Ewa Stadtmuller BLOK PRZ/ TUWIMA 7 Ilustrował Suren Yardanian Wydawnictwo Skrzat, Kraków 2005 (c) Copyright by Ewa Stadtmuller Edycja (c) Copyright by Skrzat, Kraków 2005 Redakcja: Kamila Zimnicka-Warchoł Korekta: Elżbieta Lekan Skład: Konrad Kuś ISBN 83-7437-088-2 Wydawnictwo Skrzat 31-560 Kraków, ul. Na Szaniec 14 tel. (012) 414 28 51 wydawnictwo@skrzat.com.pl Odwiedź naszą księgarnię internetową: www.skrzat.com.pl Druk i oprawa: OPOLGRAF SA, www.opolgraf.com.pl Wszystko inaczej Za szybą samochodu migały szpalery przydrożnych drzew. W tyle został stary kochany blok i Kaśka wymachująca ręką na pożegnanie. O ile lżej byłoby wyjeżdżać, wiedząc, że za trzy dni znów usiądą razem w drugiej ławce pod oknem. Ale nic z tego... Rodzice wymyślili przeprowadzkę. Jadą teraz wszyscy do zupełnie obcego domu, a od września oboje z Piotrkiem pójdą do obcej szkoły. I do tego jeszcze te tajemnice! Kiedy spytała, po co ta cała heca, tato powiedział, że dowiedzą się wszystkiego w domu. W tym nowym oczywiście. I jeszcze dodał, żeby nie ważyli się kręcić nosami, bo on i mama już ledwie żyją. Cały urlop spędzili na pakowaniu, przewożeniu i układaniu całego dobytku na nowo. Rzeczywiście nie wyglądali najlepiej, szczególnie mama. 5 - Dojeżdżamy! - tato zrobił uroczystą minę i kazał zgadywać, który to blok. - Ten? - Nie! - Może tamten? - Pudło! Zatrzymali się przed dziesięciopiętrowym wieżowcem. Magda była zła. Zamiast niskiego bloku i przytulnego podwórka, takie coś! A na dodatek przed oknami boisko! - Bomba! - zapalił się Piotrek i ruszył do bagażnika w poszukiwaniu piłki. - Za chwilę wyjdziecie, żeby się rozejrzeć, a teraz chodźmy już - przynaglała mama. Była dziwnie blada. Tata bez słowa sięgnął po klucze. Winda zatrzymała się na czwartym piętrze. "Przynajmniej to się nie zmieniło" - pomyślała z ulgą Magda. Czuła, że rodzice coś przed nimi ukrywają - tylko co? W domu mama z westchnieniem ulgi osunęła się na krzesło. - Co ci jest? - Magda była naprawdę bliska płaczu. 6 - Wszystko w porządku, kochanie - uspokoiła ją mama. - To normalne. - Normalne? - Po prostu niedługo będzie nas więcej i właśnie dlatego zdecydowaliśmy z tatą... - Jak to więcej? - A tak to! - uśmiechnął się tato, który właśnie przyniósł mamie herbaty. Oprócz ciebie i Piotrusia będziemy mieli jeszcze kogoś. Magda patrzyła na mamę oszołomiona. Zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć. Piotrek pierwszy odzyskał głos. - A myślałem, że będę miał swój pokój - pociągnął nosem. - I będziesz miał - uspokoił go tato. Postanowiliśmy z mamą podzielić ten największy na dwa mniejsze dla was, my będziemy mieszkać w średnim, a ten najmniejszy będzie dla naszego ktosia. Póki co, ja będę sobie w nim pracował. Mama nareszcie doszła do siebie. - Zobaczycie, wszystko będzie dobrze - uśmiechnęła się jak zwykle. - Będzie dobrze - powtórzyła sobie cichutko Magda. 7 - Dojeżdżamy! - tato zrobił uroczystą minę i kazał zgadywać, który to blok. - Ten? - Nie! - Może tamten? - Pudło! Zatrzymali się przed dziesięciopiętrowym wieżowcem. Magda była zła. Zamiast niskiego bloku i przytulnego podwórka, takie coś! A na dodatek przed oknami boisko! - Bomba! - zapalił się Piotrek i ruszył do bagażnika w poszukiwaniu piłki. - Za chwilę wyjdziecie, żeby się rozejrzeć, a teraz chodźmy już - przynaglała mama. Była dziwnie blada. Tata bez słowa sięgnął po klucze. Winda zatrzymała się na czwartym piętrze. "Przynajmniej to się nie zmieniło" - pomyślała z ulgą Magda. Czuła, że rodzice coś przed nimi ukrywają - tylko co? W domu mama z westchnieniem ulgi osunęła się na krzesło. - Co ci jest? - Magda była naprawdę bliska płaczu. 6 - Wszystko w porządku, kochanie - uspokoiła ją mama. - To normalne. - Normalne? - Po prostu niedługo będzie nas więcej i właśnie dlatego zdecydowaliśmy z tatą... - Jak to więcej? - A tak to! - uśmiechnął się tato, który właśnie przyniósł mamie herbaty. Oprócz ciebie i Piotrusia będziemy mieli jeszcze kogoś. Magda patrzyła na mamę oszołomiona. Zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć. Piotrek pierwszy odzyskał głos. - A myślałem, że będę miał swój pokój - pociągnął nosem. - I będziesz miał - uspokoił go tato. Postanowiliśmy z mamą podzielić ten największy na dwa mniejsze dla was, my będziemy mieszkać w średnim, a ten najmniejszy będzie dla naszego ktosia. Póki co, ja będę sobie w nim pracował. Mama nareszcie doszła do siebie. - Zobaczycie, wszystko będzie dobrze - uśmiechnęła się jak zwykle. - Będzie dobrze - powtórzyła sobie cichutko Magda. 7 ladzie dobm M; agda siedziała przy oknie i jeszcze raz przeżywała wszystko, co zdarzyło się wczoraj. Od czasu do czasu zerkała na boisko, po którym uganiał się za piłką Piotrek. - Takiemu to dobrze - myślała z goryczą. Już wczoraj poznał jakichś nowych kumpli i proszę - bawi się w najlepsze. - Magdusiu, weź śmieci - zawołała z kuchni mama. - Przypadkiem nie zjeżdżaj z nimi windą, tylko wyrzuć do zsypu - jest na końcu korytarza. Magda niechętnie wzięła kubełek. Na końcu korytarza... Ale którego? Na szczęście przed drzwiami naprzeciwko zauważyła jakąś dziewczynę z długimi jasnymi włosami. - Przepraszam panią - zaczęła i... zdębiała, bo właścicielem czupryny okazał się wąsaty i brodaty młody mężczyzna, który patrzył teraz na nią wyraźnie rozbawiony. - Zsyp jest tam - wyjaśnił usłużnie, uśmiechnął się raz jeszcze i zniknął w mieszkaniu. "Ciekawe, skąd wiedział, że chcę wyrzucić śmieci" - pomyślała podejrzliwie Magda, ale zaraz sama się roześmiała. Niosła przecież kubeł, którego zawartość nie budziła żadnych wątpliwości. - Co to za kudłacz mieszka naprzeciwko? - spytała, wchodząc do domu. - Pan Adam? - domyśliła się mama. - To rzeźbiarz. - Właśnie powiedziałam do niego "proszę pani". Mama parsknęła śmiechem. - Na szczęście jest bardzo sympatyczny. Na pewno się nie obraził. Rzeźbi piękne rzeczy, musisz go kiedyś odwiedzić. - Ooo, nie! - Nie zarzekaj się, zobaczysz, będziesz zachwycona. Póki co, mam dla ciebie fantastyczną nowinę. Na dziesiątym piętrze mieszka dziewczynka, która też pójdzie w tym roku do piątej klasy. Może do tej samej szkoły co ty? - Jesteś przekonana, że to... dziewczynka? - upewniła się na wszelki wypadek Magda. Mama tylko pokiwała głową, bo właśnie próbowała zupy. - Biegnij po Piotrka - poprosiła - - bo obiad 10 już gotowy. A ta dziewczynka, o której ci mówiłam, zwykle gdzieś o tej porze wychodzi z psem, więc może ją spotkasz... - Ma psa? - tym razem Magda naprawdę się ożywiła. Pies - jej wielkie marzenie! Teraz, kiedy w domu ma się pojawić niemowlak, oczywiście nie będzie o nim mowy, ale koleżanka z psem to już coś! Może rzeczywiście nie będzie tu tak źle, jak sobie wczoraj wyobrażała? Nie ? diabeł straszny... lierwszy dzień w nowej szkole zbliżał się nieuchronnie. "Wychowawczyni na pewno każe mi opowiedzieć coś o sobie - myślała Magda z rosnącą niechęcią. - I co ja powiem? Że tęsknię za Kaśką i starym podwórkiem?" Od tych wszystkich myśli rozbolał ją brzuch. Najchętniej zostałaby w domu, ale mama była nieubłagana. ¦- Widzę, że się denerwujesz - powiedziała. - Ale nie taki diabeł straszny, jak go malują. Wrócę dziś wcześniej, to zrobimy sobie herbaty z sokiem malinowym i wszystko mi opowiesz. Magda westchnęła. Dla mamy herbata z malinami była lekarstwem na wszystko: od grypy począwszy, a na zmartwieniach skończywszy. Z ciężkim M sercem wędrowała osiedlową ścieżką. Nowa podstawówka okazała się trzy razy większa niż stara szkoła. Szeroki korytarz aż huczał od pisków, śmiechów i wesołego pytlowania. - Piąta "a" - sala dwanaście - ogłosiła pani dyrektor, gdy stało się zadość oficjalnym powitaniom. Pod Magdą ugięły się nogi. - Odprowadzę Piotrka do domu i pędzę do pracy- zdążył szepnąć jej na ucho tato i już go nie było. Usiadła w ostatniej ławce. To dziwne, ale jakoś nikt nie świdrował jej wzrokiem. Wszystkie oczy wlepione były w drobną postać na środku klasy. - Nazywam się Małgorzata Skierecka - przedstawiła się nauczycielka - i będę was uczyć języka polskiego. Pani dyrektor powierzyła mi także wychowawstwo waszej klasy. Nie znacie mnie z widzenia, bo jest to mój pierwszy dzień w szkole. Przyznam się wam, że mam wielką tremę. "Czyżby i ją bolał rano brzuch?" - pomyślała Magda i zrobiło jej się lżej na duszy. - No to poznajmy się - zaproponowała pani Skierecka, sięgając po listę obecności. - Postaram się jak najszybciej zapamiętać wasze imiona-obiecała - ale gdybyście mogli przez jakiś czas chodzić 1$ podpisani, to znaczy nosić przyszpilone karteczki z imionami, na pewno poszłoby mi to znacznie szybciej. "Doskonale - pomyślała Magda - jeden problem z głowy". - Nie chciałabyś przesiąść się trochę bliżej? - zapytała z uśmiechem pani, przeczytawszy jej nazwisko. - Koło mnie jest miejsce - odezwał się zaraz jakiś sympatyczny głos. Magda spojrzała i serce podskoczyło jej z radości. To dziewczynka z dziesiątego piętra, ta z pieskiem. - Mam na imię Ola - szepnęła sąsiadka. - Olut-Wielkolud - dorzucił tonem wyjaśnienia jakiś ostrzyżony na jeża chłopak. - Rośnij szybciej, to może mnie dogonisz - odcięła się z uśmiechem rezolutna dziewczyna. Pani zaczęła rozdawać kartki z planem zajęć. Ktoś o coś zapytał, ktoś zażartował. W pewnej chwili Magda poczuła, że strach, który tak paraliżował ją rano, zniknął bez śladu. - Faktycznie, nie taki diabeł straszny - pomyślała wesoło. Awaria Klum! - kropla wody z sufitu wpadła wprost do talerza z zupą. Cała rodzina jak na komendę zadarła głowy, wlepiając oczy w mokrą plamę. - Powiększa się - zauważył Piotrek. - A dopiero malowałem! - jęknął tato. - Zamiast biadolić, biegnijcie do sąsiada z góry - popędziła ich mama. Oczywiście gospodarza nie było w domu, a zza drzwi dobiegał charakterystyczny szum. - Wczoraj nie było wody-przypomniał sobie Piotrek. - Pewno pan Goździk odkręcił kran i zapomniał. Tato wpadł w panikę. - Trzeba go jakoś zawiadomić. Może sąsiadka ma telefon do pracy? \5 Zapukali do drzwi obok. Otworzyła im miła starsza pani. - Pan Goździk pracuje w terenie - powiedziała. - Naprawdę nie wiem, gdzie go można znaleźć. Ale - przypomniała sobie - jego balkon sąsiaduje z moim. Kiedyś zapomniał klucza i przedostał się bez problemu. - To ja przejdę! - zapalił się Piotrek. - Ani mi się waż! - uciął tato i zdecydowanym krokiem pomaszerował na balkon. Na szczęście okno u pana Goździka było uchylone. Tato przełknął ślinę i starając się nie patrzeć w dół, przełożył ostrożnie nogę przez barierkę. - Panie sąsiedzie! - usłyszał głos z dołu. - Niech pan zaczeka! Po chwili do pani Zofii zapukał pan Adam z liną, jakiej używają taternicy. - Ja przejdę - powiedział - a pan mnie będzie ubezpieczał. Tato odetchnął z ulgą. - To była akcja! - zachwycał się Piotrek, gdy drzwi sąsiedniego mieszkania otwarły się od środka, a sąsiad - nie tylko rzeźbiarz, ale i alpinista - poprosił o szmaty do wycierania wody. 16 Po kilku minutach potop został ostatecznie opanowany. - Narobiliśmy pani kłopotu - przepraszał tato panią Zofię. - Ależ skąd - uśmiechnęła się. - Tak rzadko ktoś do mnie zagląda. Cieszę się, że mogłam się na coś przydać... Pan Goździk wrócił dopiero wieczorem i o mało nie zemdlał, gdy zobaczył, co się stało. Sam nie wiedział, jak ma przepraszać i jak dziękować. Zaraz na drugi dzień zaprosił wszystkich ratowników na kawę i ciastka. Było tak miło i wesoło, że tato stwierdził, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. ????? l/óż, jedni są odporni na grypę, a inni na wiedzę - mruknął pan od matematyki, wpisując Basi trzecią w tym semestrze jedynkę. - Jak tak dalej pójdzie, spotkamy się po raz drugi w klasie piątej - ostrzegł. Na zielony blat ławki zaczęły kapać łzy. Dopóki matematyki uczyła pani Lisiecka, Basia jakoś sobie radziła. Nigdy nie była orłem, ale starała się jak mogła. Czasem po lekcji pani zostawała z nią na chwilę i cierpliwie tłumaczyła temat jeszcze raz. Teraz wszystko się zmieniło. Pani Lisiecka odeszła na emeryturę, a nowy pan nie lubi słabeuszy... Kiedyś powiedział, że Basia, Wojtek i Emilka są odporni na wiedzę i powinni cofnąć się do przedszkola. Wojtek trochę się poprawił, bo rodzice opłacili mu korepetycje. Emilkę mama przeniosła do Vc. Została Basia... is - Maćku, może mógłbyś pomóc koleżance? - prosiła pani na godzinie wychowawczej. - Jesteś taki dobry z matematyki. - Ale ja mam strasznie dużo zajęć - wykręcał się Maciek, a na przerwie powiedział, że nie będzie się męczył z tępakiem. Magdzie zrobiło się przykro. Lubiła Basię. Co z tego, kiedy sama ledwie radziła sobie z matematyką, i to tylko dzięki pomocy taty. Ola była lepsza. - Wiesz co, Olut, a może ty byś mogła... - zagadnęła przyjaciółkę. - Zgoda, ale będziemy się uczyły we trzy - postawiła warunek Ola. Zaraz po lekcjach dogoniły Basię. - Jeśli chcesz, to poćwiczymy te równania. Akurat dzisiaj mamy czas. - Dzięki - ucieszyła się Basia - ale muszę jeszcze zrobić parę rzeczy w domu. - A jak cię jutro spyta? Basia spuściła głowę. - Ojej, przecież jesteśmy trzy - zniecierpliwiła się Magda. - Zrobimy szybko, co trzeba, i siadamy do nauki. \9 Basia błyskawicznie pościeliła łóżka, Magda odkurzyła podłogę, razem obrały ziemniaki do barszczu i ugotowały makaron na drugie danie. Rozwiązały zaledwie trzy zadania, bo Basia musiała iść do przedszkola po małą Gosię. Na drugi dzień Ola z Magdą przyszły wieczorem. - Kiedy żył mój mąż - westchnęła mama Basi - było nam lżej. Teraz ja muszę zarabiać, a Basia zastępuje mnie w domu. Jest taka dzielna. Wiem, że jej ciężko... Dobrze, że ma takie kochane koleżanki jak wy. Andrzejki l/iekawe, jak będzie? - myślała Magda, maszerując do szkoły na planowane od dawna andrzejki. Nie chodziło o wróżby (wyrosła już z wierzenia w takie rzeczy). Ciekawa była, jak się będzie bawić. Czy nie okaże się, że przesiedzi cały wieczór gdzieś w kącie? - Zdejmuj kapcia! - powitały ją od progu Marzena z Beatą. - Zaraz dowiemy się, która z nas pierwsza wyjdzie za mąż. - Aneta! Brawo! Kiedy wesele? Może jeszcze w tym roku? - Sprawdź, jakiego męża szykuje ci los - kusiła Beata, podsuwając Magdzie pod nos kartonowe serce i szpilkę. - Zamknij oczy i przebijaj. Już? Kalasanty! - Dziewczyny parsknęły śmiechem. ? - Nie przejmuj się - pocieszyła przyjaciółkę Ola. -Ja trafiłam dokładnie pomiędzy Onufrego a Pankracego i naprawdę nie wiem, który lepszy. - Wosk gotowy! - zakomunikowała pani, podając Piotrkowi rękawicę kuchenną i wielki kartonowy klucz. - Co to może być? - wybałuszył oczy Maciek. - Przypomina puchar - zauważył Paweł. - Może nasza drużyna zwycięży? - A mnie się wydaje, że to bukiet kwiatów - wtrąciła się Beata. - Pewnie myślisz o oświadczynach? Przyznaj się! - Co wy? - skrzywił się Bartek. - To baobab. Po prostu Piotrek zagra w trzeciej wersji W pustyni i wpuszczyl Gdy wszyscy już sobie powróżyli, Marzena sięgnęła po księgę horoskopów. - A teraz poznacie prawdę o sobie - zaczęła tajemniczo. - Niech ktoś poda datę swojego urodzenia, a ja zdradzę, co mówią o nim gwiazdy. - 18 maja - wyrwał się na pierwszy ogień Piotrek. - Znak byka! Byk potrzeby swego brzucha stawia ponad sprawy ducha. Zmian nie lubi, spokój zz ceni, świata raczej nie odmieni - zaczęła czytać Marzena. - To dlatego zamiast lać wosk i badać swą