Czesław Chruszczewski NAPOLEON I KAROLINA Cóż można powiedzieć o Karolinie Q? Można powiedzieć wiele… za wiele, bo o takich kobietach gawędzi się chętnie od rana do wieczora, a także i w nocy, gdy dokuczliwe myśli spędzają sen z powiek lub gdy kłopotliwe milczenie między jednym pocałunkiem a drugim wypada wypełnić paplaniną o kimkolwiek. „Kochasz mnie — szepcze ona ale za Karoliną Q. oglądasz się. Bezwstydnica, wszyscy oglądają się za nią i myślą Bóg wie co, 1 ona na to pozwala”. Jeśli na łożu pod baldachimem z żółtego jedwabiu spoczywa para małżeńska, zdarza się, iż żona, obudziwszy męża, powiada z histeryczną zadyszką w głosie: „Spisz jak gdyby nigdy nic, przy Karolinie Q. nie zmrużyłbyś oczu, obrzydliwy satyr”. Karolina Q. rezydowała w renesansowym pałacyku wzniesionym przez markiza Letellier w pobliżu placu Alma tuż nad Sekwaną. Herby arystokraty usunięto, umieszczając nad bramą medalion z literą Q, pięknie wyrzeźbioną w glinie palonej, którą zręczny artysta pokrył różową glazurą. Pod medalionem widniał napis: „Pro publico bono”, jednoznacznie komentowany przez złośliwców i zazdrośników. Wszakże ludzie nie pozbawieni poczucia sprawiedliwości i humoru sławili zgodnym chórem (tenorów, barytonów oraz basów) zasługi Karoliny Q., jakie położyła dla dobra młodej Republiki, oddając dosłownie wszystko co zacniejszym republikanom. Pałacyk był więc skromnym ekwiwalentem, dyskretnym podziękowaniem za ofiarną i wytrwałą współpracę w umacnianiu nowego ustroju. Historia milczy o Karolinie Q. chyba dlatego, że historycy oniemieli, olśnieni przypadkowo odkrytą prawdą, kto kim rządził w okresie Dyrektoriatu. Pora wypełnić lukę, najwyższy czas wyjawić, kim rządziła Karolina i kto kierował tą nad wyraz utalentowaną niewiastą. Nie ma sensu przedłużać milczenia. Niechże zatem przemówią fakty. Napoleon podbijał właśnie swoim osobistym urokiem armię francuską oraz przy pomocy tejże armii toczył zwycięską kampanię włoską. Bitwa za bitwą. Wszystkie wygrane, panika w Wiedniu, generał Wurmser złożył broń, najlepsze armie austriackie rozgromione. W tymże czasie do kwatery Napoleona przybył kurier z Paryża. — Czego chcesz? — warknął Bonaparte nie podnosząc oczu znad mapy. — Papież Pius VI… — przemówił sopranem kurier i umilkł. — Co papież? — Nazwał pana, generale, pomiotem diabelskim. — Dobrze. — Papież rozpowszechnia wieści, że swoje obecne stanowisko zawdzięcza pan, wodzu, zlikwidowaniu zawsze wiernych Rzymowi rojalistów. — Bardzo dobrze — Napoleon wstał, okrążył dwukrotnie kuriera, po czym przemówił: — Dziewczyna. — Kobieta, generale. — Barras zgłupiał. Tam w Paryżu mężczyźni niewieścieją, a kobiety… — Mężnieją — dokończył kurier. — Kim jesteś? — Zastępuję Ajdemona. — Kogo? — Ajdemona, pełnomocnika Ejbaala do spraw Ziemi. — Pani oszalała! Oficer dyżurny! — Chwileczkę. Dokładnie przed dziesięciu laty, po libacji w towarzystwie Jana Jakuba Laflamme, odwiedził pan, generale, planetę Wielkiego Negatywu. — Jan Jakub Laflamme, przypominam sobie. Istotnie przewędrowaliśmy wówczas kawał drogi. — Mlecznej Drogi. — Od gwiazdy do gwiazdy. Toż to była pyszna zabawa! Więc powiadasz, że papież rzuca na mnie oszczerstwa? — I grozi. — No, no! — Słyszałam na własne uszy, oświadczył, że twoi żołnierze, generale, pierzchną na widok armii papieskiej, że spotka cię, panie, zasłużona kara, że zastępy aniołów dopomogą żołnierzom papieża w rozgromieniu antychrysta. — Każ trąbić na alarm! Powojujemy