Malika Ufkir, Michele Fitoussi Uwięziona Przedmowa Dlaczego powstała ta książka To oczywiste. Nawet gdyby nasze drogi przypadkowo się nie skrzyżowały, Malika Ufkir i tak by ją kiedyś sama napisała. Odkąd opuściła więzienie, odczuwała potrzebę, by opo -wiedzieć o swoich przeżyciach i w ten sposób odprawić egzorcyzmy nad bolesną przeszłością, która nie przestawała jej nawiedzać. Lecz nie była jeszcze do tego gotowa. Dlaczego napisałyśmy ją razem To też oczywiste. Zadecydowało o tym przeznaczenie, które doprowadziło do naszego niespodziewanego spotkania. W końcu Malika odważyła się komuś zwierzyć. Ja zaś, odkładając na bok wszystkie swoje projekty, zgodziłam się ją wysłuchać i zaadaptować jej opowieść. Pierwszy raz zobaczyłyśmy się w lutym 1996 roku na przyjęciu zorganizowanym z okazji irańskiego Nowego Roku. Nasza wspólna znajoma wskazała mi ładną, szczupłą brunetkę, zagubioną w tłumie zaproszonych gości. - To Malika, najstarsza córka generała Ufkira. Podskoczyłam na dźwięk tego nazwiska, które kojarzyło mi się z niesprawiedliwością, grozą, z czymś nie do opisania. Dzieci Ufkira. Sześcioro dzieci, przez piętnaście lat więzionych wraz z matką w okropnych marokańskich kazamatach. Przywołuję w pamięci okruchy relacji prasowych. Jestem zbulwersowana. - Jak można okazywać pozory normalności po tylu latach cierpień Juk można żyć, śmiać się lub kochać, gdy tak niesprawiedliwie utraciło ttię swoje najpiękniejsze lata )# Patrzę na nią. Jeszcze mnie nie dostrzega. Zachowuje się jak osoba przywykła do świata, lecz w jej oczach odbija się trudna do ukrycia rozpacz. Będąc razem z nami w tym samym pomieszczeniu, jednocześnie wydaje się przebywać gdzieś indziej. Nie odrywam od niej wzroku, choć gdyby tylko zwróciła na mnie uwagę, mogłaby mi to poczytać za brak taktu. Lecz ona spogląda jedynie na swego towarzysza, lgnąc do niego jak do ostatniej deski ratunku. Nareszcie zostajemy sobie przedstawione. Wymieniamy banalne uwagi na temat naszych rodzinnych krajów, Maroka i Tunezji. Każda z nas stara się ocenić drugą według własnej miary. Obserwuję ją przez cały wieczór. Patrzę, jak tańczy, dostrzegam grację jej ruchów, wyprostowaną sylwetkę, osamotnienie wśród ludzi, którzy się bawią lub udają rozbawionych. Kiedy nasze spojrzenia się spotykają, wymieniamy uśmiechy. Ta kobieta mnie wzrusza, a jednocześnie onieśmiela. Nie wiem, co jej powiedzieć. Wszystko wydaje mi się banalne i mało znaczące. Byłoby niegrzecznie o cokolwiek ją wypytywać. A jednak płonę chęcią, by czegoś się o niej dowiedzieć. Przy pożegnaniu wymieniamy numery telefonów. Ponieważ przygotowuję właśnie zbiór opowiadań, który powinien się ukazać w maju, mam jeszcze przed sobą kilka tygodni pracy. Sugeruję, abyśmy się spotkały, jak tylko skończę. Malika wyraża zgodę, nie pozbywając się jednak rezerwy. Przez następne dni myślę o niej bezustannie, widzę jej smutną, piękną twarz. Próbuję postawić się na jej miejscu. A przynajmniej staram się wyobrazić sobie niewyobrażalne. Nachodzą mnie dziesiątki pytań. Kogo ona znała Co odczuwa dzisiaj W jaki sposób opuszcza się własny grób Doznaję wstrząsu, rozważając jej niezwykłe losy, cierpienia, które musiała znosić, to cudowne zmartwychwstanie. Jesteśmy niemal w tym samym wieku. Została wtrącona do więzienia, gdy miała dziewiętnaście lat, w grudniu 1972 roku - tego samego, w którym ja, z maturą w kieszeni, rozpoczęłam studia w Szkole Nauk Politycznych w Paryżu. Uzyskałam dyplom i zrealizowałam swoje dziecięce marzenia, zostając dziennikarką, a potem pisarką. Pracowałam, podróżowałam, kochałam, cierpiałam... jak wszyscy ludzie. Urodziłam dwoje wspaniałych dzieci, Wiodłam pełne i bogate życie, niewolne, od zmartwień, ale też pozwą- zaznać różnych postaci szczęścia. Ona tymczasem żyła wraz z ro-rdziną odizolowana od świata w strasznych warunkach, mając za horyzont cztery ściany celi więziennej. Im więcej myślę o Malice, tym silniej odczuwam pragnienie, w którym dziennikarska ciekawość i pisarskie podniecenie mieszają się z czysto ludzkim zainteresowaniem losem tej kobiety. Chcę, aby opowiedziała mi swoją historię, i chcę ją spisać razem z nią. Ten pomysł narzuca mi się z całą mocą, wręcz staje się obsesją. Na znak przyjaźni przesyłam jej moje książki, mając nadzieję, że za ich pośrednictwem przekażę tę chęć, która mną zawładnęła. Kiedy w końcu oddaję rękopis, telefonuję do Maliki, aby zaprosić ją na obiad. W słuchawce słyszę jej słaby głos. Mówi, że z trudnością akli-matyzuje się w Paryżu. Mieszka tu zaledwie od ośmiu miesięcy u Erica, swego przyjaciela. Dopiero w pięć lat po opuszczeniu więzienia w 1991 roku rodzina Ufkirów mogła uzyskać prawo opuszczenia Maroka. Stało się to za sprawą ucieczki Marii, jednej z młodszych córek, która poprosiła o azyl polityczny we Francji. Cała ta afera narobiła sporo hałasu. W telewizji często pokazywano małą, pełną napięcia twarz Marii wkrótce zaczęła jej towarzyszyć przybyła na francuską ziemię część rodziny Malika, jej siostra Sukajna i brat Rauf. Niedługo potem dołączyła do nich jeszcze jedna siostra, Miriam. Najmłodszy z dzieci, Abdellatif, i ich matka, Fa- tima, przebywali jeszcze w Maroku. Dowiedziałam się tego wszystkiego od Maliki w czasie obiadu, który przeciągnął się niemal do wieczora. Słuchałam jej zafascynowana. Malika opowiada w sposób wyjątkowy, typowo orientalny - niczym Szeherezada. Mówi pomału, czystym głosem, oszczędnie, gestykulując długimi rękoma dla podkreślenia treści. Jej oczy są niewiarygodnie ekspresyjne przechodzą niespodziewanie od melancholii do śmiechu. W jednej sekundzie z dziecka staje się młodą dziewczyną, a potem dojrzałą osobą. Przechodzi wszystkie okresy życia, w rzeczywistości nie doświadczając żadnego. Znam niewiele faktów z historii Maroka. Niewiele też wiem o przyczynach uwięzienia Ufkirów. Słyszałam jedynie, że sześcioro dzieci wraz z matką zamknięto na dwadzieścia lat, karząc ich w ten sposób za postępek ojca. Generał Muhammad Ufkir, druga osoba w królestwie, 16 sierpnia 1972 roku usiłował dokonać zamachu stanu i pozbawić życia króla Hasana II. Spisek się nie udał i generał został zastrzelony. Umarł 8 — z pięcioma kulami w ciele. Jego rodzinę król skazał na zamknięcie w ciężkim więzieniu, z którego właściwie nikt nie wyszedł żywy. Ab-dellatif, najmłodszy z rodzeństwa, miał wtedy trzy lata. Lecz dzieciństwo Maliki było jeszcze bardziej niezwykłe. W wieku pięciu lat została adoptowana przez króla Muhammada V i wychowywała się z jego córką, a swoją rówieśnicą, małą księżniczką Aminą. Po śmierci monarchy jego syn, Hasan II, sam zajął się wychowaniem dziewczynek, traktując je na równi z własnymi dziećmi. Malika spędziła jedenaście lat na dworze królewskim, w intymności seraju, prawie nigdy go nie opuszczając. Już wtedy była więźniarką, zamkniętą w przepięknym pałacu. W końcu udało jej się stamtąd wyrwać, aby w ciągu dwóch lat przeżyć u boku najbliższych złotą młodość. Po zamachu stanu dziewczyna utraciła dwóch ojców, których czule kochała. Tragedia Maliki Ufkir zawiera się w podwójnym smutku, który skrywała w sobie przez tyle lat. Kogo kochać, a kogo nienawidzić, skoro własny ojciec chce zabić ojca przybranego, ten zaś staje się nagle katem jej i rodziny To okropne. Rozdzierające. I jakże powieściowe Pomału zaczynam rozumieć, że myślimy o jednym. Malika ma ochotę opowiedzieć mi o tym, czego dotąd nie ujawniła. Podczas owego irańskiego wieczoru połączyła nas przyjaźń, od pierwszego wejrzenia, wzajemna i instynktowna. Nawet jeśli tyle nas dzieli, od edukacji poprzez środowisko, studia, sytuację rodzinną i zawodową, charakter aż po religię - ona jest muzułmanką, ja żydówką - należymy do tego samego pokolenia, mamy tę samą wrażliwość i to samo poczucie humoru, tak samo kochamy nasz rodzimy Orient i tak samo patrzymy na innych ludzi. Przyjaźń, którą nosimy w sobie i która nie przestanie się rozwijać, potwierdza intuicyjne wrażenia, jakich doznałyśmy podczas pierwszego spotkania. Razem napiszemy tę książkę. Lecz musi upłynąć jeszcze trochę czasu, zanim pragnienie Maliki stanie się prawdziwą wolą. Kontrakt z Grassetem podpisujemy w maju 1997 roku, lecz dopiero w styczniu następnego roku możemy rozpocząć pracę, otaczaną jak najściślejszą tajemnicą. Malika bowiem się boi, że jest szpiegowana. W ciągu pięciu lat, jakie Ufkirowie spędzili w Maroku po wyjściu z więzienia, codziennie byli ofiarami szykan ze strony policji. Dotyczyło to też nielicznych przyjaciół, którzy ich odwiedzali. Malice pozo- *i — 10 — ptał jeszcze nawyk, aby nigdy nie mówić o ważnych sprawach przez telefon. Idąc ulicą, raz po raz ogląda się nerwowo. Strach, który mieszka niej od dwudziestu pięciu lat, jeszcze nie opuścił jej w Paryżu. Chce, jżeby tam dowiedziano się jak najpóźniej, że spisuje swoją historię. Ja także muszę przestrzegać reguł dyskrecji. Jedynie niektórzy z mo-lich bliskich wiedzą o naszej pracy. Przez niemal rok prowadzę podwój-|ne życie. Z nikim nie rozmawiam o Malice. A przecież widujemy się zwykle trzy razy w tygodniu i dzwonimy do siebie codziennie. Reszta [jest kroniką przyjaźni, która utrwala się dzień po dniu w miarę pracy nad książką. Od stycznia do czerwca spotykamy się u mnie lub u niej. Mamy swoje małe rytuały, popijamy herbatę i jemy ciasteczka. Ona odbiera telefony od czule zaniepokojonego Erica. Czasem przerywają nam moje dzieci, które chcą porozmawiać. Korzystamy z dwóch magnetofonów, zabezpieczając się w ten sposób przed kradzieżą kaset. Potem biorę się do pisania, a Malika próbuje mnie odczytać, co nie zawsze okazuje się łatwe. Samo opowiadanie też nie jest sprawą prostą. Musi kilka razy zaczynać od nowa, aby odpocząć, zanim powierzy mi kolejne bolesne epizody. Ponowne przeżywanie koszmaru okazywało się często ponad jej siły. Czasem bałam się, że zrezygnuje, pokonana przez widma przeszłości. Ale ona trzymała się do końca. Opowieść Maliki, nieustannie pasjonująca, była bolesna, szokowała i budziła grozę. Wstrząsały mną dreszcze, współczułam jej. Razem z nią cierpiałam chłód, zimno i strach. Ale zdarzały się nam też liczne momenty szczerego rozbawienia. Maliki nie opuszczało bowiem poczucie humoru, które pozwoliło Ufki-rom przetrwać ten straszny okres. Słuchając jej wyznań, mogłam poznać całą rodzinę - braci i siostry, którymi się opiekowała i których wychowywała, oraz matkę, Fatimę, wciąż jeszcze piękną kobietę, którą można by wziąć za starszą siostrę Maliki. Początkowo byli dla mnie postaciami z powieści, kształtowanymi przez moją rozmówczynię. Ale kiedy poznałam ich osobiście, stwierdziłam, że Malika nie koloryzowała. Wszyscy oni są pełni godności, zabawni, szlachetni, wzruszający i silni. Tacy jak ona. Malika ocaliła życie. Odkąd jednak tak blisko zetknęła się ze śmier-iią, jak gdyby oderwała się od rzeczywistości. Brak jej poczucia zarów-lo czasu, jak i przestrzeni. Godzina, dzień, komizm sytuacji nie mają • , ... • - ,., • - • — 11 —,.-.. ..•• . •...• .. • .••••, ..• . i dla niej żadnego znaczenia. Nie przychodzi na umówione spotkania, spóźnia się, zupełnie nie orientuje w terenie, boi się metra, tłumu, techniki. Wszystko to do dziś mnie bawi i zdumiewa. Choć ze swym nieodłącznym telefonem komórkowym sprawia wrażenie kobiety nowoczesnej, czasami przypomina kosmitkę zagubioną na planecie Ziemia. Bez przyczyny wpada w panikę, nie pamięta kodów, nie potrafi znaleźć punktów orientacyjnych. W innych momentach imponuje mi swoimi sądami, intuicją, zdolnością analizy. Jest wzruszająca, krucha, często słaba, doświadczona przez choroby, niedostatki i izolację, a jednocześnie taka twarda. Dwadzieścia lat więzienia i cierpień wyrządziło szkody nie do naprawienia, ale z drugiej strony wyrzeźbiło godną podziwu postać o pięknej duszy. W końcu nie wiem, która z nas miała bogatsze przeżycia. Przez cały ten rok razem z nią śmiałam się i płakałam, służyłam jej za niańkę i doradczynię, pocieszałam ją, podtrzymywałam na duchu, wysłuchiwałam jej żalów, ale też musiałam przywoływać ją do porządku, co niekiedy wiele mnie kosztowało. Jednakże ta relacja nigdy nie była jednostronna. Tego, co dała mi Malika i co przetrwało we mnie na zawsze, nie sposób ująć żadną miarą. Nie mam przy tym wątpliwości, że uczyniła to zupełnie nieświadomie. To dzięki niej się dowiedziałam, że odwaga, siła woli, godność mogą przetrwać nawet w najbardziej skrajnych i najpotworniejszych warunkach, a nadzieja i wiara w życie są w stanie przenosić góry. Często mnie zmuszała, bym wejrzała w głąb samej siebie i podała w wątpliwość swoje koncepcje dotyczące życia. Sprawiła nawet, że zapragnęłam poznać to Maroko, o którym opowiadała tak ciepło i z taką pasją, bez cienia żalu wobec ludu, który ją opuścił. Na pewno pojadę tam z nią... kiedyś. Spisanie jej opowieści stanowiło dla mnie także możliwość zadenun-cjowania despotyzmu poprzez ujawnienie okrutnej gehenny matki i sześciorga dzieci. To, co musiała przejść ta rodzina, jest przecież tylko jednym z tak licznych na naszej planecie oburzających przypadków pogwałcenia praw człowieka. To zapewne kolejny oczywisty powód powstania niniejszej książki., Nie mogąc już bowiem słuchać o okropnościach tego świata, przymyka-*] my na nie oczy i zapominamy, iż każda oseba, która niezasłużenie cier- — 12 — , . .. ,, • si, jest kimś podobnym do nas, jest nam równa, że moglibyśmy być na [jej miejscu i że ona któregoś dnia mogłaby się stać naszym przyja-Icielem. Jednakże moja książka nie jest oskarżeniem. To historia osądzi popełnione zbrodnie. Nie jest także próbą dociekania prawdy. Zapisałam (jedynie to, co usłyszałam nagie świadectwo Maliki, nacechowane jej •wahaniami i niepewnością, lecz także bezlitosną precyzją. Ta historia, którą opowiadamy razem, przesycona jej uczuciami i na-ym wspólnym wzruszeniem, jest przede wszystkim opisem niepraw-jlopodobnych losów kobiety z mojego pokolenia, która od najwcześniej-fezego dzieciństwa musiała przebywać w zamknięciu - najpierw w pa-|łacu, potem w więzieniu - a teraz stara się żyć normalnie. Mam nadzieję, że towarzysząc Malice w tej podróży w przeszłość, |pomogłam jej - podobnie jak ci wszyscy, którzy ją dzisiaj otaczają i ko-|chają - odzyskać smak życia. Michele Fitoussi f a.. Część pierwsza Aleja Księżniczek Moja kochana mama J Z salonu dobiegają dźwięki mamba i czaczy przy wtórze gitar i perkusji napływają zaproszeni goście. Sale wypełniają się gwarem rozmów i wybuchami śmiechu, docierającymi do pokoju, w którym próbuję zasnąć. Przykucnąwszy przy uchylonych drzwiach, z palcem wetkniętym w usta, bacznie obserwuję kobiety w wieczorowych kreacjach wielkich dyktatorów mody, rywalizujące ze sobą urodą i elegancją. Podziwiam piękne fryzury, wyrafinowane makijaże i skrzącą się biżuterię. Zupełnie jukbym się znalazła w jednej z moich ulubionych baśni, wśród księżniczek, do których tak chciałabym być podobna, kiedy dorosnę. Jakże wtedy pragnęłam stać się jedną z nich... Nagle pojawia się ta najpiękniejsza, ubrana w białą suknię z szerokim dekoltem, podkreślającym smukłość szyi. Z bijącym sercem patrzę, jak uśmiecha się, pozdrawiając innych, jak ściska przyjaciół, jak pochyla kształtną głowę przed nieznajomymi w smokingach. Wkrótce będzie śpiewać, tańczyć, klaskać w dłonie, bawić się aż do świtu, tak jak zaważę, kiedy rodzice wydają przyjęcie. To moja mama. Zapomni o mnie na kilka godzin, podczas gdy ja, walcząc ze snem w moim łóżeczku, będę marzyć tylko o niej, o jej atłasowej skórze, miękkich włosach, w których tak dobrze jest ukryć twarz, o zapachu perfum, o jej cieple. W tym dziecięcym raju nawet przez myśl mi nie przejdzie, że któregoś dnia coś mogłoby nas rozdzielić. Jesteśmy z mamą złączone wspólnym przeznaczeniem, utkanym /. opuszczenia i samotności. Ona w wieku zaledwie czterech lat utraciła własną matkę, która wraz z dzieckiem zmarła przy kolejnym porodzie. Ja zaś, mając pięć lat, zostałam wydarta z jej opiekuńczych ramion 1 — 17 — . .. , . . . .-. i adoptowana przez króla Muhammada V1. Czy to nasze pozbawione matczynej czułości dzieciństwo, niewielka różnica wieku - miała zaledwie siedemnaście lat, kiedy się urodziłam - nieprawdopodobne podobieństwo psychiczne, czy też brutalne koleje życia wytworzyły między nami tak silną więź Tak jak i mnie, mamę zawsze cechowała powaga spojrzenia, właściwa dla tych, na których uwziął się los. Kiedy na samym początku wojny zmarła jej matka, ojciec, Abdelka-der Szenna, oficer armii francuskiej, otrzymał rozkaz wyjazdu do regimentu w Syrii. Nie mógł zabrać ze sobą małej córki i młodszego syna. Umieścił więc oboje w Meknesie, gdzie podówczas mieszkał, w klasztorze prowadzonym przez francuskie siostry zakonne, aby tam zdobyli dobre wykształcenie. Chłopiec umarł na dyfteryt. Moja matka, która bardzo kochała brata, mocno przeżyła jego śmierć. Została sama pośród obcych ludzi. Życie doświadczyło j ą ponadto innymi zmartwieniami. Dobre siostry postanowiły uczynić ze ślicznej Fatimy, którą zesłało im niebo, doskonałą chrześcijankę. Umiała już czynić znak krzyża oraz czciła Matkę Boską, Jezusa i wszystkich świętych, kiedy mój dziadek po powrocie z Syrii zabrał ją do domu. Ten praktykujący mu/ułmanin, który odbył już nakazaną obyczajem pielgrzymkę do Mekki, z wściekłości omal nie połknął wtedy swych medali... Było nie do pomyślenia, aby zawodowy oficer sam wychowywał małą dziewczynkę, toteż przyjaciele naciskali, żeby powtórnie się ożenił. Wybrał w końcu bardzo młodą kobietę z wysokich sfer, któnj poślubił ze względu na jej talent kulinarny. Chadidża nie miała sobie równych w przygotowywaniu pastilli2, na którą mój dziadek był s/czcgól-nie łakomy. Matka nie zamierzała dzielić się swym ukochanym ojcem z obcą kobietą, zaledwie kilka lat od niej starszą. Narodziny siostry Fawzji, potem zaś brata Azzedina, podsyciły jej zazdrość. Chciała jak najszybciej 1 Muhammad V (1909-1961), potomek Proroka, z dynastii Alawitow. Siillimciii /ostał w 1927 roku, za czasów protektoratu francuskiego, dziedzicząc tron po ojcu, sullnnic Jusufie Ben Jusufie. W 1957 roku, zaraz po odzyskaniu przez kraj niepodległości, /.niósł sułtanat i przyjął tytuł króla. Panował aż do śmierci. 2 Rodzaj francuskiego ciasta faszerowanego mięsem gołębi, posypanego cukrem i wanilią (przyp. tłum.). * 18 l opuścić dom rodzinny, gdzie - zamknięta przez ojca zgodnie z tradycją [wychowania młodych dziewcząt - czuła się nieszczęśliwa. Nie miała ijednak miejsca, w którym mogłaby odnaleźć brakujące ciepło. Rodzina |ej matki, bogaci Berberowie pochodzący z Atlasu Średniego, była już jardzo nieliczna. Pradziadkowie mieli cztery córki, słynące z urody na całą okolicę. Trzy z nich umarły młodo. Moja babka, Jamna, wyszła za ląż za swego sąsiada, przystojnego Abdelkadera Szennę, gdyż ich zie-lie graniczyły ze sobą. Jak w najpiękniejszej baśni, musiał ją porwać, &by rnóc poślubić. O babce wiem jedynie tyle, że była kobietą energiczną, nowoczesną i roztropną. Lubiła dobrze się ubierać, podróżować i prowadzić samochód. W wieku piętnastu lat została już matką. Trzy lata później otworzyła salon literacki w Syrii, dokąd dziadek podążył ze swym regimentem. Matka i jej młody wuj, owoc późnego związku mojego pradziadka z czarną niewolnicą, wkrótce pozostali jedyni z naszej rodziny. Ziemie pszenne i złoto nagromadzone przez pokolenia uczyniły z niej bogatą dziedziczkę, nie tak jednak bogatą jak jej wuj, który zgodnie z marokań-skim zwyczajem dziedziczył większą część fortuny. Składały się na nią kamienice, wille i cała dzielnica starego miasta w Sali1. Dopóki matka nie mogła sama dysponować swym majątkiem, zarządzał nim mój dziadek. Niestety, stracił więcej, niż udało mu się pomnożyć. Tego jednak, co przypadło na matkę w chwili uzyskania dojrzałości, było wcale niemało. Już w wieku dwunastu lat odznaczała się niezwykłą urodą. Jej duże czarne oczy, delikatne rysy twarzy, matowa skóra, drobne, ładnie ukształtowane ciało nie pozostawiały obojętnymi oficerów, którzy przyjaźniąc się z jej ojcem, bywali częstymi gośćmi w domu. Matce nie było to niemiłe, gdyż pragnęła wyjść za mąż i założyć rodzinę. Wtedy właśnie wrócił z Indochin, obwieszony medalami, pewien młody oficer. Mój dziadek, który znał go już przedtem, spotkał się z nim w mesie oficerskiej. Oczarowany jego inteligencją i zdobytą na froncie reputacją dzielnego żołnierza, zapałał doń sympatią i zaprosił do domu. Ukryta za kotarą, moja matka nie spuszczała z niego wzroku podczas obiadu. Oficer ją zauważył i ich oczy się spotkały. Uderzyła go siła jej 1 Starożytne ufortyfikowane miasto korsarzy, oddzielone od Rabatu rzeką Bu Raghragh. * — 19 — •.,., spojrzenia. Ona zaś nie mogła wyjść z podziwu, widząc, jak wspaniale się prezentuje w pięknym białym mundurze. Dziadek starał się przekonać nowego przyjaciela, by nie wracał do Indochin. Ten zaś wydawał się mile poruszony argumentami gospodarza, a także, niewątpliwie, urodą jego córki. Nie minęło kilka dni, kiedy mój ojciec, on to bowiem był, przyszedł prosić o jej rękę. Dziadek wyglądał na wielce zdziwionego, ba, wręcz zirytowanego. - Przecież Fatima jest dzieckiem - protestował. - Czy można myśleć poważnie o ślubie, mając piętnaście lat Nie otrząsnął się jeszcze z bólu po stracie Jamny, swej pierwszej żony, którą bardzo kochał, a której śmierć przypisywał przedwczesnym i zbyt szybko po sobie następującym ciążom. Dał się jednak szybko przekonać, zwłaszcza że moja matka z entuzjazmem zaakceptowała oświadczyny. Wprawdzie niewiele jeszcze wiedziała o pretendencie do jej ręki, ale chciała opuścić dom rodzinny, oficer zaś z uporem o nią zabiegał. Niewiele upłynęło czasu, a już się w nim zakochała. Był dwadzieścia lat od niej starszy. Muhammad Ufkir, mój ojciec, urodził się w Ain Szair1 w regionie Tafilalt, siedzibie Berberów z marokańskiego Atlasu Wysokiego. Jego nazwisko znaczyło tyle co zubożały . W rodzinie ojca przestrzegano zwyczaju, aby w domu zawsze było przygotowane posłanie dla żebraków i potrzebujących, licznych w tej surowej, pustynnej krainie. W wieku siedmiu lat stracił ojca, Ahmada, szefa wioski, później mianowanego przez Lyauteya2 paszą3 prowincji Bu Denib. Dzieciństwo miał samotne i bez wątpienia dość smutne. Uczył się w berberyjskim koledżu w Azru, niedaleko Meknesu. Później jego rodziną stała się armia. Mając dziewiętnaście lat, wstąpił do szkoły wojskowej w Dar Bajdzie4, natomiast 1 29 września 1920 roku. 2 Protektorat francuski został ustanowiony w 1912 na mocy traktatu w Fezie, który pozostawił pas północnego wybrzeża Hiszpanom. Sułtan zachował swój prestiż i władzę duchową, pozostawiając francuskiemu rezydentowi władzę legislacyjną i wykonawczą, którą kontrasy-gnował. Rezydent był mianowany we Francji przez Radę Ministrów. Reprezentował Maroko na scenie międzynarodowej, dowodził armią, zarządzał administracją, wydawał dekrety, decydował o prawach. Był odpowiedzialny za wspólnotę francuską w Maroku. Lyautey sprawował funkcję rezydenta od 1912 do 1925 roku. 3 Zarządca prowincji. 4 Najbardziej prestiżowa szkoła oficerska w Mafoku. Odpowiednik francuskiej Saint-Cyr. — 20 — ,v, .,,,. ,. ,r. dwa lata później jako podporucznik rezerwy zaciągnął się do armii francuskiej. Ranny we Włoszech, rekonwalescencję odbył we Francji. W Indo-chinach doshlżył się kapitańskich galonów. Kiedy poznał moją matkę, był adiutantem generała Duvala, komendanta oddziałów francuskich w Maroku. Życie garnizonowe zaczynało mu ciążyć. Tego zawodowego oficera, który odwiedzał domy publiczne i salony gry, do głębi poruszyła dziecięca niewinność wybranki. Od samego początku był wobec niej czuły, opiekuńczy i uprzedzająco wprost grzeczny. Muhammad Ufkir i Fatima Szenna wzięli ślub 29 czerwca 1952 roku. Zamieszkali w małym, skromnie urządzonym domu, na jaki pozwalał żołd kapitana. Dla mojej matki ojciec stał się odpowiednikiem Pig-maliona. Nauczył ją, jak ma się ubierać, zachowywać przy stole i w towarzystwie. Z doświadczeniem swych szesnastu lat bardzo poważnie potraktowała rolę żony oficera. Byli razem szczęśliwi i szalenie w sobie zakochani. Fatima, która marzyła o ósemce dzieci, niebawem zaszła w ciążę. Urodziłam się 2 kwietnia 1953 roku w szpitalu położniczym prowadzonym przez siostry zakonne. Ojciec wprost szalał z radości. Nie miało dla niego znaczenia, że jestem dziewczynką. Byłam jego oczkiem w głowie, jego małą królewną1. Podobnie jak moja matka, rodzinę zaw-B/e stawiał na pierwszym miejscu. Nie zgadzali się jedynie co do liczby potomstwa, które chcieli mieć. Ojcu bowiem marzyła się tylko trójka. Dwa lata później przyszła na świat moja siostra Miriam2, a trzy lata po niej brat Rauf3, pierwszy chłopiec na jego cześć wydano niezapomniane przyjęcie. Z wczesnego dzieciństwa zachowałam jedynie szczęśliwe wspomnienia. Rodzice otaczali mnie miłością i zapewniali spokój domowego ogniska. Ojca rzadko widywałam. Wracał późno, często bywał nieobecny. Szybko piął się po szczeblach wojskowej kariery4. 1 Malika to po arabsku królowa . j ( 2 20 stycznia 1955 roku. 3 30 stycznia 1958 roku. 4 Muhammada Ufkira mianowano szefem protokołu w siedzibie głównej rezydenta francuskiego w kwietniu 1953 roku. W sierpniu tegoż roku Muhammad V został zdetronizowany i skazany na wygnanie wraz z rodziną udał się na Korsykę, a później na Mada-jjHskar. Ufkir aktywnie się przyczynił do odejścia jego następcy na tronie, Ibn Arafa, Moje życie skupiało się wtedy wokół mamy. Kochałam ją i podzi- wiałam. Była piękna, wyrafinowana i subtelna doskonały wzór kobie- cości. Czuć jej zapach, dotykać jej ciała - wystarczało mi do szczęścia. Podążałam za nią jak cień. Uwielbiała kino. Oglądała filmy niemal codziennie, czasami bywała aż na dwóch lub trzech seansach. Od szóstego miesiąca życia towarzyszyłam jej w beciku. Moja pasja do dziesiątej muzy ma swój początek w tej przedwczesnej kinomanii. Prowadzała mnie również do fryzjera, którego prosiła, by zrobił mi trwałą. Pragnęła mieć dziewczynkę o loczkach a la Scarlett O Hara. Niestety, moja misterna fryzura nie wytrzymywała pierwszych podmuchów wiatru. Podążałam za nią do jej przyjaciół, na zakupy, na przejażdżki konne, a także do łaźni mauretańskiej, czego nie cierpiałam, gdyż trzeba tam było rozbierać się przed wszystkimi. Patrzyłam, jak się ubiera, czesze, robi sobie makijaż. Tańczyłam z nią w rytm szalonych rock n rolli naszego wspólnego idola, Elvisa Presleya. W tych czułych momentach życia wydawało się nam, że jesteśmy niemal rówieśnicami. Znajdowałam się w centrum zainteresowania. Byłam rozpieszczana, ubierana jak mała księżniczka w najelegantszych europejskich sklepach, Le Bon Genie w Genewie i La Chatelaine w Paryżu. W przeciwieństwie do ojca, którego nudziły sprawy finansowe, mama lubiła szastać pieniędzmi. Dosłownie paliły jej ręce. Potrafiła sprzedać dom, aby kupić sobie całą kolekcję Diora lub Saint-Laurenta, albo wydać dwadzieścia, trzydzieści tysięcy franków w jedno popołudnie na drobne przyjemności. Wkrótce opuściliśmy mały dom kapitana, aby przenieść się do dzielnicy Swissi1 w Rabacie f zamieszkać w Alei Księżniczek. Willę otaczał dziki ogród, w którym rosły drzewa pomarańczowe, cytrynowe i mandarynkowe. Bawiłam się tam z Lajlą, nieco starszą kuzynką, którą moja matka zaadoptowała. Kilka lat później, kiedy już nie mieszkałam z rodziną, ojciec, wtedy minister spraw wewnętrznych króla Hasana II, kazał wybudować inną willę, również w Alei Księżniczek. Rodzice mieli jeszcze dwie córki Munę Inan1, która w więzieniu stanie się Marią, i o rok od niej młodszą Sukajnę2. Moja rodzina była bliska rodzinie królewskiej. Rodzice, jako jedyni obcy, otrzymali prawo wolnego wstępu do pałacu, po którym mogli swobodnie się poruszać. Ojciec zdobył zaufanie Muhammada V, dowodząc królewskimi adiutantami. Mama zaś poznała monarchę jeszcze w dzieciństwie. Zanim jej ojciec ponownie się ożenił, przez pewien czas mieszkała w Meknesie u jednej z sióstr króla. Władca często bywał w tamtym domu i zwrócił uwagę na urodę dziewczynki, wtedy zaledwie ośmioletniej. Od pierwszej chwili okazywał jej wiele życzliwości, która przetrwała lata. Zobaczył ją ponownie, gdy świętował dwudziestą piątą rocznicę3 panowania. Z tej okazji odbyła się ceremonia, na którą zostali zaproszeni jego adiutanci wraz z żonami. To właśnie od tego czasu moja matka miała przywilej wolnego wstępu do pałacu. Król darzył ją całkowitym zaufaniem. Doceniał jej towarzystwo, lecz zbyt surowo respektował zasady, aby pozwolić sobie na jakąkolwiek dwuznaczność w stosunku do kobiety zamężnej. Matka stała się przyjaciółką dwóch królewskich małżonek, które pragnęły codziennie się z nią widywać. Połączyły ją z nimi bardzo intymne więzy. Królowe żyły zamknięte w haremie jak w klasztorze. Mama kupowała im ubrania, kosmetyki, relacjonowała wydarzenia na zewnątrz. Obie były spragnione detali z jej życia, opowieści o dzieciach i małżeństwie. Rywalizujące o względy króla kobiety różniły się od siebie w każdym calu. Pierwsza z nich, Lalla Aabla, którą nazywano królową matką lub Um Sidi4, wydała na świat następcę tronu, Mulaja Hasana. Druga, i powrotu króla w 1955 roku. W tym czasie opuścił armię francuską w stopniu komendanta, dowódcy batalionu, i został mianowany dowódcą adiutantów króla. W chwili śmierci Mu-hammada V, w lutym 1961 roku, był już od sześciu miesięcy szefem policji. 1 Dzielnica willowa. Przeprowadzka nastąpił^w 1957 roku. 1 1 7 stycznia 1 962 roku. 2 22 lipca 1 963 roku. 3 18 listopada 1 952 roku. 4 Matka Pana. Oprócz Hasana II Lalla Aabla dała królowi Muhammadowi V czworo innych dzieci Lallę Aiszę, Lallę Malikę, Mulaja Abdallaha i Lallę Nehzę. Muhammad V miał lukże z konkubiną niewolnicą córkę Lallę Fatimę Zohrę. Nie uznał jej od razu, lecz kiedy nwtka dziecka podążyła za nim dobrowolnie na zesłanie, przywiązał się do dziewczynki i wychował ją jak księżniczkę. Tytuły Lalla (księżniczka) dla kobiety i Mulaj (książę) dla — 22 23 Lalla Bahia, o dzikiej naturze i zadziwiającej urodzie, była matką drogiej sercu króla księżniczki Aminy. Urodziła ją podczas wygnania na Madagaskarze1, kiedy myślała, że nigdy już nie będzie mogła zajść w ciążę. O ile Lalla Aabla, biegła w haremowych intrygach, w sposób doskonały opanowała sztukę dyplomacji, o tyle Lalla Bahia za nic miała światowe maniery i wbrew obowiązującym na dworze zasadom nie ukrywała własnych poglądów. Obcując z tymi dwiema kobietami, mama bardzo wcześnie nauczyła się sztuki kompromisu, ponieważ w pałacu neutralność nie wchodziła w grę. Należało być albo w jednym, albo w drugim obozie. Mulaj Hasan, którego nazywano także Smijet Sidi2, mieszkał w sąsiednim domu i często nas odwiedzał, podobnie jak jego siostry, księżniczki, i brat, Mulaj Abdallah. Wymagano ode mnie, abym witała ich z oznakami szacunku. Pewnego wieczoru podczas ramadanu3, gdy moja matka, otoczona przyjaciółmi, przebywała w salonie, uganiałam się po całym domu, czyniąc straszliwą wrzawę. Nagle, przecinając korytarz, zobaczyłam nieznanego pana, który wychodził z kuchni. Zatrzymałam się, urzeczona jego okazałą sylwetką, on zaś się uśmiechnął i pocałował mnie. - Biegnij, powiedz swojej matce, że jestem tutaj. Popędziłam, aby ją uprzedzić. Mama natychmiast pochyliła się na znak szacunku przed owym mężczyzną. Był to król Muhammad V, który przyszedł bez zapowiedzi, jak mu się to czasami zdarzało. Oznajmił, że pozwolił sobie wejść do kuchni, ponieważ poczuł zapach spalenizny. Kucharka zapomniała wyłączyć gaz pod tzajnikiem, który zaczął się przepalać. Jego wysokość uratował nas przed pożarem. Miałam pięć lat, kiedy w towarzystwie mamy pierwszy raz przekroczyłam próg pałacu. Obie małżonki króla i wszystkie jego konkubiny bardzo chciały mnie poznać. Weszłyśmy w porze obiadowej do jednej mężczyzny były nadawane członkom rodziny królewskiej, potomkom Proroka, oraz używane w życiu codziennym na znak szacunku. 1 14 kwietnia 1954 roku. 2 Niemal Pan. 3 Miesiąc, w którym muzułmanie powinni przestrzegać, wśród innych nakazów, bezwzględnego postu pomiędzy wschodem a zachoHem słońca. ——— ~ ———— W 1 *- ^ - / z sal jadalnych, po której kobiety z haremu spacerowały z wdziękiem, ciągnąc za sobą długie, mieniące się treny kaftanów. Zarówno bogactwo kolorów, jak i nieustanny szczebiot przywodziły na myśl wolierę pełną egzotycznych ptaków. Była to ogromna sala. Nigdy nie widziałam pomieszczenia o podobnych rozmiarach. Na całej jej długości ciągnęły się balkony, a dekoracyjne mozaiki pokrywały ściany do połowy wysokości. W jednym końcu stał tron, majestatycznie wzniesiony na podwyższeniu. Z boku piętrzył się stos podarunków, otrzymanych z okazji świąt, ceremonii lub wizyt oficjalnych. W drugim końcu, w alkowie, przykuwał oko królewski stół, zastawiony na europejską modłę porcelanowymi talerzami, kieliszkami z kryształu i pozłacanymi lub srebrnymi nakryciami. Konkubiny, czekając na przybycie króla, siedziały na brunatnym dywanie, rozlokowane wokół prostokątnych stołów, przy których mogło zasiąść po osiem osób. Ich zastawa była dużo skromniejsza. Zdarzało się, że jadły ze zwykłych żelaznych naczyń potrawy, które niewolnicy przyrządzali specjalnie dla nich. Królowa matka przewodziła przy stole stojącym najbliżej królewskiego, otoczona aktualnymi konkubinami, które nazywano po arabsku mulet nuba, czyli te, na które przyszła kolej . Były z tego powodu lepiej ubrane i umalowane od innych, manifestowały też swoją wyższość. Te, które w przeddzień lub niedawno doświadczyły królewskich faworów, z zadowolonymi i pełnymi pogardy minami żuły głośno gumę arabską1. Speszona, trzymałam się kurczowo kaftana mamy, choć miałam straszliwą ochotę pobiegać. Nagle sala napełniła się radosną wrzawą. Kobiety witały kogoś, kogo nie mogłam zobaczyć. Przecisnąwszy się między nogami, dostrzegłam dziewczynkę w białej sukience z zawiązaną na plecach wielką kokardą. Było to niesłychanie piękne dziecko, z czarnymi włosami uczesanymi w anglezy, mleczną karnacją i kropeczkami piegów rozsianymi po figlarnej twarzyczce. Od razu moja matowa skóra i sztywne włosy wydały mi się zbyt pospolite. Odetchnęłam z ulgą, zobaczywszy rówieśnicę, lecz zatrzymałam się /.akłopotana. Dlaczego miała prawo do tylu honorów Przedstawiono nas sobie i ucałowałyśmy się, lekko zawstydzone. Ta piękna dziewczyn- 1 Wysuszony sok akacjowy (przyp. tłum.). . *# ka okazała się księżniczką Aminą, Lallą Miną, ukochaną córką króla i Lalli Bahii. Wkrótce na nowo zapanowało poruszenie. Król Muhammad V wkroczył do sali jadalnej, jak nakazuje zwyczaj, z lewej strony. Nastąpiła ceremonia powitalna. Kiedy przyszła kolej na mamę, ta ucałowała rękę monarchy, po czym przedstawiła mu moją skromną osobę. Król przyjaznym gestem wziął mnie w ramiona i powiedział mi kilka miłych słów. Zajęto miejsca przy stołach, jedynie król zasiadł sam przy swoim. Przedefiladowali niewolnicy, niosąc najbardziej wyrafinowane dania. Ledwo przełknęłam kilka kęsów, uciekłam od stołu, żeby się pobawić z Lallą Miną. Z początku świetnie się rozumiałyśmy. Nagle księżniczka ugryzła mnie w rękę. Odwróciłam się ze szlochem, szukając wzrokiem mamy. Zakłopotana, dała mi dyskretnie znak, że powinnam się uspokoić. Urażona tym brakiem zrozumienia, podbiegłam do Lalli Miny i ugryzłam ją w policzek. Teraz księżniczka zaczęła krzyczeć tak głośno, że cały dwór stanął na nogi. Poczułam rodzaj zagrożenia, jakby całe zgromadzenie miało się na mnie rzucić i wymierzyć mi karę. Mała na próżno rozglądała się za ojcem. Rzuciła się więc na ziemię, wrzeszcząc wniebogłosy. Zawstydzona, skryłam się w ramiona mamy. W końcu interweniował król. Wziął mnie na ręce i spytał, co było przyczyną zajścia. - Ona obraziła mojego tatę - odrzekłam płacząc - i ja też obraziłam jej tatę, a potem ugryzłam ją w policzek. Dwór był przerażony moimi słowami, króla jednak bardzo one rozbawiły. Kilka razy kazał mi powtarzać wszystkie świętokradcze określenia, których użyłyśmy. Potem nas rozdzielono, lecz księżniczka i ja ciągle patrzyłyśmy na siebie wilkiem. Pod koniec posiłku Muhammad V skierował się w stronę mamy. - Fatimo, chciałbym poprosić cię o coś, czego nie możesz mi odmówić. Myślę,-że nie znajdę lepszej towarzyszki dla Lalli Miny niż twoja córka. Byłyby jak siostry. Chciałbym adoptować Malikę. Ale przyrzekam, że będziesz mogła ją odwiedzać, kiedy tylko przyjdzie ci na to ochota. Adopcja była w pałacu na porządku dziennym. Bezdzietne konkubiny często przygarniały sieroty, ubogie dzieci czy ofiary trzęsienia ziemi. Dziewczynki dorastały, aby zostać paąnami do towarzystwa. Lecz rzad- -...• —26— ,^,,u,,, ko się zdarzało, by dziecko adoptowane przez władcę stało się, jak ja, niemal równe księżniczce. Te szczególne więzi, które łączyły mnie z Muhammadem V, a później z Hasanem II, zawdzięczam bez wątpienia mojej woli i charakterowi. Przez wszystkie te lata spędzone w pałacu postępowałam w taki Nposób, aby zdobyć przychylność i życzliwość monarchów. Pragnęłam wejść w ich życie, stać się kimś nieodzownym, a nie jakąś anonimową postacią. To, co nastąpiło potem, pozostało niewyraźne w mojej pamięci, zupełnie jakbym była ofiarą porwania. Pamiętam tylko, że mama nagle odeszła, mnie zaś zabrano, zapakowano do samochodu i zawieziono do willi Jasmina , gdzie mieszkała Lallą Mina ze swoją guwernantką, panną Jeanne Rieffel. Wydrzeć mnie mojej mamie znaczyło wydrzeć mnie z mojego życia. Płakałam, krzyczałam i tupałam. Siłą zostałam zaprowadzona przez guwernantkę do pokoju gościnnego i zamknięta na podwójny zamek. Łkałam przez całą noc. Rodzice nigdy ze mną nie rozmawiali o tamtych czasach. Jeśli mi coś tłumaczyli, to już tego nie pamiętam. Czy mama też płakała jak ja aż do świtu Czy otwierała od czasu do czasu drzwi mojego pokoju, aby odetchnąć zapachem ubranek, czy siadała na moim łóżku, czy tęskniła za mną Nigdy nie miałam odwagi, aby ją o to zapytać. Z czasem nasza rozłąka stała się dla mnie faktem dokonanym, który pomimo bólu zmuszona byłam zaakceptować. Tak bardzo kochałam moją mamę, tak bardzo cierpiałam z dala od niej, że każda jej wizyta była dla mnie okropną męką. Podczas tych rzadkich odwiedzin przyjeżdżała w południe i odjeżdżała o drugiej. Kiedy guwernantka oznajmiała mi przybycie mamy, radość, jaką wtedy odczuwałam, była niemal równa żalowi, który nieuchronnie jej towarzyszył. W noc poprzedzającą wizytę nie spałam. Rano nie mogłam wysiedzieć na lekcjach. Godziny ciągnęły się w nieskończoność. O dwu- nustej trzydzieści opuszczałam klasę i zaczynała się stała ceremonia. Mama już tu była. Pędziłam po schodach aż do salonu i zatrzymywałam *lt przed wejściem, gdy poczułam zapach perfum Je Reviens de Wor-llui. Te pierwsze chwile należały do mnie. Stojąc przed wieszakiem, tuliłam twarz do jej płaszcza. ,. .. -..,- , •• Mama siedziała na kanapie. Dlaczego przyjmowała mnie z takim spokojem Czyż nie powinnyśmy odnaleźć się we łzach Powściągałam więc emocje i całowałam ją chłodno. Ale zaraz potem, w ciągu tych kilku minut, kiedy guwernantka zostawiała nas zupełnie same, pospiesznie całowałam rękę mamy, dotykałam jej ramienia, tysiącami gestów okazywałam czułość i miłość, które stały mi się obce, a których tak bardzo byłam spragniona. Przy stole guwernantka zagarniała mamę dla siebie, przeszkadzając nam w rozmowie. Nie mogłam jeść. Kontemplując ją z dala, chłonęłam jej słowa, podążałam za ruchem jej warg. W pamięci rejestrowałam wszystkie detale, aby potem w samotności mojego pokoju sycić się nimi każdej nocy w oczekiwaniu na sen. Byłam tak dumna z jej urody, elegancji, młodości. Lalla Mina także ją uwielbiała i to napełniało mnie szczęściem. Lecz godziny upływały i musiałam wracać do klasy. Wizyty mamy stawały się coraz rzadsze, czułam się coraz bardziej od niej oddalona. Mój dom był już nie przy Alei Księżniczek, lecz w pałacu w Rabacie. Cały ten czas żyłam tam zamknięta, mając za horyzont tylko jego mury i mury innych pałaców królewskich, do których zabierano nas na wakacje. Oglądałam życie zwykłych ludzi, życie rzeczywiste, z okien drogich samochodów, którymi przewożono nas z miejsca na miejsce. Moje życie było luksusowe i chronione przed ingerencją zewnętrznego świata. Inny wiek, inna mentalność, inne zwyczaje. Potrzebowałam jedenastu lat, aby się z tego wyrwać. M f Pałac Sidiego (1958-1969) Czasy Muhammada V Sidi1 nie chciał, aby jego ukochana córka wychowywała się w dusznej atmosferze pałacu. Urządził więc dla niej willę Jasmina - dziecięcy raj odgrodzony od brutalności świata, posiadłość jak z bajki, gdzie można było pławić się w luksusie. To właśnie tam uczono mnie sztuki bycia księżniczką. Duży biały dom o doskonałych proporcjach stał przy drodze do Zae-ru, dziesięć minut jazdy samochodem z pałacu. Minąwszy bramę, wjeżdżało się na wąską drogę prowadzącą do głównego budynku, w którym mieszkały Lalla Mina i Jeanne Rieffel, jej guwernantka. Zajmowały dwa sąsiadujące ze sobą pokoje na pierwszym piętrze, gdzie miały do dyspozycji także kuchnię, łazienkę^ salon z fortepianem, jadalnię, salę telewizyjną, pokój gościnny. Całość była udekorowana nowocześnie i funkcjonalnie kanapami i zasłonami w barwne kwietne wzory oraz grubymi dywanami. Na parterze znajdowała się olbrzymia sala gier wypełniona najróżniejszymi zabawkami. Były tam rowery, bilardy, miniaturowe samochody, pluszowe zwierzątka, lalki ze wszystkimi dodatkami, przebrania i sala kinowa przeznaczona wyłącznie dla nas. Wokół domu roztaczał się wspaniały ogród z niezliczonymi odmianami kwiatów. Kwitły tam jaśminy, wiciokrzewy, róże, dalie, bratki, ka-pelie, bugenwille i groszek pachnący. Aleje były wysadzone drzewa- J Pan tu król. 29 — mi mandarynkowymi, pomarańczowymi, cytrynowymi oraz palmami. Z myślą o księżniczce ustawiono wśród nich portyki z drążkami, huśtawki i ławeczki. Lalla Mina uwielbiała zwierzęta, toteż miała własne zoo otoczone niedużym ogrodzeniem, za którym dokazywały małpy. Było tam stado owiec, wiewiórka przywieziona z podróży do Włoch, koza i gołębie. Z tyłu za domem ulokowano stadninę koni, nie zapominając też o torze wyścigowym. W głębi rósł wielki sad z setkami drzew owocowych. W willi Jasmina miałyśmy nawet małą szkołę podstawową. Prowadziła ją dyrektorka, pani Hugon, naszą nauczycielką zaś była panna Ca-pel. O tej ostatniej zachowałam bardzo miłe wspomnienia. Początkowo sypiałam w pokoju gościnnym, przylegającym do pokoju księżniczki. Rok przed śmiercią króla dołączyły do nas Raszida i Fawzja, dziewczynki z ubogich rodzin, wybrane spośród najlepszych uczennic kraju, aby wychowywać się razem z księżniczką Aminą. Zamieszkałam więc z nimi w małym domku, ustawionym w ogrodzie obok zoo. Dzieliłam odtąd pokój z Raszida. Wychodziło się z niego na patio przykryte jedynie szklanym dachem. l Nasz rozkład zajęć był niezmienny w okresie panowania Muhamma-da V i taki pozostał za rządów Hasana II. Każdego ranka około wpół do siódmej król przychodził nas budzić. Najpierw wstępował do Lal li Miny, po czym szedł do mojego pokoju, by wśród zabawy ściągać mnie za nogi z łóżka. Od samego początku nie czynił żadnej różnicy między swoją córką a mną, okazując nam obu tę samą czułą życzliwość. Uwielbiał małą księżniczkę. Nie był zbyt wylewny, ale spojrzenia, które ku niej kiero- wał, zdradzały, jak bardzo ją kochał. Towarzyszył nam stale i regularnie. Po wspólnym śniadaniu pozostawał z nami, dopóki nie musiałyśmy iść do klasy. Powracał około wpół do dwunastej, aby przysłuchiwać się lekcji arabskiego, po c/ym /.nowu nas opuszczał. Posiłki spożywałyśmy pod okiem panny Jeanne RicfTel, alzackiej guwernantki, poleconej królowi przez hrabiego Paryża, którego dzieci wcześniej wychowywała. Była apodyktyczną starą panni| /.e śladami dawnej urody miała duże, żywe niebieskie oczy, szare włosy i pięknie osadzoną głowę. Bałam się jej i nie cierpiałam. Nie była złośliwa, lecz miała niewielkie pojęcie o pedagogice, \ jeszcze mniejsze o psycholo- •• — 30 — gii. Trzymała nas krótko, nieustannie karała i zadręczała, uważając, że w ten sposób lepiej nas wychowa. Istota ludzka staje się kimś dzięki edukacji, a nie dzięki kulturze . Ta sybilińska maksyma, którą powtarzała nam codziennie ze swym teutońskim akcentem, dźwięczy mi W uszach do dzisiaj. Panna Rieffel wciąż prowadziła wojnę z naszą dy-Mektorką, panią Hugon, która łagodnie nas zachęcała do lepszych postępów w nauce. Muhammad V był królem surowym. Oczekiwał, że takie będą rów-Iftież obyczaje panujące w pałacu. Bardzo pobożny i czczony niczym bó-Mtwo przez swój lud, każdego piątku przed południem wyjeżdżał na ko-l|iu wielką bramą pałacową, aby udać się do meczetu. W białej dżelabie l i w czerwonym szaszu na głowie, niezwykle uroczyście prezentował się J poddanym. Niewolnicy trzymali ogromny, aksamitny baldachim nad j jego głową, aby chronić go przed słońcem. Przejeżdżał przez podwó-Ifzec w otoczeniu świty, która dosiadała najpiękniejszych ogierów z jego lltadniny, stąpających w rytm bębnów straży królewskiej. Zgromadzony I (»o obu stronach alei tłum wiwatował na cześć władcy. Ludzie byli mu | luk oddani, że rzucali się na ziemię, by zbierać odchody jego koni. Lalla Mina i ja przyjeżdżałyśmy samochodem, aby zobaczyć króla, II jak tylko się pojawiał, witałyśmy go z entuzjazmem. Po odbyciu modłów powracał do pałacu w karecie. Jednak najcu-Uowniej wyglądał, kiedy dosiadał konia. Tego widoku nigdy nie miałam j^osyć. Za rządów Muhammada V wszelkie ró/rywki należały do rzadkości. J Wakacje spędzałyśmy w pałacach królewskich w Fezie lub w Ifranie j w Atlasie Wysokim albo w Walidii położonej nad brzegiem morza. Ulu-(tłionym sportem króla była petanąue, czyli gra w kule, której się odda-jwał wraz ze swoim szoferem, dekoratorem oraz z intendentem, towa-fzyszącym mu wcześniej podczas wygnania na Madagaskarze. Po lek-j fjach chodziłyśmy im kibicować. Lalla Mina była wszakże dzieckiem bardzo rozpieszczonym. Za ży-u ojca otrzymywała od przywódców państwowych z całego świata | (ysiące zabawek, które wypełniały po brzegi salę gier. Na Boże Naro-r d/,enie dostawała ich tyle, że guwernantka konfiskowała część podarun-f ków, aby rozdawać je ubogim. Walt Disney wymyślił specjalnie dla niej fłfunochód, udekorowany wewnątrz postaciami z jego filmów rysunkowych. Dołączył do niego małą kuchnię i miniaturowy dom wraz z wy- — 31 — i posażeniem. Byłyśmy często filmowane i fotografowane popularne magazyny interesowały się życiem codziennym księżniczki. Muhammad V zmarł nagle w wieku pięćdziesięciu dwóch lat1 w trakcie nieskomplikowanej interwencji chirurgicznej. Miałam wtedy zaledwie osiem lat, ale dokładnie przypominam sobie żałobę panującą w pałacu i smutek małej księżniczki. Rankiem w dzień po jego śmierci odnalazłam Lallę Minę w naszym ogrodzie, wstrząsaną szlochem pośród ukwieconych grządek. Otoczyłam ją czule ramionami, nie odważywszy się odezwać. Ogromnie jej współczułam, dzieląc z nią ból. Czyż nie była niemal moją siostrą Kochałam Muhammada V, ponieważ zawsze traktował mnie dobrze i sprawiedliwie. Lecz on nie był moim ojcem i serce ściskało mi się na myśl, że ja także któregoś dnia mogę doświadczyć takiej samej tragedii. W pałacu wszyscy przywdziali biel, kolor żałoby. Małej dziewczynce, nieprzyzwyczajonej do dworskich zwyczajów, to, co się wokół działo, wydawało się dziwne i pełne sprzeczności. W wielkiej sali zgromadzony był chór niewolnic aamara, które uderzały w bębenki w zupełnie niezwykłym rytmie. Inne zaś powtarzały Król umarł, niech żyje król... , radując się z intronizacji trzydziestodwuletniego Hasana II2. Nieco dalej, w pomieszczeniu, gdzie stała trumna ze zwłokami Muhammada V, konkubiny zanosiły się głośnym płaczem. Po śmierci króla mama naturalnie marzyła o tym, żeby mnie odebrać, lecz drażliwość cechująca pałacowe stosunki komplikowała nawet najprostsze czynności. Mój powrót do domu mógłby oznaczać, że matka okazuje Hasanowi II mniej szacunku, niż okazywała jego ojcu. A ponadto jak mogła być aż tak nieczuła, by w tych tragicznych okolicznościach pozbawiać Lallę Minę mojego towarzystwa, które podtrzymywało ją na duchu Wypadałoby poczekać na bardziej stosowny moment. Tylko czy taki moment kiedykolwiek nadejdzie Z czasem wyznaczono mi rolę zakładniczki im bardziej rosło polityczne znaczenie mojego ojca, tym wyraźniej stawałam się stawką w grze między nim a królem. Gdyby ojcu przypadkiem przyszło do * l 261utego 1961 roku. 2Hasan II, urodzony 9 lipca 1929 roku, jest trzydziestym piątym pOtataldem Proroka | siedemnastym władcą z dynastii Alawitów. Wst^ił na tron 3 marca . . • — 32 — ,. .. \ głowy mnie odebrać, czyż nie znaczyłoby to, że kwestionuje użyteczność królewskiej edukacji Upłyną jeszcze lata, nim sama zdołam wcielić w życie wolę powrotu do domu. Edukacja księżniczki Książę Hasan jeszcze jako następca tronu przyrzekł traktować Lallę Minę jak własną córkę. Wraz ze śmiercią Muhammada V dwór zastygł w oczekiwaniu czy dochowa przyrzeczenia Dochował. Status księżniczki pozostał niezmieniony i nasze życie toczyło się tak jak dawniej. Wprawdzie młody król nie przychodził budzić nas każdego ranka, nie towarzyszył nam też przy śniadaniu ani w lekcjach, jak to miał w zwyczaju jego ojciec, lecz zawsze uczestniczył w uroczystości zakończenia roku szkolnego, połączonej z wręczaniem nagród. Wtedy to śpiewałyśmy, tańczyłyśmy, recytowałyśmy wiersze, czy-lułyśmy sury1 Koranu, występowałyśmy we francuskich i arabskich sztukach. Król siedział w pierwszym rzędzie razem ze swymi konkubinami, w otoczeniu ministrów i dworzan. Wysiłek, na który musiał się zdobyć, żeby wziąć udział w podobnej imprezie, w jego oczach uchodził za święty. Czynił to wyłącznie z respektu dla ojca i z miłości do iwej młodszej siostry. Hasan II nie miał jeszcze wtedy dzieci. Lalla Mina i ja nie mogłyśmy lię, wyrzec przyjemności, aby zagarnąć dla siebie całą królewską uwagę. Jak tylko nadarzała się okazja, wślizgiwałyśmy się do jego samochodu, jeździłyśmy z nim konno, chodziłyśmy patrzeć, jak gra w golfa, kibicowałyśmy mu na korcie tenisowym, towarzyszyłyśmy podczas wakacji. Przysłuchiwałyśmy się nawet obradom Rady Ministrów. Byłyśmy figlarnymi ośmiolatkami, które szukały tylko okazji do śmiechu i zabawy, napominając o pałacowym ceremoniale. Tak jak dawniej budzono nas o wpół do siódmej. Toaleta, ubieranie, modlitwa. Następnie słałyśmy nasze łóżka, sprzątałyśmy pokoje, czyściłyśmy obuwie. Guwernantka zjawiała się niespodziewanie, sprawdza- 1 Rozdziały. — 33 jąć, czy wszystko zostało wykonane nieskazitelnie. Około siódmej trzydzieści podawano w sali jadalnej pierwsze śniadanie. Kiedy ukończyłyśmy szkołę podstawową, co dzień o ósmej samochód zawoził nas pod eskortą do liceum, które mieściło się w obrębie zabudowań pałacowych. Aby zapewnić najwyższy poziom nauczania, profesorów rekrutowano z całego królestwa. Również niektórzy ministrowie udzielali nam lekcji. Do naszej czteroosobowej grupy dołączyło jeszcze sześcioro uczniów, wybranych spośród najlepszych z każdej prowincji. Językiem wykładowym był francuski i arabski, później zaś także angielski. Program obejmował historię, gramatykę, literaturę, matematykę, języki i religię. Od czasów Muhammada V stało się tradycją, że edukację księżniczek kontynuowano aż do matury. Jedna z jego córek, Lalla Aisza, zdobyła tak świetne wykształcenie, że Hasan II mianował ją ambasadorem w Londynie i Rzymie. Byłam uczennicą raczej roztargnioną, zbuntowaną, uwielbiałam psocić. Nic zatem dziwnego, że odbijało się to na moich ocenach. Nasz nauczyciel Koranu, starszy pan o wyniosłej postawie, był również profesorem Hasana II. Kiedy wchodził do klasy, wymagał, abyśmy do niego podchodziły i całowały go w rękę. Moim obowiązkiem było pomóc mu zdjąć burnus, który następnie zawieszałam w głębi klasy. Arabski klasyczny był moim ulubionym przedmiotem jego kaligrafia przypominała rysunek, w którym celowałam. Lubiłam również, jak profesor śpiewał sury z Koranu donośnym i dobrze wyszkolonym głosem. Ten święty człowiek mocno wierzył w duchy. Utrzymywał, że dżiny stanowią część nas samych, zarówno w dzień, jak i w nocy. Wydawał się tak głęboko przekonany o ich istnieniu, że postanowiłam zrobić mu kawał, gdyż sama nigdy nie wierzyłam w siły nadprzyrodzone. Pewnego ranka, korzystając z chwili, gdy stał twarzą do tablicy, schowałam się pod ubraniami wiszącymi na wieszaku. Jak tylko nauczyciel odwrócił się do klasy, wieszak zaczął chodzić. Profesor aż zatrząsł się ze strachu. Im bardziej zbliżałam się do jego biurka, tym bardziej się bał i tym głośniej śpiewał wersety z Koranu. Nie mogąc dłużej wytrzymać, wybuchnęłam śmiechem. Omal nie udławił się z wściekłości jak śmiałam upokorzyć czczonego przez wszystkich patriarchę, mentora jego wysokości W całym pałacu mówiło się o tym wydarzeniu. Król również śmiał — 34 — pię serdecznie, choć wprawiała go w zakłopotanie złość starego człowieka, który oskarżał mnie o brak wiary. Byłam jednak niepoprawna i wymyślałam wciąż nowe psoty a to odpiłowałam nogi krzesła, na którym usiadł profesor angielskiego, to nów wypuściłam pszczoły podczas lekcji prowadzonej przez nauczyciela cierpiącego na alergię... Po każdym takim wybryku nasza dyrek-|torka, pani Hugon, skarżyła się na mnie królowi. W dzienniczku co-ygodniowych ocen miałam same ostre uwagi uczennica niesforna, Ilbuntowana, skłonna do błazenady, gadatliwa . t Kiedy pokazywałam mój dzienniczek królowi, czekałam drżąca na ę, jaką mi wymierzy. Z lęku nie byłam w stanie się odezwać. Któregoś dnia zwrócił się do swoich konkubin - Nic nie rozumiem. Mówią, że jest gadatliwa, a ja nie potrafię wy-| dobyć z niej ani słowa. Kobiety przyjęły jego wypowiedź głośnym śmiechem znały mnie przecież dobrze. O dwunastej trzydzieści kończyły się poranne lekcje. Jechałyśmy Medy samochodem na pole golfowe, aby przywitać króla. Niekiedy jadłyśmy obiad w pałacu, najczęściej jednak wracałyśmy do willi Jas-inina . Czekając na posiłek, szłyśmy do sali gier. Wykorzystywałam te f enne chwile, aby pograć na pianinie lub naszkicować portret jakiegoś gwiazdora kina lub estrady, który aktualnie zaprzątał moje myśli. Guwernantka wołała nas na obiad około trzynastej, powtarzając \v kółko, ze swym nieznośnym akcentem, formułkę Pójdziecie do toalet, zrobicie pipi albo kaka, umyjecie ręce i mały | jilum. Pospieszcie się, panienki... ^Podczas posiłków należało rozmawiać po niemiecku. Nie znosiłam ) języka, ponieważ właśnie nim mówiła panna Rieffel, ale nie tylko go powodu cierpiałam męki. Nienawidziłam niesmacznych dań, któ- *podawano nam w willi pod pretekstem przestrzegania diety. Ma-i fayłam o tażin, zupach, kotletach, marokańskich naleśnikach, ciastkach jtwpiących od miodu. Królowa matka i Lalla Bahia, które znały moją słabość, przysyłały i willi raz w tygodniu różnego rodzaju smakołyki, lecz panna Rieffel dy nie pozwalała ich spróbować. Z sadystycznym wyrachowaniem Iła je na naszym stole, a potem wydawała polecenie, aby wszystko desłać. W miejsce tych przysmaków przygotowywano dla nas sałaty — 35 — z mięsem i zapiekanki ze szpinaku oraz gotowaną rybę z ziemniakami posypanymi pietruszką. Nie znosiłam mięsa, chleba i jarzyn. Lubiłam jedynie jajka na twardo, które podawano nam z rzadka, i potrawy kuchni marokańskiej. Nie znaczy to jednak, że podczas posiłków niczego nie brałam do ust. Panna Rieffel kazała nam zjadać wszystko. Wymyślałam tysiące wybiegów, aby tego uniknąć, bojąc się, że za karę zabroni mi chodzić do kina. Po jedzeniu miałyśmy krótką chwilę swobody przed powrotem do liceum. Około osiemnastej trzydzieści po skończonych lekcjach jechałyśmy do pałacu, aby zobaczyć się z królem. Jeżeli uczestniczył akurat w obradach Rady Ministrów, składałyśmy wizytę Um Sidi, królowej matce, która była naszym sprzymierzeńcem w bojach z panną Rieffel. Pod przeróżnymi pretekstami zatrzymywała u siebie guwernantkę, dając nam tym samym sposobność do ucieczki. Kolację podawano w willi około dwudziestej. [ W okresie egzaminów pracowałam do późna w nocy. W dni powszednie musiałyśmy kłaść się do łóżek już o dwudziestej pierwszej. Nie wolno nam było oglądać telewizji ani nawet czytać. Należało natychmiast zgasić światło. Na małym tranzystorze, który ukrywałam pod poduszką, potajemnie słuchałam Nocnej estrady . Wybrałam łóżko przy oknie wychodzącym na patio, by oglądać niebo i gwiazdy. Ich widok mnie uspokajał. Noc była moją cichą przystanią. Nikt nie był w stanie zakłócić mi wtedy marzeń. Uciekałam w swój wyimaginowany świat, byłam nareszcie wolna. Długo nie spałam, płakałam, myśląc czasami o mamie, której z każdym dniem coraz bardziej mi brakowało. Targana sprzecznymi uczuciami, nie byłam nieszczęśliwa. Lalla Mina kochała mnie jak własną siostrę, a ja odwzajemniałam jej miłość. Król, królowa matka, Lalla Bahia, konkubiny - wszyscy okazywali mi życzliwość, nawet jeśli nie czynili tego w zbyt demonstracyjny sposób. Miałam dzieciństwo jak z marzeń, miałam wszystko, czego zapragnęłam, a nawet więcej. Lecz w sposób okrutny odczuwałam brak moich bliskich. Przebywając w pałacu, dowiedziałam się o narodzinach młodszego rodzeństwa. Miriam i Rauf byli mi zupełnie nieznani. Nic nie wiedziałam o ich upodobaniach czy przyjaciołach. Nie znałam nawet kolo- . . ,v . —— 36 —— , ... ru ich oczu. Jeżeli guwernantka wyjątkowo pozwoliła mi jechać do domu na jedno popołudnie, następne dni były dla mnie okropne. Nie mogłam jeść ani spać, mój żal koiły dopiero po kilku dniach i nocach przelane skrycie łzy. Dwa razy zdarzyło mi się spędzić z rodziną parę dni wakacji, ale szybko przyjeżdżano po mnie pod byle pretekstem. Lalla Mina tak bardzo za mną tęskniła. Niekiedy widywałam w pałacu mego ojca, lecz nasze kontakty były zbyt zdawkowe. Zachowywał się z rezerwą, wszelka wylewność ogromnie go krępowała. Ale wystarczyło jedno spojrzenie lub uścisk ręki, ibym zrozumiała, jak bardzo mnie kocha. Często nawet wyczuwałam w nim smutek wyraźnie żałował, że nie może sam zająć się moim wychowaniem. Po pewnym czasie zaczęły docierać do mnie wiadomości o tym, że ojciec jest kimś bardzo ważnym. Musiałam jednak jeszcze nieco dojrzeć, aby w pełni docenić jego rangę. Żyłam w takim zamknięciu, że nie wiedziałam nic o tym, co się dzieje na świecie. Nie rozumiałam nawet uprawy Ben Barki1, jedynie nieznacznie odczuwałam, że moja ochrona wzmogła czujność. W radiu słyszałam powtarzane stale przez spikerów nazwisko mojego ojca, nie rozumiałam jednak, o co właściwie chodzi. Ponad wszystko jednak zawładnęła mną potrzeba dzwonienia do mamy. Gdy tylko miałam telefon w zasięgu ręki, próbowałam się z nią połączyć. W małym domku przy wejściu do naszej willi mieszkał z żoną pan Bringard, intendent generalny. Naprzeciwko, w jego biurze, /.najdował się telefon, do którego za wszelką cenę pragnęłam się dostać. Niekiedy opuszczałam pokój w środku nocy, aby przez patio wymknąć »ię bezszelestnie na zewnątrz, ponieważ w dzień panna Rieffel pilnowała nas ze swego okna. Przechodziłam przez ogród, usiłując ominąć liczne posterunki straży, i docierałam do biura intendenta, gdzie trzęsąc 1 29 października 1965 roku Mahdi Ben Barka, były profesor matematyki króla Hasa-im II, przywódca opozycji marokańskiej (założyciel Narodowego Związku Ludowego) i rzecznik Trzeciego Świata, został porwany przed restauracją Lipp w Paryżu przez dwóch policjantów francuskich, Souchona i Yoitota, i przewieziony do willi w Fontenay-le-Vicomte. Nigdy więcej go nie zobaczono. General Ufkir, wówczas minister spraw wewnętrznych, i pułkownik Ahmad Dlimi, jego zastępca, zostali przez Francję oskarżeni o to, że byli inicjatorami porwania i zabójstwa Ben Barki. Ogłoszono międzynarodowy nakaz ich aresztowania. Dlimi sam oddał się w ręce francuskiej sprawiedliwości i został uniewinniony w czerwcu 1967 roku. Generała Ufkira skazano we Francji, w trybie zaocznym, na dożywotnie więzienie. W Maroku zaś otrzymał pochwałę od króla za niezłomne przywiązanie do naszej osoby . — 37 — się ze strachu, chwytałam za słuchawkę. Za dnia używałam przeróżnych podstępów, by odizolować się od grupy i zadzwonić do mamy. Lecz kiedy już za cenę tysiąca wybiegów miałam ją po tamtej stronie linii, kiedy słyszałam w słuchawce przytłumione głosy i śmiechy, nie wiedziałam, co powiedzieć. Z bólem odczuwałam dotkliwy fakt, że moi bliscy żyli własnym życiem, a ja już nie stanowiłam jego części. Na koniec tygodnia zmieniano nam rozkład zajęć. W sobotę kurs niemieckiego trwał całe przedpołudnie. Guwernantka wpajała nam zasady swego rodzinnego języka, uciekając się do kar wszelkiego rodzaju, szczególnie do klapsów. Po lekcji Lalla Mina, która pasjonowała się końmi, szła do stadniny, ja zaś schodziłam do sali gier, aby rysować, słuchać muzyki, grać na akordeonie lub na perkusji. Jak wszystkie dziewczynki lubiłyśmy urządzać przyjęcia dla lalek. Podejmowałyśmy zaproszonych gości w pięknie udekorowanym domku, racząc ich liśćmi podawanymi w srebrnych kubkach. Jeśli film z zeszłego tygodnia szczególnie nam się podobał, starałyśmy się go odtworzyć. Szperałyśmy wtedy w kufrach / przebraniami, by odgrywać różne postacie. Zawsze byłam reżyserem, rozdzielałam role i kwestie. Miałyśmy więc okres Polnych lilii. Dźwięków muzyki, Romulusa i Remusa oraz Trzech muszkieterów. Po podwieczorku wychodziłyśmy na spacer, aby zaczerpnąć łyk świeżego powietrza , jak tego wymagała guwernantka. Każdej soboty, a niekiedy w inne dni tygodnia, kiedy król był zajęty, wyjeżdżałyśmy z Rabatu. Wożono nas około trzydziestu kilometrów od pałacu, a potem maszerowałyśmy dwie, trzy godziny, aby powrócić do domu z tyłu za nami podążał wolno nasz samochód w asyście eskorty. W drodze za miasto, gdy tylko spostrzegłam, że panna Rieffel się zdrzemnęła, spoglądałam porozumiewawczo na szofera, a ten włączał radio. Mogłam nareszcie posłuchać moich ulubionych piosenek rock -n rolla, twista czy przebojów z variete, a nie tych okropnych pieśni niemieckich, którymi nękała nas guwernantka. Sprawiało mi to ogromną przyjemność - tym większą, że zakazaną. Szczególnie lubiłam sobotnie wieczory, ponieważ wyświetlano nam wtedy stare filmy. Nade wszystko jednak przepadałam za kinem pałacowym. Mogłyśmy tam oglądać najnowsze filmy, jakie tylko chciałyśmy, nie licząc się z cenzurą panny Rieffel. W soboty przypadające na rama- — 38 — i dań kuchnia przygotowywała dla nas wspaniałą kolację, którą delektowałyśmy się wraz z królem i jego konkubinami, oglądając filmy aż po iwit. Nie muszę dodawać, że w niedzielę wszyscy wylegiwali się do południa. Jeszcze za życia ojca Lalla Mina otrzymała od pandita Nehru sło-niątko. Umieszczono je w pięknym parku otaczającym pałac Dar as-Sa-lam, usytuowany w naturalnym krajobrazie przy drodze do Rabatu. W dzieciństwie jeździłyśmy tam często w porze obiadowej, aby karmić dzikie kaczki pływające po stawie. Słoniątko stało się naszą ulubioną zabawką. Było słodkie, serdeczne l pospiesznie połykało duże pajdy chleba, które wsuwałyśmy mu pod trąbę. Odwiedzałyśmy je codziennie. Największą przyjemność sprawiała nam przejażdżka na jego grzbiecie w towarzystwie przybyłego z Indii komaka. Kiedy ten ostatni powrócił do ojczyzny, słoniątkiem zajął się marokański stajenny, który niebawem począł je źle traktować. Doprowadzone do ostateczności zwierzę zaatakowało swego prześladowcę. Zdecydowano więc, że należy je zabić. Lalla Mina i ja długo byłyśmy niepocieszone po tym wydarzeniu. Uwielbiałyśmy zwierzęta. W stajni pomiędzy końmi przebywała matu biała wielbłądzica Zazat, którą otrzymałyśmy od gubernatora Warza-latu podczas podróży na południe. Odbyłyśmy ją w towarzystwie Mula-ja Ahmada Alawiego, kuzyna króla. Ten inteligentny, zakochany w kulturze marokańskiej człowiek miał za zadanie zapoznać nas z ojczystym krajem. Przez dwa czy trzy lata w okresie wakacji woził nas po wsiach l miasteczkach, pokazywał pustynie i góry. Przed każdą wizytą udzielał nam lekcji geografii i historii. Dzięki niemu poznałam region moich przodków ze strony ojca, szarfa, potomków Proroka w linii prostej. Na tych pustyniach południa, zamieszkanych przez Berberów, pozdrawiano mnie jeszcze goręcej niż Lallę Minę. Na naszą cześć zorganizowano fantazję na grzbietach wielbłądów. Zazat długo jeszcze żyła z nami. Umieściłyśmy ją w jednym z bok-NÓW stajni przy willi Jasmina , u boku ogiera księżniczki. W sobotnie popołudnia, ulegając namowom Lalli Miny, towarzyszyłam jej w przejażdżkach konnych. Wolałam jednak dosiadać wielbłądzicy. Niekiedy kliężniczka prosiła mnie, bym wskoczyła na grzbiet konia, i zaczynały »ię wyścigi. W takich chwilach byłam niesłychanie szczęśliwa. Czułam — 39 — się lekka i wolna. Uwielbiałam galopować na wietrze, czuć, jak gałązki smagają mi twarz. Wydawało mi się, że w końcu jestem sobą, wolna od lęków i zobowiązań. Rozumiałam, jaka to przyjemność dosiadać konia. Podczas wakacji, gdy nie podróżowaliśmy z Mulajem Ahmadem, mogłyśmy wybierać między licznymi pałacami królestwa. Miałyśmy do dyspozycji Tanger, Marrakesz lub pałac w Fezie, który Hasan II kazał odrestaurować, czyniąc go jednym z najpiękniejszych w kraju. Miejscowością, którą lubiłam najbardziej, był Ifran w Atlasie Wysokim. Przypominał miasteczka Sabaudii. Stały tam domy z czerwonej cegły, zupełnie jak te z baśni o Królowej Śniegu. Zimą po ośnieżonych stokach śmigali narciarze. Lalla Mina i ja mieszkałyśmy w olbrzymiej sześciopiętrowej willi, tej samej, w której zatrzymywał się Muham-mad V, kiedy był jeszcze księciem następcą tronu. Kręta droga pięła się pośród świerkowego lasu, prowadząc do zawieszonego na szczycie królewskiego zamku, otoczonego baśniowym parkiem. Jak większość swoich pałaców, tak i ten Hasan II kazał urządzić z niesłychanym przepychem. W lipcu 1969 roku na swe czterdzieste urodziny polecił wystawić Jezioro łabędzie na jeziorze Ifran. Był to niezapomniany spektakl, godny baśni z tysiąca i jednej nocy. Kiedy z wizytą do Maroka przybył prezydent Naser, król zorganizował wielką uroczystość na jego cześć w Miszlifenie, nieopodal Ifranu, gdzie wśród puszczy wznosił się wygasły wulkan o ogromnym kraterze. Zimą jeździliśmy tam na nartach. Rajs1 Naser mógł obserwować wspaniałą fantazję na koniach, odegraną w samym środku krateru. Zajęliśmy wygodne miejsca pod olbrzymim namiotem królewskim, ustawionym specjalnie na tę okazję. W Ifranie polowaliśmy z helikoptera nocą na panterę lub na dziki i zające z odkrytego dżipa. Siedziałam zawsze obok króla, świadoma, że przeżywam wyjątkowe chwile swego życia. 