PIERS ANTHONY BARWA JEJ BIELIZNY TYTUŁ ORYGINAŁU THE COLOUR OF HER PANTIES PRZEŁOŻYŁA KATARZYNA DOROŻAŁA–VAN DAALEN 1. MELA Syrena Mela niespokojnie pływała wokół swego podmorskiego ogrodu, gładząc podobne do drzew wodorosty, które tworzyły w nim ściany i baldachim. Włosy wiły się za nią zielono, a ogon tworzył niewielkie wiry, które bawiły się każdym ich kosmykiem, który udało im się złapać. Zanurkowała w stronę błyszczących, kolorowych kamieni posadzki, tak że prawie otarła się o nie piersią. Następnie zatrzymała się przy centralnym kominku i dołożyła do niego kilka polan wodnych, aby ogień zaczął palić się jaśniej. — A niech to! — zaklęła, wyprowadzona z równowagi. — Potrzebuję męża! Przyniosła lusterko i rozciągnęła je na całą długość, aby móc się zobaczyć w całości. Lustro odbiło jedynie to, co dobrze wiedziała: była wspaniałym stworzeniem, miała piersi pełniejsze niż każda inna syrena i ogon bardziej błyszczący niż każda inna ryba. Na szyi miała naszyjnik wysadzany dwoma wspaniałymi, błyszczącymi ognistowodnymi opalami, które bez wątpienia wystarczały do skuszenia męża najwyższej jakości. To dlaczego nie miała męża? Nie była specjalnie wybredna. Chciała jedynie najmilszego, najprzystojniejszego, najbardziej męskiego i inteligentnego księcia w Xanth, który pozwalałby jej robić to, na co miałaby ochotę, na przykład godzinami pływać w słonym morzu i jeść surowe ryby, i który uwielbiałby szczotkować jej włosy. Pewnego razu złapała księcia Dolpha, jednak był wtedy odrobinę za młody, miał bowiem tylko dziewięć lat. Wymieniła go na swoje opale. Ale książę Dolph dorósł i ożenił się z dziewczyną z jego własnego gatunku, której zdolności były nieporównywalne do talentów Meli. Mężczyźni z rodzaju ludzkiego po prostu nie mają oleju w głowie. Problem polegał na tym, że tylko niewielu mężczyzn odpowiadało jej skromnym standardom, a poza tym większość z nich miała już żony. Mela przeszukała wszystkie morza i nie znalazła nikogo wartego jej uwagi. To co jej w takim razie pozostało? Westchnęła, aż przez jej wspaniałe ciało przebiegł dreszcz. Nie było innej rady: będzie musiała zapytać Dobrego Maga. To oznaczało konieczność odsłużenia u niego jednego roku, co z pewnością będzie potwornie nudne, ale jeśli Mag pomoże jej znaleźć odpowiedniego męża, to chyba warto. Po cóż czekać. Zebrała kilka użytecznych zaklęć, które znalazła podczas przeszukiwania odnóg morskich i schowała je do swej niewidzialnej torebki. Następnie wypłynęła z groty i skierowała się w stronę powierzchni morza. Nie obawiała się, że podczas jej nieobecności ogień może się rozszerzyć, ponieważ nie płonie pod wodą pozbawiony magicznej obecności członków syreniego rodu. Roznieci się tylko wtedy, jeśli pojawi się przy nim inna syrena lub tryton, a z pewnością nikt nie wejdzie na prywatny teren Meli. Czystym zbiegiem okoliczności podwodna grota Meli znajdowała się niedaleko Wyspy Iluzji. Tak więc syrena pojawiła się w pobliżu wyspy, która kiedyś była najsłynniejszym miejscem w krainie Xanth. Po wypłynięciu na powierzchnię włosy Meli zmieniły barwę na żółtą. Przypomniało jej się znowu, jak złapała tu księcia Dolpha, pomimo protestów jego kościstych towarzyszy kościeja Marrowa i kości Gracji. W rezultacie okazali się oni całkiem przyzwoici, pomimo swej niedowagi; w rzeczywistości pomogli jej zdobyć opale. Mela była ciekawa, jak im się wiedzie; tworzyli razem całkiem miłą, chociaż trochę wymizerowaną parę. Wyspa Iluzji nie posiadała już tyle iluzji, odkąd Czarodziejka Iluzji, królowa Emeritus Iris, opuściła ją przed laty. Jednak nadal otaczał ją blady odcień wielkich fantazji, sugerujący ogrom przeszłych wyobrażeń. Może pewnego dnia zamieszka ją kolejny Mag Iluzji i znowu nikt nie pozna jej raczej prozaicznej rzeczywistości. Mela płynęła prosto do brzegu, do miejsca, gdzie Wielka Rozpadlina dochodziła do wschodniego morza. Dotarła jak mogła najbliżej do niewielkiej plaży, nie wynurzając się z wody. Jednak gdy piasek zaczął zagrażać jej aksamitnej skórze, usiadła, zwinąwszy przed sobą ogon. Skoncentrowała się i jej wspaniała płetwa zmieniła się w niezgrabną bryłę, podczas gdy główna część ogona stała się chorobliwie różowa. Na jego całej długości pojawiła się zmarszczka, która pogłębiała się tak długo, aż cały ogon rozdzielił się na dwie niezdarne kończyny. Mela zgięła sękate kolana i pewnie ustawiła kościste stopy na piasku. Następnie podniosła się, balansując ryzykownie na swych niezgrabnych nogach, stojąc po kolana w przybrzeżnych falach. Dużo czasu upłynęło od jej ostatniego pobytu na lądzie. Wcale jej to nie bawiło, jednak był to jedyny sposób. Dobry Mag żył na lądzie i na pewno nie przyszedłby do morza. W chwili, gdy była już pewna równowagi, z wysiłkiem ruszyła w stronę suchego piasku. Zaczynała się przyzwyczajać, a jej nogi stawały się coraz silniejsze i Mela stąpała coraz pewniej. Wiedziała, co należy robić, wyszła jedynie z wprawy. Jednak gdy oddaliła się od wody, piasek stał się gorący i zaczął parzyć jej stopy, a ostre kamienie mogły przeciąć skórę. Może i jej kończyny były brzydkie, ale z pewnością delikatne. Na szczęście wiedziała, gdzie znajduje się łacha z damskimi pantoflami; zauważyła ją, będąc jeszcze w wodzie. Pokuśtykała do niej i wybrała pantofle. Oczywiście pasowały jak ulał i chroniły jej stopy tak, że mogła swobodnie pójść dalej. Dotarła do krawędzi Rozpadliny, gdzie droga stawała się stroma. Musiała się wspinać, lecz to także potrafiła. Bez specjalnych trudności wdrapywała się na skały i wzniesienia. Wiedziała, że musi jak najprędzej wydostać się z Rozpadliny z dwóch powodów. Po pierwsze, w dalszej części ściany stawały się coraz bardziej strome, o czym każdy wie, a po drugie, żył tam Smok z Rozpadliny. O tym wiedziało tylko niewiele osób, ponieważ większość z tych, którzy go spotkali, została przez niego pożarta. Przez długi czas Rozpadlina była objęta Zaklęciem Zapomnienia, lecz teraz ono już nie działało, tak więc można było coś o niej wiedzieć. I całe szczęście, ponieważ wcale nie miała ochoty uciekać przed smokiem na tych trzęsących się nogach. Była ciekawa, jak stworzenia lądowe znosiły tak niezgrabny środek lokomocji. Dotarła do krawędzi i przedostała się na drugą stronę. Tutaj ląd był przyzwoicie płaski i mogła iść wyprostowana. O ile wiedziała, Zamek Dobrego Maga znajdował się trochę na południe od Rozpadliny, tak więc ruszyła w kierunku zachodnim. Podobno były tam magiczne ścieżki. Jeśli udałoby się jej znaleźć jedną z nich, to mogłaby iść nią prosto do zamku, nie przejmując się żadnymi błąkającymi się potworami. Niestety, nadal była w dziczy. — Ho! — krzyknął ktoś z boku. — Strzel jej! Mela spojrzała zaalarmowana. Nie była nimfą, jednym z tych przeważnie bezmózgi stworzeń, które trzymały się w towarzystwie podobnie bezmózgich faunów. Z jakiegoś powodu mężczyźni z rodu ludzkiego zdawali się lubić nimfy, podczas gdy nie wykazywali żadnego zainteresowania faunami. Zauważyła, że ten, który krzyknął, był stworzeniem wielkości elfa, sięgającym jej zaledwie powyżej kolan. Miał nieproporcjonalnie duże ręce. Nie musiała się nim przejmować. Nagle pojawiło się jeszcze sześć podobnych mu stworzeń. — Strzel jej! Strzel jej! — krzyczeli, nacierając na nią w chaotycznej masie. Teraz ich rozpoznała: to byli bijacze. Mieli duże dłonie, które zwijali w ogromne pięści, idealnie nadające się do bicia niewinnych istot. Wyskoczyli z krzewu oczkowego, który uwielbiał, gdy strzelano. Zawsze krzyczał „Strzelaj!” i „Strzelaj jeszcze raz!”, mimo iż jego liście — tak cienkie i płaskie, nie były w stanie zbyt długo przetrwać tego typu ekscesów. Może właśnie dlatego znajdowały się na nich te wszystkie małe czerwone i czarne znaczki, w kształcie poduszek, serc i żołędzi. Ale bijacze byli znani z tego, że dokładali wszystkiemu, co znalazło się w ich zasięgu, a ponętna, naga kobieta, taka jak ona, stanowiła doskonały cel. Bez wątpienia chcieli jej nastrzelać. Mela szybko oceniła sytuację. Była zbyt daleko od morza, aby dotrzeć do niego, zanim te szkaradne stworki ją złapią. Może za jakiś czas te nieporęczne nogi będą ją niosły dość prędko, lecz na razie wciąż koncentrowała się na sprawach takich, jak równowaga i ruch. Gdyby spróbowała biec szybciej, upadłaby na twarz, a oni przeszłiby po niej. Czy jej magia była w stanie ich zatrzymać? Znała zaklęcie pozwalające plunąć komuś wodą w oczy, lecz działało ono tylko na jedną osobę, a poza tym wątpiła, aby było w stanie odstraszyć na dłużej chociaż jednego z bijaczy. Miała przy sobie niewielkie polano wodne, ale paliło się ono tylko w wodzie. Miała też swoje lusterko, jednak jego moc była ograniczona. Nie dawało jej to wiele nadziei. Jednak miała również przy sobie niewielki magiczny leksykon zawierający listę tego, co było w Xanth użyteczne oraz tego, czego należało unikać. Wyszarpnęła go z torebki i szybko zaczęła przeglądać. Widziała w nim rysunki różnych stworzeń i roślin, a między innymi również bijaczy i krzewu oczkowego. — Te już znam! — warknęła. — Ale może jest coś w pobliżu, co mi pomoże? Leksykon pokazał obraz krzewu mitenkowego, ze ślicznymi, malutkimi, białymi mitenkami. Krzew mitenkowy? Nie była przecież kociakiem, nie potrzebowała mitenek. Po chwili wypatrzyła w pobliżu krzew mitenkowy. No cóż, może nie całkiem to miała na myśli, ale będzie musiała z niego skorzystać. Pobiegła do niego, częściowo tracąc z pośpiechu równowagę. Bijacze byli teraz prawie przy niej, a ich straszne, wielkie dłonie zwijały się w jeszcze większe i jeszcze straszniejsze pięści. Obiegła krzew. Bijacze wpadli na niego, a mitenki rozciągnęły się, aby połknąć ich pięści. Po chwili wszyscy bijacze zostali złapani za ręce i nie mogli uwolnić ich z ciasnych mitenek. Bluźnili, klęli i świntuszyli tak, że powietrze stało się cholerycznie niebieskie, co nie należało do rzeczy normalnych: Normalnymi odcieniami były choleryczna zieleń lub żółć. Ale nawet niebieski nie mógł ich uwolnić, ponieważ mitenki były mocno przytwierdzone do krzewu. Mela wesoło ruszyła dalej. Czasami wystarczała odrobina szczęścia i zdrowego rozsądku, który podpowiadał, jak z niego zrobić użytek. I oczywiście trochę pomocy ze strony leksykonu. To w końcu królestwo Xanth, w którym prawie wszystko jest magiczne, a reszta prawdopodobnie udaje, że taka jest. Choć Mela nie była przyzwyczajona do lądu — znacznie niebezpieczniejszego od morza — jednak dawała sobie radę. Po pewnym czasie dotarła do rzeki. Wspaniale, będzie miała możliwość zmoczenia ogona. Weszła do wody… i od razu z niej wyskoczyła. To była słodka woda! Co za straszne przeżycie. Będzie musiała wytrzymać na suchych nogach do czasu, gdy będzie mogła powrócić do morza. Nie mając ochoty na ponowny kontakt z tą straszną wodą, Mela ruszyła w górę rzeki. Wydawało się logiczne, że jeśli będzie szła wzdłuż niej wystarczająco daleko, to w końcu rzeka musi się poddać i zniknąć, i wtedy Mela pójdzie dalej, nie narażając się na ponowny z nią kontakt. Po pewnym czasie napotkała dziwne, niewielkie stworzenie. Miało ono różową, owłosioną skórę i kwadratowy pysk, którym ryło ziemię. Ponownie wyjęła swój leksykon i przerzucała jego strony, aż znalazła zdjęcie, na którym rozpoznała owo stworzenie: to była świnia. Opis był uspokajający: jeśli im nie dokuczać, świnie są istotami niegroźnymi. Tak więc Mela zignorowała ją i poszła dalej. Napotkała kolejną świnię i trzecią. Tak właściwie to wzdłuż brzegu rzeki znajdowała się ich cała gromada. To był zaświniony brzeg! Oddaliła się od brzegu i znalazła ścieżkę. Ścieżka rozszerzyła się, jakby z radości, że Mela zwróciła na nią uwagę, i przeszła w brukowaną drogę. Wiedziała, że niektóre ścieżki zdradliwie prowadziły do legowisk smoków lub wikłaczy, ale ta nie była taka. To prosta droga, która cieszyła się, gdy z niej korzystano, a Mela była zadowolona, mogąc nią podążać. Droga ta umożliwiała jej przemierzenie większego odcinka w dużo krótszym czasie, nie wymagając zbyt wiele od jej nieszczęsnych nóg. Nagle dobiegło ją potężne chrząkanie. Ogromna świnia szarżowała w jej stronę. Mela musiała wskoczyć w krzaki, aby uniknąć zderzenia. Nie otrzymała za to podziękowań. — Z drogi, nimfo! — chrząknęła ogromna świnia, przebiegając obok. Mela nie lubiła, gdy nazywano ją nimfą, choć wszyscy widzieli przecież, że była syreną. — Hej, ty, myślisz, że ta droga należy do ciebie? — rzuciła gniewnie. Świnia zatrzymała się i odwróciła swój ryj, aby na nią spojrzeć. — Tak właściwie, to tak — powiedziała. — A kim ty jesteś? — Jestem świnia–pirat drogowy, oczywiście. A teraz zjeżdżaj mi z drogi. — Pirat ponownie nabrał prędkości i po chwili zniknął jej z oczu. Świnia–pirat drogowy. To by się zgadzało. Gdy świnki z brzegu rzeki dorosną i staną się aroganckie, oczywiście staną się świniami–piratami. Powinna była spojrzeć na kolejną stronę leksykonu i znaleźć tę informację, zanim ona znalazła ją. Mela otrząsnęła się i spróbowała ponownie wrócić na drogę. Jednak odkryła, była zaplątała się w listowie najbrzydszego i najmniej użytecznego drzewa, jakie kiedykolwiek widziała. Miało koślawe liście, odpadającą korę i psujące się owoce. Zdawało się, że wyrosło całkiem na opak. Całe szczęście, że nie miała na sobie ubrania, ponieważ dziwaczne kolce drzewa z pewnością by się w nie zaplątały. Uwierały ją one w dwóch nadających się i w jednym nie nadającym się do nazwania miejscu. Wyplątała się z drzewa i wyjęła leksykon. I znalazła: drzewo cytrynowe. Każdy, kto dostał się w takie drzewo, musiał się z niego jak najszybciej wydostać, ponieważ było ono niedobre. Mela miała już okazję przekonać się o tym. Było to doprawdy wyczerpujące. Czy naprawdę potrzebowała męża? Doszła jednak do wniosku, że to prawie bez sensu cofać się teraz, gdy zaszła już tak daleko. Równie dobrze mogła pójść dalej i sprawdzić, co ma jej do powiedzenia Dobry Mag. Droga wiła się przez las, przebiegając w pobliżu wspaniałych drzew szarlotkowych. Mela zatrzymała się, aby przegryźć trochę szarlotki arbuzowej. Kawałek dalej znalazła orzechy wodne i rzeżuchę wodną. Było to najlepsze, co mogła znaleźć, ponieważ na lądzie nie było ani zupy z wodorostów, ani ogórków morskich. Po smaku mogła stwierdzić, że do ich hodowli używano słodkiej wody, jednak żywności to nie przeszkadzało. Jedynie pływanie i kąpiel wymagały słonej wody. Czas uciekał, a cienie korzystały z tego i stawały się coraz dłuższe. Mela była zaintrygowana tym zjawiskiem, ponieważ na dnie morskim nie występowało wiele cieni. Zrozumiała, ten magiczny sygnał informował o zbliżaniu się nocy. Niespecjalnie lubiła podróżować w ciemnościach, a poza tym jej nowe nogi były już bardzo zmęczone. Potrzebowała bezpiecznego i wygodnego miejsca do spania. Ale gdzie mogła takowe znaleźć? Sprawdziła w leksykonie. Ukazał on zdjęcie drzewa beczek piwnych. Mela nie była jednak całkiem pewna; pomysł pływania w piwie nie wydał jej się wiele lepszy od pływania w wodzie. Nagle zrozumiała, że leksykon wskazywał drzewo pustych beczek piwnych. Tak więc idąc przed siebie, rozglądała się i, oczywiście, po pewnym czasie znalazła to, czego szukała. Zbliżyła się do drzewa i dokładnie mu się przyjrzała. Zobaczyła pęknięcie, które prowadziło do szczeliny, z kolei ta do szpary, a ta w końcu tworzyła kwadratowy obwód drzwi. To było to! Zaczęła palcami szukać wzdłuż krawędzi i znalazła zatrzask. Zwolniła go i drzwi się otwarły. Za nimi znajdowała się powierzchnia mieszkalna wypełniona puszystymi poduszkami. Nie było to aż tak atrakcyjne jak słona woda, jednak idealne jak na warunki lądowe. Mela weszła i zamknęła za sobą drzwi. Natychmiast delikatne światło zaczęło jarzyć się z kolorowych pleśni. Nie mogło się ono równać ze światłem roślin i istot głębin morskich, jednak dawało jej wrażenie, że znajduje się w głębinach, co było bardzo przyjemne. Mężczyzna, za którego wyjdzie, będzie musiał kochać morze, ponieważ Mela była stworzeniem morza, zarówno z ducha, jak i z ciała. Błogo spoczęła na łożu z poduszek. — Mmmmph, mmmph mph mmmmmmmph! Mela podskoczyła. Co to było? — Mmmmmm! Mmmmmph! — Ten zduszony dźwięk dobiegł ją, gdy opadła z powrotem na ziemię, całkowicie spłaszczając poduszki. Pozbierała się na swe obolałe nogi. — Co się tutaj dzieje? — zdziwiła się Mela. Znajdująca się na środku poduszka złożyła się w usta i przemówiła: — Lepiej byłoby zapytać, co ciebie tu przyniosło!? Jakim prawem rzucasz się swoim rybim tyłkiem na mojego Eskimosa!? — Na twojego co? — zapytała Mela rozbawiona. — Mojego Inuita, Aleuta, Fina, Sami… — Lapończyka? — dodała Mela. — Wszystko jedno. Czy nie można się już porządnie zdrzemnąć, żeby nie zostać przygniecionym przez jakiegoś obrzydliwego potwora morskiego? Mela poczuła się obrażona. — Hmm, niektórzy uważają mnie za całkiem atrakcyjnego potwora morskiego. Usta skrzywiły się. — A kto taki, rybi łbie? Pewnie głodny kraken? Mela przestała się dąsać. — A niech to! — zaklęła. — Ty sama nie grzeszysz urodą, poduszkowa gębo! Poduszka eksplodowała. Usta wzleciały w powietrze i uniosły się na wysokość nosa Meli, podczas gdy wokół fruwało pierze. — Mam tyle czaru, ile tylko zechcę, czupryno z wodorostów! — wykrzyknęła. Poniewczasie Mela zdała sobie sprawę, że działała tutaj magia. — Nie jesteś tym, czym się zdajesz — zaatakowała z pewnym przekonaniem w głosie. Pierze zbliżyło się do ust, tworząc kształt głowy. — Jestem tym, czym zechcę być, dupku! To było uderzenie poniżej pasa. Jak dotąd nikt jeszcze nie wziął Meli za tylną część ludzkiego ciała. — A jaki tyłek masz ty, poduszkowa gębo? — zapytała. Pierze uformowało się na kształt człowieka i zaczęło przybierać barwę skóry. Teraz stała przed nią ponętna kobieta. — Taki właśnie tyłek, ptasi móżdżku! — powiedziała, odwracając się, aby pokazać pośladki, które były prawie tak urocze jak Meli. — Jesteś demonicą! — nagle zrozumiała Mela. Jednak istota odsunęła się i syrena nie była w stanie jej złapać. — Demonicą Metrią, oczywiście. A ty, u licha, kim jesteś? — Jestem syrena Mela. — A co robisz z dala od swego elementu? — Mego czego? — Twego komponentu, fragmentu, dywizji, porcji, segmentu… — Ach, chciałaś powiedzieć żywiołu! Morza. — Wszystko jedno. Czemu jesteś tutaj, na lądzie? — Szukam męża. W morzu nie mogę znaleźć takiego, jakiego bym chciała. Metria spojrzała na nią taksująco. — Biorąc pod uwagę to, co interesuje mężczyzn, wygląda, że powinnaś jakiegoś złapać. A kogo szukasz? — Książę by się nadał, jeśli byłby przystojny i posłuszny. Pewnego razu złapałam księcia, ale był za młody i musiałam go wypuścić. — O? A którego? — Księcia Dolpha z rodu ludzkiego. Miał wtedy dziewięć lat, ale z czasem by dorósł. — Księcia Dolpha! Znam go. Teraz ma siedemnaście lat i jest żonaty. — Wiem — powiedziała Mela smutno. — Słyszałam, że ona nie jest nawet księżniczką. — Teraz jest. I również matką. Bocian przyniósł im bliźniaczki, Dawn i Eve. — Och, to powinny być moje córeczki! — zawołała Mela. — Nigdy nie powinnam była pozwolić mu odejść. — No cóż, ty jesteś śmiertelna. Robisz błędy. — Lecz teraz zamierzam spotkać się z Dobrym Magiem, aby dowiedzieć się, jak złapać jakiegoś innego księcia — podsumowała Mela. — Przykro mi, jeśli naruszyłam twoją posesję. Sądziłam, że nie było tu nikogo. — Och, nic się nie przejmuj, możesz z niej korzystać — pocieszyła ją Metria. — Przejęłam ją przed kilkoma laty od ogra i po prawdzie było znacznie ciekawiej, gdy był on tutaj. — Zawsze tak jest, gdy w pobliżu znajduje się mężczyzna. — To prawda! Ale teraz go tu nie ma. Ożenił się z mosiężną dziewczyną ze Świata Hipnotykwy o imieniu Bria. Mają syna o imieniu Brusque. — Wszyscy się pobierają! — powiedziała Mela rozdrażniona. — Ale syn ogra i mosiężnej… Czy on posiada jakiś talent? — Tak. Może uczynić siebie oraz wszystko inne twardym i ciężkim lub miękkim i lekkim. Powinno mu się to przydać, gdy dorośnie. Mela ze zrozumieniem skinęła głową. — Niewątpliwie. Ale to nie rozwiązuje mojego problemu. Potrzebny mi jest książę. — A dlaczego nie zwykły mężczyzna? — zapytała demonica. — Jest ich dużo więcej. — No cóż, po tym, jak prawie złapałam księcia, byłoby poniżające wziąć sobie zwykłego mężczyznę. — Tak przypuszczam. Moja przyjaciółka, demonica Dana, wyszła za mąż za króla. I teraz na pewno nie wzięłaby sobie nikogo niższego rangą. — O? Którego króla? — Króla Humfreya. — Nie wiedziałam, że istniał król o imieniu Humfrey! Czy ma on coś wspólnego z Dobrym Magiem Humfreyem? — To jedna i ta sama osoba. — Ale przecież Humfrey nie jest królem! Jest Magiem Informacji. — Teraz nie jest królem. Ale kiedyś był. Dana była znudzona i odeszła od niego, jednak gdy minął wiek, znudziło jej się życie w pojedynkę, tak więc wróciła do niego i do dziś dnia jest jego żoną. — A ja sądziłam, że jego żoną jest Gorgona. — To prawda. Bardzo trudno to wyjaśnić. — Z pewnością! — Mela była teraz zbyt zmęczona, aby słuchać zawiłych wyjaśnień. — Czy nie będzie ci przeszkadzało, jeśli prześpię się na tych poduszkach? — Czuj się moim gościem — powiedziała Metria uroczyście. * Z samego rana Mela opuściła przytulne legowisko i udała się na poszukiwanie owoców i orzechów. Musiała zrobić coś jeszcze, jednak nie była pewna, czy poradzi sobie z tym w higieniczny sposób, będąc wyposażona w te niewygodne nogi; tak chciałaby chociaż na chwilę znaleźć się w morzu lub nawet (fuj!) w zwykłym stawie ze słodką wodą, i to nie tylko z tego powodu. Ląd był po prostu takim strasznym miejscem! Pojawiła się demonica Metria, utrzymując się w powietrzu w swej ludzkiej postaci. — Czy musisz już iść? — zapytała. — Sądziłam, że chcesz się mnie pozbyć. — Chcę. Żartowałam tylko. — To brzmi normalniej. — Mela miała stosunkowo niewiele złudzeń co do demonów: spotykała je już wcześniej. — Wyglądasz, jakbyś skręcała się z bólu. — Zapytałabym cię, czy gdzieś w pobliżu jest woda, ale ty i tak wysłałabyś mnie w niewłaściwą stronę. — Nie, powiedziałabym ci prawdę, ponieważ ty nie uwierzyłabyś mi i poszłabyś w złą stronę. — Demonica najwyraźniej wiedziała, do czego Meli potrzebna była woda, tak więc dokuczała jej po demoniemu. — O, to nic takiego. Skorzystam z twojego legowiska. — Mela ruszyła w stronę drzewa beczek piwnych. — O nie, nie zrobisz tego! Idź tam, do tego krzewu docelowego! — Lewa ręka Metrii wyciągnęła się, a jej dłoń przyjęła kształt strzałki. — Jakiego krzewu? — Cel, przeznaczenie, dziedzina, kula, obiekt, coś, po co coś zostało zrobione… — Funkcja? — Wszystko jedno — Metria zgodziła się rozgniewana. — A co to takiego krzew funkcyjny? — Podejdź do niego i sama zobacz. To jest doprawdy zupełnie naturalne. Mela wiedziała, że to jakiś figiel, ale lepiej nie drażnić demonicy, której psikusy były z pewnością dużo mniej groźne od jej złości. Podeszła do krzewu, od którego zalatywało nawozem. I nagle zgięła się wpół i mimo niewygodnej pozycji zrobiła to, co miała do zrobienia. Krzew funkcyjny: teraz rozumiała jego nazwę. Posiadał on swój własny sposób na zbieranie nawozu. Mela wyprostowała się i oddaliła od niego. — Dziękuję ci, Metrio — powiedziała, ponieważ demonica w końcu jej pomogła. — To nie jesteś zła? — zapytała Metria z rozczarowaniem w głosie. — Jestem wściekła. — Radzenie sobie z demonami było sztuką. — Nie będziesz próbowała tym we mnie rzucać? — To nie przystoi damie. — To tylko by mnie okrążyło i rozbryzgałoby się o ciebie. — Tak, wiem o tym. — Próbujesz być nudna, żebym przestała się tobą interesować i już więcej ci nie dokuczała. — Demony stają się coraz mądrzejsze. — No cóż, to ci się nie uda! Pójdę po prostu z tobą i przy następnej okazji zobaczę, jak wszystko psujesz. — Jak uważasz. — A niech to diabli! Nie wiem nawet, czy naprawdę chcesz się mnie pozbyć! Może wolisz, abym przy tobie została. — Twoje towarzystwo odpowiadałoby mi jeszcze bardziej, gdybyś była księciem demonem. Mężczyźni potrafią być tacy brutalni. — To przeważa szalę! Zostaję z tobą i będę absolutnie miła! Co o tym sądzisz? Mela westchnęła. — Twoja dokuczliwość jest bardzo wyrafinowana. — Jednak tak naprawdę Meli było obojętne, czy demonica zostanie przy niej, czy też się oddali; chciała jedynie, aby przestrzegała dobrych manier. Ruszyły na zachód, ale słodkowodna rzeka, wraz ze świniami i całą resztą, zaczęła groźnie zbliżać się w ich stronę i skierowały się na południe. Okolica stała się pagórkowata, i skręciły jeszcze bardziej, aby ją obejść. Demonica szła teraz po ziemi, tak więc wyglądała jak druga śmiertelna istota. Miała nawet ciało; Mela była tego pewna, ponieważ demonica zostawiała odciski stóp. Nagle syrena usłyszała niewyraźny odgłos eksplozji. — Co to jest? — Zaimek użyty do określenia osoby, miejsca, rzeczy lub stanu. Stale myli mi się z który. — Nie chodzi mi o słowo! Ten dźwięk. — Jaki dźwięk? Mela wiedziała, że demonica nadal się z nią bawi. Z pewnością słyszała wybuch i wszystko o nim wiedziała, ale nie chciała jej powiedzieć. Tak więc Mela zamilkła i poszła dalej. Wybuchy stały się głośniejsze. W końcu Mela i demonica dotarły do szeregu niewielkich pagórków. Na szczycie każdego pagórka leżało ludzkie dziecko, które co jakiś czas otwierało buźkę i wydawało z siebie zadziwiająco głośny odgłos wybuchu. — Aha, to jest eksplozja demograficzna — powiedziała Mela zaskoczona. — Z pewnością jest ich bardzo wiele! — Na pewno coś z nich wyrośnie — zauważyła Metria. — Będą z nich wielkie bum– bumy. — Ale o co tutaj chodzi? — O nic. Po prostu są tutaj. Przybłąkały się z Mundanii, gdzie jest ich jeszcze więcej. Mela pokręciła głową. — Mundania to bardzo dziwne miejsce! — To prawda. Nawet Mundańczycy jej nie rozumieją. Dlatego właśnie przychodzą do Xanth, kiedy tylko mogą. Całe szczęście, że większość z nich nie zna drogi, a przynajmniej niewiele lepiej niż ty, drogę do Zamku Dobrego Maga. — Ale gdybym zapytała ciebie, ty tylko skierowałabyś mnie w złą stronę. Albo we właściwą, gdybym ci nie uwierzyła. — Oczywiście. Czy to nie wspaniałe? — Cudowne. — Mimo wysiłków Meli, by zachować spokój, demonica zaczynała ją irytować. Przeszły obok eksplozji demograficznej i dotarły do wielkiego jeziora. Wyglądało bardzo przyjemnie. Mela zatrzymała się, by na nie spojrzeć. — Nie wykąpiesz się? — zapytała Metria niewinnie. — Nie. — Och, to już znasz jego naturę. Coś zatrzymało Melę. Nagle ogarnęło ją podejrzenie, że demonica wcale nie miała na myśli słodkiej wody. Ale Metria i tak by nie odpowiedziała na jej pytanie. Tak więc Mela wzruszyła ramionami. — Obejdę je. — Tak właściwie to Jezioro Pocałunków nie robi nikomu krzywdy. Nie jest nawet w połowie tak złe jak Źródło Miłości. A więc to było Jezioro Pocałunków! Słyszała o nim. — Czy nie było kiedyś jakichś kłopotów z wpadającą do niego rzeką? Słyszałam, że twoi przyjaciele ją wyprostowali i od tego czasu była znana jako Rzeka Zabij Mnie. — Tak, buczki były wtedy wyjątkowo nieznośne. Wtedy musiałam stąd odejść i znalazłam legowisko ogra. Ale pomogłam mu naprawić rzekę. To było całkiem interesujące. — Tak więc po prostu obejdę jezioro po jego południowej stronie — powiedziała Mela. — Jak najbardziej. Pójdę z tobą. Oznaczało to, że na południu było coś, co mogło być interesujące dla demonicy, a co z kolei oznaczało, że Meli by się to nie spodobało. — Och, Rzeka Pocałunków wypływa przecież z jego południowego brzegu! — nagle zrozumiała Mela. — Nie mogę iść w tamtą stronę, bo będę musiała zamoczyć się w słodkiej wodzie. — Z całą pewnością — Metria zgodziła się rozczarowana. — Tak więc będę musiała obejść jezioro wzdłuż jego północnego krańca. — Jak najbardziej. To również nie brzmiało specjalnie obiecująco. Ale co jej pozostało? Mela z pewnością nie chciała przepłynąć jeziora, a nie potrafiła ponad nim przelecieć. Otworzyła swą niewidzialną torebkę i wyjęła z niej leksykon. To, czego szukała, z pewnością się w nim znajdowało, ale nie wiedziała, czego ma szukać. Dlatego właśnie nie mogła z leksykonu skorzystać, szukając męża; wskazywał on wszystkie stworzenia Xanth, ale nie potrafił pokazywać pojedynczych osób ani określać ich stanu cywilnego Teraz Meli potrzebny był sposób na przedostanie się na drugi brzeg jeziora bez zabrudzenia się słodką wodą, ale leksykon nie był w stanie powiedzieć jej jak. Niebo pociemniało, zamazując stronicę. Spojrzała w górę. Ponad wodą tworzyła się paskudna, niewielka chmura. Mela zaczęła szybko przewracać strony aż do miejsca, gdzie zaczynały się chmury. I znalazła: Cumulo Fracto Nimbus, najgorsza z chmur. Ale ponieważ nie musiała obawiać się niczego ze strony chmur, po prostu zignorowała Fracto, a on zignorował ją. Nagle zobaczyła coś dziwnego. Była to niewielka czerwona łódka, która posuwała się tyłem do przodu; wiosłował nią ogromny mężczyzna. Nie, niewielki olbrzym. Nie, coś jeszcze dziwniejszego. Ale co? — Fascynujące — powiedziała Metria i rozpłynęła się. Z pewnością oznaczało to kłopoty. A może tylko podstęp. Jeśli był to ktoś, kto mógłby pomóc Meli przedostać się na drugą stronę jeziora, demonica mogła właśnie próbować ją nastraszyć, żeby tak czy inaczej została na lodzie. Tak więc nie miała pewności. Najlepiej było iść na całego. Jeśli wsiadłaby do łodzi w towarzystwie mężczyzny, a on zacząłby się trochę napalać — oj, jak ona nienawidziła napalania! — to zawsze mogła wskoczyć do wody, pomimo całej jej ohydy, i uciec. Tak więc na razie czekała. Jednak z ostrożności ukryła się za krzakami porzeczek. Łódź dotarła prosto do brzegu niedaleko Meli. Wioślarz chyba nie zdawał sobie z tego sprawy. Uderzył w brzeg i warknął, gdy łódź nagle się zatrzymała. — Och, wszystko idzie nie tak! — zawołał wysokim głosem. — Nigdy nie znajdę Dobrego Maga! Słuch Meli zaostrzył się. Czy on szukał Dobrego Maga? To może być cudowny punkt zwrotny! Wysunęła się naprzód. — Witaj — rzekła wesoło. Obcy podskoczył i krzyknął, wybuchając płaczem. Zaskoczona Mela na powrót ukryła się w krzakach, zadrapując sobie, hmm, nieważne co. — Nie chciałam zrobić ci krzywdy — powiedziała dotknięta do żywego. — Po prostu sama też szukam Dobrego Maga i zastanawiałam się… — przerwała, przyglądając się ogromnemu stworzeniu. — A niech to, ty wcale nie jesteś mężczyzną! Ty jesteś…, hmm, czym ty właściwie jesteś? Jestem ogrzycą — odpowiedziała istota. — Przestraszyłaś mnie. — Ogr! Ale przecież ogry są silne, brzydkie i głupie, i niezaprzeczalnie z tego dumne. A ty jesteś… Bardzo kiepskim odbiciem ogrzycy — dokończyła. — Nie potrafię nawet dobrze łamać kości. Mela zdecydowała się zaryzykować. — Czy sądzisz, że mogłabyś przewieźć mnie na drugi brzeg jeziora? Myślę, że Dobry Mag jest gdzieś po tamtej stronie. — Naprawdę? — ucieszyła się ogrzyca. — Pewnie! A znasz drogę? — Niedokładnie. Tylko bardzo ogólnie. Ale jeśli ty także chcesz się tam udać… — Tak! — To może najpierw przedstawmy się sobie. Jestem syrena Mela. Szukam męża. — A ja jestem ogrzyca Okra. Szukam mojego przeznaczenia. Chcę być głównym bohaterem. — Głównym bohaterem? Dlaczego? — Ponieważ nigdy nic naprawdę złego nie przytrafia się głównej postaci, a bardzo wiele złych rzeczy może przytrafić się mnie, jeśli przed nimi nie ucieknę. — To dopiero interesujące! Czy oznacza to, że gdybym została główną postacią, to znalazłabym dobrego męża? — Z pewnością. Główne postaci zawsze żyją długo i szczęśliwie, tak więc jeśli tobie do szczęścia potrzebny jest mąż, to z pewnością go znajdziesz. — No cóż, Okra, bardzo się cieszę, że cię poznałam! Przedostańmy się na drugi brzeg Jeziora Pocałunków i zobaczmy, czy razem uda nam się znaleźć Dobrego Maga. — Jakiego jeziora? — Pocałunków. Nie wiedziałaś? — Ale ja wiosłowałam po Jeziorze Ogrów i Pszczół Wodnych! — Pewnie popłynęłaś prosto w górę Rzeki Pocałunków, nawet o tym nie wiedząc! — Tylko bardzo silna i głupia osoba mogła zrobić coś takiego, ale w tym przypadku zgadzało się to co do joty. — Okay. — Okra odwróciła czerwoną łódź i zepchnęła ją na wodę. — Ja powiosłuję. Może pójdzie mi lepiej, jeśli ty będziesz mówić, dokąd mamy płynąć. — Z pewnością — zgodziła się Mela, rozumiejąc, że był to właśnie jeden z problemów ogrzycy: wiosłując, nie mogła patrzeć przed siebie. Tak więc weszły do łodzi i Okra zabrała się do wioseł. Łódka z każdym pchnięciem sprawnie cięła wodę. Mela spojrzała przed siebie… i zobaczyła chmurę, Króla Fracto, zmieniającego kierunek, aby zagrodzić im drogę. — Hmm, może lepiej zawróćmy i poczekajmy, aż Fracto zniknie — powiedziała. Ale ogrzyca pracowała tak ciężko, że nic nie słyszała. No cóż, może dotrą do drugiego brzegu, zanim rozpęta się burza. Mela miała taką nadzieję. Nie zachwycała jej perspektywa oblania słodką wodą deszczową. 2. GWENNY Był to doskonały dzień na piknik. Będą wąchali kwiaty, jedli czerwone, żółte i czarne jagody i kąpali się w słońcu. Przy odrobinie szczęścia spotkają może skrzydlatego smoka albo gryfa. Od czasu spotkania z centaurem Che Gwendolina nie obawiała się już skrzydlatych potworów, ponieważ wszystkie były jego przyjaciółmi. Goblinka Gwendolina nie mogła sobie przypomnieć, kiedy była tak szczęśliwa jak w czasie ostatnich dwóch lat, które spędziła w gościnie u rodziny skrzydlatych centaurów. W domu, na Górze Goblinów, traktowano ją dobrze, jednak tam musiała pozostawać tylko w swych własnych apartamentach, dlatego że, no cóż, dlatego. I wtedy mały centaur Che został jej towarzyszem wraz ze swą przyjaciółką: dziewczynką–elfem o imieniu Jenny, która była w tym samym wieku co Gwenny. Wszyscy razem zamieszkali wspólnie z rodziną Che. Po raz pierwszy Gwenny doświadczyła swobody otwartej przestrzeni i rozkoszowała się nią. Ale, oczywiście, nie wszystko było tak różowe. Rodzice Che, Cheiron i Chex, nalegali, aby każda z żyjących pod ich dachem osób otrzymała właściwe wykształcenie. Tak więc obie nastolatki z rodu goblinów i elfów dzieliły los siedmioletniego Che i musiały spędzać długie godziny, ucząc się liczenia, sumowania, czytania i pisania oraz wszystkiego na temat geografii i historii Xanth. Musiały się nawet uczyć różnych rodzajów magii oraz zasad ludzkich i nie–ludzkich kultur. Co za nuda! Czasami Gwenny i Jenny udawały, że zgubiły okulary, aby nie musieć się uczyć, ale dorośli byli straszliwie zręczni w odnajdywaniu ich. Właśnie ta cecha centaurów zdawała się najgorsza: były intelektualistami. Przedstawiały sobą najbardziej ekstremalną grupę Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych, która nakazywała, aby każdy, kto był zbyt młody, by należeć do KSD, pozostawał Świadomy lub Nieświadomy poszczególnych zasad tego świata. Oczywiście wszystkie najciekawsze sprawy należały do kategorii tego, czego byli Nieświadomi. Ale ogólnie rzecz biorąc, plusy przerastały minusy. Gwenny była dobrze odżywiona, zadbana i bezpieczna i miała przy sobie bliskich przyjaciół, którzy nie lubili nauki ani odrobinę bardziej niż ona. Do wyboru miała jedynie pozostawanie w swych apartamentach w towarzystwie swej matki, Godivy — a tak naprawdę Godiva posiadała równie rozpaczliwe pojęcie na temat nauki i zachowania. Resztę Góry Goblinów można całkowicie spisać na straty; było w niej ciemno i ponuro i była pełna goblinów. A kto chciałby przebywać w górze pełnej goblinów? Podskakiwali na ścieżce, a Che biegł obok Gwenny, aby wskazywać jej drogę i pilnować, by nie postawiła niewłaściwego kroku. Wizyta u Źródła Zdrowia wyleczyła jej ułomność, ale nie pomogła wzrokowi. Jej oczy nie były chore, tylko nie potrafiły dobrze się na czymś skupić na normalną odległość. Dokładnie taki sam problem miała Jenny. Zdrowa woda pomagała przywrócić ciału jego naturalny stan, a naturalnym stanem ich oczu był właśnie inny sposób widzenia świata, różniący się od tego, w jaki patrzą pozostałe stworzenia. Dopiero co dotarli do skraju łąki, gdy nagle pojawiła się na niebie jakaś postać. Gwenny nałożyła okulary, aby móc zobaczyć, co to takiego. Była to Chex, matka Che, która leciała, aby ich zawrócić. Wylądowała delikatnie na czterech kopytach i zwinęła skrzydła. — Gwenny, obawiam się, że przynoszę złe wieści. Twoja matka jest tutaj. Zapadło milczenie. Nagle cała trójka wybuchnęła śmiechem. Wiedzieli, że Chex miała co innego na myśli. Wszyscy lubili goblinkę Godivę, pomimo to, że była tak strasznie dorosła. Jednak po chwili przyszli do siebie. Godiva nie przybyłaby tutaj bez ważnego powodu i było wielce prawdopodobne, że mogły być to złe wieści. — Czy powiedziała…? — Nie. Ale sądzę, że lepiej będzie, jeśli natychmiast z nią porozmawiasz. — Pospieszę z powrotem do domu! — Zaniosę cię. — Ale Che i Jenny… — Pójdziemy sami — powiedział szybko Che. Tak więc Gwenny wdrapała się na grzbiet Chex, a ta trzepnęła ją ogonem, czyniąc goblinkę lekką jak piórko. Następnie rozłożyła skrzydła i skoczyła w powietrze. Leciały. Gwenny nadal uwielbiała latać. Trzymała się grzywy Chex i patrzyła w dół, podczas gdy centaurzyca zataczała koła, aby nabrać wysokości. Zobaczyła, że Che i Jenny machają do niej. Jenny trzymała swego małego, pomarańczowego kota, Sammy’ego. Nagle Chex wyrównała lot i ruszyła ponad lasem, prawie dotykając czubków drzew. Spoglądając w dół, miało się wrażenie, jakby przechodziło się wśród sięgających pasa krzewów, tyle tylko, że były to drzewa. Po pewnym czasie wylądowały przed domem. Była tu Godiva, a jej długie, czarne włosy tworzyły płaszcz zakrywający całe ciało. Gwenny zeskoczyła na ziemię i… odpłynęła wysoko w powietrze, ponieważ zapomniała, jaka się stała lekka. Chex wyciągnęła rękę i złapała ją za kostkę, opuszczając powoli. Postawiła Gwenny delikatnie na ziemi. Zawsze trochę trwało, zanim efekt lekkości całkowicie zniknął. Gwenny podeszła — bardzo ostrożnie — do matki i przywitała się. — Och kochanie, straciłaś na wadze! Czy na pewno dość jadłaś? — zawołała Godiva. Oczywiście był to tylko żart, ponieważ Godiva znała magię centaurów i dobrze wiedziała, że Gwenny, która była jak najdalsza od stanu niedożywienia, prezentowała teraz całkiem ładną figurę. Miała już w końcu czternaście lat, czyli wiek w sam raz dla goblinki. Ale oczywiście żaden z dorosłych nie powiedziałby jej, do czego jej wiek w sam raz się nadawał. Czasami dorośli potrafili być tacy irytujący. — Co cię tu sprowadza, mamo? — zapytała Gwenny. Godiva bardzo spoważniała. — Twój ojciec nie żyje. Wiesz, co to oznacza. — Nie próbowała nawet udawać żalu; goblin Gouty był typowym mężczyzną, co oznaczało, że posiadał bardzo niewiele albo nawet żadnych miłych cech i robił wszystko, co w jego mocy, aby je z siebie wyplenić. Przez Gwenny przebiegł dreszcz. Rzeczywiście wiedziała, co to oznaczało: że jej sielankowy odpoczynek w towarzystwie rodziny centaurów dobiegł końca, a być może również i jej życie. Była bowiem oficjalną pretendentką do tronu wodza goblinów i pierwszą żeńską kandydatką, jaka kiedykolwiek ubiegała się o to stanowisko. — Ale mamo, ja jeszcze nie jestem gotowa! — powiedziała. — Wiem, kochanie. Miałam nadzieję, że twój ojciec wytrzyma jeszcze chociaż kilka lat, aby dać ci trochę więcej czasu. Ale nawet w tym był nieposłuszny. Tak więc teraz albo nigdy. — Ale moje okulary… W domu nie mogę ich przecież nosić, a bez nich nie jestem w stanie absolutnie nic zrobić. To by mnie całkowicie zdyskwalifikowało. — Wiem, kochanie. Ale są jeszcze inne sposoby. Musimy znaleźć ci parę magicznych szkieł kontaktowych. W tym miejscu włączyła się Chex: — Przez ostatnie dwa lata szukaliśmy odpowiedniego krzewu ze szkłami kontaktowymi, ale wygląda na to, że panuje na nie nieurodzaj. Godiva westchnęła. — Obawiałam się tego. W takim razie pozostaje nam tylko jedno: musimy zabrać ją do Dobrego Maga, aby dowiedzieć się, jak odwrócić jej ułomność. Poczekaj, mamo — powiedziała Gwenny. — Nie wolno ci tego dla mnie robić. Ależ kochanie, nie mamy wiele czasu. Do wyboru nowego wodza pozostał tylko miesiąc. Tylko Dobry Mag wie, gdzie możemy znaleźć szkła kontaktowe. — Zgadzam się z tobą, mamo. Ale muszę udać się do niego sama. Jeśli nawet tego nie będę w stanie zrobić bez pomocy ze strony dorosłych, to jak będę kiedykolwiek w stanie zostać wodzem? — Ona ma rację, Godivo — odezwała się Chex. — Od teraz będzie musiała sama radzić sobie z wyzwaniami losu. Na Górze Goblinów nie zezwolą ci jej asystować, a dotarcie do Dobrego Maga jest z pewnością dużo łatwiejsze. Przez najbliższy miesiąc będzie musiała nabrać trochę praktyki. Goblinka milczała przerażona. Logice słów centaurzycy nie można było zaprzeczyć. — Ale sądzę, że byłoby jak najbardziej w porządku, gdyby ktoś dotrzymywał jej towarzystwa — ciągnęła Chex. — Ale przecież Che jest od niej młodszy — powiedziała Godiva. — Niebezpieczeństwo… — Skrzydlate potwory będą go ochraniać. Godiva skinęła głową. — Widzieliśmy, jak to czynią. Gwenny wiedziała, że wszystko było w porządku. Ostatnio zaczynała coraz więcej pojmować z delikatnych niuansów mowy dorosłych, które czasami były zbyt subtelne, aby dzieci mogły je zrozumieć. Centaurzyca chciała przez to powiedzieć, że skrzydlate potwory będą opiekowały się Che i jego towarzyszką, to znaczy Gwenny. Chex była również skrzydlatym potworem i przez długi czas opiekowała się obydwojgiem. Godiva potwierdziła to i dodała komplement skierowany pod adresem Chex. Tak więc pozwolą Gwenny i Che udać się do Dobrego Maga. Jeśli znaleźliby się w niebezpieczeństwie, skrzydlate potwory, które były zobowiązane przysięgą zawsze i wszędzie chronić Che, obroniłyby ich. A interwencja skrzydlatych potworów mogła być przerażająca; pewnego razu niemal całkowicie zniszczyły Górę Goblinów, ponieważ sądziły, że Che był w niej uwięziony. — Wyruszymy jutro — powiedziała Gwenny. — Możemy skorzystać z magicznych ścieżek i map babki Chem. — A właściwie z ich kopii, ponieważ prawdziwe mapy centaurzycy Chem znajdowały się w powietrzu. Były niesamowicie dokładne. Tak więc decyzja zapadła. Goblinka Godiva zgodziła się zostać na noc; z samego rana wyruszą w przeciwne strony. Godiva musiała mieć na oku wszystko, co działo się w Górze Goblinów do czasu, gdy nowy wódz obejmie swoje stanowisko. Przy odrobinie szczęścia i zabiegów tym nowym wodzem zostanie Gwenny. Che i Jenny dotarli do domu. Gwenny powiedziała im, że musi udać się do Dobrego Maga i że Che może dotrzymać jej towarzystwa. — Ale co będzie z Jenny? — zapytał. Gwenny nie pomyślała o tym. Pewnie, że nie chciała zostawić Jenny! Jenny była przyjaciółką Che, zanim przybył on na Górę Goblinów, a i ona sama zaprzyjaźniła się z nią. — Jenny może również iść z nami, jeśli tylko będzie chciała — zgodziła się. — Pewnie, że chcę! — zawołała Jenny. — Chciałabym zobaczyć Zamek Dobrego Maga. — Może będzie w stanie powiedzieć ci, jak wrócić do Świata Dwóch Księżyców — podsunęła Gwenny. — Możliwe — zgodziła się Jenny. Ale nie wyglądała na całkowicie zadowoloną z tej perspektywy. * Rano pożegnali się z rodzicami Che i matką Gwenny. Godiva ruszyła ścieżką biegnącą na wschód w kierunku Góry Goblinów, a ich trójka inną, biegnącą na południe, w stronę Wielkiej Rozpadliny i Zamku Dobrego Maga. Kopia mapy Chem wskazywała im niewidzialny most, z którego mogli skorzystać, aby przekroczyć Rozpadlinę i stamtąd mogli udać się prosto do zamku. Następnie będą musieli przejść przez trzy próby, zanim zostaną wpuszczeni do zamku, a potem… — Ojej! — powiedziała Gwenny. — Będę musiała odsłużyć rok u Dobrego Maga za otrzymanie od niego Odpowiedzi na moje Pytanie, a pozostał mi tylko miesiąc na to, aby zostać wodzem. — To w takim razie ja zapytam w twoim imieniu — rzekł Che. — Nie, ja zapytam — zaprotestowała Jenny. Jej kot Sammy siedział usadowiony na jej plecaku. — Wy dwoje musicie pozostać razem. — Ale… — Gwenny zaczęła protestować, lecz nagle zdała sobie sprawę, że była to pomoc, której potrzebowała, i że prawdopodobnie Jenny patrzyła w przyszłość i rozumiała, że ich dziecinna przyjaźń nie mogła przetrwać, gdy w grę wchodziło ustanowienie wodzostwa. Gwenny zostanie wodzem, wraz ze wszystkimi wiążącymi się z tym obowiązkami, albo będzie musiała umrzeć. Ani w jednym, ani w drugim przypadku nie będzie tak naprawdę mogła być z Jenny. Tak więc bez względu na wszystko rozłąka była nieuchronna. Nie chodziło o to, że służba u Dobrego Maga była uciążliwa; mówiono, że bardzo często przynosiła ona korzyści zarówno Magowi, jak i osobie odbywającej służbę. — Dziękuję ci, Jenny. — Chciała powiedzieć dużo więcej, ale nie potrafiła ubrać tego w słowa. Szli dalej ścieżką, nie spiesząc się. Mieli przed sobą spory szmat drogi, tak więc nie miało sensu specjalnie się przemęczać. A ponadto najprawdopodobniej nie spieszyło im się do rozłąki, do której mogło dojść w każdej chwili, gdy tylko dotrą do zamku. Była to ostatnia z ich beztroskich wędrówek. Siedziba centaurów znajdowała się niedaleko Wielkiej Rozpadliny. Dotarli tam po południu. Ścieżka prowadziła prosto do niej i urywała się. Przed nimi nie było nic poza ogromną głębią rozciągającej się wokół Rozpadliny. Che spojrzał na mapę. — Niewidzialny Most musi być dokładnie przed nami. — Ale ja go nie widzę — powiedziała Jenny, uśmiechając się. Trzepnął jej włosy ogonem, tak że zaczęły fruwać wokół jej głowy. — Musimy zweryfikować jego lokalizację i przejść na drugą stronę Rozpadliny, mając absolutną pewność, że w dole nie czai się żadna istota. — A jakie to ma znaczenie, czy tam na dole ktoś jest, czy nie? — zapytała Jenny. — Przecież nie będziemy na nikogo zrzucać odłamków skał. — Gwenny ma na sobie sukienkę. Jenny roześmiała się. Gwenny poczuła, jak jej ciemna twarz robi, co w jej mocy, aby się zaczerwienić. Rzeczywiście miała na sobie sukienkę, ponieważ twierdziła, iż suknia dużo bardziej przystoi damie aniżeli dżinsy. A byłoby czymś absolutnie strasznym, gdyby ktokolwiek tam w dole spojrzał w górę i ujrzał kolor jej majtek. Nikt nie mógł wiedzieć, że były one po goblińsku czarne. To znaczy żaden mężczyzna. Jenny wiedziała, ale Che nie. Miała przynajmniej taką nadzieję. — No cóż, najpierw musimy go znaleźć — powiedziała Jenny. — Na pewno nie ruszę w tę pustkę, dopóki nie będę miała pewności, że jest tam coś, po czym można chodzić. — Wyglądało na to, że w Świecie Dwóch Księżyców, z którego pochodziła Jenny, nie było czegoś takiego jak niewidzialne mosty, tak więc trudno jej było to zaakceptować. Znalazła kawał drewna, który mógł jej służyć jako patyk, i badała nim przestrzeń poza krawędzią klifu. Gdy sprawdziła już miejsce, w którym ścieżka dobiegała do Rozpadliny, bez jakiegokolwiek rezultatu, wyciągnęła patyk jeszcze dalej i ruszyła z powrotem. Ale nadal nie znajdowała niczego twardego. — Czy jesteś absolutnie pewien, że to tutaj? — zapytała. Che podniósł inny patyk i sam zaczął szukać mostu — z niewiele lepszym wynikiem. — Muszę przyznać, że wszystko wskazuje na to, iż tutaj go nie ma. Może ktoś sfałszował ścieżkę. — A kto by to mógł zrobić? — zdziwiła się Jenny. — Och, ktokolwiek, kogo trzymają się figle w kiepskim stylu. Może Kom–Pluter, ta zła maszyna, która jest w stanie zmieniać rzeczywistość. Słyszałem, że zżera go wściekłość od czasu, gdy udaremniono jego podstęp uczynienia niewolnika z Greya Murphy’ego. — Ale jak my znajdziemy ten most, jeśli nie możemy go zobaczyć i nie wiemy dokładnie, gdzie jest? — Nagle odwróciła głowę i spojrzała na swego kota. — Nie, nie rozkażę ci go szukać, Sammy! Boję się, że zapomniałbyś, czego szukasz, i wpadłbyś do Rozpadliny. Sammy udawał, że śpi. Che pokręcił głową. — Obawiam się, że szukanie niewidzialnego mostu mogłoby bardzo długo potrwać. Prawdopodobnie będzie lepiej, jeśli pójdziemy wzdłuż Rozpadliny do czasu, gdy znajdziemy główny most, który jest i materialny, i widzialny. Wydaje mi się, że nie będziemy musieli nadkładać specjalnie wiele drogi. Mogę uczynić nas lżejszymi, abyśmy się tak nie męczyli, pokonując dodatkową odległość i prawdopodobnie będziemy dzięki temu mogli szybciej się poruszać. Tak uczynili. Posuwali się naprzód wzdłuż krawędzi, kierując się na zachód. Wyglądało na to, że drzewa nie chciały rosnąć zbyt blisko brzegu Rozpadliny, aby przypadkiem nie runąć w dół. Poruszali się szybko, ponieważ Che trzepnął wszystkich ogonem, powodując, że każda z dziewczynek ważyła tylko ułamek tego co zwykle. Mogłoby to być niebezpieczne, gdyby wiały silne wiatry, ale dzień był bardzo spokojny. Dotarli do głównego mostu… i zatrzymali się z przerażeniem. Na jego środku stał przerażający demon, blokując im drogę. Był wielkości ogra, miał potężne kły i tak przejmujące spojrzenie, że powietrze w jego zasięgu iskrzyło się i dymiło. — Nie wydaje mi się, aby nas specjalnie lubił — szepnęła Jenny. — Ale jakim cudem zła istota może znajdować się na zaczarowanym moście? — zapytała Gwenny, poprawiając okulary, aby lepiej widzieć. — Na magicznych ścieżkach nie powinno być żadnych nieprzyjaznych potworów. — Może to zaklęcie nie działa na demony — powiedział Che. — Albo magia mostu zaczęła zanikać. Będziemy musieli powiedzieć o tym Dobremu Magowi, żeby go naprawił. — Ale najpierw musimy dotrzeć do jego zamku — oznajmiła Jenny. — I nie wydaje mi się, aby mogło nam się to udać za pomocą tego mostu. — Jest jeszcze trzeci most — rzekł Che, sprawdzając mapę. — Wydaje mi się, że najmądrzej będzie go odszukać. Gwenny westchnęła. — Tak sądzę. Ale robi się już późno. Ruszyli w kierunku zachodnim, pozostawiając za sobą groźnie patrzącego demona. Gdy zwolnili, Che trzepnął wszystkich ogonem, nie wyłączając siebie, i dzięki temu stali się lżejsi i mogli szybciej iść naprzód. Dotarli do trzeciego mostu. Był wąski, ale wyglądał solidnie. Jenny zrobiła krok w jego stronę. — Poczekaj — powiedział Che. Wziął patyk i dźgnął nim w deski mostu. — Tego się obawiałem. — Czego? — zapytała Jenny. — To nie jest materialny most. Widzisz, patyk przechodzi na drugą stronę bez jakiegokolwiek problemu. — Ale przecież on jest zaznaczony na mapie! — zaprotestowała Gwenny rozzłoszczona. — W takim razie nie powinien być iluzją. — I nie jest. To most jednokierunkowy, który niestety biegnie w drugą stronę. — Ale my musimy iść w naszą stronę! — Nie jestem pewien, jak działa jego mechanizm — odparł Che. — Przypuszczam, że ktoś niedawno z niego korzystał. Kiedy ktoś po nim przejdzie, most odwraca swój kierunek, aby umożliwić tej osobie powrót, albo tylko po to, aby być w porządku w stosunku do drugiej strony. Po prostu dotarliśmy tutaj w niewłaściwym czasie. Gwenny tupnęła swoją delikatną stopką. — Och, jakież to irytujące! Gdybym nie była córką wodza, powiedziałabym coś brzydkiego. — Może zamiast ciebie Jenny mogłaby to powiedzieć — zasugerował Che. O ile wiemy, nie pochodzi ona z arystokracji. A jakie słowa miałaś na myśli? — Kurczę blade. A może nawet… — Kurde! — wykrzyknęła Jenny. Most zadrżał, cierpiąc pod wpływem brzydkich słów. Gwenny zachichotała, czując się znacznie lepiej. Niemniej jednak nie mogli przejść na drugą stronę. Co im pozostało? Nie udało im się skorzystać z żadnego z trzech mostów, a dzień dobiegał końca. — Może gdybym uczynił nas jeszcze lżejszymi, moglibyśmy zejść na samo dno klifu — powiedział Che. — Nie moglibyśmy spaść, a gdyby już tak się stało, to wylądowalibyśmy tak lekko, że nie zrobilibyśmy sobie krzywdy. — W takim razie może lepiej byłoby po prostu skoczyć — zauważyła Jenny. Gwenny zastanowiła się. — Tak sądzę, jeśli jest to rzeczywiście jedyny sposób. Stanęli na krawędzi Rozpadliny, gotowi do zmniejszenia wagi. Lecz nagle dotarł do nich powiew wiatru, a po nim kolejny. — Coś wpadło mi do głowy — zaczęła Jenny. — Gdy już będziemy lżejsi niż piórko, czy ten wiatr nie będzie w stanie tak po prostu nas zdmuchnąć? — Niestety tak — zgodził się Che. — Obawiam się, że i w tym przypadku znajdujemy się tutaj w niewłaściwym czasie. — Ale przecież musi być jakiś sposób! — zawołała Gwenny. — Musimy dotrzeć do Zamku Dobrego Maga. — Może będziemy mogli obejść Wielką Rozpadlinę — powiedział — Mapa wskazuje, że dochodzi ona do wody. — A jak przepłyniemy na drugą stronę? — zapytała Jenny. — Będziemy musieli zrobić tratwę albo coś w tym rodzaju — wyjaśnił Che. — Powinniśmy poradzić sobie w ciągu jednego dnia, jeśli oczywiście znajdziemy odpowiednie materiały. — Och, to wszystko staje się takie skomplikowane! — jęknęła Gwenny. — Mógłbym przywołać skrzydlatego potwora — zaproponował Che. — Nie! Muszę sama tego dokonać, bo inaczej to się nie będzie liczyć. To znaczy, z waszą pomocą, ale bez udziału dorosłych i potworów. Bo inaczej nie zdobędę tego, czego wymagać będzie ode mnie wodzostwo, i równie dobrze będę mogła z niego zrezygnować, a stanowczo tego odmawiam. — Przedostaniemy się — powiedziała Jenny z przekonaniem. Tak więc ruszyli dalej na zachód i gdy dzień dobiegał już końca, dotarli nad brzeg morza. Wyruszyli na poszukiwanie pożywienia i znaleźli drzewo szarlotkowe ze zbyt wyrośniętym plackiem wiśniowym i niewypieczonym plackiem czekoladowym. Musiało im to wystarczyć. Che znalazł opuszczoną szopę i kilka starych poduszek. Wyglądało na to, że szopa była pod działaniem zaklęcia odrobaczającego, ponieważ nie znaleźli ani jednego robaka. Najlepiej, jak potrafili, ułożyli się do snu, dziewczynki po obu stronach małego centaura. — Nie chcę narzekać — powiedziała Gwenny — ale jakoś nigdy dotąd nie zastanawiałam się nad tymi niezliczonymi niewielkimi niedogodnościami podróżowania. W domu jest naprawdę o wiele wygodniej. — Ale to dużo lepsze aniżeli bycie uwięzionym przez gobliny — uznała Jenny. — Chciałam powiedzieć przez Goblinat… — Wiem, co chciałaś powiedzieć — rzekła Gwenny. — Męskie gobliny to tacy brutale. Dlatego właśnie muszę zostać wodzem, jeśli podołam. Wtedy spróbujemy się ucywilizować. — Przypuszczam, że moim przeznaczeniem jest pomóc ci to osiągnąć — powiedział Che. — Mam zmienić bieg historii Xanth i sądzę, że dojdzie do tego, jeśli ty zostaniesz pierwszym żeńskim wodzem goblinów. — Nie znam historii Xanth, ale zrobię co w mojej mocy, aby zmienić historię goblinów! — krzyknęła Gwenny. — Gobliny stanowią ważną część Xanth. Zapadła cisza i ogarnęła ich senność. Ale Gwenny spała bardzo niespokojnie. Nie była pewna, czy posiadając wrażliwość nastolatki, będzie w stanie choćby zostać wodzem, a co dopiero wykonywać jego obowiązki. * Z samego rana, drżąc, zjedli trochę starzejącego się placka i rozpoczęli pracę nad tratwą. Mapa wskazywała znajdujący się w pobliżu zagajnik martwych drzew i rzeczywiście, wszędzie wokół leżało go dość na zrobienie kilku tratw. Ale jak mieli je związać? Nigdzie nie widzieli odpowiednich winorośli, chyba że spróbowaliby odrąbać kilka macek wikłacza. Ale dobrze wiedzieli, jak się to mogło skończyć! Ale Jenny miała odpowiedź. Zwróciła się do kota: — Sammy, szukamy dobrych, mocnych i bezpiecznych winorośli, które rosną gdzieś w pobliżu. Czy sądzisz, że potrafisz je znaleźć… Sammy ruszył przed siebie. — Pobiegnę za nim — powiedziała Jenny, spiesząc jego śladem. Nagle przed Gwenny zawirował piasek. Cofnęła się nieufnie, ale piasek podążył za nią. — Coś tu jest! — zawołała — Sądzę, że to magia. Che natychmiast podszedł do niej. — To diabełek piaskowy — odparł. — Ale tutaj nie ma piasku. Tak więc jEst to prawdopodobnie demon. Na wysokości ich oczu pojawiła się nagle głowa umieszczona na trąbie powietrznej: dwoje okrągłych oczu utworzonych z wirów kurzu i usta z wijącego się padalca. — Nie, demonica. Czego tu szukacie, cynowe kufle? — Co? — Filiżanki, szklanki, pojemniki, butelki, gliniaki… — Gobliny? — Wszystko jedno. — Nic ciekawego — powiedziała Gwenny, mając nadzieję, że demonica ich zostawi. Nie było sensu tłumaczyć jej różnicy między goblinami i goblinkami, ani też przypominać, że z nich dwojga tylko jedno było goblinem. Mieli dość problemów, żeby jeszcze bardziej je mnożyć poprzez obecność nadprzyrodzonej istoty. Demonice były mniej groźne od demonów, raczej psotliwe, a nie złe, lecz ich figle mogły być zatrważające. Pojawiało się coraz więcej postaci: dymne włosy lokami opadały w dół, większy wir zamienił się w obszerną spódnicę, a między spódnicą a głową nie było nic, choć najwyraźniej łączyły się z sobą. — Nie, nie wierzę. Wygląda na to, że macie zamiar przekroczyć Wielką Rozpadlinę. Gwenny zaczynała rozumieć. — Ten wielki, przerażający, zastawiający nam drogę demon! To byłaś ty! — Oczywiście. Ta ścieżka była zaczarowana. Prawdziwy potwór nie mógłby na nią wejść, ale ponieważ ja nie miałam żadnych złych zamiarów i mój groźny wygląd miał tylko i wyłącznie charakter iluzji, nie miałam żadnego problemu. Byłam tylko ciekawa, co dalej zrobicie. . . — Wielkie dzięki — powiedziała Gwenny sarkastycznie. — Nie ma za co. — Z demonami sarkazm na nic się nie zdawał. Jenny zawróciła, czując, że działo się coś niedobrego. — Demonica? — zapytała. Piasek zlał się w całkiem przystojną figurę kobiety. — Metria! — wykrzyknęli Che i Jenny prawie jednocześnie. — To wy ją znacie? — Gwenny była całkowicie zaskoczona. — Dokuczała nam w naszej drodze do Góry Goblinów — powiedziała Jenny. — Udawała, że jest Nadą z Naga i rozmawiała z księciem Dolphem. — No cóż, skrzydlaty źrebak centaura podróżujący na grzbiecie sfinksa w towarzystwie goblinów i przerośniętej dziewczynki–elfa był niesamowicie interesujący — powiedziała Metria, usprawiedliwiając się. — Hmm, teraz jesteśmy bardzo nudni — rzekła Gwenny. — Wątpię w to. Dlaczego troje młodych osobników podróżuje bez jakichkolwiek dorosłych, chociaż znajduje się pod opieką skrzydlatych potworów? — Dlatego, że uczymy się samodzielności. — A co ma z tym wszystkim wspólnego długowłosa goblinka? — Jest moją matką — powiedziała Gwenny krótko. — Tak więc twoja matka opuściła Górę Goblinów, aby odwiedzić rodzinę centaurów, a następnego dnia cała wasza trójka rusza sama w drogę, idąc w zupełnie innym kierunku. I mówicie, że to nie jest interesujące? Gwenny zdała sobie sprawę, że Metrii nie będzie się tak łatwo pozbyć. — A jeśli powiemy ci, jakie są nasze zamiary, to czy zostawisz nas w spokoju? — To zależy. Zawrzyjmy inny układ: jeśli to, co mi powiecie, okaże się interesujące, to ja też powiem wam coś ciekawego. Gwenny spojrzała na Che. — Czy to dobry układ? Chyba tak — powiedział centaur. — O ile wiem, Metria zawsze honoruje wszystkie układy i zawsze mówi prawdę. Ale często okazuje się, ze układ nie doprowadza do takiego końca, jakiego druga strona się spodziewa, a prawdy wolałoby się nie słyszeć. Metria rzuciła mu spojrzenie. Nawet małe centaury są stanowczo zbyt inteligentne. — Jednakże — kontynuował Che — należałoby uzyskać zobowiązanie co do poufnego charakteru tego, co Metria ma usłyszeć, ponieważ nasza misja ma jak najbardziej prywatny charakter. Metria skrzywiła się. — To odbiera połowę zabawy. Ale tajemnice są bardziej interesujące od tego, co może wiedzieć każdy. Zgadzam się. — Bardzo dobrze — zdecydowała Gwenny. — Zawrę ten układ. — Zrozumiała, że jeśli jej opowieść znudzi demonicę, to ta ich zostawi, a właściwie tylko o to im chodziło. — Mój ojciec, goblin Gouty, dopiero co zmarł i ja muszę spróbować zostać pierwszym żeńskim wodzem goblinów z Góry Goblinów. Ale bez okularów nie widzę dobrze i nigdy nie zostanę wodzem, jeśli inne gobliny się o tym dowiedzą, tak więc muszę znaleźć szkła kontaktowe. Idę zapytać Dobrego Maga, gdzie mogę je znaleźć. — Pierwszy żeński wódz — zdziwiła się Metria. — Czy oznacza to, że twoje plemię goblinów stanie się cywilizowane? — Tak. — Już widzę, że nie będzie żadnej zabawy. Ale oczywiście ty możesz nie wygrać i wtedy gobliny nie stracą nic ze swojej atrakcyjności. — Tak. — To pewnie ma zapisane w swoim przeznaczeniu centaur Che: pomóc ci zostać wodzem. To z całą pewnością zmieniłoby bieg historii Xanth. — Tak. A co ty masz nam ciekawego do powiedzenia? Demonica uczyniła wylewny gest. Jej ramiona zdawały się przeskakiwać z jednej pozycji w drugą, nie poruszały się miękko, jak ramiona istot śmiertelnych. — Tylko tyle, że jeszcze jedna grupa składająca się z trzech istot udaje się do Dobrego Maga. Są to syrena Mela, ogrzyca Okra i człowiek Ida. Tyle tylko, że pierwsze dwie jeszcze nie wiedzą, że Ida przyłączy się do nich. — Syrena Mela — powiedział Che, zastanawiając się. — Czy to nie ta…? — Tak, ta; na Pytanie o kolor jej majtek Dobry Mag nie umiał podać Odpowiedzi. Ale wygląda na to, że zbliża się czas, kiedy Mela będzie musiała je wdziać. Ona jeszcze tego nie wie, oczywiście; jest absolutnie niewinna, co stanowi paradoksalne określenie takiego brutala. — Takiego czego? — Zwierzęcia, bestii, kreatury, fenomenu, potwora… — Stworzenia? — Wszystko jedno — zgodziła się Metria ze złością. — A jak to możliwe, że nie potknąłeś się o „paradoksalne określenie”? — Jestem centaurem. Takie słownictwo jest dla mnie jak najbardziej naturalne. — No cóż, ja się potknęłam — przyznała się Jenny. — Co to znaczy? Metria była zadowolona. — Oznacza to, że jest to jedyny sposób, w jaki Mela jest niewinna. Jeśli chodzi o mężczyzn, to… ojej, ile ty właściwie masz lat? — Czternaście — odpowiedziała Jenny, prawie tak rozzłoszczona jak Metria przed chwilą. — Jeszcze nie weszłam do Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. Metria przyjrzała się jej. — Ale niedługo wejdziesz. To nie tylko kwestia wieku. W końcu myszy dorastają i wchodzą do Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych w ciągu zaledwie kilku tygodni. — Ale dlaczego fakt, że syrena Mela udaje się do Dobrego Maga miałby być dla nas interesujący? — zapytał Che. — No cóż, oczywiście, że nie jest. Wasz gatunek nie interesuje się majtkami, a dziewczyny wszystko o nich wiedzą. Ale ogrzyca Okra może być interesująca dla Jenny. Jenny była zaskoczona. — Tak? — Tak. Czy nie wiesz, jak doszło do tego, że trafiłaś do Xanth? — To był przypadek. Próbowałam złapać Sammy’ego i w pewnym momencie byliśmy w Xanth. — To nie był żaden przypadek. Zostałaś wybrana, aby tutaj przybyć. Ktoś musiał zostać Jenny w Xanth i ty nią zostałaś. Jenny wzburzyła się. — Nic z tego nie rozumiem. — Były dwie finalistki: obca dziewczynka–elf i miejscowa ogrzyca. Wybrano dziewczynkę–elfa, więc zostałaś przeprowadzona przez otwór w Xanth, a ogrzycę wyrzucono. — Wybrano? — zapytała Jenny oszołomiona. — Ktoś zechciał, aby znalazła się tutaj Jenny, tak więc została ona sprowadzona. Dlatego właśnie Muzy były tobą takie zainteresowane; one nie miały z tym nic wspólnego. — Ale w takim razie ta ogrzyca… — Musiała przyjąć pierwsze lepsze imię i rolę, jakie jeszcze pozostały do wzięcia. Tak więc ogrzyca Okra została postacią drugoplanową i nie jest z tego specjalnie zadowolona. Wasze spotkanie powinno być całkiem interesujące. — Nasze spotkanie! — wykrzyknęła Jenny z przerażeniem. — Może dojdzie do niego w Zamku Dobrego Maga. Ale oczywiście Ida jest jeszcze bardziej godna uwagi, w jeszcze dziwniejszy sposób. Tak więc przyszłość tamtej trójki jest dużo bardziej intrygująca od waszej przyszłości. Zostawiając wam te nader interesujące wieści, opuszczam was. — Metria rozpłynęła się w powietrzu. — Miałeś rację — rzekła Gwenny. — Nie podoba nam się jej prawda. Kto chciałby spotkać się z ogrzycą? — Niemniej jednak dowiedzieliśmy się czegoś nieoczekiwanego — powiedział Che. — Gdy zacząłem wypytywać ją o syrenę Melę, myślałem o tym, jak porwała księcia Dolpha, mając zamiar wyjść za niego za mąż, gdy ten tylko dorośnie. A tymczasem Metria powiedziała mi coś, czego zupełnie nie podejrzewałem; jest to zapewne znane tylko demonom. W końcu dowiedzieliśmy się, na jakie Pytanie Dobry Mag nie był w stanie podać Odpowiedzi. — Ale to przecież takie proste pytanie — odparła Gwenny. — Każde magiczne lusterko jest w stanie na nie odpowiedzieć, zwyczajnie patrząc w przyszłość. — Jest w tym jakiś kruczek, o którym nie mamy pojęcia — dodał Che. Wtedy obydwoje spojrzeli na Jenny, która była dziwnie cicha. — Nie musisz spotykać żadnej ogrzycy, Jenny — odezwał się Che uspokajająco. — Nie — chodzi o to. Ja po prostu nie wiedziałam, że zostałam wybrana. Że ktoś inny został przeze mnie wyłączony. Nie chciałam czegoś takiego zrobić. Sądziłam, że moje przyjście tutaj to czysty przypadek. — Ty nikogo nie wyłączyłaś — powiedział Che. — Nie ponosisz za to jakiejkolwiek odpowiedzialności. — Ale mimo wszystko czuję się winna. Ta biedna ogrzyca! Gwenny roześmiała się. — Biedna ogrzyca! To niemożliwe. Wszystkie ogry to brutale. — Skąd możesz wiedzieć? — zapytała Jenny. Gwenny wymieniła spojrzenie z Che. Było jasne, że Jenny nie miała jak dotąd wiele do czynienia z ogrami. Che zmienił temat. — Musimy zbudować tratwę. — To prawda! — zgodziła się Jenny. — Zupełnie zapomniałam o Sammym. Mam nadzieję, że uda mi się go znaleźć. — Znowu pobiegła w stronę, w którą udał się kot. Tym razem pozostała dwójka poszła jej śladem. Rozproszyli się, aby przeszukać jak największy obszar. Niewielki pomarańczowy kot mógł znajdować się dosłownie wszędzie. Potrafił znaleźć wszystko oprócz drogi powrotnej do miejsca, z którego wyruszył. Dlatego właśnie Jenny była tak ostrożna, puszczając go luzem na nieznanym terenie. Demonica pojawiła się o niewłaściwej porze, co może nie było całkiem przypadkowe. Ale wszystko było w porządku. Sammy znajdował się nie opodal, bawiąc się kupką winorośli. Tuż obok rósł uśpiony wikłacz. Nietrudno było zrekonstruować to, co tutaj zaszło: przechodził ogr, a wikłacz spróbował go złapać. Wtedy ogr wyrwał mu kilkanaście macek i odrzucił je na dużą odległość. Tego typu wypadki były w Xanth na rządku dziennym, ponieważ ani ogrów, ani wikłaczy nie uznawano za inteligentne i ostrożne. Dołączyli schnącą winorośl do pozbieranego wcześniej drewna. Związali je w nierówną, ale nadającą się do użytku tratwę. Zajęło im to tylko pół dnia, ponieważ nie było to specjalnie skomplikowane zadanie. Zepchnęli tratwę na wodę, wgramolili się na nią i za pomocą drągów z martwego drzewa odepchnęli się od brzegu. Gdy woda stała się głębsza, zaczęli poruszać miotłami również wykonanymi z martwego drzewa. — Mam nadzieję, że Fracto nas nie wyszpieguje — szepnęła Jenny. Dał się słyszeć odgłos grzmotu. Przerażeni wiosłowali zawzięcie, ale tratwa poruszała się tak wolno, jak tylko mogła. Rzeczy nieożywione bywają złośliwe. Grzmot okazał się fałszywym alarmem. Nie był to Fracto, tylko rutynowy grzmot jednej z nadbrzeżnych chmur, która nawet się do nich nie zbliżyła. Żmudnie płynęli w kierunku południowego brzegu Rozpadliny. Nagle porwał ich prąd. Tratwa została wyniesiona na pełne morze, a oni nie byli w stanie jej zatrzymać. Bezsilnie patrzyli, jak oddalają się od lądu. Nie opodal znajdowała się wyspa. Prąd zaniósł ich podejrzanie blisko niej. Obawiali się jednak podpłynąć, ponieważ w wodzie mogły czaić się ukryte potwory, które tylko czyhały na to, aby ich pożreć. Tratwa minęła północny kraniec wyspy i zaczęła wypływać na otwarte morze. Przyglądali się temu z przerażeniem. Ze wszystkich ich dotychczasowych przygód ta była najstraszniejsza. Poczuli powiew wiatru dmuchającego od morza w stronę lądu. Ale nie był wystarczająco silny, aby przeciwstawić się prądowi wody. Zwalniał tylko prędkość, z jaką poruszali się w stronę otwartego morza, przedłużając agonię. Nagle Gwenny wpadła na pewien pomysł. Che! Przecież możesz zmniejszyć wagę tratwy! Wtedy wiatr popchnie nas w stronę wyspy! Che tak zrobił. Trzepnął ogonem każdą z kłód tratwy, a ta uniosła się tak, iż teraz prawie nie zanurzała się w wodzie. A oni objęli się i stanęli odwróceni plecami do wiatru. Teraz prąd mógł mniej zdziałać, podczas gdy wiatr miał dużo więcej do roboty. Tratwa zwolniła, kilka razy lekko podskoczyła i wreszcie zwróciła się w kierunku wyspy. W końcu dotarli do plaży i wyskoczyli na ląd. Wciągnęli za sobą lekką tratwę, ponieważ była im jeszcze potrzebna do przeprawienia się z wyspy na stały ląd. Ale zrobiło się już ciemno i musieli przygotować nocleg. — Sammy, znajdź nam dobre miejsce do spania — powiedziała Jenny, stawiając kota na piasku. Ponieważ była to wyspa, nie musiała się aż tak obawiać, że Sammy się zgubi. Kot ruszył w kierunku środka wyspy. Pobiegli jego śladem. I nagle wypatrzyli namiot. — Kiedyś już go widziałem — odezwał Che. — Rzeczywiście — zgodziła się Gwenny. — Wydaje mi się, że już kiedyś tu byliśmy. — I bawiliśmy się w piasku — dodała Jenny. W tym momencie przypomnieli sobie. — To jest Wyspa Widoków! — zawołała Gwenny. — Na której książę Dolph ożenił się z Elektrą! — I w tym namiocie przywołali bociana — zgodził się Che. — I zrobili to tak dobrze, że przyniósł im dwoje dzieci — dorzuciła Jenny. — Dawn i Eve — powiedział Che. Spojrzeli na siebie. Zaświtała im brzydka myśl. — Czy sądzicie… — zaczęła Gwenny. — Że jeśli spędzimy tutaj noc… — ciągnęła Jenny. — To poznamy tajemnicę przywoływania bociana? — dokończył Che. — Zobaczymy! — powiedziała Gwenny. Tak więc spędzili tę noc w komfortowych warunkach, śpiąc na tych samych poduszkach, które zostawili tu Dolph i Elektra. Stoczyli wspaniałą bitwę poduszkową, ponieważ nie było tu żadnych dorosłych, którzy mogliby im tego zabronić. Ale nie poznali tajemnicy przywoływania bociana. Wyglądało na to, że Dolph i Elektra zabrali ją z sobą. Oni już zostali przyjęci do Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. Szkoda. * Z samego rana ponownie uczynili tratwę lekką, przenieśli ją na wschodni brzeg wyspy i wiosłowali aż do stałego lądu. Potwór morski wystawił łeb ponad wodę i wypatrzył ich, lecz akurat w tym samym momencie przelatywał ponad nimi ptak–olbrzym, tak więc potwór morski zniknął im z oczu. Gwenny zrozumiała, że skrzydlate potwory rzeczywiście trzymały nad nimi straż. Wzbudziło to w niej mieszane uczucia. Chciała sama sobie ze wszystkim poradzić, ale mimo wszystko uspokajała ją myśl, że nie zostaną pożarci przez żadne potwory. Może był to w końcu rozsądny kompromis: ich trójce wolno było posuwać się naprzód bez interwencji zarówno ze strony nieprzyjaznych, jak i przyjaznych stworzeń. Może z czasem, gdy nabiorą doświadczenia, opieka będzie im mniej potrzebna. Znaleźli magiczną ścieżkę i poszli nią w głąb lądu. Prowadziła ona do Zamku Roogna, tak jak wszystkie inne ścieżki w tej części Xanth. Pewnego razu Gwenny i jej towarzysze złożyli wizytę w tym zamku, po ślubie Dolpha i Elektry. Była to imponująca budowla. Prawdę mówiąc, dużo ładniejsza niż Góra Goblinów. A gdyby tak po dotarciu do Zamku Roogna Gwenny już go nie opuściła? Straciłaby wtedy swą szansę zostania żeńskim wodzem, ale byłaby bezpieczna. Odsunęła od siebie tę pokusę. Nie chodziło o to, że chciała zostać wodzem, ale po prostu musiała nim zostać, aby zmienić bieg historii goblinów, a co za tym idzie historii Xanth. Był to jej obowiązek i przeznaczenie. Przerażało ją to, ale nie mogła od tego uciec. I nagle zrozumiała coś. Podejmowała decyzje. Wpadła na dobry pomysł, który pomógł im dotrzeć do brzegu. Zaczynała się uczyć, jak być wodzem. Może jeszcze nie jest w tym bardzo dobra, ale na pewno pójdzie jej coraz lepiej. Może, może pod koniec tej wyprawy nauczy się tego już całkiem dobrze. Tak więc miała iskierkę, albo może nawet dwie, nadziei. Rezolutnie podążyła w stronę Zamku Roogna. 