biblioteka myśli współczesnej Franciszek świadomość potoczna a teorie XX wieku PAŃSTWOWY INSTYTUT WYDAWNICZY Okładkę i kartę tytułową projektował MACIEJ BANIEC OD AUTORA I I ¦ L I O T E t A Biblioteka WDiNP UW 1098022183 Wojny nękały świat od początku naszej cywilizacji. Przez długie wieki nawarstwiało się przekonanie, iż towarzyszą one nieodmiennie i nieuchronnie dziejom ludzkości lub — co więcej — działają jako siła napędowa historii. Jeszcze za czasów mojej szkolnej młodości — nie tak znowu, dawno temu — podręczniki historii składały się głównie z opisów kolejnych wojen. Ale i dziś nie opuszcza nas świadomość, że są nadal groźne i że któraś z nich może zniszczyć naszą planetę. Wiemy dobrze, że są jeszcze na świecie ugrupowania prowojenne, zdolne podjąć ryzyko wojny z użyciem broni termonuklearnych, bakteriologicznych i chemicznych. Pokój wydaje się niekiedy tylko zaprzeczeniem wojny. Nie jest to zapewne wiele, lecz i ten minimalizm w ocenie przyszłości ma swój walor polityczny i moralny, jeśli stąd wywodzi się idea pokojowego współżycia tudzież inspiracje, by zgodnie z regułami nauki zająć się problemem pokoju t wojny_ Konflikty zbrojne od niepamiętnych czasów angażowały wyobraźnie, i budziły szczególne namiętności. Żadne zjawisko historyczne nie potrafiło tak silnie łączyć i tak bardzo dzielić ludzi. Nic dziwnego, że na temat wojny zapisano całe biblioteki, choć tylko skromna zapewne część tego dorobku może aspirować do rangi twórczości nazywanej nauką. Dopiero od niedawna — co stało się głównie za sprawą marksistowskiej teorii społeczeństwa — wykształcił się ścisły związek mię- dzy obserwacją i analizą starć zbrojnych a nauką 0 polityce, jakkolwiek znacznie wcześniej dostrzegano oczywiste zależności i zdawano sobie sprawę, że „sztuka polityki'" graniczy o krok lub wręcz styka się z konfliktem. Marksizm wyjaśni! jednak głębokie źródła 1 prawdziwy sens wojen w historii. Wiedza dokonała w ten sposób milowego kroku naprzód. Nasza nauka o polityce nie działa przecież w izolacji ani w ideologicznej próżni. Obok nas i przeciw nam organizują się badania i toczą dyskusje. Część z nich ginie szybko w niepamięci. Są jednak i takie, których trwałość i popularność powinny przynajmniej zastanawiać. W tej książce znajdzie czytelnik kilkanaście przykładów, wybranych — przyznaję — wedle subiektywnej oceny autora. Przykłady odnoszą się do systemów myślowych, które zwykło się nazywać doktrynami politycznymi Jest to pojęcie nader szerokie i — jak to zwykle bywa — nie dość ostre. Na pewno jednak zmieszczą się w nim i elementy filozofii, i propozycje teoretyczne, a także metody i techniki badawcze. Metody i techniki udoskonaliły się wydatnie w XX wieku, wiedza bowiem o gatunku i społeczeństwie Judzkim idzie szybko naprzód. Lecz nie są to jedyne kryteria ważności danej doktryny i nie wedle nich dokonany został wybór. Chciałem raczej wskazać na kie--runki i „szkoły", a z konieczności zrobiłem to ogólnie i fragmentarycznie. Temat nie jest ani wdzięczny, ani łatwy, nie śmiaf-bym przeto nazwać tej książki popularną. Nie zawsze można dość przystępnie wyłożyć cudze pomysły, doprowadzone nieraz do wysokiego szczebla abstrakcji. Dlatego m. in. wydało mi się pożyteczne korzystać dość często z przypisów. Aby nie nużyć i nie rozpraszać czytelnika odsyłacze źródłowe zamieszczone zostały poza tekstem. Książka moja jest owocem długich studiów. Jeszcze W trakcie jej pisania korzystałem z porad i konsultacji wielu kolegów, przedstawicieli różnych dyscyplin — humanistycznych i ścisłych. Dziękując za uwagę i życzliwość, chcę na koniec wyrazić opinię, iż uprawianie nowoczesnej nauki o polityce nie jest możliwe bez kompleksowego pojmowania wiedzy i bez poruszania tematyki pozornie od polityki odległej. Franciszek Ryszka Warszawa, w maju 1974 I. DEFINICJE I OCENY DZIEDZICTWO NIEDAWNEJ PRZESZŁOŚCI Ilekroć w dyskusjach publicznych czy w zaciszu domowego ogniska, w publicystyce, w literaturze czy w szerokim rozlewisku kultury masowej zjawi się temat wojenny, można z dużym stopniem prawdopodobieństwa przewidzieć, że dotyczyć on będzie losów Polaków w czasie ostatniej wojny światowej. Mówimy „ostatniej" w podwójnym znaczeniu. i mamy realne podstawy uważać ją za ostatnią — myśląc o naszej historii. Zapominamy jednak, że od daty kapitulacji Trzeciej Rzeszy i zakończenia, działań w europejskim teatrze wojny można już naliczyć na świecie blisko setkę konfliktów zbrojnych. * Nie przerodziły się one na szczęście w konflikt światowy, choć parę razy groźba takiego starcia wisiała w powietrzu. Lecz passa zbiorowego zabijania się ludzi trwa nieprzerwanie, ze zmienną wprawdzie intensywnością i przybierając nowe, nie znane dotąd czy nie mieszczące się w klasycznych definicjach formy. Niestety wojna w najprostszym znaczeniu nie stała się jeszcze reliktem przeszlo- • Czytelnik zechce wybaczyć zdumiewający brak precyzji w tym określeniu, tym bardziej uderzający, że dotyczy wszak najświeższe) przeszłości. Proszę Jednak o cierpliwość. W dalszej części książki — kiedy przyjdzie do szczegółowych zestawień — okaże się, iż określenie byto usprawiedliwione wobec niejasności definicji współczesnej wojny. Jest to novum naszef epoki i ono samo skłania m. in. do napisania te] książki. ści. Silniejsze niż kiedykolwiek dotąd opinie potępiające, autorytet powołanych przez społeczność międzynarodową instytucji dla zabezpieczenia pokoju (zmienny zresztą w historii) i konkretne normy prawne — nade wszystko jednak nowy układ stosunków politycznych na kuli ziemskiej, W którym imperializm musi ustępować siłom pokoju i postępu lub przynajmniej liczyć się z nimi — wszystkie te zjawiska ze sfery moralnej, politycznej i prawnej nie potrafiły do tej pory zagrodzić drogi wojnie i nie zawsze udawało się zdusić w zarodku działania militarne. Skoro jednak mówimy o zbiorowym zabijaniu się ludzi, uznając to za kryterium konieczne do definicji wojny, możemy niekiedy tracić z oczu właściwy sens i cel, dla którego ludzie zabijają się nawzajem. Być przeciw wojnie — to oczywiste. Wszelako nie zwalnia to nas z obowiązku zastanowienia się nad jej genezą i nad takim sposobem rozstrzygania konfliktów, gdziekolwiek pojawiłyby się na świecie. Nie wystarczy zatem roztrząsanie dziejów „ostatniej" wojny, Po prawdzie żadna z wojen mijającego trzydziestolecia — nazwijmy je prowizorycznie lokalnymi — nie da się porównać z ostatnią wojną światową. Była ona bowiem najkrwawsza w dziejach świata. Godzimy się niemal automatycznie z takim określeniem, pomni naszych własnych strat, cierpień i zniszczeń, które tak mocno odciskają się w świadomości i wyobraźni nie tylko tych, co przebyli, ale i pokolenia nie dotkniętego bezpośrednio przez wojnę. Szacunkowe obliczenia globalnych strat ludzkich W naszym kraju podczas tej wojny (które można wprawdzie kwestionować w jedną lub drugą stronę*) wskazują, że mieliśmy przeszło 6 milionów zabitych — w tej liczbie nie więcej niż 10% poleg- * Tym razem wypadnie nam jednoznacznie skonstatować, te dokładne obliczenie strat jest po prostu niemożliwe. Statystyki 10 łych na frontach. Na każde 1000 osób — obywateli naszego kraju — zginęło przeszło 200, czyli jedna piąta całości. Są to straty przeszło dwa razy wyższe niż w Jugosławii i trzy razy wyższe niż w Grecji, to jest w krajach, gdzie reżim okupacyjny był szczególnie srogi i gdzie zbrojny ruch oporu byt szczególnie okrutny. Wymieniona liczba odnosi się do strat bezpośrednich, czyli do zmarłych w toku działań wojennych i do ofiar hitlerowskiego ludobójstwa. Nie da się. ustalić, jak głęboko wojna wżarła się w substancję biologiczną narodu, ilu zatem ludzi zabrała i nadal zabiera przedwcześnie z życia. Wyrównaliśmy niezwykle szybko nasz bilans demograficzny*, ale nie da się wskrzesić umarłych ani przywrócić zdrowia inwalidom i osobom dotkniętym trwałymi schorzeniami. Mimo imponującego dzieła odbudowy, które dziś przesłania już socjalistyczna rozbudowa, mimo podziwu godnego wysiłku w odtwarzaniu zabytków, nie stworzymy na nowo tego, co zostało bezpowrotnie stracone w dziedzinie kultury i sztuki. Wojna i okupacja dotknęły nasz kraj zaledwie w dwadzieścia lat po odzyskaniu niepodległości, gwałtownych śmierci nadawanych przez okupanta brak i nie-sposób jej odtworzyć inaczej niż na drodze szacunkowej. Zasadniczą przeszkodą są również zmiany granic, zmiany kryteriów podmiotowych (narodowość, obywatelstwo, miejsce zamieszkania) i ruchy ludności, trwające przez cały czaa wojny. Szacunkiem wyjściowym jest stan zaludnienia polski w granicach z dnia i ix 1939, szacunkiem sumarycznym — dane uzyskane na podstawie spisu ludności z 1946 roku. Liczba przyjęta powszechnie w historiografii i dokumentach oficjalnych pochodzi z obliczenia Biura Odszkodowań Wojennych i wynosi 6 028 tys. osób, lecz niektórzy demografowie podają obliczenia nieco inne. Bliżej na ten temat w książce Cz. Ma-dajczyfea. Polityka Ul Rzeszy w okupowanej Polsce, 2 t., Warszawa 1970. o szacunku strat wojennych będzie jeszcze mowa w dalszych rozdziałach. " Istnieją różne koncepcje traktowania zdolności regeneracyjnych narodów. Można jednak założyć, że wstrząs wywołany przez wojnę wywołuje trwalsze następstwa demograficzne. 11 musiały zatem szczególnie silnie wstrząsnąć opiniami Polaków. Poczynając od ciosu września 1939 roku, wydarzenia wojenno-okupacyjne wyryły głęboki ślad w umysłach ludzi, którzy przeżyli wojnę. Ci z kolei nie mogą wyswobodzić się z tych przeżyć i przekazują je młodszym ¦— być może w sposób niekiedy przesadny, ale usprawiedliwiony i zrozumiały. Żyjemy niejako w cieniu wojny, trudno się tedy dziwić wspomnianym na wstępie skojarzeniom. Nie można mieć też do nas pretensji, że skłonni jesteśmy przykładać własne miary do spraw historii powszechnej. Przewaga postaw afektywnych wobec przeszłości powoduje, że często w naszej interpretacji historii akcentuje się nadmiernie wątki heroiczne i niartyrologiczne. Rzadziej natomiast zastanawiamy się nad pytaniem, jakie były źródła wojny i skąd biorą się one w zbiorowiskach ludzkich. Nasza własna historia jest pryzmatem, przez który patrzymy na zjawiska uniwersalne. Nie jesteśmy pod tym względem wyjątkiem. Wszelako własne doświadczenia i tradycje nie powinny nam przesłaniać centralnych problemów historii powszechnej. Napisałem przed chwilą, że była to wojna naj-krwawsza, lecz trudno nazwać ją najdłuższą. Wojna trwała niespełna sześć lat, dokładnie pięć lat, jedenaście miesięcy i jeden tydzień, razem 2067 dni, licząc od daty agresji na Polskę do daty kapitulacji Japonii. Historia zna wojnę stuletnią w średniowieczu (XIV—XV w.) * i wojnę trzydziestoletnią w czasach nowożytnych (1618—1648), dwudziestoletni prawie cykl wojen napoleońskich. History-¦cy specjaliści obliczyli, że przeciętna długość wojen • Nazwą tą obejmuje się, jalt wiadomo, odrębne wojny (a nie kampanie), tj. działania zakończone układami wojujących stron: między królem Francji a Jego wasalami i Itrńlem Anglii. Licząc od bitwy pod Crecy (1346) do traktatu w Troyes (1420) wojno trwała krócej. Licząc od pierwszych wystąpień (1337) aż do wyparcia Anglików z Francji (1453) — dłużej. od czasów późnego średniowiecza do okresu po pierwszej wojnie światowej (1450—1930) wynosiła prawie cztery i pół roku. Druga wojna światowa niewiele zatem odbiega od „średniej cywilizacyjnej". Trzeba jednak uściślić kryteria. Przez swój charakter totalny w czasie i przestrzeni, w zakresie zastosowanych reguł i technik niszczenia, biorąc pod uwagę rozmiary zbiorowości ludzkich uczestniczących w wojnie oraz po prostu liczbę ofiar — druga wojna światowa nie daje się porównać z żadną z dotychczasowych. Nawet pierwszą wojnę światową można rozpatrywać jako układ 76 odrębnych („diadycznych", jak to nazywa się we współczesnych teoriach) wojen, mimo nie spotykanego do tej pory skoncentrowania tudzież intensywności działań zbrojnych. Wojna stuletnia, o której wspomnieliśmy, była ciągiem luźno powiązanych ze sobą epizodów czy — mówiąc ściślej — starć francusko-bur gundzko-angielskich, na których tle jaśnieje w ostatniej fazie czy w jednym z ostatnich epizodów tej wojny symboliczna postać Joanny d'Arc. Jeszcze bardziej złożona z poszczególnych „diad" była wojna trzydziestoletnia — wyjątkowo zresztą okrutna i krwawa, by przypomnieć tylko rzeź mieszkańców Magdeburga przez wojska cesarskie (20 maja 1631), gdzie zginąć miało 20 tysięcy osób. Oblicza się, że straty krajów niemieckich podczas tej wojny wyniosły 40% ludności, w Niemczech środkowych zaś (Palatynat, Hesja, Fran-konia) sięgały 80%. Lecz zbiorcza nazwa „wojny trzydziestoletniej" odnosi się właściwie do trzynastu różnych wojen1, „przedzielonych" jeszcze większą liczbą traktatów i toczonych w trzech kolejno następujących po sobie fazach. Inaczej druga wojna światowa o światowym zasięgu terytorialnym. Poza krótkim okresem „dziwnej wojny" (dróle de guerre, phoney war) na froncie zachodnim, kiedy przecież zaczęły się już 12 13 masowe rzezie w Polsce —¦ wojna trwała nieprzerwanie na frontach Europy, Afryki i Azji, na wyspach Pacyfiku, pod kołem podbiegunowym, na lądzie, morzu i w powietrzu. W tej wojnie zacierało się tradycyjne pojęcie „teatru działań wojennych", często bowiem scena tego teatru była równocześnie widownią. Toczyła się ta wojna o charakterze totalnym* na zapleczu frontu: w lasach i gęsto zasiedlonych skupiskach miejskich, wzdłuż torów kolejowych i wokół mostów, urządzeń wojskowych, administracyjnych i gospodarczych wroga. Nazwano ją ruchem oporu lub wojną partyzancką, choć obie te nazwy nie są koniecznie tożsame. Wojna partyzancka — ta nazwa wydaje się właściwsza — będzie odpowiedzią na wojnę totalną. ICzy wojna ta była rzeczywiście najkrwawsza? Radziecki demograf i historyk Borys Cezarewicz Ur-lanis, jeden z wybitniejszych światowych specjalistów w dziedzinie historii ruchów ludności, szacuje straty wojenne {łącznie z ludnością cywilną) na 32 miliony osób, czyli trzy razy więcej niż zginęło podczas pierwszej wojny światowej.2 Każdy dzień wojny kosztował przeszło 10 tysięcy istnień ludzkich. Na frontach europejskich tącznie ze stratami ludności cywilnej ginęło w kulminacyjnym okresie zmagań blisko 20 tysięcy osób dziennie. To tak jakby każdego dnia skreślano ze stanu wojsk jedną dywizję piechoty, a z mapy jedno spore miasteczko. Amerykański uczony Quincy Wright, autor pomnikowego studium na temat wojny (A Study of War, 2 t, 1942—1947), do którego przyjdzie nieraz powracać, podaje wprawdzie, że straty ludzkie podczas wojen wykazują w ciągu stuleci tylko nieznaczną tendencję wzrostową. Są to jednak straty relatywne, wskazujące odsetek ofiar wojny w po- • O problemie wojny totalnej (w Związku z „teorią party-nta" C. Schmitta) mowa będzie bardzie] szczegółowo za w rozdz, ii. równaniu z całą populacją, a nadto, im dalej cofamy się w przeszłość — liczby są coraz mniej pewne. W wieku XX — do czasów drugiej wojny — na każde 100 zgonów wypadają wedle Wrighta3 tylko trzy, które zapisać można na poczet wojen, czyli zaledwie o jeden więcej niż w wieku XVII — stuleciu wojny trzydziestoletniej, wojen polgko--szwedzkich, polsko-rosyjskich, wojny domowej w Anglii itd. — w którym było w sumie 77 wojen „diadycznych", toczących się niemal wyłącznie na obszarach Europy.* By przekonać się, jak zawodne mogą być porównania strat w tak znacznym interwale czasu, wystarczy zwrócić uwagę na postęp cywilizacyjny wyrażający się statystyczną przeciętną ludzkiego życia (szansą przeżycia). W XX stuleciu (znowu do czasów drugiej wojny) była ona przynajmniej dla dziesięciu przodujących krajów europejskich, czyli tych, które można uważać za podmioty wojen siedemnastowiecznych, prawie o jedną trzecią dłuższa niż w wieku XVII. Można zatem przyjąć, że straty wojenne znaczą odpowiednio więcej na skali (piramidzie) demograficznej, jak gdyby śmierć gwałtowna w naszych czasach rysowała się ostrzej w statystyce zgonów. Oczywiście zdania tego nie można uznać za twierdzenie naukowe. Wcześniej niż Quincy Wright inny amerykański uczony — Pitirim Sorokin *, obliczył dyskusyjny i kwestionowany „wskaźnik intensywności wojen" — z kombinacji przeciętnej wielkości armii, długości działań wojennych, szacunkowej liczby ludności i strat wojennych (bez ludności cywilnej). Zgodnie z tym wskaźnikiem intensywność wojen w XX wieku, i to do czasu drugiej wojny światowej {dzieło Sorokina ukazało się w roku 1937), była 25 razy większa niż w wieku XVII. Gdyby dodać do tego • Wright wymienia tylko dwie wojny poza europ ej sicie — toczone przez Anglików w Ameryce przeciw plemionom indiańskim (1637, 1675). 14 15 straty z lat drugiej wojny i wojen lokalnych, od ich zakończenia do chwili obecnej, wskaźnik byłby zapewne jeszcze wyższy, aczkolwiek i teraz musiałby oprzeć się na wyliczeniach szacunkowych. Statystykę strat pierwszej wojny światowej zniekształcają śmiertelne ofiary wyjątkowo ciężkiej epidemii grypy (1918), od której ginęli żołnierze na froncie i na tyłach, a także ludność cywilna. Druga wojna światowa wprowadziła do katalogu strat zorganizowane ludobójstwo, ale i podczas jej trwania wzrastała gwałtownie liczba zachorowań epidemicznych, kończących się nader często wypadkami śmiertelnymi. W czasie niedawnych wojen w Afryce i Azji (Biafra, Bengalia) pojawia się w przerażającym rozmiarze śmierć głodowa (około 2 milionów zgonów w Biafrze). Teoretycy zajmujący się genezą, etiologią i prognozą wojen głowią się nad jej definicją, jak o tym wypadnie się nam niebawem przekonać. Liczba strat cywilnych nie uchodzi na ogół za zmienną kwalifikującą bądź za dejiniens wojny w różnych zachodnioeuropejskich i amerykańskich teoriach operujących metodami kwantytatywnymi. Jednakże dla tych, którzy mają umrzeć, bywa zwykle wszystko jedno, czy umrą od kuli, czy od napalmu, podczas bitwy czy z głodu, w mundurze czy w ubraniu cywilnym. Dla tych ludzi związek przyczynowy nie budzi na ogót wątpliwości i to wydaje się najważniejsze — nie tylko dla moralnej oceny wojen, o czym także dokładniej w dalszym ciągu. Czy druga wojna światowa była najbardziej niszczycielska w sensie strat materialnych? Odpowiedź chyba nasuwa się sama. Kilka lub kilkanaście tygodni wystarczyło, by niemal całkowicie zniszczyć Warszawę, Stalingrad, Wrocław, parę dni albo nawet parę godzin, aby zrujnować Rotterdam, Coventry, Belgrad, Drezno. Kilkadziesiąt sekund — aby obrócić w perzynę Hiroszimę i Nagasaki. ' 16 * Patrząc na to z innej strony — kosztów obciążających społeczeństwo także w czasie, zanim odezwą się działa — okaże się, że koszty zbrojeń rosną gwałtownie, chociaż trudno w odpowiedzialny sposób zestawiać dane wcześniejsze z dwudziestowiecznymi. Natomiast w ciągu naszego stulecia (do 1969 roku) koszta wojen i zbrojeń w czasach pokojowych wzrosły 38 razy — od 4 miliardów dolarów przeciętnie W latach 1901—1914 do około 154 miliardów dolarów w roku 1969, jeśli wierzyć obliczeniom specjalistów.5 Zachodnio niemiecki badacz Fritz Vilmar (Rustung und Abrustung im Spatka-¦pitalismus, 1965) stwierdził, że w czasie pierwszej wojny światowej koszty zbrojeń wynosiły przeciętnie 65 miliardów dolarów rocznie (obliczenie na bazie złotego dolara wg jego wartości w 1913 roku), czyli szesnaście razy więcej niż przed wojną. W czasie drugiej wojny wydawano przeciętnie w ciągu roku jej trwania przeszło jedenaście razy więcej niż w czasie pierwszej wojny, tj. 730 miliardów dola-. rów.6 (Oczywiście nasuwa się w tym miejscu uwaga o przyroście ludności świata mimo wojennych rze-. zi i ujemnych efektów ubocznych wojny dla postępu demograficznego (który może okazać się kata-, strofą). Nie ostaje się ona wszakże przy porównaniu liczb. Od początku stulecia aż do czasów drugiej wojny światowej ludzkość powiększyła się wprawdzie dwukrotnie (z około 1,2 miliardów w roku 1899 do około 2 miliardów w roku 1945), ale koszty wojny wzrosły wielokrotnie więcej — tak, jak to Wykazano przed chwilą. Nasuwa się prosty wniosek, który wyrazić można zdaniem, że niepomiernie wzrastają koszty zabicia człowieka podczas wojny. Ale nie wynika stąd wcale obiegowe, intuicyjne zdanie, jakoby „życie ludzkie stało się droższe". Trzeba raczej powiedzieć, że więcej kosztuje gwałtowna śmierć człowieka — żołnierza i osoby cywilnej. > BIBLIOTEKA' «tt.i Wieloznaczna byłaby też interpretacja nierównomiernego obciążenia tymi kosztami mieszkańców różnych regionów świata, choć obliczenia przeciętnych statystycznych per capita1 mają tylko walor ilustracyjny. Nie wymaga na przykład uzasadnienia, że wielkie mocarstwa z tytułu swojej pozycji międzynarodowej wydają więcej na zbrojenia w liczbach absolutnych, a także że obciążenie pojedynczych obywateli jest w liczbach absolutnych wysokie. Dane amerykańskie Federalnej Agencji do Spraw Kontroli Zbrojeń i Rozbrojenia (US Arms Control and Disarmament Agency) za rok 1967 — nawiasem mówiąc, w okresie szczególnej ekspansji militarnej Stanów Zjednoczonych i eskalacji wojny wietnamskiej8 — wykazują, że statystyczny mieszkaniec Stanów musiał wydać w tym roku na zbrojenia 352 dolary, czyli nieco mniej niż 10 procent przypadającego mu na głowę dochodu narodowego (3875 dolarów). W tym samym czasie mieszkańcy .Ameryki Łacińskiej musieli wydatkować na zbrojenia 10 dolarów, zatem mniej niż jedną czterdziestą przypadającej im cząstki dochodu narodowego (433 dolary). Wnioski, jakie stąd można wysnuć, zależą od tego, czy sprawę rozpatrywać tylko w kategoriach politycznych i ekonomicznych, czy raczej — społecznych i moralnych. Zbrojenia krajów Ameryki Łacińskiej nie znaczą wiele dla perspektyw pokoju światowego, ale obciążenia z tego tytułu nabierają dopiero znaczenia, jeśli na przykład skojarzy się to z finansowaniem reżimów militarnych (junt generalskich), które w wielu z tych krajów są narzędziem bezwzględnego ucisku i — przeważnie — hamulcem wszelkiego postępu. W zestawieniu z wydatkami na oświatę i opiekę zdrowotną (razem 23 ¦dolary, zatem niewiele niż dwa razy więcej) liczba ta wydawać się będzie wysoka, szczególnie jeśli rachunek przeprowadzi się sub specie kryteriów ¦*.#• moralnych, przypominając zacofanie i nędzę w tych: krajach. Jeszcze bardziej przygnębiający obraz dają nam odpowiednie zestawienia dla krajów czarnej Afryki. Na zbrojenia wydano tam (w 1987 roku) wprawdzie trzy razy mniej niż w Ameryce Łacińskiej (3 dolary), ale też dochód narodowy byl blisko cztery razy mniejszy (130 dolarów), relacja zaś kosztów zbrojeń do wydatków na oświatę i potrzeby socjalne była taka sama. Dla moralistów, a raczej pseudomoralistów pod różnymi szerokościami geograficznymi jest to żelazny argument nie tylko przeciw samej idei zbrojeń, ale również przeciw aktualnym efektom procesu dekolonizacyjnego. To prawda, że kosztowny sprzęt zbrojeniowy, kupowany najczęściej za środki otrzymywane w ramach pomocy gospodarczej dla krajów rozwijających się *, służył niejeden raz do> walk bratobójczych. Lecz moralizatorstwo bez odwoływania się do rzeczywistych układów politycznych w każdym kraju nie zaprowadzi nas daleko. Wysokie wydatki zbrojeniowe w krajach Trzeciego Świata z tytułu pomocy gospodarczej krajów industrialnych idą najczęściej w parze z wojenną interwencją państwa udzielającego pomocy. Przekonamy się o tym za chwilę. Nie można jednak nie dostrzegać sytuacji, kiedy obrona młodej niepodległości przed zakusami imperializmu musi preferować określoną strukturę budżetów. Wówczas moralna ocena tego zjawiska będzie zależna od pryncypialnego rozgraniczenia między wojną sprawiedliwą i niesprawiedliwą. O tym pomówimy osobno. Skoro jednak oddali- Stosunek wydatków na zbrojenia do wielkości otrzymanej-pomocy gospodarczej (p«y]e,to] za 100) wyraża sie. następująco: dla krajów Azji Polud. — 105,0 : 100 dla krajów czarnej Afryki — 1K5,T : 100 Oznacza to, że pomoc gospodarcza z nadwyżką zużyta została na zbrojenia (iródło: US Arms Control and Disarmament Agency, 1969). Ift Iiśmy się — w sensie dosłownym, geograficznym — od dziedzictwa drugiej wojny światowej w opiniach Polaków, aby przejść niepostrzeżenie do problematyki krajów odległych i egzotycznych, postarajmy się poszukać związków między historią ostatniej wojny światowej a historią późniejszych konfliktów zbrojnych — od 1945 roku do chwili obecnej. Węgierski uczony Istvan Kencie (Twenty five Years of Local Wars, „Journal of Peace Research". 1971) obliczył, że w latach 1945—1969* toczyło się na świecie 97 wojen, z czego przeszło dwie trzecie (67) to — według autora — wojny rewolucyjne (Jn~ ternal antiregime wars). W większości z tych wojen, w sumie w 52, interweniowały państwa imperiali-styczne, w kolejności udziału interwencyjnego: Stany Zjednoczone (26 interwencji we wszystkich wojnach, tzn. również w domowych, plemiennych i granicznych)**, Wielka Brytania (19), Francja (12) i Portugalia (3). Najwięcej wojen wypadło w Azji (29), na Bliskim i Środkowym Wschodzie*** (25) i w Ameryce Łacińskiej (23), Za Geoffreyem Barra-•cloughem9 wojny te można nazwać nowym wyrazem „buntu przeciwko Zachodowi", który spowodował, że „Zachód" (włączając do tego pojęcia i Stany Zjednoczone A. P.) interweniuje na obszarach dawnego kolonialnego władania i skutkiem tego na tamte obszary przeniosły się ogniska wojny. Sądzę, że właściwsze będzie jednak mówienie o przez wy--ciężaniu sprzeczności imperia lis tycznych w toku procesu dekolonizacyjnego 10 i choć nie jest to zapewne określenie brzmiące przyjemnie dla ucha, ¦ Dla naszych potrzeb zestawienie węgierskiego badacza należy uzupeinić o wojną interwencyjną w Kambodży (1970), wojnę miądzy Pakistanem i Indiami wraz z Bengalią (1971) 1 wojnę miĘdzy Egiptem i Syrią a Izraelem (1973>. ** W oryg.: Internal mars, interna! tribal wars, Jrontier ¦mars — interwencja; forelgn partidpation. •" Autor zalicza do tego regionu Iran, Izrael, Cypr i kraje araoskie Afryki płn. .¦20 pozostańmy na razie przy nim. Po prawdzie to i materia spraw nie jest wcale przyjemna... Ważniejsze jednak od znalezienia na%wy (i tak jesteśmy w fazie twierdzeń hipotetycznych) będzie raczej poszukiwanie związków między dziedzictwem drugiej wojny światowej a cyklem wojen lokalnych w Ameryce, Azji Ł w Afryce — z punktu widzenia wewnętrznych sprzeczności politycznych i zewnętrznych nacisków czy wręcz interwencji imperializmu. Zestawienie Kendego jest bardzo pouczające, ale zarzucić mu można o priori niebłahą ułomność: typologia wyprzedza u niego definicję wojny. Sądzę, że potrzebne będzie wyjaśnienie, jaką treść wkładamy w pojęcie wojny, choć zdaje się ono zupełnie oczywiste, zwłaszcza dla nas —¦ żyjących wciąż w cieniu doświadczeń wojennych. Jednakże sfera językowa, która nas otacza, formowana za sprawą gazet i innych środków przekazu — często bez uzasadnionej potrzeby, a tylko dla popisów retorycznych ¦— raczej mąci jasność pojęciową, niż wyjaśnia istotę współczesnych zjawisk. Język, którym się posługujemy na co dzień, nie zawsze może sobie poradzić z przyrostem informacji. Błądzi on po prostu w coraz bardziej kompleksowej i szybko zmieniającej się sekwencji zdarzeń, określanych zwykle mianem historycznych, to jest takich, kiedy zmiany w obrębie zbiorowości makrostrukt.uralnych (państwa, narodu, klasy, przede wszystkim jednak społeczności międzynarodowej) wpływają bezpośrednio lub pośrednio na indywidualne losy przynależnych do nich jednostek. Inne wątpliwości rodzić się mogą wskutek specjalizacji terminologii. Ewolucja prawa międzynarodowego wprowadziła nowe terminy dla nowych instytucji. Wprowadzone do języka obiegowego, powodują one niekiedy zamieszanie*. Jeszcze jeden ¦ Na pewnej konferencji naukowej przed kilkunastu laty, podczas które] roztrząsano sprawy wojny światowe], m. in. sferze prawne], jeden z mówców wyraził się półżartem, i* 21 powód, by starać się o jednoznaczność stosowanych nazw. . HZUT OKA WSTECZ. OD UTOPII DO NAUKI Dyrektywa metodologiczna, która brzmi: żeby zdefiniować jakieś zjawisko, trzeba je opisać — należy do bardzo popularnych w dyscyplinach społecznych. Opisać to znaczy zazwyczaj odtworzyć jego historię. Historia odtwarzana w trybie operacji intelektualnej jest wszakże konstrukcją skłaniającą z reguły do eksponowania takich wątków, które uważa sie za szczególnie ważne. Częstotliwość czy powtarzalność zjawisk w historii skłania z kolei do porównywania ich ze sobą. Dążenie do ścisłości, coraz silniejsze w naukach społecznych, prowadzi do stosowania możliwie dokładnych pomiarów. W ten sposób badacz dochodzi do definicji operacjonalnych; tak jak ciepło można definiować przez odczytanie temperatury na termometrze, tak i zjawiska społeczne można określać wedle skonstruowanej przez człowieka skali. Statystyka — dyscyplina, która zrodziła się w toku owego dążenia do dokładności — okazuje się tu wielce pomocna i jest od lat źródłem informacji, a zarazem jednym z ulubionych narzędzi nauki o polityce. Naukowe rozpoznanie wojny czy — jak kto woli — nauka o wojnie mieści się równie dobrze w zakresie poznawczym ekonomii politycznej, jak i socjologii, psychologii społecznej, nie mówiąc już o historii. Wojna jest wreszcie od dawien dawna przedmiotem dociekań teoretyków wojskowych, którzy wszakże akcent kładą na samo prowadzenie działań z punktu widzenia ich skuteczności w osiąganiu celu strategicznego. Nazywa się to zwykle ,,sztuką" mówienie o wojnie Jest bezprzedmiotowe, poniewai była Już ona wcześniej zakazana przez prawo międzynarodowe. Stąd już tylko krok do twierdzenia, że „wojny nie było". 22 czy „techniką" wojenną*, nie trzeba zaś chyba dodawać, jak bardzo jest to zajęcie skomplikowane (wymaga kompleksowego stosowania różnych dyscyplin) i trudne. Doceniając wielkie znaczenie tej dziedziny, musimy zastrzec się, że będzie ona dla dalszych naszych rozważań mało pomocna, nas bowiem interesuje polityczny aspekt sprawy, przede wszystkim w zakresie doktryn i teorii politycznych.** W ostatnich latach próbuje się wydzielić niejako nową dyscyplinę: naukę o wojnie, nazwaną „pole-mologią" (z gr. pólemos — wojna). Można postawić zarzut, że jest to nauka szczególnie eklektyczna pod względem metod, ale nie jest to aż tak ważne. Po-lemologia byłaby właściwie jedną z części nauki o polityce (lub jedną z „nauk politycznych"), jeśli zaś będziemy unikać tej nazwy, to nie dlatego, by nam się nie podobała, lecz dlatego, że akcent chcemy położyć na „rozpoznanie gwoli prewencji", a nie godzić się fatalistycznie z obecnością wojny w życiu politycznym narodów. „Polityka jest nauką pokoju" wyraził się kiedyś polski ekonomista epoki liberalnej Fryderyk Skarbek11. Dziś zdanie to wydaje się bardziej aktualne niż kiedykolwiek w przeszłości. Badania, które w różnych szerokościach geograficznych prowadzi się pod szyldem „badań pokojowych" (np. peace research), są mi po prostu z nazwy sympatyczniejsze od „polemologii", choć treść tych badań i stoso- • Współcześnie oba te terminy stosowane są rozdzielnie, Jako że „technika" kojarzy się zdecydowanie z maszynami 1 innymi produktami kultury materialnej. Pierwotnie jednak „technika" (z gr. tecfmć) oznaczało to samo co „sztuka", a więc działanie, które bym zdefiniował Jako przetwarzanie lub odtwarzanie tzw. rzeczywistości, połączone z wysiłkiem umysłowym człowieka. Pojęcie „doktryny" i „teorii" stosuje się często wymiennie, w naszym tekście traktujemy je rozdzielnie, jak to pokazane zostanie w rozdziałach II (doktryny) i III (teorie). Mówiąc o ..doktrynie" akcentujemy moment celowościowy i utylitarny, o ..teorii" — znaczenie sądów ogólnych. 23 wane metody bywają często te same, a też nie zawsze pozwalają nam się identyfikować z nimi w sensie metodologicznym i moralnym. Nie wdając się przeto w zawiłości podziałów systematycznych, umówmy się, że rozważania o wojnie należą do nauki o polityce. Nauka ta coraz częściej sięga do metod kwantytatywnych, i to nie tylko dzięki coraz liczniejszym statystykom tzw. oficjalnym (konstruowanym przez rządy państw i organizacje międzynarodowe), które zresztą mogą być niedoskonałe i skażone błędami. Metody fe wanty ta-tywne prowadzą do definicji operacjo na lny cli i zdają się w ostatnich latach dominować jako twierdzenia „wyjściowe" w doktrynach i teoriach na temat wojny. Nie wdając się przeto w zawiłości podziałów sy-systemy etyczne i moralne, przede wszystkim jednak nauka prawa, wyprzedzają badania polityczne sensu stricto. Co prawda, jak nie bez racji wyraził się kiedyś Carl Joachim Friedrich12, nauka o polityce jest nauką bardzo starą i można dostrzegać jej elementy już w dziele Arystotelesa. Jednakże w zachowanej twórczości Stagiryty — tak jak W późniejszych naukach moralistów, filozofów i prawników — sprawy władzy j panowania, czyli to, co stanowi materię polityki, podlegały raczej ocenie wartościującej (czyli tworzyły konstrukcje normatywne: „jak być powinno") niż analizie, która mogłaby dopiero prowadzić do syntezy, przydatnej do prognozowania lub nawet organizowania zdarzeń z tej dziedziny. Wielu historyków doktryn politycznych zgadza się, że od Machiavellego rozpoczyna się w historii świata era „naukowej polityki", ponieważ w dziele autora Księcia mieścił się zbiór wskazań, opartych na wiedzy o przeszłości i pozbawionych kwalifikacji moralnej. Machiavellego zaliczano zresztą do nurtu „militarystów" w historii doktryn (jak Groc- jusz, Proudhon, Nietzsche), przeciwstawianego „pacyfistom" (jak Emeric Cruce, Erazm z Rotterdamu, Jan Bloch).IS Używam świadomie cudzysłowu. Uznanie wojny za obecną w regulacji stosunków między większymi zbiorowościami ludzkimi nie oznaczało uznania jej za konieczną ani aprobaty dla wojny, tym bardziej zaś — przyznania jej wysokiej pozycji na skali wartości działań ludzkich, choć i takie poglądy nieobce są historii. Uznanie, że strona zaatakowana lub obrażona, a także dochodząca swoich niewątpliwych praw, może słusznie prowadzić wojnę (jus ad bellum) nie było równoznaczne z godzeniem się na prowadzenie jej bez ograniczeń. Pojęcie bellum justum, korespondujące wprawdzie (szczególnie wyraźnie w nauce Grocjusza), ale nie tożsame z jus ad bellum,, rozwinęło się właściwie w czasach nowożytnych, wszelako z konotacją prawną, a nie moralną. Bellum justum stało się derywatem pojęcia: jus publicum Europaeum — prawa uznanego przez cywilizowaną społeczność europejską czasów nowożytnych ¦— pojęcia węższego i bardziej ostrego niż dawne jus gentium *. Konstrukcja jus publicum Europaeum,, którą — jak się okaże — zwykło wiązać się z nauką Grocjusza i Hobbesa, kiełkuje jednak w pismach Nicco-lo Machiavellego, albowiem pod jego piórem interes publiczny przeważy nad interesem prywatnym. Aktorem w procesie polityki staje się wyraźnie państwo uosobione w postaci Księcia. Spotkać się można ze zdaniem, że prekursorem tej idei był nie Machiavelli, ale francuski legista Jean Bodin. Zdanie to wypadnie jednak odrzucić, choćby dlatego, że główne dzieło Bodina, Sześć ksiąg o Rzeczypospolitej (wyd. polskie 1958) ukazało się prawie w pół wieku po ogłoszeniu (zresztą * Zajmiemy się tym bliżej w rozdz. II w związku Z teoria C. Schmitta. 25 pośmiertnie) Machiavellowskiego Księcia (1532) a Z górą pól wieku po traktacie wielkiego Floren-tynczyka na temat sztuki wojennej (Arte delia Guerra, 1521). Bodin był niechętny naukom Ma-chiavellego i uważał wojnę sa „zło konieczne" (Sześć ksiąg, księga V, rozdz. V), rodzi ona bowiem sytuacje sprzyjające tyranii. Bodin byłby więc „pacyfistą". Lecz droga mu idea państwa suwerennego i silnego stwarzała przesłankę do przeniesienia podmiotowości działań z wyższych szczebli drabiny feudalnej na rzecz jednolitego państwa — także w kwestii pokoju i wojny. Inaczej mówiąc, Bodin dopuszczał pośrednio istnienie wojen publicznych, które miały zastąpić wojny prywatne i religijne. Traktat wydany w cztery lata po nocy św. Bartłomieja (23 VIII 1572), czyli „w najciemniejszym okresie wojen religijnych we Francji"1* nie mógł być chyba apoteozą wojny jako takiej.ILecz gdy raz wojna stała się sprawą suwerennego państwa, państwo zaś (na długie stulecia.') uznano za główny, jeśli nie jedyny podmiot działań politycznych, nauka o wojnie wchodzi niejako Z natury rzeczy do rozważań o polityce, by stać się integralną częścią rerwm politicarum*. W wielkich systemach filozoficznych można było * Warto w tym miejscu zwrócić uwagą, źe „polityka" weszła do katalogu dyscyplin uniwersyteckich jako predykat terminu „ekonomia". Ekonomia polityczna znaczyło mniej vńę~ cej tyle co „gospodarstwo publiczne", by cofnąć alg do terminologii a rys totel es owakiej. W klasycznej Szkole liberałów „publiczny" utożsamia! Się Ze ,.społecznym", 3 nie ,,państwowym". Osobliwości czy tradycje przetrwały w niemieckiej nomenklaturze uniwersyteckiej. Doctor rerum politlcarum był tytułem ełoJrtora ekonomii, a nie polityki. Nawiasem mówiąc, uniwersytecka „politologia" została uznana za dyscyplinę uniwersytecką w Europie Zachodniej po drugiej wojnie światowej (w USA na początku XX w.). Wcześniej byiy to fundacje (jak we Francji Jeszcze w latscn siedemdziesiątych), korporacje uczonycn itp. Może to zresztą i dobrze, że sprawami tej rangi co wojna (Jako część naulti o polityce) zajmowali się ludzie spoją oficjalnej nauki uniwersyteckiej... Wrócimy Jeszcze do tej sprawy. 26 wojnę usprawiedliwiać jako „narzędzie historii" (tak u Hegla) lub ją potępiać (tak Immanuel Kant), ale nie ulegało wątpliwości, że „stroną", czyli podmiotem prowadzącym wojnę, jest zawsze państwo. Zważmy, że dzieje się to w czasie, gdy wojny rewolucyjne: amerykańska i francuska, ogłosiły prawo ludów i narodów do zbrojnego przeciwstawienia się tyranom, do zbrojnego wywalczenia wolności i jej obrony przed ingerencją wojenną. O sprawie tej pomówimy osobno, należy bowiem ona raczej do podstawowej typologii wojny. Ważne, że idea rewolucyjna nie zdołała zachwiać przekonania o istnieniu najpierw państwa, a później dopiero roszczenia do realizacji, juris ad bel-lum, czyli inaczej niż współcześnie, kiedy dopuszcza się bez zastrzeżeń konstrukcję, że siła zbrojna (czyli rewolucyjna) „wyprzedza" niejako państwo, co daje się wyraźnie odczytać w annałach historii najnowszej. Najbardziej bodaj realistyczną doktrynę wojny i najbardziej pełną jej definicję zawiera słynne dzieło pruskiego generała-sztabowca Karla von Clausewitza: O wojnie (Vom Kriege, 2 t. wyd. pośmiertnie w pismach zebranych, 1832). Realizm Clausewitza, który tak wysoko cenił Lenin ls (nazwat go „jednym z wielkich pisarzy w dziedzinie historii wojen") wywodził się z doświadczeń historycznych, ściślej — z historii wojen napoleońskich. Można Clausewitzowi zarzucić, że nie zajmował się etiologią i genezą wojny, ale też w jego doktrynie nie ma wątków moralizatorskich i prawnych. Wojna jest po prostu faktem, do którego stosuje się własne reguły, ale który wynika! z działań politycznych. Wojna, porównywana w pierwotnej postaci do pojedynku, jest dla Clausewitza „aktem przemocy, mającym na celu zmuszenie przeciwnika do spełnienia naszej woli" (O wojnie, księga I, 1, podkr. w oryg., F. R.j. 27 Celem/wojny jest zatem narzucenie przemocą swej woli. pV dobie „upaństwowienia" wojen będzie to wola podmiotu abstrakcyjnego, jakim jest państwo. W istocie będzie to rzeczywisty akt woli suwerena, którym mogą być uprawomocnione jednostki ludzkie występujące w roli organów państwa, to znaczy zdolne występować w ich imieniu — obojętnie, czy wskutek wymuszenia (formuła dyktatury), perswazji (formuła kompromisu politycznego), czy wreszcie świadomego delegowania swych uprawnień przez większość (formuła demokracji). Zdolność do prowadzenia wojny kojarzy się co najmniej z pojęciom suwerenności. Kto nie ma tytułu do suwerenności, nie może być podmiotem wojny i uznany będzie za „buntownika", ,,rebelianta", „guerillero^. W XIX stuleciu idea demokracji rozszerzała się sukcesywnie, acz nie bez oporu — najpierw w Europie zachodniej i w Ameryce Pomocnej. Rozwój tej idei, a raczej jej (choćby ograniczone) efekty dawały asumpt do przewartościowania myśli ludzkiej. Jest to epoka wzrostu zainteresowań sejenty-styeznych kosztem religijnych i moralnych, epoka tendencji do eksperymentowania, obserwacji powtarzalnej i uściślenia nauk „historycznych", wedle określenia przyznawanego wszelkiej humanistyce aspirującej do rangi naukowej. XW wielkim systemie historii powszechnej skonstruowanym przez Arnolda Toynbee'ego jest to początek dominacji ,,systemu industrialnego" (w połączeniu z podziałem pracy i stosowaniem nowych technologii) i „demokracji" (reprezentacji parlamentarnych i rządu reprezentacyjnego) wraz z poczuciem, „że jest się częścią szerszego universum", tudzież że „idee są relatywne wobec środowiska społecznego".18 Ostatni człon tego zdania jest tezą nieodpartą, pod warunkiem wszakże, że „relatywi- • BliieJ o tym w rozdz. II 28 zacja idei" wynika ze zrozumienia autentycznych, sytuacji konfliktowych-^ Wiek XIX był istotnie epoką „uświadomionych rewolucji". Nowożytne pojęcie terminu „rewolucja", tak jak zanotował to słownik Littrego — („nagła i gwałtowna zmiana polityki i rządu W państwie", Littre, wyd. nowe 1958) pochodzi z wieku oświecenia i zawdzięczamy je bodaj Monteskiuszo-wi (O duchu praw, księga V, rozdz. I: „Zbliżamy się do czasów kryzysu i do wieku rewolucji..."). Jednakże dopiero w sto lat po Monteskiuszu rewolucja stała się pierwszoplanowym problemem politycznym świata. Liczba gwałtownych a zbrojnych wystąpień przeciwko ustanowionemu (dodajmy: przez Święte Przymierze) porządkowi wzrasta sukcesywnie na zachodzie, na południu i na wschodzie Europy, a także w krajach południowoamerykańskich, przynosząc jednym wolność i ustanawiając państwa narodowe, gdzie indziej zaostrzając ucisk. Kulminacyjny punkt osiąga wrzenie rewolucyjne w końcu lat czterdziestych (Wiosna Ludów), ale już) i wcześniej, a po Wiośnie Ludów tym bardziej, ówczesny świat cywilizowany jest jakby podminowany rewolucją. Jej wrogom mieszały się symbole oraz programy poszczególnych grup i kierunków, tak jak nie zawsze zrozumiałe były interesy społeczne. Widmo czapki frygijskiej i wstręt do „kró-lobójców" — to oczywiście uproszczona wykładnia rewolucji. Przestało być jednak uproszczeriiem. i fantazjowaniem zjawisko nazwane w Manifeście Komunistycznym „widmem komunizmu". "Erę prawdziwie uświadomionych rewolucji — zresztą po obu stronach barykady — otwiera dopiero myśl polityczna twórców socjalizmu naukowego: Marksa i Engelsa. Istotą tej myśli było twierdzenie o konfliktowości świata w jego historycznym rozwoju. Praźródłem wszelkich konfliktów jest — uczyi Marks — walka klasowa. Lecz w dalszych naukach opartych na doświadczeniach historii prze- 29 wiją się ciągle motyw konfliktów zewnętrznych rozstrzyganych za pomocą oręża, czyli po prostu wojen. Problematyka wojskowa w pismach Marksa i Engelsa wydaje się nieprzebrana (zwłaszcza Engels interesował się problematyką „polemologiczną"). lecz szczególnie nowatorskie twierdzenia odnosiły się do genezy wojen. Począwszy od charakterystyki walk chłopskich w Niemczech we wczesnych czasach nowożytnych ¦ aż do współczesnej Marksowi i Engelsowi wojny domowej we Francji — kształtuje się nowa teoria i nowa ocena konfliktów zbrojnych. Naukowe diagnozy oparte na poznaniu przeszłości służyły ustanowieniu praktycznych wniosków dla rewolucyjnego ruchu robotniczego, a równocześnie tworzyły konstrukcję teoretyczną ogólną — jakościowo różną od wiedzy zgromadzonej przez stulecia i przez długie zastępy myślicieli, którzy również próbowali czasem zmieniać czy naprą wiać. świat W okresie poprzedzającym bezpośrednio działalność pisarską Marksa i Engelsa, po doświadczeniach ¦rewolucji mieszczańskiej we Francji, zwłaszcza jej bohaterskiego okresu i autentycznej ludowej levee en masse, lecz wciąż jeszcze w cieniu hekatomby wojen napoleońskich — niemałą szansę czy niema-Ją atrakcyjność musiały mieć doktryny wypowiadające się przeciwko wojnie z próbą poszukiwania rozwiązań, które mogłyby usunąć na zawsze jej źródła. Jednakże doświadczenia rewolucji francuskiej i umasowienia czy po prostu ,,uspołecznienia" wojny nie mogły wszakże przejść bez echa. niejako zastąpione przez utopistyczną wizję pokoju światowego, przypisywaną — zresztą przesadnie — Clau-de Henri de Saint-Simonowi i jego uczniom. Można przyjąć, jak to nader trafnie określa młody badacz zachodnioniemiecki Sven Papcke 17, że szybki postęp kapitalizmu nie tylko potęgował zewnętrzna 30 źródła sprzeczności, ale i powodował umocnienie stanowisk: za i przeciw stosowaniu przemocy. Liczba wyrażanych w tym czasie opinii na tematy podstawowe dla ludzkości — myślę o Europie pierwszej polowy ubiegłego stulecia — była w porównaniu z przeszłością imponująca, co w dużym stopniu przypisać należy rozchodzeniu się drukowanych produktów myśli ludzkiej. Wszelako wśród krzyżujących się poglądów w przedmiocie wojny wyróżnić można z grubsza dwa stanowiska wyjściowe, nie zawsze dające się utożsamić z kwalifikacją moralną lub polityczną*, jakkolwiek dałyby się sprowadzić do Stendhalowskiego schematu czy symbolu zawartego w tytule jego najbardziej znanej powieści; Czerwone i czarne. Jednym z nich jest uznanie państwa za wyłącznego rzecznika i podmiot prowadzenia wszelkich działań w imieniu lub w interesie zbiorowości ludzkich, obojętnie, czy wystąpi to w postaci naiwnie organicystycznej, jak u romantyków niemieckich (państwo u Novalisa jest to makroanthropos), czy w wysoce wysublimowanym wywodzie historycznym, jak u Hegla. Kompromisowe formuły po-rewolucyjne, odpowiadające najwyraźniej systemowi pierwszego cesarstwa we Francji, powierzały arcana rei "publicae tym samym instytucjom co za czasów monarchii absolutnej, tyle że z przemieszczeniem granic podziałów kompetencji — wedle ukształtowanych na nowo sfer interesów. Dwór. dyplomacja i armia pozostały nadal aktorami „wielkiej polityki", nie mylił się zatem Alexis de To-cqueville tak to mniej więcej szacując w Dawnym • Kwalifikacja oczywiście niejednoznaczna. Rozróżnienie odnosi s.ę wszakże do wątków „filozoficznych" - jak np. w pismach romantyków niemieckich, „historycznych", gdzie pisano o konkretnych starciach wojennych, ich źródłach i następstwach. Podz!ał wedle gatunków literackich będzie jednak umowny. Dzieło Burkego o rewolucji francuskie] czy twór-Zl < Cuarlyle'a bl^ie zarówno „filozoficzna" (moralizatorka), jak i „historyczna". ustroju i rewolucji*. Zmiana organizacji monąf chicznej na republikańską nie stanowiia ó zasadniczego przełomu tak w doktrynie, jak i tyce politycznej. Wojna nie stała się w ustrojti ^ publik ańskim sprawy parlamentów, ale pozostajn dalej domeną egzekutywy państwowej. W myśleniu kategoriami wielkiej polityki państwo kojarzyło się z organami „władzy wykonawczej" — i tak też utrzymało się do czasów pierwszej wojny**. Lecz aktywność polityczna mas, począwszy od programu hebertystów, enrang&s i babuwistów —_ radykalnych nurtów rewolucji we Francji — nie mogła nie wpłynąć na dalszy rozwój idei rewolucyjnej. Idea ta nie będzie już ograniczać się do przemieszczeń potencjałów przemocy wewnątrz pań- • Interesujące byłoby może porównać, co pisał nieco wcześniej A darń Mickiewicz w jednym 1 artykułów w ,>T Ludów" Idea napoleońska a demokracja (cyt. wyd. Jubil. Dziel, Warszawa 1955, XII, s. 225): „Później Napoleon zwrócił Się Przeciw ideom, Które go uczyniły człowiekiem Francji I Europy, człowiekiem Rewolucji powszechnej [...J Z trzech symbolicznych zasad roku H9: równości, wolności, braterstwa, umiał cly też chciał przyjąć tylko pierwszą [...] Sprzeniewierzył się sw0, lej roli; poniżył się do tego, że stal się założycielem nowej dynastii." Przypomnijmy, że Mickiewicz, pozostający przez całe życie pod urokiem „idei napoleońskiej", pojmował tak samo jak francuski liberał Tocqueville (minister Ludwika Bonapar-tego| ograniczoność polityczną rewolucji; nasz poeta występuje jako „moralista", a nie jako „historyk". " Nie s!ągając nawet do licznych publikacji dokumentów dyplomatycznych z okresu poprzedzającego wybuch pierwszej wojny światowej, lecz śledząc tylKo kroniką wydarzeń politycznych w Europie od 5 VII do I VIII 1914 roku można łat^o przekonać sie., Jak minimalny udział w tych wydarzeniach na-> leżał do parlamentów (także w państwach rozwiniętego parlamentaryzmu: Francji i Wielkiej Brytanii) i JaK niewiele znaczył głos opinii publicznej, będący raczej eciiem deklaracji rządowych niż wielkością polityczną. Symbolem klęski pacyfizmu, lecz Bardziej jeszcze dowodem, jak laiwo manipulować opinią publiczną — był zamach na Jaur^sa (31 VII 1914) lub -_ jak kto woli — Jednogłośne uchwalenie przez parlament Rzę-szy (4 Viii 1D14) rządowego projektu ustawy o kredytacji wojennych. Nawiasem mówiąc frakcja socjaldemokratyczna w Reichstagu liczyła no osób, czyli Z7,8P/. wszystkich deputowany CD. U tremy stwu polity musimy Nie wczesnej tylko ,lUp-tym t styczneg. za war na j szła zje pr zować zbiór | w któr w ni' Utop- przeciwT j lić jego cele. Wic na — ff\, siebie, i1 I gnozacli ,¦ konflikty stąpi to , on wtaf( mat woJ, właśnie Zalic^ 3 Polityf ustroju i rewolucji*. Zmiana organizacji znona: ¦-ehicznej na republikańską nie stanowiła równie/ zasadniczego przełomu tak w doktrynie, jak i praktyce politycznej. Wojna nie stała się w ustroju republikańskim sprawą parlamentów, ale pozostał; dalej domeną egzekutywy państwowej. W myśleniu kategoriami wielkiej polityki państwo kojarzyło się z organami „władzy wykonawczej" — i tak też utrzymało się do czasów pierwszej wojny**. Lecz aktywność polityczna mas, począwszy od programu hebertystów, enranges i babuwistów — radykalnych nurtów rewolucji we Francji — nie mogła nie wpłynąć na dalszy rozwój idei rewolucyjnej. Idea ta nie będzie już ograniczać się do przemieszczeń potencjałów przemocy wewnątrz pań- • Interesujące byłoby mote porównać, co pisał nieco wcześniej Adam Mickiewicz w Jednym z artykułów w „Trybunie -Ludów" Idea napoleońska a demokracja (cyt. wyd. Jubil. Dziel. Warszawa 1955, xii, s. 325): „PóinieJ Napoleon iwróeił się przeciw ideom. Które go uczyniły człowiekiem Francji i Europy, człowiekiem Rewolucji powszechnej [.,.) Z trzech symbolicznych zasad roku 89: równości, wolności, braterstwa, umiał czy też chciał przyjąć tylko pierwszą [...] Sprzeniewierzył się swojej roli; poniżył się do tego, te stał się zatoiycielem nowej dynastii," Przypomnijmy, ie Mickiewicz, pozostający przez cale życie pod u roki era „tiiei napoleońskiej", pojmował tak samo JaK francuski liDerał Tocqueville (minister Ludwika Bonapar-tego) ograniczoność polityczny rewolucji; nasz poeta występuje jako „moralista", a nie Jako „historyJt". ** Nie sięgając nawet do licznych publikacji dokumentów dyplomatycznych z okresu poprzedzającego wybuch pierwszej wojny światowej, lecs śledząc tylko kronikę wydarzeń politycznych w Europie od 5 VII do 1 VIII 1914 roku można iatwo przekonać się, jak minimalny udział w tych wydarzeniach należał do parlamentów (także w państwach rozwiniętego parlamentaryzmu: Francji 1 Wielkiej Brytanii) 1 Jak niewiele znaczy! glos opinii publicznej, będśjcy raczej echem deklaracji rządowych niż wielkością polityczną. Symbolem klęsKi pacyfizmu, lecz bardziej Jeszcze dowodem. Jak łatwo manipulować opinią publiczną — Dył zamach na Jauresa (31 VII 1914) lub — Jak kto woli — jednogłośne uchwalenie przez parlament Rae-szy (4 viii 1914) rządowego projelttu ustawy o kredytach wojennych. Nawiasem mówiąc frakcja socjaldemokratyczna w Reichstagu liczyła 110 osób, czyli 27,8'U wszystkich deputowany cn. 32 stwa — teraz już raczej państwa burżuazji — ale przyzna zdolność dysponowania przemocą uzbrojonemu ludowi, to jest „społeczeństwu". Dylemat: państwo—społeczeństwo — tak ważny dla doktryny liberalnej, tu sprowadzony zostaje do postaci ekstremalnej. Rzecz w tym, że zaprzeczenie państwu uruchamia inne mechanizmy i inne struktury politycznego myślenia i sprawę wojny rozpatrywać musimy na zgoła odmiennej płaszczyźnie. Nie trzeba chyba dodawać, że płaszczyzną tą będzie ideologia objęta zbiorczym mianem socjalizmu utopijnego i złożona jednako z rzeczników, jak i z przeciwników przemocy. Poglądy Marksa i Engelsa, wyrażone już we wczesnej fazie ich twórczości, nie były oczywiście tylko „uporządkowaniem" idei utopistycznych ani tym bardziej wprowadzeniem elementu racjonali-stycznego do utopii. Nie chodzi tu o intencjonalną zawartość utopijnego myślenia, która mogła być najszlachetniejsza i prezentować najdoskonalsze wizje przyszłości. Rzecz w tym, że utopii zracjonalizować się nie da, utopią jest bowiem zawsze taki zbiór poglądów (mniej lub więcej uporządkowany), w których sposób dochodzenia do celu pozostaje w niezgodzie z poznaniem właściwym danej epoce. Utopie socjalistyczne mogły trafnie wskazywać przeciwnika. Nie potrafiły jednak wskazać, jak obalić jego panowanie ani jak osiągnąć zamierzone cele. Widzimy to u Proudhona, Blanqui'ego i Bakuni-na — myślicieli skądinąd bardzo różniących się od siebie, ale jednako bezradnych w diagnozach i prognozach w sprawie praźródeł i skutków wielkich konfliktów społecznych. Szczególnie dobitnie wystąpi to w naukach Proudhona, choćby dlatego, że on właśnie wypowiedział się najdokładniej na temat wojny i pokoju (La guerre et la paix, 1861) — właśnie w sensie diagnozy i prognozy. Zaliczany, jak pamiętamy, do „militarystów" czy 3 Polityka i wojna ^ „bellicystów" — jego tekst nazwał Max Adler „teo-dyceją wojny" — był on istotnie rzecznikiem przemocy, sprzężonej wszakże, jak na ironię, z racjonalizacją kapitalizmu. Przypomnijmy, że w naukach Saint-Simona, ojca duchowego francuskiej socjalistycznej (czyli utopistycznej) myśli politycznej, wojna była zaprzeczeniem rozwoju przemysiu, rozwoju gospodarki, a więc zaprzeczeniem rozwoju ludzkości.18 Proudhon wyciągnął stąd wniosek, jakoby taki stan pokoju byl identyczny z ,,pokojem socjalnym" — znaczyło to dla niego tyle co „nic": taki pokój — pisał Proudhon — jest „milczącym potwierdzeniem wojny". Jeśli Saint-Simon może patronować z oddali pacyfistom schyłkowej epoki kapitalizmu (poczynając od naszego rodaka Jana Blocha), tak Proudhon — bardziej niż Blanqui, Ba-kunin czy Sorel — patronuje współczesnym ekstremistom „nowej lewicy", dla których wojna rewolucyjna jest jedynym sposobem zniesienia nierówności i ucisku społecznego. Kolektywistyczna interpretacja przemocy (zbiorowa przemoc jest zaprzeczeniem indywidualnego antagonizmu, ona „ożywia społeczeństwo") była w gruncie rzeczy recepcją doktryny liberalnej, przyjmowała bowiem typowe dla kapitalizmu struktury myślenia: konkurencji, rywalizacji i zwycięstwa silniejszych nad słabszymi. Nurt socjaidarwinistyczny, na razie bez podłoża biologicznego czy socjologicznego (jak później u Ludwika Gumplowicza), zaczyna dawać znać o sobie. Przykład Proudhona wydał się mi szczególnie wart odnotowania, gdyż francuski socjalista utopijny ujmuje wojnę jako wielkość i jako wartość samą w sobie, to znaczy poza historią. Tymczasem marksistowski wykład o źródłach wojen był zawsze historyczny. Rozwijany w analitycznych pracach o współczesnych im wydarzeniach wojennych — zwłaszcza w tekstach Engelsa — wskazywał na prawidłową kolejność konfliktów: podział 34 społeczeństwa na antagonistyczne klasy, narastanie sprzeczności klasowych, dialektyczną zależność między sprzecznościami wewnętrznymi a zewnętrznym spiętrzeniem konfliktów, rosnącą kolizję interesów i wreszcie stan przechodzenia działań politycznych w militarne. Kiedy się czyta na przykład pedantyczny, lecz barwny i wielce instruktywny wykład Engelsa o wojnie prusko-austriackłej z 1866 roku (Uwagi o wojnie w Niemczech)19 nie sposób oprzeć się rozumowaniu autora. Współczesny czytelnik tak samo jak ogniś czytelnik „The Manchester Guardian"* nie tylko dowiaduje się o technicznych przewagach Prusaków (karabin odtylcowy Dreysego, artyleria o lufach gwintowanych), ale zrozumie ich znaczenie dla przebiegu wojny, podobnie jak i znaczenie jej socjalnych komponentów. O wartościach pruskiego korpusu oficerskiego, dzięki „zastrzykowi świeżej krwi" (w postaci przypływu młodzieży mieszczańskiej do armii) pisał Engels już wcześniej.