ROBERT WAGNER KONTAKT Copyright© Robert Wagner 2004 Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych, występujących w książce postaci, sytuacji oraz zjawisk, jest przez autora celowe i jak najbardziej zamierzone. Przed lekturą sprawdź czy nie ma nowszej wersji pod adresem: www.robertwagner.prv.pl LICENCJA Plik pt. Kontakt jest bezpłatny. Oznacza to, że autor wyraża swoją zgodę na jego dalsze powielanie, kopiowanie, drukowanie, przesyłanie drogą elektroniczną oraz wszelkie inne rozpowszechnianie pod warunkiem nie pobierania za to żadnych opłat. Na wykorzystywanie go do celów innych jak lektura autor nie wyraża swojej zgody. Jednocześnie autor nie bierze na siebie żadnej odpowiedzialności za ewentualne złe wrażenia, urażone uczucia, obrażone wartości i inne czynniki w tym nawet te, mogące wystąpić dopiero po jego przeczytaniu. Ponadto autor ze swojej strony gwarantuje, że poniższy plik nie zawiera żadnych wirusów ani też innych, szkodliwych programów i życzy – smacznego. Robert Wagner * KONTAKT * Przez pierwszych dziesięć lat, nie działo się nic. Przez kolejnych siedemnaście, nic ciekawego. Potem działo się dużo. A kiedy się działo – chronologicznie było to tak. Najpierw wiązka dalekiego zasięgu, nieustannie obwąchująca głęboką przestrzeń przed okrętem, coś wykryła w odległości pół roku świetlnego przed Magdą. Zaraz po tym odkryciu automaty odpowiedzialne bezpośrednio za bezkolizyjną trajektorię lotu wysłały w to miejsce o wiele bardziej skoncentrowaną wiązkę tachionów. Następnie zogniskowały ją na wybranym obszarze, gdzie powtórzyły pomiary, tylko ze znacznie większą dokładnością otrzymując w ten sposób potwierdzenie. W pobliżu słabo jeszcze widocznej gwiazdy podwójnej niewątpliwie coś było. Coś o masie pośredniej między masą Marsa a Ziemi. Słowem planeta. Wykonana ułamek sekundy później analiza sygnałów radiowych dobiegających z okolic planety stwierdzała, iż jest niewątpliwie zamieszkała. Wówczas kolejne automaty się ożywiły, ponieważ w związku z podwójną gwiazdą orbita umożliwiająca życie na takiej jak ta planecie musiała należeć do orbit co najmniej niemożliwych, a więc te automaty, które ją wykryły po prostu wymiękły przy próbach jej wyliczenia, co nie powinno dziwić gdyż to były proste maszyny. W tych lepszych, ciekły azot popłynął porządnie chłodząc procesory i obliczenie stało się możliwe. Prawie, gdyż tuż, tuż przed końcowym wynikiem również doszło do przegrzania. Ale w efekcie dotychczasowych obliczeń oraz wykonanych już po restarcie szczegółowych analiz spektrum elektromagnetycznego, maszynom udało się stwierdzić niezwykłą regularność sygnałów, co już zupełnie jasno świadczyć mogło o ich sztucznym pochodzeniu. Sygnały musiały ze stuprocentową pewnością pochodzić od istot inteligentnych. Maszyny postanowiły więc powiadomić najlepsze na pokładzie pancernika supermaszyny, gdyż tak im podpowiadał jeden z podprogramów. Supermaszyny sprawdziły dotychczasowy dorobek obliczeniowy, wysłały impuls przywracający do życia zamrożoną załogę i czekając na efekty, spróbowały szczęścia przy wyliczeniu orbity, ale wkrótce również się poddały więc na zakończenie powiadomiły o problemach z orbitą komputery. Komputery zrobiły komputerowe analizy, symulatory symulacje, programy obliczenia i chcąc nie chcąc z otrzymanymi faktami w końcu się pogodziły mimo oczywistych sprzeczności jakie im zaprogramowano. Planeta z inteligentnymi istotami bowiem, wbrew wszystkim programistom i matematykom istniała, a istniejąc krążyła sobie po niemożliwej do wyliczenia orbicie, przypominającej skręconego w trzech miejscach ostrokanciastego precla. Orbita ta po zrzutowaniu na dwuwymiarowy wykres bardziej przypominała symbol, jakim się oznacza laboratoria jądrowe, zamiast porządną pojedynczą elipsę. I tak po dwudziestu siedmiu latach podróży zaplanowanej w poprzek całej galaktyki, na peryferiach jeszcze tego samego ramienia, do którego należy również Słońce odkryto zamieszkałą planetę. W sumie więc w skali kosmicznej było to zgoła niedaleko, ponieważ niecałe dwanaście lat świetlnych od naszego Układu. Ale zanim jeszcze okazało się, iż planeta jest zamieszkała przez obdarzone inteligencją istoty, czuwający w sterówce nad bezkolizyjnym przebiegiem lotu, główny automatyczny pilot pokładowy, ten sam który pierwszy ją zauważył, z rozpędu nadał jej kolejny numer i umieścił w raporcie pod nazwą LEA RZ1 po czym niezwłocznie wysłał katalog zawierający parametry jej położenia do nawigatora. U niego inny automatyczny pilot, oczywiście ten od nawigacji, posegregował otrzymane dane, czyli mówiąc po ludzku rozmnożył ilość otrzymanych danych na sześćdziesiąt cztery odrębne katalogi, po czym jak tylko skończył obliczenia wysłał je niezwłocznie do działu kontroli bo tak był zaprogramowany. Tam katalogi zostały starannie sprawdzone, powielone, potem potwierdzone i dla bezpieczeństwa osiem razy skopiowane, a na koniec posegregowane i w postaci dwustu pięćdziesięciu sześciu folderów pchnięte do archiwum. Tamtejszy komputer był już na nogach i rozgrzewał się właśnie po drugim restarcie. Pierwszy zaliczył, kiedy się założył z automatycznym pilotem że wyliczy orbitę nowo odkrytej planety. Jak tylko więc spłynęły do niego wysłane od nawigatora katalogi, zarchiwizował wszystko ponownie tylko lepiej przeznaczając na to dokładnie pięćset dwanaście katalogów i przesłał całość do magazynu na wieczną rzeczy pamiątkę, oraz w postaci jeszcze jednej kopii do człowieka, czyli kapitana, czyli z powrotem do sterówki, lecz już w formie 1024–kartkowego wydruku. Kapitan powiedział – Kurwa! – bo właśnie wstał z rozmrażacza i pociągał z kufla pierwsze od ćwierćwiecza piwo, kiedy wydruk błyskawicznie urósł, przechylił się, stracił równowagę i wpadł jednym końcem prosto do naczynia. Knuta von Kluge, nie od parady jednak nominowano kapitanem liniowego pancernika LM Magda Goebbels. Dowódcą dumy Luftmarine mianowano go, bowiem potrafił jak nikt podejmować błyskawiczne i trafne decyzje, jakich przede wszystkim od człowieka na tym stanowisku wymagano. A potrafił je podejmować, ponieważ był stuprocentowym cholerykiem. A był cholerykiem, ponieważ oboje rodziców było Prusakami i kapitan odziedziczył po nich ultraszybkie połączenia neuronowe, których nie spowalniały grube przeszkody w rodzaju płatów czołowych. Wydruk oczywiście nic nie wiedział o genetycznie przystosowanej do noszenia hełmu głowie kapitana, ale gdyby wiedział i tak byłby bez szans na niekontrolowany wzrost. Zanim bowiem jeszcze, w kuflu znalazło się z pół tuzina kartek, kapitan Kluge zręcznie zabezpieczył piwo jedną ręką kierując strumień syntetycznego papieru ustawionym odpowiednio przedramieniem poza naczynie, czyli na podłogę, a drugą w tym czasie zwinął w pięść i walnął drukarkę aż się w widoczny sposób zmniejszyła, rozwiązując tym samym problem wydruku w zarodku. Drukarka zawyła połamanymi motorkami i w odruchu obronnym wystawiła na zewnątrz lasery, którymi pragnęła oślepić brutala. Gdyby numer z laserami nie wypalił, na wszelki wypadek puściła również siedemset volt na obudowę. Ponieważ była podłączona do sieci i w związku z tym nie pożałowała również amperów, kapitan ponownie zaklął ale niewyraźnie, ponieważ nosił w dolnej szczęce implant, który przekazał wysokie napięcie na pozostałe zęby wprawiając je w bolesne dygotanie. Połechtany prądem kapitański mózg nadal jednak pracował. Von Kluge błyskawicznie zamknął powieki w obawie przed laserami, szybko cofnął rękę, która wychwytywała z obudowy swobodne elektrony, następnie sięgnął nią po omacku na biurko i poprawił drukarce figurką Fuhrera wykonaną z chemicznie utwardzonej gumy jaką tam namacał. Drukarka aż zachrzęściła od siły uderzenia, strzeliła z bezpieczników, mignęła agonalnie diodami i tuż przed śmiercią wysłała impuls o poważnym uszkodzeniu podzespołów do serwisu naprawczego. Komputer remontowy na rufie odebrał go, bo do tego przecież służył i niezwłocznie wysłał do drukarki mini robota specjalizującego się w biurowych naprawach oraz na wszelki wypadek, przypominający metalowego jeża, samobieżny komplet śrubokrętów podążający na kółkach zaraz za nim. Po drodze komputer drogą radiową ładował w robota najnowszy program sterujący oraz instrukcję obsługi drukarki kapitana. Z rufy do sterówki jest daleka droga, więc zanim tam jeszcze dotarł mini robot, kapitan uprzątnął z biurka kopniakiem resztki drukarki i wyciągnął z kufla początek raportu. Otrzepał go nieco, rozłożył starannie na biurku i pochylił nad nim z zagadkową miną. Kiedy tylko przebrnął przez odpychający w swym maszynowo matematycznym bełkocie nagłówek, wgłębił się w treść i w końcu stwierdził na głos, że jest wydarzenie. Jego mina już nie była zagadkowa tylko uroczysta. Jednym haustem dokończył piwo, odstawił na dobre kufel i wezwał do siebie pierwszego oficera. Ten natychmiast przybył, strzelił obcasami, usiadł, zapoznał się z raportem, po czym wezwał pozostałych oficerów. Tamci wezwali podoficerów, ci personel i w kilkadziesiąt sekund o odkryciu nowej planety wiedziała cała 1800–osobowa załoga galaktycznego pancernika stłoczona niemal w komplecie w kajucie kapitana. W pomieszczeniu momentalnie zrobił się odświętny i radosny aczkolwiek harmider, w dodatku tak głośny, że nawet kapitan nie słyszał własnego głosu, a nadmienić należy, że był prymusem na kursie ogłuszającego wykrzykiwania rozkazów, jaki z ramienia NSDAP przeszedł jeszcze podczas szkolenia na Ziemi. Po kilku nieudanych próbach przekrzyczenia zgiełku, ochrypł po czym usiadł bezradnie rozkładając ręce. – Cisza do jasnej cholery! – widząc jego bezowocne starania wrzasnął w tłum pierwszy oficer, dla którego każda okazja była dobra aby się podlizać kapitanowi. Ze względu jednak na blond loczki, które kręciły się u niego figlarnie jak ogon u świni oraz skłonności do onanizowania przed lustrem w umywalni dla kadetów, na czym nieustannie go przyłapywali ci, którzy jako pierwsi się rozmrozili, nie cieszył się on wśród załogi zbyt wielkim poważaniem, toteż po kilku chichotach i ściszonych obelgach jakie dobiegły gdzieś z tyłu, w kajucie powstał jeszcze większy gwar, rozgardiasz, zrobiło się duszno i w końcu ktoś w tym tłoku zajebał z biurka kapitański kufel. Tego było już za wiele, bowiem był to ręcznie grawerowany w orły i swastyki bezcenny odlew z rudy księżycowej wysadzany na dodatek czarnymi mikrodiamentami. Kapitan uświadomił sobie, że pomimo chrypki musi opanować sytuację osobiście, jeśli nie chce narazić się na kolejne straty. Wyjął więc laser z kabury i wystrzelił w sufit bez żadnego uprzedzenia. Momentalnie zrobiło się cicho, potem chłodno, a tłum rozstąpił się bezpośrednio pod otworem szukając po kieszeniach tlenowych masek, których notowania momentalnie poszły w górę. Kiedy wyssało na zewnątrz kilkunastu, którym dostęp do kieszonek z maskami blokowały Żelazne Krzyże poprzyszywane na fest do klapek, kapitan dwóm pierwszym z brzegu kadetom, jadowitym szeptem kazał uszkodzenie załatać a pozostałym zwięźle rozkazał ze sterówki wypierdalać, po czym się zaraz poprawił że nie dotyczy to tylko i wyłącznie oficerów. Wyznaczeni do naprawy kadeci byli tempem wydarzeń nieco skołowani, więc zapytali czy mają wypierdalać czy łatać, ale kiedy kapitan zastrzelił jednego, drugi bez słowa wziął się do roboty. Kadet, kiedy skończył łatać poszycie skierował się do wyjścia o nic już nie pytając. Wychodząc ze sterówki potknął się jednak w progu o mini robota, który właśnie teraz z rufy dotarł i upadając nadział na wózeczek śrubokrętów podążający jak pamiętamy tuż za nim. Kadet krzyknął po czym zaraz znieruchomiał ze śrubokrętami w całej twarzy. Robot wyciągnął sensor, obwąchał nim wbite w głowę leżącego narzędzia, zrobił analizę wpychając mu coś do odbytu i wiedząc w wyniku niej, że ranny człowiek ma większy priorytet niż martwa drukarka, (zwłaszcza, że narzędzia do jej naprawy tkwią na dobre w jego głowie) chwycił go tytanową obejmą za kostkę u nogi i powlókł na izbę przyjęć ostrzegając nieprzytomnego uprzejmie, że po drodze będą liczne progi, grodzie oraz schody. Ponieważ kadet posiadał nadwagę mini robot po drodze wysłał do komputera naprawczego kilka sygnałów o wsparcie z obawy przed wyczerpaniem akumulatorów. Naprzeciw, z pomocą natychmiast wyruszył mu z rufy konwój pięciu gąsienicowych mini agregatów iskrząc radośnie z przeładowanych kondensatorów. Gdy tylko drzwi się zamknęły i w sterówce wreszcie zrobiło się spokojnie, kapitan i oficerowie zasiedli wokół stołu konferencyjnego. – Mhmm. Mamy więc nadzwyczajne wydarzenie. – odchrząknął i stwierdził kapitan poklepując dłonią nieco już zmiętolony przez ostatnie wydarzenia raport. Wydarzenie owszem było. I to niczego sobie, bowiem od czasów Kolumba nikt nie odkrył nowej cywilizacji. Co zrobić? Jak się zachować? Co uczynić aby na karty historii przejść na lepszych warunkach niż konkwistadorzy? Pytania mnożyły się niczym karaluchy na dolnych pokładach, lecz przed odpowiedzią wszystkich powstrzymywał wewnętrzny lęk przed ewentualną odpowiedzialnością i oskarżeniami. Każdy ze zgromadzonych w sterówce oficerów powstrzymywał się od podsuwania rozwiązań doskonale zdając sobie sprawę, że tym razem chodzi o coś większego niż zwykłe podkablowanie konkurenta że sześć pokoleń temu miał żydowską babcię, która być może i babcią nie była ale z pewnością mieszkała podejrzanie niedaleko i w związku z tym gestapo mogłoby to sprawdzić dla dobra ogółu i świętego spokoju sąsiadów. Ogrom obecnego problemu przytłoczył bez wyjątku wszystkich oficerów. Zaraz po tym jak uświadomiono sobie wagę i doniosłość chwili na całym okręcie ogłoszono na wszelki wypadek alarm bojowy, wyznaczono aktyw wśród elity nawigatorów do precyzyjnej zmiany kursu i wyhamowania Magdy, wybrano powitalny komitet ze stojącym na jego czele kapitanem, przygotowano wstępne przemówienia, no i rzecz jasna rzucono się do archiwów aby zrozumieć jak sobie w podobnej sytuacji poradzili ludzie Kolumba. Tym ostatnim zagadnieniem zajęła się pokładowa komórka gestapo. Na flagowym okręcie Luftmarine wybuchło niespotykane nigdy wcześniej ożywienie i zanim w ogólnym ferworze przygotowań zorientowano się nad niewygodną oraz trudną do zapamiętania nazwą nowego świata, niestrudzone komputery stworzyły już na ten temat 16,7 miliona nowych katalogów. W dodatku, meldunki zawierające ową nazwę krążąc po sieci pokładowej, powędrowały w międzyczasie również na Ziemię, korzystając z odblokowanych portów, które były odblokowane ponieważ ktoś ciągnął z ziemskiego Internetu pornola prosto do maszynowni na międzypokładzie. Słowem, kilka godzin później, sprawa nazwy była już nie do odkręcenia, ponieważ poszła do zbyt wielu ludzi i jak to się mówi, ujrzała światło dzienne i jak każda idiotyczna, natychmiast się przyjęła. Przynajmniej wydawało się że taka już zostanie, ale za sprawą młodego i niezwykle aktywnego na zebraniach partii Jurgena Krausego, który w stopniu młodszego mata dzierżył opiekę nad pokładowym krematorium fakt ten ujrzał w końcu światło dzienne, było już za późno co prawda na jej zmianę w związku z masowym namnożeniem katalogów, raportów i meldunków w których widniała, ale na szczęście wspomniany Jurgen po prostu nieco ją tylko uprościł i tak właśnie nowy świat wszedł do historii ludzkości pod nieco skróconą nazwą Lea, a jego mieszkańcy, rzecz jasna jako Leanie. * * * W wyniku oficerskich obrad ustalono co prawda, że czas potrzebny na dolecenie do celu wykorzysta się na przygotowania, ale co nastąpi już po wylądowaniu, tego dosłownie nikt na pokładzie nie wiedział. A jeśli wiedział to ze względu na olbrzymią odpowiedzialność i tak siedział bez słowa. Ostatecznie więc, obrady oficerskie zakończono jednomyślnym werdyktem – należy obudzić Wodza. Tylko on bowiem może podjąć decyzję w sprawie tak doniosłej wagi. Na Ziemię wysłano zakodowany komunikat, w którym przedstawiono władzom aktualną sytuację oraz jednocześnie prośbę o przerwanie snu Fuhrera. Komunikat, minutę później postawił na nogi rząd Rzeszy. Dwie minuty potem, na nogach była również obsada mauzoleum Wodza, a po kolejnych dwóch żwawo się uwijał również personel, przylegającego do mauzoleum najnowocześniejszego szpitala na świecie, nazywanego potocznie od nazwiska obecnego dyrektora kliniką doktora Oetkera. Po kilkudziesięciu minutach napiętego oczekiwania nawiązano bezpośrednie połączenie wideo z kliniką, do której sprowadzono w międzyczasie ekipę telewizyjną wyposażoną w nadajniki tachionowe. – Heil Hitler. – rzucił kapitan widząc na ekranie dyrektora kliniki we własnej osobie. – Czy to pan, do cholery jest tym szaleńcem, który się ośmielił przerwać sen Fuhrera? – dyrektor również ciepło się przywitał. – Jak przebiegło przebudzenie, doktorze? – kapitan rzucił z naciskiem i zaraz dodał z maksymalnie chamskim tonem. – Sprawa jest na tyle pilna, że możemy odpuścić sobie zwyczajowe wstępy. Doktor Oetker zmarszczył czoło intensywnie nad czymś myśląc, po czym chyba również doszedł do wniosków, że nie ma potrzeby urządzać zwyczajowego stroszenia piór, do jakiego tradycyjnie dochodziło podczas każdego spotkania na wysokim szczeblu przedstawicieli dawnej Luftwaffe i Kriegsmarine. Dyrektor westchnął jedynie ciężko i odparł z mściwą satysfakcją. – Przebudzenie nie przebiegło, tylko przebiega właśnie teraz. – Rozumiem. W jakim jest stanie Fuhrer? – Doskonałym, nad wyraz doskonałym. Pacjent od pięćdziesięciu siedmiu lat jest w naszych rękach, więc oczywiście jest stabilny. Dyrektor nawiązał w ten sposób, do pewnego przykrego incydentu sprzed ponad pół wieku, kiedy w szpitalu Kriegsmarine gdzie niemal od dwustu lat spoczywało ciało Wodza, przydarzyła się nieszczęśliwie awaria systemów zasilania głównego i rezerwowego jednocześnie. Późniejsze śledztwo wykazało że była to sprawka jakiegoś mieszkającego w Hollywood żydowskiego hakera ale skaza na marynarce wojennej, która się opiekowała Wodzem już na zawsze pozostała. W tej najczarniejszej dla Kriegsmarine chwili, automaty przestały tłoczyć Fuhrerowi tlen przez całe sto trzynaście sekund, co spowodowało silne zaciśnięcie naczyń krwionośnych na głowie, a to z kolei zmianę jego wyrazu twarzy na wzór niedorozwiniętego debila. Najgorsze jednak zdarzyło się tuż po samej awarii. Kiedy bowiem, automaty w końcu ożyły i stwierdziły niedobór tlenu w jego organizmie zaczęły go dostarczać ze zdwojoną energią nie żałując zapasowych pomp i zwiększonego ciśnienia. Jednak naczynia krwionośne Wodza nadal były morderczo zaciśnięte i w efekcie siedemnaście atmosfer życiodajnego gazu wtłoczono mu bezpośrednio do żołądka, jelit i śledziony, powodując ponadto brutalne i bolesne przebudzenie. Po półgodzinnej walce udało się chirurgom naczynia krwionośne wreszcie odblokować, ale to wydarzenie zmieniło jego wygląd już na zawsze w sposób zasadniczy. Przybrał, bowiem znacznie na wadze, w obwodzie również przybrał osiągając cztery i pół metra, i od tamtej też pory nieustannie robiły mu się ropiejące odleżyny. Chirurgom plastycznym udało się wkrótce usunąć debilny grymas z jego twarzy, jednak z tym drugim problemem Fuhrer musiał już żyć a właściwie spać do czasu, aż niemiecka medycyna nie znajdzie na niego sposobu. Zaraz po tym przykrym incydencie Wodza ponownie zahibernowano i przeniesiono do kliniki podlegającej pod sztab Luftwaffe. Były to stare dzieje, jeszcze sprzed połączenia lotnictwa i marynarki, ale rozdrapane wówczas rany wciąż bolały sumienia starych, jak Knut von Kluge, marynarzy. Na dowód swych słów dyrektor kliniki wskazał dłonią właśnie wjeżdżający do sali operacyjnej zmechanizowany kompleks z nierdzewnej stali. Na kompleks składało się sześć olbrzymich reanimatorów na podbitych grubą gumą kółkach oraz przypominający gigantyczny bilard elektryczny, stół zawierający uśpionego Wodza. Wszystkie światełka nad jego głową świeciły uspokajającą zielenią. Kapitan Kluge dostrzegł, że wokół stołu Fuhrera nieustannie krząta się mnóstwo osób personelu. – Mógłby mnie pan nieco oświecić? – spytał doktora. – W jakiej kwestii? – Co oni wszyscy tam robią, do jasnej cholery? Miałem nadzieję na nieco bardziej prywatną rozmowę. Sprawa jest ściśle tajna i najwyższej wagi. – Pacjent przed obudzeniem najpierw zostanie starannie umyty i zdezynfekowany aby wykluczyć jakiekolwiek czynniki obce mogące zakłócić przebieg dalszych badań. Dopiero potem personel opuści pomieszczenie i... – Badań? – przerwał mu kapitan niecierpliwie. – Długo to wszystko jeszcze potrwa? – Tyle, ile będzie trzeba. – odparł Oetker waląc dłonią w kark sanitariusza, któremu popiół z papierosa upadł wprost na Wodza. – Rozmowa będzie możliwa dopiero, kiedy ja na to pozwolę. – dodał i poprawił sanitariuszowi z drugiej ręki, ponieważ wcześniejsze uderzenie sprawiło że wypadł