3. OKRA Prędkość, z jaką Okra myślała, wydawała się wprost proporcjonalna do wykonywanego przez nią wysiłku. Teraz właśnie mocno wiosłowała, toteż i mocno myślała, ale ponieważ nie było w tej chwili specjalnie nad czym rozmyślać, zaczęła zastanawiać się nad swoją przeszłością, jak gdyby na nowo ją przeżywając. Została przyniesiona przez bociana przed czternastoma laty do niewielkiej społeczności ogrów żyjących nad Jeziorem Ogrów i Pszczół Wodnych. Wygląda na to, że zgubili się oni podczas wędrówki i powrócili tutaj, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Zauważyli to po upływie kilku dekad, lecz wtedy było już za późno, aby połączyć się z główną grupą, tak więc pozostali. Matka ogrzycy Okry, rozczarowana jej maleńkim rozmiarem, spróbowała to wynagrodzić, nadając jej imiona: ogrzyca Okra Cordata Koziobroda Ganas. Ale niestety Okra niewiele urosła i jak na swój gatunek była niezwykle drobna i zwyczajna. Nie miała nawet żadnych brodawek i wystających kłów; a jej wzrok nigdy nie skwasił — by mleka. Była również zawstydzająco słaba; aby wycisnąć sok ze skały, musiała używać obydwu rąk. Ale najgorszą wadę stanowił jej umysł: po prostu była nie dość głupia. Ten defekt jednak w pewien sposób mogła skompensować: była dość mądra, aby to ukryć i udawać, że jest tylko troszeczkę mniej głupia od pozostałych młodych ogrów. Ale nie mogła ukryć tego przed sobą i było to stale powodem jej wstydu. Okra wolała pozostawać w pobliżu domu, aby rówieśnicy jej nie dokuczali. Inne ogry sądziły, że rówieśniki były drewnianymi konstrukcjami*, które wchodziły w Jezioro Ogrów i Pszczół Wodnych, i nic ich one nie obchodziły. Ale Okra wiedziała lepiej. Rówieśnicy to osoby w tym samym wieku i właśnie oni stanowili dla Okry najgorsze towarzystwo. Zadowalała się mieszaniem w kotle, zeskrobywaniem brudu z podłogi i przemyśliwaniem swoich frustrująco mądrych myśli. Gdyby kiedykolwiek dała im poznać, jaka była niegłupia, z pewnością by ją wyrzucili. Jednak niektórych wypadków nie mogła uniknąć. Jej brutalni rodzice zabrali ją na Ślub Potworów Conana Bibliotekarza i Tasmanii Diabelskiej. O Conanie mówiono, że potrafił ścisnąć wielki słownik w jedno słowo i że przy pomocy dwóch tomów był w stanie wybić w mgnieniu oka cywilizację z każdej żyjącej istoty. Tasmanię uważano za najgorszą i najbardziej podłą ogrzycę jej generacji. Tak więc była to doskonale dobrana para. Ale niestety, ich małżeństwo niespecjalnie się udało. Conan był zbyt uczony jak dla Tasmanii, która posiadała niespokojną duszę. Gdy na księżycu pojawiła się krew, Tasmania nakarmiła męża ciasteczkami z owsa morskiego z dodatkiem trujących grzybów, które sama zebrała. Uwielbiał smak tych ciasteczek, a trucizna wywołała u niego tylko chęć do romansów. Tasmania miała nadzieję, że Conan położy się i umrze, a wtedy ona będzie mogła wyjść za mąż za swego kuzyna w pierwszej linii, Tasmaniaka, i osiągnąć wyższy status, ale zamiast tego Conan przywoływał z nią bociana o wiele częściej niż zazwyczaj, a ich rodzina rozrosła się w iście ogrzym tempie. Ale nie to było istotne. Właśnie podczas tego ślubu matka Okry, Fern Kudzu, otrzymała żelazny odlew horoskopu Okry. Akuszerka plemienia ogrów, która pomagała bocianowi wybierać właściwe rodziny, gdy bocian miał trudności z odróżnieniem ich od siebie, była również wróżbitką. Oznajmiła, że runy, jelita wołów i gwiazdy podają jej dobre i złe wieści. Dobre mówiły, że Okra w końcu zostanie ważną osobą w Xanth. Złe wieści głosiły, że została ona przypadkowo przeklęta przez diabła przeklinacza, gdy jego przekleństwo uciekło, nie znajdując tego, dla kogo było przeznaczone, tak więc Okra miała w sobie magiczny talent. Kudzu zareagowała na tę obrazę tak, jak zrobiłaby to każda inna ogrzyca: wrzuciła wróżbitkę do jeziora, w którym ta zniknęła, nie zostawiając po sobie żadnego śladu; tylko parę odłamków jej kości pojawiło się na brzegu, lecz po pewnym czasie i tak pożarły je piranie. Żelazny odlew został wrzucony tak głęboko w ziemię, że utworzony przezeń otwór wypełniła płynna lawa. Następie Kudzu popędziła Okrę z powrotem w sam środek uroczystości, kotłowaniny i walenia, tańca biciowego i pokazu pijanych harpii grających na harfach i udawała, że żaden horoskop nigdy nie istniał. Ale Okra wiedziała lepiej. Zawstydzona wymknęła się cichaczem z uroczystości i skryła się w ciemnej, oślizgłej, zaszczurzonej piwnicy. Było to przyjemne miejsce, ale nadal mógł ją tutaj ktoś znaleźć, tak więc zeszła po kręconych, wąskich, kamiennych schodach w dół aż do głównej kuchni, w której przygotowywana była uczta weselna. Kawałki porąbanych potworów leżały porozrzucane wszędzie wokół; najprawdopodobniej pospadały z pater. Gdy zaczerwienione oczy Okry przyzwyczaiły się już do zadymionego i ponurego wnętrza, zauważyła ciasteczka z owsa morskiego, zarówno te normalne, jak i zatrute (różniły się między sobą w smaku), rozsypane na podłodze. Ktoś rozlał dzban wina po całym kuchennym stole i posadzce, a pijany szczur leżał odrętwiały pod stołem. Była to bardzo przyjemna kryjówka i Okra mogła pozostać w niej do czasu, gdy uroczystości na górze ucichły do monotonnego ryku. Było to jedno z wcześniejszych wspomnień Okry i nie należało do najgorszych, jeśli wziąć pod uwagę jej doświadczenia z ogrami. Jednak świadomość tego, że została przeklęta magicznym talentem, nie opuszczała jej. Wszystkie ogry posiadały magię, oczywiście, i to całkiem dużo; właśnie magia dawała im ich szczególną siłę, brzydotę i głupotę. Ale oddzielny talent? To straszne! Nie ma się co dziwić, że była mała, nudna i niegłupia; jej naturalna magia zniknęła na korzyść tego innego talentu. Ale może przy odrobinie szczęścia nigdy nie dowie się, jaki to talent. Inne ważne wspomnienie pochodziło z okresu, gdy skończyła trzynaście lat. Padało, tak jak i każdego innego popołudnia o tej porze roku. Grube, kłębiące się chmury oblewały wszystko strumieniami wody, od których przemakały nawet gorące skały, a źródła stygły. Buchała para, lecz zamarzający deszcz przedzierał się przez nią, tworząc wiry oparów, które wypełniały wszystkie szczeliny, całkowicie uniemożliwiając oddychanie. To było wspaniałe. Jadalnia cuchnęła psującą się kapustą i duszoną padliną. I to również było wspaniałe. Okra rozczochrała swe nieogrze blond włosy, aby lepiej ukryć diadem z inteligentnych winorośli, który nosiła jak wianek, i weszła do środka. Inteligentne winorośle wywierały niewielki wpływ na większość ogrów, bowiem jeśli pomnożyć nic razy dwa, to i tak w efekcie pozostanie nic, ale pomagały one Okrze ukryć jej inne ułomności. Jedną z nich była astma; dopadła ją pewnego razu i nie chciała opuścić. Tak więc Okra udawała, że ma modnie zachrypnięty głos, chociaż w rzeczywistości był to przejaw kłopotów z oddychaniem. Była nadal na tyle naiwna, iż wierzyła, że urodziny są dla jubilata wydarzeniem dużo ważniejszym niż dla wszystkich pozostałych. Jednak ten dzień wyleczył ją z tego przekonania. Urodziny były tylko pretekstem do kolejnej bójki i nowych potworności. Potem żałowała, że kiedykolwiek obchodziła te urodziny, ale wtedy nie wiedziała jeszcze, jak się to wszystko skończy. Pozostały w niej ciągle resztki niewinności. Aby nadać powietrzu świeżości, babka Okry, wielka burgundzka królowa Opuncja, rozkazała przygotować mieszaninę zwiędłych kwiatów i sitowia, które zostały rozsypane po całej jadalni. Przedstawiały sobą niesamowitą feerię barw: białe magnolie, żółty, pomarańczowy i czerwony hibiscus, purpurowa jacaranda, bugenvilla i słynące ze swego zapachu kwiaty lawendy, z których babka Opuncja robiła swoje lecznicze mydło. Wszystko to zostało w mgnieniu oka stratowane olbrzymimi, włochatymi stopami stada ogrów, które wpadły do środka, aby się najeść. Po chwili jadalnia przypominała elegancką damę ubraną w zabrudzoną suknię i poszarpane łachmany, która czuje się najgorzej, jak to tylko możliwe. Drzwi kuchni otwarły się i wkroczyła przez nie stara służąca, trollica Troika, niosąc największą wazę zupy. Za nią weszli pozostali służący, z których każdy uginał się pod ciężarem jedzenia poukładanego w stosy na półmiskach. Ostatnią osobą była Magpie, nauczycielka Okry, ubrana w czarną skórę i czarne pióra. Jej strój liczył już sobie sto albo i dwieście lat, co było zrozumiałe z tego względu, że Magpie była demonicą, która służyła już w wielu miejscach i w różnym czasie. Była nawet w legendarnym Zamku Roogna, z księżniczką Różą, usługując jej w trakcie ślubu z Dobrym Magiem Humfreyem. Potem Róża musiała pójść w wiklinowym koszu do Piekła, chociaż nadal pozostała dobrym człowiekiem; w Piekle potrzeba było więcej róż, a róże były jej talentem. Kto wie, co Magpie jeszcze widziała w czasie swej nieśmiertelnej egzystencji! Nie ma się co dziwić, że lubiła być służącą. Ale ktoś potknął się i upuścił paterę, której zawartość rozbryzgła się po całym stole i podłodze. — Niezdara! — krzyknął kucharz. Wściekła Magpie zaczęła rzucać przez cały pokój porcelaną, garściami pieprzu ziemnego i wreszcie urodzinowym tortem Okry. Widząc to, ogry doszły do wniosku, że zaczęła się bitwa na jedzenie, tak więc wesoło dołączyły do niej, wypełniając powietrze latającym pożywieniem. Okazja, z jakiej wydano to przyjęcie, poszła w zapomnienie. Teraz jadalnia cuchnęła nie tylko kapustą i zwiędłymi kwiatami, ale również wszystkimi możliwymi zapachami psującego się jedzenia. Przerażona Okra zaczęła szlochać. Było to oczywiście porażające potwierdzenie tego, czego tak się obawiała i co przyprawiło ją o prawdziwie ogrzy ból głowy. Uciekła do przedpokoju tylko po to, aby… wpaść na swoją wielką cioteczkę Fanny. — Och, ogretko, cóż takiego się stało? — zapytała Fanny. Dziecko ogra rodzaju męskiego było ogrem, a żeńskiego ogretką oczywiście, ale i tak nikt na to nie zwracał uwagi. Hmm, może gobliny, ponieważ mieli oni gobliny i gobletki. — Oni z… zepsuli moje przyjęcie urodzinowe! — wykrzyknęła Okra. — Och, to jest ta okazja! Sądziłam, że była to tylko zwyczajna bitwa na jedzenie. — Teraz tak. — No cóż, z pewnością będziesz obchodziła jeszcze niejedne urodziny! Ile masz lat? — Dzisiaj skończyłam trzynaście, cioteczko — odpowiedziała Okra i poczuła się trochę lepiej. — A niech to wszyscy diabli! — wykrzyknęła cioteczka elegancko. — Kurczę pieczone! Ty powinnaś już była wyjść za mąż! Jesteś taka mała, że wcale tego nie zauważyłam. Ale zaraz porozmawiam z moim mężem, Bladą Twarzą Von Wryneck. Dowiemy się, którzy z naszych kuzynów ogrów są jeszcze wolni. — Ale… — Okra próbowała zaoponować. — Pomyślmy. Jest ten młody Crawling Banks. Jest tak głupi, że gdyby zamiast mózgu miał dynamit, to i tak nie byłby w stanie wydmuchać swego włochatego nosa. Jest wprost idealny! Ale wydaje mi się, że już inna ogrzyca zwróciła na niego uwagę i może nawet położyła na niego łapę. Są również bliźniaki Slow Comb i Fast Comb, ale tak trudno między nimi wybrać, ponieważ jeden jest nudniejszy od drugiego. Hmm, najprawdopodobniej będziesz musiała wyjść za wdowca Zoltana Dread Locks. To imię nie było jej znane. — Kogo? Cioteczka zrobiła głową dziurę w drzwiach, które akurat były zamknięte. Drewno rozprysło się. Wina drzwi, że stanęły jej na drodze. Wskazała palcem. — Widzisz tego brudnego, starego ogra w butach ze zwierzęcej skóry i masce czarnej śmierci? To on. Tak, myślę, że to on. Wiesz co, zarówno mój pierwszy, drugi, jak i trzeci mąż byli wdowcami, kiedy za nich wychodziłam, tak więc śmiało mogę ci go polecić. Ogr nie owdowieje, jeśli nie traktuje swej ogrzycy wystarczająco po prostacku. Tak więc będzie w sam raz dla ciebie. Okra cofnęła się i rozejrzała wokół, sparaliżowana obrzydzeniem i strachem. Zanim zemdlała, miała wizję wielkiego, szarego miasta pełnego kamiennych chimer. Na szczęście cioteczka Fanny sądziła, że uderzyła Okrę, przypadkowo ruszając ramieniem, i nie zdawała sobie sprawy z tego, jak nieogrzo wrażliwa i słaba była w rzeczywistości Okra. Fanny kontynuowała przygotowania do ślubu. Jednakże żaden z ciekawszych kandydatów nie był zainteresowany Okrą; mieli trochę racji, mówiąc, że jest za mała i za chuda, aby wytrzymywać kary, i wyglądała tak zwyczajnie, że aż obrzydliwie; istniało nawet straszne przypuszczenie, że nie była ona tak głupia, jak się zdawało. Tak więc minął kolejny rok, zanim znalazł się kolejny przyzwoity kandydat: Smithereen, ogr z odległego plemienia Ogr fen Ogr Fen, który nigdy dotąd nie widział Okry, tak więc nie znał jej ułomności. Wyruszył, aby ją poznać, jednak napotkał go drodze pewne trudności, jak na przykład drzewa, które nie były jeszcze zwinięte w precelki i młode smoki, które nie nauczyły się jeszcze, co to strach. Tak więc szybkość, z jaką posuwał się naprzód, była niewielka, ponieważ robił to, co leżało w naturze ogra: porządkował świat wzdłuż swej drogi na ogrzy sposób. Gdy już dotrze na miejsce, zrobi to samo z Okrą — przynajmniej każdy miał taką nadzieję, bo najwyraźniej było jej to potrzebne. Kiedy na księżycu wystąpiła krew tuż po czternastych urodzinach Okry (obyło się bez przyjęcia, ponieważ już zbyt długo czekała na męża, jak gdyby nie wystarczały wszystkie jej wady) nastąpiło trzecie straszne wydarzenie w życiu Okry. Jej kochani (jak na ogrów) dziadkowie zniknęli, zostawiając ją pod opieką wujka Marzipana Giganta la Cabezudos fen Ogr i jego płaszczących się przed nim sług: Numb Nuts i Big Blue Nose. Marzipan był doskonałym przedstawicielem gatunku ogrów; lubił wbijać szpilki w żywe motyle i nosić je na głowie. Za każdym razem, gdy męczył się z jakąś trudną myślą, jego mózg rozgrzewał mu głowę i topił motyle* ale to nie był to żaden problem. Rzadko dokuczały mu trudne myśli, a poza tym łatwo było złapać nowe motyle. Okra wiedziała, że od czasu do czasu stworzenia po prostu znikały. Ogry robiły całą masę głupich rzeczy, na przykład przepychały się przez zjazdy przebierańców albo spadały z klifów i wtedy zwykle słuch o nich ginął. Nikt się nad tym nie zastanawiał poza Okrą, która odkryła jeszcze jeden odrębny aspekt swej natury: smutek. Tęskniła za swymi dziadkami i było jej przykro myśleć, że przytrafiło im się coś złego. Ale oczywiście to ukrywała ze względu na swą najważniejszą wadę: inteligencję. Nie mogąc zasnąć, Okra włóczyła się po wilgotnych pomieszczeniach i mrocznych tunelach rodzinnych jaskiń. W trakcie jednej z tych posępnych przechadzek przypadkowo doszły ją głosy Marzipana i jego sług. Wyglądało na to, że wypatrzono ogra z plemienia Ogr fen Ogr Fen, jak walił młode smoki po łbach świeżymi pniami drzew — precelków i że w najbliższych dniach powinien dotrzeć nad Jezioro Ogra Chobee. Obawiali się, że wycofa się z małżeństwa, gdy w końcu zobaczy Okrę. Tak więc zaplanowali wyciąć w wydrążonej dyni coś na kształt twarzy ogra (wystarczyło ją tylko trochę poobijać i potłuc) i wcisnąć ją Okrze na głowę, aby była brzydsza niż normalnie, przynajmniej do czasu zakończenia ceremonii ślubnej. A potem nie byłoby to już oczywiście ważne; ogr mógłby wyrwać jej włosy i potłuc jej głowę, aby była tak brzydka, jak tylko by sobie tego zażyczył. Z jakiegoś powodu Okra nie miała ochoty ani na kurację dyniową, ani na małżeństwo. Zrozumiała, że po prostu nie pasuje do ogrzej Społeczności. Tak więc pełna wstydu uczyniła ostatnią nieogrzą rzecz: uciekła. Spakowała swój plecak ze smoczej skóry i udała się w kierunku ciemnego, siorbiącego brzegu jeziora, gdzie ukryła własnej roboty czerwoną łódkę. Ogry nie należały do rasy żeglarzy, tak więc żaden z nich nigdy nie rozpoznał charakteru tego środka lokomocji, a już z pewnością nie łączył go z nią. Często nocą wiosłowała po jeziorze, rozkoszując się panującym tam spokojem. To oczywiście oznaczało kolejną wadę jej charakteru: żaden porządny ogr nie lubił spokoju. Ale będąc już w łodzi i uciekając z ogrzych jaskiń, zdała sobie sprawę, że nie miała dokąd pójść. I nie miała wiele szansy na to, aby gdziekolwiek dotrzeć bez wyznaczonego celu. Tak więc zaczęła się zastanawiać i po długiej chwili wreszcie do niej dotarło. Uda się do Dobrego Maga po Odpowiedź! Ponieważ nie miała Pytania, będzie musiała coś wymyślić. Rozmyślała, zastanawiała się, brała pod uwagę i dumała, aż jej czaszka zaczęła się przegrzewać, i wreszcie zdecydowała, że po prostu zapyta go o swoje przeznaczenie. Cokolwiek Dobry Mag miałby jej do zaoferowania, musiało to być mniej straszne od tego, co czekało ją tutaj. Ale nie wiedziała, gdzie znaleźć Dobrego Maga. Tak więc rozwiązała ten problem po ogrzemu: po prostu będzie wiosłować i wiosłować aż w końcu dotrze tam, dokąd się udaje. Wiosłując, myślała dalej (był to błąd, który popełniała przez całe życie!) i zdała sobie sprawę, że będzie miała większe szansę, jeśli nie zostawi swego losu w rękach Dobrego Maga. Będzie musiała tak sformułować Pytanie, aby Odpowiedź podsunęła jej, jak poprawić swoje przeznaczenie. Ale jak mogła tego dokonać? Pytania krążyły wściekle wokół jej głowy, ale żadne z nich nie wchodziło do niej. Zaczynała się denerwować. To pomogło jej wpaść na pewien pomysł. Może należałoby zapytać, czy powinna trzymać się na wodzy, a jeśli tak, to gdzie. Jednak po chwili zrozumiała, że Dobry Mag mógłby po prostu odpowiedzieć „Nie”, za co musiałaby odbyć u niego roczną służbę. Tak więc porzuciła je i zastanawiała się dalej. Wiosłowała i wiosłowała; nie widziała, dokąd płynie, ale najwidoczniej jeszcze nie dotarła do celu. To dało jej dużo czasu na myślenie. Wreszcie wymyśliła jej zdaniem doskonałe Pytanie: jak może stać się głównym bohaterem? To jasne, że każde stworzenie w królestwie Xanth było bohaterem, ale niektóre okazały się ważniejsze od pozostałych. Wszystkie doświadczały różnych trudności, ale główni bohaterowie mieli większą szansę przetrwania i odniesienia sukcesu niż postaci drugoplanowe. Najwidoczniej większość ogrów należała do kategorii do wyrzucenia i dlatego właśnie ich życie było tak żałosne.»Ale jeśli udałoby się jej w jakiś sposób stać się ważną, wtedy jej przeznaczenie musiałoby samo się sobą zająć. Noc zmieniła się w dzień a dzień w noc kilkakrotnie w trakcie tych rozmyślań. Nie zbliżyła się jeszcze do Zamku Dobrego Maga i zaczynała odczuwać zmęczenie i głód. Ale obawiała się, że jeśli przestanie wiosłować, zapomni o swoim celu i nigdy do niego nie dotrze. Nagle poczuła bardzo silne uderzenie. Wreszcie dotarła na miejsce! Ale gdy się odwróciła, zobaczyła, że był to tylko nagi brzeg; nigdzie wokół nie było widać Zamku Dobrego Maga. — Och, wszystko idzie nie tak! — zawołała. — Nigdy nie znajdę Dobrego Maga! — Witaj. Zaskoczona Okra krzyknęła i podskoczyła. Wylądowała w wodzie tuż obok swej łódki, na pół wycieńczona. Nie wiedziała, że ktoś tu był. Okazało się, że to syrena o postaci nimfy, która miała na imię Mela. Porozmawiały i zdecydowały wspólnie przebyć jezioro (teraz było to Jezioro Pocałunków), ponieważ Okra miała łódź, a Mela wiedziała, w którą stronę musiały się udać. Okra zepchnęła łódź z powrotem na wodę i ruszyły. Okra wiosłowała z wigorem, odzyskawszy trochę sił podczas krótkiego postoju, pełna świeżego zapału, ponieważ był przy niej ktoś, kto mógł wskazywać drogę. Mela mówiła coś, lecz Okra nic nie słyszała, gdyż wszystko zagłuszał plusk wody. Lecz gdy tok jej myślenia zakończył bieg, doganiając otaczającą ją rzeczywistość, zdała sobie z jeszcze czegoś sprawę: zaczęło się ściemniać. Czy już nadchodziła noc? Nie, to była wielka, gruba chmura, która przygotowywała się do tego, aby zalać je deszczem. Cóż, trochę deszczu nie zaszkodzi, chyba że wypełniłby łódź. Może lepiej byłoby dobić do brzegu i przeczekać sztorm; i tak nie mogłyby w czasie sztormu dotrzeć dużo dalej. Przestała wiosłować. — Czy nie sądzisz, że powinnyśmy…? — zapytała. — Za późno! — krzyknęła Mela. — Fracto odciął nam drogę powrotu. — Fracto? — Król Fracto Cumulo Nimbus, najgorsza z chmur. Zawsze robi kłopoty. — Ale ogry lubią kłopoty! — A umiesz pływać? — Nie. — To kłopoty, które przynosi przez Fracto, na pewno ci się nie spodobają. Miała rację. Okra próbowała odwrócić łódź i powiosłować w stronę brzegu, lecz wiatr wiał bardzo silnie i zdmuchiwał je uparcie w drugą stronę. Teraz zobaczyła, że chmura utworzyła wielkie, mgliste usta i dmuchała nimi prosto na nie. Wiatr biczował fale, które przypominały góry. Zaczęło padać. Najpierw spadło kilka nieznośnych kropel, które po chwili zmieniły się w ulewę. — Aaaajjjj! — krzyknęła Mela, podciągając swe bose nogi. — Słodka woda! — A co w tym złego? — Jestem stworzeniem słonowodnym. Słodka woda niszczy mój ogon. — Ale przecież teraz masz nogi. — Nie wiem, jak pływać z nogami. A poza tym, to niszczy mi również skórę. — Rzeczywiście, w miejscu gdzie woda deszczowa stykała się z jej skórą, zaczynały się pojawiać krosty. Okra próbowała rękami wylewać deszczówkę z łodzi, ale woda szybko napływała z powrotem. Tak więc ponownie chwyciła za wiosła. — Może dokądś dotrzemy — powiedziała. W oczach Meli widoczne było zwątpienie, jednak cokolwiek próbowała powiedzieć, ginęło w wyciu wiatru i ryku fal. Okra zauważyła ogromną falę wynurzającą się z mgły i próbującą je zatopić. Udało jej się jednak utrzymać łódkę na kursie, umknąć fali i popłynąć na jej grzbiecie, gdy się już trochę uspokoiła. Fale można obłaskawić; były podobne do smoków, nie takie straszne, jeśli je mieć na oku i głaskać od tyłu. Pogoda zaczęła się pogarszać. Strugi wody przelewały się przez łódź. Krzyk Meli był tak ostry, że słychać go było nawet ponad sztormem, a łódź wypełniała się coraz bardziej. Okra nie mogła już wiosłować, musiała zacząć wylewać wodę. Tak więc umocowała wiosła i zaczęła obydwiema rękami wylewać wodę za burtę, obniżając jej poziom w łodzi, co ratowało je przed zatonięciem. Ale oznaczało również, że były całkowicie wystawione na bezlitosne działanie wiatru i fal. A ponadto Okra czuła zbliżający się atak astmy; zmęczenie, wiatr i przemoczenie tamowały jej oddech. Astma zawsze wybierała zły moment. Wreszcie najgorsza fala dopadła je, porwała i uniosła z zastraszającą prędkością w ciemność. Mogły tylko mocno trzymać się, przemoczone kipiącą pianą; były skazane na popłynięcie tam, gdzie niosła je fala, bez jakiejkolwiek walki. Łódka wpadła na piaszczystą, włochatą część skały. Przewróciła się do góry dnem i wyrzuciła je. Woda opadła, zostawiając je przemoknięte do suchej nitki. Mela siedziała zwinięta w kłębek i trzęsła się; nawet Okrze było zimno. Mimo paskudnego sztormu, w końcu udało im się dotrzeć do lądu. Sztorm przesunął się dalej, pozostawiając za sobą tylko kilka zadowolonych z siebie grzmotów. Z nimi już skończył. — O nie! — krzyknęła Mela, gdy wyprostowała się i na powrót usiadła jak gdyby jednym ruchem. Okra spojrzała. Chichocząc, przesuwał się w ich kierunku ogromny kopiec piasku. — Złapałem was w moją pułapkę piaskową! — powiedział. — Ha ha ha! — wysapała Okra. — Miała nadzieję, że wkrótce jej oddech wreszcie się uspokoi. — To piaskowy dziadek — wyjaśniła Mela. — Złapał nas w swoją piaskową pułapkę. To dlatego Fracto tutaj nas porzucił. — Piaskową pułapkę? — Okra wstała… i zaraz z powrotem usiadła, ponieważ piasek usunął się jej spod nóg. — Łapie cię i nie możesz się z niego wydostać. Słyszałam o tym, ale nigdy dotąd jeszcze się w niej nie znalazłam. Piaskowy dziadek będzie pokrywał nas piaskiem, dopóki całkiem pod nim nie znikniemy, następnie rozpuścimy się w nim i tylko nasze głowy pozostaną nienaruszone; będziemy plażowymi głowami. — Ha! ha! ha! — powtórzył za Okrą dziadek piaskowy, potwierdzając słowa Meli. Okra skoncentrowała się i zaczęła ciężko myśleć. Wiedziała, że nie może walczyć z piaskowym dziadkiem, ponieważ prawie nie mogła oddychać i była bardzo słaba. Musiała skorzystać ze swego umysłu, takiego, jaki był. W jej głowie zabłysła przyćmiona żarówka. Miała pewien pomysł! Sięgnęła do przemoczonego plecaka i wyjęła z niego drugie śniadanie: butelkę dżemu drzwiowego. Nie miała ochoty go stracić, ale zdawało się to konieczne. Odkręciła zakrętkę i rozlała dżem na piasek wokół siebie. Piasek rozszedł się po lepkiej substancji i zaklinował się. Nadeszło jeszcze więcej piasku, który również się zaklinował. Dżem zobojętnił sypkość piasku, a piasek zobojętnił lepkość dżemu. Mogła po nim chodzić. Jednak Mela ciągle była w niebezpieczeństwie. Tak więc Okra stanęła na krawędzi zaklinowanego* piasku, wyciągnęła się, aby złapać Melę za rękę, i wciągnęła ją. Tak to udało im się uciec z piaskowej pułapki. Dziadek piaskowy był tak rozwścieczony, że zmienił się w bardzo niewyraźny kopiec. Całe szczęście. Okazało się, że wylądowały na wyspie, a nie na odległym brzegu jeziora. Musiały spędzić tutaj noc, ponieważ sztorm mógłby zawrócić i znów je złapać, gdyby spróbowały opuścić wyspę przed nim. Okra wylała resztę wody z łodzi i ustawiła ją tak, aby wyschła w słońcu. Znalazły staw wody ognistej. Mela zdecydowała, że była ona lepsza od słodkiej, tak więc wykąpały się w niej, używając kawałka rzeźbionego kamienia mydlanego, który znalazły nie opodal. Wkrótce uwolniły się od resztek tej strasznej piany, którą zrzucił na nie Fracto. Również astma Okry minęła. Wytarły włosy ręcznikami z drzewa bawełnianego. Czesząc swe długie loki, aby były cudownie lśniące, Mela śpiewała syrenią pieśń. Okra obserwowała ją zaintrygowana. Spojrzała na swoje proste kosmyki włosów. Dotąd nie wiedziała, że włosy mogą być piękne, a poza tym włosy ogra nie powinny być piękne… ale jednak… Mela uśmiechnęła się. — Czy chciałabyś, abym przeczesała również twoje włosy? Okra oblała się rumieńcem, co było kolejnym nieogrzym zachowaniem, i zgodziła się. Tak więc Mela użyła swej magicznej szczotki i pieśni, i po chwili włosy Okry zmieniły się z prostych strąków w błyszczące loki. Spojrzała na swe odbicie w wodzie, które wprawiło ją w zdumienie. Niebo stawało się liliowe, fioletowe i miękkie. Był już czas, aby znaleźć coś do jedzenia, zanim zmieni ono kolor na ciemnofioletowy i czarny. Nazbierały orzechów plażowych, fląder piaskowych, splażowanych bananów a w końcu znalazły drzewo kakaowe, na którym rosło kilka orzechów po brzegi wypełnionych świeżym kakao. Dzięki temu miały dość pożywienia, aby najeść się i napić do syta, pomimo utraty dżemu drzwiowego Okry. Następnie nazbierały wyrzuconych na brzeg drew i zrobiły z nich legowisko. Łódź Okry, odwrócona do góry dnem, posłużyła im za dach. Pozbierały świeże poduszki i prześcieradła z krzewów poduszkowych, tworząc z nich wygodne posłanie. Zasnęły. Z samego rana wyruszyły znowu na poszukiwanie pożywienia i znalazły kilka krabojabłek, które gotowały w gorącym źródle do czasu, gdy te przestały się wić, a potem wyruszyły w dalszą drogę. Okrę wypełniła nowa wiara, ponieważ odkryła, że wolała towarzystwo zamiast samotności. Mela była zupełnie inna od ogrów; była piękna, miła i wesoła. — Czy mogę cię o coś zapytać, Okra? — zapytała Mela. — Pewnie. Ale mogę nie znać odpowiedzi. Ogry nie są najbystrzejsze. — Ty wydajesz się dosyć bystra. Chciałabym wiedzieć, dlaczego nie mówisz jak ogr? — Mówię jak ogr, ale nie tak głośno. — Nie, nie mówisz. Ty nie rymujesz. — Ogry nie rymują! — Nieprawda. Mówią na przykład „Ja twierdzić, ty śmierdzić”. Proste rymy. Ty tak nie mówisz. Okra zastanowiła się. — Może to tak brzmi dla innych. Dla nas nie. — A może twoje plemię różni się od pozostałych ogrów. — Może. Jeśli chcesz, mogę spróbować rymować. Mela zaśmiała się śpiewnie. — Nie trzeba! Lubię cię taką, jaka jesteś. Okra wiosłowała, a łódź znajdowała się coraz bliżej odległego brzegu jeziora. Lecz Okra, patrząc do tyłu, zauważyła na horyzoncie chmurę, która zbliżając się do nich, zaczęła się gwałtownie rozrastać. — Zdaje mi się, że Fracto znowu nas goni — powiedziała. Mela odwróciła się i spojrzała. — Masz rację! To ta chmura–demon. Czy zdołamy dotrzeć do brzegu, zanim nas dosięgnie? — Możemy spróbować. — Okra z nowym zapałem wzięła się do wiosłowania i lekka łódka pofrunęła naprzód. Ale Fracto zbliżał się i z pewnością by je złapał, gdyby nie to, że dmuchając, odpychał łódkę coraz dalej od siebie. A nie mógł przecież zasysać wiatrów z powrotem do środka. Okra i Mela nie miały pojęcia, gdzie lądować, a nie mogły rozejrzeć się przed rozpętaniem się sztormu. Zerwały konopie z drzewa, przewiesiły je przez gałęzie, a ich końce przydusiły ciężkimi muszlami. Dało im to pewne schronienie przed wiatrem i deszczem, więc wdrapały się pod nie, podczas gdy wokół szalał sztorm. Nadal był dzień, ale nie pozostawało im nic innego jak przeczekać sztorm. Okra naprawdę zaczynała nie lubić Fracto! W domu też codziennie padało, ale deszcz nie był złośliwy; tymczasem Fracto wywoływał sztorm najwidoczniej tylko po to, aby sprawić kłopoty podróżnikom. Wreszcie położyły się i zasnęły. Okra spała zazwyczaj bardzo lekko jak na ogrzycę; wszystko, co odbiegało od normy, wzbudzało jej czujność. Tak więc obudziła się, gdy zasłonka z konopii i muszli poruszyła się i zadźwięczała, jak gdyby została muśnięta wilgotnym oddechem wiatru. Jednakże w tym momencie było akurat bezwietrznie; sztorm odszedł w inne miejsce. Pieniąca się ślina dotknęła ramienia Okry, a następnie wylądowała z miękkim plaśnięciem na podłodze. Był to bardzo niewyraźny dźwięk, lecz również jej nie znany, tak więc momentalnie stanęła na równe nogi. Pewnego razu gdy spała w domu w ogrodzie, wąż zatrzymał się przy niej i chciał wykorzystać okazję, żeby się zwężyć, lecz ten odgłos obudził Okrę. Nawet ucieszyła się, że się obudziła, ponieważ śniła, że jechała na klaczy nocnej, a to nie należało to do jej ulubionych zajęć. Nigdy dotąd na niczym nie jeździła, wolała korzystać ze swych nóg na lądzie lub ramion do wiosłowania na wodzie. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że niebezpieczeństwa czyhające na nią, gdy nie spała, były prawie równe niebezpieczeństwom czyhającym we śnie. Otwarła oczy i spojrzała na to, co spadło obok niej. Był to tłusty świro–kleszcz, gotów do rozpoczęcia uczty, na którą miała składać się jej krew. Teraz człapał na swych przysadzistych nogach w jej stronę, mając nadzieję, że uda mu się ją ugryźć w niewidoczne miejsce i wyssać krew, nie budząc jej. Był wielkości pięści Okry i dwa razy od niej brzydszy. Gniazdo takich kleszczy potrafiło wyssać całą krew podczas snu, tak że ofiara nigdy się nawet nie obudziła. Oczywiście oznaczało to, że kleszcze nie miały już nic do jedzenia i większość z nich umierała. Jest to jeden z powodów, dla których nazywane są one świro–kleszczami: są po prostu głupie. Ale jak ten kleszcz się tutaj dostał? Spojrzała w stronę pochyłej ściany improwizowanego namiotu, ale nie było w niej dziury. Tak więc nie wpadł z zewnątrz. Ponieważ świro–kleszcze nie potrafią fruwać, musiał zostać tutaj wrzucony. Nie było prawdą, że ogry zawsze niezręcznie i głośno się poruszały; gdy było trzeba, potrafiły działać szybko i bezszelestnie. Nie zdarzało się to często, ponieważ zwykle najprostszym i najszybszym sposobem działania było przyłożyć przeciwnikowi tak, że po prostu wylatywał na orbitę. Lecz Okra, będąc najgorszym z ogrów, nauczyła się więcej na temat ciszy, aniżeli było to potrzebne innym. Wyciągnęła rękę w kierunku leżącego tuż obok niej plecaka, a palce zacisnęły się na rękojeści noża. Nie pchnęła nim jednak kleszcza; stanowił niewielkie zagrożenie. Chciała być gotowa na starcie z większym złem, które musiało czaić się w pobliżu. Ostrożnie odwróciła głowę. Nad ciałem Meli stało coś przerażającego. W powietrzu unosił się zapach świeżej krwi. Sądziła, że pochodził od kleszcza, lecz teraz wiedziała lepiej. Okra rozpoznała tę istotę. Był to gik*. Giki były człowiekopodobnymi potworami niższego rzędu, niższymi wzrostem i słabszymi od ogrów i trolli, lecz braki te nadrabiały swoją paskudną osobowością. Żaden gik nie miał nigdy dobrych zamiarów; tak było napisane w wielkiej księdze zasad potworów. Ręka Okry poruszyła się. Rzuciła w gika nożem. Lecz gik, będąc gikowo przebiegły, odwrócił się, aby umknąć przed ostrzem. Był jednak zbyt wolny; stal noża zatopiła się w jego plecach. Oczywiście nie umarł; giki nie mają serc, tak więc uderzenie gika nożem w serce nie dawało pożądanego efektu. Jednak otwór w plecach chyba był dla niego niewygodny, bo gik wypadł z namiotu. Okra zebrała się i ruszyła za nim: jeśliby go nie wykończyła, powróciłby, aby narobić jeszcze więcej szkód. Wydostała się z namiotu i zatrzymała, przerażona. Cała rzesza gików wypełniała jej łódź, a świro–kleszcze próbowały wyssać z niej krew. Rozwścieczona Okra zbliżyła się do nich. Zapomniała o swoim nożu, ale pięści jej wystarczyły. — Wy zwariowane giki, co robicie na mojej łodzi? — zapytała. Spojrzeli na nią. — Oczywiście, chcemy cię namówić, abyś popłynęła z nami — odpowiedział jeden. Giki nie należały do najbardziej rozgarniętych istot; tak naprawdę to niektóre słynęły z głupoty porównywalnej do głupoty ogrów. Tak więc nie przyszło im do głowy, że mogły pytanie pominąć milczeniem. — Gdy już cię złapiemy, zwiążemy cię i będziemy bić, zupełnie bez powodu, do czasu gdy siła twojej woli zniknie i będziemy mogli zabrać się za siłę twojej niewoli. A gdy w końcu dasz nam przyjemność konania, rzucimy twe ścierwo naszym najgłodniejszym świro–kleszczom. — Miał trusty, śmierdzący głos i cuchnął żukiem gnojakiem; były to jego lepsze cechy. — Ale przecież wy, giki, nie wiecie, jak wiosłować — zaoponowała Okra, która przez moment zgłupiała prawie tak jak oni. W końcu po ogrze należało się tego spodziewać. — Zmusimy ciebie, żebyś powiosłowała aż do naszej kryjówki, gdzie jest nas dużo więcej. Zabierzemy z sobą syrenę; wygląda dostatecznie ponętnie, aby dać nam trochę zabawy, zanim weźmiemy całą jej krew. Okra niespecjalnie rozumiała, co chciał przez to powiedzieć, ale z pewnością nie było to nic dobrego. Ale dowiedziała się dosyć; nadszedł czas działania. Ruszyła do ataku, rozrzucając giki wszędzie wokół. Była najmniejszym i najsłabszym z ogrów, lecz to były tylko giki. Po chwili porozrzucała je na dostatecznie dużą odległość; przez jakiś czas nie będą jej przeszkadzać. Następnie powróciła do namiotu, aby zobaczyć, co dzieje się z Melą. Gik posadził na niej kilka kleszczy, które już się posilały. Na jej twarzy, rękach i piersi widoczne były szkarłatne strużki krwi. Jednak najgorsze było to, że nadal spała; ugryzienia kleszczy były bezbolesne, tak więc Mela nawet nie wiedziała, że ją wysysały. — Mela, obudź się! — powiedziała Okra szybko. Teraz syrena obudziła się. Poczuła kleszcze na swym ciele, spojrzała na nie i krzyknęła „Aaaaaa!!!!” Okra przeraziła się. Nigdy dotąd nie słyszała okrzyku z czterema wykrzyknikami, lecz wykrzykniki znajdowały się tam na pewno, jak niewielkie patyki. Wzięła się do działania, zrywając z Meli kleszcze i rozgniatając je uderzeniami swoich małych pięści. Następnie porwała swój plecak i wyprowadziła Melę na zewnątrz. Syrena była nadal słaba i kręciło jej się w głowie, gdyż zużyła resztki swojej energii na wydanie tego wspaniałego okrzyku. Będzie wymagała specjalnej opieki, lecz najpierw musiały dostać się w jakieś bezpieczniejsze miejsce. Wychodząc z namiotu, Mela zamrugała i rozejrzała się wokół. — Aa — powiedziała, wydając z siebie okrzyk na pół wykrzyknika, który ledwo dał się słyszeć. — Co robią te rzeczy poowijane wokół gałęzi i drzew, z głowami przenizanymi przez dziury po sękach i nogami wystającymi z błota? — To giki — wyjaśniła Okra. — Poprosiłam je, aby zeszły nam z drogi. — Aha. — Po chwili oczy Meli skierowały się powoli na łódź. — Aaa. — Ten okrzyk zabrzmiał trochę lepiej i był bardziej emfatyczny niż ostatni, ale nadal nie dorównywał pierwszemu. Okra podniosła łódź i potrząsnęła nią, zrzucając z niej świro–kleszcze do wody. Mela odprężyła się. Zostawiły niebezpieczną zatokę za sobą, wypływając na głębszą wodę. Na szczęście nigdzie nie było widać śladu Fracto, późne popołudnie było piękne. Okra umocowała wiosła i sięgnęła do swego plecaka po apteczkę. Był to jeszcze jeden nieogrzy artefakt; większość z nich nie zauważała bólu i ran. Posmarowała ugryzienia kleszczy maścią, ale niewiele to pomogło. Mela straciła zbyt wiele krwi. Nawet jej dwa ognistowodne opale, które nosiła na łańcuszku wokół szyi, wyglądały apatycznie. Tak więc Okra zrobiła to, co wydawało jej się najlepsze: powiosłowała z powrotem w stronę wyspy. Ominęła piaskową pułapkę, powlokła Melę do gorącego stawu i obmyła ją. Wtedy Mela zaczęła przychodzić do siebie, ponieważ gorąca kąpiel ma magiczny wpływ na każdą kobietę. Apatycznie wiszące kosmyki jej włosów zaczęły zamieniać się w złote loki, które pod wodą stały się zielone. Okra znalazła kwiatek tymianku i ziele mięty lekarskiej. Zamoczyła je w kubku gorącej wody, sporządzając jedną, a następnie dwie herbaty. Podała je Meli do wypicia, co pomogło syrenie przyjść do siebie. Następnie Okra posadziła ją na poduszkach i śpiewała ogrze piosenki, aż Mela zapadła w sen. Niestety jedyną, którą Okra pamiętała, było Sto lat. Na niebie ukazał się dziwny niebieski księżyc. Okra zachwyciła się jego kolorem; po raz pierwszy widziała taki odcień księżyca. Marzyła, aby dostać kawałek niebieskiego sera, ale nie mogła tak wysoko dosięgnąć. Następnie zasnęła, bardzo lekko, gotowa obudzić się na każdy sygnał nadchodzących kłopotów. Rano Mela czuła się trochę lepiej, za to Okra gorzej. Prawie nie była w stanie wsiąść do łodzi i wiosłować. Chociaż nie charczała. To co się stało? — Pozwól, że coś sprawdzę — powiedziała Mela. — Zdejmij plecak. — Pomogła Okrze uwolnić się z niego. — Ha! Tak myślałam. Masz na sobie kleszcza. Rzeczywiście, na plecach Okry znajdował się kleszcz, ukryty pod plecakiem, którego przez całą noc nie zdejmowała. Najprawdopodobniej wpełzł do plecaka, gdy Okra zajmowała się gikami, i kiedy zasnęła, przeszedł na nią. Mela z przyjemnością utopiła kleszcza w gorącym stawie. Następnie zajęła się Okrą, podobnie jak przedtem ogrzyca zajęła się nią i pod koniec dnia Okra czuła się już lepiej. Pożywiły się świeżym mlekiem kokosowym, owocami chlebowymi i różnorodnymi rodzajami masła z rosnących na plaży maselniczek*. Następnego ranka Okra powiosłowała z powrotem w kierunku zachodniego brzegu. Mela używała swych opali jako reflektorów, które pomagały im znaleźć bezpieczną drogę między wydmami i w dół, do ogromnej groty z magicznymi stawami, podziemnym strumieniem i kolonią słodkowodnych syren. Miała przy sobie, w niewidzialnej torebce, niewielki leksykon, który określał lokalizację poszczególnych syrenich plemion, a tutaj właśnie powinna znajdować się jedna z ich kolonii. Od swoich kuzynek chciała dowiedzieć się, w jakim kierunku muszą iść dalej, aby dotrzeć do Zamku Dobrego Maga. Syreny słodkowodne miały niewiele wspólnego z syrenami słonowodnymi, lecz jedne były zobowiązane pomagać drugim. Leksykon Meli nie wskazywał jednak wszystkich szczegółów. Po przejściu kilku piaszczystych wydm zatrzymały się przy ścieżce w cieniu mieszanego lasu parasoli plażowych, krzewów kobzowych, drzew goździkowych, drzew palcowych i dłoniowych*. Parasole zapewniały cień, kobzy wygrywały szkocką muzykę, a palce wykonywały delikatne gesty, od których zaczynały się pocić dłonie. Dłonie Okry również się pociły, ponieważ niosła swoją łódź i im wyżej się wspinały, tym cięższa się ona stawała. Oczywiście to była część magii wzgórz: czyniły wszystko cięższym. Znalazły Źródło Zdrowia i napiły się z niego. Ścieżka zwężyła się. Musiały zostawić łódź u źródła i dalej udać się wijącą się, skalistą magiczną ścieżką, która pokryta była odłamkami białego marmuru. Dotarły do prześlicznej, starodawnej altanki ogrodowej, w której postanowiły odpocząć. Mela nie mogła oprzeć się chęci zerwania koronkowego szala o srebrzystoplatynowej barwie z rosnącego w pobliżu hiszpańskiego krzewu szalowego, a Okra zrywała po trochu różowego drzewa miętówkowego. Wyglądało na to, że przestały się wszystkim przejmować i teraz nic ich nie obchodziło. Mela znała piosenkę, której nauczyła Okrę: Saga śpiącego smoka. Słońce zdawało się zwalniać swoją podróż, słuchając. Lecz nagle Mela i Okra zobaczyły rosnące w pobliżu roślinki tymianku i zrozumiały, iż obecność kilku takich roślinek mogła zwolnić czas i sprawić, że dzień stawał się dłuższy. Nie była to tylko ich wyobraźnia. Mogły tutaj wypoczywać tak długo, jak tylko chciały, a na zewnątrz upływało tylko niewiele czasu. Ruszyły jednak w dalszą drogę, zdając sobie sprawę, że zwolniony czas był również doskonałym sposobem na szybsze dotarcie do miejsca przeznaczenia. Przechodziły przez wspaniałe kolory, symetrie, muzykę, smaki, zapachy i uczucia tej okolicy, które przemawiały do wszystkich ich zmysłów. — Achhhh, ochhhhh — westchnęła Mela, gdy dotarły do kryształowego ogrodu górskiego wypełnionego słodko pachnącymi, białymi skalistymi różami, filigranowymi papierowymi narcyzami i delikatnie szumiącymi białymi floksami. Nawet Okra, która miała tak mało doświadczenia w zachwycaniu się pięknymi rzeczami, szybko się uczyła. Niewielkie kryształowe źródło spływało śpiewnie ze szczytu miniaturowej kryształowej góry, płynąc niżej i niżej do znajdującego się w dole kryształowego stawu. Wszystko było tutaj wspaniałe poza jednym małym szczegółem: ciałem młodej kobiety z rodu ludzkiego zamrożonym w ogromnym bloku kryształu, który był używany do blokowania drzwi do ogrodowej altany. Przyglądały się jej. Była całkiem ładna, ubrana w bladobłękitną szyfonową suknię i malutkie złote sandałki. — Nie podoba mi się to wszystko — szepnęła Mela, nerwowo chwytając Okrę za ramię i drżąc. — Wyobraź sobie, że ty i ja też wpadniemy do kryształu i zostaniemy tutaj na zawsze uwięzione w czasie? Musimy jak najszybciej się stąd wydostać! — A co z tą uwięzioną dziewczyną? — zapytała Okra. — Czy możemy ją tak tutaj zostawić? Mela zmarszczyła się. — Że też o tym pomyślałaś! Pewnie, że nie możemy. Musimy spróbować jej pomóc. Mela uniosła swe dwa ognistowodne opale i zbliżyła się do kryształu. Wodnisty ogień strzyknął z nich i ogarnął blok. Zaiskrzyło się i narożniki kryształu stopiły się, jednak znajdująca się w jego wnętrzu dziewczyna była nadal zamrożona. Opale nie były dostatecznie silne, aby wykonać tę robotę. — Może uda mi sieją wyżłobić — powiedziała Okra. Wyjęła swój nóż i zaatakowała kryształ. Kawałki wyłamały się i upadły na ziemię. Po chwili jednak nóż stępił się i główna część kryształu pozostała nienaruszona. — Może mój syreni śpiew pomoże — odezwała się Mela. Otwarła usta i zanuciła piękną, dziwną melodię. Kryształ zamigotał i rozeszły się od niego tęczowe odblaski światła, jednak ani się nie rozpadł, ani nie zniknął. Mela poddała się. — Może twój głos jest w stanie to zrobić — rzekła. — Spróbuj zaśpiewać ogrzo głośno. Okra otwarła usta. Dziwne uczucie rozeszło się po jej ciele. Zaśpiewała jedną nutę, następnie wyższą i coraz więcej nut, które wspinały się coraz wyżej. Śpiewane przez nią dźwięki osiągnęły wysokie C, szły jeszcze wyżej i wyżej, zniknęły poza dachem i nie było ich już słychać. Była cisza — lecz Okra nadal śpiewała. — To jest twój magiczny talent! — zawołała Mela. — Masz ultradźwiękowy głos! Kryształowy blok zadrżał i pękł. Nagle rozpadł się i na jego miejscu stała oswobodzona młoda kobieta, kręcąc głową i mrugając oczami. Lecz teraz ciężkie, kamienne drzwi do ogrodowej altany zamykały się, ponieważ straciły swoją blokadę. — Uciekajmy! — zawołała Mela zaalarmowana. Zmieszana młoda kobieta potrząsnęła tylko głową. Okra zabrała się do działania. Ruszyła biegiem, porwała dziewczynę i wyniosła ją na zewnątrz, zanim drzwi odcięły im drogę. Cała trójka stała teraz, oddychając ciężko, a drzwi, skrzypiąc, zamknęły się za nimi. Okra postawiła młodą kobietę na ziemi. — Jak ci na imię? — zapytała Mela. Dziewczyna wzięła głęboki oddech, a materiał jej sukni na wysokości łona zaczął mienić się srebrzystozielono, doskonale harmonizując z bladozielonym jadeitowym kolorem jej włosów i morskozielonymi oczami. — I… i te… — Ida? — zapytała Mela. — Tego nie wiem — dokończyła. — Och. — Zastanowiła się syrena. — Hmm, to będziemy cię po prostu nazywać Ida. Ja jestem syrena Mela, a to jest ogrzyca Okra. Właśnie wyzwoliłyśmy cię z okrutnego uwięzienia. — W… witajcie — powiedziała Ida. — Dziękuję. — Teraz musimy się wszystkiego o tobie dowiedzieć — powiedziała Mela. — Żebyśmy mogły ci pomóc. Dokąd zmierzasz? Ida pokręciła głową. — Zmierzam? — zapytała bezmyślnie. — Hmm, to powiedz nam, skąd pochodzisz? Ida rozłożyła ręce. — Nie jestem pewna. Mela spojrzała na Okrę. — Obawiam się, że mamy problem. Ale Okra wpadła na pewien pomysł. — Może ona chciałaby zobaczyć się z Dobrym Magiem, tak jak i my, aby wyprostować sobie życie. — Czy jest tak właśnie? — zapytała Mela. — Tak, tak mi się wydaje. Jeśli uda mi się znaleźć drogę. Mela uśmiechnęła się. — Akurat tak się składa, że i my szukamy drogi do niego. Tak więc możesz iść razem z nami, a Dobry Mag już będzie wiedział, co robić. Ida pokiwała głową. — Tak, z przyjemnością. — Ale nasza droga jest teraz odcięta — zauważyła Okra. — Drzwi zamknęły się, gdy usunęłyśmy blok. — Może jest jeszcze inna droga — powiedziała Mela. — Po prostu będziemy musiały zawrócić i sprawdzić. Tak więc ruszyły w stronę, z której nadeszły. Mela prowadziła, za nią szła Ida, a na końcu Okra. Znowu myśli zaczęły galopować w jej głowie, odbijając się i mieszając się ze sobą. Co za dziwny przypadek, spotkać tak elegancko ubraną, młodą damę, zamkniętą w krysztale! 4. CHE Zamek Roogna był chroniony przez wielki sad. Oczywiście Che wiedział o tym; stanowiło to część Planu Lekcji centaurów. — Musimy się upewnić, że drzewa wiedzą, że jesteśmy przyjaciółmi — powiedział. — Bo inaczej przesuną swoje gałęzie i zablokują nam drogę. — Ooo, phhhhi! — zaśmiała się Jenny. — Drzewa nie poruszają swymi gałęziami, chyba że wieje silny wiatr. — I pomaszerowała prosto ścieżką. Gałęzie opuściły się z lewej i prawej, zastawiając jej drogę. — Hmm, może rzeczywiście ruszają się — powiedziała, cofając się. — Zapomniałam, że tutaj jest inaczej niż w miejscu, z którego ja pochodzę. — A jak możemy je poinformować, że jesteśmy przyjaciółmi? — zapytała Gwenny. — Musimy się przedstawić i powiedzieć, jaka jest nasza misja — odrzekł. — „Gdy nas poznają, więcej nie będą nas zatrzymywać. Tak więc goblinka zbliżyła się do skrzyżowanych gałęzi. — Jestem goblinka Gwendolina, dziedziczka wodzostwa Góry Goblinów, w drodze do Dobrego Maga, aby zapytać go o coś, co będzie mi potrzebne, jeśli mam zostać pierwszym żeńskim wodzem goblinów. Liście drzew zaszeleściły. Po chwili obydwie ogromne gałęzie podniosły się, pozwalając jej przejść. Lecz tuż za nią znowu wróciły na poprzednie miejsce. Jenny ponownie się do nich zbliżyła. — Jestem Jenny ze Świata Dwóch Księżyców. Jestem przyjaciółką Gwenny i chcę jej pomóc. Liście ponownie zaszeleściły i gałęzie uniosły się, umożliwiając jej przejście. Następnie Che podszedł do drzew. — Jestem centaur Che, towarzysz Gwenny. Zostało mi przeznaczone zmienić bieg historii Xanth. Również i jemu drzewa pozwoliły przejść. — Dziękuję — powiedział. Ruszyli przed siebie poprzez sad, w którym rosły wszelkiego rodzaju drzewa owocowe. Były wiśnie, poczynając od wiśni w czekoladzie a na bombach wiśniowych skończywszy, i placki od cytrynowych po krowie, i drzewa z obuwiem, od botków po damskie pantofle. Spojrzeli na nie, okrutnie skuszeni, lecz wiedzieli, że zanim będą mogli cokolwiek zerwać, najpierw muszą stawić się w Zamku Roogna. Nagle zamek wynurzył się groźnie zza drzew, otoczony głęboką fosą. Serpentynowy potwór, żyjący w fosie, uniósł łeb, aby się im przyjrzeć. Lecz rozpoznał ich i odprężył się. Przecież w końcu już tu kiedyś byli. Tyle tylko, że wtedy nie przybyli pieszo. Z wnętrza dobiegł ich krzyk. Po chwili wybiegła z zamku młoda kobieta ubrana w dżinsy i koszulę, a warkocze fruwały wokół jej głowy. — Che! Gwenny! Jenny! — zawołała. Była to Elektra, pierwsza w Xanth księżniczka, która ubierała się tak nieformalnie. Byli na jej ślubie przed dwoma laty. Tak naprawdę miała dwadzieścia lat, ale wyglądała na szesnaście. Tak było lepiej, ponieważ jej mąż, książę Dolph, miał siedemnaście lat, a kobieta powinna być młodsza od mężczyzny, a jeśli nie była, to musiała udawać, że była. Che nie miał pewności co do pochodzenia tej zasady, jednak była ona zanotowana gdzieś w wielkiej księdze zasad. Elektra uściskała ich i powiodła w stronę zamku. Zaprowadziła ich do pokoju dziecinnego, aby pokazać im Dawn i Eve, córeczki–bliźniaczki, które przyniósł jej bocian. Trudno było sobie wyobrazić tę piegowatą dziewczynkę jako księżniczkę lub jako matkę, ale była nimi i najwidoczniej czuła się w tych rolach całkiem szczęśliwa. Otrzymali wspólny pokój. Che patrzył przez okno, podczas gdy dziewczęta brały kąpiel i zmieniały odzież. Centaury nie przestrzegały takich samych konwencji jak ludzie, jednakże honorowały je, znajdując się w ludzkim towarzystwie. Tak więc nie próbował podglądać niczyich majtek, mimo że taka myśl była niezwykle kusząca. Następnie zostali zaprowadzeni do głównej jadalni, aby zjeść obiad. Spotkali króla Dora i królową Iren, którzy byli bardzo łaskawi. Obecny był również książę Dolph, który wyglądał trochę mizernie. Następnie pojawiła się Elektra i przez moment Che nie rozpoznał jej, tak była zmieniona. Ubrana w jasnozieloną suknię skropioną złotym pyłkiem, miała diadem we włosach, a na stopach zgrabne damskie pantofle. Jej twarz, wciąż piegowata, teraz była dorosła i piękna. Wyglądała prawie tak pięknie jak w dniu, w którym poślubiła Dolpha, gdy magiczna suknia ślubna zmieniła ją z niczego w absolutną piękność. — Wyglądacie na zaskoczone — zauważyła królowa Iren. Che z poczuciem winy rozejrzał się wokół i zauważył, że mówiła ona do Gwenny i Jenny, których usta były szeroko otwarte. Co za ulga; usta Che wyglądały prawie tak samo. — Elektra jest tak odmieniona — odezwała się Jenny. — Dopiero co miała na sobie dżinsy. — Nauczyliśmy się sztuki kompromisu — powiedziała królowa Iren. — W dzień i w sytuacjach nieformalnych Elektra ubiera się i zachowuje, jak chce. Wieczorem i na oficjalne przyjęcia ubiera się, jak wypada. W końcu jest teraz księżniczką. — Jestem ciekawa, czy ja kiedykolwiek taka będę — wyszeptała Gwenny w przerażeniu. — Ależ oczywiście, kochanie, gdy zostaniesz wodzem — odparła królowa Iren. — Twoja matka doskonale radzi sobie ze sporządzaniem strojów i ćwiczeniem dobrych manier. Tak właściwie to już teraz nie była od tego daleka, skonstatował Che. Gwenny, jak wszystkie goblinki, była drobna i śliczna, a w sukni, którą akurat miała na sobie wyglądała przepięknie. Ale nie zdawała sobie z tego sprawy, co stanowiło pewien element jej uroku. Posilili się dostatecznie, ponieważ podano wszystkie owoce z sadu, które kusiły ich po drodze. Znalazł się również talerz kocich przysmaków dla Sammy’ego. Che zrozumiał, że królowa Iren zauważyła ich wygłodniałe spojrzenia i upewniła się, że będą dobrze ugoszczeni. Ale dlaczego królowa Iren zadawałaby sobie aż tyle trudu? Byli przecież tylko trójką zwykłych istot, podróżujących w prywatnej misji, niegodnych tak królewskiego przyjęcia. Nie, to nieprawda. Byli na swój sposób specjalni. Jenny była przedstawicielką nie znanego dotąd w Xanth gatunku elfów i jej przeznaczenie nie zostało jeszcze do końca poznane. Miała spiczaste uszy i czteropalczaste dłonie, a jej lud, w świecie, z którego pochodziła, posiadał zdolność porozumiewania się za pomocą myśli. Gwenny rrtiała szansę zostać pierwszym żeńskim wodzem plemienia goblinów, co mogło się przyczynić do zmiany stosunków goblinów z innymi gatunkami, porównywalnego ze zmianą, którą wywołała suknia Elektry. I wreszcie Che, który miał zmienić bieg historii Xanth, chociaż sposób, w jaki miało się to odbyć, nie był jeszcze znany. Może będzie pomocny Gwenny w zdobyciu wodzostwa, a może będzie to coś zupełnie innego. Tak więc cała ich trójka, pomimo młodego wieku, nie była zwyczajna, a królowa Iren dokładnie o tym wiedziała. Bardzo możliwe również, że jego rodzice powiadomili królową o ich przybyciu; dorosłe centaury zostawiały bardzo niewiele przypadkowi. Jednak mimo wszystko był bardzo zadowolony ze sposobu, w jaki zostali przyjęci, i wiedział, że dziewczęta dzieliły jego uczucia w tym względzie. Po posiłku Elektra zaprosiła ich, aby wspólnie z nią i jej córkami udali się do dawnego pokoju księżniczki Ivy, żeby obejrzeć magiczny Gobelin. Bliźnięta leżały w wiklinowej kołysce. — Bardzo lubią go oglądać — wyjaśniła Elektra. — Tak więc patrzymy na niego, zanim pójdą spać. To jest zawsze bardzo interesujące. Gobelin okazał się wielkim tkanym obrazem przedstawiającym Zamek Roogna. Został on zrobiony jeszcze w czasach Elektry, prawie dziewięćset lat temu, przez Maginię Tapis. Magini podarowała go Mistrzowi Zombi w postaci układanki, a on nie rozpoznał jego natury, dopóki nie poskładał całej układanki. Teraz Mistrz Zombi żył w czasie teraźniejszym, lecz zdecydował zostawić Gobelin tam, gdzie zdawał się on być najbardziej użyteczny, to jest w Zamku Roogna. Gobelin pomógł w nauce księżniczce Ivy i księciu Dolphowi oraz wielu, wielu innym. Obraz przedstawiony na Gobelinie nie był stały. Stale się zmieniał, pokazując różne fakty z historii Xanth lub wydarzenia bieżące. Przy jego pomocy można było śledzić innych, ale oczywiście porządni ludzie nigdy by tego nie robili. Jednak to wszystko czyniło Gobelin niezwykle interesującym. — Co chcielibyście zobaczyć? — zapytała Elektra. — Bliźniakom jest to obojętne; są jeszcze zbyt małe, aby być wybredne. — Tak właściwie bliźniaki wcale nie patrzyły na Gobelin, tylko obserwowały kota Sammy’ego, który przyłączył się do nich w kołysce. Bawił się luźną nitką z ich kocyka. Gwenny wzruszyła ramionami, ale Jenny wyglądała na zmartwioną. — Czy sądzisz, że mógłby nam pokazać ogrzycę Okrę? — zapytała z wahaniem. Momentalnie obraz uległ zmianie. Pojawił się na nim dziwny kryształowy ogród skalny, z białymi kamiennymi różami i przypominającymi baranki białymi floksami. Kryształowe źródło spływało z niewielkiej kryształowej góry, tworząc miniaturowe wodospady, które z kolei wpadały w znajdujący się na dole staw. Widok był przepiękny. Nie było jednak widać żadnych postaci — ani ogra, ani żadnych innych. Tylko blok kryształu podtrzymujący otwarte drzwi. Nagle pojawiła się postać raczej dużej kobiety z gatunku ludzkiego, o ciężkich kościach i lekko owłosionym ciele. Jej przypominające słomę włosy odstawały na wszystkie strony i poplątanymi supłami opadały na plecy. Wraz z nią znajdowała się mniejsza, lecz dużo ponętniejsza kobieta, ubrana tylko w damskie pantofle. Jej włosy były tego samego żółtego koloru, lecz jej loki były błyszczące i jedwabiste, a nie szorstkie i lepkie. — To syrena Mela! — powiedział głos dobiegający z holu. Był to książę Dolph, który wpadł na chwilę. — To prawda, Nada wspominała mi, że ją znasz — zauważyła Elektra bez zbytniego entuzjazmu. — Aaaa, tak — odrzekł, wpatrując się w jej wizerunek. — Oczywiście nie chciałem się z nią ożenić. — Dlatego, że miałeś wtedy dziewięć lat — odparowała Elektra. — Ale muszę przyznać, że ma bardzo ładne… — Nieważne! — warknęła Elektra. Obraz zamazał się na wysokości torsu Meli, tak więc cokolwiek wydawało mu się tam interesujące, zniknęło. Oczy księcia Dolpha zostały uwolnione z pułapki podobnej do otworu hipnotykwy. — Och, żeby tak znowu mieć dziewięć lat — zamruczał i wyszedł. Gwenny i Jenny wymieniły spojrzenia, które podchwycił Che. Wiedział, co myślały: czy małżeństwo ma taki wpływ na związek między dwojgiem ludzi? Elektra wstała. — Czy mogłybyście zaopiekować się przez chwilę bliźniaczkami? Mam coś do załatwienia. Dziewczęta bardzo ucieszyły się, że mogą zająć się dziewczynkami. O ile Che się orientował, wszystkie dziewczyny uwielbiały dzieci. Elektra wyszła pospiesznie. — Ciekawa jestem, co ona ma tak ważnego do załatwienia? — zastanowiła się Jenny. — Przypuszczam, że chciała przeprosić księcia Dolpha — powiedział Che. — Przeprosić? Za co? — Za to, że była zazdrosna — rzekła Gwenny. — Och. — Ale Jenny ta odpowiedź nie zadowoliła w pełni. — A czy nie mogła po prostu powiedzieć przepraszam tutaj, w naszej obecności? — Może miała na myśli przeprosiny z królestwa tykwy — uśmiechnął się Che. Jenny zmarszczyła brwi. — A czy to coś innego? Tym razem Gwenny i Che wymienili spojrzenia. — To nie wiesz, co to są przeprosiny u dorosłych ludzi? — zapytała Gwenny. — Przeprosiny są przecież przeprosinami, tak czy nie? — Wygląda na to, że będziemy musieli ci pokazać — powiedziała Gwenny, niewyraźnie się uśmiechając. — Che? Niegrzeczna dziewczyna! Che podszedł do niej. On miał siedem lat, a ona czternaście, lecz Che pochodził z większego gatunku i w swej ludzkiej części był trochę od niej wyższy. — Kto przeprasza kogo? — zapytał. — Ja będę przepraszać ciebie — zdecydowała Gwenny. — Tak jak Elektra będzie przepraszała Dolpha. — Dobrze. To zaczynaj. — Nic nie rozumiem… — zaczęła Jenny. Gwenny objęła go. — Przepraszam cię, Che — rzekła uroczo. Następnie zbliżyła się do Che i pocałowała go w usta. — Co ty robisz? — zapytała Jenny zaskoczona. — Czy przyjmujesz moje przeprosiny? — zapytała Gwenny. Che skrzywił się. — Nie jestem pewien — powiedział, uśmiechając się i grając dalej. Tak właściwie, bardzo przyjemnie było trzymać Gwenny tak blisko siebie; jej ciało zaokrągliło się i stało się miękkie w ciągu ostatnich dwóch lat. Ale to oczywiście nie miało znaczenia. — Och, nie jesteś — westchnęła Gwenny. — To chyba będę musiała jeszcze raz spróbować. — Zdjęła okulary i odrzuciła rękoma włosy. Następnie ponownie go objęła, tym razem przyciskając go tak, że między ich ciałami nie było żadnej szczeliny. Sięgnęła dłońmi do jego głowy i opuściła ją, wichrząc mu włosy, i obsypała go najtkliwszymi w Xanth pocałunkami. — A teraz jesteś pewien? — Jej twarz była poważna, lecz Che wiedział, że próbowała zdusić w sobie śmiech. To była ich ulubiona zabawa, imitować te wszystkie idiotyczne rzeczy, które robili dorośli. Powstrzymał śmiech. — No cóż… — Dosyć tęgo! — zawołała Jenny, chichocząc. Bliźniaczki też zdawały się uśmiechać, oglądając przeprosiny, zamiast patrzeć na Gobelin. Tak samo i Sammy. — Chcecie mi wmówić, że to właśnie robi Elektra z księciem Dolphem? Całuje się? — Sądzę, że robią coś więcej — powiedziała Gwenny, przybierając poważny wyraz twarzy i nakładając na powrót okulary, aby lepiej widzieć. — Ale nie należę do Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych, tak więc nie wiem dokładnie co. Ale wydaje mi się, że lubią to robić. — To całe Konspiracyjne Stowarzyszenie Dorosłych to jedna wielka nuda — oznajmiła Jenny. — Co też może być taką wielką tajemnicą według nich? — Nie mam pojęcia — rzekła Gwenny. — Ale zdaje mi się, że ma to coś wspólnego ze sposobem, w jaki mężczyźni patrzą na takie istoty jak syrena Mela. Ponownie spojrzeli na Melę, której ciało nie było już zamazane na Gobelinie. Ale bez względu na to, jak mocno Che się w nią wpatrywał, nie mógł pojąć, dlaczego mężczyźni mieliby woleć patrzeć na syrenę aniżeli na coś interesującego, jak na przykład na smoka, drzewo szarlotkowe czy równanie matematyczne. Tymczasem akcja na obrazie toczyła się dalej. Mela i ta druga kobieta próbowały rozłupać blok kryształu, ponieważ najprawdopodobniej w jego wnętrzu znajdowało się coś, co chciały zdobyć. Ale niespecjalnie im się to udawało. — Ale przecież mieliśmy zobaczyć ogrzycę Okrę — powiedziała Jenny płaczliwie. Nagle Che doznał olśnienia. Pokój rozjaśnił się na moment, gdy niewidzialna żarówka zaświeciła nad jego głową. — Ta duża kobieta… to jest ogrzyca! Gwenny i Jenny zaczęły się jej przyglądać. — Ale przecież nie jest dość duża i brzydka! — zaprotestowała Gwenny. — Wygląda na wyrośniętą kobietę z rodu ludzkiego. Ale teraz Che skoncentrował się na typowych cechach ogra. — Wydaje mi się, że to jest ogrzyca — powiedział. — Kształt jej kości i sposób poruszania się wskazują na pochodzenie z rodu ogrów. Ale musi ona być najmniejszą, najsłabszą i najmniej brzydką ze wszystkich ogrzyc. — A może ciężko chorowała — dodała Gwenny. — Tak więc teraz nie podchodzi w ogóle pod ogrowe standardy i została wyrzucona. — To może w takim razie ona powinna dostać tę rolę — uznała Jenny. — Może to ona powinna zostać głównym bohaterem, aby… — A gdzie ty byś teraz była, jeśli tak by się stało? — zapytała Gwenny ostro. — W Świecie Dwóch Księżyców — powiedziała Jenny. Zaczęła się chmurzyć. — Z moją rodziną i możliwością przesyłania myśli… — Bez okularów — rzekł Che szybko. — I nowych przyjaciół — dodała Gwenny. Jenny rozjaśniła się. — To prawda. Ale mimo wszystko, to nie w porządku wyłączyć ją… — Nie wiemy, dlaczego ani przez kogo zostałaś wybrana, aby tutaj przybyć — wyjaśnił Che. — Ale musiał istnieć ważny powód. Pewnego dnia dowiemy się jaki. Ale na razie nie możemy tego ocenić. — Przypuszczam, że masz rację — zgodziła się. Jeszcze raz spojrzała na obraz. — Czy to się naprawdę teraz dzieje? — Nie sądzę — rzekła Che. — Jeśli dobrze zrozumiałem, Gobelin pokazuje to, co zdarzyło się w przeszłości, tak więc mogło się to dziać przed kilkoma dniami. A teraz jest noc i ogrzyca najprawdopodobniej śpi, tak więc Gobelin pokazał ci to, co działo się przed kilkoma godzinami, gdy jeszcze nie spała. — Ciekawa jestem, co jest w tym bloku kryształu? — zauważyła Gwenny. — Gdybyśmy wiedzieli, jak sterować Gobelinem, moglibyśmy zmienić ustawienie obrazu — powiedział Che. — Patrzymy na blok od tyłu. Ale wygląda on tak, jakby w jego wnętrzu znajdowała się jakaś osoba. — Ale to dziwne! — zawołała Gwenny. Nagle pojawiła się Elektra, była troszeczkę rozczochrana, lecz wyglądała na szczęśliwą. Miała na sobie dżinsy. — Dziękuję wam — powiedziała, podchodząc do bliźniaków. — Czy przyjął przeprosiny? — zapytała Jenny. — Co? — odparła Elektra bez wyrazu. Gwenny zdusiła w sobie chichot. — Sądziliśmy, że może… ale z pewnością myliliśmy się. Bliźniaczki są bardzo grzeczne. Czy wiesz już, jakie mają talenty? — Właściwie tak. Dobry Mag nam powiedział. Dawn będzie w stanie powiedzieć wszystko na temat każdej żyjącej istoty, a Eve będzie potrafiła robić to samo dla wszystkich przedmiotów nieożywionych. Powiedział nam, że są to talenty Magów. — Super — powiedziała Gwenny, która była pod wrażeniem. — No cóż, tak właściwie to nie jest żaden zbieg okoliczności. Każdy z potomków dziadka Binka posiada talent Maga. Nie jestem pewna dlaczego, ale jak dotąd zawsze tak było. Miałam po prostu szczęście, że wyszłam za mąż za Dolpha i dzięki temu moje dzieci są błogosławione. — To wspaniale — uznała Jenny. — Te talenty będą im bardzo przydatne, gdy dorosną na tyle, aby z nich korzystać. Elektra podniosła kołyskę i wyszła z nią. Sammy zeskoczył z niej, tracąc zainteresowanie. Che poszedł wraz z Gwenny i Jenny do ich pokoju, gdzie dziewczęta przebrały się w koszule nocne, a on położył się na podłodze między poduszkami. Przyłączył się do niego Sammy. Potem Jenny zaśpiewała piosenkę i po chwili wszyscy znajdowali się już w magicznym śnie. Znali pewien trik umożliwiający im dzielenie snów Jenny: musieli najpierw skoncentrować swoje myśli na czymś innym. Nauczyli się to robić, Sammy również. Tak więc dzielili teraz sen o dobrych smokach, jednorożcach i centaurach, znajdujących się w sadzie bardzo przypominającym ten wokół Zamku Roogna. Była piękna pogoda. Jakimś dziwnym trafem zawsze było milej w marzeniach aniżeli na jawie. * Następnego ranka ruszyli w dalszą drogę do Zamku Dobrego Maga. Zaczarowana ścieżka prowadziła prosto do niego, tak więc wiedzieli, że ta część ich wędrówki będzie prosta. Wiedzieli jednak również, że nie będzie im łatwo dostać się do samego zamku. Każdy z kandydatów musiał przejść przez trzy próby, a jeśli mu się to udało, musiał jeszcze odsłużyć rok u Dobrego Maga. Krótko mówiąc, bezmyślne Pytania były gorąco odradzane. Stąd ich nastrój nie był najweselszy. Powietrze przed nimi zamazało się i przyjęło postać demonicy Metrii. — Pewnie jesteście bardzo zaniepokojeni — powiedziała. — Nasza zdolność przewidywania nie zna granic — zgodził się Che zwięźle. — Szczególnie mając na uwadze fakt, że Dobry Mag postanowił uraczyć was najbardziej intrygującą próbą — ciągnęła demonica. — Odkąd go znam, nie widziałam jeszcze, aby jej użył w ciągu tego stulecia. Oczywiście próbowała zasiać w nich niepokój. Ale Che wiedział, co należy zrobić, aby nie dać jej odnieść sukcesu. — Bez wątpienia pozostałe próby są jeszcze gorsze. — Nie, tym razem ma być tylko jedna. — Ale przecież zawsze są trzy! A poza tym my jesteśmy we trójkę, tak więc pewnie będziemy ich mieli jeszcze więcej. — Nie. W waszym przypadku Dobry Mag udzielił zwolnienia. — Czego? — Przywileju, wyzwolenia, uwolnienia, immunitetu, oswobodzenia… — Wyjątku? — Wszystko jedno — zgodziła się oburzona. — Ale dlaczego? Jesteśmy przecież zwykłymi kandydatami, nie zasługującymi na żadne specjalne traktowanie. — To prawda. Dlatego właśnie jest to taka tajemnica. Uwielbiam tajemnice! — To dlaczego sama nie postawisz Pytania Dobremu Magowi? — Dlatego, że jego zadaniem jest rozwiązywać tajemnice, a nie tworzyć je. A poza tym, Dana nie lubi, gdy się za bardzo zbliżam. — Hmm? — Do Dobrego Maga. A do kogóż by innego? — Chciałem zapytać, kim jest Dana. — Jego żoną. Już wam o niej opowiadałam. — Och. — Nie opowiadała im, lecz najprawdopodobniej komuś innemu i zapomniała komu. Taką już miała pamięć. Che słyszał coś o tym: w ciągu swego życia Dobry Mag miał pięć i pół żony, które teraz po kolei przebywały u niego. Dana jest z pewnością tą, która była demonicą. Tak więc wyglądało na to, że jedna demonica może być zazdrosna o drugą. Ciekawe. To znaczy, że posiadały jednak niektóre z ludzkich uczuć. Nagle wpadł na pomysł, jak na jakiś czas pozbyć się Metrii. — Czy nie byłoby lepiej, gdybyś wyprzedziła nas i poczekała na nasze przybycie do zamku, zamiast obserwować naszą nudną podróż? — Czy próbujesz się mnie pozbyć? — Oczywiście. — To znaczy, że nie chcesz, abym tam była. Próbujesz zrobić mnie w konia. — Oczywiście. — Dobry pomysł. Tak zrobię. — Zniknęła. — Zrobiłeś ją w konia! — zawołała Jenny. — Jak ci się to udało? — Złapałem ją w tryb albo — albo — wyjaśnił Che z zadowoleniem. — Sądziła, że musi być albo tutaj, albo tam i wybrała tam jako bardziej interesujące. Nie przyszło jej do głowy, że mogła wybrać obydwa jednocześnie. — Jaki ty jesteś mądry! — Jestem centaurem — odrzekł skromnie. — Może do czasu, gdy tam dotrzemy, zapomni o nas — powiedziała Gwenny. — Taką mam nadzieję. Ścieżka pomogła im szybciej się przemieszczać. Niemniej jednak ich spacer miał trwać dłużej niż dzień. — Może powinniśmy poszukać miejsca do spania — powiedziała Jenny. Sammy wysunął się na czoło. Jak zawsze pobiegła za nim, ponieważ kot gubił się w trakcie poszukiwań. Che i Gwenny poszli jej śladem. Sammy wybrał odbiegającą w bok ścieżkę, której sami by nie zauważyli. Prowadziła ona do niewielkiego parku. Znaleźli tam ładne drzewo parasolkowe, doskonale umiejscowione dla takich podróżników jak oni, z rosnącymi w pobliżu drzewami owocowymi i orzechowymi oraz wielkim krzewem poduszkowym. Tak więc posilili się owocami chlebowymi z orzechami maślanymi i napili się mleka waniliowego, a na deser zjedli trzcinę cukierkową. — Czy sądzicie, że przestaniemy lubić takie rzeczy, gdy dorośniemy i przyłączymy się do KSD? — zapytała Gwenny. — Och, mam nadzieję, że nie! — zawołała Jenny. — Ale jakoś wygląda na to, że wszystko się zmienia, gdy się dorasta — rzekł Che. — Spójrzcie na Elektrę. — Tak właściwie to ona nie jest jeszcze taka zła — stwierdziła Gwenny. — W ciągu dnia nosi dżinsy. Może tak naprawdę nie przyłączyła się do Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. — Ale przywołała bociana — zauważył Che. — Chyba można nauczyć się, jak to robić bez konieczności przejmowania złych stron KSD, jak na przykład szpinaku — powiedziała Jenny z nadzieją. — Przyrzeknijmy, że przyjmiemy tylko dobre strony Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych — zasugerował Che. — Będziemy inni, gdy dorośniemy. — Dobrze — zgodziła się Gwenny. Cała trójka klasnęła w dłonie, dzieląc przysięgę. Ułożyli się na noc, jak zwykle przechodząc z marzenia w sen. Che cierpiał w nocy z powodu bólu brzucha. Żałował, że zjadł aż tyle trzcin cukierkowych; zostawiły po sobie wstrętny, rozpaczliwy posmak. Słyszał, jak dziewczęta niespokojnie kręciły się we śnie, i wiedział, że miały ten sam problem. Oczywiście nie można było zjeść za dużo cukierków; ale jednak coś było nie tak. Może na niektórych ciążyło przekleństwo. Rano przemierzyli resztę drogi do Zamku Dobrego Maga. Żadne z nich jeszcze tutaj nie było, tak więc zdawał się on być straszniejszy niż Zamek Roogna, pomimo że był mniejszy i nie otaczali go drzewni strażnicy. Tak właściwie to Jenny już tu kiedyś była, ale tylko krótko; pozwolono jej zapytać, jak powrócić do Świata Dwóch Księżyców, lecz zmieniła zdanie, zanim otrzymała Odpowiedź. Zdecydowała, że nie była jeszcze gotowa opuścić Xanth, ku wielkiej uldze Che i Gwenny. Ale ponieważ Zamek Dobrego Maga zmieniał się za każdym razem, gdy ktoś go odwiedzał, ten raz właściwie się nie liczył. Teraz była to waląca się kamienna budowla otoczona niewielką fosą. Zamek wyglądał na nie zabezpieczony: w fosie brakowało potwora, most zwodzony był opuszczony. Nigdzie nie widzieli żywego ducha. Gdy podeszli bliżej, zauważyli, że pierwsze wrażenie ich myliło. To wcale nie był zwyczajny zamek: zrobiony z ciasta i cukierków, ściany miał nie z kamienia, ale z ciasta owocowego z ogromnymi, przypominającymi kamienie kawałkami owoców. Dach wyglądał jak zrobiony z orzechowej kruszonki. Most zwodzony był z chlebka imbirowego, a fosa bulgotała jak woda lemoniadowa z Jeziora Lemoniadowego. Udało im się wymienić spojrzenia. — Dlaczego jakoś temu nie ufam? — zapytała Gwenny. — Ponieważ nie jest to godne zaufania — odpowiedział Che. — Dobry Mag zawsze wie, kiedy nadchodzi petent, i jest zawsze przygotowany. — Petent? — Kandydat, petycjoner, żebrak, włóczęga… — Och, przestań! — powiedziała Gwenny, śmiejąc się. — Chciałeś powiedzieć osoby takie jak my, które przychodzą zadać Pytanie. — Wszystko jedno — zgodził się Che, chmurząc się. Ale nie mógł wytrzymać tak dłużej niż przez moment i wreszcie musiał się uśmiechnąć. Przynajmniej przerwało to napięcie albo chociaż trochę je zmniejszyło. — Musi być tu coś, czego nie widzimy — stwierdziła Jenny. — Ponieważ ja będę zadawać Pytanie, aby móc odsłużyć rok u Dobrego Maga, mogę równie dobrze prowadzić. — Ruszyła w stronę zwodzonego mostu. — Poczekaj! — zaprotestowała Gwenny. — To może być niebezpieczne. Ja powinnam iść pierwsza, nawet jeśli nie będę zadawać Pytania. — Nie ma potrzeby się sprzeczać, dziewczęta — powiedział Che, uśmiechając się z wyższością. — Po pierwsze, możemy być całkowicie pewni, że nie czeka nas żadne niebezpieczeństwo, ponieważ Dobry Mag na pewno nie chciałby nas skrzywdzić, a poza tym skrzydlate potwory i tak by na to nie pozwoliły. — Ale skrzydlate potwory nie pilnują nas w tej chwili — powiedziała Jenny, rozglądając się wokół. — Ależ oczywiście, że tak — odparł Che, nadal mając na twarzy przepełniony wyższością uśmiech. — Tak? A gdzie? Che wskazał na purpurową ważkę, siedzącą na znajdującym się nie opodal krzewie. — Tam. Spojrzała. — Ale przecież to tylko owad! — To skrzydlaty potwór. Jeśli coś się stanie, poinformuje o tym innych albo sam weźmie się do działania. — Nie wierzę — powiedziała Jenny. — Ixnay — mruknęła Gwenny ostrzegawczo. Ale już było za późno. Ważka poczuła się urażona. Wystartowała w powietrze, zostawiając za sobą ogon iskierek i smugę dymu. Zniknęła. Po chwili powróciła na czele falangi ważek. Teraz można było słyszeć brzęczenie ich skrzydeł. Zawróciły w formacji i ruszyły na Jenny. — Padnij! — zawołał Che. — To jest szarża! Cała trójka rzuciła się na ziemię. Niewielkie smugi płomieni przeleciały ponad nimi i spaliły pobliskie listowie. Ważki zniknęły im z oczu. Podnieśli się. — Nie strzelały tylko dla efektu — odezwał się Che. — Gdybyśmy nie padli na ziemię, na pewno nie wstrzymałyby ognia. Tak sądzę. — Sądzę, że przekonały mnie — powiedziała Jenny. — Przepraszam, że wątpiłam. Purpurowa ważka powróciła i usiadła jej na ramieniu. — Przyjmuje twoje przeprosiny — wyjaśnił Che. Gwenny roześmiała się. — Ale nie musisz jej całować. Jenny była poważna. — Niestety one nie mogą nam pomóc w próbie Dobrego Maga. To zabronione. — A może Sammy może znaleźć bezpieczne wejście do zamku — zasugerował Che. Momentalnie niewielki kot rzucił się w poprzek zwodzonego mostu z chlebka imbirowego. Jenny pobiegła za nim, tak jak to zawsze robiła. — Poczekaj na mnie, Sammy! — zawołała. Gwenny przewróciła oczami. — Jesteście moimi najlepszymi przyjaciółmi, ale czasami zastanawiam się nad wami obojgiem — powiedziała. — Powinieneś wiedzieć, że nie możesz kazać Sammy’emu tak po prostu czegoś szukać, a ona powinna wiedzieć, że nie powinna tak zwariowanie wbiegać do obcego zamku. — Powinniśmy — zgodził się Che pokornie. — Ale nie robimy tego. — Mam tylko nadzieję, że nie ma tam żadnej paskudnej wiedźmy. Podążyli za Jenny, która przebiegła już zwodzony most i zbliżała się do głównej bramy zamku. Powierzchnia wydawała się lekko gąbczasta, ale solidna. Brama była otwarta, a kot popędził przez nią. Prawie wpadli na Jenny, która nagle zatrzymała się wewnątrz bramy. Patrzyła w górę. Che również spojrzał w tym kierunku. Był tam olbrzym. A dokładniej mówiąc, olbrzymka: ogromnych rozmiarów kobieta. Sammy, który nie był w stanie w tej sytuacji posłużyć pomocą, zwinął się w kłębek pod krzesłem olbrzyma. — Wejdźcie, dzieci — odezwała się kobieta słodko brzmiącym głosem. — Ona nie w–wygląda na wiedźmę — szepnęła Gwenny. — Nie, nie jestem wiedźmą, kochanie — rzekła kobieta. — Jestem archetypem Dorosłego. Jestem tutaj, aby wprowadzić was do Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. — Nie! — krzyknęła Gwenny przestraszona. — Jesteśmy za młodzi — zaprotestował Che rozsądnym tonem (miał przynajmniej taką nadzieję). — Dwoje z was znajduje się na krawędzi, a jedno pochodzi z kultury, która wyznaje inne zasady — powiedziała kobieta, patrząc w dół na Che. — Ale jestem w towarzystwie istot pochodzących od ludzi, które honorują KSD — odrzekł Che. — Tak więc i ja je honoruję. — Mam dla każdego z was pytanie — zaczęła Dorosła. — Każde z was będzie odpowiadało po kolei. Jeśli którekolwiek nie odpowie albo odpowie niewłaściwie, żadne z was nie zostanie dopuszczone do Dobrego Maga. Czy to jasne? Che otworzył usta, aby zaprotestować, gdyż jej rozumowanie nie było jasne, ale jej spojrzenie spoczęło na nich z taką surowością, że stracił odwagę. Poniewczasie zdał sobie sprawę, że było to pytanie retoryczne, na które można było dać tylko taką odpowiedź, jakiej życzył sobie zadający pytanie. Zaszurał przednimi kopytami. — Tak sądzę — odparł niechętnie. Spojrzenie przesunęło się na dziewczyny. Wtedy one również z niepokojem w głosie wypowiedziały swoją zgodę. — Ty — powiedziała Dorosła, koncentrując się na Gwenny. — Powiedz, kim jesteś. — Jestem… jestem goblinka Gwendolina, z Góry Goblinów. Jestem tu… — Wystarczy. Gwendolino, czym jest Konspiracyjne Stowarzyszenie Dorosłych? Gwenny została zaskoczona. — Czy to moje pytanie? — Nie, kochanie. To moje pytanie do ciebie. Che zacisnął zęby. Ta Dorosła była dorosła aż do bólu. Oni byli zawsze tacy pewni siebie i w związku z tym tacy nieznośni. Ale żadne dziecko nie mogło im tego powiedzieć, ponieważ zawsze odwracali to w taki sposób, że w końcu wychodziło na to, że dziecko było nieznośne. Nie można rozsądnie rozmawiać z dorosłymi, ponieważ umysł dorosłych był tak stwardniały jak stary cement. — No cóż, wszyscy wiedzą… — zaczęła Gwenny. — Nie, kochanie. Nie chcę odpowiedzi wszystkich. Chcę usłyszeć twoją odpowiedź. Gwenny zaczęła okazywać oznaki słusznego buntu. — Moja odpowiedź jest taka: jest to zmowa dorosłych mająca na celu gnębienie dzieci! — krzyknęła. — Dlatego, że… — Nie, nie mów dlaczego. To wystarczy. — Dorośli odmawiają dzieciom wszystkiego, co je interesuje. Jak na przykład wszystkich pożytecznych słów, od których więdną kwiaty, a wyschła trawa staje w płomieniach, i takich, które są respektowane przez rzepy. I wszystkiego, co dotyczy przywoływania bociana. I zmuszają dzieci do jedzenia strasznych rzeczy, na przykład bobrzego oleju i brokułów, zamiast dobrych rzeczy, jak ciastka i cukierki. I nie pozwalają żadnemu chłopcu widzieć niczyich majtek, nawet jeśli są to ładne majtki. I żadnej dziewczynce tego, co chłopcy mają zamiast majtek. I zmuszają dzieci do wczesnego chodzenia spać, nawet jeśli nie są śpiące. I tym podobne. Dorosła skinęła głową z pełną dystansu tolerancją. Przypomniało to Che kolejną irytującą przypadłość dorosłych: rzadko chwalili wysiłki dzieci, chyba że nieszczerze, na przykład mówiąc „Wspaniale!”, gdy dziecku udaje się zakrztusić obrzydliwą brukselką. Odwróciła się do Jenny. — Powiedz, kim jesteś. — Jestem dziewczynką–elfem ze Świata Dwóch Księżyców. Mam na imię Jennifer. — Jennifer, dlaczego istnieje Konspiracyjne Stowarzyszenie Dorosłych? — Co? — zapytała Jenny zaskoczona. — Nie co, kochanie, tylko dlaczego. — Dorosła była nieznośnie protekcjonalna, ale to normalne. — Nie wiem, dlaczego dorośli gnębią dzieci! — krzyknęła Jenny gniewnie. — Może zazdroszczą nam otwartych umysłów i słonecznego usposobienia. Tam, skąd ja pochodzę, jest inaczej. Dorosła zmarszczyła się. — Jesteś w stanie lepiej sobie z tym poradzić, kochanie, jestem pewna. I znowu, pomyślał Che. Dorosła odwracała kota ogonem, nie akceptując oczywistych odpowiedzi. Dorośli zawsze woleli być przebiegli. Ale Jenny próbowała dalej. — No cóż, mogę powiedzieć, jaki mógłby być powód istnienia Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych, jeśli dorośli rzeczywiście kochaliby dzieci. Może jest z tym związane jakieś niebezpieczeństwo i dorośli próbują trzymać dzieci z dala od niego. Jak na przykład słowa mocy: jeśli dziecko wypowiedziałoby takie słowo w domu ze słomy, to dom mógłby się zapalić i cała rodzina straciłaby dach nad głową. Che i Gwenny spojrzeli na nią z zaskoczeniem. Brzmiało to całkiem sensownie! Może rzeczywiście istnieje jakiś powód istnienia niewielkiej części KSD, ale to oczywiście nie usprawiedliwiało reszty. — I dalej? — zapytała Dorosła w ten ich nieprzyjemnie ponaglający sposób. — Jedzenie tych niesmacznych rzeczy… Są podobno pożywne — ciągnęła Jenny. — Cukierki… są bardzo smaczne, ale po pewnym czasie mogą zbrzydnąć i może nie są aż tak dobre dla zdrowia, jak by się mogło wydawać. — Bez wątpienia pamiętała ból brzucha z ostatniej nocy. — Tak więc dorośli próbują powstrzymać dzieci przed wpadaniem w kłopoty przez jedzenie zbyt wielu niewłaściwych rzeczy. A chodzenie wcześnie spać… Sama lepiej się czuję, gdy jestem porządnie wyspana, niż wtedy, gdy się nie wyśpię, bo przed snem urządziliśmy bitwę poduszkową. — Spojrzała przepraszająco na pozostałą dwójkę. — A jeśli chodzi o przywoływanie bociana… Przypuszczam, że mógłby zaistnieć pewien problem, jeśli dzieci zaczęłyby to robić, ponieważ nie są one gotowe, by zajmować się dziećmi. To znaczy, fajnie jest raz na jakiś czas zobaczyć dzidziusia, ale nie chciałabym się takim brzdącem cały czas zajmować. I przypuśćmy, że dziecko miałoby dziecko, tak dla zabawy, i po jakimś czasie znudziłoby mu się ono? To nie byłoby specjalnie dobrze dla takiego maleństwa. Che był zaskoczony. Odzywało się tutaj z pewnością wychowanie Jenny w obcym Świecie Dwóch Księżyców; w jej ustach zabrzmiało to tak, jakby Konspiracyjne Stowarzyszenie Dorosłych było słuszne. Ale przecież… — A majtki? — poganiał Dorosły. — No cóż, naprawdę nic o nich nie wiem, ale może mają one coś wspólnego z bocianem. — Jenny przerwała, próbując coś wymyślić. — Wygląda na to, że dorośli lubią przywoływać bociana i mają na to więcej ochoty, gdy zobaczą majtki, i może dzieci też miałyby na to ochotę, gdyby zobaczyły majtki, i mogłyby odkryć tajemnicę, tak więc również i przed tym muszą być chronione. — Wystarczy, Jennifer. — I znowu ta pogardliwa odprawa. Spojrzenie przesunęło się, aby znowu przygwoździć Che. — Przedstaw się. — Jestem centaur Che, ze skrzydlatych potworów. — Czy zgadzasz się z Konspiracyjnym Stowarzyszeniem Dorosłych? Che wiedział, że właściwą odpowiedzią było „tak”. Ale miał dosyć zastraszania przez dorosłych. Nadszedł czas postawić się. Tak więc wpłynął na niebezpieczne wody. — Nie. — Kontynuuj. Jeśli Dorosła sądziła, że Che nie znał tego słowa, to musiała się niestety rozczarować. Chciała usłyszeć jego powody? No cóż, może popaść w nieliche tarapaty, idąc tym szlakiem. — Może dorośli myślą, że mają powód do trzymania niektórych rzeczy w tajemnicy przed dziećmi i zmuszania dzieci do robienia niektórych rzeczy dla ich dobra. Ale moim zdaniem jest to niewłaściwy sposób. Dzieci powinny być właściwie informowane i zdobywać pełne doświadczenie, ażeby mogły wyrosnąć na odpowiedzialnych obywateli, gdy wreszcie staną się dorosłe. Jeśli użycie brzydkiego słowa może rozniecić ogień, to powinny zostać przed tym ostrzeżone, ażeby wiedziały, że nie wolno podpalić domu. A jeśli zbyt dużo cukierków wywołuje ból brzucha, to powinno im się to powiedzieć i pozwolić spróbować, a gdy zobaczą, że to prawda, to już więcej tego nie zrobią. Jeśli niedostateczna ilość snu sprawia, że dzieci źle się czują następnego dnia, to powinno im się to pozwolić wypróbować, aby same się przekonały, ile snu im potrzeba. Dzieci nie potrzebują dorosłych po to, aby ci stale podejmowali za nie decyzje. Przerwał, w obawie, że Dorosła podniesie swą monstrualną stopę i rozdepcze go na miazgę. Lecz kobieta siedziała tylko, słuchając. — I dalej? — pogoniła go. — A jeśli chodzi o przywoływanie bociana. No cóż… Sądzę, że nawet małe dziecko nie chciałoby skrzywdzić niemowlęcia. Tak więc jeśli dzieci zostałyby nauczone, jak należy przywoływać bociana, ale gdyby również powiedziano im, jak ważna jest opieka nad dziećmi i że musiałyby to robić, zamiast bawić się, kiedy tylko mają ochotę, to sądzę, że większość z nich by tego nie robiła. A tych niewiele, które by to robiły, no cóż… Mój ojciec mówi, że zawsze należy ponosić konsekwencje swoich czynów. Wydaje mi się, że jest to również prawda w odniesieniu do dzieci. Tak więc sądzę, że dzieci powinny otrzymywać pełną edukację, zarówno o czynach, jak i konsekwencjach, i powinno im się pozwolić robić wszystko, na co mają ochotę. Nie sądzę, aby jakiekolwiek Konspiracyjne Stowarzyszenie Dorosłych było potrzebne, jeśli dorośli we właściwy sposób uczyliby dzieci. Zamilkł, czekając na przerażający werdykt, mówiący, że podał niewłaściwą odpowiedź i że nie będą mogli zobaczyć Dobrego Maga. Ale niestety kłamstwo nie leżało w jego naturze; to nie było po centaurzemu. Spojrzenie Dorosłej przebiegło po obydwu dziewczętach. — Czy zgadzacie się z nim? Gwenny i Jenny wymieniły kolejne spojrzenie. Poruszyły się niespokojnie. — No? — popędziła je Dorosła ostrzegawczym tonem. — Tak, sądzę, że tak — przyznała Gwenny ze zrozumiałą niechęcią. — W takim razie aprobujecie przekazywanie tego typu informacji dzieciom? — powiedziała Dorosła w sposób, jakby chciała powiedzieć: To Jest Wasza Ostatnia Szansa. — Tak — zgodziła się Jenny. — Nie obchodzi mnie, co myślisz, to, co mówi Che, brzmi sensownie. — Ty również, Gwendolino? — Znajdowali się na skraju przepaści. — Tak! — krzyknęła Gwenny na oślep. — I jesteście przygotowani ponieść konsekwencje waszej postawy? — Udało jej się jednocześnie przebić ich troje wzrokiem. Zabrnęli już zbyt daleko, aby teraz mogli się cofnąć. Skinęli głowami z szaleńczą odwagą. — To w takim razie zaraz zostaniecie włączeni do Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych — powiedziała Dorosła. Sięgnęła gdzieś daleko i wyciągnęła dwie lalki. Każda z nich była wielkości dziewczynek. Posadziła je na podłodze przed ich trójką. — Pokażcie mi, jak te dwie figurki mogłyby przywołać bociana. — Ale przecież my nie wiemy! — zaprotestowała Gwenny. — Nie wiecie? — Oczywiście, że nie! — powiedziała Jenny. — Jesteście pewni? Dziewczynki spojrzały dziko na Che. — Wydaje mi się, że ona chce, abyśmy sami na to wpadli — powiedział. — To nasza kara za przyznawanie się, że nie zgadzamy się z Konspiracyjnym Stowarzyszeniem Dorosłych. To właściwie moja kara, ale ponieważ wy mnie poparłyście, to musicie ją ze mną podzielić. Spojrzeli w górę na Dorosłą, ale ona pozostawała bez ruchu. Było to bardziej przerażające aniżeli wszystko, czego się po niej spodziewali. Spojrzeli na lalki, które były rodzaju męskiego i żeńskiego. — No cóż, jeśli mam zostać wodzem, to powinnam nauczyć się, jak rozwiązywać problemy — zdecydowała Gwenny. — Wydaje mi się, że mam połowę pomysłu… to znaczy przyrodniego brata. Mój braciszek, goblin Gobble jest… No cóż, mój ojciec Gouty zszedł się z kobietą, która nie jest moją matką, i przywołał z nią bociana, i bocian przyniósł Gobble’a. Tak więc stąd wiem, że nie trzeba być małżeństwem, aby to zrobić; dwie osoby mogą to robić bez ślubu i gdy jest to niewłaściwe. Nie muszą się również kochać; mój ojciec nigdy nikogo nie kochał. Są do tego potrzebni tylko mężczyzna i kobieta. Jest to sprawa czysto fizyczna. — Ale przecież powinna ich łączyć miłość — powiedziała Jenny. — Nie sądzę, aby Świat Dwóch Księżyców był inny niż Xanth w tym względzie. Nie mamy przynoszących dzieci bocianów i nigdy dokładnie nie wiedziałam, jak działa nasz system dostawczy. Wiem tylko, że jeśli dwoje ludzi wystarczająco się kocha, to będą mieli dziecko. Wydaje mi się, że jeśli choćby odrobinę się nie kochają, to nie mogą mieć dziecka. — Oczywiście widziałem, jak centaury z sobą obcują — powiedział Che. — Nasz gatunek nie używa bocianów, może dlatego, że nasze źrebaki są dla nich za ciężkie. Ale mamy częściowo ludzkie dziedzictwo. Zastanawiam się, czy ludzki sposób przywoływania bociana może mieć z tym coś wspólnego? Gwenny podniosła lalkę–dziewczynę, która nie miała na sobie żadnego ubrania. — Jeśli byłyby to centaury, to co zrobiłyby, aby mieć dziecko? Che podniósł podobnie nagą lalkę — chłopca. — Sądzę, że zbliżyłyby się do siebie, o tak. — Ustawił lalkę — chłopca obok lalki — dziewczynki. — Ale przecież my byliśmy bliżej siebie, gdy udawaliśmy przeprosiny — zauważyła goblinka. — W pewnym sensie nie — zgodził się. — W jakim sensie? — zapytała Jenny. Zaczął poruszać lalkami. — W tym, wydaje mi się. Obie dziewczynki stały wpatrzone. — Ale… — powiedziała Gwenny. — Ale… — powtórzyła jak echo Jenny. — Może to wygląda inaczej u centaurów — powiedział Che. — To obrzydliwe — oznajmiła Gwenny. — Nie dla centaurów. — Ale był wstrząśnięty. Czyż to możliwe? Spojrzeli raz jeszcze. — Może jest to możliwe — uznała Gwenny. — Ale czy to wszystko? Che wstrząsnął ramionami. — Zdaje się, że u centaurów to wystarcza. — Nie ma się co dziwić, że trzymają to w tajemnicy! — stwierdziła Jenny. — Nie ma się co dziwić! — powtórzyła jak echo Gwenny, chichocząc. Po chwili wszyscy się śmiali. Była to jednak wesołość wynikająca ze skrępowania z domieszką wstydu. Nigdy nie przypuszczali, że Konspiracyjne Stowarzyszenie Dorosłych ukrywało coś takiego. — Wydaje mi się, że lepiej będzie trzymać to w tajemnicy — powiedział Che, gdy się już trochę uspokoili. Obie dziewczynki skinęły głową. Obie się czerwieniły, co oznaczało, że czuły się tak samo zażenowane jak on. Ogromna Dorosła zniknęła. Tam, gdzie się dotąd znajdowała, był teraz otwarty korytarz prowadzący do głównej części zamku. Sammy podniósł się i przeciągnął po drzemce. Wyglądało na to, że zakończyli próbę i mogli teraz spotkać się z Dobrym Magiem. Ale za jaką cenę? Ich niewinność należała do przeszłości. 