Autor Marta fox tytuł Magda doc: Fotografia na okładceHanna KuciaRedaktorDanuta Sadkowska\-g0^Copyńght by Marta FoxISBN 83-86685-54-3Ak. ^Wydawnictwo Siedmioróg, Wrocław 1996 r. Wydanie pierwszeDruk: HECTOR, 56-411 Długołęka,ul. Robotnicza 12l listopada1994 rokuwtorekNajtrudniej zacząć. Najtrudniej napisać pierwszezdaniei przekonać siebie dorozmowy z sobą, skoro niepotrafięi nie chcę rozmawiać z nikim innym. A przychodzą mi do głowy różne pierwsze zdania, na przykład: "Ogary poszły wlas"albo "Wykopaćgrób". Do żadnej z tych książekjuż bym nie wróciła. "Popioły"przeczytałam, przyznaję, bez większychoporów, z dużą nawetprzyjemnościąi zachłannością. "Kamień na kamieniu" bez zachłanności, ale za to z poczuciemdobrze, jak to się mówi, spełnionego obowiązku, botoponoć lektura, którączłowiek ze średnim wykształceniem znać powinien, jeżeli chce mieć rozeznaniew literaturze trochę powyżej przeciętnej, do czego roszczę sobie pretensje. Dzisiajpowinnam zacząć od "Wykopać grób". Niech będzie jeszcze smutnieji niech ten smutek mnie zeżre, jak kość psa. Odwrotnie: jak pies kość, jak deszczzłość, jak wściekłość. Powinnam napisać o tym, że. uroczysty dzień WszystkichŚwiętych był chwilą do refleksji nad przemijaniem i marnością, i nicością, i tympodobnymi bajerami. Cóż jednak mogęnapisać o nicości, w której tkwięjak Heraklit wgównie. Albo o marności, którajeszcze do niedawna wcale mnie nie dotykałabezpośrednio, chociaż powodów nadmiernych do bezmyślnej wegetacji nie miałam. Ależbredzę. Muszę zacząć od początku. Śniegnie pada. Jeszcze tej jesieni nie padał. Deszcz też nie. Cmentarze są więcsuche i listopad na razie nie przypomina tamtego listopada, wktórym umierał mójojciec, ani dnia, w którym był grzebany. Właśnie wróciłam z jego grobu, gdzie, jakna dobrą córkę przystało, nie uroniłam ani jednej łzy, chociażbardzo sięstarałam,a nawet zmuszałam się,by płakać. Jak wtedy, gdy byłam mała, miałam na przykład10 lat i matka tłukłamnieza byle przewinieniew tajemnicy przed ojcem i bardzochciała, abym zaczęła prosić: Nie bij mnie już więcej, mamusiu kochana,jużnie będę, już się poprawię, obiecuję. Niepamiętam, wczym miałam być lepsza,w czym siępoprawiać. Pamiętam jedynie, że nie wyciskałam z siebie ani łez, aniskruchy, ani obietnicy. Nie potrafiłam tego zrobić. Cośsię we mniezatrzaskiwało. Jak drzwi,jak okno, jak książka z zaznaczonąstroną, której mimo znakunie byłomożna znaleźć. Tooczywiścierozwścieczało matkęjeszcze bardziej i dodatkowomniekarała zaupór, krnąbrność i milczenie. Na pogrzebie ojca też niepłakałam,co było niewybaczalne, nieludzkie, niewdzięczne i Bóg mnie za to pokaże. Możliwe, że już tosięstało. Stało się na pewno, choć wątpię, by Bóg mieszałsię aż tak bardzo w moje życie. Myślę, żema ważniejsze sprawy dozałatwienia. A to, co moja matka nazwie karą boską, jest po prostumojągłupotą, w którejuczestniczyłam z własnejwoli. Albochorobą ojca, której on siępoddał łagodnie,jakby zrezygnowałzbyt szybko. Czego mu nie wybaczyłam do tej pory. A terazznów rozpamiętuję, bo jest ku temu okazja z racji święta i mojego pisania. Nie jestem zrozpaczona,załamana, nie wpadam w histerię. Odrobina nadzieiwe mnie kołacze. Patrzę na swoją gębę w lustrze, gdy włosy splatam w dwawarkocze, wykrzywiam ją na kilka sposobów. I już wyobrażamsobienastępne dnize śniegiem, deszczem, wrzaskiemmatki, lamentem Łukasza. Właściwie jestemspokojna i nie rozumiem, skąd we mnie ten spokój. Coraz to przyłapuję się natym,że boli mnie szczęka, bo zbyt mocno zaciskam zęby. Wystarczy jednak rozluźnićten ucisk,by bólszybko minął. Jedyny ratunek dla mnieto tkwić wteraźniejszościtakbardzo, by niemyślećo przyszłości. Stąd pomysł, by odpalić ten plik w komputerze. I powtarzać tęczynność,nawet gdynie będę miała siły nic wystukać. Zanurzyć się w datach,godzinach, czynnościach. Realizować punkt po punkcie. Nie pozwolić, bycośmnie dotknęłojeszcze boleśniej. Uodpornić się, zesztywnieć. Nie jestemoryginalna. Sentymentalnie usposobione panienki jużwcześniejwpadły na pomysł, by wyzwierzać się papierowemu pamiętnikowi. I zamykać goprzed wścibskimi oczamimatek. Mogłabym również zablokować komputer. Alepo co? Kogo obchodzi to, co ja robię przy swoim biurku? Mojamatka niemazielonego pojęcia, gdzie nacisnąć, by uruchomić komputerowego Dżordża. Niezagląda mi również dokartek, książek, zeszytów. Sama siedzi wswoich kartkachi zeszytach. W książkachcoraz mniej. Mogę więc spokojnie drukować wszystko,co zapiszę, bez obawy, że ona podejrzy. A gdyby nawet. Nie zależy mi. Taksięczuję, jakbymnie miałanic, na czymmi zależy. Zaglądam do dziennika mojej matki zczasów,gdy ona była w maturalnejklasie. Kiedyś wyrzuciła do kosza dwa grube zeszyty. Wyciągnęłam je zaintrygowana,schowałam głęboko, apo ich krótkiej i nudnej lekturze zapomniałam,że istnieją. Aż do dzisiaj. Tak właśnie. Bo dzisiaj już wiem, że czeka mnie jeszczewięcej złego. Wiedziałamteż wczoraj. Ale ponieważ nic jakoś nie czuję, więc i tawiedza wprowadza mniejedynie wzdumienie, nic poza nim. Jutro 6 lekcji wszkole, w tymsprawdzian z biologii. Z polskiego "Rozmowyz katem". Żeby było weselej, przeczytałam sobie Camusa "Rozważaniao gilotynie". Jutro zobaczę Łukasza. I ciekawe, coteż poczuję. Wściekłość? A może satysfakcję, wynikającą z tego, że jajuż wiem albopodejrzewam, aonnie. Wszystkowięc przed nim, co teżmaswoje dobre strony, jak by na to nie patrzeć. Myślę, żew środku mam kamień zamiast serca. I dlaczegoon we mnie właśnie? Ten kamień? Mojamatka w dziennikupod datą l listopada 1968 roku(piątek) tak pisała:"Co mam robić? Krzyczeć? Płakać? Nie potrafię. Niepotrafię robić tego,co chcę. przecież jamam maturę na kadm. Leżę w łóżku ipatrzę w sufit, mając przytymświadomość jałowościtakich zachowań". Trochęniżej zapisujecytatz "Popiołui diamentu" Andrzejewskiego, którydlajej rocznika był lekturąobowiązkową, a dla mojego zdecydowanie zakazaną, boprzedstawiającą rzekomo zafałszowany obraz rzeczywistości polskiejitp. , itd. igówno mnieto obchodzi, boMaciek Chełmicki to jest to, jak coca-cola, gdybyłam mała. I jakprzelot samolotem do Londynu. Acytat jest. no, no, do zastanowienia się. I to nie nad bohaterem powieściowym i nie nadjego postawą,ale nad moją matką, bo to ona gowybrała spośród/innychfragmentów:"Zdradzaćsię przed ludźmi oznacza głupotę. Zdradzaćsię przed samymsobą słabośći niedostateczną dyscyplinę. Trzeba samemu byćw pancerzu, żeby drugich w pancerzezakuć. Pewne myśli, uczucia i odruchy należy w sobie bezwzględnie i bezlitośnie zabijać. Trzeba być pewnym siebie jak precyzyjnegoinstrumentu"'. Nie zdradzam się przed ludźmi. Tłumię w sobie imyśli,i uczucia. Oczywiście"pewne". Nie jestem "precyzyjna"jak instrument. Niewiem np. , co powiem jutroŁukaszowii jak. Niewiem, kiedy powiem matcei dlaczego. Może tylko dlatego,żez nią mieszkam. A może dlatego, by zobaczyć jej minę. Mina zdradzi jąprzedemną. Ona zdradzi się miną, a jeszczebardziej słowami. A ja teraz zdradzam sięprzed sobą. Ale nie czuję, by to była moja słabość albo brak dyscypliny. Zdradzamsię właśnie dlatego, by znaleźć siłę do niezdradzania się przed innymi. Różnica jesttaka jeszcze: nie chcę nikogo zakuwać w pancerz. W głębiserca, którego przecieżnie mam chciałabymwyzwolić sięzpancerza, w którym tkwię. Zklatki. Wyfrunąć jakoś. Jak Piotruś Pan albo jak sen o lekkości, Q balonie, porywającymzamiastTadka Niejadka mnie właśnie. 1dosyć na dzisiaj. Rozpoczęłam. Machina ruszyła. Trwać wniej. Na razie dorana. Zachowaj. Drukuj. Drukowana będzie strona l 5dokumentu Magda. doc.Zamknij plik. Czy chceszzachować zmianywMagda. doc?OK. Wyjść z Windowsa. Pójśćdołazienki. Wejść pod prysznic. Zasnąć dojutra. 2 listopada środaTo wcale nietakie proste zmobilizować się do codziennego zasiadaniaprzedkomputerem i zapisywania tego, co dzisiaj i cokiedyś. Postanowiłam jednak, więc. danego sobie słowadotrzymam. Nie wiemwprawdzie, czy uda mi się zawsze cośpowiedzieć, ale spróbuję spędzać z Dżordżem co najmniejgodzinę w każdymdniu, choćbym miała tylko gapić się w ekran, nie wydobywając z siebie żadnegosłowa. Wczoraj na cmentarzupowiedziałam ojcu czule, że wziął dupę w garść izostawiłmnie na pastwę: matki, własnejwyobraźni i teoretycznej wiedzy, którą posiadamw dobrej ilości, sądząc po otrzymywanych w szkole stopniach. Teoriazpraktykąnie zawsze jednakidziew parze. Na pewno nie odkrywam nowych lądów takimistwierdzeniami. Nie znamna przykład wszystkich zawiłych zasad ortografii,abłędówortograficznych nierobię. Jeżeli mamwątpliwości, sprawdzam, a jeżeli niemam możliwości sprawdzenia w danymmomencie, poprostuomijam lub zastępujęczymś innym. Samochód prowadzę nieźle, choć trudno byłoby mi na poczekaniuwytłumaczyćzasadę działania silnika dwusuwowegolub czterosuwowego. W szkolebyło zwyczajnie. Ina dodatekzimno. Palacz palił widać o połowęmniej, skoro nikogo wczoraj tutaj nie było. Nie cierpię zimna. Marzną mi ręce,stopyi nos. Siedzęskulona i w dwójnasób spięta. Na dużej przerwiepodszedł domnie Barteki podałmi kubekz gorącą czekoladą. Jak dla mnie za słodka, ale,wypiłam, a on skorzystał zokazji,by postać obok przez chwilę. Tę scenkę zauważył przechodzący właśnieŁukasz. Uśmiechnął się tak, że wszystkowe mniezakołatało. Na myśl o rozmowie,którą powinnamz nim przeprowadzićjak najszybciej, ale ciągle nie wiem, jak tozrobić. Tak trzymaj powiedział wstronę Bartka. O kobiety trzeba dbać,stary, wiemcoś o tym dodał mniekażda porzuca, bo nie kupuję im gorącejczekolady. Spadaj powiedział Bartek na szczęście Magda woliczekoladę niżtwoje rady. A skądty możesz wiedzieć, co Magda woli? Wątpię, żeby znajdowała czasna coświęcejpoza książkami, szkołą i doskonaleniem angielskiego. To prawdziwamniszka, wszyscy otymwiedzą. Chyba tracisz czas, stary. Spadaj, powiedziałem. Patrzyłam w okno. Jeszcze trzy miesiące temu byłabym dziko zadowolona,słysząc podobną rozmowę. Teraz jednakrobiło misięsłabo. Najpierw siębałamrumieńców, które mogłyby mnie zdradzić, a teraz czułam, jak wszystkie onezemnie uciekają. Dosyć tego powiedziałam stanowczospadajcie obaj, chcębyćsama. A niemówiłem chełpił się Łukasz ona chce być sama, stary,czujesz, co to znaczy. sama chce być. Podajcie jej szezlong, byspoczęław samotności mnisiej. Spadaj powtórzyłam dobitnie. W porządku, nie masprawy powiedział Łukasz. Tego nie byłabym taka pewna zasyczałam jeszcze bardziej rozwścieczona. Łukasz odszedł uśmiechnięty,jak na początku. Bartekpozostał. Jest mi niedobrze powiedziałam,siadając na tornistrze ichowając głowę wkolanach. Też masz się kim przejmować. Usiadł obok. Przyniosę cidrugą czekoladę, chcesz? Nie chcę czekolady. To może herbatę? Chcę być sama. Chyba zwariowałaś. Sama. Jeszcze zemdlejesz i będę cię miał na sumieniu. Może zaprowadzę cię do higienistki? Bartek, zamknijsię. Czy cośsię stało? zapytał facet z bioli,który dyżurowałw czasie przerwysolidnie,wprzeciwieństwie doinnych nauczycieli. Magda źle sięczuje powiedział Bartek. Rzeczywiście,bladajesteś. Czy są jakieś powody? Są powiedziałam. Noto idź do domu, a Bartek niech cię odprowadzi. Tegojeszczebrakowało jęknęłam. Nie możesz pójść sama, chyba że zadzwonię po twoją