ANGELIKA Lecę, lecę wysoko, pod samym niebem. Niebo jest szare, gdzieniegdzie poznaczone jaśniejszymi smugami mgły. Słońca nie widać, ale ja przecież i tak wiem, że tam jest. Lecę, lecę wysoko nad światem... Świat jest dziwny. Widzę, jak daleko w dole płonie dom, czerwono migocą skaczące wesoło płomienie, w górę bije wielki słup czarnego dymu. Ktoś krzyczy, głośno, rozpaczliwie. Jakieś dziecko płacze. A pół mili dalej na wzgórzu otoczonym lasem wyciągnął się płasko złoty smok. Leży nieruchomo. Patrzy. Patrzy. Nic nie widzi. Jest ślepy. Złoty smok jest ślepy, widzę wyraźnie czarne jamy ziejące pustką tam, gdzie niegdyś błyszczały jego bystre ślepia. Nic nie widzi - ale patrzy. Świat jest dziwny. Smok też. Lecę. Widzę rzekę, lśniącą wstęgę jak wąż wijącą się po równinie. Widzę zamek, wielki i biały, o siedmiu wieżach ze spiczastymi dachami. I widzę królewnę w zamkowym ogrodzie. Tańczy, śmiejąc się wesoło, jej czarne włosy rozwiewa wiatr. Tańczy. Nic nie wie o złotym smoku ze wzgórza - co królewnę może obchodzić ślepy smok?... Lecę. Lecę. Zapada noc. Na niebie rozbłyskują gwiazdy - setki, tysiące, miliony miliardów małych srebrnych świeczek, małych oczek - tyle, tyle oczu na niebie, a złoty smok nie ma nawet jednej pary... Policz wszystkie gwiazdy, smoku! Policz je, powiedz mi, ile ich jest. A ja wtedy zwrócę ci wzrok. Może. Lecę. Jest ciemno. Wszędzie ciemno. Wielkie chmury przesłoniły nieboskłon. Leje deszcz. Ulewa chłodnych kropelek, szumiących jak morze... Może wolisz liczyć krople, smoku? Licz, licz, powiedz, ile kropli spada tej nocy na ziemię, policz wszystkie, co do jednej... A ja dam ci oczy. Parę nowych oczu, błękitnych jak woda w jeziorze. Jak zmyte deszczem niezapominajki. Lecę. Lecę. Deszcz ustaje. Księżyc patrzy na mnie. Srebrny wagabunda. On też nie ma oczu, ale on widzi. Widzi wszystko. I nic nie może. Tylko psy na niego wyją. Tak, świat jest dziwny. Bardzo dziwny. Lecę. W oddali, nad wschodnim horyzontem zaczyna się rysować długa, szarawa pręga, u dołu podbarwiona delikatnym różem. Ten róż staje się coraz jaskrawszy, czerwienieje jak plama ciepłej jeszcze krwi... Blask zalewa niebo - słońce wschodzi. Słońce nie widzi smoka i smok także go nie widzi. Co, powiecie może, że to niesprawiedliwe? I cóż to jest: sprawiedliwość?... Lecę. Lecę. Pode mną pola, łąki, lasy. Ranek, południe, wieczór, noc, ranek, południe... Lecę. Ja, upadła - ja, skrzydlata. Czarno-biała, roześmiana przez łzy, błyskająca kłami, miękkopióra. Urodzona do lotu. Angelika. Agnieszka Hałas, 1996 Z powrotem na stronę Fantasy Forever Na moja stronę domowa Ta strona znajduje sie na serwerze Polbox On-Line Service http://free.polbox.pl - bezplatne konta pocztowe oraz strony WWW