z aniołami. Ale zanim stąd wyjdziesz, przedstaw się. — Karolina Q., zawsze do pana dyspozycji, generale. W czasie bitwy nie zauważono aniołów, być może, iż osłaniały tyły uciekających żołnierzy papieskich. Zmykali jak zające. Strwożony papież podpisał pokój w Tolentino, zapłacił bez sprzeciwu 30 milionów funtów w złocie. — Niech dołoży jeszcze najcenniejsze obrazy i posągi ze swoich zbiorów — podszepnęła Karolina. — Napoleona nie wolno bezkarnie obrażać. — Bezpłatnie — poprawił Bonaparte. — Pozdrów ode mnie Ejbaala. — A może odwiedzimy staruszka w jego siedzibie? — Czy to konieczne? Mam tyle spraw na głowie. — Podróż nie potrwa długo. Wrócimy, nim trzeci kur zapieje. — Co powiedzieć dowódcy przybocznej gwardii? — Powiedz mu, generale, że gościsz u siebie posła, któremu zamierzasz poświęcić całą noc, oczywiście dla dobra Republiki. — A jeśli nie uwierzy? — Tym lepiej. — A zatem startujmy. — Dziesięć, dziewięć, osiem… łokcie przy sobie, generale, bo zawadzisz o pierścień Saturna i utkniemy w połowie drogi… siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden… Start! Co, u licha? Ciągle jeszcze stoimy na dywanie? Czyżby turbowsy… — nie zdołała dokończyć. Straszliwy wir powietrza porwał ich w kosmos. Ejbaal nie ukrywał wzruszenia. — Witaj, drogi naszemu sercu, witaj, synu! kciukiem prawej dłoni otarł łzę i lewym ramieniem przygarnął Napoleona do nieco zapadłej piersi. Jestem dumny z ciebie. Rośniesz z godziny na godzinę. Nasza nauka nie poszła w las. Brawo! Brawo! Dlaczego wzdychasz, Karolino? — Tchu nie mogę złapać. Te wasze urządzenia diabła warte. — Prawisz nam komplementy, córuchno. — Turbowsysator zacina się, Ejbaalu. — Nadałaś odpowiedni sygnał? — Włączyłam oba lasery o mocy 10 kW. — I mimo to nie zareagował? Czy modulowałaś światło zgodnie z instrukcją? — Modulowałam i modulowałam, aż wreszcie straciłam cierpliwość, wtedy brutalnie i bez uprzedzenia zaczął funkcjonować. — Iskrzyłaś? — Odrobinę. — To tłumaczy wszystko. Wyładowania elektryczne, które nastąpiły w wyniku podrażnienia twojego systemu nerwowego spowodowały intensywne promieniowanie elektromagnetyczne. Fale uruchomiły aparaturę oporną na sygnały świetlne. Wypij szklankę zimnej wody, a ja tymczasem zabawię naszego drogiego gościa. Ejbaal klasnął w dłonie, cztery ściany przytulnego gabinetu pomknęły w górę, odsłaniając panoramę miasta. Wspaniałe pałace przeglądały się w nieco mętnych wodach licznych kanałów. — Pałac Prokuracji, San Giorgio Maggiore wyliczała zachwycona Karolina. — Biblioteka Sansovina, ach, spójrzcie na te portfenetry z balkonikami o renesansowych balaskach, przypatrzcie się górnej kolumnadzie, na której spoczywa antyczny architraw, co za wspaniałe tło dla Napoleona. — Chcesz przez to powiedzieć, że powinienem… — Karolina ma rację, mój synu, powinieneś Ejbaal zatoczył ręką wielki łuk — powinieneś te pałace, te kościoły, te laguny, te kanały, te gondole i tych gondolierów zagarnąć i wrzucić do pęczniejącego worka wojennych trofeów. — Wenecjanie zachowują całkowitą neutralność. — I ty im wierzysz, Napoleonie? Ty wierzysz tym diabłom weneckim? Knują za twoimi plecami. Prawda, Karolino? — Knują. — Zmiażdżę jednym uderzeniem pięści — zdenerwował się Bonaparte. — Wystarczy, jeśli podniesiesz ramię. — Podniosę. — I nie pożałujesz tego — Ejbaal zdmuchnął z czoła kosmyk siwych włosów. — Nie pożałujesz. Zdobycie Republiki Weneckiej wyzwoli reakcję łańcuchową nad wyraz