1 Inne określenie króla tytuł nadany prezydentowi Egiptu, Gamalowi AMelowi Na- serowi. *| , — 40 — Życie w pałacu Pałac był naszym ulubionym miejscem zabaw. Nieustannie biegałyśmy po korytarzach, odkrywałyśmy alkowy i patia, wślizgiwałyśmy lię wszędzie, gdzie tylko pozwalano nam wchodzić - do komnat króla, do haremu, do kuchni. Lalla Mina zaglądała przez uchylone drzwi, a ja, I psotną miną, wciskałam się za nią. Nigdy nie kazano nam odejść. Byłyśmy pieszczone i całowane, obsypywane pochlebstwami. Nie skąpiono nam smakołyków, zaspokajano wszystkie nasze kaprysy. Posiadłość królewską otaczały mury1, za którymi znajdował się meczet z małym mauzoleum, dzielnica żonatych niewolników, budynki protokołu i gwardii królewskiej. Nieco dalej usytuowane były moje ulubione garaże, gdzie stały rzędem, budząc podziw, samochody z królewskiej kolekcji. Duży portal otwierał się na pałac, wielki niczym mia-uto, z kliniką, polem golfowym, hammamem (łaźnią), liceum, sukiem (bazarem), terenami sportowymi i dużym ogrodem zoologicznym, który odwiedzałyśmy z księżniczką bardzo często. Zabudowania mieszkalne tworzyło wiele bogato zdobionych ogromnych gmachów, połączonych niekończącymi się korytarzami. Był tam pałac króla Hasana II, który ustawicznie przenosił się z jednej części do drugiej, zależnie od fantazji pałac Muhammada V, zbyt duży i zbyt ponury jak na nasz gust pałace konkubin, gdzie każda miała własny apartament jak również pałace Um Sidiego i Lalli Bahii, wzniesione za czadów Muhammada V. Te dwie ostatnie budowle łączył labirynt korytarzy, długi na dwa kilometry. Przemierzałyśmy go zawsze biegiem, było tam tyle ciekawych rzeczy do obejrzenia... Pałace władców posiadały oddzielne sale kinowe, ogrody letni i zimowy, salon włoski o ścianach pokrytych przepięknymi freskami z oknami wychodzącymi na liczące tysiąc metrów kwadratowych patio z basenem. Lalla Bahia, którą nazywałyśmy Mamają, sypiała w imponującym łożu z baldachimem utkanym z białego jedwabiu. Na co dzień, w zaci-N/,U domowym, często chodziła w jedwabnym szlafroku i ozdobionych pomponami pantoflach, które podkreślały zgrabny kształt jej małych 1 Mury pałacowe są tak stare jak miasto Rabat. Pierwotnie były to mury stajni, przy któ-iych przywiązywano konie. Nazwa Rabat oznacza przywiązany . • — 41 — - •• • . .-. •••.-/. • • stóp. Prawdziwa hollywoodzka gwiazda Godzinami przesiadywała w łaźni z białego marmuru, otoczona kosmetykami. Uwielbiałam patrzeć, jak nakłada na twarz krem Nivea , a potem wyciera się powoli setkami serwetek z cienkiej bawełny, przygotowanymi specjalnie w tym celu. Moja córko - powtarzała mi swoim zmysłowym głosem - żaden krem, nawet najkosztowniejszy, nie jest bardziej skuteczny niż ten . A sądząc po jej doskonałej cerze, bielszej niż mleko, należało w to wierzyć... Lalla Mina i ja pozostawałyśmy godzinami w jej salonie, siedząc na podłodze i przeglądając albumy ze zdjęciami, które dokumentowały historię rodziny królewskiej, narodziny księżniczek, zesłanie i powrót, małżeństwa króla i jego sióstr, święta i uroczystości rocznicowe. Córkę Mamaja traktowała bez macierzyńskiej wylewności. Um Sidi okazywała małej księżniczce dużo więcej czułości i ciepła, ale potrafiła też być surowa. Bardzo kochałam królową matkę, podziwiałam jej zadbaną sylwetkę, wyniosłą postawę, szczególną osobowość, powściągliwe i pełne rezerwy zachowanie. Często robiłyśmy wypady do kuchni, aby raczyć się do woli tym wszystkim, czego zabraniała nam w willi panna Rieffel. Czasami też, biegnąc, zapuszczałyśmy się w labirynty korytarzy wiodących do mieszkań konkubin lub niewolników. Ci, których nazywano aabid, żyli w pałacu w Rabacie od pokoleń byli potomkami kupionych od handlarzy czarnych Afrykanów. Ich prapraprawnukowie służą do dzisiaj królowi w każdym z jego marokańskich pałaców. Należą do rodziny królewskiej, ale mogą zawierać małżeństwa poza nią i opuszczać pałac, kiedy tylko chcą. W praktyce jednak prawie nigdy tego nie czynią. Zwyczaj wymagał, aby w dniu zaślubin księcia udzielono także ślubu czterdziestu parom niewolników, które zamieszkiwały następnie w obrębie pałacowych murów - w małych domach, specjalnie dla nich postawionych. Jedynie niewolnicy ognia, do których należało wymierzanie kar cielesnych, pełnili określoną funkcję. Reszta stanowiła wymienną armię, nędznie wynagradzany personel do wszelkich posług. Niektórzy byli zależni od królewskiej małżonki, inni od konkubin, jeszcze inni od samego króla. Kobiety pracowały w kuchni, dbały o porządek, karmiły niemowlęta, szyły, prały, a niektóre zostawały nawet konkubinami trzeciej kategorii. Mężczyźni mieli pieczę nad garażaaii, podawali do stołu, czuwali ni- c/ym kamienne posągi w każdym zakątku pałacu, zwłaszcza w niszach usytuowanych wzdłuż korytarzy. Panny i wdowy przebywały w wydzielonej części pałacu. Mieszkały mime lub po dwie w małych alkowach, oddzielonych od siebie firankami, ustawionych w szeregach pod gołym niebem, po obu stronach alei. Na kuchenkach gazowych przyrządzały najlepsze potrawy w pałacu. Mimo że dysponowały skromnymi środkami, zawsze były nieskazitelnie czyste, a ich kuby1 po prostu lśniły. Przez cały dzień niewolnice słuchały wschodniej muzyki, która płynęła z rozkręconych na pełny regulator tranzystorów ustawionych na (q samą stację, co dawało przejmujący efekt stereofoniczny. Nad alkowami unosiły się wspaniałe, wabiące zapachy potraw. Niewolnice do-ikonale wiedziały, że łakomstwo jest naszą słabością. - Lalla Mina, Smijet Lalla2, chodźcie... Przygotowałam tażin, dobre naleśniki... Niektóre z nich robiły haszysze, konfitury z haszyszu smażone na małych patelniach nad palnikami butanowymi. Zdarzało mi się podli ruść słoiczek z takimi konfiturami, którymi potem dzieliłam się w sekrecie z Lalla Miną. Odlatywałyśmy wtedy na całe godziny, raz po IH/, wybuchając śmiechem. Przed drzwiami konkubin piętrzyły się sterty obuwia, gdyż po pa-Iwcowych dywanach i w alkowach chodziło się na bosaka. Te stosy bu-lów zawsze wydawały mi się komiczne. Po przybyciu do pałacu zostałam adoptowana przez harem Muham-niada V. Znałam wszystkie te kobiety dopuszczały mnie do najbardziej poufnych zwierzeń. Konkubiny osamotnione po śmierci króla zamieszkały w osiedlu, które Hasan II kazał wznieść specjalnie dla nich naprzeciw naszego liceum. Żyły tam w białych domach otoczonych ogrodami. Miały własne baseny, bazary, hammamy, klinikę i salę kinową. Służyły nowemu władcy, doradzając mu i towarzysząc. Tak czy inaczej, nadal odgrywały ważną rolę. Konkubinami Hasana II były bardzo młode dziewczęta wybrane pod kątem urody. Pochodziły ze wszystkich regionów kraju. Najstarsze nie 1 Alkowy o różnych rozmiarach, otaczające pałacowe patia. 2 Prawie Księżniczka w ten sposób tytułowano Malikę Ufkir (przyp. dum.). 42 — — 43 ukończyły jeszcze siedemnastu lat. Brakowało im pewności siebie, były niezręczne, nie umiały się prosto trzymać. Zakwaterowano je w apartamentach dawnych konkubin Muhammada V. Dziewczętami natychmiast zajęły się starsze kobiety, które poczęły je uczyć życia w pałacu, protokołu, tradycji i zwyczajów. Przygotowywały swoje podopieczne do roli kobiet króla, powierzając im zazdrośnie strzeżone najintymniejsze sekrety haremu. Nowym konkubinom zmieniono imiona. Pochodzące z ludu Fatiha czy Chadidża stawały się Noor Sbah, Światłem Poranka , albo Szams Ddohą, Zachodzącym Słońcem . Kiedy już ukończyły szkolenie, król poślubiał je, po trzy lub cztery jednocześnie, w swoim pałacu w Fezie. Wystawnej ceremonii towarzyszyły śpiewy i tańce. Król był szczęśliwy, pełen nadziei. Dopiero późniejsze wydarzenia polityczne uczynią go rozgoryczonym. Hasan II powiększał grono konkubin aż do początku lat siedemdziesiątych. Zebrał ich około czterdziestu, nie licząc tyluż konkubin ojca. W pałacu podążały za nim wszędzie - do toalety, łaźni mauretańskiej, do fryzjera i na gimnastykę. Grupowały się w klany tych dawnych, wspólniczek, prowokujących, uprawiających grę, świntuszek... Celem każdej z nich było zwrócić na siebie uwagę władcy i stać się jego aktualną faworytą. Jeśli którejś się udało, oznaczało to chwałę dla całego klanu aż do chwili, gdy inna konkubina zdobywała względy króla, a klan poprzedniej ulubienicy zostawał odrzucony, jakby nagle wyszedł z mody. Najbardziej cenionym spośród konkubin przyznawano status bezdzietnych żon, ponieważ nie miały w zasadzie prawa do prokreacji. Jedynie żona króla mogła mu dać prawowitych następców tronu. Na drugim miejscu sytuowały się żony do spraw wewnętrznych ich zadaniem było zarządzanie pałacem i podtrzymywanie tradycji, w szczególny sposób respektowanej przez króla. Muhammad V miał konkubinę, która podczas uroczystości ubierała go w strój paradny, złożony z białej dżelaby i białych spodni. Tę samą funkcję pełniła również u boku Hasana II. Ceremonia odbywała się w sali pałacowej, którą tworzyło duże patio z białego marmuru, z szemrzącą pośrodku fontanną. Salę otaczały z trzech stron alkowy wyłożone mozaikami w żywych kolorach, udekorowane jedwabnymi kobiercami, poduszkami i drogimi tkaninami, oddzielone od patia zasłonami z tafty i aksamitu. Ta sama zasada architektoniczna powtarzała się w całym pałacu w Rabacie, a także we wszystkicrftnnych pałacach królewskich. Zanim Hasan II udał się do meczetu, wchodził do swojej alkowy, l za nim podążała konkubina niosąca jego paradny strój. Jeśli któreś i, kobiet pragnęły towarzyszyć władcy, mogły to bez przeszkód uczynić. Kiedy był już ubrany, konkubina zajmująca się wonnościami zapalała kadzidło. Inna zaś wynosiła prześliczną, zdobioną markieterią szkatułę, ustawioną na szmaragdowej atłasowej poduszce. Był to kolor pałacu. W szkatule mieściły się ułożone rzędem flakoniki z wonnymi olejkami, ambrą, piżmem, pochodzącym z Mekki olejkiem z sandałowca lub jaśminu. Król wylewał na kawałek waty kilka kropli wybranego olejku i wcierał go za uszami. Następnie rzucał ten kawałek waty na dernię, a wszystkie konkubiny zaczynały toczyć o niego walkę. Potem przekazywały go sobie z rąk do rąk, aby zebrać drogocenną woń zmie- •i/aną z zapachem ich pana i władcy. Starałam się zawsze być pierwsza, iihy nasycić się jego zapachem przed innymi. Kiedy król powracał z meczetu, niewolnicy mężczyźni oznajmiali jpgo nadejście, śpiewając bez ustanku Niech Bóg użyczy mu długiego łycia . Dołączał do nich chór niewolnic aamara, wybijając rytm na (iiinburynach. Obowiązywał zakaz zbliżania się do króla, dopóki ten nie umyje rąk. Kiedy jego powrót z meczetu zbiegał się z końcem ramada-MII lub świętem Id1, Hasan II zasiadał przed kubą w dużym ozdobnym lulclu niczym na tronie. Tego dnia wszystkie ukarane lub odsunięte konkubiny miały prawo prosić o łaskę, rzucając się do stóp władcy. Każdego wieczoru przed kolacją konkubina łaziebna myła króla, ubywając perfum i mydła według ścisłego rytuału. Inna konkubina zajmowała się ceremonią drewna sandałowego, celebrowaną przy okazji v«ystkich świąt, obrzędów religijnych, a także w czasie żałoby i uro-/ystości pogrzebowych. Drewno sandałowe z Mekki paliło się stale f drogiej, cyzelowanej w srebrze wazie wypełnionej węglem drzewem. Konkubina podawała królowi niewielkie kawałki sandałowca, któ-i- ten wrzucał do naczynia. Obchodzono z tą wazą wszystkie pomiesz-/enia, aby dokonać ich oczyszczenia. Cały pałac przesycony był za-itchem drewna sandałowego. Proszek z sandałowca wkładano do od- • ur/aczy, drewno palono w mbehhrach - kadzielnicach noszonych 1 Słowem Id określa się. dwa główne święta w Maroku Id as-Saghir (Małe Święto) koń-v c ramadan oraz Id al-Kobir (Wielkie Święto), w trakcie którego muzułmanie dla upa-mienia ofiary Abrahama zabijają barana (przyp. tłum.). 45 przez niewolników. Wszystko - od mieszkań, poprzez samochody, aż do strojów mieszkańców pałacu - było przesiąknięte tym zapachem. Tylko konkubina zewnętrznych kluczy, młoda, bardzo żywa dziewczyna imieniem Naima, miała kontakt z ludźmi z zewnątrz , głównie z mężczyznami - ogrodnikami, dekoratorami, strażnikami czy urzędnikami. Była także odpowiedzialna za prasę, którą codziennie przynosiła królowi. Hasan II wprowadził nowy rytuał, któremu oddawał się w maleńkiej alkowie z czasów Muhammada V. Nakazał, by codziennie pod wieczór masowano mu ręce i skórę na głowie. Uczestniczyłyśmy w tych seansach, siedząc u stóp króla i komentując wszystkie czynności głośnymi wybuchami śmiechu. Następnie szłam ucałować jego dłoń o delikatnej skórze. Fryzjerkami i manikiurzystkami były Francuzki. Z Francji pochodzili też dwaj instruktorzy gimnastyki, którzy udzielali lekcji konkubinom króla na pałacowej esplanadzie. Król wciąż poszukiwał nowych rozrywek, aby zabawić wszystkie swe kobiety. Niektóre z nich były jeszcze niemal dziećmi. Kiedyś kazał sprowadzić ze Stanów Zjednoczonych rowery z wieloma siodełkami. Przez kilka tygodni olbrzymie korytarze pałacu w Fezie rozbrzmiewały naszym śmiechem trzeba było nas widzieć, siedzące wszystkie w jednym rzędzie i pedałujące równocześnie... W okresie szkolenia konkubiny nosiły, podobnie jak niewolnice, jedwabne kaftany, ciemnozielone, szare lub brązowe, ozdobione ornamentem w odpowiedniej tonacji. Długie rękawy podciągały aż do łokcia, przytrzymując je szerokimi podwiązkami. W talii pr/cpasane były tehmilą uformowaną w rodzaj fartuszka. Kiedy już zostały oficjalnymi konkubinami, mogły się afiszować w różnobarwnych kaftanach. Król zabierał głos w kwestii najdrobniejszych detali ubiorów. Decydował o kroju kaftanów noszonych w czasie ceremonii, ich kolorach, materiałach czy ornamentach. Wszystkie niuanse kolorystyczne były dozwolone, od odcieni najbardziej żywych po najdelikatniejsze, pastelowe. Przyjemnie było obserwować, jak konkubiny się zmieniają od dnia przybycia do pałacu. W swych jakże ciężkich strojach poruszały się z niezwykłym wdziękiem, podwijając rękawy lub doły sukien. Można by powiedzieć, że tańczyły. Tradycja nakazywała, aby w pałacu ubierały się w kaftany. Na zewnątrz - na plaży, na polu golfowym, grając w tenisa lub jeżdżąc kon- — 46 — no - nosiły stroje europejskie będące ostatnim krzykiem mody. Sprowadzano najlepsze materiały z Włoch i całej Europy wybierał je sam król. Przygotowując się do podróży samochodem, na przykład z pałacu do pułacu, konkubiny wkładały czarne lub niebieskie dżelaby, przypominające płaszcze z okrągłymi kapturami. Były wożone dużymi limuzynami o przesłoniętych firankami oknach. Twarze zakrywały chustami / ciemnego muślinu. Kiedy spędzałyśmy wakacje w Marrakeszu, Hasan II oświadczył nam pewnego dnia, że wyjdziemy razem z nim do miasta. Wprawiło to nas wszystkie w dobry humor, albowiem niezwykle rzadko trafiała się okazja do takiej wspólnej przechadzki. Rozdano nam tradycyjne dżela-liy i sprowadzono powozy. Przebrany w strój niewolnika, król sam powoził naszym zaprzęgiem. W medynie, dzielnicy handlowej, kupował podarunki, które osobiście nam wręczał. Nikt go nie rozpoznał. Pamię- iinn, jak bardzo nas to bawiło. Było rzeczą prawie niewyobrażalną, aby kobiety mogły wyjechać gdzieś same, bez króla. Oficjalna podróż do Jugosławii na początku lat sześćdziesiątych, wraz z królową matką i kilkoma konkubinami przyjaciół króla, należała do nielicznych wyjątków. Marszałek Tito oddał wte-ily do naszej dyspozycji usytuowany w okolicy Belgradu pałac, który przypominał zamek księcia Drakuli. Noor Sbah, jedna z konkubin najbardziej lubiących figle, włożyła na głowę ciemną pończochę i z zapaloną świeczką w dłoni pukała do wszystkich pokoi. Lalla Mina i ja, podążając za nią potajemnie, ledwo tłumiłyśmy śmiech, gdy ten dziecinny kawał wywoływał okrzyki przerażenia w całym zamku. Pod koniec naszego pobytu królowa matka miała ochotę jechać potajemnie do Włoch, nie uprzedzając o tym króla. W Trieście jednak czekali na nas dziennikarze i wyprawa incognito spaliła na panewce. Obecnie konkubiny nie podlegają już tak ostremu reżimowi. Mogą siej poruszać, nie zakrywając twarzy i nie zaciągając firanek w oknach mtmochodów. Królowa Latifa przechadza się i podróżuje sama, ma własnych szoferów i ochronę, co było nie do pomyślenia wtedy, gdy poślubiła Ha-Nima II. Po śmierci Muhammada V należało pomyśleć o ożenku króla, który miał wówczas trzydzieści trzy lata. Najznaczniejsza rodzina berberyj- — 47 — ska1 wysłała do pałacu dwie młode piękności, cioteczne kuzynki, piętnastoletnią Latifę i trzynastoletnią Fatimę. Przeszły one ten sam rodzaj szkolenia co inne konkubiny, przybyłe tam w owym okresie ze wszystkich prowincji Maroka. Wiedziano już, że król wybierze jedną z tych dwóch dziewcząt. Decyzja nie mogła być wszakże podjęta zbyt pochopnie. Pełnoprawna małżonka stawała się bowiem matką królewskich dzieci, a zwłaszcza następcy tronu. Ze względów politycznych - dla utrzymania subtelnej równowagi między marokańskimi populacjami - powinna być Berbe-ryjką, tak jak wszystkie małżonki monarchy, królowa matka, Lalla Aab-la, i Lalla Bahia. Fatima była wysoka, dobrze zbudowana, o białym odcieniu skóry, jasnych oczach i twarzy madonny. Niższa od niej Latifa miała nieregularne rysy i wydatny nos, lecz także duże brązowe oczy i bujne włosy. Urodą ustępowała swej kuzynce, wyróżniała się za to silniejszą osobowością. Obie były zaledwie nieco starsze ode mnie, lecz uważałam je za dojrzałe kobiety. Znajdowałam się u boku króla, kiedy ten przyjmował ich rodzinę, jedną z najbardziej znanych w kraju. W stosunku do tych ber-beryjskich tradycjonalistów, nieskrępowanych jego majestatem, zachowywał się w sposób pełen pokory i szacunku, bardziej jako powinowaty niż monarcha. Kobiety były przyodziane w białe płótna, mężczyźni nosili dżelaby. Ich skromność, godność i prostota ubioru kontrastowały z pałacową dekoracją z tysiąca i jednej nocy. Fatima zakochała się w królu bezgranicznie. Bardziej dumna i mniej otwarta Latifa oczekiwała na wybór władcy. Uroda i świeżość młodszej, a także jej gwałtowna i spontaniczna miłość nie pozostawiły Hasana II nieczułym. Charyzma starszej również przypadła mu do gustu. Jedynie bliscy wiedzieli o rywalizacji między dwiema kuzynkami. Starsze konkubiny chciały pchnąć króla w stronę Fatimy, którą - jak sądziły -mogłyby łatwiej manipulować. Wspomagając naturę, robiły, co mogły, aby od razu zaszła w ciążę, jako że narodziny następcy tronu zatwierdziłyby małżeństwo. Tak się jednak nie stało. 1 Berberowie - grupa ludów chamito-semickich zamieszkująca Afrykę Północną aż po zachodni Sudan. Ludność Maroka składa się w 2/j z Arabów i w /a z Berberów (przyp. tłum.). 48 Latifa któregoś dnia w ten sposób odezwała się do króla - Panie, nigdy nie zaakceptuję roli zwykłej konkubiny w haremie. Jeśli nie da jej szansy stać się matką jego dzieci - dodała - wolałaby wrócić do siebie. Nie odrzucała statusu konkubiny, idei dzielenia się czy pozostania anonimową. Jednakże chciała być matką. Ta determinacja podobała się królowi, który wyżej niż urodę cenił u kobiet charakter. Nie brakowało go Latifie. Choć miała tylko metr pięćdziesiąt pięć wzrostu, wzbudzała respekt, nawet się nie odzywając. Król wybrał ją na /one. Jej kuzynka Fatima została konkubiną w haremie. Zwyczaje te wydawały się zupełnie normalne. Wcale mnie nie szokowały, ponieważ odpowiadały zasadom, które mi wpajano. Byłam zbyt młoda i zbyt mało widziałam, aby właściwie ocenić ich średniowieczny i harakter. Uczestniczyłam w zaślubinach królewskich jak w jednym / pięknych przedstawień, które tak lubiłam. Nie kryłam własnego szczęścia. Czułam, że dotyczy mnie to wszystko, co ma jakikolwiek związek / moim przybranym ojcem. Następnego roku w Rzymie Latifa wydała na świat dziewczynkę, i ,allę Meriem1. Chrzciny były wystawne. Przez kilka dni nie cichła mu-yka, trwały tańce i zabawy, urządzano wykwintne uczty, na których podawano najbardziej wyszukane potrawy. Królowa triumfowała. Naro-córki ugruntowały jej pozycję. Latifa miała jeszcze czworo dzieci2. W czasie każdej ciąży król bez- aśnie od niej wymagał, by przestrzegała właściwej diety. Musiała jeść tiy, unikać słodyczy i tłuszczu. W tych sprawach był nieprzejedna-y, ona zaś ciągle chodziła głodna. Kiedy była w ciąży z Mulajem Raszidem, któregoś dnia zwróciła się do mnie błagalnie - Mam ochotę na czapkę kaida 3.1 to natychmiast. Niełatwo było zaspokoić jej zachciankę. Królowa bowiem zapragnęła naleśników, które trzeba było przygotowywać przez wiele godzin, zanim nadało się im kształt turbanu zanurzonego w miodzie stąd ich nazwa. 1 26 sierpnia 1963 roku. 2 Sidiego Muhammada, księcia następcę tronu, urodzonego w 1964 roku, Lallę Hasmmę, [urodzoną w 1965, Lallę Asmaę urodzoną w 1967, Mulaja Raszida, urodzonego w 1970. 3 Dawniej dowódca wojskowy wysokiej rangi. Obecnie w Maroku funkcjonariusz spra- [ kujący władzę w danym okręgu terytorialnym (przyp. tłum.). W tym czasie mieszkałam już z rodziną, lecz często przychodziłam do pałacu, żeby odwiedzić księżniczki i konkubiny. Pobiegłam zatem do domu i poprosiłam Aszurę, naszą guwernantkę, która była również wyśmienitą kucharką, o przygotowanie naleśników. Dowiedziawszy się, dla kogo są przeznaczone, chciała przyrządzić je jak najlepiej i podać na srebrnej zastawie. Czas jednak naglił, gdyż Latifa powiedziała natychmiast nie chciałam również zostać zauważona. Gdyby król mnie zobaczył, mógłby dostać jednego z owych napadów gniewu, których tak bardzo się obawiałyśmy. Ułożyłam naleśniki na zwykłym talerzu, owinęłam je w ściereczkę i pobiegłam do pałacu. Wybrałam okrężną drogę, aby uniknąć nieoczekiwanych spotkań, mimo to wkrótce stanęłam oko w oko z dawnymi konkubinami. Chciały wiedzieć, dokąd się spieszę. Skłamałam, mówiąc, że idę do królowej matki. Naleśniki wydawały tak apetyczną woń, że kobiety zaczęły mnie wypytywać, kto je będzie jadł. Odparłam, że Lalla Mina. Moje kłamstwo nikogo jednak nie zwiodło. - Nie zanoś tych naleśników Latifie - powiedziały. - Ktoś mógłby się tobą posłużyć, by podsunąć królowej zatrute jedzenie, a ty nawet byś tego nie spostrzegła. Narobiłabyś sobie nie lada kłopotów. Ich słowa pozwoliły mi zrozumieć pałacową rzeczywistość, którą dotychczas wolałam ignorować. Bano się tam napojów miłosnych, rzucania czarów, czarnej magii. Rok później oskarżono zazdrosną kurtyzanę o usiłowanie otrucia Latify. Konkubiny, zwłaszcza starsze, były bardzo pobożne. Pięć razy dziennie, z twarzami zwróconymi w kierunku Mekki, odmawiały rytualne modlitwy, klęcząc na jedwabnych dywanikach, które przynosili im niewolnicy. Długo po modlitwie oddawały się praktykom religijnym, czytając lub recytując sury Koranu. Nie lubiłam pozostawać z nimi dłużej, chyba że po to, by podziwiać subtelną twarz Lalli Bahii, ślicznie zawoalowaną muślinem. Nie byłam dobrą muzułmanką. W ceremoniach religijnych podobały mi się jedynie tradycja i przepych. Miałam czym się rozkoszować święta w pałacu były liczne. Hasan II wprowadził je do porządku dziennego. Dwudziesta siódma noc ramadanu, którą nazywają świętą nocą, poświęcona jest na modlitwy. Powiadają, iż tej nocy Allah spełnia nasze pragnienia. Razem z królem szłyśmy wtedy do pałacowego meczetu. Król modlił się na przedzie, a wszystkie jego kobiety klęczały z tyłu. Nie byłam w stanie skupić się w ciszy na modlitwie i cały czas błaznowałam. Um Sidi i Lalla Bahia nie mogły powstrzymać się od śmiechu. Dochodził on do króla, który domyślał się moich grymasów. Próbował się koncentrować, lecz widziałam, jak narasta w nim gniew. .•A każdym razem, gdy był zdenerwowany, szarpał rękawy. Nieraz mu- iiił przywoływać mnie do porządku. Nie przeszkadzało mi to jednak nczynać po chwili na nowo. Co roku w dzielnicy niewolników obchodzono święto Mulud, które upamiętnia narodziny Proroka. Tego dnia napełniano olbrzymie drewniane talerze zemattą - potrawą tradycyjnie podawaną w dniu chrztu, przyrządzaną z mąki pszennej smażonej przez dwa dni i zmieszanej / roztopionym masłem, gałką muszkatołową, gumą arabską, miodem, wanilią, sezamem, utłuczonymi i uprażonymi migdałami. Zemattą wyglądała jak góry z czarnego ciasta przyprószone lukrem. Prawdziwe ilelicje Od samego rana słyszało się chór aamara, skandujący psalmy religijne przy akompaniamencie muzyków grających na lutniach i skrzypcach. Szłyśmy do końca alei i po schodach wspinałyśmy się na taras, z któ-it-go roztaczał się widok na dzielnicę niewolników. Kobiety miały na M tbie barwne kaftany, gdyż tego dnia były dozwolone wszystkie kolory (iińcz czerni i bieli. Największą elegancją i bogactwem wyróżniała się l utifa, małżonka króla. Jej biżuteria przerastała świetnością biżuterię pozostałych kobiet. Siostry króla i jego bratowa Łamią, żona Mulaja Abdallaha, ubrane były w kaftany zdobne w te same motywy co kaftan królowej, jednakże o różnych wzorach. Miały paski ze złota wysadzane n/,lachetnymi kamieniami, a także kolczyki, naszyjniki, diademy i perły we włosach. Z naszego wzniesienia obserwowałyśmy nieprawdopodobne widowisko. Wszystkie chore niewolnice, epileptyczki czy reumatyczki, wycho-il/iły ze swych alków i zaczynały tańczyć w rytm religijnych śpiewów. Wpadały w trans, aby pozbyć się dżinów - złych duchów będących sprawcami chorób. Wtedy nadchodził niewolnik, niosąc czarę wypełnioną po brzegi kawałkami opuncji. Kobiety chwytały je rękami, nie /ważając na kolce, następnie ugniatały i wcierały w ciało, szczególnie w miejscach dotkniętych chorobą. Co ciekawe, po wszystkich tych za- — 50 — 51 — biegach nie miały żadnych blizn. Inne piły gorącą, a nawet gotującą się wodę, nie doznając przy tym najmniejszych oparzeń. Ceremonię Mulud tradycyjnie odprawiano w pałacu w Meknesie. Um Sidi opowiadała, że za czasów Muhammada V działy się jeszcze straszniejsze rzeczy. - Widziało się tam ludzi - mówiła - którzy rozbijali sobie czaszki własnymi siekierami. Lalla Mina i ja drżałyśmy z przerażenia. W pałacu w Rabacie Hasan II lepiej panował nad sytuacją. Gdy podczas ceremonii Latifa i ja zaczęłyśmy tańczyć w rytm rozbrzmiewającej muzyki, aby również wprowadzić się w trans, król zbeształ żonę - Twoja ranga nie pozwala na to, byś zachowywała się jak one. Sprawia, że jesteś wolna od demonów i nie grozi ci opętanie. W taki oto sposób tłumaczyło się w pałacu świat. Dżiny nawiedzały niewolników, natomiast oszczędzały księżniczki. Każdy miał swoje miejsce, którego nie mógł zmienić. Inne święta były dla nas źródłem radości. Podczas święta Chola, które zbiegało się z okresem dojrzewania winogron, pozwalano dziewczętom na robienie makijażu. Aby zwilżyć kredkę służącą do malowania powiek, maczano ją w winogronowym soku. Dziewczęta, śmiejąc się i dokazując, czekały na swoją kolejkę, aby poddać się zabiegom kosmetycznym dostępnym na co dzień tylko kobietom. W święto wody musiałyśmy oblać wszystkich, którzy znaleźli się w naszym zasięgu. Był to bardzo wesoły dzień. Od rana do wieczora czyhałyśmy na ofiary, kryjąc się na balkonach lub w ciemnych pałacowych zaułkach. Król również świetnie się bawił i często współuczestniczył w naszych kawałach. Na przykład podchodził wraz z podążającymi za nim kobietami pod balkon i w ostatniej chwili odsuwał się na bok, a wtedy Lalla Mina i ja wylewałyśmy na jego świtę pełne wiadro wody. Konkubiny krzyczały głośno, grożąc, że zgotują nam taki sam los. Śmialiśmy się wszyscy troje z całego serca, a inni w końcu przyłączali się do nas. Lubiłam również Aszisza Ghadra, święto dzieci. Na dużym patiu, otoczonym alkowami urządzałyśmy przy pomocy nianiek miniaturową kuchnię. Wkładałyśmy małe kaftany dorosłych gospodyń domowych, z elastycznymi podwiązkami podtrzymującymi podwinięte do łokci rę- .l . r . .. • , ————— jZ ————— L kawy, i posługiwałyśmy się drobną zastawą. Następnie przychodził król, aby spróbować naszych potraw. Wygłaszał na ich temat krótkie komentarze, po czym wręczał nagrody i całował zwyciężczynie. Król nie lubił dużo jeść, uwielbiał natomiast wymyślać nowe przepiły. Często kazał instalować kuchnię w pałacowej jadalni i sam przygotowywał dania, których następnie kosztowałyśmy. Rezultaty tych kulinarnych poczynań nierzadko bywały dość przypadkowe, lecz nie miałyśmy wyboru. Musiałyśmy wszystko zjadać, wydając przy tym okrzyki zachwytu - Och, panie, cóż za delicje... Niemniej jednak król nie znosił, gdy przybierałyśmy na wadze. Przyrzekł Lalli Minie niespodziankę, byle tylko się pozbyła swych młodzieńczych zaokrągleń. Podczas pobytu w Tangerze księżniczka poddała się ostrej diecie odchudzającej, po czym oznajmiła królowi, iż straciła cztery kilogramy. Dotrzymał obietnicy i oświadczył nam, że urządzi hntefę. Zajął miejsce na balkonie usytuowanym nad wielkim patiem. Królowi towarzyszyły dwie konkubiny niewolnice, dźwigając szkatuły wypełnione dużymi miedzianymi monetami, rzadko będącymi w użyciu, o wartości od dziesięciu do pięćdziesięciu franków. Pod balkonem stały Urn Sidi, Lalla Bahia, Latifa, wszystkie konkubiny i my obie w środku, i /.ekając, aż spadnie z góry deszcz monet. Król śmiał się do łez, widząc, |nk na czworakach zbieramy rzucane przez niego pieniądze. Większość konkubin rywalizowała ze sobą, błaznując, by zwrócić uwagę na pana. j n nawet nie pisnęłam, skoncentrowana na zbieraniu monet. Kiedy król zszedł na dół, by sprawdzić, ile każda z nas zgromadziła pieniędzy, konkubiny wskazały na mnie. - To ona ma ich najwięcej - powiedziały na poły wesoło, na poły donosicielsko. Poprosił, bym pokazała mu swoją zdobycz. Odchyliłam skrawek sukienki, który podwinęłam, zanim przystąpiłam do zabawy. Znajdował Nią tam wielki stos monet. - Dobrze się starałaś - powiedział. - Ale komu chcesz je dać - Chcę je ofiarować mojej mamie. « Ta odpowiedź nieco go uraziła. Nie mógł znieść, że zapomniałam D nim. r / Niestety, panna Rieffel skonfiskowała cały mój skarb. .••• . —— 53 —— . / . . v . - . . . - Jesteś zbyt młoda - powiedziała - by dysponować taką sumą pieniędzy. Kiedy miałyśmy dwanaście lat, podczas szczególnej ceremonii, równie ważnej jak chrzciny lub ślub, przedziurawiono nam uszy. Temu wejściu w świat kobiet towarzyszyły śpiewy niewolników i zawodzenie konkubin i niewolnic. Lalla Mina, która bała się bólu, schowała się i wymogła na mnie, bym uczyniła to samo. Lecz król wpadł w szał. Kazał mnie odnaleźć i zmusił, żebym pierwsza poddała się zabiegowi. Miałam dać przykład jego siostrze, której tchórzostwa nie mógł ścier- pieć. Kiedy było już po wszystkim, zbliżyły się do nas kobiety i zaczęły nam gratulować, nie szczędząc pocałunków i okrzyków radości, podczas gdy muzycy z całej mocy uderzali w tamburyny. Tak jak Muhammad V zamknął swój pałac, Hasan II otworzył jego bramy. Ceremonie religijne celebrowano w zaciszu seraju, lecz król organizował często uroczystości cywilne, na które zapraszał wyższe sfery, oficerów i przybywających z oficjalną wizytą dygnitarzy. Byłyśmy zawsze bardzo podekscytowane, gdy musiałyśmy stawić czoło ludziom z zewnątrz , obcym pałacowi. Pogardzałyśmy nimi w takim samym stopniu, w jakim nie chciałyśmy się z nikim mieszać. Skupiałyśmy się razem, formując wspólny front przeciw intruzom. Jeżeli wystawiano jakiś spektakl, król zasiadał z przodu, jego matka z tyłu, żona obok, a my wszystkie ściśnięte w rzędzie za ich plecami. W święta i przy okazji oficjalnych wizyt spotykałam często zagranicznych przywódców państwowych. Prezydent Naser powiedział mojemu ojcu, że mam ładny uśmiech . Widziałam króla Jordanii, kiedy przyjechał do Ifranu na potów pstrągów, Szachza wraz z żoną Szabanu i króla Baudouina z Fabiolą, którzy przybyli z oficjalnymi wizytami. Nie chcę być posądzona o zarozumiałość, ale muszę stwierdzić, że nie wywarli na mnie wielkiego wrażenia. Pomimo swej wysokiej rangi byli ludźmi z zewnątrz ... Niekiedy wymykałyśmy się z pałacu, by złożyć wizytę Mulajowi Abdallahowi, młodszemu bratu króla, mieszkającemu wraz z żoną Łamią w posiadłości wzniesionej w dzielnicy Agdal. Wysoki, dobrze zbudowany, elegancki, o czarnych włosach i aksamitnych oczach, Mulaj Abdallah niczym Rudolf Yalentino kruszył wszystkie kobiece serca — 54 — dwa urodą i wdziękiem. Spotykał się z gwiazdami kina, międzynarodowymi sławami. Na każde jego urodziny goście przybywali specjalnym immolotem. Był jednak głównie naszym oddanym przyjacielem i powiernikiem. l liniał nas słuchać i pocieszać. Zawsze mogłyśmy liczyć na jego dobre indy. Aby nas zabawić, sprowadzał orkiestry rhythm n bluesowe, zapraszał do siebie przyjaciół i urządzał szałowe wieczory, wypełnione tiłńcem i zabawą. Zabierał nas na przejażdżki motocyklem po plaży. Mogłyśmy wówczas zasmakować względnej wolności, zważywszy na f»kt, że byłyśmy czujnie strzeżone przez dziesięciu uzbrojonych strażników. Czasami budziłyśmy go rano. Przyjmował nas, leżąc w łóżku i plotkując z nami na różne tematy. Ofiarował mi sporą część swej garderoby. Garnitury, swetry z kaszmiru i jedwabiu, koszule szyte na miarę przekazałam moim wujom, A/,zedinowi i Wahjdowi, młodszym braciom mamy. Otrzymałam również na znak przyjaźni parę okularów przeciwsłonecznych, do których Mulaj Abdallah był szalenie przywiązany. Noszenie ubrań władcy i jego rodziny uchodziło za wielki zaszczyt. Król obdarowywał swą garderobą ludzi, którzy byli mu szczególnie bliscy, na przykład doradców i niektórych ministrów. Odkąd wróciłam do domu, zawsze ze zdziwieniem patrzyłam na mo-|ngo tatę noszącego koszule z pieczęcią królewską. Króli ja Konkubiny nie stroniły od kłótni. Tworzyły liczne klany i tylko czepiły na okazję, by dolać oliwy do ognia, gdy awantura wisiała w powieli /,u. Któregoś dnia, kiedy z błahego powodu starłam się z jedną z nich, słynącą z ostrego języka, spytałam bez ogródek *,<. - Za kogo ty się uważasz ,,» - Za tą, którą jestem - odparła hardo. - Za konkubinę Sidiego. > - Ja natomiast - zwróciłam się do niej -jestem... jego córką. i> Czułam się blisko związana z królem. Uważałam go za drugiego jea. Był autorytatywny i musiałam okazywać mu szacunek, jednakże l»ywał też przystępny. Kiedy całowałam go w rękę na znak poddania, • •• — 55 — . . , .• , natychmiast odwracałam jego dłoń i przywierałam do niej wargami, chcąc mu okazać swoje uczucia. W odpowiedzi przyciskał rękę do moich ust, by pokazać, że dobrze zrozumiał ten gest, i zapewnić o swej wzajemności. Bawiliśmy się dobrze, Lalla Mina, on i ja, zwłaszcza w pierwszych latach jego panowania, przed narodzinami królewskich dzieci. Zdarzało się, że spędzał z nami wieczory w willi Jasmina . Zasiadałam wtedy przy pianinie i grałam stare piosenki, które wspólnie śpiewaliśmy. Przekonałam Lallę Minę, aby na swoje urodziny poprosiła o perkusję. Umieściłyśmy ją w sali gier. Uderzałam w wielkie bębny, a król tańczył ze swą siostrą. Chciałam brać lekcje tańca klasycznego, lecz sprzeciwili się temu lekarze. Lalla Mina miała zaledwie siedem lat i istniało zbyt wielkie ryzyko zahamowania jej wzrostu. Zresztą księżniczka pasjonowała się tylko jednym. Wszystkie jej zainteresowania skupiały się wokół koni. Król zorganizował dla nas kursy jazdy konnej, których nie znosiłam, ponieważ zostały mi narzucone. Chciał, bym została doświadczonym jeźdźcem, takim jak mój ojciec albo on sam. Już zbliżanie się do konia było dla mnie torturą. Uciekałam się do wszelkich wybiegów, by uniknąć tych męczarni. W przeddzień zajęć symulowałam gorączkę lub biegunkę, lecz króla niełatwo było oszukać. Decydowałam się więc na spektakularny upadek z konia. Udawałam utratę przytomności, krzyczałam, że złamałam rękę lub kolano. Natychmiast transportowano mnie do pałacowej kliniki, gdzie po wizycie lekarzy zajmowały się mną konkubiny, przynosząc przeróżne smakołyki. Król jednak przejrzał moje nowe wybiegi i stał się nieprzejednany. - Może się zabić na koniu, jest mi to obojętne - mówił. - Lecz jeśli spadnie z konia, musi natychmiast dosiąść go na nowo. Nie mógł zrozumieć, że mogłam aż tak się bać. W piątek zapowiedziano nam, że jedziemy do stadniny królewskiej w Temarze, dwadzieścia kilometrów od Rabatu. Udałyśmy się w podróż z pułkownikiem Laforet, Francuzem, który sprawował pieczę nad stadniną, i z całym personelem oficerów. Za nami podążały kobiety w strojach sportowych, butach jeździeckich, bryczesach i w toczkach na głowie. Dosiadały koni po męsku, lecz jechały wolniej niż nasza mała grupa. Zaprowadzono nas na tor wyścigowy. Wszystkie konie królewskie czekały ustawione we wspaniałym szeregu. Na samym jego końcu stał T \ f . . — 56 — •. i. jednak mały osiołek. Natychmiast się domyśliłam, że oślątko przeznaczone jest dla mnie. Nic nie mogło mi sprawić większej przyjemności. Król sądził, że mnie upokorzy, każąc mi dosiadać tak nędznego wierzchowca, podczas gdy cały dwór paraduje na pięknych ogierach. - To dla ciebie, mały tchórzu - powiedział do mnie. Trudno mi było ukryć wielką ulgę. Lecz dzień ten źle się dla mnie zakończył. Nie pamiętam już dlaczego, zostałam zamknięta w stajni na wiele godzin, co przyprawiło mnie < (Ogromną trwogę. Termy w Fezie, dokąd często jeździłyśmy, znane były ze źródeł siarkowych, skutecznie leczących dolegliwości reumatyczne i astmę. Ha-ian II wraz z konkubinami przyjeżdżał tutaj na kurację. Właśnie wyczyniałam błazenady w basenie, kiedy przechodził tamtę-ily król. Miałam na sobie jedynie krótkie majteczki. - Zdejmij je - rozkazał, robiąc surową minę. Kąpiel w stroju oznaczała, że obawiam się męskich spojrzeń. Moje . uchowanie obrażało jego wysokość, jedynego mężczyznę, który mógł przebywać w tym świecie kobiet. Lecz miałam wtedy zaledwie jedena-de lat i byłam bardzo wstydliwa. Okazałam królowi nieposłuszeństwo, la niesubordynacja kosztowała mnie policzek. W końcu sam własno-i ęcznie zdarł ze mnie majteczki. Zapłakana, pozostałam w basenie aż do /mroku, bojąc się, że ujrzą mnie nagą. Niekiedy jeździliśmy do Casablanki. Król nie lubił tamtejszego pałacu, jak również samego miasta, w jego oczach uchodzącego za symbol zamieszek i niepokojów. Nie znosił też wilgotnego klimatu, który powodował u niego odnowienie chronicznego zapalenia zatok. Zatrzymywałyśmy się w willi Muhammada V i korzystałyśmy z prywatnej pliiży. Tam wszyscy chodzili nago, zarówno król, jak i jego kobiety. W końcu do tego przywykłam i już nie wstydziłam się rozbierać w ich obecności. W willi w Casablance znalazłam salę, w której - tak jak we wszystkich pałacach królewskich - piętrzyła się góra nierozpakowanych pre-/entów. Król nie miał czasu ich otwierać. Paliło mnie pragnienie, aby ukraść przynajmniej jeden z nich, nie tyle z chęci posiadania, ile z ciekawości. Podjęłam próbę w porze sjesty, gdy domownicy pogrążeni byli we śnie. Strąciłam jednak kilka paczek, które upadając na marmurową podłogę, narobiły wiele hałasu. Na nieszczęście pokój, gdzie król właśnie zażywał sjesty, znajdował się blisko sali z podarunkami. Usłyszałam charakterystyczny cichy kaszel, który rozpoznałabym wszędzie. Zesztywniałam. - Gdzie jest ten diabeł - dobiegł mnie całkiem już rześki głos króla. Od razu wiedział, kto narobił hałasu. Tym diabłem mogłam być tylko j a. Rozejrzałam się za jakimś schowkiem i w końcu udało mi się wślizgnąć do windy. Lecz stamtąd nie sposób już było uciec. Niby przypadkiem król stanął przed windą i rozkazał niewolnikom, a później kobietom, wszędzie mnie szukać. Przekształciło się to w zabawę. Stałam sztywna w windzie, podczas gdy on nie ruszał się z miejsca. Kiedy jego wysłannicy wrócili z pustymi rękoma, zajrzał do mojej kryjówki i kazał mi wyjść, co uczyniłam, cała roztrzęsiona. Tym razem incydent zakończył się ogólnym śmiechem. Lecz król potrafił też okazywać niezmierną surowość. Mając osiem lat, musiałam ponieść w Temarze specjalną karę, nazywaną falacha, za nie pamiętam już jakie głupstwo, które popełniłyśmy z Lalla Miną. Niewolnice ognia wzięły nas na plecy, przytrzymując ramionami nasze kolana, król natomiast uderzał w podeszwy gołych stóp byczym nerwem. W piętnastym roku życia zostałam pierwszy raz naprawdę dotkliwie ukarana. Doszło do tego w dzień rozdawania dzienniczków z ocenami. Położyłam swój na stole króla, po czym zajęłam miejsce wśród konkubin, które poczęły ze mnie drwić. Wiedziały, że moje oceny nie są najlepsze i że grozi mi porządne lanie. Udawałam, że śmieję się razem z nimi, lecz nie czułam się z siebie dumna. Serce biło mi mocno. Zmuszałam się jednak, by odważnie patrzeć w stronę króla. Hasan II wyciągnął ręce i podano mu nasze dzienniczki. Przekartko-wał najpierw dzienniczek Lalli Miny, a potem w wielkiej ciszy wziął mój i zaczął przeglądać go uważnie. Wydawało mi się, że trwa to całe godziny. Kiedy podniósł głowę, rozkazał, aby zawołano niewolników ognia. Jego słowa zmroziły otoczenie. Wszystkie spojrzenia skupione na mnie były pełne współczucia na myśl o karze, która miała nastąpić. Król dał mi znak, abym się zbliżyła. Wziął mnie za ucho i wygłosił kazanie, a następnie kazał wejść niewolnikom ognia, zajmującym się wymierzaniem kar cielesnych. Rozciągnięto mnie przed nimi na dywanie. Trzej mężczyźni przytrzymywali mnfte za nadgarstki, a trzej inni za — 58 — kostki u nóg. Główny niewolnik wziął do ręki byczy nerw i czekał na rozkazy króla. On bowiem decydował o liczbie razów. W moim nieszczęściu miałam dużo szczęścia. Król wyznaczył mi karę tylko trzydziestu uderzeń, lecz nie pozwolił nikomu ich wymie-r/.yć. Sam zaś usiadł na małym taborecie, który mu przyniesiono. W sali słychać było jedynie przelatujące muchy. Wszyscy wstrzymali oddech i zastygli w bezruchu, nie śmiejąc się ani nie odzywając. Król zubronił nawet Latifie, królowej matce i Lalli Bahii występować w mojej obronie, po czym przystąpił do wymierzania kary. Padł jeden raz, polem drugi i trzeci. Wydałam z siebie słaby jęk, po nim następny, również słaby. Trzeci jęk zaintrygował króla uderzał tak silnie, że powinnam krzyczeć z bólu. Wstrzymał się i pochylił nade mną, dotykając moich pleców. Poczuł materiał potrójnej grubości tworzący jakby wy-iciółkę... Wiedząc, że tym razem nie uda mi się uniknąć razów, owinęłam pośladki warstwami wełnianych tkanin. Aby zaś je zamaskować, włożyłam tego dnia szeroką sukienkę. Król wydał z siebie wściekły okrzyk. Lecz wszyscy zgromadzeni w sali zaczęli się śmiać, aż w końcu i on dał się porwać fali ogólnej wesołości. Rzuciłam się mu do nóg. Panie, przyrzekam, że więcej już tego nie uczynię. Wszyscy w pałacu komentowali moją zuchwałość. Od konkubin po niewolników nie było nikogo, kto by nie słyszał o tym zdarzeniu. Tydzień później moje oceny były identyczne. A może nawet jeszcze gorsze. Król nic nie powiedział, tylko jakiś czas potem poprosił, bym mu towarzyszyła, gdyż zamierza opuścić pałac. Prośba wydała mi się rupełnie zwyczajna, często bowiem zdarzało nam się uczestniczyć w jego wyjazdach. Niczego więc się nie obawiałam. Samochód powiózł Hł»N Aleją Księżniczek do willi, w której Hasan II mieszkał, zanim wstąpił na tron. Bardzo lubiłam ten dom. Czułam się w nim jak u siebie, zwłaszcza Śo aby tam dotrzeć, należało przejechać obok domu moich rodziców. Ta myśl wprawiła mnie w dobry humor. Nieświadoma zagrożenia, nie zro-irumiałam, dlaczego król każe mi się rozbierać. Zaprowadził mnie do małego pokoju, gdzie niewolnicy zdjęli ze mnie cienką dżelabę. Wymierzono mi tak bolesną karę, że kilka tygodni płukałam z bólu. Jeszcze do dziś mam po niej ślady na pośladkach. Moi . /- . — 59 — • - . • ii rodzice nigdy nie potraktowaliby mnie w taki sposób. Gorzko żałowałam, że ich przy mnie nie ma. Innym razem moje oceny w dzienniczku były tak złe, że szef protokołu, zdjęty współczuciem, przyrzekł wstawić się za mną u króla. Gdy ten szedł na pole golfowe, padł mu się do stóp, i prosił, by oszczędził mi kary. Król obrzucił go lodowatym spojrzeniem. - Kim jesteś, że śmiesz interweniować w jej sprawie Nieszczęsny szef protokołu poczuł dreszcz wstydu. Został upokorzony w najgorszy sposób, potraktowany gorzej od robaka. Wy chłostano go zamiast mnie. Nikt nie mógł uniknąć kary, jeżeli tylko król był przekonany, że winny na nią zasłużył. W stosunku do mnie i Lalli Miny starał się postępować po ojcowsku - do tego stopnia, że ingerował w najdrobniejsze detale naszej edukacji. Kiedy spostrzegł, że stałyśmy się uroczymi piętnastolatkami, nakazał, byśmy ubierały się zgodnie z jego gustem, który nie był wprawdzie zły, lecz niestety zbyt klasyczny. Król sprowadził projektantkę mody i zamówił dla nas kompletną wyprawę, z pończochami, majteczkami i biustonoszami włącznie. Asystował nawet przy przymiarkach i decydował o długości fałd. Na próżno go prosiłam o skrócenie spódniczek. Był nieubłagany. Uważał, że powinny kończyć się poniżej kolan. Wybierałam więc suknie z cienkiej tkaniny wełnianej, aby móc ją podciągnąć i przytrzymać małym paskiem, kiedy tylko wychodziłam z pałacu. W takich sukniach mogłam nareszcie biegać nieskrępowana. Kiedy tak pędziłam korytarzami, wszyscy patrzyli na mnie, śmiejąc się z mojej zuchwałości. Pokazywanie łydek uznawane było za rzecz niestosowną. Żyłyśmy jednak w latach sześćdziesiątych, panowała moda na mini-sukienki i mimo naszych ograniczonych kontaktów ze światem zewnętrznym te istotne nowinki dotarły także i do nas. Stało się to dzięki kilku magazynom, które przeglądałam ukradkiem, gdy udało mi się uniknąć przed bacznym spojrzeniem guwernantki. Należały do nich Salut les copains , Jours de France , Point de vue i Paris- Match . Latifa i konkubiny, kiedy tylko miały okazję, ubierały się według najnowszej zachodniej mody. Podziwiałam wszystko to, co nosiły. Któregoś dnia, biegnąc jednym z najdłuższych pałacowych korytarzy — 60 — w podniesionej do połowy uda sukni, nie mogłam oprzeć się pokusie kontemplacji mojego odbicia w dużym lustrze wiszącym na ścianie. Nagle dostrzegłam nadchodzącego z przeciwka króla. Wpadłam w panikę i poczęłam obciągać tkaninę. Zbliżył się do mnie, odpiął pasek i uwolnił moją suknię, która opadła. - Jeśli chcesz, możesz nawet zrobić z niej kaftan - powiedział. Dwa dni później przybyła nasza droga modystka. Właśnie siedziałyśmy przy obiedzie. Król zawołał mnie i rozkazał się rozebrać, co Uczyniłam z wielkim ociąganiem. Krawcowa dała mi do przymierzenia kostiumy, które zamówił. Pierwszy był z wełny, z prostą i bardzo ob-lisłą spódnicą, na wzór mody z lat pięćdziesiątych. Król zbliżył się do nas, wziął szpilki z rąk krawcowej i kłuł materiał, bndając jego grubość. Nie sposób było podciągnąć go tak jak spódnicę l cienkiej wełny. Dał mi znak, bym przeszła kilka kroków, i długo mnie obserwował. Potem rozkazał kupić dla mnie pantofle na bardzo wyso-kich obcasach, pasujące do tego kostiumu. Jedna z konkubin zauważyła, że już i tak jestem słusznego wzrostu, l )odała też, że mężczyźni się mną nie zainteresują, jeśli będę przerastała li h o głowę. Król machnięciem ręki zbył te uwagi. - Wysokie obcasy - tłumaczył mi - poprawią pracę kolan. Dzięki te-IHU zyskasz smukłą figurę i ładne łydki, co przystoi prawdziwej kobiecie. Samotna młodość Panna Rieffel nienawidziła mężczyzn. 1 Te monstra - mówiła - są źródłem wszystkich kobiecych nie-T/ęść. Trzeba ich unikać jak dżumy i cholery. Zasypywała nas licznymi precyzyjnymi zakazami. Nie powinnyśmy \-> /ebywać w korytarzu razem z mężczyzną ani spoufalać się z męskim r isonelem czy jakimkolwiek przedstawicielem płci odmiennej. W samochodzie nie miałyśmy prawa się odwracać, aby spojrzeć do tyłu. t /cjsto klapsami karała naszą ciekawość. Kiedy miałyśmy szczęście się do centrum miasta, zakazywała nam wysiadać z samochodu. Ta ostrożność, mająca na celu chronić nas przed demonami , była |oła niepotrzebna, albowiem prawa wstępu do pałacu nie mieli prą- wie żadni mężczyźni, z wyjątkiem mojego ojca, który bywał tam przy szczególnych okazjach, Mulaja Ahmada Alawiego, kuzyna króla, i kilku wybranych bufonów, wyróżniających się dużą kulturą, inteligencją, ciętością języka i pobożnością. Przy stole prowadzili subtelne dyskusje na temat polityki suwerena lub urządzali turnieje oratorskie, cytując największych poetów arabskich i przywołując tradycję dworu sułtana Ha-runa ar-Raszida1. Wraz z niewolnikami i służącymi, których w ogóle nie brano pod uwagę, była to jedyna próbka przedstawicieli innej płci. Nie licząc oczywiście króla. Lecz to właśnie mężczyzna, wielki mułła2, który udzielał nam lekcji edukacji seksualnej poprzez Koran, nauczał nas, że kobiety są tylko pokusą i uległością, a ich ciała służą przede wszystkim do zaspokajania pragnień mężczyzn. Bez ogródek mówił nam o akcie seksualnym, rysując z przesadną precyzją na dużej czarnej tablicy pochwę i penis. Dla dzieciaków w naszym wieku nauki te były dość szokujące. Zostałyśmy wychowane w wielkim poczuciu wstydliwości i słuchając mężczyzny, zwłaszcza duchownego, mówiącego o sprawach seksu w taki sposób, odczuwałyśmy jeszcze większe skrępowanie. Nie mogłyśmy liczyć na to, że panna Rieffel stonuje nieco wywody mułły. W jej oczach wszystko, co dotyczyło kobiecości, było tematem tabu. Nie powinno się o tym rozmawiać. Należało się zachowywać, jakby to w ogóle nie istniało. Pierwsze miesiączki, których doświadczyłam w wieku dwunastu lat, wspominam jako wyjątkowo trudne momenty życia, nie tyle ze względu na dolegliwości fizyczne, ile z powodu okropnego wstydu i poczucia samotności. Zadaniem nianiek marokańskich było nauczać nas zasad higieny jak nakładać i prać płócienną ochronę i w jaki sposób się myć. Kobiety te miały nad nami dużą władzę. Nawet w obecności kilkudziesięciu osób odprowadzały nas na stronę, kazały ściągać majtki i jeśli stwierdzały, że są brudne, udzielały nam ostrej nagany. Niańka wkładała klucz między moje wargi sromowe i kręciła nim, aż zaczynałam krzyczeć z bólu, lub też szczypała mnie w najbardziej czułe miejsca, zwłaszcza po wewnętrznej stronie ud. Potrzebowałam mamy lub starszej siostry, które by mnie wysłuchały, 1 Najsłynniejszy kalif Bagdadu z dynastii Abbasydów. Wystawne i pełne luksusu życie, jakie prowadził oraz obecność licznych poetów, muzyków i myślicieli na jego dworze uczyniły zeń bohatera licznych opowieści z Księgi tysiąpa i jednej nocy (przyp. tłum.). 2 Duchowny mahometański i wyższy sędzia (przyp. tłum.). — 62 — wytłumaczyły przemiany zachodzące w moim ciele i uświadomiły mi, jukie to szczęście stać się kobietą. Tymczasem, chcąc się czegoś dowiedzieć o tym ważnym etapie życia dziewczyny, spotykałam się tylko l gwałtowną i pełną odrazy odprawą. Konkubiny nieco mi pomagały, lecz ta opieka była dość dwuznaczna. /. początku świętowały moje wejście do ich klanu. Mogłam odtąd rozumieć, o czym rozmawiają, czuć się jedną z nich. Nie milkły na mój widok, nie prosiły mnie, abym wyszła, kiedy chciały się zwierzyć z jakichś sekretów. Dwa lata później zmieniły postawę. Stałam się młodą dziewczyną gotową do zamążpójścia, potencjalną rywalką. Nasze relacje się zmieniały zrazu niedostrzegalnie, potem w coraz bardziej radykalny sposób. Konkubiny lustrowały uważnie moje ciało, kiedy latem thodziłam w kostiumie kąpielowym przyglądały mi się w pałacu Schi-rat, kiedy byłam ubrana na modłę zachodnią lub kiedy robiłam makijaż. Nie mówiły mi niczego konkretnego, zadowalając się jedynie prowokacyjnymi uwagami, lecz wiedziałam, że jestem dla nich zagrożeniem. Król mógł mnie wybrać na żonę. Nie sądzę, aby podobna myśl przyszła mu do głowy, lecz to nie umniejszało ich zazdrości. Czyż mogłam pretendować do innego losu ftiż ten, który stał się ich udziałem Byłam zraniona do żywego. Nadal wprawdzie uśmiechałam się i żartowałam, lecz wystarczyło jedno słowo lub zapach perfum, który przypominał mi mamę, a zamykałam się w sobie. Guwernantka z każdym dniem coraz bardziej dawała mi odczuć, że różnię się od Lalli Miny. Nie miałam prawa ubierać się jak ona ani nosić długich włosów, podczas gily jej pięknie się kręciły. Mama przywoziła z Londynu lub Paryża modne ubrania, które przysyłała do willi Jasmina . Guwernantka pozwalała mi je nosić przez jeden dzień. Nazajutrz przywoływała krawcową, żeby skopiowała niektóre modele z myślą o księżniczce, po czym prezenty od mojej mamy zamykano w walizkach. Z upływem czasu to cierpienie przemieniło się w trudny do wyrażenia bunt. Księżniczka i ja byłyśmy do siebie bardzo przywiązane. W palie u okazywano mi wiele życzliwości. Lecz kiedy tam kogoś adoptują, robią wszystko, by go przekonać, że nie ma już rodziny, przeszłości, korzeni. Taki człowiek staje się numerem, jednym z wielu. Seraj pełen był . ( . . , , M — 63 — / •• .. • kobiet bez tożsamości. Ja miałam ojca, matkę i rodzinę, którą kiedyś zostawiłam i którą spodziewałam się znowu zobaczyć. Nocą, leżąc w łóżku, marzyłam o wolności. Przesuwając w wyobraźni obrazy z filmów, które lubiłam, kreowałam własny świat. Wymyślałam historie i zmuszałam swoje wyimaginowane towarzystwo, aby wysłuchiwało ich w ciemności. To, że później zaadaptowałam się do życia w więzieniu lepiej niż moi bracia i moje siostry, zawdzięczałam bez wątpienia przyzwyczajeniu do zamkniętych przestrzeni. Od zawsze umiałam poszerzać swe terytorium, wypełniać czas czy też zamykać się w sobie. Tak bardzo brakowało mi mamy, tak bardzo cierpiałam w samotności, że dwukrotnie chciałam popełnić samobójstwo. Pierwszą próbę podjęłam, mając dziesięć lat. Zdecydowałam się skończyć ze sobą na dużym polu słoneczników na tyłach ogrodu przy willi Jasmina . Zaostrzyłam bambusową pałeczkę i ukłułam się nią w koniec kciuka, aż pociekła krew. Następnie posypałam ranę piaskiem, żeby spowodować infekcję, położyłam się i czekałam z zamkniętymi oczami i bijącym sercem... Śmierć jednak nie chciała nadejść, więc po kilku minutach wstałam. Każdego dnia pocierałam ranę ziemią, mając nadzieję, że mój stan się pogorszy i trafię do pałacowej kliniki, gdzie odwiedzi mnie mama. I rzeczywiście ujrzałam ją przy moim łóżku. Mimo wszystko udało mi się wyciągnąć trochę korzyści z tego nieudanego samobójstwa. Za drugim razem stało się to, gdy miałam dwanaście lat. Chciałam rzucić się z szóstego piętra willi w Ifranie. Powstrzymała mnie jednak obawa, że skacząc z tak dużej wysokości, zrobię sobie krzywdę. Próby te nie były bez znaczenia. Kiedy źle się czułam w pałacu, kiedy byłam nieszczęśliwa, często nawiedzała mnie myśl, aby z tym skończyć. Brakowało mi jedynie odwagi lub raczej przeważała wola przeżycia. Byłam nieustannie rozdarta pomiędzy Wschodem a Zachodem. W domu rodziców i w willi Jasmina mówiliśmy po francusku, lecz w pałacu obowiązywał arabski. Dworski dialekt był archaiczny i wyrafinowany. Nigdy nie przestałam używać charakterystycznych dla niego zwrotów, nigdy też nie potrafiłam się pozbyć tej szczególnej intonacji i artykulacji. Stały się one wiecznym źródłem kpin dla mojej rodziny, lecz przysporzyły mi szacunku ze strony Marokańczyków. •-, • •- ——64 ——i, .. Dokądkolwiek się udałam, pytano mnie zawsze, czy należę do Dar al-Mahzran 1. W willi Jasmina guwernantka uczyła nas, jak mamy zachowywać nie. przy stole i w salonie, w jaki sposób przyjmować i obsługiwać gości, gotować i kłaniać się. W niczym nie mogłyśmy ustępować dziewczętom l najlepszych europejskich sfer. Gdy tylko zaczęłyśmy dojrzewać, w pałacu czyniono wszystko, aby irobić z nas kobiety. Wpajano nam zasady protokołu, uczono, jak zachowywać się na dworze i w haremie, w jaki sposób nosić marokań-ikie stroje, podporządkowywać się i oddawać hołdy. Wyrabiano w nas linjbardziej powierzchowną i uległą stronę kobiecości. W porównaniu / najstarszymi konkubinami byłyśmy niczym, przynajmniej jako kobiety. Nauczyłam się mówić i milczeć, czytać między wierszami nieufność Itnła się moją regułą i sekretną bronią. We wczesnej młodości, kiedy mój charakter był jeszcze nie w pełni Ukształtowany, dwór przyciągał mnie pięknymi strojami i biżuterią. Wydawało mi się, że olśniewające konkubiny nie mają innych zmartwień oprócz pielęgnacji własnego ciała i czarowania swego pana i władcy. Lecz te momenty zazdrości trwały krótko. Wiedziałam, że nie jestem luka jak one i nigdy taka nie będę. Im bardziej dojrzewałam, tym bardziej czułam się skrępowana i uwięziona. Ciałem i duszą należałam do (łacu, w którym się dusiłam. Kiedy jechałyśmy przez miasto, a za nami podążała eskorta, próbo-iłam za wszelką cenę wykorzystać tę namiastkę wolności. Zaglądałam wnętrza samochodów, które mijaliśmy, obserwowałam ludzi jakieś itżeństwo z dzieckiem, młodego człowieka na skuterze... Przyłapałam na tym, że im zazdroszczę. Lecz zaraz potem jakaś brama zamykała i« za moimi plecami i znów byłam kobietą z pałacu. Niekiedy trudno było mi wyznaczyć wyraźną granicę między świa- • ni wewnętrznym i zewnętrznym, między dwoma rodzajami wycho-wnnia, a przecież wiedziałam, że w najbliższym czasie będę musiała dokonać wyboru. Pochodziłam z normalnej rodziny, hołdującej innym za-nulotn i wartościom niż te panujące w pałacu. Lecz moje prawdziwe łcie podporządkowane było władzy monarchy absolutnego o boskich Dom Władzy. 65 prawach. Wzrastałam w seraju pośród niewolnic, gdzie cały świat kobiet podlegał jednemu mężczyźnie. Wszystko, co działo się w pałacu, w końcu stało się dla mnie czymś normalnym, podczas gdy życie dworu, ze swym zbytkiem, bogactwem i przepychem, wymykało się wszelkim normom, choć przenikał je lęk przed władzą. Jednakże w pałacu byłam bezpieczna. Ta archaiczna mała wspólnota chroniła mnie przed zagrożeniami ze strony świata, który mógł się okazać jedynie mierny. Lecz w głębi duszy byłam Europejką. Często szokowało mnie to, co działo się wewnątrz pałacowych murów, szczególnie okrucieństwo i nasilenie kar. Konkubiny były bite, skazywane na banicję, znikały na zawsze w czeluściach pałaców-więzień, takich jak ten w Meknesie. Ogołocone ze wszystkich swych bogactw, żyły tam jak widma. Hadżar i Kamar, dwie konkubiny, które należały do sułtana Jusufa Ben Jusufa, ojca Muhammada V, zostały przeniesione do Meknesu po śmierci ich pana. Książe Mulaj Abdallah zlitował się nad nimi. Sprowadził je do Rabatu, aby tam mogły się w spokoju zestarzeć. Kiedy spotkałam te dwie staruszki o pożółkłej skórze i niebieskich oczach, które mówiły dziwnym arabskim dialektem, zrozumiałam, do jakiego stopnia życie tutaj było żywcem przeniesione ze średniowiecza i ile te praktyki miały w sobie barbarzyństwa. Czułam, że otarłam się o ten nieznany, podziemny świat, który nie był moim, lecz istniał w cieniu. Starałam się poznać przyczyny kar, które na nie spadły, dowiedzieć, co się stało z winnymi. Nadstawiałam ucha, lecz wiatr przynosił mi jedynie szepty i pogłoski. l Odejście z pałacu l Mama nie mogła już dłużej znosić ciągłej niewierności męża i wielokrotnie groziła, że od niego odejdzie. Okazja nadarzyła się w osobie młodego oficera z pomocy, w którym bez pamięci się zakochała. Opuściła dom, zapewniając sobie prawo do opieki nad Marią i Su-kajną, jedną w wieku dwóch lat, drugą mającą zaledwie rok, i zapisując Raufa i Miriam na znakomitą pensję w Gstaad w Szwajcarii. Wynajęła małą willę w dzielnicy studenckiej Agdal, otworzyła sklep z modnymi ubraniami, który wkrótce stał się ulubifenym miejscem spotkań eleganc- kich pań z całego miasta, i całkowicie zmieniła tryb życia. Spotykała się odtąd z intelektualistami i artystami. Nie przejmowała się ludzkim gadaniem. Była szczęśliwa, zakochana, piękniejsza niż zwykle. Ten etap w jej życiu był konieczny. Zbyt wcześnie wyszła za mąż, nie zaznawszy uroków młodości. Przeżywała je te-in/ ze swym pięknym oficerem. Król zorganizował powtórny ślub mojego ojca i sam mnie o tym powiadomił. Wiedziałam tylko, że rodzice się rozwiedli, nie wiedziałam jednak dlaczego. Chociaż miałam już jedenaście lat, niczego mi nie wytłumaczono, jakbym jeszcze nie była w stanie zrozumieć tych spraw. Wszyscy na dworze zdawali się spoglądać na mnie ze współczuciem. Wspaniałe wesele odbyło się w pałacu w Marrakeszu. Miałam za złe królowi, że je wyprawił i oddalił z dworu moją mamę. Z dnia na dzień o niej zapomniano, drzwi zamknęły się przed Fatimą Szenną, kobietą ro/wiedzioną. Wytworny świat natomiast bił się o to, aby przyjmować n siebie nową panią Ufkir, noszącą zresztą to samo imię - Fatimą. Ja jednak przezywałam ją gęsią, uważałam, że jest głupia. Urządzano jedno po drugim przyjęcia na jej cześć. Byłam zaszokowana tą zdradą, która otworzyła mi oczy na ludzką naturę. Niegdyś moją matkę oklaskiwano, obsypywano pochlebstwami, g później odpędzano ją jak natrętnego owada. To, co przydarzyło się jej, Wożę przecież któregoś dnia spotkać i mnie... Po ślubie ojciec starał się ze mną zobaczyć. Sprowadził mnie do domu, gdzie nie mogłam niczego rozpoznać. Nie chciałam go ucałować, powiedziałam, że go nienawidzę. Nie miał prawa niszczyć naszej rodziny. Czując się nieswojo, usiłował się przede mną usprawiedliwić. Wie-d/.iałam, że go zraniłam, więc korzystając z przewagi, stałam się jeszcze hardziej gwałtowna. - Ciągle kocham twoją matkę - wyznał wreszcie załamującym się głosem. Lecz ja nie zamierzałam zgłębiać podobnych subtelności. Jak można kochać jedną kobietę i żenić się z inną Chciałam z kimś porozmawiać, lecz kto miałby mnie wysłuchać Mimi i Rauf przebywali w swoich B/.wajcarskich górach, moje młodsze siostrzyczki były zbyt małe. Lalla Mina niczego by nie zrozumiała. Czułam się zagubiona, jeszcze bar-tl/.iej samotna. Miałam wrażenie, że zdradziłam własną matkę. Ojciec mówił prawdę. Jego uczucia wobec byłej żony nie uległy — 66 — 67 — zmianie, nie mógł znieść jej utraty. Śledził ją, groził, spędzał noce w samochodzie przed jej domem. Młody oficer został wysłany do najbardziej oddalonego zakątka kraju. Wyznaczano mu niebezpieczne zadania i domagano się od niego dymisji. Odmówił. Szef sztabu traktował go jak szaleńca, który odważył się uwieść żonę najpotężniejszego człowieka w królestwie. - Obecnie ona jest moją żoną - odparł tamten dumnie. Przed oficjalną wizytą króla na południu kraju ojciec poprosił moją matkę, aby pomogła mu przygotować przyjęcie w jego rodzinnej wiosce. W ten sposób ponownie nawiązali kontakt. Ojciec wziął rozwód i rodzice ponownie się pobrali. Mama w głębi serca była bardzo do niego przywiązana. Często powtarzała, że ojciec ją ukształtował. Kochała go naprawdę i kocha do dzisiaj. Nigdy, nawet w najtrudniejszych chwilach naszej niedoli, nie słyszałam, aby uskarżała się na cierpienia, które musiała znosić z jego winy. Kiedy znów zaszła w ciążę, przez cały czas jej powtarzał - Dałabyś mi najlepszy prezent, rodząc syna, który byłby do mnie podobny. Dziecko, owoc ich pojednania, przyszło na świat w 1969 roku1, w dzień wielkiego trzęsienia ziemi. Król nadał chłopcu imię Abdellatif, Oszczędzony , bo choć był to kataklizm o niespotykanej sile, pociągnął za sobą niewiele ofiar. Niestety, ojcu niedane było się przekonać, czy dorosły syn będzie do niego podobny. Abdellatif miał zaledwie trzy lata, kiedy ojciec zginął. Dzisiaj jest jego wiernym odbiciem. Choć od ponownego ślubu rodziców upłynęło już sporo czasu, ich sprawa pozostawała głównym tematem rozmów na królewskim dworze. Konkubiny uwielbiały takie skandaliczne historie jak ta. W pałacu powtarzano ją sobie na ucho, szeptano o niej, obmawiano mamę. W oczach mojej guwernantki była kobietą straconą, niemal dziwką. Pewnego dnia, kiedy cały dwór był w pałacowej klinice, oczekując na wieści o Urn Sidi, która przechodziła operację woreczka żółciowego, usłyszałam, jak panna Rieffel źle się wyraża o mojej matce w rozmowie z jedną z konkubin. Zaczęłam krzyczeć na guwernantkę. Usłyszał to kroi na drugim końcu korytarza i pospieszył w moim kierunku. Wzrokiem nakazywał mi zamilknąć i uszanować spokój jego matki, lecz ja nie dałam za wygraną. Mój atak nerwowy wywarł na nim duże wrażenie. Starając się mnie uspokoić, król poprosił, abym się wytłumaczyła. Łkając, odpowiedzia-łmn, że chciałabym wrócić do domu. Mam swoją rodzinę - oznajmiłam - i jestem wewnętrznie rozdar-11 nie mogąc jej widywać. Dodałam, że Lalla Mina okazała się niewdzięcznicą, podczas gdy ja juwsze dawałam z siebie wszystko, żeby jej tylko zrobić przyjemność. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu król się ze mną zgodził. Nie mogę powiedzieć, abyś się myliła - odrzekł. - Niewdzięcz-flońć jest cechą Alawitów1. Uświadomiłam sobie, że moja determinacja go wzruszyła. Nie mógł dłużej ode mnie wymagać, abym pozostała. Tego samego wieczoru lylum w domu. Zanim doszło do tej sceny, już raz usiłowałam uciec. Odkryłam małe dr/.wi od strony budynków gospodarczych i w dzień, z dala od ludzkich ipojrzeń, zdołałam wygrzebać dziurę pod okratowaniem. Wieczorem mogłam w końcu przejść na drugą stronę. Lecz wolność mnie oślepiła, nie byłam jeszcze na nią gotowa. Nie wiedziałam, dokąd iść. Strach pi/,ed nieznanym światem sprawił, że zawróciłam. Nazajutrz napisałam i/paczliwy list do ojca, w którym powiadomiłam go o moim projekcie • M icczki. Przez telefon zaczął przemawiać mi do rozsądku i przyrzekł, • postara się zrobić wszystko, abym mogła wrócić do domu. Były też inne przyczyny mojej desperacji. Król chciał mnie wydać za m.|ż, za mężczyznę, który wcale mi się nie podobał - syna pewnego ge-IK lała. Jeśli pozostałabym dłużej w pałacu, na pewno by to uczynił. Nie logłabym wtedy prowadzić życia, o jakim marzyłam. Pragnęłam bo-icm rozpocząć długie studia, podróżować, zostać aktorką lub reżyse-i • ni filmowym. Pod koniec pobytu w pałacu często rozmawiałam z konkubinami, ilurając się im uzmysłowić, jak smutny jest ich los. Moje argumenty, zamiast budzić w nich refleksje, rozśmieszały je do łez. Te kobiety były 1 27 lutego. * — 68 — Dynastia panująca w Maroku od 1666. Alawici są szarfami, czyli potomkami Proroka . tłum.). . ••• . • . . • /. • .— 69 — •• -,-• ... .