przyszłość, wolał zażerał się chipsami - zaśmiała się Jolka. - Widocznie taki już jestem-wzruszył ramionami Piotrek - i nic na to nie poradzę. - Czy ja wiem... - uśmiechnęła się pani. - Pewien znany wam na pewno człowiek też urodził się 18 maja, a jednak odmienił świat, a sprawy ducha stawiał ponad sprawy brzucha. - Jan Paweł II! - olśniło Mag-dę. - Właśnie on. - No to ten wierszyk zupełnie do niego nie pasuje. - Wniosek z tego, że to, jaki jesteś, tak naprawdę zależy od ciebie - uśmiechnęła się pani. - To był naprawdę fajny wieczór - myślała Magda, zasypiając. Co prawda karty powiedziały, że zostanie starą panną, a wylany przez nią wosk przybrał kształt jedynki, ale jakoś nie popsuło jej to humoru. Pruga połowa cioci Porotki l/ześć Dorotko! - ucieszyła się mama, słysząc w słuchawce głos cioci. - Tak, jesteśmy w sobotę. Oczywiście, że możesz przyjść. Z kim? Z Krzysztofem? Naturalnie. - Z jakim... Krzysztofem? - zainteresowała się Magda. Mama zrobiła tajemniczą minę. - Nie chcę zapeszać - zaczęła - ale coś mi się zdaje, że ciocia znalazła nareszcie swoją drugą połowę. - Jak to "drugą połowę"? - nie zrozumiał Piotrek. - Ojej, tak się mówi, kiedy spotka się kogoś... no... do pary... tak na zawsze - próbowała wyjaśnić Magda. fto znaczy, że ciocia wyjdzie za mąż? - piotrek. o. Mama wzruszyła ramionami, ale jej rozradowana mina była nader wymowna. - Wreszcie babcia przestanie się martwić - ucieszyła się Magda. - Zawsze mówi, że cioci w głowie tylko szkoła, zespół, wycieczki z dzieciakami i... - I właśnie dzięki tym wycieczkom, ciocia poznała pana Krzysztofa - uchyliła rąbka tajemnicy mama. - On jest geografem i założył w szkole kółko turystyczne. Kiedy ciocia jako wychowawczyni czwartaków organizowała jakąś wycieczkę, to on jej pomagał, a jak on wybierał się z dzieciakami w góry, prosił, aby jechała z nim jako druga osoba do opieki nad grupą. No i tak to się zaczęło. - Ciekawe, co to za gość - mruknął Piotrek. Na sobotę mama posprzątała na błysk i upiekła swój popisowy sernik. Gdy usłyszała dzwonek, przejęta pobiegła do drzwi. - Ależ nie trzeba - zaprotestowała, gdy gość zabrał się do ściągania butów. Pan Krzysztof posłuchał i... to go zgubiło. Rzuciwszy okiem na wypastowaną podłogę, chciał zgrabnie przeskoczyć na chodniczek. W rezultacie wykonał wspaniały ślizg i grzmotnął jak długi, 26 podcinając nogi Magdzie, która właśnie chciała się grzecznie przywitać. Ciocia Dorotka, zamiast dokonać oficjalnej prezentacji, dostała napadu śmiechu, a tato, dowcipku-Ijąc, że przesadna gorliwość w sprzątaniu tak się właśnie kończy, zbierał przyszłego szwagra z podłogi. Pan Krzyś usadzony na miękkiej kanapie i poczę- - Fajny ten nowy wujek - stwierdził po wyjściu gości Piotrek. - Mam nadzieję, że idąc do ołtarza, będzie bardziej uważał - mruknęła Magda, rozcierając stłuczony łokieć. Rafuj, Święty Mikołaju! Zęby tylko dziewczyna... - myślała Magda, grzebiąc w woreczku pełnym mikołajkowych losów. - O kurczę, Tomek Żabicki! - jęknęła. - Co ja mu kupię? Im dłużej myślała nad nieszczęsnym prezentem, tym bardziej się denerwowała. Wieczorem postanowiła porozmawiać poważnie z głównym sprawcą całego tego zamieszania, a mianowicie ze... Świętym Mikołajem. - Ty chociaż wiesz, co komu potrzeba - zaczęła, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. - Wiadomo, że ubogiej dziewczynie przydałby się posag, a osieroconym dzieciakom jedzenie i ciepłe ubrania na zimę. Nigdy nie dawałeś niczego ot tak, byle dać. Ja też tak nie chcę... W nocy śniło jej się, jak Święty Mikołaj zdejmuje Ż9 na chwilę swą biskupią mitrę* i wkłada na głowę kraciastą czapeczkę Sherlocka Holmesa. - O nie! - pomyślała rano. - Ani myślę bawić się w detektywa! Mimo to, wracając ze szkoły, niby przypadkiem, podreptała za Tomkiem. W końcu szedł w tę samą stronę... W pewnej chwili zatrzymał się przed wystawą sklepu sportowego. Postał chwilę, postał, wreszcie westchnął i ruszył w stronę sąsiedniego wieżowca. - Nawet nie wiedziałam, że mieszka tak blisko - zdziwiła się Magda. - A swoją drogą, ciekawe, w co on się tak wpatrywał na tej wystawie? - Zrobiłem zadanie - zameldował Piotrek, gdy mama podała obiad - i posprzątałem. Mogę jeszcze wyrzucić śmieci... - Czegoś potrzebujesz, duszyczko... - domyślił się tato. - No... bo w szkole otwierają salę ping-pongo-wą - wyłożył karty Piotrek. - Tylko że najlepiej '^Mitra - w kościele katolickim wysokie, dwuczłonowe nakrycie głowy biskupów, opatów, infułatów, noszone podczas pełnienia czynności liturgicznych; inaczej infuła. $0 mieć własną rakietkę, bo tych szkolnych jest mało i wiesz... - Wiem, wiem... - uśmiechnął się tato. - No dobra... Myślę tylko, gdzie... - W sklepie sportowym na osiedlu! - nie dał mu skończyć Piotrek. W sklepie sportowym? Magda o mało nie udławiła się ziemniakiem. - Kup dwie! - zawołała uszczęśliwiona. - Chcesz nauczyć się grać? - wybałuszył oczy Piotrek. - Nie ja... - uśmiechnęła się tajemniczo. Gdy trzy dni później Święty Mikołaj, czyli Bartek w czerwonym szlafroku swojej mamy, przekroczył próg klasy, Magda aż wstrzymała oddech. Tomek widocznie nie spodziewał się niczego szczególnego, bo bez entuzjazmu zaczął rozwijać swój prezent. Nagle na jego twarzy pojawił się wyraz niedowierzania, a oczy rozbłysły radością. - Ktokolwiek to kupił - krzyknął - jest jasnowidzem! "Żadnym jasnowidzem, tylko pilnym uczniem mistrza" - pomyślała tryumfalnie Magda, dziękując za pomoc temu, który zawsze wiedział, kto o czym marzy. Ale prezent! Zobaczcie! - zawołała Ola, wskazując na drżącą na wietrze forsycję. - O rany! - wytrzeszczyła oczy Magda. Pomiędzy gałązkami krzaczka siedziała... papużka. - Papuga w zimie? - zdziwił się Bartek. - Bo w lecie to zupełnie normalne, no nie? - zakpiła Ola. - Wygląda na zziębniętą i pewnie by coś zjadła - zauważyła przytomnie Magda. - Żeby tylko jej coś nie zżarło - mruknął Bartek, przyglądając się podejrzliwie buremu kocurowi, który wylazł właśnie z którejś piwnicy. Magda podeszła ostrożnie do ptaszka. - Nie bój się, malutka... O dziwo, papużka bez większych protestów dała się wziąć na ręce i schować pod kurt-kc. - Zdaje się, że mam w piwnicy klatkę po kanarku - przypomniał sobie Bartek. -Jak chwilę poczekacie przed blokiem, to ją przyniosę, ale papużki nie wezmę. Wiecie, Krzysiek... Dziewczyny pokiwały głowami. Brat Bartka uczulony był prawie na wszystko i o zwierzętach i w domu nie było mowy. Ola miała dość kłopotu ] z psem... - No dobra, spróbuję pogadać z mamą - obiecała Magda. - Ale nie robię sobie wielkich na-J dziei. Mama rzeczywiście nie była zachwycona perspektywą jeszcze jednego "źródła dźwięku", jak to określiła. - Podarujcie ją komuś na Mikołaja - zaproponowała. $4 - Tylko komu? - zamyśliła się Magda. Wysuszona i nakarmiona papużka wyglądała naprawdę ładnie. - Mam! - wykrzyknęła nagle mama. - Pomyślcie! Kto mieszka sam, ma dużo czasu i lubi niespodzianki? - Pani Zofia! - zawołały zgodnie dzieciaki. Nazajutrz klatka z papużką ozdobiona piękną kokardą i karteczką z napisem "Dla Pani Zofii od Świętego Mikołaja" stanęła przed drzwiami mieszkania numer 28. Ola z Magdą zadzwoniły i szybko schowały się za róg. Pani Zofia wyjrzała na korytarz i... oniemiała ze zdumienia. Gdy przeczytała bilecik, uśmiechnęła się i rozejrzała bacznie dookoła. - Widzę was, Mikołajki! - zawołała nagle. Nie było rady. Trzeba się było zdekonspirować. No i dobrze, bo herbata z konfiturami była pyszna, pani Zosia zachwycona prezentem, a Święty Mikołaj chyba zadowolony z pomocników. A to łobuzy! i o dopiero było starcie! - relacjonował Piotrek bitwę na śnieżki. - Ci z Ilb zbudowali fortecę i ulepili chyba ze sto kul. Ale nas było więcej. Lechu z Bartkiem walczyli od frontu, a my z Michałem - tup, tup, tup od tyłu i cap - wzięliśmy ich w kleszcze. Dwóch zwiało od razu, ale dowódca fortecy bronił się do końca. Honorowy typ. - Co z tą mamą? - przerwał mu w pewnej chwili tato. - Chyba ubiorę się i wyjdę jej naprzeciw, jest tak ślisko. - O wilku mowa... - uśmiechnęła się Magda, słysząc znajome kroki. - Przepraszam - wysapała mama - ale zagadałam się z nową sąsiadką. Wyobraźcie sobie, jakieś wstrętne łobuzy pobiły jej syna. Wrócił ze szkoły tak mokry, jakby wpadł do rze- $6 ki. Na dodatek nie chce powiedzieć, kto go tak urządził. Twierdzi, że to była tylko zabawa. Najgorsze, że dopiero co przeszedł poważne zapalenie płuc i lekarz kazał mu uważać. Co za chuligańskie osiedle! Mama spodziewała się, że rodzina podzieli jej oburzenie, tymczasem tato minę miał niewyraźną, Magda zajęła się pilnie parzeniem herbaty, a Piotrek zrobił się podejrzanie czerwony. - Poradziłam jej - ciągnęła mama - aby wsadziła dziecko do łóżka i zaparzyła mu kwiat lipy. Przydałby się też sok, ale taki porządny, z leśnych malin. Może dam jej butelkę tego naszego. Zaraz się ubiorę... - Nie, nie - zaprotestował Piotrek. -Ja pójdę! - Jaki ty jesteś kochany! - rozczuliła się mama. - Oni mieszkają w ósemce na parterze. - Tylko uważaj na chuliganów! "Irena, Bogdan i Marcin Toczko" - przeczytał Piotrek nowiutką wizytówkę na drzwiach. Otworzyła mu sympatyczna pani w okularach. - Mama przysyła sok malinowy - wyjaśnił. - Dziękuję! - ucieszyła się. - A może chciałbyś zajrzeć na chwilę do Marcina? - zapytała. - Leży w łóżku, bo jacyś chłopcy... 17 - Wiem, wiem... - uciął Piotrek. - Mama mi mówiła. Marcin faktycznie leżał i czytał książkę. - Bardzo cię przepraszam - bąknął Piotrek. - Nie wiedziałem... - Daj spokój! - obruszył się chłopak. - Trochę ostatnio chorowałem i dlatego mama tak się o mnie boi. Daję ci słowo, że czuję się doskonale i jutro wyłażę z tego łóżka. - No nareszcie! - zawołała mama na widok piotrka. Nie było cię prawie godzinę! Jak się czuje Marcin? - Świetnie, umówiliśmy się na sanki. A tak w ogóle to naprawdę równy gość. Witaj, Nowy Roku! Magda nie mogła się już doczekać wieczoru. Cały dzień razem z mamą kręciła się po kuchni: kroiła jarzyny do sałatki, ucierała jakieś masy, rozpuszczała galaretki, lepiła szyszki z dmuchanego ryżu i rozpuszczonych krówek. Co chwila wyglądała przez okno. Nareszcie biały fiat rodziców Kaśki zajechał przed blok. Dziewczyny z piskiem radości padły sobie w objęcia. Piotrek także nie posiadał się z radości, bo przyjechał także jego przyjaciel ze starego podwórka - Pawełek. Pięć minut później do drzwi zapukała Ola. - Jak pięknie! - zawołała na widok pokoju tonącego w kolorowych balonikach. - Piotrek dmuchał cały dzień - pochwaliła brata Magda. 40 Dorośli zdążyli już zasiąść do stołu, chłopcy zajęli się jakąś grą, a dziewczyny słuchały listy przebojów. Tuż przed jedenastą Piotrek zaczął przeraźliwie ziewać. - Nie dajcie mi zasnąć - błagał bliski płaczu. - O północy będą sztuczne ognie... - Nie ma rady- szepnęła Ola. - Trzeba go przestraszyć. - Ale jak? - Przebierzemy się za duchy-wymyśliła Kaśka. - Ale nie tutaj - zdecydowała Ola. - Zjawy muszą przyjść z zaświatów. - To znaczy... - To znaczy z dziesiątego piętra. Na szczęście mama przyszła po coś do kuchni i można było wtajemniczyć ją we wszystko. - Tylko pamiętaj, jak zadzwonimy do drzwi, ma otworzyć Piotrek - przypominała Magda. Parę minut później upiorna postać odziana w prześcieradło sunęła korytarzem. - Przed drzwiami wezmę cię na barana, a ty podświetlisz latarką maskę - dyrygowała Ola. - Kaśka rozłoży ręce i zawyje. 41 - Trzy, cztery... Ledwie ukryta pod prześcieradłem Magda włączyła latarkę, drzwi mieszkania sąsiadów otworzyły się i rozbawiony korowód sylwestrowych gości tanecznym wężykiem wysunął się na korytarz. Gdy panie zobaczyły zjawę narobiły takiego wrzasku, że natychmiast pootwie-ały się wszystkie drzwi na piętrze. - Myśmy chciały tylko wystraszyć mojego brata - tłumaczyła się łowa ducha. - Za minutę dwunasta - oświadczył tato, który razem z innymi wypadł na korytarz. At - Wszystkiego najlepszego - nastraszeni zdrowo goście pana Adama roześmiali się serdecznie. - Niech żyje Nowy Rok! ślizgawka i o po prostu czysta złośliwość! - wściekał się Piotrek. - Tak się namęczyliśmy z Bartkiem i Marcinem nad tą ślizgawką, a tu proszę - woda zamknięta w piwnicy, wszędzie pełno piasku, soli i nie wiadomo czego jeszcze. - A kto wam tę wodę zamknął? - zapytał tato, odkładając gazetę. - Jak to kto? Dozorczyni! - Piotrek aż dygotał ze złości. - Sama już wyrosła ze ślizgania się, to nam zazdrości. - Hola, hola! - ostudził go ojciec. - Gdybyś ty od świtu machał łopatą do odśnieżania tak jak ona, to też nie miałbyś ochoty na zabawę. - Ale nie macham - mruknął niezbyt uprzejmie Piotrek. - I chciałbym się poślizgać. - Skoro pani dozorczyni zakręciła wam wodę, 44 to chyba ma ku temu jakiś powód - zaczął dyplo-matycznie tato. - Możesz ją zapytać, bo właśnie wyszła z kolejnym wiaderkiem piasku - poinformowała usłużnie Magda, zerkając przez okno. - A zapytam - podjął wyzwanie tato. - Idzie ktoś ze mną? Piotrek ani drgnął. - Czyżbyś miał coś na sumieniu? - uniósł brwi ojciec. - Minę masz niewyraźną. Lepiej powiedz od razu, co narozrabialiście. - Ja - nic! To Bartek wjechał wczoraj prosto pod nogi temu panu spod szóstki. Ale skąd miał wiedzieć, że w siatce ma dwadzieścia jaj i sok malinowy w szklanej butelce na dodatek. - Zaraz, zaraz - przypomniał sobie ojciec - mama mówiła mi wczoraj, że o mało nie wywinęła orła tuż przed klatką. - A, to Marcinowi wylało się trochę wody z wiaderka - wyjaśnił Piotrek. - W takim razie już wiem, dlaczego pani Sku-bińska zakręciła wam wodę - stwierdził tato. - Na jej miejscu zrobiłbym to samo. - Pewnie - rozżalił się miłośnik lodowego sza- 45 leństwa. - Najlepiej, jakbyśmy w ogóle nie wychodzili z domu... - Tego nie powiedziałem. Uważam, że przydałoby się wam lodowisko, ale takie z prawdziwego zdarzenia. Trzeba by wyrównać śnieg na boisku i zalać wodą, najlepiej z węża, żeby nie zachlapać chodników. - Tylko kto to zrobi? - wzruszył ramionami Piotrek. 0 'i - No... ja, ty, Bartek... - zaczął tato. .- A skąd weźmiemy wąż? - Pożyczymy od wujka Andrzeja. Musimy tylko porozmawiać z dozorcą spod ósemki, bo stamtąd trzeba będzie pociągnąć wodę. W serce Piotrka wstąpiła nadzieja. Całe dwa dni równał z kolegami boisko, a w piątek wieczorem tato z wujkiem Andrzejem i ojcem Marcina urządzili wielkie polewanie. Następnego dnia na boisku ślizgał się już cały tłum dzieciaków, a Piotrek z Bartkiem i Marcinem puszyli się jak trzy pawie. W końcu to oni pierwsi zaczęli działać. Tato trochę to tylko... skorygował. ¦*•*=!