^ Przede wszystkim jednak wyjaśniona została przyczyna wojny, mówiąc ściślej — jej przesłanki polityczne. Polityka tutaj poprzedza wojnę, wojna . staje się dalszym ciągiem polityki, albowiem takie. . a nie inne były warunki w tej części Europy. Wydać by się mogło, że nie jest to nic innego jak potwierdzenie wcześniejszej teorii Clausewitza, w szczególności w tezach, czym jest (a czym nie jest) wojna. We wspomnianym już dziele O wojnie zależność Polityki i wojny sprowadza się do trzech podstawowych twierdzeń: Polityka ma zapewnić egzystencję narodów; ) wojna nie stanowi samodzielnej wielkości, nie „ n w sobie, ale narzędziem 3) wojna jest działaniem zamierzonym pierwotnie (czerwiec—lipiec 1866) Pt. Notes on the War tn Germany. 35 i planowym, lecz dzięki własnej „gramatyce" (tak Clausewitz) dąży do przekroczenia postawionych sobie granic; towarzyszy jej „idea zniszczenia"; jak orzec można dzisiaj — groźba ,,totalizacji wojny". W każdym razie skutki mogą być nieobliczalne, zupełnie inne od zamierzonych. Nawet gdyby potraktować myśl Clausewitza jako ramową, czyli jako „podstawę teoretyczną do oceny znaczenia każdej poszczególnej wojny" (Lenin)B1, bo właśnie w tym znaczeniu koresponduje ona z marksizmem — nie można snuć analogii z marksistowskim pojmowaniem historycznego sensu i historycznej istoty wojen. W dziele pruskiego sztabowca, o niebo dojrzalszym od późniejszych wywodów utopistów i anarchistów, uzasadnienie sensu wojny jest w gruncie rzeczy mistyczne, założenia zaś światopoglądowe na wskroś konserwatywne — właściwe klasie społecznej, środowisku i wychowaniu, jakiemu musiał podlegać Verwaltungsdirector der Allgemeinen Kriegsacademie zu Berlin. Niemniej i z tego punktu widzenia można by się zastanawiać, czy nawet taka racjonalizacja nie jest lepsza od braku jakiejkolwiek, o czym dokładniej mowa będzie w rozdziale następnym — w związku z teorią wojny, dającą się szczególnie wygodnie adaptować przez siły współczesnego imperializmu. Nowoczesność doktryny Clausewitza w swojej epoce wynikała z doświadczeń napoleońskich i sprowadzała się do przekonania, że społeczeństwo musi być świadomie włączone w działanie mechanizmów przemocy *. Nie oznacza to jednak ustąpienia z po- * Idea ta będzie rozwijać się w doktrynach niemieckich XIX wiek u aż do czasów pierwsze] wojny światowe] i znajdzie najpełniejszy wyraz w dziełach Fryderyka von Bernhardi i Colmara von der Goltz (Volk In Waffen). Poglądy tu reprezentowane byjy Jednak na wskroś autorytarne, cala Bowiem idea wciągnięcia szerokich rzesz narodu polegała na zwyczajne] akceptacji przemocy. Po pierwszej wojnie światowej (w stutysięczne] Reichswełirze) Hans von SeecHt wprowadzał 36 zycji że polityka i wojna jako instrument polityki należą do państwa i tylko państwa. Poza generalnym („podstawa teoretyczna") i funkcjonalnym pojmowaniem wojny nie ma zatem punktów stycznych z marksizmem. Natomiast myśl Clausewitza zawarta w trzecim twierdzeniu skłania do refleksji bliższej naszej epoce, przypomina bowiem w sensie zakresów poznawczych marksistowską klasyfikację i typologię wojen, jeśli oczywiście „totalizacja wojny" będzie oznaczać, iż wojna wyłamuje się „spod kontroli" państwa, by stać się wojną o cele społeczne. Teorii marksistowskiej towarzyszy od samego początku teza o ich klasowym charakterze, o tym, że istnieje „nieuchronny związek wojen Z walką klasową wewnątrz kraju", jak to później dobitnie określił Lenin.22 Klasowy charakter wojny zawiera w sobie implicite moment rewolucyjny. Inaczej niż u Proudhona, gdzie wojna ma „ożywiać" społeczeństwo, w naukach Marksa i Engelsa jest ona produktem stosunków klasowych. Jej ocena zależy od tego, jakiej służy polityce, jaki stawia sobie cel i do jakich prowadzi efektów. Lecz stosunki klasowe to także element prognozy. Dla prawidłowej oceny i poprawnej prognozy trzeba jednak wyjść poza ramy wcześniejszych definicji wojny: walka państwa przeciwko państwu lub narodu przeciwko narodowi, czy nawet niezbyt jasno sprecyzowanego określenia: ^ludu walczącego przeciwko eiemiężycielom". Zacząć trzeba po prostu od podstawowego antagonizmu:. klasa przeciwko klasie. Tezy o wojnie zawarte w pismach Marksa i Engelsa nie były przecież zbiorem jednorazowych refleksji nad zdarzeniami podlegającymi doraźnej obserwacji, jak to miało miejsce z wymienionym przy-konc epcję wyższej racjonalizacji wojny, lecz dopiero w Trze-:iej Rzeszy mogła Ona trafić do mas (czyli żołnierzy i przy-•ziycti żołnierzy), jaka to była racjonalizacja, wiemy o tym lep.ej „iż ktokolwiek. 3T kładem wojny prusko-austriackiej, wojny secesyjnej w Stanach Zjednoczonych A. P-, wojny prusko--francuskiej lub wojny domowej we Francji, „Prace Marksa — najtrafniej chyba sformułował to w naszej literaturze Jerzy J, Wiatr 2S — poświęcone analizom walk klasowych w różnych krajach (szczególnie we Francji, a także w Stanach Zjednoczonych) stanowiły następnie etapy (podkr. F. R., wcześniej mowa jest o krytyce heglizmu), przez które teoria państwa rozwijała się i przybierała coraz bardziej konkretne kształty. W analizach tych [...] niemało miejsca poświęcano sprawom armii, jej roli w państwie, jej funkcji klasowej." Wiatr pisze wprawdzie o problemie armii, ściślej — socjologii armii, ale trafia w sedno. Walka klasowa—polityka—państwo—armia—wojna — tak można przedstawić ciąg rozumowania prowadzący do podstawowych uogólnień w pismach twórców naukowego socjalizmu. Pierwsze z nich to właśnie te, którym podstawy teoretyczne mogła dać teoria Clausewitza*, to związek wojny z polityką, uznanie polityki za siłę sprawczą (zespól działań) przy zastosowaniu bezpośredniej przemocy. Wojna nie jest jednak „następnym etapem" ani bezwzględną koniecznością w stosunkach między podmiotami w polityce międzynarodowej. Gdyby uporządkować zdania wywiedzione z historii i zastosować do nich prosty rachunek kwantyfikatorów. zależność wojny byłaby kwantyfika torem szczegółowym: tylko określona polityka prowadzi do wojny. Jeśli jednak-przyjąć na podstawie doświadczeń historycznych, skatalogowanych i uogólnionych ¦ Recepcja teorii Clausewitza w doktrynie politycznej sensu stricto następuje dość późno. W XIX wieku znany by! raczej Jako teoretyk „sztuki wojennej", a nie myśliciel („filozof") polityczny. I póiniej, w XX stuleciu, ciążyła na nim opinia - rzecznika pruskiego militaryzmu, idei podbojów, ba, nawet socjaldararinizmu (por. Q. Wrignt, A study oj War, t. I, a. JZB, t. II, s. 905, 1315). 38 przez Marksa i Engelsa, że walka klas uruchamia politykę i steruje nią, wówczas nieodzowne będzie twierdzenie o możliwości przechodzenia walki klasowej w wojnę klasową. Będzie to drugi i fundamentalny wniosek na temat wojny. Wojna klasowa prowadzona przeciwko istniejącemu porządkowi społecznemu — taki byłby trzeci wniosek — kwestionuje pryncypialnie prawną wyłączność państwa (w tych czasach burżuazyjne-gojjio prowadzenia działań zbrojnych. (Teoria przesuwa się jednak z płaszczyzny prawnej i wykracza także poza płaszczyznę ideologiczną. Nie jest ona bowiem równoważna z uznaniem prawa do oporu wobec jakiejkolwiek (konkretnej i aktualnej) władzy państwowej ani też usankcjonowaniem wszelkich zamachów stanu, przewrotów pałacowych lub — używając onomatppeicznej nazwy — puczów, przeprowadzonych manu militari. Sens wojny i jej moralna kwalifikacja zależy od jej miejsca w historii, czyli od tego, jakiej służy klasie i jakie wynikają stąd perspektywy dla postępu historycznego.j Szczególnie pouczające są opinie Marksa (w jego korespondencji z Engelsem) na temat amerykańskiej wojny domowej24, zwarte i lapidarne, ale ogromnie ważne dla całej teorii. Nawiasem mówiąc, wydarzenia amerykańskie zaskoczyły Euro-Pę i spowodowały zamęt w myśleniu. Mimo dość jjraźnego podziału stanowisk i dość wyraźnego ;ślenia, co postępowe i co wsteczne, niejasne pozostały (w świetle doświadczeń europejskich) re-uły prowadzonej gry. Nie bardzo wiadomo było, zyjej stronie wypadało roszczenie w kategoriach jus ad helium (prawa do prowadzenia wojny) l*CZy )na pad wzglądem technicznym, politycznym i ekonomicznym. Warszawa 1899, rozdz. Wnioski ogólne, s. lsl. Bloch oblicza, że Rosja (tj. obecnie ZSRR) osiągnie w 2000 roku stan 300 min ludności, kraje anglosaskie {Bloch mówi o „ludności europejskie] kolonii", tj. zapewne Kanady, Australii, Nowej Zelandii, Pld. Afryki i Rodezji) — 460 min, Niemcy (tj. dzisiejsze NBD i RFN) BO min, Francja — 50 min. Liczby te nie odbiegają tak dalece od współczesnych prognoz, wyjąwszy prognozę, dla krajów anglosaskich — bez Sianów Zjednoczonych — wygórowaną. 50 mu tego tak bardzo za złe, bo i późniejsze prognozy — oparte na fali pacyfizmu, jaki pojawił się pO' pierwszej wojnie światowej — wykorzystywały te same twierdzenia, jakoby osiągnięty już postęp-w dziedzinie środków niszczenia uniemożliwiać miał wszelką wojnę. Na kartach Przyszłej wojny rysuje się stanowisko autora w palących wówczas kwestiach socjalnych. Element ludzki nie był dla Blocha tylko sprawą ciśnienia demograficznego, z wnioskami zatrącającymi o maltuzjanizm i socjaldarwinizm w wersji „przestrzeni życiowej", wyczerpywanej rzekomo przez, nadmiar ludności. Demografia to nie wszystko. Niejeden raz nawiązuje autor do czynników jakościowych: sytuacji socjalnej, wykształcenia i ruchliwości społecznej jako determinant lub katalizatorów zjawisk politycznych. Pod wpływem tych czynników oświecony, co więcej —. uczony bourgeois, zmienia się w rzecznika panującego ładu, wyrażając poglądy tak ciasne, iż pasowałyby jako casus w wykładzie na temat systemu wartości jego klasy w końcu ubiegłego stulecia. Pacyfista Bloch odrzuca niejako wsparcie ideowe, a bardziej jeszcze polityczne (bo z ideą nie musiał się godzić) ze strony międzynarodowego ruchu robotniczego, i nie tylko dlatego, że „ideały społeczne socyalistów i komunistów" odczuwa jako „fantastyczne" lub że są według niego „mrzonką niemożliwą do urzeczywistnienia".35 Prawda leży gdzie indziej. Dodatkowym, ale ważnym argumentem przeciwko wojnie jest dla Blocha groza spotęgowania istniejących napięć socjalnych i możliwość ich wybuchu. „Czyż zechcą armie w państwach Europy środkowej, gdzie propaganda szerzy się wśród tłu-mow' złożyć oręż po wojnie i czy nie mogą nastą-Pic przy tym wypadki jeszcze straszniejsze niż podczas krótkiego triumfu Komuny Paryskiej?" — za-Pytuje Bloch.36 Pytanie retoryczne, w którym kryła się od razu 51. ¦odpowiedź. Wówczas należała ona do sfery odległych przewidywań. Na skali możliwych zagrożeń Bloch ustawia „wypadki jeszcze straszniejsze" dość ¦daleko. Lecz był ich świadom i tego nie można mu ^zapomnieć, gdy ewokuje się nowoczesność jego teo-.rii wojny. Mimo wszelkich zastrzeżeń natury ideowej i ściśle merytorycznej jest to skończona trójczlonowa teoria polityki, m. in. za sprawą metodologicznego i źródłowego eklektyzmu. Jest w niej część historyczna (1), zbiór informacji skomentowanych' krytycznie i prowadzących do twierdzeń ogólnych (2). podstawy do wysnuwanych dalej prognoz (3). W ten sposób dzieło Blocha uznać trzeba w kontekście my-.śli burżuazyjnej za wysoce nowoczesne, mimo że podstawowe twierdzenia brutalnie rozwiała rzeczywistość. I jeszcze jedno: ekonomista Bloch („zawsze dowodzenia nasze opieraliśmy na ścisłych obliczeniach statystycznych"37) był prekursorem kompleksowego stosowania metod ilościowych. Od tego czasu wojna staje się w literaturze ekonomicznej i politycznej coraz częściej przedmiotem pomiaru, zanim inny amator — brytyjski meteorolog Lewis Fry Richardson* spróbuje zastosować do tej problematyki abstrakcyjne modele matematyczne (ściślej, układy równań i nierówności). Zamierzenie było równie śmiałe, co jego naiwne wykonanie, nic zatem dziwnego, że spotkało się z ostrą krytyką, Li także zastrzeżeniami ze strony tych uczonych, którzy poszli śladem Richardsona. Jednak jego prekur-.sorska metoda, nazwana później social physics, uprawomocniła się, szczególnie po drugiej wojnie .światowej, w amerykańskiej nauce o polityce, osobliwie w studiach nad konfliktami zbrojnymi doby współczesnej. Dziś zajmuje już taką pozycję, że nie można przejść obok niej obojętnie. Na początku naszego stulecia, w miarę rozwoju - Por. rozważania w rofcdz. ul. nowych dyscyplin społecznych: etnologii, socjologii i psychologii, wzrosło zainteresowanie konfliktowymi sytuacjami ludzkimi; aż nadto wiele przykładów dostarczała codzienna rzeczywistość społeczna. Wiek Xix __ myślę o jego klimacie intelektualnym — hołdował jeszcze optymistycznej antropologii, odziedziczonej po myślicielach oświecenia i umacnianej dla własnych potrzeb przez różne odcienie doktryny liberalnej. Nie podważyły bynajmniej tego stanowiska kontrrewolucyjne nauki doby porewolucyj-nej (tzn. rewolucji francuskiej): francuskich i włoskich ultramontanów, hiszpańskich tradycjonalistów czy niemieckich i austriackich przedstawicieli tzw. romantyzmu politycznego.38 Wszystkie te „filozofie" były programowo antyintelektualne i opowiadały się zdecydowanie przeciw postępowi. Tymczasem niewątpliwy postęp wiedzy i próby kodyfikacji praw naukowych — od Comte'a, Darwina, Spencera, Haeckela i Renana — wytwarzały przynajmniej aurę sprzyjającą utożsamianiu postępu z nauką. Jednakże to właśnie nauka obalała jedno za drugim przekonania o człowieku jako istocie z natury rozumnej i dobrej, uwikłanej tylko w głupstwo i wstecznictwo za sprawą niewiedzy. Socjalizm naukowy dał pierwszy historyczną i socjologiczną inter-retację zła. Ale pozytywistyczne doktryny drugiej połowy stulecia (w różnych zresztą odcieniach) odrzucały pryncypialnie Marbsowską antropologię Marksowską socjologię jako zbiór wskazań rewolucyjnych, zmierzających do obalenia istniejącego Porządku. ¦ orządek ten był wprawdzie w oczach wielu czonych niedoskonały. Lecz jego zniesienie w dro-e rewolucji społecznej nie było żadnym rozwiązalni dla wielkich systemów pozytywistycznych, i to tównie z powodów politycznych, a nie naukowych, ech będzie to teza czysto intuicyjna, nie potwier-¦ona żadnym godziwym rozumowaniem (niełatwo .52 53 daje się to potwierdzić), ale sądzę, iż najostrzejszą, cezurę w myśleniu, a zarazem nieprzekraczalny próg możliwości porozumienia w języku nauki, wywoła! dramat Komuny Paryskiej. Sądzę, że ze strony bur-żuazji była to wielka eksplozja nienawiści i lęku. Ze strony prawdziwie rewolucyjnego ruchu robotniczego stało się to najbardziej gorzkim doświadczeniem i utrwaleniem przekonania, iż brutalnej sile trzeba odpowiedzieć tylko silą i że dyskusja naukowa i perswazja nie mogą być skutecznym środkiem wobec przeciwnika. Przynajmniej w części są to czyste spekulacje nad historią. Natomiast faktem jest, że marksizm mógł tylko na zasadzie dialektycznej negacji inspirować pomysły zrodzone w katedrach uniwersyteckich — w środowiskach uczonych przynależnych mniej lub więcej do ówczesnego establishmentu. Lecz konflikty były faktami niezaprzeczalnymi, doświadczanymi empirycznie. Kiedy historycy snuli swoje mniej może barwne, za to bardziej szczegółowe opowieści o wielkich konfliktach międzypaństwowych, dynastycznych czy religijnych, przedstawiciele nowych dyscyplin zajęli się konfliktem „na małą skalę", bądź w obserwowanych' z bliska społecznościach prymitywnych (etnologia), bądź w trybie racjonalistycznych dociekań nad wzajemnymi działaniami małych zbiorowości ludzkich (socjologia), bądź śledząc niezgodność jednostki ludzkiej z ograniczeniami narzuconymi jej przez kulturę epoki (psychologia). Można przyjąć, że szczególną pozycję dla przyszłych studiów nad politycznymi aspektami wojny zyskały nauki Georga Simmela i Zygmunta Freuda, głównie chyba dlatego, że stosunkowo Wcześnie przyjęły się w Stanach Zjednoczonych i stamtąd — w spotęgowanym działaniu — pojawiły się kilkadziesiąt lat później w Europie. Sądzę, że dla czytelników mojej książki nie jest obce to, nad czym zastanawiał się Simmel i Freud. Dla porządku przy- 54 c: ,omnijmy jednak, że w obszernym wykładzie so-(ciologii Simmela, ucznia niemieckich tzw. „socjalistów z katedry" *, znalazło się miejsce na analizę i ocenę konfliktów ** — od skali mikro- do makro-grupowej. Ważniejsze jednak dla tej teorii było jego wcześniejsze, a mniej znane dziełko o „zróżnico~ waniu społecznym".39 Simmel powraca tu do popularnej wśród niemieckich myślicieli pierwszej połowy XIX stulecia teorii „organicystycznej". Społeczeństwo jest dlań „organizmem" (sozialer Organismus) — nie z powodu, rządzącej nim mistycznej harmonii, ale dzięki własnym siłom, własnej odporności, własnej zdolności do regeneracji. Społeczeństwem rządzi popęd do wyrównania własnego poziomu, ale i przeciwstawny mu popęd do wewnętrznego zróżnicowania: żeby * Mianem tym obejmuje się, Jak wiadomo, grupę uczonych niemieckich działających (i wpływowych) w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia (Gustav Schmoller, Lujo Brentano, Werner Sombart i in.). w gruncie rzeczy liberałowie byli jednak przeciwnikami nie kontrolowanej „wolnej gry sil", uważali ją bowiem za groźbę dla porządku społecznego. W miejsce tego proponowali rozszerzenie kontroli państwa nad gospodarką 1 życiem społecznym, z zachowaniem jednak jego liberalnej struktury. „Socjaliści z katedry- przyczynili się na pewno do postępu nauk społecznych, przede wszystkim historii gospodarczej i opisowej ekonomii politycznej, lecz w życiu politycznym Niemiec odegrali rolę zdecydowanie negatywną. Nie trzeba dodawać, że byli zdecydowanymi przeciwnikami marksizmu i socjaldemokracji niemieckiej. *' W rozdz. ry głównego dzieła Simmela, Soziolooie (1908, rozszerzonego w wydaniu z 1923 roku), autor użył Jednak ° eślenia Her Streit, co w jeżyku polskim oznacza raczej Por (ameryk, ąuarrelt- Słowo confllet użyte zostało w pierw-ym tłumaczeniu amerykańskim tekstu Simmela (The Socio-By of Conflict, „American Journal ot Sociology", 1904, s. 490 a.) i powtórzone później w wydaniach książkowych (G. Sim-sici' C°"flict- Glenc°e 111., 1955, tluro. H. Bendix). Podaję te _ e.So'y, dlatego że w późniejszych rozlicznych „teoriach -tow", obejmujących również Sferę stosunków mie,dzy-aroaowych (np. K. Boulding, A. Hapoport), powoływano się termi . "S Simme!fi Jako tego, który wprowadził w obieg ln ' P^yczynił się do definicji pojęcia. więcej mieć i więcej używać niż inni. Oba te p0. pędy występują w każdej zbiorowości, ona zaś narzuca system koordynatów, określający miejsce jednostki w grupie. Wedle tego systemu następuje różnicowanie grup w „kręgi socjalne", których działania „krzyżują się" wzajemnie. Na skrzyżowaniach występują konflikty, będące odzwierciedleniem stopnia kultury grupy.40 Jednakże przyczyny konfliktu rodzą się niżej: na poziomie przy należności jednostki do grupy i pojawienia się obydwu wspomnianych popędów. Jednostka dąży do asymilacji z grupą, ponieważ daje to zabezpieczenie jej istoty duchowo-oby czaj owej. Wytworzona w ten sposób sytuacja wywołuje różnorodność działań *, dla urzeczywistnienia różnych interesów jednostek. W rezultacie następują nieuchronne starcia i spory, niezbędne jednak dla utrzymania równowagi całości. Zbiorowość ludzka — napisze później Simmel *! — podlega wewnętrznym procesom „socjacji" i „dyso-cjacji", które jednak rodzą konflikt i stanowią dwie równoważne strony konfliktu. Konflikt jest „socja-cją" (niejako „przybliża ludzi" **), choć jego zasadnicze przyczyny: nienawiść, zazdrość, pożądanie są czynnikami „dysocjacji". Naukę i nazwisko Simmela zwykło sie umieszczać * Jest w tym pewna analogia do „społecznego podziału pracy" Emila Durkfieima. „Solidarność organiczna1' w wywodach francuskiego uczonego Jest Jednak o tyle tylko bliska socjologii Simmela, te przyjmuje Jako przedmiot poznania 'Sinienie więzi grupowych. Motywacje i wartości są wszakże różne. •* Czynniki „socjalizujące" w konflikcie zbrojnym eksponowali pisarze późniejszej epoki. Współczesny nam Hoge" Caillois (ur. 1913} w książce L'Homme et le Sacri (1950) akcentuje moment utrwalenia napięć psyctilcznych i krystalizowania się potężnych uczuć zbiorowych wokół symBoli, w sposób quasi-rytualny („wojna jako święto"). Z podobnych wychodząc przesłanek, lecz ku innym zwracając sie. wartościom, ocenia wpływ wojny niemiecki pisarz Ernst JUnger (ur. 1895) W Die Eotale Mobll7nachtinp, 1930. Dokładniej o nim w rozdz. II. 56 w nurcie „filozofii życia", której jeden wątek pochodzić miat od Nietzschego, drugi od Bergsona*. Sam Simmel, rówieśnik obu głośnych filozofów, chyba przesadnie uhonorowany został taką pozycją w tym gronie, jeżeli za kryterium przyjąć jego wkład w dziedzinę epistemologii (lub metafizyki) i ontolo^ii. Natomiast jako obserwator i komentator zjawisk społecznych swojej epoki miał niejedno do powiedzenia, szczególnie wtedy, gdy konfrontował założenia swojej teorii z autentycznymi konfliktami w skali makro: religijnymi, ideowymi i politycznymi.42 Wojna — w teorii Simmela — jest jedną z postaci konfliktu, ściślej — eksternalizacją konfliktów wewnętrznych, z którymi zbiorowość nie może się uporać.43 Nie tyle jednak, słuszna skądinąd, konkluzja (acz z wątpliwych wywiedziona przesłanek), ile same założenia poznawcze sprawiły, że dzieło Simmela mogło stać się ważnym etapem na drodze do sformułowania definicji wojny. „Wojna — pisze Quincy Wright nawiązując do Simmelowskiej teorii konfliktu — jest [...] społecznie uznaną formą konfliktu, pociągającego za sobą gwałt.14 Zwrot o „społecznym uznaniu" wydaje się szczególnie ważny. W ten sposób z doktryny złożonej ze zdań normatywnych (społeczeństwo ma być wciągnięte do konfliktu, ' C2ym uczył jeszcze Clausewitz, ponieważ jest z natury swej bierne), problem zostaje sprowadzony do rzeczywistości poznawalnej — i być może — mierzalnej, skoro społeczeństwo jest z natury swojej a-ktywne. Socjologia za sprawą Georga Simmela włączy)a się niejako w historię doktryn polityki i wojny. * W ten sposób „ustawia" Simmela Gyorgy Lukacs w książce, którą niestety trzeba zaliczyć do najsłabszych w Jego dorobku: Dic Zerstórung dej Vernunft, Der Weg des Irratlona-tismus von Schelllng bis Hitler, Berlin 1955, s. 351—364. Simmel móg! reprezentować istotnie nurt Lebensphllosophie. lecz jeśli Przyjąć poglądy Lukacsa, musiałby to być nurt nader szeroki! 57 Bardziej niż współcześni mu twórcy akademickiej socjologii w Niemczech: Ferdynand Tbnnies i Max Weber, mógł Simmel inspirować późniejsze teorie „polemologiczne". Lecz jego naukom brakowało motywacji innych niż sam ,,bieg życia" w aspekcie jednostkowym j zbiorowym *. Motywów konfliktowego działania miała dostarczyć nie idealistyczna socjologia, wciąż jeszcze traktowana jako odgałęzienie filozofii, lecz raczej obserwacja prymitywnych zbiorowości ludzkich na antypodach ówczesnej cywilizacji oraz analiza przeżyć „wewnętrznych" cywilizowanego człowieka. W pierwszym wypadku poszukiwano przyczyn metodą podobną do laboratoryjnej lub przynajmniej przyrodniczej, w drugim — usiłowano dotrzeć do „głębi duszy ludzkiej". Sądzę, że raczej psychologia niż etnologia przyczyniła się do badania i wyjaśniania zjawisk zorganizowanej przemocy, jakkolwiek obie dyscypliny próbowały niemal równocześnie stawiać w nowym dla nauki kontekście bardzo stare pytanie: czy wojna jest „stanem naturalnym", czy zostaje człowiekowi narzucona przez jednostki, które ciągną stąd egoistyczne korzyści? Miejsce więcej niż poczesne zajmuje niewątpliwie nauka Freuda, i to znowu nie w dosłownej recepcji jego tez, ale w sensie inspiracji i prekursorstwa. Freud-filozof, zresztą na wskroś dogmatyczny, objawił się właściwie w dobre parę • Koncepcja społeczeństwa Simmela była Jednak w gruncie rzeczy atomistyczna. Społeczeństwo (Simrael używa raczę] terminu Gemeinschaft, czemu odpowiada bardzie] polskie „zbiorowość", Jest wtórne wobec Jednostki, Jakkolwiek żyje własnym życiem. Tymczasem TOnnies (Gemeinscha)t und Gesell-schaft, 1BS7), bliższy znacznie naukom swego rówieśnika Durk-heima, rozumiał GemeinscJio/t Jako wspólnotę, (idei i celów), podczas gdy społeczeństwo było dlań mechaniczny ni złączeniem Jecinostett. Tezy Tonniesa wywarły niewątpliwy wpływ na teorie Carla Schmitta (por. rosffz. następny) i inne prefa-szystowskte pomysły z okresu miedzy dwiema wojnami, o co wszakże trudno obwiniać autora. 58 lat po wojnie, jego główne bowiem dzieło w tej materii: Skrępowanie przez kulturę* {Das Unbe-hagen in der Kultur) napisane zostało w roku 1929. Na temat wojny Freud wypowiadał się rzadko i niechętnie.45 Doświadczenia Freuda-empiryka, dziś już zdystansowane przez czas, lecz będące na pewno kamieniem milowym w dziejach nauki, nie odnosiły się bezpośrednio ani do polityki, ani do wywołanych w jej sferze sytuacji konfliktowych. Freud zyskał rozgłos i renomę jako twórca zamkniętego systemu właściwie dopiero po pierwszej wojnie światowej. Wcześniej był tylko cokolwiek skandalizującym lekarzem o głośnej praktyce, „privatdozentem" uniwersytetu wiedeńskiego, nie bardzo zresztą akceptowanym przez świat naukowy. Ale już wtedy, w złożonej atmosferze la belle epogue, w klimacie dekadencji i relatywizacji mieszczańskich wartości oraz odczuwanej chwiejności w równowadze sił (ciśnienie imperializmu było wszak zauważalne) — zakwestionowanie samych norm ludzkiego postępowania musiało co najmniej zwracać uwagę; w literaturze, sztuce i dyskusjach publicystycznych daje się odczuć niepewność, sceptycyzm, zachwianie wiary w „porządek rzeczy" i sens kultury. Psychoanaliza weszła do programu studiów uniwersyteckich najwcześniej — w Stanach Zjednoczonych już po roku 1909 — skąd wprawdzie daleko jeszcze było do uogólnień na temat zbiorowych zachowań ludzkich w najbardziej dramatycznej postaci. Niemniej do 'repertuaru zasad poznawczych trafiły już pojęcia tłumienia instynktów pierwotnych, sprzeczności między „naturą" i „kulturą", nade wszystko jednak wnioski o zniesieniu równo- • Tłum. polskie (J. Prokopiuka w antologii tekstów Freuda: Cztoiolek, TUllgia, kultura. Warszawa 1967) używa określenlar kultura Jako żródlo cierpień. Osobiście trzymałbym sle. Jednak dosłownego tytułu całej książki. 59 wagi między popędem płciowym (libido) a agresją*. Z nauki Freuda próbowano już wtedy wyciągnąć twierdzenia socjologiczne, znakomicie przydatne do przeciwstawienia się teoriom rewolucyjnym, skoro zJo zostało przypisane jednostce Judzkiej, a nie ustrojowi społecznemu; patologia, w dosłownym znaczeniu, usuwać miała w cień nieprawości społeczne. Wnioski tego rodzaju — często wbrew samemu Freudowi — wejdą jednak dopiero później w obieg teorii socjologicznych i politologicznych. Nastąpi to dopiero po pierwszej wojnie światowej, w latach dwudziestych i trzydziestych **. Zważmy, iż przed wojną, mimo szybkiego postępu wiedzy i niemałej znajomości rzeczy (jak w naukach Jana Blocha), sprawę rozpatrywano właściwie in ab-stracto. Pierwsza wojna światowa dostarczyła nieporównanie więcej materiału do przemyśleń, ale też i doświadczenia były bardziej złożone. Być może właśnie dlatego tak bardzo rozdzieliły się kierunki poznawcze i tak wiele namnożyło się studiów. Jednakże — tu chyba rację ma Quincy Wright — „teoretycy (w oryg. social theorists) akcentowali raczej psychologiczne niż technologiczne czynniki [wojny]".**1 Wprawdzie amerykański autor cytuje głównie innych amerykańskich autorów, lecz chyba w twórczości teoretycznej całej hemisfery zachodniej * Agresja jest u Freuda prymitywnym popędem natury ludzkie]. Freud wyraził sie tak dosłownie na temat wojny w liście do Einsteina (Correspondence, 1933). "' Nie znaczy to, by i wcześniej w naukach społecznych brakowało interesujących studiów na temat wojny. Francuzi Ch. Letourneau (La guerre dans les dfuerses races humaines, 1S35) i J. Novicow (War and. ils Alleged Beneftts. 1393), czy Holender H. S. Steinmetz (Soziologie des Krieges, 1907) to tylko najBardzieJ znane nazwiska z lat przedwojennych. Książki ich Jednak dość prędko poszły w zapomnienie; znane są tylko wąskiemu kręgowi specjalistów, i to raczej jako charakterystyczne dokumenty epoki. Nie były wznawiane, nikt specjalnie nie przyznawał sią do paranteli duchowej z tymi autorami, nie osiągnęły też rangi dzieła Blocha. 60 pisarstwo amerykańskie dystansuje europejskie, nie-tylko liczbą tytułów. Pierwsza wojna światowa mocno wstrząsnęła opinią publiczną, nie tylko w Europie, ale i w innych regionach świata, choćby nawet nie zdawano sobie sprawy, że jest to koniec albo początek końca pewnej epoki. Świadectwem zainteresowania w naszych czasach bywa z reguły produkcja pisarska i jej efekt na rynku czytelniczym. Istotnie, niemal na drugi dzień po zawarciu rozejmu posypały się broszury i artykuły w czasopismach, później pamiętniki i wspomnienia, i wreszcie utwory specjalistów; tak na tematy polityczne, jak i ściśle wojskowe *. Szyb-!ciej zapewne reagowały akademie wojskowe i sztaby niż uniwersyteckie katedry. Lecz wytwory myśli ! akademickiej lepiej chyba wytrzymały próbę czasu. • Sam charakter pierwszej wojny światowej skła-jniał do daleko wyższego stopnia kompleksowości 'badań, aniżeli miało to miejsce w literaturze XIX | wieku — jak to działo się przykładowo w studium samotnego amatora Jana Blocha. Udział socjo-, etno-i psychologii, przede wszystkim jednak ekonomii po-j litycznej i coraz bardziej krystalizującej się nauki o polityce nie tylko wzbogacał tradycyjne studia historyczne w zakresie metody (zwłaszcza gdy na fakty patrzyło się pod kątem ich przydatności dla teorii),, ale rozszerzał pole obserwacji. Także i przyczyny wojny poczęto traktować bardziej kompleksowo. ¦ Interesujące, że w dziedzinie wojskowej zabłysły nazwiska ludzi, których ranga służbowa była często niższa od uznanej, pozycji pisarskiej: np pułkownik armii brytyjskie] (mianowany wprawdzie później generałem) John F. C. Fuller (Foundation* o) the Science of War, 1926) czy Jeszcze bardzie] znany emerytowany kapitan Basil Henry Liddel-Hart, autor wielu dzieł z historii wojny i sztuki wojenne] (książki tych autorów znane są z tłumaczeń polskich), we Francji znane są utwory z pogranicza teorii wojny i polityki ówczesnego pułkownika Charlesa de Gaulle'a (Le /ii de I'ip6e, Parts 1932; Vers 1'armie-de metier, Paris 1934). W Niemczech interesujące utwory (raczej drobniejsze) pisał m. in. rotmistrz Claus Schenk von Stauffenberg, późniejszy sprawca zamachu na Hitlera i spiritus: movens opozycji generalskie], 61 Pojęcie kompleksu wojny (w znaczeniu jej źró-¦deł) wprowadził w obieg głośny (choć wysoce kontrowersyjny) historyk i socjolog amerykański Henry Ehner Barnes {World Politics in Modern Cwilisation, 1930) — na przykładzie pierwszej wojny światowej. Barnes uszeregował przyczyny wojny w następującej kolejności: biologiczne (1), psychologiczne (2), socjologiczne (3), ekonomiczne (4) i polityczne (5).47 Inaczej niż u Freuda, bliżej zaś współczesnej teorii Konrada Lorenza (której oczywiście znać nie mógł), zaczął od „animalistycznej walki o byt", kwestionując wszakże naukowość tej hipotezy. Natomiast eks-cytacja uczuć agresywnych, podsycanych przez gazety (Barnes nazwał to dążeniem do „stuprocento-wości" — Hundred-Percentism) i „histeria nacjonalistyczna" zakorzeniona w „szowinistycznym nauczaniu" — to dla niego ważny składnik kompleksu wojny. Socjologiczne i ekonomiczne źródła pojmował autor w sposób nowoczesny, acz ograniczony. Walka o źródła surowców i rynki zbytu plasuje się obok stanu zagrożenia (szczególnie silnie odczuwanego w USA), że na przykład „wypadnie się z gry". Niemniej Barnes, tak jak wielu jego poprzedników, twierdził, iż czynniki ekonomiczne silniej przemawiają za pokojem niż za wojną. Interesujące są rozważania autora na temat odpowiedzialności politycznej za wywołanie wojny. Barnes nie oskarża, nie sądzi żadnej ze stron. Pierwszą odpowiedzialność ponoszą według niego abstrakcyjne zjawiska, osobliwie zaś dążenie do „absolutnej suwerenności", a nie konkretne państwa, rządy czy wręcz wymienieni z nazwiska bohaterowie dramatu. Subtelna analiza zdarzeń poprzedzających wojnę 48 "prowadzi autora do wniosku, że odpowiedzialność jest „wielostopniowa". Jeżeli jednak rozpatrujemy konkretne dziafania ludzkie, to za najintensywniejsze uznamy działania Francji i Rosji *. Barnes za- ¦ Wsielkte tego rodzaju poglądy zbija zachodnlonlemiecki historyk Fritz Flscher (Grlff nach der Macht. Die Krłegsziel- (62 chowu je zresztą dystans wobec europejskich kontrowersji historiograficznych, charakterystyczny dla akademickiej twórczości amerykańskiej, co wcale-nie daje gwarancji obiektywizmu. Pesymistyczne prognozy49 nakazują stwierdzić, że autor nie dal się-uwieść iluzjom. Ale to właściwie wszystko. Książkę Barnesa można uznać na pewno za nowatorską w porównaniu z tradycyjnymi nurtami historiografii, które tnają mniej lub więcej wyraźną tendencję do monokauzalizrau. Jednak w istocie stanowi to zapis idiograficzny, bez prób i bez szansy głębszego uogólnienia lub chociażby tylko wyciągnięcia wniosków z dotychczasowych rozważań na temat wojny. Nieukrywana niechęć do rozstrzygnięć powojennych i sympatie dla państw centralnych nie przysporzyły temu dziełu popularności — o dziwo! — nawet wśród historyków niemieckich, którzy może woleliby znaleźć w książce jeszcze mniej neu-tralizmu. Książka ukazała się wszak w momencie, gdy nastroje rewizjonistyczne w Niemczech {wobec porządku wersalskiego) były już bardzo silne, stanowisko zaś wyrażane w literaturze niemieckiej nie spotykało się z ostrą polemiką w poważniejszych opracowaniach francuskich czy brytyjskich*. Przykład Barnesa nie jest zresztą odosobniony. Historiografia tradycyjna czy, jak kto woli — historiografia faktu (chociażby wyrażała ich złożoność), nie miała nazbyt wiele do powiedzenia w kwestii teorii wojny. Na historii oparte były natomiast dwa głośne systemy interpretacyjne wieSkich cywilizacji i kultur, co u nas zwykło się nazywać (bodaj od czasów He-gla) historiozofią. Pierwszą taką, gigantyczną zresztą, próbą — gdyż tak to właściwie trzeba nazwać — politifc des Kalserlicher Ceutschlands 1914/18, 1861). Fischer rozpatruje odpowiedzialność Niemiec gtówniĘ w aspekcie historii dyplomacji. * Myślę tu przede wszystkim o twórczości G. P. Goocha< w Anglii i E. Vermeila we Francji. 63: "było wielotomowe dzieło brytyjskiego historyka Ar-:nolda Josepha Toynbee o dziejach 21 cywilizacji (z których pozostało tylko 9), czyli o historii najwcześniejszych epok aż do czasów nowożytnych :i najnowszych (A Study oj History, 12 t., 1934— —1965). Złośliwi mówią, że nikt nie potrafił przeczytać całości. Rzeczywiście, dużo bardziej jest ono znane z dwutomowego streszczenia 50 bądź z drukowanych fragmentów, m.in. w osobnym tomie poświęconym wojnie (War and Civilisation, 1950). Jest -oczywiste, że studium to zawiera olbrzymią ilość informacji oraz cały katalog propozycji i wniosków. Najważniejsze są wszakże potwierdzeniem tezy wyjściowej: w dziejach naszej cywilizacji (wedle Toynbee'go zaczyna się ona od czasów Karola Wielkiego) pierwszą siłą napędową historii są, tak jak .i wcześniej, czynniki kulturowe, a nie materialne czy ekonomiczne. Toynbee wywarł niewątpliwy wpływ na współczesnych myślicieli, lecz do studiów teoretycznych na temat wojny przyczynił się raczej pośredniosl, wprowadzając modny dziś wątek „kulturologicz-ny" *. Bardziej wpływowe okazało się inne dzieło historyczne, o wiele komunikatywniejsze i sugestyw-niejsze, acz podobne w założeniu do historiozofii 1 Toynbee'go. Autorem jego był socjolog amerykański, Rosjanin z pochodzenia, Pitirim Aleksandr o wicz Sorokin **. Czterotomowe dzieło o „dynamice socjalnej i kultu-Talnej" (Social and Cultural Dynamics, 1937—1941) & prezentuje tezę, iż tysiąclecie naszej historii euro- * Bliżej o tym w rozdz, III. «• Sorokin opuścił ZSRR i wyjechał do Stanów Zjednoczonych w kilka lat po utworzeniu ZSRR. Był członkiem i działaczem prawicowego skrzydła partii eserów, później wystąpił z nie], uprawiając działalność pisarską w zakresie socjologii wojny. Jego błędy spowodowały ostrą replikę Lenina (Dzieła, t. 33, s. 239—240). Ostatnio zaś dal się poznać jako zwolennik teorii konwergencji (por. The Basic Trends of Our Times, 1964). pejskiej i regionów jej kulturowego oddziaływania to stały proces odchodzenia od kultury „ideacjonal-nej" (ideational) do sensualistycznej (sensate). Pierwsza z nich: charyzmatyczna, spirytualistyczna, monistyczna i silnie uczuciowa — osiąga apogeum w średniowieczu. Odtąd zaczyna stopniowo przeważać — aż ku naszym czasom — ta druga: świecka, empiryczna, pragmatyczna i utylitarna. Ścieranie się kultur lub elementów tych kultur wywołuje spiętrzenie konfliktów i prowadzi do wojny. Wojnie poświęcił Sorokin osobny tom swego dzieła {Social and Cultural Dynamics, t. 3: Fluctua-tion oj Social Relationships, War and Revolution, 1937). Tekst ten uchodzi wciąż jeszcze w literaturze zachodniej niemal za klasyczny. Powodzenie zawdzięcza on w dużym stopniu metodzie wykładu. Sorokin, uprawiający w młodości (ur. 1889) ekonomię i statystykę, operowa! gęsto w swym dziele metodami ilościowymi, co ułatwiało porównanie w czasie i w przestrzeni oraz pozwalało dokonywać pomiaru objawów i skutków konfliktu. Od Sorokina „nabiera rozpędu" teoria „kulturolo-giczna" (o „ścieraniu się" i „ciśnieniu" kultur) i z jego rozważań wywodzą się w znacznym stopniu definicje wojny, które za kryterium przyjmują intensywność, niejako „rozmiar" starcia i odniesione w jego wyniku straty — przede wszystkim straty ludzkie. U Sorokina, inaczej niż u Toynbee'go, panuje dość znaczna dowolność w interpretowaniu źródeł. Stąd zestawienia globalne i wskaźniki, którymi sowicie operował autor, nie zawsze wzbudzają zaufanie. Sorokin należał do gatunku tych uczonych, którzy (jak o tym wyżej) patrzyli na fakty jako na elementy przyszłej teorii. Często tak bywa, że nie są oni przesadnie drobiazgowi wobec faktów... Jednakże U Toynbee'go (lojalnie przyznaję, że oceniam wedle skrótu) i u Sorokina można dostrzec jedną cechę wspólną, która nader często towarzy- 5 Polityka i wojna 65 "było wielotomowe dzieło brytyjskiego historyka Ar-.nolda Josepha Toynbee o dziejach 21 cywilizacji (z których pozostało tylko 9), czyli o historii najwcześniejszych epok aż do czasów nowożytnych i najnowszych (A Study oj History, 12 t, 1934— —1965). Złośliwi mówią, że nikt nie potrafił przeczytać całości. Rzeczywiście, dużo bardziej jest ono znane z dwutomowego streszczenia so bądź z drukowanych fragmentów, m.in. w osobnym tomie poświęconym wojnie (War and Civilisation, 1950). Jest -oczywiste, że studium to zawiera olbrzymią ilość informacji oraz cały katalog propozycji i wniosków. Najważniejsze są wszakże potwierdzeniem tezy wyjściowej: w dziejach naszej cywilizacji (wedle Toynbee'go zaczyna się ona od czasów Karola Wiel-.kiego) pierwszą siłą napędową historii są, tak jak .i wcześniej, czynniki kulturowe, a nie materialne czy ekonomiczne. Toynbee wywarł niewątpliwy wpływ na współ-•czesnych myślicieli, lecz do studiów teoretycznych na temat wojny przyczynił się raczej pośrednio51, wprowadzając modny dziś wątek ,, kultur olog i cz-ny" *. Bardziej wpływowe okazało się inne dzieło historyczne, o wiele komunikatywniejsze i sugestyw-niejsze, acz podobne w założeniu do historiozofii Toynbee'go. Autorem jego był socjolog amerykański, Rosjanin z pochodzenia, Pitirim Aleksandrowicz Sorokin**. Czterotomowe dzieło o „dynamice socjalnej i kultu-Talnej" (Social and Cultural Dynamics, 1937—1941) 52 prezentuje tezę, iż tysiąclecie naszej historii euro- ¦ Bliżej o tym w rozds. m. " Sorokin opuści! ZSRR i wyjechał do Stanów Zjednoczonych w kilka lat po utworzeniu ZSRR. Był członkiem i działaczem prawicowego skrzydła partii eserów, później wystąpi! z niej, uprawiając działalność pisarską w zakresie socjologii wojny. Jego błędy spowodowały ostrą replikę Lenina (DzfeW. t. 33, s. 239—240), Ostatnio zaś dał się poznać jako zwolennik teorii konwergencji (por. The Basic Trends oj Our Times, 1964). «4 pejskiej i regionów jej kulturowego oddziaływania to stały proces odchodzenia od kultury „ideacjonal-nej" (ideational) do sensualistycznej (sensate). Pierwsza z nich: charyzmatyczna, spirytualistyczna, monistyczna i silnie uczuciowa — osiąga apogeum w średniowieczu. Odtąd zaczyna stopniowo przeważać __aż ku naszym czasom — ta druga: świecka, ipiryczna, pragmatyczna i utylitarna. Ścieranie się kultur lub elementów tych kultur /ywołuje spiętrzenie konfliktów i prowadzi do woj-Wojnie poświęcił Sorokin osobny tom swego ziela (Social and Cultural Dynamics, t. 3: Fluctua-tion of Social Relationships, War and Revolution, 1937). Tekst ten uchodzi wciąż jeszcze w literaturze ichodniej niemal za klasyczny. Powodzenie zawdzięcza on w dużym stopniu metodzie wykładu. Sorokin, uprawiający w młodości (ur. 1889) ekonomię i statystykę, operował gęsto w swym dziele metodami ilościowymi, co ułatwiało porównanie w czasie i w przestrzeni oraz pozwalało dokonywać pomiaru objawów i skutków konfliktu. Od Sorokina „nabiera rozpędu" teoria „kulturolo-giczna" (o „ścieraniu się" i „ciśnieniu" kultur) i z jego rozważań wywodzą się w znacznym stopniu definicje wojny, które za kryterium przyjmują intensywność, niejako „rozmiar" starcia i odniesione w jego wyniku straty — przede wszystkim straty ludz-ńe. U Sorokina, inaczej niż u Toynbee'go, panuje dość znaczna dowolność w interpretowaniu źródeł. Stąd zestawienia globalne i wskaźniki, którymi sowicie operował autor, nie zawsze wzbudzają zaufanie. Sorokin należał do gatunku tych uczonych, którzy (jak o tym wyżej) patrzyli na fakty jako na elementy przyszłej teorii. Często tak bywa, że nie są oni przesadnie drobiazgowi wobec faktów... Jednakże u Toynbee'go (lojalnie przyznaję, że oceniam wedle skrótu) i u Sorokina można dostrzec jedną cechę wspólną, która nader często towarzy- 5 Polityka i wojna 65 było wielotomowe dzieło brytyjskiego historyka Ar- :nolda Josepha Toynbee o dziejach 21 cywilizacji (z których pozostało tylko 9), czyli o historii najwcześniejszych epok aż do czasów nowożytnych :i najnowszych (A Study oj History, 12 t, 1934— —1965). Złośliwi mówią, że nikt nie potrafił prze- ¦czytać całości. Rzeczywiście, dużo bardziej jest ono znane z dwutomowego streszczenia50 bądź z drukowanych fragmentów, m.in. w osobnym tomie poświęconym wojnie (War and Civilisation, 1950). Jest -oczywiste, że studium to zawiera olbrzymią ilość informacji oraz cały katalog propozycji i wniosków. Najważniejsze są wszakże potwierdzeniem tezy wyjściowej: w dziejach naszej cywilizacji (wedle Toynbee'go zaczyna się ona od czasów Karola Wielkiego) pierwszą siłą napędową historii są, tak jak i wcześniej, czynniki kulturowe, a nie materialne czy ekonomiczne. Toynbee wywarł niewątpliwy wpływ na współczesnych myślicieli, lecz do studiów teoretycznych na temat wojny przyczynił się raczej pośrednio51, wprowadzając modny dziś wątek „kultur ologicz-ny" *. Bardziej wpływowe okazało się inne dzieło historyczne, o wiele komunikatywniejsze i sugestyw-niejsze, acz podobne w założeniu do historiozofii Toynbee'go. Autorem jego był socjolog amerykański, Rosjanin z pochodzenia, Pitirim Aleksandrowicz Sorokin **. Czterotomowe dzieło o „dynamice socjalnej i kulturalnej" (Social and Cultural Dynamics, 1937—1941)52 prezentuje tezę, iż tysiąclecie naszej historii euro- ¦ Bliżej o tyra w rozdz. III. " Sorokin opuścił ZSRR i wyjechał do Stanów Zjednoczonych w kilka lat po utworzeniu ZSRK. Byl członkiem 1 działaczem prawicowego skrzydła partii eserów, póżnie] wystąpił ¦z niej, uprawiając działalność pisarfiką w zakresie socjologii wojny. Jego ble.dy spowodowały ostrą repliką Lenina (Dzielą, t. 33, s. 239—240). Ostatnio zaś dal się poznać jako zwolennik teorii konwergencji (por. The Basic Trentts o] Our Times, 1964(. S4 pejskiej i regionów jej kulturowego oddziaływania to stały proces odchodzenia od kultury „ideacjonal-nej" (ideational) do sensualistycznej (sensate). Pierwsza z nich: charyzmatyczna, spirytualistyczna, monistyczna i silnie uczuciowa — osiąga apogeum w średniowieczu. Odtąd zaczyna stopniowo przeważać — aż ku naszym czasom — ta druga: świecka, empiryczna, pragmatyczna i utylitarna. Ścieranie się kultur lub elementów tych kultur wywołuje spiętrzenie konfliktów i prowadzi do wojny. Wojnie poświęcił Sorokin osobny tom swego dzieła (Social and Cultural Dynamics, t. 3: Fluctua-tion oj Social Relationships, War and Revolution, 1937). Tekst ten uchodzi wciąż jeszcze w literaturze zachodniej niemal za klasyczny. Powodzenie zawdzięcza on w dużym stopniu metodzie wykładu. Sorokin, uprawiający w młodości (ur. 1889) ekonomię i statystykę, operował gęsto w swym dziele metodami ilościowymi, co ułatwiało porównanie w czasie i w przestrzeni oraz pozwalało dokonywać pomiaru objawów i skutków konfliktu. Od Sorokina „nabiera rozpędu" teoria „kulturolo-giczna" (o „ścieraniu się" i „ciśnieniu" kultur) i z jego rozważań wywodzą się w znacznym stopniu definicje Wojny, które za kryterium przyjmują intensywność, niejako „rozmiar" starcia i odniesione w jego wyniku straty — przede wszystkim straty ludzkie. U Sorokina, inaczej niż u Toynbee'go, panuje dość znaczna dowolność w interpretowaniu źródeł. Stąd zestawienia globalne i wskaźniki, którymi sowicie operował autor, nie zawsze wzbudzają zaufanie. Sorokin należał do gatunku tych uczonych, którzy (jak o tym wyżej) patrzyli na fakty jako na elementy przyszłej teorii. Często tak bywa, że nie są oni przesadnie drobiazgowi wobec faktów... Jednakże u Toynbee'go {lojalnie przyznaję, że oceniam wedle skrótu) i u Sorokina można dostrzec jedną cechę wspólną, która nader często towarzy- 5 Polityka i wojna og szy systemom o posmaku historiozoficznym. W obu wykładach wyczuwa się coś na kształt fatalizmu wobec zjawiska wojny. Perspektywa tysiącleci {jak u Toynbee'go) czy stuleci (jak u Sorokina) nadaje wojnom znamię nieuniknionych epizodów w dziejach ludzkości, podobnie jak nieuniknione są konflikty w życiorysie jednostki. Nie odnosi się wrażenia, aby dzieje XX wieku, łącznie z historią pierwszej wojny światowej, różniły się od wydarzeń historycznych w minionych tysiącleciach czy stuleciach. Może to wrażenie przesadne, ale łatwo je zrozumieć i wybaczyć, gdy czytelnik ma przed sobą odległe horyzonty historii, z którymi nie łączy go już żadna więź uczuciowa. Kogóż dzisiaj wzruszają wojny peloponeskie czy wojny punickie, choć niezaprzeczony jest ich wpływ na nasze losy współczesne...? Poszukiwaniem elementów konfliktowych w samej sferze polityki, by stąd wyprowadzić teorię adekwatną do zjawiska wojny, zajął się kierunek tzw. „szkoły chicagoskiej" w Stanach Zjednoczonych, który wiąże się na ogół z osobą Charles a Edwarda Merriama, profesora nauk politycznych uniwersytetu w Chicago. Najbardziej płodnym i najciekawszym przedstawicielem tego kierunku wydaje się jednak uczeń Merriama fur. w 1902 roku, młodszy zatem od Merriama o pokolenie) Harold Dwight Lasswell, pozostający na pewno ¦— zwłaszcza w pierwszej fazie swojej twórczości — pod wyraźnym wpływem Freuda. Lasswell zaadaptował freudowską aparaturę pojęciową do zjawisk politycznych, co już samo w sobie było przedsięwzięciem nieobojętnym dla dalszych losów i kształtu jego doktryny. Freudowskie id (czyli podświadomość) to u Lasswella impulsy, freudowskie ego (czyli jaźń) to rozum (reason), freudowskie super-ego (przeżycia narzucone przez kulturę) to lasswellowska świadomość (conscience).53 Ważniejsze jednak są główne założenia teorii polity- ki, które później Lasswell będzie rozwijać ze swymi współpracownikami *. Wartości świata polityki — uczy Lasswell — zamykają się w czasownikach: walczyć, negocjować, perswadować, bojkotować, ostrzegać i propagować, owe działania zaś są artykułowane przez odpowiednie symbole, jak: państwo, rasa, klasa, kościół itd. Odpowiadają temu z kolei żądania i oczekiwania: bezpieczeństwo, równość, przewaga etc, będące „symbolami identyfikacji".54 Stąd — wywodzi dalej autor — zaczynają się wszelkie działania polityczne: najpierw interes prywatny „przemieszcza się poprzez symbole identyfikacji" i dopiero wtedy „wyraża się przez interes publiczny".55 Jest to zapewne interesująca próba uporządkowania luźnych impresji z arsenału psychologii freu-dowskiej, co miejscami prowadzi do zupełnie przygnębiającej dyktatury pojęć i definicji, nierzadko tyleż apodyktycznych, co niepewnych. Konkluzja ostateczna sprowadza się do twierdzenia, że jednostki są „manipulatywne", ponieważ identyfikację można im po prostu narzucić. We wcześniejszym studium Lasswelła o „psychopatologii i polityce" [Psychopathology and Politics, 1930), będącej wyraźną recepcją myśli Freuda (Lasswell opierał i popierał swoje twierdzenia badaniami empirycznymi), zawarta jest explicite teza, że przywódcy, tak samo jak ich zwolennicy, mogą prowadzić działania agresywne, zmierzające do wojny jako kompensacji niepowodzeń seksualnych. Doszukiwanie się motywacji konfliktów w głębszych pokładach jaźni ludzkiej i eksponowanie przebyć jednostkowych — pomnożonych wskutek działania tych samych bodźców w zbiorowe — torowało bez wątpienia drogę do niedocenianej lub ujmowa- ¦ W szczególności wspólnie z A. Kapłanem (Power and So~ °^eiy, New York 1950) oraz w licznych opracowaniach metodologicznych na temat badania elit politycznych i Jeżyka polityki. 67 szy systemom o posmaku historiozoficznym. W obu wykładach wyczuwa się coś na kształt fatalizmu wobec zjawiska wojny. Perspektywa tysiącleci (jak u Toynbee'go) czy stuleci (jak u Sorokina) nadaje wojnom znamię nieuniknionych epizodów w dziejach ludzkości, podobnie jak nieuniknione są konflikty w życiorysie jednostki. Nie odnosi się wrażenia, aby dzieje XX wieku, łącznie z historią pierwszej wojny światowej, różniły się od wydarzeń hi? storycznych w minionych tysiącleciach czy stuleciach. Może to wrażenie przesadne, ale łatwo je zrozumieć i wybaczyć, gdy czytelnik ma przed sobą odległe horyzonty historii, z którymi nie łączy go już żadna więź uczuciowa. Kogóż dzisiaj wzruszają wojny peloponeskie czy wojny punickie, choć niezaprzeczony jest ich wpływ na nasze losy współczesne...? Poszukiwaniem elementów konfliktowych w samej sferze polityki, by stąd wyprowadzić teorię adekwatną do zjawiska wojny, zajął się kierunek tzw. „szkoły chicagoskiej" w Stanach Zjednoczonych, który wiąże się na ogól z osobą Charlesa Edwarda Merriama, profesora nauk politycznych uniwersytetu w Chicago. Najbardziej płodnym i najciekawszym przedstawicielem tego kierunku wydaje się jednak uczeń Merriama (ur. w 1902 roku, młodszy zatem od Merriama o pokolenie) Harold Dwight Lasswell, pozostający na pewno — zwłaszcza w pierwszej fazie swojej twórczości — pod wyraźnym wpływem Freuda. Lasswell zaadaptował freudowską aparaturę pojęciową do zjawisk politycznych, co już samo w sobie było przedsięwzięciem nieobojętnym dla dalszych losów i kształtu jego doktryny. Freudowskie id (czyli podświadomość) to u Lasswella impulsy, freudowskie ego (czyli jaźń) to rozum (reason), freudowskie super-ego (przeżycia narzucone przez kulturę) to lasswellowska świadomość (corcscience).53 Ważniejsze jednak są główne założenia teorii polity- ki, które później Lasswell będzie rozwijać ze swymi współpracownikami *. Wartości świata polityki — uczy Lasswell — zamykają się w czasownikach: walczyć, negocjować, perswadować, bojkotować, ostrzegać i propagować, owe działania zaś są artykułowane przez odpowiednie symbole, jak: państwo, rasa, klasa, kościół itd. Odpowiadają temu z kolei żądania i oczekiwania: bezpieczeństwo, równość, przewaga etc, będące „symbolami identyfikacji".54 Stąd — wywodzi dalej autor — zaczynają się wszelkie działania polityczne: najpierw interes prywatny „przemieszcza się poprzez symbole identyfikacji" i dopiero wtedy „wyraża się przez interes publiczny".55 Jest to zapewne interesująca próba uporządkowania luźnych impresji z arsenału psychologii freu-dowskiej, co miejscami prowadzi do zupełnie przygnębiającej dyktatury pojęć i definicji, nierzadko tyleż apodyktycznych, co niepewnych. Konkluzja ostateczna sprowadza się do twierdzenia, że jednostki są „manipulatywne", ponieważ identyfikację można im po prostu narzucić. We wcześniejszym studium Lasswella o „psychopatologii i polityce" {Psychopathology and Politics, 1930), będącej wyraźną recepcją myśli Freuda (Lasswell opierał i popierał swoje twierdzenia badaniami empirycznymi), zawarta jest explicite teza, że przywódcy, tak samo jak ich zwolennicy, mogą prowadzić działania agresywne, zmierzające do wojny jako kompensacji niepowodzeń seksualnych. Doszukiwanie się motywacji konfliktów w głębszych pokładach jaźni ludzkiej i eksponowanie przeżyć jednostkowych — pomnożonych wskutek działania tych samych bodźców w zbiorowe — torowało bez wątpienia drogę do niedocenianej lub ujmowa- • W szczególności wspólnie z A. Kapłanem (Power and. So-ciety, New York 1950) oraz w licznych opracowaniach metodologicznych na temat badania elit politycznych i Języka polityki. 67 nej dotąd egzystencjalnie (jak u Simmela) psycho-i socjologii konfliktu. Jednak i tutaj groziła — czasem więcej niż w tradycyjnej historiografii — interpretacja monokauzalna. Wyrażając się najdelikatniej, wczesne studia Lass-wella i jego uczniów wprowadzały raczej zamieszanie w sensie metodologicznym, niż przyczyniały się do wyjaśnienia problemu, co gorsza zaś — zacierały sens konfliktów klasowych, przybierających tak bardzo na sile w dobie imperializmu. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość „szkole chicagoskiej", gdyż niemałe były jej osiągnięcia przy szczegółowej analizie objawów konfliktu: przed wojną i w czasie drugiej wojny światowej, zwłaszcza w sprawach dotyczących ekspansji faszyzmu w społeczeństwach Włoch i Niemiec. Inicjatywą „szkoły chicagoskiej", na pewno trwałą i pożyteczną w skutkach, okazały się zespołowe studia podjęte w 1926 roku z inspiracji i pod patronatem Merriama.56 Program zakrojony był bardzo szeroko, obejmował własne badania historyczne, socjologiczne, prawnicze i statystyczne oraz daleko posuniętą kooperację z różnymi placówkami naukowymi w Stanach Zjednoczonych i w Europie. W toku realizacji programu, trwającego notabene lat kilkanaście, przeprowadzono dwie ważne ankiety (1937, 1939) wśród wybitnych ekspertów polityki międzynarodowej {z wnioskami prognostycznymi) oraz niezliczoną ilość kwerend w potężnej i wciąż narastającej literaturze naukowej, nie wyłączając utworów tylko incydentalnie traktujących o wojnie. Faktyczne kierownictwo badań objął z czasem profesor historii i prawa międzynarodowego tej u-czelni, wielokrotnie tutaj cytowany Quincy Wright (ur. 1890), już wówczas poważny autorytet w polito-logii amerykańskiej, zwłaszcza w zakresie nauk o stosunkach międzynarodowych *. Owocem zbioro- • Q. Wrlght był w 1949 roku przewodniczącym Amerykańskiego Stowarzyizenla Nauk; Politycznych, w roku 1950 — wych studiów było dzieło samego Wrighta — w znacznym stopniu kompilacja obcych badań, z własną wszakże i miejscami wysoce interesującą wykładnią autorską. Studium o wojnie (A Study oj War, 1942, 2 t), książka licząca ponad 1500 stron druku, zaopatrzona w rozliczne aneksy, zestawienia i „warsztatową" demonstrację metod — zakończona została dosłownie w przeddzień ataku na Pearl Harbor i przystąpienia Stanów Zjednoczonych do wojny. Autor później dwukrotnie zmodyfikował treść książki (w 1964 roku w wydaniu jednotomowym, skróconym, i w 1965 roku w wydaniu pełnym), ze zmienioną w niektórych punktach interpretacją. Faktycznie jednak — w zakresie wykorzystanych materiałów — studium zamyka się na początkowej fazie drugiej wojny światowej. Książka Quincy Wrighta jest z naszego punktu widzenia znakomitym inwentarzem przetworzonych informacji i cudzych pomysłów teoretycznych. W tym znaczeniu jest nieodzowna dla wszelkich studiów typu historycznego, zwłaszcza w dziedzinie historii doktryn politycznych. Lecz jest także czymś więcej mimo sporej listy zastrzeżeń z dziedziny metodologii, jakie może przedstawić współczesny badacz, świadom, iż żyje w epoce wciąż nie wygasłego imperializmu. Jest to wszakże dzieło, do którego się wraca. Wright, skądinąd znakomity prawnik-erudyta, nie poprzestał bynajmniej na prawniczej definicji ani prawniczych założeniach poznawczych opisywanego tematu. Niektóre pomysły, w rodzaju zaprezentowanej „teorii dystansów" *, mają walor przynajmniej inspiratorski. Są znacznym udoskonaleniem formuły „kulturologicznej" (bardziej krytycznym i dokładniejszym niż w dziele Pitirima Sorokina), Międzynarodowego stowarzyszenia Nault Politycznych (Inter. national political Science Association — 1PSA) i z tego tytułu otwierał pierwszy kongres 1PSA w 19S1 roku w Zurychu. * Dokładnie] o tym w rozdz. III. której wprawdzie nie dałoby się akceptować bez reszty, lecz zasługującej, by potraktować ją poważnie. Są także — mam na myśli nie tylko próbę z równaniem „dystansów" — ciekawą prezentacją stosowania różnych modeli do wyjaśniania zjawisk historycznych, przy czym modele matematyczne (np. model Richardsona) są tu mniej ważne od innych. Wreszcie szeroko zakrojona metoda komparatystycz-na wobec zdarzeń i sytuacji przeszłych jest dla każdego historyka cennym wskazaniem metodycznym, choćby nie godził się z kryteriami porównań zastosowanymi przez autora. Ujmował on także sprawę kompleksowo, w słusznym przekonaniu, że inaczej się nie da. „Pisma Karola Marksa i eksperyment braci Wright w Kitty Hawk [mowa jest o pierwszym zastosowaniu „maszyny latającej" z silnikiem spalinowym*], są tak ważne dla dzisiejszej wojny, jak polityka Hitlera i Chamberlaina" — napisał na wstępie książki.57 Refleksja skrótowa, lecz bezapelacyjnie słuszna. Rzecz jednak w tym, jakie wnioski dla teorii wojny mogła przynieść nauka Karola Marksa, ze względu na założenia teoriopoznawcze, a nie tylko na opis i analizę pojedynczych konfliktów. Wright pisał książkę pamiętając doświadczenia pierwszej wojny światowej, której imperialistyczny charakter nie mógł być kwestionowany przez nikogo, kto uważał się za odpowiedzialnego badacza przeszłości. Amerykański uczony nie przechodzi obok tego obojętnie, w różnicowaniu typologicznym występuje wszak u niego „wojna imperialna". Chodzi mu jednak o doraźny cel polityczny, a nie o głębsze źródła tej wojny, ani wojen w ogóle. Imperialistyczne źródła wojny wyjaśnił naprawdę na początku jej trwania W. I. Lenin. Wydarzenia lat 1914—1918 obok materiału do doraźnych i dalekosiężnych rozważań tudzież konkretnych programów rewolucji proletariackiej dostarczyły jednocześ- • Por. rozdz. n: „Mit Dedala". 