Rodzicom i wszystkim, którzy piszą do siebie listy ks. Piotr Gąsior, tłumacz Gianna Beretta Molla Twoja wielka miłość pomoże mi być silną Listy do męża pod redakcją Elio Guerriero Rafael - Kraków 2005 Spis treści Przedmowa Wprowadzenie Wstęp 1. Życie Dzieciństwo i młodość Narzeczeństwo i małżeństwo Listy Treść i duchowość Listy narzeczeńskie Listy pierwszych lat małżeństwa Listy z okresu podróży do Ameryki Listy ostatnie Podsumowanie „Naprawdę chciałabym uczynić Cię szczęśliwym" (luty - wrzesień 1955 r.) „Twoja ogromna miłość pomoże mi być silną" (grudzień 1955 r. - lipiec 1958 r.) „Twoje listy wyrażają całą Twą miłość wobec mnie i Twoich najdroższych skarbów" (kwiecień - czerwiec 1959 r.) Jestem Ci bliska sercem i modlitwą" (czerwiec 1960 r. - luty 1961r.) Przedmowa Dialog, najpierw pomiędzy narzeczonymi, później pomiędzy mężem i żoną, czyli dialog w rodzinie - jest znakiem i pożywką prawdziwej miłości oraz wyrazem autentycznego życia rodzinnego. Taki dialog wyrasta bowiem z samej rzeczywistości rodziny - dla której okres narzeczeństwa stanowi ważne i niczym nie zastąpione przygotowanie - jako rzeczywistości opartej na miłości i ożywianej miłością. Zapoczątkowana małżeństwem rodzina stanowi codzienne i życiowe doświadczenie polegające na realizacji wspólnoty ludzi, którzy „otrzymują misję zachowywania, przejawiania i przekazywania miłości jako żywe odbicie i rzeczywisty udział w miłości Boga dla wszystkich ludzi i miłości Chrystusa Pana dla swej oblubienicy Kościoła" (Familiaris consortio, nr 17). Rodzina zatem może i powinna być postrzegana i oceniana jako podstawowe, uprzywilejowane i najważniejsze, miejsce „komunikowania". Rodzina jest, ze swej natury i swego przyrodzonego powołania, komunikowaniem dążącym do całkowitego, wzajemnego ofiarowania siebie pomiędzy małżonkami, którzy czują się powołani do tego, aby wieść życie „we dwoje". Komunikowaniem, ponadto, które staje się tak konkretne, iż czyni z rodziny jedyne naprawdę ludzkie miejsce, w którym może być kreowane i przekazywane nowe życie, we współpracy z Bogiem Stwórcą i poprzez interpretację jego zamysłu miłości (por. Gaudium et spes, nr 50), a także fundamentalne i podstawowe środowisko, w którym dzień po dniu jest wyrażany, przekazywany i budowany sens życia, poprzez edukacyjne posłannictwo rodziców. Listy do męża świętej Joanny Beretty Molli [w org. Gian-na~ w dalszej części książki imię Świętej, a także jej męża Pietro zostały przetłumaczone odpowiednio: Joanna i Piotr -przyp. wydawcy] stanowią prosty i niezwykły zarazem przykład takiego przekazu. „Prosty" ponieważ ujawniają konkretną codzienność relacji opartej na miłości. Relacja ta przebiega poprzez entuzjastyczną fazę zakochania i namiętności do męża, posługuje się typowymi zwrotami używanymi przez narzeczonych i małżonków, rozbrzmiewa tonacją czułości, ujawnia radość i uczucie wobec dzieci, zmartwienie o małżonka, zdradza oznaki zaniepokojenia wobec każdego symptomu choroby u dzieci, zwraca uwagę na drobiazgi tak ważne w codziennym życiu (notatki na temat zakupów czy rzeczy, które należy zabrać na wakacje), troszczy się o problemy małżonka i w pewien sposób dzieli je, próbując stawić im czoła i rozwiązywać. „Niezwykły" zaś przede wszystkim ze względu na częstotliwość, z jaką Joanna i Piotr pisywali do siebie listy, zadziwiającą zwłaszcza dzisiaj, kiedy wymiana listów stała się rzadkością. Częstotliwość, która może wydawać się nawet przesadna, lecz która o wiele lepiej niż słowa pokazuje, jak tych dwoje ludzi nie potrafiło istnieć i myśleć o sobie bez porozumiewania się między sobą, bez mówienia o swoich uczuciach, o tym co robią, o swoich radościach i trudach, o swoich niepokojach, o swojej wierze. Owa wymiana korespondencji jest nadzwyczajnym przykładem przekazywania siebie w taki sposób, iż przede wszystkim pozwala nam dostrzec światło „życia według Ewangelii", owej duchowości, która charakteryzowała doświadczenie Joanny i jej męża Piotra, którego listy również, co można wywnioskować z pewnych wzmianek zawartych w listach żony, mogłyby przyczynić się do zarysowania pełniejszego obrazu duchowości tej małżeńskiej pary i chrześcijańskiej rodziny. Z lektury listów wyłania się coś w rodzaju obrazka „życia rodzinnego według Ewangelii" opartego na założeniu, że wybór i życie małżeńskie jest łaską i powołaniem znajdującym w małżeństwie podstawę, paradygmat i wzór przeżywania małżeństwa i rodziny, wyrażając się poprzez życie w wierze, dialog z Bogiem, służbę człowiekowi. Tak właśnie było z Joanną, kobietą świadkiem Ewangelii jako żoną i matką, która również w życiu małżeńskim uznała Jezusa za swój najważniejszy punkt odniesienia. Traktowała małżeństwo i rodzinę jak autentyczne powołanie, powołanie święte, pragnąc uczynić z własnej rodziny „mały wieczernik, gdzie Jezus zakróluje nad każdym naszym uczuciem, pragnieniem i działaniem". Przeżywała radośnie swoje życie małżeńskie i rodzinne, pragnąc gorąco już od czasów narzeczeństwa spełniać wolę Pana w przekonaniu, że „miłość powinna być całkowita, pełna, kompletna, zgodna z prawem Boga i trwała aż po niebo", i że pobrać się oznacza przyjąć Sakrament Miłości. „Wspólnie staniemy się współpracownikami Boga w akcie stworzenia. W ten sposób będziemy mogli ofiarować Bogu dzieci, ażeby Go kochały i służyły Mu". Była bez reszty nastawiona na doświadczenie całkowitego podzielania życia męża, którego naprawdę kochała, czyli pragnęła i szukała dla niego szczęścia: „Ty wiesz, że moim pragnieniem jest widzieć Cię i znać jako osobę szczęśliwą. Powiedz, jaka powinnam być i co powinnam uczynić, żebyś był szczęśliwy"; Jakże bardzo i ja chciałabym zawsze być dla Ciebie powodem radości i ulgi. Tymczasem nieraz zastanawiam się, czy przypadkiem nie jestem ciężarem". Jednocześnie prosiła o wybaczenie wszelkich uchybień i pomoc w poprawie, gdyby nie mogła kochać do samego końca: „Będziesz mógł mi natrzeć uszu, jeślibym nie dotrzymała danego słowa!", Jeśli zobaczysz, że czyniłabym cokolwiek, co nie jest dobre, powiedz mi o tym, popraw mnie. Czy rozumiesz? Będę ci za to zawsze wdzięczna". Stałe jest też poczucie wiary, które emanuje z napisanych przez nią listów i bezustanne odnoszenie do własnej modlitwy, męża i dzieci: „Brakuje jeszcze tylko dwudziestu dni, a potem jestem już... Joanna Molla! Co byś powiedział, abyśmy w celu duchowego przygotowania i przyjęcia tego Sakramentu przeżyli coś w rodzaju triduum? W dniach 21, 22 i 23 Msza św. i Komunia św., Ty w Ponte Nuovo, ja w Sanktuarium Matki Bożej Wniebowziętej"; „... ileż modlitwy w Twojej rodzinie! Zawsze znajdujesz czas by uczestniczyć we Mszy świętej. Ja niestety nie mogę się ruszyć..."; „Gigetto czekał na Ciebie aż do wczoraj, kiedy przybyła Zita. Wołał Cię przez okno przez dobry kwadrans. Potem, aby go pocieszyć, zabrałam go aż na zakręt koło kapliczki Matki Bożej. Tam odmówił «Zdrowaś Maryjo- za swojego tatusia i powróciliśmy do domu". Jakże czułe i wyraziste jest poczucie macierzyństwa, poprzez które uczyniła ze swego rodzinnego doświadczenia autentyczny akt miłości i służby człowiekowi: „Pan Jezus ponownie pobłogosławił naszą miłość. Dał nam następne maleństwo. Jestem bardzo szczęśliwa, zarówno przy wsparciu Mamusi z Nieba, jak i Twoim z bliska. Jesteś tak dobry, wyrozumiały, czuły i dlatego nie przerażają mnie nic a nic trudy nowego macierzyństwa". Nie brak też nawiązań do głębokiego realizmu chrześcijańskiego, który umie stawić czoła doświadczeniom bólu i cierpienia: „To prawda, będą też trudne chwile, ale jeśli będziemy się kochać tak jak teraz, to z Bożą pomocą zniesiemy wszelki ból", „Drogi Piotrze, nigdy nie wyobrażałam sobie, iż trzeba tak wiele cierpieć, zostając mamą!". To tylko kilka uderzających przykładów z Listów do męża. Są one jakże cennym świadectwem małżeńskiej i rodzinnej duchowości, niczym autentyczna droga świętości: duchowości - jak wspomina Dyrektoriat duszpasterstwa rodzin Kościoła we Włoszech - „opartej na sakramencie małżeństwa i ciągle ożywianej i kształtowanej przez Eucharystię", która „realizuje się i wyraża nie poza życiem małżeńskim i rodzinnym, lecz wewnątrz niego, poprzez rzeczywistość i codzienne zajęcia dlań charakterystyczne, w wierności wszystkim wymogom miłości małżeńskiej i rodzinnej i w ich radosnej realizacji" (nr 112). Płynie stąd szczere podziękowanie dla tego, kto opracował to wydanie, a przede wszystkim dla inż. Piotra Molli, który przechował z pełnym miłości staraniem te listy, oddając je teraz do dyspozycji wszystkich tych, którzy zechcą się z nimi zapoznać. Z nadzieją, że lektura tej korespondencji pomoże wielu narzeczonym i małżonkom, aby i oni, za przykładem świętej Joanny i wspierani jej orędownictwem, umieli uczynić ze swego życia przedmałżeńskiego, małżeńskiego i rodzinnego „życie według Ewangelii", będącej źródłem niezniszczalnego sensu i radości istnienia. + Carlo Maria kardynałMartini Arcybiskup Mediolanu Wprowadzenie Listy z okresu narzeczeństwa były dla mnie cudownym przeżyciem. Wzbogacały nas w entuzjazm i radość, czułość i miłość, stanowcze i opatrznościowe zaproszenie do cieszenia się pięknem życia i cudownością stworzenia, do przeżywania wiary z radością i zaufaniem Opatrzności Bożej. Przez złożoną mi deklarację: „Naprawdę chciałabym uczynić Cię szczęśliwym i być taka, jakiej pragniesz: dobra, wyrozumiała i gotowa do poświęceń, których będzie wymagało od nas życie" i „...pragnę oddać Ci siebie w darze, by stworzyć prawdziwie chrześcijańską rodzinę..." w pierwszym liście (z 21 lutego 1955 r.) Joanna pomogła mi określić mój ideał i skierować wolę na czynienie podobnie. Odwoływanie się w innych listach do Boga, Jego pomocy i błogosławieństwa, do zaufania Mu, do naszego obowiązku bycia wdzięcznym, świadczyło o tym, jak bardzo radykalna musiała być w Niej wiara i jak głęboki był Jej duch modlitwy. W liście z 9 kwietnia tegoż samego roku Joanna, w swej pokorze, napisała do mnie: „Piotrze, pragnę być dla Ciebie taką dzielną niewiastą z Ewangelii! Jednak odnoszę wrażenie, że jestem taka słaba...". W rzeczywistości już od początku była kobietą silną. Gdy Ją poprosiłem o zamieszkanie w jednorodzinnym domku znajdującym się na terenie należącym do fabryki, której byłem dyrektorem, zgodziła się bez wahania. A kiedy w latach 1956-1957-1958 bardzo trudne i przedłużające się strajki zmusiły ją do bezpośredniego współdoświadczania trosk i goryczy, nigdy nie poprosiła mnie o zmianę miejsca zamieszkania. Wiedziała, że to miejsce ułatwia mi odpowiedzialne wypełnienie moich zadań. Dzięki sugestiom, natychmiast przeze mnie zaakceptowanym, co do świętowania naszego oficjalnego narzeczeń-stwa na Mszy św. i w Komunii oraz przede wszystkim przez propozycję zawartą w liście z 14 września 1955 roku, abyśmy się przygotowali na przyjęcie Sakramentu Miłości przez triduum Mszy św. i Komunii, Joanna zachęciła mnie do dobra. W jedności życia i miłości naszej rodziny, którą narodziny dzieci uczyniły jeszcze bardziej szeroką i zaangażowaną, Joanna czuła się coraz bardziej spełniona. Potwierdzają to Jej listy, a ja lubię wspominać Ją taką. W tym momencie przyklękam przed Nią, kobietą, narzeczoną, małżonką i matką, cudowną i silną, która w swej miłości do życia i tego stworzenia w Jej łonie, potrafiła się wznieść na szczyty jeszcze większej miłości, jaką Jezus nam wskazał. Piotr Molla Wstęp Listy do męża świętej Joanny Beretty Molli otwierają nowy, znamienny rozdział w duchowości chrześcijańskiej. Listy te, o wiele lepiej niż jakiś teologiczny traktat, w sposób przekonujący pokazują, że ścieżka świętości nie wiedzie wyłącznie poprzez życie zakonne czy służbę kapłaństwa sakramentalnego. Może ujawnić się również w świecie, u kobiety żyjącej własnym powołaniem żony i matki. Owa starożytna prawda chrześcijańska (jak to zostało zapisane w Dziejach Apostolskich), że święci to synonim chrześcijan, wchodziła w dzieje stopniowo i w ciszy. Wydawało się, iż pomiędzy rozmaitymi typami świętych (męczennicy, wyznawcy, doktorzy, dziewice) nie ma miejsca dla chrześcijan, którzy podjęli życie małżeńskie i przeżywali je jako swą własną misję otrzymaną od Boga, jako miejsce, w którym mogą zrealizować swoje talenty. Ale tu jest coś więcej. Nieliczne osoby żonate (Ryta, Nicola de Fliie, Franciszka Rzymianka, Joanna de Chantal, Luisa de Marillac), ogłoszone przez Kościół świętymi, doprowadziły niejako do uroczystej zamiany przyrzeczeń małżeńskich. Joanna Beretta natomiast umarła w stanie małżeńskim, a jej listy są świadectwem radości z życia w zjednoczeniu z małżonkiem oraz czułości i natężenia miłości wobec dzieci. Co więcej, usuwając na chwilkę zasłonę ze swego życia prywatnego, Joanna pozwoliła dostrzec, że miłość do Chrystusa niczego nie ujmuje z piękna bycia zakochanym, z przeżywanego pociągu i uczucia wobec ukochanego, z entuzjazmu i woli poświęcenia się dzieciom. Przeciwnie, są to uczucia, które odkrywamy tu świeże jak nieogarnione źródło. We wstępie do Medytacji o Kościele kardynał Henri De Lubac przywołuje na pamięć cierpienia licznych chrześcijan przymuszonych do mówienia na temat tajemnicy Kościoła, który kochali i musieli wyłącznie adorować. Pomimo to - uważa Kardynał - przyszedł moment, aby o Kościele rozmawiać i aby położyć mocny fundament rzetelnej eklezjologii, zwłaszcza ze względu na nieporozumienia, jakie się rozprzestrzeniły, szczególnie w okresie międzywojennym, odnośnie do koncepcji wspólnoty założonej przez Jezusa Chrystusa. Uważam zatem, że dziś jest konieczne zastosowanie rozumowania Kardynała wobec życia małżeńskiego. W czasach, gdy chrześcijańska koncepcja małżeństwa jest źle rozumiana i wyszydzana z wielu stron, nadszedł moment, aby pokazać wyjątkowe piękno wspólnego życia małżonków od strony osób doświadczających go. Jest to nagląca potrzeba wobec jednogłośnego chóru oszczerców. Trzeba powtarzać, bardziej przykładem niż słowem, że małżeństwo chrześcijańskie jest w pełni możliwe do zrealizowania w życiu, a także, iż zaryzykowanie własnego życia jest racjonalne i po ludzku opłacalne. I taki oto jest najgłębszy sens wyniesienia na ołtarze Joanny Beretty Molli oraz publikacji jej listów do męża. Aby ułatwić zrozumienie przedstawionych zagadnień, niniejszy wstęp został podzielony na dwie części: krótka notka biograficzna świętej Joanny oraz kilka uwag i opinii na temat listów. 1. Życie Rodzice Joanny - Albert Beretta (1881-1942) i Maria De Micheli (1887-1942) - byli mocno przywiązani do tradycji katolicyzmu lombardzkiego końca XIX wieku. Z punktu widzenia socjalnego rodzina Berettów była dobrze sytuowana. Nie ' obnosiła się jednak z bogactwem i nie unikała pomocy bardziej potrzebującym. Tato był zatrudniony w przędzalni bawełny Kantonu Mediolan na stanowisku administracyjnym, mama - pomimo, że posiadała dyplom dyrektora przedszkola realizowała się jako gospodyni domowa, chcąc z bliska towarzyszyć dzieciom w ich rozwoju i edukacji. Po zawarciu sakramentu małżeństwa 12 października 1908 roku, małżonkowie zamieszkali w Mediolanie na placu Risorgimento. Pilnie uczęszczając do pobliskiego kościoła ojców Kapucynów przy ulicy Monforte, obydwoje zafascynowali się Trzecim Zakonem św. Franciszka do tego stopnia, że przyjęli w swoim życiu ideał ubóstwa i pogody ducha proponowany przez Biedaczynę z Asyżu. Syn Berettów -ksiądz Józef tak wypowiada się na temat rodziców (jego świadectwo jest tak piękne, iż usprawiedliwia to długość tegoż cytatu): „Mamusia była naprawdę -kobietą silną», o której mówi Pismo Święte. Swój dzień zaczynała wcześnie, o piątej rano, kiedy to tatuś wstawał, aby się udać na pierwszą Mszę świętą i zacząć dzień pracy przed Panem Jezusem i w Jego imię. Szedł sam. Mamusia zostawała w domu, by przygotować śniadanie i posiłek południowy, który pakowała mu do małej walizeczki. Kiedy tatuś udawał się do pracy w Mediolanie, mamusia wchodziła do naszych pokoików i budziła nas, głaszcząc delikatnie nasze buzie. Wiedzieliśmy, że za chwilę będzie chciała wyjść na Mszę świętą, więc szybko się ubieraliśmy szczęśliwi, że będziemy mogli klęknąć obok niej, przygotowując się na przyjęcie Jezusa w Komunii świętej i wspólne dziękczynienie. Jakież cudowne były słowa, które nam sugerowała, żeby je mówić Jezusowi! Następnie wracaliśmy do domu na śniadanie, a po nim - w drogę do szkoły. A tatuś? Mężczyzna niewiele mówiący, a jeśli już, to słowa jego były owocem refleksji i mądrości. Nie mam wątpliwości co do jego zaufania i czci wobec mamusi. Był człowiekiem uczciwym, któremu można było zawierzyć z zamkniętymi oczyma. Do domu powracał z Mediolanu wieczorem, a my, we dwójkę lub trójkę, szliśmy mu na spotkanie na stację, gdzie docierała naziemna kolej linowa z Citta Alty. Nieśliśmy jego walizeczkę i widzieliśmy, jak w gwarze naszych rozmów znikały z jego oblicza ślady zmęczenia. Wystarczało mu otworzyć drzwi domu, spotkać się z uśmiechem mamusi i radosnym przyjęciem wszystkich jego pociech, aby na powrót odzyskać całą swą pogodę ducha. Była to godzina kolacji i wszystko było już przygotowane. Po krótkiej modlitwie siadaliśmy z radością do tego długiego biesiadowania. Jak cudownie jest być w tak licznej gromadzie wokół swoich rodziców! Rodzice lubili posłuchać, każdego po trochę, jak było w szkole, a kiedy wychodziła na jaw jakaś psota, pojawiało się na ich twarzach strapienie, które bez zbędnych słów dawało nam do zrozumienia, że to nie może się więcej powtórzyć. Po zakończeniu kolacji tatuś zapalał cygaro, a nasza starsza siostra Amalia, zdolna pianistka, dawała nam przyjemność słuchania najpiękniejszych utworów Chopina, Bacha i Beetho-vena. Następnie przychodził czas na kolejny ważny moment naszego rodzinnego życia. Chodzi o odmawianie różańca. Tatuś na stojąco, przed obrazem Matki Bożej, a obok niego starsze dzieci. Natomiast my, młodsi, obok mamy, która pomagała nam odpowiadać aż do chwili, dopóki nie zasnęliśmy wsparci o swoje kolanka". Małżonkowie Beretta zmarli w tym samym roku 1942. Pozostawili po sobie u dzieci, rodziny i znajomych wspomnienie życia chrześcijańskiego w całości i szczodrze poświęconego służbie Bogu i bliźnim. Dzieciństwo i młodość Święta Joanna Beretta Molla była dwunastym dzieckiem, siódmym z rodzeństwa, które zdołało przeżyć wiek niemowlęcy. Przyszła na świat w Magenta, w domu dziadków ze strony ojca, 4 października 1922 roku, w dzień św. Franciszka. Ze względu na pobożność franciszkańską rodziców - obydwoje byli członkami Trzeciego Zakonu św. Franciszka - na chrzcie dostała imię św. Jana, podobnie jak Biedaczyna z Asyżu. Sakrament ten otrzymała w tydzień po narodzinach, w kościele parafialnym pod wezwaniem św. Marcina, z rąk stryja - księdza Józefa. Następnie rodzina przeniosła się do Mediolanu, do domu na placu Risorgimento, gdzie Joanna spędziła pierwsze lata swego życia. Była rozpieszczana przez braci i siostry. Od samego początku oddychała głęboką atmosferą chrześcijańską, jaka królowała w rodzinie. W 1925 roku rodzina przeprowadziła się do Berga-mo, ale jej styl życia pozostał bez zmian. Przygotowana przez mamę i starszą siostrę Iucci, Joanna, mając zaledwie pięć i pół roku, przystąpiła do Pierwszej Komunii Świętej. Było to 4 kwietnia 1928 roku. Od tej pory codziennie rano razem z mamą uczestniczyła we Mszy świętej. W 1928 roku rozpoczęła naukę w szkole podstawowej Bełtrame di Colle Aperto w Bergamo. Według świadectwa młodszej siostry - matki Virgini, Joanna była typem osoby bardzo pogodnej, klarownej, szczerej, żywej". W szkole nie była bardzo błyskotliwa, lecz środowisko rodzinne wspierało ją dopóki nie odkryła motywacji, aby zacząć się uczyć z większym zaangażowaniem. W 1930 roku otrzymała bierzmowanie w katedrze w Bergamo i tegoż samego roku zaczęła uczęszczać do szkoły prowadzonej przez siostry franciszkanki de La Sagesse. W następnych latach, z powodu choroby mamy, wraz z bratem Józefem i siostrą Virginią chodziła do szkoły sióstr kanoniczek. W 1933 roku rozpoczęła gimnazjum przy liceum publicznym Paolo Sarpi. Z tych lat pochodzą pierwsze dokumenty Joanny, do jakich mamy dostęp. Są to listy przesyłane do rodzeństwa i rodziców, z których przebija wielkie przywiązanie do rodziny, lecz również mówią o trudach nauki. W roku 1936 nie zdała egzaminów dopuszczających do czwartej klasy gimnazjum z języka włoskiego i łaciny. Musiała przez lato pozostać w Bergamo, skąd pisała do rodziców przebywających na wakacjach nad jeziorem Maggiore w Vigiona: „Staję przy Tobie, kochana Mamusiu. Niestety, dziś jestem sama i postanowiłam do Ciebie napisać, ażeby w ten sposób spędzić nieco czasu w Twoim towarzystwie. Przeszłam od Doktryny do S. Vigilio. Potem zatrzymałam się nad nauką...". Joanna zdała z wcale niemałym trudem egzamin we wrześniu i zaczęła uczęszczać do czwartej klasy gimnazjum Paolo Sarpi w Bergamo. W następnym roku rodzina przeniosła się do Genui, gdzie dziewczyna wykrystalizowała swą osobowość, a nade wszystko pogłębiła jeszcze bardziej życie chrześcijańskie. Kontynuowała naukę w gimnazjum Instytutu Sióstr św. Doroty w Quinto, gdzie na ¦wiosnę 1938 roku uczestniczyła w rekolekcjach prowadzonych przez jezuitę ojca Michele di Avedano. Po tych duchowych ćwiczeniach, które w życiu piętnastolatki stały się rodzajem duchowej metamorfozy, pozostał zeszycik zatytułowany Notatki i modlitwy. Zawiera on skróty kazań ojca Avedano, postanowienia i modlitwy do odmawiania podczas dnia. Także w szkole wiodło się pannie lepiej. Piątą klasę gimnazjum ukończyła z dobrą średnią. Natomiast stan zdrowia sprawiał jej trochę kłopotu. Na początku nowego roku szkolnego rodzice postanowili zatrzymać ją w domu, ażeby doprowadzić do poprawy jej słabej kondycji. Joanna zaakceptowała tę decyzję z przyjemnością i wykorzystała wolny czas na liczne zajęcia, które świadczą o subtelności jej ducha: pod kontrolą mamy podciągnęła się w grze na fortepianie, dając upust swej miłości do przyrody, malowała obrazy olejne, pomagała w pracach domowych. Przede wszystkim zaś miała okazję zapoznać się i uczęszczać na spotkania Akcji Katolickiej, z którą związała się na dłuższy czas i w której rozwinęła swój charyzmat animatorki. Kolejną łaską tych lat okazało się spotkanie księdza Mario Righetti (1882-1975), jednego z protagonistów ruchu liturgicznego we Włoszech, który zachwycił Joannę umiłowaniem modlitwy liturgicznej Kościoła. Po rocznej przerwie Joanna na nowo podjęła naukę w liceum klasycznym Sióstr św. Doroty w Genui Albaro, osiągając systematycznie dobre wyniki. Maturę klasyczną zdała w styczniu 1942 roku, w trakcie drugiej wojny światowej. Rok 1942 był dla niej ponadto czasem ciężkiej próby. Z powodu pogorszenia się stanu zdrowia ojca i nieustannych bombardowań Genui, rodzina Berettów zdecydowała się powrócić do Bergamo. W liguryjskim mieście pozostały dwie młodsze siostry, które musiały zakończyć naukę w liceum. Poza tym, w kwietniu 1942 roku niespodziewanie umarła mama Maria, a w październiku tego samego roku tato Albert. Joanna bardzo boleśnie przeżyła brak rodziców, jednak z niezmiennym zaangażowaniem oddawała się nauce i życiu Kościoła. Tymczasem rodzina, prowadzona przez starszego brata Franciszka, ostatecznie osiadła w Magenta, skąd Joanna mogła z łatwością dojechać na uniwersytet w Mediolanie. Idąc za przykładem braci: Ferdynanda i Enrićo, zdecydowała się zdawać na wydział medyczny. Przede wszystkim chodziło jej o realizację swego pragnienia, aby pomagać bliźnim, nieść radość i ulgę tym, którzy cierpią. W latach tragicznej wojny, wewnętrznej zawieruchy i upadku faszyzmu, Joanna zatrzymała się w Mediolanie, by uczestniczyć w wykładach. Jako że sytuacja ulegała pogorszeniu, na początku czwartego roku (1945-46) dziewczyna została zmuszona do zmiany miasta i kontynuacji studiów w Pavi. W tym czasie Włochy wyszły z zawieruchy wojennej i przeżywały przewrót republikanów. Podobnie jak wielu młodych tamtych czasów, Joanna rzuciła się w wir pracy z rozmachem i zaangażowaniem. Jej szczególnym terenem działania była Akcja Katolicka. Od samego początku została wybrana przez młodsze dziewczęta do prowadzenia ich edukacji i rozwoju duchowego. Od 1946 do 1949 roku była przewodniczącą grupy młodzieży żeńskiej. Wspomagana przez siostry i siostrę zakonną Mariannę Meregalli ze Zgromadzenia Kanoniczek, która stała się dla niej przyjacielem i duchową przewodniczką, podjęła wiele inicjatyw: konferencje, pielgrzymki, konkursy, zabawy, a przy tym nierzadko udawała się do domu rodzinnego, aby wspomóc bardziej potrzebujące młodsze rodzeństwo. Istnieją liczne świadectwa, które mówią o metodzie edukacyjnej Joanny, opartej nie na zręczności w przekazie słownym, lecz dobroci i zdolności słuchania. Oto jak opisuje to jedna z jej podopiecznych: „W swoim apostolacie wyróżniała się nade wszystko w dobroci oraz indywidualnym podejściu. Interesowała się każdym problemem osobistym i rodzinnym. Zawsze starała się interweniować z pożytkiem, przez swoje wsparcie, słowo zachęty, radę i otuchę". Rok 1948 był decydujący dla Włoch w kwestii zaistnienia na scenie międzynarodowej. Podobnie jak większa część katolików, Joanna zaangażowała się w poparcie zwycięskiej kampanii wyborczej Demokracji Chrześcijańskiej. Tym niemniej liczne zajęcia nie przysłoniły jej wcześniejszej decyzji studiowania. 