* Wypadek JYlagda wracała do domu jak na skrzydłach. Właśnie przeszły obydwie z Olą do następnego etapu konkursu recytatorskiego. - Mamo! - Cisza. - Mamo! - Piotrek wpadł do domu brudny jak nieboskie stworzenie. - Nie ma mamy? - zdziwił się. - Chyba właśnie dzwoni - ucieszyła się Magda, podnosząc słuchawkę. - Nie denerwujcie się - usłyszała głos taty jakiś dziwnie zmieniony. - Mama miała wypadek. Leży w szpitalu. Jestem tu z nią. Mogę wrócić późno. Magdę tak zatkało, że oprzytomniała, dopiero słysząc ciągły sygnał w słuchawce. - O, Boże - jęknęła. łf - Co jest? - zaniepokoił się Piotrek - Mama... Jest w szpitalu. - O rany... Gdzie? - Tato nie powiedział... - To co możemy zrobić? - Chyba tylko się modlić. Tato przyszedł dopiero po dziesiątej wieczorem. - Bogu dzięki, wszystko w porządku - wyszeptał, przytulając ich mocno do siebie. - Obie są całe i zdrowe. - Jak to obie? - nie zrozumiała Magda. - Wasza siostrzyczka jeszcze się nie urodziła, ale lekarz zrobił mamie badanie USG, żeby sprawdzić, czy z dzieckiem wszystko w porządku, i powiedział, że małej nic nie jest. Mama mówi, że to cud. - Ale co się właściwie stało? - zapytał Piotrek. - Komuś bardzo się spieszyło i wyprzedzał na trzeciego - zaczął opowiadać tato. - Kierowca ciężarówki miał do wyboru: albo uderzyć w niego, albo odbić w prawo, ryzykując życie ludzi czekających na przystanku. Mama nie zdążyłaby uskoczyć, gdyby nie jakiś młody chłopak, który wypchnął ją 49 spod kół, ryzykując własne życie. Leży w tym samym szpitalu. Magda poczuła, że całe napięcie ostatnich godzin puszcza i zaczyna się cała trząść, a łzy lecą jej z oczu jak groch. - Już dobrze, córeczko, wszystko dobrze... - tato przytulił ją mocno i głaskał jak wtedy, gdy była całkiem małą dziewczynką. - Mama będzie jeszcze parę dni w szpitalu na obserwacji, ale lekarz twierdzi, że oprócz paru zadrapań i sińców, nic jej nie jest. - Pójdziemy do niej jutro? - zapytał Piotrek. - Pójdziemy - obiecał tato. - I do niej, i do tego chłopaka, dzięki któremu żyje. Rafał bzpitalny korytarz był strasznie długi i pachniał jakimś środkiem odkażającym. Pod ścianą sunął wolniutko blady staruszek w pasiastej piżamie. - Jak dobrze, że mama już stąd wychodzi - westchnęła Magda. Wolała nie myśleć, co mogło się stać tamtego dnia. - Tato, a jak ma na imię ten chłopak, który... no wiesz... - spytał Piotrek. - Rafał. - A pójdziemy do niego? - No pewnie. Mama nie wyglądała źle. Gdyby nie siniak pod okiem i podrapane czoło, nikt by nie powiedział, że miała wypadek. Jak cudownie było znów się do niej przytulić. Co prawda "mała" rozpychała się bezceremonialnie, ale takie jej prawo. ? - Jeśli już wiemy, że to dziewczynka, to może znajdźmy dla niej imię - zaproponowała Magda. - A jakie byś chciała? - Może... Agnieszka? Mama z tatą kiwnęli głowami. Tylko Piotrek się skrzywił. On by wolał Roberta. - Miała pani naprawdę wiele szczęścia - pokręcił głową lekarz, który przyszedł powiedzieć, że wypis jest już przygotowany. - Do zobaczenia - uśmiechnęła się pielęgniarka, patrząc znacząco na maminy brzuszek. - Mieliśmy iść do Rafała... - przypomniał Piotrek. - Musimy zejść piętro niżej - wyjaśniła mama. Magdzie mocniej zabiło serce. Gdy zobaczyła szczuplutkiego, niepozornego chłopca w drucianych okularach, aż zamrugała oczami. Nie tak wyobrażała sobie bohatera. - Cześć! - wydusiła zmieszana. Na szczęście tato przejął inicjatywę. - Uratowałeś mi żonę i córeczkę - mówił wzruszony, ściskając rękę Rafała. - Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Przecież mogłeś zginąć... 51 - Prawdę mówiąc, nie zastanawiałem się nad tym - bąknął zmieszany chłopak - to był odruch. ¦- Dzięki temu -odruchowi moja żona wraca dziś do domu, a ty tu zostajesz ze złamaną ręką i obojczykiem - skomentował tato. - Pamiętaj chłopcze, cokolwiek by się działo, zawsze możesz na nas liczyć. - Zajrzę do ciebie jutro - uśmiechnęła się mama. - Przyniosę ci domowy kompot i pierogi. - Mogę ci pomóc z tymi pierogami! - zapaliła się Magda. - Bo wiesz, postanowiłam ostatnk że koniecznie muszę się nauczyć gotować. Niespodzianka U rany, jak te ferie szybko przeleciały... - jęknął Piotrek, pakując plecak. Dopiero ciocia Dorotka oświadczyła, że zabiera ich w góry, a tu proszę, już trzeba wracać. A tak było pięknie! Magda nauczyła się wreszcie porządnie skręcać na nartach, a on skakał jak sam Małysz. Co prawda loty na sankach skończyły się awarią sprzętu oraz dotkliwym potłuczeniem kości ogonowej, ale czego się nie robi dla sławy... - Dzwonił tato - oświadczyła ciocia, wchodząc do pokoju. - Powiedział - uśmiechnęła się tajemniczo - że czeka na was w domu niespodzianka. - Ciekawe, jaka - zainteresował się Piotrek. - Czyżby nowe sanki? Ale skąd tato mógłby wiedzieć, że te stare... Ciocia tylko pokręciła głową. 55 - A może kupili zmywarkę? - rozmarzyła się Magda. - Po imieninach mamy tato powiedział, że to takie pożyteczne urządzenie... I tym razem mina cioci wskazywała na pudło. - Jak wiesz, to powiedz! - zdenerwował się Piotrek, ale nic nie wskórał. - Jak niespodzianka, to niespodzianka - za nuciła ciocia i poszła pakować plecaki na sanie. Nawet tłok na dworcu i spóźniony pociąg nie były w stanie popsuć jej humoru. - Tylko nie wrzeszczcie od progu jak pawian i nie rzucajcie się na mamę - ostrzegła, gdy wsią dali do windy. - Niby dlaczego? - chciał wiedzieć Piotrek, a Magda podejrzliwie zmarszczyła brwi. Ciocia uśmiechnęła się tylko i położyła palec n ustach. Tato, cały uradowany, czekał już w drzwiach i także pokazywał na migi, żeby byli cicho. Powo lutku otworzył drzwi do dużego pokoju i.... - Ojejku! - pisnęła Magda. Mama leżała w łóżku, a obok niej w białym z winiątku... - Siostrzyczka! - wyszeptał Piotrek i jednyi susem przypadł do łóżka. 56 - Jaka śliczna!-zachwycała się ciocia.-A gu--gu, Agusia! A to ci dopiero niespodzianka! Mm wypłukane pieluchy l/ak dobrze, że przyszłaś! Skocz do apteki po oliwkę dla niemowląt - poprosiła mama. - Nawet nie zapytała, jak tam w szkole... - rozżaliła się Magda. - Nic tylko: podaj, przynieś, przytrzymaj. Pewnie, że Agusia jest fajna, ale dom stoi na głowie. Mama albo ją karmi, albo przewija, albo prasuje jej kaftaniki, a tato, choć niewyspany, wciąż kogoś zaprasza, żeby się pochwalić - oczywiście swoją najmłodszą córeczką. W aptece jak na złość była straszna kolejka, a potem Magda spotkała Dominikę... W rezultacie przyszła do domu po godzinie. - Gdzieś ty się podziewała? - mama była naprawdę zła. - Czekam i czekam... "Oczywiście na tę głupią oliwkę, a nie na mnie" - pomyślała Magda i zrobiło jej się jeszcze smutniej. n Tato wrócił do domu z wielką paczką pod pachą. - W supermarkecie była promocja, więc kupiłem więcej - cieszył się, pakując pampersy do szafki. Wreszcie odpocznę od tych pieluch! - Kto by pomyślał-uśmiechnęła się mama- że kiedyś byłeś gotów płukać je w siedmiu wodach! - W siedmiu wodach? - wybałuszył oczy Piotrek. - Gdy Magda się urodziła - zaczął opowiadać tato - wasza wspaniała ciocia Dorotka była piętnastoletnim podlotkiem. Przyznaję, że czasem z niej żartowałem, nie przypuszczałem jednak, że przyjdzie chwila, kiedy odpłaci mi pięknym za nadobne. Mama jeszcze wtedy studiowała i poszła na jakiś egzamin, a mnie z Magdą zostawiła w domu. Nie powiem, żebym nie był przestraszony... No i właśnie wtedy słodka Dorotka zadzwoniła, przypominając mi, że pieluchy trzeba wygotować i wypłukać w siedmiu wodach, bo inaczej dziecko dostanie wysypki. - No i wyobraźcie sobie - włączyła się mama, tłumiąc śmiech. - Wracam do domu wieczorem, Magda śpi w najlepsze, a tato ledwie żywy ze zmęczenia wykręca siedem razy wypłukane pieluchy. 59 ¦ Wstrętna małpa - mruknął tato - wiedziała, że nie zaryzykuję. Magda śmiała się tak serdecznie, że wyparował z niej cały żal, jaki pielęgnowała w sobie od kilku dni. - Chyba pora na kąpanie - przypomniała mamie. - Aguuuusia! - zaśpiewała, pochylając się nad siostrzyczką. - Dostałaś piękne pampersy, ale moje pieluszki były płukane w siedmiu wodach. Jak ? nit m% ?? ? ?... Na te narty Magda z Piotrkiem czekali od miesiąca. Prawdziwe schronisko, wyciąg, słońce i śnieg... Wszystko było już zaklepane, kiedy tato przyszedł do domu z gorączką i nosem czerwonym jak gaśnica. - Muszę wpakować się do łóżka - jęknął. - Ale ia już powiedziałam Oli, że może z nami jechać - Magda nawet nie starała się ukryć rozczarowania. - To idź i powiedz, że pojedziemy... za tydzień. - Za tydzień śnieg może stopnieć - mruknął Piotrek. - Na razie nic na to nie wskazuje - uspokoiła go mama. - Idę do Oli - westchnęła Magda. Po godzinie wróciła w dużo lepszym nastroju. 61 ? ? er 1 I ? 1 1 1 ? 1 r-t ?*" o 2 > a g ?? ?> 3 V! ??> ?? ?) ??? p' ? ? ?? ??* bi, ? wied ? •V ? 3 ? N 1-*• ? ?? ? ?? ??-? (??> ?? 3 * N ? ś 1??:, ewśc ? ? ?) ?? ?* gr* 2 ?? ? ?? 3 ?> 3 ?> że z ?, ?? rzyła 3 ?? ?? ? 1 ??) Senbbk m grypę Istny szpital na peryferiach - kręciła głową mama, odmierzając kolejne porcje syropów. Zaczęło się od taty, a teraz leżeli już wszyscy. Oczywiście najbardziej marudziła Agnieszka. Kiedy i mama zaczęła kaszleć, tato zadzwonił po pomoc do cioci Doroty. - Gdzież ona się podziewa? - denerwował się, słysząc po raz kolejny: "Przepraszamy, ale nie ma nas w domu. Proszę zostawić wiadomość...". - Czekaj, czekaj - przypomniała sobie mama. - Zdaje się, że wspominała o wyjeździe na jakieś zawody... - No to klops - jęknął tato. - Rano dzwoniła babcia - zachrypiała Magda. - Powiedziała, żebyśmy się trzymali i że... Przerwał jej dzwonek do drzwi. W progu stała 64 babcia z wielką torbą podróżną i wypchaną reklamówką. - Stop! - krzyknął przytomnie tato, widząc, że Magda i Piotrek rzucają się z całusami. - Bez paniki-uspokoiła go babcia.-W przeciwieństwie do was, zaszczepiłam się na grypę. - Mój kolega z pracy też się szczepił i guzik mu to pomogło - odparował tato, zanosząc się kaszlem. - Ty lepiej nic nie gadaj, tylko wracaj do łóżka - zakomenderowała babcia. - I wy też. Kuracja będzie drakońska, ale skuteczna. - O, nie! - jęknął Piotrek. Niestety, nos go nie mylił. Po godzinie wszyscy, łącznie z babcią (profilaktyka to podstawa), wonieli jak plantacja czosnku. Na noc wypijali gorącą herbatę z lipy, a w dzień nie ruszali się z łóżka. - Już nie mogę patrzeć na telewizor - skrzywiła się któregoś wieczoru Magda. - To się dobrze składa, bo przywiozłam dla was prezent - przypomniała sobie babcia, wyjmując z torby niewielkie zielone pudełko. - Scrabblel - ucieszył się tato. - Całe wieki w to nie grałem. 65 - A ja w ogóle - przyznał Piotrek. - Zagramy razem przeciwko dziewczynom, to zaraz zrozumiesz, o co w tym chodzi - rozochocił się tato. Nie przewidział, że dziewczyny - to znaczy babcia, mama i Magda okażą się drużyną nie do pokonania. - Skąd one znają tyle słów? - denerwował się Piotrek. - Kobiety są bardziej gadatliwe... z natury, więc jakoś tak to wychodzi - pocieszył go tato. - Najważniejsze, że gardło przestało mnie boleć. - Mnie też - stwierdził ze zdumieniem Piotrek. - Czyżby scrabble pomagały na grypę? - uśmiechnęła się mama. Najłatwiej krytykować iedy sławetna Vb, postrach wszystkich nauczycieli, wpadła z impetem do klasy, przywitał ją niecodzienny widok. Ławki połączone, krzesła dookoła, na pulpitach kolorowe pisma. - Proponuję wam dzisiaj pracę w grupach - zaczęła pani Skierecka, zwana w skrócie Skierką. - To oczywiście propozycja z tych nie do odrzucenia - mruknął pod nosem Grzesiek. Coś jakby cień uśmiechu przemknęło przez twarz polonistki. - Przyniosłam kilka młodzieżowych czasopism - mówiła dalej - i chciałabym bardzo usłyszeć wasze opinie na ich temat. - Oczywiście pozytywne... - prowokował dalej klasowy zawadiaka. - Niekoniecznie, ale byłoby dobrze, gdybyście i 67 potrafili powiedzieć, co wam się w nich podoba, a co nie, i czego oczekiwalibyście jako czytelnicy Zaszeleściły przewracane strony - O, nie! - jęknął Kuba. - Przecież to dla maluchów. Jakieś wierszyki, bajeczki, dobrze, że kolo-rowanek nie ma. - A w tym naszym wszystko na poważnie - wydęła wargi Iwona. - Artykuliska jakieś takie tasiemcowe, nawet się nie chce zaczynać. Jacek w ekspresowym tempie przejrzał całą leżącą przed nim gazetę, zatrzymując oko jedynie na ciekawostkach motoryzacyjnych. Ktoś parsknął śmiechem, bo czytał właśnie ostatnią stronę, tę z dowcipami. - Ogólnie, nic ciekawego - podsumował bezlitośnie Grzesiek. - Wygląda na to, że nie podoba wam się żadne z tych pism - zauważyła spokojnie Skierka. Grzesiek poczuł się jak ryba w wodzie. - No, bo kogo tak naprawdę obchodzi jakiś tam amatorski teatr czy ekologiczne trucie - wymachiwał trzymaną w ręku gazetą. - Jak trucie, to chyba... nieekologiczne - zauważył przytomnie Maciek. 68 - Prawdę mówiąc, spodziewałam się takich opinii - przerwała dyskusję Skierka. - A wiecie, dlaczego? Bo krytykować najłatwiej. Oczywiście wydaje ci się, Grzesiu, że redagowanie ciekawego pisma to dziecinnie prosta sprawa i ty zrobiłbyś to dziesięć razy lepiej... - No pewnie - Grześ najwyraźniej postanowił nie dać się zbić z tropu. - W takim razie... spróbuj. Tego się nie spodziewał. - Oczywiście nie musisz pisać wszystkiego sam - uśmiechnęła się pocieszająco polonistka. Na następną środę każdy przyniesie jakiś tekst do twojej gazety Może to być recenzja ciekawej książki albo filmu, felieton na temat dyskotek szkolnych albo artykuł o świnkach morskich. Daję wam zupełnie wolną rękę. Tych tekstów nie będę oceniać, ale wszystkie uważnie przeczytamy. Może uda się stworzyć z nich coś naprawdę interesującego... Kto wie? Niecodzienna lekcja ??? do wiary! Pierwszy raz Vb zlekceważyła dzwonek na przerwę. Skierka promieniała. Tyle fantastycznych tekstów! Grzesiek, jak to Grzesiek - wsadził kij w mrowisko. Przeprowadził wywiad ze swoją kuzynką, która chodzi do szkoły muzycznej i ćwiczy grę na skrzypcach cztery godziny dziennie. Potem do nocy siedzi nad książkami. Na podwórko nie wychodzi wcale. Ma trzynaście lat, a nie umie jeszcze jeździć na rowerze! Czy to można nazwać dzieciństwem? Marta odważyła się przynieść parę swoich wierszy, które do tej pory lądowały w szufladzie. Jeden był niesamowity. Napisała w nim, że ludzie są jak pudełka. Otworzysz - wyskakuje uśmiechnięty diabełek. Dopiero gdzieś głęboko, ukryte w po- 70 dwójnym dnie bije prawdziwe serce. Skierce bardzo się ten wiersz podobał. Kaśka ma żółwia, więc postanowiła spojrzeć raz na świat jego oczami. Najśmieszniejsze było, jak Duduś, bo tak ma na imię ten żółw, dziwił się, że wszyscy domownicy wiecznie gdzieś się śpieszą; jego zdaniem, v^ zupełnie niepotrzebnie. Maciek wykorzystał wizytę dziadka i spisał najzabawniejsze domowe anegdoty Cała klasa pękała ze śmiechu, słuchając, jak raz ciocia Maćka nie chciała wpuścić prezesa spółdzielni mieszkaniowej do jego własnego gabinetu, twierdząc, że "ten pan wcale nie stał w kolejce". Magda, która chce zostać modelką, uprosiła tatę, aby zrobił jej serię zdjęć w różnych, skomponowanych przez nią, 71 wiosennych kreacjach. Dziewczyny nie mogły się napatrzeć. Wojtek narysował kapitalny komiks. Magda z Olą przeprowadziły wspólnie wywiad z sąsiadem artystą, czyli panem Adamem. Każdy coś wymyślił. - Nie spodziewałam się takiego żniwa - kręciła głową zachwycona Skierka. - Toż to zupełnie fantastyczny numer klasowej gazety! Trzeba go tylko poskładać. - I wymyślić tytuł - dorzucił dumny jak paw Grzesiek. - Dobrze by było utworzyć redakcję, która się tym zajmie. Zgłosiło się pół klasy. - Kto ma w domu komputer - komenderował Grześ - sam przepisuje swoje teksty i przynosi na dyskietce. Kto nie ma, dostarcza do mnie. Magda z Olą nie są podpadnięte u pani dyrektor, więc idą załatwić kserowanie. Za tydzień pierwszy numer będzie gotowy. - A następny? - spytała z nadzieją w głosie Skierka. - Następny... za miesiąc. Chochlik Może "Żaczek"... - Eee... to jakoś tak starodawnie. - No, to "Dzwonek". - Fatalnie się kojarzy. A tak w ogóle, czy to koniecznie musi być coś związanego ze szkołą? - Oczywiście, że nie! - Wymyślmy coś śmiesznego... - Na przykład... - Na przykład "Słoń". - A czemu "Słoń"? - A czemu nie? Zapewne doszłoby do kłótni, gdyby nie Skierka. - Proponuję, abyśmy wszystkie propozycje tytułów zapisali na tablicy, a z nich dopiero, drogą losowania, wybrali ten najlepszy. I zróbmy to w miarę sprawnie, bo chciałam powiedzieć wam jeszcze 7$ parę słów na temat korekty. Przejrzałam gotowy numer i stwierdzam, że chochlik narozrabiał w nim całkiem nieźle. - Kto narozrabiał? - Chochlik dziennikarski, czyli złośliwy skrzat, który uwielbia płatać piszącym i składającym teksty różne paskudne kawały. Ot, na przykład Maćkowi zjadł tylko ogonek przy "ą" i wasz kolega zamiast "wykąpać się", "wykapał się" w jeziorze. - A fuj! - skrzywił się Grzesiek, zagłuszany przez zbiorowy rechot. Maciek wytrzeszczył oczy. - Faktycznie. A to łobuz! - W relacji sportowej Bartka piłkarze strzelili "gula" - kontynuowała Skierka - co też, przyznacie, brzmi dość dwuznacznie. Klasa aż trzęsła się ze śmiechu. - To tylko bardziej efektowne wpadki. Nie chcę być złym prorokiem, ale chyba was sobie upodobał. - Mam! - wrzasnął nagle Wojtek. - Co masz? - Mam tytuł! No, bo jak ten chochlik tak nas lubi, no to niech już zostanie. 