matkę. No,nie, przecieżwłaściwie nic mi nie jest. czy wszyscy się umówili, abymi dzisiaj życieumilać? Dobrze, pójdę do domu, aBartekmnie odprowadzi zgodziłam się potulnie. I szybko wróci zpowrotem dodał facet z bioli,jakby w obawie, żeBartek zapomni wrócić. Jestem więc w domu trochęwcześniej. Może ilepiej. Gdybymmiała po razdrugi dzisiaj zobaczyć Łukasza, nie wiem, jak to bysię dla mnie skończyło. Muszęcoś z sobą zrobić. Jakoś się uodpornić na niego i na wszystkich wokół. Przecieżwiem, że prawdziwe trudności dopieroprzede mną. Jakiś plan działań trzebaopracować. Ustalić pokolei, zkim mam najpierw rozmawiać. I jak. Dlaczego onbył taki zadziorny? Klasowe zbiolinapisałam dobrze. Mam nadzieję,że tak, jakby facet zbiolisobie życzył. U niego przecież niewystarczy wiedzieć. Jeszczetrzeba myśleć jak. on i tabelki rysować zgodnie z jego sposobem myślenia. Na szczęście dla nas facet nieukrywa metod. Kto więc chce, może je stosować, a wtedy łatwiej dostaćnajlepszą ocenę. Lekcja polskiego była nudna, alemoże dlatego, żeto dopierowstęp do lektury. Darowałam sobie angielski i informatykę. Nie szkodzi. Samapoćwiczę, adzisiaj i tak mam dwie godzinykonwersacji u Longmana. Ale todopieroo piątej. Przede mną więc całe pięć godzin. Przy biurkuposiedzę do pierwszej. Muszę się uspokoićpo szkolnych niespodziankach, z którymi sobie nie poradziłam tak, jak powinnam. Muszęprzewidywać sytuacje, reżyserować je, narzucać tempoi temat rozmowy. Ja więc tęrozmowę powinnamrozpoczynać i zaskarby świata nie dać się wyprowadzićz równowagi. Niech wszkole myślą, że jestem dumna i blada, silna i do nikogoniepodobna. Niechnazywająmnie mniszką, pensjonarkączy jeszcze jakoś tam. Nie zamierzam sięzmienić. Jedno jest pewne: niedługowszystkich zaskoczę,burząc imwyobrażenia o mnie. I na tym musi polegać moja przewaga:mam czas,bysiędoróżnych wersjiwydarzeń przygotować. Matki nie ma. Będzie dopierowieczorem, gdy wrócę około wpół do ósmej dodomu. Prawdziwy z niej pracoholik. Nie potrafijuż być sama z sobą, ani ze mną. Małojej pracy wdziennejszkole, więctyra jeszcze w wieczorowej. A potemw domu, ślęczącnad poprawianiem prac pisemnych, od których umysł jej sięszatkuje, jak sama mówi. Jej nie chodzitylko o pieniądze. Raczej o to, by wytrzebić z siebie wszystkie myśli i marzenia, byw takim być kieracie, którynie pozwoliłby jej zastanowić się nad sobą. I nie daj Bóg coś jej zmienić w tym rozkładziejazdy. Muszęsię podporządkować i robięto, by uniknąć nieporozumień, nie mówiąc już o awanturach, których, na szczęście, dawno już nie było. Nie jesttotrudne. Wystarczy, że zrobię, co do mnie należy, a cozapisane w harmonogramie,wiszącym na lodówce. Przywiozłam zAnglii takie śmieszne magnesiki i nimiprzyklejamy kartki. Dzisiaj muszę, jak co dzień, wytrzeć podłogi, podlać kwiatyi kupić jarzyny w budce obok bloku. Większość tychjarzyn i tak ja zjadam. Matkaobiady je w stołówce,a ja w domu, bo niemam w szkole stołówki. Mogłabymjadać poza domem. Taką wersję też próbowałyśmy uzgodnić. Zrezygnowałamz niej jednak. Wolę sobie sama cośzrobić. Z niedzieli zazwyczaj zostaje coś nadwa następnedni, a w pozostałe wymyślam drobiazgi jarzynowo-naleśnikowo-makaronowena sto sposobów. Polubiłam nawet to pichcenie. Nie to jednak jestteraz dla mnie ważne. Opowiadam o wszystkim, by swojeżycie zobaczyć również w szczegółach zwyczajnych, szaro-burych. Dzisiaj niemuszę nic gotować, wystarczy tylkoodgrzać. I do tego świeżąsurówkę z marchwi. Już mi lepiej, spokojniej. Niechcę myślećo Łukaszu, przynajmniej teraz. A jegosłowa ciągle mi brzę10czą w uszach. Ijeszcze ten uśmiech,który powraca. Nie tak dawnocałowałamtenuśmiech. Nie,dosyć. Na dzisiaj dosyć Łukasza. Dlaczego łatwiejmi się dogadać z nauczycielami niż z koleżankami i kolegami w klasie? Nieuleczalny zemnie przypadek. Dla niektórych klasowy kujon,w dodatku niekoleżeński. Nauczyciele pogodzili się z myślą, że jestem typ takzwany aspołeczny i żadnych funkcji w samorządzie szkolnym pełnić niebędęanipublicznie występować. Potrafię jednak walczyć oswoje, comi zresztąbez truduprzychodzi, bo żadnych kłopotów znauką nie mam. Ogólnie piątkowa, a nawetszóstkowa jestem. Aż wstyd. Zdążyłam się jednakdo tego wstydu przyzwyczaić. Koledzy przestali mniezapraszać naimprezy weekendowe, gdy przekonalisię razczy drugi,że nieżłopię piwa, nie bywam w dyskotekach i pubach. Nawet wtzw. wysokopostawionych domach wprawiałam wszystkich w osłupienie, gdy na pytanie: Czego sięnapijesz? odpowiadałam: Lampkę wytrawnego martini lubcampari z sokiemgrapefruitowym. Nie przepadamza jednym ani za drugim,najbardziej lubię sok z marchwi i winogron, ale blefowałam,nie wiedzącwtedy poco. Teraz mi się wydaje, żewiempoco. Chybabardzo chciałam, aby mnie ktośpolubił ze wszystkimi niemodnymi manierami, zmoimsobkostwem, kujoństwem,zarozumialstwem i całym pozostałym dobytkiem inwentarza. Także z okularami,które noszę. Myślałam, że jak będę tajemnicza, to ktoś sięmną zainteresuje, będzie chciałdotrzeć do mojego środka, rozwikłać jakąś zagadkę. A tu sięokazało,że nikt niema ochotymyślećo środkach! Po co im dziwadła,gdy może być prościej, zwyczajniej i kto wie, czy nie ciekawiej. Może myśleli, że się zgrywam, amoże nic niemyśleli, tylko po prostumieli dosyć wszystkiego, co nie ich. Tak czy owak:dobrnęłam do czwartejklasy, w którejprzyjdzie mi jeszcze wszystkich wprawićw zdumienie, choć wcalemi jużna tymnie zależy i też bardzo bym chciała, abybyło zwyczajnie i po prostu. Aleto nie u mnie. Koniec pisania na dzisiaj, jeżeli chcę ze wszystkim zdążyć. Terazsprzątanie,lekcje najutro, coś zjeśći na angielski. Sprzątać mogę z walkmanem, aby powtórzyć słownictwo z poprzednich zajęć. 3 listopada czwartekCzuję się dobrze. Ranowstaję bez żadnych problemów. Wskakuję wdresi biegam15 minut wokół bloków, międzytrawnikami. Drzew tutaj jeszcze nie ma. To znaczy: nie widaćich,są za małe izlewają się z krzewami okalającymi trawniki. Moje bieganietak wygląda,jakna amerykańskimfilmie, gdzie wszyscy biega11. ją. Wolałabym wychodzić z psem, ale w naszym domu zwierząt być nie może. Byłoby mniej sterylniez nimi, więcejkurzu, psiejsierści, a pozatym trochę radości przy powitaniach ismutku przy rozstaniach. Po coradośćma być, skoro możejej nie być programowo, przepisowo, urzędowo. Coraz częściej takwłaśnie myślęiutwierdzam się w przekonaniu, żemoja matka nie zniosłaby widoku, gdy pies sięnamnie rzuca z radością i gdy ja się do niego tulę. Ale to nieważne. Zdążyłam jużto zaakceptować, co nie znaczy, żesię pogodziłam. Kiedyś (! ) będęmiała swójdom, aw nim dużo ludzi i zwierzęta. Po bieganiuwchodzę podprysznic. Mydlę ciało leśnymżelem i spłukujęciepłąwodą. Tylkociepłą, bo nie cierpię zimnej, dlatego katorgą był obowiązkowy basenwklasie drugiej, w którym woda była dla mnie zawszeza zimna,choćbyniewiemjakbyła ciepła dla innych. I zawsze za brudna. Na szczęście to już minęło i nikt minie każe pływaćna ocenę ani dlaprzyjemności. Teraz nawet lekcje wf-u sąw szkole milsze, bo mamy nowe szatnie, jeszcze nie zaśmierdziałe,i co najważniejsze: prysznice z ciepłą wodą. A w dodatkuudało nam się panią namówić, bylekcję kończyła kilka minut wcześniej, abyśmy mogły wejść pod prysznic, spłukaććwiczeniowy pot i jeszcze zdążyćna następnąlekcję. Każdy chciałby mieć lekcjewf-una ostatniej w szkole godzinie, anam się to raz w tygodniu zdarza, więcdobrzejest. Dzisiaj nie mdlałamna widok Łukasza, ale teżnie miałam odwaginic powiedzieć, choć przez chwilę próbowałam. Zderzyliśmysię przy wychodzeniu ze szkoły. Uśmiechnął sięcudnie, jak zawsze, błysnął białymi zębami i powiedział:Cześć,Magda. Hej powiedziałam i chciałam go zatrzymać oczami. Łukasz dodałam, onspojrzał pytająco i przytulił jakąś kasztanową i wysoką, i szczupłą. Kiedy indziej powiedziałam, machając rękawiczką. Wróciłam do domu dłuższą drogą. Śnieg ani deszczciąglenie pada. Chciałamposiedzieć na ławce przy skwerku, ale szybko poczułam, żetożadna przyjemność. Wiało jak diabli. Wróciłamwięc i usiadłam przed Dżordżem, by trochę jemui sobie poopowiadać. Powinnam zachować rytm w pisaniu. Stała mniej więcejporapowinna mi w tym pomóc. Matkinie ma, wróci za trzy godziny, nie wcześniej, mogęwięc czuć się panią na trzech pokojach z kuchnią i łazienką. Myślę o Łukaszu, Amoże bardziej o tej kasztanowej. Czy znią robi tosamo,co ze mną? Czytosamoodczuwa? Czy też zabrał ją do swojego pokoju na górze? O czym rozmawiają,jakiej muzyki słuchają? Jaki sok piją? Łukasz ma duży domi dwielodówkiw kuchni. W jednej są same napoje. Łukasz ma wtym domuwszystko, czegozapragnie. Ma nawet komputer podłączonydo Internetu, możewięc porozumiewać się z matką, mieszkającą w Północnej Karolinie, w Boon,także i w tensposób. Gdy tylko za nią zatęskni, jużpisze. A ona do niego. Widzia12łam na własne oczyi smutekmnie dopadł okropny, bo naglezrozumiałam, że teżchciałabym tęsknićza matką, ajakośnie mogę. I myślę tutaj o tęsknocie, którarodzisię bez względu nato, czy ktoś jest blisko, czy daleko. Za ojcem tęskniłamnawet wtedy, gdy był wpracy i wiedziałam, żepo południu wróci. Tęskniłam, bochciałam mu coś opowiedzieć, pochwalić się, pożalićalbo pójść z nim do parku, nakaruzelę,dokina,gdziekolwiek. Tęskniłam,bo wiedziałam,że on też tęskni i żejest ciepływ środku dlamnie. Zawsze myślałam, że Łukaszowimożna zazdrościć wszystkiego: ojca,któryteż ma na imięŁukasz,matki, którago nie porzuciła, tylko wyjechała, urody, jakąotrzymał w spadku po rodzicach, bogatego domu. Wszystkiego. Zadurzyłam sięwnimokropnie. I z góry założyłam, że nie mam u niego żadnych szans, bo wszystkie dziewczyny w szkole chciałybychodzić z Łukaszem. Zanim zrozumiałam, żeto Łukaszmoże niemieć u mnie szans już jest za późno. I dlaŁukasza, i dlamnie, o czym jajuż wiem, a on pozostaje ciągle wbłogiej nieświadomości. Zburzęmu tę błogość wkrótce i Bóg mi świadkiem, jak bardzotego nie chcę. Wczoraj wieczorem czytałam wierszeEugenia Montale iwybrałam coś dla siebie:r--'Y "W nieprzewidzianymijedynie nadzieja. Ale mówią mi,, żegłupotą jest wmawiać to sobie". idrugi fragment:"W sieci, która nas więzi, szukajzerwanego oka,wyskakuj, uciekaj! "Bardzo bym chciała uciec, ale nie wiem, jak sięto robi, dlatego pozostajęi czekam,aż na wszystko będziezapóźno, aż wszystko się okaże samo z siebie, ażsię stanie. I ciekawe, co ja z tym zrobię. Ico inni zrobią. Chyba ciekawość trzymamnie w ryzach i organizujewemnie spokój, który pozwala, bydnipłynęły, lekcjetoczyły się dokładnie jak życie Barbaryw "Nocach i dniach", z czymakurat jestemnabieżąco, bo w kujoństwie swoim powtarzam także i to, czegonie muszę. 