5. IDA Ida była znajdą. Pewnego dnia pojawiła się jako niemowlę w pobliżu Góry Faunów i nimfy zaniosły ją do Doliny Nimf. Nimfy zajmowały się nią, przynosząc jej krzewy mleczne i sadzały ją w ślicznym łóżeczku z liści i kwiatów. Jednak było jasne, że nie należała do gatunku nimf. Była ludzkim niemowlęciem, które zostało niewłaściwie dostarczone lub zgubione przez bociana. Jeden z mieszkających w pobliżu musibyciów wypatrzył ją i przepłynął z powrotem do swoich. — Ona musi być z nami w nocy — powiedział. — Żeby nie zapomniała tak jak nimfy. Pozostałe musibycie zgodziły się, ponieważ były dobrymi stworzeniami, które nigdy nie wykręcały się od niczego. Tak więc, gdy zapadł zmrok i nimfy straciły nią zainteresowanie, musibycie porwały dziecko, przepłynęły z nim przez moczary do ciepłego gniazda i tam je umościły. W ten sposób chroniły je przed nocną magią nimf i faunów i dzięki temu umożliwiły mu zapamiętanie przeszłości. Jednak mimo wszystko dokonało się już pewne zniszczenie i dziecko nie pamiętało zbyt wiele. Po kilku latach jego pamięć poprawiła się i przechodząc poprzez fazy dziecka, dziewczyny i młodej kobiety, Ida była w stanie pamiętać większość swego życia aż do wieku trzech czy czterech lat. Teraz rozumiała, dlaczego nie powinna zostawać na noc w Dolinie Nimf, pomimo to, że bardzo lubiła spędzać tam dni. Oczywiście ponieważ nie była nimfą, nie lubiła zabaw, które uprawiały one z faunami. Wystarczało jej tylko obserwowanie, jak inni się zabawiali. Pływała wspólnie z musibyciami, istotami wodno — lądowymi, które również na swój sposób były szczęśliwe. — Ona musi być uczona na ludzki sposób — zdecydowały musibycie. Namówiły wędrującego centaura o imieniu Celebral, aby dawał jej lekcje według ludzkich wzorów. (Z jakiegoś powodu centaury–naukowcy nigdy nie włóczyły się, tylko wędrowały, ale oznaczało to dokładnie to samo.) W ten sposób Ida nauczyła się ludzkiej mowy, zaczęła odziewać się w ludzkie stroje i czesać włosy. Nie biegała już flago, tak jak to czyniły nimfy. Żałowała tego, ale jej nauczyciel centaur był bardzo konsekwentny w zachowywaniu konwencji poszczególnych gatunków i wiedział więcej niż wszystkie fauny, nimfy i musibycie razem wzięte, tak więc nie miała wyboru i musiała się podporządkować. Nauczyła się oceniać charakter życia nimf. Niektóre stworzenia polowały na fauny i nimfy. Czasami przytrafiał się tutaj ogr, porywał krzyczącą nimfę i odgryzał jej głowę. To przerywało jej krzyk. Następnie brał ją z sobą, aby w spokoju spożyć posiłek, żując w czasie drogi. Nimfy niespecjalnie to lubiły. Czasami wślizgiwał się smok, łapał w zęby fauna i przełykał go po kawałku. Jeśli był to smok ognisty, to najpierw go smażył. Fauny niespecjalnie za tym przepadały. Ale następnego dnia było tak, jakby nic się nie stało; fauny i nimfy swawoliły tak jak przedtem, nigdy nie odczuwając braku pożartych. Ida próbowała opowiedzieć im o tym, co się stało, ale one nie wierzyły jej, ponieważ nie pamiętały dłużej niż przez jeden dzień. Po pewnym czasie Ida zrozumiała, że może dzięki temu było im łatwiej żyć. Jaki sens miało ciągłe przeżywanie od nowa złych wspomnień? Ale mimo wszystko drażniło ją to. — Musi być jakiś lepszy sposób — mruknęła do siebie. — Jest lepszy sposób — poinformował ją Cerebral. — Ludzki sposób. Fauny i nimfy są przykute do teraźniejszości tak jak zwierzęta, stworzenia chwili. Ale ludzie pamiętają i dokonują refleksji, prawie tak samo jak centaury, i dlatego są istotami nadrzędnymi. Zapamiętaj to sobie, ponieważ będziesz musiała przejść egzamin lemoniadowy. Tak więc Ida nauczyła się wszystkiego o tym, co odróżniało jej gatunek od pozostałych stworzeń. Zapamiętała i zdała egzamin. Została godnie nagrodzona wodą z Jeziora Lemoniadowego. Cerebral wierzył w pozytywny charakter zachęt. Oznaczało to po prostu, że wszystko, co dobre, otrzymywało się za naukę. Ida nigdy nie przyznałaby się do tego, ale po prostu lubiła się uczyć. Było tyle wspaniałych rzeczy, z których można się tyle dowiedzieć — po prostu ją to fascynowało. Gdy skończyła dwadzieścia jeden lat, zgodnie z oceną centaura, który zajrzał jej w zęby, musibycie zdecydowały, że musi ruszyć w drogę, aby znaleźć swe przeznaczenie. — Uwielbiamy twoje towarzystwo — powiedziały jej — ale jesteśmy tylko zwierzętami, podczas gdy ty jesteś istotą ludzką. Zasługujesz na coś więcej. Ida nie miała co do tego pewności, ponieważ uważała musibycie za stworzenia, które również na dużo więcej zasługiwały. Tak więc zapytała Cerebrala. — Niestety to prawda — odpowiedział. — Nie jesteś ani musibyciem, ani nimfą i nie możesz pozwolić, by ich horyzonty ograniczyły twoje. Musisz odszukać swoje przeznaczenie wśród swoich. — Ale ja nawet nie wiem, gdzie ich szukać! — zaprotestowała. — Gdzie znajdę Górę Mężczyzn albo Dolinę Kobiet? — Nie znam takich punktów geograficznych — przyznał centaur. — Może zamiast tego powinnaś odszukać Zamek Dobrego Maga, który, o ile wiem, wrócił do pracy, i zapytać go o swoje przeznaczenie. — To on przerwał pracę? — zapytała z lekką ciekawością. — Na kilka lat. Ale potem zamek znowu rozpoczął działalność pod nowymi auspicjami. Oczywiście może istnieć pewna trudność ze zlokalizowaniem zamku i wejściem do niego i może będziesz musiała odbyć roczną służbę u Maga za Odpowiedź na twoje Pytanie. Jednakże są tacy, którzy uważają, iż gra jest warta świeczki mimo trudności i kosztów. Ida nauczyła się, że Cerebral nie zawsze wygłaszał opinie, z którymi się zgadzał. Posiadał dydaktyczny sposób wysławiania się, który zdaniem Idy był typowy dla jego gatunku. Dydaktyka nigdy nie wypowiadała się bezpośrednio ani prosto. — A czy ty wierzysz, że ta wizyta może coś dla mnie znaczyć? Zastanowił się, ponieważ nigdy nie był tak nierozważny, aby wypowiedzieć nieprzemyślaną opinię. Kiedyś cierpiał na napady choroby o nazwie: kopyto–w–pysku i został wygnany przez społeczność centaurów. Dlatego właśnie mógł zostać jej nauczycielem. Już nie wkładał sobie kopyta do pyska, uważając, aby tego nie robić. — Tak, biorąc pod uwagę wszystkie inne możliwości, wydaje mi się, że może. Tak więc Ida wyruszyła do Zamku Dobrego Maga. Wzięła z sobą niewielką torebkę, którą otrzymała od musibyciów, zawierającą jej oficjalne stroje, szczotkę do włosów i zmianę tego, o czym nie wolno mówić, oraz magiczną kanapkę na wypadek, gdyby była głodna. Na ręku miała bransoletkę chroniącą ją przed złem ze strony innych istot. Były to rzeczy znalezione przez fauny i nimfy, które musibycie uratowały od zapomnienia. Musibycie nie były chciwe; po prostu przechowywały rzeczy do czasu, gdy stawały się one przydatne. Ze smutkiem pożegnała się z musibyciami, obawiając się, że z dala od nich już nigdy nie będzie taka szczęśliwa jak z nimi. Wiedziała, że zawsze będzie lubić stawy, błota i piaszczyste brzegi. Następnie postawiła stopę na szlaku prowadzącym do Nieznanego Centralnego Xanth. Na początku droga była jej w miarę znajoma, ponieważ w ciągu ostatnich dwudziestu lat poznała trochę ten teren. Wiedziała, których bocznych ścieżek należy unikać, ponieważ prowadziły do wikłaczy lub legowisk smoków, i jakich owoców nie jeść, jak na przykład duszących wiśni. Lecz im bardziej się oddalała, tym mniej znajomo wszystko wyglądało, aż wreszcie dotarła do całkowicie obcego terytorium. Znalazła się na rozstaju dróg. Która droga była najlepsza? Nie mogła się zdecydować, ale nie chciała marnować czasu. Nie była już w Dolinie Nimf, gdzie wałkonienie się było sposobem na życie. Ponadto musiała zatrzymać się w celu wypełnienia tych czynności, o których nie wolno mówić, i nie była pewna, czy nie liczyło się to przypadkiem również jako marnotrawienie czasu. Jednym z dziwnych zachowań jej centaurzego nauczyciela było to, iż załatwiał on swoje wszystkie potrzeby w całkowicie otwarty sposób, lecz nalegał, aby ona, jako człowiek, udawała, że owe potrzeby nie istnieją. Tak było po ludzku, powiedział, a ona musiała nauczyć się ludzkich sposobów współżycia, aby zasymilować się ze swoim własnym gatunkiem, gdy nadejdzie czas. Nagle na jednym z odgałęzień drogi pojawił się goblin. Ida wpadła na pewien pomysł. Gobliny nie należały do najmilszych istot, lecz mogły być pomocne, jeśli podejść je w odpowiedni sposób. Może mogłaby go zapytać, gdzie znajduje się najlepsze miejsce na wykonanie funkcji, o których nie wolno mówić, i gdyby udzielił jej na to pytanie dobrej odpowiedzi, to zapytałaby go, które z rozwidleń drogi było najlepsze. — Hej, nochalu, gdzie jest najgorsze miejsce na załatwienie tego, o czym się nie mówi? — zapytała. Goblin spojrzał na nią, a potem rozejrzał się wokół. — Tam, za tym krzakiem — wskazał. Tak więc Ida weszła za wskazany krzak. Nagle coś się stało. — Aaaajjjj! — krzyknęła w sposób, jaki centaur określał jako dziewiczy, czyli zgodny z klasą, do której również i ją przydzielił. Rozgniewana wróciła na ścieżkę, na której ze spokojem czekał goblin. — Ten krzak mnie połaskotał! — krzyknęła. — Oczywiście. To krzak jagód–łaskotek! — Ale przecież zapytałam cię o najgorsze miejsce. Powinieneś był skłamać — powiedziała z oburzeniem. — Skłamałem — odpowiedział. — Najgorsze miejsce znajduje się za tamtym krzakiem gęsich jagód. Ida pomyślała przez chwilę i doszła do wniosku, że tak właściwie był jak najbardziej w zgodzie ze swoją naturą. — To w takim razie, która z tych dwóch ścieżek jest gorsza? — zapytała, wskazując na rozwidlenie. Goblin zastanowił się. — Trudno powiedzieć. — Dlaczego? Musisz jedynie skłamać na temat lepszej drogi. — Ale one obydwie są jednakowo złe. To oznaczało, że obie były jednakowo dobre. — No dobrze, cofam pytanie. Spadaj, smarkaczu. Goblin, najwidoczniej urzeczony jej grzecznością, zaczął oddalać się ścieżką. Więc jej pomysł zadziałał. Zwykle tak było. Ale najprawdopodobniej zawdzięczała większość swoich sukcesów nauczycielskim zdolnościom Cerebrala. Zobaczywszy go po raz pierwszy, od razu wiedziała, że był najlepszym z możliwych nauczycieli, co zostało jak najbardziej dowiedzione. Normalnymi słowy, oznaczało to po prostu, że był dobry. Ruszyła prawą ścieżką, ponieważ nie chciała wybrać niewłaściwej. Wierzyła, że ta droga zaprowadzi ją tam, dokąd się wybierała. Rzeczywiście, gdy zaczął się zbliżać zmierzch, Ida trafiła do niezwykłej starej chatki. Może mieszka w niej dobra staruszka, która zaoferuje jej pokój na noc i talerz ciepłej zupy. Ida zapukała do drzwi. Drzwi otwarły się, a za nimi stała jakaś babcinka. — Niesamowite, miałam nadzieję, że zapuka do mnie młody podróżny, szukający pokoju na noc — powiedziała. — Wejdź, kochanie, i zjedz trochę ciepłej zupy. Ida pełna wdzięczności, weszła do środka. — Twój dom znajdował się dokładnie we właściwym miejscu — powiedziała. — Miałam nadzieję, że nie będę musiała spać w lesie. — A czy śpisz spokojnie? — Nie, kręcę się i wiercę przez całą noc. Jestem hiperaktywna. — To było określenie używane przez centaura, oznaczające ciągłe poruszanie się. — Wspaniale! Okazało się, że mąż staruszki wyruszył na rynek i wróci jutro koszem pełnym fasoli. W tym czasie w domu było cicho, a stara kobieta nie była do tego przyzwyczajona. Wolała słyszeć, że był z nią w domu ktoś jeszcze, szczególnie, gdy się ściemniło. Po kolacji usiadły przy kominku i wymieniały nowiny. Na szczęście staruszka nigdy nie opuszczała swego domu i podwórka, a Ida nigdy dotąd nie znalazła się z dala od miejsca, w którym się wychowała, tak więc żadna z nich nie miała wiele do powiedzenia. Ida była zmęczona, a staruszka nigdy nie chodziła późno spać, tak więc obydwie zadowolone poszły do swych pokojów. Lecz gdy Ida przebrała się w nocną koszulę i położyła się, naszedł ją dziwny niepokój. Niepokoje były lepkimi myślami, które spoczywały na wodnistym podłożu świadomości i ukazywały się tylko wtedy, gdy woda była spokojna i czysta, co zdarzało się zwykle przed zaśnięciem. Przypuśćmy, zapytał niepokój, że nie wszystko jest takie, jak się wydaje? Czy to możliwe, aby ta przemiła staruszka miała jakiś niemiły sekret, o którym nie wspominała, a który mógłby spłatać przykry figiel jej gościowi? Idzie niespecjalnie podobała się ta myśl, ale nie była w stanie jej wymazać. (Wymazać w słownictwie ludzi oznaczało pozbyć się czegoś. Czasami mazała również tablicę.) Obawiała się tego, co mogła przynieść z sobą ciemność. Oczywiście, w tej samej chwili, gdy zdmuchnęła świeczkę, zamajaczył przed nią duch. — Uuuuuuuuu! — zajęczał cicho, powiewając swoimi ogoniastymi prześcieradłami. Ida zwinęła się pod kołdrą. — To tylko jaaaaaa — jęknęła przepraszająco. Duch wyglądał na zawstydzonego. — Bardzo przepraszam! Wziąłem cię za tego starego świntucha. — Świntucha? — Nigdy nie myje nóg. I brudzi wszystkie prześcieradła. Nie mogę ścierpieć widoku maltretowanych prześcieradeł. Więc go straszę. — Duch odbił się przez moment w lustrze. — A jak twoje stopy? — Moje stopy są czyste — powiedziała Ida. Wysunęła nogę spod kołdry. — Dziewice powinny mieć delikatne stopy, tak więc próbuję się przystosować. Duch sprawdził. — Masz rację. To są bardzo czyste, delikatne, dziewicze nóżki. A kiedy wraca ten brudny staruch? — Sądzę że jutro. — To w takim razie do jutra… — Duch rozpłynął się. Ida ułożyła się z ulgą do snu. Była bardzo zadowolona, że ten duch okazał się miły. Rano opowiedziała wszystko staruszce. — Czy wiedziałaś, że macie ducha? — Ducha? A ja myślałam, że to jakaś dziewczyna — ladaco! No wiesz, to stary świntuch. — Tak. Brudzi nogami prześcieradła i duchowi się to nie podoba. — No cóż, już ja go zmuszę do mycia nóg! — powiedziała staruszka. — Też nie lubię brudnych prześcieradeł. Po zjedzeniu owsianki na śniadanie, Ida znowu ruszyła ścieżką. Była ciekawa, co by ją spotkało na tej drugiej ścieżce. Prawie uległa pokusie, aby się cofnąć, tylko żeby to sprawdzić, lecz przywołała się do porządku. W końcu im szybciej znajdzie Zamek Dobrego Maga, tym prędzej pozna swoje przeznaczenie. Miała nadzieję, że nie czekało jej nic złego, bo była przecież dobrą dziewczyną. Jednak ścieżka nie prowadziła bezpośrednio do zamku. Najpierw Ida napotkała legowisko smoka. Prawie w nie wdepnęła, zanim zdała sobie z tego sprawę. Cofnęła się. Ogólna zasada mówiła, że legowiska smoków nie należały do najlepszych miejsc dla stworzeń nie pochodzących w żadnej linii od smoków. Teraz będzie musiała zawrócić i pójść tą drugą ścieżką, pomimo że czekał ją długi spacer. Przynajmniej zaspokoi swoją ciekawość. Nagle pojawił się cień, a po chwili i sam smok. Przez przypadek odciął Idzie drogę ucieczki. — No, no — powiedział smok. — Pozwól, że się przedstawię. Jestem smok Dragonman. Co my tu mamy? — Nic poza delikatną dziewicą — odparła Ida szczerze. — A wiesz, co ja robię z delikatnymi dziewicami? Ida miała pewne pojęcie ze względu na jej wspomnienia smoków porywających nimfy z Doliny Nimf. Wiedziała jednak również, że jej magiczna bransoletka ochroni ją przed każdym niebezpieczeństwem. — Obawiam się, że tym razem będziesz musiał sobie odpuścić, ponieważ nie możesz zrobić mi jakiejkolwiek krzywdy. Smok spojrzał na nią spod oka. — O? A to dlaczego? — Dlatego, że mam czar, który mnie chroni. — Bez wątpienia jesteś wielce czarująca — zgodził się Dragonman. — Ale tak się składa, że kolekcjonuję właśnie urocze dziewice. — Nie, nie powiedziałam, że jestem czarująca, chociaż może to i prawda. Chciałam powiedzieć, że mam przy sobie amulet. — Hm. — Smok zastanowił się. — To wymaga pewnej interpretacji. Czy mogę go zobaczyć? — Oczywiście. — Ida zdjęła bransoletkę i podała ją smokowi. Dragonman dokładnie się jej przyjrzał. — Masz rację. Ten czar działa przeciwko każdemu. Żadne stworzenie nie może skrzywdzić tego, kto ją nosi. — Tak, to właśnie mi powiedziano. Czy mogę ją teraz dostać z powrotem? Smok dmuchnął niewielkim obłoczkiem dymu. — Jest coś, co z trudem przyjdzie mi wyjaśnić. Teraz nie masz na sobie amuletu, tak więc mogę z tobą zrobić, co mi się podoba. Jeśli ci go oddam, to nie będę mógł cię skrzywdzić. Jakoś wątpię w to, aby oddanie ci tego amuletu leżało w moim interesie. Ida zrozumiała, że popełniła błąd. Miała jednak pomysł, co robić dalej. — To prawda, że teraz jestem nie zabezpieczona. Ale byłam, gdy poprosiłeś mnie o amulet. Oznacza to, że chronił mnie przed tobą. Gdybyś teraz miał mnie skrzywdzić, to by oznaczało, że amulet nie zdołał mnie ochronić. Byłoby to czymś, co mój centaurzy nauczyciel nazwałby paradoksem. Paradoks nie jest niczym dobrym. Dragonman dmuchnął jeszcze więcej dymu, zastanawiając się. — Uwielbiam problemy logiczne — przyznał. — Będę musiał się nad tym zastanowić. — Oczywiście. Czy możesz oddać mi moją bransoletkę, podczas gdy będziesz się zastanawiał? — Jak sobie życzysz. — Smok podał jej amulet, pochłonięty problemem intelektualnym. — Dziękuję. — Ida umiejscowiła bransoletkę mocno na swym przegubie. Po chwili Dragonman wyciągnął wnioski. — Sądzę, że masz rację: nie byłabyś w stanie zdjąć bransoletki, gdybym miał zamiar cię skrzywdzić. A ponieważ nie mam takich zamiarów, nie było to problemem, tak więc i paradoks nie istnieje. — To bardzo ładnie — zgodziła się Ida. Nagle smok złapał ją. — Jednakże nigdy nie mówiłem ci, co robię z delikatnymi dziewicami. — Ajjjjj! — krzyknęła Ida, jako że wydawało się to na tym etapie wydarzeń właściwe. Dragonman uniósł ją. — Jak miło, że pytasz. Kolekcjonuję je. Bardzo dobrze się nimi zajmuję; tak naprawdę, to trzymam je doskonale zakonserwowane. Tak więc, jak widzisz, nie mam zamiaru cię skrzywdzić, i twoja bransoletka nie ma powodów do obaw. — Rozłożył skrzydła i obydwoje unieśli się w powietrze. Zaniósł ją do kryształowej groty. Było tam pięknie. Wszędzie wokół stały ogromne kryształy, a w każdym z nich znajdowała się śliczna młoda kobieta, nieruchoma, zamrożona i wyglądająca jak normalnych rozmiarów lalka. — Ale ja nie chcę zostać zakonserwowana w krysztale! — protestowała Ida. — Nie masz wyboru — powiedział Dragonman. — Nie mam? — Nie masz. Jest ci przeznaczone, że zostaniesz zakonserwowana w całej twojej urodzie do czasu, gdy ktoś cię uratuje. Przy odrobinie szczęścia może to być książę albo równie dobrze ktoś zupełnie bez znaczenia. A teraz przebierz się w swoją najpiękniejszą szatę. — Co? — Szata to ubranie. — Wiem. Tego typu wyrażeń używają centaury. To, co chciałam powiedzieć, było okrzykiem zniewagi. Dlaczego miałabym z tobą współpracować? — Ponieważ będziesz miała mniejsze szansę, by zostać oswobodzona, jeśli będziesz wyglądać jak kęs na pół przeżuty przez smoka. Ida zastanowiła się przez chwilę i zdała sobie sprawę, że miał rację. Tak więc przebrała się w swoją najlepszą suknię, z błękitnego szyfonu, i wdziała swe wyjściowe sandałki, które ukazywały jej czyste i delikatne stopy. W tym czasie smok martwił się. — Będę musiał powiększyć tę komnatę — powiedział. — Robi się za ciasno. Będę cię musiał na razie ustawić w altanie, do czasu, gdy renowacja zostanie zakończona. — W altanie! — wykrzyknęła Ida. — Czy nie zasługuję na coś więcej? — Ależ oczywiście, że tak — powiedział pocieszająco. — I obiecuję, że przeniosę cię w lepsze miejsce, gdy tylko będzie to możliwe. Być może nie okazywała takiego zadowolenia, jak powinna. Ale ponieważ nie miała wyboru, nie narzekała. Wyszczotkowała włosy i była gotowa. — Ach, wyglądasz bosko — stwierdził smok. — Wejdź, proszę, tutaj, na ten piedestał. Ida weszła, poddając się swemu dziewiczemu losowi. Dragonman dmuchnął na nią chmurą gęstej pary. Para zlała się, zamykając ją w sobie i nagle wszystko się zmieniło. Dragonman zniknął, a zmysłowa syrena, obdarzona nogami, krzyczała do niej: — Uciekaj! Co się stało? Gdzie był smok? Ida pokręciła głową, zmieszana. Nagle ktoś podbiegł do niej z boku, podniósł ją i wyniósł z altany zanim drzwi się zatrzasnęły. Druga osoba, która okazała się kobietą wysokiego wzrostu, postawiła ją na ziemi. — Jak ci na imię? — zapytała syrena. Imię? Nigdy nie miała imienia. Żaden z faunów, nimf, musibyciów oraz innych potworów nie miał imienia. Tylko centaur Cerebral i smok Dragonman. — I… i te… — zaczęła, mając trudności z mówieniem. — No dobrze, to po prostu będziemy nazywać cię Ida — powiedziała kobieta. — Ja jestem syrena Mela, a to jest ogrzyca Okra. Ogrzyca! Ida spojrzała na nią z zaskoczeniem. Nagle zdała sobie sprawę, że nigdy dotąd nie widziała żeńskiego ogra. To możliwe, że były one dużo mniej brzydkie od ich mężczyzn, podobnie jak to się działo u goblinów. Mela nadal ją wypytywała, lecz Ida nie mogła znaleźć żadnej odpowiedzi. Szukała swego przeznaczenia i okazało się ono skrystalizowane. Nie miała pojęcia, ile czasu minęło, oraz gdzie teraz był smok. Zaczynała się przyzwyczajać do imienia, które jej nadały i teraz wydawało jej się, że zawsze była Idą i ktokolwiek by o niej mówił czy pisał, nazywał ją tym imieniem. Centaur określiłby to mianem retrospektywnej nomenklatury, lecz było to prawdopodobnie tylko cofanie się w trakcie opowieści. Istoty, przez które została ocalona, wyglądały przyzwoicie. Prawdopodobnie miały one swoją własną misję. Byłoby naprawdę fajnie, gdyby i one poszukiwały Dobrego Maga. Okazało się, że rzeczywiście syrena i ogrzyca tam się udawały. Tak więc Ida zdecydowała się przyłączyć do nich. Wyglądało na to, że ich droga prowadziła poprzez altanę ogrodową i została odcięta, gdy usunęły kryształowy blok, w którym znajdowała się Ida, tak więc musiały znaleźć inny szlak. Było jej przykro, że przerwała ich wędrówkę, jednak nie zdawała sobie sprawy z tego, co się działo, aż do momentu gdy została uwolniona z kryształu. Mela prowadziła, Okra szła jako ostatnia, a Ida bezpiecznie w środku. Dotarły do źródła zdrowia i napiły się z niego. Następnie Okra podniosła czerwoną łódkę, którą najwidoczniej zostawiła tutaj wcześniej, i poniosła ją ponad głową z siłą charakterystyczną dla jej gatunku. Wreszcie dotarły do dużego jeziora. Jak się okazało, było to Jezioro Pocałunków. Wsiadły do łódki i Okra wiosłowała energicznie w stronę wyspy. — Tak naprawdę na brzegu nie jest bezpiecznie — zauważyła Mela. — Na wyspie również nie jest bezpiecznie, ale wiemy, jakie czyhają tu niebezpieczeństwa, tak więc czujemy się swobodniej. Rzeczywiście na wyspie było bardzo wygodnie, ponieważ znajdował się tu wspaniały, gorący staw. Mela wyjaśniła, że nie ma absolutnie nic wspólnego ze słodką wodą, ale nauczyła się korzystać z uroków tego stawu, ponieważ jest on wypełniony wodą ognistą. Syrena miała na sobie komplet ognistowodnych opali, które zdawały się jarzyć jeszcze mocniej, gdy znajdowały się w pobliżu stawu. Trójka podróżniczek moczyła się w wodzie i porównywała swe historie. Ida opowiedziała o sobie, Okra opowiedziała swoją historię oraz wyznała, że ma nadzieję na pozostanie jednym z głównych bohaterów i pozbycie się astmy, a Mela stwierdziła, że jej historia jest zbyt długa do opowiedzenia, ponieważ jest starsza, niż wygląda, będąc jednym z długowiecznych potworów morskich, wspomniała jednak, że szuka właściwego kandydata na męża. Właściwie nie była wybredna: jakikolwiek przystojny, mądry, inteligentny, delikatny i męski książę by jej wystarczył, a szczególnie taki, który lubiłby szczodrze przez naturę obdarzone syreny. Ida niespecjalnie znała się na gustach książąt, przypuszczała jednak, że każdemu męskiemu mężczyźnie podobałyby się okrągłe kształty Meli, które robiły, co mogły, aby wypłynąć na powierzchnię gorącej wody. Okra miała pytanie. — Jak to możliwe, że zrozumiałaś mowę smoka? — zapytała Idę. Ida była zaskoczona. — A nie powinnam? — Ale przecież ludzie nie rozumieją języków innych stworzeń, prawda? To znaczy rozumieją istoty pochodzące od ludzi, tak więc możesz rozmawiać z nami, ale smoki są inne. Dla nas ich mowa to tylko ryki i pomruki. — Och, nie wiedziałam — odparła Ida zmartwiona. — Zawsze rozmawiałam ze zwierzętami, nigdy nie zdając sobie sprawy, że nie powinnam tego robić. Musibycie są przyjaznymi zwierzątkami futerkowymi, które lubią pływać i jeść ryby. Czy nie powinnam była z nimi rozmawiać? — Ależ oczywiście, że powinnaś — uznała Mela. — Jesteśmy tylko zaskoczone, że posiadasz taką zdolność. Może to jest twój talent. — Mój talent? — Każdy człowiek ma magiczny talent. Nie wiedziałaś o tym? — Nie, nie wiedziałam. Fauny i nimfy ich nie mają. — Myślę, że nie są dostatecznie ludzkie — powiedziała Mela. — Niektórzy z nas, półludzi, mają zdolności magiczne, na przykład potrafią oddychać w wodzie. — Nigdy nie traktowałam tego jako magii. Po prostu rozmawiałam z każdym, kto do mnie przemówił. — No cóż, możemy sprawdzić to, kiedy następnym razem napotkamy smoka albo innego potwora — powiedziała Mela. Oddaliła się, aby znaleźć trochę dojrzałych placków na kolację. Ida pospieszyła, aby jej pomóc, ponieważ była przyzwyczajona zawsze sama wyszukiwać dla siebie pożywienie. Po kolacji omówiły plan podróży. Mela miała mapę, według której Zamek Dobrego Maga znajdował się na zachodzie. Wskazywała też ścieżkę, która prowadziła w tamtą stronę, lecz ponieważ była zablokowana, musiały znaleźć inną. Ślęczały nad mapą i odkryły coś, czego Mela dotąd nie zauważyła: niewidzialną rzekę płynącą z Żelaznej Góry przez Dziurawą Krainę do Jeziora Pocałunków. Jedynym sposobem na znalezienie rzeki było wypatrywanie z góry bladych, czerwonawych plamek rdzy. Podniesione na duchu zdecydowały spróbować poszukać drogi z samego rana. Następnie przygotowały sobie posłania. Ida miała pytanie. — Czy wiecie może, dlaczego to jezioro nazywa się Jeziorem Pocałunków? — Było to kiedyś bardzo przyjazne jezioro — wyjaśniała Mela. — Taka sama była i Rzeka Pocałunków, która z niego wypływa. Ale Korpus Demonicznych Inżynierów wyprostował ją. W ten sposób rzeka straciła swój czar i stała się Rzeką Zabij Mnie. W końcu musieli przywrócić ją do pierwotnego stanu, ale ani rzeka, ani jezioro jeszcze nie przyszły całkowicie do siebie po przeżytym szoku. Może tak jest lepiej, ponieważ nie chcemy całować siebie nawzajem pod wpływem ich magii. Ida musiała się z tym zgodzić. Nigdy dotąd sama nikogo nie całowała, ale widziała, jak fauny i nimfy robiły to bez przerwy. Nigdy nie przestawali się całować. Tak więc jeśli całowanie się było jednym stopniem w nie kończącym się procesie, Ida nie była na to jeszcze gotowa. Z samego rana Okra przewiozła je z powrotem na brzeg jeziora. Ida miała na sobie swoją zwyczajną, wyblakłą sukienkę, ponieważ już nie musiała prezentować się jak na pokazie. Tym razem badały brzeg, poszukując niewidzialnej rzeki. Idzie przyszło nagle do głowy, że może będzie w stanie ją wyszpiegować, jeśli zmruży oczy, ponieważ wtedy wygląd oglądanych rzeczy zmienia się. I rzeczywiście, po chwili wypatrzyła niewyraźny, falisty wzór powietrza z czerwonobrązowymi plamkami. Gdyby tylko było to tym, czym powinno być, nie powietrzem, a niewidzialną wodą. Woda rzeczywiście była niewidzialna, ale nie niesiony przez nią osad. — Wydaje mi się, że ją widzę — powiedziała Ida, wskazując ręką. Okra siedziała tyłem, żeby swobodnie wiosłować, ale ponieważ Ida siedziała w tyle łodzi, ogrzyca mogła ją widzieć. Tak więc Okra skierowała łódkę we wskazanym kierunku i po chwili również i Mela wypatrzyła plamki rdzy. — Wygląda jak zwykły wiatr — powiedziała Mela z powątpiewaniem. Ale wiosła Okry pluskały, rozdzierając niewidzialną wodę. Powiosłowala prosto na rzekę, zostawiając jezioro w tyle. Nurt był spokojny, tak więc wiosłowanie pod prąd nie stanowiło problemu; ale mimo wszystko Ida była pod wrażeniem siły i wytrzymałości Okry. Rzeka nie płynęła normalnym korytem rzecznym, ale przez ciągle zmieniający się krajobraz. Najwidoczniej (pomimo niewidzialności) nie przeszkadzała obszarom, nad którymi przepływała, i trzymała się swojej drogi aż do miejsca, w którym wpadała do jeziora. Utrzymywała się na stałej wysokości, kręcąc się w lewo i w prawo, aby omijać wzgórza i doliny, tak więc dzięki temu miały okazję poznać okolicę. Był to krajobraz mieszany, z drzewami wielu gatunków, kilkoma gatunkami krzewów i jednym gatunkiem ziół. Ponad łodzią pojawiła się wirująca para. Ida wpatrywała się w nią z ciekawością. Czy była to kolejna odnoga niewidzialnej rzeki? Ale wydawało się, że nie płynie, tylko unosi się. Nagle pojawiły się w niej usta. — Na co się gapisz? — zapytały. — To mówi! — zawołała Ida z przestrachem. — Oczywiście, że mówi — odezwały się usta. Ukazała się również para oczu, Które skupiły się na niej. — A czego się spodziewałaś, beknięcia? — Ale przecież ty jesteś chmurą! — zaprotestowała Ida. — Przecież chmury nie potrafią mówić, czyż nie? — Ależ oczywiście, że chmury mówią. Tylko nie językiem zrozumiałym dla ludzi. — To znaczy, chcesz powiedzieć, że mówią one tak jak smoki? — Kardynalnie. — Co? — Wewnętrznie, dziedzicznie, fundamentalnie, elementarnie, prymarnie. — Z natury? — Wszystko jedno — powiedziała para, chmurząc się. — To demonica Metria! — zawołała Mela, odwracając się. — Skąd wiedziałaś? — zapytała chmura, przyjmując kształt kobiety prawie tak zgrabnej jak sama Mela. — Zgadłam i trafiłam. Nic się tutaj ciekawego nie dzieje, Metrio, tak więc nie chciałybyśmy marnować dłużej twego cennego czasu. — Ale czy nie jest to przypadkiem Ida? — zapytała Metria. — Jest ona najbardziej interesującą osobą w Xanth. — Ja? — rzekła Ida z niedowierzaniem. — Ona? — zdziwiła się Mela. — A to dlaczego? — Z powodu jej przeznaczenia. Dotąd jeszcze takiego nie było. — Ale przecież moim przeznaczeniem miało być skrystalizowanie przez smoka — powiedziała Ida. — Tak może mówił ci smok — odrzekła Metria. — Ale smoki należą do najsławniejszych kłamców. — Nie wiedziałam. — No cóż, nie masz jak na razie wiele doświadczenia ze smokami. — To prawda — zgodziła się Ida. — Nie wiedziałam nawet, że ludzie nie są w stanie z nimi rozmawiać. — To właśnie skutek z wychowywania się w odosobnieniu. — Chyba że moim talentem jest porozumiewanie się z potworami. Metria roześmiała się. — W jak ciekawy sposób to ujęłaś! Ale twój talent jest daleki od tego. — To znasz mój talent? — Oczywiście, że tak! — A powiesz mi, co nim jest? — zapytała Ida z ciekawością. — Może, jeśli mnie poprosisz. — Jaki mam talent? — A może jednak nie powiem. — Demonica zniknęła. — Powinnam była cię ostrzec — powiedziała Mela. — Ona uwielbia dręczyć śmiertelników. Najprawdopodobniej nawet nie zna twego talentu. — To znaczy, że demony są takie jak gobliny? — chciała wiedzieć Ida. — Trzeba się do nich niegrzecznie zwracać? — Nie całkiem. Ale nie mają najmniejszego zamiaru oddawać ci jakichkolwiek przysług. Metria nie jest taka zła jak na demona; jest tylko znudzona i lubi zabawiać się obserwowaniem śmiertelników. Ma jednak czasami trudności w znajdowaniu właściwych słów i to ją zdradza. — Zauważyłam. Nagle przemówiła Okra. — A dlaczego demonica sądzi, że Ida jest najbardziej interesującą osobą w Xanth? — Naprawdę nie jestem bardzo interesująca — rzekła Ida z dziewiczą skromnością. — Powiedziała, że ma to związek z jej przeznaczeniem — przypomniała sobie Mela. — Muszę przyznać, że chociaż Metria potrafi być strasznie irytująca, to zdaje mi się, że mówi prawdę. — Może dowiemy się czegoś, gdy dotrzemy do Zamku Dobrego Maga — powiedziała Okra. Płynęły dalej w górę strumienia. W tej chwili piął się on ostro pod górę; prąd był silniejszy, a plamki rdzy większe. — Nie jesteś zmęczona? — zapytała Ida ogrzycę. — Cały czas wiosłujesz. — Przypuszczam, że jestem — zgodziła się Okra. — Jak dotąd tego nie zauważyłam. — Zobaczmy, czy uda nam się dobić do brzegu — podsunęła Mela. Tak zrobiły i udało im się bezpiecznie dobić do brzegu. Wyszły z łodzi i Okra wyniosła ją na ląd, gdzie sama usiadła, aby odpocząć. Mela i Ida udały się na poszukiwanie pożywienia i znalazły kilka babeczek dla Idy oraz parę arbuzów dla Meli. Ale co mogłoby smakować Okrze? Zauważyły parę roślinek w kolorze okry i wiedziały, że ich owoce z pewnością będą w sam raz dla ogrzycy. W trakcie jedzenia Ida zauważyła roślinę, na której rosły śliczne czerwone czapki. — Jedna z nich będzie doskonale chronić moje delikatne włosy przed słońcem — powiedziała. Podeszła do krzewu, zerwała czapkę i założyła ją na głowę. Pasowała jak ulał. Mela przeciągnęła się. — Powinnyśmy ruszać dalej — odezwała się. — A to dlaczego? — warknęła Ida ze złością. — No cóż, myślałam tylko… — To nie myśl! — Ida podeszła do łodzi i kopnęła ją, a jej furia zaszokowała ogrzycę. Mela patrzyła na nią przez chwilę. Następnie zajrzała do swej torebki i wyjęła z niej niewielką książeczkę. Przewertowała strony. — Mam! — zawołała, znajdując to, czego szukała. — Nie masz! — warknęła Ida. — Co masz? — zapytała Okra. — To czapka–wariatka — powiedziała syrena. — Nie ubliżaj mi! — krzyknęła Ida. — Bardzo proszę, zdejmij tę czapkę. — Nie zdejmę! Ale Okra, stojąc za nią, zdjęła jej czapkę z głowy. Momentalnie Ida przeraziła się. — Co ja takiego mówiłam? — To nie byłaś ty — wyjaśniła Mela. — Zerwałaś czapkę–wariatkę. Widzisz, jest opisana w moim leksykonie. W chwili, gdy włożysz ją na głowę, robi z ciebie wariatkę. — Och. — Ida poczuła, że się czerwieni. — Nigdy bym się tak nie zachowała. To znaczy… — Wiedziałam, że coś było nie tak, a ponieważ czapka była ostatnią rzeczą, która uległa zmianie, to sprawdziłam ją. To nie twoja wina. — Och, wyrzućcie tę okropną rzecz! Ale Okra zastanowiła się. — Kiedyś jeszcze może się przydać. — Zwinęła czapkę i wsadziła ją do kieszeni. Zdziwiło to Idę. Nie wiedziała, że ogrzyca miała jakiekolwiek kieszenie, ponieważ nie miała na sobie ubrania. Postawiły łódź z powrotem na niewidzialną rzekę i wdrapały się do niej. Wypoczęta Okra wiosłowała dużo szybciej. Ida mogła tylko podziwiać siłę dziewczyny. Ale oczywiście siła to talent ogrów. Ogry były silne, brzydkie i głupie i wyglądało na to, że Okra posiadała jedną z tych cech. Dotarły do kolejnego jeziora. Było mniejsze od poprzedniego, o gładkiej powierzchni, na której znajdowały się niewielkie odciski stóp. — Lepiej to sprawdzę — powiedziała Mela, wyjmując swój leksykon. — To musi być Jezioro Płaczu. Lepiej obejdźmy je. — Dlaczego? — zapytała Ida. Nagle pojawiła się ogromna istota, biegnąc po powierzchni wody i płacząc. — Ponieważ nie chcemy wpaść w konflikt z płaczkami — wyjaśniła Mela. — O ile wiem, bardzo się gniewają, jeśli wymaże się ich ślady. — Ślady płaczek*? — Tak. I tak są już dość nieszczęśliwe. Ida musiała się z tym zgodzić. Tak więc wysiadły z łodzi i obeszły jezioro. W pewnym miejscu natknęły się na wielogłowego węża. — Witaj, wężu — pozdrowiła go Ida. Ale wąż tylko zasyczał na nią kilka razy. Zrozumiała, ze Mela miała rację: nie mogła rozmawiać z potworami. Jednakże wątpiła, aby wąż mógł mieć jej do powiedzenia coś, co naprawdę chciałaby usłyszeć. Na odległym końcu jeziora znalazły rzekę i powróciły do swej podróży. Nagle ich oczom ukazał się szczyt Żelaznej Góry. Była z litego metalu i wbijała się w niebo. Im bliżej podpływały, tym większa się zdawała, aż wreszcie wzniosła się wysoko nad nimi. Wypływała z niej rzeka, a niezbyt spokojna; rozpoczynała swój bieg od krętego źródła, znajdującego się z boku, i toczyła się przez wodospad. Zacumowały łódź i zaczęły wspinać się na górę. Droga wznosiła się stromo, ale były w niej wykute żelazne schody z żelazną poręczą, czyli wszystko było w porządku. Wyglądało na to, że już ktoś przed nimi tędy szedł. Ale gdy były już w połowie drogi pod górę, idąc po żelaznym wybrzuszeniu, powyżej którego znajdował się klif, nagle na niebie pojawił się smok. Ida spojrzała na niego i jej najgorsze obawy okazały się prawdą. — To Dragonman, smok, który mnie skrystalizował! — No cóż, nie możemy mu pozwolić jeszcze raz cię porwać — powiedziała Mela. — Ale jesteśmy tutaj zupełnie bezradne! Może nas wszystkie złapać i najpewniej to zrobi. — Jej obawa zamieniała się w śmiertelną pewność. — Nie zrobi tego — uspokoiła ją Okra. — Nie zrobi? — Nie zrobi? — powtórzyła jak echo Mela. — Zaufajcie mi. Tak więc Ida zaufała jej, ponieważ została o to poproszona. Jej śmiertelna pewność zmieniła się w niepewność. Musiało istnieć coś, co Okra była w stanie zrobić, aby odwieść smoka od jego zamiarów. W innym przypadku nie byłaby taka pewna siebie. Smok zaryczał dziko i rzucił się na nie z obnażonymi szponami. Ida nie rozumiała, co mówił, ale mogła się tego domyślić. Był wściekły, że udało jej się uciec z jego wystawy. Okra wyjęła czapkę–wariatkę i założyła ją. Zawyła. I gdy smok spróbował złapać Idę, Okra zwinęła dłoń w pięść i walnęła go z furią. Trafiła smoka w nogę i spowodowała, że zaczął wirować i stracił kontrolę nad lotem. — Wspaniale! — westchnęła Mela. — Jedynie zwariowany ogr jest w stanie powstrzymać smoka. Na to wyglądało. Ale smok jeszcze nie zdał sobie sprawy, że jedna z trzech dziewic była ogrzycą. Wyprostował lot i ponownie zanurkował. Tym razem Okra nie trzasnęła go w nogę, ale zamachnęła się i złapała go w ogrzy uścisk. Ściągnęła smoka na ziemię i drugą pięścią uderzyła go w pysk. — Nie zaczynaj z nami, oddechu bazyliszka! — zaryczała i odrzuciła go. Wreszcie zrozumiał. Wydostał się z korkociągu i zatoczył koło lub coś w rodzaju koła. Następnie ponownie ustawił się i ruszył do ataku. Może i stawał do walki przeciwko ogrzycy, bo przecież był smokiem, a ona raczej słabowitym przedstawicielem swego gatunku. Wyglądał jednak, jakby miał coś nowego na myśli. Otworzył paszczę. — Chce nas skrystalizować! — krzyknęła Ida. — Nie pozwólcie, aby para nas dotknęła! — Oczywiście, wydawało się to mało prawdopodobne, aby udało im się powstrzymać smoka przed skierowaniem na nie swego oddechu, ale Okra powiedziała, aby jej ufały, tak więc Ida dostowała się do jej życzenia. Smok zbliżał się. Z jego paszczy dobywał się strumień pary. Okra także otworzyła usta i dmuchnęła na smoka. Wokół rozszedł się potworny smród. Oddechy smoka i ogra zderzyły się. Utworzyły najbrzydszą kryształową chmurę, jaką można sobie wyobrazić. Następnie kryształ roztopił się i spadł jak śmierdzący kamień. Ogrzy oddech go unieszkodliwił. Smok spojrzał na to, co się stało, wzruszył ramionami i odleciał. Jego najgorsza broń została pokonana, tak więc najmądrzejszą rzeczą, jaką mógł zrobić, była ucieczka. Okra odwróciła się do nich. Jej twarz była spuchnięta i przerażająca. Głęboko wdychała powietrze. — Zdejmij czapkę! — krzyknęły jednocześnie Mela i Ida. Warcząc, Okra zsunęła z głowy czapkę. Wyglądała na przerażoną. Ida wiedziała dokładnie, jak Okra się teraz czuła. — Spisałaś się wspaniale! — powiedziała. — Przegoniłaś smoka i uratowałaś nas wszystkie przed losem gorszym niż… no cóż, nie wiem, od czego jest on gorszy, ale cieszę się, że nas uratowałaś. — Sądzę, że rzeczywiście to zrobiłam — powiedziała Okra. — Nigdy dotąd nie byłam zwariowana jak ogr, ale zdaje się, że był to doskonały czas na próbę. — Bez wątpienia — zgodziła się Mela ciepło. Powróciły do wspinaczki. Ida rozmyślała nad tym, co się przed chwilą stało. Wydawało jej się, że Okra miała realną szansę, by spełnić swoje największe marzenie i zostać głównym bohaterem. Bez wątpienia zachowała się jak główny bohater. 6. JENNY Jenny nadal była wstrząśnięta odkryciem tajemnicy Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. Ale nie miała czasu na to, aby się nad nią zastanowić, ponieważ droga stała przed nimi otworem i musiała zadać Pytanie Dobremu Magowi. Kot Sammy biegł już w stronę głównej części zamku. Tak właściwie to już kiedyś tutaj była, ale wtedy było to trochę jak sen i zamek wyglądał inaczej. Tak więc w tej chwili był jej tak samo obcy, jak i jej przyjaciołom. Pojawiła się młoda kobieta. Miała długie włosy z lekkim odcieniem zieleni. — Księżniczka Ivy! — zawołała Jenny. Poznała Ivy na ślubie księcia Dolpha i Elektry. Ivy uściskała ich i poprowadziła do głównej komnaty, w której znajdował się Mag Grey. — Przybyliście w sam raz na drugie śniadanie — powiedziała pogodnie. Jenny zaczęła protestować, ale zdała sobie sprawę, że w zasadzie była głodna i pozostali pewnie również. Sammy już znalazł spodeczek mleka, który z pewnością został tu postawiony dla niego. Tak więc przyłączyli się do Greya siedzącego przy stole. Grey był nieokreślony i zupełnie nie pasował do wyobrażenia Jenny o ludziach z Mundanii. Ale oczywiście nigdy dotąd nie była w Mundanii, tak więc nie mogła ocenić tych nudnych ludzi, którzy tam żyli. — Czy już cię kiedyś nie widziałem? — zapytał Jenny Grey. — Tak. Gdy przyszłam zapytać Dobrego Maga o to, jak powrócić do Świata Dwóch Księżyców. — Jenny roześmiała się. — Było to akurat w Dzień Portretów i pięć i pół żony Dobrego Maga było tutaj z tej właśnie okazji. Wszystkie były piękne; wydaje mi się, że jedna była piękniejsza od drugiej. Ale wtedy odmyśliłam się i zdecydowałam się zostać w Xanth trochę dłużej. — Masz tutaj przyjaciół — rzekła Ivy. — Tak. — To bardzo się liczyło. Służąca wniosła ogromny placek z much trzewiczkowych i podała każdemu z nich kawałek. Jenny ucieszyła się odkrywając, że trzewi — czki były tak naprawdę wykonane z normalnego ciasta w kształcie butów, a delikatne skrzydełka muszek zrobiono z liści sałaty. — Spodziewaliśmy się trzech prób — powiedziała Gwenny. — Byliśmy zaskoczeni. — Można nawet powiedzieć przerażeni — dodał Che. — Tutaj w Xanth, to całe Konspiracyjne Stowarzyszenie Dorosłych jest tak rozdmuchane — powiedziała Jenny. Cała ich trójka czekała z napięciem na reakcję Ivy i Greya. — My również byliśmy zaskoczeni — przyznała Ivy. — Ale Dobry Mag Humfrey zawsze wie, co robi. Powiedział, że musicie zostać wprowadzeni do KSD, bo w innym przypadku nie byłby w stanie wam pomóc. — Ale my mamy takie proste Pytanie! — zaprotestowała Jenny. — Ja je postawię, choć to jest Pytanie Gwenny. Nie ma ono nic wspólnego z… — Gdy on na nie odpowie, nie moglibyście skorzystać z Odpowiedzi, jeśli nie bylibyście członkami Stowarzyszenia — powiedział Grey. — Też sądziłem, że to dziwne, chociaż w Mundanii wszystko jest jeszcze bardziej pokręcone, a poza tym nie jestem pewien, czy zgadzam się z KSD o wiele bardziej niż wy. Ale wygląda na to, że Gwenny musi do niej należeć, a ponieważ działacie w trójkę, wszyscy musicie wiedzieć. Humfrey powiedział, że nie zrobiłby tego, gdyby sprawa nie była aż tak ważna. Nie wiadomo, jaką szkodę ta wiedza może wam wyrządzić. Jednakże, Gwendolino, innym wyjściem było odebranie ci szansy na zostanie wodzem Góry Goblinów, a to jest nie do przyjęcia. — Przypuszczam, że byłoby trudno zostać wodzem, nie wiedząc takich rzeczy — powiedziała Gwenny z przykrością, gdy służąca podała deser: Krzyczące Kanapki. Jenny zmieniła temat. — A którą żonę ma teraz Mag Humfrey? Ivy roześmiała się. — Jest tu wraz z nami! Nie widzieliście? Jenny wzięła swą kanapkę od służącej. Spojrzała na nią, a wielkie, zielone oko odwzajemniło spojrzenie. Była ciekawa, czy kanapka zacznie krzyczeć, gdy będzie ją jadła. — Nie, nie widziałam jej. Sammy ocierał się o nogę służącej. — Służąca! — zawołał Che, rozumiejąc. Wygląd służącej zaczął się zmieniać. Jej brudna suknia rozjaśniła się, a ciało stało się hoże. Teraz Jenny zobaczyła w niej jedną z pięknych Portretowych panien młodych. Mogła oczywiście upodobnić się do kogokolwiek chciała, więc była tak piękna, jak tylko miała ochotę. Jenny zdała sobie sprawę, że była to z pewnością bardzo ważna w małżeństwie cecha. — Demonica Dana! Nie rozpoznałam cię w tym przebraniu! — Nie rozpoznałaś mnie również w postaci dorosłej — szepnęła istota. — Ooooo, naprawdę nie! Gwenny, mrużąc oczy, spojrzała na demonicę. — Jak Humfrey może ci ufać, skoro nie masz duszy? — Demonom można zaufać w tym, co jest dla nich wygodne. Mój mąż wie, iż kiedy miałam duszę, kochałam go, uczyniłam go niedorzecznie szczęśliwym i dałam mu syna. Gdy straciłam duszę, opuściłam go i strasznie się nudziłam. Teraz przez miesiąc wszystko znowu jest interesujące. Jeśli będę zachowywać się bezdusznie, to momentalnie stracę swoje miejsce na korzyść kolejnej żony. Tak więc zachowuję się, jakbym miała duszę. — Miałaś syna? — zdziwił się Che. — Dalfreya pół–demona. Było to w roku 954, sto trzydzieści siedem lat temu. Dorósł i ożenił się w normalny, ludzki sposób i sam również miał syna i bzzzzt! Już go nie było, jako że przekazał swą duszę swemu potomstwu. Od tego czasu straciłam go z oczu. — 954? — zapytała Jenny. — Czy to rok? — Tak, to rok — zapewnił ją Che. — Nie pamiętasz naszych lekcji historii? Mamy teraz rok 1091, licząc od początku Pierwszej Fali ludzkich kolonistów w Xanth. — Wydaje mi się, że nie uważałam — wyznała Jenny. — Te wszystkie liczby… Nigdy nie radziłam sobie za dobrze z cyframi. — Może nauczysz się zliczać dni roku, odsługując najbliższy rok u mego męża — powiedziała Dana. — Może się nauczę. — Tak naprawdę perspektywa nadchodzącego roku specjalnie się Jenny nie uśmiechała. Wolałaby raczej zostać z Che, Gwenny i centaurami. Ale zrobi, co do niej należy. — O, właśnie — powiedziała Ivy. — Nadszedł czas waszego spotkania. Jenny podniosła się. — Czy… Czy oni mogą iść ze mną? — Tak. Ale nie mogą zadawać pytań. Szli za Ivy kręconymi kamiennymi schodami, prowadzącymi do niewielkiej, zagraconej komnaty. Nad ogromną księgą siedział przypominający gnoma Dobry Mag. Wyglądał przynajmniej na sto lat, ale Jenny wiedziała, że miał Eliksir Młodości, który mógł go uczynić tak młodym, jak tylko Mag zechciał. Najwidoczniej ten wiek mu odpowiadał. Humfrey podniósł wzrok. — Czego chcecie? — odezwał się gderliwie. — Zapytaj go — szepnęła Ivy. — Gdz… Gdzie możemy znaleźć parę szkieł kontaktowych dla goblinki Gwendoliny, aby mogła zostać… Najprawdopodobniej się zmarszczył, ale jego twarz była tak niezmienna i pomarszczona, że trudno było mieć co do tego pewność. — Jest tylko jedna para, ale jest ona problematyczna. — Ale… ona musi je mieć, bo… — W trzech aspektach. Po pierwsze, w ich pobliżu czyha niebezpieczeństwo. — Ale Gwenny będzie w niebezpieczeństwie, jeśli ich nie dostanie! — Po drugie, znajdują się one w Królestwie Snów. — W tykwie? Ale… — Są przygotowane dla źle widzących klaczy nocnych. I tutaj właśnie leży trzeci problem. Okulary umożliwiają noszącemu je oglądanie snów, podobnie jak klaczom. — Ale to nie jest żaden problem — zaczęła Jenny, lecz nagle naszły ją wątpliwości. — Również złych snów? — Wszystkich snów. Również i tych, które naruszają zasady Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. — Och! — krzyknęła stojąca za nią Gwenny. Teraz wszystko zaczynało być jasne. Gwenny nie mogłaby korzystać ze szkieł kontaktowych, nie będąc członkiem KSD. Przewidując to, Dobry Mag wprowadził ją do Stowarzyszenia, pomijając szczegóły i tym podobne. Musiał to zrobić w bardzo wyrafinowany sposób, ponieważ informując ją po prostu, naruszyłby zasady KSD. Tak naprawdę nic jej nie powiedział; zlecił to zadanie demonicy Danie, której brak duszy i sumienia ułatwił zmuszenie dzieci do przyjęcia na siebie strasznego płaszczyka Dorosłości. — Dam wam instrukcje, które umożliwią wam wejście do królestwa tykwy i znalezienie szkieł — powiedział Humfrey. — Ale mimo tego będzie to bardzo trudne. Skrzydlate potwory nie będą mogły was tam ochraniać. — Zrobimy, co do nas należy — powiedziała Gwenny. — Dzięki ci, Dobry Magu. Jenny odwróciła się, czując smutek. — Tak chciałabym pójść z wami. Ale teraz muszę służyć Dobremu Magowi. — Na razie nie, do czasu, gdy pomożesz jej znaleźć szkła kontaktowe — odezwał się Humfrey. — Twój rok służby zacznie się od momentu zakończenia waszej misji. — Och, dziękuję ci, Dobry Magu! — zawołała Jenny z radością. — Droga do krzewu kontaktowego będzie oznakowana imitacjami szkieł kontaktowych — ciągnął Humfrey burkliwie. — Musicie uważać, aby nie zgubić drogi, ponieważ szkła znikną zaraz potem, gdy obok nich przejdziecie. Musicie znaleźć je w ciągu jednego dnia, ponieważ po jego upływie będziemy musieli was obudzić. — Obudzić? — zdziwiła się Jenny. — Nie pójdziemy fizycznie do tykwy — wyjaśnił Che. — Będziemy zaglądać do niej przez dziurkę. Jeśli ktoś z zewnątrz zakłóci naszą linię patrzenia, obudzimy się. — Ale dlaczego tylko jeden dzień? — zapytała Gwenny. — Może nam to zająć więcej czasu. — Ponieważ obiecałem to twojej matce i matce Che, która mówiła również w imieniu Jenny. Ich trójka wymieniła przynajmniej półtora długiego spojrzenia. W takim razie ich rodzice o wszystkim wiedzieli! Ale nic nie można było poradzić; to był jedyny sposób. — Zaprowadzę was do tykw — powiedziała Ivy. Jenny ponownie spojrzała na Dobrego Maga, ale on powrócił już do swej księgi, zapominając o nich. * Ivy poukładała poduszki, na których mogli się położyć. Znajdowały się tu cztery zielonkawe tykwy, których dziurki zaklejone były taśmą. Usadowili się wygodnie i chwycili za ręce. Jenny trzymała łapkę Sammy’ego. Musieli dotykać się, wchodząc do świata tykwy, bo inaczej mogliby znaleźć się w jego zupełnie różnych częściach. Ivy sprawdziła ustawienie, upewniając się, że ich głowy znajdowały się dokładnie przed otworami. — Jesteście gotowi? — zapytała. Przytaknęli. Jenny próbowała ukryć swój lęk; nigdy dotąd tego nie robiła i bała się. Ale nie zostawiłaby swoich przyjaciół w tak trudnej sytuacji, szczególnie teraz, gdy Dobry Mag dał jej szansę bycia wraz z nimi. Jednocześnie obawiała się, że to nie zadziała. Co za sens miało wchodzenie do rosnącej tykwy bez ciała? Ivy usunęła taśmę z tykwy Gwenny. Gwenny spojrzała i zamarła, z wyrazem fascynacji na twarzy. Następnie Ivy zrobiła to samo z tykwą Che i Che również zamarł. W końcu podeszła do tykwy Jenny. Nagle Jenny ogarnęła przerażająca myśl: jak szkła kontaktowe ze snu mogły na cokolwiek przydać się fizycznej Gwenny? Z pewnością pozostaną w Królestwie Snów, gdy Gwenny się obudzi. Wszystko może okazać się chybionym wysiłkiem! Otwarła usta, aby powiedzieć coś do Ivy. Ale gdy to robiła, jej oko zobaczyło odkryty otwór… i nagi,, znalazła się w komnacie ze stromo opadającą podłogą. Przestraszona cofnęła się i wpadła na Che. Potem zobaczyła, jak Sammy pojawił się tuż obok niej. — No cóż, wszyscy jesteśmy na miejscu — powiedziała Gwenny, a w jej głosie pojawił się odcień ulgi. — Byłam taka zdenerwowana, gdy dotarłam tutaj sama, ale po chwili, pojawił się Che. Jednak zdawało mi się, że minęły wieki, zanim ty się pojawiłaś. Jenny zdecydowała się nie wypowiadać swoich wątpliwości. Jaki miało to sens w obecnej chwili? Nie pozostało jej nic innego, jak tylko mieć nadzieję, że Dobry Mag wziął to pod uwagę i że szkła kontaktowe będą działały w normalnym świecie tak dobrze jak w tykwie. W końcu klacze nocne pracowały również poza tykwą; poza nią musiały również widzieć sny, które roznosiły, aby mieć pewność, że działają właściwie. — Wszyscy troje — zgodził się Che, również z tonem ulgi w głosie. Jenny zrozumiała, że chociaż Che wydawał się dojrzały emocjonalnie, był nadal tylko siedmiolatkiem. Nagle w komnacie zrobiło się tłoczno. Jenny rozejrzała się — wokół niej nie byli tacy sobie zwykli ludzie; to były same Gwenny i Che. I dwoje innych… które wyglądały na elfy. Jak dziewczynki–elfy! Były również trzy Jenny! I trzy koty. Wymienili dziewięciokrotne spojrzenie. Jedna z Gwennych zamrugała. — Patrzę dwa razy, ale nadal… — Widzę drugą siebie! — zawołała nowa Gwenny, wtrącając się. Nagle w pokoju były cztery Gwenny. — I ja patrzę dw… — zaczęła Jenny. Ale zanim mogła skończyć zdanie, mówiąc „dwa razy”, jeden z Che przerwał jej. — Nie mów nic więcej! — zawołał. — To jest tabliczka mnożenia! Jenny zamilkła. Nigdy nie ufała tabliczkom mnożenia; tak naprawdę, cała matematyka była jej całkowicie obca. Ale nie sądziła, że to działa w ten właśnie sposób. Widziała, że pozostałe dwie Jenny i wszystkie trzy koty Sammy wyglądały na równie zakłopotane. — Patrzcie — dodał kolejny Che, wskazując na stromiznę. — To jest krawędź tabeli. Spójrzcie na jej narożniki i przeciwne strony. Wszystkie trzy Jenny spojrzały i rzeczywiście była to jedna wielka tabliczka o rozmiarach, które byłyby odpowiednie dla ogromnej Dorosłej w Zamku Dobrego Maga. Teraz Jenny zauważyła, że znajdowały się na niej znaki: cyfry wzdłuż krawędzi i na środku. Tyle rozumiała: cyfry na środku oznaczały rezultat obliczeń wykonywanych na cyfrach stojących na krawędziach. Nigdy nie pamiętała, czy sześć razy siedem miało sumę, iloczyn czy iloraz oraz czy wynik powinien być trzydzieści sześć, czterdzieści czy czterdzieści dwa, a może czterdzieści pięć. Prawdopodobnie żaden z tych. Jeśli o nią chodziło, świat bez cyfr byłyby dużo lepszym miejscem. Ostatnim miejscem, w którym chciała się znaleźć, był środek tabliczki mnożenia. I może to właśnie stanowiło sedno sprawy: to był jej zły sen. W końcu znaleźli się w świecie klaczy nocnych. — Za każdym razem gdy wypowiadamy cyfrę, zostajemy przez nią pomnożeni — wywnioskował trzeci Che. — Gdy powiedziałem… to, co powiedziałem jako pierwsze… zostaliśmy pomnożeni przez tę cyfrę. Gdy Gwenny powiedziała to, co powiedziała, została pomnożona przez tę cyfrę. Ja wypowiedziałem się w liczbie mnogiej, tak więc wszyscy zostaliśmy pomnożeni; a Gwenny wypowiedziała się w liczbie pojedynczej i tylko ona została pomnożona. Teraz mamy problem. Cztery Gwenny i trzy Jenny skinęły potakująco głowami, obawiając się cokolwiek powiedzieć. Problem polegał na tym, że było ich za dużo. — Przypuszczam, że każdy z nas czuje, że ona czy on jest pierwotną osobą — zaczął pierwszy Che ostrożnie. — I ani jeden z nas nie chce oddać swej indywidualności — ciągnął drugi. — Słowo „jeden” jest prawdopodobnie bezpieczne, ponieważ mnożenie przez jeden pozostawia nie zmieniony wynik. — Ale bezwzględnie musimy powrócić do naszego pierwotnego stanu, zanim rozpoczniemy dalszą wędrówkę na tym obszarze — dokończył trzeci. Siedem dziewcząt pokiwało głowami, nadal bojąc się cokolwiek powiedzieć, ponieważ żadna z nich nie miała umysłu centaura. — Może gdybyśmy spróbowali przeprowadzić dzielenie… — zaczął pierwszy Che. — Ale to jest tabliczka mnożenia! — powiedziała jedna Gwenny. Drugi Che uśmiechnął się. — Obie te funkcje są z sobą powiązane. Musimy tylko przeprowadzić mnożenie przez ułamek. — A czy to zadziała? — zapytała Jenny. Jenny nie była już pewna, która z trzech Jennych była tą prawdziwą. Trzeci Che skinął głową. — Wydaje mi się, że najlepiej będzie najpierw zredukować liczbę Gwennych do takiej ilości, w jakiej są obecni pozostali, i następnie przeprowadzić ogólne mnożenie całej grupy. Wszystkie cztery Gwenny wyglądały na zdenerwowane. — A czy to będzie bolało? — zapytała jedna z nich. — Nie sądzę — powiedział pierwszy. — Muszę tylko pomnożyć cię przez ułamek trzy czwarte — ciągnął drugi Che. Jedna z Gwennych zniknęła. Były teraz trzy z nich, wszystkie wyglądały na zaniepokojone. — Czy bolało? — zapytała Jenny. — Nie wiem — odparła Gwenny. — To nie ja zniknęłam. — Jakoś wątpię, aby to było bolesne — zauważył trzeci Che. — Przypuszczam, że musimy to zrobić — powiedziała jedna z Jennych z rezygnacją. — Przypuszczam, że masz rację — zgodziła się jedna z Gwennych bez nadmiernego entuzjazmu. — Tak więc niniejszym mnożę nas przez jedną trzecią — oświadczył pierwszy Che. Nagle było ich troje: jeden centaur Che, jedna goblinka Gwendolina, jedna dziewczynka– elf Jenny i jeden kot. Wymienili po jednej i trzeciej spojrzenia. Jenny czuła się tak samo jak zawsze. W ciszy podeszli do krawędzi tabliczki i spojrzeli ponad nią na jej drugą stronę. W dole znajdowała się masa roślin. Jedna z nich pochyliła się ku nim, ukazując głębokie, przypominające filiżankę wnętrze. Gałąź poruszyła się w kierunku Jenny. Che odciągnął ją. — Uważaj! — zawołał. — Wydaje mi się, że jest to wciągaczka. Wciągnie cię do swego wnętrza. Przerażona Jenny cofnęła się szybko. Przeszła do innej krawędzi tabliczki mnożenia. Była tam duża pszczoła brzęcząca wśród kwiatów. Ale pszczoła nie zbierała pyłku, tylko ścinała główki kwiatów. — Co się stało tej pszczole? — zapytała przerażona Jenny. Che spojrzał. — Wydaje mi się, że rozpoznaję ten gatunek. To pszczoła Huna Attyli. — Och, tak bym chciała, abyśmy znaleźli bezpieczną drogę, która nas stąd wyprowadzi — powiedziała Gwenny. Sammy podszedł do kolejnej krawędzi tabliczki mnożenia. — A ta roślina? — zapytała Jenny, wskazując na roślinę z bardzo dużymi, przejrzystymi liśćmi, znajdującą się tuż obok kota. Che rozpogodził się. — Wydaje mi się, że są to liście nieobecności. Najprawdopodobniej pomogą nam się stąd wydostać. I widzicie… Tam jest szkło kontaktowe! — Kropla rosy mieniła się na jednym z liści w taki sposób, że skupiała światło. Był to ich drogowskaz. — W takim razie ruszajmy! — powiedziała Gwenny. Złączyli ręce. Jenny podniosła Sammy’ego i posadziła go sobie na ramieniu, a następnie chwyciła jeden z liści. Momentalnie znaleźli się w innym miejscu. Nie wyglądało dużo bardziej obiecująco. Wokół znajdowały się zwiędłe krzewy i smutno wyglądające drzewa, a u ich stóp leżały opadłe owoce. Zapach był potworny. — Ooooo, fuj! — jęknęła Gwenny, kręcąc nosem. — Nie ma się co dziwić! — przyznał Che. — To są muchy gnijki! Powodują, że wszystko dużo szybciej się rozkłada. Szybko poszli dalej i zostawili gnijące rośliny daleko w tyle. Ale przed nimi znajdowało się jeszcze coś. Napotkali jakąś istotę. Im bliżej się znajdowali, tym mniej przypominała ona człowieka. Miała dwie nogi i dwie ręce, lecz jej ciało było zrobione z szarego metalu, a z szyi wystawała rura, na której końcu nie było głowy, tylko otwór. — Co to jest? — zapytała Jenny zaszokowana. W tym momencie stworzenie pochyliło się naprzód, a jego pusta szyja skierowała się prosto na nią. Rozległ się złowieszczy dźwięk. — Nie! — krzyknął Che, łapiąc ją za ramię i odciągając na bok. Gdy to zrobił, rozległ się straszny huk i coś świsnęło w miejscu, w którym dopiero co stała. Z szyi istoty wydobył się dym i rozszedł się zapach siarki czy czegoś podobnego. — Coś uderzyło w drzewo — zauważyła Gwenny, odwracając się. Jenny spojrzała również i zauważyła w drzewie dziurę odpowiadającą średnicą pustej szyi istoty. — Teraz go rozpoznaję — powiedział Che. — To rewolwerowiec! Sądziłem, że istnieją one tylko w Mundanii! — Rewolwerowiec? — zapytała Jenny, nadal zdezorientowana. — Widzę jedynie metalową rzecz bez głowy. — Rewolwer jest jednym ze złych snów nękających Mundańczyków — wyjaśnił Che. — Jego jedynym zadaniem jest krzywdzenie innych. Wystrzeliwuje metalowe kule, a one zadomawiają się w ciałach innych albo robią w nich dziury. Rewolwerowiec ponownie pochylił się naprzód. Che dał nurka w jego stronę i złapał go. — Nie! — krzyknęła Gwenny. Ale nic się nie stało. Rewolwerowiec zatoczył się tylko i nie wystrzelił, a następnie odwrócił się i uciekł. — Co się stało? — zapytała Jenny, biegnąc, aby pomóc Che odzyskać równowagę. — Zabezpieczyłem go — wyjaśnił centaur. — Nie mógł wystrzelić. — Nie zapytam nawet, co to takiego zabezpieczenie — powiedziała Gwenny. — Mundańczycy z pewnością strasznie boją się rewolwerów. — Nie, o ile wiem, lubią je — rzekł Che. — Nigdy nie chcę jechać do Mundanii! — powiedziała Jenny żarliwie. — Nikt nie chce — zgodził się Che. — To straszne miejsce. — To dokąd teraz idziemy? — zapytała Gwenny. Jenny rozejrzała się wokół i wypatrzyła kolejne migoczące szkło kontaktowe. — Patrzcie! W tamtą stronę! Pospieszyli ścieżką prowadzącą w bok i przebiegającą obok imitacji szkła kontaktowego. Wijąca się dróżka doprowadziła ich w końcu do polany, na której chyba przebywało kilka istot. Gdy zbliżyli się, zauważyli, że były to fauny i nimfy. Ale nie zwyczajne. — One mają skrzydła! — zawołał Che. I rzeczywiście miały. Nie tylko biegały wokół, ale rozkładały skrzydła i latały. Poza tym nie różniły się od innych nimf i faunów: wszyscy byli nadzy, fauny uganiały się za nimfami, a nimfy uciekały, krzycząc. To była ich zabawa. — Jestem ciekaw, czy są wśród nich również centaury? — mruknął Che w zadumie. Jenny rozumiała, że myślał o braku jakichkolwiek innych istot z jego gatunku. Jego rodzice byli jedynymi dorosłymi skrzydlatymi centaurami w Xanth, a on był jedynym źrebakiem skrzydlatego centaura. Sama Jenny miała trochę pojęcia o tym, jak to jest być unikatem w Xanth: oznaczało to samotność. — Nigdy dotąd nie słyszałam w Xanth o skrzydlatych faunach — zauważyła Gwenny. — To dlaczego są one w tykwie? — Może zwykłe fauny i nimfy mają o nich mary nocne — zasugerowała Jenny. — Ale zwykłe fauny i nimfy żyją z dnia na dzień; nie pamiętają nic z poprzednich dni — powiedział Che. — Tak więc nie powinny mieć złych snów. — No cóż, zapytajmy — zdecydowała Jenny. Podeszła do pary leżącej wśród kwiatów na skraju polany. Nagle zatrzymała się. — Ojej! — Co się stało? — zapytała Gwenny. — Konspiracyjne Stowarzyszenie Dorosłych. Teraz je rozpoznaję. — To znaczy, że oni…? — Tak sądzę. — Fauny i nimfy to właśnie robią — wyjaśnił Che. — Jak tylko się złapią. Zatrzymali się i patrzyli. — Nie chciałabym im przeszkadzać — powiedziała Jenny. — Czy sądzisz, że niedługo skończą? — Wygląda na to, że dobrze się bawią — przyznała Gwenny z zaskoczeniem. — Wydaje mi się, że powinna to być dobra zabawa, bo inaczej nikt by tego nie robił — zgodził się Che z powątpiewaniem. — Muszę przyznać, że bitwa poduszkowa bardziej do mnie przemawia. — Albo bitwa lemoniadowa — powiedziała Jenny. Gwenny pokręciła głową. — To musi być straszne zostać Dorosłym i stracić zainteresowanie takimi fajnymi rzeczami i musieć zajmować się takimi nudami jak to. Pozostali mogli tylko się z nią zgodzić. Po chwili faun i nimfa zakończyli swoją zabawę. Spojrzeli w górę. — Ajjjjj! Obcy! — kwiknęła nimfa. — Uciekaj! — krzyknął faun. — Poczekajcie! — zawołała Jenny. — Chcemy was tylko o coś zapytać. Dwójka zastanowiła się i zdecydowała poczekać chwilę. — Ale nie dłużej niż jeden moment — powiedziała nimfa stanowczo. — Nie możemy poświęcić wam dwóch momentów. — Dlaczego tutaj w tykwie są skrzydlate fauny i nimfy — zapytała Jenny szybko, próbując zmieścić się w chwili — podczas gdy nie ma ich w Xanth? Oczy fauna zaokrągliły się. — Nie pamiętamy — odrzekł. Po chwili oboje zniknęli. Ona podskoczyła, rozłożyła skrzydła i poleciała za drzewo. A on poleciał za nią. — Ajjjjjj! — krzyknęła, gdy ją złapał. — Na głupie pytanie głupia odpowiedź — powiedziała Jenny. — Jeśli nie pamiętają tego, co działo się przed kilkoma dniami, nie mogą również pamiętać, dlaczego tutaj są. Poszli dalej. Za drzewem leżeli na ziemi ten sam faun i ta sama nimfa. — Ale przecież oni dopiero co to robili! — zdziwiła się Jenny. — Pewnie zapomnieli — Gwenny zaśmiała się z trochę więcej niż odrobiną zawstydzenia. Następnie wypatrzyli kolejną imitację szkła kontaktowego, która wskazywała następną boczną drogę. Ruszyli nią. Prowadziła do litej ściany, lecz gdy jej dotknęli, okazało się, że była tylko iluzją. Przeszli przez nią i znaleźli się w okolicy, która była tak ponura, jak poprzednia była pogodna. Była noc, z księżycem w fazie między kwadrą a pełnią, wiszącym podejrzanie nisko. Przed nimi znajdowały się ponure groby. — Ojej, teraz jesteśmy w dziale snów z dreszczykiem — powiedziała Jenny. — Przejdźmy go jak najszybciej. Zaczęli biec ścieżką prowadzącą przez środek cmentarza. Piasek zgrzytał pod ich stopami, robiąc straszny, skrzypiący hałas. Ziemia grobów ruszała się. — Ąjjjj! — krzyknęła Gwenny, dokładnie tak samo jak nimfa. Zatrzymali się, ponieważ przed nimi wystawało z ziemi kościste ramię. Poruszało się, jak gdyby szukając czegoś, może na przykład kostki. Sammy syknął i cofnął się. Spróbowali się wycofać, ale zatrzymały ich dwie rzeczy. — Po pierwsze — zaczął Che — droga nie jest oznakowana w drugą stronę, tak więc zgubimy się. — A po drugie — dodała Jenny, drżąc — za nami również pokazują się kości. — A po trzecie — powiedziała Gwenny — jesteśmy… — Nie możesz tego powiedzieć — przypomniał jej Che. — Są tylko dwie. — Och. — Rozejrzała się wokół. — To w takim razie mam do powiedzenia tylko jedną rzecz. — A co takiego? — AJJJJJJJJJ!!! — krzyknęła, dwa razy dłużej i głośniej niż poprzednio. Che skinął potakująco głową. — Wydaje mi się, że to dokładnie opisuje naszą sytuację. Skupili się, aby wspomóc się nawzajem w strachu, podczas gdy wszędzie wokół wszystko, co mogło, wychodziło z ziemi. Po chwili znajdował się wokół nich jakiś tuzin potwornych figur. — Chodzące szkielety! — zawołał Che. — Jak kościej Marrow i kość Gracja! — A kto to taki? — zapytała Jenny. — Są przyjaznymi wyrzutkami z tykwy — wyjaśnił. — Marrow zgubił się i wyniósł go ogr Esk. Następnie Gracja wpakowała się w kłopoty, psując zły sen i została stąd wyrzucona. Teraz są parą. Może nawet przywołali bociana albo coś innego. Może po prostu składają dziecinny szkielet z małych kości. Takie figury straszą ludzi w snach, ale to jest ich praca. Domyślam się, że są bardzo miłe, jeśli poznać je osobiście. — M — może powinniśmy spróbować — powiedziała Gwenny. I odwróciła się w stronę najbliżej znajdującego się szkieletu. — W–witaj. Czy jesteś naszym przyjacielem? — Hmm, nigdy o tym nie myślałem — rzekł szkielet. — Nigdy nie próbowałem być miły dla potwora. — Potwora? — Gwenny rozejrzała się z przerażeniem wokół. — Gdzie? — On ma na myśli ciebie — wyjaśnił Che. — Nas. Ponieważ jesteśmy inni. — Mnie? — Gwenny była zaskoczona. Jenny rozumiała dlaczego. Chociaż Gwenny nie była próżna, to była bardzo ładną goblinką i trudno jej było ten fakt ignorować. — Może to moje okulary. — Nie, to twoje przerażające ciało — powiedział szkielet. — Widzę, że próbowałaś je przykryć, ale widać go dosyć, aby zrobić z ciebie prawdziwie przerażającą istotę. Czy pochodzisz z innej części Królestwa Snów? Musisz być bardzo dobra w snach–horrorach! — Nie, jestem tylko z wizytą. Szukam krzewu ze szkłami kontaktowymi. Nie sądzę, aby był tu gdzieś w pobliżu. — Prawdę mówiąc, to właśnie jest — odparł szkielet. — O ile wiem, jest to ostatni rosnący krzew tego gatunku. Klacze nocne przychodzą do niego, gdy mają kłopoty ze wzrokiem. Przypuszczam, że przebywanie w tym przerażającym drugim królestwie szkodzi ich oczom. — Z pewnością tak jest — przyznała Gwenny, najwidoczniej odzyskując pewność siebie. — Pozwól mi tylko podejść do niego i wziąć parę szkieł i od razu opuścimy to terytorium, abyśmy już dłużej nie musieli przerażać cię naszym widokiem. — Bardzo byłbym wdzięczny — powiedział szkielet, a pozostałe szkielety skinęły potakująco. — Nie chcemy być niegrzeczni, ale jest nam bardzo trudno przebywać w pobliżu takich dziwadeł jak wy i nie bać się. — Doskonale to rozumiem — zgodziła się Gwenny. Poszli dalej ścieżką, a szkielety rozważnie usuwały im się z drogi. W centrum cmentarza znajdował się migoczący krzew, na którym mieniła się jedna jedyna para delikatnych szkieł kontaktowych. — Och, prawie nie mogę w to uwierzyć! — ucieszyła się Gwenny. Stanęli wokół krzewu. — Ale jak mam je założyć? — zapytała Gwenny po chwili. — Wydaje mi się, że musisz po prostu patrzeć prosto przed siebie i założyć je na oczy — powiedział Che. — Może mogę ci pomóc. — Sądzę, że muszę sama to zrobić — stwierdziła Gwenny. — Żeby dla mnie zadziałały. Jeśli ty ich dotkniesz, mogą zdecydować, że będą działały dla ciebie. — Masz rację — zgodził się i cofnął. Gwenny sięgnęła do krzewu i bardzo ostrożnie zdjęła szkło kontaktowe. Wpadło do jej dłoni. Zdjęła okulary, włożyła je do kieszeni i przysunęła do twarzy szkło kontaktowe… które wskoczyło do jej prawego oka. — Och! — Czy coś się stało? — zapytała Jenny przestraszona. — Nie, wszystko w porządku! Widzę wszystko moim prawym okiem i niewyraźnie lewym. To tak jakbym miała na nosie tylko połowę okularów. Następnie zdjęła kolejne szkło kontaktowe i założyła je na lewe oko. Zamrugała. — Och, to wspaniałe! Jenny próbowała wyobrazić sobie, jak by to było mieć takie szkła kontaktowe. Zobaczyła siebie z parą szkieł, za to bez okularów. Czułaby się naga, ponieważ od czasu gdy przybyła do Xanth, zawsze używała okularów. Tak jakby całe jej ubranie zniknęło. Wzrok Gwenny skierował się na Jenny. — Och, ty jesteś naga! — zawołała. — Nie, jest przecież ubrana — zdziwił się Che. Jenny podskoczyła. — Zobaczyłaś mój sen na jawie! — zawołała. — Och, a teraz jesteś znowu ubrana — rzekła Gwenny. — Ja… twój sen? — Wyobrażałam sobie coś — powiedziała Jenny. — A ty to zobaczyłaś… Tak jak powiedział nam Dobry Mag. — To jest doskonały znak — stwierdził Che. — Oznacza to, że szkła kontaktowe działają dokładnie tak, jak powinny. — Ale oglądać sny… Czy to wypada? — zapytała Gwenny. Jenny uśmiechnęła się. — To zależy od samego snu. — Och… a niektórzy będą śnili dorosłe sny — zrozumiała Gwenny. — Szkoda, że nie było jakichś innych szkieł kontaktowych. — Tak właściwie, to mogą się doskonale przydać — powiedział Che z namysłem. — W Górze Goblinów napotkasz bardzo trudną sytuację. Jeśli dzienne marzenia ludzi wskazują ich rzeczywiste odczucia… — To możesz będziesz w stanie powiedzieć, kiedy nie mówią prawdy! — powiedziała Jenny. — Ale przecież mówią prawdę — zaprotestowała Gwenny. — A goblińscy mężczyźni? — zapytał Che dosadnie. — Och. — Wiadomo, że goblińscy mężczyźni byli z natury najgorszym z ludów, w całkowitym przeciwieństwie do goblińskich kobiet. — Ale nie chciałabym nikogo szpiegować! — Słuchaj, Gwenny, wódz musi wiedzieć, co się wokół niego dzieje — tłumaczył jej Che. — Wiesz, że gobliny zawsze spiskują. Jak myślisz, jak długo będziesz wodzem, jeśli nie będziesz wiedzieć, co oni myślą? — Che ma rację — dodała Jenny. — Będziesz wodzem najgorszego męskiego i najmilszego żeńskiego ludu pod słońcem. Może gdybyś była zwyczajna goblinką, mogłabyś być po prostu sobą. Ale to nie jest twoim przeznaczeniem. Jeśli nie potrafisz być podła, to będziesz musiała być rozważna. Gwenny nadal się wahała, tak więc pracowali nad nią jeszcze. — Powinnaś teraz poćwiczyć korzystanie z tych szkieł kontaktowych — rzekł Che. — Abyś mogła odczytywać sny i marzenia ludzi i stwierdzić, czy są ci oni przyjaźni, czy wrodzy. — I abyś nie czerwieniła się, widząc dorosły sen — dodała Jenny. — Ale na czym mam ćwiczyć? — zapytała Gwenny bez entuzjazmu. — Wszyscy tutaj są snem. — Zastanowiła się przez moment. — A jak mogłam widzieć marzenie Jenny? To znaczy, Jenny znajduje się przecież tutaj, w krainie snu, więc jak mogła śnić? To ich zaskoczyło. Ale po chwili Che znalazł odpowiedź. — My nie jesteśmy snem. Jesteśmy tylko z wizytą. Nasze prawdziwe ciała leżą w Zamku Dobrego Maga. Tak więc nadal możemy śnić, za pośrednictwem naszych ciał. To zdawało się mieć sens. Tak więc Jenny spróbowała wymyślić nowy sen, ale jakoś jej się nie udawało. Im bardziej się nad tym koncentrowała, tym więcej zwracała uwagi na nich, tu i teraz, zamiast odlecieć w myślach do czegoś innego. — Zaśpiewaj — podsunął jej Che. Może to pomoże! Jenny zaczęła śpiewać, wyobrażając sobie krajobraz w niczym nie przypominający cmentarza, na którym się znajdowali. Zadziałało! Po chwili krajobraz stał się dla niej rzeczywisty. Najpierw pojawił się w nim Sammy, który wolał to od „rzeczywistości” Królestwa Snów. Po chwili pojawił się w nim również Che. A w końcu i Gwenny. Szli po polach kwiatowych w kierunku lśniącego zachodu słońca. A obok nich szło kilka szkieletów, które wyglądały na zaskoczone. — Ale ja nie oglądam twego snu — zaprotestowała Gwenny. — Ja w nim jestem! — Są w nim również szkielety — powiedział Che. — Wydaje mi się, że właściwie Jenny zmieniła scenerię. Na to wyglądało. — Przypuszczam, że będziemy musieli poćwiczyć poza tykwą — powiedziała Jenny. — Ale równie dobrze możemy poczekać tutaj, gdzie jest tak miło, dopóki nie zostaniemy przywołani do rzeczywistości. Tak więc we śnie Jenny ułożyli się do drzemki. Nagle Che wpadł na pewien pomysł. — Jenny, jeśli jesteś w stanie wprowadzić nas wszystkich, nie wyłączając szkieletów, w sen… to co z Zamkiem Dobrego Maga? — Jego zamkiem? Ale przecież tak naprawdę to już tam jesteśmy. — To mam właśnie na myśli. Czy możesz wyśnić nas z tykwy, abyśmy obudzili się i nie musieli czekać? Jenny zastanowiła się nad tym. — Hmm, naprawdę nie wiem. Moje sny kończą się zawsze, gdy zostaną zakłócone z zewnątrz. Dokładnie tak samo jak wizje z tykwy. Albo gdy przestanę śpiewać. — To przyniosło z sobą kolejną myśl.— Ale przecież teraz nie śpiewam! To dlaczego sen się nie skończył? — Prawdopodobnie dlatego, że to jest Królestwo Snów — powiedział Che. — Gdy przesuwamy się tutaj od jednej sceny snu do drugiej, to ani nie śpimy, ani nie budzimy się; przemieszczamy się tylko w obrębie większego snu. Tak więc twój śpiew tylko wspomaga poruszanie się. Ale zastanawiam się, czy byłabyś w stanie stworzyć sen o nas obudzonych w zamku i sprawić, że to stałoby się prawdą. Ponieważ jeśli to by zadziałało, byłabyś w stanie nie tylko zmieniać sny, ale również wydostać się samodzielnie z Królestwa Snów. Byłoby to naprawdę niesamowite. — No cóż, nie wiem — powiedziała Jenny zaintrygowana. — Przypuszczam, że mogłabym spróbować. — Jeśli to nie zadziała, to tak czy tak zostaniemy uratowani za kilka godzin — odrzekła Gwenny. — Ale wolałabym nie zostawać tutaj dłużej niż to konieczne. Tak więc Jenny ponownie zaśpiewała. Tym razem wyobraziła sobie komnatę w Zamku Dobrego Maga, w której wszyscy troje leżeli na poduszkach, patrząc we wnętrze tykwy. Następnie zmusiła siebie, aby nie patrzeć w stronę otworu tykwy… i nagle znalazła się w zamku. Szybko zakryła ręką otwór tykwy i odwróciła ją, aby przypadkiem znowu w nią nie spojrzeć. Ale reszta pozostawała nadal zamknięta w swoich tykwach. Spróbowała wyobrazić sobie, jak odwracają wzrok od tykw, podobnie jak i ona to zrobiła, ale oni tego nie czynili. Następnie włożyła rękę między twarz Che i jego tykwę i Che wyrwał się z niej. — Zadziałało! — zawołał. Ale Jenny naszła nieprzyjemna myśl. — A jeśli to nie zadziałało? Czy to mógł być tylko sen, w którym obudziliśmy się, a tak naprawdę wcale się nie obudziliśmy i tylko sądziliśmy, że tak się stało? Che ustawił rękę przed twarzą Gwenny, budząc ją. — Nie, nie sądzę, ponieważ jeszcze nie wszedłem do twego snu o rzeczywistości. Moja uwaga jeszcze nie została odwrócona, tak więc byłem nadal w dolinie kwiatów. Stamtąd obudziłem się tutaj. Gwenny usiadła. — Czy jesteśmy na zewnątrz? — zapytała, mrugając za swymi okularami. — Tak sądzę — powiedziała Jenny. — Tylko, że… zapomniałam o Sammym! — Sammy jest tutaj — odparł Che, odwracając tykwę kota. — Ale gdy wyobrażałam sobie ten pokój, to nie wyobraziłam sobie jego! Tak więc nie powinno go być. A dlaczego jest? — Ponieważ to jest rzeczywistość — wyjaśnił Che. — To, co ty sobie wyobraziłaś, nie miało znaczenia; sami musimy wejść do twoich snów. Wyobraziłaś sobie mnie, ale nie byłem w twoim śnie. — Ale musiałeś w nim być, ponieważ cię obudziłam! — Nie. Ty w nim byłaś… a ponieważ śniłaś o rzeczywistości, zobaczyłaś rzeczywistość. Mogłaś zapomnieć o wyobrażeniu sobie tutaj Sammy’ego i on mógł nie być w stanie sam tutaj przejść, ale ponieważ nie jest to sen, tylko rzeczywistość, to Sammy tutaj jest. — Przypuszczam, że masz rację — powiedziała Jenny, kręcąc głową, ponieważ było jasne, że jeśli byłaby to tylko jej wyobraźnia, to Sammy’ego by tutaj nie było. To wydawało się dowodem. Ale nie była całkiem pewna. Nagle jej niepewność skupiła się na czymś innym. — Szkła kontaktowe! Czy i one przeszły? Gwenny zdjęła okulary, które tutaj, w rzeczywistości, z powrotem znajdowały się na jej nosie. Spojrzała wokół. — Wszystko widzę! Jeszcze lepiej niż przedtem! Tylko, że nie widzę snów. — To dlatego, że w tej chwili nikt z nas nie śni na jawie — powiedział Che. Następnie spojrzenie Gwenny padło na kota. — Widzę czekoladową mysz! — powiedziała. — Sammy je bardzo lubi — odparła Jenny. — Chyba o takiej śni. Tak więc szkła kontaktowe działają. — Dobrze, zejdźmy na dół i zaskoczmy wszystkich — zaproponowała Gwenny z zachwytem. — Myślą, że nadal jesteśmy zamknięci w tykwie. — To prawda! — zgodził się Che. — Możemy być pierwsi, którym udało się znaleźć sposób na ucieczkę z tykwy. Tak właściwie Jenny jest jedyną osobą, która to potrafi, ale jest to bezsprzecznie wartościowe odkrycie. Gdy jest z nami, nigdy nie możemy zostać uwięzieni przez tykwę. — Więc lepiej pozostańmy jej przyjaciółmi — zaśmiała się Gwenny. Jenny podniosła Sammy’ego i ruszyli, aby zaskoczyć wszystkich w zamku. 