74 - Niby jak? - Tytułowo! Przez moment w klasie zapanowała cisza. - A wiesz, że to jest myśl - olśniło Grześka.- Może swoim nie będzie tak dokuczał. Proszę państwa, oto pierwszy numer "Chochlika" - superga-zety Vb. I co? Jak brzmi? - Kapitalnie. - W takim razie... Witaj, "Chochliku"! l/o robisz? - spytał wesoło tato, zaglądając przez ramię Magdzie. - Układam krzyżówkę - mruknęła, nie odrywając wzroku od ekranu komputera. - Ho, ho... A co to za krzyżówka? - Do gazetki. - Kiedy wychodzi? - W przyszłym tygodniu. - To przed samymi świętami... - Faktycznie! - Magda aż podskoczyła na stołku. - O kurczę wielkanocne! O tym nie pomyślałam. Przecież muszą być jakieś życzenia, świąteczne niespodzianki i w ogóle... - No... - tato z przekonaniem kiwnął głową. - Taki świąteczny numer musi być jak prezent - im weselszy i bardziej pomysłowy, tym lepszy. 76 - Łatwiej powiedzieć, niż wykonać - zmarszczyła brwi Magda. Po chwili dzwoniła już do Grześka. - Musisz coś wymyślić... No... wiesz, coś ciekawego, dowcipnego i na czasie - rozumiesz, święta... Oczywiście, że też pomyślę. Na razie! Jednak Internet to fantastyczna rzecz. Przy pomocy taty Magda znalazła w nim ciekawostki o tym, jak wygląda Wielkanoc w różnych krajach świata. Niektóre obyczaje to właściwie z powodzeniem można by przeszczepić na rodzimy grunt. Ot, chociażby to chowanie w domu lub ogrodzie kolorowych pisanek ze słodyczami dla dzieci. Szukanie takich jaj musi być równie emocjonujące, jak zaglądanie pod poduszkę szóstego grudnia. Piękny, naprawdę piękny zwyczaj... Grześ nie przepadał za dziewczynami, ale musiał przyznać, że jeśli chodzi o wymyślanie różnych niespodzianek i upiększeń, są niezrównane. Ewka z Kasią narysowały dokładnie, jak zrobić różne śmieszne wielkanocne zwierzątka i inne cudeńka z wydmuszek, oraz podały przepis na wyhodowanie rzeżuchy, a Iwonka ułożyła życzenia dla czytelników - wierszem. Numer wyszedł naprawdę śliczny. Jak dobrze, że ludzie zerkają sobie czasem przez ramię. -¦ Cyrk rzysiek wpadł do klasy prawie bez tchu. - Cyrk! Cyrk przyjechał! - wysapał wreszcie. - I co z tego? - ostudził go Piotrek. - Jak to, co z tego? Trzeba o tym napisać. To będzie gwóźdź numeru! - Dobra - zgodziła się szybko Magda. - W niedzielę wyciągnę tatę na przedstawienie i wszystko dokładnie opiszę. - Na przedstawienie to każdy może iść - skrzywił się Krzysiek. - Ja bym chętnie obejrzał sobie taki cyrk od kuchni, rozumiesz? - No... - mruknął Grześ - to mogłoby być ciekawe, ale jak się tak zaczniemy kręcić po zapleczu, to jeszcze nas ktoś lwem poszczuje. - Nie przesadzaj, pójdziemy wcześniej do t 79 dyrektora i powiemy, W czym rzecz. Krzyś najwyraźniej miał gotowy plai*- - Kto idzie ze mną? - Wszyscy! Na miejscu okazało siC>ze dyrektora nie ma, a zastępca jest bardzo zajęty. - Trzeba było wcześniej zadzwonić i umówić się - tłumaczył miły p^n siedzący w budce z biletami. - Ale czekajcie -?~~ mruknął, widząc zawiedzione miny młodych redaktorów - jest Rafał (to nasz akrobata) i właśnie powinien kończyć trening. Idźcie na arenę, może z wami pogada. Popędzili jak na skrzydłach, w pośpiechu sprawdzając, czy magnetofon i aParat działają bez zarzutu. - Jesteście z gazety, tak? - uśmiechnął się przyjaźnie wysoki, szczupły mężczyzna, naciągając ciepły dres. - To co chcielibyście wiedzieć? Pytania posypały się )a^ z rękawa: Dlaczego został pan akrobata? Jak długo przygotowuje się występ? Czy spadł pan kiedyś z trapezu? Pan Rafał nie dziwił się żadnemu z nich. Odpowiadał krótko i dowcipflie- - To trochę cygańskie, ale piękne życie - przekonywał. to - Przechodziliśmy obok klatek ze zwierzętami - zaczęła niepewnie Ola. - Czy one też są tu szczęśliwe? - Myślę, że tak - odpowiedział akrobata. - Treserzy bardzo o nie dbają. Niektóre to chyba nawet lubią występować. Cieszy je światło, muzyka, brawa... Taka na przykład Kingusia (ta słonica, którą widzieliście, idąc tutaj) - to urodzona artystka. Już godzinę przed występem robi się niespokojna - zupełnie, jakby miała tremę. - Ciekawe, co by powiedział na to ktoś, kto rzeczywiście zna się na zwierzętach - dzieliła się swymi wątpliwościami Magda, gdy wracali do domu. - Może by spytać na przykład dyrektora zoo? - podsunął Piotrek. - A wiesz, że to nie jest zła myśl - podchwycił Grześ. - Tylko wcześniej zadzwonimy, żeby się umówić. ?00 Uczywiście dyrektor zoo nie miał czasu dla prasy, ale był tak miły, że "rzucił na pożarcie" młodym dziennikarzom swego młodego zastępcę. - To wybitny zoolog - powiedział - na pewno sporo się od niego dowiecie. Gdy "wybitny zoolog" usłyszał, że zwierzęta cyrkowe uwielbiają arenę, aż się zapienił. - Kto wam naopowiadał takich rzeczy?! Każde zwierzę stworzone jest do tego, aby żyć w warunkach przynajmniej zbliżonych do naturalnych - gorączkował się. - Chyba nie powiecie mi, że jaskrawe światła reflektorów, hałaśliwy tłum ludzi i głośna muzyka mają z tym coś wspólnego. To, co robią treserzy, to po prostu znęcanie się nad zwierzętami! Pokażcie mi słonia, który z własnej i nieprzymuszonej woli będzie chodził na tylnych nogach albo lwa, $3 który ot, tak dla zabawy, skoczy w ogień. Lubią to, tak? Bzdura! Są do tego zmuszane, a kiedy nie nadają się już do występów, usypia się je, albo... trafiają do nas. - Tu chyba też nie czują się najlepiej... - zaryzykował Krzyś. - Pewnie, że ogród zoologiczny to nie to samo co rodzinna dżungla czy step - westchnął uspokojony już trochę zastępca dyrektora zoo, ale tu przynajmniej zwierzęta mogą zachowywać się naturalnie. Staramy się stworzyć im jak najlepsze warunki: budujemy wybiegi, montujemy w klatkach konary... Chyba nie ?/?^?^ czują się aż tak źle, skoro wiele J? z nich decyduje się na potomstwo. Chcecie zobaczyć małe małpki? - Kto by nie chciał! - Jaka śliczna! - zaszcze-biotała Ola, gdy stanęli przed klat-ką. Kosmate maleństwo, kurczowo uczepione futra mamy, ciekawie patrzyło na świat wielkimi, ciemnymi ślepkami. Piotrek nastawił aparat. Nie zważając na tabliczkę ostrzegającą przed zbliżaniem się do klatek, prawie przylgnął do metalowej siatki. Małpi tato, który do tej pory spokojnie iskał starszego synka, podszedł również. Najwyraźniej nie spodobało mu się, że jakiś intruz zbliża się niebezpiecznie do maleństwa, bo nagle chwycił garść brudnego piasku i cisnął prosto w aparat. Piotrek odskoczył jak oparzony. Ola parsknęła śmiechem. - Nie każdy lubi, gdy mu Własny kąt Znowu tu siedzicie? - pani sprzątaczka nie wyglądała na zadowoloną. - Tylko uważajcie, jak będziecie wychodzić - ostrzegła - bo wypastowałam podłogę. - Ech, przydałby się jakiś własny kąt - westchnęła Magda. - A jakbyśmy tak poszli do dyrektorki i poprosili o lokal na redakcję? - wypalił Piotrek. - Może by się coś znalazło... - Nie sądzę - pokręcił głową Grześ - ale spróbować warto. Nazajutrz strasznie poważna delegacja "Chochlika" zapukała do drzwi sekretariatu. - Niestety, nie mam żadnej wolnej sali - uśmiechnęła się pani dyrektor. - Ale czekajcie... - przypomniała coś sobie. -- Nie róbcie od razu te takich zawiedzionych min. Obok szatni był kiedyś skład węgla. Zamieniono go później na szkolną rupieciarnię. Większość zgromadzonych tam rzeczy nadaje się wyłącznie do spalenia. Jeśli posprzątacie to pomieszczenie - z góry uprzedzam, że to straszna robota - możecie się tam urządzić. - Hurra! -wykrzyknęła, podskakując "strasznie poważna delegacja". - Kiedy możemy dostać klucz? - Choćby jutro. - Cudownie! - zatarł ręce Grześ. -Jutro każdy przynosi stosowny sprzęt i... do roboty! Gdy pełni zapału dziennikarze pierwszy raz zobaczyli swą przyszłą redakcję, miny im się trochę wydłużyły. Niewielkie, ciemnawe pomieszczenie, wypełnione po sufit zakurzonymi gratami przedstawiało niezbyt zachęcający widok. - No i co, bierzecie? - uśmiechnął się pod wąsem pan woźny. - Pewno, że bierzemy - zdecydował za wszystkich Grześ. - Pani dyrektor powiedziała, że te sprzęty trzeba porozkręcać, deski porąbać do spalenia, a metalowe części odwieźć do skupu. Powodzenia! $7 Trochę głupio, gdy ktoś uśmiecha się tak kpiąco i... idzie do swoich zajęć. - Jeszcze zobaczy-mruknął Grześ, zabierając się do roboty. Po godzinie bolały go wszystkie mięśnie, a razem z Krzyśkiem i Bartkiem rozkręcili zaledwie trzy stoliki. - Nie damy rady - jęknęła Magda. - Ktoś musi nam pomóc. - Widzisz jakiegoś chętnego?-wycedził przez zęby Bartek, mocując się z kolejną śrubą. Jeszcze dobrze nie skończył, gdy za jego plecami pojawiło się czterech rosłych chłopaków. - Przyprowadziłam pomoc - uśmiechnęła się promiennie Kaśka. - To starsi harcerze z mojej drużyny. Teraz dopiero roboty naprawdę zaczęło ubywać. Ustawione przy wyjściu wózki szybko zapełniły się kawałkami drewna i metalu. - Te stoliki i tamten regał są do uratowania - stwierdził najstarszy z chłopaków. - Wyczyścicie je sobie, okleicie i jeszcze posłużą. A z resztą to już sobie dacie radę, no nie? - Jasne! - zapewnili z przekonaniem uszczę- śliwieni redaktorzy, patrząc na czarny od kurzu i obwieszony pajęczynami, ale naprawdę własny kąt. Wielka gala \}dy Magda stanęła w drzwiach, mama zaniemówiła z wrażenia. Czyżby to jej rodzone dziecko? Farba we włosach, w uszach, za kołnierzem... - Ola wygląda jeszcze gorzej - usłyszała wątpliwe pocieszenie. - Wiesz, co zrobiła? Chciała się cofnąć parę kroków, żeby zobaczyć, czy dobrze pomalowała ścianę, i "wsiadła" prosto do miski z białą farbą. Karolina zachlapała sobie oko, a Kaśka o mało nie spadła ze stołu, kiedy malowaliśmy sufit. Najważniejsze jednak, że skończyliśmy! Jutro sprzątanie, a pojutrze wielka gala! Na uroczyste otwarcie redakcji przyszła cała klasa oraz... honorowi goście. - No, no - kręciła głową pani dyrektor, kto by pomyślał, że tak się tu świetnie urządzicie. Faktycznie, chochlikowa redakcja w niczym nie 90 przypominała dawnej graciarni. Wybielone ściany, naprawione i pomalowane sprzęty, śnieżnobiała firanka w oknie... - A to prezent ode mnie - uśmiechnęła się Skierka, wręczając dumnym jak pawie redaktorom cztery kolorowe segregatory. - Łatwiej wam będzie utrzymać porządek w materiałach redakcyjnych. Oby było ich zawsze pod dostatkiem. - Na pewno będzie - zapewnił z przekonaniem Grześ. - -Właśnie wymyśliliśmy, że wybierze- my się na rajd chochlikowy, z którego przywieziemy wspaniały reportaż, nowe zdjęcia i w ogóle... Jest tylko jeden problem. Nie mamy opieki i właśnie chcieliśmy prosić... Czy nie zgodziłaby się pani jechać z nami? Wtedy byłyby to prawdziwe warsztaty dziennikarskie. Skierce najwyraźniej spodobał się ten pomysł. - Powiedzcie jeszcze, gdzie chcecie jechać. - Do Zakopanego. To będzie rajd "Śladami Kornela Makuszyńskiego". - Chwali wam się - powiedziała pani dyrektor - że chcecie napisać coś ciekawego o patronie szkoły. - Kiedy planujecie ten wyjazd? - W przyszły piątek. Wrócilibyśmy w niedzielę po południu. - Dobrze byłoby wyjechać jak najwcześniej... - szepnęła nieśmiało Magda. - Ale ja mam lekcje do trzeciej... - zmartwiła się Skierka. - Wyrażam zgodę na zastępstwo koleżeńskie - rozwiązała problem pani dyrektor - redakcji potrzebny jest opiekun. u - W takim razie zgoda! - Hurra! - wykrzyknął Grześ, a Magda natychmiast zabrała się do zapisywania spraw do załatwienia w tym tygodniu: bilety, noclegi, godziny otwarcia muzeum... Och, żeby już był piątek... Piżamka w słoniki l/zwarta czterdzieści? - tato skrzywił się boleśnie. - Nie mogliście wymyślić na ten wyjazd jakiejś bardziej cywilizowanej pory? - Ta jest świetna - przekonywała Magda. - O ósmej będziemy w Zakopanem i cały dzień nasz! - I co tam będziecie robić? - Zbierzemy materiały do artykułu o Makuszyńskim, zwiedzimy muzeum, porobimy zdjęcia... - A potem? - A potem hulaj dusza! Grzesiek z Krzyśkiem opracowali jakąś trasę-niespodziankę. Musieli wtajemniczyć Skierkę, ale skoro ona się zgodziła, to chyba nie wywloką nas na Rysy. - Mam nadzieję - mruknął tato, nastawiając budzik na wpół do czwartej. 94 Na dworcu było ciemno, zimno i siąpił deszcz. Mimo to duch w zespole nie upadał. Byli już prawie wszyscy. Skierka w grubych skarpetach i skórzanych turystycznych butach wyglądała bojowo. - A gdzież to nasz naczelny? - spytała w pewnej chwili, rozglądając się z niepokojem. - Autobus do Zakopanego, odjazd - godzina czwarta czterdzieści - stoi na stanowisku siódmym - zachrypiało w megafonie. - Nie ma rady, wsiadamy! - Może poprośmy kierowcę, żeby parę minut zaczekał - zaproponowała nieśmiało Magda. Czekał całe trzy minuty. - Dłużej nie mogę - stwierdził wreszcie, zamykając drzwi. Już mijali bramę dworca, gdy jadący z naprzeciwka samochód zahamował gwałtownie i wyskoczył z niego Grzesiek z plecakiem. Cała ekipa odetchnęła z ulgą. - Bu... budzik nie zadzwonił - dyszał. -Już myślałem, że was nie dopadnę. Dobrze, że o tej porze nie ma korków. - Chyba nigdy jeszcze nie ubierałeś się w takim tempie? - uśmiechnęła się dyskretnie Skierka. 95 Grześ spojrzał i spurpurowiał. Spod granatowego dresu wyłaziła sobie beztrosko słodka piżamka w słoniki. Rajd nad rajdami bą dni, które można by porównać do promyczka światła w ciemności, dni, które chowa się w najcieplejszym kąciku serca i wspomina, gdy człowiekowi robi się ciężko na duszy. Takie dni nie trafiają się zbyt często, a jednak... Świt chłodny i rozmazany, już o ósmej rozzłocił się słońcem, zapraszając do wędrówek. Wszystkie szczyty z ukrytymi w rozpadlinach skalnych łatkami śniegu widać było jak na dłoni. Cudo! - Najpierw na kwaterę - dyrygował Grześ - a po śniadaniu do pracy. Skierka wtajemniczona ze szczegółami w cały plan dnia, kiwnęła głową. Jeszcze nigdy "dzień pracy" nie minął Magdzie tak szybko. Dom-muzeum, ulubione zakopiańskie kąty Makuszyńskiego, cmentarz na Pęksowym 97 Brzysku, z grobem pisarza oblepionym szkolnymi tarczami - to wszystko naprawdę warto było zobaczyć, tym bardziej że Skierka cały czas sypała ciekawostkami i anegdotami z życia patrona szkoły. Jak się potem przyznała, pożyczyła od przyjaciół znakomitą książkę o Makuszyńskim. Cel wyprawy zaplanowanej przez Grześka na następny dzień utrzymywany był w tajemnicy, aż do chwili gdy Ola rozpoznała drogę wiodącą nad Czarny Staw Gąsienicowy. To było dopiero! Cudowne widoki w oczach i kilometry w nogach. Zapadał już zmrok, gdy wrócili na kwaterę. Kto nigdy nie spędził całego dnia na szlaku, nie ma pojęcia, jak mogą smakować zwykłe kanapki, popijane gorącą herbatą z lekką nutką cytryny. Ponieważ zgodnie z przewidywaniami następnego dnia większość ekipy ledwie poruszała koń- /A czynami, niedziela była zaplanowana na rekreację. "/ Nareszcie można było odespać nieprzyzwoicie wczesne pobudki, spokojnie pogadać przy śniadaniu i posłuchać, co Skierka ma do powiedzenia na temat reportażu jako gatunku dziennikarskiego. Gdy minęła jedenasta, Magda zaczęła kręcić się niespokojnie. 