokładzie. Komendant straży wybrzeży (Coast Guard) USA Marcus Woodring udzielił zezwolenia na ten rejs pod warunkiem, że jednostka nie przekroczy granicy 12-milowego pasa wód terytorialnych Kuby. Statkowi towarzyszyło 12 samolotów turystycznych. Z Kuby wystartowała eskadra myśliwców MIG-21. Sytuacja przypominała incydent sprzed dwóch lat, kiedy to w lutym 1996 roku lotnictwo Fidela Castro zestrzeliło dwa małe samoloty emigrantów, patrolujące wody cieśniny między Florydą i Kubą w poszukiwaniu uciekinierów na tratwach. Zginęły wówczas cztery osoby z obydwu załóg. 24 stycznia 1998 roku wszystkim stronom udało się utrzymać nerwy na wodzy. „Sea King", eskortowany przez 10 jednostek marynarki amerykańskiej, w tym dwa krążowniki, osiągnął tzw. Punkt Wolności, oddalony o 12 mil od Hawany. Z krążących nad stateczkiem samolotów widać już było wieżowce kubańskiej stolicy. Do morza wrzucono wieńce i wiązanki kwiatów. Dokładnie w tym samym momencie Jan Paweł II błogosławił figurę Dziewicy Miłosierdzia z El Cobre. Nie powiodła się natomiast znacznie bardziej ryzykowna operacja, którą zaplanował Ramón Raul Sanchez. Razem z trzema innymi osobami opuścił on Florydę w nocy z 23 na 24 stycznia na pokładzie 10-metrowej łodzi, nazwanej „Human Rights" (Prawa człowieka), zapowiadając, że jeszcze podczas papieskiej wizyty wyląduje na Kubie. Chciał w ten sposób zamanifestować prawo uchodźców do powrotu bez jakiejkolwiek zgody aktualnych władz wyspy. Szef amerykańskiej Coast Guard Marcus Woodring oświadczył, że podległe mu jednostki zrobią wszystko, aby zamiar ten unicestwić. Bardziej skuteczne okazały się jednak warunki pogodowe. Po trzydziestu godzinach błądzenia na wzburzonym morzu, z uszkodzonym sterem łodzi, Sanchez i jego towarzysze wylądowali znowu na Florydzie. Bardzo zmęczony po wizycie w Santiago de Cuba Jan Paweł II wieczorem 24 stycznia złożył jeszcze wizytę w zakładzie dla trędowatych w Rincón koło Hawany. Z politycznego punktu widzenia istotne jest, że właśnie podczas tego spotkania w obecności zaledwie kilkunastu dziennikarzy (byłem wśród nich), podniesiony został przez Ojca Świętego - jedyny raz publicznie w ciągu tych pięciu dni - problem więźniów politycznych: „Istnieje także cierpienie duszy, którego doznają ludzie odseparowani od społeczeństwa, prześladowani, uwięzieni za różne przestępstwa lub z powodu sprzeciwu sumienia, za ich idee pokojowe, ale nie akceptowane. Ci ostatni są poddani izolacji i karze, na które nie skazuje ich własne sumienie, gdy tymczasem pragną włączyć się do aktywnego życia, znajdując miejsce, gdzie mogliby wyrażać i proponować swoje opinie z szacunkiem i tolerancją. Zachęcam do podjęcia wysiłków dla włączenia do społeczeństwa więźniów. Sposób, w jaki podniesiony został ten kluczowy problem, dobrze charakteryzuje dwuznaczności wizyty na Kubie. Język, w którym Kościół podejmuje problemy polityczne, jest zawsze mało bezpośredni. W tym przypadku słowa Papieża zabrzmiały wystarczająco dosadnie. Możliwość ich dotarcia do ludności Kuby była jednak bardzo ograniczona. Nie było skandującej hasła rzeszy wiernych, która mogłaby ponieść hasło uwolnienia więźniów sumienia na ulice. Spotkanie transmitowano przez telewizję tylko na użytek centrum prasowego w Hawanie i władz Kuby. W kontrolowanej przez nie prasie nie ukazała się nazajutrz żadna wzmianka. Dyplomacja watykańska przedłożyła w tym przypadku skuteczność nad doraźny efekt propagandowy, unikając posądzenia o wywieranie nacisku na Fidela Castro. Do końca papieskiej wizyty dyktator nie zareagował jednak na ponawiane apele o amnestię. Tymczasem właśnie represje wobec przeciwników politycznych stanowiły o istocie kreowanego przez niego systemu. Za czasów obalonego przezeń reżimu Batisty na całej Kubie było 15 więzień. Sam Fidel Castro, który w 1953 roku próbował obalić rząd na drodze zbrojnej rewolucji, wyszedł z więzienia po dwóch latach na mocy... amnestii. W 1998 roku na Kubie było 300 więzień, nie licząc innych miejsc odosobnienia. Watykan przekazał władzom listę 34 osób, wskazanych przez Amnesty International. Według tej organizacji więźniów politycznych na Kubie było jednak co najmniej kilkuset, niektóre źródła mówiły nawet o kilku tysiącach. Kulminacją tych pięciu dni, które wstrząsnęły jeśli nie światem, to na pewno Kubą, była w niedzielę 25 stycznia msza na centralnym placu Rewolucji w Hawanie. Już w samym wystroju tego miejsca zderzyły się, powiększone do gigantycznych rozmiarów, dwie ikony, najbardziej może znamienne dla drugiej połowy XX wieku. Ślepą ścianę jednego z bloków ozdabiał wykonany z metalowych rurek portret Ernesta „Che" Guevary w berecie i z długimi włosami. Mimo bardzo uproszczonego rysunku można było poznać, że oparta jest ona na sławnym zdjęciu Humberta Kordy. Poniżej litery, wzorowane na odręcznym piśmie, składały się na słowa: Hasta la victoria siempre (Zawsze do zwycięstwa). W ciągu poprzedzających uroczystość dni na innym z bloków umieszczono podobnej wielkości wizerunek Jezusa z gorejącym sercem na piersi. Napis nad nim głosił: JESUCRISTO EN TI CONFIO (Jezu Chryste ufam Tobie). Słowa te stanowiły esencję nauk św. Faustyny Kowalskiej, polskiej mistyczki z lat trzydziestych, którą Jan Paweł II wyniósł na ołtarze, przedtem jeszcze jako biskup krakowski przyczyniwszy się do cofnięcia zakazu Świętego Oficjum, dotyczącego jej pism o Miłosierdziu Bożym. Obraz nie odzwierciedlał dokładnie wizerunku, jaki siostra Faustyna poleciła malować na podstawie swoich objawień, w których z serca Jezusa płynęły dwa promienie światła: biały i czerwony. Niemniej dzięki napisowi nawiązanie musiało być jasne, zwłaszcza dla czcicieli Miłosierdzia Bożego, kultu szerzącego się w całej Ameryce Łacińskiej. Mieliśmy zatem przed oczami symboliczną postać wiecznego rewolucjonisty, spadkobiercy jakobinów i narodników, anarchistów i bolszewików, kondotiera walk z zachodnim imperializmem i kapitalizmem, woluntarystycznego ekonomisty - ministra, który upaństwawiał gospodarkę Kuby według księżycowych recept, w krótkim czasie doprowadzając ją do ruiny. Idola młodzieżowej rewolucji w krajach Zachodu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, a także wielu lewicowych intelektualistów. Równie wielki ładunek znaczeń niósł obraz Jezusa Miłosiernego. Już słowa mistycznego wezwania siostry Faustyny wyrażały bezgraniczne zawierzenie Synowi Bożemu. Kult, oparty na objawieniach zapisanych w Dzienniczku tej prostej zakonnicy bez wykształcenia, stanowił wręcz kwintesencję ludowego katolicyzmu, który Jan Paweł II uznawał zawsze za nadzieję odrodzenia religijnego, nie tylko w Polsce i Ameryce Łacińskiej. Symbole wydawały się przeciwstawne, ale nietrudno było sobie przecież wyobrazić, że jakiś boliwijski wieśniak umieszcza w swoim domowym ołtarzyku zdjęcie Guevary obok wizerunku Jezusa. Symbole, chociaż możliwe było ich zrównanie na płaszczyźnie ludowych wierzeń, wyrażały jednak treści zasadniczo odmienne: aktywizm i gwałt rewolucji z jednej strony, a z drugiej - bezgraniczne zawierzenie Bogu, że wszystko - nawet cierpienie i nędza - ma swój transcendentny sens. Dziennikarzy umieszczono na trybunie, z której partyjne kierownictwo Kuby przyjmowało przy innych okazjach defilady ludu i rewolucyjnych sił zbrojnych. Mogliśmy stamtąd obserwować przyjazd Fidela. Towarzyszył mu przyjaciel starej daty, wybitny pisarz kolumbijski Gabriel Garcia Marquez. „To, że Fidel Castro poprosił laureata Nobla, aby był z nim razem podczas ostatniego spotkania z Papieżem w obliczu tłumów, może być interpretowane jako znamienna zmiana w pierwszym szeregu władzy politycznej. Ja jednak wierzę, że pisarz zaakceptował, chcąc nie chcąc, reprezentatywność wynikającą z dwukrotnych spotkań z prezydentem Clintonem, w czasie których próbował przerzucić most między Kubą Castro a Stanami Zjednoczonymi. Garcia Marąuez razem z Castro przed Wojtyłą był nie tylko trzecim papieżem, ale także sygnałem" - zapisał w swoim Dzienniku kubańskim hiszpański powieściopisarz Manuel Vazquez Montalban. Obecność popularnego na wyspie „Gabo" niewiele pomogła Fidelowi. Być może po raz pierwszy od czasu rewolucji „Lider Maximo" został przez tłumy Kubańczyków przyjęty tak chłodno. Szał entuzjazmu wywołało dopiero przybycie białego „papamobile", który zrobił triumfalną rundę wokół placu. „Czujemy, że od tej chwili nie będzie już możliwe, abyśmy nie kochali się jak bracia, abyśmy nie wybaczyli sobie wzajemnych zniewag, abyśmy nie zapomnieli krzywd, nie otworzyli szczerze na prawdę, nie wprowadzali w życie wszystkiego, co sprawiedliwe, dobre i szlachetne i co może przynieść pojednanie wszystkim Kubańczykom, pokój i szczęście naszemu ludowi" - powiedział na powitanie kardynał Jaime Lucas Ortega y Alamino. Nawet zważywszy na obowiązującą w takich przypadkach konwencję, przemówienie młodego purpurata, którego wielu z obserwatorów zaczęło w tych dniach traktować jako możliwego następcę Jana Pawła II na tronie papieskim, stanowiło dowód nadziei, że wizyta istotnie otworzy zupełnie nową epokę w dziejach kraju. W powszechnym odczuciu potwierdzała to obecność - po raz pierwszy od 40 lat - najwyższych rangą przedstawicieli władz na uroczystości religijnej. „Pozdrawiam z szacunkiem pana Prezydenta, doktora Fidela Castro Ruz, który zechciał uczestniczyć w tej mszy. Dziękuję także za ich obecność członkom Władz państwowych, którzy zechcieli być tu dzisiaj; wyrażam im wdzięczność za ofiarowaną współpracę" - mówił, rozpoczynając homilię, Papież. Jak wynika z moich ówczesnych notatek, również i te dyplomatyczne formuły nie wywołały większego poruszenia wśród bezkresnego - na placu było około miliona osób - morza wiernych. Nastąpiło ono dopiero w momencie, gdy Jan Paweł II przeszedł - zadziwiająco prędko, zważywszy na charakter religijnego kazania - do konkretów politycznych: „Systemy ideologiczne i ekonomiczne następujące po sobie w ciągu ostatnich stuleci przeceniały konflikt jako metodę, albowiem zawierały w swoich programach zalążki opozycji i niezgody. Uzależniło to głęboko koncepcję człowieka i jego stosunki z innymi. Niektóre z tych systemów rościły sobie jednocześnie prawo do ograniczenia religii do sfery wyłącznie prywatnej, pozbawiając ją wszelkiego wpływu i znaczenia społecznego. W tym znaczeniu dobrze jest przypomnieć, że nowoczesne państwo nie może opierać swego ustroju politycznego na ateizmie lub na religii. Dalekie od wszelkiego fanatyzmu czy skrajnego sekularyzmu, ma stwarzać spokojny klimat społeczny i odpowiednie ustawodawstwo, pozwalające każdej osobie i każdemu wyznaniu religijnemu żyć swobodnie swoją wiarą, dawać jej wyraz w życiu publicznym i liczyć na środki oraz obszar wystarczające do tego, aby wnieść w życie narodu swoje bogactwo duchowe, moralne i obywatelskie. Z drugiej strony, w wielu miejscach rozwija się pewna forma neoliberalizmu kapitalistycznego, podporządkowującego sobie osobę ludzką, i uzależnia rozwój narodów od ślepych sił rynku, nakładając za pośrednictwem swych ośrodków władzy nieznośne ciężary na kraje, którym się mniej poszczęściło. Dochodzi do tego, że jako warunek otrzymania pomocy często narzucone zostają narodom programy gospodarcze, przekraczające ich możliwości. W ten sposób (...) jesteśmy świadkami przesadnego bogacenia się nielicznych za cenę rosnącego zubożenia wielu, tak że bogaci są coraz bogatsi, a biedni coraz ubożsi" 16°. Jeśli zdecydowałem się na przytoczenie fragmentu tak obszernego, to dlatego, że wydaje się on kwintesencją filozofii społecznej i politycznej Jana Pawła II. Upoważnia też do sformułowania różnorakich uwag. Przede wszystkim na temat recepcji tego posłania. Na gorąco zanotowałem, że potępienie „państwowego ateizmu" wywołało wśród słuchaczy znikomą reakcję. Burzliwą owację spowodował natomiast fragment następujący zaraz potem, który nie był niczym innym, jak krytyką - bardzo zresztą uproszczoną - filozofii „neoliberalizmu kapitalistycznego". Jakkolwiek anonimowy, działać ma w tym ujęciu za pośrednictwem „ośrodków władzy" prowadzących określoną politykę. Nietrudno te instytucje zlokalizować: chodziło przecież ponad wszelką wątpliwość o Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy. Jaki był sens tych słów i do kogo zostały one skierowane? Odnotuję tu podchwyconą na gorąco opinię Yincenza Romeo, jednego z wysłanników włoskiej RAI, który właśnie z trybuny na placu Rewolucji wygłaszał w bezpośredniej transmisji komentarz do wieczornego wydania dziennika telewizyjnego „TG2": „To właśnie jest siła Papieża. On mówi ich językiem. Odwołuje się do upokorzeń, które dały siłę tej rewolucji i pozwoliły jej przetrwać przez czterdzieści lat". Opinia zapewne trafna w swojej intuicji, wydaje się jednak tylko częściowo słuszna. Kubańczycy nie mieli przecież do czynienia z instytucjami, z pomocy których filozofia neoliberalizmu ma realizować swoje cele. Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy znali co najwyżej ze sloganów własnej propagandy. Jeśli witali te słowa owacją, to jako sprzeciw wobec sytuacji, w której oni są biedni, a inni bogaci. Następnego dnia potępienie owych „ślepych sił rynku" znalazło wierne odbicie na łamach kubańskiej prasy rządowej. Zauważyły je również wielkie gazety włoskie, które byłem w stanie przejrzeć. „Jan Paweł II potępia marksizm i kapitalizm" - donosił w tytule „Corriere delia Sera. Watykański dziennik „L'Osservatore Romano", który wydrukował papieską homilię w specjalnym wydaniu, fragment przytoczony zamieścił obok tekstu w osobnych ramkach. Już jednak George Weigel, autor najbardziej kompletnej i niewątpliwie autoryzowanej biografii Jana Pawła II, wielokrotnie przeze mnie cytowanej, który mszy na placu Rewolucji (zwracając przy okazji uwagę, że Kościół konsekwentnie używał przedrewolucyjnej nazwy Jose Marti Plaża) poświęcił aż całą stronę, przytaczając różne szczegóły, w homilii zauważył jedynie odrzucenie roszczeń do nadania państwu charakteru wyznaniowego lub ateistycznego oraz potępienie amerykańskiej blokady gospodarczej. Oczywiście, monografia korzystająca z materiału tak obszernego, jak nauczanie papieskie, musi opierać się na pewnym arbitralnym wyborze. Zważywszy jednak na to, że Weigel jest specjalistą z zakresu katolickiej nauki społecznej, a prawie cała homilia dotyczyła tego właśnie zagadnienia, powściągliwość w zreferowaniu kontrowersyjnej tezy wydaje się znamienna. Jak w wielu innych przypadkach nauki papieskie, chociaż generalnie spójne, ujmowane od strony polityczno-społecznej okazały się tak pojemne, że poparcie swoich tez mogli w nich znaleźć przedstawiciele przeciwstawnych nurtów. Krytykę instytucji, z pomocą których międzynarodowy kapitalizm realizuje swoje cele, mogli wpisać (i zapewne to robili) do różnych czerwonych czy zielonych książeczek przeciwnicy globalizacji, których ruchy, łącznie z silnym w nich nurtem katolickim, tak zaznaczyły się na przełomie tysiącleci. Współgrały one z renesansem lewicowo-populistycznych rozwiązań politycznych i gospodarczych, jaki na początku XXI wieku nastąpił w krajach takich, jak Wenezuela, Brazylia czy Argentyna. Ludzie na placu Rewolucji (pozostańmy przy tej nazwie, która przetrwała wizytę papieską), słuchając, jak Jan Paweł II wykłada im filozofię „wolności opartej na prawdzie", odbierali ją bardzo dosłownie. Skandowali Libertad! Libertad! w proteście przeciwko temu, że komunistyczna i zarazem militarna dyktatura pozbawia ich elementarnych praw człowieka. Nie tylko - jak w niedawnej przeszłości - świąt Bożego Narodzenia, ale także prawa podróżowania za granicę, czytania wybranych przez siebie książek, bogacenia się własną pracą i pomysłowością, ustanawiania i kontrolowania władzy. Na to ich żądanie Papież odpowiadał: „Tak, niech żyje wolność, do której oswobodził nas Chrystus!". Taką wolność można, jak wiadomo, osiągnąć nawet w najsurowszym więzieniu, co poświadczają swym przykładem apostołowie i inni męczennicy w długiej historii chrześcijaństwa. Wątpliwe jednak, aby przeciętni Kubańczycy marzyli o niej wyłącznie w kategoriach duchowych. Pozostając przy bardziej przyziemnym rozumieniu słowa „wolność", to w ciągu pierwszych miesięcy 1998 roku wizyta Jana Pawła II przyniosła ją 250 „więźniom sumienia" z listy przekazanej przez kardynała Angelo Sodano. Zwolnienia 70 dalszych władze kubańskie odmówiły z uzasadnieniem, że „nie może być wolności dla wrogów ojczyzny ani dla tych, którzy mają zamiar zniszczyć Kubę. W ciągu następnych pięciu lat efekty tej amnestii zostały w dużej mierze zniweczone przez nowe aresztowania. Również administracja Stanów Zjednoczonych nie ugięła się pod presją dotyczącą embarga, mimo że jeszcze podczas pożegnania na lotnisku Papież potwierdził, iż „ekonomiczne środki restrykcyjne narzucone z zewnątrz kraju są niesprawiedliwe i nie do zaakceptowania pod względem moralnym"165. „Rozumiemy i respektujemy stanowisko Papieża - oświadczył rzecznik Białego Domu Mikę McCurry. - Embargo (wobec Kuby -J.M.) obowiązuje jednak na mocy prawa, które uzyskało szerokie poparcie społeczeństwa i obydwu partii politycznych. Odzwierciedla ono konsensus, jaki panował między rządami demokratycznymi i republikańskimi w ciągu czterdziestu lat (...). Prezydent (Bili Clinton - J.M.) chciałby widzieć na Kubie zmiany pokojowe, takie jak w innych byłych krajach komunistycznych (...), liberalizację ekonomiczną i polityczną. Podobnie sam Papież na pierwszej po powrocie z Hawany środowej audiencji generalnej powtórzył życzenie: „Aby owoce tej pielgrzymki dla naszych braci i sióstr na tej pięknej wyspie były takie jak pielgrzymki (z 1979 roku - J.M.) do Polski. Oczekiwane zmiany jednak nie nastąpiły. Rezerwaty komunizmu - nie tylko Kuba, ale także Korea Północna, Wietnam i inne kraje Indochin - okazały się trwalsze, niż można było oczekiwać. Raptowny kryzys „realnego socjalizmu" roku 1989 w krajach Europy Środkowej i Wschodniej był efektem jednoczesnego działania bardzo różnych czynników. Wizyty papieskie w Polsce czy -w znacznie mniejszym stopniu - oddziaływanie Jana Pawła II na sytuację w innych krajach regionu, odegrały tylko rolę zapalnika. Na Kubie nie było „Solidarności" i całej zorganizowanej opozycji, a także determinacji komunistycznych elit w demontażu nieefektywnego systemu. Kompleksowa lektura przemówień papieskich z tej podróży wskazuje, że obok posłania ściśle religijnego i moralnego Jan Paweł II chciał zachęcić Kubańczyków do szukania w ich kryzysie wyjścia alternatywnego, zarówno wobec marksistowskiego socjalizmu, jak amerykańskiego kapitalizmu. Dały tu o sobie znać obawy przed ekspansją tego ostatniego w tradycyjnie katolickich krajach Ameryki Łacińskiej, o których mówiono w 1997 roku na Specjalnym Zgromadzeniu Synodu Biskupów poświęconym Ameryce, co znalazło wyraz w adhortacji posynodalnej Ecclesia in America. Zgodnie z obecnym stanowiskiem Kościoła ani uczestnicy Synodu, ani tym bardziej sam Papież nie wskazywali „trzeciej drogi" w postaci rozwiązań ekonomicznych czy ustrojowych. Ich postawę można określić jako „opozycję moralną". Czego ona dotyczy? „Jan Paweł II sądzi w istocie, że sedno problemu tkwi w podejściu racjonalistycznym. Albowiem mentalność «techniczno-funkcjonalna», nad którą ubolewa Papież, sięga korzeniami nie tylko materializmu kapitalistycznego czy marksistowskiego, ale całej nowożytnej myśli pooświeceniowej. Podsądnym nie jest tu Marks czy Adam Smith, lecz Kartezjusz! Słowem, wizyta Papieża na Kubie nie jest fragmentem bitwy z komunizmem, ale wieloletniej krucjaty przeciwko samym czasom nowożytnym. A to coś znacznie więcej niż konfrontacja z Fidelem Castro - pisał amerykański historyk Kościoła M.S. Winters. Podkreślenie sprzeciwu Jana Pawła II wobec nowoczesności wydaje się tu przesadne, niemniej coś w tym jest. Wizyta na Kubie nie była dla Jana Pawła II kampanią polityczną. Z miejsca, gdzie tak widoczna była klęska najbardziej atrakcyjnej i przez to najgroźniejszej utopii XX wieku, Papież mógł - także dzięki niebywałemu zainteresowaniu środków przekazu - zwrócić się do całego świata z prawdziwie proroczym posłaniem. „Ten wiatr dzisiaj jest bardzo znamienny, ponieważ wiatr symbolizuje Ducha Świętego, Spiritus spiral ubi vult. Spiritus vult spirare in Cuba (Duch tchnie, kędy chce. Duch chce tchnąć na Kubie). Te ostatnie słowa są po łacinie, ponieważ Kuba także należy do tradycji łacińskiej. Ameryka łacińska, Kuba łacińska, język łaciński. Spiritus spirat ubi vult et vult Cubam. Do zobaczenia. Zakończenia papieskiej homilii, którego nie było w przekazanym wcześniej dziennikarzom tekście, słuchałem już w taksówce, wiozącej mnie z placu Rewolucji do studia telewizyjnego w hotelu Habana Librę. Słowa Papieża rozlegały się nie tylko z samochodowego odbiornika, słychać je było w całym mieście z otwartych okien i ulicznych głośników. Trudno było w takiej chwili nie myśleć o roku 1979 w Warszawie i 1995 w Bejrucie, gdzie Jan Paweł II także wzywał Ducha Świętego. Trzecią osobę Trójcy Świętej przypomniał tego dnia raz jeszcze. Nawiązując do kończącego się właśnie Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan, mówił, że rok 1998, drugi rok przygotowań do Wielkiego Jubileuszu Roku 2000, jest poświęcony właśnie Duchowi Świętemu. Kuba była dla niego prawdziwym początkiem Wielkiego Jubileuszu. III. MIASTO l ŚWIAT Zjednoczyć świat wokół osoby Jezusa Chrystusa - oto zamiar godny proroka. Zjednoczyć świat wokół Stolicy Apostolskiej w Rzymie - oto zamiar godny proroka. Pokazać, że historia nie jest chaosem mniej lub bardziej bezsensownych wydarzeń, ale drogą, która ma początek i koniec, kierunek, drogowskazy i kamienie milowe - to także zamiar godny proroka. Zamiar na pierwszy rzut oka mało praktyczny, a nawet nieracjonalny. Rozum podpowie bowiem, że być może żyjemy już w świecie postchrześcijańskim. Rocznica narodzin Syna Bożego jest co prawda obchodzona regularnie i hucznie, a przygotowania do niej trwają od początku listopada: wysyła się kartki z życzeniami i kupuje prezenty, które roznoszą potem piękne dziewczyny przebrane w czerwone czapeczki Mikołajów i Dziadków Mrozów. Ulice stroi się tysiącami lampek, a pod koniec grudnia ustawia choinkę. Wszystko to ma głęboki sens, albowiem pomyślność społeczeństwa zależy od koniunktury gospodarczej, a ta od wzmożonego popytu na różne towary. W tej sytuacji rozsądny chrześcijanin, który mimo wszystko nadal wierzy, że dwa tysiące lat temu w Betlejem Judzkim miał miejsce punkt zwrotny historii ludzkości, wydaje się mieć dwa wyjścia. Może schronić się ze swoimi przekonaniami w wieży z kości słoniowej i cieszyć się, że będzie należał do zbawionych, z politowaniem spoglądając na resztę, która nie podziela jego nadziei. W przypadku drugim, pełen szacunku dla odmiennych poglądów, które przeważają już w społeczeństwie, może próbować argumentować, że jego własne nie są w końcu takie straszne. Nie głosi przecież niczego innego, jak miłość bliźniego, której praktyczne zastosowanie ułatwiłoby życie wszystkim. Kontrowersyjne punkty, sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, takie jak wiara, że Bóg narodził się z kobiety, a zabity na krzyżu zmartwychwstał, a przede wszystkim zbyt rygorystyczną, jak na dzisiejsze czasy etykę seksualną należy dyskretnie pomijać, żeby nie narazić się na odrzucenie lub śmieszność. Inaczej prorok: ten posiada prawdę i chce, żeby świat się do niej zastosował. Wykrzykuje ją na placach i rogach ulic, a także przed obliczem władców tego świata. Jak pisał Martin Buber, prorok „jest człowiekiem wypełnionym duchem i pozbawionym jakiejkolwiek władzy. Zdarza się jednak, że i prorok zostaje władcą - duchowym, ale jednak absolutnym. Chce jako Najwyższy Kapłan i Namiestnik Chrystusa realizować na ziemi Jego trojakie posłannictwo: kapłańskie, prorockie i królewskie. W połowie lat dziewięćdziesiątych ukazało się wiele publikacji -artykułów i książek, które głosiły zmierzch pontyfikatu Jana Pawła II3. Pisano, że Papież jest już u kresu sił, chory i zmęczony po zwycięstwie nad komunizmem. Coraz bardziej odrywa się od świata ze swoimi anachronicznymi poglądami na obyczaje i problemy wewnętrzne Kościoła. Tymczasem Jan Paweł II zbierał siły do decydującej batalii. 1. NADCIĄGA TRZECIE TYSIĄCLECIE Idea Jubileuszu ma swoje korzenie w tradycji biblijnej. Hebrajskie słowo jobel pochodzi od baranich rogów, z których sporządzano instrumenty muzyczne. Ich dźwięk inaugurował żydowskie jubileusze. Rogi te, nazywane szofar, brzmią w synagogach do czasów nam wpółczesnych4. Nawiązał do tej tradycji papież Bonifacy VIII, ogłaszając bullą Antiąuorum habet fidem5 Rok Święty 1300. Również Jan Paweł II w liście apostolskim Tertio millennia adveniente6 poświęcił biblijnej tradycji jubileuszy bardzo dużo miejsca. Wedle prawa mojżeszowego, co siedem lat obchodzono tak zwany rok szabatowy, w którym ziemia odpoczywała, w związku z czym zwalniano niewolników, co regulowały szczegółowe przepisy, zawarte w księgach Wyjścia, Kapłańskiej i Powtórzonego Prawa. Co 50 lat (7 razy 7 plus 1) obchodzono natomiast rok jubileuszowy. Jan Paweł II cytuje dotyczący tej uroczystości fragment Księgi Kapłańskiej: „Będziecie święcić pięćdziesiąty rok, oznajmijcie wyzwolenie w kraju dla wszystkich jego mieszkańców. Będzie to dla was jubileusz - każdy z was powróci do swojej własności i każdy powróci do swego rodu" (Kpi 25,10). Papież dostrzega w przepisach nie tylko zapowiedź „emancypacji" wszystkich potrzebujących jej mieszkańców starożytnego Izraela, przywrócenia w tym kraju równości i sprawiedliwości społecznej, tożsamej z ochroną słabych i uznaniem, że „bogactwa są przede wszystkim wspólnym dobrem wszystkich ludzi", ale „prophetia futuri (...) zapowiedź prawdziwego wyzwolenia, którego dokona mający przyjść Mesjasz" (TMA 13). Taki eschatologiczny cel miał mieć Rok Święty 2000 w rozumieniu Jana Pawła II. Nawiązując do nauki św. Pawła, pisał on, że „czas istotnie wypełnił się przez to, że sam Bóg przez wcielenie wszedł w dzieje człowieka (...). Czas staje się w Jezusie Chrystusie wymiarem Boga, który jest wieczny sam w sobie" (TMA 9 i 10). Płynie stąd obowiązek „uświęcania czasu" - co czyniono już pod rządami Starego Przymierza i co znajduje wyraz w chrześcijańskim roku liturgicznym, a także w zwyczaju obchodzenia różnego rodzaju rocznic. Na tym tle dziwić może, iż Jan Paweł II, sięgając do tych samych źródeł biblijnej tradycji, do której nawiązywał Bonifacy VIII, kiedy odnawiał tradycję jubileuszy na gruncie chrześcijańskim, wcale o nim w Tertio millennia adveniente nie wspomina. Tymczasem Rok Święty 1300 był prawdopodobnie pierwszym przykładem tak masowych uroczystości w dziejach Kościoła. „Wydarzenie było naprawdę nadzwyczajne: wszyscy kronikarze tych czasów są zgodni, relacjonując niezwykły napływ pielgrzymów do Rzymu. Yillani (Giovanni, kronikarz florencki z przełomu XIII i XIV wieku - J.M.) oblicza ich na dwieście tysięcy"7. Jubileusz „narodził się ze spontanicznego i natychmiastowego impulsu duszy ludu, także z powodu niemożliwości udania się do Ziemi Świętej"8. Tradycja biegnie od Bonifacego nieprzerwanie. Od roku 1300 do 2000 odbyło się 27 jubileuszy zwyczajnych oraz bliżej niesprecyzowana liczba nadzwyczajnych (notabene pierwszy z nich został ogłoszony w 1518 roku, aby wspomóc Polskę w jej walce z Turkami; ostatni przed Wielkim Jubileuszem - przez Jana Pawła II w 1983 roku dla upamiętnienia 1950 rocznicy Odkupienia, to jest śmierci i zmartwychwstania Chrystusa)9. Już od czasów Bonifacego VIII jednak można to wydarzenie zdefiniować jako „uroczysty odpust powszechny udzielony przez papieża rzymskiego z dodatkowymi uprawnieniami dla spowiedników na korzyść wiernych"10. Związaną z tym doktrynę teologiczną rozwinął szerzej dopiero - rezydujący już w Awinionie -Klemens VI. Bullą Unigenitus Dei Filiusn ogłosił on Rok Święty 1350, nawiązując w ten sposób do hebrajskiego zwyczaju odbywania jubileuszów co 50 lat (Bonifacy chciał, aby odbywały się one raz na stulecie). Następni papieże skrócili ten okres do 25 lat. Ważniejsza jednak była sformułowana w tym samym dokumencie nauka o „skarbie zasług" (thesaurus meritorum), którym dysponuje Kościół, a także o „świętych obcowaniu" (communio sanctorum). W teologii katolickiej szczególnym miejscem jest czyściec, gdzie dusze uwolnione od winy w sakramencie spowiedzi odbywają terminową karę, która może być darowana na mocy odpustu. Doktryna ta wykrystalizowała się wcześniej, bo w XI wieku12. Prekursorstwo - można by rzec - idealne. Jan Paweł II wspomni zresztą Bonifacego VIII w bulli ogłaszającej Wielki Jubileusz Incarnationis mysterium13 z 1998 roku. Skąd więc powody rezerwy okazanej wobec tego papieża cztery lata wcześniej? Prawdopodobnie są one złożone. Sam Bonifacy był postacią, łagodnie mówiąc, dyskusyjną. Dante przeznacza mu piekło (musi tu uciec się do proroctwa innego grzesznika w tiarze, Mikołaja III, który zobaczył w księdze potępionych zapisane imię Bonifacego. Ten bowiem umarł dopiero w roku 1303, a jak wiadomo, poeta rozpoczyna swoją wędrówkę po zaświatach w Wielki Piątek, 8 kwietnia 1300 roku), obciążając go, z dużą dozą pewności, winą świętokupstwa14. Jego poprzednikiem na tronie św. Piotra był świątobliwy pustelnik Piętro Angeleri z Morrone; wybrany 5 lipca 1294 roku, przybrał imię Celestyna V, ale abdykował na konsystorzu 13 grudnia tego samego roku. Istnieją powody, aby sądzić, że nakłonił go do tego kardynał Benedetto Caetani, który przekupiwszy innych elektorów, sam został przez nich wybrany dziesięć dni później i rządził Kościołem właśnie jako Bonifacy VIII. Zainteresowanie postacią Celestyna V powróciło niespodziewanie w połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku, kiedy w związku z chorobami Jana Pawła II zaczęto rozważać możliwość jego abdykacji. Bonifacy VIII uważał natomiast, że „sfera władzy kościelnej powinna rozszerzać się aż do wchłonięcia władzy świeckiej książąt, albowiem suwerenność papieska nie mogła mieć żadnych ograniczeń, stanowiąc plenitudo potestatis dzięki swojemu boskiemu pochodzeniu. Była to koncepcja całkowicie średniowieczna, posunięta aż do skrajnych konsekwencji logicznych, jednak (formułowana) w epoce, w której rozpoczynał się zmierzch wieków średnich i nabierały kształtu wielkie narody"15. Zachodni publicyści, chętnie zarzucający Janowi Pawłowi II skłonności teokratyczne, nieraz popisywali się wiedzą historyczną, porównując go do Grzegorza VII, papieża Canossy, gdzie upokorzył on cesarza Henryka IV, a także właśnie do Bonifacego VIII. Mimo wszystko jednak, zarówno domniemane grzechy, jak polityczne koncepcje papieża sprzed siedmiu stuleci stanowiły w roku 1994 tylko rodzaj ciekawostki historyczno-literackiej. Inaczej było z samą koncepcją odpustów. Jak wiadomo, stanowiła ona główny detonator wystąpienia Marcina Lutra i przeprowadzonej przez niego reformy. Papież powróci do tego zagadnienia w bulli Incarnationis mysterium, przedstawiając klasyczną doktrynę odpustów w wersji nieco zmodyfikowanej, zapewne dlatego, aby uczynić ją bardziej strawną dla protestantów. Napisał między innymi, iż na drodze Lat Świętych „nie zabrakło także nadużyć i nieporozumień, ale znacznie liczniejsze były świadectwa autentycznej wiary i szczerego miłosierdzia" (IM 7). Tertio millennia adveniente jest natomiast wizją zamiaru o wiele szerszego. Po raz pierwszy od siedmiu wieków Rok Święty miał stanowić nie tylko odpust - zupełny i powszechny - dla pielgrzymów, ale wydarzenie wykraczające swym znaczeniem daleko poza Kościół katolicki. Miał być „prawdziwie Wielkim Jubileuszem, nie tylko dla chrześcijan, ale dla całej ludzkości, ze względu na pierwszoplanową rolę, jaką chrześcijaństwo odegrało w ciągu tych dwóch tysiącleci". Jego wkład jest nieporównywalny do innych religii, a jednym z tego dowodów pozostaje używany prawie powszechnie kalendarz, którego punktem centralnym jest domniemana data narodzin Jezusa z Nazaretu. Tego rodzaju argumentacja miała oczywiście swoją słabą stronę. Trudno było przecież domagać się od niechrześcijan, aby uczestniczyli w pełni w święcie religijnym, które na dobrą sprawę zaprzecza podstawom ich własnej wiary. Inna rzecz, gdyby potraktować Jezusa - powiedzmy na modłę Renana - tylko jako człowieka, wybitnego myśliciela, nauczyciela i reformatora. Wtedy, oczywiście, można się domagać wpisania upamiętniającej go daty do kalendarza międzynarodowych obchodów. Jan Paweł II nie mógł mieć takiej intencji. Ta niekonsekwencja uwidaczniała się szczególnie we fragmencie listu, dotyczącym projektu zwołania - ciągle w perspektywie przygotowań do Wielkiego Jubileuszu - Specjalnego Zgromadzenia Synodu Biskupów dla Azji. Na kontynencie tym „w szczególny sposób uwydatnia się problem spotkania chrześcijaństwa z prastarymi kulturami i religiami lokalnymi. Jest to wielkie wyzwanie dla ewangelizacji, jako że systemy religijne takie jak buddyzm czy hinduizm mają wyraźnie charakter soteriologiczny. Istnieje zatem paląca potrzeba, aby z okazji Wielkiego Jubileuszu ukazać jasno i głęboko prawdę o Chrystusie jako jedynym Pośredniku między Bogiem a ludźmi i jedynym Odkupicielu świata, odróżniając go wyraźnie od założycieli innych wielkich religii, choć i one zwierają elementy prawdy..." (TMA 38). Jan Paweł II powołuje się w tym miejscu na soborową deklarację o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich Nostra aetate, stwierdzającą, że i na nie pada blask Boskiej Prawdy. Mowa jest tam o szacunku, niemniej jednak jest oczywiste, że zostały one potraktowane jako coś niepełnego. Nadzieja, jaką wyrażał Papież, że na tej podstawie przyłączą się one do orędzia Ecce natus est Salvator mundi (Oto narodził się Zbawiciel świata, TMA 38) - była zdecydowanie zbyt optymistyczna. Widać tu bowiem jak na dłoni zasadniczą trudność każdego dialogu między religiami. Wyraża się ona w sprzeczności między wymogiem zachowania własnej tożsamości, w tym przypadku podstawowej prawdy wiary, a otwarciem na wierzenia drugiego. Już bezprecedensowa inicjatywa modlitwy o pokój w Asyżu w październiku 1986 roku, w której uczestniczyli także politeiści i przedstawiciele kultów animistycznych, spotkała się z bardzo silnym oporem bardziej zachowawczych kręgów w Kościele. Pod tym naciskiem przyjęto kompromisową formułę wspólnej obecności na dziedzińcu Bazyliki Świętego Franciszka, ale różnych modlitw. Podczas następnych spotkań w Asyżu, w 1993 i 2002 roku, zachowano - ku zadowoleniu wszystkich stron - rygorystyczną separację miejsc modłów. Trudności takich nie nasuwa - przynajmniej w zasadzie - wspólna modlitwa z wyznawcami innych religii wywodzących się od patriarchy Abrahama: judaizmu oraz islamu. Czczą one przecież tego samego, jedynego Boga. Niektóre chrześcijańskie modlitwy, jak Psalmy, zaczerpnięte są wprost ze Starego Testamentu. Jan Paweł II modlił się razem z Żydami podczas swojej bezprecedensowej wizyty w rzymskiej synagodze 13 kwietnia 1986 roku. Wcześniej jednak, 19 sierpnia 1985 roku, miało miejsce jego spotkanie z młodymi muzułmanami w Casablance. Odbyło się ono z inicjatywy króla Maroka Hasana II. „Wierzymy w tego samego Boga, Boga jedynego, Boga żywego, Boga, który stworzył światy i prowadzi swoje stworzenia do doskonałości" 16 - mówił Jan Paweł II, kończąc przemówienie rodzajem modlitwy. Precedensy więc były. W planach Wielkiego Jubileuszu, zakreślonych na kartach Tertio millennia adveniente, Papież zapowiedział nie tylko nawiedzenie miejsc, „które leżą na drodze wędrówki Ludu Starego Przymierza, poczynając od miejsc związanych z Abrahamem i Mojżeszem, poprzez Egipt i górę Synaj, aż do Damaszku, miasta, które było miejscem nawrócenia św. Pawła" (TMA 24), ale także podjęcie inicjatyw znacznie dalej idących. „W tym dialogu szczególne miejsce przysługuje żydom i muzułmanom. Oby Bóg pozwolił, by dla potwierdzenia tych zamysłów możliwe stało się zorganizowanie wspólnych spotkań w miejscach o symbolicznym znaczeniu dla wielkich religii monoteistycznych. Z myślą o tym poszukuje się już właściwych metod przygotowania zarówno historycznych spotkań w miejscach o wielkiej wymowie symbolicznej - w Betlejem, Jerozolimie i na Synaju - które mają pogłębić dialog z żydami i wyznawcami islamu, jak i spotkań z przedstawicielami wielkich religii świata w innych miejscach" (TMA 53) - ta zapowiedź została jednak opatrzona zastrzeżeniem, że przy organizacji tego rodzaju wydarzeń należy unikać „ryzyka synkretyzmu i zwodniczego irenizmu"; uzgodnień postaw, wzajemnych ustępstw za wszelką cenę. Środek ostrożności zapewne konieczny ze względu na możliwy opór tych wszystkich, którzy chcieli pozostać „bardziej papiescy niż papież". Jan Paweł II snuł natomiast projekty, przyprawiające o zawrót głowy. „Chcę udać się jako pielgrzym do Mekki, nie tylko do Jerozolimy" - takie wyznanie miał usłyszeć włoski biskup Piętro Rossano z Papieskiej Rady do spraw Dialogu Międzyreligijnego, jeden z głównych organizatorów spotkania w Asyżu w 1986 roku17. Zamysł tyleż śmiały, co nierealny, gdyż najświętsze miejsce islamu jest zakazane dla wszystkich niewiernych, nie mówiąc już o głowie Kościoła katolickiego. Istotnie, jak zauważył rozmówca Jana Pawła II, jego obecność w takim miejscu byłaby oznaką, że powtórne przyjście Chrystusa jest już blisko. Niestety, monsignore Rossano nie potwierdzi już tych frapujących szczegółów, albowiem zmarł we wczesnych latach dziewięćdziesiątych. Mogą one jednak być uznane za potwierdzenie tezy, że Jan Paweł II na długo przed Jubileuszem widział możliwość otwarcia na dwa pozostałe „ludy Księgi". Pełna symetria nie jest tu rzecz jasna możliwa. Chrześcijaństwo wywodzi się z Nowego, ale i ze Starego Testamentu, a żydzi są - według określenia, które Papież zapożyczył od Adama Mickiewicza - „starszymi braćmi w wierze" chrześcijan. Islam, chociaż w Koranie Jezus występuje jako prorok najważniejszy po samym Mahomecie, jest jednak znacznie bardziej oddalony. Brak jakiejkolwiek wspólnoty wiary podkreślają najwyższe autorytety religijne świata muzułmańskiego. Niemniej w ciągu całego pontyfikatu widoczny jest wysiłek zrównoważenia epokowych kroków w stronę judaizmu, przynajmniej dialogiem z mahometanami. Motywy są oczywiste. Mimo dużego wpływu na tożsamość świata zachodniego judaizm jest jednak religią o bardzo ograniczonej liczbie wyznawców. Islam natomiast ze swoim miliardem wiernych prawdopodobnie stał się już liczniejszy od katolicyzmu, największego z wyznań chrześcijaństwa. Pozostaje z nim w stanie otwartej konfrontacji, zwłaszcza w Afryce. Jan Paweł II bardzo konsekwentnie - od Casablanki w roku 1985 po Kazachstan w roku 2001, już po zamachach 11 września - starał się zadać kłam logice „starcia cywilizacji". Pierwotny projekt Jubileuszu jako wydarzenia uniwersalnego pomyślany został na zasadzie koncentrycznych kręgów. Najszerszy obejmować miał wszystkie religie, mniejszy trzy wiary wy- 191 wodzące się z pnia Abrahama, jeszcze węższy wyznania chrześcijańskie. „Pośród najbardziej żarliwych błagań w tej nadzwyczajnej godzinie dziejów, kiedy zbliża się nowe tysiąclecie, Kościół prosi Pana, aby wzrastała jedność między wszystkimi chrześcijanami rozmaitych wyznań, aż do osiągnięcia pełnej komunii" (TMA 16). Papież daje w związku z tym wyraz nadziei, że „uda się osiągnąć porozumienie ekumeniczne co do przygotowania i realizacji Jubileuszu. W ten sposób Jubileusz zyskałby jeszcze większą siłę, dając wobec świata świadectwo zdecydowanej woli wszystkich uczniów Chrystusa osiągnięcia jak najszybciej pełnej jedności" (TMA 16). Powyższy fragment kończy się cytatem z Ewangelii według św. Łukasza: „U Boga nie ma nic niemożliwego" (Łk l, 37), jakby sam autor zastanawiał się nad realnością swoich zamierzeń. Po latach, kiedy możemy je porównać z efektami, uderza odwaga tych planów. Rewolucyjnie wręcz zabrzmiały stwierdzenia dotyczące centralnego kręgu projektowanego Jubileuszu, czyli samego Kościoła katolickiego. Wychodząc od istoty Jubileuszu jako rachunku sumienia i związanej z nim pokuty, Papież rzucił ideę „oczyszczenia pamięci". Sformułowana została ona ostrożnie i opatrzona wieloma zastrzeżeniami, jakby z uwagi na opozycję wewnętrzną, która też w istocie miała miejsce. Krok taki wymagał przekroczenia ważnej bariery psychicznej. Jan Paweł II twierdzi co prawda, że „Kościół, choć jest święty dzięki swojemu włączeniu w Chrystusa, niestrudzenie czyni pokutę: zawsze przyznaje się przed Bogiem i przed ludźmi do grzesznych swoich dzieci" (TMA 33), ale historycznie rzecz biorąc, trudno wskazać przykłady takiej postawy. Nawet w roku 2000 idea rachunku win napotkała sprzeciwy i inne trudności. Trzeba sobie zdawać sprawę, że nawet przy odróżnieniu świętości Kościoła od grzesznych poczynań jego członków, dla wielu oznaczała ona naruszenie samych fundamentów tożsamości katolickiej. Z jakich win mieli zdać rachunek synowie Kościoła? Po pierwsze był to grzech podziałów między chrześcijanami, jakie dokonały się w drugim tysiącleciu. Nie są to już schizmy i herezje, ale rozłamy, obciążające obydwie strony. Po drugie - stosowanie w obronie prawdy „metod nacechowanych nietolerancją, a nawet przemocą". Papież rozwija ten temat w sposób, który można odczytać jako częściowe przynajmniej usprawiedliwienie takich działań. „To prawda, że aby prawidłowo ocenić przeszłość, trzeba wziąć pod uwagę kontekst kulturowy danej epoki, jako że pod jego wpływem wielu mogło w dobrej wierze sądzić, że autentyczne świadectwo o prawdzie wymaga zagłuszenia innych opinii, a przynajmniej wykluczenia ich z dyskusji. Często wiele różnych czynników współdziałało w kształtowaniu przesłanek nietolerancji, podsycając namiętności, którym w pewnej mierze nie ulegali tylko ludzie wielkiego ducha, naprawdę wolni i pełni Boga. Jednakże te okoliczności łagodzące nie zwalniają Kościoła od obowiązku wyrażenia głębokiego ubolewania z powodu słabości licznych swoich synów, którzy zniekształcili jego oblicze..." (TMA 35). Skąd wziął się ten ton dyskursywny, osłabiający wymowę zapowiedzi bezprecedensowego mea culpa? Idea, którą Jan Paweł II zechciał skonsultować z członkami Kolegium Kardynalskiego, napotkała bardzo silny opór w tym gronie. Na wiosnę 1994 roku do prasy włoskiej przedostały się niedyskrecje na temat liczącego 23 strony maszynopisu, zatytułowanego Refleksje o Wielkim Jubileuszu Roku Dwutysięcznego. Został on przekazany kardynałom w perspektywie ich Nadzwyczajnego Konsystorza, który Jan Paweł II zwołał na 13 i 14 czerwca tegoż roku. Źródła watykańskie nigdy go nie opublikowały ani nie potwierdziły jego autorstwa. Sam Papież, otwierając obrady konsystorza, w swoim przemówieniu powitalnym (jedynym tekście oficjalnym tych obrad) powoływał się na przekazane kardynałom pro memoria18. Jeden z najlepiej poinformowanych watykanistów włoskich Luigi Accattoli w książce Kiedy Papież prosi o przebaczenie omawia szeroko treść dokumentu i wywołanej przezeń dyskusji19. Refleksje... są jakby pierwszym szkicem późniejszego listu apostolskiego. Zawierają bowiem pięć zasadniczych idei, które znajdą się na kartach Tertio millennio adveniente: zwołanie Specjalnych Zgromadzeń Synodu Biskupów poświęconych Ameryce i Azji, spotkanie z okazji Jubileuszu wszystkich Kościołów chrześcijańskich i z wyznawcami judaizmu oraz islamu, uzupełnienie Martyrologium Kościoła o męczenników XX wieku, a wreszcie uznanie błędów popełnionych przez ludzi Kościoła i w jego imieniu. Tego ostatniego zagadnienia dotyczyć miał paragraf 7 zatytułowany „Reconciliatio et paenitentia" (Pojednanie i skrucha). Oto dotyczący tego zagadnienia fragment: „Kiedy dobiega końca drugie milenium chrześcijaństwa, Kościół musi sobie uświadomić, z ożywioną na nowo jasnością, w jakim stopniu jego wierni okazali się w ciągu dziejów niewiernymi, grzesząc wobec Chrystusa i jego Ewangelii". Również w przemówieniu papieskim na otwarcie konsystorza znalazła się zapowiedź tego historycznego kroku: „W obliczu tego Wielkiego Jubileuszu Kościołowi potrzebna jest metanoia, to znaczy rozpoznanie historycznych braków i zaniedbań swoich synów wobec wymogów Ewangelii. Tylko odważne uznanie win i zaniedbań, za które chrześcijanie stali się w pewnym sensie odpowiedzialni, podobnie jak szczere postanowienie naprawienia ich z Bożą pomocą, mogą dać skuteczny impuls do nowej ewangelizacji, czyniąc łatwiejszym drogę do jedności"20. Wypowiedzi kardynałów na temat Refleksji... przed Nadzwyczajnym Konsystorzem i dyskusja podczas jego obrad nie zostały opublikowane. Tylko pośrednio możemy śledzić jej echa zawarte w różnych wypowiedziach uczestników. I tak arcybiskup Mediolanu, kardynał Carlo Maria Martini, powiedział w wywiadzie prasowym: „Niektórzy obawiali się, że adhortacja papieska (wynika z tego, że spodziewano się osobnego dokumentu na temat win -J.M.) zostanie źle zrozumiana. Zastrzeżenia tego typu pochodziły głównie od kardynałów z byłych krajów komunistycznych, gdzie Kościół był bombardowany oskarżeniami. Nie chciano zgodzić się na generalizujący sposób oskarżania"21. Watykański sekretarz stanu, kardynał Angelo Sodano, w swoim wystąpieniu, otwierającym obrady, mówił: „W odniesieniu do egzaminu globalnego i ogólnego minionej historii Kościoła niejeden ze znamienitych kardynałów wzywał do wielkiej rozwagi i ostrożności, dotyczącej kwestii bardzo trudnej i delikatnej, przede wszystkim, jeżeli zostanie potraktowana w sposób zbiorowy. Zatem, zgodnie z niektórymi uwagami, byłoby lepiej, gdyby ewentualny rachunek sumienia wziął pod uwagę nie minione epoki, które powinny być badane w żywym kontekście ich czasów, ale epokę współczesną, w której obok licznych świateł nie brakuje głębokich cieni. Epoka współczesna zależy od nas i rachunek sumienia jest obowiązkowy i możliwy"22. Z tego, co wiadomo o dyskusji podczas konsystorza, najwięcej zastrzeżeń wobec propozycji rachunku sumienia Kościoła wyraził arcybiskup Bolonii, kardynał Giacomo Biffi, znany ze swoich konserwatywnych poglądów. Poparli ją natomiast kardynałowie: Edward Cassidy, przewodniczący Papieskiej Rady do spraw Jedności Chrześcijan, oraz Roger Etchegeray, szef Papieskiej Rady „lustitia et Pax". Fakt, że ten ostatni w niedalekiej przyszłości zostanie przewodniczącym międzynarodowego komitetu obchodów Wielkiego Jubileuszu, świadczy, komu Jan Paweł II przyznawał rację w tym sporze. Musiał jednak brać pod uwagę także głosy krytyczne, wśród nich prawdopodobnie kardynałów z Polski. W swojej rozlegle udokumentowanej pracy Luigi Accattoli wykazuje, że idea historycznego mea culpa Kościoła dojrzewała już w czasie poprzednich pontyfikatów, znajdując zwłaszcza wyraz na Soborze Watykańskim II. Sformułowanie jej w sposób otwarty nieprzypadkowo jednak było dziełem Polaka. Aby odsunąć podejrzenie przesadnej dumy narodowej, zacytujmy tu Włocha: „Element polski jest obecny także w tym aspekcie pontyfikatu Jana Pawła II. Nazwiemy go przywilejem polskiego papieża: coś, co predysponowało pierwszego słowiańskiego papieża w historii do większej swobody, w porównaniu z papieżem włoskim, czynienia rozrachunku z historią papiestwa, ponieważ był on mniej nią obciążony (...); nie było Polaków na krucjatach, nie było ich między wielkimi inkwizytorami, między sędziami Galileusza, ciemiężycielami Indian, grabieżcami czarnych. Ale także pozytywnie jest coś polskiego w swobodzie, z jaką zademonstrował, że umie się poruszać «pod ciężarem zmarłych» (...). Nie było w Polsce wygnania protestantów siłą zbrojną w wyniku kontrreformacji. Wolność sumienia została potwierdzona wcześniej niż gdziekolwiek indziej w Europie. I nie było przeciwstawienia Kościoła sprawie narodowej, przeciwstawienia Kościoła kulturze świeckiej"23. Accattoli przypomina także, iż Karol Wojtyła był współautorem głośnego orędzia biskupów polskich do episkopatu niemieckiego z jego kwintesencją w słowach „przebaczamy i prosimy o przebaczenie", podkreśla zaangażowanie Papieża w rehabilitację Galileusza i Husa, zmianę historycznego osądu przez Kościół postaci takich twórców reformacji, jak Luter, Kalwin i Zwingli, wreszcie milowe kroki, których dokonał on na polu zbliżenia z judaizmem, między innymi podczas wizyty w rzymskiej synagodze, gdzie wspomniał o prześladowaniach, jakim poddani byli Żydzi w państwie papieskim. W tym też kierunku zmierzały ekumeniczne działania podjęte przez Papieża wiosną i latem 1995 roku, jak prośba o przebaczenie i zarazem zaoferowanie go protestantom w związku z wydarzeniami wojen religijnych w Europie Środkowej (Ołomuniec w Czechach 21 maja) czy hołd oddany słowackim ewangelikom, zamordowanym przez katolików, a wreszcie spotkanie z ekumenicznym patriarchą Konstantynopola Bartłomiejem I (27-30 czerwca). Tego ostatniego Jan Paweł II traktował jako uprzywilejowanego partnera dialogu dotyczącego Wielkiego Jubileuszu. Do niego też skierowany został porywający apel odbudowania ekumenicznej jedności na fundamencie ofiary, jaką ponieśli - głównie w wyniku prześladowań komunistycznych - męczennicy XX wieku. Sprawy tej dotyczyło improwizowane przemówienie na zakończenie nabożeństwa Drogi Krzyżowej w rzymskim Koloseum 1 kwietnia 1994 roku. Tego rodzaju wystąpienia Papieża - Włosi używają terminu a braccio - są w praktyce Stolicy Apostolskiej niezwykle rzadkie. Stanowią natomiast niezastąpiony materiał pozwalający poznać osobiste poglądy Najwyższego Kapłana, nieprzepuszczone przez filtr dyplomacji watykańskiej. Podobnie jak nieliczne udzielone przez niego wywiady prasowe i książkowe lepiej pozwalają śledzić jego myśli niż dokumenty oficjalnego nauczania. Do przemówienia z Drogi Krzyżowej roku 1994 mam bardzo osobisty stosunek. Przez kilkanaście lat prowadziłem bezpośrednie transmisje wielkanocnych uroczystości w Watykanie dla Telewizji Polskiej. Nie jest tajemnicą, że sprawozdawcy dysponują wcześniej tekstami, które mają tłumaczyć. Nie zwalnia ich to oczywiście od obowiązku śledzenia wygłaszanego przemówienia, w którym zdarzają się różne zmiany. Wieczorem 1 kwietnia 1994 roku z pewnym niepokojem zauważyłem jednak, że ojciec Andrzej Koprowski, jezuita, ówczesny dyrektor programów katolickich Telewizji Polskiej, podaje słuchaczom polską wersję słów papieskich wpatrzony nie w rozłożone przed nim kartki czy nawet ekran monitora, ale w sufit. Oznaczało to, że Papież mówi coś wcześniej nieprzewidzianego. Nawiązując do idei adoracji krzyża Chrystusowego, która jest istotą Drogi Krzyżowej, Jan Paweł II mówił: „Czcimy go dzisiaj, tutaj w Koloseum, gdzie nasi przodkowie w wierze poświadczyli przez swoje męczeństwo miłość, z którą Chrystus nas umiłował. Tutaj, w tym punkcie globu ziemskiego, w starym Rzymie, myślimy, a ja myślę szczególnie, o «Górach Krzyży». Góra Krzyży znajduje się na Litwie, gdzie udałem się z wizytą we wrześniu ubiegłego roku i gdzie poruszyło mnie inne Koloseum, nie z odległych czasów rzymskich, ale Koloseum naszych czasów, ubiegłego stulecia. Przed wyjazdem na Litwę, do krajów bałtyckich, modliłem się za te dwie drogi ewangelizacji: jedna prowadziła z Rzymu na północ, druga brała początek w Konstantynopolu, Kościele Wschodu". Zauważamy tutaj najbardziej charakterystyczne cechy myślenia Jana Pawła II, zarazem historycznego i symbolicznego. Wspominaliśmy już Górę Krzyży pod Szawlami w rozdziale traktującym o pierwszej jego podróży do krajów byłego Związku Radzieckiego. Papież, wspinający się na wzgórze pokryte różnej wielkości krucyfiksami, to niewątpliwie jeden z najsilniej przemawiających obrazów tego pontyfikatu. Może stanowić - i stanowi - symbol oporu Litwinów przeciwko ateizacji, narzucanej przez komunistyczny reżim po przyłączeniu ich maleńkiej republiki do Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Historyczna rzeczywistość była jednak bardziej złożona. Krzyże w tym miejscu zaczęto umieszczać dla upamiętnienia osób zabitych bądź zesłanych na Syberię po powstaniu 1863 roku, które na tych terenach było przede wszystkim polskim, ale także litewskim (nieprzypadkowo w ramach represji wobec miejscowej ludności zakazano publikacji w tym języku) zrywem narodowym przeciwko Rosjanom. Ci zaś - przynajmniej w XIX wieku - nie kierowali się wcale ideologią ateistyczną. Wręcz przeciwnie, ich urzędowym wyznaniem, które narzucali niejednokrotnie siłą, było prawosławie. Tradycja, a także jej brutalne zwalczanie przez władze, odrodziły się w czasach komunistycznych w nieco innym kontekście historycznym. Tymczasem Jan Paweł II potraktował Górę Krzyży przede wszystkim jako symbol odpowiadający znaczeniem Koloseum. Tradycja, przypisująca Amfiteatrowi Flawiuszów rolę theatrum, gdzie mordowano w ramach igrzysk pierwszych chrześcijan, jest zresztą także słabo potwierdzona przekazami historycznymi. Miejscem męczeństwa były w Rzymie raczej inne cyrki: niedaleki Circus Maximus czy mniejsze na Watykanie i obecnym Piazza Navona. Żaden z nich nie zachował się jednak w tak sugestywnej formie architektonicznej, która umożliwiałaby odegranie roli symbolicznej. Dziękując patriarsze Konstantynopola, który napisał Drogę Krzyżową roku 1994, Papież podkreślił mądrość wyrażonej w jego modlitwach i medytacjach tradycji wschodniej, wracając zaraz potem doJdei przewodniej tego improwizowanego przemówienia: „Myślałem o tych innych Koloseach tak licznych, o tych innych Górach Krzyży znajdujących się z tamtej strony, poprzez Rosję europejską, aż po Syberię. Tyle Gór Krzyży, tyle innych Koloseów nowych czasów. Chciałbym powiedzieć dzisiaj temu mojemu bratu z Konstantynopola, tym wszystkim naszym braciom Wschodu: Najdrożsi! My jesteśmy zjednoczeni! Jesteśmy zjednoczeni w tych męczennikach, między Rzymem, Górą Krzyży, Wyspami Sołowieckimi (w tekście upowszechnionym przez Watykan nazwę tę opatrzono przypisem: «Wyspy Sołowieckie znajdują się na Morzu Białym i były używane przez władze sowieckie jako gułag, obozy pracy przymusowej. Dawne klasztory zostały przekształcone w więzienia» - J.M.) i tyloma innymi obozami zagłady. Jesteśmy zjednoczeni [ofiarą] męczenników. Nie możemy nie być zjednoczeni. Nie możemy nie mówić tej samej prawdy o Krzyżu. Dlaczego nie możemy o niej milczeć? Dlatego, że świat dzisiejszy chce, aby Krzyż opustoszał. To jest tradycja antychrześcijańska, która szerzy się od kilku stuleci, która chce, aby Krzyż był pusty, chce powiedzieć nam, że człowiek nie ma w Krzyżu swoich korzeni, nie ma także perspektyw i nadziei w Krzyżu, że człowiek jest wyłącznie ludzki i powinien istnieć tak, jak gdyby Bóg nie istniał. A zatem najdrożsi, mamy to wspólne zadanie, musimy razem powiedzieć, między Wschodem i Zachodem: ne evacuatur Crux, krzyż nie stał się pusty, bo jeśli staje się pusty, człowiek nie ma już korzeni, nie ma perspektyw. To jest krzyk końca dwudziestego wieku, krzyk Rzymu, Moskwy, krzyk całego chrześcijaństwa, Ameryk, Afryki, Azji, to jest krzyk nowej ewangelizacji. Mówi nam Jezus: prześladowali mnie, będą prześladować także was; słuchali i otrzymali moje słowo, otrzymają także wasze. Otrzymają! Nie ma innego wyjścia! Nikt nie ma słów życia wiecznego! Tylko On! Tylko Jezus! Tylko Jego Krzyż!"24. Przemówienie to, które przytoczyłem prawie w całości, odbiło się bardzo skromnym echem na łamach włoskiej prasy; nie zostało też uwzględnione w najważniejszych biografiach Jana Pawła II. Tymczasem wydaje się ono istotne z dwóch przynajmniej powodów. Jest pierwszym tak wyraźnym sformułowaniem idei uczczenia pamięci chrześcijańskich męczenników XX wieku przy okazji zamykającego to stulecie Wielkiego Jubileuszu. Powróci ona w omawianym już pro memoria dla uczestników konsystorza z czerwca 1994, a także w Tertio millennia adveniente. Powołując się na sugestie kardynałów, Papież zaleca, aby Kościoły lokalne gromadziły dokumentację o tych, którzy ponieśli męczeństwo. „Będzie to miało niewątpliwie charakter i wymowę ekumeniczną. Communio sanctorum mówi głośniej aniżeli podziały" (TMA 37). Jak z tego wynika, pomysł spisania nowego Martyrologium przyjęty został bez oporów przez uczestników konsystorza, a nawet wzbudził ich aprobatę. Na pierwszy rzut oka można było sądzić, że stanowić on miał przeciwwagę mea culpa. Ludzie Kościoła grzeszyli, odwołując się do przemocy przy szerzeniu wiary, ale też za tę wiarę cierpieli i ginęli. W gruncie rzeczy ofiary inkwizycji sprzed kilku wieków i prześladowań religijnych XX wieku cierpiały i ginęły z tego samego powodu: w obronie autonomii własnego sumienia. Kościół nie mógł jednak uznać, że upór w obronie błędu jest równoważny niezłomnej obronie prawdy objawionej. Stąd różnica sformułowań. 2. PRAWOSŁAWNY WĘZEŁ O tym, że wspólne Martyrologium XX wieku, obejmujące liczniejszych, niż się na ogół uważa, męczenników XX wieku, „jest świadectwem, że na pewnym głębokim poziomie Bóg utrzymuje między ochrzczonymi wspólnotę wierności nakazowi wiary, jaka się objawia w ofierze z życia", Jan Paweł II mówił także w encyklice o działalności ekumenicznej Ut unum sint (UUS 84)25. Podpisał ją na kilka zaledwie dni przed innym ważnym wydarzeniem ekumenicznym: oficjalną wizytą patriarchy ekumenicznego Konstantynopola, Bartłomieja I (27-30 czerwca 1995). Encyklikę zaprezentowano również publicznie 30 czerwca. Chociaż spotkanie cechowało wiele elementów podkreślających zbliżenie (po raz pierwszy tak wysoki rangą hierarcha prawosławny zamieszkał w Watykanie -w wieży św. Jana - jako gość Papieża; udzielili też razem błogosławieństwa wiernym, z loggii na frontonie Bazyliki Świętego Piotra), zawiodło ono nadzieje tych, którzy oczekiwali przy tej okazji zapowiedzi wspólnych, ekumenicznych obchodów Wielkiego Jubileuszu. Wydawało się, że te cztery dni w Watykanie mogą być ukoronowaniem ekumenicznej ofensywy - zwróconej przede wszystkim w stronę prawosławia, którą Papież prowadził na wiosnę 1995 roku. Tylko w maju ukazały się dwa dokumenty o historycznej wadze. Poza wspomnianą wyżej encykliką Ut unum sini, datę drugiego dnia tego miesiąca nosi list apostolski Orientale lumen26 (Światłość ze Wschodu). Wybitny znawca stosunków katolicko--prawosławnych Grzegorz Przebinda zauważa, że „katolicki Rzym jeszcze nigdy nie opisał tak wnikliwie, jak to ma miejsce w Orientale lumen, mistycznego i monastycznego dziedzictwa prawosławnego Wschodu"27, przytaczając na potwierdzenie tej tezy fragment przedmowy Siergieja Chorużego do rosyjskiego przekładu listu, który ukazał się w moskiewskim piśmie filozoficznym: „Ikona prawosławna, muzyka liturgiczna, tradycja ascetyczna są tu przedstawione jako wartości zrozumiałe dla katolickiej świadomości i działające na nią ożywczo. Zbliżenie nabiera charakteru wewnętrznego i musi prowadzić do uświadamiania sobie wspólnych duchowych korzeni dwóch tradycji, do budowy jedności chrześcijan od wewnątrz (...). Sposób, w jaki przedstawiono tu tradycję prawosławną, w niczym nie różni się od jej własnego pojmowania samej siebie"28. Dogmatyczne rozbieżności, które stały się przyczyną „schizmy wschodniej", dawno straciły na znaczeniu. Do archiwum odesłany został jej bezpośredni powód - spór o Filioque (kwestia pochodzenia Ducha Świętego także od Syna Bożego). Już w 1987 roku Jan Paweł II i ówczesny patriarcha Konstantynopola Dimitrios odmówili wyznanie wiary według starożytnej formuły greckiej, nie zawierającej Filiocjue, gest ten powtórzył Papież z Bartłomiejem I. Od 1965 roku, pamiętnego uścisku Pawła VI z patriarchą Atenagora-sem, nie obowiązują już wzajemne anatemy. Prawosławni nie uznają co prawda katolickich dogmatów przyjętych po rozłamie, ale w wielu przypadkach podzielają zawartą w nich wiarę - na przykład w Niepokalane Poczęcie Maryi. Komentując omawianą wizytę Bartłomieja I, podsekretarz Papieskiej Rady do spraw Jedności Chrześcijan, monsignore Eleutrio F. Fortino, zwrócił uwagę na przyjęte bezpośrednio przed nią cztery dokumenty katolicko-prawosławne, dotyczące podstawowych kwestii teologicznych, między innymi roli sakramentów jako podstawy Kościoła29. Z kolei w encyklice Ut unum sint Jan Paweł II w bezprecedensowy sposób stawia pytanie, dotyczące realizacji prymatu biskupa Rzymu jako następcy św. Piotra, wyznaczonego do tej roli przez samego Chrystusa: „Czy zatem realna, choć niedoskonała komunia, istniejąca między nami, nie mogłaby nakłonić: kościelnych zwierzchników i ich teologów do nawiązania braterskiego i cierpliwego dialogu na ten temat, w którym moglibyśmy wzajemnie wysłuchać swoich racji, wystrzegając się jałowych polemik i mając na uwadze jedynie wolę Chrystusa wobec Jego Kościoła...?" (UUS 96). Do wątku tego nawiązał podczas uroczystości w Bazylice Watykańskiej patriarcha Bartłomiej, twierdząc, że prymat następcy św. Piotra powinien dotyczyć nie osób, a pełnionej przez nie służby. Nie było to odległe od stanowiska przedstawionego w encyklice. Oczywiście, w przypadku próby ustanowienia prawdziwej jedności eklezjalnej kwestia nieomylności papieskiej, którą Kościół Jana Pawła II stawia tak kategorycznie w odniesieniu do różnych zagadnień, przede wszystkim moralnych, mogłaby się okazać przeszkodą trudną do ominięcia także w stosunkach z prawosławnymi. Ekumeniczny Jubileusz - o jakim mówił Papież - nie wymagał jednak uzgodnienia wszystkich kwestii. Wydaje się natomiast, że do prawosławnych nie odnosi się ten fragment Ut unum sint, w którym Jan Paweł II zauważa, iż „utrzymujące się rozbieżności doktrynalne wywierają ujemny wpływ także na tę współpracę i stawiają jej granice" (UUS 75). Tymczasem jednak spotkanie z patriarchą Konstantynopola wywołało niechętne reakcje w innych Kościołach prawosławnych, nawet w Bułgarii. Sekretarz tamtejszego Synodu, metropolita Gelasij, twierdził, że patriarcha Konstantynopola nie może podejmować decyzji o zbliżeniu z katolikami, wiążących inne Kościoły autokefaliczne (niezależne pod względem jurysdykcji i na zasadzie wzajemnego uznania pozostające we wspólnocie - J.M.). Jedna z miejscowych gazet napisała powołując się na bułgarskich teologów, że "Bartłomiej I jest posłuszny wobec Watykanu oraz że odprawienie przez niego mszy wraz z papieżem (sic! - Eucharystia nie była wspólna, co patriarcha z żalem zauważył w swoim przemówieniu - J.M.) stanowi poważne naruszenie kanonów prawosławia. Gazeta oczekuje, że wizyta patriarchy Konstantynopola w Rzymie zostanie ostro skrytykowana przez patriarchę Moskwy i przez mnichów z góry Athos uważanych za ostoję prawosławia"3 . Istotnie, droga do zbliżenia ze Wschodem prowadziła przez Rosję, a właśnie od tej strony gromadziły się ciemne chmury. Nawet sam Bartłomiej I zauważył w wywiadzie dla włoskiego pisma "II Regno", że stanowisko Watykanu budzi nadal jego "głęboką rezerwę" ze względu na "paternalizm" i "prozelityzm", to znaczy ten dencję do nawracania przez katolików przedstawicieli innego wyznania chrześcijańskiego, w tym przypadku prawosławnego31. Wypowiedź tę zinterpretowano jako wyraz zwiększania dystansu wobec Kościoła katolickiego pod naciskiem autokefalicznych Cerkwi w Grecji, Rosji i Serbii, tradycyjnie wrogich wobec Rzymu. Patriarcha Konstantynopola, chociaż jego tytuł "Ekumeniczny" (od gr. oikoumene: zamieszkana ziemia, wspólnota uniwersalna - J.M.) sugeruje duchowną władzę nad całym światem, a na pewno nad Kościołem, w istocie reprezentuje tylko jeden z 15 autoke falicznych Kościołów, skupiającego mikroskopijną (ok. 5 tysięcy) wspólnotę wiernych na terenie państwa tureckiego. Finansowo po zostaje uzależniony od stosunkowo dużego (ok. 550 tysięcy) i za możnego Kościoła cypryjskiego. Pod względem religijnym dużo większe znaczenie ma autokefalia grecka (ok. 9 milionów7 wiernych), która jest ostoją prawosławnego monastycyzmu. Zgodnie ze swoją centralistyczną wizją Kościoła Watykan widział w Bart łomieju, podobnie jak w jego poprzednikach, uprzywilejowanego partnera dialogu. Nie było to całkiem pozbawione uzasadnienia. Patriarcha Konstantynopola jest wśród głów innych Kościołów prawosławnych primus inter pares. Na mocy kanonów Ekumenicz nego Soboru Chalcedońskiego (451 rok) powierzono mu rozsądzanie sporów między Kościołami lokalnymi. Przysługuje mu też ju rysdykcja nad tymi wspólnotami prawosławnymi, które znajdują się poza terytoriami kanonicznymi innych Kościołów autokefalicznych. Rzeczywisty układ sił zależy jednak bardziej od układu potencjałów demograficznych niż od historycznych przywilejów. Patriarchat Moskiewski skupia około 80 milionów wiernych, mniej więcej tyle samo, co wszystkie pozostałe autokefaliczne Kościoły prawosławne Europy oraz Bliskiego i Środkowego Wschodu32. Trzeba nam w tym miejscu zatrzymać się nad problemem stosunków katolicyzmu z prawosławiem, w nieuchronnym aspekcie polsko-rosyjskim, albowiem szczególnie na tym polu Jan Paweł II zaangażował swój wielki autorytet intelektualny i duchowy, ponosząc, w moim przekonaniu, najbardziej być może dotkliwą porażkę pontyfikatu. Chodzi przecież nie tylko o przekreślenie planów Jubileuszu, zorganizowanego razem przez wszystkich wyznawców Chrystusa, lecz również o wizytę w Rosji, która przez ćwierć wieku pozostawała niespełnionym marzeniem Jana Pawła II, mimo między innymi zaproszeń tamtejszych władz państwowych. Nie doszło nawet do spotkania z patriarchą Moskwy na gruncie neutralnym. List apostolski Orientale lumen, ale także inne dokumenty nauczania i wypowiedzi każą w Janie Pawle II widzieć nie tylko słowiańskiego papieża, ale wręcz biskupa Rzymu najbardziej w dotychczasowej historii Kościoła otwartego na wartości prawosławia. Ponad wszelką wątpliwość wiąże się to z jego polskim pochodzeniem. Paradoksalnie stanowi ono jednocześnie najpoważniejszą przeszkodę. Zadziwiające bowiem, że Papież, którego wyjątkowy dynamizm w dużej mierze wyrósł z tego szczególnego, głęboko zakorzenionego w historii splotu katolicyzmu z polskością, w wielu przypadkach znalazł się poniekąd bezradny wobec podobnych zjawisk po przeciwnej stronie. Stosunki Kościoła katolickiego z rosyjskim przede wszystkim prawosławiem zasługują na obszerną i bezstronną monografię, która jeszcze nie powstała. Bardzo głęboka i świetnie udokumentowana książka Grzegorza Przebindy, którą już cytowałem, w moim odczuciu tej luki nie wypełnia. Analizuje wnikliwie „słowiańskie nauczanie" Jana Pawła II, ale w zbyt skromnym stopniu uwzględnia historyczne, psychologiczne, a przede wszystkim polityczne uwarunkowania stanowiska Patriarchatu Moskiewskiego. Ich analizę trzeba jednak zacząć od krótkiego przynajmniej scharakteryzowania „strategii wschodniej" samego Jana Pawła II. Jej celem głównym i dalekosiężnym jest przywrócenie jedności - już nie Kościołów, ale jednego, uniwersalnego Kościoła pod zmodyfikowanym prymatem biskupa Rzymu. Encyklika Ut unum sint mówi o tym wyraźnie. Prawosławie ma tu do odegrania rolę szczególną, ze względu na ciągłość sukcesji apostolskiej i mniejsze niż w przypadku Kościołów i Wspólnot protestanckich różnice dogmatyczne z katolicyzmem. Jednocześnie jednak Papież nie przestał rzecz jasna być głową Kościoła katolickiego, istniejącego i działającego hic et nunc. Jeszcze zanim rozpadł się Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, Jan Paweł II prowadził politykę, która miała przywrócić katolikom na tych terenach pełną swobodę wyznania, a Kościołowi katolickiemu obecność instytucjonalną. Zmierzało do tego celu poparcie dla ponownej legalizacji struktur Kościoła greckokatolickiego na Ukrainie, odnowienie hierarchii rzymskokatolickiej na Białorusi (25 lipca 1989 roku) i Ukrainie (16 stycznia 1991 roku) oraz ustanowienie „administratur apostolskich" na terenie Rosji europejskiej, Syberii i Kazachstanu (13 kwietnia 1991 roku; przekształcone w metropolie z diecezjami w 2002 i 2003 roku). Polityka taka napotkała silny sprzeciw Patriarchatu Moskiewskiego, wspieranego w tej mierze przez inne wspólnoty prawosławne. Podstawowym argumentem była pochodząca jeszcze z czasów siedmiu pierwszych soborów ekumenicznych, respektowanych zarówno przez katolików, jak prawosławnych, zasada „terytorium kanonicznego". Wychodząc od jedności Kościoła, głosi ona, że w danym mieście, stolicy określonego kraju, działać może tylko jeden biskup chrześcijański. Nie stwarzało to większych kłopotów w sytuacji, gdy po schizmie 1054 roku prawosławni i katolicy nie uznawali się nawzajem. Kolejne unie sprawiły jednak, że w tych samych miastach rezydowali biskupi katoliccy różnych obrządków, na przykład we Lwowie rzymsko- i greckokatolickiego. Rzym nie przestrzegał więc reguły „terytorium kanonicznego", ale w stosunkach z carską Rosją formalnie ją respektował. Kiedy po pierwszym rozbiorze Polski powstał problem ustanowienia na terenie zaboru rosyjskiego osobnej hierarchii katolickiej - co nastąpiło na żądanie Katarzyny II - erygowano metropolię w Mohylewie, chociaż arcybiskup faktycznie rezydował w Petersburgu. Podobnie w 1991 roku administratorzy apostolscy Moskwy, Nowosybirska i Karagandy otrzymali inne, tytularne stolice. Bardzo prędko okazało się jednak, że patriarcha Moskwy i Wszech-rusi - 7 czerwca 1990 roku został na tę stolicę wybrany metropolita Leningradu Aleksy II (Ridiger) - traktuje jako podległe jego jurysdykcji „terytorium kanoniczne" wszystkie tereny, które zostały do niego przyłączone w wyniku ekspansji stalinowskiego ZSRR. Świadczyć o tym mogą spory z patriarchą Konstantynopola o jurysdykcję nad małą wspólnotą prawosławną na Węgrzech, a przede wszystkim w Estonii. Wywodzi się z niej zresztą sam Aleksy II, którego rodzina legitymuje się szwedzkimi czy niemieckimi korzeniami. Niektórzy obserwatorzy właśnie kompleksem „nienarodowego" pochodzenia tłumaczą pewne onieśmielenie, jakie patriarcha okazywał wobec objawów wybujałego nacjonalizmu rosyjskiego, krzewiącego się w podległej jego władzy Cerkwi. Po uzyskaniu przez Estonię niepodległości po pierwszej wojnie światowej Kościół prawosławny w tym kraju objęty został jurysdykcją Konstantynopola. Stan sprzed rewolucji październikowej przywrócony został po 1944 roku, razem z włączeniem Estonii do ZSRR. Pod jurysdykcją Konstantynopola pozostali tylko emigranci w Szwecji. W latach 1961-1990 eparchą Tallina był urodzony w tym mieście Aleksy II. W roku 1993 część duchowieństwa i wiernych estońskiego Kościoła prawosławnego podjęła - przy poparciu władz ponownie niepodległej republiki - próbę zerwania z Moskwą i powrotu pod jurysdykcję Konstantynopola, co po bezowocnych próbach znalezienia kompromisu nastąpiło ostatecznie w roku 1997. Jeśli natomiast idzie o stosunki z Rzymem, to na Ukrainie „rosyjski Kościół prawosławny nie krytykował odbudowy terytorialnej struktury Kościoła rzymskokatolickiego, ale poczuł się głęboko urażony faktem, że Watykan ignorował jego naturalne interesy w regionie. Patriarchat Moskiewski, wiedząc o uaktywnieniu się ruchu parafialnego w Galicji, w szczególności na Wołyniu i na Podolu, spodziewał się, że Rzym będzie działał taktownie i wystąpi o jego zgodę na stworzenie paralelnej struktury kościelnej, biorąc pod uwagę życzenia Cerkwi prawosławnej i angażując się na rzecz zapewnienia jej warunków do sprawowania praktyk religijnych"34. Jak widać z tych przykładów, patriarchat traktował zasadę „terytorium kanonicznego" w sposób wyraźnie instrumentalny. Z jednej strony - rościł pretensje do jej obowiązywania na ziemiach, które objęte zostały jurysdykcją zaledwie kilkadziesiąt lat wcześniej, jak to miało miejsce w wyniku przymusowego włączenia po 1946 roku wspólnot greckokatolickich na zachodniej Ukrainie. Z drugiej -wykazywał pewną skłonność do kompromisu, za cenę częściowego zachowania stanu posiadania. Chodziło rzecz jasna przede wszystkim o kwestię unitów. W miarę jak na fali pierestrojki podziemne struktury Kościoła greckokatolickiego zaczęły wychodzić na powierzchnię i legalizować się drogą faktów, Patriarchat Moskiewski wykazywał początkowo pewną wolę kompromisu. Świadczy o tym powołanie Komisji Czterostronnej działających na Ukrainie Kościołów: unickiego, rzymskokatolickiego, rosyjskiego prawosławnego oraz ukraińskiego prawosławnego (Cerkiew autokefaliczna). Skomplikowana historia podziałów w łonie ukraińskiego prawosławia nie należy do tematu. Stwierdzić tylko trzeba, że razem ze spontanicznym, chociaż wspieranym przez lokalne władze, przejmowaniem przez wspólnoty unickie własności kościelnej, ruchy odśrodkowe w rdzennym prawosławiu zagroziły podstawom potęgi Patriarchatu Moskiewskiego, który właśnie na Ukrainie miał większość swoich parafii. Tylko częściowo można to wiązać z rzekomą ofensywą Kościoła katolickiego. Kryzys, a potem rozpad Związku Radzieckiego spowodował procesy odradzania się dawnej identyfikacji narodowej. Według źródeł samego Patriarchatu Moskiewskiego, na początku roku 1993 około 2 milionów mieszkańców Ukrainy przyznało się do negowanej wcześniej tożsamości polskiej, w której ważny składnik stanowił rzymski katolicyzm35. Podobne, chociaż skromniejsze liczbowo procesy zachodziły w skupiskach Polaków i Niemców (deportowanych oraz ich potomków) na Syberii i w Kazachstanie. Niezależnie od tego, czy papież byłby Polakiem, czy Włochem, Kościół katolicki nie mógł ich ponownie opuścić, podobnie jak nie mógł się wyrzec unitów, którzy swoją wierność Stolicy Apostolskiej opłacili ogromną daniną krwi męczeńskiej. Zresztą odradzanie się Kościoła greckokatolickiego w Polsce także doprowadziło do znanych konfliktów z rzymskimi katolikami, na przykład w Przemyślu. Trudno zaprzeczyć, że Jan Paweł II w latach po rozpadzie Związku Radzieckiego zachęcał polskich księży do apostolskiej aktywności na terenach byłego imperium. Było to poniekąd naturalne, zważywszy na to, że wracający do Kościoła wierni uznawali się zarazem za katolików i za Polaków. Niektórzy z tych księży mogli przesadzać w misjonarskim i patriotycznym zapale, grzeszyć pogardą i arogancją wobec prawosławnych. Problem jednak polegał na czym innym. Cerkiew rosyjska w coraz większym stopniu zaczęła ulegać kompleksowi „oblężonej twierdzy", który nie jest obcy także katolikom. Zmiażdżona przez komunistyczny aparat terroru w latach dwudziestych i trzydziestych, w następnych dekadach została całkowicie podporządkowana aparatowi władzy. Sam Aleksy II, który jako przedstawiciel Patriarchatu Moskiewskiego odwiedził w latach sześćdziesiątych Włochy, pisać musiał raporty dla Rady do spraw Religii przy rządzie ZSRR, w których przedstawiał Collegium Russicum jako „gniazdo jezuickich węży. Skompromitowana w dużej mierze hierarchia Cerkwi nie potrafiła przeprowadzić duchowej odnowy. Jednostki takie jak ojciec Aleksander Mień, kaznodzieja i działacz ekumeniczny, zamordowany w 1990 roku, zostały szybko zepchnięte na margines. Odżyła dziewiętnastowieczna triada prawosławie - autokracja - narodowość, odżyły obłędne teorie żydowskich i masońskich spisków, odżył duch Czarnej Sotni. Nie wszystkim odpowiadał taki model religijności. Cerkiew rosyjska nie traciła wiernych; to inne wspólnoty wyznaniowe ich zyskiwały: od nieprzejednanych prawosławnych z emigracji przez baptystów i zielonoświątkowców, po egzotyczne kulty z Orientu. Na tym tle trzeba rozpatrywać zarzuty o „katolicki prozelityzm". Liczbowo jego zakres był niezwykle skromny. Maksym Szewczenko, szef poświęconego religii dodatku pisma „Niezawisimaja Gazieta", oceniał w roku 2000 liczbę katolików narodowości rosyjskiej na blisko dwa tysiące. Należeli oni przede wszystkim do grupy określanej przezeń jako „inteligencja humanistyczna, proza-chodnia (przede wszystkim w Moskwie i Sankt Petersburgu), która odgrywała znaczącą rolę w procesach demokratyzacji"38. Katolicy rosyjscy stanowią zatem część elity, ale bardzo specjalnej - kontynuującej tradycje dziewiętnastowiecznych „zapadników" i jeszcze mniej licznych konwertytów na „rzymską wiarę". Podobnie jak oni, zaprzeczają stereotypom łączącym prawosławie z rosyjskim nacjonalizmem. Cerkiew Patriarchatu Moskiewskiego wybrała drogę religii państwowej, ta zaś musiała prowadzić do konfrontacji z innymi wyznaniami, którym próbuje się odmawiać - także środkami prawnymi - „rodzimego charakteru". Wszystko to zaciążyło na stosunkach ekumenicznych i sprawiło, że mimo pewnego udziału w katolickich obchodach Roku Świętego w Rzymie, w Jerozolimie prawosławni świętowali rocznicę narodzin Chrystusa osobno. Znalazł się wśród nich prezydent Rosji Borys Jelcyn. Dwa lata wcześniej, w lutym 1998 roku, wizyta prezydenta Rosji w Watykanie ożywiła na krótko nadzieje na ocieplenie stosunków katolicko-prawosławnych i podróż Papieża do Moskwy: Jelcyn spotkał się z Janem Pawłem po raz drugi (w 1991 roku był już w Watykanie, ale jako głowa Federacji Rosyjskiej stanowiącej część ówczesnego Związku Radzieckiego). W przeddzień audiencji ze stolicy Rosji nadszedł jednak kolejny sygnał, że „dwa płuca chrześcijaństwa" oddychają odmiennym rytmem. Nuncjusz apostolski w tym kraju, arcybiskup John Bukowski, w wywiadzie dla agencji Interfax podjął polemikę z „tradycjonalistycznym skrzydłem" Cerkwi. Przypomniał, że nie tylko unitów należy obciążać winą za ich obecne konflikty z prawosławiem. W wyniku arbitralnej decyzji Stalina w roku 1946 Kościół katolicki obrządku greckiego na Ukrainie został zlikwidowany, a jego świątynie wraz z wiernymi przekazane Cerkwi. Akcja rewindykacyjna była więc sprawiedliwym przywracaniem stanu istniejącego uprzednio39. Jeszcze przed przybyciem do Watykanu Jelcyn powiedział, że zaproszenie do złożenia wizyty w Moskwie, wystosowane w 1989 roku przez Michaiła Gorbaczowa, pozostaje aktualne. Z Rosji nadeszła prawie natychmiast wiadomość, że prawosławny Patriarchat Moskiewski uważa wizytę za niemożliwą w obecnej sytuacji, ze względu na napięte stosunki z Kościołem katolickim. Niezwykle lakoniczny komunikat, który wydał rzecznik Watykanu Joaquin Navarro-Valls, stwierdzał, że podczas spotkania poruszano także sprawę stosunków dwustronnych między Stolicą Apostolską a Rosją, jak również obecności Kościoła katolickiego w tym kraju. Według nieoficjalnych informacji sam Jelcyn miał podjąć kwestię kontrowersyjnej ustawy o wolnościach religijnych, którą najpierw zawetował, a następnie podpisał pod naciskiem nacjonalistyczno-komunistycznej większości w parlamencie. Wspomniany akt prawny w pierwszej wersji usuwał Kościół katolicki z grona wyznań o charakterze „rodzimym"40. W pierwszym półroczu 1999 roku na kontaktach Kościoła katolickiego z Kościołem prawosławnym dodatkowym cieniem położył się konflikt w Kosowie. Apelując o zakończenie wojny, Papież starał się jednocześnie zapobiec pogłębieniu podziałów między katolicyzmem a prawosławiem. W obliczu dramatu uchodźców z Kosowa niemożliwe okazało się jednak utrzymanie równego dystansu w stosunku do stron konfliktu. „Jest obowiązkiem wszystkich, którzy wyznają Ewangelię pokoju, oświadczyć jednym głosem, że żadna forma przemocy, czystek etnicznych, wykluczania narodów z życia społecznego nie może być sposobem rozwiązywania problemów" - napisał Jan Paweł II w liście do patriarchy Moskwy i Wszechrusi Aleksego II, który 20 kwietnia 1999 roku przebywał z pokojową misją w Belgradzie. Francuski tekst pisma został przekazany w stolicy Serbii za pośrednictwem nuncjusza apostolskiego, w Watykanie zaś opublikowany po dwóch dniach. Papież stwierdził, że czuje się pokrzepiony inicjatywą Aleksego II, aby razem z patriarchą Serbii Pawłem ogłosić z Belgradu „posłanie pokoju i solidarności". Jeśli jednak wierzyć skąpym relacjom korespondentów, wizyta głowy rosyjskiej Cerkwi prawosławnej okazała się, owszem, przejawem solidarności, ale wyłącznie z narodem serbskim, określonym jako „ofiara nieuzasadnionej agresji", i z jego przywódcą. Podobnie jak w 1991 roku w przypadku konfliktu z Irakiem, Stolica Apostolska nie godziła się z rozwiązywaniem problemów międzynarodowych za pomocą siły. Kwestionowała zwłaszcza prawo przywódcy globalnego mocarstwa - Stanów Zjednoczonych - do samodzielnego podejmowania, najwyżej po konsultacjach z najbliższymi sojusznikami, decyzji o wojnie lub pokoju w skali świata. Sprzeciwiała się próbom przypisania NATO roli „światowego żandarma". W Rzymie i Watykanie dostrzegano też od początku, że za decyzją o wszczęciu nalotów na Serbię nie stoi żaden szerszy plan poza nadzieją, że prezydent Miloszewicz szybko ustąpi. Opinie takie padały wielokrotnie w wypowiedziach wysokich rangą przedstawicieli Stolicy Apostolskiej i komentarzach „L'Osservatore Romano". Stąd głównym założeniem inicjatyw pokojowych Watykanu, między innymi misji, jaką odbył w Belgradzie zastępca sekretarza stanu, arcybiskup Jean-Louis Tauran, było przywrócenie pierwszoplanowej roli ONZ i Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. Poza odbudową znaczenia wspólnoty międzynarodowej oznaczałoby to udział Rosji, zarówno na etapie negocjowania rozwiązania konfliktu, jak i gwarancji jego przestrzegania. Na próby podejmowane przez kolejnych wysłanników Kremla spoglądali z nadzieją także przywódcy NATO. Dla Papieża wciągnięcie Rosji do procesu pokojowego jest jednak nie tylko celem taktycznym, związanym z potrzebą zakończenia wojny na Bałkanach, ale także strategicznym. W Serbii, podobnie jak w Rosji, prawosławie stało się ideologicznym wyrazem najbardziej skrajnych nurtów nacjonalizmu. Konfrontacja obydwu tych państw z Zachodem groziła nieobliczalnymi konsekwencjami, także z religijnego punktu widzenia. Wywoływała widmo wojen wyznaniowych. Zagrażała bezpośrednio wielkim planom Jubileuszu Roku 2000, który bez udziału prawosławnych, przy widocznej rezerwie religijnych elit islamu oraz judaizmu, miał się okazać wyłącznie katolickim świętem na masową skalę. Wojna, a zwłaszcza obrót, jaki przybrała, niweczyła nadzieje na zbliżenie obydwu Kościołów. Serbowie od dawna oskarżali Watykan o to, że wraz z Niemcami przyczynił się do rozbicia Jugosławii przez pochopne uznanie niepodległości katolickich republik Słowenii i Chorwacji. Krytycyzm Stolicy Apostolskiej wobec decyzji o wszczęciu bombardowań stwarzał Serbom możliwość wykorzystania istotnego czynnika presji moralnej na rządy i społeczeństwa państw NATO. Polityka czystek etnicznych zniweczyła także tę szansę. Bardzo utrudniła Papieżowi występowanie w obronie Serbów, którzy także są ofiarami tej wojny41, w większości niewinnymi. W maju 1999 roku, mimo trwającego konfliktu w Kosowie, Papież złożył wizytę w Rumunii. Po raz pierwszy od czasów schizmy wschodniej z 1054 roku głowa Kościoła katolickiego przybyła do kraju, w którym większość mieszkańców stanowili prawosławni. Bezprecedensowy był udział Papieża w liturgii celebrowanej przez patriarchę i innych członków rumuńskiego Synodu, jak również obecność delegacji prawosławnego patriarchatu w świątyni unickiej. Stosunki ze Stolicą Apostolską nawiązane zostały z inicjatywy patriarchy Rumunii Teoktysta Arapasa. Jeszcze na rok przed obaleniem dyktatury Nicolae Ceausescu przybył on do Rzymu, gdzie 5 stycznia 1989 roku został przyjęty przez Papieża. Pod rządami komunistów Kościół prawosławny miał większe możliwości działania niż inne Kościoły. Po upadku komunizmu w 1989 roku hierarchom prawosławnym zarzucano zbytnią uległość wobec reżimu. Teoktyst, sprawujący urząd od trzech lat, wycofał się wówczas do klasztoru Sinaia, 120 kilometrów od Bukaresztu. Po trzech miesiącach jednak Święty Synod zatwierdził go na urzędzie. Wizyta Jana Pawła II w Rumunii była planowana od dawna. Ustalenie jej terminu utrudniały napięcia w stosunkach katolic-ko-prawosławnych, między innymi dotyczące unitów, którzy domagali się zwrotu swoich świątyń skonfiskowanych w 1948 roku. Papież odbywał pielgrzymkę w czasie wojny, która rzuciła dodatkowy cień na stosunki ekumeniczne. Atak na Serbów spotkał się bowiem nie tylko ze sprzeciwem Rosji, Ukrainy i Białorusi - słowiańskich krajów prawosławnych, ale i z rezerwą niesłowiańskiej Grecji i Rumunii. Kupując w rzymskim biurze „Alitalii" bilety na „lot papieski", dowiedzieliśmy się, że ich cena - i tak już dosyć wysoka - jeszcze wzrosła. Wojna na Bałkanach sprawiła, że trasa została znacznie wydłużona i prowadziła nad Grecją i Bułgarią42. Rozpoczynający swoją pielgrzymkę w tym kraju Jan Paweł II dziękował za zaproszenie patriarsze Bukaresztu Teoktystowi, przypominając o prześladowaniach, jakie w niedalekiej przeszłości były udziałem rumuńskich chrześcijan wszystkich wyznań. Podczas wizyt papieskich zwykle pierwszoplanową rolę odgrywają biskupi katoliccy. Tym razem ustąpili oni miejsca 84-letniemu patriarsze rumuńskiego Kościoła prawosławnego. To on wraz z prezydentem Emilem Constantinescu powitał Jana Pawła II na lotnisku i ubrany - jak papież - w białe szaty zajął miejsce na podium. Papież podziękował patriarsze, że przed 10 laty złożył mu wizytę w Rzymie. Obok patriarchy Konstantynopola to właśnie Teoktyst był głową tej autokefalicznej wspólnoty prawosławnej, która utrzymywała najbliższe kontakty z Rzymem. Potrafiła ona też znaleźć modus vivendi z katolickim Kościołem bizantyjsko-rumuńskim, który za wierność wobec Stolicy Apostolskiej był ofiarą ciężkich prześladowań. Papież przypomniał o tym, zwracając się do sędziwego i częściowo sparaliżowanego emerytowanego arcybiskupa Fargas i Alba lulia, kardynała Aleksandra Todei, który w więzieniu spędził 16 lat, a w areszcie domowym - 27. Z lotniska Jan Paweł II udał się do katedry patriarchalnej w Bukareszcie. Papież i patriarcha modlili się tam razem z członkami Świętego Synodu i biskupami katolickimi. Spotkaniu towarzyszyły piękne śpiewy cerkiewne. W pierwszych przemówieniach Papież nie wspominał o konflikcie w graniczących z Rumunią krajach. Uczynił to natomiast Teoktyst. Witając Jana Pawła II na stopniach katedry, zaapelował o wspólne działanie na rzecz zakończenia konfliktu w Jugosławii43. "Papież mówi, że obydwie strony konfliktu błądzą" - w ten sposób rzecznik Watykanu Joaquin Navarro-Valls skomentował wspól ną deklarację Jana Pawła II i prawosławnego patriarchy Rumunii Teoktysta. Jej uroczyste podpisanie i ogłoszenie stało się najważniejszym wydarzeniem trzydniowej wizyty Papieża w Rumunii. W deklaracji wezwano do natychmiastowego zakończenia działań wojennych, a zarazem wyrażono "solidarność z tymi wszystkimi, którzy wygnani ze swych domów i swej ziemi, odłączeni od swych najbliższych, doświadczają okrutnej rzeczywistości wygnania, jak również z ofiarami morderczych bombardowań i całą ludnością, której uniemożliwia się życie w radości i pokoju". Deklaracja została przygotowana z inicjatywy patriarchy Teoktysta i uzgodniona w drodze dyplomatycznej. W czasie pobytu Papieża nie zmieniono w niej ani przecinka. Ogłoszenie jej zbiegło się jednak w czasie z wiadomościami o zbombardowaniu ambasady chińskiej w Belgradzie, co dodatkowo zaostrzyło sytuację i oddaliło perspektywę pokojowego zakończenia konfliktu. W Rumunii wojna tuż za jej granicą budziła szczególny niepokój ze względu na wspólnotę wyznaniową Rumunów z Serbami. Punkt widzenia rumuńskiego Kościoła prawosławnego wpłynął nie wątpliwie na ściśle neutralny ton wezwania. "W imię Boga wzywamy wszystkich, którzy w ten czy inny sposób są odpowiedzialni za obecną tragedię, aby mieli odwagę ponownie nawiązać dialog i od naleźć warunki pozwalające na osiągnięcie sprawiedliwości i trwałego pokoju, który umożliwiłby powrót uchodźców do domów, skróciłby cierpienia tych wszystkich, którzy żyją w Federalnej Republice Jugosławii: Serbów, Albańczyków i osób innych narodowości, a także położyłby podwaliny pod nowe współżycie wszystkich narodów federacji". Niezależnie od skuteczności tego apelu wizyta Jana Pawła II stała się krokiem milowym na drodze zbliżenia Kościoła katolickiego i prawosławnego. W ostatnim jej dniu, w niedzielę, Papież i patriarcha uczestniczyli czynnie w uroczystościach innych wyznań. Rano Teoktyst w asyście członków rumuńskiego Synodu celebrował liturgię św. Jana Chryzostoma na głównym placu w Bukareszcie. Chociaż duchowni katoliccy i prawosławni nie mogli jeszcze wspólnie odprawiać mszy, Papież i patriarcha okadzili razem ołtarz i udzielili błogosławieństwa. Papież powiedział, że chrześcijanie różnych wyznań powinni wspólnie obchodzić Jubileusz Roku 2000. Z uznaniem mówił też o postępach współpracy katolicko--prawosławnej, która ma być wolna od podejrzeń o wzajemne odbieranie sobie wiernych. Patriarcha i członkowie Synodu uczestniczyli we mszy, którą Jan Paweł II odprawił w parku Podul Izvar na zakończenie wizyty. Do Bukaresztu zjechało - trzema pociągami specjalnymi i setkami autokarów - kilkaset tysięcy katolików obydwu obrządków: rzymskiego i bizantyjsko-rumuńskiego. Byli też liczni Polacy ze wspólnoty, która od XVIII wieku żyje na Bukowinie. W wypowiedziach niektórych unitów znać było pewne zaniepokojenie: na pierwszy plan papieskiej wizyty wysunęły się stosunki katolicko-prawosławne. W sobotę Jan Paweł II uczcił jednak także męczenników greckokatolickich, odwiedzając na cmentarzu groby między innymi pierwszego rumuńskiego biskupa, który w 1950 roku umarł w komunistycznym więzieniu. Podczas uroczystości z udziałem Jana Pawła II w katedrze św. Józefa biskup diecezji Fargas i Alba lulia Lucjan Muresan powiedział, że wielu rumuńskich unitów marzyło o przyjeździe Papieża, ale nie doczekało tej chwili, płacąc życiem za swoją wierność Stolicy Apostolskie 3. DROGA DO JEROZOLIMY I BETLEJEM Chociaż bulla ogłaszająca Wielki Jubileusz Roku 2000 Incarnatio-nis mysterium ukazywała uniwersalny wymiar centralnego wydarżenia w historii, jakim było wcielenie Syna Bożego, to koncentrowała się już głównie na jego znaczeniu w życiu katolików. Rok Święty miał być jednak obchodzony - po raz pierwszy - jednocześnie w Rzymie i Kościołach partykularnych na całym świecie. Prawdziwą rewelacją było rozszerzenie tych planów na Jerozolimę, Betlejem i inne miejsca związane z historią zbawienia. „Taka sama zatem waga i doniosłość celebracji Jubileuszu w Rzymie oraz w Ziemi, którą słusznie nazywamy «świętą», gdyż w niej narodził się i umarł Jezus. Na tej Ziemi powstała pierwsza chrześcijańska wspólnota, na niej też Bóg objawiał się ludzkości. Jest to Ziemia obiecana, trwale związana z dziejami narodu żydowskiego i otoczona czcią także przez wyznawców islamu. Oby Jubileusz przyczynił się do postępu we wzajemnym dialogu, aby pewnego dnia mogli wszyscy - żydzi, chrześcijanie i muzułmanie -przekazać sobie w Jerozolimie znak pokoju" (IM 2). 