WOJCIECH WIŚNIEWSKI GŁOWA DO KORONY WAR SZ AWA 1966 PAŃSTWOWE ZAKŁADY WYDAWNICTW SZKOLNYCH BIBLIOTEKA BŁĘKITNYCH TARCZ 23 Wojciech Wiśniewski — Głowa do korony Okładka, ilustracje i opracowanie graficzne: Jan Marcin Szancer Redaktor Biblioteki Błękitnych Tarcz Feliks Przyłubski f Redaktor: Irena Binkiewicz Redaktor techniczny: Lubomir Grodzicki WARSZAWA 1966 PAŃSTWOWE ZAKŁADY WYDAWNICTW SZKOLNYCH Wydanie pierwsze. Nakład 30000+257 egz. Ark. druk. 3 Ark. wyd. 1,39 Oddano do składania 28. IV. 1966 r. Podpisano do druku 14. XI. 1966 r. Druk ukończono w grudniu 1966 r. Zam. nr 7247/638 Cena zl 3.- F-5 Papier druk. sat. 86 x 122 cm, 70 g, kl. V z fabryki w Skolwinie ZAKŁADY GRAFICZNE PZWS w BYDGOSZCZY, JAGIELLOŃSKA 1 I ie wiem, skąd mi się to wzięło. Czy przybyłem już na świat taki ważny i zapatrzony w siebie ? Czy byłem takim, kiedy mnie jeszcze obwożono w wozeczku ? A może zaczęło się to w przedszkolu ? Nie, naprawdę n|e pamiętam. W każdym razie w szkole wszyscy mnie z tej strony znali), ptrzy-małem nawet takie pasujące przezwisko: „prezes'*. Wydarzenie, o którym chcę tu opowiedzieć, wiąże się właściwie z tą moją cechą charakteru. Na początku roku szkolnego przyszedł do naszej szkoły nowy historyk. Właściwie, gdyby się tak zmieszał z tymi z XI klasy, to chyba nikt by nie odróżnił nauczyciela od uczniów. Taki był młody. A kiedy zaczął z nami pierwszą lekcję, wykombinowaliśmy, że przy nim będzie można spokojnie robić większe draki. Tymczasem okazało się, że nic z tego nie będzie. Wierzcie mi, nie chodzę przecież do budy pierwszy rok, mam już nawet za sobą trzy różne szkoły, ale po raz pierwszy słyszałem, żeby nauczyciel potrafił tak opowiadać. Lekcje — wiecie — są różne. Na jednych patrzy się co chwila na zegarek w oczekiwaniu na zbawienny dzwonek. Na innych dzwonek odzywa się niespodzianie, w najbardziej interesującej chwili. Na przykład na wf, jak się gra w siatkę. I wyobraźcie sobie, że teraz irytował nas dzwonek nie na lekcji wf, tylko na historii. Ach, jak nasz nowy historyk mówił! Siedziało się na jego lekcjach, jak na kolorowych „Krzyżakach" Forda. Nawet w mojej chaotycznej, wiecznie nieuczesanej głowie (to oczywiście słowa mamy) wiadomości zaczęły się układać w ślicznym porządku. Wszystko po kolei. Nawet daty pamiętałem. Ostatnio pochowaliśmy Jagiełłę w Gródku Jagiellońskim i oczekiwaliśmy nowego króla. Na tron wstąpił chłopak, nawet młodszy od nas — 10-letni Władysław. W tym momencie dziejów na lekcji historii nauczyciel zaproponował nam, byśmy zagrali trzyaktową sztukę o Warneńczyku. To, co się potem zaczęło dziać w klasie, powinno przejść też do historii. Tak musiał wyglądać entuzjazm mieszczan krakowskich, którzy podziwiali nieletniego króla, gdy ten na czele wspaniałego orszaku rycerstwa polskiego wkraczał na Wawel. Jakby ktoś puścił radio na początek wiadomości sportowych. Słyszycie ten ryk tłumu na stadionie kończący się golem? U nas gola nie było, ale był olbrzymi entuzjazm. Ryk był też, co będę bujał. Grać chcieli wszyscy i jestem przekonany, że gdyby nie drobne trudności techniczne, można by zrobić z tego „Warneńczyka" nie tylko teatr, ale nawet film dwuseryjny z tłumami statystów. Kiedy w klasie ucichło na tyle, że można było spokojnie rozmawiać, trącił mnie w ramię mój sąsiad z ławki — Zenek. ¦* — Te, prezes, ciekaw jestem, kto będzie królem? Wzruszyłem ramionami i nic nie odpowiedziałem. Dla mnie była sprawa jasna, prosta i bez wątpliwości: królem mogłem być tylko ja. — No, co myślisz, prezes? — Zenek nie dawał mi spokoju. — Nic nie myślę, bo nie mam o czym myśleć. Król siedzi koło ciebie. Zenek spojrzał na mnie tak, jakby mnie dopiero w tej chwili poznał, i powoli wycedził: — Królem może ty i jesteś, ale... żołędnym. Chciałem go trzepnąć w ucho, ale się pohamowałem i pokazując mu swoje plecy w całej okazałości zakończyłem tę próżną