9S - Nie wiem, czy po przyjeździe zdążymy do kościoła - szepnęła do Oli. - Możemy iść tutaj - uspokoiła ją Skierka. - Oczywiście ci, którzy chcą. Gdy weszli do wnętrza sanktuarium na Krzep-tówkach, Magda zaniemówiła z zachwytu. Wszystko w drewnie i jak cudownie wyrzeźbione. ?-*~L??? "Trzy dni pod Tatrami to stanowczo za mało" - pomyślała. Koniecznie musi tu wrócić. Może z "Chochlikiem", może nie, ale na pewno. Konkurs Ud kilku dni Magda z Olą nie gadały o niczym innym, jak tylko o konkursie na najlepszą gazetkę. - Wiesz, mamuś - opowiadała Magda, gdy wpadała do domu na obiad - mamy już gotowy reportaż z rajdu i stronę informacyjną. Kaśka zrobiła ją kapitalnie. Zaczyna się od całkiem poważnych wiadomości: o nowym sprzęcie w pracowni komputerowej, o konkursie matematycznym... A potem są różne śmiesznoty. Iwona się obraziła, jak przeczytała, że pada na twarz przed panem od WF-u. Faktycznie padła, ale nie dlatego, że tak go uwielbia, tylko z powodu śliskich kapci. Wymogła na Kaśce, żeby to dopisała. - A ty co wymyśliłaś? - zainteresowała się mama. - Razem z Olą przeprowadzamy sondę. Pytamy uczniów, jaki powinien być idealny nauczyciel. m Potem opracujemy wyniki i niech sobie nasi pedagodzy poczytają, do czego mają dążyć. - A może spytacie nauczycieli, jaki powinien być idealny uczeń? - zapytała mama, przymrużając jedno oko. - Ty to zawsze obracasz kota ogonem - fuknę-ła Magda. - A ten kot lubi zawsze spadać na cztery łapy, co? - zażartowała mama. - Zamiast się nabijać, poradź lepiej, co jeszcze można by wymyślić. Mamy dwa tygodnie na przygotowanie naprawdę wystrzałowego numeru. - Czyżby pani obiecała wam za to piątki z polskiego? - wysunęła przypuszczenie mama. - Jejku! - przypomniała sobie Magda. - Nie powiedziałam ci najważniejszego! Ogłoszono konkurs na najlepszą gazetkę szkolną i wiesz, co jest główną nagrodą? Komputer! Wystarczy wysłać trzy dowolne numery! Dwa już mamy gotowe, a ten trzeci, ten trzeci to musi być prawdziwy hit! Lecę do Oli! - Tylko nie połam sobie skrzydeł! - zdążyła krzyknąć za nią mama. Pani Lisowska l/zień dobry! - ukłoniły się grzecznie Magda z Olą, widząc w kolejce przed warzywniakiem panią Lisowską - tę samą, która kiedyś uczyła ich matematyki. - Co dobrego słychać? - uśmiechnęła się. - Redagujemy gazetkę - zaczęła nieśmiało Magda - nazywa się "Chochlik". - Nawet mam w teczce nowy numer - przypomniała sobie Ola. Pani Lisowska z zainteresowaniem obejrzała pisemko. - Interesujące, mogę je sobie pożyczyć? - Oczywiście! Proszę je sobie wziąć. - A jak tam wasza matematyka? - Z tym gorzej. Pan tak szybko tłumaczy, a potem robi kartkówki i... różnie bywa. Najgorzej, \o$ jak wezwie do tablicy. Basia tak strasznie się go boi, że nie może słowa z siebie wydusić. Kiedy jesteśmy w domu, umie wszystko, a na lekcji - klapa. Pani Lisowska w zamyśleniu pokiwała głową. - Wiecie co - powiedziała - niech Basia przyjdzie do mnie jutro po lekcjach. Mieszkam w tamtym czteropiętrowym bloku, na parterze. Nie zapomnicie jej powiedzieć? Oczywiście, jeśli chcecie, to możecie przyjść razem z nią. - Tylko że ona musi iść po siostrę do przedszkola - zasępiła się Magda. - Ale dopiero o trzeciej, a jutro kończymy wcześniej - przypomniała jej Ola. - Czy możemy przyjść za piętnaście druga? - Oczywiście - zgodziła się pani Lisowska. - To my zaraz zadzwonimy do Basi! Na drugi dzień wszystkie trzy zapukały do małego mieszkanka na parterze. - Macie miny jak przed klasówką - roześmiała się pani na ich widok. - Będzie za tydzień. - Wejdźcie. Napijemy się herbaty owocowej i rzucimy okiem na te "straszne" zadania. /04 - Gdyby pani Lisowska dalej nas uczyła, na pewno nie miałabym jedynki - westchnęła Basia, gdy po godzinie maszerowały po Gosię. -Jak ona tłumaczy, to ja wszystko rozumiem, ale co z tego, kiedy przed tablicą znów wszystko ucieknie mi z głowy. - Może to głupio zabrzmi, ale cała nadzieja w klasówce - stwierdziła Ola. Złoty Słonecznik i Czarny Kaktus V/ały tydzień Ola z Magdą i Basią spędziły nad zbiorem zadań, jaki pożyczyła im pani Lisowska. Gdy w przeddzień klasówki poszły do niej na konsultacje, okazało się, że radzą sobie całkiem nieźle. - Basiu, umiesz co najmniej na czwórkę - uśmiechnęła się starsza pani. - Uczyłam matematyki przez trzydzieści lat, więc możesz mi wierzyć. - Nie patrz na tego bałwana, tylko na kartkę z zadaniami - przypominała Magda, tuż przed wejściem do klasy. Skrzypienie kredy po tablicy w absolutnej, martwej ciszy to koszmarny dźwięk. Magda spojrzała na Basię. Głowa pochylona nad kartką, mina skupiona - będzie dobrze. Równo z dzwonkiem pan zabrał kartki i wsunął do teczki. 106 - Jak wam wyszło? - spytała Basia, patrząc tak, jakby czekała na wyrok. - W pierwszym - ogród miał 34 metry kwadratowe - zaczęła Ola - w drugim ekspres jechał dwie i pół godziny, a ta objętość sześcianu to 20 centymetrów sześciennych. - Mam tak samo - szepnęła Basia i rozpłakała się... z radości. Zaraz po lekcjach pobiegły do pani Lisowskiej. Niech i ona się ucieszy. W tym samym dniu było kółko dziennikarskie. - Wcale nie musiała pomóc, a pomogła - opowiadała Magda - tak z dobrego serca. Więc my z Basią pomyślałyśmy, żeby zamieścić w "Chochliku" podziękowanie, takie z pięknie narysowanymi kwiatami i podpisami. - To będzie wyglądało jak laurka - skrzywił się Grzesiek. - A masz lepszy pomysł? - Mam! - Przyznamy jej nagrodę... nagrodę... Złotego Słonecznika - to będzie coś takiego jak order uśmiechu. - Nieźle! - ucieszyła się Ola. 107 - Szkoda, że nie mamy jakiegoś jej zdjęcia. Wkleiłoby się je w środek tego słonecznika i byłoby super. - Nie mamy, ale moglibyśmy mieć - wtrąciła się Kaśka. - Oglądałam ostatnio kronikę szkolną i zdaje się, że coś by się znalazło. Kłopot w tym, że szkoła nie posiada skanera. - Ale ja posiadam, a właściwie mój tato - poprawił się szybko Krzyś. - My z Magdą napiszemy tekst - zgłosiła się Ola. - No to załatwione. - A może dla przeciwwagi przyznalibyśmy jeszcze jakiegoś... Czarnego Kaktusa - kontynuował swoją myśl Grześ - kandydata bym miał. Niech napisze! jo tym, co się stało we wtorek, można by powiedzieć, że określenie "czarny kaktus" padło w złą godzinę. - Przyniosłem wasze klasówki - oświadczył pan od matematyki, wyjmując z teczki plik kartek - i podtrzymuję moją opinię, że niektórzy będą mieli poważne kłopoty z osiągnięciem oceny dopuszczającej. - Nasz uzdolniony redaktor niestety nie błysnął talentem matematycznym - zakpił, oddając kartkę Grzesiowi. - Brzeska - bardzo słabo, Kubik - bez rewelacji. Najlepiej spisały się nasze 103 nierozłączki, o pannie Czekaj nie mówię, bo to, że ktoś sprawnie odpisuje, to jeszcze nie powód, żeby nagradzać go za to pozytywną oceną. - Ale ona pisała sama! - wyrwało się Magdzie. - Sama? - uśmiechnął się kpiąco nauczyciel. -Jeśli sama, to niech identyczne zadanie rozwiąże przy tablicy. Zapraszam. Biedna Basia, blada i roztrzęsiona stanęła na środku. Minę miała taką, jakby rzeczywiście została złapana na gorącym uczynku. Ręce jej się trzęsły i oczywiście wszystko pomyliła. - Może dosyć będzie tej farsy-stwierdził pan, wpisując jedynkę. Tym razem nie wy- - Pewnie jeszcze koło ciebie. - Nie, niech siądzie zupełnie sama. Tak, żeby nikt nie mógł jej podpowiedzieć. Klasa zamarła. Jeszcze nikt nie odważył się rozmawiać z panem od matematyki w ten sposób. - Dobrze... Marczewski z Adamcem przesiądźcie się do ostatniej ławki. Krawiec, zmaz te bazgrały z tablicy. Zapisuję zadanie. Żeby nie tracić czasu, zrobimy je sobie wszyscy jako ćwiczenie. Macie na to pięć minut - podkreślił pan lodowatym tonem. Magda spojrzała na Basię. "Umiesz. Naprawdę umiesz. Tylko się nie denerwuj" - powtarzała w myśli. "O Boże, co ona robi?" - przestraszyła się w pewnej chwili. Zamiast pisać, Basia wpatrywała się w coś, co leżało na biurku. Choroba jasna, nie zdąży! Uff, nareszcie, zaczęła Teraz i Magda pochyliła się nad zeszytem. Ledwie skończyła na czas. - Koniec. Odkładamy długopisy. Marciniak do tablicy, a pannę Czekaj poproszę o kartkę - matematyk najwyraźniej czuł się panem sytuacji. Magda zamknęła oczy. - No... - usłyszała po chwili. - Kto ci pomaga? - Magda, Ola i... pani Lisiecka - wyszeptała Basia z oczami wbitymi w ziemię, jakby przyznawała się do jakiejś strasznej winy. - Pani Lisiecka - matematyk pokiwał głową. - Skoro ona, to jestem w stanie uwierzyć w to, co widzę. Wracaj na swoje miejsce. - A ta... jedynka? - spytała Ola. Pan bez słowa sięgnął po dziennik. Był tak zamyślony, że nawet Marciniakowi, który zaplątał się na amen, nie wpisał pały, tylko wytłumaczył wszystko od początku. Ledwie wyszedł z klasy, zawrzało. - Brawo, Baśka! Super, Olut! - Na coś ty się tak gapiła na tym jego biurku, zamiast pisać? - spytała Magda, gdy już wyściskały Basię ile sił. -Już myślałam, że nic z tego nie będzie. - I pewnie by nie było - przyznała Basia - ale zobaczyłam ten sam zbiór zadań, który pożyczyła u nam pani Lisiecka. I przypomniałam sobie, jak nam tłumaczyła... A potem... a potem jakoś poszło. - Chyba zapiszę się do was na korepetycje - stwierdził Grześ, chowając swoją klasówkę na samo dno plecaka. fcwony I akie? - Magda spojrzała rozczarowana na nowe spodnie. - "Wszystkie dziewczyny noszą teraz dzwony z haftem na dole. - Wiem - przyznała mama - ale po pierwsze, były strasznie drogie, a wiesz, że spłacamy dług. Po drugie, pewnie po wakacjach z nich wyrośniesz, a Piotrek za skarby świata nie włożyłby na siebie spodni w kwiatki. Po trzecie, przypomniałam sobie pewną rozmowę sprzed pół roku. Pamiętasz, oglądaliśmy z tatą stare zdjęcia. Na jednym z nich byłam w butach na koturnie i dzwonach. Powiedziałaś, że w życiu nie włożyłabyś na siebie czegoś takiego. Więc jak to w końcu jest? Podobają ci się buty-kopytka i fruwające nogawki czy nie? Magda nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Niby prawda, ale jak tu pokazać się w szkole w zwykłych, 114 prostych dżinsach, podczas gdy Kaśka, Bożena, a nawet Ola... - A nie możesz powiedzieć po prostu, że wolisz proste spodnie? - spytała mama, odgadując jej myśli. -Wiem, że pod prąd płynie się trudniej, ale chyba warto wiedzieć, czego się chce... Magda przymierzyła nowe dżinsy. Leżały fantastycznie. Kiedy przeginała się przed lustrem, mama wyciągnęła z torby białe adidasy. - Pomyślałam sobie, że będziesz z nich bardziej zadowolona niż z "kopytek"- uśmiechnęła się. - Jesteś kochana - przytuliła się Magda. - Przepraszam, że kręciłam nosem. Te spodnie są naprawdę w porządku. A dla Piotrka też coś masz? - Oczywiście. Powiem ci w sekrecie, że odkryłam sklep, w którym można niedrogo kupić świetne rzeczy. Wieczorem, gdy Magda z Piotrkiem już spali, rodzice rozmawiali jeszcze w kuchni, wypełniali jakieś rachunki, liczyli. Potem mama wzięła się za prasowanie, a tato usiadł nad dodatkową pracą, którą przyniósł do domu. Stary ścienny zegar powoli zmierzał ku północy. 115 Pmmt dla ciotki Dorotki Najlepszą specjalistką od sprawiania niespodzianek była zawsze ciocia Dorotka. Może dlatego, że po prostu umiała słuchać. Kiedy Magda wyraziła wolę zapuszczania warkocza, dostała od niej na urodziny piękną szczotkę, szampon wzmacniający cebulki włosów i zestaw kolorowych spinek. Zdarzało się, że pod choinką lądowało na przykład potwierdzenie rocznej prenumeraty czyjegoś ulubionego pisma czy zaproszenie na wymarzony koncert. Teraz zbliżały się jej imieniny, więc cała rodzina naradzała się, co by jej kupić. - Może jakiś ciuszek albo kosmetyki? - myślał głośno tato. - Takie rzeczy najlepiej wybrać sobie samemu - skrzywiła się Magda. - Mam! - krzyknęła nagle mama. - Dorotka m uwielbia poezję księdza Jana Twardowskiego, więc na pewno ucieszyłaby się z najnowszego tomiku jego wierszy, najlepiej z dedykacją od autora. - Pomysł bomba - przyznał tato - gorzej z realizacją. Jeszcze ten najnowszy tomik gdzieś by się znalazło, ale dedykacja... - Zaraz coś poradzimy - mruknęła mama, sięgając po słuchawkę. Po chwili rozmawiała już z ciocią Basią. Tak naprawdę to ciocia Basia nie była siostrą ani mamy, ani taty, ale dzieciom nawet do głowy by nie przyszło, że można by mówić do niej "pani". - Serwus, Basieńko! - przywitała się mama. - Słyszałam, że wybierasz się na targi książki do Warszawy Jedziesz pojutrze? To doskonale, bo widzisz, miałabym do ciebie prośbę... Oczywiście ciocia, jak to ciocia, stanęła na głowie i kilka dni później tomik z dedykacją leżał już w maminej szufladzie. Magda z Piotrkiem wprost nie mogli doczekać się niedzieli. - Żaden prezent nie przebije naszego - cieszyli się w duchu. Po schodach wlatywali jak na skrzydłach. - Sto lat, sto lat! - darli się od progu. 