• ••• V .. y jednak w pełni świadome i wiedziały dokładnie, jakie jest ich życie rozumiały, co straciły i co zyskały w zamian. Przez pierwsze sześć miesięcy po powrocie do domu tylko tam spałam, dzień bowiem spędzałam w pałacu, pobierając nauki w liceum. Znalazłam się w dość drażliwej sytuacji. Było mi przykro na myśl, że odrzuciłam życie, jakie prowadziły konkubiny. Zwłaszcza te starsze czuły do mnie urazę i wielokrotnie mi powtarzały, że nie powinnam była odejść ani opuścić Lalli Miny. Źle się czułam z poczuciem winy. Lecz równoważyła je ogromna ulga. Byłam nareszcie szczęśliwa. Kiedy skończył się rok szkolny, nie chciałam więcej zbliżać się do pałacu. Bez przerwy wydzwaniał do mnie szef protokołu, ponawiając zaproszenie. Za każdym razem odmawiałam. Ojciec jednak uznał, że taka postawa może zostać poczytana za brak szacunku, i nakazał mi tam iść. Rozpłakałam się na myśl, że mogą mnie już stamtąd nie wypuścić. , •(. . . Dom Ufkirów (1969-1972) Powrót do domu l Wróciłam do domu z nastaniem nocy. Przypominam sobie ciemność, Ijiłka wtedy panowała, i ogarniającą mnie intensywną falę szczęścia. l ( hciałam nadgonić stracony czas, odnaleźć dzieciństwo. Nie wątpiłam, t,e moje miejsce jest tutaj, wśród rodziny, w zacisznym klimacie domowego ogniska. Mama była akurat w Londynie, ojciec jeszcze pracował w minister-ilwie, a dzieci przebywały z guwernantkami. Zostałam przyjęta przez nieznaną służbę, której przesadny szacunek wprawił mnie w zakłopotanie. Zwiedziłam cały dom, z czułością dotykając ścian i mebli. Zatrzymywałam się przed obrazami wiszącymi na ścianach, rodzinnymi fotografiami, na których mnie nie było. Za ich pośrednictwem śledziłam minione lata, kiedy moi bracia i siostry byli jeszcze dziećmi. Widziałam ojca we wspaniałym mundurze, mamę w eleganckich kreacjach, o których istnieniu w ogóle nie miałam pojęcia. Gdy otwierałam szafy w jej pokoju, woń perfum przyprawiała mnie o zawrót głowy. Odnajdywałam gesty z wczesnego dzieciństwa, kiedy to, wtulona w żakiet mamy, syciłam się jej zapachem. W salonie odwa-tyłam się usiąść na ulubionej kanapie ojca. Zwinęłam się w kłębek W zagłębieniu z poduszek, gdzie miał zwyczaj siadywać. Dotykając jego zapalniczki, rozpłakałam się zarówno z radości, jak i ze smutku. Żałowałam mojego domowego ogniska przez cały pobyt w pałacu. Lecz dopiero po powrocie zdałam sobie sprawę, jak dotkliwy był to bruk. • • - .. — 71 — • ,. •. . .. • . ../ • •• • Nasz dom, tak jak poprzedni, stał przy Alei Księżniczek. Ojciec kupił teren, kiedy otrzymał emeryturę za służbę w armii francuskiej, i zaciągnąwszy kredyt, wzniósł tam willę. Była przestronna, wygodna i gościnna, o ścianach w odcieniu czerwonej ochry, typowym dla zabudowań Mar-rakeszu. Po jednej stronie drogi, prowadzącej od bramy do domu, na wzniesieniu zielenił się trawnik ogrodzony żywopłotem z cyprysów, które chroniły nas przed spojrzeniami z zewnątrz. Po drugiej stronie mama rozplanowała ogród japoński, wyłożony kamieniami i obsadzony miniaturowymi drzewkami. Mieliśmy też basen, kort tenisowy, salę kinową, saunę oraz garaż, który mieścił dziesięć samochodów. Jednakże nic tam nie było pretensjonalne ani nie kłuło w oczy. Moi rodzice cenili komfort, który zapewniały pieniądze, lecz nienawidzili ostentacji. Mama, będąc osobą o wyrafinowanym guście, urządziła wszystkie pomieszczenia z prostotą i smakiem. Wszyscy, którzy nas odwiedzali, mówili, że był to jeden z najpiękniejszych domów w Rabacie. Z pewnością przesadzali. Najczęściej przebywaliśmy w niewielkim pomieszczeniu z ustawionym pośrodku niskim okrągłym stołem w stylu marokańskim. Tu jadaliśmy obiady i kolacje i oglądaliśmy telewizję. Na pierwszym piętrze przygotowano dla mnie pokój przypominający wystrojem angielską bombonierkę. Nieco później pozwolono mi, nie bez sprzeciwów ze strony ojca, zamieszkać w kawalerce usytuowanej między basenem a sauną. Pokoik był nieduży, mieściło się w nim jedynie wbudowane łóżko, dwie salki biblioteczne i toaletka, lecz zapewniał mi znaczną niezależność. Dość długo przystosowywałam się do życia rodzinnego, którego nie znałam. Przez pierwszy miesiąc obserwowałam codzienne zajęcia domowników. Nowo narodzony Abdellatif całkowicie wypełniał mój czas, kiedy wracałam z liceum. Z trudem nawiązywałam bliski kontakt z bratem Raufem i trzema siostrami. Dużo łatwiej udało mi się to osiągnąć z moją mamą. Od razu odnalazłyśmy łączącą nas wspólnotę. Mocne więzi nie rozluźniły się przez lata rozłąki. W domu panowała sympatyczna atmosfera, przepełniona ożywieniem i radością. Lecz w miarę jak ojciec stawał się coraz ważniejszą osobistością w królestwie1, zażyłość cechująca dotąd nasze stosunki ro- 1 1969 generał Muhammad Ufkir od pięciu lat jest ministrem spraw Wewnętrznych króla ana II * Hasana II. — 72 — d/inne zaczęła z wolna ustępować. Pochlebcy okazywali mu jeszcze większą uległość w domu niż w pałacu. Mężczyźni czekali w przedpokojach, kobiety przybywały w nadziei, że uda im się skopiować najnowsze kreacje mojej matki, uchodzącej w tym małym świecie za arbitra elegancji. Żyliśmy pod bacznym okiem dworu, który dysponował naszym życiem i naszym czasem. Rzadko mieliśmy szczęście jeść obiad w rodzinnym gronie. Najczęściej interesanci wciskali się do naszego domu i gromadzili w saloniku, gdzie ojciec przyjmował ministrów i oficerów. Kiedy dołączały ich żony, wszyscy przenosili się do dużego salonu na pierwszym piętrze, aby wypić kieliszek i porozmawiać. Dorośli późno jedli kolację, nieraz przy itole siedziało około trzydziestu zaproszonych gości. Nie czuło się u nas przepychu, lecz wszechmoc ojca. Prawie nie Miałam go od tej strony. W pałacu mogłam się najwyżej domyślać, że jest kimś ważnym szczególną sympatią darzyła go królowa matka, pochlebcy okazywali mu szacunek, król spędzał z nim wiele czasu. Po powrocie do domu odkryłam również, że bano się go i zniesławiano, uważano za człowieka okrutnego. W oczach moich przyjaciół uchodził za wroga publicznego numer jeden. Sztywnieli na sam dźwięk jego nazwiska. W liceum Lalli Aiszy, gdzie zostałam zapisana do drugiej klasy, byłam wprawdzie obiektem szacunku i zazdrości, lecz za plecami obgadywano mnie i wytykano palcami. W związku ze sprawą Ben Barki, której znaczenia nie rozumiałam, jedna z uczennic nazwała mnie córką mordercy. Nie wiedziałam, jak odeprzeć jej oskarżenia. Z naiwnością właściwą mojemu wiekowi to nie ojca potępiałam, lecz Władzę wiąz z Systemem Represji. Ogromnie kochałam ojca. Uważałam, że nikt nie zna tak jak ja jego wrażliwości, szlachetności i dobroci. Wydawał się człowiekiem spokojnym, dyskretnym, pozornie bardziej opanowanym niż matka, która nigdy nie liczyła się ze słowami. W rzeczywistości był od niej surowszy l /gryźliwszy. Zbyt zadufany w sobie, popełniał błędy i narażał się na niechęć otoczenia, ponieważ lekceważył odpowiednie formy postępowania. Miał nieufny charakter i czasami bywał bardzo wybuchowy, wręcz niezrównoważony, mimo że najczęściej dawał dowody zimnej krwi. Niekiedy był wesoły i rozluźniony. Okazywał wówczas subtelne poczucie humoru, sprawiając, że wszyscy wokół skręcali się ze śmie-< Im. Innym razem pogrążał się w głębokim milczeniu, którego nikt nie ^ • •• •• • •• — 73 — ,. ,, -,. Y / ^a o v umiał przerwać. Niedostępny niczym sfinks, nikogo wtedy do siebie nie dopuszczał. Miał proste upodobania, lecz w głębi duszy był wielkim panem. Nawet w okresie, kiedy utrzymywał się wyłącznie z pensji kapitana, potrafił wydać ją w jeden wieczór, zapraszając mamę do restauracji. Przystojny, wyniosły i pełen charyzmy, skupiał na sobie uwagę nawet w dużej sali wypełnionej ludźmi. Był przy tym wstydliwy, a nawet pruderyjny i nigdy nie całował mamy w naszej obecności, tylko obejmował ją czule lub ściskał jej ręce na znak miłości. Więzi łączące moich rodziców cechowała łagodność i wzajemny szacunek. Jakiekolwiek mieliby problemy lub kłopoty, nigdy nie podnosili na siebie głosu i nie wszczynali kłótni. Jedno drugiemu okazywało wiele podziwu pomimo dzielących ich różnic. Mama miała artystyczną duszę, nie potrafiła się skupić na jednej czynności, lubiła wydawać pieniądze. Choć była domatorką, kochała życie i zabawę. Głośno śpiewała cały klasyczny repertuar muzyki orientalnej. Miała cudowny głos. Kochała kino i szybkie samochody, które sama prowadziła, jeżdżąc po ulicach Rabatu. Była samoukiem, dużo czytała, wszystko ją interesowało. Pewne cechy charakteru przysparzały jej jednak wielu wrogów. Była bezpośrednia, niecierpliwa, łatwo wpadała w złość. Brakowało jej elastyczności. W przeciwieństwie do pochlebców, którzy otaczali ją w pałacu, nie była wyrachowana. Szczerość nie pozwalała jej grać roli mani-pulatorki. Swoim dzieciom okazywała dużo czułości. Traktowała nas wszystkich jednakowo, choć mogłam się chlubić uprzywilejowanym charakterem więzi, która mnie z nią łączyła. Pomimo licznych obowiązków przebywała z nami więcej niż ojciec, który dopiero wtedy stawał się przystępny, gdy robiło się krok w jego kierunku. Z każdym ze swoich sześciorga dzieci utrzymywał szczególne stosunki. Miriam, która miała wtedy czternaście lat, często chorowała. Cierpiała na epilepsję. Rodzice konsultowali się z lekarzami na całym świecie, lecz na próżno. Ataki były gwałtowne i silne. Być może to choroba sprawiła, że ojciec zachowywał się wobec niej ozięble. Pamiętam jednak dzień, kiedy Miriam podrobiła stopnie w swoim dzienniczku. Mama spostrzegła to i poprosiła ojca, aby ją ukarał. Lecz on nie potrafił podnieść na nas ręki. Kazał Mimi itć z nim do salonu. Udawał, że ją bije, podczas gdy ona krzyczała, aby przekonać mamę, że kara rzeczywiście została wymierzona... W wieku dwunastu lat Rauf był spadkobiercą, pierwszym chłopcem w rodzinie, młodym adonisem, okropnie rozpieszczanym przez wszystkie domowniczki i powszechnie uwielbionym. Straże strzelały przed nim obcasami. Ojca darzył bezgraniczną miłością, ten jednak traktował go w dość szczególny sposób. Jako młodzieniec Rauf był niezwykle Urodziwy. Miał niemal kobiecą urodę długie włosy, matową skórę i wydające kości policzkowe. Ojciec podwoił wobec niego surowość i niemal agresywność, tak bardzo się bał, że jego spadkobierca mógłby zo- •iluć homoseksualistą. Ta obawa nie miała jednak żadnych podstaw. Brat l K)wiem cieszył się ogromnym powodzeniem wśród dziewcząt i odwza-icmniał ich zainteresowanie. Po zamachu stanu w Skirat1 ani na krok nie Kilstępował ojca. Pozwolono mu wejść w skład jego eskorty. Ponieważ i i iż w wieku trzynastu lat potrafił prowadzić samochód, często zastępo->vuł kierowcę. Wychodził z ojcem wieczorem i cierpliwie czekał na ukończenie obrad w ministerstwie, nieraz do późna w nocy. Maria i Sukajna, mające odpowiednio siedem i sześć lat, bardzo różniły się charakterami. Marią, żywą i niezależną, ojciec był oczarowany, • •hoć nie zawsze ją rozumiał już w tym okresie nie uzewnętrzniała nc/uć. Sukajna, przeciwnie, serdeczna i łagodna, tuliła się do ojca, ssąc jialec albo śpiewając mu w komiczny sposób piosenki, z których śmiał iię do łez // etait un petitomeu, pirouetteu, cacahoueteu...2. Spędzała ••/as, leżąc na podłodze i pokrywając papier bazgrołami. Ojciec wierzył, >c zostanie artystką - malarką lub pisarką. Najmłodszy, Abdellatif, wtedy jeszcze w pieluchach, przepełniał ser-c« radością. Spełniło się życzenie ojca jego ostatni syn był do niego podobny. Omal jednak nie straciliśmy go przedwcześnie. Niewiele brakowało, a zostałby rozszarpany przez lwiątko, które ojciec otrzymał w prezencie i przyniósł do domu. Zwierzę, biegające na wolności po liuwniku, zaatakowało najpierw dwa yorkshire y, a następnie dosko-ł /.yło do dziecka, które bawiło się nieopodal. Na oczach bezsilnych nia-nick popchnęło je niczym piłkę i przytrzymało łapami, pokazując zęby ka/demu, kto starał się zbliżyć. Trzeba było wezwać ojca, aby zapo- 1 Patrz s. 87. 2 Dziecięca piosenka oparta na grze stów (przyp. tłum.). biegł nieszczęściu. W końcu lwiątko puściło zdobycz po tym zdarzeniu odesłano je do zoo, gdzie mogło się bawić już tylko ze swoimi pobratymcami, l Mój tata i ja ^ Byliśmy przyjaciółmi, wspólnikami. Czarowałam go, prowokowałam, nie przekraczając jednak pewnych granic. Z pewnością nie czułam przed nim lęku ani nie okazywałam mu służalczego szacunku byłam na to zbyt niezależna. Rano wołał mnie, abym poprawiła mu węzeł krawata lub zapięła kołnierzyk. Oboje z dumą przestrzegaliśmy tego rytuału. Któregoś dnia, kiedy miałam kłopot z zapięciem jego koszuli, przekomarzając się, zwróciłam uwagę, że wyrósł mu drugi podbródek. Natychmiast przedsięwziął odpowiednie kroki wprowadził do programu dnia partię tenisa ze swoim przyjacielem, generałem Drissem Ben Omarem, saunę oraz kilka ograniczeń w jadłospisie. Niestety, w tych wspaniałych postanowieniach nie wytrwał zbyt długo. Gdy udawał się w podróż, prosił, żebym spakowała jego walizki, o czym później z dumą opowiadał swoim ministrom. Mówił do mnie z uśmiechem - Zadbaj o to, bym był ubrany jak twoje gwiazdy rocka, chcę wyglądać modnie... Około trzynastej, kiedy przyjeżdżał z ministerstwa lub ze sztabu, udawał się do dużego salonu. Siadał na ulubionej kanapie, zawsze na tym samym miejscu, prosił o piwo i rozkoszował się każdym łykiem. Skończywszy obiad, zwykle przychodziłam do niego razem z Sukajną. Głaszcząc bliznę, którą miał na prawej ręce po wypadku samochodowym, pozostawałam przy nim, dopóki nie musiałam wracać do liceum. Wstawił do salonu duże pianino i prosił, bym na nim grała, gdy byli u nas goście. Był bardzo dumny z mojego talentu muzycznego. Występowałam przed gośćmi, krzywiąc się nieco, nie lubiłam bowiem roli młodej dziewczyny z dobrego domu. Kilka tygodni po powrocie do domu towarzyszyłam rodzicom podczas wizyty oficjalnej w Hiszpanii. Odwiedziliśmy Sewillę w okresie — 76 — Ferii1. Była to okazja, aby się do nich zbliżyć, stać się znowu ich córką, n nawet jedynym dzieckiem, ponieważ bracia i siostry zostali w Rabacie. Ta podróż pozwoliła mi pierwszy raz zaznać prawdziwego rodzinnego szczęścia. Chodziliśmy razem na wszystkie zabawy wydawane przez hiszpańską arystokrację, tańcząc do rana szalone flamenco. Odkryłam ojca wesołego, używającego życia, lubiącego nocne hulanki, amatora miłosnych piosenek i pięknych Cyganek. Lecz potrafił także być surowy. Zakazał mi wychodzić wieczorem w przezroczystej indyjskiej koszuli, którą zgodnie z ówczesną modą nosiłam bez biustonosza. Zbulwersowała go aż taka nieprzyzwoitość. Budowanie naszego ^zajemnego porozumienia nie obyło się bez tarć. Miałam szesnaście lat • głębi duszy buntowałam się przeciw każdej formie autorytetu. Przez icle lat byłam krępowana. Później musiałam walczyć o prawo nosze-a minispódniczek. Nie zgodziłam się, żeby kierowca odwoził mnie no do liceum, a potem czekał przy wyjściu. Chciałam prowadzić nor-alne życie, co nie było łatwe dla córki generała Ufkira. Z niecierpliwością oczekiwałam moich osiemnastych urodzin, aby rzymać prawo jazdy. Ochroniarz, który dość kiepsko prowadził samo- lód, nauczył mnie podstaw operowania kierownicą. Lecz nie miałam pojęcia o przepisach drogowych. Prawo jazdy zawdzięczam policjantom z eskorty, którzy poprosili inspektora, aby mi je wydał. Codziennie spotykałam się z przyjaciółmi, na których mój ojciec nie ipoglądał zbyt łaskawym okiem. Sabah, moja najlepsza przyjaciółka, wydawała mu się zbyt sprytna. Veronique i Claudine chodziły ze mną di) tej samej klasy, drugiej C, w liceum Lalli Aiszy. Rodzice Veronique, Deklarowani trockiści, należeli do partii Abrahama Serfaty ego2. [lieszkali jak kontestatorzy z 1968 roku w domu, który stał niedaleko iszej willi. Opuszczony ogród był domeną psów - owczarków nie- jticckich, dobermanów i buldogów. Dzieci, pozostawione same sobie, Modły życie skrajnie różne od tego, do którego byłam przyzwyczajona, c/. nie przeszkadzało to naszej rodzącej się przyjaźni. Veronique czę- 1 Wielkie doroczne święto obchodzone w południowej Hiszpanii (przyp. tłum.). . • Absolwent dyplomowany Francuskiej Szkoły Górniczej, marokański opozycjonista t płln/yciel partii skrajnie lewicowej Hal Aman ( Naprzód ). Aresztowany w styczniu 1972 Hiku. zwolniony, ponownie aresztowany w 1974, osadzony w więzieniu w Ghbila, później w więzieniu wojskowym w Al-Kunajtirze. Zwolniony we wrześniu 1991 roku i wydalony do l iMicji. • • — 77 — • •, • . . . • sto zapraszała mnie na obiad, choć jej rodzice okazywali mi rezerwę. Nie wahali się przed prowokacjami, czyniąc aluzje do mojego ojca. W końcu odpowiedziałam im, że nie mam żadnych argumentów natury politycznej, aby go bronić, ale ponieważ jest moim ojcem, nie będę tolerowała obrazy. Wśród moich przyjaciół był Wazzin Aherdan, syn przywódcy partii Berberów, kilkakrotnego ministra Muhammada V i Hasana II Maurice Serfaty, syn Abrahama Serfaty go Driss Brahnini, syn byłego premiera... Wazzin hołdował stylowi Boba Dylana, nosił długie włosy i kwieciste koszule. Jeździł volkswagenem garbusem bez rury wydechowej, którego przemalowywał zależnie od nastroju w poniedziałek na cytrynowe, we wtorek na cukierkowy róż. Potem wolał jeździć odkrytym mustangiem. Chętnie zamieniłabym moje wielkie samochody z szoferem na te strzelające graty. Któregoś popołudnia, kiedy byliśmy na wagarach, gnietliśmy się wszyscy w aucie Wazzina, śmiejąc się i błaznując. Nagle tuż koło nas zatrzymał się na czerwonym świetle samochód, w którym siedział mój ojciec. Posłał nam tak surowe spojrzenie, że ze strachu skuliliśmy si( pod siedzeniami. Jedynie Wazzin, który był zbyt dumny, aby okazać lęk, uruchomił swego garbusa, patrząc prosto przed siebie.^. Często chodziłam do domu Maurice a Serfaty ego. Spotykałam tam członków partii opozycyjnej, których zapraszał jego ojciec. Choć oboje byliśmy pod nadzorem, oczywiście z różnych powodów, Abraham Serfaty zawsze darzył mnie wielkim zaufaniem jako przyjaciółkę swego syna. Był wystarczająco inteligentny, aby nie mieszać dzieci do polityki. Dużo wiedziałam o jego działalności, jednakże nawet nie przyszło mi na myśl, aby rozmawiać o niej z ojcem. On sam zresztą nigdy nie zabroniłby mi odwiedzin w domu Serfatych. Ojca niepokoili chłopcy kręcący się wokół mnie. Ulegał wpływom swoich pochlebców, którzy udawali, że martwią się o moją cnotę i honor. Nie zwracałam na to uwagi. Prowokowanie tych hipokrytów sprawiało mi największą radość. Było oczywiste, że nie chciałam rozczarować ojca, lecz nie przeszkadzało mi to przeskakiwać przez mur niemal każdego wieczoru, aby zaspokoić pasję do muzyki i tańca. Byłam bardzo zorganizowana. Do godziny dwudziestej drugiej zaznaczałam swoją obecność, odpowiadałam na pytania o postępy w nau- • L .. .•. . •- . —— 78 —— s .j niczym przykładna nastolatka. Kiedy zapraszano gości do stołu, podnosiłam się, całowałam rodziców, mówiłam wszystkim dobranoc i oddalałam się pod pretekstem konieczności odrobienia lekcji na następny tl/.ień. W swoim pokoju wciągałam minisukienkę lub szorty i przesadnie się malowałam. Następnie kładłam do łóżka poduszkę przykrytą peruką i wymykałam się z domu. Nie było to łatwe, gdyż żyliśmy pod stałym nadzorem. Nie mogliśmy wychodzić bez eskorty. Dom był naszpikowany strażnikami, pośród których nie brakło donosicieli. Podobnie rzecz się miała z wciąż zmieniającymi się telefonistkami. Zdobyłam jednak przychylność jednej E nich, która ułatwiała mi te nocne eskapady. Dwaj młodzi bracia mojej mamy, Azzedin i Wahid, w wieku dwu-d/iestu i siedemnastu lat, czekali na mnie w samochodzie. Wymykaliśmy się na spotkania z przyjaciółmi w modnych nocnych klubach. Azzedin strzegł mnie zazdrośnie, odstraszając intruzów. Tańczyłam aż do świtu. Budziłam się o siódmej, aby iść na lekcje, postawiłam sobie bowiem za punkt honoru pomyślne zdanie egzaminów. Któregoś wieczoru, kiedy właśnie przy gotowy wałam się do wyjścia, Usłyszałam, jak otwierają się z wolna drewniane okiennice. W ciemności rozpoznałam ojca. Ktoś jednak musiał mnie zdradzić. Tej nocy pozostałam w łóżku. Ojciec nigdy słowem nie pisnął o tym, co wiedział Ii moich nocnych wyprawach. Lato spędzaliśmy na wybrzeżu niedaleko Rabatu. Rodzice mieli tam dwa domki letniskowe, dużo skromniejsze od przypominających niekie-4y pałace domów miejscowej burżuazji. Nasze miały wygląd zwykłych domków plażowych. Rodzice zajęli jeden, drugi oddając mnie. Chcieli, łbym zamieszkała razem z nimi, lecz ja odmówiłam, tłumacząc, że linuszę się przygotować do egzaminów. W rzeczywistości zamierza-r tam kontynuować nocne eskapady, co wymagało nie lada umiejętności. W okolicy roiło się od policyjnych samochodów. Armia patrolowała dniem i nocą. Często budziłam się w południe. Ojciec, który nie mógł uwierzyć, te mojemu późnemu wstawaniu winne było całonocne wkuwanie do ig/aminów, zaproponował mi po śniadaniu przejażdżkę. Wsiadłam do imnochodu, przecierając zaspane oczy. Rzadko mi się trafiało takie Mte-a-tete z ojcem, więc z radością na nie przystałam. ^ • ] — 79 — •. .. - • l Przez chwilę jechaliśmy bez słowa, gdy nagle zapytał mnie, czy słyszałam o nocnym klubie, który nazywa się La Cage . Gwałtownie zaprzeczyłam, z czego zresztą nie byłam zbyt dumna. To właśnie w tej dyskotece tańczyłam aż do rana. Zatrzymał samochód naprzeciw lokalu. - Nie poznajesz go Udałam, że nie rozumiem, o co chodzi, a on nie nalegał. Innego dnia oznajmił w obecności członków rodziny, że widziano mnie w dyskotece w Casablance. Na szczęście nie było to prawdą i bez wyrzutów sumienia mogłam wszystkiemu zaprzeczyć, zapewniając o swej niewinności. - Wieczorem ktoś mnie widzi w Casa, więc dlaczego nazajutrz nie w La Cage - Jeśli chodzi o Casablankę, to mogę ci uwierzyć, lecz co do La Cage , to wcale nie jestem pewien... Kiedy po raz pierwszy pojechałam z nim do Londynu, zaskoczył mnie, jak paliłam papierosy w toalecie Play Boya , modnej tamtejszej restauracji. Zaczekał, aż wyjdę, po czym oświadczył, że woli raczej, bym paliła przy nim, niż miałabym to robić po kryjomu. Nieco później dyskutował z generałem Ben Omarem, człowiekiem surowym, który wychowywał swoje dzieci w bojaźni. Wiedząc, że przysłuchuję się rozmowie, ojciec powtórzył, że prędzej by zniósł, gdybym paliła otwarcie, niż gdyby miał słyszeć kłamstwa z moich ust. Te słowa najwyraźniej zaszokowały dzielnego generała. Ojciec nie umiał ładnie jeść. Głośno przeżuwał, nie dbając o dobre maniery przy stole. Nikt z jego otoczenia nie śmiał zwrócić mu uwagi, a mama wcale się tym nie przejmowała. Nie cierpiał również wyrafinowanej kuchni. Podobnie jak ja lubił tylko jajka, najchętniej sadzone. Podczas oficjalnej wizyty w Agadirze odwiedził jednego ze swych najlepszych przyjaciół, Henry ego Friedmana, właściciela Casbah d Agadir , rodzaju Club Medu1, pierwszego, który powstał w Maroku i który istnieje do dziś. Henry jedyny ośmielał się mówić ojcu w twarz to, co myślał. Był Żydem z Europy Wschodniej, rudym, o niebieskich oczach, miał około dwóch metrów wzrostu i ważył sto pięćdziesiąt kilo. 1 Club Mćditerranćen (Klub Śródziemnomorski), francuskie przedsiębiorstwo turystyczne, które wylansowało nową formę spędzania wakacji w luksusowych wioskach, celowo wzniesionych w różnych częściach świata (przyp. tran.). 80 Prawdziwy mastodont, z nieodłącznym cygarem w ustach, mówiący zachrypniętym, tubalnym głosem. Ten dawny więzień niemieckiego obo- ,u koncentracyjnego uosabiał radość życia, lecz niekiedy ujawniał też władczą naturę. Uwielbiał jedzenie. Głód i bieda, jakich zaznał w obo-«ie, sprawiły, że pożywienie traktował z głębokim szacunkiem. Będąc znakomitym kucharzem, własnoręcznie przygotował dla mojego ojca mnóstwo apetycznych dań. Ojciec uważnie zlustrował zastawiony stół. - Słuchaj, Henry, bardzo mi przykro - odezwał się w końcu - ale nie widzę tu nic do jedzenia. Czy mógłbym dostać dwa jajka sadzone Henry, wyprowadzony z równowagi, począł krzyczeć na mojego ojca, który znosił to ze stoickim spokojem. Kelnerzy drżeli, widząc, jak generał Ufkir dostaje burę, lecz nasz gospodarz, karmazynowy ze złości, nic zamierzał ustąpić. Im bardziej się rozpalał, tym bardziej ojciec się uśmiechał, zachwycony tym, że udało mu się sprowokować przyjaciela. W domu nie lubiłam siadać z nim do stołu. Moja edukacja, oparta na niemieckich wzorach, nie tolerowała najmniejszych uchybień. Kiedy jiidłam z rodzeństwem obiad, nie potrafiłam uwolnić się od zasad, które ini zaszczepiono. Aczkolwiek moi bracia i siostry byli dobrze wychowani, w moim odczuciu wiele im brakowało do ideału. Pouczałam ich, juk należy jeść flądrę albo w jaki sposób gryźć pokarm. Nie mogłam się dostosować do ich zachowania, a oni śmieli się z mojego sposobu je-^(Izenia, który wpoiła mi guwernantka, panna Rieffel, a który wyolbrzy-liło jeszcze niesłychane wyrafinowanie panujące w pałacu. Nigdy nie yłam w stanie pozbyć się tych przyzwyczajeń. Kiedyś podczas obiadu w towarzystwie najbliższych oficerów mo-Jgo ojca zirytowałam się hałasem, jaki czyniły jego szczęki. Wbi-.. weń wzrok. Podniósł nieco głowę, wpatrując się z kolei we mnie. ozumieliśmy się bez słów. Zaczął przeżuwać jeszcze głośniej, jakby pciał mnie sprowokować. W końcu, naśladując go, powiedziałam - Nie można się tutaj w ogóle usłyszeć, gdyż słyszy się tylko ciebie. Wszyscy oficerowie zastygli ze sztućcami w ręku. Zdecydowanie po- iali moje zachowanie. Byłam zuchwała i bezwstydna, nie okazywałam szacunku własnemu ojcu Ale on nie zareagował. Któregoś dnia zdecydował, że rzuca palenie. Przyjechał ze sztabu kieszeniami pełnymi gumy do żucia. Wiedział, że nie znoszę, jak ktoś ^. • V •• t>- ] ( • •• ——— 81 ——— -. / , . ••• . głośno żuje. Otworzył paczkę, wpakował sobie wszystkie drażetki do ust i utkwił we mnie nieruchome spojrzenie. Nie odwróciłam wzroku. Innym razem w salonie dyskutował z kilkoma ministrami o polityce. Przeszłam do sąsiadującego pokoju i bardzo głośno puściłam muzykę. Poprosił mnie, abym ściszyła. Posłuchałam, lecz po dziesięciu minutach podkręciłam na nowo. Był to rodzaj naszych małych gier, którym oddawaliśmy się bez przerwy. Na końcu roku szkolnego moje oceny nie były na tyle dobre, bym mogła przejść do następnej klasy. Nocne eskapady dały o sobie znać. Zamierzałam obrać kierunek humanistyczny i poprosiłam rodziców, aby umieścili mnie na pensji. Myślałam, że w ten sposób zyskam więcej swobody. Całą naszą trójkę, Raufa, Miriam i mnie, zapisano wtedy do liceum Paula Valery ego w Meknesie. Nie zrezygnowałam z nocnych wypadów, a nawet dopuszczałam się ich częściej niż poprzednio, co kosztowało mnie liczne reprymendy, a nawet policzek, który oberwałam, gdy zamiast wrócić rankiem na pensję, spędziłam cały dzień z Sabah na wagarach w Rabacie. Rozpieszczona dziewczyna Prowadzić takie życie, jakie wiodą normalni ludzie Śniłam o nim. Lecz nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak ono mo|ło wyglądać. Mój świat był taki prosty. Wystarczyło klasnąć w dłonie i w jednej chwili wszystko się pojawiało bez najmniejszej fatygi z mojej strony. Podróżować Wsiadałam do pierwszej klasy w samolocie jak inni do autobusu. Ubierać się Zamawiałam kolekcje wielkich domów mody w europejskich stolicach lub pożyczałam stroje mamy od Saint-Lau-renta. Bawić się Bale, na które zapraszano osoby pojawiające się . w czołówkach gazet, następowały jeden po drugim. Jechać na wakacje Mogłam tylko wybierać cały świat stał przede mną otworem. Wszystko wydawało mi się oczywiste pieniądze, wystawność, władza, godność królewska. Ludzie wokół byli tak ulegli, że nawet gdybym miała czarne oczy, wynosiliby pod niebiosa moje niebieskie spojrzenie, jeśli tylko tak by im kazano. Na bal z okazji moich osiemnastych urodzin rodzice zaprosili wszystkie osobistości z najwyższych sfer marokańskich księcia Mulaja Abdallaha, księżniczkę Łamię, członków rządu, wielu wojskowych l kilka gwiazd kina. A ja Ja, rozpieszczone dziecko, boczyłam się. Przymiarki mnie nudziły. Suknia od Diora To mi nie odpowiada. Modna fryzura w stylu ęhonchon - w żadnym wypadku. Siedząc w kącie, dąsałam się i tupałam nogami. Fryzjer, który dwie godziny upinał mi wymyślny kok, przy-»iągł, że nigdy więcej nie przyjdzie mnie uczesać, kiedy zobaczył, jak lekceważąco potraktowałam jego arcydzieło. Nim jeszcze skończył pakować swe przyrządy, wsadziłam głowę pod kran i rozpuściłam włosy im ramiona. Miałam naprawdę mało sympatyczny charakter. Musiałam wraz z rodzicami witać zaproszonych gości, prześcigać się w uprzejmościach, grać doskonałą młodą dziewczynę w odpowiednim wieku do zamążpójścia. Otworzyłam bal wraz z księciem Mulajem Ab-ilullahem, wymieniłam kilka uprzejmych słów ze starszymi damami, uśmiechałam się do mojego dziadka, do generałów, ministrów... Grałam iwoją rolę przez większą część wieczoru. Lecz kiedy grupa muzyczna Jamajki zaczęła grać reggae, ta zbyt dobrze ułożona Malika rzuciła się w wir tańca na parkiecie. Pozbyłam się pięknej kreacji z białego muślinu z różowym haftem, włożyłam dżinsy, t-shirt i z bosymi stopami tań-r/yłam do utraty tchu przez całą noc, najczęściej z moim ojcem. Ten wieczór, którego tak się obawiałam, w końcu zaczął mi się podo-Imć. Zostałam zasypana podarunkami, wśród nich wspaniałą biżuterią pławiono komplementy pod adresem mojej osoby, rodzice byli szczęśliwi... a ja dobrze się bawiłam. Długo potem, nawet podczas pierwszych l.it uwięzienia, przechowywałam mały album z fotografiami zrobionymi u-go wieczoru. Został skonfiskowany, tak jak wszystko inne. Zdołałam r.o jednak odzyskać, kiedy mnie uwolniono. Głowy generałów, których 11 wstrzelano po zamachu stanu w Schirat, a którzy byli obecni tamtego wieczoru, zostały zakreślone zielonym piórem. O czym marzą dziewczęta Głównie o miłości. Ja jednak marzyłam O świecie... Odkąd przed. Lallą Miną i przyjaciółkami z królewskiego liceum odgrywałam role z wszystkich filmów, które mi się podobały, l, ino było moją wielką życiową pasją. Najchętniej zostałabym gwiazdą. Nic traciłam żadnej okazji, aby zbliżyć się do świata show-biznesu i filmu. W Londynie, gdzie mama miała dom w Hyde Parku, poznałam unicką aktorkę Irenę Papas. Grała w filmie, który właśnie kręcono — 82 — 83 w londyńskich studiach. Natychmiast doznałam zawrotu głowy. Na szczęście dla mnie dwaj wujowie, Azzedin i Wahid, którzy pełnili funkcje moich przyzwoitek, byli na miejscu. W gruncie rzeczy bawili się równie dobrze jak ja. Spotykaliśmy się w olbrzymim apartamencie, który wynajęła Irenę. Tańczyliśmy sirtaki, piliśmy wódkę i szampana, śmiejąc się i śpiewając. Wracaliśmy do domu nad ranem najnowszymi modelami maserati lub lamborghini w towarzystwie syna króla Fahda z Arabii Saudyjskiej lub młodego aktora greckiego Jorga. W ten oto sposób wyglądała moja nauka angielskiego... Fascynował mnie również Paryż... Wszelkimi sposobami starałam się nakłonić rodziców, żeby mnie tam wysłali. Znowu potrzebna była przyzwoitka. Powierzono to zadanie mojej kuzynce, Lajli Szennie, z którą bawiłam się w dzieciństwie. Z radością u niej zamieszkałam. Nieco starsza ode mnie, była najładniejszą dziewczyną z naszego pokolenia. Uroda przyniosła jej szczęście została aktorką filmową. Reżyser Lachdar Hamina zakochał się w niej bez pamięci i obsadzał ją niemal we wszystkich swoich filmach, między innymi w słynnej Kronice lat pożogi, która zdobyła Złotą Palmę na festiwalu w Cannes. Lajla statystowała też w jednym z filmów o Jamesie Sondzie. Była wcieleniem mych snów. Odniosła sukces na ekranie, zyskała niezależność. Spotykała się z aktorami, których podziwiałam. Nie była egoistką... Przedstawiła mi Alaina Delona. Gwiazdę gwiazd. Aktora, za którym przepadały kobiety. Nie wywarł na mnie zbyt dużego wrażenia. Siedemnastoletniemu podlotkowi, jakim podówczas byłam, kapryśnemu i spontanicznemu, wydawał się już dojrzałym mężczyzną. Niemalże starym. Nie było mowy o tym, by połączyło nas coś innego niż przyjaźń, niekiedy może dwuznaczna, lecz zawsze platoniczna. Spotykałam go kilkakrotnie w Paryżu, następnie w Nowym Jorku i w Meksyku, gdzie kręcił Zabójstwo Trackiego w reżyserii Josepha Loseya, z Romy Schnei-der. Nauczył mnie grać w jamsa. Miał dla mnie dużo uczucia, lecz zarazem szanował młodą dziewczynę, okrytą zbrój ą cnotliwych zasad. Właśnie owa szalona dziewica tak mu się we mnie podobała. Dzwonił do mnie często do Rabatu. Ojciec, zaalarmowany przez swoich pochlebców, zawsze skorych martwić się o mój honor, zaczął się niepokoić ż\>owodu tej znajomości. Nie było .. , . ,. — 84 —-.-• •••.. ..• • • ., •. o co. Alain okazał się prawdziwym przyjacielem, jednym z najwierniej-l/,ych. Później udowodnił, że nigdy o mnie nie zapomniał. Apartament Lajli odwiedzał Jacąues Perrin. Właśnie ukończył film /. Był podziwiany, oklaskiwany... i uroczy. Przeżyliśmy niewinny flirt. Bez wątpienia trochę się w nim zakochałam. Nie byłam jednak gotowa hu to, aby do kogoś należeć. Czułam się zbyt odurzona świeżo nabytą Wolnością. Stany Zjednoczone wydawały się ucieleśnieniem moich snów. Nowy Jork i Hollywood były dla mnie najpiękniejszą nagrodą. Spędziłam tam niezapomniane bożonarodzeniowe wakacje. W Grosse Pomme za-pr/yjaźniłam się z Marwinem Dajanem, bratankiem Mosze Dajana. Roz-httwiło to mego ojca, choć w oczach kilku ministrów mogłoby uchodzić rn skandal. Los Angeles Stamtąd mam najlepsze wspomnienia. Wraz z naj-dllodszą siostrą króla, księżniczką Nehzą, której towarzyszyłam, byłyśmy zapraszane przez niemal wszystkie gwiazdy Hollywood. Wciąż chodziłyśmy na obiady i kolacje, jedne bardziej zadziwiające od drugich. Spotykałam największe sławy światowego kina Zsa-Zsa Gabor, l1 dwarda G. Robinsona i tylu innych. Byłam pod ich silnym wrażeniem, wręcz onieśmielona. Miałam pełną świadomość faktu, że te prestiżowe kontakty zawdzięczam mojemu nazwisku, które otwierało przede mną wszystkie drzwi, nie straciłam jednak z tego powodu rozwagi. Podczas jednego z takich wieczorów zakochałam się nawet w kow-hoju amerykańskiego kina, Stuarcie Whitmanie. Wystarczyło jedno 11 mignięcie jego pięknych niebieskich oczu, aby wprowadzić mnie nie-• iial w stan omdlenia. Zwierzyłam się z mojego uczucia zachwycającej ii.incuskiej modelce, obok której siedziałam na kanapie. Młoda kobieta luchała mnie z wielką uwagą. Rozumiem - powiedziała, uśmiechając się. - To prawda, że jest paniały. Kiedy kontynuowałam wyliczanie wdzięków obiektu mojej nagłej i mierności, spostrzegłam piorunujące spojrzenie Nehzy. Ukradkiem i la mi znak, abym do niej podeszła. Malika, zachowujesz się niestosownie. Nie dość, że wpatrujesz się wstydnie w tego mężczyznę, to jeszcze robisz to w obecności jego •ny... Dyla nią moja śliczna sąsiadka... Okazała jednak tak dużą klasę, że •• -.• •• • . .- — 85 — \ . . ,/• • • >.•% nie tylko nie zachowała urazy z powodu tych spontanicznych zwierzeń, lecz nawet kilkakrotnie zaprosiła mnie do siebie. Oczarowałam ją swą naiwnością. Zaprzyjaźniłam się także z jej mężem, którego rozczuliła moja daremna namiętność. U nich to, w Malibu, poznałam czarującą Brigitte Fossey, będącą, tak jak ja, córką oficera, i jej czteromiesięczną Marie. Nieco później Steve McQueen, którego spotkałam w jednym z nocnych klubów Los Angeles, gdzie tańczyłam z synem Deana Martina, zaprosił mnie na przejażdżkę przez pustynię kalifornijską. Znał moich rodziców. Spędziliśmy razem niezapomniany dzień, gnając samochodem po piaszczystych wydmach. Nigdy dotąd tak się nie śmiałam. Do tego stopnia chciałam zostać aktorką, że niemal wymusiłam na amerykańskim agencie, przyjacielu mego ojca, podpisanie kontraktu. W rozmowie telefonicznej ojciec musiał użyć całej swej siły perswazji, aby odwieść mnie od tego zamiaru. - Maliko, zdaj najpierw maturę, a potem wyślę cię do Stanów Zjednoczonych. Będziesz tam mogła robić, co chcesz. Posłuchałam głosu rozsądku. Lecz kiedy pomyślę, że czekał mnie Hollywood... Z obecnej perspektywy patrzę z rozbawieniem, ale też z pewną czułością, na tę młodą, wcale niegłupią, lecz rozpieszczoną przez życie dziewczynę, której szczera buntowniczość na pewno długo by się jeszcze nie wypaliła. Mój los był z góry przesądzony bogate małżeństwo w wieku dwudziestu lat, życie utkane z luksusu i nudy, porody, zdrady, frustracje topione w alkoholu i narkotykach, brak satysfakcji. Przeznaczenie identyczne jak tylu innych młodych kobiet z marokańskiego dobrego towarzystwa. Wszystkie, które znałam, były nieszczęśliwe. Cierpienie przynajmniej oszczędziło mi tego upadku. Rzec^ jasna, straciłam wiele lat, których nigdy nie odzyskam. Wchodzę w życie w momencie, kiedy oczekuję już starości. To bolesne i niesprawiedliwe. Lecz uzmysłowiłam sobie inną ideę egzystencji nie tworzą jej rzeczy sztuczne, jakkolwiek byłyby pociągające. Ani bogactwo, ani pozory nie mają dziś dla mnie znaczenia. Ból sprawił, że się odrodziłam. Trzeba było czasu, bym umarła jako Malika, najstarsza córka generała Ufkira, dziecko władzy i przeszłości. Uzyskałam tożsamość. Moją własną tSżsamość. A to nie ma ceny. — 86 i Gdyby nie było tylu strat, całego tego horroru, mogłabym powiedzieć, że za sprawą cierpień wyszlachetniałam. W każdym razie zmieniłam się. Na lepsze. Zamach stanu w Skirat Lato 1971 roku zapowiadało się wyjątkowo atrakcyjnie. Pomimo ^marnowanych miesięcy nauki dobrze zdałam maturę z francuskiego. ?iiliczono mi końcową klasę o profilu literackim. Czekały mnie teraz dwa miesiące wakacji, wypełnione wyprawami, kąpielą, spotkaniami przyjaciółmi, projektami podróży. 10 lipca o pierwszej po południu jeszcze spałam. Poprzedniego wie-. oru ojciec, co było rzeczą wyjątkową, zaprosił całą rodzinę do restau-rncji. Wieczór był bardzo udany, wszyscy dobrze się bawiliśmy. Po powrocie do domu urządziłam jeszcze całonocną zabawę i dlatego potem tuk długo wylegiwałam się w łóżku. Życie płynęło słodko i spokojnie. 1 »ż złego mogło nam się przydarzyć Zostałam brutalnie wyrwana ze snu. Ochroniarze biegali po całej willi, lużba zdradzała wielkie zdenerwowanie. Nad miastem z hukiem przela-|, wały samoloty wojskowe. Panowała atmosfera katastrofy. I tak też by-1 w pałacu Skirat, gdzie król urządził trzydniowe uroczystości dla uczenia swych czterdziestych drugich urodzin, doszło do zamachu stanu1. Towarzysząca nam Sylwia Dukkali wpadła w panikę, gdyż jej mąż l harbi, który był osobistym sekretarzem króla, nie wrócił do domu. Nie ii i iała od niego żadnych wiadomości. 1 10 lipca 1971 roku dwa roczniki podoficerów z królewskiej szkoły wojskowej wtarły do pałacu w Skirat podczas obchodów urodzin króla. Dokonały masakry setek zapro-nych gości, oficerów, członków dworu i sław z całego świata. Król ukrył się. w toalecie. ii buntownicy opanowali radio i bombardowali pałace w Skirat i w Rabacie. Królowi udało » po pewnym czasie opanować sytuację. Duszą tego spisku był generał Medbuh, oficer surowy, o nieposzlakowanej opinii, igramy panującą w kraju korupcją. Został zabity w Skirat przez pułkownika Ababu, swego ri/ymierzeńca. Dziesięciu oficerów, w tym czterech generałów, skazał na śmierć sąd • Micnny. Generał Ufkir wyjednał u króla ułaskawienie dla tysiąca osiemdziesięciu jeden Pinych elewów. Jego uczestnictwo w tym pierwszym zamachu stanu nigdy nie zostało ione, lecz sposób przeprowadzenia akcji oraz pobłażliwość, którą wykazał wobec Jw, nie przestały intrygować. Od tego momentu datuje się jego zerwanie z królem — 87 — Nad ranem następnego dnia ktoś zadzwonił do mamy, aby ją powiadomić, że Lharbi Dukkali był wśród pierwszych oficerów, na których wykonano egzekucję w Skirat. Naliczono około dwustu zabitych, z czego jedną trzecią stanowili zaproszeni przez króla goście. Monarcha zdołał opanować bunt, a stu trzydziestu ośmiu rebeliantów zabito. Aresztowano dziesięciu oficerów, w tym czterech generałów. Nieco później zostali rozstrzelani. Ten zamach stanu był jak grom z jasnego nieba w moim dotychczasowym uregulowanym życiu. Nigdy sobie nie wyobrażałam, że ktoś odważy się podnieść rękę na władzę króla. Tak więc zwykli oficerowie mogli go zabić, gdyby wydarzenia potoczyły się po ich myśli Nie byłam jeszcze wystarczająco dojrzała zbyt mało wiedziałam o sytuacji politycznej, aby w pełni zrozumieć to, co się stało. Pamiętam głównie powszechną panikę i smutek na wieść o śmierci moich bliskich, którzy znajdowali się w Skirat. Rankiem mama i ja zdecydowałyśmy się udać do willi króla w Alei Księżniczek, o dwa kroki od naszego domu. Hasan II schronił się tam wraz ze swymi kobietami. Przyjęły nas bardzo ciepło i ze wzruszeniem. Wszystkie ściskałyśmy się i płakałyśmy. Lecz pierwszy raz w życiu doznałam szczególnego zażenowania. Owładnęły mną sprzeczne myśli. Bałam się o mojego ojca i króla, ale jednocześnie nie znosiłam monarchii i władzy. To nie był mój obóz. Czułam się zawstydzona, gdy dziękowano mi za akcję, którą podjął ojciec, by zdusić rebełiantów. Lecz czyż to nie oni walczyli o ukrócenie korupcji Później, dyskutując z przyj aciółmi, stonowałam nieco moje stanowisko. Zaczęłam po trochu rozumieć, iż wszystko nie sprowadza się do tego, że z jednej strony są źli, których należy wyeliminować, z drugiej zaś dobrzy... Mama pragnęła spotkać się z królem. Znałam dobrze ten dom i zaprowadziłam ją do jego apartamentów. Gdy podchodziłyśmy do drzwi, on nagle otworzył je z drugiej strony. W pierwszej chwili cofnął się na nasz widok, tak był roztrzęsiony. Boczył się na mamę, że go przestraszyła. Duma nie pozwalała mu znieść tego, iż obca osoba zaskoczyła go w momencie słabości. Mama chciała wyjednać u niego zgodę na wydanie ciała Lharbiego Dukkali. Król zaczął na nią krzyczeć - Zabiegasz o to, aby zrobić kormUś przpfcąje> dzielisz z jednymi ałobę i grzebiesz drugich Ale wspomnij moje słowa wszyscy ci luzie, którymi tak się przejmujesz, nie kiwną nawet małym palcem, żeby l pomóc, gdyby jutro miało ci się coś przytrafić. Mimo to jednak zezwolił, aby zabrano ciało i godnie je pochowano. Dni, które potem nastąpiły, były okropne. Dziesięciu oficerów, któ- zostali aresztowani, rozstrzelano bez procesu. Wszyscy oni byli bli-dmi przyjaciółmi mojego ojca, który przyjechał do domu siny, z za-p/erwienionymi oczami i zaciśniętymi ustami. Miał na sobie wojskowe irelichowe ubranie. Poszedł od razu do swego pokoju i wyciągnął się łóżku. Usiadłam przy nim i ujęłam go za rękę, aby ją pocałować, lama była u jego boku. Ojciec długo opłakiwał śmierć swoich przyjaciół. Nie mógł nakłonić yóla do tego, aby ich osądzić zgodnie z prawem. Wiedział, że żaden nie ostanie ułaskawiony, ponieważ dokonali zamachu na bezpieczeństwo nństwa, jednakże zależało mu na procesie. Po raz pierwszy w swej politycznej karierze nie potrafił dyplomatycznie zamilknąć. Grzmiał prze-Biw Hasanowi II. Uniósł się na nowo w dzień pogrzebu zaproszonych |ości i tych wszystkich, którzy zginęli, broniąc monarchii. Król podążał ,. orszaku żałobnym ubrany w swoją ulubioną marynarkę w kratę. Oj-picc oskarżył go o to, że nie potrafi należycie uszanować zmarłych. Matka ojca, Nnaa, opuściła swoją plantację palmową w Ain Szair , przeniosła się do nas. Rzadko widywałam babcię, lecz kochałam ją bitrdzo. Była wyjątkową postacią, uosobieniem pobożności, godności ., hartu ducha. Ta kobieta pustyni, powściągliwa, pozbawiona sztuczności, zawsze ubrana w prosty biały kaftan, przypominała Siuksa ze ||wymi wystającymi kośćmi policzkowymi, czarnymi skośnymi oczami ., włosami zaplecionymi w warkocze. Była bardzo odważna. Chwy-Itnłu żmije gołymi rękami i podobnie jak mój ojciec doskonale jeździła Ilumno. Kiedy witała się z synem, całowali się nawzajem po rękach w sposób |lypowy dla ludzi z południa. Trzęsąc się, powiedziała do niego - Mój synu, niech Bóg cię chroni. Myślałam już, że nie żyjesz. Odparł jej wyniośle - Mamo, pozwolę ci lać łzy tylko wtedy, gdy umrę jak kryminalista, cz jeśli uznasz, że umarłem jak mężczyzna, to proszę, cię, nie uroń ani tlej. •. > . ,.. , - ••••• . •. • • ••• • ,. • — 88 Któregoś dnia zamknęłam się z nim w salonie i dałam upust mojemu żalowi i gniewowi. Nie mogłam znieść faktu, że dzieci rozstrzelanych generałów zostały wyrzucone z domów, pobite i skopane przez żołnierzy. Słyszałam, jak mówiono, że stało się tak z rozkazu mojego ojca. Chciałam go zmusić, aby się z tego wytłumaczył. Usprawiedliwiał się przede mną i powiedział, że pragnąłby się spotkać z dziećmi generała Habibiego, który był jednym z jego najbliższych przyjaciół. Odegrałam rolę pośredniczki. Po długich wahaniach najstarszy syn generała zgodził się przyjść do nas z zapadnięciem nocy. Mój ojciec przekazał mu teczkę, nie zdradzając przede mną jej zawartości. - Mam nadzieję, że twoi bracia i ty zawsze będziecie postępować jak mężczyźni, godnie czcząc pamięć waszego ojca. Miał łzy w oczach, gdy wymawiał te słowa. Mina, córka generała Medbuha, zamordowanego w Skirat przez współtowarzysza broni, pułkownika Ababu, miała dwadzieścia dwa lata. Była w wieku mojego wujka Azzedina, z którym chodziła. Bezskutecznie próbowała odzyskać ciało generała ze szpitala Awicenny. Po raz kolejny interweniowałam u mojego ojca, który przekazał jej pieniądze i wydał nowy paszport, aby mogła wyjechać do Francji. Chcąc uniknąć kłopotów, przybrała nazwisko ojca swojej matki, marszałka Am-mezziana. Byłam tym zaszokowana. - Cokolwiek by mi się przydarzyło - powiedziałam sobie - zachowam własne nazwisko. W miarę upływu czasu, coraz częściej miewałam przeczucie, że stracę ojca w tragicznych okolicznościach. Nie potrafiłam sobie tego wytłumaczyć. To było silniejsze ode mnie. Wkrótce po zamachu stanu zwierzyłam się ze swoich obaw jednemu z przyjaciół, Kamilowi. > - W tym roku - powiedziałam - to jeszcze nic. Ale w przyszłym, zobaczysz, będzie jeszcze gorzej. Innym razem powtórzyłam te słowa ojcu. - Bądź ostrożny - dodałam - bo przydarzy ci się to samo co generałowi Medbuhowi. Nic na to nie odpowiedział. — 90 — Po zamachu Żeby wypocząć z dala od niepokojów panujących na dworze, moja matka wyjechała do Londynu. Zabrałam dzieci do Kabili, modnego kąpieliska na pomocy kraju. Po raz pierwszy byłam całkowicie odpowiedzialna za swoje młodsze rodzeństwo i bardzo poważnie potraktowałam rolę najstarszej w rodzinie. Pod koniec lata wszyscy wróciliśmy tło Rabatu. Ojciec, który dotąd pracował niemal zawsze w swoim gabinecie, teraz opuszczał dom wczesnym rankiem i wracał po południu, iiby przyjmować ministrów i oficerów. Jego władza znacznie się poszerzyła1, lecz on sam stał się innym i /łowickiem. Wydawał się załamany. Powaga nie schodziła z jego twa-i/y, odmawiał sobie najdrobniejszych przyjemności. Sądzę, że nosił i ii\gle w sercu żałobę po swoich przyjaciołach. Odnowił stosunki ze N woj ą pierwszą rodziną- armią- i nie mógł znieść naszego stylu życia, pełnego marnotrawstwa i obfitości. Pragnął więcej prostoty, a także powściągliwości. W domu zaprowadził niemal wojskową dyscyplinę. Wzmocnił bezpieczeństwo, pozbył się większości pochlebców i darmo- (iidów. Rządził prawie wszystkim. Nie mogliśmy już oglądać filmów mi przyjmować w domu swoich gości. Raufa zmusił do brania lekcji i rabskiego u oficera o przekonaniach muzułmańskich. Krytykował spo-iiSb, w jaki się ubierałam. Byłam tak zaskoczona jego nową postawą, że często dochodziło między nami do kłótni. Król coraz częściej składał nam niespodziewane wizyty, niemal gwałcąc naszą intymność. W stosunkach, które łączyły go z moim ojcem, nie odnajdywałam już dawnej wzajemnej sympatii. Wydawało mi *ię, że zbliża się moment zerwania więzów przyjaźni głucha, narastająca wrogość między tymi dwoma mężczyznami, których darzyłam uczuciem, smuciła mnie i niepokoiła. Czułam się źle zarówno w domu, jak i poza domem. W kraju panował dziwny nastrój. Monarchia się zachwiała. Po raz pierwszy boskie pochodzenie władzy królewskiej zostało podane w wątpliwość przez opinię publiczną. Naruszono nietykalność świętej osoby potomka Pro- 1 Po zamachu stanu w Skirat generał Ufkir został mianowany przez króla ministrem obrony i szefem sztabu generalnego sił królewskich. Kontrolował armie., policję i sprawy wewnętrzne. • • . — 91 — , • < . • l roka, emira wierzących. W styczniu zaczęli strajkować studenci i licealiści. Doszło do rozruchów, które mój ojciec uciszył twardą ręką. W liceum Lalli Aiszy czułam się coraz bardziej odrzucona. Nikt oprócz najbliższych przyjaciół nie okazywał mi sympatii. Nadal jednak uczęszczałam na lekcje, byłam dobrą uczennicą i chciałam zdać maturę, lecz sama dyrektorka, bojąc się o moje bezpieczeństwo, poradziła rodzicom, aby odebrali mnie ze szkoły. Po długich dyskusjach udało mi się ich przekonać, aby wysłali mnie do Paryża, gdzie zostałam zapisana do liceum Moliera. W porozumieniu z Alexandre em de Marenches, szefem francuskiej SDECE1, przyjęłam nazwisko matki i odtąd nazywałam się Malika Szenna. Rodzice zgodzili się także wynająć mi mieszkanie w pobliżu liceum, zamiast zapisać mnie do akademika. W Paryżu byłam pod opieką starszej przyjaciółki, Bernadette, która przyrzekła czuwać nade mną i nie pozwalać mi wychodzić wieczorami z domu. Nie była jednak w stanie spełnić tego przyrzeczenia, ulegając mojej sile przekonywania. Nie chciałam, aby mama kupowała mi meble odpowiadające jej zbyt mieszczańskim gustom. Wolałam nie mieć w domu niczego drogiego, obawiając się, że nowi przyjaciele mogliby odkryć moje prawdziwe pochodzenie. Dostałam więc od mamy trochę pieniędzy, które wydałam na Pchlim Targu. Wszystko to idealnie odpowiadało moim wyobrażeniom na temat życia cyganerii jedzenie mrożonek w mieszkaniu złożonym z trzech pokoi z kuchnią, a wynajętym w Szesnastej Dzielnicy, rozpieszczonemu dziecku, jakim niewątpliwie byłam, wydawało się szczytem lewicowości... Paryż należał do mnie i nie mogłam sobie odmówić wieczornych eskapad. Błagając Bernadette, aby nie pisnęła słowa moim rodzicom, stałam się częstym gościem Castel i Reginę . Często wracałam do domu o świcie, lecz mimo to starałam się otrzymywać jak najlepsze stopnie w szkole. Była to dla mnie kwestia ambicji. Którejś nocy, gdy bawiłam się na małym przyjęciu u marokańskiego przyjaciela, Bernadette zaalarmowała mnie telefonicznie. - Malika, wracaj prędko. Twoi rodzice bez przerwy do ciebie wydzwaniają. To bardzo pilne. 1 Service de Documentation Extćrieur et de Contrre-Espionnage - Służba Dokumentacji Zewnętrznej i Kontrwywiadu (przyp. tłum.)- ** Była pierwsza w nocy. Odprowadzono mnie do domu. Przed bramą naszej kamienicy na ulicy Talma zauważyłam tłum ludzi. Zbliżając się, ipostrzegłam, że to policjanci w mundurach i po cywilnemu. Byli wszędzie na podwórku, w holu, na drzewach i na schodach. Ambasador Maroka, który właśnie nadjechał, wykazywał oznaki silnego niepokoju. Bez jakichkolwiek wyjaśnień poprosił, abym wzięła walizkę, którą Bernadette już przygotowała. Zostałam wepchnięta do -amochodu. Spędziłam całą noc u ambasadora, który - kiedy już przyje-Imliśmy do jego mieszkania - wyjawił mi, że były podstawy do podej- • /cń, iż pułkownik Kaddafi zamierza mnie porwać. Zapytał, czy w ostatnich dniach nie przeżyłam jakichś dziwnych wydarzeń. Tak, rzeczywiście, przypomniałam sobie, że dwóch potężnych męż-t/yzn ubranych na czarno dzwoniło do naszych drzwi dwa lub trzy dni (emu, tłumacząc nam, że mieszkanie jest na sprzedaż i że chcieliby je łobaczyć. Bernadette i ja, ujrzawszy przez wizjer ich niewzbudzające laufania twarze, nie zgodziłyśmy się otworzyć drzwi. Nieco później byłam śledzona na ulicy de la Pompę, gdzie robiłam zakupy. Pierwsza ipostrzegła to Bernadette. Panowie z SDECE pokazali mi fotografie, lecz ja odmówiłam rozpo-ia kogokolwiek. Nie zwykłam denuncjować ludzi, miałam swoje Poleciałam samolotem do Maroka, gdzie pozostałam kilka dni, lecz iigałam rodziców, aby pozwolili mi wrócić do Francji. Zgodzili się i>nd warunkiem, że zaakceptuję wzmocnioną ochronę. Przez kilka tygo-«lni odnosiłam wrażenie, że wszędzie widzę policjantów. Na miesiąc przed maturą omal nie straciłam oka w ciężkim wypadku Wiinochodowym. Jeden z moich przyjaciół, syn Andre Guelfiego1, Luc, który siedział za kierownicą, uderzył w słup trakcji elektrycznej. Nie zapięłam wcześniej pasa bezpieczeństwa i wypadłam przez przednią szybę. Ambulansem przetransportowano mnie do szpitala. Miałam rozpłata- ny policzek, nos rozbiy w trzech miejscach, rozerwany łuk brwiowy, uN/.kodzone oko, poharatane gardło, usta rozcięte od ucha do ucha. Do >rgo doszedł złamany przegub dłoni, wywichnięty kciuk i dla ukorono- vunia wszystkiego uraz czaszki. Wyciągnięta na noszach, słyszałam na 1 Biznesmen z Korsyki, blisko związany z generałem Ufkirem. 92 — korytarzu pogotowia komentarze pielęgniarek, które sądziły, że jestem nieprzytomna. - Jaka szkoda Została kompletnie zeszpecona Kiedyś musiała być ładna Co za okropność... Dwa razy operowano mi oko i szczęśliwie druga operacja się powiodła. Król przysłał Mulaja Abdallaha i kilku ministrów z odwiedzinami do szpitala. Mama mnie nie odstępowała. Ojciec bez przerwy telefonował, Nie mógł przyjechać do Francji, gdyż został tu skazany zaocznie na dożywotnie więzienie w związku ze sprawą Ben Barki. Wprawdzie ludzie z najbliższego otoczenia zapewniali go, że prezydent Pompidou pozwoli mu przekroczyć granicę, jednak kiedy już mogłam mówić, zaklinałam go, by pozostał w Maroku. Spędziłam w szpitalu dwa tygodnie. Chciałam od razu zacząć normalne życie. Dużo cierpiałam, musiałam stale nosić duże czarne okulary, ponieważ światło sprawiało mi ból. Niedługo po wyjściu ze szpitala poszłam odwiedzić profesora Morę, który mnie operował. Gratulował mi. - Panno Ufkir, jest pani wyjątkowym przypadkiem. Tylko dzięki pani silnej woli oko zostało uratowane. W ciągu kilku dni w połowie odzyskałam wzrok. Dzisiaj moja twar/, wygląda tak samo jak przed wypadkiem. Pozostało mi jedynie parę l blizn. Nie mogłam już wrócić do Paryża na zdjęcie ostatnich szwów, l W więzieniu moją twarzą długo wstrząsały nerwowe tiki. Jeszcze tera/ i mi się to zdarza, kiedy jestem zmęczona lub zirytowana. i Rodzice ściągnęli mnie do Maroka na rekonwalescencję. Zdecydowałam się zdawać maturę w październiku w liceum Kartezjusza wrą/ \ z kandydatami, którzy nie mogli tego zrobić w sesji czerwcowej. Wypadki jednak potoczyły się inaczej. j •i, , ••>• .•}? /•, * Zamach stanu w 1972 roku Kiedy wróciłam do Rabatu, król, który właśnie podejmował pręży denta Bumediena, poprosił, bym go odwiedziła. Wyglądałam fatalnie Miałam opuchniętą twarz, sine półksiężyce pod oczami, mnóstwo na brzmiałych blizn. * — 94 — &#-.-,>.• . - To nie takie groźne, Maliko - pocieszał mnie król. - Wszyscy przeżyli przynajmniej jeden wypadek samochodowy Lalla Malika, Lal-Iw Łamią, ja sam... W przyszłym miesiącu wyślę cię do Stanów Zjednoczonych na konsultację u największych sław medycznych i obiecuję, że |uż wkrótce nic nie będzie widać. Był początek lipca. Mama chciała, żebym wraz z rodziną wyjechała do Kabili. Ponieważ jednak musiałam się przygotowywać do matury l w spokoju powtarzać materiał, zgodziła się, abym została z ojcem w Rabacie. Był pochłonięty pracą prawie nie wychodził z domu, który itał się prawdziwym sztabem wojskowym. Wciąż widziałam przesuwający się w ponurym nastroju sznur oficerów i ministrów. Mimo to ipotykałam się z ojcem codziennie, kiedy tylko mógł znaleźć dla mnie Mus - albo w godzinach obiadowych, albo pod koniec dnia. Naprzeciw naszej willi mama miała piękny domek, z salonem, małą lypialnią i uroczym ogrodem. Zamieszkałam tam, aby mieć spokój. Pra-powałam bez wytchnienia z przyjaciółką, która zdawała egzaminy na Odtatnim roku prawa. Ojciec zdecydował, że weekend spędzimy w Kabili. Przygotowano ńiystere 20 - samolot, którym zwykł podróżować. Nie czułam się zbyt pewnie. W miesiąc po moim wypadku ojciec o mało nie stracił życia W katastrofie helikoptera. Innym razem udało mu się uniknąć śmierci, |dyż nie mógł wziąć udziału w oficjalnej ceremonii, podczas której do-nano zamachu bombowego. Zawsze myślałam, że to król chciał go yeliminować, nigdy jednak nie miałam na to dowodu. Rozłam pomię-jiy tymi dwoma mężczyznami stawał się coraz wyraźniej szy. Podczas brania Rady Ministrów, kiedy zdecydowano o znacznej podwyżce cen |iwy, cukru i mąki, ojciec wyjął rewolwer i groził, że się zabije. Myślę, marzył o wprowadzeniu monarchii konstytucyjnej z Sidim Muham-udem na tronie. Wyścig do władzy rozpoczął się. Ten weekend w Kabili nie był zwyczajny, żeby nie powiedzieć ipcłnie zwariowany. Ojciec zachowywał się w niezwykły sposób. V ciągu minionego roku kazał nam trwać w absolutnej powadze, teraz \k tańczył i śpiewał przez cały dzień... Wskazując na najmodniejsze płyty, które przywiozłam z Paryża, już d dziesiątej rano prosił Kika, ja chcę tańczyć, włącz muzykę na cały regulator. Ileż to razy słyszałam, jak kazał mi ściszać radio ** l — 95 — Odkryłam innego ojca. Prawdziwego. Zapomniałam już, do jakiego stopnia może być czarujący, ujmujący i wesoły, że jest duszą towarzy stwa. Bawiliśmy się od rana do wieczora. Ojciec wydawał się. uosobię niem radości życia. Jak tylko obudził się o szóstej rano, szedł na plaż< i w samotności wyciągał się nad wodą. On, który zwykle tak nie lubił morza Zabroniono mi się wystawiać na słońce ze względu na niedawno zabliźnione rany, ja jednak lekceważyłam te zakazy. W ten sposób mó wiłam Jestem normalna , i wykorzystywałam możliwość towarzy szenia ojcu. Choć nawet nie umiał pływać, brał teraz lekcje jazdy nn nartach wodnych. Przezornie włożył skafander do nurkowania, a tors opasał olbrzymim kołem ratunkowym. Wyglądał tak zabawnie, że ochrzciłyśmy go Moby Dick, Król Morza . Życie w Kabili było bardzo proste. Przyjmowaliśmy dużo gości i mama sama robiła zakupy, eskortowana przez ochroniarzy. Menu uzgadniała z kucharzem. Nigdy nie przyszło jej do głowy, aby klaskai w dłonie i czekać na służbę. Mój ojciec cały dzień chodził w stroju kąpielowym, a wieczorem wkładał tunikę, taką jaką nosili jego współ ziomkowie z południa. Jednakże władza pozostawała wszechobecni , stale otaczali nas policjanci i uzbrojeni ludzie. Pochlebcy nadal cenili sobie miejsce przy naszym stole. Wystarczało im, że później mogli mimochodem napomknąć w rozmowie Byliśmy na obiedzie u Ufki-rów... , i necplus ultra. Po trzech wspaniałych dniach wypełnionych szalonymi zabawami wsiedliśmy do samolotu. Powróciłam do mego małego domu, by koń tynuować przygotowania do matury. Któregoś popołudnia około osiem nastej przyszłam do willi zobaczyć się z ojcem. Był sam. Poszliśmy do salonu, którego okna wychodziły na ogród. Podałam mu szklankę whisky i usiadłam obok, trzymając go za rękę, jak to miałam w zwyczaju^ - Nie chciałabyś trochę pośpiewać razem ze mną - spytał niespo dziewanie. - Jeśli chcesz... Ale co Zaczął nucić - W poniedziałek rano król z żoną i mały książę jeszcze, przyszli do mnie, by zacisnąć kleszcze... j Od czasu do czasu rzucał mi spojrzenie z ukosa. ) - No, dalej, śpiewaj razem ze mną - mówił. * c •••V. — 96 — i ^,. .• •>. Nigdy mi nie wytłumaczył, dlaczego śpiewał tę zagadkową piosenkę. Tajemnica jego co najmniej dziwnego zachowania dręczyła mnie jesz-6/.e długo dotąd zresztą nie daje mi spokoju. Któregoś ranka około dziewiątej, kiedy pracowałam, usłyszałam, jak ojciec woła mnie z ogrodu. Będąc dyskretnym z natury, przedtem zaw-iy,c zapowiadał się telefonicznie. Otworzyłam mu drzwi i cofnęłam się, uderzona jego spojrzeniem. Stojąc naprzeciw, patrzył mi w twarz z taką siłą i miłością w oczach, że »/, mnie to zdziwiło, a nawet zaniepokoiło. Zadałam sobie pytanie, czy patrzy tak na mnie z powodu blizn i czy ma mi za złe, że się oszpeciłam. Wziął mnie w ramiona, przycisnął czule do piersi i spytał o moje pla-Hy na przyszłość. Mama miała dom w Casablance i zdecydowałam się W nim zamieszkać, aby być bliżej moich przyjaciół, Lajaszich. - Będzie mi tam dużo lepiej - powiedziałam. - Dziewczęta pomogą hii w przygotowaniach do matury. A poza tym bądź spokojny, nie będę Wychodziła wieczorem z domu, muszę przecież zdać maturę. Przyrzekli m ci, że j ą zdam. - Dobrze. Wiesz, że mam do ciebie zaufanie. - Ależ tak, tato, wiem, że mi ufasz. Możesz wracać spokojnie. On, który nigdy nie miał czasu, który miał zawsze tyle spraw na M.lowie, że zaledwie wpadał, by mnie ucałować, teraz jakby ociągał się <>dejściem... Zeszłam z nim po schodach. Podniósł oczy, rozejrzał się po salonie, i trzymał wzrok na mnie. - Moja droga, ty wiesz, że cię kocham. Nie mogłam mu nic odpowiedzieć. Potem odwrócił się i wyszedł. Pozostałam bez ruchu. Drzwi znów się iworzyły. To był on. Zbliżył się i bardzo, bardzo mocno uścisnął, l w końcu, jakby z żalem, odszedł. Wkrótce potem wyjechałam do Casablanki. 16 sierpnia 1972 roku około szesnastej siedziałam w salonie naszego • łomu w Casa w otoczeniu przyjaciół, prowadząc wesołą rozmowę. Nacie, wiedziona impulsem, którego nie potrafię wytłumaczyć, zamilkłam . i włączyłam telewizor. ^ Spiker mówił, że nastąpił zamach stanu i że samolot królewski zo- i.il ostrzelany nad Tetuanem. Nieznane było nazwisko inicjatora zama- •• • • — 97 — • • • ., •- •, , ,• / . chu1. Rzuciłam się do radia, próbując złapać France Inter. Czekałam mi potwierdzenie, że organizatorem zamachu stanu jest mój ojciec. Zgromadzeni wokół moi przyjaciele powtarzali, że są tego pewni. Lecz informacje były niejasne, przypuszczano jedynie, że chodzi o generała Ufkira i że zamach się udał. Spokój nie został przywrócony. Siostra mojej przyjaciółki, Hudy Lajaszi, skoro tylko dotarła do niej ta wiadomość, błagała, by odwieziono ją do domu. Bała się, że armi i otoczy dom, żołnierze mnie zabiją, a one zginą wraz ze mną. Histery żując, wskazywała na mnie palcem. Wszyscy oprócz Hudy opuścili dom. Nie mogłam połączyć się z nikim z rodziny, linie były zajęte lub telefony nie odpowiadały. Przygnę biona i oszołomiona, nie wiedziałam, co robić. Około dziewiętnastej zadzwonił telefon. To był mój ojciec. Miał bez dźwięczny głos człowieka, który zdecydował się odebrać sobie życic i właśnie przekazuje ostatnią wiadomość. Wrażenie było przerażające Zupełnie jakby po drugiej stronie linii telefonicznej mówiło widmo W końcu nadał głosowi dobitny ton, aby powiedzieć, że mnie kocha i że jest ze mnie dumny. Potem dodał - Proszę, abyś zachowała spokój, cokolwiek się stanie. Nie opusz czaj domu, dopóki nie przyjedzie po ciebie eskorta. Zaczęłam płakać. - Tato, powiedz, że to nieprawda, że nie rozegra się jeszcze raz to samo co w zeszłym roku... - Moja córko, posłuchaj, proszę cię, byś zachowała spokój, wieś/ przecież, że mam do ciebie zaufanie. Powtarzał w kółko te same słowa, lecz nie je chciałam usłyszeć. Tak 1 16 sierpnia 1972 roku samolot królewski, który wracał z Paryża, został dwukrotnie ostrzelany nad Tetuanem przez kilka F5 należących do armii marokańskiej, pilotowanych między innymi przez pułkownika Amokrana i komendanta Kwarę (został aresztowany po ka tapultowaniu się ze swego samolotu), którzy wystartowali z lotniska w Al-Kunajtirze, gdzie znajdowała się baza spisku. Samolot królewski zdołał wylądować bez przeszkód na lotnisku Rabat-Sala. Król był cały i zdrów. Amokran zaraz po wyjściu z samolotu przesiadł się do helikoptera i wraz z czterema spiskowcami odleciał do Gibraltaru, gdzie poprosił o azyl polityczny, jednoznacznie denuncjując Ufkira, najwierniejszego spośród wiernych . Ufkir, wezwany przez króla do pałacu w Skirat, udał się tam około dwudziestej trzeciej, stawiając się przed Ahmadem Dlimim, niegdyś jego prawą ręką, i Hafidem al-Alawim, szefem protokołu Oficjalna wersja głosiła samobójstwo Ufkira w wyniku pięciu strzałów, w tym jednego śmiertelnego, w szyję. * ,i • . . •A • • — 98 — pragnęłam, aby mnie uspokoił, aby powiedział, że nie jest sprawcą za-nmchu. Lecz od samego początku naszej rozmowy rozumiałam, że cho-il/,iło o niego. I że był stracony. Nie mogłam się pogodzić z jego porażką. Łkałam, nie będąc w stanie dodać ani słowa. Nie powiedział mi nic więcej i odłożył słuchawkę. Wtedy ostatni raz słyszałam jego głos. Nie zdołałam zasnąć. Wciąż powracały do mnie słowa ojca, próbo-Wiiłam zrozumieć jego dziwne zachowanie. Zaszło coś strasznego. l obawy, że potwierdzą się moje najgorsze przeczucia, nie śmiałam W^iąć telefonu do ręki. O trzeciej nad ranem zadzwonił mój dziadek. - Maliko, weź samochód i wracaj do Rabatu. - To niemożliwe. Tylko tata może mi mówić, co mam robić. Gdzie im jest Stary człowiek na próżno nalegał. O piątej telefon zadzwonił ponownie. Ciągle nie spałam. Pożerał umie lęk. Najstraszniejsze podejrzenia przychodziły mi do głowy. Dzwoniła mama. Nie oszczędzając mnie, oświadczyła to, czego naj-Uirdziej obawiałam się usłyszeć - Twój ojciec nie żyje. Zabierz swoje rzeczy i wracaj do Rabatu. Odłożyła słuchawkę, nie dając mi czasu na odpowiedź. Huda, usłyszawszy dzwonek telefonu, weszła zaniepokojona do mojego pokoju. - No i co - Mój ojciec nie żyje. Wybuchnęła płaczem i zaczęła krzyczeć. Rzuciła mi się w ramiona, głośno okazując swój żal. Stałam znieruchomiała jak posąg z marmuru. To zdanie - mój ojciec nie żyje - nic dla mnie nie znaczyło. Nie iniało żadnego sensu. Potrzebowałam dowodu. W końcu nadjechała eskorta. Wszyscy policjanci ze łzami w oczach ali mi kondolencje. Przyjmowałam je machinalnie, zupełnie nie-dolna do wypowiedzenia słowa. Powtarzałam sobie w duchu Nie, to niemożliwe, nie umiera się 1 taki sposób, on nie może umrzeć . Podeszłam do okna. Przez krótką chwilę zatrzymałam wzrok na co- , . • • . ———— 99 ———— • • . • . , 11 _* dziennym spektaklu natury. Zza drzew w ogrodzie wychylało się słońce. Poranek zapowiadał się wspaniale, tak jak wszystkie wcześniejsze. Na próżno usiłowałam przekonać samą siebie. Gdyby nie żył, zauważyłabym przecież, że tam na zewnątrz coś się zmieniło . Wydawało mi się niemożliwe, aby świat bez niego mógł trwać nadal tak zwyczajnie jak poprzednio. Śmierć mojego ojca W drodze do Rabatu policyjna blokada kazała nam się zatrzymać na poboczu. Strażnik z mojej eskorty wysiadł z samochodu i powiedział, kim jestem. Policjanci ze łzami w oczach pospieszyli w moim kierunku. Ta sama scena powtarzała się wielokrotnie. Pomimo okazywanej przez funkcjonariuszy żałoby, wciąż miałam nadzieję. Lub przynajmniej ją sobie stwarzałam. Pocieszałam się, że jest tylko ranny. Bez wątpienia ciężko, lecz oddycha, żyje. Być może jeszcze zdążę z nim porozmawiać... Tłumy zgromadzone przed domem, stojące wokół samochody -wszystko to nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Przywitał mnie brał ojca, z wyrazem twarzy stosownym do okoliczności. Dziadek nie chciał mnie wpuścić do środka. Zaczęłam gwałtownie się z nim szamotać. - Pozwól mi wejść, Baba al-Hadż - krzyczałam. - Chcę go zobaczyć Gdzie on jest - Kobieta nie ma prawa oglądać zwłok mężczyzny. Właśnie go myją- - Chcę zobaczyć ciało mojego ojca Siłą wdarłam się do salonu. Mężczyźni, którzy czuwali przy zwłokach, nakryli je białym prześcieradłem. Wszyscy powstali z miejsc. Powiedziałam im, żeby wyszli, gdyż chcę zostać z ojcem sama. Na jego zastygłej twarzy zapamiętale szukałam najmniejszego śladu, który mógłby mnie uspokoić, przekonać o tym, że mój ojciec umarł z godnością. Miał na ustach lekko pogardliwy uśmiech, jak ci wszyscy, którzy zginęli podczas egzekucji. Czy obojętnie pożegnał się z życiem I dlaczego tak się uśmiechał Czyżby gardził ostatnim człowiekiem, któremu patrzył w oczy Liczyłam rany po kulach na jegft ciele. Było ich pięć. Ostatnia, — 100— , A . w karku, sprawiła, że niemal oszalałam z bólu. Tym strzałem dobito f mego. Musiał jednak na pewno bardziej cierpieć z powodu czterech rwszych kuł. Dostał po jednej w wątrobę, płuca, brzuch i w plecy. - Jedynie tchórz mógł urządzić podobną masakrę - powiedziałam siebie z furią. Opuściłam pokój i zdjęłam wszystko, co miałam na sobie, z biżuterią włącznie. Włożyłam białą dżelabę. Przywdziałam żałobę, aby okazać, te moje życie zatrzymało się wraz z życiem ojca. Poprosiłam o jego okulary i mundur. Nie można było ich odnaleźć, .iczęłam szukać wszędzie. Otwierając jedną z szuflad, natknęłam się MI plastikowy worek, w którym złożony został zakrwawiony mundur. N.i krótką chwilę doznałam ulgi. Była to przynajmniej cząstka ,jego , k lora nam pozostała. Znalazłam także okulary. Mama, która właśnie przyjechała z Kabili, chciała zobaczyć ciało. Ojciec był już umyty, uczesany, ubrany w białą dżelabę. Spoczywał w trumnie ustawionej w sali kinowej. Widać było tylko jego spokojną rarz. Ludzie podchodzili, składając nam kondolencje. Mama, całkiem za-unana, bez przerwy powtarzała - Zabili go. Dlaczego, dlaczego Wojskowi, którzy byli obecni przy trumnie, pospieszyli donieść tym królowi. Król przysłał nam jedzenie z pałacu. Zwyczaj bowiem zabraniał go-. >wać w domu, w którym panuje żałoba. Nie przyjęłam jego wyciągnię-li l ręki. Zresztą, czy była to rzeczywiście wyciągnięta ręka Nie chcia-i zdradzić ojca, zbezcześcić jego zwłok. Tchórzostwo jest być może korzystne na krótką metę, lecz cena, jaką o latecznie przyjdzie zapłacić, może się okazać zbyt wysoka. Ukła-się Nie mogło być o tym mowy. Nienawidziłam hipokryzji, którą pn.bowano mi narzucić. Nie chciałam mieć więcej do czynienia z kró-Inn, choć byłam jego adoptowaną córką. I choć cierpiałam już z tego Powodu. Zwracano mi uwagę, że postępuję niewłaściwie. Później niektórzy Otrzymywali, że król kazał nas uwięzić, ponieważ ośmieliłam się go Upokorzyć, odpychając jego dar. Czy jednak mogłam zachować się ina-t/cj Gdybym nie była jego przybraną córką, gdyby uchodził w moich xach jedynie za władcę, a nie za ojca, zapewne nie odrzuciłabym go \v.