4 listopada piątekPiątek mógłby byćmiły, gdybypo nim nie następowałasobota i niedziela. To,codla jednychjest darem, dlamnie staje się katorgą. W sobotęmoja matka dłużejśpi, aja muszę siedzieć cicho wswoim pokoju, by jejnie zbudzić, nie trzasnąć13. drzwiami od łazienki, nie zaszurać w kuchni. Mój rytm jesttaki, że nie potrafięspaćdłużej, a w dodatku, gdy tylko sięobudzę,już chciałabym wybiec, pooddychać przestrzenią nietylko swojego pokoju. Muszę jednak siedziećcicho, jakmysz zamiotłą. Na szczęścietylko do dziewiątej, bowtedy matkawstaje i zbierasię do wyjścia. O jedenastej rozpoczyna lekcje wszkole wieczorowej (! ).Niestety,wraca już o trzeciej. I co tu dalej robić? Jesteśmy dla siebie miłe, każda zajmuje siętym, copowinna i co ustalone, ale jest tak poważnie, tak bardzo poważnie,żezdechnąć można od ciężaru tejpowagi. Czuję nienormalnośćsytuacji. Gnieciemnie ona i duszę się. W dodatku nie mamdokąd pójść. Za zimno na park. Pozostaje kino lub koncert. Korzystamz tych ucieczek nawet wbrew sobie i swoim chciejstwom. Myślę, że matkamęczy siępodobnie. Ona majeszcze telewizor. Ja teżmam w swoim pokoju, ale mniej mnie do niego ciągnie. Telewizorfajnie się oglądało z ojcem. Kawa wtedy pachniała. Mogłam usiąśćobok i czuć siębezpiecznie. Matka też siedziałaz nami. Nie ciążyła mi jej obecność tak, jak obecnie. Teraz czujęnapięcie, sztywność jakąś. Czekam na układniepostawione pytania o to, czy już lekcje odrobiłam i czy nie mamw szkole problemów. Tak, jakby problemy musiały być tylko w szkole! A poza nią? Czy jajuż poza szkołą nie żyję? Odpowiadam więc, że odrobiłam i że niemam. I od razu się jeżę tak bardzo, że muszę wyjść z pokoju, by nie usłyszeć, ile tokurzu zgromadziło się na telewizorze, widać niezbyt dokładnie powycierałam. Szkoła, telewizor,kurzna meblach,na oknach, na książkach. A o ciemnej, mrocznej duszy tak niełaska porozmawiać? Ooknach, które łączą,a nie dzielą? O lampie, która świecii przytula? Marzy ci się, Magdusiu,kurna chata! Rzeczywiście,lepiej wyjdź inie dręczmatuli swoim nędznym widokiem! Zamknij drzwiza sobąi nosw sos, rogi czynogi w pierogi, karaluchy pod poduchy, prztyki-patyki-zielone guziki-bomby-mi-ny-karabiny! Karuzela z Madonnami,grochówka zkiełbaskami,ciastko z dziurką, figa zmakiem, zpasternakiem! A na deserkocie gówno na bigos! Wporządku, w porządku. Jestem wściekła i daję upust swoim złościom. Gdzieśprzecież muszę. A zaczęło się od głupiej szmaty przed drzwiami, którązapomniałam zamoczyć. Każdemu przecieżmoże sięzdarzyćzapomnieć. Stop! Nie każdemu. Jajestem wyjątkiem. Nie mogęzapominać o swoich świętych,szmacianychobowiązkach. Więc po co się wściekam i dzielę włos na czworo,jakbym mało miała prawdziwychproblemów! Już po sposobie, w jakiotwieraładrzwi, wiedziałam, że zarazwybuchnie. I nie myliłam się. Szmata! wrzasnęła matka. Zaplątałamsię w szmatę na własnejwycieraczce, bo oczywiście nie miał jej kto wypłukać, zamoczyć. A przecież ciapana dworze(rzeczywiście zaczęło padać) i błoto wnosi się wprost do domu. Ale14kogo to może obchodzić, możemy utonąć wtym świństwie, przewrócić sięo śmiecii wszystko w porządku, a dwie baby w domu, aż wstyd. No,właśnie,dwie baby wtrąciłam niepotrzebnie. No i wtedy się zaczęło. Usłyszałamo roli wdowy w dzisiejszych czasach, o tym,jak trudno samotniewychowywaćupartącórkę(teżcoś. jakby mniewogóleod śmierci ojca ktośwychowywał),o tym, że ona sobie żyły wypruwa i poświęca się dla mnie,ajaniepamiętam, aby tę głupią, pieprzoną szmatę wypłukać i położyć na wycieraczce,skoroczarno na białym napisane iw dodatku powieszone na lodówce, że ja mam tozrobić. Nikt inny, tylko ja! Bezduszna,niewdzięczna, uparta jak kozioł w kapuście. Skoro tak, to ona mi jeszcze pokaże. No właśnie, pokaże,jeszcze ją popamiętamibędę ja coś chciaławcześniej czy później,a wtedy onamiprzypomni otej szmaciei owszystkich innych nie zamoczonychw moim życiu szmatach! No, pewnie,"z dziećmi trzeba surowozamiast płas/cza łachubierz łachzapnijłachszanujłachten łachto moja pracamoje wyprute żyłyten łachmojestracone złudzeniamojeniedoszłe posłannictwomoje złamane życiemoja martwa perspektywawszystko ten łachubierzłachzapnij łachszanuj łach"Bursa miał rację, a więc nie jestemsamotna, on też czuł podobnie. Weźszmatęzamocz szmatępamiętaj o szmacieszmatą, wszmacie, o szmato! Ależ to tylko szmata, mamoNiepotrzebnie. Tylko zaogniłam sytuację. I trzask drzwiami. próbowałam coś powiedzieć. 15. I razjeszcze: łup nimi. Wporządku myślę sobotai niedziela będą milczące, co nam na dobrewyjdzie. Matka będzie czekała, aż ją przeproszę, a ja tego niezrobię. W tensposóbmam trochęczasu dla siebie bezudawania, że żyję życiem rodzinnym i dobrze miz tym. Kiedyś bym siędręczyła i te nadprogramowo ciche dni by mnie uwierały. Teraz już nie, bo przecież jestem jak głaz. I toprawda święta. Znieba wzięta. 5 listopada sobotaMogę tylko modlić się jak Marek Aureliuszi prosić:opogodęducha abygodzić sięz tym, czego zmienić nie można,o odwagę abyzmieniaćto,co zmienićmożna,io mądrość aby umiećodróżniaćjedno od drugiego. 6listopadaniedzielaJużpóźno. Niech się wreszcie skończy ta niedziela. Powiedziałam dzisiaj matce: Przepraszam. Rano uświadomiłam sobie, żeprzecież ona nigdzie nie wyjdzie,a trzeba będziezjeśćrazem obiad. Przeprosiłam dlaświętegospokoju. Prześcigałyśmy siępotem w nic nie znaczących uprzejmościach. Uczyłam się historii, czytałam Sołżenicyna. Wszystko poto, by poprawić sobie nastrój (! ). Wieczorem wsiadłamw samochód ipojechałam do kina na "Fortepian". Zamurowało mnie do reszty. Nic o tym nie napiszę. Moja matka pod datą 5 listopada1968 roku (wtorek) napisała:"Oglądałamfilmprodukcji włoskiej. [gdzie go oglądała,w kinie czy w tele16wizji? ] pod tytułem Błędnegwiazdy Wielkiej Niedźwiedzicy. Główną rolęgrała Claudia Cardinale. [ki diabeł, muszę sprawdzić w jakimśleksykonie filmowym]. Brat, siostra wielka miłośćwewczesnej młodości. Ona wychodzi zamąż. Miłość zmysłowa do brata wygasa. Inaczej jest z Giannim. W nim nic niewygasło, namawia siostrę, by z nim została, bo nie możeuwierzyć, żewielkieuczucia przemijają. Sandra postanawia wrócić do męża. Giannipopełnia samobójstwo. Czy rzeczywiście Sandra wróci? Podjęła taką decyzję, nie wiedząco śmierci brata. Co terazzrobi? Ona wróci. Onamusi wrócić. Ale nigdy już niezazna spokoju". (Chciałabymzobaczyć ten film. Może jest na kasetachwideo. A może w filmotece jakiegoś klubu filmowego? Zapisać. Sprawdzić. Nie miałam kiedy myśleć o Łukaszuani o sobie. Todobrze. Powoli kamieniejęjeszczebardziej. Badam swoją wytrzymałość. Nałkowska powiedziała, że rzeczywistość jest doprzeżycia, bo nie cała dana jest w doświadczeniu. Też tak myślę. A chciałabym jeszcze, abynie wszystko do mnie docierało wprost. To znaczy,abym nie żyła w pełnej świadomości. Nie zdawała sobie do końca sprawy z tego,co pewne faktyznaczą. Abyfakty odebrałymi uczucia. Skąd jednak mogę wiedzieć, jak tobędzie, gdy już będzie? "Tyle wiemyo sobie, ile nas sprawdzono. "Szymborska. Pamiętam z podstawówki. Ale przydaje mi się i teraz, gdy literaturąobozową i łagrową karmienijesteśmy wszkole do granic możliwości. 7 listopada poniedziałekOglądałam "Balety tatrzańskie" Kilara. Korzystam zokazji, bo Opera ŚląskaPAŃSTWOWA OPERA ś;uLMoniuszkiCENA8000irzyjeźdźa do Teatru Śląskiego. Mogłabym pojechać do Bytomia,^oszczędzam czas, niemówiąc o benzynie, którą kupujęza\17. własnoręcznie zarobione pieniądze. W tym tygodniu będę pracowała podwójnie,by nadrobić lekcjez poprzedniego (dzieci były zagrypione). To dobrze. Mniejczasu pozostanie mi na myślenie o sobie i Łukaszu. O "baletach" nic nie będępisała. Ochy i achy to wstylu mojej matki, gdymiała 18lat, a nie wmoim. Totrzeba poprostu przeżyć izachować dla siebie. Zasejfować w swoim twardymdysku na wieczne nieoddanie. 8 listopadawtorekChodzę spać wcześnie. Przeddziesiątą jestem włóżku. Jeżeli nie rozbudzamzanadto swojejwyobraźni faktami, które mnie dotyczą,a pozostaję jedyniew przedmiotach na szkolne jutro, tozasypiam bez kłopotów. Po skończeniu lekcjiangielskiego z moimi dzieciakami(wyjątkowo rozbrykanebyły dzisiaj) czytałamzapiski w matki dzienniku. Narzeka, że nie spała przez dwienoce (napewnoprzesadza, jak zwykle), bo przygotowywałareferat z polskiego o Żeromskimi uczyła się WOP-uto wiadomości oPolsce. Chyba odpowiednik naszegoWOS-u, czyli wiedzy o społeczeństwie. Marudzi również, bo poszła nie przygotowana z PW, co znaczy przysposobienie wojskowe. Podejrzewam, że to odpowiedniknaszego przysposobienia obronnego, ale my to mieliśmy tylko w klasieI liceumikto by się takim przedmiotem przejmował. Uczyła się także do klasówkiz higieny. Zupełnie nie wiem, co to takiego. Pełno jakichś głupichprzedmiotówmieli. Moja matka też udzielała lekcji. I w dodatku uczyła matematyki dziewczynęz klasy VIII. Jużja wolę uczyć angielskiego. Ale zbytniej satysfakcji mi to nie daje. Możedlatego,że jedna nauczycielka w rodzinie wystarczy. Pracuję dlachleba, jakpowiedziałby Lechoń. No, może na cukierki. Na chlebniemuszę. Narazie. 9 listopada środaWidziałam Łukasza. Uśmiechnął się życzliwiej,a ja zaraz zapomniałamo wszystkim, cozłe. Zapragnęłam wrócić do ostatnichdni sierpnia i jeszcze razwszystko przeżyć,tylko inaczej. Gdybym mogła zasnąć iobudzić się wsierpniu. Raz jeszcze spotkaćopalonegoŁukasza w środku miasta, raz jeszcze pójść z nimna lody do "Misia" (tamsą najlepsze),raz jeszcze śmiać się tak, jak nigdy potemi jak kiedyś przedtem, gdy jeszcze ojciec mnietam zabierał. Gdybym mogła cofnąćczas, byłabym najszczęśliwsza. Wprawdzie nie wiem, czy udałoby mi się byćz Łukaszemdo teraz, ale też mądrzejsza o "teraz" wiem, że nie dążyłabymdotakiego obrotu sprawna siłę. Chciałabym siebie usprawiedliwić, znaleźć jakieśwytłumaczenie, mającepsychologicznie ugruntowanepodstawy, ale to dla mnie zatrudne. Próbuję jedynie jakoś trwać codziennie i robić to, co . zapisanena kartce,18wypunktowane przezmatkę lubprzezemniesamą. Lata dyscypliny robią swoje. Teraznawet sranie w banię wpierwustalam i wpisuję w swój komputerowy kalendarz. A jednak (i to najdziwniejsze! )zdarzyły się sprawy jakby spoza mojegokontrolowanego układu, jakby nie ze mnie, jakby to nie ja, tylko diablęta, czarnekocięta, z tysiąca i jednej, nie mojej nocy, z korzeni baobabów, któresię rozrosły,rozpleniły. O baobabach potem. Jutro. 