117 Kiedy mama wyjęła z torby prezent, puszyli się tak, jak by to oni wszystko wymyślili i załatwili. - Odpakuj, ciociu, odpakuj zaraz! - Ojejku! - pisnęła uszczęśliwiona solenizant-ka, otwierając tomik. - Prawda, że to najpiękniejszy prezent? - spytał Piotrek, zadzierając nosa. - Drugi w kolejności - uśmiechnęła się tajemniczo ciocia. - A... ten pierwszy to co? - chciała wiedzieć Magda. - Wujek Krzyś właśnie dzisiaj odebrał moje wyniki badań i wiemy już na pewno, że niebawem będzie nas więcej. - Hurra! - zawołał tato, a mama porwała ciocię w objęcia. - No tak - stwierdził filozoficznie Piotrek. - Nie wziąłem pod uwagę, że Bóg ma pomysły przebijające wszystko. Urodziny L urodzin Marcina Piotrek wrócił zachwycony. - Ale było super! - opowiadał. - Kurczak, frytki, tort i całe morze coca-coli. O! Zobaczcie, jakiego fajnego ludzika dostałem na pamiątkę. A wiecie, Bartek powiedział, że urodziny w McDonaldzie to jeszcze nic. Jego rodzice obiecali, że zafundują mu przyjęcie w Dżungli Atomików. Są tam takie ekstra zjeżdżalnie, baseny z piłeczkami, różne fantastyczne spindrałki i w ogóle. Ostatnie słowa Piotrek wypowiedział z ciężkim westchnieniem. Doskonale wiedział, że na nic takiego nie może liczyć, a tu dzień jego urodzin zbliżał się wielkimi krokami. - Chyba się po prostu nie przyznam - wzruszył ramionami - albo powiem, że właśnie 119 przyjechała babcia i dostała... świnki. To jest zaraźliwe, no nie? Nikt się nie odważy przyjść. - Czy ty się na pewno dobrze czujesz? - spytała mama. - Zamiast się cieszyć, że masz urodziny, to kombinujesz jak koń pod górę. Kto powiedział, że każdy musi świętować w lokalu? Myślę, że równie dobrze można się bawić w domu. - Tak? - pociągnął nosem Piotrek. - A potem sąsiedzi nie dadzą nam żyć. - No to uprzedzimy ich, że przez dwie godziny może być nieco głośniej, a poza tym... mam pomysł. - Jaki? - Pojutrze pani Bzowska przekazuje mi klucz do suszarni na dole. Można by na chwilę ściągnąć sznury i urządzić tam salę balową. Tym sposobem nie będziecie nikomu tupać nad głową. - Nooo... - Piotrek spojrzał na mamę z uznaniem. Cały następny dzień trwały przygotowania do imprezy. Mama z Magdą szalały w kuchni, a tato z Piotrkiem nagrywali na specjalną urodzinową kasetę najbardziej wystrzałowe kawałki. Przy kolacji wszyscy wymyślali, w co by się można było bawić. IZO Goście, którzy przyszli nazajutrz, nie mieli szansy się nudzić. Najpierw był tort, oczywiście z dmuchaniem w świeczki, a potem owoce i szyszki, czyli ciasteczka ulepione z dmuchanego ryżu pomieszanego z masą z rozpuszczonych na ciepło krówek - pycha! Później każdy musiał ułożyć życzenia dla solenizanta i zaśpiewać je na jakąś znaną melodię. Najlepszy był Krzysiek, który na nutę W murowane; piwnicy zaśpiewał: "Niech nam żyje Pietrek chwat, który skończył dziesięć lat. Niechaj żyje do lat stu, tego dziś życzymy mu!". Po tych śpiewach i wiwatach towarzystwo podzieliło się na grupy i rozpoczął się konkurs pokazywania na migi znanych bajek. Zanim repertuar się wyczerpał, Michał dostał czkawki ze śmiechu, a Wojtek o mało nie udławił się szyszką, pokazując jak kot w butach łykał mysz czarodzieja. Na koniec wszyscy przenieśli się do udekorowanej balonikami suszarni, gdzie przez najbliższą godzinę królowały najbardziej zwariowane rytmy. - To były najfajniejsze urodziny, na jakich byłem - powiedział na pożegnanie Bartek. - Musisz mi zdradzić przepis na te pyszne szyszki - prosił Wojtek. - Było super! - podsumował Krzyś. - Widzisz - uśmiechnęła się przy kolacji mama - a ty chciałeś się wykręcać świnką. babcia na hulajnodze Wiem , że marzyłeś o hulajnodze, ale musisz jeszcze trochę poczekać - tłumaczyła Piotrkowi mama. - Na same dresy i trampki wydaliśmy majątek. Może w przyszłym miesiącu... - W przyszłym miesiącu powiesz pewno, że zbliżają się wakacje i trzeba zacząć oszczędzać, i... Pukanie do drzwi przerwało Piotrkowi w pół zdania. - To pewnie babcia - ucieszyła się mama. - Dzwoniła, że przyjedzie. - Jak się macie? - zabrzmiał po chwili wesoły głos w przedpokoju. - A gdzież to mój solenizant? Niechże go uściskam! - A więc jednak nie zapomniała o moich urodzinach - pomyślał Piotrek i zaraz zrobiło mu się lżej na duszy. ? - Zamknij oczy - zakomenderowała babcia. Przez chwilę słychać było szelest papieru. - Już! Piotrek spojrzał i... oniemiał. Oto stała przed nim najprawdziwsza, błyszcząca srebrzyście hulajnoga! - Och, babciu! - Puszczaj, wariacie, bo mnie udusisz! Zapomniałeś, ile mam lat? Powiedz lepiej, czy próbowałeś już kiedyś jeździć na czymś takim. - Zaraz spróbuję! - Tylko nie w mieszkaniu! - zaprotestowała mama. - To mogę na podwórko? - Idę z tobą - zdecydowała babcia. - Muszę zobaczyć, jak sobie radzisz. - Spoko! - zapewnił ją wnuczek, ale już po chwili okazało się, że to wcale nie takie łatwe. - Patrz przed siebie - wołała babcia. - Plecy proste! - Niech mu pani pokaże, jak to się robi - zażartował Bartek z sąsiedniego bloku, kręcąc ósemkę tuż przed nosem Piotrka. - O tobie jeszcze ptaszki nie śpiewały, kiedy ja szalałam na hulajnodze - mruknęła babcia. ? - To może się pościgamy? - uśmiechnął się złośliwie chłopak. - Ano spróbujmy - zdecydowała nieoczekiwanie babcia, zsuwając z nóg pantofle na obcasach. - Kto pierwszy przy ławce na końcu tamtej alejki! - To ja powiem start - ofiarował się Piotrek. Ruszyli równocześnie. Z początku wydawało się, że Bartek nie da babci szans, ale już w połowie dystansu został w tyle. - Grunt to technika! - stwierdziła skromnie starsza pani, oddając hulajnogę wnukowi. - Sąsiadki powiedziały mi, że uganiasz się z dzieciakami na hulajnodze - powitała babcię mama. - I to z niemałym powodzeniem - stwierdziła pogodnie babcia. - Ech, nie jest jeszcze ze mną tak źle. Z następnej renty kupuję hulajnogę dla siebie. Ustalmy zasady Niech cię tylko dopadnę! - wrzeszczała Magda, usiłując złapać zmykającego w popłochu Piotrka. - Co tu się dzieje? - wkroczyła do akcji babcia. - Szukałem tylko kleju... - tłumaczył się skruszony winowajca. - Iw tym celu musiałeś wysypać mi na łóżko całą zawartość szuflady, tak? - pieniła się Magda. - No, bo nie mogłem znaleźć... - Nie wytrzymam, zrobię z niego marmoladę! - Spokojnie - uniosła dłoń babcia - zarządzam zawieszenie broni na czas wyjaśnienia sytuacji. Magda posłusznie odłożyła ściskany w ręce ka-peć. - Czy klej Piotrka miał prawo znaleźć się w twojej szufladzie? - rozpoczęła śledztwo babcia. \Z7 - Nie miał. Tam są tylko moje rzeczy. - Ale pani od plastyki powiedziała, że jak ktoś nie przyniesie kleju, to dostanie jedynkę - próbował tłumaczyć się Piotrek, a mój klej właśnie się skończył. Babcia pokiwała głową. - Opowiem wam coś - rzekła nieoczekiwanie. - Pewna dziewczyna miała paskudny zwyczaj zostawiania wszystkiego na ostatnią chwilę. Kiedy zaczęła pracować, jej koleżanki zawsze się o to złościły. Wreszcie jedna z nich nie wytrzymała i zaproponowała przyjęcie pewnych zasad. - Ustalmy - powiedziała - że każdy wykonuje swoją część pracy w terminie. Ostatni dzień przeznaczamy na układanie wszystkiego i uzupełnianie braków. Bez nerwów i bez pośpiechu. Przy-klasnęli temu wszyscy, ale nasza maruderka jak zwykle kończyła za pięć dwunasta. Podchorąży zawsze zdąży - śmiała się, aż pewnego dnia coś jej się pokiełbasiło i... nie zdążyła. Nie było już czasu na poprawki. Zawaliła robotę całej załodze. Szef się wściekł, a to groziło utratą premii. - Ojejku! - jęknęła Magda. - Powinna się przyznać, że to przez nią. ? - I przyznała się - ciągnęła babcia. - Siedziała potem w pracy po godzinach, żeby wszystko odkręcić. Na szczęście inne dziewczyny pomogły jej. Widać, uznały, że dostała wystarczającą nauczkę. - Znałaś ją? - spytał Piotrek - To... ja byłam tą dziewczyną - uśmiechnęła się babcia. - A tamtą lekcję zapamiętałam sobie na całe życie. - Rozumiem - mruknął Piotrek. - Posprzątam w tej szufladzie. - Lepiej już jej nie dotykaj - burknęła Magda. - I przyjmij zasadę wieczornego pakowania się do szkoły - podpowiedziała życzliwie babcia. Już się nie gniewam Już nigdy nie odezwę się do tego głupiego Bartka - wycedził Piotrek przez łzy. - A cóż on ci takiego zrobił? - zaniepokoił się tato. - Powiedział, że taka fujara jak ja powinna grać w orkiestrze, a nie na boisku. - I pewnie wszyscy się śmiali - domyślił się ojciec. Piotrek nie odpowiedział, tylko łzy jedna za drugą kapały mu na koszulkę. - Naprawdę chciałem trafić do tej głupiej bramki - zaczął opowiadać. - Wszystko było dobrze: i podanie, i w ogóle, tylko strzelać. Nie wiem, czemu nie trafiłem... - To jest sport-próbował pocieszyć go tato - nie wszystko się udaje tak, jakby się chciało. Bartek, ? tak jak ty, "już widział" tę piłkę w siatce. Nie dziw się, że go poniosło. Pewnie teraz mu głupio. Wiesz co, kiedy byłem trochę starszy niż ty, śmiertelnie obraziłem się na kolegę z ławki. - O co? - zainteresował się Piotrek - Nie nauczyłem się historii, a tu pani wyrwała mnie do odpowiedzi. Spytała, jak się nazywał wódz Gallów, a wtedy mój dowcipny przyjaciel szepnął: Gallot Pierwszy Ja, jak osioł, oczywiście powtórzyłem to głośno. Nawet pani nie była w stanie utrzymać powagi. Nie wpisała mi żadnej oceny, ale co się najadłem wstydu, to moje. Zaraz po lekcji wyniosłem się do innej ławki i za nic nie dałem się Staszkowi przeprosić. To był koniec naszej przyjaźni. Do dziś tego żałuję... Jeszcze tato nie skończył mówić, gdy zadzwonił telefon. - Piotrek? - zabrzmiał w słuchawce głos Bartka. - Przepraszam za tę "fujarę". To musiała być podkręcona piłka. Idziesz na rower? Piotrek spojrzał na tatę i szybko wytarł nos. - Mogę iść z Bartkiem na rower? - Dobra, tylko zjedz coś i przebierz się w czystą koszulkę - uśmiechnął się tata wyraźnie zadowolony. w Sernik dla mamy tało się coś? - zapytała Magda, widząc ponurą minę Oli. - Nic - mruknęła niechętnie przyjaciółka, ale po chwili nie wytrzymała-Wszyscy dzisiaj kupują kwiatki, przygotowują jakieś niespodzianki, a ja... - Co ty? - Wracam do pustego domu. Mama musiała wyjechać na delegację (jakby w Dzień Matki nie mógł ktoś inny). Tata wróci dopiero wieczorem. Super... - To przyjdź do nas! - Coś ty... - Jasne, że przyjdź. Mama się ucieszy. Wiesz, jak cię lubi. - Tobie to dobrze - pociągnęła nosem Ola. - Przychodzisz ze szkoły - obiadek na stole, jest z kim pogadać i w ogóle... ? S Magda spojrzała zdumiona. Ileż razy zazdrościła Oli, że przychodzi do domu i może robić, co chce. Nikt nie pyta, jak tam w szkole, nie każe myć rąk i siadać do lekcji. Ola jakby odgadła jej myśli. - Czasem fajnie jest pobyć trochę samej - przyznała - ale jakbym miała wybierać... - O jesteście już! - ucieszyła się mama, widząc w progu Magdę z Olą. -Jaki piękny bez! - Wybierałyśmy razem. - Myjcie ręce, już grzeję zupę. - Ale ja mam w domu pół lodówki gołąbków - zaczęła się bronić Ola. - To gołąbki zjecie z tatą na kolację - usłyszała - a teraz siadaj do stołu. Lubisz sernik? - Jeszcze jak! Mama też, ale ostatnio ma tak dużo pracy, że rzadko piecze coś słodkiego... Wyjechała wczoraj do Warszawy i będzie dopiero jutro. - Podziwiam ją. Nie wiem, jak ja dałabym sobie radę z prowadzeniem firmy i domu - westchnęła mama. Teraz dopiero dotarło do Oli, że jak kładzie się spać, to mama zawsze coś jeszcze sprząta czy gotuje, w a rano jest na nogach dużo wcześniej niż ona czy tata. - Czy trudno piecze się sernik? - spytała nieoczekiwanie. - A co? Chciałabyś spróbować? - Pomyślałam sobie, że mogłabym zrobić ma- mie niespodziankę... - Świetny pomysł. Tak się składa, że dysponuję sprawdzonym i całkiem łatwym przepisem - uśmiechnęła się mama. - Pomogę ci! - zaofiarowała się natychmiast Magda. - Masz składniki? Okazało się, że jest wszystko oprócz sera. Poleciały do sklepu jak na skrzydłach. - No to teraz po kolei - dyrygowała mama. - Mielimy ser, ubijamy białka na pianę, ukręcamy masło z żółtkami i cukrem pudrem. Hej, zapomniałyście o łyżce mąki ziemniaczanej i odrobinie grysiku! Jeszcze tylko proszek do pieczenia i bakalie. Uwaga, wlewamy masę do tortownicy. Po godzinie cukiernicze arcydzieło można było wyciągać z piekarnika. - Hurra! - Podskakiwała z radości Ola. - Ale mama się ucieszy! Umiem upiec sernik! Umiem upiec sernik! To dopiero niespodzianka! kmbom wiadomość IVlam dla was bombową wiadomość - zaczęła tajemniczo Skierka. - Wybuchła epidemia szkarlatyny i zamykają szkołę do wakacji? - błysnął dowcipem Grześ. - Pudło! - Średnia z klasówki wynosi 5.0! - Niestety, nie. - Dyrekcja przyznała nam dotację na wyposażenie redakcji "Chochlika"? - Lepiej! Wyposażenie dostaniemy, ale nie ze szkoły... - A od kogo? - Już nie pamiętacie, że posłaliśmy "Chochlika" na konkurs? - Aha, no i co? - I wygraliśmy! m - Hurra! - We wtorek jedziemy do Warszawy odebrać nagrodę - aparat cyfrowy, dyktafon i komplet słowników. - Jeeeejku! - Pani dyrektor już się zgodziła, a nawet obiecała, że w nagrodę opłaci nam podróż do stolicy. - Bomba! - A nie mówiłam? Do końca tygodnia Magda z Olą gadały tylko i wyłącznie o wyjeździe, a w poniedziałek obie miały typowe objawy gorączki podróży. W końcu mamie zaczęły puszczać nerwy. - Jeszcze raz spytasz mnie, czy nie widziałam twojej szczotki do włosów albo czy na pewno nie kupię ci specjalnie na wyjazd nowych dżinsów, to w ogóle nigdzie nie pojedziesz - zagroziła w końcu. Na szczęście na groźbach się skończyło i redakcja w komplecie wyruszyła ku przygodzie swego życia. Na miejscu okazało się, że organizatorzy konkursu - bardzo poważna redakcja bardzo poważnej gazety - zaprosili laureatów, czyli pięć finałowych zespołów, na spotkanie prowadzone przez \$7 profesjonalnych publicystów. Każde pisemko prezentowało wybrany numer, odczytując co ciekawsze teksty (nagradzane gromkimi brawami). Potem była rozmowa pod hasłem "Przepis na sukces", a na koniec niespodzianka - wizyta w drukarni i prezent w postaci najnowszego, jeszcze ciepłego numeru gazety. Oczywiście Skierka już w pociągu zapowiedziała, że zapałała sympatią do konkursów i niniejszym ogłasza konkurs na najlepszy reportaż z Warszawy. Cóż, nie samą frajdą człowiek żyje. Tajemnica pani Zosi Uj, Trąbalski, przecież mama mówiła rano, żebyś wziął sobie klucz - pokiwała głową Magda, zobaczywszy Piotrka siedzącego na wycieraczce pod drzwiami. - Masz szczęście, że nie było kółka dziennikarskiego, bo tkwiłbyś tu do trzeciej. Czemu nie poszedłeś do pani Zosi? - Nie ma jej. - Niemożliwe. - Ojej, gdyby była, to bym siedział teraz na kanapie i popijał herbatę. - Ciekawe, gdzie poszła. - Może na zakupy? - O tej porze? Zawsze chodzi rano... - Myślisz, że coś jej się stało? - zaniepokoił się Piotrek. Teraz dopiero Magdzie przyszło do głowy, że starsza pani mogła na przykład zasłabnąć. m - Lecę po Olę - zawołała. Chwilę później cała trójka energicznie pukała i dzwoniła do drzwi oznaczonych numerem 28. - Pamiętacie, jak właziło się do mieszkania pana Goździka przez balkon pani Zosi? - olśniło Piotrka. - Teraz można by odwrotnie. - Zobaczę, czy jest pan Adam - podchwyciła Magda. Już miała biec na dół, gdy z windy wysiadła pani Zosia. - Ach, to wy - uśmiechnęła się. - Pewnie zapomnieliście kluczy. - Nie... niezupełnie - wyjąkał Piotrek. - My tylko... chcieliśmy panią odwiedzić i... Pani Zosia uśmiechnęła się domyślnie. - Pewnie dziwicie się, gdzie mnie poniosło, co? Otóż moja znajoma (poznałyśmy się niedawno w kolejce do okulisty) wymyśliła, że pójdziemy razem do szpitala, w którym leży jej wnuczek, i będziemy czytać dzieciom bajki. Najpierw sama czytała swojemu Krzysiowi Kubusia Puchatka, a cała sala słuchała. Ale obok jest następna sala i inne dzieci. Niektóre leżą pod kroplówkami i nie mogą się ruszyć. Strasznie im się nudzi, a wtedy od razu przychodzą im do głowy głupie albo smutne myśli. Kiedy to usłyszałam, pomyślałam sobie, że korona mi z głowy nie spadnie, gdy przypomnę sobie Przygody 14! Koziołka Matołka albo Awantury i wybryki małej małpki Fiki-Miki. Mówię wam, jak było wesoło. Siostra, która przyszła mierzyć temperaturę, to aż nam pogroziła palcem, bo było tam dwóch delikwentów z wyciętymi wyrostkami i bała się, że jak będą tak chichotać, to im szwy popękają. Ale nie stójmy tak. Zapraszam was na herbatę. Po chwili Madzia, Piotrek i Ola siedzieli sobie wygodnie na kanapie, chrupali ciasteczka i doradzali pani Zosi, jakie książki powinna zabrać ze sobą na następną wizytę w szpitalu. km, kotki dwa... VIr tym roku nasza klasa odpowiedzialna jest za akcję "Pomóżmy Zwierzakom" - przypomniała Skierka. - Tato Kasi obiecał, że jeśli przeprowadzimy zbiórkę starych koców, kołder czy dywaników, to przyjedzie swoim busem i zabierze wszystko do schroniska. - Ja mogę zbierać! - zgłosiła się natychmiast Ola. - A ja namaluję plakat - dołączyła się Magda. Niestety po tygodniu akcji na zapleczu pracowni biologicznej leżały zaledwie dwa małe kocyki i puszka karmy. - Cienko - westchnęła Magda. - A może trzeba jakoś inaczej zadziałać, tak... bardziej od serca - zaczęła Ola. W - Masz jakiś pomysł? - spytała Skierka. - Ja mam - przerwał nieco kłopotliwą ciszę Bartek. - A właściwie to nie mój