Czesław Chruszczewski DOOKOŁA TYLE CUDÓW Historia, którą zamierzamy opowiedzieć jest: po pierwsze — autentyczna po drugie — fantastyczna po trzecie — prawdopodobna po czwarte — nieprawdopodobna Nic dodać, nic ująć. Gdzie wydarzyła się ta historia? By odpowiedzieć na to pytanie otwieramy szeroko okno. Nad rzeką, wolno toczącą swoje wody, wierzby rosochate, za nimi łany pszenicy… W dali obłok kurzu, który zbliża się i zbliża, i zbliża, i zbliża. To samochód. Oto zwalnia. Staje. Z wozu wysiada dwóch mężczyzn. Gawędząc wchodzą do okazałego gmachu Biblioteki Miejskiej. A niektórzy powiadają, że współczesny człowiek nie ma czasu na czytanie książek. Ech, czego to ludzie nie plotą. Zaczynamy, bardzo proszę. Horacy Nazywam się Horacy. Dominik A ja Dominik. Horacy Było lato. Dominik Lato ubiegłego roku, pogodne, lecz nie upalne. Horacy Przeszukiwałem sterty książek. Dominik Wędrowaliśmy wzdłuż półek. Horacy Nagle! (melodyjka) Dominik Co się stało? Horacy Zdumiewające. Dominik Masz rację, życie jest zdumiewające, ale to nie powód by blednąc, a ty zbladłeś. Horacy, co tobie? Bledniesz, i bledniesz, i bledniesz. Horacy Bo półka, półka z książkami, przy której stoimy, gwałtownie obsunęła się, opadła. Trzę— sienie ziemi, to trzęsienie ziemi. Dominiku! Dominik Oszalałeś! Trzęsienie ziemi na nizinach. (psykanie) Horacy Dlaczego oni psykają? Dominik W bibliotece nie wolno głośno rozmawiać. Dlaczego stoisz na palcach? Horacy Ja na palcach? Nie stoję na palcach. Dominik Więc stanąłeś na stopniu. Horacy Zmiłuj się, tutaj nie ma żadnego stopnia. Dominik Jesteś wyższy o dobre dziesięć centymetrów. Horacy Półka znowu opadła. Dominik Horacy! Ty urosłeś! Horacy W moim wieku? Żartujesz. Dominik Medycyna zna takie przypadki. Horacy Ni stąd ni zowąd urosłem. Dlatego wydawało mi się, że półka z książkami opadła… O, znowu. Dominik To ty, Horacy, rośniesz, dosłownie rośniesz w oczach. Horacy Wyjdźmy stąd. Źle się czuję. Dominik Pojedziesz do mnie. Żona i dzieci na wakacjach. Odpoczniesz i wrócisz do normy, a przede wszystkim nie denerwuj się. Obliczyłem, że rośniesz z szybkością dziesięciu centymetrów na godzinę. (melodyjka) Rozmawiałem telefonicznie z lekarzem. Uspokoił mnie, jego zdaniem to chwilowe zakłócenia działania przysadki mózgowej. Doktor przyjedzie za kwadrans i zrobi ci zastrzyk, który powstrzyma ten proces. Horacy A może lepiej nie powstrzymywać. Dominik Zwariowałeś? Horacy Byłem do tej pory człowiekiem raczej niskiego wzrostu. Metr sześćdziesiąt, to nie za wiele. Ile przybyło? Dominik Około czterdziestu centymetrów. Horacy Jestem wdzięczny losowi za te dwa metry. Niech tak zostanie. Dominik Twój wzrost, twoja sprawa. Jeżeli jednak nie poprzestaniesz na tym? Horacy Dwa metry i ani centymetra więcej. Dominik Ano, sprawdźmy. Dwa metry dwadzieścia, a lekarza jak nie widać, tak nie widać. Rośniesz w dalszym ciągu i to z coraz większą szybkością. Przestań, błagam. (dzwonek przy drzwiach) Oho, to na pewno lekarz… Proszę tędy, panie doktorze. Oto mój przyjaciel. Horacy. Rośnie i rośnie. Doktor Ale trzeba przyznać, że rośnie bardzo proporcjonalnie, we wszystkich kierunkach. Chłop na schwał. No, zrobię panu zastrzyk i wróci pan do normy. Współczesna medycyna czyni cuda. Horacy Aaa… boli! Kłuje! Dominik Pan doktor kłuje cię dla twojego dobra. Doktor Dwa metry osiemdziesiąt. Bardzo interesujący przypadek. Co pan jadł wczoraj na kolajcę? Horacy Nie jadłem kolacji. Dominik Mój przyjaciel jest pisarzem. Prowadzi niesłychanie higieniczny tryb życia. Doktor Może coś pana zaszokowało? Horacy Wprost przeciwnie. Ostatnio nudziłem się jak wszyscy diabli. W naszym mieście trudno o rozrywki. A co tu mówić o szoku. Doktor Święta prawda, święta prawda. Dominik Każdy człowiek powinien od czasu do czasu rozerwać się, a co dopiero pisarz, wielki pisarz. Doktor Dokładnie trzy metry. Zastrzyk nie pomógł. Horacy Ładna historia i co teraz będzie? Doktor Proszę nie denerwować się. Nawiąże kontakt z profesorem Lizeuszem, to wybitny specjalista od przysadki mózgowej. Głowa do góry, młody człowieku! Głowa do góry! Horacy Ciasno w tym twoim domku, Dominiku. Dominik Wyjdźmy do ogrodu, tam więcej przestrzeni. Horacy Usiądę na ziemi za krzakiem magnolii. Nie chcę wywoływać zbiegowiska. Jestem przerażony, rosnę i rosnę. Dominik Trudno zaprzeczyć. Horacy Ile teraz, tak na oko? Dominik Na oko będzie cztery. (dzwonek telefonu) Dominik Telefon! Siedź tutaj i nie ruszaj się, zaraz wracam… Halo, tak, panie doktorze, w dalszym ciągu… Dokładnie ile? Gdy odchodziłem, cztery metry i dwadzieścia centymetrów… Tak, ja również czuję się nie najlepiej… I pana wzięło. Zrozumiałe. Prawdziwy koszmar… zmierzyć i podać aktualny wzrost! Tak jest! (biegnące kroki) Pięć metrów i pięć centymetrów, panie doktorze… Profesor wyjechał do Warszawy. Niech pan depeszuje. Tak, naturalnie, pokryję wszelkie koszta… Słucham? Pan sądzi, panie doktorze, że po zachodzie słońca Horacy wróci do normy?