70 nie Leninowi ważnego materiału dowodowego do definicji, klasyfikacji i typologii wojny.58 Teoria wojny w naładowanej sprzecznościami formacji eko nomiczno-spotecznej schyłkowego kapitalizmu u-gruntowała się i wzbogaciła. Kluczowym elementem typologii Leninowskiej stał się wyraźniej niż do tej pory podział na wojny sprawiedliwe i niesprawiedliwe. Jednakże typologia ta nie ograniczała się bynajmniej do oceny moralnej, ocena zaś sama nie wyczerpuje problemu. Podział na wojny sprawiedliwe i niesprawiedliwe miał bowiem głębokie konsekwencje dla zobiektywizowanej teorii na różnych szczeblach uogólnienia; w aspekcie politycznym i ekonomicznym, socjologicznym i psychologicznym. Podział ów wreszcie wskazuje na dialektyczną zależność czynników generujących konflikt, decydujących o jego przebiegu i wywołujących skutki po zakończeniu konfrontacji zbrojnej. Stąd też widzimy potrzebę zajęcia się osobno sprawą tego podziału. Tak jak i wcześniej odwołajmy się do historii. ? IALEKTYKA PRZEMOCY W roku 1832, w emigracyjnej samotni paryskiej, napisał Adam Mickiewicz jedno ze swoich najpiękniejszych dzieł: Księgi pielgrzymstwa polskiego — katechizm emigranta, świadectwo jego tragedii, ale i Wyraz nadziei na przyszłość. Na końcu tekstu — w Litanii pielgrzymskiej, znalazł się taki oto zwrot wystylizowanej modlitwy: „O wojnę powszechną za wolność ludów prosimy Cię, Panie." Wyrwane z historycznego tla siowa te nie znaczą zapewne wiele. Dla współczesnego czytelnika brzmią zgoła egzotycznie, jak głos z innego świata. Już wtedy zdawano sobie przecież sprawę z koszmaru przeżyć wojennych. Od euforii wyzwoleńczej (,,O roku ów! kto ciebie widział w naszym kraju!") do apo- 71 kaliptycznego obrazu odwrotu armii napoleońskiej spod Moskwy odległość nie byJa daleka. Być może w tej samej chwili we wsiach i w miasteczkach polskich ludzie chylili głowy przed symbolami kultu i wymawiali słowa modlitwy, znanej co najmniej dwieście lat wcześniej w naszym kraju: „Od powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas, Panie." W moich stronach rodzinnych, na tzw. dawniej Kresach wschodnich, nie tak znowu daleko do Mickiewiczowskiego Zaosia, panował zwyczaj odmawiania tej modlitwy w czasie nabożeństw majowych, na wolnym powietrzu, zwykle pod przydrożnymi krzyżami. Kojarzy mi się ta modlitwa z nieuchwytnym, lecz prawdopodobnym przekazem tradycji: otóż krzyże stawiano na miejscu lub obok dawnych kurhanów, gdzie spoczywały ofiary różnych wojen, jakie przetaczały się gęsto przez ten kraj. Być może to tylko sugestia, deformacja myślenia profesjonalnego historyka. Lecz na pewno słowa litanii nie były pustym echem Objawienia św. Jana (Apokalipsa św. Jana, 6,8), czyli przywoływaniem abstrakcyjnej wizji czterech jeźdźców Apokalipsy {„I dano im władzę nad czwartą częścią ziemi, by zabijali mieczem i głodem, i morem, i przez zwierzęta ziemi."). Wojna, nieomal z reguły połączona z zarazą i głodem, pustosząca pożarem osiedla ludzkie, nie mogła być na tej ziemi mitem, podobnie zresztą jak na całym obszarze Europy środkowej i wschodniej. Ze świeżych stosunkowo zapisów etnologów polskich, rozpoczętych przez niestrudzonego Oskara Kolberga, zapoznajemy się z niezliczonymi świadectwami grozy wojny — przekazywanymi z ojca na syna i utrwalonymi w pamięci ludzkiej. W dziewiętnastowiecznych i dawniejszych pieśniach ludowych niezmiernie często pojawia się wątek skargi na wojnę. W pieśniach rekruckich jest to skarga na biedę żołnierską i niedole wojskowego życia. W pieśniach dziadowskich odzywają się echa tureckiego barbarzyństwa i okrucieństw szwedzkich, rabunków i gwałcenia kobiet. Te same wątki odnajduje się W podaniach ludowych. Wątek poświęcenia i ofiary na rzecz wyższych wartości, przede wszystkim wolności ojczyzny, zresztą z wyraźnym nawiązaniem do tradycji rycerskiej, pojawi się dopiero później, ze szczególnym bodaj zagęszczeniem w okresie powstania styczniowego. Nie jest to już jednak „pieśń gminna", ale rycerska, elitarna. Stówa do niej pisali nieraz poeci, forma bywała zatem literacka, wysublimowana, nawet gdy mówiło się o sprawach najprostszych: o śmierci, ranach, o domu rodzinnym i kochającej dziewczynie. Etos rycerski przeradza! się w etos narodowy. Masy ludowe, w najszerszym tego słowa znaczeniu, pozostawały jednak jeszcze poza jego zasięgiem. We własnej tradycji były raczej obiektem niż podmiotem działań wojennych. Wieś, „wieczysty zbiornik wszelkiego żołnierstwa", jak to napisał Józef Wittlin w głęboko pacyfistycznej a pięknej powieści Sól ziemi, stała się głównym dostarczycielem mięsa armatniego dopiero od czasu upowszechnienia narzuconego przez państwo obowiązku służby wojskowej. Najwcześniej, jak wiadomo, wprowadziła ów obowiązek napoleońska Francja. Wzór rewolucyjnej levee en masse posłużył (z konieczności!) królowi pruskiemu Fryderykowi Wilhelmowi III w 1813 roku do zarządzenia powszechnej mobilizacji (Landwehr — dla mężczyn od 17 do 40 lat, Landsturm — dla mężczyzn do 60 lat), stąd też początek instytucji powszechnego obowiązku służby wojskowej wiąże się z historią Prus *. Jednakże już od połowy ubiegłego stulecia w Rosji, Austrii i krajach niemieckich**, a także oczywiście • Początkiem było miesienle ograniczeń służby wojskowe] w Prusach (dekret królewski z 9 II ]J13), leci właściwy obowiązek wprowadzony został ustawą z 3 IX 1814. w latach 1831—1S3S został zniesiony przez podział na „armię liniową" , ale nie wolno zapominać, że dialektyczna triada: przemoc-okru-cieństwo "-strach, jest tylko ubocznym zjawiskiem, odpryskiem przemieszczenia podmiotowości dysponowania przemocą. Sama przemoc staje się sprawą uboczną. Jest ona — uczył później Engels (w Teorii przemocy, 1888)V1 — tylko środkiem działania wobec celu, którym jest korzyść ekonomiczna. Przemoc w ręku państwa i wszystkie jej atrybuty są w gruncie rzeczy prawem udzielonym mu przez klasę panującą, lecz klasa panująca jest dysponentem pierwotnym, państwo — wtórnym. Historia potwierdziła tezy twórców socjalizmu naukowego, że przemoc rodzi przemoc, ale nie znaczy to, by historia stawiała niejako znaki równania. Rzecz w tym — tu wypadnie powrócić raz jeszcze do teorii Clausewitza** — żeby przeciwnik postawiony został w „położeniu bardziej niekorzystnym, niż gdyby złożył ofiarę, jakiej się od niego żąda" (O wojnie, księga I, s. 4). Działania rewolucyjne nie muszą być zatem równoważne działaniom kontrrewolucyjnym; zdarzyć się zatem może, iż „anty-przemoc" przeroś-nie działania przeciwnika. • Tu w znaczeniu „terroru" jako represji gwałtownej 1 zmasowanej tak właśnie, jak w działaniach Komitetu Ocalenia Publicznego. •• Clausewitz (O tuojnte, księga I, 3) twierdzi wprawdzie, *e „przemoc moralna [czyli moralna racjonalizacja przemocy] nie istnieje poza pojęciem państwa 1 prawa", wyraża tedy anachroniczną opinię o państwowym monopolu przemocy, ale 88 39 Powyższe ciągle jeszcze nie prowadzi do uprawomocnienia zasady, w której przemoc identyfikowałaby się z terrorem. Zasada taka byłaby całkowicie sprzeczna ze stanowiskiem Marksa i Engelsa wobec terroru indywidualnego i zbiorowego72, co potwierdza dyskusja z anarchistycznymi rzecznikami terroru. Nawet w naukach Sorela (Reflezions sur la vio-lence, 1908), zagorzałego rzecznika przemocy i głosiciela twórczej roli mitów („przemoc przywraca,kapitalizmowi cechy bojowe [...] wydaje się jedynym środkiem, którym rozporządzają otępione humanizmem narody Europy"), nawet w tej apologii biolo-giczno-mitycznych sił społecznych, przemoc nie jest bynajmniej równoznaczna z sianiem strachu i terrorem. Sorelowskie Rozważania o przemocy są pouczającym dokumentem swoich czasów. Łatwo dziś krytykować autora, Jatwo dostrzegać parantele jego nauki z nowolewicowym współczesnym aktywizmem, ale umieściwszy je we właściwym kontekście kulturowym można zrozumieć, z czego wyrastały. W czasie gdy pisał Reflezions, Europa nie była chyba tak dalece „otępiona humanizmem", jak to chciał widzieć autor, lecz na powierzchni i w głębszych osadach mieszczańskiej kultury panowała niechęć czy potępienie dla „nierozumnej siły" pod każdą niemal postacią, pierwotnie nawet do jej przejawów w formie ludycznej.* W sferze wyobrażeń eli- zaraz później powie, że jest ona „środkiem, gdy celem jest narzucenie swej woli wrogowi" (podkr. w oryg., F.R.). • Wymyślony przez Anglików termin sport — ongiś nazwa dla an amorous alliance (spontaniczny, nie zalega li kowany związek miłosny) — przyjmowany był w kontynentalne] Europie z nieufnością; zmagania fizyczne dla pieniędzy lub tylko dla prestiżu uważano za zabawę, dla plebsu. Dopiero elementy „rycerskie" i estetyczne sportu (konna Jazda, szermierka, la-um-tennts), przynależne wzorcowi angielskiego dżentelmena (uprawiającego koniecznie „aporty") nobilitowały ową dziwną zrazu, a niegodną rywalizację siły i zręczności tizycznej. Nawiasem mówiąc przypomina ml się świetne zdanie Andrć 90 ty — popularyzowanych na niższych szczeblach drabiny społecznej — panowało stare jak świat przekonanie o przestępczym charakterze przemocy, z tą wszakże nowością w myśleniu, że przemoc jest szkodliwa i naganna nie tylko wtedy, gdy kieruje się przeciw państwu, ale i wtedy gdy występuje poza państwem.* Wszelka przemoc zorganizowana, lecz obliczalna sprowadza się wyłącznie do funkcji państwa i jego organów — gwarantów owego uświęconego „bezpieczeństwa", utrzymywanych przez społeczeństwo w wyniku coraz bardziej wyspecjali-Ł zowanego podziału pracy. Państwo w niektórych społecznościach mogło być zgoła przedmiotem kultu (na przykład dla drobnomieszczaństwa w krajach niemieckich), ale dobrze zarazem wiedziano, iż państwu przeznaczona jest szczególna rola w społecznym podziale róL Traktowanie przemocy jako zjawiska przestępczego było oczywistym odbiciem ogólniejszego pojęcia o przestępczym charakterze rewolucji**, zwłaszcza od momentu wstrząsu, jakim dla mieszczań-„ skiej opinii europejskiej stał się epizod Komuny B Paryskiej i przypisywany jej — w sposób równie W- dramatyczny, co niesłuszny — posępny mit anarchi-f stów-królobójców. Sądzę, że pogląd taki obejmował różne sfery i miał różne odniesienia, a cechował na pewno nie tylko postawę pospolitego groszoroba Mauroia z t.es silercces du colonel Bramble (1921): „Anglicy traktują wojnę jako sport, Francuzi — sport Jako wojnĘ." Rzeci jest oczywiście o pierwszej wojnie światowej. • Inaczej dzieje się w Stanach Zjednoczonych w okresie podboju Zachodu. Schematy „westernu", gdzie prawo wspiera sle na obywatelskiej przemocy, przemoc zaś podlega najpierw kwalifikacji moralne] — choć przekazywane przez popularną literaturę, oraz srebrny 1 szklany ekran w formie upiĘkszo-ne] — nie odbiegają jednak daleko od prawfly. *' Stąd pochodzi rozpowszechniona w drugiej połowie XIX w. konstrukcja prawnicza (raczej w doktrynach i praktyce aniżeli w ustawach karnych) „przestępcy politycznego" (zwłaszcza w kryminalnej wersji przeciwnika politycznego), szczególnie znana w carskiej Rosji. 91 i ciemnego reakcjonisty. Wydaje się, że na przykład nie sposób umieścić w podobnym przedziale postaci i dzieła Fiodora Dostojewskiego, chociaż Biesy wydać się mogą niemal klasycznym odbiciem takiej postawy. Nie znaczy to, by bezwzględna akceptacja pokoju klasowego sprzężona z legalizmem i legitymizmem budziła lub utrzymywaia silne uczucia pacyfistyczne. Pacyfizm był znany, miał (jak wspomniano) zagorzałych zwolenników, lecz nawet nie byl jeszcze modą. Pod koniec ubiegłego stulecia, w przededniu pierwszej światowej wojny, mimo widomych napięć narastającego od lat imperializmu — zbiorowe wyobrażenia o przemocy daleko odbiegały od czasów groteskowej wręcz „bellomanii" z okresu późnego absolutyzmu. O wiele bardziej obca i wroga stała się natomiast wizja „uzbrojonego ludu", w jakiejkolwiek występowałby on sprawie. Georges So-rel, inżynier-specjalista, przynależny do zawodu na wskroś bourgeois, musiał zatem być postacią co najmniej dziwaczną. Zresztą od takich dziwacznych pomysłów roiło się wówczas w Europie, aczkolwiek można przyjąć, że w opiniach miarodajnych nie przyjmowano ich j e-s z c z e poważnie, jak zapewne nie traktowano poważnie ąuasi-rewolucyjnych ruchów czy grupek w rodzaju niemieckiej Jungvolkbewegung*, tak żywo przypominających skądinąd ruch skautów brytyjskiego generała Baden Powella. Nawiasem mówiąc, obie te — jakże różne —¦ organizacje dostarczyły pożywki duchowej dla żołnierzy pierwszej wojny. Opinie miarodajne, czyli opinie burżuazyjne w różnych odcieniach, wyczulone były natomiast na ruch socjalistyczny, więcej zresztą na „ruch", czyli na akcje zbiorowe (demonstracje, strajki), niż za zacho- • Ruchowi niemieckie] młodzieży inteligenckie] z przełomu XIX 1 XX wieku przypisuje Bię prekursorstwo idei prefa-szystowskich. 92 wania polityczne przywódców, coraz bardziej — w schyłkowym okresie II Międzynarodówki — przylegających do europejskiego establishmentu. Gdybyśmy chcieli przedstawić, choćby najkrócej,, stanowisko Międzynarodówki w sprawie wojny w ostatnich latach przed wybuchem światowego; konfliktu, rozsadziłoby to ramy tej pracy i skierowałoby nasze rozważania na bardzo odległe tory. Wystarczy, jak sądzę, przypomnieć uchwały kongresu bazylejskiego (tak barwnie i wzniosie opisanego-w powieści Aragona Dzwony Bazylei) i wystarczy krótka konstatacja, że zasadnicze stanowisko w sprawie wojny i rewolucji pozostało dialektyczne:: wojna imperialistyczna winna przekształcić się w wojnę domową, by przemocą ustanowić władzę proletariatu. Jednakże trudno zaprzeczyć, że przywódcom Międzynarodówki, osobliwie zaś jej najsilniejszego* i najlepiej zorganizowanego oddziału, czyli niemieckiej SPD, zabrakło — zwłaszcza po śmierci Engelsa — zarówno odwagi, jak i wyobraźni. Były one potrzebne tak samo jak wyrozumowana prognoza, która pozwalałaby przewidzieć sytuację, kiedy od uzbrojonego proletariatu wymagać się będzie, by „obrócił bagnety w tył", przeciw własnym rządom, jak to później określił nasz poeta Władysław Broniewski. Przekonanie o linearnym postępie ruchu — kolejne zwycięstwa wyborcze miałyby zbliżać godzinę prawdziwego zwycięstwa — spowodowało, że wybuch wojny zastał partie Międzynarodówki nie przygotowane tak pod względem teoretycznym, jak i ideowo-moralnym. Jeden z jej najtęższych umysłów, uznany autorytet w sprawach teorii, Max Adler, wyraził się dosłownie, jakby stawiając przysłowiową kropkę nad i: ,,Wojna nigdy nie będzie środkiem do wolności, jeśli nie jest kontynuacją walki o wolność. Wojna może być koniecznością obronną dla zdobytej wolności. Wojna jest defensywą rewolucji [...] nigdy jednak ofensywą wolności." 73 W finezyjnych, miejscami nader sugestywnych wywodach Maxa Adlera zabrakło dialektycznej więzi w wykładni procesu przemocy. Wojna obronna, tak. Ale gdzież najpierw zwycięska rewolucja? Jak można zapoznawać funkcję wojny, gdy śnie dostrzega się faktu, że toczy się wojna? Zresztą zakres pojęcia wolności pojmowany był -właśnie w sferach au stroma rksi stów (Max Adler był obok Otto Bauera głównym teoretykiem SPO) nader wąsko i w sprzeczności z dialektyką historii. "Nie rozumiano, że idea wolności narodu uciskanego lub uciskanej grupy mniejszościowej, choćby kierowała się zbiorem wartości pozarewolucyjnych, może w dalszej kolejności uruchomić cykl działań na rzecz rewolucji, a musi stać się warunkiem i składnikiem wolności socjalnej. Warto przypomnieć, że kiedy Kautsky w 1902 roku deklarował, iż wojna jest zbędnym ogniwem na drodze do sukcesu („Nie .mamy najmniejszego powodu, aby życzyć sobie poprzez wojnę sztucznego przyspieszenia naszego marszu naprzód"), ostro zaatakował go polski socjalista Kazimierz Kełles-Krauz (piszący pod pseudonimem Michał Luśnia) na łamach „Die Neue Zeit",74 wytykając Kautskiemu, że nie rozumie istoty imperializmu i rewolucyjnego charakteru swojej epoki. Inna rzecz, że Krauz zawsze wysuwał na pierwsze miejsce hasło „walki proletaryatu o państwo narodowe".75 Nie wnikając w ocenę tego poglądu w rzeczo-,nej polemice, to nie Kautsky, ale on miał rację. Skoro wypadło wspomnieć poglądy Karola Kaut--skiego z wczesnego stosunkowo okresu imperializmu, ułatwmy sobie zadanie i przenieśmy się w czasie o lat kilkanaście, by zatrzymać się na chwilę nad ¦polemiką, jaką prowadził z Kautskim Lenin. Nie chcę przez to powiedzieć, że późniejsze poglądy kompromitują automatycznie wszystko, co zostało wcześniej powiedziane i przynależą do innego rozdziału doktryny. Myśl taka byłaby nonsensowna i nie o to nam oczywiście chodzi. Poglądy Karola Kautskiego przechodziły wszak ewolucję,78 to, co wyrażał w roku 1902, niekoniecznie pomaga W interpretowaniu jego poglądów z roku 1918. Jednakże i tu, i tam tematem jest zorganizowana przemoc i jej państwowe formy działania. W broszurze o dyktaturze proletariatu (1918) Kautsky podważył samą zasadę zorganizowanej przemocy (jako podstawy ustrojowej państwa socjalistycznego, a nie tylko „formy rządów"), przeciwstawiając dyktaturze proletariatu taką formułę demokracji, jaką wytworzył ustrój burżuazyjny. Druzgocąca krytyka Lenina (Rewolucja proletariacka a renegat Kautsky, 1918) 7; nie ograniczyła się wszakże do zbijania jednej za drugą na wskroś antyrewolucyjnych tez Kautskiego. Jak to się często dzieje w twórczości Lenina, polemika posłużyła do sformułowania tez ogólnych. Jedna z nich jasno i wyraźnie stawia problem zorganizowanej przemocy. „Socjalizm jest przeciwny stosowaniu przemocy względem narodów — pisał Lenin — to nie ulega, kwestii. Ale socjalizm jest w ogóle przeciw stosowaniu przemocy względem ludzi. Jednakże, z wyjątkiem chrześcijańskich anarchistów i tołstojow-ców, nikt jeszcze nie wyciągał stąd wniosku, że socjalizm jest przeciw przemocy rewolucyjnej. A więc mówić o -"przemocy- w ogóle, bez analizy warunków odróżniających przemoc reakcyjną od rewolucyjnej, to znaczy być mieszczuchem wyrzekającym się rewolucji lub po prostu oszukiwać siebie i innych za pomocą sofistyki. To samo dotyczy stosowania przemocy względem innych narodów. Wszelka wojna polega na stosowaniu przemocy względem narodów, ale to nie przeszkadza socjalistom wypowiadać się za wojną rewolucyjną. Klasowy charakter wojny — oto podstawowe zagadnienie dla socjalisty (jeśli nie jest on renegatem)." '* Cóż można do tego dodać? Chyba to, co sam Lenin pisał wcześniej na temat wojny, gdy 2aledwie- 95- -weszła ona w pierwszą fazę, Pisał on o jej potępieniu w doktrynie socjalistycznej jako „rzeczy barbarzyńskiej i bestialskiej" 79, ale też już wówczas nawoływał, by dostrzegać charakter klasowy konfliktu ~i wedle tego oceniać istotę* wojny, stąd zaś wywodzić się będzie jej pierwotna typologia — wedle tego, jakim celom stuży przelewanie krwi. Tekst rozprawy Socjalizm a u>ojna jest powszechnie znany i bywa wielokrotnie cytowany, gdyż jest "to ujęcie równie lapidarne, jak i zrozumiałe, i nie pozostawia miejsca na jakąkolwiek dowolność interpretacji,** Razem z wcześniejszymi dokumentami programowymi konferencji sekcji zagranicznej SDPRR (z września 1914 roku)80 stanowi w istocie jądro całej doktryny. Nie zawsze jednak; zwraca się dostateczną uwagę Tia zawartą w pierwszym z tych tekstów dyrektywę metodologiczną, by „przeprowadzać analizę każdej wojny z oddzielna", opierając się na materializmie dialektycznym. Nie wydaje mi się, aby ta fundamentalna dyrektywa metodologiczna została zrealizowana do końca, ¦choćby biorąc za przykład historiografię dotyczącą pierwszej wojny światowej w naszym regionie środkowoeuropejskim. Czy możemy już z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, ile wątków i ile konfliktów zostało rozstrzygniętych (lub ile powstało nowych), które gdzie indziej mogły rozwikłać się w toku „wojen rzeczywiście narodowych epoki 1789— ' Myślę, że pojęcie ,,istotałp — skądinąd nieostre w pisarstwie o przeszłości — najbardziej pasuje do fcontekstu. „Istota, to zespól cech, ustalonych na podstawie przebiegu zdarzeń i uporządkowanych w łańcuchu skutkowo-prsy czyn owym, by w efekcie stwierdzić odrębność danego zjawiska." •* Warto zwrócić uwagę, te taką a nie inną ocenę leninowskiego pojmowania przemocy spotkać można w opiniach współczesnych specjalistów bynajmniej nie sympatyzujących z komunizmem. I tak, znany zachodnioberlińsłti profesor nauk politycznych Riehard LOwenthal, pisie, *e rola „fizyczne] przemocy" nigdy nie była pierwszoplanowa, ani w nauce, ani -w praktyce leninowskiej. (Der T-oraantiscJie Rilctyall, 1371, s. 49). 1871",81 tu natomiast sprzęgły się z wielokierunkowym działaniem wewnętrznych sprzeczności imperializmu. W postępowaniu poznawczym powinniśmy badać wprawdzie każdy konflikt z oddzielna, ale' w ramach jednej wspólnej teorii. Nie wydaje się, aby postulat ten został do dnia dzisiejszego zrealizowany w dziejopisarstwie o wojnie 1914—1918. A przecież wątki narodowe nie wyczerpują wszystkich przyczyn: tu wystąpić mogą na plan pierwszy, ówdzie plasują się na dalekim planie. W bur-żuazyjnej historiografii i w różnych teoriach polito-logicznych uprawianych na Zachodzie używa się często aparatury pojęciowej z zakresu patologii. Mówi się o „kompleksach", ..zespołach" (chorobowych) lub ..syndromach". Nie można traktować tego jako pospolitej szarlatanerii, jeśli akcent kładzie się na zjawiska z zakresu psychologii zbiorowej, bez czego trudno badać współczesne konflikty i współczesne objawy zorganizowanej przemocy. Pozostańmy jednak przy wypróbowanej metodzie dialektyki, pomni, że oznacza to postulat wyjaśniania wielo-przyczynowego i ustalania wielorakich wzajemnych zależności. Pozwoli nam to również wystawiać oceny, gdyż na ich treść składają się przyczyny historyczne i historyczna sprawdzalność zamierzeń ludzkich. Sprawdzalność zamierzeń w znaczeniu, „czy się ono udało", nie może być oczywiście kryterium wystarczającym. Sam sukces militarny, osiągnięty w krótszym lub dłuższym przedziale czasu, wygranie bitwy, kampanii lub całej wojny, nie jest jeszcze legitymacją dostateczną, by zaszeregować wynik po dodatniej lub ujemnej stronie skali wartości. Cel militarny jest wszak podporządkowany celowi politycznemu. Określa się on w naszych czasach z perspektywy szerszej niż korzyści doraźnego beneficjanta zdarzeń. Problem wojny staje się coraz bardziej problemem historii powszechnej. Dotyczy to także elementarnej typologii wojen. 7 polityka i wojna 97 Dialektyka przemocy pozwala nie tylko ocenić „opłacalność" wojny z punktu widzenia doraźnego bilansu zysków i strat, ale również z perspektywy postępu w historii. Choć postęp nie przebiega w jednakowym tempie na wszystkich odcinkach czy płaszczyznach układu czaso-przestrzennego, przecież wartości pojmowane jako „postęp" posiadają walor powszechny dla wszystkich. Coraz bardziej wątpliwe stają się sukcesy lokalne, „na krótką metę", coraz więcej liczy się dialektyczna złożoność konfliktów. Wyraźniej niż we wcześniejszych epokach wystąpi to w XIX wieku, przynajmniej na mapie politycznej Europy. Porządek ustanowiony po Kongresie Wiedeńskim był porządkiem ucisku i zaboru, ucisk zaś i zabór rodziły nowe sprzeczności w różnych regionach naszego kontynentu, hamowały postęp, ale zarazem wyzwalały si}y zmierzające ku temu, by poprzez przemoc obalić panowanie przemocy. Eg-, zaltowane i niepojęte z pozoru słowa modlitwy Mickiewicza o powszechną wojnę dopiero w takim kontekście historycznym nabierają sensu i zyskują rangę tezy ogólnej, odnoszącej się nie tylko dc własnych krzywd, ale do całej sytuacji politycznej, w jakiej znalazła się Europa. Sprzeczności nawarstwiające się od tego czasu (i powiązane ze sobą dialektycznie) wyzwalały nie Spotykany dotąd ładunek przemocy. Musiało to doprowadzić do głębokich przemian politycznych i przemieszczeń w społeczności międzynarodowej — a także kryterium słuszności i sprawiedliwości, aczkolwiek okazało się ono inne niż w zamierzeniach wojujących stron. Główne rezultaty liczą się wedle kryteriów, które ustanowił i które potrafił zastosować rewolucyjny ruch robotniczy w imię postępu całej ludzkości. Rezultat wielkiej wojny nie jest i nie był uzasadnieniem ex post dla imperiali-stycznych zamiarów, pozostał raczej groźnym memento dla stanu posiadania kapitalizmu. Pierwsza wojna światowa wciągnęła w orbitę mi- lionowe masy ludzkie, w przygniatającej większości owych prostych chłopów-rolników, będących od stuleci ofiarami przemocy i z natury swojej najmniej zainteresowanych w politycznym celu wojny. Była to wielka wojna cywilnych ludzi, wyrwanych ze swego środowiska i rzuconych przeciwko sobie bez swojej woli. Musiała stać się dla wielu źródłem głębokich doświadczeń i nieodwracalnych zmian w sposobie myślenia. Wojna stała się niestety wielką szkołą polityki, nigdy bowiem dotąd nie dotknęła bezpośrednio tak wielkiej zbiorowości ludzkiej. Jeśli jedynym doświadczeniem wojny miało stać się postawienie na nowo pytania o słuszność wojny — już teraz nie za „ojczyznę" i „cesarza" — to było to i tak bardzo wiele z punktu widzenia uniwersalnych prądów historii. 65 milionów ludzi przez cztery lata i trzy miesiące uzbrojonych i gotowych do zabijania to istotnie olbrzymi potencjał przemocy, większy niż we wszystkich wojnach XIX wieku razem — czyli od czasu, kiedy większość państw europejskich wprowadziła powszechny obowiązek służby wojskowej. Lecz nie jest to jeszcze dostateczny miernik dla całej historii cywilizacji i kultury. Przyjmując za Sorokinem wskaźnik „intensywności wojen", z uzupełnieniami dokonanymi później, okaże się, że dla ośmiu głównych państw europejskich* będzie on w XX wieku (do drugiej wojny światowej) prawie dziesięć razy większy niż we wszystkich wojnach toczonych od początku XII stulecia do XIX stulecia włącznie. Zakres i zasięg zorganizowanej przemocy — nie tylko sam fakt użycia sił zbrojnych (a więc wojna W tradycyjnym znaczeniu), lecz również wzrost świadomości zagrożenia na skalę nieporównanie większą niż kiedykolwiek dotąd — czyli, u m a s o-w i e n i e różnych postaci konfliktu, oto powód, dla ¦ Austria, Francja, Hiszpania, Holandia, Niemcy, Rosja, Wielka Brytania, Włochy. którego mówiąc o doktrynach wojennych warto u-stalić również nowe konotacje pojęć od dawna kojarzących się z wojną. (tf^MILITARYZM I PACYFIZM Rzecz dzieje się w. czasie wojny domowej w Hiszpanii. W dniu 18 VIII 1936 roku, W opanowanej wcześniej przez wojska rebeliantów Sewilli, odbywała się właśnie uroczystość „wciągnięcia na maszt flagi narodowej" — symbol ustanowienia władzy przez juntę generała Franco. Podczas uroczystości przemówił jeden z członków junty — pięćdziesięcioletni generał Jose Millan Astray y Torreros, inwalida wojen kolonialnych. Przemówienie i postać mówcy musiały wywrzeć odpowiednie wrażenie, skoro tłum zwolenników rebelii zaczął wznosić okrzyki na cześć generała: Viva Millan! Mówca uciszył jednak manifestantów. „Nie czas w tej chwili wiwatować na rzecz pojedynczych dowódców — miał rzekomo odpowiedzieć. — Teraz jest pora przelewu krwi. Niech żyje śmierć! Viva la muerte! — oto właściwe hasło dnia." Dokładnie w miesiąc później, kiedy armia Franco zajęła Salamankę, nastąpiła pierwsza większa akcja przeciwko postępowej i liberalnej inteligencji. Restrykcje dotknęły jako jednego z pierwszych rektora tamtejszego uniwersytetu, wielkiego i znanego filozofa Miguela Unamuno. Żegnając mury uczelni miał się on wyrazić, że nadeszła istotnie na niego pora, skoro na śmierć skazuje się wszystko, co postępowe i szlachetne w Hiszpanii. Absurdalne hasło: „Niech żyje śmierć", zaczyna się od hasła: „Śmierć intelektualistom", i jest właśnie tego wyrazem. Rzeczywiście hasło to miało się stać odtąd zawołaniem rebeliantów — mistyczną racjonalizacją przemocy, okrucieństwa i terroru, a jednocześnie najbardziej drastycznym we współczesnej historii odbiciem postaw prowojennych. Ta forma pochwały za- 100 bijania odbija nie tylko ponurą tradycję kultury iberyjskiej, sięgającą zapewne „świętych wojen" z Maurami*, ale i powszechniejszą apoteozę wojny, narzuconą przez ideologię nacjonalizmu i faszyzmu w postaci szczególnie odrażającej. W tej wojnie o znamionach wojny religijnej — nacjonalizm strony frankistowskiej posługiwał się symbolami religii katolickiej (po stronie generała Franco stanął antyliberalny i skrajnie katolicki ruch karlistowski z jego dobrze zorganizowaną milicją Reąuetes **) — szczególnie objawiła bezwzględność i okrucieństwo; straty odniesione w ciągu 32 miesięcy walk były wręcz zastraszające.*** • Przykłady swoistego kultu śmierci w tradycji literackiej podaje np. zbiór Vincente Vega, Dl celem ar i o ilu st rado de Frazes Celebres y Citas Literarias, Barcelona 1966, s. 427 i n. We-lu z nas pamięta zapewne głośny film Fernando Arrabala (1971), pokazujący dużo z klimatu duchowego czasów wojny domowej pt.: Viva la muerte, który przeszedł przez ekrany polskie raczej bez echa, a "być może i "wcześniejszy film dokumentalny Francols Rossifa Mourir a Matirid. {Umrzeć w Madrycie), gdzie pokazany został m. in. epizod z Salamanki. •• Historia Reąuet&s zaczyna się z pierwszą wojną karlistów (1833—1839), kiedy oddziały chłopskiej milicji zaczęły walczyć za sprawę don Carlosa pod hasłem „Dios, Patria, Fueros y Rey" (Bóg, ojczyzna, dawne prawa i król). Zapięciem socjalnym ruchu były tak w XIX, jak i XX wieku chłopskie regiony starej Kastylii 1 Aragonii. W czasie trzeciej wojny karlistów (1872—1376) Reąuetis wystąpiły już jako zorganizowane oddziały wojskowe (por. B. Ncllessen. Oie uerbotene Revolution. Aufstieg und Niedergang der Falangę, Hamburg 1963, s. 23, 173). W wojnie domowej 1936—39 występowali również jako odrębne formacje ochotnicze, odznaczające się zresztą szczególną zaciętością, ich czerwone berety baskijskie i ciemne peleryny ze znakiem krzyża budziły wszędzie grozę. Reąuetćs przyciągali ochotników katolickich z innych krajów, głównie z Irlandii (wspomina o tym K. Pruszyński w swoicli reportażach z Hiszpanii i w utworach beletrystycznych). **• Wedle oficjalny cli danych rządu Franco po zakończeniu wojny (komunikat naczelnego dowództwa z 1 IV 1939) — 1,2 min poniosło gwałtowną śmierć, z czego 450 tys. żołnierzy na froncie, reszta zaś — to ludność cywilna. Dla przypomnienia: siły zbrojne rebeliantów i siły rządowe razem liczyły wkrótce po rozpoczęciu wojny ok. 1,3 min ludzi, wskaźnik strat frontowych był Katem także bardzo wysoki, znacznie wyższy niż. 101 Jednakże hasło Viva la muerte nie może wydać się aż taką osobliwością, gdy przypomni się cały potencjał zapamiętania i nienawiści, jakie za sprawą agresorów objawiły się nieco później — podczas drugiej wojny światowej. Uwaga skierowuje się raczej na problem indoktrynacji prowojennej w okresach poprzedzających wojnę i na formowanie odpowiednich postaw za pomocą stosownych manipulacji opinią. Szczególna rola przypada tu nowoczesnej propagandzie, w którą wprzęga się wynalezione w XX wieku lub udoskonalone środki komunikacji masowej j ka_ nafy masowej kultury. Propaganda wojenna, którą już dla okresu pierwszej wojny światowej przeanalizował i uogólnił teoretycznie bodaj jako pierwszy Harold D. Lasswell („propaganda jest procesem manipulowania symbolami tak, aby wpłynąć na opinię grupy" 82), nie ograniczała się wszakże bynajmniej do aktywizowania tradycyjnego militaryzmu, tu w znaczeniu upodobań wojskowych i popularności siły zbrojnej. Quin-cy Wright, który przejął sporo od Lasswella, nie myli się raczej, gdy twierdzi, że „nigdzie chyba nie rysuje się tak wyraźnie różnica pomiędzy postawą* np. dla pierwsze] wojny światowej, wyższy nawet niż straty obliczane dla wojen napoleońskich (ok. 30 procent). Oficjalne dane wydają się mniejsze od rzeczywistych. Według oficjalnych komunikatów włoskich straty „legionu faszystowskiego" wyniosły ok. 12 tys. oficerów i żołnierzy (w tym prawie 3 tys. zabitych i zmarłych od ran), czyli znacznie więcej niż 30 procent uczestniczących taktycznie w walkach „ochotników" włoskich, których nie było jednorazowo wiece] niż 10 tys. (wg tego samego żródla tyleż wróciło z Hiszpanii 20 X 1333 roku). • Wright (A study oj War, t. 2, s. 1441) definiuje postawy jako: „tłie behnvtor pntlerns of a personality -wtth reference to nn interest ot a symbol" („intsrest" to s kolei „tfie objec tiues highly valued in a ctUture"). Obie definicje, odmienne zresztą od współczesnego definiowania postaw, wydają się Jednak przydatne w tym kontekście ze wzglądu na prostotę.. Postawy Jako „wlorce zachowania" — to określenie pasuje do problemu wojny, opinia publiczna bowiem, a także ideologia ne zasada nieomylności władzy i jest wtedy obojętne, czy wynika to z paradygmatu woli boskiej, czy (Jak u Hobbese) z umowy społecznej. II* 163 stkie schematy — absolutyzuje władzę, jest bowiem modelem władzy absolutnej. Cechą jej jest roszczenie do prawdy (lub lepiej: monopol na prawdę), ale tylko do poziomu, który umożliwia uzasadnienie podejmowanych decyzji, a w konsekwencji — uzasadnienie stanowionych na mocy tych decyzji praw. W istocie idzie nie o „prawdę", lecz o jej zepchnięcie poza sferę polityki. Schmitt w sposób nieomal gorączkowy tropi wszelkie przejawy „ideologizacji" konfliktu, ale też nie kryje, że sama „neutralizacja wojen religijnych", będąca w istocie „neutralizacją prawdy", może okazać się zgubną, jedna bowiem „prawda" może być Jatwo zastąpiona przez drugą. Tak dzieje się, jego zdaniem, w wieku XIX — klasycznej erze „neutralizacji" (Zeitalter der Neu-tralisierung), przy czym dochodzi tutaj jeszcze drugi element: „odpolitycznienie" (Entpolitisierung), a właściwie dwa elementy: gospodarka i społeczeństwo „gospodarujące" — zarazem dwa podstawowe ideały liberalizmu. W doktrynie liberalnej społeczeństwo ma zastąpić państwo, a konkurencja gospodarcza — politykę. Do tego dochodzą nowe podziały ideologiczne, które wzmacniają panujące przekonania, tym silniej, że triumfuje — tak pisze Schmitt — nowa religia technicznego postępu, forsowana oczywiście przez liberalizm i jego myślenie „ekonomiczne".20 Schmitt jest tak zafascynowany swoją teorią, że wszystkie sprzeczności epoki, cały jej —¦ jak to nazywa — pluralizm (łącznie z konfliktami narodowymi) uznaje za uboczny produkt ekonomizmu i in-dustrializmu. Liczy się dlań tylko odpolitycznienie wewnętrzne państwa, które jest poddane ciśnieniu podmiotów gospodarczych i ulega napięciom w sferze pozapolitycznej. Swoista interpretacja imperializmu („gospodarka" przeciw „państwu") mogłaby być uznana za koncept niewart dyskusji, gdyby dalej nie pojawił się inny, 164 wręcz obsesjonalnie traktowany współczynnik konfliktu, który można by nazwać „ideą telluryczną", to znaczy ideą panowania nad terytorium, gdzie względy strategiczne przekształcają się w „konkretne i egzystencjalne" racje polityki i wojny. Ale o tym dopiero w dalszym ciągu. Teraz czas przejść do drugiego, bardziej istotnego członu rozumowania, które początek bierze z tezy 0 neutralizacji wojen religijnych i jurydyzacji konfliktów. Wiek XIX, wiek stopniowego odpolitycznienia 1 neutralizacji, był równocześnie okresem sukcesywnego wprowadzania norm prawa w zasady prowadzenia walki, i to coraz bardziej — na forum międzynarodowym. Neutralizacja wojen religijnych — nie tylko wewnątrz państwa — pozwoliła na zniesienie wrogości absolutnej, co z kolei pozwoliło nadać status prawny jednostce wroga. W tym miejscu teoria Schmitta ma istotną lukę, stanowienie bowiem praw i prawne sankcjonowanie zwyczajów_ wojny nie odnosiło się do uczestników konfliktu sensu stri-cio, czyli do zbiorowości zorganizowanych (wroga lub sojusznika), ale do występujących pod danymi sztandarami osób fizycznych. Postanowienia konwencji haskich z roku 1899 i 1907 o prawach i zwyczajach wojny lądowej (będące wówczas ukoronowaniem całego procesu), a także przepisy ustaw karnych państw cywilizowanych — w tej dziedzinie wyodrębniono ustawy regulujące odpowiedzialność karną żołnierzy — dalej normy określające pojęcie kombatanta (żołnierza chronionego przez prawo), gwarantujące ochronę rannych i jeńców oraz zachowanie się wojujących stron na terytorium nieprzyjaciela (okupacja wojskowa) — wszystko to razem składało się istotnie na pojęcie justus hostis, które pozostało wprawdzie kategorią hostis — w sensie nadanym mu przez Carla Schmitta — a nie inimi-cus. Jakkolwiek jednostkowy justus hostis niekoniecznie daje się pomnożyć w zbiorowość (nie staje 165 się ona przez to justa), to jednak nikt nie kwestionował, że jednostka występująca w imieniu i na rozkaz zbiorowości, chroniona jest przez prawo i zwyczaje wojny, gdyż sankcja prawna pochodzi od zbiorowości. Inaczej mówiąc: kategoria jwstus hostis może być tylko publiczna. Prywatne uczucia, sympatie czy animozje, względy humanitarne, religijne czy moralne nie mają w tym kontekście żadnego znaczenia. Wojna weszła rzeczywiście w tym czasie w świadomość prawną społeczeństw, choć należałoby raczej powiedzieć, że tkwiła ona w świadomości miarodajnych zbiorowości politykujących, czyli podmiotów polityki. Wyrażając się jaśniej: wojnę jako środek rozstrzygania sporów politycznych politycy akceptowali bez reszty (lecz niekoniecznie ich wyborcy), oficerowie — zawodowi i rezerwiści (lecz niekoniecznie żołnierze). Jurydyzacja wojny pozwala utrzymać w pewnych granicach feudalne obyczaje rycerskie. Co prawda, w tym samym czasie prowadzono bez żenady indoktrynację potencjalnych szeregowych żołnierzy w duchu radości zabijania wroga. Jeden monarcha mógł zwracać się do drugiego wypowiadając mu wojnę przez „Drogi kuzynie", ale żołnierze idący na front w euforii patriotycznej czy nacjonalistycznej (granica bywała wtedy nader cienka) śpiewali pieśni o tym, jak będą zabijać przeciwnika. „Jeder Schritt — ein Bńtt, jeder Stoss — ein Franzos, jeder Schuss — ein Russ" (każdy krok — jeden Brytyjczyk — oczywiście zabity, każde pchnięcie — jeden Francuz, każdy strzał — jeden Rosjanin) skandowali w 1914 roku niemieccy żołnierze w drodze na front, wśród nich poczciwi ojcowie rodzin, dobrzy synowie, szanowani obywatele. Jednakże nawet wtedy — na początku wielkiej rzezi, gdy nie przewidywano jej rozmiaru ¦— nie było Wątpliwości, że ranni i jeńcy powinni korzystać z ochrony i że wojna toczyć się winna wedle reguł, które sformułował blisko sto lat wcześniej Clause- 166 witz: „celem jest obezwładnienie wroga" (O wojnie, księga I, 4), ale nie jego fizyczne zniszczenie, jak w dobie wojen religijnych. A jednak już wtedy w zbiornicy doświadczeń wojującej ludzkości utrwaliły się przekonania, że justus hostis i justum bellum nie obejmuje wszystkich, którzy z bronią w ręku występują przeciw wrogowi. Żołnierze — niekombatanci, najczęściej bojownicy o wolność i rewolucjoniści, nie mający oparcia we władzy, lecz właśnie przeciwko niej występujący, od wieków byli aktorami i to nieraz głównymi aktorami teatru wojny w wojnach religijnych i innych wojnach domowych, zazwyczaj szczególnie okrutnych. Zorganizowani i wspierani przez prawo przeciwnicy widzieli ich jako rebeliantów, hors-de loi, out-laws, tu bowiem najczęściej wrogość była krańcowym przypadkiem walki o wolność — społeczną lub narodową, przeciwnicy zaś tej wolności, posiadacze i ciemiężyciele traktowali wrogów jak przestępców. Trudno sprowadzić wszystkie typy i wszystkie ich zachowania do jednej wspólnej nazwy. Idąc śladem rozumowania Carla Schmitta posłużymy się jednak niezbyt precyzyjną i ahistoryczną przecież nazwą „partyzanta", ponieważ ta nazwa jest kluczem do teorii. Pojęcie „partyzanta" i konkluzje prawnicze wyprowadzone z traktatu o „partyzancie" są czymś więcej niż uzupełnieniem i rozszerzeniem teorii polityki i wojny, a zarazem terenem, gdzie najłatwiej odsłonić jej prawdziwe znaczenie. Mniej więcej równocześnie z nowym, powojennym wydaniem Begrijf des Politischen (1964) ukazuje się w tym samym wydawnictwie Dunek era i Humblodta niewielka również w rozmiarach broszura, Theorie des Partisanen, z podtytułem Zwischenbemerkung zum Begrijj des Politischen (Przyczynek do tego, co polityczne), co od razu na początku wyjaśnia sprawę. Autor musiat, tak jak i wielu innych, zdawać sobie sprawę z trudności semantycznych, tym bardziej że — tak jak poprzednio — odwołuje się do historii. 167 Nie mógł on oczywiście przyjąć obiegowego czy encyklopedycznego (co na jedno wychodzi) pojęcia, to bowiem odnosi się właściwie wyłącznie do czasów współczesnych. Niemniej konotuje ono dwie cechy, które można odnieść do XIX przynajmniej wieku i do wcześniejszych czasów. „Partyzant" to po pierwsze „żołnierz formacji nieregularnych" — według kryterium wojskowego — i „żołnierz nie mający statusu kombatanta" — używając kryterium prawniczego. Dodajmy, że brak tu jednoznacznego statusu prawnego w sensie skutków prawnych „sytuacji niekombatanta", mogły one bowiem być różne, nie zawsze tak samo dramatyczne. Nazwa „par-tjeant" może odnosić się do amerykańskich minute--men z czasów wojny o wolność Stanów i do hiszpańskich guerllleros, walczących z Napoleonem w 1809 roku i do niemieckich Freischarler — walczących w roku 1813, i wreszcie do francuskich franc--tireurs w roku 1870, choć różnice zadań bojowych, odniesień społecznych i postępowania przeciwnika względem każdej z tych formacji było inne. W krajach walczących w tym czasie o wolność narodową była to zrazu jedyna możliwa forma zbrojnej walki. Nieprzypadkowo nazwa „partyzantka" i pochodne od niej „partyzant" (żołnierz partyzancki) występuje w języku polskim dopiero bodaj w związku z wyprawą Zaliwskiego (partyzantka Za-liwskiego, 1833), pierwszą chyba w naszej historii próbą wywołania powstania narodowego poprzez działania „nieregularne". Jednakże nazwa partyzanta nie uprawomocniła się w naszym polskim języku polityki ani w słownictwie militariów do czasów drugiej wojny światowej, tak zresztą jak w innych krajach o podobnym losie. Konwencja językowa w żadnym europejskim języku nie przesądzała sprawy, ponieważ ani kryteria wojskowe, ani prawnicze nie dały się nigdy wyodrębnić dostatecznie precyzyjnie. Wprawdzie przez wiek XIX — aż do czasów wojny światowej wszę- 168 dzie, we wszystkich państwach, zdawała się przeważać zasada, że ,,żołnierz nieregularny" nie jest właściwie żołnierzem, przy tym zasada ta wyraża się najbardziej lapidarnie w dyrektywie armii pruskiej za czasów von Roona: „Die Truppe bekampft den Feind, die Marodeure werden von der Polizei er-ledigt" (wojsko zwalcza wroga, maruderów załatwia policja). Ten, kto nie miał statusu żołnierza formacji regularnych, a występował z bronią w ręku, stawał się wedle tej dyrektywy przestępcą, którego zwalczaniem miała zająć się policja. Jednakże policja — w szerokim znaczeniu tego wyrazu — nie mogła wkraczać wszędzie tam, gdzie dawała znać o sobie polityka. Przepisy i zwyczaje prawne już w XIX wieku stwarzały podstawy do wyłączenia „żołnierzy nieregularnych" z represji policyjnej. Próby kodyfikacji tych spraw, podjęte na konferencji haskiej w 1907 roku — zresztą próby w dużej mierze owocne — świadczą, że „partyzant" jako uczestnik formacji nieregularnych nie może być jednoznacznie identyfikowany z uzbrojonym przestępcą, bo nawet jako przestępca korzystał z pewnych przywilejów przestępcy „politycznego".* Kodyfikacja tych spraw po drugiej wojnie światowej (konwencje genewskie z 12 VIII 1949 roku) oparła się na wstępnych ustaleniach sprzed pierwszej wojny światowej i stworzyła dość mocne podstawy definicji prawniczych. Podobnie i wojskowa definicja „partyzanta" nie może kojarzyć się wyłącznie z historią drugiej wojny, jak to się zwykle wyjaśnia we współczesnych encyklopediach i popularnych słownikach w różnych zresztą krajach; nie jest to słuszne, bo sama nazwa upowszechniła się znacznie wcześniej, dla określenia • Gwoli ścisłości warto wyjaśnić, ie pojęcie przestĘpcy ,.politycznego", wywodzące się prawdopodobnie od „więźniów stanu" z czasów monarchii absolutnych, było gtównle zwyczajowe i nie znane jest nowoczesnym kodeksom karnym. Zreszti] odnosiło się ono głównie do sposobu wykonywania kary i nieformalnych czynności procesowych. 169 dalekowschodnich i innych nieregularnych formacji rewolucyjnych w czasie wojny domowej w radzieckiej Rosji (np. amurskije partizany walczący z Koł-czakiem) i mocno zrosła się z tradycją tych walk, opiewaną w tworzonych spontanicznie utworach rosyjskiej czy ukraińskiej radzieckiej kultury ludowej w czasach przed wojną ojczyźnianą. Odwrotnie: nowe zasady taktyczne w czasie drugiej wojny światowej prowadziły niekiedy do zacierania granic pomiędzy klasycznym typem żołnierza--kombatanta a żołnierza działającego „nieregularnie". Brytyjscy komandosi i amerykańscy rangersi ¦— nawiasem mówiąc nazwy pochodzące z wojen kolonialnych 21 — działali na pograniczu zadań taktycznych przyjętych dla żołnierzy „nieregularnych", czasem zresztą — wychodząc wyraźnie poza te zadania. Prawa i zwyczaje wojny lądowej, zawarte w konwencjach haskich i później genewskich, stwarzały zresztą partyzantom, tu w znaczeniu ,.żołnierzy nieregularnych", daleko idącą ochronę prawną.2* Wymogi postawione przez prawo: partyzant powinien działać w służbie suwerennego podmiotu prawa międzynarodowego uczestniczącego w działaniach wojennych, podlegać jednemu dowództwu, występować z zewnętrznymi oznaczeniami przynależności do formacji partyzanckiej (np. opaski, kokardy) i w sposób widoczny nosić broń — mogły być wprawdzie kwestionowane w praktyce (pokazała to druga wojna światowa), ale generalną klauzulą interpretacyjną konwencji genewskich była zasada, iż nie można wymagać od partyzantów stroju ułatwiającego ich identyfikację. Nowość wprowadzona w 1949 roku polegała na rozszerzeniu zasięgu terytorialnego operacji partyzanckich na cały obszar panowania państw prowadzących wojnę, przez co należy rozumieć obszar okupacji — nie tylko wojskowej. Gdyby nawet uznać, że w czasie drugiej wojny światowej państwa tzw. Osi — przede wszystkim zaś 170 Niemcy hitlerowskie — nie były skrępowane późniejszą klauzulą interpretacyjną i rozszerzeniem zasad terytorialnych, to ich postępowanie względem partyzantów, w znaczeniu nadanym temu,pojęciu przez konwencje haskie, było złamaniem praw i zwyczajów wojny lądowej. W traktacie Carla Schmitta chodzi jednak nie tylko o takie pojęcie partyzanta i wydaje się, że jego założenie jest naukowo płodne, chociaż prowadzi go do absolutnie fałszywych wniosków. Schmitt nie kryje zresztą, że zjawisko „partyzanta" jest mu obce i godne potępienia. Otwarcie też przyznaje, że uważa samo zjawisko za rezultat wojny rewolucyjnej, która — jak twierdzi — narzuca swoje reguły postępowania społeczności międzynarodowej. Wojna rewolucyjna — twierdzi Schmitt — wprowadza tzw. „partyzanckie" zasady, ale w swoim interesie chce korzystać z dawnych praw i zwyczajów wojny, nie przyznając ich wrogowi. Przejdźmy jednak do samej teorii. „Partyzant" jest w niej kategorią polityczną, podległą kategorii wroga. Wróg natomiast staje się konstrukcją przekraczającą ramy pojęcia justus hostis. Zgodnie z całą teorią kryteria nie są i teraz ideologiczne, mimo ideologicznych motywacji silniejszych niż kiedykolwiek. Rzecz dotyczy raczej osobliwości wojny t o-t a 1 n e j, która z kolei jest wynikiem totalnej wrogości. \^ Po jecie wojny totalnej zjawiło się po pierwszej wojnie światowej. Przyjmuje się, że wprowadził je w obieg Erich Ludendorff (Der totale Krieg, 1936) snując rozważania nad wojną przyszłości, kiedy obok czysto wojskowych w grę wejdą komponenty gospodarcze i społeczne. Wydaje się jednak, że „totalność" wojny — w sensie pojmowanym przez Carla Schmitta — zjawia się po raz pierwszy, przynajmniej w języku niemieckim, za sprawą znanego pisarza i znanego orędownika wojny. Ernst Junger, o nim to bowiem mowa, opublikował w roku 1930 niewielki 171 szkic o „mobilizacji totalnej" (Die totale Mobil-maćhwng)23. Jest to, jak zwykle u Jiingera, raczej metaforyczna wizja niż konkretna propozycja, a jeszcze mniej — skończona teoria polityki i wojny. JUnger zwraca jednak uwagę na okoliczność nie-blahą: masowa mobilizacja do czynu zbrojnego wciąga ludzi dotąd biernych w tryby najwyższej aktywności, co nie może pozostać obojętne dla jakiejkolwiek polityki. Wojna staje się zatem ważną silą sprawczą; człowiek raz „zmobilizowany" do zadań totalnych nie jest tym samym człowiekiem co przed tą wielką operacją. Dla Schmitta, jak i dla Jiingera, „totalizacja" nie jest tylko sprawą liczby, nie jest wobec tego decydujące, czy więcej ludzi znajdzie się na frontach i w gospodarce wojennej na zapleczu. Dla JUngera totalność wojny określają raczej postawy ludzkie. Poświęcenie, zaangażowanie, „wzmocnienie osobowości", elan vital (ku śmierci i zniszczeniu, ku granicy Viva la muerte!) wyznaczają granice wojny totalnej. W teorii Carla Schmitta nie wiąże się to koniecznie z intensyfikacją wrogości, aczkolwiek autor bierze tę okoliczność pod rozwagę. Wojna totalna to raczej „ekstensy fikać ja wrogości", przejawiającej się teraz w różnych rodzajach aktywności ludzkich: w gospodarce, kulturze, nauce itd. Wróg zatraca wyraźne kontury, ale jest teraz wszędzie, w każdym układzie przestrzeni społecznej. Wymyka się definicjom prawnym, nie daje się określić po żadnej stronie granicy pomiędzy stanem pokoju i stanem wojny, bo cezura ta właściwie przestaje istnieć. Nazwę „partyzant" tłumaczy Schmitt od źródJo-słowu: od francuskiego prendre parti — brać czyjąś stronę, czyli angażować się politycznie. W dalszym ciągu twierdzi on jednak, że dotyczy to tylko początku sytuacji partyzanta, która zaczyna się zwykle od spontanicznej obrony przed obcą inwazją, ale rychło przekształca się w szczególnie bezwzględne działania militarne, ponieważ w grę wchodzą zawsze 172 interesy „agresywnych na skalę światową mocarstw". Aluzja dostatecznie przejrzysta, nie wymaga zatem komentarza, tym bardziej, że Schmitt powołuje się na przykład Indochin po roku 1945. „Partyzant" jest dla Schmitta „kluczową postacią światowej wojny rewolucyjnej", ale i tym razem — zgodnie z egzystencjalnym pojmowaniem konfliktu — nie tyle ważne są przyczyny wojny, ile zmiany zachodzące w sferze prawnej. Zatarcie granic między pokojem a stanem wojny powoduje, że prawo przestaje być regulatorem działań względem wroga, wskutek czego cała wypracowana przez stulecia koncepcja justum bellum obraca się wniwecz. Rozumowanie z Theorie des Partisanen można zapisać w następującym schemacie: sojusznik p o 1 i t y k a wojna wojna prawna — (beUum justum) wróg (istnieje wyraźna granica miedzy działaniami politycznymi a wojną) wróg posiada status prawny (justus hos-tisi (wojna toczy się wg praw i zwyczajów uznanych przez traktaty prawa karnego walczących stron itd. Wojna kończy się traktatem pokojowym, który zawiera zwykle postanowienia o amnestii za przestępstwa popełniane w toku wojny, ponieważ ustaje sytuacja, która Je wy- woiala) > wojna totalna (rewolucyjna) ——> partyzant (nie ma wyraźnej granicy między stanem pokoju i wojny) (w trakcie wojny nie stosuje się norm prawnych, wróg jest traktowany jako przestępca, którego trzeba zniszczyć) I Schemat jest tylko zbliżeniem, uproszczonym wykładem teorii. Wolno nam jednak schematyzować, ponieważ „partyzant" Carla Schmitta jest postacią 173 abstrakcyjną (dlatego używamy cudzysłowu) i mógłby być tylko wtedy „typem idealnym" (w znaczeniu nadanym przez Maxa Webera), gdyby posiadał główne cechy, występujące wśród rzeczywistych, fizycznych uczestników współczesnych działań partyzanckich, i to nie tylko podczas wojen rewolucyjnych sensu strtcto. Tak jednak nie jest, jak justus hostis nie jest modelem zbiorowości kombatantów. „Partyzant" jest przenośnią, lecz dostatecznie zrozumiałą, aby na jej podstawie analizować wywód teoretyczny j by w rezultacie ustalić fałsz lub prawdę. Fałsz polega najpierw na tym, że nigdy dotąd nie było takiej sytuacji, aby wojna toczyła się wbrew wszelkim regułom wypracowanym w ciągu stuleci, a skodyfikowanych w prawach i zwyczajach wojny — i to właśnie po stronie prowadzących wojnę rewolucyjną, sprawiedliwą. Dotyczy to ochrony jeńców i ludności cywilnej, opieki nad rannymi, umożliwiania komunikacji z bliskimi, stosowania zasad humanitarnych. Sprawa jest zbyt oczywista, aby trzeba się nad tym rozwodzić, potwierdza się zaś m.in. tam, dokąd adresował Carl Schmitt swoje zarzuty — w Wietnamie. Oczywiście, uznanie określonych działań w toku prowadzenia wojny za przestępcze nie jest koniecznie konsekwencją zjawiania się na arenie dziejów „partyzanta". Nie wolno wiązać rodzaju i rozmiaru przestępstw z charakterem prowadzonej wojny, z wyjątkiem sytuacji, kiedy zbrodnie agresora wywoływały lub potęgowały ruch oporu. O amnestii względem tych zbrodni nie mogło być mowy. Wątpliwości mógł budzić najbardziej kategorycznie sformułowany punkt w teorii Carla Schmitta, ten mianowicie, że stan wojny nie dość wyraźnie odcina się od stanu pokoju. To prawda, że historia najnowsza dostarcza przykładów, kiedy klasyczne elementy zbrojnego konfliktu (wojna—kampania— bitwa) 2* nie układają się tak jak ongiś, wojna toczy się jakby sporadycznie, od rozejmu do rozejmu, albo 174 wrogość między uczestnikami konfliktu wyklucza zawarcie pokoju w znaczeniu umowy zgodnej z przyjętymi zasadami prawa międzynarodowego. Prawdą jest jednak, że odkąd w prawie międzynarodowym zjawiło się określenie agresji, z reguły ona staje się początkiem działań wojennych; dawne zasady rozpoczynania wojny, a także jej zakończenia, musiały się po prostu zmienić. Lecz na prowadzenie wojny „klasycznej", nie ma to koniecznie wpływu. Gdziekolwiek jednak toczy się wojna, prawię natychmiast zjawiają się starania, by przebiegała wedle zasady helium justum, w interesie własnym i w obawie retorsji. Nie wydaje się mimo wszystko stosowne, aby „teorię partyzanta" traktować jako pochwałę przeszłości (z jej dostatecznie krwawą tradycją wojen) wyrażoną piórem zatwardziałego konserwatysty. Tak bowiem nie jest. Schmitt, konserwatysta z ducha, człowiek, który swym długim życiem udowodnił, że konserwatyzm poddać się może najgorszej racji politycznej, posługującej się zbrodnią pospolitą — Schmitt, który nie kryje, że współczesny proces dekolonizacji i ruchów rewolucyjnych czy naro-dowo-wyzwoleńczych jest mu osobiście obcy i wrogi — stara się jednak nie wprowadzać osobistych antypatii do teorii. W doborze interpretacji przykładów historycznych wcale nie okazuje się aż tak konserwatywny, żeby zamykać oczy na współczesną mu rzeczywistość. Gdybyśmy i teraz chcieli poszukać adresata tej rozprawy, to wydaje się, że będą nimi tym razem niepoprawni, zdaniem autora, „liberałowie", przede wszystkim zaś prawnicy tej szkoły — pozytywiśei, którzy niezdolni są lub nie chcą pojąć oczywistych prawd, tak dobrze zrozumiałych rewolucjonistom. Głos Schmitta mógłby być głosem Kasandry skierowanym do współczesnego społeczeństwa burżuazyj-nego. Lecz — na szczęście — trudno sobie wyobrazić, żeby z peryferyjnego Plettenberg-Pasel mógł daleko 175 docierać głos tego starca; kto słuchał — toutes pro-portions gardees — głosu Woltera z jego samotni w Ferney? Jeśli teoria Schmitta znajduje i dziś oddźwięk, to tylko w wąskich kręgach specjalistów. Specjaliści mogą uznawać, ale mogą również krytykować teorię „partyzanta", jednak bez inwektyw, bez wypominania niesławnej przeszłości jej autorowi, bo na treść teorii to nie będzie miało wpływu. Teoria zaś — jak się okazuje — wymaga szczególnie wnikliwej krytyki, ponieważ jest sugestywna i wewnętrznie spójna, co wprawdzie odnieść można do niejednej fałszywej teorii. To człowiek nazwany „koronnym jurystą Trzeciej Rzeszy", a nie całe legiony zachodnich teoretyków i historyków, przyjął poprawne pojęcie „partyzanta" — kategorii abstrakcyjnej, lecz będącej rzeczywiście kluczową postacią współczesnej wojny. Jednak wnioski, jakie wywiódł z tego założenia, są jaskrawo fałszywe, a do tego moralnie naganne. Ale właśnie zanegowanie tych wniosków pozwala nam wyraźniej przedstawić prawdę i tym bardziej uwidocznić moralną rację naszego stanowiska, uzasadniającego nasze prawo do oporu w czasie drugiej wojny światowej. W tym celu trzeba się zgodzić, że „partyzant" znaczy u Schmitta co innego niż niekombatant i żołnierz formacji nieregularnych, choć nie wyklucza to naturalnie ani nie kwestionuje tradycyjnego pojęcia partyzanta — wedle doświadczeń ostatniej wojny. „Partyzant" w szerokim znaczeniu —¦ to konstrukcja zbiorowa — pojęcie, którego desygnatami są wszyscy ludzie uczestniczący w ruchu opo-ru, choćby wnosili niewiele więcej ponad sprze-c i w mogący pociągnąć za sobą ciężkie represje, a nawet niebezpieczeństwo gwałtownej śmierci. Wróg wprowadził nas w sytuację „partyzanta" nie tyle nawet w czasie trwania kampanii wrześniowej — która okazała się jedną z licznych kampanii naszej wojny — ale właściwie dopiero wtedy, kiedy 176 umilkły działa. To wróg narzucił nam totalność, zarówno w sensie intensyfikacji, a głównie ekstensy-fikacji wrogości, jak i — częściowego przynajmniej — poniechania reguł helium justum podczas trwania walk regularnych. To on wprowadził w trybie świadomego zamierzenia politycznego regułę niszczenia: fizycznego niszczenia ludzi i niszczenia substancji narodowej. Należało bowiem przyjąć od pierwszego dnia agresji i od początku fazy okupacji (niezgodnej zresztą z prawem międzynarodowym), że władze Trzeciej Rzeszy powzięły decyzję o zniszczeniu narodu polskiego i podjęły od razu akcję zaprzeczającą jego prawu do posiadania suwerennego państwa na wl a-s n e j ziemi. Na ten ostatni zwrot warto zwrócić szczególną uwagę. Odnosi się bowiem do innego fragmentu teorii państwa i prawa Carla Schmitta, do którego przejść wypadnie w dalszym ciągu, a który jest tak samo ważny. Na razie jednak pozostańmy przy teorii partyzanta. Byliśmy w czasie ostatniej wojny totalnym wrogiem Trzeciej Rzeszy, napiętnowanym nadto jako przestępca za rzekome zbrodnie wobec mniejszości niemieckiej, owe rzekome zaś przestępstwa służyły nie tylko za uzasadnienie barbarzyńskiej represji wobec podejrzanych — nie tylko w zewnętrznej propagandzie, ale i za motywację wrogości wobec całego narodu. Byliśmy skazani wcześniej czy później na zagładę; oprócz fizycznej likwidacji osób uznanych za elitę duchową i umysłową, oprócz zbiorowego zabijania przy najmniejszej okazji lub bez okazji — usiłowano nas pozbawić wartości materialnych i duchowych, które już wówczas uznane były w społeczności międzynarodowej za elementy konstytutywne narodu, to jest zbiorowości politycznej, posiadającej prawo do suwerennego państwa. Opór z naszej strony musiał więc mieć charakter totalny. Partyzantka sensu stricto nie była jedyną formą oporu, choć być może najważniejszą. 