pomysł, tylko Michała, mojego kuzyna. Oni też organizowali w szkole taką zbiórkę i wiecie, co zrobili? Przedstawienie. Przygotowali różne śmieszne wierszyki i piosenki o kotach i psach. Każdy widz musiał przynieść coś dla bezdomnego zwierzaka - choćby kosteczkę. - Super! - ucieszyła się Ola. - Tylko czy ten twój Michał nie obrazi się, że zrzynamy jego pomysł? - Coś ty, przecież chodzi o zwierzaki, a on ma kompletnego bzika na ich punkcie. Faktycznie Michał nie tylko nie obraził się, ale na dodatek odbił na ksero scenariusz i pożyczył stroje. W tej sytuacji nie pozostawało już nic innego, jak J44 tylko umówić się na próbę. Magda z Olą wybrały sobie tekst o dwóch kotach, który zaczynał się jak kołysanka: Aaaa kotki dwa, szarobure obydwa. Przyszedł styczeń - zimny czas. Pierwszy kot na tapczan wlazł. Pani niesie mu poduszkę, czule drapie go za uszkiem. Zjadł śledzika, teraz śpi. Drugi miauczy: zimno mi. Łapki drżą i ogon drży, lodowaty wicher dmie; pomóż, proszę, zlituj się. Kaśka nauczyła się piosenek o Puszku Okruszku i Jamniku w koszyku, a Bartek z Krzysiem po mistrzowsku opanowali cudowne "psie" i "kocie" wierszyki Ludwika Jerzego Kerna. Przedstawienie udało się wspaniale, a prezentów dla biednych zwierzaków zebrała się cała góra. - Nareszcie mamy z czym jechać! - cieszyła się Ola. Panda Vo schroniska pojechali we czwórkę: Ola, Magda, Kaśka i Bartek. Kiedy wnosili pudła pełne koców i puszek z karmą, czuli się jak prawdziwi dobroczyńcy. Miny zrzedły im, gdy zobaczyli patrzące na nich z nadzieją, przeraźliwie smutne psie oczy. - Niektóre z tych psiaków znaleźliśmy przywiązane do drzewa gdzieś w lesie - westchnęła pani doktor, która przywitała ich w schronisku. - Inne przyprowadzili ludzie, którzy znaleźli psa, ale nie mogli się nim zaopiekować. Nieraz zdarza się, że ktoś podrzuca nam suczkę, która spodziewa się szczeniaków. Bardzo trudno jest psom, które trafiają do nas z powodu śmierci właściciela. O, na przykład ten kundelek, trochę podobny do jamnika, tam, w samym rogu boksu - niedawno stracił pana. Cały czas siedzi z nosem przy siatce i czeka. H6 - Jak ma na imię? - spy- ^e^H^Ł* tał Bartek. - Tupi. - A te znalezione pieski? Skąd wiadomo, jak na nie wołać? - chciała wiedzieć Magda. - Takiemu psu musimy nadać nowe imię - wyjaśniła lekarka. - Tę suczkę w następnym boksie nazwaliśmy Panda, z powodu czarnych łatek na białym futerku.-Panda, jakby rozumiejąc, że o niej mowa, zastrzygła czarnym uszkiem. - Niedawno urodziła szczeniaki - ciągnęła pani doktor - prześliczne. Takie puchate, piegowate... Już poszły do ludzi. Mam nadzieję, że znajdą dom na zawsze... Magda zmarszczyła brwi, jakby nie zrozumiała. - Widzisz... - usłyszała - czasem jest tak, że dziecko bardzo, ale to bardzo chce mieć pieska, najlepiej malutkiego, ślicznego, wesołego... Tylko że ta słodka kuleczka kiedyś wyrasta na dorosłego psa, którego trzeba regularnie karmić, wyprowadzać, szczepić... 147 Najgorzej, kiedy cała rodzina chce wyjechać na wczasy, a tam nie przyjmują z psami. W lecie trafia do nas mnóstwo czworonogów pozostawionych na pastwę losu. - To świństwo! - oburzył się Bartek. -Jak się już bierze psa, to trzeba być za niego odpowiedzialnym. - Szkoda, że nie wszyscy myślą podobnie jak ty... - pokiwała głową pani doktor. Całą drogę powrotną Bartek milczał jak grób. Najwyraźniej ważył w sobie jakąś decyzję. - Poproszę rodziców, żeby pozwolili mi wziąć Tupiego albo Pandę - powiedział wreszcie. - Zawsze marzyłem o psie. - Myślisz, że się zgodzą? - zapytała Ola. - Spróbuję ich jakoś przekonać. Nazajutrz po lekcjach Bartek zjawił się u Oli... - Pozwolili? - spytała z nadzieją. - Jeszcze nie. Chyba nie wierzą, że nadaję się na opiekuna. "Już to widzę - powiedziała mama - ty będziesz miał psa, a ja będę musiała się o niego troszczyć". Obiecałem, że tak nie będzie, a wtedy tato postawił mi warunek. Jeśli przez miesiąc będę wychodził trzy razy dziennie na spacer ze smyczą m i ani razu o tym nie zapomnę, to się zastanowi. Wiesz, głupio tak samemu łazić wokół bloku, więc przyszedłem. - Świetnie! - ucieszyła się Ola. - Jutro zadzwonię po ciebie, żebyś sobie przypadkiem nie zapomniał. ??? sprawa l/zuję się świetnie - przekonywał mamę Piotrek. - To ten termometr jest coś nie tego... - To ty jesteś nie tego - nie dała się zwieść mama. - I widać to gołym okiem. - Ale za godzinę gramy z osiedlem Podleśnym, a ja stoję na bramce! To sprawa honorowa! - W takim razie dzwoń do Maćka i uprzedź, że cię nie będzie. - Tylko że ja nie znam jego numeru - rozpłakał się Piotrek. - Znajdziemy w książce telefonicznej. Jak Maciek się nazywa? - No... Maciek. - Aha... Sytuacja zaczynała się komplikować. - On mieszka w tym bloku z zielonymi bal- \50 konami - złożył ręce Piotrek. - Wyskoczę tylko na chwilkę, żeby mu powiedzieć. Może kogoś znaj-dą... - Wykluczone - pokręciła głową mama. - Poproś Magdę. - Piotrkowi ręce opadły. Łatwo powiedzieć: poproś. Pokłócili się wczoraj tak, że lepiej nie mówić. - Ona nie pójdzie - wyszeptał przez łzy. Mama bez słowa sięgnęła po płaszcz. - Zostań - zatrzymała ją Magda. - Pójdę. Zanim wróciła, zadzwonił Maciek. - Hej! Nie martw się! Ci z Podleśnego też dziś nie mogą, więc odłożyliśmy mecz o tydzień. Daję Magdzie mój numer telefonu. A tak w ogóle... to fajną masz siostrę. Piotrek opadł na poduszki. Teraz dopiero poczuł, że jest mu okropnie gorąco, a gardło piecze nieznośnie. Mama poiła go właśnie herbatą z malinami, gdy przyszła Magda. - Dalej czujesz się świetnie? - zapytała kpiąco. - Prawdę mówiąc, średnio - wychrypiał Piotrek. - Dzięki, że poszłaś. Przynajmniej mogę ?? chorować spokojnie. Wiesz, Maciek powiedział, że mam fajną siostrę. - Widać, słabo mnie zna - mruknęła Magda, stwierdzając ze zdziwieniem, że wcale nie jest już zła na Piotrka, mimo że godzinę temu miała go ochotę zamordować. Czyżby najlepszym sposobem na złość było zrobienie czegoś dobrego? Superochroniarz l/iocia Małgosia nie była siostrą taty ani mamy, ale jednąz wielu "przyszywanych" cioć, czyli przyjaciółek rodziny. Mieszkała z wujkiem Jasiem na przedmieściu - w małym domku z wielkim ogrodem. Magda z Piotrkiem uwielbiali tam przychodzić, bo był to dom przyjazny nie tylko dla ludzi, ale i zwierząt. W suterenie, gdzie mieścił się gabinet weterynaryjny wujka, tłoczyli się zawsze kudłaci i skrzydlaci pacjenci, po ogrodzie biegały, poszczekując, Belcia i Kumpel, a w domu na kanapie wylegiwała się Chmurka, od czasu do czasu przeczesując jęzor-kiem cudownie puszyste futerko koloru śmietankowych lodów. Magda doskonale pamięta dzień, w którym zobaczyła ją pierwszy raz. Przeraźliwie chude, brudne i przestraszone kociątko wyglądało jak półtora nieszczęścia. Ktoś po prostu przerzucił ? je przez płot, a może samo prześlizgnęło się przez jakąś dziurę, czując, że znajdzie tu ratunek. Jak widać, kocia intuicja nie zawiodła. - Wpadlibyście do nas - zapraszała ciocia, ale mama trochę się bała ze względu na Agnieszkę. - Wiecie, jaka z niej wiercipięta - tłumaczyła. - Nikt nie powstrzyma jej przed próbowaniem psiej karmy, wyławianiem rybek z akwarium czy wyciąganiem żółwia ze skorupy. - Nie spuścimy z niej oka - obiecywała Magda. - Daję słowo. Wy sobie z ciocią i wujkiem pogadacie przy kawce, a my pokażemy jej wszystkie zwierzaki. Zobaczysz, jaka będzie szczęśliwa. - No dobrze - skapitulowała wreszcie mama. - Zobaczymy, jak sobie poradzicie. - Firma ochroniarska AGUS-POL stanie na wysokości zadania - wypiął pierś Piotrek. I rzeczywiście, było tak aż do chwili... karmienia szczeniaków. Kto nigdy nie widział małych jamniczków uczących się jeść z miski, ten nie rozumie, że jest to coś, od czego po prostu nie da się oderwać oczu. Faktem jest, że gdy Magda obejrzała się wreszcie, stwierdziła z przerażeniem, że Aga znikła! 154 - Pewnie poszła do mamy - domyślił się Piotrek. Niestety, w pokoju też jej nie było. Po chwili wszyscy bez wyjątku przetrząsali dom w poszukiwaniu małego wędrowniczka. Tylko Kumpel jakoś nie miał na to ochoty. Siedział z niezadowoloną miną przed swą wiklinową budą i co rusz zaglądał do środka. Nagle, w chwili gdy mama z tatą penetrowali zejście do piwnicy, a ciocia badała strych, rozległ się tubalny śmiech wujka. - Jest! Jest nasza zguba! Chodźcie to zobaczyć, bo warto! W półokrągłej psiej budzie zwinięta w kłębek na materacyku spała słodko Agusia. Musiała niepostrzeżenie wczołgać się do środka przez okrągły otwór, a że było jej tam miękko, ciepło i przytulnie, to zasnęła. - Przynajmniej wiemy już, że nie jest uczulona na psią sierść - wzruszył ramionami superochro-niarz Piotrek. Nieprzyjaciele naszych przyjaciół... Magda przyszła do domu zgnębiona. - Mamuś, czy nieprzyjaciele naszych przyjaciół są naszymi nieprzyjaciółmi? - To zależy - zaczęła mama. - A o co chodzi? - No bo Ola obraziła się śmiertelnie na Kaśkę i uważa, że ja też powinnam się obrazić. - A co jej Kaśka zrobiła? - Powiedziała Zuzi, że Oli podoba się Bartek. - A nie podoba się? - Podoba, ale żeby od razu trąbić o tym na cztery strony świata, to przesada, no nie? - No... tak. Czasem lepiej chwilę się zastanowić, a potem... nie powiedzieć nic. - Świetnie, tylko że to już się stało. Kaśka chlapnęła to, co chlapnęła, Olka się nadęła, a na dodatek powiedziała do Izy, żeby lepiej nie siedziała z Kaśką, bo ta plotkara obniesie ją na jęzorze po całym osiedlu. - Jak rozumiem, o to z kolei obraziła się Kaśka - domyśliła się mama. - Skąd wiesz? - Bo to normalna kolej rzeczy. - To dorośli też tak mają? - A co ty myślałaś, że my jesteśmy z innej gliny ulepieni, bo mamy trochę więcej lat? Pewnie, że się zdarza. A ile z tego nieporozumień! Najgorzej, jak przeciwnicy zapamiętają się w gniewie i zamiast dążyć do zgody, zaczną gromadzić wokół siebie wrogie obozy. - To dlatego Ola chce, żebym przestała odzywać się do Kaśki! I co ja mam zrobić? Jak je pogodzić? Po godzinie Magda dzwoniła do Kaśki. - Błagam cię, przyjdź szybko. Mam straszny kłopot. To samo powiedziała Oli. Po chwili przybiegły obie. Zjeżyły się trochę na swój widok, ale weszły. - Mam wielki kłopot - zaczęła Magda - bo najbliższe mi osoby zbudowały barykadę, a ja nie m mam zamiaru walczyć po żadnej ze stron, bo chcę, żeby było jak dawniej. Z założenia miało to wypaść spokojnie i stanowczo, ale emocje przeżywane od kilku dni zrobiły swoje i Magda rozpłakała się jak dziecko. - Magduś, co ty? - przyskoczyła do niej Ola. - Magdula! - zawtórowała jej Kaśka. - O zobacz! - zawołał Olut-Wielkolud, zgniatając w "morderczym" uścisku drobniutką Kasię. - O, masz gości! - uśmiechnęła się mama, zaglądając do pokoju. - Dobrze się składa, bo zrobiłam sałatkę owocową. Zjecie? -. Bardzo chętnie! - zawołały dziewczyny, a zabrzmiało to wyjątkowo zgodnie. Prezent od pani Zosi I o nie pojedziemy nad morze?! - jęknęła Magda, a Piotrek zrobił taką minę, jakby się miał rozpłakać. - Nic na to nie poradzę - tato był naprawdę zmartwiony. - Szef powiedział, że firma przeżywa kryzys i o urlopie w tej sytuacji po prostu nie ma mowy. Może w drugiej połowie sierpnia... - I do tego czasu mamy siedzieć na podwórku? - Magda nie kryła rozgoryczenia. - Ty to przynajmniej byłaś na tej swojej wycieczce - pociągnął nosem Piotrek, a ja... - Spróbujemy coś wymyślić - westchnęła mama, ale widać było, że sama w to nie wierzy. Wszyscy gdzieś wyjeżdżali. Grześ na kolonię, Kaśka do babci, Krzyś i Bartek na wczasy. - Dobrze, że choć Ola zostaje - pomyślała 160 Magda i w tej samej chwili dostrzegła przyjaciółkę pędzącą co tchu przez podwórko. - Bomba! - wrzeszczała z daleka. - Rewelacja! Cud na Wisłą! Jedziemy na wakacje! Magda westchnęła: - Sami z Piotrkiem na nudnym, gorącym podwórku. .. po prostu ekstra! Kiedy jedziesz? - spytała, gdy Ola zadyszana i szczęśliwa stanęła w drzwiach. - Nie "jadę", tylko jedziemy! - usłyszała. - Nie uwierzysz, co się stało! Kuzynka pani Zosi wyjechała za granicę strasznie dawno temu, ale d piero teraz przyszedł od niej Postanowiła zostać tam na a swój domek w górach pod wała... - Pani Zosi?! - Właśnie. Moja mama powiedziała, że to cudownie, a pani Zosia stwierdziła, że takim prezentem musi się z kimś podzielić, i postanowiła zaprosić nas na wakacje. - Hurra! - wrzasnął Piotrek. - Ale jak pani Zosia poradzi sobie z taką czeredą? - przestraszyła się mama. - Powiedziała, że zaprasza o szóstej na herbatę i wtedy się wszystko ustali - świergotała Ola, nie mogąc ustać w miejscu z wielkiej radości. - To szalony pomysł! - stwierdził tato. - Ale oby było więcej takich szaleńców. Nawiedzony dom I/uży drewniany dom stał w ogrodzie, a raczej w czymś, co kiedyś było ogrodem, a teraz stało się plątaniną trawy, dzikich krzewów, ziół i chwastów. Wnętrze przedstawiało się daleko lepiej. . Gdyby nie myszy, które porobiły so- ?. ?* bie gniazda w różnych, najmniej spodziewanych .^aSa^LT6^ ? miejscach, można by pomyśleć, że gospodyni wyjechała przed tygodniem. Przez całą sobotę tatusiowie dzielnie pomagali pani Zosi doprowadzić wszystko do porządku. Gdy odjeżdżali, podłogi i ściany były umyte, okna odmalowane, a myszy wypłoszone. Magda po raz pierwszy znalazła się gdzieś bez mamy Z początku czuła się trochę nieswojo w wielkim drewnianym łożu, ale na szczęście Ola była tuż obok. Właśnie zaczęła opowiadać historię o domu nawiedzonym przez duchy, gdy ciszę nocną rozdarł przeraźliwy wrzask, dochodzący z pokoju chłopców. Dziewczyny zesztywniały ze strachu. Pani Zosia zerwała się z łóżka i w nocnej koszuli popędziła na górę. - Pewnie wy... wy... wywołałyśmy jakiegoś ducha - zaszczekała zębami Ola. - Przysięgam, już nigdy nie będę opowiadała takich historii... - To Piotrek wrzeszczał - przełknęła ślinę Magda i postanowiła zobaczyć, co się stało. - Nnnie zzzostawiaj mmnie ssamej - trzęsła się Ola. Zapaliły światło. Nikogo. Na schodach też. Gdy uchyliły drzwi od pokoju chłopców, stwierdziły to samo... m - Coś ich porwało... - jęknęła Magda. - Ciii - uciszyła ją Ola i nadstawiła uszu. - Są nad nami - uspokoiła ją. Z otworu prowadzącego na strych sączyło się delikatne światło. Weszły po stromych schodkach i zobaczyły dziwną scenę. - Pani Zosia przyświecała świeczką, a chłopcy uzbrojeni w szczerbate grabie badali każdy kąt. - Co robicie? - zainteresowała się Magda. - Szukamy duchów - odparł trochę niepewnie Piotrek. - Biegały tutaj, słyszałem wyraźnie. ? Kaśka zbladła jak płótno. Nagle Piotrek jednym susem dopadł pani Zosi. Był tak przerażony, że nie mógł wydusić słowa. Wskazywał tylko na miejsce za starą dębową skrzynią. Pani Zosia podeszła ostrożnie i podniosła w górę świecę. Z ciemnego kąta patrzyły na nią nie mniej przerażone, błyszczące jak dwa węgielki oczka. - Panna kuna! A raczej pani kuna - pokiwała głową pani Zosia, dostrzegając gdzieś z boku parę mniejszych ślepek. - Wygląda na to, że mieszkają tu całą rodzinką. Nic by nie było, gdyby spały w nocy, a polowały w dzień. Niestety jest akurat odwrotnie. Cóż, chyba będziemy musieli przyzwyczaić się do siebie. - To dobrze, że to tylko kuny - uśmiechnęła się blado Ola. - Ale i tak nie będę już opowiadać żadnych historii o duchach - dodała prędko. Na jagody l/utro zarządzam dzień jagodowy - powiedziała pani Zosia. Na sobotę zrobimy pierogi i upieczemy placek. Mam nadzieję, że piekarnik w tym starym piecu da się uruchomić. - Hurra! - zawołał Piotrek, który kochał pierogi w ogóle, a te z jagodami w szczególności. - A daleko to? - zapytała Ola. Obie z Magdą znalazły rewelacyjne miejsce nad rzeką i postanowiły, że opalą się na czekoladki. - Jeśli wyjdziemy wcześnie rano, to na południe będziemy z powrotem - obiecała pani Zosia. Nazajutrz o świcie jagodowa ekipa wyruszyła do lasu. Było jeszcze chłodno. Trawy i zioła mieniły się od rosy, a ptaki koncertowały na potęgę. Magda, która jeszcze przed chwilą najchętniej obróciłaby 167 się na drugi bok, patrzyła na to wszystko jak zaczarowana. - No i co? Warto się było wygramolić z łóżka? - żartowała pani Zosia. - Zaraz będziemy na miejscu. Wyszli na zalaną słońcem polanę. Wszędzie pełno było jagodowych krzaczków aż czarnych od owoców. Aż miło było zbierać. - To my pójdziemy szukać grzybów! - stwierdzili chłopcy, którym skubanie jagód znudziło się po pięciu minutach. - Tylko nie oddalajcie się zbytnio! - zawołała za nimi pani Zosia. - Moja mama zbierała zawsze grzyby na skraju lasu - przypomniał sobie Paweł. - To chodźmy na ten skraj - zgodził się Piotrek. Leśna ścieżka zaprowadziła ich do wąwozu. - Patrz tam! - krzyknął nagle Piotrek, wskazując na zbocze porośnięte plątaniną malinowych krzaków. Owoce zaczynały dopiero dojrzewać, ale m w miejscach nasłonecznionych były już czerwone. Najpierw zbierali do brzuchów, a potem do koszyka, który wzięli na grzyby. Paweł właśnie ruszył w stronę szczególnie urodziwych malin, gdy nagle wrzasnął i odskoczył jak oparzony, upuszczając koszyk. Był blady jak kreda. - Ta... tam... - wyjąkał przerażony - tam jest wąż. - Wiejemy! - wrzasnął Piotrek. Nie zastanawiając się, pomknęli wąwozem w dół. Zatrzymali się dopiero na łące pod lasem. - No, to masz ten swój skraj - wydyszał Piotrek. - Strasznie chce mi się pić - jęknął Paweł. - Tam jest jakaś chata... Może mają kwaśne mleko... Wyglądało na to, że na podwórku nie ma nikogo, jednak gdy otworzyli furtkę, nie wiadomo skąd wyskoczyły jakieś dwa bure kundle i ruszyły ku nim z wściekłym jazgotem. Naprawdę nie było na "^T^mf co czekać. Piotrek z Pawłem gnali, jakby im kto pięty przypalał. 