korzystną dla twoich poczynań. — Dlaczego troszczysz się o mnie? — Nie troszczę się, wykorzystuję. — W jakim celu? — Męczysz mnie tymi pytaniami. — Chcę poznać swoją przyszłość. — Będziesz zawsze znakomitym wodzem wygrywającym wszystkie bitwy. — Wszystkie? — Ostatnią przegrasz. — I co wtedy? — Rozpoczniesz od nowa w innym układzie słonecznym. — Co rozpocznę? — Wojować, mieszać. — A potem? — Awansujesz. Potrzeba nam zdolnych, inteligentnych wojskowych. W kosmosie pełno sprzeczności, konfliktów. Wszechświat rozbrzmiewa dysonansami, aż uszy puchną. Miliardy ciągle jeszcze nie rozwiązanych problemów, biliony kłopotów, a co za kontrasty! Na jednych planetach kwitnie i pączkuje rozum, na innych szerzą się pandemie głupoty. Niektóre układy słoneczne całymi erami prowadzą walki o hegemonię w galaktyce, galaktyki wojują o uzyskanie priorytetu w produkcji pyłu kosmicznego, o opanowanie wszechświatowych rynków metagalaktycznych. Planety Wielkiego Pozytywu usiłują integrować, Planety Wielkiego Negatywu dezintegrują, a Wielki Krąg toczy się, podskakuje na kosmicznych wybojach, przyspiesza, zwalnia. Mędrcy, podłączeni do mózgów elektronowych, maszyny koncentrujące energię kosmosu, najpotężniejsze intelekty, międzygalaktyczne Stowarzyszenia Konstruktorów i Destruktorów wiodą nie kończące się dyskusje, skaczą sobie do oczu, zwolennicy chaosu rozbijają elektronowe aparaty na głowach wielbicieli ładu, jedni drugim płatają złośliwe figle, wywołując na przykład eksplozję dopiero co stworzonej gwiazdy. „Patrzcie — powiada ambitny konstruktor Galaktyki X Alfa. — Stworzyłem piękny, wspaniały świat. Tu słońce, tam planety, życiodajne promienie płoszą mrok, słychać świergot ptasząt, kumkanie żab, brzęczą pszczoły, na stogu siana dziewczyna słucha wykładu młodzieńca o sztuce tworzenia, kolorowe kwiaty pachną, dobra robota, prawda?” „Chała — rzecze konstruktor konkurent, autor galaktyki Y Beta — szmira, beztalencie, przesłodzone, wyidealizowane, schematyczne, nudne, gdzie spojrzeć — jasność, co powąchać — pachnie, czego posłuchać — śpiewa. Kto dzisiaj tak tworzy? Życie to smród, to zawodzenie, to jęki, to ciemność, to otchłań, mogiła i w ogóle jedna wielka rozjątrzona rana, szarpana przeciwnościami losu. Szakale, sępy, piszczele, węże, pchły i pluskwy. Jesz dławisz się, pijesz — krztusisz się. Tylko taki model ma szansę egzystencji w Kosmosie.” „Bodajbyś szczezł! — wyraża pobożne życzenie konstruktor Galaktyki Z Gamma. — Bodajby cię strzelił piorun wyprodukowany w twoich cuchnących laboratoriach! Usiłujesz stworzyć odpowiednie tło dla własnej szpetoty. Spójrzcie na moje światy. Boschini, którego cenię jak syna, napisał: »Malarz formuje bez formy, czy raczej formą deformuje formalność zewnętrzną, w ten sposób szukając malowniczej sztuki. Najwyższa pora zrozumieć, iż formę osiąga się za cenę transformacji, ja nie tworzę, ja transformuję. „Ubogie, prymitywne — wtrąca swoje trzy grosze konstruktor Galaktyki O jak Omega. — Moje tworzywo to śmiech. Oto, słyszę dajmy na to, jakiś chichot, na peryferiach Wszechświata hulają kosmiczne wichry, łażę sobie i słucham, a potem łapię te chichoty, zlepiam, wzmacniam własnym śmiechem i ciskam w przestrzeń. Reszta sama się stworzy.” — Ejbaal mówił szybko i zasapał się. — Pozwól, że chwilę odpocznę — rzekł do zamyślonego Napoleona. — Przynieś wina, Karolino. Wróciła po niespełna minucie, niosąc na ramieniu białą amforę. Napoleon napełnił trzy