- , •,•. . . —łoi— . . . < , z taką pasją, nie włożyłabym tyle dumy w swój gniew. Nie zaniedbałabym oznak szacunku należnych jego randze. Łączyły nas zbyt uczuciowe stosunki. Chciałam mu oddać cios za cios. Wszyscy jednak uważali, że kieruję się przesłankami politycznymi. Przez trzy dni, które poprzedzały pogrzeb, opiekowałam się dziećmi. Mama była zbyt przygnębiona. W miarę możliwości starałam się ja oszczędzać. Rauf przeżył szok. Stracił swego idola, człowieka, którego kochał ponad wszystko na świecie. Dziewczęta wciąż płakały. Powiedziano im, że tata jest już w niebie, lecz one nie mogły pogodzić się z faktem, że go więcej nie zobaczą. Nawet mały Abdellatif rozumiał, że zdarzyło się coś poważnego. Przyjaciele usiłowali nas pocieszać, lecz ja ledwie dostrzegałam ich obecność. Za dnia tyle było do zrobienia i do załatwienia, że nie miałam czasu użalać się nad sobą. Lecz nocą zaczynał się koszmar. Cały czas widziałam ciało ojca. Cztery rany na torsie i piąta na karku. Słyszałam jego ostatnie słowa, ten głos zza grobu, powtarzający, że mnie kocha. Płakałam, nie mogąc zasnąć. Nie chcieliśmy rozmawiać z prasą, która nieustannie nas nękała. Jeden z dziennikarzy zapytał mego wuja Azzedina - Czy sądzi pan, że pański szwagier był zdolny popełnić samobój stwo, oddając do siebie pięć strzałów Wuj odpowiedział, że na generale Ufkirze dokonano egzekucji. T i opinia została powtórzona tego samego wieczoru przez France Inter. Mama powierzyła swym przyjaciołom z Tangeru, Mammie Gessus i jej mężowi, zakrwawiony mundur mojego ojca. Był to jedyny dowód zabójstwa. Inny jego mundur spaliła w piecu w łaźni, w czym pomógł jej Azzedin. Nazajutrz król przysłał szefa policji po mundur oipa. Mam i oznajmiła, że go spaliła. Wtedy ten człowiek, drżąc, odparł - Jego wysokość to właśnie mi powiedział Zobaczysz, odpowie ci, że go spaliła . Piec został przetrząśnięty od góry do dołu. Popioły poddano analizie Król zrozumiał, że dowód zabójstwa mojego ojca poszedł z dymem Lecz podziurawionego munduru nigdy nie odnaleziono. Czyżby Mam ma Gessus oddała go pod groźbą kary Nie rozmawiałyśmy na ten temat. * 102 Na trzeci dzień wczesnym rankiem odbyło się wyprowadzenie ciała. Ponieważ ojciec umarł zamordowany, zajął już swoje miejsce w niebie, toteż ceremonii towarzyszyło radosne zawodzenie kobiet kroczących za jego trumną. Hasan II wydał rozkaz, aby pochować generała na jego rodzinnej pu-ityni Tafilalt. Mama wolała Rabat. Chciała potem móc się modlić na grobie męża. Lecz ojciec pragnął spocząć pod palmami w swej rodzinnej wsi, toteż mama przychyliła się do jego ostatniej woli. Rauf i inni mężczyźni z rodziny odprowadzili go aż do miejsca pochówku. W Ain Szair i całej okolicy wydmy zaludniły kobiety w żałobie. Ci-Niięły się wokół trumny, głośno płacząc. Spoczął obok swego ojca w małym mauzoleum. Nigdy tam nie by-łnm. Mam takie uczucie, że w dniu, gdy stanę przy grobie ojca, przybędę do kresu mojej drogi. Nazajutrz, 20 sierpnia, skazano nas na areszt domowy. Zostaliśmy pozbawieni służby i zamknięci w domu. Towarzyszyła nam rodzina mo-|t j mamy, jak również dziadek i kilkoro wiernych przyjaciół angielska guwernantka Ann Brown, Huria, Salam, Fatmi... Kleszcze zacisnęły się wokół nas. Marna została poddana wyczerpującym przesłuchaniom, prowadzonym przez komisarza Jusfiego, tego samego, którego spotkamy później w więzieniu. Miała wtedy proroczy sen. Z początku nie przywiązywałam do niego większej wagi, ale potem często o nim rozmawiałyśmy. V tym śnie galopujemy obie konno po drodze, która nagle przekształca itj w tunel. Jego sufit opuszcza się coraz niżej nad naszymi głowami. V momencie, kiedy już mamy być zmiażdżone, wydostajemy się na ownątrz. Konie zatrzymują się na wzgórzu, które wznosi się nad Raba- rm. Ten sen znalazł swoje wytłumaczenie po latach konie oznaczały ycie, a tunel, w którym się dusiłyśmy - więzienie. Następna żałoba miała wkrótce podwoić nasz ból. Azzedin, mój od-vużny, młody wuj, zginął w wypadku samochodowym spowodowanym przez żandarma. Przez kilka godzin pozostawał bez przytomności, cze-knjąc na pomoc, która dziwnie ociągała się z przyjazdem. Bardzo kochałam wujka Azzedina. Dzieliłam z nim wszystkie najlepsze chwile, był mi przyjacielem i bratem. Ochraniał mnie, pocieszał, ••• ••• • • • —103— *V , •• • . . •• krył wszystkie moje wybryki. Był przystojny, zabawny, czarujący i pełen życia. Jego wypadek od razu wydał mi się podejrzany. Miałam wrażenie, że nie mówią nam prawdy. Nikt nigdy nie potwierdził moich podejrzeń co do jego śmierci, lecz wątpliwości pozostały. Zbyt wiele było nieszczęść i zbyt wiele łez. Mama, przekonana, że złe dni dopiero się zaczęły, rozmyślała, w jaki sposób nas przed nimi uchronić. Król jej nienawidził. Oświadczył przez radio, że była szani eminencją zamachu i że to ona pchnęła męża do czynu. Afera związana z mundurem ojca, a także nasza nieprzejednana postawa, którą król poczuł się urażony, dodatkowo podsyciły tę niena= wiść. Należało się zatem spodziewać, że mama zostanie ukarana. W grę, wchodziło samotne wygnanie. Lecz my, dzieci, nie chcieliśmy za żadmi cenę jej opuścić. Tam gdzie pojedzie ona, pojedziemy i my wszyscy ra żem, złączeni w cierpieniu. Przez te cztery miesiące i dziesięć dni żałoby, kiedy byliśmy więź niami we własnym domu, próbowałam zachować pozory wolności Dawałam dzieciom lekcje, starałam się uczynić ich życie normalnym. Choć przytłaczał nas ból, zdarzały się czasem zabawne epizody, które pozwalały nam się uśmiechnąć i nieco odetchnąć. Inaczej, być może, musielibyśmy się poddać przygniatającym doświadczeniom. Posiadłość była naszpikowana policjantami. Kłócili się między sob | o to, który z nich ma pełnić u nas służbę poza ramadanem, poniewa/ mięsa z naszej kuchni były wyborne, a my nie skąpiliśmy strażnikom poczęstunku. Aby potajemnie wprowadzać do domu przyjaciół, którzy musieli go opuścić, a mieli ochotę nas zobaczyć, wymyśliłyśmy pewien podstęp Poprosiłyśmy o valium, wsypałyśmy je do czajników z herbatą i poczęstowałyśmy nią strażników, którzy usnęli. W ten sposób nasi przyjaciele, przeskoczywszy mur ogradzający posiadłość, mogli pozostać z nami nawet przez kilka dni. Tego wieczoru, kiedy nas opuszczali, ponownie sypałyśmy valium do herbaty, aby goście mogli swpbodnie podążyć tł| samą drogą w przeciwnym kierunku. Często myślałam o ucieczce, lecz zbyt dobrze nas strzeżono. Dokąd zresztą mieliśmy się udać Byłam zbyt młoda na ucieczkę, mój dziadek za stary, a mama zbyt obolała. Byliśmy bezbronni. Czułam, że czeka nas tragiczny los. — 104 23 grudnia żałoba się skończyła. Mama zdjęła biały strój. Przygotowywaliśmy się do Bożego Narodzenia, dzieciom należało się kilka dni radości. Ściany i lustra ozdobiliśmy girlandami, w salonie stanął lwierk, wokół którego ułożyliśmy prezenty. Próbowaliśmy, jak tylko się duło, rozluźnić atmosferę. Pod wieczór przybył szef policji i kazał nam zabrać rzeczy potrzebne nu piętnaście dni. Mieliśmy być odwiezieni na południe. Zapewnił, że dr/.wi wejściowe zostaną opieczętowane i nikt nie wejdzie do naszego domu. - Macie na to słowo jego wysokości - oświadczył. Uczestniczyłam w tej rozmowie. Powiedziałam do dzieci, żeby spakowały swoje walizki, sama zaś dokładnie opróżniłam szafy. Mama uważała mnie za szaloną. Przecież mieliśmy jechać tylko na piętnaście dni... Dałam Hurii wszystkie nowe, jeszcze nienoszone ubrania kupione w Paryżu, jak również biżuterię, perfumy, torebki i buty. - Ale przecież nie będziesz miała co na siebie włożyć, kiedy wró- • ISZ... Jeśli któregoś dnia wrócę - pomyślałam - to będzie cud . Przekazałam jej też pudełko zawierające album z fotografiami i listy, uwłaszcza zaś jeden, na którym najbardziej mi zależało. Był to list miłosny ojciec przysłał go pewnego dnia mojej mamie wraz z bukietem kwiatów. Wzięłam większość swoich rzeczy praktyczne ubrania, powieści i wszystkie podręczniki, zarówno moje, jak i rodzeństwa, album ze Ijęciami z balu z okazji osiemnastych urodzin. Pozwolono nam zabrać ze sobą dwie osoby. Wybór nie był łatwy. Najbardziej chciała nam towarzyszyć Aszura Szenna, kuzynka mojej mamy, starsza od niej o rok. Zamieszkała z nią w wieku dziesięciu lat, kiedy straciła ojca, brata mego dziadka. Nauczyła się krawiectwa i goli >wania, a później wyszła za mąż, wkrótce po mojej mamie, za nauczyciela i działacza politycznego. Urodziła córeczkę, która wcześnie /marła. Aszura nie mogła mieć więcej dzieci. Wolała raczej poprosić o rozwód niż zaakceptować, aby jej mąż miał inną kobietę. Kiedy została i ma, zapukała do drzwi swojej kuzynki i spotkała się z dobrym przyję- - icm. Podjęła się obowiązków guwernantki i odtąd dzieliliśmy wspólnie ycie i żałobę do tego stopnia, że poszłaby z nami nawet do piekła. .•• ... • •• . , .• •—705— v , vv .. v \i - śf-śi krył wszystkie moje wybryki. Był przystojny, zabawny, czarujący i pełen życia. Jego wypadek od razu wydał mi się podejrzany. Miałam wrażenie, że nie mówią nam prawdy. Nikt nigdy nie potwierdził moich podejrzeń co do jego śmierci, lecz wątpliwości pozostały. Zbyt wiele było nieszczęść i zbyt wiele łez. Mama, przekonana, że złe dni dopiero się zaczęły, rozmyślała, w jaki sposób nas przed nimi uchronić. Król jej nienawidził. Oświadczył przez radio, że była szanj eminencją zamachu i że to ona pchnęła męża do czynu. Afera związana z mundurem ojca, a także nasza nieprzejednana postawa, którą król poczuł się urażony, dodatkowo podsyciły tę nienawiść. Należało się zatem spodziewać, że mama zostanie ukarana. W grą wchodziło samotne wygnanie. Lecz my, dzieci, nie chcieliśmy za żadną cenę jej opuścić. Tam gdzie pojedzie ona, pojedziemy i my wszyscy razem, złączeni w cierpieniu. Przez te cztery miesiące i dziesięć dni żałoby, kiedy byliśmy więźniami we własnym domu, próbowałam zachować pozory wolności, Dawałam dzieciom lekcje, starałam się uczynić ich życie normalnym. Choć przytłaczał nas ból, zdarzały się czasem zabawne epizody, które pozwalały nam się uśmiechnąć i nieco odetchnąć. Inaczej, być może, musielibyśmy się poddać przygniatającym doświadczeniom. Posiadłość była naszpikowana policjantami. Kłócili się między sobi| o to, który z nich ma pełnić u nas służbę poza ramadanem, poniewa/ mięsa z naszej kuchni były wyborne, a my nie skąpiliśmy strażnikom poczęstunku. Aby potajemnie wprowadzać do domu przyjaciół, którzy musieli go opuścić, a mieli ochotę nas zobaczyć, wymyśliłyśmy pewien podstęp. Poprosiłyśmy o valium, wsypałyśmy je do czajników z herbatą i poczęstowałyśmy nią strażników, którzy usnęli. W ten sposób nasi przyjaciele, przeskoczywszy mur ogradzający posiadłość, mogli pozostać z nami nawet przez kilka dni. Tego wieczoru, kiedy nas opuszczali, ponownie sypałyśmy valium do herbaty, aby goście mogli swobodnie podążyć ti| samą drogą w przeciwnym kierunku. Często myślałam o ucieczce, lecz zbyt dobrze nas strzeżono. Dokąd zresztą mieliśmy się udać Byłam zbyt młoda na ucieczkę, mój dziadek za stary, a mama zbyt obolała. Byliśmy bezbronni. Czułam, że czeka nas tragiczny los. — 104 — 23 grudnia żałoba się skończyła. Mama zdjęła biały strój. Przygotowywaliśmy się do Bożego Narodzenia, dzieciom należało się kilka • In i radości. Ściany i lustra ozdobiliśmy girlandami, w salonie stanął «icrk, wokół którego ułożyliśmy prezenty. Próbowaliśmy, jak tylko się • i. 11 o, rozluźnić atmosferę. Pod wieczór przybył szef policji i kazał nam zabrać rzeczy potrzebne M piętnaście dni. Mieliśmy być odwiezieni na południe. Zapewnił, że •Zwi wejściowe zostaną opieczętowane i nikt nie wejdzie do naszego jj - Macie na to słowo jego wysokości - oświadczył. Uczestniczyłam w tej rozmowie. Powiedziałam do dzieci, żeby spakowały swoje walizki, sama zaś dokładnie opróżniłam szafy. Mama uważała mnie za szaloną. Przecież mieliśmy jechać tylko na piętnaście dni... Dałam Hurii wszystkie nowe, jeszcze nienoszone ubrania kupione w Paryżu, jak również biżuterię, perfumy, torebki i buty. - Ale przecież nie będziesz miała co na siebie włożyć, kiedy wró- I IS/... Jeśli któregoś dnia wrócę - pomyślałam - to będzie cud . Przekazałam jej też pudełko zawierające album z fotografiami i listy, uwłaszcza zaś jeden, na którym najbardziej mi zależało. Był to list miłosny ojciec przysłał go pewnego dnia mojej mamie wraz z bukietem kwiatów. Wzięłam większość swoich rzeczy praktyczne ubrania, powieści i wszystkie podręczniki, zarówno moje, jak i rodzeństwa, album ze Idjęciami z balu z okazji osiemnastych urodzin. Pozwolono nam zabrać ze sobą dwie osoby. Wybór nie był łatwy. Najbardziej chciała nam towarzyszyć Aszura Szenna, kuzynka mojej mamy, starsza od niej o rok. Zamieszkała z nią w wieku dziesięciu lat, kiedy straciła ojca, brata mego dziadka. Nauczyła się krawiectwa i go-lowania, a później wyszła za mąż, wkrótce po mojej mamie, za nauczyciela i działacza politycznego. Urodziła córeczkę, która wcześnie /.marła. Aszura nie mogła mieć więcej dzieci. Wolała raczej poprosić o rozwód niż zaakceptować, aby jej mąż miał inną kobietę. Kiedy została lama, zapukała do drzwi swojej kuzynki i spotkała się z dobrym przyjęciem. Podjęła się obowiązków guwernantki i odtąd dzieliliśmy wspólnie fcycie i żałobę do tego stopnia, że poszłaby z nami nawet do piekła. Drugą z tych osób była Halima Abudi, młodsza siostra Fatimy, guwernantki Abdellatifa. Opuściła już raz nasz dom, przestraszona tragicznymi wydarzeniami, i została zatrudniona przez generała Dlimie-go1. Kiedy przyszła do nas, aby złożyć wyrazy współczucia, spędziłn z nami całe cztery miesiące żałoby. Miała tyle samo lat co ja. Kiedy do wiedziała się, że wyjeżdżamy, spontanicznie zaproponowała, że też po jedzie, nie chciała się bowiem rozstać z małym Abdellatifem, który miał dwa i pół roku i do którego była bardzo przywiązana. - Zależy mi na tym, aby z wami jechać - powiedziała do mojej mamy, prosząc, by zabrała ją ze sobą. Ann Brown, nasza angielska guwernantka, i Huria, moja przyja ciołka, również chciały nam towarzyszyć. Nie mogliśmy jednak tego zaakceptować. Żyjąc tak długo w pałacu, wiedziałam mniej więcej, jak sprawy wyglądają, kiedy jest się skazanym na banicję. Nawet nie przy puszczałam, jak daleka byłam od prawdy. Nasz odjazd nastąpił w wigilię Bożego Narodzenia. Trzy kobiety i sześcioro dzieci otaczali uzbrojeni policjanci. Maria i Sukajna tuliły się do mnie ze strachem. Rauf zaciskał pięści, Abdellatif ssał palec. Od wróciłam się po raz ostatni, aby spojrzeć jeszcze raz na dom, który żegnałam. Płakałam w ciszy, żeby nie przestraszyć dzieci. Nie opłakiwałam już mojego ojca, opłakiwałam moje życie, to życie, które mi kradziono. Wygnanie było dla wszystkich rozdzierające, ale ja jeszcze mocniej je przeżywałam. Jedyna przewidywałam, że nie będzie sprawą tymczasową. l il 1 Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, prawa ręka Ufkira, był razem z nim w Paryżu w chwili porwania Ben Barki. Został dowódcą armii i adiutantem Hasana II. Wojna z Frontem Polisario (narodowowyzwoleńcza organizacja Sahary Zachodniej, powstała w 1973 roku w Algierze, prowadząca z Marokiem walkę partyzancką - przyp. tłum.) zajmuje go aż do stycznia 1983 roku, kiedy to ginie w tajemniczym wypadku samochodowym. Kilka tygodni później w takich samych okolicznościach ponosi śmierćjego zastępca, Ghali al-Mahli. —106 — Część druga Dwadzieścia lat więziena < <> .* -, Lata na pustyni (25 grudnia 1972-8 listopada 1973) Oaza w Assie Dokąd jedziemy Nic nie wiem. Jest noc. Wsadzili nas do dużego iierykańskiego samochodu z odsłoniętymi oknami. Siedząca obok • brojona eskorta na próżno próbuje rozładować atmosferę. Staram się >ś wychwycić z informacji przekazywanych przez radio policyjne. iągle nie wiem, dokąd nas wiozą, lecz rozumiem, że drogę nadzorują dly porządkowe i że jesteśmy bacznie obserwowani. Nad ranem samochody zatrzymują się za Agadirem - w Guliminie, miasteczku leżącym na skraju pustyni. Prowadzą nas do kaida, któremu zapowiedziano, że będzie podejmował żonę i dzieci generała Uf-Mra. Przyjmuje nas ze wszystkimi honorami i każe podać wystawne niadanie. Nie wiem już, co myśleć Czy mam rację, przeczuwając najgorsze /.y mój ojciec rzeczywiście nie żyje Kaid wyraża się o nim z szacun-icm, szczerze i otwarcie, podczas gdy policja nie spuszcza nas z oczu... Przestaję cokolwiek rozumieć. Lecz czy jest coś do zrozumienia Wchodzimy w świat nieracjonalny, niesprawiedliwy i despotyczny. W królestwo szaleństwa, gdzie karze się małe dzieci za zbrodnie popełnione przez ich ojców. Spędzamy cały dzień i noc u kaida Guliminu, po czym ruszamy w dalszą drogę, docierając aż do pustyni. W nocy samochody się zatrzymują. Wokół roztacza się urzekający dzikim pięknem widok. Księżyc, prawie w pełni, oświetla suche zbocza starych gór Atlasu Wysokiego, których zaokrąglone szczyty odcinają się na tle mroku. .«rs w «j |( . • —109— . •• . • • • .•<. •• •i* Uwielbiam pustynię. Jeździłam po niej często w czasach, kiedy ra żem z Mulajem Ahmadem, kuzynem króla, i Lallą Miną zwiedzaliśmy kraj. Ta epoka wydaje się tak odległa, że zadaję sobie pytanie, czy rzeczywiście istniała. Każą nam wysiąść z samochodu i stanąć w rzędzie na pustkowiu. Policjanci ustawiają się naprzeciw, trzymając automaty Kałasznikowu zwrócone w naszą stronę. Mama, ocierając się o mnie, szepcze mi do ucha • • - Kika, myślę, że to już koniec. Niestety, był to dopiero początek. Dalszy bieg wydarzeń potwierdził moje przeczucia. Ten nagły postój, te dwuznaczne zachowania były niczym innym jak manipulacją mającii nas zastraszyć. Wsiadamy do samochodów i jedziemy jeszcze kilka go dzin. Podróż jest bardzo uciążliwa, zwłaszcza dla dzieci maluchy maji| po dziewięć i dziesięć lat, a najmłodsze dwa i pół roku. Gorąco jesteśmy spragnieni, głodni i przepełnieni lękiem. Nie m i nikogo, kto podtrzymałby nas na duchu, wyciszył strach, który ściska nas za gardło. W końcu przywożą nas do małego miasteczka. Nie możemy dobrze mu się przyjrzeć, ponieważ samochody natychmiast wjeżdżają do koszar. Z policyjnego radia dowiaduję się, że jesteśmy w Assie, odizolowanej miejscowości w głębi pustyni, niedaleko granicy algierskiej. W czasach protektoratu koszary te były miejscem wygnania. Francuzi zsyłali tu dysydentów i polityków opozycji. Budynki są zniszczone, z murów sypią się kamienie. Nazajutrz po przyjeździe budzi nas nieludzkie wycie. W nocy zawalił się dom i siedmiu muhazzinów1 znalazło się pod gruzami. Uczepieni krat w oknach, widzimy, jak wynoszą ciała. Zła wróżba. Policjanci, którzy nam towarzyszyli, wszyscy pochodzili z Rabatu. Byli bardzo przywiązani do naszej rodziny i żałowali mego ojca. Traktowali nas uprzejmie. Na miejscu czekali już jednak inni, którzy otrzymali nowe instrukcje. Mieli okazywać nam należną więźniom surowość. Żeby nie dopuścić do jakiejkolwiek zmowy, rekrutowano ich z najodleglejszych regionów Maroka. Rozkazy otrzymywali z Rabatu. Siły pomocnicze. Wprowadzono nas do glinianego domu usytuowanego pośrodku ko-s/ur. Przy stole, na którym obok puszek z sardynkami leży w rzędzie tl/iewięć okrągłych bochenków chleba, stoi stary człowieczek, cały pomarszczony, w wojskowej dżelabie. To Bwazza, komendant obozu. Nosi sztuczną szczękę, z którą ma iiNiawicznie kłopoty wydaje się, że albo ją wypluje, albo połknie. Ten komiczny szczegół sprawia, że mimo dominującego lęku nie mogę powstrzymać wewnętrznego śmiechu. Następnie odbija mu się, gdy grzmi, iv zobowiązał się nas zakwaterować i odtąd mamy być mu posłuszni. Nic powinniśmy się przed tym wzbraniać, gdyż otrzymał rozkazy bezpośrednio od króla. Opuszczam głowę. Bwazza wrzeszczy, lecz jest tylko głosem swego |nina. Pana, który osobiście wydał wyrok - nieuchronny, zgodny z pa-11 ową logiką. Jako wierna poddana mogę go tylko zaakceptować i zno-|lii z rezygnacją. Jednak obecnej sytuacji Bwazza nie jest w stanie pojąć. Zarządzał Więzieniem wojskowym w Al-Kunajtirze czterdzieści lat przeżył za-tiuich stanu, trzymał u siebie dziesiątki więźniów politycznych, lecz nigdy nie przekazano mu jako więźniów trzech kobiet i sześciorga dzieci. Jeśli chodzi o naszą sprawę, zapamiętał jedynie dwie rzeczy Upokorzyć Ufkirów. Z rozkazu króla. Ta brutalna zmiana życia, to przejście od zamożności do biedy długo | Umie szokowało. A przecież był to niemal luksus w porównaniu z tym, • nas jeszcze czekało. Młodej dziewczynie, w maniacki niemal sposób ostrzegającej zasad higieny, to miejsce wydawało się po prostu kloa-11 i Wszystko tam budziło moje obrzydzenie żołnierskie koce, szare, <>rstkie i brudne, rzucone na materace z gąbki, obrzydliwe mury z odpadającym tynkiem, piasek pokrywający podłogę glinianego domku, W którym nas zakwaterowano po wyładowaniu waliz. Na szczęście po-Rostało jeszcze niewinne rozbawienie dzieci i beztroska mych dziewiętnastu lat. Przyjmowaliśmy to na wesoło. Nazajutrz ruszyłam do ataku. Przeszukałam nasz domek. Trzy ciasne | pokoiki, materace na ziemi - to wszystko. Nie mamy szaf, więc musimy ro/kładać nasze rzeczy na prześcieradłach. Nie mamy też bieżącej wo-ily. Do mycia, zmywania naczyń i picia podają nam wodę w wiadrach. W koszarach czuje się wszędzie obecność straży. w — 110 — — 111 — Rozpakowując walizki, z przykrością dostrzegłam kontrast pomiędzy tym nędznym miejscem a naszymi drogimi ubiorami. Mogliśmy zabrać ze sobą około dwudziestu waliz od Yuittona, Hermesa i Gucciego, wypełnionych ładnymi rzeczami. Dotychczas mama ubierała się u paryskich krawców, garderobę dla dzieci kupowała w Genewie. Ja opróżniałam magazyny mody Paryża, Londynu czy Mediolanu. To wszystko tu, na pustyni, wydaje się nic niewarte. Mama pozostawiła niemal całą swoją biżuterię to, co zabrała, zmieściło się w małej walizeczce. Pozwolono nam wziąć wieżę stereofoniczną, płyty i radio Zenith , dzięki któremu można było słuchać wielu zagranicznych stacji. Rozdałam wszystkim wodę i mydło, prosząc, aby pomogli mi w sprzątaniu. Następnie wraz z Raufem zainstalowałam wieżę. Mieliśmy te/ coś w rodzaju lodówki, która jako tako funkcjonowała. Prądnica pracowała jedynie po zapadnięciu nocy, czyniąc okropny hałas. Światło paliło się tak słabo, że mieliśmy wrażenie, iż siedzimy przy blasku świec. Pomimo to wieczorem włączałam wieżę. Słuchaliśmy naszych płyt, kręcących się z prędkością siedemdziesięciu ośmiu obrotów, jak równie/ radia. Graliśmy w karty. Robiliśmy wszystko, by stworzyć przyjemny nastrój. Wyhodowaliśmy nawet skorpiony, aby organizować wyścigi. Przeżywam odwrotność baśni o zaczarowanej królewnie. Księżniczka, którą byłam, zmienia się nagle w Kopciuszka. Po trochu wyzbywam się swoich przyzwyczajeń częściej noszę ciągle te same używane ubrania niż czyste spodnie i koszule, które zbyt przypominają mi przeszłość. Pustynia uczy wyrzeczeń. Dla zabicia czasu bez przerwy jemy. Wydają nam pożywienie w ilościach ograniczonych, ponieważ daleko stąd do miasta, drogi są wyboiste, a targ odbywa się raz na trzy tygodnie. Nasze codzienne posiłki składają się z chleba, miodu i oliwy, nie mamy jednak jeszcze powodu, aby się skarżyć. Najczęściej jemy kozie mięso o wyraźniejszym smaku niż baranina. Przynajmniej jesteśmy najedzeni. Rano przedłużamy śniadanie. Następnie wszyscy zmywamy naczynia, potem zajmujemy się przygotowaniami do południowego posiłku. Dzielę się z mamą obowiązkami domowymi. Ona gotuje, ja zaś piorę | w basenie na powietrzu. Pomagają nam Halima i Aszura. Niemal cały dzień spędzamy na małym patiu. Po ciągnącym się godzinami posiłku wieczór szybko zapada. Kblacja, przygotowania do • «••• • •• • _ 7/7 _ .., v .• , .. i i*> i- vv,LvJ , • mm, opowiadania, które mama czyta nam przed zaśnięciem. A potem jakże długie wydają się noce... Jest zima, ściany są lodowate, a my nie możemy zasnąć. Grzejemy się przy lampach naftowych. Jak za czasów dzieciństwa spędzanego w pałacu noc wzmaga moje • icrpienia. Jedyną więzią łączącą mnie ze światem jest radio Europę l, UFI i France Inter. Nie mogę się bez niego obyć, co jednocześnie jest nrturą, każda piosenka bowiem przypomina mi szczęśliwy moment życiu. Tęsknię za przyjaciółmi i za przeszłością. Przekonuję się, jak ibójcza jest nostalgia, nie potrafię znieść rozłąki z drogimi osobami. /,uję się jak żywcem zamurowana, jakbym była w średniowieczu led- o się powstrzymuję, aby nie wyć z żalu. W ciemności słyszę łkanie mamy. Całkiem sama w swoim łóżku, gdy /Iko się kładziemy, bardziej opłakuje męża niż utratę wolności. Jej ży-ic kobiety dobiegło końca w wieku zaledwie trzydziestu sześciu lat oj-icc, umierając, skazał ją na samotność. W dzień często czyta Koran widzę po jej smutnych oczach, zawsze napuchniętych od łez, jak bar-ec nich uprzejmi. Zwiedzają gaj palmowy zamieszkany przez niebieskich ludzi (od barwy zawojów na głowach) i zawsze wracają z pełnymi rękoma z henną, daktylami czy koszykami plecionymi przez kobiety. Kiedy mieszkańcy wioski zorientowali się, że ich mali goście przychodzą każdego dnia o tej samej godzinie, zaczęli przygotowywać dla nich herbatę, chleb prosto z pieca i słodycze. Te godziny są bardzo ważne dla dzieci. Nareszcie mogą wyrazić, co i y.ują, opowiedzieć o tym, co odkryły. Są w szkole natury. Zwłaszcza Abdellatif wydaje się tym oczarowany. Nie ukończył jeszcze trzech lat i wszystko jest dla niego zabawą. Sadzają go na grzbiet muła i pozwa-lają na krótkie przejażdżki, chodzi popatrzeć na krowy, woły i kury. Jedna z wieśniaczek ofiarowała nam kurczątka. Jest ich tyle, że każ-ilc z nas ma po jednym. Wszystkie otrzymują imiona i zaczynają upo- •••• . - .• • ——113—— ,. .••. .. .• • • dabniać się cechami charakteru do swoich właścicieli. Te maleństwa pomagają nam spędzać czas. Rozmawiamy o nich, bawimy się z nimi, usiłujemy położyć je spać w kartonach. Wieczorem panuje radosny bałagan, kiedy próbujemy je łapać, a one, piszcząc, rozbiegają się nn wszystkie strony. Dzieci śmieją się, gonią za nimi, zachwycone zabawą, Próbuję zaszczepić w nich przekonanie, że nasze życie toczy się niemal normalnie. Wciągam je w wyimaginowany świat, wymyślam im gry, opowiadam bajki. Chcę je uchronić od zmartwień. Są dzielne i nie daji) nic po sobie poznać. Dobrze jednak rozumieją, że sytuacja, w której się znaleźliśmy, nie jest tymczasowa. Nawet Abdellatif o tym wie. Widzę go jeszcze, zupełnie malutkiego, jak mówi, lekko sepleniąc - Ja, kiedy będę więksy, będę miał dom, ale nie taki bzydki jak ten, z chodnikami we wsystkie strony i nigdy z piaskiem. Wyobrażam sobie, co musieli odczuwać inni, jeśli ten całkiem mały człowieczek nie może jeszcze zapomnieć naszego dawnego życia. , Epizod w Agdez <•-(28 kwietnia-30 maja 1973) i- Wywieziono nas pospiesznie rankiem pod koniec kwietnia do Agde/, wioski położonej na pustyni, między Zaghurą i Warzazatem. Wytężaj qi słuch, zdołaliśmy pochwycić kilka okruchów informacji dotyczących przyczyn tego nagłego wyjazdu. Mieszkańcy wioski zaczynali zadawać pytania, dowiedzieli się, kim jesteśmy, i byli oburzeni faktem, że w taki sposób traktuje się dzieci. Jechaliśmy osiemnaście godzin - bez przystanku, w furgonetkach o zaciemnionych szybach. Wprowadzono ostrzejszy rygor. Nie mieliś my prawa wysiadać z samochodów, nawet za potrzebą. Załatwialiśmy się po kolei do małej puszki, z której zdjęto pokrywkę. Z zapadnięciem nocy przyjeżdżamy do biednej wioski. Tu zamykajii nas w domu kajda. Pozostajemy w nim przez miesiąc w całkowitej ciemności, nigdy go nie opuszczając. Na zewnątrz płynie zwykłe, spo kojne życie. Słychać szmer fontanny, szum wiatru w gałęziach, krzyki i zabawy dzieci, śmiechy kobiet, szczekanie psów. Te znajome dźwięki, tak dalekie, a tak bliskie, rozdzierają nH serce. Dla zabicia czasu gotujemy i jemy to staje się naszym zwyczajem. Mama przygotowuje małe posiłki przy blasku świec, ja zaś przyrządzam marokańskie naleśniki, którymi zajadają się dzieci. Organizuję dla nich wyścigi żab i konkursy puszczania wiatrów, co sprawia, że pęku j ą ze śmiechu. Wydaje im się, że są na koloniach, a ja chętnie zniżam «i brzymi worek z mąką. Rasputin dawał nam znaki lampą. Zaledwie zdążyliśmy dojrzeć jego twarz razem z nim byli też inni. Dotychczas strażnicy pomagali nam na małą skalę mięso, paczka j i jęk, trochę mąki lub łakocie, które przechodziły z jednej kieszeni do drugiej. Za sprawą Rasputina zaopatrzenie w żywność wzrosło do niemal hurtowej skali worki mąki, ryżu, kaszy i cukru, bańka oliwy, sto pięćdziesiąt jaj... Aby dostarczyć te wszystkie zapasy,i Rasputin wraz z pomocnika mi musiał je przetransportować z oazy nieopodal twierdzy, zakraść sit w ruiny i dotrzeć do nas, wspinając się po kamieniach, które w każde) chwili mogły się osunąć. Następnie należało przywiązać worek do sznu ra i spuścić go możliwie najciszej. Patrole policyjne i służby pomocni cze strzegły każdego metra naszego więzienia i jego okolic. Dostarczanie żywności odbywało się przez znaczną część nocy W końcu pielęgniarz zszedł tą samą drogą co jego worki. Towarzyszyli mu dwaj młodzi policjanci, onieśmieleni, lecz dumni z tego, że mog | uścisnąć nam dłonie. Zaprowadziliśmy ich do naszego lokum i usiedliś my razem na ławkach w korytarzu. Za Źażdym razem, kiedy nas zaopa } ,, . . —132— ż&\ ••• , • . •. j> Irywali - to znaczy, kiedy nadarzała się po temu okazja - rozmawialiśmy z nimi aż do świtu. Te odwiedziny były dla nas bardzo ważne, szczególnie dla Raufa, który odczuwał rozpaczliwą potrzebę męskiego towarzystwa. Piliśmy herbatę i jedliśmy ciastka, które nam przynosili. Najmłodsze dzieci były bardzo podekscytowane. Abdellatif nie chciał iść spać, tulił się do mnie, walcząc ze snem, lecz dla niego te chwile także były ważne. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, śmialiśmy się, opowiadaliśmy dowcipy l wieści ze świata, lecz Rasputin zawsze był na tyle trzeźwy, aby we właściwym momencie przywołać nas do rzeczywistości. - Nigdy stąd nie wyjdziecie - mówił - nie czyńcie sobie żadnych iłudzeń. Naiwnie liczyliśmy na łaskę królewską z okazji Święta Tronu lub Urodzin Hasana II. Jednak Rasputin , w imię trzeźwości umysłu, deptał naszą nadziej ę. Mama, która nie uczestniczyła w tych dyskusjach, próbowała nas po- eszać. - Nie widzicie, że ten człowiek jest szalony Nie dajcie mu się prze- mać, moje dzieci, on nie wie, co mówi. Rasputin ze wszech miar przypominał szaleńca, lecz gotowy był nil wszystko, aby nam pomóc. Przez dwa miesiące po jego pierwszej \izycie liczyliśmy na to, że wśród nowych wartowników znajdą się wspornicy Rasputina . Ci zmiennicy mieli przynieść nam odpowiedzi na listy, radio, a także książki, ponieważ tych, które przysyłał dziadek, nigdy nam nie starczało. Gdy nadszedł oczekiwany dzień, Rauf, który wspinał się jak kozica, i sadowił się na szczycie murów, aby przez małą szczelinę obserwować, o się dzieje na zewnątrz. Dołączyłam do niego. Widzieliśmy nadjeż- Iżające ciężarówki i te, które czekały na odjazd. Policjanci spotykali *iq, pozdrawiali i wymieniali uściski. Byliśmy bardzo podekscytowani widokiem skrzynek, które dostrzegliśmy na ciężarówkach. Stanowiły dla nas zapowiedź dni wypełnionych lekturą, muzyką i szczęściem. Nagle Rauf trącił mnie łokciem. W jego głosie brzmiał niepokój. - Kika, spójrz Tam się coś dzieje. Strażnicy biegają na prawo i lewo. Podążyłam wzrokiem za jego wyciągniętym palcem, ku zgrupowaniu . •• ••• • . - -.. —133— ••. • •.•,• • . • > ,-.. . • policjantów. Zauważyłam wśród nich poruszenie. Widziałam biegni) cego Rasputina . Ktoś zdradził... Pielęgniarz nie zdołał uciec. Przeszu kiwali jego rzeczy, znajdując pieniądze, radio, książki, wieżę stereo Wszystko, co nam przywieźli zmiennicy, zostało skonfiskowane, z wy jątkiem dobrze schowanych listów. Czterdzieści osiem godzin po zdemaskowaniu naszej siatki przyje chał Jusfi, komisarz DST1, w towarzystwie trzech zbirów. Już go znaliś my to on przesłuchiwał mamę po śmierci ojca. Po dokładnych przeszukiwaniach ustawili mały stół i zaczęło sig ostre śledztwo, które miało trwać cały dzień. Urządzili istny teatr m i szyna do pisania, sporządzanie protokołu z przesłuchania i rewizji. Dlii go kluczyli, zanim nam powiedzieli, że sanitariusz wyznał, iż wszyscy braliśmy udział w spisku, który miał pociągnąć za sobą niepowetowani1 straty. Chcieli wiedzieć, co takiego zamierzaliśmy. Rasputin był na tyle inteligentny, że zadenuncjował wszystkich stra> ników, aby nie można było ukarać nikogo w szczególności. Utrzymywał, że pomagał nam z przyczyn zarówno politycznych, jak i ludzkich. - Troszczyliśmy się o te dzieci jak ojcowie rodzin - argumentu wał. - Każdy na naszym miejscu zrobiłby to samo. Wszyscy policjanci zostali aresztowani, lecz wkrótce ich uwolniono Nam zaś przyszło ponieść konsekwencje tej akcji. Nowa ekipa muhazzinów strzegła nas wyjątkowo skrupulatnie mno żyły się rewizje i konfiskaty, podwojono straż, wstrzymano dopływ li stów i książek, zabroniono kontaktów z rodziną. Dawano nam coraz mniej pożywienia. Na szczęście zgromadziliśmy zapasy, którymi można by wykarmić batalion, i w ten sposób zdołali.^ my przeżyć. \ 8f Opór Sposób, w jaki teraz nas traktowano, budził oburzenie. Ale cóż mieliśmy robić Byliśmy tak bezsilni, odizolowani, zdani wyłącznie rui łaskę monarchy... 1 Direction de la Surveillance du Territoire (Dyrekcja Ochrony Terytorialnej), w^owied nik Biura Bezpieczeństwa Narodowego (przyp. tłum.). ^ if • •• ... ., —134— -.<,•& . • Pewnej ponurej nocy, jednej z wielu, wyszłam na dziedziniec kontemplować niebo. Po raz pierwszy od bardzo dawna zbierało mi się na płacz. Wzniosłam oczy ku gwiazdom. Noc była jasna i pogodna. I bez-ttttdziejnie milcząca. Bóg nie odpowiadał na nasze wołania. Pochowano mis za życia i zginiemy tutaj, z dala od wszystkiego i wszystkich, nie nmjąc nikogo, kto mógłby nam pomóc. Miałam ochotę krzyczeć, lecz powstrzymywała mnie obecność dzieci, tak jak za każdym razem, kiedy jęk szału i bólu cisnął mi się na usta. Rankiem w dzień moich dwudziestych trzecich urodzin obudziłam lię bardzo wcześnie i usiadłam na krześle naprzeciw naszego gołębniki. Cały dom jeszcze spał. W ciągu tych kilku godzin wytchnienia liczęłam myśleć o moim życiu, o upływających latach, uciekającej tnlodości. Patrzyłam, jak czas kształtuje moją twarz i moje ciało. Nosiłam dłu-|le włosy, sięgające końca pleców kiedy przechodziłam przed dużym lustrem, które jeszcze mieliśmy, kiedy zauważałam spojrzenia strażników, co prawda bardzo ojcowskie, wiedziałam, że jestem ładna. Z po-d/.iwem podszytym rozpaczą oglądałam moje zwarte, rzeźbione ciało, mtodzieńczą twarz mówiłam sobie, że ta pełnia nie powróci już nigdy więcej. Żaden mężczyzna nie będzie mnie kochał, żaden nie zdobędzie lilasku moich dwudziestu lat. Żal mi było mamy, która wydawała się teraz wyjątkowo piękna. Zda- . i /ało się, że przerywałam swoje czynności, aby się jej przypatrywać, .ii mi było też sióstr, które stawały się kobietami, nie zaznawszy dzie-iństwa, Raufa pozbawionego ojcowskiego wzorca i Abdellatifa, któremu odebrano wszystko. Żal mi było Aszury i Halimy, uwięzionych za ukazaną nam wierność. Cierpiałam za nas wszystkich, pozbawionych wolności i nadziei. Przeżyłam żałobę po ojcu. Teraz przeżywałam żałobę po moim życiu. W tej rozpaczy jednego byłam pewna tylko my sami możemy dzia-liić we własnej sprawie. Świadomość tego dodawała mi odwagi, kiedy ulegałam złemu nastrojowi. Skierowaliśmy do króla petycję podpisaną naszą krwią. Pismo wy-Ł iliśmy przez komendanta obozu, który przekazał je swym zwierzchni-t. Ten naiwny, niemal dziecinny list apelował do wspaniałomyśl- < iści monarchy. Napisaliśmy, że jest rzeczą niegodną j ego osoby tolero~ —135 — wanie prześladowań kobiety i dzieci. Później się przekonaliśmy, że jaku prośba, taka odpowiedź. Mama, Rauf, Mimi i ja zdecydowaliśmy się więc na strajk głodowy, Rozpoczęliśmy go w pełni zimy, gdy podłoga i mury były zamarznięto. Nie opuszczaliśmy naszych łóżek, leżeliśmy zwinięci w kłębek pod cienkimi nakryciami, usiłując znaleźć odrobinę ciepła. Pomimo osłabienia traktowaliśmy nasze przedsięwzięcie bardzo poważnie i byliśmy pełni zapału. Później jednak górę wziął instynkt samozachowawczy i zaczęliśmy jeść, kiedy strażnicy tego nie widzieli, W jednym z kufrów umieszczonych głęboko w schowku mieliśmy około trzydziestu zaoszczędzonych bochenków chleba, które wilgotne wystawialiśmy na pełne słońce, aby się odświeżyły. Nazywaliśmy to seansem opalania. Czyściłam chleby szczotką, aby pozbawić je śladów pleśni, i pus/-czałam w obieg między łóżkami. Udało nam się też zgromadzić zapal grochu włoskiego, którym dokarmialiśmy się po kryjomu przygotowywaliśmy z niego taninę, zupę, a nawet aperitif. Te skromne racje pozwalały nam przetrzymywać głód i oddawać dozorcom porcje pożywieniu, które nam przynosili. Lecz można nas było jeszcze przekupić... Obietnica kilograma masłu zakończyła akcję. Wydawało nam się, że czujemy już zapach smn żących się naleśników i wypiekanych ciastek... W każdym razie strajk okazał się bezskuteczny. Nasz los nikogo nii1 interesował. Należało jednak działać. Zdecydowaliśmy się na ucieczkę. Na krótko przed strajkiem głodowym Rauf, który miał zwyczaj wszędzie buszo wać, zauważył, że w małym pomieszczeniu na bagaże jest na pewno za murowane okno. Ponieważ ogromnie chciał wyjrzeć na zewnątrz, wyji liśmy kilka cegieł. Rzeczywiście odkryliśmy zakratowane okno. Widok, jaki ujrzeliśmy po odsunięciu okiennic, okazał się prawdziwy rewelacją. Ciemność się rozproszyła, niebo wreszcie należało do nas Okno wychodziło na oazę leżącą naprzeciw fortecy. Słyszeliśmy kraka nie wron, gruchanie turkawek, głosy pastuszków nawołujących stada, a nawet plusk wody. Hl Zaczęliśmy się kłócić każdy po kolei chciał cieszyć się tym wido ^• J, ),V/ • ., — 136— . ,* kiem. Patrzeć w dal, oddychać pełną piersią... Te czynności wydają się czymś oczywistym, dopóki nie jesteśmy ich pozbawieni. Zamknęliśmy okno w taki sposób, aby móc je zawsze otworzyć, gdy tylko mieliśmy na to ochotę. Od czasu do czasu, kiedy ktoś z nas odczuwał smutek, usadawiał się w małym pomieszczeniu, otwierał okno i był świadkiem wschodu lub zachodu słońca albo obserwował budzącą się w oazie wiosnę. Dzięki temu wiedzieliśmy, że nieprzerwany cykl natury wciąż trwa. Maria i Sukajna chodziły częściej od innych sycić się naj drobniej szyli detalami tego widoku. Kiedy je tam zaskakiwałam, z melancholią malującą się na małych twarzyczkach przyciśniętych do krat, czułam yielki ból. Obraz głodnego, pogrążonego w depresji dziecka jest czymś lie do zniesienia. Kiedy zdecydowaliśmy się na ucieczkę, naszą pierwszą myślą było lowiększenie okna. Lecz strażnicy usłyszeli, jak wyjmujemy cegły j wrzucamy je do dziury toalet głębokich na pięć metrów. Hałas był naczny. Weszli do pomieszczeń, które zajmowaliśmy, i zaczęli je prze- zukiwać. Na szczęście zdążyliśmy ukryć dowody naszych działań i niczego nie spostrzegli. To wydarzenie nam uświadomiło, że konieczna jest najdalej posunięta ostrożność. Należało zacząć z innej strony. Kuchnia, ze ścianami i podłogą z gliny, wydawała się miejscem idealnym. Zamiast narzędzi do kopania Rauf i ja mieliśmy do dyspozycji po jednej małej łyżeczce. Poczęliśmy drążyć mur na wysokości dwunastu centymetrów nad podłogą, aby utorować sobie drogę ucieczki. W niecałe dziesięć minut usunęliśmy już Hporo ziemi, lecz musieliśmy uważać na obsuwające się kamienie. Przez jedno popołudnie wydrążyliśmy dziurę umożliwiającą nam przejście. Wczołgałam się do tego tunelu i znalazłam naprzeciw zamurowanego otworu. Poczułam, jak coś otarło się o moje udo, i zaczęłam krzyczeć - Nie idę dalej, Rauf Tu jest mnóstwo szczurów - Kika, chcesz, żebyśmy uciekli z tego przeklętego miejsca To nasza jedyna szansa. Zastanów się... Zbierz się na odwagę... Rauf tak bardzo nalegał, że w końcu go posłuchałam. Należało iść naprzód, a więc jazda dalej... Zaczęliśmy usuwać kamienie. Była to praca niebezpieczna i męcząca. Nosiliśmy bardzo ciężkie ładunki, uważając, aby nie upuścić ich 737 na ziemię i nie zaalarmować strażników. Nasz upór został nagrodzony. W końcu odsłoniliśmy bramę mogliśmy wyjść na drugą stronę i stanąć pośród imponujących ruin, przepełnieni poczuciem wolności. Byliśmy jak pijani, odurzeni niebem i powietrzem. Szliśmy obok siebie bez słowa, porozumiewając się wzrokiem i za pomocą gestów. Ju>, niemal od trzech lat żyliśmy przecież w milczeniu. Ten pierwszy spacer omal nie okazał się ostatnim. Stos kamieni osunął się spod naszych nóg, czyniąc piekielny hałas. Ledwie zdążyliśmy uskoczyć na bok. Potrzebowaliśmy kilku minut, aby otrząsnąć się z przerażenia. Kamienie mogły nas zmiażdżyć. Rauf spojrzał na mnie myśleliśmy o tym samym. Czyżby ktoś tam na górze nad nami czuwał Mój brat i ja rozumieliśmy się bez słów. Plan naszej ucieczki powinien być opracowany z największą dokładnością, na wzór akcji komandosów. Mogliśmy uciec we dwoje. Dla większej grupy byłoby to przedsięwzięcie zbyt ryzykowne. Przez ponad dwie godziny pozostawaliśmy na zewnątrz, analizując i kalkulując. Wspięliśmy się na najwyższą kondygnację fortecy, uważając na kamienie, które w każdej chwili mogły się na nas zwalić. W oazie na dole odpoczywało kilku strażników. Słyszeliśmy stąd nawet ich śmiech. Ukryci za murami, przyglądaliśmy się drzewom migdałowym, zielonej trawie i czerwonej ziemi. Potem Rauf szepnął, abym spojrzała w dal, na obszar leżący zn wąską drogą. - Popatrz, tam jest rzeka, która opływa fortecę... W tym kierunku pójdziemy, aby trafić do Warzazatu. Powróciliśmy z żalem, lecz musieliśmy spotkać się z członkami rodziny i przekonać ich o słuszności naszego planu. Maluchy odniosły sit do niego z entuzjazmem, wprost chłonęły każde nasze słowo, gotowe od razu przystąpić do akcji. Mama, która była sceptyczniej nastawiona, słuchała, niczego nie komentując. Aby rozwiać jej wątpliwości, związaliśmy luźne kawałki solidnego materiału, którym pokryte były nasze materace, i wytłumaczyliśmy, że mamy zamiar skorzystać z tak przygotowanego sznura. Miejsce, z którego chcieliśmy się opuścić, było usytuowane na wysokości dwudziestu metrów. Kiedy zaprowadziliśmy tam mamę, kategorycznie sprzeciwiła się naszym planom. Oznajmiła, że nie pozwoli nam podjąć aż takiego ryzyka. — 138 — Nic nie mogło jej odwieść od tego postanowienia. - Zgoda na ucieczkę - powiedziała - lecz wymyślcie coś innego, mniej niebezpiecznego. Nie chcę was stracić. Podchodząc do skraju przepaści, nagle się potknęłam. Jedynie trzeźwości umysłu, a także niewątpliwie mojemu aniołowi stróżowi, mogłam zawdzięczać to, że w nią nie spadłam. Odwróciłam się. Mama była przeraźliwie blada. Jeśli dzisiaj mówimy o kimś, że wygląda jak duch , przypominamy pobie zastygłe spojrzenie mamy, jej bladą twarz w momencie, kiedy [wysiała, że polecę w przepaść. Pogrążyła się w zadumie i w pewnym momencie jej twarz się rozjaś-jiiła. Twierdza z pewnością miała wychodzącą na oazę bramę. Wystar-K/.yło ją znaleźć i oczyścić z kamieni, aby się przez nią wydostać. Powinna być gdzieś pośród zrujnowanych kolumnad i brył skalnych. Mama, zadowolona, że wpadła na szczęśliwy pomysł, poprosiła nas, jibyśmy pomogli jej przesunąć duży blok skalny. Brania, której szukaliś-jiny, znajdowała się za nim i rzeczywiście wychodziła na oazę. Nie mu-lieliśmy już ryzykować życia, żeby spróbować ucieczki. Przed tym wielkim dniem należało sporo trenować, żeby nabrać wię-ikszej wytrzymałości. Trzy razy w tygodniu Rauf i ja wychodziliśmy Jw południe, kiedy słońce pali najmocniej, i z ciężkimi plecakami na ra-|niionach maszerowaliśmy przez trzy kwadranse wokół dziedzińca. Snuliśmy fantastyczne projekty. Pozostało nam jeszcze trochę pieniędzy dziadka. Po przejściu przez oazę pojedziemy aż do Warzazatu autobusem. Potrzebne nam były także zapasy żywności. Nie mieliśmy dokumentów stwierdzających naszą tożsamość, lecz w moich papierach odnalazłam książeczkę szczepień pewnego marokańskiego przyjaciela, i / którym się spotykałam w Paryżu, i dałam ją Raufowi. Pamiętałam również imię jego siostry, za którą mogłabym uchodzić, w razie gdy-F byśmy zostali zatrzymani. Byliśmy jeszcze tacy dziecinni... Pośród wszystkich naszych książek znajdowała się jedna, którą zaw-n/e pogardzaliśmy, ponieważ traktowała o magii, czarach i naukach tajemnych. Mama sięgnęła po nią przypadkowo i przejrzawszy ją, zdecydowała zastosować niektóre przepisy dla zapewnienia powodzenia na-N/,emu przedsięwzięciu. Ulepiła lalkę z wosku, nakłuwała ją igłami i wymawiała tajemnicze /aklęcia, które powinny nam pomóc w ucieczce. Wszyscy pokładaliśmy —139 — się ze śmiechu, traktując ją jak czarownicę, lecz ona, choć nigdy w ży ciu nie wierzyła w podobne banialuki, miała bardzo skupioną minę. W dzień planowanej ucieczki Rauf i ja wyszliśmy na zewnątrz, aby poczynić ostatnie przygotowania. Nagle przybiegła jedna z dziewczynek. Szukała nas, wyraźnie spłoszona. - Wracajcie szybko. Oni są tutaj. Chcą widzieć mamę. ,,,., Popędziliśmy zdyszani i obsypani kurzem. •* Policjanci powiadomili nas, że mamy opuścić Tamattaght. * Jeszcze bardziej zaczęliśmy się naśmiewać z mamy, mówiąc, że jest czarownicą, która sprowadza katastrofy. - Chcieliście zmienić miejsce pobytu - odpowiedziała zmartwio na. - No to się stało. Dzieci były szczęśliwe z powodu wyjazdu. Od czterech i pół roku żyliśmy w zamknięciu, a ponad trzy lata spędziliśmy uwięzieni w tym zrujnowanym forcie. Abdellatif miał właśnie święcić w lutym swoje ósme urodziny, dziewczęta skończyły czternaście i piętnaście lat, Raul dziewiętnaście, Miriam dwadzieścia dwa, ja dwadzieścia trzy, a mamn zaledwie czterdzieści. Maluchy były podekscytowane, ja zaś, zaniepo kojona, przeczuwałam najgorsze. Oczywiście nie powiedziano nam, dokąd jedziemy, ale pozwolono wierzyć, że nasze warunki życiowe bez wątpienia zmienią się na lepsze Sądziliśmy, że to odpowiedź na naszą prośbę... Tak, król się nad nami zlitował. Postanowił traktować nas łagodniej. Może jutro już będziemy wolni... Przecież poprosili, abyśmy przejrzeli rzeczy, biorąc jedynie na= sze własne, a pozostawiając materace, przykrycia i wszystko, co do nas nie należało. Być może sprawy się ułożą... Pozwolono nam snuć takie domysły, lecz żadnego z nich nie potwierdzano. Skąd ta dwuznaczność Bez wątpienia chciano zapewnić sobie naszą przychylność w czasie przenosin. Byliśmy rozdarci między nadzieją i lękiem. Miałam dość refleksu, żeby schować przy sobie małe radio. Moja intuicja okazała się słuszna i później mogłam jej sobie pogratulować. Zawsze sądziłam, iż istnieją granice ludzkiego cierpienia. , , W Bir Dżadid przekonałam się, że ich nie ma. i Ciężkie więzienie w Bir Dżadid (26 lutego 1977 -19 kwietnia 1987) Złe początki Bagaże znajdują się już na dziedzińcu, wokół panuje wielkie poradnie. Nie chcemy opuszczać Tamattaght bez ukochanych gołębi. One mc rozumieją, że odjeżdżamy krążą wokół nas, głośno bijąc skrzydłami gruchając z oburzenia. Dzieci biegają, próbując je schwytać i zamknąć w wiklinowych ko- ach. Maria, Sukajna i Abdellatif raz po raz wybuchają śmiechem. Dla nich ten wyjazd jest niemal zabawą. My, dorośli, jesteśmy bardziej zaniepokojeni, żeby nie powiedzieć - zastraszeni. Dobija nas przykry incydent policjanci oznajmiają, że mamy sie- il/ieć dwójkami w opancerzonych furgonach o zaciemnionych szybach. • | brutalni, popychają nas bagnetami. Mama nie zgadza się na to, żeby- niy zostali rozdzieleni. Krzyczy, błaga, płacze. W końcu ustępuje, nie licąc wywoływać skandalu. Będzie podróżowała z dwoma chłopcami Hriam pojedzie z Aszurą i Halimą, ja zaś z dziewczynkami. Każą nam i< mal biec, żeby prędzej zająć miejsca. We wnętrzu samochodu nicze- > nie rozróżniamy. Kładziemy w nogach koszyki z naszymi cennymi i ołębiami. Nie zdołaliśmy wszystkich złapać. Naprzeciw nas siada ilwóch muhazzinów uzbrojonych w bagnety. Teraz nawet dzieci umilkły. Atmosfera się zmieniła. Borro, nowy komendant obozu w Tamattaght, nie należał do łagodnych. Kilka miesięcy temu, kiedy potrojono liczbę pilnujących nas muhazzinów, zastąpił ilnwnego dowódcę. Straże wzmocniono w obawie przed tajemniczym komandem przybyłym z Algierii, które rzekomo przygotowywało naszą ucieczkę. Tak przynajmniej zrozumieliśmy. Być może z tego właśnie 141 — powodu musieliśmy opuścić Tamattaght. W każdym razie, tak jak zawsze, nie otrzymaliśmy żadnego wyjaśnienia. Mieliśmy tylko nadzieję, że Borro nie podąży za nami do nowego miejsca przeznaczenia. Podróż trwa dwadzieścia cztery godziny, coraz bardziej dając nam się we znaki, zwłaszcza że prawie się nie zatrzymujemy. Przez cały ten czas jesteśmy pilnie strzeżeni. Kiedy wysiadamy z samochodu, nie mo żerny oddalić się za potrzebą policjanci stale nam towarzyszą, ani na chwilę nie spuszczając nas z oka. Jest luty. Korzystając z tego, że samochód zwalnia, przyciskam twar/ do szpary. Widzę zawieszone na drzewach proporczyki. Wszędzie trwa ją przygotowania do Święta Tronu, co świadczy o wielkiej potędze kro la. Na kilka chwil pogrążam się we wspomnieniach. W pałacu czczono ten dzień szczególnie uroczyście, a księżniczka i ja znajdowałyśmy sit wówczas w centrum uwagi. Rzeczywistość jednak ponownie chwyta mnie w swoje szpony i gorączkowo staram się zorientować, gdzie tera/ jesteśmy. Okazuje się to jednak niemożliwe, tak wielka bowiem panuje ciemność. Zmęczona, otępiała długą jazdą, zziębnięta, nagle zaczynam oddy chać pełną piersią. W powietrzu czuję wilgoć słyszę rechotanie żab Wnioskuję z tego, że opuściliśmy pustynię. Nie mylę się. Koszary w Bil Dżadid, dokąd nas wiozą, położone są czterdzieści pięć kilometrów od Casablanki. Lecz o tym dowiemy się dużo później. Drogę zagradza nam powódź, uniemożliwiając dalszą jazdę opancerzonym furgonem. Zmuszeni jesteśmy przesiąść się do land-roverów, ciągle podzieleni na trzy grupy. Zasłaniają nam oczy, lecz mamy dość czasu, aby jednym spojrzeniem zarejestrować w pamięci krajobraz. Znajdujemy się w regionie rolniczym, pola rozciągają się jedno przy drugim. W oddali dostrzegamy farmę. Czyżby wieziono nas do niej Budynek otaczają zasieki z drutu kolczastego i wieże strażnicze. Trzęsę się z zimna do tego stopnia, że zaczynam szczękać zębami, Z głębi nocy, niczym w teatrze, słyszę głos mężczyzny, dystyngowanego i wykształconego, głos będący odbiciem człowieczeństwa, jaskrawo kontrastujący z rykiem komendanta Borro i jego muhazzinów. Mężczy zna wychodzi z ciemności. Jest nim pułkownik Benani, który ma za za danie przenieść nas z jednego więzienia do drugiego. Okrywa mnie swoim burnusem, częstuje papierosami, po czym oddala się i przynosi leszcze dwie paczki. Jestem wzruszona do łez tym opiekuńczym gestem, pierwszym od bardzo dawna. Potem przejeżdżamy jeszcze jakieś pięćset metrów. Kiedy konwój wreszcie się zatrzymuje, dobiega do nnie koszmarny warkot agregatu elektrycznego. Król odpowiedział na naszą prośbę... Zostaliśmy wprowadzeni do budynku, ciągle z zawiązanymi oczami. Ctoś zamknął drzwi i zdjęto nam z twarzy chustki. Znajdowaliśmy się małym domku kolonialnym, wzniesionym z cementu, w kształcie li-ery L . Wchodziło się do niego przez drewnianą bramę, która otwierała się fta długą aleję otaczającą mały dziedziniec. Rosło na nim pięć figowców I^yglądających jak żołnierze na warcie. Na dziedziniec wychodziło e/woro drzwi od naszych cel, usytuowanych jedna za drugą. Drzwi wiodące do celi mojej mamy umieszczone były prostopadle w stosunku do trzech pozostałych. W małym zagłębieniu nieopodal pierwszej celi dwa olbrzymie pal-Iftiowce tworzyły liściaste sklepienie. Wysokie i grube mury, które nas Iptaczały, niemal zasłaniając niebo, stanowiły zarazem granice koszar, l Wokół domu ustawione były budki strażnicze obsadzone przez uzbrojo-Iflych wartowników. Nie mogliśmy zrobić nawet jednego gestu, nie | będąc śledzeni. Od razu oświadczono nam, że na noc będziemy od siebie odseparo-I Wani. Za dnia możemy ze sobą przebywać i jadać razem posiłki, lecz na l noc każde z nas musi być w swojej celi. Mama pozostanie z Abdellati-fcm, moje siostry ze mną, Aszura i Halima dostaną osobną celę, Rauf | |aś będzie sam. Ta wiadomość nas przeraziła. Mama błagała, krzycząc, że nie mają l prawa rozdzielać jej z własnymi dziećmi. - Mogę znieść wszystko, tylko nie to... - Chciałbym, aby pani wiedziała, że wstydzę się tego, co robię - od-I powiedział pułkownik Benani, okropnie zakłopotany. - Ta misja na miwsze pozostanie w mojej pamięci. Lecz takie otrzymałem rozkazy i niestety zmuszony jestem się do nich stosować. Oddzielne cele nie wróżą niczego dobrego. Jesteśmy już co prawda l przyzwyczajeni do braku komfortu, brudu i złego traktowania, lecz tu Utykamy się z czymś ohydnym. Mury i opancerzone drzwi zostały na- — 142 143 — prędce pomalowane na mysi kolor, a wilgoć panuje tak wielka, że woda dosłownie leje się z sufitu na podłogą. Słaby prąd wytwarzają agregaty funkcjonujące zaledwie przez jedną lub dwie godziny nocne. Za materace służą cienkie płaty gąbki obciągniętej poszwami wątpliwej czystości. Każda z naszych cel ma liczne małe pomieszczenia i miniaturowi) klatkę pod gołym niebem, z okratowanym grubymi prętami sufitem. To będzie wkrótce nasze jedyne źródło świeżego powietrza. Do celi mamy wchodzi się po trzech stopniach. Główna izba zaopa trzona jest w toaletę i wykuty w murze schowek o wysokości półtora metra, do którego trzeba się wspinać po drabinie. Układamy w nim rzc czy, które nam pozostały. Kiedyś było tam okno, które zostało zamknięte i pokryte nieprzezro czystym pleksiglasem. Abdellatif uczynił z niego swój punkt obserwa cyjny, dopóki niski wzrost pozwalał mu tam stać. Za pomocą szpilki od broszki zdołał przewiercić małą dziurkę, do której przyklejał oko, pro bujać wyjrzeć na zewnątrz. Ich celę zamykają niedawno opancerzone drzwi. Inne drzwi, w rogu dziedzińca, prowadzą do celi, którą dzielę z siostrami. Oprócz klitki z zakratowanym sufitem mamy pomieszczenie, w którym śpimy, słabi > oświetlone przez okienko w dachu przykryte pleksiglasem, WC i szali mieszczącą nasze walizy. Dysponujemy też izbą, którą nazwałyśmy pompatycznie salą sportową, oraz łazienką, rodzajem klitki, w której urządzamy sobie prysznic, korzystając z wiader z wodą. Woda, którą nam dostarczają, służy także do picia. Kiedy ją wylewamy, płynie strużkami po pochyłej podłodze aż do małego ścieku. Za po« mocą drutu, który wyjęłyśmy z materaca, drążyłyśmy ziemię, regulując1 odpływ wody. Kiedy już nam zabronią opuszczania naszych cel, ten ściek posłuży za lusterko. Mama będzie kładła się wtedy na brzuchu n« ziemi, my będziemy robiły to samo. W ten sposób nasze odbicia w wodzie pozwolą nam siebie zobaczyć. Przez lata będzie to jedyny sposób, aby kontaktować się ze sobą inaczej niż tylko za pomocą głosu. T@ wyjątkowe chwile dostarczą nam silnych wzruszeń. Nie będziemy jednak mogły zaspokoić pragnienia, aby dotknąć się i pocałować. Cela Aszury i Halimy przylega do naszej. Obie kobiety śpią w maleńkim pomieszczeniu i gotują posiłki w klitce o dachu zamkniętym po dwójnym okratowaniem. Obok znajduje sj? cela Raufa, w której toalety stanowi zwykłe zagłębienie w ziemi, wychodzące na dziedziniec z fi< — 144 — gowcami. W stosunku do mojego brata przedsięwzięto najbardziej dra-Htyczne środki bezpieczeństwa. Aby się do niego dostać, trzeba przejść przez troje drzwi. Pierwszą rewizję mieliśmy na początku kwietnia, dwa miesiące po przyjeździe do Bir Dżadid. Przeprowadzono ją po to, aby wywrzeć na nas wrażenie. Jak się tego obawialiśmy, to właśnie komendant Borro kieruje naszym nowym obozem. Ten ponury, niewzruszony człowiek nie ma w sobie ani krzty współczucia. Rozkazy otrzymuje bezpośrednio l Rabatu i wykonuje je d la lettre. Konfiskuje nasze płyty i książki. Na nzczęście nabyliśmy już pewnych odruchów i potrafimy działać szybko. Podczas gdy jedni z nas zajmują muhazzinów, drudzy w okamgnieniu demontują głośniki wieży. Potem ukrywamy je przy sobie, między kolanami. W podobny sposób udaje nam się ocalić małe radio, kilka książek szkolnych i przewody elektryczne. W ciągu tych jedenastu koszmarnych lat radio pozwalało nam utrzymać kontakt ze światem, l łez niego byśmy nie przeżyli. Kilka dni po rewizji przychodzą znowu z kilofami i niszczą wszystko u>, co nadaje naszemu więzieniu choć odrobinę domowej atmosfery pa-i apety, kwiaty i drzewa. Każdego roku przed urodzinami króla wysyłamy do niego list, błagając o łaskę. Tym razem dołączyłam też kilka portretów, które udało li się całkiem nieźle odtworzyć z pamięci. Moje rysunki przedstawiały pla, jego syna Sidiego Muhammada i ojca Muhammada V. Niedługo trzeba było czekać na podziękowanie monarchy. Wkrótce i tym liście Borro wraz ze swymi zbirami zamknął nas w celi Raufa aż ilo nadejścia nocy. Słyszeliśmy tylko głuche odgłosy uderzeń młotów. Kiedy nareszcie nas wypuszczono, mogliśmy naocznie się przekonać ii poczynionych szkodach. Zabrali cały nasz skromny dobytek bibeloty, ostatnie podręczniki, zabawki Abdellatifa, zapasy żywności, większość ubrań, biżuterię mamy i mój album ze zdjęciami. Następnie rozpalili wielkie ognisko i wrzucili w ogień wszystko, co dało się spalić. Pozwolili nam przypatrywać się temu spektaklowi. Dzieci doznały ogromnego wstrząsu, ponieważ okrutny Borro siłą prze-ał Sukajnę i znalazł przy niej baterie do radia. Okropnie zszokowana, dostała silnej gorączki i przez dziesięć dni musiała pozostawać < łóżku. Miała zaledwie trzynaście lat. cv t «• •. • .V - \ —145— • • , , • / v / Nazajutrz rano znów powrócili. Wyprowadzili nas na dziedziniec, Borro kilkakrotnie przemaszerował przed nami. W końcu odezwał się, mówiąc, że wie, jak bardzo dzieci przy wiązane są do gołębi. To prawda, że od kilku lat te stworzenia podtrzy mywały nas na duchu. - Ale gołębie - dodał - nie są stworzone po to, żeby je hodo wać. One są po to, żeby je jeść. Będziemy więc zabijać po dwa każdego dnia. Pomimo naszych łez dotrzymali słowa. Przez kilka dni powracali każdego ranka, żeby zabić dwa gołębie. Postanowiliśmy zaoszczędzić tego okropnego widoku Abdellatifowi. Chłopiec, który 27 lutego, nazajutrz po naszym przyjeździe do Bir Dża-did, ukończył osiem lat, był skrajnie wyczerpany. Próbował nawet popełnić samobójstwo. Miał jeszcze swój rowerek i właśnie jechał nim aleją okrążającą dziedziniec z figowcami. Rozmawiałam z mamą, nie spuszczając go z oka, kiedy nagle zauważyłam, jak się zatacza i upada na ziemię. Podbiegłyśmy do niego. Miał szkliste spojrzenie i nie mógł utrzymać się na nogach. Wkrótce zasnął. Rauf podtrzymał malca pod pachami, podczas gdy ja próbowałam napoić go henną. Panika dosięgłn szczytu. Aszura i Halima krzyczały, rwąc sobie włosy z głowy, dziewczynki zamarły w bezruchu. Miałam wrażenie, że mamie odjęło wszystkie siły życiowe. Patrzyła na nas jak skamieniała, będąc w potwornym szoku, zbyt mocnym, aby mogła płakać. Moje wysiłki sprawiły, że Abdellatif zwymiotował dużą część tabletek, które połknął całe valium i cały mogadon, przechowywane na wy padek nawrotu choroby Mimi. Mama trzymała je w pudełeczku, które nosiła zawsze przy sobie. Nie wiadomo, w jaki sposób udało mu się do niego dobrać. Uprzedzony przez nas Borro zbliżył się do łóżka, stwierdził, żo dziecko śpi, i wzruszył ramionami. Nie może nic zrobić prócz zreferowania sprawy w Rabacie. - A jeśli on umrze - łkała mama. Następne wzruszenie ramionami było jedyną odpowiedzią. Abdellatif okazał się silnym dzieckiem. Obudził się bez powikłań chorobowych. Wysłuchaliśmy jego wstrząsających wyznań. Uwięziony razem z nami, słyszał wszystkie nasze rozmowy, widział nasze przygnębienie, lęki, niepokoje i bunty. Zapewne uroił sobie w swojej główce .> . . ——— 146 ——— Ł^, ,, dziecka, zbyt dojrzałego na swój wiek, że jeśli się usunie, wyciągnie nas z tej depresji. Nie chciał dłużej patrzeć, jak cierpimy. Tego dnia podjęliśmy decyzję aby go oszczędzać, nie będziemy więcej rozmawiali w jego obecności, będziemy ukrywali przed nim nasze ^^ przygnębienie wymyślimy mu życie jak ze snu i postaramy się, aby ^B uwierzył, że jest prawdziwe. l Piekło Pierwszy krąg piekła mieliśmy już za sobą. Podczas tych jedenastu lat powoli przekraczaliśmy kolejne. Aż dotąd zdołaliśmy ocalić nasze /.ycie rodzinne, ten kokon, w którym wzajemnie się chroniliśmy. W Bir Dżadid nie było już mowy o rodzinie ani o intymności. Tam o niczym nie było mowy. Początkowo zezwalano nam wychodzić razem na dziedziniec. O ósmej rano otwierano cele i mogliśmy się wzajemnie odwiedzać. Najczęściej gromadziliśmy się u mnie. Przez kilka miesięcy przemieszczaliśmy się w miarę swobodnie, lecz mama, Rauf i ja wiedzieliśmy, że wcześniej i -/y później to się skończy i że należy się do tego przygotować. Ten od dawna przeczuwany moment nadszedł na początku 1978 roku. 30 stycznia, w dzień swoich dwudziestych urodzin, Rauf został /amknięty w celi. Zabroniono mu z niej wychodzić i widywać się / nami. Kilka dni później przyszła kolej na nas. Wykorzystano tu pre-lekst, że ośmieliłyśmy się domagać dodatkowych butli gazowych, ponieważ umierałyśmy z zimna. Tylko Halima i Aszura uniknęły całkowitego zamknięcia. Pozwolono im wychodzić raz dziennie na dziedziniec i zbierać gałęzie na ogień, który podtrzymywały w piecyku. Z początku mogłyśmy jeszcze opuszczać cele w różnych godzinach. Mama wychodziła rankiem i spacerowała do dziesiątej, potem była nasza kolej. Stawałam wtedy pod oknem Raufa, on zaś wieszał się na kratach swojej toalety i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Zazwyczaj to on mówił, potrzebował się wygadać. Cierpiał też bardzo na skutek izolacji. Często wspominaliśmy naszego ojca. Raufa opanowało pragnienie /emsty. Ta myśl go nie opuszczała. f S e — 147—- Zamkniętych dniem i nocą, odizolowanych, źle traktowanych, nic ju/ nas nie wiązało z dawnym życiem. Staliśmy się na dobre zaledwie numerami. Musieliśmy oswoić tę maleńką przestrzeń, która teraz stanowiła całe nasze życie, nasz świat, czas odmierzany jedynie upływem pór roku. To przede wszystkim mamę, Raufa i mnie starali się złamać. Mamę, ponieważ była żoną człowieka, którego nienawidzili mnie, gdy/ miałam duży wpływ na resztę rodziny co do Raufa zaś, to nie wątpili, że jako syn swego ojca będzie chciał się zemścić. Należało mu w tym przeszkodzić wszelkimi możliwymi środkami. Z nas wszystkich Rauf najbardziej cierpiał fizycznie, to właśnie on zbierał najwięcej razów. Zabroniono strażnikom, muhazzinom, odnosić się do nas w sposób ludzki i okazywać nam jakiekolwiek zainteresowanie. Wprost przeciwnie, mieli wykorzystywać każdą najdrobniejszą okazję, aby nas poniżać, Na co dzień żyłam z lękiem w duszy. Z lękiem, że mnie zabiją, z lękiem przed pobiciem, przed zgwałceniem i ciągłymi upokorzeniami. I wstydziłam się tego, że się boję. Tak naprawdę to nigdy nas nie bito. Rauf był wyjątkiem. Raz tylko zostałam mocno uderzona pięścią w twarz, gdy odważyłam się sprzeciwić oficerowi. Upadłam do tyłu, uderzając głową o ścianę korytarza, Szok był gwałtowny. Dziewczynki, pobladłe, wyszły z celi. Podniosłam się i aby je uspokoić, powiedziałam, że straciłam równowagę. Dopiero później im zdradziłam, że mnie uderzono, prosiłam jednak, aby niemo wiły o tym mamie. Czułam się upokorzona, lecz miałam też pretensję do samej siebie. Człowiekiem, który ucieleśniał mój lęk bardziej niż komendant Bór ro, był pułkownik Benaisz, królewski oficer, który już w Tamattaghl usilnie starał się uczynić nasze życie niemożliwym do zniesienia. To on rozkazał zabić gołębie, to on pozbawiał nas pożywienia. Rzadko go widywaliśmy. Jego przybycie zapowiadał warkot nadlatującego helikoptera lub stojący na baczność muhazzini. Lecz w tym samym czasie ustanowione zostały szczególnego rodzaju relacje między więźniami a oprawcami. Byliśmy ofiarami, lecz mogliśmy także w ograniczonym stopniu manipulować naszymi katami. Wykorzystywaliśmy każdy pretekst, aby w miarę dyskretny sposób odwrócić układ sił. W stosunku do Benaisza okazywało się^o niemożliwe w stosunku • . ••. • • .