mu z ust cały niedopałek, który skwiercząc wkrótce zniknął gdzieś w fałdach ciała. Po krótkich poszukiwaniach ktoś bystry znalazł go unosząc podejrzanie drgającą fałdę na brzuchu Wodza. Zaraz po tym w milczeniu wyrzucono z sali sanitariusza, jego niedopałek, zdezynfekowano jakimś sprayem oparzenie na podbrzuszu i podjechano ze stołem Fuhrera bliżej reanimatorów. W prawym boku śpiącego ktoś otworzył plastykową klapkę i pogmerał chwilę wewnątrz. W tym samym czasie do chromowanego otworu tuż pod lewą pachą Wodza podłączono elastycznego węża i z napięciem wpatrywano się w monitory. – Co oni tam robią, doktorze? – Rutynowa wymiana baterii w związku z przebudzeniem... – Nie, nie, tam z lewej? – Bioregenerator pobiera wycinki tkanek i oho... – dyrektor przerwał również wpatrując się w wyniki. – Co się stało? – No cóż, tak jak przypuszczałem... stwierdzono obecność pasożytów. – To źle? – Po trwającym pół wieku śnie, jest to raczej nieuniknione, hmm... pojawiła się również cukrzyca, są cztery nowe hemoroidy i nowotwór lewego jądra. – Czy to uniemożliwi nam rozmowę? – rzucił z niepokojem von Kluge. – No skąd? Wszystko z wyjątkiem raka zaraz zostanie wyleczone. Z tym ostatnim jednak, Wódz będzie musiał na postęp w medycynie jeszcze troszeczkę poczekać. – Jak to? W takiej wspaniałej klinice nie potrafią wyleczyć małego nowotworu? – nieco złośliwie rzucił kapitan. – Przecież ona słynie z nowatorskich, aczkolwiek radykalnych metod leczenia... – Nooo, ten nowotwór nie jest taki mały. – rzucił dyrektor podkręcając zbliżenie na monitorach. – Rzeczywiście. – przyznał kapitan widząc wypełniające monitor sine jądro wielkości piłki futbolowej. – Na dzień dzisiejszy w takim stadium pozostaje jedynie amputacja... albo czekanie. – Rozumiem. – Pomimo tego, co pan kapitanie o nas słyszał, my tu nie działamy niehumanitarnie... – Co się dzieje? – wykrzyknął kapitan widząc na stole operacyjnym gwałtownie falujące ciało Wodza, co nie wiedzieć czemu, skojarzyło mu się z wypełzającym na ląd dorodnym lwem morskim w celu odbycia godów. – Ach, to rutynowa eliminacja pasożytów. – doktor machnął ręką. – Ciało zawsze wtedy co nieco się wypręża, ponieważ bronią się małe skurczybyki, no bo powiedzmy sobie szczerze, kto w końcu lubi być odsysany? – Chyba nikt. – przyznał z namysłem kapitan widząc grube wybrzuszenia wędrujące po powierzchni elastycznej rurki, która odsysała zawartość żołądka pacjenta do szybko zmienianych wiaderek, które personel w białych maseczkach jeszcze szybciej wynosił gdzieś na zewnątrz. – Niedobrze panu, kapitanie? – rzucił z rozbawieniem Oetker. – To źle, bo najlepsze dopiero będzie, kiedy tylko zakończymy fazę wstępną, tę przypomnę bezbolesną. – zachichotał widząc jego minę. – W fazie drugiej pacjent zostanie podany serii prostych testów, mających wykazać aktualne upodobania kulinarne, a następnie umieszczony w Delikatesach w celu uzupełnienia masy. – Delikatesach? – To taki nasz żargon medyczny. Delikat essen, czyli urządzenie tłocząco karmiące szybko uzupełniające brakujące w organizmie związki oraz minerały. W dodatku, to nasz autorski wynalazek, pod postacią tego, co pacjentowi najbardziej smakuje. – Więc dlaczego faza ta ma być bolesna? – No cóż, jak by to panu powiedzieć? Faza ta boli dlatego, ponieważ ilość pokarmu jest po prostu hmm... zniewalająca. A ponadto podczas samego karmienia pacjent bezwarunkowo musi już być świadomy. Czy pan wie ile związków w organizmie po takim śnie brakuje? – Wolałbym nie wiedzieć. Do sali operacyjnej tymczasem wprowadzono kolejną maszynę z nierdzewnej stali. Ta wyposażona była w aż dziesięć czarnych monitorów. – Maszyna do testów? – zgadywał kapitan. – Nie skąd, to zestaw mikrofalówek. Przygotujemy teraz kilka próbek i sprawdzimy co Wodzowi najlepiej smakuje. W następnej chwili coś zadzwoniło, światełka zmieniły się na zielone a wszystkie monitory otworzyły się jednocześnie. Z każdego wyciągnięto parującą strzykawkę i podano pacjentowi próbkę pożywienia dożylnie prosto w aortę. Po minucie znane już były wszystkie wyniki. – Hmm. – mruknął doktor zamyślony. – Wygląda, że Wódz nadal jest jaroszem. Natychmiast dawać obierak na salę! – wrzasnął w stronę personelu. Mikrofalówkę wypchano z pomieszczenia a na jej miejsce wtoczył się kuchenny kombajn. Ten już nie miał kółek tylko gumowe gąsienice sterowane przez uprawnionego operatora, bowiem ciągnął sporą przyczepkę spożywczych produktów za sobą. Zanim go jeszcze dokładnie ustawiono na swojej pozycji, tuż pod stołem operacyjnym umieszczono spory, gumowy basenik i napełniono migiem ze stojącej w pobliżu butli z gazem. W czasie kiedy Wódz odzyskiwał świadomość, personel wstrzykiwał mu jeden za drugim domózgowe zastrzyki zawierające aktualną geopolityczną wiedzę oraz naukową. Zaledwie kilka sekund po ostatnim, Fuhrer odzyskał świadomość i otworzył oczy. Wszystkie bez wyjątku spojrzenia przeniosły się na niego. Fuhrer uniósł nieco głowę i rozglądał się zdezorientowanym wzrokiem przez chwilę wokoło. Wyraz twarzy początkowo miał przyjazny, ale kiedy dostrzegł obierak, coś chyba sobie przypomniał, bowiem mina momentalnie mu się wydłużyła i zrobił gest jakby natychmiast chciał opuścić stół operacyjny, a być może kto to wie, nawet pomieszczenie. Zrobiło się chwilowe zamieszanie w związku z tym że się wyrywał, jednak w porę przytrzymały go silne, owłosione dłonie największego pielęgniarza. Dłonie solidnie wykonały swoją część roboty i ponownie przycisnęły Wodza do powierzchni stołu mocując go dla pewności stalowymi klamrami na szyi, czole i przegubach. Fuhrer przez krótką chwilę głośno protestował ale szybko przestał, ponieważ w usta natychmiast wepchnięto mu rurkę wykonaną z inteligentnej gumy. Rurka, jak tylko wyczuła przewód pokarmowy natychmiast samodzielnie zesztywniała i wypuściła uniemożliwiające wypadnięcie z gardła kotwy, które również błyskawicznie się ujędrniły. Dyrektor osobiście włączył guzik w obieraku ponieważ był najwyższym rangą i nie musiał czekać na niczyje pozwolenie. Olbrzymi, niczym w maszynie losującej, bęben zawirował przygotowując pożywienie i w trzydzieści sekund pacjent został wypełniony wzbogaconym w proteiny majonezem, cebulą oraz ziemniakami. Brzuch momentalnie mu się wzdął, ponieważ było tego cztery worki, puls nieco skoczył na chwilę, a wszyscy odsunęli się nieco od pacjenta w czasie kiedy ten już samodzielnie nabierał powietrza, poświstując rozdętymi nozdrzami. Obierak i węża odłączono. Zwolniono również zaczepy na stole. Ponieważ Wódz nadal był na wdechu nikt się nie odzywał a milczące napięcie wkrótce stało się wręcz namacalne. – Kartofelsalat. – mruknął pacjent swoje pierwsze od półwiecza słowa, po czym mimowolnie się oblizał. Uniósł głowę i przez dłuższą chwilę rozglądał błędnym wzrokiem wokoło. – Czy mogę już z nim poroz... – zaczął kapitan lecz urwał widząc że znowu coś się dzieje. Fuhrer bowiem nagle złapał się za brzuch i z ogłuszającym szumem wypróżnił ze stołu wprost do basenika. – Czyżby pozostały jakieś pasożyty, hmm... – doktor Oetker skinął na personel, który podbiegł z rurką i na nowo wypełnił Wodza pożywieniem. Kiedy było już po wszystkim, wszyscy ponownie odsunęli się od Wodza w nerwowym oczekiwaniu. Fuhrer jednak tylko beknął z cicha i kiedy wydawało się że w końcu przyjął pokarm, ten nagle wydął policzki po czym zwymiotował. Nieco zabrudził boczną ściankę basenika i kawałek podłogi, ponieważ wymiotował stosunkowo z wysoka. Jak tylko skończył natychmiast rzucił się w jego stronę sanitariusz z mopem. Jednak biegnąc potknął się o zwisającą luźno rurkę do karmienia, której jeden koniec nadal trzymał pielęgniarz, który wcześniej łączył Wodza z obierakiem, i upadł na twarz przebijając trzonkiem mopa ściankę basenika. W następnej sekundzie zalała go fala odchodów. – Mein Got, jestem w pawiu! Ha, ha, ha! – ryknął śmiechem, ponieważ jak się właśnie okazało, basenik napompowany został gazem rozweselającym. Po upływie niecałej minuty w gęstej od ziemniaków breji taplał się niemal cały personel i trzymając się za brzuchy głośno chichotał. Kilkunastu ludzi nie było zdolnych się poruszać. Ci leżeli na posadzce skręcając się ze śmiechu. Chwilę później cała ekipa telewizyjna wybiegła z sali w panice, ktoś puścił pawia na obiektyw, obraz zaczął zanikać i w końcu zerwało połączenie. Sytuację w sali operacyjnej udało się opanować dopiero po dwóch godzinach, kiedy ją intensywnie przewietrzono i wówczas kontakt z kliniką nawiązano powtórnie. – Wszystko w porządku, doktorze? – zapytał kapitan Kluge widząc Oetkera pośpiesznie zmieniającego poplamiony mundur na nowy. – Tak, sytuacja jest już pod kontrolą. – ten odparł jeszcze odrobinkę chichocząc do siebie. – To skandal. Jak mogło w ogóle dojść do czegoś takiego? – Fuhrer jeszcze nigdy nie spał tak długo. To stąd towarzyszące przebudzeniu komplikacje. Zgaduję, że pan pierwszy raz oglądał przebudzenie? – Tak. To nieco hmm, odrażające było. – No cóż, Wódz sam tego kiedyś chciał a co więcej, wyraził na wszystko pisemną zgodę. – Jak to? – Taka jest cena nieśmiertelności. Ot co. – odparł Oetker wzruszając ramionami. – Godność niestety, nie idzie z nią w parze. – Rozumiem. Co tam się jeszcze dzieje? – nieco niecierpliwie spytał kapitan widząc jak przy stole operacyjnym nadal krząta się mnóstwo ludzi. Część brodziła z podbierakami w naprawionym baseniku i zawzięcie czegoś w breji szukała. – Część zespołu nadal szuka przyczyn tego niespotykanego wcześniej zachowania a personel pomocniczy kończy siódmą, już ostatnią lewatywę i za chwilę przygotuje Wodza do rozmowy. Cierpliwości kapitanie. Tak też było w istocie. Wkrótce było już po lewatywie, Fuhrera ponownie wodą z węża umyto, po czym wysuszono, podniesiono wyciągarką do pozycji siedzącej i przygotowywano do zejścia ze stołu operacyjnego. Kapitan von Kluge nie omieszkał zauważyć, że wyciągarka była najbardziej ekskluzywnym, zgrabnym, stylowo chromowanym modelem oferowanym przez firmę RukZug GMBH z Monachium, o którym to modelu jego ludzie z maszynowni mogli sobie jedynie pomarzyć przepychając co większe ładunki suwnicami. – Co oni tam mu zakładają za opaski nad stopami? – Opaski, panie kapitanie to się zakłada koniom tuż przed wyścigami. – sprostował doktor Oetker. – My używamy zbrojonych włóknami węglowymi kewlarowych opinaczy, jakie nam w ramach sponsoringu dostarczają zakłady Kruppa. – No dobrze, widzę nalepkę, ale po co one, pytam? – Powtarzam panu, nie jesteśmy rzeźnikami. – Chyba nie bardzo rozumiem. – Czy chciałby pan, aby Fuhrerowi wyskoczyły stawy kolanowe kiedy wstanie? – Nie, no skąd... – Albo popękały stawy skokowe? – No co też pan, doktorze... Fuhrerowi rzeczywiście stawy nie wyskoczyły kiedy się podniósł z pozycji siedzącej. Kolana nieco tylko mu zadrżały pod naciskiem masy, ale w pionie się utrzymał dzielnie jakby spał najwyżej od przedwczoraj. Pielęgniarze podbiegli i założyli mu na ramiona szlafrok, a właściwie dwa szlafroki, które złączono potem pośrodku sprytnymi zaczepami. Wówczas doktor Oetker wszystkich precz odprawił, sam podszedł do Wodza i szeptem naświetlił mu sytuację związaną z przebudzeniem. Ten wysłuchał go, a kiedy lekarz skończył sam został odprawiony. Wtedy Fuhrer podszedł do kamery korzystając po drodze z poręcznych poręczy, którymi personel zawczasu wyłożył trasę jego przemarszu. – Heil Hitler. – kapitan zasalutował Fuhrerowi. – Kim pan jest? Co to za mundur? – Knut von Kluge, Mein Fuhrer. Jestem kapitanem Luftmarine... – Nieważne, do rzeczy. – Wódz był w widoczny sposób zmęczony zabiegami, ponieważ nawet nie oddał pozdrowienia tylko od razu przeszedł do sedna. Kapitan Kluge stojąc cały czas na baczność w niecały kwadrans przedstawił Fuhrerowi zaistniałą sytuację, problemy jakie on i jego załoga dotychczas napotkali, oraz na zakończenie zapytał go wprost. – Co robić Mein Fuhrer? Ten przekrzywił głowę na lewą stronę zapadając w głębsze zastanowienie. Trwał tak z dziesięć minut, po czym, kiedy kapitan już myślał że usnął i dyskretnie sięgnął po tom krzyżówek, ten nagle się odezwał. – Jeśli tubylcy są technologicznie przed nami, ukraść lub przejąć drogą handlową tę technologię. Potem ją rozwinąć i podbić nowe terytoria. – A jeśli Mein Fuhrer oni będą technologicznie za nami? – Podbić od razu. – Rozumiem. Jeszcze tylko jedno pytanie Wodzu. – Słucham kapitanie Knut... – Kluge. – sprostował kapitan. – Że co proszę? – Knut von Kluge. Tak się nazywam. – Przecież mówię. O co pan pytał, kapitanie Knut? – Eeee, a co, Mein Fuhrer, jeśli tam nie będzie technologii i niczego do podbicia? – Co to ma znaczyć? – Z wstępnych analiz wiadomo, że powierzchnię planety stanowi głównie pustynia, jeśli nie liczyć niewielkich oaz rozsianych tu i ówdzie. – Zawsze jest coś, co się może Rzeszy przydać. Nawet jeśli tego na pierwszy rzut oka nie widać. Być może będą tam interesujące surowce, minerały, być może coś innego co potem będzie miało u nas wartość albo znaczenie. Nawet jeśli to pustkowie, ma być pustkowiem włączonym do Rzeszy. – Tak jest Mein Fuhrer. – I jeszcze jedno. – Tak? – We wszystkich przypadkach, do chwili uzyskania stuprocentowej pewności, co do naszej przewagi militarnej, w stosunku do tubylców udawać przyjaciół i za wszelką cenę unikać konfliktów. – Oczywiście. – Wszystko jasne? – Tak jest Mein Fuhrer. Nie mam więcej pytań. * * * Tymczasem, w czasie kiedy kapitan łączył się z Wodzem, niestrudzenie pracujący w archiwum badacze dziejów Kolumba, Cooka i innych podróżników, którzy odkryli nieznane kultury, wpadli wreszcie na trop przedmiotów, które śmiało zasługiwać mogły na walutę wszechczasów. Tym czymś okazały się nieśmiertelne szklane paciorki, na które zawsze i wszędzie panował u tubylców niesłabnący popyt. Robot do tortur z gestapo, który był odpowiedzialny za owo odkrycie, otrzymał nierdzewną pochwałę od kapitana, którą mu przyspawano wśród innych na piersi, komplet nieszczerbiących się żaroodpornych kleszczy i awans na podoficera, co nie miało jeszcze nigdy precedensu wśród torturobotów. Zaraz po tym odkryciu uruchomiono w maszynowni całkowicie zautomatyzowaną linię produkcyjną, z której schodziło dwa i pół tysiąca szklanych kulek na dobę. Do osiągnięcia orbity Lei pozostało dwa miesiące czasu pokładowego, czyli dziewięć tygodni lokalnego, ponieważ coraz dokładniejsze pomiary wkrótce wykazały, że na Lei doba jest nieco krótsza od Ziemskiej ze względu na dziwną orbitę. Postanowiono poświęcić ten czas przede wszystkim na komputerową analizę sygnałów radiowych pochodzących szerokim strumieniem z planety i już na drugi tydzień oprogramowaniu kryptograficznemu udało się je rozszyfrować. Odebrane sygnały, audycje i programy zdradziły, że planetę zamieszkują jedynie dwa narody, aczkolwiek żyjące w jednym planetarnym państwie. Państwowość na Lei była jednak stosunkowo luźno zorganizowana, bowiem dominowały na niej niepodległe i niezależne od siebie osady. Te rozmieszczone były również raczej luźno, bowiem decydowały o tym głównie stosunkowo odległe od siebie oazy. Niestety nie stwierdzono istnienia niczego w rodzaju wielkich miast lecz niemałe pocieszenie stanowiła wiadomość, że żadna z osad nie toczyła z inną żadnej wojny. Przyczyną tego było najprawdopodobniej małe zaludnienie oraz skłonności tubylców do poświęcania całej energii handlowi, bowiem aż trzy czwarte wszystkich programów było wyłącznie tej tematyce poświęcone. Technologia również nie stała na wysokim poziomie bowiem Leanie znali jedynie fale radiowe na częstotliwości długiej. Mieszkańcy Lei nie wiedzieli w związku z tym, że jest coś takiego jak stereo, ale najważniejsze przecież było istnienie podobnej do Ziemskiej inteligencji. Na pokładzie Magdy Goebbels zatarto ręce, uściśnięto się serdecznie, podskoczono radośnie, otarto łzy wzruszenia a co niektórzy powrócili do nałogu zapalając dla uspokojenia papierosa. Kiedy już minęła pierwsza radość pokładowi informatycy sprawnie sporządzili podręczny słownik niemiecko leański i skonstruowali podręcznego translatora aby można było sprawnie porozumieć się z tubylcami kiedy już Ziemianie wylądują. Translator jak wszystko co duże i niewygodne został przez pomysłowych konstruktorów wyposażony w kółka i przetransportowany do sterówki kapitana. Tam w celu przetestowania nastawiono go na ciągły odbiór i przyznać uczciwie należy, spisywał się znakomicie tłumacząc Leańskie programy. Ponieważ z rozszyfrowanych na żywo przekazów wszystko wskazywało coraz bardziej, że obydwa narody leańskie są humanoidalne, aczkolwiek o sześciu palcach, na pokładzie Magdy Goebbels zapanowała euforia oraz jeszcze większe ożywienie. Po pięciu tygodniach nieustannego skrętu oraz hamowania wreszcie dotarł do planety okręt i wszedł już za pierwszym podejściem prawidłowo na orbitę. Wówczas dumnie nabierając powietrza do piersi wkroczyli do akcji nawigatorzy. Aby nie dokonać mimowolnych i nie rokujących nic dobrego zniszczeń, na miejsce lądowania wybrano teren leżący, około dwudziestu kilometrów na północ od oazy, w której jeszcze z orbity wykryto istnienie największej na planecie osady. Sama osada znajdowała się w pobliżu równika. * * * O wschodzie błękitnego słońca wylądowano na powierzchni Lei. Kiedy osłony ostudzono, wystawiono analizatory i zrobiono nimi precyzyjne analizy. Skład chemiczny, ciśnienie oraz gęstość atmosfery pozwalała na rezygnację z kombinezonów. Nieco mniejsza niż na Ziemi grawitacja także nie była dla ludzi istotną przeszkodą. Na pokładzie Magdy pozostała więc jedynie mająca służbę załoga oraz odbywający karę aresztanci, a pozostali w galowych mundurach opuścili okręt stawiając swoje pierwsze kroki na obcej ziemi. Po wyjściu z pancernika rozkrzyczano rozkazy, zapędzono wszystkich do dwuszeregu, opierdolono jak należy ospałych i po dwóch minutach, tuż przed okrętem przystąpiono do galowego apelu. Pierwszy oficer unosząc kolana na wysokość oczu regulaminowo wystąpił z szeregu, przeszedł z przytupem wzdłuż niego, skręcił w miejscu omal się nie kastrując o pętający się u pasa bagnet, którego wypolerowane logo SS na krótką lecz krytyczną chwilę perfidnie go oślepiło, ponownie ruszył tylko prostopadle do kierunku poprzedniego i wzbijając niewielkie obłoczki kurzu na koniec trzasnął nogami na bacznośc tuż przed samym kapitanem. Kapitan docenił jego trud i miłosiernie rzucił. – Spocznij. Pierwszy oficer z ulgą rozprężył pośladki, poprawił kłujący go w krocze bagnet i wyrecytował raport. – Panie kapitanie, melduję stan załogi: siedemnastu oficerów, dwustu piętnastu podoficerów, tysiąc trzystu stu jedenastu żołnierzy, dwustu kadetów, siedmiu podludzi, dwóch niewolników, osiemnaście robotów... Kapitan powiódł spojrzeniem na koniec szeregu i rzeczywiście dostrzegł tam siedem postaci w przypominających odźwiernych hotelu Germania, mundurach operatorów wind towarowych oraz dwóch Murzynów, których mundury stanowiły ubrania robocze i kabury w których tkwiły powtykane regulaminowo kombinerki, klucze oraz młotki. O ile ci pierwsi, podludzie, nie mieli na swoje podłe życie wpływu, mając po prostu nie dość aryjskie geny i zamkniętą na zawsze w ten sposób drogę awansu służbowego, aczkolwiek nie z własnej tylko przodków winy, to w ogóle nie rozumiał trybu myślenia tych drugich, niewolników. Historię jednego ze swoich Murzynów znał doskonale, ponieważ w swoim czasie pisała o tym cała niemiecka prasa. Tym, którego losy znał był Bwiya Msongo z Kamerunu, który jakimś niepojętym cudem przepłynął szczęśliwie Cieśninę Gibraltarską na wypełnionym pianką montażową krokodylu, ominął pola minowe na wybrzeżu, patrole Wehrmachtu nieco głębiej na lądzie i wyłonił się w centrum Karlsruhe gdzie zdemaskował go wschód słońca i ryk przerażonych dzieci. Zanim wybuchła większa panika z ulicy sprawnie zdjęło go SS i przekazało gestapo. Skandal z nieszczelnymi granicami Rzeszy był na długo w mediach tematem numer jeden. Pod naciskiem opinii publicznej Bwiya został szybko osądzony. Transmitowanym na żywo wyrokiem sądu miał zostać jak inni nielegalni imigranci po prostu zagazowany i ze względu na ciemną karnację skóry przerobiony na okładkę do rzadkiego księgozbioru ale zanim upłynęło ustawowe pół godziny, czyli wyrok stał się prawomocny, ujęła się za nim znana z reklam w tv–markecie najgrubsza Niemka, twierdząc że Bwiya to jej prawowity mąż, który ją poślubił, kiedy po dwudziestu czterech latach poszukiwań, dała sobie spokój z szukaniem w kraju chłopa i pojechała znaleźć w końcu męża na wycieczkę z biura matrymonialnego do Afryki. Proces wznowiono, ława przysięgłych z gestapo wypytała Bwiyego ponownie tylko bardziej szczegółowo i wszystko się potwierdziło co do joty. Kiedy po kilku tygodniach zakończono przesłuchania Msongo otrzymał nowe zęby, półobywatelstwo, status honorowego niemieckiego