dyskusję. Jeszcze tego samego dnia zebraliśmy się po lekcjach, by przeczytać sztukę. Historyk zagaił bardzo chytrze: — Nie wszyscy będą mogli otrzymać role, ale dla wszystkich znajdzie się dosyć pracy w naszym teatrze. Trzeba będzie zrobić dekorację, zainstalować oświetlenie... jest mnóstwo roboty. Trochę nam się miny wydłużyły, bo wiadomo — co innego grać historyczną postać, a co innego pa-prać się farbami albo walić w patelnię. Akcja sztuki rozpoczynała się na Wawelu rozmową dwóch dam dworu, które opowiadały sobie o uroczystej koronacji króla. Oczywiście te kobiece role czytały koleżanki. Nie wiem dlaczego, ale zaraz na początku zacięły się wygłupiać i czytać swoje role piskliwymi głosikami. — Mówcie naturalniej, bardziej swobodnie! — wołał historyk, ale niewiele to pomagało. Jedynie Romanowska przeczytała swoje kilka zdań po ludzku. __ O, posłuchajcie! Tak trzeba — ucieszył się profesor. Nie wiem dlaczego, ale było mi bardzo miło, że tę pochwałę otrzymała Romanowska. A przecież nie była flioją siostrą ani żadną dobrą koleżanką. A może dlatego, że wydawała mi się zawsze bardzo sympatyczna i dosyć często zwracałem na nią uwagę? Ale próba szła dalej i egzemplarz sztuki wędrował z rąk do rąk i każdy z nas czytał fragment. W przerwach profesor prosił o złożenie ukłonu, uroczyste przejście przez klasę i inne takie teatralne gesty i wygłupy. Ja nie miałem szczęścia. Kiedy przyszła kolej na mnie — trafiłem na monolog biskupa Oleśnickiego, który właśnie rozmyślał, jakby tu można wykiwać króla i stworzyć księstwo biskupie. Starałem się sobie wyobrazić, jak może się zachowywać dumający biskup, ale nic mądrego nie przychodziło mi do głowy. Wypiąłem -więc tylko dumnie pierś, zrobiłem głupią minę i czytałem. Po paru zdaniach historyk przerwał i poprosił, abym czytał wolniej i wyraźniej. Tego dnia nie rozstrzygnięto sprawy króla i pozostałych ról. 0 ostatecznej decyzji historyka — autora sztuki i reżysera w jednej osobie — mieliśmy się dowiedzieć na najbliższej lekcji historii. W domu oświadczyłem spokojnie, ale dumnie: — Będę królem! 2 — Głowa do korony 9 Mama, która - zdaje mi się — już od dawna bardzo chciała wierzyć, że jednak jestem zdolny, nie zdziwiła się, tylko rzeczowo zapytała: __ Jakim królem, kochanie ? — Warneńczykiem. Gramy taką sztukę w szkole. — Aha, no **> usiądź do stołu i spokojnie mi wszystko opowiedz. Zacząłem fantazjować. _ wie mama, wszyscy uważali, że tylko ja mogę zagrać tę rolę- Nie mogłem odmówić. Ja co prawda ginę, ale dopiero pod koniec trzeciego aktu. Najważniejsza rola... — I bardzo trudna — dodałem po długim namyśle. , _ Trzeba będzie pomyśleć, w co cię ubrać — martwiła się już mama. — Najgorzej z koroną — powiedziałem tak, jakby to tylko ta jedyna trudność pozostała do przełamania. — Nie martw się, coś wykombinuję. Już widziałem siebie w gronostajowym płaszczu, z prawdziwą koroną na głowie - rozdającego ukłony w stronę szalejącej z zachwytu widowni. A tak naprawdę — to zupełnie nie wiedziałem, jaki powinien być ten król. * Warn mogę si? przyznać, że byłem trochę zdener- 10 wowany na tej lekcji historii czy jak kto woli historycznej lekcji. Jak zawsze jednak nadrabiałem miną i mogło się wydawać, że jestem spokojny. Na początku była uczona mowa historyka. — Wszystkie role są ważne. Od każdego z was będzie zależało, jak wypadnie sztuka, obojętne, czy będzie grał króla, czy giermka. Zresztą obsada jest tylko tymczasowa. Podczas prób może trzeba będzie ją zmienić. Tak. Wszystko zależy od was samych. — I wyciągnął z górnej kieszonki marynarki karteczkę, która wyglądała niepozornie jak bilet tramwajowy, a tyle dla mnie znaczyła. Za-czął czytać: • — Król Władysław — Mazurek. 