•- • >vj,v , ——148—— . ,, ,,,,, do komendanta Borro - trudne. Ten brutal był zdyscyplinowany aż po samo dno swej żołnierskiej duszy. Gdyby mu rozkazano wszystkich nas wyrżnąć, zrobiłby to bez wahania. Umiał tylko wykonywać rozkazy. Lecz twardzi i nieludzcy muhazzini byli też bardzo głupi. Wystarczyło tylko nieco sprytu, aby ich zdezorientować. Stawialiśmy im opór wszelkimi sposobami. Mieliśmy prawo do jednej taczki drewna do kuchni raz w miesiącu. Muhazzini otwierali opancerzone drzwi i wołali mnie w taki sposób, że od razu czułam się sparaliżowana. Odurzona światłem, zbliżałam się do drzwi, ponieważ nie miałam prawa przekraczać progu celi. Muhazzini rzucali kawałki drewna na ziemię i kazali mi je zbierać. Za pierwszym razem przynieśli gałęzie długie na około półtora metra. Ociągałam się z ich segregowaniem i dawałam najdłuższe kawałki dziewczętom. Rauf bowiem zasugerował, aby je ukryć w małym zagłębieniu wysoko w murze naszej celi. Gdybyśmy w przyszłości zdecydowali się na ucieczkę, gałęzie te mogłyby nam posłużyć jako belki podpierające strop tunelu. W trzecim miesiącu strażnicy przynosili nam wyłącznie małe dre-| wienka na opał. Jakby przejrzeli nasze zamiary. Głównym środkiem oporu była instalacja, jak nazywaliśmy jedyny iposób komunikowania się między sobą. Bez wątpienia uratowała nam Życie. Rauf, posługując się łyżeczką i nożem, zdołał oderwać płytę posadzki pod swoim łóżkiem. Schował tam nasze cenne radio, owinięte w starą Bzmatę, aby uchronić je przed wilgocią. Nocą wyjmował je i słuchał, czując się dzięki temu mniej osamotniony. Później wpadł na pomysł, nby za pomocą pięciu lub sześciu mikrofonów oraz przewodów elektrycznych z głośników od wieży skonstruować sieć transmisyjną między celami. Jako przewodów użyliśmy najpierw prętów, które każdej nocy razem z dziewczynkami wyjmowaliśmy z naszych łóżek i mocowaliśmy jedne do drugich, skręcając na końcach. Musiały one sięgnąć do celi Raufa poprzez celę Aszury i Halimy, przechodząc dziurami wywierconymi w murze tuż przy ziemi. Lecz nawet po połączeniu pręty okazały się zbyt krótkie, starczając jedynie do połowy drogi. Rauf wpadł na pomysł, aby przedłużyć je przewodem elektrycznym /, głośników i połączyć z mikrofonem, który miał w celi. Zrobiłam to • > / ./ . • ,, ^149— • .., •• .,-,. • • . V. ., samo z mojej strony, wykorzystując cienkie metalowe druty wyjęte z podwójnego okratowania, które biegło ponad naszymi opancerzonymi drzwiami. Owinęliśmy nimi bieguny naszych mikrofonów. Podczas nadawania audycji często musieliśmy zmieniać druty, które pękały, lecz dźwięk przenosiły dość dobrze. Kiedy Rauf zainteresowany był emisją, przekazywał nam ją, łącząc mikrofony. Ja z kolei przekazywałam ją mamie i Abdellatifowi. Do porozumiewania bezpośredniego używałam kawałka rurki do podlewania trawy, który udało mi się ukraść z dziedzińca, korzystając z nieuwagi strażników. Uczyniłam z niego przewód telefoniczny przechodzący przez dzielący nas mur. W dzień chowałam go w łóżku Mimi. Strażnicy nie mieli odwagi jej rewidować z powodu napadów epilepsji, które budziły strach w ich prymitywnych duszach. Wierzyli, że jest opętana przez dżiny. Za pomocą tych prostych, lecz skutecznych urządzeń mogliśmy si< porozumiewać przez całą noc. Efekt wydawał się magiczny, kiedy głos Jose Artura lub Gonzague Saint-Brisa1 przenikał przez mury, aby towarzyszyć nam tak, jakby ci prezenterzy stali u naszego boku. Byliśmy zachwyceni. Nieco później za pomocą tych samych środków będę snuła każdej nocy opowieść. Z czasem udoskonaliłam nieco nasz wynalazek. Porzuciłam wyciągnięte z sienników metalowe pręty, które były zbyt ciężkie i którymi trudno się manipulowało, na rzecz sprężyn wyciętych z walizek. Lec/ zasada pozostała taka sama. Wieczorami, gdy tylko strażnicy uruchamiali agregat, korzystaliśmy z hałasu, aby zmontować naszą instalację. Wyciąganie prętów z materacy i przekazywanie ich z celi do celi czyniło niesłychany harmider. Lec/, ku naszej wielkiej satysfakcji, jedynej w tym koszmarnym świecie, nigdy nie odkryli naszego systemu komunikacji. Mikrofony zawsze ukrywałyśmy między kolanami. Pod koniec pozostał nam tylko jeden głośnik, który wytrzymał wilgoć. Zawsze nosiłam go przy sobie jak świętą relikwię. Dostarczał Rau-fowi dużych przeżyć i zapewniał nam jedyny stały kontakt. f r} l Znani francuscy spikerzy radiowi prowadzący^ftudycje noffl^ (przyp. tłum.). Z bosymi stopami i w łachmanach, trzęśliśmy się przemarznięci -dmą, latem zaś dusiliśmy się w upale. Nie mieliśmy już ani pielęgniarza, ani lekarstw. Pozbawiono nas zegarków, książek, papieru, ołówków, płyt i zabawek. Trzeba było błagać, żebrać, żeby z rzadka dostać coś od dozorców więziennych pióro, którego skrupulatnie oszczędzaliśmy, baterie do radia, które starczały nam na miesiące, a które udało się zdobyć dzięki małemu staruszkowi znającemu jednego z moich wujów, szefa wioski w regionie, z którego ów człowiek pochodził. Nasz czas był regulowany przez strażników. Zjawiali się u nas trzy razy dziennie rano i wieczorem, przynosząc tacę z jedzeniem, i w po-udnie, dostarczając chleb. Około ósmej trzydzieści podawali nam małe pniadanie przygotowane przez Aszurę. Była to kawa zmieszana z puree grochu włoskiego, tak rozcieńczona, że przypominała raczej gorącą vodę. Najpierw słyszało się odgłos ich kroków niczym uderzenia nłotka na dziedzińcu, potem obrzydliwy brzęk kluczy. Baliśmy się na- Icjścia strażników, zawsze bowiem mogli coś wykryć a to radio, a to baterie, naszą instalację lub dziury w ścianach... Moje drzwi otwierali w tym samym czasie co drzwi mamy. Ponieważ Baszę cele usytuowane były pod kątem prostym, ustawiałyśmy się obie nk, aby choć przez chwilę widzieć się wzajemnie. Często imałyśmy p|ię podobnie pomysłowych sposobów. Około południa słychać było gwizdanie, które oznajmiało przyjazd ciężarówki z chlebem. Strażnicy otwierali drzwi i zostawiali tace zjedzeniem. Nigdy nie dawali nam wytchnienia nigdy też nie mogliśmy zapomnieć o tym, że jesteśmy zamknięci w nędznych celach. Byliśmy pilnie pt rzężeni w dzień i w nocy. Kiedy czepialiśmy się krat, aby dostrzec tro-phę nieba, widzieliśmy jedynie strażnice, z których szpiegowali nas bez przerwy, nawet poprzez mury. W ciągu pierwszych miesięcy stworzyliśmy sobie rodzaj rozkładu iujęć. Rano grałam w siatkówkę z siostrami w sali sportowej używałyśmy piłki zrobionej ze skrawków szmatek. Następnie, zależnie od Bustroju, gimnastykowałyśmy się, ćwicząc mięśnie, a potem szłyśmy pod prysznic , zmęczone i spocone. Rosnąc, Sukajna miała tendencję do tycia. Racjonowałam jej żyw-Ipość, zmuszałam do uprawiania sportu, aby się nie zaniedbała. Później lj>orzuciłyśmy ćwiczenia fizyczne. Ciała odmawiały nam posłuszeństwa. (Oddaliłyśmy się od wszystkiego. — 150 Dni ciągnęły się w nieskończoność. Naszym głównym wrogiem był czas. Widziało się go, czuło. Namacalny, wielki i groźny, nie dawał się oswoić. W dzień wystarczyło, by łagodniejszy powiew wiatru wpadł przez okno, aby mi przypomnieć, że sobie z nas drwi i że jesteśmy zamurowane. Letnie wieczory przywoływały w mej pamięci słodycz dawnych lal, koniec dnia spędzonego na plaży, godzinę aperitifu, śmiechy przyjaciół, zapach morza, smak soli na opalonej skórze. Myślałam o tych niewielu szczęśliwych chwilach, które przeżyłam. Nic już prawie nie robiłyśmy. Śledziłyśmy bieg karalucha po mur/e z jednej dziury do drugiej. Drzemałyśmy. Opróżniałyśmy umysł. Niebo zmieniało kolor i zapadał zmierzch. Tydzień mijał jak jeden dzień, miesiące jak tygodnie, lata nic nie znaczyły. A ja się wypalałam. Nauczyłam się umierać od wewnątrz. Często miałam wrażenie, że żyj w czarnej dziurze otoczonej ciemnością. Jak gdybym była piłką, któm nieustannie spada do studni, raz po raz odbijając się od ściany. Cisza grzebała nas po trochu. Jedynie kroki muhazzinów, ich pogwizdywania, brzęk kluczy, śpiew ptaków, ryk osła, nazwanego Korneliuszem, o czwartej nad ranem lub szelest drzew palmowych na wietr/@ zakłócały ją. Przez resztę dnia nie słyszało się nic. Pomału zapominaliśmy zgiełk miasta, szmer rozmów w kawiarniach, dzwonki telefonów, klaksony samochodów, cały ten bliski nam hałas, który niesie ze sobą j życie codzienne i którego tak bardzo nam brakowało. Z nas wszystkich jedynie Mimi miała niezawodne wyczucie czasu, Zdawała się na promienie słoneczne, które przenikały przez nasze mi« j niaturowe okienko. Kiedykolwiek pytano ją o godzinę, unosiła głowfl pod okryciem i mówiła Dziesięć po trzeciej. Czwarta piętnaście . Nigdy się nie myliła. Raz w miesiącu dostawaliśmy małą paczkę proszku, który musinł nam starczyć do prania ubrań i szorowania naczyń. Do mycia zębów używaliśmy soli. Kiedyś wpadliśmy na genialny pomysł, aby wykor/y-stać do tego celu ziemię, podobnie jak do czyszczenia talerzy. Lecz któregoś ranka Abdellatif obudził się z fioletową opuchniętą buzią i ję/y- ] kiem usianym białymi plamkami. Odtąd zarzuciliśmy ten pomysł. Kiedy straże otwierały moją celę, biegłam do kranu z zimną wodą zainstalowanego w murze naprzeciwko, aby umyć włosy proszkiem do -..V- • ., • . • • —752— ..,..,.. ,, prania. Wszędzie było pełno piany. Muhazzini, przekonani, że temu zabiegowi zawdzięczamy nasze sztywne włosy, mówili o tym między sobą - Ona ma ładne włosy. Ja też próbowałem myć swoje proszkiem do lia, ale to nic nie dało. Od tego mycia głowy szamponem a la proszek wszyscy zaczęliśmy y sieć i nabawiliśmy się egzemy... Nosiliśmy ciągle te same ubrania, które nazywaliśmy mundurami, lama odzyskiwała materiał z naszego starego przyodziewku i z pod-zewek pokrywających materace z gąbki. Szyła nam z tego elastyczne podnie na miarę. Jak na złość wszystkie siedem miałyśmy miesiączkę tym samym czasie. Pozbawione waty i chusteczek higienicznych, Używałyśmy kawałków serwetek, rozcinanych aż do całkowitego zuży- Dia. Trzeba było prać te szmatki, podawać Halimie, która je kładła przy pgniu, i czekać z rozłożonymi kolanami, aż wyschną, aby ich użyć na nowo. Ten brak intymności był dla nas prawdziwą torturą. Żyłyśmy pod bacznymi spojrzeniami innych mycie się, korzystanie z toalety, jęki l/ gorączki i bólu były czymś, co dzieliliśmy z obcymi ludźmi. Jedy-liiic nocą, w pościeli, mogliśmy wypłakać duszę tak, aby nikt nas nie In l y szał. Niemniej jednak łączyło nas pełne porozumienie. Tylko dziewczynki Ir/asem się sprzeczały, lecz ja zawsze nad nimi czuwałam, przejmując 1^ mamy. To ja je kształciłam, wpajałam im dobre maniery i szacunek | tli a innych. Nawet w twierdzy i w Bir Dżadid nie dopuszczałam do żadnego roz-||>r/ężenia. Pilnowałam, by dobrze zachowywały się przy stole, prze-iwały delikatnie, mówiły dziękuję , proszę , przepraszam , myły < c przed jedzeniem. Codziennie dbałyśmy o higienę, zwłaszcza l w okresie miesiączki. Nie zapominałyśmy o tym nawet w pełni zimy, liinino że słona woda, którą nam wydzielano, była lodowata. Krzy- It/.ilyśmy, gdy stykała się z naszym ciałem, które od razu się czer- I Mdliło. Moja edukacja pałacowa przylgnęła do mnie na dobre. Kiedy Rauf liciał ze mnie zadrwić, przybierał teutoński akcent guwernantki, panny tłeffel. Nie igzejmowałam się tym. Było dla mnie oczywiste, że duch lwinien panować nad ciałem, co pozwalało mi znosić wszystko lub •. . —753— • . • •••• ••. - -. , . Dni ciągnęły się w nieskończoność. Naszym głównym wrogiem był czas. Widziało się go, czuło. Namacalny, wielki i groźny, nie dawał sit oswoić. W dzień wystarczyło, by łagodniejszy powiew wiatru wpadł przez okno, aby mi przypomnieć, że sobie z nas drwi i że jesteśmy z i murowane. Letnie wieczory przywoływały w mej pamięci słodycz dawnych lal, koniec dnia spędzonego na plaży, godzinę aperitifu, śmiechy przyjaciół, zapach morza, smak soli na opalonej skórze. Myślałam o tych niewielu szczęśliwych chwilach, które przeżyłam. Nic już prawie nie robiłyśmy. Śledziłyśmy bieg karalucha po murze z jednej dziury do drugiej. Drzemałyśmy. Opróżniałyśmy umysł. Niebo zmieniało kolor i zapadał zmierzch. Tydzień mijał jak jeden dzień, miesiące jak tygodnie, lata nic nie znaczyły. A ja się wypalałam. Nauczyłam się umierać od wewnątrz. Często miałam wrażenie, że żyję w czarnej dziurze otoczonej ciemnością. Jak gdybym była piłką, która nieustannie spada do studni, raz po raz odbijając się od ściany. Cisza grzebała nas po trochu. Jedynie kroki muhazzinów, ich pogwizdywania, brzęk kluczy, śpiew ptaków, ryk osła, nazwanego Korneliuszem, o czwartej nad ranem lub szelest drzew palmowych na wietr/e zakłócały ją. Przez resztę dnia nie słyszało się nic. Pomału zapominaliśmy zgiełk miasta, szmer rozmów w kawiarniach, dzwonki telefonów, klaksony samochodów, cały ten bliski nam hałas, który niesie ze sobą życie codzienne i którego tak bardzo nam brakowało. Z nas wszystkich jedynie Mimi miała niezawodne wyczucie czasu, Zdawała się na promienie słoneczne, które przenikały przez nasze miniaturowe okienko. Kiedykolwiek pytano ją o godzinę, unosiła głowq pod okryciem i mówiła Dziesięć po trzeciej. Czwarta piętnaście . Nigdy się nie myliła. Raz w miesiącu dostawaliśmy małą paczkę proszku, który musiał nam starczyć do prania ubrań i szorowania naczyń. Do mycia zębów używaliśmy soli. Kiedyś wpadliśmy na genialny pomysł, aby wykorzystać do tego celu ziemię, podobnie jak do czyszczenia talerzy. Lecz któregoś ranka Abdellatif obudził się z fioletową opuchniętą buzią i językiem usianym białymi plamkami. Odtąd zarzuciliśmy ten pomysł. Kiedy straże otwierały moją celę, biegłam do kranu z zimną wod | zainstalowanego w murze naprzeciwko* aby umyć włosy proszkiem do prania. Wszędzie było pełno piany. Muhazzini, przekonani, że temu zabiegowi zawdzięczamy nasze sztywne włosy, mówili o tym między sobą - Ona ma ładne włosy. Ja też próbowałem myć swoje proszkiem do prania, ale to nic nie dało. Od tego mycia głowy szamponem a la proszek wszyscy zaczęliśmy łysieć i nabawiliśmy się egzemy... Nosiliśmy ciągle te same ubrania, które nazywaliśmy mundurami. Mama odzyskiwała materiał z naszego starego przyodziewku i z podszewek pokrywających materace z gąbki. Szyła nam z tego elastyczne łpodnie na miarę. Jak na złość wszystkie siedem miałyśmy miesiączkę w tym samym czasie. Pozbawione waty i chusteczek higienicznych, używałyśmy kawałków serwetek, rozcinanych aż do całkowitego zużycia. Trzeba było prać te szmatki, podawać Halimie, która je kładła przy ogniu, i czekać z rozłożonymi kolanami, aż wyschną, aby ich użyć na howo. Ten brak intymności był dla nas prawdziwą torturą. Żyłyśmy pod bacznymi spojrzeniami innych mycie się, korzystanie z toalety, jęki z gorączki i bólu były czymś, co dzieliliśmy z obcymi ludźmi. Jedynie nocą, w pościeli, mogliśmy wypłakać duszę tak, aby nikt nas nie iłyszał. Niemniej jednak łączyło nas pełne porozumienie. Tylko dziewczynki czasem się sprzeczały, lecz ja zawsze nad nimi czuwałam, przejmując rolę mamy. To ja je kształciłam, wpajałam im dobre maniery i szacunek dla innych. Nawet w twierdzy i w Bir Dżadid nie dopuszczałam do żadnego rozprzężenia. Pilnowałam, by dobrze zachowywały się przy stole, przekuwały delikatnie, mówiły dziękuję , proszę , przepraszam , myły race przed jedzeniem. Codziennie dbałyśmy o higienę, zwłaszcza w okresie miesiączki. Nie zapominałyśmy o tym nawet w pełni zimy, mimo że słona woda, którą nam wydzielano, była lodowata. Krzyczałyśmy, gdy stykała się z naszym ciałem, które od razu się czerwieniło. Moja edukacja pałacowa przylgnęła do mnie na dobre. Kiedy Rauf chciał ze mnie zadrwić, przybierał teutoński akcent guwernantki, panny JRieffel. Nie njzejmowałam się tym. Było dla mnie oczywiste, że duch powinien panować nad ciałem, co pozwalało mi znosić wszystko lub — 752 — — 753 — prawie wszystko. Lecz zmuszałam nas do ustawicznego dbania o siebie również dlatego, żebyśmy nie utracili człowieczeństwa. Zdarzało mi się ulegać przypływom kokieterii. Nie chciałam, by moja twarz za wcześnie się zestarzała. Mama zdradziła mi tajemnic* urody berberyjskich kobiet stosowały one maseczki z gotowanych nn parze daktyli, z których robiły puree. Mieliśmy prawo do kilku daktyli w czasie ramadanu. Zagarniałam wszystkie i ugniatałam je na papki , którą przez całą noc trzymałam na twarzy. Rezultat był taki, że myszy zaczynały mnie podskubywać, moja skóra zaś wcale się nie poprawiła... Włosy strzygliśmy sobie małymi nożyczkami, które pozwolono mamie zatrzymać do szycia ubrań. Rauf nie miał brody i był tym bardzo zaniepokojony, zwłaszcza że zawsze się śmiałyśmy z jego włosków na podbródku. Pod koniec jednak zapuścił kozią bródkę, zapewniając, że dzień, w którym ją zgoli, będzie ostatnim dniem naszego pobytu w więzieniu. Ta rzucona przypadkowo przepowiednia spełniła się. Któregoś ranka, apelując do męskiej solidarności naszych stróżów, poprosił, aby go ogolili. - Jestem mężczyzną - skarżył się - nie mogę tak wyglądać. Posadzili go na dziedzińcu i zgolili mu jego kozią bródkę. Miesiąc później uciekliśmy z więzienia. Głód Głód upokarza, poniża. Powoduje, że zapomina się o rodzinie, przyjaciołach, wartościach. Przemienia nas w monstra. Zawsze byliśmy głodni. Raz w miesiącu muhazzini dostarczali żywność do celi Aszury, któni gotowała dla nas posiłki. Podawała nam je przez niewielką dziurę, któni zrobiliśmy między naszymi celami. Musiała bardzo się starać, aby to, co dostała, starczyło do wykarmienia dziewięciu osób aż do następnego zaopatrzenia. Jej zapasy bowiem były bardzo skromne. Nigdy nie dostawaliśmy mleka, masła ani owoców, prócz kilku małych daktyli i spleśniałych pomarańczy, a od czasu do czasu zepsutych warzyw. Duża miska mąki, miska grochu włoskiego i soczewicy, dwanaście zepsutych jaj, kawałek nadgniłego mięsa, kilka kawałków cukru — 154 — i litr oliwy - to były nasze miesięczne racje. Zbyt małe, by cokolwiek wyrzucić. A jednak... Nigdy nie widziałam warzyw w podobnym stanie, a już zwłaszcza nie wyobrażałam sobie, by można je jeść. Marchewki były zielone, <> grubych i długich korzeniach. Z pozieleniałych i gąbczastych bakłażanów Aszura przygotowywała danie, które nazywała japońskim to- . — 757— •,. V . , v V. zostawało Bożym Narodzeniem. Racjonowanie żywności nie przeszko dziło nam w jego godnym świętowaniu, podobnie jak w obchodzeniu naszych urodzin. Przygotowania rozpoczynaliśmy już parę miesięcy wcześniej, oszczędzając produkty na ciasto. Zmniejszaliśmy racje żyw nościowe, odkładaliśmy jajka i cukier, pozbawialiśmy się niemili wszystkiego. Ale za to w dniu święta mieliśmy nasze wspaniałe ciasto, które strażnicy, nie wiedząc o tym, przenosili z celi do celi, ukryte pod stosem ścierek. Na kilka dni przed 24 grudnia Aszura z Halimą wsunęły przci wydrążoną w ścianie dziurę rurkę gazową. Podłączyłam do niej moją małą kuchenkę. W ten oto sposób upiekłyśmy dwa olbrzymie świąteczne ciasta ze smażonego włoskiego grochu, mąki, jajek, oliwy, kawy i cukru. Byłyśmy dobrze zorganizowane podzieliłyśmy się pracą i prze* kazywałyśmy sobie różne składniki - ciasto piaskowe, krem angielski, namiastkę czekolady czy wanilii - z celi Aszury i Halimy do naszej. Nil brakowało nam też lodówki było tak zimno, iż wystawiałam sękacze n» zewnątrz, żeby się zamroziły. Rozkoszowaliśmy się nimi do tego stopnia, że toczyliśmy boje o ostatnie kawałki. Boże Narodzenie nie byłoby do końca udane bez zabawek. Robił iś* myje dla małego Abdellatifa z kawałków kartonu, który skrzętnie zbiet raliśmy. Jednego roku wyszedł nam lotniskowiec z myśliwcami, czołgi, mercedesy ciężarówki, żółty volkswagen z kołami ze srebrnego papieru, W tym czasie mogłam zrobić wszystko z kawałka kartonu. Dzisiaj jul bym tego nie potrafiła. Co roku pisałam do Abdellatifa list, za każdym razem zmieniaj nu charakter pisma. Utrzymywaliśmy, że Święty Mikołaj zostawił go spo= cjalnie dla niego. Wierzył w to aż do czternastego roku życia. Halimą przyniosła z dziedzińca nieco ziemi, którą mama rozsypał na podłodze celi, żeby odcisnąć ślady stóp. Abdellatif stawał się wtedy najszczęśliwszym dzieckiem na świecie, Jego radość rozgrzewała nasze serca. Szeherezada Z powodu braku książek, zeszytów i papieru przestałam udzielni dzieciom lekcji. Dziewczęta jednak były ciekawe życia. Zadawały mi przeróżne pytania czy już flirtowałam, w jaki sposób całuje się chłopca w ustali co się odczuwa, gdy ktoś pieści nasze piersi. Odpowiadałam im, jak mogłam najlepiej, opierając się na moim bardzo osobistym doświadczeniu i na nauce płynącej z lektury. Abdellatif pragnął wiedzy, a mama potrzebowała rozmowy Rauf, najbardziej odizolowany z nas wszystkich, korzystał z instalacji, by ze §szystkiego się zwierzać Aszura i Halimą przeżywały depresję. Słuchałam ich, pocieszałam, doradzałam, nauczałam, opowiadałam matkowałam im. Byłam niczym młynek do mielenia słów. Pod koniec lia czułam się wyczerpana, jakbym przekazała im całą moją energię, idnakże jak mogłam od tego uciec, skoro stanowili dla mnie całą rację bytu Przyszło mi więc do głowy, że wymyślę Historię. W ten sposób opowiem im o życiu, o miłości, podzielę się z najmłodszymi moimi skromnymi doświadczeniami będą mogli ze mną podróżować, marzyć, śmiać nie i płakać. Zapoznam ich z historią i geografią, naukami ścisłymi i literaturą. Przekażę im wszystko to, co wiem, a jeśli chodzi o resztę... no cóż, spróbuję improwizować... Nie było to proste przedsięwzięcie. Aby wszystkich zainteresować, musiałam wziąć pod uwagę różnice wieku. Dwudziestoletni Rauf miał Inne zmartwienia, inne troski niż trzy dziewczynki lub mały Abdellatif. Nie mówiąc o mamie, Aszurze czy Halimie, które przeżywały własne udręki. Mój pomysł jednak tak im się spodobał, że niezwłocznie wcieliłam go w życie. Jak tylko agregat zaczynał pracować, przekazywaliśmy naszą instalację z celi do celi. Godzinę później piekielny hałas ustawał i w ciemnościach mogłam rozpoczynać moją Historię. Opowiadałam ją przez jedenaście lat, każdej nocy, niczym Szehere-/uda. Początkowo mówiłam do trzeciej nad ranem, później aż do czwartej. Pod koniec naszego pobytu przerywałam ją około ósmej, kiedy straże przychodziły nas budzić. Wymyśliłam rodzaj słuchowiska radiowego. Brałam do ręki mikrofon, sadowiłam się wygodnie i zaczynałam. Wystarczyło, że zarysowałam pierwszy szkic, nadałam imiona bohaterom, a postacie przybrały realny kształt. Było ich sto pięćdziesiąt, różniły się od siebie, wszystkie były interesujące. Na początku kreowałam ich wygląd, potem charaktery, drogi życiowe i przeznaczenie. Następnie — 755— ,|fe. — 159 wymyślałam przeszłość, genealogie i rodzinę, ponieważ dzieci chciały o nich wszystko wiedzieć. Sama nie wiem dlaczego, tłem Historii była dziewiętnastowieczni Rosja. Nie przeczytałam żadnej książki na ten temat ani nie obejrzałam żadnego filmu, oprócz Doktora Żywago, którego akcja rozgrywa sit nieco później. Opisywałam pałac w Sankt Petersburgu, jakbym tam żyła, opowiadałam o szarży kozaków, o przejażdżkach saniami po zamarzniętej Wołdze, o arystokratach i muzykach. Byłam jednocześnie pisarką, scenarzystką, realizatorką i aktorką. Kreując te wszystkie postacie, sięgałam do dna moich uczuć, pragnień i namiętności. W ten sposób przeżyłam per procura niewierność, związek homo-seksualny, zdradę i wielką miłość. Byłam perwersyjna, nieśmiała, szlachetna i okrutna. Kolejno odgrywałam rolę bohatera, zdrajcy, femmt fatale. Byłam zakłopotana, uświadamiając sobie siłę mojego oddziaływanii na innych. Historia była dla słuchaczy tak rzeczywista, że mogłam nimi manipulować lub wpływać na nich zgodnie z własnymi życzeniami Kiedy czułam, że jest im źle, kilkoma zdaniami potrafiłam poprawić n i strój. Historia stała się częścią naszego życia codziennego do tego stop nią, że prowokowała namiętności i kłótnie. Tworzyły się klany, które brały stronę jednej lub drugiej postaci. W dzień dyskutowaliśmy o tym między sobą. - Myślisz, że Natasza wyjdzie za niego - pytała Sukajna. - Ależ nie - tłumaczył Rauf - nie sądzę, żeby Rosja wypowiedzialn wojnę... Historia nazywała się Czarne płatki śniegu . Jej bohaterem był mło dy książę, Andriej Uljanow, który żył w Rosji w epoce carów. Młody, przystojny i niesłychanie bogaty, był również perwersyjny i diaboliczny Myślał jedynie o tym, aby rozsiewać wokół siebie zło. Stracił rodziców jeszcze w niemowlęctwie matka umarła przy porodzie, a ojciec po pełnił samobójstwo. Z całej rodziny pozostała mu tylko babka, po której odziedziczył wielką urodę. Mieszkał w olbrzymim pałacu otoczonym tysiącami akrów ziemi, Posiadał około tysiąca muzyków. Jedyną jego pasją były konie. Babka chciała przedstawić go na dworze cesarskim, lecz on stanowczo odmówił. Wolał galopować konno po swojej posiadłości aż do zachodu słoń- — 160 — l |l. Kiedy słyszano, że nadjeżdża, wszyscy chowali się z lękiem. Był bogiem |ak złym człowiekiem, że sprawiało mu przyjemność, gdy przy-parzał ludziom cierpień. Któregoś wieczoru spadł z konia. W pierwszym odruchu rozejrzał się okoła, żeby sprawdzić, czy nikt nie był świadkiem jego upokorzenia, zyż nie uchodził za jednego z najlepszych jeźdźców w królestwie odnosząc się, dostrzegł na ziemi błyszczący przedmiot. Był to amulet, abrał go ze sobą i dosiadł konia. Po powrocie do pałacu zażądał, by zgłosił się właściciel tajemnicze-[0 znaleziska, inaczej skaże na śmierć wszystkich muzyków. Usłyszaw-ij to, zarządca majątku udał się do starego Iwana, patriarchy z długą )iałą brodą, prosząc go o pomoc. Stary Iwan pobladł. Amulet należał do ego młodszej córki, czternastoletniej Nataszy. Zarządca poprosił, aby ją iprowadzono, lecz dziewczyna uciekła. Nazajutrz podczas przejażdżki konnej Andriej Uljanow usłyszał czy-eś śmiechy. Schował się za krzakiem i ujrzał Nataszę ze swoim na-zeczonym Nikitą, jak nago kąpali się w stawie. Natasza była śliczną Iziewczyną, a jej czarne włosy kontrastowały z jasnymi włosami Niki-ły. Tańczyła dla niego. Kiedy spostrzegli pana, przestraszyli się i zaczęli yciekać. Uljanow począł ścigać ich konno, strzelając do Nikity, który zniknął wśród bagien. Wreszcie okrutnik schwytał małą Nataszę, zgwałcił ją i zawiózł do pałacu. Dwa dni później odwiedził go Mikołaj Bariński, syn gubernatora Moskwy. Oświadczył Andriejowi, że ucieka przed służbą wojskową, łarińskiemu towarzyszył jego przyjaciel, niejaki Brzeziński, który również był ścigany, znaleziono bowiem przy nim zakazane ulotki. Andriej zgodził się pomóc Brzezińskiemu. Pożyczył mu konia i przeprowadził )rzez bagna. Po raz pierwszy w życiu został wplątany w bunt przeciw władzy, lecz nie był jeszcze świadomy wszystkich konsekwencji. W ten sposób zaczynała się moja Historia. Każdej nocy wprowadzałam nowe postacie, łączyłam je ze sobą, rozbudowywałam opisy, /ręcznie dozowałam efekty. Dzisiaj nie byłabym w stanie wymyślać podobnej opowieści z tyloma detalami. Sama nie wiem, w jaki sposób mogła ona powstawać w mojej wyobraźni przez te jedenaście lat, nigdy J mnie nie męcząc i nie wywołując znudzenia u słuchaczy. Często się zdarzało, że przewód instalacji zrywał się w samym środ- ku nocy. Aby nas powiadomić, że dźwięk zanikł, Rauf zaczynał gwi/ dać. Pochłonięta opowiadaniem, nic nie słyszałam, lecz jedna z dziewcząt miała za zadanie zwracać na to moją uwagę. Dokonywałyśmy nie-zbędnych napraw i Rauf dopiero wtedy przerywał gwizdanie, gdy znów mógł mnie słyszeć. Bywało, że powtarzało się to kilka razy w ciągu tci samej nocy i w końcu strażnicy zaczęli wypytywać Raufa, dlaczego nocą gwiżdże. Zaskoczony, zaczął im tłumaczyć, że to jedyny sposób wypłoszenia szczurów i myszy, które grasują w celi. Strażnicy ze zdziwienia wy bałuszali oczy. Rauf potraktował ich z góry. - Jak to Nie wiedzieliście Przecież wszyscy o tym wiedzą. Mówię, wam, że to jedyny skuteczny sposób, aby je wypłoszyć. Strażnicy często byli zdumieni naszym sprytem i naszą wiedz ) Mogli nas źle traktować, co jednak nie znaczyło, że przestali nas podzi wiać. Imponowała im nasza zdolność rozumienia sytuacji i umiejętność dostosowywania się do warunków. Uwierzyli mojemu bratu na słowo. Odtąd, kiedy Rauf gwizdał, słychać było odpowiadające mu niczym echo gwizdanie strażników. Mieliśmy ochotę śmiać się z ich głupoty, czego zresztą nie byliśmy w stanie sobie odmówić, a jednocześnie ogar niał nas lęk, gdyż czuliśmy, że jesteśmy do tego stopnia pilnowani, i/ żadne z naszych zachowań nie może ujść ich uwagi. Wkrótce Historia wciągnęła mnie do tego stopnia, że zaczęłam snuć inne opowieści. O Rosji z epoki carów, lecz także o Polsce, Szwecji, Szwajcarii, monarchii austro-węgierskiej, Niemczech, Stanach Zjedno czonych z okresu wojny secesyjnej o Ludwiku II Bawarskim lub o cc sarzowej Sissi, którzy wypełniali moją wyobraźnię. Stworzyłam nawcl powieść na wzór Niebezpiecznych związków, opartą na korespondencji między babką i wnuczką. Sukajna zapisała ją całą, a nawet narysowała do niej okładkę. Przechowałam w pamięci ślad tej powieści. Pisałam ją za dnia na zdobycznych kawałkach papieru. Niestety, po naszej ucieczce wszystkie moje zeszyty zostały zniszczone przez przyjaciela, któremu je powierzyłam, a który bał się narazić z tego powodu na nieprzyjemności Obecnie rzadko wspominamy lata spędzone w więzieniu, lecz Historii nie straciła niczego ze swej magii. Kiedy któreś z nas przypomniało jedną z postaci, nasze twarze się rozjaśniały. Pozostała ona najlepszym wspomnieniem z tego okropnego okresu* - . ,. • —162— .... .4*— Naprawdę wierzę, bez fałszywej skromności, że ta Historia wszyst- kich nj|s uratowała. Pozwalała nam odmierzać czas. Z radia znaliśmy c laty, lecz nie mieliśmy innych punktów odniesienia niż Boże Narodzenie i rocznice urodzin. A więc nasi bohaterowie mieli je za nas zaręczali się i pobierali, rodzili się, umierali i zapadali na choroby. Mówiliśmy do siebie - Pamiętasz, jaki upał był tego dnia, kiedy Natasza spotkała księcia Albo - Ależ nie, mylisz się, nie miałam gorączki wtedy, gdy urodził się wnuk Andrieja, lecz wtedy, gdy on został carem... To dzięki mojej Historii i jej bohaterom nie pogrążyliśmy się w szaleństwie. Kiedy ze wszystkimi szczegółami opisywałam toalety balowe, uknie usiane perłami, koronki, tafty, biżuterię, karety, wystrojonych oficerów i piękne hrabiny, które tańczyły walca przy dźwiękach cesarskiej orkiestry, wtedy zapominaliśmy o pchłach, serwetkach higienicznych, o zimnie, głodzie i brudzie, o słonej wodzie, tyfusie i dyzenterii. Choroby i plagi Mogliśmy niejednokrotnie zaglądać śmierci w oczy, lecz zawsze wychodziliśmy bez szwanku z licznych chorób, których nabawiliśmy się w więzieniu. Byliśmy chronieni przez tajemniczego boga, który choć nie szczędził nam najbardziej okrutnych doświadczeń, miał widać w planie pozostawienie nas przy życiu. Niektóre z chorób były bardzo ciężkie silne gorączki, zakażenia, biegunki, nieznane wirusy... Inne, mimo że nie tak groźne anginy i zapalenia oskrzeli, bóle głowy lub zębów, hemoroidy i reumatyzm, przysparzały nam jednak nie mniej bólu, ponieważ nie dysponowaliśmy /adnymi lekami. Wszystkie dolegliwości leczyłam oliwą z oliwek. Mama cierpiała na poważną anoreksję. Miała wysoką gorączkę i obficie się pociła całymi dniami leżała w łóżku. Musiałam ją myć i wycierać cztery, pięć razy dziennie. Potem kładłam jej na splot nerwowy małe naczynie po mleku zawierające gorącą wodę, którą podgrzewała Aszura. Był to złoty środek na wszystkie nasze napady lęku. Najbardziej dotknięta była Mimi. Ataki epilepsji doprowadziły ją do stanu kompletnego wyczerpania. Cierpiała na poważną depresję, gdyż — 163 — jr- nagle pozbawiono ją środków uspokajających. Przez niemal osiem lal pozostawała w łóżku. Zmuszałam ją do tego, aby się myła. Biedaczka miała też hemoroidy, tak liczne i duże, że gdy pękały, traciła co dzień całe litry krwi. Aby nie dopuścić do ropienia ran, czyściłam je wodą i mydłem, co sprawiało, że rzucała się z bólu. Niemożliwością było w tych warunkach korzystanie z toalety. Zresztą nic już nie jadła. W końcu całkowicie opadła z sił. Jej życie wisiało na włosku. Bez jedzenia, ciągle tracąc krew, zaczęła cierpieć na anemię. Zachowywała jednak stoicki spokój. Nie słyszeliśmy, aby się skarżyła. Błagałam komendanta Borro, aby sprowadził do niej lekarza, lecz na próżno. Jej skóra przybrała ziemistą barwę, dziąsła stały się białe, nie miała prawie wcale paznokci. Była umierająca, a my nie mogliśmy temu przeciwdziałać. Musieliśmy również radzić sobie z nieproszonymi gośćmi, często nosicielami zarazków. Podczas ulewnych deszczy spadało na ziemię tysiące rzekotek. Zbieraliśmy je całymi kilogramami do wiader i dawaliśmy Abdellatifowi, aby miał się czym bawić. Zajmowały go przez jaki.4 czas. Następne były karaluchy. Duże, czarne i lśniące. Nie spałam nocami, cierpiąc nieprzerwanie na bóle stawów. Kiedy leżałam w ciemności, czułam, jak biegają po mnie, zimne, dotykając mojej skóry długimi czułkami. Nasze cele były usytuowane pod wieżą ciśnień. Nawet w lecie ściany ociekały wilgocią stanowiły wymarzone siedlisko dla much. Cały sufil był nimi pokryty. Atakowały nas nocami, pikując ze świstem samolo tów odrzutowych. Organizowaliśmy specjalne konkursy jajko dla tego, kto zabije ich najwięcej do końca tygodnia. Maria była zwyciężczynii) w tej grze w masakrę. Każdej wiosny na małym murku pod naszą celą zakładały gniazdo jaskółki. Na początku byliśmy zachwyceni ich obecnością, która od ciągała nas od codziennej monotonii. Przez dwa tygodnie obserwowaliśmy ich życie. Ta sama para powracała każdego roku w ciągu jedenastu lat. Budowały gniazdo, odbywały gody, a następnie samiczka składała jajka. Każdy etap ich życia był przez nas Itomentowany, zwłaszcza okres — 164 — godowy. Nie wystarczało im kochać się tylko raz. Cały dzień słysze-liśmf tit- tit-tit , co oznaczało, że samiec jest w akcji. Lecz jaskółki przynosiły również pchły, które cięły nas niemiłosiernie. Szczególnie pod pachami i między nogami. Drapałyśmy się aż do krwi ból był nie do zniesienia. Po paru dniach nasze narządy były tak nabrzmiałe, że wisiały nam aż tło ud. Jak zwykle obracałyśmy nieszczęście w śmiech. Odkrywałyśmy karty przed sąsiednimi celami - Załatwione, cztery dziewczyny mają odtąd jaja. Myszy były bardziej sympatyczne. Małe i szybkie, wślizgiwały się wszędzie wychodziły nocą z nor i wspinały się na nasze łóżka. Znosiliśmy je lepiej niż szczury, które opanowały nas w okresie wielkiej su-»zy, mimo że zastawialiśmy na nie pułapki i wysypywaliśmy proszek, /aadoptowaliśmy nawet jednego z nich, nazwanego Benewentem od lytułu książęcego Talleyranda, ponieważ miał jedną łapę krótszą. Zdechł / przekarmienia, co było paradoksem, skoro my w tym czasie cierpieliśmy z głodu. Myszy, jak już powiedziałam, raczyły się do woli naszymi zapasami. < iryzły wszystko, co napotkały na drodze, w podzięce zostawiając nam odchody. Miałam grubą wełnianą dżelabę, którą powiesiłam za drzwiami, kiedy nadeszła pora suszy. Na początku zimy chciałam ją włożyć, jak to miałam w zwyczaju. Niestety, nie zostało z niej nic oprócz pasmanterii /dobiącej kołnierz, przodu i oblamowania rąbków. Myszy pożarły całą icsztę, tak jak robiły to ze wszystkim, co wpadło im w zęby. Przez kilka miesięcy z celi dobywał się obrzydliwy zapach. Mogłam myć się, czyścić ubrania, szukać wszędzie - nigdzie nie mogłam znaleźć jego przyczyny. Dziewczynki pomogły mi przetrząsnąć materac. Zamieszkała w nim mysz z małymi, szukając ciepła. Śpiąc, rozgniotłam |e wyciągnęłyśmy całkiem zaschnięte. Odór był nie do wytrzymania. Powinnam wspomnieć również o szarańczy, której śpiew świdrował W uszach i która wciskała się wszędzie, gdy tylko nastawał upał. No | mieliśmy jeszcze czarujące towarzystwo rozbieganych skorpionów. Ze wszystkich nieproszonych gości szczury wzbudzały najwięcej ^brzydzenia i strachu. Nocą czekały na wyłączenie prądnicy, aby złożyć m wizytę. Czekaliśmy na nie z lękiem, skurczeni w naszych łóżkach, plodowacieli ze strachu, co jednak nie przeszkadzało nam komentować śmiechem ich przyjścia. Przybywały hordą, tup, tup, tup, i przepy- chały się pod opancerzonymi drzwiami, coraz bardziej agresywne. Ich uwijanie się przerywało ciszę. Wspinały się na łóżka, nie gryząc nas, lecz biegały po naszych zdrętwiałych ze strachu ciałach Stały się naprawdę wojownicze, kiedy strażnicy zaczęli zakładać pułapki. Susza je wygłodziła. Wchodziły odtąd do nas za dnia, szukając czegoś do zjedzenia. Za jedną z dużych samic podążały zawsze dwa szczurki mówiono o nich, że całe pokryte są pchłami, nosicielkami dżumy. Chciałam to sprawdzić. Z pomocą dziewczynek przycisnęłam jednego z nich do muru i dźgnęłam małym kijem. Setki czerwonych pcheł opanowały celę. Rozpełzły się po całej podłodze, budząc we mnie wstręt. Zdecydowałam się przystąpić do ataku. Zablokowałam jednemu drogę, zamykając drzwi przed pozostałymi, i zaczęłam gonić go z kijem. Zjeżony z gniewu i ze strachu, przypominał drapieżnika z potarganą grzywą. Wlepił we mnie groźny wzrok, gotując się do skoku. Widziałam j edynie j ego wyszczerzone zęby. Ł «t Żeby dodać sobie odwagi, powiedziałam głośno * t - Przecież to tylko szczur. * Gdy poczuł, że zamierzam go zaatakować, wdrapał się na ścianę i / góry skoczył mi na głowę. Zaczęłam krzyczeć jak opętana. Dziewczynki podbiegły, aby wydrzeć mnie z ostrych pazurów. Uwzięłam się na tego szczura, lecz jego śmierć nie sprawiła mi ulgi. Miałam wrażenie, iż zabiłam istotę ludzką, tak przejmujące były jego jęki. Wizyty szczurów stały się rzadsze, lecz po tygodniu gryzonie powróciły. Przyzwyczailiśmy się do ich obecności. Później stały się dla nas nawet tematem żartów. Pytaliśmy Mimi o czas. * - Wkrótce godzina szczurów - odpowiadała. •-* ł Poczucie humoru Kiedyś w Tamattaght jeden z kapitanów żandarmerii, niejaki Szafik, zbliżywszy się do stołu, uderzył się mocno w nogę. Myśląc, że wyraża swój ból w wygładzonej francuszczyźnie zasłyszanej z naszych rozmów, odwrócił się do mamy, czerwony na twarzy, i powiedział - Ja szie walnąłem ** ^ — 166 — To wyrażenie pozostało w naszym języku Bobrów. W ten sposób aliśmy siebie, nawiązując do wspólnych marzeń o życiu w Ka-idzie. Sierżant, którego nazywano szefem Brahimem , a którego my prze-aliśmy Cappaccico , ponieważ przypominał jednego z naszych ku-iharzy, zawsze chodził rozkołysanym krokiem, z rękami w kieszeniach, aszerując, przerzucał swoją męskość z jednej nogawki do drugiej. Któregoś dnia podczas rozmowy z nami przystawił do głowy palec skazujący i rzekł - Ja mam wszystko tutaj, cała elektronika stąd wychodzi. Odtąd, kiedy mówiliśmy o kimś inteligentnym, wystarczyło, że spoj-zeliśmy na siebie i powtórzyliśmy jego gest, a już wszyscy wybuchali miechem. Poczucie humoru pozwalało nam przetrwać zwłaszcza w skrajnych ytuacjach. Od śmierci mojego ojca dodawaliśmy sobie otuchy, śmiejąc łę z innych, a przede wszystkim z siebie samych. Porozumiewaliśmy ię za pomocą aluzji, używając zakodowanego języka, który tylko my Sialiśmy. Ta stała wspólnota pozwalała nam zarówno odizolować się od straż-lików, jak i mocniej zacisnąć wzajemną więź. Nasze ulubione wyrażenia często wydawały się pozbawione ładu składu. Na przykład powiedzenie Bobry weszły do Sydney z sagaja-li - znaczyło, że udało nam się zrobić to, co postanowiliśmy. Powie-Jinie liter na końcu wyrazu oznaczało całkowity sukces. Jeśli ktoś z nas iplątał się w opowiadaniu, mówiliśmy, że zrobił Malagę , ponieważ siak samolotowy do Malagi obfitował w dziury powietrzne . Jeszcze jwet dzisiaj używamy czasem tych kodów, aby obcy nie mogli nas rozumieć. We wrześniu 1977 roku zginęła w wypadku samochodowym siostra rola, księżniczka Nehza. Doniesienie radiowe bardzo nas zasmuciło, |dyż wszyscy ją kochaliśmy. Lecz zaraz górę wziął nasz kpiarski duch. - Jeśli tylko pozwoliliby nam czuwać przy zmarłej - mówiliśmy do iebie - skrylibyśmy się pośród talby2... 1 Cienkie dzidy z twardego drewna zakończone żelaznym ostrzem (przyp. tłum.). 2 Mężczyźni wynajęci przez rodzinę zmarłego mieli za zadanie czuwać przy zwłoka*^ tając wersety Koranu. — 167 — Ci ubrani na biało żałobni najemnicy czuwanie przy zwłokach traktowali jako pretekst, żeby dobrze się najeść w bogatych mieszczańskich lub książęcych domach. Wyobrażaliśmy sobie, że nierozpoznani w przebraniach schowalibyśmy pod naszymi dżelabami jak najwięcej żywności, żeby potem zanieść ją do więzienia. Każde z nas miało jeden lub wiele przydomków, zależnie od okoliczności. Marię nalywaliśmy Hajle Sylassje lub Nygus 1, ponieważ była niezwykle szczupła. Rauf miał kilka przezwisk Bobino, Król Frytek , Mounch lub też Dzidzi Maszakil Dzidzi na pamiątkę małej suczki, która należała do mojego ojca i zawsze kręciła się w kółko, tak jak to robił Rauf, a Maszakil po arabsku znaczy od problemów . Nazywaliśmy go tak, ponieważ zawsze chciał rozwiązywać kwadraturę koła... Mimi została Nordynką , niedźwiadkiem z kreskówek, poniewa/ ciągle było jej zimno, lub Mimi Piekareczką , dlatego, że bardzo lubiła chleb. Między sobą nazywaliśmy ją także Bert Atom . Ten przydomek przylgnął do niej pewnego dnia, kiedy mama na nią nakrzyczała. - Ta niezdara nic nie umie robić - mówiła wzburzona, kiedy Mimi kolejny raz przewróciła przez nieuwagę miskę z jedzeniem lub cenny talerz z rozżarzonym węglem, przy którym grzaliśmy dłonie. - Mylisz się, mamo - powiedziałam. - Ona kiedyś będzie geniu szem. Gdy Albert Einstein zaczynał badania nad atomem, też był nie zgrabny i ciągle parzył sobie dłonie. W ten sposób Mimi została Bertem Atomem . Kiedy tylko zda rżał się jej jakiś niezręczny gest, śmiejąc się, nazywaliśmy ją tym imię niem. Sukajna nie miała zbyt dużego poczucia humoru. Przezywaliśmy j | oficjalnie Charlie , a za plecami Bob is too fat to run fast , co było pamiątką z lekcji angielskiego, których udzielałam w Tamattaght, i za razem aluzją do jej nazbyt krągłego ciała. Ja byłam Hitlerem , Mażą rinem , Stalinem i Mussolinim z racji moich skłonności przywódczych. Mama i Abdellatif zostali nazwani Wassilą i Burgibą 2, co miału 1 Hajle Sylassje I (1892-1975), cesarz Etiopii w latach 1930-1974 w 1928 roku przyjął tytuł nygusa (przyp. tłum.). 2 Wassilą Ben Ammar była drugą żoną prezydenta Tunezji, Habiba Burgiby. .•. , • , • —168— , •,... ... -,<»> swe > źródło w nierozłącznym związku, jaki tworzyli. Mama zasłużyła sobie również na miano Sigmunda wymawiane z niemiecka - nazywaliśmy ją tak, gdy chcieliśmy zażartować z jej skłonności do psycho-logizowania - albo też Wielkiego Picsou , ponieważ odznaczała się szaloną rozrzutnością, choć była pozbawiona wszystkiego. Aszurę nazywaliśmy Bamabą lub Baby . Halima straszliwie ubolewała nad swymi kędzierzawymi włosami, które z różnym skutkiem próbowała leczyć za pomocą roślin zbieranych na dziedzińcu. Aby je zakryć, zawiązała sobie na głowie chusteczkę, lecz niewiele to pomogło dwa sztywne kosmyki zawsze wychodziły na wierzch, przypominając uszy psa dingo. Toteż przydomek Dingo bardzo do niej pasował. I wreszcie między sobą nazywaliśmy naszego ojca Dużym Złym Wilkiem albo Moby Dickiem, Królem Morza , co było aluzją do owego dnia na plaży, tuż przed zamachem stanu, gdy nałożył na siebie duże koło ratunkowe, aby się przejechać na nartach wodnych. Jedyny raz, kiedy zdarzyło nam się skarżyć na jego działalność, za którą osadzono nas w więzieniu, uczyniliśmy to w formie żartu. - Moby Dick lepiej by zrobił, gdyby utopił się tamtego dnia. My ie bylibyśmy tu, gdzie jesteśmy... A on miałby pogrzeb z honorami. Dwadzieścia lat poza czasem Dzięki małemu radiu wiedzieliśmy, co dzieje się na zewnątrz, Rauf, który słuchał go przez cały dzień, przekazywał nam wiadomości ze świata. Poświęcał godziny na to, aby wszystko wytłumaczyć. Korzystając z naszej instalacji, mogliśmy słuchać audycji literackich oraz wiadomości marokańskich i francuskich. Odbieraliśmy RFI, France Inter i Europę l. Za nic nie opuściłabym Radioscopie Jacques a Chancela czy Pop Clubu Jose Artura. Słuchałam opowieści Jeana-Pierre a Chabrola, który mówił grubym, chropawym głosem, i audycji historycznych Alaina Decaux. Mama najbardziej lubiła program UOreille en coin . Lubiliśmy także Machę Beranger, Jeana-Pierre a Elkabbacha, Jacques a Par-dela, Clementine Celarie czy Alaina de Chalvron... Ponieważ nie znaliśmy ich ze zdjęć, wyobrażaliśmy sobie twarze, które dopasowywaliśmy .• •••• • .•..• • • •• __ 7/tO __ • . -• , • , • -• • .. , . • ——— ł \jy ... • .p • , ../. do głosu. Byli naszymi przyjaciółmi, naszymi jedynymi towarzyszami. Wiele im zawdzięczamy. Pomogli nam przeżyć. Dzięki nim utrzymaliśmy więź ze światem niczym rozbitkowie na wyspie. O północy słuchaliśmy Gonzague Saint--Brisa i jego Ligne ouyerte 1. Kiedy pierwsze dźwięki czołówki skomponowanej przez Erica Satie rozbrzmiewały w półmroku, w celach za padała cisza. Wydawało nam się, że dziennikarz zwraca się tylko do nas. Jego głos stał się nam tak bliski, że byłam przekonana, iż niedługo wspomni o nas, jakbyśmy również należeli do jego przyjaciół. Gdy gość wieczoru, Michel Jobert, mówił o Maroku, Gonzague Saint-Bris postawił mu pytanie dotyczące Berberów. Słuchałam z bijącym sercem i zapartym tchem. Wiedziałam, że padnie nasze nazwisko. - Panie ministrze, czyż generał Ufkir nie jest symbolem tego dumnego ludu pustyni - spytał prowadzący. Jego rozmówca potwierdził i szybko przeszedł do innego tematu. Lecz nas, pogrążonych w ciemności, ogarnęła niewypowiedziana radość. Usłyszałam moje nazwisko. A więc istniałam Wszyscy istnieliśmy. Któregoś dnia mogliśmy się odrodzić. Oddzielono nas od świata zewnętrznego tak grubym murem, że kiedy dostarczano żywność, strażnicy pospiesznie darli gazety, w które owinięto mięso lub warzywa. Nie wolno nam było znać ani dat, ani wydarzeń. Pomimo ich całej przezorności Aszurze i Halimie udawało się od czasu do czasu ukraść skrawek zadrukowanego papieru. W ten sposób Rauf zdobył wymiętą stronicę z fotografią półnagiej blondynki. Ten kawałek gazety, którego strzegł równie pilnie jak radia i mikrofonu, stal się niemal jego biblią, obiektem wszystkich fantazji. Śmiałyśmy się z niego, pytając o wiadomości od drogiej narzeczonej. Aż pewnego dnia dotarł do nas, tym samym kanałem, inny fragment gazety. Tym razem fotografia przedstawiała wąsatego, otyłego związkowca. Mszcząc się, Rauf śmiał się z nas, nazywając owego działacza mamy i moim ukochanym. 1 Linia otwarta , audycja interaktywna, stworzona w 1975 roku przez Gonzague Sainl -Brisa, nadawana około północy w radiu Europę 1. Po raz pierwszy udzielono głosu słucha czom, którzy przez godzinę mogli się wypowiadać na wszystkie tematy. Emisję kontynuowa no pięć lat, do początku lat osiemdziesiątych. ~ Kiedy indziej wpadło mi w ręce zdjęcie piłkarza z zespołu Lens, wspaniałego sportowca, którego przy każdej okazji pozwalałam sobie podziwiać. Wszystkich nas pasjonowała piłka nożna, mnie zaś w szczególności. Podczas piłkarskich mistrzostw świata często musieliśmy gryźć chustki, aby nie krzyczeć, zwłaszcza gdy grała Francja. Pamiętam jeszcze słynny mecz między Francją i Niemcami w 1982 roku, nasz entuzjazm i nasze rozczarowanie, kiedy Francja przegrała w rzutach karnych. Mama zrobiła piłkę nożną z kawałków szmat, aby Abdellatif mógł ćwiczyć w swojej celi, kopiąc tę szma-dankę, która odbijała się od ściany. Wytłumaczyliśmy mu reguły gry i stał się zapalonym kibicem. Za pośrednictwem radia przeżyłam ruchy feministyczne i rewolucję seksualną. Gdybym była wolna, na pewno popierałabym walkę innych kobiet i przyłączyła się do ich ruchu. Fascynowały mnie Benoite i Flora Oroult, a także Muriel Cerf. Duże wrażenie zrobił na mnie sukces powieści Reginę Deforges Niebieski rower. Trochę jej zazdrościłam, że /.dołała osiągnąć swą książką to, do czego ja dążyłam za pośrednic-iwem mojej Historii opowiedziała na swój sposób uniwersalne dzieła literatury. Z upływem lat radio stało się dla mnie również źródłem cierpienia. Kiedy ukazywał się nowy film, mówiłam sobie, że przecież mogłabym w nim grać. Gdy Robert Hossein tworzył swoją trupę teatralną, całymi nocami śniłam, że do niej należę. Słysząc prezenterów mówiących o postępie technicznym i o nowych wynalazkach, o kolorowej telewizji, magnetowidzie, kamerze wideo, komputerze, concordzie lub o TGV , odrzucałam te informacje, ponieważ nie mogłam znieść, jak bardzo jestem opóźniona w stosunku do (Iwiata. Czułam się, jakbym naprawdę żyła poza czasem, odcięta od vszystkiego. Podnosiliśmy się wzajemnie na duchu, wyobrażając sobie, że gdy wyjdziemy na wolność, Ziemia będzie przypominała najlepszy ze świa-.ów. Świat stworzony dla nas, których życie zostało ograniczone do siedzenia lub leżenia. Będziemy mogli zamówić telefonicznie małe śniada- 1 Train a Grandę Yitesse - najszybszy pociąg we Francji, prędkość maksymalna wynosiła [początkowo do 360 km/h (przyp. dum.). — 770 — — 171 — nie, obiad i wypełnić wszystkie codzienne obowiązki. Snując takie marzenia, świetnie się bawiliśmy. Lecz kiedy audycja się kończyła, wraz z nią kończyły się też nasze marzenia. Nadal byliśmy wśród czterech ponurych ścian. Nic się nie zmieniło. Noc $ . Tylko to nam pozostało fantazjować, rozmyślać, zastanawiać się, i rozważać. Przez cały dzień nasze mózgi pracowały. Nocą było jeszcze gorzej moja przeszłość powracała w przypływach, teraźniejszość byhi nicością, a przyszłość nie istniała. Kiedy siostry nareszcie zasypiały, zdarzało mi się często wstawać, aby przez okienko w dachu popatrzeć na skrawek nieba. Złorzeczyłam Bogu. Wciąż pytałam mamę, jak jeszcze może w Niego wierzyć, skoro na Ziemi dzieje się tyle okropności. Nie miałam tylko nas na myśli. Byłam pod okropnym wrażeniem holokaustu. - Gdyby Bóg istniał - mówiłam - czy sądzisz, że tolerowałby po-dojjną masakrę Zwracałam się do Boga tylko po to, by czynić Mu wyrzuty i wyznać, że wątpię w Jego istnienie. Zdarzało mi się jednak tchórzyć. Do tego stopnia bałam się przekleństwa i kary za bluźnierstwo, że mówiłam do Niego - Cofam to wszystko, co Ci powiedziałam, i zaczynamy od nowa. Lecz uprzedzam Cię, czekam na znak. Badałam wzrokiem niebo. Lecz znak nie nadchodził. Noc była czarna. Jak nasze życie. Jak nasze myśli. Z niecierpliwością oczekiwałam nocy, która niosła mi ukojenie. W dzień nosiłam maskę, byłam Maliką - silną przywódczynią, która napełniała innych wolą życia. Gdy tylko zapadał zmierzch, pozbywałam się zbroi. Czułam się wreszcie bliska innym ludziom we śnie wszyscy przeżywamy to samo. Lecz byłam także wydana na pastwę własnych demonów. Dużo myślałam o ojcu. Przez pierwsze lata obarczałam się poczuciem winy, obwiniałam się o to, że nie zapobiegłam jego śmierci. Nic umiałam stanąć na wysokości zadania^ nie potrafiłam wymówić po- trzebnych słów. Za każdym razem, kiedy o nim myślałam, wyobrażałam sobie moment jego egzekucji. Tę okropną minutę, w której zrozumiał, irs zostanie zabity. Wahałam się między upokorzeniem, bólem i wściekłością. Złożyłam mu dar w postaci oporu wobec króla. To nazwisko, które monarcha chciał zniszczyć powinno pozostać przykładem odwagi. Doniesiono do pałacu o naszym pełnym godności zachowaniu. Nasza dumna postawa oznaczała, że potrafimy stawić władcy czoło i że nie przyjmujemy w pokorze kary, którą niesprawiedliwie nam wymierzył. Był to świadomy wybór. Nie mogło być mowy o kapitulacji. Usiłowałam zaakceptować moje przeznaczenie. Nie zależało ono ani od króla, ani od nikogo było moje i nie mogłam mieć innego. Często zadawałam sobie pytanie, dlaczego Hasan II skazał nas na tę powolną śmierć, zamiast zabić od razu. Nasze zniknięcie wszystko by uprościło. Po długich rozmyślaniach i dyskusjach z mamą i Raufem intuicyjnie doszłam do wniosku, że na początku naszego uwięzienia nie miał możliwości nas zgładzić. Dwa następujące po sobie zamachy stanu zachwiały jego władzą. Był kwestionowany, on, emir wszystkich yierzących, reprezentant Boga na ziemi. Osamotniony politycznie, nie niał już przy sobie takiego człowieka jak mój ojciec, który pomógłby nu umocnić pozycję i przywrócić porządek. Został zdradzony, cierpiał, f żując wokół siebie pustkę. Zielony marsz 1 pozwolił mu narzucić władzę całemu krajowi sprawił, że Maroko odegrało rolę na forum międzynarodowym. W tej .kcji król spisał się bardzo dobrze jej nagłośnienie było ogromne, l skutki doniosłe. Po zielonym marszu nasza sytuacja uległa zmianie. Łapomniano o nas. Jaki interes miałby w tym, żeby nas zabić Wydał |orszy wyrok. Sądzę też - lecz jest to bez wątpienia hipoteza zbyt sentymentalna - był między młotem a kowadłem, między nienawiścią, jaką odtąd do żywił, i dawnym uczuciem. Im bardziej cierpiał, tym mocniej mu-plał nas prześladować. Nas, dzieci, potomstwo naszego ojca, i tę kobie-(, moją mamę, jedyną, która stawiła mu opór. 1 Patrz przypis na s. 121-122. 172 173 Należało go zredukować do milczenia. Nasze uwięzienie tkwiło głęboko w odwiecznej tradycji kar nakładanych przez pałac. Żeby złamać opozycjonistę, usuwano go z pola widzenia, skazywano na zapomnienie, a wymawianie jego nazwiska mogło sprowadzić poważne kłopoty na tego, kto ośmielił się przerwać zmo we milczenia. Lecz wroga nie zabijano. Czekano na jego śmierć. My przeżyliśmy, jednak przeszliśmy na drugą stronę, do królestwn cieni. Powoli opuściliśmy świat żywych. Pozbawieni wszystkiego, co tworzyło nasze poprzednie życie, z każdym dniem zbliżaliśmy się do grobu. To oderwanie trudno było znieść. Naszymi młodymi duszami targały bunty i namiętności. Lecz należało je opanować, nauczyć się żyć bez nich, aby nie cierpieć. Ten ból okazał się jednak paradoksalnie upa jający. Noc pozwalała mi rozmawiać ze śmiercią, niebezpiecznie się do niej zbliżyć, niemal się w niej roztopić. Było to skrajne uczucie i nigdy później nie doświadczyłam podobnego. Noc sprzyjała snom, pomagała nam się uwolnić i czytać w naszej przyszłości. Śniłam, że król był w Ifranie i wydał dekret dotyczący ni chu zjednoczenia narodowego. Stało się to naprawdę nieco później, w 1983 roku, o czym dowiedzieliśmy się z radia. Śniła mi się wielka uroczystość urządzona w pałacu z okazji ślubu Mulaja Abdallaha. Zmarł kilka tygodni potem, w roku 1984. Wid/q jeszcze teraz króla w Saharze Zachodniej, pośrodku tłumu czarnych mężczyzn ubranych na biało. Otacza ich chmara turkawek. Oczekiwaliśmy tej podróży, spodziewając się, że okaże się dla nas korzystna, Doszło do niej w jakiś czas po moim śnie, o ile jednak była sukcesem politycznym króla, o tyle nam nie przyniosła niczego. Zanim zdecydowaliśmy wykopać tunel, na krótko przedtem Halim« śniła o moim ojcu. Wszyscy znajdowaliśmy się w pomieszczeniu z gliny pod gołym niebem, lecz tylko ona jedna była w stanie się z nim komunikować. Przekazał jej sznur i powiedział, aby nam go dała miał siq przydać podczas ucieczki. Nic z tego nas nie dziwiło. Czatowaliśmy na symbole, na przepowiednie, i sny ich nam dostarczały. Ja sama od piątego roku życiu miałam powtarzający się koszmar. Każdej nocy widziałam się w łach manach w ogrodzie willi Jasmina . Biegłam po schodach i kied\ otwierałam bramę, otaczały mnie ciemności. Mogłam do woli przekręcać kontakt, wszystko pozostawało czarne. Cały dom był w ruinie. Nocny spokój nie mógł trwać wiecznie. Z czasem zniknęła przyjemność, jaką dawała mi samotność. Odtąd jej się bałam. Byłam wyczerpana Historią, którą opowiadałam nieprzerwanie przez cztery, pięć godzin. Cierpiałam na reumatyzm. Moje mięśnie zanikły z powodu braku ruchu. Często, nie śpiąc, leżałam w ciemności, tak sztywna, że najmniejsze poruszenie wywoływało okrzyk bólu. Na próżno szukałam wytchnienia. Miłość i seks Każde moje urodziny były jak sztylet wbity w serce. W wieku trzy-d/iestu trzech lat byłam zrezygnowana. Nigdy nie przeżyję wielkiej miłości, nigdy nie założę rodziny, nigdy żaden mężczyzna nie weźmie mnie w ramiona, szepcząc mi do ucha czułe, gorące słowa. Nigdy nie poznam tego, co porusza serce i ciało kobiety. Byłam skazana na uschnięcie jak pomarszczony owoc. Nocami śni-luin, że się kochałam. Budziłam się z przejmującym uczuciem frustracji. Szybko nauczyłam się samokontroli i nie dopuszczałam do siebie pewnych myśli. Nie mogłam się obarczać tymi małymi cierpieniami, »koro miałam tyle innych. Starałam się zapanować nad ciałem i wy-diminować wszystko to, co się składało na ludzkie potrzeby pożądanie, głód, pragnienie, poszukiwanie ciepła. Zlikwidować popęd i po->i|danie. Znieczulić się. Kiedy opowiadałam Historię, kładłam w niej nacisk raczej na wiel-i-.i miłość niż na przyjemność cielesną, aby nie wywoływać frustracji n moich słuchaczy. Rauf cierpiał dużo bardziej od nas z powodu przymusowej abstynen-n W odróżnieniu od sióstr miał już za sobą pierwsze doświadczeni erotyczne. Aby się wyzwolić, opowiadał nam o swoich wizytach prostytutek, u których bywał każdy chłopiec z rodziny mieszczańskiej i raczający w dorosłe życie. Jego komiczne zwierzenia sprawiały, że i ęcałyśmy się ze śmiechu. t • •> - a — 175 — Muhazzini nigdy nie wykorzystywali naszej bezbronności. Jeden z nich jednak próbował mnie zgwałcić. Skonfiskowano nam radio i koniecznie chciałam zdobyć inne. Lecz trudno było przekupić strażników, aby załatwili nam drobne przedmioty, bez których nie mogliśmy żyć, takie jak baterie do radia czy ołówki. Upatrzyłam sobie do tego celu człowieka, który miał klucze do na szej celi - starszego sierżanta Cappaccico . Tydzień po tygodniu próbowałam go przekonać, przyrzekając mu pieniądze zapewniałam, żo otrzyma je od mojego dziadka, jeśli uda nam się z nim skontaktować, Nie mówił nie . Dla nas to znaczyło tak czekaliśmy więc z niecierp liwością na nasze radio. Lecz Cappaccico ociągał się i wahał. Któregoś popołudnia drzwi do celi otworzyły się o nietypowej godzi nie i do środka wszedł starszy sierżant. Był w towarzystwie drugiego żołnierza, któremu kazał pozostać za drzwiami. Powiedziałam dziew czynkom, aby nie opuszczały łóżek sama chciałam z nim negocjo wać. Ten nagle mnie pchnął i przycisnął do muru. Czułam, że jest pod niecony. Począł obmacywać moje piersi i wpił się w usta. Podciągnął mi ku szulę. Słyszałam jego przyspieszony, zwierzęcy oddech, bił od niego /ly zapach, lecz nie byłam w stanie reagować. Przyparta do ściany, nie mogłam ani krzyczeć, ani w jakikolwiek sposób się bronić, gdyż bałam się przerazić innych. Rauf bez wątpień iii chciałby go zabić, lecz nie miał nad nim przewagi. Po kilku minutach bezskutecznych wysiłków Cappaccica udało mi się go odepchnąć, najspokojniej jak tylko mogłam. Cała się trzęsłam, serce biło mi gwałtownie, lecz starałam się niczego po sobie nie poku zywać. - Prosiłaś mnie o radio - odezwał się. - Tak. , - Dlaczego się więc opierasz Wkrótce i tak zginiesz, twoje ciału nie służy już do niczego. Nawet jeśli miałaś narzeczonego, to i tak ni* ma go tu dzisiaj. Wszyscy was opuścili. Jego tyrada była dla mnie jak uderzenie pięścią, lecz nawet ni* drgnęłam. - Zgoda - powiedziałam po chwili. - ^Dostaniesz to, czego prag- • , v v . • —775 — jiesz. Ale nie od razu. Ja także potrzebuję dowodów. Przynieś radio, i otrzymasz resztę. Byłam gotowa na wszystko, byle tylko mieć to radio. W moich oczach takie poddanie się było gorsze niż gwałt. Cała sprawa jednak została szybko pogrzebana. Cappaccico zląkł się. Dużo rozmawialiśmy o seksie, potrzebowaliśmy zwierzyć się komuś bliskiemu. Po tak długim okresie granice naturalnego wstydu między rodzicami a dziećmi zostały zatarte. Opowiadaliśmy wszystko, co tylko przychodziło nam do głowy, nie uznawaliśmy żadnych tabu. Po dziesięciu latach więzienia staliśmy się potworami zdolnymi do wszystkiego. Nie było już matki ani dzieci, braci ani sióstr. Jedynie wpojone niegdyś wartości moralne nie pozwalały nam przejść do czynu. Nasze fantazje nie były wyłącznie natury erotycznej. Myśleliśmy nawet o zabójstwie. - Żeby jeść - mówiliśmy sobie - bylibyśmy zdolni do masakry i rozpruwania wnętrzności. Przypominaliśmy narkomanów, którym nałóg nie pozwala już wrócić tło normalnego życia. Pod koniec staliśmy się podobni bestiom w klatce. Niezdolni do uczuć, byliśmy zmęczeni i wściekli, agresywni i okrutni. Żadne z nas nie chciało dłużej nosić maski. Nie wierzyliśmy już w nic. Moja rodzina Mama zawsze świeciła nam przykładem. Przez dwadzieścia lat nie usłyszeliśmy z jej ust słowa skargi. A przecież cierpiała jeszcze bardziej niż my. Nie mogła znieść odseparowania od dzieci. W sekrecie przed nami płakali*, ponieważ cierpieliśmy głód i byliśmy pozbawieni niemal wszystkiego, a więzienie kradło nam młodość. Swoją postawą dodawała nam odwagi. Z poświęceniem godnym kamikadze forsowała pomysł ucieczki. Wiedziała, na jakie ryzyko się na-lażamy, rozumiała, że może utracić nas na zawsze, lecz jej przekonanie l>yło niewzruszone. W ciągu wszystkich tych okropnych lat, kiedy przyszło nam się komunikować, nie widząc się wzajemnie, zrozumiałam, jak ważny jest •• •• • •• •••. •• • —777— •< ,> ,•• • ••. .. • • •• /•• głos. Poprzez dzielącą nas ścianę potrafiłam wyczuć w jego intonacji najmniejsze zmiany, które mówiły mi więcej o stanie ducha mamy niż jej długie wywody. W podobny sposób ona czerpała informacje o mnie. Była bezsilną obserwatorką mojego życia. Zawsze łączyły nas bardzo mocne więzy. Płomienna miłość, któn) darzyłam ją w dzieciństwie, musiała ustąpić miejsca bólowi, kiedy nas rozłączono. Mama cierpiała na myśl, że nie będę mogła nieć dziecka W jej oczach była to część przekleństwa, które zawsze nade mn | ciążyło. Wzajemnie oczekiwałyśmy od siebie najdrobniejszych znaków ży cia, szukałyśmy okazji, aby się zobaczyć, czy to w odbiciu wody w ru rze ściekowej, czy to odpowiednio się ustawiając w drzwiach otwiera nych jednocześnie w celach, co zdarzało się dość rzadko. Rano, słysząc odgłosy dobiegające z celi mamy, wiedziałam, że się obudziła. Robiln porządki, zajmowała się Abdellatifem, jedli razem śniadanie. Potem zaś, jeśli nie padało, spacerowali, ona w swojej celi, on zaś po ich patiu, od dziewiątej rano do siódmej wieczorem. Dużo zawdzięczaliśmy Abdellatifowi. Z całego swego życia pamię tał jedynie lata spędzone w więzieniu i najlepiej z nas wszystkich przy stosował się do tych warunków. To, co nam wydawało się nienormalne, dla niego od najwcześniejszego dzieciństwa stanowiło codzienność Z tego też powodu miał bardziej rozwinięty zmysł praktyczny. Po sługując się tym, co znał, potrafił wynaleźć to, czego nam brakowało Nazywaliśmy go Geo Wynalazca . Odkrył na przykład, że możemy przedłużyć trwałość baterii, pod grzewając je na słońcu lub kąpiąc w gotującej się wodzie. Było to dlii nas bardzo cenne odkrycie, nawet jeśli tych baterii i tak już nie na długo starczało. Odkąd byliśmy w Bir Dżadid, Abdellatif myślał jedynie o ucieczce. Zdzierał z murów tynk wapienny, aby dokonywać jego analizy. Po kilku doświadczeniach umiał odtworzyć zaprawę za pomocą,proszku do prania i mąki wynalazł cement składający się z popiołu, ebonitu i ziemi, co przydało się nam potem podczas ucieczki. Między mamą a mną wytworzyła się jednak dość dziwna sytuacja Choć wcale tego nie chciałam, przejęłam częściowo jej rolę, stając się matką dla Raufa i dziewczynek. Widzę jeszcze Marię i Sukajnę, jak przytalone do mnie w łóżku, za ają pytania na temat sensu życia czy też bardziej błahych spraw. Opo-(riadały mi wszystko to, czego nie ośmieliłyby się powiedzieć mamie. Dziewczęta w tym wieku na ogół nie zwierzają się rodzicom, a poza i - oddzielał je od niej prawdziwy mur. w Dbałam o nie, uczyłam je, starałam się podnieść na duchu byłam ich najstarszą siostrą, matką, ojcem, powierniczką, przewodnikiem i podporą. Wydawało mi się to czymś naturalnym. Obdarzyłam je uczuciami znacznie głębszymi od zwykłej siostrzanej miłości. Kochałam dziewczynki ponad wszystko i biorąc wzór z mamy, bardziej przejmowałam się ich cierpieniem niż własnym. Przypominam sobie kurs tańca, który zorganizowałam w celi, ponieważ Maria nie mogła przeboleć, że odebrano jej marzenia o zostaniu tancerką w operze. Pamiętam, jakie wymyślałam diety dla Sukaj-ny, cudowne kuracje dla Mimi, zabawki dla Abdellatifa. Słyszę jeszcze nasze długie rozmowy z Raufem, prowadzone za pośrednictwem instalacji. Miałam obowiązek nie tylko kochać rodzeństwo, lecz także je chronić, aby bez zbytnich strat doczekało dnia, w którym opuścimy więzienie. Nie myśleliśmy bowiem o niczym innym, tylko o odzyskaniu wolności. Bez końca planowaliśmy, co wtedy będziemy robić. Mimi pragnęła wyjść za mąż i mieć dziecko. Sukajna, Maria i ja chciałyśmy zamieszkać we trójkę w pałacu pod Paryżem. Maria nauczy się pisać na maszynie i zostanie moją sekretarką, Sukajna będzie przygotowywać przyjęcia dla zaproszonych gości. Ja zaś zdobędę sławę jako reżyser filmowy i usunę swoje siostry w cień. Innym razem kupowaliśmy farmę w Kanadzie i osiedlaliśmy się na niej wszyscy razem z naszymi współmałżonkami. Rauf i ja chcieliśmy studiować medycynę w Montrealu. Będziemy mieszkać w jednym pokoju na uniwersytecie, a z dyplomami w kieszeniach wyjedziemy na praktykę do Kamerunu. Braliśmy pod uwagę wszystkie zawody świata. Jeśli wytrzymaliśmy tak długo w warunkach tak dramatycznych, to dlatego, że byliśmy razem i kochaliśmy się. Nawet odseparowani, tworzyliśmy jeden blok, pomagaliśmy sobie i dodawaliśmy odwagi. Stanowiliśmy siłę, której nikt nie mógł nas pozbawić. Jeśli ktoś z nas się załamywał, zawsze ktoś inny starał się go rozbawić lub przypominał mu słowa ślepego jasnowidza z Assy - Zwiń, zwiń bezef, to będzie cudowne, niezwykle cudowne. . s — 178 — — 179 — Noc długich noży li B*. Odważna i pełna godności, biegła w pałacowych intrygach, mama była jednak niezwykle naiwna. Święcie wierzyła w to, że zostaniemy ułaskawieni 3 marca 1986 roku, w dwudziestą piątą rocznicę koronacji króla. Odnosiłam się do tego bardziej sceptycznie i dalszy przebieg wydarzeń potwierdził moje obawy. Tego ranka około dziesiątej strażnicy weszli do naszych cel. Nie odezwali się ani słowem. Porozumiewali się wzrokiem, raz po raz popatrując na okratowanie zwieńczające opancerzone drzwi i sufit naszego patia. Kiedy wyszli, ciągle nic nie mówiąc, zaczęliśmy się zastanawiać nad ich dziwnym zachowaniem. Nazajutrz rano o ósmej trzydzieści otworzyli wszystkie drzwi i wypchnęli nas na zewnątrz. Zataczaliśmy się, nie potrafiliśmy chodzić. Światło raziło nas w oczy. Byliśmy wręcz oszalali ze szczęścia, że spotkaliśmy się wszyscy po raz pierwszy od tylu lat. Tak bardzo się zmieniliśmy, wyrośliśmy lub postarzeliśmy się. Mama nie mogła poznać swoich małych córeczek, Rozłączono ją z Sukajną i Marią, kiedy miały po czternaście i piętnaście lat, teraz zobaczyła młode kobiety, dwudziestodwu- i dwudziestotrzylet-nią. Rauf stał się mężczyzną, podobnym z postawy do ojca. Abdellatif był obecnie szesnastoletnim młodzieńcem. Mama zachowała urodę, lecz okropnie doświadczyły ją niedostatki i ból. Aszura i Halima miały twarze i włosy w kolorze popiołu, który opanował ich kuchnię. Musieliśmy wyglądać jak żywe trupy, bladzi, wychudzeni, z podkrążonymi oczami, o bezkrwistych wargach, mętnym spojrzeniu, przerzedzonych włosach, ledwie trzymający się na nogach... Halima, która miała kawałek lusterka, płakała pewnego dnia, przeglądając się w nim. Nie mogła uwierzyć, że ten upiór, który na nią patrzy, to ona. Ciesząc się z naszego spptkania, nie chcieliśmy okazać po sobie niczego, co mogłoby popsuć nasze nagłe szczęście. Pragnęliśmy się dotknąć i ucałować, lecz jednocześnie usiłowaliśmy ukryć przed naszymi oprawcami, jak bardzo nam tego brakowało. Zachowaliśmy więc rezerwę. Borro zachęcał, abyśmy się do siebie zbliżyli, po czym dodał, że z okazji Święta Tronu pozwolono nam Odtąd przebywać razem otl V i .. •• —— 180—— . . ,,,, l iósmej trzydzieści rano do dwudziestej. Udzielono nam tej łaski po piętnastu latach więzienia. Gromadziliśmy się rankiem w mojej celi. Wzmocniono jedynie kraty w pomieszczeniu pod gołym niebem. Drzwi pozostawały otwarte i mogliśmy wychodzić na dziedziniec. Po obiedzie zamykano nas razem aż tdo wieczora, kiedy każdy musiał wracać do swojej celi. Początkowo euforia z ponownego spotkania wzięła górę nad poczu- em beznadziejności. Mama długo nam się przyglądała. Nigdy jej to ie nudziło. Lecz skrycie płakała, widząc nas tak wychudzonych i wy- odniałych. Cieszyliśmy się każdą wspólnie spędzoną chwilą. Ten szczęśliwy okres trwał od marca do listopada. Aby czymś się ijąć, wymyślaliśmy przedstawienia. Po śniadaniu budowaliśmy z woj- owych koców rodzaj sceny. Mama naśladowała Pulidora na rowerze, a byłam spikerem radiowym. Abdellatif i Maria przebierali się za mu-hazzinów i przedrzeźniali ich sposób mówienia. Organizowaliśmy też widowiska cyrkowe. Rozpoczynaliśmy je biciem w bęben i muzyką. Następnie Rauf strzelał z bicza zrobionego kawałków szmat i na arenę wchodziły słonie. Słonie... czyli Minii na izworakach, zbyt chuda, aby kogoś przestraszyć, w swoich czarnych czerwonych pończochach. Rauf uderzał biczem o ziemię, a Mimi iała podnosić obie nogi. Tarzaliśmy się ze śmiechu. Nigdy nie mieliś- y dość wspólnej zabawy. Około drugiej po południu Rauf izolował się od wszystkich, żeby za- yć sjesty. Żyjąc tak długo w separacji, potrzebował bardziej niż my kil- u chwil samotności. Aby mieć spokój, zatykał sobie uszy kulkami chleba, które lepił godzinami. Od czasu do czasu słyszeliśmy jego gniewne pomruki, gdy myszy starały się ukraść chleb. Wieczorem rozpoczęłam na nowo moją Historię z większym niż dotychczas zapałem. Abdellatif lubił podglądać, co się dzieje na zewnątrz, przez małą izczelinę, którą wydrążył w murze toalety. Pewnego dnia zobaczył woj-ikową ciężarówkę i nie mógł oderwać od niej wzroku. Aby lepiej widzieć, usiłował poszerzyć nieco szparę, nie większą od monety jedno-frankowej. Kiedy był na swoim posterunku, do celi bez uprzedzenia Weszli strażnicy. Nie miał czasu uciec. Podniesiono alarm. Przyszedł komendant Borro, żeby zbadać szczelinę. - Dobrze wiedziałem - oznajmił - że szukacie okazji do ucieczki..