niewolnika, prawo do pracy aż zdechnie z wyczerpania, no i rzecz jasna przed opuszczeniem sali sądowej został wykastrowany zaraz po tym jak wszczepiono mu na czole hologram z numerem. Prosto z miasteczka śledczego udał się do żony ale ta w czasie kiedy był w podróży zmarła na rozległy zawał podczas prezentacji na żywo kolejnego cudownego opiekacza. Z chwilą jej śmierci Bwiya stał się automatycznie jedynym spadkobiercą wszystkich jej długów toteż w pierwszym odruchu postanowił wracać ale jako że jeszcze w miasteczku skonfiskowano mu krokodyla musiał zebrać najpierw środki finansowe na zakup innego zwierza oraz pianki. Żaden wszelako bank między Hiszpanią a Uralem, i to pomimo dwustu żyrantów z Biura Czystości Rasy gotowych osobiście mu pożyczkę gwarantować, nie udzielił mu jednak kredytu uznając, że jako facet bez jaj, Bwiya jest niewiarygodny finansowo. Podjął więc robotę za jedzenie na pancerniku Magda Goebbels jako chłopiec okrętowy i wyruszył w gwiazdy a jego życiowy sukces opiewano jeszcze długie lata w całym Kamerunie stawiając na wzór młodzieży. Kapitan pochłonięty wspomnieniami z Ziemi powrócił spojrzeniem na pierwszego oficera i nieomylnie odgadł że ten już skończył raportować stan załogi. Zabrał więc głos osobiście i walnął do zgromadzonych starą jak świat gadkę o tym, że tylko oni są elitą, potem przywołał załogę do porządku równie starym przypomnieniem, że jest reprezentantem swojej ojczyzny czyli Wielkiej 1000–letniej Rzeszy i na zakończenie przypomniał nie mniej stare przykazanie, żeby ją reprezentowała dumnie i z honorem godnym niemieckiego żołnierza. Następnie kapitan ogłosił bezzwłoczny wymarsz w stronę osady i załoga w szyku reprezentacyjnym wymaszerowała niosąc na przedzie sztandary. Po kilku godzinach kolumna dotarła i kilkaset metrów przed osadą się na komendę zatrzymała. Tubylcy byli już w zasięgu wzroku toteż wszyscy ciekawie im się przyglądali. Ci również dostrzegli Ziemian i z co najmniej zaciekawieniem obserwowali przybyszy. Lean można było podzielić już na pierwszy rzut oka na dwa odrębne typy, w dodatku trzymające się osobno. Wysocy, dumni brodacze nieustannie żujący jakieś jagódki i trawiący czas na niezgłębione przemyślenia, oraz tuż za błyszczącą drucianą siatką, chudzielcy pozbawieni zarostu i jagódek, gdyż jak się później okazało, byli na jagódki zbyt ubodzy a ubogich jak wiadomo nawet pożywienie się nie ima. Ci nie mieli czasu na przemyślenia gdyż non stop pracowali. Poza tym wyglądali nieco agresywnie, robili w stronę Ziemian wredne miny i rzucali kamieniami, toteż postanowiono nawiązać kontakt najpierw z brodaczami. Kapitan na czele komitetu podszedł śmiałym krokiem w ich stronę. Brodacze zbili się w grupkę, pochylili głowy i po krótkich konsultacjach również wytypowali coś na kształt komitetu, który wysłali naprzeciw Ziemianom. Wybrańcami okazali się ci z największym zarostem na twarzy. Obydwa komitety spotkały się pośrodku drogi, gdzie się ostatecznie zatrzymały. – Kapitan Kluge, heil Hitler. – wyciągając rękę kapitan zwięźle się przedstawił. Stojący obok niego translator przetłumaczył powitanie i w oczekiwaniu na odpowiedź zamarł wytężając w stronę brodaczy wszystkie mikrofony, antenki i sensory. Wówczas, najbardziej pomarszczony ze starości brodacz zrobił krok do przodu, ujął dłoń kapitana i w nią napluł korzystając z rytualnej szpary w spiłowanym do połowy zębie z przodu. Tego nie było w audycjach radiowych toteż kapitan stał przez chwilę nieco zdezorientowany. Potem otarł z wolna dłoń o pierwszego oficera i sztucznie się uśmiechnął w stronę brodacza. Ten w pełnym szacunku geście wywinął obie wargi w górę i również się przedstawił. Jego głos był w brzmieniu nieco suchy i chrypliwy ale bez wątpienia bardziej ludzki niż niejeden z ziemskich języków. Translator nie był jednak w stanie przetłumaczyć jego imienia, ponieważ w samym rdzeniu zawierało ono czterdzieści dwie nazwy geograficzne, siedem zaklęć oraz siedemdziesiąt dziewięć imion przodków po samej tylko linii ojca, więc po kilku bezskutecznych próbach przekładu, po prostu się zawiesił dymiąc z procesora. Translatora zresetowano, dano mu większe procesory i później co prawda pracował bez zarzutu ale skomplikowane imię brodacza pozostało już na zawsze nieznane, ponieważ czuwający nad translatorem zespół informatyków już nie zaryzykował powtórki z przekładem imienia. Kapitan podniósł rękę i skinął suchą już dłonią na swoich ludzi. Na ten sygnał postękując z wysiłku podeszli do niego Murzyni niosący gigantyczną skrzynkę z paciorkami. Postawili ją na ziemi, zrobili regulaminowy ukłon kładąc się na ziemi i pełzając w tył się wycofali. Kapitan osobiście otworzył wieko i nabierając pełne garście szklanych kulek wyciągnął dłonie w stronę brodacza. Brodacz zrobił duże oczy, potem wziął ostrożnie jedną kulkę, zagryzł na próbę, skinął głową z aprobatą i wezwał do siebie resztę komitetu. Ci podeszli, też zagryźli i wezwali całą resztę. Wkrótce wszyscy, nie wyłączając kobiet z brodą, szklane kulki zagryzali. Raz dwa i prawie bez użycia kijów uformowała się zgrabna kolejka do skrzyni i wydawanie paciorków przebiegało bez żadnych zakłóceń. Każdy obdarowany szczerze się cieszył ze swojej szklanej kulki, a większość pragnęła chyba zebrać kolekcję wszystkich kolorów, bowiem zaraz po otrzymaniu podarku ochoczo wracała na koniec ogonka. Pierwsze lody zostały więc nader sprawnie przełamane a wydawanie paciorków trwało bez chwili wytchnienia do czasu, kiedy cztery godziny później ukazało się dno skrzyni. Wszyscy Ziemianie byli już panującym upałem wykończeni i przyjęli to z widoczną ulgą. Wówczas brodacze sprawnie rozpędzili kolejkę, znowu niemal bez użycia kijów, po czym zaprosili Ziemian do osady obiecując pożywienie, coś do picia i oraz odpoczynek. Załoga Magdy Goebbels spodziewając się dokładnie tego, dźwignęła z ziemi całe sterty przygotowanych zawczasu sterylizatorów, chemicznych odkażaczy, filtrów i analizatorów próbek, po czym z niekłamaną ulgą udała się z rozpalonej pustyni w stronę skrytej w cieniu jakiś większych krzaków osady. Tam przyjęto wszystkich z najwyższymi honorami. Dla Ziemian wydzielono w najbardziej zacienionej, leżącej na uboczu części, kilkadziesiąt chat w najlepszym stanie, potem nakarmiono ich jagódkami, gdyż to one jak się okazało rosły na życiodajnych krzakach, oraz napojono jagódkowym winem i zostawiono w spokoju aby mogli wypocząć. Odpowiedzialni za bezpieczeństwo załogi oficerowie rozstawili wokół luksusowej dzielnicy czuwające nad bezpieczeństwem ludzi roboty wartownicze i sami również udali się na wymarzony sen. Po kilkunastu minutach zrobiło się zupełnie cichutko, również w części tubylczej osady. Panowała piękna, przyjemnie chłodna, noc pustynna. Roboschutze bezszelestnie krążyły wokół chat Ziemian pilnując porządku, jakieś świerszcze cykały, meteory na rozgwieżdżonym niebie śmigały i panowałby zupełny spokój, gdyby nie fakt, że od czasu do czasu wartownicy napotykali się na siebie samych. Wówczas podprogramy rozpoznawcze zaczynały dominować, a ponieważ część z nich była z serii Doberman 650 Panzer a część tylko 600 ale w wersji Brutus, wybuchały między nimi ostre i jazgotliwe bójki z użyciem wszystkich wysięgników, chwytaków, wiertarek i co masywniejszych podzespołów. Wjeżdżano podstępnie na siebie, zrywano gąsienicami blachy, zgniatano korpusy, rozrywano na strzępy życiodajne węże olejowe, a potężne uderzenia hydraulicznych młotów miażdżyły co delikatniejsze obudowy. Spotkania robotów przypominały co prawda, odgłosy pociągu towarowego wypełnionego złomem, który się wykoleił, ściął stalowy most i spadł nieszczęśliwie z torów w magazyn pustych kontenerów, lecz trwały zdecydowanie krócej niż przeczytanie tego zdania. Zanim ktokolwiek z ludzi zdążył się przebudzić, sprawa już się dawno wyjaśniała a wartownicy już się porozjeżdżali na strony trzymani mocno za boki przez kolegów z serii i znów panowała kojąca uszy cisza i spokój. I tak zakończył się pierwszy dzień Ziemian na obcej planecie. * * * Następnego dnia wszyscy Ziemianie byli wypoczęci i czując się nad wyraz znakomicie, ciekawie rozglądali się po okolicy, ze szczególnym jednak zainteresowaniem koncentrując się na mieszkańcach osady. Ponieważ chudzielcy zza siatki do wczorajszych zachowań dodali jeszcze jakieś niezrozumiałe lecz bez wątpienia wrogie gesty oraz zbiorowe ujadania, Ziemianie zrezygnowali z jakichkolwiek prób nawiązania z nimi kontaktu i poświęcili się na lepszym poznaniu uprzejmych brodaczy. Brodacze już od świtu przyjęli wszystkich nad wyraz gościnnie częstując jagódkami, zabawiali rozmowami, jednak mimo uśmiechniętych min wydawali się bez przerwy czymś strapieni. To znaczy nie dla wszystkich tacy się wydawali, dla ogółu załogi bowiem, wyglądali niczym jedna wielka, szczęśliwa rodzina smarująca pieczywo z obu stron zdrową jak niemiecka dziewczyna, margaryną Neue–Bio–Rama. Jedynie II oficer, stojący z racji urzędu na czele pokładowej komórki gestapo zauważył że coś brodaczy najwyraźniej gnębi. Swoje spostrzeżenia niezwłocznie przekazał szeptem prosto w kapitańskie ucho. Ten wyostrzył zmysły, przyjrzał się uważniej, po czym nie lubiąc żadnych niedomówień zapytał tubylców wprost o co chodzi. Brodacze początkowo odmawiali odpowiedzi twierdząc, iż to nic zupełnie, potem że nic ważnego, nic interesującego dla przybyszów ze szlachetnej Ziemi, a na koniec dopiero stwierdzili otwarcie, że winne ich smutku są paciorki. – Jak to, paciorki? – zapytał ich wtedy kapitan. – No cóż, to cały szereg złożonych zależności. – odparł robiący najprawdopodobniej w osadzie za kogoś w rodzaju przewodniczącego, przedstawiciel starszyzny, ten sam który wczoraj napluł kapitanowi do ręki. – Wasz hojny dar przytłoczył nieco naszą gospodarkę w swej szczodrości. – Dlaczego? – Najpierw zwiększyła się podaż tego cennego materiału na nasz delikatny rynek a zaraz potem spadły ceny oraz poszły ostro w dół akcje większej części wyrobów. – Akcje? – zapytał II oficer drapiąc się w ramię gdzie miał dystynkcje gestapo. – Tak, właśnie tak, ponieważ my barwione szkło wytwarzamy w warsztatach, których akcje są na giełdzie towarowej. Nie w takich oczywiście ilościach jak wy szlachetni przybysze, a to z dwóch względów. Po pierwsze, od zawsze mamy deficyt barwników, co notabene sprawia, iż barwione szkło jest wręcz bezcenne, oraz co gorsza po drugie, ponieważ używamy barwionych kulek w charakterze waszych pieniędzy. – To dlatego tak ochoczo brali. – westchnął sam do siebie kapitan. Tymczasem brodacz ciągnął dalej. – Taka ilość paciorków jaką rzuciliście na nasz delikatny oraz wyważony rynek potężnie zachwiała całą naszą subtelną gospodarką i co tu wiele mówić, przeżywamy kryzys walutowy. Część Lean nagromadziła wczorajszego dnia tyle, że już nie chce więcej dla nas pracować uważając że ma dość środków aby się obijać do końca życia a inna część nie ma ale im zazdrości i uważa że im się też darmowe paciorki należą i również nie chce pracować. – A to dlaczego? – Ci nie pracują w ramach protestu. – wyjaśnił starzec i zaraz dodał. – Ale ani jedni ani drudzy natomiast nie chcą zrozumieć, że bez pracy nie ma tak naprawdę realnych dochodów i że jeśli się taki stan rzeczy przedłuży, paciorki stracą jeszcze bardziej na wartości do chwili, aż staną się zupełnie bezwartościowe a wówczas bez silnej waluty grozi nam wszystkim głód i gigantyczne bezrobocie. – Och, naprawdę przykro mi to słyszeć. – westchnął kapitan. – Gdybyśmy tylko mogli wam jakoś pomóc... lub czy ja wiem, coś naprawić? – Możecie. – wpadł mu w słowo brodacz. Ziemianie pełni pokory zamienili się w słuch a ten ich oświecił. – W związku z nadchodzącym tak czy siak do naszej osady głodem, możecie temu w porę zapobiec. – Odbierając paciorki? – Nie. To jedynie pogorszyłoby sytuację, a poza tym każdy z obdarowanych już dawno swoją część gdzieś sekretnie zakopał. – Więc jak? – Głównym problemem osady jest woda a raczej jej niedobór i wysoka cena. – Rozumiem wasz problem, lecz my również nie posiadamy nadmiaru wody... – Aby rozwiązać ten problem i zapewnić naszej pustynnej ziemi tanią wodę, od kilkuset lat budujemy kanał, który ma zwiększyć wilgotność gleby, no i rzecz jasna ilość plonów oraz nawodnić w przyszłości olbrzymie, nowe obszary. To taka inwestycja dla przyszłych pokoleń. – wyjaśnił kapitanowi przewodniczący i zaraz dodał. – Gdyby tylko udało się szybciej go dokończyć, zapobieglibyśmy nadchodzącej klęsce głodu, ponieważ roślinność pojawiłaby się samoistnie i to w takich ilościach że wystarczyłoby jej dla każdego, w tym nawet dla tych niepracujących w ogóle. A kiedy klęski by nie było, z całą resztą dalibyśmy sobie jakoś radę. – To skąd ma prowadzić ten kanał? – wtrącił zwięźle nawigator. – Pytam bo podczas lądowania nie zauważyłem w pobliżu żadnej rzeki, jeziora, czy czegoś podobnego. Nie chcę być niegrzeczny ale żadnego kanału, nawet niedokończonego, również nie widziałem. – uzupełnił i zaraz dodał. – Wszędzie, jak okiem sięgnąć były same studnie i czysta nieskażona wodą pustynia. – No cóż, pracujemy nad kanałem od strony bieguna. – wyjaśnił mu starzec pokazując kciukiem północ. – Bieguna? Bieguna planety? – Dokładnie. – Czy macie jakieś rysunki, mam na myśli plany tego eee.... kanału? – zapytał kapitan. – Coś, co by pomogło nam zrozumieć jego kształt, kubaturę no i oczywiście jego wytyczone położenie? – Mamy. Gestem możliwym tylko na kreskówkach, brodacz błyskawicznie wyciągnął zza pleców rulon trzy razy większy od siebie. – Oto one. – kładąc przypominający zrolowany dywan zwój na ziemi, odsłonił jego początkowy fragment. Następnie zrobił gest i brodata ludność się rozstąpiła. Wtedy przewodniczący popchnął rulon, który zaczął się rozwijać. Ziemianie z zagadkowymi minami spojrzeli na malejący na horyzoncie rulon, który chyba nie miał końca, ponieważ nadal się rozwijając zniknął za odległym pagórkiem, po czym powrócili spojrzeniami na początek planu. – To spora inwestycja. – zauważył kapitan kiwając z wolna głową. – To prawda. – mruknęli brodacze. – To jak, bo chyba czegoś tutaj nie rozumiem? – rzucił kapitan wracając spojrzeniem na głównego brodacza. – Wytyczając ten kanał nie spotkaliście po drodze jakiegoś morza, oceanu czy czegoś takiego? Byłoby bliżej. – Spotkaliśmy, tylko po cholerę nawadniać pustynię słoną wodą, kiedy można słodką z topniejącego lodowca? – zapytał w odpowiedzi brodacz. – No tak. To by miało sens. – mruknął do siebie kapitan i zaraz dodał na głos. – Dobra... tego... więc skoro tak, no to ile tego kanału macie już zrobione na zicher? – Na zicher to mamy gotowe 128 245 szpindli kanału. – odparł z dumą brodaty. – Ile to będzie na nasze? – kapitan spytał szeptem swoich ludzi. – Siedemset osiem metrów. – odparł I oficer, który miał kalkulator. – Oni najwyraźniej herr kapitan, kopią ten kanał paznokciami. – Czyli, że wy nic nie macie! – gestapowiec służbowo podniósł głos i spojrzał z wyrzutem na brodacza. – Chcecie po prostu abyśmy wam wykopali za darmo kanał i to od bieguna, hę? – No przecież nie cały. – odparł brodacz z oburzeniem. – Oczywiście że nie. – szydził z niego II oficer. – Tylko dziewięćdziesiąt dziewięć, przecinek, a po przecinku dziewięćset dziewiątek kanału. Czy tak? – U nas po przecinku są szóstki, ponieważ to święta liczba jest dla naszych ludzi. – Dobrze że znacie chociaż przecinki. – Znamy ale cyfry stawiamy za przecinkiem a przed nim tylko końcówkę. – No to postaw sobie przed przecinkiem miliard dziewiątek czy tam swoich szóstek, a będziesz wiedział o co mi chodzi. – Miliard? – zamyślił się brodacz. – A ile to będzie szóstek? Gestapowiec nabrał powietrza szukając odpowiedzi ale zanim ją znalazł odezwał się kapitan. – Otto, daj spokój. – powiedział kładąc mu dłoń na ramieniu. Na chwilę zapanowała cisza o której można było powiedzieć tylko jedno, była niezręczna. Gdyby ktoś jednak chciał dodać drugie określenie, mógłby nie kłamiąc stwierdzić jeszcze, że się przeciągała. – Chcemy po prostu żebyście tylko pomogli nam dokończyć budowę kanału zanim nas dopadnie klęska głodu. – pierwszy odezwał się brodacz rzucając do Ziemian z wyrzutem. – Klęska z waszej winy. – dorzucił inny brodacz. – Głód, będzie głód. – przerażony szept popłynął wartko w szeregi brodaczy. – Przybyliście doszczętnie nas wygubić. – padło gdzieś z boku. – Zabraknie jagódek. Wkrótce zewsząd rozległy się szlochy, później jęki rozpaczy, przerażenia, histeryczne krzyki a w stronę Ziemian wyciągnęły się oskarżycielsko wskazujące palce. – Już dobrze, dobrze. – kapitan uciszył ich uniesioną ręką. – Nie kłóćmy się tylko poszukajmy wspólnie jakiegoś sensownego rozwiązania. – dodał próbując załagodzić atmosferę. – Naszą jedyną szansą jest kanał. – twardo stwierdził przewodniczący osady. – Jeśli do jutra nie wymyślicie nic lepszego aby zapobiec klęsce głodu, to będzie najlepiej jeśli zaczniecie go kopać. – dodał po czym obrażony odwrócił się plecami i odszedł w towarzystwie swoich ludzi kończąc w ten sposób spotkanie. Ziemianie w kilka sekund pozostali sami. Spojrzeli po sobie, wzruszyli ramionami i jak tylko kilometr dalej odnaleźli końcową część planu, zrolowali go i powrócili z nim do pancernika. W sterówce zaraz po powrocie wybuchła gorąca debata. – No dobrze panowie, – zaczął kapitan. – zastanówmy się najpierw czy w ogóle jest możliwe wykonanie czegoś takiego jak ten kanał i to przed nadejściem głodu. – W ładowni mamy jeszcze nigdy nie używane super buldożery, do zakładania baz wojskowych w dwa tygodnie. – zauważył IV oficer sprawujący pieczę nad magazynami amunicji oraz pozostałych materiałów. – Dwa tygodnie? – Tak mówili ludzie z działu promocji w zakładach Kruppa. Chcesz mieć bazę w dwa tygodnie, kup buldożer zamiast spodnie. – zacytował niezwykle udane jak na gusta niemieckiego klienta hasło reklamowe producenta. – To niedorzeczne! – krzyknął gestapowiec. – A co, herr kapitan, gdyby to na Ziemi wylądował obcy statek i obdarował każdego chętnego dowolną ilością złota? Co? Czy komukolwiek w ogóle przyszłoby do głowy żeby w ramach „odszkodowania” zagnać przybyszów do melioracyjnych robót? Nie. Wszyscy byliby im tylko i wyłącznie wdzięczni za wizytę i to niezależnie od mimowolnych czy niezamierzonych krzywd jakie ta przyniosła. – Musi pan jednak przyznać, że tutaj sytuacja jest nieco inna niż na Ziemi. – wtrącił IV oficer. – Wszędzie tylko pustynia i... – Nieważne jaka jest tu sytuacja! To jest po prostu poniżające i nie do przyjęcia dla przedstawicieli narodu panów. – Ale chyba zdaje pan sobie sprawę, że na Ziemi nadmiar złota nie wywołałby przecież klęski głodu, co? To zasadnicza różnica, nie sądzi pan? – Przypominam panu jeszcze raz, że reprezentujemy 1000-letnią Rzeszę a nie jakichś robotniczych podludzi. Nie pozwolę aby chociaż jeden Niemiec pracował fizycznie dla jakichś nieogolonych brudasów, którym wali z gęby, jakby tam mieli gówno, które właśnie się zesrało! – twierdził z uporem II oficer drapiąc się ze złością w dystynkcje gestapo. – Czy to oznacza, że już pan znalazł lepsze rozwiązanie? – złośliwie uśmiechnięty I oficer przypomniał mu ultimatum brodacza. – Och, zamknij się w końcu, ty bolszewicki pedale! – Ja protestuję! Nie pozwolę się tak nazywać przez byle świnię z Duseldorfu, której pra pra któryś dziadek był ćwierć żydem wygnanym spod Hannoweru! – Panowie! – uspokoił ich kapitan z trzaskiem kładąc na stole laser. Głaszcząc kciukiem bezpiecznik odezwał się cicho. – Przypominam, że zebraliśmy się tutaj aby dojść do konstruktywnych wniosków a nie po to, by użerać między sobą. Fuhrer nie życzy sobie konfliktów z tubylcami tylko przejęcia planety w sposób pokojowy. Na konflikty udzielił zezwolenia dopiero potem. Odlot w związku z powyższym nie wchodzi w rachubę zanim wpierw planety nie przejmiemy. Pozostaje więc kanał. Czy gestapo w związku z tym ma jakiś inny pomysł? – dodał przenosząc spojrzenie na II oficera. – Nie. – SS? – kapitan spytał na milczącego dotąd V oficera. – Oczywiście. Rozstrzelać wśród brodaczy najbardziej krzykliwych prowodyrów, chociaż... może nawet lepiej wszystkich z zarządu, ponieważ ich kobiety i dzieci również są brodate, potem przejąć od nich robotników, a następnie pokierować pod niemieckim nadzorem robotami budowlanymi i... – I za trzysta lat kanał będzie gotowy. – przerwał mu z niechęcią kapitan. – Dlaczego zaraz trzysta, herr kapitan? – Ponieważ tubylcy nie mają zmechanizowanego sprzętu. – odparł twardo kapitan. – Być może szybciej się uda go wykonać, jeśli damy im te bul... – Jeśli nawet damy im nasz sprzęt i skończą robotę za dwadzieścia lat, to co wtedy? Czy to coś zmieni? Czy do tej pory i tak nie zdechną z głodu? – Zdechną. – ze spuszczoną głową przyznał esesman. – Czy ktoś więc ma inny pomysł? – rzucił