2* 11 Zatkało mnie. Kto? Mazurek! Taki laluś bohaterskim królem?! Owszem, recytował jakieś wiersze na ostatniej akademii. Ale gdyby mnie poproszono, mógłbym nie tylko recytować, ale nawet śpiewać, nie mówiąc już o grze na gitarze. Mazurek królem! Fatalna omyłka. A nauczyciel ciągnął dalej. — Biskup Oleśnicki — Skowroński. Matka króla — Romanowska. Poseł sułtana, Murada II — Kurzela. Kardynał Cesarini — Skrzypek. Potem wymieniał doradców króla, rycerzy, wojewodów, damy dworu i wreszcie na samym końcu przeczytał: — Giermek — Bogucki. Przepraszam, jeszcze się wam nie przedstawiłem: Bogucki to właśnie ja. Wszystkiego się mogłem spodziewać, ale nie tego. Giermek! Naturalnie, każda rola jest ważna. Owszem, prawie w każdym akcie jestem na scenie, wchodzę i wychodzę, ale raczej coś podaję niż mówię. Tylko spokojnie, wszystko wyjaśni się na pierwszej próbie. Zenek trącał mnie w ramię. Nie miałem zupełnie ochoty do gadania. Zresztą podczas lekcji nie wolno rozmawiać, ale on mnie chciał pocieszyć, mówił cicho a pieszczotliwie. — Nie martw się, prezes, przecież żyjemy w ustroju socjalistycznym, masz szansę awansu, możesz zostać na przykład... damą dworu. To nie był najszczęśliwszy dzień w moim życiu. r Z kolei każdy musiał z egzemplarza sztuki przepisać swoją rolę. Ja przepisałem dwie: króla i giermka, z mocną wiarą, że nieporozumienie w obsadzie szybko się wyjaśni. Oczywiście tylko rola królabyła dla mnie ważna. Zacząłem poszukiwać jakichś aktorów, na których mógłbym się wzorować. Niestety, moim ulubionym aktorem był Gołas, którego jeszcze nigdy nie widziałem w roli króla. W telewizji szły same sztuki współczesne, a jak film, to króla też w nim ani na lekarstwo. Na szczęście w Kinie wyświetlano „Hamleta". Co prawda był to król duński, ale zawsze król. Film okazał się bardzo długi. Bite trzy godziny. Trochę nudny, a pod koniec same trupy, nie wyłączając naturalnie króla. Czego się nie robi dla sztuki. Postanowiłem pójść na film jeszcze co najmniej trzy razy. Sami rozumiecie, przy takim zbiegu okolicz-' ności nie mogłem liczyć na reżysera. Musiałem sam pracować nad rolą. Przesiadywałem przeważnie w łazience. Było to jedyne miejsce w domu, gdzie był prawie bezwzględny spokój i cisza, przerywana tylko niekiedy bulgotaniem w kanalizacyjnych rurach. Duże lustro, które tam wisiało, nadawało się świetnie do ćwiczeń mimiki twarzy. 14 ¦ Przepytywać z roli mogła mnie tylko mama. Starszy brat traktował mnie lekceważąco, siedmioletnia siostra zaczynała dopiero czytać. Ojciec natomiast wracał z pracy zawsze zmęczony i marzył tylko o tym, by w spokoju przejrzeć swoją gazetę lub posiedzieć przy telewizorze. Czasu miałem bardzo mało. Przez tydzień mieliśmy się nauczyć na pamięć swoich ról. Każdą więc wolną chwilę wykorzystywałem na wkuwanie. Ojciec był niezadowolony, bo nie mógł się dostać do wiecznie zajętej łazienki. Siostra wykorzystała tę sytuację na swój sposób i nie chciała się w ogóle myć wieczorem. Pierwsze próby w szkole nie przyniosły żadnych zmian w obsadzie sztuki. Ale nie załamywałem się, wierzyłem, że historyk naprawi swoją omyłkę. To, co wyrabiał Mazurek jako król, było beznadziejne. Następnie rozpoczęły się próby sytuacyjne. Uczyliśmy się wszystkich wejść, ustalaliśmy, kto koło kogo ma stać. Do mnie reżyser miał ciągle pretensje. — Bogucki, proszę cię, wejdź jeszcze raz. Pamiętaj, że nie jesteś najważniejszy na scenie. — Nie, źle! Jeszcze raz. Nie tak sztywno. Co tak wypinasz tę pierś, pochyl się, nie zapominaj, że giermek to sługa. Kto jak kto, ale ja świetnie o tym wiedziałem. Szedłem więc do króla, zamiatając prawie rękami podłogę. — Królu, matka śpieszy do ciebie. — No, teraz lepiej — zawyrokował nauczyciel. — Tylko znów zapomniałeś o ukłonie. Teraz, stojąc u boku króla, musiałem uczestniczyć w scenie, która dla mnie była specjalnie przykra. Król był zmęczony i bolała go głowa. Roma-nowska, to znaczy królowa-matka, okładała mokrymi ręcznikami jego głowę, dając mu przy tym zbawienne rady. A ja podawałem te