26 maja 1999 roku podano do publicznej wiadomości kalendarz liturgiczny Jubileuszu liczący 125 pozycji. Prezentując go, sekretarz Komitetu Roku Świętego, arcybiskup Crescenzio Sepe, powiedział, że Papież nadal pragnie uczcić wejście w nowe tysiąclecie podróżą do Ziemi Świętej, wspólną modlitwą z wyznawcami judaizmu oraz muzułmanami na górze Synaj, a być może także w chaldejskim Ur (obecny Irak), skąd wyruszył wspólny praojciec trzech wielkich religii monoteistycznych - patriarcha Abraham. Tymczasem utrzymujące się w tym rejonie napięcie polityczne sprawiało, że papieska podróż pozostawała ciągle niepewna. W tym okresie rozeszły się pogłoski - zlekceważone na ogół przez poważne media - o bliskiej wizycie Jana Pawła II w Iraku. Odpowiadając na związane z tym pytania, przewodniczący Komitetu Wielkiego Jubileuszu Roku 2000, kardynał Roger Etchegeray, powiedział, że Jan Paweł II nadal chce odbyć podróż do Ziemi Świętej i marzy o modlitwie na górze Synaj, a i pielgrzymka „po śladach Abrahama" nie jest wykluczona. Podróż Papieża do Ziemi Świętej miała być nie tylko wydarzeniem religijnym, ale ukoronowaniem długiego procesu politycznego, który trwał od początku pontyfikatu. Przyniósł on dalsze zbliżenie z judaizmem, zapoczątkowane podczas pontyfikatu Jana XXIII 1 Soboru Watykańskiego II, i jeszcze bardziej radykalną zmianę stanowiska Stolicy Apostolskiej wobec państwa Izrael z jednej strony, : z drugiej zaś przyczynił się do uznania ruchu palestyńskiego za suwerenny czynnik na arenie międzynarodowej. By uświadomić sobie, jak długą drogę trzeba było przejść, wystarczy przypomnieć, że sto lat wcześniej nawet oficjalne dokumenty Stolicy Apostolskiej mówiły o judaizmie jako sile wrogiej Kościołowi; że dopiero w drugiej połowie XX wieku „Dobry Papież" Jan XXIII usunął wymierzone w Żydów klątwy z liturgii Wielkiego Piątku; że jednak jeszcze jego następca Paweł VI, kiedy w roku 1964 podczas pielgrzymki do miejsc świętych przez kilkanaście godzin gościł w Izraelu, potrafił dokonać niezwykłej sztuki, nie wymieniwszy - ani razu! - nazwy państwa żydowskiego. Nawiązanie stosunków dyplomatycznych Stolicy Apostolskiej z Izraelem w roku 1993 stanowiło polityczny odpowiednik wydarzenia religijnego, jakim w 1986 roku była pierwsza w historii wizyta głowy Kościoła katolickiego w synagodze. Krok ten wykraczał znacznie poza wymianę ambasadorów dwóch państw, które przedtem tego nie czyniły. Odmowa uznania państwa żydowskiego tkwiła głęboko w tradycjach polityki watykańskiej. Pomijanie jego nazwy przez Pawła VI w Jerozolimie miało w gruncie rzeczy to samo znaczenie, co sławna riposta św. Piusa X w rozmowie z Teodorem Herzlem. Twórca syjonizmu został w roku 1905 przyjęty na audiencji przez tego papieża. „Żydzi nie uznali naszego Pana, dlatego nie możemy uznać żadnego prawa z ich strony do Ziemi Świętej" - usłyszał, kiedy wyłożył swoje idee46. Odmowa określiła stanowisko Stolicy Apostolskiej na długie dziesięciolecia po powstaniu Izraela w roku 1948. Istnienie tego państwa sprawiło, że stosunki katolicko-żydowskie rozgrywają się nie tylko na płaszczyźnie religijnej czy moralnej, ale także politycznej. Obydwie strony mają tendencje do przenoszenia argumentacji z jednej dziedziny do drugiej. Żydzi bardzo często traktują każdą zewnętrzną krytykę polityki Izraela jako przejaw zastarzałego antysemityzmu, właściwego katolikom czy Europejczykom w ogóle. Z kolei Stolica Apostolska, czyli papież i jego Kuria Rzymska, występując jako podmiot polityczny, nie przestaje być najwyższą władzą Kościoła katolickiego. Jako taka opatruje swoje akty międzynarodowe pieczęcią absolutnego autorytetu moralnego i religijnego. Czyni to zwłaszcza w odniesieniu do Ziemi Świętej - miejsc, w których według wiary chrześcijańskiej rozegrały się najważniejsze wydarzenia historii zbawienia: narodziny, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Papiestwo nigdy nie wyrzekło się roli opiekuna i gwaranta miejsc świętych w Jerozolimie, Betlejem i Nazarecie. Na jego poczynania wpływa również istnienie na Bliskim Wschodzie niewielkiej, ale zakorzenionej tam od dwóch tysięcy lat społeczności chrześcijańskiej. Splot motywacji religijnych i politycznych utrudniał w tym przypadku stronom utrzymywanie normalnych stosunków międzynarodowych. Watykan nie jest państwem jak inne, ale nie jest nim jak inne również Izrael. Można dyskutować, w którym momencie dokonał się prawdziwy przełom w stosunkach katolicko-żydowskich: czy było nim usunięcie wspomnianych wyżej klątw z liturgii wielkopiątkowej, czy soborowa deklaracja, czy też wydarzenia późniejsze. Pewne jest, że Jan Paweł II szedł po tej drodze konsekwentnie, stawiając na niej wiele kroków, które były nie tylko ważne, ale wręcz epokowe. Jemu właśnie przypadło formalne i ostateczne uznanie w imieniu Kościoła idei państwa żydowskiego w Palestynie. Z punktu widzenia Izraela i światowej diaspory osiągnięty został bardzo ważny cel. Z kolei Kościół pozbył się historycznego ciężaru. Czy Papież rodem z Polski był do odegrania tej roli lepiej czy gorzej wyposażony od swoich włoskich poprzedników? Faktem, który musiał odcisnąć mocne piętno na jego stosunkach z Żydami, było pochodzenie. Przez kilka wieków na terytorium Polski gościła największa na świecie diaspora narodu wybranego. Trudne współżycie miało swoje dobre i złe karty, ale w historycznej pamięci obydwu stron pozostały raczej te ostatnie. Żydzi zapamiętali antysemityzm, obojętność, a nawet wsparcie jednostek czy nawet grup społeczeństwa dla zbrodni Holocaustu, dokonywanej na ziemi polskiej przez hitlerowskich Niemców. Polacy, w większości tak silnie związani z katolicyzmem, z trudem akceptowali swoich semickich współmieszkańców. Widzieli w nich odróżniającą się kulturowo i religijnie mniejszość, skłonną do sprzymierzania się z obcymi mocarstwami zaborców, a szczególnie z sowieckim komunizmem. To wszystko niewątpliwie stanowiło poważne obciążenie. Stosunki polsko-żydowskie miały jednak także inną - jaśniejszą stronę. Chociaż osmoza tych kultur była mniejsza, niż działo się to w innych krajach, to jednak wzbogaciła obydwie strony. Najwybitniejszy poeta polskiego romantyzmu, a być może wszystkich czasów, Adam Mickiewicz nazwał Izraela „starszym bratem", którego to określenia Papież użył podczas wizyty w rzymskiej synagodze. W drugiej połowie XIX i pierwszej XX wieku pokaźny zastęp asy-milowanych Żydów wszedł szerokim frontem do polskiej kultury, dając jej takie wzloty, jak poezja Bolesława Leśmiana i Juliana Tuwima czy proza Brunona Schulza. Świadomość, że to przede wszystkim na ich ziemi rodzinnej dokonała się tragedia Shoah, musiała wpływać na świadomość Polaków o prawidłowo ukształtowanym sumieniu. Młody Karol Wojtyła miał w rodzinnych Wadowicach koleżanki i kolegów z rodzin żydowskich, przyjaźń z jednym z nich - Jerzym Klugerem - wytrzymała próbę papieskiego tronu, odgrywając nawet pewną rolę polityczną. Fakt, że Jan Paweł II miał do Żydów stosunek specjalny, nie oznaczał wcale, że przyjął całkowicie ich punkt widzenia. Z perspektywy kilkudziesięciu lat jego pontyfikatu widać wyraźnie, że w stosunkach między wielkimi religiami monoteistycznymi próbował zrównoważyć pojednanie z judaizmem równie bezprecedensowym otwarciem na islam. Polityczne uznanie podmiotowości Izraela - konsekwentnym upominaniem się o prawa Palestyńczyków do własnego państwa. Jeśli idzie o uznanie Izraela, Stolica Apostolska była w ariergardzie polityki Zachodu, w kwestii palestyńskiej zdecydowanie wyszła przed jej front. Jan Paweł II był pierwszym papieżem, który publicznie wymienił nazwę państwa żydowskiego. Uczynił to niespełna dwa lata po elekcji, 5 października 1980 roku, w Otranto, porcie na wybrzeżu jednego z południowych regionów Włoch - Apulii. Powiedział, że powstanie Izraela wiązało się z „tragicznym doświadczeniem eksterminacji wielu synów i córek" narodu żydowskiego. Jednocześnie jednak wspomniał „bolesne warunki, w jakich znalazł się naród palestyński, w znacznym stopniu usunięty ze swojej ziemi"47. Wypowiedź taka stanowiła naruszenie pewnego tabu, obowiązującego wówczas w polityce głównych państw zachodnich. Sprawa palestyńska była na forum międzynarodowym obecna już w latach siedemdziesiątych, ale działo się to za sprawą ZSRR i innych państw komunistycznych, a także krajów Trzeciego Świata, zwłaszcza arabskich. Zachód widział w organizacjach palestyńskich wyłącznie terrorystów. Koniunktura zmieniła się dopiero pod koniec dekady. Nowy pontyfikat zaczynał się pod znakiem konstelacji międzynarodowej znacznie bardziej przychylnej dla pokoju na Bliskim Wschodzie. Miesiąc wcześniej, we wrześniu 1978 roku, w amerykańskim Camp David zawarte zostały układy między Izraelem a Egiptem. Kardynał Karol Wojtyła odwiedził Ziemię Świętą jeszcze w latach sześćdziesiątych, o zamiarze powtórzenia tej podróży mówił od początku z wysokości tronu papieskiego. Otrzymywał zaproszenia od rządu izraelskiego i dziękował za nie. Nadzieje na spełnienie tego marzenia szybko jednak okazały się płonne. Na początku lat osiemdziesiątych Izrael jednostronnie deklarował bowiem Jerozolimę stolicą państwa. Święte Miasto pozostaje punktem kluczowym w polityce Stolicy Apostolskiej; żywe są obawy, że dominacja żydowska czy muzułmańska utrudni dostęp do miejsc związanych z życiem, męką i zmartwychwstaniem Jezusa Chrystusa, a przez to sprawowanie funkcji religijnych. Innym czynnikiem utrudniającym porozumienie była sytuacja w Libanie. Jan Paweł II musiał brać też pod uwagę los tamtejszej społeczności chrześcijańskiej. Po tym, jak w wyniku Czarnego Września roku 1970 do Libanu przeniosły się najważniejsze agendy i jednostki zbrojne Organizacji Wyzwolenia Palestyny, kraj ten został w praktyce zakładnikiem uzbrojonych partyzantów. Reakcją Izraela (bezpośrednim powodem okazał się zamach na jego ambasadora w Londynie) była w czerwcu 1982 roku operacja wojskowa w Libanie, nazwana „Pokój w Galilei", wymierzona głównie przeciwko Palestyńczykom. Po kilkutygodniowym oblężeniu Bejrutu przez siły izraelskie intensywna akcja dyplomatyczna Stanów Zjednoczonych, Europy Zachodniej i państw arabskich doprowadziła do politycznego rozwiązania kryzysu libańskiego, które obejmowało ewakuację blisko 15 tysięcy bojowników OWP, a także zainstalowanie międzynarodowych sił pokojowych. Nadzieje na zakończenie konfliktu przekreślił jednak zamach, w którym 14 września 1982 roku zginął prezydent-elekt tego kraju Beszir Dżemajel. Pod gruzami siedziby partii Kataeb (falangistów chrześcijańskich) zginęło 30 osób, pogrzebane zostały także perspektywy przywrócenia pokoju politycznego, opartego na skomplikowanym podziale władzy między chrześcijanami-maronitami oraz muzułmanami: sunnitami i szyitami. O dokonanie tego aktu terroru podejrzewano przede wszystkim Palestyńczyków, a także zwalczające falangistów grupy muzułmańskie. Te z kolei starały się rzucić podejrzenie na wywiad izraelski. Jego udział wydaje się jednak mało prawdopodobny, albowiem Dźemajel pozostający u steru rządów byłby niewątpliwie czynnikiem korzystnym dla polityki państwa żydowskiego. Następnego dnia, 15 września 1982 roku, miało miejsce wydarzenie, które poruszyło światową opinię publiczną, wywołując także reakcje negatywne, zwłaszcza w środowiskach żydowskich. Jan Pa weł II przyjął przewodniczącego Organizacji Wyzwolenia Palestyny. Jaser Arafat przybył do Rzymu na kongres Unii Międzyparla mentarnej. Jego zaproszenie było efektem działania proarabskiego nurtu polityki włoskiej, który najsilniej zaznaczał się w działaniach opozycyjnej Partii Komunistycznej, ale także współrządzących Chrześcijańskiej Demokracji i Partii Socjalistycznej. Nemer Hammad, długoletni reprezentant OWP w Rzymie, twierdzi, że autorem inicjatywy był Giulio Andreotti48. On też podpisał oficjalne zaproszenie. Arafat otrzymał je w Atenach, gdzie znajdował się w drodze z Bejrutu do Tunisu. Dla szefa OWP była to szansa prze rwania passy politycznych klęsk i wyjścia z izolacji. Postawił jed nak warunki, że otrzyma oficjalne zaproszenie władz Italii, a także zostanie przyjęty przez Papieża. Hammad zdołał osiągnąć obydwa te cele49. W Watykanie rozmówcą półoficjalnego reprezentanta Palestyny był arcybiskup Achille Silvestrini z Sekretariatu Stanu. Obiecał on przekazać prośbę o audiencję swoim przełożonym. Odpowiedź po zytywna nadeszła po kilku dniach. Wiadomość o przygotowywa nej audiencji dla "szefa palestyńskich terrorystów" spowodowała niezwykle gwałtowną reakcję rządu izraelskiego. Jeden z jego przedstawicieli podniósł przy tej okazji stare oskarżenia przeciwko Kościołowi katolickiemu, szczególnie o bierność wobec zagłady Żydów podczas drugiej wojny światowej, stwierdzając jednocześ nie, że "Arafat chce dokończyć dzieła Hitlera". "Nie można pozostawić bez odpowiedzi podobnej obrazy prawdy, wyrażonej w języku tak pozbawionym szacunku dla Papieża (...), nie wolno demonstracyjnie ignorować tego, co mówił on przy licznych okazjach, zwłaszcza podczas swojej wizyty w Auschwitz, aby potępić ludobójstwo dokonane przez nazistów na narodzie żydowskim" -stwierdzał w odpowiedzi rzecznik Stolicy Apostolskiej50. Już po wizycie późniejszy premier Izraela Yitzhak Szamir miał powiedzieć, że „ręce Papieża nigdy już nie będą czyste, od kiedy ściskał on dłoń Arafata"51. Echem wizyty było wzburzenie światowej społeczności żydowskiej we Włoszech - gdzie reakcją było między innymi zasłonięcie na znak protestu wystaw w należących do niej sklepach - i wielu innych krajach, a także wiele krytycznych głosów prasy światowej. Jan Paweł II przyjął Arafata przed audiencją generalną w małej salce obok watykańskiej Auli Pawła VI, gdzie spotykał się z wiernymi. Według protokołu jest to miejsce nieoficjalnych wizyt polityków niższej rangi niż przyjmowani w bibliotece prywatnej Pałacu Apostolskiego. Przywódca OWP tak przywitał Papieża: „Jestem tutaj, w Rzymie, tak jak pierwszy uchodźca palestyński, rybak imieniem Piotr. Właśnie z Rzymu uzyskał on miłość i poparcie swojego ludu. Mam nadzieję znaleźć tutaj, jak Piotr, takie przyjęcie". Nie wiadomo, jaki efekt wywołał niezamierzony zapewne komizm tej deklaracji. Wielokrotnie później Arafat mówił, że apostołowie, a nawet sam Jezus, byli Palestyńczykami. „Ojciec Święty okazał swoją sympatię dla narodu palestyńskiego i współczucie dla jego długich cierpień, wyrażając nadzieję na osiągnięcie jak najszybciej równoprawnego i trwałego rozwiązania konfliktu bliskowschodniego, które - wykluczając użycie broni i przemocy w jakiejkolwiek formie, przede wszystkim terroryzmu i represji - doprowadzi do uznania praw wszystkich ludów, w szczególności palestyńskiego, do własnej ojczyzny, Izraela zaś do bezpieczeństwa"52, pisał watykański dziennik „L'Osservatore Romano". Jest to stanowisko, które Stolica Apostolska podtrzymywała konsekwentnie przez następne 20 lat. Jego tłem jest bez wątpienia sprzyjająca Palestyńczykom polityka najważniejszych włoskich stronnictw, a zwłaszcza bliskiej Kościołowi katolickiemu Chrześcijańskiej Demokracji. Fundamentem było jednak moralne przekonanie, że bezpieczeństwa jednego narodu - w tym przypadku izraelskiego - nie można budować przez pogwałcenie praw innego narodu - palestyńskiego. Odrzucenie terroryzmu nie przysłaniało faktu, że jest on skutkiem, nie zaś przyczyną konfliktowej sytuacji na Bliskim Wschodzie. Tragiczna spirala wydarzeń nie miała jednak końca. Już dwa dni później, 17 września, w odwecie za zamordowanie prezydenta Libanu, chrześcijanina-maronity Beszira Dżemajela, chrześcijańskie milicje przy bezczynności izraelskich oddziałów okupacyjnych dokonały masakry Palestyńczyków w obozach uchodźców Sabra i Szatila. Mówiąc o tym, Jan Paweł II uderzył w ton wręcz apokaliptyczny: „Proszę Boga miłosiernego, aby zlitował się nad naszą ludzkością, która upadła aż do takich wybryków barbarzyństwa"53. Ciosem, który najsilniej ugodził w papieską politykę otwarcia wobec Palestyńczyków, był jednak zamach na Synagogę Większą w Rzymie. Prawdopodobnie miał to być odwet za rzezie w obozach uchodźców w Libanie. 9 października 1982 roku przypadał w sobotę, był to poranek nie tylko szabatu, ale także ostatni dzień świąt Sukkot (Namiotów). Komando około dziesięciu terrorystów zaatakowało Żydów, wychodzących w południe z rzymskiej synagogi nad Tybrem. Zginął trzyletni Stefano Tache, 35 osób zostało rannych. Spośród sprawców ujęto po sześciu latach tylko jednego54. Organizacja Wyzwolenia Palestyny nie przyznała się do zamachu, ale społeczność żydowska we Włoszech uznała, że zbrodnię umożliwił klimat, jaki wytworzył się w tym kraju po wydarzeniach w Libanie i wizycie Arafata w Rzymie. Oskarżenia wysuwano pod adresem prasy porównującej syjonizm do nazizmu, głównych partii politycznych - chadeckiej, komunistycznej i socjalistycznej -a także prezydenta republiki. Sandro Pertini, który kilkanaście dni wcześniej podejmował Arafata śniadaniem, został powitany lodowatym milczeniem, gdy przybył na pogrzeb małego Stefano. Wcześniej naczelny rabin Rzymu Elio Toaff odmówił przyjęcia jego wizyty kondolencyjnej. Z aplauzem spotkali się natomiast dwaj inni politycy, którzy zbojkotowali palestyńskiego lidera - premier Giovanni Spadolini (pierwszy szef rządu Republiki Włoskiej, który nie należał do partii chadeckiej) oraz przywódca małej, ale bardzo bojowej Partii Radykalnej - Marco Pannella55. Krytyki nie ominęły również Jana Pawła II. Jeden z wybitnych rabinów w Izraelu oświadczył, że „prawdziwie królewskie przyjęcie, jakie papież zgotował głównemu mordercy, zachęciły terrorystów do tego aktu"56. Podobne krytyki formułowano w środowiskach żydowskich Stanów Zjednoczonych i Włoch. Papież, aby okazać solidarność z ofiarami zamachu, jako wysłanników wybrał bliskich mu rodaków. Rannych odwiedził w szpitalu sekretarz Episkopatu Polski, arcybiskup Bronisław Dąbrowski, któremu towarzyszyli dwaj księża, w przeszłości więźniowie - podobnie jak on -hitlerowskich obozów koncentracyjnych. Złożyli oni również kurtuazyjną wizytę przybyłym do Rzymu izraelskim rabinom. Niedługo potem współpracownicy Jana Pawła II rozpoczęli poufne rozmowy z głównym rabinem Wiecznego Miasta, które po niespełna czterech latach miały doprowadzić do pierwszej w historii wizyty Papieża w rzymskiej synagodze. Jak na Rzym, gdzie każdy kamień przypomina o starożytności, Synagoga Większa na bulwarze Tybru jest budowlą bardzo młodą. Powstała na przełomie XIX i XX wieku w stylu - jak głoszą przewodniki - „asyryjsko-babilońskim", a jej inauguracji dokonał sam król Italii Wiktor Emanuel II. Już sam ten fakt może świadczyć o wielkiej zmianie, jaką przyniosło Żydom obalenie doczesnej władzy papieży w Państwie Kościelnym. Synagoga stanęła na terenie dzielnicy, gdzie od roku 1555 do 20 września 1870 roku, tj. do dnia zdobycia Rzymu przez bersalierów Królestwa Italii, znajdowało się getto - miejsce przymusowego zamieszkania Żydów w Wiecznym Mieście. Trudno zaprzeczyć, że była to jedna z najciemniejszych kart historii Kościoła katolickiego, obecna jeszcze w czasach nowożytnych. Oto, co pisał w roku 1837 (!) książę Piętro Odescalchi, postawiony przez papieża Grzegorza XVI na czele komisji, która miała zbadać warunki bytowe w dzielnicy żydowskiej. Stwierdził on, że na terenie, który mógł pomieścić dwa tysiące osób, mieszkało ich ponad trzydzieści pięć tysięcy. Część z nich żyła w warunkach strasznej nędzy: „Małe i smrodliwe izdebki mieszczą tu osiem, tam dwanaście osób; te lepianki są pozbawione powietrza, ponieważ z żadnej innej strony światło nie ma do nich dostępu, jak tylko przez drzwi (...), pośrodku mają małe palenisko, które przyświeca im w nocy (...). W trzech mizernych pokojach mieszkało siedem rodzin". Książę dodawał, że chociaż współwyznawcy starają się pomóc biedakom, to nie są w stanie powiększyć ich przestrzeni życiowej57. Nie pocieszajmy się, że w dzielnicach nędzy ówczesnego Liverpoolu panowały podobne warunki, że nietrudno je znaleźć także w czasach nam współczesnych. Istnienie zamkniętej dzielnicy było moralnym skandalem także w pierwszej połowie XIX wieku. Żydów wyzwolili z niej na krótko żołnierze napoleońscy, wśród których byli liczni Polacy. O zniesienie getta apelował do papieża austriacki kanclerz Klemens książę Metternich pod wpływem swojego bankiera Salomona Rotszilda. Inny z dynastii sławnych finansistów, neapolitański Carl Rotszild, od zniesienia dzielnicy zamkniętej uzależniał udzielenie pożyczki, o którą zwrócił się nie kto inny, jak papież Pius IX. Ten jednak, podobnie jak jego poprzednicy, mimo różnych nacisków, z powodów religijno-ideologicznych podtrzymywał ograniczenia swobody zamieszkania, a także inne upokarzające zakazy dla Żydów. Nazwa głównego placu dawnego getta - Cinąue Scole - przypomina o jednym z nich. W dzielnicy żydowskiej mogła istnieć tylko jedna synagoga. Ponieważ jednak używano różnych rytuałów, pięć bóżnic musiało się zmieścić pod jednym dachem. Nic dziwnego, że rzymska wspólnota wyznania mojżeszowego wystawiła na jej miejscu tak wspaniały dom modlitwy (tempio). Fakt, że pierwszy w historii jej próg przekroczył 13 kwietnia 1986 roku Papież pochodzący z Polski, nie wydaje się przypadkowy nawet przedstawicielom innych narodów. „To była, w pewnym sensie, kulminacja podróży, która rozpoczęła się w Wadowicach. Jadąc do rzymskiej synagogi, Jan Paweł zabrał ze sobą młodzieńcze przyjaźnie z Żydami, lekcje tolerancji swojego ojca, nauki starego duszpasterza, że antysemityzm został zakazany przez Ewangelię, swoje własne doświadczenie nazistowskiej okupacji, wiedzę o Holocauście. On rozwinął u ludzi Kościoła szczególną wrażliwość na ból Żydów i dramat ich życia w XX wieku"58 - pisał amerykański historyk pontyfikatu. W papieskim przemówieniu znalazło się jednak sformułowanie, które trudno zrozumieć bez głębszej znajomości kultury polskiej, chociaż natychmiast upowszechniło się ono w całym Kościele: „Religia hebrajska nie jest dla nas «zewnętrzna», ale w jakiś sposób «wewnętrzna» wobec naszej religii. Mamy w związku z tym do niej stosunek, jakiego nie mamy do żadnej innej religii. Jesteście naszymi wybranymi braćmi, w pewnym sensie można powiedzieć, naszymi starszymi braćmi"59. Wiele wskazuje na to, że to ostatnie sformułowanie jest zaczerpnięte wprost z frazy, o której prof. Maria Janion pisze60: „Jednym z najbardziej znanych zdań Mickiewicza jest dziesiąty punkt Składu zasad: «Izraelowi, bratu starszemu, uszanowanie, braterstwo, pomoc na drodze ku jego dobru wiecznemu, doczesnemu, równe we wszystkim prawo»"61. Polski poeta głosił tę zasadę w tym samym czasie, gdy Pius IX, wbrew naciskom zagranicznych potęg i żydowskich bankierów, podtrzymywał nieludzką sytuację wyznawców judaizmu w swoim teokratycznym państwie. Tak, wizyta w rzymskiej synagodze była kulminacją osobistej drogi Karola Wojtyły -której syntezę tak pięknie przedstawił George Weigel - ale także bardzo długiej i trudnej drogi Kościoła. Zawsze uznawał on za swój depozyt wiary Stary Testament, odrzucał jednak więź z judaizmem ostatnich dwóch tysiącleci. Jan Paweł II całym autorytetem swojego urzędu potwierdził, że taki związek istnieje. Stosunki katolicko-żydowskie mają jednak i drugą płaszczyznę -państwową. W październiku roku 1983 inne wydarzenie otworzyło jednak problem od dawna drażliwy: kwestię miejsc świętych w Jerozolimie. Od momentu powstania państwa Izrael Stolica Apostolska - zgodnie zresztą z uchwałą Zgromadzenia Ogólnego ONZ z 9 grudnia 1949 roku - stała na stanowisku przekazania Jerozolimy pod kontrolę międzynarodową. Po wojnie 1948 roku pozostała ona jednak podzielona między państwo żydowskie i haszymidzkie królestwo Jordanii. Obydwie strony przeciwstawiały się umiędzynarodowieniu Jerozolimy. Izrael proklamował ją swoją stolicą. Po wojnie sześciodniowej przejął kontrolę nad całym Świętym Miastem. Wobec faktu, że reunifikacja nie została uznana przez większość państw członkowskich ONZ, Izrael z początkiem roku 1968 jednostronnie ogłosił gwarancje swobodnego dostępu do chrześcijańskich i muzułmańskich miejsc świętych w Jerozolimie, także dla obywateli krajów pozostających z nim w stanie wojny. Sprawiło to, że Watykan - nadal nieuznający oficjalnie Izraela - nieco złagodził swoje stanowisko. Jednak zmodyfikował je dopiero Jan Paweł II. Tymczasem ustawa zasadnicza z 30 lipca 1980 roku proklamowała Jerozolimę „niepodzielną i wieczną stolicą Izraela". Fakt ten został w październiku 1983 roku uznany przez Kongres Stanów Zjednoczonych, który uchwalił przeniesienie z Tel Awiwu ambasady tego kraju. W świetle tych wydarzeń postulat międzynarodowej władzy nad miastem stał się zupełnie nierealny. Dyplomaci watykańscy rozpoczęli pracę nad modyfikacją stanowiska. Zostało ono wyrażone w dokumencie papieskim Redemptionis anno (W roku Odkupienia). Adresatami podpisanego w Wielki Piątek 1984 roku, na dwa dni przed zamknięciem Roku Świętego, listu apostolskiego byli katolicy mieszkający w Jerozolimie. Watykan wielokrotnie w przeszłości wyrażał troskę o przetrwanie tej wspólnoty wiernych, której obecność sprawiała, że miejsca związane z historią zbawienia były żywymi ośrodkami kultu religijnego, a nie tylko atrakcjami turystycznymi. Zwłaszcza na łamach dziennika „L'Osservatore Romano" wyrażano niepokój wobec planów „hebraizacji" Jerozolimy przez budowę nowych osiedli żydowskich i wykupywanie arabskich nieruchomości na tamtejszym Starym Mieście. W liście Redemptionis anno Jan Paweł II określał siebie jako pielgrzymującego duchem do ziemi, na której nastąpiło pojednanie człowieka z Bogiem. Jest to jeden z pierwszych sygnałów profetycznego zamiaru Jana Pawła II, który rozwinął się w plany Wielkiego Jubileuszu Roku 2000, pomyślanego jako spotkanie w Ziemi Świętej trzech wielkich religii monoteistycznych. List był jednak także ważnym dokumentem dyplomatycznym. Stanowił on ostateczne rozstanie Stolicy Apostolskiej z koncepcją umiędzynarodowienia Jerozolimy. W to miejsce pojawił się postulat „międzynarodowo zagwarantowanego statutu specjalnego", dzięki któremu możliwe będzie zachowanie „unikalnego i uświęconego charakteru miasta", zwłaszcza „egzystencji wspólnot religijnych, ich stanu i przyszłości"62. Dotyczyć to miałoby „Jerozolimy historycznej", a więc najstarszej części miasta, otoczonej murami obronnymi. Jej układ urbanistyczny i ludnościowy (podział na dzielnice muzułmańską, żydowską, chrześcijańską, z osobnym fragmentem ormiańskim) nie powinien podlegać zmianom. Papież nie wyrażał opinii, do kogo powinna należeć suwerenna władza nad tym fragmentem miasta - Izraela, Jordanii czy Palestyńczyków; międzynarodowe gwarancje dla Jerozolimy miałyby być respektowane przez każdy z tych podmiotów. Włoski historyk spraw bliskowschodnich Giovanni Codovini pisze, że Jan Paweł II, zająwszy takie stanowisko, „wykazał odwagę i mądrość, zmieniając pod względem metodologicznym nawiązanie geopolityczne do problemu Jerozolimy, który stał się punktem węzłowym kwestii bliskowschodniej"63. Potwierdza to przebieg wydarzeń aż do dni nam współczesnych. Właśnie kwestie statusu religijnych obiektów Starego Miasta w Jerozolimie pozostały zarzewiem konfliktów, żeby wspomnieć tylko wizytę Ariela Szarona na tamtejszym Wzgórzu Świątynnym, która doprowadziła do wybuchu drugiej intifady, przekreślającej na długie lata możliwości porozumienia żydowsko-palestyńskie-go. Natomiast list papieski otworzył drogę - dosyć jeszcze długą, bo trwającą blisko dziesięć lat - do unormowania stosunków dyplomatycznych, chociaż postulat statutu specjalnego nie został przez to państwo zaakceptowany. 29 grudnia 1993 roku nieformalnie przyjęto w Rzymie, a następnego dnia podpisano oficjalnie w Jerozolimie „Umowę zasadniczą między Stolicą Apostolską a Państwem Izrael"64. Jest to jedyny w swoim rodzaju akt łączący regulację statusu Kościoła katolickiego, zapewniającego mu swobodę działań duszpasterskich, w ramach ogólnej swobody sumienia i wyznania w Ziemi Świętej, z nawiązaniem pełnoprawnych stosunków dyplomatycznych. Podkreślono w nim „szczególny charakter stosunków między Kościołem katolickim a narodem żydowskim", odnotowano także toczący się „proces pojednania i wzrost wzajemnego zrozumienia". Dyplomacja watykańska starała się jednak zrównoważyć „Umowę zasadniczą", nawiązując 25 października 1994 „stosunki oficjalne" z Organizacją Wyzwolenia Palestyny. Nie były to jednak stosunki dyplomatyczne, OWP reprezentowana była przez swoją delegaturę w Londynie, a Watykan przez delegata apostolskiego w Izraelu. Przygotowania do Wielkiego Jubileuszu postawiły na pierwszym planie kwestię „oczyszczenia pamięci" w stosunkach chrze-ścijańsko-żydowskich. Wydanie dokumentu w tej sprawie Jan Paweł II zapowiedział we wrześniu 1987 roku podczas spotkania z delegacją Międzynarodowego Komitetu Żydowskiego do spraw Dialogu Międzyreligijnego. Dziesięć lat później na przełomie października i listopada 1997 roku w Watykanie obradowało międzynarodowe sympozjum na temat „Korzenie antyjudaizmu w środowisku chrześcijańskim". Przewodniczący obradom teolog Domu Papieskiego, dominikanin Georges Cottier, powiedział, że celem jest „zrozumieć, w jaki sposób biskupi, papieże i święci usprawiedliwiali prześladowania". Zwracając się do uczestników konferencji, Papież wskazał, iż jej celem powinna być „właściwa interpretacja teologiczna stosunków Kościoła Chrystusa z ludem żydowskim, których podstawy położyła deklaracja soborowa Nostra aetate", a o których w swoim nauczaniu wypowiadał się wielokrotnie. Przypomniał też prawdę oczywistą, ale tak często przemilczaną czy usuwaną na plan dalszy, że „Jezus był Żydem". Mówił, iż „przyczyną wrogości wobec wyznawców judaizmu było, między innymi, fałszywe interpretowanie Ewangelii przez chrześcijan (...); błędne i niesprawiedliwe interpretacje Nowego Testamentu, dotyczące Żydów oraz ich rzekomych win, zbyt długo były w obiegu, powodując uczucia wrogości wobec tego ludu (...). Antysemityzm nie ma żadnego usprawiedliwienia i powinien być bezwzględnie potępiony" - kontynuował, podkreślając, że Żydzi są narodem wybranym przez Boga. Papież nie podzielił jednak tezy, która obciąża Kościół odpowiedzialnością za rozwój współczesnego rasizmu. Mówił o obojętności niektórych chrześcijańskich sumień wobec antysemityzmu, ale położył nacisk na historyczne znaczenie takich dokumentów, jak encykliki Mit brennender Sorge Piusa XI (1937) i Summi pontificatus Piusa XII (1939), zawierające potępienie hitlerowskich teorii na temat nierówności ras ludzkich65. W tym duchu był też krótki, ale treściwy komunikat, wydany po zakończeniu seminarium teologów. Napisali oni, że chrześcijanie, którzy ulegają antyjudaizmowi, obrażają Boga i Kościół. Błędy i zaniedbania nie mogą się powtórzyć w przyszłości. Aby jednak otrzymać przebaczenie, trzeba być „wewnętrznie wolnym", trzeba „oczyścić pamięć z udręk". Te sformułowania można rozumieć w ten sposób, że rachunek sumienia Kościoła nie może się odbywać pod wpływem zewnętrznych nacisków66. Wyników prac nie opublikowano. Powstał natomiast inny dokument, zawężający kwestię „oczyszczenia pamięci" do analizy chrześcijańskich postaw wobec Holocaustu w latach drugiej wojny światowej, chociaż sięgający także do ich korzeni we wcześniejszym antyjudaizmie chrześcijan. Był to efekt prac Papieskiej Komisji do spraw Kontaktów Religijnych z Judaizmem zatytułowany Pamiętamy: refleksje nad Shoah67. Przygotowywano go w całkowitej tajemnicy, aby unik- nać zwłaszcza niedyskrecji i presji środków przekazu. Dziennikarzom zaprezentowany został 16 marca 1998 roku. Komentując zapowiedź ogłoszenia tego dokumentu, prefekt Kongregacji Nauki Wiary, kardynał Joseph Ratzinger, przyznał, że obojętność chrześcijan umożliwiła eksterminację. W wywiadzie dla włoskiej telewizji RAI powiedział, że nagromadzone w ciągu stuleci uprzedzenia do Żydów sprawiły, że skierowana przeciwko nim agresja mogła być łatwiej tolerowana. Chociaż brak wystarczającej wrażliwości chrześcijan nie stanowił bezpośredniej przyczyny zagłady, to jednak ją ułatwił. Ratzinger wyraził opinię, że Holocaust był efektem ideologii ateistycznej i antychrześcijańskiej. Według niego zamiar Hitlera całkowitego wyniszczenia narodu żydowskiego wymierzony był również przeciwko chrześcijaństwu, które Flihrer uważał za narzędzie „judaizacji" rasy aryjskiej. „Jako członkowie Kościoła podzielamy faktycznie zarówno grzechy, jak i zasługi swoich synów. Kościół studiuje z głębokim szacunkiem i współczuciem doświadczenie eksterminacji, Shoah, która dotknęła naród żydowski podczas drugiej wojny światowej" -tak brzmi najbardziej ważkie zdanie dokumentu. W liście skierowanym do przewodniczącego Komisji, kardynała Edwarda Cassi-dy'ego, Jan Paweł II stwierdził, że Holocaust pozostaje nieusuwalną plamą na historii XX wieku. Dokument w angielskim oryginale liczył zaledwie dziesięć stron. Na konferencji prasowej kardynał Cassidy wyjaśnił jednak, że chociaż jego wydanie zapowiedziano w odległym 1987 roku, to kierowana przez niego Komisja nie pracowała w tempie jednej strony na rok. Oczekiwano, że najpierw zabiorą głos zainteresowane episkopaty. Chodziło przede wszystkim o wspólny list biskupów niemieckich i polskich, a także o oświadczenie biskupów francuskich. Historyczna analiza miała charakter bardzo wyważony. Podkreślała wyjątkowy charakter wydarzenia historycznego, jakim była próba całkowitego wyniszczenia narodu żydowskiego. Ukazano je na tle dwóch tysięcy lat trudnych stosunków chrześcijań-sko-żydowskich. Wzajemna wrogość doprowadziła do prześladowań mniejszości żydowskiej - traktowanej niejednokrotnie jako kozioł ofiarny - gwałtów, rabunków, a nawet masakr. Wraz z rozwojem przesadnego i fałszywego nacjonalizmu, zwłaszcza w wieku XIX, rozprzestrzenił się jednak antyjudaizm, który w istocie swojej miał charakter bardziej społeczno-polityczny niż religijny. Stanowił pożywkę dla teorii głoszących wyższość białej rasy aryjskiej nad innymi. „Takiemu rasizmowi przeciwstawiał się zarówno Kościół katolicki w Niemczech, jak Stolica Apostolska" - stwierdzali autorzy dokumentu. Przytoczono między innymi pamiętne zdanie Piusa XI: „Antysemityzm nie może być akceptowany. Duchowo wszyscy jesteśmy Semitami". Chociaż Kościół odrzuca w swym nauczaniu antysemityzm, wielu chrześcijan obciąża wina antyjudaizmu. Shoah, czyli próba całkowitego wyniszczenia ludu żydowskiego, stanowiła dzieło nowoczesnego reżimu neopogańskiego. Wielu ludzi Kościoła nie było jednak bez winy. „Trzeba postawić pytanie, czy prześladowania nazizmu wobec Żydów nie zostały ułatwione przez fakt, że w sercach i umysłach licznych chrześcijan trwały antyżydowskie uprzedzenia? Być może antysemickie uczucia uczyniły ich mniej wrażliwymi, a nawet obojętnymi?..." - pytanie zabrzmiało retorycznie, ale w kontekście dziejowego dramatu chyba zbyt słabo. Pisano dalej, że motywy postaw chrześcijan wobec zagłady Żydów były bardzo zróżnicowane: od rzeczywistej niewiedzy na temat charakteru hitlerowskiego „ostatecznego rozwiązania", przez lęk o własne losy, po skierowaną przeciwko Żydom nienawiść. Wielu chrześcijan pomagało Żydom, ale opór duchowy i praktyczny innych nie były takie, jakich należałoby oczekiwać od uczniów Chrystusa. Nie byli oni „wystarczająco silni, aby podnieść głos protestu. Dla chrześcijan to obciążenie sumień z czasów ostatniej wojny światowej powinno być powodem do skruchy. Ubolewamy głęboko nad błędami i winami tych synów i córek Kościoła" - głosi dokument. Wzięto jednak w obronę Piusa XII, oskarżanego o brak wystarczającej reakcji na zbrodnie hitlerowskie. Przytoczone zostały między innymi nieznane świadectwa pomocy udzielanej przez tego papieża prześladowanym Żydom. Dokument rozczarować musiał jednak tych wszystkich, którzy w sporze o odpowiedzialność Kościoła katolickiego wobec zagłady Żydów zajmują pozycje skrajne. Z jednej strony odrzucał on tezę, przyjmowaną przez wiele środowisk żydowskich, że to chrześcijański antysemityzm, trwający przez blisko dwa tysiące lat, był prawdziwym i głównym źródłem nazistowskiego rasizmu i popełnionych w jego imieniu zbrodni. Z drugiej strony poruszył tych katolików, którzy uważali, że Kościół przyjął postawę swoistego masochizmu, przyznając się także do cudzych win. Reakcje środowisk żydowskich w Polsce i innych krajach nie były jednoznaczne. Obok aprobaty nie brakowało głosów rozczarowania, że Kościół w bardziej bezpośredni sposób nie przyjął odpowiedzialności za chrześcijański antysemityzm. „Jest to dokument ważny, ponieważ stwierdza, że zagłada Żydów dokonała się w centrum chrześcijańskiej Europy, co jest wyzwaniem dla Kościoła - powiedział Stanisław Krajewski, członek zarządu Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w Polsce, przewodniczący Forum Żydowskiego. - Uwzględnienie tej perspektywy jest szczególnie ważne w Polsce, gdzie trudno jest widzieć zagładę Żydów jako problem dla chrześcijaństwa, a nie tylko jako przykład winy Niemców. Dokument jest bardzo wyważony -wspomina, że wielu chrześcijanom brakowało siły, by protestować przeciw zagładzie Żydów, ale nie wspomina o aspekcie trudniejszym, a mianowicie, iż byli tacy, którzy cieszyli się z tego, że Żydzi są zabijani. Ogólne postawienie kwestii Zagłady i poczucia współodpowiedzialności za nią, umożliwia teraz refleksję wszechstronną, w poczuciu, że Kościół do tego zachęca. Fakt, że taki dokument dotyczący wyłącznie drugiej wojny światowej powstał tak późno, świadczy, iż historia tej refleksji nie była łatwa, ale w samym dokumencie nie ma odbicia tego. Orientacja na przyszłość, stwierdzenie, że chodzi o budowanie przyszłości opartej na pamięci tragedii, jest bardzo cenne i daje szansę, że dokument odegra pozytywną rolę". „Ta refleksja nad Shoah nosi tytuł Pamiętamy i jest powtarzanym wezwaniem do pamiętania, bo inaczej tragedia może się powtórzyć. Nie ma przyszłości bez pamięci, przypomina dokument słowa Jana Pawła II - powiedział ks. Michał Czajkowski, członek Komitetu Episkopatu Polski do Dialogu z Judaizmem. - Dokument odróżnia za Papieżem antyjudaizm pseudoteologiczny od antysemityzmu biologicznego, ale pyta, czy właśnie ten antyjudaizm chrześcijański nie ułatwił zadania nazistom, czy wszyscy chrześcijanie zrobili wszystko, co mogli, aby pomóc Żydom. I stwierdza, że nie wszyscy stanęli na wysokości zadania, nie wszyscy postąpili tak, jak winni postąpić uczniowie Jezusa, i dlatego ponownie za Papieżem wzywa do pokuty i wyrażenia głębokiego żalu Kościoła, ale także wzywa do spojrzenia w przyszłość. Przeszłość jest dla nas apelem do odnowienia świadomości żydowskich korzeni naszej wiary. Ten dokument jest też wezwaniem do dalszej refleksji nad Shoah - tym największym wydarzeniem historycznym naszego wieku. Jest też rzeczą ważną, abyśmy w Polsce zastanawiali się, jak to się stało, że na naszych oczach w kraju od wieków chrześcijańskim wymordowano, często przy naszej obojętności, miliony współobywateli". Opublikowane w Watykanie oświadczenie spotkało się w Izraelu ze słowami krytyki, ale także ostrożnej akceptacji. Icchak Miner-vi, były kierownik Wydziału do spraw Chrześcijańskich w izraelskim MSZ, uznał dokument za próbę obrony myśli papieża Piusa XII. Jego zdaniem papież ten milczał podczas drugiej wojny światowej i nie powiedział ani słowa na temat Holocaustu. Minervi skrytykował fakt, że mówiąc o Holocauście, Kościół nie uznaje własnej winy, a wszystkimi przewinieniami obarcza „zabłąkanych synów i poszczególnych chrześcijan". Instytucje kościelne i doktryna Kościoła pozostają natomiast czyste. Większość przedstawicieli środowisk żydowskich, zwłaszcza w największych głównych skupiskach Żydów na Zachodzie, czyli w USA i Francji, nie kryła rozczarowania treścią opublikowanego przez Watykan dokumentu. Kościół katolicki, podkreślali, powinien był zabrać głos wcześniej i wyraźniej, jasno potwierdzając, że źródło Holocaustu kryje się w antyżydowskich postawach utrwalonych przez chrześcijaństwo. Z dezaprobatą przyjęto również fakt, że Watykan nie potępił papieża Piusa XII. „Jestem rozczarowany. Spodziewałem się więcej niż tylko ogólnikowych słów ubolewania" - powiedział Izrael Meir Lau, wielki aszkenazyjski rabin Izraela. Podobnie inni: „Jesteśmy bardzo zasmuceni i bardzo rozczarowani - orzekł rabin Leon Klenicki, jeden z przywódców Żydów amerykańskich. - Ten dokument to de facto krok wstecz". Zdaniem Ignatza Bubisa, przewodniczącego Centralnej Rady Żydów w Niemczech: „Jeśli Watykan potrzebował pięćdziesięciu lat na wydanie czegoś takiego, to jest to żałosne. Wygląda to raczej na przepraszanie Kościoła, a nie przepraszanie Żydów". Henri Haj- denberg z Francji ocenił, że dokument „operuje skrótem myślowym i jest pozbawiony wizji". Światowy Kongres Żydów zaś wydał krótkie oświadczenie, w którym wyraził opinię, że „ci spośród nas, którzy zaangażowali się w dialog, jeszcze nie osiągnęli celu". Wielu przedstawicieli społeczności żydowskiej opublikowanie dokumentu uznało jednak za krok we właściwym kierunku. Tullia Zevi z Włoch zwróciła uwagę, że do tej pory Kościół nigdy nie potępił antysemityzmu w równie ostrych słowach. „Niektórzy powiedzą, że jest to za mało i za późno - oznajmił naczelny rabin Wielkiej Brytanii Jonathan Sacks. - Dokument rzeczywiście zawiera raczej słowa żalu niż przeprosin, ale mimo tych zastrzeżeń przyjmuję go z radością"68. „Refleksja o Shoah", chociaż wywołała tyle zastrzeżeń i dyskusji, otwierała drogę do najważniejszych wydarzeń Wielkiego Jubileuszu: prośby o wybaczenie win, popełnionych przez ludzi Kościoła i w jego imieniu, oraz do wizyty Papieża w Ziemi Świętej. Formalnie zapraszali tam Jana Pawła II najwyżsi rangą przedstawiciele Izraela podczas kolejnych wizyt w Watykanie. Czynił to również Jaser Arafat 12 czerwca 1998 roku. Po raz pierwszy zaprosił jednak Papieża nie - jak wcześniej - do Jerozolimy, ale do Betlejem. Była to już szósta jego audiencja u progów apostolskich. Tym razem przybył jako prezydent Autonomii Palestyńskiej, utworzonej na mocy układów z Camp David. Szukał u Jana Pawła II pomocy w ożywieniu kontaktów z Izraelem, które znalazły się w kolejnym kryzysie. Mimo tego zaproszenia, w ówczesnej wersji programu Roku Jubileuszowego nie umieszczono jednak obchodów w mieście urodzin Jezusa. Jesienią 1998 roku otwarto inną puszkę Pandory dziejów Kościoła. W Watykanie odbyło się międzynarodowe seminarium na temat historii inkwizycji. Mało która instytucja dorobiła się tak czarnej legendy, obecnej także we współczesnej kulturze, zarówno popularnej, jak i najwyższej. Z tej ostatniej trudno przecież wymazać postać Wielkiego Inkwizytora z powieści Fiodora Dostojewskiego czy Joanny d'Arc z filmu Carla Theodora Dreyera. Już sama nazwa inkwizycji przywołuje obrazy stosów, na których płoną heretycy, poddani przedtem okrutnym torturom. W jakim stopniu odpowiadają one historycznej prawdzie? W jakim stopniu stereotypy są efektem fałszerstw dokonanych przez wrogów Kościoła i religii? Na te pytania miało odpowiedzieć kilkudziesięciu historyków o światowej renomie. Ich obrady toczyły się przy drzwiach zamkniętych. Zapowiadając w liście apostolskim Tertio millennia adveniente przeprowadzenie wielkiego rachunku sumienia, Jan Paweł II pisał między innymi o „nietolerancji, a nawet przemocy w służbie prawdy". Chodziło o trybunały kościelne powołane do zwalczania herezji i znane jako inkwizycja. Instytucja, utworzona w XIII wieku i działająca do końca XVIII stulecia, pozostawiła pamięć o płonących stosach i torturach. Ta „czarna legenda" tylko w części odpowiada prawdzie. W związku z tym w środowiskach historyków katolickich pojawiają się tendencje do swoistego rewizjonizmu, polegającego na próbie oddzielania inkwizycji rzymskiej, będącej pod kontrolą papieży, od inkwizycji hiszpańskiej i portugalskiej. Inkwizycja była tam traktowana jako narzędzie władzy, zwłaszcza wobec nawróconych wyznawców religii żydowskiej, islamu i osób podejrzewanych o herezje protestanckie. Nie oznacza to jednak, że można mówić o różnych inkwizycjach. Był to bowiem ten sam rodzaj sądownictwa kościelnego, działający z upoważnienia Stolicy Apostolskiej, także w krajach Półwyspu Iberyjskiego oraz ich posiadłościach zamorskich. Podkreślił to z całą mocą kardynał Roger Etchegeray, przewodniczący watykańskiego Komitetu Wielkiego Jubileuszu, który otworzył sympozjum watykańskie69. Prawdę, zwłaszcza historyczną, ustalić jest jednak bardzo trudno. Jeszcze trudniej ją uzgodnić. Zwracając się do uczestników konferencji, Papież powtórzył sformułowanie dotyczące „metod nietolerancji, a nawet przemocy w służbie prawdy". Podkreślił przy tym, że „akt etyczny", jakim jest skrucha, powinny poprzedzić obiektywne badania historyków. Osąd moralny należeć będzie do Urzędu Nauczycielskiego Kościoła, ale nie powinien być on wydany bez naukowych informacji na temat sytuacji, w której działała inkwizycja. „Nie można opierać się na obrazach przeszłości, jakie niesie opinia publiczna, gdyż te zawierają często nadmierny ładunek emocji, który uniemożliwia diagnozę szczerą i obiektywną" -mówił Jan Paweł II. Papież powtórzył zapewnienie, że prośba o przebaczenie dotyczyć będzie życia Kościoła, jego misji głoszenia zbawienia i świadectwa dawanego Chrystusowi. Wyraził jednocześnie nadzieję, że taka postawa stanie się przykładem dla instytucji świeckich: „U progu trzeciego tysiąclecia można oczekiwać, że także przywódcy i narody, zwłaszcza uwikłane w dramatyczne konflikty, podsycane nienawiścią i pamięcią dawnych ran, pozwolą prowadzić się duchowi przebaczenia i pojednania, jakiemu daje świadectwo Kościół"70. Tymczasem spoza Spiżowej Bramy dobiegły wieści o bardzo dużych różnicach zdań, a nawet gwałtownych polemikach w gronie 50 uczestników konferencji. Zwłaszcza katoliccy badacze, ale nie tylko oni, wskazywali, że pod względem gwarancji prawnych dla podejrzanych i oskarżonych inkwizycja nie odbiegała od standardów obowiązujących trybunały świeckie w odpowiednich epokach. Ponieważ postępowania były skrupulatnie protokołowane, możliwe stało się ustalenie, że stosowanie tortur i wyroki śmierci wcale nie były w procesach przed trybunałami kościelnymi regułą. Obronną ręką w obliczu obiektywnych badań historycznych wychodzi zwłaszcza inkwizycja rzymska, w czasach nowożytnych nazwana Świętym Oficjum, a w XX wieku przekształcona w Kongregację Nauki Wiary. Ona i podległe jej trybunały sprawiły, że kraje włoskie nie zostały objęte falą procesów czarownic w XVI i XVII wieku. Jeden z uczestników watykańskiej konferencji, Amerykanin włoskiego pochodzenia John Tedeschi, pisze w książce Sędzia i heretyk: „Inkwizycja nie była trybunałem arbitralnym, tunelem horrorów czy labiryntem sądowniczym, z którego nie można się wydostać. Najwyższa Kongregacja Rzymska nadzorowała trybunały prowincjonalne; narzucała dokładne stosowanie tego, co stanowiło ówczesną legislację nacechowaną umiarkowaniem, i miała na celu ujednolicenie postępowania. Jeśli nie można mówić o sprawiedliwości w sensie etycznym, zważywszy na to, że Kościół uznawał, że ma prawo, więcej, obowiązek występowania przeciwko tym, którzy mieli różne przekonania, powinno się uznać, że sprawiedliwość w sensie legalnym, w kontekście wymiaru sprawiedliwości w Europie na początku epoki nowoczesnej w rzeczywistości, rozszerzyła się dzięki inkwizycji rzymskiej"71. Komunikat Głównego Komitetu Jubileuszu, ogłoszony po zamknięciu obrad sympozjum, był bardzo lakoniczny. Stwierdzono jedynie, że jego celem „nie było dyskutowanie kwestii przebaczenia" oraz że „debatowano nad różnymi tematami, z wielkim rygorem naukowym, w pełnej wolności, z zachowaniem pluralizmu różnych pozycji historiograficznych, ideologicznych i kulturalnych". Czytając między wierszami, można było się domyślić, że na jedną, obowiązującą prawdę o inkwizycji nie należy liczyć. W jakimś sensie inkwizycja dotrwała do czasów nam współczesnych. Kongregacja Nauki Wiary bada poglądy niepokornych teologów, wzywa ich na przesłuchania, żąda wyjaśnień, wydaje orzeczenia, odbiera prawo nauczania w przypadku stwierdzenia sprzeczności z nauczaniem Kościoła. Ma to służyć utrzymaniu jego jedności. Dzieje inkwizycji wskazują, że związane z nimi zagrożenie wynikało nie tylko ze stosowania przemocy. Kościół w wielu przypadkach musiał uznać, że jego trybunały nie miały racji, nawet w aspekcie obrony czystości doktryny. Spalona na stosie z wyroku angielskich inkwizytorów Joanna d'Arc została kanonizowana i jest uważana za jedną z największych świętych w historii. Również Gi-rolamo Savonarola uznany został raczej za odnowiciela Kościoła niż jego wroga. Jan Paweł II rehabilitował - działając pod wpływem swojego przyjaciela i nauczyciela, profesora Stefana Swieżawskiego - Galileusza (sprawa Jana Husa jest w toku). W czasie Roku Jubileuszowego Kościół wykonał też wiele spektakularnych gestów dotyczących postaci Giordana Bruna, chociaż trudno sobie w tym przypadku wyobrazić pełną rehabilitację ze względu na otwarcie heretycki, ezoteryczny charakter jego przekonań. Wszystkie te przykłady niosą naukę, jak niebezpieczne bywa arbitralne wyrokowanie o cudzych poglądach. Jeśli idzie o Kościół katolicki, to otwarty przez Jana Pawła II rozdział rozpoznania i uznania win własnych stanowi być może zapowiedź głębszego przełomu. 4. CIENIE WOKÓŁ JUBILEUSZU Rok 1999, przedostatni w drugim tysiącleciu, bezpośrednio poprzedzający Wielki Jubileusz, zaznaczył się w pontyfikacie Jana Pawła II kolejnymi ważnymi podróżami apostolskimi: w styczniu do Meksyku i USA, w czerwcu do Polski, a w listopadzie do Indii i Gruzji. Zwłaszcza ta ostatnia podróż w jakimś sensie była przygotowaniem do Roku świętego ze względu na spotkania z przedsta- wicielami religii niechrześcijańskich w New Delhi oraz hierarchią prawosławnego Kościoła gruzińskiego. Przygotowaniami do Jubileuszu w coraz większym stopniu żyło także Wieczne Miasto. Jego mieszkańcy często jednak wyrażali swoje niezadowolenie. Codzienna egzystencja stawała się bowiem coraz trudniejsza. W dzielnicy Prati, kilkaset metrów od Zamku św. Anioła, widziałem na narożnej kamienicy wielki transparent: „Pozwólcie nam żyć!". Było jasne, że na fali tych uczuć prędzej czy później zaczną się ukazywać książki krytykujące teorię i praktykę Wielkiego Jubileuszu. Pierwsza z nich wystartowała z wielkim rozgłosem, do którego przyczyniły się obszerne omówienia w największych gazetach włoskich. Jej autorem był bowiem Alberto Ronchey, znany publicysta, minister kultury w jednym z poprzednich rządów. Jak samo nazwisko wskazuje, jego przodkowie nie byli Włochami, lecz Szkotami, po których odziedziczył nie tylko skłonność do oszczędzania, ale także prezbiteriańskie wyznanie. Z tych pozycji niewątpliwie znacznie łatwiej krytykować włosko-katolicką rozrzutność. W książce zatytułowanej Dzieje się w Rzymie w roku 200072 panowało zresztą duże materii pomieszanie. Ronchey zajął się bowiem zarówno historyczną tradycją Lat Świętych, jak zupełnie współczesną praktyką przygotowań do Jubileuszu. W tej ostatniej dziedzinie dostało się zarówno administracji miejskiej na Kapitolu, jak i kierowniczym kręgom Kościoła katolickiego. Tej pierwszej za uległość wobec Watykanu, niesprawność i marnotrawstwo, również za brak jasnej wizji zmian niezbędnych w mieście, a Kościołowi za gigantomanię i dążenie do masowości za wszelką cenę. W tym okresie zapowiadano bowiem, że do Rzymu ma w roku 2000 przybyć 50 milionów osób, z czego aż 2 miliony jednorazowo w sierpniu na Światowy Dzień Młodzieży. W sumie jednak ton pamfletu odebrał książce walor refleksji nad fenomenem masowego przeżywania religii w świecie współczesnym. Co to znaczy, że w papieskich mszach uczestniczą 4 miliony, jak swego czasu w Manili? Lepiej to czy może gorzej dla zbawienia dusz? Fenomen nie ogranicza się przecież do katolicyzmu. Wystarczy wspomnieć pielgrzymki muzułmanów do Mekki i miliony uczestniczące w pogrzebie ajatollaha Chomeiniego. „Wychowany na polskim romantyzmie Jan Paweł II odczytał tylko znaki czasu. A że czyni to przy okazji Roku 2000? Przecież już od bezbożnego Boya wiadomo, że «jak się z Krakowa ruszy, to tylko do jubileuszy»" -pisałem, recenzując książkę Roncheya73. Po podobnych liniach biegła bardziej artystyczno-filozoficzna niż publicystyczno-dziennikarska krytyka Jubileuszu, zawarta w jednym z późnych opowiadań Gustawa Herlinga-Grudzińskie-go. Zaliczany do grona największych prozaików polskich, człowiek niezłomnych zasad moralnych, pod koniec życia doczekał się ogromnej popularności w Polsce i sporego uznania we Włoszech. Z zainteresowaniem przyjęto tłumaczenie tomu jego nowel Don lldebrando. Podczas promocji książki w siedzibie Polskiej Akademii Nauk w Rzymie, która odbyła się we wrześniu 1999 roku, ożywioną dyskusję wywołało napisane w roku 1996 opowiadanie Jubileusz. Rok Święty, zawierające pesymistyczną wizję obchodów przełomu tysiącleci w Rzymie. Podobnie jak podczas włoskich prezentacji innych swoich książek, pisarz przeczytał fragment tej prozy. Wybrał właśnie Jubileusz. Rok Święty, a z niego dialog między Celestynem V a jego następcą Bonifacym VIII. Jest to zderzenie dwóch wizji chrześcijaństwa -Kościoła ubogiego, przepojonego treściami duchowymi, z Kościołem ziemskiej potęgi. Prezentujący książkę, wybitny polonista, profesor uniwersytetu w Udine Andrzej Litwornia i autor przedmowy Francesco Cataluc-cio zwracali uwagę na publicystyczną wręcz aktualność opowiadania o Wielkim Jubileuszu. Stanowi ono - ich zdaniem - rzadki przejaw odwagi intelektualnej i moralnej, jako głos polemiki z triumfalizmem i gigantomanią przy okazji obchodów Roku 2000 w Kościele katolickim. Podczas ponownej lektury noweli Jubileusz. Rok Święty po kilku latach od przedstawianych w niej wydarzeń i śmierci samego Her-linga, która nastąpiła w momencie ich kulminacji, opowiadanie uderza przede wszystkim podjętym przez niego ryzykiem artystycznym i moralnym. Opisując wydarzenia tak bliskie w czasie, z kalekim i zmęczonym Papieżem na pierwszym planie, pokazanym w całej fizyczności choroby, której pierwsze oznaki w 1996 roku były ledwie zauważalne, wykraczał poza bezpieczne granice fikcji, pomieszał fantastykę z reportażem i opowieścią historyczną. Wszystko to służyło postawieniu pytania, które padało często w naszych rozmowach: Czy Jubileusz istotnie oznaczać będzie triumf Kościoła, ba! świt nowej wiosny ludzkości, jak wydawał się sądzić Jan Paweł II? Herling natomiast widział teraźniejszość i naj bliższą przyszłość w sposób wręcz katastroficzny. Kluczową rolę w tym dyskursie odgrywa owa scena rozmowy Celestyna V, już po jego grań rifiuto, czyli zrzeczeniu się tronu, uwięzionego w lochach pałacu w Agnani przez następcę - Bonifa cego VIII. Odgrywają ją w tej samej miejscowości podczas Jubile uszu Roku 2000 członkowie sekty Dzieci Celestyna V. Bonifacy tak wykłada uwięzionemu poprzednikowi swoje racje: "Ważne jest ustanowienie wyższości Kościoła nad światem, je dyną rzeczywistością, jaką rozporządzamy". Więzień- Czvm stało się chrześcijaństwo, dostosowując się do świata? Przeobraziło go, czy zostało przezeń skorumpowane? Zapominamy, że chrześcijań stwo urodziło się na krzyżu. Bonifacy VIII: Chciałbyś, żeby na nim pozostało? (...) Skoro nie da się znieść władzy politycznej, chciałbyś może, by przeszła w ręce wrogów Kościoła? To jest istota sprawy. Reszta jest czczą gadaniną. Więzień: Dusze są czczą ga daniną?. Pisarz wyznał, że inspirację do tego dialogu znalazł w książ ce Ignazia Silone Przygody biednego cnr-eścuamna. Jej wydaniem w Polsce interesował się swego czasu Jerzy Turowicz, redaktor na czelny "Tygodnika Powszechnego". Zaprzyjaźniony z Silone Herling-Grudziński uzyskał zgodę na gratisowe przekazanie praw autorskich. Wydaniu kontrowersyjnej książki sprzeciwił się jednak kardynał Stefan Wyszyński, z którym szefowie "Znaku" konsul towali swoje decyzje. Także i ta różnica zdań między krytyczny mi intelektualistami a prymasem, inicjatorem obchodów Tysiącle cia Chrztu Polski, od którego Jan Paweł II wziął sporo inspiracji Wielkiego Jubileuszu, wydaje się w tym przypadku bardzo zna mienna. Znamienna jest też puenta tej historii. Gustaw Herling-Grudziński umarł w przeddzień wielkiej uroczystości Polskiej Pielgrzymki Narodowej. 7 lipca 2000 roku na spotkanie z Papieżem przybyło kilkadziesiąt tysięcy wiernych, a także imponująca delegacja władz oficjalnych; wśród jej członków socjaldemokratyczny prezydent Aleksander Kwaśniewski i wywodzący się z szeregów centroprawicy premier Jerzy Buzek. Papież, przemawiając do rodaków, nie wspomniał o śmierci pisarza, chociaż odnotował wypadek w Hiszpanii, w którym zginęło czterech polskich studentów. Jestem prawie pewien, że dotarła do niego wiadomość o śmierci pisarza. Następnego dnia na pogrzeb do Neapolu pojechali uczestnicy watykańskich uroczystości: premier Jerzy Buzek, biskup Jan Chrapek, który wygłosił homilię żałobną, i ambasador RP przy Stolicy Apostolskiej Stefan Frankiewicz. Milczenie po śmierci osoby tak wybitnej miało więc swoją wagę. Wiem z moich z nim rozmów, że Gustawa Herlinga-Grudziń-skiego bardzo fascynowała, niekoniecznie w sensie pozytywnym, postać ojca Pio. Był wśród pielgrzymów u tego najbardziej znanego stygmatyka XX wieku, symbolizującego ludową pobożność we Włoszech. Jego beatyfikacja 2 maja 1999 roku była próbą generalną Wielkiego Jubileuszu. Po panicznych głosach prasy do Rzymu przybyło 300 tysięcy pielgrzymów - dwukrotnie mniej niż się spodziewano. Papież wykorzystał uroczystości, aby przedstawić nowego błogosławionego jako patrona pokoju - pokoju tak obecnie potrzebnego światu. Aura świętości już za życia otaczała Francesca Forgione, który w Zakonie Braci Mniejszych Kapucynów przybrał imię Pio, co znaczy Pobożny. W roku 1918 na jego ciele - w miejscach ran Chrystusa - pojawiły się krwawe stygmaty. Przez kilkadziesiąt lat ojciec Pio traktowany był przez Kościół katolicki z najwyższą nieufnością, a niekiedy wrogością. Na kilka lat zawieszono go nawet w wykonywaniu funkcji kapłańskich. Jednocześnie coraz głośniej było o dokonujących się za jego wstawiennictwem cudach. Setki i tysiące wiernych ciągnęły do San Giovanni Rotondo w Apulii, aby przystąpić do spowiedzi w jego konfesjonale i uczestniczyć w odprawianych przez niego mszach św., które zamieniały się w wielogodzinne rozpamiętywania Męki Pańskiej. Po śmierci ojca Pio stygmaty zniknęły z jego ciała. Karol Wojtyła poznał sławnego kapucyna jeszcze jako młody student. Przypomniał to podczas uroczystości beatyfikacyjnej. Nie jest natomiast prawdą, jakoby ojciec Pio przepowiedział mu wybór na tron papieski i „pontyfikat we krwi". Tej dosyć rozpowszechnionej powiastce zaprzeczyła kilka lat temu w rozmowie ze mną dr Wanda Półtawska. Serdecznie zaprzyjaźniona z Karolem Wojtyłą, jest jedną z osób, które za sprawą ojca Pio doznały uzdrowienia. Poprosił o to listownie na początku lat sześćdziesiątych ówczesny sufragan krakowski. Uleczenie polskiej lekarki z beznadziejnej choroby nowotworowej biskup Wojtyła potwierdził odręcznym listem. Spotykając się po raz drugi z pielgrzymami przybyłymi na beatyfikację, Papież przestrzegał jednak przed atmosferą „cudowności", której sprzeciwiał się sam ojciec Pio. Z wyniesieniem skromnego kapucyna na ołtarze wiązała się bezprecedensowa kampania medialna. Ukazało się w tamtych dniach 200 książkowych biografii nowego błogosławionego, wielkie tygodniki oferowały jako dodatki kasety wideo i płyty CD-ROM na jego temat. Bezpośrednią transmisję beatyfikacji - między innymi do Polski - włoska RAI prowadziła przy użyciu 33 kamer, helikoptera i kilkunastu wielkich ekranów. Ze względu na spodziewany najazd pielgrzymów uroczystości odbywały się jednocześnie na placu św. Piotra w Watykanie i na błoniach przed Bazyliką Świętego Jana na Lateranie. Apokaliptyczna atmosfera zagrożenia tłumami sprawiła jednak, że wiernych przyjechało mniej, niż zapowiadano, a wielu Rzymian opuściło miasto. Cieszyły się dzieci, którym z okazji beatyfikacji zrobiono w poniedziałek dzień wolny od nauki. Jan Paweł II, który po zakończeniu beatyfikacji poleciał na Late-ran helikopterem, z okna tamtejszej bazyliki ogłosił, że przez cały maj we wszystkich kościołach świata trwać będą modlitwy w intencji pokoju. Prosił o wstawiennictwo w tej sprawie Matkę Bożą i ojca Pio. W poniedziałek natomiast przypomniał, co nowy błogosławiony powiedział w 1939 roku: „Wojna jest okropnością. W każdej jej ofierze cierpi Chrystus". Odnosiło się to do ciągle otwartego konfliktu w Kosowie76. Innego rodzaju próbą było Zgromadzenie Międzyreligijne w Watykanie, 28 października 1999 roku. Odbywało się ono w 13 rocznicę Światowego Dnia Modlitwy o Pokój w Asyżu i bezpośrednio nawiązywało do jego ducha. Po raz pierwszy jednak na terenie Państwa Watykańskiego zgromadzili się przedstawiciele aż 19 religii, wśród nich 14 wyznawców judaizmu i 42 islamu. Co prawda reprezentatywność tych delegacji mogła budzić wątpliwość, skoro w imieniu mahometan występował czarnoskóry imam Mohammed ze Stanów Zjednoczonych, a w imieniu żydów wielki rabin Kon-systorza Centralnego Francji Samuel Sirat. Zabrakło natomiast rabinów z Izraela i muzułmańskich duchownych z Bliskiego Wschodu czy Egiptu. Przemówienie Jana Pawła II nawiązywało do „ducha Asyżu", wzywało do wspólnej walki z kryzysem cywilizacji i zagrożeniem wojennym. Jedno zdanie stanowiło jednak bezprecedensowe w ustach głowy Kościoła katolickiego otwarcie na inne wierzenia: „Stwierdzenie, że Duch Boga działa tam, gdzie chce (por. J 3,8), powstrzymuje nas przed pochopnymi i niebezpiecznymi sądami, powodując uznanie tego, co ukryte w sercu innych. To otwiera drogę do pojednania, harmonii i pokoju. To są wartości, których ludzkość potrzebuje bardziej niż kiedykolwiek, przenosząc je w nowe tysiąclecie"77. Z przedstawicielami religii niechrześcijańskich Papież spotkał się jeszcze w New Delhi podczas podróży do Indii, zamykającej Specjalne Zgromadzenie Synodu Biskupów dla Azji, a w Gruzji z prawosławnym patriarchą - katolikosem tego kraju Ilją II. Mimo to stosunki z prawosławiem osiągnęły w czerwcu tegoż roku punkt najniższy od wielu lat, czego dowodem było fiasko obrad Międzynarodowej Komisji Mieszanej do Dialogu Teologicznego między Kościołem katolickim a Kościołem prawosławnym w Baltimore (USA). Ustalenia poprzednich jej spotkań zostały zakwestionowane: tego z 1998 roku w Ariccii pod Rzymem przez stronę katolicką, a tego z 1993 roku (wspólny dokument na temat Unii) przez stronę prawosławną. W końcu listopada, po powrocie Papieża z Indii i Gruzji, okazało się, że zagrożony jest bardzo ważny punkt planów jubileuszowych podróży. Bez konkretnych rezultatów zakończyła się wizyta w Iraku wysłanników Watykanu, którzy mieli ustalić szczegóły techniczne pielgrzymki Jana Pawła II do Ur. Niepokój budziła również sprawa budowy meczetu w pobliżu Bazyliki Zwiastowania w Nazarecie. Poza napięciem w stosunkach chrześcijańsko-muzułmańskich, spowodowała ona polemikę między rzecznikiem Stolicy Apostolskiej a władzami Izraela. Rozmawiając z nami podczas podróży Jana Pawła II do Indii i Gruzji, rzecznik prasowy Watykanu Joaąuin Navarro-Valls powiedział, że Papież na pewno pojedzie do Ur. Była to pośrednia od- powiedź na sprzeciwy wobec planów wizyty w Iraku, wysuwane zwłaszcza przez rządy USA i Wielkiej Brytanii. Pielgrzymka do Ur miała dla Jana Pawła II kluczowe znaczenie. Miejsce to stanowiło dla Papieża symbol wspólnych korzeni tradycji trzech wielkich religii monoteistycznych. Na tym zaś opierała się również koncepcja obchodów Wielkiego Jubileuszu wyłożona w liście apostolskim Tertio millennia adveniente. Nie znalazła jednak szczególnego odzewu ze strony pozostałych partnerów dialogu. Do złożenia wizyty w Izraelu zaprosił Jana Pawła II jeszcze poprzedni premier Beniamin Netanjahu, a tym bardziej opowiadał się za nią aktualny rząd laburzysty Ehuda Baraka, znacznie mniej zależny od środowisk ortodoksów religijnych. Trudno jednak oczekiwać jakiegoś szczególnego entuzjazmu wśród rabinów różnych nurtów bardzo przecież podzielonego wewnętrznie judaizmu. Znacznie gorzej przedstawiała się jednak sytuacja dialogu z islamem, w którym coraz wyraźniej zaczynały dominować tendencje fundamentalistyczne, wrogie wobec wszystkich innych wiar. Zezwolenie na budowę meczetu w odległości kilkudziesięciu metrów od Bazyliki Zwiastowania w Nazarecie, czego domagał się Ruch Islamski Arabów Izraela, wydał jeszcze rząd Netanjahu. Gabinet Baraka tylko potwierdził tę decyzję. Rzecznik Watykanu Joaquin Navarro-Valls oświadczył, że postanowienie rządu izraelskiego podsyca napięcie, czemu zaprzeczył rząd izraelski. W czasie przygotowań podróży Papieża do Ziemi Świętej wyłoniły się jednak pewne trudności jeszcze przed kulminacją konfliktu o meczet w Nazarecie. Sekretarz Komitetu Wielkiego Jubileuszu Roku 2000, arcybiskup Crescenzio Sepe, oświadczył na konferencji prasowej, że historyczna wizyta Jana Pawła II w Jerozolimie odbędzie się w ostatniej dekadzie marca, ale przedstawiciele dyplomacji watykańskiej mówili nieoficjalnie, że tak kategoryczne określenie daty było „przedwczesne"79. Wkrótce ogłoszono oficjalnie, że Papież nie pojedzie do Iraku. Rokowania, które miały umożliwić wizytę Jana Pawła II w Ur, zakończyły się niepowodzeniem. Władze irackie oświadczyły, że nie są w stanie sprostać wymogom bezpieczeństwa. Rzecznik Watykanu całą odpowiedzialnością obarczył Saddama Husajna. Według Bagdadu natomiast wizytę Papieża uniemożliwiły: „nienormalne ce o postępie dialogu z innymi wyznaniami chrześcijaństwa i religiami niechrześcijańskimi. Należała do nich wspólna deklaracja luterańsko-katolicka o usprawiedliwieniu przez wiarę, wizyty Papieża u prawosławnych patriarchów Rumunii i Gruzji, a także międzywyznaniowe spotkania w Rzymie i Delhi. Wyznawcy dwóch innych religii monoteistycznych, wywodzących się od praojca Abrahama - judaizmu i islamu - okazali się jednak niezbyt skłonni do świętowania razem z chrześcijanami. Wszyscy zastanawiali się, jak dopiszą siły Papieżowi. Miał on być główną osobą w obchodach Roku Świętego. Nie licząc podróży zagranicznych, Jan Paweł II zaplanował, że między 24 grudnia 1999 roku a 6 stycznia roku 2001 uczestniczyć będzie w 130 spotkaniach i ceremoniach. Prognozy udziału pielgrzymów w Jubileuszu były sprzeczne. Początkowo mówiono o 70-80 milionach, by później dokonać znacznej korekty w dół. Po zakończeniu Jubileuszu liczbę pielgrzymów w Rzymie obliczano na 50 milionów. Mimo że do otwarcia Świętych Wrót Bazyliki Watykańskiej pozostało kilkadziesiąt godzin, nie udało się zakończyć prac, które miały usprawnić ruch wielkich autobusów w Rzymie. Zdążono wybudować wielki parking pod wzgórzem Gianicolo, ale prace przy drążeniu jednego z prowadzących do nich tuneli wstrzymano z powodu odkrycia resztek pałacu Agrypiny, żony Nerona. Inne wykopaliska uniemożliwiły realizację projektu ruchomego chodnika, który miał kierować strumień pielgrzymów na plac św. Piotra. Ponieważ podziemny parking w pobliżu Watykanu nie mógł pomieścić wszystkich autokarów, zdecydowano, że będą one zatrzymywane na obrzeżach miasta i kierowane na parkingi poza ścisłym centrum Rzymu. Stąd do Watykanu i pozostałych głównych bazylik miasta miały pielgrzymów dowozić specjalne wahadłowe autobusy. Projekt ten spotkał się ze sprzeciwem włoskich i zagranicznych przewoźników. Ich demonstracja sparaliżowała przed świętami centrum Rzymu. Kierowcy niemieccy i austriaccy grozili odwetem na autobusach włoskich, które przybędą do ich krajów. Przewoźników poparł Watykan. 