10 listopadaczwartekDni biegną jak głupie. Narastająszybko, jak korzenie baobabów. No, właśnie. o nich chciałam pisać. Jestemw takimnastroju, że mogę. Przysięgam: nic niewiemo tych potwornych drzewach poza tym, co Saint-Exupery napisał w"MałymKsięciu". Dlatego w moim wyobrażeniu sąmagicznie potworne. Wrosły miw wyobraźnię wprost z rysunkuna stronie 21. I takie już pozostały. Mogłabympokusić się o jakąś sensowną wiedzę, udokumentowanąbardziej naukowo,a mniejliteracko, bardziej racjonalnie, a mniej bajkowo. Nie zrobiłam tego inie zrobię. Jużza późno,Już nie chcę. Niechten bajkowy obrazek we mnie pozostanie nazawsze, niech będzie dla mnie wielkim ostrzeżeniem i ciepłą chwilą, którą spędzałam z tatą, gdy mi czytał "Małego Księcia", ciągle od nowa, od początku, więcwreszcie nauczyłam się go na pamięć, co mi nie przeszkadzało, abym tatę dalejprosiła oczytanie. Lgnęłam do jego głosu jak pies, który nie ma pojęcia,na czympolegawierność,choć cały jest wiernością. Czasamipróbowałominąćjakiś fragment albo skrócić go o kilka słów. Nic z tego. Dojrzałam, upomniałam się o nieprzeczytane słowa. I ciągle pamiętam, żebaobaby nie są krzewami, tylkodrzewamitak dużymi,jak kościoły. Iże wyrastają z ziaren straszliwych, które trzeba wyrwać zarazpowykiełkowaniu, bo gdy baobab wyrośnie, tonie można się go pozbyć. Zajmie całąplanetę. Całą moją duszę, jeśliona jest planetą. Przeorze ją korzeniami, rozsadziw drobny mak i nicz niejnie zostanie dla mnie. Jest na to rada. Pamiętam ją:"Jest to kwestia dyscypliny powiedział mi później Mały Książę. Rano, poumyciusię, trzebarobić bardzodokładną toaletęplanety. Trzeba sięzmusić doregularnegowyrywania baobabów, i to natychmiastpo odróżnieniu ichod krzewów róży, do których sąw młodościbardzo podobne. Jest to praca bardzonudna,lecz bardzo łatwa. "Pamiętam, jak tatuś kończąc rozdziałobaobabachgrzmiałgłosem tegoPKedziwnego pisarza (o nim dowiedziałamsiępóźniej wielu ciekawychrzeczy' Przeczytałaminne jegoksiążki): "dzieci,uważajcienabaobaby! ". Tata mówił,19. że moja dyscyplinapowinna się zacząć od mycia zębów rano, zakręcania kranów,wypicia kakaona śniadanie i zjedzenia czegoś, choćby najmniejszego (nigdy niecierpiałam śniadań), a potem dopiero wykonywania swoich innych obowiązków. Zawsze pamiętałam o baobabach. Raz jeden zapomniałam. Spojrzałam w oczy Łukasza i zapomniałam. Ucieszyłamsię, żego spotkałam w środku miastai pod koniecwakacji, żesię do mnieuśmiechnął, żechwycił mnieza rękęi że wszystko stało się tak zwyczajnie i najcudowniej, tak że musiałam myśleć tylko o różach, zapominająco baobabach. Muszę przerwaćpisanie. Rozmarzam się. A poza tym czekają mnie drobnerobótki domowe. To teżjestkwestią dyscypliny, a w moim przypadku także zaoszczędzenia sobie wymówek i nerwów,które powinnamtraktowaćdelikatniez wielu powodów. Jak zwykle podleję kwiaty, wymyjępodłogi i łazienkę. Dlamojej matki ważniejsze jest to, abym miała czas na umycie umywalkiniż naugotowaniesobie zupy z proszku. Na szczęście polubiłam zupki wietnamskiez makaronem, mające orientalne nazwy i zupełnie podobnąkonsystencję: nieodmiennie jest tam makaron poskręcany zezłości, że traktuje sięgo tylko wrzątkiem imaleńkimi torebeczkami,w których jest odrobina przypraw i pikantnejoliwy. Sąto zupki awaryjne, bo korzystam z nich wtedy, gdy chcę mieć w środkucoś ciepłego, a nie mam czasu ani ochoty, by naprawdę coś gotować. Dzisiaj niemam. Wracam do Dżordża z filiżanką herbaty yunan. Zrobiłam,co trzeba z domowychprac,i mam terazdowyboru: albo zająć się odrabianiem lekcji,albopogadaćz komputerowymDżordżem. Wybieram todrugie,bowolę siedzieć nad książkami,gdy wróci matka. Dzisiaj mogę sobie pozwolić na robienie wszystkiegowolniej,bo jutronie muszę ranopędzić doszkoły. Narodowe Święto Niepodległościdajemi ten przywilej,co w sumiez sobotą i niedzieląstanowitrzy dni wolne odtypowych obowiązków. Dni, które muszę już dzisiaj zaplanować,aby nie siedziećtylkowdomu, co grozić może niespodziewanym spięciem, a wiadomo, że za tymnie przepadam. Matka wróci koło17. Przede mną więc dwiegodziny przy klawiaturze, po których powinnam rozłożyć szkolneksiążki. Niekoniecznie jednak donichzajrzeć. Na 18 idę pouczyć dzieci angielskiego. W tensposób idealnie sięz matką rozminiemy. Io tochodzi. Wracam do spotkania zŁukaszem. Nie oto mi chodzi,by przeżyć jerazjeszcze, nie oto, bysobie przypomnieć w szczegółach, bo przecieżpamiętamażzadobrze. Raczej o to, by poukładać, zapisać, a potemprzeczytać. I jeszcze spojrzećna zapisane słowajak na obcą historię. 20-lByłamwtedy lekka, radosnai wyzwolona od wszelkich napięć. Wróciłamdzień wcześniej zpięknych wakacji, które byłyjak nigdy długie iudane. A najważniejsze, że w całości bezmatki. Wyjechałam pod koniecczerwca do stryja (tobrat ojca, a mój chrzestny ojciec, mieszkającywDrezdenku). Stryj mnielubi, a jago uwielbiam. Pod koniec pobytuu niego czułam, że i temperatura jegouczućwzrosła. Stryj jestwłaścicielem kilku tartakóww okolicznych lasach. Mówi,żepodtrzymuje dawne rodowe tradycje, choć ichwcale nie pamięta i nie hołubi. Dziadek, którego znam tylko z opowieści, byłbyz niego dumny, bo stryjrozwinąłbiznes, nie wyrzekając się własnych zabużańskich(czyli zza Buga) korzeni. Z mojegoojca dziadek też był dumny, choćojciec,jako inżynier-górnik, budował nowąrzeczywistość, którą dziadkowieprzyjęli z konieczności, amniej z wyboru. Ale todługa historia,do której możetrochę jeszcze wrócę. Potem. Na razie o wakacjachu stryja. Były piękne, a najważniejsze, że beztroskie. Stryj jest szczęściarzem. Niedość, że ma dużo forsy, tojeszcze lasów wokół pod dostatkiem, świetny domw Drezdenku i daczęwŁugachnad jeziorem. No i jeszcze dużo młodszą od siebieżonę. Stryjenka Basia prowadzi księgarnię w ryneczku. Świetną, rewelacyjną,wspaniałą. Zgłupiałam dla tej księgarni i dla Basi, do której mówię po imieniui bardzo miz tym dobrze. Do stryja zwracam się oficjalnie iteż miz tym dobrze. Stryjostwonie majądzieci. Myślę, że niemogą ich mieć z tylko imznanychpowodów. Nie jest to jednakichnajwiększym zmartwieniem. Żyją zwyczajniei radośnie. Każdy w swoich sprawach i codziennie również we wspólnych. Lubiąsię bardzo. To widać. I to dla mnie było ważniejsze niż id. miłość, o której trudnobyłobymi mówić. Ale to,czy się ktoś lubi, czy nie widać najwyraźniej. Uparłam się, byw księgarniBasipopracować. Stryj się uparł,by mi zapewnićleniuchowanie. Ale wytłumaczyłam im,a Basi dokładnie, że chcę, lubię. i wogóle to będzie cudowne,gdy będę mogłazastąpić w księgarni dziewczynę, którawłaśnie dostała dwutygodniowy urlop. Wytłumaczyłam Basi, że o niczyminnymnie marzyłam,żechcę pracować i znam się na książkach, a w dodatku potrafię byćmiła itraktować klientówtak, jakbym przeszła niewiadomo jakikurs marketingu. Najtrudniej było miją przekonać, że będę również bardzoz tego powodu dumnaiszczęśliwa. Udało się. Mogłam pracować,awieczorami pławićsię zestryjostwem wluksusach, które, przyznaję, lubię wnadmiarze i wcale siętego niewstydzę. W sumie: było wspaniale. Dostałamprawdziwą pensję, regulaminową+premię, także regulaminową, nielicząc kieszonkowego. Osobno od Basi i od stryja(w funtach, bo prosto od nich wyjeżdżałam doLondynu). A w dodatku miałamCzystko to, co na wakacjach: słońce, wodę, lasy, pachnące grzybami i żywicą. ^Jeszcze cośwyjątkowo wakacyjnego. Czułam,że ktoś mnie kocha albo przynaj21. mniej bardzolubi. I chociaż wcale o tym niemówiliśmy, to ja czułam. Było midobrze, więc ija byłam dobra. Lubiłam siebiei uśmiechałam się jak nigdy. Zauważyłam, że mam coś, co nazywa się poczuciem humoru, i bardzo mnie touradowało, bo myślałam, żejestem tylko Magdą Ponurą Gębą. Żal mi byłożegnać się ze stryjostwem,ale przecież czekałymnie inne atrakcje, od Londynupocząwszy, a na Cambridgei Oxfordzieskończywszy. Nieteraz jednak czas naopisywanie moich angielskich doświadczeń. Z Londynupojechałam jeszcze do mojej chrzestnej matki, mieszkającejweFrancji,niedaleko niemieckiejgranicy, a konkretnie w Wissembourgu na Place duMarche-aux-Choux. Moja matka chrzestna, Jeannette, jest kuzynką mojej matki,technikiem dentystycznym z wykształcenia i wykonywanego zawodu. Urodziła sięwe Francji, wychowywała się w Polsce, aod długiego już czasu mieszka weFrancji. Nigdy jednak nie wniknęłam, dlaczego ten kraj wybrała. Jeannette jestwdową, jak moja matka. Ma 57 lati dorosłe dzieci, każde na swoim, a w dodatkujedno w Polsce, a drugie wNiemczech. Jeannette pracuje,bo lubi i ma pracę,w której jest ceniona. To jej wystarcza, bysię uśmiechać, nigdy nie narzekaći cieszyć się zewszystkiego, co przynosi każdy dzień. A cieszyć się potrafi, szczególniegdy inni oniej pamiętają, telefonują lub przysyłają kartki. Było mi tamdobrze. Właściwie dlaczego miałoby być inaczej? Czułam się tak, jakby codziennie na mnie ktoś czekał. Czy można chciećwięcej? Dosyć tych rodzinnych opowieści. Napisałam,by przekonać siebie, żejednak ktoś wie o moim istnieniu, ktośmnieoczekuje iw dodatku to ja komuś z rodziny umilam życie. Tak właśnie. Umilam tym, że jestem. Muszęna tesłowa spojrzeć, by się przekonać,że naprawdęje napisałam. Mało tego: by uwierzyć, że to, co napisałam, jest prawdziwe. Takawiara jest mi terazbardzo potrzebna. Wracam doŁukasza. Do spotkania z Łukaszem, bo ospotkaniu miałam pisać,a widzę, że odwlekam te wydarzenia, jak potrafię. Wróciłam więczcudownych wakacji, cudownie usposobiona, otwarta,przekonana, że ludzie żyją po to, by robić konkretne rzeczy,sobie pomagać,lubić sięi by ze sobą rozmawiać. Matki nie było. Spędzała swoje wakacje pracowicie, nakoloniach, wychowując cudze dzieci w dyscyplinie i bez radości. Wiedziałam, żenikt mnie nie odbierze z autokarui nikt nie będziena mnieczekał. Nie było miz tego powodu przykro. Wróciłamdo pustego domu. Rozsiadłamsię na balkonie,patrząc z niego na podwórkapełne dzieci biegających z patykami, jeżdżących na22ftf. -rowerkach i deskorolkach. Balkonowe kwiaty uschły z braku wody i przekwitły ,starości. Postanowiłam nazajutrz odwiedzić ogrodnika i zasadzie coś co prałoby wrzesieńoraz październik. Najpierw jednak zabrałam się zapowakayTneporządki, cozresztąrobiłam z ochotą. Prałam swoje ciuchy rozwZS nbalkonowych sznurkach,mając pewność, żew ciągu nocy wszystko o żTwyschnąc. Rano obudziłam się w dobrym humorze. Pobiegłam do ogrodnika i kuZ'łam cos czerwonego i chabrowego. Posadziłam. Zajaśniało lwypiękniUrnyam okna aby dobrze widzieć kwiaty. A po południu pojechałamZ t^miasta,by zobaczyć, cow kinach. Kupiłam biletna "Rawę Blues Festiyal6naTwrześnia za145 tysięcy złotych. Koncertna MałejSceniemiał rozpocząć sięlililg ^. j^l^^lli^:;:ill^i::So godzinie 10. 00, a na Dużej Scenieo godzinie 15. 00.Narazie niemyślałamoktórej tam dojadę. Czasu miałam wiele. Ciągle trwałupalny sie^en SStrochę po księgarniach, posklepachz ciuchami, w których za żadTy^-^młam. Przywiozłam ich trochę odBasi z Drezdenka i od Jeannette z Frańn Szko'da forsy na zbytki. Chciałam dokina, więc skręciłamw zatłoczoną. WM^Sukasz. "swlatowldzle"- Nle zobacz^ ^ nagle prz^Tną^ł-Doyouhowhow - powiedział, próbującangielskiego humoru-I m fine. mank you - powiedziałam - aoczy musiały mi błyszczećśmiaćsię. a Łukaszzłapał mme za rękę wesoło i powiedział, że Idziemy narodyon mniezaprasza,więc poszliśmy do "Misia", a potemdo Łukasza o"! 37^o poko,u. U niego też było pusto. Skrzydła namysłyjuż przy^bdach i dzTwil? "^ się sobie, że dotej pory nam te lody nie przyszły do gło^, choctz przeor23. widywaliśmysięw szkole często. Moje wakacje ciągle trwały. A może dopieroterazsię naprawdę zaczęły. Wczasie lipcowo-sierpniowych dni, które były, niespotkałam nikogo, za kim bym poszła,jak za Łukaszem. Bez zastanowienia, poomacku,na palcach,jak cień fruwający,jak duchlekki niby piórko ptasie. Poszłam. Próbował mnie pocałować jużw samochodzie. Nie pozwoliłam, bo jestemzdyscyplinowanymkierowcą, apoza tym sceny z amerykańskich filmównijak niepasują donaszych małych fiatów. Dojechaliśmy w ciągu 15 minut. Ulica Kościuszki była pusta o tej porze lata i dnia. Potemskręciłam wprawo, w Kłodnickąi jeszcze jakąś małą boczną, gdziestał piękny dom Łukasza. Opuściłam go dopierow południednia następnego. Niestety,muszę kończyć tę opowieść. Wróciła moja matka, trochę wcześniej,niż powinna. Mówi, że zmęczona, na pewno zaraz się położy, a ja wyjdę na lekcjez dzieciakami. Przedtemjednak zaplanuję jutro i pojutrze. A więc planuję,ale niezbyt dokładnie:11 listopada piątekŚwięto NiepodległościRano, gdy się obudzę, a będzie to jakzwykle o siódmej, niepóźniej,a wstaćniebędę mogła do dziewiątej ze względu na matkę(już o tym pisałam) z okazji świętatudzież zbliżającej się matury powtarzam Polskę Piłsudskiegoi wszystko, cosię z tymwiąże;od 9. 