ręczniki. To, co wam teraz powiem, jest naprawdę moją największą tajemnicą i nikt o tym nie wie. Roma- 16 17 nowską nazywały koleżanki Biedronka. Ja też chciałbym tak do niej mówić. Nie, nie była wcale najładniejsza, nie najlepsza uczennica, ale mnie się najbardziej podobała. Miała taką miłą i śmieszną, to znaczy wiecznie uśmiechniętą twarz. Na wiosnę koło nosa i zielonych, dużych oczu Biedronki pokazywały się drobne, śliczne piegi. Ja wiem, może się to komuś wydawać dziwne, ale mnie te piegi bardzo się podobały. Wystarczyło tylko spojrzeć na Biedronkę, by wiedzieć, czy wiosna zaczęła" się już naprawdę. Do ; sceny z ręcznikami Biedronka pożyczyła swoją własną^chusteczkę. Zwróciłem uwagę. — To lipa! Prawdziwy teatr, to niech będą prawdziwe ręczniki. I to mokre! — dodałem po chwili. 0 dziwo, historyk przyznał mi rację. Oczywiście byłem pierwszy, który porwał ręcznik z umywalni. Zmoczyłem go solidnie pod kranem i przy powtórzeniu sceny podałem z niskim ukłonem Biedronce. Wybuchła awantura. Lodowate strużki wody pociekły po królewskiej twarzy i królewskim karku. Władysław Warneńczyk zerwał mokry ręcznik z głowy, cisnął go na podłogę i wrzasnął: — To jest świństwo! Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Triumfowałem. Mazurek był skompromitowany. Cóż to za aktor, który nie umie się opanować! Postanowiłem błyskawicznie wykorzystać sytuację. Podniosłem ręcznik i chciałem usiąść na opuszczonym przez Mazurka tronie, aby pokazać, jak tę scenę należy odegrać, kiedy usłyszałem głos Biedronki: — Odejdź, Bogucki, nie nadajesz się na króla. Jakby mnie kto tym mokrym ręcznikiem trzasnął w głowę... Żeby to historyk powiedział, ale usłyszeć taką opinię od Biedronki! Przecież z całych sił starałem się być najlepszym giermkiem, jej giermkiem, a nie tego durnia Mazurka. Mimo odniesionej porażki nie zrezygnowałem 19 z zamiaru odebrania Mazurkowi roli. Obrałem tylko inną metodę. Na próbach, udając roztargnionego, zaczynałemrecytowaćpartiękróla, oczekując, że nareszcie wszyscy zrozumieją, kto powinien być Warneńczykiem. Przybierałem przy tym pozy zapożyczone od Hamleta. Poseł sułtana Murada Drugiego, Kurzela, zauważył to i zgasił mnie pierwszy. — Co się wygłupiasz, prezes! Ale zdenerwował mnie dopiero Mazurek. Ten Mazurek słynny z unikania wszelkich sporów, za- 20 chowający się zawsze jak neutralna Szwajcaria, tym razem powiedział zaczepnie: — Prezes, zdecyduj się, czy chcesz być giermkiem, czy suflerem o zacięciu aktorskim ? Bo zdaje się, że jednemu i drugiemu nie dasz rady. — Ty, dyplomata — odpowiedziałem natychmiast. — Król to jeszcze nie dyrektor teatru. — Proszę nie przerywać próby, cisza! — przerwał naszą miłą rozmowę historyk. Zrobiło mi się bardzo smutno i po raz pierwszy zwątpiłem w swój wielki talent aktorski. Moje zmartwienie zauważył Zenek i swoim systemem podczas lekcji próbował mnie pocieszyć. W sztuce grał on rolę wojewody Jana z Tęczyna i pokazywał się tylko raz na scenie. — Nie martw się tym królem, prezes. Wiesz, wystawimy konkurencyjną, dwuosobową sztukę pt. „Król i syn". W roli króla naturalnie wystąpisz ty. Jedyną możliwością przerwania mu tej idiotycznej mowy było wywołanie incydentu granicznego w naszej ławce. Bo Zenek — niby niewinne dziecię — zasłania usta stojącą książką, zza której szepcze do mnie. Oczy wpatrzone ma cały czas w profesora. Ale taki incydent kończy się niestety prawie zawsze wyrzuceniem z klasy. Musiałem więc słuchać tych jego bredni. — No więc kurtyna idzie w górę i ty wjeżdżasz na koniu, w koronie na głowie. A ja padam do nóg. Twoich, nie konia, pytając: „Ojcze, chory jesteś?" — Ty na to boleśnie skomlisz i odpowiadasz mi jęcząc: „Oj bardzo, synu drogi..." — No to ja obejmuję nogi. Twoje, nie konia. Biję głową w strzemiona. Koń się płoszy — a ty powstrzymujesz go cuglami, poprawiasz koronę na głowie. A ja znów pytam: „Czy bardzo jesteś chory, ojcze?" A ty odpowiadasz: „Oj bardzo, bardzo jestem chory". 