kapitan. – Gdyby przestawić dysze Magdy na ogień manewrowy... – rzucił w zamyśleniu III oficer. – Manewrowy? Tutaj? Nie w przestrzeni i bez holowników? – jęknął I oficer. – Czy pan również oszalał? Jeszcze nikt, nigdy nie manewrował tak wielkim okrętem bezpośrednio nad powierzchnią... – Ktoś kiedyś musi być tym pierwszym. – To zbyt ryzykowne. A co, jeśli coś uszkodzimy okręt i Magda nie wróci, lub co gorsza się tu rozbije z nami na pokładzie? – Uważam że niedopuszczenie do rozbicia jest sprawą wyłącznie starannych i dokładnych obliczeń dotyczących mocy. – odparł III oficer i dodał. – A jeśli chodzi o nasze bezpieczeństwo, jest to kwestią opracowania dla Magdy programu do zdalnego sterowania. – Jak to, zdalnego? – Kiedy nikogo z ludzi nie będzie na pokładzie, nikomu nic nie będzie groziło. – Trudno się z tym nie zgodzić, ale tak czy siak, nie podoba mi się ten pomysł. – stwierdził I oficer po krótkim przemyśleniu. – Dlaczego? – Uważam, że na takie eksperymenty jesteśmy po prostu za daleko od domu. – No więc co z tym ogniem manewrowym, przy założeniu że się uda dokonać pozytywnych obliczeń i przeprogramować Magdę na zdalne sterowanie? – kapitan zabrał głos i wpatrywał się w głównego mechanika. – Wtedy, no cóż, zamiast iść jutro z kwaśną miną do brodaczy, poszlibyśmy tam radośnie powiedzieć im od niechcenia że kanał jest gotowy i mogą zapierdalać po nożyczki do przecięcia wstęgi. – Do jutra by się pan wyrobił? – upewniał się jeszcze kapitan. – Tam do jutra. – ten prychnął z lekceważeniem. – Jeśli tylko odsłonić jej całą dupę, Magda jest w stanie zrobić ten kanał przed północą. – Na pewno? – Plus minus trzy godziny, bo nie znam jeszcze obliczeń końcowych. – Zatem do roboty. – kapitan podejmując decyzję skończył tym samym obrady. Wydano rozkazy i wszystkie wolne ręce wśród załogi zagnano do pracy przy zdejmowaniu osłon kadłuba w części rufowej pancernika. Iskry sypały się snopami, szlifierki szumiały, spawarki trzaskały a olbrzymie hartowane płyty oraz odcięte palce nieuważnych pracowników, nieprzerwanym strumieniem od kadłuba odpadały ginąc gdzieś w dole wśród obłoków kurzu jaki wzbijały. W tym samym czasie zespół informatyków opracowywał zdalne sterowanie a kapitan i pozostali oficerowie, z założonymi za plecy rękami maszerowali niecierpliwie tam i z powrotem wokół pancernika wyszczekując w najlepszym wojskowym stylu rozkazy. Kiedy dwie godziny później wszystko było już gotowe, kapitan rozkazał głównemu mechanikowi uruchomić zapłon i dać trwający jedną tysięczną sekundy impuls prosto w ziemię po to, aby można było dokonać precyzyjnych obliczeń wpływu siły ciągu na miejscową glebę. Załogę niezwłocznie ewakuowano, rozkaz wykonano i w momencie ukazania się ognia wylotowego wzbił się gigantyczny, sięgający kilometra obłok spalonego kurzu. Sama Magda natomiast, natychmiast po impulsie opadła kilkaset metrów niżej, prosto w wypalony otwór znikając obserwatorom w jednej trzeciej z oczu. Ci jednak byli przygotowani na podobny efekt, toteż od samego początku obserwowali jej zachowanie na przebijających się przez kurz sonarach. Kiedy po półgodzinie wiatr rozwiał do końca olbrzymi słup kurzu oczom zgromadzonej tłumnie załogi ukazał się głęboki na siedemset pięćdziesiąt metrów okrągły lej. Jego wyłożona czymś stopionym powierzchnia jeszcze miejscami dymiła. Tuż nad skwierczącym dnem leja bezpiecznie spoczywała nieuszkodzona rufowa część Magdy. Pole siłowe okazało się dokładnie wyliczone i sprawdziło się znakomicie chroniąc okręt przed najmniejszymi nawet uszkodzeniem. – Panie kapitanie, – rzucił główny mechanik z nieukrywaną radością. – melduję, że na okręcie nie stwierdzono żadnych usterek. – Doskonale, proszę więc wyciągnąć Magdę i dokonać obliczeń prędkości. A tam, – wskazał podbródkiem dno leja. – kiedy szkliwo wystygnie wybije się kilka otworów i brodaci będą mieli kolejną oazę plus jezioro. Wyniki obliczeń okazały się zadowalające. Siła bijąca z dysz pozwalała wytopić w miejscowym gruncie kanał o półkolistym przekroju mający u szczytu ponad pięćset metrów szerokości i to przy zadowalającej bez wyjątku wszystkich, szybkości dwóch i pół tysiąca kilometrów na godzinę. Zdalnie sterowana Magda uniosła się i kanał do bieguna zrobiła w trzy i pół godziny. Dla lepszego rozruchu kanałowej inwestycji kapitan kazał odpalić na polarnej czapie siedem głowic plazmowych, co wyraźnie przyśpieszyło najbardziej wymagający wody proces pierwszego napełnienia. Zaraz po tym jak głowice odpalono załoga na powrót przesiadła się z szalup do Magdy, gdzie zajęła miejsca w bateriach bojowych, ponieważ powracający w stronę oazy brodaczy pancernik miał lecieć dokładnie tą samą drogą. Kiedy tylko Magda się wzniosła na wysokość pięciuset metrów i nabrała prędkości załoga nieprzerwanymi seriami laserów dziurawiła zeszkliwione dno kanału po to, aby woda mogła się przedostać do wyschniętego na wiór gruntu również wokół niego. Zanim wzeszło główne słońce kanał był gotowy i już płynęła nim pierwsza rzeka, której poziom z minuty na minutę coraz bardziej się podnosił. Pozostałych do wschodu słońca kilkadziesiąt minut oficerowie wykorzystali na sen a załoga na ponowny montaż osłon rufowych. Kiedy słońce już wstało na dobre a tubylcy ze swych chat powychodzili wybuchła wśród nich prawdziwa euforia na widok jeziora. Kiedy podeszli bliżej i stwierdzili również obecność zasilającego jezioro kanału radości wręcz nie było końca. Pełna zachwytu nad cudownym nawodnieniem starszyzna ogłosiła w osadzie coś w rodzaju święta, którego rangę najlepiej podkreślić mogło zamknięcie jagódkowej giełdy, której nigdy wcześniej nie zamykano, a przynajmniej nikt w osadzie tego nie pamiętał. Wytoczono beczki z darmowym winem, czego również w osadzie nikt nie pamiętał i rozpoczęło się świętowanie, czyli picie na potęgę. Starszyzna pełna niedowierzania poprosiła kapitana aby im opowiedział w jaki cudowny sposób garstka ludzi tego wszystkiego w zaledwie jedną noc dokonała. Ten nieco już podchmielony wyciągnął z kieszeni pilota do zdalnego sterowania i z użyciem wyłącznie lewego kciuka, brawurowym przelotem wykonał Magdą coś w rodzaju fosy wokoło osady, nie uszkadzając przy tym ani jednego jagodowego krzaka. Starszyzna widząc zręczność i prostotę z jaką tego dokonał, otworzyła usta pełna zachwytu i znów wzniesiono toasty. Pito zdrowie wszystkich, Fuhrera, kapitana, SS, a kiedy impreza się rozkręciła pito nawet zdrowie pancernika i gestapo. Zabawa, radość, gratulacje i jeszcze raz zabawa trwała cały dzień, cały wieczór i niemal całą noc. Nad ranem, kiedy zmęczenie powaliło już nawet najtęższych degustatorów jagódek i jagódkowego wina, w końcu zrobiło się cicho i osada zamarła ukojona jak jeden mąż pijackim chrapaniem. * * * Ziemianie nie przyzwyczajeni do mocy miejscowego wina przespali grubo pobudkę brodaczy ale w końcu również się podnieśli i powychodzili ze swych chałup. Pierwszą rzeczą jaką zauważyli było to, że po wczorajszym entuzjazmie już nie było wśród miejscowych najmniejszego śladu. Strapieni brodacze ospale wałęsali się po całej osadzie nawet już nie kryjąc przed przybyszami swojego przygnębienia. – Mają kaca, czy jak? – rzucił gestapowiec przecierając oczy. – To chyba nie to. – tym razem kapitan wykazał się większą intuicją od niego. Splunął na bok bo miał zgagę, po czym zapinając guziki pod szyją podszedł w towarzystwie pozostałych oficerów do brodaczy i zapytał przewodniczącego bez żadnych wstępów. – Co się stało? – Jest pewien problem. Ten wasz kanał... – Nasz kanał? – warknął gestapowiec czujny jak zawsze a teraz właśnie coś wyczuwał. – Nasz? – powtórzył. – Spokojnie. – kapitan nakazał mu gestem milczenie i rzucił do brodacza. – Co z kanałem? – Zatopił już kilka tysięcy szpindli kwadratowych terenu a woda wciąż się podnosi. – Czy nie chodziło przypadkiem właśnie o to, aby tak było? – kapitan von Kluge rzucił do niego z widocznym zniechęceniem. – No tak, ale uprawy naszych jagódek uległy bezpowrotnej stracie. – Jak to, uległy? – Wszystkie są pod wodą. – I co z tego? To ma być problem? Posadzicie nowe. – Jak? – Nooo... wsadza się pestkę, czy coś w glebę, potem się czeka i... gotowe. – Nie mamy nasion. – Jak to? – Na wczorajszą ucztę podaliśmy wszystkie zapasy świeżych jagódek. Zostało tylko trochę suszonych... – Zaraz, chwila, łeb mi pęka. – kapitan pomasował się w obie skronie. – To nie macie, znaczy jakiś rezerw? – Rezerw? – spytał brodaty. – Zapasów. – podpowiedział mu esesman złowrogo. – Mieliśmy na krzakach, które są pod wodą. – Będzie głód! – Oj, biada! – okrzyki przerażenia popłynęły znów poprzez szeregi brodaczy. – Chwileczkę. – kapitan uniósł dłoń. – Cicho tam. Pomyślmy najpierw... Kapitan nie dokończył, bo właśnie w tej chwili podjechał do niego maksymalnie zgrzany robot z kompanii wartowniczej. – Panie kapitanie, panie kapitanie... – Czego? – Panie kapitanie, Magda zniknęła. Wysłany na rozpoznanie pododdział szturmowy SS potwierdził rychło słowa robota. Po pancerniku nie było najmniejszego śladu, jeśli rzecz jasna nie liczyć głębokich na pięć metrów wgłębień w gruncie w miejscu gdzie jeszcze wczoraj wieczór był przycumowany. Kapitan i pozostali oficerowie kiedy tylko zobaczyli to na własne oczy, kompletnie przybici wrócili do osady brodaczy. – Czy wiecie coś o naszym okręcie? – zapytał kapitan przewodniczącego tknięty nagłym przeczuciem. – Owszem, zabezpieczyliśmy go. – Jak...? To znaczy kiedy...? To jest, jak to, go zabezpieczyliście? – Zdalnym sterowaniem. – wyjaśnił brodaty wzruszając ramionami. Kapitan nerwowo poklepał się po kieszeniach szukając pilota. Kiedy go nie znalazł wykrztusił na bezdechu. – Ale, kurwa...? Ale po co? – Abyście nie narobili jeszcze więcej szkód na naszej ziemi lub co gorsza... – Co, lub co gorsza? – gestapowiec, tak jak go szkolono, ryknął na niego z wściekłością odsłaniając do połowy dziąsła. – Lub co gorsza odlecieli bez wyrównania nam krzywd, strat i poczucia nadchodzącego głodu. – dokończył spokojnie starzec. – To jakiś absurd! Co ty pierdolisz, ty pustynny chamie? – II oficer z ledwością powstrzymał się od rękoczynów. – Jedyne wyjście to osuszyć zalany nadmiernie teren przez wykopanie w całej okolicy sieci pomniejszych kanałów. – Jak mamy to kurwa zrobić bez pancernika? Poczerwieniała ze złości załoga, w odpowiedzi ponownie ujrzała gest rodem z kreskówek i pod nogami wylądował jej wydobyty zręcznie zza pleców brodacza tuzin rulonów. – Tutaj są plany a tam łopaty. – przewodniczący pokazał Ziemianom jakąś szopę z narzędziami. – Czy mogę go już zastrzelić, panie kapitanie? – zapytał gestapowiec wyciągając laser. – Spokojnie. – zaczął kapitan. – No właśnie, spokojnie. – potwierdził brodaty. – Jeśli komuś z nas stanie się kolejna krzywda już nigdy nie zobaczycie swojego okrętu. – Zabiję! – II oficer rzucił się na niego z chęcią mordu ale powstrzymały go czujne ręce pozostałych oficerów. Załoga na czele z kapitanem odrzuciła ultimatum brodacza i upokorzona wróciła do swojej części osady z zamiarem dokładnego przeanalizowania obecnego położenia. Powracających Ziemian nie podbudowywał w ogóle szyderczy rechot dobiegający zza drucianego ogrodzenia. Tamci chyba od samego początku zdawali się wiedzieć co knują brodacze, bowiem obecnie nawet nie ukrywali swojego zadowolenia. – No dobra. – już na miejscu kapitan przywołał wszystkich zdołowanych do porządku i rozkazał. – Zebrać wśród załogi najtęższe umysły i to bez względu na stopień wojskowy. Kiedy w dwadzieścia minut rozkaz wykonano kapitan zabrał elitę umysłową na zamknięte zebranie do stojącej na uboczu chaty i tam ogłosił. – Do wieczora czekam na wasze pomysły, idee lub sensowne rozwiązania. Musimy się jakoś z obecnych kłopotów wydostać a potem odpłacić z nawiązką tym brodatym skurwysynom. Dokładnie w tej kolejności i dodam również, że mile widziane są wszelkie możliwe do realizacji rozwiązania bez względu na koszty. Cel uświęca środki, panowie. Najlepszych nie ominą awanse, nagrody i premie. Będę hojny jak nigdy kurwa dotąd, ale pod jednym wszak warunkiem, do wieczora chcę znać jakąś sensowną możliwość odzyskania naszego okrętu. – Panie kapitanie? – stojący w progu Bwiya Msongo wyprężył się na baczność oczekując na pozwolenie zabrania głosu. – Spierdalaj. – warknął kapitan od niechcenia. Kapitan warknął, ponieważ ostatnią rzeczą której w życiu pragnął, było zostanie niesławnym, pierwszym w historii Luftmarine oficerem, jaki pozwolił na takie fanaberie podludziom, ustawowo pozbawionym przecież prawa zabierania głosu oraz głosowania. Bwiya zasalutował i wykonał rozkaz a głowy zasępiły się nad problemem. Umysły rozpoczęły pracę, szare komórki wytężono maksymalnie i wieczorem efekt tych wysiłków przedstawił kapitanowi trzyosobowy zespół najbłyskotliwszych jajogłowych. – Plan jest taki panie kapitanie. – Słucham. – Fakty są niestety takie, że póki co leżymy... – Tyle to sam wiem. Co wymyśliliście? – Więc tak. Załoga plus podludzie i roboty rozpoczyna pracę tak jak oni sobie życzą a pan i pozostali oficerowie w międzyczasie zdobywacie zaufanie wśród brodaczy kierując robotami. Z zaufaniem przyjdzie również z biegiem czasu ich szacunek, kiedy tylko tubylcy ujrzą postęp prac pod niemieckim nadzorem. A jak zdobędzie pan już ich szacunek, pozostanie tylko krok od wzajemnej zgody. – Zgody? – Ich słaby punkt to jest właśnie oparty na zgodzie handel towarowy. Z braku poważnego przemysłu, a ten nie występuje z braku wojen, to jedyne co ich tutaj w tę namiastkę społeczności łączy. Handel, giełda i te wszystkie gówniane handlowe machlojki. Leanie nie mają bladego pojęcia o aspektach militarnych i w związku z tym kiedy odzyskamy okręt w kilka minut ich zmiażdżymy... – Ale jak, do diabła go odzyskamy? – No przecież mówię, handel towarowy. – Handel, hmm. Proszę mówić dalej. – Kiedy pan zdobędzie ich zaufanie, szacunek i takie tam na podpuchę duperele, zacznie pan z nimi handlować. To ostatnie już na serio. A kiedy pan zacznie, jesteśmy w domu bo nasz okręt po prostu umiejętnie spekulując od nich wyhandlujemy. – No sam nie wiem. – zawahał się kapitan. – Wyglądają na dość bystrych w te handlowe klocki. – Zgadza się, bo przecież tylko to mają tu na głowie. Opylić albo kupić jagódki, to jest właśnie ich życiowy problem. Wszystko inne, tylko się wokół tego suszonego gówna kręci. Ale co z tego że uważają się za dobrych? No co, pytam? Przypominam panu, że mamy przecież naszego translatora. Na szczęście go mamy. Informatycy raz dwa przeprogramują go na operacje giełdowe i choćby brodacze byli w handlu nawet najlepsi we wszechświecie to nie mają szans z translatorem, gdyż nie dysponują nawet czymś w rodzaju liczydła czy kalkulatora. Liczą na palcach do sześciu, w pamięci na tuziny a te swoje obliczenia ryją w prostackim systemie jakimiś moczonymi w gównie patykami na równie prostackich zwojach. Bułka z masłem, a jak pan z resztą oficerów naprawdę się postara, odlatujemy najdalej za miesiąc będąc przy okazji jagódkowym milionerami. Oto jest nasz plan odzyskania pancernika w maksymalnym skrócie. – Szacunek, hmm. – zamyślił się kapitan. – Szacunek. – Zaufanie. – Zgoda. – potwierdzili kolejno trzej jajogłowi. – No dobra. A więc panowie... oficerowie... do roboty. Rozkazy zostały wydane, załoga dzielnie wzięła się bary z łopatami otrzymując za swą pracę dniówkę w formie garści suszonych jagódek na głowę, a kadra oficerska zabrała się do zdobywania zaufania. Jedynie wody brodacze już nie musieli wydzielać nikomu, gdyż było jej pod dostatkiem. Poza tym niesłychanie staniała, tak że była praktycznie już za darmo dostępna dla każdego. Plany tubylców raz dwa na modłę niemiecką zmodernizowano i budowa kanałów, kanalików, śluz, przepływów i zbiorniczków retencyjnych przybrała na sile zyskując nigdy niespotykaną na Lei wydajność. Każdy kolejny dzień przynosił nowe melioracyjne rekordy i sprawiał, że coraz bardziej opadał poziom wody w głównym kanale. Z upływem dni brodacze chodzili po swojej osadzie coraz bardziej rozpogodzeni. Tak jak to przewidzieli jajogłowi, do umiejętności Ziemian nabierali z wolna zaufania i plan przechwycenia okrętu dojrzewał z wolna do urzeczywistnienia. Kiedy po kilkunastu dniach opadający poziom wód odsłonił zalane krzewy jagódkowe, z których znakomitą większość udało się uratować w osadzie wybuchła prawdziwa euforia a napięta od kilkunastu dni sytuacja na jagódkowej giełdzie nieco się uspokoiła. Brodacze urządzili nawet z tej okazji jakieś święto ale chyba małe, bo giełdy nie zamknięto i nie wydawano wina. Kapitan widząc od czasu zalania okolicy, pierwszą szczerą radość u miejscowych plantatorów postanowił działać bezzwłocznie czując że lepszej okazji już chyba nie będzie do realizacji planu. Wieczorem udał się wraz z pozostałymi oficerami do chaty starszyzny i zaproponował zainwestowanie zarobionych przez załogę jagódek na ich giełdzie jagódkowej. Zapytany po co, odparł zręcznie że po to aby nie mając swojego okrętu nie stracić wprawy w prowadzeniu obliczeń i ogólnej sprawności umysłowej. Brodacze podrapali się w brody i odparli po namyśle, że to nie byłoby fair gdyż z braku doświadczenia oraz miejscowego rynku, Ziemian spotka oczywiście nieuchronna giełdowa klęska. Kapitan odparł, że jest gotów wraz z pozostałymi oficerami podjąć takie ryzyko, a ze swoimi jagódkami może przecież robić co mu się podoba. Chyba że nie może, dodał albo brodacze po prostu się boją wpuścić ludzi na giełdę towarową. Tym ostatnim stwierdzeniem trafił chyba w ich czuły punkt, bowiem został jednogłośnie przyjęty od jutrzejszego ranka na giełdę. Na zakończenie uprzedzono go że minimalna stawka to worek jagódek i nieszczerze życzono mu powodzenia, śmiejąc się z jego naiwności po kątach. Kapitan i pozostali udali że nie słyszą śmiechów i wrócili do swoich przedstawić oczekującej w napięciu załodze radosną nowinę, że plan odzyskania pancernika wchodzi w fazę drugą. * * * Następnego dnia załoga jak zwykle, z łopatami na ramieniu podążyła do pracy przy kanałach. Kapitan von Kluge natomiast w towarzystwie oficerów udał się prosto na giełdę. Towarzyszyli im również informatycy pchający przed sobą translatora oraz dwaj niewolnicy niosący zebrane wśród załogi jagódki w postaci czterech pękatych worków. Ziemianie zignorowali pełnie dezaprobaty spojrzenia tubylców, ich przeczące ruchy głowami również, po czym przystąpili śmiało do gry rzucając na rynek wszystkie jagódki. Po pięciu minutach mieli już tych worków pięć, co dla wszystkich było sporą niespodzianką, ponieważ informatycy dopiero co zaczęli translatora programować, a po upływie dziesięciu Ziemianie zostali aresztowani. To również było niespodzianką w dodatku jeszcze większą, bo tego zupełnie nie planowano. – Żądam natychmiast widzenia z waszym przewodniczącym! – krzyczał raz po raz kapitan z nory w jakiej jego i pozostałych oficerów tymczasowo umieszczono. Przewodniczący pół godziny później przybył i go wysłuchał. Na pytanie, dlaczego, odparł. – Nie zarejestrowaliście na giełdzie swoich jagódek, ani nawet własnej działalności towarowej. A to bardzo poważne przestępstwo. – Dlaczego? – Nie możemy sobie pozwolić na nieoczekiwane wahania rynkowe prowadzone przez takich jak wy nielegalnych spekulantów. To chyba oczywiste, ponieważ jak wiecie jest to legalna giełda a nie czarny rynek. – Słuchaj, nikt z nas tego nie wiedział. Skoro tak jest, no to... – No przykro mi ale już złamaliście prawo. Nieświadomie, mimowolnie... ale to nie ma żadnego znaczenia. – No dobra, naprawdę przykro nam, nie chcieliśmy nic złego, no ale do cholery nikt nam niczego nie powiedział o tych wymaganiach ani o waszych regułach. – Ja wam osobiście mówiłem, że nie macie szans na giełdzie jagódkowej, bo spotka was nieuchronna klęska, prawda? – Prawda. – niechętnie przyznał kapitan. – Czy ten wasz sąd uznaje coś takiego jak okoliczności łagodzące? – My nie mamy sądów. – Racja. A co macie? – O waszym losie zadecyduje rada starszych. Właściwie to już zadecydowała, ponieważ właśnie od niej wracam. – I? – Przestępstwa gospodarcze nie mogą być u nas tolerowane, ponieważ gospodarka to wszystko co mamy. – Więc? – Z tego też względu musicie ponieść karę. – A zatem? – Musicie dobrowolnie oddać naszej pokrzywdzonej społeczności waszą maszynę tłumaczącą albo wszystkie nielegalne jagódki jakie przy was na giełdzie zatrzymano. – To skurwysyństwo! Nie sądzisz? – Sądzę że to są właśnie okoliczności łagodzące. – Jak to? – Gdyby rada ich nie uwzględniła, nie byłoby „albo”, tylko musielibyście wszystko oddać od razu. – Słuchaj, to do dupy bo i jagódki nam są potrzebne na giełdę, gdyż bez nich nie mamy czym tam handlować jak i maszyna bo ona nam waszą mowę tłumaczy. Jak mamy się bez niej na giełdzie targować? – Więc jaki jest wasz wybór? – Nie słyszysz co