7. MAJTKARNIA Gdy dochodziły do szczytu Żelaznej Góry, nogi Meli były już naprawdę zmęczone. Nigdy dotąd tak długo z nich nie korzystała 1 bardzo chciała dać im odpocząć. Nogi były tak niewygodne w porównaniu z ogonem! Ale znajdowały się na drodze do Zamku Dobrego Maga, zgodnie z tym, co mówiła mapa, tak więc po prostu musiała jakoś przetrwać. Wreszcie dotarły do wierzchołka. Był nagi; drzewa zdawały się nie rosnąć na litym żelazie. Nawet żelazne drzewa. Ale widok był wspaniały. Mogły oglądać Xanth ścielący się u ich stóp. Ale na wiele im się to nie zdało, ponieważ nie były w stanie wypatrzyć Zamku Dobrego Maga. Z tego punktu wszystkie części Xanth wyglądały podobne. Miejsce to nie wydawało się nawet odpowiednie na nocleg, były jednak zbyt zmęczone, aby jeszcze tego dnia pokonywać żmudną drogę w dół zachodniego stoku. Co im pozostało? — Tak chciałabym mieć mięciutkie łoże z mchu — westchnęła Ida. — Tak chciałabym mieć drewniane łoże — dodała Okra. — Tak chciałabym mieć słonowodny staw — dokończyła Mela. Przed nimi uformowała się chmura dymu. Zawirowała i zamieniła się w kobietę. — Czy jesteście podróżnymi w niedoli? — zapytała. — Och, witaj, Metria — powiedziała Mela bez entuzjazmu. — Nie jestem Metrią — odparła demonica. — Cóż, kimkolwiek jesteś, nie szukamy kłopotów i mamy nadzieję, że nas opuścisz. — Jestem Dana, żona Dobrego Maga. Nie mam duszy, ale próbuję zachowywać się tak, jakbym ją miała, robiąc każdego dnia dobry uczynek, jeśli mam po temu okazję. Sądziłam, że może mogłabym wam czymś pomóc. Mela nie całkiem ufała jej słowom, ale nie chciała denerwować demonicy, ponieważ mogło to doprowadzić do czegoś jeszcze gorszego. Tak więc próbowała uniknąć bezpośredniej sprzeczki. — Sądziłam, że Dobry Mag jest żonaty z Gorgoną. — Niedawno powiedziano Meli coś innego, ale nie ufała temu źródłu informacji. — Ma obecnie sześć żon. Jesteśmy z nim po kolei, podczas gdy pozostałe przebywają w Piekle. Teraz jest mój miesiąc rozkoszy. — Demonica Metria mówiła, że Dobry Mag ożenił się z innymi kobietami — zgodziła się Mela. — Ale wspominała również, że był kiedyś królem. Trudno mi w to uwierzyć. — O tak, był królem Xanth, gdy za niego wyszłam. Miałam wtedy duszę, ale wiedziałam, że mogłam się jej pozbyć tylko i wyłącznie poprzez ożenek z królem. Teraz znowu chciałabym mieć duszę, chociaż wstydzę się do tego przyznać. — Przyjęła atrakcyjną różową barwę. — Ale proszę, jeśli jest coś, co mogę dla każdej z was zrobić, to pozwólcie mi sobie pomóc, abym mogła udawać, że mam duszę. Mela wymieniła spojrzenia z Okrą i Idą. — Tak właściwie, to mamy kilka życzeń. — Och, wydawało mi się, że coś takiego słyszałam! Cóż to za życzenia? — Ja chciałabym mieć słonowodny staw, aby wymoczyć w nim mój ogon. Dana wykonała pewien gest. W żelaznej powierzchni pojawiło się wgłębienie wypełnione wodą. Mela ostrożnie zamoczyła w niej palec u nogi. — Oooo! Naprawdę jest słona! — Zmieniła nogi w ogon i wskoczyła do wody. To było wspaniałe. Po chwili Okra miała już swoje drewniane łoże, a Ida łoże z mchu. Wszystkie trzy miały na twarzy wyraz zadowolenia. — Jak możemy ci podziękować, Dano? — zapytała Mela z uczuciem błogości. — Och, nie — zaprotestowała demonica. — Nie musicie mi dziękować! To jest mój dobry uczynek na dzisiaj. Czuję się prawie tak, jakby wróciła mi dusza. — Czy nie byłoby miło, gdyby ludzie z duszami też robili dobre .uczynki! — powiedziała Mela. — Jeśli nie możemy ci podziękować, to przynajmniej możemy mieć nadzieję, że niedługo cię znowu zobaczymy, gdy dotrzemy do Zamku Dobrego Maga. — Och, to tam się udajecie? A czy znacie drogę? — Mamy przy sobie mapę, ale nie jest na niej łatwo znaleźć właściwą ścieżkę. — Wrócę do was jutro rano i pokażę wam najlepszą trasę. Będzie to mój dobry uczynek na następny dzień. — Następnie jej postać zmieniła się w dym, a potem w chmurę. — Och, zapomniałam; to mój ostatni dzień! O północy muszę wymienić się z moją następczynią, Maiden Taiwan. Ojej, chciałam powiedzieć Madame Taiwan; tak właściwie to ona już nie jest dziewicą. Nie będę mogła was poprowadzić. — No cóż, to była miła myśl — przyznała Mela. Dotyk słonej wody był tak przyjemny, że w tej chwili nic jej nie mogło zdenerwować. — Wiem — odparła Dana. — Poproszę o to Metrię. — Ale Metria lubi oszukiwać — zaoponowała Mela. — To prawda. Ale jest znudzona i jeśli jej powiem, że będziecie robić coś interesującego, to wam pomoże. — Coś interesującego? Na przykład spadać z góry? — Nie, nic z tych rzeczy. Ale jeśli macie pojawić się w zamku mojego męża, to będziecie musiały coś na siebie założyć. — Założyć? — Wszystkie trzy — stwierdziła Dana stanowczo. — Madame Taiwan będzie na to nalegać. — Ale ja jestem syreną! — zaprotestowała Mela. — Nigdy nie noszę ubrania. — A ja jestem ogrzycą — powiedziała Okra. — Ogry również nie noszą ubrań, chyba że na specjalne okazje. Normalnie wystarcza nam nasze futro. — Dana ma rację — przyznała Ida. — O ile wiem, wszyscy ludzie chodzą ubrani, tak więc najprawdopodobniej spodziewają się tego również po innych. — Madame bardzo przejmuje się protokołem — zgodziła się Dana. — Nie jesteście nimfami; nie możecie latać wokół z gołymi siedzeniami. Tak więc poproszę Metrię, aby zaprowadziła was do majtkarni. — Majtkarni? — zapytała Mela. — Tam zaczniecie. No cóż, muszę znikać; mam przed sobą tylko pół nocy na to, aby uczynić Humfreya szaleńczo szczęśliwym. — Zniknęła. Przygotowały posiłek z magicznej kanapki Idy, która rozciągnęła się na tyle, aby je wszystkie nakarmić, i zostało jej jeszcze dosyć na kolejny posiłek. Następnie zasnęły na lub w swoich darach od demonicy. * Z pierwszymi oznakami świtu pojawiła się demonica Metria. — Wstawać, leniuchy! Nie mamy całej jutrzenki! — Czego? — zapytała Mela sennie. — Wschodu słońca, brzasku, świtu, zorzy, ran… — Ran? — zapytała Okra. — Ranka! — zawołała Ida. — Wszystko jedno — powiedziała Metria obrażona. — Dana powiedziała mi, że jeśli chcę zrobić coś interesującego, to mam zaprowadzić was do majtkarni. Zatem ruszajmy. Wstały lub wyszły ze swoich posłań, które momentalnie zniknęły. Mela zgięła nogi, które przyszły do siebie po całonocnym odpoczynku w postaci ogona. Podróżniczki ugryzły po kawałku magicznej kanapki i ruszyły za Metrią w dół stromą żelazną ścieżką w kierunku zachodnim. Po pewnym czasie dotarły do majtkami. Było to ogromne drzewo w kształcie majtek. Metria otwarła znajdujące się w jego pniu drzwi i wszystkie weszły do wnętrza wielkiego pomieszczenia. Wszędzie wokół na okrągłych ścianach powystawiane były tajemnicze owoce drzewa. — Majtki! — wołała Ida. — Jak wspaniale! — Musimy założyć majtki? — zapytała Okra z niezadowoleniem. — Tak. To powinno być bardzo interesujące. Szły wkoło, oglądając cały asortyment majtek. Mela nie ufała temu wszystkiemu, ale zaczęło ją to interesować. Nigdy jej się nawet nie śniło, że mógł istnieć taki wybór bielizny. Były tu majtki każdego typu i wyglądu, od nudnych po wyszukane, z wszystkimi występującymi między nimi rodzajami. Ale coś nie dawało jej spokoju. — A dlaczego miałoby to być interesujące? — zapytała demonicę. — Dlatego, że… och, to znaczy, że naprawdę nie wiesz? — Naprawdę nie wiem. Ale jestem pewna, że musisz mieć dobry powód, aby się tym interesować i może się okazać, że mnie on nie interesuje. — Niewątpliwie. — Nie co? — Bezsprzecznie, bez wątpienia… — Metria przerwała. — Hej, poczekaj! Za pierwszym razem powiedziałam dobrze. Oznacza to, że nie należy w to wątpić nawet przez ułamek sekundy. Gdyby Mela nie była spokojną istotą, mogłaby wziąć pod uwagę możliwość zdenerwowania się. — Dziękuję ci. A co to jest to, w co nie–należy–wątpić–nawet–przez–ułamek–sekundy i co cię tak interesuje? — W ubiegłym roku Dobry Mag Humfrey targował się z Demonem X(A/N)th o swoją żonę i aby ją odzyskać, musiał znaleźć Odpowiedź na Pytanie, na które nie można było odpowiedzieć. To go męczyło, jak możecie sobie wyobrazić. Ale udało mu się uzyskać kompromis, tak więc nie musiał odpowiadać na to Pytanie. — A o którą żonę? — zapytała Okra. — Danę? — Nie, Różę de Roogna. Nie znacie jej. — A co ma to wszystko wspólnego ze mną? — zapytała Mela, mentalnie łagodząc swój charakter chłodną słoną wodą, aby uchronić go przed wypaczeniem. — Co to ma wspólnego z tobą? — powiedziała Metria. — Ty jesteś centralną figurą. — Ja? — A może musi być odgadnięte twoje centrum. Największa tajemnica Xanth ma się zaraz rozwiązać. — Coś, co zrobię, rozwiąże tajemnicę? — Tak. Odpowie na pytanie, na które nie ma odpowiedzi. Dlatego jest to tak interesujące. — Jakie pytanie? — zapytała Mela. — Pytanie, na które Dobry Mag nie potrafił odpowiedzieć. Zaczynało jej to działać na nerwy. — A co to za pytanie? — O kolor. — Czego? — Kolor twoich majtek. Mela przełknęła ślinę. — Dobry Mag nie jest w stanie określić koloru moich majtek? — Tak jest. — Ale przecież nigdy żadnych nie miałam! — To właśnie czyni odpowiedź tak trudną. — Ale to Pytanie nie jest fair. — Jest. Ponieważ za chwilę wdziejesz majtki, z pewnością w jakimś kolorze, nawet jeśli będą przejrzyste, i wtedy znajdzie się Odpowiedź. — Ale z pewnością on zna już ich kolor, ponieważ wie wszystko. — Ach, widzisz, jest to trochę bardziej skomplikowane. Demon X(A/N)th nie chciał uwolnić Róży, tak więc postanowił zmienić kolor, który wybierzesz, aby odpowiedź Humfreya była błędna. Ma on moc robienia takich rzeczy i Humfrey nie mógł nic przeciw temu zdziałać. Ale jako cwany śmiertelnik zdołał obejść ten problem, dobijając z Demonem targu, więc Pytanie pozostało bez Odpowiedzi. Nie żeby miało to jakiekolwiek znaczenie; teraz to tylko czysta ciekawość. A ja jestem bardzo ciekawa. Dlatego cię tutaj przyprowadziłam. — Aby się dowiedzieć, jaki kolor będą miały moje majtki? — Dokładnie tak. Nigdy dotąd nie znałam odpowiedzi na Pytanie bez Odpowiedzi. — To może wcale nie włożę majtek! Demonica pokręciła głową. — Nago na pewno nigdy nie zostaniesz wpuszczona do zamku. Za bardzo przypominasz kobietę. Musisz wybierać. Mela westchnęła. Chciała znaleźć dobrego męża, co oznaczało, że musiała zobaczyć się z Dobrym Magiem i jeśli wdziewanie majtek było częścią ceny, którą należało zapłacić, musiała to zrobić. Chociaż dawało to satysfakcję demonicy. Poza tym, była całkowicie zaintrygowana różnorodnością przedstawionych tutaj majtek. Właściwe majtki mogą zrobić cuda z środkową częścią jej ciała i może nawet zwiększą szansę złapania męża. Tak więc zdjęła majtki z haczyka i przyłożyła je do siebie. Były białe, gładkie. — Nie wydaje mi się, aby te przydawały mi wiele wdzięku — powiedziała. — Tak nie wolno ich oceniać — odezwała się Metria. — Musisz je włożyć. Weź je z sobą do przebieralni. — Wskazała na otoczone kotarą miejsce w centrum majtkami. — Nie potrzebuję przebieralni — zaprotestowała Mela. — Mogę je przymierzyć tutaj. — Nie, nie możesz — stwierdziła demonica. — Tak się nie robi. — A właśnie, że mogę. — Mela schyliła się i podniosła nogę. Ale w chwili gdy zbliżyła ją do majtek, materiał zaczął miąć się i kręcić tak, że z majtek nie pozostało nic. Nie mogła włożyć w nie nogi. Tak więc z całym wdziękiem weszła do przebieralni. Tutaj majtki zaczęły się zachowywać porządnie i udało jej się najpierw włożyć w nie jedną stopę, a potem drugą. Majtki pasowały jak ulał. Wiedziała, że stanowiło to część magii majtkarni. Cała znajdująca się tutaj bielizna pasowałaby na każdą kobietę, która by się tutaj znalazła. Wyszła. Pozostała trójka siedziała teraz na krzesłach ustawionych w półokrąg. — Odwróć się — powiedziała Metria. — Dlaczego? — Ponieważ tak to się robi. Jeśli masz nam demonstrować majtki, musisz to robić właściwie. — A jeśli nie? W tym monecie majtki znowu zaczęły się zwijać i niewygodne zmarszczki wpiły się w jej delikatne ciało. Tak więc odwróciła się. — Och, teraz wyglądają dużo lepiej — powiedziała Ida. — Twoje siedzenie wygląda dzięki nim dużo bardziej interesująco. Ale również i to nie całkiem zadowalało Melę. Wydawało jej się, że jej siedzenie było zawsze samo w sobie wystarczająco interesujące. Wypatrzyła jednak kilka ustawionych w półokrąg luster, które w magiczny sposób ukazywały ją zarówno od tyłu, jak i od przodu, i musiała przyznać, że była to prawda: jej środkowa część została poprawiona przez majtki. Otaczała je jakaś dziwna tajemnica. Czy ta tajemnica teraz się rozwiąże? Nie była pewna, czy odpowiadała jej świadomość, że cały Xanth koncentruje się na jej tyłeczku. Ale nie była również pewna, czy to jej rzeczywiście nie odpowiadało. Zależało to od majtek i jej nastroju. Jednak gładka biel nie należała do jej ulubionych kolorów. Musi przymierzyć coś innego. Powróciła do przebieralni i zdjęła je. Wisiały zwiotczałe i smutne, ponieważ zostały odrzucone. Wzięła je z sobą i odwiesiła z powrotem na haczyk. Następnie wzięła kolejne majtki. Tym razem lśniąco czarne. Po chwili miała je już na sobie i okręcała się przed swoją maleńką publicznością. — Te są lepsze — uznała Okra. — Twoje siedzenie kołysze się w nich, kiedy chodzisz. Mela sprawdziła w lustrze i zobaczyła, że to prawda. Bezwzględnie jej chód był dużo bardziej intrygujący aniżeli poprzednio. Jednak nadal miała nadzieję, że znajdzie coś lepszego. Przymierzyła śliczne majtki w kolorze morskiej zieleni. Były jeszcze lepsze, ponieważ gdy się poruszała, zdawały się przez nie przepływać wszystkie prądy oceanu, ale jednak czegoś im brakowało. — Dość już tych prostych fatałaszków — odezwała się Metria z niecierpliwością. — Zobaczmy kilka par wyszukanych majtek. — To je wybierz — powiedziała Mela krótko. — Z przyjemnością. — Po chwili demonica przyniosła szeleszczące jedwabne majtki w kolorze błękitu z motywem pawich piór i pokryte złotą siatką. W siateczce tej mieniły się świętojańskie robaczki. Mela była zaskoczona; nigdy nie zdawała sobie sprawy z tego, że coś tak wymyślnego mogło istnieć. Założyła je i wyszła. Pokój rozjaśnił się. — Oooooch, te mi się podobają! — zawołała Ida. Mela czuła przedtem pokusę, ale teraz zaczynała odczuwać rozkosz mierzenia majtek. Może znajdą się nawet jeszcze lepsze majtki. Znajdzie najlepsze dla siebie majtki i tylko te będzie nosić. W końcu jeśli los Dobrego Maga Humfreya został pewnego razu uzależniony od tego, w co była ubrana, to winna była wybierać nader ostrożnie ze względu na całe Xanth. Kolejne majtki były z królewsko purpurowej satyny, wyszywanej tkanymi złotymi wstążkami, z których krawędzi zwisały złote sznureczki z maleńkimi złotymi dzwoneczkami. Każdy jej krok wywoływał muzykę. Gdy się odwracała, całą majtkarnię wypełniał dźwięk dzwoneczków. — Co? — zapytała Metria. — Nie mogę wypowiedzieć tego słowa — zaczęła Mela. — Nawet w myślach nie potrafię go porządnie wypowiedzieć. Chciałam określić sposób, w jaki uruchomiłam te dzwonki. — Podz… podzwaniać? — zapytała Okra. — Coś w tym stylu — zdecydowała Mela, udając się w kierunku przebieralni. Następne majtki były robione ręcznie, różowe, z pasującymi do nich bladoróżowymi pończochami tak cieniutkimi jak pajęczyna na krzewie róży. Spowodowały, że jej nogi stały się niesamowicie szczupłe i gładkie. Dawały prawie tak samo miłe uczucie jak ogon. — Zawsze zastanawiałam się, dlaczego różowe majtki są tak magicznie cudowne — odezwała się Ida. — Teraz wiem. Są one tak… tak… — Tylko mężczyzna byłby w stanie znaleźć właściwie słowo — powiedziała Metria. — Mężczyzna? — zapytała Ida. — A dlaczego? — Dlatego, że tylko mężczyzna powiedziałby, że majtki nie są najlepszą rzeczą w Xanth, ale są tego bliskie. — Nie rozumiem. — To tylko dlatego, że jesteś miłą dziewczyną. A ja, oczywiście, rozumiem to aż za dobrze. — Czy mogłoby mi to złapać męża? — zapytała Mela, spoglądając na odbicie swego zgrabnego siedzenia w lustrach. Ida miała rację: ich sposób działania był właśnie taki. Poruszyła nogą i obserwowała, jak majtki fascynująco falują. — Nie jestem pewna. Nie sądzę, aby jakikolwiek mężczyzna już je kiedyś widział. Mężczyznom nie wolno tu oczywiście wchodzić. Całkiem by tu zwariowali. Mela zdecydowała się szukać dalej. Kolejne majtki były w stylu ludowym, z bawełnianą koronką w kolorze śmietankowym, w białawe lniane rozetki i z żabkami. — Żabki? — zdziwiła się Okra. — A do czego one służą? Metria spojrzała na niewielkie żabki. — Podtrzymują pończochy. Wgryzają się w nie i wtedy pończocha nie może opaść. Najprawdopodobniej używa ich Gorgona, ponieważ ma już żaby na głowie. Ale obawiam się, że karmienie żabek, aby utrzymać je przy zdrowiu, może być męczące. Mela zgodziła się z tym. Były to ładne majtki, ale nie chciała aby znajdowało się w nich coś poza nią. Poszukała kolejnej pary. Te były również w ludowym stylu, zrobione ze spranego na kamieniach dżinsu typu Bonjour Blue, z wygodnym w użyciu zatrzaskiem na plecach. Praktyczne, lecz Melę zaczęło już mdlić. Tak więc włożyła majtki jadeitowe. Były w głębokim odcieniu błękitu pomieszanego z zielenią, z mieniącymi się falami, które marszczyły się z każdym jej krokiem. Tak bardzo przypominały morze, że z jej oka wypłynęła kropelka słonej wody. Jak tęskniła za głębokim, słonym oceanem! Nie mogła ich nosić, bez względu na to, jak były piękne, ponieważ potęgując jej tęsknotę za domem, spowodowałyby, że zapomniałaby o wszystkim innym. A nie mogła wrócić do domu, dopóki nie znalazła księcia, którego mogłaby zabrać z sobą. — Te są bardzo specjalne — powiedziała Metria, przynosząc jej kolejną parę majtek. Mela wdziała je. Były zrobione ze strączków mleka, pomieszanych z paskami mięty, brzoskwini i mięty pieprzowej. Były bardzo ładne, ale strasznie ciężkie. — A w czym są takie specjalne? — zapytała, wychodząc, aby je pokazać. — Są jadalne — wyjaśniła demonica. — Jeśli zgubisz się w lesie, w którym nigdzie w zasięgu wzroku nie ma drzew szarlotkowych, możesz zjeść własne majtki. Albo jeśli złapiesz już męża i on zgłodnieje… — Chyba przymierzę jeszcze inne — zdecydowała Mela. Było to bardzo intrygujące, ale nie chciała ryzykować pożarcia przez jakiegoś ognistego idiotę, który nie wiedziałby, gdzie się zatrzymać. Kolejne były kolorowo kontrastowe. Były to majtki tęczy księżycowej. Występowały w kilku wariantach, poczynając od lazurowych, poprzez piaskowe, w kolorze gliny, wrzosu i innych. Ostatni kolor był rzeczywiście szczególny, ale obawiała się, że przyciągałby uwagę wszystkich, tak że zapomniano by o niej samej. Nie była to chyba najlepsza strategia. Potencjalny mąż mógłby wtedy zdecydować ożenić się z majtkami, a nie z syreną. Następna para była z cieniutkiego jak pajęczyna jedwabiu z mgły Sinobrodego, w którym migoczące srebrne nici przetykały się ze złotymi. Wśród nici porozrzucane były mieniące się zielone oczka perydotu. Jednak miała jakieś dziwne skojarzenia z Sinobrodym, które niespecjalnie jej się podobały. Były tam również różnorodne majtki typu hot–pants*. Ale dzień był już sam w sobie dość gorący, a przez te majtki mogłaby oblać się potem, co nie przystawało damie. I rzeczywiście, zanim udało jej sieje zdjąć, już unosiła się z nich para. Były również majtki z piór, które mogły łaskotać jej próżność. Ale niestety piórka łaskotały również i coś więcej. Nie chciała wybuchnąć chichotem, gdy zbliżałby się do niej mężczyzna. Były także Koronkowe Majtki Królowej Anny, ze znakomitą białą koronką przedstawiającą mlecze o sercach z pereł. Ich środek mienił się delikatnym, zielonym blaskiem szwów założonych przez zieloną wiedźmę. Były również urzekające czarne koronkowe majtki, których koronka wyszywana była złotą nicią w znaki runiczne. Pasujące do nich koronkowe pończochy w siateczkę wyhaftowano w złote znaki zodiaku. Ale czy chciałaby nosić na sobie horoskopy? Kolejne pary były innego rodzaju: zrobione ze źródeł Czasu. — W tych majtkach pewna część twojego ciała nigdy się nie zestarzeje — powiedziała Metria. — A co będzie z resztą mnie? — Mela zdała sobie sprawę, że mężczyźni może będą chcieli również patrzeć i na pozostałe części jej ciała. Tak właściwie miała nadzieję, że tak będzie. Kolejne majtki były majtkami Nie Tak Prędko, zrobionymi z powiązanych z sobą koronkowych makram i zaprojektowanymi specjalnie, aby dręczyć każdego szczęściarza męskiego rodzaju, któremu uda się je ujrzeć. Majtki do noszenia na drzewie gumisiowo– klapsowym: przyozdobione kieszonką wypełnioną gumisiami. Ale jednak martwiły ją trochę te klapsy; bo czyż nie wyglądałoby to co najmniej niezręcznie, gdyby je dostała? Były również majtki zapachowe; gdy je prezentowała, wokół rozchodził się zapach róż, lawendy, heliotropu i jaśminu używanego wieczorem. I majtki–kowbojki, po brzegi wypełnione forsą. I prawie przezroczyste majtki poprzetykane błyszczącymi nitkami miedzi i platyny — bardzo kuszące, ponieważ w cieniu byłyby praktycznie nie do zobaczenia. Uznano by ją za noszącą majtki, podczas gdy byłyby one niewidoczne. Ale jeśli już musiała cokolwiek nosić, to powinno to być przynajmniej widoczne. — W takim razie te — zdecydowała demonica, podając jej coś innego. — Są to majtki violet d’amore. — Były zrobione z czarnego aksamitu wyszywanego srebrną siecią pajęczą, mieniącą się kroplami rosy: maleńkimi diamencikami, które były naszyte przezroczystą nicią. Ida pogrążyła się w ochach, a Okra w achach, gdy je zobaczyły. Ale Mela nadal nie była zadowolona. Żadne z nich nie zdawały się całkowicie jej porywać. Demonica zmarszczyła się i tym razem przyniosła naprawdę fantazyjne okazy. Były tam majtki ze złotego wybrzeża, zrobione ze złotej koronki, wyszywanej długimi łańcuszkami dźwięcznie podzwaniających złotych rybek. Gdy Mela szła lub kołysała się, dawała się słyszeć delikatna muzyka. I niebieskie majtki królewskiej północy, z niewielkim srebrnym księżycem o otwartej buzi i ze świecącymi gwiazdami. Gdy poruszała się, słońce przesuwało się po falującym niebie, a księżyc wschodził i zachodził w tajemniczy sposób. Te prawie ją usatysfakcjonowały, ale obawiała się nosić je w ciągu dnia. Gwiazdki mogłyby poodpadać od prażącego słońca. Przymierzyła majtki z Koronki Miłości z bawełnianą mgiełką wyszywaną srebrną filigranową frędzlą usianą ametystami w kształcie serduszek i maleńkimi muszlami morskimi. I kolejne hot–pants, ze złocistymi, matowymi, ognistymi opalami ponaszywanymi na szkarłatną koronkę i widowiskowo powiewającymi długimi, szyfonowymi wstawkami w kolorze płomienia. Również i metalowe majtki, zabezpieczające przed wszelkim atakiem, wyposażone w przerażające złote zęby goblina. Ale Mela obawiała się, że mogłyby one ochronić ją również przed właściwym mężczyzną. Były również gładkie majtki, z wyhaftowanymi słowami: TA, KTÓRĄ KOCHAM. JEST NIEWIERNA — STRZEŻ SIĘ TEJ, KTÓRA TAŃCZY Z DEMONAMI. Ale obawiała się, że mogłoby to nasunąć jej ukochanemu dziwne myśli, jeśli już znajdzie kogoś wartego pokochania. Następne majtki były eteryczne: z błękitnozielonego jedwabiu, pieniły się białą koronką mieniącą się perłami i lekko pachniały zapachem morskich lilii. Te prawie ją zadowoliły, ale wiedziała, że nie mogła pozwolić sobie, by zbyt wiele myśleć o morzu, bo inaczej straciłaby swój upór i zarzuciła poszukiwania. Tak więc zdjęła i te, choć z niechęcią. Nowe majtki jakoś nie nadchodziły. Spojrzała w górę. Dlaczego Metria nie przynosiła kolejnej pary? — Już je wszystkie przymierzyłaś — powiedziała demonica z zaskoczeniem. — Spędziłyśmy tutaj cały dzień. Zupełnie tego nie zauważyłam. Wszystkie przymierzyła? Meli zdawało się, że parada majtek będzie trwała wiecznie. I ona nie zdawała sobie sprawy z upływu czasu. Było to takie błogie doświadczenie! Ale niestety to prawda — w majtkarni zaczynało robić się ciemno. Ale teraz musiała wybrać spośród niezliczonego mnóstwa, które przymierzyła. Które? Nadal nie mogła się zdecydować. Wszystkie były takie śliczne! Ale żadne z nich nie były tak do końca właściwe. — A na pewno nie ma już żadnych więcej? — zapytała żałośnie. Ida i Okra podniosły się i zaczęły szukać między wiszącymi majtkami. — Musi być jeszcze jedna para — stwierdziła Ida. — Musi być ta, która na sto procent do ciebie pasuje. — Z pewnością — zgodziła się Okra. Metria westchnęła. — Bardzo dobrze. To znowu się wydestyluję. — Co zrobisz? — zapytała Mela. — Skondensuję, przetrawię, skomasuję, wyrafinuję, znajdę wzór… — Znikniesz? — Nieważne. — Demonica rozpłynęła się obrażona. — Wydaje mi się, że znalazłam! — zawołała Ida. Pospieszyła do Meli, niosąc w ręce kawałek materiału. — Spadły za inne majtki. Mela wzięła je. Był to skrawek materii, grubo pokryty kurzem i niespecjalnie obiecujący. Ale wytrzepała go i zabrała do przebieralni. Majtki były wygodne, ale nie miały żadnych świecidełek i haftów. Były to po prostu zwykłe majtki. Wyszła i zrobiła swój niedługi spacer i obrót. — Ooooch — krzyknęła Ida. — Są wspaniałe! — Tak, naprawdę — zgodziła się Okra. — To małe nic? — zapytała Mela. Podejrzewała, że po prostu chciały, aby je wzięła, żeby mogły się wreszcie stąd wydostać. Ale spojrzała w lustro. Lustra rozjaśniły je. Teraz dopiero Mela zauważyła pełen kolor majtek. Były w kratkę, w której bardzo sprytnie przeplatało się wiele kolorów. — To spódnik! — zawołała Metria. — Co? — zapytała Mela, spoglądając na swe pełne siedzenie opakowane w majtki. — Kobza, wyżyny, pled, Szkocja, kilt… — Spódnica? — zapytała Okra. — Nieważne — przyznała Metria nadąsana. Ale nagle się oddąsała. — Nie, poczekaj, to nie to. Sukno, materiał, krzyżówka, charakterystyczna, szal, tartan… — Szkocka krata! — powiedziała Ida. — Aha — zgodziła się demonica, ponownie się obrażając. Szkocka krata! Znowu się okręciła, oglądając się w lustrach. Krata falowała i przemieszczała się w zachwycający sposób. Im dłużej na nią patrzyła, tym bardziej jej się podobała. Była konserwatywna, a jednak nie nudna, a jej szczegóły zdawały się nader interesujące. Ale Mela nadal nie była pewna, czy te majtki są dla niej odpowiednie. Może lepiej by wyglądała w tych z księżycem i gwiazdkami. A może w tych ze słońcem i błękitnym niebem, które oślepiłyby każdego, kto by na nie patrzył. To byłoby coś w sam raz dla takiego podglądacza! Ruszyła w stronę przebieralni. — A jaki kolor ma krata? — zapytała Okra. — Cóż, ona jest… — zaczęła Ida. — Jest… — To w zasadzie nie jest kolor, a wzór — powiedziała Metria. — Design. Każdy jest jedyny w swoim rodzaju, ze swoją własną historią. Teraz Mela zauważyła, że kolory i ich ułożenie rzeczywiście zmieniały się wraz z jej ruchami, tak że ich właściwy wzór nie mógł zostać zidentyfikowany. To intrygujące. Można się było zgubić między przemieszczającymi się liniami, szczególnie gdy się poruszała i nikt nie potrafił określić, co właściwie zobaczył. Zdecydowała, że te majtki jej się podobają. — Wezmę te — zdecydowała. Ida poszła z powrotem do miejsca, w którym znalazła majtki. — Muszą tu być jakieś na zmianę, których można używać, gdy te pierwsze się poplamią. — Poplamią? — odparła Mela ostro. — Zabrudzą, zanieczyszczą, splugawią, zapaskudzą… — podpowiedziała demonica usłużnie. — Zafajdają? — zapytała Okra. — Nieważne. — Tym razem z jakiegoś powodu Metria nie była obrażona. — Chwileczkę, nie to miałam na myśli! — zaoponowała Ida. — Tyle tylko, że mogą się zabrudzić, jeśli na przykład usiądzie się w nich na ziemi, albo… ach, już mam! — Znalazła dwie dodatkowe pary kraciastych majtek. Teraz Mela miała nie tylko jedne majtki, ale aż trzy ich pary. Była podniecona. Zapasowe włożyła do swej torebki. W tym czasie Okra wybrała dwie pary włochatych, czarnych majtek w ogrzym stylu, wdziewając jedną i chowając drugą. Ponieważ dokładnie pasowały do jej futra, nie było ich widać, co najwidoczniej odpowiadało ogrzycy. Ida wzięła gładkie białe, gładkie różowe i gładkie żółte majtki, pasujące do jej włosów, ale żadnych nie założyła; już była ubrana. Były gotowe do dalszej drogi. Na dworze panował zmierzch. Zastanowiły się przez chwilę i zdecydowały się spędzić noc w majtkami, gdzie bez wątpienia były bezpieczne od potworów. Oddaliły się tylko na tyle, ile było potrzeba do załatwienia pewnych spraw prywatnych i zebranie pożywienia, a Mela miała tyle szczęścia, że znalazła krzew szarlotkowy z plackiem z kruszonką w kratkę. Spojrzała na niego zaskoczona, dopóki Okra nie podeszła do niej i nie znalazła obok czarnego włochatego placka wiśniowego. Następnie podeszła Ida i znalazła różowy placek beżowy. Placki pasowały do ich majtek! Na tym polegała magia tego miejsca. * Z samego rana ruszyły w dalszą drogę. Metria nadal pozostawała z nimi, co dało Meli do myślenia; bez zwątpienia zabawa już się skończyła, jako że wielka tajemnica koloru jej majtek została rozwiązana. Nie było to z pewnością spowodowane dobrocią serca demonicy, ponieważ Metria nie posiadała ani dobroci, ani serca. Ale na nic by się nie zdało zapytać ją, ponieważ mogłoby to jej przypomnieć, że powinna zacząć im dokuczać. Może demonica po prostu zapomniała, że już było po zabawie. Ścieżka kierowała się ku zachodowi, biegnąc, jak to ścieżka, przez lasy i wądoły, pola i wzgórza, przez kilka interesujących i kilka nudnych okolic. Znalazły magiczną ścieżkę, tak więc były na niej w miarę bezpieczne. Jednak w pewnym miejscu wypatrzyły śpiącego nie opodal smoka, ogromnego gada rodzaju męskiego. Trójka śmiertelniczek zatrzymała się. — Czy jesteś pewna…? — zaczęła Mela. — Nie może ci nic zrobić — zapewniła ją Metria. — Nie może nawet zionąć na ciebie ogniem. Te ścieżki są absolutnie wolne od wszelkiego robactwa. Może na ciebie patrzeć i ślinić się. Możesz się równie dobrze rozluźnić i zacząć go drażnić. Demonica zawsze mówiła prawdę, tak więc były bezpieczne. Mela zmusiła się, aby zacząć znowu normalnie oddychać i poprowadziła dalej. Smok otwarł jedno oko. Zamrugał. Jego źrenica rozszerzyła się przerażająco. Następnie przewrócił się na plecy, tak jakby zdechł. — Co mu się stało? — zapytała Ida. — Rutynowo zbzikował — odparła Metria. — W odpowiednim temacie przyjdzie do siebie. — W odpowiednim czym? — Studiu, orbicie, przepływie, procesie, trybie… — Czasie? — Zegar, jutro, wczoraj, zawsze, teraźniejszy, termin… — Demonica zareagowała z opóźnieniem. — Czas! Znalazłam! W odpowiednim czasie! Meli wydawało się, że jej sugestia powinna wystarczyć, ale nie warto było się sprzeczać. Poszły dalej. Przeszły obok groty goblinów. Trzy brzydkie, podłe gobliny stały przed wejściem, wrogo spoglądając na zbliżającą się grupkę. Wyglądali tak, jakby nie mieli ochoty na nic innego poza zwaleniem się na trzy niewinne dziewice i robieniem z nimi niewypowiedzianie potwornych rzeczy. Ale, utwierdzona stwierdzeniem, że smok nie był w stanie nic zrobić tym, którzy znajdowali się na magicznej ścieżce, Mela po prostu poszła przed siebie. Oczy goblinów skupiły się na niej. A następnie gobliny padły przed siebie jak długie i tak już pozostały. — Nigdy dotąd nie widziałam, aby goblin coś takiego zrobił — zauważyła Okra. — Kolejne rutynowe zbzikowanie — powiedziała Metria. — W ogóle o tym nie myślcie. Później przechodziły w pobliżu niewielkiej wioski zamieszkanej przez ludzi. Stało w niej trzy i pół domu. Trzech łysych mężczyzn i chłopiec stało, patrząc na ścieżkę. Ale Mela doszła do wniosku, że również przed nimi magiczna ścieżka powinna je chronić. Mężczyźni wpatrzyli się w nią. Jeden upadł na lewo, drugi na prawo, a trzeci na plecy. Tylko chłopiec stał nadal, ale jego twarz miała niejasny wyraz. — Co ci się stało? — zapytała Mela. Usta chłopca otwarły się z trudem. — Chciał powiedzieć krata — wyjaśniła Metria. — Chodźmy dalej. Wreszcie dotarły do miejsca, z którego widać było Zamek Dobrego Maga. Z daleka wyglądał zupełnie normalnie, a jeszcze bardziej znormalniał, gdy się do niego zbliżyły. Ścieżką krzyżującą się z ich magiczną drogą szedł młody mężczyzna. — To przecież Mag Grey Murphy — rzekła Metria. — To powinno być naprawdę bardzo interesujące. Mela nadal nie ufała demonicy, ale nie była w stanie zgłębić jej myśli. Mężczyzna zauważył je i zatrzymał się. — Och, witaj Metrio — zaczął. — Jakie figle się dzisiaj ciebie trzymają? — Przyprowadziłam Humfreyowi trzy petentki — wyjaśniła Metria. — Pet co? — zapytała Mela podejrzliwie. — Petunia, petarda… nie, to nie są właściwe słowa. Oznacza ono petycję. — Ona ma rację — powiedział Grey. — Ci, którzy przychodzą do Dobrego Maga, są petentami. — Pozwól, że je przedstawię — odezwała się Metria ożywiona. — Oto kobieta z rodu ludzkiego — Ida. Ida nagle poczuła się onieśmielona, ponieważ formalnie nigdy dotąd nie spotkała mężczyzny ze swojego gatunku. — W–witaj — odparła z trudem. Spojrzał na nią z ukosa. — Czy myśmy się już kiedyś spotkali? Wyglądasz jakoś znajomo. — Nie sądzę — powiedziała Ida. — Całe moje życie spędziłam z dala od ludzi. — A to jest ogrzyca Okra — rzekła Metria. — Cześć — szepnęła Okra tylko niewiele mniej speszona. — Nie wyglądasz na ogrzycę — zauważył. — Wiem — przyznała Okra ze wstydem. — A to jest syrena Mela. — Witaj, Melu. Wiele o tobie słyszałem. — Prawie wyszłam za mąż za księcia Dolpha — powiedziała. — Pamiętam. Chociaż… — Nagle jego spojrzenie, które do tej pory utkwione było w górnej części jej ciała, zniżyło się na środkową część. Jego oczy rozszerzyły się. I znowu zwęziły. — A więc to jest twój figiel, Metria! — stwierdził surowo. — A tamto! — zawołała demonica. — Chciałaś powiedzieć: „a niech to”? — Nieważne. Sądziłam, że też zbzikujesz, tak jak ci pozostali. — Zapomniałaś o moim talencie. Zniknij, Metrio, albo cię wyczaruję. — Ruszył w jej stronę. Momentalnie demonica rozpłynęła się. — Ale dlaczego miałbyś zbzikować? — zapytała Mela. — Oczywiście nic wam nie powiedziała. To te magiczne majtki. Na ciele takim jak twoje są gwarancją, że każdy mężczyzna, który je zobaczy, zbzikuje. Jednak ja jestem w stanie zobojętnić magię i dzięki temu udało mi się jej oprzeć. Musisz włożyć na siebie jakieś ubranie, zanim pójdziesz dalej. — Ale ja mam na sobie ubranie! — zawołała Mela. — Dana powiedziała, że muszę mieć coś na sobie. To wszystko, co mam. — Miała na myśli coś więcej niż tylko majtki. Gdy jesteś naga, można wziąć cię za szczodrze przez naturę obdarzoną nimfę. W ubraniu będziesz przypominać tylko hożą kobietę. Ale same majtki są niebezpieczne. Naruszacie zasady Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. — To na to czekała Metria! — krzyknęła Ida. — Żeby zobaczyć, czy kraciaste majtki będą w stanie zbzikować Maga! — Dokładnie. Wydaje mi się, że możecie teraz przystąpić do prób, a gdy już będziecie w środku, Zofia przygotuje wam coś do ubrania. Muszę już iść; życzę wam powodzenia. — Dziękujemy — odparła Mela cicho. Och, ta demonica! 8. ROZPADLINA Goblinka Gwendolina była podniecona i zdenerwowana myślą o swych nowych szkłach kontaktowych. Działały doskonale, ale ta cała sprawa widzenia snów innych istot była przerażająca. Czy złe sny innych będą ją również straszyły? Nie bardzo chciała się tego dowiedzieć. Czuła się również winna, pozwalając Jenny odsługiwać roczną służbę za swoją własną Odpowiedź. Czy będzie kiedykolwiek w stanie odwdzięczyć się za to Jenny? Jeśli uda jej się zostać wodzem, to nie Brdzie mogła tego zrobić, odsługując rok za Odpowiedź dla Jenny. Jej odpowiedzialność wobec plemienia będzie musiała zająć pierwsze miejsce. Najprawdopodobniej pozostanie jej na zawsze dłużna. Demonica Dana była zaskoczona, widząc ich. — Kto uwolnił was z tykwy? — Jenny — wyjaśnił Che. — Jej talent umożliwia jej ucieczkę z Królestwa Snów. Dana skinęła głową. — To jest dużo większy talent, niż mogłoby się zdawać. Lepiej trzymajcie się blisko Jenny i nikomu nie mówcie o jej talencie. Po pewnym czasie pojawili się również Ivy i Grey Murphy. — Mają już szkła kontaktowe, tak więc nie było sensu dłużej zostawiać ich w tykwie — rzekła Dana. Ivy wyglądała na zakłopotaną. — Oczywiście. Ale… — Nieważne — przerwał jej Grey. Najprawdopodobniej zrozumiał; wiedział, że magia mogła być zobojętniona w magiczny sposób, albo zobaczył odpowiedź na to pytanie w Księdze Odpowiedzi. — Czy udajecie się prosto do Góry Goblinów? — zapytała Dana. — Tak, wydaje mi się, że musimy — odparła Gwenny. — Im dłużej pozostaję z dala od Góry, tym większe zło może się tam szerzyć. — Spojrzała na Jenny. — To może być niebezpieczne. Może byłoby lepiej, gdybyś została tutaj i odsłużyła rok u Dobrego Maga. — Nie, chcę doprowadzić tę misję do końca — oznajmiła Jenny stanowczo. — Chcę zobaczyć, jak zostaniesz wodzem. Wtedy dopiero powrócę tutaj. — Ale jeśli coś się stanie… wiesz, jak podłe potrafią być gobliny… — Dlatego właśnie muszę iść z tobą, aby ci pomóc. — Ona ma rację — przyznał Grey. — Przyjdzie jeszcze czas jej służby. Gwenny była sfrustrowana. Nie było nic, co mogłaby zrobić dla Jenny! Ale jednocześnie czuła się uspokojona myślą, że Jenny pozostanie przy niej. Przyjaźniły się przez dwa lata, dwa najlepsze lata w życiu Gwenny i bardzo chciała, aby tak pozostało na zawsze. — Będzie wam potrzebna przepustka, aby przejść Rozpadlinę — powiedziała Ivy. — Napiszę wam ją. — Przepustka? — zapytała Gwenny bezmyślnie. — Najkrótsza droga do Góry Goblinów prowadzi w linii prostej przez Rozpadlinę. Nie chcecie przecież iść dłuższą drogą, która prowadzi mostem ponad Wielką Rozpadliną. Oznacza to, że będziecie musieli do niej zejść. Przepustka jest wam potrzebna po to, aby mój przyjaciel, Stanley Steamer, Smok z Rozpadliny, wiedział, że nie może was zjeść. — Och. — Gwenny nie zachwycał pomysł schodzenia na dno Rozpadliny. Ale jeśli nie chciała przyjąć pomocy ze strony skrzydlatych potworów, był to jedyny sposób, który jej pozostał. — Dziękuję. — Nie wiedziałem, że smoki potrafią czytać — zauważył Che. — Nie, nie potrafią — odparła Ivy. — Ale papier i atrament są przesiąknięte moim zapachem. Nie pożre nikogo, kto ją ma. — Podała Gwenny przepustkę. — Tylko jej nie zgub! — Nie zgubię. — Gwenny włożyła papier do kieszeni. Po chwili byli już w drodze, idąc magiczną ścieżką w kierunku północno — wschodnim. Prowadziło od niej kilka ścieżek bocznych, które z pewnością wiodły do interesujących miejsc. Ale oni założyli sobie, że nic nie odciągnie ich uwagi, tak więc spieszyli główną drogą, nie zatrzymując się na żadnych skrzyżowaniach. Dla pewności Jenny kazała kotu Sammy’emu wybierać drogę na każdym skrzyżowaniu, ponieważ Sammy wiedział, iż szukają najkrótszej drogi prowadzącej do Góry Goblinów i był zawsze w stanie znaleźć tę właściwą. Niemniej jednak niektóre ścieżki rzuciły im się w oczy. Jedna z nich była oznakowana jako GIEŁDA — PATRZ BYKI I NIEDŹWIEDZIE. Gwenny była bardzo ciekawa tych zwierząt, ponieważ nigdy dotąd nie widziała ich w Xanth. Od czasu do czasu dobiegały ich hałasy, jak gdyby duże istoty ciężko rzucały się do ucieczki; przeplatane smutnym ryczeniem. Co się tam mogło dziać? Kolejną ścieżkę oznakowano KOM–PLUTER — DOBRA MASZYNA. Gwenny temu też niespecjalnie ufała. Trzecia ścieżka była oznaczona WIERZCHOŁEK; widzieli wystający spoza drzew górzysty szczyt. Następnie spotkali kogoś udającego się w przeciwnym kierunku, młodego człowieka w towarzystwie dziwnego psa. Mężczyzna wydawał się zupełnie normalny, ale pies był zrobiony z kamienia. Zatrzymali się, gdy dojrzeli ich trójkę. — Witajcie — powiedział mężczyzna. — Czy szukacie Zamku Dobrego Maga? Bo jeśli go szukacie, to idziecie w złą stronę. — Właśnie stamtąd wracamy — wyjaśniła Gwenny. — Teraz udajemy się do Góry Goblinów. Spojrzał na nią. — No, no! Jesteś najładniejszą goblinką, jaką kiedykolwiek widziałem! W tej samej chwili, najzwyklejszym zbiegiem okoliczności, mucha–nieśmiałka podleciała do niej i uderzyła ją prosto w twarz. Gwenny tak się zaczerwieniła, że nie była w stanie nic powiedzieć. Che wystąpił naprzód. — Może powinniśmy się sobie przedstawić, zanim się rozstaniemy — powiedział. — Ja jestem centaur Che, a to są goblinką Gwenny i dziewczynka–elf Jenny. Oraz kot Jenny, Sammy. — Sammy obwąchał się z kamiennym psem. — A ja jestem Alister — odparł mężczyzna. — A to mój pies Marbles. Udajemy się do Dobrego Maga w celu znalezienia magicznego talentu dla mego ojca. Moim talentem jest znajdywanie rzeczy. Jestem w stanie znaleźć wszystko poza Odpowiedzią. — To talent Sammy’ego! — zawołała Jenny. — On potrafi znaleźć wszystko poza drogą do domu. Alister był zaskoczony. — Sądziłem, że nigdy dwoje ludzi nie ma takiego samego talentu. — Sammy jest zwierzęciem. — Och. To wszystko w porządku. Obawiałem się, że znaleźliśmy się w innym czasie. — Dzieją się jeszcze dziwniejsze rzeczy — rzekł Che. — Tak właściwie to zabawiałem się w czasie drogi, ponieważ wiem, że ta ścieżka prowadzi do Zamku Dobrego Maga. Byłem ciekaw, czy znajdę jakieś specjalne rzeczy. Tym razem zdecydowałem się szukać najpiękniejszej dziewczyny w okolicy. Widzę, że mój talent działa bez zarzutu. — Ponownie spojrzał na Gwenny. Na nieszczęście została ona dokładnie w tym właśnie momencie ukąszona przez kolejną muchę–nieśmiałkę. Ponownie rumieniec odebrał jej możliwość powiedzenia czegokolwiek. Och, jak ją to zawstydzało! Po chwili znowu wędrowali na północny — wschód, a Alister i Marbles podążyli na południowy–zachód. Gwenny zastanawiała się, czy oni rzeczywiście mogli znajdować się w innym czasie. Czy nie byłoby to dziwne spotykać ludzi, którzy byli tu już w jakimś innym czasie! — Tak właściwie, żołnierz Crombie również znajduje rzeczy — zauważył Che po chwili zastanowienia. — O ile wiem, zamyka oczy, obraca się w kółko i każda rzecz, której szuka, znajduje się w wytyczonym przez niego kierunku. Ale jest teraz stary, więc może już tego nie robi. Wreszcie Gwenny udało się przyjść do siebie po ataku much. Jakże to było żenujące, że dopadły ją akurat w takim momencie! Alister wyglądał na miłego i młodego, jak na człowieka, oczywiście. — Prawdopodobnie talent znajdowania może się powtarzać — powiedziała. — Tylko sposób, w jaki coś się znajduje, jest wyjątkowy. Crombie obraca się w kółko, a Sammy po prostu biegnie; Alister musi mieć jeszcze inny sposób. — Z pewnością tak jest — zgodził się Che. — Lepiej znajdźmy miejsce na nocleg — przerwała im Jenny. Sammy ruszył naprzód. Jenny pobiegła za nim, tak jak zawsze. — Poczekaj na mnie, Sammy! — zawołała, tak jak zawsze. Ale on nie poczekał, tak jak zawsze. Gwenny i Che już się do tego przyzwyczaili. Ruszyli za nimi. Po chwili dotarli do prowadzącej w bok ścieżki i pobiegli nią. Prowadziła do rozłożystego drzewa. Jego gałęzie tworzyły wielki, przypominający filiżankę środek, pokryty cętkowanymi liśćmi. Sammy wskoczył prosto do filiżanki i zatrzymał się. Gwenny przyjrzała się jednemu z liści. Ku swemu zdumieniu odkryła, że cętki miały formę czytelnego pisma. JESTEM EKO–DRZEWO. WITAJCIE NA MOJEJ GAŁĘZI. — Eko–drzewo? — zapytała Jenny. — Sammy, czy jesteś pewien…? — Ale kot lizał tylko łapkę, zupełnie ją ignorując. Tak więc wszyscy wdrapali się do środka. Jedna z gałęzi dotykała ziemi, dzięki czemu Che mógł iść po niej bez specjalnych trudności. Na drzewie znaleźli dobre owoce, a jego kora była gąbczasta i przyjemnie się na niej leżało. Kilka dużych liści wisiało nisko. Gwenny wzięła jeden z nich i przeczytała. CZY ZASTANAWIALIŚCIE SIĘ NAD OCHRONĄ DRZEW XANTH? Wzięła następny. NASZYM NAJWIĘKSZYM DZIEDZICTWEM JEST ŻYCIE NA NASZEJ PLANECIE. Hm. Czy były to nie łączące się w całość komunikaty, czy też była w tym jakaś logika? Wzięła kolejny liść, pierwszy z brzegu, i przeczytała go. NAWOŁUJEMY WSZYSTKIE CZUJĄCE ISTOTY DO UMACNIANIA KRÓLESTWA WARZYW. — Wydaje mi się, że to drzewo coś nam próbuje powiedzieć — stwierdziła Gwenny, pokazując liście, które zerwała. — Zdaje się, że daje nam lekcje — odparł Che. — Odpowiada to jego naturze. Może pomaga również środowisku Xanth. Gwenny zastanowiła się nad tym i zdecydowała, że brzmi to rozsądnie. — Sammy miał rację — powiedziała. — To dobre miejsce na nocleg. I powinniśmy się starać utrzymać przy życiu dobre rośliny w Xanth. Zerwała kolejny liść. Było na nim napisane DZIĘKUJĘ. PROSZĘ, PAMIĘTAJCIE, ABY NIE ŚMIECIĆ. — Nie będziemy śmiecić — obiecała Gwenny. Che zerwał liść. Było na nim napisane PAMIĘTAJCIE, CO DEMONY ZROBIŁY RZECE POCAŁUNKÓW. — To było coś strasznego! — zgodził się Che. — Mamy nadzieję, że demony dostały za to swoją nauczkę. Liście zaszumiały z uznaniem. Eko–drzewo było zadowolone, że jego nauki dawały efekt. Po pewnym czasie ułożyli się do snu, każde z nich na szerokiej gałęzi. Gwenny po raz ostatni rozejrzała się wokół, zanim zamknęła oczy. Che, najmłodszy z nich, już spał. Gwenny widziała jego sen. Uformował się w powietrzu wokół niego jak obraz. Zatem Che jednocześnie cichutko leżał na gałęzi i działał w swoim śnie. We śnie rozkładał skrzydła i leciał prosto do nieba. Coraz wyżej i wyżej, wspaniale wirując w rozświetlonym słońcem powietrzu, jako że w jego śnie był jasny dzień. Szybował ponad eko–drzewem i Wielką Rozpadliną, która znajdowała się niedaleko na północ. Czuł się wspaniale; wokół niego unosiły się niewielkie iskierki radości i podniecenia ukazujące jego uczucia. Nagle spojrzał w dół za siebie i zobaczył filiżankę eko–drzewa, w której pozostały jego dwie przyjaciółki. „Nie mogę ich opuścić!” — zawołał. Zaczął spiralnie opuszczać się dół, a sen zaczął znikać. Gwenny była do głębi poruszona. Młody centaur miał osobiste aspiracje, ale wiedział również, co to lojalność. Jego sen pokazał to dużo lepiej niż jakiekolwiek słowa. Spojrzała na Jenny, która dopiero co zasnęła. W swym śnie stała na ziemi, trzymając na rękach kota. „Tak bym chciała wiedzieć jak wrócić do domu” powiedziała. Nagle Sammy zeskoczył z jej z rąk i popędził przed siebie. „Sammy, poczekaj na mnie!” zawołała, biegnąc za kotem. „Zgubisz się!” Kot przeskoczył przez migoczącą mgiełkę i wylądował w dziwnej scenerii tuż za nią. Jenny poszła jego śladem. Było nadal dość ciemno; noc nie zmieniła się jeszcze w dzień. Biegli dziwną, nie znaną w Xanth okolicą, w której drzewa różniły się mniej lub bardziej od tych tutaj, a krzewy były zupełnie inne niż te tu spotykane. Na ciemnym niebie wisiały dwa księżyce. Podbiegli do ogromnego drzewa, wokół którego znajdowało się kilka przypominających psy zwierząt. „Zagajnik! Przyjaciele–wilki!” zawołała Jenny z radością. Wbiegła między nie bez strachu. Z drzewa zeszli ludzie. Nie, były to ogromne elfy ze spiczastymi uszami i czteropalczastymi dłońmi, takimi jak dłonie Jenny. Z radością ściskali ją. „Jenny! Myśleliśmy, że się zgubiłaś! Obawialiśmy się, że stało ci się coś złego! Baliśmy się, że nie żyjesz albo zostałaś okrutnie skrzywdzona!” „Nie, nic mi nie jest, nic mi nie jest!” — odpowiedziała. „Przeżyłam najwspanialszą przygodę!” „Ale co ty masz na twarzy?” — zapytał jeden z dorosłych. Jenny przyłożyła rękę do okularów. „Och, dostałam je w Xanth! Pomagają mi dobrze widzieć!” Następnie zamilkła. ,,Xanth! Moi przyjaciele! Nie mogę ich zostawić! Nie teraz, gdy mają tak ważne rzeczy do zrobienia! I Dobry Mag… Muszę mu służyć… Obiecałam…” I wtedy jej sen rozpłynął się. Była z powrotem na eko–drzewie. I ona okazała się lojalna, nawet w swych sennych marzeniach. Chciała wrócić do domu, ale nie mogła, do czasu gdy nie wypełniła swoich zobowiązań. Gwendolina zamknęła oczy, ale i tak czuła wypływające spod powiek łzy. * Następnego dnia podziękowali eko–drzewu za gościnność, obiecali traktować rośliny i drzewa z szacunkiem i wypoczęci ruszyli w dalszą drogę. Około południa dotarli do Wielkiej Rozpadliny. Wyglądała równie przerażająco jak z drugiej strony. — Ale jak mamy zejść w dół tego przypominającego klif stoku? — zapytała Gwenny, przerażona wielkością wyzwania. — Mogę uczynić nas na tyle lekkimi, aby schodzenie było bezpieczne — powiedział Che. — Musimy jedynie znaleźć miejsce, w którym jest dość uchwytów. Może to być nudne, ale nie jest niewykonalne. — A może po prostu zeskoczymy? — zaproponowała Jenny. — Oszczędziłoby to nam czasu i zadrapań. Gwenny roześmiała się. — Tak wysoko? Jeszcze nie zwariowaliśmy! — Ale jeśli każde z nas będzie tak lekkie, to wylądujemy bezpiecznie, prawda? — zapytała Jenny. Spojrzenie Gwenny skrzyżowało się ze wzrokiem Che. Jenny może mieć rację! — Możemy to zweryfikować — powiedział Che. — Jak? — zapytała Gwenny, nie całkiem ciesząc się na taki lot. — Uczynimy lekkim KOTA i poprosimy go o znalezienie najszybszej i najbezpieczniejszej drogi w dół. Jeśli ZESKOCZY… Jenny spojrzała na Sammy’ego. — Nie oszukasz go. Przysłuchiwał się wszystkim naszym lekcjom i najprawdopodobniej potrafi literować tak samo dobrze jak my. — Ale on jest zwierzęciem — powiedział Che. — Sammy, szukaj CHE — powiedziała Jenny, odwracając się od małego centaura. Kot wskoczył Che na grzbiet. Wyglądało na to, że tym razem centaur został ukąszony przez muchę–nieśmiałkę. Jego twarz, szyja i ramiona stały się purpurowo czerwone. Gwenny wiedziała, jak się czuł. A Sammy z kolei wyglądał na bardzo zadowolonego. Zdecydowali się spróbować. Po tym jak Che trochę ochłonął, trzepnął każdego z nich kilkakrotnie ogonem, czyniąc ich tak lekkimi, że musieli szybko podnosić kamienie, używając ich jako balastu. Następnie Che trzepnął Sammy’ego. — Sammy, znajdź najszybszą i najbezpieczniejszą drogę w dół Wielkiej Rozpadliny — rzekła Jenny do kota. Sammy pobiegł wzdłuż krawędzi rozpadliny. Ruszyli za nim. Dotarł do łagodnie zbiegającej w dół skały, przez którą w pewnym miejscu przepływała niewielka rzeczka. Jeszcze niżej rzeczka znajdowała zaokrąglony kanał i płynęła nim dalej spokojnym nurtem. Sammy odbiegł od rzeki. Zatrzymał się przy drzewie o liściach tak dużych jak oni. Były błyszczące i wyglądały na śliskie i mocne. — Drzewo toboganowe! — zawołał Che. — Musimy zerwać liście dla siebie i Sammy’ego. Tak zrobili i zanieśli je z powrotem nad krawędź. Sammy wskoczył na swój liść, który stracił równowagę i wśliznął się do rzeki. Kot spłynął na liściu po skale aż do samego kanału. Jenny wskoczyła druga na swój liść, Gwenny trzecia, a ostatni był Che. Wszyscy znaleźli się na małej rzeczce, płynąc w dół. W pewien sposób było to zabawne, ale jednocześnie przerażające, ponieważ przemieszczali się bardzo szybko. Prąd rzeki niósł liście zgodnie ze swoją własną prędkością, nie uwzględniając masy ich ciał. Przyczepili się do nich kurczowo. Rzeka skręcała; zdaje się, że wyszukiwała najbardziej przebiegłą drogę. Płynęła wąskim kanałem, aby następnie na moment zatrzymać się w stawie, a potem znowu wpaść na pochyłą ścianę. Po chwili wesoło wyskoczyła w powietrze. — Oooooo! — zawołała Gwenny z uczuciem radości i przerażenia jednocześnie. Ale liść wylądował delikatnie na kolejnej pochyłości i pędził dalej w dół. Nagle rzeka skręciła i rozszerzyła się. Świat zdawał się zrobiony z kątów prostych. Gwenny zdała sobie sprawę, że po długim zjeździe znaleźli się na dnie; był to całkowicie płaski, dziwnie wyglądający teren. Zeszli ze swoich liści i pobrodzili do brzegu rzeki. Troszkę się zamoczyli, ale dotarli bezpiecznie i szybko na dół. Sammy rzeczywiście znał drogę. Dno Rozpadliny było prawie płaskie. Rosła tu zielona trawa, kilka krzewów, a nawet małe drzewa. W środku znajdowała się nawet ubita droga. Wiedzieli, kto jej używał: Smok z Rozpadliny. I rzeczywiście, gdy wypatrzyli drogę, nagle poczuli drżenie ziemi. Nadchodził Smok! — Wyjmij przepustkę, Gwenny — przypomniał jej Che. — Nie chcemy, aby smok się zapomniał i nas zjadł. Gwenny sięgnęła do kieszeni… i zatrzymała się przerażona. Przepustka zniknęła! Z pewnością wypadła podczas ich szalonej drogi w dół. — O, nie! — powiedziała Jenny, spoglądając na nią i odczytując wyraz jej twarzy. I po chwili zawołała: — Sammy, szukaj przepustki! Kot ruszył z powrotem w stronę, z której nadeszli. Zatrzymał się u dołu zbocza. Było dla niego zbyt strome, aby mógł się na nie wdrapać. Przepustka musiała być gdzieś wzdłuż stoku Rozpadliny… a oni nie byli w stanie do niej dotrzeć. Tymczasem drżenie nasilało się. Teraz czuli również jego powtarzający się rytm. Smok bez wątpienia zmierzał w ich kierunku. — Och, co my teraz zrobimy! — zawołała Gwenny przerażona. — Sammy! — krzyknęła Jenny. — Znajdź najlepsze miejsce, gdzie możemy się schować przed smokiem! Kot zrobił coś dziwnego: zawahał się. Zrobił kilka kroków w stronę Che, potem znowu od niego odszedł, nie wiedząc, dokąd ma pójść. Wskazywało to, że nie było żadnego miejsca, w którym mogliby się ukryć przed smokiem. Znajdowali się na dnie Rozpadliny, na jego terytorium łowieckim; można się było spodziewać, że każdy skrawek ziemi był strzeżony przez smoka. Ponad krzakami na wschodzie ukazał się obłoczek pary. To była para z jego paszczy! Za moment ukaże się sam smok, za moment będzie już przy nich. Jeśli nie było miejsca, w którym mogliby się schować, to co im pozostawało? Czy mieli jakąkolwiek szansę na uratowanie się? Gwenny łamała sobie głowę, próbując coś wymyślić. Ale była zbyt przestraszona, aby pozwolić jakimkolwiek pozytywnym myślom przez nią przepłynąć. Widziała, że Jenny i Che byli podobnie sparaliżowani. Pojawił się smok. Był długi, niski i falisty, o sześciu przykrótkich nogach, szczątkowych skrzydłach, wielkich zębach i wydobywał z siebie ogromne ilości buchającej pary. Najpierw unosił przednią parę nóg, która skakała naprzód, potem środkową, aż w końcu ostatnią. Przesuwał się szybkimi podskokami, a jego ruchy przypominały bardziej ścigającą się gąsienicę aniżeli węża. Ale ruszał się zbyt prędko, aby byli w stanie przed nim uciec. Zauważył Sammy’ego. Szkoda że nie mógł im powiedzieć, co mieli zrobić! Ale kot nie rozwiązywał problemów, tylko znajdował rzeczy. Pod warunkiem, że nie znajdowały się całkowicie poza jego zasięgiem, jak na przykład przepustka. Smok odwrócił się, aby ruszyć prosto na nich, a jego łuski połyskiwały zielono. Strumienie pary strzelały mu prosto z nozdrzy, osmalając listowie krzewów po jego obu stronach. Ugotuje ich na parze, zanim jeszcze ich pożre. Nagle strzęp myśli przebiegł przez umysł Gwenny, może popchnięty przez tłoczący się strach. — Sammy! — zawołała. — Znajdź to, co możemy najlepszego zrobić! Kot ruszył w kierunku centaura Che i wskoczył mu na grzbiet, wbijając w niego pazury. Che, zbudzony z paraliżu, skoczył naprzód… prosto na szarżującego smoka. Przebiegł obok Gwenny i Jenny i zatrzymał się przerażony. Jego skrzydełka machały rozpaczliwie. Gwenny przypomniała sobie jego sen o lataniu; we śnie miał skrzydła już całkowicie rozwinięte i upierzone, ale rzeczywistość nie dorównywała marzeniu. Jego skrzydła były po prostu zbyt małe, ze zbyt małą liczbą lotek. Nie był w stanie odlecieć, nawet gdyby uczynił siebie tak lekkim, że mógłby się unosić w powietrzu jak balonik; po prostu jego skrzydła nie były jeszcze gotowe. Czy Sammy chciał przez to powiedzieć, że Che powinien ich wszystkich trzepnąć jeszcze raz ogonem, aby stali się lżejsi i podskoczyli tak, aby smok nie mógł ich dosięgnąć? I tak było już za późno, ponieważ wtedy Che zostałby pożarty pierwszy. A poza tym, jeśli nie zawiałby porządny wiatr, spadliby w końcu na ziemię, w miejscu, w którym podskoczyli, a smok by tylko czekał, żeby ich złapać. Nie było tu nawet drzew o normalnych rozmiarach, na których mogliby się schować z dala od szponów smoka. Rozpadlina była bez wątpienia pułapką. Smok podbiegł do Che i… zatrzymał się. Jego przerażająco uzębiona paszcza otwarła się. Wysunął język. Polizał centaura po twarzy. Wtedy Gwenny zrozumiała. — On jest skrzydlatym potworem! — krzyknęła. — Nawet jeśli nie potrafi latać, to nadal ma skrzydła. Tak jak i ty. A żaden skrzydlaty potwór… — Mnie nie skrzywdzi! — dokończył Che. — Jakże mogłem zapomnieć! Smok spojrzał na Gwenny. Skierował w jej stronę swój pysk. — Powiedz mu, że jestem twoim przyjacielem! — zawołała Gwenny. — I Jenny również! I Sammy! — To moi przyjaciele, Stanley — wyrzekł Che szybko. — Razem podróżujemy. Mieliśmy przepustkę od Ivy, ale zgubiliśmy ją. Smok pokiwał głową. To jasne, że rozpoznał imię Ivy. Teraz wszystko było w porządku. Gwenny poczuła, jak jej kolana zamieniają się w watę. Miała nadzieję, że nie wyglądały najgorzej. Cieszyła się, że Sammy wiedział, co trzeba było robić. Gdyby Jenny nie poszła z nimi, nie poszedłby również i kot, i wtedy Gwenny mogłaby zostać ugotowana na parze i zjedzona, zanim Stanley zauważyłby, że znajduje się w towarzystwie Che. Ta myśl spowodowała, że wata w jej kolanach zaczęła zmieniać się w papkę, co było jeszcze gorsze. Tak działała na nią para. Smok nie tylko ich nie zjadł, ale nawet okazywał sympatię, gdy wiedział już, że są w porządku. Może tęsknił za latami dorastania razem z Ivy, która dziwnym zbiegiem okoliczności również kiedyś była w wieku Gwenny i Jenny, to znaczy miała czternaście lat. Tak właściwie, co wydaje się niewiarygodnym zbiegiem okoliczności, była również kiedyś siedmiolatkiem tak jak Che. Tak więc smok mógł mieć jeszcze jakieś wspomnienia dotyczące młodych ludzi utkwione w buchającej parą czaszce. Gwenny zauważyła nawet strzępy jego zaparowanych snów na jawie o ślicznej, małej, bawiącej się z nim Ivy, pucującej jego łuski, dopóki nie zaczynały błyszczeć jak lustro, i całującej go w ucho. Połączone z tym było wspomnienie utraty ucha, dawno, dawno temu, w walce z ogrem, ale ucho mu odrosło, gdy odmłodniał. Gwenny wiedziała, że uszy smoka były bardzo specjalną rzeczą, posiadającą magiczne własności. Był to jeden z powodów, dla których smoki nie lubiły ich tracić. Stanley poprowadził ich do miejsca, w którym w miarę normalna ścieżka prowadziła w górę północnego stoku Rozpadliny. Były tam również i inne ścieżki, ale smok przechodził obok nich obojętnie, prawdopodobnie wiedząc, że prowadziły one jedynie do grot albo po prostu zanikały, kończąc się, zanim jeszcze dotarły do szczytu. Oczywiście smok wiedział dokładnie, które nie dawały możliwości ucieczki, ponieważ łapał, gotował na parze i zjadał wszystkie stworzenia, które próbowały nimi uciekać. — Dziękujemy ci, Stanley — powiedziała Gwenny, gdy mogli się już rozstać. I wtedy zrobiła coś zarówno odważnego, jak i nieposłusznego: schyliła się i pocałowała go w ucho, dokładnie w taki sam sposób, w jaki robiła to Ivy w jego wspomnieniach. Ale jeszcze jednym niesamowitym zbiegiem okoliczności, w dokładnie tej samej chwili, ukąsiła go mucha– nieśmiałka i łuski smoka oblały się płomienną czerwienią. Nawet jego para stała się różowawa. Jednak nie wyglądał na nieszczęśliwego. Ruszyli w górę. Sammy prowadził, ponieważ kazano mu znaleźć najbezpieczniejszą drogę. Za nim szła Jenny, potem Gwenny, a Che, jak poprzednio, zamykał tyły. Było tak dlatego, że, jak sam wyjaśnił, centaury posiadają lepsze tyły aniżeli wszelkie inne istoty. A poza tym, jeśli któraś z nich pośliznęłaby się i upadła, byłoby mu łatwiej złapać ją i podtrzymać, czyniąc ją lekką, aby obydwoje nie spadli z powrotem do Rozpadliny. Sam Che zachował teraz większość swojej wagi, ponieważ dawało mu to lepszą przyczepność. Ścieżka próbowała ich oszukać, wypuszczając od czasu do czasu odnogi prowadzące albo do krawędzi klifów, albo donikąd. Jedna z odnóg wyglądała lepiej aniżeli sama ścieżka, ale widzieli, że później skręcała i próbowała wspiąć się na klif. Była to przepełniona złem ścieżka! Ale Sammy nawet nie zastanawiał się nad możliwym oszustwem; za każdym razem szedł prosto przed siebie właściwą ścieżką. Była to wyczerpująca wspinaczka, pomimo że Che czynił ich lekkimi zawsze, gdy mogli się na chwilę zatrzymać i jego ogon mógł ich dosięgnąć. Nagle pojawiła się chmura, która ich wypatrzyła. — O, nie — wysapała Gwenny. — Mam nadzieję, że to nie jest… — Fracto! — dokończyła Jenny, a jej przerażenie jak echo odbijało obawy Gwenny. — Nie, to nie on — powiedział Che. — To zwykła chmura cumulus humilis. Nie robią nikomu krzywdy. Są po prostu ciekawe tego, co dzieje się na ziemi. — Chmura, która lubi dobrą zabawę? — zapytała Jenny. — Nie wydaje mi się, aby żarty chmur przypadły nam do gustu. Che uśmiechnął się. — To humilis, podobnie jak homilia, a nie jak humor. Nie będzie żadnych żartów. Gwenny poczuła, jak znowu miękną jej kolana. — Hej, usztywnij sobie kolana — powiedziała Jenny ostrzegawczo, gdy się odwróciła. — Wyglądają jak lignina. — Wata — sprostowała Gwenny. — Wata cukrowa — poprawił je Che. — Wata co? — zapytała Jenny. — Wygląda jak wata, ale w smaku niczym jej nie przypomina — wyjaśnił Che. Gwenny skoncentrowała się, usztywniając kolana i udało jej się dotrzymać kroku reszcie. Gdy zbliżyli się do szczytu, dzień dobiegał ku końcowi. Na górze było jeszcze jasno, ale głębie Rozpadliny tonęły w pogłębiającym się cieniu, tak że nie widzieli już jej dna. Gwenny cieszyła się, że z niej wychodzili, zamiast do niej wchodzić; Rozpadlina była ponura, ale Gwenny wiedziała, że tam, w dole, nie czyhało już na nich niebezpieczeństwo. Chyba że spadliby na dno. Wzdrygnęła się i utkwiła oczy w biegnącej przed nimi ścieżce. W końcu wydostali się. Odeszli na rozsądną odległość od krawędzi Rozpadliny i upadli na ziemię, czując ogromną ulgę. — Cieszę się, że nie jestem dorosły — powiedział Che. — Ponieważ wtedy musiałbym przejść przez to wszystko bez strachu. — Tak właściwie to chyba jesteśmy dorośli — przypomniała mu Gwenny. — Pamiętasz, zostaliśmy wprowadzeni do Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. Jenny zaśmiała się. — To tak jak Wielka Rozpadlina! Głęboka, ciemna i przerażająca, a gdy już się tam jest, to okazuje się, że to nic ciekawego. Wszyscy roześmiali się, ale było w tym zbyt wiele prawdy, aby podtrzymać ich śmiech na dłużej. Następnie kazali Sammy’emu znaleźć najlepsze miejsce na nocleg i posilili się wspaniałym zestawem rosnących w okolicy placków. Znaleźli nawet namiot zostawiony tutaj przez gąsienicę–namiotnicę; było to doskonałe miejsce do spania. Namiot był zrobiony całkowicie z jedwabiu, którego warstwa leżała również na ziemi, aby chronić ich przed insektami, a obok wisiały na gałęziach jedwabne hamaki. Tak więc przespali się w miarę wygodnie, co było im bardzo potrzebne po męczącym, całodziennym marszu. Gwenny nie widziała snów pozostałych, ponieważ zasnęła tak prędko jak oni i zapadła w sen prawie tak głęboki jak Wielka Rozpadlina. Najprawdopodobniej opadła poniżej Królestwa Snów, ponieważ nie pamiętała, aby jej się cokolwiek przyśniło. * Z samego rana odkryli, iż ich namiot znajdował się w pobliżu wioski. — To pewnie jest Wioska Przy Rozpadlinie — odezwał się Che, sprawdzając zakamarki swojej pamięci. — Wydaje mi się, że na wschód znajduje się również wioska goblinów, jeśli chcecie… — Nie, nie wydaje mi się, bardzo ci dziękujemy — odparła szybko Gwenny. — Jest na pewno rządzona przez goblińskich mężczyzn, a przecież wiesz, jacy oni są. — Niestety wiem, nie obrażaj się. — Ale gdy Gwenny zostanie wodzem, wszystko się zmieni — powiedziała Jenny wesoło. — Gobliny nie są takie złe, jeśli mają porządnego wodza. Tak właściwie Idiota, Kretyn i Imbecyl są nawet śmieszni. Pamiętacie, jak przynieśli nam lemoniadę i stoczyliśmy nią bitwę? Gwenny musiała się uśmiechnąć. — Wtedy w moje życie weszła radość w postaci was dwojga. Muszę się wam przyznać, że niespecjalnie cieszę się z powrotu na Górę Goblinów. — To było co najmniej delikatnie powiedziane! — Jesteśmy tu, aby ci to ułatwić — oświadczył Che. — Och, naprawdę to robicie! — zawołała Gwenny. — Pozwólcie, że was uściskam! — I uścisnęła każdego z nich po kolei, szczęśliwa, że ma ich przy sobie. — Miau — odezwał się Sammy. — Ciebie też! — zgodziła się Gwenny. Podniosła kota i ostrożnie go uściskała i pocałowała w wąsy. Następnie pozbierali się i ruszyli w kierunku Wioski Przy Rozpadlinie. Była niewielka, a ludzie w niej zdawali się nie wykazywać w stosunku do nich jakiejkolwiek ciekawości, chociaż z pewnością nie zdarzało się codziennie, aby przechodzili tędy elf, goblin i skrzydlaty centaur. Znaleźli ścieżkę w centrum wioski i poszli nią na północ w kierunku Góry Goblinów. Ale po chwili zastanowili się. — Czy naprawdę chcemy przechodzić przez krainę smoków? — zapytała Gwenny. — Nawet jeśli droga jest zaczarowana i ma być bezpieczna, to nie jesteśmy pewni, w którym miejscu się kończy, biegnąc w tę stronę. — Moglibyśmy dojść do Rzeki Przejażdżkowej — zasugerował Che. — Zrobilibyśmy tam kolejną tratwę i popłynęli nią aż do Góry Goblinów. Gwenny skrzywiła się. — Gdy ostatnim razem zrobiliśmy tratwę, nie skończyło się to tak dobrze — powiedziała. — Ale na rzece nie możemy zostać zdmuchnięci na morze — odparła Jenny. — I pozwoliłaby nam posuwać się naprzód, dając odpocząć naszym nogom. Gwenny spojrzała na swoje nogi. W tej chwili nie zmieniały się w watę, ale wizja odpoczynku wyraźnie do niech przemawiała. Tak więc zgodzili się. Ruszyli następną boczną ścieżką w kierunku na wschód i po południu dotarli do wielkiej rzeki. Zdawała się o wiele za szeroka i za głęboka jak na rzekę, która miała wypływać z północnego krańca Rozpadliny, ale Che miał na to odpowiedź. — O ile wiem, przepływa ona przez Rozpadlinę. Spływa w dół jej południowej strony i płynie pod górę po stronie północnej. Sądzę, że aby wspiąć się po ścianie Rozpadliny, musi korzystać z magii, ale rzeki zawsze robią to, co muszą, aby dostać się tam, dokąd zmierzają. Każda z nich wie, gdzie znajduje się morze albo jezioro i bezbłędnie wije się w jego kierunku. To jest część magii wody. Ruszyli na poszukiwanie odpowiedniego drewna i winorośli służących do wiązania belek, ciągnąc korzyści ze swych poprzednich doświadczeń. Przed zapadnięciem nocy mieli już dużą, trudną do sterowania tratwę. Ale byli z niej zadowoleni, ponieważ każdy smok wodny, który próbowałby ją pożreć, odpłynąłby z paszczą pełną gałęzi i prawdopodobnie poddałby się, jeszcze zanim zrobiłby jakiekolwiek szkody. Smok ognisty mógłby oczywiście podpalić drewno tratwy, ale było raczej mało prawdopodobne, aby na rzece pojawiły się ziejące ogniem smoki. Obłożyli tratwę wieloma poduszkami i ręcznikami, aby wymościć sobie jak najwygodniejsze łóżka i mieli również na wszelki wypadek maski przeciwko dymowi i parze. I oczywiście wzięli z sobą rozliczne placki oraz strąki mleka. Popłynęli, gdy zaczęła zapadać noc. Che zapewnił je, że zgodnie z jego znajomością geografii na rzece nie było żadnych wodospadów. Mogli ewentualnie zostać zatrzymani przez gałęzie nisko pochylającego się nad wodą drzewa, ale to tylko opóźniłoby ich podróż, a nie skrzywdziło ich. Będą prawdopodobnie poruszać się z małą prędkością, ponieważ prąd rzeki był słaby, ale pozostaną w ruchu przez cały dzień i noc, co zapowiadało się bardzo przyjemnie. I rzeczywiście, zdawało się, że smoki rzeczne w ogóle nie zwracały na nich uwagi, ponieważ noc minęła bez jakichkolwiek problemów. Rano znajdowali się dużo bliżej Góry Goblinów. Wtedy Gwenny spojrzała w górę i zobaczyła kołującego nad nimi latającego smoka. Och! — skrzydlate potwory nadal ich pilnowały i najprawdopodobniej poinformowały swoich wodnych kuzynów, że ta tratwa ma zostać nienaruszona. Na tym polegała korzyść z obecności Che. W ciągu dwóch dni dotarli tak blisko Góry Goblinów, jak tylko rzeka na to pozwalała. Gwenny doskonale wiedziała, dlaczego rzeka wolała omijać ich terytorium. Z pewnym żalem zostawili swoją tratwę i powrócili do pieszej wędrówki. Teraz skierowali się na zachód, w stronę Góry Goblinów, która wyłaniała się z oddali. Był to prawdziwy dom Gwenny, ale rzadko widziała go z zewnątrz. Wyglądał strasznie. W ciągu ostatnich dwóch lat nauczyła się kochać otwarte przestrzenie i stojącą na powierzchni ziemi chatę centaurów. Gdy wracała do domu w odwiedziny, centaury po prostu niosły ją na swoich grzbietach i nie miała na nosie okularów, tak więc nigdy jej dokładnie nie widziała. Było to dużo większym plusem, aniżeli kiedykolwiek sądziła. Ale jeszcze bardziej obawiała się goblińskiej polityki, z którą miała się tam spotkać. Do tej pory chroniła ją przed nią matka, ale Gwenny wiedziała, że teraz będzie musiała przeciwstawić się najgorszemu, a Godiva nie będzie w stanie jej przed tym uchronić. Ale może z pomocą przyjaciół uda jej się przebrnąć i przez to grzęzawisko. Miała taką nadzieję. Strażnik gobliński wypatrzył ich. Z pewnością drzemał podczas swej służby, ale teraz podskoczył i zamachał kijem. — Spadajcie stąd, głupie świry! — zawołał uprzejmie. — Och, nie bądź głupi, Sokola Plwocino — odparowała Gwenny. — Idź powiedzieć pani Godivie, że jest tu jej córka. Sokola Plwocina potarł oczy. .— Och, to ty, Gwendolino — powiedział, rozpoznając ją. Odwrócił się i wszedł do otworu w górze. Po pewnym czasie matka Gwenny wyszła na zewnątrz, a jej obfite włosy falowały z godnością. Spieszyła, aby uściskać swą córkę. — Och, Gwendolino, przybyłaś w samą porę. Całe szczęście, że tu jesteś! Stało się coś strasznego! Uczucie przerażenia w Gwenny nasiliło się. — Co takiego, mamo? — Chodzi o twego przyrodniego brata, nad którym moja władza skończyła się wraz ze śmiercią twojego ojca. Teraz jest jeszcze gorszy niż zwykle. — Wydaje mi się to niemożliwe, mamo — odrzekła Gwenny poważnie. — Co mogłoby być gorsze od jego normalnego zachowania? — Nastąpiło naruszenie Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. Teraz groźba wystrzeliła jak potwór z tykwy. — To znaczy, że on… on wie? — Tak. I grozi, że powie o tym każdemu dziecku w Górze Goblinów, jeśli najpóźniej do jutra, do południa nie zostanie mianowany Wodzem. Teraz Gwenny zrozumiała, jaki to miało z nią związek. Gobble był jej jedynym rywalem do wodzostwa, jednym z dwojga dzieci goblina Gouty’ego. Ale był zbyt młody — miał zaledwie dwanaście lat — chyba że otrzymałby specjalną dyspensę. Używając swej potwornej groźby, miał szansę ją uzyskać. Gwenny, mając czternaście lat i będąc oficjalnym członkiem Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych, ledwie kwalifikowała się na stanowisko wodza. Była dziewczyną, co podwójnie przemawiało przeciwko niej. A trzecim minusem byłby jej słaby wzrok. To pokonała, ale gdyby obrzydliwy spisek Gobble’a zadziałał, nie sprawiłoby to różnicy. Góra Goblinów miałaby nie tylko kolejnego wodza — mężczyznę, ale byłby to najgorszy wódz z możliwych… i na dodatek jeszcze małoletni. Zamiast się poprawić, gobliny stałyby się dużo gorsze niż poprzednio. Jej zadaniem było temu zaradzić jako jedynej osobie, której mogło się to udać. Gdyby tylko miała pojęcie, w jaki sposób to zrobić! 9. HUMFREY Okra w swoich majtkach czuła się szczególnie kłopotliwie, chociaż były one prawie niewidoczne na jej ciemnym ciele. Również ona została oszukana przez demonicę Metrię. Metria nie skłamała, po prostu nie powiedziała całej prawdy, wiedząc, że niewłaściwie ją zrozumieją. Oczywiście Okra była dość głupia, aby dać się złapać. Czuła się trochę lepiej wiedząc, że i syrena Mela została oszukana. Tak więc obydwie nieświadomie naruszyły prawa Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych i zapewniły demonicy demoniczną radość na cały dzień. No cóż, Mag Grey Murphy powiedział, że w środku dostaną coś do ubrania. Jak to dobrze! Teraz musiały tylko dostać się do wnętrza zamku. Zamek Dobrego Maga stał w centrum okrągłego placu, od którego wiała bryza. Gdy się zbliżyły, bryza zmieniła się w wiatr, następnie w wichurę i wreszcie w sztorm, zbyt silny, aby go pokonać. Ich włosy powiewały, gdy pochyliły się naprzód, ale stopy ślizgały się po piasku i nie mogły ujść ani kroku dalej. — To jest próba! — powiedziała Okra. — Niewątpliwie — zgodziła się Mela. — Ale ponieważ to tylko wiatr, może uda nam się go obejść i zostać wdmuchniętymi do zamku z drugiej strony. Tak więc ruszyły krawędzią placu. Ale wiatr nadal na nie wiał i gdy już były po przeciwnej stronie zamku ciągle odpychał je od niego. — Czy to możliwe, że to jest kolisty wiatr? — zapytała Ida. — To znaczy, skąd on wieje? — Wydaje mi się, że kiedyś o czymś takim słyszałam — odparła Okra. — O miejscach nazywanych… placami śrubowymi. Ciekawa jestem, czy to jeden z nich, który Mag pożyczył, aby wykorzystać go do swoich prób? Mela skinęła potakująco głową. — Może pokaże go mój magiczny leksykon. — Wyjęła go z torebki i zaczęła przewracać strony. — Tak. Place śrubowe znajdują się w zachodniej części Xanth. Są tam wielkie, niewidzialne śmigła, które obracają się ponad ziemią, dmuchają powietrze z góry na dół i wydmuchują je wzdłuż powierzchni. Trzeba je po prostu obejść. — Tę już obeszłyśmy — stwierdziła Ida. — Ale zamek znajduje się w środku. — Musi być jakiś sposób — odrzekła Mela. — Powinien być. Musimy go tylko znaleźć. Okra położyła się na ziemi, aby zobaczyć, czy uda jej się przeczołgać pod śmigłem. Ale wiatr był tam równie silny. Wygrzebała ręką trochę piasku, ale momentalnie wiatr wypełnił zrobioną przez nią dziurę jeszcze większą ilością piasku. Nie mogła się również pod nim przekopać. — Musi być coś, czego jeszcze nie zobaczyłyśmy — wywnioskowała Ida. Cofnęły się, aby przemyśleć całą sprawę. Poza krawędzią placu rosły krzewy i drzewa, stała tam również szopa, wypełniona niewielkimi figurkami. — Co to jest? — zapytała Ida, biorąc do ręki jedną z nich. — Wygląda jak lalka — powiedziała Mela. — Z bębenkiem. — Zabawka? — zastanowiła się Okra, podnosząc kolejną. Rzeczywiście figurka wyglądała jak mały dobosz, trzymający pałeczki do uderzania w bębenek. Przekręciła kluczyk, a gdy go puściła, rączki lalki poruszyły się i pałeczki uderzyły w bębenek, wywołując cichutkie bum– bum. — Czy sądzicie, że te lalki mają coś wspólnego z próbą? — zapytała Ida. — Muszą mieć — odparła Mela. — Ale jak maleńka lalka .jnogłaby zatrzymać ten szalejący wiatr? — Bębniąca lalka — powiedziała Okra zaintrygowana. — Nigdy jeszcze takiej nie widziałam. — Nakręciła swoją lalkę. — Bębnij, laleczko, bębnij! — Co powiedziałaś? — zapytała Ida. — Bębnij laleczko — powtórzyła Mela. — Czy to nie…? — Może tak. — Co takiego? — zdumiała się Okra. — Może gdy laleczka bębni… chodźcie, musimy spróbować! Pospieszyły z powrotem na plac, biorąc z sobą lalkę Okry, ku jej wielkiemu zdziwieniu. — Nakręć ją — rozkazała Mela. Okra przekręciła kluczyk i puściła lalkę. Lalka zaczęła bębnić. Wiatr ustał. — Działa! — zawołała Ida, klaszcząc. — Dlaczego przestało wiać? — zapytała Okra nadal zdziwiona. — Bębnienie laleczki go uspokoiło — wyjaśniła Mela. — Utworzyła się strefa bezwietrzna!* Tak możemy się przedostać do zamku! Ale nagle wiatr znowu się zerwał. — Nie ma problemu — powiedziała Mela. — Musimy tylko nakręcić lalkę trochę mocniej, żeby dłużej bębniła. — Może powinnyśmy zabrać z sobą kilka lalek — podsunęła Ida. — Gdy jedna się zatrzyma, będziemy mieć jeszcze następną i nie zostaniemy zdmuchnięte. — Doskonały pomysł! Każda wzięła z sobą dwie lalki i nakręciła jedną. — Będziemy nakręcać je po kolei — zdecydowała Mela. — Gdy moja przestanie, niech zacznie bębnić twoja, Ido, a gdy się zatrzyma, pozwól zagrać twojej, Okro. W tym czasie każda z nas nakręci swoją drugą lalkę i będzie trzymała ją w pogotowiu, aby bębnienie ani na moment nie ustało. Jeśli będziemy uważać, powinno nam się udać dotrzeć do samego zamku. Tak zrobiły. Zauważyły, że nie miało znaczenia, ile lalek bębniło jednocześnie, ale jeśli choć przez ułamek sekundy żadna nie bębniła, wiatr zaczynał szaleńczo wiać. Tak więc bębnienie nakładało się na siebie i udało im się spokojnie dojść do zamku. Gdy dotarły do fosy, wiatr ustał. Zrobiły eksperyment, pozwalając lalkom całkowicie się wybębnić. Wiatr wznowił się, ale teraz był za nimi. Znajdowały się w jego centrum. Przeszły przez pierwszą próbę. Ale już się do nich zbliżała druga. Przerażający smok biegł wzdłuż fosy, szarżując prosto na nie. — Aaaajjjjjj! — krzyknęła Ida. — Co to za smok? Okra spojrzała na potwora. Od czasu do czasu widywała smoki, gdy męskie ogry wdawały się z nimi w bójki, tak więc znała ich podstawowe rodzaje. Należały do nich: latające, lądowe lub wodne i ogniste, dymne lub parowe, tworząc dowolne kombinacje tych cech. Ten nie buchał płomieniami, dymem ani parą, więc był to jakiś dziwny smok, „bez tchu”, ale z pewnością niebezpieczny. Znajdował się na ziemi i nie miał skrzydeł, czyli należał do smoków lądowych. Ale było w nim jednak coś dziwnego. Łuski na jego grzbiecie nie leżały płasko; niektóre z nich stały w szeregach. — Jakiś dziwoląg — powiedziała. — Ale ma zęby, więc lepiej zejdźmy mu z drogi. — Nie możemy wrócić tam, skąd przyszłyśmy — stwierdziła Mela. — Wiatr zdmuchnąłby nas, chyba że nakręciłybyśmy lalki, ale wtedy najprawdopodobniej smok by nas złapał. — I nie możemy wejść do zamku, ponieważ most zwodzony jest podniesiony — dodała Okra. — Lepiej uciekajmy — zdecydowała Ida. — Bo to coś jest coraz bliżej. Pobiegły, uciekając przed smokiem wokół fosy. Ale potwór zaczął się zbliżać. — Wbiegamy w wiatr czy wskakujemy do wody? — zapytała Okra. Szło jej całkiem nieźle, ale pozostała dwójka już miała zadyszkę. Po prostu nie były ogrami. — Do wody! — wysapała Mela. Zboczyły z drogi i wskoczyły prosto w środek fosy. Zaplątały się w wodorosty, a Mela nagle siadła okrakiem na ogromnej macce. — Fuj! — wykrzyknęła. — Zapomniałam, że to słodka woda! — Uderzyła mackę wodorostu, która ponownie zniknęła w mrocznej wodzie. — W tym świństwie nie mogę zmienić nóg na ogon. Ida nie była w dużo lepszej sytuacji. Jej ubranie ozdabiały rozmokłe wodorosty, a włosy były zielone od pływającej po fosie rzęsy wodnej. — Fuj! — powtórzyła jak echo. Umysł Okry skoncentrował się na smoku. — Smok nadal nas goni! — Będziemy musiały przepłynąć na drugą stronę — uznała Mela. — Najprawdopodobniej nie umie pływać. Spróbowały płynąć, ale okazało się, że fosa ma bardzo silny prąd, który zepchnął je prosto na brzeg. A co gorsza, smok zaczął wchodzić do wody… i płynął w ich stronę! Uniesione łuski tworzyły barierę dla wody, tak więc jego ciało przypominało łódź. Radził sobie w wodzie lepiej niż one. Smok podpłynął blisko nich. Jego pełna zębów paszcza pojawiła się w pobliżu. Zaraz je pożre! — Może uda nam się go namówić, żeby nas nie zjadł — powiedziała Okra bez wielkiej nadziei. — To dobry pomysł! — zgodziła się Ida. — Może się uda. Mela podniosła się, stojąc po uda w wodzie, i odwróciła się w stronę potwora. Jego wzrok skupił się na niej; w jego oku odbijała się krata. — Smoku, może byśmy się sobie przedstawili. Kim jesteś i jakie są twoje zamiary? — Jestem Smogon Dola — odpowiedział. — Mam zamiar wpakować was sobie do brzucha. — Ale my się niespecjalnie nadajemy do jedzenia — wyjaśniła Mela. — Ja jestem syrena Mela i smakuję raczej rybą. To jest ogrzyca Okra, która smakuje jak ogr. A to jest Ida i jej przemoczone ubranie powchodziłoby ci w zęby. Okrze coś w tym smoku się nie zgadzało. Jego imię i sposób, w jaki unosił się na wodzie coś jej przypominały. — Jego imię… ono coś oznacza. Coś, co unosi się na wodzie… — Jestem pewien, że wszystkie doskonale zmieścicie się w moim brzuchu — stwierdził smok, rozdziawiając paszczę. Nagle Ida zrozumiała. — To nie jest smok… to jest gondola! Rodzaj łodzi. Źle usłyszałyśmy twoje imię! — Smogon Dola, do usług — zgodził się smok. — Musimy więc tylko wdrapać się do twojego brzucha i przewieziesz nas na drugą stronę fosy! — Dokładnie. Tak więc wdrapały się po sterczących łuskach do wnętrza łodzi. Następnie Smogon Dola uniósł głowę, zawiosłował nogami i szybko pruł wodę. Prąd mu nie przeszkadzał, gdyż przeważnie znajdował się ponad nim. Okra była zdumiona. Wszystko, co musiały zrobić, to tylko dobrze zrozumieć imię smoka, które stanowiło część rozwiązania, a nie część problemu. Smogon Dola dotarł do wewnętrznego brzegu fosy i wypełzł na jej brzeg. — Pora wysiadać — obwieścił. — Jak to siadać? — zapytała Okra. — Musisz wyjść z łodzi, zanim znowu w niej usiądziesz — wyjaśnił. Wydrapały się z niego. — Dziękujemy ci, Smogon Dolo — powiedziała Mela. — Pewnie bym wam nie pomógł, gdybym nie został oszołomiony twoimi majtkami — wyznał smok. — Och! — zawołała Mela, czerwieniąc się w kratkę. Okra nie wiedziała, że Mela potrafiła coś takiego zrobić. Smogorj, Dola ześlizgnął się do wody i powiosłował w poprzek fosy. Ich druga próba została przezwyciężona. Teraz pozostała im tylko trzecia i będą mogły wreszcie wejść do zamku. Główna brama była zamknięta. Mela spróbowała otworzyć zatrzask i brama otwarła się. Weszły do środka. Czyżby to było wszystko? Nie ma trzeciej próby? Okra pozostała nieufna. Szły przed siebie szerokim korytarzem. Kamienie zamku tworzyły łuki ponad ich głowami. Było ciemno, ale nie za ciemno; na końcu korytarza widziały światło. Dotarły do niego i przekonały się, że była to druga strona zamku. Przeszły przez niego, w zasadzie nie wchodząc do wnętrza. Poszły z powrotem, szukając innych korytarzy, ale nie było żadnych. Był to po prostu tunel biegnący przez środek zamku i prowadzący donikąd. — Wydaje mi się, że to nasza trzecia próba — zauważyła Ida. — Musimy znaleźć wejście — powiedziała Mela. — Ale ja go z pewnością nie widzę. — Po prostu będziemy musiały lepiej patrzeć — stwierdziła Okra. Dotknęła rękoma ściany, naciskając kamienie. Pchnęła… i jeden z kamieni wysunął się. Drzwi! Były to jakby drzwi do szafy. Pozostałe dziewczęta zbliżyły się do niej. Ale gdy drzwi całkowicie się otwarły, ukazała się niespodzianka. — Buuuuu! — zawołało coś, grzechocząc. — Aaaaajjjjjj! — krzyknęła Ida, a Mela sapnęła. Okra zatrzasnęła z powrotem drzwi. W szafie siedział szkielet. Był mały, ale bez wątpienia ludzki. Każda jego kość była naga. Jednak odkryły, że ściany tunelu nie były lite. Tam, gdzie znalazły się jedne drzwi, mogły być i inne. Okra zaczęła dotykać kolejnych kamieni. Po chwili znalazła kolejne kamienne drzwi, które ostrożnie otwarła. — Buuuuuu! — Siedział za nimi kolejny szkielet. Okra zatrzasnęła je. I tak już szło. Okazało się, że było tam wiele drzwi, ale za każdymi znajdowała się grzechocząca koścista figurka. W każdej szafie znajdował się szkielet. Usiadły na samym środku kamiennej podłogi i zaczęły się głośno zastanawiać. — Może mogłybyśmy przejść przez jedną z szaf, gdyby nie było w niej szkieletu — podsunęła Ida. — Ale jak mamy wejść do szafy, jeśli nie można przejść obok tych małych okropności? — zapytała Mela. — Na pewno nie chciałabym żadnego z nich dotknąć! — Ale po chwili zreflektowała się. — Ale nie wszystkie są takie straszne. Teraz pamiętam. Kościej Marrow był dobrym stworzeniem, tak samo jak i jego przyjaciółka kość Gracja. Ale to były dorosłe szkielety z tykwy. — Z tykwy? — zapytała Ida. — Nie słyszałaś o Królestwie Hipnotykwy? Tam są robione mary nocne, później roznoszone przez klacze nocne tym, którzy sobie na nie zasłużyli. — Tak, wiem. Powiedział mi o tym mój nauczyciel. Ale nie wiedziałam, że jakakolwiek istota oprócz klaczy nocnych mogła się stamtąd wydostać. — No cóż, rzadko się to udaje. Ale czasami zdarzają się śmieszne rzeczy. Marrow i Gracja przeżyli ciekawą historię. Właściwie pomogli mi; dzięki nim zdobyłam mój ognistowodny opal. Okra zauważyła, że drzwi szafy lekko się uchyliły. Czy to możliwe, że szkielet się przysłuchiwał? Może rozmowa o dużych szkieletach interesowała małe szkielety. Czy był to sposób na przejście dalej? A gdyby udało im się zainteresować wszystkie małe szkielety, żeby nie krzyczały już więcej „Buuuuuuu!”