30 listopada 1949 roku to dzień uzyskania upragnionego dyplomu z medycyny. Rok później młoda lekarka mogła już otworzyć gabinet w Mesero, oddalonym o pięć kilometrów od Magenta. Rozpoczęcie pracy oznaczało zmianę w organizacji życia, lecz nie w jej pragnieniu służby. Zachował się z tamtego czasu znamienny tekst na temat lekarskiej profesji: „Niestety, w dzisiejszych czasach powierzchowność zaistniała również w naszej profesji. Leczymy ciało, lecz bardzo często czynimy to bez kompetencji. Dlatego: 1. Dobrze czyńmy to, co należne z naszej strony. Solidnie studiujmy na swoim kierunku. 2. Bądźmy uczciwi. Bądźmy lekarzami godnymi wiary. 3. Praktykujmy wrażliwą troskę, pamiętając, że to są nasi bracia, którzy są godni delikatności. 4. Nie zapominajmy o duszy pacjenta". Wierna takiemu programowi, młoda lekarka chciała pogłębić swe kompetencje, więc zapisała się na kurs specjalizacji z pediatrii w Mediolanie. Na wybór miała wpływ jej wielka miłość do dzieci i szacunek wobec każdej matki. Ponadto Joanna ciągle marzyła o wyjeździe do brata - ojca Alberta, który był misjonarzem w Brazylii. Z pomocą drugiego brata, inżyniera Franciszka, organizowała nowoczesny szpital w Grajau w regionie Maranhao. W tym celu pracowała w Klinice Położniczej Mangiagalli i uczyła się portugalskiego, przygotowując się do wyjazdu. Joanna napisała kiedyś do brata: „Najdroższy Ojcze Albercie. Cieszę się bardzo na myśl o przyjeździe i sądzę, że jest to właśnie moje powołanie. Modliłam się o to i w tym celu pod koniec miesiąca pojadę jeszcze na rekolekcje, aby Pan Jezus powiedział mi «tak» lub «nie»". Po powrocie Franciszka, który opowiedział o możliwych chorobach, jakie zagrażają w Brazylii osobie nie za bardzo odpornej, najbliżsi byli przerażeni. Wiedzieli, że Joanna, podobnie jak mama Maria, źle znosi ciepło i zaczęli ją nakłaniać do zmiany planów. Nawet ojciec duchowy i biskup Bergamo podzielali te obawy. Biskup Bernareggi powiedział: „Na tyle, na ile moje doświadczenie kapłańskie i biskupie nauczyło mnie, to wiem, że kiedy Pan wzywa jakąś duszę do pełnienia dzieła misyjnego, oprócz wielkiej wiary i szczególnej duchowości obdarza ją także siłą fizyczną, która pomoże znieść trudności i sytuacje, jakich tutaj nie jesteśmy w stanie sobie nawet wyobrazić". Joanna wysłuchała tych autorytatywnych opinii i została poruszona przede wszystkim porównaniem jej z mamą. W młodości rzeczywiście również pani Maria miała pragnienie wyjazdu na misje. Tymczasem potem została nadzwyczajną mamą. Tak więc po chwilowym zawodzie Joanna podjęła ze swej strony decyzję o założeniu rodziny. Narzeczeństwo i małżeństwo Był prawie koniec 1952 roku. Po odstąpieniu od myśli o pracy misyjnej, Joanna przeżyła okres niepewności, o którym zgodnie dali świadectwo przyjaciele i najbliżsi. Kryzys został przezwyciężony pod koniec 1954 roku. Joanna miała okazję natknąć się w ambulatorium i parafii na inżyniera Piotra Mollę, który jako wicedyrektor zarządzał Staffą - zakładem produkującym zapałki i wyroby walcowane - tuż przed jej wielką ekspansją ekonomiczną. Od 8 grudnia 1954 roku przyjaźń zaczęła się pogłębiać. Czterdziestodwuletni Piotr i o dziesięć lat młodsza Joanna spotkali się z okazji Mszy świętej prymicyjnej ojca Lino Garavaglia, przyszłego biskupa Ceseny. Przelotne spojrzenia zmieniły się w spotkania, które z czasem zyskiwały na intensywności i uczuciu. Wydawało się, że niespodziewanie opadała zasłona i obydwoje odkrywali piękno drugiej osoby, wspólnotę ideałów (miłość do rodziny, dzieci, bliźnich) od dawna wypracowywanych i ukrywanych przed wzrokiem niedyskretnych. Joanna była piękną kobietą, w której Piotr natychmiast się zakochał. Stała się dla niego jakby wyzwolicielką, która wyrwała inżyniera z szarej codzienności i wydarzeń związanych z pracą, która o mało co a wypełniłaby jego całą rzeczywistość. Ze swej strony Piotr mógł obdarzyć Joannę, która nie miała już rodziców i stale poszukiwała swojej drogi życia, poczuciem bezpieczeństwa. Po pierwszym spotkaniu przyszły następne i dość szybko zaczęto rozmawiać o zaręczynach i małżeństwie. Piotr napisał później wspomnienie skierowane do dzieci: „Od lutego (1955) staramy się stworzyć coraz więcej okazji, aby się ze sobą spotkać; powierzamy sobie nasze pragnienia i aspiracje, nadzieje i oczekiwania, coraz lepiej się rozumiemy". Już pod koniec lutego Piotr przedstawił propozycję małżeństwa, która została przez Joannę przyjęta z radością. Istnieje z tegoż okresu kilka przepięknych listów. Przedstawione są w dalszej części książki. Oczywiście, Piotr i Joanna nie byli już nastolatkami, ale poprzez ¦wymienianą korespondencję ich miłość objawiała się jako świeża i młodzieńcza, czuła i pełna entuzjazmu. Joanna napisała: „Naprawdę chciałbym uczynić Cię szczęśliwym i być taka, jakiej pragniesz: dobra, wyrozumiała i gotowa do poświęceń, których będzie wymagało od nas życie". Piotr odpowiedział: „Przeczytałem Twój list wielokrotnie i go ucałowałem. Zaczyna się dla mnie nowe życie: życie Twojej wielkiej i upragnionej miłości oraz nowej rodziny i Twej promieniującej dobroci. Dajmy początek życiu naszej miłości". Dzień 11 kwietnia to moment oficjalnych zaręczyn, wymiany obrączek i obietnicy wierności. Natychmiast po tym rozpoczęły się przygotowania do małżeństwa. Joanna przeżywała czas narzeczeństwa z radością i drżeniem. Podtrzymywała uczucia całkowitego ofiarowania siebie i gotowości na przyjęcie ofiary, o którą - jak przeczuwała - miłość zawsze poprosi. Bardzo często w swoich listach odwoływała się do rozdziału 31 Księgi Przysłów: „Niewiastę dzielną któż znajdzie? Jej wartość przewyższa perły. Serce małżonka jej ufa, na zyskach mu nie zbywa; nie czyni mu źle, ale dobrze przez wszystkie dni jego życia". Autor natchniony wywyższa kobietę kochającą i wierną, delikatną i konkretną: wzór, jakim Joanna się ciągle zachwycała. A zatem Joanna przygotowywała się duchowo, ale w radości przeżywała także sprawy konkretne: wybierała meble do mieszkania, kupowała obrusy i pościel, chodziła do krawcowej, aby przymierzać sukienkę ślubną. Data zawarcia małżeństwa została ustalona na 24 września. Kilka dni wcześniej Joanna napisała do Piotra: „Brakuje jeszcze tylko dwadzieściu dni, a potem jestem już... Joanna Molla! Co byś na to powiedział, abyśmy w celu duchowego przygotowania i przyjęcia tego Sakramentu przeżyli coś w rodzaju triduum? W dniach 21, 22 i 23 września Msza św. i Komunia św. Ty w Ponte Nuovo, ja w Sanktuarium Matki Bożej Wniebowziętej. Madonna połączy nasze modlitwy i pragnienia, a ponieważ jedność to siła, więc Jezus nie będzie mógł nas nie wysłuchać i nie wspomóc". Dnia 24 września oboje małżonkowie poświadczyli swą miłość przed Chrystusem i całą wspólnotą chrześcijańską. Do bazyliki św. Marcina w Magenta narzeczona szła pod rękę z bratem Ferdynandem. Wybuchł spontaniczny aplauz. Był to wyraz wdzięczności obecnych za szczodrość Joanny, podziękowanie za zaangażowanie na rzecz młodzieży i powitanie w gronie par małżeńskich wspólnoty. Uroczystości zaślubin przewodniczył brat kapłan - ksiądz Józef. Zaraz potem małżonko wie wyjechali w podróż poślubną. Po powrocie zamieszkali w Ponte Nuovo, w małym budynku, który Staffa oddała do dyspozycji swojemu kierownikowi. Joanna podjęła praktykę lekarską, ale nie zapomniała o Akcji Katolickiej. Co więcej, po przewodniczeniu młodym została obecnie mianowana przewodniczącą kobiet. Był to obowiązek, który pełniła aż do śmierci. Lecz jest coś istotnego, co trzeba podkreślić. Joanna po zawarciu małżeństwa nie zapomniała o swej pierwszej rodzinie. Systematycznie pisała do swych braci, którzy byli daleko. Odwiedzała i zapraszała do siebie bliskich. Brat Ferdynand, lekarz, z którym przez jakiś czas uczęszczała na te same wykłady, miał córeczkę o imieniu Iucci. Była to umiłowana pociecha cioci, która podczas licznych nieobecności Piotra zabierała ją do swojego domu również na noc. Z drugiej strony Joanna nie zwlekała z macierzyństwem, wobec którego wydawała się mieć wyjątkowe predyspozycje. Na wiosnę 1956 roku uświadomiła sobie, że spodziewa się dziecka i podobnie jak Piotr była bardzo szczęśliwa. O tym pierwszym stanie błogosławionym nie mamy szczególnych wiadomości. Wiemy tylko tyle, że czas narodzin przesunął się kilka dni po terminie. Pierworodny Pierluigi przyszedł na świat 19 listopada 1956 roku. Radość Joanny była ogromna. Jeszcze raz potwierdziły się słowa Jezusa: „Kobieta, gdy rodzi, doznaje smutku, bo przyszła jej godzina. Gdy jednak urodzi dziecię, już nie pamięta o bólu z powodu radości, że się człowiek narodził na świat" (J 16,21). Dziecko zostało ochrzczone przez wujka - księdza Józefa i zaraz potem, rozpoczynając praktykę, która miała być konsekwentnie kontynuowana w latach następnych, poświęcono go Matce Bożej Dobrej Rady. Zewnętrznie życie małżonków nie uległo zmianie. Joanna nadal poświęcała się praktyce lekarskiej, Piotr prowadził swoją fabrykę w kierunku nowej produkcji i nowych wyzwań. Tym niemniej obecność dziecka obdarzyła nową świeżością ich miłość małżeńską i stworzyła nowe więzy miłości. Oczywiście nie brakowało również zmartwień. Pierluigi nazywany czule Gigetto przejawiał skłonność do wady stawu biodrowego. Joanna cierpiała z powodu bólu żołądka, a Piotr miał kłopoty wynikające z nadmiaru pracy. Pod koniec wiosny 1957 roku rozpoczął się okres nowego stanu błogosławionego. Po kilku miesiącach Joanna przeniosła się do wynajętego mieszkania w Courmayeur. Tam spędziła lato w towarzystwie Gigetto i innych bliskich. Piotr odwiedzał ją pod koniec niemal każdego tygodnia. We wrześniu sytuacja uległa odwróceniu. Piotr z Gigetto pozostali w górach, zaś Joanna udała się do Magenta, aby podjąć praktykę lekarską. W grudniu, dziesięć dni po terminie, przyszło na świat drugie dziecko: dziewczynka Maria Zita nazywana czule Mariolina. Wyjątkowo trudny dla obydwojga małżonków okazał się początek 1958 roku. W lutym Piotr został zmuszony przenieść się do San Remo na wypoczynek. Joanna opiekowała się dwójką dzieci, z których Gigetto był dręczony przez acetonemię, zaś Mariolina nie mogła w nocy spać. Są to trudności, które spotykają niejedną rodzinę, ale Joanna potrafiła je przeżywać w miłości do Chrystusa i właśnie w tym wyraża się sens jej świętości. Kardynał Martini napisał: „Świętość Joanny jest bliska każdemu z nas. Ona potrafiła przezwyciężać nasze problemy, podobnie jak my cierpiała, doświadczyła podobnych do naszych trudności życia codziennego i pracy zawodowej. Troszczyła się o rodzinę. Była gościnna i okazywała cierpliwość w wydarzeniach dnia powszedniego". Latem 1958 roku Joanna udała się ponownie wraz z dziećmi na wakacje do Courmayeur. Tam dzieci nabierały sił i zdrowej cery. Joanna tak pisała o nich z radością i dumą do swego brata - ojca Alberta: „Pierluigi i Mariolina czują się dobrze. Powróciliśmy po piętnastu dniach z Courmayeur. Pociechy piękne, o rumianej cerze, z dużym apetytem". Po sześciu miesiącach od narodzin Marioliny Joanna rozpoczęła po raz trzeci stan błogosławiony. Z wielką radością oznajmiła to ojcu Albertowi, spędzającemu lato w Italii. Tak pisała: Jest dla mnie wielką radością, że umożliwię Ci po raz trzeci ochrzczenie mojej trzeciej pociechy, która - jeśli wszystko będzie dobrze - powinna przyjść na świat w pierwszych dniach lipca. Czy jesteś szczęśliwy, wujku?". Pod koniec wiosny 1959 roku Piotr, jak zawsze z powodu specyfiki swej pracy, musiał wyjechać do Ameryki, gdzie pozostał od 26 kwietnia do 17 czerwca. Joanna bardzo cierpiała z powodu jego nieobecności. Łączyło się to na dodatek z serią fizycznych niedogodności związanych ze stanem błogosławionym. Dnia 15 czerwca z powodu bardzo silnych bólów i mocnych skurczów musiała zostać odwieziona do szpitala w Monzie. Ogarnął ją lęk, że może poronić dziecko. Dzięki przeprowadzonej na czas interwencji lekarskiej uniknęła tego najgorszego i już 17 czerwca była w stanie wyjechać na lotnisko po Piotra, który, zignorowawszy wszystko, powrócił z delegacji. W ciężkiej sytuacji Joanna mogła zawsze liczyć na pomoc swojej siostry Zity, której była wdzięczna. Dnia 15 lipca 1959 roku przyszło na świat trzecie dziecko - Laura Enrica Maria. Joanna w taki oto sposób poinformowała o tym fakcie swoją przyjaciółkę Mariuccie Parmigiani: „W środę rano [15 lipca] o ósmej piętnaście, urodziła się Lauretta. Czy możesz sobie wyobrazić naszą radość przede wszystkim z tego powodu, że - dzięki Bogu - wszystko poszło dobrze, a poza tym dlatego, że dziewczynka jest piękna, grzeczna, zdrowa, a ponadto urodziła się właśnie dziewczynka. Ja przecież pragnęłam siostrzyczki dla Marioliny. Wiem z doświadczenia, jak cenne są siostry, i tak oto Pan Jezus wysłuchał moich modlitw". Prawdopodobnie był to najpiękniejszy okres ich życia małżeńskiego. Joanna była szczęśliwa: kochała męża i dzieci, cieszyła się, że może z nimi przebywać. W następnym roku od narodzin Lauretty pisała do męża do Courmayeur: „Drogi Piotrze, jakie to piękne przebywać z nimi dzień i noc oraz obserwować ich i radować się nimi... Poza tym nie jest słuszne, aby dzieci miały wrażenie, że ich mamusia jest blisko i cała [tylko] dla nich... Są to rzeczywiście trzy skarby. Szkoda, że brakuje mojego czwartego wielkiego skarbu, mojego najukochańszego i najczulszego Piotrunia...". Po upływie kilku miesięcy pragnienie spędzenia czasu wspólnie z Piotrem urzeczywistniło się. Powierzywszy dzieci siostrze Zicie, Joanna towarzyszyła mężowi w delegacji do Wielkiej Brytanii i Holandii. Wyjechawszy 10 grudnia, dotarli do Londynu w niedzielę 11 grudnia. Joanna tak napisała o tym ojcu Albertowi: „Codziennie wyjeżdżam z Londynu pociągiem albo samochodem w różne strony. Dzięki temu byłam na północy, jechałam wzdłuż wybrzeża Morza Północnego, w Norwich, w Wielkiej Yarmouth i dlatego mogłam nieco poznać te miasteczka, zwyczaje mieszkańców oraz ich życie. Z Londynu przeleciałam w jedynie 1 godzinę i 10 minut do Amsterdamu, miasta poprzecinanego charakterystycznymi kanałami... W niedzielę wieczór (18 grudnia) lub ostatecznie na wieczór w poniedziałek powracamy do naszych [dzieci] i wspólnie przygotujemy się na Boże Narodzenie". Kilka miesięcy po wspomnianej podróży Joanna przebywała w Courmayeur razem z dziećmi. Stamtąd pisała do Piotra. I jest to ostatni list do męża, jaki się zachował do naszych czasów: „Mój Najdroższy Piotrze! W tej chwili nasze trzy najdroższe aniołki śpią. Wiele spacerowały, bawiły się i zjeżdżały na nartach. Wieczorem były zmęczone... Mój Piotrze, jakże wiele o Tobie myślę! Tak bardzo chciałabym, abyś był tutaj z nami. Piotruniu złoty, dziękuję za wszystko, za Twoją przeogromną miłość, za Twoją troskliwość, Twoją dobroć. Twoje skarby całują Cię z całych sił, a wraz z nimi rozmiłowana w Tobie Joanna". Przynaglana przez miłość i radość, Joanna pragnęła następnego dziecka. Według świadectwa brata - doktora Ferdynanda, który się nią opiekował, po trzecim stanie błogosławionym miała dwa razy naturalne poronienie. Nie wiadomo z jakiej przyczyny. Po wyjeździe do Danii i Szwecji w lipcu 1961 roku rozpoznała u siebie oznaki kolejnego stanu błogosławionego. Był to drugi miesiąc, tymczasem na prawej bocznej ścianie macicy rozwinął się włókniak, z powodu którego konieczny stał się pobyt w szpitalu w Monzie we wrześniu 1961 roku. Na poziomie rozwoju medycyny w tamtym czasie, aby wyeliminować wszelkie ryzyko, wystarczało dokonać aborcji, lecz Joanna sprzeciwiła się temu. Dobrze wiedziała, jaki może być dalszy rozwój wypadków i jakie ryzyko podejmuje, ale jej powołaniem jako lekarza i matki była ochrona życia, a nie uśmiercanie go. Dlatego właśnie ordynator kliniki w Monzie, doktor Vitali, ograniczył się wyłącznie do usunięcia włókniaka i Joanna mogła powrócić do domu po dwóch albo trzech dniach. W tym czasie przesłała dzieciom, które były z przyjaciółką Ma-riuccia Parmigiani na wakacjach w Courmayeur, liścik, w którym miłość matczyna nie jest w stanie ukryć emocji związanych z tymi dniami: „Moje najdroższe skarby, tatuś zawiezie wam moc najczulszych całusów. Bardzo chciałabym i ja móc przybyć, ale muszę pozostać w łóżku, ponieważ mnie troszeczkę boli. Bądźcie dzielne, posłuszne Mariucci i Savinie... Noszę was w sercu i myślę o was w każdej chwili. Zmówcie za mnie "Zdrowaś Maryjo». Dzięki temu Madonna szybko mnie uzdrowi i będę mogła powrócić do Courmayeur, ażeby was ponownie przytulić i być z wami na zawsze". Po wrześniowej operacji życie znów płynęło swoim rytmem. Joanna wiedziała, iż włókniak może na powrót zaatakować, co będzie jeszcze większym ryzykiem dla dziecka, które nosiła w łonie, oraz dla niej samej. Tym niemniej starała się usilnie prowadzić pogodne życie. Świadectwa męża i bliskich, które to potwierdzają, są zgodne. Joanna podjęła pracę, nawet jeśli myślała o jej przerwaniu po narodzeniu czwartego dziecka. Z troską dbała o rozwój i edukację dzieci. Oczywiście modliła się z coraz większą intensywnością, aby nadal mogła otaczać miłością dzieci i męża. Tak czy owak w tym względzie była z Piotrem i rodziną całkowicie szczera: w przypadku wyboru pomiędzy jej życiem a życiem poczętego dziecka, absolutne pierwszeństwo musi być dane dziecku. Nie dając posłuchu racjom konformistów, Joanna zdecydowanie powtarzała: „Tym razem będzie to trudne macierzyństwo i będzie trzeba uratować jedno lub drugie, a ja chcę, aby uratowano moje dziecko". Oczywiście zaufanie Bożej Opatrzności dodawało jej sił, aby nadal mieć nadzieję. Tylko jeden raz, według siostry Zity, była przez chwilę zdruzgotana przez ból. „Przebywając samotnie, zatelefonowała do mnie cała we łzach. Sprawiłam, że natychmiast udał się do niej brat Franciszek, który jednak nie był osobą zdolną udźwignąć tych przeżyć, więc Służebnica Boża miała na tyle odwagi, by wszystko zamienić w śmiech". Tymczasem zbliżał się dzień porodu, który wraz z narodzinami dziecka miał rozproszyć wszelkie wątpliwości. Joanna wyjechała do szpitala w Monzie 20 kwietnia 1962 roku. Był to Wielki Piątek. Trudno nie zauważyć zbieżności z cierpieniami Jezusa na krzyżu. W dniu następnym, rankiem, w Wielką Sobotę, została poddana operacji cesarskiego cięcia, w konsekwencji czego urodziło się jej czwarte dziecko - Giovanna Emanuela. Niestety, już w kilka godzin po operacji, gdy przestało działać znieczulenie, pojawiły się niesamowite bóle, które w dniach następnych jeszcze narastały. To była powolna agonia przerywana pożegnaniami bez uśmiechu z zaledwie co narodzoną córeczką, rodziną, Piotrem. W chwili przebłysku, we środę rano poprosiła o powrót do Ponte Nuovo, aby umrzeć blisko swoich drogich, w domu, gdzie strzegła sakramentu swej miłości. I tam właśnie w sobotę rano 28 kwietnia 1962 roku umarła, prawdopodobnie usłyszawszy jeszcze ostatni raz głos swych akurat budzących się dzieci. W dniach cierpienia blisko Joanny znalazł się nadzwyczajny kapłan, świadek dobroci, który ze względu na miłość wobec ubogich stał się żebrakiem i bezdomnym włóczęgą w Bolonii. Po wielokroć pojawiał się swoją bagażówką na rynku bolońskim w Ponte Nuovo, aby zbierać ubrania i wszelkiego rodzaju materiały odrzucone przez Saffę. Wszystko to było mu przydatne do stworzenia jego miasteczka młodzieży. On znał Joannę bardzo dobrze. Znał jej miłość do dzieci, radość życia i wielką ofiarę śmierci. Już w dniu nabożeństwa pogrzebowego mówił o jej świętości. Natomiast w rok później, w pierwszą rocznicę śmierci, kazał wydrukować dzieło, w którym zdołał opublikować świadectwo mamy zdolnej oddać wspaniałomyślnie i bezgranicznie swoje życie i opowiadał o czci ze strony wiernych, przepowiadając w ten sposób rozpoznanie jej świętości ze strony hierarchii. Inicjatywa kapłana została podjęta w odpowiednim czasie przez autorytety kościelne. W czasie śmierci Joanny biskupem Mediolanu był kardynał Montini, który za niedługo miał zostać wybrany na papieża Pawła VI. To on bacznie dyskretnie interesował się rodziną Joanny, podczas gdy bliski mu biskup Carlo Colombo znalazł się wśród promotorów procesu beatyfikacyjnego. Przygotowania rozpoczęły się w Mediolanie w 1972 roku poprzez zebranie świadectw i opracowanie krytycznej biografii przez Antonio Rimoldi. Na podstawie tego materiału w 1980 roku papież Jan Paweł II udzielił nihil obstatdla rozpoczęcia procesu. Etap diecezjalny, potwierdzony przez arcybiskupa Martini, skończył się w 1986 roku. Dekret o heroiczności cnót został wydany w 1991 roku, a w 1992 roku potwierdzono cud. Dzień 24 kwietnia 1994 roku to uroczyste ogłoszenie przez Jana Pawła II Joanny błogosławioną. Z tej okazji kardynał Martini powiedział: „Przykład Joanny Beretty Molli, do której dołącza się również przykłady innych mam, żyjących dawniej i obecnie, to znak nadziei i zachęty dla rodzin i nas wszystkich". A zatem beatyfikacja to nie jakieś wydarzenie kuriozalne i niezwykłe, lecz wyraz uznania dla wszystkich matek i wszystkich chrześcijan, którzy w rodzinie szli lub nadal kroczą drogą świętości. Dnia 16 maja 2004 roku papież Jan Paweł II kanonizował Joannę Berettę Mollę. 