00 do 9. 30(już będęmogła)wyłażęz łóżka, wskakuję w sportoweubranko i biegam;od 9. 30 do 14. 30siedzę kołkiem przy biurku i robię wszystko, co trzebapisać do szkoły;od 15. 00 do 15. 30jakzawsze jemobiadzmatką(może będzie łagodnie);od 16. 00 do 18. 00siedzę przy Dżordżu i piszę wpliku Magda. doc; tymrazemjuż muszę skupićsię na Łukaszu; plik ma już 47 113 znaków; 29stron i jestemw 3 wierszu na tej stronie; OK;od18. 00 do 20. 00wychodzę z domu,nie wiem dokąd, najprawdopodobniejdo minikawiarenki pt. "Ewa" na naszym osiedlu, awłaściwie tuż przed nim,24naulicy Jaworowej, w domkujednorodzinnym; knajpka jesttak okropna, takokropna,żejak w niejjestem i piję piwo EB,tozaraz mi lepiej,bo mójdom, jakijest, takijest, alesto razy lepiej wyglądai całe szczęście, że tow nim spędzamwiększość czasu i w szkole, a nie w tej knajpce;ale to jedyne miejsce na osiedlu,gdzie przychodzą młodzi ludzie, słuchają Liroya i wszystkiego, czego nie lubię,ale też słucham, aby się integrować, a przynajmniej próbować to robić, sobie samejwmawiając, że jestem jedną z tego właśnie pokolenia i że nie jestem zapóźnionaw rozwoju kulturowym, młodzieżowym itp. , itd. igównomnie to obchodzi, alez kim w końcumam być,jak nie znimi; oniprzynajmniej się domnie niewpieprzają, jak czytam, toczytam, jak pijępiwo,to piję,robię swojeimogę byledupkowi powiedzieć spływaj, byle z uśmiechem, aon zrozumie, jakie to proste,on zrozumiei nie powie, żebrakmi ogładytowarzyskiej, dobrego wychowania, żenie znam zasad iże w lesie byłamchowana; jakie to proste, spływaj. i jestem samazksiążką, gazetąlubbez niej, ajednak wgrupie, jednak mamtowarzystwo, któregopragnę, nie mogęprzecież udawać, że goniepragnę, skoropragnę; i nieważne,żetonie jest towarzystwo,wktórym bym chętnie przebywała,ale skoro się niematego, cosięlubi, to się lubi to,co się ma, jak mówi Jeannetteima rację;no, dobrze, więc spędzę ten czasw "Ewie", może nawetdłużej, niż zaplanowałam, może nawetdo 21. 00; niech moja matka wie, żemam towarzystwo, żeniejestem tak wyobcowana, jakby ona sobie tegożyczyłaijak ona jest;a potemzobaczę z nią jakiś film w TVlubcoś innego, w ramach integracji rodzinneji dobrosąsiedzkich stosunków, o któretrzeba dbać, by się nie zepsuły,bopocokłopot, mam inne, maminne i niech je diabli. Najwyższyczas wychodzićnalekcje. Dwa następne dni zaplanuję jutro. Nicna to nieporadzę, że nie zdążyłam,piszę szybko, a jednak. 49 226 znaków się zrobiło, więc koniec, bospóźnić się niemogę. Nie drukuję dzisiaj. Tylko zachowaj, Dżordżu, zachowaj, wrócę doCiebiejutro, pa, kochany, do zobaczenia, do jutra. 11 listopada 1994roku piątekW porządku. Dzień przebiega zgodnie z planem, żadnychmiłych lub niemiłychniespodzianek. Tak może być. Czuję się bezpieczniej,jakby wszystko ode"Ulic mogło znów zależeć. Albo "prawie wszystko". Podejrzewam,że szkopułtkwi wsłowie "prawie". Nie będę się rozwodzić. Jestgodzina 16. 10. Siedzę z Dżordżem. Przy Dżordżu. ObokDżordża. I czuję,^ lubię go coraz bardziej. Żeby on jeszczemiał oczyzamiast ekranu. Nie śmiem"larzyć o rękach. Zresztą, ja już o niczym nie marzę. Świat się dla mnie zatrzymał25. tamtegodnia, a wszystkie następne tylko sobie płyną, a ja płynę razem z nimii patrzę, co każdy mi przynosii dokądbędę mogła kontrolować to, co się dziejewokół, nie licząc tego, co wemnie. Łukasz. Nie rozmawiałam z nim taknaprawdę od czasu ostatniej, toznaczyjeszcze wrześniowej rozmowy i od chwili naszegorozstania. Nieliczę przecieżtychurywanych zdań i spojrzeń na szkolnym korytarzu. I muszę znaleźć odwagędotej rozmowy. Za kilka dni. Nie wcześniej. Aw sierpniu całował mnie, gdy tylko zamknął drzwi. Całował mnie najpiękniej. To znaczy: czułam, że nie może byćjeszcze piękniej. Wprawdzie do tej porycałowałamsię tylko zJackiem, ale tymczasem minęłyprawie cztery lata,doświadczeń więc niemiałam zbyt wielu. Ale też imoje potrzeby w tym względzie byłyprawieżadne. Może dlatego,że nie spotkałam nikogo, z kim chciałabym sięcałować. A z Łukaszem w ogóle się nie zastanawiałam,czy chcę, czy mogę, boprzecież o niczym innym nie marzyłamod pół roku i przerabiałam te pocałunki nasto filmowych sposobów, o wielu porachdnia i nocy, we śnie, w myślachulotnychi skrytych najgłębiej. Łukasz szepnęłam, bochyba chciałam coś powiedzieć,ale nie zdążyłam. Wszystkostało sięszybciejniż w filmie iniż w nowoczesnym romansie. Łukasz wziąłmnieza rękę iprzeskakującpo dwa stopnie, zaprowadził na górę,doswojegopokoju. Zrzucił ze mnie krótką i zwiewną sukienkę. Ciągle mnie całując,zdjął moje minimajtki itaką nagusieńką położył na swoim szerokim łóżku. W tempie absolutnie dzikim zdejmował swoje ubranie i taki mocny, duży,opalony, najwspanialszy leżał obok mnie i dotykał wszystkichmoich miejsc, których niktprzedtem inigdy niewidział. Inie dotykał. Nie wiem, jak długotrwały nasze przytulania bez słów, nielicząc głośnychoddechów i moich szeptów, które nic nieznaczyłypoza zachwytem. Poprostuniewiem. Łukasz kilkoma zdecydowanymi ruchami wszedł. w mojeciało. Nie krzyknęłam. Wbiłam tylko zęby we własną rękę, zostawiając na niejgłęboki ślad, którytrwał potem dosyć długo iw różnych kolorach. Łukasznie ukrywałswoich reakcjii widziałam, że przeżywa coś więcejniż jest tow stanie określić jakiś fachowytermin. A potem nie odwrócił się ode mnie, tylko leżałdługo, przygniatając mnieswoim słonecznym ciałem, a janie wiem, czy w ogóle oczymś myślałam. Czułamtylkozapach mandarynek, wydzielał się z naszych ciał, a możez kątów tego domu. Mandarynki. czujesz? tak na pewno powiedziałam. Czuję tylko ciebie, a ty nie jesteś mandarynką, tylkoMagdą,pachnącąjak. jak wrzosy w sierpniudodałam. 26Nie jak wrzosy,tylko jak łąka w czerwcu. chociażdobrze, niechbędziejakwrzosy, bo zawszechciałem na leśnych wrzosach kochać takąjak ty, dziewczynę. Leżeliśmy jeszcze długo bezsłów. Chodź podprysznicpowiedział Łukasz. Wstałam. Prześcieradło było zakrwawione. Duża jasna plama widniała na samym jegośrodku. Magda, niewiedziałem, że to był twój pierwszy raz powiedział Łukasz, nie ukrywając swojego zdziwienia i zaskoczenia. Magda,Magda. powtarzał. Nie mogło być inaczej, bojaprzedtem nikogo nie kochałam. Ja mówię o seksie tłumaczył się Łukasz i wyglądał teraz nieśmiało,jakby rozmawiał na ten temat po razpierwszy. A ja mówięo miłości dodałamw sposób tak pewny, jakbym otymmówiła codziennie. To znaczy, że ty mnie. Tak właśnie ito od dawna. Stałam przednimnaga i nie wstydziłamsiętego. Patrzył na mniespokojnie iwydawało mi się, że czule. Chodź podprysznic powtórzył. Łukaszpolewał mnieciepłą wodą. Potem ja zrobiłam to samo. Ciąglekrwawiłam. Muszę coś z tym zrobić powiedziałampytająco. Poszukam jakichś podpasek, powinny być w szafce mamy. Przyniósłmi je pochwili. Także majteczki oraz szlafrok. Chybateż mamy. Nie chcęszlafroka, wolałabym twojąkoszulę lub trykot. Łukasz wyszedł, byposzukać. Patrzyłam na siebie w lustrze. Uśmiechałamsię na różne sposoby, badałamswojeciało, zaglądałam woczy w okularach i bez nich, jakbym nie wierzyła, że jatoja. Stało się przecież to, o czym myślałam wielokroć i wyobrażałamsobiewszczegółach. Aranżowałam wnętrza, światła,napoje, słowa. Wszystko natęwłaśnieokazję. Wierzyłam, że to będzie z kimś, kogokocham. Moja inicjacjamiała byćjednak poprzedzona rozmowami, ustaleniami, wspólną decyzją podjętąpo tak zwanym chodzeniu zchłopcem. Najpierw miałam sięz nim spotykać tui tam, całować, przechodzić kolejne etapy wtajemniczenia i bliskości. Nic z tego. Stałosię od pierwszego wejrzenia wśrodku miasta. Nawet mido głowy nieprzyszło, bypowiedzieć nie. Albo:niedzisiaj. Lub: nie teraz. Nie powiedziałam, że jestem dziewicą. Nieustaliłam, jakie środki antykoncep27. cyjne będziemy stosować. Mojateoretyczna wiedza na ten temat jest taka, żeniejedną dojrzałą kobietę mogłabym nią zaszokować. Potrafię wymienić różnenazwy pigułek, globulek, maści i wkładek domacicznych, któresą nie dla mnie, bojeszcze nie rodziłam. Stało się. Stałosię 24 sierpnia w czwartek. Łukasz przyniósł mi sok pomarańczowy ikoszulę. Przytulił mnie. Wszystko mnie bolało, ale nie narzekałam. Byłam bardzoosłabiona. Siedzieliśmy chwilę w salonie, ale powiedziałam, że muszę się położyć. Łukasz zaprowadził mnie do swojegopokoju. Zmienił prześcieradło. Położyłsię obok, ale pochwili poprosiłamgo, by mniezostawił samą. Obudziłam się rano wŁukasza łóżku. Włożyłamsukienkę. Rozglądnęłam siępomieszkaniu. Łukasz spał w pokoju obok. Wyszłam więc po cichu, zatrzaskującdrzwi. Wsiadłam w samochód i przyjechałam do swojego domu. W wanniez pianą leżałam godzinę, amoże więcej. Nie byłamw stanie nic wymyślić ani niczjeść. Dobrze, żenikt mnie nie obserwował. Nic nierobiłam. Nicnie myślałam. Snułamsię z kąta w kąt. Nie byłamniezadowolona, nieszczęśliwa, zawiedziona. Aleniemogłam też powiedzieć, bym szalała z radości i z tego, że, byłam najbliżej z chłopcem, o którym śniłam od dawna. Dopiero wieczoremzrozumiałam,że czekałam. Na znakod Łukasza czekałam. Ale nie było go przez cały dzień. Dobrze. Koniec na dzisiaj. Jest godzina 18. 35. Wychodzęz domu. Idędo"Ewy". Zasłużyłam natak zwaną rozrywkę. Żadnych łez. Jestem twarda. Nie czas żałowaćróż, gdy płoną lasy. Nicjuż dzisiaj nie planuję. Jutro dopiero,gdy wstanę. Mogę sobie przecieżpozwolić nataki luz. Czasami. Zachowaj, Dżordżu. Zachowujesz aktywny dokument: 56 399 znaków, 34 strony. Drukować? OK, na drukarce Epson Stylus 800ESC/P2 na LPT l. Ilość kopii? Jednąoczywiście. Na co mi więcej. I jeszczedyskietka. Przegrać. Ale to już w Nortonie. 12 listopadasobotaJak dobrze. Matka wychodzi za chwilę do swojej wieczorowej szkoły. Ja naspacer lub poranny bieg. W każdym razie kilka godzin tylko dla siebie. Będę28pisała. I ustalę, co robić dzisiaj. Też muszęgdzieś wyjść. Wczorajszy pobytw "Ewie" dobrze mi zrobił. Trochę za dużśtamdymu, ale nie mogę się przecieżdoprowadzić do rozpaczy wspominaniem tego, co było i roztkliwianiem się nadtym, cojest. Mamrację,Dżordż? No, Dżordż? Słabo mi. Wyszłam do łazienki, by przemyć twarz wzimnej wodzie, i zobaczyłam swoją przezroczystość. Jakbym miała rozpłynąć się w lustrze,wodziei świetle. Schowałam głowę w kolanach. Nie pomogło. Chyba zrezygnuję z biegu. Może tylko spacer,ale najpierw zjem płatki kukurydzianez mlekiem. Nie,nic niezjem,położę się jeszcze. Poczekaj, Dżordż. Nie zamykam tego plikuani Ciebie. Pomrucz trochę iwłącz za chwilę ten gwieździsty wygaszacz ekranu. Tylko chwilę,Dżordż. No, co? Nigdy Ci nie było słabo? NigdyCi w głowie zajączki nieburmistrzowały? To się zdarza, zapewniam Cię, nawet w najlepszej rodzinie. Noto sobie rozmemłałam dzień następnągodziną w łóżku. Powinnam zostawiać luzy czasowe. Bezczelnie te luzyczasowe planować. Ja chyba zwariowałamz tymplanowaniem! Przecieżna dzisiaj jeszcze nic nie zaplanowałam, więc mogęsię umówić z sobą, że właśnie zaplanowałamgodzinne leniuchowanie w łóżkui poranną słabość. Umawiam się, że tak właśnie było. A terazpowolna mobilizacjado dnia zwanego sobotą. Adzisiaj jeszcze:10. 