12 Polityka i wojna 177 Natomiast wszelkie działania w kraju przeciwstawiające się działaniom okupanta i ścigane przez niego w trybie represji policyjnej czy karnej — były działaniami partyzanta w znaczeniu, które przyjęliśmy za podstawę polemiki. Niemniej były działaniami prawnymi, w ścisłym i jednoznacznym znaczeniu norm prawa międzynarodowego, co tłumaczy się w tym kontekście nie tylko dlatego, że towarzyszyło im jednomyślne poczucie prawne olbrzymiej większości społeczeństwa polskiego, czy też, że były jednomyślnie akceptowane moralnie, to jest w powszechnym odczuciu sprawiedliwe. Nasze działania oznaczają w tym kontekście zbiór aktów samoobrony w imię podstawowego prawa do oporu, w które wyposażony jest każdy uczestnik społeczności międzynarodowej, każdy podmiot prawa międzynarodowego, niezależnie od tego, w j a k i sposób zdolny jest doraźnie występować w układach i sytuacjach, zwanych „areną międzynarodową". Owe akty samoobrony prowadzone były stosownie do decyzji i pod kontrolą uprawnionych przedstawicieli suwerennego państwa, uznanego przez społeczność międzynarodową* za podmiot działań prawnych. Przypadki sprzeczne z tą zasadą — np. przypadki pospolitego bandytyzmu —¦ były ścigane przez owych przedstawicieli (i powołane przez nich instytucje) z całą surowością wojennego prawa. Nie chcę tu ani przeciwstawiać systemu prawa systemowi moralności, ani snuć wywodów o związkach i zależnościach między dwoma systemami normatywnymi.25 Nie wchodzę też w problematykę * Gwoli usunięcia niejasności wyjaśnijmy, te „społeczność międzynarodowa" będzie oznaczać państwa, które zgłaszają akcję do Narodów Zjednoczonych, a także kraje neutralne w czasie wojny {wcześniej niż ogłoszenie Karty Atlantyckie]). Te ostatnie nie mogty — w myśl przyjętych zasad prawa międzynarodowego — uznać ilebellattonis (zniesienia wskutek wojny) państwa polskiego. Utrzymywanie stosunków dyplomatycznych z emigracyjnym rządem polskim nie było warunkiem koniecznym. 178 zbrodni wojennych ani zbrodni przeciwko ludzkości popełnionych w naszym kraju, których ofiarami byli obywatele naszego państwa lub osoby o innym obywatelstwie (zwłaszcza radzieccy jeńcy wojenni) więzione i mordowane na naszej ziemi. To inny temat, przeto pozostawiam go w tym miejscu na uboczu. Rzecz w tym, by przyjąwszy płaszczyznę rozumowania wykreśloną przez ramy omawianej teorii, wskazać na szczególne znaczenie prawa do oporu — podkreślamy prawa, a nie tylko zasady moralnej. W ten sposób teoria partyzanta Carla Schmitta prowadzi wbrew jej autorowi do zaprzeczenia wnioskom tej teorii, jakoby zjawisko „partyzanta" eliminowało prawny charakter wojny, to znaczy stawiało poza sferą prawa działania „partyzanckie" w szerokim znaczeniu. Teoria Carla Schmitta należy w tym punkcie do historii, przynajmniej odnośnie do dziejów naszego narodu. Do historii należy jednak i cała, anachroniczna już definicja bellum justum, którą podważa rzekomo pojawienie się „partyzanta" na arenie dziejów. Natomiast wojna partyzancka, zarówno w znaczeniu wąskim (militarnym: taktycznym i operacyjnym) jak i w szerokim, jest nadal zjawiskiem doby współczesnej. Zatem i nadal otwarte pozostaje pytanie, o co toczy się wojna. Na to pytanie teoria „tego, co polityczne" i „teoria partyzanta" świadomie nie udzielają odpowiedzi. Poszukajmy jej przeto w innych fragmentach nauki Carla Schmitta, a okazać się może, że i one zaprowadzą nas do centralnych problemów współczesności i pozwolą wyjaśnić dokładniej niektóre elementy teorii. •PRAWO ZIEMI» I WOLNOŚĆ MÓRZ „Ziemia nazywana jest w języku mitów matką pra~ Wa»2« — tak zaczyna siĘ książka Schmitta: Womos-ziemi w prawie narodów jus publicum Europaeum^ 12' 17& To prawda. Zanim jeszcze owocująca plonami ziemia weszła w świadomość powszechną jako solwm — nieruchomość w obrocie prawnym — a stało się to bardzo późno i na wysokim już szczeblu starożytnej myśli prawniczej, i faktycznie rozpoczęła swój byt jako środek produkcji — już była realnym i najpewniejszym środowiskiem człowieka, jego topos, pierwszym wyznacznikiem jego miejsca w przestrzeni. Przestrzeń ziemska — płaska czy pofałdowana, ale wymierna — stanowiła przedmiot wszelkich miar, zrodzonych z ludzkiej, cielesnej na niej obecności. Mierzyło się ją stopą i łokciem, fizycznym zasięgiem aktywności — najpierw jednostki, potem grupy. Ziemia określała sens egzystencji człowieka, wytwarzała przesłanki poczucia sprawiedliwości. W nagrodę za wysiłek włożony w jej uprawę przynosiła plony, oczywiście jeżeli bogowie nie spowodowali klęski żywiołowej. Stwarzała zatem arcyważny powód do kontaktu z siłami nadprzyrodzonymi, aby wyjednać ich przebaczenie; była zatem podstawą rozwoju religii — przedsionka wszelkiej kultury duchowej. Miłość do ziemi — matki ziemi — jest bardzo starej daty, tak starej jak nasza kultura.* Podział ziemi wyznaczającej miejsce człowiekowi {,,miejsce na ziemi"), który Schmitt nazywa nomos, jest naczelnym prawem społeczności ludzkiej, tak starym jak historia prawa i historia myśli prawniczej. Inaczej morze. Nie sposób odmówić Schmittowi racji, że w pradawnych czasach morze było zaprzeczeniem jedności przestrzeni i prawa oraz jedności porządku i topos istoty ludzkiej. Morze mogło ży- • Funkcjonuje ona wszak i dzisiaj nie tylko w sferze symboli („ziemia ojczysta"). We wszystkich prawie religiach i w obrządku świeckim ziemia chroni prochy ludzkie, żywym daje wciąż ailną radość pierwszego kontaktu z przyrodą (jako czymś najbliższym przyrodzonym człowiekowi), osobliwie mieszkańcom Industrialnego krajobrazu współczesności. 380 wić, mogło dostarczać bogactw: ryb do pożywienia, drogocennych pereł do ozdoby. Zdobywano je w ciężkim trudzie, cięższym czasem niż zdobywanie ziarna, lecz trud ów nie stwarzał mierzalnych proporcji między wysiłkiem a rezultatem połowu, przynajmniej w takim stopniu, jak przy plonach otrzymywanych z ziemi. Przygoda i ryzyko mogły wprawdzie pociągać nielicznych, dla większości były jednak źródłem lęku. Nawet plemiona osiadłe nad morzem często sadowiły się z dala od jego brzegów. Powierzchnia morza nie dała się podzielić. Człowiek na morzu nie pozostawiał śladu — pisze Schmitt. Od siebie dodajmy, że na morzu nie mogła się utrzymać stopa człowieka. Morze było obce i wrogie, ale było wolne, bo nie dało się podporządkować człowiekowi i prawem przez niego ustanowionym — tym prawom, które zaczynały się od podziału powierzchni ziemskiej przez gospodarującą jednostkę ludzką. Wolność mórz, jako następstwo fizycznego, a raczej psychofizycznego stosunku do wielkiej wody, uważa Carl Schmitt za przesłankę późniejszych idei liberalnych i przeciwstawienia prywatności elementowi publicznemu. Liberalizm byłby zatem końcowym produktem wielkiego historycznego procesu, który kreował mocarstwa morskie (thalassokracje), one zaś powstały w wyniku ekspansji handlowej, do czego potrzebne były drogi przez morza i oceany. Thalassokracje istniały już w starożytności. Lecz dopiero w czasach nowożytnych spotęgowało się zjawisko, które Schmitt określa jako „zabór mórz" (Seenahme) i które, jego zdaniem, było jedną z przesłanek nowoczesnego „europejskiego" prawa narodów (Vólkerrecht des jus publicum Europaeum). Dawniej także, począwszy od starożytności, rozgrywały się na morzach dramatyczne konflikty. Grecy, Kreteńczycy, Kartagińczycy i Rzymianie walczyli przez stulecia o panowanie na Morzu Śródziemnym, zanim już u szczytu rozwoju Imperium 181 Rzymskiego stato się ono ich wspólną własnością, nazwaną odtąd dumnie Marę nostrum. Wszelako regulacje prawne wolności mórz znalazły wyraz daleko, daleko później: dopiero na początku XVII wieku Holender, Hugo de Groot, przedstawiciel nacji uważanej nie bezpodstawnie za „morską", a znany bardziej pod łacińskim nazwiskiem Grocju-sza, ogłosił swój głośny traktat Wolność mórz (1609), czyniąc zadość ideom wczesnego liberalizmu, a równocześnie wytyczając podstawy nowoczesnego prawa międzynarodowego. Kryterium wolności mórz był stosunek do piratów.* Morze było wprawdzie wolne, ale właśnie dlatego, że było wolne, pirat — rabuś morski, stawał się wrogiem wszystkich — hostis generis humani.** Pirat był postawiony poza prawem — jako wróg całej ludzkości, a zarazem jako przestępca kolektywny. Tylko papież mógł udzielać piratom rozgrzeszenia. Podmiotem nie była jednostka: dowódca czy członek załogi statku, ale statek piracki jako całość. Stąd represja spadała na wszystkich członków załogi: od kapitana do chłopca okrętowego. W dalszej kolejności mogło to wytworzyć (przede wszystkim u narodów morskich) przesłanki do myślenia szczególnymi kategoriami na temat organizacji przestęp-czych^ przynależność do organizacji nie jest dodatkową kwalifikacją, ale czynem przestępczym samym w sobie. Ślady takiego myślenia przetrwały aż do czasów najnowszych, dostrzec je można najwyraż- - Pirat — od greckiego pelratis wywodzi się z czasownika peirdn, co oznacza próbować, poszukiwać, ważyć sią na coś. Pirat był zatem śmiałkiem, który zdobywał łup za cenę ryzyka wyprawy morskiej. •" Po dziś dzień utrzymuje się pojęcie pirata jako wroga rodzaju ludzkiego. EncyKlopedia morska wydana po ostatnie] wojnie Światowej w krajach anglosaskich (International Mari-time Dictionary, 1943) definiuje piractwo Jako przestępstwo ,,rabunku, morderstwa lub wymuszenia przy użyciu siły, popełnione na pełnym morzu [...] w duchu i w intencji wrogości powszechnej (universal hostllity; podkr. moje. F.H.). 182 niej przy formowaniu zasad odpowiedzialności za kolektywne zbrodnie hitlerowskie w anglosaskiej doktrynie i praktyce ścigania zbrodni wojennych.* Jest to wszakże tylko supozycja, aczkolwiek dostatecznie sugestywna, by spróbować sprawdzić ją źródłowo. Natomiast szczegółowe postanowienia o zwalczaniu piractwa, np. brytyjskie ustawy z przełomu XVII i XVIII w.27 (Piracy Acts 1698, 1721, 1744) pochodzą już z okresu rozwiniętego handlu morskiego, w którym piractwo stało się szczególnie uciążliwą przeszkodą. Wtedy jednak następuje stan „uporządkowanej wolności mórz". Poprzedza go ekspansja polityczna i wojskowa krajów morskich, pragnących z określonych przestrzeni wód uczynić strefy swoich wpływów. Jak ongiś udało się to Rzymianom na Morzu Śródziemnym, tak później miasta hanzeatyckie dążą do opanowania Bałtyku, Hiszpania zaś, Holendrzy i Anglicy — „wszystkich mórz". „The sea must be kept" (Morzę musi być utrzymane) cytuje Schmitt brytyjskiego autora (Fulton, The Sovereignty of the Sea, 1911), idea ta musiała mocno i od dość dawna utrwalać się w wyobrażeniach mieszkańców Wyspy. Osiemnastowieczna pieśń zaczynająca się od słów „Rule, Britannia, rule the waues" (Władaj, Brytanio, władaj falami)2S po dziś dzień nie straciła na popularności i pełni nieomal funkcję narodowego hymnu. • Car! Schmitt wysuwa hipotezę, te anglosaskie pojęcie piractwa stało sią podstawą konstrukcji organizacji zbrodniczych, przyjętą w art. 9 i 10 Statutu Międzynarodowego Trybunału Wojskowego t orzeczoną w wyroku przeciwko głównym zbrodniarzom wojennym z dn. 1 X 1946 roku. Uznanie Organizacji za zbrodniczą (przypominamy: korpus przywódców Politycznych NSDAP, Gestapo, SD, SS) tak Jakby organizacja by ta „okrętem pirackim", stwarzało podstawę do ścigania Wszystkich członków tej organizacji. Faktem jest, że z całą konsekwencją, acz w sposób nader formalny, przyjęto tą zasadę Jedynie w toku denazyfikacji w brytyjskiej strefie okupacyjnej (Rozporządzenie Brytyjskiego Zarządu okupacyjnego nr 89 z ai xii 1946 roku). 183 Odbiegliśmy trochę od zasadniczego wywodu, wciąż jednak trzymając się kierunku wytyczonego przez teorię Carla Schmitta. Wolność mórz zajmuje w tej teorii miejsce drugoplanowe, rzecz dotyczy bowiem ziemskich, lądowych — „tellurycznych", jak to nazywa autor — przesłanek polityki, które z kolei mają moc organizującą dla elementarnych, a zarazem rozstrzygających zasad istnienia społeczności międzynarodowej, owego jus publicum Euro-paeum, Schmitt sprowadza bowiem problem do cywilizacji i kultury europejskiej. Wspomniałem wyżej, że jest to ważna część teorii prawa, opartej na głębokim przekonaniu o sprawczym charakterze polityki i wojny, co oznacza, że polityka „wyprzedza" państwo i zorganizowaną społeczność międzynarodową. Nomos der Er de jest jakby ciągiem dalszym i uzupełnieniem Begriff des Politischen. Tu wszakże godzi się zwrócić uwagę na pewną dość istotną okoliczność, mianowicie na sam sposób wykładu. Książka ukazała się W roku 1950, zatem w okresie szczególnie nieprzychylnym dla autora, gdy nazwisko jego wciąż otaczała nienawiść. Publikacja książki wywołała rezonans w szerszych warstwach, nie tylko w wąskich kręgach specjalistów, ale nawet i w tym środowisku pojawiły się tu i ówdzie ataki na osobę autora zamiast rzeczowych recenzji. Można wnioskować, że starał się on bardziej oględnie niż w latach trzydziestych formułować swoje opinie. W kilkanaście lat później, kiedy ukazało się powojenne wydanie Begriff i prawie równocześnie Theorie des Partisanen, atmosfera w rodzinnych Niemczech Zachodnich i poza ich granicami (na zachodzie i południu) była już zdecydowanie dla autora korzystniejsza. Zresztą ani w latach pięćdziesiątych, ani sześćdziesiątych nie starano się włączać tekstów Schmitta w nurt „zimnej wojny". Dla jej rzeczników na Zachodzie byłby sojusznikiem dość kłopotliwym, przede wszystkim jednak były to tek- 184 sty nazbyt trudne do doraźnego, instrumentalnego wykorzystania, a przy tym co najmniej dwuznaczne. Na odbiór treści wpływało w pierwszej kolejności nazwisko autora. W roku 1950 było jeszcze żywym symbolem czasów hitlerowskich. Na początku lat sześćdziesiątych już o tym stopniowo zapominano. Wykład zawarty w tej książce skłonił wszakże samego autora do ostrożności,- czego zresztą Schmitt bynajmniej nie ukrywa. Główne myśli na temat ułożenia stosunków prawnych w dwudziestowiecznej społeczności międzynarodowej wyłożył Schmitt już wcześniej — krótko przed wybuchem wojny i w czasie wojny,29 w rozprawach, gdzie powtarzające się pojęcie „porządku wielkiego obszaru" (Grossrawm-ordnung) budziło oczywiste skojarzenia z konkretnymi zamierzeniami politycznymi (a raczej eks-pansjonistycznymi) Trzeciej Rzeszy. Wprawdzie powierzchowna nawet analiza tekstów Carla Schmitta pozwala twierdzić, że nie szło mu o to samo, lecz nie można się aż tak bardzo dziwić opiniom, jakoby był on ekspertem Hitlera.30 Okoliczność to nie-błaha i można sobie wyobrazić, że Schmitt wolał tej famy uniknąć. O cóż jednak naprawdę chodzi autorowi w Nomos der Erde? Jakie jest naprawdę „prawo ziemi" i jak -— jego zdaniem — funkcjonuje ono w układzie: prawo międzynarodowe („europejskie") a teoria polityki i wojny? Tej ostatniej pozostaje Schmitt wierny, choć wyraża ją, jak wspomnieliśmy, nieco oględniej, akcentując nie tyle abstrakcyjną wrogość, ile odwołując się tym razem do źródeł i objawów konfliktu, wszelako zawsze sub specie materii prawnych. Nomos der Er&e jest książką z dziedziny teorii prawa międzynarodowego i — nie wahałbym się powiedzieć — książką bardzo ważną dla zachodniej myśli prawniczej. Szczytowym osiągnięciem myśli prawniczej (eiłi Kunsttoerk menschlicher Vernunft), kształtującym się wprawdzie nie bez oporów i powoli, od XVI 185 Odbiegliśmy trochę od zasadniczego wywodu, wciąż jednak trzymając się kierunku wytyczonego przez teorię Carla Schmitta. Wolność mórz zajmuje w tej teorii miejsce drugoplanowe, rzecz dotyczy bowiem ziemskich, lądowych — „tellurycznych", jak to nazywa autor — przesłanek polityki, które z kolei mają moc organizującą dla elementarnych, a zarazem rozstrzygających zasad istnienia społeczności międzynarodowej, owego jus publicum Euro-paeum, Schmitt sprowadza bowiem problem do cywilizacji i kultury europejskiej. Wspomniałem wyżej, że jest to ważna część teorii prawa, opartej na głębokim przekonaniu o sprawczym charakterze polityki i wojny, cq oznacza, że polityka „wyprzedza" państwo i zorganizowaną społeczność międzynarodową. Nomos der Er de jest jakby ciągiem dalszym i uzupełnieniem Begriff des Politischen. Tu wszakże godzi się zwrócić uwagę na pewną dość istotną okoliczność, mianowicie na sam sposób wykładu. Książka ukazała się w roku 1950, zatem w okresie szczególnie nieprzychylnym dla autora, gdy nazwisko jego wciąż otaczała nienawiść. Publikacja książki wywołała rezonans w szerszych warstwach, nie tylko w wąskich kręgach specjalistów, ale nawet i w tym środowisku pojawiły się tu i ówdzie ataki na osobę autora zamiast rzeczowych recenzji. Można wnioskować, że starał się on bardziej oględnie niż w latach trzydziestych formułować swoje opinie. W kilkanaście lat później, kiedy ukazało się powojenne wydanie Begriff i prawie równocześnie Theorie des Partisanen, atmosfera w rodzinnych Niemczech Zachodnich i poza ich granicami (na zachodzie i południu) była już zdecydowanie dla autora korzystniejsza. Zresztą ani w latach pięćdziesiątych, ani sześćdziesiątych nie starano się włączać tekstów Schmitta w nurt „zimnej wojny". Dla jej rzeczników na Zachodzie byłby sojusznikiem dość kłopotliwym, przede wszystkim jednak były to tek- 184 sty nazbyt trudne do doraźnego, instrumentalnego wykorzystania, a przy tym co najmniej dwuznaczne. Na odbiór treści wpływało w pierwszej kolejności nazwisko autora. W roku 1950 było jeszcze żywym symbolem czasów hitlerowskich. Na początku lat sześćdziesiątych już o tym stopniowo zapominano. Wykład zawarty w tej książce skłonił wszakże samego autora do ostrożności, czego zresztą Schmitt bynajmniej nie ukrywa. Główne myśli na temat ułożenia stosunków prawnych w dwudziestowiecznej społeczności międzynarodowej wyłożył Schmitt już wcześniej ¦— krótko przed wybuchem wojny i w czasie wojny,29 w rozprawach, gdzie powtarzające się pojęcie ,,porządku wielkiego obszaru" (Grossraum-ordnung) budziło oczywiste skojarzenia z konkretnymi zamierzeniami politycznymi (a raczej eks-pansjonistycznymi) Trzeciej Rzeszy. Wprawdzie powierzchowna nawet analiza tekstów Carla Schmitta pozwala twierdzić, że nie szło mu o to samo, lecz nie można się aż tak bardzo dziwić opiniom, jakoby był on ekspertem Hitlera.30 Okoliczność to nie-błaha i można sobie wyobrazić, że Schmitt wolał tej famy uniknąć. O cóż jednak naprawdę chodzi autorowi w Nomos der Erde? Jakie jest naprawdę „prawo ziemi" i jak — jego zdaniem — funkcjonuje ono w układzie: prawo międzynarodowe („europejskie") a teoria polityki i wojny? Tej ostatniej pozostaje Schmitt wierny, choć wyraża ją, jak wspomnieliśmy, nieco oględniej, akcentując nie tyle abstrakcyjną wrogość, ile odwołując się tym razem do źródeł i objawów konfliktu, wszelako zawsze sub specte materii prawnych. Nomos der Erde jest książką z dziedziny teorii prawa międzynarodowego i —¦ nie wahałbym się powiedzieć — książką bardzo ważną dla zachodniej myśli prawniczej. Szczytowym osiągnięciem myśli prawniczej (em Kunstioerk menschlicher Vernunft), kształtującym się wprawdzie nie bez oporów i powoli, od XVI 185 i XVII aż do XIX wieku, było, w interpretacji Schmitta, przekształcenie „religijnych wojen domowych" w „wojnę ograniczoną formami" („Kriege in Form"), czyli legalizację na forum prawa narodów konstrukcji helium justum. Argumentem na rzecz „wielkości tego dzieła" jest dla Schmitta fakt, że przez 200 lat (wiek XVII—XIX) nie było na ziemi europejskiej żadnej wojny niszczycielskiej, to znaczy takiej, gdzie dozwolone i sankcjonowane byłoby zabijanie całych wrogich społeczności. Dodajmy jednak od siebie, że ta piękna konstrukcja prawa bynajmniej nie potwierdza się na obszarach pozaeuropejskich, ściślej mówiąc, kolonialnych. Niemniej — to właśnie ma być trzonem jus pu-blieum Europaeum, które to pojęcie możemy już teraz tłumaczyć jako „fundamentalne zasady prawa państwowego i międzynarodowego europejskiej zbiorowości państw suwerennych w całym tego słowa znaczeniu".31 Wytworzenie oczywistych i przestrzeganych zależności prawnych na podobieństwo zobowiązań prawa cywilnego — oto ideał Carla Schmitta i oto najważniejsza z jego strony sankcja zjurydy-aowanej * wojny. Schmitt powołuje na świadków najbardziej znanych myślicieli tej przełomowej w jego mniemaniu epoki — od Baltazara Ayali i Alberyka Gentilisa, poprzez pisarstwo Grocjusza i Puffendorfa, aż do Immanuela Kanta i jego konstrukcji gerechter Feind (sprawiedliwego wroga). Być może zabiegi interpretacyjne Schmitta idą za • Używany teraz i poprzednio termin „jurydyzacja" i jego językowe derywaty mogą razie zwolenników czystości języka. Używam go jednak świadomie w znaczeniu innym niż „lega-tizm" i derywaty tego terminu. Legalizm (stąd „legalny", „legalność"') kojarzy się, nie zawsze słusznie, ze „zgodnością z prawem'1 lub „praworządnością". „Jurydyczny" jak się czytelnik mógt przekonać — ma tu znaczenie ope racjonalne, a nie wartościujące. Nie oznacza to koniecznie „postępowania zgodnie z prawem", ale wprowadzenie norm prawnych w sto. Bunki między ludzkie. 186 daleko, stara się on bowiem nazbyt usilnie o potwierdzenie swojej teorii u klasyków doktryn prawa międzynarodowego. Przyznam jednak, że np. W przypadku Grocjusza — ściślej, w wykładni grocjuszow-skiej tezy o wojnach sprawiedliwych i niesprawiedliwych — rację ma Schmitt, a nie wielu dawniejszych i współczesnych interpretatorów dzieła holenderskiego myśliciela. Grocjusz był rzecznikiem nowoczesnej tezy, że przyczyny wojny mogą być sprawiedliwe lub niesprawiedliwe, podstawy tej tezy są jednak nader kruehe, a nadto dość staroświeckie, nie mogą się bowiem wyzwolić ze średniowiecznej moralistyki. Grocjusz usiłował pogodzić koncepcję naturalnych praw człowieka z etyką chrześcijańską. Schmitt jako komentator bystro wychwytuje te słabości, by stwierdzić w końcu, nie bez racji, że u Grocjusza nawet wojna z niesprawiedliwych pobudek (np. kiedy brak po stronie rozpoczynającej wojnę prawdziwego zagrożenia) uważana będzie za wojnę juris gentium (czyli zgodną z prawem narodów tzn. prawem tout court), jeżeli toczy się pomiędzy dwoma suwerennymi państwami. Stronie, która występuje z pobudek niesprawiedliwych, nie przysługuje tylko prawo do zdobyczy, jak nie przysługuje używanie broni szczególnie niebezpiecznej, dozwolonej dla prowadzącego wojnę sprawiedliwą. Grocjuszowska teza: „Justitiam in definitione (belli) non includo" — „sprawiedliwości nie włączam do definicji (wojny)" (O prawie wojny i pokoju) — kolidująca zresztą z jego poglądem na temat wojen sprawiedliwych i niesprawiedliwych — służy jako jeszcze jeden argument na rzecz przyjętej przez Schmitta konstrukcji jus publicum Europaeum. Dowód z literatury klasycznej posiada w wykładzie tej teorii charakter posiłkowy. Istotę jws publicum Europaeum implikuje samo ,,prawo ziemi", głównym zaś motywem sprawczym tego prawa (Schmitt unika — i nie bez racji — pojęcia ,,źró- 187 dla" *) jest zabór i podział ziemi (Landnahme i $aumteilung).** Obecność człowieka na ziemi — wywodzi Schmitt — jego „umiejscowienie" (Ortung) powoduje konieczny i dialektyczny (w sensie, jaki nadał temu słowu Hegel) proces zaboru i podziału; człowiek jest od zielni zależny, gdyż może żyć tylko na ziemi, lecz człowiek — żeby żyć — musi ziemię od siebie uzależnić, tworząc prawo (nomoś) jako zabezpieczenie swego stanu posiadania. Podstawowym prawem jest zatem zabór ziemi, inne prawa są od niego pochodne. Schmitt snuje wątek Landnahme z podziwu godną konsekwencją i z podziwu godnym uporem pomija wszelkie wątki gospodarcze, społeczne i kulturowe (z zakresu historii kultury materialnej), tak jakby „europejskość" całej konstrukcji nie potrzebowała autentycznego wyjaśnienia. Niemniej teza o historycznym rozwoju prawa do ziemi i przeksztajceń prywatnego stosunku prawnego w publiczny (dominium — imperium), aczkolwiek nie nazbyt oryginalna, jest bez wątpienia słuszna, to znaczy słuszne jest stwierdzenie historycznego procesu przeobrażeń prawa własności32 — nawiasem mówiąc — dość słabo opracowanego w na- ¦ Termin „źródło prawa"' {Rechtsąuelle) wprowadzony został w obieg przez szkolę historyczną (Savigny), lecz wówczas oznaczał najpierw „źródło historyczne1', i to niekoniecznie w sensie materialnego śladu działalności człowieka, bo szkole historyczna akcentowała właśnie przekazy duchowe. W dob|; pozytywizmu pojawia się rozróżnienie pomiędzy źródłem w znaczeniu formalnym i źródłem w znaczeniu materialnym, przy tym to pierwsze odrywa się coraz bardzie] od historii, jako że prawo synonimlzuje się z obowiązującą ustawą („źródłem" jest dokument, zapis normy prawnej, publikowany zgod-dnie z przepisaną formą). Później pogmatwał jeszcze pojęcie źródła pozytywizm, aby doprowadzić Je do samej abstrakcyjne] formy (H. Kelsen) — byle zachowany był porządek hierarchiczny i logiczny. •• Schmitt tłumaczył (w ulubionej wykładni etymologicznej), ze niemieckie nehmen ibrać) wywodzi się właśnie od nomos. Niezależnie od słuszności czy niesłuszności wywodu, pomysł jest na pewno interesujący. szej literaturze prawniczej. Nie można także i tutaj odmówić mu racji w powtarzających się polemikach z prawnikami pozytywistami, z ich ahistoryzmem i ich agnostycyzmem socjologicznym, aczkolwiek Schmitt występuje oczywiście z pozycji zasadniczo odmiennych niż materializm historyczny z jego teo-riopoznawczą dyrektywą nauki prawa. Ważne jest jednak przede wszystkim — by nie wdawać się w szczegóły — samo ukoronowanie procesu. Jus publicum Europaeum, którego początek lokuje Schmitt na schyłek XVII wieku, a które będzie rozwijać się aż po wiek XX — jest właśnie rezultatem „prawa ziemi". Najważniejszy etap na tej drodze to ukształtowanie suwerennego państwa, państwo zaś określa się terytorialnie, to znaczy wytycza granice władania, jest więc skończoną legalizacją i legitymacją p o-działu. Konsekwencją będzie przestrzenna lokalizacja przeciwstawienia „wróg — przyjaciel". Przewidzieć łatwo, że stąd bierze się zasadnicza przesłanka wojny. Tak więc jedynie wojna „terytorialna", czyli wojna o zmianę i rozszerzenie podziału, zdolna jest wprowadzić normy prawa i zrelatywizować pojęcie wroga. Stąd w tym właśnie okresie, gdy zakończył się proces uznania suwerennej władzy w państwach (w sensie abstrakcyjnym, gdyż geograficznie będą ulegać stałym zmianom) i gdy Europa zaangażuje się w ekspansję na obce kontynenty i podbój nowego świata — jus publicum Europaeum pozwoli nadać wojnie status prawny, która stanie się odtąd niewątpliwie helium justum. Sens wojny wyraża się od tej pory w zdobyczy, a nie w zniszczeniu wroga, wszystkie zaś postacie zdobyczy — trwałej ^y przejściowej (oceupatio bellica) dadzą się skatalogować w normach prawa międzynarodowego. Do-piero teraz, uczy Schmitt, prawo międzynarodowe nabiera sensu jako wolny od zabarwień religijnych (czyli ideologicznych) zbiór reguł postępowania, 188 189 uznanych przez wszystkich uczestników konfliktu. Europocentryczny i zdominowany przez Europę świat podzielony zostaje na strefy dokładnie zdefiniowane w instytucjach prawa. Schmitt przedstawia to w postaci powierzchni koła, którego największy wycinek tworzy obszar ,.wolnych mórz", inne zaś mniejsze wycinki to w kolejności: (1) obszary suwerennych państw, (2) kolonii, (3) protektoratów, (4) egzotyczne kraje z eksterytorialnością Europejczyków i (5) obszar, który może podlegać swobodnej okupacji, z tym wszakże zastrzeżeniem (wynikającym logicznie z teorii), że okupacja jest zgodna z prawem. Ważnym etapem jest także dla autora moment „wyrównania równowagi" między lądem a morzem, co zdaniem Schmitta wiąże się ostatecznie z pokojem utrechtskim między Wielką Brytanią i Hiszpanią (13 VII 1713) i początkiem ery bdlance of po-wers.3S Wszelako okolicznością o podstawowym znaczeniu miało być ustalenie zasięgu suwerennych praw państwa na obszar wód przybrzeżnych (terytorialnych). W panującej doktrynie rozciąga! się on już na odległość skuteczności wystrzału armatniego od brzegu (vis ar mor), lecz skodyfikowane to zostało dopiero w pokoju utrechtskim, w kilkadziesiąt zaś lat później (1782) pojawia się dokładna odległość trzech mil morskich, obowiązująca do czasów najnowszych. Suwerenność państwa na obszarze wód terytorialnych (co można uważać za rozszerzenie ,.prawa ziemi" na obszar wód) nie mogło zmienić zasadniczej różnicy funkcjonowania prawa na lądzie i na morzu. Schmitt twierdzi, że na morzu zachowały się nadal relikty praw prywatnych, stąd zaś odmienny charakter wojny lądowej i wojny morskiej. Zjawisko statków kaperskich — pozostałość „prywatnego" uczestnictwa w wojnie lub wprost w wojnie prywatnej — zanika ostatecznie w wieku XIX, przy czym końcową datą jest, według Schmitta, 190 amerykańska wojna secesyjna. Jednakże i w późniejszych czasach statek handlowy, który poruszał się między portami walczących stron gwoli złamania blokady czy po prostu zaopatrywał w towary jedną z nich, nie był na pełnym morzu, podobnie jak statek neutralny, cząstką sił zbrojnych suwerennego państwa (istotnie statki te pływały aż do XX wieku pod banderą handlową) i nie podlegał prawu wojny jako części prawa międzynarodowego. Do statków handlowych odnosiJy się wyłącznie przepisy prawa morskiego o zdobyczy. Znane powszechnie w annałach prawa narodów przypadki stosowania prawa międzynarodowego (od czasu orzeczenia Trybunału Haskiego w 1913 roku) przeczyłyby teorii Schmitta. Dlatego stwierdza on wyraźnie, że w wyjaśnieniu prawniczym idzie mu o wysoki stopień generalizaeji i odwołuje się w istocie do doktryny. Jako przykład ekstremalnego pojmowania tej doktryny podaje on twierdzenie austriackiego teoretyka wojny lądowej z drugiej połowy XIX wieku, generała Ratzenhoferą. Ratzenhofer twierdził mianowicie, że w przypadku wojny z Anglią i ewentualnego lądowania na jej terytorium wojsk nieprzyjaciela, wojna musiałaby się toczyć wedle prawa zdobyczy w wojnie morskiej, a nie wedle norm prawa wojny lądowej, ponieważ Anglia jest mocarstwem morskim. Schmitt przyznaje, że jest to przypadek krańcowy myślenia kategoriami lądowymi. Niemniej jednak on sam trzyma się tej doktryny, inaczej bowiem podważona zostałaby jedna z fundamentalnych zasad jus publicum Europaeum. Istota rzeczy polega na tym — pisze Schmitt — iż morza nie można naprawdę „zawłaszczyć". Obszar wód morskich spełnia de facto funkcję handlową i strategiczną, ale nie polityczną. Seenahme jest przeto fenomenem historycznym jakościowo różnym od Landnahme. W przeciwieństwie do zawłaszczenia ziemi, morze nie rodzi praw, natomiast prawa obowiązujące na morzach są pochodne z no- 191 mos, od którego wywodzą się najpierw prawa prywatne, później — jus publicum, tak w prawie wewnątrzpaństwowym, jak i w prawie międzynarodowym. Ideę, która temu towarzyszy przez stulecia, można właśnie nazwać „telluryczną" Si (łac. tellus — ziemia). Idea telluryczną rozwijała się zapewne w średniowieczu, lecz dopiero u jego schyłku, równocześnie z dążeniami do suwerenności państwowej, nabrała znaczenia. W pełnym kształcie objawi się w monarchii absolutnej, lecz nie dlatego — jak chce Schmitt — że stwarzała harmonię porządku przestrzennego i prawa, lecz ze względu na swoją funkcję gospodarczą i strategiczną. Mimo to Schmitt ma rację, choć ostrożnie nie wypowiada się po stronie zaborczych następstw myślenia „tellurycznego", ma ją wówczas, gdy akcentuje jego historyczną trwałość w strukturach myślowych towarzyszących polityce przez stulecia, i to wciąż jeszcze w czasach — dodajmy od siebie — gdy renta gruntowa przesunęła się na dalszy plan wśród rzeczywistych przyczyn wojen i podziałów. Najbardziej dramatycznym potwierdzeniem idei „tellurycznej", przerażającym przez swój anachronizm w połączeniu z nowoczesną techniką militarną, była ekspansja Trzeciej Rzeszy na Wschód, z postawionym sobie niedwuznacznie celem: zawłaszczenia ziemi razem z gwałtownym lub stopniowym wyniszczeniem jej mieszkańców. Nie należy wszakże sądzić, by idea zmarła naturalną śmiercią wraz z klęską Trzeciej Rzeszy i samobójstwem Hitlera. Idei tej imperializm stwarza dogodne podłoże i tylko trudno czasem oddzielić, gdzie kończy się „zimna" kalkulacja na rzecz konkretnych zysków? kapitału, a gdzie zaczyna się funkcja mitu, bo dziś już do tej postaci sprowadza się idea „telluryczną". Wszelako teoria Carla Schmitta nie uchyla się bynajmniej od tego problemu. Co więcej: nie zajmując pozornie stanowiska ani pro, ani eontra, bez 192 deklaracji wobec jakichkolwiek planów zaborczych w historii, snuje on w swojej teorii wątek, który właśnie doprowadził do wspomnianych wyżej skojarzeń na temat pokrewieństwa teorii z planami hitleryzmu. Zgodnie z przyjętym przez Schmitta prymatem polityki nad prawem (,,to, co polityczne" jest czynnikiem prawotwórczym) oraz wedle zasady, że „ziemia rodzi prawo" (nomos ziemi), ale równocześnie wytwarza konflikty — zjawia się polityczna tendencja, aby rozszerzyć zasięg działań na różne obszary nie podległe własnemu suwerennemu władaniu, choć podległe różnym wpływom jednego albo kilku suwerennych podmiotów, np. wpływom gospodarczym, ideologicznym (religijnym) czy kulturowym. W istocie jednak rzecz polega na nowych zasadach podziału, czyli nowej postaci nomos. Wyraża tym razem następującą zasadę polityczną: Suwerenne państwo, które w wyniku dotychczasowych podziałów stało się mocarstwem, zdolne jest w myśl tej nowej postaci nomos narzucać swoją wolę innym państwom na sięgającym poza swoje granice obszarze podziału. Pierwotnie będzie to, wedle Schmitta, hemisferą, co oznacza właściwie strefę wpływów — pojęcie nie posiadające odbicia w normach prawnych i o dość niewyraźnych realiach politycznych, przeciwstawienia bowiem „wróg ¦— sojusznik" są jeszcze nieostre, ów podział albo nowe wcielenie nomos tworzy wszakże z czasem porządek polityczny, który Schmitt nazwie „porządkiem wielkiego obszaru" {Grossraumordnung), używając termiu znanego z oficjalnych i mniej oficjalnych deklaracji hitlerowskich. Staje się to wszakże wedle Schmitta przekroczeniem zasad ius publicum Europaeum; nieprzypadkowo początkiem tego procesu będzie amerykańska ,,doktryna Monroe" *. Natomiast europejskie próby ¦ Dla przypomnienia krótkie wyjaśnienie tej doktryny: W orędziu da Kongresu w 1323 roku przedłożył ówczesny pre- 13 Polityka I wojna 193 organizowania porozumień „wielkiego obszaru" — twierdzi dalej Schmitt — niosły same w sobie zarodki upadku europejskiej doktryny i europejskich osiągnięć w dziedzinie prawa narodów, tak mozolnie budowanych przez stulecia. Jedną z postaci czy raczej jedną z prób była — jakże w oczach Schmitta niefortunna — impreza nazwana Ligą Narodów (Schmitt wyraża się uszczypliwie: Genfer Volkerbun.d), Jej słabość, wyjaśniając pokrótce myśl Schmitta, polegała na tym, że luźny związek państw europejskich był jednak dostatecznie silny, by osłabić suwerenność każdego z nich, podcinając przeto korzenie jus publicum Ew-ropaeum. Brakowało mu jednak zdolności partnerstwa wobec amerykańskiego „wielkiego obszaru" skoncentrowanego wokół Stanów Zjednoczonych. ,,Genewska Liga była w Ameryce nieobecna — pisze Schmitt. ¦— Natomiast w Genewie obecnych było osiemnaście państw amerykańskich. Stany Zjednoczone, przodująca siła w Ameryce, nie były oficjalnie reprezentowane w Genewie; ale tam. gdzie uznawana była "doktryna Monrocgo-, i tam, gdzie uczestniczyły inne państwa amerykańskie, nie można było uznać nieobecności Stanów Zjednoczonych." 3S Schmitt wyciąga stąd wniosek, że nowe podziały zydent stanów Zjednoczonych James Monroe zasady polityki swego państwa wobec Europy w związku z usiłowaniami Świętego Przymierza utrącania sią w walki wyzwoleńcze na kontynencie południowo-amerykańskitn oraz wobec sporu Stanów z Rosją w sprawach granicznych na północnym zachodzie: kontynentu północnoamerykańskiego, fasady te sprowadzały się do dwóch punktów: 1° ograniczenia działań krajów poz.a-amerykansklch na obszarze obu Ameryk i 2" ograniczenia aktywności politycznej Stanów wobec krajów europejskich Uważa sic powszechnie, że „doktryna Monroe" wytyczała drogę, zarówno dla amerykańskiego izolacjonizmu (a? do czasów drugiej wo}ny światowej), Jak i interwencji politycznych. a także militarnych w krajach Ameryki Łacińskiej. Można to istotnie uważać za pierwszą próbę określenia politycznego !ic-rnisfery. 194 na zasadzie „wielkiego obszaru" — uwarunkowane zresztą w pierwszej kolejności przez ekonomikę — pomniejszają nie tylko znaczenie granic państwowych jako przestrzennego wyznacznika suwerenności, ale zacierają granice między polityką i gospodarką oraz innymi gatunkami zbiorowej aktywności ludzkiej. Nie może to pozostawać bez wpływu na istotę wojen i na zasady prawne, stosowane podczas ich przebiegu. Pojawia się wedle Schmitta Raum-Chaos (chaos w porządku przestrzeni ziemskiej), czego dobitnym przykładem jest właśnie porządek ustanowiony przez Ligę Narodów. W miejscu zasady porządkującej cujus regio, ejus religio, tej właśnie, co od XVII wieku wyrażała neutralizację wojen religijnych, toruje sobie drogę zasada cujtts regio, ejus eeonomia, i przekształca się coraz bardziej w trybie konwersji w zasadę cujus eeonomia, ejus regio — czyja gospodarka, tego rządy. Poddając się dyrektywom paktu Brianda-Kellogga o potępieniu wojny, a także radzieckiemu pojęciu wojen napastniczych. Liga Narodów ugięła się przed anachroniczną — dla Schmitta — kwalifikacją wojen i przekreśliła zasadę helium justum. Brzmi to wprawdzie w naszym języku (oraz w powszechnie zrozumiałej łacinie) paradoksalnie, lecz skoro wyjaśniliśmy, co oznacza w tej teorii helium justum, musimy zgodzić się, że wywód jest logicznie poprawny. Carl Schmitt broni bowiem konsekwentnie pojęcia jus publicum Europaeum jako dyrektywnej zasady prawa międzynarodowego, które uznało wojnę za zjawisko zgodne z prawem. Niebezpieczeństwo 'ej teorii, jakkolwiek odcina się ona programowo od kwalifikowania przyczyn wojen pod kątem ich słuszności lub niesłuszności, wydaje się oczywiste. Wynika ono najpierw i przede wszystkim stąd, ze autor tej teorii zajmuje stanowisko egzystencjalne, które zwalnia go od obowiązku dochodzenia 195 i ustalania, a zatem i kwalifikowania jakichkolwiek źródeł konfliktu. W „porządku wielkiego obszaru" — pisze Sehmitt — nie zostały zniesione granice polityki, nadal tedy ludzie grupują się wedle podziału ,;wróg — sojusznik". Wojna nie może być zatem wykreślona i na przyszłość z historii, wojna nie jest bowiem — przypomnijmy — jak dla Clausewitza „polityką prowadzoną innymi śro'dkami", ale raczej kwantyfikacją (kwantyfikatorem szczegółowym) wrogości. Siłą teorii Schmitta, bo tak trzeba sprawę określić, jest jej wysoki szczebel generalizacji, który zwykło się nazywać „filozofią" pewnego problemu. Abstrahując od politycznych sympatii czy antypatii, których zresztą ukryć się nie da — teoria ta dostarcza racjonalizacji przeciwnikom pokojowego współistnienia lub osobom, które nie chcą patrzeć na świat inaczej niż na wylęgarnię wiecznych konfliktów. Być może właśnie dlatego niektóre drogi prowadzą do Plettenberg-Pasel... Książka Schmitta Nomos der Erde napisana została prawie przed ćwierćwieczem i sumuje wcześniejsze myśli autora, poddane tylko nieznacznym modyfikacjom. Wówczas groza światowego konfliktu dla ludzi takich jak Sehmitt mogła być mniejsza w porównaniu z chwilą obecną. Z drugiej strony nie było jeszcze wtedy owocnych prób ograniczenia niebezpieczeństwa i rozmiarów wojny, które dzisiaj należą bez reszty do sfery prawa międzynarodowego, jak np. układ o nierozprzestrzenianiu broni atomowej. Lecz wszystkie te okoliczności nie podważają samej teorii, ponieważ nie zmienione zostały ani na jotę jej założenia. Założeniem głównym jest ciągle Freimd — Feind Unterstellung i Freund — Feindgruppierungen — kluczowa teza o wrogu i sojuszniku. W szczegółowym wykładzie teorii, ściślej mówiąc, w procesie wyjaśniania znajduje się wszakże punkt. 196 z którym autor nie może sobie dać rady, ponieważ wymyka się podziałom gatunkowym. Chociażby nomos ziemi przyjmował nową postać, twierdzi Sehmitt, nadal istnieć będzie podział między lądem i morzem, w efekcie czego nadal będą to „rozdzielne teatry wojny" (getrennte KTiegsschau-platze), i wciąż aktualne będą prawa wojny lądowej i wojny morskiej. Natomiast prawo nie może się uporać z problemem wojny powietrznej; jedyne, co ma Sehmitt do powiedzenia i co zresztą dokładnie pasuje do jego wywodów, to stwierdzenie, iż w tej dziedzinie najszybciej dokonuje się zmiana równowagi sił na korzyść jednej ze stron i naturalną tego konsekwencją będzie skłonność do łamania praw i zwyczajów przyjętych w wojnie lądowej. Wojna powietrzna skłania także do niszczenia zamiast do okupacji, przekracza więc łatwo szranki wzniesione przez prawo. Jest to na pewno aluzja do bombardowań anglosaskich terytorium niemieckiego podczas drugiej wojny — zbyt przejrzysta, by trzeba ją było komentować. Niewiele jednak z tego wynika, tak jak i z sąsiadującego zdania o spotęgowaniu „przestrzennego chaosu". Wniosek, jaki natomiast dopisać można samemu, odnosi się istotnie do samego wymiaru, trzeciego wymiaru wojny. Poczekajmy jednak z tym wnioskiem, tu bowiem wygodniej będzie nam przejść do innej głośnej współczesnej teorii. Zanim to jednak uczynimy, zastanówmy się chwilę, jak kształtowały się od dawien dawna wyobrażenia i poglądy ludzkie na opanowanie przestrzeni powietrznej, przy tym — jak często w historii — mit wyprzedza dociekania racjonali-styczne. MIT DEDALA Legenda o Dedalu i jego synu Ikarze należy do najbardziej po dziś dzień znanych legend starożytności, zapewne także za sprawą pięknego poematu Owi- 197 diusza [Przemiany, ks. VIII). Przypomnijmy zatem fragment, poematu, wyrażający najpełniej istotę mitu Dedala, który przez stulecia pasjonował człowieka i dzięki największemu zwycięstwu — zwycięstwu nad przestrzenią, stał się dlań symbolem wolności. „Doedalus interea, Creten longumąue perosus, Exilium, tactusąae laci natalis amore, Clausus erat pelago. Terran licat inąuit, et undas O&struat, at caelum certe palet; ibimus Mas! Omnia possideat, nan possidet aera Minus." Więziony przez króla Krety Minosa i trawiony tęsknotą do ziemi ojczystej postanowił budowniczy Dedal wespół ze swym synem Ikarem wydostać się z opresji drogą powietrzną, inne bowiem drogi: lądowa i morska {terrae et undae) były dostatecznie silnie strzeżone przez Minosa. W tym celu skonstruował dla obu skrzydła, one bowiem dawały szansę wolności (non possidet aera Minos). Lecz konstrukcja okazała się niedoskonała. Kiedy Ikar, upojony poczuciem zwycięskiej swobody, wzniósł się wysoko pod słońce, jego promienie roztopiły wosk spajający skrzydła i Ikar runął do morza. Nie udało się, jak byśmy dzisiaj powiedzieli, pokonać bariery technologicznej. Zwrot ten nie jest banalną figurą retoryczną. Legendę o Dedalu pozwoliłem sobie nazwać mitem nie dlatego, że stosownie do panujących wówczas i przez długie jeszcze stulecia wyobrażeń o technice wznoszenia się ciał cięższych od powietrza człowiek nie mógł opanować sztuki latania. Mit pozostaje mitem, jako wyraz tęsknoty do czegoś, co * „Tymczasem Dedal sprzykrzy! sobie długie na Krecie wygnanie, zatęsknił za ojczyzna.. Lecz dookoła morze, ;:Nlech ziemię zamknie mi Minog i morze — myśli Dedal — lecz niebo na pewno stoi otworem. Tedy przejdziemy. Choćby wszystkim zawładnął Minos, powietrza nie zdobędzie.-" (Owidiusz, Przemiany, tl. A. Kamiciiska, Warszawa 1969, s. 62.) 198 przedstawia ogromną wartość, lecz co osiągnąć bardzo trudno — tylko kosztem wielkiego ryzyka albo wielkiej ofiary. Mityczną była i pozostała wciąż jeszcze dla wielu droga do wolności, przy tym nie najbardziej nawet istotne było, jakie treści odpowiadały lub kojarzyły się z tą nazwą. Nie tak dawno ukazała się w Stanach Zjednoczonych skromna rozmiarem {ale nie ambicjami) powieść Richarda Bacha: Jonathan Livingston Seagull, która w krótkim czasie odniosła niebywały sukces. Bohaterem jest, jak to wskazuje tytuł, mewa, a zarazem alegoria swoiście zresztą pojmowanej wolności. Bohater-ptak zdobywa najwyższą umiejętność latania, czyli panowania nad przestrzenią, i podejmuje się uczyć inne mewy. „No limits, Jonathan?" — (Nie ma granie, Jonatanie?) zapytuje w końcu książki jeden z uczniów i uśmiecha się, bo wie, że rozpoczęła się gra o najwyższą stawkę: o pokonanie wszelkich granic w przestrzeni, gdyż dopiero to może oznaczać wolność. Przez całe stulecia naszej historii ptak kojarzy się z wolnością (,,wolny jak ptak") *, i właśnie plak dostarczył, tak jak w legendzie o Dedalu, wzoru do konstrukcji. Było to zatem myślenie technologiczne, a nie magiczne; starano się naśladować i opanować przyrodę, a nie odwoływać się do pośrednictwa sił nadprzyrodzonych. Jeszcze w dobie renesansu sam wielki Leonardo da Vinci próbował zbudować maszynę latającą na wzór ptaka i prowadził, jak wiadomo, dokładne obserwacje w tym kierunku. Niebawem jednak ustalono podnad wszelką wątpliwość (Borelli w roku 1680), że siłą mięśni ludzkich nie da się wznieść w powietrze i że trzeba zastosować inne źródła energii.31> * Tak również niemieckie Vogelpm (choć m;i to także zabarwienie ujemne, znaczy bowiem istotę, która nic nie ma) 1 przysłowie francuskie L'oiseau s'est envol6, co oznacza ucieczką więźnia itd. 199 Pierwszy sukces przypadł konstrukcji opartej na zupełnie innych zasadach. W roku 1783 na Polu Marsowym w Paryżu bracia Joseph-Michel i Jac-ques-fitienne Montgolfier wznieśli się w powietrze balonem napełnionym rozgrzanym powietrzem. Dokładnie w sto lat później, a na sto lat przed nami, w roku 1873, ich rodak — znany autor powieści fantastycznych Jules Verne wydaje książkę pod tytułem: W 80 dni dookoła świata, w której opisana jest podróż balonem wokół kuli ziemskiej. Była to na owe czasy szybkość imponująca, jeśli przypomnieć, że bohaterowie doznawali jeszcze po drodze rozlicznych przygód. Dziś możemy wspominać o tym z uśmiechem, gdyż z taką mniej więcej prędkością porusza się każdy z nas (zwykle już bez większych przygód), gdy wybiera się w niespieszną podróż np. na urlop za granicę własnym skromnym pojazdem mechanicznym — tradycyjnie, po ziemi. Pociągiem osobowym osiąga się prędkość przeciętnie wyższą. Czas podróży dokoła świata mierzy się dziś rozkładem lotów ciężkich odrzutowców. Należy to nieomal do rutyny dnia codziennego polityków i menażerów i staje się coraz powszechniejsze dla zwykłych, przeciętnych podróżników. Gospodyni z kołchozu w Gruzji wybiera się samolot em odrzutowym do Moskwy, aby sprzedać południowe owoce i wrócić tego samego dnia. Przestaje to już kogokolwiek dziwić i coraz raniej ludzi kojarzy sobie dalekie podróże w powietrzu z ryzykiem i przygodą, nie mówiąc już o skojarzeniach na temat wolności. Czyżby zatem „mit Dedala" skończył się, wspomniana zaś powieść amerykańskiego autora była tylko pretensjonalnym opowiadaniem o taniutkiej pseudofilozofii? Nie sądzę, aby tak było. Ezecz jednak raczej w tym, że mit wolności, w warunkach narzuconych przez wielkie konflikty historii, może odbić się odwróconym obrazem i przybrać postać swej własnej negacji dialektycznej. To, co symbolizowało wol- 200 ność, może wyrazić się w zaprzeczeniu wolności. To, co miało być wyrwaniem się ze skrępowań, upowszechnia się i banalizuje, ale po drugiej stronie może stać się środkiem narzucania innym niewoli, co najmniej przez strach, terror, grozę totalnego zniszczenia, przez podniesienie do takiej potęgi vis armor, która nie mogła zmieścić się na wyznaczonej dwoma wymiarami przestrzeni lądów i mórz. Nie tak wiele lat upłynęło, odkąd człowiek wzniósł się w powietrze, a już dzisiaj lądy i morza mogą mieć w wielkich konfliktach przyszłości tylko charakter subsydiarny; mogą spełniać rolę pól startowych i wyrzutni dla zmaterializowanej energii potencjalnej, unoszącej się za sprawą człowieka w powietrzu. Przemiany wywołane w dziejach wojen przez ,,broń lotniczą" niezbyt nas tu interesują*, gdyż mówimy o zmianach w myśleniu ludzkim, które to myślenie uogólnia się w teorii. Teoria jednak idzie w ślad za historią, trudno przeto nie przypomnieć paru dat i zdarzeń z przeszłości, Wydają się one bowiem etapami realizacji mitu Dedala, gdy mit przestaje być mitem i jako rzeczywistość historyczna (zdarzenia przeżywane i sprawdzalne) staje się zarówno inspiracją, jak i płaszczyzną funkcjonowania teorii. Wydaje się również, że w każdym wielkim wynalazku jest coś z mitu. Nasze stare przysłowie: „Potrzeba jest matką wynalazków" (w istocie jest nią operacja ludzkiego umysłu tworząca naukę), dość swobodnie chyba pojmowało pojęcie potrzeby. Lecz nie warto się o to spierać; potrzeba latania mogła się urzeczywistnić dopiero wtedy, gdy ludzkość była przygotowana pod względem technicznym, co wszakże nie wyklucza wielkiego udziału pasji, ofiarności, tęsknoty do przekroczenia granic uważanych dotąd za nieosiągalne. * Mówią o tym w innych fragmentach tej książki. Dzieje wynalazków z zakresu lotnictwa potwierdzałyby taki pogląd, przecząc zarazem mniemaniu, jakoby u źródeł wszelkich wielkich odkryć stał konflikt wojenny. Dotyczy to także wynalazku sterowca, który stanowił drugie (po balonach) ogniwo, jak byśmy dziś powiedzieli — „drugą generację" maszyn latających. Pierwszych prób umieszczenia na balonach silników parowych dokonywaj, zresztą bez powodzenia, Francuz Henri Giffard w połowie XIX wieku (1852), ale dopiero w pół wieku później (1900) Niemiec Ferdynand hr. Zeppelin skonstruował po długich i mozolnych próbach pierwszy „statek powietrzny" {niem. Luftschijf), zwany u nas później steroweem. Sterowiee Zeppelina napędzany był silnikiem (w dalszych etapach konstrukcji kilkoma silnikami) spalinowym i osiągał duże stosunkowo prędkości, a także mógi zabierać większą liczbę pasażerów lub ładunku. ..Statek powietrzny" Zeppelina kojarzy się najczęściej z niemieckim militaryzmem i historią pierwszej wojny światowej. W istocie sterówce użyte były bardzo wcześnie przez Niemców (pierwsze 6 sztuk już na samym początku wojny; użyto ich do bombardowania Leodium, 4 VIII 1914). Aż do roku 1917 uczestniczyły w działaniach lądowych i morskich, to znaczy do czasu, kiedy okazały się mało przydatne i szczególnie narażone na wahania pogody (19—20 X 1917 rajd czterech sterowców na Londyn zakończył się zniszczeniem całej eskadry). Trudno jednak powiedzieć, czy sam hr. Zeppelin był w istocie rzecznikiem militaryzmu, czy raczej fanatykiem swojej idei, a więc i jemu przyświecałby mit Dedala. Historia początków wynalazku świadczyłaby za tym drugim. Zeppelin nie mógł mianowicie wzbudzić zainteresowania ani władz cywilnych, ani wojskowych Rzeszy i tylko osobisty majątek dopomógł mu przezwyciężyć trudności. Nie przeszkodziło to wprawdzie, że pamięć o nim (zmarł 202 w 1917 roku) kultywowana była przez koła milita-rystyczne i nacjonalistyczne w Niemczech, budowa zaś i eksploatacja sterowców eksponowana była szczególnie silnie przez propagandę hitlerowską. Stosowano przy tym najpospolitszą metodę, mianowicie — bicia rekordów. * Jednak sterowcom nie udało się zawładnąć niebem. Jeśli już o rekordach mowa, to pierwszy smutny rekord ofiar (w 1924 roku w Anglii, 44 osoby zabite) w katastrofie lotni-uzej należy do sterowca. Większe jednak wrażenie wywołał nieudany lot włoskiego podróżnika gen. Umberto Nobile nad biegunem. Sterowiee Nobilego ,,Italia" rozbił się (1928) w pobliżu Spitsbergenu, skandal zaś, jaki towarzyszył tej wyprawie {rząd wioski oskarżył kierownika wyprawy o rażące zaniedbania, choć opinia jak zwykle była podzielona) nie wyszedł na dobre reputacji ,,statków powietrznych". Późniejsze rekordy nie mogły zrównoważyć złej opinii, wywołanej przez mnożące się katastrofy. Najbardziej jednak zaszkodziła sterowcom przemożna konkurencja ze strony samolotu. Ze wszystkich udanych i nieudanych prób opanowania przestworzy wynalazek samolotu był najbliższy mitowi Dedala. Jego prehistoria to niemal wyłącznie wysiłki pojedynczych i osamotnionych amatorów. Dzieje pierwszych zastosowań — przez, mniej więcej trzydzieści lat, to jest aż do czasu stopniowego upowszechniania komunikacji lotniczej — to również prawie wyłącznie indywidualny wysiłek i indywidualny wyczyn, a także marginalny odcinek w ekonomice przemysłu. Pierwszy zakończony powodzeniem lot w powietrzu wykonali — jak wiadomo — dwaj Amerykanie, bracia Orville i Wilbur Wright (1903); późniejsze osiągnięcia i rekordy będą prawie zawsze kojarzyć się z nazwiskiem jednego śmiałka. Lotni- f l tak sterowiee ..Hindenburg'' dokonał w 1936 (w marcu 1 w maju) dwukrotnie przelotu przez Atlantyk _ do Ameryki ™. i Płn. 203 ctwo jest zrazu sportem, wyczynem, i w każdym niemal wypadku na plan pierwszy wysuwały się odwaga, nieustępliwość, szlachetna pasja do przekraczania nieprzekraczalnych granic (No limits, Jonathan?), romantyczne osamotnienie, ale zarazem poświęcenie dla innych — kosztem maksymalnego ryzyka. Jak ongiś (ale i po dziś dzień) samotna żegluga morska, tak i ówczesne lotnictwo wydobywało na jaw przymioty ducha i charakteru, których chyba nikt nie potrafił opisać tak dokładnie i przejmująco jak autor Nocnego lotu Antoine de Saint-Exupery. Bohaterami tej epoki są Amerykanin Charles Lindberg, który pierwszy pokonał samotnie trasę Nowy Jork—Paryż, Rosjanin Wale-ry CzkaJow, Francuz Jean Mermoz (pierwowzór bohatera Nocnego lotu), a także kilkanaście innych nazwisk, dziś już prawie zapomnianych. Któż np. pamięta o pierwszej kobiecie, bohaterce samotnych lotów, Angielce Amy Johnson-Morrison? W czasie pierwszej wojny światowej samoloty używane były przez wszystkie wielkie armie uczestniczące w konflikcie. Lecz podobnie jak przy ste-rowcach, ich znaczenie nie było wielkie, ograniczało się do zadań rozpoznawczych, kierowania ogniem artylerii, mniej — do lotów bombardujących. Inaczej jednak niż przy ciężkich „statkach powietrznych", w działaniach samolotów bojowych dominował element jednostkowy, osobisty. Samoloty, przeważnie jednoosobowe, nazwane właśnie wtedy „myśliwskimi", staczały w powietrzu pojedynki, a zwycięzcy zyskiwali sławę i honorowani byli tak jak dawniej zwycięzcy rycerskich turniejów, tyle że teraz sława ich sięgała nieporównanie dalej — oczywiście dzięki gazetom. Otaczała ich aura romantyzmu i ona właśnie decydowała o sukcesie, zwykle krótkim, bo bohaterowie umierali bardzo młodo. Jednym z pierwszych bohaterów wojny stał się dla Francuzów 23-letni porucznik z eskadry Cigognes (bociany) Georges 204 Guynemer, dla Niemców — niewiele starszy rotmistrz Manfred baron von Richthofen. Nic bardzo czuję się kompetentny, aby wypowiadać się na ten temat, lecz pewne jest, że ponad zasługi w rzeczywistych (tzn. na rzecz danego zadania taktycznego) zadaniach bojowych liczył się dla opinii każdego z krajów lub raczej dla mieszkańców wojującego kraju, „myśliwski" sukces lotnika i jego romantyczna śmierć — w pojedynku. Skoro już o tym mowa, powróćmy na chwilę do prawnych aspektów sprawy. Ówczesna wojna lotnicza, acz nie skodyfikowana w normach prawa międzynarodowego, była w ogólnym przekonaniu (przede wszystkim zaś w oczach miarodajnych uczestników konfliktu), i to bez wątpliwości, belluin justum. Rycerskie reguły gry stosowane były po obu stronach (brytyjscy lotnicy zrzucili ponoć wieniec dla zabitego Richthofena w miejscu stacjonowania jego eskadry), ale najważniejsze było stosowanie wszystkich praw i zwyczajów wojny lądowej. Zestrzelony lotnik nawet poza obszarem „teatru wojny" korzystał z praw kombatanta i jeńca; to samo dotyczyło opieki nad rannymi. Krótko mówiąc: wojna nie uśmierciła mitu De-dala, choć zapewne postęp techniczny, jaki wniosła do rozwoju lotnictwa, nie przysłużył się tej idei. Z niejakim opóźnieniem (jak o tym wyżej) technika rugowała pierwiastki jednostkowe i heroiczne w panowaniu nad przestrzenią powietrzną. Potwierdziła to nader dobitnie historia drugiej wojny. Została ona opisana już dzisiaj tak dokładnie, iż — zdawałoby się — niewiele można dodać ni ująć ani w relacji o faktach, ani w ich interpretowaniu. Pozwólmy sobie jednak na przypomnienie prawdy dość oczywistej, o której wszakże często się zapomina: Otóż w czasie drugiej wojny światowej samolot z reguły rozpoczynał agresję, choć niekoniecznie, nie w każdym wypadku agresja z powietrza określała przebieg działań militar- 205 nych lub — mówiąc ściślej — sytuację na frontach w pierwszym okresie kampanii czy w pierwszych wielkich bitwach. Tak jak poprzednio, nie miejsce tu na analizę przebiegu działań militarnych, gdyż nie należy to absolutnie do tematu. W tym miejscu ważny jest wpływ powstałej (i powtarzającej się) sytuacji na opinie i postawy ludzkie, które z kolei mogły stwarzać taki, a nie inny klimat dla doktryny. Nie musiało stąd wcale wynikać, że opinia w społeczeństwach stających się pośrednio czy bezpośrednio ofiarą agresji przyjmowała to jako rzecz oczywistą. Takie twierdzenie byłoby krzywdzącym nonsensem. Ale i opinię w kraju agresora starano się urabiać w ten sposób, by wytłumaczyć własne działania (tj. działania przez zaskoczenie) za pomocą stosownie dobranych argumentów, nie wyłączając pospolitego kłamstwa: ,.To nie my uderzyliśmy pierwsi — głosiła propaganda. — Uczynił to nieprzyjaciel"; albo: ,,Myśmy tylko uprzedzili zaskakujący manewr wroga." Hitler w 1939 roku, kiedy zaatakował Polskę, Japończycy po ataku na Pearl Harbor, Izraelici podczas wojny 1967 roku występowali wobec własnej opinii z argumentami uprzedzenia, a nawet odparcia ataku nieprzyjaciela, którego nigdy nie było.