…Wybuchy na słońcu? To bardzo możliwe. Albo smog… chemikaliami zatruwają rzeki, dymem i etyliną powietrze i dlatego mój przyjaciel… reakcja obronna… No cóż, za kilka minut słońce zajdzie i przekonamy się. Tak oczywiście, co pół godziny telefon. (kilka taktów muzyki) Panie doktorze, przed północą Horacy osiągnął jedenaście metrów… Tak, zgodnie z pańskim zaleceniem podałem mu wzmocnioną dawkę środka nasennego. Śpi na łące, za ogrodem… Ciepła, sierpniowa noc, nie przeziębi się. Początkowo okrywałem go dywanem, teraz…? sam pan rozumie, doktorze… Profesor przyleci samolotem rano, świetnie… a pan zdrzemnie się i za godzinę obejrzy pacjenta… Czekam… Nie, nikt nic nie zauważył, tylko pies sąsiada urwał się z łańcucha i uciekł… Otóż to, panie doktorze, zwierzęta posiadają zadziwiający instynkt. Do zobaczenia! (kilka taktów muzyki) Doktor Toż to Guliwer wśród liliputów. Czternaście metrów, a śpi niczym dziecko. Niebywałe! Fantastyczne! Trzeba zawiadomić władze. Dominik Nie uczynią mu chyba krzywdy, to człowiek o gołębim sercu. Doktor Pan go pamięta, gdy miał półtora metra wzrostu. Dominik Serce mu również urosło. Doktor Serce, mózg, woreczek żółciowy! Władze trzeba zawiadomić, to nasz święty obowiązek. Dominik O północy? Doktor Nie możemy czekać do świtu. Pański przyjaciel na razie nie zdaje sobie sprawy ze swojej siły, ze swojej potęgi. Trudno przewidzieć, co się stanie, gdy fakt ten dotrze do jego świadomości. Jadę do prezydenta miasta. Dominik Do prezydenta! O tej porze! Doktor Tak, do prezydenta miasta. (kilka taktów muzyki) Prezydent A, to pan, doktorze, co za wizyta, co za wizyta. Doktor Najmocniej przepraszam, obudziłem pana prezydenta. Prezydent (ubawiony) Mój drogi, o tej godzinie ja nigdy jeszcze nie śpię. Pięć minut po dwunastej siadam w fotelu i czytam, nie, nie okólniki, ani zarządzenia, czytam książkę, znakomitą powieść Horacego… Doktor (przerywając) Otóż to, otóż to! Prezydent Otóż co, otóż co? Doktor Horacy zachorował, panie prezydencie, ale to szczególna choroba. Horacy rośnie i rośnie, panie prezydencie. Prezydent U nas, panie doktorze, każdy może rosnąć. Zjawisko takie nie powinno wywoływać paniki, przeciwnie, winno stać się źródłem dumy i zadowolenia. Pozwólcie ludziom rosnąć. To bardzo dobrze, kiedy rosną. Niechże więc Horacy rośnie sobie na chwałę naszego grodu. Doktor Lecz on, panie prezydencie, wyrósł ponad miarę. Prezydent Co to znaczy ponad miarę? Jest, na Boga twórcą! Jaką miarę pragnie pan wyznaczyć dla twórcy, dla pisarza? Doktor Panie prezydencie, ten człowiek przekroczył wszelką miarę. Prezydent Dojadł panu, co, a sądziłem, że stać pana, panie doktorze, na obiektywizm. Doktor Przyzna pan, panie prezydencie, że czternaście metrów wzrostu, to miara nawet, jak na takiego twórcę… Prezydent Czternaście metrów wzrostu. Nie rozumiem. Doktor To mniej więcej wysokość dwupiętrowego domu. Prezydent Starego czy nowego budownictwa? Doktor Starego, panie prezydencie. Prezydent Nonsens, absurd. Żaden człowiek nie może osiągnąć takiego wzrostu. Doktor Horacy jednak osiągnął i, co gorsza, rośnie dalej. Uznałem za konieczne powiadomić pana, panie prezydencie, o tym fenomenie ze względów na bezpieczeństwo naszego miasta. Prezydent Pan przypuszcza, że ten człowiek może zagrozić naszemu miastu. Doktor Wszystko możliwe, panie prezydencie. Są rzeczy na niebie… Prezydent (zniecierpliwiony) Tak, tak. Czy można go zobaczyć? Doktor Mój samochód czeka przed domem. (kilka taktów muzyki) Doktor (półgłosem) To przyjaciel Horacego, Dominik, panie prezydencie. Prezydent (ucieszony) Dominik, poznaję, poznaję, znakomity aktor Teatru Miejskiego. Ciągle gracie te tragedie greckie? Dominik Gramy. Doktor Co z Horacym? Dominik Śpi. Doktor Czy rośnie w dalszym ciągu? Dominik Znacznie wolniej. Zmierzyłem go przed chwilą. Osiemnaście metrów. Doktor Pan prezydent chciałby rzucić okiem na Horacego. Dominik Pójdę pierwszy, panie prezydencie, proszę za mną. Ostrożnie, przejdziemy przez ogród na łączkę, otoczoną świerkami. Prezydent Noc cieplutka i co za księżyc! Dominik Pełnia, panie prezydencie. Jeszcze kilka kroków… Oto Horacy. (chwila ciszy, dalekie wycie psów) Prezydent To sen! Fantasmagoria! Albo złudzenie optyczne (chichocząc) Ej, urwisy, zakpiliście sobie ze mnie. Dominik Proszę podejść bliżej, panie prezydencie. Światło księżyca pada na twarz Horacego. Uśmiecha się przez sen i lekko chrapie. Prezydent Nogi uginają się pode mną. Zimny pot spływa z czoła. Mdleję. Doktor Istotnie, zemdlał. (kilka taktów muzyki) Prezydent Gdzie… gdzie ja jestem? Doktor W swoim gabinecie, panie prezydencie. Prezydent Widziałem kolosa! Widziałem giganta! Widziałem wielkoluda! Widziałem? A może nie widziałem? Doktor Widział pan. Prezydent W drugiej połowie dwudziestego wieku Niebywałe! Nie mogę ochłonąć. Otwórzcie okno! Doktor Otwarte. Prezydent To zamknijcie! Natychmiast zamknąć okno. Zabarykadować drzwi! Trudno pojąć! Człowiek wysokości wieży ratuszowej. Doktor Nasza wieża ratuszowa liczy trzydzieści metrów. Prezydent Ten… ten fenomen do wszystkiego jest zdolny. Przecież ciągle rośnie. Kto mu zabroni! Kogo usłucha! Rośnie i rośnie, a do świtu