169 - Na drzewo! - darł się Piotrek. Dopadli jakiejś dzikiej czereśni i w mgnieniu oka znaleźli się dobre dwa metry nad ziemią. Psy dla porządku szczeknęły jeszcze parę razy, pokręciły się chwilę koło drzewa, aż w końcu machnęły ogonami i zadowolone z siebie ruszyły truchcikiem do domu. - Ale mi się nogi trzęsą - wyjąkał Piotrek. - Muszę tu jeszcze chwilę posiedzieć, bo nie zlezę. - Strasznie chce mi się jeść - stęknął Paweł. - Te kundle chyba już tu nie wrócą... Ostrożnie zsunęli się z drzewa. - Do domu! - zdecydowali zgodnie. - Przybiegliśmy chyba stamtąd - zaczął się zastanawiać Piotrek. - A mnie się zdaje, że stamtąd - nie zgadzał się Paweł. Na szczęście zobaczyli jakiegoś człowieka. - Przepraszamy bardzo - zagadnął grzecznie Piotrek. - Byliśmy na jagodach i ten... tego... chyba się zgubiliśmy. Szliśmy przez taki wąwóz, gdzie rosły maliny... - A te jagody to były na takiej dużej polanie - dodał Paweł. 170 - Idę tamtędy, to was podprowadzę-uśmiechnął się mężczyzna. Okazało się, że jest gajowym. Gdy usłyszał o przygodzie z wężem, powiedział, że prawdopodobnie była to żmija. - One lubią takie nagrzane, kamieniste miejsca - wyjaśnił. - Pamiętajcie, żmija nigdy nie zaatakuje pierwsza, ale jak się na nią nadepnie... może być różnie. Dlatego na maliny lepiej chodzić w gumowcach, no i patrzeć pod nogi. Wasza polana jest za tym zakrętem - uśmiechnął się na pożegnanie. - Nareszcie! - zawołała pani Zosia, gdy chłopcy wyszli z lasu. -Już myślałyśmy, żeście się zgubili. - My? - zdumiał się Piotrek. - My po prostu zwiedzaliśmy okolicę. - I nabieraliśmy doświadczenia - dodał szybko Paweł. - Wiemy już na przykład, że na maliny warto chodzić w gumowcach, a cudzych furtek lepiej nie otwierać... Następny proszę Jojutrze początek roku, a ty wyglądasz jak małpolud - załamała ręce mama, patrząc na wybujałą czuprynę Piotrka. - Muszę iść z tobą do fryzjera. - Wcale nie musisz - zaoponował "małpolud". - Mama Bartka ma taką specjalną maszynkę do strzyżenia. Nastawia ją na parę milimetrów i jedzie jak kosiarką. Może by nam ją pożyczyła... - Nigdy nie bawiłam się w fryzjera - zaczęła ostrożnie mama - ale skoro mówisz, że to takie proste... - To co, mam iść? - Zaczekaj, pójdziemy razem. - Oczywiście, że pożyczę - uśmiechnęła się pani Maćkowiakowa. - Tu się nastawia, tutaj przyciska i jazda. To naprawdę nic trudnego. \7Z W domu okazało się, że w istocie nie święci garnki lepią. Parę minut i bujna szopa zmieniła się w eleganckiego jeżyka. - No i jak? - zapytała mama, odkładając "kosiarkę". - Dla mnie bomba - stwierdził Piotrek, zerkając w lusterko. - Dla mnie też - odezwał się nieoczekiwanie tato, który właśnie wrócił z pracy i niezauważony śledził z przedpokoju fryzjerskie wyczyny mamy. - Właściwie to i mnie mogłabyś tak ostrzyc. - Proszę bardzo! Prawa strona tatowej fryzury była już gotowa, gdy z pokoju dobiegł płacz Agnieszki. - Zaczekaj sekundę - poprosiła mama i już jej nie było. Jak na złość w tej samej chwili zadzwonił dzwonek do drzwi. W progu stali ciocia z wujkiem. - Przynieśliśmy wam trochę porzeczek z działki - zaczęli, lecz fryzura taty zafrapowała ich do tego stopnia, że zapomnieli języka w gębie. - Trzeba czasem zmienić swój wizerunek - wyjaśnił tato. - Postanowiłem, że dłuższą stronę ufarbuję na zielono, a krótszą na żółto. ?? - A co byś powiedział na fioletowe kropki przez środek? - zapytał wujek. - Nie lubię ekstrawagancji, ale ty mógłbyś spróbować. - To świetny pomysł - nabrał ochoty wujek. - Poproszę o fryzurę pod tytułem "ścieżka przez busz" - środek na trzy milimetry, reszta tak jak jest. - Klient nasz pan - stwierdziła z powagą mama, sięgając po maszynkę. Po chwili wujek wyglądał tak, że wszyscy pokładali się ze śmiechu. - Zaczekajcie - olśniło Magdę - zdaje się, że mam dwa ostatnie zdjęcia na kliszy. - Proszę o uśmiech! Dziękuję! - No dobra - odetchnął spłakany ze śmiechu tato. - Kończmy to strzyżenie, bo ja na piątą muszę być w firmie. - A ja w szkole, na konferencji - przypomniał sobie wujek. - Ups, chyba coś się zacięło - zauważył piotrek, majstrując przy maszynce. Tato z wujkiem spojrzeli po sobie przerażeni. - Żartowałem - pisnął ostrzyżony na jeża małpiszon. I znów będzie inaczej... Aga, nie! - wrzasnęła Magda, rzucając się ku Agnieszce, która chwyciwszy jedną z wiszących na choince bombek, pociągnęła ją ku sobie z całej siły. Na szczęście drzewko udało się złapać w ostatniej chwili. - Chyba trzeba będzie je jakoś zabiezpieczyć - podrapał się w głowę tato. - Proponuję zabezpieczyć Agę - Piotrek spojrzał znacząco na stary kojec przygotowany dla Michałka, niedawno urodzonego synka cioci Doroty. - No wiesz... - fuknęła na niego mama. - Agusia jest mądrą dziewczynką i nie będzie już ściągać niczego z choinki, prawda? Niuńka oczywiście kiwnęła główką. Niestety łobuzerski uśmieszek igrający w niewinnych niebie- 176 skich oczkach zdawał się mówić coś zupełnie innego- - Postawimy choinkę na stoliku, tak żeby nie mogła jej dosięgnąć - zawyrokował tato. - Jak oni tu sobie sami poradzą na tego sylwestra - zaczęła się martwić mama. - Po pierwsze, nie sami, - No nie wiem... - westchnęła mama. - A nawet jak będzie, to co? W końcu sylwester jest raz w roku - poparł Magdę Piotrek. - Właśnie - przytaknął tato. - Sylwester jest raz w roku, więc daj spokój dzieciom i pomyśl o jakiejś wystrzałowej kreacji, niewymagającej zbytnich nakładów finansowych. - Myślisz, że potrafię czarować? - uśmiechnęła się mama. - Oczywiście! Zauważyłem to już w czasach narzeczeństwa. Wobec tak postawionej sprawy, mamie nie pozostawało nic innego, jak zająć się wyczarowaniem kreacji. - Babciu - zaczął przymilnie Piotrek - a upieczemy babeczki z kremem śmietankowym? - I szyszki kakaowe? - dołączyła się Magda. - Umówiłam się z panią Zosią, że zrobię sernik na zimno, ten z galaretką, a ona upiecze szarlotkę - zaczęła wyliczać babcia. - W takim razie szyszki możemy zrobić już dziś, spokojnie wytrzymają do jutra wieczór! - No nie wiem... - pokręcił głową Piotrek - one są niebezpiecznie dobre. m - To ty jesteś niebezpieczny łasuch - podsumowała go Magda. - Ale nie bój się, już my z babcią tak te szyszki schowamy, że znajdą się dopiero na sylwestra. Sylwester... - pomyślała i uśmiechnęła się na samo wspomnienie o tym, jak z Olą i Kaśką napędziły stracha gościom pana Adama. W tym roku Kaśki nie będzie - wyjeżdża z rodzicami w góry Będzie za to prawie cała redakcja "Chochlika". U Oli, bo jej rodzice też wychodzą do znajomych. Kilka godzin szaleństwa, a potem... przyjdzie kolejny dzień, kolejne śniadanie, obiad, kolacja, kolejny numer gazetki, kolejny test, a potem wielkie pożegnanie i gimnazjum. A wtedy... znów wszystko będzie inaczej... Spis treści Wszystko inaczej.........................................................................5 Pędzie dobrze..............................................................................8 Nie taki diabeł straszny...........................................................12 Awaria........................................................................................15 Tępak..........................................................................................18 Andrzejki...................................................................................21 Kruga połowa cioci Dorotki....................................................25 Ratuj, Święty Mikołaju!............................................................29 Ale prezent!................................................................................33 A to łobuzy!...............................................................................36 Witaj, Nowy Roku!...................................................................40 Ślizgawka...................................................................................44 Wypadek....................................................................................48 Rafał...........................................................................................51 Niespodzianka..........................................................................55 Robrze wypłukane pieluchy....................................................58 Jak się nie ma, co się lubi......................................................61 ocrabbk na grypę......................................................................64 Najłatwiej krytykować..............................................................67 Niecodzienna lekcja.................................................................70 Chochlik....................................................................................73 Idą święta..................................................................................76 Cyrk............................................................................................79 ¦ Zoo.............................................................................................83 Własny kąt.................................................................................86 Wielka gala................................................................................90 riżamka w słoniki....................................................................94 Rajd nad rajdami......................................................................97 Konkurs...................................................................................101 Pani Lisowska..........................................................................103 Złoty Słonecznik i Czarny Kaktus.......................................106 Niech napisze!.........................................................................109 Rzwony.....................................................................................114 Prezent dla ciotki Dorotki.....................................................116 Urodziny..................................................................................119 Pabcia na hulajnodze.............................................................123 Ustalmy zasady.......................................................................127 Już się nie gniewam...............................................................130 Sernik dla mamy....................................................................132 Pombowa wiadomość............................................................136 Tajemnica pani Zosi..............................................................139 Aaaa, kotki dwa......................................................................143 Panda.......................................................................................146 Honorowa sprawa....................................................................150 ouperochroniarz.....................................................................153 Nieprzyjaciele naszych przyjaciół.......................................157 Prezent od pani Zosi..............................................................160 Nawiedzony dom....................................................................163 Na jagody.................................................................................167 Następny proszę......................................................................172 I znów będzie inaczej............................................................176 Lubisz niespodzianki? Ktoś nie raz cię zaskoczy! Bliźniaki Marcin i Magda mają po osiem lat, dzielą razem pokój, biurko i marzenie o własnym zwierzaku. A właśnie nadeszła Gwiazdka... i pod małą choinką dzieci znajdują bardzo duży prezent, który wcale nie wzbudza w nich wielkiego entuzjazmu... Szybko jednak zapominają o rozczarowaniu, bo pewnego dnia pod ich biurkiem pojawia się tajemnicze jajo. Jest za duże, żeby mogło pochodzić od kury, a niemożliwe, żeby zostawił je struś. Jedno jest pewne: coś się z niego wykluje. A może to będzie Ktoś? Lubisz dobrą zabawę? Ta książka ci ją zagwarantuje! Na ulicy Cichej mieszkają Ci... Ciumkowie. Jeżeli jakiś przechodzień przypadkiem zajrzałby przez okno do Cium-kowego domu, nie zobaczyłby pewnie nic niezwykłego... Chyba że tata byłby akurat dorodną gruszą, Grzesiek obmyślałby zegarowy przytrzymywacz do psów, a cała rodzina nękałaby biednego pajączka z chorą nóżką. Ale tak poza tym to całkiem miła i spokojna rodzinka, którą naprawdę warto odwiedzić. Kiedy stary kochany blok i machająca ręką na pożegnanie Kaśka zostali w tyle, Magda ciężko westchnęła. Jej brat Piotrek też nie był zachwycony. Mieli za złe rodzicom przeprowadzkę i zmianę szkoły. Nowi koledzy, nowi nauczyciele, nowi sąsiedzi... Wkrótce jednak okazuje się, że sąsiedzi mają poczucie humoru, a z nowymi kolegami też można chodzić na sanki i wywoływać duchy, zaś w szkole zostać dziennikarzem szalonej gazetki, więc może przy Tuwima 7 nic będzie aż tak źle... ? (c) Copyrignt by Skrzat 31-560 Kraków, ul. Na Szaniec 14 tai. (012)414 28 51 www.skrzat. com.pl wyaawriictwo@skrzat.com.pl ISBN 83 7437-088-2 ¦ 9788374370882