22 I wtedy ja z rozpaczą zwracam się do publiczności: „Z powodu choroby ojca przedstawienie się nie odbędzie". Kurtyna, oklaski. Koń się jeszcze bardziej płoszy. Korona spada ci z głowy. Niestety, nie wytrzymałem. Był incydent graniczny. Tylko czasami jest jednak sprawiedliwość na tym świecie. Wylecieliśmy za drzwi obaj. Wieczorem przed zaśnięciem układałem sobie różne historyjki. Na przykład taka. Katastrofa tramwajowa. Nie ma na szczęście zabitych, ale jest bardzo wielu rannych. U nas odbywa się właśnie lekcja matematyki, a ja jestem przy tablicy, gdy wlatuje blady historyk z wiadomością, że w katastrofie ranny został Mazurek. A za tydzień premiera „Warneńczyka". Kto zastąpi króla? Kto zastąpi króla? Cała klasa w rozpaczy. Wtedy ja zmazuję z tablicy nie rozwiązane zadanie z matematyki i piszę dużymi literami: „Ja mogę być królem". Ogólna radość, wszyscy się cieszą. Albo inna historyjka. Premiera. Jesteśmy wszyscy bardzo zdenerwowani. Publiczność zajmuje miejsca. Mamy, tatusie, ciocie, babcie, wujkowie i kochane młodsze lub starsze rodzeństwo. Król się spóźnia..Wszyscy już są, a jego nie ma. Nareszcie wbiega. Krzyczymy wszyscy na niego. Cze- karny, by się zaczął usprawiedliwiać. Ale on nie może wydobyć głosu. Z gardła dochodzą tylko szmery. Na kartce papieru pisze, że wczoraj spocony i zgrzany napił się zimnej lemoniady i dostał zapalenia gardła. Rozpacz. Przedstawienie trzeba odwołać. Kompromitacja. Wszyscy wrogo patrzą na Mazurka — jak on mógł pić lemoniadę. I wtedy ja ratuję Mazurka i cały teatr. Mówię, że umiem jego rolę. Wszyscy szczęśliwi. Olbrzymi sukces „Warneńczyka" ze mną w roli głównej. Historyjki historyjkami, a dzień premiery zbliża się. Reżyser jest wprawdzie coraz bardziej ze mnie zadowolony, nawet zaczyna chwalić moje ukłony, ale o zmianie obsady nic nie mówi. Zresztą chwali także flegmatycznego Mazurka. 24 Szukając rozpaczliwie ratunku, wpadłem na pewien pomysł. ¦ Jak widzicie, pomysłów mi nie brakuje. Postanowiłem zorganizować u siebie w domu prywatne przedstawienie, które składałoby się z fragmentów sztuki o Warneńczyku. Naturalnie ja wystąpić w nim miałem w roli króla. Jeden aktor przed publicznością składającą się z całej rodziny. Jeżeli wypadnę dobrze — myślałem — wezmę na odwagę i pójdę do historyka. Powiem mu wprost, że uczyłem się roli króla i żeby pozwolił mi zagrać chociaż raz, a potem osądził, kto jest lepszy: ja czy Mazurek. Mama ustaliła, że przedstawienie odbędzie się w niedzielę wieczorem. Była to dokładnie ostatnia niedziela przed premierą „Warneńczyka" w szkole. Ostatni moment, by zostać królem. Mój strój królewski był prawie gotowy. Bardzo ciepłe, wełniane kalesony, których nie chciałem nosić w zimie (jaki mężczyzna nosi długie kalesony!) zostały ufarbowane na czarno. Do tego wkładałem srebrną kolczugę, niestety bez rękawów, taka bowiem była stara balowa suknia z lamy, której górę mama obcięła i ofiarowała mi na kolczugę. Na kolczudze naszyty był duży, biały orzeł z kartonu. Na to narzucałem szeroką pelerynę 3 — Głowa do korony w^ 35 1 z czerwonego pluszu, czyli narzutę z tapczanu, którą dostaliśmy od babci. O koronie nie było na razie mowy. Ale słyszałem rozmowę mamy z panią Zofią, która pracuje w Telewizji. Zdaje się, że wszystko będzie dobrze, tylko mama chce mi zrobić niespodziankę. Kochana mama pomyślała o wszystkim i pożyczyła nie wiem skąd wiśniowe, damskie kozaczki, które pasowały jak ulał. W tych wysokich butach, na podwyższonym nieco obcasie czułem się zupełnie jak kowboj. W niedzielę już od rana chciałem chodzić w tym pięknym stroju. Trzeba było jednak jeszcze zrobić jakieś poprawki i przebrałem się dopiero przed samym występem. Mama mi w tym pomagała i gdy już byłem gotowy, spytała nagle: — A co z koroną? Zrobiłem