jeszcze pięć godzin. Co robić, co robić! Doktor Proponuję kilka głębszych oddechów. Wdech, wydech, wdech… Prezydent Dosyć, będę oddychał tak, jak mnie się podoba. Proszę mi nie narzucać rytmu. Muszę podjąć nadzwyczajne środki ostrożności. Doktor Tak, nadzwyczajne. Prezydent Zwołam więc nadzwyczajne posiedzenie Prezydium. Natychmiast. Rozesłać wici, co ja plotę, rozesłać zaproszenia. Doktor A gdyby tak potelefonować, panie prezydencie? Prezydent W takiej sytuacji? Szkoda czasu! Wyślemy radiodepesze. (kilka taktów muzyki) Prezydent Powiadacie „otoczyć łąkę”. Czym, jeśli wolno zapytać? Czym!? No, słucham, słucham, mówże Hieronimie, niekiedy miewasz dobre pomysły, a my cenimy ludzi z dobrymi pomysłami. Czym otoczyć łąkę? Hieronim Czymkolwiek i umieścić w widocznym miejscu tablice: „Przejście wzbronione”, „Wstęp wzbroniony”. Prezydent I ty sądzisz, że on będzie respektował nasze zakazy? Hieronim Do tej pory respektował. Prezydent Ten człowiek uległ zdumiewającej, przerażającej metamorfozie, stał się olbrzymem. Hieronim Rano wraca ze stolicy profesor Lizeusz, specjalista od przysadki mózgowej. Prezydent Obawiam się, że ten przypadek przerasta jego możliwości. Eugenia prosi o głos. Eugenia Jak wiecie, fascynowała mnie zawsze kultura i sztuka. Ten kolos jest nieestetyczny. Olbrzym jest obrzydliwy pod każdym względem. Swoim istnieniem obraża sztukę i kulturę. Obraża nas wszystkich. Prezydent Ależ Eugenio. Eugenia Obraża ciebie, prezydenta miasta. On patrzy na ciebie z góry, jakże zmalałeś przy nim. Proponuję unicestwić wielkoluda. (gwar) Hieronim (jąkając się z oburzenia) Eugenia jest, Eugenia jest… No, nie chcę się wyrażać, znamy się zresztą dobrze. Eugenia zwariowała. Eugenia Protestuję! (gwar) Prezydent Proszę o spokój, cisza! Hieronim Eugenia proponuje unicestwienie wielkiego człowieka. Największego człowieka naszych czasów! Największego Obywatela naszego miasta. Oto nadarza się niezwykła okazja, by to miasto wyrwało się wreszcie z wielowiekowego snu, by stało się znane poza jego granicami. Ten wielkolud to wielka szansa. Nie zmarnujcie jej. Prezydent A jeżeli, a jeżeli, nie zechce zostać w naszym mieście? Hieronim Proponuję powołanie Komitetu Miłośników Horacego. Eugenia Protestuję! Doktor mówił, że on jest nagi. Rozumiem — nagi Król, ale nagi pisarz? Osiemnaście bezwstydnych metrów nagości, czy może być coś bardziej obrzydliwego! Hieronim Rozumując kategoriami Eugenii, może! Eugenia Na przykład? Hieronim Dwadzieścia metrów golizny. (śmiechy) Prezydent Powstały więc dwa stronnictwa: przeciwników i zwolenników Horacego. Głosujemy. Kto za kolosem, kto przeciw? Pół na pół. Dziękuję. Ja przechylę szalę na korzyść wielkości, (gwar, oklaski) On się nam przyda. (dzwonek telefonu) Prezydent Tak, a to pan, doktorze… Już nie rośnie?…Ile?…Dwadzieścia jeden metrów, nieźle, nieźle. Proszę tutaj przysłać Dominika, opracujemy plan działania. Otoczymy Horacego troskliwą opieką. (odkłada słuchawkę) Jego przyjaciel, moi drodzy, pomoże nam, zna zwyczaje Horacego, zachcenia, słabostki. Eugenia Słabostki. Wszyscy jesteśmy słabi. Prezydent Słabostki giganta, siłacza nad siłacze, posiadają szczególną wartość. Eugenia Jutro składam podanie o dymisję. Prezydent Nie mam czasu na głupstwa. Eugenia Wybieraj: albo ja, albo on. Prezydent Oczywiście on, a ty najlepiej wyjedź do Śródborowa i zabierz ze sobą tego krytyka, który recenzuje dzieła Horacego. Słucham dalszych propozycji… Hieronim Łąkę trzeba dyskretnie obserwować, najlepiej z wieży ciśnień. Następnie przygotować jadło. Eugenia Cóż to za język! Powiedz — żarcie. Hieronim Dwie krowy, kilka beczek piwa, z tuzin owiec. Nad łąką rozwiesimy namiot cyrkowy. Niech ma dach nad głową. Prezydent Na czym będzie spał? Eugenia Na słomie. Hieronim Dom Towarowy dostarczy odpowiednią ilość materaców. Branżowe spółdzielnie rzemieślnicze przygotują ubranie, buty. Eugenia Ten potwór zrujnuje miasto. Prezydent Nie zrujnuje, nie zrujnuje. Zwrócę się o subwencje do ministerstwa. Ba, ale do którego? Hieronim Do wszystkich. Niemal w każdym ministerstwie istnieje Departament Wzrostu. Nie odmówią, bo to przecież po ich linii. Prezydent Ot, głowa, głowa… Mów dalej. Hieronimie. Hieronim W pobliżu łąki z namiotem cyrkowym postawimy dwa hotele, dwa motele. Ludzie będą przyjeżdżać z całego świata, by Go zobaczyć. Prezydent Trzy, cztery hotele, tyleż moteli. Hieronim Przed namiotem ustawimy gigantofon, który wzmocni nasze głosy. Zakłady radiowe skonstruują specjalne słuchawki dla Horacego, a w buty wmontują mikrofony. Prezydent Świetnie! Przewybornie! Hieronim I kwiaty, dużo kwiatów. Skoro tylko otworzy oczy, powinien zobaczyć wokół siebie klomby kwiatów z pozdrowieniami od prezydenta miasta. Prezydent Sądzisz, że wypada? Hieronim Dla dobra miasta. (kilka taktów muzyki) Doktor Panie prezydencie, przyjechał pan profesor. Prezydent Prosić, prosić… Witam, witam. Był pan u pacjenta? Profesor Byłem. Jeszcze pogrążony we śnie. Kolega słusznie zadziałał środkiem nasennym. Zanim pacjent się ocknie, dotrę do jądra wulkanu, do