^ * Było to w piątek. Według jego uczonych obliczeń otwór w murze miał być ukończony w niedzielę. Przez chwilę głupota komendanta dodała mi otuchy. Maleńki otwór znajdował się dość wysoko nad podłogą, a więc na poziomie -jak każdy wie - zupełnie nieodpowiednim do wydrążenia tunelu. Nie wyobrażałam sobie, aby Borro choć przez chwilę mógł wierzyć w swoj | historię... Tego samego wieczoru odseparowano nas bez żadnego wytłumaczenia. Nazajutrz rano powiedzieli mamie, że odtąd pozostaniemy w zamknięciu jak dawniej. Odparła, że natychmiast rozpocznie strajk głodowy i nie przerwie go, dopóki nie pozwolą nam znowu się spotykać. Słyszeliśmy tę rozmowę przez mur. Przekazałam wiadomość Aszurze, która następnie powtórzyła j | Raufowi. Tego dnia strażnicy rozpoczęli budowę drugiego muru, żeby wzmocnić pierwszy. Pracowali przez osiem dni, a my nie wiedzieliśmy, co knują. Można było oszaleć od hałasu. Zbyt przyzwyczajeni byliśmy do ciszy. Mama nie odstąpiła od decyzji odmawiania posiłków. Nie chciała jednak, abyśmy szli za jej przykładem. Była zdecydowana umrzeć są ma. Sądziła, że jej ofiara przyniesie nam wolność. Próbowałam ją przekonać, aby nie podejmowała strajku, lecz ona nic chciała o tym słyszeć. W trakcie narady rodzinnej wszystkie dzieci po stanowiły ją naśladować. Tylko ja zostałam wytypowana do rozmów z komendantem Borro. Przyjęłam tę rolę z ochotą, ponieważ nie zno siłam postu. Inni położyli się, odmawiając jakichkolwiek posiłków z wyjątkiem wody. W dzień Sukajna nie przyjmowała nawet napojów, lecz omal nie postradała przez to zmysłów. Na szczęście instynkt przeżycia wziął gon i udało mi się ją zmusić do wypicia małej ilości płynu. Podczas strajku głodowego przynoszono nam dużo pożywienia. Wa rzywa byłyPwieże, mięso niezepsute, owoce jędrne. Cierpiałam praw dziwe męki, lecz nie tknęłam niczego. Nie jadłam tak samo jak inni Aby się nie rozchorować, wieczorem wypijałam dużą szklankę ciepłej wody, w której pływały listki mięty. Po dwudziestu dniach Borro przyszedł mnie zobaczyć i zaczął długi, obłudny monolog, domagając się, abym przeRonała innych do przerwa- — 182 — nią strajku. Oświadczył, że pochowają pierwszego, który umrze, i nikt nie ruszy palcem, aby nam pomóc. Nie słuchałam go. Kiedy strażnicy zdali sobie sprawę z tego, że żywność nie znika, próbowali zmusić nas do jedzenia. Był to już czterdziesty piąty dzień strajku pozostała z nas tylko skóra i kości. I nic się nie wydarzyło. Nikt nie chciał nas wysłuchać. Nasza walka okazała się bezcelowa. Przygnębieni porażką, pogrążyliśmy się w depresji. Nie mieliśmy nawet statusu więźniów, więc nasze żądania zupełnie się nie liczyły. Nasz strajk nie miał żadnych następstw prawnych. Prowadził donikąd. Okropnie osłabieni, nie byliśmy w stanie nic jeść. Organizm nie przyjmował ani odrobiny pokarmu. Mieliśmy wrażenie, że zatruwamy się każdym kęsem. Byliśmy u kresu wytrzymałości, u kresu nadziei, u kresu życia. Śmierć wydawała się jedyną ucieczką. Po raz pierwszy od piętnastu lat stała się naszym j edynym życzeniem. Musieliśmy wreszcie z tym skończyć. Przypominam sobie ten wieczór, 26 listopada 1986 roku. Wspaniały, spokojny i rozgwieżdżony. Księżyc w pełni świecił na bezchmurnym niebie. W nocy mama nożyczkami podcięła sobie żyły. Zanim popełniła ten akt rozpaczy, powtarzała, że mnie kocha i powierza mi moich braci i siostry. Z początku nie zareagowałam. Jeśli i hciała umrzeć, miała do tego prawo. Lecz powoli zaczął mnie ogarniać lęk. Około czwartej nad ranem przywołałam Abdellatifa i poprosiłam, uby sprawdził, czy mama żyje. - Serce bije bardzo słabo - odpowiedział zza ściany. Rzuciłam się do opancerzonych drzwi i przywierając do krat, zaczęłam krzyczeć - Na pomoc Moja mama umiera Wszyscy zdechniemy Mogłam krzyczeć do woli, nikt mi nie odpowiedział. Słyszałam ilźwięk swego głosu niczym echo brzmiące w ciemności, upokorzona tym, że proszę ich o uratowanie mamy. Gdy zabrakło mi argumentów, /aczęłam grozić, że jeśli nie zareagują, wysadzę wszystkich w powie-irze za pomocą butli gazowych. — 183 — Zaniepokojeni, weszli do celi mamy. Słyszałam krzyki Borro. Potem jednak wyszli, nie udzieliwszy żadnej pomocy. Poczęłam tłumaczyć Abdellatifowi, w jaki sposób zrobić opaskę z kawałków prześcieradła. Mama oddychała, lecz straciła dużo krwi. Zostanie uratowana, lecz my... my umieraliśmy. Wszyscy mieliśmy halucynacje. Rozpacz nagromadzona przez te czternaście okropnych lat, nasza ruina fizyczna i umysłowa wybuchnęły niepohamowaną zbiorową histerią. Dotąd unikaliśmy rewolty. Jednak tej nocy nagle ogarnęło nas szaleństwo. We wszystkich celach panowała rozpacz. Abdellatif czuwał nad mamą, Aszura i Halima krzyczały, rwąc sobie włosy z głowy, a my przeżywałyśmy coś na kształt psychodramy, pozbawione punktów odniesienia i poczucia rzeczywistości. Ta noc długich noży - jak ją nazwaliśmy - okazała się najstrasz-niejszą w całym naszym życiu. To była apokalipsa. Mogliśmy zrobić wszystko zamordować brata lub siostrę, zabić siebie czy wysadzić w powietrze więzienie. Każde z nas czworga chciało pierwsze popełnić samobójstwo. Ciągnęliśmy słomki i los padł na Sukajnę. Ułożyła się na łóżku, najwygodniej jak mogła. Usiadłam naprzeciw i zaczęłam przecinać jej nadgarstki, posługując się kawałkiem puszki po sardynkach i drutem do robótek. Zagłębiłam ostrze, wkładając w to całą siłę. Kaleczyłam jej ciało i zanosiłam się od płaczu. Miałam wrażenie, że ranie samą siebie. Krzywiła się i jednocześnie uśmiechała do mnie. W końcu udało mi się przeciąć żyłę. Trysnęła krew. Sukajna znosiła ból z radością na twarzy. Czułam się tak samo źle jak ona. Straciła przytomność. Maria, Mimi i ja patrzyłyśmy na siebie, myśląc, że nie żyje. Nasze oczy napełniły się łzami, które nie chciały spłynąć. Byłyśmy zrozpaczone, lecz ogarniała nas ulga na myśl, że ona przestała cierpieć. Po kwadransie Sukajna odzyskała przytomność. Trzęsła się na całym ciele. Kiedy zrozumiała, że jeszcze żyje, uniosła się gniewem. - Nie chcesz pozbawić mnie życia - mówiła. - Nie chcesz widzieć, jak umieram... ^ . , .. . .-/ ., ....•.• • • ——— 184 ——— ,t ,... . ...,., .. * - Ależ tak - odpowiedziałam - chcę, żebyś umarła. Wszystkiego spróbowałam, Sukajno, tylko że bezskutecznie... Popatrz, ile straciłaś krwi. Odbyłyśmy krótką naradę założyć jej opaskę czy też nie zakładać Wkrótce zawładnął nami sen. Na wpół nieprzytomne opadłyśmy na posłania. Byłyśmy wyczerpane. Te nieudane próby samobójstwa wryły nam się głęboko w duszę. Zbliżyć się tak bardzo do śmierci znaczyło niemal to samo, co umrzeć. Tej nocy wszyscy przeszliśmy na drugą stronę. Nie wiem, jaka siła, jaki instynkt, jaka energia pozwoliły nam przeżyć. Lecz koszmar trwał nadal. Nazajutrz rano usłyszałam kroki strażników zbliżających się do celi Raufa. Rozlegały się ochrypłe, krzykliwe głosy. W szczelinie pod opancerzonymi drzwiami widziałam potem buciory biegnące w odwrotnym kierunku. Tej nocy Rauf również postanowił wpełnić samobójstwo, podcinając sobie żyły. Niemal mu się to udało nyśleli, że nie żyje. Przekazałam wiadomość mamie była również opłakanym stanie po swojej nieudanej próbie. Czekaliśmy cały dzień, ale nikt nie raczył nas o niczym poinformo- Eać. Wieczorem wynieśli ciało mojego brata na dziedziniec, gdzie pa-iwało lodowate zimno. Pozostawili go tam bez jakiejkolwiek pomocy •zez cztery dni. i Był nieprzytomny. Pewnie myśleli, że szybko umrze. Nie zdawali so-pie sprawy z niewiarygodnej wprost siły jego organizmu. Rauf z wolna iochodził do siebie. Czwartej nocy leżał ciągle na dziedzińcu jak martwy, lecz o ile jego ciało było jeszcze skrajnie osłabione, o tyle umysł pozostał niemal nietknięty. Udając nieprzytomnego, słyszał, jak kapitan Szafik zwraca się do łorro. - Ta misja złamała mi życie - powiedział. - Wstydzę się dzisiaj ^pojrzeć swojej rodzinie w twarz. Dręczą mnie wyrzuty sumienia. Żeby bijać dzieci To ponad moje siły. Czego oni chcą I- Nie rozumiesz - odparł Borro. - To przecież jasne. Wszyscy więźniowie muszą umrzeć. I zostaną tutaj pochowani. Poczeka się na to, ile będzie trzeba. Takie są rozkazy. Słowa naszego oprawcy podziałały na Raufa z siłą elektrowstrząsu, Poruszony nadludzkim wysiłkiem, wrócił do swojej celi i zamknął drzwi. Przez całą noc zrywał płytki i powiększał otwór w murze, który odgradzał go od korytarza. Aszura i Halima robiły to samo. W ten sposób mogliśmy się porozumieć dzieliła nas od siebie tylko jedna ściana. Położyliśmy się, każde po swojej stronie. Nie mogliśmy się widzieć, lecz dotykaliśmy się przez mały otwór, w który włożyliśmy dłonie, Rauf bardziej wykręcał mi ręce, niż je ściskał. Z zamkniętymi oczami słuchałam, co mówi, próbując go sobie wyobrazić. Miał tembr głosu ojca. Jego rozpacz była nie do zniesienia. Przeszukując celę, strażnicy znaleźli cenne radio i skonfiskowali je. Nie mieliśmy już żadnej łączności ze światem. Rauf wyrzucał sobie, że ponosi za to odpowiedzialność. - Kika - powiedział z płaczem - umrzemy tutaj, oni tego chci|, Słyszałem. Powiedzieli, że wszystkich nas zabiją. Pierwszy, który umrze, zostanie pochowany na dziedzińcu. Przez kilka godzin usiłowałam dodać mu odwagi, pocieszyć go i przekonać, znaleźć właściwe słowa, podczas gdy sama czułam się nic pewnie. Zaklinałam go, żeby nie tracił odwagi. - Nie, Rauf, zobaczysz, wyjdziemy z tego cało. Nie zabiją nas, Będziemy stawiać opór. Pozostaliśmy w ten sposób aż do rana, trzymając się za ręce. Pomimo bólu i cierpienia miałam suche oczy. Ta noc długich noży , a jeszcze bardziej słowa komendanta Borro wzmocniły nas wewnętrznie. Nie pozwolimy im już więcej igrać z na szym życiem. Nie będziemy dłużej bierni. Kiełkował w nas pomysł ucieczki. Nie pozostało nic innego, jak tył ko go skonkretyzować. Tunel- •••• • -^ | Borro otrzymał rozkazy, aby wzmocnić nadzór. Skonfiskowano wszystkie ostre przedmioty to, co pozostało z szyb, zastąpiono kartony mi, zdjęto klapę z okienka w dachu, odebrano nam noże i widelce. Nic zapomniano nawet o naszych kubkach - uciętych plastikowych butel — 186 — ch po oliwie, które kurcząc się zabawnie pod działaniem gorącej ady, nieodmiennie doprowadzały nas do śmiechu. Odtąd w poniedziałki, środy i piątki o ósmej rano strażnicy prze-_ą.sali cele w poszukiwaniu najmniejszych śladów tunelu lub dziury, ułkownikowi Benaiszowi nigdy nie brakowało pomysłów zatruwaj ą-• ych nam życie. Te rewizje nie były przyjemne. Odkąd w noc długich noży dotknęliśmy dna, utwierdziliśmy się w postanowieniu ucieczki. Wszyscy byliśmy zgodni co do tego, że powinniśmy spróbować. Rauf przy słuchiwał się odgłosom żołnierskich kroków podczas zmiany warty i dzięki temu znał z dokładnością do centymetra jakość ziemi, |oj rezonans i stopień wysuszenia. Poprosiliśmy Aszurę i Halimę o przesłanie nam próbek z ich celi. Tak samo zbadaliśmy ziemię w naszych celach. Po wielu dyskusjach i kilku testach u Aszury i Halimy zdecydowaliśmy, że będziemy drążyć przejście podziemne w przylegającym do naszej celi ślepym pomieszczeniu, w którym trzymaliśmy walizki i rezerwy żywności. Płytki były tam w dobrym stanie, łatwiej będzie zamaskować całe przedsięwzięcie. Inny jeszcze argument przemawiał za wyborem tego miejsca. Kiedy nas przywieziono do Bir Dżadid, mogłam się przekonać, uchylając przesłaniającą mi oczy opaskę, że cela ta wychodzi na pole, które -jak wszystko na to wskazywało - nie było uprawiane. Nie dochodziły stamtąd żadne odgłosy, nawet ryk osła, brak było jakichkolwiek oznak /ycia. Nasi dozorcy musieli wymóc na chłopach, aby pozostawili tę ziemię odłogiem. Mama i Rauf, dwoje inżynierów w grupie, zaakceptowali nasz wybór. To tutaj, w tej ślepej celi, należało podnieść płyty podłogowe. Rauf analizował kolor przesłanych mu próbek ziemi, tłumacząc mi, w jaki sposób rozpoznać, z którego poziomu one pochodzą. Gliniasta ziemia oznaczała, że dotarliśmy do fundamentów. Odtąd należało kopać równolegle do podłogi. Słuchałam go z uwagą. Był zły, że nie może aktywnie uczestniczyć w pracach. Chodził po swojej celi jak lew zamknięty w klatce. 27 stycznia 1987 roku, w dzień po podjęciu ostatecznej decyzji D ucieczce, rozbiłyśmy po południu cement i podniosłyśmy płyty za po- • ., .• •.,. ...-.-. —187— v V.,V , V ,v mocą jednej łyżeczki, rękojeści noża, przykrywki od puszki po sardynkach oraz żelaznego pręta z mojego łóżka. My to znaczy Maria, Sukajna i ja. Mimi była zbyt osłabiona, lecz dodawała nam odwagi i pomagała usuwać ziemię. W ciągu zaledwie dwóch godzin, choć trawił nas lęk, że zostaniemy odkryte, osiągnęłyśmy spore postępy. Usunęłyśmy osiem płytek. Od dwóch tygodni ćwiczyłyśmy się w ich zdejmowaniu i ponownym układaniu, wykorzystując przy tym spreparowaną przez Abdellatifa zaprawę - mieszankę ziemi, popiołu i ebonitu. Ponieważ jednak miałyśmy jej za mało, wymyśliłyśmy pewien podstęp, aby zaopatrzyć się w prawdziwą zaprawę. Za pomocą dużego żelaznego pręta, który chowałyśmy zawsze w naszych łóżkach, powiększyłyśmy dziury drążone w murach przez szczury i myszy. Strażnicy wypełniali te otwory cementem, który teraz odzyskiwałyśmy. Żeby nie stwardniał, wkładałyśmy go do wody. Niełatwo było ponownie ułożyć płytki w podłodze. Należało uważać, aby nie uszkodzić ich podczas podważania. Później za pomocą starej tarki do jarzyn przecinałyśmy przylegający do nich cement. Aby nie zu alarmować dozorców, czekałyśmy na świergot jaskółek czyniły niesa mowity harmider, którego tak nie cierpieliśmy, a który teraz okazał się bardzo użyteczny. W dniu, w którym udało się wreszcie ułożyć płytki ponownie we właściwy sposób, wzięłyśmy się do następnej pracy. Zaczęłyśmy drążyć jamę aż do fundamentów budynku. Za warstwą cementu, który skruszyłyśmy za pomocą stalowych prę tów, napotkałyśmy kamienie. Najpierw małe, potem znacznie większe. Pierwszego dnia natrafiłam na kamień duży niczym menhir. Nie sposób było posuwać się dalej. Przekazałam złą wiadomość Raufowi. - Postaraj się go wyciągnąć - polecił. - Ale gdzie go położyć - Wymyśl coś. Chcesz się stąd wydostać czy nie W celi mamy i Abdellatifa znajdowało się małe pomieszczenie, usy tuowane na pewnej wysokości nad podłogą, gdzie składaliśmy nas/c rzeczy. Można było się do niego dostać, korzystając z drewnianej drabi ny. Po nocy długich noży strażnicy zabrali drabinę i zamurowali wejś cię do wnęki. * .•• - V . •.....•• —188— -,i* Gdy tylko opuścili celę, mama miała na tyle przytomności umysłu, Że wzięła Abdellatifa na ramiona i poleciła mu wyjąć jedną z cegieł. Przeczuwała, że kiedyś to pomieszczenie będzie nam potrzebne. Cement był jeszcze wilgotny. Wymyślili sposób na to, żeby nie zasychał, co umożliwi wyjęcie cegieł z wejścia, jeśli zajdzie taka potrzeba. Wydrążyłyśmy duży otwór pod moim łóżkiem, pomiędzy celą mamy a naszą. Kiedy w końcu udało nam się wyciągnąć kamień, mama z Abdellatifem ukryli go w tamtej wnęce, wcześniej usunąw-izy cegły z otworu. Ciężko było transportować wszystkie menhiry tą lamą drogą. Należało poszerzyć otwór łączący cele. Abdellatif wspinał się do małego pomieszczenia, mama zaś podawała mu kamienie. Pchając i sapiąc z wysiłku, układali je na grubych warstwach ubrań, żeby stłumić odgłos uderzenia. Zgrywałyśmy przenoszenie menhirów z czasem pracy agregatu lelektrycznego, nie chcąc, by podejrzany hałas zwrócił na nas uwagę. Następnie przekazywałyśmy nadmiar kamieni wydobytych z tunelu. ama w swojej celi układała je na prześcieradle, które zawiązywała jak ihołek, po czym Abdellatif stawał jej na ramionach i rzucał balast i /ez otwór do pomieszczenia na górze. Strażnicy sprawdzali, czy nie ma wilgotnych śladów na murach, lecz iój pomysłowy brat, Geo Wynalazca , okazał się sprytniejszy. Wy-e Imając przestrzeń między cegłami mieszanką proszku do prania mąki, doskonale imitował zaprawę. Do jej wysuszenia używał dymiącego żaru przygotowanego przez ulimę i Aszurę. Usadowiony na ramionach mamy, przysuwał talerz żarem do muru i trzymał tak aż do chwili, gdy zniknął ostatni ślad ilgoci. Po pewnym czasie nie mogłyśmy już sobie pozwolić na wyrzucanie iemi tak, jak wyrzucałyśmy kamienie do wnęki w sąsiedniej celi. Nie olno było dopuścić do tego, aby płytki wydawały głuchy odgłos stra- ikom przecież mogło przyjść na myśl, aby sprawdzić podłogę. Ze starych spodni mama uszyła rodzaj prostokątnych poduszek, które więźnie od kształtu nazywałyśmy lampionami lub słoniami. Wypełniałyśmy je nadmiarem ziemi, z której lepiłyśmy kulki. Pracowałyśmy w systemie taśmowym niczym automaty. Zagłębiona \v otworze, napełniałam ziemią pustą pięciolitrową bańkę po oleju. Na- • . • .- W / . • • —189— • /. ,-. • .o s- <••• stępnie szarpałam za sznurek, na którym dziewczęta ją wyciągały. Wy-dobytą ziemię wysypywały na środku celi. Miriam polewała ją wodą z wiadra i ugniatała jak ciasto. Pomagały jej przy tym Aszura i Halima, specjalistki od robienia chleba, które wślizgiwały się do naszej celi przez powiększoną dziurę w murze. Ab-dellatif przechodził przez wąski otwór, który wydrążyliśmy pomiędzy naszą celą i jego, i także uczestniczył w tych pracach. Trzy kobiety lepiły kulki wielkości pięści, które podawałyśmy po kolei do celi mamy. Ona zaś wypychała nimi poduszki, które następnie zszywała, a Abdellatif podawał je przez otwór. Teraz miałyśmy ju* czym zapełnić nasz wykop. Słonie zastępowały dwie duże menhiry , lampiony zaś - mniejsze kamienie. Kiedy dotarłyśmy do fundamentów i kiedy czerwoną ziemię zastąpiła glina, zaczęłyśmy kopać równolegle do podłogi. Robiłyśmy to pod czujnym okiem Raufa, który obliczył, że tunel powinien mieć około pięciu metrów, aby sięgnął za drugi mur. Ożywione przez nadnaturalną siłę, nie odczuwałyśmy nigdy ani zmęczenia, ani ciężaru, ani wysiłku. Stałyśmy się niemymi zwierzętami, po kornie wykonującymi swoje zadania. Nie odczuwając potrzeby rozmo wy, porozumiewałyśmy się za pomocą gestów i spojrzeń. Nie miałam już paznokci, nabawiłam się egzemy, palce były jednij wielką raną. Nie zwracałam jednak na to uwagi. Światła dostarczały nam improwizowane świece. Mama plotła małl knoty, tak jak nauczyła się tego w dzieciństwie, które spędziła na wsi, Moczyłyśmy je w oliwie i zapalałyśmy wieczorem. Kiedy wychodziłam z mojej dziury, pytałam samą siebie, czy ni* śnię. Te poszarzałe twarze otoczone przyprószonymi ziemią włosami, l# wychudłe ciała zaledwie rozjaśnione zielonkawym światłem naszych niby-świec, padającym na przedziurawione mury i podłogę usłaną ku-mieniami i ziemią. Prawdziwe widma... Żywe trupy... Nam, Bobrom, łatwo było niszczyć i kopać. Dużo trudniejsza ok i zała się rekonstrukcja. O czwartej nad ranem, kiedy słyszałyśmy ryk osła Korneliusza, wiedziałyśmy, że należy przerwać kopanie i wszystko doprowadzić do porządku pieczołowicie zakryć podziemie i załal u dziury między celami. * Kiedy po raz pierwszy otworzyłyśmy tunel, miałyśmy kłopoty z jego zamknięciem. Szybko jednak sobie z tym poradziłyśmy. Najpierw wkładałyśmy do wykopu słonie i lampiony . Usztywniałyśmy je małymi kamieniami i kilkoma większymi, które ponumerowałyśmy, aby łatwiej było je ułożyć we właściwym miejscu. Musiałyśmy to zrobić, żeby założone z powrotem płytki nie wydawały pustego odgłosu. Potem kładłyśmy warstwę czerwonej ziemi, zmoczonej i wygładzonej ręką, na wierzch zaś dawałyśmy jeszcze cement, na którym układałyśmy płytki. Na koniec uszczelniałyśmy je gipsem. Tę czynność powierzałyśmy Sukajnie, prawdziwej artystce, która maskowała jeszcze płytki ziemią, aby zatrzeć wszelkie ślady naszej pracy. Z nastaniem świtu nikomu nie przyszłoby do głowy, że w tej klitce kopany jest podziemny tunel. Pozostawały mi jeszcze dwie godziny do przybycia strażników, żeby umyć celę oraz usunąć ziemię i kurz. Niekiedy nie miałam nawet czasu się przebrać, gdy już otwierali drzwi do celi mamy. Zatrzymywała ich, jak mogła, zadając różne pytania lub prosząc o opony potrzebne nam do robienia podeszew albo o cokolwiek innego. Przeżywałyśmy też chwile trwogi. Susząc rankiem ostatnią warstwę aprawy, uświadamiałyśmy sobie nieraz, że ziemia pod spodem pozo-Jtała mokra, tworząc rodzaj żółtawej aureoli pod płytkami. Szybko na- awiałyśmy szkody i przesyłałyśmy wiadomość mamie, prosząc, aby Bgadała strażników. Oni jednak nie zdawali sobie z niczego sprawy. Innym razem, kiedy drążyłam ostrożnie tunel, usłyszałam kichnięcie itrażnika tak blisko, że niemal poczułam jego oddech. Cała zesztyw-niałam i pospiesznie wydostałam się na górę. Kiedy wychodziłam z tunelu, ujrzałam zaniepokojone twarze moich sióstr. W celi zapadła głucha cisza. Czekałyśmy na wejście strażników, lecz drzwi się nie otwierały. W końcu ponownie zagłębiłam się w wykopie. Podczas rewizji pozostawałyśmy nieruchomo w naszych łóżkach, udając chore. Strażnicy przeszukiwali wszystko dokładnie, sprawdzali nawet małe pomieszczenie, w którym był tunel. Światłem latarek omiatali każdy kąt, zaglądali pod łóżka, w zagłębienia, przypatrywali się sufitowi. Uderzali butami o ziemię, nasłuchując najmniejszego rezonansu. Mama i Rauf siedzieli jak na rozżarzonych węglach, słysząc ciężkie kroki strażników i uderzenia w ściany. Lecz panice towarzyszyło upojenie. Postawiliśmy nasze życie na jedną kartę. Wreszcie wyszliśmy z le- 190 — — 191 — targu. Zapomniałam o cierpieniach, głodzie i poranionych rękach. Nic odczuwałam bólu, który sprawiał mi pęknięty mostek, kiedy schylałam się i oddychałam. Nigdy jednak żaden ze strażników nie postawił stopy na naszych de montowanych płytkach. Obchodzili je wokoło, zatrzymywali się tu/ przed nimi. Byliśmy przekonani, że jesteśmy pod opieką Matki Boskiej Kiedy po raz pierwszy zdjęłyśmy płytki, nierówności ziemi pod nimi utworzyły na całej długości rodzaj krzyża. Zrobiłyśmy z kartonu drugi krzyż, który kładłyśmy na ostatniej warstwie kamieni, zanim za mknęłyśmy otwór. Nasz wykop nazwaliśmy tunelem Marii. Tak mocno wierzyliśmy, że modliliśmy się na kolanach każdego wieczoru przed jego otwarciem i każdego ranka podczas zamykania. Od rzucając islam, który nie przyniósł nam niczego dobrego, wybraliśmy katolicyzm. Mama, mając za sobą pobyt u sióstr zakonnych, znalu wszystkie modlitwy na pamięć i teraz nauczyła ich nas. Podchodziln jednak do tego z dużą rezerwą. Zawsze pozostała dobrą muzułmank | Maria, która naprawdę miała na imię Muna Inan, zmieniła je na czesi Matki Boskiej. Abdellatif i Sukajna podążyli za jej przykładem. Całc| trójce imiona nadał król Hasan II, któremu niczego nie chcieli zawdzięczać. Sukajna przybrała odtąd imię Jasmina, Abdellatif zaś został Ah dallahem. Z całej trójki jedynie Maria dotrzymała swego zobowiązaniu Nie odpowiadała na żadne inne imię. Pozostała dwójka szybko jednnk powróciła do poprzednich imion, nie mogąc sobie poradzić z podwój ni| tożsamością. W dzień kontynuowałam Historię. Byliśmy niczym pod działaniem narkotyku. Prawie nic nie jedliśmy, spaliśmy niewiele, pozostajni w ciągłym napięciu. Porozumiewałyśmy się z Raufem za pośrednie twem instalacji, informując go o postępie naszych prac. Do tego stopniu nie mógł przeboleć tego, iż nie uczestniczy w kopaniu tunelu, że sam zaczął drążyć od swojej strony. Któregoś wieczoru sprawił nam niespodziewaną radość, pojawiają się w naszej celi, lecz więcej już tego nie powtórzył. Zbyt dużo ryzyko wał, a poza tym, tak jak ja cierpiał na obrzęk spowodowany brakiem w l tarnin. Z trudnością przychodziło mu się poruszać i przeciskać prze/ otwór w murze, zwłaszcza że miał metr osiemdziesiąt wzrostu. Lecz grał rolę inżyniera na odległość. Koniecznie chciał, abyśnn podparły tunel dla zapewnienia większego bezpieczeństwa. Kiedy skon .-. . > • .• • —192— .. ,,4*. ^czyłyśmy drążenie, poprosił, abym sięgnęła po zapas drewna, długie awałki, które zbieraliśmy po przyjeździe. Ukryłam je nad naszymi toa-[letami, w małym wgłębieniu, które później zostało zamurowane. Znajdowało się ono na wysokości około trzech metrów nad ziemią, by się tam dostać, należało się wykazać akrobatyczną zręcznością _edno musiało wspiąć się na ramiona drugiego. Uczyniłyśmy to pewne-igo wieczoru, zanosząc się od śmiechu, którego bardzo nam brakowało. Ważąc zaledwie trzydzieści kilo, Maria wspinała się niczym małpka. Po kilku upadkach zdołała wreszcie dotrzeć do wnęki i wydobyć stamtąd wszystkie kawałki drewna. Więcej trudności nastręczało jej ponowne zamurowanie. Na tej wysokości było to prawie niewykonalne. Udało nam się jednak tego dokonać. Zalepiłyśmy otwór za pomocą zaprawy Abdellatifa, która mimo naszych wysiłków nie chciała schnąć. Następnego dnia, uprzedzając pytania strażników, powiedziałam im, /c na murze pojawił się zaciek i że należy to naprawić. Odtąd mogłam być spokojna kiedy tylko o cokolwiek ich prosiliśmy, byliśmy pewni, /.e niczego nie zrobią. 18 kwietnia osiągnęłam zaplanowane pięć metrów i zaprzestałam dalszego drążenia. Udało mi się tego dokonać, nie zatrzymując się ani nie skarżąc, pomimo że cierpiałam na klaustrofobię. Zupełnie jakbym weszła w ciało karalucha czy pełzającego gada. Kilka razy ocierałam się o szaleństwo. Zdarzało mi się przerywać nagle pracę. Uderzałam się po głowie i zatykałam uszy, ponieważ wydawało mi się, że słyszę odgłos kroków i szczęk klucza w zamku. Upuszczałam wtedy wszystko, co miałam w rękach, przywierałam do ziemi, patrząc, czy ktoś nie nadchodzi, a strach rozrywał mi serce nikogo jednak nie było. Te hałasy nigdy nie dawały mi spokoju. Bezustannie pytałam dziewczynek, czy wszystko wokół jest normalne. Żyłam w obawie, że zaczynam popadać w obłęd. Ustaliliśmy, że uciekniemy w grudniu. Chcieliśmy tego dokonać w bezgwiezdną zimową noc, kiedy strażnicy, wrażliwi na zimno jak wszyscy Marokańczycy, pozostaną opatuleni w głębi strażnic, z nasuniętymi na twarze kapturami dżelab. Wydawało mi się, że w taką noc będziemy mogli wyjść niepostrzeżenie. Zamknęłyśmy więc nasz wykop i zamaskowałyśmy płytki w podłodze. Na piętnaście dni przed plano- • • • •• • . —193— . -. •-.• .. . - , . waną ucieczką zaczęłyśmy drążyć tunel do góry. Wcześniej byłoby to zbyt ryzykowne. Odbyliśmy kilka rodzinnych narad, aby zdecydować, kto będzie uczestniczył w ucieczce i co zrobimy, kiedy już znajdziemy się n i zewnątrz. Nie mieliśmy pieniędzy, lecz została nam jeszcze masywnii plakietka ze złota, którą ojciec nosił na łańcuszku. Mamie przez te wszystkie lata udało sieją uratować przed rewizjami. Skrupulatnie usunęliśmy z niej nasze nazwisko. Korzystając z rad Raufa, którego w młodości pasjonowała broń i który pobierał nawet lekcje strzelania, Abdellatif zrobił rewolwer z kartonu, ebonitu i zastępującej klej mąki. Przeznaczeniem tej zabawki, którii wyglądała groźniej niż prawdziwa broń, było wybawić nas z kłopotliwych sytuacji. Najpierw jednak musieliśmy ustalić, gdzie dokładnie się znajdujemy. Nasłuchując samolotów przelatujących nad naszymi głowami, mama doszła do wniosku, że jesteśmy gdzieś między Casablanką i Marrakc szem, bliżej tego pierwszego miasta. Następnie należało rozważyć, w jaki sposób możemy najszybciej się. wydostać poza zasięg strażników. Wymyślaliśmy wiele różnych scena riuszy, niektóre z nich były rozsądne, inne szalone. Kiedy dotrzemy do drogi, zaczekamy na przejeżdżający samochód Aby przyciągnąć uwagę kierowcy i uśpić jego podejrzliwość, postanowiłam udawać prostytutkę, czemu zdecydowanie się sprzeciwili mama i Rauf. Wzbudziwszy zainteresowanie kierowcy, miałam wyjąć rewolwer, zawołać innych i wraz z nimi wsiąść do samochodu. - A jeśli on nie będzie sam - niepokoi się któreś z nas. To nic nie szkodzi... Ogłuszymy jego towarzysza metalowym prętem, który Rauf wyjął z kraty okiennej. Mieliśmy również scenariusz rezerwowy, wykluczający użycie siły, na wypadek gdyby kierowca jechał sam. Zamierzaliśmy się podać /« emigrantów mieszkających w Belgii. Przyjechaliśmy do Maroka odwie dzić rodzinę. Nasz samochód, volvo, zepsuł się po drodze. Chcieliśmy się dostać do najbliższego warsztatu. Postawiliśmy sobie za cel dotrzeć do ambasady francuskiej i prosu o azyl polityczny. Aby plan się powiódł, należało zyskać na czasie. Ran • • • • • .. •, —194— ,& Kem po naszej ucieczce mama miała jak najdłużej zatrzymywać strażników, żeby nie mogli od razu wzniecić alarmu. Braliśmy pod uwagę wszystko, myśleliśmy o każdym szczególe. Zgromadziliśmy nawet zapas pieprzu, aby się bronić przed bezpańskimi psami. Mama skroiła i uszyła nam odpowiednie ubrania czarne kombinezony, kominiarki z otworami na oczy, usta i nos. Wycięła skórę na buty z naszych walizek Yuittona. Z podeszwami zrobionymi z opony wyglądały bardzo zabawnie, przypominając bardziej koturny niż modne czółenka. Braliśmy pod uwagę najgorsze. Gdyby nas złapali, mieliśmy się zabić. Nie chcieliśmy przeżyć ponownego aresztowania. Mama zaplanowała eksplozję butli gazowych. Perfekcjonista Rauf zagłębiał się w najdrobniejsze szczegóły, usiłował przewidzieć wszelkie niespodzianki. Nie leżało to w mojej naturze. Rozpierała mnie ochota rzucenia się w wir przygody. Mieliśmy improwizować w drodze. Na cierpliwie uzbieranych maleńkich kartkach służących do pakowania szafranu Rauf zredagował dziesiątki pamfletów, które chcieliśmy /łożyć w ambasadzie francuskiej. Pisał je z myślą o osobistościach ze świata polityki i kultury. Każde z nas dorzuciło od siebie kilka przejmujących linijek. Jednak najbardziej drażliwa kwestia pozostawała w zawieszeniu. Kto / nas miał uciec Rauf chciał zrobić to sam, tak bardzo bał się o nas wszystkich. Było jednak oczywiste, że będę mu towarzyszyła. Maria oświadczyła jasno, że jeśli nie zabierzemy jej ze sobą, to się zabije. Dobrze znałam moją siostrę i wiedziałam, że jest do tego zdolna. Abdellatif również miał uciec razem z nami. On, jedyny z nas, który nie znał innego życia niż to w więzieniu, zamierzał uczestniczyć w tej przygodzie. Mama chciała nam towarzyszyć, lecz nie była w stanie tego uczynić. Opuchnięte ciało nie pozwalało jej nawet wcisnąć się do otworu łączącego jej celę z naszą. Nie mogliśmy go powiększyć, gdyż mur groził zawaleniem. Jedynie Abdellatif prześlizgiwał się na drugą stronę jak węgorz. Sukajna zgodziła się pozostać, co świadczyło o jej wielkim duchu i odwadze. Ktoś musiał zamknąć za nami tunel. To da nam trochę wię-i-ej cennego czasu. Mimi była zbyt słaba, by zdecydować się na ucieczkę, -$& —195 — Ucieczka r Była niedziela, 19 kwietnia 1987 roku, nazajutrz po zamknięciu tunelu. Siedziałam w swojej celi na ziemi, z twarzą zwróconą w stroną wiosennego słońca. Słychać było świergot ptaków. Natura, tak jak my, budziła się z długiego snu. Czuliśmy się dziwnie dobrze pomimo perspektywy kilkumiesięcznego oczekiwania. Wkrótce wydobędziemy siżonym kokieteryjnie na starannie zaczesane włosy, wyszła z domu. składnie zmierzyłam ją wzrokiem, z zazdrością oceniając jej wygląd, się odezwałam. Ujrzawszy mnie, musiała się przestraszyć, gdyż r pierwszej chwili chciała się wycofać. Zaczęłam więc moją historyjkę o Belgii, piętnastu latach nieobecno-\\, poronieniu i spytałam, czy mogłabym zatelefonować. Między nami częło nawiązywać się porozumienie, lecz odpowiedziała, że musi naj-perw spytać swego pana. Zamknęła za sobą drzwi. Dałam znak rodzeństwu, aby pozostało ukryciu za żywopłotem z wiciokrzewu. | Kilka minut później drzwi znów się otworzyły i stanął w nich przy-ojny szpakowaty mężczyzna około pięćdziesiątki, ubrany w płaszcz sielowy. Przeszkodziłam mu zapewne w toalecie, gdyż trzymał w rę- — 207 — ku maszynkę do golenia. Ładnie pachniał, był zadbany znajdował siq o całe lata świetlne od mojego ubóstwa, które najwyraźniej wprawiło go w zdumienie. Sytuację uratował sposób, w jaki się wyrażałam. Odezwałam się do niego w mojej najbardziej wyszukanej francuszczyźnie, cyzelując zdania. Mój język niewątpliwie go uspokoił, począł bowiem zwracać się do mnie per droga pani . - Pokojówka powiedziała mi, że przeżyła pani poronienie. Mam nadzieję, że nie ma krwotoku. Jestem lekarzem, mogę panią zawieźć do szpitala. Jąkając się, zaczęłam tłumaczyć coś bełkotliwie. Plotłam głupstwa na temat Belgii, a potem, nie dając mu czasu do namysłu, poprosiłam go o możliwość skorzystania z telefonu. Zgodził się i zaprosił mnie do środka. Jego dom wydawał mi się pałacem, nie było w nim jednak przepychu. Czuło się za to porządek, czystość i mieszczański komfort. Telefon stał na ładnym małym stoliku obok książek telefonicznych. Nie zapomniałam, w jaki sposób się nim posługiwać, lecz serce zaczęło bić mi mocniej, kiedy podniosłam słuchawkę. Czułam się jak bohater filmu Hibernatus z Louisem de Funes, powracający do życia po długich latach snu. Stałam się owym hibernatusem, popełniającym gaff za gafą. Telefon mojego dziadka był ciągle zajęty. Doktor Arfi - w ten bowiem sposób przedstawił się gospodarz - zwrócił mi uwagę, że należy wykręcać sześć cyfr, podczas gdy ja uporczywie wykręcałam pięć, jak to było za moich czasów. - No tak - powiedziałam obojętnym tonem, bojąc się, że zdrad/l mnie mocne bicie serca. - Zawsze to samo, nawet kiedy dzwoni się do nich z Brukseli. Oni są tacy gadatliwi... Zaproponował mi kawę. Wtedy oświadczyłam, że jestem w towarzystwie męża, siostry i szwagra. Nie wydawał się tym zakłopotany, dałam więc im znak, aby weszli, podczas gdy on poszedł się ubrać. Pokojówka wniosła tacę wypełnioną smakołykami kawą o wyśmienitym zapachu, ciastkami, chlebem i konfiturą. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Byliśmy tak głodni, że nie byliśmy w stanie dotknąć czegokolwiek, w przeciwnym razie w kilka minut pożarlibyśmy wszystko poczęstunek, dywan, meble, nawet psa. Teifostatni fascynował Abdella , ,, •,. , . —208— y«. ..,. , ..•,• - pfa, który nigdy nie widział takiej rasy. Był to mały cocker-spaniel, któ-lizał go, stając na tylnych łapach, aby okazać radość. Mój brat był Dzdarty między podziwem a lękiem. Wszyscy zasiedliśmy w salonie, sztywni jak kołki, starając się nie abrudzić białego dywanu naszym pożałowania godnym obuwiem, za-toconym i mokrym od rosy. Doktor przyłączył się do nas po chwili, która wydawała się ciągnąć nieskończoność. Miał na sobie garnitur, czystą koszulę i krawat, co |>yło dla nas szczytem elegancji. Zaczął z nami rozmawiać w sposób niemalże światowy, cały czas | zęstując nas kawą. Wyjawiłam mu, że mamy przyjaciół w Casablance, ^mieniłam B.J. i B., którzy zaliczali się do wyższych sfer. Jego twarz ^ię rozjaśniła. - Nie do wiary - powiedział. - To także moi przyjaciele. Nieco tym uspokojony, zaproponował, że podwiezie nas samocho-em do B.J. Ci ostatni pochodzili ze znanej w Casablance rodziny bankierów. Je-Jien z ich synów, Kamil, nieco starszy ode mnie, był uważany za najładniejszego chłopca w naszym środowisku. Jego młodszy brat, Laarbi, najeżał do moich bliskich przyjaciół. Podczas ostatnich wakacji w Kabili, i krótko przed zamachem stanu, zorganizowałam w naszym domu jego rodziny. Widywaliśmy się niemal codziennie i darzyliśmy dużą sympatią. Kiedy lekarz podwiózł nas pod ich dom, powiedziałam dzieciom, |lby znowu się ukryły, i weszłam, nie dzwoniąc. Czułam się tak, jakby rcale nie minęło te piętnaście lat. Poznawałam wszystko meble, obra-y, znajome zapachy. Kręciło mi się w głowie. Dom wydawał się pusty. Pogłaskałam psa, który się do mnie łasił, po | zym wyszłam na zewnątrz, okrążyłam dom i wróciłam przez kuchnię. Spostrzegłam telefon. Nie zastanawiając się, wykręciłam numer mojego ziadka. Ktoś podniósł słuchawkę i nieprzyjemnym głosem powiedział J,halo . Przestraszona, zrezygnowałam. Uparłam się jednak i spróbowałam jeszcze raz. W końcu zrozumiałam, że to linia wewnętrzna, a później rozpo-[znałam głos. Należał do Laarbiego. Nie przedstawiając się, poprosiłam, [aby zszedł na dół. Usłuchał, złorzecząc. Kiedy wszedł do pokoju, jego wygląd mnie zaskoczył. Minęło kilka • - . • . • . V —209— . • •• •. . chwil, zanim go rozpoznałam. Pamiętałam szczupłego mężczyźni w wieku dwudziestu pięciu lat, a teraz miałam przed sobą siwiejącego czterdziestolatka o postępującej tuszy. Przywitaliśmy się. Wyraźnie mnie nie poznał. - Jestem Malika - powiedziałam. - Jaka Malika ,& - Córka Hadży1. Nie mogłam wymówić mojego nazwiska. Bałam się ujawnić tożsamość. Ten lęk towarzyszyć mi będzie jeszcze długie lata. Nie bez trudu zdołałam w końcu z siebie wydusić - Ufkir, Malika Ufkir. Stanął jak wryty. - Czego chcesz - spytał szorstkim, aroganckim głosem. Opowiedziałam, że nas uwolniono, że jestem z Raufem, Marią i Ab-dellatifem. Trzęsłam się ze strachu, przede wszystkim nie wiedziałam, co o tym sądzić. Przez lata więzienia zachowywaliśmy się jak niewinnie skazani i z pewnością mieliśmy do tego prawo. Byliśmy ofiarami, nic zaś winnymi, jak to Laarbi usiłował dać mi do zrozumienia. Nigdy bym nie przypuszczała, że nasi przyjaciele mogą doznać aż takiej amnezji. Laarbi wymierzył mi pierwszy w moim życiu policzek. Zapomniałam o własnej dumie, starając się myśleć o tych, którzy na mnie czekają i nie wiedzą, co począć. - Potrzebuję pieniędzy - oznajmiłam oschle. - Chciałabym też, abyii zawiózł nas na dworzec. Dowiedziałam się o istnieniu tej linii kolejowej, rozmawiając z kierowcą taksówki. Za moich czasów nie było jeszcze pociągu między Casablanką a Rabatem. / Bez słowa wyszedł z kuchni i po chwili wrócił, podając mi trzysln dirhamów, to jest około stu osiemdziesięciu franków. Ta suma wydałn mi się wystarczająca, a nawet bajońska. Nie wiedziałam, że w 1987 roku dirhamy nie miały takiej siły nabywczej jak za moich czasów. Laarbi zrobił mi krótki wykład, zabraniając zbliżać się do jego star szego brata, który od czasu śmierci wuja miał skłonność do depresji Byłam pewna, że Kamil nie potraktowałby nas w taki sposób. Zaws/.o 1 Al-Hadż dla mężczyzny lub Hadża dla kobiety - w ten sposób tytułuje się z szteunkiein wiernych, którzy odbyli pielgrzymkę do Mekki. ^ » 270 lył dobrym i wrażliwym człowiekiem. I wiernym. Lecz nie miałam |kazji tego sprawdzić. Laarbi wyprowadził samochód z garażu. Spoglądał na dzieci z po-rdą i obawą. Zupełnie go nie wzruszył ich opłakany stan. Potem dał am znak, żebyśmy wsiedli, a przy dworcu wyrzucił nas jak paczkę |>rudnej bielizny. To spotkanie mną wstrząsnęło, lecz nie chciałam pozostawać dłużej ad jego wrażeniem. Czułam się bogata z moimi dirhamami w kieszeni najpierw kupiłam Abdellatifowi dziennik L Equipe . Odkrył piłkę (lożną dzięki radiu i znał na pamięć skład drużyn francuskich i maro- ińskich, jak również przebieg mistrzostw. Z myślą o Sukajnie zaopatrzyliśmy się w papierosy. Tak bardzo lubiła palić, że w Bir Dżadid suszyła zebrane przez Halimę na dziedzińcu fioła i liście, które następnie zawijała w papier. Zakup biletów również wymagał wysiłku. Baliśmy się tłumu, zwłaszcza kontrolerów w mundurach. Olbrzymi portret króla, zawie-zony na ścianie, wywołał w nas taką panikę, że opuściliśmy dworzec. Jiegliśmy zadyszani i roztrzęsieni, jakby sam Wielki Brat osobiście nas sigał. Było to na pewno głupie, lecz nie potrafiliśmy się opanować. Wresz-e wsiedliśmy do pociągu, świadomi naszego niezwykłego wyglądu zwróconych na nas spojrzeń. Zajęliśmy miejsca w przedziale, zamó-viliśmy kawę i zapaliliśmy papierosy, doświadczając po raz pierwszy wolności. Lecz kiedy wsiadł konduktor, aby sprawdzić bilety, zaczęliś-ay się trząść od stóp do głów. Siedzące obok nas francuskie małżeństwo komentowało panującą kraju korupcję, przepych Święta Tronu i związane z nim wydatki, łowiło też o turystach, którym odmówiono miejsca w La Mamu-- mimo że mieli tam rezerwację - ponieważ pokoje zostały na tę okazję zarekwirowane przez rząd. Ich rozmowa utwierdziła nas w przekonaniu, że nie jesteśmy jedynymi przeciwnikami panującego systemu vładzy. Od czasu do czasu Francuzi spoglądali na nas z zainteresowaniem. Luksusowy hotel w Marrakeszu. v •211 — Mieliśmy wielką ochotę, z nimi porozmawiać, poinformować ich o naszym losie. Wydawali się sympatyczni, otwarci, lecz jaką mieliśmy pewność, że nas nie wydadzą mimo pięknych stów Staliśmy się zbyt podejrzliwi. Zdusiliśmy w sobie wołanie o pomoc. Szok, w jakim znajdował się Abdellatif, wzrastał w miarę dokonywa nych przezeń odkryć. Nigdy w życiu nie widział gazety. Z wybałuszo nymi oczami kontemplował fotografie piłkarzy. Jedynym graczem, ja kiego znał, był ten ze zdjęcia, które udało mi się zdobyć dla niego w więzieniu. Jego osłupienie wzrosło, kiedy pociąg ruszył i zaczął toczyć się córa/ szybciej. Abdellatifowi opadała warga błędne spojrzenie utkwił w prze suwającym się krajobrazie. Rauf starał się go rozchmurzyć, lecz mi próżno. Ku naszej rozpaczy Abdellatif był dzieckiem zdziczałym, oszo łomionym lawiną dokonanych odkryć. W ciągu pięciu dni ucieczki wydawało mu się, że bez przerwy znajduje się w pędzącym pociągu. W Tangerze, w barze hotelu Ahlan , gdzie ustanowiliśmy naszą bazę, spytał mnie, czy pociąg wreszcie się zatrzyma. H Rabat Z lękiem w sercu wysiedliśmy na Dworcu Centralnym w Rabacie Czy ogłoszono już alarm Czy zostaniemy zatrzymani na peronie Czy też na zewnątrz Wszystko jednak wydawało się zupełnie normalne, nie dostrzegliśmy żadnego policjanta. Niepewnym krokiem skierowaliśmy się w stronę postoju taksówek. Ten dworzec był zbyt wielki, zbyt nowoczesny, zbyt dużo było tu ludzi, którzy potrącając się wzajemnie, pędzili nie wiadomo dokąd. Na nas nie czekał nikt. Rauf i Maria wsiedli do pierwszej taksówki, ja usadowiłam sic w drugiej razem z młodszym bratem. Była dziewiąta rano. Mieliśmy się wszyscy spotkać w ambasadzie francuskiej. Pod ambasadą stał na straży marokański policjant. Wahałam sic chwilę, zanim do niego podeszłam. - Chciałabym wejść-powiedziałam. * »«, ) . \-- - • —272— .-. .. & - Ambasada jest zamknięta - odparł, jakby to było oczywiste. Po dłuższej chwili zrozumiałam. Mieliśmy 20 kwietnia, poniedziałek wielkanocny. Choć zaplanowaliśmy wszystko z wielką dokładnością, przeoczyliśmy ten ważny szczegół. Kto wie, co by się zdarzyło, gdybyśmy uciekli dzień później Rauf podszedł, starając się nawiązać rozmowę z policjantem, lecz ten /aczął nam się przyglądać podejrzliwie. Zasypał nas pytaniami, chciał nawet wiedzieć, czy nie jesteśmy ścigani. Patrzył z politowaniem na nasze pozbawione włosów głowy, na zabłocone buty. Unikając dalszych pytań, wsiedliśmy do taksówek. Kierowca też spojrzał na mnie podejrzliwie, kiedy powiedziałam, aby zawiózł nas przed ambasadę amerykańską. Był to plan awaryjny - na wypadek, gdyby w ambasadzie francuskiej nie przyjęto naszej prośby o azyl polityczny. - Dlaczego wyglądasz, jakbyś była osaczona - dopytywał się taksówkarz. - Skąd pochodzisz Jest w tobie coś dziwnego. Wyglądasz na Europejkę... choć nie... wyglądasz rzeczywiście dziwnie. Nic na to nie odpowiedziałam. On pytał, ja milczałam, w końcu znaleźliśmy się przed ambasadą amerykańską. Zdecydowałam, że sama spróbuję szczęścia. Przy wejściu zatrzymał mnie marokański policjant i poprosił, bym oddała mój pakunek. Był w nim schowany rewolwer, który zrobił Abdellatif, a który przypominał prawdziwy. Bałam się, że strażnik weźmie mnie za terrorystkę. Jąkając się, powiedziałam, że wewnątrz są zabawki mojego brata. Policjant jednak wyjął mi torbę z rąk i rzucił w kąt strażnicy, mówiąc, /e dostanę swoje rzeczy z powrotem przy wyjściu. Straciłam całą pewność siebie. Do tego stopnia byliśmy pewni, że uda nam się w ambasadzie francuskiej, iż nie wzięliśmy pod uwagę potrzeby improwizacji w razie niepowodzenia. Podkopało to nasze morale. Ze zrujnowanym zdrowiem, spanikowani, mogliśmy jedynie realizować ćwiczony tygodniami scenariusz, który znaliśmy na pamięć. Ale dostosowywanie się do nieprzewidzianych wydarzeń przerastało już nasze siły.. Byłam zdezorientowana. Cała roztrzęsiona, szłam pod górę aleją wiodącą do biur ambasady. Na prawo ode mnie, w oszklonej strażnicy, stało dwóch funkcjonariuszy, którzy obserwowali wejście na teren ambasady na monitorze kon- ••• , .-• —2/3— , •• • .. v •• •> Ji trolnym. Naprzeciw nich, po lewej stronie, przy łańcuchu broniącym dostejpu do biur, stał ubrany w garnitur Marokańczyk. Poprosiłam go o formularz emigracyjny, dodając, że nie wiem, jak go wypełnić. Podczas gdy udzielał mi wyjaśnień, usilnie się zastanawiałam, co robić dalej. Wystarczyło przeskoczyć łańcuch, aby znaleźć sit na terytorium amerykańskim. Po drugiej stronie krzątali się urzędnicy Próbowałam zwrócić na siebie uwagę, wpatrując się w nich błagalnym wzrokiem, lecz na próżno. Jakiś mężczyzna chciał się dostać do biur, pokazał odznakę i Marokańczyk podniósł łańcuch. Jeszcze raz się zawahałam. Czy rzucić się do przodu, przeskoczyć łańcuch i krzycząc, domagać się azylu politycznego Lecz jeśli zaakceptują moją prośbę, co się stanie z moją siostrą i braćmi Czy spotkają się z odmową Zostaną wydani Aresztowani Gdyby mężczyzna w garniturze był Amerykaninem, nie wahałabym się długo. Wówczas ten człowiek byłby dla mnie uosobieniem wolnego kraju. Lecz czy mogłam zaufać rodakowi A jeśli zagrodzi mi przejście Kiedy w końcu zdecydowałam się przystąpić do działania, było już za późno. Żołnierze amerykańscy w oszklonej strażnicy zaczęli coś po dejrzewać i wskazując na mnie, powiedzieli parę słów przez mikrofon do Marokańczyka. Zapewne zwrócili jego uwagę na dziwne zachowanie wynędzniałej interesantki. Jeden z nich wyszedł z boksu i skierował się, w moją stronę. Wpadłam w panikę. Pozbierałam formularze, odebrałam moją torbę, i uciekłam biegiem, z bijącym głośno sercem. Dołączyłam do naszej grupy przy taksówkach. To była klęska. Pozostały nam już tylko ambasady Wielkiej Brytanii i Hiszpanii. Lecz one również były zamknięte. Nie wiedzieliśmy, co dalej robić. Ktoś jeszcze mógł nam pomóc przyjaciel mojego dziadka. Tak jak on był Berberem. Jedna z jego córek pobierała wraz ze mną nauki w pałacu. Poprosiliśmy taksówkarza, aby zawiózł nas do dzielnicy Ag dal, gdzie ów przyjaciel mieszkał z żoną, Lallą Miną, i córkami, Latif | i Maliką. Dawniej w Agdal wznosiły się jedynie piękne małe wille, lec/ wszystkie zostały zburzone i zastąpione dużymi budynkami. Nie mogliśmy niczego rozpoznać. Taksówka krążyła dokoła, a my czuliśmy się coraz bardziej zagubieni. Przypomniałam sobie, że ich ,-.v - . , —214— ... i i |dom stał obok poczty. Na szczęście była ona jedynym budynkiem, któ-[rego nie zburzono. Stróż zapytał, kogo ma zapowiedzieć. Odparłam, że Maliką, córka iHadży Fatimy, chce rozmawiać z Lallą Miną. Powrócił i patrząc na mnie podejrzliwie, oświadczył - Ona nie zna nikogo o tym nazwisku. Jeśli nie pójdziesz stąd od [razu, wezwę policję. Uparłam się jednak. - Powiedz jej, że jestem Maliką, córką Ufkira. Natychmiast zastygł w bezruchu, zdziwiony, prawie przerażony. - Nie nalegaj - powiedział w końcu - to nie ma sensu. Ona o niczym nie chce wiedzieć. Lecz zamknąwszy po cichu drzwi między przedpokojem i salonem, pój rżał na mnie wyczekująco. Spytałam, gdzie mieszka Latifa. - W Agadirze. Maliką, jej siostra, mieszkała po drugiej stronie ulicy. Znałam ją do-_._e, za młodu była nauczycielką. Kiedy mój ojciec pełnił jeszcze funk-Icję szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, przychodziła do naszego Idomu udzielać dzieciom prywatnych lekcji. Potem wyszła za mąż za przemysłowca i założyła rodzinę. Nie żywiąc dużej nadziei, zdecydowałam się ją odwiedzić. Stanęliś-ny pod domem i oczekiwaliśmy jej powrotu. Około południa spostrze-jliśmy zatrzymujący się samochód. Wysiadła z niego poważna matrona, Iza którą rzędem podążała czwórka dzieci. Wyglądali jak kwoka z kur-Iczętami. Pomyślałam, że z każdą ciążą przybyło jej chyba z dziesięć Ikilo. Podeszłam do niej. Wbiła we mnie nieruchome spojrzenie, a jej Irysy stężały. Im bardziej się zbliżałam, tym bardziej zmieniała się na (twarzy. W końcu wykrzywiła się i rozpłakała. - Dlaczego ja - krzyczała. - Dlaczego mi to robisz Nie masz prawa... Dzieci, wejdźcie szybko do domu - Była na skraju histerii. Cofała się, opędzając ode mnie rękami, jakbym była trędowata. • Wróciliśmy do centrum, aby na poczcie głównej nadać nasze listy. Napisaliśmy do około dwudziestu osobistości, polityków i artystów, — 215 — wśród których byli Alain Delon, Simone Signoret, Simone Weil1, Ro bert Badinter2, Jose Artur... Chcieliśmy także zadzwonić. Zamknęliśmy się w kabinie telefonicznej, lecz nie potrafiliśmy uruchomić telefonu. Gdy tylko ktoś się do niej zbliżał, wybiegaliśmy na zewnątrz w po płochu. Pomimo lęku śmialiśmy się przy tym, dzięki czemu mogliśmy na parę chwil zapomnieć, że jesteśmy uciekinierami. Lecz nie udało nam się uzyskać żadnego połączenia. Godziny mijały. Należało znaleźć jakąś kryjówkę. Pozostali nam tył ko przyjaciele z dzieciństwa, a wśród nich Reda, bliski przyjaciel Raufa Mieszkał nieopodal nas w Alei Księżniczek. Aby do niego dotrzeć, mu sieliśmy minąć nasz dawny dom. Zawsze przyrzekałam Abdellatifowi, że kiedyś mu go pokażę. Lubił słuchać, jak mówiliśmy o nim z nostal gią, choć sam już niczego nie pamiętał. Teraz albo nigdy - pomyślałam. Wyznaczyłam Marii i Raufowi spotkanie przed domem Redy, z Ab-dellatifem zaś podążyłam w stronę naszej willi. Bałam się, co tam zastanę, jakich zmian dokonali nowi lokatorzy. Czy uszanowali to miejsce Czy mój pokój znajduje się ciągle między basenem i sauną A ogród Czy są w nim jeszcze kwiaty, które tak lubiłam Z początku sądziłam, że pomyliłam adres. Na miejscu majestatycznej willi otoczonej zielonym gazonem rozciągał się pusty teren. Po naszym odjeździe dom został splądrowany. Nasi dawni pochlebcy dobrze sitj obłowili. Ci zabrali meble, tamci obrazy, inni dywany, jeszcze inni biżuterię mamy, bibeloty, ubrania czy pamiątki... Później Hasan II kazał dom zburzyć. Nie istniał już, tak jak i my, Jednym brutalnym aktem król obrócił nas w nicość. Ten cios szczególnie mocno odczułam. Gdy przebywałam w pałacu, willa w Alei Księżniczek nabrała dla mnie ogromnego znaczenia, stając się w moich myślach symbolem normalnego, szczęśliwego ogniska do mowego, spokojną przystanią, której tak potrzebowałam. Przez wszystkie lata spędzone w więzieniu znów marzyłam o powro cię do domu. Uczepiłam się jego obrazu, który powracał do mnie z nic 1 Myślicielka francuska, była ministrem w prawicowym rządzie Jacques a Chirani (przyp. tłum.). 2 Polityk francuski, przewodniczący Rady Konstytucyjnej (przyp. tłum.). ...ykłą wyrazistością. Nocą, przez zaśnięciem, spacerowałam po wszystkich pokojach, sprawdzając rozmaite detale. Był ostatnim ogni-jwem, które łączyło mnie z ojcem i ze szczęściem minionych dni. Wraz z jego zniknięciem utraciłam ostatni punkt oparcia. Poczułam się zgwałcona, zbrukana, śmiertelnie zraniona. Po raz kolejny zostałam sama na świecie. Nic nie miało już sensu. Aby nie niepokoić Abdellati-fa, powiedziałam, że się zgubiłam i nie mogę trafić do naszego domu. Niczego nie podejrzewając, przyjął moje kłamstwo. Taksówka ruszyła w kierunku domu Redy. Przed bramą stał ogrod-Inik. . Reda - Popatrzył na mnie, jakbym była niespełna rozumu. -[Reda się ożenił. Już tu nie mieszka... Jego rodzice Ależ oni są we |Francji... . Po dłuższych naleganiach udało mi się z niego wyciągnąć, że Reda l mieszka obecnie w osiedlu Zawha. Wsiedliśmy z powrotem do taksó-Jwek, bardziej niż dotąd przygnębieni. Przy wjeździe do osiedla zatrzymał nas stróż, podejrzliwy i badaw-|,czy, z pewnością donosiciel, jak większość marokańskich stróżów. Obojętnym tonem spytałam, w którym budynku mieszka Reda. lOstrożnie podążyłam we wskazanym kierunku, jakbym była na polu bi-itwy. Miałam wrażenie, że przekraczam niebezpieczną granicę i w każ-|dej chwili może dosięgnąć mnie kula. Zadzwoniłam do drzwi. Otworzyła nam bona. Reda właśnie wyszedł na obiad, nie chciała mi powiedzieć, dokąd się udał. Poprosiłam o szklankę wody i błagałam, aby pozwoliła mi zatelefonować. Chciałam zadzwonić do Jose Artura z France Inter. Jego audycja tak często nam towarzyszyła w więzieniu. Sądziłam, że na pewno nie od-j mówi nam pomocy... Lecz kobieta nie odpowiedziała na moją prośbę, l dając mi do zrozumienia, że powinnam odejść. Usiłowałam jeszcze ją przekonać, kiedy usłyszałam charakterystyczny odgłos nadlatującego helikoptera. Wzięłam Abdellatifa za rękę i zbiegłam ze schodów. Maria i Rauf, którzy czekali na mnie przy wje-i ździe do osiedla, również zaczęli biec. Helikopter leciał tak nisko, że można było wyraźnie dostrzec siedzących wewnątrz żołnierzy z karabinami na kolanach. Schroniliśmy się wszyscy za cyprysami, przytuleni jedno do drugiego, trzęsąc się ze . • • . ,. • , - .- 1 —217— , ... strachu. Nie wiedzieliśmy, że w tym osiedlu mieszkał również nas/ dziadek i że policja właśnie tutaj rozpoczęła poszukiwania. Raufowi przyszedł do głowy nowy pomysł, a w sytuacji, w jakiej siv znajdowaliśmy, zgodzilibyśmy się na wszystko. Z osiedlem Zawhn sąsiadowała willa innych jego przyjaciół z dzieciństwa, Patricka i Phi lippe a Barere ów, Francuzów mieszkających w Maroku. Zawsze by liśmy z nimi w dobrych stosunkach, bardzo lubiliśmy ich rodziców, zwłaszcza mamę, niezwykle opiekuńczą osobę, nieustannie zaniepokojoną o swoje potomstwo. Po kilku minutach marszu odnaleźliśmy uroczy domek, otoczony drzewami i gazonem. Drzwi otworzyła bona. - Chcieliśmy się widzieć z panią Barere. Proszę zapowiedzieć Mali kę i Raufa Ufkirów. Zamknęła za sobą drzwi. Spodziewaliśmy się wszystkiego. Że wy pędzą nas jak złodziei, obrzucą wyzwiskami, potraktują z pogardą, doniosą na policję. Byliśmy wyczerpani, wygłodzeni, skostniali z zimn i i zrozpaczeni. Niezdolni do zrobienia kroku naprzód. Wtem usłyszeliśmy, jak ktoś biegnie korytarzem. Drzwi się otworzyły i przed nami stanęła Michele Barere, cała we łzach. Rozłożyłii szeroko ramiona i przycisnęła nas do siebie, szepcząc - Moje dzieci, moje kochane dzieci, jakie to szczęście... Wprowadziła nas do domu. Nareszcie poczuliśmy się bezpieczni. Właśnie pili z mężem kawę i poprosili, abyśmy się do nich przyłączyli. Luc Barere był właścicielem fabryki wyrobów drewnianych. Niegdyś często gościł w pałacu. Podniósł się, żeby nas ucałować. Wydawał się bardzo zaskoczony naszym widokiem. Powiedziałam mu, że zostaliśmy uwolnieni. - Jak to się stało Nie ogłoszono tego ani w radiu, ani w telewizji... - Sami wiecie, jak to jest. Kiedy zniknęliśmy, również nikt nie podał żadnych wyjaśnień... Moja odpowiedź brzmiała przekonująco. Iluż to zaginionych zja wiało się pewnego dnia, nie wiadomo skąd ani w jaki sposób Brnęłam więc dalej. Mama i wszyscy pozostali wyjdą wkrótce, będzie drugi koń woj. Dostaliśmy trochę pieniędzy na podróż. Nie czułam się zbyt dobrze, wypowiadając te kłamstwa. Miałam wrażenie, że Luc Barere odnosi się do nich bardzo sceptycznie. p / . i. - v —218— • . .. . Z wysiłkiem odgrywałam rolę uwolnionej z więzienia, udawałam, że wszystko jest w porządku, nie mogąc wyrazić myśli, które kłębiły się w mojej głowie. Wolałabym krzyczeć - tutaj, w rym nieskazitelnym salonie, pośród tych ładnych bibelotów starannie ustawionych na wypolerowanych meblach - że jesteśmy poszukiwani, ścigani przez całą marokańską policję i że przez piętnaście lat płaciliśmy za przestępstwo, którego nie popełniliśmy że mama, Sukajna i Miriam nadal pozostają w zamknięciu i być może w tej właśnie chwili są torturowane, aby zdradziły miejsce naszego pobytu... Wstrząsnął mną strach, bunt, poczucie winy i złość. Bez nas życie trwało nadal... Zjawiając się powtórnie, zakłóciliśmy normalny bieg świata przeraziliśmy nawet tych, którzy nas kochali. W ciągu piętnastu lat byliśmy widmami. Naszych imion nie chciano wymawiać lub też wspominano je szeptem, lękając się represji. Lecz ja także nie mogłam powiedzieć prawdy, musiałam kryć się za maską uśmiechu, stwarzać pozory, używać banalnych słów, które przesłaniały nasz dramat. Z ulgą przyjęliśmy wiadomość, że Luc Barere jedzie do pracy. Mniej będziemy musieli udawać. Jego żona wierzyła nam na słowo. Krzątała się po kuchni, przygotowywała potrawy i napoje, stale przy tym powtarzając - Moje biedne maleństwa, jaka jestem szczęśliwa... Spędziliśmy w ten sposób kilka godzin, jedząc i pijąc, lecz ciągle pozostawaliśmy w stanie pogotowia. Niemniej jednak ta przerwa była pożądana. Od Michele Barere dowiedzieliśmy się o losach dawnych przyjaciół. Opowiedziała nam, w jaki sposób nasz dom został zburzony i kto spośród niegdysiejszych pochlebców kłócił się o łupy. Powstrzymywałam się od płaczu. Okazało się, że dziesięć lat temu zmarła moja dzielna babka, Mam-ma Chadidża - ta, która pomagała nam jako pośrednik na motorowerze, przekazując listy i paczki policjantom z Tamattaght. Mój dziadek wkrótce potem ożenił się powtórnie z bardzo młodą kobietą. Pani Barere powiedziała nam też, że jeden z jej synów, Philippe, który obecnie mieszka we Francji, jest właśnie wraz z żoną Janinę, moją dawną przyjaciółką z liceum, przejazdem w Maroku. Ogromnie by się ucieszył, gdyby mógł nas zobaczyć. Ja, która tak się obawiałam, że jedno z nas się zdradzi, osłupiałam, •219— •... l kiedy włączono telewizor. Nigdy dotąd poza kinem nie widzieliśmy kolorowego obrazu. Pokazywano akurat filmy animowane i Abdellatif dosłownie przykleił się do ekranu. Ponownie stał się trzyletnim dzieckiem, śmiejącym się z najmniejszego głupstwa. Byłam zaniepokojona. Za szybko wchłonął zbyt wiele nowości. Obawiałam się, że Michele Barere zacznie podejrzewać, w jakich warunkach żyliśmy w więzieniu. Nie chciałam jej przekazywać zbyt wielu szczegółów. W miarę upływu czasu, gdy tak rozmawiałyśmy o różnych rzeczach, coraz częściej nawiedzała mnie myśl o porażce. Postanowienie, że skończymy ze sobą, jeśli nas schwytają, traktowaliśmy jako nieodwołalne. Jednakże łatwo było podjąć taką decyzję w izolacji więzienia. Powrót do życia czynił ją dużo trudniejszą. Luc Barere wrócił pod wieczór. Nie miał zamiaru zrezygnować z dalszego wypytywania. Nie wierzył w ani jedno słowo mojej historyjki i po raz setny zadawał te same pytania, niezadowolony z naszych odpowiedzi. Żona próbowała go powstrzymać, powtarzając, aby zostawił nas w spokoju. - Widzisz przecież, że te dzieci przeżyły koszmar. Lecz... kiedy pomyślę o tych wszystkich ludziach, którzy okazywali im obojętność... Próbowaliśmy skierować rozmowę na inne tory, pytając o znajomych. Lecz on ciągle powracał do tego samego. W końcu oświadczył, że należy uczcić odzyskanie wolności. Zaproponował, że zadzwoni do naszego dziadka, któremu należała się ta radość. W jaki sposób odwieść go od tego zamiaru, nie nalegając zbyt mocno, aby nie obudzić w nim podejrzeń - On jest stary - powiedziałam. - Będzie zszokowany, jeśli zobaczy nas w tym opłakanym stanie. Przed spotkaniem chcielibyśmy doprowadzić się nieco do porządku. To jedyny członek rodziny, który nam pozostał. Nie chcemy go tym zabić. Prawda była oczywiście zupełnie inna. Policja niewątpliwie obserwowała jego dom i miała na podsłuchu telefon. Natychmiast by nas aresztowano. Michele Barere przyszła nam z pomocą. - Pozwól im odpocząć - powiedziała do męża. - Jutro go odwiedzę i przygotuję na to spotkanie - dodała, aby nas uspokoić. - Sama do niego zadzwonię. Zasiedliśmy do stołu, kiedy otworzyły si$drzwi wejściowe. Usłysze- ^ >/ • , .- —220— •... . .. .,..,. l • liśmy głos mężczyzny w korytarzu. To był Philippe Barere, który do-np wiedział się o naszym powrocie i przyszedł wraz z żoną i synem, aby nas zobaczyć. Uściskaliśmy się ze łzami w oczach. Powtarzał ciągle to samo zdanie - To nie do wiary, co za koszmar Dlaczego wam to zrobiono Potem uspokoił się i patrząc na nas, powiedział, że nasz widok jest najpiękniejszą rzeczą, jaką życie mogło mu darować. To był niezwykły obiad. Philippe chwilami śmiał się lub przyglądał nam uważnie, z błogim uśmiechem na twarzy. Innym razem płakał. Sililiśmy się, aby okazywać pozory normalności, lecz byliśmy bardzo ,wzruszeni, a w każdym razie okropnie wyczerpani. Po obiedzie Michele Barere pokazała nam pokoje na piętrze. Grzecz-ie odmówiłam przyjęcia pokoju, który mi proponowała, pod pretek-item, że chciałabym spać sama. Zgodziła się bez wahania, mówiąc, że logę spać, gdzie chcę, to znaczy w pokoju z telefonem. Luc Barere przyniósł nam środki nasenne, abyśmy mogli dobrze się wyspać. Wzięłam tabletki, dziękując, lecz gdy tylko odwrócił się plecami, pospieszyłam wyrzucić je do toalety. Z godziny na godzinę pogrążałam się w coraz większej paranoi. Po kolei się umyliśmy. Abdellatif pierwszy raz w życiu wziął kąpiel. IWeszłam do łazienki ostatnia. Zdejmując suknię, poczułam opór. Zmuszona byłam pociąć brutalnie i zerwałam sobie skórę z nóg. To cieknąca |z nich krew przykleiła materiał do ciała. Nie zdając sobie nawet z tego sprawy, poważnie się poraniłam, gdy (przeciskałam się przez tunel. Odczuwałam okropny ból, lecz najgorsze było jeszcze przede mną. Moje buty przywarły do nóg. Nie byłam |w stanie ich ściągnąć. Zamknęłam oczy, policzyłam do trzech i szarpnęłam mocno. Mu-Isiałam zagryźć wargi, aby nie krzyknąć z bólu. Zdarłam wszystkie pa-|znokcie u nóg. Krew rozlała się na dywan. Przerażona, zaczęłam szukać jakiejś ścierki. Nagle drzwi się otwo-Irzyły, a ja cała zanurzyłam się w wannie. Michele Barere zobaczyła (krew na podłodze. - Co ci się stało - To nic, przytrzasnęłam sobie palce drzwiami. Mocno się tym zdenerwowała. Gdy opuściła łazienkę, wyszłam wanny, wytarłam się jako tako i posprzątałam po sobie. Michele poży- ., , .•• •- • • • .• • —227— ••••- . , . fe^ czyła mi piżamę, lecz moje nogi tak bardzo krwawiły, że przesiedziałam całą noc, aby nie pobrudzić odzieży i pościeli. Spędziłam noc na pisaniu list do Jeana Daniela1, wiersze, prośby o pomoc. Około czwartej nad ranem ostrożnie podniosłam słuchawkę. Po drugiej stronie odezwał się Luc. Zapytał, czy czegoś nie potrzebuję, - Nie, usłyszałam dzwonek. - Musiało ci się śnić. Około szóstej trzydzieści tego wtorkowego poranka wstałam, ubrałam się i poszłam do rodzeństwa. Już nie spali. Kazałam im się szybko ubierać, następnie zeszłam do kuchni. Michele Barere nuciła, przyrządzając śniadanie. Stół był zastawiony, w pomieszczeniu pachniało grzankami i kawą. Wszystko wydawało sit normalne. A przecież byliśmy tak od siebie oddaleni. Ucałowałam ją. Czule spytała, czy dobrze spałam. Powstrzymałam łzy, rozbrojona jej życzliwością. Zdziwiła mnie nieobecność Luca. - Nie mogłam go powstrzymać... Wiesz, jaki on jest... Pojechał zawiadomić twojego dziadka. Poszłam uprzedzić Raufa o katastrofie. Gdy przyszedł Philippe, aby zjeść z nami śniadanie, Rauf odciągnął go na bok i spytał, czy nic mógłby nas podwieźć. - Nie ma sprawy. Dokąd chcecie jechać - Powiemy ci w samochodzie. Oznajmiłam pani Barere, że ja i Rauf wybieramy się na przejażdżką z Philippe em. Poprzedniego dnia namierzyliśmy niedaleko domu jego rodziców ambasadę Szwecji. To była nasza ostatnia szansa uzyskania azylu politycznego, lecz nie bardzo na to liczyliśmy. Wskazaliśmy Philippe owi drogę, potem daliśmy znak, aby się zatrzymał. Popatrzył na nas przeciągle. Zarówno wyraz naszych twarzy, jak i przedłużająca się cisza były bardzo wymowne. Wytłumaczyliśmy mu sytuację. Uderzył głową o kierownicę, wydając bolesny okrzyk. - Dlaczego Dlaczego ten koszmar nie chce się skończyć Nie mogliśmy go uspokoić, choć staraliśmy się mówić do niego jak do dziecka, które potrzebuje pociechy. - Słuchaj - powiedział w końcu Rauf - wejdziemy do ambasady, y prosić o azyl. Jeśli nie wyjdziemy w ciągu kwadransa, będzie to Łączyło, że plan się powiódł. Jeśli wyjdziemy, poprosimy cię tylko jedno abyś zawiózł nas na dworzec. Zgodził się, ciągle mając łzy w oczach. Zresztą zgodziłby się na szystko. Aby wejść do ambasady, należało ustawić się w kolejce. Po dziesię-iu minutach Rauf począł się niecierpliwić. Wziął kartkę papieru i napi-,ł na niej dużymi literami Dzieci generała Ufkira proszą państwo izwedzkie o azyl polityczny . Wsunęliśmy kartkę pod oszklone drzwi, za którymi siedziała ogrom- blondyna. Schyliła się, wzięła papier, przeczytała i podniosła się miejsca. Gdy tak stała, wydawała się gigantyczna. Spiorunowała nas zrokiem i oświadczyła, cedząc słowa - GO OUT Przerażeni, uciekliśmy czym prędzej. Szwecja, kraj praw czło-ieka Philippe czekał na nas w samochodzie. Musieliśmy wrócić do domu laństwa Barere ów po Abdellatifa i Marię. Drzwi otworzyła nam Mi-•Chele. Nie rozumiała, dlaczego syn jest taki poruszony. Wkrótce nadszedł Luc Barere, prowadząc mojego młodego wujka rahida, z nabrzmiałą twarzą i załzawionymi oczami. Spotkał go w do-iu dziadka i powiedział mu, że zostaliśmy uwolnieni. Mój wujek isunął się w jego ramiona. Oni uciekli . Dowiedział się o tym od ST1. Policjanci zabrali go wczoraj na przesłuchanie i przez całą noc iii po podeszwach stóp, chcąc wyciągnąć z niego informacje o miejscu inaszego pobytu. Odwieźli go do domu pół godziny przed przyjazdem Barere. Nie widzieliśmy Wahida od naszego wyjazdu do Assy. Odkąd zostaliśmy osadzeni w Tamattaght, rodzina nie miała od nas żadnych wiado-imości. Jedynie od czasu do czasu informowano ich o rzekomych zgonach. W ten sposób dowiedzieli się, że zmarła Miriam, potem Rauf, a wreszcie ja. Wahid kazał mi przysiąc, że mama i wszyscy pozostali wciąż żyją. Krzyczał, płakał, gestykulował i obsypywał nas pocałunkami. 1 Redaktor naczelny francuskiego tygodnika Le Nowelle Observateur (przyp. tłum.). •• ••••• . . •• , • —222— .-, , .,...-#i 1 Patrz pizypis na s. 134. t,t Byłam bardzo wzruszona tym spotkaniem, kochałam go jak brata, jednak zmuszałam się, aby tego nie okazywać. To nie była odpowiednin chwila na rozczulanie się nad sobą. Nie chciałam, by się załamał. Mu siałam uczynić go twardym, przywołać do rzeczywistości, dać mu do zrozumienia, że toczymy grę o życie. Najbardziej zaś obawiałam sic, czy nie jest śledzony. - Teraz płaczesz, a piętnaście lat temu, wszyscy nas opuściliście powiedziałam chłodno. - Jeśli chcesz to naprawić, możesz zrobić tylko jedno opowiedzieć naszą historię prasie międzynarodowej, poniewa/ nie złapią nas żywych. A teraz wykombinuj coś, potrzebujemy pie niędzy. Luc Barere zaczął krzyczeć - Jak mogliście mi to zrobić Zaufałem wam. Zaprosiłem do swego domu. Nie będę mógł dłużej pracować w tym kraju Zostanę wyda lony... - Nie chciałam was oszukiwać ani wami manipulować - odpowie działam. - Zostaliśmy sami na świecie, nie wiedzieliśmy, dokąd iść, i jeśli zatailiśmy prawdę, to dlatego, aby was oszczędzić. Powiecie wła dzom, że o niczym nie wiedzieliście i że zostaliście przez nas okła mani. Michele usiłowała uspokoić męża. Philippe denerwował się, wyrzu cając mu, że nie próbuje niczego dla nas zrobić. - Wszyscy jesteśmy winni, wszyscy jesteśmy wspólnikami w tej nikczemności - powtarzał. Wahid nie miał przy sobie pieniędzy. Poprosił więc o pożyczkę Ba rere a, który wręczył nam trzy tysiące dirhamów. Przekazałam Philip-pe owi manuskrypt mojej Historii, każąc niu przysiąc, że go zakopie i kiedyś mi zwróci. Obiecał to. Lecz bał się do tego stopnia, że wszystko zniszczył, gdy tylko odjechaliśmy. Michele Barere dała nam czystą odzież. Otrzymałam od niej suknie,-w odcieniu niebieskiej lawendy i sandały na wysokim obcasie. Wyglądałam co najmniej dziwnie. Dzieci i Rauf byli również dobrze ubrani. Wzięliśmy taksówkę, poprosiliśmy o podwiezienie na dworzec Ag-dal. Wyjazd z dworca Rabat Miasto, usytuowanego w centrum, był zbyt ryzykowny. Chcieliśmy jechać do Tangeru. — 224 — Tanger Dlaczego wybraliśmy Tanger Głównie dlatego, że nie wiedzieliśmy, lokąd iść, i ponieważ z tym miastem wiązaliśmy nadzieję na zakończe-naszej przygody. Byliśmy niewyspani, zmęczeni, przygnębieni wstrząsami i rozczarowaniami, przeżytymi w ciągu ostatnich dwóch dni. Poza tym dowiedziałam się od Barere ów, że jeden z moich dawanych adoratorów, Salah Balafridż, jest właścicielem hotelu w Tangerze. Być może on będzie mógł nam pomóc , W każdym razie Casablanca i Rabat stały się dla nas zbyt niebez-[pieczne, a musieliśmy mieć jakiś cel. A więc czemu nie Tanger Czekając na pociąg, schroniliśmy się na parkingu, ukryci za samo-[ chodami. Musieliśmy jakoś przeczekać dwie i pół godziny. Rauf poszedł po bilety. Po powrocie ukrył się razem z nami. Poczęliśmy snuć marzenia, wyobrażając sobie różne sposoby ucieczki. Śmiech zwyciężył wszystko, było to jedyne, najlepsze remedium na rozpacz, która nas ogarniała, a którą woleliśmy chować pod maską dzie- cinnych żartów. Ktoś rzucił pomysł, aby uciec wpław przez Cieśninę Gibraltarską. Maria jednak bała się rekinów. - Słuchaj, Nygusie, żaden rekin nie połakomiłby się na twoje kości - uspokajał ją wesoło Rauf, spoglądając wymownie na jej niesłychanie chudą sylwetkę. Abdellatif, który brał wszystko na serio, przestraszył się, ponieważ nie umiał pływać. Rauf zdecydował, że kupimy w Tangerze niezatapialne skafandry godne kapitana Cousteau. Mieliśmy natrzeć sobie ciała foczym tłuszczem, aby lepiej znieść zimno, i zaopatrzyć się w pastylki przeciw rekinom, by uspokoić Marię, jak również w boje ratunkowe, które wskazałyby naszą pozycję statkom. Te żarty podtrzymywały nas na duchu. Przepłynięcie Cieśniny Gi-braltarskiej wpław było bez wątpienia idiotycznym pomysłem, lecz w porównaniu z drążeniem tunelu gołymi rękami i naszą nieprawdopodobną ucieczką wydawało się nam możliwe do zrealizowania. Z rozpędu opracowaliśmy inny zwariowany scenariusz. Po przyjeździe do Tangeru, zanim skontaktujemy się z Balafridżem, musieliśmy znaleźć miejsce do spania. Pójście do hotelu było rzeczą ryzykowną od razu poprosiliby nas o dowody tożsamości, a poza tym nie za- . . . •• .