30 11. 30spacer; właśnie spadł pierwszyśnieg, nie za dużo, takw samraz; wszędzie jestbielutko;trochę mrozu, 23 stopnie, też w samraz;wkładam cieplejsze spodnie, skafander,czapkę wstylu "hejukum-kejkum-Olo, ratuj" i mięciutki szal; opatulę się nimdokładnie;11. 30 12. 00kąpiel w leśnejpianie;nie! wpoziomkowej pianie; więcej lata; alewłaściwie, po co miwspomnienia? ; muszą być;opowiem,co było,i zaczynam żyć już tylko dzisiaj;12. 00 14. 00opowiadam Dżordżowiisobie;14. 00 15. 30OK,niech będą luzy czasowe; muszę zjeśćobiadz matką,a może także zamienić kilka zdań o dzisiejszejpogodzie; porównamy doświadczeMa:jaze spaceru, a ona z drogi do pracy i z pracy;15. 30 17. 30uczę sięjeszcze historii, przeglądam gazety zostatniego29. tygodnia pod kątem wydarzeń politycznych w Polsce; niestety, muszę, choć nicmnie to nie obchodzi; nie czujęsię powołana do polityki anido zbawiania świata,anido ratowania ojczyzny; ponoć mój dziadek ją ratował, możewięc odrobiłpatriotyczny obowiązek w naszej rodzinie i za mnie;jeżelinatomiast wybiorę historiędo matury, to muszęwiedzieć; ale nie wiem jeszcze, czy nie wybiorę biologii facetz bioli wydaje mi się sensowniejszyod tego z historii; alestudia. cóż ja takdzisiajbredzę? ; jeszcze do matury daleko i nie wiadomo, cosię zdarzyć może; gówno sięzdarzyć może! ;no, dobra, bez tych ekstrawagancji semantycznych;17. 3018. 00five o'clock;też mi five! 18.0021. 00 szaleństwo! Czytam tylko dla własnej przyjemności; jeszcze nie wiemco; nigdzie nie wychodzę; mam słabowity dzień, muszę topotwierdzić;jutro idęnabadanie krwi; nie, jutro jestniedziela! ; a więc dopierowponiedziałek; niech będzie poniedziałek; może wtedy się czegoś dowiem i uwierzę jak ten Tomasz niewierny; niewierny, bo niewierzył, czyniewierny, bo zdradził? ;sprawdzić. Lepiej mi. Mogę pisać dalej. Na spacerze było biało i spokojnie. Nie spotkałam nikogo znajomego, a więcniktmnie nie wyprowadziłz równowagi. Coraz częściej myślę, że ludziesąpo to,aby mnie denerwować lubranić. Dlatego się uodparniam na nich, na wszystkieewentualne sytuacje i słowa. Próbujęznaleźć swoje barwy ochronne. Otworzyłam dziennik matki na datach 11 i 12 listopada 1968 roku. Przeglądałam. Matka opisuje dzieje wakacyjnej korespondencji, którają nudzi, ale nierezygnujez niej,boniechcebyć posądzona o egoizm. Nie rozumiem. Dlaczegoegoizm? Po co podtrzymywać nic nie znaczącą korespondencję? Czy tylko po to,byjakiemuśZdziśkowinie robić przykrości? Poświęcaćsię? A jeżeli Zdzisiekodkryje to poświęcanie, a godności nie jest pozbawiony, to będziemu dopieropodle. Moja matka nigdy w życiunieprzyznałaby siędo tego, że woli coś zrobićdlasiebie niż dla innych. Na pewno tak ją wychowywano i urabianood maleńkości. Morda w kubeł iczynić wszystko dla dobraidei, a jak nie dla idei, to dlaojczyzny, która też może być ideą, ajaknie dla niej, to dlaspołeczeństwa albozwyczajnie poświęcać się, boś baba i taka twoja psia rola i powinność. Plonyjejżyciadla innych ja zbieramod kilku lat. Może zbieram od jeszczedawniej, alesobie przedtem pewnych spraw nie uświadamiałam. Mojamatka nie żyła dlasiebie, awięc mniew sobie nie polubiła ani nie pokochała. Myślę nietylko o okresie płodowym, gdy mnie dosłownie w sobie nosiła, ale także o następnych latach,30gdy żyłam obok niej, choćprzecież musiałamtakże i w jejmyślach. Moja matkana pewno poświęcała się dla ojca i dla małżeństwa jako społecznej komórki. Dziecko, czyli ja,owoc małżeństwa, było koniecznością, dla której zabrakło jej sił,a przede wszystkim miłości. Tu jednak odzywają sięmoje żale, więc dajmy imspokój, Dżordź. 11listopada moja matka zapisuje:"VZjazd Partii pierwszy dzień obrad, 4-godzinna nudaw szkole". Dlaczego nuda? Czyżby musielitransmisję z tego Zjazdu oglądaćw TV? Uczyłamsię o V Zjeździe nahistońi. Pod konieczapisków w tym dniu długa inwokacja doDziennika:"Dziennikuprzygód, wrażeń, płaczów,śmiechów, narzekań, trosk, radości. I czegóż jeszcze? Jesteś wszystkim". [To prawie jak Dżordź dla mnie! Aleja opróczDżordża mam siebie. I nietylko. ]Egzaltowane wyznanie. Ja bym taknie napisała. I widzę, że gdybym miałatylko takieproblemy, jak matka w moim wieku, to nie miałabymich wcale. Jedno (czuję) miałyśmy wspólne: tę piekielnąsamotność. I nieważne, że mojaupływa w luksusowych warunkach w porównaniuz warunkami, wjakich żyłamatka. Może tym bardziej jest bolesna. Nie chcęteraz porównywać. Wracam doŁukasza, do opowieści o nim. Łukasz. Łukasz,który był. Jak "Wojaczek który był". Czytałam tę książkę. Napisał ją poeta i dziennikarz, pracujący w katowickim radiu. Czasamisłuchamjegoaudycji. Książkęprzeczytałamjednym tchem, bo byływniej dwie pasje:pasja śmierci Wojaczka i pasja zrozumieniatego poetyprzez kogoś,kto tylkomoże deptać po jegośladach iczytać wiersze, które pozostawił, a domyślaćsiętych, jakie zabił. Łukasz był oczywiście inaczej. Nie potrafię nazwać jednym słowem, zdaniem. Dlatego piszę, ale jak na razie mato w moim pisaniu pasji, więcej dyscypliny,racjonalnego poukładania. To dobrze. Emocje już były iterazmuszę sobie z nimiradzić. Łukasznie zatelefonował następnegodnia. Na darmo czekałam jak głupia. ^ sobotęwykrzesałam zsiebie tyle odwagi, by podnieść słuchawkę iwykręcićJsgo numer. Odezwałsię telefoniczny sekretarz i głosem Łukasza poinformował, by31. zostawićwiadomość. Zostawiłam. Bardzo starałam się brzmieć zwyczajnie, bezsmutku w głosie. Łukaszoddzwoniłw niedzielę (to było 27 sierpnia) późnym popołudniem. Po prostu wyjechał do kumpla wgóry. Jakoś niepomyślał,by mizaproponować wspólny wyjazd, zresztą, to miało być takie męskie spotkanie,grillowanie i popijanie. Ale już jest i czekana mnie. Powiedziałam, że może on domnie. Dlaczego? zapytał. Nie było ci chyba źlewmoim łóżku powiedziałtak zalotnie, że zapragnęłam być u Łukasza natychmiast. Przyjeżdżampowiedziałam, odkładając słuchawkę i od razu rzucając się naszafęzciuchami. W co się ubrać, w co sięubrać szukałam, nie znajdując nicwłaściwego. Dotejporynosiłamtylkosportoweubrania. Spodni miałam do wyboru i koloru. Sukienek prawie wcale, a czułam, że powinnam włożyć cośwakacyjnego. Zdecydowałam się na sukienkę otrzymaną w prezencie od Jeannette: długą,zwiewną,na ramiączkach, z jakiejś indyjskiej bawełny,nie widziałam takieju nikogo, choć i u nas India shopówpełno. Był upał. Ciągle cudowny, sierpniowy upał. Za półgodziny byłam u Łukasza. Czekał. Pomógł mi wprowadzić samochódna podwórzei zaparkować we właściwym miejscu. Nie ukrywał podekscytowania. Świetnie wyglądasz, Magda powiedział. Chyba byłem ślepy,żena tych szkolnych korytarzach nie widziałem twoich nóg i ramion, i jasnychwłosów. Już mnie całował. Dobrze się czujesz? zapytał, zsuwając ramiączkamojej sukni. Skinęłamgłową nieprzytomnie. Nie miałam już na sobie sukni. Stałam przednim wdelikatnych sandałkach na małej stopie numer 23i w czarnychmajteczkachnumer S. Łukaszpatrzył. Tego mi potrzeba po dwóch dniach za panbrat z górami i łonem tak zwanejprzyrody powiedział. Łukasz szepnęłamaleja. Nic nie mów poprosił i znów mniecałował, prowadzącwprost doswojego łóżka. Byłczuły i zdecydowany. Był pewny swoich rąk, sprawnego ciała, wdzięku. Niewstydził się nagości, bo wiedział, że jest piękny i wszystko, co teraz robi,wprowadzi mniew osłupienie, jak piosenki, którymisię popisywał w szkolnymprzedstawieniu. Łukasz szepnęłam znowu bojęsię, bo janiemam żadnego. Nie bójsię, będęuważał, mamdoświadczenie próbował mnieuspokoić. Rozpręż się, Magda, to naprawdę może byćduża przyjemność, weźoddechi daj mi siebie. Nie musiał prosić. Niemiałam wprawdziedoświadczenia, ale poddałam się32jegoczarom,a to wystarczyło, by mojemięśnie się rozluźniły,a potem zacisnęływ przekonaniu, że Łukasz jest ze mną i że gokocham, jaknikogo do tej pory. I żenie może stać się nic złego, skoro jest tak dobrze. Nie powiedziałam mu jużo swoich uczuciach. Miałam nadzieję,że będzie ku temu okazja. Zawszemiałam skłonności do bajkowego myślenia, a w bajkach przecieżnicźle się nie kończyło. Dobrych ludzi, a my takimibyliśmy napewno, musiałaspotkać nagroda. Właściwie się nieznaliśmy. Podejrzewam,że to ja wiedziałam więcej o Łukaszu, o jego zainteresowaniach, obardzo dobrychstopniach w szkole,a teraz takżeo jegodomu. Dziewczyny lubią opowiadać o chłopcach. A o Łukaszu wszystkiegadały bez przerwy. Były zachwycone, gdy którąśobdarował spojrzeniem. Pokazywał się cochwilę z inną. Nie słyszałamjednak, bymiał jakąś nastałe. Jeżelimiał, to nie była niążadna z naszej szkoły. Już by tegona pewno nieutrzymaławtajemnicy. Zresztą, nie wiem. Mało przysłuchiwałam się babskim rozmowom. Byłamkimś spoza: klasowymkujonemz odrobiną oryginalności, co znaczyło poprostu dziwactwa. Oto ja: najodważniejsza w dyskusjach lekcyjnych, mówiącanajbieglej poangielsku, podróżująca po Europie,a jednocześniepowściągliwaw rozmowach naprzerwach, dalekaod towarzysko-imprezowego życia. Magdanaimprezie? To niemożliwe. Magda rozprawiająca o seksie? No, chyba że nalekcji, powołując sięna określoneksiążki, na poglądy znanych i nieznanychautorów. Po prostu: mniszka. Awiadomo,że mniszka powinna być dziewicą. Pod warunkiem, że nie spotka Łukasza. Aleo tym nikt w sierpniu niewiedział, bo niktnasnie widział, a mniedo głowynie przyszło, by po pierwszymspotkaniu z Łukaszemobdzwonić pół klasy, chwaląc się swojąprzygodą i szczęściem. To było moje i niechciałam się z nikim dzielić. Podejrzewałam,że większośćmoich klasowych koleżanekmiała jużinicjacjęza sobą. Mało tego: miałypo kilku partnerów na imprezach, o których tak wiele sięnasłuchałam. Wstrząsałomną na wspomnienie tychprzechwałek, nieraz wulgarnych tak,że nikt z dorosłych byniepodejrzewał, jakiesłowapotrafią wypowiadać skromne z wyglądu dziewczyny. A czy ktoś z dorosłych by podejrzewał, że kochałam się z Łukaszem? Iżerobiłamtobez żadnych ceregieli idoświadczeń? Że byłam caław jego rękach,byłam,bo chciałam? Nie musiał mnie prosić, obiecywaćchodzenia, deklarowaćuczuć. Uprawiałamz nimseks, jak bratki na swoim balkonie. A że z miłością torobiłam? Kogotow rezultacie obchodzi, czy były w tym uczucia, czy nie. Kogomogło obchodzić, że nie węszyłam w naszym spotkaniu grzechu, tylkocoś, co^darzyło się najwspanialej. Fakty istniały. Dla patrzącego z boku sytuacja mogłaoglądać banalnie. Dompusty, rodziców nie ma, więc trochę się zabawili, a proscl^] bawić się ciałem niż rozmową. Magda. doc33. Koniec na dzisiaj. Przedłużyłam swój czasprzyDżordżu o pół godziny. Bolimnie kark. Siedziałam skulona, skręcona jak paragraf, gdy pisałamo Łukaszu. Matka już wróciła. Krząta się po kuchni. Będzieobiad. Prawie zawszetakisam. Lubię te obiady. Czujęsięwtedy jak w domu. Przynajmniej tyledomowegomam, cona talerzu. 