* Przykład ataku japońskiego na Hawaje w dniu * W przemówieniu wygłoszonym rano w piątek 1 IX 1939 roku w Reichstagu, w którym Hitler wyjaśnił zebranym cele wojenne (fałszywe zresztą], znalazły się następujące słowa: „Polerc tiat min heute zum ersten Mai auf tunerem eigenen TetTitorium jind uuch dur cii regułdre Soldnten geschossen, Seit 5,45 U tir zcird jetzt ziirtickgescliossen." "W1 wolnym tłumaczeniu brzmiałoby to następująco: „Polacy pci raz pierwszy zaatakowali nasze terytorium używając regularnego wojska. Od goctz. 5,45 odpowiedzieliśmy (podkr. p. R.) ogniem." Wydany tegoż dnia o godz. 11,15 pierwszy komunikat dowództwa niemieckich sil zbrojnych (OKW) użył zwrotu „aleli-utr Scłiutz des Reiches" (aktywna ochrona Rzeszy) w związku 7. czym „sind Truppen des deutschen Heeres [...] zum Gegan-angriff angetreten" (wojska przeszły do kontrnatarcia). 206 7 XII 1941 roku wydaje się Szczególnie pouczający. Odległość Wysp Hawajskieh., od wybrzeży Japonii wynosi ponad 6 000 mil, tj. "więcej niż jedna dziesiąta obwodu kuli ziemskiej. Nigdy dotąd atak na suwerenne terytorium obcego państwa nie dokona! się z takiej odległości i nie nastąpił tak szybko, to znaczy nigdy dawniej nie istniał tak wysoki iloraz odległości i czasu. Znana jest reakcja Amerykanów po podstępnym ataku na Pearl Harbor. Powszechne oburzenie, spotęgowane później przez informacje o barbarzyńskim sposobie prowadzenia wojny lądowej w Azji i na wyspach Pacyfiku, przygotowało poglądy i postawy moralne Amerykanów do późniejszego ataku atomowego przeciwko ludności Hiroszimy i Nagasaki; wypada przypomnieć, że właściwe, tzn. potępiające tę decyzję opinie pojawiły się w samej Ameryce znacznie później. Nie o to jednak chodzi w danej chwili. Ważny jest dla przyszłych pojęć i dla późniejszej doktryny sam moment zaskoczenia i to zaskoczenia z powietrza, aczkolwiek wiadomo było od razu. że japońskie samoloty musiały startować z lotniskowców, czyli z obszarów „wolnych mórz", powierzchni usankcjonowanej niejako w regułach i prawach wojny. Kiedy atak na Pearl Harbor rozpoczął nowy rozdział wojny, na wyspach brytyjskich dogasała właśnie akcja niemieckich nalotów bombowych, rozpoczęta we wrześniu poprzedniego roku. „Bitwa o Anglię" weszła wszak do historii wskutek zastosowania środków obracających się przede wszystkim przeciwko ludności cywilnej i obiektom niewojskowym. Była to przykładowa „wojna na zniszczenia" (choć celem była okupacja terytorium), stąd jej głębokie moralne potępienie, tak jak poprzednio potępienie wojny w Polsce, Holandii i na Bałkanach, później w ZSRR. Lecz i teraz nie było kwestionowane stosowanie praw i zwyczajów wojny 2.07 lądowej wobec załóg nieprzyjacielskich samolotów. Z pewnym wahaniem można uznać, że „bitwa o Anglię" nie odbiegała jeszcze od wzorów ustalonych podczas pierwszej wojny, dla usunięcia zaś ewentualnych nieporozumień interpretacyjnych powiedzmy, że zasady i normy prawne, o których mowa, nie odnosiły się do agresora, lecz ciągle jeszcze do żołnierzy wojujących stron. W tej zatem dziedzinie wojna lotnicza nie spowodowała wyłomu — ani w doktrynie, ani w stosowaniu prawa, jakkolwiek prawdą jest, że na terenie Trzeciej Rzeszy dochodziło do łamania postanowień konwencji genewskiej o jeńcach, wprowadzono bowiem (pośrednią drogą) zasadę traktowania strąconych lotników alianckich jako pospolitych przestępców. * W wojnie toczonej w Azji i na Pacyfiku równie wyraźnie rysuje się odpowiedzialność agresora. Odpowiedzialność japońskich polityków i dowódców określona została podobnie jak oskarżonych w procesach norymberskich. Jednakże z punktu widzenia omawianych teorii polityki wojna dalekowschodnia miała od początku swoje osobliwości. Chociaż nie wiążą się one logicznie (w trybie „konieczności historycznej"), przecież wykazują uderzającą zbieżność. Po pierwsze: wojna między Stanami Zjednoczonymi a Japonią toczyła się (jakby powiedział Carl Schmitt) o panowanie nad hemisferą. Inicjatywa wojenna Japonii w 1931 roku, rozszerzona w dziesięć lat później na Stany Zjednoczone, * W 1044 roku ministerstwo sprawiedliwości Bzeszy, wykonując polecenie samego Hitlera, zaleciło organom ścigania umarzanie spraw. Jeśli strąceni nad bombardowanymi miastami lotnicy alianccy padali ofiarą Hnczu. Nazywało się to w Języku dokumentów oficjalnych ,,sprawiedliwością ludową" (Volksjustiz), Informacja pochodzi z procesu norymberskiego przeciw wysokim funkcjonariuszom wymiaru sprawiedliwości (The Justlce Caae), przyznam Jednak, że nie znalazłem dokumentów potwierdzających rozmiary tego zjawiska. Ingerencja kompetentnych władz dowodzi Jednak, że rzeczywiście miało ono miejsce. 208 była na wskroś imperiał istyeżna, ale nie odpowia-ła klasycznym pojęciom ,,tellurycznym". Więcej nawet: aneksje i okupacje japońskie obalały lub co najmniej podważały europejskie władanie kolonialne, czyli „przedłużoną" na obce kontynenty, lecz niewątpliwą realizację idei tellurycznej. Imperializm japoński był imperializmem „wielkiego obszaru" i takie też cele postawił sobie w wojnie z Japończykami imperializm amerykański. Od Azji i obszarów Pacyfiku zaczęła się globalna polityka międzynarodowa USA, a jest to nic innego niż dążenie do „porządku wielkiego obszaru". Po wtóre: wojna amerykańsko-japońska, trudna do wyobrażenia bez szerokiego udziału sił lotniczych, rozstrzygnięta też została w dużym stopniu dzięki przewadze amerykańskiej w powietrzu. Lotnictwo Stanów potrafiło sparaliżować operacje floty japońskiej, przejęło całkowitą inicjatywę przy atakowaniu terytorium nieprzyjacielskiego. Wprawdzie powszechnie wiadomo, że wojna na Pacyfiku byia z natury wojną morską (bitwa w zatoce Leyte u brzegów Filipin, 23 X 1944 roku, uważana jest za największą bitwę morską w dziejach świata), lecz nie zmienia to oceny sił lotniczych zastosowanych po raz pierwszy w historii na taką skalę*. Końcowy, dramatyczny i barbarzyński akord wojny, kiedy w odstępie trzydniowym samoloty amerykańskie zrzuciły bomby atomowe na Hiroszimę i Nagasaki (6 i 9 VIII 1945 roku), urasta do miary symbolu. Przyjęło się uważać, oceniając — i słusznie — humanitarny aspekt sprawy, że symbol zagłady dwóch miast japońskich (mówi się głównie o Hiroszimie, bo zginęło tam więcej ludzi) wiąże się z potworną siłą niszczenia. Sądzę jednak, że równie ważny jest sposób zadania atomowego ciosu. Uderzenie przyszło z powietrza, z dalekiej odległości * Stany zjednoczone stworzyły w te] wojnie największą flotę lotniczą, wyprodukowały bowiem ponad 98 tys. samolotów bojowych. 14 Polityka 1 wojna 20» i z szybkością nie znaną w dziejach poprzednich wojen. Chciałoby się powiedzieć: oto, dokąd zaprowadził mit Dedala, lecz trzeba tu przypomnieć banalną prawdę, że technika (przynajmniej na razie) nie żyje własnym życiem, lecz zawsze podlega decyzjom ludzkim. „Maszyna latająca", tak jak energia atomowa, może służyć różnym celom, jednakże obecność tych odkryć w świecie nie pozostaje bez wpływu na myślenie ludzkie. Właśnie o to nam chodzi, o wnioski, jakie wyciągnąć można stąd dla doktryny polityki i prawa. Udział na tę skalę sił powietrznych, nie tylko zresztą na Pacyfiku i w Azji, ale i w Europie, podważył istotnie — jak to interpretuje Carl Schmitt — dotychczasowe wyobrażenia o funkcji strategicznej terytorium i mógł postawić pod znakiem zapytania również i wyobrażenia prawne, których pod-. stawą są koncepcje terytorialne. Nowe koncepcje „odrywające się" niejako od ziemi były dość jeszcze płynne i na pewno nie mogły się rozwinąć w ramach jus publicum Europaeum o tak staroświeckiej proweniencji. „Niebiosa", czyli przestworza, kojarzyły się od czasów starożytnych z wolnością, toteż nie były w czasach starożytnych obiektem dociekań prawnych. W późnym, rozwiniętym prawie rzymskim powietrze było albo res communis (dobrem wszystkich), albo res extra commercium (tak Paulus, Marcianus, Celsus, Ulpianus).3T W średniowieczu, wśród niezliczonej ilości glos do Corpus Juris Civi~ lis, znalazła się jedna (Accursius do Digestów, VIII, 2, 1), która głosiła, że „Cujus est solum, ejus est usąue ad coeluin" (czyja jest ziemia, tego władza nad nią sięga aż do nieba). Zasada taka zdaje się dominowała i później, wszelako bez dalej idących skutków prawnych. Dopiero w XIX stuleciu (jak zwykle, gdy technika stwarza problemy prawne) znajdziemy w brytyjskim common law potwierdze- 210 nie tej tezy w postaci orzeczenia, że prawo własności do posiadłości ziemskiej rozciąga się również p o-nad jej powierzchnię. Niemniej, z tego też okresu pochodzą inne orzeczenia, ss odpowiadające współczesnej liberalnej doktrynie ekonomicznej, wedle której powietrze jest ciągle bonum commune („opatrzność dostarcza powietrza, światła i wody dla dobra wszystkich"), choć z drugiej strony — wśród prawników-pozytywistów zaczęło rodzić się przekonanie, że powietrze nad własnością nieruchomości ziemskiej jest częścią własności. Postęp techniki; zakładanie linii telegraficznych i telefonicznych oraz rozwój kolei żelaznych — był właśnie źródłem owych opinii. Tak też potraktowały sprawę europejskie kodyfikacje prawa z końca XIX i początku XX wieku. Rzecz jednak należeć będzie jeszcze bardziej wyraźnie do zasięgu prawa prywatnego niż problemy komunikacji morskiej. Dopiero komunikacja lotnicza sensu stricto, przede wszystkim zaś pojawienie się regularnych linii pasażerskich i przewozowych spowodowało stopniowe rozrastanie się tej gałęzi w osobny dział prawa lotniczego, szczególny zaś charakter i zasięg tej komunikacji sprawiły, iż prawo lotnicze stało się właśnie przedmiotem układów i porozumień międzynarodowych. Jednakże u podstaw całego systemu spoczywają dwie instytucje cywilnoprawne: umowa przewozu i umowa ubezpieczenia. Rozwój prawa lotniczego należy do tego samego procesu, który ogarnął legislatywę i judykaturę europejską od początków ery kapitalizmu i stopniowo — pod wpływem postępu techniki i społecznego podziału pracy — wyodrębniał z prawa cywilnego nowe rozrastające się dziedziny. Nazywane są one powszechnie prawem administracyjnym i wedle elementarnej, choć cokolwiek przestarzałej systematyki prawniczej należą do prawa publicznego. Prawo administracyjne jest tym działem, który reguluje ruch w powietrzu na obszarze i nad 211 ^obszarem suwerennego państwa, per analogiam do komunikacji i transportu na lądzie i morzu. Jednakże wątki publicznoprawne opanowania przestrzeni powietrznej kojarzą się z innego tytułu z pojęciem suwerenności. Pochodzą one z cywilnoprawnej konstrukcji „słupa powietrza", czyli z przestrzeni wznoszącej się dokładnie ponad granicami nieruchomości. Problem takiego rozszerzania prawa ¦własności wygasi de facto w prawie cywilnym. Przeniósł się on natomiast z biegiem czasu w sferę „imperium", czyli publicznej władzy nowoczesnego państwa, początek zaś tego procesu datuje się od momentu, gdy pojawiły się i rozmnożyły pojazdy krążące w powietrzu. Termin „imperium" konotuje pojęcie suwerenności, i choć to ostatnie jest dzisiaj dość płynne (przynajmniej sporne w nauce prawa międzynarodowego i w praktyce politycznej) i daje się najłatwiej zdefiniować w trybie definicji opera ej onalnej *, przecież z pojawieniem się lotnictwa pojęcie suwerenności przeniosło się na pewno W „trzeci wymiar". Wydawane przez państwo normy prawne z tego zakresu mogą dotyczyć prawa lotniczego sensu stricto (ratyfikacja umów międzynarodowych), prawa administracyjnego (organizacja i kontrola ruchu) lub prawa karnego (odpowiedzialność karna za przestępstwa popełnione w powietrzu, np. porwania samolotu nad obszarem granic państwowych), lecz zagadnieniem najważniejszym staje się prawo do ochrony granic, w tym wypadku „granicy niewidzialnej".S9 Potęga vis armor rosła pro- ' Suwerenność mLerzy się określonymi działaniami luli zaniechania mi względem innych podmiotów społeczności miq-dzyna rodowej. Można przyjąć z grubsza, że prowadzenie określonych działań jest równoznaczne z suwerennością, niezdolność do ich prowadzenia lul> zaniechanie działań "względem innego podmiotu oznacza brak suwerenności. Można również przyjąć, że najwyraźniej występuje suwerenność w sytuacjach konfliktowych. 212 porcjonalnie szybko do postępu w dziedzinie stosowania broni lotniczych, przeto nie było po prostu czasu na zastanawianie się nad określeniem granicy (jeszcze bardziej niewidzialnej!) zasięgu w górę praw suwerennych państwa, inaczej zatem niż w sprawie wód terytorialnych. Z podanych wyżej, a z konieczności bardzo lapidarnych informacji o przeszłości lotnictwa, sub spe-cte materii prawnopolitycznych wysnuć można jednak parę wniosków dla doktryny polityki i wojny, a także przyjąć jakieś kryteria oceny wobec panujących obecnie doktryn. Gdybyśmy chcieli posłużyć się wyświechtanym frazesem, powiedzielibyśmy, że „wiek XX przypiął ludzkości skrzydła", a jednocześnie stworzył pokusę użycia ich w niedobrej sprawie, Wolałbym jednak pozostać przy „micie De-dala", który przestał być mitem, odkąd urzeczywistniło się to, co było od początku kwintesencją mitu: zdolność do szybszego i skuteczniejszego przekraczania wszelkich granic, a także podważenia ziemskich, „tellurycznych" wymiarów i szybkości poruszania się człowieka. Rzeczywistość tym jednak różni się od mitu, że nie zawsze poddaje się stworzonej przez mit skali wartości lub raczej d o-datnim wartościom na tej skali. Z doświadczeń drugiej wojny światowej może wynikać, że samolot stał się istotnie potencjalną zachętą do agresji. Ta ostatnia wykluczała ex defini-tione procedury, jakie w jus publicum Europaeum określały wyraźnie podział między stanem prawnym pokoju i stanem prawnym wojny. W tej sytuacji funkcja prawa musi tym bardziej polegać na prewencji przeciwwojennej, i to sięgającej możliwie daleko, niekiedy dalej niż tradycyjnie pojmowane suwerenne prawa podmiotu społeczności międzynarodowej. Znaczenie praw i zwyczajów wojny schodzi na drugi plan, staje się akcydentalne wobec zakazu wojny samej, co nie zwalnia rzecz ^ 213 jasna od przestrzegania tych praw, np. wobec jeńców. * Jest jeszcze i wniosek drugi. Otóż samolot stal się szczególnie wygodnym narzędziem w „polityce wielkiego obszaru", wyrażając się zaś konkretniej —¦ w imperialistycznej strategii globalizmu. Opanowanie przestrzeni powietrznej ułatwiło przekraczanie granic wytyczonych w dobie panowania jus publicum Europaeum i oczywiście chodzi nam nie tylko o granice geograficzne — bo współczesna technika obronna pozwala strzec ich nader skutecznie — ale o granice pojęć i wartości politycznych, przede wszystkim zaś o linię wykreślającą cezurę między uczestnictwem w konflikcie a stanem neutralności. Była ona (tzn. neutralność) wprawdzie i dawniej wielostopniowa, ale dawała się zawsze ustalić, a często obronić. W miarę postępu techniki w ostatnich kilkunastu latach wniosek ów nabiera jeszcze większego ciężaru gatunkowego. Pojawienie się „maszyn latających czwartej generacji", czyli pojazdów i pocisków o napędzie rakietowym, które wznoszą się poza zasięg „trójwymiarowej suwerenności" (kosmos jest praktycznie, czyli w zwyczaju międzynarodowym, bonum commune **), rozszerza nie tylko możność zaskoczenia, a więc agresji, ale powoduje dalsze przewartościowanie pojęć i odniesień mniej lub więcej „tellurycznych". Dotyczy to ewentualnych działań militarnych (czego można i trzeba • Moina tu jednak zauważyć, te podstawowe prawa jeńców (art. 13 konwencji genewskiej) bywały różnorako interpretowane w konfliktach wynikłych po drugiej wojnie światowej. " Granica kosmosu nie zostało dotąd wyraźnie określona w języku prawa. Przyjmuje się, że może to być np. odległość 2110 km od ziemi lub granica działania ziemskiej siły przyciągania. W każdym razie pojęcie „przestrzeni kosmicznej'" weszto do katalogu instytucji prawa międzynarodowego (ale nie pojęcie „prawa kosmicznego", które należy do doktryny) od czasu podpisania układu moskiewskiego z 5 VIII 1963 roku o zakazie prób z bronią atomową w atmosferze, przestrzeni kosmicznej i pod wodą. 214 s i ę ustrzec), dotyczy jednak również i strategii działań politycznych. Dotyczy wreszcie zasad, wywodzących się z jus ¦publicum Europaeum. Rakietowy pocisk między-kontynentalny ¦— kiedy raz zostanie wystrzelony — wymyka się, w znaczeniu dosłownym i przenośnym, prawom wojny lądowej. Odpowiedzialność może spaść tylko na osoby, które wprowadziły pocisk w ruch. Stąd jeszcze silniejszy argument na rzecz prewencji wojny i tu rysuje się najważniejsza funkcja prawa. Ludzkość do tej pory była bardziej zainteresowana humanitarną stroną zagadnienia, co zresztą wydaje się oczywiste. Specjaliści poinformowali nas bowiem o skutkach atomowego konfliktu i trafnie przewiduje się, że ani odległość linearna, ani granice naturalne, ani czas, dawniej na pewno podstawowe współczynniki bezpieczeństwa, nie dają obecnie gwarancji uniknięcia katastrofy, gdyż sam konflikt ma dziś inny jakościowo wymiar. I w takim momencie jawi się teoria, która podobnie jak poprzednia eliminuje humanitarny aspekt sprawy bądź redukuje go do takiego minimum, gdzie liczy się tylko problematyczny zysk pozostałej przy życiu zbiorowości. Jest to teoria, która traktuje wojnę jako „grę na zniszczenie". Jej autorem jest Amerykanin Herman Kahn. Tym razem wyłączony zostaje również i aspekt prawny, którego bronił jeszcze Carl Schmitt, choćby w sposób anachroniczny, a w efekcie niebezpieczny dla właściwego pojmowania polityki i wojny. Będziemy obracać się wyłącznie na płaszczyźnie techniki i czystej polityki. Nieważne stają się zasady prawa i pojęcie neutralności, nie mówiąc już o możliwości jakiegokolwiek ograniczenia rozmiarów konfliktu, gdy dojdzie do stadium zastosowania oręża atomowego. 215 .MASZYNA SĄDU OSTATECZNEGO" Ktoś nazwał go Clausewitzem ery atomowej. Istotnie, w szokujących na pierwszy rzut oka, lecz na pewno dobrze przemyślanych tekstach — nawet gdy były to wywiady i wystąpienia przeznaczone dla masowego odbiorcy — wywody Hermana Kahna przypominają cokolwiek styl myślenia i cele, jalue stosownie do swej epoki stawiał pruski generał i teoretyk sztuki wojennej. Lecz podobieństwa kończą się na sądach postulatywnych, charakterystycznych dla każdego eksperta, gdyż Herman Kahn może bezsprzecznie uchodzić za rzeczoznawcę w dziedzinach, którymi przedtem nie zajął się nikt inny. W moim przekonaniu jeden zasadniczy wątek zbliża poglądy Hermana Kahna raczej do poglądów Carla Schmitta, wątek ów zaś dotyczy polityki, a nie wojny i może właśnie dlatego był pomijany, zwłaszcza, że kojarzenie ze sobą tych dwóch ludzi wydaje się co najmniej ryzykowne. W przeciwieństwie do pism Carla Schmitta, który nawet w okresie swojej świetności znany był prawie wyłącznie w kręgach akademickich — współczesny nam Herman Kahn zdobył szybko sławę i pieniądze, jest więc typowym przypadkiem kariery wiodącej na wierzchołki amerykańskiego establishmentu, ze wszystkimi korzyściami osobistymi tej sytuacji. Popularność osoby tłumaczy się najpierw popularnością poglądów, ale osoba sama dba, aby poglądy mogły stać się popularne, jednym zaś ze środków, i to na ogół niezawodnym, jest pisanie dla epatowania czytelników. Teksty Hermana Kahna nie są na pewno łatwe, ale były i nadal są tak brutalnie szczere, że można pojąć, co ostatecznie ma na myśli autor. Tych dwóch ludzi, odległych od siebie co najmniej o jedno pokolenie, o przestrzeń geograficzną i sytuację społeczną, dzieli — zdawałoby się — wszystko. Cóż może mieć wspólnego Herman Kahn. syn 216 drobnotnieszczańskich imigrantów żydowskich z Niemiec (osiadłych zresztą w Ameryce na długo, nim Hitler doszedł do władzy), z synem inżyniera i przemysłowca, wychowankiem ortodoksyjnie katolickiej rodziny z Nadrenii, która nawet w pobliskiej Westfalii czuła się już nie u siebie? Carl Schmitt jest Niemcem, powiedziałbym, Niemcem 0 typowo niemieckiej i kontynentalnoeuropejskiej strukturze myślenia. Herman Kahn, acz dziecko niemieckich przodków, jest w każdym calu Amerykaninem (urodził się w 1922 roku w Bayorine "w" stanie New Jersey, wychował się w Nowym Jorku) 1 przebieg jego kariery można uznać za typowo amerykański. Na studia zarabiał wykonując przeróżne zawody, krótki czas (1943—1945) służył na froncie birmańskim pod gwiaździstym sztandarem (lecz próżno szukać danych o jego sukcesach wojennych *), ukończył po wojnie studia matematyczne i fizyczne oraz ekonomiczne i socjologiczne. Obdarzony niepospolitymi zdolnościami — przypisuje mu się 200 punktów na skali IQ (test inteligencji) czyli 50 ponad poziom geniuszu — tylko na krótko zatrzymał się przy karierze uniwersyteckiej, wybierając znacznie intratniejszy zawód eksperta na rzecz przemysłu, armii i administracji — trzech filarów polityki USA. By skończyć z przeciwieństwami, dodajmy, że nawet zewnętrznie Carl Schmitt i Herman Kahn biegunowo różnią się od siebie. Pierwszy, wprawdzie świetnie zakonserwowany, jest drobny, szczupły i niski. Kahn to mężczyzna wysoki i zwalisty, w życiu osobistym ponoć „spokojny Amerykanin", solidny mąż i ojciec dwojga dzieci. Lecz dla naszych wywodów nie Uczą się na pewno cechy zewnętrzne. Ważna jest, choć bynajmniej nie najważniejsza, różnica pokoleniowa i środowisko, • Gwou ścisłości można Sodać, że Carl Schmltt w okresie Pierwszej wojny światowej byl funkcjonariuszem bawarskiego wojskowego wymiaru sprawiedliwości, bodaj asesorem w sądzie wojskowym. ¦ 217 przynależność narodowa i kulturowa, fragmenty życiorysów. Wszelako najważniejsze jest pisarstwo i jego odbiór. Żyje ono własnym życiem i wpiynąć może (albo już wpłynęło) na poglądy i postawy ludzkie pod różnymi szerokościami geograficznymi. A właśnie w utworach tych dwóch ludzi pióra, tak bardzo różnych od siebie, i różnych w sposobie wykładu, dostrzec można wyraźne podobieństwo, jeśli przypatrzyć się im bliżej i odnaleźć to, co najbardziej istotne dla każdej teorii politycznej. Najważniejszy bodaj okres w życiorysie Hermana Kahna to kilkunastoletni staż (1948—1961) w osławionej RAND Corporation * gdzie osiągnął on szybko szczebel szefa ekspertyz strategicznych. Z tego okresu pochodzi jego pierwsza książka: On Ther-monuclear War (O wojnie termojądrowej, 1960) oraz druga, wydana w dwa lata później Thinking aboul the Unthinkable (Myślenie o niewyobrażalnym, 1962), będąca w znacznej mierze rozwinięciem tez pierwszej z nich oraz repliką na liczne polemiki i glosy oburzenia, jakie wywołała ta pierwsza. Wstępny rozdział Myślenia o niewyobrażalnym (chyba najwłaściwsze tłumaczenie tytułu) wydaje się najważniejszy. Dosłownie na kilkunastu stronach wyłożył autor sens swojej — jak to określić można — filozofii i pod tym względem również tekst Kahna przypomina pisarstwo Carla Schmitta. • IiAND (Uesearch and Development) Corporation powsta-!a jako ,.Projekt RAND" 2 III 1946 roku w wyniku porozumienia między dowództwem lotnictwa armii (AAF) i przedsiębiorstwem Douglas Corp., produkującym na potrzeby armii, Zadaniem instytucji były badania mające na celu powiększenie siły bojowej lotnictwa USA, przy tym badania obejmowały początkowo proolemy ściśle technologiczne obok analizy ogólnych koncepcji strategicznych. Z czasem le ostatnie wzięły górę, RAND opracowała ni. In. projekt slrategii rakietowej dalekiego zasięgu (MIHV) oraz współpracowała przy opracowaniu systemu rakiet nośnych w programie ..Apollo". Obecny budżet RAND wynosi ok. 20 min dolarów, r czego ponad połowa pochodzi z dotacji AAF. 218 Kiedy pisarz broni się przed zarzutami opinii publicznej albo uważa, że nie został właściwie zrozumiany, a zarazem pragnie nie uronić nic ze swoich (kontrowersyjnych) poglądów, wówczas jego replika lub podsumowanie polemik zawiera najlepszą „interpretację autentyczną". W roku 1961 opuścił Kahn RAND Corporation i założył w White Plans w pobliżu Nowego Jorku własną placówkę badawczą: Hudson Institute. Ulokował w tej imprezie wszystkie prawie, a niemałe przecież oszczędności, ale widocznie nie okazały się one wystarczające do nabrania należytego rozmachu. Niedyskretne gazety doniosły, jakoby współpracownicy instytutu nie otrzymywali przez pierwszy okres wynagrodzenia, zarażeni widocznie przez szefa wizją przyszłego sukcesu. Nie dał on rzeczywiście dość długo czekać na siebie. Kahn, który znalazł sit; wówczas u szczytu sławy, nie musiał poszukiwać źródeł dochodu zbyt daleko. Hudson Institute zarzucany był wnioskami o ekspertyzy: wojskowe, gospodarcze i demograficzne ze strony Pentagonu, korporacji przemysłowych, stacji telewizyjnych itd. niemała zaś ich część ujrzała później światło dzienne w postaci druku. Z tego okresu pochodzi trzecia i równie ważna jak dwie poprzednie książka Kahna On Escalation. Metaphors and Scenarins (O eskalacji. Wyobrażenia i scenariusze, 1965), która, nawiasem mówiąc, wprowadziła w obieg znane już poprzednio, lecz obce terminologii politycznej słowo „eskalacja", a co ważniejsze, ugruntowała w Stanach Zjednoczonych i nie tylko w Stanach pozycję autora jako bezkonkurencyjnego niemal autorytetu w dziedzinie stra-: tegii atomowej.* * dziś mówi się, że jego gwiazda przybladła. Ale tia oeJ-C2yt, który wygłosił Kalin wiosną 1970 roku we Frankfurcie n/Menem (temat: Management, czyli zarządzanie w latach siedemdziesiątych, i gdzie ilość słuchaczy była ściśle ograniczona) bilety kosztowały 650 marek od osooy, czyli około 130 dolarów 219 Niedługo jednak potem Kahn sam porzucił problematykę czy prognozowanie konfliktu, jakby przeczuwając zbliżający się okres odprężenia (które wprawdzie mogło wydawać się dalekie) i zajął się dziedziną futurologii. Chociaż sam nie lubi — i słusznie — tego określenia (pisze on, że jest „brzydkie i zatrącające o pseudowiedzę"), *° przecież ..myślenie o tym, co nas czeka" (things to come) uznaje za szczególnie ważny przedmiot ekspertyz, ale także i materiał do teorii polityki w epoce ko-egzystencjalnej. Pierwsza książka z tego okresu The Year 2000 (Rok 2000, 1967), napisana wspólnie z współpracownikiem Hudson Institute Anthonym J. Wienerem, okazała się znów bestsellerem na rynku amerykańskim i zachodnioeuropejskim, jakkolwiek dziś. z perspektywy paru lat, można spokojnie powiedzieć, że dość wyraźnie zawiodła oczekiwania. Nie wchodząc w szczegóły, gdyż nie należy to do tematu, wystarczy powiedzieć, że prognozy okazały się nazbyt optymistyczne — przede wszystkim dla kierunków rozwojowych zachodniej hemisfery. Bardzo stara magia odniesień milenijnych (rok 2000), jednak i tym razem okazała się nośna. Kahn nadal pozostał w powszechnej opinii autorem tej niezbyt udanej książki, sławy zaś Kahna-futurologa nie przysłonił nawet inny utwór z tej branży Szok przyszłości (Future Shock) AIvina Tofflera, bestseller roku 1970. Rok 2000 przyćmił natomiast inne zbiorowe opracowanie Hudson Institute, napisane z inicjatywy i z udziałem Kahna. Książka pod znamiennym tytułem: Can We Win in Yietnam? (Czy możemy zwyciężyć w Wietnamie?, 1968) była na pewno książką od poprzedniej ważniejszą, raz dlatego, że oznaczała powrót do aktualnej polityki, dwa — że w tym wg ówczesnego kursu wymiany. Nawiasem mówiąc odczyt rozczarował słuchaczy. 220 - wypadku sceptyczne rozważania autora sprawdziły się przynajmniej częściowo. Nie znaczy to jednak, że Kahn porzucił politolo-gię dla futurologii. Jego ostatnia książka, napisana wspólnie z innym współpracownikiem Hudson Institute, B. Brucc-Brigss, która nazywa się właśnie Things to Come: Thinking about the 70's and 80's (Co nas czeka: prognozy na lata 70-te i 80-te, 1972) jest wprawdzie wykładem prognoz, opartym wszakże na teorii polityki, i to polityki koegzystencjalnej. Jest to w gruncie rzeczy jedna z teorii konwergencji, o tyle wszakże bardziej oryginalna od poprzednich, że inaczej niż u większości politologów, prawników i ekonomistów Zachodu rozłożone zostały akcenty. Konwergencja jest dla Kahna zjawiskiem alternatywnym wobec wojny, ale nie jest to „przenikanie się dwóch systemów", które w konsekwencji mają się zrosnąć (lojalnie trzeba przyznać, że Kahn nie lubi także słowa „konwergencja"), lecz proces sensorycznie jednokierunkowy. Autor nazywa ów proces „westernalizacją", czyli penetracją i stopniową dominacją kultury zachodniej. Nie dzieje się tak dlatego, że jest ona „lepsza", ale dlatego, zdaniem Kahna, że bardziej odpowiada sen-sualistycznym i zracjonalizowanym tendencjom epoki. Kahn wy Uczą ich aż piętnaście, najważniejsza jest jednak pierwsza: skłonność współczesnego świata (a raczej — miarodajnej rzekomo części jego mieszkańców) do empiryzmu, konkretu, a także świeckość, humanizm, pragmatyzm, manipulatyw-ność, racjonalizm, utylitaryzm, komunikatywność, epikureizm, hedonizm. Zapewne tak określić moż-ns cechy zachodniej kultury, ale równie pewne jest, że nie dają one najmniejszej gwarancji „westerna-lizacji" całego świata i wątpliwe byłoby w efekcie kategoryczne zaprzeczenie kulturze „hołdującej ideom" (ideational), którą przed trzydziestu laty głosił (w trybie prognozy) Pitirim Sorokin. Więcej niż wątpliwe jest również przewidywanie 22L generalnej osmozy W ramach pop culture, co Kahn ujmuje w sugestywnej (choć uproszczonej) prognozie; „Być może w roku 1985 — pisze — Włoch, Tanzańczyk, Boliwijczyk albo Turek będzie słuchał islandzkiego piosenkarza (pop singer) przez radio tranzystorowe syjamskiej produkcji, nosząc ubranie z boutique'u w Seulu, podczas jazdy na nigeryj-skim rowerze, aby obejrzeć szwedzki film." 4l Wizja unifonnizująccgo wpływu kultury masowej pochodzenia jednoznacznie amerykańskiego, nie jest niczym nowym w literaturze zachodniej, tu jednak po prostu akcent położony został mocniej. Źródła i dalsze objawy owego procesu rysują się wyraźniej być może właśnie dlatego, iż dzieje się tak, wedle •Kahna, siłą faktu, dodajmy od siebie — siłą tych faktów kulturowych, które chce dostrzegać autor, a które — co prawda — rzucają się w oczy. Jest to więc w gruncie rzeczy znana nam z poprzedniego wywodu koncepcja egzystencjalna. Dla Kahna ważne są sekwencje zdarzeń, a nie ich przyczyny, tym mniej więc ważna jest jakakolwiek ich kwalifikacja poza ,,nagim" faktem egzystencji. Zważywszy jednak, że świat jest wewnętrznie konfliktowy, konfliktowość zaś nie omija wewnętrznych układów samego świata „zachodniego", należy przyjąć, że przyszłe (tzn, dające się prognozować) procesy będą warunkowane przez konflikty dostrzegalne już dzisiaj. W przeciwieństwie do typowo ,.europejskiej" e • Przypomina się w tym miejscu opinia wyrażona w Jednym 7- tekstów politologu amerykańskiej na temat dwóch — rzekomo diametralnie rożnych — koncepcji tej dyscypliny. "W roku 1951 dwaj znani badacze zjawisk politycznych z USA — Robert K. Merton i Daniel Lerner, opublikowali we Francji esej (Le -soclnt scienMsU en Amóriąue, w: Łbs science.? politi-ąues aux Etats Unis, Cahiers de La Fondation Nationale des Sciences Poliliąues, ss. 245—305>, który głównie miał zaznajomić środowiska francuskie z mało im wówczas znaną nauk;} o polityce w USA. Jednakże w tym tekście autorzy nic mogli powstrzymać się. od ostre] krytyki samych podstaw koncepcji europejskiej. Autorzy piszą wre.cz, że stanowisko europejskie 222 myśli Carla Schmitta Kahn jest przede wszystkim empirykiem, skłonnym do rozumowania indukcyjnego, interesują go przeto fakty, które dadzą ustalić się obecnie, a które uważa za niewątpliwe. Obce mu są generalizacje typu ,,wró0N-przyjaciel" czy „wróg—sojusznik" (ponoć „zawsze obecne" i uprawomocnione w trybie ogólnego doświadczenia historii) uważane dość powszechnie w Stanach za charakterystyczne dla myśli europejskiej. * Amerykański teoretyk wojny atomowej i prognostyk przyszłego rozwoju świata trzyma się. twardo konkretnych układów czasoprzestrzennych. „Konkretne" — znaczy dla niego doświadczone w układzie informatycznym, zawsze jednostkowe, niepowtarzalne, podczas gdy dla Europejczyka Schmitta „konkretne" lo tyle, co „historyczne", niemniej jednak powtarzalne i dające się uogólnić, niekoniecznie doświadczone w łańcuchu obserwacji (odbioru informacji), ale zawsze poddane refleksji porządkującej tzn. już wcześniej zawarte w teorii, powiedzmy — w teorii ,,niższego szczebla". można streścić w zdaniu: „Nie wiemy, czy to, co mówimy, jest prawdziwe, ale w każdym razie jest interesujące", podczas gdy w Ameryce przyjmuje się zdanie: ,.Nie wiemy, czy to, co mówimy, jest specjalnie interesujące, ale jest prawdziwe." przykładem stanowiska „europejskiego" byli dla Mer-tona i Lernera Max Weber i Carl Schmitt. • Zakładając, że zaprezentowana wyżej ocena jest solidnie przesadzona, nie da sią ukryć, że można do niej dobrać przykłady. Jeśli się np. przeczyta wprowadzenie do teorii konfliktu Georga Sirnmcla (właściwie: „sporu" w oryg. der Streit, w: Soziolooie, 1923, roidz. 4. ss. 136 i n.) z wprowadzeniem do teorii konfliktu Kennetha Bouldinga (Con/':ct and De/ense: A General Theory, 1962), to różnica „punktów wyjścia" jest uderzająca. U Simmela zaczyna sie. od pojąć ogólnych, nie wymagających weryfikacji (nienawiść, zawiść, pożądanie, podobnie zresztą wprowadza pojęcie „wrogości" Carl Schmitt), u współczesnego nam Bouldinga zaczyna sie. od behawioralnych postaci konfliktu przyjmując niejako, że wszelkie inne byłyby dla czytelnika niezrozumiale. Odpowiedź na pytanie, czy Sim-mel (i Carl Schmitt!) są wobec tego „przestarzali" w porównaniu z BouWmgiem, wyłączam z rozważanego kontekstu i pozostawiam czytelnikowi. 223 Różnica jest pozornie subtelna i w gruncie rzeczy jest to różnica kolejności wznoszenia poszczególnych elementów konstrukcji, którą zwykło się nazywać teorią. Lecz różnica ta nie wydaje się szczególnie ważrĄ Oba systemy teoretyczne przyjmują bowiem zmienność sytuacji, która nie tylko relatywizuje wartości (bo liczą się fakty, a nie wartości im przypisywane; „dobro" i „zło" jest dla prawomocności sądów obojętne), ale po prostu przesuwa albo obraca pozycje i zależności stron we wzajemnych układach. W teorii Carla Schmitta, na wskroś racjonalistycz-nej i wyprowadzonej metodą dedukcji, istnieją tylko stale granice polityki -— w ramach przeciwstawienia „wróg—sojusznik". Co dzieje się wszakże pomiędzy tymi granicami, jest zmienne, jak zmienne być mogą układy między podmiotami działania: dziś wróg, jutro sojusznik. Herman Kahn stara się trzymać twardego gruntu empirii. Ale właśnie w trybie indukcji usiłuje nas przekonać, że konflikt owo ść podlega stałym fluktuacjom. W ostatniej jego książce „sytuacją wyjściową" jest stan pokojowej koegzystencji, i stąd wywodzić można dalsze prognozy. Zakładając jednak, że istnieją ci sami partnerzy konfliktu — dzisiejsza koegzystencja może zamienić się w nowe stadium zimnej wojny, a stamtąd — jak o tym za chwilę — zaczyna się ciąg eskalacji. Dawniejsze opracowania Kahna na temat strategii atomowej nie straciły zatem na teoretycznej aktualności i choćby się autor tego wypierał (czego zresztą nie czyni), stanowią nadal fundamentalną część jego teorii polityki. Książkę O wojnie termojądrowej napisał Kahn „w celu przewidzenia, uniknięcia i złagodzenia kryzysu". ia Naprawdę jednak liczy się tylko ten trzeci wątek, rzecz dotyczy bowiem następstw przewidywanego konfliktu atomowego, jeżeli skutkami rażenia objęte będzie terytorium i ludność Stanów 22i Zjednoczonych. W zespole RAND Corporation przeprowadził Kahn możliwie dokładne badania ewentualnych skutków ekonomicznych, demograficznych biologicznych wywołanych przez pociski termo-mklcarne wedle różnych wariantów konfliktu. Globalny scenariusz — gdyż tak możemy to określić (w istocie jest to zbiór szczegółowych przewidywań) — obejmuje kolejno stadia wybuchu, prze-aiegu i następstw wojny, przy tym tę trzecią iazę rozkłada autor na dziesiątki lat, stara się bowiem lożliwie dokładnie obliczyć, kiedy uznać będzie nożna skutki wojny za przezwyciężone. I tak np. lastępstwa działania strontu 90 dla genetyki trwać aędą co najmniej 100 lat od momentu rażenia, znaczne krócej natomiast — straty potencjału wytwórczego. W tym ostatnim punkcie przewidywania autora są nader optymistyczne. Przewiduje on mianowicie, że już po pięciu latach od porażenia inwestycje przekroczą o 100% stan z okresu poprzedzającego wojnę, w dziesięć zaś lat ¦— globalny dochód larodowy będzie o 50% wyższy od stanu poprze-zającego; mniej więcej w tym samym czasie tak smo wzrośnie poziom konsumpcji. Oczywiście — -iczy Kahn — stać się to może wówczas, gdy speł-lione zostaną warunki zalecane przez ekspertów RAND Corporation. Wniosek stąd, iż wojna ato-lowa nie musi się zakończyć całkowitą katastrofą. Szansę przeżycia i zwycięstwa są bowiem łącznie większe, niż można przypuszczać na podstawie wiedzy potocznej lub w świetle wywodów liekompetentnych moralistów. Jest to najgłośniejsze twierdzenie Kahna i właś-lic dzięki niemu zyskał on miano zimnego cynika. Oburzenie w niektórych kręgach publiczności (najbardziej jednak chyba wśród liberalnych intelektualistów wschodniego wybrzeża) było tak wielkie, iż słyszało się głosy, że ktoś taki jak Kahn w ogóle nie istnieje, książka zaś jest po prostu kiepską anegdotą z gatunku „czarnego humoru". Polityka i wojna 225 Rzeczywiście, beznamiętne wyliczenia dokonane w zespole RAND Corporation (prawdopodobnie w ramach dalekosiężnych a zrutynizowanych planów Pentagonu, tyle że wedle koncepcji nadanej przez błyskotliwy umysł Kahna) musiały zaszokować czytelników. Można wszelako przypuszczać, że uwagi większości uszły podstawowe założenia teoretyczne tej książki. Przypuszczenie nabiera mocy, skoro wyłożone zostały właśnie ezpressis v er bis w następnej książce (będącej komentarzem i rozwinięciem tez poprzedniej) Thinking about the Unthin-kable. Generalne założenia dadzą się streścić w dwóch punktach: 1. Konflikt polityczny w skali międzynarodowej jest faktem. Obecność supermocarstw wyposażonych w broń termojądrową polaryzuje napięcia międzynarodowe, nie jest przy tym tak ważne, jakie przyczyny mogą zlokalizować bądź rozszerzyć rozmiary konfliktu, ważne jest natomiast, jak sobie z tym poradzić. 2. Skoro istnieje konflikt, nie można wykluczyć starć zbrojnych. Mogą one zawsze, w pewnym zaś momencie z bardzo wysokim stopniem prawdopodobieństwa, spowodować użycie broni termojądrowych. Dalszy ciąg teorii Kahna — wyrażając się dokładniej: logiczna suma „typowych" scenariuszy — doprowadza do skończonej konstrukcji przebiegu takiego procesu. Inaczej mówiąc, można ustalić teoretycznie moment, kiedy nastąpi nieuchronnie wojna atomowa. Kahn w sposób wyraźny, choć nie zawsze bezpośrednio, odpowiedzialność składa na Związek Radziecki i państwa socjalistyczne. Jakkolwiek jego książki są na ogół wolne od zwykłych w tego typu literaturze dywagacji ideologicznych, moralizator-skich lub po prostu propagandowych, przecież sprawa jest jasna: twórczość Kahna jest skierowana 22t> jednoznacznie przeciw krajom socjalistycznym lub po prostu — przeciw socjalizmowi. Gdyby jednak szło tylko o tę sprawę, może nie warto byłoby się zajmować teorią Hermana Kahna, traktując jego utwory jako jeden z wielu składników akcji politycznej, w którą angażują się różne teorie polityki — akademickie i pozaakademickie. Nie warto byłoby chyba już dzisiaj zajmować się tą twórczością jako produktem myśli eksperta i np. próbować obalać nazbyt „optymistyczne" wywody 0 możliwościach przeżycia wojny termo nuklearnej. W końcu wywody te pochodzą sprzed kilkunastu lat i gdyby obracać się tylko w kręgu tych kryteriów (do czego nie czuję się absolutnie kompetentny), dałoby się zapewne podważyć większość wniosków z tej prostej przyczyny, że środki zniszczenia 1 środki zaradcze starzeją się szybko ze względu na postęp techniki. Ale to naprawdę nie należy do tematu, rzecz jest głębsza, sprowadza się bowiem do samego rdzenia teorii. W końcu 1966 roku ukazało się zachodnioniemiec-kle wydanie książki Kahna o eskalacji, nb. z przedmową ówczesnego eksperta partii socjaldemokratycznej do spraw wojskowych Helmutha Schmidta. Tytuł niemiecki: Eskalation. Dże Politik mit der Vernichtungsspirale, trafniej bodaj od tytułu oryginału oddaje sens tej książki. Mówi się bowiem wyprost o „polityce ze spiralą zniszczenia", zwraca zatem uwagę, że jest to — niestety — sprawa polityki. Hamburski tygodnik „Der Spiegel" (nr 15 z 1967) z właściwą sobie umiejętnością wyławiania sensacji schwytał i tym razem łakomy kąsek. Poświęciwszy osobie i twórczości Kahna „historię tytułową" (na okładce widzimy jego okrągłą twarz na tle „atomowego grzyba"), autorzy tej historii zaprezentowali czytelnikowi — wprawdzie w sposób szczególnie szokujący i hałaśliwy (a zatem cokolwiek przesadny), następujące poglądy swego bohatera: 15- 227 — w określonych sytuacjach kryzysu można użyć broni atomowych, -— wojna atomowa to rodzaj rywalizacji, w którym nasilenie konfliktu wzrasta „z minuty na minutę", — miliony porażonych promieniowaniem będą mniej obciążać budżet państwa niż ofiary ruchu drogowego, — po wojnie atomowej „pozostali przy życiu nie będą zazdrościć umarłym", przy tym słowa ujęte w cudzysłów pochodzą wprost z wywiadu udzielonego przez Kahna redakcji tygodnika. Przesada, jak widać, niewielka, a dobór twierdzeń wypacza bardziej porządek niż sens rozumowania autora. Kahn dał temu najdobitniej wyraz w rozdziale wprowadzającym do Myślenia o niewyobrażalnym: Moralna ocena przyszłej wojny — jeśli ma ona kiedykolwiek nastąpić — stanie się wtedy w ogóle zbędna, może zaś okazać się szkodliwa, jeśli przeświadczenie na temat grozy wojny wyeliminuje myślenie o wojnie ze świadomości obywateli. W przedmowie do tej książki, napisanej na prośbę autora przez Raymonda Aron, znalazły się słowa, które stawiają jak gdyby przysłowiową kropkę nad i. Polityka Stanów Zjednoczonych i sojuszu atlantyckiego — pisze wprost Aron — jest polityką odstraszenia. „Polega ona — tak dosłownie ¦— na zastosowaniu wobec wroga odwetu atomowego {thermonuclear retaltation), gdyby zachował się w sposób prowokujący (should he act provocati-vely)."is Nic dodać, nic ująć, albowiem „polityka odstraszenia atomowego" była (i może być zawsze) polityką zastraszenia. Najważniejszym składnikiem tego zdania wydaje mi się jednak samo słowo „polityka", ponieważ we wszystkich wywodach Kahna konotuje ono działania będące wyłącznie różnymi postaciami i stadiami konfliktu. 228 W danym konkretnym układzie polityki międzynarodowej na początku lat sześćdziesiątych ..odstraszenie" (w istocie „zastraszenie") atomowe jest głównym jej wyznacznikiem — twierdzi Kahn. Podporządkowane mu są i w danych warunkach będą różne stadia konfliktu. Skoro konflikt jest obecny na kuli ziemskiej, należy się liczyć zawsze z przekroczeniem „stadium atomowego". Kahn przyjmuje za oczywistą sytuację, która budziła niepokój Carla Schmitta, a którą można umownie określić jako triumf techniki nad prawem. Przestrzeń i czas w warunkach współczesnej techniki stały się w naukach Hermana Kahna ąuantitees negligeables, mają znaczenie drugorzędne, skoro regułą będzie zaskoczenie z powietrza. Normy prawa międzynarodowego w sprawie pokoju i wojny mogą mieć tylko posiłkowe zastosowanie, w wywodach Kahna zawsze bowiem ważniejsze będą doraźne negocjacje. Podrzędna rola prawa nie zmieni się nawet wtedy, kiedy konflikt rozwijać się będzie stadialnie, od jednej do następnej fazy zastraszenia. To właśnie będzie się nazywać eskalacją. Hamburski tygodnik próbował zapisać to w postaci schematu, biorąc za podstawę szczegółowe rozważania i scenariusze zawarte w książkach Kahna oraz ekspertyzach RAND Corporation i Hudson Institute. Schemat wydaje się dość przejrzysty i in-struktywny, ale nie zaszkodzi zaopatrzyć go w krótki komentarz, by wyraźniej przekonać się, że nie jest to tylko scenariusz, ale podstawa do swoistej teorii wojny i polityki. Schemat (cokolwiek skrócony) przedstawia się następująco: 229 Stopnie eskalacji" zastosowane środki naciiku Wnionki VI Celowane alaki na miasta Powolne przechodzenie do niszczenia skupisk ludności, atakowanie wybranych celów niewojskowych, ataki niszczycielskie na wszelkie cele niewojskowe, wojna az do całkowitego zniszczenia przeciwnika — All-out War. V wojna totalna Formalna deklaracja o wypowiedzeniu wojny, woj ni; prowadzi się przeciw celom wojskowym i gospodarczym 7. użyciem broni konwencjonalnych i atomowych. Kie ma Żadnych ograniczeń w atakowaniu celów wojskowych. IV Atak na zaplecze wroga Demonstracyjny atak na terytorium wroga, obiekty wojskowe, gospod ar cze, skupiska ludności, ewakuacja miast w 95 procentach, wzajemne akcje odwetowe. Zniszczenie „nerwów życiowych" społeczeństw. Zastosowanie hront ABC. Wojna prowadząca do zniszczenia potencjału materialnego, ale nie bierze się w rachubę str.it ludności cywilnej. Ewakuacja miast jest sygna-iem dla przeciwnika. Gotowość do ataku atomowego. Wojna przybiera coraz groźniejsze i coraz bardziej niszczycielskie formy. Jednak każdy symbol eskalacji zawiera w sobie element działań politycznych, w postaci nacisku i wymuszenia. Granica między „polityką" a „wojną" przestaje istnieć. Można przyjąć, że polityka posługuje się tylko środkami militarnymi (coraz groźniejszymi), aż do momentu, kiedy utracona zostanie wszelka kontrola i grozi całkowite zniszczenie uczestników konfliktu (a także III Użycie broni atomowych Zlokalizowany atak atomowy, deklaracje o ograniczonej wojnie atomowej i ograniczone działania, nadzwyczajne środki prowokacji, ewakuacja miast — dalsze 70 procent. Faza „dziwnego kryzysu1'. podmiotów nych). neutral- Tf wojna atomowa staje się wyobrażalna Zerwanie stosunków dyplomatycznych, wysoki stopień przygotowań sił zbrojnych, przemieszczenie konfliktów, włączenie innych ognisk konfliktu, początek wojny konwencjonalnej przez -wypowiedzenie, ultimatum atomowe, ewakuacja miast (30 procent), uderzenie na obiekty militarne wroga, embargo i blokada. I Niebezpieczeństwo naruszenia równowagi Usztywnienie stanowisk, demonstracje siły, mobilizacja na większą skalę, próby dywersji na obszarze wroga. Fazy „intensywnego kryzysu". Kryzys w znaczeniu „tradycyjnym". Polityka przybiera objawy ekstremalnego konfliktu. Działania polityczne wyprzedzają działania wojenne, ale zaciera się wyraźna granica między stanem pokoju 1 stanem wojny. Zimna wojna (nastroje kryzysu, pogróżki dyplomatyczne, polityczne 1 gospodarcze) Stan poprzedzający kryzys. Przebieg zdarzeń zapisany w powyższym schemacie jest jednak przede wszystkim scenariuszem konfliktu, a nie wykładem teorii. Jak każdy scenariusz jest on probabilistyczny i modelowy. * Kolejność poszczególnych akcji może być inna, może ich być mniej lub więcej. Niektóre fazy eskalacji, twierdzi Kahn, można prawdopodobnie ,,przeskoczyć", ale począwszy od fazy „intensywnego kryzysu" zdarzenia muszą następować coraz szybciej (dosłownie „z minuty na minutę"), ponieważ będzie to wyścig o uzyskanie czy utrzymanie szansy zaskoczenia. Obroty „spirali zniszczenia" nabiorą jednak w pewnym momencie takiego rozpędu (stadium IV i V), że w końcu mogą wymknąć się spod kontroli podmiotów działania. W takim układzie „polityka" jest dla Kahna m a-nipulowaniem techniką, aby panować nad zdarzeniami i zachować inicjatywę wobec wroga. Tylko w ten sposób — oto główna nauka płynąca z jego książek — można wprowadzić element kalkulacji, uzyskać szansę przetrwania, a później odbudowy. Wszystko to nie jest, niestety, wytworem złowrogiej fantazji, jak nie jest także — oddajmy autorowi sprawiedliwość — deklaracją na rzecz wojny. Któż dzisiaj prócz grona fanatyków i fantastów z obozu najskrajniejszej reakcji ośmieliłby się otwarcie namawiać do wywołania katastrofy? Teksty Kahna zawierają przecież propozycje na temat, jak można uchronić się przed katastrofą, lecz są to chwilami propozycje tak osobliwe, że wydają się • Kahn świadomie i celowo nie wprowadza generalnej zasady kwantyfikacji np. wg skali „dystansu" (Q. wright) albo zgolą „wrogości". Czas — niezbędny sktadnik równania by!-l>y oczywiście wielkością nie dającą się ustalić, poza ogólną konstatacją, że „będzie go niewiele" na podjęcie decyzji. Niemniej poszczególne stadia (stopnie) eskalacji można wymierzyć dokładnie, bądź wedle planowanych skutków, bądź wedle unowocześnionych kryteriów sztuki wojennej. 