samej magmy i zlikwidujemy erupcję wzrostu. To wyjątkowy przypadek, lecz nie beznadziejny. Prezydent (zaniepokojony) Zamierza pan, profesorze, operować? Profesor (chichocząc) Toż to zabieg kosmetyczny. Hieronim No, a potem, po zabiegu? Profesor Pacjent wróci do poprzednich rozmiarów. Prezydent (rozczarowany) Do poprzednich? To na pewno niebezpieczna operacja. Profesor (ubawiony) Pan żartuje. Gigantyczny organizm nie poczuje nawet ukłucia mojego lancetu. Ot, komar ukąsi konia w zadek (chichocze). Hieronim Pegaza, pegaza, panie profesorze. Prezydent Proponuję odłożyć operację. Co się odwlecze, to nie uciecze. Profesor Co wiemy o charakterze olbrzymów, a jeżeli ucieknie? Pacjent może okazać się niebezpieczny dla otoczenia. Hieronim Horacy nie skrzywdzi muchy. I jaki zdolny. Prezydent Niech nacieszy się swoją wielkością. Bądźmy ludzcy. W tej sytuacji on musi stworzyć coś naprawdę wielkiego. Kieliszek benedyktynki dobrze nam zrobi, panie profesorze. O której obudzi się Horacy? Profesor Za godzinę. (kilka taktów muzyki) Dominik Jak się czujesz? Horacy Na Boga, jakiś ty maleńki! Dominik Spałeś smacznie. Horacy Ile? Dominik Już nie rośniesz? Horacy Ile? Mów do licha! Dominik Około dwudziestu. Rozmawiałem z profesorem. Waha się, pojmujesz, mały zabieg kosmetyczny w okolicach przysadki mózgowej może wywołać odwrotną reakcję. Zmalejesz, ale profesor obawia się, że nie zdoła powstrzymać procesu malenia. Horacy Wesołe perspektywy. Z dwojga złego wolę być wielki. Skąd te kwiaty? Dominik Od prezydenta miasta. W nocy powstał Komitet Opieki nad Tobą, czy coś w tym rodzaju. Horacy Dlaczego włożyłeś szlafrok swojej żony? Żółty w pomarańczowe kwiaty. Dominik W tej chwili leżysz na trawie, stoję tuż przed twoimi oczami, gdy wstaniesz, rysy mojej twarzy zatrą się. Horacy Rozumiem. Pora więc wstać. Dominik Podnieś mnie, delikatnie, ostrożnie, usiądę na twoim ramieniu, bliżej ucha. Horacy Ho, ho. Piękny widok. Patrzę jakby z wieży. Dominik Bo jesteś jak wieża. (beczenie owiec) Horacy Widzę stado owiec. Dominik Pędzą śniadanie dla ciebie. Horacy Chłodno. Dominik Bo jesteś nagi, nagusieńki. Krawcy szyją wełnianą tunikę. Przed południem będzie gotowa. Szewcy pracują nad sandałami. Garnitury, koszule i lakierki później. Horacy Co oni tam majstrują? Dominik Wielki namiot dla ciebie. Horacy Wielki, luksusowy namiot. Bez przydziału. Wzruszające. (chichocze) Dominik Przestań chichotać, bo spadnę! (chichot cichnie, kilka taktów muzyki, terkot telefonu) Prezydent Halo, halo, tu prezydent miasta. Telefonistka Łączę z ministerstwem. Prezydent Tak, słucham, słucham. Dyrektor Departamentu Halo, to pan. Prezydent (uradowany) Ach, pan dyrektor poznał mnie po głosie. Bardzo się cieszę. Przed godziną miałem zaszczyt wysłać… Dyrektor Tak, tak, kto mówi? Prezydent Prezydent miasta. Dyrektor Więc co pan wysłał? Prezydent Dalekopis o wielkoludzie. Dyrektor Niech sobie rośnie, pozwólcie ludziom rosnąć. Niech rośnie, byle z sensem. Prezydent Z sensem? Z sensem, panie dyrektorze? Z jakim sensem!? Dyrektor No, właśnie. Tak przypuszczałem. Zawsze zapominacie o najważniejszym. Niech rośnie, dajmy na to… Prezydent Dajmy na to…? Dyrektor Dla uczczenia siedemsetlecia waszego pięknego miasta. Prezydent Osiemsetlecia, panie dyrektorze, to znakomity pomysł. Dyrektor Tak, tak, niech człowiek rośnie w określonym kierunku. Prezydent Horacy rośnie we wszystkich kierunkach. Dyrektor No to koordynujcie! Jasne! Prezydent Jasne? Dyrektor Co jeszcze? Prezydent Budżet, nasz budżet… Dyrektor (przerywając) Rozumiem, ten człowiek przerósł wasz budżet. Zawsze to samo. Pieniądze, pieniądze. Że wy też nic bez tych pieniędzy nie potraficie zrobić! Ile on ma metrów? Prezydent (z nadzieją w glosie) Dwadzieścia jeden… i pól… Dyrektor Wiele hałasu o nic. Dwadzieścia jeden. Tylko tyle. Prezydent Dwadzieścia jeden metrów wysokości. Dyrektor Nie jest taki wysoki. Prezydent Gigant, gigant! Dyrektor Gigant? Eee… Zawsze lubicie przesadzać. Mont Blanc ma 4810 metrów, Grań Paradiso 4063, Plaża del Moro Almanzor w Sierra de Gredos 2592, Śnieżka 1603. Cóż to jest dwadzieścia jeden metrów. Prezydent Horacy je za czterdziestu, musimy go przyodziać, ochędożyć. Dyrektor Ochędożyć? Co jeszcze? Prezydent Stworzyć co najmniej znośne warunki egzystencji. Dyrektor Sto tysięcy! Wystarczy? Prezydent Jak na początek, wystarczy. Przewidujemy inwestycje, wzmożony ruch turystyczny, nowe motele, dworzec warto odremontować, poszerzyć ulice wjazdowe. Dyrektor To już nie mój resort. Oho, wzywają mnie do ministra. Żegnam pana, panie prezydencie. (kilka taktów muzyki) Horacy W tej tunice wyglądam głupio, monstrualnie, idiotycznie. Dominik I dostojnie. Tak dostojnie, że nawet nie potrafisz sobie tego wyobrazić. Horacy Po śniadaniu pora na spacer. Dominik Pozwól, zawiadomię sztab. Horacy Sztab, co za sztab!? Dominik W rannych godzinach powołano sztab do koordynowania ruchu na wszystkich drogach z twoimi ruchami, (dzwonki) Tu Dominik! Tu Dominik! Horacy pragnie pospacerować, proszę podać trasę. Pilot Tu pilot! tu