2. Listy W pierwszej części wspomnianej powyżej biografii Antonio Rimoldi dokładnie zestawia teksty, dokumenty i świadectwa dotyczące Joanny. W szczególności rozdział drugi wylicza listy, liściki, kartki pocztowe napisane przez Joannę Berettę Mollę do męża, rodziny, przyjaciół i innych znajomych osób. W czasie Rimoldiego naliczono ich 157, obejmował okres od 15 lipca 1936 roku (postscriptum Joanny na jednej widokówce mamusi zaadresowanej do brata odbywającego służbę wojskową) do marca 1962 roku (liścik adresowany do matki Emmy Ciserani, siostry kanoniczki, przełożonej sierocińca w Magenta), na około miesiąc przed śmiercią. Natomiast przedstawione tutaj kolejno 73 listy [lub 74 w przypadku, gdy listy z datami 1 maja i 2 maja 1959 roku potraktujemy jako dwa osobne teksty - przyp. tłumacza] do męża powstawały od lutego 1955 roku do lutego 1961 roku. To sześć lat, w czasie których zarówno w społeczeństwie, jak i Kościele włoskim zaznaczyły się liczne zmiany, których echo odbiło się również w listach. Najbardziej widoczne przeobrażenia o charakterze ekonomicznym miały miejsce we Włoszech w latach 1950-1960. Pozostawiając za plecami szok związany z wojną, kraj doświadczał bardzo szybkiego i niespodziewanego rozwoju ekonomicznego. Był to czas industrializacji, rozpowszechniania się elektrycznego sprzętu gospodarstwa domowego, do czego Piotr przyczyniał się swoją działalnością, pierwszego festiwalu w San Remo i początków transmisji telewizji RAI. Był to także okres zimnej wojny i działania partii komunistycznej, która nadal jeszcze patrzyła na Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich jak na model organizacji politycznej i społecznej. Z punktu widzenia politycznego Italia była pod rządami Demokracji Chrześcijańskiej, partii katolików, których ważni przedstawiciele pochodzili z szeregów Akcji Katolickiej i FUCI, z którymi również sama Joanna aktywnie współpracowała. Jednak w połowie lat pięćdziesiątych pojawiły się odmienne opcje i oznaki pierwszych sprzeciwów. O ile De Gasperi, popierany przez Montiniego, starał się „wprowadzić we Włoszech tradycję doświadczenia wielowyznanio-wości i tolerancji utwierdzonych już w innych państwach europejskich", o tyle reprezentanci całej prawicy, upewnieni sugestiami hierarchii, nalegali, aby założyć drugą partię katolicką, podczas gdy powszechnie wszystko szło w stronę nowych horyzontów, „których jednak konturów nie można ukazać z należną przejrzystością". Następująca w latach następnych progresja partii komunistycznej i generalnie lewicy stawiała przed Demokracją Chrześcijańską problem „otwarcia na lewicę" i współpracy rządowej z partią socjalistyczną. Była to kwestia polityczna, która wmieszała interesy religijne oraz na długo podzieliła katolików i samą hierarchię. Wystarczy wspomnieć oburzenie, jakie wywołało pozdrowienie z początku 1957 roku, skierowane przez przyszłego Jana XXIII wobec kongresu narodowego partii socjalistycznej zorganizowanego w Wenecji. Jeśli chodzi o środowisko religijne, to okres od 1950 do 1960 roku wcale nie był uboższy w zaskakujące wydarzenia. Kiedy Joanna zaczęła pisać swoje listy w 1955 roku, Kościół był jeszcze pod przewodnictwem Piusa XII, który starał się ustawić katolicyzm na linii mocnej obecności w społeczeństwie. Po latach sukcesu organizacje katolickie, a między nimi FUCI i „Laureati" (katoliccy), zapoczątkowały wielką reformę. Natomiast w połowie dziesięciolecia pojawiły się pierwsze trudności wewnętrzne i pierwsze konflikty z hierarchią. Także z tego powodu w 1954 roku zastępca sekretarza do spraw bieżących w sekretariacie stanu Giovanni Battista Montini na krótko przed zjazdem członków FUCI i Laureati katolickich opuścił Rzym. Nominowany arcybiskupem Mediolanu Montini stał się biskupem Joanny Beretty, która już wtedy była członkinią wspólnoty włączonej w Akcję Katolicką. Dnia 28 października 1958 roku Piusa XII zastąpił stary patriarcha Wenecji Angelo Giuseppe Roncalli. Nie negując myśli i postępowania poprzednika, Jan XXIII wprowadził we władze Kościoła nowe akcenty. Ograniczył działalność odgórną reprezentowaną przez jezuitę Ric-cardo Lombardiego. Położył nacisk na troskę pastoralną biskupów. Zwołał II Sobór Watykański. Sercem jego działania była duchowość chrystocentryczna. Przez swą służbę „nakłaniał Kościół do zaakceptowania ubóstwa środków i praktykowania stałej gotowości na spotkanie z ludźmi i ich życiem, ukazując wszystkim, jak biednym jest to wszystko, gdy brak Chrystusa". Był to tak zwany program aggiornamento, który miał się stać troską Kościoła w latach sześćdziesiątych i później. Treść i duchowość Listów Joanny do męża, prezentowanych tutaj pierwszy raz w całości, jest 73 [lub 74]. Wyłączone zostały jedynie niektóre telegramy i pocztówki, które - ze względu na swoją krótką treść - nie są niczym innym, jak tylko czystym wyrazem uczuć. Aby ułatwić lekturę, pisma zostały podzielone według kryterium chronologicznego na cztery rozdziały: listy okresu narzeczeńskiego, pierwszych lat małżeństwa, podróży do Ameryki i listy ostatnie. Publikowane teksty wiernie oddają treść oryginałów. Minimalne zmiany zostały poczynione wyłącznie w interpunkcji. listy narzeczeńskie Jest to 11 listów, w których Joanna, podobnie jak w licznych świadectwach, ukazuje się jako dziewczyna spokojna i refleksyjna, manifestująca swój entuzjazm i radość oraz szczęście z rozpoznania swojej drogi, z odkrycia jej jako swego powołania, o czym tak wiele razy mówiła swym podopiecznym. Podczas konferencji 21 października 1946 roku powiedziała: „Być powołanym do życia rodzinnego to nie znaczy zaręczyć się w wieku lat czternastu. To jest raczej sygnał do alarmu. Do życia w rodzinie musisz się przygotowywać już od teraz. Nie można wchodzić na tę drogę, jeśli nie umie się kochać. Kochać to znaczy pragnąć pracować nad sobą samą i pragnąć formacji osoby kochanej, przezwyciężać własny egoizm oraz dawać się w darze". Program nakreślony młodym nie był jedynie owocem jakiejś refleksji. Joanna żyła nim od swego dzieciństwa. Przygotowanie zostało rozpoczęte w rodzinie, gdzie rodzice zdołali jej przekazać radość życia, miłość do biednych i prostego życia oraz akceptację woli Bożej. Włączywszy się w Akcję Katolicką, otwarta była na współpracę z hierarchią, ale podkreślała też specyficzną zdolność świeckich do ofiarowania wkładu, obecności i świadectwa w świecie, który często jest z góry zamknięty na kapłana. Późniejsza współpraca z matką Marianną Mergalli i siostrami kanoniczkami wzbudziła w niej zainteresowanie edukacją dzieci. Kierunek tej drogi został poddany pod dyskusję na początku lat pięćdziesiątych z powodu wspomnianego już pragnienia przyłączenia się do brata w Brazylii. Wsparta radą ojca duchownego, modlitwą i pielgrzymką do Lourdes, zdecydowanie określiła drogę swego powołania. W połowie lat pięćdziesiątych droga Joanny była wytyczona. Po długiej formacji ta młoda kobieta była jak źródło pragnące dawać swą wodę, jak strumień gotowy nawodnić pole w stosownym czasie. Piotr otworzył zaporę i Joanna zamieniła się w „fontannę, która zrasza ogrody". Piotr napisał: „Rozpoczął się cudowny okres. Joanna i ja doświadczaliśmy żywiołu przeobfitej radości. Pozostały niektóre zdjęcia, na których - można by rzec - pełnia radości Joanny została zatrzymana w kadrze. Tutaj na przykład mamy fotografię zrobioną latem 1955 roku na lodowcu Livrio w Bormio. Była to radość wyczuwalna, czysta, naturalna i szczera". Jakież wyjątkowo silne zaprzeczenie pewnego przesądu, który od czasu do czasu znajduje swe miejsce również wśród wierzących: wyłącznie miłość czasowa, bez zaangażowania i bez oddania się w darze może zostać ożywiona przez namiętność; związek wierności niszczy atrakcyjność miłości i zostawia wolną przestrzeń dla nudy i rutyny. Tymczasem miłość Joanny i Piotra pokazała, że małżeństwo chrześcijańskie nie wyłącza okresu zakochania się i namiętności, atrakcyjności i woli całkowitego oddania. Co więcej, wierność we wzajemnym darze jest otwarciem na transcendencję, świadectwem „dobrej nowiny, że Bóg nas kocha miłością całkowitą i nieodwołalną, i że małżonkowie uczestniczą w tej miłości, a On ich prowadzi i podtrzymuje". Lecz jest jeszcze inne zapatrywanie, ukazujące się jako nie do przezwyciężenia, od którego listy Joanny są wolne: małżeństwo chrześcijańskie jest nośnikiem wartości tradycyjnych i konserwatywnych, które nie idą w parze z młodością i radością życia. Listy, które są tu kolejno prezentowane, obalają ten przesąd. Joanna była młodą kobietą w pełni włączoną w rzeczywistość, w jakiej żyła, otwartą na awangardę myśli i działania. Kochała przyrodę i sport oraz starała się zarazić tą pasją Piotra. Dnia 23 marca napisała: „Natychmiast po śniadaniu zabieramy nasze narty i w dół... na trasy narciarskie. Zwykle około godziny jedenastej rozpoczynam pod okiem instruktora kurs i... bez fałszywej skromności, nauczyłam się nawet zjazdów nieco trudniejszych. Bądź jednak spokojny. Nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Gdy stok jest zbyt stromy, sam instruktor wybiera nieco łatwiejszą trasę. Jest naprawdę fantastycznie. Jakże się nie radować i nie uwielbiać Boga, kiedy stoi się na górze, pod błękitem nieba, na iskrzącym, białym śniegu! Piotrze, Ty już o tym wiesz, że czuję się szczęśliwa, gdy jestem w kontakcie z tak piękną przyrodą, iż mogłabym spędzać całe godziny na jej kontemplacji". Siła świadectwa Joanny wynikała z otwarcia na to, co duchowe, do czego odwołuje się zresztą sama definicja sakramentu jako znaku miłości. Patrząc z tego punktu widzenia, narzeczeństwo nie jest jakąś rywalizacją, lecz towarzyszeniem w drodze temu, w kim pokłada się własne zaufanie. W obliczu zaręczyn Joanna napisała: „Piotrze, pragnę być dla Ciebie taką dzielną niewiastą z Ewangelii! Jednak odnoszę wrażenie, że jestem taka słaba. Chcę powiedzieć, iż naprawdę potrzebuję wsparcia Twego silnego ramienia. Przy Tobie czuję się naprawdę pewnie!". Wsparciem wszystkiego było zaś spontaniczne i aktywne, a nie chwilowe czy okazjonalne praktykowanie wiary. Nie chodzi tu o pobożność bojaźliwą lub dewocyjną, lecz świadome uczestnictwo w przymierzu Boga z człowiekiem, którego małżeństwo jest znakiem i sakramentem. Podsumowując okres narzeczeństwa, można powiedzieć, że pojęciem, które najlepiej ukazuje postać Joanny, jest słowo harmonia: zgoda pomiędzy rzeczywistością cielesną i duchową, rzeczywistością człowieka i Boga. Nie ma pomiędzy nimi opozycji, kontrastów, a jest analogia, podobieństwo, mające swój fundament w akcie stworzenia i odkupienia, w które Bóg pragnął włączyć również człowieka. listy pierwszych lat małżeństwa Są to 24 listy napisane w większości w czasie, gdy mąż często był w delegacji, trwającym od 14 grudnia 1955 roku do 21 lipca 1958 roku. To dwa i pół roku, kiedy przyszło na świat dwoje pierwszych dzieci: Pierluigi i Maria Zita. Cechami zasadniczymi tej korespondencji są: pogłębienie miłości do Piotra oraz radość i miłość wobec dzieci. Również w tym przypadku przesąd, według którego namiętność i miłość małżonków kończy się wraz z zawarciem małżeństwa, zostaje przez listy Joanny w pełni zanegowany. Oto dwa cytaty na potwierdzenie powyższego twierdzenia. Dnia 14 grudnia Joanna napisała: „Piotrze, powiesz pewnie, że przesadzam: jaka to pustka i smutek nie widzieć Cię!... Mój Piotrze, jestem tak szczęśliwa, że Cię kocham, a Ty tę miłość odwzajemniasz. I zrobię wszystko, abyś mógł mieć we mnie żoneczkę dobrą, czułą, wyrozumiałą i zawsze uśmiechniętą". A 20 lipca 1958 roku: „Drogi Piotrze, czy byłoby zbyt pięknym być zawsze blisko, razem. Całe szczęście, że za dziesięć dni zaczynają się Twoje wakacje. Cóż za radość!". Oczywiście, z czasem miłość była kontynuowana, a także pogłębiana. Radość pierwszego spotkania ustępowała miejsca bardziej dojrzałej świadomości wzajemnej miłości oraz wdzięczności, która stawała się drogą w kierunku współodczuwania i współuczestnictwa. Natomiast miłość do dzieci nie pozbawiała intensywności relacji małżonków, lecz obdarzała ich szczęściem rodzenia, troską o ich rozwój i wychowanie, niewypowiedzianą radością czucia się rodzicami biorącymi udział w stwórczym dziele Boga. Joanna, opowiadając o swoim pierworodnym dziecku, napisała: Jakież to piękne! Wszyscy, którzy mieli okazję go zobaczyć, są zachwyceni. Dzięki Niebu czuje się naprawdę dobrze i jest wielce żywym oraz przesympatycznym dzieckiem'". Oto święta duma każdej mamy, która zachęca do nowej hojności i daru. Joanna napisała także: „Pan Jezus ponownie pobłogosławił naszą miłość. Dał nam następne maleństwo. Jestem szczęśliwa, zarówno przy wsparciu Mamusi z Nieba, jak i Twojej z bliska. Jesteś tak dobry, wyrozumiały, czuły i dlatego nie przerażają mnie nic a nic trudy nowego macierzyństwa". Naprawdę dzieci nie były dla tych rodziców kłodami na drodze ich samorealizacji, lecz według tego, co mówi Psalm 128, znakiem szczęścia pobłogosławionego przez Boga. listy z okresu podróży do Ameryki W1959 roku, od 26 kwietnia do 17 czerwca, inżynier Molla musiał wyjechać na długą delegację z pracy do Ameryki. Pięćdziesiąt dwa dni, w czasie których święta wysłała mężowi 31 listów, czyli więcej niż jeden co dwa dni, to świadectwo miłości, która w mijających latach nic nie straciła na swej intensywności, a stała się bardziej dojrzała i zakorzeniona. W czasie prawie dwóch miesięcy nieobecności męża Joanna wraz z Pierluigi i Ma-rioliną przeprowadziła się do Magenta, do domu rodzinnego, gdzie nadal mieszkał brat Franciszek i siostra Zita. Szczególnie siostra była wielką pomocą dla błogosławionej, która właśnie oczekiwała trzeciego dziecka. Dwa dominujące tematy tej korespondencji to: dojrzałość uczuciowa Joanny oraz ujawnienie się cierpienia, które nadało miłości nową autentyczność. Istnieją dwa teksty będące świadectwem osiągniętej przez Joannę pełni, jako kobieta trzy-dziestosiedmioletnia była całkowicie spełniona: „Po południu Cecco zabrał nas do Lugano. Jakież to słodkie wspomnienia. Ponownie zobaczyłam brzeg jeziora i hotel Felix, gdzie zrobiłeś mi pierwszą fotografię. Chciałabym mieć Cię blisko, aby Cię objąć, całować z całą miłością i podziękować Ci za tę wielką miłość, jaką mnie obdarzyłeś, i za wszystkie radości, jakie mi sprawiłeś przez te trzy lata". Słodycz przeobrażała się stopniowo w delikatność i tęsknotę: „Dziś rozpoczął się dziewiąty miesiąc i łatwo się męczę. Tak oto jestem sama, samiuteńka. Z radością i wielkim wzruszeniem przeczytałam raz, a potem jeszcze raz Twoje najczulsze listy, które z taką starannością wysyłasz mi codziennie z Ameryki. Trwam w Twej słodkiej i drogiej kompanii. Dziś jestem w nieco lepszym nastroju ducha... ale wczoraj, nie chcę udawać, było nieco gorzej. Pragnęłam mieć Cię blisko. Bardzo tęskniłam za Tobą i naprawdę zadecydowałam, że napiszę, abyś natychmiast powracał. Natomiast potem... mi przeszło. Dziś mówię Ci: wróć tak szybko, jak to tylko możliwe. Piotruniu złoty, jak tylko możesz". Lecz to nie jedynie brak męża utrzymywał u Joanny niepokój. Pojawiły się nękające ją bóle związane z macierzyństwem, o których w listach istnieje jedynie nikłe echo, tłumione aby nie martwić męża: „Pieczenie w moim żołądku nadal nie ustaje, więc mam przynajmniej jakieś cierpienie, które mogę ofiarować Panu Jezusowi za Ciebie, drogi Piotrze, ażebyś mógł wrócić szybko, zdrowo i bezpiecznie". Na miesiąc przed narodzeniem trzeciego dziecka Joanna niespodziewanie przeżyła kryzys. Odwieziona do szpitala w Monza została objęta intensywną, skuteczną opieką, tak że 17 czerwca mogła się udać na lotnisko, aby powitać męża powracającego z Ameryki. Listy ostatnie Siedem bardzo treściwych liścików zostało napisanych od lata 1960 roku do lutego roku 1961. Około sześciu miesięcy, podczas których Joanna troszczyła się o rozwój dzieci, to jednocześnie czas zaangażowania w pracę medyczną i przewodniczenie Akcji Katolickiej kobiet. Ciągle rozmiłowana w mężu, pociągała go ku sobie przez swą słodycz. W konsekwencji delegacje Piotra stały się rzadsze lub czasami Joanna osobiście mu towarzyszyła, ciesząc się z możliwości zobaczenia nowych krajów i będąc szczęśliwą, że są razem. W grudniu 1960 roku była w Anglii i Holandii. W lipcu 196l roku odwiedziła Danię i Szwecję. W tych ostatnich listach ponad wszystkimi innymi uczuciami dominuje czułość. W lipcu 1960 roku Joanna napisała: „Towarzyszę Ci i myślę o Tobie w każdej chwili, podczas Twojej podróży, w Twojej pracy. I jestem najbliżej, jak tylko potrafię, z całej miłości", a w lutym 1961 roku ten, który był ostatnim napisanym do męża: „Mój Piotrze, jakże wiele o Tobie myślę. Tak bardzo chciałabym, abyś był tutaj z nami. Piotruniu złoty, dziękuję za wszystko, za Twoją przeogromną miłość, za Twoją troskliwość, Twoją dobroć. Twoje skarby całują Cię z całych sił, a wraz z nimi rozmiłowana w Tobie Joanna". List napisany podczas letnich ferii ukazujący wielką tęsknotę i czułość, dzięki ogromnemu ładunkowi miłości, stał się jakby testamentem. Podsumowanie „Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim" (1J 4,16). Dla chrześcijan miłość jest samą istotą Boga, nieugaszonym ogniem, który daje radość i ciepło życia chwały trzech Osób Bożych, stwórczym impulsem, jaki dał początek kosmosowi i stworzeniu człowieka. Dlatego też przeznaczeniem świata i każdego człowieka jest dać świadectwo bezgranicznej i ofiarowanej darmo miłości, coraz bardziej rozrzutnej i bez ograniczeń ze strony Boga. Hans Urs von Balthasar napisał: „Powołanie ku miłości jest absolutne. Nie toleruje jakichkolwiek wyjątków. Jest taką koniecznością, że niespełnienie tegoż powołania jest równe absolutnej ruinie". A zatem każdy człowiek jest wezwany do miłości. Najróżniejsze powołania - cała seria powołań zakonnych, droga życia małżeńskiego, życie kapłańskie czy po prostu tych, którzy nie są małżonkami - to formy komplementarne, karty przeznaczone do stworzenia wielkiej mozaiki kochającego oblicza Boga. Dotychczas w historii chrześcijaństwa bardzo wiele napisano o życiu zakonnym lub kapłańskim, natomiast bardzo niewiele o życiu małżeńskim nade wszystko z punktu widzenia przykładów małżonków zaangażowanych w przymierze małżeńskie, czyli konkretne i dające się zobaczyć wyobrażenie przymierza Boga z ludźmi, Chrystusa ze swoim Kościołem. Jan Paweł II napisał w jednym ze swoich rozważań jednocześnie teologicznym i antropologicznym: „Nie można zrozumieć Kościoła jako mistycznego Ciała Chrystusa bez odniesienia do «wielkiej tajemnicy» związanej ze stworzeniem człowieka jako mężczyzny i kobiety oraz powołaniem obydwojga do miłości małżeńskiej, ojcostwa i macierzyństwa" . Z tego powodu małżeństwo jest sakramentem, znakiem wielkiego uświetnienia i nobilitacji: przekonanie, jakie błogosławiona Joanna umiała wprowadzić w czyn. W 1946 roku mówiła z młodzieńczym entuzjazmem: „Istnieje wiele trudności, ale z pomocą Boga musimy iść bez obawy, że jeśli nawet w walce o nasze powołanie będziemy musieli umrzeć, to będzie to najpiękniejszy dzień naszego życia". W sposób sobie właściwy, przez wszystkie lata małżeństwa, Joanna dawała świadectwo bardziej poprzez życie niż tworzone teksty czy przemówienia na temat chrześcijańskiej koncepcji małżeństwa. Listy do męża pozwalają zbliżyć się do tego cennego dziedzictwa: szczęścia i radości okresu narzeczeństwa, miłości i uczucia pierwszych lat małżeństwa, pełni lat dojrzałości zdolnej przyjąć cierpienie, delikatności i tęsknoty lat ostatnich - cnoty ciche i kruche, które nie występują w katechizmach i które źle znoszą fakt, gdy się o nich mówi na kazaniach lub gdy są nagłaśniane. Długi okres ciszy na temat małżeństwa chrześcijańskiego tłumaczy się także wstydem, że jest to sfera zasłonięta ze względu na ochronę delikatności miłości. Tak więc Listy do męża świętej Joanny to jakby światło rzucone na ten trudny czas, aby ponownie potwierdzić, że małżeństwo jest darem łaski, drogą mężczyzny i kobiety, którzy poprzez miłość wyrażają i czynią widzialną, piękną i nadzwyczajną miłość Boga. Umożliwiają bardziej dokładną i pogłębioną interpretację jej życia, nadając jej świętości rysy radości i delikatności, które odnoszą się do koncepcji małżeństwa chrześcijańskiego. Dzięki temu osoba wierząca może wyrażać wdzięczność nade wszystko Panu Jezusowi, że dał małżonkom tak wyjątkowy wzór. Następnie Świętej i jej mężowi, który postanowił udostępnić czytelnikom w późniejszym, wspaniałomyślnym geście tak osobisty i delikatny skarb, jakim są listy żony. Kilka dni po beatyfikacji kardynał Martini określił świętość Joanny jako „prostą i możliwą do zaakceptowania przez wszystkich". Nie w sensie małego zaangażowania, lecz jako „wielkie przesłanie" skierowane do wszystkich wierzących, a w szczególności do kobiet. Joanna nie została ogłoszona błogosławioną dla własnych zasług, ale jako zwiastunka wielu matek i kobiet zdolnych realizować zwyczajne życie w miłości i radości, wspaniałomyślności i służbie dla innych ludzi. Listy do męża w pełni potwierdzają takie stwierdzenie. Listy te nie przemawiają językiem uczonych, lecz podkreślają piękną i subtelną drogę otwartą dla wszystkich. „Naprawdę chciałabym uczynić Cię szczęśliwym" (luty - wrzesień 1955 r.) 21 lutego 1955 r. poniedziałek Najdroższy Piotrze! Przepraszam Cię, wybacz, że od samego początku mojego listu będę się zwracała do Ciebie po imieniu i na „Ty". Myślę, iż po wczorajszym spotkaniu, w czasie którego byliśmy na siebie wzajemnie otwarci, możemy przejść na taki stopień zażyłości, która pozwoli nam jeszcze lepiej się poznać i pokochać. Naprawdę chciałabym uczynić Cię szczęśliwym i być taka, jakiej pragniesz: dobra, wyrozumiała i gotowa do poświęceń, których będzie wymagało od nas życie. Nie mówiłam Ci jeszcze, że zawsze byłam osobą bardzo wrażliwą i łaknącą uczucia. Dopóki miałam rodziców, wystarczało mi ich ciepło. Później, pomimo że stale pozostawałam w wyjątkowej jedności z Panem Jezusem, pracując dla Niego, odczuwałam brak mamy. Odnalazłam ją dopiero w tej tak drogiej mi siostrze zakonnej, o której Ci wczoraj mówiłam. Teraz pojawiłeś się Ty. Pokochałam Cię i pragnę oddać Ci siebie w darze, by stworzyć prawdziwie chrześcijańską rodzinę. Do zobaczenia, Drogi Piotrze. Wybacz tę poufałość, lecz taka już jestem. Serdecznie pozdrawiam! Joanna 11 marca 1955 r. Najdroższy Piotrze! Nie mam słów, aby Ci podziękować za całą serdeczność, jaką masz dla mnie. Dziękuję za przepiękne róże i godziny spędzone z Tobą wczoraj wieczorem. Wiem, że Twoje dni są pełne pracy i troski. Uwierz, iż za każdym razem mam wyrzuty sumienia, że zabieram Ci Twój cenny czas odpoczynku. Z drugiej jednak strony jestem tak szczęśliwa, gdy mogę Cię nieco ucieszyć, że chciałabym, aby chwile, kiedy jestem z Tobą, nie minęły nigdy. Piotrze, mogłabym Ci wyznać wszystko, co do Ciebie czuję! Ale uwierz mi, nie jestem w stanie. Pan Jezus naprawdę mnie pokochał. To Ty jesteś tym człowiekiem, jakiego pragnęłam spotkać. Nie mogę jednak udawać przed Tobą, że często pytam samą siebie: „Czy ja jestem Go godna?". Tak, Piotrze, chodzi o Ciebie. Czuję się do tego stopnia mała i słaba, że choć mam wielkie pragnienie uczynienia Cię szczęśliwym, boję się, czy zdołam tego dokonać. I dlatego modlę się do Pana Jezusa słowami: „Panie, Ty, który znasz moje uczucia i moją dobrą wolę, zaradź i pomóż mi stać się żoną i matką, jaką Ty sam chcesz oraz jakiej pragnie również Piotr". Piotrze, czy postępuję dobrze? Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo gorąco! Twojajoanna Sestriere, 21 marca 1955 r. poniedziałek, wieczór Najdroższy Piotrze! Jestem w tej chwili bardzo szczęśliwa, iż mogłam Cię usłyszeć przez telefon. Jak Ci już wspominałam, dzisiaj przez cały dzień padał śnieg, mimo to jeździłam na nartach około cztery godziny. W zamian za to jakby rekompensatą jest wieczór pełen gwiazd. I dlatego mam nadzieję, że jutro będzie piękny dzień. Towarzystwo i atmosfera w hotelu są naprawdę doskonałe. Brakuje tylko Ciebie, Piotrze. Już się cieszę, że będziesz ze mną w sobotę i niedzielę. Oczywiście, będę się z Tobą spotykać i w ten sposób spędzimy ostatnie godziny moich ferii. Dziękuję Ci za sobotnią, piękną podróż do Szwajcarii. Jesteś dla mnie tak dobry. Czy ja na to zasługuję? Obiecuję Ci, że uczynię wszystko, abym i ja była taka dla Ciebie. Czy ciągle masz tak dużo pracy? Nie wydaje mi się słusznym, abyś Ty pozostawał tam i pracował, podczas gdy ja tu nic nie robię. Chciałabym przesłać Ci troszkę tego czystego powietrza. Czynię to z całych sił. Do zobaczenia, Drogi Piotrze. Pozdrów, bardzo proszę pozdrów ode mnie swoich Drogich Rodziców. Do zobaczenia. Z miłością Twoja Joanna 23 marca 1955 r. Najdroższy Piotrze! Dziś w południe, wróciwszy z wyprawy narciarskiej, otrzymałam Twój list polecony. Czy możesz sobie wyobrazić, jak wielką sprawił mi przyjemność. A wszystko dzięki Twym jakże czułym i ciepłym słowom, z których bije miłość, jaką masz dla mnie. Dziękuję Ci, Drogi Piotrze. Ja również kocham Cię i często myślę, że miłość będziemy mieć zawsze. Masz dobry charakter i jesteś tak mądry, jestem przekonana, że nie możemy nie żyć w zgodzie. Przykro mi, że w poniedziałek byłeś tak bardzo zapracowany. Towarzyszę Ci zawsze myślą, a jeśli mogłabym Ci pomóc, uczynię to z serca. Dzień wczorajszy i dzisiejszy to dni tak cudownie słoneczne. Obudziłam się rano o ósmej (co za drańciuch ze mnie! Ty jesteś już wtedy w biurze!), ponieważ o wpół do dziewiątej jest Msza św. Uwierz, nigdy jeszcze nie przeżywałam tak Mszy św. i Komunii św. jak właśnie w tych dniach. Kościółek, wyjątkowo piękny i spokojny, jest puściutki. Kapłan nie ma nawet ministranta. A zatem Pan Jezus jest cały dla mnie i dla Ciebie, Piotrze. Tak już jest - gdzie jestem ja, tam jesteś ze mną również Ty. Natychmiast po śniadaniu zabieramy nasze narty i w dół... na trasy narciarskie. Zwykle około godziny jedenastej rozpoczynam pod okiem instruktora kurs i... bez fałszywej skromności, nauczyłam się nawet zjazdów nieco trudniejszych. Bądź jednak spokojny. Nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Gdy stok jest zbyt stromy, sam instruktor wybiera nieco łatwiejszą trasę. Jest naprawdę fantastycznie. Jakże się nie radować i nie uwielbiać Boga, kiedy stoi się na górze, pod błękitem nieba, na iskrzącym, białym śniegu! Piotrze, Ty już o tym wiesz, że czuję się szczęśliwa, gdy jestem w kontakcie z tak piękną przyrodą, iż mogłabym spędzać całe godziny na jej kontemplacji. Po obiedzie, zaraz po krótkim odpoczynku i spacerku, powracamy na trasy zjazdowe i jeździmy tam od około trzeciej do szóstej. Później czas się jakby zatrzymuje. Na szczęście mam towarzysza Pierę (bardzo wesołą osobę), z którą wiele żartujemy! I oto opisałam Ci mój dzień. Nieco inny od Twego, mój biedny Piotrze, ciągle tak zapracowany. Jeszcze tylko dwa dni i znów się zobaczymy. Cóż za radość! Joanna Sestriere, 25 marca 1955 r. piątek Najdroższy Piotrze! Przesyłam Ci moje fotografie i ufam, że będą Ci się podobać. Pogodę mamy ciągle ładną. Słońce jest na tyle silne, że może się nawet nieco zaróżowimy!... Nasze twarze zmieniły się. Zobaczysz, nie będziesz mógł mnie rozpoznać. Troszeczkę czerwieni, troszkę czerni, po trochę wszystkich kolorów. Kremy ochronne nic nie pomagają. Atrakcji związanych z narciarstwem jest tak ¦wiele, że nikt nie zwraca uwagi na spieczoną buzię i bez względu na wszystko wychodzi na dwór. Mój Drogi Piotrze, byłabym w pełni szczęśliwa, gdybyś i Ty był tutaj i wraz ze mną cieszył się czystością tutejszego powietrza. Ale przyszłe wakacje spędzimy razem, prawda? Naprawdę pragnę być zawsze dla Ciebie powodem radości i ulgi. Uważam, że na to zasługujesz. Poza tym z powodu pracy i Twoich zajęć jest Ci to bardzo potrzebne. Oświadczam, że będziesz mógł mi natrzeć uszu, jeślibym nie dotrzymała danego słowa! Do zobaczenia, Najdroższy Piotrze. Oczekując, że jutro znów będę Cię mogła uściskać, przesyłam najcieplejsze i najserdeczniejsze pozdrowienia. Twoja Joanna 9 kwietnia 1955 r. Mój Najdroższy Piotrze! Jak Ci dziękować za ten cudowny pierścionek zaręczynowy? Drogi Piotrze, aby Ci wyrazić moją wdzięczność, ofiaruję Ci me serce. Będę Cię zawsze kochała tak, jak już Cię kocham. Myślę, że w przeddzień naszych zaręczyn sprawi Ci radość wyznanie, iż jesteś dla mnie najdroższą osobą, do której nieustannie zwracam moje myśli, uczucia i pragnienia. I nie mogę się doczekać chwili, w której stanę się Twoja na zawsze. Najdroższy Piotrze, Ty wiesz, iż moim pragnieniem jest widzieć Cię i znać jako osobę szczęśliwą. Powiedz, jaka powinnam być i co powinnam uczynić, żebyś był szczęśliwy. Bardzo ufam Panu Jezusowi i jestem pewna, że On pomoże mi być godną Ciebie narzeczoną. Często lubię medytować nad fragmentem biblijnym odczytywanym podczas Mszy św. ku czci św. Anny: „Niewiastę dzielną, któż znajdzie? Serce małżonka jej ufa, nie czyni mu żle, ale dobrze przez wszystkie dni jego życia" i tak dalej (por. Prz 31, 10-3D2. Piotrze, pragnę być dla Ciebie taką dzielną niewiastą z Ewangelii! Jednak odnoszę wrażenie, że jestem taka słaba. Chcę powiedzieć, iż naprawdę potrzebuję wsparcia Twego silnego ramienia. Przy Tobie czuję się naprawdę pewnie! Od dziś proszę Cię, Piotrze, o jedną przysługę. Jeśli zobaczysz, że czyniłabym cokolwiek, co nie jest dobre, powiedz mi o tym, popraw mnie. Czy rozumiesz? Będę Ci za to zawsze wdzięczna. Ściskam Cię z całych sił i życzę wesołych Świąt Wielkanocnych. Twoja Joanna 18 kwietnia 1955 r. poniedziałek, wieczór Mój Najdroższy Piotrze! Właśnie dziś, w dniu, w którym nie mogłam się radować tak bardzo mi drogim Twoim towarzystwem, odczuwałam Twoją obecność jeszcze mocniej. Otrzymałam po prostu Twój list. Piotrze, jesteś tak dobry i czuły. Jestem Ci wdzięczna. Twoje słowa poruszyły mnie do głębi i cieszę się, że na moje pytanie: Jaka powinnam być, aby uczynić Cię szczęśliwym", odpowiadasz, iż powinnam pozostać nadal dobra, czuła i wyrozumiała, tak jak dotychczas. Taką właśnie będę, Najdroższy Piotrze. I nie jest to dla mnie żaden trud, gdyż i Ty jesteś dla mnie dobry. Już wcześniej wiedziałam, że chcesz dla mnie dobra, a kiedy odnalazłam jeszcze raz potwierdzenie w Twym liście, moje serce wypełniła radość. Pomyśl sam, Piotrze, Pan Jezus uczynił nam tak wielką łaskę. Jakże wdzięczni powinniśmy Mu być zawsze! Piotrze, obiecałam, że zawsze będę Ci mówiła o swoich troskach. Wybacz, ale teraz wyrażę pewną wątpliwość, która sprawia mi wcale niemały ból. Obawiam się, że nie sprostam oczekiwaniom Twych Najbliższych i że nie jestem taka, jakiej Oni chcieliby dla Ciebie. Wiem, że zawsze byłeś i jesteś obiektem ich uczuć. I dlatego mam takie wrażenie, że Cię im zabieram. I chociaż pragnę dla nich dobra, ponieważ są Twoimi rodzicami, nie czuję się z nimi tak mocno związana emocjonalnie, jak na to zasługują za dobroć i delikatność, jaką mi okazują. Wybacz, jeśli mówiąc to, sprawiłam Ci przykrość. Do zobaczenia, Drogi Piotrze. Żyj szczęśliwie i przyjmij moc całusów od Twej Joanny 10 czerwca 1955 r. Mój Najdroższy Piotrze! Wiedząc, że moje gryzmołki sprawiają Ci radość, przesyłam Ci kilka zdań, aby jeszcze raz powtórzyć, że jestem szczęśliwa i pewna, iż wraz z Tobą, który masz tak wielkie, dobre i wyrozumiałe serce, zawsze dojdziemy do porozumienia i zawsze będziemy chcieli dla siebie dobra. Drogi Piotrze, kiedy zeszłej niedzieli Twoja Mamusia powiedziała w naszej obecności, że jeśli musiałaby w przyszłości widzieć Cię nieszczęśliwym, to nie wie, co by zrobiła, nasunęła mi się wątpliwość, że nie jestem dla Ciebie odpowiednią osobą, to znaczy nie dość dobrą i wyrozumiałą. Jednak teraz, dzięki Twym potwierdzającym i przekonywującym słowom, jestem spokojna i radosna, bo wiem również o Twoim zadowoleniu. Najdroższy Piotrze, nie wiem, jak Ci okazać wdzięczność za tak piękny gabinet lekarski, który z taką starannością przygotowujesz dla mnie. Kiedy zostanie ukończony, a ja rozpocznę tam pracę, będzie mi się zdawać, że jesteś ze mną jeszcze bliżej. W ten sposób również Ty będziesz miał udział w przynoszeniu ulgi chorym w ich cierpieniach oraz ofiarujesz im choć odrobinę radości. Bardzo Cię, Piotrze, kocham i stale czuję Twoją obecność. Już od rana, gdy jestem na Mszy św. - podczas składania darów ofiarnych - przedstawiam Panu Bogu razem z moimi również Twoje prace, Twoje radości i Twoje zmartwienia. Potem jestem myślą przy Tobie przez cały dzień, aż do samego wieczora. Chciałabym Cię widzieć stale i we wszystkie dni, ale... Może jestem zbyt zazdrosna. Kiedy jesteś zmęczony, nie udawaj przede mną i bez ceregieli powiedz mi, żebym wcześniej puściła Cię do domu. Czy mnie rozumiesz? Jesteś utrudzony z powodu pracy, więc nie chcę, żebym jeszcze ja była dla Ciebie powodem znużenia. Do zobaczenia. Miej się dobrze. Mocno Cię całuję. Twoja Joanna 1 lipca 1955 r. wtorek, wieczór Mój Najdroższy Piotrze! Jest dziewiąta. Godzina, o której zazwyczaj przyjeżdża mój Drogi Piotr. Lecz tego wieczoru nic z tego... dziś wtorek. Powiesz mi pewnie, że jestem zbyt zazdrosna i za bardzo wymagająca. No cóż, tak już jest im częściej jestem przy Tobie, tym bardziej chcę z Tobą być, tym bardziej chcę Cię poznawać i tym bardziej Cię kocham. Drogi Piotrze, takie jest życie. Piszę Ci o tym, aby choć w ten sposób być przy Tobie. Piotrze, dziękuję Ci za dobro, jakiego dla mnie pragniesz. Zawsze pragnęłam człowieka delikatnego oraz dobrego i Pan Jezus postawił go obok mnie. Jakże bardzo i ja chciałabym zawsze być dla Ciebie powodem radości i ulgi. Tymczasem nieraz zastanawiam się, czy przypadkiem nie jestem ciężarem. Ty jesteś wyczerpany i delikatny, a ja przetrzymuję Cię godzinami! W niedzielę, gdy zastanawialiśmy się nad wyborem mebli, przeżywałam radość, domek cały w świetle, piękny i nowy. Dzięki za Twe wyjątkowe wyczucie i troskę o to, aby zaspokoić moje pragnienia. Piotrze, pomyśl o naszym gniazdku, rozgrzanym naszymi uczuciami i rozpromienionym przez nasze cudowne dzieciaczki, które Pan Jezus nam ześle! To prawda, że będziemy również doświadczać rozmaitych trudności, lecz jeśli zawsze będziemy szukać dobra, tak jak to czynimy dotychczas - z Bożą pomocą - na pewno im wspólnie podołamy. Czy i Ty tak sądzisz? Już dziś cieszmy się jednak radością wzajemnej miłości. Jeśli chodzi o mnie, to zawsze mnie uczono, że sekretem szczęścia jest życie każdą chwilą i dziękowanie Panu Jezusowi za wszystko, co w swej dobroci zsyła nam dzień po dniu. Dlatego „w górę serca" i bądźmy szczęśliwi! Do zobaczenia, Najdroższy Piotrze. Nie wymagam odpowiedzi. Napisałam do Ciebie ten list, aby wraz z Tobą spędzić dzisiejszy wieczór oraz aby jeszcze raz móc powtórzyć Ci, że bardzo, bardzo Cię kocham. Całuję. Twoja Joanna 4 września 1955 r. sobota, wńeczór Najdroższy Piotrze! Czekałam na Ciebie i już martwiłam się, że coś Ci się stało. Na szczęście telefon od Ciebie uspokoił mnie. Mój Piotrze, Ty dobrze wiesz, jaką radością są dla mnie nasze spotkania i możliwość przebywania z Tobą. Kiedy czasem z różnych powodów, nawet bardziej niż słusznych, nie możemy się spotkać, nawet jeżeli rozum podpowiada „tak jest właściwie, tak należy postępować" - serce... protestuje. W ten oto sposób w dzisiejszy wieczór, czyniąc zadość owemu, że tak powiem „czarodziejowi", piszę do Ciebie. Najdroższy Piotrze, pragnę, abyś odczuwał w tych dniach moją ogromną bliskość. Ty chyba nawet nie możesz sobie wyobrazić, czego doświadczam, myśląc o Twojej tak dalekiej podróży. Wiem, powiesz, że przesadzam, ale tak właśnie jest. Piotrze, Ty jesteś mój. Czuję się jakbyśmy mieli jedną duszę. A moje serce jest tylko dla Ciebie. Jesteś dobry, drogi i kochasz mnie bardzo. Ja również bardzo, bardzo Cię kocham. Twoje radości są moimi radościami. Podobnie, wszystko to, co Ciebie trapi i sprawia Ci ból, martwi i boli także mnie. Kiedy myślę o naszej wielkiej, wzajemnej miłości, nie czynię nic innego jak tylko wyrażam wdzięczność Panu Jezusowi. To prawda, że Miłość jest najpiękniejszym doświadczeniem, jakim Pan Bóg obdarzył dusze ludzi.I my, Piotrze, podobnie jak to czynimy teraz, będziemy się kochać na zawsze. Brakuje jeszcze tylko dwudziestu dni, a potem jestem już... [Joanna Molla! Co byś powiedział, abyśmy w celu duchowego ugotowania i przyjęcia tego Sakramentu przeżyli coś w ro-fdzaju triduum?3 W dniach 21, 22 i 23 września Msza św. i Komunia św. Ty w Ponte Nuovo, ja w Sanktuarium Matki Bożej Wniebowziętej. Madonna połączy nasze modlitwy i pragnienia, a ponieważ jedność to siła, więc Jezus nie będzie mógł nas nie wysłuchać i nie wspomóc. Jestem pewna, że zgodzisz się i dlatego jestem Ci wdzięczna. Czyż nie sprawia Ci radości myśl, iż podczas następnej podróży będę już rzeczywiście blisko Ciebie i po wielokroć będę Ci na głos wyznawać - aż Cię zamęczę - że jesteś moim całym życiem. Stokrotne dzięki, Piotrze, za cudowne mieszkanko, jakie mi przygotowałeś. Piękniejszego nie mogłabym sobie nawet wymarzyć. Moim zadaniem będzie okazać Ci wdzięczność, czyniąc go zawsze ciepłym i przytulnym. Szczęśliwej podróży, Najdroższy Piotrze i pamiętaj... nie spóźnij się ha pociąg w przyszłą niedzielę! Moc, moc całusów. Twoja Joanna 13 września 1955 r. Mój Najdroższy Piotrze! Brak mi słów, ażeby Ci podziękować za Twe cudowne i najczulsze listy, jakie jeden po drugim dochodziły do mnie w tych dniach. Każdy list, każde Twoje zdanie, były dla mnie źródłem niewypowiedzianej radości. Piotrze, jesteś moim skarbem i dlatego im dłużej czytam Twe słowa, tym bardziej jestem przekonana, jak jesteś dobry. Ileż dobra i ileż zalet znajduje się w Tobie. Wszystko ukryte pod zasłoną Twojej skromności. Ale Twoja Joanna wszystko to zauważa i potrafi docenić. Dzięki Ci, Piotrze, za tak wiele. Chciałabym umieć wyznać Ci wszystko, co czuję i mam w sercu, lecz - uwierz -nie jestem zdolna. Na szczęście Ty dobrze znasz moje uczucia i dlatego i tak potrafisz mnie zrozumieć. Najdroższy Piotrze, jestem pewna, że zawsze będziesz mnie uszczęśliwiał - tak jak teraz - i że Pan Jezus wysłucha Twych modlitw, gdyż prośby wypływają z serca, które Go zawsze kochało i służyło mu święcie. Piotrze, ileż ja muszę się jeszcze od Ciebie uczyć! Jesteś dla mnie prawdziwym przykładem i za to Ci dziękuję. Z pomocą i błogosławieństwem Bożym uczynimy wszystko, ażeby nasza nowa rodzina mogła się stać małym wieczernikiem, gdzie Jezus zakróluje nad każdym naszym uczuciem, pragnieniem i działaniem. Mój Piotrze, brakuje już tylko kilku dni, a ja czuję się tak bardzo przejęta faktem przystąpienia do Sakramentu Miłości i przyjęcia go. Wspólnie staniemy się współpracownikami Pana Boga w akcie stworzenia. W ten sposób będziemy mogli ofiarowywać Bogu dzieci, ażeby Go kochały i służyły Mu. Piotrze, czy ja jestem w stanie być żoną i mamą (dla Twoich dzieci), jakiej Ty zawsze chciałeś? Naprawdę tego pragnę, ponieważ Ty w pełni na to zasługujesz i ponieważ tak bardzo Cię kocham. Całuję Cię i ściskam ze wszystkich sił Twoja Joanna „Twoja ogromna miłość pomoże mi być silną" (grudzień 1955 r. - lipiec 1958 r.) 14 grudnia 1955 r. wtorek, popołudniu Mój Najdroższy Piotrze! Oto minęła noc i połowa dnia bez mojego najukochańszego Piotra. Jednak jesteś przy mnie ciągle obecny i towarzyszę Ci w chwili Twej długiej podróży. Wczoraj wieczorem, wracając z Magenta, wstąpiłam do Twoich Rodziców, aby ich uspokoić oraz przekazać Twe pozdrowienia. Potem zjadłam kolację z moją rodziną, poszłam z Zitą do naszego kościółka. Piotrze, powiesz pewnie, że przesadzam: jaka to pustka i smutek nie widzieć Cię! Natychmiast zabrałam się do pisania do wszystkich kartek z życzeniami bożonarodzeniowymi. Oczekiwałam na drugie wiadomości TV... lecz mój Piotr nie ukazał się na ekranie telewizyjnym. Potem różaniec, modlitwa za naszą rodzinę i z moim Drogim Skarbem w sercu oraz myślach zasnęłam. Miałam nadzieję wstać na Mszę św. o szóstej. Tymczasem, zgadnij, kto mnie zbudził?... Twoja sympatyczna syrena! I w ten oto sposób pojechałam wraz z Zitą do Magenta. Wzięłam udział we Mszy św. o ósmej trzydzieści. Następnie poszłam odebrać Iucci i z Zitą wróciłyśmy do Ponte Nuovo. Iucci, bardzo szczęśliwa, przybyła ze swoją piżamką i zatrzyma się dzień, a potem zamieni się z Marią Vittorią. Jak więc widzisz, towarzystwa mi nie brakuje. Ty zaś jedziesz do tej zimnej Szwecji sam, samiuteńki. Piotrze, ubieraj się ciepło i zbytnio nie forsuj. O, żebym tylko mogła być pomocną w Twej pracy! Tymczasem nie mogę uczynić nic innego, jak tylko prosić Pana, by miał Cię stale w opiece i pomagał Ci. Mój Piotrze, jestem tak szczęśliwa, że Cię kocham, a Ty tę miłość odwzajemniasz. I zrobię wszystko, abyś mógł mieć we mnie źoneczkę dobrą, czułą, wyrozumiałą i zawsze uśmiechniętą. Gorące, gorące całusy i najczulsze uściski od Twojej Joanny 15 grudnia 1955 r. środa, wieczór Mój Najdroższy Piotrze! W chwili, gdy do Ciebie piszę, Ty jeszcze jesteś w podróży. Jakże bardzo chciałabym być blisko Ciebie, aby długie godziny w pociągu uczynić nieco krótszymi! Dzisiejszy dzień bardzo pochmurny. Mokro, mgła, na dworze ciemno. Ciemno również w moim sercu, ponieważ wiem, jak daleko jesteś. Lecz i te dni przeminą i nadejdzie wtorek... i na powrót rozpoczniemy nasze życie. Cudowne godziny pełne intymności i uczuć, które chciałabym, aby nigdy nie przemijały. Jak się czujesz? Czy jest bardzo zimno? Piotrze, kiedy o Tobie myślę, zwłaszcza teraz, gdy jesteś daleko, rozumiem, że kocham Cię coraz bardziej i że bez Ciebie nie umiałabym już żyć. Tego ranka wzięłam udział we Mszy św. i przyjęłam Komunię św. w naszym kościółku oraz prosiłam cudowną Mateczkę za Tobą Piotrze, aby Ci pomagała i wzięła w opiekę. Około południa przybyła Mariuccia i prosiła, abyśmy poszły z Zitą na obiad do Bernate. Musiałam ją zadowolić. Od Bernate poszłam do gospodarstwa Crespi, gdyż mnie wzywano z wizytą, a potem pojechałam do Mesero. Odwiedziłam tatusia i mamusię oraz opowiedziałam im raz jeszcze o Twej podróży, uspakajając, że tej nocy dotrzesz na nocleg do hotelu. Piotrze, chciałabym wysyłać do Ciebie list w każdy dzień, lecz boję się, że Ty tych listów nie otrzymujesz. Myślę o Tobie stale i z utęsknieniem oczekuję dnia, w którym będę mogła Cię znów uściskać. Bądź zdrów i zbytnio się nie forsuj. Z wielkim uczuciem Cię całuję i ściskam. Twoja Joanna Moc pozdrowień od Zity. 11 kwietnia 1955 r. ...11 kwietnia 1956r. Mój Najdroższy Piotrze! Minął rok od dnia naszych zaręczyn1: rok wewnętrznych radości, wielkiej miłości, maksymalnego zrozumienia. Moje najpiękniejsze życzenie, jakie z całego serca Ci składam, jest takie: jeszcze wielu, wielu takich lat i niechaj Pan Jezus błogosławi i zawsze ma w opiece tę naszą wielką miłość. Całuję Cię jak najserdeczniej. Twoja Joanna kwiecień 1957 r. czwartek, wieczór Mój Najdroższy Piotrze! Jakże nie odpowiedzieć na Twe najczulsze słowa? Drogi Piotrze, jakąż podporą jest dla mnie Twa wielka miłość! Pan Jezus ponownie pobłogosławił naszą miłość. Dał nam następne maleństwo. Jestem bardzo szczęśliwa, zarówno przy wsparciu Mamusi z Nieba2, jak i Twoim z bliska. Jesteś tak dobry, wyrozumiały, czuły i dlatego nie przerażają mnie nic a nic trudy nowego macierzyństwa. Dziękuję, Najdroższy Piotrze, za Twą modlitwę. Madonna bez wątpienia wysłucha Cię i w ten sposób otrzymamy kolejne, tak cudowne dziecko, jak nasz drogi Pierluigi. Co za drogi aniołek! Każdego dnia staje się coraz piękniejszy, coraz żywszy i wydaje się, że rozumie, kiedy się o nim rozmawia. Co za pociecha, prawda, Piotrze? Za każdym razem, gdy w dniach Twej nieobecności, całuję go, całuję go również za Ciebie. Kto wie, ile razy o nim myślisz i chciałbyś mieć go przy sobie. Na szczęście jeszcze tylko cztery dni do Twego powrotu. Ja już doświadczam radości z tego powodu, że znowu Cię zobaczę, uściskam i [cieszę się], że w końcu ujrzę Cię nieco spokojniejszego, razem z Twym drogim aniołkiem. Jakże Ty jesteś drogi, gdy trzymasz w ramionach Twego chłopaczka i sprawiasz, że się śmieje! I gdy rankiem wyciąga swe rączęta, aby Cię pogłaskać! Co za przejmujący obrazek! A gdy zacznie artykułować pierwsze słowa, będzie jeszcze droższy. Na razie mówi swoimi niebieskimi oczkami, zawsze uśmiechniętymi, poruszając rączkami i nóżkami. A teraz Piotrze, proszę o wielką przysługę. Czy będziesz umiał mi wybaczyć, zawsze ilekroć znajdziesz mnie w niezbyt dobrym humorze lub w melancholijnym nastroju? Staram się temu przeciwdziałać, ale często nie udaje mi się. Mam nadzieję, iż jest to niedyspozycja jedynie pierwszych miesięcy. Twa ogromna miłość pomoże mi być dzielną i siebie zwyciężyć. Oczekuję na Ciebie, Piotrze, z całą miłością. Całuję Cię i ściskam wspólnie z naszym drogim aniołkiem. Rozmiłowana w Tobie Joanna 15 lipca 1957 r. Najdroższy Piotrze! Powracam teraz z biura meldunkowego z bonami na 30 litrów benzyny i, tak jak z Tobą uzgodniłam, przesyłam Ci je natychmiast, ufając, że dotrą do Ciebie na sobotę. Po 25 lipca dadzą mi następne. Jest siedemnasta trzydzieści i Pierlugino śpi spokojnie prawie od dwóch godzin. Oby spał tak zawsze! Dziś dzień raczej chłodnawy. Słońce pozwoliło się zobaczyć przez chwilę, potem się schowało. Wraz z Adelajdą i dziećmi zabrałam Pierluigiego na przechadzkę do lasku sosnowego na około godzinkę. Był szczęśliwy, biedmy aniołeczek! Ufam, że i Twe dolegliwości już przeszły. Kunj się i nie nadwy-rężaj zbytnio, zrozumiałeś, mój Drogi Piotruniu? Kiedy będziesz jechał, zabierz z łasti swojej mój różaniec. Dziękuję. Pozdrów ode mnie bardzo mamusię i podziękuj jej za wszystko, co dla nas i dla Ciebie czyni w tym czasie naszej rozłąki. Oczekuję na Ciebie w sobotę, wcześnie rano. Czy potrafisz sobie wyobrazić z jak wielką radością! Szkoda, że to będą tylko dwa dni... ale nadejdzie wreszcie 28!4 Moc, moc całusów od Twego Pierluigiego i od rozmiłowanej w Tobie Joanny 16 lipca 1957 r. wtorek, wieczorem Mój Najdroższy Piotrze! Jest dopiero dwudziesta trzydzieści, a my już zakończyliśmy kolację. Nasz skarb, po krótkim marudzeniu, zanim znalazk właściwą dla siebie pozycję, zasnął właśnie w tym momencie. Natomiast Ty jesteś niestety jeszcze w Mediolanie. Drogi Piotrze, czy to byłoby zbyt piękne, gdybyśmy byli zawsze ze sobą? Kiedy jesteś tu, na miejscu, każda rzecz wydaje mi się być piękniejszą. Także trudy i zmartwienia o Pierluigiego dzielę z Tobą. Cierpliwości, wszystko ofiarujemy Panu Jezusowi, ażeby dopomógł naszemu skarbowi znieść to pierwsze jego cierpienie i uzdrowił go całkowicie. U Madonny z Guerison obiecałam cały różaniec w każdy dzień za naszego drogiego aniołka. Czego by nie uczynił człowiek, aby tylko nie widzieć cierpienia dziecka! Dziś jednak zdołał spać ze swym aparatem dobrych parę godzin. Miejmy nadzieję, że będzie dobrze. Do zobaczenia Mój Najdroższy Piotrze i dobranoc. Twoja Joanna 17 lipca 1957 r. środa, poranek Najdroższy Piotrze! Zanim zaniosę do skrzynki mój poprzedni list, chcę Ci jeszcze przekazać wiadomości o Pierluigim. Spał cały czas w swoim aparacie. Budził się co godzinę, ale bez płaczu lub marudzenia. Co więcej, zasypiał grzecznie w moich ramionach z tym swoim cudownym uśmieszkiem. O szóstej podałam mu butelkę, którą wypił w całości. Potem rozebrałam go i mógł zadowolony wymachiwać nóżkami aż do ósmej, a teraz jeszcze śpi. Dzisiaj oczekuję z radością na tę chwilę, w której usłyszę Twój głos przez telefon. Na razie przyjmij moc, moc całusów od Twego drogiego Pierluigiego i Twojej Joanny Jak najwięcej ciepłych pozdrowień dla mamusi. Twoja Joanna 18 lipca 1957 r. czwartek, urieczór Mój Najdroższy Piotrze! Wczoraj dotarł Twój list z poniedziałku, dziś ten z wtorku! Mój Piotrze, jesteś po prostu skarbem. Ty wiesz, że sprawiają mi wielką przyjemność i obdarzają mnie wielką siłą Twoje najczulsze słowa, których nigdy w Twych listach nie brakuje. Dzięki nieskończone. Nasz drogi aniołek przyzwyczaja się powoli do aparatu. Za dnia radzi sobie z nim doskonale. Staramy się, na ile to tylko możliwe, czymś go zajmować. Nocą raczej nie płacze, choć budzi się przy zmianie pozycji, mniej więcej co dwie godziny. Je z większym apetytem i ma ładną, zarumienioną buźkę, naprawdę jak u pastuszka. A wszystko dzięki zaangażowaniu jego drogiego tatusia, który umiał wybrać urocze miejsce zawsze skąpane w słońcu, od rana aż do późnego wieczora. Cieszę się na samą myśl, że za piętnaście dni będziesz tutaj i Ty, ażeby odpocząć i zaczerpnąć naprawdę świeżego powietrza. Wczoraj od wpół do drugiej do trzeciej byliśmy wszyscy na spacerze w cudownym miejscu oddalonym od naszego domu jakieś 15 minut drogi. Pierluigi cieszył się naprawdę ogromnie. Po powrocie do domu jest radosny i choć nie potrafi tego jeszcze wyrazić w słowach, wydaje się, iż swe zadowolenie okazuje, trzęsąc się i poruszając w swym aparacie. Następnie spał przez kilka godzin bez żadnego przebudzenia. Około wpół do siódmej udaliśmy się do kościoła na nabożeństwo różańcowe. Po powrocie Pierluigi z wielkim apetytem zjadł papkę i owocowy koktajl. Jego dzień dobiegł końca o wpół do dziewiątej. Jeszcze tylko gorący całus od jego tatusia i do łóżeczka! Dzisiejszy dzień spędzamy w Checrouit. Obudziliśmy się rankiem przy cudownie świecącym słońcu, czystym niebie i miłym cieple. Przygotowaliśmy plecaki oraz bagaże i ku wielkiej radości Flavio i Giancarlo wsiedliśmy do kolejki linowej i wyruszyliśmy. Pierluigi, niesamowicie ożywiony, rozbawiał swoimi okrzykami radości ludzi podróżujących kolejką. Po dotarciu na szczyt nałożyłam mu aparat, a on usnął sobie na około godzinkę. Zerwał się mały wietrzyk, więc zeszliśmy w stronę pierwszych łąk i tam Pierluigi opróżnił zawartość swojej buteleczki ze smakiem. W sobotę zobaczysz jego opaloną buzię. Kiedy wróciłam do domu, znalazłam Twój drugi list. Co za kochany mąż! I jakże świętego tatusia mają nasze dzieci! Nawet podczas pracy, która tak bardzo Cię absorbuje, znajdujesz czas, aby o nas