232 równie groźne jak stopniowa i do pewnego punktu kontrolowana eskalacja konfliktu. Punktem wyjścia jest w tej teorii wrogość. Kahn nie traktuje jej wprawdzie metafizycznie, lecz przyjąwszy ją jako daną, jako constans aktualnej sytuacji międzynarodowej (gwoli ścisłości powiedzmy, że dotyczy to początku lat sześćdziesiątych), zastanawia się nad jej różnymi postaciami, ale także przyjmuje możliwość „deskalacji" wrogości lub jej najbardziej niebezpiecznych objawów. Każdy kryzys w polityce międzynarodowej może pociągnąć za sobą następną fazę kryzysu. Zahamować bieg „spirali zniszczenia" w dół może być w stanie spotęgowanej wrogości trudniej niż zatrzymać jej bieg w górę. Wobec tego — mówi Kahn — należałoby wprowadzić taki stan permanentnego zagrożenia, żeby powstrzymać przeciwnika przed każdą następną fazą eskalacji, jeśli wiadomo będzie '¦ z góry, iż przestanie być opłacalna. Kahn twierdzi, że jest możliwe stosunkowo niewielkim kosztem i w stosunkowo krótkim czasie (wymienia on sumę 10 miliardów dolarów i czas 10 lat) zbudowanie urządzenia, które zdolne będzie unicestwić wszelkie życie na ziemi lub po prostu zniszczyć całą planetę. Odpowiedni ładunek termojądrowy, umieszczony na przykład 600 m pod ziemią i sprzężony z systemem komputerów (rejestrujących kolejne stadia zagrożenia) może być w danym momencie automatycznie odpalony i wykona swoje niszczycielskie zadania. Kahn nazwał swój pomysł „maszyną sądu ostatecznego" (Doomsday--Machinę). ,,Maszyna sądu ostatecznego" byłaby najpoważniejszym argumentem odstraszenia. Rozważania nad realnością tego konceptu nie są w tej chwili ważne, tym bardziej, że był on dla autora możliwością ostateczną i później już do niej nie powrócił.45 Techniczna strona zagadnienia nie jest zresztą istotna dla teorii. Istotne jest natomiast: po pierwsze, że teoria oparta została na zjawisku 23S wrogości jako stałego elementu sytuacji międzynarodowej ; po wtóre, że uzależnia utrzymanie pokoju przede wszystkim od stanu zagrożenia, po trzecie, że uważa odstraszenie za szczególnie skuteczny lub zgolą niezbędny środek w polityce międzynarodowej. Taka teoria może być na swój sposób realistyczna (jak realistyczną nazwać można konstrukcję Carla Schmitta), lecz jest to realizm minionej epoki — nawet, jeśli jego ultima ratio to zagłada znacznej części lub całej ludzkości, a rację tę symbolizuje ,,maszyna sądu ostatecznego". Żyć w sąsiedztwie tego urządzenia, czuć jego obecność niejako „pod stopami" i za tę cenę utrzymać pokój, to zaiste perspektywa mało zachęcająca, jak niezachęcająca jest jakakolwiek wersja atomowego szantażu. Wracając zaś do wymogów realizmu: historia nie potwierdziła jak dotąd, aby wyścig zbrojeń służył kiedykolwiek idei pokoju, choć nieraz zjawiały się doktryny zmierzające właśnie w tym kierunku. Wyścig zbrojeń, którego wartością docelową byłaby „maszyna sądu ostatecznego", nie stanowiłby, mimo wszystko, wyjątku od reguły. Może już dzisiaj szykuje się ekspert lub teoretyk, który w cieniu Hudson Institute głowi się nad wymyśleniem „anty--maszyny" ? III. TEORIA I PROGNOZA DYSPOZYCJE RACHUNKU STRAT Przeważająca ilość zdarzeń dziejących się wokół nas — zwłaszcza gdy stajemy się ich uczestnikami — skłania nasze odczucia i nasze umysły do operacji pomiaru. Mówimy, że czegoś jest „dużo" lub „mało", że coś „wzrasta" lub „maleje", „rozszerza się" lub „zwęża", i stosownie do tego gotowi jesteśmy mierzyć nasz udział. Jeśli intelekt zawładnie nad u-czuciami, rodzi się skłonność do uściślania pomiaru. Nie wystarczy nam „dużo" czy ,,mało", potrzebny staje się rachunek dokładniejszy. Wprowadzamy bardziej szczegółowe skale i jednostki pomiaru, czasem tworzymy zupełnie nowe. Wojny bywały w historii zdarzeniami dostatecznie ważnymi, by mierzyć ich wpływ na życie ludzkie, choćby wedle skali przeżywanych dolegliwości. Jednakże nie tylko stąd wynikać mógł podział na wojny „małe" i „wielkie". Nomenklaturę wymyślali z biegiem czasu historycy, chociaż już u współczesnych kształtowały się stosowne oceny ilościowe. Wydarzenia z lat 1914—1918 nazwano na samym początku „wielką wojną" i nazwa ta pozostała w powszechnym użyciu, póki w ćwierć wieku później nie wydarzyła się wojna jeszcze większa — tym. razem bezapelacyjnie „światowa". Na początku tej książki przyszło nam zwrócić u-wagę na dość rozpowszechnione kryteria oceny — z reguły operacjonalne i ilościowe, za których po- I mocą „mierzymy" zjawisko drugiej wojny światowej. Oczywiście, musiało tu się od razu zjawić kry--łerium czasu trwania, które staraliśmy się później skonfrontować z dłuższymi interwałami wojny i pokoju w ciągu całych stuleci. Ponieważ samo kryterium czasu bardzo wcześnie okazuje się zawodne, celowym wydało się przypomnieć o możliwości posługiwania się kombinowanymi jednostkami pomia-ru; jak chociażby ,,wskaźnikiem intensywności wojen" skonstruowanym przez Pitirima Sorokina. W powszechnych odczuciach i opiniach, kolportowanych za pośrednictwem popularnej literatury faktu, mierzy się na ogół wojny wedle skali nieszczęść, czyli poprzez dającą się w przybliżeniu u-stalić ilość zła. Najprostszym rachunkiem będzie rachunek strat. Najboleśniejsze straty w opinii ludzkiej to śmierć bliskich im ludzi lub ich trwałe kalectwo, śmierć bliskich pomnaża się o straty zbiorowości sąsiedzkich, środowiskowych, klasowych i wreszcie narodowych. Żałoba przestaje być tylko sprawą prywatną, ale ogarnia całą zbiorowość. Wnioski z tej banalnej prawdy wyciągnęła najpierw historia, ściślej mówiąc — historiografia krytyczna, lecz nawet i ona nie zawsze jednakowo rozkładała akcenty. Zdarzało się niejeden raz w przeszłości i po prawdzie zdarza się nadal, że ofiara z istnień ludzkich blakła wobec glorii zwycięstwa. Jest również banalną prawdą, że sukces wywołuje inne skojarzenia niż klęska i inne też może powodować refleksje; inny więc walor miałby rachunek strat — również w przypadku jedynie ich prostej konstatacji. Mniejsza zresztą o zawartość historycznego zapisu i treść historycznej oceny. Ważne jest, że nauka o przeszłości —. obok filozofii nauki prawa — przestała być jedną z trzech głównych dyscyplin zainteresowanych problemem wojny, o czym zresztą wypadło już kilkakrotnie wspomnieć na kartach tej 236 książfti. Zmieniła się cokolwiek funkcja historiografii: nie rezygnując z różnorakich dociekań i o-pisu działań wojennych, stała się ona bardziej niż kiedykolwiek dostarczycielką materiału dla teorii. Teorie, które rozpowszechniły się w ostatnich czasach, zmderzają coraz wyraźniej do metod kwanty-tatywnych, na co niemały wpływ wywierają ułatwienia, jakie daje stosowanie maszyn cyfrowych. Możliwość dokładniejszego wyjaśniania zależności jest zawsze dla badacza zachęcająca. Pozwala to nie tylko dokładniej obliczać następstwa i oceniać zjawiska wedle skutków, ale umożliwia dokładniejszą interpretację przyczyn, aby na tej podstawie snuć stosowne prognozy. Możliwość operacjonaliza-cji przyczyn pozwala je mierzyć i porównywać (co naprawdę ważne, a co mniej ważne), np. rozmiary zbrojeń, wzrost napięcia międzynarodowego* itp. Stąd o wiele łatwiej o prognozowanie zdarzeń, lecz również o sugestie typu ekspertyz, by dopomóc zapobieganiu ekstremalnego konfliktu. Chwalebne dążenie do dokładności — choćby pozbawione celów instrumentalnych (nie zawsze w chwili narodzin pomysłu wiadomo, co okaże się godne zastosowania) ¦— zakłada wszakże nie tylko o wiele dokładniejszą inwentaryzację zmiennych o wartościach ustalonych możliwie ściśle (wielkość armii, budżety wojskowe itd.), ale i konieczność wprowadzania wielkości abstrakcyjnych, co najmniej zaś stałego posługiwania się zmiennymi ,,in-terwencyj nymi". ** * Pojęcie „napięcia miedzynar od owego" jest na pewno pojęciem nieostrym. Jednak zdarzenia określane tym mianem można poddać analizie, przedstawiwszy najpierw dokładny scenariusz zdarzeń (np. przed wybuchem pierwszej wojny światowe) — od 28 VI do 1 VIII 1914) i grupując zachowanie ludzkie w dające się klasyfikować zbiory, oczywiście na różnych płaszczyznach aktywności {decyzje — dzi&lania — zachowania zbiorowe). „Napięcie międzynarodowe" można definiować w sposób operacjonalny, wyodrębniwszy zdarzenia szczególnie ważne w powszechnej opinii uczestników zdarzeń. *• Dla wyjaśnienia; pojęcia zmiennej „interwencyjnej" uży- 237 Zaczyna się zwykle od metod stosunkowo prostych, znanych od dawna w nauce statystyki, np. od rachunku prawdopodobieństwa lub rachunku korelacji. Niebawem jednak wymogi zaczynają rosnąć i trzeba stopniowo przechodzić do rachunków coraz trudniejszych, wymagających oczywiście specjalistycznego przygotowania z matematyki, lecz trudnych do szybkiego przeprowadzenia bez zastosowania maszyn cyfrowych. Wprowadzenie może być zupełnie proste, np. reguły gry dwuosobowej zerowej (suma wypłat równa się zawsze zeru), ale niepostrzeżenie okaże się konieczne przejście do zadań nieporównanie trudniejszych. Warto w tym miejscu wspomnieć, że teoria gier Morgensterna i von Neumanna stworzona została podczas drugiej wojny światowej. W każdym razie odeszliśmy daleko od zasad rozumowania, któremu wystarczały intuicja i doświadczenie potoczne. Postęp w dziedzinie wiedzy o zbiorowych konfliktach ludzkich, jeśli można to w ogóle nazwać postępem (nad tym właśnie chcemy zastanowić się w tym rozdziale), wynika nie tylko z potęgującej się grozy wojny (totalnej), ale i rozszerzenia się horyzontów poznawczych człowieka. Wielki proces zmian rozpoczęty przed półwieczem, licząc od daty Rewolucji Październikowej, a także dokonujący się na naszych oczach kolosalny postęp techniczny — wciągnęły w orbitę polityki wielomilionowe masy ludzkie, które jeszcze do niedawna niewiele interesowały badaczy. Skoro już zjawiały wam w znaczeniu nadanym przez P. Lazarsfelda (The Lan-guage oj Sactal Research, 1946). Wprowadzenie zmiennej „interwencyjnej" służy uściśleniu i wyjaśnieniu relacji między zmiennymi niezależnymi i zależnymi. Przykład stosowania zmiennej „interwencyjnej": korelacja między liczbą zawinionych wypadków drogowycn a płcią kierowcy (czy koDiety, czy ltiqżczyźni powodują częściej wypadki) niedaleko zaprowadzi, jeżeli nie wprowadzimy chociażby jednej zmiennej „interwencyjnej", Jaką będzie liczba przejechanych kilometrów w danej jednostce czasu, np. w ciągu roku. 233 się ni, widnokręgu poznawczym — bo nie dostrzec ich było nie sposób — traktowane byty w sposób wyrywkowy i ogólny, by nie powiedzieć — ogólnikowy! Nie tak dawno jeszcze studia na temat wojny o-graniczały się faktycznie do rozważań nad decyzjami monarchów, wodzów i mężów stanu, którym przypisywano z reguły racjonalność, logikę lub co najmniej znajomość stanu rzeczy. Na drugim planie rysowała się — i to w konturach ostrych, bo uproszczonych — właściwa dramaturgia wojny. Bohaterami byli mężowie stanu i wodzowie. Żołnierze to „materiał ludzki", tyle i tyle „karabinów" i „szabel", wyobrażany skrótowo na mapach operacji wojennych w formie grubych kolorowych linii zakończonych strzałką, symbolizującą z kolei kierunek ofensywy lub odwrotu. Jednostka wyposażona we wiadzę i autorytet królowała w sensie dosłownym nad procesem historii. Nie znaczy to, by i dzisiaj państwo, uosobione w postaciach sprawujących władzę, przestało być głównym, choć nie jedynym aktorem dramatu. Widzimy jednak dokładniej, że aktor jest częścią systemu, i widzimy zarazem, że system to bardzo złożony. Złożoność polega najpierw na pomnożeniu relacji między rządzącymi a rządzonymi. Konflikt wojenny jest przykładem relacji szczególnie złożonych. Liczą się coraz bardziej najdrobniejsze elementy systemu. Liczą się ich jednostkowe decyzje i motywy ich postępowania. Liczą się po prostu ludzie. Socjalizm naukowy wskazał i wyjaśnił właściwą zależność i prawdziwy rozkład społecznych ról między wybitnymi postaciami „historycznymi" a zbio-rowościami jednostek ludzkich, wśród których wypadło działać owym postaciom. Czyniąc zadość wskazaniom metodologicznym twórców socjalizmu naukowego, mamy obowiązek zająć się z należną troskliwością historią zbiorowości ludzkich w roli 239 podmiotu działania. One właściwie tworzą h/storię i główny produkt historii: kulturę, tak materialną, jak i duchową. / Wielka kariera socjologii i psychologii w ostatnich czasach potwierdza atrakcyjność i płodność metod, stosowanych w tych dyscyplinach. Rzecz jednak w tym, by nie dać się uwieść ich nadmierną atrakcyjnością, zwłaszcza gdy proponuje się nam jako sposób komunikacji język stanowiący ezoteryczny system znaków, utrudniający kontrolę poprawności myślenia. Procedury badawcze odrywają się zatem od stwierdzonej empirycznie rzeczywistości. Łatwo w ten sposób przekroczyć granicę społecznej' użyteczności nauki. Byłoby wszakże szkodliwą przesadą traktowanie wszelkich nowinek metodologicznych jako pospolitej szarlatanerii. Ze stwierdzenia, że zjawiska spo-teczne to zjawiska masowe, nie powinno się wyciągać wniosku, iż poznawalne są jedynie ich skutki, i to sumarycznie. Oznaczałoby to po jednej stronie wzgardliwy stosunek do działań masowych (bo masy traktowałoby się jako przedmiot, a nie podmiot historii) lub przyznanie się do kapitulacji. Niezdolność do szczegółowego ustalania zależności, które wiodą do określonych a stwierdzonych efektów, to w istocie kapitulacja przed prawdziwymi lub rzekomo irracjonalnymi siłami historii albo takimi, które oportunistycznie przyjęliśmy uznawać za niepoznawarne. Niepoznawalne zamienia się często w niegodne poznania. W ten sposób krąg się zamyka: hierarchię ważności określałoby się wedle domniemanych możliwości poznawczych z naturalną tendencją do ich minimalizowania. Nieobojętna wszakże, jak nie była nią nigdy, jest sprawa samej hierarchii ważności, to znaczy ustalenia rzeczywistego wpływu różnych grup społecznych na działania W sferze polityki. Decydował o tym z zasady poziom kultury danego społeczeństwa, przy czym, wydaje się, że najważniejszy jest 240 pozibm jego kultury politycznej, ten zaś zależny jest od stopnia demokratyzacji. I odwrotnie: dopiero stopień demokratyzacji — powiedzmy raczej — pewną ąuantum demokracji, jakie narody europej-skiegcA kręgu kulturowego osiągnęły pod koniec XIX wieku (bynajmniej zresztą nie wszystkie) pozwoliło, i. by wojna stała się przedmiotem wiążącej oceny ze strony szerokiej opinii publicznej i by opinia publiczna mogła w silniejszym stopniu wpływać na akty władzy, jeśli w grę wchodzi życie ludzkie. Dla takiej oceny nieobojętny był pomiar wojny, a zatem możliwie dokładne zbilansowanie zysków i strat, choć oczywiste pozostało, że straty były silniej odczuwalne i bardziej wymierne. Pozostańmy zatem przy ofiarach wojny. Można przyjąć jako zasadę, że każdy zgon wojenny był dla bliskich zmarłego takim samym nieszczęściem przez całe stulecia historii — i w społeczeństwach prymitywnych, i w społeczeństwach na wysokim szczeblu rozwoju. „Sliozy biednych matierej...", o których pisał przed z górą stu laty rosyjski poeta Mikołaj Niekrasow („Kiedy wojenna zawierucha/ Ofiary nowe wciąż pożera,/ Nie żal mi żony ani druha,/ Nie żal mi nawet bohatera...", Kiedy wojenna zawierucha, 1855) musiały płynąć tak samo obficie, zarówno gdy synowie umierali z ran „na polu chwały", jak i na zapleczu frontu, niezależnie czy śmierć przychodziła w zwycięskim boju, czy podczas przegranej bitwy — jednakowo płynęły łzy, gdy umierał niepiśmienny chłop, jak i człowiek wykształcony i majętny. Co prawda ci ostatni rzadziej ginęli na wojnie. Zważmy jednak, iż trzeba było dopiero wysokiego stopnia komunikacji między władzą a obywatelem (lub nawet „poddanym"), aby śmierć żołnierska stała się sprawą dokładnej ewidencji państwowej. Straty wojenne przestały być wewnętrzną, „techniczną" sprawą państwa i jego administracji wojskowej — bo potrzebne były uzupełnienia ¦— ale 16 Polityka i wojna 24L zyskały na swój sposób rangę sprawy obywa/iel-skiej. Odkąd zjawiła się zasada informowania rodzin poległych — na dobrą sprawę zasada fe rozwinęła się od czasu pierwszej wojny światowej -r-ewidencja strat przeszła niejako do innego układu i musiała z konieczności stać się dokładniejsza. Kiedy piszę o demokratyzacji opinii, mam na my-śii tylko niektóre jej aspekty. Wiadomo skądinąd, że szczególnie dokładna była ewidencja strat niemieckiego Wehrmachtu podczas drugiej wojny światowej*, choć system panujący w hitlerowskiej Rzeszy był niemal modelowym zaprzeczeniem demokracji. Panowały tam jednak pewne zasady, utrwalone i uprawomocnione już wcześniej, a wśród nich na pierwszym miejscu była zasada komunikacji rządzących z rządzonymi. Warunkiem sine qua tum tej zasady było Upowszechnienie sztuki pisania i czytania; stąd zresztą wywodził się i na tej podstawie utrzymywał się każdy system indoktrynacji społeczeństwa, ni. in. w sprawie wstępnej oceny wojny. Potrzebne było do tego minimum demokracji — to fakt. Zgódźmy się wszakże, że demokracją będzie tu potencjalne roszczenie do uczestnictwa w procesie politycznym (z którym władza musi się zawsze liczyć), a nie samo uczestnictwo. Ogólny poziom kultury i wiedzy o społeczeństwie, stereotypy i wyobrażenia obiegowe czy wreszcie aktualny system wartości pozostający zwykle pod wpływem dominującego światopoglądu (religijnego lub laickiego) — oto najważniejsze determinanty rachunku strat jako kryterium do kwalifikacji woj- * Dokładną ewidencje sporządzała służba medyczna armii. Zestawienia (ze sz czego to vym rozbiciem na daty) prowadzone 1>yły prawic do końca wojny (.ścisłe do Końca stycznia 1S45), póinie] pozostały dane szacunkowe. Opublikowane po raz pierwszy przez Gisele. Wagenbach w „Wehrwissenschaitllche Rundschau", 1365, nr 5, s. 285—Ml, nr 8, s, 350—3S3. Liczby pochodzą 2 meldunków służb sanitarnych wszystkich trzech głównych rodzajów broni (armia lądowa, marynarka wojenna, lotnictwo). 242 ny, \y społeczeństwie feudalnym, i to jeszcze we wczesnych czasach nowożytnych, zbiorowa śmierć '¦ na wojnie była czymś tak oczywistym, że nie czyniono z tego wielkiego problemu. Wiara w życie pozagrobowe, powszechna wszystkim kulturom tamtej epoki, ułatwiała akceptację śmierci wojennej, jakkolwiek niewiele to mogło łagodzić odczucie straty przez bliskich. Silą ideologii narodowej czy rewolucyjnej u progu ery burżuazyjnej wzmacniała etos śmierci i ofiary. Jednakże w miarę postępu laicyzacji i upowszechnienia hedonistycznych pierwiastków filozofii liberalnej musiały ulec zmianie panujące postawy i poglądy. Zważmy jednak, że dla olbrzymiej większości ludzi, i to nawet mieszkańców krajów najbardziej cywilizowanych, szansa długotrwałego życia była niewielka, a śmierć gwałtowna i nieoczekiwana zawarta niejako w programie przeciętnej egzystencji. Wyniszczenie ciężką pracą zawodową, niskie standardy higieny w mieszkaniach i żałosny niekiedy stan urządzeń sanitarnych w wielkich skupiskach miejskich sprzyjały epidemiom, wobec których ówczesna medycyna była ciągle bezsilna. Wystarczy krótki przegląd prasy w głównych krajach europejskich od początku XIX wieku, by przekonać się, że groza „czarnej śmierci" — jak nazywano choroby epidemiczne, przede wszystkim cholerę, grasującą w stałych odstępach czasu po Europie — nie była mniejsza od grozy śmierci wojennej. Statystyczna szansa zgonu była w tym pierw-ss.ym przypadku nawet wyższa. „Przeżyć chorobę epidemiczną, będąc zarażonym, równało się czynowi bohaterskiemu, ale i śmierć od choroby była rodzajem bohaterskiej śmierci" — pisze nie bez racji publicysta współczesny1, przypominając niedawną przecież przeszłość. Istotnie, porównanie odpowiednich danych szacunkowych 2 wskazuje, że są one co najmniej po- dobne. Jeśli przyjąć za Sorokinem, że straty wojenne w XIX wieku wynosiły około 1,5 procent całej populacji europejskiej, okazać by się mogło, że śmiertelność wskutek epidemii nie była mniejsza, w niektórych krajach zaś przewyższała nawet zdecydowanie śmiertelność „wojenną". Przyjmuje się np. że we Włoszech w ciągu XIX wieku zginęło podczas wojen około 66 tys. żołnierzy, ale w czasie jednej epidemii cholery w 1867 roku zmarło około 130 tys. Włochów. Straty wojenne Francji w okresie pomiędzy rokiem 1850 a 1879 (wojna we Włoszech, krwawa wojna krymska, wojna z Prusami, rzeź komunardów w Paryżu) oblicza się na około 210 tys. zabitych i rannych, ale jedna epidemia cholery w latach 1853—1854 zabrała przeszło 130 tys. istnień ludzkich. W roku 1866 zmarło w Królestwie Pruskim na cholerę (zawleczoną przez pielgrzymów z Mekki do Suezu, a stamtąd do Europy) około 115 tys. ludzi. W wojnie prusko-austriadriej, która toczyła się wprawdzie tylko dwa tygodnie, straty obu wojujących stron były równo trzy razy mniejsze. Nawet wojna prusko-francuska 1870—1871, gdzie .zginęło około 128 tys. Niemców daje się z tym porównać. Przykładów odnalazłoby się bez trudu więcej, lecz nie samo porównanie liczbowe wydaje się w tym miejscu ważne. Sądzę, że istotniejsze będzie pytanie nie o rozmiary, lecz o kwalifikację strat ludzkich. Gdyby zająć się dokładniejszą analizą późniejszych, tj. dwudziestowiecznych opinii zbiorowych, dałoby się zapewne potwierdzić, że nie było to najważniejsze kryterium oceny wojny, przynajmniej tak długo, póki przeważały pierwiastki ideowo-moralne. Wątek wojny jako zbiorowej rzezi eksponował wyraźniej dopiero dziewiętnastowieczny pacyfizm. Wypadłoby się jednak niestety zgodzić z pesymistyczną oceną Carla Schmitta, iż pacyfizm dziewiętnastowieczny — i jego przedłużona wersja w naszym stuleciu —¦ nie były „polityczne" ani nie przy- 244 czyniły się poważniej do konstruowania sądów teoretycznych, opartych na zasadzie pomiaru. Wiek XX, ściślej, doświadczenia pierwszej wojny światowej zmieniły pogląd na sprawę. Po wojnie pojawiły się i rozpowszechniły wspomniane już wcześniej symbole zbiorowej ofiary. Kult zmarłych za sprawę całej zbiorowości przestał być osobistą sprawą rodzin zmarłych i uzyskał rangę zbiorowego — państwowego symbolu. Spróbujmy wyrazić to jaśniej, pozostając w zgodzie z uczynionymi przed chwilą spostrzeżeniami. Śmierć najbliższych pozostawała doświadczeniem najcięższym, choćby ją osładzała świadomość moralnej słuszności i legitymował etos wolnościowy lub patriotyczny. Poczucie żałoby zbiorowej to nie to samo. Być może wyraża się ono wtedy, kiedy jest się głęboko przekonanym, iż „śmierć jednego z nas umniejsza nas wszystkich", lub kiedy przyjmuje się jako dyrektywę piękne słowa osiemnastowiecznego angielskiego poety Johna Donne'a: „Nie pytaj, komu bije dzwon; bije on tobie" — słowa powszechnie znane, spopularyzowane tytułem głośnej powieści Ernesta Hemingwaya. Lecz nie należy sięgać zbyt wysoko, jako że groziłoby to oderwaniem się od masowych, a empirycznie sprawdzalnych zjawisk kulturowych. Sądzę, że zrozumienie znaczenia strat wojennych i posługiwanie się nimi jako miernikiem wojny wynikało przede wszystkim z solidarności grupowej i z poczucia zagrożenia, iż następny konflikt zbrojny może przynieść po prostu ciężkie wyniszczenie i podważy pozycję zajmowaną dotąd przez grupę- We Francji lat dwudziestych i trzydziestych, gdzie kult ofiar pierwszej wojny światowej był szczególnie silny (i szczególnie zinstytucjonalizowany), zjawisko takie dałoby się szczególnie wyraźnie potwierdzić w opiniach zbiorowych. Niemniej nie wynikało stąd wcale, że należy fenomen wojny mierzyć w sposób tak dokładny, aby 245 uzyskane pomiary pozwoliły wyciągnąć kategoryczne wnioski na przyszłość. Próby tego rodzaju pojawiły się najpierw w krajach anglosaskich. Tam też nauka przeszła od dokładnej statystyki wojennej do konstrukcji bardziej wyspecjalizowanych, nie lękając się wniosków pro futuro, W KRĘGU „FIZYKI SOCJALNEJ" Wzorów myślenia dostarczyła zapewne ekonometria — nauka, która zrodziła się dopiero u schyłku XIX stulecia, ale rozwijała się szybko za sprawą szkół Karola Mengera i Vilfreda Pareto. Z ekonometrii można było przejmować wartości konkretne i mierzalne, uznane w powszechnym odczuciu za sprzyjające lub niesprzyjające konfliktowi. Kierunek, jaki się stąd wywodził, nazwany później „politykometrią" (K. Boulding) lub „fizyką socjalną" (A. Rapoport) bierze zapewne początek od pionierów statystyki wojennej, Pitirima Sorokina i Quincy Wrighta. Jednakże prawdziwym prekursorem operacjonalnego pojmowania różnych aspektów wojny był brytyjski uczony Lewis Fry Richard-son, matematyk i psycholog z wykształcenia, najbardziej jednak znany w... meteorologii.* Kariera jego była nietypowa. Richardson posiadł wysokie stopnie naukowe i był członkiem prestiżowych towarzystw naukowych, lecz nie związał się * L. F. Hichardson (1331—1953) dal się właśnie najpierw poznać jako autor książki o przepowiadaniu pogody metodami numerycznymi (Wea.ther Predlction by Numerlcal Process, 1922). Wcześnie] jednak opublikował trzy ważne teksty z tej dziedziny, w której sformułował matematyczny wzór zakłóceń pogody, nazwany ,,liczbą Eichardsona" (Hi), Później zajął się badaniem stosunków międzynarodowych, jako arnateur genius (K. Boulding). Do jego twierdzeń odnoszą się specjaliści ze zrozumiałą rezerwą (por. J. J. Wiatr, Socjologia wojska, w-wa T9fi4, s. 54 i n.)> [ecz wszyscy zachodni specjaliści od ,,polemo-fogii" przyznają pionierski bądź inspiratorski charakter dziełom Richardsona. Bliie] o Jego poglądach wraz z krytyką tych poglądów w tekście. 246 \ nigdy z żadnym uniwersytetem. Do jego dzieł pasowałoby jak ulał stare łacińskie przysłowie: Habent sv,a Jata libelli. Nie napisał, w każdym razie nie ogłosił ich wiele i wciąż obsesyjnie powracał do tego samego wątku. Jednakże już pierwsza jego opublikowana w całości praca z dziedziny stosunków międzynarodowych: Uogólniona polityka zagraniczna z podtytułem Studium z psychologii grupowej (Ge-nsralized Foreign Politics. A study in grou%> psy-chology, 1939) dowiodła spodziewanej zresztą rozbieżności między oryginalnością sądów a reakcją opinii fachowej. Po prostu przeszła zupełnie niezauważona, nieliczni zaś, którym wpadła w ręce, potraktowali ją jako niepoważne curiosum. Właściwie nie był to pierwszy utwór Richardsona. W czasie pierwszej wojny światowej, ściśle przez dwa lata jej trwania, Richardson był ochotniczo członkiem kolumny sanitarnej przy jednej z francuskich dywizji frontowych (nie był więc żołnierzem regularnej armii brytyjskiej, pełnił funkcję podobną co Hemingway na froncie włoskim). Wojna wywarła na nim takie wrażenie, że niebawem po jej zakończeniu próbował sformułować pierwszy zarys Matematycznej psychologii wojny (Mathematical Psychology oj War, 1919), lecz udało mu się ją wydać tylko w formie powielonego tekstu. Nie zraziło to jednak autora i dalej kontynuował amatorskie studia. W roku 1935, pod wpływem fiaska konferencji rozbrojeniowej i w przewidywaniu, że nowa wojna zaczyna coraz bardziej grozić światu, zabrał się energiczniej do dzieła i pod koniec 1933 roku miai już gotową ostateczną wersję swej teorii, którą teraz będzie rozwijać dalej. Główna teza głosiła, ii wybuch wojny stał się wysoce prawdopodobny, i to niemal dokładnie w czasie, kiedy miała ona wybuchnąć. I tu zaczyna się „fatum". Wydawcy po kolei odrzucali tekst Richardsona, nie tyle zresztą ze względu na oryginalność dowodu, ile wskutek uznania 247 wniosków za fantastyczne. Pewne czasopismo amerykańskie (nie nazwane taktownie z imienia)3, odrzuciło fragment Generalized Foreign Politics dosłownie parę tygodni przed wrześniem 1939, zachowując się z brutalną otwartością, kiedy autor zaczął nalegać na szybką publikację wobec grożącej dosłownie z dnia na dzień wojny. Lecz Richardson uparł się. Całość ukazała się w Anglii nakładem Uniwersytetu w Cambrigde (Cambridge University Press), nadal pozostawałaby jednak być może ciekawostką bibliograficzną, gdyby nie zainteresowanie paru myślących ludzi, którzy na serio zajęli się genealogią i etiologią wojny. Należał do nich najpierw Quincy Wright z zespołem, on bowiem potraktował książkę Richardsona z całą powagą, i korzystał z niej obficie, o czyni przekonać się łatwo na kartach Studium wojny* Do spopularyzowania teorii przyczynił się jednak chyba sam upór Richardsona i jego podziwu godne przywiązanie do swojej metody. Po wojnie kontynuował on studia ze wzmożoną energią, głęboko przeświadczony, iż właśnie druga wojna światowa bez reszty potwierdziła jego tezy. Za życia udało mu się jednak opublikować tylko parę artykułów w specjalistycznych pismach statystycznych i matematycznych, gdyż sfera oficjalnej politologii pozostała przed nim nadal zamknięta. Dopiero po śmierci, staraniem kilku uczonych, skłaniających się wyraźnie do „politykometrii", wy* dano prawie równocześnie jego dwie obszerne (i jedyne) książki. W tym samym roku 1960 pod redakcją N. Rashevsky'ego i Ernesto Trucco, dwóch wybitnych matematyków amerykańskich, ukazało się dzieło pt. Arms and Insecurity: A Mathematical Study of the Causes and Origins of War, oraz pod redakcją Q. Wrighta i C. Linau'a Statistics of Deadly Quarrels (Statystyka śmiertelnych starć). Teraz już koniunktura dla idei Richardsona była o wiele bardziej sprzyjająca. Postęp w dziedzinie so- 248 cjologii i psychologii społecznej, a także nieporów- I na nie dokładniejsza obserwacja zjawisk ekonomicznych i bujny rozwój ekonometrii ośmieliły niejako uczonych do operacji większą ilością zmiennych, których relacje dadzą się obliczać dokładniej i znacznie szybciej. Jeszcze przed kilkudziesięciu laty, gdy Richardson torował drogi ,,fizyce socjalnej", badacz mógł posługiwać się kilkoma lub kilkunastoma zmiennymi (Sorokinowi wystarczyło sześć); dziś uczeni próbują studiować problem konfliktu międzynarodowego, porównując kilkadziesiąt lub nawet kilkaset zmiennych — z najprzeróżniejszych, jak się okaże, dziedzin życia zbiorowego. „Fizyka socjalna" czy „politykometria", nie występując zresztą koniecznie pod jedną z tych nazw, uprawomocniła się niejako wśród zachodnich nauk politycznych i nie ogranicza się bynajmniej do problemu konfliktów zbrojnych. Trzyma się jednak uporczywie tego problemu i w jego granicach daje się z grubsza podzielić na dwa nurty: (1) badania przyczyn i skutków wojny, grawitując do nowych definicji konfliktu — oraz (2) badania „wewnętrznych mechanizmów konfliktu", w czym zbliża się do tradycyjnej dyscypliny „sztuki wojennej", wszelako o znacznie obszerniejszym zakresie poznawczym, obejmującym znacznie więcej układów i zależności międzyludzkich aniżeli tradycyjna wiedza aplikowana w akademiach wojskowych. Pierwszy z tych nurtów wywodzi się właśnie od Richardsona i można do niego zaliczyć z pewnymi zastrzeżeniami prace Quincy Wrighta i Karla W. Deutscha, a nawet Pitirima Sorokina, z młodszych — Kalevi J. Holstiego, a także Rudolpha J. Rum-mela i Davida J. Singera. Drugi — zaczyna się od prawie tak samo zapoznanego dzieła, które krótko po wojnie wydał wspomniany już amerykański matematyk i specjalista od biologii matematycznej Ni-cholas Rashevsky (Mathematical Theory of Human Relations, 1947) — zresztą entuzjasta dzieła Ri- 249 cliardsona. Do tego z kolei kierunku przylegają na swój sposób bardzo różnorodne pomysły: od klasycznej już teorii gier Morgensteraa i Neumanna po niektóre zasady socjometrii Jacoba Moreno* — w tym ostatnim przypadku — w postaci wiedzy stosowanej. Bardziej jednak od Rashevskiego pasowałyby do tego kierunku nazwiska dwóch wybitnych uczonych amerykańskich: profesora ekonomii uniwersytetu w Michigan, wieloletniego przewodniczącego amerykańskiego towarzystwa ekonomicznego, Ken-netha E. Bouldinga (Conflict and Defence: A, General Theory, 1962) i ucznia Rashevskiego — Anatola Rapoporta, matematyka z tegoż uniwersytetu, który dał się wszakże wyraźnie poznać jako autorytet w dziedzinie nauk politycznych (Fights, Ga~ mes and Debates, 1960). I on pozostawał pod wyraźnym urokiem Richardsona, ale też poddał jego twierdzenia dosyć bezwzględnej krytyce. Wyjaśnijmy jednak, na czym polega istota teorii brytyjskiego uczonego, gdyż w naszej literaturze poza krótkim streszczeniem krytycznym Jerzego J. Wiatra5 oraz paru informacjami autora niniejszego tekstua nikt nigdy chyba nie interesował się tą nauką. Wywód Richardsona w Generalized Foreign Poli-tics składa się z dwóch części: konstrukcji modelu, który rozpoczyna fundamentalny wykład „liniowej teorii dwóch państw" 7, (opartej na układach równań liniowych), oraz z części empirycznej, gdzie autor dokonuje statystycznej analizy budżetów wojskowych — najpierw podczas wyścigu zbrojeń w latach 1909—1914, później — w latach 1922—1938.8 Dodajmy, że Richardson zajął się dwoma grupami ¦ Mam tu na myśli mato znany przypadek, kietiy w dowództwie sil powietrznych USA zastosowano pomysł (zaczerpnięty z teorii Moreno), by zafogi bombowców dalekiego zasięgu dobierać stosownie do ustaleń socjometrycznych. Przyczyniło sie [o Jakoby wyraźnie do zmniejszenia strat. 250 -Aiennych: budżetów wojskowych, których wzrost jznał za czynnik stymulujący konflikty militarne i obrotów handlu międzynarodowego, które, odwrotnie, uważał za sprzyjające pokojowemu rozwojowi stosunków międzynarodowych. Wiatr pisze nie bez racji (w ten sposób oceniają to specjaliści matematyki i statystyki), że wywód lichardsona „nosi wszelkie znamiona doskonałości !warsztatu matematycznego", ale i historyk niewie-i miałby mu do zarzucenia, co dotyczy wstępnych asad metody heurystycznej. Oczywiście co innego o sprawa wyboru i dalszej interpretacji źródeł, gdzie właśnie teoria Richardsona daje się stosunkowo łatwo podważyć. Model zaproponowany prze? brytyjskiego uczonego jest klasycznym modelem matematycznym, wielokrotnie stosowanym do różnych potrzeb naukowych. Konstrukcja takiego modelu, jak to dobitnie przedstawił Rapoport,9 składa się z czterech etapów: 1° Definiuje się najpierw zmienne, po czym z obserwacji przebiegu pewnego procesu wyodrębnia się wielkości mierzalne (w tym wypadku wydatki na zbrojenia lub obroty handlu międzynarodowego, przyrost zbrojeń lub obrotów handlowych oraz czas); 2° Zależności między zmiennymi, które uznaliśmy za ważne, sumuje się i układa w równanie (tu np. zależność wydatków na zbrojenia od wydatków strony przeciwnej); 3° Równanie zostaje rozwiązane. Rozwiązanie pokazuje wzajemne zależności zmiennych, które są konsekwencją ustalonych wcześniej zależności: 4" Rezultaty podlegają dalszej wykładni, ale już poza modelem matematycznym.* ¦ W kwestii sposobu wyjaśnienia (interpretacji „humanistycznej") pozwolą sobie odtstai czytelnika do prac J. Topol-skiego, j. Kmity i Ł. fJowaka. Od siebie dodałbym, że interpretacja ..humanistyczna" (,,[¦¦¦] wyjaśniająca działania ludz- 251 Wszystkie te warunki spełnione zostały w Gene-ralized Foreign Pólitics, lecz mimo swojej „doskonałości warsztatu" model Richardsona nie wytrzymuje próby krytyki. Z konieczności oszczędzę czytelnikowi opisu całego rozumowania, jakie przeprowadził brytyjski uczony, albowiem poziom wykładu sięga dużo wyżej niż przeciętne wykształcenie matematyczne. Można raczej posłużyć się krytyczną wykładnią Anatola Eapoporta, który wszakże nie kwestionuje samej zasady,10 lecz sposób rozumowania. Wątpliwości, i to nieodparte, rodzą się jednak w początkowej, stosunkowo przystępnej jego fazie, wydaje się przeto możliwe zapoznać z nimi czytelnika. Założeniem wyjściowym modelu i postępowania interpretacyjnego jest właśnie „liniowa teoria dwóch państw". Richardson wymyślił dwa suwerenne państwa — nazwijmy je za Rapoportem — państwo Jedno i państwo Inne (Jedesland i Anders-land). Z pewnego powodu dochodzi między nimi do konfliktu, skutkiem czego zaczynają się zbroić. Zbrojenia Jednego stają się stymulatorem zbrojeń Innego, rywalizacja w tej dziedzinie powoduje w efekcie sytuację nieustabilizowaną. Rozmiar zbrojeń w określonym czasie daje się zaobserwować i pozwala wyodrębnić zmienne, których wartości można wyrazić w języku matematyki. Niech x i y będą wydatkami na zbrojenia obu krajów (mierzonych w standardowej walucie w danej jednostce czasu, np. roku) w określonym momencie t. Szybkość przyrostu zbrojeń Jednego kra- dx ju w danym momencie wyrazimy zależnością ~^r. kie poprzez rekonstrukcje celów, wiedzy i norm dziatającc-go" — j. Topolski, SmUtt bez historii. Warszawa 1972, s. 16) odbywa sie. w kręgu określonym przez kulturę epoki (której elementem może być tradycja historyczna), z czego wynika intersubiektywny system wartości i co sprawdza się poprzez reguty logiki formalne] oraz sposób komunikacji w środowisku osób zainteresowanych. 252 dla Innego kraju oznaczymy $t ¦ Intensywność reakcji Jednego kraju na potencjał zbrojeniowy kraju Innego określa współczynnik a i, odwrotnie, to samo odnosi się do reakcji kraju Innego, który oznaczamy jako b. Wówczas dx dt = ay (1) dx dt to znaczy przyrosty zbrojeń w obu krajach są zależne od siebie, zbrojenia zaś będą trwały nie pozwalając na stabilizację. Przyjmijmy jednak, że zjawi się naraz tendencja do redukcji zbrojeń, których intensywność wyrazi współczynnik m — jednakowy dla obu krajów.* Wówczas dx = ay - mx (3) dy -^ - bx - my (4) Ponieważ degresja byłaby równie intensywna w obu krajach, nie nastąpiłaby między nimi równowaga i stan ten w momencie t nie mógłby być także stabilizacją. Dalej zakłada, że w każdym kraju pojawią się nie jedna, lecz dwie tendencje, czyli po prostu w każdym z nich funkcjonuje polityczny pluralizm, np. istnieje jedna partia polityczna prowojenna i jedna pacyfistyczna. Rapoport wprowadza za Ri-chardsonem pojęcie „roszczeń" {grievances), którym przeciwstawia „zasoby dobrej woli" (reservoirs of good will). Nie musimy jednak w naszym rozumowaniu kierować się takim podziałem, ważne jest - Mogłoby sIę to zdarzyć w wyniku umowy między na rodowe]. Gdyby przyczyną rozbrojenia był rachunek ekonomiczny lub np. wzglądy ideowe czy społeczne, osiągnięcie dla dwóch krajów jednakowego współczynniku jest praktycznie nieosiągalne. 253 tylko działanie dwukierunkowe. Wprowadziwszy owe elementy do naszego rozumowania otrzymamy równania: dx ~dt~ = By ~ m>: + g t5> dy dt = bx — ny + h (6) gdzie ni i n wyrażają tendencje przeciwstawne do a i b, różne dla obu państw, ale niesymetryczne (m^n); m^= Oin^tO (gdyż przy m = 0in = 0 niemożliwa byłaby stabilizacja zbrojeń). W tej parze równań g i h oznaczają wysokość roszczeń lub inne mierzalne tendencje prowojenne. Stan stabilizacji zbrojeń (ich „zamrożenia") nastąpiłby, jeżeli dx -^ = ay - mx + g = 0 (7) dy -^ = bx - my + h = 0 co graficznie wyobrazić można następująco: (8) 00 y / *» i / i i X X. "Linia l^ przedstawia równanie (7). Przecina ona linię 1 , która wyraża równanie (8). Punkt przecięcia odpowiada poziomowi zbrojeń przy wartościach x„, y„, gdy _ =* o i —y~ = O " ° dt dt 254 Przyjmijmy jednak (ciągle idąc śladem rozumowania Richardsona), że taki moment nie nastąpił. Wzrost wydatków zbrojeniowych może tylko zbliżać się do zera. Na poziomie xu, y0 otrzymalibyśmy wykres następujący, przyjmując cztery warianty „wyjściowe" — wszystkie zmierzające do sytuacji ustalonej na wykresie poprzednim. 0,0 Posługując się zaproponowanym powyżej układem zmiennych, można by zapisać w postaci równań jeszcze inną możliwość, która w tym samym stopniu byłaby zbliżeniem do rzeczywistości, mia- /dx nowicie taką sytuację, gdzie szybkość zbrojeń | dy\ lub -^J zależy od przewagi uzbrojenia jednego państwa nad drugim (x—y). W tym stanie rzeczy należałoby przyjąć: dy — dt = Wy - x» (10) Jeśli w równaniu (9) spełnione są warunki, że dy ... x > y i "dt" > 0 — znaczy to, ze „wróg ma więcej, 255 my zatem musimy działać szybciej", tzn. „dozbrajać ¦się, żeby zniwelować jego przewagę". Jeżeli nato- miast, w równaniu (10) y J> x zaś ~^r j> 0, to wówczas „my mamy więcej, wróg zatem przyspieszy zbrojenia". Bieg krzywych na wykresie wedle przyjętej powyżej sytuacji „stanu stabilizacji" przedstawiałby się zatem następująco: 0,0 Tak wygląda po prostu Jeden z warunków wyścigu zbrojeń, przy tym nie obchodzą nas w tej chwili żadne inne czynniki wpływające dodatnio lub ujemnie na ich przebieg. Wszystkie inne oprócz a i b dodatkowe współczynniki wyeliminowane zostały celowo, jakkolwiek właśnie dalsze operacje w pracy Richardsona świadczą o owej „doskonałości warsztatu" autora. Lecz owa doskonałość stanowi równocześnie o słabości całego rozumowania. Sam Richardson musiał sobie zdawać z tego sprawę,* wyraźnie zaś • We wstępie do Arms and Insecurity (s. XIX> przytacza Richardson kapitalną anegdotkę, która określa nader inteligentnie zasady poznawcze „fizyki socjalnej". Otó* w pewnym brytyjskim klubie paru dżentelmenów dyskutowało o wypad- 256 wytyka mu to jego komentator i — życzliwy przeleż krytyk — Ra po port.11 Richardson twierdzi wprawdzie, że „równania są raczej tylko opisem tego, co społeczeństwa pragną zynić, jeśli zdolne są do myślenia" 12, inaczej mó-iąc, przedmiotem całego wywodu wstępnego są pragnienia, a nie działania ludzkie. Jednakże przy współczesnym stanie wiedzy o człowieku i społeczeństwie ludzkim nie sposób zgodzić się na taką perspektywę poznawczą. Brytyjski uczony pozostał wierny założeniom filozofii pozytywistycznej, to znaczy zakładał, iż obserwacja empirycznie sprawdzalnych, pewnych (czyli niewątpliwych) zdarzeń historycznych wystarcza do zbudowania możliwie ,,silnej" teorii. Tak, a nie inaczej ocenia on wydatki na cele obronne — które stają się faktycznie stymulatorem wojny — i obroty handlu międzynarodowego, będące wystarczającym czynnikiem kooperacji międzynarodowej. Twierdzenia Richardsona, oparte na coraz bardziej skomplikowanych rachunkach — od „liniowej teorii dwóch państw" do sytuacji konfliktowych „dowolnej ilości (n) narodów" ** — doprowadziły autora do ostatecznej konkluzji, że przekroczenie pewnej granicy w wyścigu zbrojeń musi nieuchronnie doprowadzić do konfliktu zbrojnego. Powie ktoś, że to taki sam banał jak pozbawione solidniejszej argumentacji przysłowie „si vis pacem, para helium", teza, którą notabene Richardson na ku znanego im osobnika, który spadł ze schodów i zabił się. Pierwszy z zebranych podał Jako przyczynę wypadku fatalny stan schodów, o co wini! gospodarza posesji. Drugi poda! wersję odwrotną: ofiara uległa wypadkowi nie wskutek saniedbań gospodarza, lecz przeciwnie, wskutek Jego gorliwości. Schody były za mocno wypastowane, osobnik poślizgnął sią i spadł. Trzeci z kolei mówił, że zmarły byl po prostu pijany, czwarty, że przestraszy! go nagły hałas. Na to odezwał się piąty uczestnik dyskusji, znany ze swego dowcipu. „Moi panowie — powiedział — przyczyna była tylko jedna 1 zupełnie inna. Było nią prawo grawitacji." •• Richardson rozwinął tę teorią Jednak właściwie w Arms 1 17 Polityka i wojna 257 zawsze wyrugował ze współczesnej wiedzy o konfliktach zbrojnych. Jednakże, gdy przyjrzeć się bliżej dociekaniom brytyjskiego autora, nie wypada wprost ograniczać się do pogardliwej lub pobłażliwie ironicznej konstatacji, jakże często pokrywającej pospolitą ignorację. To prawda, że operacje dokonywane jedynie na dwóch grupach zmiennych (zbrojenia i handel międzynarodowy) nie tylko intuicyjnie wywołać muszą sprzeciw, ale nie wytrzymują również próby poważniejszej krytyki historycznej. Niemniej jednak, jeżeli krytyka przeradza się w poszukiwania metodologiczne i merytoryczne, potwierdza to inspiratorski walor tej teorii. Dlatego też pozwoliłem sobie zająć czytelnikowi czas najprostszym do niej wprowadzeniem i pokazać, że konstrukcja prostego modelu jest nie tylko możliwa, ale może okazać się użyteczna w dwóch wypadkach. Po pierwsze uczy ona dokładniejszej obserwacji tendencji, lub, jak się czasem mówi, „kierunków" polityki międzynarodowej, ponieważ nakazuje wyodrębniać i definiować zmienne, o których wiadomo było od wieków, że „są", lecz „nie widać" między nimi zależności. Po drugie jest to szlachetne dążenie do poznania i ustalenia granicy, kiedy wojna przestaje być zależna od planowych i racjonalnych decyzji mężów stanu i „wymyka się" niejako spod kontroli, aby porazić ludzkość. Inna sprawa, iż Richardson zaufał nazbyt czynnikom planowym i racjonalnym. We wstępnej fazie rozumowania, tej właśnie, która zaprezentowano została powyżej, ważne są naprawdę współczynniki a i b, ponieważ można przyjąć, że określają one stopień wzajemnej wrogości dwóch krajów, and Insecurity (a. I6J i n.). W Cenerallzed Foreign Polltics (s. 84 i n.) wykład wydaje się od strony erudycyjne] nader uproszczony, co staje Ele. szczególnie rażące przy tak wysokim poziomie wiedzy matematyczne]. 258 lecz nie w znaczeniu, jakie pojęciu temu nadał jjarl Schmitt, choćby nawet były zjawiskiem egzystencjalnym i legitymującym się samo przez się. frogość potraktowana fenomenologicznie może stać się dzięki metodom nauki współczesnej dostrzegalna, operacjonalizowana i mierzalna. Można dostrzegać ją w indoktrynacji czy propagandzie państwo-rej i w postawach ludzkich. Daje się mierzyć wprost, choćby przez lekturę gazet w okresach narastania konfliktu.* Dostrzega się ją w obserwacji stereotypów narodowych, może tkwić głęboko w tradycji kulturowej, jeśli znajdą się stosowne siły motorycznę ¦— wywiedzione z ekonomicznej struktury społeczeństwa i przełamujące się przez jego ideologiczną nadbudowę. Stąd płyną inspiracje, by zająć się sferą kultury, lub przynajmniej rozszerzyć sferę obserwacji i poznania ludzkiego, a następnie próbować wykładni nomotetycznej. Teorie, które stąd powstały (o czym niżej), są zapewne nie tak „silne" {ale mniej „skaczące", jak by powiedział nasz rodak, wielki prawnik Leon Petrażycki**), lecz mogą okazać się bardziej pożyteczne, jeśli towarzyszy im szlachetna troska o zachowanie pokoju lub chociażby lęk przed „¦technicznym", beznamiętnym traktowaniem konfliktu, jaki reprezentował Herman Kahn.13 O tym • Q. wright (A Study of War, t. 2, s. 14M i n. App. XXXI — An International Duel) pokazuje na podstawie wycinków prasy niemieckiej i polskiej z okresu pomiędzy 25 III 1 1 IX 1338 narastanie opinii wrogich. Nb. dostrzega się wyrainie Inicjatywę strony niemieckiej w eskalacji wrogich opinii. Metodę tę rozszerzył Lasswell i N. Leites (Lanąuage of Politics, 1968) badając teksty gazetowe z czasów drugiej wojny światowe]. Dokładne a krytyczne zestawienie badań z tej problematyki (wprawdzie we wcześniejszej fazie) zawiera studium O. Kline-berga [Etats de tenslon et comprehension Internationale, 1951). -• Teoriami „skaczącymi" nazywał Petraiycki takie, gdzie twierdzenia nie miały dostatecznego pokrycia w postępowaniu dowodowym. Przeciwieństwem ich są teorie „kulejące", gdzie twierdzenia bywają zbyt ostrożne wobec zgromadzonych dowodów- 259 jednak w dalszej części tego rozdziału. Pozostańmy jeszcze na razie w-kręgu „fizyki socjalnej" i przy osobie jej prekursora czy twórcy. Utwory Richardsona, choć są —¦ powiedzmy sobie szczerze — nazbyt trudne dla przeciętnego obserwatora o ambicjach „polit o logicznych" (jak zresztą większość dociekań z zakresu „fizyki socjalnej"), mają dużo uroku dzięki niewątpliwej postawie humanistycznej i typowo brytyjskiemu poczuciu humoru autora. Richardson pomyli! się pisząc o kryzysie monachijskim (w rozdz. „Nauki z kryzysu europejskiego we wrześniu 1938" 14), jakoby konfiguracja polityczna w Europie ukształtowała się na zasadzie trójpodziału: pomiędzy beneficjantami układu w Monachium (do nich zaliczył także Polskę!), państwami, które musiały skapitulować, oraz państwami neutralnymi. Richardson myślał na krótki dystans, nie pojął bowiem sensu wrogości skumulowanej w polityce państw faszystowskich. Jednak jakże trafna jest uwaga końcowa — tyleż melancholijna, co ironiczna — o różnicy między traktatem (autor miał na myśli układ monachijski — F. R.) a zagrożeniem. Traktat oznacza wedle Richardsona „rozmowę z wyciągniętym pistoletem", a zagrożenie to po prostu moment, „kiedy trzyma się palec na spuście". Książkowe edycje tekstów Richardsona wyszły, jak wspomnieliśmy, już po wojnie. W obu cytowanych książkach zajął się Richardson również „mechanizmami wojny" i tu oczywiście poruszył problem strat. Zdaniem jego istnieje wysoka korelacja pozytywna między wysokością wydatków wojennych na głowę ludności i relatywnym Wskaźnikiem strat.15 Być może stan ten mógł istotnie utrzymywać się jeszcze w okresie po pierwszej wojnie światowej (obliczenia Richardsona odnoszą się właśnie do tej wojny), ale już wojny następne byłyby wątpliwe, ostatnie zaś doświadczenia, w szczególności wojny na Bliskim Wschodzie w październiku 1973 :>ku, nie potwierdzają tego mniemania. W roku 1949 na łamach amerykańskiego periody-tu statystycznego ogłosił Richardson swoją wersję „rozmiaru" (magnitude) wzajemnego zabijania się ludzi, przyjmując jako podstawę obliczenia (dla wszystkich możliwych przypadków) od 1 do 10 w skali logarytmicznej (Variations oj the Freąuen-cy oj Fatal Quarrels with Magnitude, „Journal of Ihe American Statistical Association", 1949). Najmniejszą wielkością na tej skali jest „wielkość pojedynczego morderstwa", która wynosi log10 1 = 0. Potyczki i rozruchy (riots) plasuje autor na tej skali w przedziale od 1 do 3, wojny od 3 do 7 (taka miała być pozycja dwóch wojen światowych), natomiast wojna nuklearna zbliżałaby się do górnego poziomu skali, mianowicie w przedziale od 8 do 9, co oznaczałoby praktycznie wyginięcie znacznej części rodzaju ludzkiego (od 100 min do 1 miliarda) *. Stąd ogólna definicja wojny. Richardson odrzuca wszelkie kryteria odnoszące się do jej charakteru (napastnicza, obronna, imperialna, domowa) jako nie nadające się do operacjonalizacji (niemierzalne), przyjmuje natomiast, że wojna to deadly ąuarret (śmiertelne starcie), w której straty jednego uczestnika wynoszą co najmniej 2,5 wg wymienionej wyżej skali, czyli 317 ofiar,16 licząc zabitych i rannych. • Ten fragment rozumowania Richardsona budzi szczególne wątpliwości, chociaż staram sle. zrozumieć intencje autora. Zabójstwo pojedynczego człowieka nie może być „równe zeru", chyba te przyjmuje się taką umowną wartość na skali — to-zgodnie ze skalą logarytmów dziesiętnych. Autor chciał zapewne pokazać, że w danej teorii strata Jednostki się nie liczy. Natomiast rozmiar wojny nuklearne) wyznaczony jest na skali wedle wyobrażeń i kalkulacji z końca lat czterdziestych. Brytyjski uczony nie przewidywał możliwości nazwanej w publicystyce amerykańskiej overkill („zabijanie w nadmiarze"), no oznacza, iż użycie określonego, a dostępnego potencjału nuklearnego może zniszczyć więcej ludzi, niż zamieszkuje kulę ziemską (wielkość 10 na skali Richardsona oznaczałaby śmierć id miliardów ludzi). 260 261 Miara Richardsona, aczkolwiek wydaje się nam dziwaczna, znajduje jednak zwolenników: Quincy Wright w nowym wydaniu swej książki17 modyfikuje kryteria i skale z poprzedniego wydania (w słusznym przekonaniu, że nie są one adekwatne dla sytuacji z okresu drugiej wojny światowej) i redukuje podział wszystkich wojen na „imperialne" (czyli kolonialne) i „domowe", pozostaje jednak przy wskaźniku strat ustalonym przez brytyjskiego uczonego. Rudolph J. Rummel (Dimensions of Conflict Be-havior Within and Between Nations, „General System Yearbook", 1963) nie stosuje wprawdzie skali logarytmicznej ani nie opiera się na kryterium strat, ale pozostaje przy definicji operacjonalnej wedle inspiracji Richardsona. Zdaniem Rummcla wojną można nazwać tylko taką akcję militarną, gdy co najmniej 0,02 procent ludności danego kraju stanowią siły zbrojne zaangażowane na froncie, na tyłach i w działaniach logistycznych. Z kolei Dawid Singer, Melvin Smali i George L. Kraft opracowując generalny projekt statystyki wojen dla lat 1815—1945, {Correlates of War Project), uznają — w tekście opublikowanym prawie równocześnie z drugim wydaniem dzieła Wrighla — że wojna to zbrojne starcie dwóch podmiotów, gdzie przynajmniej jedna strona jest państwem suwerennym (uczestnikiem „systemu międzynarodowego") albo narodem, raczej w pojęciu właściwym współczesnej literaturze amerykańskiej (natian). Jeśli druga strona nie posiada formalnej suwerenności, ale daje się wyraźnie zidentyfikować jako „naród", autorzy nazwą starcie „wojną kolonialną". W każdym jednak wypadku decydują miary ilościowe; „naród" musi stanowić wielkość co najmniej półmilionową, staje się zaś stroną działań, jeśli przynajmniej pół roku przed rozpoczęciem działań wrogich zbiorowość była de facto niezależna. Najważniejszy dla definicji wojny opracowanej 262 przez poważny skądinąd zespół autorski wydaje się _vszakże rachunek strat. Wojną jest ich zdaniem ta-sie starcie, kiedy liczba strat jej uczestników wynosi co najmniej 1000 zabitych (3 wg skali Richard-eona), licząc w tym zgony na polu bitwy i śmierć ... ran, a także straty sil zbrojnych, pozostające w bezpośrednim związku przyczynowym z działaniami zbrojnymi. Nie wlicza się natomiast do rachunku zgonów ludności cywilnej ani ewentualnego spadku stopy urodzeń w czasie wojny. Rachunek może być dyskusyjny co do rozmiarów, lecz wprowadzenie takiego rachunku jako jednego z kryteriów wydaje się sensowne, albowiem nie sposób obyć się bez wyraźnie ustanowionej granicy. Natomiast zasadnicze wątpliwości budzi branie pod uwagę jedynie strat ściśle wojskowych („frontowych"), przy takim bowiem ograniczeniu zaciera się poświadczona przez historię cecha współczesnej wojny. Posłużmy się na początek przykładem z naszej własnej historii. Straty wojskowe Polski w czasie drugiej wojny światowej są obliczone dość dokładnie.* We wrześniu 1939 roku poległo około 66 500 osób (rannych było okoto 200 tys.), co jest wprawdzie liczbą szacunkową, lecz uznaną za wiarygodną. Polskie siły zbrojne na Zachodzie straciły w zabitych — wedle imiennego wykazu 7608 osób (zabitych, rannych i zaginionych — 15 056 osób). W czasie walk I i II Armii Ludowego Wojska Polskiego zginęło śmiercią żołnierską 19 604 osób (zabici, ranni i zaginieni 43 430 osób). Suma zmarłych na polu ¦ Dane dotyczące września (ściślej do początku października) 1939 roku pochodzą z Opracowania MON (centralne Archiwum wojskowe, sygn. CAW MON, poz. 350), sił zbrojnych na Zachodzie z emigracyjnego wykazu strat (Londyn 1956), Ludowego Wojska Polskiego z opracowania Wojskowego Instytutu Historycznego (Księga Poległych na Polu Chwały ze wstępem ppłka J. Malczewskiego, którego konsultacji zawdzięczam zebranie wyżej wymienionych danych i któremu gorąco tutaj za to dziękuję). 2S3 bitwy we wszystkich okresach wojny wyniesie zatem 93 712 osób, strat zaś globalnych (wśród których znaczną część zapisać trzeba w poczet „nieodwracalnych") — 434 986 osób. Rachunek nie uwzględnia żotnierzy-partyzantów, Ze zrozumiałych powodów rozmiar strat partyzanckich pozostanie zapewne liczbą ciemną, ponieważ tylko w ważniejszych bitwach i akcjach partyzanckich dało się zarejestrować zabitych i rannych. Jednak nie były one małe. W samym powstaniu warszawskim liczbę poległych i ciężko rannych żołnierzy ocenia się na przeszło 22 tysiące. W sumie przyjmuje się, że według kryteriów Cor-relates of War Project straty wojskowe Polski wynoszą około 600 tysięcy osób. Tymczasem wedle szacunkowego zestawienia wszystkich strat wojennych ludności naszego kraju na jeden przypadek wojskowych strat „nieodwracalnych" wypadnie co najmniej dziesięć ofiar spośród ludności cywilnej, na co składa się planowa eksterminacja okupanta oraz zgony w następstwie zbrodniczych metod prowadzenia wojny totalnej, przy tym zbrodniczość rozumiemy tu nie tylko wedle kwalifikacji moralnej, ale jako złamanie konkretnych norm juris belli. Przy tej okazji celowe wydaje się, by przypomnieć, iż fakty ludobójcze okupanta nie były wywołane pojawieniem się zjawiska „partyzanta" w najszerszym tego słowa znaczeniu, czyli takim, jakie występuje w omówionej wcześniej teorii Carla Schmitta. Działania sił zbrojnych i organów policyjnych Trzeciej Rzeszy przy zwalczaniu ruchu oporu lub tylko tłumieniu sprzeciwu (tak bowiem pojmujemy zjawisko „partyzanta" w działaniu) przyczyniły się tylko częściowo do „wyników liczbowych" ludobójstwa. Ey!o to przede wszystkim masowe zabijanie bezbronnych ludzi w trybie zamierzonym i planowym, jakkolwiek plany takie nie zrodziły się od razu i przechodziły różne modyfikacje. 264 . Czy można zatem zapisać cały ten makabryczny rachunek na karb wojny? Sądzę, że łatwiej będzie-odpowiedzieć na to pytanie, gdy przypomnimy, że zjawisko wrogości jest czynnikiem sprawczym, a jednocześnie „rozgrzeszającym" zabijanie innych ludzi. Wrogość podniesiona zostaje więc w tym wypadku do rangi wartości samej w sobie, albowiem. wróg jest nie tylko przeszkodą w osiągnięciu zamierzonych celów strategicznych (jak w doktrynie Clausewitza), lecz istotą skażoną niezbywalnymi cechami wrogimi. Sama jego obecność w świecie przyjmowana jest jako nieznośna. Przypomnijmy jeszcze, iż wróg „obiektywny" IS nie jest tożsamy z konstrukcją Carla Schmitta z jego teorii polityki. Tam bowiem wróg jest najpierw gatunkiem kolektywnym i wyposażonym w cechy zmienne („dziś wróg, jutro sojusznik"), natomiast wróg „obiektywny" — przedmiot działań wojny totalnej —¦ jest najpierw jednostką nieodwracalnie wrogą i dopiero zbiór jednostek tworzy wroga kolektywnego,, przeznaczonego do zniszczenia. Wojna totalna jako wojna podyktowana zasadą „obiektywnej" wrogości znosi, przynajmniej częściowo, tradycyjny podział na „wojnę — kampanię — bitwę" 19, który jeszcze w XX wieku uważany był za podstawowy dla oceny wewnętrznych mechanizmów wojny, a zarazem dla pomiaru jej skutków. Podział ten jest jeszcze użyteczny przy kwalifikowaniu strat Polaków podczas drugiej wojny światowej, ale tylko odnośnie do strat na polach bitew (kampania wrześniowa — wszystkie kampanie na zachodzie w latach 1940—1945 — udział I i II Armii Ludowego Wojska Polskiego w bitwach frontu wschodniego w latach 1943—1945). Nie będzie jednak pasował do ogólnej oceny „polskiej wojny", ponieważ była to „wielka wojna cywilnych ludzi" i wielka akcja narodowej samoobrony wobec realizowanych zamierzeń eksterminacyjnych wroga. 365- Wojna przeciwko bezbronnym jest także wojną. Była nią w starożytności i w dobie średniowiecznych wojen religijnych, podczas krwawych zmagań u progu ery kapitalistycznej i wtedy, gdy siły mocarstw kolonialnych „pacyfikowały" ludność tubylczą. „Pardon wird nicht gegeben" — walczyć się będzie bezpardonowo — słowa Wilhelma II, króla Prus i cesarza Rzeszy Niemieckiej wypowiedziane, gdy wysyłał korpus ekspedycyjny do Chin gwoli stłumienia tzw. powstania Bokserów (słynna Hun-nenrede z 27 czerwca 1900 roku), to jakby kwintesencja postawy imperialistycznej z jej pogardą dla „kolorowych" — a zarazem oczywiste przyznanie się, że nie będzie przestrzegać się praw i zwyczajów wojny wobec ludności cywilnej. Kolonializm niemiecki nie byl wszakże ani bardziej bezwzględny, ani bardziej oryginalny od innych. O brytyjskich poczynaniach w Indiach podczas wojny wywołanej powstaniem sipajów (1857— 1859) wiadomo tylko, że były wyjątkowo brutalne. Brakuje jetnak listy ofiar po stronie hinduskiej. Wojny kolonialne pozostawiły raczej tylko statystykę strat armii kolonizatorów. Niestety rzezie trwają nadal jako smutne dziedzictwo imperializmu. Na samym obszarze indyjskim, „subkontynencie", jak to się przyjęło nazywać, wojna o wyzwolenie Bengalii (26 III — 15 XII 1971) zaczęła się od wymordowania paruset tysięcy Benga li jeżyków przez żołnierzy regularnej armii pakistańskiej.