puchary. Spełnili toast za zdrowie Ejbaala. Podziękował rozbawiony. — Nie narzekam, ale to ładnie z waszej strony. Sześć tysięcy lat haruję od świtu do nocy, nie szczędzę zdrowia. A efekty — machnął ręką — o czym to ja mówiłem? — O konstruktorach — poddał Bonaparte. — Tak, konstruują każdy po swojemu. Co pomysł, to rewelacja. Pamiętasz Barchina z Drugiego Owalu? — Pamiętam — Karolina wyszczerzyła zęby. Dostał bzika na punkcie cieni. — Otóż to, wyobraź sobie, mój drogi, Barchin postanowił stworzyć świat bez cieni. Idea, owszem, szlachetna, ale konstruktor przefajnował, nad każdą planetą zawiesił tuzin słońc, grzały, oświetlały ze wszystkich stron, aż biedne planetki spaliły się na popiół. Albo Herdyk z Kwadratury Koła. Tak wziął sobie do serca porzekadło: „co trzy głowy, to nie jedna”, że wyprodukował istoty o trzech głowach. Pomysł niezły, lecz rozumu te głowy nie miały za grosz, bo Herdyk wykoncypował sobie: po co tworzyć rozumnych, z czasem uczniowie prześcigną mistrza i zaczną wybrzydzać, krytykować, rzucać kłody pod nogi, a skoro raz się rozzuchwalą, trudno będzie położyć tamę intelektualnym breweriom, gotowi dojść do przekonania, że sami potrafią tworzyć nie gorzej ode mnie, stanę się wówczas bezużytecznym, niepotrzebnym demiurgiem. Parchoe z Mlecznej Drogi tak rozsmakował się w tworzeniu żywych organizmów, że przeładował nimi planety swojego układu. Rezultat — wieczna walka o byt, wzajemne pożeranie się, perpetuum mobile nieszczęść, zgryzot i wyrzutów sumienia. Ejbaal pociągnął potężny łyk wina, otarł usta wierzchem dłoni i mówił dalej: — Ja też eksperymentuję. Moje hobby to geniusze wojny. Powiem ci w zaufaniu, magazynujemy ich na wszelki wypadek. Licho nie śpi, nigdy nie wiadomo, co komu strzeli do głowy, dlatego skonstruowałem około tysiąca ludziczków bliźniaczo podobnych do ciebie, Napoleonie. Każdy działa w innym układzie słonecznym, na innej planecie. Analizujemy wyniki waszej działalności, selekcjonujemy, tworząc z najlepszych naszą gwardię. Tak, synku, możliwości przed tobą ogromne, w pewnym sensie nieograniczone. Szczebli u nas sporo, jest po czym się wspinać. Należysz do Stronnictwa Mieszaczy, jesteś z przeproszeniem produktem Wielkiego Negatywu, stażuj na Ziemi, pomożemy. Doświadczenie, które tam nabędziesz, przyda się wielce, gdy nadejdzie pora zmiany otoczenia i awansu kosmicznego. Może zostaniesz Napoleonem Napoleonów. No, dosyć na dzisiaj! Sprowadź go, Karolino, na ziemski padół. W czerwcu wojska francuskie zajęły Wenecję. Pierwsze dni maja spędził generał Bonaparte w Mediolanie. Po męczącym dniu odpoczywał na tarasie pałacu Marino; Karolina, tym razem w stroju kobiecym, dotrzymywała Naczelnemu Wodzowi towarzystwa. Gawędzili o kopule kościoła Santa Maria delie Grazie, o pięknie zaklętym w kamieniu, o epoce renesansu, o doskonałych proporcjach ludzkiego ciała. Przybycie kuriera generała Bernadotte’a popsuło nastrój. — Generale — meldował oficer — przywiozłem tekę hrabiego d’Antraiguesa. Agent Bourbonów uciekł przed nami z Wenecji. Skrył się w Trieście i tam został aresztowany. — Łotr! — zawołał Napoleon i wybuchnął śmiechem. Po przejrzeniu dokumentów znajdujących się w tece, powiedział do Karoliny: — Teraz rozumiem, dlaczego Ejbaal podpowiedział mi zajęcie Republiki Weneckiej. Te akta kompromitują przewodniczącego Rady Pięciuset, generała Pichegru. Zwąchał się z rojalistami. Świetnie, doskonale. To wzmocni moją pozycję w Dyrektoriacie, to