5. DRZWI ŚWIĘTE Zgarbiona sylwetka kapłana w tęczowej szacie opierającego dłonie na potężnych odrzwiach z brązu, pokrytych reliefami scen z historii Kościoła, uchylającego je powoli, wyrażała w symbolicznym skrócie sens Jubileuszu, przejście z drugiego do trzeciego tysiąclecia ery chrześcijańskiej, ale w gruncie rzeczy przejście z krainy grzechu do krainy zbawienia. Gest oczyszczenia dopełniający pokutę. Drzwi Święte Jan Paweł II otworzył w wigilię Bożego Narodzenia w obecności ponad 60 tysięcy wiernych, zgromadzonych w Bazylice Watykańskiej i na placu św. Piotra, oraz około półtora miliarda ludzi przy odbiornikach telewizyjnych. Rozpoczął się w ten sposób Wielki Jubileusz Roku 2000. Po watykańskich uroczystościach, w pierwszy dzień Bożego Narodzenia inauguracja Jubileuszu nastąpiła we wszystkich diecezjach na świecie. Już to pozwala uchwycić główny rys obchodów Roku Świętego: miał on ukazać obecność Kościoła w świecie, jednocześnie podkreślając jego uniwersalny charakter. Stąd znaczenie wszechobecnej telewizji. Stąd znaczenie osoby Ojca Świętego, głównej postaci tych wydarzeń. Tak miało pozostać przez ponad rok aż do odlotu z Malty, kiedy kończyła się ostatnia z jubileuszowych pielgrzymek - ta śladami św. Pawła Apostoła. Jan Paweł II był wyraźnie szczęśliwy, że może wprowadzić Kościół w trzecie milenium. Może przypomniały mu się słowa kardynała Stefana Wyszyńskiego, który podczas konklawe w 1978 roku miał mu powiedzieć: „Musisz przyjąć ten ciężar! Musisz wprowadzić Kościół w trzecie tysiąclecie!". Dokonał tego. Stolica Apostolska i włoska telewizja RAI, która zorganizowała globalną transmisję, postarały się o podkreślenie uniwersalnego charakteru uroczystości inauguracji Wielkiego Jubileuszu. Otwarciu Drzwi Świętych, rytuałowi wywodzącemu się z XVI wieku, towarzyszyły dźwięki afrykańskich rogów - nawiązanie do rogów obwieszczających jubileusze w Starym Testamencie - a także azjatyckie dekoracje kwiatowe i kadzidła. Jak pamiętamy, rogi wywodziły się jeszcze ze starożytnego hebrajskiego rytuału. Prawdopodobnie używając afrykańskich, chciano nadać mu bardziej uniwersalny charakter. Symboli nie można chyba przenosić bezkarnie z jednej kultury do drugiej; ten element „scenografii" sprawiał - przynajmniej na mnie - nieco kiczowate wrażenie. Być może ta forsowna „inkulturacja" - że użyjemy określenia nowoczesnych misjonarzy - ma jednak sens, skoro trzy czwarte wiernych Kościoła katolickiego mieszka już w egzotycznych dla nas krajach Trzeciego Świata, poza kręgiem cywilizacji europejskiej i północnoamerykańskiej. Transmisję telewizyjną - komentowałem jej polską wersję razem z ojcem Krzysztofem Ołdakowskim SJ - wzbogacono natomiast 0 bezpośrednie połączenia z miastami pięciu kontynentów: Betlejem, Hawaną, Dublinem, Waszyngtonem i Wellington w Nowej Zelandii, gdzie wierni uczestniczyli w lokalnych obchodach, obserwując jednocześnie wydarzenia w Watykanie. Miało to stworzyć obraz świata, który przynajmniej na tę chwilę stanowi jedność. Niezupełnie się to jednak udało. Mimo że w tym roku satelitarny sygnał transmisji oferowany był bezpłatnie, to liczba retransmi-tujących krajów (58) i liczba widzów (szacunkowo około półtora miliarda) były podobne jak w innych latach. Wielu ludzi przybyło co prawda do katedry w Hawanie, gdzie po raz trzeci można było świętować Boże Narodzenie po przerwie trwającej 29 lat, lecz katedra w Waszyngtonie, w której Drzwi Święte otwarto następnego dnia, świeciła pustkami; także niewiele osób śledziło transmisję z Watykanu na telebimie wystawionym w ogrodzie botanicznym w Wellington. Ukazało to ograniczenia możliwości organizowania takich „wirtualnych" manifestacji religijnych. Epokowy charakter wydarzenia bez wątpienia można było natomiast odczuć w Rzymie. Prawie do drugiej w nocy Papież, w dobrej formie fizycznej, odprawiał pasterkę. Zarówno wygłoszona przy tej okazji homilia, jak 1 orędzie urbi et orbi w południe pierwszego dnia świąt były poświęcone analizie najważniejszego wydarzenia w historii, jakim jest wcielenie Boga w osobę ludzką. Papież mówił o Chrystusie -jedynej Bramie. „Bramie naszego zbawienia, Bramie życia, Bramie pokoju!". Ludzkość wkraczała na błędną drogę, gdyż „szukała Prawdy gdzie indziej (...); tworzyła sobie fałszywe pewniki, ulegała hasłom złudnych ideologii, wielokrotnie człowiek odmawiał szacunku i miłości braciom innych ras i religii". •^ Papież wzywał w imieniu Chrystusa, „abyśmy zaniechali nierozumnych konfliktów zbrojnych, byśmy wyrzekli się przemocy i nienawiści, które naznaczyły znamieniem śmierci ludzi, narody i kontynenty". Apel pozbawiony był tym razem konkretnych odniesień do sytuacji międzynarodowej81. O tym, że w święta „czujemy się blisko mieszkańców Czeczenii, a także nie możemy zapomnieć licznych narodów Afryki, wśród nich mieszkańców Wybrzeża Kości Słoniowej, przeżywających trudne chwile", Jan Paweł II mówił przed modlitwą na Anioł Pański w najbliższą niedzielę. Powiedział również, że bez poszanowania praw rodziny nie można odpowiedzieć na wyzwania dnia dzisiejszego i przyszłości. Według precyzyjnie ułożonego scenariusza Jubileusz miał mieć około 130 spotkań „stanowych", a na pierwsze zaproszono 2 stycznia 2000 roku do progów apostolskich dzieci. Wyróżnione w ten sposób - są przecież celem i kwintesencją rodziny - one właśnie zapłaciły cenę złej organizacji i pewnej gigantomanii. Przybyło ich z całej Italii kilkadziesiąt tysięcy. Zgromadzone na placu św. Piotra od bardzo wczesnych godzin rannych, przy niskiej jak na Rzym temperaturze, około zera stopni, bez ciepłych napojów i kanapek, mając do dyspozycji jedynie dziesięć sanitariatów, spędziły tam wiele godzin; większość zobaczyła Papieża jedynie na ekranach telebimu, bo tylko nieliczne mogły się znaleźć we wnętrzu bazyliki. Prasa świecka przystąpiła do koncentrycznego ataku. Opisywano rozgoryczenie maluchów, dantejskie sceny na dworcach, wytykano Kościołowi bezdomnych, którzy w tych dniach umarli z zimna na ulicach. Kampania prasowa odniosła jednak taki skutek, że podobny bałagan w czasie Jubileuszu nie powtórzył się. Media zresztą wkrótce znalazły sobie temat znacznie bardziej frapujący. „Bóg nigdy nie żąda od nas niczego, co byłoby ponad nasze siły. To On daje nam siły do robienia tego, co do nas należy" - powiedział 11 stycznia 2000 roku Jan Paweł II podczas dorocznego spotkania z korpusem dyplomatycznym. Odebrano to jako komentarz do polemik, które wywołała wypowiedź niemieckiego biskupa Karla Lehmanna, przewodniczącego Konferencji Biskupów Niemieckich, na temat możliwości dymisji Papieża. Wiadomość o takim przypuszczeniu sformułowanym przez cieszącego się dużym autorytetem przedstawiciela episkopatu niemieckiego znalazła się tego dnia na czołówkach głównych gazet włoskich i dzienników telewizyjnych. Od początku budziła ona wątpliwości poważnych komentatorów. W komunikacie przekazanym agencji ANSA biskup Lehmann wyjaśnił, że w wywiadzie radiowym użył trybu warunkowego. Miał powiedzieć, że „gdyby Papież nie był w stanie kierować w sposób odpowiedzialny Kościołem, to miałby odwagę podjąć właściwą decyzję". Przewodniczący Konferencji Biskupów Niemieckich dodał, że w poprzedzających miesiącach Jan Paweł II był „pełen ducha i wigoru". Po bardzo pracowitym okresie świąteczno-noworocznym Papież istotnie wykazywał oznaki pewnego zmęczenia, ale na spotkaniu z korpusem dyplomatycznym był w dobrej formie. Po długim przemówieniu w języku francuskim przyjmował życzenia od akredytowanych przy Stolicy Apostolskiej przedstawicieli ponad stu siedemdziesięciu państw. Z każdym zamienił co najmniej kilka słów. Watykan nie skomentował oficjalnie wypowiedzi biskupa Leh-manna, natomiast wielu włoskich dostojników religijnych zareagowało na nią oburzeniem. Biskup Alessandro Maggiolini określił ją jako „atak w złym guście", a kardynał Ersilio Tonini powiedział gazecie „La Stampa", że jego zdaniem papież, który w maju miał skończyć 80 lat, jest w pełni zdolny do kierowania Kościołem. Opinii o dobrym samopoczuciu Papieża nie podzielał włoski pisarz katolicki Yittorio Messori. W wywiadzie dla „La Stampy" powiedział, że Jan Paweł II „przeżywa od jakiegoś czasu dramat". Według Messoriego Ojciec Święty zastanawiał się, co byłoby lepsze dla Kościoła: dalsze kierowanie nim czy rezygnacja. „Trzeba jasno powiedzieć: gdyby Papież mógł swobodnie wybierać, chciałby spędzić resztę życia w Polsce. Pokusa wycofania się do jakiegoś polskiego klasztoru jest bardzo silna, ale Jan Paweł II rozważa, czy Jezus Chrystus nie oczekuje od niego, by dalej niósł krzyż, jakim jest dla niego kierowanie Kościołem" - powiedział Messori. Zdaniem włoskiego pisarza dramat Ojca Świętego jest tym większy, że musi mu stawiać czoło „zupełnie sam"82. Papież powiedział dyplomatom, że społeczność międzynarodowa powinna „na nowo odczytać lekcje przeszłości, by oszczędzić ludzkości nowych wojen, szanować życie ludzkie i rodzinę, zmniejszyć przepaść między biednymi a bogatymi i zrozumieć, że wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za wszystkich". Ojciec Święty dokonał przeglądu sytuacji międzynarodowej. Jego przemówienie nie było jednak pozbawione bardzo osobistych akcentów. Jan Paweł II mówił o sobie jako o świadku dramatów XX wieku, który chce być „ojcem wszystkich". W przemówieniu podkreślił, że podstawą ładu międzynarodowego powinna być Karta Narodów Zjednoczonych uchwalona w 1946 roku. „Brakuje nie nowych dokumentów lub instrumentów prawnych - powiedział Papież - ale woli politycznej stosowania już istniejących bez dyskryminowania kogokolwiek". Jan Paweł II wskazał na pozytywne i negatywne strony sytuacji międzynarodowej. Do tych pierwszych zaliczył postępy procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie, który jednak nadal znajdował się „między wojną a pokojem", rozmowy pomiędzy Chinami a obydwoma państwami koreańskimi, rokowania rządu z partyzantami w Kolumbii. Papież dodał, że często powtarzają się błędy przeszłości, o czym świadczą konflikty etniczne i religijne w Afryce oraz Azji, a także potęgujące się różnice między poziomem rozwoju gospodarczego i poziomem życia. Także „Europa nie uchroniła się od strasznej przemocy, co pokazują niedawne kryzysy na Bałkanach i starcia zbrojne na Kaukazie". To ostatnie sformułowanie świadczyło wyraźnie, że Stolica Apostolska zachowuje powściągliwość w komentowaniu konfliktu czeczeńskiego. Nazwa zbuntowanej republiki nie została nawet wymieniona w papieskim przemówieniu83. Trochę groteskowe zamieszanie, jakie wywołał - świadomie lub nieświadomie - biskup Lehmann (na konsystorzu w roku 2001 Jan Paweł II uczyni go kardynałem), podnosząc kwestię ewentualnej dymisji Papieża, uświadomiło wszystkim, że najbliższa przyszłość Kościoła katolickiego zawiera wielkie niewiadome. Chodziło nie tylko o Jana Pawła II. Tak naprawdę jego dymisji nie chcieli nawet przeciwnicy z radykalnie kontestatorskich kręgów w Kościele. W wywiadzie dla dziennika „La Repubblica" powiedział to wyraźnie najbardziej znany przedstawiciel tego kierunku, szwajcarski teolog Hans Kling84. Dymisja Papieża, obdarzonego niezwykle silną osobowością i pozostającego w pełni sił intelektualnych, oznaczałaby, że elekcja kolejnego następcy św. Piotra odbyłaby się pod bezpośrednim wpływem poprzedniego. Na pewno więc nie po myśli niedobitków kościelnej rewolty lat sześćdziesiątych. Ale problem polegał jeszcze na czymś innym. Wielkość charyzmatycznej postaci Jana Pawła II sprawiła, że Kościół katolicki stał się „papieskocentryczny" w stopniu nieznanym nawet w przeszłości. Kilkaset lat wcześniej biskup Rzymu sprawował absolutną władzę w swoim państwie, ale już biskupi w sąsiednich państewkach byli zależni od miejscowych książąt. Nie mówiąc już o sytuacji w arcykatolickich mocarstwach, takich jak Francja i Austria. Rodzące się tam nurty gallikanizmu i józefinizmu nie były niczym innym, jak prądami odśrodkowymi, podporządkowującymi lokalne episkopaty władzy świeckiej. W ciągu mniej więcej półtora wieku burzliwych przeobrażeń proces rozdziału Kościoła od państwa nastąpił we wszystkich krajach katolickich. Państwowość kościelna została ograniczona do murów Watykanu. Pozbawiony władzy świeckiej papież uzyskał natomiast pełnię władzy religijnej i administracyjnej. Jan Paweł II egzekwował ją w stopniu znacznie większym niż jego bezpośredni poprzednicy: Jan XXIII i Paweł VI, nie wspominając już o krótkotrwałym pontyfikacie Jana Pawła I. Zwołanie Soboru Watykańskiego II i cała idea aggior-namento (unowocześnienia) Kościoła oznaczały krok w kierunku decentralizacji. Skutki tych wydarzeń nie były jednoznaczne. Kościół wyszedł z oblężonej twierdzy i otworzył się na świat współczesny. Jednocześnie jednak radykalne zmiany przyniosły kryzys wewnętrzny. Podczas burzliwej wizyty Jana Pawła II w krajach Beneluksu w roku 1985 widziałem - bodaj w belgijskiej Gandawie - mszę św. celebrowaną przez Papieża razem z kilkuset miejscowymi księżmi. Praktycznie nie było wśród nich kapłanów wyświęconych po roku 1968. Odnowa soborowa, rozluźniając rygory stanu kapłańskiego, paradoksalnie przyniosła kryzys powołań w Europie Zachodniej i Ameryce Północnej. W znacznie mniejszym stopniu dotyczył on seminariów w krajach uznawanych za „tradycjonali-styczne", takich jak Polska czy Irlandia. Tendencja ta została zahamowana, a w niektórych regionach nawet odwrócona. Niewątpliwy udział Jana Pawła II w obaleniu europejskiego komunizmu przysłonił nieco kościelny sens jego pontyfikatu. A była nim konsolidacja po Soborze. Karol Wojtyła, jeden z najwybitniejszych jego uczestników, nie zanegował zdobyczy Yaticanum II. Pokazał natomiast, że odnowa ma swoje granice. Razem z powołanym przez siebie prefektem Kongregacji Nauki Wiary, bawarskim kardynałem Josephem Ratzingerem, strzegł dogmatycznych fundamentów katolicyzmu podkopywanych pracowicie przez radykalnych teologów. Jednocześnie, podróżując niestrudzenie po całym świecie, gromadząc milionowe tłumy, przypomniał Kościołowi o jego jedności. Fenomenem stał się również autorytet Jana Pawła II na arenie międzynarodowej. Jeden z najinteligentniejszych włoskich publicystów politycznych Ernesto Galii delia Loggia napisał w pierwszych dniach 2000 roku komentarz, wydrukowany na pierwszej stronie „Corriere delia Sera" pod tytułem: Wszyscy w kolejce do Papieża. Analizuje w nim zjawisko, które mogliśmy obserwować w czasie wizyty Jana Pawła II w Polsce w roku 1999. Również we Włoszech zaczęli garnąć się do niego wszyscy: protagoniści sceny politycznej, nawet ci, którzy na co dzień nie podzielają jego ideałów: od komunistów i postkomunistów do socjalistów i liberałów, podejrzewanych o masońskie powiązania. Wymienianie w tym kontekście skłóconych między sobą chadeków różnej maści byłoby grubym nietaktem. Wyniesienie politycznego autorytetu Jana Pawła II ponad inne nie dziwi we współczesnym świecie, w którym media analizowały szczegółowo kompromitujące zachowania przywódców wielu państw. Papież podbił świat nie tylko płomiennym głoszeniem wiary i osobistym urokiem, ale też tym, że stał się jedną z ostatnich wielkich postaci światowych, które traktowały serio własne przekonania i postępowanie. Trudno przypuszczać, że następca Jana Pawła II będzie dysponował jego charyzmatem. Tak wybitni przywódcy z reguły pozostawiają pewną pustkę, bo w ich cieniu nie wyrastają podobne postacie. „Papieskocentryczny" model funkcjonowania Kościoła i globalnego duszpasterstwa będzie więc bardzo trudny do kontynuowania. Na progu Wielkiego Jubileuszu było jasne, że stare wyzwania nie znikną, a pojawią się nowe. Jan Paweł II swoim ogromnym autorytetem utrzymywał Kościół w kursie umiarkowanym, między skrajnościami „tradycjonalistów" i „progresistów". Wybór papieża spoza Włoch ograniczył dominację Kurii Rzymskiej w Kościele katolickim. Stało się to jednak tylko w pewnym zakresie. Papież duszpasterz i podróżnik mniejszą wagę przykładał do reformy centralnej administracji Kościoła. Radykalnie zmienił skład Kolegium Kardynalskiego, gdzie nie-Włosi stanowią teraz znaczną większość. Na ostatnim przed Jubileuszem, a także na następnym konsystorzu kapelusze otrzymali znowu prawie wyłącznie biskupi włoscy. Rok Święty, skoncentrowany jednak na Wiecznym Mieście, sprawił, że znaczenie Kurii Rzymskiej na powrót stało się kluczowe. Właśnie przeciwko niej zaczęły się znów kierować głosy krytyki wielu diecezji zachodnioeuropejskich i amerykańskich. Otworzyło to stary problem centralnej i kolektywnej władzy w Kościele. Zalążkiem tej ostatniej miał być w oczach wielu Synod Biskupów, którego kolejne sesje zwoływane są od czasu zakończenia Soboru Watykańskiego II. Stał się on jednak tylko organem doradczym Papieża, z uchwałami o charakterze bardzo ogólnych -chociaż słusznych - deklaracji. „Kiedy na ostatniej sesji Synodu dla Europy kardynał Carlo Maria Martini, arcybiskup Mediolanu i faworyt liberalnych środków przekazu, ostrożnie wspomniał o możliwości zwołania nowego Soboru, który rozstrzygnąłby sporne kwestie, jego propozycja nie spotkała się nawet z polemiką. Po prostu ją przemilczano. Tymczasem właśnie Sobór, być może o charakterze ekumenicznym, a więc obejmujący także inne wyznania chrześcijaństwa, może być nadzieją Kościoła w trzecim tysiącleciu jego istnienia" - pisałem w styczniu 2000 roku86. Jakby wbrew pogłoskom o możliwości dymisji Jana Pawła II w połowie stycznia 2000 roku ogłoszono program jego pielgrzymki do Ziemi Świętej. Miała się ona rozpocząć od góry Nebo, z której Mojżesz zobaczył Ziemię Obiecaną. Wizytę w Jordanii i Izraelu zaplanowano na 20-26 marca. Szczególne zainteresowanie wywołała zapowiedź modlitwy pod Ścianą Płaczu, ostatnim zachowanym fragmentem Świątyni Jerozolimskiej, w miejscu otaczanym szczególną czcią przez Żydów. Jan Paweł II miał być drugim po Pawle VI papieżem, który odwiedzi Ziemię Świętą, i pierwszym, który złoży wizytę w Izraelu. Przedtem przewidziano wizytę w Egipcie. W pierwszych dniach stycznia w Kairze przebywał organizator podróży papieskich, ojciec Roberto Tucci (również on w roku 2001 został mianowany przez Jana Pawła II kardynałem). Dni 18-25 stycznia obchodzone są w Rzymie i całym Kościele -nie tylko katolickim - jako Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan. W Roku Jubileuszowym rozpoczął się on od ceremonii otwarcia kolejnych - po Bazylice Watykańskiej, Bazylice Świętego Jana na Lateranie i Bazylice Matki Boskiej Większej - Drzwi Świętych w Bazylice Świętego Pawła za Murami. Było to największe zgromadzenie ekumeniczne w Rzymie od czasu Soboru Watykańskiego II. Uczestniczyli w nim przedstawiciele 22 Kościołów chrześcijańskich. Obok Papieża na progu bazyliki uklękli anglikański prymas Wielkiej Brytanii, arcybiskup Canterbury George Carey oraz delegat prawosławnego Patriarchatu Ekumenicznego, metropolita Heliopolis i Theiry - Athanasios. W czasie liturgii obok tekstów biblijnych czytano fragmenty pism prawosławnego teologa rosyjskiego Gieorgija Florowskiego i protestanckiego teologa Dietricha Bon-hoeffera, zamordowanego w hitlerowskim więzieniu. Mimo poruszającego serca charakteru uroczystości była ona jednak dowodem, że Rok Święty nie zjednoczył wyznawców Chrystusa. Właśnie na początku roku prawosławni pod przewodnictwem patriarchów Konstantynopola i Moskwy, z udziałem prezydenta Rosji, obchodzili swój własny Jubileusz w Jerozolimie. Natomiast trzy dni po zakończeniu Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan, 28 stycznia, Jan Paweł II przyjął członków (kardynałów) Kongregacji Nauki Wiary z jej prefektem kardynałem Josephem Ratzingerem, konsultantów oraz pracowników tej najważniejszej dykasterii watykańskiej. Wydarzenie, na bieżąco zupełnie niezauważone przez środki przekazu, stanowiło początek prac nad deklaracją Dominus lesus, która przyniosła negatywne skutki, zarówno w kontaktach z religiami niechrześcijańskimi, jak w stosunkach ekumenicznych z innymi Kościołami i wspólnotami wyznaniowymi. W swoim przemówieniu Jan Paweł II zajął się bliżej zagadnieniami rozpatrywanymi podczas zgromadzenia Kongregacji. W tym kontekście bardzo silnie podkreślił wyjątkowy charakter roli Kościoła w zbawieniu człowieka. „W ostatnich latach, faktycznie, w środowiskach teologicznych i kościelnych ukształtowała się mentalność skłonna do relatywizo- 253 wania objawienia Chrystusa jako pośrednika - jedynego i uniwersalnego - w porządku zbawienia, a także do negowania potrzeby Kościoła jako uniwersalnego sakramentu zbawienia (...). Teza, że objawienie Chrystusa ma charakter ograniczony i miałoby znaleźć swoje dopełnienie w innych religiach, jest sprzeczna z wiarą. W gruncie rzeczy opiera się ona na twierdzeniu, że prawda o Bogu nie może być zrozumiana i ukazana w całości przez żadną z historycznych religii, a zatem także przez chrześcijaństwo". Papież mówił dalej, że z wyjątkową rolą Chrystusa pośredniczącego w zbawieniu człowieka łączy się wyjątkowe miejsce Kościoła przez Niego założonego: „W istocie Pan Jezus ustanawia swój Kościół jako zbawczą rzeczywistość: swoje Ciało, za którego pośrednictwem On sam działa w historii zbawienia. Tak jak jest tylko jeden Chrystus, tak istnieje tylko jedno Jego Ciało, «jeden Kościół katolicki i apostolski»" - konkludował Jan Paweł II, cytując Wyznanie wiary87. To bardzo ważne słowa. Zawierają istotę dokumentu, który kilka miesięcy później po zaprezentowaniu przez Kongregację Nauki Wiary wywołał międzynarodową i ekumeniczną burzę. Wypowiedź sprawia wrażenie nawiązania do toczącej się wcześniej dyskusji: niewykluczone, że dotyczyła ona kontrowersyjnych tez belgijskiego jezuity ojca Jacques'a Dupuis, którego książką W stronę teologii chrześcijańskiej pluralizmu religijnego88 urząd kardynała Ra-tzingera zajmował się w roku 1999, skłaniając jej autora do wycofania niektórych tez. Sposób przeprowadzenia tej operacji wywołał krytykę ze strony jednego z najstarszych i najbardziej szanowanych członków Kolegium Kardynalskiego, Franza Koniga89. Respekt dla wierzeń „ukrytych w sercu innego" znajdujemy także w licznych przemówieniach samego Jana Pawła II. Wcześniej cytowałem, co mówił na ten temat podczas Zgromadzenia Międzyre-ligijnego w 13. rocznicę spotkań w Asyżu. Kilkanaście dni później w centrum konferencyjnym Yigyan Bhavan, w New Delhi, na spotkaniu z przedstawicielami innych religii i wyznań chrześcijańskich Indii powiedział: „Dialog nie może być próbą narzucenia innym naszych poglądów, w przeciwnym razie taki dialog mógłby stać się formą duchowej i kulturowej dominacji. To nie oznacza porzucenia naszych własnych przekonań. To oznacza, że podtrzymując stanowczo to, w co wierzymy, z respektem słuchamy innych, starając się rozpoznać to, co dobre i święte, co faworyzuje pokój i współpracę"90. Czy te piękne słowa można pogodzić z dyrektywą, jaką dał Jan Paweł II Kongregacji Nauki Wiary? Dialog między religiami należy do najtrudniejszych. Granica między afirmacją własnych wierzeń a deprecjacją cudzych bywa nieraz bardzo płynna. W świetle tego przemówienia należy w każdym razie odrzucić hipotezę - wysuwaną przez niektórych watykanistów - jakoby kardynał Ratzinger korygował zbyt daleko idące wypowiedzi Papieża. To raczej sam ]an Paweł II postanowił, być może pod wpływem głosów krytycznych z kręgów bardziej konserwatywnych po jego spotkaniach z innymi religiami, wyraźniej przedstawić swoje stanowisko. Przypomnijmy je: zbawienie dokonuje się tylko za sprawą Chrystusa, którego Mistycznym Ciałem jest Kościół - jeden, to znaczy katolicki. Wielki Jubileusz miał być tego potwierdzeniem. W dniu święta Matki Boskiej Gromnicznej (pamiątka Ofiarowania Jezusa w Świątyni), we Włoszech nazywanego Candelora, blisko 20 tysięcy księży, zakonników i zakonnic z całego świata uczestniczyło razem z Janem Pawłem II w „Jubileuszu życia konsekrowanego" na placu św. Piotra w Rzymie. Papież wezwał do wierności ślubom ubóstwa, posłuszeństwa i czystości, przypominając, że także we współczesnym świecie za głoszenie Ewangelii płaci się śmiercią. Uroczystość, ze względu na dużą liczbę zgłoszeń przeniesiona z bazyliki na plac św. Piotra, zastąpiła normalną środową audiencję generalną. Na świecie żyje obecnie ponad milion osób, które wybrały całkowite poświęcenie Bogu w Kościele katolickim. Ogromną większość stanowią kobiety. Tylko 140 tysięcy to księża diecezjalni. Zakonników i zakonnic jest ponad 800 tysięcy. Rozwijają się tzw. instytuty świeckie, do których należy 31 tysięcy osób. Papież podkreślił, że księża, zakonnicy i zakonnice wybierają drogę Chrystusa, wyrzekając się rodziny, życia zawodowego i ziemskich zainteresowań. Słowa te stanowiły potwierdzenie bardzo rygorystycznej wizji kapłaństwa, odmiennej niż w protestantyzmie i prawosławiu. Podczas pontyfikatu Jana Pawła II powróciła tradycja, zarzucona, a nawet zakazana przez jego poprzedników, stawiania pomników żyjącemu papieżowi. Jeden z nich znalazł się w holu super- nowoczesnej struktury, która ma zapewnić odpowiednie przyjęcie tysięcy pielgrzymów i turystów odwiedzających codziennie Muzea Watykańskie. Bardziej poruszający niż na pomniku był jednak żywy Jan Paweł 11, kiedy udzielał sakramentu chorych dziesięciu pacjentom, w bardzo ciężkim stanie, przyniesionym na noszach do ołtarza na placu św. Piotra. Papież, udzielając duchowej pomocy cierpiącym, był - bez cudzysłowu - jednym z nich. Jubileusz Chorych i Pracowników Służby Zdrowia zgromadził 15 tysięcy pacjentów i 11 tysięcy ich opiekunów. Uroczystość przeniosła do Rzymu atmosferę maryjnego sanktuarium w Lourdes (11 lutego to rocznica tamtejszego objawienia Matki Bożej), gdzie tyle osób szuka uzdrowienia nie tylko duszy, ale i ciała. Podobnie jak tam, na via delia Concilia-zione odbyła się procesja ze świecami, w której wzięło udział około 60 tysięcy osób. 18 lutego odbyło się kolejne ze spotkań „stanowych" Roku Świętego - Jubileusz Artystów. Nie był organizowany przez Papieską Radę Kultury, ale przez instytucję watykańską znacznie niższej rangi - Papieską Komisję dla Dóbr Kultury w Kościele. Być może dlatego wśród uczestników tego spotkania, na którym Jan Paweł II cytował swój List do Artystów ogłoszony w 1999 roku91, przeważali przedstawiciele sztuk plastycznych, a także znani filmowcy, wśród nich nasz Krzysztof Zanussi. Dosyć przypadkowy zestaw uczestników tego zgromadzenia skłaniał do refleksji nad obecnością Kościoła w kulturze. Maleje ona systematycznie; do przeszłości należą nie tylko czasy, kiedy religijna inspiracja była motywem tworzenia największych arcydzieł malarstwa i rzeźby, ale nawet stosunkowo niedawne lata pierwszej połowy XX wieku, kiedy w literaturze Europy Zachodniej zaistniał silny nurt katolicki, z którym kojarzą się tacy autorzy, jak Georges Bernanos, Francois Mauriac i wielu innych we Francji, Gertruda von Le Fort w Niemczech czy Gilbert Keith Chesterton i Graham Greene w Anglii. Znamienne zresztą, że pisarze nie mieli w programie Roku Świętego własnego spotkania jubileuszowego. Być może dlatego, że ci spośród nich, którzy starają się uprawiać „literaturę wysoką", a zarazem podejmować tematy religijne, prawie zawsze ocierają się o rejony herezji. Żeby nie przywoływać już największych z przeszłości, jak Dante, Mickiewicz i Słowacki, wspomnijmy 256 cytowanego właśnie w kontekście Roku Świętego Gustawa Herlin-ga-Grudzińskiego czy nawet tak katolickiego Bernanosa. Gdyby postawiono mi pytanie: który z gestów Jana Pawła II uważam za najtrudniejszy? - nie miałbym najmniejszych trudności ze sformułowaniem odpowiedzi. Zdarzyło się to w niedzielę 12 marca Roku Jubileuszowego 2000. Jak zwykle w czasie pontyfikatu Jana Pawła II, wspomnienia tej uroczystości w Bazylice Watykańskiej mają przede wszystkim charakter wizualny. Zapamiętaliśmy tedy sugestywną liturgię, która zaczynała się od „stacji" - podobnej do tych Drogi Krzyżowej - Papieża i kardynałów w bocznej nawie, gdzie znajduje się najsławniejsza rzeźba tej świątyni - Pięta Michała Anioła; zapamiętaliśmy przygarbioną postać Papieża, który obejmuje w geście skruchy stopy Chrystusa z XV-wiecznego krucyfiksu, przeniesionego specjalnie na tę okazję z kościoła San Marcello al Corso w centrum Rzymu. Warstwa słowna była - przynajmniej w moim odbiorze -znacznie mniej sugestywna. Współczesny język Kościoła często nie nadąża za doniosłymi treściami, które chce wyrażać, podając je owinięte watą barokowych ozdobników. A tym razem słowa niosły treści naprawdę przełomowe. Po raz pierwszy od 2000 lat Kościół prosił wobec świata o wybaczenie przeszłych i współczesnych grzechów swoich synów. W pięknie ilustrowanej broszurce, przygotowanej na tę okazję przez Papieskie Biuro Celebracji Liturgicznych, można było przeczytać, że „chrześcijanie jako wędrowcy i pielgrzymi do Królestwa (Bożego) pozostają grzeszni, słabi, usidleni przez szatana, księcia tego świata, mimo ich udziału w Ciele Chrystusa. W ciągu wszystkich stuleci świętość Kościoła jaśniała, poświadczana przez swoich niezliczonych synów; przeciwstawiała się jej jednak obecność grzechu, która obciążała wędrówkę Ludu Bożego". To zdanie zawierało sedno trudności, jakie napotykało formułowanie tego mea culpa. „Kościół rozpatrywany w prawdzie swojego istnienia nie ma grzechów, gdyż jest «totalnym Chrystusem», jego «głową» jest Syn Boży, któremu nie można przypisać niczego nagannego moralnie" - pisał jeden z bardziej konserwatywnych kardynałów przełomu tysiącleci, arcybiskup-metropolita Bolonii Giacomo Biffi, przyznając jednak, że „Kościół może i powinien uczynić swoimi uczucia rozgoryczenia i bólu z powodu występków swoich członków. (...) Jego są synowie, ale nie ich grzechy; nawet jeśli grzechy dzieci zasługują zawsze na łzy Niepokalanej Matki"92. Rozróżnienie to funkcjonowało zawsze, ale sprawa nie jest prosta, jak by się na pierwszy rzut oka mogło zdawać. Wiadomo przecież, że w Kościele bywali wielcy grzesznicy, także na jego szczytach. Dante umieścił w swoim Piekle nawet papieży. W tym przypadku chodziło jednak o winy specjalnego rodzaju: dotyczące czynów, które w rozumieniu osób je popełniających często nie były wymierzone przeciwko Bożym przykazaniom, a przeciwnie -miały służyć szerzeniu Bożej chwały i budowaniu potęgi Kościoła. Wielki teolog Hans Urs von Balthasar pisał swego czasu, że Kościół katolicki nie może wyzbyć się „ciężaru zmarłych". Nie może przekreślić przeszłości. Wolno protestantom uznać, że nie obciąża ich pierwsze czternaście wieków chrześcijaństwa. Prawosławni mogą rozliczać się tylko z historii swojej autokefalicznej Cerkwi. Katolicy, uznając swój Kościół za powszechny, biorą na swoje barki całą jego historię. Przed watykańską uroczystością Kościół przedstawił dokument, który miał być próbą teoretycznego rozwiązania tych problemów. Nosi on tytuł Pamięć i pojednanie: Kościół i winy przeszłości93. Jeden z jego autorów, kardynał Joseph Ratzinger, nazwał go „Wyznaniem mea cułpa" Kościoła katolickiego. 70-stronicowy tekst był dziełem Międzynarodowej Komisji Teologicznej, której przewodniczył właśnie prefekt Kongregacji Nauki Wiary. Do prac przygotowawczych powołano podkomisję. Jej z kolei szefem był monsignore Bruno Forte. Projekt dyskutowano w tej podkomisji, jak na obradach plenarnych Komisji Teologicznej w latach 1998-1999, po czym nastąpiło pisemne głosowanie 30 członków (Polskę reprezentował w tym organie ksiądz Tomasz Węcławski) i ostateczne zatwierdzenie przez przewodniczącego. Bardzo trudno streścić ten dokument w publikacji o charakterze popularnym. Niemniej jest to konieczne, albowiem bez niego nie można zrozumieć treści uroczystości, która odbyła się w Bazylice Watykańskiej 12 marca Roku Jubileuszowego. Zadanie należało do najtrudniejszych, zarówno z teologicznego, jak filozoficznego punktu widzenia. Jak pogodzić twierdzenie, że Kościół, jako Mistyczne Ciało Chrystusa, jest bez grzechu, z rachunkiem sumienia win, a nawet zbrodni popełnionych w imieniu Kościoła i na jego rachunek? Jaki jest tytuł - z etycznego punktu widzenia - odpowiedzialności naszej, ludzi współczesnych, za grzechy ludzi, powiedzmy, średniowiecza? Jaki wpływ na to mają zmienne kryteria osądu moralnego? Jakie będą współczesne konsekwencje? Teologowie musieli pamiętać, że nie działają w społecznej próżni. Już na wstępie dokumentu odnotowano, że zadanie postawione przez Jana Pawła II w Tertio millennia adveniente wywołało we wspólnocie wiernych dwojakiego typu reakcje. Obok aprobaty dla gestu zwiększającego wiarygodność nauczania kościelnego, „nie brakowało jednak głosów rezerwy i obawy, będących przede wszystkim wyrazem trudności związanych ze szczególnym kontekstem historycznym i kulturalnym, w którym zwyczajne przyznanie się do win synów Kościoła może nabrać znaczenia kapitulacji wobec tych, którzy z góry są wrodzy wobec Kościoła". Znamienne, że szukając precedensów profetycznego gestu Jana Pawła II, Międzynarodowa Komisja Teologiczna sięgnęła do przykładu Hadriana VI, ostatniego przed nim papieża nie-Włocha (pochodził z Holandii). Cytowano jego list do sejmu w Norymberdze, w którym przyznawał on, że zaistniały „na dworze rzymskim" nadużycia władzy, „choroba głęboko zakorzeniona i rozwinięta (...) od głowy aż po członki". Chodziło - jak wyjaśniała Komisja - o rzeczy, które działy się na dworze bezpośredniego poprzednika Hadriana - Leona X Medyceusza94. Hadrian VI, uznając winy swojego poprzednika, nie prosił o ich wybaczenie. Uczynił to dopiero w dobie Soboru Watykańskiego II Paweł VI, przepraszając Boga za grzech podziału chrześcijan. Teologowie zwracali uwagę, że przy rozpatrywaniu winy konieczne jest oddzielenie win członków Kościoła, działających jako wyznawcy, od tych, które w ciągu długich wieków społeczeństwa „chrześcijańskiego" popełniane były przez nich w ramach „doczesnych" struktur państwowych. Zauważmy, że z historycznego punktu widzenia była to niemal kwadratura koła. Jak bowiem dokonać takiego rozróżnienia w przypadku - powiedzmy - państwa papieskiego czy wielu dawnych instytucji kościelnych ściśle powiązanych z państwowymi? Rozważania te służyły jednak obronie współczesnego katolicyzmu przed zagrożeniami wcale niehipotetycznymi. Kilkakrotnie na kartach Pamięci i pojednania powracała obawa przed skutkami takiego rachunku sumienia dla wspólnoty wiernych: „Pytają, jak przekazywać miłość do Kościoła młodym pokoleniom, jeśli przypisuje mu się zbrodnie i winy. Inni zauważają, że uznanie win jest przede wszystkim jednostronne i wykorzystywane przez oszczerców Kościoła, zadowolonych z potwierdzenia uprzedzeń, jakie mają w stosunku do niego" (PP1,4). Dopiero na tym tle wyraźnie daje się zauważyć przełomowy charakter rachunku sumienia podjętego na kartach Tertio millennia adveniente. Papież bez ogródek pisał o „formach antyświadectwa i zgorszenia" i o tym, że „Kościół zawsze przyznaje się do swoich grzesznych dzieci" (TMA 33). Opierając się na powyższej konstatacji, teologowie zauważają, że „te słowa Jana Pawła II podkreślają, w jaki sposób Kościół jest dotknięty grzechem swoich synów: święty, jako uczyniony takim przez Ojca dzięki ofierze Syna i darowi Ducha, jest on w pewnym sensie także grzeszny w takim stopniu, w jakim rzeczywiście przyjmuje na siebie grzech ochrzczonych (...), podobnie jak Chrystus wziął na siebie grzechy świata" (PP 1). Na tle dość skomplikowanych rozważań na temat sądów moralnych i sądów historycznych stwierdzono, że ocenie przeszłości ma posłużyć ich kombinacja, kierująca się trzema zasadami: zasadą sumienia - to ono bowiem pozostaje najwyższym sędzią; zasadą hi-storyczności, nakazującą zagłębiać się w świat ludzi, którzy w przeszłości popełniali różne czyny, aby zrozumieć ich motywacje i zasady moralne; zasadą zmiany paradygmatu, czyli modeli myślenia i działania, obowiązujących w danej epoce. Ich zmiana miała wpływ na osądy moralne, chociaż - jak zastrzeżono - uznanie tego stanu rzeczy nie może prowadzić do przyjęcia relatywistycznej idei zasad moralnych i natury samej moralności. Uzasadnienie ostatniego punktu zawiera dosyć nieoczekiwaną w tym kontekście ocenę skutków kryzysu teokratycznej wizji państwa: „Podczas gdy przed nadejściem oświecenia istniał rodzaj osmozy między Kościołem i Państwem, między wiarą i kulturą, od XVIII wieku ta relacja została w znaczący sposób zmodyfikowana. Rezultatem jest przejście od społeczeństwa sakralnego do społeczeństwa pluralistycznego lub, jak stało się to w niektórych przypadkach, społeczeństwa świeckiego..." (PP 5,1). Nie jest jednak jasne, jaki wpływ na współczesną ocenę czynów przeszłości miałaby mieć zmiana owego paradygmatu. Mówiąc najprościej - w jakim stopniu miałaby ona usprawiedliwiać zwłaszcza ten rodzaj winy, który już w Tertio millennia adveniente został opisany jako „stosowanie w obronie prawdy metod nacechowanych nietolerancją, a nawet przemocą" (TMA 35). Dokument teologów przytacza go jako jeden z przykładów „oczyszczenia pamięci". Inne to podziały wewnątrz chrześcijaństwa oraz postawy wobec Żydów. Potraktowano je jednak w sposób dosyć ogólny. Na przykład porównanie dokumentu z wcześniejszą deklaracją Papieskiej Komisji do spraw Kontaktów Religijnych z Judaizmem Pamiętamy: refleksje nad Shoah pokazuje, że problematyka chrześcijańskiego antysemityzmu została potraktowana w sposób znacznie mniej rozwinięty. Prezentując efekty pracy swojej komisji, kardynał Ratzinger wyjaśnił, że wysiłek członków Międzynarodowej Komisji Teologicznej ukierunkowany był przede wszystkim na wyjaśnienie paradoksu sprzeczności między świętością Kościoła a grzechami popełnionymi przez jego członków. Nie chodziło natomiast o akt nauczania Stolicy Apostolskiej czy analizę historyczną, dodającą nowe ustalenia do już istniejących. Jakie były zatem cele powstania dokumentu? Z jego treści wynika, że przede wszystkim duszpasterskie. Pierwszy z nich to sygnalizowane już „oczyszczenie pamięci", służące „wzrastaniu wspólnoty kościelnej w świętości, na drodze pojednania, w wierności prawdzie". Powiedziano przy tym wyraźnie, że na zasadzie wzajemności trzeba go uznać. Drugi cel - co brzmi bardzo interesująco - to „reforma Ludu Bożego", a zatem odnowa Kościoła. Trzeci wreszcie to „świadectwo" dane Bogu. „Działając w ten sposób, Kościół potwierdza także swoją ufność w siłę Prawdy, która czyni ludzi wolnymi" (PP 6,3 Conclusione). Tak ujęta mea culpa wpisywała się zatem w zasadniczą linię pontyfikatu. Pamięć i pojednanie miała jednak i cel bardziej doraźny. Pisał o nim biskup Alessandro Maggiolini, uważany za jednego z najbardziej zachowawczych członków episkopatu włoskiego. Według niego chodziło o stworzenie „warunków niezbędnych dla uznania za uprawnioną praktyki zastosowanej przez Jana Pawła II". Sformułowania te są potwierdzeniem tezy, że inicjatywa Jana Pawła II przyjęta z aprobatą na zewnątrz Kościoła, wewnątrz niego, a zwłaszcza w kręgach konserwatywnych, spotkała się z oporami. Właściwa prośba o przebaczenie zostanie wyrażona w ramach „uroczystości liturgicznej, podczas której Kościół najbardziej intensywnie przeżywa podwójną radość, zrodzoną ze świętości swojego Pana i przebaczenia grzechów swoich członków" - zapowiedział przewodniczący Komitetu Wielkiego Jubileuszu, kardynał Roger Etchegeray, prezentując dokument. Ceremonia w Bazylice Watykańskiej miała charakter pokutny. Poruszająca liturgia powinna usunąć wszelkie wątpliwości co do głębokości i szczerości tego rachunku sumienia. Homilia Papieża95 koncentrowała się wokół tajemnicy zbawienia, która sprawia, że Syn Boży, sam będąc bez grzechu, cierpiał za grzechy ludzkości. Jej wymowę można było odczytać jako odpowiedź na wyrażane w niektórych środowiskach katolickich wątpliwości, czy jednostronne przyznanie się do błędów przeszłości jest potrzebne. Jan Paweł II mówił o zaletach tego „oczyszczenia pamięci" dla całego Jubileuszu. Przypomniał także, że „w ciągu dziejów niezliczoną ilość razy chrześcijanie cierpieli tortury i prześladowania z powodu swojej wiary". Wymieniając zaś winy przeszłości i teraźniejszości, mówił o odpowiedzialności chrześcijan również za bierność wobec ateizmu, obojętności religijnej i relatywizmu etycznego. Kulminację kazania stanowiła fraza „wybaczamy i prosimy o wybaczenie", w oczywisty sposób zaczerpnięta z orędzia biskupów polskich do biskupów niemieckich z 18 listopada 1965 roku. Zawarte w nim wezwanie nie wszystkim w Polsce trafiało wówczas do przekonania. Kwestionowano, podobnie jak u progu Wielkiego Jubileuszu czynić to będą ludzie na szczytach Kościoła powszechnego, sens tego mea culpa. Polacy nie czuli się bowiem winni wobec niemieckich najeźdźców. Komunistyczna propaganda umiejętnie podsycała te uczucia, kierując je przeciwko biskupom. Jeden z autorów posłania, metropolita krakowski Karol Wojtyła, musiał nawet bronić jego treści na łamach prasy przed krytykami robotników dawnej fabryki „Solvay", w której pracował podczas wojny. Inną odpowiedzią na ataki był list pasterski episkopatu Polski z 10 lutego 1966 roku. Luigi Accattoli znajduje w nim „perfekcyjny styl Wojtyły"96. Nam wiadomo, że zarówno posłanie do biskupów niemieckich, jak i jego obrona były dziełami zbiorowymi - wielki był zwłaszcza udział arcybiskupa wrocławskiego Bolesława Kominka i kardynała Stefana Wyszyńskiego. Niemniej, gdy dla wsparcia myśli, że „wszyscy jesteśmy winni", w liście pasterskim znajdujemy cytat pisarza takiego, jak Albert Camus, trudno nie myśleć o najmłodszym wówczas z polskich hierarchów. Rachunek sumienia dojrzewał w Kościele katolickim już wcześniej. Aby go przeprowadzić, trzeba jednak było odwagi młodości, trzeba było wyjść poza mentalność triumfalizmu i oblężonej twierdzy. Podczas modlitwy wiernych po ogólnym wyznaniu grzechów, które uczynił dziekan Kolegium Kardynalskiego, czarnoskóry Bernardin Gantin, nastąpiło wyznanie win szczegółowych. Pięciu kardynałów i dwóch biskupów prosiło o wybaczenie najważniejszych win, a potem zapaliło siedem lamp. Odpowiadał im sam Papież. Zaczął kardynał Joseph Ratzinger, ascetyczny prefekt Kongregacji Nauki Wiary. Jak wspomniałem, ta dykasteria jest bezpośrednią spadkobierczynią Świętego Oficjum, w ciągu całych wieków kierującego i sprawującego nadzór nad kościelnymi trybunałami inkwizycji. Instytucja ta ma swoją „czarną legendę", nie do końca prawdziwą. Nikt jednak nie wymaże z historii tortur, jakim poddawano heretyków, ani płonących stosów. „Módlmy się, aby każdy z nas, uznając, że także ludzie Kościoła w imię wiary i moralności odwoływali się niekiedy do metod sprzecznych z Ewangelią nawet w niezbędnej obronie prawdy, potrafił naśladować Pana Jezusa, łagodnego i pokornego serca"97. -W tym wezwaniu, które odczytał kardynał Ratzinger, znać było wysiłek, aby trudną prawdę opatrzyć zastrzeżeniami, że cel, do którego dążyli inkwizytorzy dawnych wieków, był jednak słuszny. Prawdopodobnie wszystkie modlitwy tej uroczystości były dziełem zbiorowego wysiłku, ale jednak słowa Papieża zabrzmiały bardziej konkretnie: „W niektórych epokach historii chrześcijanie czasem uciekali się do niedopuszczalnych metod i nie przestrzegali wielkiego przykazania miłości, szpecąc w ten sposób oblicze Kościoła". Grzechy, które naruszyły jedność Mistycznego Ciała Chrystusa, a więc Kościoła powszechnego, wyznał z kolei kardynał Roger Etchegeray, przewodniczący Komitetu Wielkiego Jubileuszu Roku 2000. Francuski purpurat należał, obok Papieża, do zwolenników głębokiego rachunku sumienia przy okazji Roku Świętego, co napotykało podobno opór bardziej zachowawczych członków kolegium Kardynalskiego. „Ojcze miłosierny, w wigilię męki Twój Syn modlił się o jedność wierzących; oni jednak, przeciwstawiając się Jego woli, podzielili się, wzajemnie potępili i zwalczali" - mówił Jan Paweł II. Kolejny fragment uroczystości, z największą może uwagą śledzony przez światowe media, rozpoczął australijski kardynał Edward Idris Cassidy. Przewodniczący Papieskiej Rady do spraw Jedności Chrześcijan był zarazem szefem afiliowanej przy niej Komisji do spraw Kontaktów Religijnych z Judaizmem. Kardynał Cassidy prosił Boga, aby „w pamięci cierpień ludu Izraela w historii chrześcijanie potrafili uznać grzechy popełnione przez wielu z nich przeciwko ludowi Przymierza i Błogosławieństw, oczyszczając w ten sposób swoje serca". Wtórowała mu modlitwa Ojca Świętego: „Boże naszych ojców, wybrałeś Abrahama i jego potomstwo, aby jego imię zostało zaniesione narodom: czujemy głęboki ból z powodu postępowania tych wszystkich, którzy w ciągu dziejów sprawili cierpienia tym jego synom. Prosząc Cię o przebaczenie, chcemy zobowiązać się do autentycznego braterstwa z ludem Przymierza". Słuchając tych słów, nie wiedzieliśmy, że za niespełna dwa tygodnie miały one odegrać kluczową rolę podczas wydarzenia o równie epokowej wadze. Stały się one kulminacją pielgrzymki Jana Pawła II do Ziemi Świętej, a zarazem kamieniem milowym na drodze pojednania chrześcijańsko-żydowskiego. Następnie arcybiskup Stephen Fumio Hamao, przewodniczący Papieskiej Rady do spraw Duszpasterstwa Migrantów i Pielgrzymów, wyliczył winy zawarte w czynach przeciwko miłości, pokojowi, prawom ludów, w tym szacunkowi dla ich kultur i religii. Czyny tego rodzaju były „sugerowane przez pychę, nienawiść, wolę dominowania nad innymi, wrogość do wyznawców innych religii, a także skierowaną ku słabszym grupom społecznym, takim jak imigranci czy Cyganie". Po chwili, w modlitwie Jan Paweł II mówił, że w ten sposób „chrześcijanie sprzeniewierzyli się Ewangelii, uciekając się do logiki przemocy, pogwałcili prawa narodowości i ludów, poniżając ich kultury i tradycje religijne". Nigeryjski kardynał Francis Arinze, przewodniczący Papieskiej Rady do spraw Dialogu Międzyreligijnego, prosił Boga o wybaczenie win, które zraniły godność kobiet - upokarzanych i spychanych na margines, a także wymierzonych w jedność rodzaju ludzkiego. To zestawienie dyskryminacji z powodów odmienności płci i rasy budziło zastanowienie, ale w gruncie rzeczy było bliskie radykalnym hasłom ruchu rewindykującego prawa kobiet. W następnym „worku grzechów" na pierwszym miejscu znalazły się winy, które do niedawna pokrywała zasłona milczenia. Przewodniczący Papieskiej Rady „lustitia et Pax", kardynał Fran-c,ois Xavier Nguyen Van Thuan, wzywał, aby modlić się „szczególnie za nieletnich, ofiary nadużyć". Trudno było w tym miejscu nie pomyśleć o zarzutach pedofilii, nieomijających przecież także ludzi Kościoła, a także „o ubogich, zepchniętych na margines, opuszczonych". Do tej kategorii włączone zostały osoby „najbardziej bezbronne, zabite w łonie matki czy nawet używane do celów eksperymentalnych przez tych, którzy nadużywają możliwości biotechnologii". Przemawiając po błogosławieństwie końcowym, Papież wyraził nadzieję, że „ta liturgia, która uczciła miłosierdzie Pańskie i miała na celu oczyszczenie pamięci drogi, jaką przeszli chrześcijanie, wzbudzi w całym Kościele i w każdym z nas zobowiązanie do wieczystej wierności Ewangelii; nigdy więcej sprzeciwu wobec miłości w służbie prawdy, nigdy więcej gestów przeciwko wspólnocie Kościoła, nigdy więcej zniewag wobec jakiegokolwiek ludu, nigdy więcej odwoływania się do logiki przemocy, nigdy więcej dyskryminacji, wykluczania, ciemiężenia, pogardy dla biednych i opuszczonych...". Na zakończenie liturgii z ust Jana Pawła II jeszcze raz padły słowa: „Nigdy więcej!". 6. PIELGRZYMKA SZLAKIEM ZBAWIENIA Uroczystość Dnia Przebaczenia, a zwłaszcza jej fragment dotyczący cierpień narodu Izraela przez grzechy chrześcijan, ostatecznie otworzyła Janowi Pawłowi II drogę do świętego miejsca wyznawców judaizmu - Zachodniego Muru Świątyni Jerozolimskiej, zwanego czasem Ścianą Płaczu. O zamiarze udania się do Ziemi Świętej Jan Paweł II mówił w 1978 roku na Boże Narodzenie, podczas pierwszej pasterki w Bazylice św. Piotra. Polityczne warunki wizyty w Izraelu powstały już w 1994 roku, gdy państwo żydowskie i Stolica Apostolska nawiązały stosunki dyplomatyczne. Papież nie chciał jednak, aby - w warunkach ciągle otwartego konfliktu bliskowschodniego - była to podróż tylko do jednego kraju, pozostającego w konflikcie z niektórymi państwami regionu. Z religijnego - najważniejszego - punktu widzenia miała to być pielgrzymka po śladach historii zbawienia. Szlakiem patriarchów Starego Testamentu, szlakiem Ewangelii i Dziejów Apostolskich. Nie ulega wątpliwości, że zwłaszcza postaci Abrahama i Mojżesza były Janowi Pawłowi II szczególnie bliskie. Pierwszemu z nich poświęcił część swojego ostatniego utworu poetyckiego98. O drugim w bardzo osobisty sposób mówił do Polaków w homilii podczas uroczystości XX-lecia pontyfikatu". O „nowym Mojżeszu" pisali też inni autorzy100. Podróż miała się zacząć od biblijnego Ur, z którego wyruszył Abraham. Niestety, Papież mógł się tam udać tylko w sposób symboliczny. Jan Paweł II okazał się więc po raz kolejny człowiekiem, który nie kapituluje nawet wobec niemożliwego. Odbył do Ur Chaldejczyków „podróż duchową dla uczczenia Abrahama, naszego ojca w wierze", bo tak oficjalnie określono liturgię słowa, jaka odbyła się 23 lutego 2000 roku wieczorem w Bazylice Watykańskiej. Podczas uroczystości w Watykanie Papież nie uczynił najmniejszej wzmianki na temat odwołanej podróży do Iraku. Podkreślił natomiast znaczenie postaci Abrahama: „Razem z nami, także żydzi i muzułmanie spoglądają na postać Abrahama jako na model bezwarunkowego poddania się woli Bożej"101. Bezprecedensowe było użycie w katolickiej liturgii słowa świętych tekstów judaizmu oraz islamu. Fragment dekoracji stanowiło powiększenie znanej ikony Andrieja Rublowa z wizerunkami trzech aniołów, którzy ukazali się patriarsze. Mimo tych akcentów uroczystość w watykańskiej Auli Pawła VI nie miała charakteru ekumenicznego. Uczestniczyło w niej kilka tysięcy wiernych Kościoła katolickiego z różnych krajów, między innymi z Polski. Po jej zakończeniu Papież, który wcześniej tego dnia przemawiał na środowej audiencji generalnej, zdradzał oznaki zmęczenia. Tymczasem już następnego dnia rozpoczynała się podróż rzeczywista, śladami innego patriarchy - Mojżesza. „Islam przyniósł wspaniałości sztuki i nauki, które miały decydujący wpływ na świat arabski i Afrykę" - powiedział Jan Paweł II podczas powitania na lotnisku w Kairze, podkreślając tym samym znaczenie religii muzułmańskiej dla rozwoju cywilizacji. Natomiast prezydent Egiptu Hosni Mubarak mówił, że Papież jest człowiekiem wielkiej odwagi, świadectwa i tolerancji. „Wszyscy muszą uznać wsparcie Waszej Świątobliwości na rzecz humanizmu w naszych czasach, pełnych zamieszania i braku bezpieczeństwa. Wasza Świątobliwość konsekwentnie bierze udział w promowaniu braterstwa, pokoju i koegzystencji między narodami. Niestrudzenie, dzień i noc, pracuje nad stworzeniem świata wolnego od niesprawiedliwości, uciemiężenia... Wasza Świątobliwość stoi po stronie słabych i potrzebujących w ich walce przeciwko nędzy i głodowi" - dodał prezydent Egiptu. Zarówno egipski prezydent, jak i Papież podkreślali chrześcijańskie tradycje Egiptu sięgające pierwszego wieku naszej ery - czasów św. Marka, ucznia apostołów Piotra i Pawła. To on - według tradycji - ustanowił urząd patriarchów Aleksandrii, którzy używają tego samego tytułu papieża co biskupi Rzymu. W pierwszym dniu wizyty w Egipcie Papież dwukrotnie spotkał się z wielkim szejkiem meczetu Al-Azhar. Spotkanie miało kurtuazyjny charakter. Świątynia i znajdujący się przy niej uniwersytet skupiają najwyższe autorytety sunnickiego islamu. Ich znaczenie wykracza daleko poza granice Egiptu. Przedstawiciele uniwersytetu i świątyni utrzymują kontakty z Papieską Radą do spraw Dialogu Międzyreligijnego. Jan Paweł II złożył również wizytę papieżowi Aleksandrii, patriarsze Stolicy Świętego Marka. Jego Świątobliwość Szenuda III przyjął Jana Pawła II w kairskiej rezydencji. Po rozmowie w cztery oczy i przedstawieniu współpracowników obydwaj papieże odmówili wspólną modlitwę. Kościół koptyjski odłączył się od Rzymu w roku 451. Patriarcha Szenuda położył jednak kres izolacji, składając w 1973 roku wizytę w Watykanie. Podpisano wówczas wspólną deklarację o „Słowie wcielonym". Koptowie utrzymują również kontakty z Kościołami prawosławnym i protestanckim. Następny dzień (25 lutego 2000 roku), według pierwotnych planów Jubileuszu mógł się stać najważniejszym punktem Roku Świętego. Modlitwa na górze Synaj, wizyta w znajdującym się tam klasztorze była głównym powodem trzydniowej papieskiej podróży. Nawet oficjalnie nie została ona określona jako wizyta w Egipcie, ale jako Jubileuszowa Pielgrzymka na górę Synaj. Z Kairu Jan Paweł II przyleciał na Synaj wojskowym transportowcem egipskich sił powietrznych. Droga z lotniska do klasztoru św. Katarzyny prowadziła wśród pustynnych gór. Jadąc kilkanaście minut przed orszakiem papieskim, zauważyliśmy na skale górującej nad drogą do klasztoru grupę Polaków z flagami i transparentami z napisami po polsku. Z dołu widać było, że kapłan odprawiał dla nich mszę św. Obraz ten obiegł telewizje całego świata. Licząca obecnie 23 mnichów wspólnota klasztoru św. Katarzyny jest autonomicznym, ale nie autokefalicznym (to znaczy będącym dla siebie wyłączną władzą) Kościołem prawosławnym. Ustanowił go patriarcha Jerozolimy, nadając ihumenowi (przeorowi) klasztoru tytuł arcybiskupa Synaju, Paran i Raitho. Sprawuje on opiekę nad 900 duszami, głównie rybaków z At-Tur, starodawnego Raitho nad Morzem Czerwonym. Ihumen Damianos powitał Jana Pawła II na progu klasztoru. Przed spotkaniem liczne komentarze wzbudziła rezerwa mnichów, którzy nie zgodzili się, aby liturgia słowa odbyła się wewnątrz klasztoru, a tylko w znajdującym się opodal ogrodzie oliwnym. Na miejscu motywy takiej decyzji wydały się jednak oczywiste - wnętrza klasztoru, a zwłaszcza kaplica, są niezwykle ciasne. Jan Paweł II dostosował się do miejscowych zwyczajów. Swoim pierścieniem dotknął relikwii św. Katarzyny, egipskiej męczennicy z pierwszych wieków chrześcijaństwa. Największym przeżyciem były dla niego minuty spędzone w kaplicy Krzewu Gorejącego, w którym - według Starego Testamentu - Bóg ukazał się Mojżeszowi. Jahwe powiedział wodzowi Izraelitów, aby na znak szacunku zdjął obuwie, gdyż ziemia, na której stoi, jest święta. Dlatego do kaplicy wchodzi się boso. Papież nie tylko zdjął buty, ale też ucałował podłogę i ołtarz. Modlił się około 10 minut. Najpierw po włosku, a potem po łacinie powtarzał słowa Ego sum, c\ui sum (Jestem, który jestem) - tymi słowy, jedyny raz, Bóg przedstawił się człowiekowi. Potem Jan Paweł II obejrzał inne święte pamiątki - fragmenty studni Jetro, z której czerpał wodę Mojżesz, ikony z VI-VII wieku oraz unikatową bibliotekę najstarszych dzieł chrześcijańskich, wśród których znajduje się Codex Sinaiticus (Kodeks Synajski) - pisany w języku syryjskim tekst ewangelii z IV wieku. Jego brakujące części zostały odkryte w 1975 roku, wraz z innymi manuskryptami, w tajnej skrytce na terenie klasztoru. Papież ofiarował zakonnikom kopię tzw. Codex Yaticanus B. Zadawał im pytania na temat klasztoru, a potem w towarzystwie ihumena Damianosa zszedł pieszo około 100 metrów do ogrodu oliwnego. W liturgii słowa uczestniczyło około 1500 katolickich Koptów z diecezji Ismailia. Przemówienie powitalne wygłosił biskup Ismai-lii Makarios Tewfik. Najważniejszy wątek papieskiej homilii dotyczył Dekalogu. Papież podkreślił, że jest on nie tylko pieczęcią Przymierza człowieka z Bogiem, ale jedyną przyszłością rodziny ludzkiej. Wiele życzliwych słów poświęcił tradycji tego miejsca spotkania różnych wyznań chrześcijańskich, a także religii wywodzących się od Abrahama i Mojżesza (notabene na terenie klasztoru znajduje się mały meczet, a opiekują się nim Beduini z pobliskich gór). Prawosławni mnisi nie uczestniczyli jednak w liturgii słowa. Przysłuchiwali się jej z oddalenia, zachowując wyraźny dystans. Marzenie Jana Pawła II o wspólnej modlitwie na Synaju spełniło się więc tylko częściowo. „W tym roku Wielkiego Jubileuszu wiara ponagla nas do pielgrzymowania po śladach Boga" - powiedział Jan Paweł II w ogrodzie oliwnym na Synaju. Podsumowując trzydniową podróż do Egiptu, już w Rzymie, dodał: „Moje oczy zwracają się ku Ziemi Świętej, Ziemi Jezusa Chrystusa, gdzie, jeśli Bogu będzie się podobało, udam się w ostatniej dekadzie marca"102. Synaj, podobnie jak w przypadku Mojżesza, był jednak tylko wstępem do Ziemi Obiecanej, Ziemi Świętej. Tuż przed rozpoczęciem najważniejszej podróży swojego pontyfikatu Jan Paweł II powiedział, że jest ona inspirowana wyłącznie motywami religijnymi. Aspektów politycznych nie dało się jednak ominąć, bo Ziemia Święta pozostawała miejscem napięć i konfliktów. Nie wszystkie powody, dla których odkładano wizytę, przestały być aktualne. 15 lutego w Watykanie - w obecności przywódcy palestyńskiego Jasera Arafata i watykańskiego sekretarza stanu, kardynała An-gelo Sodano - podpisano układ regulujący status Kościoła katolickiego na terenie Autonomii Palestyńskiej. Zawierał on postulat objęcia Jerozolimy międzynarodowymi gwarancjami wolności wyznania. Zawarcie porozumienia wywołało protest Izraela. W preambule dokumentu znalazły się apel o sprawiedliwy pokój na Bliskim Wschodzie i międzynarodowe gwarancje dla Jerozolimy. Dzięki nim zostałyby zapewnione „wolność religii i sumienia dla wszystkich, równość wobec prawa trzech religii monoteistycznych, ich instytucji i wiernych w mieście". Postulat międzynarodowych gwarancji dla Jerozolimy wysuwany był od kilkunastu lat wbrew stanowisku Izraela, że sprawuje on pełną i wyłączną władzę nad miastem, które uznaje za stolicę państwa. W układzie zapisano, że „jednostronne akcje i decyzje zmieniające specyficzny charakter i status Jerozolimy są z moralnego i prawnego punktu widzenia nie do zaakceptowania". Stwierdzono również uznanie przez Watykan „uprawnionych aspiracji narodowych ludu palestyńskiego". Izrael skrytykował podpisanie układu Watykan - Autonomia Palestyńska. „Porozumienie (...) jest ingerencją w rokowania między Izraelem a Palestyńczykami i wyrażamy ubolewanie z tego powodu. Jerozolima była, jest i pozostanie stolicą Izraela i żadne porozumienie czy deklaracja nie zmieni tego faktu" - stwierdzono w oświadczeniu izraelskiego MSZ. Po zakończeniu dziewiątej już audiencji Arafata u Papieża zapowiedziano, że podczas wizyty w Ziemi Świętej w marcu Jan Paweł II odwiedzi także biblijne Jerycho - najstarsze miasto świata, pierwsze włączone do Autonomii Palestyńskiej. „Pastuszkowie, którzy 2000 lat temu pierwsi złożyli hołd Dzieciątku Jezus, byli Palestyńczykami"- powiedział Jan Paweł II po otrzymaniu daru od Jasera Arafata. Była to współczesna płaskorzeźba ukazująca Narodzenie Pańskie, Gwiazdę Betlejemską oraz Ostatnią Wieczerzę103. Rezerwę wobec stanowiska Stolicy Apostolskiej wyraził również Chaim Ramon z urzędu ministra Izraela do spraw Jerozolimy, który składał wizytę w Watykanie na kilka dni przed rozpoczęciem papieskiej podróży, 10 marca. W rozmowie z szefem dyplomacji Stolicy Apostolskiej, arcybiskupem Jeanem-Louisem Tauranem, izraelski gość skrytykował układ watykańsko-palestyń-ski. Preambuła dokumentu zawierała postulat udzielenia świętemu miastu trzech religii międzynarodowych gwarancji. Zdaniem Chaima Ramona było to „niewłaściwe określenie". Według niego papieska wizyta miała być dowodem na to, że w Izraelu wierni wszystkich wyznań cieszą się swobodą. Zapowiedziano udział w uroczystościach kilkuset tysięcy pielgrzymów z całego świata. Na prośbę Palestyńczyków arabskim chrześcijanom ze Strefy Gazy zapewniono bezpieczny dojazd do Korazim nad Morzem Galilejskim, gdzie na Górze Błogosławieństw miała być celebrowana jedna z mszy. Chaim Ramon określił pielgrzymkę Papieża mianem „najważniejszej wizyty w Izraelu od czasu założenia tego państwa". Zadeklarował, że władze izraelskie nie oczekują ingerencji Jana Pawła II w bliskowschodni proces pokojowy, sądzą jednak, że jego nauki będą służyć pojednaniu i uspokojeniu nastrojów. Dzięki bezpośrednim transmisjom telewizyjnym główne wydarzenia pielgrzymki miało śledzić od 500 milionów do miliarda telewidzów. Przewidziano akredytację od 2 do 3 tysięcy dziennikarzy. „Pięć tysięcy policjantów będzie strzec Jana Pawła II w czasie jego pielgrzymki do Ziemi Świętej, łącznie dla ochrony porządku w czasie uroczystości zmobilizowano 18 tysięcy funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa i kilka tysięcy żołnierzy - ujawnił komisarz policji izraelskiej Yehuda Wilk, który również przybył w tych dniach do Watykanu. - Nie powinni oni jednak przeszkadzać Papieżowi w modlitwie". Ochrona wizyty Papieża, którą opatrzono kryptonimem „Stary przyjaciel", została zaplanowana jako największa operacja policyjna w dziejach państwa żydowskiego. Prezydenta USA Billa Clinto-na chroniły 2 tysiące funkcjonariuszy. Organizatorzy pielgrzymki papieskiej wyjaśnili, że zaostrzone środki bezpieczeństwa są niezbędne ze względu na charakter wizyty. Współpracę z izraelskimi służbami bezpieczeństwa zadeklarowali Palestyńczycy. „Podróż do korzeni wiary" to określenie, które funkcjonowało szeroko już od czasu wizyty Papieża w klasztorze św. Katarzyny na Synaju. Tym razem Jan Paweł II chciał odwiedzić niemal wszystkie miejsca związane z wydarzeniami życia Jezusa. Dzięki bezprecedensowemu udziałowi mediów wizyta miała ożywić przesłanie Ewangelii w świadomości współczesnego człowieka. Ziemia Święta to miejsce, w którym narodził się Kościół. Z Janem Pawłem II mieli się spotkać przedstawiciele wszystkich działających w Jerozolimie Kościołów. To jednak tylko ostrożny krok na kamienistej drodze ekumenizmu. Chociaż Jubileusz dotyczył narodzin Jezusa, a więc wydarzeń opisanych w Ewangeliach, to jednak Jan Paweł II nadał mu szerszy wymiar, odwołując się do postaci Abrahama i Mojżesza. Zapowiadając Jubileusz w Tertio millennia adveniente, Papież pisał o zamiarze uczczenia go razem z wyznawcami judaizmu i islamu. Ten śmiały zamysł nie mógł zostać zrealizowany nie tylko z tego powodu, że dialog pozostał w powijakach. Trudności wiązały się z tym, że dla wyznawców judaizmu Jezus jest w najlepszym razie świątobliwym rabinem, któremu wyznawcy niesłusznie przypisali cechy boskie. Dla muzułmanów - najważniejszym po Mahomecie prorokiem, którego Allach zabrał z krzyża do raju. W obydwu przypadkach bardzo daleko do Syna Bożego, osoby Trójcy Świętej, Chrystusa Zbawiciela. Dialog trzech religii, przyznających się do dziedzictwa Abrahama, nie może wykroczyć poza ich własne dogmaty. Mógł natomiast dotyczyć tego, co dzieje się na świecie, zwłaszcza w Ziemi Świętej. Dla Papieża moralny skandal stanowił fakt, że pozostawała ona miejscem napięć i konfliktów, a religie je potęgowały, zamiast przyczyniać się do ich rozładowania. Potrzebne było przede wszystkim wzajemne poznanie, które pozwoliłoby usunąć uprzedzenia, a także symboliczne gesty otwarcia. Jan Paweł II chciał, aby wizyta przyczyniła się do postępów procesu pokojowego. Stolica Apostolska wielokrotnie wyrażała wolę szerszego w nim udziału. To, że pozostawała poza jego głównym nurtem, wynikało przede wszystkim z rezerwy Izraela. „Moja pielgrzymka do Ziemi Świętej, która rozpoczyna się jutro, ma wyłącznie motywy religijne. Proszę o modlitwę w jej intencji" -powiedział Jan Paweł II do kilkudziesięciu tysięcy uczestników Jubileuszu Rzemieślników, obchodzonego w dniu, kiedy Kościół czci pamięć św. Józefa z Nazaretu. Tego dnia z Izraela dobiegły bardzo niepokojące wieści. Żydowscy ekstremiści prawicowi zapowiedzieli demonstracje antypapieskie. Dla potwierdzenia tych zamiarów namalowali na lądowisku helikopterów krzyże chrześcijańskie 1 swastyki ze znakiem równości. Polityczny scenariusz podróży, bardzo precyzyjnie pod tym kątem zaplanowanej przez dyplomację watykańską, przewidywał, że odbywać się ona będzie w trzech krajach: Jordanii, Izraelu oraz Autonomii Palestyńskiej. Ostentacyjne podkreślanie suwerenności państwowej tego przejściowego tworu, który nie uzyskał jeszcze pełnej samodzielności, bardzo umocniło pozycję prezydenta Jase-ra Arafata, podsycając związane z nim nadzieje Palestyńczyków, zwiększając jednocześnie poczucie zagrożenia w nacjonalistycznych kręgach Izraela. 20 marca na lotnisku w Ammanie Jana Pawła II witał młody król Jordanii Abdullah II. Papież powiedział, że swoją pielgrzymkę do miejsc świętych nieprzypadkowo rozpoczyna od tego właśnie kraju. Jest to ziemia, po której chodził Jezus, a przed Nim prorocy Starego Testamentu. Jan Paweł II z aprobatą przypomniał fakt, że w haszymidzkim królestwie zgodnie współżyją chrześcijańscy i muzułmańscy obywatele tego kraju. Od razu też poruszył najważniejszy z politycznego punktu widzenia temat tej podróży. Powiedział, że budowa trwałego ładu międzynarodowego na Bliskim Wschodzie wymaga takiego właśnie modelu stosunków między wyznawcami judaizmu, chrześcijaństwa oraz islamu, religiami zawierającymi wspólne pierwiastki. „Trzy religie monoteistyczne za najwyższe wartości uważają pokój, dobro i poszanowanie osoby ludzkiej. Szczerze oczekuję, że moja wizyta przyczyni się do owocnego dialogu między chrześcijanami i muzułmanami"104. Z lotniska Jan Paweł II udał się do sanktuarium na górę Nebo, z której Mojżesz ujrzał Ziemię Obiecaną. To był pierwszy bardzo poruszający moment pielgrzymki. Przełożony franciszkanów, opiekujących się sanktuarium, poprowadził z trudem wspinającego się gościa wąskimi schodami do miejsca, gdzie na urwisku stoi wielki krzyż opleciony przez węża. To tutaj być może rozegrały się wydarzenia, o których mówi Ewangelista, odnosząc się do znanego fragmentu starotestamen-towej Księgi Liczb: „A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego" (J 3,14). Zgarbiony człowiek w białej sutannie długo wpatrywał się w zamglony horyzont. W pogodne dni z góry wyniesionej ponad Płaskowyż Transjordański widać Jerozolimę. Czekał na ten dzień nie czterdzieści lat, jak Mojżesz, ale od początku pontyfikatu, a może od 1963 roku, kiedy przelatywał nad tym miejscem samolotem razem z grupą polskich księży? Tego dnia widoczność była jednak kiepska. Poniżej szczytu góry znajduje się sanktuarium Siyagha, pochodzące z IV wieku i odsłonięte przez archeologów. Pozostały po nim fragmenty murów, kolumn i przede wszystkim przepiękne mozaiki podłogowe. Symbolicznie oddaje się w tym miejscu cześć Mojżeszowi. Umarł on na tej ziemi Moab i został pochowany gdzieś niedaleko. Papież nie wygłosił przemówienia, zmówił tylko krótką modlitwę po angielsku za wyznawców wszystkich religii Ziemi Świętej: żydów, muzułmanów i chrześcijan. Z odgłosów prasowych, które towarzyszyły początkowi pielgrzymki, można było zauważyć, jak różne są oczekiwania z nią związane. Arabowie z Jordanii i Palestyńczycy akcentowali bardziej nadzieje polityczne. Niektórzy w formie dość aroganckiej. Szajch Mohammed Jamal, uznawany za nr 2 islamistów Jerozolimy, powiedział: „Przygotowujemy Papieżowi niezbyt przyjemne przyjęcie. Tutaj, w naszym domu, będzie musiał do końca wysłuchać naszych racji"105. W Izraelu dyskutowano raczej aspekty religijne wizyty głowy Kościoła katolickiego. 2137 rabinów podpisało apel do Jana Pawła II o nieodprawianie mszy w szabat, aby nie naruszyć charakteru tego święta. Wyrażano też obiekcje, że skoro celem Jubileuszu jest ewangelizacja, to gość powinien oświadczyć, że nie ma takiego zamiaru wobec Żydów. Przeważały jednak głosy podkreślające pozytywne strony tego wydarzenia. „To jest historyczny przewrót od czasów Piusa X -pisał dyrektor izraelskiego biura Ligi przeciwko Zniesławianiu, uczestnik rokowań izraelsko-watykańskich, rabin Dawid Rosen. -Spotkanie Papieża z najwyższymi, wybranymi autorytetami suwerennego państwa żydowskiego jest najsilniejszym, widocznym świadectwem respektu, z jakim Kościół katolicki traktuje teraz naród żydowski"106. W Polsce słychać było natomiast głosy niepokoju o stan zdrowia Ojca Świętego. Wywołała je niewielka ranka na czole, dobrze widoczna w telewizyjnych transmisjach. Rzecznik Watykanu uspokajał za pośrednictwem dziennikarzy, że jest to następstwo niegroźnego wypadku. Papieża zraniła twardo oprawiona książka, którą zdejmował z półki. W Jordanii katolicy stanowili w 2000 roku niespełna 1 procent ludności, wszyscy chrześcijanie mniej niż 2 procent. W Izraelu proporcje były podobne: na 4 889 600 osób 13 200 katolików i mniej niż 100 000 chrześcijan ogółem. Na Terytoriach Palestyńskich 3 000 000 mieszkańców, 15 000 katolików, 72 000 wszystkich chrześcijan. Organizatorom uroczystości na stadionie w Ammanie udało się jednak pokazać - przede wszystkim telewidzom i przede wszystkim dzięki obecności Papieża - obraz kraju, którego patronem jest św. Jan Chrzciciel, kraju, w którym chrześcijanie stanowiący mniejszość są jednak u siebie, prowadzą szkoły (86) i posyłają dzieci do Komunii Świętej (2000 przystąpiło po raz pierwszy do tego sakramentu). Liturgia zawierała wiele momentów o wielkiej sile symbolicznej, jak błogosławienie wody, używanej do celów chrzcielnych. Ostatnim punktem pobytu Jana Pawła II w Jordanii była modlitwa w miejscu zwanym Wadi Al-Kharrar (Melodyjna dolina) na brzegu Jordanu, gdzie według tradycji św. Jan chrzcił Jezusa. Medialne reflektory całego świata zwrócono jednak tego dnia, 21 marca 2000 roku, na Tel Awiw, gdzie wieczorem wylądował samolot sił powietrznych Jordanii z Janem Pawłem II, jego orszakiem i dziennikarzami na pokładzie. Jeszcze w Ammanie rzecznik Watykanu zapowiedział, że wizyta w Izraelu „będzie kontynuacją wszystkiego, co Papież zrobił w czasie pontyfikatu. Zbliżenie z ludem żydowskim na trzech płaszczyznach: historycznej, teologicznej, a także dyplomatycznej. To dzięki niemu Stolica Apostolska uznała Państwo Izrael"107. Lot trwał zaledwie pół godziny, ale przyniósł znamienny fakt polityczny. Przelatując nad terytoriami różnych krajów, Papież wysyłał okolicznościowe telegramy do szefów ich państw. Pozdrowił także prezydenta Autonomii Palestyńskiej Jasera Arafata, pisząc do niego: „Proszę wszechmocnego Boga, aby błogosławił ludowi palestyńskiemu i umacniał we wszystkich ludach Bliskiego Wschodu determinację zaprowadzenia sprawiedliwego i trwałego pokoju w regionie"108. Traktowanie Arafata jako prezydenta suwerennego już państwa było konsekwencją linii, której Stolica Apostolska trzymała się od kilku już dziesięcioleci wobec konfliktu palestyńsko-izraelskiego. Streszczała się ona w uznaniu prawa obydwu narodów do suwerennego bytu państwowego, ze stolicami w Jerozolimie, posiadającej specjalny status. Takie stanowisko trudne było do zaakceptowania przez większość Izraelczyków. Również Palestyńczycy nie całkiem wyrzekli się myśli o wypchnięciu Izraela do morza. Papież życzył pokoju obydwu stronom konfliktu. One też aprobowały jego pragnienie. Problem polegał na tym, że mówiąc o „sprawiedliwym pokoju", co innego miały na myśli. W marcu Roku Jubileuszowego wydawał się jednak triumfować optymizm. „Państwo Izrael znajduje się obecnie w toku procesu pokojowego (...). Przez ponad sto lat, od czasu realizacji syjonizmu, pokładaliśmy nadzieję w pokoju i staraliśmy się go osiągnąć. Od pierwszych chwil wyciągaliśmy rękę do naszych arabskich sąsiadów - mówił prezydent Izraela Ezer Weizman, bratanek pierwszego szefa państwa żydowskiego Chaima Weizmana. - Dziś wieczór Wasza Świątobliwość będzie w Jerozolimie, mieście pokoju, stolicy Izraela, w sercu świata hebrajskiego i jednocześnie Świętym Miejscu Chrześcijaństwa oraz Islamu"109. Izraelski prezydent podkreślił zasługi gościa dla uznania antysemityzmu za „grzech przeciwko niebu i ludzkości". Przemówienie Jana Pawła II nie zawierało silnych akcentów politycznych. Papież odnotował normalizację stosunków watykań-sko-izraelskich i nadzieje związane z postępami procesu pokojowego, ale przede wszystkim spoglądał w przyszłość. Nawiązując do swojego przemówienia w rzymskiej synagodze, mówił, że „razem z nowym, wzajemnym otwarciem, chrześcijanie i żydzi powinni podjąć odważne wysiłki dla usunięcia wszelkich form uprzedzeń. Musimy walczyć, aby prezentować zawsze i wszędzie prawdziwe oblicze żydów i judaizmu, podobnie jak chrześcijan i chrześcijaństwa"110. To wezwanie do wzajemności, a więc do wyrzeczenia się także przez wyznawców judaizmu resentymentów skierowanych przeciwko wyznawcom Chrystusa, otwierało nową perspektywę dialogu. Realia Bliskiego Wschodu są jednak takie, że Jordania i Izrael mają dwa odrębne miejsca chrztu Jezusa na dwóch brzegach Jordanu. Papież z cierpliwością i taktem uczcił obydwa. 22 marca poleciał helikopterem z Jerozolimy do miejscowości zwanej Al-Maghtas (Kąpielisko). Klasztor prawosławny, zbudowany na ruinach zamku cesarza Justyniana, chroniącego pielgrzymów, jest położony o 10 kilometrów od Jerycha, pierwszego ośrodka Autonomii Palestyńskiej, z którego na mocy układów z Oslo w 1995 roku wycofano izraelskie oddziały okupacyjne. Drugie miejsce domniemanego chrztu Jezusa znajdowało się w izraelskiej strefie wojskowej, zamkniętej i zaminowanej. Papież nie odwiedził centrum Jerycha, w krótkich słowach potwierdził jednak, że pobyt w Al-Maghtas traktuje jako wizytę w tym najstarszym odkrytym dotychczas na świecie ośrodku miejskim111. Oficjalna uroczystość powitania, którą z powodu złej pogody przeniesiono z lądowiska helikopterów na dziedziniec pałacu prezydenckiego, spełniała wszystkie wymogi protokołu wojskowego i państwowego. Z pewnym zdziwieniem odnotowaliśmy obecność w kompanii honorowej także oddziału marynarki wojennej. Jaser Arafat powitał Papieża niemal jak władca państwa chrześcijańskiego: „Wasza Świątobliwość, dziś następca św. Piotra, Skały, na której zbudowany został Kościół, powraca do swoich korzeni, przynosząc z sobą nadzieję dla ziemi Palestyny i jej ludu. Wasza obecność jako pielgrzyma w naszej Ziemi Świętej, gdzie spotka się ze swoją rodziną wiernych, jest historycznym wydarzeniem zapisanym w historii Palestyny dla jego politycznych, historycznych i kulturalnych wymiarów"112. Trudno powiedzieć, na ile te „synowskie" akcenty były przejawem taktyki politycznej, na ile zaś faktu, że Suha Tawil, żona Ara-fata, znacznie od niego młodsza, była chrześcijanką. Procentowy udział wyznawców Chrystusa był wśród Palestyńczyków równie nikły jak w Izraelu. Istniała jednak zasadnicza różnica. W 2000 roku i wcześniej można było być - jeszcze - palestyńskim patriotą i zarazem chrześcijaninem. Nawet czynnie uczestnicząc w przygotowywaniu zamachów Al Fatah, jak osławiony biskup Hilarion Ca-pucci113. Niewątpliwie stosunek Jana Pawła II do Palestyńczyków nabrał też pewnego zabarwienia uczuciowego, któremu dał wyraz podczas uroczystości powitania. „Pokój dla ludu palestyńskiego! Pokój dla wszystkich ludów regionu! Nikt nie może ignorować tego, co lud palestyński musiał cierpieć w ostatnich dziesięcioleciach. Wasza udręka dzieje się na oczach świata. I trwa zbyt długo"114 - Jan Paweł II podkreślał wagę tych słów, uderzając ręką w pulpit. W przemówieniu Arafata znalazł się fragment, którego nie było w przekazanym dziennikarzom tekście: „Wasza obecność w Betlejem, w okupowanej Jerozolimie, w okolicach Jerycha i w obozie Deheisha, gdzie zamieszkują palestyńscy uchodźcy, jest aktem, który świadczy, że Bóg jest jeden. Pokazuje, że nie ma różnic między ludźmi dopóty, dopóki są oni posłuszni Bogu". Fraza dotycząca okupowanej Jerozolimy wywołała zakłopotanie dyplomatów watykańskich. Oficjalne źródła Autonomii Palestyńskiej określiły ją później jako błąd tłumacza. Wypowiedź Arafata słychać jednak wyraźnie w nagraniach jego przemówienia115. Z dziennikarskiego punktu widzenia przebycie 10 kilometrów z centrum Jerozolimy do Betlejem oznaczało nie tylko konieczność przekroczenia granicy państwowej i poddania się uciążliwym kontrolom różnych rodzajów palestyńskich sił bezpieczeństwa. Była to także podróż z wysoko rozwiniętego państwa Zachodu, pod wieloma aspektami przypominającego Kalifornię, w głąb Trzeciego Świata z jego nędzą i konfliktami społecznymi. Wystarczyło kilka przypadkowych nawet rozmów, aby przekonać się, że Terytoria Palestyńskie stanowią buzujący pod przykryciem kocioł. Spotkani Palestyńczycy-chrześcijanie zwierzali się z zamiarów jak najszybszego udania się na emigrację, albowiem współżycie z fundamen-talistycznie nastawionymi muzułmańskimi rodakami stawało się coraz trudniejsze. Rzecz ciekawa, chociaż przedstawicielom administracji palestyńskiej powinno zależeć na pozytywnym obrazie w zachodnich mediach, to w stosunku do dziennikarzy wyczuwało się wyraźne napięcie z odcieniem arogancji. Posądzano nas o „grę" na rzecz Izraela, zwłaszcza że techniczną stroną transmisji zajmowały się ekipy telewizji w Jerozolimie. Główna msza odprawiona została na placu Żłóbka. W homilii Papież raz jeszcze wrócił do pierwszej pasterki swojego pontyfikatu, zdradzając, że chciał ją celebrować właśnie w Betlejem, ale wówczas - w roku 1978 - nie było to możliwe. „W tym mieście zawsze jest Boże Narodzenie, każdego dnia jest Boże Narodzenie w sercach chrześcijan (...). Z tym pokojem pozdrawiam cały lud palestyński, świadomy wagi tego momentu w waszej historii. Modlę się, aby zakończony niedawno Synod Duszpasterski, w którym uczestniczyły wszystkie Kościoły katolickie (Ziemi Świętej - J.M.), pogłębił w was odwagę i umocnił więzy jedności i pokoju (...). Ofiaruję święty pocałunek chrześcijanom innych Kościołów i wspólnot kościelnych. Pozdrawiam społeczność muzułmańską Betlejem i modle się o nową erę zrozumienia i współpracy między wszystkimi ludami Ziemi Świętej"116. Prawdopodobnie były na ten temat jakieś wcześniejsze ustalenia, bo kiedy zaraz po zakończeniu papieskiej homilii z górującego nad placem Żłóbka minaretu rozległ się głos muezina, wzywającego do południowej modlitwy, celebracje przerwano jako wyraz poszanowania dla cudzej wiary. Rzecznik Watykanu ujawnił potem, że mimo izraelskich zaleceń Papież podczas mszy nie miał na sobie kamizelki kuloodpornej. Pielgrzymka do Ziemi Świętej nie była jednak dla Papieża tylko sekwencją wydarzeń politycznych czy nawet uroczystości religijnych, ale przede wszystkim - wędrówką po śladach Chrystusa. Jednym z nich jest srebrna gwiazda na marmurowej posadzce w Grocie Narodzenia. Jan Paweł II długo modlił się w ciszy, opierając czoło na ołtarzu wzniesionym nad miejscem przyjścia na świat Syna Bożego. Bazylika jest podzielona między różne wyznania chrześcijańskie. Grota Narodzenia znajduje się w części prawosławnej. Poza mnichami prawosławnymi w czarnych sukniach i okrągłych kołpakach na głowach oraz franciszkanami w brązowych habitach w świątyni nie było nikogo. Odgłos kroków papieskiego orszaku niósł się po pustych nawach. Gdy po trzech latach oglądałem materiały z tej transmisji, w sylwetce modlącego się Papieża dostrzegłem napięcie. Prawdopodobnie działa mechanizm naszej projekcji, wynikającej z wiedzy, co zdarzyło się w dwa lata po papieskiej wizycie: ponowna okupacja Betlejem przez wojska izraelskie i oblężenie bazyliki, w której schronili się uzbrojeni bojownicy organizacji palestyńskich. Napięcie na granicy eksplozji pulsowało już jednak wiosną 2000 roku. Dowodem tego była wizyta w obozie uchodźców palestyńskich Deheisha. Jan Paweł II pojechał tam oszklonym „papamobile", za którym biegli palestyńscy chłopcy. Już od wczesnych godzin rannych tysiące uchodźców, przede wszystkim młodych, próbowało dostać się w pobliże Papieża. Policja palestyńska pobiła trzy osoby, co stało się nawet powodem kilkugodzinnych zamieszek, które jednak wybuchły dopiero po odjeździe orszaku. Papież wygłosił w obronie praw uchodźców jedno z najmocniejszych przemówień tej wizyty: „Zostaliście pozbawieni wielu rzeczy, które stanowią niezbędne wymagania osoby ludzkiej: odpowiednich mieszkań, pomocy sanitarnej, oświaty i pracy. Przede wszystkim jednak macie smutne wspomnienia tego, co musieliście opuścić: nie tylko dobra materialne, ale także wolność, bliskość krewnych, wasze środowisko i tradycje kulturalne, które ożywiały wasze życie osobiste i rodzinne (...). Degradujące warunki, w których uchodźcy muszą żyć, przedłużanie się sytuacji, które trudno tolerować nawet w przypadkach niebezpieczeństwa lub przez krótki czas, fakt, że stłoczone osoby są zmuszone do pozostawania przez lata w prowizorycznych osiedlach: taki jest wymiar pilnej potrzeby znalezienia sprawiedliwego rozwiązania przyczyn, które legły u podstaw problemu"117. Pierwsze komentarze izraelskich dzienników telewizyjnych były raczej ostrożne. Na pytanie koleżanki prowadzącej „Wiadomości" TYP, czy papieska wizyta stanie się przełomem w stosunkach tego państwa z Palestyńczykami, odpowiedziałem równie powściągliwie, że może być nim najwyżej w sensie moralnym, łagodząc nastroje po obydwu stronach. Wiadomo było bowiem, że Jan Paweł II nie przywiózł żadnej nowej inicjatywy politycznej118. Tymczasem w Ziemi Świętej oddzielenie Żydów od Palestyńczyków, wyznawców judaizmu od chrześcijan i muzułmanów, miejsc kultu różnych religii, jest w istocie rzeczy niemożliwe. Czwartek 23 marca rozpoczął się dla Jana Pawła II oraz towarzyszących mu kardynałów i biskupów od uroczystości nawiązującej do wydarzeń, których pamiątkę obchodzi się w Wielki Czwartek. Celebrowali oni Ofiarę Eucharystyczną w miejscu, gdzie została ona ustanowiona - w Wieczerniku Jerozolimskim. Historia budowli noszącej obecnie tę nazwę to dzieje krucjat i podbojów przez muzułmanów, targów i układów, powstawania i przekształcania kaplic. W czasach nowożytnych budynek był pod wyłączną kontrolą wyznawców islamu, którzy na południowej ścianie wybudowali w 1928 roku tak zwany mihrab, wskazujący kierunek Mekki, zamieniając go w ten sposób w meczet. Chrześcijan wpuszczali tylko za wysoką opłatą. Od 1948 roku Wieczernik jest własnością państwa izraelskiego. Według tradycji, która nie znajduje potwierdzenia w dokumentach, pod budowlą znajduje się grób króla Dawida, czczonego przede wszystkim przez wyznawców judaizmu, ale także islamu, jako jednego z proroków. Żydzi zamienili dolną salę, dawną kaplicę Umycia Nóg, w synagogę. Po drugiej stronie dziedzińca ongiś klasztoru Franciszkanów urządzono Muzeum Shoah (nie mylić z Yad Vashem, gdzie Papież był tego samego dnia w południe). Właściwa, górna sala Wieczernika, w XIV wieku przebudowana na kaplicę gotycką, a później zamieniona na meczet, pod panowaniem izraelskim pozostawała w stanie opuszczenia, chociaż papież Paweł VI mógł się w niej modlić podczas wizyty w Jerozolimie - 5 stycznia 1964 roku. Jan Paweł II przypomniał, że właśnie w tym miejscu Chrystus ustanowił Kościół: „Celebrując tę Eucharystię w Izbie Wyższej (Wieczernika - J.M.) w Jerozolimie, jesteśmy zjednoczeni z Kościołem wszystkich czasów i wszystkich miejsc. Zjednoczeni z jego Głową, pozostajemy we wspólnocie z Piotrem i Apostołami, a także z ich następcami w ciągu wieków. Zjednoczeni z Maryją i świętymi, z męczennikami, ze wszystkimi ochrzczonymi, którzy żyli w łasce Ducha Świętego, mówimy z mocą Marana tha, «Przybądź, Panie Jezu!»"m. Z Wieczernika Jan Paweł II udał się na spotkanie z obydwoma głównymi rabinami Izraela. Wspólnocie aszkenazyjskiej (Żydów wywodzących się z Niemiec oraz Europy Środkowej i Wschodniej) przewodzi Izrael Meir Lau, a wspólnocie sefardyjskiej (Żydów z Półwyspu Iberyjskiego i całego regionu Morza Śródziemnego) Eliasz Mordechai Bakshi Doron. Pierwszy z nich urodził się w 1937 roku w Piotrkowie. Był już u Papieża w roku bodaj 1994. Przygotowując materiał telewizyjny o ich spotkaniu w Castel Gandolfo, usłyszałem z taśmy zabawny fragment dialogu, toczącego się w języku angielskim. Rabin Lau przedstawił Papieżowi swoją żonę, która towarzyszyła mu podczas tej wizyty: „Ona mi dała ośmioro dzieci". Jan Paweł II jakby nie zwrócił uwagi na te słowa. Po minucie czy dwóch spojrzał jednak na rozmówcę z nowym zainteresowaniem: „Ośmioro dzieci? A to dobrze, dobrze!". W stadium organizacji wizyty Watykan sugerował, aby spotkanie z głównymi rabinami miało miejsce pod Zachodnią Ścianą dawnej Świątyni Jerozolimskiej. Strona izraelska obawiała się jednak, że już sama obecność głowy Kościoła katolickiego w tym miejscu będzie stanowiła wyzwanie dla najbardziej radykalnych wyznawców judaizmu. Obecność najwyższych autorytetów religijnych Izraela mogła dodatkowo podsycić napięcie. Natomiast wizyta w siedzibie Wielkiego Rabinatu Hechal Shlomo była oznaką szacunku dla gospodarzy tego miejsca. Jan Paweł II, przypominając o potępieniu przez Kościół antysemityzmu, jak w ogóle wszystkich form rasizmu, wzywał jednak, aby wspólnie zwrócić się ku przyszłości: „Musimy pracować wspólnie, aby zbudować przyszłość, w której nie będzie antyjudaizmu między chrześcijanami ani antychrze-ścijańskich uczuć między żydami. Tyle mamy wspólnego. Tyle możemy zrobić razem dla pokoju i sprawiedliwości, dla bardziej ludzkiego i braterskiego świata. Niech Pan nieba i ziemi prowadzi nas ku nowej i owocnej erze wzajemnego szacunku i współpracy, dla dobra wszystkich"120. Wizyta u głównych rabinów Izraela była wstępem do najbardziej przejmującego - być może obok modlitwy pod Ścianą Płaczu - wydarzenia całego pobytu Jana Pawła II w państwie żydowskim. Izrael Meir Lau i Eliasz Mordechai Bakshi Doron byli obecni także w'Yad Yashem. „Wiesz, to ma zupełnie inną wagę, kiedy on przychodzi do tego miejsca jako człowiek stary, chory i zmęczony, z całym swoim bólem, niż gdyby miał to być jakiś papież młody i silny. I to, że jest Polakiem" - powiedziała w autobusie, który wiózł nas do Mauzoleum Yad Yashem, włoska dziennikarka Fiamma Nirenstein. Córka polskiego Żyda tęskniącego za starym krajem, który musiał opuścić. Ona sama nie darzy Polski i Polaków specjalną sympatią. Publikowała w największych gazetach Italii krytyczne artykuły o dawnych i nowych przejawach antysemityzmu nad Wisłą, między innymi o wydarzeniach roku 1968. Słowa Yad Yashem znaczą dosłownie „Miejsce oraz Imię" i pochodzą z Księgi Izajasza, w której Pan mówi: „dam miejsce w moim domu i w moich murach (...), dam im imię wieczyste i niezniszczalne" (Iz 56,5). Mauzoleum, upamiętniające 6 milionów ofiar Holocaustu zamordowanych przez niemieckich nazistów oraz ich współpracowników z innych krajów, powstało w 1953 roku na 45 hektarach Har Hazikaron, to jest Wzgórza Pamięci. Jest zarazem świątynią, cmentarzem, muzeum, centrum dydaktyki i badań naukowych. Dopiero tu można zdać sobie sprawę, w jak wielkim stopniu zagląda Żydów jest częścią historii Polski. Są tu monumenty upamiętniające powstanie w getcie warszawskim i deportację setek tysięcy jego mieszkańców, doktora Korczaka i jego wychowanków. W Sali Imion znaczna część milionów nazwisk ma polskie lub żydowskie, ale znajome nam brzmienia, w Alei Sprawiedliwych, ratujących choćby jedno imię, najwięcej drzew zasadzono dla upamiętnienia Polaków. Namiot Pamięci jest monumentalną strukturą, której wnętrze istotnie przypomina namiot z płonącym wewnątrz ogniskiem wiecznego znicza. Wrażenie, że stąpa się po ziemi polskiej, jest tu wręcz namacalne. Na posadzce wyryto bowiem nazwy miejsc zagłady: Auschwitz, Treblinka, Sobibór, Bełżec... W progu witali Papieża premier Izraela Ehud Barak oraz władze Yad Yashem, wśród nich przewodniczący jego rady programowej Szewach Weiss, który niedługo potem został ambasadorem w Polsce. Obok licznych dziennikarzy w Sali Pamięci była duża grupa żydowskiej młodzieży obojga płci w wojskowych mundurach. Przy dramatycznym śpiewie kantora odmawiającego żydowską modlitwę za zmarłych, specjalnie na to wydarzenie napisaną, Jan Paweł II podsycił płomień wiecznego ognia. Wysłuchał czytanej tu zwykle Identyfikacji: „Wznosząc płomień, który pali się wiecznie w tym mauzoleum wobec świętych prochów naszych braci, mieszamy się z ich pamięcią". Papież wysłuchał też odczytanego listu pewnej polskiej Żydówki, Gieni Klepfisz-Judasker, która powierza siedmioletniego Michała innej polskiej kobiecie: „Broniu, piszę do Pani, czuwaj nad synkiem, bądź mu matką. Drżę na myśl, że mógłby się zaziębić. Jest taki szczuplutki i wrażliwy". Słowa te opatrzono komentarzem, że ani matka, ani jej synek nie przeżyli Zagłady. Patrzyłem w tym momencie na Papieża. Wyraźnie ocierał łzy wzruszenia. Ktoś współpracujący z nim na co dzień powiedział mi potem, że Jan Paweł II nigdy nie płacze. Nie wiem, może ten dzień był wyjątkowy. Premier Izraela Ehud Barak, wyglądający jeszcze młodo mimo swoich 58 lat, który miał już za sobą bohaterską przeszłość wojskową i wybitną karierę polityczną, powitanie Jana Pawła II rozpoczął po hebrajsku w imieniu Państwa Izrael i jego obywateli: chrześcijan, muzułmanów, druzów i - w takiej właśnie kolejności -żydów. Jego przemówienie odwoływało się do osobistych doświadczeń Papieża. „Wasza Świątobliwość był młodym świadkiem tragedii. I tak jak napisał do żydowskiego przyjaciela swojej młodości, w pewnym sensie czuł, że doświadczył losu polskich Żydów. Kiedy moi dziadkowie Elka i Szmul Godin wsiadali do pociągu śmierci na Umschlagplatz niedaleko ich domu w Warszawie, zmierzając ku swojemu losowi w Treblince - ku losowi trzech milionów Żydów ze swojej ojczyzny - byłeś tam i pamiętasz. Zrobiłeś więcej niż ktokolwiek inny, aby spowodować historyczną zmianę w postawie Kościoła katolickiego wobec Żydów, zapoczątkowaną jeszcze przez Dobrego Papieża Jana XXIII, i zasklepić rany jątrzące przez tyle stuleci"121. Papież zaczął od wspólnej dla obydwu religii modlitwy słowami Psalmisty: Stałem się, jak sprzęt wyrzucony. Słyszę bowiem złorzeczenia wielu: „Trwoga dookoła", gdy przeciw mnie się zbierają, zamyślają odebrać mi życie. Ja zaś pokładam ufność w Tobie, Panie, mówię: „Ty jesteś moim Bogiem". (Ps 31 [30], 13-15) „W tym miejscu pamięci - mówił dalej Jan Paweł II - umysł, serce i dusza odczuwają skrajną potrzebę ciszy. Ciszy, która pozwala wspominać. Ciszy pozwalającej próbować nadać sens wspomnieniom, które wracają z całą siłą. Ciszy, ponieważ nie ma słów odpowiednio mocnych, aby napiętnować straszliwą tragedię Shoah. Ja sam mam osobiste wspomnienia tego wszystkiego, co zaszło, kiedy naziści okupowali Polskę podczas wojny. Pamiętam moich żydowskich przyjaciół i sąsiadów, niektórzy z nich zginęli, inni natomiast ocaleli"122. Niektórzy z tych ocalonych, zwanych w Izraelu She'erit Hapleita, byli obecni w Sali Pamięci. Wcześniejsze informacje, że będą to żydowscy przyjaciele Karola Wojtyły z lat młodości, okazały się trochę na wyrost. Nie udało się przy tej okazji odtworzyć spotkania tej grupy, które urządzono kilka lat wcześniej w Castel Gandolfo. Przyjacielem był w tym gronie ponad wszelką wątpliwość Jerzy Kluger, na stałe mieszkający w Rzymie i pozostający w ciągłym kontakcie z Janem Pawłem II. Kolegą z klasy był Józef Bienenstock, który pamiętał, że odpisywał od Lolka Wojtyły prace domowe. W gronie około 30 osób przeważali ocaleni pochodzący z Polski. Znalazła się wśród nich Edith Zierer, urodzona w Katowicach w 1931 roku. Kilka dni wcześniej opublikowała na łamach prasy izraelskiej wspomnienie, które poruszyło opinię publiczną: „Dał mi dwie zamarznięte kromki chleba z serem. Na plecach niósł mnie kilka kilometrów na dworzec kolejowy. Nazywał się Karol Wojtyła". Według Edith zdarzenie miało miejsce w obozie pracy w Skarżysku-Kamiennej, w styczniu 1945 roku. Śladu pobytu w tym mieście nie zawierają nawet bardzo szczegółowe biografie Karola Wojtyły. Jan Paweł II wydarzenia nie pamiętał. Nie wykluczał jednak prawdziwości opowiadania, albowiem był kiedyś w tym regionie123. Piękna legenda, podchwycona przez środki przekazu, bardzo utrwaliła się w ciągu kilku następnych lat. Wystarczy to sprawdzić w Internecie. Świadczy ona, jak ukształtował się w powszechnej świadomości obraz drugiego obok Jana XXIII papieża, przyjaciela Żydów. W momencie wyzwolenia zapewne jakiś młody Polak, ksiądz czy kleryk, wyniósł czternastoletnią Edith z obozu w Skarżysku. A może jednak był to Karol Wojtyła, chociaż epizodu tego nie zauważyli jego biografowie? Po zakończeniu spotkania Jerzy Kluger powiedział mi: „To jest wielki dzień dla polskiego Papieża, który dla stosunków z narodem żydowskim i z Izraelem zrobił więcej w ciągu dwudziestu lat niż wszyscy inni papieże w ciągu dwóch tysięcy lat"t24. Opinie izraelskie po wizycie w Yad Yashem były bardzo zróżnicowane. „Patrzyłem i widziałem proroka, który stąpa po tej ziemi - powiedział profesor Chaim Ramon, odpowiedzialny za organizację wizyty. - Jan Paweł II jest pierwszym papieżem, który odwiedził synagogę, pierwszym, który nazwał antysemityzm grzechem, i pierwszym, który był w Yad Yashem". Jeden z dwóch głównych rabinów Izraela Meir Lau wyraził jednak rozczarowanie przemówieniem Papieża. Podkreślił, że Żydzi spodziewali się wyraźnych przeprosin za milczenie Kościoła o ich Zagładzie. „Wiem, że nie można oczekiwać, aby Papież krytykował jednego ze swoich poprzedników - mówił rabin. - Mam jednak nadzieję, że Jan Paweł II znajdzie sposób, aby potępić nie tylko morderców, lecz także tych, którzy nie powiedzieli i nie zrobili nic, by ratować życie ofiar"125. Napięcia polityczno-religijne powróciły jeszcze tego samego dnia po południu, zresztą przy pewnym udziale tego samego głównego rabina aszkenazyjskiego. Papieski Instytut Notre Damę w Jerozolimie jest swego rodzaju katolicką enklawą w tym mieście. Od końca XIX wieku rozwija się tu, z przeszkodami w postaci wydarzeń wojennych, centrum opieki nad pielgrzymami, prowadzone przez francuskich zakonników ze Zgromadzenia Ojców Agustianów od Wniebowzięcia. Instytut był miejscem spotkania międzyreligijne-go, w którym uczestniczyło około 500 osób - chrześcijan, wyznawców judaizmu oraz islamu. Na scenie ustawiono tron papieski, a po jego prawicy i lewicy dwa mniejsze, na których zasiedli wielki rabin aszkenazyjski Meir Lau, w imponującym czarnym kapeluszu, oraz szajch Taisir Tamimi, wielki sędzia z miasta Ramallah (szef religijnego wymiaru sprawiedliwości Terytoriów Palestyńskich) w białym turbanie. Tego ostatniego wydelegował najwyższy rangą duchowny islamski w Palestynie - wielki mufti Jerozolimy, szajch Akram Sabri. Odmówił on udziału w spotkaniu z uzasadnieniem, że Wysoka Rada Islamska zakazuje, na znak protestu przeciwko okupacji od 1967 roku wschodniej części miasta, wszelkich kontaktów z żydowskimi duchownymi. W intencjach Jana Pawła II spotkanie było realizacją jego, zapisanych jeszcze w Tertio millennia adveniente, marzeń o wspólnym uczczeniu Jubileuszu przez organizowanie „historycznych spotkań w miejscach o wielkiej wymowie symbolicznej - w Betlejem, Jerozolimie i na Synaju", które miały „pogłębić dialog z żydami i wyznawcami islamu" (TMA 53). Niestety, właśnie przebieg tego zgromadzenia w symboliczny sposób pogrzebał nadzieje na pełen miłości dialog dziedziców Abrahama. Początkowo nic tego nie zapowiadało. Rabin Meir Lau rozpoczął przemówienie, pozdrawiając w bardzo ciepłych słowach nie tylko Papieża, ale także szajcha Tamimi, którego nazwał swoim „drogim kolegą". Cytował zdanie proroka Micheasza, wyrażające sens religijnego pluralizmu dopuszczającego, aby „wszystkie ludy występowały, każdy w imię swego boga, gdy my występować będziemy w imię Pana, Boga naszego" (Mi 4,5). Wyliczył następnie wartości, do których wyznawcy trzech religii monoteistycznych mogą dążyć wspólnie: przyjaźń, zrozumienie, zdolność do rozmowy i wysłuchania jeden drugiego, a wreszcie dążenie do pokoju. Na końcu przemówienia znalazł się jednak fragment, który zawierał treści nader kontrowersyjne. Meir Lau podziękował Papieżowi za jego wizytę w Jerozolimie, co stanowi akt uznania tego miasta za stolicę Izraela. Nawet żydowscy uczestnicy spotkania przyznali, że lepiej byłoby najpierw wysłuchać tego, co gość ma do powiedzenia, zamiast wkładać w jego usta stwierdzenia, które jako żywo wcale nie padły. Palestyńscy uczestnicy zgromadzenia zareagowali okrzykami. Szajch Taisir Tamimi wygłosił, a właściwie wykrzyczał po arab-sku (bez tłumaczenia) mowę, której sam ton pozwalał sądzić, że nie jest to najlepszy przykład dialogu międzyreligijnego. Nie wymieniając ani razu nazwy Izrael, oskarżył on „okupantów" o „zduszenie Jerozolimy i uciskanie jej mieszkańców" przez konfiskatę ziemi, burzenie domów i budowanie osiedli żydowskich. Mówił o strzelaniu do palestyńskich dzieci, a nawet o „ludobójstwie". Po zakończeniu tego przemówienia mikrofon przejął moderator spotkania rabbi Alon Goshen-Gottstein, wzywając do odłożenia na bok różnic politycznych i szukania tego, co wspólne. „To jest dokładne przeciwieństwo tego, co Papież chciał osiągnąć" - powiedział. Jan Paweł II zignorował jednak incydent. Cytował natomiast surę otwierającą księgę Koranu: „Chwała Bogu, Panu stworzenia" (Koran I, 2), zakończenie Księgi Psalmów: „Wszystko, co żyje, niech chwali Pana, Alleluja!" (Ps 150,5) oraz chór aniołów z Ewangelii św. Łukasza: „Chwała Bogu na wysokościach" (Łk 2,14), zachęcając, aby „teraz, kiedy wielu ma pokusę, aby prowadzić swoje życie bez odniesienia do Boga, wezwanie, by uznać Stworzyciela wszechświata i Pana historii, jest istotne dla zagwarantowania pomyślności jednostek i prawidłowego rozwoju społeczeństwa". Papież również wskazywał sprawiedliwość społeczną i pokój jako cele, do których wyznawcy różnych wiar mogą i powinni dążyć wspólnie. Przede wszystkim dla dobra wchodzących w życie pokoleń: „Dzieci i młodzież żydowska, chrześcijańska oraz muzułmańska tu obecna, stanowią znak nadziei i bodziec dla nas wszystkich. Członkowie każdego nowego pokolenia są Bożym darem dla świata. Jeśli przekażemy im wszystko, co jest szlachetne i dobre w naszych tradycjach, oni sprawią, że rozkwitnie to w braterstwie i współpracy bardziej intensywnej. Jeśli różne wspólnoty religijne w Świętym Mieście i w Ziemi Świętej będą w stanie żyć i pracować w przyjaźni, uzyskają ogromne korzyści nie tylko dla siebie samych, ale dla sprawy pokoju w całym regionie. Jerozolima będzie naprawdę Miastem Pokoju dla wszystkich ludów"126. Dalszy ciąg nie był jednak najlepszym przykładem dla młodego pokolenia. Szajch Taisir Tamimi przypomniał sobie nagle, że ma niecierpiące zwłoki spotkanie. Kiedy doniesiono o tym Papieżowi, ten pokiwał tylko głową. Szajch wyszedł, pozostawiając pusty fotel. W programie przewidziano, że rabin i muzułmański duchowny posadzą razem z Janem Pawłem II drzewko oliwne na znak pokoju. Nieobecność muzułmanina w rażący sposób zachwiała proporcje takiego wydarzenia. Wytłumaczono więc rabinowi - a cała sala obserwowała z napięciem te negocjacje - że lepiej będzie, jeśli ogrodniczo-pokojowy gest wykona wyłącznie sam Papież. Tak się też stało. Wątłą oliwkę posadził w donicy Jan Paweł II, a pomagał mu prefekt pomocniczy Domu Papieskiego, ksiądz Stanisław Dziwisz. Zważywszy jednak na fakt, że „Don Stanislao" współpracuje z Karolem Wojtyłą od kilkudziesięciu lat, symboliczna wymowa tej manifestacji nie była jednak imponująca. „Wystąpienie Papieża zabrzmiało jak lista pobożnych życzeń. On i inni obecni otrzymali tego dnia gorzką lekcję rozdźwięku między ideałami a rzeczywistością w tej części świata - napisał jeden z żydowskich uczestników spotkania, dr Ronald Kronish, dyrektor Międzyreligijnej Rady Koordynacyjnej w Izraelu - Watykan nie zrealizował zamiaru, aby dialog między religiami stał się nowym początkiem symbolizującym jego znaczenie dla sprawy pokoju (...). Czy mamy odłożyć dialog judaizmu, chrześcijaństwa oraz islamu na przyszłe czasy? Moja odpowiedź brzmi: «Nie!». Przeciwnie, musimy w nim wytrwać mimo trudności i przeszkód. Powinniśmy wziąć pod uwagę głośny apel Papieża o dialog między religiami jako drogę zaprowadzania pokoju między narodami. Nie możemy jednak być naiwni po wydarzeniu ostatniego czwartku, kiedy w bolesny sposób uświadomiliśmy sobie pułapki i polityzację dialogu"127. Następnego dnia religia pokazała zupełnie inne oblicze -uśmiechniętą twarz miłości bliźniego i młodzieńczego entuzjazmu. Czyż Góra Błogosławieństw z rozległą, nieco zamgloną tego dnia, perspektywą Morza Galilejskiego nie była najwłaściwszym miejscem dla takiej manifestacji? W jakiś tajemniczy braz bardzo często stanowi niezastąpione tło dla duchowych treści, przynoszonych przez wielkich nauczycieli. Budda nieprzypadkowo nauczał pod ogromnym drzewem indyjskiej wsi, a Mahomet na arabskiej pustyni. Pagórki i miasteczka Umbrii musiały zrodzić św. Franciszka. Nauka Jezusa rozeszła się stąd na cały świat, ale chyba mogła być ogłoszona tylko tutaj - w pełnym słodyczy krajobrazie Galilei. To tutaj „szły za Nim liczne tłumy z Galilei i Deka-polu, z Jerozolimy, z Judei i z Zajordania" (Mt 4,25). To tutaj powiedział: „Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi" (Mt 5,9). Izraelska prasa pisała później, że papieska msza dla młodzieży w Korazim, 24 marca 2000 roku, stanowiła scenę o wymiarach biblijnych. Na pewno było to największe chrześcijańskie zgromadzenie religijne w dziejach państwa żydowskiego. W nocy i wczesnym rankiem zastanawiano się jeszcze, czy uroczystość nie zostanie odwołana. Chociaż wiosna wisiała w powietrzu, wieczorem poprzedniego dnia nastąpiło raptowne załamanie pogody. Temperatura spadła prawie do zera, a porywisty wiatr, niosący strugi lodowatego deszczu, niszczył dekoracje i zrywał flagi. Mimo to stutysięczna armia młodych pielgrzymów z całego niemal świata ani na chwilę nie straciła nadziei. Dwa tysiące autokarów ustawiło się w karnych rzędach po sto, a ich pasażerowie rozgrzewali się przez długie godziny rytmicznym śpiewem-modlitwą. Przybycie Ojca Świętego, opóźnione o godzinę z powodu złych warunków atmosferycznych, istotnie miało w sobie coś z atmosfery biblijnej, chociaż wzbogaconej o elementy najnowszej techniki. Odgłos silników papieskiego helikoptera i towarzyszących mu wojskowych maszyn dobiegał początkowo z nieba całkowicie niemal zachmurzonego. Gdy jednak zerwały się okrzyki Viva ii Papa! - po włosku i rytmicznie skandowane John Paul Two, we love You! -po angielsku, jakimś dziwnym zrządzeniem przez szarą powłokę zaczęły się przebijać pierwsze promienie słońca. Spotkania Papieża z młodymi są fenomenem, do którego przyjdzie nam jeszcze powrócić przy okazji Światowych Dni Młodzieży w Rzymie. Pisząc o mszy w Korazim, chciałbym tylko zwrócić uwagę, że charakter tej uroczystości łączył z jednej strony elementy lokalne, dzięki udziałowi chrześcijan z Izraela, Palestyny. Libanu, Jordanii, Cypru oraz innych krajów Bliskiego Wschodu; z drugiej obecność młodzieży z całej Europy, a także regionów globu naj bardziej oddalonych i egzotycznych. Polaków - z kraju, z Izraela i państw sąsiednich - było kilka tysięcy, wśród nich około setki żołnierzy sił pokojowych ze Wzgórz Golan. Największą grupę sta nowiło 1400 członków ruchu Droga Neokatechumenalna, W dużej mierze organizację spotkania zawdzięczano szeroko rozpowszech nionej na całym świecie wspólnocie, której założycielem, jest Hisz pan Kiko Arguello. To on zaprojektował i stworzył na kilkuhekta rowym terenie otrzymanym od franciszkańskiej Kustodii Ziemi Świętej centrum rekolekcyjne, nazwane Domus Galileae. Jednym z jego celów jest stworzenie katolickim kapłanom i seminarzystom możliwości powrotu do hebrajskich źródeł chrześcijaństwa w bez pośrednim kontakcie z żywą tradycją Izraela. Papież odprawił Mszę pod wielkim czarnym namiotem, który miał przypominać wyjście narodu żydowskiego z niewoli egip skiej; czterdziestoletnią w^ędrów^kę po pustyni i hebrajskie Święto Namiotów, Sukkot. Liturgia, chociaż celebrowana według rytuału rzymskiego, zawierała także liczne elementy zaczerpnięte z trady cji obrządków wschodnich: maronickiego, greckokatolickiego, bizantyjskiego oraz syryjsko-antiochenskiego. W homilii, opartej na rozważaniu ośmiu błogosławieństw. Papież powrócił też do swojej niedawnej wizyty na Synaju, gdzie Mojżesz otrzymał dziesięć przykazań. Mówił, że Jezus ze swoją nauką o "prawie miłości" nie przyszedł, "aby znieść Prawo albo Proroków (...). Nie przyszedł znieść, ale wypełnić" (por. Mt 5,17)128. Ten fragment został bardzo pozytywnie odebrany przez izraelskie media jako nawiązanie do tradycji Tory. Pobyt w Galilei pozwolił lepiej uświadomić sobie pewmą dwo istość żydowskiego stosunku do chrześcijaństwa. Z jednej strony jest w nim pamięć minionych krzywd i poczucie pewnego zagroże nia rzeczywistym czy tylko potencjalnym dążeniem do nawraca nia, z drugiej - poczucie dumy, że nauka żydowskiego kaznodziei i jego uczniów sprzed dwudziestu wieków jest najbardziej rozpowszechnioną religią świata. W regionie, gdzie pamiątki czasów ewangelicznych są główną atrakcją turystyczną, a więc także podstawą pomyślności gospodarczej, te ostatnie sentymenty są silniejsze niż gdzie indziej. Przebywając w Korazim, Papież mógł odpocząć na chwilę od napięcia związanego z ostrożnym poruszaniem się po zaminowanym polu konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Akcenty polityczne pojawiły się tylko w czasie trzeciego już spotkania z premierem Izraela, które odbyło się w hospicjum Domus Galilae. Podczas dziesięcio-minutowej zaledwie rozmowy Ehud Barak poinformował Jana Pawła II o przebiegu realizacji układów z Palestyńczykami. Prosił go także o pomoc w ustaleniu losów izraelskich żołnierzy, w tym pilota Rona Arada, zaginionych podczas działań zbrojnych w Libanie. Z drugiej strony padła prośba o umożliwienie powrotu do swych siedzib mieszkańcom dwóch palestyńskich wiosek Ikrit i Bi-ram, którzy zostali z nich usunięci w 1948 roku z obietnicą, że wygnanie potrwa tylko dwa tygodnie. Rozmowa z premierem zakończyła się tuż przed zmierzchem, rozpoczynającym żydowskie święto szabatu. Natomiast papieska pielgrzymka tego dnia zawierała jeszcze odwiedziny w Tabgha, miejscowości, gdzie znajdują się pamiątki ważnych wydarzeń opisanych w Ewangeliach. Jest to kościół wybudowany na skale, na której według tradycji Jezus dokonał rozmnożenia chleba, by nakarmić podążającą za nim rzeszę pięciu tysięcy wyznawców, oraz Dom Piotra w Kafarnaum; ściany posłużyły do budowy świątyni pierwszym chrześcijanom. Sobota jest dla wyznawców judaizmu dniem szczególnym. Przed rozpoczęciem wizyty najbardziej ortodoksyjni stróże tej tradycji żądali, aby i Papież w tym dniu powstrzymał się od wszelkiej aktywności, a nocy nie spędzał w Jerozolimie. Po żmudnych negocjacjach ustalono, że nie zmieni on miejsca pobytu, ale reszta orszaku, z wyjątkiem najbliższych współpracowników, przeniesie się do Tel Awiwu. W tradycji katolickiej natomiast sobota jest dniem poświęconym Matce Bożej, a 25 marca przypadało święto Zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie. Z religijnego punktu widzenia był to najważniejszy moment Wielkiego Jubileuszu Roku 2000. Teologowie uznają bowiem, że wcielenie Syna Bożego nastąpiło w momencie, gdy Dziewica odpowiedziała: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego" (Łk 1,38) na słowa anioła Gabriela: „Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami" (Łk 1,28). Papież modlił się w Nazarecie w Grocie Zwiastowania, która według tradycji była także domem Świętej Rodziny. Pozostawił tam złotą różę, a następnie odprawił uroczystą mszę w tamtejszej bazylice. Mimo że chrześcijański kult Matki Boga jest odrzucany przez żydów i muzułmanów (jakkolwiek ci ostatni uznają ją za matkę największego po Mahomecie proroka), w homilii Jan Paweł II starał się przybliżyć Jej postać wyznawcom innych religii monoteistycznych, nazywając Maryję najbardziej autentyczną córką Abrahama. „Obydwoje otrzymują wspaniałą obietnicę Boga. Abraham miał zostać ojcem syna, z którego narodzi się wielki naród, Maryja miała być matką Syna będącego Mesjaszem"129. Papież wzywał też do obrony rodziny przed licznymi zagrożeniami, jakie niesie współczesność dla natury rodziny. Program tego dnia obejmował jeszcze modlitwę w Bazylice Getshemani, wybudowanej na miejscu ogrodu pod tą samą nazwą. Przed głównym ołtarzem znajduje się tam Skała Agonii Jezusa. Podczas spotkania z prawosławnym patriarchą Jerozolimy Diodo-rosem Papież wzywał do modlitwy, aby „Pan obudził nowego ducha współpracy i solidarności między Kościołami dla zmierzenia się z trudnościami praktycznymi, które otaczają wspólnotę chrześcijańską w Jerozolimie i Ziemi Świętej". Prawosławna hierarchia jest w tym mieście wyłącznie grecka, podobnie jak związane z nią Bractwo Grobu Świętego. Sprawuje ono opiekę nad większością miejsc świętych w Jerozolimie (między innymi Bazyliką Grobu Pańskiego) i Betlejem. Jan Paweł II bardzo serdecznie uściskał patriarchę Diodorosa. Na spotkaniu obecni byli również patriarchowie: Jerozolimy obrządku łacińskiego - Michel Sabbah i ormiańskiego -Torkom Manoukian. Kościoły chrześcijańskie w Jerozolimie większość wiernych mają wśród Palestyńczyków. Ormianie posiadający tam swoją dzielnicę są zaniepokojeni dążeniami żydowskich kręgów ortodoksyjnych do pełnej kontroli Starego Miasta oraz wzrostem fundamentalizmu islamskiego. Wezwanie do współdziałania było więc na miejscu, ale nie przyniosło widocznych rezultatów. Zwłaszcza w gronie greckiej hierarchii Patriarchatu Jerozolimskiego spotkanie z Papieżem wywołało wewnętrzne spory. Sytuację w jerozolimskiej Bazylice Grobu Chrystusa: podział przestrzeni wewnątrz świątyni między Łacinników, Greków, Syryjczyków, Ormian i Koptów, godziny i czas celebracji poszczególnych wyznań reguluje układ o „Status Quo", zawarty jeszcze za rządów tureckich. Wówczas dobrze odzwierciedlał skandal rozłamów między wyznawcami Chrystusa. Dialog ekumeniczny stępił ostrze dawnych konfliktów, stosunki stały się bardziej przyjazne. W 1994 roku zawarto też nowy układ między katolikami a greckimi i ormiańskimi prawosławnymi, odnoszący się do odnowienia i nowej dekoracji niektórych fragmentów Bazyliki Grobu. Formalne podziały jednak pozostają, co tutaj ma wymiar symboliczny. Msza odprawiona w tym miejscu przez rzymskiego Papieża, w której uczestniczyli również patriarchowie prawosławny i ormiański, a także przedstawiciele innych wyznań chrześcijańskich, obok wschodnioprawosławnych, luterańskiego i anglikańskiego -stanowiła ważne wydarzenie ekumeniczne. Nie takie jednak, jakim być mogło, gdyby spełniły się pierwotne plany Jana Pawła II. Teraz pozdrowił gości w świątyni, którą św. Jan Damasceński nazwał „Matką wszystkich Kościołów": „Oby tutaj, gdzie Pan nasz Jezus Chrystus umarł, by «rozproszone dzieci Boże zgromadzić w jedno» (J 11,52), Ojciec miłosierdzia umocnił pragnienie jedności i pokoju między wszystkimi, którzy otrzymali dar nowego życia za pośrednictwem zbawczych wód chrztu"130. Z tej uroczystości, która stanowiła drugą po Nazarecie kulminację wizyty w Ziemi Świętej, pozostaną jednak nie słowa, ale obrazy. W tym przypadku widok Ojca Świętego, który jak wszyscy, schylając się w niskim otworze, wchodzi do małej podziemnej niszy, właściwego Grobu, całuje marmurową płytę, pokrywającą kamień, na którym spoczywało martwe ciało Syna Bożego i gdzie dokonała się tajemnica zmartwychwstania, a wreszcie pogrąża się w milczącej kontemplacji tych tajemnic. Równie wielki ciężar symboliczny miały niespełna półtorej godziny wcześniej obrazy Papieża modlącego się na sposób praktykowany przez prawowiernych żydów: wkładającego kartkę z tekstem modlitwy do Najwyższego w szczelinę między kamieniami muru, pozostałości Drugiej Świątyni Jerozolimskiej. Zanim do tego doszło, Jan Paweł II nawiedził miejsce, które za święte uznają wyznawcy trzech religii wywodzących się z pnia praojca Abrahama: Żydzi wierzą, że to tutaj anioł powstrzymał w ostatniej chwili jego rękę, która miała złożyć w ofierze Bogu jedynego syna Izaaka; także tutaj znajdowało się dostępne tylko kapłanom sanktuarium Pierwszej Świątyni, wzniesionej przez Salomona. Według chrześcijan właśnie stąd Jezus wieszczył zburzenie Drugiej Świątyni, odbudowanej przez Heroda. Muzułmanie z kolei wierzą, że to tutaj znajduje się Skała, z której Mahomet wzniósł się do nieba, stąd zabrzmią według nich trąby Sądu Ostatecznego, a na portykach Meczetu Skały zawieszone zostaną wagi wymierzające sprawiedliwość duszom. Al-Haram Ash-Sharif (Święty Dziedziniec) znalazł się ponownie, po okresach panowania Bizancjum i krzyżowców, w posiadaniu muzułmanów za czasów Saladyna, tj. w roku 1187. Wznoszą się tu Meczet Skały (Qubbet As-Sakhra), zwana czasem nieprawidłowo Meczetem Omara, oraz Meczet Najdawniejszy (Al-Aksa). Papież nie wszedł jednak jeszcze tym razem do właściwych meczetów. Wielki mufti Jerozolimy, szajch Akram Sabri przyjął Jana Pawła II w swoim biurze, również znajdującym się przy Świętym Dziedzińcu. Spotkanie od razu przybrało charakter wyraźnie polityczny. Szajch zaapelował o pomoc w potwierdzeniu praw Palestyńczyków do Jerozolimy. „Jerozolima jest świętym miastem, par exellence. Pragnę, aby była miejscem radości i pokoju, bo jest to miasto obecności Boga"131 -powiedział Papież. Zachodnia Ściana (ha-kotel ha-ma'aravi), zwana popularnie Ścianą Płaczu, to jedyny zachowany fragment Drugiej Świątyni Jerozolimskiej. Kiedy za czasów Heroda dokonano przebudowy, poszerzono otaczający ją teren, wykonując mur z wielkich bloków kamiennych. Po zburzeniu świątyni przez Tytusa pozostał on jako ściana oporowa obecnego dziedzińca meczetów. Według tradycji rabinackiej święta obecność Shekinach nigdy nie oddaliła się od tego miejsca. Już za czasów cesarza Hadriana Żydzi spotykali się tutaj w dniu zburzenia świątyni. Dla narodu przez blisko dwa tysiące lat żyjącego w diasporze po najdalszych zakątkach globu Ściana Płaczu to symbol utraconej ojczyzny i ciągle obowiązującego Przymierza z Bogiem. „Trzy razy dziennie, przez tysiące lat, Żydzi modlili się zwróceni w stronę tego miejsca z Północy, Południa, Wschodu i Zachodu, z każdego zakątka gJobu - mówił na powitanie Papieża izraelski minister do spraw diaspory, Michel Melchior, jeden z dziesięciu rabinów, obecnych podczas tego spotkania. - W lochach tortur inkwizycji, czekając na stryczek kata, stłoczeni w bydlęcych wagonach do Auschwitz, Treblinki czy Majdanka, w żarze bitwy o ocalenie naszego państwa, Żydzi tęsknili i modlili się do tego świętego miejsca". Odbudowując Państwo Izraela w roku 1948, nie mieli do niego dostępu, uzyskali go dopiero w wyniku wygranej wojny sześciodniowej w roku 1967. Od tego czasu modlą się tutaj codziennie: chasydzi w lisich czapach, jakby żywcem przeniesieni ze wschodnioeuropejskich miasteczek sprzed wieku, i amerykańscy intelektualiści z Manhattanu, Rosjanie, którzy odkryli swoje żydowskie korzenie, i ciemnoskórzy falasze z Etiopii. „Jerozolima musi odrzucić nienawiść, walkę i przelew krwi. Znowu musi być «Miastem Pokoju» i źródłem świętości - kontynuował rabin minister. - W odpowiedzi na Wasze wezwanie do religijnego pokoju mam zaszczyt oznajmić mój zamiar niezwłocznego rozpoczęcia prac dla ustanowienia międzyreligijnego forum, do którego będą zaproszeni przedstawiciele trzech monoteistycznych religii, aby szerzyć pokój między religiami w Ziemi Świętej, w całym regionie i na całym świecie"132. Papież i rabin odmówili - po łacinie i hebrajsku - ten sam fragment psalmu (121[122J, 6-7): Proście o pokój dla Jeruzalem, niech zażywają pokoju ci, którzy ciebie miłują.' Niech pokój będzie w twych murach, a bezpieczeństwo w twych pałacach! Znowu obraz, który pozostanie w zbiorowej pamięci świata: Jan Paweł II zmęczonym krokiem zbliża się do muru z wielkich bloków jasnego kamienia. W szczeliny Zachodniej Ściany pobożni Żydzi wkładają kartki ze swoimi modlitwami. I oto teraz ich gest powtórzył Papież Kościoła katolickiego. Obserwowałem to wydarzenie w gronie kilku włoskich kolegów dziennikarzy z volo papale. „Co jest na tej kartce?" -zapytał któryś z nich. - „Modlitwa z 12 marca, ta o wybaczenie grzechu antysemityzmu" - padła odpowiedź. Obecność pod Zachodnią Ścianą od początku przewidziana była w programie pielgrzymki Jana Pawła II do Ziemi Świętej. Nikt jednak z postronnych obserwatorów, poza wąskim gronem najbliższych współpracowników, nie przewidział gestu, jaki rezerwuje Papież na tę okazję. Dziennikarskie spekulacje poszły zupełnie fałszywym tropem. Zastanawiano się mianowicie, czy dostojny gość będzie miał na piersiach biskupi krzyż. Znak ten jest przecież „bluźnierstwem dla Żydów, głupstwem dla pogan". Pomysł kontestowania z tej okazji -uczynił to zresztą pewien młody człowiek o ortodoksyjnych poglądach - byłby jednak całkowicie sprzeczny z atmosferą życzliwości i historycznej powagi, o jaką zadbali gospodarze. Nie zabrakło więc złotego krzyża na białej sutannie. Modlitwa z 12 marca Roku Jubileuszowego powędrowała do wspólnego Boga inną - tym razem żydowską - drogą. „Cała droga pontyfikatu Jana Pawła II zmierzała do tego właśnie miejsca, w którym dokonało się najważniejsze wydarzenie w historii zbawienia, do świętego miasta trzech wielkich religii monoteistycznych. Nie wiadomo, jakie zmiany nastąpią w ich wzajemnych stosunkach po tej historycznej pielgrzymce, ale można chyba zaryzykować stwierdzenie, że nic już nie będzie tak, jak było przedtem"133 - mówiłem, komentując to wydarzenie w „Wiadomościach" Telewizji Polskiej. 7. STULECIE MĘCZENNIKÓW Ofiary prześladowań religijnych kończącego się stulecia stanowią przemilczany rozdział historii najnowszej. Właśnie ich pamięć uczcił 7 maja 2000 roku Jan Paweł II podczas uroczystości w rzymskim Koloseum. Kościół, przypominający o swoich męczennikach, to jakby inny aspekt prośby - skierowanej do przedstawicieli innych religii oraz wyznań chrześcijańskich - o wybaczenie win, którą Papież wypowiedział 12 marca i podczas wizyty w Izraelu. Sanguis martyrum - semen christianorum (Krew męczenników - nasieniem chrześcijan). Sens tych słów Tertuliana staje się oczywisty właśnie w Rzymie. Oglądając najstarsze cmentarze chrześcijańskie - przede wszystkim św. Sebastiana - można zrozumieć, jak na gruncie czci oddawanej ofiarom prześladowań pierwszych wieków narodził się Kościół. W ramach przygotowań do Roku Świętego zaczęto gromadzić nadsyłane ze wszystkich diecezji świata biogramy ofiar prześladowań religijnych. To „martyrologium XX wieku" objęło ostatecznie 12 692 postaci. Stanowią one zaledwie wierzchołek góry lodowej. Oblicza się bowiem, że w XX stuleciu w wyniku tych prześladowań pozbawiono życia około 40 milionów chrześcijan - znacznie więcej niż w ciągu poprzednich dziewiętnastu wieków. Wśród męczenników, których nazwiska znalazły się na liście, większość - aż 5343 - stanowią księża diecezjalni i seminarzyści; zakonnicy i zakonnice - 4872 osoby; biskupów jest 126. Reszta (2351) to ludzie świeccy. Te proporcje są zrozumiałe. To przeciwko duchowieństwu zwracały się najbardziej zaciekłe represje. Świadectwa przedstawione w Koloseum dotyczyły ośmiu obszarów geograficznych i zarazem okresów historycznych. Towarzyszyły im modlitwy przypominające swą wymową Apel Poległych. Miliony chrześcijan, wymordowanych w imię budowy komunizmu na terenach byłego ZSRR, reprezentowała postać najwyższego rangą przedstawiciela Cerkwi prawosławnej - patriarchy Moskwy i Wszechrusi - Tichona, więźnia jednego z pierwszych łagrów na Wyspach Sołowieckich. W latach 1917-1941 w wyniku represji poniosło śmierć 130 tysięcy (ponad połowa) duchownych Patriarchatu Moskiewskiego i 250 z 300 biskupów. O ofiarach hitleryzmu mówiły świadectwa życia pastora lute-rańskiego Paula Schneidera i polskiego biskupa Ignacego Jeża. Obydwaj w młodości byli więźniami nazistowskich obozów koncentracyjnych: pierwszy Buchenwaldu, drugi Dachau. Wśród męczenników z Azji i Oceanii upamiętniono grupę chrześcijan wyznania anglikańskiego, zamordowanych w japońskich obozach koncentracyjnych, a z obszaru Afryki misjonarza baptystę z Kanady, który w 1938 roku zmarł w Nigerii na trąd. Ten ostatni przykład wskazywał, jakie trudności stwarza - nawet autorytetom kościelnym - pojęcie męczeństwa. Obowiązujące od wieków zasady procesów kanonizacyjnych regulowały tę sprawę w sposób jednoznaczny. Męczeństwo to śmierć zadana in odium fidei - z nienawiści do wiary. W XX wieku kryterium to uległo rozszerzeniu. Pierwszą bodaj była sprawa św. Marii Goretti, która zginęła na początku XX stulecia z rąk usiłującego ją zgwałcić mężczyzny. Już za obecnego pontyfikatu z identycznego powodu została uznana za męczennicę Karolina Kózkówna, beatyfikowana przez Jana Pawła II 10 czerwca 1987 roku w Tarnowie podczas jego trzeciej pielgrzymki do ojczyzny. W obydwu przypadkach uznano, że obrona dziewictwa, postawionego wysoko w hierarchii cnót chrześcijańskich, jest równoznaczna z obroną wiary. Autorytet Jana Pawła II zadecydował o tym, że nie uwzględniono zastrzeżeń komisji teologów wobec uznania za męczennika św. Maksymiliana Kolbego. Jak wiadomo, oddał on życie za współwięźnia. Kierujący się literą przepisów kanonizacyjnych teologowie twierdzili, że nie jest to w sensie dosłownym śmierć z powodu prześladowania religijnego. Sprawa młodego lekarza umierającego na trąd, którym zaraził się podczas pielęgnacji chorych, wskazuje na tendencję do uznawania za męczeństwo każdej śmierci chrześcijanina poniesionej w wyniku heroicznego przestrzegania cnót. Ujęcie takie zamazuje jednak prawdę o wielkich prześladowaniach religijnych w XX wieku. Kościół katolicki nie ustrzegł się tu swoistej odmiany political cor-rectness. Zwłaszcza w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych w imię fałszywie pojmowanego otwarcia na świat, starano się nie eksponować prawdy o strasznych prześladowaniach, jakie w latach dwudziestych i trzydziestych dotknęły katolików w Meksyku i Hiszpanii, a także przemilczać sytuację w ZSRR. Również i w tym zakresie pontyfikat Jana Pawła II przyniósł zasadnicze zmiany. Liczba wyniesionych przez niego na ołtarze męczenników hiszpańskich i meksykańskich idzie w setki. Coraz szerzej przebija się też prawda o jedynej w dziejach próbie całkowitego wyeliminowania religii z życia społecznego, jaką podjął komunistyczny reżim Enwera Hodży w Albanii. W Koloseum przedstawione zostało świadectwo zmarłego niedawno jezuity, ojca Antona Luli, który spędził w więzieniach i obozach pracy 19 lat. Otwiera się też rozdział badań martyrologii zarówno Cerkwi prawosławnej, jak Kościoła katolickiego pod rządami komunizmu w ZSRR. Warto tu wspomnieć, że pierwszym katolickim męczennikiem w Rosji sowieckiej był ksiądz prałat Konstanty Budkiewicz z polskiego kościoła św. Katarzyny w Petersburgu. „Polityczna poprawność", nakazująca odmiennie traktować nazizm i komunizm/ daje jednak ciągle o sobie znać także w Kościele. Jej świadectwem był temat seminarium zorganizowanego na jednej z katolickich uczelni Rzymu: "Męczennicy Europy Wschodniej i nazizmu". Kto w tej Europie Wschodniej poza hitlerowcami mordował chrześci jan, z tytułu dowiedzieć się nie sposób134. Dopełnieniem uroczystości w Koloseum była nowa kanonizacja męczenników kilka dni później. "Celem Świętego Roku Jubileu szowego jest obudzenie we wszystkich wiernych powołania do świętości" - powiedział Jan Paweł II do kilkudziesięciu tysięcy uczestników narodowej pielgrzymki meksykańskiej, którzy zgro madzili się w niedzielę 21 maja 2000 roku na placu św. Piotra w Rzymie. Do chwały ołtarzy wyniósł 27 ofiar prześladowań reli gijnych w Meksyku. Oprócz Rosji, Hiszpanii i Chin to właśnie z tego kraju pocho dzi najwięcej męczenników XX wieku. Zginęli oni podczas konfliktów zbrojnych, które trwały od 1915 do 1936 roku. W tym czasie Kościołowi zakazano publicznej działalności, a na śmierć skazano kilka tysięcy księży, zakonników i osób świeckich. Meksykiem rządzili ludzie pozostający pod silnymi wpływami masonerii, jakobińskich idei rewolucji francuskiej, a w późniejszym czasie także leninizmu i trockizmu. Chociaż prawa ograniczające swobodę sprawowania kultu reli gijnego w Meksyku wywodzą się już z drugiej połowy XIX wieku, to największe prześladowania rozpoczęły się po przyjęciu w 1917 roku antyklerykalnej konstytucji. Wprowadzenie w 1926 roku ko deksu karnego, przewidującego surowe kary nawet za publiczne pokazywanie się w sutannach, spowodowało wybuch powstania chłopskiego "cristeros". Z okrzykiem Viva Cristo Rey! (Niech żyje Chrystus Król!), pod biało-niebieskimi sztandarami z wizerunkiem Najświętszej Dziewicy z Guadalupe, rebelianci desperacko atako wali wojska rządowe. W ciągu trzech lat zginęło około 30 tysięcy "cristeros". Do tego należy dodać 40 tysięcy żołnierzy i 150 tysięcy cywili. Antyklerykalne ustawy obowiązywały w Meksyku do naszych czasów. Nowy rozdział otworzyła dopiero pierwsza podróż Ja na Pawła II w 1979 roku, a także kolejne jego wizyty. Papież pod kreślił/ że męczennicy ginęli, przebaczając swoim prześladowcom. Wskazał też na inne - poza męczeństwem - wzory świętości: na zakonnicę Marię Yenegas De La Torre, pierwszą świętą w dziejach Meksyku, która służyła najuboższym, a także na księdza, który założył nowe zgromadzenie zakonne. W pewnym sensie męczennikiem stał się również sam Jan Paweł II. Nie zginął, ale miał zginąć za wiarę. Przelał za nią krew jako ofiara skrytobójczego zamachu. Wydarzenia, które rozegrały się 13 maja 1917 roku w portugalskiej miejscowości Fatima i pod tą samą datą 64 lata później - w 1981 roku na placu św. Piotra w Rzymie, kiedy turecki terrorysta Ali Agca podniósł skrytobójczą broń na Papieża - połączyła tajemnica. Jej wątki znalazły rozwiązanie właśnie w Roku Jubileuszowym. Wiadomo powszechnie, że Jan Paweł II od pierwszej chwili przypisywał dacie zamachu szczególne znaczenie, wskazujące na związek z objawieniami Matki Bożej w Fatimie. Pielgrzymował tam w pierwszą (1982) i dziesiątą (1991) rocznicę strzałów na placu św. Piotra. Nie mógł ominąć tego miejsca w Roku 2000. Trzecia wizyta Jana Pawła II w Fatimie trwała zaledwie 21 godzin, ale stała się wydarzeniem tego pontyfikatu i Wielkiego Jubileuszu. Podróż odbyła się w oprawie pobożności maryjnej stanowiącej fundament katolicyzmu ludowego tak w Portugalii, jak w Polsce. Te związki Papież zaakcentował, gdy przybył do Fatimy, aby modlić się przed kapliczką wybudowaną w miejscu, gdzie Maryja objawiła się dzieciom - Łucji Santos oraz Franciszkowi i Hiacyncie Marto. Położył pod figurą Madonny czerwone pudełko zawierające pierścień z wizerunkiem Matki Bożej, który niespełna 22 lata wcześniej podarował mu kardynał Stefan Wyszyński. Portugalski biskup oznajmił o tym setkom tysięcy wiernych na placu przed sanktuarium. Nazwisko kardynała Wyszyńskiego nie wywołało ich zdziwienia. Szeroko znany jest fakt, że to prymas Polski prosił kardynała Karola Wojtyłę, aby nie odrzucał wyboru na tron papieski, lecz przeprowadził Kościół przez próg trzeciego tysiąclecia. Mała portugalska miejscowość należy do największych sanktuariów maryjnych na świecie. Co roku przybywa tu około czterech milionów pielgrzymów. W dniach kolejnej wizyty Papieża parki, miasteczka i okoliczne łąki zamieniły się w gigantyczne obozowisko tysięcy samochodów i namiotów. Wielu ludzi spało pod gołym niebem. Większość spędziła jednak noc na czuwaniu z zapalonymi pochodniami i świecami przed sanktuarium. Przeważali Portugal-czycy, zwłaszcza - sądząc ze strojów i ogorzałych twarzy - mieszkańcy wsi. Nie zabrakło, rzecz jasna, Polaków, którzy wymachiwali biało-czerwonymi flagami. Zwracała uwagę obecność licznych przybyszów z Rosji. Matka Boża przepowiedziała fatimskim dzieciom powstanie i upadek ateistycznego imperium w tym kraju. Zaleciła również, aby powierzyć go Jej Niepokalanemu Sercu. Wśród wiernych w Fatimie powszechne było oczekiwanie, że Jan Paweł II ujawni trzecią tajemnicę. Ostatnia, żyjąca w 2000 roku uczestniczka objawień, karmelitańska zakonnica Łucja Santos przekazała ją w 1944 roku - za pośrednictwem biskupa diecezji Lei-ria-Fatima - Piusowi XII. Jak wspominał kardynał Silvio Oddi, papież ten nie zapoznał się z dokumentem. Jego następca Jan XXIII otworzył kopertę po raz pierwszy w 1960 roku w obecności prefekta Świętego Oficjum, kardynała Ottayianiego. Ponieważ obydwaj nie znali portugalskiego, tekst został przetłumaczony przez prałata zatrudnionego w watykańskim Sekretariacie Stanu. Jan XXIII nie zdecydował się na opublikowanie treści tajemnicy. Kiedy Silvio Oddi, który był wówczas jego sekretarzem, zapytał go o tę sprawę, „Dobry Papież" zażądał, aby więcej o niej nie mówić. Po latach kardynał wyraził przekonanie, że powodem były zawarte w proroctwie zapowiedzi strasznych kar, spadających na ludzkość. Papież Jan unikał tego tematu w swoim nauczaniu. Również Paweł VI nie zdecydował się na ogłoszenie tajemnicy, a Jan Paweł I nie zdążył jej przeczytać. Uczynił to Jan Paweł II. Podczas pierwszej wizyty w Fatimie 13 maja 1982 roku, dokładnie rok po zamachu dokonanym właśnie w rocznicę pierwszego z objawień fatimskich, rozmawiał z siostrą Łucją o spisanym przez nią objawieniu. Wspólnie zadecydowali, aby nie ujawniać jego treści. „Mogłaby ona zostać źle zrozumiana" - wyjaśniła później zakonnica kardynałowi Oddi. Zarówno Jan Paweł II, jak prefekt Kongregacji Nauki Wiary za czasów jego pontyfikatu, kardynał Joseph Ratzinger, wspominali kilkakrotnie o trzeciej tajemnicy. Strażnik czystości nauki Kościoła, będący uosobieniem niemieckiej systematyczności i precyzji, zaprzeczał pogłoskom, jakoby w zapiskach siostry Łucji mowa była o bliskim końcu świata. Przed wyjazdem Jana Pawła II do Fatimy Ratzinger zapowiedział jednak, że „można oczekiwać niespodzianki". Podsyciło to gorączkę środków przekazu. Zwłaszcza prasa włoska pisała o ogłoszeniu trzeciej tajemnicy fatimskiej jako o rzeczy przesądzonej. Pod tą presją znajdował się niewątpliwie także sam Papież i jego najbliżsi współpracownicy. W homilii podczas uroczystości beatyfikacyjnej Hiacynty i Franciszka Marto w Fatimie Jan Paweł II nie wspomniał jednak o tej sprawie. Ukazywał natomiast młodziutkich wizjonerów - pierwsze dzieci, które zostały wyniesione na ołtarze Kościoła katolickiego bez stwierdzenia ich męczeńskiej śmierci - jako wzory życia chrześcijańskiego. Podkreślał zbieżność ich wypowiedzi z nauką Kościoła. Wspominając uroczystość ku czci męczenników XX wieku, którą celebrował w niedzielę 7 maja w rzymskim Koloseum, powiedział: „Tutaj, w Fatimie, gdzie zostały zapowiedziane te czasy udręki i gdzie Madonna prosiła o modlitwę o ich skrócenie, chcę jeszcze raz wyrazić wdzięczność niebiosom za siłę świadectwa, która wyraziła się w ich życiu. Chcę raz jeszcze uczcić dobroć Boga dla mnie, kiedy 13 maja 1981 roku zostałem ocalony od śmierci". Po zakończeniu beatyfikacji zabrał jednak głos watykański sekretarz stanu, kardynał Angelo Sodano: „Najwyższy Kapłan polecił przekazać wam wiadomość. Jak wiadomo, powodem jego przybycia do Fatimy jest beatyfikacja dwojga pastuszków. Chce on jednak nadać swojej pielgrzymce także walor ponowionego gestu wdzięczności dla Madonny za okazaną mu opiekę w czasie całego pontyfikatu. Ta opieka wydaje się dotyczyć także tak zwanej trzeciej części tajemnicy fatimskiej. Tekst ten stanowi proroczą wizję porównywalną z tymi, jakie znajdujemy w Piśmie Świętym. Nie opisują one szczegółów przyszłych wydarzeń z fotograficzną dokładnością, ale syntetyzują i kondensują bez podawania dokładnej chronologii i czasu trwania wydarzeń. W konsekwencji klucz do lektury tekstu może być wyłącznie symboliczny"135. Wizja fatimska dotyczy przede wszystkim walki systemów ateistycznych i opisuje bezgraniczne cierpienia świadków wiary w ostatnim stuleciu drugiego tysiąclecia. To niekończąca się Droga Krzyżowa, którą prowadzili papieże XX wieku. W interpretacji pastuszków, interpretacji potwierdzonej także przez siostrę Łucję, „biskup odziany na biało", który modli się za wszystkich wiernych, to Papież. Po zamachu z 13 maja 1981 roku dla Jego Świątobliwości było jasne, że "matczyna dłoń kierowała torem pocisku", pozwalając "umierającemu papieżowi" zatrzymać się "na progu śmierci". Podczas pobytu w Rzymie ówczesnego biskupa diecezji Leiria-Fatima Papież dał mu kulę, która pozostała w samochodzie po zamachu, abv przechował ją w sanktuarium. Z inicjatywy biskupa kuła została umieszczona w koronie figury Madonny Fatimskiej. Następujące później wydarzenia roku 1989 doprowadziły, za równo w Związku Radzieckim, jak w licznych krajach Europy Wschodniej do upadku reżimu komunistycznego, który narzucał ateizm. Także za to Najwyższy Kapłan dziękował z głębi serca Naj świętszej Dziewicy. "Jednakże w innych częściach świata ataki przeciwko Kościo łowi i chrześcijanom, z ciężarem niesionych przez nie cierpień, nie skończyły się. Nawet jeśli sprawy, do których odnosi się trzecia część tajemnicy fatimskiej, zdają się należeć do przeszłości, wezwa nie Madonny do nawrócenia i pokuty, wyrażone na początku wieku, zachowuje aktualność" - mówił kardynał Sodano w ciszy, która zapadła nad liczącą około 600 tysięcy rzeszą wiernych przed fatimskim sanktuarium. Watykański sekretarz stanu zapowiedział, że pełny tekst przepowiedni zostanie opublikowany z odpowiednim komentarzem Kongregacji Nauki Wiary. Sensacyjna wiadomość całkiem zmieniła wymowę dziennikar skich relacji, które częściowo zostały iuż przygotowane, a nawet przekazane w czasie trwania fatimskiej uroczystości. Rzecznik Wa tykanu Joaquin Navarro-Valls powiedział w rozmowie z nami, że obraz "odzianego na biało biskupa", który pada pod kulami, w "oczywisty sposób" odnosi się do Jana Pawła II136. Wcześniej znana była treść tylko dwóch tajemnic spośród trzech, które Matka Boska w 1917 roku przekazała trójce pastuszków z Fatimy. Pierwszą była wizja piekła: "Pani nasza pokazała nam morze ognia, które wydawało znajdo wać się w głębi ziemi, widzieliśmy w tym morzu demony i dusze, jakby były przezroczystymi czartami łub brunatnymi żarzącymi się węgielkami w ludzkiej postaci (...). Następnie podnieśliśmy oczy ku naszej Pani, która nam powie działa z dobrocią i ze smutkiem: Widzieliście piekło, dokąd idą du sze biednych grzeszników. Aby ich ratować, Bóg chce ustanowić na świecie nabożeństwo do mego Niepokalanego Serca. Jeśli się zrobi to, co ja wam mówię, wiele dusz zostanie uratowanych, nastanie pokój na świecie. Wojna się skończy. Ale jeżeli nie przestanie się obrażać Boga, to za pontyfikatu Piusa XI rozpocznie się druga, gorsza. Kiedy ujrzycie noc oświetloną przez nieznane światło, wiedzcie, że to jest wielki znak, który wam Bóg daje, że ukarze świat za jego zbrodnie przez wojnę, głód i prześladowania Kościoła. Żeby temu zapobiec, przyjdę, by zażądać poświęcenia Rosji memu Niepokalanemu Sercu i ofiarowania Komunii świętej w pierwsze soboty na zadośćuczynienie. Jeżeli ludzie me życzenia spełnią, Rosja nawróci się i zapanuje pokój. Sprawiedliwi będą męczeni, wiele narodów zostanie zniszczonych, na koniec zatriumfuje moje Niepokalane Serce. Ojciec Święty poświęci mi Rosję, która nawróci się, a dla świata nastanie okres pokoju". Druga tajemnica dotyczyła ustanowienia nabożeństwa do Niepokalanego Serca Maryi. Ukazując się w Fatimie, Matka Boża wskazała na swe Niepokalane Serce jako na pewną drogę ocalenia i uniknięcia zapowiedzianej kary. Treść trzeciej tajemnicy Łucja Santos spisała w 1944 roku. Decyzja o ujawnieniu treści trzeciej tajemnicy fatimskiej była słuszna, ponieważ uspokaja opinię publiczną, kładąc kres obawom, iż świat czeka apokalipsa. Taka opinia przewija się przez większość komentarzy. Arcybiskup Józef Zyciński podkreślił na przykład, że dotychczasowe milczenie Stolicy Apostolskiej wynikało z obawy, by nie wywoływać lęku i grozy, a przerwanie go przeciwdziała niezdrowej sensacji. „Jestem przekonany, że utnie to pogoń za sensacją, za to uwrażliwi na ten głęboki wymiar historii, w którym Bóg realizuje swoje plany mimo rozlewanej krwi i mimo cierpień - mówił metropolita lubelski. - Historia Kościoła to ciąg wydarzeń nadprzyrodzonych. Prawda ta jest często odsuwana na drugi plan, także w środowiskach katolickich i protestanckich, które starają się dostosować religię do skrajnie racjonalistycznego obrazu świata"137. Dar prorokowania bywa udziałem świętych, poetów (znany jest wiersz Słowackiego o słowiańskim papieżu), a także osób pozbawionych zarówno świętości, jak i talentu poetyckiego. Dlatego Kościół jest bardzo ostrożny wobec tak zwanych objawień prywatnych. Podkreśla, że całość Objawienia obowiązującego wszystkich wiernych została dana z chwilą spisania ostatniej karty Pisma Świętego. Objawienia przekazane świętym i błogosławionym, jak Fau-stynie Kowalskiej czy pastuszkom z Fatimy, mogą zostać uznane, jeśli są zgodne z tym depozytem wiary. Kardynał Sodano porównał tajemnicę fatimską do tych stron Pisma Świętego, które nie ukazują chronologii i czasu trwania przyszłych wydarzeń, ale stanowią ich syntezę. Inna sprawa, że nawet mały fragment, który już w Fatimie poznaliśmy, uderza dosłownością obrazu - nie tylko jako zapowiedź zamachu, ale także wielkich prześladowań religijnych w XX wieku. Na ostateczne wyjaśnienie trzeba było jednak poczekać jeszcze przez półtora miesiąca. Ogłoszenie przez Kościół katolicki trzeciej części tajemnicy fatimskiej odbyło się w sposób, który całkowicie zrywał z wszelkimi sekretami. Konferencja prefekta Kongregacji Nauki Wiary, kardynała Josepha Ratzingera, w watykańskim biurze prasowym 26 czerwca 2000 roku transmitowana była do kilkudziesięciu krajów, w tym do Polski. „Każdy, kto czyta z uwagą ten tekst, prawdopodobnie będzie rozczarowany lub zdumiony po wszystkich spekulacjach, jakie czyniono na ten temat" - powiedział kardynał Ratzinger. Razem z teologicznym komentarzem otrzymaliśmy fotokopię oryginalnego tekstu zapisków, jakie siostra Łucja Santos sporządziła na polecenie swojego biskupa w roku 1944. Nie ma w nich przepowiedni przyszłych wydarzeń, jest wizja odzianego na biało biskupa - trójka dzieci z Fatimy widziała w nim papieża - z bólem i troską wspinającego się wśród ruin i ciał męczenników, aby znaleźć tam śmierć. Wizja ukazuje Ojca Świętego prowadzącego na stromą górę procesję biskupów, księży, zakonników i zakonnic. „Przygnieciony bólem i troską, modlił się on za dusze zmarłych, których spotykał na swojej drodze; na szczycie, upadając na kolana u stóp wielkiego krzyża, został zabity przez grupę żołnierzy, którzy oddali do niego liczne strzały z broni palnej i z łuków. Równocześnie giną jedni po drugich biskupi, księża, zakonnicy i zakonnice, a także liczne osoby świeckie różnych klas i pozycji społecznych". Kardynał Ratzinger przedstawił dosyć obszerny komentarz teologiczny do objawień fatimskich. Podkreślił, że miały one charakter „wizji wewnętrznych". Matka Boża istotnie ukazywała się trójce portugalskich pastuszków. Dokonywało się to jednak za pośrednictwem psychiki tych dzieci. Przekazane przez nie wizje miały charakter syntezy wydarzeń historycznych wieku dwudziestego - z największymi w historii prześladowaniami chrześcijan i zamachem na Pa pieża. Dopuszczalne są jednak także inne interpretacje, ale - jak przypomniał kardynał Ratzinger - objawienia prywatne nie nale żą do depozytu wiary. Decyzję o publikacji tajemnicy fatimskiej podjął sam Jan Paweł II. Tekst zapisków siostry Łucji przeczytał on w szpitalu, po zamachu na jego życie na placu św, Piotra Tymczasem przedstawianie ich tak, jakby chodziło o zapowiedź końca świata - godzinna bezpośrednia transmisja do 40 krajów! - musiało sprawiać wrażenie, że podano bezdyskusyjne prawdy do wierze nia138, Jest jednak oczywiste, że dzieje męczenników XX wieku, ofiary największych w dziejach prześladowań religijnych, równie bezpre cedensowy zamach na Papieża i objawienia fatimskie stanowiły dla Jana Pawła II część tej samej walki dobra ze złem, która rozegrała się w ostatnim stuleciu drugiego tysiąclecia ery chrześcijańskiej. Obrazy zamachu i jego następstw stały się swego rodzaju współ czesnymi ikonami. Są nimi zdjęcia i kadry telewizyjne rannego Pa pieża w samochodzie, rekonwalescenta na szpitalnym łóżku po likliniki Gemelli, a później rozmawiającego z zamachowcem. 27 grudnia 1983 roku papież Jan Paweł II spotkał się z Mehmetem Ali Agcą w jego celi w rzymskim wwiezieniu Rebibbia. "Może które goś dnia Pan Bóg da ci łaskę" - z takimi słowami zwrócił się do tu reckiego terrorysty, który prosił go w^tedy o darowanie winy. Pa pież przebaczył mu, ale nigdy nie wystąpił z oficjalnym wnioskiem o ułaskawienie, pozostawiając sprawę władzom włoskim. O wsta wiennictwo błagała Ojca Świętego między innymi matka Agcy, kie dy została przyjęta na specjalnej audiencji. Sam Ali Agca wielo krotnie prosił o łaskę. Kiedy zaś ujawniono, że jedno z proroctwfatimskich dotyczyło zamachu, terrorysta oświadczył, że powinien być uwolniony, gdyż pełnił funkcję narzędzia w ręku Boga. Mehmet Ali Agca został ułaskawiony przez prezydenta Republi ki Włoskiej Carla Azeglio Ciampiego dokładnie w miesiąc po wizy cie Papieża w Portugalii, 13 czerwca 2000 roku. Watykan wyraził z tego powodu "zadowolenie". "Stolica Apostolska z radością przyjęła wiadomość o akcie łaski" - oświadczył rzecznik Watykanu Joaquin Navarro-Valls. Wiadomość o ułaskawieniu przekazała obrończyni skazanego na dożywocie Turka Marina Magistrelli. Jej klient nie wyszedł jednak na wolność, tylko został przekazany władzom tureckim, aby mógł odbyć karę za przestępstwa popełnione w ojczyźnie, między innymi za zabójstwo znanego dziennikarza Abdiego Ipekci, redaktora naczelnego dziennika „Milliyet". Agca, aresztowany bezpośrednio po zamachu na placu św. Piotra, najpierw zeznał, że działał sam, potem mówił o swoich powiązaniach z tajnymi służbami komunistycznej Bułgarii, by później wycofać i tę wersję. Powtarzał ten manewr od kilkunastu lat, między innymi w książce La mia uerita139 (Moja prawda) napisanej wspólnie z włoską dziennikarką Anną Marią Turi. W dwudziestą rocznicę zamachu opublikowałem w warszawskiej „Rzeczpospolitej" reportaż o Ferdinando Imposimato, jednym z prokuratorów, którzy prowadzili śledztwo w tej sprawie. Po dymisji z szeregów wymiaru sprawiedliwości, już jako parlamentarzysta i członek komisji parlamentarnej badającej niewyjaśnione akty terroryzmu, a później jeszcze jako osoba całkowicie prywatna, kontynuował to dochodzenie. Ujawniło ono nowe poszlaki wskazujące na udział tajnych służb Bułgarii w przygotowywaniu zamachu, a także na podejmowane przez nie - przy udziale STASI, analogicznej organizacji NRD - próby matactw, mających na celu ukrycie prawdy o tej zbrodni. Sam Ali Agca złożył na jego ręce zeznanie, w którym wracał do „wersji bułgarskiej". Dokument ten Imposimato przekazał Janowi Pawłowi II, otrzymując pisany w jego imieniu list, z życzeniami dalszego poszukiwania prawdy140. Podczas wizyty w Bułgarii Papież oświadczył jednak, że nigdy nie wierzył w winę Bułgarów. Jan Paweł II zresztą nie przywiązywał szczególnej wagi do wyjaśnienia sprawy spisku. Rozpatrywał bowiem zamach na zupełnie innej płaszczyźnie. „Pytałem w tym czasie Ojca Świętego, czy śledzi ten proces? - wspominał w rozmowie ze mną kardynał Andrzej Maria Deskur. - Papież mi odpowiedział: «Po co? Przecież wiadomo, że to zrobił diabeł, a kim się posługiwał, jest mi zupełnie obojętne* 8. STRAŻE O ŚWICIE Ona jednak była tajną bronią Jana Pawła II: młodzież. Jej spotkania z Papieżem zawsze stanowiły szok dla postronnych obserwatorów. Widzieli oni setki tysięcy, a zdarza się, że miliony młodych, którzy gromadzili się, aby słuchać człowieka mocno już posuniętego w latach, który głosił im prawdy niepopularne, zasady rygorystycznej moralności katolickiej z dawnych czasów. Czego szukali? Jakie było religijne, psychologiczne, socjologiczne, a nawet polityczne znaczenie tych zgromadzeń? Tradycje Światowych Dni Młodzieży sięgają 1984 roku. Dwa pierwsze odbyły się w Niedziele Palmowe w 1984 i 1985 roku w Rzymie. Potem organizowano także uroczyste obchody z udziałem Papieża w Buenos Aires i Santiago de Compostela. Ustalił się zwyczaj, że spotkania takie odbywają się na przemian w Wiecznym Mieście i w jednej ze stolic świata. W sierpniu 1991 roku Światowy Dzień Młodzieży po raz pierwszy miał miejsce w kraju, który niedawno wyzwolił się z komunizmu. Do Częstochowy pod Jasną Górę przybyło ponad półtora miliona osób, wśród nich - uwaga -40 tysięcy z Białorusi, 30 tysięcy z krajów bałtyckich, kilkusetosobowa grupa z Rosji, a nawet oddział 200 żołnierzy Armii Czerwonej. Świeżo mianowany biskup polowy Wojska Polskiego Sławoj Leszek Głodź zaprosił bowiem reprezentacje sił zbrojnych z 19 krajów, do niedawna należących do nieprzyjacielskich obozów. To można było jeszcze zrozumieć, że młodzież, która kilkanaście lat temu pozostawała w nudnym więzieniu „realnego socjalizmu", szukała czegoś nowego, nieznanego. Wielu młodych pielgrzymujących pod Jasną Górę spoza granicy byłego ZSRR z trudem potrafiło się przeżegnać. Dwa lata później było jednak Denver, USA. Zupełnie inny kontekst kulturowy i polityczny; efekt natomiast bardzo podobny. W styczniu 1995 roku Światowy Dzień Młodzieży w Manili stał się największym prawdopodobnie zgromadzeniem religijnym, a może nie tylko religijnym, w historii - 4 czy nawet 5 milionów osób. Powie ktoś, że była to młodzież z zapadłej prowincji świata, łączącego w unikalny sposób tradycję katolicką z azjatycką tożsamością. Za kolejne dwa lata - Paryż 1997. Sytuacja podobna jak w przypadku spotkania w Denver: kwaśne przyjęcie ze strony lewicowych i liberalnych mediów, z fałszywą troską wyrażających obawy o niską frekwencję. Niepotrzebnie. Milion dwieście tysięcy młodych przyjęło Jana Pawła II z entuzjazmem nie mniejszym niż ich rówieśnicy na Filipinach. Doprawdy trudno jest poddać ten fenomen racjonalnej analizie. Pisze się więc o „katolickim Woodstock", przypominając tamten legendarny koncert gwiazd muzyki młodzieżowej z końca lat sześćdziesiątych w USA, a także dziesiątki naśladujących go imprez w różnych krajach świata. Młodzież drugiej połowy XX wieku polubiła takie wielkie zgromadzenia. Jest to jeszcze jeden sposób manifestowania sprzeciwu wobec zastałego świata. W imię czego? Ano, w imię niepraktycznych ideałów. Także w imię miłości. Młodzież z amerykańskiego Woodstock manifestowała to, tarzając się nago w błocie. Styl zgromadzeń religijnych jest rzecz jasna inny, ale tęsknota za idealizmem jest podobna, chociaż manifestuje się w skrajnie odmienny sposób. Dodajmy do tego jeszcze osobisty urok Jana Pawła II. Widziałem dziesiątki spotkań Papieża z młodzieżą od Meksyku po Indie, od Libanu po Holandię. Na pewno działał na nich jego charyzmat i spontaniczność, której nie można nabyć. Podobno próbował się jej nauczyć Paweł VI. Nakładał, jak później jego następca, robotniczy kask ochronny, a także inne egzotyczne nakrycia głowy. Efekt był mizerny. Papież, niewątpliwie wybitny intelektualista i człowiek osobistej świętości, pozostawał dyplomatą Kurii Rzymskiej, przebranym w nieodpowiednie nakrycie głowy. Pamiętam spotkanie Jana Pawła II z młodymi Szwajcarami w sanktuarium maryjnym Einsiedeln, założonym jeszcze w X wieku, ale później wielokrotnie przebudowywanym, największym klasztornym kompleksie Europy, obecnie mocno opustoszałym. Odbywało się na jednym z obszernych dziedzińców. Trzeba wiedzieć, jak sztywni są na ogół Szwajcarzy, jak w gruncie rzeczy nudne jest tam codzienne życie, by docenić luz, który zapanował nagle w Einsiedeln. Bardzo często odnosiłem wrażenie, że nawet Kościół pozostaje wobec tego fenomenu bezradny. Pochopnie uznaje powodzenie papieskich zgromadzeń za dowód swojej siły. Stara się kontynuować ten styl, łącząc uroczystości religijne z występami gwiazd muzyki rozrywkowej, nawróconymi i niekoniecznie nawróconymi. Nie za- 309 wsze przynosi to zamierzony efekt. Dla przykładu próbą generalną Światowych Dni Młodzieży w ramach Wielkiego Jubileuszu miało być spotkanie zorganizowane w tym samym miejscu - tj. na błoniach miasteczka uniwersyteckiego Tor Yergata pod Rzymem 1 maja 2000 roku. Wbrew początkowym zapowiedziom liczba uczestników mszy odprawianej przez Jana Pawła II nie przekroczyła 100 tysięcy, nieco więcej ludzi przyciągnął wieczorny koncert, w którym uczestniczył również Ojciec Święty. W sierpniu miało przybyć kilkanaście razy więcej osób. Skierowanie tej wielkiej liczby ludzi do Tor Yergata i ewakuowanie ich z tego miejsca stanowiło imponujące przedsięwzięcie logistyczne, chociaż Polakom, pamiętającym jeszcze większe zgromadzenia podczas wizyt papieskich w naszym kraju, doprawdy trudno było zaimponować wielkimi liczbami. W przeddzień Światowych Dni Młodzieży odwiedziliśmy Tor Yergata z kamerą. Przygotowane dla młodzieży sektory miały powierzchnię 350 hektarów. W centrum wznosiła się już imponująca rzeźba przedstawiająca Chrystusa w momencie zmartwychwstania. Jej autorem był Stefano Pierotti, 36-letni artysta włoski. To właśnie ten wizerunek miał skupiać, w nocy z 19 na 20 sierpnia, uwagę uczestników spotkania modlitewnego. Setki tysięcy młodych ludzi z całego świata zaczęły przybywać do Rzymu przed Ferragosto. „Ferie sierpniowe" obchodzi się tutaj w połowie tego miesiąca już od czasów cezarów. W tych dniach Wieczne Miasto pustoszeje. Według starego przysłowia za dnia na ulicy spotykało się w tym czasie tylko psy i Anglików. Potem tę ostatnią kategorię rozszerzono o Amerykanów, Japończyków, a ostatnio także Polaków. W Roku Jubileuszowym jednak, mimo żaru sierpniowego słońca, rzymską ulicę zdominowała młodzież. Odróżniała się ona nie tylko dzięki kolorowym plakietkom, chustkom i kapeluszom. Całym swoim zachowaniem i strojem uczestnicy Światowych Dni Młodzieży manifestowali obojętność wobec mód i konsumpcyjnych zachowań. Organizacja przyjęcia młodych pielgrzymów była bardzo dobra. Czuwało nad nimi 25 tysięcy ochotników z 40 krajów, między innymi z Polski. Szczególną opieką otoczono pięciotysięczną grupę inwalidów i niepełnosprawnych. Plakietka uczestnika upoważniała między innymi do darmowych przejazdów środkami komunikacji miejskiej. Większość przybyszów płaciło za swoje utrzymanie (noclegi i trzy posiłki dziennie), jednak osoby w trudnych warunkach materialnych mogły liczyć na gratisowe przyjęcie. Posiłki wydawało 350 polowych restauracji, rozmieszczonych w różnych punktach Rzymu. Imponujące rozmiary miała jednak przede wszystkim dystrybucja strawy duchowej. W 160 miejscach spotkań homilie w 32 językach głosiło 323 biskupów. Zrezygnowano natomiast z „dopingu", jaki stanowią występy popularnych gwiazd muzyki popularnej. Mimo obecności w Rzymie takich między innymi sław, jak Miriam Makeba i Jose Carreras, na placu św. Piotra 15 sierpnia oraz kilka dni później w Tor Yergata - 19 i 20 sierpnia, występowały tylko młodzieżowe zespoły folkowe. „To dobrze, że Kościół jest młody" - powiedział Jan Paweł II w niedzielę 13 sierpnia do wiernych, którzy razem z nim odmawiali modlitwę Anioł Pański na dziedzińcu letniego pałacu Castel Gandolfo. Przeważali wśród nich uczestnicy Światowych Dni Młodzieży. Piętnastu z nich, reprezentujących pięć kontynentów, Papież gościł w swoich apartamentach. Atmosferę tego wielkiego spotkania czuło się już od kilku dni w całym Rzymie. Polacy stanowili jedną z najliczniejszych grup narodowych: 25 tysięcy rozmieszczono w diecezjach wokół Rzymu; w ciągu najbliższych dni ich liczba miała się podwoić. Rodaków nie brakowało oczywiście na dziedzińcu ulubionej letniej rezydencji Papieża. „Niech wam wszystkim..." - powiedział po polsku Ojciec Święty, słysząc znajome pieśni. Nie dano mu jednak dokończyć, bo zaraz odezwał się jeden z obecnych tego dnia chórów akademickich z kraju: „Plurimos annos, plurimos annos, pluurimooos...". „To wy po łacinie umiecie? - zdziwił się Jan Paweł II. - Niech wam wszystkim Bóg błogosławi. Wam, a także pielgrzymom na Jasną Górę". Był tego dnia w świetnym humorze, wyraźnie cieszył się na czekające go spotkanie z młodzieżą. Ta mała scenka zdradza jeden z sekretów takich spotkań: spontaniczność pozwalającą natychmiast nawiązać bezpośredni kontakt. Doniosłym wydarzeniem religijnym dni poprzedzających było wystawienie na widok publiczny, po raz piąty w tym stuleciu, Całunu Turyńskiego, płótna, w które - jak głosi tradycja - zawinięte był ciało złożonego do grobu Chrystusa. Papież poświęcił Całunowi prawie całą katechezę, wspominając swoje spotkania z tą relikwią. „W Człowieku z Całunu nieskończona miłość Boża przemawia do serca każdego"142 - mówił, dodając, że jest to dobre wprowadzenie do Światowych Dni Młodzieży. Ich sens polega bowiem na spotkaniu z Chrystusem. Metropolita Turynu Severino Poletto podczas wizyty w Rosji zaprosił do nawiedzenia bezcennej relikwii prawosławnego patriarchę Moskwy i Wszechrusi Aleksego II oraz jego wikariusza Kiryła. „Wierzę w cud" - powiedział arcybiskup Poletto, zapytany podczas konferencji prasowej, czy przy tej okazji może dojść do spotkania głowy Cerkwi rosyjskiej z Papieżem i odblokowania dialogu katolicko-prawosławnego, który znalazł się w impasie. Niestety, także tym razem do spotkania na najwyższym szczeblu Kościoła rzymskiego i Cerkwi moskiewskiej nie doszło. „Od dzisiaj Rzym jest stolicą młodości" - oznajmił Jan Paweł II 15 sierpnia w południe. Wieczorem powitał na placu św. Jana na Lateranie włoskich uczestników Światowych Dni Młodzieży. Wypełnili oni w znacznej części rozległe błonia przed bazyliką, nazywaną matką wszystkich kościołów, która jako katedra biskupa Rzymu jest drugą pod względem rangi - po watykańskiej - świątynią Kościoła katolickiego. Było to miejsce tradycyjnych manifestacji komunistycznych. Jan Paweł II przejechał swoim „papamobi-le" między sektorami. Następnie powitali go wikariusz Rzymu, kardynał Camillo Ruini, oraz czwórka młodych ludzi. Odpowiadając im, Ojciec Święty powtórzył swój apel z dnia inauguracji pontyfikatu: „Otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi"143. Następnie udał się na plac św. Piotra, aby pozdrowić przybyszów z innych krajów. W Rzymie było ich już ponad pół miliona. Podwójne powitanie odbyło się z niezwykłym rozmachem, zarówno jeśli idzie o liczbę obecnych, jak i wysiłek Jana Pawła II, aby dotrzeć z nauczaniem do największej liczby słuchaczy w ich ojczystych językach. Następnie przejechał przez całe miasto do Watykanu. Również przed tą bazyliką tłumy młodzieży były większe, niż oczekiwano. Wypełniały nie tylko plac św. Piotra i przyległy plac Piusa XII, ale także całą Via delia Conciliazione, aż po Zamek św. Anioła. Może się tam pomieścić co najmniej ćwierć miliona osób. Papieskie przemówienie miało charakter bardzo osobistego świadectwa. Jan Pa weł II, mówiąc o formowaniu młodego chrześcijanina, wspominał parafię św. Stanisława Kostki na Dębnikach w Krakowie, gdzie otrzymał podstawy wiary chrześcijańskiej, a także pracę w fabryce podczas okupacji i swoje powołanie kapłańskie aż po dzień 16 października 1978 roku. W opustoszałym na czas Ferragosto Rzymie tym większe wraże nie sprawiała obecność na opuszczonych przez mieszkańców uli cach i placach setek tysięcy młodych ludzi ubranych w identyczne kapelusze i z błękitnymi torbami pielgrzyma u boku. Gazety pisały o nowej inwazji wojsk papieskich na Wieczne Miasto. Błyskawicz nie głos ulicy nazwał ich papa. girls and boys. Młodzież ze 160 krajów swym zachowaniem zdecydowanie pozytywnie różniła się od rówieśników, którzy nadają ton na stadionach i koncertach. Tak masowa manifestacja religijna wywołała jednak odruch sceptycyzmu, i to z najmniej oczekiwanej strony. Wątpliwościom dał na przykład wyraz czołowy pisarz katolicki Vittorio Messori, współautor głośnej książki-wywiadu z Janem Pawłem II Przekro czyć próg nadziei. Pisał o niebezpieczeństwach swoistego kultu jed nostki pod hasłem "John Paul II Superstar", przesadnej afirmacji młodości i fascynacji "oceanicznymi tłumami". Aprobata też przy szła z niespodziewanej strony. Z młodzieżą "spotyka się stary czło wiek, który słowa, nawet w swoim języku ojczystym, cedzi z tru dem, aby wypowiedzieć rzeczy, z których najnowocześniejsza i najbardziej uwspółcześniona liczy dwa tysiące lat" - napisał ne stor włoskich publicystów, 91-letni Indro Montanelli144. Manife stujący poglądy liberalne, ale z prawicowym odcieniem, podkreślał często, że ma trudności z wiarą religijną. Nie przeszkadzało to fa scynacji osobą Jana Pawła II. Przy okazji Dni Młodzieży Montanelli wyraził opinię, że stosunek młodych ludzi do Jana Pawła II to reak cja na bezkrytyczną w świecie pogoń za nowością. Niewątpliwie była to tylko część prawdy. Młodzież przybywa jąca do Rzymu szukała nie tylko tradycyjnych wartości, które znaj duje w nauczaniu papieskim. Szukała innego świata - tego na ziemi i tego poza nią. Obserwatorom Jubileuszu Młodych pozostaną w pamięci dwa obrazy: kolejki do polowych konfesjonałów w Circo Massimo, gdzie ponad dwa tysiące księży spotykało się z młodymi ludźmi przystępującymi do sakramentu pokuty i pojednania - rzecz, zdawałoby się, w zachodnim Kościele już prawie zarzucona - a także niekończąca się rzeka ludzka przekraczająca Drzwi Święte Bazyliki Watykańskiej w tempie 20 tysięcy osób na godzinę, aby uzyskać odpust zupełny. Kto nie zdążył wyspowiadać cię w Circo Massimo, szukał spowiednika jeszcze na progu świątyni. Uczestnicy Dni Młodzieży poważnie potraktowali Jubileusz jako czas nawrócenia i pojednania z Bogiem. „Rok Święty jest okazją, abyśmy wszyscy odnaleźli się jako bracia - mówił 16 sierpnia do naszej kamery młody Włoch - jesteśmy wszyscy synami jednego Ojca. Dla mnie to początek nowego świtu. Jest nas tylu z różnych narodów". „Jeżeli wszyscy przyjeżdżają z tak daleka, aby uzyskać nadzieję zbawienia, to widać mają tego pilną potrzebę - dodał spotkany w tej samej kolejce młody kapłan z Polski w skautowskim kapeluszu, ksiądz Arek Grabowski. - Myślę, że Kościół naprawdę się budzi". „To oczywiste, że nadzieja od Papieża dociera do wszystkich" -mówił równie młody ksiądz Jose Antonio Escobar Cano z Hiszpanii. „Nas z Kosowa jest blisko setka. Przyjechaliśmy po pokój - wyjaśniali młodzi Albańczycy pod czerwoną flagą z czarnym, dwugłowym orłem. - Pokój dla Kosowa, dla naszego narodu, dla naszych rodzin, dla całego świata". „Można się tu nauczyć dużo od ludzi z różnych stron świata i różnych kultur - dodawał Meksykanin. - Od nowych ludzi bierzemy nowe idee"145. Niektóre z tych wypowiedzi mogły się wydawać naiwne, zwłaszcza w ich politycznym kontekście. Wyrażały jednak tęsknotę: nie tylko za wiekuistym zbawieniem, ale za moralnym autorytetem, którego na przełomie tysiącleci świat potrzebował w coraz większym stopniu. Powaga przeżycia religijnego mieszała się często z zabawą. Upał był taki, że w kolejce po nadzieję zbawienia jako wybawienie przyjmowano wodę ze strażackich hydrantów, którymi co jakiś czas polewano tłum. W niektórych kościołach czuwania i adoracje Najświętszego Sakramentu trwały przez całą noc, ale na ulicach Rzymu kipiał w tym samym czasie prawdziwie młodzieżowy karnawał w środku lata. Nie brakowało suchego prowiantu. Wytrzymało też wiecznie oblężone zaplecze sanitarne. Przemieszczenie się tak wielkich rzesz ludzkich na piechotę wymagało długiego czasu. Gdy jedni od kilkunastu godzin oczekiwali w Tor Yergata, słuchając na przemian pobożnych rozważań i występów zespołów młodzieżowych, inni dopiero opuszczali centrum Rzymu. Dwustuosobową grupę przyjął w pałacu na Kwirynale prezydent republiki Włoskiej Carlo Azeglio Ciampi. „Podbiliście Rzym, który jest z tego dumny" - powiedział powszechnie lubiany szef państwa. Papieski helikopter nadleciał nad morze głów, ciągle zasilane przez długie szeregi nowo przybyłych, kiedy palące słońce zaczęło się już zbliżać do horyzontu. W jednej chwili dwumilionowy, trochę niesforny tłum stał się wspólnotą. Wszyscy czekali tylko na tę jedną postać w białej sutannie. Chcieli usłyszeć, co to znaczy wierzyć w Boga. Podczas nocnego czuwania w Tor Yergata Jan Paweł II był tak samo spontaniczny, jak dwa i pół miliona jego młodych przyjaciół: „Z kim poprzestajesz, takim się stajesz" - powiedział w pewnej chwili po polsku. Starał się też dyrygować chóralnym śpiewem. W pewnym momencie z tłumu wyrwał się jakiś chłopak i nim zaniepokojona obstawa zdążyła interweniować, ukląkł przy tronie papieskim. Nieodstępny biskup Dziwisz powstrzymał spóźnioną pogoń gestem ręki. Zwierzenia opowiedziane w ciągu tej minuty, która patrzącym wydała się bardzo długa, pozostaną tajemnicą Jana Pawła i jego nieznanego penitenta. Gliniane świeczniki, uformowane na wzór starożytnych lampek oliwnych, stanowiły wyposażenie wszystkich uczestników. Kiedy zapłonęły, Papież powiedział młodym, aby nieśli na cały świat światło Chrystusa. Mieli spędzić tę noc, niektórzy nawet już drugą, pod gołym niebem. Przypomniał im więc owego stróża nocnego z Księgi Izajasza (Iz 21, 11-12), który obwieszczając nadejście poranka, wzywa do nawrócenia: „Drodzy przyjaciele! Widzę w was «stróżów poranka» o świcie tego trzeciego tysiąclecia. W pierwszej połowie gasnącego teraz wieku młodzi tacy jak wy zwoływani byli na tłumne zgromadzenia, by uczyć się nienawiści. Wysyłano ich, by walczyli jedni przeciw drugim. Różne zeświecczone mesjanizmy, które usiłowały zastąpić nadzieję chrześcijańską, okazały się potem prawdziwym piekłem. Dziś przybyliście tutaj, by potwierdzić, że w nowym stuleciu nie dacie się użyć jako narzędzia przemocy i zniszczenia; bronić będziecie pokoju, płacąc za to własnym życiem, jeśli będzie trzeba. Nie pogódźcie się ze światem, w którym inne istoty ludzkie umierają z głodu, pozostają analfabetami, nie mają pracy"147. Określenie sentinelle del mattino (stróże poranka) zrobiło błyskawiczną karierę. To bardzo ważny cytat. Bez niego trudno zrozumieć, dlaczego tak wielu młodych Włochów z organizacji i ruchów katolickich - to oni przecież byli przytłaczającą większością na błoniach Tor Yergata - odnalazło się w szeregach przeciwników globalizacji i protestowało przeciwko przygotowaniom do drugiej wojny w Zatoce Perskiej. Rankiem, kiedy biały helikopter, a potem oszklony „papamobile" pojawiły się ponownie, entuzjazm nie był mniejszy niż poprzedniego wieczora. Ojciec Święty w otoczeniu grupy młodych przeszedł przez symboliczną bramę, jeszcze jedną podczas tego Jubileuszu. W homilii Jan Paweł II wspominał drogę Światowych Dni Młodzieży, jeden z najważniejszych wątków jego pontyfikatu: „Dziękuję Bogu za tylu młodych, których objęły one w ciągu tych szesnastu lat! Są to młodzi, którzy teraz, stawszy się dorosłymi, nadal żyją wiarą tam, gdzie mieszkają i pracują. Jestem pewny, że również wy, drodzy przyjaciele, dorównacie tym, którzy was poprzedzili. Będziecie głosili Chrystusa w nowym tysiącleciu. Powracając do domu, nie ulegajcie rozproszeniu. Potwierdzajcie i pogłębiajcie waszą przynależność do wspólnoty chrześcijańskiej, w skład której wchodzicie. Z Rzymu, z miasta Piotra i Pawła, papież towarzyszy Warn miłością i - parafrazując wyrażenie z listu św. Katarzyny ze Sieny - mówi Warn: «Jeśli będziecie tym, czym macie być, zapalicie cały świat!»"148. W jakiś genialny sposób stary Papież zaczął nadawać na fali, którą bezbłędnie odbierali jego młodsi o kilkadziesiąt lat słuchacze. Ich naturalnej potrzebie buntu pokazał inną jego drogę. Homilię zakończyła polska, dawna modlitwa do Jezusa, częściowo przez Papieża odśpiewana: „Panie przedwieczny, stworzyłeś wszystko dla imienia swego Pokarm i napój dałeś ludziom na pożywienie"149. „Przede wszystkim wywożę dużo nadziei, takiej pewności, że właściwie nie ma innej drogi, jak Chrystus" - powiedziała mi dziewczyna z polskiej grupy. Tego właśnie życzył im Jan Paweł II: „Pozdrawiam młodych pielgrzymów z Polski i z innych krajów świata. Proszę Pana Boga, ażeby to jubileuszowe spotkanie owocowało w waszym codziennym życiu. Trwajcie w jedności z Chrystusem i z braćmi. Zanieście waszym rówieśnikom pokój i radość tych rzymskich dni"150. Na te słowa nad tłumem podniósł się ogromny transparent pisany czerwonymi literami „solidarycy" na białym tle: „Gdańsk z Jezusem". Nieprzeliczone rzesze, palące słońce, tumany pustynnego kurzu -wszystko to stwarzało nastrój prawdziwie biblijny. Po odjeździe Papieża pielgrzymi rozchodzili się jeszcze przez dobrych kilka godzin. Światowe Dni Młodzieży były najbardziej spektakularnym wydarzeniem Roku Świętego. Z ich perspektywy widać wyraźnie, że miał być on nie zamknięciem stulecia czy nawet tysiąclecia, ale otwarciem nowej epoki w życiu wiecznie młodego Kościoła. 9. JESIEŃ JUBILEUSZU Włosi mają określenie, które szczególnie dobrze pasuje do nauczania Jana Pawła II: pensiero forte (silna myśl). Chodzi o wysoko postawioną poprzeczkę wymagań moralnych, jasne opowiedzenie się za wartościami. Tego właśnie oczekiwała młodzież zgromadzona na wielkim spotkaniu jubileuszowym w Tor Yergata pod Rzymem. Papież nie zawiódł wpatrzonych w niego papa girls and boys. Oddziaływanie było jednak obustronne. Wybuch masowego entuzjazmu młodzieży w Rzymie Roku Świętego uskrzydlił - podobnie jak siedem lat wcześniej w Denver, a pięć lat temu Manili - wizję Kościoła, którą od ponad dwóch dekad realizował Jan Paweł II. Był to katolicyzm masowy, a zarazem konsekwentny i spójny wewnętrznie. Taki, który słabości współczesnej cywilizacji zachodniej przeciwstawił duchową siłę. Młodzi nie oczekiwali dostosowania się do dominujących nurtów kultury zachodniej, do mód narzucanych przez wszechobecne środki przekazu. Chcieli się im przeciwstawić, a Kościół odpowiedział na to zapotrzebowanie. -**• „Jeśli polityk chce się określić jako katolik, powinien spojrzeć na siebie samego, zastanowić się, jak bardzo jest konsekwentny w swoim życiu prywatnym" - powiedział kardynał Alfonso Lopez Trujillo, prezentując program Jubileuszu Rodzin, który odbył się 15 października 2000 roku. Kolumbijski purpurat, jeden z najbliższych współpracowników Jana Pawła II, powtórzył też bardziej już oczywiste stwierdzenie, że katoliccy politycy nie mogą być zwolennikami legalizacji aborcji. Inny kardynał, arcybiskup Bolonii Giacomo Biffi, już po raz drugi wyraził publicznie opinię, że Włochy powinny selekcjonować imigrantów według kryteriów wyznaniowych. Katolicyzm jest bowiem podstawą włoskiej tożsamości narodowej, dla której zagrożenie stanowi masowy napływ i naturalizacja muzułmanów. Sygnały tego rodzaju były w ciągu pierwszych tygodni jesieni coraz częstsze. Minąwszy półmetek obchodów Wielkiego Jubileuszu, Stolica Apostolska wyraźnie usztywniła linię. Pozostawało oczywiście kwestią dyskusyjną, w jakim stopniu entuzjazm młodzieży dla charyzmatycznej postaci Jana Pawła II przekłada się na postawy religijne, te zaś na wybory polityczne, ale tego potencjału walczące o władzę obozy nie mogły lekceważyć. Kampania przed wyborami parlamentarnymi we Włoszech na wiosnę 2001 roku zapowiadała się nie tylko jako długa, ale także bardzo trudna. Zwłaszcza dla centrolewicy, podzielonej na postkomunistów, katolickich ludowców i grupki socjalistyczne oraz demokratyczno-liberalne. Centroprawicowy obóz Silvio Berlusco-niego był daleko bardziej zwarty, dysponował niebagatelnymi środkami materialnymi, odnowił też sojusz z separatystyczną Ligą Północną. Po tej stronie politycznej barykady także znalazły się spore odłamy dawnej chadecji - Centrum Chrześcijańsko-Demo-kratyczne (CCD) i Zjednoczeni Chrześcijańscy Demokraci (CDU). Partia Berlusconiego „Forza Italia" należy do Europejskiej Partii Ludowej, również pretendując do spadku po chadekach. W takiej sytuacji antyklerykalizm, stanowiący istotny składnik włoskiej tradycji politycznej ostatnich dwustu lat, stał się w obydwu przeciwstawnych obozach politycznych postawą wstydliwą. Jedynie na łamach prasy pojawiają się poglądy, że silna presja, by wprowadzić prawny zakaz eksperymentów na embrionach ludzkich, a nawet sztucznego zapłodnienia, jest sprzeczna z zasadą rozdziału Kościoła od państwa (w wersji włoskiej „wolny Kościół w wolnym państwie"). Politycy dyplomatycznie milczeli. Z pewnym wyjątkiem na prawicy. Grupa działaczy tego obozu -z szeregów „Forza Italia", a także dawnych partii socjalistycznej, liberalnej i republikańskiej - próbowała bez powodzenia zorganizować w jego szeregach tak zwany Biegun Laicki, odwołujący się do wartości świeckich. Była to niewątpliwie reakcja na tendencje do instrumentalnego wykorzystywania Kościoła, ale także na jego nowy ekspansjonizm. Papież nie rozumował oczywiście kategoriami włoskiej czy jakiejkolwiek innej sceny politycznej. Myślał natomiast bez wątpienia o tym, w jakim stanie zostawi Nawę Piotrową swojemu następcy. Z tego punktu widzenia ważniejsza była wierność Prawdzie i Tradycji niż stosunki ze światem zewnętrznym. Na tym tle należy rozpatrywać dwa wydarzenia Wielkiego Jubileuszu, które miały znaczenie nie tyle polityczne, ile eklezjologiczne. Zaplanowano je oczywiście znacznie wcześniej, ale na tle milionowych tłumów manifestujących jedność z Papieżem nabrały zupełnie nowego znaczenia. 3 września odbyła się w Rzymie jednoczesna beatyfikacja dwóch papieży: Piusa IX oraz Jana XXIII. Pierwszy z nich, chociaż na samym początku pontyfikatu skupił nadzieje postępowych liberałów i demokratów, walczących o zjednoczenie Włoch, bardzo prędko stał się symbolem najbardziej konserwatywnych tendencji w łonie Kościoła. To jemu nasz Juliusz Słowacki przeciwstawiał „Słowiańskiego papieża" z głośnego wiersza, uznawanego przez wielu za profetyczną wizję pontyfikatu Jana Pawła II151. Wspominałem już, że to on na powrót kazał ustanowić w Rzymie getto (w połowie XIX wieku!) dla zatwardziałych wyznawców judaizmu, którzy nie wykazywali chęci do nawrócenia się na chrześcijaństwo. Żydzi mają z nim na pieńku także z innego powodu, gdyż kazał odebrać rodzicom wyznania mojżeszowego ich syna, potajemnie ochrzczonego przez służącą, wychowując go później na księdza. Przede wszystkim jednak niezwykle długi, bo trwający aż 32 lata - od 1846 do 1878 roku - pontyfikat Piusa IX przeszedł do historii w związku z Soborem Watykańskim I, na którym uchwalono dogmat nieomylności papieża, pozostający, także w XX wieku, jedną z głównych przeszkód ekumenicznego zbliżenia z prawosławnymi i protestantami, podobnie jak w odniesieniu do tych ostatnich jest nią dogmat o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny. Papież ten był także autorem głośnego załącznika do encykliki Quanta cura, zatytułowanego Syllabus, katalogu potępianych idei politycznych i społecznych, takich choćby jak rozdział Kościoła od państwa, które weszły na trwałe w krwiobieg cywilizacji współczesnej. Był wreszcie papież Mastai Ferretti, bo takie nosił nazwisko rodowe, nieugiętym obrońcą doczesnej władzy papieży, zlikwidowanej 20 września 1870 roku wraz ze zdobyciem Rzymu przez oddziały Królestwa Włoch. Razem z Piusem IX beatyfikowano człowieka, który w oczach świata stanowił jego przeciwieństwo. Jan XXIII przeszedł do historii jako „Dobry Papież". Podczas jego krótkiego (1958-1963) pontyfikatu otwarty został proces aggiornamento (uwspółcześnienia) Kościoła katolickiego. Jego kulminacją stał się zwołany przez tego papieża Sobór Watykański II, na którym dokonała się prawdziwa rewolucja, zarówno w dziedzinie teologii, jak stosunków ze światem zewnętrznym. „Dobry Papież" nie potępiał jego błędów, przeciwnie - to on pierwszy w encyklice Pacem in tenis tak wyraźnie powiedział, że dla ocalenia ludzkości przed wojenną zagładą możliwa jest współpraca nie tylko z chrześcijanami innych obrządków, czy wyznawcami innych religii, ale także z niewierzącymi. I wreszcie - last but not least - kwestia żydowska. Jan XXIII umożliwił teologiczny dialog z wyznawcami judaizmu, usuwając z liturgii Wielkiego Piątku złorzeczenia, obciążające jego wyznawców zbiorową odpowiedzialnością za śmierć Jezusa. Rzymianie i pielgrzymi z całej Italii oraz innych krajów uznali świętość „Dobrego Papieża" jeszcze przed oficjalnym tego potwierdzeniem przez Kościół. Jego grób w Grotach Watykańskich w podziemiach bazyliki był jedynym spośród sarkofagów pochowanych tam papieży, przed którym zawsze można było spotkać kogoś pogrążonego w modlitwie. Po umieszczeniu jego szczątków w bocznym ołtarzu opodal konfesji św. Piotra trwa tam nieustanna procesja wiernych. Od wewnątrz Kościół wygląda nieco inaczej niż w oczach świata. Przy okazji podwójnej beatyfikacji przypomniano, że Jan XXIII był wielkim czcicielem Piusa IX. Co chciał przekazać ich następca, wynosząc obydwu na ołtarze w momencie tak ważnym? W homilii podczas uroczystości beatyfikacyjnej nie wspomniał wcale o kontrowersjach i krytykach, jakie wzbudza współcześnie pontyfikat Piusa IX. Podkreślił tylko, że papież ten „objaśnił swoim autorytetem nauczycielskim niektóre dyskutowane wtedy kwestie, potwierdzając harmonię między wiarą a rozumem"152. Z jego dorobku przywołał jedynie dogmat Niepokalanego Poczęcia. Osobistą pobożność zarówno Piusa IX, jak i Jana XXIII trudno podważyć. W tym zakresie do Kongregacji do spraw Kanonizacyjnych można mieć całkowite zaufanie. Obydwaj kierowali się głęboko przeżywaną wiarą i dobrem Kościoła. Czy można jednak oddzielić intencje od ich politycznych i społecznych skutków? Uroczystość na placu św. Piotra 3 września 2000 roku miała ukazać ciągłość i jedność tradycji Kościoła. Na ile jednak to, co w niej święte i ponadczasowe może być wyjęte z kontekstu historycznego i doczesnego? Znaczenie wewnątrzkościelne oddzielone od reakcji środowisk ekumenicznych i świeckich? Te ostatnie były zdecydowanie negatywne. Organ jezuitów „Civilta cattolica" wyraził obawę, że postać Piusa IX może zostać „zawłaszczona" przez kręgi tradycjonalistów spod znaku arcybiskupa Lefebvre, podobnie jak stało się to ze św. Piusem X. Zaledwie dwa dni po uroczystości beatyfikacyjnej dwóch papieży ogłoszona została deklaracja Kongregacji Nauki Wiary Dominus lesus153. Już podczas jej prezentacji w watykańskiej Sala Stampa, której dokonał osobiście prefekt tej dykasterii, kardynał Joseph Ratzinger, było jasne, że dokument spotka się z silnym sprzeciwem. Miał on zapobiec szerzeniu się wśród teologów, ale także w szerszych kręgach katolickiej opinii publicznej, relatywizmu polegającego na uznaniu, że obok chrześcijańskiej istnieją różne, równie skuteczne drogi do zbawienia. Tendencje takie istotnie się pojawiały, zwłaszcza wśród teologów próbujących przełożyć prawdę chrześcijaństwa na język kultur Dalekiego Wschodu. Nie wydają się jednak aż tak rozpowszechnione, aby wymagały reakcji tak spektakularnej i w takim właśnie momencie Jubileuszu. Deklaracja potwierdzała naukę zawsze przecież obecną w Kościele: „wiarę katolicką o pełnym i kompletnym objawieniu w Jezusie Chrystusie zbawczej tajemnicy Boga" (DI 1). Za Soborem Watykańskim II potwierdzano, że inne religie również odbijają „promień prawdy, który oświeca wszystkich ludzi" (Nostra aetate 2), ale pełnię prawdy zawierają tylko łącznie Stary i Nowy Testament. Tamtym brakuje przede wszystkim współdziałania objawionego Boga - to znaczy Jezusa Chrystusa. Deklaracja występowała „przeciwko tezie podwójnej ekonomii zbawienia, tej Słowa wiecznego, która byłaby powszechna, i tej Słowa wcielonego, ograniczonej wyłącznie do chrześcijan" (DI 2). Jeden z dziennikarzy obecnych podczas prezentacji dokumentu, Giancarlo Zizola, zapytał kardynała Ratzingera: „Powołując się na List św. Pawła do Rzymian, gdzie powiedziane jest, że «nie odrzucił Bóg swojego ludu, który wybrał przed wiekami» (Rz 11,2), jak można pogodzić z twierdzeniem, że zbawienie można osiągnąć wyłącznie za pośrednictwem Chrystusa?". Zaczepiony na swoim własnym polu prefekt Kongregacji Nauki Wiary powołał się na inny fragment tego samego listu Apostoła, gdzie mowa jest, iż „zatwardziałość dotknęła tylko część Izraela aż do czasu, gdy wejdzie (do Kościoła) pełnia pogan. I tak cały Izrael będzie zbawiony" (Rz 11, 25-26)154. Umotywowana teologicznie - przyznajmy to - perspektywa oczekiwania na wejście do Kościoła katolickiego, aż znajdą się tam wszyscy poganie, nie odpowiadała widać wybitnym reprezentantom środowisk żydowskich, skoro po publikacji Dominus lesus z programu Jubileuszu zniknął Dzień Dialogu z Judaizmem, przewidziany pierwotnie na 3 października. Nadzieje wyrażane przez kardynała Ratzingera, że deklaracja nie wpłynie negatywnie na stosunki z innymi wyznaniami chrześcijańskimi oraz religiami niechrześcijańskimi, okazały się więc płonne. O przyszłość dialogu należy pytać także partnerów, a ich reakcje - łagodnie mówiąc - dalekie były od entuzjazmu. Trudno się temu zresztą dziwić. Deklaracja z naciskiem przypominała o wyjątkowej pozycji Kościoła rzymskiego. „Kościoły, które nie będąc w pełnej wspólnocie z Kościołem katolickim, pozostają jednak zjednoczone bardzo ścisłymi więzami, jak sukcesja apostolska (zasada ciągłości sprawowania posługi biskupiej od czasów apostolskich - J.M.) i ważną Eucharystią, są prawdziwymi Kościołami partykularnymi. Dlatego też w tych Kościołach istnieje i działa Kościół Chrystusa, chociaż brakuje im pełnej komunii z Kościołem katolickim, jako że nie uznają katolickiej nauki o prymacie, który biskup Rzymu posiada obiektywnie z ustanowienia Bożego i sprawuje nad całym Kościołem. Natomiast wspólnoty kościelne, które nie zachowały ważnego episkopatu oraz właściwej i całkowitej rzeczywistości eucharystycznego misterium, nie są Kościołami w ścisłym sensie" (DI 17). W pierwszej kategorii Kościołów znalazła się tylko wspólnota prawosławna. Protestantom i anglikanom przyznano natomiast status „wspólnot kościelnych", chociaż one same uważają się za Kościoły. Takie postawienie sprawy, chociaż znajdujące oparcie w doktrynie katolickiej, w samym apogeum Jubileuszu, do którego świętowania zaproszono wszystkich wyznawców Chrystusa, na pewno nie wyglądało na gest braterskiej miłości. Anglikański arcybiskup Canterbury George Carey, który w styczniu był - przypomnijmy - najwyższym rangą niekatolickim duchownym na uroczystości inauguracji Jubileuszu, powiedział, że deklaracja cofa dialog ekumeniczny o wiele lat. Od dokumentu zdystansował się również kardynał Edward Idris Cassidy, przewodniczący Papieskiej Rady do spraw Jedności Chrześcijan, a więc najwyższy rangą przedstawiciel Kościoła katolickiego w dialogu ekumenicznym. Podczas spotkania „Ludzie i religie", zorganizowanego przez Wspólnotę św. Idziego w Lizbonie, w rozmowie z dziennikarzami skrytykował otwarcie nie doktrynalną zawartość deklaracji - bo tę trudno zakwestionować - ale jej ton i czas, w jakim została ogłoszona. Zwrócił też uwagę, że różnią się one od ekumenicznej encykliki Jana Pawła II Ut unum sini (Aby byli jedno), podkreślając, że deklaracja jest dokumentem niższej rangi. Reakcja Papieża była niemal natychmiastowa i bardzo stanowcza. W przemówieniu na Anioł Pański Jan Paweł II powiedział: „U szczytu Roku Jubileuszowego chciałem przez Deklarację Domi-nus lesus (Jezus Pan) - zaaprobowaną przeze mnie w specjalnej formie - wezwać wszystkich chrześcijan do odnowy ich zawierzenia Jemu w radości wiary, jednomyślnie świadcząc, że to On jest drogą, prawdą i życiem". A następnie powtarzając, że Kościół katolicki nie rezygnuje z dialogu ekumenicznego, dodał: „Jest moją nadzieją, że droga mojemu sercu deklaracja, po tylu błędnych interpretacjach, będzie mogła spełnić swoją rolę wyjaśnienia i zarazem otwarcia"155. Roma locitta, causa finita - na gruncie kościelnym starożytne porzekadło znaczy, że głos papieża ucina wszelkie spory. Jesień Jubileuszu ukazywała inne niż na wiosnę, czyli w czasie uroczystości pokutnej, oblicze Kościoła. 