nieustannie myśleć i tak wiele się modlić za Twą kochaną rodzinkę! Nigdy chyba nie podziękuję wystarczająco Panu Jezusowi, że dał mi towarzysza życia tak kochającego, dobrego, czułego jak mój Piotr. Mam nadzieję, iż ustąpiły już Twe dolegliwości oraz że mimo bólu zębów możesz spokojnie jeść i odpoczywać. Bardzo mi przykro, że zapomniałam dać Ci jakieś środki wzmacniające. Myślę jednak, iż bardziej niż wszystko inne dobrze Ci zrobi odpoczynek w spokoju, jaki zapewnia Co-urmayeur. Podziękuj mamusi za jej ciepłe pozdrowienia i przekaż jej podobne w moim imieniu i Pierluigiego. Powiedz jej, że jestem całkiem spokojna, ponieważ mam pewność, iż nikt lepiej niż ona nie potrafi Ci pomóc, abyś czuł się mniej oddalony od Twojej rodzinki. Do zobaczenia, Najdroższy Piotrze. Moc, moc najczulszych pocałunków od Twego Pierluigiego i rozmiłowanej w Tobie Joanny 17 września 1957 r. wtorek, poranek Mój Najdroższy Piotrze! Zanim wrócę do Ponte Nuoyo, aby nieco przewietrzyć nasz piękny domek, przesyłam Ci i naszemu drogiemu aniołkowi, który w czwartek ukończy 10 miesięcy, moc pocałunków. Cieszę się, że przeziębienie Gigetto już prawie ustąpiło. Wczoraj rano zanim wyjechałam, ucałowałam go, a on choć już spał, obdarzył mnie uśmiechem i dzięki temu uśmiechowi wróciłam nieco mniej zasmucona. Nie chciałabym się nigdy rozstawać z Wami, lecz niestety... W tych dniach mam wielu chorych. Zawsze dobre dwie godziny w ambulatorium. Zapalenia migdałów, infekcje oskrzeli. Prawdopodobnie jest to grypa azjatycka, która dotarła również do Mas. Na szczęście nic groźnego. Można wyleczyć w dwa dni. Pogoda jest tutaj piękna. Nieco chłodno rankiem i wieczorem, lecz w ciągu dnia słońce wszystko rozgrzewa. Życzyłabym sobie, aby podobnie było również w Courmayeur, albowiem dobra pogoda zawsze rozwesela, a przez to wpływa korzystnie na zdrowie. W każdym razie, jeśli zrobiłoby się bardzo zimno, powiedz mi o tym, żebym mogła natychmiast przyjechać i was stamtąd zabrać. Tego wieczoru zadzwonię do siostry Luigi przed osiemnastą i w ten sposób będę mogła przekazać Ci wiadomości. Rosetta rozpoczęła swoje ferie, które potrwają aż do końca miesiąca. Adelajda jest już zmęczona poszukiwaniem pracy i wczoraj pozostała w domu. Powiedziałam, że wypoczynek nie zaszkodzi nawet jej, co ją bardzo rozbawiło. Fłavio jeździ na rowerze ciągle nowymi szlakami i zwykle czyni to jak szalony. Cieszę się z wizyty, jaką złożyli Ci wczoraj tamci państwo. Wizyty dobrych ludzi zawsze sprawiają przyjemność. Jeśli miałby przyjść inżynier Marzola, poinformuj mnie na czas, żebym mogła przywieźć wszystko, co potrzebne na obiad. Do zobaczenia, Kochany Piotruniu. Moc. całusów dla mojego Gigetto i dla Ciebie. Najcieplejsze pozdrowienia dla mamusi i Sayiny. Twoja Joanna 20 września 1957 piątek, wieczór Najdroższy Piotrze! Powróciwszy z Mesero, otrzymałam wiadomość od Rosetty, która powiedziała mi o Twoim telefonie. Jakże mi przykro, iż nie mogłam słyszeć Twojego głosu i Gigetto. Dopiero co wyszłam, dlatego lepiej dzwoń do mnie między osiemnastą a osiemnastą trzydzieści. W ten sposób jestem pewna, że to ja będę odbierała Twój telefon. Tak czy owak dzięki za dobre wieści. Jakże ciężką jest rozłąka osób, które się kochają! Moja myśl jest stale przy Was. Przy Tobie, który, jak widzę, jesteś czulszy wobec naszego skarbu bardziej niż mama i przy najdroższym Pierluigim, który swoimi okrzykami radości napełnia cały domek. Jakież to piękne! Wszyscy, którzy mieli okazję go zobaczyć, są zachwyceni. Dzięki Niebu czuje się naprawdę dobrze i jest wielce żywym oraz przesympatycznym dzieckiem. Twa wiara, Najdroższy Piotrze, daje mi nadzieję na całkowite uleczenie jego przykurczu karku i szyi. Oczywiście, nie ukrywam przed Tobą, że martwi mnie ten defekt. Niechaj Matuchna z „Notre Damę de la Guerison" wysłucha naszych modlitw! W trakcie, gdy do Ciebie piszę, trwa transmisja ze Spoleto „Manon Lescaut" Pucciniego. Jak piękna i słodka jest ta muzyka! O dziewiętnastej Zita i Cecco wyjechali do Bergamo. Cecco ma się tam spotkać z pewnym mężczyzną, który powrócił z Brazylii i przywiózł mu jakiś pozostawiony sprzęt inżynierski. Ja wolałam pozostać w domu, ponieważ bałam się przemęczyć. Przesłałam do Bergamo zdjęcia, prosząc, aby je zrobili w miarę szybko. I tak oto jestem tu sama, samiuteń-ka z Tobą Najukochańszy Piotrze. Dbaj o siebie, Skarbie i obiecaj mi, że będziesz dbał o swoje zdrowie. Lekarstwa, owszem pomagają, ale to, co się liczy, oczywiście wiesz doskonale, to wypoczynek. Pomyśl o Gigetto, o dziecku, którego z taką radością i upragnieniem oczekujemy. Pomyśl o Twojej Joannie, która tak bardzo Cię kocha i pragnie Cię widzieć zawsze zdrowym i szczęśliwym. Bądź spokojny o mnie. Staram się, na ile to tylko możliwe, za bardzo nie forsować, między innymi dlatego, że zaczynają mi nieco puchnąć nogi. Do domu udaję się w każdy dzień, aby nieco posprzątać oraz wpuścić trochę światła i powietrza dla roślin. Zita ma tyle trosk i jest szczęśliwa, że ma mnie tu ze sobą. Prawie w każdy dzień przychodzi również matka Virgi-nia, ponieważ uczy się od Nando wykonywania prześwietleń. Ma nadzieję, że pewnego dnia jej czcigodna matka prowincjalna nabędzie aparat radiologiczny. Jest dwudziesta trzecia. Kończę tę moją pogawędkę i przepraszam za brzydkie pismo. Serdeczne ucałowania dla mojego Gigetto, pozdrowienia dla mamusi i Saviny. A dla Ciebie mocne uściski od Twojej Joanny 25 września 1957 r. Mój Najdroższy Piotrze! Twoje "wspaniałe kwiaty i najcieplejsze Twe słowa poruszyły mnie do głębi. Nieskończenie dziękuję Ci, mojemu Gigetto, a nade wszystko Panu Jezusowi, który nas bardzo pokochał. Przesyłam Ci karteczkę od księdza Agostino, abyś mu odpisał, tak jak Ty to potrafisz. Zita pojedzie chętnie w sobotę i myślę, że jeśli wyjedziemy stąd o czternastej trzydzieści, będziemy na miejscu o siedemnastej trzydzieści. Jestem ogromnie szczęśliwa, że wszyscy powracacie... mieć Was blisko to - całkiem inna sytuacja. Moc pozdrowień dla mamusi i dla Saviny. Całusy dla mojego Gigetto i jego ukochanego tatusia. Twoja najukochańsza Joanna 18 lutego 1958 r. wtorek Najdroższy Piotrze! Cieszę się z dobrych wiadomości, które mi przekazałeś wczoraj przez telefon i mam nadzieję, że pogoda pozwoli Ci wykorzystać ten czas i pozostać na dworze i w słońcu tak długo, jak to tylko możliwe. Tutaj wieje dzisiaj lodowaty wiatr i Pierluigi nie mógł wyjść z domu. Z tego względu wyładowuje się słuchając płyt i tańcząc. Wczoraj, jak Ci już powiedziałam, ani razu nie zwymiotował. Dziś, w południe, niestety tak. Jednak jego buzia jest bardziej zaróżowiona i bardziej wypoczęta. Mamy nadzieję, że to wszystko z powodu ząbków. Oczywiście, że trwa to już dziesięć dni i mogłoby już ustąpić. Drogi Piotrze, nigdy nie wyobrażałam sobie, iż trzeba tak wiele cierpieć, zostając mamą! Chciałabym widzieć dzieci stale pięknymi, bez żadnego kłopotu, jaki mógłby sprawić im ból, a tymczasem codziennie jakiś mały kolec... Całe szczęście, że Ty jesteś większym optymistą ode mnie i tym samym dodajesz mi odwagi. W przeciwnym razie poziom mojego morale byłby prawie zawsze poniżej zera. W chwili, gdy do Ciebie piszę, jest blisko mnie Mariolina z jej czarującymi oczkami, uśmiechniętymi na moje każde wezwanie. Tej nocy troszeczkę płakała. Nie wiem z jakiej przyczyny. Całe szczęście, że jest Zita, która jej nie opuszcza. Chciałabym móc czynić wszystko sama, również w nocy, lecz w tym momencie nie jest to jeszcze możliwe. Obydwoje są jeszcze zbyt mali i przeszkadzaliby sobie nawzajem. Czy nie będzie Ci przykro, że Zita poświęci jeszcze trochę czasu i przyjedzie mi pomóc? Pytam o to, Drogi Piotrze, bo od czasu do czasu myślę, że nie jesteś zadowolony. Wyobrażam sobie radość siostry Luigi, która miała Cię przy sobie przez prawie cały dzień. Odwiedź ją jeszcze i serdecznie ode mnie pozdrów. Mocne i liczne całusy od Twoich kochanych aniołków. Bądź zdrów i szczęśliwy. Dbaj o wypoczynek i jedzenie. Czy zrozumiałeś, Kochany Piotruniu? Z całą miłością ściskam Cię i całuję, Twoja najukochańsza Joanna Moc całusów dla tatusia od Twego Pierluigiego. 19 lutego 1958 r. środa, popołudniu Najdroższy Piotrze! Także dziś [przesyłam] pozdrowienia i piękne, wielce serdeczne całusy od Twoich pociech i Twojej Joanny. Noc była dobra dla wszystkich. Dzisiaj w południe Gigetto zjadł z apetytem i bez zwracania. Mamy nadzieję, że tak będzie i w przyszłości. Mariolinie nieco się pokarm ulewa i jest troszeczkę niespokojna. W tej chwili akurat zasnęła. Pierluigi, kiedy patrzy na Twój kapelusz, nie robi nic innego tylko mówi: „ma... ma...-, co dla niego znaczy „tatusiu". Wieczorem, opowiada Zita, stale wychodzi na korytarz i stuka rączkami w oszklone drzwi wejściowe, wołając „mamusiu" i „ma"! Co za skarb! Tymi dwoma słowami chce wyrazić wszystko, co ma na myśli. Wczoraj po południu padał śnieg. Natomiast dziś dzień jest cudowny. Szkoda tylko, że wieje silny wiatr. W piątek Pierluigi został zaproszony przez kuzynki do Ma-genta. Nie udało mi się jeszcze pojechać do Mediolanu. Chcę więc powiedzieć, iż kapelusz i maseczkę kupię mu w Magenta. Widziałam się z Twoją mamusią, która mówiła, aby Cię gorąco pozdrowić i przykazać odpoczynek, który jest Ci bardzo potrzebny. Miałabym wielką ochotę zabrać Pierlugiego i przyjechać po Ciebie. Co o tym sądzisz? Czy nie będzie to zbyt męczące dla Gigetto? Moc, moc całusów od Twych dzieciaczków i Twej Jak się czujesz? A zęby? Pozdrowienia od Zity, Cecco i Saviny Joanny 20 lutego 1958 r. czwartek, wieczór Mój Najdroższy Piotrze! Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko dobrze. Dziś dostałam - lub lepiej: dostaliśmy Twe karteczki. Dziękuję i przesyłam moc całusów od Twych pociech. Wczoraj po południu Mariolina dość długo płakała, a uspokoiła się dopiero około drugiej w nocy. Bardzo ulewała pokarm, dlatego dziś po południu Crotti zawiózł mnie do profesora Cislaghi do Mediolanu. Przybył także Nando, a ponieważ zawoziłam już Mariolinę, prosiłam, aby obejrzał również Gigetto. Niestety, w przypadku Marioliny nie da się nic zrobić, jak tylko czekać aż zacznie jeść pokarmy stałe, czyli do piątego miesiąca. Otrzymałam krople, które mają zminimalizować skurcz odźwiernika. Jednakże mówi, że nie jest to zaburzenie niepokojące, ponieważ dziewczynka ma ładną cerę, wygląda na dziecko zdrowe i nie jest obolała. Jeśliby zaś bardzo płakała, należy jej podać czopki na uspokojenie. W przypadku Gigetto, który również wygląda na dziecko zdrowe i mocne, torsje są spowodowane nadwrażliwością gardła. Stąd też podrażnienia gardła, prowokowane przez byle powód (kaszel, okruszek chleba itd.), kończą się wymiotami. Również ten kłopot ma ustąpić z chwilą, gdy dziecko będzie podrastać. Teraz jestem bardziej spokojna i z pomocą Boga oraz wysiłkiem całej dobrej woli będę się starała mieć dużo cierpliwości i czekać aż pociechy staną się nieco większe! Tego ranka, kiedy jechałam do Cuggiono, aby odwiedzić moją pacjentkę ze szpitala, zaniosłam Pierluigiego do mamusi, która zatroszczyła się o niego z prawdziwą radością. Nie płakał, mówiła mamusia, ale nic nie mówił i był jakby osowiały aż do chwili mojego powrotu - wtedy natychmiast zaczął pokazywać wszystkie swoje sztuczki. Dziś zjadł chętniej i nie miał torsji. Poszedł do przedszkola, lecz maseczki nie przypadły mu do gustu, co więcej, nawet się ich bał. Stale Cię wspominamy i oczekujemy dnia, w którym znów będziemy Cię mogli uściskać. Dbaj o siebie, Drogi Piotruniu, i przyjmij moc całusów od Twych aniołków i Twej Pozdrowienia od Zity i Cecco. Joanny 22 lutego 1958 r. sobota, popołudniu Mój Najdroższy Piotrze! Zaledwie przed chwilą syrena ogłosiła, że jest trzynasta, pociechy już zasnęły, a zatem wykorzystam chwilę, aby przesłać Ci nasze najczulsze pozdrowienia. Ufam, że czujesz się dobrze i że to Twoje „dosyć", wypowiedziane wczoraj przez telefon, nie oznacza niczego złego. Dziś myślę o Twojej możliwości przebywania w serdecznym towarzystwie siostry Luigi. Któż to wie, jak będzie jej przykro, kiedy w przyszłości, po zakończeniu Twoich wakacji, nie będzie Cię mogła więcej widywać tak często! Taka właśnie jest prawda, wszystko się kończy: rzeczy piękne i rzeczy brzydkie. Pierlugi, jak zwykle bardzo żywy, nie jadł zbyt chętnie, przez co - jeszcze w połowie posiłku - wszystko zwymiotował. Drogi Piotrze, jakaż szkoda! Cóż to był za piękny widok, jak zjadał dwa albo trzy talerzyki papki! W tej chwili nigdy nie wiadomo, co mu przygotować, ale... cierpliwości! Minie, jak twierdzą lekarze. Mariolina jest dziś fantastycznie spokojna. Przespała całą noc i nie płacze. Dziś sobota zapustna. W hotelu Nuovo di Magenta jest bal maskowy. Przysłali zaproszenie także dla inż. Molli z małżonką. Początek i napoje chłodzące o dwunastej, wieczorem bal maskowy. Cieszę się, że poszedłeś na koncert. W ten sposób minął Ci szybciej czas. Jeszcze jeden tydzień, Drogi Piotruniu, a potem znów będziemy wszyscy razem! „Tutaj nic nowego" - powiedziała Adelajda. A zatem bądź spokojny i uważaj tylko na siebie. Moc pozdrowień od nas wszystkich i całusy od Twoich pociech. Obejmuję Cię z całą miłością Twoja Joanna 23 lutego 1958 r. niedziela, popołudniu Najdroższy Piotrze! Wreszcie jest troszkę spokoju. Z powodu Marioliny dzisiejszy dzień jest czarny. Po dwóch dniach, w których nie wiedziałam nawet, że ją mam, dziś niestety płakała. Na szczęście teraz śpi. Gigetto chciałby ciągle wychodzić i przebywać w ogrodzie, w którym bawi się kamyczkami. Któż przewidzi, jak będzie się cieszyć, [kiedy będziemy] nad morzem! Jest tu Twoja mamusia, ponieważ zatrzymała się na jakiś czas u Adelajdy, bo Rosetta jest na feriach przez cały tydzień. Powracam do pisania. Jest już dwudziesta druga Jestem przeszczęśliwa, że mogłam usłyszeć Twój głos i wiem, iż czujesz się dobrze fizycznie, a przede wszystkim duchowo. Taką mam nadzieję. Przykro mi, że Gigetto nie wymówił ani „mama", ani „ma...", ale ledwie co skończył wymiotować. Biedna dziecina! Całe szczęście, że coraz chętniej pije mleko, a nade wszystko nie zwraca go. W przeciwnym razie nie wiem, jak mógłby żyć. Mariolina jest już spokojniejsza. Podałam jej rumianek i wydaje się, że jej to pomogło. Piotrze, wybacz mi, że nie potrafię milczeć i zasmucam Cię, pisząc o tych sprawach. Jesteś moim Piotrem, tatusiem, więc kiedy Ci o tym mówię, moje troski i zmartwienia stają się lżejsze. Uczyniłeś bardzo dobrze, zmieniając hotel, a poza tym jesteś jeszcze bliżej siostry Luigi. Bardzo żałuję, że nie mogę przyjechać, aby Cię odebrać. Może innym razem. Do zobaczenia, Piotruniu. Jeszcze tylko jeden tydzień, a potem będziesz już z nami. Całusy od Gigetto, uśmiechy od Marioliny i najczulsze uściski od Twojej Joanny 26 lutego 1958 r. środa, wieczór Mój Najdroższy Piotrze! Pierluigi i Mariolina śpią. Natomiast ja piszę do Ciebie. Jestem w trakcie oglądania w telewizji „Piosenki dla wszystkich". Występuje Tagliavini, który śpiewa „Powrócisz do mnie" itd., a Ty jesteś w „Kartoflisku". Później wytłumaczysz mi, skąd tytuł: „Kartoflisko". Mój Najdroższy Piotruniu, przykro mi, że już skończyły się dni Twego odpoczynku. Jestem jednak szczęśliwa, iż za kilka dni będę mogła Cię znów uściskać. Wieczorem, gdy słychać dzwonek, Pierluigi biegnie na korytarz do drzwi z nadzieją, że zobaczy swojego tatusia. Tymczasem zamiast tego spuszcza głowę i powraca do jadalni zbuntowany. Dziś byłam zmuszona zabrać go ze sobą do żłobka, ponieważ kiedy mnie zobaczył wychodzącą z domu, zaczął płakać tak mocno, iż nie byłam w stanie odejść i zostawić go. I tak przebywał ze mną. Najpierw bawił się trochę z dziećmi i zabaweczkami. Potem zaczął mnie "wołać i zaprowadziłam go do ambulatorium. Jak tylko zobaczył mnie w fartuchu lekarskim, zaczął płakać przestraszony... Nieco później przywykł do myśli, że chodzę tak ubrana. Ale kiedy dzieci, które odwiedzałam, płakały, to również w jego oczkach pojawiały się łzy. Biedaczek, ten mój doktorek!!! Dziś wydaje się być nieco lepiej. Zwymiotował troszkę jedynie na wieczór. To jasne, że jest bladziutki i nie ma apetytu. Mamusia była tu na kolacji i miała nadzieję na rozmowę z Tobą, bo nie zrozumiała, że Ty będziesz telefonować jutro wieczór. Czuje się dobrze i bardzo Cię pozdrawia. Stale opowiada Pierluigiemu o swoim Piotrusiu, a Gigetto odpowiada „nie", ruszając główką, jakby chciał powiedzieć... że Ciebie tu nie ma. Tegoż ranka spotkałam księdza Luigi z Magenty. Pytał mnie, czy jesteś, ponieważ chciał przyjść, aby Ci powiedzieć, że we wtorek 9 bieżącego miesiąca prałat kończy (przypuszczam) 80 lat i że będzie odprawiał Mszę św. o osiemnastej wieczór i chciałby, żebyście Ty i Nando byli świadkami [podczas tej uroczystości - przyp. tłum.]. Dzwonił do mnie Nando, pytając, czy Ty się zgodziłeś. Ja myślę, że tak, a Ty? W każdym razie odpowiesz mu po powrocie. Do zobaczenie, mój Najdroższy Mężulku. Bądź radosny i przyjmij najcudowniejsze pocałunki od Twych trzech skarbów. Twoja Joanna Magenta, lato, 1958 Najdroższy Piotrze! Macciocchi (ortopeda) twierdzi, że wszystko jest w porządku. Jednak uwzględniając wagę dziewczynki, radzi [nosić] aparat jeszcze przez dwa miesiące, tylko w nocy. Deo gratias! Do zobaczenia, Najdroższy Piotruniu. Nie forsuj się zbytnio. Zadzwonię do Ciebie w poniedziałek wieczorem o dziewiętnastej trzydzieści. Całuję Cię. Joanna 6 lipca 1958 r. niedziela, nńeczór Mój Najdroższy Piotrze! Najszczęśliwsza, że wszystko jest dobrze, oczekuję z radością na Ciebie. [Przybądź] tak szybko, jak to tylko możliwe. Gi-getto czekał na Ciebie aż do wczoraj, kiedy przybyła Zita. Wołał Cię przez okno przez dobry kwadrans. Potem aby go pocieszyć, zabrałam go aż na zakręt koło kapliczki Matki Bożej. Tam odmówił „Zdrowaś Maryjo" za swojego tatusia i powróciliśmy do domu z nadzieją, że na kolację przybędzie przynajmniej Zita. Tymczasem wraz z mamą przyjechały dopiero o północy. Przesyłam Ci termos Zity, gdyż upadł i się rozbił. Kupiła go na ulicy Orefici, na rogu placu Cordusio, w takim stylowym sklepie dla gospodyni domowej. Powiedzieli mi, że wymienią wewnętrzną szklaną wkładkę, jeśli by się stłukła. Dobrze byłoby nabyć jakiś termos, również mały, lecz szeroki i głęboki, aby przenosić w nim kaszkę dla Gigetto, z tego wąskiego jest bardzo trudno ją potem wydostać. Jeszcze Twoja garderoba: płaszcz, parasol, buty. Przesyłam Ci talony na paliwo i szczęśliwej podróży! Moc całusów od Twych najpiękniejszych i najsympatyczniejszych pociech. Wszyscy je podziwiają i mówią im komplementy. Najczulsze uściski i do szybkiego zobaczenia. Twoja Joanna 9 lipca 1958 r. środa Najdroższy Piotrze! Nie wszyscy czują się dobrze. Dzieci zdążyły już się ładnie opalić i jedzą z apetytem. Mariolina mnie troszeczkę niepokoi, ponieważ nie chce więcej nosić aparatu ortopedycznego. Tej nocy, aby dać jej zasnąć, musiałam go zdjąć. Mamy nadzieję, że są to naprawdę ostatnie dni. Wczoraj po południu zabrałam je [dzieci] do lasku ponad Villais. Mariolina wyciągała swoje nóżki ku słońcu szczęśliwa, że jest wolna. Pierluigi wyładował się rzucaniem kamyczków do kanałów. Biedny Gigetto, będzie Cię wołał 50 razy na dzień i za każdym razem, kiedy słyszy samochód mówi: „mamusiu... tatuś". Potem spuszcza głowę i mówi „babcia", co się rozumie, że wyjechał do Magen-ta do babci. Dziś nie działa już gramofon. Powiedz Menescardi, że jest niezłym kłamczuchem i żeby dał nam inny. Pierluigi bez muzyki jest rozłożony. A jeśli na dodatek pada, nie wiemy, co robić, aby go utrzymać w jednym miejscu. Zapomnieliśmy o białym krążku na płyty (odtwarzane w szybkości 45). Oczekuję na książeczkę 1100. Moje talony na paliwo, 25 litrów, już otrzymałam. Przesyłam Ci 15 litrów. 10 już wykorzystałam. Przypomnij także Cecco, aby mi przywiózł swoją książeczkę. Nie widziałam się jeszcze z panią Valle. A Nando? Dlaczego jeszcze nie przybył? Czyżby dzieci nie czuły się dobrze? Nie przejmuj się białą pastą do bucików Pierłuigiego, znalazłam ją tutaj, w Courmayeur. Dziś trochę słońca, trochę deszczu, trochę wiatru. Całe szczęście, że dzieci nic nie złapały. Nie kichały nawet ani raz. Dbaj o siebie, Drogi Piotrze, a wieczorem nie pracuj już po kolacji. Odpocznij sobie. Czy pamiętasz ubiegły rok? Oczekując, iż tego wieczoru usłyszę Twój głos, pozdrawiam Cię i całuję z całej miłości wraz z naszymi pociechami. Pozdrów mamusię. Joanna 14 lipca 1958 r. poniedziałek, wieczór Najdroższy Piotrze! Przesyłam Ci talony na benzynę, żeby dotarły do Ciebie na czas. Ufam, że miałeś dobrą podróż i że przybywając do Ponte Nuovo, nie odczułeś zbyt dużej różnicy temperatur. Dziś po południu nareszcie nieco bardziej pogodnie i słonecznie. Ksiądz Józiu i ksiądz Piero od razu wspięli się do schroniska Torino, gdzie mogli się cieszyć najczystszym słońcem i panoramą. Natomiast ja zabrałam pociechy na małą przechadzkę. Pierluigi, jak zwykle, posyła swoje pozdrowienie: „tatuś" w stronę każdego przejeżdżającego większego auta, jakie zobaczy. Tego ranka, aby go nieco pocieszyć, umieściłam go w Twoim łóżku. I dzięki temu minęła mu nieco nostalgia za tatuniem. Przyszła do nas pani Valle,,aby zapytać, jakie mamy plany na przyszły rok. Nie dałam jej żadnej odpowiedzi, powiedziałam, że nie rozmawiałam jeszcze z Tobą. [Mówi, że] otrzymała już prośby na cały rok, ale się tego nie czuje. Wolałaby wynająć miejsce nam, jeśli wykorzystamy je tylko przez kilka miesięcy w lecie. Naprawdę, nie wiem, co jej powiedzieć. Jeżeli mamy zamiar pojechać jeszcze w góry do Courmayeur, to ceny są mniej więcej wszystkie takie same i nie możemy sobie pozwolić na rezygnację z tego domku. Wyjazd nad morze, pomyślmy dobrze, wystarczy -15 dni. Pobyt dłuższy zakończyłby się rozdrażnieniem pociech. A Ty, co o tym myślisz? Do zobaczenia, Mój Najdroższy Piotrze. Do zobaczenia w piątek wieczór. Całusy od Twych pociech i Twojej Joanny 16 lipca 1958 r. środa, wieczór Mój Najdroższy Piotrze! Od rana burza z błyskami i grzmotami. Pierluigi w tej chwili śpi, a Mariolina jest tu ze mną, jaka to gaduła. „Mama, ta..." . Staje się z każdym dniem coraz bardziej urwisowata. Kiedy nie ma aparatu, chce stale siedzieć i bawić się. Raz na huśtawce, raz w dziecinnym foteliku. Zabrałam Gigetto i Gianfranco i pojechałam po wędlinę do Morgex. Zaopatrzyłam także Laurę i Furlan. Później kupiłam w sklepie obrus z ceraty w biało-nie-bieską kratkę. W ten sposób można będzie zaoszczędzić prania tych białych. Pierluigi był szczęśliwy, mógł chodzić w deszczu z otwartą parasolką. Dzieci Laury czują się dobrze. Wszystkim ustąpiła gorączka, lecz pokryte są jeszcze potówkami. Muszą nadal być poddane kwarantannie przez 15 dni. Potem będą wolne. W sobotę przyjeżdża Gronchi. Wydawało się, że w sobotę na łączach telefonicznych wszyscy powariowali. Wyznaczono o cztery telefonistki więcej. Dwie na stałe w dzień i noc w Royal, gdzie zamontowano bezpośrednie połączenie z Rzymem. W Stipel przebywali przywódcy, którzy musieli się komunikować z Rzymem i Turynem. I dlatego my, biedni nieszczęśnicy musieliśmy czekać ponad godzinę. Napisała do mnie Amalia di Zoverallo, informując, iż matki testowały mydło Giglio „Saffa" i ponieważ oceniają go bardzo dobrze, chciałyby kupić go więcej. Czy nadal kosztuje 60 lirów, także gdy nabędą go w większej ilości? W ten sposób napiszę do Amali, a potem prześlę postanowienie do Adelajdy. Przykro mi, że tam jest tak bardzo gorąco i że Ty właśnie w tym gorącu będziesz musiał jechać do Rzymu. Powracając z Rzymu, zanim ponownie wyjedziesz do Hiszpanii, mógłbyś przybyć tu na parę dni, aby sobie odpocząć. Czy nie możesz? Do zobaczenia. Pozdrów mamusię. Moc całusów od Twych pociech, od Gigetto, który, gdy Cię woła, potrząsa główką, a następnie przesyła Ci całusa. Uściski od Twej Joanny 20 lipca 1958 r. niedziela, uHeczór Mój Najdroższy Piotrze! Jest dwudziesta pierwsza trzydzieści. Nasze najcudowniejsze pociechy, po prawie całym dniu radości przy pięknym słońcu, śpią spokojnie w swoich łóżeczkach. Mówię prawie, ponieważ dziś po południu troszkę padało. Natomiast w tej chwili