? Okra nie była całkiem pewna, czy mogłoby im to pomóc, ale wydawało się to lepsze niż nic. — Opowiedz nam o Marrowie i Gracji — podsunęła Okra. — Tak, ja też jestem ciekawa — powiedziała Ida. — No cóż, tak naprawdę to nie jest to… — Mela zaczęła się wahać. Ale Okra szturchnęła ją delikatnie stopą. Wtedy Mela zauważyła uchylone drzwi szafy i zrozumiała, że coś się działo. — No dobrze. Zaczęło się to wszystko, gdy Marrow przywiózł mi łodzią księcia Dolpha. Tak właściwie, to łódź była zrobiona z kości Marrowa i Gracji; ale to było dziwne! Zauważyłam ślicznego księcia i zdecydowałam, że będzie nadawał się na męża, gdy już wreszcie zostanie członkiem Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. — Przerwała. — Czy sądzicie, że te małe poukrywane w szafach szkielety są dziećmi? Jeśli tak, to nie mogę powiedzieć już ani słowa! — A ile dorosłych szkieletów znajduje się poza tykwą? — zapytała Ida. — Tylko te dwa, o ile wiem. Tak więc pobrali się. — Wtedy oczy Meli rozszerzyły się. — Pewnie te małe szkielety muszą być ich dziećmi! Nie ma innej możliwości, ponieważ wszystkie inne małe szkielety znajdują się jeszcze w tykwie. — Tak więc nie ma ich tu wiele — powiedziała Okra. — Może tylko jeden albo dwa i przemieszczają się, aby blokować te drzwi, które otworzymy. Mela skinęła potakująco głową. Następnie powróciła do swojej historii. — Zabrałam małego księcia do mej przytulnej, podmorskiej groty i żywiłam go dobrym jedzeniem. Ale ten mały oszust zamienił się w tykwę i zostałam złapana przez jej otwór. I wtedy kościej Marrow przyszedł, aby go zabrać. Ale zawarliśmy układ: w zamian za księcia miał znaleźć zgubiony przeze mnie ognistowodny opal. Tak więc Gracja pozostała u mnie jako zakładniczka, a ja puściłam księcia wolno. Okra zauważyła, że drzwi szerzej się otwierają i małe szkielety słuchają z uwagą. Wyglądało na to, że były tylko dwa. To by w sam raz pasowało, czteroosobowa rodzina. — Książę i Marrow udali się do legowiska smoka Draco, aby go związać, ponieważ trzymał tam mój wspaniały opal wraz z jeszcze jednym. Walczyli i książę zmieniał się we wszelkiego rodzaju stworzenia. Ale była to wyrównana walka. Następnie musieli zawrzeć rozejm, aby móc brać udział w zaślubinach centaurzycy Chex. Jednak gdy ich nie było, gobliny zaatakowały legowisko smoka i tylko Marrow pozostał tam, aby go bronić. Muszę przyznać, że zachował się jak prawdziwy bohater, w pojedynkę pokonując wszystkie gobliny. Drzwi otwarły się na całą szerokość i dwa małe szkieleciki wyszły zafascynowane opowiadaną przez Melę historią. Nie były nawet takie przerażające, gdy zachowywały się jak dzieci, a nie jak duchy. — Korzystał z wszelkiego rodzaju szkieletowych trików — ciągnęła Mela. — Namówił nietoperze, które pomagały pilnować legowiska, aby wrzuciły klejnoty do wody, a ryby, które również pomagały pilnować smoczego gniazda, gryzły każdego goblina, który próbował przedostać się do klejnotów. Ale w końcu gobliny porozłączały jego kości, powkładały je to toreb i zabrały większość klejnotów. Schował dwa ognistowodne opale w swej czaszce, ale gobliny zabrały również i ją. Szkieleciki podpełzły bliżej, uważnie słuchając. Znajdowały się prawie w zasięgu ręki. — Gdy książę i smok powrócili, odkryli katastrofę — ciągnęła Mela. — Tak więc poprosili o pomoc lud Naga, a książę Dolph zgodził się ożenić się z księżniczką Nadą z Naga, gdy oboje dorosną. Później zmienił zdanie i zamiast z nią, ożenił się z Elektrą, ale to bardzo skomplikowana historia. Wojownicy Naga pokonali gobliny i odzyskali skarb. A smok Draco był tak wdzięczny kościejowi za wszystko, co ten dla niego zrobił, że podarował mu obydwa ognistowodne opale, które Marrow z kolei przyniósł mnie. Jakaż byłam szczęśliwa! Dlatego życzę mu wszystkiego, co najlepsze, i jego potomstwu również. Wtedy Okra złapała jeden mały szkielecik za kostkę, a Ida drugi za przegub. Próbowały się wyrwać, ale były zbyt małe, aby mogło im się to udać. — A wy musicie być dziećmi Marrowa i Gracji — powiedziała Mela. — Jak ślicznie wyglądacie! Jak się nazywacie? — Ja jestem Picka Bone — odrzekł jeden. — Jestem synem Marrowa. — A ja jestem Joy’nt*. — No cóż, wyglądacie na bardzo grzecznych chłopców — stwierdziła Mela. — Nie jestem chłopcem, jestem dziewczynką — zaprotestowała Joy’nt. — Jestem córką Gracji. — Ojej. Nie byłam w stanie zgadnąć bez… — Mela przerwała, najwidoczniej przejęta Konspiracyjnym Stowarzyszeniem Dorosłych. — Mam dodatkowe żebro — wyjaśniła Joy’nt. Stuknęła w nie kościanym palcem i żebro zadźwięczało. — Odsługujecie rok za otrzymanie Odpowiedzi — domyśliła się Mela. — I bardzo dobrze sobie poradziliście. Ale wydaje mi się, że teraz będziemy mogły przejść przez jedną z tych szaf i nie będziecie nas straszyć. — Chcieliśmy tylko usłyszeć historię o wielkich czynach tatusia — powiedział Picka. — I o procesie mamusi — dodała Joy’nt. — No cóż, jeszcze do tego nie dotarłam. — Mela opowiedziała im wszystko o procesie Graceji za pomieszanie złego snu. Najwidoczniej już kiedyś to wszystko słyszały, ale jak to z dziećmi bywa, takie opowieści nigdy ich nie męczyły i podczas opowiadania Mela wstała i sprawdziła najbliższą szafę. Oczywiście nie było w niej teraz ducha i prowadziła do głównej części zamku. Znalazły sposób na rozwiązanie trzeciej próby. * Wewnątrz znalazły Zofię, mundańską żonę Humfreya. Była stara, ale żwawa. — Musicie się zaraz umyć! — zawołała. — Całe jesteście pokryte rzęsą z fosy! Będziecie musiały wdziać na siebie coś więcej niż tylko majtki. Obawiam się, że ubranie was wszystkich to dla mnie za wiele. Jestem bardziej wyspecjalizowana w skarpetkach. — Bardzo przepraszamy — odezwała się zawstydzona Mela. — Będę musiała zamienić się z Różą — zdecydowała Zofia. — Ona jest ekspertem od sukni. — Nie chcemy sprawiać żadnego kłopotu — rzekła Ida. — Przyszłyśmy tylko po Odpowiedź. — Ale nie tak odziane! — oznajmiła Zofia stanowczo. — A gdyby tak ktoś was zobaczył? Teraz wskakujcie pod prysznic, a ja zajmę się wymianą. Posłusznie pomaszerowały do łazienki. Było to pomieszczenie, w którym pod sufitem unosiła się gęsta chmura deszczowa. W momencie gdy do niego weszły, zaczęło padać. Woda była zimna, ale nic na to nie można było poradzić. Z wysiłkiem wydostały się ze swych zabrudzonych ubrań i stały wstydliwie nagie, a lejąca się w góry woda obmywała je. Okra wpadła na pewien pomysł. — Może gdybyśmy tak rozwścieczyły tę chmurę, to by się rozgrzała. — Och, to brzmi sensownie! — zawołała Ida. — A kto jest najlepszy w ubliżaniu chmurom? — zapytała Mela rozweselona. — Pozwólcie, że ja spróbuję — powiedziała Okra. — Będę udawać, że to jest Fracto. — Wzięła głęboki oddech. — Chmuro, słuchaj no. Sądzę, że jesteś najpaskudniejszą mgłą, jaką kiedykolwiek widziałam. Chmura wykrzywiła się. Słuchała. — Widziałam już duże chmury i małe chmury — ciągnęła Okra. — Ale ty jesteś najbardziej śmiechu warta z nich wszystkich. Wokół chmury pojawiła się różowa obwódka. Zaczynała się złościć! — Widziałam pogodne chmury i wściekające się chmury, ale tobie jeszcze daleko do wściekłości. Niewielkie plamki przebiegły przez chmurę. Rzeczywiście zaczynała się złościć. I padająca z niej woda stawała się coraz cieplejsza. — Tak właściwie… — zaczęła Okra. — Dosyć — szepnęła Mela. — Woda staje się zbyt gorąca. — Myła się rzeźbionym kamieniem mydlanym. Gdziekolwiek nim nie potarła, od razu znikały wszelkie ślady brudu. Okra dotąd nie widziała takiego rodzaju magii, ale spodobała jej się. — Wydaje mi się, że jesteś w porządku — odezwała się Okra. Gniew niewielkiego sztormu powoli malał. Woda zmieniła się z gorącej w ciepłą. Gdy znowu zaczynała robić się zimna, wyszły spod niej, ponieważ już były umyte. Znalazły ręczniki kąpielowe i wytarły się nimi do sucha. Najgorszym zadaniem było wysuszenie i rozczesanie włosów, ponieważ wszystkie trzy miały bujne czupryny. Włosy Meli były na powietrzu złociste, lecz wilgotne miały kolor wody morskiej; Idy były ciemno– blond od góry i żółtawe u końców; a Okra miała oczywiście ogrzo–ciemne. Następnie Mela nałożyła jedne ze swych zapasowych kraciastych majtek, Okra czarne, a Ida wyjęła z torebki zapasowe żółte majtki. Reszta jej ubrania była nadal przemoczona; opłukała je pod chmurą. Weszły do większej komnaty. Znajdowała się w niej inna kobieta, ubrana jak królowa albo księżniczka, a na jej sukni ponaszywane były róże. — Och, ty z pewnością jesteś Różą! — powiedziała Okra. — Tak, to ja — zgodziła się kobieta. — Zofia wymieniła się ze mną. A wy jesteście z pewnością Mela, Okra i Ida. Zabierzmy się do odziania was. Mam całą kolekcję ubrań zostawioną tutaj przez waszych poprzedników i wydaje mi się, że coś z tego powinno na was pasować po dokonaniu niezbędnych przeróbek. Róża rzeczywiście wiedziała, jak do tego podejść. Dla Okry znalazła parę zrobionych ze smoczej skóry spodni i kozaków w kolorze ochry (czyniąc ją tym samym ochrowym ogrem), a także parę stalowych rękawic oraz kamizelkę i kurtkę w kolorze umbry ze złotymi dodatkami. — Tyle o tobie słyszałam — zaczęła Okra nieśmiało. Róża była zaskoczona. — Naprawdę? Ale przecież dopiero niedawno wróciłam do Xanth. — Znam Magpie, demonicę pokojówkę. Powiedziała… — Och, Magpie! Jest jedyną demonicą o dobrym sercu, jaką znam. Oczywiście nie ma serca, ale zachowuje się tak, jakby je miała. Nie wiedziałam, że pracowała również wśród ogrów! — Wydaje mi się, że uznaje to za zabawne. Tak jak Metrię zabawia oszukiwanie ludzi, tyle tylko, że Magpie nigdy nikogo nie oszukuje. — To prawda — zgodziła się Róga. Dla Idy przyniosła błękitną sukienkę i pantofelki jak dla księżniczki. — Och, nie mogę tego włożyć! — zaoponowała Ida. — Jest zbyt wspaniała. — Och, jest jak najbardziej w porządku — odrzekła Róża uspokajająco. — To jedna z sukien księżniczki Ivy. Masz dokładnie jej wymiary. Ivy jest teraz w odwiedzinach w Zamku Roogna, miejscu bardzo mi drogim, ale jestem pewna, że z chęcią by ci ją pożyczyła. — Księżniczka! — zawołała Ida w przerażeniu. — Nie, z pewnością nie chciałaby, aby osoba tak niskiego stanu dotykała jej rzeczy! — Zaufaj mi — Róża subtelnie się uśmiechnęła. — Jest bardzo dobrym człowiekiem, który lubi się dzielić. Następnie ubrała Melę. — Zofia miała rację; nie możesz chodzić, ukazując wszem i wobec takie pułapki na mężczyzn — powiedziała Róża spoglądając na jej kraciaste majtki. — Każdy mężczyzna, który by cię zobaczył, na pewno by zbzikował. — Tak już się stało — powiedziała Ida, chichocząc. Po chwili Mela była ubrana w śliczną kraciastą spódnicę, która całkowicie zakrywała jej majtki. Gdyby nawet podwiał ją nieznośny wiatr, nikt nie zorientowałby się, że światu ukazały się jej identyczne te, o których się nie mówi. Powinno to oszczędzić ryzyka niejednemu mężczyźnie. Na górze miała uździenicę, która prawdopodobnie została tutaj pozostawiona przez konika morskiego, oraz niebiesko–zieloną, bluzkę w fale. Okra z trudnością rozpoznałaby Melę w tym stroju, gdyby nie była obecna w trakcie przebierania. Mela 1 wyglądała teraz prawie jak kobieta z rodu ludzkiego o nader pełnych kształtach, przy czym akcent powinien padać na słowo pełnych. Następnie Róża poprowadziła je do ściany z luster i Okra ledwo się rozpoznała. — Ależ wyglądam prawie jak człowiek! — zawołała. Nigdy nie przypuszczała, że to, co było możliwe dla syreny, mogło również być osiągalne dla ogrzycy. Odebrało jej to całkowicie mowę, a ogr, który nie jest w stanie wydać z siebie dźwięku, nie należy do najszczęśliwszych. Róża zastanowiła się. — Masz rację. Musimy zrobić coś z tymi rękawicami. — Po chwili przyniosła parę czarnych sięgających łokcia rękawiczek. — Zamiast nich załóż te. — Ale te stalowe mi się podobają! — zaprotestowała Okra. — Są w ogrzym stylu. — To może będziesz mogła założyć te czarne na stalowe — podsunęła Róża. Spróbowała i okazało się, że jest to możliwe. Kontury stalowych rękawic nie były już takie ostre, a ręce Okry wyglądały teraz prawie zupełnie jak ludzkie. Było to zawstydzające. — Z pewnością jesteście głodne — stwierdziła Róża. — Zofia lepiej sobie radzi z przygotowywaniem posiłków niż ja, tak więc znowu się z nią zamienię. — Czy możecie się zmieniać dowolnie, kiedy tylko przyjdzie wam na to ochota? — zapytała Okra. — Ależ oczywiście. Jest jeden warunek: aby tylko jedna z nas znajdowała się w Xanth. — Ale czy nie zdarza wam się sprzeczać, czyja jest teraz kolej? — zapytała Ida. — Och, nie. Znamy się już od bardzo dawna i przyjaźnimy się. Mamy wiele wspólnego. — Wspólnego? — zdziwiła się Mela. — Humfreya. Och. Okra zrozumiała, że prawdopodobnie byłoby bardzo niezręcznie, gdyby jednorazowo znajdowała się tutaj więcej niż jedna żona. Nagle w korytarzu pojawiło się dziwne zwierzę. — Aaajjjj, potwór! — krzyknęła Ida. Róża roześmiała się. — Nie, to tylko Canis Major. Pochodzi z Psiej Gwiazdy. Jest bardzo poważny*. — Rzeczywiście wygląda bardzo poważnie — zgodziła się Mela. — Jest psem z gatunku Transmuto — wyjaśniła Róża. — Każdego dnia jest innej rasy. Był niewidzialny, gdy nasi poprzedni goście tu byli, tak więc nawet go nie zauważyli. Dzisiaj jest kundlem; a jutro, któż to może wiedzieć? Pozwólcie mu się powąchać, żeby się z wami zapoznał. Canis zbliżył się do nich. Powąchał każdą z nich po kolei. Następnie zamerdał ogonem. Odkryły, że miło było go głaskać. Żadna z nich dotąd nie widziała takiego stworzenia. — Z pewnością jesteście głodne — powiedziała Zofia z korytarza. Podskoczyły. Przez chwilę zdawało im się, że Róża zamieniła się w kogoś innego, ale Okra zrozumiała, że po prostu wymieniła się z inną z żon. To musi być bardzo dziwne domostwo! Zofia zaprowadziła je do jadalni i podała im domowej roboty wiejski chleb, upieczony w ogromnym, starym kotle z pokrywą, w wielkim kamiennym piecu. Pokroiła chleb na kromki i zrobiła z nich śmiejące się kanapki z roztopionym serem, podane z sosem z pestek dyni, świeżymi jagodami z bitą śmietaną, świeżymi figami ze sfingowanego drzewa i skórkami arbuza wypełnionymi wodą. Okra uniosła swoją kanapkę do ust i zatrzymała się. Kanapka zamiast się uśmiechać, zmarszczyła się. — Po prostu ją ugryź — powiedziała Zofia. — Ale boję się, że ona też mnie ugryzie. — Nie, ja jestem z Mundanii. Przygotowywane przeze mnie jedzenie jest przeważnie niemagiczne. Moje śmiejące się kanapki tak naprawdę nie żyją. Okra dotknęła kanapki palcem i nic się jej nie stało. Zrozumiała, że była to tylko tak uformowana kanapka, a nic żyjącego. Tak więc ugryzła kawałek i kanapka smakowała magicznie wspaniale. Na deser dostały sernik pokropiony sokiem z cytryny i udekorowany kryształami ze skórek cytryny. Było również coś, co Zofia nazywała Czekoladowym Szaleństwem: świeży tort czekoladowy podawany z białą czekoladą wymieszaną z sosem malinowym. Na szczycie tortu znajdowały się kandyzowane armatki, które wystrzeliwały bitą śmietanę. Wreszcie Mela zaprotestowała. — Wszyscy jesteście dla nas bardzo mili. Ale przyszłyśmy tutaj tylko po to, aby zadać Pytania Dobremu Magowi. Nie zasługujemy na tyle uwagi. Przecież będziemy wam odsługiwać po roku za nasze Odpowiedzi. — To nie jest absolutnie żaden powód, dla którego miałybyście być niegrzecznie traktowane — odparła Zofia. — Spędziłam z Humfreyem wicie lat i zawsze traktowaliśmy petentów jak należy. W końcu jeśli ktoś ma dość sprytu, aby przejść przez próby, zasługuje na odrobinę szacunku. To brzmiało sensownie. — Ale lepiej pójdźmy już do Dobrego Maga. Będziemy mieć to za sobą — powiedziała Ida. — Obawiam się, że będziecie musiały poczekać do jutra rana — rzekła Zofia. — Mag jest dzisiaj niedysponowany. — To znaczy, że jest w złym humorze? — zapytała Okra. Momentalnie tego pożałowała, ponieważ spostrzegła po reakcjach pozostałych, że popełniła jedną z typowo ogrzych gaf. Ale Zofia tylko się uśmiechnęła. — Już taka jego natura — zgodziła się. — Z każdą dekadą staje się troszkę trudniejszy. Ale tyle ma na głowie. Niemniej jednak jestem pewna, że przyjmie was jutro. Przygotowany im na noc pokój był zasypany poduszkami. Okra powąchała powietrze swym czułym ogrzym nosem. — Ktoś tu był — powiedziała. — No cóż, oczywiście — odparła Zofia. — Jest to nasz pokój gościnny. Mnie tu nie było, ale o ile wiem, ostatnia grupa petentów złożyła nam wizytę w trakcie służby Dany. Byli to goblinka, dziwna dziewczynka–elf i skrzydlaty źrebak centaura. Byli oni dla nas tam w piekle całkiem interesujący, podobnie jak i wy. — My? — zapytała Ida, zaskoczona. — Oczywiście. Wszyscy byliśmy ciekawi koloru twoich… — Moich majtek! — zawołała Mela, wyglądając na niezbyt zadowoloną. — Oraz tożsamości Idy, która została zgubiona przez bociana nad Doliną Nimf. Oraz Okry, która została zastąpiona przez dziewczynkę–elfa, Jenny. — Zastąpiona? — zapytała Okra, zaskoczona podobnie jak przed chwilą Ida. — Och, to nie wiedziałaś? Miała pojawić się w Xanth Jenny i trzeba było wybrać między dziewczynką–elfem i ogrzycą, i została wybrana dziewczynka–elf. Tak więc ona została Jenny, a ty jesteś bohaterem drugoplanowym. — To ja miałam być głównym bohaterem? — zapytała Okra, a przez jej ciało przebiegały dziwne dreszcze. — No cóż, tylko jeśli zostałabyś wybrana. Ale nie zostałaś, tak więc nie ma to znaczenia. Dobranoc. — Zofia odeszła. Mela i Ida poukładały na nowo poduszki, zdjęły swe nowe ubrania i ułożyły się do snu. Ale Okra nadal zmagała się ze swymi myślami. Miała szansę zostać głównym bohaterem… i ktoś inny się wcisnął! Jej rolę dostała ta dziewczynka–elf. Czuła jeszcze zapach Jenny, która tu była. Nie pachniała jak zwykłe elfy, ponieważ nie łączył się z nią zapach wiązu. Było to dziwne. Ale pozwalało ją łatwo zidentyfikować. Okra nie zapomni tego zapachu. Powoli pewna myśl zaczęła penetrować jej ogrzy umysł. Jej Pytanie dla Dobrego Maga już zostało w połowie rozwiązane. Jenny otrzymała status, który mógł należeć do Okry. Ale jeśli coś by się stało dziewczynce–elfowi, wtedy byłaby tylko jedna osoba, która ten status mogłaby przejąć: Okra. Jak mogła pozbyć się Jenny? Takie było teraz jej Pytanie. * Rano wstały, ubrały się i przyłączyły do Zofii, aby zjeść śniadanie składające się z groszkowej owsianki. Niektóre ziarenka groszku były gorące, niektóre zimne, a jeszcze inne wyglądały, jakby już dłuższy czas znajdowały się w garnku. — Nadaje się w sam raz do jedzenia — powiedziała Zofia, odczytując wyraz twarzy Okry. — Zrobiłam ją dokładnie dziewięć dni temu. Mela wyłowiła kilka gorących groszków, a Ida wybrała zimne. Ale Okrze smakowały właśnie te, które gotowały się już od dziewięciu dni. Wreszcie nadszedł czas na spotkanie z Dobrym Magiem Humfreyem. Zofia zaprowadziła je do najmniejszego, najbardziej obskurnego i najbardziej zagraconego pomieszczenia w całym zamku. Tam, prawie zakopany między stosami tomów, siedział stary, sękaty, przypominający gnoma mężczyzna. Był to On. Spojrzał w górę. — Czego chcecie? — zapytał gderliwie. Zawahały się. Pierwsza odezwał się Mela. — Mamy… mamy Pytania, panie. — Nie mów do mnie panie! — warknął. — Nie, wasza wysokość. — Tak mnie też nie nazywaj. Tak właściwie nie nazywaj mnie. To tylko strata czasu. — Hm, tak — zgodziła się Mela niewyraźnie. — No dalej, mów — zagderał. Mela wzięła głęboki oddech, co było niezwykle imponujące, nawet w ubraniu. — Jak mogę znaleźć odpowiedniego męża? — zapytała. Spojrzał na nią spod oka, szacując ją. — Chciałaś przez to oczywiście powiedzieć miłego, przystojnego, męskiego i inteligentnego księcia, który ma coś wspólnego ze stworzeniami morza. — Oczywiście — powtórzyła jak echo. Spojrzał na Idę. — A ty? Ida była zaskoczona jego zmieniającą się uwagą. — Szukam mojego przeznaczenia. Ja… — Tak, tak, wszyscy to robią — powiedział. Jego wzrok skierował się na Okrę. — A ty, ogrzyco? — Jak mogę się pozbyć dziewczynki–elfa Jenny? — zapytała Okra odważnie. Mela i Ida były przerażone. — Nie możesz tego zrobić — rzekła Mela. — Ona jest głównym bohaterem. — Jeśli jest jakiś sposób, to on powinien go znać — odparła Okra. — Jest sposób — zgodził się Humfrey. — Zawsze jest jakiś sposób. Mam Odpowiedź dla każdej z was. Ale zdecydowałem, że wam ich nie podam, ze względu na to, że byłoby to kontrproduktywne. A teraz odejdźcie i pozwólcie mi dalej pracować. — Ale… — powiedziały wszystkie trzy jednocześnie. — Dobry Mag przemówił — oświadczyła Zofia delikatnie. — Nie można się z nim sprzeczać, gdy jest w takim humorze. Będziecie musiały odejść. — Nie, chwileczkę — zaczęła Mela z oburzeniem. — Musiałyśmy przejść przez próby i upaprałyśmy się w tej twojej śmierdzącej słodkowodnej fosie. Powiedz nam przynajmniej coś. Mag zignorował ją. — Proszę, nie nadużywaj jego cierpliwości — prosiła ją Zofia. — I tak jest z nim dość kłopotu. — Chociaż jakąś wskazówkę — dodała Ida. — Jestem pewna, że tyle mógłby dla nas zrobić. — Tak — zgodziła się Okra. Mag spojrzał w górę, ale nic nie powiedział. — Tak, wskazówkę — powtórzyła Mela. — Bo jeśli nie… Humfrey spojrzał groźnie. — Jeśli nie, to co? — Bo jeśli nie, to pokażę ci moje majtki — odrzekła Mela. Odwróciła się i położyła jedną rękę na spódnicy. — I zbzikujesz. — Och! — wykrzyknęła Zofia w przerażeniu. Dobry Mag prawie się uśmiechnął. — W takim razie idźcie do Nady z Naga — rzekł i wrócił do swego zmurszałego tomiska. Zofia wypchnęła je za drzwi. — Co za katastrofa — zamruczała. — No cóż, przynajmniej dostałyśmy wskazówkę — westchnęła Ida. — Ale będzie strasznie nieznośny przez cały tydzień! — powiedziała Zofia. — Och, dlaczego musiało się to stać podczas mojej kolejki? — Przepraszam — jęknęła Mela. — Sądzę, że nie powinnam była go straszyć. Ale nie zachowywał się grzecznie. — Nigdy nie jest grzeczny. I zawsze ma do tego powód. Pewnie stałoby się coś strasznego, gdybyście wszystkie trzy dostały wasze Odpowiedzi. — A co może być złego w wyjściu za mąż za księcia? — zapytała Mela. — I w znalezieniu własnego przeznaczenia? — dodała Ida. — I pozbyciu się dziewczynki–elfa? — dokończyła Okra. Zofia spojrzała na nią. — Wydaje mi się, że na to ostatnie pytanie sama jestem w stanie dać odpowiedź. Jenny jest miłą dziewczynką. Nie zasługuje na złe traktowanie. — Nie chcę jej źle traktować — odparła Okra. — Chcę się jej tylko pozbyć, żebym mogła zostać głównym bohaterem. Może wtedy mogłaby wrócić tam, skąd przyszła. — Nie wiem — oznajmiła Zofia. I wyprowadziła je z zamku. Bez wątpienia nadużyły jej gościnności. 10. GOBBLE Godiva poprowadziła ich do Góry Goblinów. W ciągu ostatnich dwóch lat Che był tu kilkakrotnie z Gwenny, ale tym razem było inaczej, ponieważ Che zdawał sobie sprawę z wypełniającej gobliny wrogości, której poprzednimi razy nie czuł. Wszyscy wiedzieli, że jest towarzyszem Gwenny i że ona była pierwszym w linii spadkobiercą wodza, a goblińscy mężczyźni obawiali się i nienawidzili tej myśli. Być może goblinki myślały inaczej, ale nie odważyłyby się okazać Gwenny nawet odrobiny poparcia, bojąc się zemsty, gdyby nie udało się jej zostać wodzem. W zasadzie Gwenny była sama, jeśli nie liczyć jej matki, Che i Jenny. Posilili się w przyjemnych komnatach Godivy (nie pili lemoniady), podczas gdy ona zapoznawała ich z sytuacją. — Wygląda na to, że gdy mój mąż zmarł, w ogólnym zamieszaniu Gobble’owi udało się wślizgnąć do pokojów ojca. Poszedł tam oczywiście, aby ukraść cokolwiek, co miało jakąś wartość, wierząc, że nikt tego nie zauważy. Ale znalazł tam coś dużo bardziej wartościowego aniżeli przedmioty. Jego ojciec, Gouty, miał ucho smoka. — Ucho smoka! — zawołał Che. Spojrzała na niego. — Widzę, że rozumiesz. Ucho smoka może być używane do słuchania w magiczny sposób, oczywiście jeśli się z niego umiejętnie korzysta. To, co się słyszy, zależy od gatunku słuchającego, a czasami od gatunku smoka. Oczywiście niewiele na ten temat wiadomo, ponieważ uszy smoka bardzo trudno zdobyć. Ale niektóre z nich usłyszą wszystko, co się mówi na temat słuchającego. Niektóre będą podsłuchiwać każdą rozmowę w obrębie określonego obszaru. A niektóre skoncentrują się na danej osobie i będą słyszały wszystko, co ta osoba mówi, i nic innego; inne będą słyszały tylko to, co jest do tej osoby mówione. Ucho Gouty’ego było uchem ograniczonym tematycznie: mogło podsłuchać wszystko, co się mówiło w Górze Goblinów na jeden konkretny temat. — Na jaki? — zapytała Gwenny. — Dowolnie wybrany przez słuchającego. Wydaje mi się, że Gouty używał go do podsłuchiwania konspiratorów. Dopiero teraz zrozumiałam, dlaczego potrafił tak doskonale demaskować spiski, chociaż nigdy nie zdawał się nadmiernie inteligentny. Pogardzałam nim, ale zawsze go wspierałam, ponieważ tak należało. Oczywiście wiedział o tym, mając to ucho; dał mi więcej władzy, aniżeli normalnie daje się kobiecie, i wspomagał moje wysiłki mające na celu znalezienie towarzysza dla mojej córki, ponieważ wiedział, że nie miałam zamiaru go skrzywdzić. A poza tym dawało mu to więcej czasu na zabawianie się z innymi kobietami podczas mojej nieobecności. — Spojrzała na Che. — Ale towarzysz był bezwzględnie najważniejszy, bez względu na koszty. Ty oczywiście wiesz, jak ten szczególny wysiłek się skończył. — Wiem — zgodził się Che. Godiva przerwała, jak gdyby przygotowując się do czegoś nieprzyjemnego. Po chwili powróciła do opowieści. — Gobble znalazł ucho. Miał je tylko przez godzinę, zanim go znaleziono i odebrano mu je. Ale w tym tak krótkim czasie już stało się coś złego, ponieważ Gouty zawsze posiadał bezbłędny talent do wszystkiego, co najgorsze. Sądzę, że możecie się domyślić, na jaki temat nastawił smocze ucho. — Konspiracyjne Stowarzyszenie Dorosłych! — zawołała Jenny. — Dokładnie. Możecie sądzić, że godzina to za mało, ale nie gdy się ma ucho smoka. Z pewnością Gobble nie nauczył się wszystkich niuansów ani sensu KSD, ale nauczył się zakazanych słów. — Spojrzała na Gwenny. — O ile dobrze rozumiem, przyłączyliście się do Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. — Wymagał tego Dobry Mag — powiedziała Gwenny. — Wszyscy troje się dowiedzieliśmy się o KSD. Tak właściwie to nie poznaliśmy zakazanych słów, tylko… zasadniczą naturę Stowarzyszenia. — Rozpoznacie słowa w chwili, gdy je usłyszycie. Są bardzo powierzchowne, lecz dla tych, powiedzmy, jednostronnie nastawionych, niesamowicie ważne. Mają bezsprzecznie moc i moc ta nigdy nie powinna być nadużywana. Oczywiście nasi mężczyźni nadużywają jej regularnie. — Oczywiście — zgodziła się Gwenny bez cienia ironii. — Gobble nauczył się słów i, jak już wspominałam, grozi, że wykrzyczy je innym dzieciom w Górze Goblinów. To oczywiście wyrządziłoby im nieopisaną krzywdę i prawdopodobnie zrujnowałoby również integralność KSD. Nie możemy na to pozwolić. — Nie możemy — powtórzyła jak echo Gwenny, a jej ciemna twarz była blada. — Ale jak można go zatrzymać? — zapytała Jenny. — Mam pewien plan — powiedziała Godiva. — Ale wydaje mi się, że tylko ty, Gwenny, możesz go wykonać, ponieważ jako jedyna posiadasz pewną oficjalną władzę nad Gobble’em. Jesteś jego starszą siostrą. On tego tak nie widzi, ale lud Góry Goblinów nie waży się zaprzeczyć. Lękam się powierzyć ci takie przerażające zadanie, ale nie widzę innego sposobu. Che zauważył, jak Gwenny przełyka ślinę, i wiedział, że i ona się lękała. — Spróbuję, mamo. Jaki jest twój plan? — Musisz zabrać czarodziejską różdżkę, której potrafimy używać tylko ja i twoja babka Goldy. Przekażę ci jej sekret. Z jej pomocą będziesz w stanie podnieść dowolną osobę lub rzecz w powietrze i przesunąć ją w dowolne miejsce. Powinno to wystarczyć do kontrolowania Gobble’a przez jakiś czas. — Ale nadal będzie mógł wypowiadać te słowa — powątpiewała Gwenny. — Nie będę w stanie trzymać go długo z dala od dzieci. A gdy nadejdzie czas wyborów nowego wodza, wszystkie gobliny z góry będą obecne, nie wyłączając dzieci, i Gobble będzie w stanie zbzikować każdego, kto nie jest członkiem Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. — Wiem, kochanie. Ale to tylko początek. Będziesz musiała przejść najgłębszymi grotami do miejsca, w którym znajduje się odnoga najciemniejszej z rzek, zwanej Letą. — Leta! — zawołał Che. — Rzeka Zapomnienia! Godiva spojrzała na niego z uznaniem. — Widzę, że posiadasz wiedzę centaura. Tak, to ta rzeka. Jest ona bardzo niebezpieczna, ponieważ osoba, która ją znajdzie i się z niej napije, może zapomnieć powrotną drogę do domu. Właściwie może zapomnieć całe swoje życie, jeśli przedawkuje. Ale gdy właściwie jej użyć, woda ta może spowodować zapominanie selektywne i właśnie o to nam chodzi. — Aby Gobble zapomniał słowa, których się nauczył! — krzyknęła Gwenny. — Dokładnie. Musisz zaprowadzić tam Gobble’a, pokropić go tylko kilkoma kropelkami z Lety i wypowiedzieć słowa, które ma zapomnieć. Wtedy będzie nieszkodliwy. — A może lepiej po prostu wrzucić go do rzeki, żeby zapomniał o wszystkim i wtedy nie będzie mógł zostać wodzem? — zapytała Jenny. Godiva pokręciła głową. — Tego nie wolno nam zrobić. Gobble pochodzi z nieprawego łoża i zachowuje się w sposób nieprawy, ale jest dzieckiem Gouty’ego i musi być chroniony przez wszystkie gobliny. Gwendolina nie powinna zaczynać swego panowania od przestępstwa przeciwko dziedzictwu. To samo prawo, które daje jej władzę nad jej przyrodnim bratem, wymaga od niej również, aby chroniła go od wszelkiej krzywdy. Stosowanie wody z Lety stanowi tego część. Jego umysł został spaczony i musi zostać wyprostowany. — Ale jak znajdę tę rzekę? — zapytała Gwenny, najwyraźniej przerażona tą perspektywą. — Sammy może ją znaleźć! — powiedziała Jenny. — Ale… — Ale nie będzie w stanie znaleźć potem domu — dokończył Che. — A ja mam dobrą pamięć. Gdy już tam będziemy, będę wiedział, jak wrócić. — Ale ja nie prosiłam was dwojga, abyście podejmowali tak straszne ryzyko! — zawołała Gwenny. — To jest coś, co muszę zrobić sama. — Jestem twoim towarzyszem — oznajmił Che stanowczo. — Nie opuszczę cię, gdy mnie potrzebujesz. — A ja jestem towarzyszem Che — dodała Jenny. — A Sammy moim. Wszyscy jesteśmy z tobą, Gwenny, do czasu gdy zostaniesz wodzem. Potem będziesz mogła nas zwolnić, jeśli zechcesz. A ja i tak będę musiała udać się do Zamku Dobrego Maga. — Zamiast mnie — powiedziała Gwenny. — Już zbyt wiele wam zawdzięczam! Nie mogę was prosić, abyście narażali swoje życie! — Ale ty nas nie prosiłaś — zaprotestował Che. — Myśmy sami zdecydowali. — Jenny skinęła głową na zgodę głową. Godiva spojrzała na niego. — Jesteś najlepszym z towarzyszy, Che. Dzięki tobie moja córka przeżyła na powierzchni ziemi dwa lata, które z pewnością były dla niej bardzo szczęśliwe, i otrzymała doskonałe nauki. — Spojrzała na Jenny. — A dzięki tobie, ma teraz swe magiczne szkła kontaktowe i będzie w stanie znaleźć drogę do Rzeki Zapomnienia. Jak dotąd nie okazałam wam we właściwy sposób mojej wdzięczności, ale w odpowiednim czasie to zrobię. — I ja również — powiedziała Gwenny, a jej oczy błyszczały. Szkła kontaktowe były niewidoczne; jej oczy zdawały się zupełnie normalne i śliczne. Tak naprawdę cała była śliczna. Che pamiętał, jak przyjemnie ją było całować, nawet podczas zabawy. Będąc teraz członkiem Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych, wiedział, dlaczego tak było. Oczywiście ich uczucie pozostanie zawsze uczuciem, które starsze centaury nazwałyby miłością platoniczną, ponieważ pochodzili z odrębnych gatunków, których krzyżowanie nie było mile widziane. Jego babka Chem wywołała skandal wśród centaurów, gdy związała się z Xapem, hipogryfem a z ich związku narodziła się źrebiczka Chex. Podobny skandal wywołało wśród goblinów małżeństwo goblinki Glorii i harpii Hardy’ego, którym bocian przyniósł Glohę, uskrzydloną goblinkę. Ale skandal nie był jedynym powodem: Che miał obowiązek zachować nowo utworzony gatunek. Tylko czy kiedykolwiek znajdzie skrzydlatą źrebiczkę centaura? Che wrócił na ziemię z niebiańskich chmur spekulacji i odwrócił się w stronę Godivy. — Rozumiem, że Gobble będzie bezradny, gdy różdżka utrzyma go w powietrzu, z dala od jakichkolwiek uchwytów. Ale przypuszczam, że podróż będzie bardzo wyczerpująca. Co się stanie, jeśli tunele staną się zbyt wąskie, aby utrzymać go z dala od ścian? A co będzie, jeśli będziemy musieli spać? Jak mamy podawać mu pożywienie bez obawy, że nas złapie? — Nie znam całej drogi, ale wiem, jak się zaczyna — odparła Godiva. — W jednej ze skał znajduje się otwór, istna kamienna otchłań. Będziecie mogli ją przebyć tylko za pomocą różdżki. Gdy już znajdziecie się po drugiej stronie, Gobble nie będzie umiał samodzielnie powrócić i będzie o tym wiedział. Wtedy możecie dać mu trochę swobody, ponieważ będzie od was uzależniony. Oczywiście spróbuje ukraść wam różdżkę, gdy będziecie spali, ale nie zdoła jej użyć. Tak więc tutaj powinno być w porządku. Co mnie bardziej martwi, to niebezpieczeństwa ze strony Lety i tych przerażających, głębokich jaskiń. Będziecie musieli zacząć od przejścia przez jaskinie callicantzari. — Callicantzari! — krzyknęła Gwenny w przerażeniu. Che wiedział dlaczego: były to istoty przypominające ogromne, wyciągnięte gobliny, z kończynami rosnącymi im z tyłu do przodu, które gotowały i zjadały wszystko, co udało im się złapać. Były tak złe, że nawet gobliny bały się ich i nienawidziły. — A może za nimi czeka was jeszcze coś gorszego — ciągnęła Godiva. — Nie będę minimalizować ryzyka, moja córko, ponieważ powinnaś je zrozumieć, zanim je podejmiesz. Obawiam się, że możesz nigdy nie powrócić. Ale jeśli ci się to uda, będziesz gotowa rządzić tym plemieniem. Nie będzie w to wątpił nikt poza Gobble’em. Musisz zastanowić się, czy wolisz zrezygnować z ambicji i pójść na wygnanie, pozwalając, aby Gobble został wodzem. Jestem pewna, że rodzina centaurów cię przyjmie. — Z pewnością — oświadczył Che. Nie powinien mówić nic więcej; była to decyzja Gwenny. — Och, jaka szkoda, że mój ojciec nie poczekał jeszcze kilku lat! — zawołała Gwenny, chociaż nie miała pretensji do zmarłego. — Jeszcze nie jestem na wszystko gotowa! — Nagle jej twarz przyjęła stanowczy wyraz. — Ale zrobię to. Muszę ocalić dzieci naszego plemienia przed naruszeniem Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych i Górę Goblinów przed horrorem rządów Gobble’a. Ale przede wszystkim, muszę wypełnić swoje przeznaczenie: doprowadzić gobliny do poziomu przyzwoitości. Jeśli kiedykolwiek może mi się to udać. — Miałam niewielką nadzieję, że zadecydujesz inaczej — powiedziała Godiva. — Chodź; zaprowadzę cię w ustronne miejsce i dostroję do ciebie różdżkę. — Spojrzała na Che i Jenny. — Nie obraźcie się; jeśli Gwendolina zdecyduje, że chce przekazać wam jej sekret, będzie to jej przywilejem. Ale ja muszę dotrzymać obietnicy złożonej mojej matce. — Oczywiście — odrzekł Che. Jedynym sposobem na utrzymanie tajemnicy było po prostu zachowanie sekretu i moc różdżki leżała w tym, że nikt nie mógł nielegalnie jej użyć. Ogr Smash znalazł klucz do różdżki i przekazał go przed wielu laty goblince Goldy i od tego czasu służyła ona wiernie jej i jej córce. Na stole stało pożywienie i napoje. Podczas gdy Gwenny i jej matki nie było, Che i Jenny próbowali wszystkiego po trosze. — Hej… jest lemoniada! — zawołała Jenny, pociągając łyk z butelki. — Czy myślisz, że moglibyśmy…? — Z technicznego punktu widzenia nie jesteśmy już dziećmi — przypomniał jej Che z żalem. — Musimy dawać dobry przykład. Żadnych więcej walk na jedzenie. — Szkoda — zgodziła się. Gwenny powróciła, trzymając w ręku różdżkę. — Teraz muszę ją sprawdzić — powiedziała figlarnie. Skierowała różdżkę na Jenny i ta nagle uniosła się w powietrze. Następnie Jenny wylądowała miękko, a różdżka przesunęła się na Che. Uniósł się, zrobił niewielkie kółko i opadł z powrotem na podkówki. Różdżka bez wątpienia działała. — Teraz musimy wypróbować ją na Gobble’u — stwierdziła Gwenny. — Będzie nieprzyjemnie, ale muszę zrobić to teraz, zanim zda sobie z czegokolwiek sprawę. Matka zajmie się tym, aby dzieci były zamknięte i żeby Gobble nie mógł ich skrzywdzić. Przygotowuje nam również paczki z jedzeniem i narzędziami. — Przegryź coś — podsunął Che. — Może długo potrwać, zanim będziesz miała kolejną okazję. Gwenny uśmiechnęła się i posłuchała go. Następnie poprowadziła ich labiryntem korytarzy do pokoju Gobble’a. — Opycha się ciastkami, czekając aż wszyscy zgodzą się, żeby jutro został wodzem — powiedziała. — Nie sądzę, aby wiedział o moim powrocie, a nawet jeśli wie, to i tak nic go to nie obchodzi. Sądzi, że ma decydującą broń. — Miał — odparł Che. — Do czasu, gdy zdecydowałaś się ją unicestwić. Ruszyli w drogę. Jenny podniosła Sammy’ego i posadziła go sobie na ramieniu. Che potruchtał za nimi. Wiedział, że powinno być zabawnie. Weszli do tunelu, którym gobliny nosiły kosze pełne ciastek. Nie trzeba było pytać, dla kogo były przeznaczone. Weszli za jednym z niosących kosz do pokoju. Znajdował się w nim dwunastoletni goblin, który siedział pośrodku stosu ciastek, rzucał je w powietrze, patrząc, jak się rozpryskują, gdy uderzają o podłogę. Zjadł pewnie wszystko, co mógł w siebie wdusić, ale chyba nie mógł się z tym pogodzić, więc niszczył pozostałe ciastka. Tylko prawdziwie paskudny dzieciuch mógł robić coś takiego, a Gobble był oczywiście najgorszym z dzieciuchów. Gwenny stanęła przed nim. — Gobble, przyszłam, aby przerwać ten proceder — oznajmiła. — Och, cześć, siostrzyczko — odrzekł. — Chcesz usłyszeć, co o tobie myślę? — Nie. Chodź ze mną proszę. — Myślę że jesteś forsiastą % % % %. Dało się słyszeć, jak przypadkowo przechodząca obok goblinka z przerażeniem wciąga oddech. Kilka ciastek zepsuło się. Jednemu z goblinów opadła szczęka. Jenny, która pochodziła z obcej kultury, wyglądała, jakby się rozchorowała. Na szczęście Gwenny udało się nie zaczerwienić. Che zrozumiał, iż była pewnie tak przejęta zagrożeniem dzieci Góry Goblinów, iż nie całkiem docierało do niej obrzydliwe znaczenie słowa. Sam nigdy jeszcze go nie słyszał, lecz jego poniżający sens był dla niego od razu jasny i na zawsze wyryło się ono w jego umyśle. Tylko dlatego, że został członkiem Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych, mógł słuchać takich słów bez bzikowania. Wiedział, że delikatne umysły dzieci zostałyby w niewybaczalny sposób spaczone i że wyrosłyby one na najgorsze z goblinów, gdyby usłyszały takie słowo. Nie było co do tego żadnych wątpliwości: Gobble nauczył się zakazanych słów. — Jeszcze raz cię proszę — powiedziała Gwenny spokojnie. — Chodź ze mną i nie mów więcej takich świństw. — Nie! Zmuś mnie! — Gobble wziął głęboki wdech. I krzyknął: — ****! Teraz leżące wokół niego ciastka wypuściły wstęgi brudnego dymu. Goblinka, która dopiero co zaczęła przychodzić do siebie po ostatnim słowie, znowu się zatoczyła. Goblin zaczął się uśmiechać. Jemu oczywiście brakowało odwagi, aby samemu popełnić takie wykroczenie, ale był typowym przedstawicielem swego gatunku i zachwycał się takim słownikiem. Che poczuł, że jest chory, a Jenny zrobiła się zielona. — Sam tego chciałeś — oświadczyła Gwenny. Che zauważył, że jej szczęki bezwiednie się zacisnęły. Tylko zimna krew pozwalała jej trzymać nerwy na wodzy. Wyjęła zza siebie różdżkę i wskazała nią na Gobble’a. Uniósł się w powietrze, rozrzucając wokół okruszki. — Hej! — wrzasnął zaskoczony. — Gdzie to dostałaś? — Od mojej matki, nie od twojej — rzekła Gwenny. Ostrożnie poruszała różdżką i Gobble przemieszczał się tuż ponad podłogą. — Nie możesz tego robić! — krzyknął chłopiec. — Zostanę wodzem! A ty jesteś tylko głupią dziewczyną! — Jestem córką wodza Gouty’ego i jego żony Godivy — odparła Gwenny. — Jako taka jestem pierwszym kandydatem na nowego wodza i jestem od ciebie o połowę lepiej urodzona. Nikt inny nie może cię zatrzymać, a na pewno nikt nie może zatrzymać mnie. A teraz, bez względu na wszystko, idziesz ze mną. — Nie! Nie idę! Nie! Nie idę! — darł się. — Straże! Aresztujcie tę oszustkę! Zamknijcie ją w celi! Ale znajdujący się w pobliżu strażnicy nie poruszyli się. Wiedzieli, że Gwenny była prawowitym dzieckiem Gouty’ego i że nie mogli jej przeszkadzać. Nie otwarcie. Podobały im się słowa Gobble’a, ale jednocześnie byli świadomi, że żadne dziecko nie powinno ich wypowiadać, tak więc nie całkiem wiedzieli, co robić. — ‘‘‘! — krzyknął Gobble. — + + + +! — Ale chociaż stojący w pobliżu pobledli, nie mogli całkiem zbzikować, bo byli dorośli, pozostałe ciastka zmieniły się w parujący szlam, ale chłopak nadal pozostawał więźniem różdżki. Tak więc wziął kolejny oddech i wyrzucił z siebie najgorsze słowo: — $$$$! Młody umysł Che zawirował od ohydnych słów. Zrobiło mu się niedobrze, ale udało mu się utrzymać żołądek i twarz pod kontrolą. Zobaczył, że Jenny ma podobne kłopoty i że staje się coraz bardziej zielona. To było bardzo ciekawe zjawisko, ponieważ normalnie nigdy nie przybierała takiego odcienia. Gwenny skoncentrowała się na różdżce, tak że chłopak wyleciał przez drzwi pokoju. Drżał trochę, ponieważ Gwenny nie miała jeszcze pewnej ręki, ale jakoś jej się udawało. — Pomocy! — wrzeszczał Gobble. — Ona mnie porywa! Jestem waszym przyszłym wodzem! Zatrzymajcie ją! — Zejdźcie mi z drogi — powiedziała Gwenny i gobliny z niechęcią zastosowały się do jej życzenia. Prowadziła Gobble’a dalej, wzdłuż tunelu. Che i Jenny szli za nimi. Gdy przechodzili obok przedszkola, w którym normalnie znajdowały się dzieci, Gobble’owi udało się wykrzyczeć jeszcze jedno słowo. — ««««! — zawołał. Ale nie dały się słyszeć żadne krzyki zbzikowanych dzieci. Wyglądało na to, że Godiva usunęła je z drogi, którą wychodzili. Przerażający spisek Gobble’a spalił na panewce. Nieco dalej wyszła im naprzeciw Godiva. — Tutaj macie żywność. Jest tu dość pożywienia i wody na dwudniową podróż; mam nadzieję, że uda się wam ją w tym czasie zakończyć. Jeśli nie, mam nadzieję, że zdołacie znaleźć coś po drodze. — Dała każdemu z nich pakunek, a jeden rzuciła Gobble’owi w powietrze. — Nie chcę tego paskudztwa! — wrzasnął chłopak. — To w takim razie idź głodny — odrzekła Godiva. — I tak nikt by za tobą nie tęsknił, gdybyś umarł z głodu. Gobble zastanowił się i wziął pakunek. Gwenny i jej towarzysze wyszli z Góry Goblinów i skręcili w kierunku szczeliny między nią a inną górą. U końca szczeliny znajdował się zaklinowany głazem otwór. — Będziecie musieli przez moment potrzymać Gobble’a — stwierdziła Gwenny. Przesunęła chłopaka w stronę Che. Che złapał go za jedno ramię, a Jenny za drugie. Żadne z nich nie było goblinem, tak więc Gobble nie miał nad nimi władzy. — ****! — zawołał Gobble, walcząc z nimi, ale słowo miało dużo mniej mocy, ponieważ użył go już wcześniej. Wyglądało na to, że nauczył się tylko sześciu z siedmiu zakazanych słów. Ostatniego słowa oni go z pewnością nie nauczą! Gwenny nakierowała swą różdżkę na głaz. Wyglądał tak, jakby nie ruszał się z tego miejsca przez przynajmniej ostatnie czterysta lat, ale teraz uniósł się i opadł niedaleko otworu. W miejscu, gdzie leżał znajdowała się ciemna i przerażająca grota. — Hej, tutaj są przecież callicantzari! — krzyknął Gobble, a jego głos był przepełniony strachem. — Nie możecie mnie tu wrzucić! — Wszyscy tam idziemy — odparła Gwenny. — Na pomoc! Porywają mnie! — darł się rozpaczliwie. — Wszyscy umrzemy w tej dziurze! Ale gobliny na górze stały tylko bezczynnie. Goblinka Gwenny była jedyną osobą, której nie mogły przeszkodzić, nawet jeśli okazywała skłonności samobójcze. Gwenny ponownie skierowała różdżkę na Gobble’a i ten uniósł się w górę, dziko wywijając rękoma i nogami. Próbował złapać się Che i Jenny, ale oni cofnęli się zaraz, gdy go puścili. — Aaaaajjjj! — krzyczał, gdy przemieszczał się do jaskini, tak jak gdyby pozostali nie wchodzili tam razem z nim. — Potrzebna nam pochodnia — uznał Che. — Tak, jest tu bardzo ciemno i wilgotno — zgodziła się Jenny, drżąc. — Dodaj do tego fakt, że callicantzari boją się ognia, chociaż o ile wiem, sami używają go to gotowania. To część ich sprzeczności. — Nie — powiedziała Gwenny. — Pochodnia zwracałaby tylko uwagę. Spróbujemy przedostać się, nie dając im znać o naszej obecności. Matka wspominała, że tam, gdzie jest już dość głęboko, powinno być świecąca pleśń. — Ha! — wrzasnął Gobble. — Hej, callicantzari! Chodźcie tu i złapcie ich! — Będziesz pierwszym, którego zjedzą — zaznaczyła Gwenny. To go uspokoiło. Ale nagle spróbował się wykręcić. — Jak to? Przecież wszyscy wiedzą, że dziewczyny smakują lepiej od chłopaków, tak więc ciebie zjedzą najpierw, a ja w tym czasie ucieknę. — Nie. Najpierw coś nam zrobią — odparła Gwenny spokojnie. Che był pod wrażeniem tego, jak potrafiła mówić o Konspiracyjnym Stowarzyszeniu Dorosłych, nie blednąc. — A końskie mięso nie smakuje im tak bardzo jak mięso goblina, tak więc Che też zostawią w spokoju. Za to ty będziesz po prostu w sam raz, aby od ciebie zacząć ucztę, ponieważ jesteś mały, głośny i pokryty okruchami ciastek. A poza tym cuchniesz, a oni mają straszny gust. Wolą plugawe mięso. — Gwenny wykazywała typowo wodzowskie uzdolnienia, i to w goblińskim stylu. Gobble zdecydował się zamilknąć. Widocznie zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie miała rację, nawet jeśli nie wiedział, co potwory najpierw miałyby zrobić dziewczynom. Nie robiłoby mu to żadnej różnicy, w wypadku gdyby został zjedzony jako pierwszy. Poszli dalej w głąb, a Gobble nie wydawał już żadnych dźwięków. Po pewnym czasie nikłe światło biegnące od otworu groty zostało zastąpione żółtą, zieloną i niebieską poświatą. Ukazał się wielokolorowy blask pleśni. Im głębiej schodzili, tym więcej ukazywało się kolorów, a od czasu do czasu była widoczna cała tęcza. To było naprawdę ładne. Ponieważ pleśń pokrywała wszystkie powierzchnie, ujrzeli dokładnie kształt tunelu. Nie było w nim specjalnie jasno, ale jednak wystarczająco, aby mogli iść dalej. Doszli do większej groty, od której rozchodziły się odnogi. Teraz nadszedł czas, aby Sammy zaczął działać. — Sammy, znajdź Rzekę Letę — powiedziała Jenny, stawiając go na ziemi. — Ale nie biegnij. Oczywiście kot rzucił się naprzód z największą prędkością. Zrobił tak, ponieważ był tylko zwierzęciem, które nie rozumiało rozkazów dawanych mu przez ludzi czy centaury. Jenny zaczęła biec za nim, ale Che zatrzymał ją. — Uważaj, bo wpadniesz na stalaktyt — ostrzegł. — Ale stracę Sammy’ego! — Nie, nie stracisz. Widzisz, w miejscach, gdzie jego łapki dotknęły pleśni, znajdują się ciemne plamy. Możemy pójść jego śladem. Miał oczywiście rację. Centaury zawsze mają rację. Ślady łapek kota były całkiem dobrze widoczne. Mogli pójść nimi bez specjalnego pośpiechu. Tak też zrobili, zostawiając za sobą swoje ślady. Ale Che wiedział lepiej, że śladom nie można było ufać w drodze powrotnej; pleśń mogła je z powrotem zarosnąć, czyniąc je niewidocznymi. Albo jakieś inne stworzenia mogłyby tędy przechodzić i zamazać. Tak więc upewnił się, że zapamięta dokładnie fosę, aby znaleźć drogę powrotną bez konieczności kierowania się śladami pozostawionymi w pleśni. Nagle dobiegł ich jakiś dźwięk. Coś w rodzaju szurania i popychania się, jak gdyby coś strasznego robiło coś jeszcze straszniejszego. To z pewnością jeden z callicantzarich! — Czy możemy pójść prędzej? — szepnęła Jenny. Przyspieszyli. Jednak idąc prędzej, zaczęli robić więcej hałasu… podobnie jak i ta niewidoczna istota. Teraz dało się słyszeć wiele straszliwych odgłosów, jak gdyby kilka potworów, jeden bardziej straszny od drugiego, nieudolnie zaczynało się do nich zbliżać. Ukazała się głowa jednego z nich. Była jeszcze straszniejsza, aniżeli Che się obawiał. Wyglądała, jakby zaczynała się normalnie na ciele mężczyzny, a potem uciekła w bok. Miała groteskowo owłosioną twarz z nosem jak kartofel i dwoma świńskimi szparkami oczu, a usta były zakryte dwoma skręconymi kłami. Wydawało się, że kości rosną w niewłaściwych miejscach, a mięśnie podoczepiane są do nich z niewłaściwej strony, dokładnie tak jak uczyli się w trakcie centaurzych lekcji. Gdyby stwór spróbował skoczyć do przodu, to prawdopodobnie przechyliłby się do tyłu, chociaż pewnie już się nauczył, że aby skoczyć do przodu, musi skakać w tył. Ale to nie było jeszcze najgorsze. Miał tak potwornie cuchnący oddech, że znajdująca się w pobliżu niego pleśń robiła się malarycznie zielona. Che wiedział, że potwór pożre ich wszystkich, jeśli zbytnio się do niego zbliżą. — Lepiej uciekajmy — zasugerował. — Ale przecież on stoi dokładnie tam, dokąd my idziemy — odparła Gwenny. — A nie odważymy się zejść ze szlaku; możemy go przecież już nigdy nie odnaleźć. Miała nawet trochę racji. Ale Jenny wpadła na pomysł. — Zaczaruj go różdżką! — Ale Wtedy Gobble nam ucieknie — nie zgodziła się Gwenny. — Nie sądzę, ponieważ mamy jeszcze jednego potwora za sobą. Z nami Gobble jest bezpieczniejszy. Gwenny postawiła Gobble’a na ziemi i rzeczywiście chłopak nie uciekł. Skierowała różdżkę na potwora, a callicantzari wydał z siebie cuchnący lament i został odrzucony w tył. Następnie cała czwórka ruszyła dalej w głąb tunelu. Znajdujący się za nimi potwór ruszył ich śladem, ale miał tak poprzestawiane stawy, że nie mógł za nimi nadążyć. A ten przed nimi nadal leciał w tył, ponieważ znajdował się pod magicznym działaniem różdżki. Tunel rozszerzył się do przejścia, przejście do korytarza, a korytarz do galerii. Musieli obchodzić wiele z podpierających sklepienie kolumn. Ale na szczęście mieniąca się pleśń ukazywała je dokładnie, tak że zawsze wiedzieli, gdzie się znajdowały. Nagle podeszli do ogromnego, ciemnego pęknięcia w podłodze. Na jego krawędzi znajdowało się coś niewielkiego i włochatego. Ponad głębią unosił się potwór. Che pomyślał, że mogło to być jedno z odgałęzień Wielkiej Rozpadliny, które znikło pod ziemią. Jeśli tak było, nie mieli jakiejkolwiek szansy, aby je obejść, musieli je jakoś przeskoczyć. — Sammy! — zawołała Jenny, rzucając się na to niewielkie coś. Che zrozumiał, że kot został zatrzymany w trakcie poszukiwań przez to pęknięcie, więc po prostu poczekał na nich. Może to i lepiej, ponieważ jeśli Sammy spróbowałby przeskoczyć przez szczelinę i nie udałoby mu się… Ale najwidoczniej miał trochę oleju w głowie. Gwenny przerzuciła callicantzari na drugą stronę szczeliny i skierowała różdżkę na Che. — Jeśli któryś z potworów spróbuje cię złapać, użyj noża, który chyba znajduje się w paczce z żywnością. — Po prostu uczynię go lekkim i odrzucę od siebie — powiedział Che, mając więcej pewności w głosie niż w sercu. Następnie przeleciał ponad szczeliną i wylądował po jego drugiej stronie. Callicantzari ruszył w jego kierunku; Che odwrócił się tyłem i trzepnął go ogonem. Potwór, który nagle stracił wagę, uniósł się w powietrze… i wpadł do szczeliny. Che zasmucił się; tego nie chciał. Patrzył, jak potwór powoli opada w dół. Przynajmniej nie wyląduje twardo. W tym czasie Gwenny przenosiła na drugą stronę Gobble’a. Następnie zajęła się Jenny. — Ale chwileczkę… a jak ty przedostaniesz się na drugą stronę? — zapytała Jenny. — Nie pomyślałam o tym — odrzekła goblinka ze smutkiem. — Gdzieś tutaj powinna być lina! — zawołał Che, z desperacją przeszukując swój pakunek. Po chwili znalazł ją. Godiva rzeczywiście przewidziała, co będzie im najbardziej potrzebne w głębinach jaskini. — Złap ją, a ja przeciągnę cię na drugą stronę. — Zawiązał jeden koniec liny i przerzucił ją na drugą stronę szczeliny. Ale Gwenny patrzyła teraz w drugą stronę. Jeden z callicantzarich zbliżał się do niej. Uniosła go i odrzuciła w tył, tak że wpadł na innego, idącego tuż za nim i obydwaj zmienili się w kłębiącą się masę kończyn i korpusów o przerażającym wyglądzie. Jenny złapała linę i przywiązała ją do jednej z kolumn. — Ale w takiej sytuacji również i potwory będą mogły z niej skorzystać — stwierdził Che. — I nie będziemy w stanie jej odzyskać. — Będziemy — odparła Jenny. — Nie chcesz przecież jej ciągnąć; wtedy moglibyście obydwoje spaść w dół. Przywiąż swój koniec do kolumny. Che posłuchał, mocno przywiązując swój koniec liny. — Ale… Jenny odwróciła się do Gwenny. — A teraz ty przejdź na drugą stronę po linie. Szybko! — Ale jeszcze nie przeniosłam ciebie! — zaprotestowała Gwenny. — To prawda. Ja pójdę jako ostatnia. Ruszaj! Gwenny włożyła różdżkę do kieszeni i mocno ujęła w ręce linę. Miała silne goblińskie ręce i szybko przedostała się na drugą stronę. W chwili gdy Gwenny znalazła się już po drugiej stronie, Jenny rozwiązała supeł. Lina wśliznęła się do szczeliny, a Che wyciągnął ją po swojej stronie. W tym momencie zaczął się zbliżać kolejny potwór. — Uważaj! — krzyknął Che, gdy potwór wyciągnął do Jenny rękę o poskręcanych palcach. Jenny uskoczyła w bok, ale pokraczna rękę dotknęła jej włosów. Jeden z zakrzywionych palców zahaczył się o uszko jej okularów i zdarł jej je z nosa. — Och! — krzyknęła Jenny, nagle oślepiona. Rzuciła się przed siebie, próbując zobaczyć, co ma przed sobą. Callicantzari trzymał jej okulary. Zbliżył je do swej twarzy. Próbował je zjeść! Che i Gwenny z przerażeniem obserwowali, jak miażdżył je w swych szczękach. Jenny ruszyła w kierunku przepaści. — Nie! — Che i Gwenny wrzasnęli jednocześnie. Jenny zrobiła krok za krawędź szczeliny. Krzyknęła i zaczęła spadać w straszliwą głębię. W tej samej chwili jej opadanie ustało. Jenny uniosła się w górę i zaczęła zbliżać się do swych przyjaciół. Che wypuścił oddech. Gwenny złapała Jenny przy pomocy swej czarodziejskiej różdżki. To właśnie było zamierzeniem Jenny, gdy zdecydowała się być ostatnią osobą, która ma przekroczyć szczelinę. Che zupełnie o tym zapomniał, gdy zobaczył, jak potwór prawie ją złapał. Jenny wylądowała bezpiecznie tuż przed nimi. Che objął ją. Choć nie tak ładna jak Gwenny, była jednak jego najlepszym przyjacielem i bardzo się cieszył, że była już bezpieczna. — Ha–ha, okularnico! — zaśmiał się Gobble. — Mają twoje okulary! Teraz jesteś ślepa jak nietoperz! Che przepełniło uczucie wściekłości. Puścił Jenny i zrobił krok w kierunku chłopaka. Ale Gobble już unosił się w powietrzu i płynął ponad szczeliną. Gwenny była równie wściekła. — Tylko mnie nie upuść! Nie upuść mnie! — wrzeszczał. — Nie miałem nic złego na myśli! Nagle Jenny zrozumiała, co się stało. — Nie rób mu krzywdy — powiedziała. — On już po prostu taki jest. Tacy są ci chłopacy. Gwenny zawahała się. Gobble zatrząsł się ponad przepaścią, ponieważ jej ręka trzymająca różdżkę drżała. Che położył swą rękę na jej dłoni i poprowadził ją tak, że chłopak wylądował z powrotem na podłożu groty. Wiedział, że Jenny miała rację; chłopaków nie należało winić za to, że tak paskudnie się zachowywali. A ponadto Gwenny miała chronić swego młodszego brata, nawet jeśli przynosił on wstyd Górze Goblinów. Ale jak Jenny poradzi sobie teraz bez okularów? Było tu już i tak niezbyt jasno, więc prawdopodobnie będzie tu rzeczywiście całkiem ślepa. Gwenny przyłożyła ręce do twarzy. Che sądził, że płakała. Lecz nagle dotknęła jednego ze swych oczu i coś z niego wyjęła. To jedno z jej magicznych szkieł kontaktowych! — Jenny, weź je, proszę — rzekła Gwenny, wciskając maleńką soczewkę w rękę Jenny. — Załóż je na oko i będziesz wtedy mogła nim widzieć. Jenny zrozumiała, co to jest. — Ale przecież ono jest twoje! Jest ci potrzebne! — Mam jeszcze drugie. Możemy się nimi podzielić. Tutaj na dole wystarczy jedno oko. Gdy będziemy już z powrotem na powierzchni, poszukamy dla ciebie innych okularów i wszystko będzie w porządku. Ale tu na dole musisz widzieć, abyś ponownie nie ześlizgnęła się z jakiejś krawędzi. Jenny musiała przyznać jej rację. Wytarła szkło kontaktowe o swą bluzkę i włożyła je do prawego oka. Wskoczyło na swoje miejsce i Jenny zamrugała. — Och, znowu widzę, nawet lepiej niż przedtem! Ale co ma Gobble? Che spojrzał na niego. Chłopak po prostu stał. Gwenny spojrzała również. Na lewym oku miała szkło kontaktowe. — Och, to jego sen na jawie. Największa i najpełniejsza butelka lemoniady, jaka kiedykolwiek istniała. On żyje tylko takim świństwem. — W jej głosie dał się słyszeć cień smutku, który Che doskonale rozumiał: teraz, gdy ich trójka została członkami Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych, nie było im wolno lubić tego rodzaju smakołyków. Trochę potrwa, zanim się przyzwyczają do tej straty. Gobble spojrzał na nie. — Hej, czy wy przypadkiem %%%% nie mówicie o mnie? — Och, zniknęła — westchnęła Jenny. — Bo obudziłyście go z jego snu na jawie — wyjaśnił Che, chociaż nigdy go nie widział. — Gobble, jeśli nie przestaniesz używać tego słowa, to mogę po prostu zmienić zdanie na temat wrzucenia cię do przepaści — ostrzegła Gwenny. Che rozumiał dlaczego. Ten szczególny zwrot był najbardziej poniżający ze wszystkich, jakich można było użyć w stosunku do istot rodzaju żeńskiego, i dlatego właśnie był zakazany przez Konspiracyjne Stowarzyszenie Dorosłych. Powrócili do swoich spraw. — Nie chciałabym puszczać Sammy’ego przodem — rzekła Jenny. — Mógł przecież sam wpaść do tej szczeliny. — Może moglibyśmy przywiązać do niego linę — podsunęła Gwenny. — Nie, nie podobałoby mu się to. A poza tym lina mogłaby się zaplątać i udusić go. Ale musimy znaleźć… — Zawahała się, nie chcąc, aby kot ruszył na poszukiwanie rzeki. — Nieważne. — A może mogłabyś go trzymać i patrzeć, w którą stronę chciałby pójść — zastanawiał się Cne. — Tak, możemy spróbować — zgodziła się Jenny z ulgą. Trzymała kota w ramionach. — A teraz, Sammy, chcę, abyś został ze mną, ponieważ jest tu bardzo niebezpiecznie. Ale chcę także znaleźć bezpieczną drogę prowadzącą do Rzeki Lety. Tak więc patrz tylko na ścieżkę, którą chciałbyś pójść, a my się nią udamy. Dobrze? Kot wydawał się zadowolony z tego, że go niosła. Spojrzał w dół biegnącego przed nimi tunelu… i obie dziewczynki podskoczyły. — Spójrz tylko! — zawołała Gwenny zachwycona. — Och, wspaniałe! — zgodziła się Jenny. — Co wy takiego widzicie? — zapytał Che, nie rozumiejąc. — Sammy śni drogę prowadzącą do rzeki — odpowiedziała Gwenny. — Jest to mapa, na której zaznaczona jest nasza marszruta. Teraz wiemy dokładnie, dokąd się udać. — Ale czy mówiąc o tym, nie przerywacie jego snu? — Nie, mapa jest ciągle widoczna — odparła Jenny. — Może jest tak dlatego, że Sammy jest zwierzęciem i ma bardzo ograniczoną zdolność koncentracji. Gdy rusza, aby coś znaleźć, nie zatrzyma się, dopóki tego nie znajdzie albo dopóki jego poszukiwania nie zostaną przerwane. Dotąd nigdy nie wiedziałam, jak to działa. — Hej — przerwał im Gobble. — To znaczy, że te szkła kontaktowe pozwalają wam widzieć różne rzeczy? Jak na przykład sny? — Ojej — powiedziała Gwenny. — Nie powinnyśmy były pozwolić mu się o tym dowiedzieć. Rozpowie to w całej górze. — Nie, nie rozpowie — odparł Che. — Przecież zabieramy go nad Letę, czyż nie? To po prostu jeszcze jedna rzecz, którą będzie musiał zapomnieć. — Hej, niczego nie będę zapominał! — krzyknął Gobble. — Zapamiętam wszystkie wielkie słowa i że moja głupia **** siostra musi używać szkieł kontaktowych, żeby widzieć, co oznacza, że jest na dodatek ślepa i nie może zostać wodzem, i że podgląda sny. — Jeśli nie zamkniesz tego swego paskudnego pyska, to możesz zapomnieć jeszcze więcej — ostrzegła go Gwenny ostro. Chłopak zamknął się, zdając sobie sprawę, że mówiła serio. Wiedział, że zwrot „paskudny pysk” dotyczył najgorszego z pysków, ponieważ odnosił się do sposobu, w jaki wyrażały się harpie. Poszli dalej, teraz trochę prędzej, ponieważ dziewczynki mogły poruszać się według wyświetlanej przez kota mapy. Kluczyli najbardziej przerażającymi grotami, które byłyby jeszcze straszniejsze, gdyby im się tak nie spieszyło. Ale nie mogli dojść do celu za jednym razem, tak więc rozbili obóz w jednym ze ślepych zaułków i zaczęli się posilać. Po kolei szli w odległe miejsce, aby załatwić pewne prywatne sprawy, a Gobble był na tyle mądry, aby nie nazwać ich otwarcie. Następnie położyli się do snu. — Mianuję cię strażnikiem — oświadczyła Gwenny Gobble’owi. — jestem pewna, że obudzisz nas, gdyby zaczęły zbliżać się jakieś potwory. — Hej! — zaprotestował. — Dlaczego ja? Nie prosiłem się, aby iść tu z wami! — Ty jesteś powodem tej wyprawy, gdyż podsłuchałeś część informacji należących do Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. — A skąd możecie wiedzieć, że was nie zwiążę, nie ukradnę wam różdżki, żeby stąd uciec? Gwenny podała mu różdżkę. — Spróbuj — powiedziała. Pomachał różdżką. Nic się nie działo. — Hej… Ona jest zepsuta! — Nie. Nie jest po prostu dostrojona na ciebie. Nie możesz jej używać. A gdybyś nas związał, musiałbyś wracać w pojedynkę. Jeśli nawet udałoby ci się przedostać na drugą stronę szczeliny, to jestem pewna, że callicantzari przywitałyby cię z otwartymi paszczami. Gobble zamknął się. Che wiedział, że nie będzie zbyt dobrze trzymał straży, ale nie miało to znaczenia, ponieważ wyznaczyli mu miejsce u wejścia do ich korytarza. Zbliżający się potwór musiałby najpierw zjeść jego. Jego krzyki obudziłyby pozostałych, a wtedy Gwenny użyłaby swojej różdżki, aby przenieść potwora w inne miejsce. Zadziałało doskonale. Nie pojawił się żaden potwór. Po spokojnym całonocnym śnie ponownie się posilili i rozpoczęli dalszą podróż. Mapa wyświetlana w myślach Sammy’ego była nadal doskonale czytelna dla dziewcząt, które chyba radziły sobie z jednym widzącym okiem równie dobrze, jak z dwoma. Przypuszczał, że było tak dlatego, iż trzeba dwojga oczu do widzenia magii głębi, lecz sny nie posiadały głębi, a groty to nic innego, tylko głębia, która jest już dobrze znana jednemu oku. Wreszcie dotarli nad Rzekę Letę. Była to wstążka ciemnej wody, najwidoczniej zagubiony dopływ, pochodzący z jakiegoś zapomnianego źródła, płynący do zapomnianego ujścia. Była to jednak jedna z najbardziej zdradzieckich rzek w Xanth. Woda pochodząca z niej spowodowała, że Dobry Mag Humfrey zapomniał swą żonę Różę na osiemdziesiąt lat. Jednak gdy ją sobie przypomniał, skomplikowało to w pewien sposób jego życie. Gwenny wyjęła niewielką buteleczkę i napełniła ją wodą. Odwróciła się w stronę Gobble’a, który próbował się wymknąć. Ale nie mógł nigdzie się udać. — Zapomnij następujące słowa — oświadczyła i pokropiła go sześcioma kroplami wody. Następnie zacisnęła zęby i wymówiła: — %%%%, ****,+ + + + ,$$$$, ««««. — Zachwiała się, wyglądając, jakby chciała umyć sobie usta. Che wiedział, jak się teraz czuła; chciał umyć sobie uszy. — Nie zadziałało! — zawołał Gobble. — Jeszcze je znam! Mogę powiedzieć! Widzicie? — Nagle się zastanowił. — Aaajj! Nie pamiętam! — Wyglądał na zasmuconego. Gwenny zaczerpnęła kolejnych kilka kropel. — A teraz zapomnisz, że mam jakiekolwiek kłopoty ze wzrokiem i że ktokolwiek z nas nosi szkła kontaktowe, dzięki którym można widzieć sny innych. — Pokropiła go trzema kropelkami wody. — Ha! — krzyknął chłopak. — Gdy już będę w domu, rozpowiem w całym Xanth o… — Zatrzymał się. — O… och, a niech to! Wiem, że coś w tym było! Gwenny skinęła potakująco głową. — Misja zakończona, jak myślę. Tak chciałabym sprawić, żeby zapomniał, że jest paskudnym chłopakiem, ale gdyby nie był paskudny, z pewnością by zniknął, ponieważ stanowi to podstawę jego istnienia. — Teraz musimy tylko bezpiecznie wydostać się stąd na powierzchnię — stwierdził Che. Wiedział, że nie będzie to łatwe. 11. NADA — Naprawdę nie powinnaś była go straszyć — powiedziała Ida. Mela skinęła potakująco głową, oblana rumieńcem wstydu. — Wiem. Ale byłam zdesperowana i pod presją tylko na to jedno mogłam wpaść. — To śmieszne — rzekła Okra z rozbawieniem. — Nie wyglądał na przestraszonego ani rozgniewanego, raczej na rozbawionego. Jestem ciekawa dlaczego? — Och, wiem dlaczego! — nagle zrozumiała Ida. — Ponieważ to było to jedno Pytanie, na które nie umiał podać Odpowiedzi. Pewnie znałby ją, gdyby twoje majtki miały jeden kolor. Chyba Zofia i tak mu powiedziała. Był przygotowany i na pewno nie zbzikowałby, gdyby je zobaczył. — Och, zapomniałam! — zawołała Mela, na nowo zasmucona. — Ale przynajmniej dostałyśmy wskazówkę — stwierdziła Ida. — Musimy zobaczyć się z Nadą z Naga. Jestem ciekawa, co ona może mieć z nami wspólnego? — Nigdy nie słyszałam o niej do czasu, gdy opowiedziałaś nam historię o kościeju Marrowie, księciu Dolphie i o tym, jak zgodził się z nią ożenić — wyznała Okra. — Czy ona zna Jenny? — Wydaje mi się, że tak — odparła Mela. — Ale nie sądzę, aby pomogła ci pozbyć się Jenny. — A czy może coś wiedzieć na temat mojego przeznaczenia? — zapytała Ida, wykazując pewne zainteresowanie. — Nie mam pojęcia, dlaczego miałaby coś na ten temat wiedzieć. Ale jeśli jedyną wskazówką, która może pomóc nam znaleźć odpowiedzi na nasze pytania, jest rozmowa z nią, to musimy z nią porozmawiać. O ile wiem, jest miłą osobą, a w swej ludzkiej postaci należy do najpiękniejszych kobiet Xanth. Ida spojrzała na Melę z zaskoczeniem. — To znaczy, że ty nie jesteś najpiękniejsza? Mela wyglądała na zdziwioną. — No cóż, nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Te nogi nie należą do mnie. Jestem tylko syreną w przebraniu. — W czym? — W niewłaściwym ciele, odwróconą, wydającą się kimś innym aniżeli w rzeczywistości, z dala od mego żywiołu… — Z bolącymi stopami? — Wszystko jedno — zgodziła się Mela, uśmiechając się. Ida rozejrzała się wokół. — Ale gdzie my znajdziemy Nadę z Naga? Mela zastanowiła się. — Wydaje mi się, że będziemy musiały udać się do Zamku Roogna i tam zapytać. O ile wiem, mieszkała tam w czasach swego narzeczeństwa z księciem Dolphem. Powinni wiedzieć, gdzie się teraz znajduje. Tak więc ruszyły magiczną ścieżką w kierunku Zamku Roogna. Szło się nią łatwo, ponieważ była prawie płaska, a wzdłuż niej widziały rozsiane miejsca na piknik. Ida była dość podniecona perspektywą poznania rodziny królewskiej. Nagle przed nimi zawirowały liście, które przyjęły kształt ponętnej nimfy. — Czy dobrze słyszałam rozmowę o pięknych kobietach? — zapytała. — Ty się nie liczysz, Metria — odparła Ida. — Możesz przyjąć każdą dowolną postać. — I nie mówisz prawdy! — dodała Mela ze złością. — Zawsze mówię prawdę — odrzekła demonica z oburzeniem. — Z wyjątkiem prawdy dotyczącej mego wieku, co was nic nie obchodzi. — Ale nie całą prawdę. Nie powiedziałaś mi, że należy założyć na siebie jeszcze coś poza majtkami. Demonica wzruszyła ramionami, wynurzając się z liści. — No cóż, nie zapytałaś mnie. A o co chodzi z Nadą wężem? Ida zaczęła grać w jej grę. — Nadą kim? — Żmiją, gadem, pytonem, półczłowiekiem, krzyżówką… — Wszystko jedno? — podsunęła Ida. — Z Naga — zgodziła się Metria ze złością. I wreszcie do niej dotarło. — Hej… — Czy wiesz, gdzie ona jest? — zapytała Ida. — Oczywiście, że wiem! — burknęła demonica. — Jest u moich pobratymców. Wszystkie trzy były zaskoczone. — Jest wśród demonów? — zapytała Mela. — Zgadza się. Przygotowują jakiś bardzo ważny projekt, w którym ona bierze udział. — Ale przecież ona nie jest demonem! — powiedziała Mela. — Jest księżniczką ludu Naga. Co miałaby robić wśród demonów? — Nic — odrzekła Metria. — Ale nie ma wyboru. Wypiła trochę czerwonego wina w Królestwie Hipnotykwy. A nikt, kto zjadł coś w obrębie Królestwa Snów nie może go opuścić. Ona nic nie zjadła i tak właściwie to nawet nic nie wypiła, a tylko spróbowała, i to już wystarczyło? Zanim zostanie wypuszczona, musi odpracować dług. Odsługuje teraz swoją karę. Ida nie całkiem to rozumiała. — Ale sądziłam, że królestwo demonów jest czym innym od Królestwa Snów. — To prawda. Ale istota tak piękna jak ona nie nadaje się do złych snów, więc została odesłana do demonów na TSA. — Na co? — zapytała Ida. — Ha! — zaśmiała się demonica. — Mam cię! Właśnie tego zwrotu chciałam użyć. — Ale ja nadal nie rozumiem. — TSA znaczy Tymczasowa SłużbA. Te Es A. Królestwo Snów wypożyczyło ją demonom. — Ale co ona może robić takiego, czego same demony nie byłyby w stanie zrobić? — dziwiła się Ida. — Tego właśnie też chciałabym się dowiedzieć — odezwała się Metria ze złością. — Ale nie chcą mi powiedzieć. To jest jakaś ogromna, głupia tajemnica i obawiają się, że rozgadam ją w całym Xanth, jeśli ją poznam. — A nie zrobiłabyś tego? — zapytała Mela. — Oczywiście, że tak! To mój przywilej. Jestem demonicą–plotkarką. To naprawdę mnie irytuje, że powstrzymują mnie od wykonywania mego zadania. Jednak Ida była w stanie zrozumieć pozostałe demony. Nie mogłyby zachować tajemnicy, gdyby jeden z nich wszędzie ją rozpowiadał. Ale Mela wpadła na pewien pomysł. — Musimy porozmawiać z Nadą z Naga. Ale nie wiemy, jak dostać się do królestwa demonów. A ty, z drugiej flądry, chcesz… — Z drugiego czego? — Przepraszam. Pochodzę z morza. Chciałam powiedzieć strony. Ty chcesz się dowiedzieć, co się tam dzieje. Może mogłybyśmy zawrzeć układ. Metria zastanowiła się. — Ja was tam zaprowadzę, a wy powiecie mi, co się tam dzieje? — Dokładnie. — Ale jeśli oni dowiedzą się, że jesteście ze mną, to wam też nie powiedzą. A jeśli was tam zaprowadzę, z pewnością się dowiedzą. — Przecież możesz przybrać dowolną postać — rzekła Ida. — Dlaczego nie zamienisz się w człowieka i nie przyłączysz się do nas? Wtedy możesz sama się dowiedzieć. Demonica nie była pewna. — Demony są całkiem niezłe w rozpoznawaniu innych demonów, ponieważ wszystkie stale zmieniamy formy. — A gdyby nie wpadło im do głowy, aby cię sprawdzić? — zapytała” Mela. — Gdybyś była poza wszelkim podejrzeniem. Może bezbronnym, niewinnym, porzuconym dzieckiem. — Powinno zadziałać — uznała Ida. — Mogą cię rozpoznać, ale może nie rozpoznają. Bo nigdy im to nie przyjdzie do głowy. Metria zaczynała się przekonywać. — Ale ja nie znam żadnych bezbronnych, niewinnych, porzuconych dziewczynek. — Wymyślimy coś — obiecywała Ida. — Cerebral, mój nauczyciel — centaur, opowiedział mi kiedyś historię o dziewczynce z zapałkami. Była tak biedna, że odziewała się tylko w łachmany. Sprzedawała zapałki. Są to magiczne drzazgi drzewa, które zapalają się, jeśli nimi o coś potrzeć. Ale nikt ich nie chciał od niej kupić, więc zamarzła na śmierć. — A dlaczego nie użyła tych magicznych patyczków, aby zrobić z nich ognisko i rozgrzać się? — zapytała Okra. Ida wzruszyła ramionami. — Nie wiem. Może nie pomyślała o tym. Nie wydaje mi się, aby była bardzo mądrą dziewczynką. — To w takim razie doskonale pasuje do Metrii — stwierdziła Mela. — Nikt nie będzie jej podejrzewał, ponieważ jest naprawdę mądra. Demonica chyba się skusiła. — Ale jak będzie się nazywać? — Cwany Alek — podsunęła Okra. — Doskonale! — ucieszyła się Metria. Ale po chwili zastanowiła się — Chwileczkę! Nie da rady, nie jestem przecież chłopcem. — Musisz mieć imię, które będzie rozpaczliwie zwyczajne — wyjaśniła Mela. — Ponieważ biada nam wszystkim, jeśli zostaniemy złapane. — To jest to! — zawołała Ida. — Co? — zapytały pozostałe trzy niedoskonałym, lecz zgranym chórem. — Imię! Ola Biadaci. Demonica rozpłynęła się we mgle i nagle pojawiła się w łachmanach, jako najmniejsza, najśliczniejsza i najniewinniejsza dziewczynka, jaką można sobie wyobrazić. Niosła w rączce pudełko z niewielkimi drewnianymi drzazgami o czerwonych końcach. — Proszę, kupcie moje zapałki — błagała najbardziej dziecinnym z głosików. — Oj! — jęknęła Mela. — To jest Xanth. Nie mamy tu pieniędzy. Ona może cokolwiek sprzedawać? — Nie ma problemu — odparła dziewczynka. — Demony robią, co chcą. Ponieważ możemy zrobić monety z powietrza, używamy ich do handlowania. — Uniosła jedną rękę i pojawił się w niej mieniący się krążek. — Ale czy te monety po pewnym czasie nie zamienią się z powrotem w powietrze? — zapytała Mela. — Oczywiście. W chwili gdy przestajemy się na nich koncentrować. No i co z tego? — To w takim razie akt kupna–sprzedaży nie jest prawdziwy! — Zapałki też nie są prawdziwe. — Dziewczynka podniosła jedną i zapałka zamieniła się w obłoczek dymu, który zaczął od nich odpływać. — Ale to cię wyda — zauważyła Ida. — Prawdziwa dziewczynka ma prawdziwe zapałki. Metria westchnęła. Całe pudełko zapałek zniknęło. — Będziemy musiały zrobić prawdziwe. Znalazły drzewo pożarowe i zdjęły z niego kilkanaście drzazg. Były to prawdziwe zapałki; jeśli nimi mocno potrzeć o kamień, wybuchały płomieniem. Następnie demonica zrobiła nowe pudełko i włożyła do niego prawdziwe zapałki. — To powinno ich przesycić. — Powinno co? — zdziwiła się Ida. — Nakłonić, usidlić, złagodzić, zakończyć, zakwalifikować… — Usatysfakcjonować? — Wszystko jedno — powiedziała dziewczynka ze złością. Mela ściągnęła wargi. — Nie sądzę, aby to wystarczyło. Będziemy musiały ułożyć bardzo prosty dialog. Poza tym masz być głupia. — Może tylko „Zapałki? Zapałki?” — zasugerowała Okra. — To byłoby niezłe — zgodziła się Mela. — Dziewczynko, mów tylko to, ale żebyś nie pomyliła słów. Dziewczynka zwróciła na nią swe ogromne, piękne, piwne oczy. — Zapałki? — jęknęła błagalnie. — To jest to! — stwierdziła Ida. — To roztopiłoby nawet serce z kamienia. — Sprawdźmy! — zawołała dziewczynka. Podeszła do kamienia, który przypominał kształtem serce. — Zapałki? — poprosiła głosikiem tak przepełnionym uczuciem, że zdawało się niemożliwe, aby była istotą bez duszy. Kamień zaczął się topić na krawędziach. — Wydaje mi się, że jesteśmy gotowe — zdecydowała Mela. — Jak się tam możemy dostać? — Mogę zanieść was w koszyku — zaproponowała demonica. Pojawił się przed nimi ogromny kosz. Idzie niezbyt się to spodobało. Pamiętała opowieści o tym, że Róża została zaniesiona do piekła w koszu. Postanowiła się sprzeciwić. — Jeśli wkroczymy do królestwa demonów w magiczny sposób, wtedy wszyscy będą od razu wiedzieli, że mają do czynienia z magią. Lepiej wśliźnijmy się tam tak, jak zrobiliby to normalni ludzie. — Chyba masz rację — przyznała Mela. — Musi być jakieś sekretne wejście. — Jest ich kilka — zgodziła się dziewczynka. — Ale nie możemy o nich mówić żadnym śmiertelnikom. — A inne demony nie mogą ci powiedzieć, co się tam dzieje — przypomniała jej Ida. — Jeśli będziemy trzymać się tych zasad… — Jedno znajduje się w Wielkiej Rozpadlinie — demonica szybko zareagowała. — Mogę was tam zabrać. — Nie, lepiej tam pójdziemy — zdecydowała Mela — żebyśmy całą drogę pokonały bez używania magii. A w trakcie wędrówki możemy się przyzwyczaić do nazywania cię Olą Biadaci, a ty przyzwyczaisz się do swej nowej roli. W ten sposób będziemy mieć mniej możliwości popełnienia głupich błędów. Demonica musiała się zgodzić. Ruszyły na północ pierwszą odnogą magicznej ścieżki, do której doszły. * Gdy dotarły wreszcie do Wielkiej Rozpadliny, mała Ola Biadaci stała się dla nich wszystkich bardzo rzeczywista. Miała trudności z utrzymaniem tempa i zdawała się drżeć w swych łachmanach, Pomimo iż dzień był całkiem ciepły, a na każde pytanie odpowiadała błaganiem: „Zapałki?” Ida z trudem przyznawała, że zaczynała nawet lubić tę niewinną dziewczynkę, chociaż wiedziała, że nie była ona tą osobą, na którą wyglądała. Ida była przerażona Wielką Rozpadliną. Nauczyciel–centaur opowiadał jej o niej, ale w myślach jakoś ją pomniejszyła. Teraz zobaczyła jej ogromne rozmiary i wiedziała, że również centaur ją pomniejszył. Jego wspomnienia dotyczące Rozpadliny były pewnie trochę niewyraźne. Poniżej linii jej wzroku kołysało się nawet kilka chmurek, jak gdyby atmosfera Rozpadliny była zupełnie innym światem. Wzdłuż stromo opadającej ściany Rozpadliny prowadziła w dół skalista ścieżka. Ida bała się, że z niej spadnie i rozbije o odległe dno Rozpadliny, ale powtarzała sobie stale, że nie może się to stać, jeśli tylko będą uważać. Ścieżka prowadziła do płytkiego wgłębienia, które było niewidoczne z góry, a prowadziło do jaskini. Ta z kolei prowadziła do szczeliny, która w końcu zanikała i zamieniała się w tunel biegnący w głąb ziemi. Widoczna w nim była nikła zielonkawa poświata, rozświetlająca ściany tunelu; pochodziła z pokrywającej je substancji. — Kiedyś to była nora nornicy — mruknęła Ola. — Demony oczywiście nie potrzebują tuneli, więc ją zignorowały. Ale ja ją znalazłam, gdy pewnego dnia dokuczałam nornicy. — Ooo? — zdziwiła się Mela. — Sądziłam, że nornice opuściły Xanth jakiś tysiąc lat temu. — Och, to było już tak dawno? Pewnie miałam coś innego na myśli. Ida zastanowiła się. Czyż to możliwe, aby demonica miała już ponad tysiąc lat? Pewnie możliwe. — A jak stąd daleko do miejsca, w którym znajduje się Nada? — zapytała Mela. — Och, jeszcze kilka dni marszu przez labirynt. Nie ma problemu. Ida wymieniła z Melą spojrzenie pełne przerażenia. Może nie będzie to problemem dla demonicy, która mogła tam momentalnie wskoczyć, ale dla nich nie oznaczało to zabawy. Z jednego choćby powodu: czym miały się żywić podczas drogi? Nie była pewna, na jak długo jeszcze mogła wystarczyć jej magiczna kanapka. A poza tym przerażała ją perspektywa spania na zimnych kamieniach i w całkowicie ciemnym tunelu. Kto mógł wiedzieć, jakie potwory się tu czają? — Czy są tu rzeki? — chciała wiedzieć Okra. Rzeka! Wizja rzeki była dużo mniej przerażająca od wizji tunelu. Mogłyby zrobić łódź i popłynąć nią, oszczędzając stopy. — Och, tak, jest tu mnóstwo rzek płynących przez groty — powiedziała fałszywa dziewczynka z zapałkami. — A dlaczego? Ida i Mela wyjaśniły dlaczego. Metria opisała im, gdzie mogą znaleźć trochę wyrzuconego na brzeg drzewa oraz szczątków rozbitych statków. Poszły tam i przyniosły je nad wodę. Woda miała delikatny, błękitnawy poblask, kontrastujący z zielenią ścian. Miało to nawet jakiś złowieszczy urok. Okra użyła swej ogrzej siły, aby powyginać drewno w nowe kształty i połączyć je, tworząc tratwę. Okazało się, że całkiem nieźle sobie z tym poradziła i po pewnym czasie miały już nie tylko samą tratwę, ale prawdziwą łódź — dom, na której znajdowała się zrobiona z tkaniny budka. — Gdybyśmy tylko miały trochę pożywienia — westchnęła Ida. — Och, to prawda; śmiertelnicy muszą jeść. — Dziewczynki z zapałkami też muszą jeść — przypomniała jej Mela twardo. — No cóż, w rzece są ślepe ryby, orzechy wodne, herbatniki wodne i wodne toffi — odparła dziewczynka. — Och, pycha! — ucieszyła się Mela. Położyła się na tratwie i wysunęła głowę poza jej krawędź, patrząc w wodę. Po chwili jej ręka wślizgnęła się w wodę i wyciągnęła z niej rybę. — Nie widziała mnie — wyjaśniła. — Zapalę moje polano wodne i ugotuję ją. Ida i Okra zebrały trochę orzechów, herbatników i toffi z płytkiego brzegu rzeki. Po pewnym czasie było ich już tyle, że mogły się nimi do syta posilić. Okazało się, że w ich budce było całkiem przyjemnie. Palące się polano wodne ogrzewało je, piekąc jednocześnie rybę, orzechy i herbatniki. Nagle dał się słyszeć ryk. Trzy podróżniczki usiadły zaalarmowane. — Co to takiego… Wodospad? — zapytała Mela. — Nie, tylko smok wodny — odpowiedziała demonica. — Czy jest niebezpieczny? — Tylko dla śmiertelników. — My jesteśmy śmiertelnikami! — Och, to prawda; zapomniałam. W takim razie jesteście w kłopocie. Wyjrzały przez drzwiczki budki. Przed nimi znajdował się jaśniejący zarys zębiastej głowy smoka. Miał właśnie zamiar pożreć tratwę. Okra chwyciła płonące polano wodne za ten koniec, który się nie palił, i wrzuciła je do otwartej paszczy smoka. Smok połknął polano. Wyglądał na lekko zaskoczonego. Oczywiście nie był to smok ziejący płomieniami; niewiele smoków z tego gatunku lubiło wodę. Pociągnął łyk z rzeki. Z jego uszu zaczęła uchodzić para. Zanurzył się. — Czy on nie wie, że polana wodnego nie należy wkładać do wody? — zdziwiła się Mela. — Woda to jego paliwo. — Nie wydaje mi się, aby to wiedział — odparła Ida, nie czując specjalnego współczucia dla smoka. — Ten już nie wróci — oznajmiła dziewczynka. — To potrwa całe dni, zanim uda mu się strawić ogień, a i wtedy nie będzie czuł się rozdzierająco wspaniale. — Jak? — zapytała Okra. — Nieważne! — zaśmiała się Mela. — Najważniejsze, że już go nie ma. — Przepraszam, że zużyłam twoje polano wodne — rzekła Okra ze smutkiem w głosie. — Ze względu na okoliczności, wybaczam ci — oświadczyła Mela, mając na twarzy dwie trzecie uśmiechu. — W domu mam jeszcze jedno. — Czy są tu jeszcze jakieś smoki wodne? — chciała wiedzieć Ida. — Nie na tej rzece — odpowiedziała dziewczynka. — Obawiam się, że będzie to nudna podróż. — Jaka szkoda — stwierdziła Mela sucho, co było dla niej dość dziwne. Przez kolejny dzień lub kilka dni — trudno dokładnie powiedzieć, ponieważ oświetlenie nigdy się tu nie zmieniało — jadły, rozmawiały i spały, płynąc w dół ciemnej rzeki. Pewnie wśród okolicznych smoków rozeszła się wieść o nich, ponieważ przez resztę drogi nie były już atakowane. Wreszcie dotarły do właściwego terytorium. Wyciągnęły swą tratwę na niewielką, ciemną plażę i ruszyły w kierunku, z którego biło światło tajemniczego projektu demonów. — Pamiętajcie — szepnęła dziewczynka. — Demony będą próbowały was oszukać, nie kłamiąc tak naprawdę. Za każdym razem gdy to zrobią, będę próbowała sprzedać zapałkę. Wtedy będziecie wiedzieć. Po pewnym czasie dotarły do jaskini zamienionej w biuro, w której przy wejściu siedział demon. — Kim, do Nieba, jesteście? — zaklął demon. Mela przejęła inicjatywę. — Jesteśmy tylko trzema kobietami z dziewczynką, które przyszły zobaczyć się z Nadą z Naga. — Z czyjego polecenia? — Z polecenia Dobrego Maga Humfreya. Kazał nam porozmawiać z Nadą. Demon spojrzał do książki, która nagle pojawiła się w jego ręce. — Nie mam tutaj żadnej demonicy o takim imieniu. — Zapałki? — jęknęła dziewczynka, podając mu pudełko. Demon spojrzał spode łba w poprzek biurka. — A kim ty jesteś? — Jestem tylko biedną, słodką, małą Olą Biadaci, z trudem wiążę koniec z końcem, sprzedając ogniki. Oj! Metria spróbowała powiedzieć zbyt wiele i pomyliła słowa. — Sprzedając co? — zapytał demon, a z jednego z jego kłów zaczęła unosić się wiązka dymu. — Miała na myśli zapałki — rzekła Mela szybko. — Albo tylko jedną. Cokolwiek chciałbyś tylko kupić, aby wspomóc biedną niewinną, bezradną, śliczną dziewuszkę o dużych oczach. Demon zmarszczył się. Wiązka dymu utworzyła unoszący się w powietrzu znak zapytania. Najprawdopodobniej coś podejrzewał. W jego dłoni pojawiła się złota moneta. — Kupię od ciebie zapałkę — oświadczył. — O, bardzo dziękuję, panie demonie! — zawołała Ola z zachwytem. Podała mu zapałkę. Wziął ją i podrzucił w powietrze. Nie zamieniła się w obłoczek dymu i nie zniknęła. Złapał ją i potarł nią szybko blat biurka, który nagle zamienił się w marmur. Drzazga wybuchnęła ogniem. To była prawdziwa zapałka. W tym czasie Ola dała im jednak wskazówkę: Demon próbował grać na zwłokę. Co? — zapytała Ida samą siebie. Oszukać je, zrobić w konia, zmylić, złudzić, odpowiedziała sobie. Omamić? Wszystko jedno. Musiały dowiedzieć się, co próbował ukryć. Powiedział, że nie było u nich demonicy o imieniu Nada z Naga. Mela zdawała się rozumować w podobny sposób. — Nie mówiłyśmy, że Nada jest demonicą. Jest zwykłym śmiertelnikiem z gatunku Naga. — Och, ta Nada. Jest w tej chwili zbyt zajęta, aby przyjmować gości. — Zapałki? — zapytała Ola. — Już jedną kupiłem! — warknął demon. — Dla Dobrego Maga nikt nie może być zbyt zajęty — stwierdziła Mela. — Musimy z nią porozmawiać. Demon westchnął. Jego westchnienie zabarwione było odrobiną dymu, który nadawał mu nieco sfrustrowany wygląd. — No dobrze. Poproszę jednego z demonów, aby was do niej zaprowadził. — Zapałkę? — Jeśli jeszcze raz mnie zaczepisz, panno Biadaci, to zamienię cię w kupę głupiego kitu! — warknął demon. Ola nadęła się. — Chciałabym to zobaczyć, oddechu bazyliszka! Trzy pozostałe zamknęły ją między sobą. — Och, czy przestraszyłaś