pilot! Krążę nad głową Horacego. Milicja wstrzymuje ruch na autostradzie. Over! Dominik Tu Dominik! tu Dominik! Proszę podać kierunek spaceru. Pilot Tu pilot! tu pilot! Nord–West! Gdzie pan się ulokował? Dominik Siedzę w kieszeni Horacego. Over! Pilot Pożyczał pan pieniądze od pisarza? Dominik Siedzę w dosłownym tego słowa znaczeniu w górnej kieszonce tuniki, jak na balkonie. Pilot Tunika z kieszeniami? Co ta moda z nami wyprawia? Dominik Siedzę i patrzę na autostradę. Wyjeżdża samochód z żółtymi tablicami i światłami. Pilot To drugi pilot. On was poprowadzi na ten spacer. Ja penetruję teren z góry. Droga wolna. Ruszajcie! Horacy Ten samolot nad nami, to bombowiec? Dominik Skądże znowu, to helikopter. Horacy Idziemy, trzymaj się mały. (kroki olbrzyma, melodyjny gwizd) Dominik Ładnie gwiżdżesz. Horacy Słońce świeci, w dali łąki i pola, słyszę gęganie gęsi, świergot ptaków, cykanie koników polnych. Dominik Zradiofonizowali cię od stóp do głowy. Horacy Słyszę śpiew dziewczyny. (dalekie nucenie) Dominik Halo pilot! halo pilot! Usunąć z drogi dziewczynę. Pilot Zrozumiałem. Zatrzymajcie się przy moście. Horacy Co u licha, dlaczego ją usuwacie! To ma być troska o człowieka, o pisarza. Dominik Dziewczyna na twój widok zemdleje. Horacy Jak dotąd żadna dziewczyna nie zemdlała na mój widok. Kobieta mdlejąca na widok mężczyzny, mój drogi, he, he, te czasy dawno minęły. Pilot Radiotelefon od prezydenta. Dominik Tak, słucham, tu Dominik. Prezydent Wracajcie natychmiast do miasta. Przyjechał przedstawiciel ministerstwa finansów. Powiada, że jak ma płacić, to musi wiedzieć za co. Oświadczył, że nie da grosza, jeśli mu nie pokażemy Horacego. Dominik Słyszałeś Horacy? Horacy Ministerstwo finansów i dziewczyna. I na co się zdecydować, co wybrać? Dominik Dziewczyna zniknęła za stogiem siana. Z chłopcem. Horacy A więc koniec marzeń. Dominik A finanse? Pomarzymy sobie na finansowe tematy. Jesteś wielki i będziesz miał wielkie honoraria. Horacy Pozwólmy rosnąć dziewczynom, nie tylko pisarzom. Ech życie, życie. (kilka taktów muzyki) Dominik Przedstawiciela ministerstwa finansów odwieźli do szpitala. Horacy Wywarłem na nim kolosalne wrażenie. Prezydent Ocucimy, postawimy na nogi, pogawędzimy i da pieniądze. Horacy to dobra lokata kapitału, będzie wysoko procentować. Horacy nie jest deficytowy, (nadbiegające kroki) Co tam nowego Hieronimie? Hieronim (zadyszany) Ta przeklęta Eugenia, judzi ludzi przeciw Horacemu. Prezydent Judzi ludzi? Cóż to, gadasz rymami? Hieronim Nagrałem fragmenty jej wystąpienia w Radzie Miejskiej. Proszę posłuchać. (glosy z magnetofonu) Eugenia Stwarzamy atmosferę sprzyjającą rozkwitowi talentów, lecz, na Boga, bez szaleństw. Ów cieplarniany klimat sprawił, że Horacy wybujał nadmiernie. Głos z sali A prawo do eksperymentów! Eugenia Oto efekty eksperymentu: białe płótno zniknęło ze sklepów, bo Horacy lubi białe koszule, odczuwamy dotkliwy brak kaszy tatarczanej, bo Horacy lubi zrazy z kaszą, borówki wysprzedane co do jednej, bo Horacy przepada za borówkami. Miastu grozi zagłada. Bijcie w dzwony! Bijcie w dzwony! Budżet miasta zagrożony! (gwar, śmiechy) Prezydent Wyłącz, tego nie można słuchać! Babsko oszalało. Hieronim Zażądała, by Horacy nie marnotrawił swojej energii na abstrakcję, by wykorzystać jego wielkość w racjonalny sposób, Horacy, zdaniem Eugenii, winien na przykład przenosić autobusy, samochody i inne pojazdy przez przejazd kolejowy do czasu wybudowania wiaduktu. Horacy winien w upalne dni chłodzić miasto dmuchaniem i ogrzewać je w czasie mrozów chuchaniem. Dominik Herkulesowe prace. Prezydent W tym coś jest, Horacego można przecież wykorzystać dla dobra miasta. Dominik On nas słyszy, panie prezydencie. Prezydent I co pan na to, panie Horacy? Mógłby pan bez większego trudu zniwelować tę górę, która zasłania widok od południa na rzekę i sady wiśniowe. Horacy Nie umiem niwelować, panie prezydencie. Prezydent Ale coś trzeba robić, mój drogi. Horacy Chciałbym pisać. Poproszę o papier i piq ro. Czuję w sobie niezmierzone siły twórcze, eksplozję inwencji, stworzę gigantyczne dzieło, pozwólcie mi pisać, a z mego pióra spłynie na papier ocean słów, lawina myśli. Prezydent Rozumiem pana doskonale, ale nie wiem, czy zdołam otrzymać dodatkowy przydział papieru. Sytuacja jest bez wątpienia lepsza niż w roku ubiegłym, lecz trudno dogodzić wszystkim, a szczególnie panu. Je pan za czterdziestu, a pisze za ilu? Zresztą nie można tylko myśleć o sobie i o przyjemnostkach, wyrósł pan w tym mieście, wybujał, wypada więc coś niecoś dla tego miasta uczynić. Hieronim (biadając) Panie prezydencie, panie prezydencie, pan mówi słowami Eugenii. Prezydent Nie znoszę tej baby, ale muszę przyznać, dobrze to rozgrywa. Dlatego trzeba wytrącić jej te argumenty z ręki. Dobijemy Eugenię jej własną bronią. A potem miasto będzie leżało u pańskich stóp, Horacy, daję słowo, odznaczę, spełnię każde pańskie życzenie. Horacy Górę ewentualnie zniweluję. Prezydent A co, nie mówiłem, złote serce, dusza świetlana. Dzięki, dzięki, warto by przy