niebo jest przejrzyste i pogodne. Pełne tych pięknych gwiazd, jakimi i Ty miałeś już okazję się cieszyć innym razem. Adelajda, Cecco i Zita wyjechały pół godziny temu. Troszkę wypoczęły, spędziwszy dzień wraz z sympatycznymi bratankami. Myślę, że jesteś jeszcze w podróży. Jednak sercem jesteś tu z nami. Drogi Piotrze, czy byłoby zbyt pięknym być zawsze blisko, razem. Całe szczęście, że za dziesięć dni zaczynają się Twoje wakacje. Cóż za radość! Pierluigi bardzo mocno odczuwa Twą nieobecność. Ileż razy on Cię woła! Jakże bardzo jest wrażliwy! Kiedy Cię tutaj nie ma, nie opuszcza mnie ani na chwilę: „mamusiu... mamusiu". Może obawia się, że go zostawisz, tak jak w piątek. Jakże bardzo piękne są nasze dzieci! Przedwczoraj pani Valle zatrzymała się u nas pół godziny i po obserwacji uczyniła porównanie ze swoją trzyletnią córeczką o wiele mniejszą i szczupłą w porównaniu z Pierluigim. Naprawdę musimy być wdzięczni Panu Jezusowi, że dał nam dwa wielkie skarby: piękne, zdrowe, silne. Także Mario-lina w tej chwili, można powiedzieć, jest uzdrowiona: Deo gratias! ]est za co Mu dziękować, kiedy codziennie rano idę do kościoła. Za wszystkie łaski, jakich nieustannie nam udziela i ażeby mi dopomagał być dobrą mamą i dawać Ci w każdej chwili szczęście. Dołączam Ci notateczkę - spis rzeczy, abyś je przywiózł, kiedy przyjedziesz i wymiary Gigetto i Marioliny. Bądź zdrów, mój Piotrze. Życzę Ci dobrej podróży do Hiszpanii, raduj się i nie martw z powodu naszego oddalenia. Moc całusów od Twych trzech skarbeczków. Twoja Joanna 21 lipca 1958 r. poniedziałek, wieczór Mój Najdroższy Piotrze! Dziś jest fantastyczny dzień. Cudowne słońce. Jak Ci już powiedziałam, zabrałam wszystkich do Checruit. Pier-luigi wstrzymał oddech, gdy tylko ruszyła napowietrzna kolejka linowa. Następnie zaczął swoje okrzyki. Czy możesz sobie wyobrazić, w jaki sposób obserwowali go i wtórowali mu wszyscy pasażerowie? Potem na wyciągu krzesełkowym bardzo, ale to bardzo, interesował się każdą rzeczą: łąkami, kwiatami, krowami. A po odpoczynku nie chciał schodzić w dół. Tak bardzo mu się podobało! Mariolina nigdy nie płacze. Płacz wywołałam [dopiero] papką przygotowaną na ognisku przez Gianfranco, który zatroszczył się o ogień. Jednym słowem, spędziliśmy naprawdę piękny dzień, zakończony Twoim telefonem. Słyszałeś Gigetto, jak głośno Cię wołał i jak całuje! Wydaje mi się, że odleciałeś już do Barcelony. Jeśli będziesz się mniej męczył i zrobisz to nieco szybciej, z pewnością będzie to dla Ciebie korzystne. Oczekuję na Twój telegram, a nade wszystko czekamy na Ciebie z otwartymi ramionami we wtorek, 29. Powiedz także komandorowi Lazzari, że lekarz przepisał Ci jeszcze eden miesiąc całkowitego odpoczynku. Jeśli teraz nie uczynisz tego, co Ci się prawnie należy, kiedy chcesz sobie odpocząć? Nie zapomnij zabrać zastrzyków wapna (w szafie, w kuchni). Do zobaczenia, Drogi Piotrze. Szczęśliwej podróży. Całusy i uściski od Twoich drogich pociech i od Twej Pozdrowienia dla Mamusi. Gianfranco przypomina Ci o znaczkach. Joanny „Twoje listy wyrażają całą Twą miłość wobec mnie i Twoich najdroższych skarbów" (kwiecień - czerwiec 1959 r.) 28 kwietnia 1959 r. - wtorek, godz. 8.30 Mój Najdroższy Piotrze! Dopiero tego ranka mogłam dowiedzieć się, że wasz samolot doleciał do Bostonu, po dziewięciu godzinach spóźnienia. Wczoraj wieczorem o dziewiątej dzwoniłam do dyrekcji TWA, do Mediolanu, lecz mieli wiadomości wyłącznie do godziny piętnastej. Czy możesz sobie wyobrazić, co to były dla nas za godziny? Teraz dzwoni do mnie Adelajda, że właśnie przyszedł wasz telegram z Bostonu. Deogratias! Czekam na bardziej szczegółowe wiadomości. Nie mogę kontynuować, ponieważ pociechy nie dają mi spokoju. Wrócę do pisania nieco później, kiedy pójdą odpoczywać. godz. 14.00 Mój Piotrze! Otrzymałam Twój pierwszy list napisany w samolocie, w niedzielę w nocy. Dziękuję za Twe najsłodsze słowa. Gigett" : ucieszony swoją karteczką zasnął, mówiąc: „Tatuś doleciał. Tatuś spadł nie". Musiałbyś go słyszeć. W niedzielę wieczór, kiedy zobaczył wznoszący się samolot, powtarzał: „Tatusiu, do zobaczenia... Tatuś w niebie... Tatusiu, szczęśliwej podróży... Tatusiu, wróć szybko!". Wszyscy ludzie, którzy znajdowali się wokół słuchali go wzruszeni, a on tłumaczył: „Tatuś jest tam w samolocie. Leci daleko, daleko...". Wczoraj za każdym razem kiedy szłam do telefonu, aby zadzwonić do Malpensa i dowiedzieć się czegoś, towarzyszył mi i przy każdej negatywnej odpowiedzi mówił: „Tatuś doleciał nie". A potem, jak gdyby chciał mnie pocieszyć, dodawał: „Mamusiu, tatuś spadnie". Cóż za skarb! On także towarzyszy Ci - można powiedzieć - godzina po godzinie, ponieważ często kazałam mu odmawiać „Ave Maria" i „Wieczny odpoczynek" - jego dwie ulubione modlitwy, które doskonale zna na pamięć. Natomiast Marioli-na za każdym razem gdy słyszy dzwonek biegnie do drzwi, wołając: „Tatuś, tatuś". A Gigi jako starszy chłopczyk poucza ją: „Nie, pociecho. Tatuś daleko. Przyjedzie jutro". Jak widzisz, mój Najdroższy Piotrze, jesteś stale pomiędzy nami. Również gdy dzieli nas tak wielka odległość. Pociechy, które biegną do telefonu, aby zadzwonić do tatusia... I trzeba je zadowolić: wykręcić numer i pozwolić im mówić. Piotruniu złoty, miej się dobrze i nie przemęczaj się. Co więcej, wykorzystaj wolne godziny na dobry sen. Bądź spokojny o mnie, bardzo dużo mi pomagają i dlatego nie męczę się. Tego ranka zadzwonił do mnie z dyrekcji w Mediolanie księgowy Colombo, pytając, czy nie podpiszę mu Twoich [czeków], bo będzie musiał zapisać je na mnie. Odpowiedziałam mu, że nie i żeby przesłał mi kopertę, tak jak zwykle. Czy dobrze? W sobotę, 2 maja wychodzi za mąż starsza córka Pep-pino Beretta. Otrzymałam wczoraj zaproszenie na tę uroczystość. Nie wiem, jaki sprawić jej prezent. Zeszłego roku siostrze, jeśli się nie mylę, podarowaliśmy kryształowy wazon. Czy mam jej ofiarować porcelanowy komplet? Czekam na Twoją sugestię. U nas dziś pada i jest raczej zimno. Włączyliśmy ogrzewanie, dzięki czemu pociechy nie cierpią. W radiu mówią, że brzydką pogodę wywołuje zimne powietrze i zaburzenia atmosferyczne nadchodzące znad Atlantyku. Kto wie, jak brzydki mógłbyś mieć przelot! Niechaj Pan Jezus towarzyszy Ci i zawsze osłania. Także podczas innych lotów, które będziesz musiał przeżyć. Ja nie mogę robić nic innego, jak tylko modlić się i polecać Cię Jego Boskiej Opatrzności. Do zobaczenia, Mój Najdroższy Mężuniu. Z całych sił całują Cię Twoje drogie pociechy. Najczulsze całusy od Twej Joanny Zita i Cecco pozdrawiają Cię i wspominają serdecznie. 29 kwietnia 1959 r. środa, godz. 14.00 Mój Najdroższy Piotrze! Wprawdzie nie otrzymałam jeszcze od Ciebie telegramu, myślę jednak, iż dojechałeś już do Nowego Jorku. Pociechy teraz śpią. Zjadły z apetytem papkę przygotowaną z wielką starannością przez Liberate. Dzisiaj również pada. Dlatego [dzieci] są nieco znużone, ponieważ nie mogą wyżywać się, biegając po ogrodzie. I choć w Magenta i Ponte Nuovo zapanowały wietrzna ospa i odra, [dzieci] czują się dobrze. Mamy nadzieję, że niczego nie złapią. Nando dzisiaj znów jedzie do San Remo, ponieważ Rita ma gorączkę i obawia się, czy to nie odra w jej początkowym stadium. Pożyczyłam jej Twojego Fiata, ponieważ nie ma jeszcze samochodu, który sprawowałby się dobrze, a auto teściów jest także popsute. Jutro o siódmej rano Crotti zabiera Savinę do Mediolanu. Prosiła o to mnie i było mi przykro, że musiałam jej odmówić. Wróci 15 maja. Jak wiesz, jutro Adelajda wyjeżdża do Lourdes. Szkoda, że pada, gdyż liturgia w Lourdes podczas deszczu jest nieco smutna. Mamusia czuje się dobrze. Wspomina Cię i serdecznie pozdrawia. Poza tym nic nowego. Wspominamy Cię nieustannie z wielką miłością. Pier-luigi odmawia stale „Zdrowaś Maryjo" za swojego tatusia i kończy: „Tatusiu, wróć szybko". Mariolina trzyma złożone rączki i posyła całuski do Matki Bożej. Cóż to są za skarby! Do zobaczenia, Mój Najdroższy Piotrze. Powiedz mi, jak się czujesz. O nas bądź spokojny. Całuję Cię z miłością. Twojajoanna 30 kwietnia 1959 r. czwartek, po południu Mój Najdroższy Piotrze! Dziś rano otrzymałam Twój list z poniedziałku, napisany jeszcze „w niebie", jak mówi nasz Gigetto. Naprawdę, mogłeś zasnąć? Bardzo się cieszę, że w poniedziałek rano zostałeś obudzony przez słońce. Natomiast tutaj, [mówiono tak] również w radiu, wydawało się, że będzie zawierucha z deszczem i wiatrem i dlatego do chwili, w której dowiedzieliśmy się z TWA, że samolot dotarł szczęśliwie do Bostonu, byliśmy wszyscy bardzo niespokojni. Gigetto tak bardzo się cieszy z listu, jaki otrzymał od tatusia. Przechowuje go pieczołowicie w kasetce razem z widokówką z samolotu. Zawsze jest bardzo, bardzo energiczny. Podobnie Ma-riolina. Tej nocy nie spali. Słychać było wiatr i odgłosy burzy: grzmoty, strugi wody, wiatr. Wydawało się, że to koniec świata. Również dziś [dzieci] nie mogą wyjść na dwór, ponieważ nadal jest brzydka pogoda. Cierpliwości. Wczoraj wieczorem oraz dzisiaj miałam nieco pracy, ponieważ zastępowałam Nando, która już jednak wróciła razem z Ritą. Niestety, ma odrę. Oczywiście, została odizolowana od naszych pociech i mamy nadzieję, że... będzie dobrze. Mój Piotrze, myślę o Tobie z wielkim, nieustającym uczuciem. Dzień i noc. Bardzo Cię kocham. Ty to wiesz. Chciałabym być zawsze blisko i razem z Tobą, ale... ofiarujemy to Panu Jezusowi, ażeby ciągle towarzyszył naszej drogiej i cudownej rodzince i nam pomagał. Wczoraj w ambulatorium pewien przedstawiciel środowiska lekarskiego, oglądając zdjęcia naszych skarbów, był nimi zachwycony, bez końca prawił mi komplementy i mnie pytał, jaki mam sekret i co robię, że wzrastają takie piękne. Odpowiedziałam mu, iż to żaden sekret. Pan Bóg dał mi je zdrowe i mamy nadzieję, że nadal takimi pozostaną. Prawda, Mój Złoty Tatusieńku? Do zobaczenia, Tatuniu. Tysiące całusów od Twego Gigetto i od Twej pięknej pociechy. Piereluigi nie pozwala mi skończyć. Chce napisać do swojego tatusia. Do zobaczenia, cudowny Piotruniu. Bądź zdrów. Nie przemęczaj się zbytnio. Moc pozdrowień od Zity, Cecco, Liberaty i najczulsze pocałunki od Twojej Joanny 1 maja 1959 r. piątek, po południu Mój Najdroższy Piotrze! Również dzisiaj [przesyłam] najczulsze pozdrowienia pomimo, że poczta dziś nie pracuje, gdyż jest święto robotnicze. Znów wróciło słońce. Pociechy są w tej chwili w ogrodzie, gdzie się bawią, biegają w cieniu winnicy. Tego ranka dzięki ambulansowi uczyniłam mały wyskok do Mesero. Zabrałam ze sobą Gigetto, Mariolinę i Zitę. W ten sposób babcia przez jakąś godzinkę mogła się nimi ucieszyć. Byli także Flavio i Franco, [są] na wakacjach do poniedziałku oraz goście babci. Adelajda jest w Lourdes. Ciągle czekam na Twój list z Nowego Jorku. Wiem, że dotarłeś do Bostonu zdrowo i szczęśliwie. Ciągle o Tobie pamiętamy, Piotruniu złoty. Chcielibyśmy, żeby był już koniec miesiąca, wtedy będziemy mogli pojechać i do Malpensa zabierzemy Cię ze sobą. Dni bez Ciebie wydają mi się o wiele za długie i bardzo wolno mijają. Bądź spokojny, czuję się dobrze. Naprawdę widać, że Pan Jezus wysłuchuje Twoich modlitw. Także nasze skarby, jak dotąd, cieszą się doskonałym zdrowiem. Pierluigi przespał wczoraj od dziewiątej wieczór do wpół do dziewiątej dziś rano. Natomiast Mariolina zbudziła się już o wpół do szóstej i za ¦wszelką cenę chciała się bawić. Drogi Piotruniu! "Wielki całus od Twych skarbów i najczulsze objęcie od Twojej Joanny 2 maja sobota Mój Najukochańszy Piotrze! Dziś rano otrzymałam Twój telegram z Nowego Jorku. Deo gratias i Tobie również, że mi go przesłałeś. Dzieci jak zwykle [czują się] dobrze. A Ty? Czy jeszcze kaszlesz? A czy nie bolą Cię zęby? Gigi stale się modli, aby Tatusiowi przeszły [bóle]. Tatusiu, do zobaczenia, wróć szybko. Zadowolony ze swego arcydzieła dał mi teraz [trochę] spokoju. Jest ciągle troszkę urwisowaty, ale wszystko w normie. Natomiast pocieszę wychodzą ząbki. Jest nieco znudzona, mało śpi. Jednak i ten kłopot przeminie. Tego ranka mamusia i Giną musiały pojechać do Mediolanu, aby odebrać Teresinę", ponieważ, została wysłana do domu z powodu kokluszu. Kolonie nie wychodzą jej na dobre: dwie infekcje w tak krótkim czasie! Tak więc z daleka również od Mesero. Nie mówiłam Ci, jak trudną jest rzeczą wytłumaczyć dzieciom, że nie mogą być razem. Do zobaczenia, Złoty Tatuniu. Całus od Twych najpiękniejszych skarbów i jeden wielki od rozmiłowanej w Tobie Joanny 4 maja 1959 r. poniedziałek Najdroższy Piotrze! Właśnie otrzymałam Twój list z Bostonu z dnia 28, wieczorem. Dziękuję za dobre wiadomości, jakie mi przekazałeś. U nas wszystko w porządku. Także tutaj pogoda się prawie ustabilizowała i pociechy mogą przebywać w ogrodzie, cieszyć się powietrzem i słońcem. Dziś rano otrzymałam z Banku Bellinzaghi 200 akcji Sade wraz z blankietem do odesłania (po jego podpisaniu). Potem jeszcze jeden bilet z tegoż samego banku, na którym jest napisane: Opzioni Pirelli & C. Ponieważ należy odpisać przed 10 maja, mam zamiar odpowiedzieć im sama. Zauważyłam, że listy, które przychodzą do Italii, potrzebują na to osiem dni. Naprawdę życzyłabym sobie, aby docierały o wiele szybciej. Cierpliwości. To przecież aż przez ocean! Mamusia i Twoi czują się dobrze. Teresina już lepiej, nie ma gorączki. Nie forsuj się zbytnio, Piotruniu złoty, i bądź radosny. Moc całusów od Twych skarbów i mocny uścisk od Twej Joanny 5 maja 1959 r. wtorek Mój Najdroższy Piotrze! Pierluigi i Mariolina otrzymali Twoją widokówkę z Bostonu z 29 kwietnia. Gigetto, jak zawsze, pokazał ją wszystkim, tłumacząc, że „tam, tam, w górze, w tamtym pokoju, tatuś robi Mu". Tego ranka, około piątej, w półśnie, usłyszawszy przelatujący samolot, zawołał mnie: „Mamusiu, przelatuje samolot tatusia". Potem spał jeszcze do wpół do dziewiątej. Za każdym razem woła, wzywa swojego tatusia i jeśli mówię mu, że tatuś jest daleko i że nie może przyjść, natychmiast odpowiada mi: „Niech weźmie samolot i wróci do domu". Ma pewne rozumowanie i jest tak malutki! [Dzieci] czują się naprawdę dobrze. Jedzą chętnie i mają rzeczywiście ładny kolor cery. Jestem ciekawa, jak się czujesz. Czy jeszcze kaszlesz. Czy dokucza Ci upał? Tutaj nic nowego. Powróciła Adelajda, lecz jeszcze jej nie widziałam. Mamusia i Rosetta również [czują się] dobrze i bardzo, bardzo serdecznie Cię pozdrawiają. Moc całusów od Twych skarbów i Twojej Joanny Właśnie otrzymałam Twój długi i bardzo czuły list ze środy oraz ten zaadresowany do Twojego najdroższego Gigetto. Nieskończone dzięki. Nawet nie możesz sobie wyobrazić, jak wielką radość dały mi Twe słodkie słowa, jaka to dla mnie pociecha. Jak już Ci mówiłam, Twoja wiara i Twa pobożność są dla mnie ogromnym wzorem: chciałabym umieć się tak modlić, jak Ty to czynisz, Drogi Piotrze. Proszę Cię usilnie: bądź radosny. Zrozumiałeś? Pomyśl, że myślimy o Tobie w każdym momencie dnia, a oddalenie wyda Ci się mniejszym ciężarem. Całuję Cię z całych sił wraz z Twoimi najdroższymi aniołkami. Twoja Joanna Pozdrowienia od Cecco, Zity i Saviny. 6 maja 1959 r. środa Piotrze, Mój Skarbie! Dziś jestem tak bardzo szczęśliwa, ponieważ otrzymałam od Ciebie dokładne wiadomości z Nowego Jorku z 2 maja. Dziękuję Panu Jezusowi, że dał Ci dobrą podróż, pozbawioną trudności - przeciwnych wiatrów. Wyobrażam sobie, co to był za ból patrzeć na te małe dzieci cierpiące na chorobę Heinego-Medina. Niechaj Pan oddali tę brzydką chorobę od naszych skarbów! Cieszę się, iż Twoja praca idzie dobrze i że wszyscy udzielają Ci bardzo serdecznej gościny. Dzięki temu oddalenie będzie Ci się wydawać nieco mniej uciążliwe. Naprawdę, wszyscy podziwiają nasze pociechy? Jakże jestem szczęśliwa! Są tak ładne i tak sympatyczne. Podobnie tutaj, w Magenta, kiedy z nimi wychodzę na dwór, ludzie zatrzymują się, aby z podziwem na nie popatrzeć, a ja nie czynię nic innego jak tylko dziękuję Panu Jezusowi. Dziś rano byłam w Ponte Nuovo, aby zrobić pranie w Bendixie. Widziałam Adelajdę. Cała uświęcona i pełna entuzjazmu z powodu dni, jakie spędziła w Lourdes. Pytała mnie, czy otrzymałam nagraną przez Ciebie taśmę, lecz odpowiedziałam jej, że nie. Może została zatrzymana przez urząd celny? Spotkałam pana Dotto, który - wierny sugestii - spaceruje sobie po ogrodzie oraz ogląda rośliny i kwiaty. Siostry Kanoniczki nieustannie się za Ciebie modlą i pozdrawiają Cię. Podobnie czyni matka Virginia, która dziś rano przybyła do Ponte Nuovo, aby odwiedzić dzieci ze żłobka. Dziś po południu są obrzędy pogrzebowe tatusia Angeli Chiolerio, który zmarł niespodziewanie przedwczoraj wieczorem, w chwili, gdy pisał w swoim gabinecie. Jest to jakieś wyzwolenie dla rodziny, ale jakiż to dla nich ból, że przy śmierci nikt z nich mu nie towarzyszył i że umarł bez sakramentów. Teraz wychodzę na konsultacje do żłobka. Całuję Cię z całą miłością. Minęło już dziesięć dni! Bądź zdrów. Zbytnio się nie forsuj. Całusy od Twoich pociech. Rozmiłowana w Tobie Joanna Najserdeczniejsze pozdrowienia od Cecco i Zity. 8 maja 1959 r. piątek Mój Najdroższy Piotrze! Otrzymałam od Ciebie wielki list z Nowego Jorku, który wysłałeś w poniedziałek 4 maja. Nieskończone dzięki, że choć jesteś zmęczony pracą i upałem, masz jeszcze czas, aby opisywać mi każdy kolejny dzień i wszystko, co robisz. Piotruniu złoty, myślimy o Tobie bezustannie. I czy umiesz sobie wyobrazić, jak bardzo jestem szczęśliwa, kiedy czytam wiadomości od Ciebie. W jakimże to hotelu się zatrzymałeś! Gigetto powiedział, oglądając widokówkę, że jesteś w górze: „wysoko, wysoko, prawie w niebie". Przykro mi, że jest tak ciepło. U nas wczoraj był także parny dzień. Natomiast dziś jest wietrznie i dlatego mamy lepsze samopoczucie. Nasze skarby czują się dobrze. Cieszą się słońcem w winnicy. Można rzec, że są tam prawie cały dzień. Angela jest naprawdę tak troskliwa, dokładna i potrafi zorganizować im zabawę oraz dba o nich. Oby taką była też Savina! Co oznacza, że potrzeba [jej] trochę wskazówek i cierpliwości! Wczoraj rano zabrałam pociechy do Mesero, na cmentarz do dziadzia i cioci Teresiny. Dzieci, trzymając złożone rączki, modliły się za Ciebie, ażeby wszystko było dobrze. Piotruniu złoty, Pan Jezus nie może nie wysłuchać tych naszych aniołków. Natomiast po południu Cecco zabrał nas do Lugano. Jakież to słodkie wspomnienia. Ponownie zobaczyłam brzeg jeziora i hotel Felix, gdzie zrobiłeś mi pierwszą fotografię. Chciałabym mieć Cię blisko, aby Cię objąć, całować z całą miłością i podziękować Ci za tę wielką miłość, jaką mnie obdarzyłeś i za wszystkie radości, jakie mi sprawiłeś przez te trzy lata. Pociechy zjadły podwieczorek i były bardzo radosne, bawiły się w parku w Lugano, gdzie znajdowały się karuzele, huśtaweczki dla dzieci i jak zwykle z dużą radością, rzucały kamyczki do jeziora. Zadzwoniła do mnie właśnie Adelajda, aby mi oznajmić, że dotarła nagrana przez Ciebie taśmań. Oczekiwano na nią także w Mediolanie. Tego ranka musiałam dzwonić do Roveda, ponieważ spalił się wyłącznik Bendixa. Kiedy uda się do Mediolanu, będzie się starał załatwić inny. Widziałam dom, gdzie znajdują się Twoje biura. Jest skończony, wygląda dobrze, nie przypomina tego, co dawniej. Stołówka pracownicza jest wyszlifowana jak zelówka. Gigetto na jej widok powiedział: „Mamusiu, Saffa popadła w ruinę. Trzeba napisać do tatusia". To jego słowa! Napisała do mnie pani Valle. Prosi, aby jej powiedzieć, kiedy mamy zamiar przybyć do „Pinto", ażeby mogła zdążyć na czas z naprawami, jakie ma zamiar poczynić. Jeszcze dziś jej odpiszę. Do zobaczenia, Skarbie. Bądź zdrów. Twoje pociechy przesyłają Ci najczulsze całusy. Obejmuję Cię z całych sił i całuję. Twoja Joanna 10 maja 1959 r. niedziela, godz. 22.00 Mój Najdroższy Piotrze! Myślę o Tobie stale, również w pracy. Tu i tam. Szkoda, że jest gorąco. Natomiast dziś u nas pogoda pochmurna. Co chwilę pada. Jest z nami ksiądz Józiu, który przybył, aby ucieszyć się troszkę naszymi aniołkami. Odprawiał Mszę św. w Ponte Nuovo, tak jak zwykle, i udzielił specjalnego błogosławieństwa z pokropieniem wodą święconą naszym pociechom i siostrzeńcom, którzy także przybyli na Mszę św. wujka. Mariolina, jest grzeczna w kościele. Zaś Pierluigi umie wytrwać jedynie pięć minut. Potem ksiądz Józiu zabrał dzieci na zwykłą plażę w Turbigo. W tym czasie ja chętnie zostałam w domu, gdzie w spokoju mogłam przygotować sweterek z rękawkami dla Alberta lub Emanueli. A propos, czy myślałeś już nad imieniem, jakie damy dziewczynce? Pociechy w tym momencie śpią. Pierluigi odpoczywa spokojnie już od 19-00. Obudziłam go, aby mu dać troszkę papki, lecz jej nie chciał. I tak prześpi jeszcze lepiej aż do jutrzejszego poranka. Teraz i ja idę odpocząć. W telewizji nie ma nic ciekawego. Jakiś wywiad! Do zobaczenia, Skarbie. Całusy od Twoich pociech i od rozmiłowanej w Tobie żoneczki. Joanna 10 maja 1959 r. poniedziałek Mój Najdroższy Piotrze! Dziś wielka uroczystość. Otrzymałam Twój [list] z czwartku, 7 maja: kartka z katedrą, elegancka katedra Mediolanu, i ta dla Pierluigiego z długim mostem. Usłyszał, że nie miałeś żadnego kamyczka, aby go wrzucić do wody, więc sam podniósł w ogrodzie kamyk i rzucił go na kartkę! Nieskończone dzięki za dobre wieści, jakie mi przesyłasz. Przykro mi, że pisząc do mnie, musisz się kłaść spać jeszcze później. A czy rano możesz zatrzymać się w łóżku nieco dłużej, czy musisz natychmiast wstawać? Cieszę się, że minął Ci już kaszel i że zęby jako tako. Piotruniu złoty, chciałabym, abyś nigdy na nic nie cierpiał. Albo kiedy nie czujesz się dobrze, chciałabym być blisko Ciebie. Dziękuję, że słuchasz moich rad, abyś się zbytnio nie przemęczał. Z banku przyszło potwierdzenie nabycia 200 [akcji] Sade. Poza tym nic nowego. Zacznę Cię teraz pytać, kiedy przewidujesz powrót. To prawda, iż poczta zanim dotrze, potrzebuje trzech dni, lecz dziś jest ich już jedenaście. „Tatuś ziu..." - mówi Mariolina. „Tatuś wróci jutro" - mówi Gigetto. I w taki oto sposób miną wszystkie „jutro" Twojego Gigetto i nadejdzie prawdziwe „jutro", dzień wielkiej radości, gdyż wreszcie znów będziemy mogli Cię uściskać. Do zobaczenia, Drogi Skarbie. Jak zawsze, całuję Twoje pociechy również od Ciebie. Trzymaj się. Najczulsze uściski. Twojajoanna Zita i Cecco odwzajemniają najserdeczniejsze pozdrowienia. 