bardzo zmartwioną minę, ale wiedziałem, że jakieś tajemnicze pudło jest w szafie. — Zupełnie o niej zapomniałam — ciągnęła dalej mama. — No, co teraz ci włożyć na tę królewską głowę. Poczekaj. Zamknij tylko na chwilę oczy. Usłyszałem skrzypnięcie szafy, potem szelest papieru i po chwili poczułem na głowie ciężką obręcz. — Nie, nie — jeszcze nie otwieraj oczu — zawołała mama i biorąc mnie za rękę poprowadziła do łazienki. — No, teraz możesz spojrzeć. Stałem przed największym lustrem w domu. Na głowie miałem prawdziwą koronę. Złotą, zrobioną z ciężkiej grubej blachy. Zapomniałem, że właściwie nie jestem królem. Byłem szczęśliwy. W pokoju zgasiłem górne światło. Na podłodze ustawiłem lampę z biurka ojca, a snop światła skierowałem na kolorowy łowicki kilim. Cała rodzina była już w komplecie. Ojciec jak zawsze zamyślony siedział podparty w fotelu. Brat przyszedł tylko dlatego, że na pewno prosiła go o to mama. Jedyną szczęśliwą osobą była chyba najmłodsza Ania. Gdyby nie mój występ, musiałaby już leżeć w łóżku. Stanąłem pod ścianą, złożyłem ukłon giermka (tak to już mi weszło w krew) i zacząłem recytować. Była to jedna z trudniejszych scen sztuki. Właśnie przyjechało poselstwo z Węgier ofiarowując mi tron węgierski. W zamian za to żądano, bym poślubił dużo ode mnie starszą wdowę po Alfredzie — Elżbietę. Nie miałem zupełnie na to ochoty. Ale biskup Oleśnicki namawiał bardzo, tłumacząc, że mam to zrobić dla ojczyzny. 29 Miotałem się więc w kącie pokoju jak lew w klatce. Wydawało mi się, że razem ze mną cała rodzina jest przerażona. Mówiłem tak dramatycznym głosem, że bałem się, czy Ania się nie przestraszy... to takie nerwowe dziecko. Korona obsuwała mi się ciągle na czoło. Wymachiwałem więc rękoma i wciąż łapałem się za głowę, nieznacznie przy tym poprawiając koronę. Kiedy na chwilę zamilkłem i ukrywszy twarz w dłoniach, chwilą ciszy chciałem zaznaczyć dramatyczną fozterkę, usłyszałem nagle chichot Ani i jej piskliwy głos: — Ale on się wygłupia! Przestałem natychmiast mówić. Spojrzałem na publiczność. Wszyscy powstrzymywali śmiech. Nawet ojca rozweseliłem. Tylko mama widząc moją przerażoną minę prosiła, siląc się na naturalny ton: — No, mów dalej, Wojtek, bardzo dobrze ci idzie. Ale ja już nie miałem ochoty. — Już późno, idę spać — powiedziałem i znów złożyłem głęboki ukłon giermka. Tak, to była ostateczna klęska. Kładąc się spać postanowiłem nieodwołalnie, że w ogóle w przedstawieniu „Warneńczyka" nie wezmę udziału. 30 W poniedziałek idąc do szkoły spotkałem Biedronkę. Rzadko się to zdarzało, bo ona wychodziła z domu-wcześniej, a ja zwykle w ostatniej chwili. Powinienem się ucieszyć, ale nie mogłem. W uszach dźwięczały mi jeszcze ciągle słowa Ani: „Ale on się wygłupia!". Biedronka zaczęła opowiadać, jaką to wspaniałą suknię przygotowała jej mama na przedstawienie. Wolałbym mówić o wszystkim, tylko nie o tym. — Mam tylko jeden kłopot — ciągle gadała Biedronka. — Kiedy przyjmujemy z królem poselstwo węgierskie, powinnam chyba mieć na głowie koronę. Jako królowa-matka. Jak myślisz, Wojtek ? Koronę?... Leży w szafie, owinięta bibułką. Może trochę za duża dla Biedronki. Za to prawdziwa. Ale taki mnie żal zdjął, że nie powiedziałem nic o tej koronie, tylko mruknąłem. — Nie będę grał. — Co ? — Biedronka aż przystanęła. — Nie będę grał giermka. Tak postanowiłem i tak będzie. — Wojtek? Teraz? Na tydzień przed przedstawieniem ? — Ty się nie martw. Historyk wyznaczy innego. Tej głupiej roli nauczy się byle kto w jeden dzień. Biedronka zaczęła mi się przyglądać tak jakoś uważnie, jak nigdy dotąd. F — Ja wiem, o co ci chodzi. Chciałeś grać króla... — Chciałem czy nie chciałem, wszystko jedno. Teraz nie chcę ani króla, ani giermka... — Chcesz. Wszyscy to wiedzą. I wszyscy będą się śmiać, żeś się obraził. — Niech się śmieją. — A najgorsze jest to, że nic nie