do ciebie mówię? – zapytał go kapitan. – Musimy mieć i jedno i drugie. – Czy mogę wam coś doradzić? – w odpowiedzi zapytał brodaty. Ziemianie spojrzeli na niego ciężko. – Wal. – w końcu rzucił gestapowiec przyglądając mu się spod byka. – Na waszym miejscu oddałbym maszynę a zachował na handel jagódki. – Ale... – A maszynę i tak moglibyście dalej używać, ponieważ mogę poprosić radę żeby wstawiła ją na giełdę. – Jak to? To po co wam ona? – spytał kapitan unosząc brew ze zdziwienia. – W końcu, nikt z nas i tak nie umie jej obsługiwać więc dla naszej społeczności to gdzie ona będzie stała jest i tak obojętne. Myślę że nikt nie będzie miał nic przeciwko aby wam dalej służyła, na przykład w celach handlowych. Pod jednym wszak warunkiem. – Jakim? – Aczkolwiek wciąż do waszej dyspozycji, maszyna formalnie już nie będzie wasza. – Czy możesz nam obiecać, że maszyna trafi na giełdę? – Obiecuję. – Damy radę? – kapitan spytał szeptem swoich ludzi. – Damy. Knut von Kluge poprawił z godnością guzik pod szyją i rzucił do brodacza. – Zatem zgoda. Nora została otwarta, translator zabrany a Ziemianie wypuszczeni na wolność. Następnie w towarzystwie brodacza udali się na giełdę zarejestrować działalność, czyli obrót towarowy. Ze wszystkimi formalnościami uporali się w zaledwie kilkanaście godzin i pod sam wieczór z naręczem zrolowanych, koncesji, kwitów i pozwoleń wyruszyli do swoich. Mimo zmęczenia szli przez pustynię dzielnie, ponieważ po pierwsze, mieli już papierkową robotę za sobą, oraz po drugie, wszystkie opłaty za pozwolenia kosztowały ich łącznie trzy worki więc nie spowalniał ich nadmiar towaru. W swoich kwaterach oficerowie zdali relację ze swych postępów oczekującej niecierpliwie handlowych wyników załodze i po półgodzinnym zbiorowym przeklinaniu skurwysyńskich brodaczy wszyscy z rosnącą żądzą zemsty udali się na spoczynek. Niemal wszystkim śniły się rozmaite rodzaje tortur, jakie po odzyskaniu okrętu urządzą brodatym. * * * Na drugi dzień, kiedy tylko główne słońce wstało, Ziemianie czekali już niecierpliwie w osadzie brodaczy na otwarcie giełdy. – O której mówił brodaty, że giełdę otwierają? – zapytał kapitan swoich ludzi niecierpliwie w miejscu podreptując. – Nie mówił. – ktoś odparł życzliwie. – A jak oni w ogóle mierzą tutaj czas, bo nie zauważyłem czegoś jak zegarki? – Czyli skąd wiedzą która jest godzina? – dopytywał się precyzyjny jak zawsze gestapowiec. – Właśnie. – Nie mam bladego pojęcia. – ten odparł. – Ja też. – ktoś inny dodał. – I ja. – ze wszystkich stron dobiegły oficerskie odpowiedzi. Sprawa pomiaru czasu wkrótce się wyjaśniła i okazało się że o wyznaczonej przez ilość opadłych na ziemię w nocy jagódek, które najwyraźniej poczuły się dojrzałe, główny nadzorca zbieraczy, ogłosił po prostu w pewnym momencie, iż nowy dzień uważa się za otwarty i tyle. Giełdę więc otworzono i Ziemianie z zamarłymi sercami z obawy, czy przewodniczący na pewno dotrzyma danego wczoraj słowa, wkroczyli do środka. Wewnątrz z ulgą dostrzegli translatora. Kiedy dostrzegli wokół niego uniemożliwiającą bezpośredni dostęp klatkę, ulga zrobiła się nieco mniejsza. A kiedy wyszli z cienia brodaci wartownicy strzegący dostępu do klatki po uldze już nie było śladu. Wartownicy zapytali się jedynie jak się maszynę włącza a kiedy nikt im nie udzielił odpowiedzi sami nacisnęli jedyny guzik nad klawiaturą. Translator się uaktywnił i w obu językach zakomunikował iż jest gotów do pracy. To był cios poniżej pasa, uznali zgodnie informatycy ale nic nie mogli poradzić na brak możliwości programowania maszyny. Oficerowie z rezygnacją pochylili głowy. Kapitan Kluge nie stracił jednak resztek optymizmu i po wpompowaniu w podwładnych kilkunastu sloganów o tym że technologicznie rozwinięci Ziemianie z pewnością dadzą sobie doskonale radę na prymitywnej giełdzie niedorozwiniętych tubylców, zachęcił ich na koniec groźbą rozstrzelania do pozytywnego nastawienia. – Poradzimy sobie. – raz po raz podkreślał. – I to bez przeprogramowanego na modłę giełdową translatora. Część załogi nadal jednak wyrażała skryte obawy doskonale wiedząc że kapitański laser już od dawna nie był ładowany, ale ten zdecydowanie rozwiał wątpliwości osobiście wkraczając do akcji z workiem jagódek. Nie minęła godzina a worków u Ziemian było już czternaście. Co prawda w formie długu, ale nie niemożliwego do odpracowania, jak ich zapewnił przewodniczący, który im wspaniałomyślnie udzielił kredytu wstępnego. Pod wieczór Ziemianie mieli miny już nieco bardziej niż rankiem przygaszone ale jak zwykle pomocny przewodniczący obiecał im darmowe korepetycje na kierunku rachunkowo handlowym. Aby jednak je zacząć zażądał najpierw spłaty całego długu. Kapitan podjął męską decyzję i oddał mu jutrzejsze całodzienne racje żywnościowe załogi. Następnie wraz z pozostałymi udał się na pierwszy wykład wprost do chaty przewodniczącego. Translatora posłusznie przetoczyli tam za nimi wartownicy zachęceni gestem brodatego. Natychmiast po przybyciu na miejsce ten bez zbędnych wstępów postanowił rozwiać ich obawy. – Jeśli będziecie mnie uważnie słuchali i przygotujecie się do giełdy przerabiając jak należy wykłady, wkrótce staniecie na nogi. – oznajmił ciepło, wskazując swoją prywatną komórkę w której trzymał nie mniej prywatne zapasy. Kilkaset wypełniających ją po sam sufit worków suszonych jagódek świadczyło, iż przynajmniej on jest do giełdy przygotowany. Z nieco większą więc niż na początku wiarą w nauczyciela Ziemianie zajęli miejsca gdzie się dało, po czym z uwagą przystąpili do pierwszego wykładu. – Zacznijmy od podstaw, drodzy przybysze z odległej Ziemi. – zaczął z niesłychanym entuzjazmem brodaty. – Podstaw strategiczno handlowych. Podstawy bowiem są fundamentem nowoczesnego zbieractwa oraz... – Więc zacznijmy. – nieco przygasił jego entuzjazm gestapowiec. – No dobrze. A więc, tendencja do ujednolicenia uregulowań handlowych ze standardami w innych osadach jest jedną z głównych przyczyn zmian na rynku w naszej osadzie jak i sąsiadujących. Stabilizujące się uregulowania powodują zwiększoną aktywność hodowców na wszystkich rynkach, dzięki czemu rynki te stają się bardziej konkurencyjne. Jednocześnie w wielu osadach postępuje konsolidacja sektora zajmującego się suszeniem jagódek. Gwałtowny rozwój suszarni powoduje zwiększony wolumen obrotów, potrzebę zarządzania większą ilością zbiorów, konieczność dotarcia do nowych rynków oraz szybkiego dostępu do informacji o plonach. Zmiany zachodzące na rynku sprawiają, iż wzrasta zapotrzebowanie na nowe usługi i nowe standardy współpracy z firmami okołogiełdowymi. Nadążacie? – Taaa, spoko. – odparł informatyk nagrywający wykład bezpośrednio na swój zegarek. – Firmy i spółki okołogiełdowe, aby zachować konkurencyjność muszą rozszerzać swoją ofertę i nieustannie dostosowywać się do standardów handlu między osadami. Do dalszego działania niezbędne stają się więc nowoczesne rozwiązania informacyjne takie jak: prognozy zbiorów, zapowiedzi pogodowe, zaklęcia niszczące plony konkurentów oraz oczywiście poziom wykształcenia kadry zaklinaczy. Nasza rada od wielu lat monitoruje zmiany zachodzące na rynkach ościennych, czego wynikiem jest szereg nowoczesnych rozwiązań dla holdingów zaklinających, pozwalających im bez przerwy rozwijać kadrę zawodowo. Dzięki temu nasz rynek doświadczenia czerpie zarówno z naszego jak sąsiedniego sektora giełdowego. Międzyosadowa strategia rady, oraz wejście naszej giełdy na sąsiednie rynki i ich analiza oraz współpraca z przekupionymi informatorami, pozwalają naszej osadzie globalnie spojrzeć na potrzeby rynku Leańskiego oraz potencjalne kierunki jego rozwoju. Jedno z kluczowych zadań naszej osady to innowacyjny, modularny system prognozowy wspomagający wszystkie obszary związane z rozliczeniami i obsługą klientów giełdy, jak również szeroko rozumianych dostawców i odbiorców usług w sektorze jagódkowym. Kompletny zestaw informacji i przygotowania pozwala na obsługę wszystkich obszarów działania z rynków konkurencyjnych, dostawców usług okołogiełdowych, dostawców plonów czy też magazynierów suszu. – Naprawdę? – wtrącił kapitan od niechcenia po to jedynie, aby nie sprawiać wrażenia zupełnego ignoranta. – Tak, w tym celu na giełdę wprowadziliśmy system kontroli JAGODA, czyli Jagódkowy Analizator Głównych Operacji Danego Akonta, który zapewnia kompleksową obsługę operatora, począwszy od zbierania danych z podsystemów źródłowych, poprzez generację faktur, czyli zwojów perforowanych, detekcję ewentualnych nadużyć, tak jak to miało na przykład miejsce w waszym przypadku, a skończywszy na pełnej obsłudze klienta. Analizator umożliwia również tworzenie indywidualnych planów taryfowych, upustów i pakietowanie usług w oparciu o wydajne mechanizmy regułowe. JAGODA uzyskała certyfikaty wydajnościowe we wszystkich osadach. – Po co nam to mówisz? – zapytał I oficer. – Co to, do diabła ma do rzeczy? – Jeśli wcielicie JAGODĘ w życie z pewnością wam się na giełdzie lepiej powiedzie. – Ale my chcemy usłyszeć w końcu jakieś konkrety! – wykrzyknął informatyk. – Właśnie. – rozległy się głosy poparcia. – A nie taki bełkot. – dokończył reklamacje I oficer. – No cóż to nie bełkot tylko bądź co bądź, niewinne podstawy. No ale dobrze, chcecie konkretów, oto one. Kiedy już wrócicie na giełdę, to przed zawarciem jakiejkolwiek transakcji zawrzyjcie najpierw umowę. Następnie sprawdźcie najpierw czy umowa ta zawiera, strony umowy, przedmiot umowy, np. ilość worków, ich średnią wilgotność, klasę towaru, zakres czynności dodatkowych, ewentualnych robót przy zbiorach, ich standard, cenę i sposób jej ewentualnej waloryzacji, np. indeksacja wzrostem cen robót i materiałów roboczych według wskaźnika giełdowego, indeksacja według wskaźnika inflacji, terminy oraz kary za niedotrzymanie terminów wypłat ze strony nabywcy, oraz oczywiście kary za odstąpienie od umowy, sposób płacenia rat, jeśli taka jest umowa, warunki wycofania się z umowy, a ponadto należy zwrócić uwagę aby umowa zawierała zapis o zadatku wpłacanym na poczet ceny przez nabywcę oraz warunki wysokościowe zadatku w przypadku rozwiązania umowy. – Zadatku... przypadku. Jaśniej proszę. – zwrócił się do niego kapitan. Informatyk uspokajająco położył mu rękę na ramieniu, potem mu szepnął w ucho że będzie dobrze, kiedy w osadzie na spokojnie treść wykładu się rozbierze na czynniki pierwsze i podda grupowej analizie. Kapitan więc się uspokoił a brodaty ciągnął dalej. – Ponadto najkorzystniej jest żądać przeniesienia walorów pieniężnych za produkt w możliwie szybkim terminie. Umowa, to w przypadku jeśli wy będziecie kupować, powinna też przewidywać dla nabywcy możliwość korzystania przy odbiorze towaru z pomocy własnego eksperta, kontrolera jakości i prawnika giełdowego. – Prawnika? – Biorę pół worka za godzinę. – Zgoda. – mruknął kapitan niezbyt szczęśliwy z faktu, że nie tylko załogę ale również oficerów czeka zaciskanie pasa. – Poza tym, żadna oferta nie jest prawomocna, póki nie zostanie podpisana, nawet jeśli ofercie towarzyszy złożenie zadatku na znak działania w dobrej wierze. Nie dajcie się więc ponieść emocjom, będąc jeszcze na etapie poprzedzającym podpisanie umowy i poczekajcie z zamawianiem transportu oraz opakowań. W czasie realizacji zamówienia bowiem, zawsze mogą wystąpić niespodziewane problemy. Na przykład często zdarza się odstąpienie od ustaleń sprzedaży na etapie poprzedzającym podpisanie umowy ze względu na pojawienie się innego kupca oferującego wyższą cenę. Aby temu zapobiec, zawrzyjcie umowę przedwstępną w formie aktu u notariusza jagódkowego. – Aktu? – Tak. Zmobilizuje to sprzedawcę do zawarcia umowy przyrzeczonej. – Niech zgadnę. – rzucił gestapowiec. – Masz również uprawnienia notarialne? – Oczywiście że mam i to nie zwykłe lecz respektowane w osiemnastu najbliższych osadach. – Ile? – Worek od umowy. – Pół. – westchnął ciężko von Kluge. – Zgoda. – brodaty wyciągnął dłoń do kapitana i ją ścisnął z szacunkiem. – Niech już będzie moja strata i te trzy czwarte worka od umowy. – Coś jeszcze na dziś? – Jeszcze bardzo wiele... ale na dziś zakończymy podsumowaniem wyjaśniającym samą ideę istnienia giełdy. Otóż, jeśli się dobrze zastanowicie dojdziecie sami do wniosku, iż jednym z głównych celów, dla których prowadzicie działalność handlową, jest uzyskanie nadwyżki finansowej, czyli zysku towarowego. Może ona być wykorzystana w różny sposób, w zależności od waszych potrzeb. Jeśli planujecie dalszy rozwój, to powinniście pomyśleć o zainwestowaniu jej w majątek. Jeśli jednak zamierzacie inwestować w inny sposób, to istnieje cały szereg możliwości ulokowania uzyskanej nadwyżki. Pamiętajcie, że zawsze zysk związany z daną inwestycją jest proporcjonalny do ryzyka z nią związanego. Inwestycje bardziej ryzykowne dają nadzieje na większy zysk, ale jednocześnie ryzyko strat znacznie rośnie. Jednym ze sposobów bezpiecznego inwestowania są lokaty jagódkowe w formie suszu zawsze i wszędzie wymienialnego na barwione kulki. Ponieważ ich kurs ostatnio spadł, radzę wam przeczekać ten niestabilny okres wahań na walutowym rynku i uważam, że jako przedsiębiorcy giełdowi, najbardziej zainteresowani będziecie prawdopodobnie lokatą bardzo krótkoterminową ale w usługach lub towarach wysoko cenionych. Lokaty te to metoda na efektywne zainwestowanie kapitału w sytuacji, kiedy posiadacie środki chwilowo nie wykorzystywane... – Takich nie posiadamy. – uciął mu wątek o lokatach gestapowiec. – Mamy długi. – No ale kiedyś, być może zyski mieć będziecie. – Być może. – To wtedy do tematu lokat powrócimy. – rodzącą się sprzeczkę uciął kapitan. – Nie wiem jak wy ale ja myślę że na dziś już wystarczy. Ziemianie ochoczo przyznali dowódcy rację i z nieco skołowanymi głowami powrócili do osady. Tam najinteligentniejszych członków wśród załogi natychmiast mianowano oficerami i przydzielono im do rozgryzienia wykład brodacza. Bwiya Msongo, który bezczelnie i bez wymaganej drogi służbowej osobiście pojawił się u kapitana z nachalnym pozwoleniem zabrania głosu, oprócz opierdolenia został również wybatożony przez komórkę gestapo i tym miłym akcentem Ziemianie zakończyli kolejny dzień na pustynnej planecie. * * * Nad ranem oczy nowych oficerów były mocno czerwone ale wykład był przeanalizowany jak należy a opracowana na jego podstawie strategia handlowa, dopięta na ostatni guzik i gotowa. Nieco większa niż wczoraj kadra oficerska wyruszyła więc prosto do osady miejscowych dźwigając na plecach niewolników honorarium dla brodacza oraz kapitał wstępny na giełdę towarową. Pozostali z burczącymi żołądkami powlekli się w stronę kanałów. Na giełdzie, uczciwie należy powiedzieć, Ziemianom poszło całkiem nieźle i pod koniec dniówki mogli się pochwalić okazałym dorobkiem dwustu piętnastu umów porządnie sprawdzonych przez prawnika, po czym zrolowanych. Kapitana jednak coś tknęło i jako pierwszy zauważył głośno pod wieczór, że umowy w przeciwieństwie do jagódek nie nadają się do jedzenia, aczkolwiek ważą zupełnie tyle samo. Po krótkiej debacie postanowiono podjąć ten właśnie wątek na wieczornym wykładzie. Brodacz zainkasował zaległe z poprzedniego dnia worki, ułożył je wśród pozostałych, wysłuchał relacji z bieżących postępów giełdowych i odparł. – No więc wiecie już, że giełda oferuje pełen asortyment produktów depozytowych dla podmiotów handlowych. Możecie teraz skorzystać z rachunków bieżących i lokat terminowych, zarówno jagódkowych, jak i walutowych. – Nie mamy przecież jagódek, tylko te niejadalne umowy. – zauważył zwięźle gestapowiec. – Pracownicy giełdy chętnie doradzą wam jak efektywnie wykorzystać posiadaną nadwyżkę finansową... – Hej, nie mamy nadwyżki tylko te rulony! – Nie? – Nie. – A co z wynagrodzeniem za pracę jaką otrzymują wasi ludzie pracujący przy kanałach? – Słuchaj... – Ja doskonale wiem że początki są trudne, no ale z drugiej strony wolny rynek ma swoje brutalne prawa. – Czyli? – Jak nie ma jagódek, to nie ma handlu jagódkami. – Mamy znowu zabrać załodze pożywienie? – A jest jakieś inne rozwiązanie? – No dobra przypuśćmy, że jutro zaczniemy handel na giełdzie dysponując tymi workami, które nasi ludzie dziś wypracują. Co zrobić żeby dorobić się tych worków więcej zanim nasi ludzie zaczną umierać z głodu? – van Kluge zapytał wprost brodatego. – To wszystko co powiedziałeś wczoraj sprawdziło się tylko, że widzisz... mamy wyłącznie umowy... – Które kiedyś zostaną przecież zrealizowane w formie jagódek. – ten wpadł mu w słowo. – Tak, wiem o tym, ale chodzi o to żeby nie przymierać głodem czekając aż się kiedyś tam zrealizują umowy. – Rozumiem. – brodaty pokiwał w niezwykle mądry sposób głową. – No więc, przedstawię wam dziś zakres działań umożliwiających zrozumienie czynności giełdowych, co pozwoli wam na nieco trudniejsze ale również szybsze sukcesy handlowe. – Otóż to. – Wyjaśnię wam na początek analizę zasad funkcjonowania rynku giełdowego, jako przestrzeni transferów kapitałowych, wyceny i alokacji kapitału oraz zbadanie struktury tego rynku i jego współzależności z innymi rynkami. Zagadnienia bowiem podziału rynków giełdowych pod względem poziomu rozwoju, znaczenia gospodarczego i zasięgu oddziaływania mają szczególne znaczenie, jeśli chodzi o poznanie procesów operacji giełdowych, metod analizy rynku i strategii inwestycyjnych jeśli chodzi o zaklinaczy oraz plantatorów. Problematyka ta ma bardzo dużą doniosłość praktyczną i teoretyczną w zakresie tych zagadnień. Poddajmy więc dzisiaj wnikliwej analizie dwie główne koncepcje wiążące się z poszukiwaniem łącznika odpowiedniego do wyznaczenia statutu personalnego giełdy, a mianowicie teorię upraw i teorię plonów poprzez ich konfrontację rynkową. Dochodzi tu jak chyba sami zauważyliście do niezwykle spornego problemu uznania osobowości prawnej giełdy poza osadą, której zawdzięcza ona swój byt prawny. Z tego punktu widzenia bardzo istotne znaczenie mają rozważania teoretyków giełdy dotyczące swobodnego przenoszenia upraw z jednej osady do drugiej na zasadzie dozwolonej spekulacji handlowej. – Ale... – zaczął gestapowiec. – To samo dotyczy plonów. – uciął mu brodaty. – Podkreślić tu również należy, iż są to zagadnienia stanowiące przeszkodę w doktrynie prawa giełdowego, ale jednocześnie nie stanowią one odstępstw od właściwości statutu personalnego giełdy jagódkowej, gdyż reguluje to hierarchia przepisowo ustawowa. Wydaje mi się, że warto poruszyć też zagadnienia dotyczące ochrony bezpieczeństwa obrotu i ochrony wierzycieli w prawie spółek międzyosadowych. Aby to lepiej zrozumieć możecie, naturalnie dzięki mojemu pośrednictwu, wykorzystać wieloletni dorobek doktryny i judykatury osadowej oraz miejscowych grup kapitałowych jako formy prowadzenia działalności handlowej, ze szczególnym zwróceniem uwagi na ryzyko jej finansowania wynikające z genezy, typu i strategii poszczególnej grupy. – Kapitanie... bez translatora leżymy. – bez ogródek szepnął w kapitańskie ucho informatyk. – Jak to? Przecież pan nagrywa to na zegarek, czy tak? – Zegarkowi kończy się powoli pamięć. To tylko zegarek. – Więc co pan proponuje? – Od dziś będziemy musieli na bieżąco analizować wykłady, bo zegarek może zarejestrować tylko jeden taki popieprzony na raz. Potem trzeba zrobić miejsce i zwolnić pamięć na nowe wykłady. – Więc niech pan skasuje ten wczorajszy wykład. Już go przecież rozgryźliśmy. – To prawda. Tymczasem brodaty niezmordowanie ciągnął dalej. – ...ponieważ musicie zrozumieć oczywiste wskazania indeksów i ich konsekwencje dla przyjęcia tej czy innej formy gospodarowania na bazie informacji finansowych, prezentowanych w podstawowych sprawozdaniach podsumowujących każdy dzień na giełdzie jagódkowej. Problemy oraz działania złożone tam poruszane mają na celu prezentację logiki tworzenia sprawozdawczości finansowej każdej grupy kapitałowej oraz wpływu procedur i technik konsolidacyjnych na merytoryczną treść poszczególnych pozycji skonsolidowanych w sprawozdania roczne. Dopiero w dalszej kolejności można poświęcić się na wskazanie podstawowych różnic interpretacyjnych informacji finansowych, zawartych w sprawozdaniach finansowych jednostek dominujących na giełdzie oraz jednostek zależnych lub po prostu z podgiełdą stowarzyszonych w niekonkurencyjne holdingi graczy. – Po prostu. – bąknął gestapowiec widząc spojrzenie brodacza na sobie. – Tak, ponieważ w odniesieniu do jednostki dominującej uwaga jest skoncentrowana na interpretacji poszczególnych pozycji sprawozdań finansowych w kontekście ryzyka zaangażowania środków w finansowanie jej działalności giełdowej. Natomiast w odniesieniu do jednostek zależnych, istotną jest ocena wpływu przynależności podmiotu do grupy kapitałowej jako elementu określającego stopień ryzyka finansowego i pozafinansowego