się bazyliszka? — Ida zwróciła się do niej troskliwie. — Biedactwo! — westchnęła Mela. — Pójdę i go rozdepczę — dodała Okra. Mela odwróciła się do demona. — Biedna dziewczynka, nie jest całkiem normalna. Wydaje mi się, że bazyliszek próbował dmuchnąć na jej matkę. Sądzę, że normalny demon mógłby ją przestraszyć. Czy mógłbyś, proszę, wybrać demonicę, aby pokazała nam drogę? Demon wydmuchnął podwójny krążek dymu zabarwiony ogniem. — Zrobię wszystko, aby się was pozbyć. A którą chcecie? — Magpie — odrzekła Okra. Nagle podejrzliwość demona zdwoiła się. — A skąd znacie tę jedyną dobrą demonicę? — Jestem ogrzycą — powiedziała Okra. — Magpie przychodziła nam pomagać przy urządzaniu bankietów. Opowiadała mi, że pomagała również Róży de Roogna podczas jej zaślubin z Dobrym Magiem. Demon obrócił kilka stron w swej księdze. — Widzę, że Magpie służyła podczas ślubu Dobrego Maga z Różą de Roogna. Była to demonia extravagantza. — Co? — zapytała Ola. — Fantazja, wydarzenie, okazja, celebracja… — Wyżerka? — podpowiedziała Ola. — Wszystko jedno — odparł obrażony. Nagle spojrzał na nią podejrzliwie. — Znam tylko jedno stworzenie, które… — Bardzo proszę, poproś Magpie, aby nas zaprowadziła — przerwała mu Mela. — Jestem pewna, że wszystko będzie z nią dobrze. — Zrobię wszystko, aby się was pozbyć. — Pstryknął palcami tak, że wytrysnęły spomiędzy nich iskry i przed nimi pojawiła się babcinkowato wyglądająca osoba. — Magpie! — zawołała Okra, ściskając ją. — Kochanie, jak ty się zmieniłaś! — ucieszyła się demonica. — Wyglądasz prawie jak człowiek! — To przez ubranie, które muszę nosić, gdy jestem w towarzystwie ludzi — wyjaśniła Okra ze wstydem. — Ale wyglądasz prawie ślicznie! — Wiem — zgodziła się Okra, jeszcze bardziej zawstydzona. — A kim są te pozostałe damy? Widzę, że jedna z nich jest kobietą z rodzaju ludzkiego, jedna pochodzi z morza, a jedna jest… — Biedną, niewinną dziewczynką z zapałkami! — zawołała Mela. Magpie spojrzała na Olę — najwidoczniej nie dała się oszukać nawet na moment. — Tak, oczywiście — rzekła. — No cóż, dokąd chcecie się udać? — Chcemy zobaczyć się z Nadą z Naga — oznajmiła Mela. — Przysyła nas Dobry Mag. — Bardzo dobrze. Chodźmy tędy. — Magpie ruszyła szybko w dół tunelu, który ukazał się w skale. Poszły za nią: najpierw Mela, za nią Okra, potem Ida, a na końcu Ola. Ola zrównała krok z Idą. — Ona wie, ale jest nikczemnie miła — szepnęła. — Za nic nie skrzywdziłaby nikogo, nawet innego demona. Tak więc pozwala mi po prostu iść dalej. — Może mogłabyś pójść za jej przykładem — odpowiedziała Ida. — Dlaczego? Ida zrozumiała, że sugerowanie spokojnego i dobrego zachowania demonowi było bez sensu. Demony nie miały dusz. Robiły tylko to, co na ich różny sposób sprawiało im przyjemność. Magpie sprawiało przyjemność udane naśladowanie człowieka; Metrii sprawiało przyjemność oszukiwanie ludzi i wścibstwo. W tym tylko względzie można im było zaufać i w niczym więcej. A ponieważ od czasu do czasu trzeba było z konieczności współpracować z demonami, jak na przykład teraz, najlepiej było realistycznie widzieć ich naturę. Tak więc sformułowała swą odpowiedź w inny sposób. — To może być zabawne. — Wątpię. To tyle. Weszły do przepastnego wnętrza albo do wewnętrznej przepaści. Wydawało się, że wiele rzeczy dzieje się tu jednocześnie. Wszędzie znajdowały się demony, które robiły najdziwniejsze rzeczy. W jednym z narożników był tam również latający smok, który używał modelu człowieka do ćwiczeń. Co najdziwniejsze, smok nigdy nie trafiał do celu. Ida zauważyła, że próbował przelecieć jak najbliżej człowieka, nie dotykając go. Demony wymierzały ścieżki, czyniąc je tak wąskie, jak to było możliwe, aby jednocześnie nie uniemożliwić ludziom poruszania się po nich. Inne kopały doły w ziemi i przygotowywały na nie sprytne pokrywy, które wyglądały jak bezpieczne ścieżki, jednak załamałyby się pod ciężarem nieświadomego wędrowca, który spadłby wtedy do wykopanego dołu. — Wygląda to na fabrykę złych snów! — szepnęła Ola. — Jestem ciekawa, czy rozkręcają tu konkurencję dla Królestwa Snów. — Dlaczego? — zapytała Ida. Demonica wyglądała na zaskoczoną. — To może być zabawne — powiedziała po chwili. — Nie sądzę — stwierdziła Ida. — To tyle — odparła Ola. Ida miała wrażenie déja vu, ale nie mogła przypomnieć sobie tego określenia, a poza tym i tak nie znałaby jego znaczenia, więc przestała się nad nim zastanawiać. Magpie poprowadziła je do ślicznej, młodej kobiety, ubranej w suknię z wężowej skóry. Stała przed demonem w mundańskim garniturze, czytając swój skrypt. — Nie, nie zrobię tego — oświadczyła, odwracając się w kierunku niebieskiej linii, która namalowana była na ziemi tuż przed nią. — Ale jak inaczej będziemy mogli przedostać się na drugą stronę rzeki? — przeczytał demon ze swego skryptu. Brzmiał nieprzekonująco. — Będziemy musieli znaleźć inny sposób. Księżniczka nie rozbiera się w towarzystwie nieznajomego. — Nie, nie! — zaoponował demon o imponującym wyglądzie. Miał sękate rogi, ogon, który świszczał, i kły, które nadawały jego ustom burkliwy wyraz. — Nie podsuwaj mu informacji! Niech sam pyta. — Ale tu jest napisane… — zaprotestowała kobieta. — Już nie, Nado — powiedział stary demon. Nada spojrzała na swój skrypt. Wyglądało na to, że się zmienił. Spróbowali jeszcze raz. — Będziemy musieli znaleźć inny sposób — zaczęła Nada. — Ale dlaczego? — zapytał mundański demon, który zdołał być równie nieprzekonujący jak poprzednio. — Ponieważ księżniczka nie rozbiera się w towarzystwie nieznajomych — przeczytała Nada. — Ale ja nie jestem nieznajomym! — przeczytał mundański demon. — Jesteśmy razem już od kilku godzin. — Och. No tak, w takim razie… — Cięcie! — ryknął, stary demon. — Nigdy nie improwizujcie! Czy zamiast mózgu masz papkę? Trzymajcie się skryptu! — Ale profesorze, skrypt nie obejmuje wszystkiego. A gdyby spróbował mnie pocałować? Mundański demon postąpił krok naprzód i objął ją, szczęśliwy, że może zagrać tę scenę. — Wtedy zmienisz się w węża i odpełzniesz — odparł profesor. Mundański demon spróbował ją pocałować. Zamieniła się w węża i zaczęła mu się wyślizgiwać. — Nie, nie uda ci się to! — zawołał, chwytając ją za szyję. Otwarła paszczę, aby go ugryźć. — Cięcie! — krzyknął profesor. — Nie możesz kąsać Mundańczyka. Nie wolno ci go skrzywdzić. Masz mu pomagać. — Ale Mundańczycy są nieprzewidywalni — zauważyła Nada. — Jak mogę przewidzieć, co zrobi, jeśli nie nauczę go dobrych manier? — To właśnie robimy teraz: ćwiczymy wszystkie możliwe warianty, aby nie napotkać żadnych niespodzianek. Teraz zaczniemy od góry. Wychodzicie zza zakrętu i znajdujecie rzekę, która zagradza wam drogę do celu. — Och, to wszystko jest takie skomplikowane! — zawołała Nada, podrzucając w górę ręce. Mundański demon podbiegł do niej i zaczął podciągać jej suknię. — Aaaaajjjjjjj! — wrzasnęła. — No cóż, tego też może spróbować — wyjaśnił mundański demon. — Tak więc dodajmy do skryptu jakiś ruch — odparła z wściekłością. — Trzepnięcie w pysk. — Wąż nie może bić — zauważył mundański demon z zadowoleniem. — Nie ma pięści. — A gdybym tak odgryzła mu twarz? — zapytała, przyjmując głowę węża o ogromnej paszczy. — Przerwa! — warknął profesor, który najwidoczniej miał już dosyć. Nada odeszła z ulgą w stronę rzeki. Magpie wybrała ten właśnie moment, aby do niej podejść. — Nado, masz gości. — Pod warunkiem, że nie są z Mundanii — odrzekła Nada zmęczonym głosem. — Och, nie, jesteśmy z Xanth — zaczęła Mela. — Dobry Mag przysłał nas, abyśmy z tobą porozmawiały. — Dlaczego to zrobił? Nie znam was. — Nie wiemy. Przyszłyśmy do niego, aby zadać nasze Pytania, a on nie chciał podać nam Odpowiedzi. Zamiast nich kazał nam… Wtrącił się profesor. — Przygotujcie się! — zawołał surowo, napełniając je wszystkie strachem. — Najpierw przedstawmy się sobie. Jestem profesor Grossclout, wprowadzony do dyrygowania tą absurdalną szaradą. To jest księżniczka Nada z Naga, jedna z czołowych aktorek w naszej sztuce, a normalnie bardzo miła osoba. A wy kim jesteście? — Jego przerażające spojrzenie przesuwało się z jednej na drugą. — Syrena Mela. — Ogrzyca Okra. — Ida z rodzaju ludzkiego. — Ola Biadaci. — Metria, co ty tu robisz? — zapytał Grossclout. — Czy nie zabroniono ci wstępu na plan? Dziewczynka spojrzała na niego największymi, najwilgotniejszymi, najbardziej zapłakanymi brązowymi oczami lalki. — Proszę, profesorze, tak bardzo chciałabym wiedzieć, co się tutaj dzieje. — Bardzo dobrze — odparł ponuro. — Nie tylko się dowiesz, ale nawet weźmiesz w tym udział. Uczestnicząc w tym projekcie, nie będziesz w stanie nikomu z zewnątrz o nim opowiedzieć. — Nie jestem pewna, czy chcę brać w tym udział — mruknęła Metria. — Nie przypominam sobie, abym cię pytał, czy chcesz. — Profesor wykonał gest. Dziewczynka rozpłynęła się w obłoczku dymu. Gdy dym zniknął, Metria znowu była sobą. — Jesteś przyjęta — powiedział. — Będziesz na liście autoryzowanych towarzyszy. Miejmy nadzieję, że nikt cię nie wybierze. — Znikam stąd — stwierdziła zdenerwowana Metria. — Zgłosisz się do swojej stacji na próby — odrzekł. — Magpie! Zaprowadź ją. Babcinkowata demonica zbliżyła się do ślicznotki, która chyba nie była w stanie uciec. — Chodź, kochanie. To jest naprawdę bardzo interesujący projekt. — Zniknęły. — Ale Metrii ta rola może się nie spodobać — powiedziała Nada. — Z pewnością — zgodził się profesor. I nagle zmienił swój wyuczony grymas w coś przypominającego uśmiech. Ida podejrzewała, że demonica Metria otrzyma taki deser, na jaki sobie zasłużyła. Niestety takie desery przeważnie nie bardzo smakują. Profesor powrócił do nich. — Tak się składa, że znam Humfreya — oświadczył. — Jest dobrym człowiekiem, jak na śmiertelnika, i normalnie miewa wystarczające powody do tego, co robi. A jakie były wasze Pytania? — Jak mogę znaleźć dobrego męża? — zapytała Mela. — Jak mogę pozbyć się dziewczynki–elfa, Jenny? — dodała Okra. — Jakie jest moje przeznaczenie? — zakończyła Ida. — No cóż, nie ma się co dziwić! — zawołał Profesor. — Jego odpowiedzi byłyby kontrproduktywne. — Powiedział dokładnie to samo — wyznała Mela. — Ale zagroziłam mu, że pokażę mu moje majtki, i wtedy powiedział nam, abyśmy porozmawiały z Nadą z Naga. Dlatego zawarłyśmy układ z Metria, aby nas tu przyprowadziła. — Teraz wszystko staje się jasne. Zachował się właściwie. Nada, weź pięć. Piękna księżniczka rozejrzała się wokół. — Pięć czego, profesorze? Oczy Grossclouta przewróciły się tak, że jego tlące się źrenice zniknęły, i znowu pojawiły się po zrobieniu pełnego obrotu. — Pięć chwil. Porozmawiaj z tymi petentami. — Ale nie rozumiem… — powiedziała Nada zakłopotana. — Dokładnie. — Profesor odszedł. Nada spojrzała na nie zdezorientowana. — Nie rozumiemy tego bardziej niż ty — przeprosiła ją Mela. — Sądziłyśmy, że ty będziesz wiedziała, o co tutaj chodzi. — Ledwo rozumiem, o co tutaj w tym wszystkim chodzi! — krzyknęła Nada i zatoczyła ręką koło. Ida, która obserwowała Melę i Nade stojące obok siebie, próbowała ocenić, która z nich była piękniejsza. Ciało Meli było pełniejsze, ale twarz Nady ładniejsza. A wreszcie… — Czy mogłoby to mieć związek z naszymi Pytaniami? — zapytała Okra. Nada zmarszczyła się. — Mąż? Pozbycie się Jenny? Przeznaczenie? Jakoś nie wydaje mi się. — Naprawdę nie chcę wiele — rzekła Mela. — Tylko najbardziej przystojnego, męskiego, mądrego i inteligentnego księcia, jakiego można mieć. Nada spojrzała na nią przez moment. Potem potrząsnęła głową, jakby nie całkiem wierząc swoim myślom, i odwróciła się do kolejnej z kobiet. — Okra, dlaczego chcesz się pozbyć Jenny? Ona jest bardzo miłą dziewczynką i z pewnością nigdy nikomu nie zrobiła krzywdy, a już na pewno nie tobie. — Została wybrana na głównego bohatera zamiast mnie — wyjaśniła Okra. — Jeśli ona zniknie, to ja mogę zająć jej miejsce. Wtedy nie stanie mi się nic złego i może będę żyła długo i szczęśliwie. — A od kiedy podróżujesz razem z Melą i Idą? — Och, już ładnych kilka dni! Pomogłyśmy nawet ubrać Melę w majtki. — Majtki! To znaczy, że jest Odpowiedź na Pytanie Dobrego Maga? — Tak. Jej majtki są… — Nie mówcie. O takich rzeczach nie powinno się mówić. Ale wydaje mi się, że zaczynam pojmować rozumowanie Dobrego Maga. — Potem odwróciła się do Idy. I wpatrzyła się w nią. — A niech to! Wydaje mi się, że znam twoje przeznaczenie. — Naprawdę? — zawołała Ida z radością. — Jakie ono jest? — Ale nie wiem dokładnie, dlaczego Dobry Mag sam ci nie powiedział. Tak więc wydaje mi się, że i ja również nie mogę ci wyznać moich myśli. Dobry Mag zawsze ma swoje powody, a ja obawiam się mu przeszkodzić. — Ale to z pewnością nie może nikomu zrobić krzywdy… Nada pokręciła głową. — Nie chcę ci dokuczać, Ido, ale obawiam się, że nie mam w tym względzie innego wyjścia. Ale wierzę, że mój brat Naldo będzie w stanie pomóc wam wszystkim i że Humfrey przysłał was do mnie właśnie po to, abym ja odesłała was dalej, do niego. Rzeczywiście, byłoby wam dużo trudniej znaleźć jego aniżeli mnie. Poczekajcie, zobaczę, czy uda mi się coś zorganizować. — Podeszła do profesora Grossclouta, który właśnie się podnosił, orientując się za pomocą jakiegoś wewnętrznego, profesorskiego mechanizmu, że ich rozmowa dobiegła końca. Najwidoczniej pięć chwil wyczerpało się. — Tak, zajmiemy się tym — rzekł Profesor. — Niech przysięgną, że utrzymają tajemnicę, a potem powiedz im, co chcesz. — Zniknął. — Tajemnicy? — zapytała Mela. — Co do projektu. Z pewnością jesteście ciekawe. — O tak! — zgodziła się Mela, a pozostałe dwie dziewczyny powtórzyły jak echo. — To szalenie dziwne. — W takim razie wszystkie trzy musicie zgodzić się, że nikomu nie powiecie nic o tym, co tu widziałyście. Jeśli zgodzicie się, to profesor nie użyje magii, aby zmusić was do utrzymania tajemnicy, tak jak to zrobił z Metrią. Cała trójka wymieniła cztery długie spojrzenia. — Zgadzamy się — stwierdziła Mela. — Przygotowujemy wspaniałą grę — wyjaśniła Nada. — Będzie otwarta dla Mundańczyków, którzy zaczną zwiedzać Xanth. Każdemu z uczestników będzie pomagał jeden z nas, aby nie wpadł przypadkiem w tarapaty, na przykład nie został zjedzony przez smoka. Jeśli radzi sobie dość dobrze, może wygrać magiczny talent. A jeśli nie, to zostanie wyrzucony z gry. — A o co chodziło w tym całym pływaniu czy całowaniu? — zapytała Ida. — Jeśli będę pracować z mężczyzną Mudańczykiem, to on może nagle zachcieć zobaczyć moje majtki — tłumaczyła Nada. — Oczywiście nie możemy na to pozwolić. Tak więc jeśli mielibyśmy przekroczyć rzekę, to ja nie będę przez nią płynąć, chyba że zmienię się w węża. Ćwiczymy teraz, jak mogę mu to wyperswadować, jeśli stanie się natrętny. Na wszystko musimy być przygotowani, abyśmy sami nie zepsuli gry. Dlatego właśnie smoki ćwiczą się w celności; nie mają usmażyć naszych graczy, tylko ich ostrzegać. Ale oczywiście Mundańczycy nie będą o tym wiedzieć. — Nie zazdroszczę ci twojej roli — oświadczyła Mela. — A to wszystko dlatego, że skosztowałaś odrobinę czerwonego wina! — Tak właściwie to jest to dość interesujące — przyznała Nada. — Po tym, jak przestałam być narzeczoną księcia Dolpha, nie miałam specjalnie wiele do roboty. A gdy gra zostanie zakończona, znowu będę wolna. Dużo się uczę, a profesor Grossclout nie jest taki zły, jeśli go poznać. — Co? Nada podskoczyła. To był profesor. — Mówiłam tylko, jaki jest pan straszny — odparła szybko. — Prawdziwy brutalny potwór, bez zrozumienia dla osobistych słabostek. — Tak już lepiej. Przygotowania zostały zakończone. — Zwrócił się do trzech dziewcząt. — Zbierajcie się. — Było miło was poznać — zwróciła się do nich Nada — Pamiętajcie, powiedzcie memu bratu dokładnie to, co powiedziałyście mnie, ale nie mówcie nic o tym, co tu robimy. — Dobrze — zgodziła się Mela. Mela, Okra i Ida stanęły blisko siebie. Profesor zrobił gest ręką. Nagle sceneria zmieniła się całkowicie. 12. PRÓBA Jenny miała nadzieję, że najgorsze już mieli za sobą. Gobble był nadal paskudnym chłopakiem, nadal mogła patrzeć tylko jednym okiem i nadal znajdowali się w jaskiniach callicantzari, ale udało im się wyleczyć Gobble’a z jego dorosłego słownictwa, a Che znał powrotną drogę. Gwenny zaczerpnęła jeszcze trochę wody z Rzeki Lety i zakręciła buteleczkę. Eliksir mógł się jej przydać na później. I aby upewnić się, że Gobble jej nie skradnie i nie użyje przeciw nim, skropiła go jeszcze jedną kroplą wody. — Zapomnij, że mamy przy sobie wodę z Rzeki Lety — powiedziała. Szli wijącymi się tunelami, jaskiniami i galeriami aż do miejsca, w którym nocowali poprzednio. Zjedli resztę jedzenia, które z sobą wzięli, ponieważ wiedzieli, że następnego dnia albo wydostaną się z tych podziemi, albo wylądują w żołądkach callicantzari. Ponownie kazali Gobble’owi stać na straży, ponieważ i teraz nie byłoby dla nikogo wielką stratą, gdyby został pożarty przez jakiegoś potwora. Był teraz mniej paskudny, gdy nie znał już zakazanych słów, ale musiały uważać, aby przypadkiem nie powiedzieć czegoś na temat sposobu, w jaki szkła kontaktowe umożliwiały im widzenie snów. Jenny była zmęczona, więc momentalnie zasnęła, nie obserwując niczyich snów. Obudziła się wypoczęta i przekonana, że tak samo czuli się pozostali, poza Gobble’em, oczywiście, który tak właściwie się nie liczył. Powędrowali dalej aż do miejsca, w którym przebiegała szczelina. Tam niestety, znajdowała się gromada callicantzari, z których każdy wyglądał straszniej od poprzedniego, tak jak to było w ich naturze. I co teraz mieli zrobić? Czarodziejska różdżka Gwenny potrafiła przemieszczać tylko po jednym potworze. Przedtem mieli nadzieję, że tutejsi mieszkańcy w ciągu dwóch dni zapomnieli o grupce podróżnych. Zapomnieli! Najwidoczniej stworzenia te posiadały pamięć lepszą od swych ciał i natur. Ale to podsunęło Jenny pewien pomysł. Odciągnęła Gwenny na stronę. — Możemy użyć trochę wody, aby nas zapomniały — szepnęła. — Wtedy odejdą, a my pozbędziemy się kłopotu. — Wiedziałam, że na coś nam się ta woda przyda — ucieszyła się Gwenny. Ale jak mogły to zrobić, nie zwracając uwagi Gobble’a? Oczywiście mogły skropić go kolejną kroplą wody z Lety, żeby znowu zapomniał, ale nie były pewne, czy woda działa dwukrotnie na te same wspomnienia. Lepiej byłoby go odciągnąć na bok lub oszukać w jakiś sposób, ażeby po prostu nie dowiedział się o istnieniu Rzeki Lety. — A może poszukałabym z Gobble’em innego sposobu wydostania się stąd — zaproponowała Jenny. — W tym czasie wy dwoje możecie sprawdzić drugą stronę. Potem spotkamy się tutaj i zobaczymy, kto znalazł najlepszą drogę. — To wspaniały pomysł, Jenny! — zgodziła się Gwenny. — To muszę iść z tym zwariowanym elfem o czterech oczach? — zamruczał Gobble. I nagle jakby coś do niego dotarło, ale chyba nie całkiem. — Słuchaj no, uszatku, jak to możliwe, że widzisz bez tych swoich sekularów? Pamiętam, że je zgubiłaś, bez nich jesteś ślepa jak nietoperz, a teraz widzisz dobrze. Chłopaczysko było zbyt cwane! Jenny pomyślała prędko. — A może nie jestem tak ślepa, jak myślisz, smarkaczu. Zamknął się, co było jego normalną reakcją, gdy nie wiedział, co powiedzieć. Poszli dalej tunelem, z dala od szczeliny, a następnie skręcili na pierwszym skrzyżowaniu. Jenny zapisała to sobie w pamięci, ponieważ wiedziała że nie wolno im się tu zgubić. Szli najróżniejszymi grotami, ale wydawało się, że żadna z nich nie zmierzała w kierunku szczeliny, a tym bardziej nie przebiegała ponad nią. — Nie wydaje mi się, abyśmy coś tu mogli znaleźć — stwierdziła Jenny. Ale oczywiście tak naprawdę niczego nie szukała; chodziło tylko o to, aby dać Che i Gwenny trochę czasu na skropienie callicantzari wodą z Lety. — A czemu nie każesz temu głupiemu kocisku poszukać drogi? — chciał wiedzieć Gobble. — Sammy nie jest głupi; potrafi mówić, jeśli zechce. — Ponieważ głupota nie miała nic wspólnego z inteligencją, a mnóstwo wspólnego z ciszą. — Naprawdę? To niech coś powie. Sammy zamruczał na niego. — To nie jest mowa! — zaśmiał się chłopak. — To jest kocia mowa. Ale nie powtórzę, jak cię nazwał, baranie. — Chociaż był to pewien pomysł. — Sammy, znajdź najbezpieczniejszą drogę na zewnątrz. — Tak na wszelki wypadek nie wypuszczała kota. Kocia mapa ukazała jej się, tak jak poprzednio. Prowadziła prosto do miejsca, z którego przyszli. Oznaczało to, że pozostałym udało się oczyścić drogę. — Widzisz, i tak nic nie wie — stwierdził Gobble. — Ogląda się do tyłu — odparła Jenny. — Oznacza to, że idziemy w niewłaściwym kierunku. Może pozostali coś znaleźli. — Aha, na pewno — zakpił. — Na pewno tylko się obłapiają. Jedynie tyle wiedział o tym, co robią dorośli. KSD pozostało nienaruszone. Przyszli z powrotem. I oczywiście, Che był już po drugiej stronie przepaści, a Gwenny czekała na nich. — Potwory odeszły — zawołała. — Pewnie o nas zapomniały. Tak po prostu. — Całe szczęście — odetchnęła Jenny. — Nigdy jeszcze nie słyszałem, aby callicantzari kiedykolwiek zapomniały o swej zwierzynie — powiedział Gobble podejrzliwie. — No cóż, mój mały braciszku — rzekła Gwenny słodko. — Czy to możliwe, abyś nie wiedział czegoś na temat tych obrzydliwych potworów? Zamknął się dwa razy mocniej niż poprzednio. Przerzucili linę i Gwenny przedostała się za jej pomocą na drugą stronę. Tym razem Che trzepnął ją ogonem, zanim został przeniesiony, tak więc była lekka i mogła łatwiej się przeciągnąć. Gdy była już po drugiej stronie, przeniosła Gobble’a i Jenny za pomocą różdżki. Poszli szybko przed siebie, ponieważ mogły się tu znajdować inne callicantzari, które nie zostały skropione wodą z Lety, albo takie, które zostały skropione, ale słysząc ich, mogły ponownie ruszyć do ataku. Ku wielkiej uldze Jenny udało im się przejść całą drogę bez jakichkolwiek problemów. Nikłe plamki światła na końcu tunelu były wspaniałym widokiem. — Czy wiecie, że Jordan Barbarzyńca przed wiekami przeszukał ten cały tunel? — zauważył Che. — I udało mu się znaleźć inne wyjście. — Tak, to on zastawił wejście kamieniem — przypomniała sobie Gwenny. — To znaczy, kamień został przytoczony, aby go uwięzić, ale udało mu się uciec. Szukał… — I przerwała, przypominając sobie, że nie wolno jej o tym mówić. Wyszli z głębokiej jaskini w popołudniowe słońce. Dało im to wspaniałe uczucie. Gobliny wyszły im na spotkanie. — No cóż, Gobble — rzekła Gwenny. — Możesz teraz odejść. Dziękujemy ci za wspaniale spędzony czas. Gobble otwarł usta. — —! — zawołał, sfrustrowany. Powrócili do komnat Godivy i złożyli dokładny raport, jedząc smaczny posiłek. Następnie przeszli do pokoju Gwenny, aby porządnie się wyspać. I to również było wspaniałe. Długo można by mówić o wszystkim, co porządne. Niestety w Górze Goblinów nie było zapasowej pary okularów. Jenny zawsze miała jedne na wszelki wypadek, ale Gobble najprawdopodobniej je znalazł i zniszczył tak po prostu, dla zabawy. Tak więc Gwenny nalegała, aby Jenny nadal używała jej szkła kontaktowego, do czasu gdy znajdzie normalne okulary. Do tej chwili będzie musiała zachowywać się tak, jakby nic nie widziała, chociaż widziała wszystko doskonale. Chodziło o to, aby gobliny przypadkiem nie zorientowały się, że działa tutaj inna magia. Mogłoby to sprowadzić nieszczęście na Gwenny. Następnego dnia chodzili korytarzami Góry Goblinów i rozmawiali z jej mieszkańcami. To było interesujące, a zarazem niepokojące. — Co sądzisz o tym, że mogę zostać wodzem? — zapytała Gwenny jednego. — Jeśli zechcesz możesz zostać wodzem — odpowiedział goblin. Ale próbował się wykręcić od odpowiedzi, a Jenny zobaczyła, że marzy o Gobble’u ubranym w płaszcz wodza. Ten goblin tak naprawdę popierał Gobble’a, ale nie ważył się tego głośno powiedzieć, na wypadek gdyby Gobble’owi nie udało się zostać wodzem. — Co o mnie myślisz? — zwróciła się Gwenny do innego goblina. — Myślę, że jesteś w porządku — odrzekł. Ale jego wyobraźnia przedstawiała ją w ogromnym kotle gotującej się wody. Jenny zrozumiała że gobliny nie tylko były przeciwko Gwenny, ale również okłamywały ją albo przynajmniej próbowały. Szkła kontaktowe klaczy nocnych działały jak wykrywacze kłamstw, ponieważ marzenia osób, z którymi się rozmawiało, pokazywały prawdę. Naprawdę szkła były bardzo użyteczne! Może to i lepiej, że poszukały tych specjalnych szkieł, a nie zadowoliły się zwykłymi. Rozmawiały również z kilkoma goblinkami. Niektóre mówiły, że lubią Gwenny i mają nadzieję, że zostanie ona wodzem, a ich marzenia pokazywały, że mówiły prawdę. Inne twierdziły, iż wodzem powinien zostać mężczyzna, ale ich marzenia wskazywały, że tak naprawdę chciały, aby Gwenny została wodzem. Praktycznie wszyscy mężczyźni byli przeciwko niej, a kobiety za nią, bez względu na to, co mówili. Następnie przechodzili obok pomieszczenia, w którym gobliny zwykle się zabawiały. Nigdy dotąd jeszcze tu nie byli, ponieważ zwykle podczas wizyt Gwenny nie opuszczała swych komnat, aby nikt nie dowiedział się, jak źle widziała. Tutaj oczywiście nigdy nie nosiła okularów; nosiła je tylko Jenny. Che bardzo pomagał Gwenny, aby mogła wychodzić, kiedy tylko miała ochotę, ale nigdy nie próbowali przeciągać struny. Jenny dobrze to rozumiała, pamiętając, jak Gobble dokuczał jej z powodu okularów i przypuszczalnej ślepoty. Ale wódz musi rozmawiać ze swym plemieniem, tak więc teraz Gwenny czyniła to, udowadniając, że świetnie nadaje się do tej roli. Jednak to pomieszczenie było przerażające. Nie próbowały nawet wejść do środka, ponieważ widziały uciekające z niego marzenia. Były to sny o przypominających nimfy goblinkach biegających bez ubrania i narzucających się mężczyznom, aby wypełniać z nimi akty Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. I one, i mężczyźni zdawali się nigdy nie mieć dosyć. Szło tak w kółko i w kółko, we wszelkich możliwych wariantach, ale podstawowa ich tematyka nie ulegała zmianie. Taka była prawda: wszyscy ci nieokrzesani mężczyźni chcieli tylko jednego, a to, czego chcieli, było potwornie nudne. Czy coś z nimi było nie tak? Jenny wymieniła spojrzenie z Gwenny, a ponieważ miały w oczach szkła kontaktowe, zobaczyły również swoje marzenia. Obydwie marzyły o ogromnym kotle wody, w którym wszyscy ci mężczyźni marzyciele rozgotowaliby się na papkę. Roześmiały się, ale jakoś bez wyrazu. Biedny Che nie wiedział, o co chodzi, ponieważ nie był w stanie widzieć snów na jawie. Następnego dnia nadszedł czas Próby. Miała ona na celu stwierdzenie, czy kandydat nadaje się na wodza. Dwa zadania zostały zapisane na kawałkach papieru i zapieczętowane w dwóch kapsułach. Każdy z kandydatów będzie musiał wziąć jedną i wykonać wylosowane zadanie. Jeśli jednemu z nich udałoby się zakończyć zadanie w wyznaczonym czasie, a drugiemu nie, wtedy ten drugi zostałby zdyskwalifikowany. Jeśli obydwojgu udałoby się wypełnić zadanie w wyznaczonym czasie, wtedy musieliby przejść kolejną próbę. Gobble ruszył przed siebie i wylosował jako pierwszy, nikogo o nic nie pytając. Jenny wiedziała, że Gwenny zaprotestowałaby, ale nie chciała być niegrzeczna. Gobble wahał się przez dłuższą chwilę, nie wiedząc, którą z kapsuł wybrać. Wreszcie wyciągnął jedną, otworzył ją i krzyknął z radości. — Muszę w ciągu dwóch dni znaleźć Ogon Starej Baby — powiedział. — Mogę to zrobić w ciągu jednego. — Odbiegł. — Chodźcie — krzyknął do dwóch dorosłych goblinów. — Musimy ruszyć w kierunku Lasu Harpii. — Było mu wolno zabrać z sobą dwóch pomocników, ponieważ Gwenny również miała dwoje towarzyszy. Pozostała jedna kapsuła. Gwenny wzięła ją i otwarła. Stała przerażona. Jenny podeszła do niej i wyjęła jej papier z ręki. Przeczytała. PRZYNIEŚ TO, CO ZNAJDUJE SIĘ MIĘDZY PTAKIEM–ROKIEM I KAMIENNYM GNIAZDEM. — O co tu chodzi? — zapytała Jenny. — Próba najgorsza ze wszystkich — odrzekła Gwenny. — Nie wydaje mi się, abym w ogóle była w stanie to wykonać, a już na pewno nie w ciągu dwóch dni. Che wziął kartkę do ręki. — Musimy się naradzić — stwierdził ponuro. Przeszli do komnat Gwenny i naradzili się. Che wyjaśnił Jenny znaczenie zadania. — W Bezimiennym Zamku znajduje się ogromne kamienne gniazdo, na którym siedzi ptak–Rok. Między ptakiem a gniazdem znajduje się jajo ptaka–Roka. I właśnie je musimy przynieść. — Ale to jajo jest pewnie ogromne! — zawołała Jenny. — Tak. Czarodziejska różdżka Gwenny może je unieść. Ale to nie jest problem. — Ptak–Rok… nie odda swego jaja bez walki — zrozumiała Jenny. — To prawda. To też jest problem. Ale nie ten problem. — A gdzie właściwie jest ten Bezimienny Zamek? — To Właśnie jest ten problem — odparł Che trzeźwo. — Nikt nie wie, gdzie on jest. Jedyna wzmianka pochodzi z zapisków Dobrego Maga; zdaje mi się, że rozmawiały o nim demony. Humfrey szukał go i doszedł do wniosku, że Bezimienny Zamek nie znajduje się nigdzie na półwyspie Xanth, więc zajął się innymi rzeczami. — To skąd wiecie o ptaku i kamiennym gnieździe? — Dobry Mag zapisał to jako jedną z uwag na marginesie. Może wielki demon, profesor Grossclout wspominał o tym. Ale to wszystko, co wiemy. — Jak to możliwe, że Gobble dostał takie łatwe zadanie, podczas gdy Gwenny dostała zadanie niemożliwe do wykonania? — zapytała Jenny. — Przypuszczam, że Gobble oszukał — rzekł Che trzeźwo. — Najprawdopodobniej zamienił prawdziwą kapsułę na tę. Niestety nie możemy tego udowodnić. Obawiam się, że nie pozostaje nam nic innego, jak spróbować wykonać to zadanie. — Ale powinniśmy poskarżyć się władzom! — zawołała Jenny. — Władze stanowią gobliny — mężczyźni. Jenny westchnęła. Nauczyła się już dość o goblinach, aby wiedzieć, że protesty na nic się nie zdadzą. — To w takim razie co robimy? Che uśmiechnął się połową twarzy. Niestety nie tą ładniejszą połową. — Szukamy Bezimiennego Zamku. — Ale przecież nawet Dobry Mag nie mógł go znaleźć! — Nie znalazł go. Ale nie oznacza to, że nie był w stanie go znaleźć. Najprawdopodobniej miał inne rzeczy na głowie. — W takim razie jak go znajdziemy? — Zapytamy Sammy’ego. Jenny uśmiechnęła się. — Może to zadziała! Tak więc na nowo napełnili tobołki pożywieniem i wyszli z góry. Gdy znaleźli się już na otwartej przestrzeni, Jenny zwróciła się do kota. — Sammy, znajdź pierwszy najkrótszy odcinek drogi do Bezimiennego Zamku. Nie wiedziała, jak daleko kot mógłby pobiec, jeśli nie ograniczyłaby go w pewien sposób, a poza tym coraz lepiej uczyła się korzystać z jego zdolności. Sammy skierował się na wschód. Wszystko było w porządku, ponieważ w tym kierunku prowadziła ścieżka zmierzająca do rzeki. Niedawno nią płynęli. Ale nie widzieli żadnego zamku nad rzeką lub w jej pobliżu… A poza tym, zamek nie miał znajdować się na półwyspie Xanth. Prawdopodobnie oznaczało to, że był gdzieś na morzu, co trochę mniej im odpowiadało. Poszli za kotem. Po pewnym czasie Sammy zatrzymał się i poczekał nit nich. Gdy dotarli do niego, Jenny kazała mu znaleźć następny odcinek drogi. Był to z pewnością doskonały sposób na korzystanie z jego talentu. Ale co zrobią, jeśli dotrą do brzegu morza i będą musieli podążyć dalej? Czy trzeba będzie zbudować kolejną tratwę? Tratwa była dobra na rzece, ale Jenny nie miała szczególnej ochoty ryzykować życia na morzu. Gdyby tak Fracto ich wypatrzył… Doszli do rzeki. Mapa Sammy’ego prowadziła w poprzek. Tak więc znaleźli swoją tratwę, kilka kijów i przepchnęli ją na drugi brzeg rzeki. Ale teraz znaleźli się na straszliwym terytorium smoków. Niedługo pewnie kilka z nich wywęszy ich obecność. Dlatego Jenny zaczęła śpiewać, tworząc sen, i wszystkie okoliczne smoki, których uwaga akurat nie była na niczym skupiona, stały się jego częścią. Che, który przepychał tratwę, bacznie uważał na to, co robił, więc nie został złapany przez sen. Gdy byli już bezpieczni na drugim brzegu rzeki, przy którym rosły dające im schronienie drzewa, Gwenny dotknęła ręki Jenny. — Wiesz co, widziałam sen, nie będąc jego częścią. To dopiero zabawa! Za rzeką droga biegła dalej, ale była zbyt ładna. Ta stara, szeroka ścieżka wiła się, biegnąc po płaskim terenie. Sammy biegł nią tak prędko, że wkrótce byli zbyt zmęczeni, aby dotrzymać mu kroku. Ale to nie wszystko. — Ładne ścieżki często prowadzą do wikłaczy i legowisk ogrów — powiedział Che. — Wiem, że Sammy powinien iść bezpieczną drogą, ale może nie wiedzieć, kto zrobił tę ścieżkę. Może jest bezpieczna tylko do pewnego miejsca, a potem staje się niebezpieczna i ktokolwiek się na niej znajdzie, jest w potrzasku. — A może jest bezpieczna tylko za dnia, ale aby ją przejść, potrzeba więcej niż dzień, a w nocy z pewnością nam się tu nie spodoba — dodała Gwenny. — A może biegnie tylko do miejsca, w którym rozbolą nas nogi — stwierdziła Jenny. Było jasne, że żadne z nich nie chciało spędzać zbyt wiele czasu na tej ścieżce. — Naprawdę nie wydaje mi się, aby Sammy prowadził nas niebezpieczną drogą, ale mamy przecież tylko dwa dni, więc musimy się spieszyć. Che przyjrzał się ścieżce. — Wydaje mi się, że jest to ścieżka wężowa — oznajmił. — Widzicie, jej powierzchnia jest śliska, zielonkawa i bardzo twarda. Prawdopodobnie pełzł nią przed wielu laty ogromny wąż, który już dawno zniknął, a pozostał po nim tylko ślad na ziemi. Gwenny spojrzała na zieleń. — Nie chciałabym spotkać tak wielkiego węża! — Ale jeśli tworzy on swe własne drogi i nigdy nimi nie wraca — zaczęła Jenny — to każdemu wolno z nich korzystać. Ale jeśli Bezimienny Zamek jest bardzo daleko… co jest bardzo możliwe, jeśli Gobble chce mieć pewność, że nie wrócimy na czas, potrzebne jest nam coś więcej, abyśmy mogli szybciej się poruszać. — Może moglibyśmy wypróbować zasadę odwróconej ekspedycji — zasugerował Che. — Czego? — zapytała Jenny. — Poproś kota, aby znalazł coś, co niebezpośrednio poprawi naszą podróż, zarówno jeśli chodzi o prędkość poruszania się, jak i o bezpieczeństwo. — Nie jesteś dużo bardziej zrozumiały — poskarżyła się Gwenny. — Zaczynasz coraz bardziej przypominać centaura. Che był zaskoczony. — Nie zdawałem sobie z tego sprawy. Chciałem tylko powiedzieć, że może Sammy mógłby znaleźć nam jakąś pomoc. — Och. Dobry pomysł. — Jenny zwróciła się do kota. — Sammy… Sammy wskoczył pod krzak. — Poczekaj na mnie! — zawołała Jenny, biegnąc za nim. — I znowu się zaczyna — rzekła Gwenny, idąc w ślady Jenny. Biegli za kotem, który przemierzał pola i zarośla i wreszcie dobiegł do chłopskiej chałupy. Był tam chłopiec w wieku około ośmiu lat, który bawił się zabawkami, klockami i różnymi innymi rzeczami. Miał czarne włosy, niebieskie oczy i na swój wiek wyglądał bardzo mądrze. Sammy podszedł do niego i zatrzymał się. — Hej! Witaj, dziki przyjacielu! — powiedział chłopiec ucieszony. Wyciągnął rękę, aby pogłaskać Sammy’ego, a Sammy nie starał się tego uniknąć. Jenny zauważyła ich, dobiegając. To był dobry znak, oznaczał, że kot nie tylko szukał tego chłopca, ale również, że chłopiec był w porządku. Chłopiec spojrzał w górę, gdy Jenny podbiegła do nich. — Zobacz, co znalazłem! — zawołał, wskazując na Sammy’ego. Och, naiwna młodości! Teraz gdy Jenny była już członkiem Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych, odczuwała nostalgię za niewinnością wieku dziecięcego. — Tak, to jest Sammy, mój kot. I ty go nie znalazłeś; to on znalazł ciebie. Wydaje mi się, że masz coś, co jest nam potrzebne. — Naprawdę? Możecie zabrać te wszystkie rzeczy, zrobiłem je dla zabawy. Jenny oglądała porozrzucane po podwórzu przedmioty, gdy Che i Gwenny dołączyli się do niej. Były to przeróżne rzeczy, ale nie miała pojęcia, w jaki sposób mogłyby im się przydać w podróży. — Ty je zrobiłeś? — Tak. To mój talent. Robię nieoż… nieożyw… — Nieożywione — powiedział Che. — Nieważne. Zamieniam rzeczy w rzeczy — dokończył chłopiec. — Hmm, to daje nam pewne możliwości — stwierdził Che. — Przedstawmy się sobie. Ja jestem centaur Che i mam siedem lat. A to są: dziewczynka–elf Jenny i goblinka Gwenny. Są starsze, ale mają do tego prawo… są dziewczynami. — Tak… — zrozumiał go chłopiec. — Ja jestem Darren. Mam osiem lat. Jestem starszy od ciebie, Che! — Tak. Ale ja mam skrzydła. — Ooo! Tak bym chciał mieć skrzydła! Ale siebie nie mogę zmieniać, tylko kawałki drewna, kamienia i takie różne. Jenny i Gwenny nie wtrącały się do rozmowy, tylko pozwalały Che przepytywać chłopca; dobrze sobie z tym radził. — Jesteśmy w podróży i bardzo nam się spieszy — wyjaśnił Che. — Zauważyliśmy ścieżkę prowadzącą do miejsca, do którego się udajemy, ale musimy dotrzeć tam bardzo szybko. Czy możesz zrobić coś, co mogłoby nam w tym pomóc? — Pewnie — odparł Darren. — Lądową żaglówkę. Możecie się nią bardzo szybko przemieszczać. — Łódkę poruszającą się po lądzie? — zapytał Che zaskoczony. — Nie. Żaglówkę. Taką jak ta. — Chłopiec podszedł do dużego kawałka drewna i dotknął go. Momentalnie drewno zaczęło zmieniać kształt, aż wreszcie przeobraziło się w drewnianą żaglówkę z drewnianym żaglem. Pod nią znajdowało się kilka drewnianych kół. — Widzisz? Gdy tylko do niej wsiądziecie, zacznie wiać wiatr, który ją porusza. Ale mama nie pozwala mi zbytnio się oddalać. Mówi, że tam są smoki. — Twoja mama jest mądra. Tam są smoki. Wydaje mi się, że możemy skorzystać z tej żaglówki. Jak możemy ci za nią zapłacić? Darren rozejrzał się wokół. — A może tym kotem? Jenny podskoczyła, ale Che przejął inicjatywę. — Nie, Sammy jest nam potrzebny. Ale może mógłby coś dla ciebie znaleźć. Coś, co bardzo byś chciał mieć. — Och. Wydaje mi się, że bardzo chciałbym zapomnieć, jak nudno jest być dzieckiem. Che spojrzał na Gwenny. — Wydaje mi się, że to możemy załatwić. Gwenny wyjęła swą buteleczkę z wodą z Lety. Skropiła chłopca jedną kropelką. — Zapomnij, jak nudne jest dzieciństwo — rzekła. Darren spojrzał w górę. — Hej, jak fajnie jest być dzieckiem! Podoba mi się to! Nigdy nie chcę dowiedzieć się niczego o tym całym Konspiracyjnym Stowarzyszeniu Dorosłych. Jenny odwróciła się. Jak niewiele wiedział… ale jak bliskie wydało się jej to uczucie. Che uczynił żaglówkę lekką i odciągnął ją na bok, zostawiając uszczęśliwionego chłopca na podwórku. Przeciągnęli ją na ścieżkę i wsiedli do niej. W tym samym momencie silny wiatr wypełnił żagiel. Żaglówka zaczęła się poruszać. Po chwili żeglowała już tak szybko, że musieli się jej dobrze trzymać. Przenosiła ich do miejsca, do którego zdążali, dużo szybciej, niż gdyby szli pieszo, a poza tym nie było to aż tak męczące. Krajobraz przelatywał obok nich tak prędko, że w końcu całkowicie się zamazał. Ale jak mieli się zatrzymać? Jenny żałowała, że nie pomyśleli o tym, zanim wsiedli na pokład żaglówki. Migający wokół nich świat ściemniał. Przejeżdżali przez górską rozpadlinę albo może przez tunel wywiercony przez węża. A może wiercił się jeszcze bardziej po tym, jak wąż go opuścił, ponieważ nie działo się tu już nic interesującego. Za tunelem było jeszcze więcej drzew i polanek. Wreszcie wyjechali na otwartą przestrzeń i mogli rozglądać się wokół daleko poprzez otaczające ich niziny i mokradła. — Gdzie jesteśmy? — zawołała Gwenny przez wiatr. — Obawiam się, że na wschodnim wybrzeżu — odkrzyknął Che. — To w takim razie żeglujemy prosto do… — zaczęła Jenny. PLUSK! Żaglowiec wzniecił ogromną chmurę plażowego piasku i wpadł do wody. Podskoczył, zakołysał się, gdy jego koła dotknęły wody i cała ich trójka wylądowała w sięgającej do pasa wodzie. — Do morza — dokończyła Jenny poniewczasie. Teraz miała odpowiedź na pytanie, jak mieli się zatrzymać. Przynajmniej nie zrobili sobie krzywdy. Wyszli z wody na plażę, ciągnąc za sobą żaglowiec. Ociekali wodą, ale nie mieli czasu się tym martwić. Dzień dobiegał ku końcowi, a oni nadal nie wiedzieli, jak daleko musieli jeszcze iść. Plaża była jasna i miało się wrażenie, że dzień się tu nigdy nie kończy. — Jestem ciekawa, gdzie dokładnie jesteśmy — stwierdziła Gwenny. Che wypatrzył jakiś znak. — To wszystko wyjaśnia. — Wskazał znak, na którym było napisane: DZIEŃ na PLAŻY. — Ale wydaje mi się, że ten, kto namalował ten znak, był trochę niestaranny; sądzę, że powinno być na nim napisane: PLAŻA DZIENNA. — No cóż, znajomość języka nie jest już taka jak dawniej — zgodziła się Gwenny. Ale Jenny nie zapominała o ich misji. — Sammy… — zaczęła, zastanawiając się, dokąd ich teraz zaprowadzi. Kot przeszedł kilka kroków na południe i zatrzymał się. Podeszli do niego i również się zatrzymali. — Ale tutaj przecież nic nie ma! — jęknęła Gwenny. Rzeczywiście, plaża była tu równie jasna i pusta. A jednak Sammy siedział i lizał sobie łapkę. — A może to jest pod ziemią? — podsunęła Gwenny. Ale piasek wyglądał na nie naruszony, a kot nie próbował go rozkopywać. — Sammy, pomyśl o drodze — poprosiła Jenny. W myślach kota pojawiła się mapa. Linia biegła prosto w górę. Podnieśli głowy. Nie było tam nic poza białą chmurą unoszącą się w powietrzu. A jednak droga wskazywała dokładnie na nią. — Bezimienny Zamek nie znajduje się nigdzie na półwyspie Xanth — powiedział Che. — Przyjęliśmy, że powinien w takim razie być gdzieś z boku, na przykład na morzu. Ale może leży on po prostu ponad Xanth. — Będziemy musieli jakoś dotrzeć do tej chmury — stwierdziła Gwenny. — Ale jak możemy to zrobić? — zapytał Che. — Nie jestem pewien, czy znajduje się ona w zasięgu działania twojej różdżki, a niestety nie potrafimy latać. Jenny wpadła na pewien pomysł. — A może Che mógłby polecieć… — zaczęła. — Gdyby tylko zapomniał, że nie potrafi — dokończyła Gwenny. Wyjęła swą buteleczkę. Gwenny skropiła Che kropelką wody z Lety. — Nie potrafisz latać — oświadczyła, nazywając po imieniu to, co powinien zapomnieć. — To idiotyczne — zaprotestował mały centaur. — Ja po prostu jeszcze nie mogę… ponieważ moje skrzydła nie są jeszcze… — Zawahał się zaskoczony. — Czego nie potrafię? — Jestem pewna, że my tego nie wiemy — odparła Jenny. — Ale spieszy się nam, więc proszę, uczyń nas bardzo lekkimi i poleć z nami na tę chmurę, która wisi ponad nami. — Oczywiście. — Trzepnął je i kota ogonem, a następnie również siebie. Każda z nich trzymała go za rękę, a Jenny chwyciła Sammy’ego. Następnie rozłożył skrzydła, które w ciągu ostatnich dwóch lat urosły i upierzyły się bardziej, aniżeli zdawały sobie z tego sprawę. Podobnie rozwinęły się mięśnie jego klatki piersiowej, które wspomagały mięśnie skrzydeł. Poruszył nimi kilkakrotnie i jego pióra złapały powietrze. Unieśli się z piasku. Na początku jego lot nie był całkiem stabilny, ponieważ leciał po raz pierwszy, a na dodatek musiał również podnieść innych. Ale po chwili wiedział już, co należy robić, i był nawet w stanie wznosić się w kontrolowanym korkociągu w kierunku chmury. Jenny spojrzała w dół. Ziemia była już strasznie daleko. Nagle poczuła się niezbyt bezpieczna. Ale nie poddawała się. Przecież był to w końcu jej pomysł. Spojrzała w górę i zobaczyła od dołu zbliżającą się chmurę. Była całkiem zwyczajna. Ale jak mógł znajdować się na niej zamek? Zamki nie unoszą się przecież w powietrzu! Ale chmury tak, a zamek może po prostu na niej stać, jeśli użyje się właściwej magii. Che dotarł do krawędzi chmury, ciężko dysząc. — Moje skrzydła są już zmęczone — wysapał. Uderzenia jego skrzydeł osłabły. Zaczęli opadać. Jenny wyciągnęła rękę i chwyciła się krawędzi chmury. W dotyku była jak wata. Wbiła w nią trzy palce i kciuk i podciągnęła ich wszystkich troje oraz Sammy’ego. Wiedziała, że nie byłaby w stanie tego zrobić, gdyby było ich o jedno więcej albo gdyby miała o jeden palec mniej. Gwenny również chwyciła się chmury. Wszyscy nadal nie ważyli wiele, więc udało im się podciągnąć siebie i Che, i nie spadli. Wdrapały się na chmurę i postawiły na niej centaura. — Dziękuję wam — rzekł. — Moje skrzydła tak się zmęczyły! Można by pomyśleć, że nigdy dotąd nie latałem! — Przechylił głowę na bok. — Tak właściwie… — Przyjdą do siebie — zaczęła Jenny szybko. — To była trudna droga, bo musiałeś nieść także nas. Ale już tu jesteśmy i możemy poszukać… — Przerwała zaskoczona. Wszyscy troje stali z rozdziawionymi buziami. Przed nimi znajdował się Bezimienny Zamek. Miał kolor chmury i wydawał się zrobiony z chmurnych kamieni, był jednak solidny i wysoki, z wieżami, przyporami, framugami i proporcami. Miał nawet fosę. Jedną z rzeczy dostarczanych mu przez chmurę była woda. Od jego najwyższych wieżyczek biegły błyskawice. Były one drugą rzeczą dostarczaną przez chmurę. Sammy zeskoczył z objęć Jenny i poszedł w kierunku zwodzonego mostu. Nadal przerażeni poszli za nim. Zamek wydawałby im się całkiem zwyczajny, gdyby nie znajdowali się na chmurze. Ale ponieważ na niej stali, to zamek był niezwykły. Most zwodzony był opuszczony, a brama podniesiona. Tak, jakby zamek ich się spodziewał. A byli tu przecież tylko dlatego, że Gobble ich oszukał. Jenny nie pojmowała, jak udało im się dotrzeć tak daleko. Czy rzeczywiście mogliby zdobyć jajo ptaka — olbrzyma? Weszli na most zwodzony. Był zrobiony z tego samego chmuro — podobnego, twardego materiału co reszta i dobrze utrzymywał ich wagę. Oczywiście nie ważyli teraz zbyt wiele, ale gdyby nawet byli ciężsi, to i tak mógłby ich utrzymać. Jenny schyliła się, aby postukać, w ten dziwny materiał. Przypominał trochę gąbczaste korę drzewną: na wierzchu był miękki, ale od spodu niespecjalnie elastyczny. Poszli dalej w stronę głównego korytarza. Był ogromny, podobnie jak zamek. Mógłby należeć do olbrzyma! Główny korytarz prowadził do centralnej komnaty, która była pusta. Ruszyli bocznym korytarzem, który ciągnął się bez końca, a wzdłuż niego znajdowało się mnóstwo drzwi prowadzących donikąd. Gdzie był ptak–Rok? — Sammy, znajdź ptaka–Roka — rozkazała Jenny. Kot ruszył przed siebie. Zapomniała, że powinna go trzymać! Widziała jedynie mapę jego myśli, która znikała w miarę, jak poruszał się wzdłuż wyznaczonej drogi. Musiała po prostu za nim biec jak zwykle, próbując nie stracić z oczu jego ogona. Droga, którą musieli przebyć, nie okazała się łatwa. Szli korytarzami, komnatami i galeriami tak krętymi jak te w jaskiniach, które niedawno odwiedzili, stopniowo wchodząc coraz wyżej. Wyglądało na to, że w zamku nie było głównych schodów, ale za to dużo ukrytych niewielkich klatek schodowych. Jedynie drzwi, które były wszędzie pozamykane i zatrzymywały Sammego po drodze, umożliwiały Jenny nadążanie za kotem; musiał czekać, aż przyjdzie i otworzy mu je. Ten zamek to prawdziwa układanka! — Ta część zamku jest zrobiona dla osób naszego wzrostu — zauważył Che. — W przeciwieństwie do głównego wejścia i korytarza, które zrobione zostały dla olbrzyma. Jestem ciekaw dlaczego? — Może są to pokoje służby — stwierdziła Gwenny. — Ale nie ma w tym zamku żadnych mieszkańców, ani dużych, ani małych — ciągnął Che. — Poza ptakiem–Rokiem — dodała Jenny. Nagle naszła ją nieprzyjemna myśl. — A co właściwie one jedzą? — Wszystko, co uda im się złapać — odparł Che. I nagle zrozumiał sens jej słów. — Ptak– Rok mógł zjeść wszystkich mieszkańców zamku! — Ale przecież byłby zbyt duży, aby się tu zmieścić — zaprzeczyła Gwenny. — A zamek nie jest wcale zniszczony, co znaczy, że nie próbował się tu nawet wedrzeć, aby kogoś złapać. — Zatem musi być jakieś inne wyjaśnienie — uznała Jenny z ulgą. — Pewnie przenieśli się w jakieś inne miejsce. W końcu nie wiemy, jak stary jest ten zamek. Mógł zostać opuszczony już przed wiekami. Może zaczęło im się nudzić na tej chmurze. Wreszcie dotarli do najwyższej kondygnacji. Był tu tylko jeden korytarz, który prowadził do centrum zamku. Wychodził na balkon, z którego roztaczał się przerażający widok. Pod nimi, w rozległej, centralnej komnacie, siedział ogromny ptak–Rok. Był oczywiście w kolorze ptaka–Roka, a jego pióra miały metaliczny połysk. Siedział na monstrualnych rozmiarów gnieździe zrobionym z marmurowego granitu. W gnieździe z trudem dał się dostrzec zarys niesamowitego jaja. Mieniło się jak bezcenny klejnot. — Jeśli nawet tak niewielki skrawek jego skorupy jest tak cudny — szepnęła Gwenny — to jak musi wyglądać całe jajo? — Niesamowicie — odrzekł Che. Przez moment patrzyli w dół, ale ogromny ptak nie poruszał się. — Może śpi? — zapytała Jenny. — Wiecie co, coś mi się wydaje, że to rzeźba — odpowiedział Che. — Widzicie, wcale nie oddycha. To musi być rzeźba, eksponat: ptak, gniazdo i jajo. Chyba bez większego problemu udać się nam pożyczyć jajo. Była to ogromna ulga. Znaleźli zejście w dół, które prowadziło do stóp rzeźby. Zeszli. Jenny trochę nerwowo obserwowała ptaka, ale naprawdę nie oddychał ani nie poruszał powiekami. Była to rzeczywiście rzeźba, tak realistyczna, że mogłaby oszukać każdego, kto nie przyjrzałby się jej uważnie. Doszli do podstawy gniazda. Obeszli je wokół. Jedno z ogromnych piór w ogonie ptaka wystawało, opadając w dół. Jenny dotknęła go. Było dłuższe od niej i twarde jak kamień. — Czy to jajo nie jest zbyt duże, aby wynieść je przez drzwi? — zapytała Gwenny. — Z pewnością jest! — zgodziła się Jenny. Che rozejrzał się. — Widzę, że w suficie jest otwór. Pewnie tamtędy wleciał tu ten ptak, zanim skamieniał. Którędy mógłby wlecieć, aby wszystko wyglądało jak najbardziej rzeczywiście. — Znowu zachowujesz się centaur — rzekła Gwenny. — Nie mogę nawet wyobrazić sobie, o czym mówisz. Che poczuł się zawstydzony. — Miałem na myśli, że jeśli chcieli, aby eksponat wyglądał realistycznie, musieli również stworzyć sposób, w jaki ptak mógłby dolatywać do swego gniazda. Tak jakby naprawdę potrafił latać. — To dlaczego tego po prostu nie powiedziałeś? — spytała surowo. Ale nie umiała utrzymać na twarzy grymasu, przez który wkrótce zaczął przebijać się uśmiech. — Może będziemy mogli przy pomocy różdżki wynieść jajo przez otwór w suficie — stwierdziła Jenny. — A potem dalej, na ziemię. A ty możesz za nim lecieć. — To brzmi logicznie — zgodził się. — Pod warunkiem, że będę mógł po drodze odpoczywać. — Ale jak możemy wydostać jajo spod ptaka–Roka? — zapytała Gwenny. — Możesz przesunąć go za pomocą różdżki. Wtedy ja trzepnę jajo ogonem i stanie się ono dostatecznie lekkie, aby je unieść. Gdy już z Jenny przeniesiemy je w inne miejsce, ty będziesz mogła opuścić ptaka do pustego gniazda i użyć różdżki, aby ponieść jajo. Gwenny wyjęła różdżkę i odwróciła się w stronę ptaka. Skierowała ją na niego, przesunęła… i ptak–Rok powoli uniósł się. Ukazało się całe jajo, a jego blask jaśniał coraz bardziej. Była to naprawdę najpiękniejsza rzecz, jaką Jenny kiedykolwiek widziała. Nie zdawała sobie sprawy, że zwykłe jajo może być tak piękne. Ale nie było to oczywiście zwykłe jajo, tylko ogromny klejnot, stanowiący część eksponatu. — Nasza kolej — rzekł Che. Stanął obok jaja, trzepnął je ogonem, lekko je dotykając i czyniąc lekkim. Jajo zabłysło. Z jego wnętrza wyprysło światło, olśniewając wszystkich. Nie oślepiło ich, ale nadało specjalny blask ich włosom, skórze i ubraniom. — Ghm–ghm — chrząknęła Gwenny. Ptak–Rok zaskrzeczał. Rozłożył skrzydła i rozprostował nogi. Stał nad swym gniazdem, spoglądając na nich w dół. Ogromne panele przesunęły się, zamykając otwór w suficie. W całym zamku dało się słyszeć trzaskanie zamykanych drzwi. Doszedł ich również dźwięk opuszczającej się kraty, która zamykała główne wejście, i skrzypienie zawiasów podnoszącego się mostu zwodzonego. Zostali zamknięci w Bezimiennym Zamku z potwornym, rozwścieczonym drapieżnikiem. Nagle Jenny domyśliła się, co się stało z wszystkimi pozostałymi mieszkańcami zamku. Przeszli ze swych bezpiecznych komnat do posiadłości ptaka–Roka i próbowali ukraść jajo. Dotknięcie jaja powodowało, że ptak budził się do życia pełen złości. Była to przerażająca pułapka Bezimiennego Zamku. Nie ma się co dziwić, że niewiele o nim wiedziano! Paskudny goblin Gobble z pewnością znal prawdę albo spodziewał się czegoś podobnego. Sądził, że Gwenny nie tylko nie przyniesie jaja, ale straci życie. I tak padli ofiarą nikczemnego spisku. 13. SIMIURG Znajdowały się w ciemnej grocie. Okra i Ida stały na skale, a Mela znajdowała się nad brzegiem jakiejś wody. Zanim zdołała złapać równowagę, wpadła do niej z niezgrabnym pluśnięciem. — Och! — prychnęła, a jej włosy stały się chorobliwie zielone. — Słodka woda! Fuj! Okra momentalnie zabrała się do działania i wyciągnęła ją za ramię. Oczywiście Mela nie zmieniła nóg na ogon ze względu na tę straszną wodę. Teraz była zupełnie przemoczona. — To jakieś dziwne miejsce — stwierdziła Ida. — Co to jest? Syrena Mela rozejrzała się wokół. Nie opodal znajdowała się kolekcja kości i czaszek. W ich pobliżu latały niewielkie nietoperze o podłym wyglądzie, które podejrzliwie im się przyglądały. Ponad nimi, na szerokim występie skalnym, znajdowało się coś, co przypominało ogromne gniazdo smoka wypełnione klejnotami… Był w nim również smok! Podniósł się, otworzył paszczę i spojrzał na nie. Utkwił oczy na ociekających wodą piersiach Meli. Wzrok mu się zmroził. Mela spojrzała w dół. Z pewnością nie jej uroda zahipnotyzowała smoka. Na jej piersiach spoczywały dwa ognistowodne opale, błyszcząc wspaniale. O to chodziło! Oczywiście smok chciał dołączyć te dwa bezcenne klejnoty do swej kolekcji. — Poczekaj, przyjacielu — powiedział głos. — Rozpoznaję jedną z tych dam. Jest przyjaciółką mojej siostry. Mela zobaczyła, że za smokiem znajdował się ogromny wąż o ludzkiej głowie. — Ty z pewnością jesteś Naldo z Naga, brat Nady! — zawołała z ulgą. Spojrzał na nią. — Tak. Ale kim wy jesteście i co robicie tutaj, w siedzibie Draco? — Draco? — zapytała Mela z przerażeniem. — Smok Draco? — Bez wątpienia — odrzekł Naldo. — A spodziewałaś się jakiegoś innego smoka? — On zabił mojego męża! — krzyknęła Mela. — I ukradł mój ognistowodny opal! Smok wyglądał na zawstydzonego. Naldo spojrzał na niego z widocznym zrozumieniem i ponownie przemówił. — Ale zwrócił go oraz dał ci drugi opal, tak że teraz masz niepowtarzalną parę. W ten sposób przeprosił za to, co się wydarzyło. Od razu rozpoznał opale, ale ciebie jeszcze nigdy dotąd nie spotkał. Mela była pełna mieszanych uczuć. — To prawda, że Draco oddał mi dwa opale, ale nigdy nie znalazłabym się w kłopocie, gdyby ten smok nie usmażył mojego męża. Nie musiałabym teraz szukać nowego, wychodzić na ląd i poruszać się za pomocą tych niewygodnych nóg. — Uniosła swą zabłoconą spódnicę, żeby pokazać nogi. Uważała przy tym, aby nie podnieść jej zbyt wysoko i nie pokazać pozostałym swoich majtek. Nie było powodu, dla którego miałaby wyglądać jeszcze gorzej niż w tej chwili. — Przyszłaś do legowiska smoka szukać męża? — zapytał Naldo wesoło, unosząc brew. — Nie. Nie całkiem. Każda z nas trzech miała Pytanie do Dobrego Maga, ale on nie podał nam Odpowiedzi i zamiast nich posłał nas do twej siostry, Nady, która z kolei odesłała nas do ciebie. Demon przeniósł nas magicznie w to miejsce. Mogę cię zapewnić, że Smok Draco był ostatnią z istot, które chciałabym spotkać, a ostatnią rzeczą, którą chciałam zrobić, było wpadnięcie do jego słodkowodnego bajora. — Moja siostra przysłała was do mnie? Zatem muszę postarać się być lepszym gospodarzem. — Głowa Naldo obróciła się w stronę smoka. — Draco, czy masz w swej kolekcji jakieś ludzkie ubranie? Może pozostałe po jakimś posiłku? W jej rozmiarze? Smok przechylił głowę i przyglądał się przemoczonemu tułowiu Meli. Zniknął, ale po chwili pojawił się z powrotem, a z jego paszczy zwisało kilka rzeczy. Naldo wziął je od niego. — Proszę, tutaj jest trochę bielizny. Nie jest w idealnym stanie, ale przyda się do czasu, gdy twoje ubranie zostanie wyprane i wysuszone. Proszę, zrzucę je na dół, a ty możesz pójść do jednej z opuszczonych nisz, aby się przebrać. Potem porozmawiamy, bo być może mamy o czym. Okra wyciągnęła rękę i złapała rzeczy, gdy Naldo je zrzucił. Przyniosła je Meli. Był to włochaty, zielony biustonosz, jedwabne białe szorty i para jasnych pantofli. Mela zabrała je do opuszczonej niszy, rozebrała się, wytarła, wyjęła ze swej torby zapasowe majtki i wdziała nowe ubranie. Stanik był dziwny, ale pasował doskonale, nawet na jej wymiary. Szorty zdawały się tak śliskie, że stale zsuwały się z niej w trakcie ubierania, ale gdy wreszcie udało jej się całkiem je na siebie wciągnąć, pasowały jak ulał. Pantofle były podobnie śliskie. — Co to za dziwne rzeczy? — zawołała. Naldo zapytał smoka. — Gigantonosz, freudowskie szorty i freudowskie pantofle*, Draco mówi, iż pochodzą one od dziwnej, ale nadzwyczaj seksownej kobiety o erotycznym smaku. Mela nigdy dotąd nie słyszała o takich ubraniach. Ale było to najlepsze, co w tej chwili miała pod ręką, więc nie narzekała. Na nic by się to nie zdało. Było i tak lepiej, niż gdyby smok miał się dowiedzieć, jak smakowała. Następnie smok opuścił ogon i po kolei wchodziły na niego, a on podnosił je do gniazda. Było w nim pięknie; mieniło się wszelkimi znanymi i nie znanymi im klejnotami. Mela musiała przyznać, że smok miał dobry gust. — Widz?, że podoba ci się wystawa Draco — rzekł Naldo. — Jest to najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam, poza morskimi głębiami — westchnęła. Smok parsknął. — Draco mówi, że ty jesteś najpiękniejszą rzeczą, jaką on kiedykolwiek widział, poza gotującą się lawą młodego wulkanu. — Naprawdę? — ucieszyła się Mela, zadowolona z pochlebstwa. — Pewnie miał mnie na myśli jako kąsek do zjedzenia. — To też — zgodził się Naldo. Zwinął swe wężowe ciało w spiralną piramidę, na której szczycie znajdowała się jego głowa. — Jak już wspominałem, Draco usmażył twego męża zupełnie przypadkowo i naprawdę wolałby się z tobą nie kłócić. Graliśmy akurat w domino i omawialiśmy nasze problemy związane z najazdem goblinów, absolutnie nie spodziewając się towarzystwa. Draco otrzymał interesujące wieści od skrzydlatych potworów, a teraz coś mi się zdaje, że nasze spotkanie może mieć znacznie ważniejszy cel. — Ważny cel? — powtórzyła jak echo Mela. — Ponieważ Dobry Mag nigdy nie robi niczego bez powodu. Z pewnością miał ważny powód, aby posłać was do mojej siostry, a i ona z pewnością z tego samego względu przysłała was do mnie. Może najpierw przedstawmy się sobie, a potem spróbuję wam niektóre sprawy trochę wyjaśnić. Jestem Naldo z Naga, a to jest smok Draco. — Jestem syrena Mela, a to ogrzyca Okra i Ida z rodu ludzkiego. Okra chciałaby zostać głównym bohaterem, tak więc musi pozbyć się, dziewczynki–elfa, Jenny. Ida chce odnaleźć swoje przeznaczenie. Poszczególne osoby skłoniły się sobie nawzajem. Ale gdy Mela odwróciła się, przedstawiając pozostałych, Ida jakoś dziwnie na nią spojrzała. — Naldo wpatruje się w twój tył — szepnęła do Meli. Mela cofnęła rękę i odkryła, że jej szorty odrobinę się ześlizgnęły, więc światu ukazał się skrawek jej majtek. Naldo go zobaczył! Poczuła, że oblewa się czerwienią pomieszaną z wszystkimi innymi kolorami, gdy szybko podciągnęła szorty. To nie mogłoby się jej nigdy przydarzyć, gdyby miała swój normalny ogon. Ale szorty znowu zaczęły się zsuwać, więc usiadła na podwyższonej krawędzi gniazda. Niestety szorty ześlizgnęły się jej na wysokość kolan, a śliskie pantofle spowodowały, że nogi jej się rozjechały, co dało Naldo możliwość ujrzenia tego, czego nie powinien zobaczyć. Cóż to za przewrotne rzeczy! Musiała koncentrować się, aby więcej jej już nie kompromitowały, pozostawiając prowadzenie rozmowy innym. Kiedyś nie przejmowała się swym wyglądem, ale tak było, zanim dowiedziała się, że mężczyźni nie powinni nigdy dojrzeć majtek. Robiła teraz, co mogła, aby dostosować się do wymogów życia na lądzie. Dlatego mocno skrzyżowała nogi i miała nadzieję, że wszystko będzie dobrze. — A jakie interesujące wieści miał Draco? — zapytała Okra. — Jak myślisz, dlaczego Nada przysłała nas do ciebie? — dodała Ida. — Odpowiem wam obu — powiedział Naldo, odrywając oczy od tego, czego, jak wierzyła Mela, nie zobaczył. — Ale najpierw chciałby dowiedzieć się czegoś więcej o was. Okro, dlaczego pozbycie się niewinnego elfa miałoby ci pomóc? — Ponieważ w Xanth istniało miejsce dla jednego głównego bohatera i trzeba było dokonać wyboru między ogrem a elfem i wybrany został elf. Ponieważ Jenny jest tym elfem, to mogę się jej pozbyć i wtedy pozostanie tylko jeden kandydat, czyli ja. — To w takim razie wcale nie życzysz jej źle? — Nie. Chciałabym tylko w jakiś sposób pozbyć się jej z Xanth. — Tak więc jeśli byłby jakiś inny sposób na zostanie głównym bohaterem, to nie miałabyś już nic przeciwko Jenny? — Hmm, tak mi się wydaje. Ale ponieważ mógł zostać wybrany tylko jeden główny bohater, wydaje mi się, że musi to być albo ona, albo ja. Naldo skinął potakująco głową. — Ida, jak chciałabyś odnaleźć swoje przeznaczenie? — No cóż, chciałam zapytać o to Dobrego Maga, ale on nie dał mi Odpowiedzi. Dlatego pomyślałam, że zapytam Nadę z Naga, ale ona odesłała nas do ciebie. Może ty je znasz. Jestem pewna, że ja nie. — Jesteś pewna, że sama go nie znasz, ale ja tak? — Tak, właściwie tak — powiedziała Ida. — Ponieważ zostałyśmy do ciebie przysłane. Tak więc ty musisz znać odpowiedzi albo wiedzieć, gdzie je możemy znaleźć. Profesor Grossclout znał je, ale on jest jak Dobry Mag Humfrey: żaden z nich nie wyda drugiego. Obaj mówią, że nasze Odpowiedzi byłyby kontrproduktywne, cokolwiek to może oznaczać. Tak więc ty jesteś naszą ostatnią nadzieją. Musisz nam pomóc. Ludzka głowa Naldo pokiwała się na jego wężowej szyi. — Sądzę, że masz rację. Dobrze, teraz wam odpowiem. Wieści są następujące: centaur Che jest w kłopotach. Skrzydlate potwory trzymają go na oku, ale nie mają się wtrącać. Teraz obawiają się, że jeśli coś nie zostanie szybko zrobione, to Che nie przeżyje tych trudności. Ani jego towarzyszki, goblinka Gwendolina i dziewczynka–elf Jenny. — Jenny! — zawołała Okra. — Nie chcę, aby przeżyła! — A dlaczego miałybyśmy przejmować się losem Che albo tej goblinki? — zapytała Ida. Naldo uśmiechnął się ponuro. Jego twarz jest dość przystojna, podobnie jak i jego łuski, chociaż w inny sposób, pomyślała Mela. — Sam zadałem sobie podobne pytanie, gdy dowiedziałem się, że jedną z jego towarzyszek jest goblinka; ród Naga niespecjalnie dobrze żyje z goblinami. Ale ta goblinka ma szansę zostać wodzem plemienia goblinów, co mogłoby przyczynić się do zmiany ich natury tak, że staliby się na wpół przyzwoitymi sąsiadami. A centaur Che jest bardzo ważny dla Simiurg i byłaby ona bardzo niezadowolona, gdyby stało mu się coś złego. Nie chcielibyśmy doświadczać jej gniewu. Mogłaby zniszczyć cały wszechświat, aby w jego miejsce natychmiast powstał nowy, bez tak irytujących elementów. Mela zastanowiła się nad tym i zrozumiała, że miały one jednak coś wspólnego z tą sprawą, ponieważ stanowiły część wszechświata. — Ale my mamy swoje własne zmartwienia — zaczęła. — Dlaczego Nada przysłała nas tutaj, jeśli nie możemy zrobić nic, aby ci pomóc? — Cóż, prawdopodobnie możecie — powiedział. — Ale zamiast próbować przekonywać was za pośrednictwem logiki, która nie jest mechanizmem doskonałym, będę bardziej bezpośredni. Wierzę, że jestem w stanie rozwiązać wszystkie wasze problemy albo przynajmniej zapewnić wam znalezienie Odpowiedzi, jeśli pomożecie mi rozwiązać mój problem. — Możesz nam pomóc? — zapytała Ida z podnieceniem. — Tak. Ale nie zrobię tego, jeśli nie zrobicie czegoś dla mnie. Chcę, abyście pomogły uratować centaura Che. Przypuszczam, że Dobry Mag to miał właśnie na myśli, gdy przysłał was do mnie poprzez Nadę. — Ale dlaczego nie przysłał nas bezpośrednio do ciebie? — zdziwiła się Ida. — Pewnie dlatego, że Mela by nie przyszła, wiedząc, że jestem w towarzystwie Draco. — Spojrzał na Okrę. — A ty nie przyszłabyś, gdybyś wiedziała, że chcę poprosić cię o uratowanie Jenny. — Uratować ją! — zawołał Okra. — Nie chcę tego robić! — Ale chcesz przecież zostać głównym bohaterem — przypomniał jej. — Tak jak Ida chce znaleźć swoje przeznaczenie, a Mela męża. Ja jestem w stanie spełnić wasze życzenia. Ale mam również swoją cenę, która nie jest moim zdaniem aż tak wysoka jak cena wymagana przez Dobrego Maga. Wszystkie trzy musicie zrobić, co w waszej mocy, aby uratować tamtą trójkę z tarapatów, bez względu na to, czego byście sobie życzyły. Mela wymieniła z Idą i Okrą dobre trzy i pół spojrzenia. Nie podobało jej się to, ale jeśli Naldo naprawdę był w stanie udzielić im Odpowiedzi, to może warto było spróbować. Widziała, że pozostałe dwie dziewczyny myślały podobnie. — No dobrze, pomożemy im — oznajmiła. — Ale uważamy, że to nie jest w porządku. Naldo wzruszył ramionami, co stanowiło nader imponujący widok, jako że miał ciało węża. — Cena nie wydaje mi się zbyt wysoka, biorąc pod uwagę fakt, że nie macie podstaw, aby się targować. Nie mogły temu zaprzeczyć. — W takim razie co mamy zrobić? — zapytała Mela. — Musicie udać się do Simiurg i powiedzieć jej, że Roxanne ma zamiar zjeść Che. — Simiurg! — zawołała Mela z przerażeniem. — Nikt nie waży się tam polecieć! — Drobna korekta: żaden skrzydlaty potwór nie odważy się tam polecieć — uzupełnił Naldo. — Ale inne istoty mogą tego dokonać, jeśli będą bardzo uważały na Menady i Pytona. Wydaje mi się, że trzem dziewczynom z wystarczającą motywacją powinno się to udać. Waszym zadaniem jest udanie się na górę Parnas i powiadomienie Simiurgh. Gdy wrócicie, ja wypełnię moją obietnicę. Mela wiedziała, że przedstawiciele rodu Naga zawsze dotrzymywali danego słowa. Ale miała obiekcje. — Znajdujemy się na północ od Wielkiej Rozpadliny, a góra Parnas na południe od niej. Potrwa bardzo długo, zanim do niej dotrzemy, a jeśli to sprawa nie cierpiąca zwłoki, może okazać się, że dotrzemy tam za późno. Naldo spojrzał na Draco, który wypełzł z gniazda, rozłożył skrzydła i sfrunął w pobliże wody. Zanurkował. — Wyprowadzę was stąd — rzekł Naldo. — Zanim wyjdziemy na zewnątrz, Draco pozbiera już odpowiednią liczbę skrzydlatych potworów, które was przetransportują. — Żebyśmy tylko nie musiały płynąć przez słodką wodę — odezwała się Mela. — Niestety będziecie musiały. Ale ufam, że wszystkie trzy umiecie pływać. Mela wymieniła jeszcze kilka spojrzeń ze swymi towarzyszkami. — Tak, ale nie chcemy zamoczyć naszych ubrań. — To w takim razie zdejmijcie je! Ja z pewnością nie będę miał nic przeciwko temu! — Ale jeśli to zrobimy, to zobaczysz nasze… nasze… — powiedziała Mela, nie chcąc wypowiedzieć słowa zaczynającego się na „m” w obecności mężczyzny. — Zamienię się w węża — obiecał. — Oczywiście zasada ta nie dotyczy zwierząt, które nie doceniają wagi takich części garderoby. Mela nie była całkiem pewna tej logiki, ale nie mogła również jej obalić. Naldo zamienił się w węża, a one zdjęły najpierw swe ubrania, a potem majtki i stanęły przed nim jak trzy nimfy. Zamknęły swe rzeczy w torbach i spojrzały na węża. Wąż przepełzł do drugiej części gniazda i trącił coś pyskiem. Była to drabinka sznurowa. Mela przerzuciła ją ponad krawędzią gniazda i zauważyła, że sięgała dna jaskini i była na górze dobrze przymocowana. Pewnie w taki sposób dostawali się tu inni, gdy smok przyjmował gości. Nigdy nie sądziła, że smoki mogą być towarzyskimi stworzeniami, ale najwidoczniej było to możliwe. W końcu Draco grał w Ogień–Woda–Piasek z trytonem Merwinem, gdy mieli sprzeczkę, która doprowadziła do utraty ognistowodnego opalu. Wyglądało na to, że chociaż każde wodne stworzenie wiedziało, że woda gasi ogień, piasek przemieszcza wodę, a ogień topi piasek, smok jakimś dziwnym trafem pomyślał o tym wszystkim wstecz: od ognia woda wyparowuje, woda pokrywa piasek, a piasek dusi ogień. Tak więc każdy z nich myślał, że wygrał i że przeciwnik oszukiwał i wdali się w bójkę. Ileż nieszczęść wywołują nieporozumienia i agresja mężczyzn! Niemniej jednak mężczyźni czynią życie dużo bardziej interesującym. Może nie tak jak kobiety czynią interesującym życie mężczyzn, ale tak właściwie królestwa życia i miłości nigdy nie były z sobą dobrze zgrane. Po kolei zeszły po drabinie i zatrzymały się przy ciemnej wodzie. Wokół znowu zaczęły fruwać nietoperze, obserwując je. Najwidoczniej były strażnikami legowiska smoka. Wąż spełzł po drabinie i do wody. Poszły więc w jego ślady, chociaż dla Meli było to straszne przeżycie. Gdy już wreszcie złapie sobie męża i wróci do morza, już nigdy więcej nie dotknie słodkiej wody. Płynęli jeden za drugim. Wąż wziął głęboki oddech i zanurkował, za nim popłynęła Mela. Zobaczyła niewielkie, złośliwe piranie i nagle ogarnęła ją panika, ponieważ bez ogona (którego nie zawierzyłaby tej wodzie) nie była w stanie płynąć wystarczająco szybko, aby im umknąć. Ale nie atakowały ich, tylko obserwowały. Draco pewnie je poinformował. Smok miał strażników zarówno w powietrzu, jak i pod wodą, całkowicie zabezpieczając swe drogocenne gniazdo. Ale najwidoczniej demony mogły się do niego przedostać, ponieważ udało im się przenieść tu wszystkie trzy dziewczyny, a goblinom udało się je najechać. Nic nie było doskonałe. Pod wodą znajdował się prowadzący na zewnątrz korytarz. Skorzystali z niego, wkrótce dotarli do końca wody i do suchej groty. Ktoś płynący w przeciwną stronę nigdy nie domyśliłby się, że ten ciemny staw prowadził do legowiska smoka! Mela z zaskoczeniem zauważyła, że smok potrafił pływać. Tak naprawdę nigdy nie wiedziała wiele o smokach. Najwidoczniej niektóre latające smoki rzeczywiście potrafiły pływać i niektóre smoki ziejące ogniem potrafiły radzić sobie w wodzie. Tak jak niektóre syreny potrafiły radzić sobie na lądzie, gdy zostały do tego zmuszone. W oddali zobaczyli światło słoneczne, więc zatrzymali się, aby się na powrót ubrać. Ponieważ normalne ubranie Meli nadal było mokre, musiała ponownie wdziać freudowskie szorty i pantofle oraz swój gigantonosz. Stanik był całkiem niezły; tak właściwie miała nadzieję, że będzie mogła go używać nawet po tym, jak się to wszystko skończy, ponieważ przypominał jej morze i był bardzo wygodny. Ale szorty były zdradliwe i absolutnie im nie ufała. Wyglądało na to, że zabawiały się, „przypadkowo” pokazując to, co tak bardzo chciała ukryć. Pantofle były równie straszne; miały tendencję do ślizgania się akurat w chwili, gdy ktoś na nią patrzył. Powodowały, że jej nogi wysuwały się z nich w najdziwniejszych momentach i w rezultacie wystawiały na widok więcej, aniżeli było przyjęte. Mogłoby to być bardzo żenujące, gdyby nie zrobiła sobie dobrych nóg. Doszli do otworu groty. Znajdował się on w zboczu góry, która opadała stromo ku ziemi. Co teraz? Zbliżył się do nich czteronogi gryf, a jego ostra, orla głowa skierowała się na nich, podczas gdy jego lwie łapy wyciągnęły się, aby ich złapać. Podleciał tak blisko groty, jak tylko to było możliwe, ale nie było tu niestety wiele miejsca na lądowanie. Naldo ponownie przyjął postać Naga. — Niech jedna z was chwyci się nogi gryfa — powiedział. Podmuch dobiegający od skrzydeł odwiewał jego włosy do tyłu. — Ale… — zaczęła Mela, z niepokojem który wyrażał coś więcej niż zwątpienie. — Draco zorganizował je, aby zaniosły was na górę Parnas — wyjaśnił Naldo. — Ale gryf jest w stanie unieść tylko jedną osobę. Gryf Gregor posadzi cię sobie na plecach, gdy tylko się go złapiesz. Zaufaj mu; jest zaprzysiężony do ochrony centaura Che. Wyraźnie wiara Meli była słaba. Gryfy były znane z tego, że zabijały i pożerały takie jak ona urocze syreny. A poza tym, jej szorty znowu próbowały się ześlizgnąć, a pantofle usiłowały spowodować, aby jej stopy się rozjechały. Gdyby usiadła gwałtownie, szorty wykorzystałyby tę okazję, aby przelecieć jej ponad głową. Musiała znaleźć się w lepszej sytuacji. Tak więc wyszła na krawędź groty, zebrała w sobie resztki wiary i chwyciła się jednej z przednich nóg potwora. Gryf wzleciał, a Mela została podniesiona do góry. Wisiała w powietrzu pod gryfem, czując się jak serce dzwonu. Próbowała krzyczeć, ale zanim udało jej się wziąć dość oddechu, aby wydobyć z siebie głos, gryf wierzgnął przednimi nogami i przerzucił ją sobie ponad głową. Zrobiła przerażające salto i wylądowała na jego grzbiecie, dokładnie między jego bijącymi skrzydłami. W końcu udało jej się uspokoić oddech i przygotowała się do krzyku. Ale wtedy zrozumiała, że nie ma już do tego żadnego powodu. Jechała na gryfie i nikt nie był w stanie zobaczyć jej majtek, nawet gdyby szorty próbowały się ześlizgnąć, ponieważ znajdowała się teraz zbyt daleko od ziemi. Uczepiła się pierzastej grzywy gryfa i spojrzała za siebie. Za nią leciał drugi gryf, na którym siedziała Okra. A jeszcze dalej trzeci, z Idą. Wszystkie były bezpieczne. Co za ulga! Teraz trzy gryfy szybko zwróciły się na południe. Po zaskakująco krótkiej chwili przekraczali już Wielką Rozpadlinę. Mela spojrzała w dół, próbując dojrzeć, czy była w niej jeszcze jaskinia, którą doszły do królestwa demonów, ale lecieli tak wysoko, że wszystkie szczegóły krajobrazu się zamazywały. To dziwne, że profesor Grossclout magicznie przeniósł je tak daleko do jaskini smoka, tak po prostu. Jedno było pewne, nigdy nie chciałaby mieć w nim wroga! Gryfy przyspieszyły. Teraz krajobraz tylko przelatywał obok nich. Xanth wyglądał jak ogromny dywan, na którym namalowane były lasy, rzeki, jeziora i pola. Większość jezior była mała jak kałuże, ale jedno większe wyglądało jak ściągnięte usta. — Jezioro Pocałunków! — zawołała, podniecona. Była tam całkiem niedawno. Na południe od niego rozciągała się linia, która musiała być Rzeką Pocałunków, w której górę wiosłowała Okra. Lecieli wzdłuż tej linii aż do miejsca, w którym dotykała ona znacznie większego jeziora. Było to Jezioro Ogrów i Pszczół Wodnych, nad którym mieszkały bardzo dziwne ogry, jak Okra. Następnie skręcili na południowy zachód, przelatując ponad gęstą dżunglą. W końcu ukazał się przed nimi sam wierzchołek góry i gryfy zapikowały, aby wylądować. Pewnie dlatego, że nie było im wolno latać zbyt blisko góry Parnas. Ale Melę i jej towarzyszki czekał nadal długi spacer. Jednak gryfy nie zatrzymały się. Dotknęły ziemi, zwinęły skrzydła i pobiegły na czterech nogach w stronę góry. To dlatego Draco zorganizował gryfy czworonożne! Mogły zanieść podróżnych znacznie bliżej góry bez wpadania w tarapaty. Po pewnym czasie gryfy zatrzymały się. Znajdowały się teraz bardzo blisko podstawy góry Parnas, ale nie dotykały jej. Skrzydlate potwory doszły tak daleko, jak tylko się ważyły. Mela zeszła z gryfa. — Dziękuję ci, Gregor — powiedziała z prawdziwą wdzięcznością. — Zaoszczędziłeś mi długiego i żmudnego marszu. — A następnie pocałowała go w jego gryfi dziób. Pióra Gregora zmieniły się ze złocistych w buraczkowe. Mela współczuła mu, ponieważ sama doświadczyła czegoś podobnego, gdy jej freudowskie szorty zaczęły okazywać nieposłuszeństwo. Prawdopodobnie stworzenie było sfrustrowane, że zakazano mu skonsumować jej delikatne ciało. Po chwili gryfy uciekły. Pozostawało im teraz tylko znaleźć drogę na szczyt góry i jednocześnie nie dać się zjeść przez dzikie Menady albo potwornego Pytona. Mela miała nadzieję, że im się to uda. Sprawdziła w swej pamięci niebezpieczeństwa, o których wyczytała w leksykonie i wyjaśniła problem. — Nie możemy tak po prostu się wspinać. Menady są Dzikimi Kobietami, które ścigają i pożerają każdego intruza, a tych, których nie uda im się złapać, pożera Pyton. Na górze znajdują się również Muzy, ale one się nie wtrącają, a poza tym i tak musimy zobaczyć Simiurg, która znajduje się na samym szczycie. — A może mogłabym przyłożyć Menadzie — zaproponowała Okra. — One poruszają się w dzikich, wrzeszczących stadach — wyjaśniła Mela. — Gdybyś biła jedną, pozostałe by nas złapały. Nie, jeśli to możliwe, musimy całkowicie unikać jakiegokolwiek z nimi kontaktu. — Może jest tu ścieżka, na której ich nie ma — stwierdziła Okra. — Może — zgodziła się Ida. — Musimy ją tylko znaleźć i po prostu pójść nią prosto w górę i nie mieć żadnych problemów. Ani z Menadami, ani z Pytonem. Mela zaczęła się sprzeciwiać, ale zrozumiała, że nie miało to sensu. Musiały wspiąć się na górę i miała nadzieję, że nie natkną się na żadne niebezpieczeństwa. Dlaczego straszyć resztę? Nawet gdyby były skazane na to, że zostaną złapane i zjedzone, nie było sensu iść w strachu. Okra wierzyła, że głównym bohaterom nigdy nic złego się nie przytrafia; nie byłoby to złe, gdyby Mela miała pewność, że sama jest głównym bohaterem. Biorąc pod uwagę śmierć jej męża, Mer — wina, dawno, dawno temu, wątpiła, czy mogła być jednym z głównych bohaterów. Tak więc nie miała żadnej ochrony, Ida również nie. Jedynym sposobem na uniknięcie niebezpieczeństw było niewchodzenie na górę, ale wtedy nie udałoby im się zakończyć misji. Myślała jednak, że to okrutne ze strony Naldo, że wysłał je w tak niebezpiecznej misji. Powinien był sam pójść, ale zamiast tego oszczędzał swoją skórę, każąc im wykonać to zadanie. Może tak naprawdę nie miał dla nich Odpowiedzi na Pytania, i doszedł do wniosku, że żadnych nie będzie musiał wymyślać, ponieważ one i tak nie przeżyją tej misji. Nie, to było nie fair. Lud Naga był honorowy, a on był ich księciem, tak więc był odpowiedzialny. Będzie honorował każdy układ. Ale bez wątpienia był to bardzo okrutny układ! Okra i Ida szukały właściwej ścieżki. Mela przyłączyła się do nich, jednak z mniejszym entuzjazmem. Była od nich starsza i dobrze znała okropności, które mogło z sobą nieść życie, jak na przykład śmierć małżonka. Ale lepiej było pozostawić je jak najdłużej w tej względnej niewinności. — Znalazłam! — zawołała Okra. — To niewidzialna ścieżka! — Wspaniale! — odkrzyknęła Ida. — To w takim razie jak ją znalazłaś? — zapytała Mela bardziej krytycznie. — Wywęszyłam ją. Widzisz, tu jest. — Okra wskazała na niedostępną gęstwinę jeżyn. Mela próbowała nie być nadmiernie niechętna, ale miała jednak pewien problem. — Nie wygląda na bardzo dobrą ścieżkę. — To dlatego, że jej nie widzisz. Patrz. — Okra zrobiła krok naprzód i zniknęła w jeżynach. — Poczekaj, cała się zadrapiesz! — zaprotestowała Mela. — Che, nie zadrapię się — odpowiedziała ogrzyca. — Jeżyny są tylko iluzją. Prawdziwe jeżyny nie rosną tu, ponieważ myślą, że to miejsce jest już zajęte. Dlatego to taka dobra ścieżka: nikt z niej nie korzysta, ponieważ nikt jej nie widzi. A Menady też pewnie nie chcą zostać podrapane. Prawdopodobnie prowadzi do samego szczytu góry. Mela ostrożnie wyciągnęła palec w stronę kłębowiska jeżyn. Nie napotkał żadnej przeszkody. Włożyła w nie stopę. Nic. To naprawdę iluzja — co oznaczało, że ta ścieżka była dla nich idealna. W tym czasie Okra zaczęła się już po ogrzemu przedzierać naprzód. Tak więc Mela zebrała się w sobie i poszła w jej ślady. Ida ruszyła ostatnia, uśmiechając się. Była tak pewna, że znajdą ścieżkę, i rzeczywiście ją znalazły. Mela obawiała się, że w końcu Ida zostanie pozbawiona swego optymizmu, ale sama nie chciała mieć w tym udziału. Ludzie są zwykle bardzo niemili po tym, jak otworzy im się oczy. Okra szła za swym nosem i bez problemu znajdowała wszystkie zakręty ścieżki. Każdy, kto nie ma tak wyczulonego zmysłu węchu bez wątpienia zboczyłby z niej i znalazł się wśród prawdziwych jeżyn. Ale niewidzialna ścieżka była dobrze utrzymana, nie znalazły na niej żadnych blokad ani pułapek. Kto ją zrobił i kto z niej korzystał? Mniej więcej na jednej trzeciej drogi pod górę usłyszały krzyk. Przed nimi była jedna z Dzikich Kobiet! Wypatrzyła je Menada, która stała na ścieżce przecinającej ich drogę. Była naga jak nimfa i zbudowana jak nimfa, lecz jej ładną twarz wykrzywiał grymas nienawiści. Włosy otaczały jej głowę jak sztormowa chmura. Krzyczała nie ze strachu, lecz aby zaalarmować swoje towarzyszki. Po chwili cała gromada zaczęła pościg. — Uciekajcie! — krzyknęła Mela. Miała nadzieję, że Menady nie odkryją niewidzialnej ścieżki. Okra pobiegła, a pozostałe dwie poszły w jej ślady, trzymając się tak blisko niej, jak to tylko było możliwe. Menady ruszyły za nimi, ale nie niewidzialną ścieżką; zamiast tego biegły na ukos, poprzez jeżyny. Po chwili krzyczały zarówno z bólu, jak i z wściekłości, ponieważ jeżyny dotkliwie je drapały. Wyglądało na to, że chociaż Menady uwielbiały drapać innych, same nie lubiły być drapane. Mela zdała sobie sprawę, że jeśliby się nad tym zastanowić, to byłaby sobie w stanie przypomnieć jeszcze kilka osób o podobnym stosunku do świata. Dlatego nie zastanawiała się nad tym. Działało! Dzikie Kobiety nie znały niewidzialnej ścieżki i wyglądało na to, że ich zmysł węchu nie był tak wyrobiony jak ogrzycy, więc nie mogły jej wywęszyć. Myślały, że jedyna droga prowadziła poprzez jeżyny. Przedzierały się przez nie i zostawały w tyle. Po chwili Menady znikły im z oczu. Ale wszystkie trzy szybko posuwały się naprzód, chociaż brakowało im tchu, aby mieć pewność, że niebezpieczeństwo minęło. Meli przypomniało się, że węże mają wyśmienity zmysł węchu. Jeśli Pyton akurat był w pobliżu… Ale szczęście ich nie opuszczało i na ich drodze nie pojawił się żaden potworny wąż. Zwolniły i kontynuowały wspinaczkę. Wyglądało na to, że miały tę odrobinę szczęścia, normalnie zarezerwowaną dla głównych bohaterów, jak gdyby coś pomyliło się w skrypcie. Wreszcie dotarły do miejsca, w którym wydawało się, że ścieżka kończy. Był to pusty, skalny klif. Zdawał się rozciągać bez końca w obydwie strony; prawdopodobnie otaczał górę, tak że nie mogły go obejść. Musiały znaleźć drogę prowadzącą na niego. — Okra mogłaby wyrąbać w nim schody — podsunęła Ida. Mela zaczęła protestować, mówiąc, że to niemożliwe, ale przypomniała sobie, że ogry — mężczyźni potrafią rozłupywać kamienie. Okra zupełnie nie przypominała ogra — mężczyzny, jednak udało jej się zneutralizować oddech smoka na Żelaznej Górze, więc prawdopodobnie było to możliwe. — Być może — zgodziła się. Okra zwinęła dłoń w pięść i przez pewien czas uderzała nią w skałę. Odpadł kawałek kamienia. Ponownie uderzyła, tym razem mocniej, i oderwał się większy kawałek. — Potrafię to zrobić! — powiedziała zaskoczona. — Może po prostu nigdy dotąd tego nie próbowałaś — odrzekła Ida. — Możliwe. Sądziłam, że kamień skaleczy mi ręce. Naprawdę nie reprezentuję sobą wiele jak na ogra. — Dla nas wystarczy — odparła Ida ciepło. — Po prostu nigdy nie znałaś swojej siły. — To chyba prawda — zgodziła się Okra, patrząc na swoje dzieło. Nagle spoważniała. Zwinęła pięści i na przemian waliła nimi w skałę, a kawałki kamienia rytmicznie się odłupywały. Naprawdę jej się to udawało! Po pewnym czasie Okra zrobiła prawdziwe kamienne schody, umieszczone w skale jak rzeźba reliefowa. Wykuła nawet kamienne uchwyty, aby mogły iść po schodach bez obawy, że spadną. Mela nigdy dotąd tak naprawdę nie lubiła ogrów, ale zaczynała coś czuć do jednego przedstawiciela tego gatunku. Weszły po schodach i dotarły do wyższego poziomu góry. Zbocze prowadziło prosto do ogromnego drzewa na szczycie. Znajdowały się w zasięgu Drzewa Nasion! Ostrożnie podeszły do niego. Zauważyły olbrzymiego ptaka siedzącego na jednej z gałęzi. Promienie późnego, popołudniowego słońca załamywały się i mieniły barwami tęczy na jego piórach. Nagle ptak odwrócił się, dostrzegając je. Mela znalazła się między wszechogarniającym zdenerwowaniem a umiarkowanym przerażeniem. — KIM JESTEŚCIE WY, KTÓRZY WSPINACIE SIĘ NA MOJĄ GÓRĘ BEZ ZAPROSZENIA? — dotarła do nich potężna myśl Simiurg. — Jesteśmy… Jesteśmy trzema strapionymi dziewicami — odpowiedziała Mela. Ogromna głowa odwróciła się i utkwiła w niej swój przeszywający wzrok. — TY NIE JESTEŚ DZIEWICĄ, SYRENO MELO. BYŁAŚ MĘŻATKĄ I OWDOWIAŁAŚ. — To znaczy… Chciałam powiedzieć dwie dziewice i kobieta — rzekła Mela z wahaniem. — Przyszłyśmy, aby powiedzieć ci coś ważnego. — TRZYKROTNIE WIDZIAŁAM ZNISZCZENIE I ODRODZENIE SIĘ WSZECHŚWIATA — myślała Simiurg — CO WASZYM ZDANIEM MOŻE BYĆ DOŚĆ WAŻNE, ABY WYMAGAŁO MOJEJ UWAGI? — Może nic — wyznała Mela. — Ale Naldo z rodu Naga przysłał nas do ciebie, abyśmy powiedziały ci… — Zawahała się, obawiając się kolejnej przygniatającej myśli, ale Simiurg czekała. — Abyśmy powiedziały ci, że Roxanne ma zamiar… ma zamiar zjeść centaura Che. — Wreszcie. Jakoś to z siebie wydusiła. — CO? — Myśl była tak silna, że prawie zdmuchnęła je z góry. Ale Mela spróbowała raz jeszcze. — Roxanne ma… — USŁYSZAŁAM CIĘ, ODWAŻNA ISTOTO. MUSZĘ OCZYWIŚCIE TO WSZYSTKO DOPROWADZIĆ DO PORZĄDKU. ALE POZWÓLCIE, ŻE NAJPIERW DOWIEM SIĘ WIĘCEJ O WAS. JAK DO TEGO DOSZŁO, ŻE PRZYNIOSŁYŚCIE MI TE WIEŚCI? — Poszłyśmy w trójkę do Dobrego Maga Humfreya z naszymi Pytaniami, ale on zamiast podać nam Odpowiedzi, posłał nas do Nady z Naga, która z kolei odesłała nas do swego brata Naldo, który powiedział, że spełni nasze prośby, jeśli zaniesiemy ci tę wiadomość. Tak więc… — A SKĄD NALDO DOWIEDZIAŁ SIĘ O ROXANNE? — Jego przyjaciel smok Draco usłyszał o tym od skrzydlatych potworów. Ale nie wolno im tutaj przylatywać ani też wtrącać się w twoje plany, więc… — WYSTARCZY. A JAKIE BYŁY WASZE PYTANIA DO DOBREGO MAGA? — Jak mogę znaleźć dobrego męża. Chcę jedynie najprzystojniejszego, najmilszego, najmądrzejszego księcia… — BEZ WĄTPIENIA. TEN, ZA KTÓREGO WYJDZIESZ, BĘDZIE RÓWNIEŻ MIAŁ SWOISTE POCZUCIE HUMORU. Mela zmarszczyła się. — Wydaje mi się, że będę mogła z tym żyć, jeśli będzie miał pozostałe zalety. — Mela powoli zaczynała się podniecać myślą, że gdzieś tam rzeczywiście był dla niej mąż. A już zaczynała w to wątpić. — POSIADA JE. POZWÓL, ŻE POZNAM TWOJE TOWARZYSZKI, KTÓRE NIE SĄ MI ZNANE. — Ogromny ptak skierował swe oko na Idę. Mela zauważyła, że Simiurg zamrugała jakby była zaskoczona. Co mogło to oznaczać? Ida była sympatyczną, lecz zwykłą, młodą kobietą, miłą towarzyszką, ale bez żadnej, zbyt wyraźnej magii. Cóż w niej mogłoby zaskoczyć najmądrzejszą istotę w Xanth? — JAK MYŚLISZ, KIM JESTEŚ I CZEGO SZUKASZ? Ida poczyniła wysiłek, aby przemówić. — M… m… myślę, że jestem Idą. Zostałam wychowana wśród musibyciów. Przyszłam, aby znaleźć swoje przeznaczenie. Nie wiem, jakie ono jest, ale mam nadzieję, że dobre. — JEST TAK DOBRE, JAK KAŻDE INNE PRZEZNACZENIE W XANTH. ALE MUSI POCZEKAĆ NA SWOJĄ KOLEJ, PONIEWAŻ NAJPIERW MUSISZ DOKONAĆ KILKU RZECZY. — Naprawdę? Jakich rzeczy? — POINFORMOWANIE CIĘ O NICH W TEJ CHWILI BYŁOBY KONTRPRODUKTYWNE, NIEWINNA DZIEWCZYNO. — Dobry Mag powiedział to samo! — zawołała Ida, a jej głos był przepełniony frustracją. — I demon Grossclout. Naldo z Naga twierdzi, że coś wie, ale nie chciał nam od razu powiedzieć. Czy to nie ma przypadkiem czegoś wspólnego z wrogością wobec kobiet albo czymś takim? — ALBO CZYMŚ TAKIM — zgodziła się Simiurg, przekrzywiając dziób. — ALE TO BYŁO KONIECZNE. — Jej oko przesunęło się na ogrzycę. — A TY? Okra spojrzała na ptaka. — Jestem ogrzyca Okra. Chciałabym pozbyć się dziewczynki–elfa, Jenny, abym ja mogła zostać głównym bohaterem. — I ZAMIAST TEGO MUSISZ JĄ RATOWAĆ. MOŻE SIĘ TO ZDAWAĆ IRONIĄ LOSU. — Dla mnie to nonsens — oświadczyła Okra. Mela przestraszyła się, że ogrzyca ściągnie jeszcze na siebie nieszczęście, ale Simiurg nie wyglądała na obrażoną. — NIEMNIEJ JEDNAK, TO JEST TWOJE PRZEZNACZENIE, CHYBA ŻE SIĘ Z NIEGO NIE WYWIĄŻESZ. A TERAZ WAS ZASIEJĘ. PODEJDŹ BLIŻEJ, OKRO. Ogrzyca zbliżyła się do Simiurg. — Nie rozumiem. — OCZYWIŚCIE, ŻE NIE. WIELE RZECZY, KTÓRE ROBIĘ, CZYNIĘ ZA POŚREDNICTWEM NASION. NAPIERW ZASIEJĘ CIEBIE. — Simiurg odwróciła się, aby wyciągnąć sobie ze skrzydła iskrzące się pióro. Trzymała je w dziobie i opuściła je, aby dotknąć nim głowy Okry. Mela nie widziała, aby cokolwiek się działo, i nie mogła pojąć znaczenia tego wydarzenia. — A TERAZ DAJĘ CI DWA NASIONA. JEDNO MASZ DAĆ ROXANNE. WYCIĄGNIJ RĘKĘ. — Ptak podskoczył nieznacznie, powodując, że drzewo zatrzęsło się i jedno okrągłe nasienie spadło na wyciągniętą dłoń ogrzycy. — TO JEST NASIENIE CZASU. RO — XANNE ZROZUMIE JEGO ZADANIE. A TERAZ WYCIĄGNIJ DRUGĄ RĘKĘ. Okra posłusznie wyciągnęła drugą dłoń. Simiurg ponownie zatrzęsła drzewem i do ręki Okry wpadło tym razem cylindryczne nasienie. — TO JEST NASIENIE RAKIETOWE, KTÓRE UMOŻLIWI CI DOTARCIE WRAZ Z TWOIMI PRZYJACIÓŁKAMI NA MIEJSCE. WEJDŹCIE DO NIEGO I POLEĆCIE TAM. — Ale… — zaczęła Okra zmieszana. Nagle Mela zauważyła, że drugie nasienie zaczęło rosnąć. Wreszcie stało się zbyt duże na rękę ogrzycy. Okra musiała postawić jego płaski koniec na ziemi, ale zaostrzony koniec rósł nadal. Przyjmowało kształt cylindra o masywnej części środkowej. Było półprzeźroczyste, więc widziały, że środek był pusty: znajdowała się w nim cylindryczna komora. Po chwili było już dość wielkie, aby pomieścić je wszystkie, a na jego boku znajdowały się drzwi. Rozsunęły drzwi i weszły do nasienia. Było w nim ciasno, ale zmieściły się. Drzwi zamknęły się za nimi. Nasienie zamieniło się w więzienie! Zanim Mela zdążyła porządnie się przestraszyć, nasienie eksplodowało. 