rozumiesz. Jesteś głupi, prezes! — wybuchnęła nagle. — Historyk powiedział, że każda rola jest ważna. Każdy jest potrzebny. A ty się obrażasz. — Nie obrażam się. — To dlaczego mówisz: nie będę grał? — Bo nie mam ochoty. — Nie rób tego, Wojtek! Nie rób takiego świństwa całej klasie. Nauczyłeś się roli giermka i grasz ją dobrze... — Nie wiem... — Nie wygłupiaj się i w ogóle przestań. Lepiej pomyśl, skąd wytrzasnąć dla mnie koronę. Popatrzyłem na Biedronkę. I nagle ogarnęła mnie chęć, żeby zobaczyć Biedronkę w koronie. Jakby jej było ładnie... — Chcesz koronę ? Będziesz miała koronę. — Niemożliwe! 34 — Tak. Leży u nas "w szafie. Mama pożyczyła z Telewizji. Prawdziwa. — Wojtek! — oczy Biedronki zaświeciły się. — Jesteś fajny! Nadszedł wreszcie dzień przedstawienia. Sala gimnastyczna była pełna. Tak mówili wszyscy aktorzy, którzy przez szparę kurtyny odnajdywali swoich najbliższych wśród publiczności. Wszyscy byli jacyś niespokojni, podnieceni, mówili przyciszonymi głosami. Powtarzano sobie role. Przyglądałem się postaciom moich kolegów i koleżanek. Charakteryzacja twarzy, peruki, kostiumy tak ich zmieniały, że niektórych z trudem rozpoznawałem. Nawet teraz za sceną poruszali się dostojnie. Przestali być dla mnie uczniami VIc, znalazłem się wśród biskupów, rycerzy i dworzan. Biedronkę poznałem od razu, chociaż zmieniła się bardzo. Było mi przykro, że pod sceniczną szminką znikły jej śliczne piegi. W pięknej, czarnej sukni do samych kostek, z włosami wysoko upiętymi, z których zwisała ciemna materia, wydawała mi się bardzo wysoka i przypominała Ofelię, ukochaną Hamleta. Na głowie miała koronę. Moją koronę. Bardzo jej było w niej ładnie. • Kiedy kurtynę rozsunięto, schowany za jedną z dekoracji patrzyłem na publiczność. Niewiele było widać, bo światło, które padało ze sceny, sięgało zaledwie pierwszych rzędów. Ci, których obserwowałem, byli skupieni, poważni. Na widowni panowała zupełna cisza, nie przerwana żadnym szmerem. Chodziłem, schodziłem ze sceny tak, jakbym był naprawdę sługą króla, który potrzebuje moich usług. Mojej małej pomocy. Byłem posłuszny władczemu głosowi Warneńczyka. Zupełnie zapomniałem, że jest to przecież ciągle ten osioł Mazurek. Nie wiadomo kiedy zbliżył się koniec III aktu, gdzie miałem jedyny, największy ustęp mojej roJi. Przynosiłem z pola walki wieść o śmierci króla. Już powinienem wyjść na scenę, a ja stoję r i patrzę gdzieś niewidzącymi oczyma, myśląc o nieszczęśliwym królu. Inspicjent wypchnął mnie prawie siłą. Wszedłem na scenę zgięty, jakby przytłoczony wieścią, którą mam za chwilę ogłosić. I wyobraźcie sobie, że ze zdenerwowania, wzruszenia zapomniałem swojej roli. Była cisza na scenie i sali. Sufler szeroko otwartymi ustami podpowiedział: — Pod Warną, pod Warną... pod Warną morze krwi... Publiczność była wzruszona. W pierwszym rzędzie jakaś babcia podniosła chustkę do oczu. Moje długie milczenie zostało zrozumiane w ten sposób, że widać giermkowi zabrakło odwagi, by ogłosić tę straszną wieść. A ja nic nie pamiętałem z roli, ani jednego słowa. Nareszcie zacząłem powtarzać za suflerem. — Pod Warną morze krwi... I na tym koniec. Potem nie słyszałem nawet tego, co szeptał sufler. Wydusiłem z siebie fcylko jedno słowo: - Król... W głowie mi szumiało ze zdenerwowania i z rozpaczy. Łzy zapiekły mnie pod powiekami, więc zakryłem twarz dłońmi. Niech się dzieje, co chce. Wszyscy aktorzy zgromadzeni na scenie, widząc, że już nic więcej nie wykrztuszę, zaczęli kolejno w milczeniu zdejmować czapki z głów, jak im wypadało z roli. Stałem ciągle na scenie ze spuszczoną głową. Po długiej chwili zaczęły dochodzić do mnie oklaski, coraz głośniejsze, coraz mocniejsze. Zapadła kurtyna. Na scenę wpadła Biedronka i w pośpiechu omal nie runęła jak długa, bo zaplątała się w długiej sukni. 