13 listopadaniedzielaJuż niedziela, a w piątekmi się wydawało, że cała wiecznośćprzede mną i żetrudno mi ją pokonać. Dobrze, że jestniedziela. Dzisiajluzsobie robię. I będę dużopisać. Coś mnie pcha do mówienia: o książce,którą wczoraj czytałam, ostrachu,który ze mnie nie wyłazi, ale najbardziej o Łukaszu. Bo nie potrafię zrozumieć. Niepotrafię. Więc uparłam się, by sobie opowiedzieć i może jednak coś wykapować z sytuacji,którawydaje mi się tak nieprawdopodobna jak przysłowiowegruszki na wierzbie. Łukasz. Jeżeli marzyłam kiedyś o chłopcu, to byłnim Łukasz. Tylko on. Nawetgdy nie wiedziałam,że istnieje. Mojeuczucia nie wybuchły zdnia na dzień. Łukasz przyszedłdo trzeciej klasy. Jego rodzice przeprowadzilisię do świeżowybudowanejwillina południu miasta, gdzie więcej powietrza wpowietrzu i zieleni wśród dymu. Niedługo mieszkali wspólnie. Teraz Łukasz z ojcem, też Łukaszem(seniorem), mogą sobie dyskoteki w tej willi urządzać. Gdybychcieli. Niesłyszałam jednak otym,aby Łukasz (junior) robiłw domuimprezy. Gdyby takbyło, na pewno by do mnie dotarło. Zresztą nieważne. A może jednak trochęważne. Było mi przecież miło, gdy zaprosił mnie do siebie. Poczułam się wyróżniona. Może inne dziewczyny też zapraszał,gdy ojcanie było? Wtedy o tym niepomyślałam. Ja w ogóle wtedy nie myślałam. Byłam zwierzątkiem, które pragniesię przytulić, nasycić czymś, czegochce, choćnie zna. I zasnąć. Czy to możliwe? Możliwe, skoro było. Ciągle pamiętam, jak Łukasz mnie kochał. Pamiętam tym mocniej, imbardziejwierzę, że nigdy już tego niezrobi. Mówię "zrobi", bo Łukasz ze mnątylko robiłmiłość, coznaczy, że uprawiał seks. Terazto już nie jest tylko kwestiąwiary. Ja nie chcę, byŁukasz kiedykolwiek mnie dotknął. Zraniłmnie za bardzo. Na pewno dlatego, że dołączyłam swoje uczucia, ale bez nichniebyłoby dlamnie seksu. Być możekiedyś gozrozumiem. Póki co:żyję wnieświadomościzupełnie niebłogiej,nawet okrutnej, i nie wiem, co dalej i jak. Na razie niepytam: po co. 34Łukaszbył zadowolony. Myślałam,żeszczęśliwy. Myślałam, bo chciałam. przeciągałsięleniwie. - Czy wszystko będzie dobrze? zapytałam. No pewnie, żetak. Myślę o naszym związku powiedziałam. - A jaotym, byś nie miała dziecka. -"Tylkorób tak żebynie było dzieckatylko rób tak żebynie było dzieckaTo nieistniejące niemowlęjestoczkiem w głowie naszej miłościkupujemy mu wyprawki w aptekachi w sklepikach z tytoniemtudzież pocztówkami z perspektywą nagóry i jezioraw ogóledbamy o niego bardziej niżjakby istniałoale mimo to. aaapłacze nam ciąglei histeryzujewtedy trzeba muopowiedziećhistoryjkęo precyzyjnych szczypcachktórych dotknięcie nic nie boliinie zostawia śladuwtedysię uspokajanie na długoniestety". Skończyłam recytować. Łukasz patrzył na mnie zzainteresowaniem. Dobrzesię czujesz? zapytał. Dobrze powiedziałam,dumna z tego, że czymś jednak Łukasza zaskoczyłam i że nie tylko on te wierszyki i piosenki na scenie produkuje. Może wcaletak nie myślałam,ale napewno czułam siędobrze. Tak świetnie się układał namświat. Wystarczyło tylko porozmawiać, ustalić,by wyzbyć się strachu przed komplikacjami naszychszaleństw. Nagle powiedziałam:35. Łukasz, pamiętaj, że ja nigdy. że żadne szczypce, historyjki. żemowynie ma, bo ja nigdy. Rozumiem,jesteś z tych głęboko wierzących. Jestem, ale nietylko dlatego tak myślę i tak chciałabym żyć,bo ktoś mikaże. Ktoś? zapytał. Na przykładKościół. Magda, opanuj się! Jestemz tobą w łóżku, a nie na lekcji religii, etyki, nakazaniu. Magda! Do diabła! Czy ty musisz wszystko komplikować i tak poważnietraktować? Niemożesz sięcieszyć, że jesteśmy razem? Ja się cieszę. Ale chciałabyś od razu wszystko ustalić i przewidzieć. Przewidzieć może nie, ale ustalić tak. Wolałabym nie komplikowaćsobieżycia i byćz tobą, jak chcesz, czyli radośnie, a więc musimy najpierw o tymporozmawiać, bo to wspólna sprawa. A sama nie możesz? Mogę, ale najpierw chciałabym jednak porozmawiać, skoro masztakiedoświadczenie, o jakim wspominałeś. Doświadczenie? No przecież mówiłeś o doświadczeniu. czy mam ci wyjaśnić, co znaczy tosłowo? Niefilozofuj. Sprawa jest prosta. Zrób coś z tym. Idź gdzieś. Niemogę. nie możemy się stresować. Magda, kobieto! Przecież jesteś dorosłą osobą! Czyjamuszę ciebie za rączkę prowadzić? Nie wyglądasz na niedorajdę. Niemusisz prowadzić, ale możesz. byłoby tonawet wskazane i miłe. To wykluczone. Nie bądź rozkapryszonymdzieckiem. Musisz się nauczyćdbać o siebie. Będę dbała, ale chciałabym, abyś ty też o mnie dbał. o nas dbał. Nie przesadzaj,kobieto! Łukasz podniósł się z łóżka. Nie przykrył się prześcieradłem. Stanął nagi przedoknem, wyprężył się. A mogło byćtak milo powiedział zirytowanym półgłosem. Było miło powiedziałam głośno,wyskakując złóżka i przytulając siędo jego pleców. Odwrócił się i przytuliłmnie także. Pogłaskał powłosach, pocałował w szyję. Oj, Magda, Magda westchnął i uśmiechnął się najsmutniej i najpiękniej. Ajawtedy zrozumiałam, że zrobię dla naswszystko, że pójdęsama, że załat36wię, co trzeba, że nauczęsiębyćz Łukaszem radośnie, otwarcie i bezzbędnychkomplikacji, bo jestem kobietą. Jego kobietą. Zrozumiałam. Sprawiło mi toradość,jakiejdotądnieznałam. Dorosłą radość. Odpowiedzialną. Dopiero potem zastanawiałam się, dlaczego Łukaszniechce ze mnądzielićodpowiedzialności, dlaczegoboi się otwartych rozmówi wypowiadania pewnychsłów. Nawet teraz,gdy piszę, omijam słowa, jakŁukasz,owijam wbawełnęsprawy, które dotyczyły moich wątpliwościi naszej fizjologii. To tak, jakbyśmysię prześlizgiwali po swoim życiu filmowymi kadrami: namiętna scena, dramatyczna rozmowa, dotycząca uczuć, wzlotów i upadków. A tak zwane roboczerozmowy to gdzie? Inaczej sobie wyobrażałam wejście w krąg spraw dotyczących fizycznejzesobą bliskości. Nie potrafiłam zapanowaćnad sytuacją, aŁukaszbynajmniej niczego mi nie ułatwiał. Teraz tak patrzę na wszystko, co było. W tamtychchwilach,rzecz jasna, patrzenie miałam solidnie zawężone. Zrobię ci drinka powiedział. Martini extra dry, proszę + cytryna + 3 kostki lodu. Dla ciebie nawet extra dry. Siedzieliśmy potem przytuleni. Chciałam o czymś opowiadać, ale Łukasz miprzerwał:Nic nie mów poprosiłtak jestnajlepiej. Nie mówiłam. Długo siedzieliśmy. Łukasz zmieniał płyty. Słuchaliśmy na moją prośbępłytzszafki jego ojca: oczywiście Beethovena, Bacha, a potem starych,trzeszczącychpłyt Skaldów,CzerwonychGitar, Breakoutów i Staną Borysa. Marudził trochęi oczy wywracał,ale w końcuodkurzał płyty i słuchał razem ze mną,komentującdowcipnie. Przyniósł kanapki z łososiem, sałatąi majonezem. Były pyszne. Cieszyłam się nietyle z kanapek, co ztego, że Łukasz mnietak gościł. Przed dziesiątąwyjechałam. Próbował mnie zatrzymać na noc. Mam znowu na ciebie wielkąochotępowiedział. To dobrze. Wrócę, gdy będę miała pewność, że nasze spotkanie zagwaran^Je nam poczucie bezpieczeństwa. Wzniósłoczydo góry, jakby prosił niebiosa o zlitowanie. Jedź ostrożnie powiedział. Zatelefonuję. Nie zatelefonował. Dnizaczęły biegnąć szybciej. Wróciła moja matkaz pracowitych wakacji. 37. Rozpoczął się rok szkolny i szaleństwojego pierwszych dni z tysiącem poleceń,żądań, nakazów, gróźb. Jakbyśmywspólniebawilisięw policjantów i złodziei,jakbyśmywiedzieli, że ich (nauczycieli) zadaniem jest straszyć, a naszym testrachy olewać. Ich obowiązkiem nakazywać,a naszym łamaćte nakazy. O nauczycielachmożna byłobyopowiadać nieskończenie, prawie jak Tuwimo zieleni. Łukasz w szkole machał do mnie przyjaźnie, ale nic poza tym. Nie rozumiałamtego. Podeszłam do niego kilkakrotnie. Stał w grupie. Nie uczynił jednakżadnegoznaku, który pozwoliłby zbliżyć się doniego bardziej przyjaźnie. Niepotrafiłamrozszyfrować jego zagrywek mimo całej swojej badawczości w patrzeniu na otoczenie. Postanowiłam z nim porozmawiaćna osobności. Nie tak mi sięto jednakudało, jakbym sobie życzyła. /Robię przerwęw pisaniu. Zesztywniał mi kark. Widocznie źle siedzę. To nie tosamo, co pisanie w zeszycie, gdy ręce, łokcie mogą leżeć na biurku. Powinnampodejrzeć, jak torobią prawdziwi komputerowcy. 14 listopada poniedziałekZamiast do szkoły, poszłam do laboratorium analitycznego. Matka niewie. Wychodzi wcześniej, więc nie musiałam się tłumaczyć. Nigdy lekcji nie opuszczam. Katary się mnie raczej nie imają, inne choroby, na szczęście, teżnie. Z usprawiedliwieniami nie ma terazkłopotów. Ustalono w szkole, chybanapodstawie określonychprzepisów (w przeciwnym razie nasza dyrektorka, uwielbiająca paragrafy, nigdy by się na podobną ekstrawagancję nie zgodziła), że"dorośli osobnicyszkolnej społeczności", czyli na przykład ja, bo mam już 18lat,mogą samiusprawiedliwiać swojąnieobecność, pod warunkiem żenie jestonadłuższa niż trzy dni. Słyszałam też, że szkolne władze mają jeszcze bardziejpójśćdo przodu iw ogóle zrezygnować z konieczności przedstawiania zaświadczeńlekarskich. Zamiast nich ma wystarczyć oświadczenie chorującego. Nie przysłuchałam się dokładnie, bo mnieto nie dotyczyło. Narazie przynajmniej. Przede mną kilka godzin oczekiwań na wyniki próby ciążowej. Wiem,że różnemogą być przyczyny nieregulamości mojego cyklu, ale jużprzestałam się tympocieszać. Przestudiowałam fachowe wydawnictwa. Podczas kolejnych lekturmiałam wszystkie możliwe objawy, wskazujące na ciążę. Gdy byłam zajęta czymśinnym, mijały. Nieżarłamkiszonych ogórków ani śledzi, nie wymiotowałam rano,38Jedyne,co mnie niepokoiło,to brak menstruacji oraz obrzmiałe i obolałepiersi. Czasamipo wakacjach cykl mi się wydłużał iteżbolały mnie piersi. Przedtemjednak niemiałampowodów, by się martwić. Byłam wczoraj na "Scenariuszu dla trzech aktorów" Schaeffera w wykonaniuTeatru Korez. Scenaw Malarniw Teatrze Śląskimpełna była młodzieży, beztroskosię śmiejącej,będącej za pan brat z aktorami. Najpierw czułamsię obco, potemjednakzapomniałam, że mam w duszy smutek, i śmiałam się razem ze wszystkimi. Wychodzącz teatru,powtarzałam jedną tylko kwestięz przedstawienia: "Dlaczego pieprzonepierożkisą dobre, a pieprzone życie jużnie takie? "ttEATR KOREZ sfc. ^ P R fc-7-K/S7''Sfifmiaw ijfinertWradiu miszmasz muzyczny. ŚpiewaTina Tumer i Edyta Górniak, AntoninaKrzysztoń i Grzegorz Turnau. Niech śpiewają. Nie wyłączam radia. Czekam nagodzinę drugą. Wtedy wyłączę radio, wyjdę z Worda i Windowsa, wyjdę z domui doczołgam się do laboratorium, byodebrać swójwyrok. Przeglądam dziennik matki. 26 listopada o godzinie 16. 