kredytowania działalności takiego podmiotu. Na zakończenie pragnę zasygnalizować wam również czym jest problematyka oceny zaangażowania kredytowego obcej grupy w finansowanie działalności grupy miejscowej, jako całości skonsolidowanych sprawozdań finansowych oraz informacji dodatkowej jednej ze spółek wiodących z danej grupy, notowanej na giełdzie oraz sprawozdaniach źródłowych jednego uczestnika tej samej grupy. – Kogo? – zręcznie zapytał brodacza jeden z nowo mianowanych oficerów. – Szczegółowo i bardzo precyzyjnie wyjaśnia to Branżowy Almanach Liberalizujący Centralizację Ekonomiczną Rynku Okołogiełdowego W Inwestowaniu Części Zgromadzonych Materiałów, Usług Samorodnych I Odpowiednie Decyzje Ekonomiczne Jako Środki Ćwiczeniowe. – ten odparł podając mu największy jak dotychczas rulon z tych, które Ziemianie widzieli. – Almanach ten, jest zarazem doskonałym wprowadzeniem do całej rachunkowości giełdowej. Jego znajomość pozwoli wam na dostosowanie własnej, nieporadnej rachunkowości do dyrektyw obowiązujących w osadzie. Zawiera on również rozwiązania stanowiące podstawowe zasady obliczeń, które tworzą ogólne ramy rachunkowości finansowej, wyznaczają metodologię pomiarów dokonywanych w systemach rachunkowości i to na każdej giełdzie na Lei. Widząc rulon, a raczej jego wielkość Murzyni jęknęli, a brodacz widząc ponure miny również u pozostałych rzucił roztropnie. – No nic, prześpijcie się z tym a jutro z pewnością pójdzie wam na giełdzie lepiej. Ziemianie westchnęli ciężko i udali się do swoich przespać zagadnienie. Załoga nieco markotnie przyjęła wieści o jutrzejszym pożywieniu ale skonsolidowana z oficerami we wspólnej niedoli, zadziwiająco posłusznie i bez protestów przyjęła je do wiadomości. Natrętny Bwiya otrzymał kolejną część batów, co powoli stawało się już wieczorną rutyną i załoga udała się na spoczynek, po wylosowaniu DBW, czyli Dyżurnych Badaczy Wykładu. Kiedy już zapadła cisza, zrobiono cichą zbiórkę bez wiedzy oficerów, na zbiórce wyznaczono wśród zwiadowców najlepszych złodziei i wysłano ich na łowy do osady brodaczy. Zwiadowcy spisali się znakomicie taszcząc ze sobą cztery skradzione worki jagódek. Powracający z łupem byli już w zasięgu wzroku śliniącej się załogi, kiedy dopadły ich Roboschutze wyczulone przede wszystkim na skradanie i porządnie obiły niszcząc przy okazji zamieszania, cały ich nadający się do zjedzenia dorobek. Załoga nie mająca dostępu do oprogramowania robotów wartowniczych, nad którymi pieczę trzymali oficerowie, westchnęła i również poszła spać obmyślając nowe żywnościowe plany. * * * Kolejny dzień na giełdzie był niezwykle owocny. Mimo podkrążonych coraz bardziej oczu handel ruszył w końcu z miejsca i pod koniec dniówki przyniósł plon w postaci sterty rulonów oraz co najważniejsze, pierwszych dwóch worków jagódek, które cieszyły niezmiernie gdyż były na plusie. Radość nie trwała jednak długo, ponieważ te mimo iż kupione niedrogo, okazały się zupełnie stare, niemal niejadalne ale za to w pełni robaczywe. Przewodniczący pocieszył Ziemian i w ramach unikania podobnych wpadek w przyszłości, na wykładzie położył nacisk na zasady giełdowej rachunkowości i kontroli. – Zasady te bowiem, to nic innego jak wyraźne odniesienia do samego Almanachu jak i jego komentarzy, które znajdują się na odwrocie i które mogą stanowić dla was pewien rodzaj wykładni każdej czynności giełdowej. Jeśli się tylko uważnie zapoznać z Almanachem od razu można w nim dostrzec rozwiązania oraz oczywiście wasz brak całościowego naświetlenia problematyki, którą on porusza a którą wy z uporem ignorujecie. Lukę tę wypełni mam nadzieję dzisiejszy wykład w którym przedstawię wam sześć podstawowych zasad kontrolnej rachunkowości giełdowej. Opierając się na sześciopunktowym zbiorze zasad, pogłębią się wasze analizy w celu lepszego sprecyzowania niektórych czynności giełdowych. Po pierwsze, mierzalność jagódkowych worków w jednostkach walutowych. Jest to ważne, ponieważ rachunkowości podlegają bowiem tylko te worki, które można zmierzyć i wyrazić w kulkach. Niektórzy dodają tutaj podpunkt o założeniu stabilności jednostki walutowej, jednak w podstawowych zasadach nie ma stwierdzenia, że księgowość wymaga lub stosuje jednostkę o stałej sile nabywczej więc i my możemy go pominąć. Po drugie, podmiotowość rachunkowości, ponieważ ta zasada określa, iż rachunkowość prowadzi się dla jednostki o ściśle określonym zbiorze aktywów odgraniczonej jednak wyraźnie od osób będących właścicielami plonów. To rozgraniczenie może sprawiać kłopoty w przypadku małych rodzinnych manufaktur suszarskich lub pomniejszych hodowli, gdzie przyjmuje się, że posiadanie więcej iż 50 worków czyni jednostkę zależną częścią większego holdingu jagódkowego. Po trzecie, zasada kontynuacji. Rachunkowość bowiem prowadzi się przy założeniu, że jednostka będzie istniała w nieograniczonym czasie i nic nie wskazuje na jej niedaleką likwidację. W praktyce założenie to oznacza, że posiadane aktywa będą przynosiły planowane korzyści a powstałe przy ich nabyciu zobowiązania zostaną normalnie spłacone. Wszystko dotyczy więc przewidywalnej przyszłości i uwzględnia zależność od skutecznych zaklinaczy. W przeciwnym przypadku miałaby zastosowanie rachunkowość likwidacyjna ale tej oczywiście nie musicie się uczyć, jeśli wam chodzi o to, aby pójść z torbami. Po czwarte, zasada kosztorysu giełdowego. To ważne, bowiem aktywa przecież wprowadza się do ksiąg według wartości nabycia. A zatem to właśnie ich wartość określona kosztem nabycia a nie bieżąca wartość rynkowa stanowi podstawę do wszelkich wycen i kontroli. Zasada ta określa więc sposób przypisania wartości aktywom i pasywom. Należy tu zaznaczyć również, że jest wiele odstępstw od tej zasady, na przykład w odniesieniu do pakietów kontrolnych akcji czy wartości kulkowych. Osobiście twierdzę, że w tej zasadzie uwzględnić należy również koncepcję wyceny opartą na wartości wymiennej, co pozwala rozwiązać problem korekty wartości aktywów z tytułu inflacji. – Na pewno? – rzucił kapitan utrzymując nie bez trudu grymas skupienia na twarzy. – Przecież przeceny środków trwałych muszą mieć miejsce, więc jak je pogodzić z wąsko rozumianą zasadą kosztu zaklinającego? – No tak, to oczywiste. – Po piąte więc, zasada dualizmu giełdowego. Suma aktywów każdej bez wyjątku firmy giełdowej jest przecież równa sumie zobowiązań i kapitału należącego do właścicieli. Jest to więc w tym znaczeniu zasada podwójnego ujęcia, według której pierwsze dotyczy wartości wszystkich aktywów a drugie ukazuje kto ma prawa własności do wspomnianych aktywów. Z tej właśnie zasady wynika jagódkowa reguła obliczeniowa, tak pomocna przy rachunkowości giełdowej. Reguła ta pozwala lepiej zrozumieć wpływ operacji giełdowych na stan jednostki handlującej. Jest ona głównym źródłem systemu rachunkowości i jego znaczenia jako systemu informacyjnego. Po szóste wreszcie, zasada kontrolnego okresu rachunkowego. Pomiar zysków bowiem, bądź strat może mieć miejsce tylko w ustalonym okresie czasu, więc ta właśnie zasada o tym najczęściej przesądza. W rachunkowości kontrolnej mierzy się przecież rezultaty działalności w jakiś okresach, bardzo często zgodnych z daną porą roku. Zadaniem jej jest raportowanie po upływie okresu osiągniętych rezultatów dla wszystkich grup interesów. Nie wyklucza to jednak wcale raportów dodatkowych, chociażby tygodniowych. Ta zasada jest jedną z przyczyn tego co określa się terminem niewypał giełdowy więc widzicie już chyba że przesądza ona o typie rachunkowości giełdowej. – Czy aby na pewno? – gestapowiec zabrał głos czując, że jeśli natychmiast się nie odezwie, podstępny sen go zmorzy. – Oczywiście, ponieważ domniemane, prawdopodobne zdarzenia związane z kosztami lub stratami w pewnych okolicznościach uznaje się za pewne i wprowadza się do ksiąg stosowne zapisy. Na przykład przychody księguje się dopiero przy całkowitej pewności ich pozyskania. A na tej podstawie tworzy się rezerwy na należności i inne aktywa w okresie księgowania przychodów, nie czekając do okresu w którym rzeczywiście należność ta nie zostanie spłacona. Dotyczy to również kosztów gwarancyjnych, które wystąpią w przyszłości. Bardzo często przypisuje się je okresowi osiągnięcia sprzedaży częściowo na podstawie tej zasady. Z niej bowiem wynika także zasada ostrożnej wyceny bilansowej oraz sposoby traktowania kosztów dotyczących prac hodowlano rozwojowych. – Coś jeszcze na dzisiaj? – zapytał kapitan słysząc w pewniej chwili szept, że już się kończy pamięć w zegarku. – Podsumowując przedstawię wam uniwersalną zasadę identyfikacji wartości przychodów, bowiem pozwala ona rozstrzygnąć już na początku, co uznać za przychody w danym okresie, a czego uznać nie wolno. Przychody wymagają pewności ich osiągnięcia zaś zasada realizacji określa i prognozuje wyłożone kwoty. Za wartość przychodów w danym okresie uznaje się niewątpliwie kwoty wynikające ze zrealizowanych umów gdy produkty zostały postawione do dyspozycji odbiorcy. Istnieje więc bardzo wiele uszczegółowień odnoszących się do działalności hodowlanej lub giełdowej, ponieważ zasada ta określa również typ rachunkowości kontrolnej. Dla lepszego zrozumienia chyba najlepiej będzie, jak posłużę się prostym przykładem. Ziemianie odetchnęli z ulgą. – Jeśli jakaś transakcja giełdowa oddziaływuje na przychody i koszty, to rezultaty tego wpływu powinny zostać wykazane w tym samym okresie rachunkowym, tak? – No tak. – A więc widać już od razu że prowadzi to do konkluzji określającej, które poniesione koszty związane z zakupami środków handlowych umieszcza się w rachunku zysków i strat. Można tu wyszczególnić dwie równie proste i nieskomplikowane okoliczności towarzyszące tej rachunkowości. Pierwsza, koszty obciążają rachunek wyników danego okresu jeśli istnieje bezpośredni związek z przychodem w tym okresie, i druga, przy braku bezpośredniego związku handlowego koszty obciążają wynik danego okresu jeśli są związane z działalnością prowadzoną w jednostce w danym okresie, na przykład koszty administrowania plantacji i ich zarządzania. Zrozumienie tego pozwala więc określać od razu rozmiar kosztów obciążających wynik danego okresu, bo wszystkie pozostałe nakłady stanowią aktywa jednostki handlowej. To wraz z zasadą realizacji przesądzają o charakterze rachunkowości kontrolnej opartej na sześciu podstawowych zasadach. – Ojej chyba nic nie było o zasadzie realizacji. – Ponieważ jest to zasada nadrzędna i gdybyście tylko mnie uważnie słuchali od razu moglibyście stwierdzić iż zasada ta wynika z zasad już wam przedstawionych ale stoi ponad nimi w hierarchii giełdowej jako ogólna zasada zgodności i prawdy materialno handlowej. – Myślę, że byłoby lepiej usłyszeć ją z ust fachowca niż samodzielnych wniosków. Przynajmniej na naszym obecnym etapie. – zauważył kapitan. – No dobrze. Wiecie już więc, że zastosowane w danym okresie metody wyceny lub amortyzacji należy kontynuować w kolejnych okresach o ile nie wystąpią uzasadnione powody aby dokonać zmiany. Nie jest bowiem, uzasadnionym powodem do zmiany chęć zwiększenia bądź zmniejszenia wielkości zysku księgowego bez poparcia tego w plonach. Polityka księgowa musi być bez przerwy zgodna i stała. I stąd już bezpośrednio wynika zasada materialnej prawdy. Wszystkie znaczące zdarzenia gospodarcze wypływające na ekonomiczne rezultaty giełdowego gracza powinny być udokumentowane i ujawnione w jego sprawozdaniach. Można w nich pominąć oczywiście szczegółową dokumentację drobnych operacji handlowych, gdy koszt udokumentowania przekracza wartość operacji i wpisać zamiast tego po prostu słowo wtopa. Zdarzenie uznaje się za znaczące i godne wpisu dopiero, kiedy brak informacji o nim przyczyniłby się do zmiany sposobów działania giełdy w porównaniu ze zwykłym działaniem. Każdą wyobrażalną operację giełdową, prawidłowo zdefiniowaną, można analizować badając jej wpływ na aktywa i pasywa firmy handlowej respektując przy tym wyszczególnione na początku podstawowe zasady rachunkowości kontrolnej. Zdecydowana większość operacji gospodarczych nie stwarza trudności nikomu ale dla nielicznych zdarzeń handlowych, analiza ta może być skomplikowana. Na przykład plantator płaci z góry za wykonane przez zaklinacza odczyniania a te nie skutkują. Jak zatem traktować ten wydatek? Co jest kosztem? Czy powinny zwiększyć się aktywa w rezultacie wykonania tej pracy i dokonanej zapłaty? Aby prawidłowo odpowiedzieć na te pytania należy prawidłowo ująć operację zaklinania w księgach rachunkowych. Często potrzebne są również oszacowania prognoz dotyczących przyszłości aby prawidłowo określić jak długo efekty tych oszacowań będą posiadały wpływ na hodowlę. Ten prosty przykład pokazuje, że nierzadko trudno dojść do pełnej zgodności poglądów nawet kierując się kompletnym zbiorem wymienionych zasad. Dla was, czyli nieprofesjonalistów rachunkowość kontrolna oparta na tych zasadach może być początkowo źródłem sporych nieporozumień. Podstawowy wniosek, który wynika z przyjętych powyżej założeń, to stwierdzenie, że jest pewien typ rachunkowości kontrolnej ale domniemanej a nie wyłącznie gotówkowej. Respektowanie trzech pierwszych zasad przesądza o istnieniu należności i zobowiązań, rozliczeń międzyokresowych i rezerw co stanowi sedno rachunkowości giełdowej. Musicie to zrozumieć, jeśli pragniecie mimo niewiedzy utrzymać się na naszym rynku. Na dzisiaj to koniec. Przemyślcie to i powodzenia jutro na giełdzie. Ziemianie z ulgą podnieśli się i wrócili do swoich. Załoga jak wściekła rzuciła się w stronę dwóch wypracowanych na giełdzie worków i każdy po otrzymaniu garści jagódek przystąpił do starannego usuwania z nich żyjątek. Dobrobyt musiał uderzyć co niektórym do głowy, bowiem niewolnik Bwiya najpierw bezczelnie zaszedł kapitana od tyłu na osobności w jego prywatnej chacie, a zaraz potem się odezwał bez pozwolenia. – Panie kapitanie, musi mnie pan... Kapitan nie musiał, bo uderzył go pałką przygotowaną przez przewidujące gestapo i Murzyn padł nie dokończywszy zdania. Zabrano go do chaty gestapo, tam poprzez zerwanie kilku paznokci otrzeźwiono, i do samego rana wbijano pałkami regulamin do głowy. * * * O świcie wszyscy Ziemianie wstali porządnie głodni i niewyspani. Mimo że oczy dyżurnych, wręcz spuchły od ślęczenia nad wykładem, to coraz słabsza kondycja ogólna, fatalnie wpływała na wydajność nauki. Z ostatniego wykładu niemal nikt niczego nie zrozumiał a na powtórki z braku pamięci w zegarku już nie było czasu. Koniec końców kapitan ogłosił, że nie ma co czekać, aż przyjdzie kiedyś zrozumienie tylko najwyższa pora zdać się na instynkt i atakować posiadając jeszcze rezerwy energii handlowej. Tak też uczyniono i o dziwo, kolejny giełdowy dzień zaczął się nad wyraz owocnie. Najpierw zarzucono sieci na pomniejszych plantatorów rozgłaszając plotki o sporej transakcji a kiedy ci niemal już się bili żeby opchnąć towar, wśród Ziemian zapanowała nagła i niewytłumaczalna rezygnacja z wcześniejszych planów. Na giełdzie rozpętało się piekło, akcje jagódek na łeb na szyję leciały a kiedy nadal odmawiający realizacji umów przedwstępnych ludzie kapitana wciąż tylko kręcili przecząco głowami godząc się na wkalkulowane, niewielkie karne koszty giełdowe, aktywa osiągnęły wreszcie zakładane minimum. Wówczas kapitan dał sygnał, zaczęto kupować i jeszcze grubo przed południem Ziemianie dysponowali siedmioma workami jagódek nabytymi po grubo zaniżonych cenach. Metoda była chamska i nad wyraz prymitywna ale... poskutkowała. Po południu szło im nieco gorzej, gdyż numer nie wypalił ponownie, ale pod wieczór Ziemianie zakończyli ostatecznie dniówkę, z jedynie dwuworkowym długiem. Humory nieco im się poprawiły ponieważ po spłacie zadłużenia miało im pozostać kilka worków do rozdziału wśród załogi. Wieczorny wykład już nie był w związku z tym tak jak poprzednie denerwujący. Ziemianie łagodnie kiwali głowami, zegarek treść wykładu wchłaniał, a co niektórzy, zwłaszcza ci w tylnym rzędzie, odsypiali całodzienne zmęczenie kiedy gadał brodaty. – Co prawda spotyka się często na giełdzie przeciwstawienie zasadzie kosztorysowania zasady kosztu bieżącego jako remedium na skutki inflacji dla rachunkowości kontrolnej i inne trudności. Jest to jednak stanowisko krańcowe, mimo że raczej powszechne. Przy tym nastawieniu mało jest bowiem wtedy miejsca na ewentualną pozytywną rewizję tej zasady przy uznaniu, że inflacja, i to spora, jest i będzie występować. Dla odmiany natomiast, wśród graczy pomija się bardzo często kwestie występującej lub prognozowanej inflacji i jej zniekształcającego wpływu na informację z systemu rachunkowości handlowej. Dopuszcza się jednakże przecenę środków trwałych w korespondencji z odpowiednim funduszem. Analizując problem inflacji w rachunkowości stawia się wiele pytań bez odpowiedzi w odniesieniu do zasad kosztorysowania. Można jednak postawić bardzo zasadnicze pytanie. Czy według tej zasady dąży się do wyceny opartej na historycznej wartości wymiennej? Wszak kosztorys to wartość wymienna. Czy też zasada ta, ma ochronić przed jakąkolwiek zmianą liczby zapisanej w księgach rachunkowych? Mi osobiście wydaje się, że zasada ta ma służyć osiągnięciu tego pierwszego celu, inaczej następuje wyjałowienie gospodarki przez chęć zachowania wartości a więc istoty rzeczy na rzecz samej idei handlu. A teraz nieco o zmianach walorów. Zmianę cen powodują przynajmniej dwa składniki. Jeden jest rezultatem działania sił rynkowych, czyli siły popytu oraz podaży. Zakłada się, że w dostatecznie dużym przedziale czasu, najlepiej nieskończonym, średnia wartość tych zmian powinna być bliska zeru. Drugi składnik zmiany cen to ogólnie mówiąc inflacja waluty. To zjawisko ma wiele przyczyn, o których pisze się w wielu pracach dotyczących rachunkowości, giełdy, finansów i ekonomii. Posiadamy na ten temat olbrzymie zasoby literatury... – Literatury? – bąknął esesman bo dzisiaj to on miał dyżur, czyli obowiązek gadania z brodatym. – Wszystkie mądre zwoje z naszej biblioteki, oczywiście są po niewygórowanych kosztach do waszej dyspozycji, szanowni Ziemianie. Ze zgromadzonej tam wiedzy historycznej, a także z bieżących obserwacji giełdowych wynika, że gospodarki osad w danym etapie rozwoju mają swoiste zbiory przyczyn inflacji, które wpływają na ostateczny poziom tego zjawiska. Uważam, że stosowanie tej zasady przy braku inflacji sprowadza się do filtracji wartości i jest to proces estymalacji usuwającej wahania rynkowe. Ten pozytywny stan rzeczy niweczy duża inflacja. W warunkach inflacji należy przywrócić właściwości estymacyjne aby w dowolnym momencie czasu była określona wartość aktywów. Respektując nieco szerzej problem inflacji należy wskazać właściwą metodę uczciwej wyceny jagódek. Formuła wyceny natomiast może opierać się na wykorzystaniu procesu filtracji w celu usunięcia wahań wywoływanych działaniami sił rynkowych. Niezwykle ważne są statystyczne właściwości przedstawionej formuły, bowiem wynika z niej między innymi to, że cena w danym momencie, czyli o określonej porze roku jest funkcją rzeczywistych cen z przeszłości. Istotę postępowania wyceny zapasów i ewentualnego przewartościowania kapitału właściciela dla zachowania jego wartości przy zastosowaniu wyceny można przedstawić w kilku prostych słowach: odsetki od pożyczek wycenowych o stałym oprocentowaniu zalicza się do przychodów w miarę upływu czasu, bez względu na to, czy umowny termin ich płatności już zapadł czy nie, aby w sposób kompletny wykazać przychody powstałe w danym roku obrotowym. – Doprawdy? – Oczywiście, dlatego że na dzień bilansowy różnicę między odsetkami przypisanymi jako należność od kontrahenta a zaliczonymi do przychodów ujmuje się jako szczególny rodzaj czynnych rozliczeń międzyokresowych, innych przecież niż rozliczenie kosztów w czasie. – Aha. – Zobowiązania wykazuje się w kwocie wymagającej zapłaty, a więc łącznie z odsetkami przypadającymi do zapłaty na dzień bilansowy. – Rozumiem. – Natomiast, jeśli zobowiązanie wymagające zapłaty opiewa na wyższą kwotę aniżeli wynoszą uzyskane za nie środki walutowe lub dostawy plonów, to różnica taka obciąża koszty finansowe z możliwością rozliczenia jej w czasie. – No właśnie, i co wtedy? – Wówczas są to czynne rozliczenia kosztów międzyokresowe. Podobne rozumowanie prowadzi się przy księgowaniu odsetek związanych z należnościami i zobowiązaniami. W momencie początkowym zawarcia umowy, kiedy już rozpoczyna się zaklinanie ale nie upłynął jeszcze żaden okres obrachunkowy, więc ujmując pełne zobowiązanie wobec należności a tę według przyszłej kwoty zapłaty bądź kwoty nominalnej, jeśli jest taki wymóg należy posłużyć się kontem jagódkowym. – Ach, kontem? – Które może występować jako