42 — Wojtek, cudownie! — krzyknęła wzruszona. — Bogucki, dziękuję ci — odezwał się historyk, który wyrósł obok nas jak spod ziemi. — To najwspanialsza scena z całej sztuki. PRZECZYTAJ JESZCZE I TO! Ilu uczniów jest w Twojej klasie? Czy znasz wszystkich? No, oczywiście nie tylko z imienia i nazwiska i z tego, że Edek lubi geografię, a Janka lubi miętówki. Ale tak naprawdę. Czy wiesz na przykład, że ten sam Edek, choć nigdy się do tego nie przyznał i nie przyzna, codziennie — ba, prawie stale — uczestniczy w jakichś niesamowitych przygodach. Uczestniczy oczywiście w marzeniach. Kiedy widzisz Edka wracającego ze szkoły, to wiedz, że tu po chodniku wlecze się tylko mizerne Edkowe ciało, a myśl Edkowa hasa w świecie fantazji. Edek się jeszcze nie zdecydował, kim będzie: genialnym uczonym czy kosmonautą, który pierwszy wyląduje na Marsie, sławnym aktorem filmowym czy bohaterskim detektywem. Ale w tych swoich rojeniach zawsze jest pierwszym, tym najważniejszym, najdzielniejszym, najwspanialszym. Edek nie przyznaje się do tego, bo wie, że wyśmiano by go. Edek ma ukryty żal do wszystkich, że się na nim nie poznali, że nikt nie widzi, jaki to on jest naprawdę. To źle czy dobrze, że Edek jest taki ? Chwalimy przecież niektórych mówiąc, że są ambitni, a do innych mamy pretensję, że za grosz nie mają ambicji. No właśnie — czy Edek jest ambitny ? I W opowiadaniu, które przeczytałeś, występuje akurat taki sam Edek — ,,Prezes". Kiedy klasa miała przygotować sztukę o Warneńczyku, „Prezes" od razu sobie przydzielił głóivną rolę. Nie chciał więc później być giermkiem. Uważał, że taka trzeciorzędna rola po prostu mu ubliża. I co się stało ? Właśnie jako giermek nasz „Prezes" odniósł wielki sukces. Prawda, ten sukces był zupełnie przypadkowy, ale okazało się, że trzeciorzędna rola też jest ważna. A co by było, gdyby nasz bohater grał rolę króla ? Możemy coś o tym powiedzieć na podstawie domowego występu „Prezesa" w tej roli. Nie chodzi tu o teatr. Nie chodzi o teatralne role. Chodzi o rzeczy znacznie ważniejsze. Mamy nadzieję, że z tego szkolnego przedstawienia „Prezes" wyniósł bardzo cenną naukę. Naukę? — pytasz. — Czego się mógł nauczyć? Czy rzeczywiście nie wiesz, nie zrozumiałeś, o co w tym opowiadaniu chodzi ? 46 bbc BIBLIOTEKA BŁĘKITNYCH TARCZ Dotychczas ukazały się: 1. Janusz Domagalik MĘSKA SPRAWA 2. Alina Goldnikowa ŚCIĄGACZKA 3. Wojciech Wiśniewski BEATA MA OCZY BRĄZOWE 4. Klementyna Sołonowicz-Olbrychska ZOSTANĘ Z WAMI 5. Tadeusz Sochacki PROSZĘ WSIADAĆ — DRZWI ZAMYKAĆ! 6. Irena Prudil-Grygolunas URZĄD 20 DETEKTYWÓW 7. Irena Jurgielewiczowa ROZBITA SZYBA 8. Ignacy Witz PIĘKNO — CO TO TAKIEGO? 9. Zbigniew Pawłowski NOTES PROFESORA SASA 10. Danuta Kaczyńska MOJE — NIE MOJE 11. Barbara Tylicka JEDEN DZIEŃ ANI 12. Alina Goldnikowa IDĘ SOBIE W ŚWIAT SZEROKI 13. Grzegorz Fedorowski GROŹNE SPOTKANIA 14. Hanna Ożogowska KOLEŻANKI 15. Jerzy Żmijewski STRACONA BRAMKA 16. Maria Kędziorzyna ŁYSY LAS 17. Klementyna Sołonowicz-Olbrychska ODDAJEMY BESTIE DO HOTELU 18. Natalia Rolleczek-Korombel PRZYJACIELE 19. Helena Sekuła PUŁAPKA 20. Bolesław Zagała ZWYCIĘSTWO BOŻYMA KWINTALI 21. Roman Pisarski SZTUCZNY CZŁOWIEK 22. Irena Jurgielewiczowa TORT ORZECHOWY 23. Wojciech Wiśniewski GŁOWA DO KORONY Z cyklu: „Wśród ludzi" Danuta Bieńkowska RADA NIE OD PARADY Augustyn Dobiecki E 7 Grzegorz Fedorowski LUDZIE W BIAŁYCH FARTUCHACH Stefan Kozicki BRUDNY ZESZYT AGNIESZKI Hanna Krall AMBITNY JESTEM Teresa Lubkiewicz BANDA Z WRONIEJ GÓRY Zbigniew Pawtowski RAJD REPORTERÓW Eugeniusz Rafalski WAKACJE, JAKICH NIE BYŁO Eugeniusz Rafalski V-tł Tadeusz Strumff NA TROPIE... MO Witold Szolginia MOWA O TRAWIE Witold Szolginia W PODZIEMIACH WIELKIEGO MIASTA Stefan Weinfeld HALO, TU ZIEMIA! Stefan Weinfeld JUTRO NA MARSA Andrzej Krzysztof Wróblewski WERBUS Andrzej Krzysztof Wróblewski JASNE OKNA Dalsze tomiki „Bib/ioteki Błękitnych Tarcz" w przygotowaniu H