12 maja 1959 r. wtorek Mój Najdroższy Piotrze! Przesyłam Ci trzy kolorowe fotografie naszej wspaniałej Marioliny. Ufam, że dotrą do Ciebie w miarę nie zniszczone. Pociechy jak zwykle dobrze. Gigetto bawi się cały dzień i wieczór, aż do ósmej. Więcej już nie może. Zasypia natychmiast i śpi bez przerwy aż do ósmej rano. Zobaczysz go, co z niego za człowieczek, kiedy musi wziąć czopek na kaszel lub założyć gruszkę. To już kilka dni jak nie jest z nim najlepiej i dlatego używam [tej] gruszki. Ale nie skarży się ani słowem. Jest taki cudowny. Dzisiaj u nas jest również bardzo gorąco. Kto wie, jak jest u Ciebie! Pieczenie w żołądku nie pozwala mi nawet stać. Za to ból głowy zdarza się tylko kilka razy. Ale wszystko przeminie. Może już za dwa miesiące będzie dzieciątko! Mam tutaj także fotografie Twoich kuzynów. Prześlę Ci je osobno, w innej kopercie. Bądź zdrów, Piotruniu złoty, i do szybkiego zobaczenia. Moc, moc ogromnych całusów również od Twoich pociech. Twoja Joanna 13 maja 1959 r. środa Mój Najdroższy Piotrze! Twoje ostatnie wiadomości [są] z 8 [maja]. Stale pracujesz, zmęczony wieczorem, znajdujesz czas, aby do mnie napisać. Nieskończone dzięki. Z dzisiejszych wiadomości dowiadujemy się, że w Stanach Zjednoczonych rozbiły się dwa samoloty. Jeden Nowy Jork -Atlanta, blisko Baltimore. Drugi podczas gdy podchodził do lądowania, na lotnisku Kanwha (Virginia). Obydwa czterosil-nikowe modele „Capital Airlines". Mój Piotrze, czy wyobrażasz sobie, jak myślę stale o Tobie, Twoich podróżach i jak bardzo pragnę, żeby szybko nadszedł już dzień, w którym zakończysz swoje przeloty. Bądź zdrów, według istniejącej triady Gigetto, który za każdym razem, gdy się modli, mów: Jezu, daj dobrą podróż mojemu tatusiowi. Niech tatuś powróci szybko, tatuś spadnie nić'. No cóż, odległość to zawsze odległość. Wczoraj wieczorem w TV ojciec Marian, mówiąc o prawdziwej miłości małżeńskiej, powiedział, że „prawdziwa miłość to taka miłość, która nie trwa jeden dzień, lecz zawsze". A dwoje małżonków, którzy się kochają, kiedy pójdą do Raju, zorientują się, iż czas, w którym się kochali, był krótki i będą się radować na myśl, że przed nimi cała wieczność, aby mogli wzajemną miłość kontynuować. Piotruniu złoty, Ty wiesz, jak bardzo Cię kocham, myślę o Tobie i pragnę dla Ciebie szczęścia. Wróć szybko i przyjmij moc, moc całusów od Twoich skarbów. Najczulsze uściski od Twojej Joanny 14 maja 1959 r. czwartek Mój Najdroższy Piotrze! Dziś dostałam od Ciebie wiadomości z 10, 11 maja. Nieskończone dzięki. Pierluigi niesamowicie uważnie wysłuchał Twego listu aż do końca, a ponieważ zobaczył mnie do głębi poruszoną, powiedział: „Mamusiu, nie płacz więcej, tatuś wróci szybko". Wczoraj, podczas gdy przygoto-wywałam go do snu: „Mamusieńko piękna" - kto go tak nauczył, naprawdę nie wiem - „ja jestem twoim pieszczosz-kiem". Codziennie staje się coraz bardziej chłopięciem. Ma pewne argumenty! Przykro mi, że jest tak bardzo gorąco i że chcąc mnie ucieszyć, musisz męczyć się podróżując tyle godzin pociągiem. Cierpliwości, Piotruniu złoty, jestem teraz bardziej spokojna, nie myślę, że jesteś „na niebie". Jesteś naprawdę złotym tatusiem. Kto wie, [co pomyśli] Pierluigi, kiedy będzie starszy i przeczyta. Twoje cudowne listy. Tatuś tak wiele modli się za swoją wspaniałą rodzinkę. Dzięki za Twoje słodkie słowa dla mamusi. Będę czyniła wszystko, by zawsze być taką, jaką Ty mnie chcesz i jaką sobie wyobrażasz. Mój Piotrze, nieustannie czekamy, że przyślesz informacje o dacie i godzinie, kiedy będziemy mogli spotkać się z Tobą w Malpensa. A potem... nie pozwolimy Ci więcej odjechać! Bądź spokojny, wszyscy czujemy się dobrze. Cecco i Zi-ta, jak zwykle tak bardzo troskliwi, są szczęśliwi, że mają nas u siebie. Dziękują Ci za pozdrowienia i odwzajemniają swoje z serca. Mamusia czuje się dobrze i pozdrawia Cię. Chodzi na cmentarz, naprawdę nie wiem jak często, aby modlić się za Ciebie, za swojego Piotra. Teresina czuje się lepiej. Kaszle tylko od czasu do czasu. Adelajda i rodzina również dobrze. Widziałam ją wczoraj i otrzymałam od niej czekoladki i serwetkę na stół, dary księdza Felice. W tej chwili odpowiem pani Marii i podziękuję jej za to. Siostry zakonne są bardzo zadowolone z pianina, które jest dłuższe niż jedna oktawa i ma takie słodkie brzmienie. Prace w nowym przedsiębiorstwie posuwają się bardzo szybko. Pierluigi nie chciałby w ogóle stamtąd odchodzić. Niesamowicie podoba mu się obserwowanie poruszającego się dźwigu, jak idzie w górę i w dół. Stwierdził, że kiedy będzie duży, zostanie „inżynierem" jak jego tatuś. Mariolina, „piękna pociecha", to taka panienka, ani na chwilę się nie zatrzyma i te jej wybuchy śmiechu... tańczy, pokazuje grymasy i czasami kaprysi. Do widzenia, Mój Najukochańszy Piotrze. Bądź naprawdę zdrów i do szybkiego zobaczenia. Jeśli jesteś zmęczony, nie pisz w każdy dzień. Wiele całusów od Twoich pociech i od rozmiłowanej w Tobie Joanny 16 maja 1959 r. sobota Mój Najdroższy Piotrze! Wykorzystuję przelot do Nowego Jorku żony inż. Pioyesana, abyś mógł otrzymać od nas aktualne wiadomości. Wszyscy czują się dobrze. Dzieci, jak zwykle, bardzo żywe. Jest przy nich co robić. Ciągle obawiam się, że mogą sobie zrobić coś złego i dlatego trzeba je ciągle obserwować. Ostatnie wiadomości od Ciebie pochodzą z 11 maja. Gigetto, kiedy przychodzi listonosz, biegnie, aby zobaczyć, czy „tatuś napisał". A kiedy zobaczy list, przynosi mi go tak bardzo szczęśliwy i usatysfakcjonowany ponieważ wie, że sprawi mi radość. I rzeczywiście, nie potrafisz sobie nawet wyobrazić, jak bardzo jestem szczęśliwa, kiedy mogę czytać Twoje listy. Zawsze tak bardzo czułe. Teraz jednak oczekuję, że powiesz mi, kiedy zamierzasz powrócić. Pogoda, z powodu licznych burz w ostatnich dniach, bardzo się odświeżyła. „Grzmoty nie pochodzą z muru, ale z nieba" - nowe powiedzenie Twojego chłopięcia. „Boję się", mówi Marioli-na. Cóż za cudowne skarby! Jest to wiek, który wymaga wiele poświęcenia, ale [dzieci] są cudowne, ze względu na ich niewinne wyrażenia. Podczas gdy do Ciebie piszę, mam przy sobie Pierlu-igiego. Siedzi przy stole i przegląda wszystkie piękne widokówki, jakie mu przysłałeś.„ Do zobaczenia, tatusiu" - [mówi] kiedy ogląda widokówkę z samolotem. Już prawie wracasz". Wyobrażasz sobie ich radość, kiedy Cię ponownie zobaczą? Wróć szybko, Tatusiu. Do zobaczenia. A Twe podróże? Któż to wie, jak bardzo będziesz zmęczony. Czy w drodze powrotnej rzeczywiście będziesz mijał biegun północny? Czy to pewne? Do zobaczenia, Piotruniu złoty. Bądź zdrów. Towarzyszymy Ci w każdej chwili. Całusy od Twoich pociech i moc, moc najczulszych od Twojej Joanny 19 maja 1959 r. Mój Najdroższy Piotrze! Otrzymałam Twój list ze środy (13 maja) i czwartku (14 maja). Mam nadzieję, że Twoja podróż do Bridgefort była dobra. Cóż za wieżowce znajdują się w Nowym Jorku! Wygląda to jak królestwo baśni z ich wszystkimi błyskotkami. Pierluigi oczekuje na niespodziankę. Jak zwykle wszyscy czujemy się dobrze. Mariolina jest od dwóch dni nieco kapryśna i nie chce jeść, ale nie ma gorączki. Powróciła Savina. Jak na razie [jest] bardzo spokojna i wesoła. Mamy nadzieję, że tak będzie nadal. Również dzieci są spokojniejsze i chętniej z nią przebywają. U nas pogoda stale piękna, dlatego [dzieci] mogą prawie przez cały dzień przebywać w ogrodzie. Jakże jestem szczęśliwa, że właściciele agencji, którą odwiedzaliście, zgotowali wam tak miłe przyjęcie! Ty naprawdę na to zasługujesz. Zawsze jesteś tak uprzejmy i troskliwy wobec nich, kiedy przyjeżdżają do Włoch. Tego ranka byłam w Ponte Nuovo i widziałam, że z sufitu łazienki kapała woda. Hydraulik odnalazł sposób naprawy bojlera, który był zepsuty. Zresztą nie tylko on, spalony był również opornik. Obecnie wszystko funkcjonuje dobrze, ale nie rozumiem, jak to możliwe, że opornik pali się z taką łatwością. Spotkałam Adelajdę. Usłyszałam Twój barytonowy głos w telefonie i dziękuję za pozdrowienia oraz całusy. W niedzielę mieliśmy wizytę prefekta Mediolanu i prawie całej rady miasta Magenta w żłobku, u sióstr zakonnych i w szkole w Ponte Nuovo. Cecco mówił, że bardzo im się podobało. Żałował, że nie było Cię, abyś mógł oprowadzić gości. Trzymaj się zdrowo, mój Piotrze, i wróć szybko. Zobaczysz jaki postęp uczynił Gigetto w wyrażaniu się. Buduje już długie, całkiem jasne zdania i powtarza wszystko, co usłyszy, używając właściwego słownictwa. Całuję Cię z całą miłością i ściskam razem z naszymi skarbami. Rozmiłowana w Tobie Joanna 20 maja 1959 r. środa Mój Najdroższy Piotrze! Dzięki, dzięki, również w imieniu Twoich pociech, za cudowną niespodziankę. Czy potrafisz sobie wyobrazić radość Pierluigiego, który otrzymał dwie taśmy, „gdzie mówi tatuś"? Dzisiaj nie chciał słuchać niczego innego jak tylko Twoich taśm. Natomiast Mariolina, kiedy usłyszała: „całus dla Marioliny", rozpoznała Twój głos i powtarzała: „Tatuś, tatuś", a swoją piękną buźką posłała Ci wiele, wiele calusków. To są naprawdę dwa skarby! A Twoja dobra i droga żoneczka, jakże miała nie być wzruszona, słysząc tak czułe wyrażenia. Dzięki, Pio-truniu złoty. O ileż bardziej jestem radosna i spokojniejsza, wiedząc, że o mnie myślisz i tak bardzo mnie kochasz! czwartek, po południu Mój Najdroższy Piotrze! Tego ranka otrzymałam Twój długi list z soboty, 16. Same cudowne wiadomości. Dzięki Bogu. Jakaż wspaniała i czuła korespondencja. Ileż modlitwy za Twoją rodzinę! Zawsze znajdujesz czas, aby uczestniczyć we Mszy św.? Ja, niestety, nie mogę się nawet ruszyć. Tego ranka Mariolina obudziła się już o piątej i o szóstej musiałam wstać, ubrać ją i zaprowadzić do saloniku, aby mogła się bawić. W przeciwnym razie swoim dźwięczącym głosikiem obudziłaby Pierluigiego. Natomiast Gigetto, nie śpiąc dodatkowo po południu, dosypia aż do wpół do dziewiątej. Naprawdę miałam nadzieję, że powiesz mi, iż przed upływem miesiąca będziesz mógł wrócić, ale Ty jeszcze tego nie wiesz. Cierpliwości. Czy czeka Cię jeszcze wiele przelotów? Jedziesz do San Francisco? Przyszedł również Twój [list] z niedzieli. Cieszę się, kiedy czytam, że zostałeś przyjęty przez pewną uprzejmą rodzinę, która tak bardzo podziwia nasze skarby. W ten sposób mogłeś spędzić niedzielę w dobrym, przyjaznym towarzystwie. Wszyscy czujemy się dobrze. Również Twoja Mamusia czuje się dobrze i za każdym razem, kiedy Ją widzę, zobowiązuje mnie, abym Cię pozdrowiła. Cecco wyraża swą wdzięczność za znaczki i pozdrawia Cię wraz z Zitą. Drogi Tatusiu, dzięki za taśmy. Ten obrazek oznacza moc całusów. Chciał [synek] napisać sam. Kiedy przychodzą Twoje listy, a jest obecny Gigetto, nie mogę ich w spokoju przeczytać, ponieważ to on chce je wziąć i poważnie, poważnie czyta: „Moc całusów dla Gigi. Tatuś jest nadal daleko, i tak dalej". Tak więc mija prawie cała godzina, zanim powraca [z zabranym listem]... Co o tym sądzisz? Do zobaczenia, Piotruniu zloty. Bądź zdrów. Całuję Cię z całą miłością. Dzięki za wszystko. Twoja Joanna 22 maja 1959 r. piątek Mój Najdroższy Piotrze! Mam tu przed sobą Twój bilecik z poniedziałku 18, z godziny dwudziestej trzeciej trzydzieści. Któż zrozumie, jak bardzo byłeś zmęczony, a musiałeś wyjechać natychmiast we wtorek rano! Nie mogę już więcej otrzymywać Twoich listów, w których piszesz: „Wreszcie zakończyłem moją pracę. Będę między Wami dnia... o godzinie...". Niestety, nadal tego nie wiesz. To prawie dwadzieścia sześć dni jak jesteś daleko, a mnie wydaje się, że to miesiące miesięcy. Również Gigetto ciągle mówi: „Tatuś już "więcej nie wraca. Stale jest daleko". I pomyśl, czy ciągle musisz mieć tak dalekie loty. My, jak dotąd nadal jesteśmy u Zity. Jutro rano będę musiała pozostać w Ponte Nuovo, ponieważ zmieniam materace w łóżeczkach [dzieci], jak również ten z naszego łóżka. W Laminati przez trzy dni Anglicy składali wizytę. „W obiegu jest tysiące opinii" - powiedziała Zita. Jak na razie jedyną nowiną jest to, że adwokat Zaninoni nie jest już określany jako adwokat, lecz jako „pan Zoninoni". Inż. Notari3 pytał, kiedy wracasz. Nie wiem dlaczego. Na wystawę w szkole inż. Denotti przewidział kilka paneli, tak powiedział Cecco. Musiał poprosić o to w dyrekcji, zanim jeszcze Cecco Ci o tym napisał. Tutaj ferwor przygotowań na czerwcową Magentiadę. Prawie wszystkie domy odświeżone. Nie opowiem Ci w jakich barwach... Kolorem dominującym jest żółty, w ciemnych odcieniach. Fasada kościoła zakończona. Ściągnięto także wszystkie rusztowania. Jest rzeczywiście piękna i fascynująca. Prałat bardzo, bardzo zadowolony. Często widzę go, jak chodzi i ją podziwia. W tych dniach otrzymałam różne listy z Banku Bellin-zaghi odnośnie do opcji Pirelli. Nie podano terminu utraty ważności, dlatego myślę, że będziesz miał czas, abyś to Ty [na nie] odpowiedział, gdy ¦wrócisz. Ja, prawdę mówiąc, niezbyt to rozumiem. Dzisiaj Gigetto jest zadowolony. Nareszcie przyszła taśma pt. „Wszystkie mamy". Fascynuje go muzyka i prawdziwy z nim kłopot, jeśli nie słucha swoich taśm! Twoich nauczył się już dobrze i powtarza je z pamięci, zanim Ty coś powiesz. Obydwoje czują się dobrze. Ani cienia odry. Deogratias. Również Tereska jest już zdrowa. Obecnie na koklusz choruje Luigino. Mamusia czuje się dobrze. Ciągle pyta mnie o wiadomości od Ciebie. W nadziei na ponowne, szybkie spotkanie z Tobą całuję Cię i ściskam z całą miłością wraz z Twoimi skarbami. Rozmiłowana w Tobie Joanna ? niedziela Mój Najukochańszy Piotrze! Jest piętnasta. Nasze aniołki wraz z wujostwem, Angelą i Saviną pojechały do Legnano. Zostali, zaproszeni przez państwo Viola, aby zobaczyć święto powozów połączone z przejazdem karet. Ja wolałam raczej pozostać w spokoju w domu. Dziś rozpoczął się dziewiąty miesiąc i łatwo się męczę. Tak oto jestem sama, samiuteńka. Z radością i wielkim wzruszeniem przeczytałam raz, a potem jeszcze raz Twoje najczulsze listy, które z taką starannością wysyłasz mi codziennie z Ameryki. Trwam w Twej słodkiej i drogiej kompanii. Dziś jestem w nieco lepszym nastroju ducha... ale wczoraj, nie chcę udawać, było nieco gorzej. Pragnęłam mieć Cię blisko. Bardzo tęskniłam za Tobą i naprawdę zadecydowałam, że napiszę, abyś natychmiast powracał. Natomiast potem... mi przeszło. Dziś mówię Ci: „Wróć tak szybko, jak to tylko możliwe. Piotruniu złoty, jak tylko możesz". Wczoraj wieczorem Gigetto, zanim zasnął, powiedział mi: „Mamusiu, ja chcę zobaczyć mojego tatusia". Jest stale daleko i więcej nie wraca!". A ja, żeby mógł zasnąć, musiałam mu powiedzieć: „Wróci jutro". Jakiż to skarb. Kocha Cię tak bardzo i brak mu Ciebie... „Tatuś musi naprawić moje czerwone krzesełko... mój trójkołowiec, itd. Ja pójdę w góry, do nieba i w ten sposób będę widział mojego tatusia!". I jedno wyrażenie po drugim, jak gdyby był już wielkim człowieczkiem. Mariolina jak zwykle bardzo żywa. Czyni wszystko to, co robi Gigetto. I dość często kończy się to sprzeczką. Obydwoje czują się naprawdę dobrze i - dzięki Twoim modlitwom - nie ma żadnego „nieszczęścia". Moja kuzynka Piera urodziła dziewczynkę, Simonettę. Jest jednak jeszcze w klinice, ponieważ musiała mieć cesarskie cięcie. Dlaczego, naprawdę nie wiem. Tak czy owak, czuje się dobrze i ma nadzieję powrócić do domu za tydzień. Jest to jednak troska... Ufam Matce Bożej i jestem pewna, że także tym razem pomoże mi. Liczne są modlitwy mojego Najdroższego i Najukochańszego Piotra. Dzięki, Piotruniu złoty, za wszystko. Za Twą ogromną miłość do mnie i do naszych skarbów, za Twoje trudy, za całą Twoją pracę dla Twej rodziny, za wszystkie Twoje poświęcenia. Ufam, że u Ciebie nie jest zbyt gorąco. Tutaj od trzech dni, poza chwilami rozpogodzenia, pada i jest raczej chłodno. Dla mnie to dobrze, ponieważ gorąco byłoby zbyt dużym obciążeniem. Dnia 2 czerwca będzie u nas na uroczystym odsłonięciu fasady bazyliki biskup Montini. Szkoły są zamknięte i rozpoczęto przygotowania do wystawy. Mam nadzieję, że właśnie jutro otrzymam wiadomość o dniu Twego powrotu. Całuję Cię z całej mocy, a wraz ze mną całują Cię Twoje drogie skarby. Do zobaczenia, Mój Piotrze. Wracaj szybko. Twojajoanna 25 maja 1959 r. poniedziałek, wieczór Mój Najdroższy Piotrze! Nasze drogie pociechy śpią już od trzech godzin, jak dwa aniołki, zmęczone z powodu biegania i robienia koziołków w winnicy. Zobaczyłbyś cóż za żywioł i jakie koziołki robi Pierluigi! Lepiej niż kuzyni. A Mariolina naśladuje go i stara się robić wszystko to, co on. Wieczorem są oczywiście zmęczeni i w dwie minutki zasypiają. Dziś po południu otrzymałam od Ciebie [list] z czwartku 21. Nie chcę zaprzeczać, Piotruniu złoty, że wiadomość, iż do 10 czerwca nie możesz powrócić, spadła na mnie jak „zjawa". Musiałam zapłakać, a potem ofiarowałam to cierpienie Panu Jezusowi za Ciebie, ażeby Cię ochraniał podczas Twoich ciągłych podróży i za nasze dzieciątko, którego oczekujemy, ażeby narodziło się piękne, zdrowe, bez kłopotów. I w ten oto sposób troszkę się uspokoiłam. Ofiarowałam moc całusów Gigetto i Mariolinie. Są bardzo, bardzo bliscy memu sercu i przez nich poczułam Ciebie, tak blisko, jakbyś Ty sam był tutaj między nami. Mój Piotrze, staraj się zbytnio nie forsować. Jeśli wszystkie Twoje dni są tak pełne pracy jak środa, to musisz być bardzo zmęczony wieczorem. A mimo to znajdujesz czas, aby nie pozostawić mnie nigdy bez Twojego najczulszego słowa. Mężu-niu i Tatuniu złoty, zawsze pozostanę Ci za nie wdzięczna. Rano Pierluigi, wchodząc do naszego pokoju w Ponte Nuovo i widząc nasz obrazek... od zaręczyn... [powiedział]: Wiara daje siłę do pokonywania życiowych trudów i nadawania im znaczenia łaski. „Tatuś, tatuś... Tatuś mój wrócił... Mamusiu, popatrz, widzę tatusia". Krótko mówiąc, dziecko nie wie już, jak zamanifestować swoją radość. Ponieważ Cię zobaczył, przycisnął do serca obrazek... Cóż za cudowne dzieciątko! Jakże się nie wzruszyć wobec takiego okazywania uczuć! Powracając do Twoich przelotów, czy są pewne samoloty o dwóch silnikach? Przepraszam za moją ignorancję, lecz wydaje mi się, że czterosilnikowce lepiej radzą sobie z dziurami powietrznymi itd., itd. Mimo to cieszę się czytając, że dla Ciebie podróż była zachwycająca, blisko pilota i blisko Niebios! A ponieważ wraz z Tobą zawsze jesteśmy także my, to również my cieszymy się wszystkimi pięknymi rzeczami, o których nam ciągle opowiadasz. Nie sądzę, żeby śmierć Fostera Dullesa nie pozwoliła wam na kontynuację waszych prac i mam nadzieję, iż fabryki jak zwykle będą otwarte. W przeciwnym razie, z 10 czerwca... zrobi się 20 czerwca! Do zobaczenia, Mój Piotrze. Bądź spokojny, czujemy się dobrze. Wielkie, wielkie całusy od Twoich skarbów i od rozmiłowanej w Tobie Joanny 26 maja 1959 r. wtorek Najdroższy Piotrze! Także dziś najczulsze pozdrowienie od Twojej żonecz-ki i Twoich pociech, które - dzięki Bogu - czują się dobrze, pomimo że w Ponte Nuovo panuje epidemia odry, a w Magenta koklusz i szkarlatyna. Nie wyprowadzam dzieci w ogóle na dwór. Tyle tylko co do samochodu. Bawią się tutaj w ogrodzie i o wiele częściej w winnicy. Zita i Cecco nie chcą, abyśmy wracali do Ponte Nuovo, ponieważ twierdzą, że nawet dzieci są już bardzo przyzwyczajone do tego miejsca i że szkoda ich stąd wywozić. Mój Piotrze, mamy nadzieję, że szybko albo jeszcze lepiej jak najszybciej, nadejdzie 10 czerwca. Moje pragnienie, aby Cię znów zobaczyć i uściskać jest przeogromne! Przypominam Ci, że 14 czerwca przeżywamy w Ponte Nuovo święto, a jednocześnie wizytę biskupa Pignedoli, który udzieli sakramentu bierzmowania i Komunii św. Będziesz, prawda? Mamusia jak zawsze czuje się dobrze. Podobnie Twoje siostry i ich rodziny. Do zobaczenia, cudowny Piotruniu. Bądź zdrów i nie forsuj się zbytnio. Całusy od Twoich aniołków i najczulsze uściski od Twej Joanny 27 maja 1959 r. środa Mój Najdroższy Piotrze! Bardzo mi przykro z powodu Twego bólu zęba. Uczyniłeś bardzo dobrze, każąc sobie go wyrwać. Cóż to za inscenizacja, wyrywać zęba u Amerykanki! Wyobrażasz sobie, że ja miałabym tak postępować w Mesero... Mamy nadzieję, że teraz będziesz miał już spokój. Pierluigi, gdy się tylko dowiedział, że musiałeś wyrwać zęba, powiedział o tym od razu wujkowi, cioci, wszystkim... „Tatuś, biedaczek, wyrwał zęba, zrobiono mu nakłucie i założono bandaż na głowę!". Właśnie zakończył przy stole naśladować Modugno. Rzeczywiście, potrafi poruszać ręką, otwartymi ramionami i nogami, tak jak to czyni Modugno. Wczoraj dokonał kolejnego odkrycia: „Mamusiu, kiedy będę duży, pójdę do szkoły z Iucci i Toia, a potem kiedy wrócę, powiem: Witaj, Mariolina, wróciłem!". Naprawdę to już prawdziwy człowieczek, wielki rozbójnik i zawsze w ruchu. Mariolina widząc, jak inni wybierają się na rower, stara się zrobić wszystko, aby i ona była z nimi, sama, na trójkołowcu. A ma zaledwie półtora roczku! Przykro mi, że z powodu pracy przez 15 dni nie miałeś od nas wiadomości, ponieważ nie było Cię w Nowym Jorku. Ale i te Twoje pielgrzymki zakończą się dobrze, a potem nie będziesz na nowo wyjeżdżać w inne podróże. Jak mi powiedziałeś, tego wieczoru [będziesz] na koncercie? Ja się sprzeciwiam... nie, żartuję, nie ja, ale trzecia pociecha. Mój Piotrze! Wyobrażam sobie, jak bardzo również Ty pragniesz do nas powrócić. Ale cierpliwości! Pan Jezus chce takiego poświęcenia. Jest wobec nas tak dobry! Wszyscy czujemy się dobrze, a dzieci co dnia stają się piękniejsze. Jutro, w obecności władz z Mediolanu, inauguracja wystawy historycznej. W Laminati są przygotowane przez Ciebie gotowe panele z historią miasta Magenta. Na razie nie wiedzą, gdzie zostaną umieszczone. Nie wie tego również inż. De Noti. Do zobaczenia, Piotruniu złoty. Bądź zdrów. Twoje pociechy przesyłają Ci swoimi buziami i rączkami moc całusów. Najczulsze uściski od Twojej żoneczki, która ciągle o Tobie myśli i tak bardzo, bardzo Cię kocha. Do szybkiego zobaczenia. Twoja Joanna Zita, Cecco, Liberata, Angela, Savina odwzajemniają serdeczne pozdrowienia. 29 maja 1959 r. piątek Mój Najdroższy Piotrze! Ostatnie wiadomości od Ciebie to te z soboty, 24 maja. Miałam nadzieję, że dzisiaj coś otrzymam, ale przypuszczam, że nie zastałam Cię już w Nowym Jorku. Poczta potrzebuje więcej czasu. Tak czy owak, ufność swą pokładam stale w Panu Jezusie i myślę, że jesteś zdrów, zmęczony, ale bez bólu głowy i zębów. My również czujemy się dobrze. Wczoraj w uroczystość Bożego Ciała zabrałam dzieci, aby zobaczyły procesję: chorągwie, ubrane na biało dziewczynki. To było dla nich prawdziwe święto. Mieliśmy tu również otwarcie wystawy historycznej w Casa Giacobbe. Ceremonia, w której uczestniczyło około dwustu polityków, którzy przybyli z Mediolanu, [była] transmitowana wieczorem w telewizji. Cecco mówił, że wszystko się wspaniale udało. Zarówno uroczystość, jak i wystawa były bardzo ciekawe. Piotruniu złoty, to również Twoja zasługa. Jeszcze 12 dni i potem znów będziemy wszyscy razem. Czy jesteś w stanie sobie wyobrazić, jak liczę dni i godziny? Nie tylko ja, ale również Gigetto, który ciągle mnie pyta: „Kiedy przyjeżdża tatuś?". Nigdy nie byłeś nieobecny przez tak długi czas! Jutro po południu Crotti będzie mi towarzyszył w podróży do Mediolanu wraz z Złttą i Gigetto, ponieważ muszę poczynić pewne sprawunki, a o wpół do piątej będzie na nas czekała Piera w domu cioci Yirgini (z okazji chrztu Simonetty). Piera obecnie czuje się dobrze. Musiała jednak troszkę pocierpieć. Teraz mówi, że o wszystkim już zapomniała, ponieważ Simonetta jest taką cudowną dzieciną. Pan Jezus natychmiast pociesza nas, mamy. Czyż to nie jest prawda? Mamusia, Zita i Cecco przesyłają Ci czułe pozdrowienia i ciągle Cię wspominają. Do zobaczenia, Mój Mężuniu. Jakże ja Cię pragnę! Całuję mocno, mocno wraz z Twoimi skarbami i najczulej obejmuję. Twoja Joanna 31 maja 1959 r. niedziela Mój Najdroższy Piotrze! Dziękuję za Twoje pozdrowienia [przekazane] na żywo. Wczoraj rano byłam z Gigetto i Marioliną w Twoim urzędzie, aby wysłuchać taśmy. Szkoda, że przez ten aparat głos staje się barytonowy i pociechy nie były całkiem przekonane, że to byłeś Ty. Zrobiono to naprawdę dobrze, jednak słowa i muzykę zrozumieją, kiedy będą nieco większe. Otrzymałam także Twój list z poniedziałku, 25 maja. Wigilia Twojego odjazdu. Całe szczęście, że jeszcze ostatnich 10 dni i że... także te miną. Nie oczekujemy już na nic innego, jak tylko na to, kiedy nam powiesz, że mamy wyjechać po Ciebie do Malpensa. Pierluigi, jak zwykle wieczorem, zanim zaśnie, zawsze przesyła Ci rączką całusa i mówi: „Dzieciątko Jezus, zanieś ten całusek do mojego tatunia". Wczoraj w Mediolanie kupiłam mu jego pierwszy garniturek z materiału. Zobaczyłbyś co za człowieczek! (Miara na czteroletniego chłopca). Czuje się naprawdę dobrze. Teraz, kiedy się ubierze, ciągle podbiega do lustra i wyraża tam swoje komentarze: „Pięknie, wygląda dobrze!". Mówię Ci, rano chciał ze wszystkich sił iść na Mszę św. „Teraz jestem duży i dobrze się prezentuję". Po Mszy św. pojechałam z nim i Zitą do Mediolanu, aby odwiedzić ciocię Ginie. Czuje się lepiej, troszeczkę zmęczona, ale podniesiona na duchu. Oczekuje również na ojca Alberta, aby również Jego poprosić o radę. Przyjeżdżają właśnie koledzy ojca Alberta. Natomiast on przyleci samolotem aż do Lizbony w sierpniu, aby potem przenieść się do Fatimy i Lourdes. Tak powiedział pewien braciszek zakonny z ulicy Monforte do księdza Józia. Napisałam do Grajau i teraz oczekujemy na jakąś jego odpowiedź. Przyszło do Ciebie jeszcze jedno awizo z Banku Bellin-zaghi w sprawie Edisona. Muszę odpowiedzieć przed 8 czerwca. Za każde 9 starych akcji dają jedną za 2000 L. Odpowiem, że tak. Co Ty o tym sądzisz? Zawsze to lepiej je kupić. Starych akcji jest 288, tak więc nowych byłoby 326. Giną, Nando, ciocia Piera z serca dziękują Ci za