okazji wyburzyć kilka obiektów z czasów Franciszka Józefa, szpecą miasto. Horacy Wyburzę. Prezydent Stację pomp przenieść bliżej rzeki, a gazownię oddalić od miasta. Centralny plac pokryć płytami z granitu, kamieniołomy dwa kroki stąd, koryto rzeki poszerzyć i pogłębić. Horacy Pomyślę. Prezydent Nad czym? Horacy Nad kolejnością prac. Prezydent Brawo, brawo! A ja przyślę panu dwie orkiestry. Niech przygrywają do tych myśli, niech przygrywają. (dźwięki muzyki) Horacy Dominiku! Chyba całe miasto wyległo na ulice. Dominik Bawią się, tańczą, śpiewają pieśni pochwalne o tobie. Horacy To żenujące. Dominik Prezydent zastanawia się, czy nie należy wysunąć wniosku, by stolicę przeniesiono do naszego miasta. Horacy A może ja pójdę do stolicy. Dominik Ciszej, ciszej. Horacy Zbliża się wieczór, noc… (gwar, muzyka, śmiechy) Dominik W Radzie Miejskiej doszło do nowej awantury na twój temat. Eugenia zmieniła taktykę. Już zrezygnowała z wykorzystywania twojej siły do praktycznych celów. Horacy Teraz straszy miasto. Dominik Skąd wiesz? Horacy Ktoś życzliwy przysłał mi taśmę magnetofonową z jej przemówieniem, posłuchajcie: (glosy z magnetofonu) Eugenia Toż to monstrum. Monstrum, powiadam jak mi życie miłe, monstrum. Dzisiaj łagodne, niczym jagnię, a jutro… Głosy A jutro? Co jutro? Co jutro? Eugenia Jutro, za godzinę, w każdej chwili jagnię może przemienić się w bestię. Trzy tygodnie temu skrytykował krytyka i to wszystko uczynił wówczas, gdy miał półtora metra wzrostu. Czego można spodziewać się po nim teraz, gdy osiągnął, sobie tylko znaną metodą, dwadzieścia jeden metrów. Głosy Czego? Czego? Eugenia Wszystkiego najgorszego. On nas pożre! Głosy Apokalipsa! (śmiech) Eugenia Kto się śmieje? Śmieją się stronnicy Hieronima. Nie słuchajcie tego śmiechu. Horacy to potwór. Miastu grozi niebezpieczeństwo. (Dominik wyłącza magnetofon) Dominik Potem doszło do bójki. Twoi sympatycy wyłoili skórę twoim antagonistom. Wezwano straż pożarną. Przedstawiciel ministerstwa finansów oświadczył, że nie zamierza inwestować kapitału w tak niepewną imprezę. Horacy Wstydzę się swojej wielkości. Dałbym wiele, by zmaleć. Może poddać się operacji. Prezydent (zadyszany) Kategorycznie sprzeciwiam się! Dominik O, pan prezydent. Prezydent W takiej chwili maleć, nonsens, absurd. Przyznaję, sytuacja jest krytyczna, wracam właśnie z burzliwych obrad, ludzie histeryzują, kiełkują ziarna zasiane przez Eugenię, bodaj by ją… Ech! Dominik Niechże pan odsapnie, panie prezydencie. Prezydent Horacemu, Horacemu grozi niebezpieczeństwo. Eugenia coś knuje. Nie wiem, co, ale knuje. Otrzymałem anonimowy telefon: „Bądźcie czujni o ósmej wieczorem. Biada Horacemu. Przyjaciel”. Horacy Mamy więc piętnaście minut czasu. Z tej wysokości mogę dłużej podziwiać zachód słońca. Czerwień, oranż, róż, fiolety, karmin. Pokraśniała cała ziemia, zarumieniło się niebo. Prezydent Słyszę kroki. Dominik Ktoś się skrada. Prezydent Tam za drzewem. Stać, stać, ani kroku dalej! Bo wystrzelę z obu luf dubeltówki. Hieronim Panie prezydencie! To ja, Hieronim. Prezydent A! Więc nie wystrzelę. Co się stało? Hieronim Eugenia coś knuje. Prezydent A co, nie mówiłem. Hieronim Obym zdołał przewidzieć jej zamiary Prezydent Obyś zdołał! Hieronim Ale czy zdołam? Prezydent Skoncentruj się! Pomyśl spokojnie. Ty najlepiej znasz tę czarownicę. Hieronim Nie zaatakuje wprost, to oczywiste. Prezydent To oczywiste, wprost nie zaatakuje. Hieronim Jeno podstępnie. Prezydent Jeno… Hm, cóż to za język! (beczenie owiec) Hieronim Co to? Horacy Nadbiega moja kolacja. Stado biednych owiec. Za chwilę zginą pod nożami rzeźników, którzy je oprawią i przekażą kucharzom, którzy upieką je na rożnie. Hieronim Wrócę za chwilę, niczego nie ruszajcie! Niczego! Błagam! Prezydent Hieronim wie! On wie! Patrzcie, wraca dźwigając jagnię. Hieronim (jąkając się z podniecenia, śmiejąc się) Ha, ha. Przejrzałem zamiary Eugenii… O, Boże… W ostatniej chwili… Odgadłem… spójrzcie. Oto, co za chwilę podano by Horacemu na wielkiej tacy… Horacy Jagnię, smaczne jagnię, jakżem głodny. Hieronim A w brzuchu jagnięcia dziesięć kilo trotylu… A tu, ten aparacik iskrzy na sygnał radiowy. Która godzina? Dominik Za pięć ósma! Hieronim Horacy połyka jagnię nadziane dynamitem. O ósmej zdradziecka dłoń włącza iskrownik; Eks… eksplozja. Koniec Horacego! Zagłada smoka. Horacy Uratowałeś mi życie. Prezydent Mam pomysł… He, he. Ja też miewam pomysły. Wysadzimy w powietrze jagnię. Zmylimy naszych antagonistów. Jagnię eksploduje, a my oddalimy się. Będą sądzić, że Horacy zginął, a my tymczasem dotrzemy do stolicy. Prędzej. Horacy, ubieraj się! Załóż epolety z koszykami, w których ulokujemy się, Hieronim, Dominik i ja. Podpalcie ten wiecheć ze słomy! Zastąpi lont, świetnie. A teraz uciekaj, Horacy! Uciekaj, co sił w nogach. (tupot, eksplozja, muzyka) Dominik Zbliżamy się do stolicy. Horacy W pobliżu mieszka mój wielki przyjaciel i wielki pisarz, nie tak wielki, jak ja, w fizycznym tego słowa znaczeniu, ale większy ode mnie, ho, ho, pod każdym względem. To człowiek