8 października - w obecności 90 kardynałów i 1500 biskupów, największego zgromadzenia światowego episkopatu od czasu Soboru Watykańskiego II - Jan Paweł II dokonał aktu zawierzenia ludzkości Matce Bożej. Zwracając się do uczestniczących w Jubileuszu biskupów, wezwał ich do umacniania jedności doktrynalnej Kościoła. Idea powierzenia ludzkości macierzyńskiemu Sercu Matki Bożej przez Papieża i wszystkich biskupów Kościoła katolickiego znowu nawiązywała do posłania fatimskiego, przekazanego trójce portugalskich dzieci 83 lata wcześniej. Dlatego koło ołtarza na placu św. Piotra stanął posąg Madonny w koronie z wprawioną weń kulą, która ugodziła Papieża. „Ludzkość dysponuje niesłychanie skutecznymi środkami, którymi może zamienić świat w kwitnący ogród albo obrócić go w ruinę" - mówił Jan Paweł II podczas uroczystości156. Krwawe wydarzenia następnych dni ostatecznie pogrzebały nadzieje Jana Pawła II na pojednanie trzech wielkich religii monoteistycznych w jubileuszowym Roku Świętym. Po wizycie Ariela Szarona na Wzgórzu Świątynnym w Jerozolimie, uznanej przez Palestyńczyków za prowokację, wybuchły tam rozruchy, które przeobraziły się w drugą intifadę. Wyznawcy islamu odpowiedzieli atakowaniem żydowskich miejsc kultu. Potwierdziło to słuszność stanowiska Watykanu, że nie da się stworzyć podstaw pokoju bez uregulowania statusu miejsc świętych w Jerozolimie. Oficjalnie stanowisko Stolicy Apostolskiej wyrażono jednak bardzo powściągliwie. 11 października Jan Paweł II mówił o Bliskim Wschodzie „wstrząśniętym przez wydarzenia, które nie oszczędziły nawet niektórych miejsc świętych"157. Było to oczywiste odniesienie do sprofanowania czczonego przez wyznawców judaizmu grobu patriarchy Józefa, ale także do licznych ofiar wśród palestyńskiej ludności cywilnej. O politykę opartą na prawie Bożym i miłości bliźniego apelował Jan Paweł II do uczestników Jubileuszu Rządzących i Parlamentarzystów 3 i 4 listopada 2000 roku. W dwudniowym spotkaniu wzięło udział około 5 tysięcy uczestników życia publicznego z 96 krajów, wśród nich ponad 70 posłów i senatorów z Polski. Zwracała natomiast uwagę nieobecność prezydenta i premiera Włoch. Carlo Azeglio Ciampi i Giuliano Amato - obydwaj praktykujący katolicy - zademonstrowali w ten sposób rygorystyczne przestrzeganie 8 października - w obecności 90 kardynałów i 1500 biskupów, największego zgromadzenia światowego episkopatu od czasu Soboru Watykańskiego II - Jan Paweł II dokonał aktu zawierzenia ludzkości Matce Bożej. Zwracając się do uczestniczących w Jubileuszu biskupów, wezwał ich do umacniania jedności doktrynalnej Kościoła. Idea powierzenia ludzkości macierzyńskiemu Sercu Matki Bożej przez Papieża i wszystkich biskupów Kościoła katolickiego znowu nawiązywała do posłania fatimskiego, przekazanego trójce portugalskich dzieci 83 lata wcześniej. Dlatego koło ołtarza na placu św. Piotra stanął posąg Madonny w koronie z wprawioną weń kulą, która ugodziła Papieża. „Ludzkość dysponuje niesłychanie skutecznymi środkami, którymi może zamienić świat w kwitnący ogród albo obrócić go w ruinę" - mówił Jan Paweł II podczas uroczystości156. Krwawe wydarzenia następnych dni ostatecznie pogrzebały nadzieje Jana Pawła II na pojednanie trzech wielkich religii monoteistycznych w jubileuszowym Roku Świętym. Po wizycie Ariela Szarona na Wzgórzu Świątynnym w Jerozolimie, uznanej przez Palestyńczyków za prowokację, wybuchły tam rozruchy, które przeobraziły się w drugą intifadę. Wyznawcy islamu odpowiedzieli atakowaniem żydowskich miejsc kultu. Potwierdziło to słuszność stanowiska Watykanu, że nie da się stworzyć podstaw pokoju bez uregulowania statusu miejsc świętych w Jerozolimie. Oficjalnie stanowisko Stolicy Apostolskiej wyrażono jednak bardzo powściągliwie. 11 października Jan Paweł II mówił o Bliskim Wschodzie „wstrząśniętym przez wydarzenia, które nie oszczędziły nawet niektórych miejsc świętych"157. Było to oczywiste odniesienie do sprofanowania czczonego przez wyznawców judaizmu grobu patriarchy Józefa, ale także do licznych ofiar wśród palestyńskiej ludności cywilnej. O politykę opartą na prawie Bożym i miłości bliźniego apelował Jan Paweł II do uczestników Jubileuszu Rządzących i Parlamentarzystów 3 i 4 listopada 2000 roku. W dwudniowym spotkaniu wzięło udział około 5 tysięcy uczestników życia publicznego z 96 krajów, wśród nich ponad 70 posłów i senatorów z Polski. Zwracała natomiast uwagę nieobecność prezydenta i premiera Włoch. Carlo Azeglio Ciampi i Giuliano Amato - obydwaj praktykujący katolicy - zademonstrowali w ten sposób rygorystyczne przestrzeganie zasady rozdziału Kościoła od państwa, leżące we włoskiej tradycji. Był natomiast obecny lider postkomunistycznej Partii Demokratów Lewicy Walter Yeltroni. Efekt obrad stanowiły trzy rezolucje przygotowane na podstawie zgłoszonych wcześniej wniosków przez delegację włoską. Pierwsza z nich dotyczyła redukcji zadłużenia międzynarodowego - natychmiastowego darowania długów państwom, które były ofiarami wielkich konfliktów i klęsk żywiołowych - oraz rozszerzenia kategorii krajów najuboższych. Przy okazji przypomniano, że połowa populacji świata musi wyżywić się za mniej niż dwa dolary USA dziennie, natomiast miliard dwieście milionów za mniej niż jeden dolar. Pozostałe dwie rezolucje: O godności i wolności człowieka oraz Etyka i globalizacja, były zbiorami słusznych ogólników. W dyskusji padały bardzo różne głosy. Marszałek polskiego Senatu Alicja Grześkowiak skrytykowała uchwały parlamentarne, które „w tylu już krajach uderzyły w rodzinę opartą na małżeństwie kobiety i mężczyzny oraz naturalne związki między rodzicami a dziećmi, legalizując związki homoseksualne i dopuszczając adopcję dzieci przez homoseksualistów i sztuczne zapłodnienie przez lesbijki" (właśnie tak - cytuję za tekstem polskim, udostępnionym przez biuro prasowe Kancelarii Senatu). W trakcie debaty większość parlamentarzystów świata wykazywała jednak znikome zainteresowanie wystąpieniami swoich kolegów i gremialnie opuszczała salę. Sytuacja zmieniła się oczywiście, gdy wieczorem do Auli Pawła VI przybył Jan Paweł II. Zaszczytu przemawiania w obecności Papieża dostąpili tylko prezydent włoskiego Senatu Nicola Mancino, były prezydent Republiki Fran-cesco Cossiga oraz ostatni prezydent ZSRR Michaił Gorbaczow. Ten ostatni skrytykował sytuację, w której „fundamentalizm komunistyczny został zastąpiony przez fundamentalizm liberalny". Również Papież określił jako moralny skandal stan, gdy „bogaci stają się coraz bogatsi, a biedni coraz biedniejsi". Tymczasem „prawa rynku powinny ustąpić wobec praw sprawiedliwości". Jan Paweł II powtórzył stanowczy sprzeciw Kościoła wobec zamachów na świętość ludzkiego życia od chwili poczęcia do naturalnej śmierci, takich jak aborcja i eutanazja, a także wobec legalizacji małżeństw homoseksualnych158. Następnego dnia politykom, uczestniczącym w uroczystości na placu św. Piotra, z frontonu Bazyliki Watykańskiej patronował portret św. Tomasza Morusa. Szesnastowieczny kanclerz Królestwa Anglii, który został ścięty za to, że sprzeciwiał się stawianiu autorytetu władz świeckich nad kościelnymi (schizma i zerwanie z Rzymem, związane z rozwodem i powtórnym małżeństwem Henryka VIII), został z inicjatywy byłego prezydenta Włoch Francesca Cossigi, wspartej między innymi przez polskich parlamentarzystów, uznany za patrona polityków. Ten punkt Jubileuszu skłaniał do refleksji nad obecnością Kościoła, a Papieża w szczególności, w życiu politycznym różnych krajów. Jesteśmy oto świadkami wydarzeń, takich jak królewskie przemówienie Jana Pawła II do połączonych izb parlamentu polskiego w roku 1999 czy analogiczne spotkanie w Rzymie w roku 2002, które byłyby nie do pomyślenia nie tylko w warunkach „realnego socjalizmu", ale nawet pod rządami mocno przecież klerykal-nej Chrześcijańskiej Demokracji we Włoszech lat pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych. Wydaje się, że te symboliczne kolejki rządzących do Papieża wynikały z mniej lub bardziej uświadomionej potrzeby oparcia władzy na jego autorytecie. Wyrażona w wolnych wyborach wola zmiennego elektoratu daje widać zbyt słabą legitymację. Elity polityczne, pozbawione dalekosiężnych celów strategicznych oraz mocnych fundamentów ideowych, skłonne do konformizmu i korupcji, szukały też u papieskiego tronu tej odrobiny charyzmy, której im brakowało. Jan Paweł II przyjmował to z dobrodziejstwem inwentarza, licząc, że aplauz mu okazywany jest dowodem akceptacji jego nauczania moralnego. W niektórych przypadkach - na przykład w odniesieniu do zakazu aborcji w Polsce - istotnie tak było. Papież nigdy nie ukrywał, że widzi w chrześcijaństwie etyczny fundament zdrowego społeczeństwa. Także jego sił zbrojnych. 18 i 19 listopada w Jubileuszu Wojska i Policji uczestniczyli przedstawiciele sił zbrojnych i porządku publicznego z 40 krajów, wśród nich około dwóch tysięcy Polaków. Uroczystość na placu św. Piotra odbyła się w strugach ulewnego deszczu. Jan Paweł II wskazał ludziom w mundurach głęboki sens ich misji. Nawiązując do jednego z dokumentów Soboru Watykańskiego II, przypomniał, że wojny wynikają z grzesznego charakteru natury ludzkiej i będą zagrażać ludzkości aż do powtórnego przyjścia Chrystusa. Pokój jest jednak fundamentalnym prawem osoby ludzkiej. Ten odnowiony „sojusz szabli i ołtarza" nie wszystkim rzecz jasna przypadał do gustu, zwłaszcza że w związku z zagrożeniami wojennymi w Kościele znowu podnosiła się fala zawsze w nim obecnego pacyfizmu. Nie wszystkie też historyczne doświadczenia zaangażowania kapelanów po stronie zastępów zbrojnych były w równym stopniu godne przypomnienia. Na pewno jako ostatni wielki zjazd Jubileuszu lepiej pasował kongres katolików świeckich. „Nie bójcie się być świętymi" - apelował Jan Paweł II do laikatu. Uroczystość ta była szczytowym punktem Światowego Kongresu Apostolstwa Świeckich, który obradował w trzeciej dekadzie listopada. Wśród ponad 500 przedstawicieli organizacji i ruchów, a także intelektualistów katolickich, byli też Polacy, między innymi Hanna Gronkiewicz-Waltz, Hanna Suchocka i Tadeusz Mazowiecki. Pierwszego dnia obrad watykański sekretarz stanu, kardynał An-gelo Sodano, odczytał posłanie Jana Pawła II, według którego Kongres powinien być rekapitulacją drogi, jaką laikat katolicki przebył od Soboru Watykańskiego II do Wielkiego Jubileuszu Wcielenia Jezusa Chrystusa. Papież przestrzegł, by nie mylić roli duchowieństwa i świeckich. Od laikatu Kościół wymaga przede wszystkim świadectwa oraz szerzenia wiary w życiu zawodowym i rodzinnym. „Nie zapominajcie, że owoce waszego apostolstwa zależą od siły waszego życia duchowego, intensywności waszej modlitwy, ciągłej formacji i szczerego podporządkowania wskazaniom Kościoła. Powtarzam wam, jak wcześniej uczestnikom Światowych Dni Młodzieży: jeżeli będziecie tymi, którymi powinniście być - to znaczy będziecie żyć chrześcijaństwem bez kompromisów - możecie zapalić świat"159. Przemawiając 26 listopada na zakończenie Kongresu do ponad 40 tysięcy wiernych, którzy mimo złej pogody zgromadzili się na placu św. Piotra, Jan Paweł II nawiązał do przypadającej z końcem listopada rocznicy ogłoszenia ważnych dokumentów Soboru Watykańskiego II, między innymi dekretu o apostolstwie świeckich Apostolicam actuositatem i konstytucji duszpasterskiej Gaudium et spes. Po zakończeniu Wielkiego Jubileuszu niestrudzony Jan Paweł II znowu zaskoczył środki przekazu. Wbrew pogłoskom, sugerującym osłabienie jego aktywności, w podpisanym 6 stycznia, dniu zamknięcia Drzwi Świętych, liście apostolskim Novo millennia ine-unte160 (Zaczynając nowe tysiąclecie), przedstawił ambitny program kontynuowania zapoczątkowanej w Roku Świętym nowej ofensywy misyjnej. Zapowiedział też poszerzenie kolegialności w Kościele, zastrzegając, że nie oznacza to upodobnienia do kryteriów demokracji parlamentarnej. List zawierał także podsumowanie Wielkiego Jubileuszu. Rok Święty był przede wszystkim dziełem jednego człowieka. On sam, oceniając jego wyniki, przestrzegał przed triumfalizmem. Zwracał jednak uwagę na aktywa tego bilansu. Należy do nich przede wszystkim masowa religijność, manifestująca się na niespotykaną dotychczas skalę. Jan Paweł II był szczególnie poruszony sukcesem Światowych Dni Młodzieży, kiedy z ogromnym entuzjazmem przyjmowała go ponad dwumilionowa rzesza ich uczestników. Mówił: „Jeśli jakiś obraz Jubileuszu Roku 2000 bardziej niż inne pozostaje w pamięci, to jest nim morze młodych, z którymi mogłem nawiązać rodzaj uprzywilejowanego dialogu, dzięki wzajemnej sympatii i głębokiemu zrozumieniu". Zachęcał, aby te doświadczenia przełożyć na „nowy dynamizm", aby „zainwestować odnaleziony entuzjazm w konkretne inicjatywy". Ma to być przede wszystkim pogłębianie życia duchowego przez modlitwę i kontemplację, a także umotywowany religijnie udział katolików w życiu społecznym. Jan Paweł II nie po raz pierwszy zwrócił uwagę na pogłębiające się kontrasty między bogatymi a biednymi, jak również na katastrofę ekologiczną. W obydwu przypadkach na skalę globalną. Takie też miały być kierunki zaangażowania owych „armii papieskich", które mogliśmy podziwiać w sierpniu Roku Jubileuszowego. Ojciec Święty wezwał je do okazania „fantazji miłosierdzia", przypominając jednocześnie, że osobista świętość jest celem, do którego Bóg powołał wszystkich, a nie tylko wybranych. Jan Paweł II podkreślał, że wierność zasadom moralnym może się wiązać z ryzykiem braku akceptacji w społeczeństwie: „szczególne zaangażowanie musi odnosić się do pewnych aspektów radykalizmu ewangelicznego, które często są mało rozumiane, do tego stopnia, że stanowisko Kościoła staje się niepopularne". Dotyczy to takich kwestii jak aborcja i eutanazja, a także pozbawionego hamulców moralnych rozwoju nowych technik biologii genetycznej, stosowanych w odniesieniu do człowieka. „Nie chodzi tutaj o narzucanie niewierzącym perspektywy wiary, ale o interpretację i obronę wartości zakorzenionych w naturze człowieka" - była to wyraźna odpowiedź na zarzuty środowisk laickich, oskarżających Kościół, także we Włoszech, o niedopuszczalną ingerencję w sprawy świeckiego państwa. Papież okazał się niewzruszony także wobec głosów krytycznych zwracających uwagę na trudności dialogu ekumenicznego. Przyznał, że „smutne dziedzictwo przeszłości przekroczyło wraz z nami próg nowego tysiąclecia (...). Uroczystości jubileuszowe przyniosły pewne sygnały naprawdę profetyczne i poruszające (w innym miejscu dokumentu mowa jest o bezprecedensowym otwarciu Drzwi Świętych Bazyliki św. Pawła za Murami wspólnie przez następcę św. Piotra, anglikańskiego prymasa Anglii oraz reprezentanta Patriarchatu Konstantynopola - J.M.), ale pozostaje jeszcze długa droga do przejścia". List apostolski używał jednak silnie kontestowanej przez protestantów klasyfikacji, według której miano Kościołów ma zastosowanie - poza katolickim - tylko do wyznań wschodnich, oddzielonych w czasie Wielkiej Schizmy. Pozostałe to „wspólnota anglikańska" oraz „wspólnoty kościelne narodzone z Reformacji". Spór dotyczy nie tylko słów, albowiem dla anglikanów i protestantów samookreślenie się jako Kościoły stanowi - podobnie jak dla katolików i prawosławnych - fundament tożsamości religijnej. To kontrowersyjne rozróżnienie być może miało podkreślić, iż tylko poza Kościołem Chrystusowym możliwe są takie odstępstwa od doktryny, jak kapłaństwo kobiet. List bardzo silnie akcentował wspólnotowy wymiar Kościoła. Mowa była wręcz, że „wspólnota musi zabłysnąć na nowo w stosunkach między biskupami, księżmi i diakonami, pasterzami i całym Ludem Bożym, między duchowieństwem i zakonnikami, między stowarzyszeniami i ruchami religijnymi". Jan Paweł II podkreślał jednak, że organa zbiorowe Kościoła, także na szczeblu diecezjalnym i parafialnym, „nie inspirują się kryteriami demokracji parlamentarnej, ponieważ działają na drodze konsultacji, a nie podejmowania decyzji". Także i na tym polu nie było zapowiedzi rewolucyjnych zmian. Jan Paweł II kontynuował strategie, którą stosował od początku pontyfikatu aż po Rok Święty. Wielki Jubileusz był dla niego potwierdzeniem jej zwycięstwa. 10. ŚLADAMI APOSTOŁA NARODÓW Rok Jubileuszowy okazał się zbyt krótki, aby mogły się w nim spełnić wszystkie plany Papieża-podróżnika. Na początku maja 2001 roku wyruszył w ostatni etap pielgrzymki, prowadzący śladami świętego Pawła. Zaczął od Aten, gdzie na Areopagu Apostoł Narodów po raz pierwszy zwrócił się do intelektualnej elity świata starożytnego. Miejsce to od dawna było obecne w myśleniu Jana Pawła II. Na tym ateńskim wzgórzu narodziła się przecież demokracja, fundament europejskiej kultury politycznej. Wspominał kilkakrotnie o Nowym Areopagu jako miejscu, w którym Kościół powinien spotkać się ze współczesnością. Taki też tytuł „Nuovo Areopago" nosiło pismo wydawane w Rzymie przez bliskich Papieżowi intelektualistów, wśród których był też polski filozof, profesor Stanisław Grygiel. Drogę na Areopag zagradzała jednak niechęć znacznej części greckiej Cerkwi, twardego trzonu całego światowego prawosławia. 4 maja 2001 roku podczas krótkiego i nieoficjalnego przywitania na lotnisku Spata, wysiadając z papieskiego samolotu, zastanawialiśmy się, czy Jan Paweł II ucałuje ziemię odwiedzanego kraju, jak czynił to w czasie 92 poprzednich podróży apostolskich. Tym razem zachowanie takie zostało zawczasu oprotestowane przez przedstawicieli najbardziej nieprzejednanego skrzydła prawosławia. Wśród witających Jana Pawła II znalazła się zakonnica, która podała mu koszyk darów, zawierający podobno także ziemię. W każdym razie papieski gest nie został wyeksponowany. Właściwe powitanie odbyło się w Pałacu Prezydenckim. Tutaj Jan Paweł II bardzo szeroko mówił o długu, jaki Europa ma wobec starożytnej cywilizacji greckiej. Zwracając się do prezydenta Kostisa Ste-fanopulosa, podkreślił pozytywną rolę, odgrywaną obecnie w tym kraju przez katolików, liczących niespełna 2 procent mieszkańców. Można było te słowa odczytać jako delikatne przypomnienie sytuacji tej mniejszości wyznaniowej, która nie cieszy się pełnią praw. Na ulicach stolicy Grecji witały papieski orszak niezbyt liczne, ale zauważalne grupy mieszkańców. Natomiast protesty przedstawicieli „nieprzejednanego" skrzydła Kościoła prawosławnego miały charakter marginalny. Podczas wizyty w pałacu metropolity Aten nastąpiły wydarzenia, które nadały nowy sens wizycie. W swoim przemówieniu arcybiskup Christodoulos mówił o konfliktach, jakie blisko tysiąc lat temu rozdzieliły Kościół katolicki od prawosławnego. Odpowiadając mu, Jan Paweł II dokonał kolejnego aktu oczyszczenia pamięci. Przeprosił za krzywdy wyrządzone przez katolików prawosławnym, przytaczając jako najbardziej drastyczny przykład rzeź mieszkańców i rabunek Konstantynopola przez uczestników czwartej krucjaty. Papież podkreślił tragiczny paradoks tej sytuacji, gdyż krzyżowcy mieli otworzyć chrześcijańskim pielgrzymom drogę do Ziemi Świętej. Gdy skończył, grecki metropolita zaczął klaskać. „Jestem bardzo szczęśliwy. Papież był dla nas bardzo miły. Nadal jednak między naszymi Kościołami pozostają problemy, którym musimy stawić czoło" - powiedział potem dziennikarzom. Następnie Jan Paweł II i Christodoulos podpisali wspólną deklarację. Została ona odczytana podczas skromnej uroczystości na ateńskim Areopagu. „Lody zostały przełamane" - takimi słowami skomentowała wydarzenie grecka telewizja publiczna. Z miejsca, gdzie św. Paweł Apostoł po raz pierwszy mówił do przedstawicieli świata pogańskiego słowami nowej wiary, katolicki biskup Rzymu i prawosławny metropolita Aten oraz całej Grecji zwrócili się do współczesnego świata z posłaniem zawierającym istotne elementy krytyki. Potępiono wszelkie odwoływanie się do „przemocy, prozelityzmu (była to niewątpliwie koncesja na rzecz stanowiska Cerkwi zaniepokojonej utratą wiernych na rzecz Kościoła katolickiego, zwłaszcza w krajach byłego ZSRR) i fanatyzmu w imię religii". W deklaracji zwrócono uwagę, że „postęp ekonomiczny nie jest w równym stopniu udziałem całej ludzkości, ale jej maleńkiej części". Obok potępienia wojen i masakr etnicznych zwraca uwagę fragment dotyczący globalizacji i jedności europejskiej. Procesy te zasługują na poparcie, które można nazwać warunkowym. Potrzebna jest bowiem „globalizacja braterstwa. Papież i metropolita Aten stwierdzili, że „radują się z sukcesu i postępu Unii Europejskiej". Przestrzegali jednak przed utratą tożsamości narodowej, a zwłaszcza przed „narastającą tendencją do przekształcenia niektórych krajów europejskich w państwa świeckie, bez żadnego odniesienia do religii, co stanowi regres i negację ich dziedzictwa duchowego (...). Naszym obowiązkiem jest uczynić wszystko, co możliwe, aby chrześcijańskie korzenie i chrześcijańska dusza Europy pozostały nienaruszone" -podkreślono w deklaracji katolicko-prawosławnej161. Syria szczyci się mianem kolebki cywilizacji. Jej stolica - Damaszek - uznawana jest za najstarsze istniejące miasto świata. Tutaj powstał pierwszy alfabet. Chociaż chrześcijaństwo narodziło się w pobliskich Galilei i Jerozolimie, to w Damaszku otrzymało ono jeden z decydujących impulsów, który z judaistycznej sekty przekształcił je w religię globalną. Przy bramie Bab Kisan Chrystus objawił się prześladowcy jego uczniów - Szawłowi, który stał się Pawłem - Apostołem Narodów i rozszerzył nową wiarę poza środowisko żydowskie. Podobnie jak wcześniej w Atenach i później na Malcie Jan Paweł II odwiedził miejsca znane z Dziejów Apostolskich. We współczesnej Syrii chrześcijanie stanowią prawie 12 procent społeczeństwa, tj. około dwóch milionów. Z tego mniej więcej jedna szósta to katolicy, uznający władzę papieża. Nie jest to wiele w muzułmańskim morzu (73 procent sunnici, 15 procent alawici i inne sekty islamskie). Wśród syryjskich chrześcijan ponad połowę stanowią prawosławni obrządku melchickiego. Pozostają oni w łączności z patriarchą Konstantynopola. Drugi co do liczebności Kościół armeński - uznaje doktrynę monofizytyzmu (jednej, Boskiej natury Chrystusa) potępioną na IV Soborze Powszechnym w Chalcedonie. Z kolei nestorianie, potępieni na soborze w Efezie, uznają istnienie w Chrystusie dwóch natur i osób - Boskiej i ludzkiej, ściśle od siebie oddzielonych, połączonych tylko rodzajem unii moralnej. Jan Paweł II odprawił w Damaszku mszę św. dla katolików obrządków wschodnich. Spotkał się również z przedstawicielami innych wyznań. „Wizyta Papieża w Syrii - powiedział biskup Ghatas Hazim, wicepatriarcha prawosławny - jest bardzo ważna. Mamy nadzieję, że dzięki Jego Świątobliwości świat dowie się, że chrześcijaństwo w tym regionie nie jest wyłącznie faktem historycznym, ale że istnieje obecnie i będzie istnieć w przyszłości". Intencją Jana Pawła II było jednak nie tylko podtrzymanie na duchu tamtejszych chrześcijan, ale i otwarcie nowej perspektywy ich stosunków z muzułmanami. Dyrektor katolickiej agencji Fides w Rzymie, ojciec Bernardo Cervellera, wyraził nadzieję, że pierwsza w historii wizyta Papieża w meczecie „zbuduje podstawy stosunków z islamem w XXI wieku" dzięki gestowi, który „zbliża ludy bardziej niż jakakolwiek ideologia". Jan Paweł II wracał tu na drogę otwartą już w 1985 roku, kiedy na stadionie w Casablance przemawiał do młodych muzułmanów i modlił się wraz z nimi do wspólnego Boga. Przypomnienie prawdy, że wyznawcy trzech wielkich religii monoteistycznych, wywodzących się od Abrahama, wierzą w tego samego, jedynego Boga, należało do centralnych idei Wielkiego Jubileuszu. Nie została ona w pełni urzeczywistniona. Składając wizytę w Jerozolimie, Jan Paweł II nie mógł wejść do Meczetu Skały i Meczetu Al-Aksa, a w siedzibie wielkiego muftiego musiał wysłuchać ściśle politycznych przemówień czołowych działaczy palestyńskich. Jego marzenie miało się spełnić dopiero w Damaszku. Z politycznego punktu widzenia wielką wagę miała zapowiedź innego gestu - modlitwy w kościele prawosławnym w mieście Ku-nejtra na Wzgórzach Golan. Znajdowało się ono na terytorium okupowanym przez Izrael po wojnie 1967 roku. Przed powrotem we władanie Syrii miasteczko zostało kompletnie zburzone razem ze znajdującymi się tam świątyniami chrześcijańskimi i muzułmańskimi. Z góry zapowiedziano, że Jan Paweł II nie wygłosi tam przemówienia. Intencją tego milczenia było pragnienie uniknięcia politycznej instrumentalizacji. Syria pozostawała krajem arabskim najbardziej nieprzejednanym wobec Izraela. Rok wcześniej, równolegle z wizytą Jana Pawła II w Izraelu, w Genewie toczył się ostatni etap rokowań z udziałem ówczesnego prezydenta Syrii Hafeza al-Asada i prezydenta USA Billa Clintona. Zakończył się on jednak fiaskiem. Syryjski dyktator, najdłużej sprawujący władzę na Bliskim Wschodzie, umarł wkrótce potem. Władzę objął jego syn Baszar al-Asad. Jak można się dowiedzieć już z jego pierwszych przemówień, według rządu w Damaszku jedyna droga do pokoju na Bliskim Wschodzie prowadziła nie tylko przez zwrot Syrii reszty okupowanych Wzgórz Golan, ale także powrót uchodźców do Izraela i utworzenie na jego miejsce państwa palestyńskiego ze stolicą w Jerozolimie. Nie sprawdziły się nadzieje, że młody prezydent Syrii okaże się bardziej skłonny do zawarcia osobnego pokoju z Izraelem niż jego ojciec. Wizyta w Syrii zaczęła się od dyplomatycznego skandalu. W przemówieniu powitalnym na lotnisku prezydent Baszar al-Asad, nie wymieniając z nazwy Izraela, zarzucił temu państwu mordowanie i represjonowanie Palestyńczyków. Oskarżył też Żydów o to, że „zamordowali zasadę równości, kiedy wyobrazili sobie, że Bóg stworzył naród wybrany. Próbują obalić wszystkie zasady Boskich religii z tą samą mentalnością, z jaką torturowali i zabili Jezusa, w taki sam sposób usiłowali oszukać i zdradzić proroka Mahometa"162. Kiedy padły te niesłychane, pełne nienawiści słowa, oskarżenia nieznajdujące, z tego co wiadomo, pokrycia nawet w Koranie, stałem w odległości kilku metrów od papieskiego tronu. Widziałem więc, że Jan Paweł II zareagował z wyraźną irytacją, zamykając gwałtownie ozdobne okładki, w których podano mu tekst przemówienia. Dyplomatyczny obyczaj nie przewiduje w takich przypadkach polemik. Światowe, główne media, które odnotowały sensacyjne wydarzenie, wyraźnie nie brały tego pod uwagę. Dziennik „Washington Post" skrytykował Watykan za „brak reakcji na antysemicką wypowiedź Baszara al-Asada". „New York Post" też zwrócił na to uwagę, ale brak reakcji tłumaczył wiekiem i chorobą Papieża. „Nie jestem antysemitą - oznajmił natomiast prezydent Baszar al-Asad, odpierając zarzuty Izraela, USA, Francji i organizacji żydowskich. - Jest rzeczą pożałowania godną, że niektórzy boją się przypomnienia prawdy historycznej i rezolucji międzynarodowych, zarzucając nam antysemityzm - nam, którzy sami jesteśmy Semitami". Syryjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych wezwało w związku z tym ambasadorów USA i Francji, by wyjaśnić, że słowa prezydenta nie były wymierzone przeciwko Żydom. Dotyczyły jedynie ekscesów, jakich dopuszczają się władze izraelskie wobec Palestyńczyków163. Rzecznik Watykanu wydał w końcu oświadczenie, że Papież nie podziela poglądów gospodarza. W istocie rzeczy odpowiedział prezydentowi - chociaż nie bezpośrednio - sam Jan Paweł II. Następnego dnia, odprawiając mszę na stadionie Abbasydów w Damaszku, mówił, że „na tej świętej ziemi chrześcijanie, muzułmanie i żydzi wezwani są do wspólnej pracy z zaufaniem i śmiałością, aż nadejdzie dzień, w którym każdy lud zobaczy, że jego uzasadnione prawa są respektowane i będzie mógł żyć w pokoju i porozumieniu z innymi"164. O godzinie 17.20 uczynił kolejny krok, który pozostanie w historii. Jako pierwszy papież wszedł do miejsca muzułmańskiego kultu. Meczet Omajjadów był zresztą pierwotnie świątynią, w której Aramejczycy modlili się do boga Hadada, Rzymianie do Jowisza, a chrześcijanie, którzy mieli tam swój kościół przez całe stulecie -czcili grób, w którym pochowano czaszkę św. Jana Chrzciciela. Jego sanktuarium, jak całe wnętrze meczetu, jest dostępne także dla niewiernych, w tym kobiet, które muszą jedynie nakryć głowę i przywdziać długą szatę. Brak rygorów wobec wyznawców innych religii Księgi sprawił, że do meczetu mógł też wejść najwyższy reprezentant Kościoła katolickiego. Wizyta trwała półtorej godziny. Papież zdjął buty, otrzymując w zamian rodzaj białych, bawełnianych skarpet. W meczecie towarzyszył mu wielki mufti Syrii Hamad Kiftaro. Właściwe spotkanie z udziałem kilkudziesięciu duchownych muzułmańskich odbyło się na dziedzińcu świątyni. Papież zaczął przemówienie po arabsku: As-salamu 'alaikum, by kontynuować je po angielsku, mówiąc między innymi, jak „ważne jest, aby muzułmanie i chrześcijanie kontynuowali razem badanie kwestii filozoficznych i teologicznych w celu uzyskania bardziej obiektywnej i kompletnej świadomości wierzeń religijnych innego. Lepsze wzajemne zrozumienie oczywiście doprowadzi, na poziomie praktycznym, do nowego sposobu prezentowania naszych dwóch religii, nie w opozycji, jak to, niestety, działo się w przeszłości, ale we współpracy dla dobra rodziny ludzkiej"165. Władze syryjskie zrobiły wszystko, aby wykorzystać propagandowo wizytę Jana Pawła II w zburzonym miasteczku Kunejtra na Wzgórzach Golan. Ze względu na bliskość pozycji izraelskich pozostaje ono niezamieszkane. Papieża powitał jednak spory tłum otaczający ruiny kościoła prawosławnego. Przywieziono autobusami kilka tysięcy osób, podobno dawnych mieszkańców, a wśród nich wiele dzieci w wieku szkolnym. Powiewały flagi syryjskie, palestyńskie, a nawet jedna islamskiej organizacji Hamas. „Z tego miejsca, okaleczonego przez wojnę, pragnę wznieść me serce w modlitwie o pokój w Ziemi Świętej i na świecie. Prawdziwy pokój jest darem od Boga. Nasza otwartość na ten dar wymaga przemiany serca i sumienia posłusznego Jego Prawu"166 -mówił Papież. Modlitwa o pokój wyszła niewątpliwie spod pióra samego Jana Pawła II i miała charakter poetycki, mistyczny. Papież prosił Boga, aby pomógł ludom Bliskiego Wschodu obalić mury wrogości i podziałów, budować razem świat sprawiedliwości i solidarności. Osobny fragment dotyczył rządzących w Syrii, aby nie poddawali się zniechęceniu w ich odpowiedzialnym zadaniu budowy pokoju. Izraela dotyczył tylko fragment, w którym Matce Bożej powierzono' mężczyzn i kobiety mieszkających w ziemi, gdzie żył Jezus. Modlitwę Papież zakończył trzykrotnym wołaniem w języku arabskim: salam, salam, salam (pokój, pokój, pokój). Z izraelskiej stacji radiolokacyjnej na szczycie pobliskiego wzgórza można było obserwować, a być może i podsłuchiwać, całe wydarzenie. Wątpliwe jednak, aby znajdujący się tam żołnierze wzięli do siebie cytowane słowa. Natomiast rozszerzenie modlitwy o fragment dotyczący incydentu w Gazie może świadczyć, że Jan Paweł II obwinia Izrael o zaostrzenie obecnego konfliktu. „Dotarły do nas dzisiaj nowe smutne wieści z Gazy o ofiarach śmiertelnych. Módlmy się więc o pokój jeszcze intensywniej" - powiedział Papież. W wyniku ostrzału przez wojska izraelskie w miejscowości Khan Joun w Strefie Gazy zginęło tego dnia czteromiesięczne dziecko palestyńskie. Kunejtra, kiedyś 50-tysięczne miasto, została zdobyta przez Izrael w wojnie sześciodniowej 1967 roku. Z ziemią zrównano ją w 1974 roku. Wojska izraelskie wysadziły wówczas większość budynków. Wcześniej ewakuowano miasto. Sądząc z grubości zachowanych żelbetowych płyt, przynajmniej część zabudowy miała charakter militarny. Kunejtra ma duże znaczenie strategiczne. Mimo że obecna granica izraelska jest oddalona o 35 kilometrów, z miasteczka bardzo dobrze widać położone na najwyższym w okolicy wzniesieniu pozycje izraelskie. Miasto nie zostało odbudowane, a władze syryjskie organizują tu zbiorowe wizyty w ce-lach propagandowych. W okolicy stacjonują nadzorujące strefę buforową oddziały ONZ - Austriacy i Polacy. Po wyjściu ze świątyni w Kunejtrze Papież przez chwilę rozmawiał z żołnierzami sił pokojowych, w tym z żołnierzem z Polski. Jak napisała agencja AP, Papież był najwybitniejszym gościem, który zawitał do Kunejtry. Odnotowano, że nie odwiedził jej podczas swojej podróży do Damaszku były prezydent USA Bili Clinton. Z Kunejtry Jan Paweł II, serdecznie witany na całej trasie przejazdu przez Syryjczyków, udał się na odpoczynek do Damaszku. Po południu spotkał się z młodzieżą w greckokatolickiej katedrze pod wezwaniem Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny. Tu również witano go bardzo gorąco. W niewielkiej świątyni mogło się pomieścić jedynie 300 osób, ale przed wejściem zgromadziło się około 5 tysięcy młodych ludzi. „Chrześcijaństwo musi raz na zawsze zapomnieć o podziałach i nauczyć się jedności" - powiedział melchic-ki patriarcha Grzegorz III Laham, witając Ojca Świętego. Zwracając się do młodzieży, Jan Paweł II mówił, że przyszłość chrześcijaństwa w jej kraju zależy głównie od dobrej współpracy między Kościołami i wspólnotami kościelnymi działającymi w Syrii. Bezpośrednio przed przybyciem do Kunejtry Papież odwiedził damasceński kościół św. Pawła na Murach, zwany też Oknem św. Pawła. Świątynia znajduje się w bramie Bab Kisan w staromiejskich murach. Tędy właśnie Paweł Apostoł uciekał z Damaszku, spuszczony przez uczniów w koszu na sznurze. Po bardzo trudnych wizytach w Grecji i w Syrii pobyt Jana Pawła II na Malcie był już prawie odpoczynkiem w przyjaznym otoczeniu. Na tle krajów odwiedzanych przez Papieża na szlaku Pawłowym Malta jawiła się jako państwo spokoju i wierności Kościołowi katolickiemu, do którego należy 95 procent mieszkańców wyspy. Jan Paweł II złożył tu oficjalną wizytę w maju 1990 roku, a we wrześniu tego samego roku lądował w drodze do Afryki. Święty Paweł Apostoł, wieziony do Rzymu na proces, wyszedł cało z katastrofy statku u wybrzeży Malty. Nawrócił on na chrześcijaństwo jej mieszkańców, a obecnie jest jej patronem. Odpowiadając na powitalne przemówienie prezydenta Malty Guido di Marco, Ojciec Święty dziękował za gościnę, jakiej w roku 60 po Chrystusie udzielono tutaj św. Pawłowi. W nabożeństwie, podczas którego Papież beatyfikował trzech Maltańczyków, uczestniczyła ponad połowa mieszkańców wyspy, około 200 tysięcy osób. Szczelnie wypełnili największy plac wyspy -plac Spichlerzy. Z oddali było widać jasne czapeczki, które chroniły uczestników nabożeństwa przed palącym słońcem, oraz powiewające na wietrze chorągiewki w barwach Stolicy Apostolskiej. Polacy, których na wyspie żyje zaledwie 30, przynieśli wielki transparent. „Ta wizyta kończy moją pielgrzymkę, która w duchu podąża śladami historii zbawienia: od ziemi Abrahama, na Synaj, gdzie Bóg dał dziesięć przykazań, i do Ziemi Świętej, gdzie miały miejsce wielkie wydarzenia Odkupienia. Teraz zaś śladami św. Pawła powróciłem do was, drodzy mieszkańcy Malty"167- powiedział Jan Paweł II, nawiązując do swojej poprzedniej pielgrzymki na wyspę sprzed 11 lat. W Yalletcie rzecznik Stolicy Apostolskiej Joaquin Navarro-Valls oświadczył nam, że z krajów islamskich napłynęły pozytywne reakcje na pierwszą w historii wizytę, jaką Jan Paweł II złożył w meczecie w Damaszku. Podkreślił, że udało się doprowadzić do odmrożenia stosunków z prawosławnymi Grekami. „Prasa napisała, że Ateny były cudem. To prawda, przed podróżą tego nie przewidywaliśmy" - powiedział Navarro-Valls dziennikarzom przed mszą beatyfikacyjną w Yalletcie. Watykański rzecznik zwrócił przede wszystkim uwagę na osobisty list prawosławnego arcybiskupa Christodoulosa, który Jan Paweł II otrzymał przy wyjeździe z Grecji. „Wszystko jest otwarte - mówił Navarro-Valls. -Historyczne jest nawet to, co może się wydawać szczegółem, na przykład Ojcze nasz odmówione po grecku (przez Papieża i arcybiskupa Christodoulosa). W tej chwili całkowicie została zapomniana wzajemna ekskomunika". (Odwołana już przez papieża Pawła VI i patriarchę Konstantynopola Atenagorasa - J.M.). Na Malcie Jan Paweł II zakończył swoją jubileuszową pielgrzymkę po miejscach związanych z historią zbawienia. W tym wielkim przedsięwzięciu dzięki telewizji mógł uczestniczyć cały świat. Pozostaną w zbiorowej pamięci zwłaszcza obrazy Papieża pod Zachodnim Murem Świątyni Jerozolimskiej i odwiedzającego w Damaszku meczet Omajjadów. Są to milowe kamienie w historii Kościoła katolickiego i jego dialogu z judaizmem i islamem. Ich pojednanie okazało się jednak niemożliwe. W okolicy stacjonują nadzorujące strefę buforową oddziały ONZ - Austriacy i Polacy. Po wyjściu ze świątyni w Kunejtrze Papież przez chwilę rozmawiał z żołnierzami sił pokojowych, w tym z żołnierzem z Polski. Jak napisała agencja AP, Papież był najwybitniejszym gościem, który zawitał do Kunejtry. Odnotowano, że nie odwiedził jej podczas swojej podróży do Damaszku były prezydent USA Bili Clinton. Z Kunejtry Jan Paweł II, serdecznie witany na całej trasie przejazdu przez Syryjczyków, udał się na odpoczynek do Damaszku. Po południu spotkał się z młodzieżą w greckokatolickiej katedrze pod wezwaniem Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny. Tu również witano go bardzo gorąco. W niewielkiej świątyni mogło się pomieścić jedynie 300 osób, ale przed wejściem zgromadziło się około 5 tysięcy młodych ludzi. „Chrześcijaństwo musi raz na zawsze zapomnieć o podziałach i nauczyć się jedności" - powiedział melchic-ki patriarcha Grzegorz III Laham, witając Ojca Świętego. Zwracając się do młodzieży, Jan Paweł II mówił, że przyszłość chrześcijaństwa w jej kraju zależy głównie od dobrej współpracy między Kościołami i wspólnotami kościelnymi działającymi w Syrii. Bezpośrednio przed przybyciem do Kunejtry Papież odwiedził damasceński kościół św. Pawła na Murach, zwany też Oknem św. Pawła. Świątynia znajduje się w bramie Bab Kisan w staromiejskich murach. Tędy właśnie Paweł Apostoł uciekał z Damaszku, spuszczony przez uczniów w koszu na sznurze. Po bardzo trudnych wizytach w Grecji i w Syrii pobyt Jana Pawła II na Malcie był już prawie odpoczynkiem w przyjaznym otoczeniu. Na tle krajów odwiedzanych przez Papieża na szlaku Pawłowym Malta jawiła się jako państwo spokoju i wierności Kościołowi katolickiemu, do którego należy 95 procent mieszkańców wyspy. Jan Paweł II złożył tu oficjalną wizytę w maju 1990 roku, a we wrześniu tego samego roku lądował w drodze do Afryki. Święty Paweł Apostoł, wieziony do Rzymu na proces, wyszedł cało z katastrofy statku u wybrzeży Malty. Nawrócił on na chrześcijaństwo jej mieszkańców, a obecnie jest jej patronem. Odpowiadając na powitalne przemówienie prezydenta Malty Guido di Marco, Ojciec Święty dziękował za gościnę, jakiej w roku 60 po Chrystusie udzielono tutaj św. Pawłowi. W nabożeństwie, podczas którego Papież beatyfikował trzech Maltańczyków, uczestniczyła ponad połowa mieszkańców wyspy, około 200 tysięcy osób. Szczelnie wypełnili największy plac wyspy -plac Spichlerzy. Z oddali było widać jasne czapeczki, które chroniły uczestników nabożeństwa przed palącym słońcem, oraz powiewające na wietrze chorągiewki w barwach Stolicy Apostolskiej. Polacy, których na wyspie żyje zaledwie 30, przynieśli wielki transparent. „Ta wizyta kończy moją pielgrzymkę, która w duchu podąża śladami historii zbawienia: od ziemi Abrahama, na Synaj, gdzie Bóg dał dziesięć przykazań, i do Ziemi Świętej, gdzie miały miejsce wielkie wydarzenia Odkupienia. Teraz zaś śladami św. Pawła powróciłem do was, drodzy mieszkańcy Malty"167- powiedział Jan Paweł II, nawiązując do swojej poprzedniej pielgrzymki na wyspę sprzed 11 lat. W Yalletcie rzecznik Stolicy Apostolskiej Joaąuin Navarro-Valls oświadczył nam, że z krajów islamskich napłynęły pozytywne reakcje na pierwszą w historii wizytę, jaką Jan Paweł II złożył w meczecie w Damaszku. Podkreślił, że udało się doprowadzić do odmrożenia stosunków z prawosławnymi Grekami. „Prasa napisała, że Ateny były cudem. To prawda, przed podróżą tego nie przewidywaliśmy" - powiedział Navarro-Valls dziennikarzom przed mszą beatyfikacyjną w Yalletcie. Watykański rzecznik zwrócił przede wszystkim uwagę na osobisty list prawosławnego arcybiskupa Christodoulosa, który Jan Paweł II otrzymał przy wyjeździe z Grecji. „Wszystko jest otwarte - mówił Navarro-Valls. -Historyczne jest nawet to, co może się wydawać szczegółem, na przykład Ojcze nasz odmówione po grecku (przez Papieża i arcybiskupa Christodoulosa). W tej chwili całkowicie została zapomniana wzajemna ekskomunika". (Odwołana już przez papieża Pawła VI i patriarchę Konstantynopola Atenagorasa - J.M.). Na Malcie Jan Paweł II zakończył swoją jubileuszową pielgrzymkę po miejscach związanych z historią zbawienia. W tym wielkim przedsięwzięciu dzięki telewizji mógł uczestniczyć cały świat. Pozostaną w zbiorowej pamięci zwłaszcza obrazy Papieża pod Zachodnim Murem Świątyni Jerozolimskiej i odwiedzającego w Damaszku meczet Omajjadów. Są to milowe kamienie w historii Kościoła katolickiego i jego dialogu z judaizmem i islamem. Ich pojednanie okazało się jednak niemożliwe. Młody prezydent Syrii, oskarżający Żydów w obecności Papieża o zdradę Jezusa i Mahometa, był wyrazicielem opinii duchowieństwa muzułmańskiego większości krajów. Paradoksalne - wybuch drugiej intifady był rezultatem nie tylko wizyty Ariela Szarona na jerozolimskim Wzgórzu Świątynnym, ale także nadziei, jakie w Palestyńczykach rozbudziła papieska wizyta. Intifada zmiotła premiera Baraka, który wobec Palestyńczyków był gotów do daleko idących ustępstw - na granicy zagrożenia istnienia Izraela. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że ziarno miłości i pojednania, rzucone w glebę Bliskiego Wschodu, przyniesie plon obfity. IV - Ból i tajemnica 1. Cierpienie w pierwszej osobie Kilkaset milionów ludzi, oglądających w bezpośredniej transmisji telewizyjnej Papieża głoszącego z okna Pałacu Apostolskiego orędzie urbi et orbi w pierwszy dzień Bożego Narodzenia roku 1995, widziało, jak Jan Paweł II zasłabł i powiedział: „nie mogę". Prawdopodobnie nigdy jeszcze w historii świata tyle osób nie śledziło równocześnie, „na żywo", cierpień jednego człowieka. To publiczne przeżywanie bólu zaczęło się już zresztą o wiele wcześniej - 13 maja 1981 roku. Kilkanaście minut po zamachu na placu św. Piotra kamery telewizyjne uwieczniły obrazy ciężko rannego Papieża, którego w odkrytym samochodzie podtrzymywali sekretarz, ksiądz Stanisław Dziwisz i kamerdyner Angelo Gugel. Od tego czasu przyzwyczailiśmy się, że choroby Jana Pawła II stały się sprawą publiczną. Gazety analizowały ich najdrobniejsze szczegóły. Kolportowały plotki i snuły różne hipotezy. Sam Ojciec Święty żartował podczas rozmowy z dziennikarzami w samolocie lecącym na Kubę, że aby dowiedzieć się o stanie swojego zdrowia, musi najpierw przeczytać prasę. Czy publiczne roztrząsanie ciepień Papieża jest rzeczą właściwą? Ból to najbardziej intymna strona życia każdego człowieka. Również głowa Kościoła ma prawo do prywatności i osobistej tajemnicy. Będąc korespondentem przy Stolicy Apostolskiej, nieraz oburzałem się, że media całego świata często bardziej interesowały się chorobami Ojca Świętego niż jego naukami. Wielu dziennikarzy przypominało sępy czyhające na każdy moment jego słabości. Tymczasem Jan Paweł II, jakby im na przekór, codziennie dawał dowody niezwykłej siły. Mimo przebytych operacji i widocznego często zmęczenia dokonywał czynów wręcz nadludzkich. Celebrował najważniejsze, wielogodzinne uroczystości liturgiczne Kościoła katolickiego. Prowadził działalność publiczną, która czyniła z niego jednego z najbardziej aktywnych mężów stanu na arenie międzynarodowej. Większość z tysięcy stron składających się na papieskie nauczanie - encykliki, różne dokumenty, przemówienia - wychodziła bezpośrednio spod jego pióra. Codziennie przyjmował dziesiątki osób, od głów państw i innych polityków, przez ludzi Kościoła czy intelektualistów, po zwykłych zjadaczy chleba. Chętnie zanurzał się w tłumie - jak podczas środowych audiencji generalnych czy niedzielnych spotkań z polskimi pielgrzymami. Kilkakrotnie w ciągu roku odbywał forsowne podróże apostolskie do najbardziej odległych krajów świata, po których osoby z jego świty i towarzyszący mu dziennikarze myśleli już tylko o chwili odpoczynku. Tymczasem Jan Paweł II przygarbiony i kulejący wysiadał z samolotu i raźno rzucał się w wir codziennych zajęć. Stan zdrowia Papieża pogarszał się jednak: najpierw w sposób zauważalny tylko dla najbardziej wnikliwych obserwatorów, później już oczywisty dla wszystkich. Dygotanie lewej ręki dostrzegliśmy po raz pierwszy we wrześniu 1994 roku, gdy Jan Paweł II odprawiał w Castel Gandolfo mszę w intencji mieszkańców oblężonego Sarajewa, dokąd nie dane mu było się udać. Mniej więcej w tym samym czasie ukazały się pierwsze artykuły, że Papież cierpi na chorobę Parkinsona. Początkowo ich następstwem były de-menti ze strony Watykanu, później jednak w sposób mniej lub bardziej wyraźny diagnoza ta znalazła potwierdzenie. Sam Jan Paweł II o cierpieniu mówił często, także posługując się przykładem własnej osoby. Wydana we Włoszech książka Cierpienie w nauczaniu Jana Pawła II 1978-19821 przytacza na 374 stronach ponad 400 wypowiedzi Papieża podczas jego spotkań z chorymi i przy innych okazjach, jak np. modlitwy na Anioł Pański, audiencje ogólne i udzielone pracownikom służby zdrowia. A przecież obejmuje ona tylko cztery pierwsze lata pontyfikatu. Po dwudziestu pięciu uskładałaby się już pokaźna biblioteka. Jej głównym tomem jest niewątpliwie list apostolski Sahifici doloris2 o chrześcijańskim sensie cierpienia. Papież nigdy nie był jednak „cierpiętnikiem", lubującym się w rozpamiętywaniu swojego bólu. Zwierzył się kiedyś wybitnemu reżyserowi Krzysztofowi Zanussiemu, który nakręcił o nim film bio graficzny Z dalekiego kraju oraz inny według jego młodzieńczej sztuki teatralnej Brat naszego Boga, że prawdziwe cierpienie bez pieczniej jest analizować z dystansu. Poświęcony temu zagadnieniu list do wiernych pisał już jednak w dużej mierze na podstawie własnych doświadczeń zamachu na jego życie i wynikających z niego następstw. "Na moim przykładzie chciałbym pokazać, jak przyjmować cier pienie" - mówił Jan Paweł II do trędowatych w czasie pamiętnej wizyty na Kubie. Spotkania Papieża z chorymi i kalekami odbywały się wczasie każdej z jego podróży zagranicznych. Widziałem z bliska wiele z nich, to jednak - na Kubie - było najbardziej przej mujące. Osobiste świadectwo ma bowiem zupełnie inną wagę niż samo tylko nauczanie, rozważania teologiczne i filozoficzne. W odległości kilkudziesięciu kilometrów od centrum Hawany, w miejscowości El Rincón, znajduje się sanktuarium św. Łazarza. Pojechaliśmy tam w sobotę 24 stycznia 1998 roku. Ranek tego przedostatniego dnia wizyty na Kubie wypełniły blisko czterogodzinne uroczystości w Santiago de Cuba, drugiej stolicy wyspy. Sama podróż dosyć zdezelowanym samolotem IŁ-62 produkcji nie istniejącego już Związku Radzieckiego trwała w jedną stronę 90 minut. Na miejscu zauważyliśmy, że ołtarz, przy którym Papież odprawiał mszę i koronował obraz Dziewicy Miłosierdzia z El Cobre, został osłonięty bocznymi ściankami. Całkowicie pozbawiały one to miejsce wszelkiego przewiewu. Wspominam o tych szcze gółach, aby uzmysłowić, jak bardzo zmęczony musiał być po tym dniu Papież. Grupa towarzyszących mu wieczorem tego dnia dziennikarzy li czyła zaledwie 20 osób; czterech fotoreporterów, wspólna ekipa kilku telewizji USA, kamerzysta TV kubańskiej i kilku piszących. Pozostali nadawali w tym czasie swoje korespondencje z Hawany. Chociaż było nas tak niewielu, uprzedzono skwapliwie, że do sanktuarium będziemy mogli wchodzić tylko pojedynczo, gdyż we wnętrzu jest bardzo mało miejsca. Okazało się to nieprawdą. Żad nych tłumów. Przed niedużym kościołem w typowym stylu latyno amerykańskim, którego ściany wydawały się jeszcze bardziej bia łe w liliowych kolorach zmierzchu, grała orkiestra. Powiedziano nam, że to pensjonariusze pobliskiego zakładu dla umysłowo chorych. Melodia wydała mi się znajoma. Rozpoznałem starą pieśń religijną My chcemy Boga, śpiewaną często w Polsce, a także w innych krajach. Wewnątrz pustawo, większość metalowych krzeseł okazała się wolna. .:•• Jedenaście sióstr św. Wincentego a Paulo i kilkadziesiąt osób personelu świeckiego prowadziło przy sanktuarium szpital dla trędowatych. Byli to - podobno wybrano przypadki najmniej rażące -w większości starsi wiekiem Murzyni o twarzach zniekształconych przez chorobę, ale także niewidome dzieci. W bocznym ołtarzu zobaczyliśmy figurkę w czerwonym płaszczu, bogato ozdobionym złotymi wzorami. To św. Łazarz, patron tego miejsca. W tej formie niezbyt przypominał młodzieńca wskrzeszonego przez Jezusa. Św. Łazarz zajmuje ważne miejsce w panteonie synkretycznego kultu santeria, łączącego elementy chrześcijańskie z pogańskimi. Nasz kubański przewodnik powiedział, że podczas tutejszego święta czy odpustu gromadzą się setki tysięcy pielgrzymów, którzy czczą św. Łazarza pod imieniem Babalu Aye. Dobiegające z zewnątrz dźwięki dętej orkiestry zmieszały się z oklaskami. Przyjechał Papież. Znać po nim było nieludzkie zmęczenie. Przeszedł wśród szpaleru trędowatych do ołtarza, gdzie przygotowano dla niego fotel. Swoje przemówienie czytał wolno, monotonnym głosem. Pacjenci szpitala usłyszeli takie między innymi zdanie: „Przybywam jako pielgrzym prawdy i nadziei do sanktuarium św. Łazarza. Przybywam, aby moim własnym ciałem świadczyć o znaczeniu i sensie bólu, gdy go przyjmujemy z zaufaniem, zbliżając się do Boga «bogatego w miłosierdzie»"3. O cierpieniu było całe przemówienie. Jak zwykle jego tekst otrzymaliśmy wcześniej. Wiedzieliśmy więc, że właśnie tutaj - bez udziału skandującej publiczności, która mogłaby je ponieść na ulice - padną tak oczekiwane podczas tej wizyty słowa o więźniach politycznych. Zwracając się do trędowatych i ich opiekunów, Papież mówił jednocześnie do całego narodu kubańskiego, nie wyłączając komunistycznego reżimu. Apelował o zaprzestanie prześladowań i pojednanie: „Drodzy bracia: Kubańczycy potrzebują wewnętrznej siły, głębokiego pokoju, który wypływa z «Ewangelii cierpienia»". W sanktuarium św. Łazarza Jan Paweł II przywoływał przypowieść o dobrym Samarytaninie: „znaczenie tej przypowieści, jak ^ całej Ewangelii, jest praktycznie takie: człowiek powinien się czuć wezwany, by świadczyć miłość w bólu". Nie były to tylko słowa. Zakończywszy przemówienie, Jan Pa weł II podszedł najpierw do trędowatych i niewidomych dzieci. Poruszał się z widocznym trudem. Żadnego zamieszania, nikt nie biegł w tamtą stronę, wszyscy pozostawali na swoich miejscach. Z fotografami i kamerzystami zbliżyliśmy się jednak, jak tylko było to możliwe. Zobaczyłem, że ślepa dziewczynka, którą Papież po głaskał po głowie, płacze. Płakały już wszystkie dzieci. Obok mnie mokre oczy miała Jane Hartney, operatorka amerykańskiej NBC, dziewczyna mała, ale twarda jak kamień, która podczas papieskich podróży nie rozstawała się z ciężką kamerą BETA. Mocno zgarbiony Ojciec Święty szedł wśród trędowatych, każ dego starał się przynajmniej dotknąć i pobłogosławić. Ze swoją na brzmiałą twarzą i niepewnymi ruchami chwilami wydawał się jed nym z nich... W drodze powrotnej rozmawialiśmy o więźniach politycznych. Kilkuset z nich, ale nie wszystkich, zwolniono, w wyniku interwencji Papieża, po kilku miesiącach. Wtedy jednak nie znaliśmy finału tej sprawy. Niektórzy z kolegów byli nawet nieco rozczarowani, że Jan Paweł II mówił o "więźniach sumienia" podczas spo tkania z tak niewielką grupą ludzi, używając słów tak ostrożnych. Opowiedziałem im o wizycie Jana Pawła II w Polsce w roku 1983. Jako nasz przewodnik pracujący w biurze Konferencji Biskupów kubańskich, miałem zajmować się dziennikarzami z upoważnienia polskiego episkopatu. W kraju panował jeszcze stan wojenny, wprowa dzony przez generała Jaruzelskiego dla stłumienia wolnościowych aspiracji społeczeństwa polskiego. Moi przyjaciele z "Solidarności" prowadzili podziemną działalność, niektórzy emigrowali za grani cę, wielu było więźniami politycznymi. Dyskutowaliśmy wtedy, czy Papież powinien do Polski przyjeżdżać, bo wojskowo-komunistyczny reżim mógł jego wizytę wykorzystać propagandowo. Tak się złożyło, że na kilka dni przed wizytą Papieża miałem poważny wypadek samochodowy. Lądowanie papieskiego samolotu mogłem oglądać tylko na ekranie przenośnego telewizora w szpitalnym pokoju. Pamiętam dokładnie nasze wzruszenie - moje i in nych chorych, a zapewne także licznych więźniów - gdy podczas transmisji uroczystości powitania usłyszeliśmy takie słowa człowieka w białej sutannie: „Proszę, aby szczególnie blisko raczyli być ci, którzy cierpią. Proszę o to w imię słów Chrystusa „byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie" (Mt 25,36). Ja sam nie mogę odwiedzić wszyskich chorych, uwięzionych, cierpiących - ale proszę ich, aby duchem byli blisko mnie"4. Wszystko stało się od razu jasne. Wiedzieliśmy, do kogo przyjechał Papież. Na temat szczególnej roli cierpienia w życiu Jana Pawła II rozmawiałem z profesorem Stefanem Swieżawskim. Jego świadectwo jest unikalne, bo dotyczy myśli samego Papieża. Życiorys tego wybitnego historyka filozofii i słuchacza jego wykładów, Karola Wojtyły, splatały się wielokrotnie. Obydwaj odegrali ważną rolę podczas Soboru Watykańskiego II. Profesor to urodzony w 1907 roku człowiek drobnej postury fizycznej i ogromnej wiedzy, dotyczącej zwłaszcza wieku XV, przełomowej - jego zdaniem - epoki w historii ludzkości. Do przełomu tysiącleci, kiedy odbywała się nasza rozmowa, jego pamięć pozostała dokładna i precyzyjna. Przyjął mnie w Warszawie. Mieszka wraz z żoną w domu należącym do sióstr urszulanek szarych. Kardynał Wojtyła spędził tam ostatnią noc w Polsce przed wyjazdem na konklawe, które wyniosło go na tron św. Piotra. Tego ranka wśród żegnających osób byli Maria i Stefan Swieżawscy. Wcześniej, podczas jednego z pobytów we Włoszech, po wysłuchaniu wspaniałego przemówienia przyjaciela, profesor przepowiedział mu, że zostanie papieżem. Tego rodzaju przeczucia miało zapewne w różnych momentach więcej osób. Tylko Stefan Swieżawski dysponuje jednak potwierdzeniem samego zainteresowanego. Jan Paweł II napisał do niego zaraz po wyborze, przypominając tamto niezwykłe zdarzenie. Niedługo potem, w pierwszych miesiącach roku 1979 profesor był zaproszony do Papieża na prywatną kolację w Watykanie. Wiele osób uczestniczących w tych posiłkach jest tak przejętych, że zapomina nawet, co jadły. Stefan Swieżawski zapamiętał jednak dokładnie słowa Ojca Świętego. Jan Paweł II mówił, że ważne wydarzenia w jego życiu kapłańskim są związane - przedziwnym wyrokiem Bożym - z cierpieniami jego najbliższych. Otrzymanie kapelusza kardynalskiego zbiegło się z katastrofą kolejową, w wyniku której stracił rękę ksiądz Marian Jaworski, późniejszy arcybiskup rzymskokatolickiej metropolii Lwowa na Ukrainie i kardynał. Z kolei ciężka choroba i początek trwałego kalectwa biskupa Andrzeja Marii Deskura towarzyszyły pamiętnemu konklawe w październiku 1978 roku. Andrzej Maria Deskur był tym przyjacielem Karola Wojtyły, nieco od niego młodszym, który poprzedził go w Watykanie. Kiedy z nim rozmawiałem, mieszkał jako emerytowany przewodniczący Papieskiej Rady do spraw Środków Społecznego Przekazu w jej siedzibie - Palazzo San Carlo. Z jego okien widać był blisko kopułę Bazyliki Świętego Piotra. Papież odwiedzał go wielokrotnie i zapraszał zawsze na niedzielne obiady, także na wieczerze wigilijne. W święto Trzech Króli Jan Paweł II przychodził zwykle do przyjaciela, aby razem z nim śpiewać polskie kolędy. Kardynał obdarzył mnie wielkim zaufaniem, opowiadając i pozwalając zarejestrować koleje swojego życia, które upłynęło w służbie Kościoła. Potomek arystokratycznej rodziny polskiej pochodzenia francuskiego, przez matkę jest spokrewniony z księciem Adamem kardynałem Sapiehą, arcybiskupem krakowskim, opiekunem Karola Wojtyły, któremu 1 listopada 1946 roku udzielił święceń kapłańskich w swojej prywatnej kaplicy. Andrzej Maria Deskur studiował na niższym roku w tym samym seminarium krakowskim. Później został aresztowany pod fałszywymi zarzutami przez komunistyczną policję polityczną. Po wyjściu z więzienia przełożeni polecili mu wyjazd do Rzymu. Przez długie lata był jednym z niewielu Polaków na kluczowym stanowisku w dyplomacji watykańskiej, by następnie zająć się dziedziną dla Kościoła nową, coraz bardziej zyskującą na znaczeniu - środkami społecznego przekazu: filmem, prasą i radiofonią, później także telewizją. Dla przybywającego do Wiecznego Miasta księdza, a później biskupa i kardynała Karola Wojtyły pozostawał zawsze najbliższą osobą. Spacerując wspólnie na porośniętych bukowymi lasami brzegach jeziora Vico, spędzali czas przed konklawe, które wybrało papieża Jana Pawła I. Na trzy dni przed elekcją jego następcy - Karola Wojtyły - biskup Andrzej Maria Deskur miał wylew krwi do mózgu. Przyjaciel odwiedził go w szpitalu, jadąc na konklawe. Złożył mu tam także wizytę zaraz następnego dnia po wyborze. 17 października 1978 roku opuścił - po raz pierwszy w nowej roli - mury Watykanu. Około godziny siedemnastej przejechał odkrytym samochodem ulicami Rzymu do polikliniki Gemelli. Wychodząc od przyjaciela, już na krytarzu wygłosił krótkie przemówienie. Usprawiedliwiając się z błędów, które robi w języku włoskim, mówił: „U progu mojego pontyfikatu chcę oprzeć się przede wszystkim na tych, którzy cierpią i którzy cierpienia swoje, swoją mękę i ból, łączą z modlitwą"5. Andrzej Maria Deskur, młodszy o cztery lata od Papieża, mianowany przez niego kardynałem 25 maja 1985 roku, przez ćwierć wieku musiał poruszać się na wózku inwalidzkim. Wylew krwi do mózgu spowodował prawie zupełny paraliż ciała od pasa w dół. Jego następstwa utrudniły mowę i odbiły się na stanie pamięci. Mimo to kardynał przez długie lata wyglądał zadziwiająco młodo, a jego jasne włosy w małym stopniu dotknęła siwizna. Prowadził nadal czynny tryb życia. Uczestniczył w pracach Kurii Rzymskiej, będąc członkiem dwóch kongregacji: do spraw Kanonizacyjnych oraz Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, Papieskiej Rady do spraw Pracowników Służby Zdrowia oraz Komisji do spraw Państwa Watykańskiego. Przewodniczył też Papieskiej Akademii Niepokalanego Poczęcia. Z powodu kalectwa zajęcia te wymagały od niego prawdziwego heroizmu6. Obok biskupa Stanisława Dziwisza, prefekta pomocniczego Domu Papieskiego, kardynał Deskur był ponad wszelką wątpliwość osobą stojącą najbliżej Ojca Świętego. Jego postać w codziennym prawie kontakcie przypomina mu ową „współzależność cierpienia i ofiary", o której wspominał w rozmowie z profesorem Swieżawskim. Przyjaciel pomagał mu nie tylko modlitwą - na którą z racji unieruchomienia miał może więcej czasu - ale także przykładem, jak przezwyciężać słabości własnego ciała. Rozpoczynając papieskie podróże poza mury Watykanu od polikliniki Gemelli, Jan Paweł II nie mógł przypuszczać, że ten wielki szpital stanie się w przyszłości jedną z jego najważniejszych siedzib. Po osiemnastu latach nazwie nawet to miejsce „trzecim Watykanem", obok tego właściwego oraz letniej rezydencji w Castel Gandolfo. Po raz pierwszy znalazł się tam w roli pacjenta późnym popołudniem 13 maja 1981 roku. Obrazy ciężko rannego Papieża, podobnie jak jego późniejsze spotkanie z zamachowcem, transmitowane wielokrotnie przez sieci telewizyjne całego świata, znalazły trwałe miejsce w zbiorowej wyobraźni i pamięci. O samym zamachu i jego przyczynach - prawdziwych bądź domniemanych - napisano już tysiące stron. Niezastąpionym źródłem, ukazującym wydarzenia od strony ofiary, jest ostatni rozdział książki Andre Frossarda «Nie lękajcie się!». Rozmowy z Janem Pawłem II7. Francuski pisarz uzyskał możliwość przeprowadzenia wywiadu nie tylko z samym Papieżem, ale także z osobą, której milczenie w kontaktach z dziennikarzami jest całkowite -osobistym sekretarzem Jana Pawła II. Ksiądz Stanisław Dziwisz, późniejszy arcybiskup, był obok Ojca Świętego w momencie, gdy ugodziła go kula zamachowca. Podtrzymywał ciężko rannego w samochodzie i towarzyszył mu aż do sali operacyjnej. Od niego wiemy, że Jan Paweł II zaraz po swoim wyborze wyraził wolę zostania - w razie potrzeby leczenia -zwykłym pacjentem normalnego szpitala, najlepiej właśnie polikliniki Gemelli. Prawdopodobnie decyzja ta wiązała się z odwiedzinami u biskupa Deskura. Czynnikiem decydującym była oczywiście konieczność udzielenia pomocy w warunkach klinicznych. Pacjenta przewieziono do szpitala karetką reanimacyjną, którą katolickie stowarzyszenie lekarzy ofiarowało kilka miesięcy wcześniej, aby służyła uczestnikom audiencji generalnych na placu św. Piotra. Dziwnym zrządzeniem Opatrzności, Papież oglądał ją i błogosławił poprzedniego dnia - 12 maja 1981 roku. Wszystkie te okoliczności sprawiły, że Jan Paweł II stał się pacjentem, jak inni - tyle że leczonym na oczach świata. O chorobach jego poprzedników dowiadywano się po ich śmierci, a i to nie zawsze. Profesor Corrado Manni, anestezjolog, który uczestniczył we wszystkich operacjach Jana Pawła II, w 1967 roku był również w zespole operującym Pawła VI. Wtedy jednak zabieg odbył się w prywatnym apartamencie papieskim. Salę projekcyjną zamieniono w operacyjną, instalując w niej stół, lampę oraz aparaturę do narkozy i reanimacji. W maju 1981 roku nowością było nie tylko miejsce zabiegu, ale także szeroka i szczera informacja na temat stanu zdrowia pacjenta. Profesor Francesco Crucitti, który operował wtedy Jana Pawła II, wspominał o zarzutach niektórych dziennikarzy, że „mówi się o Papieżu jak o zwykłym człowieku". Poglądy te podzielały liczne osoby w Kurii Rzymskiej, przyzwyczajone do specyficznej etykiety, narzucającej wielki dystans wobec osoby następcy św. Piotra. Poprzednicy Jana Pawła II nawet posiłki musieli spożywać samotnie. On zmienił nie tylko ten obyczaj. Zaraz po wyborze kazał zainstalować w swojej rezydencji basen kąpielowy, a zdjęcia stamtąd ukazały się w brukowej prasie niedługo przed zamachem, co wskazywało, że obiekt nie był strzeżony zbyt dobrze. Po operacji trzeba się było przyzwyczaić nie tylko do suchych komunikatów na temat stanu zdrowia „dostojnego pacjenta", ale do szczegółowych opisów klinicznych analizujących takie na przykład kwestie, jak ruchy robaczkowe jego jelit. Postać biskupa Rzymu, przez wieki otaczana nimbem, jeśli nie boskim, to co najmniej cesarskim, odzyskała ludzki wymiar. „Chciałbym się wam zwierzyć. Dziś wieczorem udam się do polikliniki Gemelli, aby poddać się pewnym badaniom diagnostycznym" - pielgrzymi i rzymianie zgromadzeni w upalne południe 12 lipca 1992 roku na placu św. Piotra w pierwszej chwili nie bardzo pojęli sens papieskiej wypowiedzi. Zrozumieli ją dopiero, gdy Jan Paweł II mówił dalej: „Proszę o wasze modlitwy, aby Pan był przy mnie z opieką i wsparciem. Najświętszej Dziewicy powtarzam moje «Totus Tuus» (Cały Twój - motto, które Karol Wojtyła umieścił w swoim herbie pontyfikalnym obok złotego krzyża i wielkiej litery M) z pełnym zaufaniem w Jej macierzyńską opiekę"8. Powoli docierała świadomość, że Papież nie zwracałby się w ten sposób do Maryi, gdyby istotnie chodziło tylko o banalne badania. Dziennikarze akredytowani przy Stolicy Apostolskiej niedzielnego przemówienia na Anioł Pański wysłuchują zwykle w chłodnym wnętrzu Sala Stampa Yaticana przy via Conciliazione, dwa kroki od placu św. Piotra. Natychmiast zahuczało tam od plotek i hipotez. Następnego dnia Papież miał rozpocząć dziesięciodniowe wakacje w Lorenzago di Cadore, we włoskich Dolomitach. Niektórzy - ja również - zaplanowali na ten czas własne wakacje. Odwoływaliśmy je w pośpiechu, gdyż było jasne, że chodzi o coś niespodziewanego i groźnego. Badania mogłyby poczekać. Wreszcie pojawił się dyrektor Sala Stampa. Rzecznik Watykanu Joaquin Navarro-Valls, przystojny i zawsze elegancki Hiszpan, z wykształcenia lekarz, niewiele nam jednak tego dnia wyjaśnił. Mówił, że powodem niepokoju stała się dolegliwość jelit (użył włoskiego słowa affezione, pokreślając, że nie chodzi o infezione - infekcję). Prawda odsłoniła się dopiero w następnych dniach. 15 lipca 1992 roku o piątej rano zespół, w którym głównym chirurgiem był ten sam profesor Francesco Crucitti, rozpoczął operację. W jej trakcie usunięto pacjentowi spory odcinek jelita grubego, na którym znajdował się nowotwór - niezłośliwy, jak podkreślono w komunikacie - wielkości pomarańczy. „II Manifesto", ostatnie w Europie pismo z podtytułem „dziennik komunistyczny", zamieścił z tej okazji karykaturę, którą wielu uznało za bluźnierczą. Jej autor, znany jako Yauro, narysował kota, który ucieka z kawałkiem wnętrzności. Przerażony pielęgniarz krzyczy za nim: „relikwia!". O tym, że włoscy satyrycy nie szanują świętości, wiadomo było od dawna. Wystarczy obejrzeć, co rysowali z okazji śmierci poprzednich papieży. Tym razem zresztą rysownicy pozostałych pism potraktowali dostojnego pacjenta ze znacznie większym taktem i sporą dozą sympatii. Za prawdziwą nowość, długo komentowaną, uznano natomiast wtedy fakt, że Papież mówił o swoich cierpieniach publicznie. Andre Frossard, autor cytowanej już książki-wywiadu «Nie lękajcie się!», powiedział dziennikarzowi turyńskiej gazety „La Stampa", że „Papież potrafi przekształcić swój ból w modlitwę". W tym samym dzienniku Yittorio Messori napisał, że „ta wypowiedź jest częścią rodzinnego charakteru, jaki Jan Paweł II nadał swojemu pontyfikatowi. Zrobił on wszystko, aby pozbawić postać papieża sakralnej aury i przybliżyć ją ludziom. Sam oznajmił, że jest chory, aby nie czynić tego za pośrednictwem biurokratycznych komunikatów watykańskich"9. „Papież cierpiał bardzo od czasu zamachu w roku 1981, ale rozmawiał o tym tylko ze swoimi najbliższymi - powiedział jeden z przyjaciół Papieża Wojtyły, Stanisław Grygiel" - takie zdanie podkreśliłem w gazecie, która pozostała w moim archiwum z lata 1992 roku. Rozważano wtedy, w jaki sposób Jan Paweł II, którego wszyscy uważali za okaz zdrowia, zdołał ukryć ból sprawiany mu przez okazały nowotwór. Stanisław Grygiel, profesor filozofii na Papieskim Uniwersytecie Laterańskim, został wezwany z Krakowa do Rzymu na samym początku pontyfikatu i należał do najbliższych współpracowników Jana Pawła II. Bezpośredni w zachowaniu, chętnie i świetnie opowiadał góralskie anegdoty. Chociaż znaliśmy się od dawna, odmówił stanowczo rozmowy o papieskich cierpieniach: „O tym mógłby mówić tylko on sam!"10. Profesor Grygiel potraktował mnie natomiast jak kandydata na seminarium filozoficzne. Zalecił lekturę listu apostolskiego Salvifici doloris. Podarował również odbitkę swojego artykułu Sens cierpienia w przemijającym świecie, który ukazał się w trudno dostępnej publikacji zbiorowej. Wynotowałem stamtąd dwa zdania: „Cierpienie i śmierć prowadzą człowieka ku przyszłości i tylko w tej perspektywie można je zrozumieć. Niepokoić więc winno nie to, że tylu nas cierpi, lecz to, że tylu z nas nie umie cierpieć"11. W artykule Stanisław Grygiel nie powołuje się na Sahifici doloris, ale czytając list apostolski Papieża bezpośrednio potem, nie miałem wątliwości, że obydwie publikacje głoszą tę samą prawdę. Pracę, a na pewno przemyślenia głównych tez listu, Papież rozpoczął podobno jeszcze latem 1981 roku, podczas drugiego pobytu w poliklinice Gemelli. List ma charakter zarazem uniwersalny i osobisty. Papież pragnie odpowiedzieć na pytanie stare jak ludzkość - o sens naszego cierpienia. Tytuł, który tradycyjnie stanowi pierwsze słowa łacińskiego tekstu, nazywa je „zbawczym". Papież rozważa to zagadnienie, rysując szeroką panoramę cierpienia - nie tylko w jego medycznym sensie - w egzystencji człowieka. Powołuje się na przykłady biblijnych postaci: Hioba, cierpiącego sługi, dobrego Samarytanina i przede wszystkim samego Chrystusa. W konkluzji stwierdza, że cierpienie ma charakter „nadprzyrodzony, ponieważ jest zakorzenione w Bożej tajemnicy Odkupienia, i zarazem głęboko ludzki, gdyż każda osoba odkrywa w nim swoje człowieczeństwo, swoją godność, swoje własne powołanie"12. Te słowa są głosem sprzeciwu wobec triumfującego we współczesnej cywilizacji złudzenia, że za pomocą różnych środków - farmakologicznych, technicznych czy społecznych - można całkowicie wyeliminować ból fizyczny i psychiczny z życia człowieka. Takie nastawienie często pogłębia jeszcze cierpienie, albowiem pozbawia je sensu. W październiku 1996 roku świat obiegły zdjęcia anonimowego mężczyzny, klęczącego pod parasolem na tle potężnego kompleksu gmachów polikliniki Gemelli. Został uwieczniony, bo modlił się na tej samej skarpie, gdzie rozlokowały się nasze telewizyjne samochody, anteny satelitarne i stanowiska do transmisji „na żywo". Poniżej jest obszerny dziedziniec, na którym wierni mogli się gromadzić pod papieskim oknem. Znajdowało się ono na dziesiątym piętrze wielkiego, szarego gmachu. Tak naprawdę nie należało do sypialni, której okna wychodziły na drugą stronę. Pod kątem prostym usytuowany jest parterowy pawilon, mieszczący główny hol szpitala. Zwraca tam uwagę rzeźba skromnego franciszkanina w brązowym habicie z białym sznurem, brata Agostino Gemellego, założyciela i patrona Katolickiego Fakultetu Medycyny Uniwersytetu Sacro Cuore, powstałego w 1934 roku. Obecnie pracuje tu 739 lekarzy i farmaceutów oraz 3612 osób personelu pomocniczego, administracyjnego i technicznego. Poliklinika zatrudnia również 41 lekarzy z II Uniwersytetu państwowego, 39 medyków z organizacji Rycerzy Kolumba oraz należących do tej ostatniej organizacji 529 pielęgniarzy i salowych. Na 39 oddziałach szpital ma 1716 łóżek i 120 miejsc na oddziałach dziennych. Jan Paweł II był niewątliwie najbardziej znanym pacjentem, którego chorobę śledził cały świat. Przebywał tu sześciokrotnie. Najpierw po zamachu, od 13 maja do 3 czerwca 1982 roku. Po raz drugi znalazł się w szpitalu już po kilkunastu dniach, kiedy lekarze wykryli u niego infekcję cytomegalowirusem, która powodowała wysoką gorączkę i ogólne osłabienie. 5 sierpnia usunięto mu sztuczne odprowadzenie z jelit, założone podczas pierwszej operacji. Do Castel Gandolfo pozwolono mu wrócić dopiero 14 sierpnia. Następna hospitalizacja rozpoczęła się 12 lipca 1992 roku. Trzy dni później odbyła się operacja usunięcia niezłośliwego nowotworu jelita grubego. 28 lipca Papież opuścił poliklinikę Gemelli. W listopadzie 1993 roku przebywał w niej przez jedną noc, kiedy zwichnął sobie bark, upadając w watykańskiej Auli Błogosławieństw. Następnym razem przybył do szpitala wieczorem 6 października 1996 roku, po uroczystościach beatyfikacyjnych na placu św. Piotra. 8 października profesor Francesco Crucitti wraz z zespołem przeprowadził operację usunięcia wyrostka robaczkowego. 15 października, w przedzień osiemnastej rocznicy wyboru, Jan Paweł II powrócił do Watykanu. Do tego momentu spędził łącznie w poliklinice Gemelli 132 dni. Ksiądz Stanisław Dziwisz towarzyszył Papieżowi podczas wszystkich pobytów w szpitalu, celebrując między innymi codzienne msze. O podstawowe rzeczy tego małego gospodarstwa troszczyła się siostra Tobiana, przełożona polskich sióstr Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego (sercanek), które przez ćwierć wieku pontyfikatu prowadziły Papieżowi dom w Watykanie. Na dziesiątym piętrze Jan Paweł II miał sąsiadów - małych pacjentów onkologii dziecięcej. Poruszając się jeszcze na wózku, w październiku 1996 roku odwiedził ich przed opuszczeniem szpitala. Spotkał się wtedy z dziesięcioletnim Peruwiańczykiem Anto-nio Ramonem, który na oddziale neurochirurgii przeszedł aż pięć skomplikowanych operacji z powodu rozdwojenia kręgosłupa. Tego dnia, gdy Papieżowi usuwano wyrostek, Antonio wysłał mu wiersz-list: Do cierpiącego przyjaciela. Role się odwróciły: to chłopiec chciał pomóc dorosłemu. Jeśli poliklinika Gemelli jest „trzecim Watykanem", to szpitalny dziedziniec odgrywał rolę placu św. Piotra, na którym wierni gromadzili się w niedzielę, oczekując południowego przemówienia na Anioł Pański. W czasie papieskiej rekonwalescencji do szpitala przybywały wielotysięczne grupy Polaków, które prowadził niestrudzony dyrektor rzymskiego ośrodka dla pielgrzymów „Corda Cordi", ojciec Konrad Hejmo, dominikanin. 13 października 1996 roku, właśnie wtedy, gdy żartował na temat „trzeciego Watykanu", Jan Paweł II spostrzegł ze swojego okna liczne transparenty pisane charakterystycznymi, czerwonymi literami na białym tle. Nawiązując do nich, zaapelował po polsku: „«Solidarność» trzymać i nie popuszczać" - powiedział, a ja mogłem się cieszyć pewnym wzięciem wśród dziennikarzy na dachu pawilonu recepcyjnego jako tłumacz. „Solidarność" natomiast o tyle posłuchała tego wezwania, że za rok Akcja Wyborcza „Solidarność" wygrała w Polsce wybory. Podczas poprzednich pobytów w szpitalu zdarzało się, że bezpośrednio po operacjach przemówienia Papieża na Anioł Pański nagrywane były przez niego w łóżku i odtwarzane z taśmy magnetofonowej. Tak było 17 maja 1981 roku, kiedy Jan Paweł II powiedział: „Modlę się za brata, który mnie zranił, a któremu szczerze przebaczyłem". „17 maja - dzień dodatkowego cierpienia - włoskie referendum na temat przerywania ciąży. Obrońcy życia nienarodzonego zostali przegłosowani. Ta legalizacja morderstwa, z którą Papież tak walczył, była ciosem dodanym do jego ran" - to fragment relacji księdza Stanisława Dziwisza, którą Andre Frossard zamieścił w ostat- 354 nim rozdziale książki «Nie lękajcie się!». Jan Paweł II w swoim nauczaniu mówi zarówno o cierpieniu fizycznym, jak i psychicznym czy moralnym. On sam często doświadczał obydwu rodzajów bólu jednocześnie. W chwili zamachu na placu św. Piotra postać Jana Pawła II znajdowała się w centrum gwałtownych polemik. Już w grudniu 1978 Papież skrytykował publicznie prawo włoskie - tzw. ustawę nr 194 - zezwalającą na dokonywanie aborcji. W późniejszych miesiącach wypowiadał się na ten temat wielokrotnie, powodując nieprzychylne reakcje wielu gazet. Poziom zacietrzewienia niektórych z nich przypominał wiek XIX, gdy o włoskich antyklerykałach mówiono mangiapreti (zjadacze księży). W sierpniu 1979 dyrektor satyrycznego pisemka „II Małe" (Zło) został nawet na krótko aresztowany z powodu zniewag pod adresem Jana Pawła II. W pierwszej połowie roku 1981 katolicy włoscy zebrali liczbę podpisów wymaganą do zorganizowania referendum, które mogło obalić ustawę nr 194. Dla wszystkich było oczywiste, kto jest główną sprężyną tej akcji. Znowu nasiliły się ataki przeciwko jego osobie. Sprawa referendum splotła się z zamachem, chociaż nie ona była jego przyczyną. Kilka godzin przed strzałami na placu św. Piotra Papież gościł na obiedzie profesora Jerome Lejeune i jego małżonkę. Francuz należał do najbardziej znanych przedstawicieli świata nauki potępiających jednoznacznie aborcję jako zabójstwo istoty ludzkiej. Dostarczał Papieżowi argumentów. Jan Paweł II uczynił go pierwszym prezesem Papieskiej Akademii Życia. Kiedy latem 1997 roku w Paryżu pojechał specjalnie na cmentarz, aby modlić się na grobie profesora Lejeune, był z tego powodu atakowany przez prasę francuską. W maju 1981 roku Włosi byli wstrząśnięci zamachem na Papieża, ale w referendum głosowali przeciwko jego naukom. Sam Jan Paweł II w bardzo bolesny sposób łączył obydwie te sprawy. Dramatycznym przeżyciem była dla niego w tych dniach telefoniczna rozmowa z umierającym na raka kardynałem Stefanem Wyszyńskim, głową Kościoła katolickiego w Polsce w czasach prześladowań komunistycznych. Również 12 lipca 1992 roku, oznajmiając wiernym, że tego wieczora udaje się do szpitala, Jan Paweł II miał jeszcze inny powód do troski i bólu. Na Anioł Pański wygłosił jeden z pierwszych dramatycznych apeli o przerwanie rozpoczynającej się właśnie wojny w Bośni-Hercegowinie. Mogę do tego dorzucić jeszcze osobiste wspomnienie, związane poniekąd ze stanem zdrowia Papieża. Pewnej kwietniowej niedzieli roku 1994 w towarzystwie swojej rodziny mogłem zamienić z Janem Pawłem II kilka słów. Tego ranka, przed południową modlitwą Anioł Pański, przemawiał on jak zwykle z okna swojego apartamentu w Pałacu Apostolskim. Poruszył sprawę przygotowań do konferencji demograficznej w Kairze, podczas których proponowano, aby uznać aborcję za jeden z zalecanych środków kontroli urodzeń. Podniesiony aż do krzyku głos wyraźnie mu się załamał. Wieczorem poprosiłem więc, aby bardziej na siebie uważał, bo może to być objawem przeziębienia. Papież spojrzał uważnie i odrzekł: „To ze złości". Odchodząc, obejrzał się przez ramię i dorzucił żartobliwie: „A złość piękności szkodzi". Z szacunku dla Ojca Świętego wolałbym użyte przez niego słowo „złość" zastąpić „gniewem". Widziałem go naprawdę w takim stanie, kiedy po mszy w Agrigento groził członkom sycylijskiej mafii Sądem Bożym. Gniewne było przemówienie w Kielcach w roku 1991, kiedy także mówił o aborcji. Rozmawiając tego dnia z Papieżem, nie wiedzieliśmy, że poważnym zagrożeniem dla jego zdrowia nie było wtedy wcale przeziębienie. Tylko najbardziej uważni obserwatorzy spostrzegli, że podnosząc kielich podczas mszy, czyni to tylko jedną, lewą ręką. Prawą wybił sobie, upadając na śniegu, podobno po raz ostatni w życiu zjeżdżając wtedy na nartach. Wiadomo o tym nieoficjalnie, bo nie ogłoszono urzędowego komunikatu. Nie mam na to żadnych dowodów, ale przypuszczam, że brak sprawności prawej ręki mógł się przyczynić do następnego wypadku. 