życzenia, jakie im przesłałeś i wzajemnie z serca Cię pozdrawiają i życzą Ci, aby wszystko szło dobrze. Cudowny Piotruniu, bądź o nas spokojny. Czujemy się dobrze. Miej dobrą podróż i nie forsuj się zbytnio. Jeśli nie zdążysz zrobić wszystkiego na czas [nie martw się]. I tak uczyniłeś bardzo dużo, aby Twoi przełożeni mogli być nawet bardziej niż zadowoleni. W Laminati kontynuują odwiedziny Anglicy. Przedwczoraj dr Bottoni - z dwoma, wczoraj adwokat z Conte Gerli. Wspólna opinia jest taka, że Anglicy wolą zakończyć z Saf-fą, a Ciebie widzą jako dyrektora. Do zobaczenia, Mój Piotrze. Całuję cię bardzo mocno i ściskam z całą miłością wraz z Twoimi skarbami. Twoja Joanna 1 czerwca 1959 r. poniedziałek Mój Najdroższy Piotrze! W tym momencie otrzymałam Twoje widokówki z zeszłego tygodnia oraz list z samolotu. Kiedy podróżujesz, można powiedzieć, że jesteś rzeczywiście więcej w niebie niż na ziemi. I ileż kilometrów w tak niewiele godzin! Towarzyszymy Ci i wciąż o Tobie myślimy, wspierając naszymi modlitwami, ufając, że ten tydzień jest rzeczywiście ostatnim tygodniem oddalenia. Jestem bardzo szczęśliwa, że wszyscy goszczą Cię wyjątkowo serdecznie. „Tutaj, w Laminati, już nic się nie rozumie" - mówi Zita. Przybyli zaproszeni przez Ciebie goście. Jeden na dzień jutrzejszy, na inaugurację bazyliki3 i jeden na czwartek4, 4 czerwca. Skierowałam ich do Saffa. Prawdopodobnie przybędzie inż. TarsP. Historyczna wystawa, dzięki Twojej pracy, robi furorę zarówno przez swą elegancję, z jaką została wykonana, jak i przez treść. Ciągle jest dużo odwiedzających. My czujemy się dobrze. Pieczenie w moim żołądku nadal nie ustaje, więc mam przynajmniej jakieś cierpienie, które mogę ofiarować Panu Jezusowi za Ciebie, drogi Piotrze, ażebyś mógł wrócić szybko, zdrowo i bezpiecznie. Nasze cudowne lobuziaczki grają, bawią się w ogrodzie cały dzień! Jedzą z apetytem i śpią. Za każdym razem, gdy usłyszą przelatujący samolot, przesyłają Ci swoje pozdrowienia i całusy. Do zobaczenia, Mój Piotrze. Dziękuję, że nigdy nie pozwalasz mi zostać bez Twoich listów. Zawsze oczekuję na nie z niecierpliwością i wielką radością. Ogromne całusy. Twoja Joanna 2 czerwca 1959 r. wtorek Mój Najdroższy Piotrze! Jest dwudziesta pierwsza, wieczór. Nasze skarby śpią już od pół godziny. Idą do łóżka, gdyż z powodu zmęczenia nie mogą [się bawić]. Jak zawsze są niesamowicie żywe i całe szczęście, że mają Anioła Stróża, którego czasem rysują, albo odkrywają go na modlitwie. Mamy nadzieję, że stając się większe niż drapacze chmur, staną się także spokojniejsze. Dziś wielkie przyjęcie i wielka uroczystość z powodu przyjazdu biskupa Montini. Ja nie wyszłam, ale Zita mówiła, że było wiele osób. Nawet w tej chwili słyszy się przechodzących mężczyzn, kobiety, dzieci. Wszyscy kierują się do kościoła, gdyż zorganizowano uroczystą procesję z naczyniem napełnionym olejami Krzyż-ma Świętego; rzecz, która nie zdarzyła się od wielu, wielu lat. W niedzielę rano o ósmej Mamusia i Teresina jadą z Crotti do Monza, aby odebrać siostrę Luigię i zawieźć ją na dworzec centralny. Jak zwykle przyjechała, aby zawieźć i odebrać dzieci. Czuje się dobrze, pomimo że jest bardzo zmęczona, jak powiedziała przez telefon. A Ty? Któż wie, jak się dziś i w tym momencie czujesz. Czekam na kilka Twoich widokówek z San Francisco, ostatniego długiego etapu Twojej podróży. Tutaj pytają mnie, kiedy wracasz. Jeszcze 10 dni, Mój Piotruniu, a potem... dość oddalenia! Będziesz cały nasz. Całusy od Twoich skarbów. Bądź zdrów. Nie forsuj się zbytnio. Najmocniejsze uściski od rozmiłowanej w Tobie Joanny 3 czerwca 1959 r. środa Piotrze, Mój Najdroższy Mężuniu! Otrzymałam teraz Twoje widokówki i listy z Chicago. Nie wiem, jak Ci dziękować, że nie zostawiasz mnie ani jednego dnia bez wiadomości od Ciebie. Pociechy [są] zadowolone z widokówek, a przede wszystkim z tego, że tatuś wróci szybko. Ja [jestem] najszczęśliwsza z powodu cudownej wieści, że we wtorek, 2 czerwca rozpoczęła się Twoja podróż powrotna albo lepiej - przybliżanie się ku nam. Deo gratias! Niechaj Pan Jezus, jak zawsze, towarzyszy Ci w Twoich przejazdach. My stale czujemy się dobrze. Na przyszły tydzień: po dokładnych porządkach w naszym domku, powracamy do bazy i oczekujemy na przyjazd naszego najdroższego i najukochańszego tatusia. Jak na razie nie jest bardzo gorąco i ufamy, że i Tobie ciepło nie będzie za bardzo doskwierać. Cieszę się, że czujesz się dobrze. Ani śladu bólu zębów. I że nie ma kłopotów z żołądkiem. Moc pozdrowień od Cecco i Zity. Ogromne, ogromne całusy od Twoich skarbów i od rozmiłowanej w Tobie Joanny 4 czerwca 1959 r. czwartek Mój Najdroższy Piotrze! W tym tygodniu otrzymałam Twój telegram z San Francisco. Podróż ciągle doskonała: Deo gratias! Ale nie mogę ich więcej [znosić]. [Chcę], żebyś wrócił. Będę szczęśliwa i... spokojna tylko wówczas, kiedy będziesz z nami w Pon-te Nuovo. Cieszę się, że w San Francisco otrzymałeś nasze dobre wiadomości. Zadzwoniła siostra doktora Partel, przekazując mi Twoje wieści i pozdrowienia. Któż by pomyślał, co za ciepło w Kalifornii. U nas od dwóch dni, niestety, ciepło daje się we znaki: dziś 27 stopni Celsjusza! Pociechy pocą się i piją. Czują się dobrze. Dziś rano bardzo się cieszyły, że mogły zobaczyć defiladę orszaku z chorągwiami, sztandarami itd. W tej chwili śpią spokojnie jak dwa drogie aniołeczki. Mamusia wczoraj została u siostry Luigi, która czuje się nieźle. Dziękuje Ci w imieniu siostry Rosiny, że zatelefonowałeś do jej brata. Pomyśl tylko, iż w momencie gdy siostra Luigia odczytała jej list, w którym właśnie przekazałeś jej wiadomości, siostra Rosina z emocji i radości omdlała. Jest dwudziesta trzecia. Od strony boiska sportowego dochodzą głośne wystrzały. Są to sztuczne ognie. Chciałam, aby zobaczyły je również pociechy, ale jest bardzo późno. Pomyśleć, że jeszcze się nie zbudziły. Jakie są etapy Twojego powrotu? Jedziesz także do Paryża? Mój Najdroższy Piotrze, wyobrażam sobie Twoją tęsknotę i pragnienie powrotu. Czy nie mógłbyś przeskoczyć kilka etapów? Idę do pociech, ponieważ się zbudziły i - przestraszone - wołają mnie. Oto, na powrót zasnęły: sztucznych ogni już nie słychać. piątek Dostałam Twoje widokówki i Twoją fantastyczną modlitwę napisaną w samolocie do Los Angeles. Raduję się cudami natury. Dzięki Twojemu opisowi mam wrażenie, iż ponownie oglądam ten film, który razem widzieliśmy w Man-zoni. Pamiętasz? Stale o Tobie pamiętamy i myślimy. W Ponte Nuovo jeszcze panuje odrą. Oczekuję przyszłego tygodnia, ażeby zabrać pociechy. Twoje skarby całują Cię z całego serca. Gigi jest niecierpliwy. Chce iść i nadać list do swojego tatusia. To jego zadanie: kiedy Zita towarzyszy mu w drodze do Laminati, o wpół do drugiej w południe idzie wraz z Cecco na pocztę, aby wrzucić list do skrzynki. Moc pozdrowień do Twojej Mamusi, Zity i Cecco. Ogromne całusy. Twoja Joa nna Jesteś naprawdę najdroższym i najczulszym mężuniem, świętym tatusiem, nie złotym, lecz brylantowym, największym i najcenniejszym, jaki jest na tej ziemi. Do widzenia, Skarbie, do szybkiego zobaczenia. 6 czerwca 1959 r. sobota Mój Najdroższy Piotrze! Nawet nie umiesz sobie wyobrazić, jak odliczamy dni do Twego powrotu. Ja już myślę o Twojej drodze powrotnej w kierunku Nowego Jorku, a potem do Italii. „Tatuś wróci szybko" - tak mówi wszystkim Gigi. I z niecierpliwością czeka na dzień, w którym pojedzie do Mal-pensa na spotkanie z Tobą. Dziś rano, kiedy się obudził, zapytał mnie: „Mamusiu, czy dziś przyjeżdża tatuś?". Podobnie Mariolina ciągle pozdrawia Cię swoimi rączkami, kiedy przelatują samoloty. Tutaj ciągle, niestety, gorąco, a tam? Myślę, że będzie trzeba wysłać dzieci przed końcem miesiąca do Courmayeur. Pani Valle2 nie odpowiedziała więcej na mój [list] wysłany miesiąc temu, ale taka jest jej metoda. My jak zawsze czujemy się dobrze. Podobnie Twoi. Mamusia była bardzo zadowolona, kiedy się dowiedziała, że pojechałeś pozdrowić jej krewnych. Do zobaczenia, Piotruniu złoty, bądź zdrów i do szybkiego zobaczenia. Całusy od Twoich pociech i od rozmiłowanej w Tobie Joanny 7 czerwca 1959 r. niedziela Mój Najdroższy Piotrze! Jest czwarta po południu. W chwili, gdy nasze skarby są w ogrodzie i bawią się, myślę o godzinie czwartej minionej niedzieli i nie chcę ukrywać, że czuję się nieco smutna. Piotrze, jesteśmy tak daleko od siebie. Poczta także potrzebuje niemało czasu, by dostarczyć [przesyłkę]! Poza tym myślę, że moje listy nawet do Ciebie nie dochodzą albo kiedy je już otrzymasz, musi minąć wiele dni. Moja myśl jest zawsze przy Tobie, towarzyszy Twoim podróżom lotniczym. Prawie każdego dnia czyta się w gazetach o strasznych wypadkach lotniczych. Ja już nic więcej nie powiem. Modlę się i pokładam ufność w Panu Jezusie. W tym tygodniu wraz z Zitą i pociechami byliśmy w Mediolanie u matki Virgini, która mogła się nacieszyć dziećmi przez parę godzin. Dzieci popisywały się, pokazywały wszystkim wszystko, co potrafią: grały, tańczyły, śpiewały. U Rity nie ma już ani śladu po odrze, tak że sam Nando uważa, iż była to jakaś odmiana alergii. Tak czy owak, trzymamy je oddzielnie. Pierluigi często mówi o swoim tatusiu. Dziś pomagał mi uporządkować salę, ponieważ ma przyjechać „jego tatuś". Za każdym razem, gdy usłyszy samolot, patrząc w niebo, pozdrawia Cię: „Do zobaczenia, tatusiu! Wróć szybko!". Mariolina również wznosi swą rączkę, w górę i mówi: „Tatusiu, tatusiu!". A wieczorem Gigi domaga się całusa, który posyła tatusiowi na odległość. Chce całusów w buzię. Jednego w policzek, drugiego w usta. Cóż za aniołek! Cudowny Piotruniu, a teraz moc, moc całusów od Twojej Joanny, która tak bardzo Cię kocha, myśli o Tobie i chce byś zawsze był szczęśliwy. Ściskam Cię z całą czułością. Joanna 8 czerwca 1959 r. poniedziałek Mój Najdroższy Piotrze! Życzyłabym sobie, aby mój [list], docierając do Nowego Jorku, już Cię tam nie zastał, ponieważ będziesz wówczas w drodze powrotnej. Mam tu [przy sobie] Gigetto, który nie pozwala mi w spokoju pisać. Ja też napiszę" - ciągle powtarza. W sobotę dostał silnej gorączki, [miał] ostry oddech, ale zaraz wyzdrowiał. Rano w niedzielę już był rześki i żywotny jak zawsze. Jest raczej ciepło, [dzieci] dużo piły i sądzę, że to właśnie [było] z nadmiaru wody. [Gigetto] oczekuje na swojego tatusia, a na swoje święto życzy sobie: żelazne, duże taczki, rowerek i czerwony samochód, taki jak ten Alberta. Rozumiesz, cóż za życzenia! Wczoraj tutaj w Magenta było święto łowczych. A zatem pochód najróżniejszych kół łowieckich wraz z ich fanfarami. Możesz sobie wyobrazić dzieci: cały czas spędzony w oknie, żeby się nacieszyć widowiskiem. Następnie o piątej po południu przejechał wyścig kolarski Giro dltalia. Ulicą jechały rowery, motory, auta. Helikopter zniżył lot tuż nad naszą winnicą. Gigetto pomyślał, że to jest Twój samolot. „Przyleciał tatuś, tu, do ogrodu". Najdroższy Piotrze, nie wiem, jak Ci dziękować za Twoje cudowne i najczulsze listy, jakie codziennie byłeś łaskawy mi wysyłać. Są to listy, które wyrażają całą Twoją miłość do mnie i do Twoich najdroższych skarbów. Zwroty, które odzwierciedlają Twoją dobroć, słodycz duszy, Twoje tak wielkie serce, Twoją wiarę, Twego ducha modlitwy. Dzięki, dziękuję za wszystko z serca. W oczekiwaniu na ponowną możliwość uściskania Cię całuję z całego serca. Twojajoanna Do zobaczenia, Tatusiu. Gigi i pociecha czekają na Ciebie i bardzo mocno Cię całują. 9 czerwca 1959 r. wtorek Mój Najdroższy Piotrze! Naprawdę miałam nadzieję, że otrzymam telegram z wiadomością: „Przyjeżdżam, czwartek 11", a tymczasem trzeba czekać aż do wtorku. Zawsze fiat. Wczoraj Twoja Mamusia mówiła, że nie powinnam pozwolić Ci wyjeżdżać, że powinnam się przeciwstawić. Wszystko co jej odpowiedziałam, to - „spełnia swoje obowiązki". Jednak mówiłam do siebie samej: dość Saffa, zostaw trochę [te] wyjazdy, zrobiłeś już tak wiele! A dziś otrzymałam Twój list z 4 czerwca, w którym na dodatek mówisz mi, że nie wrócisz przed 14. Biedny Piotruniu, przykro mi, że jest gorąco, a skoki temperatury z pewnością nie wpłyną na Ciebie dobrze. Flavio czeka na Ciebie, ponieważ wybrał Cię na swego ojca chrzestnego. Pomyślałam, żeby mu podarować zegarek. Pójdę do Pozziego. My czujemy się jak zwykle dobrze. Gigetto całkowicie uwolnił się od sobotniej niedyspozycji. Nadal ma duże pragnienie, ale jest bardzo ciepło (temperatura do 30 stopni Celsjusza). Faktycznie, wydaje się, jakby to były parne dni lipca. Dołączam Ci artykulik na temat Laminati Plastici, jaki ukazał się na łamach dzisiejszego „Corriere delia Sera". Rano w niedzielę za piętnaście ósma przybywa biskup Pignedoli. O ósmej rozpocznie Mszę św. dla dzieci przystępujących do Pierwszej Komunii św. Następnie zmiana ojców chrzestnych i biskup udzieli sakramentu bierzmowania. Po południu o piątej, jak we wszystkie lata, procesja. Mój Piotrze, przypominasz sobie święto Ponte Nuovo z 1955 roku? Wtedy po raz pierwszy przyszłam do Twego domu, i jak już wówczas się miłowaliśmy! I to właśnie ze względu na tę naszą wzajemną miłość, która w tej chwili jest dla nas wielkim poświęceniem, pozostajemy oddaleni. Niechaj Pan Jezus stale Ci towarzyszy podczas lotów, jakie musisz jeszcze wykonać! Nie mija ani jeden dzień, w którym Twoje skarby nie pytałyby o Ciebie. Mamusia stale o Tobie pamięta i pozdrawia Cię z całego serca. Bądź zdrów i nigdy się nie przemęczaj. Całuję Cię z wielką, wielką czułością, oczekując, że będę mogła Cię znów objąć i jak najmocniej przytulić do mojego serca. Rozmiłowana w Tobie Joanna Jestem Ci bliska sercem i modlitwą" (czerwiec 1960 r. - luty 1961 r.) 27 czerwca 1960 r. poniedziałek, wieczór Mój Najdroższy Piotrze! Tak oto jesteśmy urządzeni w naszym „miłym" domecz-ku, jak go określiła Mariolina. Pogoda jest piękna, dlatego dzieci przez cały dzień przebywają na zewnątrz, na łące. Lauretta złapała już nieco kolorów i je z apetytem, jakiego nigdy dotąd nie widziałam. Również dziś nie spała, tak więc wieczorem już około ósmej lulała w pokoju z Ma-rioliną, szczęśliwa, że ma siostrzyczkę, której może towarzyszyć. Natomiast Gigetto poszedł [spać] zaraz i teraz jest całkowita cisza. Drogi Piotrze, jakie to piękne przebywać z nimi dzień i noc oraz obserwować ich i radować się nimi. Rozumiem, jak może Ci być przykro, kiedy powracając wieczorem do domu, nie możesz się nimi ani trochę ucieszyć. Poza tym nie jest słuszne, aby dzieci miały wrażenie, że ich mamusia jest blisko i cała [tylko] dla nich. Prócz tego Gigetto, być może dlatego, że był ¦wcześniej przymuszany do przedszkola, teraz ciągle mnie woła i chciałby, ażebym cała była tylko dla niego. Są to rzeczywiście trzy skarby. Szkoda, że brakuje mojego czwartego wielkiego skarbu, mojego najukochańszego i najczulszego Piotrunia. Myślę o Tobie nieustannie. Jestem Ci bliska sercem i modlitwą. Nie forsuj się zbytnio, rozumiesz? Wieczorem kładź się wcześnie spać. Ja już o dziewiątej wieczór, jeśli nie wcześniej, jestem w łóżku. Wczoraj wieczór spaliśmy wszyscy już o wpół do dziewiątej. Dzięki za Twoje telefony. Nawet Pierluigi nie pójdzie spać wcześniej, ponieważ musi „rozmawiać z tatusieńkiem". Teraz napiszę Ci notatkę: jabłka, pomarańcze, banany, 2 kg mięsa, tego co zwykle kupuję w Mesero, poduszeczka z łóżeczka Gigetto, gdyż te są dla niego zbyt wysokie, popsute taśmy w czerwonej torebce dla Marioliny, duże płyty o prędkości obrotu 33, Twój płaszcz, poduszkę puchową dla Ciebie, fotel. I może byłoby dobrze, żebyś przybył tu z Crotti zabierając dwa samochody, Fiata 600, jeśli jest. Dzięki temu jeden z nich tu zostanie, abym mogła zabierać pociechy na przejażdżki. Na razie nic więcej. Bądź spokojny, gdyż naprawdę wszyscy czujemy się dobrze. Gianfranco jest Aniołem Stróżem dla Gigetto. Pozdrowienia dla Mamusi, dla Adelajdy od nas wszystkich. Dla Ciebie mocne uściski i ogromny całus od Twoich skarbów i rozmiłowanej w Tobie Joanny 4 lipca 1960 r. poniedziałek, wieczorem Mój Najdroższy Piotrze! Nasze skarby śpią spokojnie. Szczęśliwe z powodu cudownego domku, jaki ich Tatuś przygotował, aby mogły spędzić wakacje. Pierluigi i Mariolina jako dwoje „dzieci starszych" śpią same i już czują się osobami ważnymi. Kiedy rano budzą się, rozmawiają i opowiadają sobie historie. Są bardzo zadowolone z pokoiku, z ładnych łóżeczek z niebieską pościelą. Poza tym Pierluigi trzyma na stoliczku fosforyzującą Matkę Bożą z Lourdes i jeśli jego siostrzyczki ośmielą się Ją dotknąć, to mamy od razu łopot. Podczas dnia [dzieci] bawią się w ogrodzie trochę kamyczkami, trochę swoimi konstrukcjami. Potem zabieram je i wraz z Saviną jedziemy w góry do Verrand, gdzie nie ma żadnych niebezpieczeństw. Dziś przybyła Laura wraz z dziećmi. Pierluigi, Mariolina i Lauretta z wielką radością pokazali im wszystkie zakamarki, domek wewnątrz i na zewnątrz. Musiałbyś ich widzieć. Co za skarby. I naprawdę słuszne jest twierdzenie, że otoczenie radosne, piękne, pełne światła i słońca czyni takimi również dzieci. Są bardziej pogodne i cieszą się. Tatusiu! Wszystko dzięki Tobie. Ogromne, ogromne, ogromne dzięki również w imieniu Twoich skarbów. Towarzyszę Ci i myślę o Tobie w każdej chwili, podczas Twojej podróży, w Twojej pracy. I jestem najbliżej, jak tylko potrafię, z całej miłości. Oczekujemy na Ciebie w sobotę. Przyjedź szybko, nie późnym wieczorem. Całusy od Twych najdroższych pociech i moc, moc czułości od Twej Joanny 6 lipca 1960 środa, wieczór Mój Najdroższy Piotrze! Cieszę się, że Twoja podróż minęła dobrze i że usłyszałam Twój głos. Wydawałeś mi się jednak bardzo zmęczony. Naprawdę, przydałoby Ci się kilka tygodni całkowitego odpoczynku. Jak możesz kontynuować [pracę] w ten sposób? To takie piękne spędzić cały dzień w towarzystwie naszych skarbów. Teraz są spokojniejsze. Trzeba jednak uważać na nie i postępować tak, aby nie miały [okazji] się spierać. Tego ranka poszliśmy do Prć-Saint-Didier, aby odebrać legitymacje, lecz nie mogli mi ich dać, gdyż brakowało notki państwa Coltelli. Zadzwoniłam do pani Coltelli, która zapewniła mnie, że jej mąż pojedzie nazajutrz do gminy. Jeśli w sobotę, kiedy będziesz przejeżdżał przez Prć-Saint-Didier, zechcesz zatrzymać się w urzędzie, możesz ją odebrać osobiście. Musisz zobaczyć Laurettę, jak chodzi. Wcale nie trzeba jej podtrzymywać. Dziś kupiłam całej trójce gumowe kalosze, były im bardzo potrzebne. U nas jest dziś cudowna pogoda, dzisiejszy wieczór jest pogodny, a niebo fantastycznie rozgwieżdżone. Napiszę Ci teraz notatkę o tym, czego potrzebujemy: 1. żelazko (to lekkie, którego stale używamy), 2. wyciskacz do pomarańczy, 3. patelnia owalna, duża, (głęboka) na befsztyki, z nierdzewnej stali, 4. sztućce do surówek, 5. poproś Adelajdę o kłębek białej wełny, potrzebnej do zakończenia sweterka dla noworodka, 6. kalendarz do kuchni (aby zaznaczać w każdy dzień, ile litrów mleka się kupuje), 7. z warzywniaka Boffalora: 3 kilogramy pomarańczy, 3 kilogramy jabłek, 1 kilogram bananów). Umieść wszystko, z łaski swojej, w walizce, która mi się przyda na powrót. Do zobaczenia Piotruniu, wybacz, że notka jest nieco przydługawa i spowoduje, że stracisz trochę Twego cennego czasu. Czekamy na Ciebie. Czy potrafisz sobie wyobrazić z jaką radością? Serdeczne pozdrowienia dla Mamusi, Adelajdy i siostrzeńców. Całus od Twoich pociech, które w tej chwili śpią spokojnie. Dzięki za Twoje, jak zawsze, najczulsze pozdrowienia z Stoccardi. Mocne uściski od Twojej Joanny Lipiec 1960' r. Mój Najdroższy Piotrze ! Dziękuję za Twe najczulsze pozdrowienia, które odwzajemniam z całego serca. Przesyłam także pozdrowienia wraz z pięknymi całusami od Twoich pociech. Lauretta, kiedy się rano budzi, ciągle jeszcze woła: „Tatusiu, tatusiu". Cóż za skarb! Szkoda, że ma [jeszcze] czasami ataki kaszlu. Gigetto tej nocy miał typowe objawy kokluszu, które jak dotychczas wystąpiły dwukrotnie. Cierpliwości, ufamy, że tutejsze powietrze i stała troska pozwolą uniknąć większych trudności. Dziś pogoda brzydka. Zimno i całe niebo w chmurach, ale teraz dzięki samochodowi mogę zabierać dzieci w góry. Czekamy na Ciebie. Czy wyobrażasz sobie z jaką radością? Sobota po południu już tak bardzo blisko. Przydałoby się nam wino i kiełbaski mamy jeszcze dwie. Mięso kupię sama. Pomarańcze i jabłka. Na razie nic więcej. Dzięki za cudowne zdjęcia. Cóż za kolory, jakież to cudowne! Pieniędzy nam raczej wystarcza. Do zobaczenia, Piotruniu złoty! Bądź zdrów i nie pracuj za dużo. I do zobaczenia w sobotę. Całusy od nas wszystkich i pozdrów Mamusię. Rozmiłowana w Tobie Joanna 12 lipca 1960 r. wtorek Najdroższy Piotrze! Przesyłam Ci czopki dla Gigetto. Jeden na rano, kiedy się budzi i jeden na wieczór, przed snem1. O drugiej, kiedy śpi, załóż mu jeden czopek. Rano byłam w żłobku, aby poprosić siostry zakonne, by zatroszczyły się o mleko krowie dla wszystkich dzieci. Niestety, wiele z dzieci kaszle jak Gigetto. Tak czy owak, lepiej, że nasze [dzieci] są już w górach, co chroni je przed kokluszem. Ja czuję się dobrze. Ból głowy, po dziesięcio-godzinnym nieprzerwanym śnie, już minął. Jestem tutaj, ale moja myśl jest ciągle przy Was, moich najdroższych skarbach. Przyjadę późnym wieczorem w sobotę. Ufam, że wraz z Zitą, ponieważ właśnie w sobotę przyjedzie jej nowy dyrektor, inżynier Alcha (wierzę, iż tak się to pisze) i prawdopodobnie dyrektor fabryki, lecz nie wiedzą jeszcze nic pewnego. Przesłałam Ci list ekspresowy, który otrzymałam dziś rano. Natomiast list polecony z Banku Bellinzaghi przywiozę Ci osobiście. Ucałuj ode mnie pociechy i daj znać, jak się czują. Pozdrowienie dla wszystkich i mocne uściski dla Ciebie. Twoja Joanna 14 lutego 1961 r. Dr inż. Piotr Molla Saffa Ponte Nuovo Magenta (Mediolan) Najdroższy Tatusiu! Dzięki za kartkę1, Twoją myśl i wszystkie Twoje najczulsze słowa. Przykro nam, że nie jesteś tutaj z nami i nie cieszysz się pięknym słońcem i pięknem śniegu Courmay-eur! My cieszymy się bardzo. Dziękujemy, Tatusiu, że nas tutaj przywiozłeś! Moc najpiękniejszych całusów od nas wszystkich, od mamusi. I do zobaczenia w sobotę. Twoje trzy skarby z Courmayeur 4 lutego 1961 r. wtorek, wieczorem Mój Najdroższy Piotrze! W tej chwili nasze trzy najdroższe aniołki śpią. Wiele spacerowały, bawiły się i zjeżdżały na nartach. Wieczorem były zmęczone. Pierluigi po tym wszystkim nie chciał jeść i wolał jedynie wypić trochę herbaty. Jutro zatrzymam je tutaj, w ogrodzie. W ten sposób nie zmęczą się tak bardzo. Mamy nadzieję, że nadal będzie tak pięknie. Ładne niebo, słońce cieplejsze niż w miesiącu lipcu, góry wyraźniej-sze i piękniejsze niż w lecie. W Checrouit wszystkie panie na leżakach opalają się, podczas gdy dzieci jeżdżą na nartach i saneczkach bez przerwy. Lauretta dziś jest stale w moich ramionach. Potrzebuje czasu, aby się przyzwyczaić do nowego środowiska, do śniegu, do słońca. Natomiast Mariolina wychodzi i bez żadnego kłopotu zjeżdża po śniegu w bucikach. Jak Ci powiedziałam przez telefon, w tym roku Pierluigi bawi się na saneczkach wspaniale i wcale nie boi się zjeżdżać, nawet sam. Potem wspina się, ciągnie saneczki. A po godzinie takiej gimnastyki siada zmęczony i mówi: „Dziś wiele się bawiłem". Szkoda, że na powrót do domu potrzeba dwudziestu minut drogi. Byłoby o wiele wygodniej mieć takie miejsce tuż obok domu. Mój Piotrze, jakże wiele o Tobie myślę. Tak bardzo chciałabym, abyś był tutaj z nami. Piotruniu złoty, dziękuję za wszystko, za Twoją przeogromną miłość, za Twoją troskliwość, Twoją dobroć. Twoje skarby całują Cię z całych sił, a wraz z nimi rozmiłowana w Tobie Joanna To ostatni list Joanny do męża. W późniejszym okresie rozłąki z mężem stały się rzadkie. Poza tym telefon zastąpił korespondencję. Jest jednak znaczące, że także ten ostatni list wieńczy tak piękna deklaracja miłości i wdzięczności. Warto też przytoczyć tu treść telegramu, jaki Piotr wysłał 29 września 1960 r., w piątą rocznicę ślubu, który odbył się w 1955 r.: „W piątą najmilszą rocznicę, wraz z naszymi wspaniałymi skarbami, całym sercem - Piotr".