mądry, doradzi, kogo prosić o dalszą radę. Prezydent Dobrze, bardzo dobrze. Odpocznę nieco, bo w tym koszyku przytwierdzonym do twojego epoletu wytrząsłem się solidnie. Hieronim Widzę willę wśród rododendronów. Horacy Tak, to ten dom, w oknie płonie światło. Zejdź, Dominiku, na ziemię i uprzedź mego wielkiego przyjaciela i jeszcze większego pisarza o moim przybyciu. Wspomnij oględnie o moim wzroście. (pukanie) Wielki Pisarz Drzwi otwarte, wchodź, wędrowcze, kimkolwiek jesteś. Dominik Dobry wieczór. Przychodzę tutaj z polecenia Horacego. Prosił mnie, by uprzedzić pana, że pragnie złożyć mu wizytę. Wielki Pisarz Zaczekajcie, kochani, w ogrodzie, kończę piątą część Mojej epopei… Pogawędzimy. (na tle stukotu maszyny do pisania) Macie kłopoty. Któż ich nie ma… A co słychać w waszym mieście? Byłem tam w 1928 r. Pamiętacie moją powieść Lwice? Akcja ósmego rozdziału toczy się w Ente, to wioska w pobliżu waszego grodu… Ente, Ente, mój Boże. Pewno teraz zagospodarowane. Dominik Zagospodarowane, proszę pana, lecz… Wielki Pisarz I nic już odłogiem nie leży. A ja o tych odłogach pisałem. A dzisiaj. O czym dzisiaj pisać? Byłem w Ente także w 1930 r. gościł mnie ziemianin, ale gruboskórny i dałem mu w mordę. A może to było w 1931, nie pamiętam, jak miły Bóg, ale dałem mu na pewno. Opisałem tę scenkę soczystą w jedenastym rozdziale, ludziska śmieli się do rozpuku. Wasze miasto jest piękne, a w alejach podają jeszcze rogaliki do kawy? Dominik Podają, ale… Wielki Pisarz A pan właściwie kto? Dominik Dominik. Aktor dramatyczny. Wielki Pisarz Aktor, powiadasz, to interesujące. Przyszedłeś hołd mi złożyć, czy tak? Dominik Hołd także. Mój przyjaciel. Horacy, dziwnym trafem wyrósł… Jest ogromny. Wielki Pisarz Horacy? Tam u was… na prowincji? Co ty leż mówisz? Pokaż no się, Horacy. Dominik Czeka w ogrodzie. Wielki Pisarz Więc wyjdźmy do niego… A, co za noc, gwiazdy… Horacy… Pokaż no się, kochasiu… Wyrosłeś, ale nie za bardzo. Piszesz? Piszesz? Czy kontemplujesz? Pisanie to… ej, co tu gadać, pokarał nas Pan Bóg tym talentem, pokarał, ty też masz nieco tej iskry bożej, nie zaprzeczaj… Zakopałeś się na odludziu, zmizerniałeś, piszesz pewno i piszesz, więc co piszesz? Przyniosłeś może ze sobą? Co tobie? W oczach malejesz? Ładnie tu, co? Choć często wieje. Lubię to wiatrów wianie, jak mnie owieje, a ja leciutko się zawieję, to ha, ha, tworzę jak gigant. No, dam ci list do ministra, swój człowiek. Wejdź do pokoju. Aleś ty zbiedniał, a nie tak dawno, czytałem w gazecie, że ludzie nam rosną, jak grzyby po deszczu, a jeden gdzieś tam dwadzieścia metrów osiągnął. Fenomen, co? (śmieje się) Czego ci dziennikarze nie wymyślą… No, list gotowy. Pozdrów ode mnie ministra, i wyprostuj się. Wyprostuj. Do widzenia. (stukot maszyny do pisania, melodyjka) Dominik Niewiarygodne. Horacy, ty malejesz i malejesz. Prezydent Zdumiewające, on maleje i maleje. Hieronim Coraz bardziej i bardziej, i bardziej maleje. Dominik Jak się czujesz? Horacy Głupio i tak jakoś, w uszach szum. Podaj mi rękę, boję się. Prezydent Cóż to za dziwne procesy dokonują się w ludzkim organizmie. Hieronim Rzeki zatruwają chemikaliami, powietrze etyliną, do tego wybuchy na słońcu i promienie kosmiczne, a to łażenie po księżycu też ujemnie wpływa, ludzi szpikują antybiotykami, ochrona środowiska; środowisko ochronimy, a to, co w środku środowiska? Prezydent W środku nic, aż kiszki marsza grają. Chodźmy coś przekąsić, Hieronimie, nic tu po nas. Hieronim Horacy taki poważny człowiek, a psikusy ma w głowie. Raz duży, raz mały. Tak nie można, trzeba się zdecydować. Zjadłbym coś konkretnego. Prezydent Ty zawsze masz dobre pomysły. (oddalające się kroki) Horacy Poszli? Dominik Poszli. Horacy A ty zostałeś, Dominiku. Dominik Ciągle jeszcze malejesz. Horacy Życie płata figle. Jestem tylko trochę wyższy od ciebie. Dominik Maksimum dwadzieścia centymetrów. Horacy Nadjeżdża samochód. Może podwiezie nas do stolicy. (melodyjka) (kroki) Dominik My do pana ministra. Głos Tym korytarzem prosto, ciągle prosto, potem w lewo, innym korytarzem aż do schodów, potem w górę. (kroki) Dominik My do pana ministra. Głos W górę i tak dalej. (kroki) Dominik My do pana ministra. Głos My? Ja widzę jednego. Dominik My, to znaczy ja, bo tak często do mnie mówią per wy. Głos Dowcipniś. Idźcie, idźcie. Minister lubi dowcipnych, może i was polubi. Dominik My bardzo lubimy pana ministra. Głos Czy on o tym wie? Dominik Damy mu to odczuć przy najbliższej okazji. Głos To bardzo ładnie z waszej strony. Minister też człowiek, a każdy człowiek łaknie ciepła… (kroki) Dominik Horacy, gdzie jesteś? Horacy? Ach, jakże zmalałeś. Horacy Ile mogę mieć tak na oko? Dominik Dziesięć, jedenaście centymetrów. Horacy Ale już nie maleję. Oddaj list Wielkiego Pisarza sekretarce ministra, usiądź w tym fotelu i zaczekaj na mnie. Pójdę sam. Droga prosta jak strzelił. Dominik Sam? Horacy Bardzo proszę. Wrócimy razem. (melodyjka) Sekretarka Za piętnaście minut konferencja, panie ministrze, za pół godziny… (krzyk) Minister Słucham… słucham? Sekretarka