* I teraz nie udzielono pardonu. Mieszkaniec Bangla Desz by{ więc dla umundurowanego i uzbrojonego Pakistańczyka „wrogiem obiektywnym"?... Powiedzmy, że tak było. Prawdą jed-.nak jest, że Bengalijczycy (formacje partyzanckie Muhti-Bahini, rozbrajane zresztą przez rząd Mudi- • Oficjalne dane rz.idu Bangla Desz mówią o 3 min ofiar, do czego wlicza się zapewne uchodźców z dawnego Pakistanu Wschodniego do Indii. Liczba ta wydaje się jednak wygórowana. ara Rahmana) wzięli odwet później na przedstawi-ielach sprzyjającej Pakistańczykom mniejszości bi-larskiej. Oto jeszcze jeden przykład dialektykl arzemocy! W tym kontekście nie chodzi nam jednak o mo-alną kwalifikację rzezi ani o poszukiwanie racji jednej ze stron, jakkolwiek my mamy szczególne1 powody, by opowiadać się za racją narodowowyzwoleńczą Bengali jeżyków. Przytoczone powyżej przykłady świadczą o zawodności kryterium liczby, jeśli po jednej stronie stwierdza się oczywiste związki między sytuacją wojenną a masowym zabijaniem ludzi, natomiast po drugiej stronienie daje się ustalić dokładnego rozmiaru strat. Nawiasem mówiąc, trudność poprawnego definiowania nie zawsze zależy od „prawa wielkich liczb". W Irlandii Północnej od wiosny 1969 roku aż do-wiosny 1974, czyli w ciągu pięciu lat, naliczono ponad tysiąc osób spośród ludności cywilnej zmarłych. gwałtowną śmiercią, rzeczywistych i domniemanych uczestników partyzantki IRA, a także żołnierzy brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego. Kryteria czasu i strat wedle Correlates oj War Project nakazywałyby nazwać wydarzenia irlandzkie po prostu wojną domową, z zastrzeżeniem, iż jedną z wojujących stron jest formacja ,,partyzanta". Liczba ofiar na skali Richardsona byłaby wówczas zgodna z założeniami, można by także przyjąć, iż miara czasu oraz liczba osób uczestniczących w akcjach zbrojnej przemocy (przynajmniej jednej strony, tj. irlandzkiej armii republikańskiej) spełnia także warunek określony przez definicję. Wydarzenia irlandzkie można jednak uznać wedle innych kryteriów za wojnę „kolonialną" (np. Q. Wright, a także Sin-ger-Small-Kraft) albo za wojnę z udziałem „interwencji zewnętrznej" (np. Kende). * Pacyfikacyj-na akcja oddziałów brytyjskich w Ulsterze odbywa się wprawdzie na suwerennym terytorium Zjedno- " Por. wyżej, rozdz. I, s. 2U i n. 266 267 czonego Królestwa, lecz wedle kryteriów „wojny interwencyjnej" lub vice versa — „wojny narodowowyzwoleńczej". Prawa suwerenne strony interweniującej (nie tylko w tym wypadku, ale np. niedawna pozycja prawna Portugalii w Mozambiku lub Angoli) nie zmieniają — rzecz oczywista — sianu rzeczy. Chciałoby się przypomnieć o implikacjach teorii Carla Schmitta — acz pojmowanej a Tebours — że „partyzant" stawia pod znakiem zapytania zasadę suwerenności. Potrzebna byłaby tu .jedna, ale za to zasadnicza, korektura: w danym historycznym kontekście suwerenność znaczy tyle, co roszczenia imperialistyczne do zachowania politycznego panowania i jurydycznego status quo. Lecz w przypadku Irlandii sprawa nie jest taka prosta. Sprowadzić całą złożoną sytuację do prostego schematu zależności jest zapewne operacją teoretycznie możliwą. Byłaby to jednak teoria dosyć kulawa, a byłaby taka dlatego, iż sama operacjona-lizacja zdarzeń historycznych ani nie wyklucza, ani nie zamyka możliwości normatywnego potraktowania sprawy. Ani kryteria moralno-polityczne, o których pisaliśmy w pierwszym rozdziale książki, ani kryteria prawne — choć w poglądach impcriali-stycznej ,,filozofii wojny" zeszły rzekomo z porządku dziennego -— nie straciły faktycznie na znaczeniu. Co więcej: w pewnym momencie historycznym (choć nie zawsze w takim, jak zwykło się uważać do niedawna) one stają się rozstrzygające. Nie sądzę wszakże, by można na tej podstawie kwestionować wszelkie próby zaliczane do „fizyki socjalnej". Pytanie o przyczyny wojny i o jej skutki, na które usiłuje się odpowiedzieć konstruowaniem i rozwiązywaniem modeli matematycznych, zawiera w sobie również pytanie o możliwy przebieg konfliktu (instrumentalnie rzecz biorąc, jest to pytanie posiłkowe; w gruncie rzeczy pierwszym było zawsze pytanie: jak wygrać?). Dążenie do precyzji w procesie poznania sprzyja niewątpliwie 268 precyzji odpowiedzi, a czemu ma służyć odpowiedź, to już sprawa inna. Dociekania na temat „mechanizmów wojny" są bardzo odległej daty, tak starej, jak obliczanie sił: swoich i przeciwnika. Próby obiektywizacji rozumowania, gwoli wyprowadzenia twierdzeń ogólnych — zaczęły się jednak stosunkowo niedawno, a mnożą się w miarę rozszerzania pola obserwacji aktywności ludzkich i ustalania coraz większej liczby zmiennych, wykazujących wzajemne zależności. Prekursorstwo metodologiczne w tej dziedzinie nie należy jednak tylko do Richardsona. Skoro już o prekursorstwie mowa, wypadłoby również przytoczyć nazwisko Nicholasa Rashevskiego i proponowane przez niego matematyczne modele zachowań ludzkich. Rashevsky wyprowadził swoje twierdzenia na jeszcze wyższym szczeblu abstrakcji niż Richardson. W Biologii matematycznej* zachowań społecznych [Mathematical Biology of Social Behavior, 1951) przedstawił autor swój model — model „altruizmu — egoizmu"30 (można go sprowadzić do modelu „wrogości — przyjaźni") oraz model „zadowolenia — niezadowolenia" 21 przez porównanie wartości krańcowych dla ustalonych in abstracto zmiennych.** Nie sądzę, by konieczna była prezentacja tego modelu, zwłaszcza że na późniejsze konstrukcje teoretyczne w sprawie wojny nie wywarła ona większego wpływu. Bliższe późniejszym teoriom, które nazwałbym „kulturologicznymi" (o czym ni- * T,Biologia matematyczna" na uniwersytetach USA odpowiada raczej naszej psychologii, w tej jej cząści, która posługują się wyjaśnianiem za pomocą metod kwantytatywnych. łt Mnie osobiście wydaje się (zwróciłem na to uwagę w pracy U źródeł sukcesu i klęski, 1872, s. 30), że prostszą metodą, choć grożącą większym uproszczeniem (przeto mniej doskonałą) byłoby całkowanie ,,obszarów zadowolenia" ustalonych przez obliczenia przebiegów zmiennych, które z kolei dadzą się ustalić bądź przez przyczyny „adekwatne i notoryjne" (np. poprawa materialnego bytuj, bądź wedle skutków (np. spadek aktywności klasowej). 269 żej), byłoby rozumowanie o czynnikach sprzyjających lub nie sprzyjających łączeniu się jednostek w grupy, inaczej mówiąc — o tym, co łączy, a co dzieli ludzi. Autor nazwał to z irytującą pewnością siebie „powstawaniem klas społecznych" 22, jakkolwiek w całym wywodzie nie ma ani krzty autentycznej socjologii. Punktem wyjścia jest dla Rashevskiego układ równań o jednej zmiennej, określonej przez autora jako (abstrakcyjny) „status społeczny". Kashev-sky pragnął dowieść, iż ludzie grupują się w wymiernych przedziałach wartości zmiennej, wprowadzone zaś równania miały określić limes, czyli fazę „zamknięcia" grupy. Bardziej przekonujące okazało się wprowadzenie do rozumowania dwóch i więcej zmiennych (tj. cech wspólnych i rozdzielnych), ale twierdzenia autora nie wyszły poza konstatacje potoczne i sprawdzalne historycznie.* I w tym wypadku model okazał się tylko komplikowaniem spraw i tak trudnych. W teorii Richardsona ciekawa jest przynajmniej próba ustalania ze źródeł historycznych wartości zmiennych, choć — jak mogliśmy się przekonać — dobór był wielce ograniczony. Wnioski Kashevskiego mogły natomiast pobudzić do myślenia, na temat czynników, które dzielą społeczność ludzką. Zajęli się tym jednak inni badacze bądź porównując wyniki otrzymywane przy rozwiązywaniu modelu z ustaleniami innego rodzaju (np. z sondażu opinii publicznej lub obserwacji zjawisk historycznych), bądź pozostając przy wycinkowych i szczegółowych zjawiskach historycznych. * R;i5hevsky (Mathematlcal Blology o1 Sodal Behavlor, s. 77) podaje oczywisty przy Kład nieproporcjonalnego rozkładu przedziałów „klasowych". Jednostka z dochodem 100 tys. dolarów — pisze — połączy się raczej z jednostką o dociiodzie 75 tys. dol., natomiast jednostka o dochodzie 26 tys. dol. nie połączy sie z Jednostką o dochodzie 1 tys. dolarów, choć różnica jest ta sama. Podobnie menażer, kontrolujący 10 tys. osóp połączy się z tym, co kontroluje S tys., natomiast ten, co kontroluje 4 tys. nie połączy się z kontrolującym 25 osót). 270 POMIAH „DYSTANSÓW" i TEORIE KONFLIKTU Spekulacje i dywagacje na temat „prawdopodobieństwa wojny" są zapewne tak stare jak początki naszej kultury. Nawet wtedy gdy zwracano się do sił nadprzyrodzonych i wykonywano przewidziane przez kult czynności magiczne, istniała przecież swoista kalkulacja przyszłości: Jeżeli spełnione zostają warunki wyobrażone wedle zaobserwowanych zdarzeń, to wówczas nastąpi to, czego oczekujemy lub czego się lękamy. Myślenie magiczne skłaniało do przyjmowania warunków koniecznych dla zdarzeń przyszłych, albowiem „wola bogów" posiadała walor absolutny. Wprowadzenie i rosnąca z czasem przewaga pierwiastków racjonalnych ścieśniały przewidywanie przyszłości do warunków w y_ starczających:* Jeśli zdarzy się to czy owo, wówczas z odpowiednim stopniem prawdopodobieństwa, nastąpi to, czego oczekujemy lub czego się obawiamy... Ów „stopień prawdopodobieństwa" nie zawsze wynikał ze ścisłego wywodu probabilistycznego, lecz oznaczał najczęściej wnioski dedukcyjne z obserwacji potocznej (lub tzw. ekstensywnej) polegającej np. na stałej lekturze gazet lub innym gromadzeniu informacji. Dopiero statystyka — w naszym kontekście —¦ statystyka wojenna oraz wyodrębnianie zmiennych na tle zachowań i działań ludzkich doprowadziły do uściślenia pojęcia „prawdopodobieństwa". Wedle definicji Ernesta Nagela jest to ,.względna częstotliwość, która posiada właściwość zdarzania się w specyficznej klasie elementów".23 „Prawdopodobieństwo wojny między {państwami) A i B rzędu 0,80 — wywodzi na tej podstawie Quin-cy Wright — oznacza w takiej interpretacji, że na x sytuacji możliwych obejmujących relację między * Powołuję się tu na zdanie E. Nagela w jego głośnej książce: Struktura n0Uki. Zagadnienie tofliW wfrirteń naukowych, Warszawa 1B70, s. 478 i n. 271 A i B wojna zdarzy się w 0,80 x."2t Wciąż jednak obserwacji potocznej pozostawia się definicję gatunku relacji, które łączą (lub dzielą) dwa państwa A i B, jakkolwiek nie sprawiałoby szczególnej trud-ncści, by obserwację „zaostrzyć" (zintensyfikować), chociażby poprzez analizę i klasyfikację objawów wrogości — powiedzmy — rozmiarów budżetów wojskowych albo opinii zapisanych w odpowiednich dekumentach czy w środkach masowego przekazu. Obserwacja wrogości objawianej okazała się nawet płodna w okresach napięcia międzynarodowego, w szczególności w latach poprzedzających drugą wojnę światową, a także podczas jej trwania.* Możliwość uściślenia, tzn. możliwość względnie dokładnego pomiaru, okazała się w każdym razie zachętą, by spróbować różnych metod przewidywania i porównywać wyniki. W styczniu 1937 roku zespół ,,Study of War", któremu przewodził już wówczas Quincy Wright, rozesłał ankietę do 220 osób z całego świata, uznanych za znawców spraw międzynarodowych: 133 z USA, 66 z Europy, 6 z Kanady, 6 z Japonii, 5 z Chin, 2 z Australii i po 1 z Nowej Zelandii i Afryki Południowej. Mniej niż połowa, bo tylko 82 osoby nadesłały wypełnione kwestionariusze; bardziej sceptyczni okazali się eksperci europejscy, inaczej niż Amerykanie, przyzwyczajeni od przeszło stu lat do wyrażania opinii politycznych dla celów instrumentalnych. Ankieta miała udzielić odpowiedzi na pytanie o prawdopodobieństwo wybuchu wojny, począwszy od daty wypadającej po upływie pół roku od rozesłania ankiety. Wojna („operacje militarne na szeroką skalę w celu całkowitego podporządkowania swej woli * Oprócz II. D. Lasswella (por. wyżej 3. 64 i n.) badania takie prowadzi! Frank L. Klincberg. o ile Jednak Lasswella interesował przede wSzystKim jenyk (zwłaszcza język polityki) i inne produkty kultury, o tyle Klincberg zastosował do swej "obserwacji Badania stosowane przy analfzowaniu postaw I konstruował tei odpowiednie skale „wrogości" (o czym dokładniej w dalszym ciągu). 272 przeciwstawnego rządu") kalkulowana była między parami państw, prawdopodobieństwo zaś szacowane wedle skali od 0 do l.M Eksperci — uczestnicy ankiety — przyznali najwyższy stopień prawdopodobieństwa wojny między Japonią i Chinami (0.94), w dalszej kolejności — między Niemcami i ZSRR (0,87), dalej: — między Niemcami a Czechosłowacją (0,81) i między Niemcami a Francją (0,78). Wyraźnie niżej oceniono natomiast prawdopodobieństwo wojny między Nicm--cami a Wielką Brytanią (0,66), nieco niżej — między Niemcami a Polską (0,64). Zważywszy na datę wystawienia opinii była ona zdumiewająco trafna, aczkolwiek konflikty międzynarodowe niekoniecznie urosły do rozmiarów „kla--sycznej" wojny. Nie stały się nią jeszcze starcia między Japonią a Chinami (sierpień 1938, maj— sierpień 1939) ani nie wynikła ona z kryzysu sudeckiego, choć w obu wypadkach można by uznać przewidywania za usprawiedliwione. Relatywnie niskie prawdopodobieństwo wojny niemiecko-brytyjskiej w ocenie ekspertów wiązać można z sugestiami, jakie budziła ówczesna polityka appeasement rządu Chamberlaina. Podobnie niski szacunek możliwości wojny niemiecko-polskiej tłumaczy niewątpliwe zbliżenie polityki rządu polskiego do linii politycznej Trzeciej Rzeszy, czego swoistym, acz żałosnym ukoronowaniem była sprawa Zaolzia. Prawdopodobieństwo konfliktu między ZSRR i Trzecią Rzeszą i wówczas oceniano prawidłowo jako wysokie, raz wobec manifestowanego antykoraunizmu Hitlera, dwa — wobec napięcia utrzymującego się-wskutek interwencji państw faszystowskich w Hiszpanii. Sumaryczna opinia ekspertów okazała się równie trafna w ocenie najwyższego możliwego stopnia zaangażowania w wojnę jednego z państw. Wedle wskaźnika „prawdopodobieństwa totalnego" * ' Wtelkość tę obliczono przez odejmowanie od liczby 1 wyniku działania; 1 minus prawdopodobieństwo wojny „diadycz- 13 polityka i wojna 273; iftotal probability) Niemcy zajęły pozycję najwyższą, bo aż 0,999. 25 Dziś, z perspektywy czasu, cały ten sondaż może wydać się ciekawostką, do której nie warto przywiązywać większej wagi. W najlepszym razie byłoby to potwierdzenie spodziewanej przewagi specjalistów we wszelkich prognozach politycznych nad przeciętnym czytelnikiem gazet. Wprawdzie społeczność międzynarodowa była wtedy bardziej niż obecnie systemem multipolarnym, ale konflikt narastał wyraźnie i ludzie z większą wyobraźnią i lepszą znajomością reguł polityki mogli istotnie dostrzegać niebezpieczeństwa wywołania wojny przez państwa o reżimach faszystowskich.* Wyniki sondażu są ciekawe dla nas dlatego, że okazały się zapładniające dla chicagoskiego zespołu „Study of War" i przyczyniły się do poszukiwania nowych zasad operacjonalizacji konfliktu. Pewność udzielanych przez ekspertów odpowiedzi musiała co najmniej sprowokować do pytania, skąd brali oni argumenty, przewidując w gruncie rzeczy trafnie początek akcji zbrojnej, chociaż dalszy przebieg wydarzeń wydawał się im ,,klasyczną" wojną wedle doktryny Clausewitza, a nie wojną totalną, połączoną z ludobójstwem. Wright i jego zespół zdawali sobie oczywiście sprawę, że zbrojenia, które Ri-chardson uważał za gtówny stymulator wojny, są W istocie tylko objawem i skutkiem wrogości, a nie źródłem i siłą napędową konfliktu. „Automatyzm" historii, wynikający z modeli Richardsona (także w układzie dowolnej liczby państw), mógł być je- nej" z udziałem danego państwa, sle powyżej prawdopodobieństwa rzqdu 0,60. * Japonia uzyskała w tym wyliczeniu drugą lokatę (0,994), nisko natomiast zostały sklasyfikowana Włochy (0,65). Należy mieć jednak na uwadze, że sondaż przeprowadzony byl krótko po wojnie abisynskiej i rząd Mussoliniego nie wysuwał wówczas żadnych roszczeń ani nie wyraża! objawów szczególne i wrogości pod adresem Jakiegokolwiek państwa europejskiego i pozaeuropejskiego. .274 szcze na swój sposób zrozumiały przed pierwszą-, wojną światową — w warunkach rywalizacji mocarstw imperialistycznych, oscylującej wokói punktu równowagi.* Natomiast u schyłku lat trzydziestych dostrzec można było wyraźniej zakłócające równowagę czynniki ideologiczne, narastającą agresywność reżimów faszystowskich i stopniowe przechodzenie wrogości do stadium wrogości „obiektywnej" i totalnej. Dążenie do opera ej onalizowania wrogości, by ją niejako „uchwycić" w wymiernych stadiach rozwoju, by poprzez analizę postaci syntetycznej (choć abstrakcyjnej) wrogości wyodrębnić jej elementy składowe i wyrazić je w zmiennych statystycznych — to właśnie zdaje się być główną ideą i przenika rozliczne próby wyjaśniania fenomenu wojny w języku matematyki (logiki matematycznej),** ale z zachowaniem rygorów historiografii krytycznej. Z pomocą przyszły doświadczenia psycho- i socjologii, nie tyle zresztą same „doświadczenia" W sensie eksperymentu (obserwacji organizowanej), ile ustalenie powtarzalności zjawisk oraz ich wzajemnych zależności, sprawdzalnych i wymiernych, zakładając przy tym dokładność, dopuszczającą najwyżej błąd mniejszy od „znaczącego" — w pojęciu statystyki. Wprawdzie „prawda dziewięćdziesięcio-(lub więcej) procentowa" — na przykład w rachunku korelacji (współczynnik korelacji ^ +0,9) — • Carl Schmitt (Die geistesgeschtchtlic.he Lagę des heutlgen Parlamentai-ismus, 1923) zwróci! z właściwą mu przenikliwością uwagę na funkcję mitu „równowagi" w europejskiej myśli politycznej pozostającej pod wpływem liberalizmu. Pojecie równowagi (lialaitce) konotowalo różne treści, ale wyżłobiło niezatarty rys w doktrynie. Richardson ulegał zapewne temu wpływowi, niezależnie od okoliczności, że samo pojęcie „równowagi" okazało się wielce pomocne w konstruowaniu modelu. " Najprostszym przykładem może być rozumowanie; Jeśli w czasie t zachodzą warunki x, y, z, to nastąpi sytuacja S, jeśli, natomiast zajdą warunki xI( y[P «,, to nastąpi sytuacja S1 itd. Oczywiście wybór zmiennych ani stosowanie operatora nie może byc dowolny. "* 275. nie Jest w znaczeniu logicznym „większą" prawdą albo „mniejszym fałszem", ale utarło się określać jako „dowiedzione" sądy opierające się na indukcji matematycznej, w granicach bardzo wysokiego zbliżenia do „całości" {zjawiska społecznego) przy gromadzeniu danych statystycznych. Niemały zapewne wpływ na rozwój metod kwanty tatywnych w naukach społecznych, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, wywarła metodologia neopozytywistyezna, zaszczepiona przez emigrantów z Europy w latach trzydziestych — uczniów i wychowanków „Wiener Kreis" (Paul Lazarsfeld, Ernest Nagel i in.)- Przekonanie o mocy dowodowej eksperymentu i poddania jego wyników regułom nauk ścisłych nie ominęło również studiów nad konfliktem zbrojnym. Eksperyment mógł odnosić się tylko do stadium przewidywania. Natomiast jego rezultat — taki jak w wypadku ankiety zespołu chicagoskiego — skłonił do pomiaru założeń, by przewidywanie zyskało wartość prognozy. Skala skonstruowana dla ankiety w 1937 r. była właściwie skalą „napięcia wrogo-. ści", ale bez kwantyfikacji jej źródeł. Na tej jednak podstawie wymyślił Wright pomiar poszczególnych .składników wrogości, wzorując się co prawda na podobnym, a nieco wcześniejszym pomiarze psychologa Franka L. Klineberga. Klineberg opracował wiosną 1939 roku model wrogości „skalowanej" * dla siedmiu mocarstw światowych.** Główne tendencje w stosunkach międzynarodowych przedstawione zostały synchronicznie na skali * Autor nazwał 10 wprawdzie „pomiarem stosunków mie.-dzy suwerennymi państwami" (F. L. Klineberg, Stućies in ttie Measurement of Relations among Sovereign States, „Psycho-metrika", 1941, s. 335 i n.), w istocie Jednak rzecz sprowadza się do „pomiaru wrogości". ** Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Wloełiy, Japonia, Stany Zjednoczone, Związek Radziecki (kolejność wg Klineberga >. _-276 od 1 do 100, przy tym wartość 0 oznaczała przyjaźń, wartość 50 — neutralność, wartość 100 — wrogość. Wartości wyrażone na skali mierzono w danym in-terwale czasu, to jest pomiędzy wydarzeniami, które rozpoczynają się od stycznia 1937 r. (wojna domowa w Hiszpanii), poprzez układ monachijski, agresję na Polskę, klęskę Francji aż do agresji hitlerowskiej na ZSRR w czerwcu 1941 r. Na polu wyznaczonym przez osie, z których jedną jest skala Klineberga, drugą zaś czas, przebiegają linie „wzajemnych stosunków" między wybranymi parami państw, określonymi przez dwie współrzędne: umowną i historyczną. Bieg linii wyznacza zatem wahania intensywności konfliktu, figury zaś wytyczone przez punkty przecięcia linii u dołu wykresu (p. niżej), można nazwać (czego wprawdzie Klineberg wyraźnie nie powiedział) „polami napięcia międzynarodowego", zgodnie z „teorią pola" Lewina i Rummela. * W istocie byłby to raczej obraz „syndromu napięcia międzynarodowego" lub „syndromu prowojen-nego". Wówczas jednak nie wystarczy umowna „ocena sytuacji", lecz należałoby ustalić takie objawy „napięcia", które dadzą się operacjonalizować. Byłby to na przykład nagły wzrost zbrojeń i powiększenie stanów liczbowych wojska (1) (począwszy od wstrzymania urlopów, powołania kilku roczników rezerwistów, aż po mobilizację powszechną), następnie „gorączkowy" wzrost aktywności dyplomatycznej wśród sojuszników (2), dalej — natężenie propagandy przeciw innemu państwu lub grupie państw (3) i wreszcie działania administracyjne względem własnych obywateli (4) (ewakuacja miast, wprowadzenie zaciemnienia, budowy schronów, maskowanie obiektów nie posiadających znaczenia strategicznego itd.). Obraz otrzymany z modelu Klineberga przedsta- - Bliżej o tym na s. 303. 277 wiaiby się, z pewnym uproszczeniem, następująco. Na wykazie biegną linie stosunków tylko w trzech układach bilateralnych: między Wielką Brytanią a Niemcami, Wielką Brytanią i ZSRR oraz między Wielką Brytanią i Stanami Zjednoczonymi. Wydaje się, że przebieg tych trzech linii najwyraźniej oddaje cel i sens całej metody. PRZYJAŹŃ (SOJUSZ) 1937 1938 styczeń Ukfod iv Monachium Zabór Agresja Czech na Polskę Kapitulacja Francji Agresja na ZSRR rozwój stosunków miedzy Wielką Brytanią a Niemcami rozwój stosunliów między Wielką Brytanią a ZSHR roiwój stosunków między WielKą Brytanią a Stanami Zjednoczonymi 278 Przedstawiony grafik ma jedynie charakter ilustracyjny i pokazuje możliwość zastosowania metody Klineberga, a nie wyniki jego eksperymentu, w którym wykładnia odnosi się do 21 par państw. Skala Klineberga obrazować może w zbliżeniu rzeczywistą zmienność stopnia konfliktowości w krótkim stosunkowo okresie historycznym, kiedy polityczne przejawy konfliktu rzucają się wręcz w oczy i kiedy na pewno Jatwiej wymierzać odległości, na umownej wprawdzie skali, w sposób wyważony i przemyślany. Jednakże założenie, że decyduje tylko aktywność polityczna państwa jako aktora wydarzeń, jest istotnie pomieszaniem objawów schorzenia z istotą samej choroby. Dla wyjaśnienia rzeczywistych źródeł wojny jest to metoda niewiele przydatna, chciałoby się przy tym rzec,' że amerykański psycholog nieświadomie przyjął za swoją teorię Car la Schmitta z przeciwstawieniem „wróg — sojusznik" jako spiritus movens polityki. Rozumowanie Q. Wrighta mimo pewnych podobieństw w konstrukcji wydaje się znacznie doskonalsze.31' I on wprawdzie wyszedł z założenia, że wrogość jest integralnym składnikiem stosunków międzynarodowych (jedno państwo jest dialektyczną negacją państwa drugiego — Carl Schmitt),* ale posiada więcej wzajemnych układów i wymiarów. Wright wymyślił dla pomiaru wrogości osiem odrębnych układów odniesienia, które nazwał „dystansami" (distance), a które można by nazwać „klasami sprzeczności" (lub na odwrót — „klasami podobieństwa"), ponieważ każdemu „dystansowi" odpowiadać będą zmienne o wartościach dających się • Zdumiewające, ze mimo imponującego zestawu literatury na temat teorii wojny, w książce Wrighta ani razu nie cytuje sie. carla Schmitta. To prawda, że recepcja dzieła Scbmitta była przed wojną w krajach anglosaskich więcej niż nikła, po wojnie z»ś napiętnowanie ęo jako hitlerowca nie mogło się oczywiście przyczynić do zainteresowania jego twórczością. W ostatnich latach widać jednak, że coś sie zmienia (G, Schwab). 279 wymierzyć na przyjętej przez autora skali. W lipzu 1939 roku, zatem w fazie zaostrzenia stosunków między mocarstwami, autor przeprowadził próbę pomiaru dla tych samych siedmiu mocarstw. Skala dystansów: od 1 do 6. wynikała z kwestionariusza pytań dla każdego „dystansu" {porządek zgodny z „prawem sądów porównawczych" wedle L. L. Thurstone'a w Law of Comparative Judgments, 1927). Kolejność była następująca: 1. Dystans technologiczny (T) (określony przez pytania, wszędzie punktowane od 1 do 6): Z którym spośród sześciu państw X ma najwięcej kontaktów? Z drugim, trzecim itd. 2. Dystans strategiczny (SL) Kogo może X najłatwiej zaatakować? itd. 3. Dystans prawny (L) Kogo traktuje X jako równego sobie? itd. 4. Dystans intelektualny (I) Do kogo X jest najbardziej podobny w sensie intelektualnym? itd. (czyli która społeczność reprezentuje najbliższy X-owi poziom intelektualny?) 5. Dystans socjalny (S) Z kim X jest najbardziej powiązany w zakresie instytucji społecznych? itd. 6. Dystans polityczny (P) Kto jest najbliższy X pod względem politycznym? Ud. 7. Dystans psychiczny (Ps) Względem kogo X jest najbardziej przyjazny? itd. 8. Dystans przewidywania {expectance) wojny (E) Kogo X przewiduje jako przeciwnika — na ostatnim miejscu? itd. Zestawienie dystansów dla każdego z sześciu państw wykazało podobny rozrzut co przewidywa-280 nia ekspertów i uderzająco podobne prawdopodobieństwo konfliktu. Autorzy opracowania przyjęli jednak trafnie, że „dystans" jest wartością ruchomą, tzn. może się zwiększyć lub zmniejszyć, jednakże nie wszystkie dystanse będą wykazywać takie same przyrosty. W konstrukcji modelu ważne było założenie, iż każdy ,,dystans" wywiera wpływ na inny „dystans", ale nierównomiernie; może mieć wpływ negatywny, pozytywny, ale może też działać neutralnie, np. „dystans intelektualny", nie ma wpływu na „dystans przewidywania wojny". W niektórych przypadkach działanie będzie podwójne: dodatnie lub ujemne. Np. „dystans strategiczny" będzie dwa razy silniej wpływać dodatnio na „dystans technologiczny",_ „dystans strategiczny" zaś miałby wpływ dwa razy mniejszy na „dystans przewidywania wojny". Wright zestawia wzajemne zależności na kształt macierzy oddziaływań między „dystansami": Dystans T st L I s P PS E 1. Technologiczny (T) - +2 +1 +1 0 0 — 1 -1 2, strategiczny (st) + 2 — 0 0 0 +1 -1 —2 J. Prawny iL) 0 0 — +1 0 -1 + 1 +1 4. Intelektualny (J) + 1 0 +2 — -i -1 0 0 5. Socjalny (S) +1 0 + 1 +1 - +2 0 a 6. Polityczny (p) +1 +i + 1 +1 +i — 0 0 7. Psychiczny (Ps) +1 +i + 1 +1 +2 +2 — +2 8. Przewidywania (B) 0 +i 0 0 0 + 1 +i — Znak wartości dodatniej ( + ) w tym zestawieniu oznacza, że wzrost jednego „dystansu" zwiększy odpowiednio wykazane w tabeli inne „dystansy". Znak wartości ujemnej (—) oznacza działanie odwrotne. Zero (0) wskazuje, że dany „dystans" nie posiada wpływu na inne. Wpiyw „dystansów" nie jest, jak widać, wzajemnie równoważny. Np. P ma pozytywny wpływ na I, I ma wpływ negatywny na P. Inaczej mówiąc: w miarę jak rośnie „dystans" polityczny, wzrasta odpowiednio „dystans" intelektualny, natomiast 281 W miarę wzrostu „dystansu" intelektualnego, zmniejsza się proporcjonalnie „dystans" polityczny. Wzrost „dystansu" socjalnego (czyli powiększenie różnic między urządzeniami społecznymi) wywoła dwukrotny wzrost „dystansu" politycznego, natomiast kiedy rosnąć będzie „dystans" polityczny, „dystans" socjalny wzrośnie tylko w tym samym rozmiarze. Ułożenie wzajemnych zależności można uznać za całkowicie arbitralne, atoli sam pomysł ustalenia rozmiaru, przyrostu zmian i stopnia wzajemnego oddziaływania nie tylko ułatwiał dalsze operacje umysłowe, ale powiększał wartość prognozy — pod warunkiem że dane empiryczne zgromadzone zostały poprawnie. Pierwszym wnioskiem z zestawienia „dystansów" było oznaczenie zmniejszenia się lub wzrostu ryzyka wojny; jeśli „dystanse" rosną, prawdopodobieństwo wojny wzrasta, jeśli „dystanse" maleją, groźba wojny będzie się oddalać. W przybliżeniu można to wyrazić wzorem: dx dt dE dt dPs dt dP dt _dS dt" gdzie x oznaczać będzie wojnę, t czas pomiaru. Gdy wartości „dystansów" są negatywne ( —) wzór wyraża tendencję pokojową, gdy pozytywne (+3 — tendencję ku wojnie. Zważywszy jednak na wzajemne działanie, ale uwzględniając nierównomierność poszczególnych „dystansów", można snuć dalsze spekulacje na temat prawdopodobieństwa wojny. Na przykład sam „dystans" psychiczny (Ps) działa podwójnie silniej w tyna kierunku niż technologiczny. Zatem: dx dPs dT dt Inaczej (zgodnie z macierzą oddziaływań) „dystans" intelektualny (I) i socjalny (S). Ich wzajemny wpływ wyrazi się więc: dx dt dS dt dl dt Jeśli z kolei wprowadzić do pomiaru zmiany wartości „dystansu" przewidywania, zależne od zmian wskazanych poprzednio, otrzymamy równanie: dE dt ^=- + l2 dPs dt dT dt dt dl dt" Rozważania Quincy Wrighta mają oczywiście sens tylko w działaniach dwóch państw. Z kombinacji wszystkich „dystansów1' i przy założeniu, że „dystanse": strategiczny, polityczny, prawny i wreszcie „dystans" przewidywania działają ujemnie w jednym kierunku (tzn, istnieje różnica wartości zmiennej w działaniu od państwa A do państwa B i zmiennej w działaniu od państwa B do państwa A) — Wright wyprowadził swój głośny „wzór dystansów", który miał wskazać ścisłą metodę przewidywania wojny „diadycznej". Wzór ów przedstawia się, jak następuje: dx dt' dE dt" d 2 dt dT dt dS dt" dl /d(Eab - dt d(Stba - St,b) dt d(Lba - Lab)\ " dt J 282 + \ dt Formuła Quincy Wrighta obejmuje kompleksową zależność wszystkich „dystansów", wtedy gdy owa zależność sprowadzić ma wybuch wojny. Gdyby zależał on tylko od układu tychże „dystansów", jej prawdopodobieństwo, które można oznaczyć jako x w danym momencie t, nastąpi jeżeli: x = k[E + (2 Ps - T) + IS - I) + (Eab - Eha) + + (Stba - Stab) + (Pflh - Pba) + (Lba - LBb) + c] gdzie k i c stanowią odpowiednie wielkości stałe, np. k system polityczny międzynarodowy, zaś c — sys- 233 tem polityczny danego państwa. Wright przyjął w swoich obliczeniach, że c = 10, k = 2, co wydaje się szacunkiem do przyjęcia dla sytuacji siedmiu analizowanych mocarstw światowych w tamtym okresie. Wzór Wrighta można zapisać w prostszej formie: x = k(D + c) jeżeli wartość wszystkich „dystansów" (tzn. rezultat „równania dystansów") oznaczymy po prostu jako D. 27 Mimo zupełnie subiektywnych, i poddanych tylko wewnętrznej analizie zasad pomiaru, udało się autorowi przewidzieć z zadziwiającą dokładnością wybuch konfliktów zbrojnych i ich kolejność w pierwszej fazie drugiej wojny światowej. Dokładność przewidywania była ,,znacząco" (w sensie statystycznym) większa niż w ocenie ekspertów, co prawda — o przeszło dwa lata wcześniejszej. Wright pomylił się tylko w umiejscowieniu na swojej skali wojny ja po ńsko -radzieckiej i niemiecko-radzieckiej, lecz pomyłkę można usprawiedliwić, Wojna japoń-sko-radziecka, punktowana na pierwszym miejscu (prawdopodobieństwo = 0,96), nie stała się wprawdzie „wojną klasyczną", ale wcześniejsze już incydenty zbrojne wywołane przez prowokacje japońskie (pod Chałchyn-Gol, sierpień 1939) mogły być uznane za prolog do takiej wojny. Natomiast wojna niemiecko-radziecka (prawdopodobieństwo = = 0,86) „przesunęła się" z drugiego na piąte miej-ce w kolejności chronologicznej. Błąd prognozy w czasie nie przekraczał w sumie kilkunastu miesięcy. Rachunek możliwości konfliktu raczej w tym rozumowaniu nie zawiódł. * • I tak Tymczasem wiemy ze źródeł historycznych, ze francuskie plany strategiczne w 19M roku przewidywały agresję na ZSRR z terenów 284 I znowu z perspektywy doświadczeń historycznych cala ta historia wydaje się zajęciem bezpłodnym albo przysłowiowym używaniem broni grubego kalibru na niewielkiego zwierza. Nasza potoczna świadomość nakazuje nam traktować wyobrażenie o niebezpieczeństwie drugiej wojny światowej jako coś oczywistego. W sposób dosłowny lub do rozumiany wytaczamy oskarżenie, i to nie tylko przeciwko ówczesnej miarodajnej opinii, ale i przeciw „szerokiej" opinii publicznej, które dały się jakoby zaskoczyć wojnie. Historyk ma do tego prawo, nie powinien jednak orzekać o cudzych błędach na podstawie swoich późniejszych doświadczeń. Jeśli to czyni, popełnia ciężki grzech anachronizmu. W lipcu 1939 r. wojna była tylko możliwością, niczym więcej. Pozostawmy jednak na uboczu zarówno oskarżenie, jak i ewentualne argumenty obrony. Waga tych argumentów nie polega na słuszności lub niesłuszności zajętego wówczas stanowiska. Ważne są raczej motywacje ówczesnych poglądów i postaw. Szeroka opinia światowa nie chciała wojny i nie bardzo ją mogła sobie wyobrazić. Facile creditur, ąuad desideratur — łatwo daje się wiarę temu, w co chciałoby się wierzyć — oto stara, obiegowa prawda, która aż prosi się, by przytoczyć ją w tym właśnie miejscu. Lecz nie jest nawet istotna historyczna spraw-dzalność, zważywszy, aż autorowi tego uproszczonego merytorycznie (choć na swój sposób dość skomplikowanego) rozumowania stosunkowo łatwo było poszeregować elementy ówczesnej sytuacji międzynarodowej i umieścić je na odpowiednim miejscu skali. Sądzę, że od doraźnych wyników ważniejsza jest metoda, a raczej wnioski nasuwające się po przyjrzeniu się metodzie, choć tym razem wyniki można uznać za udane. Bliskiego wschodu (koncentracja wojsk francuskich pod wodzą gen. Weyganda w Syrii). 285 Zacznijmy od doboru wskaźników i zmiennych. "W burżuazyjnej literaturze przedmiotu, zwłaszcza zaś w politologii amerykańskiej i w jej części dotyczącej studiów „polemologicznych", pomysły Klineberga i Wrighta były z całą pewnością odkrywcze, ponieważ skłaniały przynajmniej do rewizji dość tradycyjnych wyobrażeń. * To prawda, że nad całym tym skomplikowanym rozumowaniem kładzie się jak cień abstrakcyjnie pojęta wrogość i dominuje nad całą sferą interakcji w społeczności międzynarodowej. Prawdą jest jednak również, że próbuje się wyjaśnić zmienne składniki wrogości t przemieścić przynajmniej akcenty. Konfliktowy, co wynika z definicji, charakter społeczności międzynarodowej nie jest już jedynym czynnikiem, lecz obok niego wchodzą w grę (w roli „dystansów") wewnętrzne sprawy poszczególnych jej uczestników., stosownie do słusznej dyrektywy: „Polityka zagraniczna zaczyna się we własnym kraju." as Wright w A Study of War zapoczątkował kierunek teoretyczny nazywany ,.teorią pola" **, dysku- * Mam na myśli szczególnie silnie zadomowioną w amery-Kańskich naukach politycznych tzw. „teorią interesu", wedle które] w polityce międzynarodowej decyduje zawsze egoistyczny interes jednego z partnerów, zdolność Laś do przeprowadzenia interesu Jest kwintesencją polityki zagranicznej, jak gdyby chemicznie wyprane] z wartościowań etycznych, moralnych i ideologicznych. Teoria ta, którą przypisuje się również szkole tzw. ,, realistów" (wywodzonej czasem aż od Machiavella), Jest niewątpliwie „realistyczna" w tym sensie, że definiuje na ogół otwarcie — czasem z brutalną otwartością — doraźne lub historycznie sprawdzalne cele polityczne. Klasyczna formuła ,,teorii interesu1' —- za przedstawiciela można uznać Ilansa J. Morgemhau (Politics among Ntitions, 194M; wyd. 2 rozszerz. 1962) — jest jednak na wskroś adialek-tyczna; przyjmuje w gruncie rzeczy egzystencjonalną, lecz niezmienną „z natury" funkcję konfliktu międzynarodowego bez wnikania w podłoże społeczne („aktorem" jest zawsze państwo). W no wsiej wersji, np. młodszego o pokolenie od Morgenlhaua Mortona Kapłana iSystem and Process in International Polltics, 1957), teoria wydaje sie. doskonalsza w sensie podbudowy historycznej, ale nosi te same błędy metodologii. '* Przyjmuje się, że założenia tego kierunku sformułował syjny zapewne, lecz ważny dla współczesnych zachodnich teorii w naukach społecznych. Rzeczywistość społeczna w tej teorii jest wielowymiarowym, układem współrzędnych. Jedną z osi układu jest czas, inne natomiast to wartości krańcowe różnych przeciwstawnych sobie zmiennych, które nazwać można „dystansami" — jak w omówionej teorii — albo „cechami charakterystycznymi" czy „właściwościami". Można je traktować funkcjonalnie (np. „sztywność" i „elastyczność" w polityce, „aktywność" contra „inercja społeczna" itd.) lub instytucjonalnie („system represyjny" contra „permisyw-ny", „demokracja" przeciw „dyktaturze" eta). Adaptacja „teorii pola" do rozważań o polityce grozi wszakże uwikłaniem się w spekulacje pojęciowe, jeżeli dąży się koniecznie do zwartej i klarownej konstrukcji. W rozumowaniu Quincy Wrighta okazuje się dobitnie, jak silnie podlega autor kategoriom myślowym symetrii, równowagi i dychotomii. Ułatwiają one na pewno rachunek, niekiedy czynią go w ogóle możliwym. Nie pozwalają za to wznieść się na wyższy szczebel wyjaśniania historii i okazują się bezsilne, kiedy pragnie się wyjaśnić złożoność współczesnego świata — także wtedy gdy poszukuje się nie tyłka źródeł, ale i objawów konfliktu. Próby bardziej szczegółowej taksonomii (tj. zasad klasyfikowania) „dystansu" psychicznego, aby wydobyć w drodze analizy zmienne dające się rzeczywiście kwantyfikować (wyrazić w liczbach rzeczywistych), musiały okazać się zawodne. Dotyczy to i innych „dystansów", które starano się zdefiniować i wymierzyć. „Teoria pola" mimo swojej słabości wewnętrznej wydaje się nam zatem bliższa. Marksistowska nauka o wojnie — na przykład na początku lat pięćdziesiątych amerykański badacz Kurt Le-win (Field Theory In Soclal Science. 1951). Do studiów nad problemem konfliktu wprowadzi) teorie. Lcwina w kilkanasc.c lat później wspomniany Ju* Rudolph J. Ruromel (A Soc.al Field Theory in Foreign Conflict Behavior, 198S). 287* "w licznych, a wspomnianych tylko częściowo pracach Engelsa * — bardzo wcześnie i w pionierski sposób zwracała uwagę na konkretne i wymierne sprzeczności społeczne wywołujące i aktywizujące konflikty. Marksizm wskazywał wszak na ich dialektyczną więź, zaprzeczającą rozdzielności, która towarzyszy na każdym kroku ,,teorii pola". Niemniej pewne próby posługiwania się ową teorią — tu na przykładzie Quincy Wrighta — wydają się niekiedy przydatne dla prognozy na krótką metę. Jurgen Gantzel trafnie porównuje to do prognozy meteorologicznej,29 albowiem i tu, i tam mamy do czynienia z obserwacją zjawisk, które dadzą się stwierdzić w krótkim okresie czasu. Ich żywot bywa krótki, odpowiedni zatem przynajmniej w tym sensie, że nadaje się do operacjonali-zacji. W meteorologii jednostki i skale pomiaru są także umowne. Rzecz w tym, by „umowność" badacza zjawisk politycznych nie przekraczała granic, za którymi j'est już tylko fantazja albo ,,pobożne życzenie". Umowność zależy jednak od prawidłowego wyboru -— oczywiście w granicach możliwości poznawczych nauki, przy tym najtrudniejszy jest wybór i możliwie precyzyjne rozgraniczenie określonych działań człowieka: po jednej stronie — planowych i zorganizowanych, po drugiej — spontanicznych, a także jego poglądów i postaw. Mniej trudności, wbrew pozorom, sprawia dobór koordynatów i operatorów w konstruowaniu stosownych modeli, jeśli mają one ułatwić ścisłość przewidywania. Konstrukcja skali zależy najczęściej od subiektywnej oceny badacza. Niemniej okazuje się ona zwykle konieczna, by z intuicyjnych odczuć aibo od zdroworozsądkowych przewidywań przechodzić do stadium prognozy. Z tych powodów wydało mi się celowe zaprezentować w miarę dokładne pomiary i rachunek • Por. 288 dystansów wedle oryginalnego pomysłu Quincy Wrighta. Przypuszczam, iż coś z tej metody warto zachować w inwentarzu środków poznawczych. Być" może nie jest tego wiele, jak niewielki jest dzisiaj walor rozumowania i koncypowania teorii, opierając się na regule wojny „diadycznej": A przeciwko B. Prawzorem wojny był jeszcze dla Clause-witza pojedynek dwóch partnerów. Sądzę, że jest to wzór przestarzały, a jego zasadność kwestionował stary konserwatysta i na swój sposób prekursor teorii faszystowskich — Carl Schmitt. „Teoria pola" posiada jeszcze jeden walor, i to niebłahy w porównaniu z innymi pomysłami nauki zachodniej. Otóż wprowadza ona, jak wspomniano, skalę czasu, jest więc teorią historyczną. Skłania ona w sposób wyraźny lub pośrednio do poszukiwania agregacji {porównywalnej zależności) poszczególnych wartości, chociażby w założeniu były potraktowane rozdzielnie. Pomysł Wrighta, że „dystanse" wzajem na siebie oddziaływają, jest właśnie przykładem agregatowego formułowania teorii, które to rozumowanie powszechnie uprawomocniło się w naukach politycznych, * użycie bowiem wielu zmiennych ułatwia konstrukcję hipotez i sprawdzanie poprawności wniosków. Wszystko to jednak nie świadczy o wartości wyboru dokonanego przez Quincy Wrighta, czyli o wartości tej części rozumowania, którą uznaliśmy przed chwilą za najważniejszą. Wright każe nam wierzyć, iż „dystanse" zależą od siebie, i daje nam dokładny rozmiar wzajemnej zależności. Nie próbuje nam jednak wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje. Pomimo trafności wyników przewidywa- * W naukach politycznych agregacją nazywamy np. proces przekształcania polrzeb, oczekiwań i żądań społecznych w instytucje systemu politycznego (prawodawcze, administracyjne etc). W naukach społecznych Jest to uporzsdkowanie Kojarzących siq ze sobą potrzeb, roszczeń lub oczekiwań wedle kryterium działającego podmiotu (np. zmiany systemu wyborczego, reformy podatkowej, ordynacji szkolnej itp). 19 Polityka i wojna 289 nia opartego na takim, a nie innym ułożeniu zależności mamy pełne prawo wyrazić nieufność tak wobec założonej symetrii, jak i wobec sytuacji zapisanych pod hasłem „dystans". Właściwie nie wiemy, z jakich naprawdę sytuacji składają się „dystanse" i jakim fluktuacjom podlegają, zanim przybiorą kształt ustalony przez autora. Na pewno można zgodzić się, że różnice w opanowaniu techniki (,,dystans" technologiczny) * i różnice strategiczne („dystans" strategiczny) maleją szybciej od różnic (i antagonizmów) w postawach i poglądach ludzkich („dystans" psychiczny), jak również w poziomie wykształcenia i kultury umysłowej („dystans" intelektualny). Jednak i taka konstatacja mówi raczej o wymierności objawów, a nie o przyczynach konfliktu. Dystans w pierwotnym tego słowa znaczeniu to wielkość przestrzenna, odległość ,,od...do", zawsze ważna i zawsze brana pod uwagę w rozważaniach o polityce, a zwłaszcza o jej postaciach konfliktowych. Konflikt wojenny rozgrywa się przecież nie tylko w czasie, ale i w przestrzeni. Przestrzeń może być też powodem konfliktu, nawet gdy zlokalizowany zostanie gdzie indziej. Nie wracając już do tych czy innych wyznaczników „tellurycznych" (nomos ziemi Carla Schmitta), trzeba jednak się zgodzić z Kennethem Bouldin-giem, że tak jak ,,strona (uczestnik) konfliktu" (dla autora jest to taki typ współzawodnictwa, w któ- * Innego zdania jest Marsliall McLuhan, głośny teoretyk I filozof mass-mertlów. w Książeczce o wojnie wydanej wspólnie z ilustratorem Quentinein Fiore (War and Peace in tlte Global Village, 1968) twierdzi on, że postęp uwarunkowany i wyrażający sie w konflikcie człowieka ze środowiskiem — tu w sensie środowiska wytworzonego najpierw przez środki komunikowania — prowadzi do wojny o charakterze „spazmatycznym" (określenie H. Karina). Pogląd ten nie wydaje się Jednak -w tym miejscu tak istotny, by zająć sie. nim UliżeJ, mieści się on bowiem w licznej grupie doktryn, gdzie wojnę uważa się za zjawisko nie poddające eIę kontroli szeroko pojętego rozumu człowieka. 290 rym każda jednostka pragnie zająć pozycję nie do pogodzenia z życzeniem drugiej jednostki) określa jej „jednostkę", tak „przestrzeń zachowań" (beha-vior space) określa „pozycję strony" w konflikcie.30 Jednostka uczestnicząca porusza się w abstrakcyjnej przestrzeni konfliktu, czyli na płaszczyźnie, gdzie znajdują się wartości, o jakie zabiega w rywalizacji z inną lub innymi jednostkami. Podstawowa jest tu idea „porządku wartości" (co gorsze, a co lepsze, bardziej lub mniej godne uzyskania), który to porządek może być „mocny" — jeżeli każda z możliwych pozycji jest lepsza od innej, lub „słaby" — gdy istnieją pozycje sobie równe. Obszar łączy zatem zbiór pewnych wartości o ścisłym porządku hierarchicznym albo bez takiego porządku. Może jednak zachodzić sytuacja, kiedy w jego obrębie znajduje się „zbiór obojętności", tj. taki, którego elementy nie stanowią przedmiotu konfliktu. „Zbiór obojętności" rozdziela dwa zbiory o wartościach spornych; nie są one koniecznie jednakowo pożądane przez uczestników konfliktu, ale określają jego mierzalną wrogość. Wstępne rozumowanie Bouldinga jest jasne i precyzyjne, prowadzone jest bowiem w całkowitej abstrakcji. Trudności i wątpliwości zaczynają się, gdy autor przeprowadza bardziej skomplikowany wywód na temat wrogości, a dzieje się to wtedy, gdy stroną (jednostką) konfliktu staje się organizacja. S1 Wówczas zresztą — twierdzi trafnie autor — konflikt bywa najsilniejszy i najgroźniejszy w skutkach, a powstać może już w samym akcie tworzenia się organizacji. * Organizacja jest dla Bouldinga strukturą w dosłownym, pierwotnym znaczeniu tej nazwy, ale jest także typowym agregatem społecznym. Składnikami struktury są jednostki, którym przeznaczona jest określona rola, jednostki zaś połączone są „11- - Ten fragment wywodów Bouldinga nawiązuje wyraźnie do poglądów Simmela, przyjętych w Ameryce. 19* 291 niami komunikacji". Wewnętrzny układ może być „liniowy", kiedy elementy składowe są połączone zasadą hierarchii, lub „kompetencyjny" (staff elassification), kiedy decyduje podział zadań stawianych całej zbiorowości. Póki autor opisuje cechy wyróżniające struktury, wszystko jest jeszcze ciągle proste i wydać się może, iż graniczy z pospolitym banałem. Ale już mniej banalne są twierdzenia o wędrówce informacji i decyzji na zewnątrz i wewnątrz organizacji. Informacje przechodzą przez odpowiednie „receptory"' (w organizacji państwowej: służba dyplomatyczna, wywiad wojskowy itp.) i uruchamiają decyzje, które (1) kierują działania w stronę konfliktowych wartości (in value-significant directwns) oraz (2) wywołują niekorzystne wyobrażenie o drugiej stronie, przyczyniając się do konfliktu. Tak oto zjawia się wrogość. Boulding rozróżnia jej postać „absolutną" (malevolent) i „względną" (nonmalevolent). W pierwszym przypadku organizacja A kieruje działania gwoli uszczuplenia stanu posiadania B (autor podaje jako dobitny przykład działania Hitlera względem Żydów), to znaczy system wartości orientuje się wedle strat B. W drugim wypadku decyduje korzyść A, strata B wystąpi zaś w związku przyczynowym z korzyścią A. Nie trzeba dodawać, że klasyczną postacią konfliktu jest konflikt podyktowany wrogością „względną". Skoro się on już zaczął, w grę wchodzą inne wielkości, szczególnie wyraźne przy konfliktach międzynarodowych. Liczy się przede wszystkim siła. W dziejach naszej cywilizacji wykazuje ona stałą tendencję wzrostową, ale zarówno teraz, jak i we wcześniejszych fazach — uczy autor — siła jest głównym atrybutem w konflikcie, pewne zaś jej relatywne minimum jest niezbędne, by w ogóle móc być stroną konfliktu. W tym punkcie wprowadza Boulding własne jednostki pomiaru, które można by określić jako „negatywny dystans" ucze- 292 stnictwa w konflikcie, gdyż jego przekroczenie „w dół" prowadzić będzie nieuchronnie do porażki. W modelu Bouldinga ważny jest jednak nie sam pomiar, skądinąd bardzo skomplikowany, ale operator pomiaru. Autor nazwał go „gradientem utraty siły" (loss-of-strength gradient, w skrócie LSG), a opisuje go na prostym stosunkowo przykładzie konfliktu dwóch państw A i B. Niezbędnym założeniem jest pojęcie „bazy wyjściowej" (home base), która skupia maksimum sił, jakimi dysponuje dane państwo (home strength). We wstępnej fazie rozumowania operacjonalizacja pojęć jest dość prosta; można np. założyć, że na „bazę wyjściową" składa się siła mierzona liczbą uzbrojonych żołnierzy, ewentualnie z dodatkowym ekwipunkiem. Siły działają w jednym kierunku, jak wektory; dla państwa A powiedzmy do pewnego punktu H (co tworzy odcinek HA), dla państwa B do punktu K (odcinek BK). Obszar konfliktu (conflict set, conflict area) dzieli linia DE. Figury AHED i DEKB to strefy przewagi jego uczestników. Graficznie można to przedstawić następująco: Przypuśćmy, że siła obu uczestników konfliktu działa poza linią „bazy wyjściowej": HE i HL dla A oraz KE i KM dla B, przy tym sytuacja jest korzystniejsza dla A, pownieważ a ~> b, co jednak nie wyrazi wcale „rozkładu sił", albowiem zbiory war- 293 tośei, o jakie toczy się spór, mogą być równe. Ważne jest tylko wytyczenie zasięgu maksimum sił (home strength), ponieważ stąd wyprowadza autor główne wnioski. Przypuśćmy dalej, że w toku działań obie strony angażują się powyżej wytyczonych granic, to znaczy odpowiednio do punktów Hj i Kls mówiąc po prostu: „działają ponad posiadane możliwości" czy wręcz — „ponad siły". Obaj uczestnicy skazani są wówczas na nieuchronny odwrót (w sensie ab st ra k cy j nym). Dla przykładu — sytuacja państwa B: Siła B spadnie do punktu Ej i dalej do E2. Pole wytyczone przez punkty Kj E2 D' B zwiększa się. Dla B wzrasta „obszar konfliktu", jeżeli jego dominacja wobec A przesunie się od punktu D w lewo do punktu D'. Lecz nie daje to jeszcze możliwości pomiaru siły. W kalkulacji Bouldinga decydujące jest nachylenie linii ograniczającej „bazę wyjściową". Stopień nachylenia wyraża „gradient utraty siły" (LSG), wartości zaś, które będzie on wyrażał, są zdaniem autora szczególnie ważne dla ustalenia właściwego dystansu (już bez cudzysłowu!) w przypadku konfliktu między dwoma — i większą liczbą państw. Boulding definiuje LSG jako „stopień zmniejszenia siły militarnej i politycznej na skutek przesunięcia się o jedną jednostkę od bazy wyjściowej", przy tym siły sprawcze wytyczające owe przesunięcia „są bardzo złożone i zależą od wielu czynników geograficznych, psychologicznych i organizacyjnych". S2 Dla poparcia słuszności swego rozumowania przedstawia jednak autor wzór nader uproszczony, na którym znać odniesienia ekonometryczne, czego autor zresztą bynajmniej nie ukrywa („koncepcja maximum home strength koresponduje z ekonomiczną koncepcją minimum kosztów średnich" — pisze.33) 294 Obliczenie LSG w kształcie pierwotnym (czyli zredukowanym do postaci najprostszej) opiera się na trzech zmiennych: (1) siły a mierzonej przez zaangażowanie stosownej liczby ludzi w danym czasie (żołnierzy), (2) dystansu, czyli odległości od „bazy wyjściowej" s i (3) rezerw ludzkich h. W każdym punkcie poza „bazą wyjściową" całość siły a dzieli się na dwie części: rezerwy potrzebne do utrzymania danego punktu h i siły potrzebnej do utrzymania linii zaopatrzenia k, która to wielkość musi być proporcjonalna do s i do h. Wówczas k = qsh (1) gdzie q to wielkość stała dla całego systemu i oznacza liczbę ludzi potrzebną do utrzymania jednego człowieka na froncie na przyjętą jednostkę dystansu (np. 1 milę lub 1 km). Założywszy, iż a = h + k (2) albo k = qsh = a — h h = ąs + 1 (3) (4) wartość danego LSG oznaczona jako c wynosić będzie dh C = -LT = ds (qs (5) Od wstępnych równań przechodzi Boulding do szczegółowych obliczeń *, które możemy oszczędzić czytelnikowi, ponieważ istotna wydaje się sama koncepcja, a nie jej zastosowanie przy tak niewielkiej i nieadekwatnej do współczesnego charakteru * Przykładowo: jeśli dystans wynosi 20 mil, spośród 1000 ludzi posiadanej „stly" jedynie 333 może być zaangażowanych „w polu", pod warunkiem, ze rezerwa jest potrzebna tylko („w drugie] linii") do wsparcia frontu. Jeśli potrzebna Jest 2B5 konfliktów zbrojnych liczbie zmiennych. I tu także wnieść można zastrzeżenie, iż wniosek, jaki można wyprowadzić z całego wywodu, wiedzie do formuły nader prostej: „wygrać musi silniejszy"; takie rozwiązanie konfliktu jest zatem koniecznością, a nie prawdopodobną możliwością. Na obronę wywodów Bouldinga można jednak — wydaje się — przytoczyć argumenty niebtahe. Po pierwsze* autor wprowadza miary konkretne i ścisłe, empirycznie sprawdzalne w każdym układzie czasowo-przestrzennym wytyczającym scenę „teatru" wojny. Argument drugi: ekonometryczne tory rozumowania sprowadzają zjawisko konfliktu Z płaszczyzny ocen subiektywnych na twardy grunt tzw. obiektywnej rzeczywistości. Tu wprawdzie jawi się wątpliwość czy — i do jakiego stopnia dają się ustalić wielkości wprowadzone do równania, ale autor znajduje sposób wyjścia, odsyła bowiem do „receptorów" informacyjnych, które wszak służą organizacji do rozpoznania warunków i szans rozstrzygnięcia konfliktu. Pomiar dystansu jako ilorazu odległości i siły nie jest zresztą niczym nowym. Można przyjąć, iż znany był od starożytności, od opanowania pojęcia przestrzeni i ruchów w przestrzeni — najpierw dwuwymiarowej. Modalność rozumowania Bouldinga jest jedną z wielu i być może nie warto byłoby zwracać na nią uwagi. Jest wszakże w tym rozumowaniu coś, co wydaje się godne zapamiętania, mianowicie występująca ciągle zależność między pojęciami „dystans" i „konflikt". „Dystans" — tu w znaczeniu szerszym niż liczba wyrażająca odległość w układzie liniowym — brany jest pod uwagę dopiero wtedy, gdy istnieją okoliczności „konfliktowe", zwłaszcza, gdy mamy do czynienia z konflik-¦ tem dwóch organizacji państwowych. Inaczej mó- również rezerwę dla rezerwy — na froncie można użyć tylko 143 ludii. 296 wiąc „dystans" nie jest czynnikiem sprawczym konfliktu nie jest on sam w sobie sprzecznością ani źródłem sprzeczności. Jest natomiast przede wszystkim istotnym współczynnikiem pomiaru, zatem mo- ! (i powinien!) być brany w rachubę przy ocenie własnej sytuacji, by nie oceniać jej tylko na podstawie „niekorzystnego obrazu przeciwnika". Boulding twierdzi,Si iż teoretycznie jest możliwe ustalenie granicy, poza którą będzie się rozgrywał konflikt między „beznadziejnie nierównymi" i jego rozstrzygnięcie na niekorzyść słabszego przyjmuje się za oczywiste. Z historii stosunków (rozumianych tu jako konflikty międzynarodowe) daje się wydedukować „model ogólny" (basie model) konfliktu — pisze dalej — przy tym kryterium stanowi charakter organizacji, określony przez jej wewnętrzne układy „liniowe" i „kompetencyjne". W fazie „potęg industrialnych" i „supermocarstw", czyli w XIX i XX wieku, występują najczęściej postacie konfliktu „między równymi", ponieważ ilorazy dystansu i siły są pozornie jednakowe. Zdaniem Bouldinga zadecyduje jednak „gradient utraty siły". Rzecz w tym, że jego pierwotna i oczywista formuła zastosowania jest tylko pierwszym niepewnym przybliżeniem. Poza przypadkiem sytuacji „beznadziejnie nierównej" (tak można na przykład określić konflikt polsko-niemiecki we wrześniu 1939 roku, oczywiście w układzie „diadycznym") obliczanie stosunku sił wedle „systemu LSG" będzie zabiegiem tylko teoretycznym, zastosowanie zaś tego pomysłu w konkretnych badaniach politologicznych jest bardzo ryzykowne, gdy może ono prowadzić do tak wielkiego błędu, iż korzyść naukowa będzie więcej niż wątpliwa. Nie wytrzymuje również krytyki argument, jakoby bipolarny układ supermocarstw* narzucał sam przez się model ewen- • Tak właściwie dedukować można z teorii (wczesnej) Hansa J. Morgenthau i Hermana Kahna. W sposób wulgarny szermuje tym argumentem propaganda maoistowska. 297 tualnej wojny „diadycznej" (A przeciw B) i skutkiem tego pomiar wedle LSG byłby praktycznie łatwiejszy. Współczesny ukJad zależności w stosunkach międzynarodowych na skali światowej — obojętnie, czy nazwiemy go multi-, czy bipolarnym — zawiera tyle wielkości niewiadomych, iż trzeba odwagi lub.... lekceważenia rzeczywistości, by pokusić się o konstrukcję modelu, złożonego z równań, których rozwiązanie odpowiadałoby na pytania: ..pokój czy wojna?" lub „kto odniesie zwycięstwo?". A jednak trudno odmówić specjalistom prawa do tak zdawałoby się abstrakcyjnych a mało użytecznych dociekań, jakich przykładem może być tekst Kennetha Bouldinga. Patrząc na wady i zalety rozumowania (z punktu widzenia ewentualnej recepcji w naszych technikach badawczych), nie sposób nie dostrzegać trwalszych wartości, do których będzie się powracać, choć niekoniecznie w stadium prognozy. Zbiór wiadomości o polityce, jeśli może być nazwany nauką, daje się, moim zdaniem, podzielić z grubsza* na trzy części: historyczno-opisową (1), teoretyczną (2) i prognostyczną (3). W części histo-ryczno-opisowej skłonni jesteśmy raczej do upraszczania pomiaru, tymczasem przezwyciężając owe skłonności zyskujemy szansę dokładniejszego porównania i większego zbliżenia się do prawdy. I wtedy niewątpliwie łatwiej budować sensowną prognozę. Pada często zarzut, niekiedy trudny do odparcia, jakoby f o analizowanie sposobu wyjaśniania lub wręcz — języka wykładu stawało się celem samym • Pisałem o tym dokładniej w artykule pt. NauJca o polityce a nauka historii, „Historyka", 1969, z. 2; wersja niemiecka rozszerzona w „Acta Poloniae Historica", 1972, nr 27. Nazywam to konwencjonalnie podziałem ,,z grubsza", ponieważ: (1> nie sposób ustalić wyraźnych granic, gdzie kończy sIę Jedno, a zaczyna drugie; (2) przy innej nieco taksonomii (np. wedle zasięgu rzeczowego, a nie poznawczego) podział byłby bardziej dokładny (np, nauka o administracji, o stosunkach międzynarodowych ete). 