im rozwiąże ręce. Istotnie, rozwiązało. Nie ma potrzeby relacjonować przebiegu wypadków 18 fructidora. Spiskowców aresztowano. Napoleon gratulował Dyrektoriatowi ocalenia Republiki. Wrócił do Paryża 7 grudnia 1797 roku entuzjastycznie witany przez wielkich i małych. Owacjom i hołdowniczym mowom nie było końca. — No, no — mruknął Talleyrand, obserwując kamienną twarz dwudziestoośmioletniego triumfatora. — No, no. W lipcu następnego roku Bonaparte wylądował na egipskim brzegu. Minęło jedenaście miesięcy. Pod Abukirem wojska Napoleona rozgromiły armię turecką. Zginęło 15 tysięcy żołnierzy. Naczelny wódz nie pozwolił brać jeńców do niewoli. Do Karoliny, towarzyszącej mu podczas kampanii egipskiej, powiedział: „Była to jedna z najpiękniejszych bitew. Z całej armii nieprzyjacielskiej nie ocalał ani jeden człowiek.” — Ejbaal dobrze wybrał — stwierdziła z satysfakcją. — Bardzo dobrze. Potwór w ludzkim ciele. — Dziękuję, niepotrzebnie silisz się na komplementy. Znam swoją wartość. — Jesteś głupi! — wybuchnęła nieoczekiwanie straszliwie głupi! Pusty, śmieszny kształt, nadmuchany przez Ejbaala. Wielki drań napompował małego drania i obaj są z siebie zadowoleni. — Cóż to, bunt? — Chwila szczerości. Jestem ulepiona z innej gliny. Bez glazury. A tak, agenci Wielkiego Negatywu uprowadzili mnie z planety Semi, gdzie idee żyją w doskonałej symbiozie ze swoimi twórcami, żyją i rozmnażają się. Wierzymy, że wkrótce rozpocznie się epoka renesansu w Kosmosie, że nastąpi era międzygalaktycznej koegzystencji. Uczłowieczony Kosmos — oto wizja przyszłości Wszechświata. Nie rozumiesz, podnosisz brwi, słuchaj uważnie. Kosmos wymaga drobnej korekty. Musimy go zbudować na obraz i podobieństwo człowieka, przywracając mu ludzką twarz o nosie perkatym, rumianych policzkach, o gębie roześmianej od ucha do ucha. Po niebie defilują tłumy bogów, złośliwe, egoistyczne bóstwa rozsiewają po planetach odpowiednio przez siebie spreparowane przetrwalniki, wyhodowane na pożywce egocentryzmu, z którego wyrastają później takie typy, jak ty. „Chcę być wodzem, chcę być naczelnym wodzem, chcę być konsulem, chcę być cesarzem, władcą świata.” Jeszcze chwila, a staniesz na szczycie góry i będziesz wrzeszczał do tłumu podziwiającego twoje ekwilibrystyczne wyczyny. „Jestem waszą hemoglobiną, waszymi leukocytami, waszą szarą substancją, waszymi trzewiami”. Skąd to zaślepienie, skąd to przekonanie, że nie zostaniesz strawiony, jak kawałek pieczeni baraniej, i wydalony, zanim zdołasz przeniknąć do krwi? Myśl ludzka jest nieograniczona, lecz w twoim umyśle krępuje jej rozwój nazbyt dobre mniemanie o własnym rozumie. — Dokonam wielkich, wspaniałych czynów — rzekł Napoleon. — Wcześniej czy później ludzie zespolą się w działaniu przeciw zagładzie. Odkryją metody łączenia rozumów i opracują niezawodny system obrony przed zniszczeniem. Przetrwalniki, które wiry kosmiczne, wybuchy gwiazd, prądy międzygalaktyczne roznoszą od jednego układu do drugiego, te przetrwalniki zawierają niezniszczalną siłę: pragnienie życia. Gdy wykształcą się z nich bardziej złożone formy, gdy powstaną struktury myślące i świadome swojego istnienia, wtedy przygasa w nich pamięć własnej mocy tworzenia, łączenia, zespalania, doskonalenia poprzez bezpośredni udział w składaniu indywidualnych cząstek, małych fragmentów wielkiej łamigłówki w jeden potężny organizm. Podejrzewam — mówiła Karolina wyglądając przez okno że to robota