29 kwietnia 1994 roku Jan Paweł II pośliznął się w łazience, doznając złamania stawu biodrowego. Przeprowadzona w poliklinice Gemelli operacja udała się - jak głosiły lekarskie komunikaty - ale od tamtego czasu Jan Paweł II wyraźnie kulał. Mój ojciec, dr Jerzy Moskwa - chirurg, który przeprowadził wiele tego rodzaju zabiegów, twierdził później, że ten stan może być wynikiem nie tyle błędu lekarzy, ile niecierpliwości pacjenta. Możliwe są bowiem dwie metody zespolenia stawu biodrowego. Jedna z nich wymaga kilku miesięcy leczenia w gipsie. Można sobie wyobrazić, że pacjent, któremu za każdym razem zależało na szybkim powrocie do czynnego życia, nalegał na zastosowanie metody pozwalającej na najszybsze przywrócenie jego pełnej sprawności. We wrześniu roku 1994 Jan Paweł II musiał zrezygnować z wizyty w oblężonym Sarajewie. Byłem wśród dziennikarzy, którzy mieli mu towarzyszyć podczas tej podróży. Czekaliśmy w Anconie, aż zabiorą nas na pokład samolotu w barwach ONZ. Ponieważ po południu nie było już lotów, wróciliśmy do hotelu. Tam zastała nas wiadomość, że podróż odwołano. Niektórzy spośród kolegów dawali hałaśliwie wyraz swojej radości. Wizyta w Sarajewie była wielką niewiadomą. Wystarczyłby granat rzucony w tłum, nie mówiąc już o nowym zamachu na Papieża, aby wywołać międzynarodowy kryzys. Wszyscy pamiętali, że niemal dokładnie osiemdziesiąt lat wcześniej strzały w Sarajewie stały się przyczyną pierwszej wojny światowej. Również nasza praca w tych warunkach, zwłaszcza dla telewizji, wydawała się prawie niewykonalna. Nie odczuwałem jednak ulgi. Myślałem, co czuje w tych chwilach Jan Paweł II. Podjął tę decyzję za radą wyższych funkcjonariuszy ONZ, w trosce o bezpieczeństwo witających go tłumów. Po raz pierwszy jednak ten heros dobra musiał skapitulować wobec triumfującego zła. Przemówienie Papieża do mieszkańców Sarajewa transmitowane było z letniej rezydencji w Castel Gandolfo przez telewizję. Bezpośrednio słuchało go kilkaset osób zgromadzonych na dziedzińcu pałacu. „Zobaczcie, jak mu się trzęsie ręka" - powiedział jeden z włoskich „watykanistów". Istotnie, Ojciec Święty wyglądał na bardzo zdenerwowanego. Zdania skandował krótkimi fragmentami, prawie nie czytając. Kartka trzymana w ręku dygotała, jak liść na wietrze. Madrycki dziennik „Diario 16" zamieścił artykuł w przeddzień 74. urodzin Jana Pawła II, które przypadały 18 maja 1994 roku. Rozważano w nim, czy zastosuje on wobec siebie samego przepis nakazujący biskupom przejście na emeryturę w wieku 75 lat. Jak się wydaje, byłoby to realizacją marzeń wielu „progresistów", także w samym Kościele katolickim. Z kół tych najczęściej wychodziły rewelacje na temat różnych chorób Papieża, później dementowane. W lipcu 1994 prasa brazylijska donosiła, że Jan Paweł II cierpi na raka kości. Źródłem tej informacji miał być kardynał Aloisio Lorscheider, również cieszący się opinią „postępowego" i wymieniany wśród kandydatów na tron papieski. Plotki na temat stanu zdrowia Ojca Świętego krążyły także przy innych okazjach. W 1992 roku nie brakowało lekarzy, na przykład z Kalifornii, którzy z odległości kilku tysięcy kilometrów orzekali, że usunięty Papieżowi nowotwór „musiał być złośliwy". Rzecznik prasowy Watykanu wiadomości te skrupulatnie dementował, ale to właśnie on - podczas wizyty Jana Pawła II na Węgrzech we wrześniu 1996 roku - odsłonił kulisy stanu zdrowia swojego szefa. W rozmowie z dziennikarzami potwierdził, że Ojciec Święty cierpi na dolegliwości jamy brzusznej, powodujące bóle i podwyższoną temperaturę ciała. Podczas tej samej konferencji prasowej w Gyór Joaquin Navarro-Valls mówił, że drżenie ręki Papieża jest spowodowane zakłóceniami odnoszącymi się do „wiązki ekstrapiramidalnej". Po raz pierwszy padło określenie przypadłości układu nerwowego bardzo zbliżonej do tylekroć negowanego Parkinsona. Potem dziennik biskupów włoskich „L'Avvenire" zamieścił artykuł krytykujący prasę, która wykazuje więcej zainteresowania rzekomymi chorobami Papieża niż jego przemówieniami. Wydawało się, że Navarro-Valls przekroczył swoje kompetencje. Szeptano nawet o jego dymisji. Kilka dni później osobisty lekarz Papieża, profesor Renato Buzzonetti, ogłosił komunikat o przygotowywanej operacji usunięcia wyrostka robaczkowego. Wielokrotnie świat wstrzymywał oddech, kiedy Jan Paweł II się zachwiał. Jeden z takich momentów miał miejsce 11 stycznia 1998 roku. Jak zwykle w dniu, który jest pamiątką chrztu Jezusa w Jordanie, Papież udzielał tego sakramentu dzieciom z różnych krajów. Jest to jedyna w ciągu watykańskiego roku liturgicznego uroczystość, która odbywa się we wspaniałym wnętrzu Kaplicy Sykstyń-skiej. W takich chwilach - bez zwykłego tłumu pielgrzymów - budzi ono szczególne wzruszenie. To tutaj dokonuje się elekcja biskupów Rzymu. To tutaj kardynał Wyszyński prosił Karola Woj-tyłę - o czym sam Jan Paweł II wspominał podczas inauguracji kaplicy po odnowieniu fresków - aby nie odrzucał wyboru, lecz wprowadził Kościół w trzecie tysiąclecie chrześcijaństwa. Kaplica Sykstyńska, której wymiary odpowiadają podobno długości i szerokości biblijnej świątyni Salomona, dzieli się na dwie części. Pierwsza była przeznaczona dla wiernych, druga - pod Sądem Ostatecznym Michała Anioła - dla Papieża i kardynałów. Między nimi znajduje się wczesnorenesansowa balustrada z pięknymi kratownicami i ozdobnym portalem pośrodku. Właśnie pojawiła się w nim przygarbiona sylwetka w białej sutannie. Reporterzy telewizyjni są we współczesnym świecie uprzywilejowani, więc znajdowaliśmy się o kilka kroków od niego i wszystkie kamery uwieczniły ten moment. Jan Paweł II nagle niebezpiecznie wychylił się do przodu, zachwiał się tak, że towarzyszący mu główny ceremo-niarz, monsignore Piero Marini, musiał go błyskawicznie podtrzymać za ramię, aby Ojciec Święty nie stracił równowagi. Trwali tak przez dłuższą chwilę, która nam wydawała się wiecznością. Stojąca obok pani Marjorie Weeke, ascetyczna i dystyngowana Amerykanka z Papieskiej Rady do spraw Środków Społecznego Przekazu, bez której zgody żaden fotograf ani kamerzysta nie mógł zbliżyć się do Papieża, dotknęła mojej ręki. Have j/ou seen? Jan Paweł II stał nadal, jakby skupiony, wsparty o swój pastorał w kształcie krzyża13. Wreszcie ceremoniarz rozłożył przed nim czerwoną tekę i Ojciec Święty zaczął czytać liturgiczne formuły uroczystości, która trwała jeszcze ponad dwie godziny. Papież wygłosił długą homilię, ochrzcił dziewiętnaścioro dzieci z Włoch, Brazylii, Meksyku i Polski - bliźniaczki Elżbietę i Klarę Orłowskie. Zebrał się w sobie, ale nie mogliśmy przestać myśleć, że za dziesięć dni czeka go forsowna podróż na Kubę, jedna z najtrudniejszych w czasie tego pontyfikatu. Miałem nawet wątpliwości, czy krótki moment zachwiania równowagi trzeba umieszczać w minutowej relacji. Kiedy pokazały go południowe wydania włoskich dzienników telewizyjnych, także u mnie rozdzwoniły się telefony. Nazajutrz sprawa trafiła na nagłówki gazet... Później była Kuba, z której Jan Paweł II wrócił w lepszej formie niż wielu towarzyszących mu dziennikarzy. Dwadzieścia lat wcześniej mówiono o nim „atleta Boży". Papież, który każe sobie urządzić basen pływacki i zjeżdża w Apeninach na nartach, kontrastował z sylwetkami poprzedników, kończących pontyfikaty w podeszłym wieku. Później przyzwyczailiśmy się do fotograficznych i filmowych ujęć pokazujących jego twarz w chwilach - nie wiadomo - modlitewnej kontemplacji czy cierpienia. Przyzwyczailiśmy się do sensacyjnych doniesień na temat chorób, do niezbyt uprzejmych, a czasem wręcz przykrych spekulacji na temat jego możliwej dymisji. Rok 1998 - dwudziestolecie pontyfikatu - był swego rodzaju przełomem, jeśli idzie o stan zdrowia Papieża. Jego walka ze słabością organizmu stała się oczywista dla wszystkich. Choroba Parkin-sona czy coś bardzo do niej podobnego, źle wykonana operacja stawu biodrowego - przyczyny straciły na znaczeniu. Ich efekty każdy mógł zauważyć gołym okiem. Sam stał się świadkiem owej „ewangelii bólu", wspomnianej w liście apostolskim Salvifici dolo-ris (25). Podczas wizyty w wiedeńskim hospicjum Rennweg, prowadzonym przez „Caritas Socialis", powiedział, że „nie jest ona zapisana tylko w Piśmie Świętym, ale jest pisana ciągle na nowo w miejscach takich jak to. Żyjemy w społeczeństwie, w którym próbuje się zlikwidować ból. Cierpienie, choroba, śmierć są wymazywane z pamięci indywidualnej i zbiorowej (...). Usunięcie śmierci manifestuje się także w ten sposób, że wiele osób umiera w szpitalach i innych miejscach, to jest z dala od swojego zwykłego środowiska". Przemówienia tego Papież nie wygłaszał, zostało ono rozdane podczas spotkania w kaplicy hospicjum. Później odwiedził kilka pokojów, gdzie przebywali najciężej chorzy, przykuci do łóżek w ostatnich dniach życia. Tylko z oddali mogła je bez dźwięku zarejestrować kamera Telewizji Watykańskiej. Oglądałem później w wiedeńskim studiu te nieme obrazy przygarbionego, zmęczonego człowieka, pochylającego się nad wychudzonymi postaciami pacjentów i zastanawiałem się, jakie wypowiadał wtedy słowa. W swoim przemówieniu do nich napisał: „Koniec życia stawia przed człowiekiem wielkie zagadnienia: Jaka będzie moja śmierć? Będę sam, czy też będę miał przy sobie drogie osoby? Co czeka mnie po śmierci? Czy będę przyjęty z miłosierdziem przez Boga? Odpowiadać na te pytania z delikatnością i wrażliwością - oto zadanie pracujących w szpitalach i hospicjach. Ważne, by mówić o cierpieniu i śmierci w ten sposób, aby złagodzić lęk. Bo w istocie umieranie jest częścią życia"14. Śledząc od początku ten pontyfikat w jego aspektach medialnych, zwłaszcza na zdjęciach telewizyjnych, zauważyłem istotną zmianę. W pierwszej połowie tego ćwierćwiecza podczas publicznych wystąpień Jana Pawła II znać było dobrą szkołę aktorską, otrzymaną jeszcze przez młodego Karola Wojtyłę. Na pewno zwiększało to siłę oddziaływania jego nauk. Aktorstwo siłą rzeczy zawiera jednak w sobie pewien pierwiastek sztuczności. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych znika on zupełnie. Pozostaje Człowiek, który przekazywanie innym prawdy, także prawdy o sobie, okupuje cierpieniem. „Są różne sposoby komunikowania. Jest przekaz słowny, czyli to, co Papież mówi w kazaniach. Jest także przekaz niewerbalny, który Ojciec Święty komunikuje samym sobą. Im Papież starszy, tym silniejsze jest owo niewerbalne przesłanie" - powiedział w 1998 roku jeden z najbardziej obiecujących członków Kolegium Kardynalskiego, metropolita Wiednia, kardynał Chris-toph Schónborn. Mój artykuł Ból przekształcony w modłihoę. Papieskie przesłanie cierpienia15, w którym cytowałem te słowa, opublikowany w październiku 1998 roku przez polskie wydanie „Reader's Di-gest" został przedrukowany przez liczne wersje językowe tego największego czasopisma na świecie, nawet w Meksyku przed wizytą Jana Pawła II na początku 1999 roku. Świadczy to o wyjątkowym zainteresowaniu jego zdrowiem. Niestety, w wykonaniu światowych mediów bardzo często przybierało ono skrajnie komercyjne, a czasami wręcz patologiczne formy. „Medialna wrzawa wokół stanu zdrowia Jana Pawła II i możliwości jego dymisji obraża prawdę, powagę świąt Wielkiej Nocy oraz osobę samego Papieża" - napisał na wiosnę 2002 roku watykański dziennik „L'Osservatore Romano"16. Spekulacje nasiliły się po ograniczeniu przez Ojca świętego udziału w celebrowaniu uroczystości Triduum Paschalnego. Powodem były wyraźne trudności motoryczne. O tym można się było przekonać, oglądając liczne transmisje telewizyjne. Wiosną 2002 roku do tych problemów dołączyły się artretyczne bóle kolana. Z tego powodu Jan Paweł II nie celebrował osobiście - jak czynił to jeszcze w roku poprzedzającym - wielogodzinnych obrzędów Wigilii Paschalnej i Niedzieli Wielkanocnej. Z podziwu godnym heroizmem uczestniczył jednak w nich, wypowiadając liturgiczne formuły. Po Mszy Zmartwychwstania Pańskiego niespodziewanie dla wszystkich wsiadł do odkrytego samochodu i długo jeździł wśród dziesiątków tysięcy wiernych, całując nawet podawane mu z tłumu dzieci. „Właśnie w ten sposób Jan Paweł II zdementował informacje na temat stanu jego zdrowia, jakie jeden z dzienników zamieścił w Niedzielę Wielkanocną. Papież uczynił to z wewnętrznym wigorem i ojcowską troską strażnika pokoju" - napisał komentator watykańskiej gaze ty, Giampaolo Mattei, odnosząc się także do mocnych słów na temat "wojny wydanej pokojowi", zawartych w świątecznym orędziu. "W odniesieniu do informacji tego dziennika, powinny być uczynione trzy konstatacje: fałsz informacji, brak respektu dla wielkiego dnia oraz brak szacunku dla osoby papieża". Tę ostrą reakcję wywołał artykuł rzymskiego dziennika "II Messaggero", jakoby Jan Paweł II miał zamiar poddać się operacji kola na w jednym ze szpitali opodal Watykanu. Rzecz o tyle dziwna, że autor - Orazio Petrosilio - miał dotychczas opinię nieźle poinformowanego i odpowiedzialnego. Mimo dementi w następnym nu merze gazety doniesiono, że Papież kilka dni wcześniej wymknął się nocą ze swojego pałacu na badania kolana. Dlaczego ta konspi racja? - nie wyjaśniono. O ile jednak wiadomości "II Messaggero" miały jakieś podstawy, bo operacyjne leczenie artretycznych zmian kolana nie jest wykluczone, o tyle rewelacje, jakie zamieścił w dzienniku "La Repubblica"17 Marco Politi, nie zasługiwały na wet na dementi. Na doraźny użytek odgrzał on starą plotkę o liście, jaki Jan Paweł II napisał na wypadek, gdyby utracił zdolność mó wienia. Depozytariuszami tego pisma z dymisją mieli być arcybi skup Stanisław Dziwisz oraz watykański sekretarz stanu, kardynał Angelo Sodano. Jeśli znało się przysłowiową małomówność i dys krecję prefekta pomocniczego Domu Papieskiego oraz dyploma tyczną powagę sekretarza stanu Stolicy Apostolskiej, sama myśl o tym, że tej rangi tajemnicę powierzyliby oni dziennikarzowi, wzbudzić może tylko rozbawienie. W Wielki Piątek roku 2002 po odprawieniu Drogi Krzyżowej w rzymskim Koloseum miałem okazję, razem z innymi dziennika rzami - autorami rozważań i modlitw tego nabożeństwa - rozmawiać z Ojcem Świętym. Byliśmy zdumieni jego pamięcią i tym, że chce on z nami mówić w naszych ojczystych językach, nawet po portugalsku. Daj Boże taką umiejętność wielu politykom. Papież nadal trzymał wszystkie nici w ręku. Widzieliśmy to w ciągu prawie całego 2002 roku przy okazji kryzysu, spowodowa nego sprawą arcybiskupa Juliusza Paetza, oskarżonego o molesto wanie seksualne kleryków. Trudno w tym miejscu analizować tę smutną sprawę, która wstrząsnęła fundamentami polskiego Kościoła. Zauważmy tylko, że zarówno dymisja metropolity poznańskiego, jak i późniejszy zakaz sprawowania przez niego funkcji biskupich wymagały osobistej interwencji samego Jana Pawła II18. Nie ulega też wątpliwości, że podobnie jak w wielu innych dramatycznych momentach pontyfikatu, fizyczne cierpienia Ojca Świętego połączyły się z moralnymi. Sprawa arcybiskupa Paetza, chociaż dotyczyła jednej z najważniejszych osób w hierarchii polskiego episkopatu, pozostała jednak przypadkiem odosobnionym. To samo zjawisko większą plamą rozlało się na wizerunku Kościoła katolickiego w USA. W styczniu 2002 roku eksplodował tam skandal księży oskarżonych o pedofilię. W jego wyniku około 250 kapłanów podało się do dymisji lub zostało zawieszonych a divinis. Dwaj księża popełnili samobójstwo, jeden został zamordowany. Ustąpiło też czterech biskupów, a po nich także metropolita Bostonu, kardynał Bernard Law. Miał on ukrywać zarzuty przeciwko jednemu z najbardziej aktywnych pedofilów - księdzu Johnowi Geo-ghanowi, który w ciągu 30 lat popełnił nadużycia seksualne wobec 130 chłopców. Ofiary złożyły pozwy odszkodowawcze na łączną kwotę 100 milionów dolarów, co omal nie doprowadziło do bankructwa archidiecezji w Bostonie. Dopiero 14 czerwca 2002 roku biskupi amerykańscy zaostrzyli uregulowania prawne wobec księży winnych tego rodzaju czynów. Mieli oni być odsunięci od posługi sakramentalnej, pozostając jednak nadal w szeregach stanu kapłańskiego. Dokument ten był dyskutowany w Watykanie, skąd wywierano pewien nacisk dla zaostrzenia tych środków. Na tle sprawy polskiej i spraw amerykańskich Jan Paweł II zabrał głos w sposób bardzo stanowczy już w Wielki Czwartek 2002 roku. W dniu tym, kiedy obchodzona jest pamiątka ustanowienia sakramentu kapłaństwa, zwrócił się zwyczajowo z listem do księży. Padło w nim określenie, wspomniane już na kartach tej książki, mysterium iniąuitatis (tajemnica bezbożności, nieprawości) z 2 Listu św. Pawła Apostoła do Tesaloniczan (2 Tes 2,7): „Jako kapłani jesteśmy głęboko wstrząśnięci grzechami niektórych naszych braci, którzy sprzeniewierzyli się łasce otrzymanej w sakramencie święceń, ulegając najgorszym przejawom mysterium in-iquitatis, jakie dokonuje się w świecie. Budzi to zgorszenie, a jako jego skutek pada głęboki cień podejrzenia na wszystkich innych zasłużonych kapłanów, którzy pełnią swoją posługę z uczciwością i konsekwencją, a nierzadko z heroiczną miłością. Podczas gdy Kościół wyraża swą troskę o ofiary i czyni wysiłki, aby zareagować zgodnie z prawdą i sprawiedliwością na każdą bolesną sytuację, my wszycy - świadomi ludzkiej słabości, ale ufni w uzdrawiającą moc Bożej łaski - jesteśmy wezwani do przyjmowania mysterium Crucis i pełnego zaangażowania w poszukiwanie świętości"19. Kontekst nawiązania do tych słów Apostoła wydaje się bardzo ważny. Zapowiadał on tajemnicę zła, które wkrada się do samego Kościoła pod postacią Antychrysta. Był zatem w liście papieskim ton przestrogi wręcz eschatologicznej. Nie należy jednak podejrzewać Jana Pawła II o jakiś fatalizm. Wskazywał on swoim „wybranym oddziałom" perspektywę trudną, ale w gruncie rzeczy optymistyczną: perspektywę osobistej świętości. Do haniebnej sprawy nadużyć seksualnych w Kościele powrócił podczas kolejnego Światowego Dnia Młodzieży w Toronto w Kanadzie. Przemawiając 27 lipca do 800 tysięcy uczestników tego wydarzenia, zgromadzonych w Downsview Park, użył określeń mocnych i pełnych goryczy. Apelował, aby młodzi, kochając Chrystusa, kochali także Kościół i nie odwracali się od niego z powodu „grzechów i zaniedbań niektórych jego członków. Zło wyrządzone wrażliwej młodzieży przez tych kapłanów i zakonników napełnia wszystkich bólem i wstydem. Ale przeważająca większość w szczodry sposób poświęca się czynieniu dobra"20. Jak to często w przeszłości bywało, „kąpiel" w tym „morzu młodości" przywróciła Papieżowi nadwątlone siły. Prosto z Toronto udał się do rozpalonej na przełomie lipca i sierpnia jak hutniczy piec Ameryki Środkowej, gdzie przewodniczył wielogodzinnym uroczystościom beatyfikacyjnym i kanonizacyjnym. Sprowadził w ten sposób do absurdu dyskusje na temat jego możliwej dymisji. Jej odgałęzieniem był spór, jaki w Polsce wywołał publicysta Stanisław Remuszko. „To sprawa niezwykłej delikatności ze względu na wyjątkową pozycję Jana Pawła II w Polsce i na świecie oraz ewentualność urażenia uczuć części wiernych - pisał on w internetowej «Inforepu-blice». - Jednak problem nabrzmiewa: stawia go coraz więcej mediów, w tym katolickich; wypowiadają się najwyżsi dostojnicy Kościoła, w tym kardynałowie; coraz częściej rozmawiają o tym także zwykli ludzie, a nawet przeprowadza się na ten temat ankiety. Widok Jego Świątobliwości wynoszonego z samolotu za pomocą dźwigu, a potem transportowanego przy użyciu popychanej platformy (...), drżącej lewej dłoni czy dźwięku niewyraźnej (do niezrozumiałości) papieskiej mowy - bardzo bulwersuje wielu telewidzów"21. Powyższy opis był - w całej swojej brutalności - zgodny z faktami. Podczas uroczystości Wielkiego Jubileuszu przyzwyczailiśmy się do widoku ruchomej platformy napędzanej elektrycznie - nie popychanej - kierowanej przez idącego obok niej operatora, a podczas wcześniejszych podróży do różnego rodzaju wind - nie dźwigów, na litość boską! Remuszko, publicysta odważny i zadziorny, wypowiadał się w imieniu... telewidzów, których odczucia estetyczne zostały urażone. Podporządkowanie losów najwyższego autorytetu religijnego miliona katolików takim kryteriom byłoby jednak oczywistym naruszeniem podstawowej hierarchii wartości. Nie można przecież dobierać kolejnych namiestników Chrystusa na ziemi według ich urody i sprawności fizycznej. Medialny, a zarazem tak bardzo skoncentrowany na osobie Papieża charakter pontyfikatu stał się tu swego rodzaju pułapką i celem samym w sobie. Dla wielu zresztą Jan Paweł II, mimo swojej starości i słabości, a nawet pewnych oznak kalectwa, nie tylko był nadal piękny, ale wręcz pozostał żywą ikoną świętości. Świadczyło o tym niesłabnące zainteresowanie różnego rodzaju albumami, obrazującymi tę fazę pontyfikatu. W bardzo ciekawy i mądry sposób odpowiedziała Remuszce -w tej samej „Inforepublice" - intelektualistka katolicka Halina Bort-nowska: „Struktury Kościoła rzymskokatolickiego potrzebowały i nadal potrzebują reformy. To jednak sprawa innej skali i natury niż reakcje na chorobę i starzenie się Papieża. W tych reakcjach, na pierwszy rzut oka pełnych troski o Kościół, widzę jednak przejaw jakże częstej nietolerancji wobec wszystkiego, co przypomina o naszej kruchości i śmiertelności. Telewidzowie - kibice sportowi (czy wszyscy?) nie chcą więc oglądać paraolimpiady (w której polscy sportowcy «niepełnosprawni» zdobywają medale), a telewidzowie - «kibice wydarzeń medialnych» nie chcą oglądać chorego Papieża, który pragnie służyć ludziom - mimo wszystko. A może ten Papież ma dać światu jeszcze jedną lekcję - przezwyciężenia siebie, 365 a zarazem szacunku dla obecności i uczestnictwa osób niepełnosprawnych w życiu publicznym? Oczekuję, że da nam lekcję szacunku dla inwalidzkiego wózka, rampy, podnośnika, że odczaruje te akcesoria, używając ich z prostotą, jak tylu jego przyjaciół chronicznie chorych"22. Jan Paweł II jednak po raz kolejny sprawił niespodziankę. Już w czasie bardzo dla niego forsownych wizyt w Kanadzie, Ameryce Środkowej i Polsce latem 2002 roku zauważono wyraźne osłabienie objawów związanych z chorobą Parkinsona, czy też do niej podobną. Remisja miała być osiągnięta dzięki użyciu naturalnego specyfiku na bazie papai, hamującego procesy utleniania komórek układu nerwowego, co doradził francuski lekarz, profesor Luc Mon-tagner, odkrywca choroby AIDS. Ten ostatni potwierdził wiadomości23, częściowo jednak zdementowane później przez źródła oficjalne Stolicy Apostolskiej. Nie zapuszczając się na obszary objęte tajemnicą medyczną, musimy tu stwierdzić, że poprawa stanu fizycznego Papieża mogła mieć również związek z mniejszym obciążeniem stresującymi zajęciami. W każdym razie na wiosnę roku 2003 Jan Paweł II bardzo aktywnie włączył się do polityki międzynarodowej, próbując zapobiec wybuchowi kolejnego konfliktu w Zatoce Perskiej. Rozmawiał między innymi z sekretarzem generalnym Organizacji Narodów Zjednoczonych, szefami rządów Wielkiej Brytanii, Hiszpanii i Włoch, wicepremierem Iraku, ministrem spraw zagranicznych Niemiec oraz innymi osobistościami. Zabierał głos publicznie, także w improwizowany sposób. Być może sił dodawało mu zagrożenie pokoju światowego, obrona wartości, którym poświęcił całe swoje życie, a zwłaszcza 25 lat pontyfikatu. 2. GŁOS WOŁAJĄCEGO NA PUSTYNI „Muszę powiedzieć, że należę do pokolenia, które pamięta dobrze, bo przeżyło - dzięki Bogu przeżyło - drugą wojnę światową, dlatego moim obowiązkiem jest powiedzieć tym wszystkim młodym, młodszym ode mnie, którzy nie mieli takiego doświadczenia: «Nigdy więcej wojny!», jak powiedział Paweł VI podczas swojej pierwszej wizyty w siedzibie Narodów Zjednoczonych. Wiemy, że niemożliwe jest domagać się pokoju za każdą cenę, ale wszyscy wiemy też, jak wielka, ogromna jest odpowiedzialność". Improwizowane wypowiedzi Papieża należą do rzadkości, zwłaszcza w momentach, kiedy decyduje się przyszłość świata. Znowu - jak w Warszawie, Gnieźnie i Kielcach, w tylu miejscach Ameryki Łacińskiej i Afryki, jak w Dolinie Świątyń w sycylijskim Agrigento, gdzie groził członkom mafii Sądem Bożym, zobaczyliśmy gniewnego proroka. Ubyło mu ze dwadzieścia lat. Gestem podniesionej, szeroko rozwartej dłoni, podkreślał rytm zdań. Kiedy zakończył słowami: modlitwa i pokuta - wzniósł prawe ramię wysoko, jakby w ten sposób chciał zatrzymać nadciągającą wojnę. Południowa modlitwa Anioł Pański w niedzielę 16 marca 2003 roku należała do tych najbardziej dramatycznych momentów pontyfikatu. Papież, który poprzedniego dnia zakończył zamknięte rekolekcje wielkopostne, milczał przez tydzień. Nie mogło budzić najmniejszej wątpliwości, o co modlił się w czasie tych spotkań. Przedtem mówił o tym wystarczająco często. Przyjmował nie głównych, ale ważnych protagonistów konfliktu. Do tych najważniejszych - prezydentów Iraku i Stanów Zjednoczonych - wysłał z osobistymi listami najbliższych współpracowników. Niebawem miało się okazać, że wysiłek ten był daremny. Tego samego jeszcze dnia po południu na Azorach prezydent USA George W. Bush spotkał się z premierami Wielkiej Brytanii i Hiszpanii. Następnego dnia dał Saddamowi Husajnowi 48 godzin na opuszczenie kraju. Owej niedzieli zwrot w polityce irackiego dyktatora mógł jeszcze zmienić bardzo wiele. Po raz pierwszy od początku tej fazy konfliktu Papież bezpośrednio zwrócił się do rządzących w Bagdadzie. Powiedział, że mają oni „naglący obowiązek współpracy ze wspólnotą międzynarodową, aby usunąć każdy powód interwencji zbrojnej. Do nich kieruję moje wezwanie: losy współobywateli powinny mieć zawsze priorytet". Jan Paweł II przypomniał jednocześnie państwom członkowskim ONZ, a zwłaszcza stałym członkom Rady Bezpieczeństwa, że użycie siły jest rozwiązaniem ostatecznym, po wyczerpaniu możliwości rozwiązań pokojowych: „W obliczu straszliwych konsekwencji, jakie międzynarodowa operacja zbrojna miałaby dla ludności Iraku i dla równowagi w całym regionie Bliskiego Wschodu, już tak ciężko doświadczonego, a także z uwagi na ekstremizm, jaki może spowodować, mówię do wszystkich: jest jeszcze czas na negocjacje, jest jeszcze miejsce na pokój"24. Dla uważnych obserwatorów pontyfikatu Jana Pawła II i całości polityki watykańskiej tak kategoryczne stanowisko Stolicy Apostolskiej wobec interwencji Stanów Zjednoczonych i skupionej wokół nich koalicji nie mogło być niespodzianką. Papież postępował tak samo, jak 12 lat wcześniej. Tyle że wtedy, sprzeciwiając się użyciu siły zbrojnej, występował przeciwko zgodnemu stanowisku 39 państw - wśród nich najważniejszych krajów arabskich i dziesięciu o większości katolickiej - działających na mocy wyraźnych rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ, nakazujących usunięcie pogwałcenia prawa międzynarodowego, jakim była aneksja Kuwejtu przez Irak. Teraz Amerykanie i ich sojusznicy nie mogli liczyć na tego rodzaju mandat. Interwencji sprzeciwiali się członkowie Rady Bezpieczeństwa, dysponujący prawem weta: Francja, Rosja i Chiny. Stanowisko wobec trwającego przez ponad dwanaście lat konfliktu w Zatoce Perskiej należy do najciekawszych politycznych aspektów pontyfikatu Jana Pawła II. Racje proroka wzięły tu górę nad racjami polityka. Prowadził do posunięć dyplomatycznych, które mogły budzić wątpliwości. Jan Paweł II nieraz wyciągał rękę do dyktatorów - Jaruzelskiego, Pinocheta, Castro - starając się wpłynąć na ewolucję prowadzonej przez nich polityki. Powstrzymanie interwencji w Iraku miało jednak przedłużyć trwanie reżimu Saddama Husajna, człowieka, który wywołał dwie krwawe wojny (tylko w czasie ośmiu lat konfliktu z Irakiem zginęło około miliona osób), dokonał agresji na suwerenne państwo, członka ONZ, i poddawał krwawym represjom społeczeństwo rządzonego przez siebie kraju. Analiza działania Papieża wskazuje na całkowite odrzucenie przemocy zbrojnej jako metody rozwiązywania konfliktów międzynarodowych, ale także na obawę przed rozkręcaniem się spirali nienawiści na podłożu religijnym i cywilizacyjnym; przed utożsamieniem polityki Stolicy Apostolskiej z linią głównego mocarstwa Zachodu. Siły zbrojne Iraku dokonały inwazji na Kuwejt 2 sierpnia 1990 roku. Niezależnie od złożonych motywów tego kroku, został on niezwłocznie potępiony przez społeczność międzynarodową. Jeszcze tego samego dnia Rada Bezpieczeństwa uchwaliła rezolucję nr 660 nakazującą „natychmiastowe i bezwarunkowe" przywrócenie stanu istniejącego przed najazdem. Pierwszą reakcją Watykanu była nota zamieszczona 9 sierpnia w dzienniku „L'Osservatore Ro-mano". Upominano się w niej o „godność i suwerenność niepodległego państwa, pełnoprawnego członka wspólnoty międzynarodowej". Sugerowano, że rozwiązanie konfliktu powinno nastąpić w ramach ONZ, przy użyciu „środków pokojowych". Dotyczyć to miało „zarówno akcji, jak reakcji" i obydwu stron konfliktu25. Papież przerwał milczenie dopiero 26 sierpnia, mówiąc o „ciężkich pogwałceniach prawa międzynarodowego, jego zasad etycznych, które muszą prowadzić do współżycia narodów". Modlił się jednocześnie o oświecenie przez Boga polityków podejmujących decyzje, tak aby „potrafili znaleźć równoprawne rozwiązania istniejących problemów, a gwiazda pokoju rozbłysła nad udręczoną ludnością Zatoki Perskiej, jak również ciężko dotkniętego Libanu i Palestyny"26. Chłodna analiza tych słów pozwala zauważyć, że potępiając oczywisty fakt agresji, Stolica Apostolska zajmowała jednak stanowisko inne niż większość państw domagających się cofnięcia anek-sji Kuwejtu. Nazwa małego emiratu nie padła, a niedawne wydarzenia zostały umieszczone w znacznie szerszym kontekście. Oczywiście, wystąpienie autorytetu religijnego ma inny charakter niż deklaracja polityka. Jest zwykle mniej konkretne, zwraca natomiast uwagę na moralny wydźwięk sytuacji. Niemniej na taki, a nie inny wydźwięk słów Papieża wpłynąć musiały także racje dyplomacji watykańskiej. Ta zaś była wypadkową bardzo różnych czynników. Przede wszystkim tradycji uznającej pokój za dobro stojące wyżej niż, na przykład, wolność polityczna, suwerenność państwowa czy demokracja. Nurt sprzeciwu wobec przemocy jest w chrześcijaństwie obecny od samych jego początków, to znaczy od nauczania Jezusa i Jego apostołów. W ciągu dwóch tysięcy lat oryginalne stanowisko uległo oczywiście znaczącym korektom. Kościół stał się instytucją, a nawet państwem podobnym do innych. Jeszcze sto kilkadziesiąt lat temu papieże posiadali własny (niezbyt poważny - przyznajmy) okręt wojenny i kata wykonującego wyroki śmierci na rewolucjonistach. Biskupi błogosławili - jak to miało miejsce we Włoszech - żołnierzy wyjeżdżających na zaborcze wojny kolonialne. Od czasów znacznie dawniejszych, bo od czasów św. Augustyna i innych Ojców Kościoła, datowała się zmiana teologicznego spojrzenia na wojnę. Powstało najpierw jedno, a potem już wiele państw chrześcijańskich. Kościół uznał zasadę obrony, a nawet szerzenia wiary siłą zbrojną. Rozwinięto szeroką naukę na temat wojny sprawiedliwej. Były krucjaty, było „przedmurze chrześcijaństwa", w którym Polska stanowiła jeden z głównych bastionów. Tragiczne doświadczenia XX wieku sprawiły, że stanowisko to uległo kolejnemu przewartościowaniu, a podzielone Kościoły, wśród nich katolicki, zaczęły wracać na swoje pozycje. Pierwsza wojna światowa toczyła się między mocarstwami chrześcijańskimi, przyniosła niewyobrażalne przedtem straty ludzkie oraz materialne, niszcząc bezpowrotnie całkiem dobrze funkcjonujący ład międzynarodowy. Druga stała się pierwszą w historii wojną totalną, to znaczy taką, w której ogromną większość ofiar stanowi ludność cywilna. Pojawiła się broń jądrowa; jej dalszy rozwój zagroził istnieniu całej ludzkości. Zarówno Benedykt XV w latach 1914-1918, jak Pius XII w 1939 roku starali się zapobiec wybuchowi tych zbiorowych konfliktów, a gdy one nastąpiły, szukali rozwiązań pokojowych. Usiłowali też nie opowiedzieć się po żadnej ze stron, za co zapłacili wysoką cenę moralną i polityczną. W drugiej połowie XX wieku Jan XXIII w swojej encyklice Pacem in terris po raz pierwszy apelował o współpracę w obronie pokoju także do ludzi, którzy nie kierują się religijnym światopoglądem. Jego następca, Paweł VI, krytykował interwencję amerykańską w Wietnamie. Po Soborze Watykańskim II w Kościele katolickim dokonywało się wyraźne przewartościowanie doktryny wojny sprawiedliwej. W okresie tamtej wojny w Zatoce Perskiej świadectwem tego było stanowisko, jakie zajęło czasopismo jezuitów „Civilta cattolica", którego artykuły są każdorazowo aprobowane przez watykański Sekretariat Stanu. W okresie od listopada 1990 do lipca 1991 ukazało się w nim kilka artykułów dotyczących konfliktu. W jednym z nich znalazło się twierdzenie, że „wojna sprawiedliwa nie może istnieć, albowiem nawet w przypadku, kiedy sprawiedliwe przyczyny wchodzą w grę, szkody wyrządzone w wyniku samej natury wojen są tak ciężkie i straszne, że nie mogą znaleźć usprawiedliwienia przed trybunałem sumienia". Natomiast zawsze pozostają mi: „Nobel za pokój i Nobel za wojnę". Jeden z przywódców „Co-munione e liberazione", Roberto Formigoni, późniejszy prezydent regionu Lombardii, udał się nawet do Bagdadu, aby próbować mediacji w sprawie zakładników, przy pomocy których Saddam Hu-sajn chciał powstrzymać interwencję międzynarodową. We wrześniu 1990 roku Jan Paweł II kilkakrotnie wspominał o konflikcie w Zatoce Perskiej podczas swojej podróży do Afryki. Czas na zasadnicze przemówienie przyszedł jednak dopiero 1 października. Przemawiając do biskupów katolickich z krajów arabskich, w tym Iraku, którzy przybyli do Watykanu na specjalnie zwołaną konferencję, Papież z naciskiem domagał się od nich podtrzymywania dialogu z islamem, światem judaizmu i niekatolickimi wyznaniami chrześcijaństwa. Raz jeszcze na jednej płaszczyźnie postawił „kryzys i napięcia pełne niebezpieczeństwa, które dotyczą Zatoki (Perskiej), dramat Palestyny i tragedię Libanu". Zdecydowanie przeciwstawił się też perspektywie przywrócenia status quo środkami militarnymi: „Wszyscy wiemy, z własnego doświadczenia, że wojny, które wybuchają, i trwające konflikty nie rozwiązują nigdy definitywnie problemów. Tylko dialog, poszanowanie praw osób i narodów, współpraca między odpowiedzialnymi za politykę są w stanie stworzyć zaufanie, a zatem bezpieczeństwo"28. Papież obawiał się w tym czasie przede wszystkim o losy Libanu, jedynego kraju Bliskiego Wschodu o tak dużej społeczności chrześcijańskiej, gdzie równolegle z kryzysem w Zatoce nastąpiło gwałtowne zaostrzenie trwającej od wielu lat wojny domowej. Wszyscy walczyli tam ze wszystkimi: przywódcy maronitów Samir Geagea i Michel Aoun między sobą; wspierani przez Iran szyici z organizacji Hezbollah ze wspieranymi przez Syrię szyitami z Amal. Skłócony z Saddamem Husajnem prezydent Syrii Hafez al-Asad włączył się do międzynarodowej koalicji organizowanej przez Stany Zjednoczone. Zabezpieczony od tej strony, skorzystał z okazji, aby ostatecznie zaprowadzić w Libanie pax siriana. Ułatwili mu to jednak przede wszystkim sami Libańczycy. O interwencję prosił prezydent tego państwa Elias Hraoui (wybrany w listopadzie 1989 roku przez kadłubowy parlament zebrany w regionie pod kontrolą syryjską), który we wrześniu dwukrotnie składał wizyty w Damaszku. Po jego powrocie siły rządowe zablokowały wschodnie dzielnice Bejrutu, gdzie stacjonowały oddziały zwal- czającego rząd generała Aouna. Manifestacje wspierających tego ostatniego chrześcijan, do których dołączyli się szyici i druzowie, zostały krwawo stłumione. Zginęło 25 osób. Masakra, która dotknęła przede wszystkim katolików, spotkała się z niewielkim zainteresowaniem środków przekazu i światowej opinii publicznej. Nie zabrakło jednak głosu Papieża: „Czuję się w obowiązku znów prosić was o modlitwę za Liban. W ostatnich dniach, niestety, napływają wiadomości o walkach, powszechnych zabójstwach niewinnej ludności, o ludności, która stała się zakładnikiem przemocy i nienawiści. To fakt godny ubolewania, który wymaga najbardziej stanowczego potępienia"29. Apele Jana Pawła II do polityków Libanu i sąsiadujących państw, aby kierowali się dobrem społeczeństwa tego kraju, pozostały bezskuteczne. W nocy z 11 na 12 października 1990 roku ulokowane wokół Bejrutu oddziały syryjskie przystąpiły do ostatecznego ataku na pozycje zgrupowania Aouna. Generał schronił się w ambasadzie francuskiej, gdzie uzyskał azyl. Watykański dziennik „L'Osservatore Romano" skrytykował użycie siły do rozwiązania „delikatnych problemów wewnętrznych, szczególnie kiedy uczestniczy w nim inne państwo"30. 20 października Jan Paweł II, odpowiadając na życzenia, jakie z okazji 12 rocznicy pontyfikatu nadesłał mu patriarcha Antiochii dla obrządku maronickiego Nas-rallah Pierre Sfeir, powiedział, „że zostanie uczynione wszystko, aby ten suwerenny kraj został uwolniony od obecności obcych sił. W ten sposób, odpowiadając w pełni za swoje decyzje, wasi współobywatele będą mogli odzyskać zaufanie do narodowych instytucji i odwagę odbudowy społeczeństwa wiernego swojemu historycznemu powołaniu"31. Dramat Libanu relatywizował w dużej mierze czarno-biały obraz, który próbowano zasugerować światowej opinii publicznej z powodu agresji Iraku na Kuwejt. Wielowyznaniowa i wielokulturowa republika nad Morzem Śródziemnym w nie mniejszym stopniu miała prawo do suwerennego bytu państwowego niż bogaty emirat nad Zatoką Perską. Ingerencji w Libanie dokonywała Syria, dosyć pochopnie zaszeregowana po stronie „sił dobra". Natomiast tak demonizowany Saddam Husajn zachęcał do oporu chrześcijańskiego generała Michela Aouna, broniącego niepodległości swojego kraju. Tego ostatniego wspierali też Francuzi, natomiast Amerykanie naciskali na jego kapitulację. Cyniczna sugestia, że w Libanie nie było ropy naftowej, a w Kuwejcie owszem, byłaby jednak symplifikacją problemu. Warto przypomnieć, że również w Libanie USA interweniowały w ramach sił międzynarodowych, w których były także oddziały francuskie, włoskie i mały kontyngent brytyjski. Amerykanie zapłacili za to wysoką cenę w postaci dwukrotnych zamachów na ich ambasadę w Bejrucie (18 kwietnia 1983 - 63 zabitych, 20 września 1984 - 16 zabitych) oraz koszary marines w tym samym mieście (23 października 1983 - 242 ofiary śmiertelne, we wszystkich trzech przypadkach ataki zorganizowali ekstremiści islamscy). Nie było więc tak, że wspólnota międzynarodowa całkowicie uchylała się od odpowiedzialności za kraj cedrów. Interwencja Syrii przyniosła zresztą częściową pacyfikację sytuacji, ale oznaczało to utratę suwerenności. Przyjmując 17 grudnia 1990 roku nowego ambasadora Libanu przy Stolicy Apostolskiej, Papież wyraził przekonanie, że zniknięcie tego państwa, w przeszłości przykładu zgodnego współżycia wyznawców różnych religii, wierzących jednak w tego samego, jedynego Boga, byłoby dla świata stratą nie do naprawienia32. Spojrzenie Jana Pawła II na politykę wobec Iraku wzbogacał także rys osobisty. Od 1987 roku nuncjuszem apostolskim był tam arcybiskup Marian Oleś, jeden z nielicznych Polaków na stanowisku oficjalnego przedstawiciela Stolicy Apostolskiej. Pozostał on w Bagdadzie także po rozpoczęciu bombardowań i operacji lądowych. Nie bez znaczenia były również częste wizyty, jakie składał w Watykanie patriarcha Bagdadu katolickiego obrządku chaldejskiego Raphael I Bidawid. Publicznie bronił on postępowania Saddama Husajna, usprawiedliwiając też aneksję Kuwejtu. Wszystkie te elementy: bardzo szczegółowe rozeznanie sytuacji w Libanie i w Ziemi Świętej, bezpośredni kanał kontaktów z rządem Iraku, troska o losy wspólnoty chrześcijańskiej w tym kraju - skłaniały do zajęcia pozycji super partes. Czynnikiem pierwszoplanowym było jednak przekonanie - etyczne i zarazem pragmatyczne - że trzeba odrzucić przemoc zbrojną jako środek rozwiązywania konfliktów politycznych, a rozwiązanie problemów Bliskiego Wschodu może nastąpić tylko w sposób kompleksowy, uwzględniający interesy wszystkich stron. W sposób najbardziej dobitny wizja ta znalazła wyraz w orędziu urbi et orbi na Boże Narodzenie. Pisane białym wierszem, było znowu głosem poety - proroka - w tonacji wręcz apokaliptycznej: Światło Chrystusa jest z udręczonymi Narodami Bliskiego Wschodu Dla regionu Zatoki oczekujemy, z drżeniem, rozproszenia gróźb użycia broni. Niech przekonają się odpowiedzialni za to, że wojna jest podróżą bez powrotu! Z rozsądkiem, cierpliwością i dialogiem w poszanowaniu niezbywalnych praw narodów i ludów można odnaleźć i przebyć szlaki porozumienia i pokoju. Także Ziemia Święta oczekuje od lat tego pokoju: pokojowego rozwiązania wszystkich dotyczących jej kwestii, rozwiązania biorącego pod uwagę uprawnione oczekiwania Narodu palestyńskiego i tego, który żyje w Państwie Izrael33. Określenie awentura senza ritorno (przygoda, podróż bez powrotu) błyskawicznie trafiło na nagłówki prasy światowej, jako skrótowy wyraz sprzeciwu Papieża wobec wojny. Jan Paweł II nie był jednak jego autorem. To cytat z innego orędzia: przemówienia radiowego papieża Piusa XII z roku 1939. Liczący ponad pół wieku most nad historią mógł skłaniać do refleksji, niekoniecznie jednoznacznych. Według prawie jednomyślnej opinii historyków, także katolickich, walka koalicji różnych krajów z hitlerowskimi Niemcami oraz ich sojusznikami była ostatnim, niebudzącym wątpliwości, przykładem wojny sprawiedliwej. Formułując swoją przestrogę, Pius XII nadał jej charakter apelu bardzo ogólnego. A przecież wojna, chociaż dla wszystkich stron okazała się istotnie podróżą bez powrotu, jednak zupełnie inaczej wyglądała z perspektywy państwa napadniętego, jakim była Polska, a inaczej napadającego -w tym przypadku Rzeszy. 1 stycznia jest w Kościele katolickim obchodzony jako święto Bożej Rodzicielki Maryi, a zarazem Światowy Dzień Pokoju. Przewodnicząc uroczystości w Bazylice Watykańskiej, Jan Paweł II wyraził życzenie, aby rozpoczynający się 1991 rok był istotnie rokiem pokoju34. Wiadomości napływające do Watykanu świadczyły, że będzie odwrotnie, albowiem wobec odmowy opuszczenia Kuwejtu przez siły irackie interwencja zbrojna wydawała się coraz bardziej nieuchronna. Papież nie tracił natomiast nadziei, że można znaleźć inne wyjście: „Oczywiście, wspólnota międzynarodowa nie może uchylać się od władczego obowiązku zachowania prawa międzynarodowego oraz wartości, które udzielają jej siły i autorytetu; jednocześnie jednak jasne jest, że zasada równości nakazuje, aby środki pokojowe, takie jak dialog i negocjacje, przeważały nad uciekaniem się do niszczących i przerażających narzędzi śmierci"35. Adresatem tych słów był Jacques Poos, szef dyplomacji Wielkiego Księstwa Luksemburga, przewodniczący spotkaniu ministrów spraw zagranicznych dziewięciu krajów Wspólnot Europejskich poświęconemu rozwojowi sytuacji w Zatoce Perskiej. Według Papieża, konsekwencje wybuchu tam konfliktu zbrojnego byłyby „niemożliwe do przewidzenia, ale ponad wszelką wątpliwość katastrofalne". Ciekawe, że ta próba użycia zjednoczonej Europy jako czynnika równoważącego wojenną determinację Stanów Zjednoczonych antycypowała niejako sytuację, która wytworzyła się w tej samej sprawie dokładnie po 12 latach, kiedy Francja i Niemcy zajęły wobec interwencji w Iraku stanowisko bliskie pozycjom Stolicy Apostolskiej. W 1991 roku ostatnią nadzieją były Narody Zjednoczone. Ich sekretarz generalny Javier Perez de Cuellar otrzymał list z wyrazami poparcia dla jego „misji ostatniej szansy" w Bagdadzie, która miała skłonić Saddama Husajna do ustąpienia z Kuwejtu36. Również i w tym posłaniu znalazło się sformułowanie o „katastrofalnych i nieprzewidywalnych" skutkach starcia militarnego. Przestrogi tego rodzaju nie przysłaniały jednak jasnego spojrzenia na pierwotną przyczynę konfliktu: „Byliśmy świadkami zbrojnego najazdu na kraj i brutalnego pogwałcenia prawa międzynarodowego, w kształcie zdefiniowanym przez ONZ, a także prawa moralnego; są to fakty nie do zaakceptowania. Z drugiej strony, kiedy towarzyszy im masowa koncentracja ludzi i uzbrojenia w celu położenia kresu temu, co naprawdę należy zakwalifikować jako agresję, nie ma wątpliwości, że kiedy przekształci się ona w akcję zbrojną, nawet ograniczoną, działania będą szczególnie krwawe, nie licząc nawet konsekwencji ekologicznych, politycznych, ekonomicznych i strategicznych"37 - mówił Jan Paweł II 12 stycznia 1991 roku do ambasadorów akredytowanych przy Stolicy Apostolskiej. Z mojego skromnego miejsca na platformie dla fotografów i operatorów telewizyjnych mogłem dokładnie śledzić przebieg tego spotkania w Sali Królewskiej Pałacu Apostolskiego. Mogę więc poświadczyć, że po wygłoszeniu przemówienia, przyjmując noworoczne życzenia reprezentantów niemal wszystkich państw świata, Jan Paweł II szczególnie długo rozmawiał z przedstawicielami dwóch krajów. Pierwszym z nich był Wissam Chaw-kat Al-Zahawi, ambasador Iraku w Madrycie i przy Watykanie, a drugim - Thomas Patrick Melady, ambasador Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Zasadnicze posłanie zawarte było jednak w samym przemówieniu. Zauważmy, że znalazło się w nim najbardziej jednoznaczne -sformułowane w języku politycznym - potępienie irackiej agresji na Kuwejt. Również sprzeciw wobec wojny odwoływał się do takiej argumentacji: zło, jakie wyrządzić może interwencja zbrojna, będzie większe od zła, jakie próbuje się w ten sposób usunąć. Alternatywa, którą wskazywał ciągle Jan Paweł II - droga dialogu i porozumienia - sprowadzać się mogła tylko do prób wywierania werbalnego nacisku na Saddama Husajna, aby ustąpił dobrowolnie. Taki sens miał publiczny apel wygłoszony w niedzielę 13 stycznia: „W tej godzinie decydującej o losach ludzi i ludów czuję obowiązek zwrócić się do wszystkich zainteresowanych stron. Jest to apel do Iraku, aby uczynił odważny gest pokoju. To apel, z którym zwracam się do wszystkich zainteresowanych państw, aby ze swej strony zorganizowały konferencję pokojową, która przyczyni się do rozwiązania wszystkich problemów pokojowego współżycia na Bliskim Wschodzie"38. Z politycznego punktu widzenia była to zachęta do racjonalnej wymiany: wycofanie wojsk z Kuwejtu w zamian za stworzenie forum, na którym Saddam Husajn będzie mógł dochodzić swoich roszczeń. Mogłoby to funkcjonować, gdyby prawdziwym celem aneksji bogatego emiratu były wyłącznie kwestie dwustronne, dotyczące eksploatacji pól naftowych czy rozliczeń finansowych. Tymczasem obfity materiał historyczny, którego nie jesteśmy tu w stanie analizować, wskazuje, że polityka Bagdadu od dawna uznawała to państwo za twór sztuczny. Podjęta niemal natychmiast po okupacji decyzja o formalnej aneksji i przekształceniu Kuwejtu w dziesiątą prowincję Iraku była tylko tego potwierdzeniem. Rais liczył, że rozwiązanie uzyskane przemocą okaże się trwałe. Pod bokiem miał zresztą liczne przykłady podobnych sytuacji: choćby na okupowanych terytoriach palestyńskich czy w Libanie. Także i on rozumował racjonalnie - na swój zaborczy i okrutny sposób. 15 stycznia upływał termin wycofania wojsk z Kuwejtu postawiony Bagdadowi przez Radę Bezpieczeństwa ONZ. Ostatnią, podjętą przez Papieża, próbą powstrzymania otwartego konfliktu zbrojnego były listy skierowane do prezydentów Iraku i USA. W korespondencji tej zauważalna jest znamienna asymetria. List do irackiego dyktatora był krótki i jakby zdawkowy. Jego sens sprowadzał się do powtórzenia prośby o „wspaniałomyślny gest, który zapobiegnie wojnie"39. O przywróceniu suwerenności Kuwejtu - środkami pokojowego dialogu - mowa jest tylko w posłaniu do prezydenta USA. Ważniejsza jednak wydawała się przestroga przed złudzeniem, „że użycie broni, przede wszystkim (tych) bardzo dziś rozwiniętych technicznie, nie sprowokuje cierpień i zniszczenia, nowych i jeszcze gorszych niesprawiedliwości"40. Interwencja w Iraku miała być pierwszą wojną nowej ery, prowadzoną przy tak wielkiej przewadze poziomu technologicznego uzbrojenia, że straty własne można ograniczyć do minimum. Zwykły rozsądek podpowiadał jednak, iż zawsze jest druga strona, a żadne bomby nie są na tyle inteligentne, aby niszczyć wyłącznie obiekty i sprzęt, omijając ludzi (ktoś powiedział, że gdyby naprawdę miały rozum, nie wybuchałyby w ogóle). Tragicznym potwierdzeniem, że „chirurgiczne" ataki lotnicze nie pozwalają jednak zapobiegać stratom wśród ludności cywilnej, stała się już niedługo potem śmierć kilkuset osób w schronie w bagdadzkiej dzielnicy Almeriya (z 12 na 13 lutego 1991 roku). Według mnie cytowany passus jest także świadectwem intuicji znacznie głębszej niż tylko humanitarna troska o losy niewinnych ofiar nalotów. Jan XXIII w Pacem in tenis pisał, że „w epoce potęgi atomowej byłoby nonsensem uważać wojnę za odpowiedni środek przywrócenia naruszonych praw"41. To przekonanie podzielali także przywódcy dwóch supermocarstw nuklearnych, skoro nie doszło między nimi do otwartego konfliktu ani przy okazji kryzysu kubańskiego, który był powodem napisania encykliki, ani w innych przypadkach. Zakończenie „zimnej wojny", rozpad Związku Radzieckiego, słabość następców tego państwa, a zarazem niebywały wzrost poziomu i jakości zbrojeń USA zniweczyły tę równowagę. Potencjalni przeciwnicy Stanów Zjednoczonych, ale nie tylko ich - także Izraela w Palestynie czy Rosji w Czeczenii - w coraz większym stopniu odkrywali terroryzm jako broń słabych. Przewaga technologiczna nie była jego jedyną przyczyną, bomby podkładano jeszcze w czasach, gdy wojny toczono głównie na piechotę i z końskiego grzbietu. Arogancja siły nie do pokonania w normalnej walce musiała jednak zrodzić desperację - aż do granic samounicestwienia. W przeddzień bombardowań Iraku Jan Paweł II modlił się z wiernymi na placu św. Piotra do Boga naszych Ojców: Przemów do serc odpowiedzialnych za losy ludów, zatrzymaj logikę odwetu i zemsty, zasugeruj razem z Twoim Duchem nowe rozwiązania, gesty wspaniałomyślne i honorowe, obszary dialogu i cierpliwego oczekiwania bardziej płodne od pełnych pośpiechu terminów wojny. Udziel naszym czasom Dni pokoju42. Pod wieczór dzwonił do prezydenta Busha, aby od siebie prosić o pokój. Obecny przy tej rozmowie arcybiskup Jean-Louis Tauran przekazał relację, którą odnotowuje George Weigel. Według niego Papież „wyraził nadzieję, że Alianci zwyciężą i że będzie mało strat w przypadku, gdyby doszło do wojny"43. Nie mamy powodów, aby kwestionować wiarygodność tego świadectwa. Cytowana biografia została autoryzowana, a arcybiskup Tauran przez długie lata był jednym z najbliższych współpracowników Papieża. Trudno jednak uwierzyć, aby Ojciec Święty mógł błogosławić jedną ze stron konfliktu inaczej niż w konwencjonalny sposób: God bless you and the United States of America. George Weigel nie tylko w tym przypadku tracił swój zwykły obiektywizm, gdy rzecz dotyczyła stosunków watykańsko-amerykańskich, zwłaszcza w odniesieniu do Bliskiego Wschodu. Mimo że jego kronika doprowadzona została do 1998 roku, całkowicie pomija na przykład rozgrywający się na wiosnę tego roku kryzys wokół amerykańskich i brytyjskich bombardowań Iraku, na temat którego tak jednoznacznie zabierał głos także Papież. Komentując wydarzenia rozgrywające się między sierpniem 1990 roku a marcem roku następnego, napisał nawet, że w tym okresie Watykan „nie dotrzymał wysokich standardów moralnych zachowanych w ciągu poprzednich 12 lat pontyfikatu"44. Jestem odmiennego zdania. Chociaż istotnie potraktowanie krwawego dyktatora jako potencjalnego przynajmniej partnera pokojowego dialogu budzić może uzasadnione wątpliwości, zwłaszcza w konfrontacji z powszechnie znanymi faktami, to taka linia mieści się jak najbardziej w strategii politycznej, którą Jan Paweł II stosował także wobec innych tyranów. Max Scheler, o którym Karol Wojtyła pisał pracę habilitacyjną, dowodził, że tragedia polega na konieczności wybierania między wyższymi wartościami45. W 1990,1998 i 2003 roku Jan Paweł II stał wobec takiego tragicznego wyboru. Dokonał go jednak, postępując w sposób zadziwiająco konsekwentny. Wskazywał, że wartości takie, jak sprawiedliwość i bezpieczeństwo w stosunkach międzynarodowych czy prawo istniejącego państwa (w tym przypadku Kuwejtu) do niepodległego bytu, powinny ustąpić wobec nakazu obrony życia niewinnych ludzi zagrożonych wojną. W rozmowie z prezydentem USA 16 stycznia 1991 roku na pewno prosił o ograniczenie strat wśród ludności cywilnej, a przede wszystkim o powstrzymanie działań zbrojnych, co nie nastąpiło. o rozpoczęciu nalotów na Irak poinformował Watykan prezydent Republiki Włoskiej Francesco Cossiga 17 stycznia 1991 roku, około godziny pierwszej nad ranem. Już w południe tego samego dnia Papież zebrał w Watykanie swoich najbliższych współpracowników z Kurii Rzymskiej i Sekretariatu Stanu. Jan Paweł II dał wyraz „rozgoryczeniu płynącemu z myśli o ofiarach, o zniszczeniach i cierpieniach, które wojna może prowokować (...). To rozgoryczenie staje się jeszcze głębsze z powodu faktu, że początek tej wojny oznacza także głęboką porażkę prawa międzynarodowego i wspólnoty międzynarodowej"46. Rozpoczęła się operacja „Pustynna Burza". Przeciwko Irakowi wystąpiła największa koalicja militarna od czasu drugiej wojny światowej: 700 tysięcy ludzi z 30 krajów, w tym ponad pół miliona z USA, 1700 samolotów, 2500 czołgów i pojazdów opancerzonych, 170 okrętów. Spośród pięćdziesięciu wystąpień publicznych Jana Pawła II dotyczących tamtego konfliktu w Zatoce Perskiej, 29 nosi daty między 17 stycznia a 28 lutego, kiedy trwały naloty, zakończone czterodniową operacją lotniczą. Przemówienia te zawierały potępienie wojny. Papież nie wchodził w szczegóły sytuacji politycznej, upominał się głównie o niewinne ofiary konfliktu. W tym okresie wspominał też o napięciach, przeradzających się także w krwawe starcia, w republikach bałtyckich dążących do opuszczenia Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich47. Wydawać się mogło, że świat stanął na progu konfliktu o znacznie szerszych rozmiarach. Zauważyć tu jednak można znamienny rys papieskiego nauczania w takich przypadkach: do momentu wybuchu walk zawierało więcej politycznych konkretów dotyczących możliwości uniknięcia konfliktu. Gdy ten już się rozpoczął, miało ono już charakter wyłącznie profetycznych wezwań do wyrzeczenia się przemocy i powrotu do dialogu. Także modlitwy: najbardziej przejmującym momentem tej duchowej ofensywy był „różaniec w intencji pokoju" - w Auli Błogosławieństw, znajdującej się na pierwszym piętrze Bazyliki Świętego Piotra - 2 lutego. W żadnym z tych fragmentów nie można natomiast znaleźć nawet śladu potępienia czy krytyki akcji podjętej przez koalicję międzynarodową. Już w 1991 roku toczyły się dyskusje, czy można ją uznać za „wojnę sprawiedliwą", którą dopuszcza nauczanie moralne Kościoła katolickiego. Niezależnie od wniosków z tych sporów trudno było podważyć jej legalność. Bezpośrednio po zakończeniu działań zbrojnych, w dniach 4-5 marca 1991 roku do Watykanu zaproszono siedmiu patriarchów Kościołów katolickich obrządków orientalnych Bliskiego Wschodu, do których dołączyli przewodniczący episkopatów Afryki Północnej, Stanów Zjednoczonych, Francji, Belgii i Włoch, a także Rady Konferencji Biskupów Europejskich. Głównym celem było ograniczenie szkód, jakie wojna wyrządziła w życiu religijnym. Spotkanie miało pokazać, że katolicy z walczących jeszcze niedawno krajów nie przestali być jednością. „Podczas gdy wojna zasiała podziały, cierpienia i śmierć, jest rzeczą podstawową, aby Kościół katolicki objawił się w oczach świata jako wspólnota miłości"48. Jan Paweł II w bardzo stanowczych słowach skrytykował sytuację w tych krajach muzułmańskich, na których terytorium wspólnoty chrześcijańskie nie mogą wyznawać i praktykować swojej wiary. W tym kontekście wymienił Arabię Saudyjską. Ta wzmianka miała swój smak, ponieważ państwo stanowiło w zakończonym niedawno konflikcie wiernego sojusznika, a nawet swego rodzaju „niezatapialny lotniskowiec" Stanów Zjednoczonych. Papież przypomniał rzecz jasna także i przy tej okazji o dramatach narodów palestyńskiego i libańskiego, ale przede wszystkim z naciskiem zaznaczył, że „nie toczą się obecnie wojny religijne, «święta wojna» nie może istnieć, albowiem wartości adoracji, braterstwa i pokoju, które rodzą się z wiary w Boga, wzywają do spotkania i dialogu". Przemówienie zawierało także sugestie o wyraźnie już politycznym charakterze, takie jak respektowanie integralności terytorialnej państw regionu, rozwiązanie kwestii pozostających w zawieszeniu od dziesięcioleci, regulację i ograniczenie handlu bronią i wreszcie umowy rozbrojeniowe dla całego Bliskiego Wschodu. Elementy te znalazły się także w komunikacie końcowym. Zwracał w nim uwagę przede wszystkim apel do wyznawców islamu i judaizmu o dialog między religiami, ale i wzajemne zabezpieczenie swobód sumienia i kultu. Wbrew tym oczekiwaniom dwanaście następnych lat nie tylko nie przyniosło kompleksowego rozwiązania problemów Bliskiego Wschodu, ale wręcz pozostawiło zarzewia konfliktów, przede wszystkim w Iraku. Reżim Saddama Husajna przetrwał klęskę militarną, rezolucje Rady Bezpieczeństwa ONZ, które miały go zmusić do wyrzeczenia się broni masowego rażenia, pozostały nieskuteczne. Stolica Apostolska wielokrotnie apelowała o zniesienie nałożonych na Irak sankcji, dotykających przede wszystkim ludność cywilną. Były to prawdopodobnie najostrzejsze tego rodzaju środki w nowożytnej historii. Protestując przeciwko ich zatrważającym skutkom, podali się do dymisji dwaj kolejni asystenci sekretarza generalnego ONZ: Denis Halliday i Hans von Sponeck. We wspólnym oświadczeniu pisali oni, że „śmierć 5-6 tysięcy dzieci miesięcznie miała jako główną przyczynę zatrucie wody, niedożywienie i brak lekarstw. Za tę tragedię odpowiadają Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, a nie Bagdad". Inne osobistości o międzynarodowym autorytecie w proteście przeciwko sankcjom operowały liczbą 500 tysięcy zmarłych z tego powodu irackich dzieci49. Napięcia między Watykanem a Waszyngtonem dotyczyły także bombardowań tego kraju przez lotnictwo i pociski zdalnie kierowane USA oraz Wielkiej Brytanii. W latach 1992-2002 zanotowano kilkanaście takich incydentów. Najpoważniejszy z nich miał miejsce w dniach 16-19 grudnia 1998 roku - po usunięciu z Iraku międzynarodowych inspektorów. Naloty spowodowały wtedy znaczne straty wśród ludności cywilnej, a Jan Paweł II mówił o swoim bólu: „W obliczu dramatu, wobec którego nikt nie może pozostać obojętny"50. W roku 1998 stratedzy USA rozważali także interwencję lądową w celu ostatecznego usunięcia Saddama. Chociaż do niej nie doszło, to naloty na Irak, zwłaszcza na urządzenia radarowe i wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych, trwały z dużą intensywnością do końca roku 2002. W grudniu 1998 rzecznik Watykanu Joaąuin Navarro-Valls powiedział, że Ojciec Święty przyjął wieści o nalotach na Irak „ze smutkiem, jak zawsze, gdy giną niewinni ludzie". W imieniu Papieża, którego krótkotrwała grypa wyłączyła z normalnych zajęć, zabrał głos watykański sekretarz stanu, kardynał Angelo Sodano. W kilku wywiadach dla prasy i telewizji skrytykował on „podwójną miarę" stosowaną wobec państw naruszających rezolucje ONZ. Jedne, jak Irak, były karane bombardowaniami, w których ginęli niewinni ludzie, inne - niewymienione z nazwy, ale wiadomo, że chodziło przede wszystkim o Izrael - tylko upomnieniami. Jeszcze wcześniej, bo w lutym tego samego roku Jan Paweł II za pośrednictwem stałego obserwatora z ramienia Stolicy Apostolskiej przy ONZ zwracał się do sekretarza generalnego tej organizacji o podjęcie środków dla zapobieżenia interwencji zbrojnej52. Watykan i Stany Zjednoczone różniły się też w ocenie celowości i skutków ewentualnej wizyty Papieża w Iraku. Jak już pisałem, oficjalnym powodem porzucenia tego zamiaru w końcu 1999 roku były niemożliwe do spełnienia warunki postawione przez Saddama. Podróży były jednak przeciwne także wpływowe kręgi w Waszyngtonie. Szef watykańskiej dyplomacji, arcybiskup Jean-Louis Tauran usłyszał od amerykańskiej sekretarz stanu Madeleine Al-bright wyrazy zdziwienia, że Papież zamierza ściskać rękę kryminaliście. Krytyczne głosy znalazły wyraz także na łamach prasy. W czerwcu 1999 roku odniósł się do nich stały obserwator z ramienia Stolicy Apostolskiej przy ONZ, arcybiskup Renato Martino. Wyjaśniając, że podróż miałaby wyłącznie motywy religijne, skrytykował przy tej okazji sankcje, które - jego zdaniem - „są pomyślane, aby ugodzić w pewnych liderów, ale w końcu wyrządzają szkody całej ludności"53. 11 września 2001 roku zmienił całkowicie obraz świata. Porwane przez terrorystów z Al-Kaidy samoloty zburzyły nie tylko dwie wieże World Trade Center, ale także nadzieje na to, że początek nowego tysiąclecia upłynie pod znakiem pokoju, przede wszystkim religijnego. „Wczoraj był ciemny dzień w historii ludzkości, okropna zniewaga dla godności człowieka. Kiedy tylko dotarła do mnie ta wiadomość, śledziłem z intensywnym zaangażowaniem rozwój sytuacji, wznosząc serdeczną modlitwę do Pana. Jak mogły zdarzyć się epizody tak dzikiego okrucieństwa. Serce człowieka jest otchłanią, z której czasem wyłania się coś takiego, co jest w stanie zburzyć normalne życie ludzi. Wiara wychodzi nam naprzeciw w takich chwilach, kiedy każdy komentarz wydaje się nieodpowiedni"54. 13 września 2001 roku Jan Paweł II przyjął nowego ambasadora USA przy Stolicy Apostolskiej, który wręczył listy uwierzytelniające. Jim Nicholson prowadził wcześniej kampanię wyborczą Busha juniora i był z nim blisko związany. Według jego relacji, Papież podkreślił w rozmowie, że uznał zamachy za atak nie tylko na Stany Zjednoczone, ale na całą ludzkość. Miał też uznać za uzasadnioną akcję obronną w celu wykrycia i eliminacji terrorystów w Afganistanie: „Dał nam zatem swoje poparcie. Kiedy później rozeszły się głosy, że Watykan był przeciwny (interwencji), arcybiskup Jean-Louis Tauran ustawił sprawy na swoim miejscu, mówiąc, że akcje obrony przed atakami terrorystycznymi na ludzkość były usprawiedliwione. «Enduring freedom» była międzynarodową akcją (w obronie) sprawiedliwości"55. W tym czasie obawy, nie tylko Papieża, ale chyba wszystkich myślących ludzi, lękających się fali różnego rodzaju fanatyzmów, koncentrowały się wokół niebezpieczeństwa otwartej konfrontacji islamu ze światem chrześcijańskim. Podzielał także te uczucia niedawno wybrany prezydent USA George W. Bush, który zaraz po wydarzeniach 11 września złożył wizytę w meczecie, aby podkreślić, że odpowiedzialność za zbrodnię nie obciąża wszystkich muzułmanów. Również Jan Paweł II, podczas wizyty w Kazachstanie, która nastąpiła jeszcze w tym samym miesiącu, potwierdził: „Szacunek Kościoła katolickiego dla islamu, autentycznego islamu: islamu, który się modli, który jest solidarny z potrzebującymi. Pamiętając o błędach przeszłości, także niedawnej, wszyscy wierzący powinni zjednoczyć swoje wysiłki, aby Bóg nigdy nie był zakładnikiem ludzkich ambicji. Nienawiść, fanatyzm i terroryzm profanują imię Boga i zniekształcają autentyczny wizerunek człowieka"56. Dla wsparcia tych słów Jan Paweł II obficie cytował myśli, jakie wypowiedział na ziemi obecnego Kazachstanu średniowieczny myśliciel muzułmański Abai Kubanai, między innymi następującą: „Dowodem istnienia jedynego i wszechmogącego Boga jest to, że przez tysiąclecia ludzie mówią w różnych językach o jego istnieniu i wszyscy, niezależnie od tego, jaką wyznają religię, przypisują Bogu miłość i sprawiedliwość. U początków ludzkości są miłość i sprawiedliwość. Ten, w którym panują uczucia miłości i sprawiedliwości, jest prawdziwym wyznawcą"57. Ten dialog głowy największego z wyznań chrześcijańskich z islamskim mędrcem sprzed wieków z pewnego punktu widzenia stanowił wydarzenie być może ważniejsze niż wizyta w meczecie w Damaszku. Ukazywał bowiem fundamenty „Kościoła ludzkości", znacznie większego niż Kościół katolicki. Ludzie o małych duszach i ciasnych umysłach nie powinni w związku z tym straszyć synkretyzmem. Papież nie próbował zaszczepiać jednej religii na pniu innej, jak robili to na przykład sik-howie czy druzowie. Od Casablanki i Asyżu z 1986 roku, poprzez nadzieje, w małym tylko stopniu spełnione, Wielkiego Jubileuszu Roku 2000, wizyty w synagodze i meczecie, zwracał uwagę na to samo: mówił, że pierwiastek wspólny obecny w trzech religiach monoteistycznych - wiara w jedynego, tego samego Boga oraz wynikające z niej wartości, takie jak miłość i sprawiedliwość - są ważniejsze niż różnice. Niestety, wstrząs 11 września 2001 roku skłaniał także do wyciągnięcia innych wniosków. Pomińmy już całą obfitą literaturę, wskazującą na elementy nienawiści i pogardy dla inaczej wierzących, zawarte w samym islamie58. Znaczenie ważniejsze z punktu widzenia losów świata miała geopolityczna doktryna, która zyskała dominujący wpływ na postępowanie jedynego supermocarstwa, jakie pozostało na arenie międzynarodowej. Była ona dziełem grupy neokonserwatywnych doradców, współpracujących z Pentagonem za prezydentur Nixona i Forda w latach siedemdziesiątych, a później Reagana i Busha seniora w osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych. Opierając się poniekąd na klasycznych doktrynach militaryzmu, w rodzaju poglądów Fryderyka Wielkiego i Clausewitza, w otwarty sposób wyciągała ona wnioski z przytłaczającej przewagi wojskowej i ekonomicznej USA wobec reszty świata. Stany Zjednoczone wydały w roku 2002 na zbrojenia 322 miliardy dolarów, to jest więcej niż 191 pozostałych państw świata. Dla porównania: Rosja 63 miliardy, Chiny 46. Kraj ten, którego obywatele stanowią około 5 procent ludności świata, wytworzył 43 procent światowej produkcji przemysłowej. Niedługo po zakończeniu wojny w 1991 roku w Zatoce Perskiej, dwaj cywilni doradcy amerykańskiego Departamentu Obrony opracowali projekt wytycznych, w którym proponowali „uniemożliwianie wyłonienia się w dominujących regionach wrogiego mocarstwa, którego zasoby mogłyby mu pozwolić na uzyskanie statusu wielkiego mocarstwa, zniechęcanie rozwiniętych gospodarczo państw do kwestionowania przywództwa Stanów Zjednoczonych bądź burzenia istniejącego ładu ekonomicznego i politycznego, a także zapobieganie każdemu potencjalnemu wyzwaniu globalnemu"59. Dokument miał bardzo szkicowy charakter, ale kiedy opublikował go liberalny „New York Times", wywołał pewien skandal, gdyż brutalna otwartość niektórych jego twierdzeń w jawny sposób kontrastowała z duchem „politycznej poprawności", która zdominowała nastroje intelektualnych elit USA w latach dziewięćdziesiątych. Jego autorzy - politolog Paul Wolfowitz oraz adwokat Lewis Libby - za dwóch kadencji Billa Clintona byli znowu osobami najzupełniej prywatnymi. Powrócili jednak na kluczowe stanowiska w administracji waszyngtońskiej po wyborze młodszego George'a Busha. Ich szef w Departamencie Obrony Dick Cheney został wiceprezydentem USA. Lewis Libby był teraz jego doradcą do spraw bezpieczeństwa narodowego, a Wolfowitz zastępcą sekretarza (wiceministrem) obrony. Kluczowe stwierdzenia ich projektu zyskały znowu szansę realizacji: „W nowym ładzie międzynarodowym amerykańska interwencja wojskowa będzie musiała być postrzegana jako stały czynnik. Chociaż USA nie mogą stać się policjantem świata, prostującym wszystkie krzywizny świata, to jednak na nas spoczywać będzie główna odpowiedzialność za selektywną odpowiedź na wyzwania, które zagrażają interesom naszym i naszych sojuszników, a także pogarszają w poważny sposób obraz stosunków międzynarodowych". Idee tego rodzaju podzielał Donald Rumsfeld, którego George W. Bush powołał na stanowisko sekretarza (ministra) obrony po 25 latach nieobecności w Pentagonie. To on będzie głównym strategiem interwencji w Iraku w roku 2003. Jeszcze przed zamachami z 11 września właśnie pod jego auspicjami zaczęły się dokonywać istotne zmiany w doktrynie wojskowej USA, które pełny wyraz znalazły w artykule publikowanym już po zburzeniu bliźniaczych wież na łamach najpoważniejszego amerykańskiego przeglądu polityki międzynarodowej: „To tak, jak mieć do czynienia z włamywaczami. Nie możesz wiedzieć, kto i kiedy dostanie się do twojego domu. Wiesz jednak, że oni mogą spróbować wtargnąć. Wiesz, że mogą sforsować zamek, więc potrzebujesz solidnej blokady w drzwiach frontowych. Wiesz, że mogą wejść oknem, więc potrzebujesz dobrego alarmu. Wiesz jednak, że lepiej jest zatrzymać ich, zanim dostaną się do środka, a zatem niezbędne są siły policyjne, aby patrolowały okolicę i trzymały złych chłopców z dala od tej ulicy (...). Naszym celem nie jest po prostu wygrywanie wojen, ale zapobieganie im. Aby to robić, musimy uzyskać wpływ na proces decyzyjny naszych potencjalnych przeciwników, aby wyperswadować im nie tylko użycie istniejących rodzajów uzbrojenia, ale przede wszystkim budowanie nowych, jeszcze niebezpieczniejszych"60. Z punktu widzenia zachowania pokoju światowego wizja pax americana wcale nie musiała być oceniana negatywnie. Stany Zjednoczone są państwem o ugruntowanych tradycjach demokratycznych, którego władze pozostają pod bezustanną kontrolą ze strony wyborców, opozycji i niezależnych środków przekazu. Jak każde mocarstwo wykazują duży stopień imperializmu, przedkładając interesy własne nad cudzymi; jest to jednak łagodzone przez swoisty prometeizm, który nakazuje nieść wolność innym. W jej obronie w ciągu dwudziestego wieku interweniowały aż dwukrotnie w wojnach światowych. Po ich wygraniu doprowadziły do powstania i ugruntowania ustrojów demokratycznych w takich krajach, jak Niemcy, Japonia i Włochy. Podobny charakter miała wojna wietnamska, która jednak toczyła się przy sprzeciwie znacznej części własnej oraz zagranicznej opinii publicznej i zakończyła się sen sacyjną klęską. Kontestowany przez te same kręgi wyścig zbrojeń doprowadził do bankructwa i upadku Związku Radzieckiego, przynosząc wyzwolenie jego przymusowym satelitom. Nowa doktryna Waszyngtonu zawierała spory ładunek paterna lizmu. Supermocarstwo samo sobie przyznało status dobrotliwego olbrzyma, który decyduje o tym, co jest dobre dla innych. Jeśli trze ba, usuwa "złych chłopców" z ulicy. Porzucając metafory na rzecz konkretów, oznaczało to prawo do stosowania przemocy, nawet przy naruszeniu formalnej suwerenności innych państw. Powtórzmy: nie jest to stanowisko zupełnie pozbawione szans na uzyskanie moralnej aprobaty. Wiedza empiryczna podpowiada, że coraz to na świecie pojawiają się dyktatorskie reżimy, które cie miężą własnych obywateli i zagrażają innym państwom. Społecz ność międzynarodowa jest wobec nich bezradna, między innymi z powodu rygorystycznego przestrzegania zasady suwerenności, a także przyznania każdemu krajowi identycznego prawa głosu - niezależnie od tego, czy chodzi o pojedynczą wysepkę na Pacyfiku, czy też mocarstwo zajmujące sporą część kontynentu. Skompliko wane układy sił prowadzą do takich kwiatków, jak powierzenie Li bii, rządzonej terrorem przez pułkownika Kadafiego, przewodnic twa komisji praw człowieka ONZ, a Irakowi bodajże komisji do spraw... rozbrojenia, nie mówiąc już o systematycznym piętnowa niu rzekomego rasizmu Izraela. Przyjęcie, że "amerykańscy chłopcy" mają prawo według swoje go uznania zaprowadzać porządek wszędzie tam, gdzie "źli chłop cy" rozrabiają, oznaczałoby jednak zastosowanie na skalę globalną "doktryny Monroego", która pozwalała USA na interwencję w oby dwu Amerykach, wykluczając jednocześnie mieszanie się w te sprawy mocarstw europejskich. Strategia opracowana przez dorad ców Dicka Cheneya i Donalda Rumsfelda nie miała oczywiście szans na to, aby być zaakceptowana w czystej formie przez regionalne potęgi, plejadę mniejszych państw, wpływowe kręgi intelektualne, jak zawsze krytyczne wobec otwartego imperializmu, a wreszcie przez Kościół katolicki. Stanowisko Stolicy Apostolskiej wobec prób rozwiązywania konfliktów lat dziewięćdziesiątych było wypadkową stałego sprzeciwu wobec użycia siły i politycznego pragmatyzmu, podpowiadającego, że trzeba znaleźć rozwiązanie dla krwawych i bezsensownych walk wewnętrznych. W odniesieniu do Bośni i Somalii (1994) można nawet mówić o ostrożnej zachęcie do „ingerencji humanitarnych". Z większą rezerwą przyjęto w Watykanie interwencję NATO w Kosowie (1999), która nie miała mandatu ONZ. Po rozpoczęciu nalotów, mających wymusić ewakuację oddziałów serbskich z tego rejonu, rzecznik Stolicy Apostolskiej mówił o „wojnie, która jest klęską ludzkości". Z apelami pokojowymi występował Papież. W każdym razie dyplomacja watykańska przyjęła jako standard, że użycie siły zbrojnej wobec suwerennego państwa może nastąpić tylko na mocy rezolucji Rady Bezpieczeństwa. Inaczej potoczyły się wydarzenia w odniesieniu do Iraku. Chociaż Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, podejmując decyzję o interwencji, powoływały się na łamanie przez reżim Saddama Hu-sajna rezolucji rozbrojeniowych ONZ, to jasne było, że wobec perspektywy weta trzech stałych członków Rady Bezpieczeństwa (Francji, Rosji i Chin) nie mogły się nawet ubiegać o mandat ze strony tego organu. Uczyniło to sytuację bardziej jednoznaczną, pozwalając Stolicy Apostolskiej na zademonstrowanie sprzeciwu wobec „wojny prewencyjnej". Tym razem jednak okazało się, iż zasada Roma locuta, causa finita nie obowiązuje w sposób absolutny, albowiem poglądy głoszone publicznie przez wiele wybitnych osobistości katolickich w USA różniły się w sposób dosyć istotny od oficjalnej pozycji Watykanu. Z drugiej strony, stanowisko zajmowane przez prasę katolicką we Włoszech, niektórych biskupów, nie mówiąc już o ruchach pacyfistycznych, wykraczało poza sprzeciw wobec wojny, łącząc z nim potępienie Stanów Zjednoczonych Wielkiej Brytanii. Kryzys iracki naruszył więc nie tylko solidarność NATO i Unii Europejskiej, ale - w stopniu nienotowanym od czasu drugiej wojny światowej - także wewnętrzną jedność Kościoła katolickiego. Przez 12 lat, jakie upłynęły od zakończenia wojny o Kuwejt, Irak stanowił dla polityki USA nierozwiązany do końca problem. Po 11 września 2001 roku stał się celem pierwszoplanowym na równi z likwidacją terrorystycznej organizacji Al-Kaida, odpowiedzialnej bezpośrednio za zamachy w Nowym Jorku i Waszyngtonie. Już w tym samym miesiącu kilku wyższych funkcjonariuszy administracji amerykańskiej na czele z zastępcą sekretarza obrony Paulem Wolfowitzem skierowało do prezydenta Busha memoriał sugerujący podjęcie działań w celu odsunięcia od władzy Saddama Husaj-na, „nawet jeśli nie znajdą się dowody na bezpośrednie powiązania Iraku z atakiem na Amerykę"61. Sugerowano, że posunięcie takie byłoby celowe ze względu na potencjalne zagrożenie, jakie reżim w Bagdadzie stanowi dla Izraela i Zachodu. Pod wpływem bardziej umiarkowanej części swojej administracji, której przewodził sekretarz stanu Colin Powell, prezydent Bush wybrał jednak strategię budowania szerokiej koalicji w celu likwidacji reżimu talibów w Afganistanie i znajdujących się w tym kraju „sanktuariów" terrorystycznej organizacji. Grupa wpływowych doradców i polityków, skupionych w Radzie Polityki Obronnej przy sekretarzu obrony USA, nie pozwalała, aby Biały Dom zapomniał o Iraku. Ciało doradcze, któremu przewodniczył Richard Perle, zastępca sekretarza obrony za czasów prezydentury Reagana, miało w swoim składzie osobistości takie, jak były sekretarz stanu Henry Kissinger, a także byli sekretarze obrony Harold Brown i James Schlesinger. Uprawiali oni systematyczny lobbing, również prasowy, na rzecz interwencji. Łagodzący wpływ wywierał natomiast - obok sekretarza stanu - najbliższy sojusznik prezydenta USA, premier Wielkiej Brytanii Tony Blair. 29 stycznia 2002 roku w dorocznym orędziu o stanie państwa George W. Bush po raz pierwszy użył określenia „państwa nikczemne" (rogue states), nadając je wrogo nastawionym do USA krajom, które udzielały wsparcia organizacjom terrorystycznym, a jednocześnie miały broń masowego rażenia lub dążyły do jej posiadania. Zaliczył do nich Koreę Północną, Iran, Syrię i właśnie Irak. 11 marca zapowiedział, że jednym z celów jest uniemożliwienie im użycia tego rodzaju środków. W drugiej połowie sierpnia polityczne i wojskowe przygotowania do rozwiązania kwestii irackiej nabrały tempa. W administracji waszyngtońskiej trwały jednak spory między zwolennikami opcji samodzielnego działania czy też pozostawienia go w ramach ONZ. Od tego między innymi uzależniał swoje poparcie Tony Blair. Wobec nowego wyzwania znalazła się także Stolica Apostolska. W przeddzień pierwszej rocznicy zamachów na Amerykę zastępca sekretarza stanu, arcybiskup Jean-Louis Tauran, stwierdził, rozważając kwestię iracką w szerszym kontekście, że należy „zawsze preferować dialog; nie izolować kraju i jego rządu, działając w taki sposób, aby móc w sposób efektywny przywołać do porządku tego, kto narusza prawo międzynarodowe. Nie można zwalczyć zła innym złem, dodając zło do zła". Bardzo interesujący był natomiast następny passus: „Jeśli wspólnota międzynarodowa, zainspirowana prawem międzynarodowym, w szczególności rezolucjami Rady Bezpieczeństwa Narodów Zjednoczonych, uznałaby za właściwe i odpowiednie odwołanie się do użycia siły, to powinno ono nastąpić w ramach ONZ, po rozważeniu konsekwencji dla irackiej ludności cywilnej, a także reperkusji dla krajów regionu i stabilizacji świata; w przeciwnym wypadku oznaczałoby tylko narzucenie prawa silniejszego. Można jednak postawić pytanie, czy ten rodzaj operacji, o którym się myśli, byłby właściwym środkiem dla dojrzewania pokoju"62. Także w Watykanie dopuszczano więc ideę, że użycie siły wobec Iraku może być uzasadnione, opatrując jednak taką ewentualność bardzo precyzyjnie określanymi warunkami. Papież troszczył się w tym czasie o to, aby nie rozwijała się dalej spirala zbrodni i odwetu. Przemawiając w rocznicę zamachów 11 września 2002 roku, oświadczył, że nic nie usprawiedliwia terroryzmu, gdyż nie rozwiązuje on konfliktów, a jedynie rodzi nienawiść i śmierć. Ponowił jednak także apel o likwidację „skandalicznych sytuacji niesprawiedliwości i ucisku", skłaniających do użycia przemocy. Apelował jednocześnie do sumień tych, którzy „zaplanowali i wykonali projekt tak barbarzyński i okrutny"63. 12 września prezydent Bush powiedział na sesji plenarnej Zgromadzenia Ogólnego ONZ, że jeśli organizacja ta nie skłoni Iraku do wypełnienia wcześniejszych rezolucji ONZ i wyrzeczenia się arsenałów broni masowej zagłady, to usunięcie reżimu Saddama Hu-sajna siłą stanie się koniecznością. Wobec takiej ewentualności zajął stanowisko katolicki episkopat USA. List do prezydenta, który w imieniu 60-osobowego Komitetu Konferencji Biskupów podpisał biskup Wilton D. Gregory, nosił datę 13 września, ale powstał jeszcze przed przemówieniem Busha do Narodów Zjednoczonych. „Nie mamy złudzeń co do zachowania oraz intencji rządu Iraku -oświadczali autorzy memorandum. - Iraccy przywódcy muszą zaprzestać wewnętrznych represji, gróźb pod adresem sąsiadów, wstrzymać się od jakiegokolwiek poparcia dla terroryzmu, porzucić próby rozwijania broni masowego zniszczenia i dostosować się do rezolucji ONZ". Oceniając postępowanie reżimu w Bagdadzie w podobny sposób jak ludzie z Białego Domu, biskupi wyciągali jednak inne wnioski: „Opierając się na znanych nam faktach, stwierdzamy, że prewencyjne, jednostronne użycie siły obecnie z trudem może znaleźć usprawiedliwienie. Obawiamy się, że odwołanie się w tych warunkach do użycia siły nie spełnia przewidzianych przez katolickie nauczanie warunków, które usprawiedliwiałyby przejście do porządku nad zastrzeżeniami wobec użycia siły zbrojnej. Szczególne znaczenia mają tradycyjne kryteria wojny sprawiedliwej, takie jak słuszna przyczyna, prawowita władza, prawdopodobieństwo powodzenia, a także nietykalność niebiorą-cych udziału w walkach"64. Warto przyjrzeć się tej argumentacji, albowiem niebawem zostanie ona zakwestionowana przez najwybitniejsze w Stanach Zjednoczonych autorytety w dziedzinie katolickiej nauki społecznej. Amerykańscy biskupi powoływali się na normę 2309 Katechizmu Kościoła Katolickiego65, która określa warunki usprawiedliwiające uprawnioną obronę z użyciem siły militarnej. Pierwszym z nich jest wymóg, aby „szkoda wyrządzona przez napastnika narodowi lub wspólnocie narodów była długotrwała, poważna i niezaprzeczalna". To właśnie budziło wątpliwości autorów listu. Stawiali oni wiele kłopotliwych pytań: czy istnieje bezpośredni związek między Irakiem a zamachami z 11 września lub niebezpieczeństwo zorganizowania przez to państwo podobnego ataku? czy dążenie przez używające gróźb reżimy do posiadania broni masowego rażenia usprawiedliwia ich obalanie siłą? A wreszcie, gdzie przebiega granica między działaniami zmierzającymi do zmiany postępowania jakiegoś rządu a likwidacją jego egzystencji? Już ta pierwsza przymiarka wskazywała, że konflikt z Irakiem z trudem mieści się w sztywnych ramach katechizmowej normy. Jeśli idzie o kwestię związków bagdadzkiego reżimu z zamachowcami 11 września, to istniały w tej sprawie pewne poszlaki, które jednak aż do wybuchu wojny nie przeobraziły się w niezbite dowody. Podobnie seria zamachów terroryzmu biologicznego w Stanach Zjednoczonych w roku 2002 według wszelkiego prawdopodobieństwa nie miała zagranicznych sprawców. Jeśli spełniony jest pierwszy warunek użycia siły zbrojnej, Katechizm Kościoła Katolickiego stawia jeszcze inne: „Aby wszystkie pozostałe środki zmierzające do położenia jej kresu okazały się nierealne, lub nieskuteczne; aby były uzasadnione warunki powodzenia; aby użycie broni nie pociągnęło za sobą jeszcze poważniejszego zła i zamętu niż zło, które należało usunąć. W ocenie tego warunku należy uwzględnić potęgę współczesnych środków niszczenia". Zauważmy, że we wszystkich trzech warunkach Katechizm wymaga raczej trafnych ocen politycznych niż wierności normie moralnej. Do tego rodzaju pragmatycznej argumentacji odwoływali się amerykańscy biskupi. Wskazywali, że istnieje możliwość bardziej skutecznego międzynarodowego nacisku na reżim w Bagdadzie. Dawali też wyraz obawom, że interwencja zbrojna doprowadzi do niekontrolowanej eskalacji wydarzeń, a zwłaszcza do wysokich strat wśród ludności cywilnej. Wśród wyliczonych przez nich warunków wojny znalazł się jednak jeden, o którym Katechizm Kościoła Katolickiego nie wspomina. Dotyczył legitymacji organu podejmującego działania w celu obalenia rządu Iraku. Biskupi wskazywali, że konieczna jest tu zgodność z konstytucyjnym porządkiem Stanów Zjednoczonych, szerokie poparcie społeczeństwa, a także usankcjonowanie przez organ międzynarodowy, najlepiej Radę Bezpieczeństwa ONZ. Dlatego tak ważne jest, aby prezydent uzyskał aprobatę Kongresu Stanów Zjednoczonych i ONZ. „Podobnie jak Stolica Święta, z głębokim sceptycyzmem traktujemy jednostronne użycie siły zbrojnej, które ma budzące troskę precedensy w tym zakresie" - pisali biskupi USA. Pozycję Watykanu i biskupów amerykańskich sprowadzić można do dwóch punktów: sprzeciwu wobec wojny prewencyjnej, a w przypadku przeprowadzenia operacji militarnej, wymogu uzyskania na nią aprobaty ONZ. W zasadniczy sposób kontrastowała ona ze stanowiskiem Białego Domu, a zwłaszcza prawego skrzydła ekipy Busha. Widzieliśmy już, że jej czołowi stratedzy proponowali wyciągnięcie skrajnych wniosków z rzeczywistego układu sił na świecie. Chcieli uwolnić proces decyzyjny Białego Domu od więzów, jakie narzucała konieczność liczenia się ze poglądami nie tylko plejady państw i państewek, reprezentowanych w ONZ, lecz 393 również mocarstw regionalnych ze statusem stałych członków Rady Bezpieczeństwa. W moim przekonaniu zarysowany wyżej spór miał bardziej polityczny niż etyczny charakter. Norma moralna określa, czy wolno zabijać człowieka, a jeśli tak - to pod jakimi warunkami. Trudno natomiast szukać w katechizmie wskazówek, czy prezydent Stanów Zjednoczonych powinien mieć dla swoich działań mandat ONZ, a nawet czy organizacja ta w ogóle powinna istnieć. Stawiając tego rodzaju postulaty, Papież ze swoimi dyplomatami, jak również amerykańscy biskupi, wyraźnie wkraczali na zaminowany teren polityki. Co nie oznacza, że nie mieli racji z tego właśnie punktu widzenia. Późniejsze wydarzenia raz jeszcze potwierdziły prawdziwość powiedzenia, że wojna jest sprawą zbyt poważną, aby powierzać ją generałom. Jeśli jednak przyznajemy rację Kościołowi na polu politycznym, to musimy zauważyć, że zwolennicy wojny - nawet prewencyjnej i ogłoszonej jednostronnie przez Stany Zjednoczone - mieli zupełnie mocne argumenty etyczne na obronę swojego stanowiska. Znaleźli się wśród nich czołowi katoliccy specjaliści w zakresie teologii moralnej ze Stanów Zjednoczonych. Przyjdzie nam jeszcze omówić ich poglądy, razem z sytuacją polityczną w ostatnich tygodniach przed wybuchem wojny. Powróćmy zatem do jesieni 2002 roku. 16 września 2002 Saddam Husajn wykonał bardzo zręczny krok, który przysporzył argumentów zwolennikom rozwiązania kryzysu środkami innymi niż militarne. Zgodził się na bezwarunkowy powrót inspektorów badających rozbrojenie Iraku. Skomplikowało to grę, jaka toczyła się na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych. Francja i Rosja wykorzystały tę okazję, aby podkreślić swoją rolę mocarstw, bez których zgody nie mogą zapaść żadne decyzje. Potwierdzało to przekonanie tych kół administracji USA, które dążyły do całkowitego uwolnienia się od krępujących więzów międzynarodowych. 11 października prezydent Bush uzyskał zgodę Kongresu na podjęcie działań zbrojnych w Iraku. Mniej więcej miesiąc później, 8 listopada, Rada Bezpieczeństwa ONZ uchwaliła kompromisową rezolucję nr 1441. W ciągu 7 dni Irak miał przyjąć postawione w niej warunki, w ciągu 30 dni przedstawić raport o posiadanej broni masowego rażenia i materiałach do jej produkcji. 