14. ROXANNE Goblinka Gwendolina wpatrzyła się w ogromnego ptaka. Weszli prosto w pułapkę i zostali zamknięci w Bezimiennym Zamku ze słusznie rozwścieczonym ptakiem–Rokiem. Co mieli teraz zrobić? — Rozdzielmy się! — krzyknął Che. — Nie może złapać nas wszystkich! Dobra strategia! Gwenny pobiegła w jednym kierunku, a Jenny w drugim. Che podskoczył, trzepnął się ogonem i wzleciał jeszcze wyżej. Ale Gwenny zauważyła, że wszyscy troje nadal lekko błyszczeli blaskiem jaja; nie byli w stanie ukryć się przed ptakiem, ponieważ ten połysk zwracał na nich uwagę. Nawet gdyby udało im się „zmieszać z tłumem”, ptak i tak byłby w stanie ich odnaleźć. Ptak–Rok najpierw kierował się w stronę Che. Gwenny stała przy krawędzi i patrzyła, bezradna i przerażona, jak straszny ptak podkradał się do niego. Ptaszysko było tak wielkie, że nie musiało latać; a poza tym w komnacie zamkowej nie było na to dość miejsca. Ptak po prostu chodził, polując na niewielką postać. Ptak? Była to z pewnością samica, ponieważ wysiadywała jajo. Sądzili, że była to rzeźba; teraz wiedzieli, że tylko tak wyglądała i że dotknięcie jaja momentalnie ją obudziło. Była to rozwścieczona ptasia matka. Che nie mógł wylecieć z zamku, ponieważ zamek był teraz zamknięty. Nie mógł schować się w niewielkich korytarzach czy pokojach, ponieważ były odcięte. Jedyne, co mu pozostawało, to próbować wymykać się, unikając ciosu przerażającego, ogromnego dzioba. — Ale przecież ty jesteś skrzydlatym potworem! — zawołała Jenny z drugiej strony pomieszczenia. — Wszystkie skrzydlate potwory są zaprzysiężone, aby ochraniać Che przed wszelkim niebezpieczeństwem! Miała rację. Ale Gwenny zauważyła z przerażeniem, że ptak nie zwracał na to uwagi. Najwidoczniej nie poinformowano go o tym. Może rzeczywiście tak było. Może siedział tutaj całymi latami, nic nie wiedząc o ostatnich wydarzeniach i nie znał wymagań Simiurg. I jeśli nie rozumiał ludzkiej mowy, nie byli w stanie wytłumaczyć mu, że nie wolno pożerać skrzydlatego centaura. Może kiedyś się o tym dowie, ale wtedy będzie już za późno. Nagle Gwenny wpadła na desperacki pomysł. Może mogłaby odciągnąć uwagę ptaka! Przeszła z powrotem na środek komnaty. Skierowała swoją różdżkę na piękne kryształowe jajo i skoncentrowała się. Jajo uniosło się ponad kamienne gniazdo. — Patrz, ptaku! — zawołała. — Zabieram twoje jajo! Głowa ptaka odwróciła się. Ogromne oko zatrzymało się na unoszącym się jaju. — Kwoook! Więc potwór rozumiał ludzką mowę. — Nie ruszaj się albo je upuszczę — powiedziała Gwenny. Ptak zrobił krok w jej stronę. Gwenny poruszyła różdżką i jajo zakołysało się niebezpiecznie. — Roztrzaska się na tych kamieniach — ostrzegła Gwenny. — Jeśli zrobisz jeszcze jeden krok, upuszczę je. W końcu walczę o życie mego przyjaciela. Ptak zastanowił się. Ptaki–Roki nie słynęły z wyobraźni, ponieważ były większe od każdej imaginacji, ale Gwenny dostrzegła tworzący się w jego umyśle obraz. Wydawało się, że ptak próbował zrozumieć bieżącą sytuację, aby wiedzieć, jak powinien działać, ale w tej chwili obraz był lekko przekrzywiony. W środku obrazu znajdowało się błyszczące jajo, niebezpiecznie balansujące ponad gniazdem. Na jego krawędzi znajdowała się Gwenny z różdżką. W swej wyobraźni ptak ruszył na Gwenny, podrzucił ją w powietrze i w okamgnieniu połknął. Ale w kolejnym mgnieniu oka jajo upadło na kamienne gniazdo i rozbiło się na tysiąc i jeden błyszczących kawałków. Obraz przekrzywił się jeszcze bardziej i rozpłynął; to było bez wątpienia niedobre rozwiązanie. Uformował się kolejny obraz unoszącego się jaja i stojącej goblinki. Tym razem ptak–Rok ruszył w kierunku jaja, próbując je złapać, zanim upadło. Zdawało się to bardziej obiecujące. — O nie, to ci się nie uda, Rocky*! — zawołała Gwenny, przesuwając różdżkę tak, że jajo odpłynęło od ptaka. Obraz w myślach ptaka przechylił się jeszcze bardziej i rozpłynął. Został zastąpiony obrazem jej samej, trochę niewyraźnym, jak gdyby coś zakłócało jego myśli. — Najprawdopodobniej nie nazywa się Rocky — stwierdziła Jenny. Ona też mogła obserwować myśli, ponieważ miała drugie szkło kontaktowe. — Rockhead? — zapytała Gwenny. Obraz zamazał się jeszcze bardziej. — Rockhound? Rock–a–bye–baby? Rockfall? Rocking char? Rock’n’roll? — Obraz stał się nieczytelny. — Spróbuj imion żeńskich — podsunęła Jenny. — Rochelle? — Obraz rozjaśnił się. — Roxanne? — Nagle jego ostrość stała się doskonała: tak miała na imię. — Czy jesteś w stanie się z nią porozumiewać? — zapytał Che. Wylądował w bezpiecznej odległości. — Spróbuj nakłonić ją, aby opowiedziała ci coś o sobie. Może wtedy zapomni, że ma nas gonić. Dobry pomysł! — Cóż, Roxanne — zaczęła Gwenny. — Nie wiedzieliśmy, że jesteś prawdziwym ptakiem. Sądziliśmy, że byłaś częścią rzeźby. Musimy dostać jajo, jeśli mam zostać wodzem mego plemienia. To nie jest nic osobistego. To nie wygląda na prawdziwe jajo. Czy jesteś pewna, że nie mogłabyś nam go pożyczyć na dzień albo dwa? Potem byśmy je odnieśli. Obraz w myślach Roxanne eksplodował, rozpadając się na drobne kawałki. Jeden z nich podleciał tak blisko Gwenny, że musiała kucnąć. Wyglądało na to, że jaja nie można było pożyczyć. — Ale jajo na nic się nikomu nie zda, jeśli się rozbije — wyjaśniła Gwenny. — A jeśli będę musiała, to albo je upuszczę, albo rozbiję o ścianę. Ptak ruszył bokiem, nie zbliżając się do jaja, ale również nie oddalając się od niego. Gwenny nie upuściła go, ponieważ gdyby się rozbiło, nie miałaby nic, czym mogłaby szantażować ptaka. Znajdowali się w impasie. — A skąd masz to jajo, bo nie wydaje mi się, abyś je zniosła?— kontynuowała rozmowę Gwenny. To wywołało kolejny obraz. Roxanne leciała ponad Xanth, przemieszczając się z każdym ruchem skrzydeł o odległość, którą każda inna istota pokonuje w ciągu godziny. Była młoda, a pióra jej błyszczały. Zauważyła wysoką górę i poleciała w jej kierunku, aby ją zbadać z czystej młodzieńczej ciekawości. — Co widzicie? — zawołał Che. — Wielką, wysoką górę o dwóch szczytach — odkrzyknęła Gwenny. — U jej podstawy znajduje się świątynia, a na szczycie rośnie ogromne drzewo. — Ależ to góra Parnas! — zaprotestował Che. — Nikomu nie wolno tam latać! — A na drzewie siedzi ptak wielkości ptaka–Roka — ciągnęła Gwenny. — Z błyszczącymi piórami. Roxanne leci prosto w stronę tego ptaka, sądząc że jest to inny ptak– Rok. — To Simiurg! — zawołał Che. — Najstarsza istota w Xanth! Trzykrotnie widziała zniszczenie i odrodzenie się świata! Nikomu nie pozwala latać w tej okolicy! Roxanne usłyszała go. Poruszyła głową w jego stronę. Nagle podskoczyła. Che spróbował wzlecieć w powietrze, ale nie zdołał właściwie ustawić skrzydeł. Spróbował odbiec, ale ogromne szpony ptaka zacisnęły się na jego ciele. Gwenny i Jenny krzyknęły jednocześnie. Gwenny pozbierała kilka ze swych rozrzuconych myśli. — Puść go! — krzyknęła. — Albo upuszczę jajo! — Zakołysała jajem za pomocą różdżki. Roxanne nie dała się oszukać. Jej myśli ukazywały rozbijające się jajo, a zaraz potem małego centaura rozgniatanego na purpurową papkę. Gwenny nie odważyła się upuścić jaja, dopóki Che nic się nie stało. Ale z pewnością by je upuściła, gdyby ptak–Rok zrobił mu coś złego. Był to kolejny impas, ale teraz Roxanne miała lepszą pozycję do pertraktacji niż poprzednio. Roxanne zaniosła Che do klatki znajdującej się wysoko tuż przy suficie. Wrzuciła go do niej i zatrzasnęła drzwi dziobem. Gwenny widziała, że Che próbował je otworzyć, ale były dokładnie zamknięte; nie mógł się wydostać. Był cały i zdrów, ale uwięziony. Gwenny wiedziała, że jeśli rozbiłaby jajo, ptak po prostu wróciłby do klatki i pożarł Che, więc nadal były w sytuacji bez wyjścia. Jak miała go uwolnić? Zdecydowała, że ponownie spróbuje dialogu. Może dowie się o czymś, czego ptak–Rok pragnąłby bardziej, niż zjeść ich troje. — Roxanne, a co stało się po tym, jak spotkałaś Simiurg? — zapytała. Ptak–Rok zbliżył się do jaja na taką odległość jak poprzednio. Jednakże Gwenny przedsięwzięła niezbędne środki ostrożności i uniosła jajo tak, że znalazło się znacznie powyżej ponad krawędzi kamiennego gniazda. Gdyby teraz spadło, z pewnością rozbiłoby się, a jego połowa spadłaby poza gniazdo. Nie musiałaby go nawet prowadzić; gdyby po prostu opuściła różdżkę, jajo było skazane na zagładę. Było jasne, że Roxanne to zrozumiała. Nie należało atakować samej Gwenny. Jednakże Jenny nie była bezpieczna. — Jenny, nie pozwól, aby ten ptak zbliżył się do ciebie! — zawołała Gwenny. — Nie pozwolę — zgodziła się Jenny. Ukryła się pod nachyleniem muru, gdzie byłoby trudno ją złapać. Ponownie uformował się obraz. Młoda Roxanne leciała w swej niewinności prosto w stronę Simiurg. Siedzący ptak spojrzał na nią. Obraz zaczął wypełniać się szczegółami, stając się prawdziwym snem, tak że Gwenny mogła teraz dużo łatwiej go śledzić, jakby sama wszystkiego doświadczała. Była to część natury snów: magicznie łatwo było w nie uwierzyć, nawet jeśli były prawie lub zupełnie bez sensu. Gwenny wydawało jej się, że leci ponad górą Parnas. Rozejrzała się wokół i zauważyła, że góra zrobiona była z ogromnych zwojów papirusa i książek. Wiele z nich było spłowiałych, porośniętych krzewami, a nawet drzewami, tak że na samej powierzchni mogły zdawać się niewidoczne, jednak z tej wysokości były bardzo wyraźne. No cóż, Parnas słynął jako rezydencja Muz, które rzekomo zajmowały się literaturą; może były to napisane przez nie książki. Roxanne nie interesowały Muzy, a tym bardziej książki, jednak zastanawiało ją to, że książki w końcu utworzyły górę. Cóż za zmarnowany wysiłek! Siedzący ptak poruszył jednym piórem. Nagle skrzydła Roxanne straciły oparcie. Machała nimi dziko, ale nie dawało to żadnego efektu. Było tak, jakby powietrze straciło gęstość, tak że nie mogła lecieć. Cudem udało jej się wylądować na ziemi, nie rozbijając się. Po tym nie była w stanie ponownie wystartować. Została uziemiona w tajemniczy sposób. Znajdowała się na stoku góry. Dalej musiała iść, co było niezwykle żenujące; drzewa zawadzały jej i musiała je powalać. Co się stało? Znalazła staw i weszła do niego, aby ochłodzić nogi. Następnie zanurzyła dziób i wzięła łyk wody. Woda była chłodna, ale ogrzała jej gardło. Co to za woda? Nagle rozpoznała smak. To było winne źródło! Wokół krawędzi stawu pojawiły się niewielkie istoty rodzaju ludzkiego. Wydawało się, że wszystkie były kobietami i to bardzo aktywnymi. Ruszyły w jej kierunku, próbując ją zaatakować. No cóż, to znacznie ułatwiło chwytanie ich; zbliżała się pora posiłku. Złapała jedną w dziób i bliżej jej się przyjrzała. Czy ludzie nie nosili normalnie ubrań? Ta kobieta musiała o tym zapomnieć, ponieważ nic na sobie nie miała. A może przyszły popływać. No cóż, to prawie nie miało znaczenia. Zanurzyła ją w winie dla lepszego smaku i połknęła. Smakowała tak wybornie jak każda ogromna glista. Zatem nie musiała obawiać się tu pragnienia lub głodu. Dzikie Kobiety nie przestawały się do niej zbliżać, a Roxanne nie przestawała ich przełykać. Jeszcze nigdy tak szybko nie spożyła tak obfitego posiłku. A przynajmniej od czasu, gdy rozpruła tłustego sfinksa razem ze swym przyjacielem Rockym. Opychali się nim, dopóki się nie przejedli. — Nie mogę uwierzyć, że całego go zjadłem — zaskrzeczał. Była to przesada; zjadł tylko połowę. Ale dokładnie wiedziała, jak się czuł. Każde z nich było zbyt ciężkie, aby lecieć, i przez kilka dni musieli spać na ziemi, zanim znowu osiągnęli formę pozwalającą im wzlecieć na normalny wysokość. Ale było warto. Ta sytuacja przypomniała jej o tym. Rozłożyła skrzydła, zamachała nimi i podskoczyła w powietrze. Ale tylko po to, by z powrotem opaść w wino z ogromnym pluśnięciem, prawie topiąc kilka Dzikich Kobiet, które próbowały wyrywać jej pióra. Pozostała przykuta do ziemi i to nie z przejedzenia. Coś było tu wyraźnie nie tak. Z wysiłkiem wynurzyła się ze stawu, szukając grzędy odpowiedniej na noc. Dzikie Kobiety poszły za nią, nadal próbując ją dźgać, więc machnęła jednym skrzydłem i wszystkie wpadły do stawu. Roxanne doszła do niszy w górze, znalazła tam odpowiedni występ skalny i usadowiła się, aby odpocząć. Gdy Dzikie Kobiety ponownie ją zaatakowały, rozłożyła skrzydła i machnęła nimi przed siebie, tak że powstał wiatr, który ponownie wrzucił je do stawu. Po kilku próbach zrozumiały, że i tak im się nie uda i zostawiły ją w spokoju. Teraz miała czas, aby się zastanowić. Jak to możliwe, że jej skrzydła miały moc, by uderzyć wystarczająco mocno i wrzucić Dzikie Kobiety do stawu, ale nie były w stanie unieść jej w powietrze? Zdawało się, że funkcjonowały normalnie poza chwilami, gdy chciała latać. Jaka mogła być tego przyczyna? Najbardziej logicznym wyjaśnieniem zdawała się magia. Oczywiście jakiś jej rodzaj. Ale skąd się wzięła? I wtedy przypomniała sobie, że ten drugi duży ptak, któremu chciała złożyć wizytę, ten z błyszczącymi piórami, spojrzał na nią i poruszył piórem… tuż przedtem, nim Roxanne spadła na ziemię. To poruszenie piórem mogło rzucić na nią czar! To pewnie ptak z magicznym talentem. Ale dlaczego? Roxanne chciała po prostu złożyć mu niewinną wizytę. Dlaczego inny ptak miałby ją tak potraktować? W tym miejscu jej myśli zatrzymały się; to chyba nie miało sensu. Zapadła w drzemkę i gdy się obudziła, było już rano. Wstała i udała się nad staw, by się wykąpać. Głupie Dzikie Kobiety ponownie pojawiły się i próbowały jej przeszkadzać, więc zjadła ich jeszcze kilka, a resztę oddmuchnęła na znaczną odległość. Skończyła kąpiel, wzięła kolejny łyk winnej wody o ciepłym smaku i ruszyła w kierunku brzegu. Otrząsnęła się do sucha, rozłożyła skrzydła i spróbowała wzlecieć. I znowu nie mogła. Jej skrzydła z furią biły powietrze, wzniecając ogromną chmurę kurzu, ale Roxanne nie unosiła się. Było tak, jakby coś przywiązało ją do ziemi. Nie mogła latać. Ogromny wąż wpełzł w jej pole widzenia. Bardzo duży. Zamiast być potencjalnym kąskiem, mógł być potencjalnym wrogiem. Zebrała się w sobie, przygotowując się do walki. — Wstrzymaj się — rzekł wąż w ptasim języku. — Nie przyszedłem szukać sprzeczki, ale aby dać ci radę. Roxanne była zaskoczona. — Jak to możliwe, że mówisz moim językiem? — zaskrzeczała. — Jestem Pyton z Parnasu — odpowiedział. — Mówię wszystkimi językami, ponieważ moim zadaniem jest strzec tej góry przed intruzami. Menady poinformowały mnie, że sprawiasz im trudności. — Och, Dzikie Kobiety? Smakują nieźle, jeśli zamoczyć je w winie. — Zgadzam się. Jednakże one również strzegą góry i nie powinno się na nie zbyt okrutnie polować, bo inaczej całkowicie wyginą. To pozbawiłoby mnie najsmakowitszych kąsków. Muszę poprosić cię, abyś zaprzestała na nie polować. — Z chęcią to spełnię, w chwili gdy będę mogła stąd odlecieć. I tak nigdy nie chciałam tutaj zostać, ale przytrafiło mi się coś dziwnego, gdy chciałam odwiedzić tego ptaka–Roka na szczycie. — To nie jest ptak–Rok. To Simiurg, najstarsza istota w Xanth i królestwie śmiertelnych. Jest Strażnikiem Nasion i siedzi na Drzewie Nasion. Zabezpiecza górę przed inwazją z powietrza. Nie pozwala tu przebywać żadnym latającym potworom. Ty próbowałaś się tu dostać, więc cię uziemiła. — Uziemiła mnie! Ale ja tylko leciałam się z nią przywitać! Nie wiedziałam, że jest niechętna wobec gości. — Teraz wiesz — stwierdził pyton. — Cóż, powiedz jej, żeby zdjęła ze mnie czar, i odlecę. Z pewnością nie chcę mieć nic do czynienia z kimś, kto jest tak niemiły. — Simiurg nie jest niemiła. Po prostu wprowadza w życie zasady. Nie ma cierpliwości, aby uczyć tych, którzy jakimś trafem nie znają jej praw. — To znaczy, że już nie pozwoli mi latać? — zapytała Roxanne zdenerwowana. — Co za okrutne stworzenie! — Nie okrutne. Tylko stanowcze. Nieznajomość zasad nie jest usprawiedliwieniem. — Ale przecież nie mogę na zawsze pozostać na ziemi! — zaprotestowała Roxanne. — Jestem ptakiem! Muszę latać! — W takim razie będziesz musiała złożyć podanie do Simiurg o zwolnienie z uziemienia. Może będzie wyrozumiała, biorąc pod uwagę twą niewinność. Zatem Roxanne udała się pieszo aż na sam szczyt góry Parnas, aby złożyć podanie do Simiurg. — MUSISZ WYKONAĆ PRACĘ SPOŁECZNĄ — dotarła do niej potężna myśl Simiurg. — JEŚLI JĄ WŁAŚCIWIE WYKONASZ, ZOSTANIESZ UWOLNIONA. — A co to za praca społeczna? — zaskrzeczała Roxanne. — MUSISZ UDAĆ SIĘ DO BEZIMIENNEGO ZAMKU I WYSIEDZIEĆ ZNAJDUJĄCE SIĘ TAM JAJO. To zdawało się bardzo proste. — A gdzie jest ten Bezimienny Zamek? — zapytała. Simiurg nie odpowiedziała bezpośrednio. Zamiast tego poruszyła piórem. Nagle Roxanne znalazła się w nim. Jajo było piękne, choć bardzo długo się nie wykluwało. Roxanne straciła rachubę stuleci, ale była pewna, że czyniła postępy zbliżające ją ku uwolnieniu. Dokładnie trzymała się zasad swej służby: mogła zjadać tylko tych zwiedzających, którzy zbytnio zbliżyli się do jaja. Czasami przychodzili grupami, a czasami w pojedynkę. Gdy było ich kilku, zamykała dodatkowych w klatkach, trzymając ich na później. Przerwy między wizytami mogły być krótkie lub długie. Nie miało to znaczenia. Między nimi spała. Jakoś wszystko zawsze zgadzało się w czasie; zawsze miała lekki apetyt, ale nigdy nie była głodna. Nie była to zła służba, ale czułaby zadowolenie, gdyby się już skończyła. Gwenny była zaskoczona. — To jesteś tu już od wieków? Myśli Roxanne przebiegły po skali czasu. Tak, rzeczywiście minęło już kilka wieków. Spała tak długo i tak mocno, że było jej trudno powiedzieć. — Ale kto zbudował Bezimienny Zamek? Kto złożył jajo? Kto się z niego wylęgnie? Roxanne nie wiedziała. Nie ona miała się nad tym zastanawiać. Miała tylko zadanie do wykonania i chciała latać. Musiała wysiadywać jajo, dopóki się ono nie wylęgnie. I będzie robić to sumienne do końca, ponieważ nie miała ochoty raz jeszcze zirytować Simiurg. — Ale centaur Che jest chroniony przez wszystkie skrzydlate potwory z rozkazu Simiurg — wyjaśniła Gwenny. — Tego samego ptaka, który przysłał cię tu, abyś wykonała tą pracę społeczną. Strasznie ją zdenerwujesz, jeśli go zjesz. Roxanne nic o tym nie wiedziała. Nigdy nie opuszczała Bezimiennego Zamku, ponieważ nie mogła latać, i nie przepytywała żadnego z intruzów, zanim go zjadła. Dlaczego miałaby uwierzyć potencjalnemu złodziejowi, że Simiurg nie kazała go zjeść? Gwenny pokręciła głową zawiedziona. Rozumowanie ptaka było sensowne, w jego pojęciu. Jak można go było przekonać, że nie miał racji? Nagle Gwenny coś usłyszała. Było to ciche nucenie, może śpiew, ale nie można było odróżnić słów. Ptak–Rok, skoncentrowany na Gwenny i znajdującym się w niebezpieczeństwie jaju, nie słuchał. Była to Jenny wypróbowująca swą magię. Działała tylko na tych, którzy znajdowali się w zasięgu jej głosu i nie zwracali na nią uwagi. Tak więc tym razem nie powinna zadziałać na Gwenny, ponieważ jej umysł dokładnie wiedział, co się dzieje, ale może zadziała na ptaka. Jeśli uwaga ptaka nie zwróci się na dziewczynkę–elfa. Gwenny zauważyła tworzenie się snu dzięki swemu szkłu kontaktowemu. Sen był chmurą unoszącą się ponad głową Jenny, która ukrywała się pod pochyleniem ściany. W rozciągającej się chmurze pojawiła się scena, najpierw niewyraźna, po chwili jednak czytelna: trawiasta polana, z kwiatami na pierwszym planie i zamglonymi górami w tle. Na środkowym planie znajdowały się liczne polany i iskrzące się strumienie oraz wszelakie piękne drzewa. Było tam absolutnie pięknie, jak zwykle w snach Jenny. Gwenny bardzo chciała być częścią snu, tak jak już tyle razy przedtem, ale nie mogła sobie na to pozwolić. Gdyby to zrobiła, straciłaby kontrolę nad różdżką i jajo roztrzaskałoby się, a ptak–Rok momentalnie zniszczyłby wszystkich intruzów. Jeśli najpierw odłożyłaby jajo i następnie wstąpiła do snu, wtedy ptak mógłby je odzyskać i zapolować na nich. Musiała pozostać uważna. Ale mogła obserwować go z zewnątrz. Było to nowe doświadczenie, widzieć i rzeczywistość, i sen jednocześnie. We śnie pojawiła się Jenny. Chodziła wśród kwiatów, co należało do jej ulubionych zajęć, uważając, aby na nie nie nadepnąć. Schyliła się, aby powąchać duży, purpurowy kwiat namiętności, ostrożnie, ponieważ dziewczęta nie powinny wąchać takich rzeczy. Nawet te, które zostały już członkami Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. We śnie pojawił się kot Sammy. W rzeczywistości spał, leżąc tuż obok Jenny; we śnie robił to samo. We śnie ponad jego głową unosiła się nawet chmurka, ale była nieczytelna. Najprawdopodobniej śniło mu się, że śni o tym, że śni i tak dalej, każda z chmurek była coraz mniejsza, ostatnie zaś były niewidoczne. Ptak–Rok — Roxanne — także pojawił się we śnie. Wyglądał na zaskoczonego. I był zaskoczony; jego własna chmurka przedstawiająca myśli ukazywała ukośnie przecięty obraz. Jedna jego część przedstawiała Bezimienny Zamek, w którym dotychczas się znajdował, a druga piękną polankę, na której był teraz z dziewczynką–elfem. W co miał wierzyć? — Och, witaj, Roxanne — rzekła Jenny w swym śnie. Gwenny nie słyszała jej słów, ale widziała, że Jenny coś mówi, i wiedziała, że takie byłyby jej pierwsze słowa. — Co ja tu robię? — zapytała Roxanne. Mogły teraz rozmawiać bezpośrednio, ponieważ tak to już było w snach Jenny. Wszelkie bariery między istotami zanikały i wszyscy się ze sobą zgadzali. — Jesteś w moim śnie — wyjaśniła Jenny. — Jest tu lepiej aniżeli w świecie rzeczywistym, ponieważ tu wszystko jest doskonałe. — Dla mnie nigdzie nie jest lepiej, jeśli nie mogę latać — odparła Roxanne. — Cóż, tutaj możesz latać — stwierdziła Jenny. Zaskoczona Roxanne spróbowała. Rozłożyła skrzydła i wystartowała… i poszybowała wysoko pod błękitne niebo. Po chwili zaczęła ścigać się z przelatującą obok niej chmurą. Wspaniały widok! Ale Gwenny nie mogła tego wszystkiego obserwować. Jenny dała jej szansę uwolnienia ich wszystkich. Dlatego przesunęła różdżkę, z powrotem ułożyła jajo w gnieździe i schowała różdżkę do swego plecaka. Przebiegła poprzez komnatę w stronę rzędu umieszczonych wzdłuż ściany klatek. Znajdowały się ponad jej głową. Chociaż Roxanne nie mogła latać, była tak dużym ptakiem, że potrafiła bardzo wysoko dosięgnąć. Gwenny musiała wspiąć się na ścianę. Nie stanowiło to problemu, ponieważ ścianę zrobiono z chropowatej chmurnej substancji, której łatwo się było trzymać. A poza tym nadal była bardzo lekka, ponieważ Che nie tak dawno trzepnął je ogonem, aby unieść je do Bezimiennego Zamku. Wspinała się, spoglądając za siebie, aby mieć pewność, że sen Jenny nadal działa. Widziała Jenny stojącą obok wybrzuszenia ściany i Roxanne siedzącą przy gnieździe i unoszącą się między nimi chmurę snu, wypełnioną wspaniałościami. Ptak–Rok zataczał koła i gwałtownie pikował we śnie, całkowicie szczęśliwy. Przez całe wieki był uziemiony, siedząc w zamku na unoszącej się w powietrzu chmurze, a teraz rozkoszował się swym nowo odkrytym lotem. Z pewnością nie spieszyło mu się do opuszczenia tego snu. Gwenny dotarła do klatek. Uczepiła się palcami chmurzastego drutu i podciągnęła się tuż przed klatkę centaura Che. — Che! — szepnęła. — Jak się ją otwiera? — Jest zawiązana kawałkiem Węzła Gordyjskiego — powiedział smutno. — Czego? — Węzła Gordyjskiego. To magiczny węzeł, który może zostać rozwiązany tylko przez tego, kto go zrobił. Zawiązał go ptak–Rok, więc tylko on jest w stanie go rozwiązać. — Ale w takim razie jak mogę cię uratować? — Nie możesz — odrzekł smutno. — Obawiam się, że nie będziesz również mogła uratować Jenny. Lepiej sprawdź, czy znajdziesz jakiś sposób, aby uratować siebie. — Nic takiego nie zrobię! — oświadczyła z oburzeniem. — Jesteś moim towarzyszem, a Jenny moją najlepszą przyjaciółką. Muszę uratować was oboje. — Spojrzała na węzeł. — Może mogłabym go przeciąć. — Nie wiem, czy to mądre. Gwenny spojrzała ponad jego ramieniem na biegnącą dalej scenę snu. — Jenny nie może na zawsze trzymać Roxanne pod kontrolą. Jeśli mam coś zrobić, muszę zrobić to teraz. — Może masz rację — zgodził się niechętnie. Gwenny podtrzymała się lewą ręką, a prawą sięgnęła do plecaka po nóż. Ustawiła ostrze na górnym końcu węzła i zaczęła go ciąć. Węzeł krzyknął i zabłysnął. Światło było prawie oślepiające, a dźwięk tak przenikliwy, że nawet ściany zamku zadrżały. Ptak–Rok wymknął się ze snu. Dziko rozejrzał się wokół, rozumiejąc, co się stało. Nagle ruszył w kierunku Jenny, łapiąc ją swymi ogromnymi szponami, zanim zdołała wczołgać się pod wybrzuszenie ściany. Przeniósł ją w poprzek komnaty do klatek. — Uciekaj! — zawołał Che do Gwenny. Gwenny puściła klatkę i spadła na podłogę. Jej lekkość zamortyzowała lądowanie. Uskoczyła w bok, uciekając przed wielkim ptakiem. Znalazła skaliste miejsce i skryła się za dużym kamieniem. W tym czasie Roxanne otwarła klatkę, tę samą, w której siedział Che, wrzuciła tam Jenny i ponownie zawiązała Węzeł Gordyjski. Teraz dwoje z nich było uwięzionych. Gwenny zdała sobie sprawę, że powinna ponownie zająć się jajem. Był to jedyny sposób na powstrzymanie Roxanne, która naprawdę starała się jak najlepiej zrealizować swe zadanie, chociaż tym razem nie wykonywała dobrej roboty. Pobiegła w stronę jaja, wyciągając różdżkę. Ale Roxanne również biegła w jego stronę, a jej kroki były dużo większe od kroków Gwenny. Gwenny skierowała na jajo różdżkę, ale zanim je uniosła, Roxanne dotarła do gniazda i rzuciła się na nie. Pociągnęła gdzieś za sznurek chmurowy i spowiła i jajo, i gniazdo w chmurze, związując ją kolejnym Węzłem Gordyjskim. Teraz nie można było unieść jaja; zostało przykute do gniazda, a gniazdo było przykute do podłogi. Gwenny straciła swą szansę. Powinna była użyć swej różdżki w chwili, gdy wylądowała na podłodze, zamiast bezmyślnie uciekać. Ogarnęła ją panika i straciła ostatnią prawdziwą szansę na stoczenie równej walki z ptakiem. Nie była to bynajmniej rzecz godna wodza, nawet jeśli nigdy nie miała nim zostać. Może tak naprawdę wcale nie nadawała się na wodza. Ale nienawidziła tego, że jej przyjaciele zostali wciągnięci w tę katastrofę razem z nią. Ptak–Rok dokończył zawijanie jaja i odwrócił głowę, aby skoncentrować się na Gwenny. Rzucił się na nią. Gwenny uniosła ptaka wysoko w powietrze, ponad własną głową. Nawet tego nie planowała; po prostu samo się stało. Potężny stwór rozpędził się jak kamień i uderzył o przeciwległą ścianę, przygniatając sobie ogon. Chmura jego myśli wskazała mnóstwo zakrętasów i wykrzykników. Nie miał pojęcia, co się stało. No cóż! Może jednak Gwenny miała jeszcze szansę! Ponieważ ptak nie mógł latać, był teraz zupełnie bezradny w powietrzu. A różdżka mogła nim sterować. Gdyby go trochę poobijać, poddałby się. Ptak–Rok pozbierał się i ponownie zaczął nacierać na Gwenny. Tym razem nie podskakiwał, lecz szedł. Nie miało to jednak znaczenia, ponieważ Gwenny ponownie go uniosła i rzuciła na kolejną ścianę. Za trzecim razem ptak zmądrzał. Wypuścił swe szpony i wczepił je w chmurne kamienie podłogi. Gdy Gwenny spróbowała go podnieść, nie udało jej się to, ponieważ był przytwierdzony do podłogi. Zrobił jeden krok, a po chwili kolejny, zawsze trzymając się jedną nogą podłogi. Gwenny wpadł do głowy desperacki pomysł. Pobiegła w stronę przyczepionej nogi ptaka. Ptak, zaskoczony, odczepił ją z podłogi, aby złapać nią Gwenny… a Gwenny w dokładnie tym samym momencie użyła swej różdżki i uniosła go wysoko. Lecz tym razem Gwenny nie rzuciła ptaka o ścianę. Teraz ona zmądrzała i trzymała ptaszysko w powietrzu. Roxanne nie była w stanie się ruszyć, ponieważ nie miała ani punktu oparcia, ani nie potrafiła latać. Gwenny w pewien sposób ją usidliła. Ale co miała zrobić z tym jeńcem? Nie mogła trzymać jej przez całą wieczność w powietrzu, ponieważ kiedyś będzie musiała zasnąć. A poza tym miała tylko jeden dzień na dostarczenie jaja do Góry Goblinów, więc nie zostało jej dużo czasu, nawet gdyby jej przyjaciele byli wolni, a ona mogłaby zabrać z sobą jajo. Jej sytuacja nadal była rozpaczliwa bez względu na to, co stanie się z Roxanne. W powietrzu między nimi utworzyła się nowa chmura. Czy był to sen? Chmura nie przedstawiała żadnego obrazu, lecz zaczęła przyjmować konkretny kształt, który zaczął przypominać kobietę, dojrzałą, o pociągającej figurze, ubraną w rzeczy dokładnie podkreślające każdą falistość i linię jej ciała. W końcu utworzyła się znajoma twarz. — Metria! — zawołała Gwenny. — Co ty tu robisz? Demonica opuściła się na podłogę, spoglądając na nią. — Goblinko — powiedziała. — Mogłabym zapytać cię w duplikacie. — W czym? — Podobieństwo, identyczność, kopia, reprodukcja, transkrypt, replika… — To samo? — Wszystko jedno — odparła obrażona. — Przybyłam tu w interesach. Sądziłam, że szłaś do domu, by zostać monarchą. Gwenny zdobyła się na to, by nie poprawić niewłaściwego słowa. — Tak, ale musiałam zmierzyć się z moim młodszym bratem. On podmienił przygotowane zadania, więc musiałam przynieść to, co znajduje się między ptakiem–Rokiem a kamiennym gniazdem. Przyszliśmy tutaj, by zabrać kryształowe jajo, ale wpadliśmy w kłopoty. — Hm, to interesujące. Jak sądzisz, kiedy się z tym uporasz? — Jeśli w ciągu jutrzejszego dnia nie wrócę do Góry Goblinów, już nie będzie to miało znaczenia. Wydaje mi się, że to potrwa jeszcze jSden dzień, bez względu na wszystko. Demonica wyczarowała notatnik i pióro i zanotowała coś. — Pracuję teraz dla profesora Grossclouta, przygotowując specjalny… i muszę sprawdzać szczególne miejsca, takie jak na przykład to. Mogę go poinformować, że w przyszłym roku będzie ono wolne. Dziękuję. — Specjalne co? — To nie pomyłka z mojej strony tylko cenzura. Nie wolno mi nic na ten temat powiedzieć. Próbowałam się do nich zakraść, aby dowiedzieć się, co robią, ponieważ ciekawość jest moim najsilniejszym uczuciem, i zobaczyłam, jak Nada z Naga ćwiczyła swoją rolę. Ale profesor złapał mnie, a jak dotąd nikt się jeszcze profesorowi w niczym nie sprzeciwił. Teraz wiem wszystko na ten temat, ale nie mogę nikomu nic powiedzieć. To fenomenalna frustracja. — Hm, a może mogłabyś nam pomóc, gdy już tu jesteś? Che i Jenny są zamknięci w klatce, a ja utrzymuję Roxanne w powietrzu, ale jesteśmy w impasie i nie wiem, co mam dalej robić. — Och, to grupa poszukiwawcza jeszcze do was nie dotarła? — Jaka grupa? — Ta, którą miała wysłać Simiurg, gdy się o tym dowie. — Metria rozejrzała się wokół. — To będzie ciekawe zobaczyć, czy dowie się o tym na czas. Cóż, to na razie. — To Simiurg jeszcze nie wie? — zawołała Gwenny rozpaczliwie. Ale demonica już rozpływała się w powietrzu. Gwenny znowu była sama. Jej przyjaciele wciąż znajdowali się uwięzieni w klatce, a jajo tkwiło przymocowane do podłogi. Nie było żadnej szansy, by ich uratować, zabrać jajo i dotrzeć na czas do Góry Goblinów. Zastanowiła się i wyciągnęła wnioski. Nie musiała zostać wodzem. Nie była pewna, czy się do tej funkcji nadawała. Ale po prostu nie mogła pozwolić na to, by jej przyjaciele zostali pożarci. — Roxanne — oświadczyła. — Przyszłam tu, by ukraść twe bezcenne jajo. Muszę to przyznać. Ale chciałabym je pożyczyć i zwrócić, chociaż nie sądzę, że się zgodzisz. Teraz jestem skłonna pójść na kompromis. Pozwól moim przyjaciołom i mnie odejść, a my zostawimy twe jajo w spokoju. Roxanne zastanowiła się. Słyszała, co powiedziała demonica, i wiedziała również, że Gwenny była zdesperowana. Chmura jej myśli pokazała Gwenny zapadającą w sen, w czasie którego Roxanne mogłaby ją złapać. — Ale ty też słyszałaś, że sama Simiurg się nami interesuje — rzekła Gwenny. Wyglądało na to, że nie zwróciła na to specjalnej uwagi albo sądziła, że próbują ją oszukać. Poczeka. — To trzepnę tobą o ścianę! — zawołała Gwenny w nagłej wściekłości. Poruszyła różdżką, a ptak zaczął dziko kręcić się w koło. Ale Gwenny nie wykonała swojej groźby, ponieważ obawiała się, że Roxanne zanurzyłaby swe pazury w ścianie i w ten sposób miałaby znowu punkt oparcia, co zapewniłoby jej niewątpliwe zwycięstwo. Gwenny zwróciła się w inną stronę. Zobaczyła ten skalisty obszar, w którym przez chwilę się ukrywała. Był to ogródek skalny! Teraz przypomniał sobie, że ptaki–Roki* lubiły skaliste rzeczy, na przykład orzechy w czekoladzie zwane kamyczkami czy ogródki skalne. To z pewnością prywatny ogródek ptaka. — Zniszczę twój ogródek skalny! — zawołała Gwenny. Roxanne zaskrzeczała. Gwenny cofnęła się do ogródka, który był zrobiony z kamieni różnej wielkości, poczynając od dużych, a na ogromnych skończywszy. Popchnęła jeden, ale był dla niej zbyt ciężki. Wszystkie były zbyt ciężkie. Cóż, mogła użyć różdżki. Ustawiła ją przed sobą… a Roxanne zawirowała. Gdyby użyła jej na skale, musiałaby puścić Roxanne, a to mogłoby być katastrofalne w skutkach. Tej groźby też nie była w stanie doprowadzić do końca. Zawiedziona Gwenny usiadła na jednym z kamieni. Połysk z jaja, który ich pokrywał, już prawie zniknął, ale teraz nie sprawiało to różnicy. Dwoje z nich uwięziono w klatce, a trzecie było bezradne. Czuła, jak do oczu napływają jej łzy. Co miała teraz zrobić? 15. RATUNEK Ogrzyca Okra chwyciła jedną ręką Melę, a drugą Idę, trzymając je mocno, gdy rakietowe nasienie eksplodowało. Fala ognia i dymu rozlała się wokół, kapsuła zatrzęsła się, jakby porwał ją olbrzym. Potem powoli uniosła się w powietrze. Mela i Ida były jak zamrożone, mocno zaciskały powieki, ale Okra oczywiście nie miała dość rozumu, aby też to zrobić, więc wyglądała na zewnątrz poprzez przezroczystą obudowę nasienia. Zobaczyła, jak kapsuła wznosi się ponad własne spaliny, które wydobywały się z jej dolnego końca, i wyżej, ponad ziemię. Wzleciała nad Drzewo Nasion i skierowała się w stronę niewinnie unoszącej się ponad ziemią chmury. Chmura, przerażona, próbowała umknąć jej z drogi, ale nasienie rakietowe było dla niej za szybkie. Kapsuła dotarła do krawędzi chmury i wprowadziła ją w wirowanie. Gdy chmura straciła cierpliwość, wytrysnął z niej deszcz. Nie wyglądała na zadowoloną. Teraz kapsuła zmierzała prosto w niebo, a z jej podstawy wylatywały ogień i dym. — OGRZYCO… PROWADŹ POJAZD — dotarła do niej myśl Simiurg. — SKIERUJ GO NA BEZIMIENNY ZAMEK. — Ale gdzie on…? — zaczęła Okra. Nagle zobaczyła tablicę rozdzielczą, na której znajdowało się kilka zdjęć. Niektóre przedstawiały góry. Jedna z nich miała na szczycie ogromne drzewo, jak góra Parnasu. Na innej roiły się gobliny. Była to z pewnością Góra Goblinów. Kolejna miała płaski szczyt: Góra Rushmost. Na kolejnej wszyscy spali: Góra Wiecznego Spokoju. Kilka innych zdjęć przedstawiało zamki. Przy jednym z nich stał zombi: Zamek Zombi. Przy wieżyczce drugiego znajdował się stary gnom: Zamek Dobrego Maga. A jeszcze inny stał na chmurze. Okra zastanowiła się przez moment, przez kolejny moment pomyślała, następnie podumała przez trzeci moment i rozważała przez czwarty. Od tego wysiłku jej głowa zaczęła się przegrzewać, więc wiedziała, że trzeba przerwać. Oznaczało to, że będzie musiała wybrać czwarty zamek: zamek w powietrzu. Musiał to być Bezimienny Zamek. — DOBRZE, OGRZYCO. TERAZ USTAW NA NIEGO WSKAŹNIK. Była tam świecąca kropka. W tej chwili znajdowała się na środku nieba, ale była zbyt mała, by mogła być słońcem. Okra miała ręce zajęte podtrzymywaniem towarzyszek, więc użyła nosa, aby przesunąć kropkę poprzez tablicę rozdzielczą w stronę Bezimiennego Zamku. Kapsuła dziko zawróciła, kiedy kropka zmieniała miejsce, ale ustabilizowała lot na nowym kursie, gdy kropka pozostała na Bezimiennym Zamku. Okra miała nadzieję, że oznaczało to, iż kapsuła zmierzała teraz we właściwym kierunku. — DOBRZE. WYKONAŁAŚ CZĘŚĆ SWEGO ZADANIA. Część? — A co muszę jeszcze zrobić? — zapytała Okra. Ale Simiurg nie odpowiedziała. Może miała ważniejsze sprawy na głowie. Dlaczego miałaby się zajmować drugoplanową ogrzycą poza tym, że mogła ją wykorzystać jako narzędzie umożliwiające jej osiągnięcie swego celu? Pojazd, jak Simiurg go nazwała, leciał teraz horyzontalnie ponad Xanth. Okra zastanowiła się przez moment i zdołała przetłumaczyć kluczowe słowo na zrozumiały jej język: poziomo. Pojazd leciał płasko, zamiast lecieć w górę. Xanth śmigał pod nimi. Zdawało się, że udawały się na północny wschód, z powrotem tam, skąd przyniosły ich gryfy, ale prędzej. Po chwili Okra zauważyła Jezioro Ogrów i Pszczół Wodnych. Jej rodzinna okolica wyglądała tak odmiennie z góry! Nigdy jej się nawet nie śniło, że mogłaby tak daleko dotrzeć i przeżyć tyle przygód, gdy wyruszała, by zyskać status głównego bohatera! Znajdowała się pod nią również Rzeka Pocałunków, którą kiedyś wiosłowała. Ale pojazd nie leciał wzdłuż rzeki na północ; skierował się na północny wschód ponad dżunglą. W momencie gdy ukazało im się na wschodzie wielkie morze, kapsuła zwolniła. Ogień przestał wydobywać się z jej ogona i wylądowała na chmurze. Podskoczyła i uspokoiła się. Dotarła na miejsce. Okra puściła towarzyszki. — Uspokójcie się, przyjaciółki — odezwała się. — Jesteśmy na miejscu. — Otwarła drzwi i do środka wleciało świeże powietrze. — Ale nie odchodźcie zbyt daleko; jesteśmy na chmurze. — Na chmurze! — zawołała Ida, wychodząc z kapsuły. — Jak to możliwe? — Rakieta zabrała nas do Bezimiennego Zamku, który przypadkowo znajduje się na chmurze — wyjaśniła Okra. Dźgnęła palcem chmurę. — Zdaje się być dość mocna, by utrzymać nas… i zamek. Mela wyszła, odgarniając jedną ręką włosy. — Sądziłam, że spłoniemy — wyznała. — Jeśli miałabym możliwość wyboru, to już raczej wolałabym utonąć. — Ale przecież syreny nie mogą utonąć! — zaprotestowała Okra. — Właśnie. Stanęły i spojrzały na zamek. Był tak biały jak sama chmura, z szarawymi cieniami, wystarczająco duży, by pomieścić w sobie plemię ogrów. Okra zastanawiała się, dlaczego pod jego ciężarem chmura nie opadła na powierzchnię ziemi. Ale była to oczywiście magia, a magia nie potrzebowała jakichkolwiek wyjaśnień. — Roxanne musi być w środku — stwierdziła Mela. — To pewnie bardzo zła kobieta, jeśli ma zamiar zjeść centaura. — A może to demonica — podsunęła Ida. — Albo ogrzyca — dodała Okra. — Większość z nich jest bardziej okrutna ode mnie. Mela zmarszczyła się. — To przywodzi mi na myśl pewien możliwy problem. Jeśli Roxanne żywi się istotami żyjącymi, co powstrzyma ją od zjedzenia nas? — Przecież przynosimy jej Nasienie Czasu — rzekła Ida. — Nie powinna nas zjeść. — Ale wyglądała niepewnie. — A czy Simiurg przysłałaby nas tutaj tylko po to, byśmy zostały zjedzone? — zapytała Okra. Mela uśmiechnęła się, lekko uspokojona. — Nie, chyba spodziewa się, że znajdziemy sposób na rozwiązanie tego problemu. — Może mogłybyśmy użyć Nasienia Czasu — zaproponowała Ida. — Aby nas chroniło, do czasu gdy je jej damy. Może nie będzie nas wtedy chciała skrzywdzić. — Ale jak mamy go użyć? — zdziwiła się Mela. — Cóż, Okra została zasiana, co z pewnością oznacza, że otrzymała nasiona do czasu, gdy będzie mogła przekazać je dalej. Może będzie mogła go użyć, tak jak użyła nasienia rakiety. Okra spojrzała na ziarno, które trzymała w ręce. Nie miała pojęcia, jak go użyć. — Możesz je przywołać — zasugerowała Mela. — Tak są używane niektóre przedmioty magiczne. Okra trzymała niewielką kulkę przed sobą. — Przywołuję cię, Nasienie Czasu — rzekła. Nic się nie stało. — Oczywiście musisz kazać mu coś zrobić — stwierdziła Mela. — Każ mu zrobić coś, co ma do czynienia z czasem. — Nasienie Czasu, przyspiesz mnie — oznajmiła Okra. Nadal nic się nie działo. — Macie jeszcze jakieś pomysły? — zapytała. Żadna z nich nie odpowiedziała. Stały jakby zamrożone, nawet nie mrugając. Co im się stało? Okra podeszła do krawędzi chmury i spojrzała w dół. Poniżej leżał Xanth, widoczna była krawędź morza. Tam też nic nie zdawało się poruszać. Nagle Okra zdała sobie sprawę, że jeśli ona zostałaby przyspieszona, a pozostali nie, to rzeczywiście mogłoby tak być. — Spowolnij mnie, Nasienie Czasu — poprosiła. Mela i Ida zaczęły wracać do życia. Ich głosy zaczęły brzmieć jak kwakanie oszalałych kaczek. Zniknęła przecież tylko na chwilę. Ale jaka nastąpiła w nich zmiana! Zmiana nastąpiła również w Xanth. W pewnej odległości słońce pchało się w stronę horyzontu, jakby zniecierpliwione, chcąc jak najszybciej zakończyć swą całodzienną pracę. Szare cienie zamku wydłużyły się. Widziała to wszystko. Och. Xanth tak naprawdę nie przyspieszył; ona zbyt mocno zwolniła. — Nasienie Czasu, zrób mnie znowu normalną — powiedziała. — …musisz mu powiedzieć, żeby znowu cię przyspieszyło — mówiła Mela. — Proszę, Okra, nie mamy wiele czasu! — Jestem z powrotem — rzekła Okra. — Och, to świetnie! — zawołała Mela. — Najpierw stałaś się przerażająco szybka, a potem byłaś jak rzeźba. To pewnie magia Nasienia Czasu. — Tak — przytaknęła Okra. — Jeśli Roxanne nas zaatakuje, po prostu będziemy mogły się przyspieszyć i uciec przed nią. — Jestem ciekawa, czy ma ono również wpływ na innych? — zapytała Ida. — Wydaje mi się, że jeśli może działać na jedną osobę, to może również mieć wpływ na inne. Okra sprawdziła to. — Nasienie Czasu, przyspiesz Idę i spowolnij Melę. Ida stała się jednym zamazanym ruchem, a Mela zamieniła się w posąg. — Szybko, Nasienie Czasu, zamień je z powrotem! — krzyknęła Okra. Ida zwolniła, a Mela przyspieszyła do swej normalnej prędkości. Cała trójka porównała swe spostrzeżenia i doszła do wniosku, że Nasienie Czasu rzeczywiście mogło być używane na innych. — Oznacza to, że może spowolnić Roxanne, nie wywierając jakiegokolwiek wpływu na nas — stwierdziła Ida. — To może być najlepszy sposób. Mela spojrzała na zamek. — A może powinnyśmy spowolnić cały zamek — powiedziała. — Gdyby Roxanne miała właśnie zamiar pożreć Che, to nie zrobi tego, zanim nie dotrzemy tam, aby go uratować. Okra odwróciła się w stronę zamku. — Nasienie Czasu, spowolnij wszystkie stworzenia, które znajdują się w Bezimiennym Zamku — rzekła. Wydawało się, że nic się nie stało, ale wiedziały, że było to bardzo względne. Poszły w stronę zamku. Most zwodzony był podniesiony, a brama kraty opuszczona. Fosę wypełniała woda, a one nie całkiem ufały temu, co mogło się w niej znajdować. Ale Okra rozwiązała ten problem. — Wodo, zwolnij. Woda zamarzła. Przeszły po zamarzniętej powierzchni. Jak miały dostać się do wnętrza zamkniętego zamku? Nie widziały żadnych niskich okien, a drzwi były szczelnie zamknięte. — Może mogłabyś wyrąbać dziurę w ścianie — zasugerowała Ida. — Tak jak wyrąbałaś schody w klifie. Okra zwinęła dłoń w pięść i zaczęła rytmicznie uderzać. Udało jej się odłupać kawałek chmurnej substancji. — Ten materiał nie jest dość twardy — wyjaśniła. — Trochę potrwa, zanim uda mi się w nim wyrąbać dziurę. — Nie sadzę, abyśmy miały dużo czasu — oznajmiła Mela. — To przyspiesz nas — dodała Ida. — Żebyśmy mogły jak najszybciej dostać się do zamku. Okra przyspieszyła całą ich trójkę. I zaczęła tłuc w ścianę. Praca była mozolna, ale miały teraz dość czasu, ponieważ naprawdę pracowała bardzo szybko. Najpierw zrobiła wklęśnięcie w chmurnej ścianie, następnie wgłębienie i wreszcie dziurę. Włożyła w nią rękę i urywając kawałki chmury, poszerzyła otwór na tyle, aby mogły się przez niego przeczołgać. Tak zrobiły i znalazły się w pustej chmurnej komnacie. Drzwi były zamknięte, ale Okra otwarła je. Gdy przez nie przeszły, ponownie się zatrzasnęły. Mela spróbowała nacisnąć klamkę, ale drzwi były zamknięte. Wyglądało na to, że otwierały się tylko od środka. Teraz znajdowały się w niewielkim korytarzu. Jego ściany zrobione były z chmurnej substancji tak jak i wszystko pozostałe. Poszły nim aż do miejsca, w którym przechodził w średni korytarz, który z kolei przechodził w duży korytarz. Prowadził on w głąb zamku, dochodząc do innych korytarzy tego samego rozmiaru i zamykając w sobie te mniejsze. Cóż to był za wielki zamek! Zbliżyły się do kolejnych zamkniętych drzwi. Tym razem przysunęły do nich chmurną kanapę i użyły jej do otwarcia drzwi, które potem również zablokowały, aby mogły wrócić tą samą drogą, bez konieczności ich wyważania. Następnie przeszły do pomieszczenia, które wyglądało na ogromną jadalnię i miało wszystkie drzwi zamknięte. — To dobrze, że jesteśmy przyspieszone — zauważyła Mela — ponieważ w przeciwnym razie nigdzie nie mogłybyśmy szybko się przedostać. — Może są na górze — powiedziała Ida. Tutaj nie widziały śladu żadnej osoby poza nimi samymi. Brzmiało to sensownie. Zaczęły szukać schodów, ale gdziekolwiek były, z pewnością znajdowały się za zatrzaśniętymi drzwiami. Tak więc Okra ustawiła krzesła jedno na drugim na stole w jadalni i stanęła na nich tak wysoko, że była w stanie dotknąć sufitu. Następnie wybiła w nim dziurę. I to zajęło jej trochę czasu, ale nie było innego wyjścia. Gdy dziura była już dość duża, Okra podciągnęła się przez nią na górę. Znalazła się na podłodze ogromnego pomieszczenia. Na środku komnaty stał wielki piedestał podtrzymujący coś, co wyglądało na gniazdo. Ponad gniazdem unosił się ptak–Rok. Co się tu działo? Okra pomogła wciągnąć Melę i Idę na górę. Wszystkie trzy nadal były przyspieszone, podczas gdy pozostałe stworzenia w zamku były nadal spowolnione, dlatego nie musiały się spieszyć. Stanęły obok wyrąbanej dziury i zbadały sytuację. — Roxanne! — zawołała Ida. — To ptak! Ptak–Rok. Na podłodze pod ptakiem znajdowała się raczej ładna goblinka trzymająca w ręku różdżkę. Różdżka była skierowana na ptaka i chyba utrzymywała go w powietrzu. Po boku znajdowało się kilka klatek, a w jednej z nich znajdowali się centaur i dziewczynka–elf. Centaur to z pewnością Che, którego miały uratować przed pożarciem. Dziewczynka–elf to bez wątpienia Jenny. Oczy Okry zwęziły się. To ona zabrała jej status głównego bohatera! Z pewnością na to nie wyglądała — duża i niezgrabna jak na elfa, a jej uszy były zaostrzone w sposób, jakiego Okra jeszcze nigdy nie widziała. A jej ręce… u każdej jej ręki brakowało jednego palca! Co jej się przytrafiło? Ale lepiej się dowiedzieć, co sprawiło, że to dziwne stworzenie było godne statusu głównego bohatera? — To musi być goblinka Gwendolina ze swą różdżką — powiedziała Mela. — Wydaje mi się, że kiedyś słyszałam coś o goblinach posiadających czarodziejską różdżkę, którą mogły przesuwać rzeczy. Może odsunęła nią ptaka od siebie, żeby jej nie pożarł. — A ptak–Rok wcześniej już złapał pozostałą dwójkę — zgodziła się Ida. — Chyba najpierw powinnyśmy ich uwolnić. Wtedy możemy znieść goblinkę na dół przez dziurę i wynieść ich wszystkich, zanim damy Roxanne Ziarno Czasu. Według Meli brzmiało to sensownie. Okra nie była pewna czy należało uwolnić elfa, ale zdecydowała się nie sprzeciwiać. Musiały zakończyć swą misję dla Simiurg, aby powrócić do Naldo z Naga i otrzymać odpowiedzi na swoje pytania. Zbliżyły się do klatek. Znajdowały się one nad podłogą, ale łatwo było się do nich wspiąć po chropowatej ścianie. Okra dotarła do nich i zauważyła, że klatki były zamknięte. Spróbowała rozwiązać węzeł, ale ten nie chciał ustąpić. Spróbowała go przegryźć. Węzeł krzyknął. Ale nie interesowało jej, jak się czuł; powinien pozwolić się rozwiązać. Po chwili węzeł był rozerwany i drzwi stały otworem. Następnie wzięła kawałek sznurka pozostałego po węźle i zawiązała go wokół ciała skrzydlatego centaura jak uprząż. Wyniosła go z klatki i opuściła na sznurku, starając się, aby nie spadł. Mela i Ida złapały go, gdy był już niżej, i bezpiecznie ustawiły na podłodze. To było ciekawe, jak powoli opadał… oczywiście spadał w normalnym tempie, które zdawało się dużo wolniejsze aniżeli w rzeczywistości. Rozwiązały sznurek, aby Okra mogła go wciągnąć na górę. Teraz przyszła kolej na dziewczynkę–elfa. Okra miała ochotę wypchnąć ją z klatki nie przewiązaną sznurkiem. Ale wiedziała, że Meli i Idzie by się to nie spodobało. Oczywiście mogła popełnić błąd i zawiązać uprząż zbyt ciasno; nikt nie dowiedziałby się, że nie był to wypadek. Ale odkryła, że bez względu na to jak się starała, po prostu nie mogła związać sznurka zbyt ciasno. Jej ręce zawiązywały go zawsze właściwie. Co się z nią działo? Wtedy zrozumiała, że było to spowodowane tym, co miała za złe dziewczynce–elfowi: statusem głównego bohatera. Żadnemu głównemu bohaterowi nie mogło się przydarzyć żadne prawdziwe zło. Mogli się bać i znajdować się w najdziwniejszych sytuacjach, ale jakoś zawsze udawało im się z nich wybrnąć. Ironia polegała na tym, że to właśnie Okra wydostawała Jenny z kłopotów. Pomagała swemu wrogowi ze względu na potęgę magii, którą posiadał bezprawny status Jenny. Jakież to obrzydliwe! Zaniosła dziewczynkę–elfa do krawędzi klatki i powoli opuściła ją, przez całą drogę czując nienawiść. Będzie musiała znaleźć jakiś inny sposób na to, by pozbyć się Jenny. Okra zeskoczyła i po kolei przeniosła centaura i dziewczynkę–elfa w pobliże otworu w podłodze. Ponownie każde z nich opuściła, podczas gdy Ida zeszła na dół, aby zdjąć z nich uprzęże. Wreszcie zabrały goblinkę i również opuściły ją do pozostałych. Cała trójka była teraz bezpieczna, ponieważ ptak–Rok był zbyt duży, aby przecisnąć się przez dziurę w podłodze. Teraz nadszedł czas rozliczenia się z ptakiem. Ida pozostała z trójką na dole, podczas gdy Mela i Okra przygotowywały się do związania ptaka. Gdyby spróbował je zaatakować, Okra ponownie by go zwolniła. Ale teraz musiały znajdować w tym samym przedziale czasowym. Okra wyjęła Nasienie Czasu. — Zwolnij nas do normalnej prędkości — rozkazała mu. Było to złe polecenie. Ogromny ptak, uprzednio trzymany w powietrzu różdżką goblinki, zaczął dopiero teraz opadać i runął na podłogę z takim hukiem, że aż mu pióra zatrzepotały. Zamrugał i rozejrzał się wokół. Okra zrozumiała, że Roxanne dopiero co zajmowała się goblinką z różdżką, a teraz stała przed nią ogrzyca. Cóż, mogła mrugać; mogła nawet myśleć, że jedna zamieniła się w drugą. Ale za moment zauważy, że różdżka zniknęła. I rzeczywiście. Ptaszysko rzuciło się na Okrę. — Spowolnij Roxanne! — powiedziała do siebie Okra. Nagle ptak został zamrożony w powietrzu, zanim jego pazury zamknęły się na Okrze. Okra obeszła ptaka od tyłu. Mela stała z boku; teraz ona schowała się pod wybrzuszeniem ściany, które biegło aż do zamkniętych drzwi. — To twój pokaz — oznajmiła Mela. — Trzymaj się za nią, do czasu gdy zatrzyma się na wystarczająco długi czas, aby cię wysłuchać. — A jeśli mnie nie zrozumie? — zapytała Okra. — To będziemy w prawdziwych kłopotach. Może po prostu będziemy musiały pozostawić tu Nasienie Czasu, podczas gdy ptak będzie poruszał się w zwolnionym tempie, i mieć nadzieję, że efekt jego działania zniknie, gdy będziemy już w bezpiecznej odległości od zamku. Okra zastanowiła się nad tym. — Spróbuję — rzekła. Położyła nasienie na ziemi. Momentalnie ptak–Rok zaczął się poruszać. Podskoczył, zaciskając w powietrzu pazury. Okra pospiesznie podniosła nasienie i ptak przestał się ruszać. Teraz wiedziała: nasienie słuchało tylko tego, kto je trzymał. Jeśli spróbowałyby zostawić je tu, Roxanne znalazłaby je, mogłaby spowolnić całą uciekającą grupę i wszyscy znajdowaliby się w jej mocy. — Jesteśmy w kłopotach — oświadczyła Mela. Jednak Okra miała inny pomysł. — Nasienie, przyspiesz ptaka–Roka o trzy czwarte szybkości. — Ogry nie znały ułamków, ale ona niestety nie posiadała ich głupoty i rozumiała je. Był to jeden z jej skrytych kompleksów. Ptak zakończył swój skok i poślizgnął się. Następnie, rozumiejąc, że nie złapał swej zdobyczy, odzyskał równowagę i rozejrzał się. Jego ruchy były lekko spowolnione, jakby mu się nie spieszyło. Przy normalnej szybkości byłyby przerażająco szybkie. — Roxanne! — zawołała Okra. — Musimy porozmawiać! Ptak odwrócił się, ustawił i ponownie ruszył na Okrę. Tym razem Okra odeszła, a Roxanne chybiła. Spowolnienie było jak najbardziej właściwe; Okra miała teraz lepszy refleks i mogła unikać pazurów. — Musimy porozmawiać — powtórzyła Okra. Ale ptak nie słuchał. Nadal próbował złapać Okrę, sądząc, że zaraz ją będzie miał. — Przyspiesz nas — rzekła Mela. — Będziemy musiały porozmawiać z tymi, których dopiero co uwolniłyśmy, aby dla nas użyli różdżki. Wtedy będziemy mogły znowu zawiesić Roxanne w powietrzu i zmusić ją do słuchania. Dobry pomysł! Okra przyspieszyła, a ogromny ptak zatrzymał się. Zeszły na dół przez dziurę w podłodze, przy której czekała pozostała czwórka. — To trwało tak długo, że już zaczynałam się martwić — powiedziała Ida. — To dlatego, że nadal byłaś przyspieszona — wyjaśniła Mela. — My zwolniłyśmy do normalnej prędkości, aby spróbować porozmawiać z ptakiem, ale nie chciał nas słuchać. Tak więc teraz musimy skonsultować się z nimi, aby zobaczyć, czy nie wiedzą czegoś, co by nam mogło pomóc. Okra stanęła przed trójką. — Przyspiesz ich — rozkazała Nasieniu Czasu. Trójka zaczęła się ruszać. — Och, gdzie my jesteśmy? — zapytała dziewczynka–elf. Okra zobaczyła, że trzymała kota; jakoś dotychczas tego nie zauważyła. Może była bardziej ogrzo głupia, niż sądziła. — Jak dostałam się na dół? — zapytała goblinka. — Kim jesteście? — zapytał skrzydlaty centaur. Wszyscy troje wyglądali na zakłopotanych. Może było tak dlatego, że jak pamiętali, dwoje z nich dopiero co znajdowało się w klatce, a trzecie stało twarzą twarz z ptakiem–Rokiem. — Ja jestem ogrzyca Okra — odparła Okra. — To jest syrena Mela, a to Ida z rodu ludzkiego. — Wskazała na swe towarzyszki. — Przybyłyśmy, aby was uratować i dać Roxanne Nasienie Czasu. Ale Roxanne nie chce nas słuchać. Centaur zdawał się dość szybko orientować w sytuacji, co było do przewidzenia. — To wyczarowałyście nas z komnaty ptaka–Roka za pomocą magii? — To jest Nasienie Czasu — oznajmiła Okra, pokazując mu je. — Przyspieszyło nas, abyśmy mogły was uratować bez obawy, że ptak nas zatrzyma. Ale teraz musimy z nim porozmawiać. — Jenny może z nim pomówić — rzekł Che. — Ale zamek jest zamknięty. Jeśli nie uda wam się go nakłonić, aby nas wypuścił, to rozmowa nie będzie miała jakiegokolwiek sensu. — Hmm, może puści nas wolno w zamian za Nasienie — stwierdziła Mela. — Przyniosłyśmy je dla Roxanne, ale sądzę, że nie musimy jej go dawać do czasu, gdy same będziemy bezpieczne. Simiurg chciała, aby Roxanne zrozumiała, że nie wolno ci robić krzywdy. — Tak, skrzydlate potwory mają mnie chronić — zgodził się Che. — Ponieważ sam jestem również skrzydlatym potworem. Ale Roxanne siedzi tu od stuleci, wysiadując jajo, tak więc nie słyszała o tym. Cieszę się, że tu dotarłyście; potrzebujemy waszej pomocy. — Ale nie możemy odejść stąd bez jaja — dodała Gwenny. — I będziemy musieli bardzo szybko podróżować — uzupełniła Jenny. — Ponieważ Gwenny musi jutro zanieść jajo do Góry Goblinów. — Nagle spojrzała niepewnie. — Albo może dzisiaj; nie wiemy, ile upłynęło czasu. Okra zmarszczyła się. Nie była tu po to, by pomagać dziewczynce–elfowi! — Przybyłyśmy tu jedynie po to, by uratować centaura i dać ptakowi–Rokowi Nasienie Czasu. — Ale ja jestem towarzyszem goblinki Gwendoliny i jestem tu, aby pomóc jej zdobyć jajo ptaka–Roka — oświadczył Che. — Jeśli ja mam być uratowany, to trzeba pomóc Gwenny. Mela zmarszczyła się. — Nie brzmi to całkiem zgodnie z logiką centaura. — Cóż, nie jestem dorosłym centaurem. Jest to logika źrebaka centaura. — A Jenny jest moją przyjaciółką i zgodziła się na rok służby Dobremu Magowi, aby mi pomóc w mojej misji, więc i jej trzeba pomóc — wyjaśniła Gwenny. — Inaczej nie będzie w stanie wypełnić swego zobowiązania. — Jestem pewna, że Simiurg tego nie mówiła — odparła Okra. — Ale tak się akurat składa, że potrzebujesz pomocy Jenny — rzekł Che. Okra prawie się udławiła. — Nie potrzebuję! Chcę się jej pozbyć! — Ona ma rację — wyjaśniła Jenny. — Ponieważ ja dostałam rolę, którą ona chciała dostać. Okra wpatrzyła się w nią. — To ty wiesz? — Dowiedziałam się. A ja nawet się o nią nie starałam. Nie wiedziałam, że miał zostać dokonany wybór. Zgubiłam się po prostu, biegnąc za Sammym i nagle znalazłam się tutaj. Może powinnam wrócić tam, skąd przyszłam, po tym jak skończę moją służbę u Dobrego Maga. Niechęć Okry zaczynała słabnąć. Odwróciła się w stronę centaura. — A dlaczego miałabym potrzebować pomocy dziewczynki–elfa? — Ponieważ jej kot umie znaleźć prawie wszystko, być może również to, czego ty szukasz, a Jenny potrafi rozmawiać z Roxanne we śnie. Okra musiała przyznać, że były to wystarczające rekomendacje. — Najpierw dowiemy się, jak pozbyć się Roxanne, a potem uwolnimy waszą trójkę — powiedziała niechętnie. — A potem pójdziemy. — Będziemy również potrzebowali waszej pomocy w dostaniu się na czas do Góry Goblinów — stwierdził Che. — Simiurg przysłała was tu z pewnością również z tego powodu. — Tak, to brzmi sensownie — powiedziała Ida. Okra, która miała właśnie zamiar się temu sprzeciwić, przytaknęła. Była równie zdezorientowana jak cała reszta! — No dobra, załatwmy to — odezwała się. Jenny udała się wraz z nimi do komnaty ptaka–Roka. Tam zrobiła, co do niej należało, a co okazało się jakimś dziwnym, głupim nuceniem czy śpiewaniem. Okra po chwili straciła zainteresowanie i zaczęła rozglądać się po komnacie… i nagle znalazła się w zupełnie innym świecie. Było w nim bardzo ładnie, nawet według ogra. Na horyzoncie rysowały się wysokie, szare góry, w jednej części nieba kłębiły się chmury, a na pierwszym planie rosły wielkie, posępne, żelazne drzewa. Jak się tu znalazła? Przecież trzymała Nasienie Czasu, więc nie mogła być spowalniana ani przemieszczana w czasie. Musiała zostać przesunięta, ponieważ ta scena odgrywała się na ziemi, podczas gdy Bezimienny Zamek znajdował się na unoszącej się w powietrzu chmurze. Nawet widziała zamek na jednej z chmur. Kto przeniósł ją na ziemię? Jenny była tu również ze swym kotem. — Jak się to stało? — zapytała ją Okra. — Ja to sprawiłam — powiedziała Jenny. — To mój talent. — Jesteś czarodziejką! — zawołała Okra. — Nie, tylko elfem. Mogę wyobrazić sobie ładne miejsce i każdy, kto słyszy mój śpiew i nie zwraca na niego uwagi, może się do mnie przyłączyć. — Ale jaki to ma cel? — zdziwiła się Okra. — Musimy porozmawiać z ptakiem. — To prawda — przyznała Mela pojawiając się obok nich. — Teraz ja też w nim jestem. Ale to nie pomaga nam załatwić naszej sprawy. — Gdy pojawi się w nim Roxanne, będziemy mogły z nią porozmawiać… w tym śnie — wyjaśniła Jenny. — W takim razie gdzie ona jest? — zapytała Okra, rozglądając się wokół. — Cóż, jej uwaga musi zostać od nas odwrócona, zanim będzie mogła wejść do snu. Ale już przedtem z nią rozmawiałyśmy. — Jenny również się rozejrzała. — To dziwne, że jeszcze jej tu nie ma. — Och, teraz rozumiem! — zawołała Mela. — Nadal jest spowolniona, albo my jesteśmy przyspieszone. Potrwa wieki całe, zanim się do nas przyłączy! Okra spojrzała na nasienie. — Mogę ją przyspieszyć. Ale jeśli to zrobię, czy będzie mogła nas zjeść, zanim przyłączy się do snu? — Nie jestem pewna — stwierdziła Jenny. — Cóż, sprawdźmy — odparła Okra, zadowolona, że mogła sprawić Jenny ból. — Nasienie Czasu, spraw, aby Roxanne miała taką samą szybkość jak my. — Ale… — zaczęły Mela i Jenny jednocześnie. Ptak–Rok pojawił się we śnie. — Hej, znowu tu jestem! — krzyknął. Rozłożył swe wielkie skrzydła i wzbił się w powietrze. — Hej, Roxanne! — zawołała Jenny. — Musimy z tobą porozmawiać. Ptak zatoczył koło. — Kto musi ze mną porozmawiać? — Ogrzyca Okra — powiedziała Jenny. Okra zrozumiała, że Jenny odegrała się na niej. Może to i świat snów, ale czy ptak–Rok mógłby tu również je pożerać? — Hm, w takim razie najpierw ją zjem — rzekła Roxanne. — Nie wiedziałam, że wydostałaś się z klatki, ale teraz upewnię się, że wszyscy będziecie pod kluczem. Nie będziecie mogli uciec, jeśli was zjem. — Ustawiła się w kierunku Okry i zapikowała. Uderzenia jej skrzydeł zwolniły. Straciła wysokość szybciej, niż zamierzała. Musiała zacząć szybciej machać skrzydłami, aby uniknąć zderzenia z ziemią. Nawet we śnie mogłoby to ją zaboleć. — Co mi zrobiłaś? — zaskrzeczała. Nawet jej słowa były powolne. — Użyłam Nasienia Czasu, aby spowolnić cię do trzech czwartych szybkości — odpowiedziała Okra. — Mogę jeszcze bardziej cię spowolnić, jeśli nie będziesz się porządnie zachowywać. Ptak wylądował ciężko na ziemi i podskokami zbliżył się ku nim. Jego podskoki były powolne i zdawało się, że wisiał w powietrzu dłużej niż należało. Powinno być łatwo przed nim umknąć. — Co to jest Nasienie Czasu? — zapytał, nadal mówiąc z umiarkowaną szybkością. — Dała mi je Simuirg, aby przekazać je tobie. Ale musisz uwolnić swoich jeńców, a nie próbować ich pożreć. — I musisz dać nam jajo — zawołała Jenny. — Nigdy! — krzyknęła Roxanne. — Simiurg przysłała mnie tu, abym je wysiedziała i muszę go bronić, dopóki się nie wykluje. — Ale jest nam potrzebne — oświadczyła Jenny. — Nie dostaniecie go! Wiem, że Simiurg nigdy by wam go nie dała. Okrze wydawało się to dziwne, że Simiurg przysłała tu ptaka–Roka, aby bronił wielkiego kryształowego jaja, a następnie pozwoliła, aby to jajo zostało zabrane do Góry Goblinów. — A do czego jest wam ono potrzebne? — zapytała dziewczynkę–elfa. — Goblinka Gwenny musi przynieść to, co znajduje się między ptakiem–Rokiem a kamiennym gniazdem, bo w przeciwnym razie nie będzie miała szansy zostać pierwszym żeńskim wodzem goblinów. A jajo jest tym, co znajduje się między ptakiem–Rokiem a kamiennym gniazdem. — Nie dostaniecie go! — powtórzyła Roxanne. Okra pomyślała, że może tu być coś jeszcze. — Czy jajo jest jedyną rzeczą znajdującą się w gnieździe? — Musi być — stwierdziła Jenny. — Przecież je widzieliśmy. — Tylko jajo trzymam w gnieździe — zgodziła się Roxanne. — A luźne pióra? — zapytała Okra. Jenny spojrzała na nią zaskoczona. — Oczywiście, one też by się liczyły! Może wcale nie potrzebujemy jaja! — A jednak próbowaliście ukraść jajo — powiedziała Roxanne. — Muszę was pożreć. — Ale nie możesz zjeść centaura Che — oznajmiła Okra. — Nie może tego zrobić żaden skrzydlaty potwór. — Nikt mi tego nigdy nie powiedział — odparła Roxanne. — Jeśli o mnie chodzi, on też jest złodziejem i zasłużył sobie na to, by zostać zjedzony. — Ale gdybyśmy zabrali tylko pióro i obiecali, że nigdy tu nie wrócimy — zaczęła Jenny. — Czy wtedy… — Nie. Próbowaliście zabrać jajo. — A gdybyśmy dały ci Nasienie Czasu? — zapytała Okra. — Czy to mogłoby spowodować, że zmieniłabyś zdanie? — Nie chcę się spowolnić do trzech czwartych szybkości! — zawołała Roxanne. — Ale za jego pomocą mogłabyś przyspieszać się i spowalniać do dowolnej szybkości — wyjaśniła Okra. — To bardzo potężna rzecz. Dzięki niemu mogę cię zatrzymać. Po prostu zmieniam twoją prędkość na taką, przy której nie jesteś w stanie zrobić mi krzywdy. Gdybyś je miała, mogłabyś… — Przerwała, rozumiejąc ogromne znaczenie swych słów. — Mogłabyś przyspieszyć jajo, żeby się wykluło! Wtedy twój obowiązek zostałby spełniony. Twoje uziemienie byłoby zakończone, a ty byłabyś wolna! — Wolna! — zawołała Roxanne podniecona. — Jedyne, co musisz zrobić, to puścić ich wolno, razem z piórem — powiedziała Okra. — Czy zrobisz to? Było jasne, że nawet zatwardziały ptak–Rok miał swoją cenę. — Jeśli to wszystko, to tak. — W takim razie wyjdźmy z tego snu i znajdźmy pióro — oznajmiła Jenny. Ale Okra była bardziej ostrożna. — Rozejm? — zapytała ptaka–Roka. — Rozejm — zgodził się ptak. — Ale jeśli jeszcze raz spróbujecie ukraść jajo, pożrę was. Jenny klasnęła w dłonie, rozpraszając swą uwagę i sen zniknął. Wszystkie były z powrotem w komnacie ptaka. Nie mogły już rozmawiać z Roxanne, ale ona dostatecznie dobrze je zrozumiała. — Pójdę po pióro — rzekła Mela. — Na wszelki wypadek pozostań poza jej zasięgiem, Okra. Brzmiało to logicznie. Mela poszła w stronę jaja. Roxanne również się do niego zbliżyła, ale nie próbowała atakować. Nadal znajdowała się na trzech czwartych szybkości, co było bardzo pomocne. Mela spojrzała do gniazda. — Nie ma tu żadnego pióra — stwierdziła. — Och, musi być! — zawołała Jenny z udręką w głosie. — A może coś innego? — zapytała Okra. — Nic poza starym pazurem — odparła Mela. — Pazur nam wystarczy, jeśli znajduje się między ptakiem–Rokiem a kamiennym gniazdem — zdecydowała Okra. Mela wyjęła pazur — tak długi jak ona szpon, przypominający miecz. — Jeśli się nad tym zastanowić, to ten pazur zawsze znajdował się między ptakiem– Rokiem a kamiennym miejscem, ponieważ za każdym razem, gdy Roxanne lądowała na skale czy podłodze albo na kamiennym gnieździe, ten szpon zawsze znajdował się między nią a tym miejscem. Od czasu gdy go zgubiła, leży w jej gnieździe. — Odwróciła się w stronę Roxanne. — Czy nie masz nic przeciwko temu, że go wezmę? Ptak pokręcił głową. Wyglądało na to, że miał pod dostatkiem innych pazurów. — Czy pozwolisz nam odejść, jeśli damy ci Nasienie Czasu? — zapytała Okra. Ptak niechętnie pokiwał głową. — I wiesz, że jeśli złamiesz tę umowę, to będziesz miała do czynienia z Simiurg? — dodała Okra. — Ponieważ to ona nas tu przysłała? Roxanne podskoczyła. Było jasne, że nie miała na to ochoty. Simiurg dała jej sposób na uwolnienie się, kiedy tylko przyjdzie jej na to ochota; dlaczego miałaby tę propozycję odrzucać, po raz kolejny złoszcząc Simiurg? Mela odniosła szpon na bok, zmagając się z jego ciężarem, a Okra podeszła do gniazda i włożyła do niego Nasienie Czasu. Natychmiast czas stał się dla nich wszystkich normalny; jej rozkazy nie były już spełniane. — Musisz je tylko chwycić i powiedzieć mu, co ma zostać przyspieszone lub spowolnione — wyjaśniła. — Może powinnaś je sprawdzić, zanim sobie pójdziemy, i upewnić się, że cię rozumie. Roxanne podeszła do gniazda, sięgnęła do niego dziobem i wyjęła nasienie. Włożyła je pod jedno z piór skrzydła i zaskrzeczała. Nagle stała się jednym wielkim chaotycznym ruchem. Światło zalało komnatę. Pobudziła nasienie do działania i przyspieszyła siebie, spowalniając pozostałych. Teraz znaleźli się na jej łasce. Potem wszystko wróciło do normalnego tempa. Mela, Jenny i Okra pozostały nietknięte. Ptak nie wykorzystał swej władzy nad nasieniem, aby je pożreć. Tylko je sprawdzał. Na szczęście. — To my już pójdziemy — rzekła Okra. Roxanne skinęła potakująco głową. Ześlizgnęły się na dół dziurą w podłodze i przeszły przez otwarty zamek. Okra niosła szpon, który był dla Meli zbyt ciężki, aby mogła go utrzymać przez dłuższą chwilę. Po pewnym czasie dotarły do frontowej bramy i przeszły przez most zwodzony, który teraz był dla nich opuszczony. Roxanne otwarła wszystkie drzwi podczas przeprowadzania próby z nasieniem. Okra była poruszona tym, że pomaga Jenny. Miała nadzieję, że nie pożałuje swojej głupoty. Było to z jednej strony absolutnie nieogrze, i dotąd nie pomogło spełnić jej największego pragnienia, by zostać głównym bohaterem. 