Ejbaala. Boi się konkurencji. On osłabia pamięć istot rozumnych, zamyka je w maleńkich światkach. Przeobraża w parweniuszy. Będą gromadzić bogactwa, będą zakopywać w piwnicach złote monety, będą liczyć, liczyć i ślinić się z wielkiego ukontentowania, tak jak ty teraz liczysz poległych żołnierzy tureckich. Piętnaście tysięcy, sto tysięcy, sto milionów. — Kpisz ze mnie. — Kpię, Napoleonie. — Co powinienem uczynić, by zasłużyć na twoje uznanie? — Wycofać wojska z Egiptu, zrzucić mundur i wstąpić do Akademii Medycznej. — Napoleon Bonaparte lekarzem? — Czemu nie! — Idiotyczny pomysł! — Zostań, generale, ogrodnikiem, filozofem, dyrektorem ogrodu zoologicznego. — Mam zrezygnować z jedynej w swoim rodzaju kariery? — W tej chwili tysiące Napoleonów toczy zwycięskie bitwy na tysiącach planet rozrzuconych po Wszechświecie. — Wspaniała wizja. Kiedy spotkam moich kolegów po fachu i „po geniuszu”? — Gdyby tak wasz geniusz, waszą energię wykorzystać do wznoszenia tam na rzekach, do nawadniania pustyń, do opanowania żywiołów. Sądzę, że jednego Napoleona starczyłoby dla zwalczenia plagi muchy tse–tse, a kilku dałoby radę szarańczy, której rój niszczy w ciągu jednego dnia tysiące ton ziemiopłodu. — Napoleon toczący bitwy z muchami, z szarańczą! — Naczelny Wódz skrzyżował ręce na piersiach. — Nie zabiję ani jednej muchy, nie skrzywdzę szarańczy. Otworzyłaś mi oczy, Karolino. Jutro skoro świt przy wdzieję pokutniczą szatę, posypię głowę popiołem i będę błagał moich wrogów o przebaczenie. — Kpisz ze mnie, generale. — Kpię, Karolino. Wracaj, skąd przybyłaś. Nikomu nie wspomnę o tobie. Nie wejdziesz do historii. — Bonaparte otworzył drzwi wiodące do ogrodu. No, uciekaj, uciekaj, lub jeśli wolisz — zniknij, zdematerializuj się! — Machnij ręką na to wszystko, chodź ze mną. — O, nie! Nigdy jeszcze nie byłem Cesarzem. — Więc nie zmienisz zawodu, Napoleonie? — Nie, nie zmienię. — A niech to wszyscy diabli! — zaklęła Karolina. Niebo pociemniało. Kulisty piorun uderzył w wieżyczkę minaretu, odbił się jak piłka i zniknął między dachami Kasby. Spadły pierwsze krople deszczu. Nadbiegł Mameluk Roustan z parasolem. — Słyszałem jakieś głosy — oświadczył rozglądając się po ogrodzie. — Recytowałem wiersze — skłamał gładko Napoleon. — Duszna, parna noc, nie zmrużyłem oka. Czyj to śmiech? — Hieny wyją na pustyni, generale. — Jutro wracamy do Francji. Suworow wkroczył do Włoch, rozgromił armię francuską i wszystkie moje zwycięstwa poszły na marne. Proś tutaj generała Klebera. O właścicielce pałacyku, wzniesionego przez markiza Letellier w pobliżu Place de Palma, ludzie opowiadali niestworzone rzeczy. Tym większą sensację wywołała wiadomość o nagłym wyjeździe Karoliny z Paryża i licytacji wspaniałych mebli i cennych obrazów. Kupiłem śliczny sekretarzyk w stylu Ludwika XV. — Janie Jakubie, pan oszalał — biadała moja dobra gospodyni — tyle pieniędzy za taki grat? — Ba — odparłem. — Drzewo solidne, a w skrytce znalazłem pamiętniki o wprost rewelacyjnej treści. Nie umywają się do nich wspomnienia księżnej d’Abrantes wydane w 18 tomach. O Napoleonie pisali jego bracia: Hieronim, Józef i Lucjan, jego marszałkowie i generałowie, dyplomaci, damy dworu, kamerdynerzy, nikt jednak nie ujawnił szczegółów opisanych przez Karolinę Q. Najbardziej wszakże zdziwiła mnie karteczka włożona między stronice memuaru. Widniały na niej słowa: „Karolino, nie porzuca się pracy bez trzymiesięcznego wypowiedzenia. Ejbaal”.