27 listopada inspektorzy wrócili do Iraku. Jak wiadomo, ich praca nie przyniosła jednoznacznych rezultatów. Również raport dostarczony przez Bagdad 7 grudnia okazał się stertą bezwartościowego papieru. W tym czasie Stolica Apostolska potwierdzała swoją pozycję głównego autorytetu moralnego bardzo niespójnej koalicji, która przeciwstawiała się wojnie, a prewencyjnej interwencji militarnej w Iraku w szczególności. „Trzeba pamiętać, że także w tym przypadku, przed postawieniem każdej innej hipotezy należy do końca przejść drogę rokowań i uzgodnionych rozwiązań. Za pomocą wojny nie rozwiązuje się problemów, a termin wojny prewencyjnej do dziś nie znalazł się w słowniku Narodów Zjednoczonych" - mówił w wywiadzie z okazji 75 rocznicy swoich urodzin kardynał sekretarz stanu Angelo Sodano66. W orędziu urbi et orbi na Boże Narodzenie 2002 roku znalazł się fragment dotyczący sytuacji międzynarodowej. Papież mówił, że „wierzący wszystkich religii i ludzie dobrej woli są wezwani do budowania pokoju przez odrzucenie jakiejkolwiek formy nietolerancji i dyskryminacji, przede wszystkim w Ziemi Świętej, gdzie nieustannie rozwija się spirala bezsensownej przemocy, i na Bliskim Wschodzie, aby zgasić przebłyski złowrogiego konfliktu, którego można jeszcze uniknąć"67. Te słowa odczytano powszechnie jako przestrogę przed wojną z Irakiem. Jak dokładnie przed 12 laty Papież modlił się o odwrócenie wojny, również zrobił to podczas pierwszej mszy Nowego Roku odprawionej z okazji Światowego Dnia Pokoju. Jan Paweł II wyraził nadzieję, że napięcia na Bliskim Wschodzie zostaną zlikwidowane bez użycia przemocy: „Wobec dzisiejszych konfliktów i groźnych napięć chwili raz jeszcze wzywam do modlitwy o poszukiwanie pokojowymi środkami układów inspirowanych przez lojalną i konstruktywną wolę porozumienia". W oczywisty sposób odnosiło się to do niebezpieczeństwa wybuchu konfliktu zbrojnego. W Bazylice Świętego Piotra 1 stycznia mszę odprawił watykański sekretarz stanu, kardynał Angelo Sodano. Części liturgii przewodniczył sam Papież, który wygłosił również homilię. Odwoływała się ona do ogłoszonego wcześniej pokojowego orędzia na Nowy Rok, w którym uczczona została 40 rocznica encykliki Jana XXIII Pacem in tenis. „Dramatyczne i przedłużające się napięcie w tym regionie Bliskiego Wschodu czyni jeszcze bardziej naglącym poszukiwanie pozytywnego rozwiązania tego konfliktu, bratobójczego i bezsensownego, który ciągle krwawi"68 - mówił Jan Paweł II, wyrażając nadzieję, że rok 2003 będzie rokiem pokoju. Jest on „nie tylko możliwy, ale i konieczny". Przed południową modlitwą Anioł Pański tego samego dnia dodał jeszcze życzenia: „aby uczyniono wszystko, znajdując rozwiązania pokojowe dla wielkich napięć na świecie, w szczególności na Bliskim Wschodzie, unikając dodatkowych cierpień ludności już tak ciężko doświadczonej. Oby zwyciężyły solidarność i prawo"69. „Wojna nie jest nigdy fatalizmem, zawsze stanowi klęskę ludzkości - powiedział natomiast do ambasadorów 174 państw zgromadzonych 13 stycznia w pięknej scenerii Sali Królewskiej Pałacu Apostolskiego na spotkaniu z okazji życzeń noworocznych. -Prawo międzynarodowe, lojalny dialog, szlachetnie wykonywana dyplomacja, są środkami godnymi człowieka i narodów dla rozwiązywania sporów między nimi (...); rozwiązanie nigdy nie będzie mogło być narzucone środkami terroryzmu i konfliktów zbrojnych (...) przez zwycięstwa militarne. Cóż powiedzieć o groźbach wojny, która może spaść na ludność Iraku, ziemi proroków, ludność już tak wyczerpaną przez ponad 12 lat embarga? Nigdy wojna nie może być uznana za środek taki jak inne do regulowania konfliktów między narodami. Jak stwierdza Karta Narodów Zjednoczonych i prawo międzynarodowe, nie można się odwołać do wojny, nawet w obronie dobra wspólnego, jak tylko w ostateczności, pod bardzo rygorystycznymi warunkami; bez ukrywania konsekwencji, jakie może mieć ona dla ludności cywilnej"70. Raz jeszcze racje moralisty starły się z racjami polityka. Wystąpienie najwyższego autorytetu Kościoła musiało wzmocnić krytyczny wobec polityki administracji USA front, biegnący od krajów islamskich, przez skrajną lewicę, po liczne środowiska katolickie w Europie Zachodniej. Dał też nowe argumenty dosyć skutecznej propagandzie samego Saddama Husajna. W tym kontekście trudno było jednak nie zauważyć, że słuszny sprzeciw Stolicy Apostolskiej wobec przemocy zbrojnej jako metody rozwiązywania konfliktów był jednak nieco jednostronny. O dziesięcioletniej wojnie, wytoczonej przez Irak Iranowi z tak ważnego powodu, jak rozstrzygnięcie, czy granica ma przebiegać środkiem nurtu Szatt al-Arab (Eufrat z Tygrysem po połączeniu), czy też przy jednym z jego brzegów, Jan Paweł II wspominał w różnych kontekstach, ale najbardziej szczegółowe jego bibliografie nie odnotowują osobnego wystąpienia w tej sprawie. Tymczasem bezsensowny konflikt kosztował -jak już pisałem - ponad milion istnień ludzkich. Nie było również protestów Watykanu po ujawnieniu irackiego ludobójstwa Kurdów (około 200 tysięcy ofiar, z czego w samej tylko wiosce Halabja 5 tysięcy starców, kobiet i dzieci wy trutych gazem). Jeśli zatem dyplomacja Stolicy Apostolskiej zarzucała - jak uczynił to w grudniu 1998 roku kardynał Sodano, co już także wyżej cytowałem - stosowanie podwójnej miary wobec Iraku i innych krajów, to argument ten można było odwrócić. Dyktatora z Bagdadu próbowano obłaskawić i nakłonić do dialogu, przechodząc do porządku nad jego oczywistymi zbrodniami. „Natura reżimu, która jest czynnikiem decydującym w analizie moralnej, czyni ją jasną. Z punktu widzenia etycznego nie ma sensu stwierdzenie, że Stany Zjednoczone czy wspólnota międzynarodowa mogą odpowiedzieć siłą tylko wtedy, gdy rakietowy pocisk iracki przenoszący broń masowego rażenia został już wystrzelony lub znajduje się na wyrzutni. Naturalnie pojawia się tu problem ostrożności. Na poziomie moralnym mogą zaistnieć jednak przypadki, w których nie tylko jest prawo, aby «zacząć pierwsi», ale wręcz obowiązek, aby tak uczynić"71 - pisał intelektualista katolicki, którego zdanie trudno zlekceważyć. George Weigel jest nie tylko autorem najbardziej wyczerpującej, autoryzowanej biografii Jana Pawła II pt. Świadek nadziei, wielokrotnie cytowanej także w niniejszej książce. Teolog i socjolog, wykłada etykę społeczną w waszyngtońskim Centrum Polityki Publicznej. Nawet jemu trudno byłoby podjąć otwartą dyskusję z Papieżem. Jego głos, wśród kilku innych autorytetów katolickich, był jednak polemiką z wypowiedziami najwyższych rangą przedstawicieli Stolicy Apostolskiej, którzy - używając języka bardziej politycznego niż Papież -wykluczali a priori akceptację wojny prewencyjnej. Najpełniejszy wykład takiego stanowiska, opatrzony szeroką argumentacją moralną i polityczną, przedstawiony został na łamach „Civilta Cattoli-ca" 31 stycznia 2003 roku. Tym razem autorzy tego jezuickiego pisma brali byka za rogi, podważając całą argumentację, za pomocą której rząd USA próbował uzasadnić konieczność interwencji zbrojnej w Iraku. Wskazywali, że wiele innych państw, wśród nich bliscy sojusznicy Stanów Zjednoczonych - Izrael i Turcja - systematycznie łamie rezolucje Rady Bezpieczeństwa ONZ. Autorzy przyznawali, że reżim Saddama Husajna ma istotnie wysoce represyjny charakter, zwłaszcza w stosunku do własnej ludności, ale i w tym zakresie nie jest na świecie wyjątkiem. Dążył do posiadania broni masowej zagłady, nie ma jednak udokumentowanych dowodów jej istnienia, nie ma też przesłanek, że środki te mogłyby zostać użyte. Podobnie powiązania Iraku z terrorystami Al-Kaidy i innych organizacji terrorystycznych pozostawały - zdaniem „Ci-vilta cattolica" - w sferze podejrzeń. Według czasopisma prawdziwym powodem interwencji miała być geopolityczna pozycja Iraku w regionie oraz znajdujące się w tym kraju złoża ropy naftowej (112 miliardów baryłek, to jest 11 procent światowych rezerw, drugie co do wielkości zasoby po Arabii Saudyjskiej). Z uwagi na specyficzną sytuację reżimu Saddama Husajna ich wykorzystanie nie było dotychczas możliwe. Wskazywano jednocześnie na swoisty „mesjanizm" części kierowniczej ekipy administracji amerykańskiej, która jako cel interwencji zaczęła wysuwać demokratyzację, co miałoby wywołać „efekt domina" i służyć pozyskaniu „umysłów i serc" mas arabskich, służąc zasypywaniu przepaści między nimi a Zachodem. Istotnie, tego rodzaju argumentacja nasiliła się później, zwłaszcza przed rozpoczęciem działań zbrojnych72. Z tezą, że chodzi o ropę, polemizował zdecydowanie najwybitniejszy bodaj przedstawiciel katolickiego liberalizmu w Stanach Zjednoczonych Michael Novak, którego ambasador USA przy Stolicy Apostolskiej zaprosił na początku lutego do wygłoszenia wykładu w Rzymie: „Ameryka ma nieporównanie ważniejsze oraz słuszne powody, by rozpocząć operację nad Zatoką (...). Z punktu widzenia władz, które muszą kalkulować ryzyko podjęcia lub zaniechania działań wobec reżimu Husajna, najistotniejsze są dwie kwestie. Po pierwsze, Saddam posiada odpowiednie środki, by spowodować ogromne zniszczenia w Paryżu, Londynie, Chicago lub w każdym innym mieście, jeśli tylko znajdzie tajnych agentów, którzy dostarczą do z góry określonych miejsc-celów małe ilości sa-rinu, botuliny, wąglika i innych śmiercionośnych trucizn. Po drugie, niezależne bojowe komórki terrorystyczne są już dostatecznie dobrze wyszkolone do wykonywania takich właśnie zadań, a nawet ogłaszają wszem wobec, że ich intencją jest sianie takiej destrukcji - ochoczo i z radością. Między tymi dwoma zapalnymi elementami brakuje już tylko małej iskry"73. Na wykładzie Novaka, którego miałem okazję wysłuchać, obecni byli średni rangą funkcjonariusze Sekretariatu Stanu. Ich przełożeni nie zmienili jednak zdania. 24 lutego w innym wykładzie szef watykańskiej dyplomacji, monsignore Jean-Louis Tauran, powtórzył, że „Prawo międzynarodowe nie zna pojęcia nowego porządku światowego, który pozwoliłby na jednostronne użycie siły przez jakieś państwo po to, aby zagwarantować mu szacunek"74. Sugestia, jakoby Stany Zjednoczone planowały interwencję w Iraku, aby zapewnić sobie szacunek, nie była jednak zbyt lojalna. Zastanawiające, że również w Kościele katolickim dały o sobie znać różnice narodowe. Zbliżał się bowiem szczytowy okres napięć między Waszyngtonem a Paryżem, który groźbą weta skutecznie zablokował amerykańsko-brytyjski projekt rezolucji Rady Bezpieczeństwa. W lutym Watykan stał się celem pielgrzymek wielu protagoni-stów kryzysu. Pierwszy (7 lutego) przybył Joschka Fischer; minister spraw zagranicznych Niemiec szukał w Watykanie poparcia dla sprzeciwu jego kraju wobec interwencji. Wynikał on nie tylko z doraźnej taktyki politycznej kanclerza Gerharda Schrodera, ale przede wszystkim z głęboko pacyfistycznego nastawienia, jakie ukształtowało się w tym społeczeństwie w wyniku doświadczeń drugiej wojny światowej. Jeszcze jeden paradoks współczesnej historii. Narody pokonane - i uwolnione od totalitarnych reżimów -przez Amerykanów w drugiej wojnie światowej: Niemcy, Japonia i Włochy, przeszły dzięki temu gruntowne przemiany demokratyczne. Na tyle głębokie, że wyrzekły się nie tylko militaryzmu, ale wręcz przeszły na pozycje skrajnie pacyfistyczne. W Niemczech pojawiło się w ostatnich latach coraz więcej książek przypominających, że również toczona przeciwko nim „wojna sprawiedliwa" miała także swoje niewinne ofiary - ofiary dywanowych bombardowań, gwałtów ze strony sowieckich żołnierzy, uchodźców wyrzuconych z domów i zatapianych na storpedowanych statkach. W lutym 2003 roku fala pacyfizmu wezbrała szczególnie we Włoszech. Wszędzie widziało się sztandary w kolorach tęczy z napisem PACE (pokój). Do marszów i manifestacji na znak protestu przeciwko planom wojennym bardzo aktywnie włączyła się lewicowa opozycja, zwłaszcza związki zawodowe. Do pozycji „twardego" lidera pretendował Sergio Cofferatti, do niedawna szef największej, zbudowanej jeszcze przez komunistów, centrali CGIL. Sprzeciw wobec wojny miał też drugie dno: był w dużej mierze skierowany przeciwko pozostającej u władzy centroprawicy. Premier Silvio Berlusconi werbalnie popierał Busha, bardzo jednak uważając, aby nie przekroczyć cienkiej czerwonej linii oddzielającej słowa od czynów. W sobotę 15 lutego na ulice kilkudziesięciu miast świata wyszły nieprzeliczone rzesze demonstrantów. W samym Londynie było ich grubo ponad milion. W Rzymie znaczną część przywiozły autokary i pociągi specjalne, wynajęte przez związki zawodowe. Bardzo wyraźnie zaznaczył się jednak także udział organizacji i ruchów katolickich. Szczególnie dużo było młodzieży spontanicznie wyrażającej swój sprzeciw. Zastanawiałem się, czy to właśnie są owe sentinelle del mattino, do których apelował Jan Paweł II podczas pamiętnego spotkania w Tor Yergata: „Przybyliście tutaj, by potwierdzić, że w nowym stuleciu nie dacie się użyć jako narzędzia przemocy i zniszczenia; bronić będziecie pokoju, płacąc za to własnym życiem, jeśli będzie trzeba"75. Trudno lekceważyć idealizm tej młodzieży, było w nim jednak sporo zwykłej naiwności. Włosi mają na to świetne określenie: buonismo, od buono (dobry). Coś jakby dobrotliwość, ale podszyta właśnie bezmyślną naiwnością, a nawet fałszem, które każą przymykać oczy na istnienie i działanie zła. Tego rodzaju zachowania mogliśmy obserwować, gdy 13 lutego do Rzymu przybył wicepremier Iraku Tarik Aziz. Jego nazwisko usłyszałem w 1981 roku z ust samego... Saddama Husajna na konferencji prasowej w Bagdadzie. Zapytałem irackiego prezydenta o rolę chrześcijan w jego państwie. Odpowiedział, że panuje w nim całkowite równouprawnienie wszystkich wyznań, a dowodem tego miał być fakt, że urząd ministra spraw zagranicznych piastował katolik obrządku chaldejskiego - Tarik Aziz. Przez następne lata śledziłem jego karierę już z większej odległości. Przypominał mi bardzo Wiaczesława Mołotowa. Tak jak tamten był ślepo wiernym wykonawcą poleceń okrutnego tyrana, a jednocześnie miał być jego „ludzką", eksportową twarzą. Aziz był już przyjęty przez Papieża w latach dziewięćdziesiątych, dziękował za starania o zniesienie sankcji. Zaraz po wylądowaniu na rzymskim lotnisku Fiumicino musiał odpowiedzieć na pytanie o ewentualną wizytę Jana Pawła II w Iraku. Pojawiły się bowiem takie głosy, a pacyfiści zaczęli apelować do Ojca Świętego, aby udał się do Bagdadu i wystąpił w roli „żywej tarczy" przeciwko amerykańskim bombom. Tarik Aziz rozwiał jednak ich złudzenia. „Nie ma w chwili obecnej warunków dla takiej podróży" - oświadczył, dodając, że przywozi „posłanie pokoju" od Saddama Husajna. W wywiadzie, opublikowanym tego dnia przez włoską gazetę76, Aziz oświadczył, że jak na razie nie widzi żadnej mediacji ze strony Watykanu. Był to komentarz do misji, jaką równolegle rozpoczął w Bagdadzie kardynał Roger Etchegeray, który zawiózł list Jana Pawła II do irackiego dyktatora. Wizyta Aziza spowodowała ambaras we włoskich kołach politycznych. Po pewnych wahaniach minister spraw zagranicznych Franco Frattini zdecydował się również go przyjąć, aby „przekazać posłanie zdecydowania wszystkich krajów demokratycznych", które pragną rozbrojenia Iraku, a zwłaszcza żądanie natychmiastowej realizacji rezolucji ONZ. Rozmówcami Aziza byli szefowie grup parlamentarnych opozycyjnej koalicji „Drzewa Oliwnego" oraz prezydent regionu Lombardii Roberto Formigoni, który - jak w 1990 roku - wykazywał ambicję prowadzenia własnej polityki zagranicznej wobec Iraku. Odmówił natomiast spotkania burmistrz Rzymu, postkomunista Walter Yeltroni. Jan Paweł II przyjął Aziza 14 lutego. „Spotykamy się w ciężkich czasach" - oznajmił Jan Paweł II na powitanie. „Zawsze są ciężkie czasy" - odpowiedział iracki wicepremier. Niestety, dalszy ciąg rozmowy, która trwała pół godziny, pozostał tajemnicą. Z bardzo skąpego komunikatu Stolicy Apostolskiej wynika jedynie, że Jan Paweł II raz jeszcze podkreślił z naciskiem postulat przestrzegania przez Irak wszystkich rezolucji Organizacji Narodów Zjednoczonych. Analogiczny punkt znalazł się w osobistym posłaniu, które do Bagdadu zabrał specjalny wysłannik Papieża, kardynał Roger Etchegeray. Musiał on jednak czekać przez kilka dni na audiencję u Saddama. List przywieziony przez Aziza nie był więc odpowiedzią na tamto pismo. Wicepremier Iraku zobowiązał się wobec Papieża do przestrzegania rezolucji ONZ przez stronę iracką. Również i ono nie było nowością, zważywszy na to, że reżim Saddama Husajna składał je już kilkakrotnie. Rozmówcami irackiego wicepremiera byli także watykański sekretarz stanu, kardynał Angelo Sodano oraz jego zastępca do spraw stosunków z państwami, arcybiskup Jean-Louis Tauran. Nie poruszano sprawy ewentualnej wizyty Jana Pawła II w Iraku. Były organizator papieskich podróży, kardynał Roberto Tucci, oświadczył tego samego dnia, że to władze w Bagdadzie uniemożliwiły w 1998 roku podróż Jana Pawła II, odmawiając wszelkiej współpracy z delegacją Stolicy Apostolskiej. Wieczorem odbyła się konferencja prasowa Aziza w Stowarzyszeniu Prasy Zagranicznej. Wywołała ona ogromne zainteresowanie, a zakończyła się skandalem. „Agresja Stanów Zjednoczonych przeciwko Irakowi jest nielegalna i niemoralna. Jest ona próbą zdominowania naszego kraju dla podporządkowania sobie całego regionu. Nie popiera jej nikt poza Wielką Brytanią" - oświadczył numer 2 reżimu w Bagdadzie, przestrzegając jednocześnie Europę, aby nie wyzywała islamu i nie pogarszała stosunków z krajami arabskimi. Tarik Aziz odmówił odpowiedzi na pytanie korespondenta radia izraelskiego i dziennika „Maariv", czy Irak planuje wykorzystanie przeciwko Izraelowi pocisków rakietowych o powiększonym zasięgu, których istnienie wykryli międzynarodowi inspektorzy. „Przyszedłem tutaj z postanowieniem, aby nie odpowiadać na pytania dziennikarzy izraelskich" - oznajmił, co spowodowało, że większość obecnych, wśród nich niżej podpisany, opuściła salę. Następnego dnia, gdy ulice Wiecznego Miasta zapełnił tłum pod tęczowymi sztandarami, Tarik Aziz udał się do miasta św. Franciszka - Asyżu. W dolnej bazylice było tego dnia więcej agentów po cywilnemu niż franciszkanów. Klękając przy grobie Biedaczyny, iracki wicepremier zainteresował się, czy filmuje ten fakt CNN. „Saddam Husajn jest dla swojego narodu jak ojciec dla rodziny. Lud ma do swego prezydenta bezgraniczne zaufanie, dlatego reszta świata też powinna mu ufać" - mówił iracki polityk w odpowiedzi na apel o bezwarunkową współpracę jego kraju z inspektorami ONZ, jaki w tym niezwykłym miejscu sformułowała prezydent regionu Umbrii Rita Lorenzetti z postkomunistycznej Partii Demokratów Lewicy. „Potępiamy każdą formę terroryzmu i budowę zabójczych broni masowego rażenia" - mówił biskup Asyżu Sergio Goretti, ale Aziz nie podchwycił tego wątku. Wśród licznych księży i zakonników, jacy poznali go wcześniej, odwiedzając Bagdad, tego dnia w Asyżu dał się zauważyć także 82-letni biskup Hilarion Capucci, ten sam, którego Izraelczycy aresztowali w 1974 roku w mercedesie nafaszerowanym bronią i materiałami wybuchowymi, o czym wspomniałem w innym miejscu tej książki77. „Biedny św. Franciszek" - napisze później znakomita dziennikarka i pisarka włoska Oriana Fallaci w jednym ze swoich głośnych pamfletów78. 15 lutego dotarły też do Rzymu wiadomości o przebiegu bag-dadzkiej misji kardynała Rogera Etchegeraya. Saddam Husajn przyjął go w jednym ze swoich pałaców w sali pełnej marmurów i luster. O samym spotkaniu niewiele wiadomo. W rozmowie z włoskimi korespondentami, akredytowanymi w Bagdadzie, 82-letni kardynał nie chciał komentować wizyty. Wysłannikowi dziennika telewizyjnego pierwszego programu RAI powiedział: „Groźna burza się oddala, przynajmniej w tym momencie; jak mówi Papież, nie należy nigdy rezygnować w obliczu wojny. Misja wypełniona, zrobiłem wszystko, co mogłem"79. Kiedy jesienią 1993 roku przeprowadzałem z kardynałem Roge-rem Etchegerayem długi wywiad telewizyjny80, myślałem, że i on bardzo nadawałby się na tron papieski: jest pełnym dobroci i osobistej skromności człowiekiem Ewangelii. Jan Paweł II obdarzył go wielkim zaufaniem, mianując przewodniczącym Komitetu Obchodów Roku Świętego 2000. W okresie jego misji do Bagdadu media określały go jako jednego z najwybitniejszych watykańskich dyplomatów, który z powodzeniem wykonywał najtrudniejsze zadania zlecone mu przez Ojca Świętego. To niewątpliwa przesada. Kardynał Etchegeray udawał się istotnie w misjach specjalnych, między innymi do Chin, na Kubę i do Ruandy. W tym ostatnim kraju był w 1994 roku, na krótko przed wybuchem bratobójczego konfliktu. Polscy księża, pracujący tam od dziesięcioleci, opowiadali mi później, że ubrany w białą sutannę kardynał jeździł od jednej do drugiej strony konfliktu, przyjmowany entuzjastycznie. Hutu i Tutsi poczekali, aż skończy swoją wizytę, a następnie rzucili się sobie do gardeł, dokonując jednego z największych ludobójstw w historii XX wieku. 18 lutego 2003 roku kardynał Etchegeray w długiej, poufnej rozmowie podczas obiadu przekazał Papieżowi wiadomości z Bagdadu. Mówił nie tylko o swoim spotkaniu z Saddamem, ale także o nastrojach panujących wśród tamtejszych chrześcijan. Po południu Papież przyjął sekretarza generalnego ONZ Kofiego Anana. Spotkanie trwało 30 minut i wykazało całkowitą zbieżność poglądów. Obydwie strony wyraziły nadzieję, że wojny można jeszcze uniknąć, a w znalezieniu „sprawiedliwych i efektywnych rozwiązań, zgodnych z prawem międzynarodowym", jak ujmował to watykański komunikat, główną rolę powinny odgrywać Narody Zjednoczone. Stwierdzono jednak, że Irak winien respektować obowiązki nałożone przez Radę Bezpieczeństwa. Ojciec Święty potwierdził swoją opinię, że w istniejącym stanie rzeczy wizyta Kofiego Anana w Bagdadzie byłaby bardzo celowa. Sekretarz generalny ONZ rozmawiał również z watykańskim sekretarzem stanu Ange-lo Sodano i kardynałem Rogerem Etchegerayem, który powiedział, że „w tych godzinach nawet mały krok może się okazać wielkim skokiem w stronę pokoju". Pisząc o tym korespondencję, miałem uporczywe poczucie deja vu. Przypominałem sobie list z wyrazami zachęty, którego adresatem był udający się do Bagdadu inny sekretarz generalny ONZ, Pe-rez de Cuellar. Listy do Saddama i Busha seniora z tego samego okresu. Apele do prezydentów Milośewicia, Clintona i sekretarza generalnego NATO - Solany o to, by próbowali uniknąć wojny w Kosowie. Tym razem najwyższym rangą przedstawicielem koalicji, która już niedługo miała rozpocząć interwencję w Iraku, przyjętym przez Papieża, był premier Wielkiej Brytanii Tony Blair. Zaraz po przylocie do Rzymu, 21 lutego, spotkał się on z włoskim premierem. Sil-vio Berlusconi ucałował swojego brytyjskiego kolegę w oba policzki. Ten gest miał podkreślić jedność polityki obydwu rządów. Wielka Brytania oraz Italia były tymi krajami NATO oraz Unii Europejskiej, które - obok Hiszpanii - w największym stopniu popierały linię obraną przez Stany Zjednoczone wobec Iraku. Łączył je jednak także inny czynnik. Przeciwko wojnie opowiadała się znaczna część, a na pewno więcej niż połowa społeczeństw obydwu krajów. Nieprzypadkowo największe demonstracje wojenne odbyły się tydzień wcześniej właśnie w Rzymie i Londynie. Blair przyjechał do Wiecznego Miasta nie tylko po to, aby naradzić się z Berlusconim. Miał do wykonania dwa zadania właściwie beznadziejne. Z pierwszym zmierzył się jeszcze tego samego popołudnia. Chciał przekonać bliskich mu ideowo przywódców włoskiej centrolewicy, aby próbowali uzgodnić w parlamencie tekst wspólnej z koalicją prawicy uchwały w kwestii irackiej. Lider Demokratów Lewicy Piętro Fassino oraz przywódca centrowej „Margerytki" Francesco Rutelli musieli się jednak liczyć z głosami przeciwników interwencji zbrojnej we własnych szeregach. Zdecydowanym przeciwnikiem wojny prewencyjnej pozostawał Jan Paweł II. Właśnie ze strony kościelnej tuż przed wyprawą do Watykanu brytyjskiego premiera spotkała przykra niespodzianka. Jego politykę skrytykowały we wspólnym oświadczeniu Kościół anglikański oraz Kościół katolicki w Wielkiej Brytanii. We wspólnym dokumencie przypomniano, że wojna nieuchronnie niesie ze sobą nasiona upadku. Trzydziestominutowa rozmowa z Papieżem, w sobotę 22 lutego, przebiegała podobno w serdecznej atmosferze, ale ujawniła daleko idące różnice zdań. Wielka Brytania popierała bez zastrzeżeń politykę USA. Tymczasem Stolica Apostolska konsekwentnie odrzucała przemoc zbrojną jako sposób rozwiązania konfliktu. Jak relacjonował rzecznik Watykanu, Ojciec Święty apelował, aby „szukając rozwiązania kryzysu w Iraku, uczynić wszystko w celu uniknięcia nowych podziałów. Trzeba zapobiec tragedii wojny, która jest jeszcze do uniknięcia". Brytyjski premier nie znalazł więc w Watykanie zrozumienia dla planów usunięcia Saddama Husajna siłą. Lepiej wypadła naprawdę prywatna strona audiencji. Tony Blair, sam będący wyznania anglikańskiego, przedstawił Papieżowi swoją żonę Cherie, praktykującą katoliczkę, oraz trójkę z czworga dzieci. Szef rządu Jej Królewskiej Mości spotkał się również z watykańskim sekretarzem stanu, kardynałem Angelo Sodano i jego zastępcą do spraw stosunków z państwami. W rozmowie dużo uwagi poświęcono „sytuacji humanitarnej narodu irackiego, już bardzo dotkniętego przez wiele lat embarga" - powiedział dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej. W niedzielę wczesnym rankiem z dziedzińca papieskiego Kolegium Irlandzkiego odjechała opancerzona limuzyna i kilka wozów eskorty. Jeszcze przed siódmą Tony Blair, jego żona Cherie i starsze dzieci - Euan, Nicky i Kathryn - przybyli do Pałacu Apostolskiego. Byli tego dnia jedynymi gośćmi na porannej mszy odprawianej przez samego Papieża. Prasa brytyjska, komentując później ten fakt, pisała, że także Tony Blair jest bliski nawrócenia na katolicyzm, ale nie deklaruje tego publicznie z powodów politycznych, gdyż Kościół anglikański jest oficjalnym wyznaniem Królestwa. Być może z tego powodu nie potwierdzono faktu, że goście byli także na śniadaniu; tak przypuszczano, bo opuścili Watykan dopiero o 8.30. Wydanie dziennika „L'Osservatore Romano" z datą 24-25 lutego miało niezwykłą pierwszą stronę. Dużą jej część zajmowały trzy litery składające się na słowo: mai (nigdy). W nadtytule: „Nigdy jedni przeciw drugim"; w podtytule: „Nigdy terroryzm i logika wojny". Resztę strony zajmował tekst przemówienia Jana Pawła II przed południową modlitwą Anioł Pański w niedzielę 23 lutego: „Od miesięcy wspólnota międzynarodowa żyje w wielkim niepokoju z powodu niebezpieczeństwa wojny, która może zakłócić (spokój) w całym regionie Bliskiego Wschodu i powiększyć napięcia, niestety, już istniejące, na początku trzeciego milenium. Jest obowiązkiem wierzących, do jakiejkolwiek by należeli religii, ogłosić, że nigdy nie będziemy mogli być szczęśliwi, występując jedni przeciw drugim; nigdy przyszłość ludzkości, nigdy, nigdy nie będzie mogła być zabezpieczona przez terroryzm i logikę wojny. My, chrześcijanie, w szczególności, jesteśmy wezwani, abyśmy byli strażnikami pokoju w miejscach, w których żyjemy i pracujemy. To znaczy, żąda się od nas czuwania, aby sumienia nie popadały w pokusę egoizmu, kłamstwa i przemocy"81. Słowo mai, które Papież powtórzył z naciskiem aż czterokrotnie w jednym zdaniu, stało się hasłem pacyfistycznych demonstracji, także ów egzemplarz watykańskiej gazety widywało się często w rękach ich uczestników. Uważna lektura pozwala zauważyć cytaty z innych wystąpień Jana Pawła II. „Nigdy jedni przeciw drugim" - powtarzał wielokrotnie przy różnych okazjach, ale chyba największym echem rozbrzmiały te słowa na gdańskiej Zaspie w roku 1987. Sentinelle delia pace (strażnicy pokoju) to przecież owe sentinelle del mattino, którymi mieli być uczestnicy Światowego Dnia Młodzieży w Tor Yergata w sierpniu roku 2000. W swoim przemówieniu na Anioł Pański, 23 lutego, Papież we- zwał wszystkich wiernych Kościoła katolickiego, aby Środę Popielcową, która tego roku miała być obchodzona 5 marca, poświęcili postom i modlitwom w intencji pokoju. Już po raz piąty w czasie swojego pontyfikatu Jan Paweł II odwoływał się do tego środka religijnej ascezy. Znamienne, że zawsze czynił to w intencji pokoju. Po raz pierwszy z okazji Światowego Dnia Modlitwy różnych religii w Asyżu 27 października 1986, gdy modlono się o rozbrojenie nuklearne, po raz drugi z okazji podobnego spotkania w tym mieście 10 stycznia 1993 roku, gdy proszono Boga o pokój w Bośni, 21 stycznia 1994 roku z analogiczną intencją, ale już bez zjazdu w mieście św. Franciszka, wreszcie 14 grudnia 2001 roku, w okresie wojny w Afganistanie. Wybrano ten dzień, aby post zbiegał się z końcem muzułmańskiego ramadanu. Za każdym razem miało to być wydarzenie służące zbliżeniu z religiami niechrześcijańskimi, zwłaszcza z islamem. Teraz jednak ekumenizm miał charakter głównie polityczny. Przez następne tygodnie nie zamilkł chór polityków różnych włoskich partii, także nieprzejednanych komunistów, deklarujących swój udział w papieskim poście, a przy okazji swoje antyamerykańskie uczucia. Ten nieoczekiwany „papizm" lewicy wywołał wiele ironicznych komentarzy ze strony prawicy, opowiadającej się raczej po stronie USA. Watykan kontynuował jednocześnie intensywną działalność dyplomatyczną. Ważnym momentem tej ofensywy był czwartek 27 lutego, kiedy rozmówcami Papieża byli premier Hiszpanii i specjalny wysłannik prezydenta Iranu. Audiencja udzielona pierwszemu z nich zaczęła się tradycyjnie - od ucałowania papieskiego pierścienia. Josć Maria Aznar należał do nielicznych już polityków, którzy tak ostentacyjnie manifestują swój katolicyzm. Mimo tego gestu różnice pozostały. W stosunku do Iraku Hiszpania popierała amerykańsko-brytyjski projekt rezolucji ONZ, przewidujący użycie siły wobec reżimu Saddama Husajna. W rozmowie Papież wyraził nadzieję, że wszystkie bez wyjątku strony konfliktu podejmą inicjatywy pokojowe, zgodne z poczuciem sprawiedliwości, prawem międzynarodowym i zasadami etycznymi. Hiszpański premier omówił stanowisko swojego rządu. Zwrócił uwagę na niebezpieczeństwo terroryzmu, a w związku z tym na konieczność solidarnej akcji Narodów Zjednoczonych. Zaraz potem przyjęty został przez Jana Pawła II wiceprzewodniczący Zgromadzenia Konsultacyjnego Iranu Sayyed Reza Chatami. Przekazał on Janowi Pawłowi II posłanie prezydenta Republiki Islamskiej Mohammada Chatamiego. Wyrażono w nim zaniepokojenie planami ingerencji zbrojnej, która może naruszyć równowagę sił w tym regionie. Wieczorem natomiast zastępca sekretarza stanu do spraw międzynarodowych, arcybiskup Jean-Louis Tauran, przedstawił to stanowisko ambasadorom 174 krajów utrzymujących stosunki dyplomatyczne z Watykanem. W Watykanie nie skomentowano oświadczenia prezydenta USA, że nie będzie on brał pod uwagę stanowiska Papieża wobec obecnego konfliktu. Intensywne kontakty dyplomatyczne były jednak dowodem, że Stolica Apostolska nie rezygnuje z nadziei na pokojowe rozwiązanie dramatu. 3 marca do Waszyngtonu wyruszył kardynał Pio Laghi. Wysłannik był bliskim przyjacielem ojca obecnego prezydenta i jego samego. Piastował stanowisko nuncjusza apostolskiego w latach 1988-1998. Stanowił z tej racji główne ogniwo kontaktów między Janem Pawłem II i ekipą prezydenta Ronalda Reagana, dotyczących między innymi sytuacji w Polsce pod rządami generała Jaruzelskiego. Wtedy też jego bliskim znajomym stał się ówczesny wiceprezydent George Bush senior. Przyjaźń trwała w okresie prezydentury tego ostatniego, a także po wyborze jego syna do Białego Domu. Podczas pobytu w Rzymie Bush senior, już po zakończeniu swojej kadencji, jako osoba prywatna, był gościem kardynała. Fakt, że właśnie Pio Laghi wysłany został z misją pokojową do Waszyngtonu, interpretowano przede wszystkim jako próbę złagodzenia kryzysu w relacjach amerykańsko-watykańskich. Stolica Apostolska podtrzymała swój sprzeciw wobec wojny prewencyjnej i nadal domagała się, aby rozwiązanie kryzysu irackiego nastąpiło pod auspicjami ONZ. Stanowisko takie spotkało się z krytyką czołowych przedstawicieli administracji USA. Skąpe komunikaty prasowe po wizytach, jakie złożyli Janowi Pawłowi II najbliżsi sojusznicy prezydenta Busha, premierzy Wielkiej Brytanii Tony Blair i Hiszpanii Jose Maria Aznar, wskazywały jednak, że również w Watykanie zaczęto kłaść silniejszy nacisk na konieczność rozbrojenia Iraku. Za zwolennika takiego stanowiska był między innymi uważany właśnie kardynał Pio Laghi. W pierwszych dniach marca rozeszły się też pogłoski o możliwości wystąpienia Jana Pawła II w ONZ. Zostały one jednak natychmiast zdementowane przez źródła watykańskie. Są jednak powody, aby sądzić, że Stolica Apostolska nie wyrzekła się nacisku na członków Rady Bezpieczeństwa, w której Stany Zjednoczone próbowały uzyskać większość dla nowej rezolucji, autoryzującej użycie siły, w razie gdyby Bagdad odrzucił ultimatum. Według zakulisowych informacji z kręgu Sekretariatu Stanu, szczególnie dwa kraje o większości katolickiej - Chile i Meksyk - miały się okazać „wrażliwe" na argumentację watykańskich dyplomatów, przyłączając się do frontu odmowy wobec takiego rozwiązania. Wyjeżdżając do Polski tuż przed Środą Popielcową, mogłem porównać różnice nastrojów w obydwu krajach. Z pociągu wiozącego mnie na lotnisko Fiumicino widziałem wszędzie tęczowe flagi pacyfistów. We Włoszech sprzedano ich w tych dniach ponad 2 miliony! W Polsce, gdzie sondaże wykazywały, że większość społeczeństwa także była przeciwna wojnie, nie zauważyłem ani tych kolorów, ani specjalnej różnicy w sposobie obchodzenia Środy Popielcowej. Może dlatego, że ci, którzy tego dnia pościli, i tak by to uczynili, bez papieskiego wezwania. Ostatni tydzień decydujący o losach wojny i pokoju Papież spędził na zamkniętych rekolekcjach w Watykanie. Po ich zakończeniu, 15 marca, gościem Jana Pawła II był jego wysłannik do Waszyngtonu. W swoim raporcie kardynał Laghi podkreślił: „Odmienne postrzeganie faktów przez Amerykanów w porównaniu z Europejczykami. Koszmar, jakim jest dla nich nadal 11 września, wydaje się nad nimi panować. Poczucie wypełniania misji prowadzi prezydenta Busha i jego współpracowników. Swoją misję uznają za opatrznościową także dla Europy". Kardynał wyraził jednocześnie daleko idący sceptycyzm wobec amerykańskich planów ustanowienia w Iraku ustroju demokratycznego, podkreślając obawy przed powrotem do czasów wojen religijnych. „Musiałem oświadczyć jasno, że w przypadku użycia przemocy Papież sprawi, że jego słowa zabrzmią donośnie"82 - oświadczył kardynał w rozmowie z dziennikarzem. Tak się też stało, ale jeszcze przed wybuchem otwartego konfliktu. O dramatycznym przemówieniu Papieża w niedzielę 16 marca pisałem już na początku tego rozdziału. Nie zatrzymało ono, jak wiadomo, biegu wydarzeń. Tego dnia odbyło się spotkanie prezydenta USA z premierami Wielkiej Brytanii i Hiszpanii na Azorach. Następnego dnia George Bush sformułował ostatnie ultimatum dla Saddama Husajna, zostawiając mu 48 godzin na opuszczenie kraju. Jeszcze przed upływem tego terminu stało się jasne, że warunek ten nie zostanie spełniony. W środę 19 marca podczas audiencji generalnej Jan Paweł II prosił o wstawiennictwo św. Józefa: „Mężu pokoju, utrzymaj (od Boga) dla ludzkości, szczególnie dla ludów zagrożonych w tych godzinach przez wojnę, cenny dar zgody i pokoju". Na plac św. Piotra przybyła „Benedyktyńska pochodnia pokoju" niesiona z miejscowości Nursja w Australii do miasteczka św. Benedykta - Nursja w Umbrii. Papież wyraził nadzieję, że ta inicjatywa „w godzinach lęku o pokój służyć będzie rozpaleniu w duszach zdecydowanej woli zgody i pokoju"83. Wśród dziennikarzy, zgromadzonych tego przedpołudnia w watykańskiej Sala Stampa, krążyły pogłoski, że Papież przygotowuje przemówienie, które będzie wygłoszone po pierwszych bombach, jakie spadną na Irak. Przypominano wystąpienie papieskie z 17 stycznia 1991 roku, po rozpoczęciu ówczesnej interwencji w Iraku, oraz oświadczenie rzecznika Watykanu z 24 marca 1999 po pierwszych nalotach na Jugosławię. Obydwa nazywały wojnę „porażką ludzkości". 20 marca już o siódmej rano Jan Paweł II odprawił w swojej prywatnej kaplicy mszę w intencji ofiar konfliktu i przywrócenia pokoju. O tym, że wojna jest nieuchronna, poinformował Stolicę Apostolską wcześniej amerykański sekretarz stanu Colin Powell. Rzecznik Watykanu Joaquin Navarro-Valls mówił o bólu, z jakim Stolica Apostolska przyjęła rozwój wydarzeń. Skrytykował „rząd iracki, który nie zastosował się do rezolucji Narodów Zjednoczonych i do apelu samego Papieża o rozbrojenie kraju". Wyraził ubolewanie, „że przerwana została droga rokowań, zgodnych z prawem międzynarodowym, w celu pokojowego rozwiązania dramatu narodu irackiego"84. Diagnoza lapidarna, ale bardzo precyzyjna, wskazująca na odpowiedzialność obydwu stron. Papież pozostawił wyważoną ocenę polityczną swojemu rzecznikowi. Sam zabrał głos po dwóch dniach, wyrażając przede wszystkim moralny sprzeciw wobec wojny i przypomniał o jej niewinnych ofiarach. Pozostał sumieniem ludzkości. Nuncjusz, arcybiskup Fernando Filoni, przebywał nadal jako ostatni przedstawiciel dyplomatyczny w Bagdadzie. W tamtych dniach wielu polityków sprzeciwiających się supremacji USA próbowało dyskontować stanowisko Jana Pawła II. 21 marca wystosował do niego list prezydent Francji Jacąues Chi-rac, któremu udało się zablokować przyjęcie przez Radę Bezpieczeństwa rezolucji, jaka mogłaby wyposażyć interwencję USA, Wielkiej Brytanii i sojuszników w mandat ONZ. Dziękował i proponował na przyszłość „wspólną akcję, aby zatriumfował prymat prawa, sprawiedliwości i dialogu między narodami". Podkreślił przy tym, że Francja, podobnie jak Stolica Apostolska, próbowała „przekonać swoich partnerów, że niezbędne rozbrojenie Iraku można było osiągnąć środkami pokojowymi, przy poszanowaniu prawa międzynarodowego i kompetencji Narodów Zjednoczonych"85. Ten wyraz aprobaty ze strony polityka, którego intencje nie wydawały się specjalnie czyste, przyjęto w Watykanie z pewnym zakłopotaniem. Donosząc o tym, publicysta rzymskiej gazety „La Repubblica", który - jak pamiętamy - puścił w świat fałszywą rewelację o liście z dymisją Papieża, pisał teraz: „Watykan - trafniej należałoby powiedzieć Karol Wojtyła - jest między rozgrywającymi ten mecz (...). Kto byłby w to uwierzył rok temu, kiedy Jan Paweł II właśnie w okresie Wielkiego Postu wydawał się u kresu swoich sił"86. Papież nie był jednak w tej „grze" ani rozgrywającym, ani nawet zwykłym zawodnikiem; jeśli już - to sędzią. W szerokiej koalicji, która próbowała zahamować interwencję USA oraz ich sojuszników w Iraku, zajmował pozycję szczególną. Jego autorytet moralny był niekwestionowany. Trudno też było przypisywać mu jakieś ukryte motywy. Stolica Apostolska ani w ogóle Kościół katolicki nie odniosłyby żadnych korzyści z przedłużonego istnienia reżimu Saddama Husajna. Nie zainwestowały ani centa w tamtejsze złoża ropy naftowej. W Iraku była co prawda kilkuprocentowa mniejszość chrześcijańska, ale i ona nie wydaje się stawką w tej grze. Przyczyny tak silnego sprzeciwu wobec planów wojny prewencyjnej leżą znacznie głębiej. Papież nie godził się na ład międzynarodowy oparty na siłowej dominacji jednego państwa realizującego swoje interesy. Czy oznacza to, że Kościół Jana Pawła II stał się antyamerykań-ski, jak wydawał się o tym świadczyć szeroki udział ruchów katolickich w demonstracjach antywojennych? Największy z nich, skupiający 58 organizacji, przybrał nazwę, którą pamiętaliśmy z Tor Yergata - Sentinelle del Mattino. Także wewnątrz Kościoła poglądy w kwestii, czy interwencja w Iraku miała charakter „wojny sprawiedliwej" - były zróżnicowane. Ci spośród teologów, głównie amerykańskich, którzy ją usprawiedliwiali, zbyt łatwo - moim zdaniem - przechodzili do porządku nad wyraźnymi wypowiedziami Jana Pawła II, unikając otwartej z nimi dyskusji87. Podobnie jak w przypadku sporów o liberalizm, lekceważyli wyraźne elementy krytyki pewnych cech cywilizacji amerykańskiej zawarte w nauczaniu papieskim. Sprawa jest zatem bardziej skomplikowana. Stany Zjednoczone należą do tej samej co papiestwo cywilizacji zachodniej, a wspólnota katolicka w tym kraju do największych i najważniejszych na świecie. Jan Paweł II kontestował nie tyle ich potęgę - bo ta była obiektywnie istniejącym faktem - ile sposób, jakim ową siłę realizują. W 1999 roku tak mówił do prezydenta Billa Clintona: „Wybór życia (...) pociąga za sobą odrzucenie wszystkich form przemocy: przemocy biedy i głodu, które gnębią tyle istnień ludzkich; przemocy konfliktu zbrojnego, który nie rozwiązuje, ale powiększa podziały i napięcia; przemocy szczególnie straszliwych broni, jak miny przeciwko ludziom; przemocy handlu narkotykami; przemocy rasizmu; przemocy bezrozumnego niszczenia środowiska naturalnego"88. Paradoksalnie sytuacja cywilizacji zachodniej zaczęła przypominać napięcia, jakie przed tysiącem lat zrodziły się w Europie między jedynym autorytetem religijnym - papiestwem a dominującą potęgą świecką - Cesarstwem Rzymskim Narodu Niemieckiego. Nie była to walka na śmierć i życie, ale konfrontacja autorytetu opartego na sile ziemskiej z autorytetem odwołującym się do prawa Boskiego. Podobnie teraz Papież stawiał wyższe wymagania władcy chrześcijańskiemu niż jego przeciwnikowi. Trudno zaprzeczyć, że w ciągu ostatnich lat, szczególnie jednak po 11 września 2001 roku, sposób realizacji globalnej polityki USA uległ zasadniczej zmianie. Pożegnano ostatecznie tradycyjny model współpracy międzynarodowej, która przestała być gwarantem światowego bezpieczeństwa. Zastąpiła ją strategia czynnej obrony interesów Stanów Zjednoczonych oraz ich sojuszników, uwzględniająca także użycie siły zbrojnej. Sprzeciw wobec takiej filozofii był głosem proroka. 22 marca po raz pierwszy, odnosząc się bezpośrednio do konfliktu w toku, Jan Paweł II podkreślił, że „nigdy przemoc i broń nie mogą rozwiązać ludzkich problemów"89. Kilka dni później, zwracając się do kapelanów wojskowych, mówił: „Powinno być jasne dla wszystkich, że wojna jako instrument konfliktów między państwami została odrzucona, wcześniej jeszcze zanim uczyniła to Karta Narodów Zjednoczonych, przez ludzkie sumienia, z wyjątkiem usprawiedliwienia obrony przeciwko agresorowi. Szeroki ruch na rzecz pokoju - który zgodnie z nauczaniem Soboru Watykańskiego II nie sprowadza się do «zwykłego braku wojny» (Gaudium et spes, 78) - tłumaczy to przekonanie ludzi wszystkich kontynentów i kultur"90. Jak każdy prorok, Jan Paweł II widział i mierzył w tych dniach dalej niż świeccy politycy. „Głos Papieża przeciwko wojnie był najbardziej prawdziwy i najsilniejszy. Mamy wobec niego dług, ponieważ zbliżył muzułmanów i chrześcijan, umacniając nasze braterstwo pokoju"91 - powiedział przywódca ruchu islamskiego w Jordanii Abdula Majeeda Thneibata. Jego głos nie był w środowiskach muzułmańskich odosobniony. Obok troski o los ludności cywilnej głównym powodem niepokoju Papieża była obawa, że „obecna tragedia może się przekształcić w wojnę religijną"92. Ojciec Święty - jak wszyscy wielcy prorocy - zarzucał rządzącym tego świata, że ich postępowanie jest niezgodne z Prawem Bożym. Sprzeczna z nim pozostaje wojna, chociaż nakazujący ją władcy i wykonujący ich rozkazy żołnierze też mają swoje racje. * * * Wśród licznych wycinków prasowych i wydruków z Internetu, jakie w czasie tych dramatycznych wydarzeń wojennych zgromadziłem, znalazł się także rysunkowy felieton zamieszczony na pierwszej stronie „Corriere delia Sera". Te vignette są specjalnością włoskiej prasy. W skrótowej formie wyrażają czasem więcej niż niejeden komentarz. Wyjaśniają sens wydarzeń, pozwalając zachować wobec nich ironiczny dystans. Tym razem karykaturzysta Emilio Giannelli podzielił rysunek na trzy nierówne pola. Z okienek na górze patrzyli na czytelnika prezydenci: USA - George W. Bush oraz Iraku - Saddam Husajn. Obydwaj wygłaszali identyczny tekst: „Bóg jest z nami!". W dolnym polu, nieco większym, amerykański czołg przebijał się przez pustynną burzę piaskową. Obok niego biedny żołnierzyk w kosmicznym uniformie wojny XXI wieku zastanawiał się: „Może Bóg jest z Papieżem?". Rysunek zawierał aluzje do dwóch faktów. Na południu Iraku rozszalały się na początku wojny burze piaskowe, powstrzymując na pewien czas ofensywę oddziałów amerykańskich i brytyjskich. Pierwszego dnia walk obserwatorzy zwrócili natomiast uwagę na pewien rys podobieństwa w przemówieniach obydwu prezydentów. Zaraz po rozpoczęciu bombardowań Iraku, z Waszyngtonu, gdzie był jeszcze 19 marca, o godzinie 10.04 czasu lokalnego, wystąpił w telewizji prezydent Bush. Przemówienie zakończył w sposób następujący: „Przetrwamy ten okres niebezpieczeństwa i będziemy pracować dla pokoju. Obronimy naszą wolność. Zaniesiemy wolność innym. Niech Bóg ma w opiece nasz kraj i wszystkich, którzy go bronią"93. Przypomniano przy tej okazji, że George W. Bush jest człowiekiem bardzo pobożnym, nawróconym na jedną z radykalnych odmian protestantyzmu; wszystkie posiedzenia jego gabinetu zaczynają się od modlitwy. Nadane kilka godzin później przemówienie Saddama Husaj-na było prawdziwym traktatem teologicznym. Zaczynało się tak: „W imię Boga Miłosiernego i Współczującego, uciemiężeni mają prawo do walki i Bóg jest w stanie dać im zwycięstwo. Bóg jest największy (...). Wy, waleczni mężczyźni i kobiety Iraku, zasłużyliście na zwycięstwo i chwałę każdej rzeczy, która wywyższa wiernego przed Bogiem, zadając klęskę niewiernym, nieprzyjaciołom Boga i ludzkości". Prezydent Iraku zakończył wezwaniem: „Allah u akbar (Allach jest wielki), zwycięży nikczemnych. Niech żyje Irak, niech żyje dżihad (święta wojna), niech żyje Palestyna!"94. Znowu, jak przez tyle stuleci i tysiącleci, wzywano do walki w imię Boga. Głos proroka, który wołał, że nie wolno tak czynić, przytłumiła pustynna burza. Z trudem przebijał się on nawet do Polski, jego Polski. Krajowe media nie przywiązywały do niego tym razem przesadnej wagi, ekscytowały się natomiast sukcesami naszych komandosów i faktem, że należymy do grona trzech zaledwie krajów, które walczą u boku Amerykanów. Nikt jakoś nie zwrócił uwagi na moralną wymowę faktu, iż po raz pierwszy od 1968 roku żołnierz polski najechał z bronią w ręku inny kraj, że po raz pierwszy od 1945 roku brał udział w regularnej wojnie. Walki toczyły się także w okolicach, gdzie znajdują się resztki sumeryjskiego miasta Ur, z którego w swoją wędrówkę wyruszył o świcie naszej cywilizacji praojciec Abraham. Latem 1981 roku, kiedy jako młody dziennikarz obserwowałem okrutną wojnę Iraku z Iranem, byłem w pobliżu tego miejsca, ale do niego nie dotarłem. Zawsze tego żałowałem. Później na próżno miałem nadzieję, że po lecę do Ur samolotem razem z Janem Pawłem II. Chciałbym usły szeć, co miałby tam do powiedzenia. Trudno jednak snuć na ten te mat nieuprawnione hipotezy. Kiedy kolejna wojna objęła także tereny, gdzie mają swoje korzenie wielkie wspólnoty religijne, wy znawcy Jedynego Boga, wyobraziłem sobie tam Papieża milczące go, z rozłożonymi rękami na tle krzyża. Jak w opowiadaniu Gus tawa Herlinga-Grudzińskiego: "Wyglądał jak Ukrzyżowany. Na progu trzeciego tysiąclecia II Papa messo in croce"95. 3. SEKRETNE KLUCZE PONTYFIKATU Pisałem już o formalnym testamencie Jana Pawła II, ogłoszonym niedługo po jego śmierci. Publikacji, wyrażających jego ostatnią wolę, można jednak wskazać więcej. Nie były one testamentami w ścisłym tego słowa znaczeniu, stanowiły raczej podsumowanie jego myśli religijnej, historiozoficznej i politycznej, a także twór czości poetyckiej. Ukazywały się jako książki w latach 2003-2005, budząc ogromne zainteresowanie czytelników, zwłaszcza we Wło szech i w Polsce, ale także we Francji i innych krajach. Stolica Apo stolska wydawała nadal tysiące dokumentów, w większości sygnowanych imionami Jana Pawła II, ale tak naprawdę aktywność Papieża była bardzo ograniczona. Przegrana batalia o zachowanie pokoju w Zatoce Perskiej jakby dodała mu sił, potem jednak ich odpływ stawał się coraz bardziej widoczny. Choroba Parkinsona najpierw pozbawiła go możliwości poruszania się o własnych si łach, później zaatakowała także organy umożliwiające prawidłowe mówienie, przełykanie, a w końcu także oddychanie. Papież prawie przestał podróżować, spotkania z czołowymi politykami, . odwiedzającymi Rzym odbywały się nadal regularnie, ale były bardzo krótkie i miały zdawkowy charakter. Tymczasem jego publikacje odbijały się bardzo szerokim echem, budziły dyskusje i spory, sprzeciwiając się często dominującym tendencjom we współczesnej kulturze. Stanowiły i wciąż stanowią swoisty komentarz do dzieła i działalności publicznej najbardziej wpływowego przywódcy religijnego XX wieku, sekretne klucze jego pontyfikatu. W Wielki Czwartek 2003 roku (17 kwietnia) Jan Paweł II ogłosił swoją ostatnią, czternastą encyklikę. Różni się ona od pozostałych bardzo osobistym tonem. Nauczanie papieskie jest, jak wiadomo, dziełem poniekąd zbiorowym. Nad projektami encyklik, które są dokumentami najwyższej rangi, pracują teologowie i specjaliści od nauk społecznych, a Papież daje główne myśli i zatwierdza efekt końcowy. Tym razem jednak pisał w pierwszej osobie o sprawie, która jest rdzeniem wiary katolickiej - jej tajemnicą tajemnic. Można zaryzykować twierdzenie, że dokument zaczynający się od słów Ecclesia de Eucharistia vivit96 (Kościół żyje dzięki Eucharystii) jest najkrótszą, ale i najważniejszą z czternastu encyklik Jana Pawła II. Porusza bowiem zagadnienie fundamentalne. Liczne dokumenty i przemówienia papieża dotyczą szeroko pojmowanej problematyki moralnej oraz sytuacji międzynarodowej. To, że Kościół się nimi zajmuje, jest jednak wtórne wobec jego zasadniczej misji, wynikającej z mistycznej obecności Jezusa Chrystusa w ofierze eucharystycznej. Co znaczą wypowiedziane w jerozolimskim Wieczerniku słowa „Bierzcie i jedzcie, to jest bowiem Ciało moje, które za was będzie wydane (...). Bierzcie i pijcie, to jest bowiem kielich Krwi mojej nowego i wiecznego przymierza, która za was i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów"? Nauczanie Kościoła na ten temat jest bardzo obszerne. Nad fragmentami Ewangelii relacjonującymi Ostatnią Wieczerzę medytowali ojcowie i doktorzy Kościoła, teologowie i filozofowie pisali o tym traktaty, sobory podejmowały uchwały, a papieże ogłaszali encykliki. Jan Paweł II obficie cytuje ten dorobek myśli. Encyklika uderza jednak przede wszystkim bardzo osobistym tonem. Z tego powodu ma też ona - moim zdaniem - wyjątkową wartość pisarską. Jej skądinąd bardzo ważne siostry, encykliki Yeritatis splendor czy Fi- 416 des et ratio, są bardzo trudne w lekturze. Stanowią poniekąd dyskurs filozofa z innymi filozofami. Z kolei trzy encykliki społeczne są bardzo doczesne, odnoszą się bowiem do wydarzeń społecznych i politycznych rozgrywających się w XX wieku. Tymczasem Eccle-sia de Eucharistia vivit to z jednej strony pisany poetyckim językiem traktat metafizyczny, a z drugiej po prostu wyznania starego kapłana, który w różnych okolicznościach i miejscach - poczynając od wawelskiej krypty św. Leonarda z grobami królów polskich, gdzie odprawiał mszę prymicyjną, kościółka w Niegowici, gdzie był wikarym, przez największe świątynie i place świata, po Wieczernik w Jerozolimie, który specjalnie dla niego otwarto w marcu 2000 roku - sprawował Ofiarę Chrystusa i nie przestał się temu dziwić. Co więcej, innych do takiej postawy nakłania: „Myśl ta rodzi w nas uczucia wielkiego i wdzięcznego zdumienia. To zdumienie winno zawsze odżywać w Kościele zgromadzonym na sprawowaniu Eucharystii". Czego dotyczy to zdumienie? Jego istota wyraża się w cytowanych przez Jana Pawła II słowach św. Cyryla Jerozolimskiego: „Nie dostrzegaj w chlebie i winie prostych i naturalnych elementów, ponieważ Pan sam wyraźnie powiedział, że są Jego Ciałem i Jego Krwią: potwierdza to wiara, chociaż zmysły sugerują coś innego". Właśnie! Zmysły sugerują coś innego. Na dobrą sprawę wiara w Eucharystię obraża potoczny rozum. Kroniki średniowiecza zanotowały wiele cudów, które miały potwierdzić realną obecność Ciała i Krwi w konsekrowanej hostii. Niektóre z nich - jak ten w Lanciano we włoskich Abruzzach - pozostawiły materialne ślady, które są czczone do dziś. Jeden z najbardziej znanych, w Bolse-nie w środkowych Włoszech, stał się tematem genialnego i bardzo niejednoznacznego opowiadania Gustawa Herlinga-Grudzińskiego Drugie przyjście. Papież sprawy tych cudów nie podejmuje. Jakby chciał nam powiedzieć, że prawdziwa wiara nie potrzebuje potwierdzenia w postaci materialnych dowodów. „Wobec tej tajemnicy miłości rozum ludzki doświadcza całej swojej ograniczoności" - pisze. Eucharystia jest tajemnicą tajemnic, zawiera je bowiem w sobie. Jest tajemnicą wiary. Tak mówi się o niej podczas każdej mszy: Mysteriumfi-deil. To wiara w obecność Chrystusa eucharystycznego konstytuuje Kościół, tworzy jego wspólnotę. Dotyczy też zagadki czasu i wieczności. Na ołtarzu i w rękach kapłana ciągle od nowa rozgrywa się to, co zaszło blisko dwa tysiące lat temu - ofiara Syna Bożego, śmierć na krzyżu i zmartwychwstanie. „Wydarzenia paschalne i Eucharystia, która je uobecnia przez wieki, mają niezmierzoną pojemność - pisze Jan Paweł II. - Obejmują niejako całą historię, ku której skierowana jest łaska Odkupienia". Tajemnica dotyczy wreszcie całego kosmosu. Pisząc o tym, Ojciec Święty odwołuje się znowu do osobistego tonu: „Doświadczam bardzo mocno uniwersalnego - można wręcz powiedzieć kosmicznego charakteru celebracji eucharystycznej. Tak, kosmicznego! Nawet bowiem, gdy Eucharystia jest celebrowana na małym ołtarzu wiejskiego kościoła, jest ona wciąż poniekąd sprawowana na ołtarzu świata. Jednoczy niebo z ziemią. Zawiera w sobie i przenika całe stworzenie". Encyklika mieści też w sobie spory ładunek polemiczny. Wiara w realną obecność Chrystusa w Eucharystii została zakwestionowana przez nowożytny racjonalizm i w dużej mierze odrzucona przez protestantyzm. Dogmatycznie podzielają ją w dalszym ciągu prawosławni i katolicy, ale nie wszyscy naprawdę dogłębnie. Reforma liturgii przeprowadzona przez Sobór Watykański II bardzo przybliżyła mszę wiernym; w wielu przypadkach zamieniła się jednak w „braterskie spotkanie", pozbawione sakramentalnej treści. Papież zwraca uwagę, że w tym kierunku zmierzają pewne inicjatywy ekumeniczne, które - chociaż niepozbawione dobrych intencji - stosują praktyki niezgodne z dyscypliną, w jakiej Kościół wyraża swoją wiarę. Katolicy, szanując przekonania protestantów, powinni się jednak powstrzymać od uczestnictwa w celebracjach, które nie są mszami w rozumieniu katolickim. Stanowisko takie zapewne nie spotka się z zachwytem członków innych wspólnot kościelnych i katolików, zaangażowanych szczególnie na polu dialogu między chrześcijanami różnych wyznań. Po raz kolejny jednak w tej fazie pontyfikatu Jan Paweł II poświęcił forsowanie zbliżenia ekumenicznego na rzecz umocnienia metafizycznej tożsamości własnego Kościoła. Podobne zastrzeżenia formułował wobec prób „wzbogacania" obrzędów mszalnych o elementy zaczerpnięte z innych kultur i religii, co dzieje się zwłaszcza w Azji. Następnego dnia Jan Paweł II wygłosił ostatnią - w moim przekonaniu - wielką mowę swojego pontyfikatu. Ostatnią w tak dużym stopniu improwizowaną. Później już tylko z coraz większym trudem czytał teksty napisane wielkimi literami przez sekretarkę, siostrę Eufrozynę, aż w końcu zamilkł zupełnie. 18 kwietnia 2003 roku w Wielki Piątek w rzymskim Koloseum Papież po raz dwudziesty czwarty przewodniczył nabożeństwu Drogi Krzyżowej. Od kilku już lat nie prowadził procesji, ale patrzył na nią ze swego tronu na zboczu Palatynu. Wygłosił jednak przemówienie. Jego tekst, jak to jest we zwyczaju, przekazano wcześniej dziennikarzom. Po raz kolejny jednak improwizował a braccio (od ręki), jak w 1994, kiedy właśnie tutaj w Koloseum mówił o wspólnocie krwi męczenników, łączącej Kościoły katolicki i prawosławny. „Ecce lignum crucis in quo salus mundi pependit". Papież powtórzył te słowa po włosku i po polsku: „Oto drzewo krzyża, na którym zawisło zbawienie świata (...). Tajemnica wiary! Człowiek nie mógł wyobrazić sobie tej tajemnicy, tej rzeczywistości. Mógł ją objawić tylko Bóg. Człowiek nie ma możliwości, aby darować życie po śmierci. Śmierć śmierci. W porządku ludzkim śmierć jest ostatnim słowem. Słowo, które przychodzi potem, słowo Zmartwychwstania, jest wyłącznie słowem Boga i dlatego my z takim uczuciem celebrujemy dzisiaj Triduum Sacrum". Słowa najprostsze z możliwych, niezawierające jakichś nowych, czy odkrywczych treści. A jednak wypowiedziane były z niebywałą wręcz intensywnością, która nakazywała skupić się na ich treści: „«Ecce lignum crucis» Salus mundi! Na krzyżu! A pojutrze zaśpiewamy: «Surrexit de sepulchro (...) ąui per nobis pependit in ligno»"97. „Co to znaczy wierzyć?" - pytał znakomity pisarz polski Andrzej Kijowski, znajomy Karola Wojtyły jeszcze z czasów jego krakowskiej młodości, który sam najpierw odszedł od katolicyzmu do marksizmu, by w końcu - poprzez opozycję wobec komunizmu -powrócić do Kościoła. I odpowiedział: „To znaczy wiedzieć wbrew faktom. To znaczy, że fakty mówią co innego. Nie to, że «mam na-dzieję», iż jest inaczej, niż mówią fakty, albo że sobie coś «wyobra-żam» po swojemu; nie to, że chcę, aby było inaczej, niż jest naprawdę, ani że marzę czy łudzę się, marzenie biorąc za rzeczywistość. W i e m, to znaczy jestem tego, co chcę powiedzieć, tak pewien, jakbym widział na własne oczy. Wiara jest to nadzieja podniesiona do stopnia pewności"98. O poznawaniu rzeczywistości nadprzyrodzonej bardzo trudno jest mówić językiem, odnoszącym się do faktów fizycznych, rzeczy materialnych. Wiedza człowieka wierzącego nie przeciwstawia się faktom. W tym punkcie nie mogę się z Andrzejem Kijowskim zgodzić. Wiara to pewność, że obok faktów, których doświadczyć możemy naszymi zmysłami, istnieją jeszcze inne, właśnie nadprzyrodzone. Wiara to zdziwienie i zachwycenie, że Pan, który zawisł na krzyżu, trzeciego dnia zmartwychwstał, chociaż przeciwstawia się to ludzkiemu porządkowi. Medytując nad tym faktem w rzymskim Koloseum, papież nie głosił sensacyjnych nowości. Rewelacja jest znana od blisko dwóch tysięcy lat. Mówił jednak o niej, jakby był naocznym świadkiem. Za parę dni - w Niedzielę Wielkanocną - nawet o niej zaśpiewał w swoim ojczystym języku. Polszczyzna była 61 językiem - po esperanto a przed łaciną - w którym Jan Paweł II złożył życzenia świąteczne przed błogosławieństwem urbi et orbi na zakończenie Mszy Zmartwychwstania Pańskiego. I tym razem odszedł nieco od przygotowanego wcześniej tekstu, śpiewając nieco ochrypłym głosem słowa starej polskiej pieśni wielkanocnej: . Chrystus zmartwychwstań jest. Nam na przykład dań jest, iż mamy z martwych powstać. Z Panem Bogiem królować. Alleluja!" Radosną wieść, że „Surrexit de sepulchro (...) qui per nobis pependit in ligno". (Zmartwychwstał z grobu (...) który dla nas zawisł na drzewie) - papież odśpiewał także po łacinie. Ostatnia encyklika i wielkanocne przemówienia z 2003 roku były jego duchowym testamentem, dotyczącym wiary w dwa wydarzenia, które sprzeciwiają się potocznej wiedzy o faktach: wiary w zmartwychwstanie Jezusa oraz - za jego przykładem - wszystkich zbawionych ludzi, jak również wiary w realną - nie symboliczną - obecność Chrystusa w Eucharystii. W przypadku Karola Wojtyły trudno oddzielić jego powołanie religijne od poetyckiego. W młodości myślał, żeby poświęcić się całkowicie temu ostatniemu. Także teatr, w którym próbował swoich sił jako aktor i reżyser, miał być dla niego przede wszystkim liturgią słowa, wyrażającego treści metafizyczne. Poematy i poetyckie dramaty pisał też jako ksiądz, biskup i kardynał. Była to dla niego nie tylko ucieczka od codziennych zajęć, ale także komentarz i uzupełnienie duszpasterstwa. - „Poezja to wielka pani, której trzeba się całkowicie poświęcić: obawiam się, że nie byłem wobec niej zupełnie w porządku"100 - powiedział kiedyś przyjacielowi, redaktorowi i wydawcy swoich utworów literackich, Markowi Skwarnickiemu. Za sprawą tego ostatniego zaistniał w tej dziedzinie znowu w ostatnich latach życia. W 2002 roku, podczas rekonwalescencji po operacji nowotworu Skwarnicki otrzymał list, który napisano na ozdobnej kartce życzeń wielkanocnych z tego roku: „Drogi Panie Marku - pisał Papież - niech Pan będzie łaskaw rzucić okiem na teksty, które mu zostaną przekazane. Nie wiem, czy ma to coś wspólnego z poezją, od której właściwie odszedłem, ale która od czasu do czasu wciąż mnie kusi. Najchętniej bym Pana zaprosił do Rzymu, ale nie wiem, czy warunki zdrowotne na to Panu pozwalają. Serdeczne pozdrowienia dla Państwa obojga. JPa-weł II. Wraz z listem nadeszły komputerowe wydruki trzech, niezależnych od siebie utworów. Były to filozoficzno-liryczne medytacje o silnym zabarwieniu biblijnym. Po ich przeczytaniu Skwarnicki odpisał, że są one ciekawe przede wszystkim dlatego, że napisał je Papież. Gdyby jednak nie wiedział, kto jest autorem, od razu wskazałby na Karola Wojtyłę. W odpowiedzi otrzymał zaproszenie do Rzymu, gdzie był osobistym gościem Ojca Świętego. Zaczęła się wspólna praca, która trwała siedem dni w listopadzie 2002 roku. Jan Paweł II powiedział Skwarnickiemu, że utwory powstawały w ciągu dwóch lat. Obecny przy rozmowie arcybiskup Stanisław Dziwisz sprecyzował, że wiersze zostały napisane latem tego samego roku, podczas pobytu w Castel Gandolfo, przerwanego ostatnią podróżą do Polski. Przy-jaciel-poeta zasugerował Papieżowi układ wierszy w logiczną całość, proponując jednocześnie tytuł całości Tryptyk rzymski, z podtytułem Medytacje™2. Z wyrażonymi wyżej opiniami Skwarnickiego trzeba się zgodzić. O wartości tych wierszy stanowi przede wszystkim osoba autora, ściślej - jego jedyna w swoim rodzaju pozycja. Są one zapisem świadomości człowieka postawionego w sytuacji wyjątkowej - poety wyniesionego na tron św. Piotra. Na marginesie „a. pontyfikatu. 42A niego nie tylko ucieczka od codziennych zajęć, ale także komentarz i uzupełnienie duszpasterstwa. - „Poezja to wielka pani, której trzeba się całkowicie poświęcić: obawiam się, że nie byłem wobec niej zupełnie w porządku"100 - powiedział kiedyś przyjacielowi, redaktorowi i wydawcy swoich utworów literackich, Markowi Skwarnickiemu. Za sprawą tego ostatniego zaistniał w tej dziedzinie znowu w ostatnich latach życia. W 2002 roku, podczas rekonwalescencji po operacji nowotworu Skwarnicki otrzymał list, który napisano na ozdobnej kartce życzeń wielkanocnych z tego roku: „Drogi Panie Marku - pisał Papież - niech Pan będzie łaskaw rzucić okiem na teksty, które mu zostaną przekazane. Nie wiem, czy ma to coś wspólnego z poezją, od której właściwie odszedłem, ale która od czasu do czasu wciąż mnie kusi. Najchętniej bym Pana zaprosił do Rzymu, ale nie wiem, czy warunki zdrowotne na to Panu pozwalają. Serdeczne pozdrowienia dla Państwa obojga. JPa-weł II"101. Wraz z listem nadeszły komputerowe wydruki trzech, niezależnych od siebie utworów. Były to filozoficzno-liryczne medytacje o silnym zabarwieniu biblijnym. Po ich przeczytaniu Skwarnicki odpisał, że są one ciekawe przede wszystkim dlatego, że napisał je Papież. Gdyby jednak nie wiedział, kto jest autorem, od razu wskazałby na Karola Wojtyłę. W odpowiedzi otrzymał zaproszenie do Rzymu, gdzie był osobistym gościem Ojca Świętego. Zaczęła się wspólna praca, która trwała siedem dni w listopadzie 2002 roku. Jan Paweł II powiedział Skwarnickiemu, że utwory powstawały w ciągu dwóch lat. Obecny przy rozmowie arcybiskup Stanisław Dziwisz sprecyzował, że wiersze zostały napisane latem tego samego roku, podczas pobytu w Castel Gandolfo, przerwanego ostatnią podróżą do Polski. Przy-jaciel-poeta zasugerował Papieżowi układ wierszy w logiczną całość, proponując jednocześnie tytuł całości Tryptyk rzymski, z podtytułem Medytacje102. Z wyrażonymi wyżej opiniami Skwarnickiego trzeba się zgodzić. O wartości tych wierszy stanowi przede wszystkim osoba autora, ściślej - jego jedyna w swoim rodzaju pozycja. Są one zapisem świadomości człowieka postawionego w sytuacji wyjątkowej - poety wyniesionego na tron św. Piotra. Na marginesie warto zauważyć, że Jan Paweł II nie był, jak pisano, pierwszym współczesnym papieżem, który opublikował wiersz napisany w czasie pontyfikatu. Godnym uwagi poprzednikiem był w tym względzie Leon XIII, który pod wrażeniem sesji zdjęciowej z jego udziałem napisał krótką, pełną uroku poezję łacińską Ars fotografica. W przypadku Tryptyku... mamy jednak do czynienia z dziełem o znacznie większej wadze, wręcz programowym. Tak też zostało ono przyjęte. Największe powodzenie miało - rzecz jasna - w Polsce. W ciągu całego roku 2003 sprzedano, łącznie z nagraniami dźwiękowymi 650 tysięcy egzemplarzy. Wysokie były także nakłady w innych krajach. We Włoszech zasięg pierwszego wydania Libreria Editrice Yaticana ograniczała bardzo wysoka, jak na małą książeczkę, cena - 15 euro. Natomiast Mondadori sprzedał do końca kwietnia 2005 roku półtora miliona egzemplarzy. Zawdzięczać to oczywiście należy fali szczególnego zainteresowania po śmierci Papieża. Tryptyk rzymski widziany z tej perspektywy jest dokumentem niezwykłym. Zawiera on refleksje człowieka, który stoi już na progu śmierci. Marek Skwarnicki słusznie zauważył pokrewieństwo z młodzieńczymi poezjami Karola Wojtyły. Zwłaszcza pierwsza część, zatytułowana Strumień, zawiera bardzo podobne pierwiastki zachwytu górską przyrodą, w której piszący szuka śladów Boga i wyjaśnienia własnego losu. Jakże różna jest jednak perspektywa! Najwcześniejsze zachowane poezje krakowskiego studenta, na przykład pierwsza wersja poematu Mousike, z 31 grudnia 1938 roku, obok przeczuć nadciągającego kataklizmu dziejowego pełna jest rozpierającej autora młodzieńczej siły. Otwierająca kaskada górskiego potoku jest obrazem przemijania ludzkiego życia. Wśród przyrody jedynie człowiek, jak pierwszy Adam, dziwi się swojemu losowi. Szukając jego wyjaśnienia, idzie pod prąd strumienia do jego ukrytego źródła. „Kim jest On?" - to pytanie otwiera środkową część Tryptyku, zatytułowaną Medytacje nad Księgą Rodzaju na progu Kaplicy Sykstyń-skiej. Tak się złożyło, że piszący te słowa widział Papieża w tym właśnie miejscu w dwóch bardzo szczególnych chwilach. 8 kwietnia 1994 byłem wśród pięciu zaledwie dziennikarzy, którzy wylosowali przywilej udziału w uroczystości inauguracji Kaplicy Syk-styńskiej, po trwającej kilka lat renowacji fresków Michała Anioła. Od XVII wieku papieży wybiera się w tym właśnie miejscu, pod wstrząsającym siłą malarskiej wizji obrazem Sądu Ostatecznego, która także kardynałom ma uzmysławiać odpowiedzialność za ich decyzje. W swojej homilii Jan Paweł II wrócił myślą do konklawe z października 1978 roku: „W ten sposób Kaplica Sykstyńska raz jeszcze stała się wobec całej społeczności katolickiej miejscem działania Ducha Świętego, tworzącego Kościół i jego biskupów, w szczególności tego, który ma być Biskupem Rzymu i Następcą Piotra"103. Papież wspominał też wypowiedziane do niego w tym miejscu słowa kardynała Stefana Wyszyńskiego, aby nie odmawiał kiedy zostanie wybrany, bowiem zadaniem nowego papieża będzie wprowadzić Kościół w trzecie tysiąclecie. Jan Paweł II przypomniał je później także w swoim testamencie. Marek Skwarnicki twierdzi, że Tryptyk rzymski jest poetyckim wyrazem i pogłębieniem wygłoszonej wtedy homilii104. Drugi epizod, który także oglądałem na własne oczy, miał miejsce 11 stycznia 1998 roku i pisałem już o nim w tej książce105. To, co wtedy wzięliśmy za skutek zawrotu głowy czy innej słabości Papieża, wchodzącego do Kaplicy Sykstyńskiej, mogło być chwilą mistycznego olśnienia. Cóż zatem zobaczył stary Papież na progu tego wnętrza, którego wymiary - 40 metrów i 23 centymetry na 13 metrów 41 centymetrów - odpowiadają podobno długości i szerokości biblijnej świątyni Salomona w Jerozolimie? Na genialnych freskach renesansowych malarzy, a przede wszystkim Michała Anioła, ujrzał całą historię ludzkości - od chwili Stworzenia do Sądu Ostatecznego. Rozgrywa się ona pod wszechwidzącym okiem Boga. „Omnia nuda et aperta sunt ante oculis Eius"*. To nie tylko hymn ku czci Stworzyciela, ale także pochwała nagości, która wydawać się może paradoksalna pod piórem Papieża. Według legendy to jeden z poprzedników Jana Pawła II kazał przykryć seksualne atrybuty postaci fresków Michała Anioła - zwłaszcza atletycznego Chrystusa -skromnymi przepaskami. Tymczasem autor Tryptyku... powiada, że właśnie w swojej nagości pierwsi rodzice byli wizerunkiem Najwyższego. Cytuje Księgę Rodzaju: Uczynił Bóg człowieka na swój obraz i podobieństwo, mężczyzną i niewiastą stworzył ich -i widział Bóg, że było bardzo dobre, oboje zaś byli nadzy i nie doznali wstydu. * Wszystko odkryte i odsłonięte jest przed Jego oczami (łac.). 423 Człowiek jest wizerunkiem Stwórcy w swojej nagości, ale i czystości. Odnajdujemy więc na stronach poematu tęsknotę za stanem pierwotnej harmonii przed rozeznaniem dobra i zła. W bardzo charakterystyczny sposób poeta powraca do lat wczesnej młodości: Oboje nadzy... Nie odczuwali wstydu, jak długo trwał dar - Wstyd przyjdzie wraz z grzechem, a teraz trwa uniesienie. Żyją świadomi daru, choć może nawet nie umieją tego nazwać. Ale tym żyją. Są czyści. Casta placent superis; pura cum veste venite, et manibus puris sumite fontis aquam* Karol Wojtyła wspomina następnie, że tę łacińską maksymę czytał codziennie, wchodząc w bramę wadowickiego gimnazjum. Znajdujemy tu jednak nie tylko powrót do lat młodości. W kilku linijkach tekstu skupia się także, jak w soczewce, cały syzyfowy trud Kościoła, aby w drodze do źródła czystości i świętości - patrz pierwsza część Tryptyku pt. Strumień - to jest w drodze do Boga, przezwyciężyć skażoną grzechem pierworodnym naturę człowieka. Jest też trudna do rozwikłania sprzeczność ideału seksualnej ascezy z pochwałą miłości cielesnej, z której rodzi się życie: A kiedy będą się stawać „jednym ciałem" - przedziwne zjednoczenie -za jego horyzontem odsłania się ojcostwo i macierzyństwo. Powraca tu w poetyckiej formie problematyka teologiczno-mo-ralnego traktatu Karola Wojtyły Miłość i odpowiedzialność, który swego czasu odbił się głośnym echem w świecie katolickim, w jakimś stopniu przyczyniając się do wyniesienia jego autora na tron papieski, a także cyklu katechez małżeńskich, wydanych pt. Mężczyzną i kobietą stworzył ich. Także sztuk teatralnych Przed sklepem jubilera i Promieniowanie ojcostwa. Tym razem jest to medytacja. Rozważanie. Jak rzadko medytuje się nad pierwszymi zdaniami Bi- * To, co czyste, podoba się niebianom; przychodźcie czysto odziani, aby czystymi rękami czerpać wodę ze źródła (łac.). błii, które opowiadają dzieje powstania świata i człowieka językiem mitu! Nauka zepchnęła go na pozycje baśni albo jeszcze gorzej - kulturowej kliszy, tak przydatnej w reklamie czy w kiepskiej sztuce. Jan Paweł II rozważa głęboką treść mitu. Początek jest niewidzialny i koniec jest niewidzialny. To znaczy wymykają się ludzkiemu poznaniu. Między Stworzeniem a Sądem Ostatecznym rozciąga się nasz świat i jego historia. Czy to możliwe, że Adam i Ewa nie doznawali wstydu? Odpowiedzi trzeba szukać u Michała Anioła, a może także u nam współczesnych - a zatem: w kulturze. Czyżby to na niej miał polegać grzech pierworodny? Przecież cały Tryptyk... jest właśnie hymnem na cześć sztuki, a więc najbardziej wysublimowanego, najwyższego fragmentu kultury. To ona niewidzialne czyni widzialnym. Pozycja poety jest bardziej uprzywilejowana niż papieża. Może pytać. Od głowy Kościoła oczekuje się odpowiedzi. Poeta pozostaje jednak filozofem. W środkowej części Tryptyku... kilkakrotnie powraca motyw spotkania św. Pawła z filozofami epikurejskimi i stoickimi na ateńskim Areopagu. Czytelnicy tej książki wiedzą, że Jan Paweł II był w tym miejscu na wiosnę 2001 roku w swojej ostatniej wielkiej pielgrzymce Roku Jubileuszowego. Areopag to miejsce konfrontacji żydowskiej wiary w Przymierze z grecką myślą, która inną drogą - rozumu, a nie zawierzenia - zmierzała do Jedynego, Nieznanego Boga. „W Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy" -mówił do filozofów Paweł. Autor Tryptyku... zaraz za tym cytatem stawia znowu pytanie: „Czy on jest przestrzenią bytowania bytujących?" Filozof daje o sobie znać. Język ontologii z trudem trafia do współczesnego ucha. Cała struktura środkowej części poematu składa się z biblijnych cytatów i związanych z nimi pytań. Odpowiedzi jest mało i noszą one charakter obrazów. To przywilej poetów, malarzy i rzeźbiarzy, jak kiedyś Michała Anioła. Jego geniusz czynił niewidzialne widzialnym. Poeta swoim niedoskonałym słowem pyta: czym jest słowo? Z Dziejów Apostolskich wiadomo, że spotkanie na Areopagu skończyło się niepowodzeniem. „Posłuchamy cię o tym innym razem" (Dz 17, 37) - powiedzieli z pewnym lekceważeniem ateńscy mędrcy, bo skłaniali się raczej do poglądów o nieśmiertelności duszy uwięzionej w ciele, a Paweł mówił im o zmartwychwstaniu Człowieka. Może byli kiepskimi filozofami? Siła myślenia polega na stawianiu pytań. Wiedzą o tym dobrze starzy Żydzi. Może zapomniał o tym Szaweł-Paweł? Może pod wpływem świeżo uzyskanego objawienia zbyt pochopnie uznał, że znał już wszystkie odpowiedzi? Jan Paweł II starał się zawsze podążać śladami Apostoła Narodów. Stary Arcykapłan na progu kaplicy, której wymiary przypominają o świątyni Salomona, nie popełnia jednak jego błędu. Pyta. Tu być może tkwi wyjaśnienie, dlaczego odwołał się do poetyckiej formy wypowiedzi. Jeden z najbliższych współpracowników Jana Pawła II w tym okresie, ksiądz Paweł Ptasznik, który miał nawet przywilej czytać głośno Tryptyk... przed jego autorem i innymi osobami jeszcze przed publikacją, w jednym z wywiadów mówił o swoim wrażeniu, że dla Papieża „poezja i dramaty zawsze były pewnego rodzaju uzupełnieniem prac naukowych. Tam, gdzie nie było możliwe wyjaśnienie sedna teologicznego czy filozoficznego wywodu za pomocą metodologii tych dziedzin, Karol Wojtyła uciekał się do mniej zobowiązujących, choć nie mniej ścisłych form wyrazu. W poezji, czy szerzej rzecz biorąc w literaturze, nie obowiązują tak precyzyjne wymogi metodologiczne w odniesieniu do środków wyrazu, sformułowań czy języka. Jeżeli w teologii trudno jest zastosować porównanie czy przenośnię, to poezja dopuszcza te formy. A one otwierają nowe perspektywy, pozwalają dostrzec i zrozumieć więcej - jeśli nie umysłem, to sercem"106. Przy całym szacunku dla mówiącego te słowa, wydają się one grubym uproszczeniem. Z relacji Skwarnickiego o wahaniach Jana Pawła II w kwestii publikacji trzech wierszy Tryptyku... wiemy, że Papież raczej nie myślał, aby miały one uzupełniać jego teologiczne nauczanie. Fragmenty tego rodzaju zawierają zresztą jego przemówienia i homilie. To dzieło miało być tylko poezją i aż poezją. Powiedział ktoś, że poetą się bywa. Karol Wojtyła chciał być nim chociaż przez chwilę, powrócić do krakowskiej młodości. Już bliżej prawdy wydaje się być najwybitniejszy bodaj w Polsce badacz twórczości poetyckiej Karola Wojtyły, Krzysztof Dybciak. Według niego Jan Paweł II „sądził zapewne, jak spore grono współczesnych twórców, iż mowa poetycka dociera do prawdy i do dusz bliźnich skuteczniej niż inne sposoby komunikacji, bardziej zracjonalizowane. To właściwe poezji metafory, symbole, narracje mityczne, pozwalają odkryć i ujawnić wieczne pierwiastki poza sferą bytu materialnego i poza historią. W języku nauki, filozofii i teologii można snuć refleksje na temat wiecznych prawd, ale odczuć świętość, przeżyć zjednoczenie z absolutnymi wartościami można w poezji oraz innych sztukach i obrzędach"107. Jest jeszcze jedna sprawa, którą warto w tym miejscu podnieść. Nauczanie papieskie ma ogromny, nieporównywalny z innymi rodzajami twórczości, zasięg odbioru, ale także niebywałe rozmiary. Po śmierci Jana Pawła II doliczono się - jak już pisałem - osiemdziesięciu tysięcy stron. Nawet najbardziej pracowity geniusz nie byłby w stanie samodzielnie wyprodukować tego morza słów, a przecież do równie ważnych obowiązków Papieża należało celebrowanie uroczystości liturgicznych, podróżowanie i spotykanie różnych osób. W miarę upływu lat i odpływu sił stawał się on w coraz mniejszym stopniu twórcą, a raczej odtwórcą własnego nauczania. Encyklika o Eucharystii, Tryptyk rzymski oraz improwizowane przemówienie Jana Pawła II na zakończenie Via Crucis roku 2003 sprawiają wrażenie, że chciał znowu mówić tylko swoim głosem. Ostatnia poetycka pieśń Karola Wojtyły została doceniona nie tylko przez czytelników. - Ten poemat jest wielką pochwałą sztuki i poezji. Można go czytać bez ustanku i ciągle znajdować nowe treści - mówił dziennikarzom obecny na prezentacji papieskiej książki Czesław Miłosz. Dostrzegł on w Tryptyku medytację nad całą historią ludzkości i o tym, kim jest Niewypowiedziany. Miłosz uchylił się od oceny wartościującej utworu. - Jest on tak nasycony treścią, iż czytając, nie myśli się o jego formie. To jest cechą prawdziwej poezji - podkreślił laureat literackiej Nagrody Nobla z 1980 roku108. Narody, tak jak tworzące je osoby, mają odpowiadające ich naturze rodzaje literackie, najbardziej przydatne dla nich formy wypowiadania myśli i uczuć. Polacy nigdy nie dorobili się wielkiej prozy powieściowej na miarę rosyjskiej czy latynoamerykańskiej. Do naszego charakteru lepiej zapewne przystaje poezja. Rosyjski laureat Nagrody Nobla Josif Brodski napisał, że w Polsce była ona „najbardziej niezwykła w XX wieku"109 . Zaledwie w 16 lat po Miłoszu akademicy ze Sztokholmu uhonorowali także Wisławę Szym-borską. W roku 2002, kiedy powstał Tryptyk rzymski, Czesław Miłosz opublikował swój Traktat teologiczny. Było to nawiązanie do jego wcześniejszych o kilka dziesiątków lat dzieł: Traktatu moralnego (1947) i Traktatu poetyckiego (1957). Miłosz zwierzył się kiedyś jednemu z przyjaciół, że w miarę upływu lat staje się coraz bardziej teologiem, chociaż nie mieści się w sztywnych ramach katolickiej ortodoksji. Nawiązywał w tym do tradycji polskich romantyków, których jest spadkobiercą, podobnie jak Karol Wojtyła. Nasi narodowi poeci XIX wieku mieli bardzo bezpośredni, czasem nawet aż za bardzo, stosunek do Boga i jego Namiestnika na Ziemi. To przecież Adam Mickiewicz podczas audiencji w Watykanie chwycił Piusa IX za rękaw sutanny, gwałtownie próbując go przekonać, że Duch Święty zamieszkał w bluzach francuskich robotników, a papież powinien stanąć na czele powstania ludów przeciwko Austrii. Juliusz Słowacki, manifestując swoje rozczarowanie do tego samego biskupa Rzymu, napisał głośny wiersz o „słowiańskim papieżu"110, w Polsce powszechnie odczytywany jako przepowiednia wyboru Jana Pawła II. W pierwszych latach XXI wieku polski poeta uważał się za teologa, a polski Papież - za niespełnionego poetę. Pierwsze strofy Traktatu teologicznego Miłosza mogłyby stanowić przedmowę do Tryptyku rzymskiego: Takiego traktatu młody człowiek nie napisze. Nie myślę jednak, że dyktuje go strach śmierci (...) Dlaczego teologia? Bo pierwsze ma być pierwsze. A tym jest pojęcie prawdy. I właśnie poezja swoim zachowaniem przerażonego ptaka tłukącego się o przezroczystą szybę, poświadcza, że nie umiemy żyć w fantasmagorii. Oby do naszej mowy powróciła rzeczywistość. To znaczy sens, niemożliwy bez absolutnego punktu odniesienia111. Prawda. Absolutny punkt odniesienia. To przedmiot nie tylko ostatniego dzieła poetyckiego, ale także całej twórczości Jana Pawła II - tych sławnych osiemdziesięciu tysięcy stron. Tryptyk rzymski zawiera także fragment, który odczytać można jako testament Papieża w sensie jak najbardziej dosłownym. Marek Skwarnicki wspomina, że podczas prac nad redakcją poematu, które odbywały się przy stole w porach posiłków lub w studio, na jedno ze spotkań Papież przyniósł nowy fragment, zatytułowany Posłowie. Dołączył do wcześniej już znanych wierszy. - No to koniec dyskusji o abdy-kacji Ojca Świętego - powiedział Skwarnicki. Jan Paweł II milczał112. W Posłowiu napisał: I tu właśnie u stóp tej przedziwnej sykstyńskiej polichromii zbierają się kardynałowie (...) sykstyńska polichromia przemówi wówczas Słowem Pana: Tu est Petrus* - usłyszał Szymon syn Jony «Tobie dam klucze Królestwa» (...). Tak było w sierpniu, a potem w październiku pamiętnego roku dwóch konklawe, i tak będzie znów, gdy zajdzie potrzeba, po mojej śmierci. (...) Nie zapomnijcie: Omnia nuda es et aperta sunt ante oculis Eius". Te słowa były wyraźnie skierowane do ludzi, którzy wybrać mieli następcę Jana Pawła II. Czy zapadły w ich serca? Ty jesteś Piotr (łac.). : Wszystko odkryte i odsłonięte jest przed Jego oczami (łac.). V. NASTĘPCA 1. SUROWY STRAŻNIK WIARY Kim jest człowiek, który został wybrany na następcę Jana Pawła II? Stało się to bardzo szybko, bo po 24 godzinach konklawe, i do tego przytłaczającą większością głosów - jak głosiły wiadomości, które przedostały się z Kaplicy Sykstyńskiej, mimo oficjalnie obowiązującej kardynałów tajemnicy. Urodzony w 1927 roku kardynał Joseph Ratzinger, niemiecki teolog i arcybiskup Monachium, na kluczowe w Kościele stanowisko prefekta Kongregacji Nauki Wiary powołany został przez Jana Pawła II w roku 1981. Zyskał opinię niezmordowanego tropiciela współczesnych odstępstw od doktryny katolickiej. Stworzyło mu to „czarną legendę" w mediach. Rzadko był wymieniany jako kandydat na papieża. Już w ostatniej fazie zakończonego 2 kwietnia pontyfikatu okazało się jednak, że cieszy się sporą popularnością nie tylko wśród innych kardynałów, ale także w szerokich kręgach świeckich katolików oraz intelektualistów innych orientacji. Bardzo charakterystyczne było zdarzenie, które o kilka tygodni poprzedziło śmierć Jana Pawła II. Pod koniec lutego umarł don Luigi Giussani - ksiądz, który założył w latach sześćdziesiątych jeden z największych i najbardziej wpływowych we Włoszech, ale także w innych krajach, ruch katolicki „Wspólnota i wyzwolenie". Kardynał Ratzinger przyjechał na jego pogrzeb 24 lutego jako specjalny legat papieski. Gospodarzem był tam inny „papabile" zaliczany do faworytów - arcybiskup Mediolanu, kardynał Dionigi Tettamanzi. Członkowie „Communione e liberazione", wśród których było wielu studentów, ale także wybitnych przedstawicieli intelektualnej i gospodarczej elity lombardzkiej stolicy, przyjęli swojego metropolitę lodowatym chłodem. Cały aplauz zarezerwowali dla Ratzingera. Dla nich, podobnie jak dla członków wielu podobnych organizacji katolickiego laikatu, właśnie on stał się symbolem obrony zagrożonych fundamentów wiary. W okresie przed konklawe na łamach prasy włoskiej pojawiły się określenia w rodzaju panzerkardinal, stanowiące aluzje zarówno do pochodzenia, jak stanowczości niemieckiego purpurata. W jego sylwetce trudno jednak było zauważyć coś pancernego. Szczupły i siwowłosy, przypominał raczej profesora teologii na którymś z niemieckich uniwersytetów. W jego twarzy o regularnych, łagodnych rysach jedni znajdowali skromność, a nawet pokorę, inni zaś rezerwę i chłód. Znany był z subtelnego poczucia humoru, zabarwionego autoironią. Często można go było spotkać w okolicach Watykanu, gdy szybkim krokiem zmierzał do pałacu Świętego Oficjum. Ratzingerowie to chłopska rodzina z okolic Passawy (Passau) w Dolnej Bawarii, bardzo silnie związana - jak większość ludzi z tamtych stron - z Kościołem katolickim. Joseph urodził się 16 kwietnia 1927 roku w miasteczku Markt nad rzeką Inn. Jego ojciec był komisarzem żandarmerii, ale w czasach hitlerowskich nie zrobił kariery. Przeciwnie. Z powodu trudności ekonomicznych przez pewien czas nie mógł posyłać syna do szkoły i dlatego sam go uczył. Pod koniec wojny Joseph odbywał służbę jako obserwator obrony przeciwlotniczej i obsługiwał centralkę telefoniczną. Po upadku III Rzeszy rozpoczął studia filozoficzne na uniwersytecie w Monachium, a w 1951 roku przyjął śluby kapłańskie. Kariera akademicka w dziedzinie teologii dogmatycznej przebiegała szybko i błyskotliwie: po uzyskaniu doktoratu Ratzinger uczy na uniwersytetach w Munster, Bonn i Tybindze. Na tym ostatnim poznał blisko innego teologa Hansa Kiinga, który w przyszłości stanie się jednym z jego najbardziej zaciętych przeciwników. Wśród studentów młodego profesora był też brazylijski franciszkanin Leonardo Boff, który już niedługo miał stać się jedną z czołowych postaci teologii wyzwolenia. Początkowo jednak Ratzinger i Kling ściśle ze sobą współpracowali, a nawet się przyjaźnili. Obydwaj byli wybitnymi przedstawicielami nowych prądów, które nurtowały zachodnioeuropejską teologię. Z taką famą wyjechali w 1962 roku na Sobór Watykański 35-letni Ratzinger był tam doradcą kardynała Fringsa. Poznał też nieco od niego starszego biskupa krakowskiego Karola Wojtyłę. W 1969 uzyskał katedrę dogmatyki w Ratyzbonie. W 1977 Paweł VI mianował go arcybiskupem Monachium, nadając mu kapelusz kardynalski. Nieoficjalnie - bo także tajemnica tamtego konklawe nadal obowiązuje - wiadomo, że w październiku 1978 roku Ratzinger głosował, podobnie jak inni niemieccy kardynałowie, na Karola Wojtyłę. Prawdopodobnie zachęcił ich do tego kardynał Franz Kónig z Wiednia, jeden z „wielkich elektorów" Polaka. Niedługo przedtem metropolita krakowski wywarł bardzo dobre wrażenie na episkopacie niemieckim podczas wizyty, którą złożył w tym kraju razem z prymasem Wyszyńskim. W 1981 roku nowy Papież wezwał Ratzingera do Watykanu. Dlaczego właśnie jego? Sam był przede wszystkim duszpasterzem. W czasie studiów i pracy naukowej uformował się jako filozof, specjalista w zakresie nauk o człowieku, zwłaszcza etyki. W dziedzinie teologii zajmował się mistyką, która z trudem mieści się w sztywnych ramach dogmatów Kościoła. Na Stolicy Apostolskiej potrzebował kogoś, kto zabezpieczyłby prawidłowość nauczania od tej strony. Od czasu Soboru ewolucja Josepha Ratzingera i Hansa Kiinga przebiegała jednak w przeciwnych kierunkach. Ten ostatni skupił swoją pracę na podważaniu uchwalonego w 1870 roku na Soborze Watykańskim I dogmatu o nieomylności papieża w sprawach wiary i moralności. Kolejne publikacje na ten temat kosztowały go zakaz nauczania w imieniu Kościoła. Tymczasem Joseph Ratzinger bardziej krytycznie patrzył na efekty Soboru Watykańskiego II. Obok otwarcia na świat przyniósł on szereg zjawisk negatywnych, takich jak kryzys powołań kapłańskich. Niemiecki kardynał dostrzegał główną przyczynę w nadmiernej swobodzie poszukiwań teologicznych. W niektórych przypadkach prowadziły one do podważenia prawd stanowiących samą istotę chrześcijaństwa - jak wiara w bóstwo i zmartwychwstanie Chrystusa. Nie jestem Wielkim Inkwizytorem! - kardynał Ratzinger powtarzał to w ciągu tych 24 lat wiele razy. Kierowana przezeń kongregacja istotnie była spadkobierczynią Świętego Oficjum - inkwizycji rzymskiej. Działała jednak znacznie łagodniejszymi metodami. Mogła najwyżej zadecydować - po długich dociekaniach i rozmowach - o tym, czy dana publikacja lub całokształt poglądów jej autora mieści się jeszcze, albo już nie mieści, w granicach nauczania Kościoła. - Dobro polega także na umiejętności mówienia „nie", a nie na przyznawaniu wszystkim racji - to inne z ulubionych powiedzeń Ratzingera. Swój znak sprzeciwu on i jego podwładni wyrażali często. W połowie lat osiemdziesiątych głośne było potępienie południowoamerykańskiej teologii wyzwolenia, która próbowała wprowadzić do chrześcijaństwa obcą mu marksistowską ideologię walki klas i przemocy rewolucyjnej. W roku 2000 ochłodzenie stosunków z innymi wyznaniami chrześcijańskimi, a także innymi religiami, spowodowała deklaracja Kongregacji Nauki Wiary Dominus lesus, która przypominała, że Chrystus jest jedynym Zbawicielem ludzkości, a tylko Kościół katolicki w pełni wyraża jego naukę. Dokument powstał jednak z inspiracji samego Papieża, a kiedy nawet wśród kardynałów podniosły się głosy krytyczne, Jan Paweł II publicznie podkreślił, że ją aprobował. Podczas długiego pontyfikatu polskiego Papieża Kościół katolicki ukazywał niejako dwa oblicza. Z jednej strony otwierał się na świat - a przede wszystkim na inne wyznania chrześcijańskie, jak również na dwie pozostałe religie monoteistyczne - judaizm oraz islam. Z drugiej starał się umacniać zagrożone fundamenty własnej wiary i nauki moralnej. Jan Paweł II wyrażał obydwie te tendencje. Kardynał Ratzinger raczej tylko tę drugą. Nie uprawiał jednak kościelnego triumfalizmu. Bardziej dawał wyraz pesymistycznemu spojrzeniu na cywilizację zachodnią i stan związanego z nią Kościoła katolickiego. Mówił o tym już w latach osiemdziesiątych w głośnej książce--wywiadzie Raport o stanie wiary1. W ostatnim okresie kilkakrotnie brał udział w publicznych debatach z wybitnymi intelektualistami włoskimi, także orientacji liberalnej i lewicowej. Okazał się dla nich partnerem ciekawym, mocnym punktem odniesienia w polemikach. Najbardziej interesujące było to, co mówił o samym Kościele. Głośne echo wywoła Droga Krzyżowa w rzymskim Koloseum w Wielki Piątek 2005 roku. Ratzinger napisał do niej teksty rozważań i modlitw, a uczestnicy nabożeństw za pośrednictwem telewizyjnej transmisji oglądali Papieża w jego apartamencie - dotkniętego przymusowym milczeniem i niedowładem ciała, z trudem utrzymującego w rękach wielki drewniany krzyż. Przejmujący fragment modlitwy trafił następnego dnia na nagłówki wielu gazet: „Panie, tak często Twój Kościół wydaje się nam tonącym okrętem, łodzią, która ze wszystkich stron nabiera wody (...). Przeraża nas brud na szatach i obliczu Twojego Kościoła. (...) Ale to właśnie my zdradzamy Cię za każdym razem, po wszystkich wielkich słowach i szumnych gestach"2. Być może passus ten stał się powodem rosnącej popularności bawarskiego teologa w Kolegium Kardynalskim, jako że wielu z nich podzielało ten pogląd. 