• • • ——225 —— . . • V- • , mierzaliśmy pozbywać się pieniędzy. Pukać do drzwi Nie znaliśmy tn zbyt wielu ludzi, a nie chcieliśmy się sparzyć tak jak w Rabacie. Co więcej, od dwóch dni poszukiwała nas policja, bez wątpieniu również w Tangerze. Rozesłano nasze rysopisy, a przyjaciele byli śledzeni. Musieliśmy zachować ostrożność. Należało zawrzeć w pociągu nowe znajomości. Rauf i ja zrobimy wszystko, aby oczarować przypadkowo spotkane osoby. Nakreśliliśmy ich charakterystykę mężczyzna i kobieta z ludu, dość naiwni, aby uwić rzyli w nasze kłamstwa. W ten sposób będziemy mieli gdzie spać... Lustrując przedziały, znaleźliśmy odpowiednich kandydatów. Kobic ta siedziała na prawo od okna, a mężczyzna z drugiej strony. Miał około trzydziestki, łagodny wygląd i zachowywał się skromnie. Nie ociągając się, zaczęłam się w niego wpatrywać. Czarowanie go na pewno nie należało do przyjemności, lecz był to nasz sposób na przeżycie. Usiadłam naprzeciw nieznajomego, podczas gdy Rauf zajął miejsce na wprost mniej więcej pięćdziesięcioletnie) pulchnej Marokanki w wyszukanym jasnoróżowym stroju, odmalowa nej jak skradziony samochód. Popatrzyłam na brata i parskając śmiechem, szepnęłam mu na ucho - Biedaku, czy widzisz, co cię czeka Było mi zimno, morzył mnie sen i cała się trzęsłam w mojej cienkiej sukience. Mężczyzna zaproponował mi sweter. Podziękowałam mu po francusku z włoskim akcentem. Tym razem nie przyjechaliśmy z Belgii, lecz z Włoch wybraliśmy nawet nowe nazwisko Albertini. Dobrze trafiliśmy, ponieważ mężczyzna pochodził z Belgii. Był kucharzem i jechał w odwiedziny do krewnych w Tangerze^ Matrona włączyła się do naszej rozmowy. Pytali nas, skąd jedziemy, więc zaserwowałam im swoje włoskie opowiadanie. Z południa, sprecyzowałam, ponieważ zauważyła, że skórę mam matową jak Marokanki. Zmieniłam miejsce i usiadłam obok kucharza. Po chwili zaczęłam udawać zmęczenie i pozwoliłam mojej głowie opaść na jego ramię. Unikałam spojrzenia Raufa. Domyślałam się, że mój brat jest wściekły, widząc, jak prowokuję mężczyznę, żeby zdobyć dach nad głową. Ja te/ nie czułam się najlepiej. Lecz czy mieliśmy inny wybór Linia kolejowa wiodła wzdłuż piaszczystych białych plaż. Abdellatil patrzył na przesuwające się wybrzeże oczami dzikiego dziecka. Nigdy v > , v. .•• .. ../• ,, —226— , *?> jeszcze nie widział morza, a przynajmniej go nie pamiętał. Matrona zapytała zdziwionym tonem, czy ogląda je po raz pierwszy. Zmieniliśmy temat rozmowy, nie chcąc wdawać się w szczegóły naszego rzekomego życia we Włoszech. Kobieta sprawiała wrażenie nieco podejrzliwej. Jeśli zaś chodzi o kucharza, to był cały w skowronkach. Przekonany, że ma mnie już na srebrnej tacy, ślinił się na samą myśl o tym. Cztery godziny podróży okazały się prawdziwą męczarnią. Strach ściskał nam żołądek. Jednakże odgrywanie Albertinich trochę nas roz-i luźniło i pozwoliło zapomnieć o całej reszcie. W końcu pociąg dojechał do Tangeru. Przed przystąpieniem do działania popatrzyliśmy na siebie. Rozumieliśmy się bez słów. Ja przycisnęłam kucharza Rauf przykleił się do matrony. Maria z Abdellatifem pozostali razem. Na dworcu policjanci obserwowali wysiadających pasażerów, jednak niezbyt gorliwie. Zaalarmowano funkcjonariuszy w całym kraju, poszukiwano nas w miejscach publicznych, lecz dla rządu była to kłopotliwa sytuacja. Nie chciał zwracać przeciw sobie opinii publicznej, wzburzonej losem, jaki nam zgotowano przed piętnastu laty. O tym jednak dowiemy się później. < Ludzie wysypywali się z pociągu i potrącali, tworząc zbity tłum, j w który się wmieszaliśmy. Po raz kolejny udało nam się bez kłopotów j opuścić dworzec. Powód był jasny. Policjanci szukali czterech ucieki- | nierów przemykających się cichaczem pod murami, nie zaś zakochanej dziewczyny, czule obejmującej narzeczonego, czy szczupłego chłopca z okrągłą przyjaciółką u boku. Ani też spokojnej młodej pary idącej ze sobą pod rękę. Przede wszystkim zaś nie wiedzieli, jak wyglądamy, gdyż nie dysponowali żadnym naszym aktualnym zdjęciem. Później powiedział nam o tym szef DST. Od roku 1972 mieliśmy dużo czasu na to, aby podrosnąć i zmienić się... * , Kucharz nie zrozumiał, dlaczego stałam się nagle blada i nerwowa. \ Zmianę w moim zachowaniu przypisał obecności policjantów. - Tak to jest - powiedział - przykro mi z tego powodu. W Maroku policja jest wszędzie. Krągła kobieta opuściła nas. Odchodząc, zostawiła mi swój adres. Była sekretarką w Rabacie. r ihirt &wl.,j,< • -• a^ • • / •. • . —227— , Trzymałam kucharza pod rękę. Nieco zdenerwowany, spytał, dlaczego nie pozbędę się Marii i chłopców. - Nie mogę opuścić mojej rodziny. Oni by tego nie zrozumieli. Chciałam się dowiedzieć, gdzie mieszka, lecz nic mi nie odpowiedział. Ten marsz przez rozświetlające się o zmroku miasto miał w sobie coś nierealnego. Bryza morska, która pieściła nam twarze, wypełniający nozdrza zapach jodu i głos syren na statkach dawały wrażenie wielkich przestrzeni i otwartych granic. Wolność była blisko, na wyciągnięcie ręki, tak mało nam brakowało, aby cieszyć się nią na nowo. Rytm nocnego życia Tangeru, taki sam jak w sąsiedniej Hiszpanii, upajał nas. Lecz rozbawiony Tanger miał też inne oblicze. To ognisko nielegalnego integryzmu, rynek handlu narkotykami i centrum kontrabandy było pod ustawiczną kontrolą sił pomocniczych, często sprawdzających dokumenty tożsamości. Nie wiedzieliśmy o tym. Zbliżyli się do nas dwaj żołnierze z karabinami na ramieniu i poprosili o nasze dokumenty. Zaskoczona, zaczęłam się jąkać. Uratował nas kucharz, który zaprotestował po arabsku. - Jak to Chcecie przyciągnąć turystów do. Maroka, a robicie wszystko, żeby ich zniechęcić do naszego kraju. Przyjechali właśnie z Rabatu, a mieszkają w Rzymie. Po co te kontrole tożsamości Wojskowi nie spuszczali z nas wzroku, lecz zdenerwowanie kucharza zrobiło na nich wrażenie. Pozwolili nam odejść jak mi się wydawało, niezbyt chętnie. Jeszcze jeden cud. Udawaliśmy, że nic nie rozumiemy z tego incydentu. - Maroko to nie Europa - tłumaczył nam kucharz. - Stajemy sią pomału prawdziwym państwem policyjnym... Przytaknęliśmy mu zgodnie. Włochy mają inną politykę... Kucharz wziął mnie za rękę i zaczęłam się denerwować. Dopóki tylko grałam rolę, wszystko jakoś szło. Rzeczywistość jednak była znacznie mniej zabawna. Żeby zyskać na czasie, weszliśmy do sklepu kupić coś do jedzenia. Zupełnie zapomnieliśmy o głodzie. Abdellatif, oszołomiony, oglądał półki. Nie znał prawie żadnego z wystawionych tam owoców. Potrząsnęłam nim, zapytałam, na co ma ochotę. Wybrał pomarańcze, ponieważ jadł je w więzieniu. Innych owoców chyba się obawiał. Nasz kucharz tracił cierpliwość. Wziął mnie na bok i powiedział, że • .r t^r szliśmy na schody, które prowadziły do podziemnej części miasta. Kafejka znajdowała się w piwnicy o tak niskim suficie, że Rauf, przy l swoich stu osiemdziesięciu pięciu centymetrach wzrostu, musiał się tam nieźle schylać. Nigdy dotąd nie widziałam podobnej galerii zakazanych twarzy. Pokiereszowani marynarze, narkomani o szklistych spojrzę- 1 Patrz s. 102. — 229 — niach, przemytnicy, mafiosi zasiadali przy wspólnych stołach. Nie było wśród nich żadnej kobiety, nie dostrzegliśmy też naszego kucharza. Odczekaliśmy około dziesięciu minut, po czym wyszliśmy. Fatalnie siy czuliśmy w takim miejscu. Biegiem wdrapaliśmy się po schodach n i górę, aby odetchnąć świeżym powietrzem. Postanowiliśmy zatem odszukać Balafridża. Byliśmy zbyt zmęczeni, aby dalej iść piechotą. Przywołaliśmy taksówkę, którą prowadził mały, stary, dość gadatliwy integrysta. Rauf usiadł z przodu, a my troje zajęliśmy tylne siedzenia. Hotel Ahlan stał około trzydziestu kilometrów od miasta. Taksów ka minęła przedmieścia i skręciła w spokojną drogę. Nie ujechała zbył daleko, gdy utknęła w korku. Było coś dziwnego w tym przymusowym postoju w pustej okolicy. Nie wróżyło to dla nas niczego dobrego. Pod jechawszy nieco, ujrzeliśmy dużą zaporę policyjną. Kogóż tam nic było Żołnierze, policja, siły pomocnicze, żandarmeria i DST - całe elc ganckie towarzystwo, które nas poszukiwało. Kierowca nie mógł jechać dalej i zaczął narzekać. Rauf nie śmiał sit odwrócić, lecz nie potrzeba było słów, aby wyrazić strach, który mn | owładnął. Maria, Abdellatif i ja zacisnęliśmy dłonie tak mocno, że pa znokcie wbiły nam się w ciało. Zaległa martwa cisza. Kiedy nadeszła nasza kolej, samochód łagodnie ruszył i zatrzymał się obok posterunków. Podszedł do nas policjant, kierując do wnętrzu taksówki światło latarki. Próbowałam się uśmiechnąć, lecz wyszedł mi tylko jakiś grymas. Funkcjonariusz się oddalił, aby porozmawiać z kolegą. Powrócili do nas razem i ponownie wycelowali w nas latarki. Zamarliśmy w bezruchu. Wydawało mi się, że słyszę, jak głośno bij | serca pozostałych, i zadawałam sobie w duchu pytanie, dlaczego policjanci tego nie słyszą. Jeśli pozostaną jeszcze minutę dłużej - myślałam, będąc na krawędzi omdlenia - umrę na zawał serca . Szukali czterech młodych zbiegów. Nawet nas z nimi nie skojarzyli... Nie patrzyliśmy jednak na to w ten sposób. W ich rozumowaniu co/ moglibyśmy robić trzydzieści kilometrów od miasta. Jeśli znajdowalibyśmy się w Tangerze, podążalibyśmy raczej w kierunku portu czy plaż, starając się uciec z kraju. Policjanci zgasili latarki i dali nam znak do odjazdu. Dopiero po kilku kilometrach zaczęliśmy Spokojnie oddychać. * A . / • . . •.,...• —230— •.,,. &• Hotel Ahlan W hotelu Ahlan - po arabsku słowo to znaczy witaj - udałam się do recepcji i bardzo pewnym głosem powiedziałam, że chcę rozmawiać z panem Balafridżem. - Jestem pani Albertini - dodałam. Recepcjonista był zaskoczony, słysząc, że kobieta o tak dziwnym wyglądzie prosi o rozmowę z dyrektorem. Lecz Balafridż właśnie wyjechał do Rabatu. Zmarszczyłam brwi i podniosłam głos. - Jak to To skandal Gdzie jest mój apartament Został zarezerwo-j wany na nazwisko Albertini. Chciałam zyskać na czasie i uniknąć konieczności pokazywania naszych paszportów. Domagałam się, aby zatelefonowano do dyrektora i przekazano mu, że czeka na niego pani Albertini. Recepcjonista powrócił kilka minut później. - Pan Balafridż powiedział, abyśmy znaleźli dla pani pokój. Miałam już opracowany dalszy scenariusz. Mężczyzna poprosił o na-[ sze paszporty, udałam więc, że się gniewam. - Mnie, przyjaciółce właściciela, uczynić taki afront... Odwróciłam się gwałtownie, za mną podążało rodzeństwo. Mały bar obok recepcji udzielił nam schronienia, a kilka kaw podniosło nas na duchu. Recepcjonista kilkakrotnie przechodził obok, uśmiechając się. W końcu zbliżył się i spytał, czy nie zechciałabym zjeść obiadu. - Proszę sobie nie robić kłopotu. Mamy zamiar opuścić hotel. Personel przyglądał nam się z ciekawością, zaintrygowany naszym [ śmiesznym wyglądem, który kontrastował z moim wyniosłym tonem. [Niektórzy pracownicy kręcili się w pobliżu baru. Było około dwudziestej trzeciej. Zdecydowaliśmy ukryć się nieopodal basenu, a następnie spędzić noc w hotelowym klubie. Na trawniku stało półkolem kilka leżaków. Opadłam na jeden z nich. Materiał był [ mokry i zamoczyłam sobie sukienkę, która i tak była bardzo cienka. Skryci pod drzewami, przyciśnięci do siebie, szczękając z zimna zębami, czekaliśmy do północy na otwarcie klubu nocnego. Przez piętnaście lat idealizowaliśmy nasz powrót do życia. Ja, która f w młodości żyłam jedynie tańcem, tęskniłam do chwili, kiedy będę mogła oddać się na nowo mojej nocnej pasji. Lecz albo wszystko wokół ., - O 1 . v \ . • . —237 — •••• •• . •• . . nas się zmieniło, albo też nie byliśmy już tacy jak inni. Dyskotekt, wypełniała zbyt głośna \\muzyka, psychodeliczne światła świdrowały nam w mózgu. Dla naszych obolałych głów ta inwazja dźwięków była gorsza niż najokrutniejsze tortury. Szybko stamtąd uciekliśmy. Ten incydent utrwalił w nas świadomość, że jesteśmy jedynie zbiegami, nikim więcej. Oto kolejny raz znaleźliśmy się na marginesie. Przy krę wrażenie rozwiał dopiero humor Raufa, który rozśmieszył nas sarkastycznymi uwagami na temat gości dyskoteki. Powróciliśmy więc do baru i przesiedzieliśmy w nim do czwartej nad ranem. Odnalazłam hotelowe toalety. Kiedy bar zamknięto, spędziliśmy w nich resztę nocy - Rauf i Abdellatif w męskiej, Maria w damskiej Ukryta za szafką w korytarzu, czuwałam nad ich snem. Rankiem umyliśmy się nieco i weszliśmy do holu, tak jakbyśmy spe dzili noc gdzie indziej. Poruszaliśmy się z trudnością, dokuczał nam hałas, światło zaś raziło w oczy. Cierpieliśmy na tysiące różnych doleg liwości. Trzeba było jednak przestrzegać reguł gry, nawet jeśli traciliśmy na dzieję na zwycięstwo. Nadal musieliśmy udawać, nie mogliśmy być sobą, a tymczasem potrzebowaliśmy, aby ktoś się nami zaopiekował, wysłuchał nas i pocieszył. Pragnęliśmy czyjegoś współczucia i miłości Niesłychanie trudno było nam to znieść, nie mogliśmy się pogodzić z niesprawiedliwością losu, lecz czy mieliśmy inny wybór Mijali nas turyści, wysiadali z autokarów, które zatrzymywały sit przed hotelem, przywoływali się głośno w różnych językach. Byli opa leni, weseli, uśmiechnięci, niekiedy gderliwi. Narzekali na problemy z trawieniem, wahali się, czy jechać na wycieczkę, której nie wliczono w koszta podróży. Obok nas toczyło się życie, radosne i proste, a my byliśmy z niego wyłączeni. Zostaliśmy zepchnięci do świata umarłych, podczas gdy tak bardzo chcieliśmy dzielić wszystko z żywymi. Opuściliśmy hotelowy westybul i znaleźliśmy się w ogrodzie ze wspaniałymi drzewami. Usiedliśmy na małych schodach i zaczęliśmy długą rozmowę. Była środa, 22 kwietnia mijał trzeci dzień, odkąd uciekliśmy, i dotychczas nas nie złapano. Byliśmy ścigani, wystraszeni, czuliśmy się igraszką w rękach losu. Lecz byliśmy wolni. Myśl o tym przepełniała nas radością. Mimo wszystko nasza ucieczka okazała si(,-sukcesem. * V. , .ly, —232— ,.. ,./, Brakowało nam jednak mamy i pozostałych towarzyszek niedoli. , Rozmawialiśmy o nich, śmiejąc się i płacząc. Kiedy straż odkryła naszą l ucieczkę W jaki sposób je potraktowano Kiedy zobaczymy się z nimi znowu Zostawialiśmy pewne pytania bez odpowiedzi, tak bardzo się niepokoiliśmy. Jednakże nasze problemy wciąż domagały się rozwiązania. Dokąd pójść Z kim się skontaktować Chcieliśmy zadzwonić do Radia France Internationale. Niestety, nie znaliśmy numeru i musielibyśmy zamówić rozmowę u hotelowej telefonistki. W recepcji zaczęto patrzeć na nas podejrzliwym wzrokiem. Nie pozostawało więc nic innego, jak znaleźć sobie sprzymierzeńców, którzy pomogliby nam w działaniu. Rankiem zwróciliśmy uwagę na przemiłą starszą damę, elegancką i kulturalną Francuzkę. Była w towarzystwie syna, pięćdziesięcioletniego niedorajdy, profesora matematyki, którego wodziła za nos. Postanowiliśmy zdobyć jej zaufanie, a potem poprosić, by spytała telefonistkę o numer RFI. W tym celu wymyśliliśmy kolejne kłamstwo, które chcieliśmy jej zaserwować, gdy tylko nadarzy się po temu okazja. Oprócz starszej damy potrzebowaliśmy jeszcze innych przyjaciół, którzy mogliby ewentualnie zaprosić nas na obiad lub zakwaterować w swoich pokojach. Upatrzyliśmy sobie hotelowego instruktora pływania, wyraźnie nieobojętnego na urodę Marii, recepcjonistę, robiącego do mnie słodkie oczy, i młode hiszpańskie małżeństwo, uśmiechnięte, sympatyczne i bardzo wyluzowane. Maria zaczęła flirtować z instruktorem pływania, co było dla niej ciężkim wyzwaniem. Złożył na jej ustach lekki pocałunek, którym zupełnie ją oczarował. Według metryki miała dwadzieścia pięć lat, lecz w rzeczywistości pozostała zaledwie dziesięcioletnią dziewczynką... Recepcjonista umówił się ze mną o piętnastej w swoim pokoju. Zgodziłam się, mówiąc sobie, że w odpowiedniej chwili zdam się na improwizację. Oczekując mojego rendez-vous, rozpoczęłam poszukiwania starszej damy chciałam się dowiedzieć, w jakiej części hotelu mieszka. Kiedy ją odnalazłam, podążyłam za nią, starając się zachować maksymalną dyskrecję. Przed windą zaczęła narzekać na Hiszpanów i ich notoryczne spóźnialstwo. Przytakiwałam każdemu jej słowu. Kobieta była szczęśliwa, że spotkała kogoś, kto ją rozumie. Wymię- niłyśmy kilka banalnych uwag i rozstałyśmy się z radosnym do zobaczenia niebawem . Wracając do holu, natknęłam się na swojego recepcjonistę. Wydawał się równie znużony, co zdenerwowany. - Musimy odłożyć nasze spotkanie, nie będę miał czasu - powiedział. - Gości ogarnęła panika. Chcą wracać do domu. Policja została postawiona w stan gotowości. - Ale dlaczego 5 - Poszukują czterech przestępców, czterech niebezpiecznych utfieki-nierów. #• Pozostawił mnie na środku holu i pobiegł do swoich turystów. Podzieliłam się tą wiadomością z rodzeństwem, które przeraziło się nie mniej niż ja. My przestępcami My niebezpieczni Ryzykujemy więc, że mogą strzelać do nas bez ostrzeżenia Nie mogło być o tym mowy, nie damy im tej przyjemności, wolimy sami ze sobą skończyć. Abdellatif zaczął szukać nerwowo wtyczek elektrycznych, aby móc sit porazić prądem, jeśli zaszłaby taka konieczność. Ogarniało nas uczucie szaleństwa i beznadziejności. Maria i ja zaczęłyśmy płakać. Siedzieliśmy w barze, gdy w drzwiach pojawiła się starsza dama z synem. Pozdrowiła nas, a widząc nasz żałosny stan, zbliżyła się, pytając, co jest jego przyczyną. Chwyciliśmy się tej okazji i zaczęliśmy opowiadać zmyśloną historię. Nasza siostra, która była dziennikarką RFI, miała być zabrana do Yillejuif na operację raka piersi. Nasi rodzice o tym nie wiedzieli, a my nie mieliśmy pojęcia, w jaki sposób skontaktować się z nią w rozgłośni radiowej. - Ależ, moje dzieci, dlaczego nie zatelefonujecie do Radia Medi l2 Oni wam dadzą numer telefonu RFI w Paryżu. Będziecie mogli skontaktować się z waszą siostrą... Nie wolno nam było jej powiedzieć, że telefonistka patrzy na nas podejrzliwie. Kontynuowaliśmy więc nasze szlochy, obserwując damę kątem oka. 1 Dzielnica Paryża siedziba największego we Francji centrum onkologicznego (przyp. tłum.). •• 2 Rozgłośnia marokańska o śródziemnomorskim zasięgdk - Nie jesteśmy w stanie zrobić tego sami - mówiłam przez łzy. -i Gdy tylko o tym mówimy, zaczynamy płakać. Musieliśmy być bardzo przekonujący. Wzruszona naszym cierpie-• niem, zaproponowała, że sama spyta o numer telefonu. Odeszła i za chwilę wróciła z kawałkiem papieru, który wręczyła nam z uśmiechem. Zadzwoniła do Medi l, gdzie podali jej numer do RFI. Podziękowawszy, pospieszyłyśmy z Marią do telefonu. Umówiłyśmy się z chłopcami, że spotkamy się później. Pozwoliłam Marii zadzwonić, przypominając jej, żeby poprosiła do telefonu Alaina de Chalvron. Był to jeden z tych głosów RFI, które znaliśmy najlepiej. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności zastałyśmy go na miejscu. - Jesteśmy dziećmi generała Ufkira - powiedziała Maria. - Udało się uciec po piętnastu latach z więzienia. Wydrążyliśmy tunel i te-znajdujemy się w Tangerze. Potrzebujemy pomocy. Chcielibyśmy r rozmawiać z Robertem Badinterem i prosić go, aby został naszym adwokatem. Z początku dziennikarz nam nie wierzył. Bez przerwy powtarzał - Ależ to zupełna rewelacja, to niemożliwe... Potrzebował dowodu. Błagał, abyśmy nie panikowali, i poprosił o numer telefonu, pod który mógłby do nas zadzwonić. Podałyśmy mu numer i nasze przybrane nazwisko, Albertini. Odłożyłyśmy słuchawkę i drżąc, czekałyśmy. Dziesięć minut później zadzwonił. - To niebywała sensacja, czy zdajecie sobie z tego sprawę Czy wiecie, że Franęois Mitterand powinien za kilka godzin wylądować z wizytą oficjalną w Maroku Alain de Chalvron skontaktował się z Quai d Orsay , które przekazało wiadomość prezydentowi na pokład jego concorde a. Badinter nie mógł nas bronić, ponieważ był przewodniczącym Rady Konstytucyjnej. Dziennikarz poradził nam, abyśmy poprosili o to mecenasa Kiejmana2. Proponował, że się z nim skontaktuje. Odłożył słuchawkę, przyrzekając, że wkrótce znów do nas zatelefonuje. Pozostawiłam Marię na straży i pobiegłam na parking, aby uprzedzić 1 Ulica w Paryżu, adres Ministerstwa Spraw Zagranicznych (przyp. tłum.). 2 Znany francuski adwokat, obrońca w wielu procesach politycznych (przyp. tłum.). ,, $4 — 234.— — 235 — braci. Wpadłam w ramiona Raufa i z płaczem opowiedziałam przebieg rozmowy. Abdellatif patrzył na mnie, usiłując coś zrozumieć. Mittc rand, Quai d Orsay, concorde, Badinter... Znaczenie tych słów było dlii niego całko witą tajemnicą. Poszliśmy po Marię. Czekała na nas przy telefonie, żebyśmy te/ mogli porozmawiać z Alainem de Chalvron. Podyktowaliśmy mu nas/ apel do króla. Ta deklaracja mówiła w skrócie, że byliśmy tylko dziećmi i zostaliśmy niesprawiedliwie ukarani jedynie za to, iż nosimy nazwisko swego ojca. Potem dziennikarz powiedział, że wysłannik Quai d Orsay chciałby się z nami widzieć tego wieczoru. Wyznaczyliśmy mu spotkanie na par kingu. Oczekiwaliśmy nocy, rozdarci między radością, że wreszcie zostaliś my wysłuchani, i nieufnością. Czy ta podróż Mitteranda będzie dla nas korzystna Niczego już nie byłam pewna. Lecz z niecierpliwością wyglądałam spotkania z tym wysłannikiem, którym okazał się Herve Ker rien, korespondent RFI w Tangerze. Jednak nie od razu wyjawił nam swoje nazwisko. Jego oziębłość nas zdziwiła. Czyż nie był naszym wybawcą Oczek i waliśmy na ciepłe słowa, gratulacje, współczucie... Lecz nie, on zachowywał dystans, co nieco zbiło nas z tropu. Weszliśmy w głąb parkingu, aby ukryć się przed ciekawskimi spojrzeniami. Rozglądał się na prawu i lewo, aby się upewnić, czy nikt nas nie śledzi, następnie wyjął pióro i zapytał dość oschle, czy to my jesteśmy dziećmi generała Ufkira. - Każdy mógłby to powiedzieć - dodał. - Przedstawcie jakieś dowody. Zaczęłam mówić o działalności politycznej mojego ojca, lecz tamten mi przerwał. - Opowiedzcie raczej o tym, jaki był w życiu prywatnym. Odparłam, że nie znałam go zbyt dobrze, niemniej jednak przekazałam mu pewien szczegół, który mogli znać jedynie najbliżsi. Na lewym ramieniu miał małą bliznę po odłamku pocisku. Wydawało się, że ta informacja go zadowoliła, zadał nam również wiele innych pytań. Przed rozstaniem poinformował nas, że jutro możemy się spodziewać wizyty naszego adwokata, wspólnika Kiejmana, mecenasa Dartevelle a, który przyjedzie specjalnie z Paryża, aby się i nami spotkać. . •• • — 236— , . . Nie wiedząc, co dalej robić, powróciliśmy do baru, który zapełniał się dziwną zwierzyną młodzieńcami w krzykliwych strojach, przesadnie uszminkowanymi kobietami pijącymi whisky, palącymi papierosy i otwarcie podrywającymi mężczyzn. Rauf nie uniknął ich wabiących spojrzeń... Mój przyjaciel recepcjonista usiadł obok mnie. - Nie rozumiem, dlaczego nie weźmiecie tutaj pokoju. - Ponieważ znaleźliśmy lepszy hotel w Tangerze. Zaproponował nam kawę, którą wypiliśmy, niczego nie podejrzewając. Była zmieszana z narkotykiem. Personel koniecznie chciał się. czegoś o nas dowiedzieć. Nie podejrzewali naszej prawdziwej tożsamości, lecz sądzili, że Maria i ja jesteśmy prostytutkami, a Rauf naszym sutenerem. Nie zdziwiliby się też, gdybyśmy się okazali włoskimi lub hiszpańskimi przemytnikami, którzy czekają w hotelu na nielegalne spotkanie. W każdym razie nie wydawaliśmy się im czyści. Pod wpływem narkotyku zaczęliśmy mówić od rzeczy. Recepcjoni-|sta zaproponował mi nocleg w salonie marokańskim. - Za bardzo majaczycie. Idźcie do pokoju, tam nie ma nikogo, bę-[ dziecię bezpieczni. Pośpiech, z jakim za nim podążyliśmy, był odpowiedzią, której oczekiwał. Miał już dowód na to, że znajdujemy się w trudnej sytuacji, nie znał tylko szczegółów. Rauf z Abdellatifem zasnęli natychmiast. Maria i ja przez całą noc nie mogłyśmy zmrużyć oczu, zbyt byłyśmy zdenerwowane. Kiedy chłopcy się obudzili, zaczęli w najlepsze kontynuować swe rozważania, my zresztą również. Poszliśmy zająć miejsce koło parkingu. Nie mogliśmy powstrzymać się od śmiechu, lecz próbowaliśmy go opanować, aby się godnie zapre-[zentować przed naszym adwokatem. Uzgodniliśmy, że spotkamy się w małej sali telewizyjnej w hotelu. | Kiedy ją odkryliśmy, uczyniliśmy z niej naszą kryjówkę. Oglądaliśmy tam kolorową telewizję, która wciąż nas fascynowała. Nie mogliśmy zupełnie pojąć subtelności telewizji satelitarnej. Nie rozumieliśmy, jak to możliwe, że stacje hiszpańskie mogą być odbierane w Maroku. Mecenas Bernard Dartevelle zjawił się przed południem 23 kwietnia w towarzystwie Herve Kerriena, który miał ze sobą aparat fotograficzny. Na lotnisku nikt nie podejrzewał prawdziwego powodu jego wizyty f . •• / • / ••• , —237— . .•• . i przepuścili go bez problemu, czego nie można powiedzieć o jego powrocie, kiedy to dwukrotnie był przesłuchiwany przez policję, zanim go uwolniono. Mecenas Dartevelle uroczyście nas zapewnił o oburzeniu Francji Francji praw człowieka. Przyrzekł, że interesy ekonomiczne jego kraju nie będą mieć pierwszeństwa wobec naszych interesów. Następnie przekazał nam wiadomość od prezydenta Mitteranda - Powinniście być z siebie bardzo dumni. Na świecie są miliony dzieci prześladowanych, maltretowanych i wtrącanych do więzienia, lecz wy jedyni nie opuściliście rąk i walczyliście do końca. Dał nam do podpisania dokument, w którym stwierdzaliśmy, że biuro mecenasa Kiejmana jest upoważnione do naszej obrony. Potem powiedział, że chciałby nam zrobić zdjęcie. W chwili gdy Kerrien naciskał migawkę, drzwi otworzyły się i stanął w nich recepcjonista, który długo na nas patrzył, zanim opuścił salę. Mecenas Dartevelle umówił się z nami na drugie spotkanie wieczorem. Kiedy odszedł, owładnęła nami euforia. Zdobyliśmy Himalaje Udało nam się zaalarmować prasę i opinię publiczną. Nareszcie nas wysłuchano i potraktowano poważnie. Przez cały dzień ta myśl doda wała nam ducha rozmawialiśmy tylko o naszym zwycięstwie. Wkrótce będziemy wolni. Wkrótce wszyscy będziemy znowu razem. Kiedy mecenas Dartevelle powrócił wieczorem, tym razem bez Ker-riena, oświadczył nam, że wszystko zostało przygotowane do naszego wyjazdu. Jego termin został ustalony na jutro rano, na dziesiątą trzydzieści. Mieliśmy pojechać do Tangeru i schronić się w konsulacie fran cuskim, skąd miano nas zabrać samolotem do Francji. Pełna obaw, dałam mu do zrozumienia, że zaalarmowano już całą po licję, że recepcjonista widział, jak rozmawialiśmy w sali telewizyjnej, i że personel hotelu coraz bardziej nas podejrzewa. Dalsze czekanie bc dzie niewątpliwie bardzo ryzykowne. On jednakże nie mógł nic więcej dla nas zrobić i doradził, abyśmy się zachowywali z jak największą dyskrecją. W nocy udaliśmy się w kierunku pokojów. Byliśmy głodni. Od trzech dni żywiliśmy się jedynie kawą i paliliśmy papierosy. Przed drzwiami stały tace z resztkami pożywienia. Kłóciliśmy się o pozostawione na -•• • ,. . • ,/ —238— ... ,. , I nich kawałki chleba i sera. Przechodząc obok pokoju młodego hiszpańskiego małżeństwa, i zapukaliśmy do drzwi. Otworzył nam mężczyzna w kalesonach. Spojrzał na mnie, trochę {zdziwiony. - Nie masz skręta - spytałam po francusku, słodko uśmiechając się | do niego. To słowo trafia do wszystkich młodych gniewnych na świecie. Odpowiedział uśmiechem i zaprosił nas do środka. Jego żona leżała naga w łóżku widziała, jak przechodzimy jedno za drugim. Była trochę oszołomiona, lecz on uspokoił ją pocałunkiem i wskazał nam miejsce na kanapie. Obserwując uważnie przez trzy dni tę młodą parę, wiedzieliśmy, że stanowią oni ludzi typu dzielimy się wszystkim - pokój, miłość i trawka. palimy mieliśmy jeszcze w pamięci nasze doświadczenie z narkotykiem w kawie. Rauf naśladował Louisa de Funes z filmu Żandarm z Saint-Tropez. Podawał mi skręta, mówiąc jpełnym przejęcia głosem - Amour, amour... Skręcaliśmy się ze śmiechu, a młoda para nie pozostawała za nami f w tyle. Naszą wesołość kładła na karb trawki. W końcu zmorzył ich sen. My też zasnęliśmy na kanapie. O świcie obudził nas głośny świergot ptaków. Para Hiszpanów przyglądała się nam dziwnym wzrokiem. Wydawali się zdziwieni tym, że jesteśmy w ich pokoju. Potem przypomnieli sobie wspólny wieczór z trawką. Młoda kobieta zaproponowała mi skorzystanie z łazienki. Każdy z nas porządnie się umył, po raz pierwszy od czterech dni. Zazwyczaj unikałam luster, nie mogłam bowiem znieść widoku swojej zniszczonej twarzy. Aby ją ukryć, umalowałam się przesadnie, korzystając z kosmetyków znalezionych w łazience. Maria poszła w moje ślady. Opuściliśmy pokój Hiszpanów, dziękując za miłe przyjęcie, i udali-| śmy się prosto do baru, aby zaczekać na mecenasa Dartevelle a. Nagle usłyszeliśmy dobiegające z recepcji wezwanie - Panna Ufkir proszona jest... Zachowałam się tak, jakby to mnie nie dotyczyło. Czyż nie nazy-jwałam się Albertini . ., •• . • i - • . —239— • • . Uczciwie mówiąc, nigdy nie wierzyłam, że uda nam się z tego wyjść, nawet kiedy byliśmy już tak blisko celu. Instynkt podpowiadał mi, że zostaniemy ujęci w chwilach największej euforii nie lekceważyłam naszych nieprzyjaciół. Lecz mimo to parłam naprzód. Podjęliśmy walki i osiągnęliśmy maksimum naszych możliwości. Byłam z nas tak dumna, jak byłby dumny nasz ojciec. - Prosimy pannę Ufkir... Była dziesiąta dwadzieścia pięć, piątek 24 kwietnia 1987 roku. Skierowałam się w stronę holu. Zamiast taksówki mecenasa Dartevelle a zobaczyłam zatrzymujący się przed bramą furgon policyjny. Wysiadło z niego dziesięciu policjantów w mundurach khaki z automatami Kałasznikowa. Potem nadjechał drugi, trzeci, aż zebrało się przed hotelem około dziesięciu samochodów. Wysypywały się z nich grupy policjantów. Trąciłam Raufa łokciem i powiedziałam do niego cicho - Gliny przyjechały. Wydali nas. Policjanci biegiem obstawili hotel. Młode hiszpańskie małżeństwo, które właśnie się do nas przysiadło, zobaczyło ich i zawróciło biegiem. Czyżby miało na sumieniu coś jeszcze prócz trawki Aresztowanie Kilku funkcjonariuszy rzuciło się w naszym kierunku. Jeden z nich zażądał od nas ujawnienia tożsamości. - Czy pani jest Maliką Ufkir - Ależ skąd - odpowiedziałam wyniośli. - Moje nazwisko brzmi Albertini. Zależało mi, aby wyjść z tej sytuacji w sposób honorowy. Rauf również do tego dążył. Mężczyzna, który prawdopodobnie był dowódcą, odwrócił się i dal znak uzbrojonym policjantom. Ci natychmiast nas otoczyli i zaczęli za cieśniać krąg. Powstrzymał ich gestem dłoni. Aresztowanie powinno być przeprowadzone dyskretnie. Zmusili nas do przejścia przez hol wy pełniony przerażonymi turystami, mocno pochylając nam głowy. Kątem oka dostrzegłam starszą damę z synem i młode hiszpańskie małżeństwo, które zdążyło j uż ochłonąć. * , •• •.•, .• ^ .••.•. . —240— .., $• Zostaliśmy wsadzeni do furgonu i przewiezieni do komisariatu w Tangerze. Przy wejściu policjanci uformowali coś na kształt szpaleru powitalnego. Patrzyli na nas z podziwem, jeden z nich nawet płakał. Nie bylibyśmy zdziwieni, gdyby zaczęli bić brawo. Z Rabatu przybyli urzędnicy. Traktowali nas jako bohaterów. Na każdym kroku czytaliśmy szacunek w ich spojrzeniach. Zdjęto nasze odciski palców, zapisano dane, po czym zostaliśmy zaprowadzeni do małego pokoju. Nasze poczucie dumy znacznie wzrosło, kiedy prokurator generalny zatelefonował do Drissa Basriego, ministra spraw wewnętrznych. - Ależ, ekscelencjo, przysięgam panu, że ich zatrzymałem. Przysięgam na głowy moich dzieci, ekscelencjo. Zbiegowie stoją właśnie przede mną, cała czwórka, Maliką, Rauf, Maria i Abdellatif. Tak, to ja osobiście, ekscelencjo, dokonałem aresztowania. Oczywiście z zachowaniem całkowitej dyskrecji, ekscelencjo. Gdyby pojmał Mesrina lub bandę Baadera, nie byłby bardziej szczęśliwy. Patrzyliśmy na siebie z Raufem, śmiejąc się półgębkiem. Kolana mi drżały, chwiałam się na nogach, owładnęły mną emocje. Nie był to jednak odpowiedni czas, aby im się poddać. W kącie ważne osobistości dyskutowały między sobą, wydając szybkie rozkazy. Wyprowadzono Abdellatifa. Byłam zaniepokojona jego odejściem. Czy chcą się nim posłużyć, aby wywrzeć na nas presję j Jakby dla potwierdzenia moich obaw srogo spojrzeli na mnie i Raufa. Szeregowi policjanci, zauważywszy moje zdenerwowanie, szeptali j mi na ucho, że nie mamy się czego obawiać. Inni próbowali wzbudzić i w nas lęk, lecz i tak byliśmy zwycięzcami. Stawiliśmy czoło władzy, | skontaktowaliśmy się z zagranicą... Nasi wrogowie mieli związane ręce. Pomału strażnicy nabierali odwagi. Zamiast porozumiewać się z na-| mi za pomocą gestów, zaczęli do nas podchodzić i otwarcie rozmawiać. Niektórzy płakali. Inni znali nas jeszcze jako dzieci. Należeli do eskorty mojego ojca, kiedy mieszkaliśmy w Alei Księżniczek. Potem pomagali nam w Tamattaght. - Możecie być z siebie dumni - mówili. - Przysporzyliście sławy Berberom. Sprawiliście, że wasz ojciec ożył. Podeszli ważni urzędnicy. Zbyt skruszeni i pełni namaszczenia, nie budzili zaufania. Głos zabrał prokurator. - Nie macie czego się obawiać - zapewniał. - Wasz brat będzie do- . • • • . •• •• i ——241 —— • • •. • • •-. - l brze traktowany. Byłem obecny przy jego chrzcinach, ma tyle lat co mój syn... Później wyprowadzono nas z pokoiku. Wchodząc po schodach, ponownie spytałam policjanta, czy rzeczywiście Abdellatifowi nic nie grozi. - Nie obawiaj się. Nikomu z was włos z głowy nie spadnie. Od czterech dni oni wszyscy są w pełnej gotowości, nie jedzą i nie piją. Główny szef- miał na myśli króla - osobiście śledzi sprawę i gdyby was nie ujęto, oni ponieśliby wszystkie konsekwencje. Plotka głosiła, że w ciągu tych dni, gdy pozostawaliśmy na wolności, król zabronił własnym dzieciom opuszczać pałac w Marrakeszu, obawiając się naszej zemsty. Wprowadzono nas do dużej sali. Ku mojej wielkiej uldze Abdellatif już tam był. Osobistości stały przy oknie. Zbliżyłam się do nich. Nagle ugięły się pode mną kolana, ściany zaczęły tańczyć przed moimi oczami, poczułam kłucie w sercu. Pospieszyli mi z pomocą. Nagromadzenie wrażeń i lęk o Abdellatifa dały o sobie znać. Ktoś poszedł po sok pomarańczowy. Otwarto okno i kazano mi głęboko oddychać. Okna komisariatu wychodziły na kościół. Z roztargnieniem wyjrzałam na zewnątrz. Wtedy ją zobaczyłam. Matkę Boską. Siedziała w alkowie i trzymała w ramionach Dzieciątko, patrząc na mnie dobrym, życzliwym wzrokiem. Omal nie upadłam po raz drugi, tym razem ze szczęścia. A więc była obecna zawsze, kiedy tylko jej potrzebowaliśmy. Czuwała nad nami. Dałam rodzeństwu dyskretny znak, aby także mogło ją zobaczyć. Jej przesłanie było jasne nie wolno mi upadać na duchu, mam być wytrwała jak podczas drążenia tunelu. Szybko wróciłam do siebie. Nie chcieli jednak zostawić nas w spokoju. Sądzili, że nie zbiegliśmy z więzienia zupełnie sami. Ich zdaniem to było niemożliwe. Musieliśmy mieć wspólników, którzy przybyli z Algierii. Przesłuchiwali osobno Ra-ufa i mnie, racząc nas tą samą słodką gadką. Znali mojego ojca, wuja i dziadka... Byliśmy powszechnie szanowaną rodziną. Powinniśmy z nimi współpracować. Zasypywali nas pytaniami - Dlaczego skontaktowaliście się z francuskim adwokatem Dlaczego nie macie zaufania do instytucji marokańskich Dlaczego nie poprosiliście o łaskę królewską na grobie Muhanimada V .^ V ,Y —242— , , - Przecież żyłaś w pałacu, znasz panujące tam zwyczaje. Jego wysokość nie mógłby odmówić wam łaski i wszystko dobrze by się skoń- czyło. - A teraz bądźcie szczerzy i powiedzcie, kto wam pomagał. Jak to było z kopaniem tunelu Nie mieliście przecież żadnych narzędzi... Byliście tak dobrze strzeżeni. - Nie można uciec z Bir Dżadid... Szybko znużyłam się odpowiedziami i pozwoliłam mówić mojemu , rozmówcy, kontrolerowi generalnemu Gessusowi, dalekiemu krewnemu Mammy Gessus. Zadawałam sobie pytanie, dokąd zmierza, ponieważ najwyraźniej miał jakąś ukrytą intencję. Nad jego biurkiem wisiał duży zegar. Często spoglądał na niego j z niepokojem. W końcu zrozumiałam, o co chodzi. Zbliżała się godzina wiadomości. Włączył radio. Po sygnale muzycznym spiker podał tematy dnia - Niezwykła ucieczka czworga dzieci generała Ufkira... Gessus, zdenerwowany, zgasił radio. Nie mieliśmy sobie nic więcej do powiedzenia. Wyprowadzono mnie z pokoju przesłuchań. Natychmiast powtórzyłam Raufowi to, co usłyszałam, lecz on nie chciał mi uwierzyć. - Kika, śniło ci się. Bierzesz własne pragnienia za rzeczywistość. - Nie jestem obłąkana, Rauf. Mogę ci powtórzyć słowo po słowie to, co powiedział spiker... Zdołałam go przekonać. Ogarnął mnie wewnętrzny spokój, rodzaj dobrego samopoczucia, którego nie doświadczałam w ciągu tych ostatnich lat. Podana przez radio wiadomość była dowodem na to, że zwyciężyliśmy. Cały świat w końcu o nas wiedział. Pół godziny później Gessus wrócił. Z wyrazu jego twarzy wywnioskowałam, że nasza sytuacja się zmieniła. Bez wątpienia starali się skłonić Francuzów, aby nie ujawniali wiadomości o ucieczce. Być może nawet próbowali ich przekonać, że sprawa Ufkira jest wewnętrzną sprawą marokańską, pomimo owego godnego pożałowania pogwałcenia praw człowieka. Informacja o ucieczce została jednak podana do wiadomości publicznej. Zaprowadzono nas do innego pomieszczenia, tym razem pustego. Policjanci ułożyli na podłodze nowe materace. Następnie przynieśli ^ • .- • . • • —243— - •. . > . • nam tace wypełnione po brzegi pożywieniem. Jedliśmy, rozkoszując się bułkami, masłem i herbatą. Dla nas ten posterunek policji był pięciogwiazdkowym hotelem. Przepychaliśmy się, aby ustalić, w jaki sposób ułożymy się do snu. Byliśmy wyczerpani, lecz szczęśliwi. Wypełniliśmy naszą misję. Zasnęliśmy, myśląc o pozostałych. Mama mogła być dumna ze swoich dzieci. Mimo że dysponowaliśmy niewielkimi siłami, w ciągu czte rech dni postawiliśmy cały kraj na nogi. Obecnie traktowano nas z szacunkiem. Lepiej się poczuliśmy, gdy staliśmy się na powrót ludźmi. Nazajutrz rano prokurator generalny pozwolił nam korzystać z jego prywatnej łazienki mieszczącej się w budynku komisariatu. Była ogromna. Na toaletce stało rzędem ponad sto różnych flakonów woda kolońska, perfumy, kremy do golenia, szampony i płyn do układania włosów. Nas, którzy przez jedenaście lat musieliśmy zamiast mydła używać odrobiny proszku do prania, ta nagła obfitość cieszyła do łez. Zapomnieliśmy o społeczeństwie konsumpcyjnym. Jak można się otaczać tyloma nieużytecznymi przedmiotami Ważyliśmy w rękach butelki, odkręcaliśmy zakrętki, spryskiwaliśmy się wodą toaletową i płynem po goleniu. Zachowywaliśmy się jak czwórka dzieciaków w wesołym miasteczku. Lustra mniej nam się podobały. Nie chcieliśmy się w nich przeglądać. Mieliśmy podkrążone oczy jak głodujące dzieci z Trzeciego Świata. Zamknęliśmy drzwi od wewnątrz, żeby się umyć. Zbyt mocno odkręciwszy kurki, zalaliśmy podłogę. Wysuszyliśmy od razu chodnik szmatami i szlafrokami. Baliśmy się pozostawić mokre plamy. Jeszcze ra/ dał o sobie znać nawyk z czasu kopania tunelu... Potem wszyscy czworo ze śmiechem opuściliśmy łazienkę. Pachnieliśmy zbyt mocno perfumami. Rauf potrzebował natychmiastowej opieki dentystycznej. Wrzody w jego ustach nabrzmiały ropą, lecz dentysta, do którego go zaprowadzono, odmówił wykonania jakichkolwiek zabiegów. Zakażenie było tak rozległe, że mój brat ryzykował zawał serca. Później należało go operować. Gessus próbował traktować nas neutralnie, tak jak to przystało funkcjonariuszowi lecz spod jego oschłego tonu przebijał podziw dla naszych dokonań i jednocześnie współczucie* Musieliśmy rzeczywiście .v Xv —v- . —244— ,it, r - ^żałośnie wyglądać, skoro z własnej inicjatywy zaproponował, że sprawi nam nowe ubrania... Zawieziono nas samochodem do centrum. Powróciły wspomnienia. Myślałam o tych jedenastu latach spędzonych w pałacu, kiedy - tak samo jak teraz - oglądałam prawdziwe życie przez szybę. Świat zewnętrzny zawsze był poza moim zasięgiem. Zadawałam sobie pytanie, ile jeszcze upłynie czasu, zanim będę mogła na dobre zakosztować wolności. Sprzedawcy w butikach, do których nas zawieziono, byli informatorami policji, okami gęsto utkanej sieci, którą zarzucono na kraj, by łatwiej zmusić ludzi do posłuszeństwa. Odnoszono się do nas z szacunkiem, chciano zaspokoić nasze najmniejsze pragnienia, lecz ja nie miałam na nic ochoty, a w dodatku nic na mnie nie pasowało. Maria była tak chuda, że ubrania dosłownie na niej wisiały. Ja zaś stałam się zbyt tęga. Zdecydowałam się w końcu na spódnicę i długą tunikę. W sklepie z butami wybrałam wygodne saboty. Moje nogi wciąż krwawiły, lecz ja nawet nie czułam bólu. _ Przewieziono nas do Casablanki - do komisariatu Ben Szerif o smut-Inej sławie, dobrze znanego więźniom politycznym. Kierował nim Jusfi, f komisarz dywizyjny miasta1. To on przesłuchiwał mamę kilka dni po l śmierci mojego ojca. Potem został wysłany do Tamattaght, kiedy zdemaskowano grupę ludzi niosących nam pomoc. Wspięliśmy się po schodach i przeszliśmy długim korytarzem, na j którego końcu czekali na nas Jusfi i Allabusz, dyrektor DST, w towa-i rzystwie trzech innych komisarzy. Gdyby sfilmowano tę scenę, reżyser bez wątpienia dodałby do niej I głos zza kadru, aby wydobyć maksimum ładunku emocjonalnego, lub też umieścił w tle dobiegające z cel okrzyki, którymi więźniowie daliby wyraz radości z naszego zwycięstwa. Tymczasem przywitała nas tam cisza. Tak ciężka, że emocja, która się z niej dobywała, była jeszcze bardziej intensywna. Przeżyliśmy zdumiewający moment. Tych pięciu mężczyzn, pięć gorliwych sług reżimu, gratulowało nam. 1 Wyższy funkcjonariusz policji, odpowiadający rangą generałowi dywizji (prpyp. thun.). — 245 — - Brawo - powiedział Jusfi. - Dokonaliście naprawdę wielkiej ucieczki. Nie mogli dość się nawychwalać naszej odwagi. Podczas gdy do nas mówili, wzrok miałam utkwiony w podłogę. - No nie - powiedział do mnie Jusfi. - Jesteś tutaj zaledwie od dzic sięciu minut, a już badasz płyty w podłodze, przygotowując kolejni) ucieczkę. Nie sądzisz, że jeden raz wystarczy Od razu spytaliśmy o naszych bliskich. Uspokojono nas, że wszyscy czują się dobrze. I że za chwilę ich zobaczymy. Jusfi zawołał starego mężczyznę w znoszonych trzewikach, który miał za zadanie zawiązy wanie oczu więźniom. Powłóczył nogami, trzymał w ręku laskę i prze chodząc obok drzwi, krzyczał Banda, banda Tak go zresztą nazywa no. Banda Banda otworzył drzwi i wprowadził nas do jednej z cel. Stara kobieta, pochylona, jadła zupę. To była mama. Strajk głodowy, próba samobójstwa, niepokój spowodowany naszi) ucieczką sprawiły, że postarzała się przedwcześnie. Miałam przed sob i małą, chudą, pomarszczoną i skurczoną w sobie kobietę. Podnosiła ły/ kę do ust powolnym, równo odmierzonym gestem starych ludzi. Spojrzała na mnie wielkimi czarnymi oczami, przepełnionymi nieskończonym smutkiem. Nie poznała mnie. Wszyscy czworo, potrącając się, rzuciliśmy się jej do kolan. Drżącą ręką odłożyła łyżkę na stół i wyszeptała tak cicho, że ledwie ją słyszeliśmy - Moje dzieci... Jesteście moimi dziećmi. Tak bardzo się zmieniliśmy, że nie poznała nas od razu. Sprawiły to nie tylko nowe ubrania, które na sobie mieliśmy. Te cztery dni wolności rozpaliły nasze spojrzenia małymi ognikami życia, które - wbrew temu, co sądziliśmy - jeszcze nie zgasły na zawsze. Byliśmy po drugiej stronie, poza murami, podczas gdy ona wciąż wyczekiwała, udręczona. Mama miała głowę przewiązaną chustą. W noc naszej ucieczki Su-kajna i ona przysięgły, że ogolą sobie głowy, jeśli strażnicy nie złapi ) nas w ciągu najbliższych dwunastu godzin. Dotrzymały słowa. Te dwie kobiety doskonale się rozumiały w swym szaleństwie. Mimi była bladn niczym kreda. Aszura i Halima miały błędne spojrzenie. Minęła pierwsza chwila zaskoczenia. Wszyscy długo się całowaliśmy. Śmialiśmy się i tarzaliśmy po ziemi, krzylcząc 246 — - Zwyciężyliśmy Skończył się koszmar Nie jesteśmy już w Bir Dżadid Mama z dziewczętami znajdowały się w komisariacie Ben Szerif od t wtorku, 21 kwietnia. Przywieziono je tutaj dwa dni po naszej ucieczce. Na początku zgotowano im okropne warunki. Postawiono je w rzędzie pod murem, ubrane w wojskowe dżelaby, z kapturami naciśniętymi na przesłonięte taśmą oczy. Musiały stać tak w bezruchu całymi godzinami, słuchając wycia torturowanego komendanta Borro, który w sąsiednim pomieszczeniu krzyczał, że nie miał z ucieczką nic wspólnego. Od dawna nic nie jadły i Sukajna, zbyt osłabiona, aby utrzymać się na nogach, zemdlała. Do jedzenia dano im tylko pasztet dla psów i jakiś niedogotowany płyn z pływającą po wierzchu zawiesiną ryżową. Podczas przesłuchań zadręczano mamę pytaniami. Policjanci chcieli, aby wyznała, dokąd planowaliśmy się udać. Nie wiedziała, że nasz pomysł z ambasadą nie wypalił. Sądząc, że kieruje ich na fałszywy trop, i odpowiedziała, iż pojechaliśmy do Tangeru. , Uważali, że to niemożliwe. Ich zdaniem nie opuściliśmy okolic Bir Dżadid. W najlepszym razie poszliśmy w kierunku granicy z Saharą Za-\ chodnią. Lecz gruba Malika, córka przyjaciela mojego dziadka, zade-nuncjowała nas w Rabacie. Wtedy dopiero zdali sobie sprawę, że możemy być wszędzie w Maroku. Przetrząsnęli Rabat, a później Tanger, koncentrując się, jak to przewidzieliśmy, na punktach, z których mogliśmy wydostać się z kraju. Na dwie godziny przed naszym przybyciem do komisariatu Ben Szerif zaprzestano podłego traktowania więźniów. Przyniesiono im wreszcie godny posiłek panierowane eskalopki z zielonym groszkiem, podane na talerzach, a nie w blaszanych miskach. Mama zrozumiała wtedy, że zostaliśmy ujęci. Wiadomość tę nieco później potwierdził Allabusz, szefDST. Opowiedzieliśmy jej historię naszej ucieczki ze wszystkimi szczegółami. Patrzyła na nas niedowierzająco, a my nie wątpiliśmy, że odczuwa wielką dumę. Podczas gdy mówiliśmy, często się podnosiła, dotykała nas, całowała, powtarzając te same słowa - Moje dzieci, moje drogie maleństwa. To niebywałe, jak się zmieniłyście... l •••• • • • - -- —247— •.• •, • m. To była prawda. Co gorsza, spostrzegliśmy, że nie stanowimy ju/ jednej całości. Czuliśmy się nieco winni. Słuchaliśmy więc opowiadania mamy i Sukajny z wielką uwagą, jakbyśmy chcieli spłacić im dług za ten nadmiar wolności, której zaznaliś my bez nich. Po ucieczce Tamtego poniedziałku o ósmej trzydzieści, jak każdego ranka, strażnicy weszli do celi mamy, przynosząc jej kawę zaparzoną przez Aszurę, i zaczęli przeprowadzać rewizję. Mama była bardzo spokojna. Pięć kobiet przez całą noc drżało o nas/ los, zwłaszcza kiedy doszło ich uszu wycie sfory bezpańskich psów. Ponieważ jednak nie wróciliśmy, zdołały się uspokoić. Strażnicy kontrolowali celę, zaglądając wszędzie. Drzwi do ubikacji pozostawały uchylone. - Mój syn jest chory - powiedziała do nich mama. - Spędził noc w toalecie. Możecie wejść i sprawdzić. Grzecznie odmówili, mimo że nalegała. Wyszli, zamykając drzwi do celi mamy, i wkroczyli do naszej. Sukajna miała czas na zamaskowanie płytek w podłodze. Byli nieco zdziwieni, że właśnie ona ich przyjmuje. Zwykle to ja do nich podchodziłam. Moja młodsza siostra była pogodna. Nasz sukces dodał jej sił, aby stawić czoło strażnikom. - Malika i Maria mają okres - powiedziała. Był to jedyny argument, który mógł sprawić, że nie zechcą się do nas zbliżyć. Ułożyła naszą pościel w taki sposób, aby wydawało się, że jeszcze śpimy. Mimi, jak było to w jej zwyczaju, pozostała w łóżku przykryta kołdrą i nie podniosła spod niej głowy. Jednak w chwili gdy opuszczali celę, wydała z siebie głębokie westchnienie, które miało ich uspokoić. Wszystkie te szczegóły były częścią naszej ogólnej strategii i zostały wcześniej dokładnie opracowane. Strażnicy weszli do pomieszczenia, w którym znajdował się tunel, skrobali, przeszukiwali i stukali w ściany. Ani razu ich żołnierskie buty nie stanęły na usuwanych co noc płytkach. Szybko udali się z rutynową wizytą do Aszury i Halimy, którymi naj- mniej się przejmowali. Mama i Sukajna obserwowały ich ze swych cel. Słyszały stukot ich buciorów, potem odgłos przekręcanych w zamku kluczy. Mama była podniecona sytuacją, lecz jednocześnie żałowała tych biednych drabów, którzy od jedenastu lat dzielili z nami dni, a których nasza ucieczka mogła kosztować nawet życie. Kiedy już mieli wejść do celi Raufa, mama zaczęła głośno uderzać w drzwi. Zawrócili więc, pytając, czego chce. - Zapomniałam wam powiedzieć coś ważnego. Wracajcie. Usłuchali, ponownie otwierając jej celę. - Malika, Maria, Rauf i Abdellatif uciekli -powiedziała. Nie zareagowali. Zaczęła im tłumaczyć po kolei. - Idźcie do toalet, a sami zobaczycie. Abdellatifa tam nie ma. Idźcie do dziewcząt, do Raufa, zajrzyjcie pod kołdry, sprawdźcie pod łóżkami... Mówię wam, oni uciekli. Trzeba było dobrych dziesięciu minut, aby ta wiadomość dotarła do ich przytępionych umysłów. Patrzyli na mamę z politowaniem, jak gdyby nagle oszalała. - Niech pani się opamięta, pani Ufkir, jest pani w końcu rozsądną kobietą. Przecież normalnie... Mama jednak nie dawała za wygraną. Krążyła po celi, podnosiła wycieraczkę, wchodziła do toalety. - W jakim języku mam wam powtarzać Czworo moich dzieci uciekło... Podążając za nią, zaczęli sprawdzać wszędzie. Potem spojrzeli po sobie. Małego nigdzie nie było. Zapadła pełna napięcia cisza. Wrócili do naszej celi. Wiedzieli, że jesteśmy zdolni do najgorszego. A jeśli Abdellatif zdołał się do nas przekraść i ukrył się, aby im narobić strachu Sukajna przyjęła ich z uśmiechem. - One są tutaj, śpią, mają miesiączkę - mówili. - Tak nam powiedziałaś, przecież dobrze widzimy... - Nie - odparła - ich tutaj nie ma. Spójrzcie sami. Podnieśli kołdry. Na naszych miejscach Sukajna ułożyła stosy ubrań. Zaglądali pod łóżka, przetrząsali wszystko, jak mogli najdokładniej, potem zaś poszli do celi Raufa, którą również szczegółowo przeszukali. Bez rezultatu. a« — 248 — — 249 — Przeżyli wtedy moment szaleństwa. Wiedzieli, na jakie niebezpieczeństwo naraża ich ucieczka więźniów. Weszli do naszej celi z kilofami i zaczęli rozbijać płytki w podłodze. Stamtąd przenieśli się do celi, w której znajdował się tunel, i tam również poczęli robić to samo, jednakże nie udało im się odkryć przejścia. Niczego nie rozumieli. Wpadli w panikę. Krzycząc, biegali we wszystkich kierunkach. Potem weszli do celi Aszury i Halimy i zaczęli bić je gwałtownie, chcąc zmusić do wyznań. Nie śmieli tknąć mojej mamy ani moich sióstr. Mama, usiłując interweniować, zaczęła uderzać w drzwi swojej celi i przywoływać strażników. Byli tak wzburzeni, że jej nie słyszeli. Musiała krzyczeć, aby wreszcie to do nich dotarło. - Uspokójcie się - doradzała, teraz już pewna siebie - przestańcie wszystko burzyć. Znacie Rabat. Kiedy przyjadą, powiedzą, że byliście ich wspólnikami. Biedne draby gotowe były paść przed nią plackiem. - Ma pani rację. Ułożymy wszystko na swoim miejscu jak poprzednio. - Nie - powiedziała mama -już za późno. Podnieście raczej alarm. Strażnicy nie wiedzieli, co robić, zwłaszcza że Borro był nieobecny. Ponieważ w niedzielę nie miał służby, skorzystał z tego, aby odwiedzić swoje dzieci, i jeszcze nie zdążył wrócić. W poniedziałek rano strażnicy dokonywali rewizji bez niego. Nie zwykli brać na siebie odpowiedzialności i byli kompletnie zagubieni. Posłuchali jednak rad mamy. Wiadomość o naszej ucieczce dotarła bezpośrednio do sztabu generalnego i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Godzinę później przybył podły Borro. On, który dwa dni wcześniej groził mamie gałęzią winorośli, on, który nattii gardził, ze swoją gorylo-watą sylwetką i nabiegłymi krwią oczkami, on, który chełpił się, że umie nas upokorzyć, stał teraz z woskową twarzą przed moją mamą, unikając jej spojrzenia. Ona radowała się w głębi duszy, lecz starała się tego nie okazywać. Nie chciał uwierzyć w naszą ucieczkę. Uważał, że gdzieś się ukryliśmy. Rozkazał sprawdzić pod dachami. Rzecz jasna, przeszukiwanie nic dało żadnego rezultatu. Wtedy spojrzał na mamę i powiedział drżącym głosem ,\(* - Oni uciekli. (? W ciągu niespełna godziny postarzał się ^dwadzieścia lat. Skończył ) — 250 się arogancja, złośliwość i pogarda. Powłócząc nogami, pozwalał się prowadzić mamie i Sukajnie. Przypominał skazańca, którego wiodą na szubienicę. Strażnicy zamknęli mamę wraz z córkami w naszej celi. Pozostały tam dość długo w oczekiwaniu. Później usłyszały, jak wibruje niebo poczerniałe od helikopterów, które wylądowały na polu. Oficerowie w strojach bojowych opanowali koszary. Drzwi do więzienia otworzyły się. Weszli policjanci z groźnymi owczarkami niemieckimi. Dali im do powąchania nasze łachmany, po czym puścili je wolno. Wtedy mama znów zaczęła się o nas bać. Muhazzinów zastąpili żandarmi. Zawiązali mamie oczy i zaprowadzili ją do koszar, sadzając brutalnie na krześle. To już nie byli strażnicy, którymi mogliśmy manipulować, ani też Borro, którego zdążyliśmy poznać. Ton oficerów był szorstki, nie mieli w sobie nic ludzkiego. Utrzymywali, że mama musi zapłacić za naszą zuchwałość. Trzęsła się ze strachu, lecz nie dawała tego po sobie poznać. Usłyszawszy pierwsze pytanie, zaskoczyła przesłuchującego. - Generale Ben Sliman - powiedziała - niepotrzebnie stara się pan być przebiegły. Rozpoznałam pana głos. Mężczyzna natychmiast się podniósł i jego miejsce zajął inny. Nawet z zawiązanymi oczami mama mogła wyczuć ich zakłopotanie. Wszyscy oni byli dobrymi znajomymi mojego ojca, przyjmowała ich setki razy w naszym domu. Drugiego oficera zawstydziła podobnymi uwagami co Ben Slimana. - Nie masz nawet śmiałości spojrzeć mi w twarz - powiedziała pogardliwie. - Jesteś przecież żołnierzem. Czyżbyś był zmuszony do tego, aby zawiązać mi oczy przed rozpoczęciem przesłuchania Cokolwiek byście zrobili, i tak rozpoznałabym was nawet na końcu świata -dodała. Nie chciała im nic powiedzieć i mimo strachu nie wyzbyła się godności i odwagi. - Niech pani będzie rozsądna, pani Ufkir. Jeśli nie zdradzi pani, gdzie się znajdują, mogą być narażeni na duże niebezpieczeństwo. Ryzykują rozszarpanie przez wilki, które włóczą się w okolicy. - Wolę, żeby były pożarte przez wilki niż przez was... Odprowadzili ją z powrotem do celi. Teraz Sukajna z zawiązanymi oczami musiała usiąść na miejscu mamy i znosić śledztwo. Miała zaled- . C v ..• •• —251 —.• • •, •• , v • •$* bit. wie dziewięć lat, kiedy znalazła się w więzieniu, i nie mogła rozpoznać nikogo. Lecz po każdym przesłuchaniu opisywała głosy oficerów mamie, a ta bez trudu ich identyfikowała. Wszelkimi środkami chcieli z mojej siostry wydobyć, dokąd się udaliśmy. Od gróźb i zastraszania przeszli do próśb i uczuciowego szantażu, lecz Sukajna trzymała się dzielnie, niewzruszona mimo trwogi i lęku. Kiedy pierwszy raz odprowadzali ją do celi, usłyszała, jak zwracają się do Borra - Zapłacisz za to własną skórą. Jak mogłeś trzymać te dzieci w takich warunkach Nie zdawaliśmy już sobie sprawy, jak ponure wrażenie sprawiało to miejsce. Ponieważ paliliśmy węglem drzewnym, ściany i kraty stały się czarne od sadzy. Wszystko było zniszczone, szare, ciemne i ociekało wilgocią. Brakowało podstawowych wygód spaliśmy na starych siennikach, pudła z kartonu służyły za meble, ubita ziemia zastępowała podłogę. Zwierzęta w klatkach byłyby lepiej traktowane. Generałowie wiedzieli o tym, że król się na nas mścił, lecz nawet sobie nie wyobrażali, że żyjemy w aż tak strasznych warunkach. Sądzili, że otrzymujemy książki, listy, że jesteśmy stosunkowo dobrze traktowani. Zapytali Sukajnę o nasze pożywienie. Wyjawiła im, że nie znamy już smaku niektórych produktów, jak mleka, masła czy owoców. Opisała posiłki, wyjaśniła, jak przygotowywaliśmy kanapki z gotowanych ziół. Generałowie byli oburzeni, zwłaszcza że wiedzieli, iż koszary są normalnie zaopatrywane w pożywienie i żołnierzom niczego nie brakuje. Nie odkryli jeszcze przejścia pod zasiekami. Po dwudziestu czterech godzinach wciąż nie wiedzieli, w jaki sposób wydostaliśmy się na wolność. Według nich wykopanie tunelu było niewykonalne. Nie mieliśmy przecież odpowiednich narzędzi, materiałów ani silnych ramion. Mama, Sukajna i Mimi były w opłakanym stanie. Skąd wzięłyby siły do drążenia tunelu - Nie potrzebowaliśmy silnych ramion - powiedziała im w końcu Sukajna po kilku przesłuchaniach, w których ciągle przewijało się to samo pytanie. - Aby uciec, potrzebowaliśmy piętnastu lat więzienia, piętnastu lat nieludzkich cierpień, piętnastu lat głodu, zimna, strachu i wyrzeczeń. Jeśli chodzi o pomysłowość, to daliście nam dość czasu na to, aby ją rozwinąć. * ,V,.l .i .i . ———252——— , , ^«Uv Zaczęli pękać. Chcieli wiedzieć wszystko i wszystko rozumieć. Choćby nawet za cenę użycia siły. Lecz Sukajna opowiadała rozwlekle, nie dając się prosić. Przewrotną radość sprawiało jej używanie naszego słownictwa lampiony , słonie ... Patrzyli na nią zdumieni, rozdarci między niezrozumieniem a gniewem. Czyżby sobie z nich kpiła Mogli się zniecierpliwić. Pomimo przerażenia, które uciskało jaw żołądku, moja siostra pozostała bardzo grzeczna. Przesłuchania były wyczerpujące i ciężko je przeżywała. Nie zapominała jednak o roli, którą miała do odegrania. Trzeba przyznać, że świetnie dawała sobie radę. Po raz pierwszy ta dwudziestoczteroletnia kobieta, więziona od dziewiątego roku życia, została sama na scenie. Była jak niemowa, która nagle przemówiła. Okazała się zabawna, inteligentna, sprytna, złośliwa i zuchwała. Trzymała swoją publiczność w napięciu. Choć oficerowie nieraz jej grozili, doprowadzeni do wściekłości, zdołała ich ujarzmić, zaintrygować, a niekiedy nawet rozbawić. - Skoro nie mieliście zegarka, skąd znaliście godzinę zamknięcia tunelu - Dzięki Korneliuszowi. - Kto to jest Korneliusz Wspólnik Nie drwij sobie z nas, bo inaczej... Sukajna całym sercem oddała się opowiadaniu. Byli naprawdę wstrząśnięci. - Ależ to ucieczka stulecia To niewiarygodne... Od czasu do czasu przerywali jej - Wasz ojciec może być dumny ze swoich dzieci. Chcieli wiedzieć, kto uczył ich w więzieniu. - Malika - odpowiedziała. - Ona nauczyła nas czytać, pisać, mówić i zachowywać się przy stole. Ona nas wykształciła i pomagała nam. [ Była dla nas matką, ojcem i profesorem. Zawdzięczamy jej to, kim teraz l jesteśmy. Wszyscy przy niej palili. Po ich odejściu zbierała niedopałki. Jeden z oficerów, widząc, jak to robi, powiedział - Nigdy nie przeżyłbym tego, przez co wy przeszliście. I wręczył jej prawdziwe papierosy. Przekazała im tyle precyzyjnych i sprawdzalnych szczegółów, że zaczęli jej wierzyć. Nie chciała jednak wskazać miejsca, w którym ko- U y V • —253— • . • paliśmy. Przed ucieczką postawiliśmy sprawę jasno sami powinni je znaleźć. Bawiła się z nimi w ciepło-zimno. To letnie, to zimne, to gorące. W końcu doszła do wniosku, że ta gra trwa już wystarczająco długo. Byli zdenerwowani, stawali się szorstcy, coraz gwałtowniej jej grozili. Zaprowadziła ich więc do celi. - Tunel jest tutaj, szukajcie. Zdjęli jej z oczu opaskę i mogła się przekonać, że wszyscy generałowie są w strojach galowych. Skupili światło latarek na płytkach podłogi. Poprosili Sukajnę, aby poczekała na kamerzystę, zanim otworzy wejście do tunelu. Chcieli ją sfilmować i sfotografować w działaniu, a zdjęcie zapewne posłać królowi jako dowód naszej ucieczki. Moja siostra podniosła płytki, zdarła warstwę cementu i przed ich zdumionymi oczami sama wyciągnęła słonie i lampiony . Zawołali żandarmów, aby przekonali się, że rzeczywiście jest tu przejście. Potem nakazali kamerzyście sfilmować tunel, jak również nasze skromne narzędzia - łyżkę, rączkę noża i pokrywkę z puszki po sardynkach. Psy przyniosły to, co porzuciliśmy podczas ucieczki - pieprz, żelazny pręt i szmaty. Helikoptery przeczesywały całą okolicę. Na próżno. Byliśmy nieuchwytni. Zabrali więc mamę i pozostałą czwórkę do komisariatu w Casablance. Bardziej lękały się o nas, od których nie miały żadnych wiadomości, niż o własny los. Na posterunku Ben Szerif mama robiła wszystko, aby zachować zimną krew. Sądząc z postawy stróżów, jeszcze nas nie odnaleziono, a to było dla niej jedyną ważną rzeczą. Halimę kilkakrotnie spoliczkowano i zbito. Nie mogła sobie odmówić przyjemności udzielania policjantom umoralniających lekcji, co wyprowadzało ich z równowagi. W arogancki sposób wychwalała swoją wierność i miłość, jaką nas darzyła. - Podążyłam za nimi do więzienia, ponieważ tego chciałam, i gdyby miało się to powtórzyć - mówiła - postąpiłabym tak samo. Nie liczcie na to, że ich zdradzę. Przestali je źle traktować tuż przed naszym przybyciem, kiedy było jasne, że cały świat wie już o naszej ucieczce. To związało im ręce. iKAiTy • . .., ,• •• • . —254 — Spędziliśmy całą noc, rozmawiając, śmiejąc się, całując i gratulując sobie. Pomściliśmy naszego ojca. Odtąd będziemy świętować 19 kwietnia, datę naszej ucieczki, jako dzień, który zwrócił nam godność. Pobyt w komisariacie Ben Szerif trwał dwa i pół miesiąca. W tym czasie nie przestawaliśmy jeść. Przez pierwsze dni tace z jedzeniem przesuwały się bez przerwy. Zielony groszek, panierowane eskalopki, ryż, desery menu nie wyróżniało się bogactwem, lecz dla nas to była Ameryka. Aby dochować wierności naszej więziennej tradycji, przezywaliśmy Raufa Bu as- Sena , co znaczyło Jedyny Ząb , ponieważ biedakowi pozostały zaledwie trzy zęby. Mój brat zresztą sam w sobie stanowił karykaturę długi i chudy, o wystających policzkach, szyi jak korkociąg i szczęce z widocznym jednym zębem, w którym błyszczał diament. Dano nam odbiornik telewizyjny. Odkryliśmy nagle świat w kolorach. Maroko przesuwało się przed naszymi oczami, lecz my nie mogliśmy niczego rozpoznać. Byłam zmuszona przyznać, że król bardzo się przyczynił do modernizacji kraju. Uraza żywiona do władcy, który dokonał tego w tak niegodny sposób, walczyła u mnie z poczuciem na-i rodowej dumy. {, Odbywał się ślub jego córki, księżniczki Meriem, i reportaże z życia l rodziny królewskiej pokazywano jeden po drugim. Nie widziałam już | w nim oprawcy, lecz człowieka, który czuwał nad moim dzieciństwem. Łzy płynęły mi z oczu i nie byłam w stanie ich powstrzymać. Dziwiło to innych, którzy nie mogli zrozumieć mojego przywiązania do przeszłości. I tak już było. Oscylowałam bez przerwy między nostalgią i nienawiścią, emocją i strachem. Wraz z telewizorem otrzymaliśmy również magnetowid. Allabusz miał olbrzymi zbiór zarekwirowanych kaset i użyczał nam ich do woli. Policjanci dużo rozmawiali o filmie Rocky, toteż zdecydowaliśmy się na Stallone a. Lecz trafiliśmy na film porno wielki Sylvester w ten sposób zaczynał swoją karierę. Po chwili osłupienia wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Nazajutrz mama podziękowała Allabuszowi za edukację seksualną, którą zamierzał dać jej dzieciom. Bardzo tym zażenowany, dyrektor rozpływał się w przeprosinach. — 255 — Przesłuchiwania zaczęły się na nowo. Wiedzieli już wszystko na temat ucieczki, lecz chcieli również poznać nasze intencje. Zarzucano nam, że wzięliśmy adwokatów francuskich zamiast marokańskich. Tak jakbyśmy mieli jakiś wybór. Często próbowali zastawiać na nas pułapki, wszystko to było jednak szyte grubymi nićmi. Piętnaście lat więzienia nauczyło nas sprytu i bawiliśmy się ich kosztem. Lecz to nie posuwało sprawy ciągle nie wiedzieliśmy, jaki będzie nasz los. Nie mieliśmy żadnych wiadomości od mecenasa Dartevelle a. Po naradzie rodzinnej zdecydowaliśmy się napisać do króla. Chcieliśmy poprosić go o zgodę na emigrację do Kanady. Allabusz był zaniepokojony bał się, że pozwolimy sobie na obrazę majestatu, choć nie mieliśmy takiej intencji. Czytając jednak nasz list, aż podskakiwał z oburzenia. - Nie możecie tego pisać, nie przemawiajcie do króla w taki sposób... Kategorycznie odmówiliśmy zmiany choćby jednego zdania. Nie chcieliśmy pozostać w Maroku. Kanada stanowiła dobry wybór, król bowiem nigdy nie pozwoliłby nam wyjechać do Francji. Sprawialiśmy mu spory kłopot. Nie mógł już dłużej nas ukrywać przed opinią publiczną, która poznała naszą historię. Cóż więc będzie chciał z nami zrobić Czekając na jego odpowiedź, zachowywaliśmy się jak przykładni więźniowie. Komisariat wydawał nam się szczytem luksusu w porównaniu z tym, gdzie dotąd żyliśmy. Nigdy nie protestowaliśmy, nawet jeśli zasłaniano nam oczy, kiedy szliśmy dp. łazienki czy toalety. Przynajmniej ten dozór stawiał nas w jednym rzędzie z bohaterami, których podziwialiśmy. Nieustającą przyjemność sprawiały nam dowody szacunku i podziwu ze strony policjantów. Dostrzegając je codziennie w ich oczach, coraz bardziej rozkoszowaliśmy się nowym zwycięstwem i ogromem naszej zemsty na królu. - Zakpiliście sobie z niego - mówili, czyniąc znak V . Pewnego razu, odbywając nasze codzienne sto kroków na korytarzu, przypadkowo przecięliśmy drogę dwóm więźniom politycznym. Znaleźli się naprzeciw nas. Policjanci zorientowali się trochę za późno ••• ——— 256 ——— . <« .. ,,•» ,.Vi^.