kontrakonto korygujące wartość zobowiązania długoterminowego. Warto tutaj też zauważyć, że występują wówczas wartości przyszłe i teraźniejsze, które to koncepcje są niezbędne przy księgowaniu rachunków kontrolnych. Informacja w bilansie o zobowiązaniach długoterminowych wykazywana jest zatem w teraźniejszej wartości. Jest to charakterystyczne dla zobowiązań długoterminowych. Jest to widoczne już na pierwszy rzut oka przy obligacjach, co do których istnieje zasada ujmowana w księgach wartości nominalnej czyli wartości, według której wypłaca się strumień odsetek przy zastosowaniu nominalnej stopy. Obligacja ma swoją wartość rynkową, którą jest teraźniejsza wartość strumienia generowanych płatności. Może prosty przykład? – O, bardzo proszę. – Jeśli zatem wymaga się ujęcia w księgach wartości nominalnej, co jest regułą przy księgowym ujmowaniu obligacji pod kątem odsetek, to musi występować konto korygujące: dyskonto, lub premia, zależnie od ceny uzyskanej ze sprzedaży jagódek. W bilansie końcowym wykazuje się zatem jej wartość teraźniejszą nie obejmującą kredytowanej osobno usługi przysięgłych zaklinaczy. – A może coś szerzej o dyskoncie. Czy to coś jak dyskomfort? – Nie. Kwota dyskonta podlega amortyzacji na przestrzeni dekady powiększając koszty odsetek aby w momencie wykupu to konto miało wartość zero. Podobnie jest z premią, która wystąpi gdy rzeczywista stopa procentowa będzie niższa niż oczekiwana według prognoz zaklinaczy. W odniesieniu do niektórych rodzajów aktywów i pasywów ostateczna informacja zamieszczana w bilansie powstaje przez zestawienie wartości podstawowej z konta danego aktywu i związanego z nim kontrakonta z wartością korygującą. W rezultacie tej konfrontacji kształtuje się wartość stanowiąca informację bilansową. Do konta należności kontrakontem jest więc konto rezerw należności. Podsumowując na dziś, zarządzanie choćby niewielką plantacją, manufakturą suszu, zespołem zaklinaczy, fabryką worków czy choćby zebranym plonem jest złożonym, skomplikowanym procesem we współczesnych warunkach giełdowych. Giełda jagódkowa jest bowiem wielopłaszczyznowym modelem handlowym, a poza tym wykazuje dużą dynamikę gospodarczą. Żyjemy w dobie niesłychanego rozwoju techniki, budowy kanałów, rozkwitu olbrzymich prężnie działających plantacji i przemysłu suszarskiego. I chociaż świetnie znamy metody zarządzania, udoskonalamy jeszcze bardziej system rachunkowości giełdowej, to mimo to obserwujemy upadki akcjonariuszy, takich jak wy, którzy przecież uparcie budują gospodarkę jagódkową. Dlaczego? – Skąd mam to wiedzieć, sześciopalczaku? – Być może za mało skutecznie przełamujecie ustalone na waszej planecie schematy życia w biznesie. A może nie potraficie mówić o waszych problemach, trudnościach działania na współczesnym rynku o historycznie silnej konkurencji. No dobrze, na dziś skończymy na tym a jutro porozmawiamy sobie o podatkach. – O czym? – wszyscy Ziemianie poderwali się jak jeden. – Dlaczego? – Dlatego, ponieważ handlujecie już od jakiegoś czasu, niebawem obejmie was pierwszy miesięczny okres rozliczeniowy, a jeszcze nic na rzecz osady nie odprowadziliście w formie podatku. – Przecież my już niczego kurwa nie mamy! – rzucił kapitan ze złością. – Walczymy jedynie o jebane przetrwanie. – zawtórował mu przedstawiciel gestapo – Rozumiem, ale... – chciał wtrącić brodaty. – Nic kurwa nie rozumiesz. – esesman również się ożywił. – Drodzy Ziemianie. Nie ma najmniejszych powodów do niepokoju. Podatków bowiem nie płaci się od zysków czyli dochodów tylko od obrotu. – Jak to? – To najsprawiedliwszy jaki tylko udało nam się wypracować system podatkowy. Jutro sprawdzimy dokładnie ile worków przeszło na giełdzie przez wasze ręce i od tego wyliczy się miesięczny podatek na rzecz osady. – Ile tego może być? – wystękał kapitan. – Sześćdziesiąt sześć procent, bo to u nas święta liczba jest na Lei. – No to chuj, herr kapitan. – szepnął mu w ucho informatyk. – Teraz dopiero leżymy. Kapitan wiedział o tym i bez niego. Przybity zerwał się pragnąc brodacza po prostu udusić, ale po chwili opanował się resztkami nerwów i wrócił wraz z pozostałymi do swoich. * * * Załoga wieści o podatkach przyjęła nad wyraz spokojnie. Od jakiegoś czasu bowiem, żaden z kopaczy i tak już nie wierzył, że się z tej planety kiedykolwiek wydostanie. Wkrótce po tym jak Ziemianie zapoznali się z miejscowym systemem podatkowym każde ich osiągnięcie na giełdzie mimo pozornych zysków, natychmiast i tak było zamieniane w niepokojąco rosnący dług u brodacza. Jak to się działo? Jedynie leański bóg podatkowy to wiedział. Zapewnień kapitana i pozostałych oficerów, że plan wyhandlowania okrętu kiedyś się przecież uda, nikt z załogi już nie brał poważnie mając o wiele ważniejszy problem żołądka na głowie. Dyscyplina i morale upadały w zastraszającym tempie i co odważniejsi mieli już odwagę kwestionować kapitańskie zapewnienia powtarzane do znudzenia na każdym, cowieczornym apelu. – Słuchajcie, ten plan się musi kiedyś powieść i macie moje oficerskie słowo honoru, że będziemy wolni. – Kiedy? – Wkrótce. – Do dupy z takim gadaniem, herr kapitan. – dobiegało zawsze skądś z tyłu, z największego cienia. – Wszyscy i tak doskonale wiedzą, że to arbeit macht frei, a nie jakieś dziwne plany. – ktoś inny przypomniał sobie stary, dobry slogan jeszcze z Ziemi. Brak pokładowych ładowarek i prądu w ogóle, nie pozwalał nawet najbardziej niesubordynowanych żołnierzy rozstrzelać ze względu na rozładowane lasery, nie wspominając już o porwanych i dawno zużytych aż po rękojeści batach, jakie miało w swoim podręcznym ekwipunku gestapo. Jedyną karą dla nieposłusznych żołnierzy wkrótce stała się jedynie chłosta jagódkowym gałązkami ale ze względu na delikatne pędy, kara ta przypominała bardziej łaskotki w związku z czym cieszyła się wśród załogi coraz większym wzięciem i uznaniem. Kiedy więc złamano ostatni trzonek od bykowca na grzbiecie jakiegoś nieszczęśnika, zapanowała radosna anarchia wśród załogi. Pyskował oficerom każdy, otwarcie i nigdy do obrażania ich nie zabrakło ochotników. Po kolejnym miesiącu morale sięgnęło dna i nikt się już oficerów nie słuchał. Nawet podludzie. Nikt też nie pozwalał im na zabieranie swoich ciężko zapracowanych jagódek na przehandlowanie. Stojąca wobec tych faktów kadra oficerska doszła do wniosku, że lepiej i tak nie brać udziału na giełdzie tylko uczciwie z załogą przy budowie kanałów pracować w zamian za pożywienie. W zasadzie takie rozwiązanie niosło same zalety, ponieważ dług się nie powiększał, nikt nie chodził głodny ani zestresowany, a przynajmniej nie tak bardzo i wszystko byłoby nawet znośne gdyby nie świadomość, że Leanie w zamian za dotychczasowe oddłużenie wyłudzili od kapitana i pozostałych oficerów weksle na poczet ziemskich terenów. Oficerowie rzecz jasna nie zrobili tego bezmyślnie albo celowo. Stało się to podstępnie i niewiadomo kiedy, podczas ich ostatniego wykładu na jaki się udali zaraz po tym jak stracili możliwość zabierania załodze wypłaty. – Słuchaj, mamy gigantyczne długi. – zwrócił się do przewodniczącego kapitan. – Wiem. – odparł brodaty. – Przecież to ja jestem waszym głównym wierzycielem. – Wiemy o tym. Tylko widzisz... chcemy coś z tym pilnie zrobić bo sytuacja jest dramatyczna. – Więc wróćcie na giełdę i tam... – Żadnej giełdy, dobra? Chcemy to załatwić bezgiełdowo. – Hmm, ciężka sprawa. – Powinieneś być bardziej zainteresowany. To przecież dług u ciebie. – przypomniał mu gestapowiec. – To prawda. No cóż, wiecie już zapewne, że wraz z rozwojem rynku walutowego, coraz więcej podmiotów handlowych spotyka się z pojęciem ryzyka kursowego. Stanowi ono niepewność wynikającą z niemożności określenia w momencie podejmowania decyzji przyszłego biegu wydarzeń, oraz wielkości możliwej utraty waszych zasobów na jakie się naraziliście podejmując określone decyzje handlowe. Ryzykiem wynikającym z podjęcia określonych decyzji finansowych jest na przykład zaciągnięcie kredytu o zmiennym oprocentowaniu, przy oczekiwaniach co do spadku stóp procentowych. Zaciągając jednak kredyt o zmiennym oprocentowaniu, możecie mieć do czynienia z dwoma rodzajami ryzyka. Z jednej strony ryzyko wzrostu stóp procentowych, z drugiej strony ryzyko wzrostu kursu waluty, w której zaciągniecie kredyt. Być może jednak zgodzicie się na te ryzyka sądząc, iż stopy procentowe albo nie ulegną zmianie lub nawet spadną, a kurs waluty pozostanie na relatywnie niezmiennym poziomie, lub liczycie na to, iż spadnie w trakcie spłacania przez was rat kredytu. Pamiętajcie jednak, że ryzyko kursowe, w przypadku wystąpienia korzystnych okoliczności może spowodować powiększenie zasobów jednostki, w przypadku niekorzystnych warunków zewnętrznych, co może doprowadzić do uszczuplenia waszych aktywów... – Nie pierdol, tylko gadaj jak człowiek. – przerwał mu kapitan. – Istnieje coś takiego jak rynek transakcji. Rynek ten, jest rynkiem na którym następuje wymiana jednej waluty na drugą, po ustalonym kursie rozliczeniowym. Rozliczenie transakcji następuje na drugi dzień roboczy po dniu zawarcia umowy. Ustalony w ten sposób kurs, zwany jest kursem ustalonym i stanowi odnośnik dla bieżącej wymiany waluty, oraz stanowi podstawę ustalania kursów terminowych. Na rynku transakcji następuje wymiana walut w ustalonym terminie w przyszłości po ustalonym kursie w dniu zawarcia transakcji. Znany jest więc kurs lub widełki pomiędzy którymi może się on poruszać, znacznie wcześniej niż sam moment przeprowadzenia transakcji. Stanowi więc ważny instrument zabezpieczający dokonującego transakcję przed ryzykiem kursowym i negatywnymi skutkami płynącymi z niekorzystnych zmian tego kursu, gdyż już w momencie przeprowadzania transakcji możemy określić minimalny i maksymalny poziom naszych przychodów po dokonaniu odsprzedaży waluty po zadeklarowanym kursie w zawartej transakcji. Jeśli w dniu zawarcia transakcji kurs rynkowy waluty znajduje się pomiędzy kursem minimalnym a maksymalnym, klient nie ma obowiązku wykonania transakcji. Jeśli kurs odniesienia znajduje się poniżej kursu minimalnego, klient zamyka transakcję po kursie minimalnym. Jeśli natomiast kurs bieżący znajduje się powyżej kursu maksymalnego, klient zamyka transakcję po kursie maksymalnym. – Miałeś nie pierdolić. – upomniał go esesman. – Już zmierzam do sedna. Spokojnie. Patrząc na ten sprawdzony już system według kryterium przedmiotowego, można wyróżnić następujące rodzaje operacji majątkowych. Te, które są świadczeniami powiązanymi z majątkiem za pośrednictwem przedmiotu i podstawy opodatkowania. I te, których podmiotem i podstawą jest całość przychodów osiągniętych przez podatnika bez potrącania kosztów. Podstawą wymiaru majątku jest rzeczywisty czysty dochód podatnika z poszczególnych źródeł łącznie. – Do czego zmierzasz? – Jeśli macie jakieś nieruchomości osada chętnie je przyjmie w zamian za zadłużenie. – Co? Mamy ci oddać nasze ziemskie domy? Mieszkania? – Jeśli nie chcecie ich stracić, oddajcie jagódki. – Chwileczkę, musimy to przeanalizować. – Bardzo proszę. Ziemianie przemyśleli i po dłuższej debacie doszli do wniosku że albo brodacz jest łatwowiernym frajerem albo głupcem, któremu się wydaje że cały zamieszkały wszechświat respektuje prawo własnościowe Lean. W sumie po dokładnych przemyśleniach zgodzili się przekazać na rzecz osady swoje ziemskie posiadłości i majątki ruchome w zamian za całe, i to co do jednej jagódki zadłużenie. Brodacz uprzejmie przyjął ich propozycję i spisano rulony. Oficerowie po raz pierwszy od bardzo dawna nie mieli długów i mówiąc szczerze poczuli się z tym dziwnie. Nieswojo czuli się nawet, podczas uczty na którą z tej radości że nie mają długów, zaprosili brodaczy kiedy skończono podpisywać ostatnią umowę. Po uczcie brodacz jednak sprawił że znów poczuli się swojsko mówiąc. – Podatki dochodowe od majątków obciążają dochody. – Co takiego? – Sześćdziesiąt sześć procent od waszych majątków musi być odprowadzone do końca miesiąca na rzecz osady. – To chyba jakiś żart? – Istotne znaczenie dla racjonalizacji kosztów z punktu widzenia podatkowego ma ich definicja zawarta w rulonach o podatkach dochodowych. – brodacz wskazał dłonią na zawierającą tysiące rulonów sporą bibliotekę w której Ziemianie jakoś nigdy nie byli. Kiedy oficerowie jedynie na oko szacowali jej objętość ten zaraz dodał. – Ustawy te bowiem odmiennie definiują pojęcie kosztu, a w konsekwencji wynik finansowy, niż czyni to ustawia o rachunkowości. Wynikiem innego podejścia do definicji podstawowych kategorii ekonomicznych, do których należy pojęcie kosztu, przez przepisy rachunkowości jest różny obraz jednostki generowany przez rachunkowość w porównaniu z sytuacją majątkowo finansową prezentowaną przez zadłużonego podatnika. Różnice pomiędzy systemem rachunkowości a systemem podatkowym najbardziej widoczne są na gruncie ustalania kosztu, który przez ustawę o rachunkowości jest rozumiany jako uprawdopodobnione zmniejszenie korzyści ekonomicznych o wiarygodnie określonej wartości, wyrażonej zmniejszeniem aktywów albo zwiększeniem zobowiązań bądź rezerw, co w konsekwencji zmniejszą kapitał w inny sposób niż wycofanie go przez właścicieli. Ustawa o podatku dochodowym definiuje, iż kosztami uzyskania przychodów są koszty poniesione w celu osiągnięcia przychodów, z wyjątkiem kosztów zaklinania. Zawęża więc znacznie pojęcie kosztu, do kosztów z których wywodzi się skutek w postaci strumienia przychodu, w porównaniu do rachunkowości, która pod pojęciem kosztu rozumie utratę wartości, bez szukania skutku w postaci przychodu. Z powyższej podatkowej definicji kosztu uzyskania przychodu wynika, iż na skutek istnienia różnego sposobu pojmowania pojęcia kosztu, nie jest on kategorią jednoznaczną, także na gruncie samego prawa podatkowego. System ten ewidencjonuje pozycje kosztowe zgodnie z regułą sześciu zasad, w myśl której w wyniku finansowym jednostki handlowej należy ująć wszystkie osiągnięte, przypadające na jej rzecz przychody i obciążające ją koszty związane z tymi przychodami, dotyczące danego roku obrotowego, a także zasadą współmierności przychodów i kosztów, która w odniesieniu do kosztów danego okresu zalicza pozycje jeszcze nie poniesione, lub poniesione aktywuje, gdy nie dotyczą danego okresu. Porównując powyższe zapisy z brzmieniem przepisów ustaw podatkowych możemy stwierdzić, iż nie każdy koszt w znaczeniu ekonomicznym, jest tożsamy z kosztem bilansowym, a ten nie zawsze odpowiada kategorii kosztu podatkowego. Ziemianie nie dysponując oczywiście wymaganą przez brodacza kwotą, machnęli ręką i nie mając już niczego do stracenia, podpisali weksle dające Leanom wyłączność do Syberii, Oceanu Spokojnego a po głębszej analizie również Alaski mając nadzieję, że jeśli ci kiedykolwiek się tam pojawią to powymarzają w cholerę. Umowy spisano, wszak z zastrzeżeniem że ich przedmiot już nie podlega dyskusji oraz opodatkowaniu, potem zrolowano ale tym razem, nikt z Ziemian już transakcji nie zamierzał uczcić zapraszając na ucztę brodaczy. Kiedy wyniesiono ostatnie rulony Ziemianie po prostu w napięciu czekali. Uczciwie należy im tu przyznać iż nie czekali długo. Dwadzieścia minut po transakcji, brodaty schował już gdzieś na dobre rulony i był z powrotem na mównicy. – Drodzy Ziemianie, na wstępie gratuluję wam w imieniu starszyzny zręcznej umowy do której żaden prawnik w osadzie nie jest w stanie się przyczepić ale z naszych informacji wynika iż podpisując ją nie kierowały wami intencje tak do końca szczere. – Co to ma znaczyć? – Wcisnęliście nam bezwartościowy zbiornik słonej wody oraz najmroźniejsze, skute wiecznym mrozem obszary na waszej Ziemi. – Eee, tam. – kapitan machnął ręką. – To tylko niesprawdzone plotki. – To nie plotki, tylko dane. – odparł brodacz kładąc na ziemi po raz pierwszy książkę zamiast rulonu. Kapitan wraz z pozostałymi oficerami pochylili się i ujrzeli atlas świata pochodzący z pancernika, a dokładnie jego pokładowej biblioteki. – To i tak już nieważne. – robiąc dobrą minę kapitan machnął ręką. – Dlaczego? – Ponieważ skurwielu, jeśli się dobrze wczytasz w umowę, znajdziesz tam aneks drobnymi literkami, że nie podlega ona dyskusji, renegocjacji ani opodatkowaniu. – Ale podlega opłacie klimatycznej, ze względu na trudne warunki miejscowe. – Co takiego? – Wyłączenie powyższych podatków z kosztów uzyskania przychodu dla celów ustalania dochodu podatkowego, jest konsekwencją podejścia kasowego do definicji kosztów podatkowych. Jednak są wyjątki a do wyjątków należy opłata klimatyczna w wysokości sześciu procent wartości ogólnej umowy. – Sześciu? Tylko sześciu? – Tak, bo to u nas święta liczba jest na Lei. – Jak mamy obliczyć sześć procent oceanu? Ile to ma niby być objętościowo, żebyś się w końcu od nas odpierdolił? – nerwy już zaczynały ponosić nawet z natury spokojnego esesmana. – Nie wnikajmy w szczegóły objętościowe tylko przepiszcie na nas wszystkie wasze ziemskie rzeki. – podpowiedział mu brodaty. – Ale... – Dopiero potem możemy porozmawiać o terenach leżących nad rzekami. – Wal się! Jak chcesz wyłudzić lepsze terytoria wpierw oddaj nam okręt. Brodaty nie wyraził na to zgody. W rokowaniach więc zapanował przykry impas. Przewodniczący usiłował załagodzić spór ale Ziemian nie przekonał nawet jego półgodzinny wykład mówiący że: – To dlatego właśnie w ustawach podatkowych używa się określenia wydatki nie stanowiące kosztu uzyskania przychodu, a nie koszty, które nie stanowią kosztu uzyskania przychodu. Nieuznawanie przez Ziemian określonych wydatków za koszty podatkowe może poskutkować dodatkowym zobowiązaniem podatkowym, liczonym jako procent skali podatkowej od dokonanego wydatku. Dotychczasowe spory podatników z organami podatkowymi w osadzie świadczą bowiem wyraźnie z jak nieostrymi pojęciami ci mają do czynienia porównując w beztroskiej niewiedzy koszt natury ekonomicznej, bilansowej i podatkowej. Jakkolwiek wydatki wymieniane przez ustawę jako nie stanowiące kosztu uzyskania przychodu, stanowić mogą przesłankę skłaniającą jednostki do wyboru rozwiązań uwzględniających koszt podatkowy, to kluczowym często okazuje się znaczenie szeroko rozumianego dokumentu księgowego, wraz z jego obiegiem, w powiązaniu z treścią ekonomiczną, którą winien uosabiać. Sposób gromadzenia, przechowywania i powiązania z dowodami księgowymi dokumentów potwierdzających konieczność poniesienia określonych wydatków takich na przykład jak zamówienia, notatki z odbytych rozmów, spotkań czy chociażby sposób zgłaszania wad dostarczonych towarów, wpływać może istotnie na koszty podatkowe jednostki gospodarczej. Organa skarbowe osady bowiem na ich podstawie oceniać będą zasadność ponoszonych przez jednostkę wydatków. Problematyka ta stawała się w przeszłości coraz ważniejsza z punktu widzenia także podatków pośrednich, i w efekcie w poprawce do ustawy o podatku od towarów, usług i terenów przewidziało się obciążenie podatnika faktem właściwego udokumentowania dostarczenia swoich wyrobów, usług i terenów spoza osady. W obecnym stanie prawnym potwierdzenie tego faktu spoczywa na prawniku giełdowym, który w dokumentach rachunkowych zamieszcza adnotację o dacie i miejscu przekroczenia towaru poza obszar celny osady. Kiedy dla Ziemian pojęcie cło i obszar celny stało się już zrozumiałe, aczkolwiek nadal brzmiało złowrogo, brodacz rozwinął temat. – W świetle ustawy o podatku od towarów, usług i terenów, całość ciężaru udokumentowania przeprowadzonej transakcji spoczywa na podatniku. Coraz bardziej więc, obok zwyczajowych dokumentów księgowych, istotne stają się inne dokumenty będące w posiadaniu jednostki handlowej, które są w stanie potwierdzić intencję i zamierzenia podatnika podejmującego decyzję o konieczności poniesienia danego wydatku, co czyni go świadomego i upewnia w przeświadczeniu o możliwości osiągnięcia z tego tytułu przychodu. Protesty Ziemian, że poza problemami nic na Lei nie osiągnęli a cło to już w ogóle był cios poniżej pasa brodaty zbył od niechcenia: – I po to są przecież akty prawne, normujące gospodarowanie posiadanymi przez podmiot walutami, a także ustawy decydujące o wysokości ponoszonych obciążeń celnych, które jasno i wyraźnie dotykają prawnego otoczenia funkcjonowania podmiotów handlowych, wpływając w ten sposób na podejmowane decyzje dotyczące kosztów funkcjonowania w obszarze systemu celnego i podatkowego. Identyfikacja obszarów w systemie celnym i podatkowym na poziomie jednostek handlowych, zmierzających do racjonalizacji ponoszonych na tym obszarze kosztów, może stanowić źródło potencjalnych korzyści, podnoszących poziom gospodarowania posiadanymi przez podmiot aktywami, zmierzając do poprawy osiąganych wyników. Jakość decyzji ma determinujący wpływ na poziom wyników, jakie