16. POWRÓT Che był zaskoczony ostatnimi wypadkami. W jednej chwili siedział w klatce, a w następnej znajdował się w komnacie na dole wraz ze swymi przyjaciółmi, stojąc naprzeciw dobrze zbudowanej syreny obdarzonej nogami, zadziwiająco małej i niebrzydkiej ogrzycy i młodej kobiety, którą prawie wziął za kogoś innego. Szybko zaadaptował się do nowej sytuacji, jak przystało na centaura, ponieważ dwie z nich widział już w Gobelinie. Były to syrena Mela i ogrzyca Okra. Gdy już przypomniał sobie, kim były, one zaczęły przedstawiać siebie i swoją towarzyszkę, którą okazała się Ida z rodu ludzkiego. Zostały tu przysłane przez Simiurg, aby uratować goblinkę Gwenny i jej przyjaciół. Simiurg była najstarszym skrzydlatym potworem i twierdziła, że Che pewnego dnia zmieni bieg historii Xanth, więc powinien być ochraniany. Aby to umożliwić, ogrzyca przyniosła ptakowi–Rokowi o imieniu Roxanne Nasienie Czasu. Okazało się to jednak dość skomplikowane, ale teraz wszystko zostało już zrobione i cała szóstka wracała do Góry Goblinów. Che wiedział, że uda im się tam dotrzeć na czas tylko z pomocą pozostałych trzech przyjaciółek, więc użył swej młodzieńczej logiki, aby je przekonać. Nie udałoby mu się to, gdyby był dorosły, ale na szczęście na razie nie był. Oczywiście poza tą całą sprawą z Konspiracyjnym Stowarzyszeniem Dorosłych; ale może udawać przez następnych kilka lat, że o niej zapomniał. Nie miała ona znaczenia, gdy centaury nie znajdowały się w towarzystwie ludzi lub ludzkich krzyżówek, czyli posiadała bardzo ograniczony zasięg. Centaury wolały otrzymywać potomstwo w sposób bezpośredni, nie powierzając niewinnych dzieci nierozważnym bocianom. Teraz stali na krawędzi chmury, mając za sobą Bezimienny Zamek. Dzień dobiegał ku końcowi, co niewątpliwie oznaczało, że był to drugi dzień ich wyprawy; na powrót do Góry Goblinów pozostała im może godzina. Miał nadzieję, że ich nowe towarzyszki były w stanie im to umożliwić. — Czy wszyscy damy radę zmieścić się w ziarnie rakietowym? — zapytała Mela. Miała na sobie coś, w czym Che rozpoznał freudowskie szorty, które próbowały ześlizgnąć się, aby odkryć kawałek naprawdę intrygujących majtek. Poza tym jej również freudowskie pantofle miały tendencję do ustawiania jej stóp w taki sposób, aby jak najbardziej odsłaniać nogi. Bez wątpienia za jej strojem kryła się interesująca historia. — Pewnie że tak — powiedziała Ida optymistycznie. — To takie duże ziarno! Teraz Che zauważył ziarno, o którym mówiła. Był to duży cylinder o półprzejrzystych ścianach i drzwiach. Leżał na krawędzi chmury. Che wątpił, czy zdoła unieść sześć osób. O co w tym wszystkim chodziło? Nie musieli wtłaczać się do ciasnego ziarna, ale musieli szybko podróżować. Ogrzyca podeszła do nasienia rakietowego i podniosła je tak, że teraz było skierowane prosto w niebo. — Wchodźcie — burknęła. Che widział, że nie była specjalnie zadowolona z ich towarzystwa i zdawało się, że nie lubi Jenny. Cóż, miała do tego powód. To doprawdy ironia, że Simiurg zmusiła ogrzycę do uratowania elfa. Czy w ten sposób chciała zrobić im brzydki kawał? Weszli do wielkiego ziarna; co niesamowite, w środku okazało się większe, niż wydawało się z zewnątrz, i wszyscy się do niego zmieścili. Ogrzyca zamknęła drzwi. Zrobiła coś… ogień, i dym buchnęły wokół nasienia i poderwały je z chmury. Ogień i dym wydobywały się chyba z podstawy ziarna, odsuwając się od niego jak najszybciej, jakby ciesząc się, że mogą od niego uciec. Cóż, było to lepsze, niż gdyby miały spalić ziarno! Może dlatego ziarno tak szybko się przemieszczało: żeby uciec przed ogniem. Jenny i Gwenny obejmowały się przestraszone, ale Mela i Ida nie poddawały się. Che spojrzał na ogrzycę i zobaczył, że patrzyła na tablicę rozdzielczą, na której znajdowało się kilka zdjęć. Jedno było podświetlone: przedstawiało brudną, dziobatą, kamienną górę. To z pewnością Góra Goblinów! Wyjrzał poprzez przejrzystą ścianę ziarna. Wyrównało lot i leciało ponad Xanth, kierując się w stronę centrum kraju. Che spojrzał w dół, zdając sobie sprawę, że chociaż odnosił wrażenie, iż tak jak pozostali stoi prosto, to tak naprawdę razem ze wszystkimi poruszał się równolegle, do powierzchni Xanth. Była to niesamowicie interesująca magia! Chmura, na której unosił się Bezimienny Zamek, najwidoczniej znacznie się przemieściła wtedy, gdy byli na niej, ponieważ nie zmierzali teraz na zachód, tylko na północny zachód. Zauważył Wyspę Iluzji, Wielką Rozpadlinę i krainę smoków. Przed nimi unosił się dym Żywiołu Ognia. Znajdował się on za miejscem, do którego zdążali; czy ogrzyca przypadkiem za bardzo się nie rozpędziła? Ziarno rakietowe nagle obniżyło lot w stronę Góry Goblinów. Dotrą na czas! Wylądowało na samej górze, strasząc znajdujące się na niej gobliny; Che prawie się roześmiał, widząc, jak rozbiegły się do swych nor. Okra otworzyła drzwi. Byli na miejscu. Gwenny pokonała lęk. — Och, jak wspaniale! — zawołała, wysiadając i stając obok ziarna. — Wyświadczyłyście mi taką przysługę! — Zrobiłyśmy to ze względu na Dobrego Maga — powiedziała Mela. — I Nade z Naga, i jej brata Naldo, i Simiurg. Każda z nas dostanie Odpowiedź na swoje Pytanie po zakończeniu tej misji. Teraz wrócimy, aby znaleźć Nalda, mając nadzieję, że dotrzyma danego słowa. — Och, Naldo z pewnością go dotrzyma — stwierdziła Gwenny. — Przybył nam z pomocą podczas walk Góry Goblinów ze skrzydlatymi potworami, ze względu na istniejące między nami przymierze. Wcale nie lubi goblinów, tak naprawdę to ludzie i gobliny od wieków toczą z sobą wojny, a jednak to zrobił. Jest najlepszy z najlepszych. Okra zacharczała. Che spojrzał na nią. — Co się stało? — To tylko moja astma — wy sapała Okra. — Zbyt szybko zmieniłam wysokość. Za chwilę mi przejdzie. Ale Che był przestraszony. — To znaczy, że jesteś chora? Okra zakaszlała słabo. — Przychodzi i odchodzi. Blokuje mi oddech i wtedy tracę siłę. Ostatnio miałam dużo szczęścia, prawie w ogóle mi nie dokuczała, ale teraz mnie złapała. — Musimy znaleźć dla ciebie lekarstwo — zdecydował Che. — Nie, to przejdzie — powtórzyła. — To dziwne, że nie łapała mnie częściej od czasu, gdy odeszłam z domu. Może po prostu zbyt szybko się przemieszczałam i nie mogła za mną nadążyć. Może położyła się tu, aby na mnie poczekać, i złapała mnie. — Ponownie zakaszlała, charcząc. — Musisz udać się do domu z moją zdobyczą. — Położyła pazur ptaka– Roka, który teraz zdawał się dla niej zbyt ciężki. Che nie podobało się to, ale wiedział, że Okra miała rację: Gwenny musiała jak najszybciej udać się do Góry Goblinów. — Mam nadzieję, że szybko wrócisz do zdrowia — rzekł. — Naprawdę bardzo nam pomogłaś. — Jestem pewna, że wymyślisz jakiś sposób, aby się tego pozbyć — powiedziała Ida z charakterystycznym dla niej optymizmem. — To sprawiłoby mi dużą przyjemność — zgodziła się Okra, z trudem się uśmiechając. Mela, Ida i Okra weszły na powrót do ziarna i zamknęły za sobą drzwi. Che i dziewczynki szybko odeszli, wiedząc, że spod rakiety znowu wydobędzie się ogień i dym. Gobliny zaczęły pojawiać się w swych norach, a Gwenny pokiwała do nich. Ale nic się nie stało. Kapsuła po prostu stała tak, jak stała. Po chwili ogrzyca otworzyła drzwi. — Nie chce wystartować — poinformowała ich krótko. Nadal wyglądała na słabą i zmęczoną i miała bardzo słaby głos. — Może jeszcze z nami nie skończyłyście — zasugerował Che. — Tak, pewnie jeszcze nie — zgodziła się Ida, wychodząc z ziarna. Brzmiało to logicznie. Tak więc nadal tworzyli grupę złożoną z sześciu osób. Gwenny poprowadziła ich w stronę góry. Ruszyli. Słońce prawie osmalało rosnące na zachodzie drzewa. Najwyższy czas, by się zgłosili, zanim dzień się skończył. Inaczej Gwenny mogła zostać zdyskwalifikowana. Nagle tuż przed nimi, na ścieżce ukazał się potwór. Był masywny, miał głowę jelenia z jednym tylko czarnym rogiem na czole, cztery nogi jak u słonia, ogon dzika, a ciało konia. Zaryczał niebezpiecznie. Akurat Che prowadził ich grupę. Zatrzymał się. Był to bez wątpienia potwór, ale nie skrzydlaty, zatem mógł być dla niego niebezpieczny. — Tylko tędy przechodzimy — wyjaśnił Che. — Czeeeeśśśśććć! — ryknął potwór niskim głosem. — Musicie zapłacić za używanie mej ścieżki. Gwenny wyszła naprzód. — Znam cię, Hugh Mongousie Monocerosie! Zawsze czaisz się tu w okolicy, próbując zabierać to, co do ciebie nie należy. To nie jest twoja ścieżka! To ścieżka goblinów. — A kto to mówi? — zapytał Monoceros. — Ja! — powiedziała. Tupnął swą słoniową nogą. Ziemia zatrzęsła się. — A kim ty jesteś? — Jestem goblinka Gwendolina, wkrótce zostanę wodzem Góry Goblinów. A teraz zejdź nam z drogi, zanim cię usunę. — Ho, ho, ho. Śmiechu warte. Nie możesz mnie usunąć, goblinko w spódnicy. Musicie zapłacić. Gwenny wyjęła swą czarodziejską różdżkę i skierowała ją na Hugh Mongousa. Jedna z jego przednich nóg uniosła się. — Uf… och — sapnęła. Monoceros ponownie się zaśmiał. — Ho, ho, ho. Czy tylko na tyle cię stać, pyszny kąsku? — Co się stało? — odparła Che. — Różdżka słabnie — powiedziała. — Dużo z niej dzisiaj korzystałam przy ptaku–Roku i w ogóle, a po pewnym czasie ona traci swoją moc i przez noc musi się naładować. Potwór jest teraz dla niej za ciężki. Che spojrzał na słońce, które spieszyło ku końcowi dnia. Nie mogli sobie pozwolić, by dłużej się tu zatrzymywać. — A czy jest jakaś inna ścieżka, którą możemy pójść? — Tak, ale za długo to potrwa. Jedynie ta prowadzi stąd prosto do góry. — Tak więc masz problem, goblinko — oznajmił Hugh Mongous. — Zapłać. — To oburzające! — zawołała Gwenny, tupiąc swą małą nóżką. — Musimy natychmiast przejść! — Chyba będziemy musieli zawrzeć układ — stwierdził Che ze wstrętem. Odwrócił się w stronę Monocerosa. — Czego żądasz? — Żądam, abyście zapłacili mi czymś za korzystanie z mej ścieżki. Czymś interesującym i innym. Jak na przykład czarodziejską różdżką. — Nigdy! — krzyknęła Gwenny. Ogrzyca Okra wyszła naprzód. — Może ja będę mogła pomóc — wysapała. — Nie, nie możesz! — zaprotestowała Gwenny. — Przecież nie czujesz się dobrze! — Pozwól mi spróbować. Próbowałam myśleć, ponieważ rozgrzewa mi to głowę i czasami oczyszcza gardło, i wpadłam na pewien pomysł. Ida klasnęła w dłonie jak dziewczyna. — Wspaniale, Okra! Wiedziałam, że ty coś na to poradzisz. Che milczał. Taki bezmyślny optymizm mógł się z czasem stać męczący. Okra zwróciła się do Hugh Mongousa. — Mam coś, co można uważać za interesujące i dziwne — wycharczała. — Czy chcesz to dostać? — A co to jest? — zapytał monoceros. — Moja astma. Powoduje, że świszczę. Che musiał podtrzymać sobie podbródek ręką, aby mu nie opadł. Czy ogrzyca mówiła poważnie? — Cóż za wspaniały pomysł! — zawołała Ida wesoło. I znowu to samo; zachwycało ją dosłownie wszystko. — Naprawdę? — zapytał potwór, trochę głupio. — A jak głośno możesz świszczeć? Okra z trudem wzięła oddech i wydusiła z siebie: — ŚWII–II–IIST! Żadne stworzenie nigdy nie dałoby się na to nabrać! A oni tracili w ten sposób swój drogocenny czas. Che był oburzony. — Biorę ją! — powiedział Hugh Mongous. Tym razem Che nie zdążył podtrzymać na czas swego podbródka. To stworzenie było głupsze nawet od ogra! Okra wyprostowała się i wyciągnęła rękę. — Proszę bardzo — rzekła, już nie świszcząc. Włożyła coś niewidzialnego do nosa potwora. — Cudownie! — zaświstał monoceros. Zadowolony zszedł ze ścieżki i pozwolił im przejść. Słyszeli jeszcze, jak świstał szczęśliwy, gdy zostawili go za sobą. — Głupota zupełnie ci nie wychodzi — wyszeptał Che do ogrzycy. — Wiem — odparła smutno Okra. Szybko ruszyli w kierunku góry. Gobliny patrzyły na trzy dodatkowe osoby, ale nie zaatakowały ich, ponieważ znajdowały się w towarzystwie Gwenny. Wszystkie trzy były dwukrotnie większe od goblinów, ale Gwenny wybrała tunel, który był dość duży, aby je pomieścić. Udały się do głównej komnaty. Byli w niej Gobble i jego pomocnicy. Chłopak trzymał zabrudzone pióro harpii. Znalazł Ogon Starej Baby i sądził, że wygrał. Czekał tylko, że zapadnie zmrok, a Gwenny się nie pojawi. Miło było widzieć jego przygnębiony wyraz twarzy, gdy weszli do komnaty. Weszła do niej również Godiva. Wyraz jej twarzy był całkowitym przeciwieństwem wyrazu twarzy chłopaka. — Córko, powróciłaś! — zawołała, spiesząc, by objąć Gwenny. Za nią znajdowały się trzy gobliny, które przez lata wiernie jej służyły: Kretyn, Idiota i Imbecyl. Che już ich poznał i naprawdę nie byli oni tacy źli jak na gobliny. Gdy dzieci chciały przemycić trochę lemoniady, aby zastąpić nią obrzydliwe, zdrowe napoje, ci trzej zawsze byli chętni do pomocy. Godiva wiedziała o tym, ale nie robiła z tego wielkiej sprawy, ponieważ była niezwykle liberalna jak na dorosłą; uważała, że dzieci powinny mieć prawo do zabawy, jeśli tylko nie przesadzały. Podczas gdy Godiva ściskała córkę, trzy na pół porządne gobliny podeszły do Che i Jenny, aby im pogratulować i poznać ich nowe towarzyszki. — To Kretyn, Idiota i Imbecyl — rzekł Che. — Tak mają na imię i są jak najbardziej normalni. — Dodał to, aby nie zaczęły się śmiać. A do goblinów powiedział: — A to syrena Mela, Ida z rodu ludzkiego i ogrzyca Okra, które przebywają tu tymczasowo, dopóki ich ziarno rakietowe nie będzie gotowe do dalszego lotu. Dopilnujcie, żeby nikt przy nim nie grzebał. — Dobra — zgodził się Kretyn, szybko wychodząc. Pozostała dwójka stała, ciągle wpatrując się w Melę. Che zrozumiał, co się działo. — Mela — szepnął — podciągnij szorty. Syrena szybko poprawiła freudowskie szorty, które nadal usiłowały ukazać mężczyznom skrawki jej majtek. Che będzie musiał porozmawiać z Godivą, która była doskonałą krawcową, aby przygotowała Meli normalną suknię. Bo w końcu co by się stało, gdyby zobaczył je nieletni goblin? To nie były żadne nudne majtki; ich wzór stanowił najbardziej intrygującą gmatwaninę kolorów, która bez wątpienia mogłaby doprowadzić do zbzikowania każdego dorosłego mężczyznę. — A gdzie jest to, co znajduje się między ptakiem–Rokiem a kamiennym gniazdem? — zapytał Gobble, odzyskując trochę swego tupetu. — Tutaj — odparła Gwenny, przywołując Okrę, która nadal niosła szpon ptaka–Roka. — Ale przecież to tylko stary pazur! To miało być wymyślne jajo. — Był w kamiennym gnieździe, pod Roxanne, ptakiem–Rokiem — odrzekła Gwenny spokojnie. — Był między ptakiem–Rokiem a kamiennym miejscem. Kwalifikuje się. — Ale nie o tym myślałem! — zaprotestował. — Miałaś przynieść jajo! Gwenny spojrzała na niego. — Jak mogłeś mieć na myśli jajo, jeśli nie ty to pisałeś? A jeśli to napisałeś, oszukiwałeś, ponieważ nie powinieneś wiedzieć, jakie były zadania. Gobble zamilkł, zdając sobie sprawę, że w ten sposób mógł się tylko wplątać w kłopoty. — No dobrze. Udało ci się. Ale jeszcze nie wygrałaś, siostrzyczko. Jutro czeka nas walka. — Walka! — zawołał Che przerażony. — Dziewczynki się nie biją! — To dobrze. W takim razie ona przegra — powiedział Gobble z satysfakcją. Spojrzał ponuro na trzy gobliny stojące przy grupce Gwenny. — A potem zajmiemy się zdrajcami. — I wykradł się z komnaty. — Wiedziałam, że były trzy próby, tak jak w Zamku Dobrego Maga — stwierdziła Gwenny. — Wiem, że po pierwsze trzeba się po prostu kwalifikować na stanowisko wodza, co ograniczyło wybór tylko do Gobble’a i mnie. Drugie zadanie jest testem sprawnościowym, i dopiero co je zakończyliśmy. Trzecie jest testem fizycznym, ale sądziłam, że chodzi w nim tylko o wybudowanie czegoś albo pokazanie, że potrafię utrzymać kij. Walka… Obawiam się, że nie będę się mogła na to zdobyć. — Ale przecież to tylko mały chłopak — rzekła Okra. — Mogłabyś go załatwić jedną pięścią. — Nie, nie mogłabym — odparła Gwenny. — Jestem delikatną goblinką, a my nigdy, w żadnym wypadku nie jesteśmy gwałtowne. To po prostu nie leży w naszej naturze. Gdybyśmy potrafiły walczyć, nie byłybyśmy tak wrażliwe i nie byłoby sensu powoływać żeńskiego wodza, aby zmienić gobliny na lepsze. Che rozumiał jej logikę. — Ale Gobble’owi nie można ufać — oświadczył. — Musimy sprawdzić oryginalny dokument. Gdzie jest napisane, jak wygrywa się wodzostwo? Gwenny zaprowadziła ich do niewielkiego, pokoju. W skrzynce, do której miała klucz, znajdował się stary, brudny zwój pergaminu. Wyjęła go i zaczęli czytać. Była to rzeczywiście lista zasad, według których zdobywało się sukcesję. — Ha! — krzyknął Che, gdy skończył czytać. — Rzeczywiście mowa tu o walce, ale toczonej przez wybranych zawodników. — Gobble’a i mnie — zgodziła się Gwenny ponuro. — Nie. Przez zawodników, których wy wybierzecie. Musisz po prostu wybrać postawnego goblina, aby za ciebie walczył, i jeśli zwycięży, zwyciężysz i ty. Gobble też nie będzie sam walczył; znajdzie kogoś większego i podlejszego. — Ale żaden goblin nie będzie chciał dla mnie walczyć! — zawołała Gwenny. — Nie chcą, abym została wodzem. Che zastanowił się. — To przedstawia pewien problem — stwierdził, zastanawiając się nad możliwym rozwiązaniem. — Jestem pewna, że ty coś wymyślisz — oznajmiła Ida wesoło. — Ponieważ centaury są w stanie rozwiązać prawie wszystkie problemy. I nagle, dziwnym zbiegiem okoliczności, Che wpadł na pewien pomysł. — A może mogłaby za ciebie walczyć kobieta — rzekł. — Wszystkie goblinki są bardzo miłe, ale nie koniecznie dotyczy to również kobiet innych gatunków. — Ja będę dla ciebie walczyć! — krzyknęła Jenny. — Nie, Jenny, nie! — powiedziała Gwenny. — Nie poradziłabyś sobie lepiej ode mnie, bo nie jesteś ani zła, ani silna. — Ona ma rację — stwierdził Che. — Miałem na myśli kobietę, która pochodzi z innego plemienia, dość silną, aby sobie poradzić. — Ale kto to mógłby być? — zapytała Gwenny. — Kobiety innych gatunków tak naprawdę nie interesują się polityką goblinów. W rzeczywistości w ogóle nie przejmują się goblinami. Kropka. — Nie wiem — przyznał Che. — Ale wiem, jak ją znaleźć. — No to powiedz nam! — poprosiła Jenny. — Bo mamy tylko jeden dzień, żeby ją tu przyprowadzić. — Nie mogę powiedzieć tego wprost, dopóki nie zostaną poczynione pewne przygotowania — wyjaśnił Che. — Ponieważ pewne stworzenie jest znane z tego, że zaczyna biec bez ostrzeżenia, szukając tego, co zostało wspomniane. — Och — zawołała Jenny, spoglądając na swego małego kotka. — Sammy, chodź tu. — Kot zbliżył się do niej, a ona podniosła go i mocno chwyciła. — Ale za pomocą… Za pomocą specjalnego urządzenia mogę widzieć, dokąd on chce iść, i… — A jeśli ta, której szukamy, jest daleko stąd? — zapytał Che. — Nie mogłabyś za nim nadążyć. Choć myślę, że ja mógłbym. — Spojrzał na goblinkę. — Gwenny, czy masz jakąś lekką linę? Coś, czym można by przywiązać bardzo lekką osobę do drugiej, aby mogła być ciągnięta z dowolną prędkością? Gwenny skinęła potakująco głową. Szybko się oddaliła. — Imbecylu, pomóż mi przynieść linę — poprosiła, a goblin momentalnie ruszył za nią. — A gdyby próbował przebiec przez bardzo niewielki otwór? — zapytała Jenny. — Możemy tak zdefiniować poszukiwania, aby wykluczyć tego rodzaju przypadki. — O czym wy mówicie? — zapytała Mela. — Kot Jenny jest w stanie znaleźć wszystko oprócz drogi do domu — wyjaśnił Che. — Jeśli poprosimy Sammy’ego, aby coś znalazł, a ja za nim pójdę, znajdziemy to. Nie będzie mnie przez jakiś czas, ale Gwenny zajmie się tym, abyście otrzymały pożywienie i pokój na noc. Może jutro wasza rakieta będzie już naładowana i będziecie mogły ruszyć w dalszą drogę. Jesteśmy bardzo wdzięczni za to, że nam pomogłyście, ale jednocześnie przykro nam, że odciągnęło was to od waszych własnych poszukiwań. — Bardzo to miłe z twojej strony — powiedziała Ida. — Ale wydaje się, że nasze losy są połączone i dopiero gdy wasze przeznaczenia się wypełnią, nadejdzie kolej na nasze. Wzruszył ramionami. — Możliwe. Może jesteś zagubioną księżniczką i odnajdziesz swoje królestwo, gdy się to wszystko skończy. — Albo może jest czyjąś siostrą bliźniaczką — odezwała się Mela. — I jej siostra ją znajdzie i będą żyły długo i szczęśliwie. — A może okaże się, że ma magiczny talent klasy maga — zasugerowała Okra. — Który tylko czeka na to, by go odkryć. — Och, gdyby tylko któraś z tych rzeczy mogła być prawdą! — zawołała Ida z tęsknotą, klaszcząc w dłonie. — Ale najpierw musimy pomóc Gwenny, jeśli to możliwe. Jestem pewna, że ci się to uda, Che, ponieważ jesteś taki mądry i utalentowany. Che próbował sprzeciwić się jawnym pochlebstwom, ale podtrzymały one jego pewność siebie. Może pomysł tej desperackiej wyprawy nie był aż tak naciągany, jak się obawiał. Gwenny powróciła z kawałkiem sznurka. — To nić pajęcza — wyjaśniła. — Jest bardzo lekka, ale również bardzo mocna. Spletli nić w coś w rodzaju uprzęży, która pasowała na Che. Następnie na drugim końcu jedwabistej nici zrobili mniejszą uprząż dla kota. Teraz obaj byli bardzo silnie z sobą związani. Che trzepnął się kilkakrotnie ogonem, i uczynił się tak lekkim, że prawie uniósł się w powietrze, ale nie próbował latać. — Jestem gotów — oznajmił. Jenny postawiła kota na podłodze. — Sammy, gdzie znajduje się kobieta, która będzie mogła i chciała zostać zawodnikiem Gwenny? — zapytała. — I do której jedno z nas może bezpiecznie dotrzeć? — Całe szczęście, że nie zapomniała dodać tej ostatniej uwagi. Kot wystartował. Pociągnął Che, obijając go o podłogę i ściany. Ale centaur był tak lekki, że uderzenia nie były bolesne. Przelatywali przez goblińskie korytarze, wydostali się z wnętrza góry i skierowali na południe. Dokąd zmierzali? Nie w tę samą stronę co poprzednio, gdy szukali Bezimiennego Zamku. Nagle Che przypomniał sobie coś, o czym zapomniał: zapomniał poprosić goblinkę Godivę o przygotowanie lepszej spódnicy dla syreny Meli. Ach, ale może już niedługo będzie z powrotem w Górze Goblinów i wtedy się tym zajmie. Po pewnym czasie znaleźli się na terytorium elfów. Zaskoczona grupa Elfów Kwiatowych wpatrywała się w nich, jak ze świstem przelatywali obok Wiązu Elfów. To przypomniało Che o dziwnym wyglądzie Jenny: jej spiczastych uszach, czteropalczastych dłoniach i dużym wzroście. Normalny elf w Xanth sięgał wzrostem jednej czwartej wzrostu człowieka, podczas gdy wzrost Jenny wynosił ponad połowę wielkości człowieka, co było równe lub nawet trochę przewyższało wzrost goblinów. Pochodziła ze świata odmiennego od Xanth i może pewnego dnia do niego wróci. Po zakończeniu swej służby u Dobrego Maga. To przypomniało mu o czymś innym. Był najbliższym przyjacielem Jenny przez ostatnie dwa lata, od czasu gdy przypadkowo przeszła do Xanth, biegnąc za Sammym. Była dla niego wielką podporą w trudnym dla niego okresie i zawsze doskonałym towarzyszem, podobnie jak goblinka Gwenny. Prywatnie miał nadzieję, że nigdy nie wróci do Świata Dwóch Księżyców. Ale nawet jeśliby tam nie wróciła, to i tak istniało coś, co bez wątpienia by ich rozdzieliło. Po prostu dorastali. Zostali już członkami Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. Jako dorośli będą musieli zacząć żyć każde swoim życiem, ponieważ tak właśnie czynią dorośli. Rok, który Jenny musiała odsłużyć, to tylko początek rozłąki. Ich sielankowy, młodzieńczy związek był skazany na klęskę z tego czy innego względu. To tragedia dorastania. Może pewnego dnia zrozumie, dlaczego zgodne przyjaźnie wieku dziecięcego powinny zostać poświęcone dla nowych przyjaźni z nieznanymi dorosłymi. Zapadała ciemność. Było późno, gdy powrócili do Góry Goblinów, a teraz było jeszcze później. Che wolałby położyć się spać, ale musiał zrobić wszystko, co w jego mocy, aby pomóc Gwenny. Jeśli nie wygrałaby ostatniego testu, mogłaby pożegnać się z życiem, a nadzieja na stworzenie plemienia lepszych, delikatniejszych goblinów byłaby stracona. Jego przeznaczeniem było zmienić bieg historii Xanth i zdawało się, że znajdował się teraz na właściwej drodze. Być może to pokonałoby plagę goblinów w jednym regionie Xanth i zasiałoby ziarno zmiany wśród innych goblińskich plemion. Gobliny były, mówiąc ogólnie, jedną z najgorszych plag Xanth, podobnie jak smoki, wikłacze i indywidualne zagrożenia, jak na przykład chmura Fracto, Kom–Pluter czy demonica Metria. Dlatego zmiana natury goblinów była jak najbardziej warta zachodu. Przebywali teraz na terytorium smoków. Właściwie cały Xanth był krainą smoków, ale na tym obszarze było ich najwięcej. Che nie widział ich, ponieważ było ciemno, ale dostrzegał pióropusze ognia. Wyglądało na to, że kilka smoków opiekało chmurę, która próbowała się przemknąć pod osłoną nocy. Chmury potrafiły być bardzo głupie. Obijał się coraz mocniej i zdał sobie sprawę, że jego waga zaczęła powracać, co się zawsze zdarzało po pewnym czasie. Trzepnął się ponownie ogonem i znowu stał się lekki. Nagle Sammy wskoczył w pustkę. To była Wielka Rozpadlina! Jakie zamiary miał ten głupi kot? Lekkie ciało Che działało teraz jak hamulec, więc kot nie opadał z pełną prędkością. Opuścili się na dno rozpadliny, Sammy wylądował elegancko na czterech łapach, a Che ledwo go dotknął. Następnie ruszyli w poprzek rozpadliny. Całe szczęście, że Smok z Rozpadliny nie poluje w nocy. Che był prawdopodobnie bezpieczny, ale Sammy mógłby zostać pożarty. Kot znalazł coś, jakby ścieżkę, i ruszył w górę po drugiej stronie rozpadliny. Che był nadal bardzo lekki, więc nie obawiał się, że ściągnie Sammy’ego ze stromego zbocza. Tuż przy szczycie, jak ocenił Che, wskoczyli do głębokiej groty. Zastanawiające! Był pewien, że Gwenny nie miała przyjaciół pod ziemią. Biegli i biegli, poprzez groty, tunele i jaskinie. W pewnym miejscu napotkali nawet podziemną rzekę. Przecież Sammy nie szukałby callicantzari? Albo demona? Żadnego z nich nie interesowałaby pomoc w uczciwej sukcesji w plemieniu goblinów. W końcu dotarli do dużo większych grot, oświetlonych jarzącą się pleśnią. Sammy skierował się do znajdującej się w ścianie komnaty i podbiegł do śpiącego węża. Zatrzymał się. — I to jest to? — zapytał Che. — Ten duży wąż? Wąż obudził się. Spojrzał na nich. Nagle przybrał śliczną kobiecą głowę, nie zmieniając reszty ciała. — Och, Che! Sammy! — powiedziała głowa. — Co was tu sprowadza? — Nada z Naga! — zawołał Che. Nagle wszystko zaczęło mieć sens. Była to groźna istota rodzaju żeńskiego, która chciałaby zmienić gobliny na lepsze. Ród Naga zawarł nawet przymierze z ludźmi, które zobowiązywało ich do zatrzymywania plagi goblinów w obrębie ich własnych tuneli. W ten sposób Nada została zaręczona z księciem Dolphem. — Potrzebujemy twojej pomocy — powiedział. Szybko wszystko wyjaśnił. Ludzka głowa Nady skinęła potakująco. — Che, rozumiem wasze potrzeby i naprawdę bardzo chciałabym wam pomóc, ale mam inne zobowiązania. Muszę poświęcić moją całą energię na powtarzanie Gry Xanth, o której w najbliższym czasie będzie pisała Muza Historii. Gdybym poświęciła na to mniej czasu, mogłabym nie wykonać aż tak dobrej roboty, i gdyby coś mi się stało, musieliby wytrenować nowego towarzysza, a to byłoby całkiem niezręczne. — Towarzysza? — zapytał trochę bezmyślnie. — Ja jestem towarzyszem goblinki Gwenny. — Tak, to mniej więcej to samo. Jak wiesz, jest to niekoniecznie łatwe zadanie. Nie wziąłbyś dnia wolnego od bycia towarzyszem Gwenny, prawda? — Nie! — Ponieważ zgodził się nim zostać, a centaury nigdy nie cofają danego słowa. — Ale jestem tu, aby ocalić Gwenny. Potrzebujemy kobiety, która by za nią walczyła, aby Gwenny mogła zostać wodzem, i Sammy przyprowadził mnie do ciebie. Jeśli ty nie możesz tego zrobić, to Gwenny nie zostanie wodzem, a gobliny ją zabiją. Wodzem zostanie Gobble i będzie jeszcze gorzej niż dotąd. — Och, nie możemy na to pozwolić! — zawołała. — Wierz mi, Che, naprawdę chcę pomóc i w normalnych okolicznościach na pewno bym pomogła, ponieważ gobliny są gorszą zmorą dla mojego ludu aniżeli dla twojego. Ale mam kontrakt z demonami i muszę go dotrzymać. Jednakże Sammy nie poprowadził cię niewłaściwie. Mogę posłać cię do kogoś, kto powinien ci pomóc lepiej niż ja, jeśli odpowiesz mi na jedno pytanie. — A jakie to pytanie? — Dlaczego szukasz kobiety, aby pomóc Gwenny? — Ponieważ żaden mężczyzna — goblin jej nie pomoże, więc musi to być… — Przerwał, rozumiejąc swój błąd. — Och, to strasznie żenujące! Przyjąłem nie — centaurze założenie! To nie musi być kobieta. Nie szukamy goblina, ale dowolnej istoty która może i chce wspomóc sprawę Gwenny. Nada uśmiechnęła się. Była śliczna, gdy to robiła, nawet ze swym wężowym korpusem. Tak naprawdę, wyglądała ślicznie, gdy robiła Cokolwiek. Goblinka Gwenny była całkiem ładna, a syrena Mela fizycznie atrakcyjna, choć był jeszcze zbyt młody, aby to zauważyć, lecz Nada była piękna. Łatwo zrozumieć, dlaczego książę Dolph się w niej kochał, nawet w tak młodym wieku. — Wydaje mi się, że mój brat Naldo z Naga będzie mógł wam pomóc. — Naldo! — zrozumiał Che. Naldo z Naga był wyćwiczony w boju i prowadził nawet obronę Góry Goblinów, gdy znajdowała się pod oblężeniem skrzydlatych potworów. Nie był przyjacielem goblinów, ale istniało pradawne przymierze, które łączyło potwory lądowe przeciwko skrzydlatym potworom, a on je honorował. Znał Gwenny i jej matkę Godivę osobiście i bez wątpienia chciał, aby gobliny się zmieniły. — A gdzie on jest? — zapytał. Sammy wystartował. Che wyciągnął rękę i złapał się krawędzi drzwi. Nić pajęcza naprężyła się, zatrzymując kota. — Nie powiedziałem, żebyś go szukał, Sammy! — krzyknął Che. — Pytałem Nadę. — A po chwili zwrócił się do niej: — Widzisz, zużyliśmy już kawał nocy, aby się tu dostać, a nasz zawodnik musi stawić się w Górze Goblinów jutro w południe. Jeśli teraz wyruszymy szukać Naldo po całym Xanth, możemy wrócić do Gwenny za późno. — Może będę mogła zorganizować pomoc — odparła. A potem rzuciła w powietrze: — Profesorze Grossclout, czy mogę panu na moment przeszkodzić? Pojawił się przerażający demon. — Co za półgłówek ośmiela się przerywać mój wypoczynek! — zagrzmiał. Następnie spojrzał na piękną twarz Nady. — Och, to ty, kochanie. — Che zrozumiał, że doskonałe rysy Nady miały dość mocy, aby uspokoić nawet najstraszniejszego z demonów. Na szczęście. — Profesorze — powiedziała Nada ujmująco. — Moi przyjaciele, centaur Che i kot Sammy, muszą szybko zostać przeniesieni do mojego brata Naldo, ponieważ… Grossclout wykonał niedbały gest. Nagle Che i Sammy znaleźli się w gnieździe smoka. Smok i Naldo rzucali kośćmi, grając w jakąś grę. Takie gry były powszechnie znane; potrafiły ciągnąć się dniami i nocami, a ta, jak się zdało, nie stanowiła wyjątku. Znajdujące się bliżej oko smoka rozszerzyło się, wypatrując Che. — Jestem skrzydlatym potworem tak samo jak ty! — zawołał szybko Che. — Hej, witaj Che — powiedział Naga. Był to oczywiście Naldo. — Draco cię nie zje. W końcu zna cię i został zaprzysiężony, aby cię chronić. To jasne, że przybyłeś w jakichś interesach. A może chciałbyś przyłączyć się do gry? To prawda! Przed kilkoma laty Draco odwiedził rodzinę skrzydlatych centaurów, ale wtedy wszystkie smoki wyglądały dla Che mniej więcej tak samo i dopiero teraz rozpoznał ogniowego smoka. Szybko wyjaśnił swój problem. — Tak, oczywiście, zostanę zawodnikiem Gwendoliny — odparł Naldo. — Z chęcią pomogę pierwszemu żeńskiemu wodzowi goblinów. — Spojrzał na kości. — Ale najpierw muszę skończyć naszą grę — Ale zawodnik musi stawić się w południe! — Nic się nie bój, będę tam. Góra Goblinów nie jest stąd aż tak daleko, a ja pod postacią dużego węża podróżuję bardzo szybko. Wystaw tylko drogowskaz, wskazujący gdzie odbędzie się walka, a ja pojawię się w samo południe. — Dziękuję ci — powiedział Che. — Pójdę teraz z powrotem, aby zanieść dobre nowiny. Jak mogę wydostać się z tej jaskini? — Widział, że gniazdo znajdowało się w zamkniętej grocie, u której podstawy znajdowało się jezioro. — Wyprowadzę cię na zewnątrz — zaproponował Naldo. — Trzymaj się. Che wsiadł na grzbiet węża i trzymał się najlepiej, jak potrafił. Naldo wyślizgnął się z gniazda, spełzł po pionowej ścianie groty i wpełzł do jeziora. Che wstrzymał oddech i miał nadzieję, że Sammy również to zrobił, ponieważ był ciągnięty na końcu jego uprzęży. Po chwili znajdowali się już poza wodą, a po następnej chwili byli już poza grotą i Naldo ześlizgiwał się po przypominającym klif zboczu góry na ziemię. Naprawdę wiedział, jak podróżować w tym ciele! — Powiedz im, że przychodzę na zaproszenie, a nie jako najeźdźca — rzekł Naldo, gdy już stali na ziemi. — Abyśmy nie zaczęli kolejnej wojny. — Powiem — przytaknął Che. Następnie Naldo wślizgnął się na górę, a Che posadził sobie Sammy’ego na plecach i lekko pogalopował na północ. Kot nie mógł prowadzić, ponieważ w pewnym sensie wracali do domu: do miejsca, z którego wyruszyli. A poza tym, Sammy był bez wątpienia bardzo zmęczony po swym dzikim biegu przez Wielką Rozpadlinę. Che był również zmęczony. Nie miał kiedy spać, ale był jeszcze na tyle młody, że tego potrzebował. Ale miał do wykonania zadanie i wiedział, że je wykona. Biegł tak szybko, jak tylko potrafił, nie zatrzymując się, gdyż znał drogę. Odpocznie, gdy już będzie na miejscu i przekaże im tę przepełnioną nadzieją wiadomość. Gwenny tak się ucieszy! Z nadejściem świtu Che dotarł do Góry Goblinów. Straże rozpoznały go i przepuściły. — Ale po południu będziesz tylko koniną, ty mały skrzydlaty świrku — stwierdził goblin z zadowoleniem. Che udał się do komnaty Gwenny, przed którą trzymał straż Idiota. Goblin wyglądał na ucieszonego, że go widzi. — Mam nadzieję, że znalazłeś kogoś dobrego — odezwał się. — Bo nie będzie dobrze, jeśli Gwenny przegra. — Było to bez wątpienia niedopowiedzenie roku. — Znalazłem — odrzekł Che i zastukał do drzwi. Gwenny otwarła je ubrana w koszulę nocną. — Och, Che, wróciłeś! — zawołała i objęła go. — Naldo z Naga przybędzie w południe — wysapał — aby być twoim zawodnikiem. Wystawcie znak, informujący gdzie ma odbywać się walka. — Następnie znalazł stos czekających na niego poduszek i zwalił się na niego. Zasnął, zanim ich jeszcze dotknął, ale wiedział, że dziewczęta wszystkim się zajmą. 17. WÓDZ Ida denerwowała się. Był już prawie południe, a Naldo z Naga jeszcze się nie pojawił. Nie chodziło o to, że mu nie wierzyła, ale obawiała się, że mogło mu się przytrafić coś, co mogłoby opóźnić jego przybycie, a byłoby to straszne w skutkach. Walka miała odbyć się w głównej komnacie góry, gdzie było dość miejsca dla obydwu walczących i dla żądnych krwi widzów. Nawet niektóre goblinki mogły patrzeć do środka z korytarzy. Zawodnik Gobble’a już był na miejscu: przerażający ogr, który ogryzał stos kości, czekając na rozpoczęcie zabawy. Gobble obiecał mu, że jeśli wygra, przez rok będzie dostawał od niego kości, i oczywiście spodziewał się, że wygra. Kretyn, Idiota i Imbecyl utworzyli zwartą grupę wokół Gwenny. Byli teraz uzbrojeni w pałki odpowiadające wielkością goblinowi i wyglądali strasznie. Ida wiedziała, że wynikało to z obawy, że będą musieli ich użyć. Stanowili żałośnie małą grupkę w porównaniu z setkami goblinów otaczających Gobble’a. — Czy znasz go? — zapytała Ida Okrę. — Nie. Pochodzi z plemienia Ogr Fen — odparła Okra. — Moje plemię nie miało z nimi wiele kontaktów w ciągu ostatnich stuleci. Te ogry są dzikie, niecywilizowane i bez ogłady. Krótko mówiąc, najprawdziwszy ideał ogrów. — O ile wiem, ogry są bardzo dumne ze swej siły, głupoty i brzydoty — odezwała się Ida. — To straszne, być jednym z nich. — Nagle przerwała, zaprzątnięta pewną myślą. — Ale czy to możliwe, że mogłoby ci się spodobać to, co jest tak typowo ogrze? Nagle widzę w tym sens. — Tak, właśnie tacy mężczyźni mi się podobają — przyznała Okra. Był pewien okres, w którym jej gust był trochę inny, ale najwidoczniej dojrzała podczas swych podróży i teraz myśl o brutalnym mężczyźnie przemawiała do niej. — Ale oczywiście żaden z nich nawet na mnie nie spojrzy, ponieważ nie jestem ani silna, ani głupia, ani brzydka. — Cóż, muszę przyznać, że nie jesteś ani głupia, ani brzydka. Jednak byłaś dość silna, aby wybić dziurę w ścianie Bezimiennego Zamku — przypomniała jej Ida. — Tylko dzięki Nasieniu Czasu, które dało mi tyle czasu na wybicie tej dziury, ile mi było potrzeba. Inaczej nie udałoby mi się. — I dmuchnęłaś tak mocno, że zatrzymało to smoka na Żelaznej Górze — powiedziała Ida. — Cóż, miałam wtedy na sobie czapkę–wariatkę. Całkowicie odmieniła moją naturę. Nie mogłabym zrobić tego bez niej. Ida pokiwała głową. — Przypuszczam, że masz rację. Nie posiadasz cech, które spodobałyby się normalnemu ogrowi. Ale muszę przyznać, że te twoje niedociągnięcia jak najbardziej do mnie przemawiają. — Szkoda, że nie jesteś ogrem — rzekła Okra, spoglądając z tęsknotą w oczach na ich przeciwnika. Nadeszło południe, a Naldo nadal nie było. Gwenny wyglądała na zdenerwowaną. — Czy jesteś pewien, że powiedziałeś mu, aby był tutaj w południe? — zapytała Che, który z tego powodu podniósł się ze snu. — Tak. Wystawiliście dla niego znak? — Tak. Zrobił go Kretyn. Było na nim napisane WALKA O WODZOSTWO: GÓRA GOBLINÓW. — Lepiej pójdę to sprawdzić — powiedziała Mela. Odeszła przy akompaniamencie prymitywnych pogwizdywań goblinów i okrzyków w rodzaju: „Spadaj stąd; rybi ogonie!” Ale w tej samej chwili jej freudowskie szorty opuściły się lekko, ukazując zebranym kawałeczek jej majtek, i nagle gobliny ucichły, całkowicie zbzikowane. Tym razem wyszło jej to na dobre. Kretyn poszedł z nią, aby pokazać, gdzie ustawił znak. Jego oczy patrzyły tam, gdzie powinny, to znaczy prosto przed siebie. — Muszę poprosić Godivę, aby zrobiła dla niej nową spódnicę, która zakrywałaby i freudowskie szorty, i kraciaste majtki — szepnął Che, stojąc obok Idy. Mogła tylko się z tym zgodzić. Gobble wmaszerował do komnaty, otoczony swymi sługami. — I co, siostrzyczko, gdzie jest twój zawodnik? — zapytał złośliwie. — Jest w drodze — odpowiedziała Gwenny. — Hmm, to niech lepiej będzie tu w południe, bo inaczej jesteś stracona. Czyż to nie straszne, ha–ha. — Jego słudzy zawtórowali mu, śmiejąc się ordynarnie. Mela powróciła. — Ktoś zmienił znak! — zawołała z oburzeniem. — Teraz jest na nim napisane WALKA O WODZOSTWO: GÓRA WIECZNEGO SPOKOJU. — Góra Wiecznego Spokoju! — krzyknęła Gwenny. — Ale to przecież daleko stąd! — Pewnie zobaczył znak i popełzł w stronę drugiej góry — rzekła Ida, rozumiejąc, jaką popełniono nikczemność. — Nigdy nie uda mu się wrócić na czas! — To kolejny ze strasznych kawałów mojego brata! — jęknęła Gwenny załamana. — W takim razie nie mamy zawodnika — stwierdziła Jenny. — Południe! — zawołał Gobble z radością. — Chodź, Smithereen! Nadszedł czas walki! Okra, stojąca obok Idy, podskoczyła. W ogólnym rozgardiaszu jej podskok nie został przez nikogo zauważony, ale Ida była ciekawa, co go spowodowało. Zapytała: — Dlaczego podskoczyłaś? — Smithereen… To za niego miałam wyjść za mąż! Był w drodze na południe, gdy uciekłam z domu. — Och, to w takim razie spotkacie się na połowie drogi. To piękne. — Ale ja przed nim uciekłam — powtórzyła Okra. — Nie spodobałoby mu się to. — A może jeszcze nic nie wie, bo jeszcze nie dotarł nad Jezioro Ogrów i Pszczół Wodnych. — To brzmiało logicznie. Ogr zmiażdżył ostatnią z kości i wbiegł na środek komnaty. — Ja bić, nie zostać nic! — wymruczał, bijąc się pięściami w owłosioną pierś. Następnie wyjął ze zbroi znajdującej się na jego plecach wielką pałę i zamachał nią w powietrzu. Ida była zdegustowana. Ale zauważyła, że Okra oblizywała wargi. Rzeczywiście są różne gusta! — Gdzie jest twój zawodnik? — zapytał Gobble. — Jeśli go nie ma, to Smithereen najpierw zmiażdży twoje kości, siostrzyczko! Najbardziej przerażające było to, że nie żartował. Ponieważ w naturze goblinów leżało bycie strasznym, a w naturze ogrów pożeranie ludzi. Życie Gwenny naprawdę wisiało na włosku. — Zmieniłeś znak! — oskarżyła go Gwenny. — No i co z tego? Pokazuj swego zawodnika albo poddaj się — zaśmiał Gobble z radością. Było jasne, że dokładnie zaplanował to, co się stało. Dziewczęta były uczciwe, podczas gdy chłopak oszukiwał bez mrugnięcia okiem. Ida zrozumiała, że rzeczywiście byłoby dużo lepiej, gdyby goblinami rządziła goblinka. — Będę musiała sama to zrobić — stwierdziła Gwenny odważnie. — W końcu mam różdżkę. — Hej, żadnej różdżki! — zawołał Gobble. — To magia na odległość! To zabronione! — O nie, on ma rację — rzekła Gwenny, wyglądając jakby była chora. — To znaczy, że on może oszukiwać, a ty nie? — zapytała Mela. — Nie złapałam go za rękę — wyjaśniła Gwenny. Podała różdżkę Godivie. — Nie, nie możesz tego zrobić! — powiedziała Jenny. — Ja będę walczyć zamiast ciebie! — Wyszła na środek komnaty. — Hej, okularnica bierze się do walki! — zawołał Gobble. — Ale teraz jest ślepa jak nietoperz! Co za zabawa! — Ona nie widzi? — zapytała Okra. — Zgubiła okulary, a nie miała dość czasu, aby poszukać nowych — odparł Che. — Widzi w bardzo specjalny sposób, ale nie pomoże jej to w walce z ogrem. Mela spojrzała na Okrę smutno. — Wygląda na to, że twoje największe pragnienie niedługo się spełni. Pozbędziesz się dziewczynki–elfa Jenny. Nagle Okra ruszyła przed siebie. Złapała Jenny za kołnierz i ściągnęła z areny. — Odejdź stąd, dziewczyno. Ja się tym zajmę. Zaskoczona Ida próbowała protestować. — Ale przecież to nie twoja sprawa, Okra! Nic cię nie obchodzi dziedzictwo goblinów i masz dobry powód, żeby nie pomagać Jenny! I nie jesteś w stanie walczyć przeciwko Smithereenowi! Żadna z nas nie poradziłaby sobie z nim! — Ale gdy to mówiła, zaczynała głęboko wierzyć, że było to jednak możliwe. Okra schyliła się, aby podnieść szpon ptaka–Roka, który przyniosły. — To brudna robota, ale ktoś musi ją wykonać. — Wyszła, aby przywitać się ze Smithereenem. Ogr spojrzał na nią. — Kto to? — zapytał. — Jestem ogrzyca Okra, z którą miałeś się ożenić. Zamiast tego, zbiję cię na kwaśne jabłko. Było jasne, że Smithereen nie rozpoznał jej imienia. Możliwe, że nigdy mu go nie powiedziano, albo może zapomniał, jako że kiepska pamięć stanowiła część głupoty ogrów. — Ha–ha! Ty nie Ogra — powiedział, chwytając szpon. Okra została wyprowadzona z równowagi. Była od niego o wiele niższa i gorzej umięśniona. Wyraźnie nie była dla niego przeciwnikiem. Gobble i jego słudzy zwijali się ze śmiechu. — Co za głupia baba! — zawołał Gobble. — To nie baba, tylko ogrzyca — wyszeptał zamruczał Che. — Odważna i bezinteresowna. Nagle Ida wpadła na pewien pomysł. — Czapka–wariatka, Okra! — krzyknęła. — Tego ci potrzeba! Okra usłyszała ją. Sięgnęła do swego plecaka i wyjęła z niego czapkę. Wcisnęła ją sobie na głowę. — Ho–ho! — zaryczał Smithereen. — Czapka–wariatka! Ale Okra zaczęła się zmieniać. Jej ciało zdało się rozrastać, a twarz stawała się brzydsza. Ogarniała ją wściekłość. — Czy on się ze mnie wyśmiewa? — Pociągnęła szpon, pchnęła go przed siebie i uderzyła go w brzuch. — Śmierdzący grubas! — UUUFFF! PUUUFFF! — wysapał Smithereen, zaskoczony. Uderzenie było najwidoczniej całkiem silne. — Nigdy nie oceniajcie zbyt nisko gniewu zlekceważonej ogrzycy — zamruczał Che zaintrygowany. Wiara Idy rosła. W końcu Okra zwyciężyła smoka. Czapka–wariatka zmieniała ją nie do poznania. Może teraz nawet jeszcze bardziej niż poprzednio, ponieważ Okrze najwyraźniej ten ogr się spodobał i czapka mogła obracać moc sympatii w nienawiść. Jak Che słusznie zauważył, kobiety nie lubią być lekceważone. Smithereen wreszcie zrozumiał, że napotkał na pewien opór. Wyprostował się, zwijając dłoń w pięść. Uniósł swoją potężną pałkę, która ważyła chyba tyle, ile sama Okra. Zamachnął się nią złośliwie celując w jej głowę. Ale Okra zrobiła krok do tyłu i machnęła szponem. Skrzyżował się z pałką i zablokował ją. Ida zrozumiała, że szpon pewnie też miał magię, umożliwiającą olbrzymiemu ptakowi– Rokowi lądowanie na najtrudniejszych powierzchniach całą swoją masą i trzymanie się wszystkiego, czego dotknął. Stanowił dobrą broń. Nagle Okra zabrała się do ataku. Machnęła szponem, uderzając ogra w ramię, a końcem dźgnęła go w pierś. Uderzenie nie było dość silne, aby go przebić, ale musiał się przed nim cofnąć. Poszła za ogrem i ponownie natarła, tym razem uderzając go w głowę. Ale Smithereen wiedział, jak walczyć. Ponownie zamachnął się pałą i gdy Okra skontrowała szponem, wolną ręką złapał ją za włosy. Uniósł ją w powietrze. Czapka dziko zatrzęsła się jej na głowie, ale nie spadła. — Hej, to faul! — zawołała Jenny. — W takiej walce nie ma fauli — powiedziała Gwenny posępnie. Zdawała się, że nie ma niezwykłej wiary w jej korzystny wynik. Okra usłyszała to. — Nie ma fauli? — zapytała. — Mogę robić wszystko, co zechcę? — Tak jest, owłosiony pysku! — odpowiedział Gobble. — A co masz zamiar zrobić, pocałować go? — I znowu przewrócił się ze śmiechu, a jego sługi razem z nim. Chłopakowi w jego wieku całowanie wydawało się godne potępienia. Okra podciągnęła kolana i uderzyła nimi ogra w podbródek. Cofnął się, puszczając ją. Wylądowała elegancko i dźgnęła go szponem między nogi. Okręciła go, tak że Smithereen potknął się i upadł. Następnie pochyliła się nad nim, biorąc szpon w obie dłonie. Korzystała ze swej ukrytej przewagi i walczyła inteligentnie. Nagle Gobble’a ogarnęło zdenerwowanie. Ona naprawdę traktowała tę walkę serio! — Ha–ha! — zawołała Jenny. — Ogr nie może poradzić sobie z czapką–wariatką! — Czapka–wariatka! — krzyknął Gobble. — To magia! — wbiegł na arenę, stanął za Okrą, podskoczył i ściągnął jej z głowy czapkę. — Hej! — zawołała Ida rozwścieczona. — To oszustwo! Nie można się wtrącać! — I co masz zamiar z tym zrobić, dziewczyno? — zapytał chłopak, rzucając czapkę swym sługom. Bez czapki Okra straciła swą siłę i inicjatywę. Stała tam nad leżącym ogrem, jak gdyby nie wiedząc, co ma robić dalej. Za chwilę on podskoczy i zetrze ją na proszek. Nie mogła nawet dać mu swojej astmy, ponieważ już ofiarowała ją Hugh Mongousowi. — Możesz to zrobić, Okra! — zawołała Ida w desperackiej wierze. Che był w stanie tylko pokręcić głową. Optymizm miał się za chwilę zderzyć z rzeczywistością. Nagle Okra rzuciła się na Smithereena. Jej twarz wylądowała na jego twarzy. Jej usta dotknęły jego ust. — Ona naprawdę to robi! — zawołała Mela zaskoczona. — Ona go całuje! Przez moment Smithereen leżał bez ruchu. Lecz nagle odrzucił Okrę, podniósł się i otwarł swe ogromne, brzydkie usta. — Fuj! Fuj! — zawołał. I wybiegł z komnaty. Gobliny rozdziawiły pyski. — Ha? — zapytał Gobble inteligentnie. Wtedy Ida zrozumiała. — Zrobiła to, co jej kazałeś! — krzyknęła. — Pocałowała go! A on nie mógł tego znieść! Uciekł! I Okra zwyciężyła! Pokonała twojego zawodnika! — Ale Ida zdała sobie również sprawę, że było to dla Okry prawdziwe poświęcenie, ponieważ wolałaby zmienić Smithereena tak, aby się do niej upodobnił, zamiast wzbudzać w nim obrzydzenie. Odrzuciła od siebie tę odrobinę szansy, którą miała na to, aby z nim być. A Gobble’owi otworzyły się usta. — To nie jest fair! — zawołał. Ale Gwenny przerwała mu. — Jest fair! Nie ma fauli. Pokonała go, wzbudzając w nim tyle obrzydzenia, że uciekł. On przegrał, ona wygrała. I ty przegrałeś, a ja wygrałam! Teraz ja jestem wodzem. — Nie! — krzyknął zrozpaczony. Gwenny zwróciła głowę w stronę sług Gobble’a. — Teraz albo będziecie mnie słuchać, albo zostaniecie wygnani. Zaaresztujcie Gobble’a! Zaskoczeni słudzy stali bez ruchu. Ale Kretyn, Idiota i Imbecyl ochoczo wzięli się do działania, gotowi wykonywać swe obowiązki. — Nie, to przecież tylko głupia dziewczyna! — protestował Gobble, gdy jego słudzy odcięli drogę trzem goblinom Gwenny. — Nie wolno jej wam słuchać! Zabijcie ją! — To naprawdę mnie wkurza — odezwała się Okra. Podniosła szpon i ruszyła w stronę Gobble’a. Jego słudzy rozpierzchli się, gdy się zbliżyła. — Nie możesz być wściekła! — wołał Gobble. — Zgubiłaś swoją czapkę–wariatkę. — Nie potrzebuję żadnej czapki, żeby wkurzyć się na takiego zafajdanego smarkacza jak ty — odparła Okra. Złapała go za kołnierz i podniosła w powietrze, podobnie jak uczynił z nią Smithereen. Podsunęła pod niego szpon. — Nie! Nie! — wrzasnął, bezradnie machając swymi sękatymi rękami i nogami. — Nie zabijaj mnie! Nie zabijaj mnie! — Dlaczego nie? — zapytała Okra. — Chciałeś przecież zabić Gwenny. — Ale przecież ona jest tylko głupią dziewczyną! — Cóż, ja też. A ty jesteś tylko zasmarkanym szczeniakiem — odparowała Okra. Przybliżyła czubek szponu do jego twarzy. Gobble zalał się łzami. — Chcecie, żeby to coś zostało waszym wodzem? — zapytała Okra jego sług. Puściła Gobble’a i odwróciła się. Przekonała ich. Jeden po drugim słudzy odwracali się do Gwenny. — Jesteś naszym wodzem — oświadczył jeden z nich. — Nie podoba nam się to, ale musimy być ci posłuszni. — Dziękuję wam — odrzekła Gwenny, jak gdyby nigdy w to nie wątpiła. Zwróciła się do Gobble’a: — Odejdź stąd, smarkaczu. Skazuję cię niniejszym na banicję z Góry Goblinów. Jeśli kiedykolwiek powrócisz, pierwszy goblin, który cię ujrzy, zabije cię albo sam zostanie zabity. Gobble wstał i zdobył się na odrobinę zuchwałości. — Nie możesz tego zrobić! Jeszcze cię dopadnę! — Jeśli natychmiast się nie oddalisz, mogę zmienić zdanie, czy pozwolić ci żyć — zaczęła Gwenny spokojnie. Chłopak zawahał się. Następnie Okra postąpiła krok w jego stronę. Gobble szybko uciekł. Gwenny zachowywała się, jakby Gobble w ogóle nie istniał. — Kretyn! — rzuciła. Kretyn wyszedł naprzód, rozglądając się niepewnie. — Tak, wodzu. — Mianuję cię Szefem Straży — powiedziała Gwenny. — Wszyscy ci słudzy będą tobie poddani. Będziesz utrzymywał porządek w Górze Goblinów i tylko mnie zdawał raporty. — Ojej! — zawołał Kretyn zaskoczony. — Będziemy musieli zdawać raporty tej małpie? — zapytał jeden ze sług z niedowierzaniem. Poszybował w powietrze. Ida zauważyła, że Godiva użyła swej różdżki. — Masz coś przeciwko temu? — zapytała Gwenny. Goblin poszybował ponad stalagmitem tuż przy krawędzi głównej komnaty i przeleciał ponad jego ostrym kamiennym czubkiem. — N–nie, absolutnie nic — odparł prędko. — Jesteś pewien? — zapytała Gwenny słodko. Goblin opuścił się w stronę stalagmitu, tyłem do niego. — Zupełnie pewien, %%%%! — zamruczał. — Wydaje mi się, że nie dosłyszałam — powiedziała Gwenny. Goblin wylądował na czubku stalagmitu. — WCALE MI TO NIE PRZESZKADZA! — wrzasnął. — Tak się cieszę, że wreszcie zrozumiałeś — stwierdziła Gwenny. Dopiero wtedy zsunął się z kamiennej kolumny i powoli opadł na ziemię, masując sobie tyłek. Z jakiegoś powodu żaden z pozostałych sług nie wykazywał jakiegokolwiek sprzeciwu wobec niej. — Idioto — odezwała się Gwenny i goblin wysunął się naprzód. — Mianuję cię szefem Wywiadu. — Aaa… a co to oznacza? — zapytał Idiota bezmyślnie. — Szpiegowanie — rzekła. — Upewnisz się, że nie ma na terenie Góry Goblinów żadnych szpiegów. A jeśli jakiegoś złapiesz, to sprawisz mu kąpiel. — Kąpiel? — Będziesz miał przygotowany ogromny kocioł wody, która będzie się stale gotować — wyjaśniła. — Na kąpiel. Zaczynał rozumieć. Spojrzał na pozostałych goblinów. — A skąd będę wiedział, że ktoś jest szpiegiem? — To proste. Szpiegiem jest każdy, kto powie cokolwiek, przeciwko nowemu wodzowi lub przeciwko przyjaciołom wodza. Lub kto robi coś wbrew interesom Góry Goblinów. — Co? — Kto będzie podejrzanie patrzył — mówiła. — Będzie robił złe uczynki. Wypowiadał zakazane słowa. — Tak właściwie to te wszystkie gobliny wyglądają mi już dość podejrzanie — odezwał się Idiota. — I wydaje mi się, że z ust jednego słyszałem już brzydkie słowo. — Wymownie spojrzał na tego, który powiedział „%%%%”. — W takim razie napełnij kocioł i zrób im zimną kąpiel — powiedziała. — Powinno ich to oczyścić. Wymyj im mydłem buzie. Jeśli to nie pomoże, podgrzej wodę. Jestem pewna, że poprawią się, gdy woda się ociepli. Ida zauważyła, że Gwenny dokładnie wiedziała, jak być wodzem. Pewnie matka ją pouczyła. Idiota z zapałem zabrał się do pracy. Wniesiono ogromny kocioł, bez wątpienia za pomocą czarodziejskiej różdżki Godivy. Gobliny zaczęły wiadrami znosić do niego wodę. Przyniosły również dużo kamienia mydlanego. Po takim wydarzeniu nie będzie w Górze Goblinów wiele szpiegowania. — Imbecylu — rzekła Gwenny i zbliżył się do niej trzeci goblin. — Mianuję cię Ministrem Spraw Zagranicznych. Przygotujesz spotkania z przedstawicielami poszczególnych okolicznych ludów, jak na przykład Elfów Kwiatowych, gryfów, a szczególnie ludu Naga. Odtąd będziemy żyli z nimi wszystkimi w zgodzie. — W zgodzie? — zapytał zaskoczony. — I będziemy z nimi współpracować. Może zaczniemy nawet z nimi handlować. Jeśli będą mieli co do tego jakieś wątpliwości, to sama osobiście wszystko im wyjaśnię. Pojawiła się nowa postać. Był to ogromny wąż. Przyjął przystojną męską głowę. — Słuchajcie, słuchajcie! — zawołał. — Naldo Naga! — krzyknął Che. — Znalazłeś nas! — Trochę za późno, obawiam się — przytaknął Naldo. — Był pewien problem z drogowskazem. Zawróciłem w momencie, gdy tylko zdałem sobie z tego sprawę. Gdzie jest drugi zawodnik? — Odszedł — wyjaśniła Gwenny. — Był nim ogr Smithereen. — Och, to był to pewnie ten, którego widziałem, jak przedzierał się przez lasy i góry. Zapytałem, dokąd zmierza, a on powiedział, że nie pamięta. Tak więc zapytałem go, skąd idzie, a on powiedział, że ucieka przed ładną ogrzycą. — Przede mną — powiedziała Okra. — Pokonałam go pocałunkiem. — Ale wyglądała raczej na smutną niż szczęśliwą. Naldo spojrzał na nią. — Powiedział, że ta ogrzyca nie była brzydka czy głupia, ale że posiadała ukrytą broń, która zniszczyła jego wolę walki. Wydaje mi się, że zrobiłaś na nim wrażenie. — Och! — zawołała Okra z przejęciem. Naldo odwrócił się na powrót do Gwenny. — Wszystko skończone? Zostałaś nowym wodzem Góry Goblinów? — Tak, dzięki tobie — odparła Gwenny. — Posłałeś Melę, Idę i Okrę, aby nam pomogły, i Okra wygrała dla mnie ostatni test. Tyle im zawdzięczam, i tobie również! — Nie wydaje mi się — stwierdził Naldo. — Sądzę, że teraz szale się wyrównały. — Ale bez ich pomocy nigdy by mi się to nie udało! — Poczekaj chwilę — poprosił Naldo. — Jeśli pozwolisz mi coś wyjaśnić, to będę w stanie każdego usatysfakcjonować. — Rozejrzał się wokół. — I gdybyś mogła wysłać straże. Spodziewam się pewnej osoby. Powinna być traktowana z szacunkiem. — Ależ oczywiście. — Gwenny posłała goblina, aby czekał na nadejście tej osoby. Następnie zebrali się w narożniku komnaty, aby oddalić się od hałasu trwającej kąpieli goblinów. Naldo zwinął swe wężowe ciało i zwrócił się do stojących wokół niego. — Te trzy kobiety — zaczął, wskazując na Melę, Okrę i Idę — przyszły do Dobrego Maga Humfreya, aby zadać mu swoje Pytania. Zmiast podać im Odpowiedzi, Dobry Mag posłał je do mojej siostry, księżniczki Nady z Naga, która z kolei odesłała je do mnie. Po rozmowie z nimi zrozumiałem, dlaczego Dobry Mag zrobił to, co czynił, a ja zrobiłem to, co do mnie należało. — Posłałeś nas do Simiurg! — zawołała Ida. — A ona kazała nam uratować centaura Che. Obiecałeś, że wypełnisz wszystkie nasze prośby, jeśli to uczynimy. — Dokładnie tak. Teraz to zrobię. — Naldo spojrzał na Okrę. — Twoim życzeniem jest zostać głównym bohaterem. — Tak — potwierdziła Okra. — A ty dałeś mi na to szansę; teraz to widzę. Ale odrzuciłam ją, ponieważ nie pozbyłam się Jenny. — Ocaliłaś mnie! — krzyknęła Jenny. — Zostałabym rozniesiona na kawałki, ale ty zajęłaś moje miejsce i pokonałaś ogra! — Poświęciłaś to, czego tak bardzo chciałaś, dla osoby, której nie chciałaś pomóc — rzekł Naldo do Okry. — Dlaczego to zrobiłaś? — Cóż, to po prostu nie było fair, pozwolić niewidomej walczyć z ogrem — wyjaśniła Okra. — A wiedziałam, że Gwenny musiała zostać wodzem. Po prostu musiałam to zrobić. Wiem, że wszystko zepsułam, ale wydaje mi się, że nie chciałam zyskać tego, na czym tak bardzo mi zależało, w taki sposób. Może nie jest tak źle być drugoplanowym bohaterem. Może uda mi się znaleźć Smithereena. — Może — przytaknął Naldo. — Ale to będzie w innej opowieści. W tej znajdziesz to, czego tak usilnie szukałaś, Okro. Okra pokręciła głową zmieszana. Ida również czuła się zagubiona. — Powiedziałam ci, nie zależy mi już na tym — powtórzyła Okra. — A ja ci powiedziałem, że tak nie jest — odparł Naldo. — Może to prawda, że było w Xanth miejsce tylko dla jednego głównego bohatera i że dostała je Jenny. Ale nowe miejsca powstają bez przerwy. Problem polega na tym, że nie są one dawane tym, którzy ich chcą. Gdyby tak było, wszyscy Mundańczycy najeżdżaliby Xanth; zatykaliby sobą wszystkie kanały. Tylko niewielu ma na to szansę, a jeszcze mniej zostaje przywoływanych. Widziałem, że miałaś szansę, ale tylko jeślibyś się kwalifikowała. A jedynym sposobem na zakwalifikowanie się było zrobienie czegoś szlachetnego, aby inni chcieli widzieć w tobie głównego bohatera. Dlatego właśnie Dobry Mag nie dał ci Odpowiedzi; wiedział, że nie chciałaś tego, o co prosiłaś, i że mogłaś osiągnąć to, czego tak bardzo pragnęłaś, czyniąc tylko dobre uczynki i nie zdając sobie sprawy z ich wagi. Nie działałabyś bezinteresownie, gdybyś wiedziała, co dostaniesz za to w nagrodę. Nie mogłaś nic o tym wiedzieć, dopóki nie nadszedł twój czas. Ja dałem ci szansę i wygląda na to, że z niej skorzystałaś. Zasłużyłaś sobie na twój nowy status. — Naprawdę? — zapytała Okra otumaniona. — Działałaś bezinteresownie i zrobiłaś naprawdę dobry uczynek, narażając samą siebie. Uratowałaś Jenny i wygrałaś dla goblinki Gwendoliny wodzostwo. Dzięki temu zostałaś głównym bohaterem. — Złożył jej krótki ukłon głową. — Oddaję ci cześć, ogrzyco Okro, i gratuluję, ponieważ teraz będziesz mogła wieść zaczarowane życie. — Czy to możliwe? — rzekła Okra, nadal nie wierząc. Podeszła do niej Jenny. — Och, tak, tak już jest. — Pocałowała Okrę w policzek. — Jenny wie — wyjaśnił Naldo. — Ona rutynowo robi takie rzeczy. Niedługo wyruszy do Dobrego Maga, aby odsłużyć u niego rok w zamian za swoją przyjaciółkę Gwenny. Przyzwoitość i wspaniałomyślność są charakterystycznymi cechami głównych bohaterów. Może teraz będziecie się mogły zaprzyjaźnić. — Och, jestem pewna że tak! — zawołała Ida z entuzjazmem, gdy obydwie spojrzały na siebie. — A ty, Ido z rodu ludzkiego — powiedział Naldo, odwracając się do niej. — Możliwe że jesteś najciekawszym przypadkiem, jaki kiedykolwiek widziałem. Szukałaś swego przeznaczenia… ale znajdowało się ono nawet poza twoimi marzeniami. I ty nie mogłaś nic o nim wiedzieć, jeśli miałaś je znaleźć. Tak więc Dobry Mag również i tobie nie odpowiedział. Zamiast tego dał ci tę samą szansę, którą dał Okrze. — Ale w takim razie, jakie jest moje przeznaczenie? — zapytała Ida, oszołomiona tak jak i Okra przed chwilą. Naldo odwrócił się do centaura Che. — Jak myślisz, jakie jest jej przeznaczenie? — rzekł. — No cóż, nie wiem — powiedział Che zaskoczony. — Ale masz pewne przeczucia. No dalej… Wiem, że je masz, ponieważ widzę ich odbicie w Idzie. Domyślasz się. — Cóż, tylko próbowaliśmy odgadnąć — zaczął Che. — Tuż zanim wyruszyłem na poszukiwanie zawodnika. Zgadywaliśmy, że mogła być księżniczką albo czyjąś siostrą bliźniaczką, albo mieć magiczny talent klasy maga. Ale to nic nie znaczyło. — Oznacza to wszystko — stwierdził Naldo stanowczo. — Podejrzewałem to od momentu, gdy ją ujrzałem, ale nie mogłem się domyślić, dlaczego Dobry Mag nie chciał jej tego powiedzieć. Przyjąłem, że dwa z trzech aspektów były już ustalone, podczas gdy trzeci wymagał specjalnych zabiegów, podobnie jak w kwestii statusu głównego bohatera dla Okry. Zbyt wczesne wyznanie prawdy mogłoby wszystko zepsuć. Odłożyłem odpowiedź do czasu, gdy mogłem wszystko zweryfikować… i teraz nadszedł właśnie taki moment. Ida jest tym wszystkim. — Co? — kwiknęła Ida, zaskoczona i przerażona. — Księżniczką? Bliźniaczką? Z potężnym talentem? Nigdy nie wykazywałam jakichkolwiek oznak… — Poprosiłem moją przyjaciółkę o przybycie tu — odparł Naldo. — Oczywiście gdy już było to bezpieczne. Powinna w każdej chwili się pojawić. I rzeczywiście, wszedł trzymający straż goblin. Za nim stała ubrana w płaszcz osoba. Wyglądała na kobietę. Jej twarz ukryta była pod grubą woalką, ale sprawiała wrażenie znajomej. Stanęła przed Naldo, nadal pozostając anonimową. — Ido — powiedział Nalddo — twoje przeznaczenie jest tym, o czym zawsze marzyłaś. Nie miałem tylko pewności, co do twojego talentu, ale teraz może on zostać odkryty. Jednak najpierw dwa pierwsze aspekty. — Skinął anonimowej kobiecie głową. — Poznaj swą siostrę bliźniaczkę, która była równie zaskoczona, słysząc o tobie, jak i ty, słysząc o niej. Ida otwarła usta, ale nie mogła nic powiedzieć. Była naprawdę czyjąś bliźniaczką? — Ale kim ona jest? — zapytał Che. Kobieta uniosła woalkę. Wszyscy wpatrzyli się w nią. — One są prawie identyczne! — krzyknęła Okra. — Tak — odparł Naldo. — Ale niektórzy z tu obecnych znają naszego gościa. — Księżniczka Ivy z ludzkiego rodu Xanth! — zawołała Godiva. Teraz Ida wpatrzyła się w nią. — Księżniczka Ivy? Ivy chwyciła ją za rękę i objęła. — Na początku w to nie wierzyłam, ale teraz wierzę — szepnęła. — W końcu sprawdziliśmy to na Gobelinie. Bocian próbował przynieść dwie dziewczynki, ale jedną zgubił, więc tylko jedna dotarła do Zamku Roogna. Nigdy o tym nie wiedziałam! — Ty jesteś księżniczką Idą — stwierdził Naldo. — A teraz twój talent i powód, dla którego Dobry Mag ci tego wszystkiego nie powiedział. Wspomaga on talent Ivy, talent wzmacniania, ale jest bardziej subtelny. Twój talent talent Idei, jak sugeruje już twoje imię. Jeśli wpadniesz na jakiś pomysł, to zawsze się on spełnia. — Za każdym razem gdy Ida mówiła, że była czegoś pewna, zawsze się to sprawdzało! — zawołała Mela. — Zasugerowała nawet, że Okra powinna założyć czapkę–wariatkę, aby pobić ogra. Ida zdała sobie sprawę, że była to prawda. Wierzyła, że Okra miała szansę i Okra wygrała, nawet bez czapki–wariatki. Wierzyła, że Che znajdzie zawodnika, i znalazł go, nawet jeśli Gobble wszystkiemu przeszkodził. Wszystko, w co gorąco wierzyła, stawało się. — Ale to musi być najpotężniejszy talent w Xanth — powiedziała Godiva. — Ida może sprawić wszystko, jeśli tylko zdecyduje, że ma tak być! — Nie — zaprzeczył Naldo. — To oczywiste, że Idzie nigdy nie było łatwo, ponieważ jej talent posiada pewne ograniczenie. Pomysł musi pochodzić od kogoś, kto nie zna jej talentu. — A ona sama nie znała swego talentu — dodała Mela. — Właśnie. To było sedno sprawy, ponieważ mogła sama wpadać na pomysły i ziszczać je. Teraz, gdy poznała swój talent, nie może już tego robić. I żadne z nas tutaj również nie może, ponieważ teraz też znamy jej talent. Nadal będzie go tak trudno obudzić jak dotychczas. Ale gdy zostanie już wzbudzony, jest bezwzględnie talentem klasy maga, jak przystoi księżniczce. — Dobry Mag — rzekł Che. — Z pewnością wiedział! — Z pewnością — zgodził się Naldo. — Podobnie jak demon, profesor Grossclout i Simiurg. Ale wiedzieli również, że Ida nie znalazłaby swego przeznaczenia, jeśli nie zasugerowałby jej go ktoś, kto nie znał jej talentu. Wiedzieli również, że jej talent potrzebny był do uratowania ciebie, Che, i do umożliwienia Gwenny zostania wodzem. Ponieważ Ida jest miłą, optymistyczną osobą, która wierzy w to, co najlepsze w ludziach i sytuacjach. Bez tego specjalnego wsparcia twoja przyszłość naprawdę wyglądałaby niewesoło. Ale teraz najważniejsze rzeczy zostały osiągnięte i jest jak najbardziej fair, że Ida pozna samą siebie. — Odwrócił się do niej. — Teraz powrócisz ze swoją siostrą do domu, do Zamku Roogna. — To ty… ty mnie rozpoznałeś — wyjąkała Ida. — Kiedy demon profesor Gressclout przeczarował nas do gniazda Draco. — Sądziłem, że cię rozpoznałem — przyznał. — Myślałem, że byłaś Ivy. Ale kiedy zrozumiałem, że nią nie jesteś, tylko ją bardzo przypominasz, wiedziałem, że coś tu nie tak. Zacząłem badać tę sprawę i stopniowo wszystko zaczęło się zgadzać. Ale nie mogłaś się dowiedzieć o niczym, do czasu gdy poprowadziłaś Gwenny do zwycięstwa. Sprawa ta była zbyt ważna, aby można było ryzykować. Każdy, kto rozpoznał twój talent, musiał ukryć swoją wiedzę aż do odpowiedniego momentu. — Tak — potwierdziła się Ida słabo. Odwróciła się do Ivy. — Ale czy naprawdę byłam twoją siostrą bliźniaczką, zanim ktokolwiek to wymyślił? Chciałam powiedzieć, że jeśli moim talentem jest sprawianie, aby coś się stało… — Teraz to prawda — przyznała Ivy. — Już nie musimy martwić się tym, co mogło albo nie mogło być, albo w jaki sposób przedwczesne wykrycie twego talentu mogłoby wszystko zmienić. — Wspaniale — powiedziała Mela. — Tak się za ciebie cieszę, Ido. Mam nadzieję, że nadal będziemy mogły się przyjaźnić, pomimo tego, że teraz jesteś księżniczką, a Okra i ja tylko zwykłymi ludźmi. — Ależ oczywiście że możemy! — zawołała Ida, podchodząc do niej i Okry, aby je uściskać. — Jestem pewna, że nie sprawia to różnicy. — Ale nagle zastanowiła się. — Ale jeśli moje własne pomysły teraz nie działają, to… — Przyjaźń to nie pomysł, tylko osobisty wybór — odezwała się Godiva. — Pozostaniecie przyjaciółkami, jeśli tylko tego zechcecie. — Och tak, tego właśnie chcę! — krzyknęła Ida. Ale nagle przemknęła jej przez głowę kolejna myśl. — Ale ty, Melu… Co z tobą? Nie znalazłaś męża, a teraz nie mogę pomyśleć, abyś go znalazła. — Tak, nadszedł czas, aby i tą sprawą się zająć — rzekł Naldo. — Obiecałem wam wszystkim odpowiedzi i teraz nadeszła kolej syreny Meli. Melu, tak dla ścisłości, jakiego męża szukasz? — O, nic specjalnego — odparła speszona. — Po prostu najmądrzejszego, najprzystojniejszego, najmilszego, najbardziej męskiego księcia, któremu nie będzie przeszkadzało to, że często pływam w morzu, który będzie lubił surowe ryby i który pomoże mi w rozczesywaniu włosów. Niektórzy sądzą, że to coś niewłaściwego mieć ogon albo zielone loki. Ale… — Z tego właśnie powodu Dobry Mag przysłał cię do mojej siostry — przerwał jej Naldo. — A ona z kolei przysłała cię do mnie. I dlatego właśnie miałaś na sobie freudowskie szorty i pokazałaś mi kolor swoich majtek. Muszę przyznać, że prawie od nich zbzikowałem. Ale wiedziałem, że musiałem poczekać do końca waszej wyprawy, do czasu, gdy twoje przyjaciółki zrealizują swoje przeznaczenie. Mela zaczerwieniła się w kratkę. — Widziałeś moje majtki? — Ale jej rumieniec oznaczał coś więcej; najwidoczniej po prostu zadurzyła się w Naldo, podobnie jak Okra w Smithereenie. — Tylko ich skrawek — przyznał. — Ale to wystarczyło. Wiem, że jesteś najbardziej seksowną krzyżówką w Xanth, co jest zgodne z moimi oczekiwaniami w stosunku do żony. — Przyjął swoją ludzką postać i stanął przed nią jako niesamowicie przystojny mężczyzna. — Jestem tym, którego szukasz: księciem Naldo z Naga, do tej chwili najatrakcyjniejszą partią w Xanth. Ożenię się z tobą, Melu, i wypełnię twoje sny, podobnie jak i ty wypełnisz moje. Nie przeszkadza mi ładny ogon, jako że sam go mam. — Na chwilę zmienił się w Naga. — I lubię od czasu do czasu popływać i jeść surowe ryby, szczególnie w odpowiednim towarzystwie. Z radością będę pomagał ci rozczesywać twe zielonkawe włosy, jeśli ty będziesz nosić te szorty i siadać mi w nich na kolanach, podczas gdy będę to robił. — Rzucił jej spojrzenie, które prawie naruszyło zasady Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. — Och, tak! — zawołała Mela, prawie mdlejąc. — Moja siostra próbuje już od lat mnie wyswatać — wyznał książę. — I wreszcie jej się to udało. Podejdź, niech cię pocałuję i przypieczętuję nasze zaręczyny. Ida nie mogła nawet dziwić się jego zapewnieniom, ponieważ był księciem i pomagał im w wypełnieniu ich misji. Był niesamowicie mądry i okazało się, że miał dobry powód, aby zmusić je do zapracowania na ich odpowiedzi. Mela nie mogłaby znaleźć lepszego narzeczonego. I zostanie księżniczką, ponieważ ożeni się z księciem. A wszystko to dzięki freudowskim szortom i kraciastym majtkom. Kto by pomyślał, że kolor jej majtek będzie tak ważny! Mela wyglądała, jakby miała za chwilę zemdleć, ale udało jej się powstrzymać, ponieważ zbyt wiele ciekawych rzeczy działo się wokół niej. Ida zauważyła, że książę Naldo rzeczywiście był najbardziej inteligentnym, najprzystojniejszym, najmilszym nieżonatym księciem w Xanth. Dotychczas nie było to jasne, ponieważ nigdy dotąd nie pokazał im się w swej ludzkiej postaci, ale teraz nie można było w to wątpić. Największe marzenie Meli ziściło się. Książę wziął Melę w ramiona i pocałował ją. Tworzyli najpiękniejszą parę w Xanth. Nawet teraz, gdy obydwoje byli w swych ludzkich postaciach. Tylko gobliny wyglądały na znudzone. Lecz nagle freudowskie szorty odsłoniły coś, od czego wszystkie gobliny jak jeden mąż zbzikowały. Następnie Naldo odsunął się na chwilę od Meli i spojrzał w jej oceaniczne oczy. — Och, czy kocham morze? — zapytał retorycznie. — Pozwól, że policzę jego fale. — Syrena prawie się rozpłynęła. Ostrzegano ją co do jego poczucia humoru. Ktoś dotknął ramienia Idy. Odwróciła się, a za nią stała księżniczka Ivy. — Chodź, siostro; musimy zabrać cię do Zamku Roogna, abyś poznała swoją rodzinę. Ida zrozumiała, że rzeczywiście znalazła swe przeznaczenie. Wszystkie je znalazły. NOTA AUTORSKA Jenny zgłosiła się do zamku Dobrego Maga. — Przybyłam, aby odbyć mój rok służby — powiedziała. Był tam Mag Grey Murphy. — Ale jesteś nie w tym miejscu — odparł. — To jest Nota autorska. — A co to jest? — Nieważne. Powinnaś znajdować się w swoim własnym rozdziale, w głównym tekście książki. — Nie, książka się skończyła. Goblinka Gwenny została wodzem goblinów i pomaga jej centaur Che. Okra jest głównym bohaterem, Ida księżniczką–bliźniaczką, a Mela pokazuje Naldo z Naga swoje dwa piękne… — Pomyśl o Konspiracyjnym Stowarzyszeniu Dorosłych! — zawołał, zmartwiony. — Swoje dwa piękne ognistowodne opale — dokończyła Jenny. — A może i coś jeszcze, ale to już ich sprawa. Tak więc wszystko zostało załatwione, a ja jestem tu, aby odsłużyć mój rok. — Widzę, że nie rozumiesz — powiedział. — Ma to wiele wspólnego ze sposobem, w jaki Muza Historii układa treść książki. W skład tej wchodzą dwie grupy bohaterów, po trzech bohaterów każda i po kolei każdy z nich przedstawia swój punkt widzenia. Tak więc w skład cyklu wchodzili: Mela, Gwenny, Okra, Che, Ida i ty, Jenny. Trzy takie cykle kończą narrację. W sumie osiemnaście rozdziałów. Jest tak, aby namieszać krytykom, którzy nic nie wiedzą na temat literatury. Ty powinnaś opowiadać Rozdział Osiemnasty. — Jaki Rozdział Osiemnasty? — zapytała Jenny. — Oddałam Gwenny jej szkło kontaktowe, gdy dostałam nową parę okularów, tak więc już nie mogę obserwować snów. Czy jest to wyśniony rozdział? Grey wyglądał na sfrustrowanego. — To ostatni rozdział! W którym wszystko dobrze się kończy, zgodnie z przepisem. — Ale wszystko już się skończyło. Tak więc nie ma już nic, o czym mogłabym opowiedzieć. No i jestem tu, aby odwalić ten rok służby, chociaż wolałabym być z Gwenny i Che. — Może Humfrey będzie w stanie ci to wyjaśnić — rzekł. Poszli do niewielkiego gabinetu, zawalonego stosami wszystkiego, co tylko możliwe. Stary gnom spojrzał w górę. — W sam raz się pojawiłaś, Jenny — wymamrotał. — Co cię zatrzymało? — Ale przecież ona powinna opowiadać Rozdział Osiemnasty — zaoponował Grey. Humfrey zachmurzył się. — Klio namieszała — stwierdził. — Rozdział się zgubił. Prawdopodobnie dlatego, że Jenny pochodzi z innego świata i nie zazębia się całkowicie z Xanth. Nie ma Rozdziału Osiemnastego. — Ale Jenny nie może przedstawić przysługującego jej punktu widzenia — odparł Grey. — To nie jest fair. — To w takim razie niech zajmie się podziękowaniami — zdecydował Humfrey. Grey rozłożył ręce. — No dobrze, Jenny, rozpoczniesz swoją służbę od opracowania podziękowań dla Mundańczyków. Nie należy to do naszych normalnych zadań, ale po prostu musimy to zrobić. Tutaj masz listę podziękowań; opisz je własnymi słowami. Zaprowadzę cię do twego pokoju, abyś nie przeszkadzała Humfreyowi. Jenny wzięła listę. Było to dziwne, ale właściwie wszystko, co dotyczyło Dobrego Maga, było dziwne. Nie jej zastanawiać się dlaczego, tylko wykonywać to, co do niej należało. Wzięła oddech i zaczęła czytać: „Bijacze i Krzew Mitenkowy zostały nadesłane przez Tima Hittle’a. Brzeg Świnkowy pochodzi od Guya McCutchana. Świnia–pirat drogowy od Roberta Turbyfilla. Drzewo cytrynowe od Kanayo Agbodike’a. Córki Electry: Dawn i Eve oraz ich talenty zostały nadesłane przez Abbey Wray. Syna ogra i Mosiężnej Brii Brusque’a otrzymaliśmy od C. M. Kellera, a jego talent czynienia wszystkiego twardym i ciężkim lub lekkim i miękkim od Jasona Menefree. A nazywanie małej goblinki gobletką od Ronalda Fostera”. Zaczęła nowy, obszerny akapit. Była zaskoczona, ponieważ dotyczył osoby, którą dopiero co poznała. „Ogrzyca Okra i wszystkie dotyczące jej szczegóły pochodzą od Barbary Hay–Hummel. Barbara jest również odpowiedzialna za najbardziej fantastyczne z majtek mierzonych przez Melę, Psa Canisa i Nasienie Czasu”. Jenny pokręciła głową. Okra nie tylko była drugoplanowym bohaterem, ale została wymyślona przez Mundańczyka? Nie ma się co dziwić, że chciała zmienić swój status! Wzięła kolejny oddech i wróciła do lektury. „Astma pochodzi od Carona Fredericksa. Pomysł wody mającej uzdrowić wzrok goblinki Gwenny pochodzi od Deborah Jones. Powód, dla którego Eliksir Zdrowia nie pomógł uzdrowić wzroku Gwenny i Jenny, pochodzi od Woodrowa W. Windischamana III. Szkła kontaktowe dla Gwenny są od Kit Arnold, Renę Alexander, Lisy Campbell i Ann Franklin. Tabliczka mnożenia pochodzi od Johna C. Weara”. Jenny spojrzała w górę, nie mogąc się pohamować. — Bardzo ci dziękuję, Johnie Wear! — powiedziała z największą ironią, na jaką mogła się zdobyć. Cóż to był za bałagan! Wzięła następny oddech i czytała dalej. „Wciągaczka i mucha gnijka zostały nadesłane przez Patricka Browna. Pszczoła Atilla Hun pochodzi od Johna Brummela. Liście nieobecności otrzymaliśmy od Erica Meyersfielda. Rewolwerowiec pochodzi od Marka Richmana. Skrzydlate fauny należą do Brenta Kauffmana”. Ponownie spojrzała w górę. Miała tylko nadzieję, że ci ludzie swoje następne pomysły zatrzymają dla siebie! Czy mieli chociaż blade pojęcie o tym, jak bardzo skomplikowały one życie jej i jej przyjaciół? Ale nie kończące się podziękowania ciągnęły się dalej. „Musibycie pochodzą od Virginii A. Johnson. Choroba kopyto–w–pysku od Christophera Onstada. Krzewy łaskotkowe i gęsiej jagody nadesłał W. G. Bliss. Czapka–wariatka pochodzi od Zoe Selengut”. Znowu spojrzała w górę. Ta przynajmniej w końcu okazała się naprawdę pożyteczna. Może te podziękowania to wcale nie takie wielkie oszustwo. Alister i jego pies Marbles pochodzą od Jody Lunn Nye, nimfy, która była autorką Encyklopedii Xanth. Place śrubowe są z Mayfair Games. Bębniące laleczki są autorstwa Carol Jacob. Smogon Dola został nam przysłany przez Russella Duffera. Młody szkielecik Joy’nt pochodzi od Davida Edisona. Thomas Hardy zainspirował grę słowną Z dala od zwariowanego tłumu. Dług Nady z Naga w stosunku do królestwa tykwy został nam przypomniany przez Patricka Ware. Problem przedstawiania dzieciom tajemnic Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych został podniesiony przez N. N. Reits, chociaż może się okazać, że rozegraliśmy to odrobinę inaczej. W końcu jesteśmy w Xanth”. Jenny ponownie spojrzała w górę. — Ale to, przez co przeszliśmy, było wystarczająco straszne — powiedziała do nikogo szczególnego. Powróciła do lektury. „Ogon Starej Baby i szczotka powietrzna zostały przesłane przez Tamarę Bailey. Darren, chłopiec potrafiący zamieniać jedne rzeczy w inne, został wymyślony przez Melindę Gordon, która w trakcie pisania listu miała osiem lat. Czy to nie dziwne, że była akurat w tym wieku? Ptak–Rok i kamienne gniazdo są genialnym pomysłem Jasona Rodriguesa; więcej na ten temat napiszemy w części XIX opowieści Xanth. Gigantonosz otrzymaliśmy od Dicka Gresetha, za pośrednictwem jego ucznia Roberta A. Hubby’ego. Freudowskie szorty pochodzą od Cynthii Bellah, a Góra Wiecznego Spokoju od Charlesa E. Browna. Bliźniaczka księżniczki Ivy została wymyślona przez Joannę van Oorschot, która użyła swej magii, aby jej pomysł się spełnił. Ziściło się to również dla mundańskiego odpowiednika Ivy: córki autora, Penny, której przyjaciółka, Joana Jansen, urodziła się w dokładnie tym samym dniu co ona. Oczywiście nie jest to żaden zbieg okoliczności; Joana z jednym N powstała z pewnością w chwili, gdy Joanna z dwoma N wpadła na ten pomysł”. Jenny raz jeszcze spojrzała w górę, zaskoczona. — To tak do tego doszło! To przyszło z Mundanii! — Trudno jej było uwierzyć w tę współpracę między Xanth i Mundanią. Powróciła do listy. „«Och, czyż kocham morze?» itp. przysłała nam Suzan Malles”. — Jenny westchnęła. Czy to się wreszcie kiedyś skończy? Ale zrobiło się jeszcze gorzej. „Do derywacji tytułu doszło dość okrężną drogą. U świtu naszej historii istniała obietnica czy też groźba Dźwięku Jego Rogu, innymi słowy tego, że Archanioł Gabriel zagra na swojej trąbie, sygnalizując nadejście końca świata. Następnie Stephen Donaldson skorzystał z takiegoż samego wzoru przy pisaniu swej książki pod tytułem Lustro jej snów. Potem ukazała się powieść Istota jej spojrzenia Powella. Xanth jest oczywiście literaturą znacznie niższych lotów — można by nawet powiedzieć, że leci na połowie wysokości — i bardzo niegrzeczną. Stąd właśnie Barwa jej bielizny”. Tym razem Jenny tylko pokręciła głową, rozumiejąc, że na Xanth po prostu nic nie można poradzić. Ale najważniejsze, że były w nim ładne majtki, które pomogły syrenie Meli złapać męża, co stało się kluczową sprawą tej całej opowieści. Jeśli Jenny kiedykolwiek zdecyduje się szukać męża, to na pewno będzie już wiedziała, jak się to robi. Powróciła do czytania. ,,Ale dlaczego taki właśnie kolor? A tak właściwie to kto mówi, że to jest kolor? Cóż, oficjalnymi kolorami w klasie autora z 1952 roku w szkole Westtown Friends w Pensylwanii były Krata i Biały, ze względu na honorowego członka grona nauczycielskiego, panią Rachel Letchworth, która pochodziła ze Szkocji. Ale niestety drukarzowi nie udało się wydrukować kraty na świadectwach, tak więc trzeba ją było zastąpić brązem. (Jeden z członków ciała nauczycielskiego nazywał się Charlie Brown* ale nie ma jakiejkolwiek pewności co do tego, czy miał on z tym coś wspólnego.) Jednak odtąd kolory naszej klasy były błędnie określane jako Brązowy i Biały. Były to tak właściwie kolory naszej szkoły. Może dzięki tej wzmiance ludzie zrozumieją, że zaistniał błąd; przez czterdzieści lat znosiliśmy tę zniewagę. W każdym razie był to precedens definiujący kratę jako kolor. Czy ktoś ma coś przeciwko temu?” Jenny pokręciła głową, słuchając tego, co czytała. — Nigdy nie podważałam kraty jako koloru — powiedziała szybko. Ponownie spojrzała na listę. Znajdowało się na niej jeszcze kilka pomysłów, ale nie udało im się już wcisnąć do tego tomu. Najprawdopodobniej zostaną wykorzystane w następnym. Ale nagle wszystko stało się jeszcze dziwniejsze. Zaczęła czytać o sobie — chociaż nie całkiem. „Stan Jenny z Mundanii, służącej za model dla Jenny, dziewczynki–elfa, która została potrącona przez pijanego kierowcę i w efekcie tego jest sparaliżowana, nadal się poprawia”. Przerwała. To i ona sama pochodzi od Mundańczyka? Tak jak i Okra? I ten Mundańczyk wybrał ją zamiast Okry, aby przedstawiała go w Xanth? Sama myśl o tym była tak dziwna, że odsunęła ją od siebie i powróciła do lektury. „To sprawozdanie będzie już nieaktualne w chwili, gdy będziecie je czytać, ale jest ono następujące: Jenny jest teraz w stanie sama podnosić kubek i pić. Może siedzieć na krześle pod prysznicem i myć się. Przebywa w szpitalu, gdzie uczy się korzystać z komputera i całkiem dobrze jej to idzie. Może go używać, aby dzwonić do domu, a jej mama zrobiła z tego grę, definiując specjalny tajny kod dostępu, który zmienia się za każdym razem, gdy Jenny dzwoni. Kod ten daje jej dostęp do domowego komputera. Pierwszy kod był prosty, ale każdy kolejny jest trudniejszy, tak więc Jenny naprawdę musi wysilać swój umysł. Ponieważ w dużo większym stopniu może korzystać ze swego umysłu niż ze swego ciała, dobrze, że ma taki trening. Poprawia się także jej zdolność mówienia, ale będzie musiała przejść jeszcze operację szczęki — mógłbym tutaj wspomnieć o stawie szczękowym, ale tylko jajogłowy zrozumiałby, co mam na myśli — dzięki której jej buzia będzie mogła lepiej układać się przy wymawianiu dźwięków. Pamiętajcie, Jenny była naprawdę w strasznym stanie i niektóre dolegliwości, które nie są widoczne, powodują u niej komplikacje, które będą nękać ją do końca życia. Jej matka szacuje, że Jenny otrzymała w sumie już około dwóch tysięcy listów, lecz nadal przychodzą kolejne, w liczbie około trzech czy czterech dziennie z całego świata. Naprawdę chcieliby na wszystkie odpowiedzieć, ale niestety nie są w stanie. Samo przeżycie jest dla Jenny pracą na pełnym etacie. Jednakże jeden autor listu znalazł się przypadkowo w okolicy, w której mieszka Jenny, rozpoznał ją w sklepie — tak, można robić zakupy w wózku inwalidzkim — i zawołał: — Napisałem do ciebie! — Tak po prostu”. Ktoś zapukał do drzwi. Jenny otwarła. Stał za nimi Grey Murphy. — Zakradł się niestety jeszcze jeden błąd — powiedział ze wstydem. — Dobry Mag Humfrey zapomniał, że miałaś zgłosić się w Grze Demonów, aby pracować razem z Nada z Naga. W takim razie twoja służba jest zakończona. Jenny ucieszyła się. — Nada jest taka miła! — Podała mu plik podziękowań. — Są jakieś dziwne. — Zawsze są takie — zgodził się. — Ale prawdziwe. Kiedyś mieszkałem w Mundanii i wiem, jak wygląda stamtąd Xanth. — Gdybym tylko w coś z tego uwierzyła, to wszystko by mi się pokręciło — stwierdziła. Pokiwał potakująco głową. — Chyba najlepiej będzie, jeśli o wszystkim po prostu zapomnisz. Dobry Mag przeczaruje cię do studia demonów. Jenny poszła za nim korytarzem. Wiedziała, że czekają ją tam ciekawe doświadczenia. Ale nie była pewna, czy uda jej się zapomnieć to, co dopiero przeczytała. Tak więc w końcu wszystko się wyjaśniło i ja, autor, sam zakończę Notę autorską. Mam tylko jedno do dodania. Ma to charakter osobisty, ale jest dla mnie bardzo ważne. Podczas pracy nad tą książką w maju–gaju 1991 byłem na pogrzebie, na którym również wygłosiłem mowę. Osoba, na której cześć odprawiano mszę, była niezwykle popularna w swojej społeczności i wielu dobrze o niej mówiło. Wydaje mi się, że moje słowa mówią same za siebie. Tak właściwie to nie przemawiałem tak dobrze, jak może się z tego krótkiego raportu wydawać. Myśli poplątały mi emocje, a niektóre po prostu zostały przezeń wyparte. Tak więc poniżej znajduje się pełen tekst, zawierający zarówno to, co chciałem powiedzieć, jak i to, co powiedziałem: — Moja matka powiedziała: „Och, odchodzę!” i umarła. Nie byłem na to przygotowany. Nie chciałem, aby tak szybko rozpoczęła swoją podróż. Nie mogę tego zmienić, ale wydaje mi się, że domyślam się, dokąd poszła. Możecie nazwać to wyobraźnią, jeśli chcecie. Moja matka była na swój sposób człowiekiem pociągów; gdy podróżowała, nigdy nie latała samolotem, jeśli tylko nie było to konieczne, i nie wydaje mi się, aby przepadała za długimi jazdami samochodem. Dzielę z nią te uczucia. Jestem pewien, że wybrała pociąg, gdy nadszedł czas jej ostatniej podróży. Jest coś w pociągach, w ich pięknie, sile i pewności. Pociąg jest jak przenośna cywilizacja. Jest w nim wszystko, co może ci być potrzebne w drodze. Edna St Vincent Millay ładnie to ujęła: „Nie ma pociągu, którym bym nie pojechała, bez względu na to, dokąd jedzie”. Pociągowi można zaufać. Teraz jesteśmy tu na peronie, aby pokiwać mojej matce. Jest to specjalny pociąg, nadjeżdża z wieczności i do niej wraca. Gdy do niego wsiądzie, zobaczy, że znajduje się w nim wielu z jej przyjaciół, którzy wsiedli już na wcześniejszych stacjach, a jeszcze więcej wsiądzie na kolejnych. Ma miejsce przy oknie, a za tym oknem znajduje się cały wszechświat, przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Są tam ziemia, morze i niebo, miasta i lasy, domy i ludzie. Jest radość dnia i tajemnica nocy. Wszystko tam jest i nic z tego nigdy nie zostanie zatracone; wystarczy tylko spojrzeć. Ale nie trzeba, ponieważ tyle dzieje się w samym pociągu. Są w nim przedziały sypialne, wagon restauracyjny i mile urządzona salonka, w której można pograć w jakąś grę czy porozmawiać. Są przy niej podobni do niej ludzie, wielu takich, których w ciągu swego życia nigdy nie spotkała, ale których teraz warto poznać. Jest tam przyjemnie i czuje się szczęśliwa, podobnie jak tutaj; i pomimo to, że strasznie mi smutno się z nią żegnać, mam nadzieję, że będzie nim mogła jeździć już zawsze. * Ang. peers: rówieśnik; pomost (przyp. tłum.). * Ang. butterfy — motyl, a dosłownie maślana mucha (przyp. tłum.). * Ang. jammed sand — zadżemiony piasek, lecz jammed oznacza również zaklinowany (przyp. tłum.). * Ang. geek — jedna z postaci biorących udział w uroczystościach karnawałowych, której zadaniem jest odgryzienie głowy żywego kurczęcia lub węża (przyp. tłum.). * Ang. buttercup — jaskier, ale również maselniczka (przyp. tłum.). * Ang. lady’s finger — przelot pospolity, ale również palec damy; palm — drzewo palmowe, ale również dłoń (przyp. tłum.). * Ang. prints of wails — co oznacza ślady płaczu, jest homonimem z Prince of Wales — co oznacza Książę Walii (przyp. tłum.). * Ang. hot pants — bardzo mocno wycięte szorty, w dosłownym tłumaczeniu „gorące majtki” (przyp. tłum.). * Ang. doll drums — bębniąca laleczka, jest homonimem z ,.doldrums” oznaczającym bezwietrzną pogodę (przyp. tłum.). * Joint — staw; homonim z Joy’nt (przyp. tłum.). * Ang. serious — poważny jest homonimem z nazwą Psiej Gwiazdy „Surius” — Syriusz (przyp. tłum.). * Ang. algea bra — biustonosz z wodorostów, homonim algebry; ang. Freudian slip — freudowskie przejęzyczenie, ale slip oznacza również szorty, podobnie jest z freudowskimi pantoflami (przyp. tłum.). * Ang. słowo określające ptaka olbrzyma to „roc” (przyp. tłum.). * Ang. roc — ptak–olbrzym, jest homonimem z „rock” oznaczającym skałę (przyp. tłum.). * Ang. brown — brązowy (przyp. tłum.).