- i rzucili się, aby ich wyprowadzić. Ci jednak zdążyli jeszcze krzyknąć i po arabsku, że wygraliśmy, że zwycięstwo należy do nas. W końcu korytarza, za toaletami i prysznicami, były zakratowane drzwi, bez przerwy pilnowane przez uzbrojonego policjanta w drelichowym mundurze. Ten stały nadzór nas intrygował. Tak długo zamęczaliśmy policjantów pytaniami, aż w końcu nam wyjawili, że jest to miejsce, w którym przesłuchuje się więźniów. Koniecznie chcieliśmy je zobaczyć. Nasza prośba wydała im się dziwna, ale ponieważ nie ustępowaliśmy, w końcu jej ulegli. Po drugiej stronie krat ciągnął się wąski korytarz z drzwiami po obu stronach. Błagałam policjanta, który mi towarzyszył, aby pokazał mi wnętrze l, celi. Wzruszył tylko ramionami. - Skoro nalegasz... Lecz uprzedzam, to cię dobije. Pozwolił mi zajrzeć przez judasz do jednej z cel. Była tak mała, że rz trudnością można było w niej stać, a nawet leżeć. Na betonowej podłodze, pod niskim sufitem, leżał człowiek. Wyglądał jak martwy, f jego ciało nie zdradzało żadnych oznak życia. Z półmroku patrzył na mnie pustym wzrokiem. Spojrzałam nań oczami pełnymi łez i wyszeptałam - Odwagi, odwagi. Natychmiast jednak pożałowałam tego, co zrobiłam. To tak jakbym dała dwie krople wody komuś, kto umiera z pragnienia na pustyni. Policjant zamknął drzwi, lecz zdążyłam jeszcze zobaczyć twarz więźnia, który zaczął się trząść. Płakałam. - Mówiłem ci, żeby tam nie chodzić - rzekł policjant. Ten mężczyzna był więźniem politycznym. Jednym z wielu. Oczekiwaliśmy na odpowiedź od króla, nie robiąc sobie zbytnich ^złudzeń. Po upływie dwóch miesięcy wezwał nas do siebie Allabusz i oświadczył, że jego wysokość przekazał nam do tymczasowej dyspozycji mały umeblowany dom w Marrakeszu, zaopatrzony we wszystkie wygody. Był tam nawet ogród. Mieliśmy być całkowicie na utrzymaniu monarchy karmieni, ubierani i otoczeni opieką lekarską. Dla nas, którzy wyszliśmy z piekła, była to zaskakująca propozycja. Mieliśmy tam oczekiwać, aż jego wysokość podejmie decyzję w sprawie naszej prośby o pozwolenie na emigrację. , , . —257 — Bardzo dobrze przyjęliśmy tę wiadomość. Podekscytowani, pominęliśmy wszak najważniejsze pytania. Czy któregoś dnia będziemy naprawdę wolni I kiedy to nastąpi Nie mieliśmy jednak jeszcze siły, aby je zadać. Byliśmy tak zmęczeni, że pragnęliśmy tylko jeść i spać. Marrakesz (l lipca 1987-19 lutego 1991) miesięcy euforii Dom, który jego wysokość po królewsku dla nas przeznaczył, znajdował się kilka kilometrów od Marrakeszu, w Tardze - ulubionej miejscowości letniskowej casablańskiej burżuazji. Za życia mojego ojca Ministerstwo Spraw Wewnętrznych dało nam do dyspozycji farmę w tej okolicy lubiliśmy spędzać tam weekendy, które poświęcaliśmy na jazdę konną, i zimowe wakacje. Pozostały nam stamtąd wspaniałe wspomnienia. Nasz dom jest odizolowany od innych willi, ogrodzony wysokim murem, który pozwala widzieć na zewnątrz jedynie wierzchołki drzew. < Budynek, niewątpliwie pochodzący z epoki kolonialnej, jest przestron-\ ny i sprawia wrażenie jeśli nie miłego, to na pewno wygodnego. Otacza go nieużytkowany ogród. Po Bir Dżadid wydaje się nam pałacem. Jesteśmy zachwyceni długimi korytarzami i licznymi jasno oświetlonymi pokojami. Większość usytuowana jest na piętrze. Dzielę pokój z Marią. Sukajna, Mimi, Ab-dellatif i marna zamieszkali oddzielnie. Rauf, który chciał się odseparować od tego gineceum, zajął wychodzący na ogród pokój na dole. Aszu-ra i Halima zamieszkały blisko kuchni. Mamy dwa salony, podobnie jak w pięknych domach mieszczańskich. Mniejszy, umeblowany na modłę zachodnią, z kanapą i miękkimi fotelami ustawionymi wokół imponującego kominka. Drugi urządzony w stylu marokańskim, z materacami na podłodze i niskim stołem. My, którzy tak cierpieliśmy z powodu braku światła, wpadamy niemal w ekstazę na widok białych murów, mnóstwa okien i wyłączników elek- h • —259 — trycznych. Są tu też krany ze słodką wodą, zimną i ciepłą - istny luksus - prawdziwe sanitariaty i wanny, w których możemy się kąpać. Dla pariasów z Bir Dżadid to niemal raj. Dzieci są bardzo podekscytowane, wszędzie ich pełno - biegają, krzyczą, śmieją się, kłócą o pokoje. Mój nastrój nie jest tak radosny. Znowu mury, znowu bramy, znowu policjanci, znowu zakaz wychodzenia, spacerowania, życia. Jeszcze jedno więzienie, nawet jeśli przypomina normalny dom. Gdzie jest ta wolność, o której tak marzyliśmy Aby nie psuć ich szczęścia, nie mówię o swoich wątpliwościach i udając entuzjazm, staram się robić wrażenie zadowolonej. - Tak, to wspaniałe, tak, będziemy szczęśliwi. To przecież tylko stan przejściowy. Do diabła z podejrzeniami Z czasem wszystko się wyjaśni. Dano nam wolną rękę w kwestii umeblowania, ubiorów i codziennych wymagań. Wystarczy poprosić, a otrzymujemy to, czego potrzebujemy książki, płyty, kasety wideo, papier, zeszyty, pióra, magazyny kobiece i dzienniki marokańskie. Prasa międzynarodowa, Le Monde , Liberation Nie ma o czym marzyć... Dostarczono nam także wieżę stereofoniczną, telewizor, magnetowid i odbiorniki radiowe. Lecz jeśli nie jesteśmy grzeczni, cenzurują nam przekaz telewizyjny. Kajd Marrakeszu wraz z zastępcą zajmują się codziennymi zakupami. Pierwszego dnia sugerują, abyśmy zrobili listę. Możemy otrzymać wszystko to, na co mamy ochotę i co sprawia nam przyjemność. Nie od razu mogę zrozumieć, co mają na myśli, mówiąc wszystko . Kilo mięsa na tydzień wydaje mi się ilością wystarczającą dla dziewięciu osób. Napisanie słowa masło przychodzi mi z trudnością, wręc/ boję się o tym myśleć. Nie rozumieją moich wahań. Dopytuję się o szczegóły. - Czy możemy dostawać również owoce A świeże mleko Czekoladę Cukierki Czy te artykuły już nie są dla nas zakazane Przytakują. Zamawiamy więc, a oni przynoszą. Powoli się rozzuchwalamy. Jedzenie staje się naszą jedyną obsesją, jedyną racją bytu. Każdego wieczoru poważnie się zastanawiamy nad menu na następny dzień i przygotowujemy je z kucharzem, którego wyznaczyła nam policja. Kiedy ten dzielny mężczyzna się zjawił, w ogóle nie umiał goto- . ^V^ •• ••. > • . —200— , . . ,,, wać. Opuszczając nas cztery lata później, był już prawdziwym mistrzem kucharskim. To nieprawdopodobne, jak staliśmy się wymagający względem jakości naszych potraw. Życzyliśmy sobie naleśników i placków, tażin i kus-kusu, jak też kremów i kompotów. A także - czemu nie - codziennie dużego tortu urodzinowego... Ciesząc się pożywieniem, odzyskiwaliśmy smak życia. Często budzę się w środku nocy, cała zlana potem, nawiedzana przez koszmary lub okropne wspomnienia. Nie wiem, gdzie się znajduję. Bir Dżadid Borro Benaisz Ich widma mnie ścigają. Ubieram się w pośpiechu i cicho schodzę do kuchni. Na schodach spotykam kogoś, komu również dokucza bezsenność, niosącego tacę pełną jedzenia. - To ty, Rauf Co zajadasz, Abdellatifie Ogarnia nas szalony śmiech. Wracamy razem do lodówki i porównujemy nasz wybór. Zgodnie opychamy się przysmakami. Zaspokajając nocą głód, udowadniamy sobie, że nie jesteśmy już w więzieniu. Naszym ciałom brakuje wszystkiego, cierpimy na liczne choroby. Z powodu hemoroidów Mimi musi się poddać kilkumiesięcznej kuracji w szpitalu. Nękają nas niewytłumaczalne gorączki, wrzody, zapalenia tracimy włosy, nie mamy już niemal mięśni, ciała, zębów - nic, tylko skóra i kości, i to jeszcze w jakim stanie... Lecz możemy jeść bez ustanku, napychać się witaminami i lekarstwami. Nasze niedobory są tak duże, że wszystko to wydaje się wylewaniem wody na piasek. Aby wrócić do formy, każdy ranek poświęcam na sport uprawiam jogging, gimnastykę, gram z braćmi w piłkę nożną. Poprosiłam o książki na temat diety sportowców i stałam się w tej dziedzinie chodzącą encyklopedią. Stosowałam reżim żywieniowy przez dwa lata, lecz moje ciało długo pozostawało w opłakanym stanie. Zmuszam się jednak do wysiłku, trochę jak upośledzony, który odzyskał władzę w no- , gach i zaczyna chodzić. Pozostałą część dnia słucham muzyki i czytam. Podobnie jak jedzenia, nigdy nie mam dość książek. Powieści, eseje, dzieła o drugiej wojnie światowej i o historii Rosji - wszystko mnie pasjonuje. Początkowo nie zadowalam się jedynie czytaniem. Czuję się tak nieokrzesana, że uczę się słów i poezji na pamięć. Sprawdzam w słownikach, czytam Baudelaire a i Chateaubrianda, powtarz\am całe zdania jak dziecko w szkole podstawowej. — 2(57— • .•- P rzemycono mi małą maszynę do pisania należącą do dziadka i ulegając namowom, podejmuje, się spisywania mojej Historii. Prowadzę też dziennik. Pochłaniam filmy i seriale telewizyjne, chociaż większość wprawia mnie w zakłopotanie. E. T. wydaje mi się zagadką nie do rozszyfrowania. Latające talerze są dla mnie czymś niepojętym. Nie rozumiem efektów specjalnych ani filozofii filmu. Trudno nadrobić piętnaście lat opóźnienia w stosunku do współczesności. Myślę, że to ja jestem UFO. Sukajna maluje i słucha piosenek Patricii Kaas, która staje się jej wielkim idolem. Abdellatif gra w piłkę nożną Rauf rozpoczął pierwszy rok korespondencyjnych studiów prawniczych mama słucha informacji i przegląda prasę, którą zechcieli jej dostarczać. Powracamy do obiegu, każde na swój sposób. Wieczorem organizujemy zabawy, do których wszyscy się przygotowujemy. Od siódmej wieczorem dom rozbrzmiewa radosną wrzawą. Prasuje się ubrania, zakłada obrąbki, pomaduje włosy, przygotowuje fryzury i makijaże, robi manikiur i pedikiur. Spotykamy się w salonie przy wspaniale zastawionym bufecie. Wraz z powracającym życiem uczymy się ponownie odczuwać emocje, tak długo przez nas opanowywane. Zawiesiliśmy nasze mundury w szafie, staliśmy się bardziej ludzcy. Nasze ciała odżyły. Często przeżywam silne wzburzenie, podobnie jak w wieku młodzieńczym, kiedy patetyczne widowisko rozniecało w sercu niepokój. Gdyż mimo moich trzydziestu czterech lat, wciąż jeszcze jestem młodą dziewczyną, która dręczona beznadziejną potrzebą miłości, potrafi całymi godzinami rozpaczać sama w swoim ppkoju. Mamy ulubiony utwór, którego bezustannie słuchamy. To piosenka towarzysząca czołówce filmu La lumiere desjustes, wykonywana przez Charles a Aznavoura, a zatytułowana Etre ( Być ). Jedno z nas włącza wieżę, a my, tuląc się do siebie, podejmujemy chórem refren Być, umrzeć, aby odrodzić się lepszym... Czy to przejmujący głos Aznavoura sprawia, że płaczemy , Czy też słowa, które wydają się napisane specjalnie dla nas \«F Każdego ranka komisarz al-Hadż przychodzi do willi, aby zebrać wiadomości i dowiedzieć się, czy jesteśmy^ze wszystkiego zadowoleni. W rzeczywistości jego zadanie polega na wysondowaniu naszej determinacji w kwestii wyjazdu i osiedlenia się w Kanadzie. Nie jesteśmy naiwni. Dobrze znamy sposób postępowania reżimu. Omotują nas słodkimi słówkami, usypiają naszą czujność za pomocą komplementów, stwarzając rodzaj fałszywego związku, by potem nagle wystrzelić pytanie--pułapkę w najmniej oczekiwanym momencie. Na szczęście staliśmy się ekspertami w tej grze w kotka i myszkę i z naiwną miną również staramy się wyciągnąć jak najwięcej informacji. W dalszych ciągu czekamy. Nasi francuscy adwokaci, Dartevelle i Kiejman, nie dali dotąd znaku życia. To ich milczenie nas niepokoi. Fakt, że jesteśmy dobrze traktowani, lecz jeśli nawet zdjęto z nas ograniczenia, jeśli teraz możemy chodzić, biegać, oddychać - oczywiście w granicach wyznaczonego terenu - to przecież wciąż pozostajemy więźniami. Na 3 lipca zapowiadają nam wreszcie wizytę Georges a Kiejmana. l Widzimy go po raz pierwszy. Jest najwidoczniej poruszony tym spotka-1 niem i odnosząc się do nas z dużym szacunkiem, wygłasza krótką, do-\ brze przygotowaną mowę. Sam stracił rodzinę w obozie koncentracyj-f nym podczas wojny, więc wie dobrze, co możemy odczuwać, i uważa za swój obowiązek bronić naszej sprawy do końca. Poświęci się jej, dopóki nie odzyskamy wolności. Jego słowa wydają mi się szczere, przepełnione prawdziwym współczuciem dla prześladowanych. Nareszcie ktoś nas rehabilituje, uznaje nasz status ofiar. Nareszcie ktoś nas rozumie - i to rozgrzewa nam serca. Zrelacjonował swoją rozmowę z Hasanem II, z którym spotkał się kilka dni wcześniej. Król mówił o nas ciepło i z zaangażowaniem. Uważał mnie za córkę i opowiedział adwokatowi, że osobiście czuwał nad moim wychowaniem, dawał mi pierwsze klapsy i śmiał się z moich | dziecięcych żartów. W tej nieszczęsnej sprawie -jak utrzymywał - mój los jest jego największym utrapieniem. Dręczy się również z powodu małego Abdel-latifa. Wydaje mi się, że mecenas Kiejman był pod wrażeniem opowieści l, o więzach łączących mnie z władcą. Nie znał tej części historii. - Proszę sobie wyobrazić, Maliko, że w naszej trzygodzinnej rozmo- 262 — — 263 wie pani imię powracało bez przerwy. Jego wysokość ma dla pani wiele życzliwości. Adwokat poprosił króla, by zwrócił nam wolność. Władca nie był temu przeciwny, lecz odmówił pozwolenia na wyjazd do Francji. Uzasadniał to w dość szczególny sposób, wysuwając jako argument obawę, że jeden z członków tamtejszej wspólnoty marokańskiej nastaje na nasze życie. Kiedy mecenas Kiejman o tym mówił, wyczułam w jego głosie ironię. Cóż, w końcu jest naszym obrońcą. - Ależ, wasza wysokość, Ufkirowie chcą emigrować do Kanady. Król robi zdziwioną minę. Zastanawia się chwilę, a następnie proponuje, by wysłać nas do Izraela. Jego logika nie ma sobie równej. Pamięć mojego ojca jest tam bardzo szanowana, ponieważ pozwolił wyemigrować tysiącom Żydów z Maroka1. Jego wysokość zapomniał jednak dodać, że chce nas skazać na wygnanie do kraju będącego w stanie wojny i zdać na łaskę jakiegokolwiek fanatyka, który z głową napełnioną ideami gotów byłby nas zlikwidować. Mecenas Kiejman wyczuł pułapkę. Użył przeróżnych argumentów. Pod koniec spotkania udało mu się uzyskać od jego wysokości zapewnienie, że otrzymamy paszporty i kanadyjskie wizy. Król nie chce o nas więcej słyszeć, lecz w zamian żąda, byśmy nie opowiadali o swoich przeżyciach. Mecenas Kiejman rzeczywiście zaangażował się w naszą sprawę. Dla mnie adwokat ma jeszcze jedną wiadomość. Zadzwonił do niego Alain Delon, mówiąc o przyjaźni, jaką do nas,żywi. Jest gotowy pomóc nam materialnie i pokryć koszty sprawy, jeśli zajdzie taka konieczność. Mecenas Kiejman dodał jednak, że aktor nie zajmie żadnej postawy politycznej, jako że prowadzi jeszcze interesy na terenie Maroka. Jestem jednak bardzo pokrzepiona tym gestem. Dzięki niemu wiem, że Alain o mnie nie zapomniał. Na pewno otrzymał jeden z krótkich pamfletów, które napisaliśmy w więzieniu i wysłaliśmy z Rabatu do osobistości politycznych oraz kilku dawnych znajomych. Alain Delon 1 Po wojnie sześciodniowej w 1968 roku Żydzi marokańscy masowo emigrowali do Izraela, Francji i Kanady. Generał Ufkir, który miał wielu przyjaciół wśród wspólnoty żydowskiej, ułatwił im wyjazd. a. • v - ...x , . • —204— • • zń. jedyny odpowiedział na nasz apel i to wzruszyło mnie do żywego. Nie przyjmuję jednak jego oferty, prosząc mecenasa Kiejmana, aby podziękował mu w moim imieniu. Lato 1987 roku jest upalne, lecz my prawie tego nie zauważamy. Termin naszego wyjazdu do Kanady został ustalony na koniec października, co pozwala łatwiej znosić nieprzyjemności związane z upałem. Jesteśmy szczęśliwi, pełni euforii. Triumfujemy. Wkrótce będziemy mogli odbudować nasze życie. To nieznane nas fascynuje. Snujemy najbardziej nieprawdopodobne projekty. Wszyscy będziemy mieszkać na olbrzymiej farmie, w siedmiu domach połączonych podziemnymi korytarzami, prowadzącymi też do sali gier. Nigdy się nie rozstaniemy. Nie wejdziemy w związki małżeńskie, lecz czułych partnerów nam nie zabraknie. Młodsi będą kontynuować studia, starsi zaś pracować. Zupełnie się zatracamy w tej gadaninie. Czasami nachodzi mnie obawa, że chcą nas się pozbyć, lecz szybko ją odrzucam, podobnie jak odrzucam myśl, że to wszystko jest niemożliwe, zbyt piękne, by było prawdziwe, i że nigdy już nie będziemy wolni. Nareszcie pozwalają dziadkowi nas odwiedzić. Jak zwykle uprzedzają nas o tym w ostatniej chwili. Przybywa do Targi 10 października. Mimo ukończonych siedemdziesięciu dwóch lat pozostał przystojnym mężczyzną, wysokim, o godnej postawie, z zaledwie kilkoma zmarszczkami na twarzy. Jedynie wilgotne spojrzenie zdradza niszczący go ból. Widząc nas razem, wybucha płaczem i długo nie może dojść do siebie. Ściska w ramionach mamę, całuje wszystkich po kolei, patrząc na nas z wielką czułością zmieszaną z nieskończonym smutkiem. Wydaje się przygnębiony. Oczywiście, że wzbudzamy w nim litość naszym wciąż nędznym wyglądem, naszymi twarzami dzieci, które zbyt wcześnie dojrzały. Tak bardzo się zmieniliśmy. Z jego oczu czytaliśmy, że jesteśmy dlań jak zmartwychwstali. Nasz powrót graniczył z cudem. Patrząc na dziadka, rozumiemy to wszystko, co jeszcze dzieli nas od świata żyjących. Mam ściśnięte gardło, lecz nie mogę płakać ani wymówić jego imienia. Będąc dzieckiem, nazywałam go Baba al-Hadż i to imię mu pozostało. Lecz od śmierci ojca nie jestem w stanie wypowiedzieć słowa / • , —265— - baba*. Ta blokada zmusza mnie do zachowania dystansu wobec starego mężczyzny. Chwila jest jednak bardzo poruszająca dla wszystkich. Dawno już nie widziałam mamy tak szczęśliwej. Jest bardzo przywiązana do swojego ojca. Przez wszystkie te lata zabiegał o to, aby wydrzeć nas tragicznemu losowi. Skontaktował się z Amnesty International, Ligą Praw Człowieka i jeszcze innymi organizacjami. Napisał do wielu osobistości politycznych, spotkał się z Mulajem Abdallahem, który pozwolił mu wysyłać nam książki. Nie miał od nas żadnych wiadomości, odkąd znaleźliśmy się w Ta-mattaght. Wielokrotnie sądził, że nie żyjemy, że zginęliśmy od kuł. Opowiadano mu, że Mimi zmarła wskutek ataku epilepsji, a Rauf i ja zostaliśmy zastrzeleni podczas próby ucieczki. Jeden z jego przyjaciół potwierdził nawet, że widział ciało mamy w szpitalu Awicenny. W końcu, zrezygnowany, przywdział po nas żałobę. Nie chciał wierzyć Wahidowi, który przysięgał, że widział całą naszą czwórkę u Ba-rere ów. Opowiedział nam o śmierci swojej żony, Mammy Chadidży, i swym ponownym ożenku. O tym wspominali nam Barere owie. Nie wiedzieliśmy jednak, że miał drugiego syna, którego nazwał Rauf. Rodzina krytykowała ten wybór. Nie daje się przecież nowo narodzonemu imienia żyjącego krewnego. - Ale ja byłem pewny - powiedział przez łzy - że wszyscy nie żyjecie... Ten sposób utrwalenia pamięci bardzo nas poruszył. Odkąd zostaliśmy uwięzieni, nasi krewni musieli znosić liczne przykrości. Nie uniknęli na co dzień nadzoru, podsłuchu, przesłuchiwań i najrozmaitszych problemów. Marokańskie towarzystwo zamknęło przed nimi drzwi. Rodzina mojego ojca doznała jeszcze gorszych rzeczy, tam, na pustyni, gdzie ich przesiedlono, pozbawiwszy wszystkiego. Nie odwiedza się bliskich Ufkira. Opowiadał nam o tym, siląc się na uśmiech przez łzy i raz po raz powtarzając Bóg jest wielki . Aby przygotować nas do podróży zaplanowanej na 27 października, polecono kaidowi kupić walizki i ubrania. Zostaliśmy zaopatrzeni Tata. w płaszcze, skafandry, zimowe obuwie. Robienie listy zakupów szalenie nas podniecało. Starannie wybieraliśmy fasony i kolory. Bawiliśmy się jak dzieci w oczekiwaniu na świąteczną choinkę. Wręczono nam dowody osobiste i paszporty, lecz w przeddzień wyjazdu je odebrano. Ten fakt mi się nie spodobał. Potwierdzał tylko złe przeczucia, których nie mogłam otwarcie wyrazić. Zaczęłam dokładnie rozważać przebieg naszych przygotowań i analizować zachowanie policjantów, ponieważ coraz mniej wierzyłam w to, że pozwolą nam wyjechać. Nie byłam w stanie uczestniczyć w ogólnym podnieceniu. W nocy obudziłam mamę i podzieliłam się z nią moimi podejrzeniami. Nie chciała mnie słuchać odparła, że mam pokrętny umysł. Bardziej naiwna ode mnie, często starała się nie dostrzegać złych stron wydarzeń. Życie w pałacu nauczyło mnie ostrożności. Wiedziałam, że nie można brać za dobrą monetę propozycji króla. Wyszłam z jej pokoju przygnębiona, na granicy płaczu. Jedynie Rauf mógłby mnie zrozumieć. Wślizgnęłam się więc do jego pokoju słuchał mnie z uwagę, z początku był sceptyczny, później jednak moje argumenty sprawiły, że zaczął się wahać. Nie spał całą noc. Ja również. O siódmej rano owego 27 października wszyscy dziewięcioro jesteśmy gotowi do wyjazdu, uperfumowani, uczesani, ubrani, a nasze walizy i torby są podopinane. W rzeczywistości byliśmy przebrani za podróżników, jeden bardziej śmieszny od drugiego. Zapomnieliśmy już, co znaczy wsiąść do samolotu i lecieć. Słowa straciły swój sens, także my stosowaliśmy się do pozorów. Braliśmy na siebie role, które powinniśmy grać. Czekamy nerwowo w salonie. Rauf i ja jesteśmy bardziej zaniepokojeni niż inni, którzy niczego jeszcze nie podejrzewają. Uważają, że za kilka godzin będziemy daleko stąd. My zaś... Rzucam bratu spojrzenie. On uśmiecha się do mnie nerwowo. Mama spostrzega, jak porozumiewamy się bez słów. Z dłońmi zaciśniętymi na torbie podróżnej jest bardziej blada, niż myślałam. Czyżby moje obawy nią wstrząsnęły Allabusz, komisarz al-Hadż, Othman Bwabid1 i kaid przybywają w tej samej chwili. Unikają naszych spojrzeń, wydają się zażenowani. — 266 — 1 Dyrektor gabinetu ministra spraw wewnętrznych, Drissa Basriego, • • — 267 — , Jeszcze raz zerkam na Raufa. W jaki sposób nam wyznają, że ten wyjazd to jedynie maskarada Czy nie zabraknie im wyobraźni Nawet jej nie potrzebują. Z ich ust płyną słowa przepełnione większą słodyczą niż zazwyczaj. Prawdziwy ocean miodu. - Jego wysokość prosi, abyście jeszcze trochę poczekali... Nie zdążył się całkowicie oswoić z myślą o waszym odjeździe. Hadża - dodają, zwracając się do mamy -jego wysokość życzy sobie was widzieć, zanim wyjedziecie. Kolejny raz nasze marzenie się rozwiewa. Zaczynają się dla nas cztery długie lata ponownego uwięzienia. Złote więzienie - Ależ, pani Ufkir, nie będzie pani mogła wyjechać, dopóki nie zobaczy się pani z jego wysokością. Przecież pani sama prosiła go o spotkanie... Sytuacja obróciła się przeciw nam. Mama dała się wciągnąć w grę i napisała list z prośbą o audiencję u króla, ponieważ takie było jakoby jej życzenie. Lecz rezultat okazał się odwrotny do zamierzonego. Na pewno istniały inne powody, dla których nasz wyjazd nie doszedł do skutku. Mama odmówiła podpisania przyrzeczenia, że nie zaskarżymy państwa marokańskiego. Przekreśliłoby to dotychczasowe wysiłki mecenasa Kiejmana. Król nie interesował się w dostatecznym stopniu naszymi problemami zdrowotnymi ani nie wziął pod uwagę nieodwracalności strat, które ponieśliśmy. W sześć miesięcy po Bir Dżadid nasz stan fizyczny był ciągle katastrofalny. Czworo z nas miało nasilające się problemy z płucami. Czy zatem należało podjąć ryzyko pokazania nas światu Bylibyśmy żywym dowodem pogwałcenia praw człowieka. Kanadyjskie służby emigracyjne z pewnością nie zataiłyby informacji o naszym zdrowiu, pisałaby o tym prasa. A przecież król nie chciałby złej reklamy. Należało więc doprowadzić nas do normalnego stanu, zanim zostaniemy pokazani światu zewnętrznemu. Lecz nawet dzisiaj, gdy jesteśmy otoczeni troską lekarzy, odczuwamy następstwa tych okropnych lat. Mimi nadal nękają ataki epilep- , X, X - • • , —268— .. • . . sji. Maria miała raka pęcherza. Rauf często zapada na zapalenie płuc i inne choroby zakaźne. Sukajna i ja mamy nieustanne problemy zdrowotne. Jeśli zaś chodzi o Abdellatifa, to przede wszystkim zranili jego duszę. Nasz adwokat jednak aż do ostatniej chwili wierzył w dane nam przyrzeczenie. Czekał na nas w Casablance, skąd mieliśmy odlecieć samolotem. Nasz wyjazd został otoczony ścisłą tajemnicą, mimo to były przecieki i reprezentanci marokańskiej wspólnoty żydowskiej zgromadzili się na lotnisku w Montrealu z powitalnymi transparentami. Minister finansów zwolnił dla nas sumę czterech milionów dirhamów, która została złożona w banku kanadyjskim, co mecenas Kiejman uznał za dodatkowy akt dobrej woli ze strony władcy. Skłonna jestem raczej sądzić, że nasz niedoszły wyjazd był dobrze wyreżyserowanym spektaklem. Król nie zdążył wyrównać z nami wszystkich rachunków, musieliśmy jeszcze płacić. Mecenasa Kiejmana spotkaliśmy dopiero kilka miesięcy później, na początku 1988 roku. Był okropnie rozgniewany. Zapewnił nas, że pozwie Maroko przed trybunały międzynarodowe, i wskazując palcem Al-labusza, oznajmił - To pańska wina i ludzi, którzy pociągają za sznurki nad pana głową. Nie mam zwyczaju negocjować z osobami niedotrzymującymi słowa... Sukajna wzięła go na stronę i spytała, czy jej samobójstwo mogłoby się przyczynić do naszego uwolnienia. Od 27 października ta myśl jej nie opuszczała. Mecenas Kiejman westchnął głęboko i zaczął złorzeczyć przeciw reżimowi, który morduje niewinne dzieci. Grzmiał tak jeszcze przez dobrą chwilę. Lecz jego gniew na nic się nie zdał, podobnie jak strajk głodowy, który podjęliśmy w kwietniu 1988 roku, kilka tygodni po tej wizycie. Wytrwaliśmy dwadzieścia dni. Musieli nam podłączać kroplówkę. Byliśmy w złym stanie, ale zrezygnowaliśmy z dalszej walki, nie widząc jakichkolwiek efektów. To wszystko było beznadziejne. Odwołanie naszego wyjazdu sprawiło, że cofnęliśmy się w czasie. Staliśmy się na nowo więźniami, jakimi byliśmy od piętnastu lat - jednocześnie zrezygnowanymi i zbuntowanymi, pasywnymi i krnąbrnymi. - y • / . —269— . • Y ••/• / Zamiast się pocieszać, mówię sobie niekiedy, że mój los się poprawił i że zawdzięczam to tylko własnym wysiłkom. Staram się jednak widzieć sprawy jasno król jest taki silny, a my tacy słabi... Przynajmniej mamy tę satysfakcję, że udało nam się nieco go ugiąć. Popadamy w rutynę. Przestajemy w cokolwiek wierzyć. Czytamy, uprawiamy trochę sportu i oglądamy telewizję. Abdellatif gra w piłkę nożną ze swoim rówieśnikiem, kuzynem Hamzą, który z nami zamieszkał. Za cenę tysiąca utrudnień - między innymi systematycznych rewizji - pozwolono rodzinie odwiedzać nas w weekendy. Nie świętujemy już uroczystości, z wyjątkiem Bożego Narodzenia i urodzin. Koniec z podwieczorkami, przy których wszyscy się spotykaliśmy, koniec ze wspólnymi obiadami. Każdy je sam w swoim pokoju. Przez cały dzień snujemy się w piżamach, ciągle tych samych, zmiętych od częstego prania. Chodzimy na bosaka, nie dbając o swój wygląd. Jeśli zbieramy się razem, powtarzamy w kółko to samo pytanie - Kiedy wreszcie nasza sprawa się rozwiąże Kiedy nas uwolnią Marrakesz różni się jednak od Bir Dżadid. Więcej tu światła. Nigdy nie przespaliśmy poranka, był to moment naszego odrodzenia, dostarczał nam wspaniałych wrażeń. Przez cały dzień pozostawaliśmy na świeżym powietrzu, ciesząc się naturalną jasnością, a gdy zapadała noc, nie spieszyliśmy się z przekręceniem wyłączników. Otrzymuję listy od moich dawnych przyjaciół, lecz nie mogę znieść ich przeprosin, ich poczucia winy. Przysyłają mi długie litanie, w których starają się usprawiedliwić piętnaście lat milczenia i obojętności. Nie chcę odnawiać kontaktu z przeszłością i nie mam im nic do powiedzenia. Zresztą niczego by nie zrozumieli. Dowiadujemy się o śmierci wuja ze strony ojca. Nie dostajemy pozwolenia na opuszczenie domu, nawet pod eskortą, i nie możemy uczestniczyć w pogrzebie. Nnaa, nasza babka, nie dożyła ucieczki z Bir Dżadid. Tak długo na nas czekała, a jednak niedane jej było nacieszyć się naszym widokiem. Trzymamy mnóstwo zwierząt, bezpańskich kotów i psów, które żyją, jedzą i śpią razem z nami. Nie pozwalamy im opuszczać naszych pokoi, nie pozbyliśmy się jeszcze urazu po śmierci gołębi. Wkrótce będziemy mieć dziesięć kotów i trzy psy, na które przenosimy naszą ogromną potrzebę kochania. ^ v. . S.. . —270— .. ...Łtóv Dręczą nas uczuciowe i seksualne frustracje. W więzieniu przyzwyczailiśmy się do tłumienia naszych popędów i pragnień. W ciągu pierwszych sześciu miesięcy pobytu w Marrakeszu uchyliliśmy drzwi emocjom. Zmniejszyliśmy nad nimi nadzór. Utraciwszy nadzieje na wyjazd, próbowaliśmy na nowo stwardnieć jak w czasach przymusowej izolacji. Musimy się zadowalać namiastką życia. Czujemy, jak wibruje ono wokół nas. Wystarczyłoby tak mało, aby się nim cieszyć. Lecz to mało jest niedostępne. Często sobie powtarzamy, że nie moglibyśmy przeżyć w takich warunkach piętnastu lat. Chyba wolelibyśmy nic od tej namiastki, walkę od rezygnacji. Ledwie zasmakowaliśmy wolności, powróciliśmy niemal do punktu wyjścia, dręczeni okropnym przeświadczeniem, że nigdy nie będzie dla nas osiągalna. Ciągle przeżywam naszą ucieczkę. Tkwi ona we mnie nieustannie. Powraca w nocnych koszmarach. Jesteśmy poddawani coraz ostrzejszemu dozorowi. W kominku umieszczono mikrofony, które Rauf odkrył i zniszczył. Za karę zakłócono nam odbiór programów TV5 poświęconych Maroku. Zakazują nam czytania niektórych książek. Nie otrzymuję zamówionych dzieł dotyczących rewolucji rosyjskiej i nazistowskich Niemiec. Dlaczego Pozostanie tajemnicą... Ratujemy się jeszcze resztkami humoru. Poprosiliśmy o kasetę z filmem Wielka ucieczka. Oczywiście spotkaliśmy się z odmową. Rozważamy możliwość kopania tunelu, aby uciec jeszcze raz. Ziemia w ogrodzie jest pulchna, lecz praca wymagałaby dużego wkładu energii, której nam brakuje. Myślimy nawet o małym samolocie, który mógłby wylądować na polu za murem. Wysyłamy jedną z naszych ciotek z misją zbadania terenu. Myśl o ucieczce pozwala nam przetrwać. Każe wierzyć, że jeszcze całkiem nie umarliśmy ani nie pogrzebano nas za życia. Ciągle jesteśmy w Marrakeszu, kiedy wybucha wojna w Zatoce Perskiej. Królowi jest ona na rękę. Pozwala mu bowiem odegrać rolę mediatora świata arabskiego i odwrócić uwagę od więźniów politycznych, niezliczonych zaginionych bez wieści, przypadków łamania praw człowieka - od całej tej innej rzeczywistości bezwzględnego władcy. W ciągu niemal dwudziestu lat uwięzienia przywykliśmy do analizowania wydarzeń międzynarodowych pod kątem ich związku z naszą — 271 — sprawą. Czy ta wojna jest dla nas korzystna, czy też nie Okazało się, że ani na jotę niczego nie zmieniła. Rok później, w 1991 roku, opublikowano we Francji książkę Gilles a Perraulta pod tytułem Notre ami le roi ( Nasz przyjaciel król ). Dowiedzieliśmy się o niej z telewizji marokańskiej i sądząc po głosach oburzenia, które zalały kraj, książka ta nie przypadła do gustu jego wysokości. Rząd i naród popierają przecież Hasana II. Poproszono nas, abyśmy się wypowiedzieli w tej wielkiej sprawie. Mieliśmy napisać list potępiający Perraulta i stwierdzający głośno i wyraźnie, że jego wysokość jest wybitnym władcą, obdarzonym wyjątkową osobowością. Jak utrzymywali Allabusz i Bwabid, książka ta powstała pod dyktando nieprzyjaciół królestwa, z Danielle Mitterrand i Georges em Kiejma-nem na czele. W związku z tym powinniśmy również publicznie zrezygnować z usług adwokata, który odważył się zaatakować osobę króla. Nasze stanowisko miało być ogłoszone w Le Figaro . Wprawdzie uciekaliśmy się do licznych wybiegów, aby uniknąć pisania tego listu, w końcu jednak ugięliśmy się pod presją. Choć pismo zostało opublikowane dużo później. Czy przyspieszyliśmy tym godzinę naszego uwolnienia Dali nam do przeczytania książkę Perraulta - oficjalnie zakazaną w Maroku - abyśmy sami mogli się przekonać, jakie treści zawiera. Był to tak gwałtowny atak na króla, że w moich oczach równał się niemal trzeciemu zamachowi stanu. Wydawało się wprost niepojęte, że ktoś z zewnątrz, i do tego Francuz, ośmielił się wyzwać monarchę, oskarżyć go i zadenuncjować, nie trzęsąc się ze strachu i nie zginając kolan przed majestatem. / Niemniej jednak książka była naszpikowana nieprawdziwymi informacjami, co w znacznej mierze usprawiedliwiało oburzenie, z jakim się spotkała. Nasze uwięzienie i ucieczka zostały zrelacjonowane w rozdziale Żelazne maski . Oprócz przypuszczeń, nieprawdopodobieństw, pomijania i wymyślania faktów Perrault sugeruje, jak zresztą wielu przed nim, że nie mogliśmy uciec sami. Według niego przekupiony strażnik, może nawet nie jeden, miał nam udzielić pomocy. Dla nas, którzy od dwudziestu lat mieliśmy jako jedyny powód do dumy tę ucieczkę dokonaną własnymi siłami, słowa te były niczym cios sztyletem. Lecz sam autor kwestionuje swoje wywody, konkludując, że w ta- W ^ .. . —272— -,.- • kim wypadku nie pozostawiono by nas, abyśmy sobie dali radę sami, bez pieniędzy i wsparcia... Bardziej raniące okazały się jednak jego osobiste ataki. Według nich mama miała odznaczać się skłonnością do młodych oficerów , kiedy była żoną mojego ojca. Z drugiej strony autor nic nie wie o okolicznościach ich rozwodu, miesza daty, przyczyny, wydarzenia i przypisuje mamie jeszcze jeden związek - z Hasanem II. Dodaje również, nie mając na to żadnych dowodów, a dając wiarę plotkom, że jakoby cały Rabat szeptał, iż Sukajna jest dzieckiem króla . Ta rewelacja ogromnie zszokowała moją siostrę. Również i ja nie uniknęłam pomówień. Według autora podążyłam w ślady mamy, która przymykała na wszystko oczy, ponieważ była do tego wprawiona . Podobne insynuacje rozsiane są po całej książce. Żyjąc długo w pałacu, a później wśród kurtyzan, przyzwyczaiłam się do plotek. Nie brałam sobie do serca wymysłów Marokańczyków. Jednakże sprawiło mi ogromny ból - tak samo jak mojej mamie, moim braciom i siostrom - to, że człowiek taki jak Gilles Perrault mógł postąpić w równie niegodny sposób. Stracił okazję napisania poważnej, solidnie udokumentowanej książki. To rozczarowało mnie bardziej niż wszystkie te dezinformacje. Jest tyle spraw do ujawnienia, że nie powinien zadowalać się opowiadaniem tego, co cały Rabat szeptał . Prawda wystarczyłaby z nawiązką, aby zniszczyć despotę. Lecz on się ośmielił Po raz pierwszy ktoś zaatakował króla. I już z tego tylko powodu odmówiliśmy udziału w jakiejkolwiek akcji mającej na celu zaszkodzenie autorowi napiętnowanej książki. Poza tym, mimo swych nieprzychylnych domysłów, on naprawdę nas bronił, pisząc W imię jakiej dziwnej moralności można skazywać niewinne dzieci na piętnaście lat niesłychanych cierpień Czyż istnieje na tym świecie choć jeden kodeks karny, w myśl którego za przestępstwa rodziców odpowiadają ich potomkowie Oddajmy cesarzowi co cesarskie... Niewątpliwie mamy wobec niego dług wdzięczności. — 273 — Na końcu tunelu Allabusz, Bwabid i walli1 Marrakeszu ponownie złożyli nam wizytę w połowie lutego 1991 roku. Rozmowy z nimi zawsze przypominają partię szachów. Każdy z nich przesuwa swój pionek w odpowiedzi na ruch przeciwnika, toteż zanim się odezwiemy, musimy się dobrze zastanowić. Nie zdradzając się niczym, małymi dawkami odmierzają nam swe prawdy i wyroki. Kiedy przybyliśmy do Marrakeszu, powiedzieli nam z dozą goryczy podszytej złością, że możemy być z siebie dumni. Nasza ucieczka bowiem będzie miała więcej reperkusji politycznych, niż sądzimy. - Kiedy międzynarodowa prasa zacznie się o niej rozpisywać, wzrośnie zainteresowanie losem więźniów politycznych w Maroku2 - stwierdził Bwabid. Tego lutowego dnia nasi aniołowie stróże zajęli miejsca na kanapie i rozpoczęli rozmowę o wszystkim i o niczym, zatrzymując się na detalach. Walli bardzo lubił się ze mną przekomarzać, toteż podjął dyskusję na temat feminizmu. Chętnie by mnie sprowokował i wytrącił z równowagi. To wszystko jest jednak niewinne i ciągle nie rozumiemy, do czego zmierzają. Prawie od trzech godzin rozmawiamy, aby niczego nie powiedzieć. Nagle Bwabid spogląda na mnie i rzuca jakby od niechcenia - JESTEŚCIE WOLNI. U naszych stóp eksploduje bomba. * Lecz nie czyni na nas żadnego wrażenia. -fo 1 Gubernator. 2 29 października 1987 roku Parlament Europejski wzywa Maroko do uwolnienia czterystu więźniów politycznych. W 1991 roku Amnesty International potwierdza przywrócenie wolności dwustu siedemdziesięciu zaginionym, w tym kilku przetrzymywanym od dziewiętnastu lat. Serfaty zostaje wydalony do Francji, bez prawa pobytu w Maroku. Bracia Boure-quat, oskarżeni o szpiegostwo, przybywają do Paryża w 1992 roku. Lecz Amnesty stwierdza, że pozostają jeszcze setki więźniów, zwłaszcza spośród Saharyjczyków, których wielu zmarło w Tazmamart, ciężkim więzieniu w Atlasie Wysokim. Zostaje ono ewakuowane i zburzone w 1991 roku. Siedem lat później za pośrednictwem Komitetu Praw Człowieka Maroko potwierdziło śmierć pięćdziesięciu sześciu więźniów politycznych (w więzieniach królestwa w latach 1960-1980) z listy zaginionych. . •. • . _ 274— »•*$&> . •< Nie rozumiemy lub nie chcemy zrozumieć. Kontynuujemy rozmowę, jakbyśmy niczego nie usłyszeli. Allabusz, Bwabid i walli patrzą na siebie, zbici z tropu. Jesteśmy gdzie indziej. Nie wątpimy w sens ich słów. Jednak czujemy się trochę nieswojo, ponieważ wiemy, że dzieje się coś dziwnego. - Na Boga - krzyczy Allabusz. - Od dziewiętnastu i pół roku czekacie na tę chwilę i co Żadnego wrażenia Jesteście wolni, mówię wam Wolni Wolni Co oznacza to słowo Jeszcze przed chwilą byliśmy więźniami i oto mówią nam, że nasza droga krzyżowa dobiega końca Darują nam wolność w jednej sekundzie, tak jak odebrali ją nam dwadzieścia lat temu. Łaska monarchy... Czy mówią prawdę Czy znowu nas zwodzą Zanim jeszcze dobrze przyswoimy sobie te dwa krótkie słowa, Jesteście wolni , pogrążamy się w naszym dawnym stanie - ściganych więźniów. Nie okazujemy żadnej reakcji. Nie śmiemy ani mówić, ani spoglądać na siebie. Musi upłynąć trochę czasu, nim uświadomimy sobie, że król nas ułaskawił. Opinia publiczna naciskała, Amerykanie i Francuzi również się włączyli. Kiedy wreszcie odzyskuję mowę, pytam ich, dlaczego tak długo zwlekali z oznajmieniem nam tej wiadomości. - Od jakiegoś czasu robiliśmy zebranie za zebraniem, zastanawiając się, w jaki sposób powinniśmy ją przekazać. Nie mogliśmy przecież rzucić wam tego w twarz. To było niemożliwe. Nie chcieliśmy was zabić. Wolni... Jesteśmy więc wolni... Ale dokąd iść Nie mamy już domu i prawie nie mamy już przyjaciół. Co z nami zrobią, kiedy przybędziemy do Rabatu Czy porzucą nas jak pakunki, które zbyt zawadzają - Uzbrójcie się w cierpliwość - powiedzieli - i przyzwyczajcie się do myśli o wolności, którą zawdzięczacie łasce monarchy. Przyjedziemy po was za tydzień. Dopiero po ich odjeździe padamy sobie w ramiona, głośno wyrażając radość, a jednocześnie czując, jakbyśmy się oderwali od rzeczywistości. Jesteśmy szaleńczo szczęśliwi na zewnątrz i jednocześnie puści w środku. Wolni... Tydzień to nie za dużo, abyśmy oswoili się z tą myślą. Godziny dnia — 275 — nie są już takie same. Słońce nie świeci ani nie zachodzi jak dawniej. Nie wstaje, zapowiadając kolejny ponury dzień. Niebo jest bardziej niebieskie, natura nabiera barw, odzyskujemy apetyt. Nasze wrażenia są intensywniejsze. Odtąd widzę życie jak na panoramicznym ekranie, a nie na malutkim monitorze. Jesteśmy jak ślepcy, którzy nagle odzyskują wzrok, lękając się nowej rzeczywistości. - Ja - mówi Rauf - chcę nadrobić lata bez kobiet... - Nauczyć się muzyki - marzy Sukajna - poznać Patricię Kaas. - Zostać zawodowym piłkarzem - wykrzykuje Abdellatif. - Wyjść za mąż, mieć dziecko - szepce, czerwieniąc się, Mimi. A ja, ja... Ja chcę kochać, podróżować, spacerować, jeść, mówić, śmiać się, kręcić filmy, studiować, usiąść na tarasie kawiarni, pracować w reklamie... Wszystko po kolei. A czemu nie jednocześnie Zaraz potem zaczynamy się niepokoić. Czy damy sobie radę Czy nie jest za późno Z biegiem dni ogarnia nas coraz większy lęk. I coraz bardziej boimy się tego lęku. Aby się uspokoić, koncentrujemy uwagę na walizkach i pakunkach. Rodzina odwiedziła nas, tak jak zawsze, pod koniec tygodnia. Jeszcze nic im nie powiedzieliśmy o naszym bliskim uwolnieniu. Moja ciotka Mawakit, która jest medium, regularnie wróżyła nam z kart. Zawsze jej mówiły, że odzyskamy wolność w najbliższych dniach, lecz nie potrafiła precyzyjnie określić daty. Tej soboty bierze do ręki karty tarota i prosi, abym je przełożyła lewą ręką. Bez żadnego wstępu znowu oznajmia, że dzień naszego uwolnienia jest bardzo bliski. - Mówisz, jak przystało na medium, Mawakit - odpowiadam, wzruszając ramionami. - Od czterech i pół roku jesteśmy uwięzieni i nie wiem, w jaki sposób mogłoby się to zmienić. Im bardziej ona obstaje przy swoim, tym bardziej ja zaprzeczam. Zapewnia mnie, że jej karty nigdy się nie mylą. Błaga, bym powiedziała prawdę. Prosi o to mamę i innych. Wszyscy jesteśmy jak z kamienia. Ta gra trwa prawie dwie godziny. Wreszcie wyjawiam im to, czego dotąd nie zdołałam wyrazić - Jesteśmy wolni, Mawakit. Wolni. <% ^ Epilog Śmieszna wolność OT Pierwsze kroki Jesteśmy więc wolni. Przez dwadzieścia lat dniem i nocą o tym marzyliśmy tak długo obracaliśmy to słowo w naszych głowach, że nie jesteśmy już nawet pewni, co ono oznacza. Być wolnym znaczy wyjść na ulicę bez asysty idących za nami policjantów. Pięć lat byliśmy śledzeni, pilnowani, podsłuchiwani, żyliśmy w bezpośrednim oblężeniu. Być wolnym znaczy mieć prawo do pracy. Tylko ja mogłam znaleźć prawdziwą pracę w Maroku, ponieważ mój odważny szef zlekceważył zakazy. Być wolnym znaczy spotykać się, z kim chcemy, kochać, kogo chcemy, iść, dokąd chcemy. Wszyscy nasi przyjaciele są przesłuchiwani przez DST nasze związki z obcokrajowcami są nielegalne. Nie oddaj ą nam paszportów. Mimo wszystko jednak jesteśmy wolni... Pierwsze kroki w wolnym świecie stawiamy 26 lutego 1991 roku. Na dzień mojego odrodzenia starannie wybrałam strój. Dżinsy, męską koszulę, krawat i blezer z jedwabiu w kolorze morskiego błękitu. Chcę się podobać wolności, oczarować ją i uwieść. Walizki są gotowe. Zwierzęta czekają, znieruchomiałe w swoich klatkach. Zrozumiały, że to ważna chwila. Historyczna. Po raz pierwszy czekamy na policję i DST z niecierpliwością. 20 lutego 1991 roku, w piątek, zatrzymuje się przed naszym domem konwój . • — 279 — samochodów i furgonów. Jest dużo ludzi, wokół panuje hałas i trwa bezładna krzątanina. Bez wątpienia to oznacza wolność widzieć w ciągu godziny więcej ludzi, niż widzieliśmy ich przez dwadzieścia lat. Otwierają się drzwi do ogrodu, wraz z nimi moje serce. Niezapomniane uczucie. Już nigdy się za nami nie zamkną. Zajęliśmy miejsca w samochodach i konwój ruszył. Wszystko miesza się w mojej głowie hałasy, zapachy, kolory i podniecenie chwilą. Nareszcie mogę wyglądać na zewnątrz bez smutku i strachu. Wprost przeciwnie, widok ulicy fascynuje mnie, cieszą najdrobniejsze szczegóły dwoje zakochanych trzymających się za ręce, matka w towarzystwie córki, pies biegnący w podskokach czy ptak, który siada na gałęzi. Wkrótce wszystko to będzie należeć do mnie. Zatrzymaliśmy się w małym miasteczku. Proponują, byśmy wysiedli i rozprostowali nogi. Nieufni, nie ruszamy się z miejsc. Jakiż to podstęp jeszcze nam szykują Trzeba dłuższych pertraktacji, abyśmy zaakceptowali ich propozycję. Wchodząc do kawiarni, doznaję zawrotu głowy i potykam się na schodach. Kuleję, nie mogę się poruszać. Zresztą niczego już nie potrafię. Powiedzcie w jaki sposób należy się poruszać Stawiać jedną nogę przed drugą i znowu, i znowu, jak śpiewa się w piosence W jaki sposób staje się przed kontuarem, swobodnie zamawia cokę, nalewa ją do szklanki i pije, mrucząc z zadowolenia Powiedzcie w jaki sposób się żyje W tym barze, gdzie ustawiliśmy się rzędem niczym kolejka uległych więźniów, światło wydaje się zbyt mocne, (muzyka zbyt agresywna. Czujemy się ścigani. Wolimy wrócić do samochodów. Podróż z Marrakeszu do Rabatu trwa trzy godziny. Przez cały ten czas patrzę łakomym wzrokiem na świat za oknem. Obserwuję zmiany, które zaszły w Maroku w latach naszego wygnania, a które znałam jedynie z filmów i programów telewizyjnych. Przyjmuję to z entuzjazmem. Sama jestem zdziwiona tym uczuciem, które we mnie wibruje. Chciałabym już być na miejscu. Ponaglam szofera, by jechał szybciej. Wreszcie konwój zatrzymuje się w Rabacie przed domem mojego wujka Wahida. Cała rodzina stoi przed bramą w uroczystych marokańskich strojach. Witają nas mlekiem i daktylami, jak tego wymaga zwy- — 280 — czaj. Powinna to być radosna chwila, lecz ich spojrzenia, podobnie jak nasze, noszą piętno wielkiego smutku. Nie można wymazać dwudziestu lat w ciągu pięciu minut. Nigdy nie będziemy mogli ich wymazać. Wysiadając z samochodu, ledwie mogę utrzymać się na nogach. Zapomniałam, co działo się potem. Czuję, że mnie całują, ściskają. Przechodzę z jednych ramion w drugie. Jestem niezwykle wzruszona. A jednak przy tym dziwnie pasywna. Nie mogę niczego wyrazić. Przez następne dni dom pęka w szwach. Niczym na targu lub na wystawie jesteśmy zdani na spojrzenia tych, którzy nas kochają i którzy o nas nie zapomnieli. A którzy musieli czekać dwa, trzy dni, zanim otrzymali pozwolenie pałacu na spotkanie z nami. Moja przyjaciółka Huria przybywa jedna z pierwszych. Najwierniejsza spośród wiernych, chciała towarzyszyć nam na wygnaniu. Zaledwie dostrzega mnie u szczytu schodów, rzuca się w moim kierunku, podczas gdy ja robię krok do tyłu. Chciałabym uciec, boję się wracać do czasów młodości. Wyznała mi potem, że moje spojrzenie ją przeraziło. Przez te dwadzieścia lat stałam się dla niej obca. Tak jak wszyscy ci ludzie dla mnie. Siedząc na krześle, patrzę, jak nasi goście się przesuwają, i nie rozumiem, dlaczego prawie wszyscy, spostrzegłszy nas, zaczynają płakać. Czyżbyśmy aż tak się zmienili Tak się postarzeli Czyżbyśmy byli aż tak wyniszczeni Czuję się niczym pod działaniem narkotyku. Mam ochotę zostać sama, zamknięta w swoim ciemnym pokoju. To jednak niemożliwe. Apartament wuja jest zbyt mały. Musimy się stłoczyć, aby spać w salonie na dole. W pierwszą noc nie mogę zmrużyć oka. Wujek Wahid nalega, abym wyszła z domu. Wyjść Dziennikarze tłoczą się przed domem, domagając się wywiadu, lecz my nie chcemy z nimi rozmawiać. Jak stawić czoło temu tłumowi Potrzeba trzech dni, abym wreszcie zdobyła się na odwagę i zbliżyła do drzwi. Proszę wujka, aby mi je otworzył. - Dlaczego, Kika, nie zrobisz tego sama Jesteś przecież wolna... Uchylam pomału drzwi i odważam się jednym okiem wyjrzeć na zewnątrz. Wszystko jest tam niewyraźne chodniki, samochody, przechodnie... Nic, tylko szara magma, wśród której nie rozróżniam niczego i która przeraża mnie bardziej od więzienia. Doznaję zawrotu głowy, jestem bliska omdlenia. Muszę jeszcze trochę poczekać, aby stawić czoło zewnętrznemu światu. Moi bracia jednak wyszli od razu. — 281 — Allabusz i Bwabid, nasi aniołowie stróże, przychodzą codziennie po południu. Siadają w salonie jak starzy znajomi i proszą Wahida, aby podał im aperitif. Starają się wyrwać nas z szoku, w jakim się znajdujemy, rozmawiając z nami o wszystkim i o niczym, żartując i starając się nas rozśmieszyć. W jaki sposób dawni prześladowcy mogli się do tego stopnia zmienić Są katami czy dobroczyńcami Nie wiem, co o tym myśleć. Wydaje się, że potrafią rozwiązać wszystkie nasze problemy, że trzymają w swoich rękach klucze do naszego życia. Chcą za nas udzielać odpowiedzi. Doradzają nam w najdrobniejszych szczegółach. Denerwuje ich, że prasa podąża za nami krok w krok nie chcą, żebyśmy udzielali wywiadów. Jego wysokość by tego nie zniósł. Zgadzamy się z nimi, lecz nie mamy racji. Lepiej byłoby rozmawiać z dziennikarzami i wykorzystać media jako środek nacisku. Jednakże nie można szybko się pozbyć więziennych odruchów. Boimy się. Ten irracjonalny strach, wraz z nieodłącznym wstydem, będziemy odczuwać do końca pobytu w Maroku. Policjanci towarzyszą nam we dnie i w nocy. Jesteśmy chronieni lub pilnowani - zależnie od roli wyznaczonej temu bliskiemu nadzorowi, który nigdy nas nie opuszcza. Dali nam do dyspozycji kierowcę - po to, aby lepiej wiedzieć, dokąd się udajemy. Śledzą nas za każdym razem, gdy wychodzimy z domu, podsłuchują nasze rozmowy telefoniczne, przesłuchują wszystkich, którzy się do nas zbliżą. Czy jesteśmy wolni W pierwszych dniach po uwolnieniu odbieramy telefon od mecenasa Kiejmana. Czyżby odradzono mu odwiedziny Więcej już nie daje znaku życia. Wkrótce potem dowiadujemy się, że jego wysokość rozkazał zwrócić nam majątek i oddał do naszej dyspozycji dwóch znanych adwokatów marokańskich, mecenasów Nasiriego i Al- Andalusa. Spotykamy się z każdą z tych osobistości oddzielnie. Zapewniają, że sprawy bardzo szybko zostaną uregulowane wystarczy przeprowadzić inwentaryzację naszego majątku, a wszystko zostanie nam zwrócone. Zrobiliśmy więc ten spis, najpierw z jednym adwokatem, potem z drugim, i czekaliśmy, tak jak nam sugerowali. I czekamy do dziś. i Ciotka proponuje nam swoje mieszkanie. Zajmuję je razem z Marią i wszystkimi naszymi zwierzętami. Rzadko wychodzimy, a jeśli już, to • •• —282— ,,,,, , , przemykamy się chyłkiem pod murami, bojąc się iść środkiem chodnika. Jesteśmy przerażone światem, hałasem i mknącymi samochodami. Idziemy, zataczając się przy każdym kroku. Wydaje nam się, że wszyscy na nas patrzą, co w końcu się potwierdza, tak dziwne musimy sprawiać wrażenie. Jednakże stawiamy sobie za punkt honoru dobrze się ubierać i dbać o siebie, nawet jeśli mamy tylko przejść przez ulicę. To nasz sposób świętowania wolności. Później, kiedy już będę w stanie wybrać się dalej, poza niewielki krąg, który sobie wyznaczyłam, odwiedzić inne dzielnice miasta, spacerować po nieznanych miejscach, sama wziąć taksówkę lub wsiąść do pociągu, długo jeszcze będę zachowywać ten lęk, oblewać się potem pośrodku drogi. Będę również miała kłopoty z orientacją. Nawet tu, w Paryżu, osiem lat po wyjściu z więzienia, zdarza, mi się jeszcze wpaść w panikę pośród tłumu, zgubić się w drodze, którą przecież znam na pamięć. Przez te lata spędzone w zamknięciu straciłam zdolność orientacji w przestrzeni. Wszystkiego muszę się uczyć od nowa. Chodzenia, spania, jedzenia, wysławiania się. Przez całe lata byłam jedynie cząstką czasu do tego stopnia się z nim zespoliłam, że nie wiem już teraz, jak nad nim zapanować. Nie mam poranków, popołudni ani wieczorów zatarły się dla mnie granice. Jedna godzina może trwać zarówno kilka dni, jak i kilka minut. Trudno mi zrozumieć poczucie czasu u innych, ich pośpiech lub powolność, terminowe nakazy. Wciąż jeszcze mam z tym kłopoty. To zabawne odradzać się na nowo. Z początku niekiedy odczuwam przesyt. Niebo, słońce, światło, hałas, ruch - to wszystko mnie oczaro-wuje i wyczerpuje zarazem. Całymi dniami nie mogę wychodzić z domu, gdyż mam zawroty głowy. Później staję się bardziej odważna. Zatrzymać się i wejść do kawiarni, kazać sobie podać szklaneczkę wina, iść na obiad do restauracji, zrobić zakupy w magazynie lub na targu czy prowadzić samochód - to czynności, które kosztują mnie dużo wysiłku, lecz jednocześnie sprawiają mi niesłychaną przyjemność. Smakuję każdą chwilę wolności. Dzień jest cudem, który mnie upaja. Zawsze chciałabym go przeżyć jeszcze raz. Budzenie się o poranku niesie nową radość. Niemniej jednak zdaję sobie teraz sprawę z całej sztuczności życia. Ubieranie się, robienie makijażu, śmiech i zabawa - czyż nie są tylko graniem określonej roli Czyż balast tych dwudziestu lat, kiedy nie żyłam , nie dał mi — 283 — duchowej przewagi nad tymi, którzy krzątali się na próżno przez cały ten czas Często porównuję się do kogoś, kto nieustannie słyszał hałasy wesołego miasteczka, nie mogąc korzystać z jego atrakcji. Nie byłam aktywna, to fakt. Lecz czy to oznacza, że nic się nie zdarzyło w moim życiu przez te wszystkie lata W więzieniu moje życie wewnętrzne było po stokroć bogatsze niż innych, a moje doznania po stokroć intensywniejsze. Byłam bardziej doświadczona niż ludzie wolni. Nauczyłam się zastanawiać nad sensem życia i śmierci. Dzisiaj wszystko wydaje mi się sztuczne. Nie mogę już niczego brać na poważnie. Abdellatif odnalazł swego drogiego kuzyna Hamzę, syna Fawzji, który przerwał studia w Kanadzie, aby być blisko niego. Razem dokazują. Mój mały braciszek uczy się życia nocne eskapady, kobiety, muzyka, taniec, kawiarnie... Wydaje się szczęśliwy. Hamza jest jego najdroższym przyjacielem. Sukąjna maluje i pisze, Mimi walczy z nawrotami choroby, a Rauf usiłuje nadrobić stracony czas w towarzystwie kobiet. Nie popieram go pod tym względem. Dla mnie to zapamiętywanie się w przyjemnościach aż do utraty tchu jest jedynie formą ucieczki. Wierzę wyłącznie w wielką miłość i na nią czekam. Mama liczy na swych dawnych przyjaciół. Nie ma ich zbyt wielu. W dobrym towarzystwie wyraźnie się nas unika, nasze nazwisko przeraża. Przez dwadzieścia lat nie można go było wymawiać pod groźbą najgorszych represji. Ludzie zakopali je tak głęboko, że dla nich staliśmy się martwi. Nasze zmartwychwstanie najwidoczniej im się nie podoba. | Większość zredukowała do czegoś mało znaczącego to, co się nam przydarzyło. Dwadzieścia lat pobytu pod nadzorem w jakimś zamku nie jest czymś aż tak strasznym... A poza tym przecież żyjemy i fizycznie jesteśmy cali i zdrowi. Nasz ojciec, kat, zdrajca i królobójca, dostał to, na co zasłużył. Czyż nie jesteśmy jego spadkobiercami Nie mówią nam tego w twarz, lecz dają to do zrozumienia, korzystając z pośrednictwa naszych najbliższych. Jesteśmy oskarżeni, winni, jesteśmy nieprzyjaciółmi monarchii. Przeszkadzamy. ri Na trzydzieste ósme urodziny, które świętuję 2 kwietnia, półtora mie- siąca po opuszczeniu Marrakeszu, otrzymuję czterysta kart pocztowych z całego świata. Ludzie dowiedzieli się o naszym uwolnieniu dzięki Amnesty International i w ten sposób składają mi wyrazy solidarności. Jestem jednocześnie wzruszona i zbuntowana. To właściwie będąc w więzieniu, potrzebowaliśmy tych oznak przyjaźni. Teraz, kiedy jesteśmy wolni, nie potrzebujemy już niczego, a zwłaszcza życzeń miłego życia. To wszystko przychodzi za późno. Za późno coraz silniej to odczuwamy. Za późno na miłość, za późno na przyjaźń, na rodzinę. Za późno na życie. Po okresie egzaltacji następują chwile przygnębienia. Czy nie lepiej byłoby umrzeć Kilka tygodni po przyjeździe do Rabatu Rauf i ja zostajemy wprowadzeni do modnego nocnego klubu Amnesia . Tego wieczoru następca tronu, Sidi Muhammad, syn Hasana II, zasiada tam przy stole w prywatnej alkowie wraz z siostrami i kilku członkami dworu. Widząc nas, prosi, abyśmy się do niego przysiedli. Znałam księcia od dnia jego narodzin. Miał dziewięć lat, kiedy nas uwięziono. Jestem wdzięczna, że oszczędza mi upokorzenia, nie każąc się schylać i całować go w rękę. Bardzo się zmienił, jest teraz dorosłym mężczyzną. Widzę jednocześnie dziecko, które znałam, i króla, do którego jest bardzo podobny. Daję się ponieść wzruszeniu. On także. Umie znaleźć szczere słowa, które trafiają do serca. Oznajmia, że jego dom zawsze będzie stał przed nami otworem, a on sam niezawodnie pospieszy z pomocą. Możemy pukać do jego drzwi o każdej porze. Następnie przywołuje swego szefa gabinetu i powtarza przy nim te same słowa. - Przeszłość jest przeszłością - dodaje. - Powinniście iść do przodu, a nie odwracać się w stronę tego, co przeżyliście. Nie czyni żadnej aluzji do naszego ojca. Księżniczka Meriem stoi za nim, równie blada i poruszona jak my, lecz się nie odzywa. Wieść o naszym spotkaniu obiega Rabat. Wkrótce potem ukazuje się artykuł w Le Monde . Jego autor w przekonujący sposób tłumaczy nową strategię króla, który postanowił wykorzystać sprawę Ufkirów. Zdaniem francuskiego dziennikarza władca, usiłując się z nami pogodzić, wysłał swe dzieci w charakterze — 285 — zwiadowców. Niedługo przyjdzie czekać na reakcję Sidiego Muhamma-da i jego najbliższych. Odtąd unikają nas, gdy tylko się widzimy. Do mojego spotkania z Lallą Miną dochodzi nieco później. Zaprasza mnie na obiad i chętnie na to przystaję. Nie czuję do niej animozji. Zobaczyć ją ponownie to odnaleźć czasy dzieciństwa, rozbudzić uczucia, które skryłam głęboko, lecz które być może nie umarły. Chcę także udowodnić królowi, że potrafię rozróżnić pomiędzy nim, który pozostaje moim nieprzyjacielem, a członkami jego rodziny. Lalla Mina nie opuściła willi Jasmina , gdzie dotąd mieszka. Założyła stadninę w rozległej domenie usytuowanej w okolicach Rabatu, niedaleko pałacu w Dar as- Salam1. Jazda konna pozostała jej wielką pasją. Zorganizowała pierwsze wyścigi konne w Maroku i stworzyła centra jeździeckie. Aby się z nią spotkać, muszę przejść pieszo niemal połowę posiadłości. Widzę liczne znajome twarze. Ludzie zatrzymują się na mój widok, pozdrawiają mnie. Jestem przyjemnie zaskoczona a więc nie zostałam jeszcze całkiem zapomniana. Dostrzegam Lallę Minę najpierw przez oszklone drzwi. Bardzo się zmieniła, jednak od razu poznaję w tej otyłej kobiecie w stroju jeździeckim małą dziewczynkę, którą niegdyś była. Ma ten sam uśmiech, tę samą mimikę i to samo filuterne spojrzenie. Jestem tym bardzo poruszona. Kiedy księżniczka mnie zauważa, wychodzi ze swego biura, przez kilka sekund pozostaje w bezruchu, po czym z wolna zaczyna iść w moim kierunku... Następnie przyspiesza kroku, biegnie i w końcu rzuca się w moje ramiona. Ściska mnie mocno i bierze za rękę. Przez kilka minut nic nie mówi, aż wreszcie udaje jej się przerwać ciszę - Kika, dobrze się czujesz Podążam za nią do biura, bardziej wzruszona, niż chcę się do tego przyznać. Ten głos, to zachowanie... Nagle powraca do mnie przeszłość. Nasze śmiechy, zabawy, Zazat, święta, Mamąja i nawet okropna panna Rieffel... , Wydaje polecenie, żeby nam nie przeszkadzać, i zamyka drzwi. Stoi- Patrz s. 39. — 286 — my twarzą w twarz, nie mogąc wydobyć słowa. Długo na siebie patrzymy. Oczy mam pełne łez. Ona powstrzymuje się od płaczu, lecz widzę, jak drży jej warga. Wreszcie księżniczka odwraca się i uderza ręką w stół. - To hańba dla naszej rodziny Zadaje mi szczegółowe pytania, chce wszystko wiedzieć. Pomimo niezmiennego uczucia, jakie do niej żywię, jestem ostrożna. Za dobrze znam jej środowisko, aby nie przypuszczać, że każda moja najmniejsza uwaga zostanie zrelacjonowana, skomentowana i przeanalizowana. - Powiedz mi, czy to prawda, że zabito wszystkie wasze gołębie Czy to prawda, że każdego dnia zabijali dwa lub trzy Wiedziała więc wszystko o naszym życiu, niemal dzień po dniu. Długo ze sobą rozmawiałyśmy. Przekazała mi wiadomości o znajomych. Mówiła, że przez te wszystkie lata Latifa, żona króla, wstawiała się za nami. Wcale mnie to nie zdziwiło, gdyż zawsze uważałam ją za odważną kobietę. Przy okazji każdego święta religijnego szeptała monarsze słówko w naszej sprawie. Czyniła to również, kiedy przychodził zobaczyć swoją córeczkę, którą nazwała Sukajna. Władca tak kocha to dziecko, że wystarczy, iż żona wymówi w jego obecności imię skazańca, aby ten otrzymał ułaskawienie. Podczas tych wizyt Latifa wspominała zwłaszcza o moim bracie Ab-dellatifie, spodziewając się, że poruszy czułą strunę w sercu króla, lecz on jej nie słuchał. Jestem szczęśliwa z odwiedzin u mojej przyjaciółki z dzieciństwa, choć czuję się trochę nieswojo, gdy od niej wychodzę. Czy nie powiedziałam jej za dużo, uniesiona radością ze spotkania Czy nie zapomniałam o ostrożności Lalla Mina często mnie do siebie zapraszała. Chciała ułatwić mi powrót do środowiska, które opuściłam już na zawsze. Lecz moje wizyty stawały się coraz rzadsze i wkrótce przestałam ją widywać. Życie nas rozłączyło, mimo to nadal darzę ją najserdeczniejszym uczuciem. Ciągle widzę w niej dziecko i młodą dziewczynę, którą niegdyś była, niemal siostrę, towarzyszkę mojej samotności. Nie jestem wobec niej wrogo nastawiona. Tak samo jak wobec tych, których kiedyś kochałam w pałacu. — 257 — ^te^ *^» * Eric Jest oczywiste, że Maroko nas nie chce. Pracę zawdzięczam wyłącznie odwadze i zdecydowaniu Nurredina Ajusza, właściciela agencji reklamowej Szams . Nie obawiając się presji, kłopotów ani policji, przez trzy lata uczył mnie zawodu. Powierzył mi stanowisko kierownika produkcji. Pierwszą pensję oddałam mamie. Mimi realizuje marzenie swego życia. Wychodzi za mąż za operatora filmowego. Jej córeczka, Nawel, rodzi się w listopadzie 1993 roku. Również Rauf zostaje ojcem Tania przychodzi na świat we wrześniu tegoż roku w Genewie, lecz mój brat nie może widzieć jej pierwszego uśmiechu, gdyż nie otrzymuje pozwolenia na wyjazd do Szwajcarii. Nie bez problemów udało się Marii zaadoptować uroczego chłopczyka, Michaela, który nosi nazwisko Ufkir. Aszura mieszka z nią i pomaga jej w wychowaniu dziecka. Halima przeniosła się do swojej rodziny, lecz skarży się, że nie jest przez nią rozumiana. Cierpi na raka. Los okrutnie się z nią obszedł. Wraca do nas, aby żyć u boku mojej mamy. Sukajna komponuje piosenki, pisze i maluje. Jej talent się rozwija. Złożyła podanie o paszport, którego wciąż nie może otrzymać. Kilkoro przyjaciół pomaga nam znieść izolację, samotność i brak pełnej wolności. Sundus, Neila, Nawel i Sabah, których odnalazłam, otaczają nas ciepłym uczuciem, nie przejmując się nieustanną kontrolą i przesłuchaniami, a zwłaszcza potępieniem ze strony środowiska. Jedyna pewność podtrzymuje mnie na duchu nie pozostanę do końca życia w Maroku. Wiosną 1995 roku zostałam zaproszona na ślub przyjaciółki, Mii. Wychodziła za mąż za Kamila, którego spotkaliśmy i który pozostał taki, jakim go pamiętałam dobry i wierny. Prosiła, abym się zajęła dekoracją domu. Zgodziłam się, sama nie wiedząc dlaczego. Zazwyczaj unikam odświętnych przyjęć. Nie czuję się na nich dobrze. Nie lubię tych kobiet obwieszonych biżuterią i wystrojonych, ich pełnych hipokryzji spojrzeń, pogardy dla zwykłych ludzi. Nie mogę znieść, że hołdują jedynie fałszywym wartościom, takim jak pieniądze, władza czy kariera. Z Paryża przyjechali na ślub trzej młodzi mężczyźni, przyjaciele • ••>. /- .. • ••••• • —288— ,, ,, ,, . panny młodej. Tego samego wieczoru mieli uczestniczyć w marokańskim święcie. Wszystkie zaproszone panny wydają się ogromnie podekscytowane. Szepcą między sobą, że przybysze są bardzo przystojni, inteligentni i... wolni. Po południu składaj ą wizytę przyszłej małżonce. Podczas gdy młode kobiety, prześcigając się w grzecznościach, podejmują paryżan, ja poświęcam się pracy. Muszę porozmawiać z fotografem, dekoratorem, dorzucić warstwę farby, zająć się serwetkami, kwiatami i suknem... Nie próżnuję, co nie przeszkadza mi zerkać ukrad-d kiem na nowych gości. Jeden z nich przykuwa moją uwagę. Jest wysoki, uśmiechnięty, nosi małe okrągłe okulary, a jego oczy są zarazem figlarne i czułe. Lecz nie powinnam marzyć. Ten mężczyzna jest nie dla mnie. Nigdy nie będzie dla mnie. Nie chcę wiązać się z Francuzem, dopóki nie otrzymam prawa przekraczania granicy. Zresztą jedna z zaproszonych już go sobie przywłaszczyła. Nie mam szans. Około ósmej wracam do siebie, aby się przebrać na ceremonię. Dzwoni telefon. Po drugiej stronie słyszę głos przyjaciółki, zajmującej się w wolnych chwilach wróżeniem z kart. Wydaje się niezwykle ożywiona. - Kika, spotkałaś go... - Kogo - Wiesz, o kim mówię... Widziałam go ze sto razy w moich kartach... Tego, który przybędzie znad Atlantyku. Mężczyznę twojego życia. Jest tutaj, widziałaś go, lecz nie zauważyłaś. Zobaczycie się jeszcze raz tego wieczoru. Mogę przemawiać sobie do rozsądku, powtarzać, że to są banialuki, jednak przybywam na przyjęcie w dziwnym stanie, z bijącym sercem, gotowa uwierzyć. Ten ślub to moje pierwsze wyjście do ludzi. W porównaniu z tymi wszystkimi dziewczętami, bogato wystrojonymi i obwieszonymi biżuterią, jestem ubrana i umalowana bardzo skromnie. Nie przywiązuję do tego wagi. Stałam się zwolenniczką prostoty. Moi przyjaciele siedzą już przy stole z paryżanami i dają mi znaki, abym się do nich przyłączyła. Panuje hałas, gra muzyka, goście śmieją się, a ich spojrzenia zwrócone są na mnie. Nie czuję się zbyt dobrze. Żałuję, że dałam się namówić na to przyjęcie. Kieliszek lub dwa i dojdę do siebie. Tęsknię za zaciszem mojego małego pokoju. Ciągle nie mogę się przyzwyczaić do tłumu. — 289 — Mężczyzna, którego dostrzegłam po południu, wstaje na mój widok. Po chwili siedzi już u mego boku. Opowiada mi, że jest architektem i że wychował się w Libanie. Mówi biegle po arabsku, rozumie nasze nieprzetłumaczalne dowcipy, co jest dużym plusem. W naturalny sposób bierze mnie za rękę. Reakcja mojego ciała, ton głosu, spojrzenie, sposób, w jaki się do niego zwracam, nie pozostawiają wątpliwości, że jestem wystraszonym dzieckiem przebranym za kobietę. On od razu to poznaje. Mimo woli zaczynam się zastanawiać, dokąd mnie to wszystko zaprowadzi. Jednakże głos wewnętrzny, którego nie jestem w stanie kontrolować, podpowiada, abym nie stawiała sobie za dużo pytań. Eric jest przystojny, młody i pełen życia. A do tego tak łagodny, tak naturalny, że nagle przestaję odczuwać jakikolwiek lęk. Przy nim już nie będę się bać. Mam wrażenie, że znam go od lat. Po raz pierwszy w życiu zawdzięczam mężczyźnie takie poczucie siły i bezpieczeństwa. Intuicja podpowiada mi, że nigdy nie ugnie się pod presją, nigdy nie podda wpływom. Wiedziałam, że będzie mnie kochał taką, jaka jestem, nie zadając pytań. Nie pomyliłam się. Eric nigdy mnie nie rozczarował. We wszystkich krytycznych chwilach stał przy moim boku, przekazywał mi swoją energię, odwagę, zaufanie i radość życia. Uratował mnie od śmierci, rozproszył panującą wokół ciemność. Umiał mnie oswoić. Nie należę do osób, które łatwo jest kochać. Nikt, nawet on, nie może rozumieć tego, co nas łączy. Dzieli ze mną koszmar, nie boi się dotknąć mojego szaleństwa. Wie, że co jakiś czas muszę uciec, pogrążyć się w mojej kryjówce, w mojej celi. Uznał i uszanował różnicę, która między nami istnieje nigdy nie będę taka jak inne. Wszystko to, co wydawało mi się stracone, dzięki niemu już takie nie jest. Uwolnił mnie od piekła. f< l Nie pozostanę do końca życia w Maroku. Jednak głęboko kocham swój kraj, jego historię, język i zwyczaje. Kocham jego prosty lud, biedny, uciemiężony, lecz dumny, dowcipny i szlachetny. Pomiędzy nim a mną nie ma-barier. Ludzie mówią mi czę- — 290 — sto, że jestem szahbia - pochodząca z ludu. To najpiękniejszy komplement, jaki słyszałam. W więzieniu nienawiść pomogła mi przeżyć. Ta, którą żywiłam wobec władcy, mieszała się z tą, którą - jak sądziłam - odczuwałam w stosunku do mojego kraju. Po opuszczeniu więzienia odrzuciłam jedną i drugą. Dzisiaj oscyluję między najgłębszym żalem i szczerym pragnieniem, aby nigdy więcej nie czuć nienawiści. Nienawiść zżera, paraliżuje i przeszkadza żyć. Nigdy nie przywróci straconych lat. Ani mnie, ani mojej mamie, ani też braciom i siostrom. Muszę przebyć jeszcze długą drogę, aby zupełnie się jej wyzbyć. Spokój i miłość do Maroka odnajduję na pustyni. Przejechałam ją wzdłuż i wszerz, mając szczególne upodobanie do Tafilalt, kolebki moich przodków ze strony ojca. Pustynia mnie uspokoiła, pogodziła z przeszłością, sprawiła, że zrozumiałam, iż jestem tylko przechodniem. Tam nie potrzeba żadnych sztucznych wytworów, tam pozostaje się naprawdę sobą. Nic nie jest ważne oprócz nieskończoności. Czuję, że wyszłam z tej ziemi i należę do niej ciałem i duszą. Pośrodku wydm w odcieniu ochry, w bezmiarze złocistobrązowego piasku, w gajach palmowych zamieszkanych przez niebieskich ludzi zrozumiałam, gdzie są moje korzenie. W głębi duszy jestem Marokanką. Lecz czuję się również bardzo związana z Francją poprzez kulturę, język i umysłowość. Jedno z drugim daje się pogodzić. y{4 ,<»jfcjj We mnie Wschód i Zachód nareszcie Przez cały rok Eric Bordreuil jeździł regularnie z Paryża do Casablanki, aby spotykać się z ukochana kobietą, Maliką Ufkir. 25 czerwca 1996 roku Maria Ufkir, młodsza siostra Maliki, uciekła z Maroka statkiem wraz z adoptowanym synem Michaelem i kuzynką Aszurą Szenną. Dotarła najpierw do Hiszpanii, a potem do Francji. Ucieczka ta zakończyła koszmar rodziny Ufkirów. Pod naciskiem opinii międzynarodowej, rząd wydał im wszystkim paszporty. 16 lipca 1996 roku Maliką Ufkir przybyła do Paryża z bratem Rau-fem i siostrą Sukajną. Miała wtedy czterdzieści trzy lata. Piętnaście lat życia spędziła w marokańskich więzieniach, dokąd trafiła jako dziewiętnastoletnia dziewczyna, a potem jeszcze przeżyła pięć lat pod nadzorem w Maroku. •K, - 10 października 1998 roku Eric Bordreuil i Maliką Ufkir wzięli Ślub W merostwie Trzynastej Dzielnicy w Paryżu. H < Podziękowania Tym wszystkim, którzy pomogli nam dojść do końca tej przygody, składamy najgorętsze podziękowania. Dziękujemy Jeanowi-Claude owi i Nicky Fasquelle om. > ) Dziękujemy Manuelowi Carcassonne owi (i jego pantoflom). Dziękujemy Susan Chirazi (bez której...) i Sorai Khatami. Dziękujemy Isabelle Josse, Aurelie Filipetti, Martine Dib, Stepheno-wi Smithowi, Paulowi Perrierowi, Marion Bordreuil, Franęoise i Pier-re owi Bordreuilom dziękujemy Hugo za ciasteczka, Lei za uśmiech, Nanou za całusy dziękujemy Rogerowi Dahanowi, Sabah Ziadi i Sun-dusowi Elkassriemu. I wreszcie dziękujemy Ericowi Bordreuilowi i Guy Princowi za bezinteresowną pomoc od pierwszej chwili i za bezgraniczną cierpliwość. , Spis treict f> .»*« W Przedmowa .................... ..wurHu. .... 7 Część pierwsza Aleja Księżniczek. ........................ 15 Moja kochana mama .................. ,, t. ... 17 Pałac Sidiego (1958-1969) .................... 29 Czasy MuhammadaY. ..................... 29 Edukacja księżniczki ...................... 30 Życie w pałacu ......................... 41 Królija ............................. 55 Samotna młodość ........................ 61 Odejście z pałacu ........................ 66 DomUfkirów(1969-1972) .................... 71 Powrót do domu ........................ 71 Mój tata i ja ........................... 76 Rozpieszczona dziewczyna ................... 82 Zamach stanu w Skirat ..................... 87 Po zamachu ........................... 91 Zamach stanu w 1972 roku ................... 94 Śmierć mojego ojca ....................... 100 Część druga Dwadzieścia lat więzienia ..................... 107 Lata na pustyni (25 grudnia 1972-8 listopada 1973) ....... 109 OazawAssie .......................... 109 EpizodwAgdez(28kwietnia-30majal973) ......... 114 Zwińzwińbezef ...................... J 117 — 295 — Twierdza w Tamattaght (8 listopada 1973-26 lutego 1977) . . . Pałac al-Glawiego ....................... Rasputin . ........................... Opór............................... Ciężkie więzienie w Bir Dżadid (26 lutego 1977-19 kwietnia 1987) Złe początki........................... Piekło .............................. Głód ............................... Szeherezada........................... Choroby i plagi ......................... Poczucie humowu ....................... Dwadzieścia lat poza czasem .................. Noc ............................... Miłość i seks .......................... Moja rodzina .......................... Noc długich noży ....................... Tunel .............................. Ucieczka ............................ Uciekinierzy (l9-24 kwietnia 1987) ................ Tułaczka ............................ Casablanca ........................... Rabat .............................. Tanger.............................. Hotel Ahlan . ......................... Aresztowanie .......................... Po ucieczce ............................ Marrakesz (l lipca 1987-19 lutego 1991) ............ Sześć miesięcy euforii ..................... Złote więzienie ......................... Na końcu tunelu ........................ Epilog Śmieszna wolność. Pierwsze kroki Eric ..... , i f • Podziękowania