Ja… ja jestem przepracowana. Minister Ja również… przepraszam. Dostanie pani urlop i premię… Halo! Dlaczego pani nie odpowiada? Sekretarka Jestem bardzo przepracowana. Minister Coś z sercem? Sekretarka Z wzrokiem, panie ministrze, przed chwilą wszedł do sekretariatu maleńki człowiek. Minister Prosić, prosić. Sekretarka On jest bardzo maleńki. Minister Tym bardziej prosić, niech wejdzie… Halo! Pani Halino. (kroki) Minister Masz ci los, zemdlała…? Halo? połączcie mnie z siódemką, tak, dziękuję, proszę natychmiast przysłać lekarza do mojego sekretariatu, sekretarka straciła przytomność. (kroki) Urzędnik I Zauważyliście, kolego, tego interesanta, który wszedł do gabinetu ministra? Urzędnik II Z trudem. Dlaczego on taki mały? To wbrew zdrowemu rozsądkowi, nie mówiąc o zaleceniach. Urzędnik I Z naszymi rodakami trudna sprawa, prosimy: „rośnijcie, kochani”, a oni na przekór. Urzędnik II No, nie generalizujmy. Urzędnik I Ale zawsze znajdzie się taki, co chce po swojemu, inaczej. Urzędnik II Ten przekroczył wszelkie granice. Urzędnik I Jak można tak zmaleć! Urzędnik II Może na złość. Moim zdaniem należy opracować… (glosy oddalające się, słychać zbliżający się śmiech) Minister A, kolega dyrektor departamentu. Proszę sobie wyobrazić, moja sekretarka zemdlała. Dyrektor (śmieje się) Bardzo przepraszam, panie ministrze. Minister Nic nie szkodzi. Cieszy mnie pański dobry humor. A mówiono, że pan nigdy się nie śmieje. Dyrektor (śmiejąc się) Nie, to przewyborne… (zaśmiewa, się.) Ja… doprawdy… (wybucha śmiechem) Minister I co pana tak rozbawiło? Mam nadzieję, że nie omdlenie pani Haliny. Dyrektor Ależ nie, ależ nie. (śmieje się) Zupełnie coś innego, (śmieje się) Fantastyczne, zabawne. Krasnoludki (śmieje się) Krasnoludki są na świecie. I co najzabawniejsze, także są w naszym ministerstwie. Minister Ktoś znowu coś pokręcił! Przeinaczył! Poplątał! Zagmatwał! Dyrektor (z trudem panując nad śmiechem) Autentyczne krasnoludki. Idąc do pana, panie ministrze, minąłem kroczącego wolno w stronę pańskiego gabinetu krasnoludka. Za chwilę tu będzie… Oo, właśnie wchodzi. Nie będę przeszkadzał. (wybiega) Minister Hm… Pan do mnie? Horacy Przed kilkoma minutami wręczono panu, panie ministrze, list polecający. Minister Pan Horacy?! Horacy Tak, to ja, panie ministrze. Minister Nasz wspólny przyjaciel słowem nie wspomniał, że pański kłopot jest aż tak wielki. Hm, to brzmi paradoksalnie. Horacy Proszę postawić mnie na biurku. Minister Zrobione. Niechże pan usiądzie, może na pudełku od zapałek. Horacy Dziękuję. Nie zajmuję wiele miejsca, nie zajmę wiele czasu. Opowiem krótko o swoich perypetiach. Otóż… (melodyjka) Minister Tak rozumiem. Złośliwość ludzka wytwarza niekiedy w naszym organizmie antyciała i rośniemy nienawistnym na przekór, (śmiejąc się) Podejrzewam, że tak było z Napoleonem, któremu koledzy w szkole wojskowej zatruwali życie. Podobnie pan zareagował. A po rozmowie z naszym wspólnym przyjacielem począł pan maleć i w drodze do mnie malał pan w dalszym ciągu. Co za wrażliwość. Horacy Jestem pisarzem, panie ministrze. Minister Tak, to wiele tłumaczy. Lecz pewną odporność należy w sobie wypracować, nieco stwardnieć. I zachować właściwe proporcje. Bądź pan sobą. Horacy Coraz bardziej, z każdą chwilą staję się sobą. Minister Brawo! Rośnie pan w moich oczach. Horacy A gdyby tak zajrzał pan, panie ministrze, do naszego miasta. Minister Z największą przyjemnością. Może pod koniec tego miesiąca. Horacy A może na początku? Minister (śmiejąc się) Mam jeszcze lepszy pomysł: pojedziemy razem, natychmiast. Horacy Przed pańskim gabinetem czeka mój przyjaciel. Dominik. Minister Zabierzemy i Dominika. Horacy A pod stolicą prezydent i Hieronim. Minister O ile dobrze pamiętam, ci ludzie opuścili pana w krytycznym momencie. Horacy To dobrzy ludzie, żywili nadzieję, wielką nadzieję, że z moją pomocą odnowią miasto. Minister I znowu urósł pan w moich oczach. Horacy Ile? Tak mniej więcej na oko? Minister Metr sześćdziesiąt siedem. Horacy Zejdę z biurka, panie ministrze. Minister I pojedziemy. (kilka taktów muzyki) Sympatyczny głos kobiecy Epilog: Horacy i Dominik wędrują po salach nowej Biblioteki Miejskiej. Dzieci na widok Horacego wybiegają z gmachu, zrywają kwiaty prosto z klombów i powróciwszy wręczają kolorową wiązankę wzruszonemu autorowi. Najrezolutniejsze dziecko mówi: „Pan napisał piękną książkę, ślicznie dziękujemy”. „Jaką?” — dziwi się Horacy. „Przygody Guliwera” — odpowiada dziecko i dodaje: „Pan jest bardzo dobrym pisarzem”. Wtedy Horacy blednie. Dominik Co się stało? Ty bledniesz i bledniesz, i bledniesz. Tak, tak, dziecko coś tam pomyliło, lecz błagam, nie rośnij! Horacy W zupełności wystarczy mi te siedem centymetrów. Przed tym wydarzeniem mierzyłem metr sześćdziesiąt, po rozmowie z ministrem — metr sześćdziesiąt siedem. Dominik Prawdziwy cud. Horacy Dookoła tyle cudów i jak tu być sobą! Sympatyczny głos kobiecy Koniec opowieści, która była AUTENTYCZNA FANTASTYCZNA PRAWDOPODOBNA I NIEPRAWDOPODOBNA Proszę o finał muzyczny (finał muzyczny)