2. QUO VADIS ECCLESIA? W jakim kierunku poprowadzi Łódź Piotrową nowy papież? W homilii na otwarcie konklawe, która prawdopodobnie przesądziła o jego wyborze na tron papieski, Joseph Ratzinger ukazywał Kościół jako wątłą łódeczkę, miotającą się między rafami ideologicznych pokus współczesności. 24 lata u steru Kongregacji Nauki Wiary sprawiły, że w części światowych mediów ukształtował się wizerunek prefekta tej dykasterii jako Wielkiego Inkwizytora. Ludzie, którzy interesowali się pismami i publicznymi wystąpieniami kardynała Ratzingera także przed 19 kwietnia 2005 roku, wiedzieli, że jego intelektualna sylwetka jest znacznie bardziej złożona. Jego pontyfikat może jeszcze sprawić sporo niespodzianek. Być może potwierdzi się zasada, że tylko konserwatysta jest zdolny do przeprowadzenia prawdziwych zmian. Prasa niektórych krajów Europy i USA, zwłaszcza ta orientacji lewicowej i liberalnej, zareagowała na wybór Benedykat XVI wręcz histerycznie. Zamiast przytaczać tutaj najbardziej horrendalne tytuły i opinie, posłużę się tylko jednym cytatem, podsumowującym niejako tamte publikacje. Oto co pisał londyński „The Times": „Zachodni dziennikarze i eksperci, dla których Kościół katolicki od dawna był obiektem drwin, po wyborze nowego papieża poszli na całość. Większość artykułów, które czytałem, można sprowadzić mniej więcej do tego: «Kardynałowie wybrali katolickiego papieża. Świat jest w szoku». Antykatolickie nastawienie, tak silne wśród intelektualistów Ameryki i Europy, jest w dzisiejszej erze politycznej poprawności jedyną dopuszczalną i tolerowaną formą religijnej bigoterii. Ciekaw jestem, czego ci wszyscy autorzy się spodziewali? Że na balkon Bazyliki Świętego Piotra wejdzie ktoś, kto powie zebranym, że wszystko, co słyszeli przez ostatnie 26 albo nawet 726 lat, to bzdury i powinni natychmiast pobiec do apteki, żeby zaopatrzyć się w prezerwatywy?"3 Tyle „The Times". Właśnie, prezerwatywy! Jakby Kościół katolicki nie zajmował się niczym innym poza metodami antykoncepcji. W czasie gdy dziekan Kolegium Kardynalskiego wygłaszał homilię podczas uroczystości pogrzebu Jana Pawła II, musiałem streścić jego przemówienie w bezpośredniej transmisji radiowej. Pod wpływem nastroju chwili powiedziałem, że gdybym to ja był uczestnikiem konklawe, to głosowałbym właśnie na Ratzingera. Prowadzący program zapytał dlaczego. - On przynajmniej rozumie, o co w całej sprawie chodzi! - odpowiedziałem. - A inni nie? - zapytał mój kolega z Warszawy. Okazało się jednak, że pozostali kardynałowie też rozumieją. Zapewne dlatego szybko i przygniatającą większością głosów wybrali swojego dziekana. On po prostu najpełniej i najwcześniej zaczął mówić, że podstawowym problemem nie tylko dla Kościoła, ale dla całej cywilizacji zachodniej jest wygasanie wiary religijnej. A jego przyczyna tkwi w świadomości samych wierzących. Inni też to mówili i pisali, ale Ratzinger dobitniej. Przypomina się dawne powiedzenie o Janie Pawle II, przypisywane Zbigniewowi Brzezińskiemu, że ten Papież - w odróżnieniu od swoich poprzedników przynajmniej wierzy w Boga. Było to niewątpliwie bardzo krzywdzące wobec watykańskich dyplomatów, ale zawierało jakiś łut prawdy. Wszyscy, którzy widywali kardynała Ratzingera w okolicach Watykanu - a nietrudno go było tam spotkać - wiedzieli, że lubił on dosyć szybko chodzić. Również w czasie inauguracji pontyfikatu Benedykta XVI dostojni kardynałowie z trudem dotrzymywali mu kroku. Niewykluczone, że będzie tak również w sensie przenośnym. Pierwsze kroki nowego papieża były szybkie i mogły wprawić w zakłopotanie zarówno jego przeciwników, jak i skrajnych zwolenników, mających nadzieję, że zawróci on Łódź św. Piotra do epoki przedsoborowej. Już w swoim pierwszym publicznym wystąpieniu, podczas mszy dziękczynnej w Kaplicy Sykstyńskiej, nowy papież powołał się na dorobek Yaticanum II i mówił o jego rozwijaniu. Przemówienie zawierało ważne wskazówki, dotyczące kierunku, jaki obierze w najbliższych latach Stolica Apostolska i cały Kościół katolicki. Wobec podsycanej przez część mediów wokół nowego papieża famy reakcjonisty, szczególnie ważne wydawało się wyraźne zobowiązanie do kontynuowania dorobku Soboru Watykańskiego II. Benedykt XVI przypomniał o 40. rocznicy zamknięcia jego obrad: „Z biegiem lat dokumenty soborowe nie straciły na aktualności, zawarte w nich nauki okazują się nawet szczególnie związane z potrzebami Kościoła i współczesnego społeczeństwa globalnego"4 - powiedział. Papież stwierdził również, że jego pierwszoplanowym zadaniem będzie przywrócenie jedności wszystkich wyznawców Chrystusa. Ekumeniczna deklaracja była o tyle ważna, że właśnie dokument Dominus lesus z 2000 roku, dzieło kierowanej przez kardynała Ra-tzingera Kongregacji Nauki Wiary, spowodował zdecydowane pogorszenie relacji z innymi wyznaniami chrześcijańskimi. Tymczasem teraz papież wskazał, że narzędziem zbliżenia i pojednania ma być nie tylko niezbędny dialog teologiczny, ale także zapoczątkowane przez Jana Pawła II „oczyszczenie pamięci", to jest wzajemne wyznanie win. Swojemu poprzednikowi Benedykt XVI poświęcił wiele ciepłych słów, stwierdzając, że pozostawił on Kościół odważ-niejszy, bardziej wolny i młodszy. Dokumenty soborowe cytował także podczas spotkania z kilkoma tysiącami wysłanników światowych mediów. W watykańskiej Auli Pawła VI było jeszcze kilka osób, które pamiętają dzień 21 października 1978 roku. W przeddzień oficjalnej inauguracji pontyfikatu Jan Paweł II zaprosił wtedy do Pałacu Apostolskiego dziennikarzy. Były to jednak zupełnie różne wydarzenia. Ponad 26 lat temu w Auli Klementyńskiej zmieściło się kilkaset osób. Papież z Polski spędził z nimi bardzo wiele czasu, każdemu uścisnął dłoń, odpowiadał na pytania. Tym razem chodziło o to, aby nie dyskryminować nikogo. Zaproszono więc około czterech tysięcy osób, nie tylko dziennikarzy, ale także operatorów i techników. Papież w czterech językach - po włosku, angielsku, francusku i niemiecku - i w bardzo serdecznych słowach podziękował im za trudną pracę w czasie choroby Jana Pawła II, uroczystości żałobnych i konklawe5. Z nieznanych powodów pominął hiszpański, którym mówi kilkaset milionów katolików, co bardzo wzburzyło przybyszów z Półwyspu Iberyjskiego oraz Latynosów. Rzecznik Watykanu Navarro-Valls, który sam jest Hiszpanem, powiedział, że następnym razem Ojciec Święty przemówi i w tym języku. Teraz chodziło o bardzo krótkie spotkanie, a nie konferencję prasową. Dziennikarze byli nieco rozczarowani, bo spodziewali się swobodnego dialogu w stylu Jana Pawła II, tymczasem otrzymali należną porcję podziękowań i zachęt, zmówili z Papieżem Ojcze nasz i po niespełna dwudziestu minutach wszystko się skończyło. Jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary kardynał Ratzinger wielokrotnie wyrażał zastrzeżenia wobec nadawania uroczystościom religijnym charakteru przesadnie widowiskowego. Podczas inauguracji pontyfikatu z udziałem pół miliona wiernych zapewne nieco to skorygował. Homilię aż 38 razy przerywały wybuchy entuzjazmu. Największy wtedy, gdy stwierdził, że Kościół żyje i jest młody. Benedykt XVI zastrzegł, że to nie jest jego „program rządowy". W bardzo osobisty sposób mówił o śmierci poprzednika, o złożonym na jego barki zadaniu, które „przekracza wszelkie ludzkie siły"6, o znaczeniu symboli paliusza* i Pierścienia Rybaka, ale przede wszystkim o Bogu, który nie pozostawia samego ani umierającego Papieża, ani jego niegodnego następcy, ani żadnego z wierzących. Z gorącymi słowami zwrócił się do innych wyznań, a także do żydów, podkreślając, że chrześcijanie są z nimi związani wielką spuścizną duchową, zakorzenioną w nieodwracalnych tajemnicach Boga. Wielki rabin Rzymu otrzymał zresztą pierwszy bodaj list wysłany przez nowego papieża, z podziękowaniami za udział w uroczystościach żałobnych Jana Pawła II i zapewnieniami o woli kontynuowania pojednania. W homilii Benedykt XVI dodał, że jego myśl biegnie do wszystkich ludzi na ziemi - wierzących i niewierzących. Jeździł później odkrytym samochodem wśród sektorów, ale pozostał sobą z widoczną ciągle nieśmiałością i pełnym rezerwy uśmiechem. Po uroczystości, już w Bazylice Watykańskiej, z tronu ustawionego przed głównym ołtarzem - tzw. Konfesją św. Piotra - - Benedykt XVI odbierał życzenia wysokich rangą przedstawicieli 140 państw, które przysłały delegacje oficjalne. Panie były rygorystycznie ubrane na czarno, z nakrytymi głowami. Tylko dwie - królowa Hiszpanii oraz wielka księżna Luksemburga - były w białych sukniach, na mocy starego przywileju przysługującego monarchiniom krajów katolickich. Niektórzy politycy - jak brat prezydenta Busha i w jednej osobie gubernator Florydy - podkreślali swoją przynależność do Kościoła rzymskiego, przyklękając i całując Pierścień Rybaka lub przynajmniej markując taki gest. Inni, jak książę Edynburga i Aleksander Kwaśniewski, z oczywistych powodów tego nie robili. Czy nowy papież potrafi zachować wyjątkową pozycję swojego poprzednika? Jakim głosem przemówi do świata? W ciągu kilkunastu miesięcy, poprzedzających jego wybór na tron papieski, kardynał Joseph Ratzinger prowadził wiele publicznych debat z intelektualistami różnych orientacji filozoficznych. Rzucają one światło na jego myśl o Europie, o kryzysie kultury zachodniej oraz chrześcijaństwa. Ukazują go też jako człowieka dialogu, który chce życzliwie pojmować poglądy innych, chociaż twardo stoi na własnych pozycjach. W piątek l kwietnia 2005 roku wieczorem kardynał Ratzinger, który kilka godzin wcześniej pożegnał się z umierającym Janem Pawłem II, był w Subiaco w monasterze św. Scholastyki. Odbierał tam nagrodę im. św. Benedykta za „obronę życia i rodziny w Europie" i wygłosił przemówienie, które w znacznie większym stopniu skierowane było do wyznawców innych światopoglądów, aniżeli homilie na uroczystościach żałobnych Jana Pawła II i otwarciu konklawe. Subiaco to miejsce symboliczne. Klasztor położony na wschód od Rzymu, w Górach Prenestyńskich, na przedpolu Apeninów, nosi imię Scholastyki - ukochanej siostry Benedykta z Nursji. Zbudowano go wokół grot, w której około 529 roku przez trzy lata mieszkał święty, gromadząc wokół siebie pierwszych uczniów. Wygnany przez miejscowego proboszcza, przeniósł się na Monte Cassino, gdzie założył sławny klasztor. Zakon benedyktynów ocalił kulturę i cywilizację europejską w tak zwanych Ciemnych Wiekach po upadku Cesarstwa Rzymskiego i najazdach barbarzyńców. Przemawiając w Subiaco7, Joseph Ratzinger nie ukrywał, że widzi obecną sytuację podobnie, chociaż zagrożenie ma zupełnie inną naturę. Wychodził od stwierdzeń, coraz powszechniej podzielanych w myśli współczesnej. Rozwój naukowych i technicznych możliwości człowieka nie idzie w parze z odpowiednim rozwojem moralności. Ta ostatnia przeżywa nawet regres, gdyż mentalność techniczna spycha ją do sfery wyłącznie osobistej, a tymczasem jej brak zauważa się najdotkliwiej właśnie w dziedzinie publicznej. Wyjściem nie jest nowy moralizm, ani świecki, ani chrześcijański, ten bowiem, odrywając etykę od jej metafizycznej podstawy, nabiera nieuchronnie charakteru polityczno-praktycznego i jako taki jest mało skuteczny. Łatwo obraca się we własne przeciwieństwo. Znaczenie pięknych skądinąd określeń, takich jak „pokój", „sprawiedliwość społeczna" czy „środowisko naturalne", jest ustalane arbitralnie, w zależności od różnych, często przeciwstawnych czynników. Gdy brak moralności opartej o Boga, coraz większe techniczne możliwości człowieka stają się siłą destrukcyjną. Widać to na przykładzie wykorzystywania energii nuklearnej, badań i manipulacji genetycznych, a także terroryzmu. Ratzinger mówił o całym współczesnym świecie, ale miał na myśli Europę. To w niej bowiem narodziły się zjawiska, o których mowa wyżej. Stąd rozszerzyły się na inne kontynenty. W Europie dokonuje się konfrontacja między kulturą chrześcijańską, narodzoną na pograniczu Azji, ale tutaj uformowaną, a kulturą oświeceniową. Jej przejawem był głośny spór o uwzględnienie Boga i wzmianki o chrześcijańskich tradycjach w konstytucji Unii Europejskiej. Ma on charakter symboliczny, ale jego wynik odzwierciedla fakty. Europa jest bowiem zdominowana przez kulturę oświeceniową, szukającą oparcia wyłącznie w ludzkim rozumie, a religię odsyłającą tylko do sfery subiektywno-prywatnej. Tego rodzaju racjonalizm jest niekompletny. Odrywa się bowiem od fundamentalnej pamięci ludzkości, od własnych korzeni, które także myśl oświeceniowa ma w religii. Czysty pozytywizm zakłada, że człowiek może robić to wszystko, co tylko potrafi zrobić. Umie sklonować człowieka - robi to! Jakie jest wyjście z tej sytuacji? Z jaką propozycją zwraca się kardynał Joseph Ratzinger do ludzi, którzy wiary w Boga nie posiadają, bądź też nie jest ona dla nich fundamentem życia i myślenia? W sposób bardzo daleki od medialnych schematów, w których próbowano zamknąć jego osobę, powiada, że wspólną płaszczyzną może być właśnie uznanie roli rozumu. Chrześcijaństwo jest dla niego religią racjonalną, a przez to nowoczesną. Opiera się ona bowiem na wierze w rozumnego Ducha Stworzyciela. „W dialogu, tak niezbędnym między laikami a katolikami, my, chrześcijanie, musimy bardzo uważać, aby pozostać wierni tej zasadniczej linii: żyć wiarą, która pochodzi od Logosu, od twórczego umysłu, a przez to jest otwarta na wszystko, co naprawdę racjonalne" - mówił w Subiaco kardynał Ratzinger, przedstawiając swoją propozycję dla niewierzących. Idzie ona po linii znanego „zakładu Pascala". Filozofia oświeceniowa sugerowała, że niezbędnym fundamentem moralności jest, aby żyć etsi Deus non daretur (tak, jakby Bóg nie był dany). Dla człowieka, nawet niewierzącego, znacznie bardziej racjonalne jest postępować według zasady si Deus daretur (tak jakby Bóg był dany). Bez współdziałania samych chrześcijan postulat ten miałby jednak charakter rady wyłącznie utylitarnej. W rozważaniach kardynała powracał wątek, który tak silnie zaznaczył się w jego medytacjach Drogi Krzyżowej w rzymskim Koloseum. Otóż za kryzys wiary odpowiedzialni są przede wszystkim sami wierzący. „Przyjmijcie hipotezę istnienia Boga, bo jest ona zgodna z rozumem" - mówi Ratzinger do niewierzących, ale postulat „nawróćcie się" kieruje nie do nich w pierwszym rzędzie, ale przede wszystkim do wyznawców Chrystusa: „Negatywne świadectwo chrześcijan, którzy mówili o Bogu, a żyli przeciwko Niemu, zasłoniło wizerunek Boga i otworzyło drogę do niewiary. Potrzebujemy ludzi, którzy będą wznosili wzrok ku Bogu, stamtąd ucząc się prawdziwego człowieczeństwa. Potrzebujemy ludzi, których umysły będą oświecone światłem Boga, otwierającego ich serca w taki sposób, aby ich intelekt przemawiał do rozumu innych, a ich serca otwierały inne serca (...) takich, jak Benedykt z Nur-sji..." - czytając te słowa, trudno mieć wątpliwości, dlaczego Benedykt XVI takie właśnie obrał imię. Młodszy od kardynała Ratzingera o dwa lata jego rodak Jiirgen Habermas jest jednym z najwybitniejszych żyjących filozofów niemieckiego obszaru językowego. Niektóre z najnowszych jego prac dotyczą zagadnienia świeckości państwa, której jest gorącym zwolennikiem. Uchodzi wręcz za wzorcowego zwolennika świeckości. Tymczasem dwa lata temu podczas jednego z sympozjów we Frankfurcie zadziwił swoich admiratorów stwierdzeniem o potrzebie otwarcia na mądrość zawartą w tradycjach religijnych, a przynajmniej jej rozumienia. Wyraził nadzieję na spotkanie z osobami o głębokich przekonaniach religijnych, które potrafią rozszyfrować na użytek współczesności tradycyjny język wiary. Partnera takiego znalazł w kardynale Ratzingerze. Ich debata miała miejsce w Monachium w styczniu ubiegłego roku, na tle wspomnianego sporu o Konstytucję Europejską. Habermas reprezentował postawę, którą kardynał Ratzinger określił jako „patriotyzm konstytucyjny"8. - Słuszne prawo, Konstytucja Europejska także, staje się źródłem postaw moralnych - twierdził filozof. - Nieprawda - odpowiadał kardynał - funkcjonowanie moralności wymaga działania sił istniejących wcześniej. Trzeba je odnaleźć i rozbudzić na nowo. W dyskusji pojawił się problem relatywizmu, który według Jose-pha Ratzingera jest jednym z centralnych zagadnień współczesności, zagrożeniem zwłaszcza dla religii i moralności. W monachijskiej dyskusji z Habermasem, a później w innej debacie z października ubiegłego roku, gdzie jego interlokutorem był włoski historyk i publicysta Ernesto Galii delia Loggia, kardynał potraktował jednak to zagadnienie w sposób daleki od uproszczeń: „Relatywizm może się objawiać jako coś pozytywnego, jeśli zachęca do tolerancji, ułatwia współżycie, wzajemne uznanie różnych kultur, aż do punktu rezygnacji z części własnych przekonań i uznania wartości poglądów innych, relatywizując własne: to jest krok we właściwym kierunku. Jeśli natomiast przekształca się w absolut, relatywizm zaprzecza sobie samemu, niszczy ludzkie działanie i w ostatecznym rachunku wydaje się okaleczeniem naszego rozumu. Racjonalne wydaje się tylko to, co można obliczyć albo udowodnić w drodze eksperymentu naukowego. Tutaj widzi się, co jest fałszem, a co prawdą"9. - Europa. Czym naprawdę jest Europa? - pytanie postawione przez prymasa Polski Józefa Glempa na sesji Synodu Biskupów zacytował kardynał Ratzinger podczas wymiany poglądów z przewodniczącym Senatu Republiki Włoskiej. Dyskusję tę opublikowano w książce Bez korzeni10. Marcello Pera, zanim poświęcił się polityce w szeregach partii rządzącej obecnie we Włoszech, był profesorem na uniwersytecie w Pizie, gdzie zajmował się filozofią nauki. Czym jest Europa? Dla Josepha Ratzingera nie jest ona tylko obszarem geograficznym, chociaż oczywiście granice naturalne i polityczne też są ważne. Europa to dla niego przede wszystkim postawa intelektualna i duchowa. Jej podstawowym składnikiem jest racjonalizm - wielki dar naszego kontynentu dla reszty świata i samego chrześcijaństwa. Kardynał przypominał w dyskusjach, że Ojcowie Kościoła nie odwoływali się w swoich naukach do funkcjonujących w Europie religii pogańskich, ale do greckiej filozofii, w której znajdowali „nasienie Słowa". Tylko oparta o rozum filozofia mogła przezwyciężyć tamte tradycje i otworzyć drogę nowej wierze. „Racjonalizm był zatem postulatem i warunkiem chrześcijaństwa i pozostaje europejskim dziedzictwem w pokojowej konfrontacji z islamem oraz wielkimi religiami azjatyckimi" - stwierdzał kardynał Ratzinger w dyskusji z Ernestem Galii delia Loggia, dodając jednak, że postawa tak może się okazać niebezpieczna i destruktywna, jeśli ogranicza się do ciasnego pozytywizmu, redukując wielkie wartości duchowe naszego bytu wyłącznie do sfery subiektywnej i „amputując" w ten sposób część natury ludzkiej. „Nie chcemy narzucić nikomu naszej wiary, gdyż można ją akceptować tylko jako wolny wybór. Jako życiodajna siła stanowi ona jednak część naszej tożsamości" - ten i inne cytaty z debat, jakie Jo-seph Ratzinger prowadził z europejskimi intelektualistami, ukazują go jako człowieka dialogu, dalekiego od stereotypu Wielkiego Inkwizytora. 3. SANTO SUBITO! Święty natychmiast! - wołali wierni podczas pogrzebu Jana Pawła II. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa tak to się odbywało: Vox populi, vox Dei'. Benedykt XVI spełnił życzenie wiernych. 13 maja podczas spotkania _________ z duchowieństwem diecezji rzymskiej w Bazylice świętego Jana na Lateranie niespodziewanie ogłosił o rozpoczęciu procesu beatyfikacyjnego swojego poprzednika. Po wygłoszeniu przygotowanego wcześniej przemówienia papież zwrócił się do siedzącego obok kardynała Ruiniego. - Mam jeszcze coś do zakomunikowania - powiedział. Odczytał następnie napisany po łacinie list. Jego autorem był prefekt Kongregacji do spraw Kanonizacyjnych, kardynał Jose Saraiva Martins. Oto jego treść: „Na prośbę kardynała Camillo Ruiniego, wikariusza generalnego Jego Świątobliwości dla diecezji Rzymu, Papież Benedykt XVI, biorąc pod uwagę szczególne okoliczności, wyłożone w czasie audiencji udzielonej temu kardynałowi 28 kwietnia 2005 roku uchylił regułę oczekiwania przez pięć lat po śmierci Sługi Bożego Jana Pawła II, Papieża, tak, by proces jego beatyfikacji mógł rozpocząć się natychmiast. Mimo jakiegokolwiek sprzeciwu". To ostatnie zdanie podkreślało nieodwołalny charakter decyzji. Odczytawszy list, Ojciec Święty wstał, a za nim wszyscy uczestnicy spotkania. Przez kilka minut trwały brawa. - Widzę, że wszyscy tutaj znają łacinę - zażartował Benedykt XVI. Datę ogłoszenia o rozpoczęciu procesu wybrał nieprzypadkowo. 13 maja to w życiu Jana Pawła II ważna data. To rocznica pierwszego z objawień Matki Bożej w Fatimie, a zarazem strzałów na placu św. Piotra. Ojciec Święty łączył te wydarzenia, dziękując Matce Bożej za ocalenie życia. W objawieniach fatimskich jest też mowa o zamachu na papieża. Sprawa beatyfikacji przypomniała natychmiast, że w Kościele przeplatają się dwa pierwiastki. Jeden z nich możemy określić jako ziemski, racjonalny, a także prawno-instytucjonalny. Z drugiej strony mistyczny i metafizyczny, który z trudem poddaje się badaniom ludzkiego rozumu. Formalnie rzecz biorąc, beatyfikacja, czyli ogłoszenie nieżyjącego już chrześcijanina błogosławionym, to zezwolenie na kult danej osoby na szczeblu diecezji. Kanonizacja natomiast, czyli ogłoszenie świętym, to wyniesienie jej na ołtarze całego Kościoła powszechnego. Jan Paweł II przywiązywał bardzo wielką wagę do tej procedury. W 1983 roku bardzo uprościł jej przebieg11, co sprawiło, że za jego pontyfikatu przeprowadzono więcej beatyfikacji i kanonizacji niż podczas panowania wszystkich jego poprzedników od czasu, gdy reguły procesów zostały w XVI wieku sformalizowane. Osobiście „podniósł do chwały ołtarzy" - jak mówi kościelna terminologia - 482 świętych i 1338 błogosławionych. Częste przeprowadzanie tych uroczystości miało przypominać wiernym, że świętość nie jest przywilejem, zarezerwowanym dla nielicznych, ale powołaniem każdego chrześcijanina. „Nie można mówić, że Kościół «tworzy» świętych - przypomniał przy okazji wszczęcia procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II prefekt Kongregacji do spraw Kanonizacyjnych, portugalski kardynał Jose Saraiva Martins. - Kościół uznaje oficjalnie tych, którzy już są świętymi. Niektórzy mówią, że kierowana przeze mnie Kongregacja jest fabryką świętych. My żadnego z nich nie wyprodukowaliśmy. Stwierdzamy tylko, że Bóg ich takimi uczynił. Służymy za notariuszy. Święci są wielkimi arcydziełami Boga"12. Ci „notariusze spraw nadprzyrodzonych", kardynałowie tworzący Kongregację do spraw Kanonizacyjnych oraz pracujący dla niej duchowni i świeccy eksperci, mają do wykonania ogromne zadanie. Muszą przestudiować wszystkie - publikowane i niepublikowane - pisma kandydata na ołtarze, a następnie potwierdzić ich zgodność z nauką Kościoła katolickiego. Dzieje się to także w przypadku zmarłych papieży, chociaż za życia to oni stanowili przecież najwyższy, nieomylny autorytet w dziedzinie wiary i moralności. Stwierdza się - na podstawie życiorysu, a przede wszystkim zeznań licznych świadków - że Sługa Boży wypełniał cnoty chrześcijańskie w stopniu heroicznym. W postępowaniu, dotyczącym Jana Pawła II, jego następca wystąpi w podwójnej roli. Nie tylko zatwierdzi końcowy werdykt Kongregacji, ale sam złoży zeznania. „Jest pewne, że Joseph Ratzin-ger będzie najważniejszym świadkiem w procesie beatyfikacyjnym Karola Wojtyły. Dwadzieścia cztery lata nie tylko wspólnej pracy, ale codziennego kontaktu, czynią z Benedykta XVI najbardziej wiarygodny głos w kwestii zalet życia i charakteru kandydata do chwały - pisał Vittorio Messori. - W ten sposób dołączy się do innych jeszcze jedna osobliwość tego niezwykłego człowieka: Papież rozpocznie swoją drogę na ołtarze dzięki świadectwu papieża, który przyszedł po nim"13. Włoski pisarz jako jedyny z autorów miał okazję do przeprowadzenia wywiadów zarówno z kardynałem Ratzingerem, jak z Janem Pawłem II. Obok wspomnianego wyżej Raportu o stanie wiary, na podstawie jego pytań, przedstawionych Papieżowi, powstała książka Przekroczyć próg nadziei. Chociażby tylko z tego powodu Messori uchodzi za osobę bardzo dobrze poinformowaną w sprawach kościelnych. Komentując niezwykłe przyspieszenie rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego Papieża, także on przypomniał o zamachu na placu św. Piotra: „Karol Wojtyła mógłby, jeśli się dobrze przyjrzeć, być uznany «męczennikiem», to znaczy wyznawcą zabitym in odium fidei25. Możliwe, że nie będzie to bez znaczenia dla sprawy: istotnie jest przewidziane, że w przypadku męczennika procedury są uproszczone i przyspieszone, poczynając od cudu, który nie jest wymagany. Już to oznaczałoby oszczędność czasu, zważywszy że prace komisji medycznej są bardzo skrupulatne, a zatem bardzo często długie. W każdym razie kategoria męczeństwa oznaczałaby dodatkowe skrócenie sprawy". Większość znawców zagadnienia wyrażała opinie, że uznanie za męczennika wymaga jednak rzeczywistej ofiary życia, a nie tylko jego zagrożenia. Messori poruszył natomiast zagadnienie, które trudno ominąć, kiedy mowa jest o procesach przyszłych błogosławionych i świętych. Wołanie Santo subito! oznaczało nie tylko, że wierni żądają natychmiastowego potwierdzenia opinii o świętości zmarłego Papieża. Oznaczało także: chcemy widocznego znaku od Boga! W praktyce Kongregacji do spraw Kanonizacyjnych uleczenia, których nie można wyjaśnić siłami natury, odgrywają ważną rolę. Wynika to z przekonania, że ludzkie opinie o świętości bliźnich mogą być przesadzone. Tylko sam Bóg ma prawo postawić na nich ostateczną pieczęć. Czy cuda są istotnie przekroczeniem znanych nam praw natury, czy też wynikiem działania praw, których nauka jeszcze nie poznała? - odpowiedź jest oczywiście kwestią wiary. W każdym razie wszystkie przypadki są skrupulatnie rozpatrywane przez komisję pięciu lekarzy. Biorą oni pod uwagę diagnozę choroby, prognozy poprawy, a wreszcie okoliczności wyleczenia. Końcowy werdykt o niestwierdzeniu naturalnych przyczyn powrotu do zdrowia musi być wydany jednomyślnie, co ma usunąć wszelkie wątpliwości. Potem sprawą zajmuje się jeszcze komisja teologów. Według Kościoła katolickiego cuda czyni tylko sam Bóg. Święci przedstawiają Mu jedynie ludzkie prośby. Po śmierci Jana Pawła II włoskie gazety - rzecz ciekawa, częściej te, które wykazują na codzień bardziej laickie i racjonalistyczne, niż katolickie, nastawienie - przyniosły liczne artykuły o niezwykłych uzdrowieniach, które miały się dokonać jeszcze za jego życia. Mowa było o amerykańskim milionerze żydowskiego pochodzenia, wyleczonym z raka mózgu po przyjęciu komunii z rąk Papieża, meksykańskim chłopcu, który pocałowany przez niego miał wydobyć się z białaczki, o kobiecie która odzyskała wzrok. Kardynał Francesco Marchisano w homilii podczas jednej z mszy żałobnych powiedział, że dzięki Ojcu Świętemu zaczął znowu słyszeć. W archiwach watykańskich znajduje się wiele podobnych świadectw. W procesie beatyfikacyjnym brane są jednak pod uwagę tylko przypadki, które zachodzą po śmierci Sługi Bożego17. Innego rodzaju cud dokonywał się jednak każdego dnia w podziemiach Bazyliki Świętego Piotra - w Grotach Watykańskich. W ciągu pierwszego miesiąca, od kiedy grób Jana Pawła II udostępniono wiernym, zeszło tam około miliona osób. Ponieważ mogli oni przeszkadzać w nabożeństwach i zwiedzaniu Bazyliki, otwarto dla nich specjalną podziemną trasę od strony Muzeów Watykańskich. Większość z nich zatrzymywała się przed płytą z białego marmuru z napisem loannes Paulus II na kilka chwil. Mówili, że nie modlą się „za" papieża, ale „do" niego. Oni już rozstrzygnęli o jego beatyfikacji i kanonizacji. W ciągu tego miesiąca codziennie wracał tam arcybiskup Stanisław Dziwisz, przez 40 lat najbliższy współpracownik Karola Wojtyły. - Co mnie w tym miejscu uderzyło? - opowiadał. - Ludzie nie przychodzą tam jak na grób zmarłego. Zachowują się tak, jakby byli na audiencji. Pozdrawiają go skinieniem głowy, gestem ręki. Jakby chcieli powiedzieć: ciao Papa! Rzym, 15 maja 2005 17:34 2006-01-10 PRZYPISY Od autora 1 George Weigel, Witness to hope. The biography ofPope John Paul II, New York l999; wyd. polskie Świadek nadziei. Biografia papieża Jana Pawła II, Kraków 2000. 2 Giancarlo Zizola, Uultimo trono, Milano 2001. 3 GiJIes Kepel, La revanche de Dieu; wyd. angielskie: Revenge ofGod. The Resur-gence of Islam, Christianity and Judaism in the Modern World, University Park, PA 1994. 4 Samuel P. Huntington, The Clash of Cwilisations and the Remaking of World Order, 1994. 5 Sergio Quinzio, La sconfitta di Dio, Milano 1992. 6 Jan Paweł II, Przemówienie do Parlamentu Europejskiego podczas wizyty w Pałacu Europy w Strasburgu 11 października 1988, cyt. za: Giovanni Paolo II, Profezia perL'Europa, Casale Monferrato 1999, s. 314-315. 7 Andrzej Micewski, Kardynał Wyszyński, Prymas i mąż stanu, Paris 1982, s. 154. 8 Jan Paweł II, Dar i tajemnica, Kraków 1996, s. 63-65. 9 Cyt. za: Pasquale Esposito, Jean Guitton, // paradosso delia morte, „U Matti-no", 22 marca 1999. I. Szukałem was, a przyszliście do mnie ! Jan Paweł II, Testament. 2 W roku 1966 kard. Stefan Wyszyński był inicjatorem obchodów Tysiąclecia Chrztu Polski, przez ówczesne władze komunistyczne Polski potraktowanych jako ideologiczne wyzwanie. II. Niewola i prawda 1 Jan Paweł II, Przemówienie z inauguracji pontyfikatu 22 października 1978, „L'Osservatore Romano", 23 października 1978. 2 Andre Frossard, «Nie lękajcie się!». Rozmowy z Janem Pawłem II, Citta del Va-ticano 1982. 3 Emilio Gentile, Le religioni delia politica. Fra democrazie e totalitarismi, Roma--Bari 2001, s. 59. 4 Giovanni Tassani, „Nuova Storia Contemporanea", nr 1/2002. 5 Andriej Gromyko, Memorie, Milano 1989, s. 220-221. 6 Jan Paweł II, Lettera al Cardinale JosefSlipyj, „L'Osservatore Romano", 23 lipca 1979. 7 Wyczerpujące i wnikliwe opisy pierwszej podróży apostolskiej Jana Pawła II zawierają książki: Marek Skwarnicki, Podróże po Kościele, Paris 1990, s. 15-58 oraz Domenico del Rio, Wojtyla, un pontificato itinerante. Quindici anni in misione per ii mondo, Bologna 1994. 8 Claudio Rondini, // Vaticano, Storia e segreti, Roma 1986, s. 319. 9 G. Weigel, Witness to hope..., dz. cyt., s. 279-280. 10 „Encyklika Redemptor hominis, w której Ojciec Święty u początku swej papieskiej posługi zwraca się do czcigodnych braci w biskupstwie, do kapłanów, do rodzin zakonnych, do drogich synów i córek Kościoła oraz do wszystkich ludzi dobrej woli", Rzym, 4 marca 1979. 11 Jan Paweł II, Adress to 34"1 General Assembly of the United Nations Organisa-tion, 2 października 1979. 12 G. Weigel, Witness to hope..., dz. cyt., s. 349. 13 Jan Paweł II, Redemptor hominis, pkt 14. 14 Por. Marcin Zaremba, Karol Wojtyla papieżem: problem towarzyszy z PZPR, „Więź" nr 10 (528), październik 2002; bałamutna w świetle tych ustaleń wersja Edwarda Gierka w: Janusz Rolicki, Edward Gierek: przerwana dekada, Warszawa 1990. 15 Michał Głowiński, Opis papieskiej podróży, w: Nowomowa po polsku, Warszawa 1991, s. 86. 16 „Trybuna Ludu", nr 130 z 6 czerwca 1979, cyt. za Głowińskim, Opis... 17 Ks. Józef Tischner, O Duchu Świętym, „Tygodnik Powszechny", nr 41/1998. 18 Jan Paweł II, Chrystusa nie można usunąć z dziejów człowieka, homilia na placu Zwycięstwa w Warszawie 2 czerwca 1979 roku, w: Jan Pawel II na ziemi Polskiej, Citta del Yaticano 1979; za tym źródłem wszystkie cytaty z przemówień papieskich podczas pierwszej pielgrzymki do Polski. 19 Ks. Adam Boniecki, Relacja udzielona autorowi. 20 Lech Wałęsa, Relacja udzielona autorowi. 21 Jan Paweł II, Nauczanie papieskie, Poznań-Warszawa 1985, t. III, 2, s. 232. 22 Ks. Adam Boniecki, Relacja udzielona autorowi; chronologia na podstawie: Jerzy Holzer, Solidarność. Geneza i historia, Warszawa 1984 (wyd. podziemne „Krąg"), s. 64-65. 23 Kard. Andrzej Maria Deskur, Relacja udzielona autorowi. 24 Robert Gates, From the Shadows, cyt. za Carl Bernstein i Marco Politi, Sua Santita, Giovanni Paolo II e la storia segreta del nostro tempo, Milano 1996, s. 255. 448 r r r •ft Jłstl 1o^ s<^ *- **L/'***L °/ VOT*«V/^ -ś?* V- s fitr^s -Y •• >4;5^^;:^>,:>/^^/:> ^666/ reA,., . ^o,^ -^ <>„:e/^. r ł*Kl P ••«* •,,° r» J i ^r^*, %7/v;^^°^^M17^y v ^ v^ organizatorom koncertu w rzymskim Pałacu Sportu na rzecz „Solidarności". Należał do nich jezuita o. Kazimierz Przydatek SJ, ówczesny dyrektor Domu Pielgrzyma Polskiego „Corda Cordi" w Rzymie. Impreza okazała się niewypałem; nie zwróciły się nawet koszty. W 1984 roku o. Przydatek przesłuchiwany był przez prokuratorów prowadzących śledztwo w sprawie bankructwa Am-brosiano, a w prasie włoskiej ukazały się na temat imprezy artykuły zawierające zwykłe kalumnie. Jezuita został odwołany z funkcji dyrektora „Corda Cordi" i mianowano go proboszczem kościoła św. Andrzeja na Kwirynale, parafii, do której należy oficjalna rezydencja prezydenta Republiki Włoskiej. Kazimierz Przydatek, Rozmowa z autorem. Por. również: J. Kwitny, The Mań of the Centu-ry..., dz. cyt., s. 437-438. 48 Stosunkowo świeżym ich przykładem jest film J banchieri di Dio (Bankierzy Boga), scenariusz Armenia Balducci i Giuseppe Ferrara, reżyseria Giuseppe Fer-rara, produkcja Sistina Cinematografica s.r.i. oraz Metropolis Film s.r.i., Roma 2002, jak również zawierająca scenariusz tego filmu i część dokumentacji książka: Giuseppe Ferrara, L'Assasinio di Roberto Calui (Zabójstwo Roberta Calvi), Bolsena 2002. W filmie znajduje się scena (dz. cyt., s. 73-74), w której Papież - ponad wszelką wątpliwość Jan Paweł II - ogląda na ekranie telewizora demonstracje „Solidarności", następnie zaś toczy się rozmowa, w której on sam, a także szef watykańskiego banku IOR, bp Paul Marcinkus oraz prezes Yecchio Banco Ambrosiano Roberto Calvi ustalają szczegóły pomocy finansowej dla „Solidarności" za pośrednictwem banków nowojorskich. Podczas spotkania z dziennikarzami w rzymskim Stowarzyszeniu Prasy Zagranicznej, 3 czerwca 2002, Giuseppe Ferrara określił wysokość przekazanej rzekomo tym kanałem pomocy dla podziemnych związków zawodowych w Polsce na blisko miliard dolarów. Na moje wątpliwości wyjaśnił, że miał na myśli cały deficyt Banco Ambrosiano, który wyniósł 1200 milionów dolarów. Obrazuje to doskonale sposób dokumentowania i wartość podobnych publikacji, które jednak zyskują szerokie echo - w tym przypadku dzięki głośno reklamowanemu filmowi. 49 Tad Szulc, Pope John Paul U, New York 1995, wyd. polskie ]an Paweł II, Warszawa 1998. 50 J. Moskwa, Zostań z nami! Jan Pawet II i Polacy, Warszawa 2000. 51 Bądź z nami w każdy czas!..., dz. cyt., ks. A. Boniecki, Rozmowa z autorem. 52 Za: Piotr Wojciechowski, Papieskie korepetycje, „Więź", nr 5 (maj) 1999. 53 „Bolletino delia Sala Stampa delia Santa Sede" 21 czerwca 1983, cyt. za: H. Stehle, Tajna dyplomacja Watykanu..., dz. cyt., s. 316. 54 17 czerwca 1983, Belweder, spotkanie z władzami państwowymi, Druga podróż Jana Pawła II do Polski, „L'Osservatore Romano", wydanie polskie: 1983, s. 9-11. 55 W. Jaruzelski, Relacja udzielona autorowi. 56 D. del Rio, Wojtyla..., dz. cyt., s. 193-201. 57 Za: M. Skwarnicki, Podróże po Kościele..., dz. cyt., s. 170-171. ss Jw., s. 171. 59 Za: D. del Rio, Wojtyla..., dz. cyt., s. 196. 60 G. Weigel, Witness to hope..., dz. cyt., s. 508, z tego źródła zaczerpnąłem większość szczegółów dotyczących wydarzeń lat 1985-1986 na Filipinach (wydanie polskie, s. 644). 450 61 Por. J. Kwitny, The Mań ofthe century..., dz. cyt., s. 41. 62 D. del Rio, Wojtyla..., dz. cyt., s. 279. 63 G. Weigel, Witness to hope..., dz. cyt., s. 454 (pisze, że w momencie powitania Papież pogroził księdzu ministrowi ręką, wzywając go do uregulowania stosunków z Kościołem. Sam Ernesto Cardenal twierdził natomiast, że gest Jana Pawła II miał go powstrzymać przed klękaniem). 64 Za: D. del Rio, Wojtyla..., dz. cyt., s. 285. 65 Jw., s. 288-289. 66 Kongregacja Nauki Wiary, Instrukcja o niektórych aspektach teologii wyzwolenia, Warszawa 1984; Kongregacja Nauki Wiary, Instrukcja o wolności chrześcijańskiej i wyzwoleniu, Warszawa 1986. 67 Np. J. Kwitny, The Mań ofthe century..., dz. cyt., s. 525. 68 Domenico Del Rio, Wojtyla..., dz. cyt., s. 478-487. 69 W. Jaruzelski, Relacja udzielona autorowi. 70 Listy Jana Pawła II z 7 czerwca 1988 i Michaiła Gorbaczowa z 6 sierpnia 1989, za: G. Weigel, Witness to hope..., dz. cyt., s. 574-575. 71 Za: X-lecie pontyfikatu Jana Pawia II, Polska Agencja Prasowa, „Zeszyty Dokumentacyjne". Warszawa 1988, s. 205-206. 72 W. Jaruzelski, Rozmowa z autorem. "Jw. 74 W. Jaruzelski, Przemówienie przewodniczącego Rady Państwa PRL na Zamku Królewskim w Warszawie 8 czerwca 1987 roku, w: Trzecia pielgrzymka Jana Pawła II do Polski, Poznań-Warszawa 1987, s. 216. Z tego źródła pochodzą również cytaty ze wszystkich przemówień Papieża, wygłoszonych podczas tej wizyty. 75 G. Weigel, Witness to hope..., dz. cyt., s. 43. 76 D. del Rio, Wojtyla..., dz. cyt., s. 519. 77 Konstytucja Soboru Watykańskiego II Gaudium et spes 31, za: Trzecia pielgrzymka..., dz. cyt., s. 22. 78 C. Bernstein i M. Politi, Sua Santita..., dz. cyt., s. 484. 79 Przemówienie pożegnalne przewodniczącego Rady Państwa PRL, generała Wojciecha Jaruzelskiego na lotnisku Okęcie, Warszawa 14 czerwca 1987, w: Trzecia pielgrzymka..., dz. cyt., s. 260-261. so Więcej o politycznych kulisach podróży Jana Pawła II do Polski w 1987 r., w: J. Moskwa, Zostań z nami!..., dz. cyt., s. 213-232. 81 Tadeusz Mazowiecki, relacja udzielona autorowi. 82 Jan Paweł II, „Encyklika Sollicitudo rei socialis skierowana do biskupów, kapłanów, rodzin zakonnych, synów i córek Kościoła oraz wszystkich ludzi dobrej woli z okazji dwudziestej rocznicy ogłoszenia Populorum progressio". Jako data jej podpisania figuruje 30 października 1987 roku, prawdopodobnie ze względu na konieczność formalnego dotrzymania terminu rocznicy. Dobrze poinformowany G. Weigel (Witness to hope..., dz. cyt., s. 558) pisze, że prace nad encykliką trwały jeszcze w pierwszych tygodniach 1988. 83 G. Weigel, Witness to hope..., dz. cyt., s. 561, por. także J. Kwitny, The Mań of the century..., dz. cyt., s. 572-577. 84 Za: Domenico del Rio, Wojtyla..., dz. cyt., s. 569. ss Jw., s. 572. 451 86 Jw., s. 577. 87 Za: Jw., s. 575. 88 G. Weigel, Witness to hope..., Aż. cyt., s. 562. 89 Peter Raina, Droga do „Okrągłego Stołu". Zakulisowe rozmowy przygotowawcze, Warszawa 1999, s. 5. 90 Jan Czarnogórski, wypowiedź dla programu telewizyjnego „Znak sprzeciwu...", realizacja J. Moskwa, emisja 15 października 1993,1 program TYP. 91 Jan Paweł II, Homilia na uroczystości kanonizacyjnej Agnieszki Czeskiej i Alberta Chmielowskiego 12 listopada 1989 r.; por. także: Karol Wojtyła, Brat naszego Boga, w: Poezje i dramaty, Kraków 1986; Wspomnienia Jana Pawła II z kanonizacji, w: Ezio Mauro i Paolo Mieli, Cosi' cambiammo U volto dell'Europa, „La Stam-pa", 4 marca 1992. 92 Za: G. Weigel, Witness to hope..., dz. cyt., s. 606. 93 Vaclav Havel, wypowiedź dla programu telewizyjnego „Znak sprzeciwu...", jw. 94 H. Stehle, Tajna dyplomacja Watykanu..., dz. cyt., s. 295. 95 Dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej J. Navarro-Valls, Relacja cytowana, w: G. Weigel, Witness to hope..., dz. cyt., s. 602. 96 „Jan Paweł II do prezydenta Związku Radzieckiego Michaiła Gorbaczo-wa", „L'Osservatore Romano", 4 grudnia 1989. 97 Za: Ezio Mauro i Paolo Mieli, Cosi' cambiammo ii volto delUEuropa, „La Stam-pa", 4 marca 1992. 98 M. Gorbachev, Memoirs, New York 1995. 99 M. Gorbaciov, Cosa dobbiamo a Giovanni Paolo H? La perestrojka e Papa Wojtyła, „La Stampa", 3 marca 1992. 100 Za: Ezio Mauro i Paolo Mieli, Cos;' cambiammo ii volto dell'Europa, „La Stampa", 4 marca 1992. 101 Jan Paweł II, „Encyklika Centesimus annus do czcigodnych braci w episkopacie, do kapłanów i rodzin zakonnych, do wiernych Kościoła katolickiego i wszystkich ludzi dobrej woli w setną rocznicę encykliki Rerum novarum", Rzym, l maja 1991. 102 „Orędzie Ojca Świętego Jana Pawła II na Światowy Dzień Pokoju l stycznia 2003. Encyklika Pacem in terris - nieustanne zobowiązanie", 2002, s. 5-6. 103 Jw., s. 7. 104 Por. Pius IX, Syllabus. 105 Tertio millennia adveniente, 10, Poznań, Pallotinum 1995, s. 13. 106 Przekroczyć próg nadziei. ]an Paweł II odpowiada na pytania Yittoria Messorie-go, Lublin 1994. 107 Jacąues Maritain, Humanizm integralny, Londyn, s. 219-221. 108 Katechizm Kościoła Katolickiego, Poznań 1994, p. 2113. 109 Francis Fukuyama, The End of History, „The National Interest", summer 1989, wydanie książkowe: The End of History and the Last Mań, New York-Lon-don 1992. u°Giovanni Paolo II, Interuista inedita 1978 sulla possibilita di una dottrina so-ciale delia Chiesa. „II Nuovo Aeropago", A. 10:1991 nr 1/37 s. 8-61; wyd. polskie: Ks. Kardynał Karol Wojtyła, Jan Paweł II, Nauczanie społeczne Kościoła integralną częścią jego misji, Rzym 1996, cyt. fragment s. 20-21. 452 111 Por. Redemptor hominis. 112 „Albania - Calvario di un popolo", program Centro Televisio Yaticano, 24 kwietnia 1993. 113 J. Moskwa, Świadkowie zakazanego Boga, „Spotkania", nr 13 (117) 5-7 kwietnia 1993. 114 Jan Paweł II, Homilia w Szkodrze, 25 kwietnia 1993. 115 Jan Paweł II, Przemówienie do uczestników Światowych Dni Młodzieży, Denver (Kolorado), 14 sierpnia 1993. 116 Jw., 15 sierpnia 1993. 117 Za: Marco Tosatti, // Mak assedia donnę e bimbi. A Denver U Papa landa la crociata d'Occidente, „La Stampa", 17 sierpnia 1993. 118 Marcello Pera i Maurizio Assalto, // Papa e VAmerica, Capitalismo, ['anatema di Wojtyla, „La Stampa", 19 sierpnia 1993. »9Jw. 120 George Bush, wypowiedź dla programu Telewizji Polskiej „Znak sprzeciwu...", scenariusz i realizacja J. Moskwa, emisja I program TYP 15 października 1993. 121 Za: Discussioni. Dopo i discorsi americani di Wojtyla. II secolo di Satana, „La Stampa", 19 sierpnia 1993. 122 Jan Paweł II, Przemówienie na uniwersytecie w Rydze, 9 września 1993. 123 Marco Tosatti, Questo iniąuo capitalismo. H Papa: in Marx c'era un po' di veri-ta, „La Stampa", 10 września 1993. 124 G. Weigel, Witness to hope..., dz. cyt., s. 671. 125 Wywiad udzielony Jasiowi Gawrońskiemu 24 października 1993, pierwo-druk „La Stampa", 2 listopada 1993, wydanie książkowe: J. Gawroński, II mondo di Giouanni Paolo U. Intervista al Papa, Milano 1994, tłumaczenie polskie, w: Jan Paweł II, Nauczanie społeczne Kościoła integralną częścią jego misji. Ku jakiej zmierzamy Europie?, Rzym 1996, s. 93-118. 126 „Encyklika Yeritatis splendor Ojca Świętego Jana Pawła II do wszystkich biskupów Kościoła katolickiego o niektórych podstawowych problemach nauczania moralnego Kościoła", Rzym, 6 sierpnia 1993. 127 Karol Wojtyła, Miłość i odpowiedzialność, Kraków 1962. 128 Fiodor Dostojewski, Biesy, Wrocław 2004. 129 Por. wnikliwą analizę tego zagadnienia, jaką przeprowadza Andrzej Wa-licki, w: Rosja, katolicyzm i sprawa polska, Warszawa 2002, s. 130-144. 130 D. del Rio, Wojtyla..., dz. cyt., s. 718. 131 Luigi Accattoli, Domenico del Rio, Wojtyla, ii nuovo Mose, Milano 1998. 132 Na przykład podczas spotkania z Polakami w dwudziestą rocznicę pontyfikatu, por. J. Moskwa, „Zostań z nami!", dz. cyt., s. 12. 133 D. del Rio, La nuova enciclica. II Papa con l'ira di Mose, „La Stampa", 6 października 1993. 134 Jan Paweł II, Homilia podczas uroczystości eucharystycznej w Fatimie, 13 maja 1991. 135 Wrażenia z udziału w volo papale podczas podróży Jana Pawła II na Kubę opisałem w reportażu Weterani Ostatniej Krucjaty, „Tygodnik Powszechny", 8 lutego 1998. Rozdział niniejszy stanowi znacznie rozszerzoną wersję tamtego tekstu. 453 136 Giorgio Oldrini, San Guevarafacci U miracolo, „Panorama", 17 lipca 1997. 137 Jacek Kalabiński, La Fundacion kontra Fidel Castro, „Rzeczpospolita", 16 stycznia 1998, tamże bardzo interesująca analiza emigracji kubańskiej w USA, jej stosunków ze starym krajem oraz uwarunkowań amerykańskiej polityki embarga wobec wyspy. 138 JW 139 Pontificio Consiglio delia Giustizia e delia Pace, Per la migliore distribuzione delia terra. La sfida delia riforma agraria, Citt& del Yaticano, 23 listopada 1997. uo G. Weigel, Witness to hope..., dz. cyt., s. 807-809. 141 Małgorzata Tryc-Ostrowska, Budzenie uśpionej wiary, „Rzeczpospolita", 21 stycznia 1998. 142 Speech by Dr. Fidel Castro Ruz, President of the Republic of Cuba at the Holy Father John Paul II welcome ceremony in Havana, Cuba, January 21,1998. English version, original: Spanish, Distribuido por El Centro de Prensa Interna-cional. 143 Jan Paweł II, Przemówienie na lotnisku w Hawanie, 21 stycznia 1998, Sala Stampa delia Santa Sede. 144 Jan Paweł II, Homilia podczas mszy św. w Santa Clara, Wyższe Centrum Kultury Fizycznej „Manuel Fajardo", 22 stycznia 1998. 145 M. Tryc-Ostrowska, Bądźcie aktorami historii, „Rzeczpospolita", 24 stycznia 1998. 146 Jan Paweł II, Homilia podczas mszy św. na placu Ignacio Agramonte, Camaguey, 23 stycznia 1998. 147 Jan Paweł II, Posłanie do młodych Kubańczyków, Camaguey, 23 stycznia 1998. 148 J. Navarro-Valls, rozmowa z autorem, por. także: G. Weigel, Witness to hope..., dz. cyt., s. 811. 149 Jan Paweł II, Przemówienie na spotkaniu ze światem kultury. Wielka Aula Uniwersytetu w Hawanie, 23 stycznia 1998. 150 J. Navarro-Valls, Briefing w samolocie papieskim 24 stycznia 1998. 151 Informacja ze źródła prywatnego. 152 „II saluto dęli'Arcivescovo di Santiago de Cuba al Santo Padre, 24 stycznia 1998, „L'Osservatore Romano" 26-27 stycznia 1998. 153 Jego prawnuk monsignor Carlos Manuel de Cespedes Garcia-Menocal, nb. kolega ze studiów Fidela Castro, był długoletnim sekretarzem episkopatu Kuby i jego „szarą eminencją", w 1998 roku jako wikariusz generalny archidiecezji San Cristóbal de La Habana współpracował blisko z jej metropolitą, kardynałem Jaime Lucas Ortega y Alamino, współodpowiedzialny m.in. za przebieg papieskiej wizyty. 154 Jan Paweł II, Homilia podczas mszy św., Santiago de Cuba, plac Antonio Maceo, 24 stycznia 1998, Sala Stampa delia Santa Sede. 155 Carlo Pizzati, Sull'Avana g/i aerei degli esuli. In volo da Miami a Cuba sfidando i Mig di Castro, „La Repubblica", 25 stycznia 1998. 156 // lider degli esuli: io sbarco. Rischio di una grave crisi in piena visita (Agi - Ap), „La Stampa", 25 stycznia 1998; /( marę mosso evita la crisi. Fallito lo sbarco degli esuli (b.a.), „Corriere delia Sera", 26 stycznia 1998. 454 157 Jan Paweł II, Przemówienie w sanktuarium św. Łazarza w El Rincón, 24 stycznia 1998. 158 Manuel Vazquez Montalban, Diario cubano. A cena con „Gabo" trą un anno, „La Repubblica", 26 stycznia 1998. 159// saluto del. Card. Jaime Lucas Ortega y Alamino, La Habana, 25 stycznia 1998, „L'Osservatore Romano", 26-27 stycznia 1998. 160 Jan Paweł II, Homilia podczas Uroczystości Eucharystycznej na placu Jose Marti w Hawanie, 25 stycznia 1998. 161 Luigi Accattoli, // vento e lo Spirito Santo su Cuba. Giovanni Paolo II condanna marxismo e capitalismo, „Corriere delia Sera", 26 stycznia 1998. 162 „L'Osservatore Romano", 26-27 stycznia 1998. 163 Por. G. Weigel, Witness to hope..., dz. cyt., s. 812. 164 Jw., s. 813. 165 Jan Paweł II, Przemówienie pożegnalne na lotnisku Jose Marti, Hawana, 25 stycznia 1998, sala Stampa delia Santa Sede. 166 Za: „Corriere delia Sera" i „La Stampa", 27 stycznia 1998. 167 Jan Paweł II, Audiencja generalna, Watykan, 28 stycznia 1998. 168 Post-synodal Apostolic Exhortation Ecclesia in America of the Holy Father John Paul II to the bishops, priests and deacons, men and women religious, and all the lay faithful on the encounter with living Jesus Christ: the way to conver-sion, communion and solidarity in America, Mexico City, 22 stycznia 1999. 169 Michael Sean Winters, Wierny wierze, „Tygodnik Powszechny", 8 lutego 1998. 170 Jan Paweł II, Homilia podczas Uroczystości Eucharystycznej na placu Jose Marti w Hawanie, 25 stycznia 1998. III. Miasto i świat 1 „Więź" nr 5-6/1986. 2 „Encyklika Redemptor hominis Ojca Świętego Jana Pawła II, w której u początku swej papieskiej posługi zwraca się do czcigodnych braci w biskupstwie, do kapłanów, do rodzin zakonnych, do drogich synów i córek Kościoła oraz do wszystkich ludzi dobrej woli", Rzym, 4 marca 1979. 3 Genoveffa Palumbo, Giubileo giubilei, Roma, 1999. 4 Dźwięk szofar towarzyszy w synagogach liturgii Nowego Roku i postu Jom Kippur. 5 Papież Bonifacy VIII, bulla Antiąuorum habet, 22 lutego 1300. Bullarium Ro-manum, III/2, 94. 6 „List apostolski Tertio millennia adveniente Ojca Świętego Jana Pawła II do biskupów, duchowieństwa i wiernych w związku z przygotowaniem Jubileuszu Roku 2000", Watykan, 10 listopada 1994. 7 Claudio Rendina, / papi. Storia e segreti, Roma 1993, s. 417. 8 Comitato Centrale per ii Grandę Giubileo dęli'Anno 2000. Pellegrini a Roma. Guida artistico-spirituale, Roma 1999, s. 17. 9Jw., s. 18. 455 10 P. Paschini, Giubileo cristiano ordinario (Anno Santo), „Enciclopedia cattoli-ca", Citta del Yaticano 1953, s. 678-683. 11 Papież Klemens VI, Bulla Unigenitus Dei Filius, 27 stycznia 1343, Bullarium Romanum, III/2. 12 Por. Jacąues Le Goff, La nascita del Purgatorio, Torino 1982; wyd. francuskie 1981. 13 Jan Paweł II, Incarnationis mysterium, bulla ogłaszająca Wielki Jubileusz Roku 2000, Watykan, 29 listopada 1998, pkt 5. " Inferno, XIX, 52-57; XXVII, 85. 15 C. Rendina, / papi..., dz. cyt., s. 415. 16 Za: D. del Rio, Wojtyla..., dz. cyt., s. 429. 17 Giancarlo Zizola, Papa alla Mecca, Un sogno di Karol Wojtyla, „Panorama", 27 października 1991. 18 Jan Paweł II, Przemówienie na otwarcie obrad Nadzwyczajnego Konsysto-rza Kolegium Kardynalskiego, 13 czerwca 1994. 19 Luigi Accattoli, Quando ii Papa chiede perdono, Milano 1997, zwłaszcza s. 53-61. 20 Patrz przypis 18. 21 „La Repubblica", 19 stycznia 1996. 22 Tekst niepublikowany za: L. Accattoli, Quando..., dz. cyt., s. 57. 23 Jw., s. 47. 24 Parole improwisate del Santo Padre al termine delia VIA CRUCIS al Colosseo (Venerdi Santo, l-o aprile 1994), Sala Stampa Vaticana, 2 kwietnia 1994. 25 „Encyklika L/f unum sint Ojca Świętego Jana Pawła II o działalności ekumenicznej", Rzym, 25 maja 1995. 26 List apostolski Orientale lumen, Rzym, 2 maja 1995. 27 Grzegorz Przebinda, Większa Europa. Papież wobec Rosji i Ukrainy, Kraków 2001, s. 125. 28 „Woprosy Fiłosofii", kwiecień 1996, za: G. Przebinda, Większa..., dz. cyt., s. 311. 29 Tło i przebieg wizyty, jak również niektóre komentarze przedstawiłem w artykułach: Cztery dni w wieży św. Jana. Patriarcha Konstantynopola gościem papieża i Chrześcijańska „kwestia wschodnia", „Rzeczpospolita", 28 czerwca 1995 oraz Jeszcze nie zjednoczeni. Szczyt katolicko-prawosławny w Watykanie, „Rzeczpospolita", 30 czerwca 1995. 30 Marek Suchowiejko, Niezadowolenie w Bułgarii, „Rzeczpospolita", 30 czerwca 1995. 31 „II Regno", giugno 1995. 32 Dane dotyczące liczebności Kościołów prawosławnych za: Maksym Szew-czenko, Per gli ortodossi La Chiesa Romana resta un nemico, w: „Limes. Rivista ita-liana di geopolitica", nr 1/2000, s. 109-128. 33 Wymiana listów w tej sprawie między Bartłomiejem I i Aleksym II została opublikowana jako: Mosca-Constantinopoli un nuovo scisma d'Oriente?, „Limes", nr 2/96, s. 89-102. 34 Andrej Zubow, Uno sguardo dall'Est sulla Ostpolitik vaticana, „Limes", nr 3/1993, s. 169. ' Jw. 456 36 Mówił o tym m.in. w improwizowanym przemówieniu do biskupów polskich, przybyłych z wizytą ad limina apostolorum 15 stycznia 1993 roku; upowszechniony przez Sala Stampa Yaticana tekst oficjalny przemówienia nie zawiera tych fragmentów. 37 Raport został przemycony na Zachód i opublikowany ponad dziesięć lat później przez „Yiestnik Russkogo Christianskogo Dwiżenija", 1979, s. 275-344, za: Roma dei gesuiti, nido dei serpenti, „Limes", nr 1/94, s. 79-88. 38 M. Szewczenko, dz. cyt. s. 120. 39 J. Moskwa, Bon/s Jelcyn u papieża Jana Pawła II. Spotkanie przed Jubileuszem, „Rzeczpospolita", 10 lutego 1998. 40 J. Moskwa, Jan Paweł II przyjął Jelcyna. Zgoda tylko w sprawie Iraku, „Rzeczpospolita", 11 lutego 1998. 41 J. Moskwa, Papież pisze do patriarchy. Wojna w Kosowie niweczy szansę na zbliżenie Kościoła katolickiego i rosyjskiej Cerkwi prawosławnej, „Rzeczpospolita", 24 kwietnia 1999. 42 J. Moskwa, Pierwsza wizyta papieska w kraju prawosławnym, „Rzeczpospolita", 7 maja 1999. 43 J. Moskwa, Przesłanie pokoju, „Rzeczpospolita", 8 maja 1999. 44 J. Navarro-Valls, Rozmowa z autorem 9 maja 1999. 45 J. Moskwa, Papież i patriarcha Teoktyst o wojnie w Jugosławii, Kościół, Cerkiew, dialog, „Rzeczpospolita", 10 maja 1999. 46 Theodore Herzl, Journal 1895-1904, Paris 1990, s. 373-377. 47 Jan Paweł II, Homilia podczas mszy św. upamiętniającej obchody 500-lecia męczeńskiej śmierci bł. Antonia Primoldo i 800 towarzyszy, którzy zginęli z rąk Turków pod wodzą Mehmeta II, Otranto, 5. 10. 1980, w: Żydzi i judaizm w dokumentach kościoła i nauczaniu Jana Pawła II (1965-1989), Warszawa, 1990, s. 107-109. 48 Alberto La Volpe, Diario segreto di Nemer Hammad amabasciatore di Arafat in Italia, Roma 2002, s. 85; podobną opinię wyraża autor biografii wielokrotnego premiera Włoch Gino Pallotta w: Andreotti ił Richelieu delia politica italiana, Roma 1988, s. 218. 49 Przychylni wizycie Arafata byli prezydent Republiki Sandro Pertini (socjalista), przewodnicząca Izby Deputowanych Nilde lotii (komunistka), a także przewodniczący Senatu Francesco Cossiga i minister spraw zagranicznych Emilio Colombo (obydwaj chadecy). Swój silny sprzeciw zaznaczył natomiast pierwszy „laicki" - to znaczy niewywodzący się z szeregów Chrześcijańskiej Demokracji - premier Włoch Giovanni Spadolini. 50 „L'Osservatore Romano", 13-14 września 1982. 51 Za: A. La Yolpe, Diario segreto..., dz. cyt., s. 119. 52 „L'Osservatore Romano" 17 września 1982. 53 „L'Osservatore Romano", 20-21 września 1982. 54 Osama Abdel Al Zomar był Palestyńczykiem z Jordanii. Aresztowano go w końcu 1988 roku na pokładzie samolotu Olimpie Airways (który zmuszono do przerwania lotu z Aten do Trypolisu), przewieziono do Izraela i skazano na dożywocie. 55 Przebieg i następstwa zamachu według Yiaggio trą i traumi e gli orgogli dei piu popoloso nucleo israelitico d'Italia, „La Stampa", 22 listopada 2001. 457 r ^^s-^s,ir^it ^ • "*^ Pożądany, „j 458 81 Jan Paweł II, Orędzie urbi et orbi, 25 grudnia 1999. 82 „La Stampa", 11 stycznia 2000. 83 Jan Paweł II, Przemówienie do Korpusu Dyplomatycznego, 10 stycznia 2000. 84 „La Repubblica", 11 stycznia 2000. 85 Ernesto Galii delia Loggia, Tutti in fila al Papa, „Corriere delia Sera", 10 stycznia 2000. 86 J. Moskwa, Kościół trzeciego milenium, „Rzeczpospolita", 12 stycznia 2000. 87 Jan Paweł II, Przemówienie do uczestników sesji plenarnej Kongregacji Nauki Wiary, 28 stycznia 2000. 88 Jacąues Dupuis, Verso una teologia cristiana del pluralismo religioso, Brescia 1997. 89 List kardynała Franza Koeniga i odpowiedź kardynała Josepha Ratzingera zostały opublikowane przez brytyjskie pismo katolickie „The Tablet " w numerach z 16 stycznia 1999 i 13 marca 1999. 90 Spotkanie z reprezentantami innych religii i innych wyznań chrześcijańskich w Yigyan Bhavan, New Delhi, discorso del Santo Padre (English), 7 listopada 1999. 91 List Jana Pawła II do artystów, Citta del Yaticano, 4 kwietnia 1999. 92 Giacomo Biffi, L'utocritica ecclesiale w: Christus hodie, Bologna 1995, s. 23-26. 93 „Memoria e riconciliazione: La Chiesa e le colpe del passato delia Comis-sione Teologica Internazionale", dokument podano do wiadomości publicznej 7 marca 2000, cyt. za: // Papa chiede perdono, Casale Monferrato 2000, s. 53-118. 94 Papież ten, syn Wawrzyńca Wspaniałego, zasłynął jako mecenas sztuki, a jednocześnie jako posiadacz nader „świeckiego" dworu, na którym urzędowały stale najsławniejsze kurtyzany owych czasów i wystawiano pikantne sztuki teatralne. Potrzebując pieniędzy na budowę nowej Bazyliki Watykańskiej i przebudowę Pałacu Apostolskiego (zamówił m.in. freski do komnat, znanych dziś jako „stanze Rafaela"), rozszerzył akcję udzielania płatnych odpustów na całą Europę. Doprowadziło to do licznych nadużyć, wystąpienia Marcina Lutra i potępienia tegoż przez Leona X, co doprowadziło do znanego rozłamu w Kościele. 95 Jan Paweł II, Przebaczamy i prosimy o przebaczenie, przemówienie podczas Dnia Przebaczenia, Watykan 12 marca 2000. 96 Luigi Accattoli, Quando H Papa chiede perdono. Tutti i mea culpa di Giovanni Paolo II, Milano 1997, s. 47 i n. 97 Za: // Papa chiede perdono..., dz. cyt., s. 7-11; z tego źródła zaczerpnięto cytaty z liturgii tej uroczystości. 98 Jan Paweł II, Tryptyk rzymski, Kraków 2003. 99 Por. rozdział Wzniesione ręce Mojżesza, w: J. Moskwa, Zostań z nami!, Warszawa 2000. 100 Np. L. Accattoli, D. del Rio, Wojtyla, U nuovo Mose, Milano 1988. 101 Jan Paweł II, pielgrzymka duchowa do Ur Chaldejczyków, 13 lutego 2000. 102 J. Moskwa, Początek wizyty Jana Pawia II w Egipcie. Człowiek wielkiej odwagi i tolerancji, „Rzeczpospolita", 25 lutego 2000, Wizyta papieża na Synaju. Pielgrzymka śladami Boga, „Rzeczpospolita", 28 lutego 2000. 459 103 J. Moskwa, Watykan - Palestyńczycy. Izrael krytykuje porozumienie Apel o gwarancje dla Jerozolimy, „Rzeczpospolita", 16 lutego 2000. 104 Jan Paweł II, Jordania - Amman, 20 marca 2000, Lotnisko Międzynarodowe Queen Alia, ceremonia powitania. 105 Za: „Panorama", 23 marca 2000. 106 Thepope's visit: hopingfor the best, „The Jerusalem Post", 25 lutego 2000. 107 J. Navarro-Valls, wypowiedź udzielona autorowi, Amman, 21 marca 2000. 108 Jan Paweł II, Depesza do prezydenta Autonomii Palestyńskiej, terytorium narodowe Palestyny - przelot, 21 marca 2000. 109 VYizyta Papieża Jana Pawła II w Izraelu, ceremonia powitania w Porcie Lotniczym im. Ben Guriona, 21 marca 2000, przemówienie prezydenta Republiki. 110 Jw. 111 Jan Paweł II, Pozdrowienie Ojca Świętego, Jerycho, 22 marca 2000. 112 Jaser Arafat, Terytoria Autonomii Palestyńskiej, Betlejem, 22 marca 2000, pałac prezydencki, ceremonia powitania. na VYikariusz patriarchalny Jerozolimy Kościoła katolickiego obrządku mel-chickiego. W roku 1974 aresztowany w Izraelu w samochodzie, którym przewoził materiały wybuchowe, broń palną i amunicje. W śledztwie ustalono, że przedmioty te miały służyć zamachom na obiekty cywilne. Biskup Capucci został skazany na 12 lat więzienia, ale po 3 latach zwolniony, w wyniku osobistej interwencji Pawła VI. Watykan zobowiązał się w zamian, że po wyjeździe do Rzymu biskup nie będzie prowadził działalności politycznej. Warunek nie został dotrzymany. Hilarion Capucci uczestniczył w posiedzeniach emigracyjnych organów Organizacji Wyzwolenia Palestyny, składał oficjalną wizytę w Teheranie po rewolucji ajatollaha Chomeiniego, a jeszcze w 2002 roku brał udział w an-tyizraelskich demonstracjach w Rzymie, por.: G. Codovini, Storia... dz. cyt., s. 141. 114 Jan Paweł II, Terytoria Autonomii Palestyńskiej, Betlejem, 22 marca 2000, pałac prezydencki, ceremonia powitania. 115 Nagranie własne dla TVP. 116 Jan Paweł II, Terytoria Autonomii Palestyńskiej, Betlejem, 22 marca 2000, plac Żłóbka, msza święta. 117 Jan Paweł II, Terytoria Autonomii Palestyńskiej, Deheisha, 22 marca 2000, wizyta w obozie uchodźców. 118 „Wiadomości" TYP, Warszawa, 22 marca 2000, godzina 19.30. 119 Jan Paweł II, Jerozolima, 23 marca 2000, Kaplica Wieczernika, msza święta prywatna. 120 Jan Paweł II, Jerozolima, 23 marca 2000, Wielki Rabinat Izraela, pozdrowienie Głównych Rabinów, tekst w języku angielskim, niepublikowany, archiwum własne. 121 Słowa premiera Ehuda Baraka, wizyta Papieża Jana Pawła II, 23 marca 2000. 122 Jan Paweł II, Jerozolima, 23 marca 2000, Sala Pamięci Yad Vashem. 123 Źródło prywatne. 124 Jerzy Kluger, Wypowiedź udzielona autorowi, 23 marca 2000. 125 Wypowiedzi w dniu 23 marca 2000 za agencją prasową Reuters. 460 126 Jan Paweł II, Jerozolima, 23 marca 2000, Papieski Instytut Notre Damę, spotkanie międzyreligijne. 127 Roń Kronish, The Pope and the pitfalls and potential of interfaith dialogue, „Ha'aretz", English Edition, March 26, 2000. 128 Jan Paweł II, Izrael - Korazim, 24 marca 2000, msza święta dla mtodych. 129 Jan Paweł II, Izrael - Nazaret, 25 marca 2000, Bazylika Zwiastowania, msza święta. 130 Jan Paweł II, Jerozolima - 26 marca 2000, kościół Grobu Świętego, msza święta. 131 Jan Paweł II, Jerozolima, 26 marca 2000, przemówienie w siedzibie Wielkiego Muftiego, tekst niepublikowany, nagranie własne autora. 132 Minister Michel Melchior, Jerozolima 26 marca 2000, Zachodnia Ściana. 133 „Wiadomości", I Program TVP, Warszawa, 26 marca 2000, godzina 19.30. 134 J. Moskwa, Wszyscy męczennicy XX wieku, „Rzeczpospolita", 8 maja 2000. 135 Kardynał Angelo Sodano, Fatima, 13 maja 2000. 136 J. Moskwa, Trzecia tajemnica będzie ujawniona. Proroctwo, które się spełniło, „Rzeczpospolita", 15 maja 2000. 137 Katolicka Agencja Informacyjna, 14 maja 2000. 138 J. Moskwa, Tajemnica pozostanie, „Rzeczpospolita", 27 czerwca 2000. 139 Mehmet Ali Agca, La mia verita, A cura di Anna Maria Turi, Roma 1996. 140 J. Moskwa, 20 rocznica zamachu na Jana Pawła II. Ślady prowadzą na Wschód, „Rzeczpospolita", 13 maja 2000; por. także: Ferdinando Imposimato, Yaticano un affare di stato. Le infiltrazioni - L'attentato - Emanuela Orlandi, Roma 2002 -książka podsumowująca całość tego prywatnego śledztwa, zawierająca jednak wiele twierdzeń niepopartych dowodami. 141 J. Moskwa, Zostań z nami'...., dz. cyt., s. 115. 142 Jan Paweł II, Castel Gandolfo, 13 sierpnia 2000, słowa przed modlitwą Anioł Pański. 143 Jan Paweł II, Rzym - plac św. Jana na Lateranie, 15 sierpnia 2000, inauguracja Światowych Dni Młodzieży. 144 Obydwa głosy w „Corriere delia Sera", 16 sierpnia 2000. 145 Wypowiedzi dla programów TYP: „Wiadomości" godzina 19.30 oraz „Monitor", godzina 23.00,16 sierpnia 2000. 146 Bp Jan Chrapek, wypowiedź dla „Monitora" TYP, 16 sierpnia 2000, godzina 23.00. 147 XV Światowy Dzień Młodzieży - Wielkie Czuwanie pod przewodnictwem Papieża w Tor Yergata (Rzym), 19 sierpnia 2000, przemówienie Ojca Świętego. 148 XV Światowy Dzień Młodzieży - Uroczystość Eucharystyczna w Tor Yergata (Rzym), 20 sierpnia 2000, homilia Ojca Świętego. 149 Papież zaśpiewał po polsku fragment pieśni niezbyt wiernie w stosunku do oryginału. Cytat za naszym nagraniem telewizyjnym; właściwy tekst tej zwrotki brzmi: Ty, Panie wszechmogący stworzyłeś wszystko dla chwały imienia Twego, dałeś ludziom pokarm i napój, aby ciesząc się nim, Tobie dziękowali. 461 150 XV Światowy Dzień Młodzieży, Tor Vergata (Rzym) 20 sierpnia 2000, słowa Ojca Świętego przed modlitwą Anioł Pański. 151 Szeroko o tle powstania wiersza Juliusza Słowackiego Pośród niesnas-ków pisze Stanisław Kolbuszewski, „Zeszyty Naukowe Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu" nr 3/1957, patrz także J. Moskwa, Zostań z nami!..., dz. cyt., s. 15 i n. 152 Uroczystość beatyfikacji Sług Bożych papieży Piusa IX i Jana XXIII, Watykan, 3 września 2000, homilia Ojca Świętego. 153 Kongregacja Nauki Wiary, Deklaracja Dominus lesus o wyłączności i uniwersalności zbawczej Jezusa Chrystusa, Rzym, 6 sierpnia 2000. 154 Wymiana zdań, której byłem bezpośrednim świadkiem, została też odnotowana w: G. Zizola, 1'ultimo..., dz. cyt., s. 220. 155 Jan Paweł II, Słowa na Anioł Pański, 10 września 2000. 156 Jubileusz Biskupów, Watykan, 8 października 2000, homilia Ojca Świętego. 157 Jan Paweł II, Audiencja generalna, 11 października 2000. 158 Jubileusz Rządzących i Parlamentarzystów, 4 listopada 2000, słowa Ojca Świętego. 159 Światowy Kongres Apostolstwa Świeckich, Watykan, 20-26 listopada 2000 r., posłanie Ojca Świętego. 160 „List apostolski Novo millennia ineunte Papieża Jana Pawła II do episkopatu, kleru i wiernych na zakończenie Wielkiego Jubileuszu Roku 2000", Rzym 2000. 161 Wspólna deklaracja Papieża Jana Pawła II i Jego Świątobliwości Christo-doulosa, Arcybiskupa Aten i całej Grecji z Bema (Podium) św. Pawła, Apostoła Narodów na Areopagu w Atenach, 4 maja 2000. 162 Wizyta Jego Świątobliwości Jana Pawła II w Syrii, prezydent Baszar al-Asad, przemówienie podczas uroczystości powitania na lotnisku w Damaszku, 5 maja 2000. 163 Za agencją Reuters. 164 Jan Paweł II, Syria - Damaszek, 6 maja 2001, Stadion Abbasydów, msza święta. 165 Jan Paweł II, Syria - Damaszek, 6 maja 2001, Wizyta w mauzoleum św. Jana Chrzciciela w sali modlitwy Wielkiego Meczetu Omajjadów, spotkanie ze wspólnotą muzułmańską. 166 Jan Paweł II Syria - Kunejtra, 7 maja 2001. 167 Jan Paweł II Malta - La Yaletta, 9 maja 2000. IV. Ból i tajemnica 1 La sofferenza nel magistero di Giouanni Paolo H 1978-1982, Roma 1982. 2 „List apostolski SaMfici doloris Papieża Jana Pawła II do biskupów, duchowieństwa i wiernych Kościoła katolickiego o chrześcijańskim sensie ludzkiego cierpienia", Rzym 11 lutego 1984. 3 Jan Paweł II, Kuba, przemówienie w sanktuarium św. Łazarza w El Rin-cón, 24 stycznia 1998. 462 4 Jan Paweł II, Polska - Warszawa, przemówienie powitalne na lotnisku Okęcie. 5 Jan Paweł II, Rzym 17 października 1978, przemówienie w poliklinice Gemelli, cyt za: Cierpienie ma tysiąc twarzy. Jan Pawel II i chorzy, Kraków 1988, s. 77. 6 Andrzej Maria Deskur, rozmowy z autorem. 7 A. Frossard, «Nie lękajcie się!»..., dz. cyt., s. 267-306. 8 Jan Paweł II, Anioł Pański, 12 lipca 1992. 9 „La Stampa", 13 lipca 1992. 10 Stanisław Grygiel, Rozmowa z autorem. 11 S. Grygiel, Sens cierpienia w przemijającym świecie, w: Jezuicka „ars educandi", Kraków 1995. 12 Jan Paweł II, Safaifici doloris, dz. cyt. 13 Będąc bezpośrednim świadkiem tej sceny, jak wszyscy sądziłem, że moment zatrzymania czy zachwiania na progu Kaplicy Sykstyńskiej wiązał się ze stanem zdrowia Papieża. Po przeczytaniu, ponad pięć lat później, poematu Jana Pawła II Tryptyk rzymski (Kraków 2003), którego trzecia część została zatytułowana Medytacje nad „Księgą Rodzaju" na progu Kaplicy Sykstyńskiej, nie jestem już tego pewny. Autor opowiada bowiem o mistycznym olśnieniu, którego doznaje w tym właśnie miejscu. 14 Jan Paweł II, Austria - Wiedeń, 21 czerwca 1998, wizyta u pacjentów Hospicjum „Caritas Socialis". 15 J. Moskwa, Ból przekształcony w modlitwę. Papieskie przesłanie cierpienia, „Re-ader's Digest. Przegląd", listopad 1998, także inne wersje językowe. 16 „L'Osservatore Romano", 3 kwietnia 2002. 17 „La Repubblica", 2 kwietnia 2002. 18 Por. Jerzy Morawski, Grzech w Pałacu Arcybiskupim, „Rzeczpospolita", 23 lutego 2002 oraz: E.K. Czaczkowska, J. Moskwa, Listy w sprawie arcybiskupa Paetza, „Rzeczpospolita", 18 listopada 2002. 19 „List Ojca Świętego Jana Pawła II do kapłanów na Wielki Czwartek 2002 roku", Watykan, 17 marca 2002, pkt 11. 20 XVII Światowy Dzień Młodzieży, Kanada - Toronto, 27 lipca 2002, msza święta w Downswiew Park. 21 www.Inforepublika.pl Infogazeta: Remuszko o abdykacji Papieża, 4 czerwca 2002. 22 Halina Bortnowska, jw., 5 czerwca 2002. 23 Luc Montagner w wywiadzie, który przeprowadził Jean-Yves Nau, „Le Monde", 2 września 2002. 24 Anioł Pański, plac św. Piotra, 16 kwietnia 2003. 25 „L'Ossevatore Romano", 9 sierpnia 1990. 26 Anioł Pański, plac św. Piotra, 26 sierpnia 1990. 27 Cyt. za: J. Kwitny, The Mań ofthe century..., dz. cyt., s. 619. 28 Jan Paweł II do Konferencji Biskupów obrządku łacińskiego Regionu arabskiego, Watykan l października 1990, cyt. za: Giovanni Paolo II per la pace nel Gol-fo, Citta del Yaticano, 1991, s. 17-18. 29 Audiencja generalna, Aula Pawła VI, Watykan, 3 października 1990. 30 „L'Osservatore Romano", 14 października 1990. 463 31 „Posianie Jana Pawła II do Jego Świątobliwości Nasrallaha Pierre Sfeira, Patriarchy Antiochii dla Maronitów, Watykan, 20 października 1990 roku", cyt. za: Giovanni Paolo H per la pace nel Golfo, dz. cyt. s. 23. 32 Przemówienie podczas uroczystości wręczenia listów uwierzytelniających przez J.E. Antoine Jemha, ambasadora Libanu przy Stolicy Apostolskiej, Watykan 17 grudnia 1990. 33 Orędzie urbi et orbi, Watykan, 25 grudnia 1990. 34 Homilia podczas mszy świętej Nowego Roku, Bazylika Świętego Piotra, Watykan, l stycznia 1991. 35 Posłanie Jana Pawła II do ministrów spraw zagranicznych Wspólnot Europejskich, zgromadzonych w Luksemburgu, Watykan, 4 stycznia 1991. 36 List do Sekretarza Generalnego Organizacji Narodów Zjednoczonych, Watykan, 11 stycznia 1991. 37 Audiencja dla Korpusu Dyplomatycznego, akredytowanego przy Stolicy Apostolskiej, Sala Królewska Pałacu Apostolskiego, Watykan, 12 stycznia 1991. 38 Plac św. Piotra, 13 stycznia 2000. 39 „To His Excelency Saddam Hussein, President of Iraq", Yatican, January 15,1991, za: Giouanni Paolo U per la pace nel Golfo, dz. cyt., s. 67. 40 „To The Honorable George Bush, President of the United States of America", Yatican, January 15,1991, jw., s. 69. 41 Jan XXIII, encyklika Pacem in terńs, 127. 42 Audiencja generalna, plac św. Piotra, 16 stycznia 1991. 43 G. Weigel, Witness to hope..., dz. cyt., s. 620-621. 44 Jw., s. 624. 45 Por. Max Scheler, O zjawisku tragiczności (Zum Phenomenon des Tragischen) tł. Roman Ingarden, w: Arystoteles, David Hume i Max Scheler, O tragedii i tragiczności, Kraków 1976. 46 Przemówienie do współpracowników Wikariatu Rzymu i Sekretariatu Stanu, Sala Konsystorza, Watykan, 17 stycznia 1991. 47 Przykładem może być przemówienie do uczestników XX sesji plenarnej Papieskiej Komisji „lustitia et Pax", Watykan, kaplica prywatna Pałacu Apostolskiego, 30 stycznia 1991; także przemówienia na Anioł Pański w tym okresie. 48 Przemówienie na spotkaniu patriarchów i biskupów krajów uczestniczących w wojnie w Zatoce Perskiej, Watykan, 4 marca 1991. 49 Takie dane - z powołaniem się na UNICEF - zawierał apel o zniesienie tych restrykcji, podpisany przez ponad 300 osobistości z różnych krajów. „International Herald Tribune", 20 marca 2002; protest Denisa Hallidaya i Hansa von Sponecka, za: Aspettando Saddam, i quaderni speciali di „Limes", supplemento al n. 3/2002", Roma, s. 20. 50 Anioł Pański, plac św. Piotra, 20 grudnia 1998. 51 Według prasy brytyjskiej tylko misje samolotów brytyjskich kosztowały 800 milionów funtów szterlingów rocznie, za: Aspettando Saddam..., dz. cyt.,^. 20. 52 Jacek Moskwa, Sławomir Popowski, Beata Zubowicz, Ostatnia nadzieja na pokój, „Rzeczpospolita", 17 lutego 1998 oraz J. Moskwa, Krytyka podwójnej miary, „Rzeczpospolita", 21 grudnia 1998. 53 Por. Paolo Mastroilli, Ma ii Papa non si USA, w „Limes", nr 1/2000, s. 43. 54 Audiencja generalna, 12 września 2001. 464 55 Saddam e' U diavolo, interuista con Jim Nicholson, ambasciatore degli USA presso ii Vaticano, „L'Espresso", n. 5/2003. 56 Spotkanie z reprezentantami świata kultury, sztuki i nauki w Pałacu Kongresów w Astanie, Kazachstan, 24 września 2001. 57 Przypowieści Abaia, rozdz. 45. 58 Wybitnymi przykładami są pamflety włoskiej pisarki i dziennikarki Oriany Fallaci. 59 „Defence Policy Guidance 1992-1994", Defence Department, Washington 1994. 60 Donald H. Rumsfeld, Transforming the Military, „Foreign Affairs", May/ June 2002. 61 Cyt. za: Krzysztof Darewicz, Jak Ameryka dojrzewała do wojny, „Rzeczpospolita", 20 marca 2003. 62 ,,L'Awenire", 10 września 2002. 63 Audiencja generalna, Watykan, 11 września 2002. 64 Bishop Wilton D. Gregory, Letter to President Bush on Iraq, September 13, 2002, Office of Social Development & World Peace, United States Conference of Catholic Bishops, Washington DC, 2003. 65 Katechizm Kościoła Katolickiego, Poznań 1994, p. 2309. 66 Luigi Accattoli, II termine guerra preventiva non e nel vocabolario dell'ONU, „Corriere delia Sera", 24 listopada 2002. 67 Orędzie Urbi et orbi, 25 grudnia 2002. 68 Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki Maryi, Watykan, l stycznia 2003. 69 Anioł Pański, Watykan, l stycznia 2003. 70 Przemówienie do Korpusu Dyplomatycznego, Sala Królewska Pałacu Apostolskiego w Watykanie, 13 stycznia 2003. 71 G. Weigel, Guerra giusta e guerra preventiva. Trę domande, cyt. za www.espressonline.it oryginał w: „The Catholic Difference", 2003. 72 No a una guerra «preventiva» contro L'lraq, „Civilta cattolica", n. 3663, 31 stycznia 2003, s. 107-117. 73 Michael Novak, Moralne podstawy interwencji, „Tygodnik Powszechny", 10 marca 2003. 74 Cyt. za: Luigi Accattoli, Niech rozstrzygnie ONZ, „Tygodnik Powszechny", 10 marca 2003. 75 XV Światowy Dzień Młodzieży - Wielkie Czuwanie pod przewodnictwem Papieża w Tor Yergata (Rzym), 19 sierpnia 2000 (przemówienie Ojca Świętego). 76 „Corriere delia Sera", 13 lutego 2003. 77 Przebieg wizyty Tarika Aziza w Asyżu, za: Maurizio Caprara, Aziz pręga ad Asizi: „Saddam e un buon padre", „Corriere delia Sera", 16 lutego 2003. 78 Oriana Fallaci, Rabbia, orgoglio e ii dubbio, „Corriere delia Sera", 14 marca 2003. 79 Za: Lorenzo Cremonesi, L'inviato del Papa: „Tempesta piu lontana". II cardinale Etchegeray ha incontrato ii leader di Bagdad: ,,E' sollevato per H dibattito all'ONU, „Corriere delia Sera", 16 lutego 2003. 80 W: „Znak sprzeciwu...", dz. cyt. 81 Anioł Pański, 23 lutego 2003. „L'Osservatore Romano", 24-25 lutego 2003. 82 Ługi Accattoli, Per ii Papa e grave, che decidano solo in trę. II cardinale Laghi: 465 „Se verra usata la forza, ii Santo padre fara sentire la sua parola", „Corriere delia Sera", 16 marca 2003. 83 Audiencja generalna, Watykan, 19 marca 2003. 84 J. Navarro-Valls, Deklaracja dyrektora Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Watykan, 20 marca 2003. 85 List nosi datę 21 marca, opublikowało go francuskie pismo katolickie „La Croix", 24 marca 2003. 86 M. Politi, Chirac ringrazia Woj tyła „Difendiamo insieme la pace", „La Repubbli-ca", 25 marca 2003. 87 Przykładem mogą być liczne wypowiedzi cytowanego już wielokrotnie G. Weigla, podczas jego pobytu w Polsce w pierwszych dniach konfliktu. Patrz jeden z wywiadów: E.K. Czaczkowska, Ta wojna jest sprawiedliwa, „Rzeczpospolita", 26 marca 2003. 88 St. Louis, USA, 26 stycznia 1999. 89 Audiencja dla pracowników „Telepace", Watykan, 22 marca 2003. 90 Posłanie Ojca Świętego do kapelanów wojskowych, Watykan, 23 marca 2003. 91 Za: „Corriere delia Sera", 24 marca 2003. 92 Przemówienie do biskupów Indonezji z wizytą ad limina, 29 marca 2003. 93 Prezydent USA George W. Bush, Waszyngton, 19 marca 2003, za: www.corriere.it. 94 Prezydent Iraku Saddam Husajn, Bagdad (?) 20 marca 2003, za: www.cor-riere.it. 95 G. Herling-Grudziński, Jubileusz. Rok święty, dz. cyt. s. 269. 96 Jan Paweł II, „Encyklika Ecdesia de Eucharistia vivit Ojca Świętego Jana Pawła II do biskupów, do kapłanów o diakonów, do zakonników i zakonnic, do katolików świeckich oraz do wszystkich ludzi dobrej woli", Rzym, 17 kwietnia 2003 roku. 97 Jan Paweł II, Via Crucis, Colosseum, 18 kwietnia 2003. 98 Andrzej Kijowski, Czym jest nasza wiara? w: Tropy, Wyd. „W drodze", 1986. 99 Jan Paweł II, Urbi et orbi, 20 kwietnia 2003. 100 por ; Marek Skwarnicki, Słowo wstępne, w: Karol Wojtyła, Poezje i dramaty, Kraków 1986, s. 10. 101 Marek Skwarnicki, Jak powstał „Tryptyk rzymski" w: Te chwile tworzą historię. Spotkania z Janem Pawiem II, pod redakcją Władysława Bartoszewskiego, Kielce 2004. 102 Jan Paweł II, Tryptyk rzymski. Medytacje, Kraków 2003. 103 Jan Paweł II, Capella Sistina, Watykan, 8 kwietnia 1994 roku. 104 Marek Skwarnicki, Posłowie w: Jan Paweł II, Tryptyk..., dz. cyt. s. 39. i°5 Patrz s. 340. 106 E.K. Czaczkowska, Apel do uczuć. Rozmowa z ks. Pawiem Ptasznikiem, „Rzeczpospolita" z l marca 2003. 107 Krzysztof Dybciak, Poezja Karola Wojtyły. Liryka jest tajemnicą, „Rzeczpospolita" z 6 marca 2003. 108 E. Cz., J. Sad, Światowa premiera „Tryptyku rzymskiego" Jana Pawia II. Poetycki hymn ku czci Boga, „Rzeczpospolita" z 7 marca 2003. 466 109 Josif Brodski, Discorso d'apertura del Primo Salone del Libro di Torino, Maggio 1988. 110 Juliusz Słowacki, Pośród niesnasków. 111 Czesław Miłosz, Traktat teologiczny, w: Druga przestrzeń, Kraków 2002, s. 63-87. 112 Marek Skwarnicki, List do autora z dnia 14 kwietnia 2005. V. Następca 1 Raport o stanie wiary, Z Kardynałem Josephem Ratzingerem rozmawia Yitto-rio Messori. Kraków 1986. 2 Via Crucis al Colosseo. Meditazioni e preghiere del cardinale Joseph Ratzinger, Citta' del Yaticano 2005. 3 „The Times" z 21 kwietnia 2005. 4 Benedykt XVI, Capella Sistina, Citta' del Yaticano 20 kwietnia 2005. 5 Benedykt XVI, Udienza ai rappresentanti di tnezzi di cmunicazione sociale, Aula Paolo VI, Citta' del Yaticano, 23 kwietnia 2005. 6 Benedyk XVI, Inaugurazione del pontificato, Piazza San Piętro, Citta' del Yaticano, 24 kwietnia 2005. 7 Joseph Ratzinger, Discorso alla consegna del Premio San Benedetto, Subiaco, l kwietnia 2005. 8 Joseph Ratzinger, C/o' che tiene insieme ii mondo. Le basi morali e prepolitiche delio Stato, w: Europa. I suoi fondamenti oggi e domani. Cinisello Balsamo (Milano) 2004. 9 Ernesto Galii delia Loggia, Joseph Ratzinger, Dialogo, uno splendido finale, w: J/ Foglio, Roma 25-28 października 2004. 10 Marcello Pera, Joseph Ratzinger, Senza radici. Europa, relatwismo, Christiane-simo, Islam, Milano 2004. 11 Jan Paweł II, Konstytucja Apostolska Divinis perfectionis magister, 25 stycznia 1983. 12 Marco Tossati, // cardinale Martins, prefetto delia Congregazione per le Cause dei Santi. «I tempi potranno essere lunghi». „La Stampa" z 14 maja 2005. 13 Yittorio Messori, La beatificazione. La causa e U segno del martirio: anche Benedetto XVI dovra' testimoniare, „Corriere delia Sera", 14 maja 2005. 14 Giovanni Paolo II con Yittorio Messori, Varcare la soglia delia speranza, Milano 1994. 15 Z nienawiści do wiary - ściśle przestrzegany wymóg, dotyczący motywów działania sprawcy męczeństwa. W klasycznej formie tej odmiany procesu beatyfikacyjnego lub kanonizacyjnego, kandydat na ołtarze ponosi męki i śmierć, gdyż nie chce wyrzec się wiary, czego domaga się nienawidzący chrześcijaństwa prześladowca (łac.). 16 Fabijan Yeraja, Le cause di cabonizzazione dei santi, Citta' del Yaticano 1992, s. 81-88. 17 Flavia Amabile, Sono denne i casi raccolti prima delia morte. Nel dossier segreto dei miracoli anche la guarigione del bimbo, „La Stampa" z 14 maja 2005.