298 w sobie. Jeśli jawią się inne cele, to można upatrywać pobudek jeszcze mniej godziwych, na przykład nadawanie wywodom znamienia uczoności ezoterycznym językiem po to, by uniknąć kontroli opinii publicznej, która nie zawsze wyłapie pospolite błędy rozumowania. Jednakże zarzut wypada uznać za chybiony, jeśli dotyczy sformalizowanej postaci modelu, kiedy w ten sposób łatwiej można wyrazić wnioski ogólne lub porównać ze sobą w sposób możliwie dokładny zjawiska i procesy historyczne. Wówczas potrzebna staje się już dyskusja na serio. Myślę, że zaprezentowane tutaj metody zasługują na taką dyskusję. Zważmy, iż używany w tym miejscu termin „dystans" lub inne nazwy współoznaczające pojęcie „dystansu" kojarzą się nieprzerwanie ze zjawiskiem wojny —¦ historycznym, ale i abstrakcyjnym (tj. wojna konkretna i „wszystkie wojny"), odkąd wojna stała się przedmiotem dociekań dyscyplin społecznych. Na długo przed tym, nim zjawiła się geopolityka jako nauka (lub: pseudonauka) o wartościach konfliktowych w przestrzeni ziemskiej, zastanawiano się nad pojęciami geograficznymi, by wywodzić stąd twierdzenia na temat obronności własnego kraju albo odwrotnie — na temat ich znaczenia dla skutecznego stosowania przemocy. Długość granic, ich związek z ukształtowaniem terenu (granice „naturalne"), odległość granic od metropolii, liczba państw sąsiadujących* — słowem wielkości geograficzne, rzucające się od razu w oczy — od dawien dawna należały do podstawowego katalogu nauk • Eichardson (Stattstica of Deadly Quarrels, s. 177) przyjmuje, że istnieje pozytywna korelacja miedzy liczbą sąsiadów (czyli państw sąsiadujących) a liczbą wojen danego państwa (obliczenie dla okresu 1820—1945). wniosek ten nie sprawdza się dla zestawienia po roku 1945 (Kende, cyt. tekst, s. 20), jakkolwiek wojny „graniczne" stanowią dla okresu 1345—1973 równo l5Vi wszystkich konfliktów zbrojnych o najwyższej przeciętnej długości (ponad 5 lat). 299 politycznych. Stary Bismarck wyrazić się miał kiedyś; „Politik ist keine exakte Wissenschaft" (Polityka nie jest dokładną wiedzą), chociaż właśnie za jego czasów, w jego wyobrażeniach i w wyobrażeniach jego współczesnych, wielkości geograficzne były uważane za dostatecznie dokładne. W nowoczesnej wiedzy o polityce nie wystarcza samo stwierdzenie empiryczne. Dystanse służą do wyodrębniania zmiennych: niezależnych, zależnych i „interwencyjnych", aby w dalszym ciągu rozumowania można było przechodzić do stadium teorii i prognozy. I tak na przykład zmienną niezależną odległości — mierzonej w milach lub kilometrach — zestawia się ze zmienną zależną szybkości poruszania odpowiednią dla danego sposobu komunikacji (ongiś; piechota 4 km na godzinę, kawaleria — powiedzmy — 20) i ze zmienną interwencyjną „przepuszczalności terytorium", obliczaną przez kalkulację trudności, wynikających na przykład z rzeźby terenu, ale także z uwzględnieniem przeszkód spowodowanych przez nieprzyjaciela (zniszczone drogi, "wysadzone mosty itp.). Nim jednak rozumowanie teoretyka zostanie poddane kalkulacji sztabów i służb logistycznych, badacz polityki zastanawia się nad innymi gatunkami zależności. Najważniejszymi będą takie, które funkcjonują dłużej i wśród których dopatrywać się można bądź tendencji prowojennych bądź odwrotnie — pacyfistycznych czy koegzystencjonalnych. Najbardziej interesujące poglądy obracają się zatem wokół relacji dających się zaszeregować jako zmienne zależne „ilorazu aktywności i odległości geograficznej". Karl W. Deutsch oparł np. głośną swego czasu teorię komunikacji międzynarodowej na szerokim znaczeniu terminu „komunikacja". Teoria ta zachowuje pewien walor aktualności również i dzisiaj, ponieważ są w niej niewątpliwe elementy pozytywne dla polityki pokojowego współżycia. W swo- 300 ich wcześniejszych studiach z teorii stosunków międzynarodowych (Shifts in the Balance of International Communication Flows, „Public Opinion Quarterly", 1956; The Propensity to International Transaction, „Political Studies", 1960) wprowadza uczony amerykański nowe pojęcie „dystansu", podobne co prawda do pierwotnej koncepcji, sformułowanej przez Quincy Wrighta. Deutscha interesuje „dystans" jako składnik zmiennej zależnej, bardzo ważnej dla stosunków międzynarodowych i występującej w dłuższym okresie czasu. Szeroko pojęte więzi komunikacyjne między państwami wyrażają — zdaniem autora — tendencje do integracji lub kooperacji. Owe „strumienie" czy „przepływy transakcyjne" (transaction flows} są wymierne, mierzyć je można zaś bądź częstością udziału poszczególnych państw w transakcjach zawieranych przez społeczność międzynarodową, bądź rozmiarami udziału, który nie podlega przypadkowi {relative acceptance index), bądź wreszcie pozycją zajmowaną przez poszczególne państwa, tj. znaleźć miarę wartości, jaką dane transakcje posiadają dla każdego z nich. Wskaźniki transactions flows lub Communications flows odbiegają daleko od przyjętych przez Richard-sona transakcji handlowych. * Większy nacisk — i siussnie — kładzie się na ruch kapitałów, wspólną akcję walutową i obroty dewizowe. Szczególne miejsce zajmują prywatne inwestycje za granicą w zestawieniu ze stopą zysku oraz wskaźnik zysków zagranicznych w porównaniu do dochodu narodowego w gospodarce krajowej. W interesującym „modelu imperializmu" znanego norweskiego ba- * NiĘmniej pierwszy człon rozumowania Richardsona — obliczanie według indeksu zbrojeń — uznaje sie. nadal za jeden z najważniejszy cli „parametrów" sytuacji między narodowej. Przyjmuje sią Jednak powszechnie wielkości zrela ty wizowane (por. Gantzel, J.w., b. 94): stosunek wydatków na zbrojenia do całego budżetu państwowego i do dochodu narodowego — globalnego i per cupita. 301 dacza peace research, Johana Galtunga * (A Struc-tural Theory oj Imperialism, „Journal of Peace Research" 1971—1972), opartym na swoistym przeciwstawieniu dystansu — od „centrów" (czyli mocarstw) do „peryferii" (przede wszystkim kraje zależne) i wynikających stąd mierzalnych sprzeczności, ten typ zależności występuje jako pierwszy z opisanych przez autora „mechanizmów". 35 Jakkolwiek całość wywodów Galtunga może budzić uzasadnione wątpliwości („imperializm" jest w gruncie rzeczy systemem interakcji w społeczności międzynarodowej), jego tezy wyjściowe godne są co najmniej zastanowienia i prowokują do rzeczowej dyskusji. Szczególnie godne uwagi wydają się dokonane przez autora zestawienia dziewięciu sfer interakcji, które uważa on za determinujące dla stosunków pomiędzy „centrum" a „peryferią" i które wywołują podstawowe efekty dla obu stron. Są to w kolejności: (1) subsydiarne następstwa gospodarcze (pojawienie się nowych środków produkcji), (2) pozycja polityczna w strukturze świata (czyli społeczności międzynarodowej), (3) korzyści militarne, (4) korzyści dla komunikacji (w „centrum" rozwija się ona łatwiej), (5) rozwój wiedzy i badań naukowych, (6) rozwój zapotrzebowania na specjalistów (inżynierów, techników), (7) rozwój szkolnictwa i wykształcenia, (8) przekształcenia struktury socjalnej i (9) efekty psychologiczne. W każdej sferze interakcji działania obracają się na korzyść „centrum", co dla „peryferii" oznacza relatywnie pogłębiający się zastój. Jest to w teorii Galtunga wstęp do pierwszego • jotian Galtung (ur. 1930), profesor uniwersytetu w Oslo, znany działacz pacyfistyczny, studiował matematykę i socjologią, przez 10 lat (1953—1969) byt dyrektorem International Feace Research Institute w Oslo i nadal należy do grona Jego najaktywniejszych współpracowników. 302 madelu imperializmu, nazwanego przez autora „wertykalnym". Autor — matematyk z wykształcenia — nie kusi się jednak o konstrukcję modelu polegającego na układzie równań. Galtung opisuje zależności i stara się wyodrębnić zmienne, ograniczając się tylko do obliczenia i pokazania niektórych zależności ekonomicznych. M Są one na pewno przydatne do wyjaśnienia wewnętrznych motywacji konfliktowych, tj. z punktu widzenia państw należących do „centrum" i państw z obszaru „peryferii". Jest to zatem bardziej studium o predyspozycjach do konfliktu niż o przyczynach konfliktu. Dzięki temu wydaje się ono bardziej nowoczesne. Wstrzemięźliwość autora świadczy na jego. korzyść. Wypadnie nam jeszcze do tego powrócić. Niemniej Galtung na swój sposób pozostaje rzecznikiem idei „dystansu" w podwójnym znaczeniu: geograficzna-ekonomicznym lub geograficzno-poll-tycznym oraz w znaczeniu odmienności interesów, skąd rodzą się źródła konfliktu. Pod tym względem Galtung wydaje się bliższy teoriom zapoczątkowanym przez Wrighta i rozwiniętym przez Deutscha oraz młodszą generację politologów amerykańskich i zachodnioeuropejskich niż ekonometrycznym (i topologicznym) wywodom Bouldinga lub zachód nionie mi eckiego uczonego starszej generacji Wilhelma Fucksa (Fonneln sur Macht. PTognosen uber Vólker, Wirtschajt, Poten-tiale, 1965).* Mimo dość istotnych różnic w dziełach Eouldinga i Fucksa, oba wywody łączy ten sam koncept siły. Siła — zdaniem Bouldinga — jest także podstawowym kryterium dla ideologii.31 Zależy ona ou „zdolności organizowania wokół siebie • Wilhelm Fucks (ur. 1902) ]est profesorem fizyki, specjalistą od fizyki plazmowej. Jego ksiaika o „formutach potągi" wywołała dość znaczny rozgłos. Pod pewnymi względami dzie- ży wo lo Fucksa przypomina rozważania fut urologiczne Hermana Kahna, aczkolwiek sam autor deklaruje sie Jako zaprzysiężony pacyfista. 303 kultury", to znaczy musi ona dawać człowiekowi wyjaśnienie „sensu dramatu, w którym uczestniczy, i roli, jaką wypada jej zagrać". aa Zgodnie z całym tokiem rozumowania amerykańskiego uczonego pojęcie ideologii daje się operacjo-nalizować, tak jak i inne „siły" zaangażowane w konflikcie. Boulding stosuje do ideologii wspomniany poprzednio koncept „zbioru obojętności"; w rywalizacji dwóch ideologii tworzy on „krzywą obojętności", zaś jej nachylenie (na układzie współrzędnych wyrażających rosnące lub malejące wartości dwóch ideologii) służy do pomiaru jej „siły". Wróćmy jednak do Galtunga. Pojęcie „dystansu" jako zróżnicowania, którego konsekwencją staje się wrogość, nie jest w jego teorii najważniejsze. W gruncie rzeczy definiuje on konflikt niemal identycznie jak Boulding, uważając go za sytuację, w której muszą być określone strony (tzn. pozycje stron), muszą być dane wartości (cele lub interesy) i musi ujawnić się niemożność ich pogodzenia ze sobą (incompatibility). „Dystansem" stałby się wtedy zbiór wartości dających się ewentualnie opera-cjonalizować i znowu — wydaje się — należałoby powrócić do pomysłu Quincy Wrighta, poszukując wszakże i gromadząc dane, które w możliwie dokładny i konkretny sposób wyrażają lub wyrażać mogą przesłanki ewentualnego konfliktu. Droga wiedzie zatem inaczej niż w konstrukcji Quincy Wrighta: od obserwacji szczegółowych do wniosków ogólnych — z tym oczywistym warunkiem, że obserwacja będzie szczególnie intensywna i upoważni do ustalenia względnej trwałości zjawisk lub działań zbiorowych we wszystkich możliwych a ważnych sferach aktywności ludzkiej. Precyzji obliczenia nie można oczywiście lekceważyć, aczkolwiek zdać sobie trzeba sprawę, że korzenie „fizyki socjalnej" tkwią mocno w tradycji kapitalistycznej — obojętne, czy wzory pochodzą od wiedeńskiej szkoły neopozytywistów czy od anglo- 304 saskich pionierów statystyki. Istotne jest przekonanie o możliwości obliczania ludzkich dziaiań, niekoniecznie i nie zawsze racjonalnych. Nie chodzi nam o to, by wszystko przyjmować za dobrą monetę lub wszystko globalnie odrzucać. Najważniejsze, by najpierw zaznajomić się — choćby w sposób najbardziej ogólny —¦ z pomysłami, jakie krążą w środowisku specjalistów, i wiedzieć, co warto zachować w pamięci. Wojna była od dawien dawna przedmiotem rachunku strat i zysków. Rachunek strat ludzkich, szczególnie tragiczny i działający szczególnie silnie na wyobraźnię, byl zapewne jednym z ważniejszych bodźców do naukowej analizy zjawiska wojny, ale na pewno nie jedynym. Kalkulacja strat i zysków towarzyszyła samej idei wojny, gdyż była ona przecież najwyższym ryzykiem dla ,,stron" uczestniczących w konflikcie. Można wszakże założyć ¦— odnosi się to zaś do o-gromnej większości współczesnych inicjatyw autentycznie naukowych — iż przeprowadza się kalkulację po to, aby zapobiegać wojnie. Są wprawdzie osoby i środowiska na świecie, które pod hasłem pokojowej koegzystencji wyobrażają sobie zupełnie co innego, niż my chcielibyśmy to sobie wyobrażać. Odmienna od naszej ocena tego zjawiska — z punktu widzenia perspektyw na przyszłość —¦ nie powinna przeszkadzać w dyskusji o sposobie ustalania źródeł konfliktu i opisu sytuacji konfliktowych. Dyskusja zaczyna się zaś zwykle od wyjaśnienia stanowisk. c dodatnie cechy Polaków. Sama obecność tego sporu w życiu umysłowym naszego społeczeństwa potwierdzałaby, że zawsze traktowało się „charakter narodowy" na serio. 313 W pojęciu intersubiektywnym ludzie przyjmują pewne wartości za swoje, z jednymi się godzą, inne odrzucają. Jednym przyznają wysoką rangę, inne skłonni są potępiać. Typ gospodarki, warunki klimatyczne, położenie geograficzne — krótko mówiąc, pozycje wyjściowe do zmagań z przyrodą i u-kształtowaniem środowiska człowieka, ponadto historia i tradycja, wraz z jej wierzeniami, ideami, aspiracjami i oczekiwaniami, a także wzorcami imi-tatywnymi * — oto w skrócie czynniki generujące „charakter narodowy" — ruchome przecież i zmienne. Tradycja przypisywała różnym narodom różny stosunek do wojny, ale przychodzi moment, kiedy tradycja musi się przełamać, ponieważ przekazane przez nią poglądy przestają odpowiadać wyobrażeniom potocznym. Nim jednak moment taki nastąpi, krążą po świecie opinie o swoich i obcych, wedle podziału na narody „pacyfistyczne" i „wojownicze". Nie najważniejsze są nawet oceny: czy np. uważa się za pozytywny i godny naśladowania wzorzec Sparty, czy też wzorzec Aten, czy dobrze zatem być wojowniczym a źle pacyfistycznym, czy też ¦—¦ odwrotnie. Jeszcze mniej ważne są uwierzytelnione przekazy historyczne, o których mowa była pod koniec pierwszego rozdziału tej książki.** Jesteśmy bowiem w sferze wyobrażeń stereotypowych, a nie w sferze autentycznego militaryzmu czy pacyfizmu. Niekiedy stereotypy pokrywają się z rzeczywistością. Lecz tu chodzi nam o inną ich funkcje od tej, którą staraliśmy się nakreślić powyżej. Przykład, który wydaje się uderzający: W ame- • Amerykański filozof i politolog starszej generacji Eric Hofer {The ordeal of Change, 1952) twierdzi, że dążność do naśladowania Jest szczególnie ważnym zjawisBiem politycznym. Narody i państwa chcą naśladować inne (według Hofera nie ¦ jest to koniecznie osiągniecie pewnycti standardów materlai-iych), a gdy nie są uczynić tego w stanie, rodzą się wśród nich frustracje, które mogą być przyczyną konfliktu. *• Por. rozdz. I niniejszej książki, s. 112 i o. 314 rykańskiej tradycji kulturowej przyjmowano wojnę za sprawę szczególnie złowrogą, barbarzyńską i obcą człowiekowi. Inaczej mówiąc, Amerykanie we własnych oczach uchodzili za naród zdecydowanych i bezkompromisowych pacyfistów. W interesujący sposób tłumaczy to brytyjski socjolog kultury, i zarazem badacz zjawisk politycznych, Denis W. Brogan (The American Character, 1944).* Naród amerykański był, jak wyraża się dosłownie autor,4'' „antymilitarystyczny, ale nie antymilitarny"; potępiając wojnę samą w sobie (przełomem miały być ponure doświadczenia wojny secesyjnej), upodobał on, i to nad wyraz silnie, wszelkie symbole militarne i paramilitarne: mundury, marsze, parady, ceremoniał wojskowy. Wszystko to razem rozpowszechnione było i jest nadal w Stanach Zjednoczonych tak silnie, jak nigdzie na świecie, ale w o-kolicznościach bardzo od spraw wojny odległych, na przykład gdy widzi się długonogie i urodziwe dziewczęta jako drum-majorettes w niezliczonych uroczystych marszach przy lada okazji. Brogan tłumaczy to potrzebą kompensacji: cały ten obrządek spektakularny i zabawowy miał na celu zastąpienie autentycznej potrzeby identyfikacji z symbolem militarnym (czyli militarnej potęgi państwa) i choć — jak sam twierdzi — ten typ u-podobań coraz bardziej przechodzi do przeszłości, Amerykanie nie stali się narodem wojowniczym na wzór, na przykład, Niemców.** * Rozumowanie Brogana na temat charakteru narodowego jest raczej historyczno-opis owe Ł nie mieści się we współczesnym mu nurcie antropologii kultury (R. Be no diet, G. Gorer, M. Me ad), który to nurt wywodził odrębności narodowe z psychicznych refleksów kultury materialnej i duchowej. •» Podobne, choć nie analogiczne wywody na temat upodobań militarnych wśród Niemców za czasów wilhelmińskich glos i i niedawno 2nany publicysta zaeho dni o niemiecki Setta-stian Ilaffner (Koisers Zeiten, „Stern", 1974, nr 14). HaMner akcentuje także elementy ludycine i estetyczne w stosunku Niemców do swojej armii (Jej „piękno", „siła", „sprawność", niedościgniony walor „bycia żołnierzem"). Nie ukrywając prze- 313 Stereotyp wojowniczości czy pacyfizm jest tylko jedną z postaci stereotypów zachowań wobec wojny, co prawda bardzo starą. Któż z mojego pokolenia nie uczył się w szkole, jak Cezar opisuje Galię w Commentarii de bello Gallico {„Galia est omnis divisa in partes tres...")? Stwierdzając, że jedna część jej mieszkańców, nazwanych przez niego Belgami, to wojownicy najdzielniejsi i najbardziej zawzięci („...horum omnium fortissimi sunt Bel-goe,..") ponieważ ich kraj położony jest najdalej od centrów kultury („...propterea quod a cultu atąue humanitate provintiae longissime absunt"), wprowadził w obieg klasyczną postać stereotypu zachowań wobec wojny, operując zarazem znamiennym pojęciem „dystansu". Istotnie, stereotypy narodowe nie przekazują wiele wiedzy o obcych, ale wyrażają za to dość dobrze rzeczywisty dystans miedzy ludźmi. Odbijają one ¦— czasem w sposób dobrotliwie karykaturalny (przeważnie zbiorowość własna.), częściej złośliwie wynaturzony (raczej wobec narodów obcych) — odmienność kulturową, która oznacza o b-c o ś ć, przeradzają się jakże często we wrogość. Dystans wobec kultury (cultus atąue humanitas) oznacza najczęściej dystans wobec naszej kultury, nasza kultura dostarcza zatem miar na skali wartości — jest pierwszym i najważniejszym uktadem odniesienia. raiająeych niekiedy objawów Kultu wojska, prowadzi jednak autor swój wywód na dość ryzykowne tory, dochodzi łjowiem do konkluzji, iż cały ten kult nie był jeszcze afirmacją wojny. Interesujące Są natomiast spostrzeżenia Ilaffnera, gdy pisnę o funkcji armii Jako naczelnego symbolu, spajającego wszystkich Niemców. "W uproszczonej wersji dałoby się to wyrazić zdaniem, że armia była istotnie „państwem w państwie". Bację ma też Hafiner, gdy przypomina, ze spektakularne ce-cfty symbolu rozbiła brutalnie pierwsza wojna. Ci ,,piękni żol-_ nierze z parad i cesarskich manewrów" zostali wybici w pierwszych bitwach. Nie przeszKodziło to Jednak szybkiemu odrodzeniu tego symbolu, i to w dużo groźniejszej postaci i rozmiarze. Jego żywotność musi zatem dawać do myślenia. 316 Nie należy jednak popadać w przesadę i uznawać reguły dystansów za powszechną w kontekście predyspozycji konfliktowych. Inaczej mówiąc: sam stereotyp, jeśli nawet konotuje cechy wyrażające niechęć lub nietolerancję, nie będzie jeszcze dostatecznym motywem do walki. Trzeba go dopiero „zaktywizować", związać niejako jego obecność z losem własnej grupy i pokazać jego szkodliwość, jak to dowodnie potwierdziła propaganda hitlerowska wobec Żydów. Można wprawdzie przyjąć, że dramatyzacja wrogości była pomysłem równie odrażającym co oryginalnym, rozmiary zaś akcji propagandowych nie były nigdy przedtem tak wielkie.-Jednakże sam stereotyp istniał już dawniej. Sądzę, że przynajmniej ułatwił start owej propagandzie. Nie byłbym jednak pewien, czy ten jeden, najtragiczniejszy skądinąd rozdział historii najnowszej dostarcza dostatecznie wiele materiału do konstruowania sądów ogólnych. Nie jest chyba tak źle, aby wyobrażenia stereotypowe — nawet o treściach jednoznacznie ujemnych (np. „chciwy", „leniwy", „ciemny", „okrutny") korelowały się w wysokim stopniu z narzuconym obrazem wrogości po to, aby u-zyskać bezwarunkowe potwierdzenie wszelkich akcji wrogich przeciwko nosicielom stereotypu. Wiele jednak doświadczeń historii najnowszej wskazuje, że zależności takie istnieją i mogą okazać się nader silne, gdy w grę zaczną wchodzić „symbole identyfikacji" wedle określenia Harolda Lasswella lub — po prostu — zacznie rozwijać się uczucie zagrożenia (rzeczywistego czy domniemanego), powodujące wzmocnienie wewnętrznej solidarności grupy. Dzieje się to wówczas, gdy budzą się W zbiorowości przekonania, że wartości, takie jak „wolność", „sprawiedliwość", „prestiż" czy „wielkość", nie dają się urzeczywistnić bez unicestwienia obcej wrogości. Wrogość ta wyraża się już w powszechnych, stereotypowych wyobrażeniach ludz- 317 kich, wystarczy ją tylko podnieść do określonej potęgi. Myślę, że ważnym przykładem mogłaby być manipulacja stereotypami i ożywienie postaw ksenofobicznych wśród Amerykanów dla potrzeb wojującego anty komunizmu.48 W okresie tzw. maccar-tyzmu * występuje to w postaci niemal sterylnie czystej: tworzy się stereotyp komunisty („okrutny", ,.ciemny", ,,nietolerancyjny"), koresponduje ze stereotypem Rosjanina** i nakłada się na stereotypowe wyobrażenie o ,,społeczeństwie totalitarnym", które było modelowym zaprzeczeniem jedynie godziwej i czystej American way of Uje. Właśnie w tym okresie daje się zaobserwować, iż „otwarte" społeczeństwo amerykańskie, przywykłe od dziesięcioleci witać cudzoziemca życzliwym How do you do, strangeT? (jak się masz, cudzoziemcze? — formuła ponoć nie znana gdzie indziej), zaczyna się odwracać od obcych, i to w sposób uderzający dla obserwatora z zewnątrz. Nie śmiałbym iść tym szlakiem rozumowania zbyt daleko, co nie znaczy wszakże, by rezygnować z tego przykładu. Ujemne wyobrażenia i uprzedzenia wobec innych • Gwoli przypomnienia: mowa tu Jest o działaniu podkomisji senackiej do badania „działalności antyamerykańskiej" w latach 1950—1954, której przewodniczył republikański senator Joseph („Joe") McCarthy. W istocie komisja tropiła komunistów i wszystkich podejrzanych o sympatie lewicowe, sama zaś jej nazwa wyraża myślenie kategoriami stereotypu. *¦ Do stworzenia tego stereotypu przyczyniła się niewielka rozprawka Ruth Benedict (Child Rearing in Certatn EUTOpean Countries, „American Journal of Orthopsyehology", 1949, nr 19, s. 345—350), w której autorka uzasadnia „charakter autorytarny11 Rosjan... sposobem wiązania niemowląt w pościelili), skąd rodzić sIę ma poczucie skrępowania, izolacji, osamotnienia 1 lęku. Nawiasem mówiąc, autorka Interpretuje w podobny sposób polski „charakter narodowy". Szkoła „antropologii kulturalnej'1 wykazuje zatem solidne dewiacje, wskutek klasycznego wre.cz błędu wykładni mono kauzalnej. Stereotypowe wszakże pojmowanie rosyjskiego charakteru i obyczaju odnajdzie się w dziele tak poważnym Jak cytowana Już parokrotnie książka Morgentliaua (Poliiics among Nattons, s. 128 i n.>. 318 narodów mogą być w każdym razie wielorakie, funkcja zaś ich może okazać się złowroga. Nic zatem dziwnego, że po drugiej wojnie światowej studia nad tym zjawiskiem rozwinęły się bardzo szeroko i zataczają coraz szersze kręgi w socjologii i naukach politycznych w różnych krajach. Doświadczenia ostatnich kilkudziesięciu lat dowodzą, że stereotypowe wyobrażenia o „obcych" mogą działać w relacjach międzynarodowych {„międzynarodowy" — tu w znaczeniu dosłownym: stosunek narodu do narodu, a nie państwa do państwa) przynajmniej dwojako; 1° jako odbicie spontanicznych lub narzuconych postaw efektywnych i 2° jako czynnik powodujący dodatkową wrogość. Stąd rosnące zainteresowanie nauki. Początek da~ ły dość prymitywne i ograniczone badania, które prowadził u schyłku lat dwudziestych amerykański socjolog Stephen E. Bogardus (Emigration and Race. Attitudes, 1928). Jego teorie „społecznego dystansu" (pomiędzy różnymi grupami Amerykanów o różnym pochodzeniu etnicznym) doprowadziły do konstrukcji siedrrdostopniowej „skali Bogardusa" — od najwyższego szczebla niechęci na dole do pełnej akceptacji {,,Czy zgodziłbyś się na powinowactwo z przedstawicielem danej grupy?", „Czy przyjąłbyś go do swego stowarzyszenia?" itd. aż do pytania: „Czy usunąłbyś go ze swego kraju?"). Pomysł Bogardusa okazał się jednak mało przydatny do badań poza specyficznym terenem amerykańskim, pozwolił jednak wysunąć hipotezę, że „dystans" koreluje się pozytywnie z niską lokatą danej grupy w stratyfikacji społecznej (Murzyni, Polacy, Włosi, Hiszpanie), ale także Z pospolitą niewiedzą o danej narodowości.* • Potwierdziły to późniejsze obserwacje E, L. Hartleya (Pro-bicms in Prejudlce, 1946). Autor wprowadził do zestawu Ocenianych na skali Bogardusa grup narodowych trzy nacje wyimaginowane i przedstawił caiy zestaw studentom, czyli populacji po na lipr secie tnie wykształconej. Pomimo tego cząsć respondentów dała Się nabrać i punktowała owe „egzotyczne" 319 Powojenne badania empiryczne w skali międzynarodowej, prowadzone najpierw przez W. Bucha-nana i H. Cantrila (How Nations See Each Others: A Study in Public Opinion, 1953) oraz rozważania metodologiczne H. J, Eysencka i S. Crowna (National Stereotypes: An Experimental and Methodolo-gical Study, „International Journal of Opinion and Attitude Research", 1948) otworzyły drogę dziesiątkom obserwacji i sondaży. Mnożyły się równocześnie rozliczne studia, tak eksperymentalne, jak i spe-kulatywne na temat uprzedzeń, przesądów i wrogości. Asumpt daty niewątpliwie tragiczne doświadczenia faszymu i rasizmu. Bibliografia podstawowych tytułów z tej dziedziny (1973) przekracza już znacznie 200 pozycji,47 gdyby zaś uwzględnić wszystkie studia szczegółowe na całym świecie, liczba ta wzrosłaby zapewne kilkakrotnie. Znaczenie tego problemu dla autentycznego zbliżenia między narodami, by z kolei umocnić podstawy polityki pokojowego współistnienia, zostały docenione bardzo wcześnie przez organizacje międzynarodowe (przede wszystkim przez UNESCO). Nieobce są problemom kultury i działaniom politycznym naszego kraju.* Niemniej sprawa ta ani nie narodowości na samym dole skali. Byłby to właśnie przyczynek do tezy, że niewiedza oznacza obcość, ona zaś implikuje wrogość. ¦ Pod koniec lat czterdziestych sporządzony został przez G. Granahana memoriał dla UNESCO pi. International Research of National Images in the Mnss Media (tekst nie publik, cyt. wg O. Klineberga, Etats de tension et comprihen-łfon Internationale, 1951, s. 125 i n.>. W memoriale zalecone są następujące Dadania: 1. porównawcza analiza zawartości podręczników historii, 2, taka sama analiza podręczników geografii, 3. porównawcze studium gazet informacyjnych, 4. porównanie sposobu interpretacji różnych "ważnych wydarzeń w różnych krajach, 5. porównanie metod rozpowszechniania wizerunków innych narodowości, 8. analiza wyobrażeń o innych narodach, wynikających z porównań pkt. 1—5. Prowadzone od paru lat między PolsKą i RFN konsultacje i pertraktacje w sprawie właściwego przedstawiania historii i geografii ns poziomie szkolnym w odpowiednich wydawnictwach podręcznikowych 320 wyczerpuje kwestii „dystansów komunikacyjnych", ani nie tak wiele znowu przyczynia się do rozjaśnienia „czarnej skrzynki". Pomimo wszystko nie jest trudno ustalić, jakie uproszczone a szkodliwe wyobrażenia krążą w społeczności międzynarodowej. Wyobrażenia stereotypowe stanowią zapewne ważny, lecz ograniczony obszar kultury poszczególnych narodów. Tymczasem kultura składa się z wielu składników. Gdyby dały się one zaobserwować i gdyby z objawów przeżywania kultury można było wyprowadzić zmienne, które wyrażają tendencję do konfliktów bądź do kooperacji międzynarodowej — wówczas wysiłek włożony w badania nad kulturą nie poszedłby na pewno na marne. Powróćmy jeszcze na chwilę do wątku wyobrażeń stereotypowych w relacji „naród—naród". Poświęciliśmy mu tyle miejsca nie tylko dlatego, że w ostatnim czasie przypisuje się mu ewidentną rolę polityczną, lecz dlatego, że wątek ów łączy dwa bliskie sobie, lecz jednak nie tożsame kierunki w zachodnich studiach politycznych poświęconych zjawisku wojny. Wspomniałem, że stereotypy narodowe to zjawisko szeroko rozumianej kultury, autentyczne i spontaniczne, czyli wywiedzione z głębokich podkładów historii, z kontaktów i spostrzeżeń sięgających wstecz do stuleci. Stereotypy mogą — przypominam — być także rezultatem manipulacji ze strony grup formalnych lub nieformalnych wewnątrz ma kro organizacji państwowej. W pierwszym wypadku badanie tego zjawiska będzie skłaniać do koncentrowania się nad sferą kultury (ciągle w najszerszym pojęciu nazwy *), w drugim — badacz będzie się są wprawdzie inicjatywa, niezależną, lecz realizowaną pod patronatem UNESCO i do pewnego stopnia odpowiadającą wytycznym wspomnianego memoriału. " Przez „kulturę pojmuje, nie tylko uspoŁeczne dziedzictwo* structure).* Sądzę, ¦ Chomsky wprowadza do swojego modelu (opis systemu jQ-zyka] pojęcie „struktury głębi" jako podstawowej jednostki, umożliwiającej opis maksymalnie adekwatny do rzeczywistości. Końcowe efekty procesów Językowych (mowa, pismo) nie mogą zdaniem jego stanowić odzwierciedlenia języka. Są one tylko odbiciem „struktury powierzchniowej", którą za pomocą odpowiednich procedur należy „przepisać" na ciągi typu „struktury głębi". One są , Chicaga 1931, s. 346. J. Bloch, Przyszła wojna..., rozdz.: „Wnioski ogólne", Warszawa 1899. I. Bloch, The Future of War [Boston 1914]. 34 J. Bloch, wyd. cyt., rozdz.: „Wnioski ogólne", s. 335. JB Tamże, ss. 158, 217. se Tamże, s. 21B. B7 Tamże, s. XXIX. as J. Baszkiewicz, F. Rysjka, wyd. cyt., s. 292 i n. G. Simmel, tlber soziale Differenzlerung, Leipzig 1890. Tamże s. 137 i o. G. Simmel, Conflict (wyd. R. Bendix), Glencoe 111. 1955, s. 13 i n. Tamże, s. 28 1 n. Tamże, s. 93. Q. Wright, wyd. eyt., t. 1, s. 10. S. Freud, V/hy War [w listach do Einsteina] eyt. za: Q. Wright, wyd. cyt., t. 1, s. 35, przyp. 18. H. E. Barnes, World Politics in Modern CiiAUzatlon: The CoTilributtons of Nationalism, Capitaiism, Imperia!!sm and Militarism to Human Culture and International Anarcliy, New York 1930. Tamże, s. 293 i n. Tamże, s. 322 1 a. Tamże, s. 414 i O., s. 430 i n. A. j. Toynbee, A Study of History, wyd. D. C. Somervell, OKford Univ. Press 1956—57, 2 t. Q. Wright, wyd. cyt., t. 1, app. IX, a. 571. P. A. Sorokln, Social and Cultural Dynamics, Boston 1957. H. D. i.asswell, Wot-!iJ PoliticS and Fersonal Jnsecurifj;, Chicago 1934, s. S3 1 ii. So S3 334 Tenże, we wstępie do wyd. 2 World Polttics [1953], s. 1, Tamże, 8. 39. Q. Wright, wyd. cyt., 1.1, app. I, s. 409 (por. także J. J. Wiatr, wyd. cyt., «. 47). Q. wngnt, wyd. cyt., t. 1, S. VIII. Por. J. T. GĘSek, Znaczenie prac Lenina o genezie, rodzajach t typach wojen dla rozwoju współczesne} myśli woj-sliouio-teorelycznej i nauk społecznych, w: Lenin a pro-bierny obronności. Materiały z konferencji naukowe] poświęconej setnej rocznicy urodzin W. I. Lenina, Warszawa 1S70, s. 74 i n. F. Engels, Problem wojskoiay w Prusach a niemiecka partia robotnicza, w: K. Marks, F. Engels, Dzielą, t. 16, S. 74. 60 A. Micłtiewlc?. Dzieła, Warszawa 1955, t. 6, s. 165; por. A. Ktoskowska, Heroizm i personalne symbole wartości kulturowych, w: Filozofia i poJtoj, Warszawa 1971, s. 52 i n. 61 A. Mickiewicz, wyd. cyt., t. 6, s. 397. 65 E. Tarlć, Historia Europy 1S71—1939, Warszawa 1959, s. S20. aa W. I. Lenin, Dzielą, t. 23, s. 2B9. 64 W. I. Lenin, Dziele, t. 31, s. 161. «5 K. Marks, F. Engels, D:ie(a, t. 16, s. 163 i n. 66 por. A. Nitschke, Wandlungen der Angsi, w: Dle politiscfie and oesellsclia/ificlie Rolle der Angst (wyd. H. Wiesbrock), Stuttgart 1967, s. 23. (7 Por. J. Goćkowski, „II Prineipe Moderno" — Gramsciego recepcją idei Machiaueilego, w: Nlccolo Machiauelli. Pn-radoksy losóio doktryny, Warszawa 1973, s. 211. es K. Marks, F. Engels, Dzieła, t. 1, s. 442. 09 S. Papcke, wyd. cyt., s. S2. 70 Tamże, s. 82, przyp. 56. 71 K. Marks, F. Engels, Dzieta, t. 21, s. MB. 72 K. Marks, F. Engels, Dzielą, t. 35, s. 55 (list Engelsa do Marksa 4 IX 1870). 13 M. Adlar, Klassenkamp/ gegen Vijlkerkampf. Mariistisefie Betrachtungen 2um Weitftrieoe, Munchcn 1919, s. 123. 74 M. Lusnia (K. Kelles-Krauz), Unbeiua/fnete Beuolution?, „Die Neue Zcit", 1903—4, nr 1, s. 559 i n. J5 K. Krauz (M. Luśnia), Wybór pism politycznych, Kraków 1S07, s. 257. 76 W. I. Lenin, Dsteln, t. 28, s. 229 i n. 77 Tamte. ia w. I. Lenin, Socjalizm a wojna, w: Dsieta, t. 28, s. 288. 79 W. I. Lenin, Dziefa, t. Sl, s. 156 i n. so Tamże. si Q. Wright, wyd. cyt., t. 1, s. 665 (takte w wyd. 2, t. 2, s. 1542); por. też J. Gantzel, wyd. cyt., s. 296. 8s H. D. Łasswell, World Politfcs, s, 114; tenże, Propaganda TecJinigue in the World War [London 1927], s. 9. 335 89 H. D. LHSSwell, Psychopathology and Poiitics, Chicago 19 S. 45. 84 W. I. Lenin, Dzieła, t. 15, a. 181. / 85 Q. Wright, wyd. cyt., t. 1. ss. 220, 826. , se J. Gantzel, wyd. cyt., s. 296. 87 Por. D. Whittlesey, Ua-ushofer. The Geopolittcians, w: Muter! of Modern Strategy. Milltary Tho-ught ftom Macliia-velll to Hitler, wyd. E. M. Earle, G. A. Craig, F. Gilbert, Princeton 1941. 68 W. Skopin, Milltaryzm, Warszawa 1959, s. 7119. Bfl S. Maekiewicz (Cat), Historia Polski od U listopada 1918 do 17 września 1939, Londyn 1941 Icyt. wg tekstu powiel. PISM, s. 89], 90 G. A. Craig, The Impact of the German Military on the Political and Socinl Life of Germany during World War II, w: CISH XII Congres International, Vienne 1965, t. 4: Rap-ports, s. 297 i n. 91 A. Hitler, Mein Kampf (Volksausgabe, Miinchen 1933), s. 501. m Tamie, s. 288. II. FILOZOFIA WOJNY: CARL SCHMITT I HERMAN KAHN i Z obszernej literatury na ten temat por. G. Lukacs, Die Zestćrung der Vernunlt, Berlin 1954; K. D. Bracher, Die Auflosung der Weimarer Republik — Eine Studie zum Problem des Machtver}alls einer Demokratie, Stuttgart— —DUsseldorf 1955; J. Neurotir, Der Mythos Bom Dritter Reich. Zur Geistesgeschlchte des Natlonalismus, Stuttgart 1957; J. H. Hallowell, The Decline of Liberalism as on Zdeo-logy. With Particular Reference to German Politico-L,egal Thought, London [1946J; K. LOwith, Menscli und G te, Stuttgart 19fiO; II. Marcuse, Der Kam-pf gegen den ralismiiB tn der totalitaren StaatsauSfasung, w; O. Bauer, H. Marcuse, A. Hosenberg, FoscMsmi/s und Kapltalismus. Tlieorien iiber die sosinie?i UrsprUnge und die Funktion des Faschismus, (wyd. "W. Abendroth), Frankfurt a. Ma In-Wicu 1967, s. 39—74. a Festscdrt/t fiir Carl Schmitt sum 70. Geburstag, dargebracht von Fre-unden und SchMern, wyd. H. Barion, E. Forsthoff, W. Weber, Berlin 1959; Epirrho$is, Festgabs fiir Carl Scfimitt, (wyd. H. Barion, B. W. BiJckenfOrde, E. Forathoff, W. Weber), 2 t., Berlin 196H. t P. Schneider, Ausnahmezustand und Norm. Eine Studie zur Betłitslenre von CarlSchmttt, Stuttgart 1957; G. Schwab, Tlie Challenge of the Eiception. An Introductlon to tlie Polifical Ideas of Car! Schmttt betuieen 1921 and 1936, Berlin 1970. 336 K. Grzybowski, Dyktatura prezydenta Rzeszy, „Czasopismo Prawnicze i Ekonomiczne", 1934, s. 62. por. na ten temat M. Sobolewski, Konstanty Grzytioiuski jako konstytucjonalista i politolog, „Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Jagiellońskiego", 1973, prace z nauk politycznych,'z. t, s. 2Q i n. W nie publikowanym nigdzie liście z 9 XII 19J0 (oryginał będący w posiadaniu C. Schmitta stanowi nie lada sensacją dla germanistów, zajmujących sie. osobą i twórczością W. Benjamina). Die deulscłie Reclitswissenschaft im Kampf gegen den jlidtscfien Gelst, „Deutsche Juristen Zeitung", 1936, s. 1113 i n. „Archiv fiir Sozialwissenschaft und Sozlalpolitlk", 1927, t. 5B, z. 1, s. 1—33. Tekst polski w Dzienniku Ustaw R. P., 1929, nr 63, poz. 491. D. Sternberger, Begrif; des Politisehen. Der Friede als der Grund und das Merfcmal und die Norm des Politischen, Stuttgart 1981. K. D. Bracher, Die deutsche DilctatUT. Entstehung, Struhtur, Folgen des NntionalSoziallsmus, Koln 1969, s. 49. C. Schmitt, politiscfie Tlieologie. Vier Kapitel aur Lihre von der Souverflnitat, Miinchen—Leipzig 1922, b. 13. C. Schmitt, Dte Dtltinlur. Von den Anfiingen des modernen Souveritnilat$gedanlli saTnounicestuAente prawniczego pozytywizmu, ,,Państwo i Prawo", 1965, nr 5—e 1965, s. 739—752. C. Schmitt, Der Begrlff, s. B3. Wg The Language oj World War II, (wyd. Marjorie A. Taylor), New York 1943, („rangersl" od nazwiska mjra Ro-gera Rangcrsa, dowódcy saccjalnego oddziału do walki z Indianami); „comamando" — por. także odp. hasło w En- ¦12 Polityka I wojna 337 36 -S7 39 U -11 42 93 cyclopaedia Britannica — pierwotnie oddziały kolonialne^ ochotnicze, zorganizowane przez Bur6w. Por. J". G. Schmid, Die vi>lkerrechtliche Stellung der Parti- sanen tm Kriege, 1956; por. takie S. Dąbrowa, Ludność cywilna w konfliktach zbrojnych, Warszawa 1973 (tam tej zestawienie literatury). E. Jiinger, Die totale Mobilmachung, w: Krieg unć. Krieger lwyrt. E. JUnger], Berlin 1930. Q. Wright, wyd. cyt., t. 1, s. B i n., s, 223 i n. Por. I". Ryszka, Moralność — prav)o — polityko, w: Księga pamiątkowa ku czci Konstantego GrzybowsKtego, Kraków 1371, s. 139. C. Schmitt, Der Nomos der Erde im Volkerrecht des jus pub licu m Europa cum, Koln 1951), s. 13. por. G- Fitzmaurice, piracy in Modern International Law, „The Grotlus Society", 1B62, t. 43, s. 68; krótką historię Brytyjskich poczynań w dziele zwalczania piractwa przedstawia G. M. Trevelyan, Historio spoteczna Anglii, Warszawa 1981, 3. 203 i n. ¦ Słowa napisał James Thomson (1700—1748), muzykę Thomas A. Arne (1710—1778). C. Schmitt, VSlkerrechtliche Grossraumordnung mit Inter-uentiotis-nerbot jilr raumfremile Macht. Eln Beltrag zum Reichabegriff im VOlkerrecht, Berlin—Wien—Leipzig 1339. Por. przemówienie Hitlera z 28 IV 1939 (tekst w: A. Buc-kreis, Politiic des 20. Jahrhuwierts, 1939, s. 113 i n.). q. Wright, wyd. cyt., t. 1, *. 347; t. 2, s. 896 i n. Por. K. Benner, The Institutions 0/ Private Lavi and thelr Social Functions, London [1949], s. 149 i n. Q. Wright, wyd. cyt., t. 1, s. 361, t. 2, s. 743. Tamże, t. 1, s. 1B9. C. Schmitt, Der Nomos der Erde, s. 224, Por. S. Lilley, Ludzie, maszyny i historia, zarys historii rdzuiojw -maszyn i narządzi na tle przemian społecznych, Warszawa 1958, s. 197 i n. Por. N. Maleesco Matte, Deui frontieres tnvisibles. De W mer territorial a l'air „territorial", ParlS 1965, s. B9 i n. Tamże, s. 3 i n. Tamże, s. 93 i n. H, Kahn, Things to Come: Think.ing a&oiit the 70's and. S0'.«, New York 1972, s. 1. Tamże, E. 20. II, Kahn, On Thermonuclear War, New York 1980, s. X. We wstąpię do H. Kahn, Thinking about the Unthinkable, New York 1902, s. 10. H. Kahn, On Escalation. Methaphors and Scenarios, New York 1965. H. Kahn, Thtngs to Come: Thinhing about the 70's and 88's, s. 90. ¦338 fl. TEORIA I PROGNOZA A. Sanderson w: „Die Zeit", 1973, nr 39. P. A. Sorokin, wyd. cyt., t. 3, 5. 293 i n.; J. Gantzel, wyd. cyt., s. 296. nformacja O tym we wstąpię N. Eashevskiego dor L. F. Ri--hardson, Arms and Insecurity. A Mathematical Studj/ of he Causes and Origins of War (wyd. N. Rashevsky, Trucco), Pittsburgh—Chicago 1961), s. IX. 1 Q. Wright, wyd. cyt., t. 2, app. XLII, s. 14S2 i n. s J. J. Wiatr, Socjotoofa wojska, s. 54. t F. Ryszka, Nauka o polityce a nauka Jilstorif, „Historyka",. t. a, 1969. T L. F. Richardson, Generalized Foreign Politics. A Study in Group psychology, Cambridge 1939, s. 3 i n. 8 Tamże, s. lfl i n., S7 i n. a Tamże, s. 25; A. Rapoport, Fight, Games, and Debates, Ann Arbor Mich. 1960, ss. 17, 1B. 10 Rapoport, wyd. cyt., s. 13 i n. 11 Tamże, s. 55 i n. 1S L. F. Richardson, Generalized., s. 1. u Por. A. Rapoport, Chicken a la Kahn, w: Zur Pathologie des Rasttingsjiiettlaul. BeitrSge zur Friedens und Konjlikt-forschung, (wyd. D. Senghaas), Freiburg 19J0, s. 1B2—201. 11 L. F. Richardson, Genern(ized, s. E0, 1; L. F. Hlchardson, Arms and Insecurity, s. 10. 15 L. F. Richardson, Slatistics of Deadty Cuarrels, (wy<3.. Q. Wright, C. C. Lienau|, Pittsburgh—Chicago 1960, s. 4 i n. 17 Q. Wright, wyd. cyt., t. 2, s. 1544. 15 F. Ryszka, Państwo stanu wyjątkowego, wyd. 2, Wrocław—Warszawa—Kraków—Gdańsk 1974, s. 300 i n. !9 Por. wyże], rozdz. II, s. 171 i n. 20 N. Rashevsky, Mathematical Biology o] Social Benavior,. Chicago (1951), s. 33 i n. 21 Tamże, s. 39 i n. 22 Tamże, s. 76 i n. M E. Nagel, prtnciples of the Theory of Probability, w: International Encyclopaedia of Unified Sciences, t. 1, nr 6, s. 18- 24 Q. wright, wyd. cyt. 2, s. 1261, przyp. 1. 25 Tamże, t. 2, s. 1479. so Tamże, t. 2. ss. 1466, 14J4. B7 J. Gantzel, wyd. cyt., s. 143. 3S Tamże, E. 6J. L9 Tamże, s. 73. au K. E. Boulding, Conflict and Oefense. A General Theory,. New York 19B2, s. 2 1 n. ai Tamże, s. 145 i n. 32 Tamże, s. 245. as Tamże, s. 232. 11' 339- -40 41 44 45 46 -47 48 S0 51 55 50 Tamże, s. 228 i n. / J. Galtung, A Structural Theory of Imperialism, „Journal of Peace Research", 1971—1972. / Tamże, s. 110 i n. K. E. Boulding, Conjlict..., s. 280. Tamże. Por. R. A. Brody, A. H. Benham, J. S, Milstein, Hostile International Commitnication, Arms Production, and per- ception of Threat: A Simulatlon study, w: PaperS. Peace Research Society, VII. 1967, s. 15—40. K. Marks, Tezy o Feuer&acliu, w: K. Marks, F. Engels, Dzieło, t. 3, s. 8. S. Neumann, Military Concepts of the Social Revólutiona-ries, w: Makers of Modem Etrategy. K. Marks, F. Engels, Dzielą, t. 13, s. 853—699. K. Marks, Wojna czy pokój, s. 317 i n.; Perspektywy iDo-jenne we Francji, s. 322 i n.; Perspektywy wojenne vi Prusach, s. 325 i n.; Austria, Prusy i Niemej/ ttfobec wojny, s. 377 i n.; pogląd pruski na wojną, s. 412 i n., w: K. MarKs, F. Engels, Dzielą, t. 13. H. J. Morgenth&u, poFiLics amonp Naiioł?s." Tfte Struggle for Power and peace, New York 19S2, s. 126 i n, D, W. Brogan, American Character, New York I9S3, s. S9 i n. Por. na ten temat: O. Almond, The American People and Foretgn Pollcy, New York—Washington—London 1960. Por. H. Ohl, Nalionale Vt>TUrteile — Elne Auswahlbiblio-graphie, „zeitsclirift fur Kultura usta usch", 1971, nr 23, z. 3, s, 82—#8 (bibliografia liczy 207 tytułów). Przykłady wraz z komentarzem u J. Gantzela, wyd. eyt, s. 92—104. Wyd. zbiorowe pod red. J. B. Duroselle, Ła pnlitique itrangźre et ses fondemenis, paris 1954. Np. analiza konfliktu suesklego w 1956 roku. Por. J. B. Cris-toph, The Suez Crisfs, w: Cases in Comparatlve Politics, wyd. J. B. Cristoph, B. E, Brown, Boston 1969, 3. 75—112. P. Renouvin, J. B. Duroselle, Introductton a l'histoire des relatlons internatlonales, paris 1964, s. S. H. B. Cattel, The Principle of Cultitre Patterns Discoui3-rable in the Syntal Dimensions of Esi&ting Nations, „Journal of Bocial Psyohology", 1950, s. 215, R. B. Cattel, Concepts and Methods in the Measitrement of Group Syntality, „Psychological Heview", 1955, s. 96 i n. J. Gantzel, wyd. eyt., s. 303 i n. R. B. Cattel, The Principle of Culture Patterns, s. 234 I o. J. Gantzel, wyd. eyt., s. 292. INDEKS Adler Max 34, 93, 94, 3X Anschiitz Ottomar 122 Allport Gordon W. 325 Almond Gabriel 340 Aragon JLouis 93 Aron Raymond 140, SS8, 333 Arne Thomas A. 33E Arrabal Fcrnando 101 Arystoteles 24 Ayata Baltazar 18S Babel Izaak 107 Bach Richard 139 Bach mann Peter 116 Baden Powell Robert of Gil- well 92 Bakunin Michaił A. 33, 34 Barnes Henry Elmer 63, 63, 310, 334 Barraelough Geoflrey 333 Baszkiewicz Jan 83, 333. 334 Bauer Otto 94, 336 Benedict Ruth 3is, 318 Benham A. B. 340 Beniamin Walter 141, 142, 337 Bergson Benri 57 Bernhardi Friedrich von 3fi Bl smar ci: Otto von 121, 3on Blanąul Louis Auguste 33, 3* Bloeh Jan Gotllb 25, 34, 47—52, 60. 61, 131, 334 Bliieher Gebhard Leberecht von 119, IM Bodart Gaston 41 Bodin Jean 25, 26, 313 Brjgardus Stephen E. 319 Boltin JewgienlJ Arsen Je wica 127 Bonaparte Ludwik 32 Bonaparte Napoleon (I), patrz Napoleon I Bonaparte Charles Louis Napoleon (III), patrz Napoleon III Borelli Gioranni Alftinso 199 Bossuet Jacąues Bćnigne 132 Boulding Kenneth Ewart 55, 223, 24S, 250, 290—29S, 303, SC4, 339, 340 Bracher Karl-Dletrich 145, 150, 336, 337 Brentano Ludwig Joseph (Lu- Jo) 55 Briand Aristide 144, 195 Briggs Bruce B. 221 Broek Peter 132 Brody Richard A. 340 Brogan Denls W, 315, 34B Broniewski Władysław 93 Buchanan Willlam 3J0 Buckreis Adam 77, 338 Burkę Edmund 31 Byran George Gordon 81 Caesar Caius lulius 316 Ca eta no Marcello 139 Caillois Roger 56 Cantril Hadley 320 341 Carliis, Don Carlos Maria J. 101 Carlyle Tli o mas 31 Cattel Haymond B. 324—330, 34g Cel sus Aulus Cornelius 210 Cli a m berła In Arthur Neville 70, 134. 273 Chomsky Noam 323, 324 Celinę Louis Ferdinand 110 Clausewitz Karl von 27, 35—38, 89, 155, m, 167, 196. 216, 365, 274, 289 Clemenceau Georges 78 Comte August 48, 53, 151 Conrad Joseph (wiaść. Korze- niowski Teodor Józef Konrad) 106 Corles Donoso Huan 152 Craig Gordon A. 127, J36 Crane Stephen 106 Cristoph James B. 340 Crown S. 320 Cruce Emeric 25 Czechowicz Józef 133 CzSalow Walery 20ł Daladier Edouard IS4 Dar win Charles 53 Dąbrowa Sławomir 333 Deat Marcel 134 Delbrtlck Hans 46, 47 Denfert-Rochereau Pierre- -Philippe 115 Deutsch Kurl W. 249, 300, 301, 303, 322 Donnę John 245 Dostojewski Fioiior M. 92 Dreyfus Alfred 122 Dreyse Johann Nikolaus von 35 Dunant Henri 44, 45 Durkhelm Emile 56 Duroselle jean-Baptiste 340 EcMiardt William 12S Einstein Albert 60, 334 Enfantin Barthelemy 41 Engels Friedrich 29, 30, 33—35, 37, 33—42, 49, 74, 82, 39, J0, 93, 117, 288, 308—310, 334, 335, 340 Erazm z Rotterdamu 25 Eysenck Hans JUrgen 320 Fest Joachim C. 80 Fiore Quentin 290 Fischer Fritz 82, 63 Fitzmaurice Gerald 338 Franco Francisco 100, 101, 139 Frank Flans 138 Freud Slgmund 54, 58—60, 62, fiB, 67, 311, 312, 334 Freund Julie n 140 Friedrich Karl Joachim 24, 333 Frydcrylc II Wielki UB, I2B Fryderyk Wilhelm {Wielki Elektor) 117 Fryderyk Wilhelm III 73 Fucks Wilhelm 303 Fuller Jonn F.C. Sl Fulton 183 Galtung Johan 302—304, 339 Ganlzel Jiirgen 28B, 301, 329, 333, 335, 338, 339, 340 Gaulle CHarles Andrś de 61, 140 Gasotte Pierre 118 Geyer Florian 120. 121 Gentilis Albericus 162, 186 GĘSelc Jan Tadeusz 335 Giffard Henri 202 Glaser Ernest 133 Gneisenau August Neidhardt von 120, 121 Goćkowski Janusz 335 G0II2 Colmar von der 36 Gooch George peabody 63 Goormaghtigh Jolin Victor 322 Gofer Geoffrey 315 Granahan George 320 Grncjusz IGrotius) Hugo 24, S5, 162, 186, 1S7 Grodek Andrzej *7 Grzybowski Konstanty 141, 336 Guroplowlez Ludwik 34 Guynemer Georges 205 342 Haeckel Ernst 53 Haffner Sebastian 31g Hal Id we 11 John H. 336 Hartley Eugene L. 319 Iiegel Georg Wilhelm Fried- rieh 27, 31, B3, 147, 188, 313 Hemingway Ernest 245, 247 Hindenburg Paul von Bene- ckendorff 79 Hitler Aflolf 61, 70, 80, 123, 134, 138, 139, 145, 148, 158, 159, 185, 182, 206, 208, iii, 273, 292, 307, 336, 338 Ilobbes Thomas 25, 84, 152, 153, 163, 163 Hol er Andreas 120 Hofer Eric 314 Holsti Kalevi J. 126 Hook Sydney KB Huntington Samuel 125 Illakowiczówna Kazimiera 133 Janowitz Morris 125 Jaures Jean 32, 133 Jolmson-Mcjrrison A my 2C4 Junger Ernst 56, 140, 171, 172, 337 Kahn Herman 136, 215—229, 232, 233, 259, 290, 303, 338, 338 Kant Immanuel 27, 186, 324 Kapłan Abraham 67 Kapłan Mor ton 236, 322 Karo! Wielki 64 Kautsky Karol 94, 95 Kecskemeti Paul 126 Kelles-Krauz Kazimierz B4, 335 Kellogg Frank Billlngs 144, 195 Kelsen Hans 188 Kende Istvan 20, 21, 267, 293, 333 Kipling Rudyard 44 Klineberg Frank L. 272, 276, 877, 279, K6 Klineberg Otto 320 Kloskowska Antonina 335 Kmita Jerzy 251 Kolberg Oskar 72 < Kołczak Aleksander W. 170 Kościuszko Tadeusz 82, 115 Kraft George L. 262, 367 Krzyżanowski Adam 42, 334 La Fayette Marie Joseph 82 Lammers Hans Hcinrich 138 Lasswell Harold Dwight 68—63, 76, 102, 124, 125, 259, 272, 317, 335 Lazarsleld Paul F. 125, 276 Leites Nathan 126, 259 Lenin Wladimir Iljicz (właśc. Wladimir Ujicz Dljanow) 27, 36, 37, 64, 70, 71, 80, 94, 95, 108, 308, 333—336 Leonardo da Vinci 139 Lerner Daniel 222 Letourneau Charles 60 Lewin Kurt 277, 287 Liddel-Hart Basil Henry 61 Lilley Samuel 338 Linau Carl iii Linabergh Charles 204 Littre Maxlmilien Paul Emil 29 Livet Georges 132 Locke John 313 Lorena Konrad S% 311, 312 Louvet de Couvray Jean-Bap- tiste 87 Lowenthal Richard 96 Liiwith Karl 150, 336 Ludendorff Erich 171 Ludwik Bonaparte, patrz Bonaparte Ludwik Ludwik XVI 88, 103 Lukacs Gy«rgy 57, 141, S36 Luśnia Michał, patrz Kelles--Krauz Kazimierz Machiavelli Niccolo 24, 25, J6, 83, 84, 136, 137, 141, 152, 288 Mackiewlcz (Cat) Stanisław 124, 336 Ma da i czy k Czesław 11 Maistre Joseph de 152 Malczewski Juliusz 263 343 Malinowski Bronisław 321 Mannheim Karl 150 Marat Jean Paul B7 Marcianus 210 Marcuse Herbert 147, 148, 150, 33S 337 Marsrs Karl Heinrich 29, 30, 33, 37—41, 53, 70, 85, 90, 150, 308—310, 331, 334, 335, 340 Matte Mateesco Nicolas 338 Maurois Andre 90 McCarthy Joseph 31B McLUhan Marsh a 11 290 Meac! Margaret 315 Menger Ksrl 240 Mermoz Jean 204 Merriam Charles Eduard 66, 68 Merton Robert K. 125, 222 Mi cha lik Mieczysław (58 Mickiewicz Adam 32, 11, 75, 73, 9B, 335 Milstcin J. S. 340 Minc Izaak I. 127 Mirabeau Gabriel Honorć Bi- queti de Modelski George 322 Mohler Armin 140 t Moltke Helmuth von 120, 131 Monroe James 193 Montesquieu Charles Leujs de 29, 85, 313 Montgolfler traser i Jaca.ues-Ltienne 200 Moreno Jacob 250 Morgenstern Oskar 238, 250 Morgenthau Hans J. 286, 298, 313, 318, 340 Mussolini Benito 129, 134, 274 Nagel Ernest 271, 276, 339 Napoleon I 32, 37, 115, 119—121, 168 Napoleon III, 115, 116 Nellessen Bernd 101 Neumann Johann von S3B, 250 Neumann Siegmund 340 Neurohr Jean 336 Newcombe Alan G. 12S 344 Nietzsche Friedrich 25, 57 Niekrasow NikołaJ A. Bil Nightingale Florence 44 Nitsclike August 335 Nobel Alfred 45, 328 Nobile Umuerto 203 Norwid Cyprian Kamil 75 Novalis (wlaśc. Hardenberg Friedrlch von) 31 Novicow Jaeąues 60 Nowak Leszek 251 Nowakowski Zygmunt 133 Nullo Francesco Bl Ohl Hildegard 340 Osgood Robert E. 322 Owidiusz (Ovidius publius Naso) 193 Papcke Sven 30, B7, 333, 335 Paroto Vilfred 245 paulus 210 pawlikowEka-Jasnorzewska Maria 133 Peąueur Constantin 41 Pet razy cki Leon 259 piaget Jean 312 Piecu cli Konrad 145 Pirenne Henfi 46, 334 Platon 154 Podgórecki Adam 127 Fotiebnia Andriej Sl preradovfch Nicolaus von 105 preuss Hugo 142 prokopiuk Jerzy 59 proudhon Pierre-Joseph S5, 33, 34, 37, 41 Pruszyński Ksawery 101, 133 Puffendorf Samuel 186 Pułaski Kazimierz 82 Rahman MudJbur 2S7 Rakoczy Franciszek II 115 Rangers Roger 337 Ra po port Anatol 55, 246, 250— 253, 2iT, 339 Hashevsky Nicholas 248, 249, 250, 269, 270, 339 sathenau Walther 152 Ratzenhofer 191 Remarąue Erich Maria 133 Benan Ernest 53 Henn Ludwig 133 Renner Karl 333 Renoir Jean 107 Renouvln Pierre 323, 340 Richardson Lewis Fry 52, 70, 246—252, 253—263, E67, 269, 270, 274, 275, 299, 301, 325, 339 Richthofen Manfred von 205 Ritter Gerhard 117 Robespierre Maidmilien Fran- cois 37, 89 Solland Romain 133 Hoon Albreeht von 120, 121, 169 Romaina Jules 133 Rosentaerg Artur 336 Hosencrance Sichara N. 322 Rossif Francois 101 Rousseau Jean Jacąues 43, 88 Rummel Rudo* pil J. 249, 263, 277, 287, 324, 329 Ryszka Franciszek 123, 127, 269, 298, 333, 334, 337—339 Saint-Exupfry Antoine de 204 Saint-Just Antoine.Łouis 87 > Saint-Simon Claud? Henn ie Sander Hans-Dietticn 3JU—, »f Sanderson Anthofiy'sS9 " ** Savigny FrieWiC* AłO*B ••' Scharnhorst Gerhard von 120, Ul Schill Ferdynand 120 Schmid Carlo 137 Sctimid Jtirg G. 337 Schmidt Helmuth 227 Schmitt Carl 14, 25, 38, 136—165, 1Ę7, 171—177, 179—181, 183—197, 2i)B, 210, 215—217, 223, 224, 229, 334, 244, 259, 264, 26S, 268, 275, 279, 289, 290, 336, 337, 33 B Schmoller Gustav von 53 Schneider Peter 110, 336 Schumann Wolfgang 127 Schumpeter Joseph Alois 152 Schwab Georg 140, 279, 336 SeeriKt Hans von 36 < Sienkiewicz Henryk 45 Simmel Georg 54—58, 63, 83, 223, 291, 334 Singer David J. 249, 261, 267 Skarbek Fryderyk 23, 333 Skopin W. 126, 336 Slohimski Antoni 133 Smali Melvin 262, 269 Srotth Adam 40, 151 Smogorzewskl Kazimierz 133 Sobolewski Marek 337 Sombart Werner 55 Sontheimer Kurt 150 Sorel Georges 34, 90, 93 SoroHin Pitirim Aleksandro- Wicz 15, 64—66, 69, 99, 111— 114, 221, 236, 244, 24S, 249, 323—335, 339 Spencer Herbert 53, 151 Stalin Josif (właśc, Dżugasz- wili Josif Wiss.> 312 Slauffenberg Claus Filip Schenk von 61 Steinmetz Hudolf Sehald 60 Stendhal (Beyle Henri| 31 Sternberger Doli 145, 150, 337 . .Suttce* Beijła von 44, 45 V. 7B, 335 109 Fred 81 Thomson James 338 Thurstone Louis Leon 103, 280 Tocqueville Alexis de 31, 32, 40 Toffler Alvin 220 Tołstoj AleksieJ N. 107 Tolsto] Lew N. 106, 132 Tfinnies Ferdynand 58 Topolski Jerzy 251, 253 Torreros Jose Millan Astray y 100 Toynbee Arnold Joseph 28, 64-66, 323, 334 Trevelyan George Maeaulay 333 Trueco Ernesto 248 Tuwim Julian 133 345 UlpianuS Domltlus 210 Unamuno Miguel de 100 Ur!anis Borys Cezarewicz 14, 333 VagtE Alfred 124, 125 Vega Vincente 101 Veil A. M. 312 Vcrmeil Edmond 63 verne Jules 200 Vii mar Frltz 17 Wagenbach Gisela 242 Wagner Hans 337 Wang Cliarles K. A. U)3 Weber Mas 53, 174, 223 Weygand Maxlme 285 Wliittlesey D. 336 Wiatr Jerzy J. 38, 246, 250, 251, 313, 334, 335, 339 Wiener Anthony J. 220 Wilhelm II 268 Windischgraetz FUrst Alfred von 105 Wittlin Józef 74 Wiodkowic Paweł 163 Wolter (wlaśc. Francois Marie ArouCtl 176, 313 Wright Quincy 14, 15, 38, 41, 60, 68, 69, 70, 102, 103, 107, 110, 111, 1J3, 232, 246, 24S, 249, 259, 262, 267, 271, 272, 214, 276, 2.B0, 281, 284, 2S6—289, 301, 303, 304, 310, 323, 327, 333—339 Wright Orville i Wilbur TO, 203 Wrzos Konrad 133 Yorck von Wartenburg Hans Dawid Ludwig 120 zaisler Kurt 116 Zaliwsfci Józef 168 Zamoyski Władysław 75 Zeppelin Ferdynand lir. 202 Zola fimile 122 Zweig Arnold 133 Żeromskt Stefan ii, 82 Zylin Paweł Andriejewicz 127 SPIS TREŚCI Od autora I. DEFINICJE I OCENY....... 9 Dziedzictwo niedawnej przeszłości .... 9 Rzut oka wstecz. Od utopii do nauki ... 22 W poszukiwaniu definicji...... 42 Dialektyka przemocy........ 71 Militaryzm i pacyfizm.......'100 II. FILOZOFIA WOJNY: CARL SCHMITT I HERMAN KAHN........ 136 Prezentacja.......... 136 Wróg — wyznacznik polityki..... 143 Partyzant — kluczowa postać współczesnego konfliktu........... 160 ,,Prawo ziemi" I wolność mórz..... 179 Mit Dedala.......... 197 „Maszyna Sądu Ostatecznego"..... 216 III. TEORIA I PROGNOZA...... 235 Dyspozycje rachunku strat...... 235 W kręgu „fizyki socjalnej"...... 246 Pomiar „dystansów" i teorie konfliktów . . 271 „Czarna" i „szara skrzynka"...... 305 PRZYPISY . INDEKS NAZWISK 333 341 BIBLIOTEKA MYŚLI WSPÓŁCZESNEJ Dotychczas ukazały się: Theodor W. Adorno Filozofia nowej muzyki Geoffrey Barraclough Wstęp do historii współczesnej Remigiusz Bierzanek Współczesne stosunki międzynarodowe Jerome S. Bruner O poznawaniu. Szkice na lewą rękę J Jerome S. Bruner W poszukiwaniu teorii nauczania Roger Caillois Żywioł i ład Marcin Czerwiński Przemiany obyczaju Marcin Czerwiński Życie po miejsku Jurij Dawydow Sztuka jako zjawisko socjologiczne Gilio Dorf les Człowiek zwielokrotniony Umberto Eco Pejzaż semioty.ezny Eliade Mircea mit, his-., Sacrun l, ^urastie Jean * ,rzewodni Myśli V franeaste pierre ość malar Twórc/ ¦romm Erich Y.e miłości O sztu' .'romm Erich ,iiany Zapom Jacek ' uksiewic lia telewi' Anatol* /enneth G John Y eństwo dhs Społec* -brotó* nty Grzyl Konst^,,, iia, Ojczym' rd Jackel pogląd n, I is Jacob n i dziedz HistorJ i Jahoda przt Hitler^ Psycht' lerz Jank< KaziEtI(chiatrii Od ps? (nt Kałużi Pożegł'