uzyskują podmioty handlowe. Trafność tych decyzji uzależniona jest od posiadania rzetelnej i wiarygodnej informacji, stąd moje wykłady. Narzuca to na was właśnie konieczność wdrożenia systemu informacyjnego i stworzenia sprawnie działającego systemu ocen, co umożliwi powiązanie uzyskiwanych efektów z systemem motywacyjnym. Rozwój gospodarki rynkowej narzuca wszystkim konieczność poszukiwania nowoczesnych narzędzi zarządzania dla poprawy efektywności gospodarowania. Dodatkowym czynnikiem wymuszającym podjęcie prac wdrożeniowych jest stale wzrastająca konkurencja na giełdzie, wpływająca z jednej strony na konieczność obniżki kosztów z drugiej zaś na poszukiwanie nowych rozwiązań i podjęcie produkcji nowych wyrobów. Wy już nie posiadacie wyrobów lecz terytoria ale chodzi o to samo. Ogólnie zatem rzecz ujmując, terytoria te mogą być pojmowane jako porównanie stanu wyznaczonego ze stanem rzeczywistym, jako system wzajemnie określonych przedsięwzięć, zasad, metod i technik służących wewnętrznemu systemowi sterowania, kontroli i rozliczeń zorientowanemu na osiągnięcie założonego wyniku, jako proces nawigacji i sterowania realizacją celów handlowych za pomocą planu czy jako zintegrowany podsystem kierowania, planowania, kontroli i informacji wspierający adaptację i koordynację całego systemu zarządzania. Wieloznaczność rozumienia jednak utrudnia praktyczną adaptacją do warunków funkcjonowania zatem na przyszłość lepiej najpierw te właśnie zagadnienia opanujcie. Obecne uwarunkowania handlowe wymuszają natomiast działania zgodne z zawartą umową. Chcę abyście coraz większą uwagę zwracali na strukturę kosztów, to znaczy... – No właśnie, co to znaczy? – To znaczy po prostu, jaki procent przychodów i kosztów jest związany z działalnością podstawową. O powodzeniu całej transakcji decyduje bowiem, dokładna analiza poprzedzająca decyzję, właściwe zdefiniowanie zasad współpracy oraz późniejsze nią zarządzanie. Dodatkowo dochodzi konieczność ciągłego monitoringu efektywności ekonomicznej i opłacalności umowy. Brak tych elementów może spowodować, iż w ostatecznym rozrachunku bilans korzyści wynikający z wyłączenia na zewnątrz pewnych funkcji nie będzie dodatni. – Skończyłeś? Czy chcesz jeszcze coś wyszarpać, na wypadek gdyby wyłudzenie naszej planety ci się nie opłaciło tak jak się spodziewałeś? – Nie chcę niczego wyszarpać. Chce wam tylko uświadomić, że dodatkowo dochodzi konieczność ciągłego nadzoru efektywności ekonomicznej i opłacalności zawartej umowy zważywszy na wcześniejszą w której sprzedaliście nam podłe rejony. Brak tych elementów może spowodować, iż w ostatecznym rozrachunku bilans korzyści wynikający z wyłączenia na zewnątrz pewnych funkcji nie będzie dla nas dodatni. Poza tym chodzi też między innymi o to, aby i dla was był niższy koszt realizacji umowy. Nie jesteśmy przecież bez serca i nie pragniemy narażać was na dodatkowe koszty. Obniżenie ich jest możliwe głównie przez strukturę kosztów dostawcy. Zwykle to firma zewnętrzna dostarcza swoje usługi do wielu podmiotów w osadzie, co pozwala na wykorzystanie efektów celno podatkowej skali. Poza tym dzięki możliwości wykorzystania silnej pozycji negocjacyjnej, porównania cen rynkowych oraz zastosowania procesu przetargowego można nakłonić dostawcę do przedstawienia najkorzystniejszej propozycji finansowej. To co jest dobre dla was i dla nas się może przysłużyć. – No nie wiem... – Im mniejsze będą wasze koszta tym mniejsze cło oraz podatek. Zatem przed decyzją o przedmiocie i strategii dobrze jest ocenić, które z przewidywanych do wyłączenia funkcji mają charakter krytyczny dla umowy. Taką analizę można przygotować w bardzo prosty sposób korzystając z naszych ekspertów oraz informacji na temat rynku, które osada już posiada. Z jednej strony oceniamy strategiczną wagę waszych terytoriów, z drugiej jednak bierzemy pod uwagę dostępność poszukiwanych usług na tamtejszym rynku oraz ich koszt podczas późniejszego użytkowania. – Do czego zmierzasz? – Słowem, niezbędne będą inwestycje. – I pewnie chcesz żebyśmy to my je pokryli? – zgadywał gestapowiec. – Nie ma sprawy zabierzcie nas na Ziemię lub pozwólcie nam samym tam wrócić a wszystko załatwimy po waszej myśli. – dodał najszczerszej jak umiał. – To nie takie proste, szanowni Ziemianie, bo funkcje charakteryzujące się niską dostępnością na rynku oraz oczywiście strategiczne, powinny zostać w świetle tego przepisu na Lei. Prosta ocena wyżej wymienionych elementów daje możliwość wyboru modelu podejścia do współpracy z firmami zewnętrznymi. Na przykład decydując się na model, w którym podlegają funkcje, które obejmują umiejętności o niskim znaczeniu i wysokiej dostępności, konieczny jest średni poziom kontroli, a więc w czasie negocjacji zwracamy uwagę głównie na cenę. Zupełnie inna jest sytuacja, gdy realizacji podlegają funkcje obejmujące umiejętności o krytycznym znaczeniu dla osady i wysokiej wartości rynkowej. W tym przypadku kontrola jest wręcz krytyczna dla nas, a w czasie negocjacji zwracamy uwagę nie tylko na cenę lecz również integrację funkcji zewnętrznych z procesami, które istnieją również na negocjowanych terytoriach. Bardzo ważny jest także ciągły monitoring współpracy, który zapobiegnie przejęciu krytycznych walorów przez konkurencję. – Czy ktoś wie do czego skurwiel zmierza? – kapitan spytał szeptem pozostałych. – Wydaje mi się, że pragnie przejąć wszystko co tylko możliwe, w dodatku na nasz koszt a przy okazji wymyślić zgodny z ich prawem sposób na to, abyśmy nigdy się stąd nie wydostali. – odparł mu informatyk. – A więc planowanie, drodzy Ziemianie. – ciągnął dalej brodaty. – Przystępując do planowania należy dokładnie zdefiniować, które komórki w osadzie będą odpowiedzialne za zarządzanie procesem realizacji umowy, a które za jej kontrolę. Ze zrozumiałych względów was to jednak nie dotyczy i nie obejmuje. Bardzo ważne jest natomiast z waszej strony bardzo jasne określenie odpowiedzialności za ewentualne straty... – Straty? – prychnął kapitan. – Dobre sobie. No to powiedz nam co takiego ty i pozostali skurwiele macie do stracenia? – Och, bardzo wiele. Często na przykład brakuje komórki odpowiedzialnej za zarządzanie całym procesem. Sytuacja taka powoduje utratę kontroli nad rzeczywistą efektywnością i kosztami zewnętrznymi, czyli całościowych. Brak informacji o całościowych kosztach oznacza natomiast brak właściwej informacji zarządczej dla starszyzny osady a w konsekwencji mogą wystąpić błędne decyzje rodzące się na podłożu nieznajomości Ziemskiego rynku giełdowego. – Na Ziemi więc również zamierzacie bawić się w giełdowe machlojki? – Giełda to nasz sens życia. Jedyny. Dla nas Lean to coś więcej niż jakakolwiek wasza religia. Ziemianie przełknęli ślinę zdjęci trwogą oraz chyba najbardziej tym, że brodaty mówił o swych przyszłych planach ot tak od niechcenia i nad wyraz spokojnie. – Na etapie planowania należy więc z góry określić wskaźniki, według których będzie dokonywana późniejsza ocena efektywności. Przykładowo do takich wskaźników możemy zaliczyć: poziom jakości usług, koszt oraz wzorcowe normy czasu potrzebne na wykonanie poszczególnych czynności. W czasie definiowania wskaźników określamy osoby odpowiedzialne za ich monitoring i raportowanie oraz wartości docelowe aktywów. Do oszacowania wartości docelowych można wykorzystać raporty, które są dostępne na giełdzie lub analizę statystyczną procesów istniejących wykorzystując w tym celu na przykład obserwacje migawkowe. Dopiero zamykając proces planowania określimy właściwy poziom sezonowości wyłączanych funkcji. Informacja ta jest konieczna w czasie formułowania szczegółów kontraktu. – Musimy coś wymyślić, panie kapitanie. – jęknął informatyk i zaraz dodał. – Wymyślić i to bardzo szybko. Tymczasem brodacz przechodził z wolna do fazy końcowej. – Do zarządzania kontraktami wprowadzimy również pewne elementy zarządzania ryzykiem, co oznacza, że w przypadku gdyby nasz dostawca, czyli wy okazał się nagle niewiarygodny mamy bardzo szybki dostęp do szeregu alternatyw, czyli osób które brały udział w przetargu. To wymaga waszej obecności tutaj do chwili pełnej realizacji kontraktu. Utrzymanie praktyki przetargu o przejrzystych, jasnych regułach stworzy mam nadzieję obraz naszej osady jako solidnego partnera, a stała praktyka umożliwi nam udział w przetargach również z innymi Ziemianami, którzy z różnych przyczyn zostaliby zaproszeni do rokowań w momencie identyfikowania oferentów, kiedy tylko zarejestrujemy już naszą działalność na Ziemskiej giełdzie towarowej. Zebrane z tamtejszego rynku informacje z pierwszej ręki, stanowić będą dla naszej osady bardzo wiarygodne dane. Niezależnie jednak od tego czy do procesu rozliczeń z Ziemianami wykorzystamy ryczałt, czy bezpośrednie zlecenia, oceniać nas niejako będą same potrzeby na wykonanie poszczególnych działań. Szczegółowa analiza uzyskanych w ten sposób danych pozwali zaś ocenić poziom wykorzystania usług zewnętrznych i może służyć do renegocjacji umów przedwstępnych gdyby tak jak wasza przedostatnia, któraś z nich kierowana była nieszczerymi intencjami. Informacja uzyskana w czasie realizacji zleceń jest kluczowa do oceny efektywności całego procesu. W przypadku gdy usługi są świadczone na rzecz różnych działów w firmie, komórka kontrolna powinna konsolidować koszty jednego dostawcy na poziomie poszczególnej umowy. Jeżeli jest to możliwe, to pojedyncze zlecenie powinno zawierać informacje o czasie prac wykonanych, w rozbiciu na główne umiejętności oraz rodzaje czynności. Rozbijając stawkę dalej mamy cały szereg zalet, pełną kontrolę nad kosztami, i w każdej chwili możemy ocenić efektywność rynkową, porównując stawki z płacami specjalistów wykonującymi podobne. Dodatkową korzyścią płynącą z rozbicia stawki będzie dla naszej osady otwarcie możliwości grupowania poszczególnych umiejętności tak, aby jak najlepiej wykorzystać efekty skali celno podatkowej, z której skorzystają firmy ziemskie i na ich podstawie stworzyć strategię optymalną dla przyszłych pokoleń. Pod koniec dnia Ziemianie kompletnie przygnębieni planami Lean powrócili do swoich. Pod groźbą wysłania na bezrobocie i tym samym śmierci głodowej, zgodzono się na ostatni już kontrakt i kapitan podpisał weksle dające Leanom prawa do USA, Europy a po konsultacjach z załogą, również reszty Ziemi. Wówczas dopiero, mógł wziąć kredyt w osadzie i po wpłaceniu pierwszej raty wykupić z pancernika nowe łopaty i ubrania robocze dla całego personelu. Załoga wieści, że dzięki temu kontraktowi zwiększy wydajność i tym samym ilość pożywienia przyjęła owacjami a kapitan z wyrazem już kompletnej rezygnacji powlókł się do swojej chaty. Kiedy tylko przekroczył jej próg otrzymał nagły cios w tył głowy i upadł tracąc przytomność. Obudziło go przemożne uczucie ciężkości. Kiedy otworzył oczy stwierdził że mu ciężko, bo na piersi siedzi mu Bwiya we własnej osobie. Murzyn przygniatając mu szukające pałki dłonie kolanami do podłogi, pochylił się i wyszeptał. – Panie kapitanie, czy nie pragnie pan przypadkiem dowiedzieć się, gdzie jest zdalne sterowanie? – Pancernika, eeeh? – ten wykrztusił. – Dokładnie. – Bwiya odparł od niechcenia uwalniając jednocześnie kapitana. – Gadaj. – Najpierw chcę na piśmie awansu na oficera i równie pisemną gwarancję nietykalności. Kapitan rozejrzał się najpierw ostrożnie, czy aby nikt przypadkiem rozmowy nie słyszy, a kiedy i tak nie uzyskał pewności, czy do którejś ze ścian nie przykleiło się gestapowskie ucho, wówczas ostrożnie spytał Murzyna. – Czy na pewno wiesz co ty do oficera mówisz, czarnuchu? – Na pewno. – oparł Bwiya pokazując obudowę od urządzenia, którą natychmiast walnął kapitana w głowę. – A to było za czarnucha. – dodał. Kapitan widząc w jego dłoniach najbardziej pożądany przedmiot, zamarł niczym sęp na widok świeżej padliny. Po dłuższej chwili wyszeptał nie spuszczając z niego oczu. – Czy wiesz... wiesz gdzie jest reszta pilota? – Oczywiście. Wiem to od ponad miesiąca. – No to dlaczego nie powiedziałeś tego od razu? – zapytał go kapitan wstając i waląc go połamaną pałką po plecach. – Chciałem... – ten jęknął. – Chciałem regulaminowo, ale pan i te pańskie gestapo... – Więc gadaj w końcu. – kapitan ochłonął, odłożył pałkę i się rozluźnił. – Najpierw poproszę gwarancje. – O stopniu oficerskim zapomnij. Masz nie ten kolor, więc i nie te progi. Ale masz moje gwarancje awansu z niewolnika na podczłowieka. Nic więcej nie mogę ci zagwarantować. – dodał szczerze. – No to sam nie wiem... – zawahał się Bwiya ale tylko na chwilę, gdyż kolejne uderzenie rozwiało jego obawy. – Zdalne sterowanie znajduje się a raczej znajdowało się w chacie przewodniczącego na szafie. – Jesteś tego pewny? – No cóż, kiedy wy oficerowie słuchaliście jego wykładów ja myszkowałem tu i ówdzie pragnąc ponad wszystko we wszechświecie nie zaśmiecać sobie głowy tymi giełdowymi bzdurami. Znalazłem więc i zabezpieczyłem pilota, a potem chciałem panu o tym powiedzieć... no ale... – To przeszłość. – rzucił kapitan już tonem w pełni oficjalnym. – Natychmiast zapomnij o swoich dawnych błędach, ponieważ niniejszym wszystkie ci wspaniałomyślnie wybaczam i uczyń teraz służbową skruchę. Bwiya klęknął regulaminowo przed kapitanem przepisowo dotykając czołem jego butów a ten się odezwał. – Powstańcie podczłowieku Msongo, ku chwale Rzeszy. Od tej pory będziecie znani jako Bwiya Msongo o statusie podczłowieka, a do waszych obowiązków od tej pory będzie należało utrzymanie w idealnej czystości toalet na drugim podpokładzie. – Całym drugim? – Całym. Bwiya powstał ocierając łzę wzruszenia, gdyż w najśmielszych snach nie spodziewał się aż tyle, ale kapitan nie dał mu w spokoju się wypłakać. – A teraz dawajcie tu resztę pilota i niech wszyscy bogowie giełdy mają w opiece tych pierdolonych brodaczy. Bwiya powstał, pociągając nosem pogmerał w kieszeni, po czym wręczył kapitanowi pozostałą część urządzenia. Knut von Kluge drżącymi ze zdenerwowania rękoma złożył je w jedną całość, po czym uruchomił. Za horyzontem rozległ się grzmot startujących silników i Magda Goebbels w chmurze pyłu wyłoniła się z jakiegoś odległego kanionu. Dwadzieścia minut później oniemiała załoga znajdowała się wewnątrz pancernika a podnieceni oficerowie wydawali gorączkowe rozkazy wśród ryczących wściekle syren alarmu bojowego. Dyscyplina momentalnie i w cudowny sposób powróciła w szeregi załogi. Początkowy entuzjazm topniał jednak bardzo szybko w miarę napływania do sterówki meldunków o stanie technicznym okrętu. Okazało się bowiem, iż wszystkie baterie laserów, torped i w ogóle urządzeń obronnych zostały wymontowane i to już stosunkowo dawno temu. Demontaż nie ominął również broni ofensywnej, co stwierdzono po inspekcji luków bombowych, magazynów amunicji oraz pozostałych uzbrojonych podzespołów. Wkrótce okazało się iż Magda stanowi praktycznie pozbawioną zdolności bojowej skorupę wypatroszoną ze wszystkiego, co tylko dało się z niej wymontować i wynieść. A próbowano wynieść dosłownie wszystko o czym świadczyły opieczone niczym kurczęta, zwęglone zwłoki jakie znaleziono nawet w reaktorze. Na jego ścianach widniały również brodate cienie świadczące o wielkim i długotrwałym uporze wynoszących, których początkowe niepowodzenia tak łatwo nie zniechęcały do rezygnacji z raz powziętych planów. Jedynie więc, główny napęd ze względu na promieniowanie tam panujące uchował się nie wyniesiony. Wszystko pozostałe zniknęło lub zostało przy próbie demontażu zdewastowane. – Wygląda że i tak nigdy nie planowali oddać nam pancernika. – ponurym tonem zauważył gestapowiec. – Dokładnie na to wygląda. – potwierdził kapitan poprzez zaciśnięte zęby. – No cóż panowie, mamy więc wyłącznie napęd. Co proponujecie? – Spalić nim skurwysynów! – odparł mu cały oficerski chór jednym mocnym głosem. Kapitan wydał rozkazy, uruchomiono silniki, ustawiono pancernik pionowo zupełnie jak przy budowie pierwszego kanału i dając całą naprzód spalono brodaczy i całą ich osadę nie oszczędzając przede wszystkim miejscowej giełdy oraz biblioteki. To samo zamierzano zrobić z pozostałymi osadami ale wówczas odnalazło się skradzione wyposażenie, które laserowymi salwami i zmasowanym ogniem torpedowym zmusiło Magdę do ucieczki daleko poza ich zasięgiem, na wysoką orbitę. Kilka kolejnych prób zbliżenia się utwierdziło Ziemian że skradzioną broń rozmieszczono regularnie na całej planecie uniemożliwiając jakąkolwiek próbę jej ataku, a przynajmniej z bliskiej odległości. W sterówce zapanowało pełnie konsternacji milczenie. Przerwały je dopiero kilka godzin później trzaski z odbiornika, który mechanicy w końcu przywrócili do życia korzystając z wymontowanych gdzie się tylko dało ocalałych części innych urządzeń. Po rozkodowaniu trzaski okazały się zaproszeniem do złożenia wizyty na ich miłującej pokój i wolny handel planecie. Zaproszenie to nie było jednak dla załogi pancernika zabawne ani nawet ironiczne, ponieważ nie było skierowane do niej, tylko prosto w głęboki kosmos, a dokładnie w sektor z którego przybyli Ziemianie. Na pokładzie Magdy Goebbels wybuchła panika tym większa że nadajniki tachionowe, które mogłyby uprzedzić Ziemię przed fałszywym zaproszeniem nie działały, kompletnie zdemolowane. Magda omal nie gubiąc dysz wylotowych obrała kurs powrotny prosto na Ziemię. Niewielkie szanse na powodzenie istniały, bowiem zdradziecki sygnał na szczęście również nie pochodził z nadajników tachionowych tylko tradycyjnych, działających w elektromagnetycznym zakresie. Kapitan śpieszył się by dogonić lub zdążyć na Ziemię przed sygnałem, który bez wątpienia puściłby z torbami całą Rzeszę. Po dwóch dniach maksymalnego przyśpieszenia osiągnięto wreszcie prędkość maksymalną i w tempie dwóch sekund świetlnych na miesiąc zbliżano się do sygnału Lean. Jeśli wszystko poszłoby zgodnie z obliczeniami Magda powinna go dogonić tuż przed orbitą Plutona i zagłuszyć zanim Rzesza wysłałaby umożliwiającą dokładne zlokalizowanie Ziemi odpowiedź. Nie wszystko jednak szło jak należy, ponieważ tuż po początkowej euforii na wieść o zbliżaniu się do sygnału, pancernik zaczął nagle zwalniać z nieznanej przyczyny. Przyczyna wkrótce stała się znana a właściwie okazała się dwudziestoma tysiącami przyczyn. Tylu było bowiem, zadekowanych w części rufowej pasażerów na gapę wypełniających wszystkie możliwe komory bagażowe. Gapowiczami okazali się nie brodaci mieszkańcy Lei. Gestapo poddało ich przesłuchaniom i okazało się iż to są rdzenni mieszkańcy Lei, którzy kiedyś w odległej przeszłości popełnili jeden, jedyny błąd. Przyjęli bowiem gościnnie brodatych przybyszów wygnanych w cholerę z innej planety. Prawowici Leanie wkrótce po tym jak ich przyjęli znaleźli u gości zatrudnienie, poznali za ich pośrednictwem dobrodziejstwa giełdowe i zostali pozbawieni troski o swoją planetę otrzymując w zamian troskę o własne żołądki i zakwaterowanie w wydzielonych osiedlach odgrodzonych siatką od siedzib brodaczy. Z przesłuchań wynikało również, że prawowici, kiedy ujrzeli lądującą na Lei Magdę pragnęli ze szczerego serca ostrzec Ziemian wzbudzając u nich niechęć poprzez obrzucenie kamieniami i nieprzychylne wyrazy twarzy. Te jednak niestety nie skłoniły przybyszów do powrotu, tylko na ich nieszczęście, do zbratania się z brodaczami. Tuż po przesłuchaniach gapowiczów wysadzono za burtę, ponieważ w kółko gadali to samo nie wnosząc do sprawy nic nowego, a wówczas Magda Goebbels ponownie rozpędzając się do prędkości maksymalnej, bez przerwy nadawała w stronę Ziemi ostrzeżenie: ACHTUNG! LEA RZ1 TO WRÓG NR 1 RZESZY! Ostrzeżenie mknęło przed Magdą przez kosmiczne otchłanie, czasami trafiając na czarne dziury które jego fragmenty wchłaniały, czasem na chmury międzygwiezdnego pyłu, które je spowalniało, a czasami na silne grawitacyjne pola. W tym trzecim przypadku treść komunikatu bywała wynicowywana i szereg liter w niektórych wyrazach zmieniał się na odwrotny. Nieraz więc przybierając a nieraz tracąc na swej prędkości, ogólnie jednak ostrzeżenie z stronę Ziemi mknęło z nastawionego na pracę ciągłą nadajnika Magdy, który je w kółko ponawiał. * KONIEC * Czytelniku! Powyższy tekst oczywiście jest darmowy, ale jeśli z jakichś względów uznałeś, że warto mimo wszystko byłoby jego autora jakoś wynagrodzić, tylko dręczy cię pytanie jak – podpowiem. Najprościej możesz tego dokonać przez wykonanie dowolnego przelewiku o dowolnej wysokości na poniższe konto: 45 1140 2004 0000 3302 0360 9002 w mBanku, (możesz to zrobić na dowolnej poczcie albo banku), Nie wiem jak ciebie, ale mnie z pewnością to ucieszy, a jeśli jeszcze zrobisz dopisek „Kontakt”, będę wiedział o co chodzi i cieszył się będę podwójnie. Robert Wagner ROBERT WAGNER KONTAKT KONTAKT ROBERT WAGNER 6 7