00słuchała listy przebojów "StudiaRytm". Wypisała 10piosenek w kolejności:1. Luboczka Trubadurzy2. Kwiaty wewłosach Czerwone Gitary [tę piosenkę słyszałam u Łukaszaze starejpłyty]3. Nie przynoś mi kwiatów, dziewczyno Trubadurzy4. Deszcz jesiennyCzerwone Gitary5. Silą kwiatu Stan Borys6. To ty, MarioMaciejKossowski7. Klęcząc przed tobą Czesław Niemen8. Obietnice Edward Hulewicz9. Jeśli tego chcesz CzerwoneGitary10. Ty, jai nocWojciechKorda "39. Az zagranicznej listy przebojów:1. Czerwony balonik[matkanie podaje wykonawcy piosenki]2. Były takie dni Mary HopkinsResztybrak. Większość tychnazwisknic mi nie mówi. Znam tylko Niemena i CzerwoneGitary. Po co matka to wypisywała? Czasumiała za dużo? A po co japiszę? Czasumamza dużo? Coraz bardziej się boję. Aż miniedobrzeod strachu. Oddycham głęboko,wydmuchuję, co złe we mnie, także złe myśli. Nic nie pomaga. Nieumniejszadygotania. Co ja zrobię? Jak sobie poradzę? Teraz dokończę opowieść o Łukaszu. Krótko, bo tunie ma sięnad czymrozwodzić. Męczyłamsięokropnietym,że nie znajdowałam w szkolnym Łukaszu Łukasza wakacyjnego. Ciągle miałam wrażenie swojejnieprzystawalności do innych. W kontaktach zpojedynczym człowiekiem czułam sięswobodnie, aw grupietak,jakbym wszystko miała za ciężkie, za grube i za brzydkie. Stawałam siękanciasta. Tylko nalekcjach nabierałam odwagi, bo wiedziałam, że niemuszę się przemycaći to, co dla innych było problemem, dla mnie grzanką z dżemem jagodowym. Nie cierpiałam nigdy z powodu brakuprzyjaciół. Teraz cierpiałam z powodubraku Łukasza. W dodatku nie znajdowałam żadnego sposobu, aby w korytarzowo-szkolnych warunkach umieć zachowaćsię naturalnie, na tyle naturalnie,bymoje podejście do Łukaszanie stało się zgrzytem, który wszyscy zauważąi natychmiastwyśmieją. Mało tego: paraliżowało mnie na myśl, że gdybym nawetpodeszła, zachowując się serdecznie i przyjaźnie, to Łukasz by mnie odtrąciłbrutalnie, wyszydził, wykpiłi widziałam jego twarz,zniekształconąjak w krzywym zwierciadle, a palec wskazujący z krogulczym paznokciem, ogromny, wemnie skierowany. Oddychałamgłęboko, potrząsałam głową,by odpędzić tę wizję. I robiłam to corazczęściej, nawet gdy nic nie widziałam. Zdecydowałamsię nagle. Wsiadłam w samochód i pojechałam do Łukasza,mając chyba nadzieję, że w rozmowie bez publiczności będziemytacy, jak jeszczeniedawno. Nie uprzedziłam go telefonicznie, nie poprosiłam o spotkanie, niezapytałam, czyma dla mnie czas. Zachowałam się tak, jakbym była bardzo bliską muosobą, jakby on zawsze na mnie czekałi jakbym mogła do niego wpadać o każdejporze dnia. 40Łukasz był wdomu. Otworzyłmidrzwi. Samochodu nie wprowadzałamnapodwórko, dając mu w ten sposób do zrozumienia, żeja tylkotak sobie i na chwilę. rjsmiechałsięlekceważąco albo kpiąco. Tak poczułam, co mnie natychmiast zbiłoz tropu, i nie wiedziałam, od czego mam zacząć. Cały misternie przygotowanyscenariusz spotkaniarunął w jednej sekundzie. A jeszcze przed chwilą myślałam,że toja będę miała przewagę wrozmowie, bo się do niej przygotowałam. Łukasz mnie zaprosił dosalonu, tegoz rozłożystą kanapą, na której niedawnosiędo siebie tuliliśmy. Spojrzałamtęsknym wzrokiem. Tęsknota szybko jednakz niego wyfrunęła, przeradzając się w dzikąwściekłość,która na krótko zaparła midech iodebrała mowę. Zbrzegukanapy zwisały białe majtki z koronki. Zrobiło mi się słabo i myślałam, że zdechnę na miejscu. Łukaszzobaczyłto, coja. Wzruszył ramionami, nic nie mówiąc. Sądząc po rozmiarzemajtek, dupę musi mieć zamaszystą wykrztusiłam. Odzieją ukryłeś? W szafie? Amoże w garażu? Opanuj się, kobieto powiedziałŁukaszspokojnie o cocichodzi? Spójrzna siebie z boku. jaką rolę odgrywasz? Pewnie zdradzonej dziewczyny powiedziałam jużgłosem drżącym,przełykając łzyi nie wierząc w to, co jest. Pomyślałam, że jeżeli Łukaszmnieprzytuli,to przekonam siebie, że wszystko było koszmarnymsnem,i postaram sięzapomnieć, byle tylkobyć z nim. Nie przytulił. Dlaczego dziewczyną idlaczego zdradzoną? zapytał. Zupełnieciebie nie rozumiem, Magdo. Dlaczego jesteś taka poważna? Jeszcze kilka dnitemu byłaś inna. Ty też powiedziałam, siadając na fotelu. Jajestem taki, jak zawsze, ani trochę inny. Nie rób mi więc scen, proszę. Myślałam, że chcesz ze mną być. Ależ bardzo chciałem, dlatego byłem. Ale ja myślałam. I na tym polega twój błąd, kobieto, za dużo myślisz isztywna jesteś od tegoBtyślenia, i poważnatak, że człowieka od razu strach oblatuje, a ja nie chcę się bać. Kiedycięspotkałem w środkumiasta, nie myślałaś, tylkooczy cisię śmiały, więc^baczyłemtood razui zdziwiłem się, że do tejpory nie zauważyłemtwojejurody. Dobrze powiedziałamstanowczo. Koniectej upokarzającej dla"""e gadki-szmatki. No, cała ty, cała ty, najprawdziwsza. '41. Skończpowiedziałam i posłuchaj: nikomu nie powiedziałamo spotkaniu z tobą, absolutnie nikomu i chciałabym, żeby nikt się nie dowiedział,jeżeli ity się nie chwaliłeś. Chwaliłeś? Dosyć, Łukaszu. To moja jedyna prośba. Radzę ci jej posłuchać. I wyszłam. Nie oglądnęłam się ani ciut-ciut. Wyszłam. Potem na sto sposobów wyobrażałam sobie minęŁukasza po moimwyjściu. To, co powiedziałam, musiało zabrzmieć groźnie. Gdywsiadłam do samochodu, dygotała mikażda część ciała. Nie mogłampodnieść ręki, by włożyćkluczykido stacyjki. Jakdługo stałam przed domemŁukasza, nie wiem. Jak dojechałam do domu, też nie wiem. Jakprzeżyłamwrzesień i październik niewiem. Coś się we mnie zatrzasnęło z hukiem. Cośzamarło. Dopiero l listopada wymyśliłam, że sobie o tym opowiem, że tymopowiadaniemsprawię, by mój świat się nie rozpadł wdrobny mak. Nawet jeżelipróba ciążowa będzie dodatnia,o czym myślę jużod dawna, nie nazywającrzeczypoimieniu. Terazbędę nazywała. Pada śnieg. Niewywołuje to we mnie żadnych miłych uczuć. Jako mała dziewczynka oczekiwałam zimy. Oznaczaładla mnie zabawę, jeżdżenie na sankach poosiedlowychgórkach, a potem, gdy miałam dziesięć lat szaleństwo na łyżwach. Najbardziej lubiłam powrót do ciepłegodomu i do herbaty z cytryną, którawtedysmakowała jak ósmy cud świata. Tak naprawdę kochałam tylko lato. Mimoże nie przepadałam za główną jego atrakcją:pływaniem na otwartej przestrzeni. Słońcebyłodla mnie atrakcją, ciepły wiatr i to, że niemusiałam ubierać sięw ciepłe szmaty. Wystarczyłykrótkieszorty lubzwiewnasukienka. Lato byłowłaściwie jedyną porą roku, kiedy nosiłamsukienki, dlatego mam ichtak mało. Jestgodzina 11. 30. Co ja mam zrobić,aby zabićoczekiwanie i strach? Mamochotęwrócić do łóżka, nakryć się kołdrąna uszy i zasnąć. Obudzić się jutroizobaczyć, że wszystko było koszmarnym snem. Cała moja odwaga wmomenciegdy otwierałamplikMagda. doc cała moja odwaga gdzieś znika. Zaczynammyśleć o wszystkim,co wtedy nie przyszło mi nawet do głowy. Będę zmuszona sięprzyznać. Nie,nie myślęo tym. Jeszczemam kilka godzin. Wejdę do wanny. Polezętrochę w ciepłej wodziez pianą, aby się rozluźnić. zych lustrach. Niezauważyłam zmian. Waga wskazuje3 kg mniej niż popowrociez wakacji. A więc schudłam. To dlamnie jeden argument więcej za tym, że nic sięnie dzieje. Powinnam ważyć więcej, gdyby siędziało. Zmierzyłam siętakże. Mojatalia i piersi mają o 3 centymetry więcej wobwodzie. Pal lichobiust. Dlaczegojestem szersza w talii, skoro schudłam? To mógłby być argumentzatym, żejednakcoś się dzieje. Jest mi słabo. Jużwyjdę z domu. Może spacer mnie uspokoi. Ależbredzę! Uspokoić mogłobymnie tylko jedno: negatywny wynik testu. Mogłam,do diabła,test zrobić sama. Kupić po prostu preparat w aptece. Bałamsię. Wolałam sięłudzić. Niepewność mnie dzisiaj wykończy. 15 listopada wtorekPowinnam wrzasnąć: DLACZEGO JA? Dlaczego ja? Pytam pocichu, bo na wrzaski nie mamsiły. Nie poszłam znowudo szkoły. Chyba nie zmrużyłamw nocy oka. Wstałamrano. Matka jużsię krzątała. Słyszałam jej brzęczek w budziku. Nie obudził mnie,bo nie spałam. Zobaczyła moje czerwoneoczy. Masz katar? zapytała. Chyba tak i boli mnie głowa. To zostańw domu. Weź aspirynę. Zostałam, ale aspirynynie wzięłam. Zrobiłam sobie kompres naoczy ze świetlika. Przestały mniepiec. Powinnamsię położyć izrobię to za godzinę. Chciałabym zasnąć. Chciałabymsię rozpłakać. Nie potrafię. Żołądek mam skręcony, coś mniew nim gniecie. Tak czuję, jakbycały mój strachtam zamieszkał. Kołaczą misię po głowie fragmenty wiersza Baczyńskiego. Niedawno czytaliśmy go na lekcjach. Teraz wracają do mnie tylko strzępy, od których zaczynałysię kolejne zwrotki:"Nas nauczono. Niemalitości. Nas nauczono. Niema sumienia. Nas nauczono. Niema miłości. Nas nauczono. Trzeba zapomnieć,żebynie umrzeć rojąc to wszystko". XTNapewno szargam narodowe świętości,bo moja sytuacja jest nieprzystawalnaJest 1230 Wytrzymałamw łazience godzinę. Oglądałamswoje ciało w du-do tej z wiersza, tak jednak myślę i tak teraz czuję. Trzeba zapomnieć, abynie4243. umrzeć, rozmyślając i wyobrażając sobie na sto sposobów to, co będzie. Na stosposobów. Skamienieć. Trzeba skamienieć. Jak Niobe. Nikomu nie powiedzieć,jak najdłużej. Bzdura. PowiedziećŁukaszowi. Niech też się boi. Dlaczego tylkoja? Dlaczegow ogóle ja? Moje koleżanki były mądrzejsze albo miaływięcej szczęścia. Czy zostałam ukarana? To moja matka została ukarana taką córką. Jasobą. Teraz widzę, że jestemsama. Nie mam nikogo. Zastanawiam się, komu mogłabym powiedzieć o tym, co mnie spotkało, i nie znajduję nikogo. Nikogo bliskiego. Nie mamkoleżanek. Nigdy o to nie dbałam. Nikt o mnie nie zabiegał. Ja teżo nikogo. Jestem niesympatyczna, samolubna i wstrętna. Nikt mnie nie lubi i janikogo. Mogęzdychać wkąciei nikt nie zapyta dlaczego. Przez chwilę myślałam,żeopowiem Łukaszowi: o ojcu, matce, sobie. Nie zdążyłam. Na szczęście. Pocootwierać się przed kimś, kto wcale tego nie oczekuje. Po co w takim razie byłamz nim tak blisko? Nic nierozumiem. Pamiętam tylko, że wtedy zŁukaszemczułamsięłagodnie i bezpiecznie. Właśnie wtedy, gdybyło naj groźniej. Wczorajpadał śnieg. Dzisiaj też. Nie ma jednak mrozu. Jest wokolicyzeraalbo ciutponiżej. Jesttak, że śnieg nietopnieje. Wczoraj pojechałam do laboratorium autobusem. Boję się jeździć samochodem, gdy jest zima. Nie jestem na tylewprawnym kierowcą. Samochód zamknęłam w wynajętym garażu, a raczejw starej szopie na podwórku ojca znajomych. Płacę zatę szopę tyle, ile za benzynęmiesięcznie. Ale skoro przez kilka miesięcy nie będę korzystała z samochodu, tomogę płacić. Matka mi nie pomoże, bo ona najchętniejsprzedałabysamochód, aleja się uparłam. Póki sięnie psuje, niech misłuży. Muszę jednak sama go utrzymywać, co na razie mi się udawało. Jak będzie dalej,niewiem. Nicnie wiem, jakbędzie. Jakie będziejutro, też nie wiem i nie chcę. Dzisiaj mam lekcjeangielskiego z dzieciakami. Muszę pójść. Nie mogę zrezygnować z pieniędzy. No,właśnie, pieniądze! Muszę mieć ich więcej. To dla mniejakiś ratunek. Powinnam mieć mniej czasu dla siebie. Albo raczej mniej go spędzaćwdomu, gdy jest w nim matka. Tak zrobić,aby się jeszcze bardziej rozmijać. Wczorajsza droga dolaboratorium byłanajcięższa w moim życiu i najbardziejwyboista. Karteczkęotworzyłam dopiero powyjściu z laboratorium,choćpospojrzeniu, jakim mnie zmierzyła laborantka, wiedziałam wszystko. Schodziłam poschodach i czułam, że drżąmi nogi. Drżały mi także ręce,gdy otwierałam karteczkę, siadając jednocześnie naławceprzysypanej śniegiem. Było czarno na białym:moje imię i nazwisko Magdalena Szymaniuk. I wyrok podspodem próbadodatnia. 44/i^. JUs^ofioJio. LAB-TEST 'l/l-,,LABORATORIUM ANALIZ LEKARSKICH / '3 W^ . 40-645 KATOWICEOS. Odrodzeniaul. M.Radockiego 264godz. S" -15"Nazwisko i imię. ś3u Avł Ot ^uM ^aodoiiui e. "oyPróba testowawczesnego wykrywania ciąży. - wynik pozytywny . ^^'^Y^""^,. i ul -""Chybazamarłam na długo. Nie wiem, w którym momencie podniosłam sięz ławki,czywtedy, gdy poczułam, żemój tyłek doniej przymarza,czy też wtedy,gdy ręce mi zesztywniały. Poszłam przed siebie i znalazłam się w"Ewie". O tejporze nie było tutaj nikogo, poza staruszkiem, popijającymbiałą kawęi czytającym"Trybunę Śląską" na przemian z "Gazetą Wyborczą". Staruszek cmokał,kiwał głową i wydawałsię ogólnie zgorszony tym, co napisane, tak, jakby wydziwić sięniemógł, dokądzmierza świat. I to w dodatku bez jego udziału. Amoże naszczęście bez niego. Zapewne tak właśnie myślał. Nie wiem, bo z nim nie rozmawiałam, ale przyglądałam mu siębadawczo. Na kogo miałampatrzeć? Właścicielka tej kawiarenki, którą odwiedzałam, bo nie było innej w najbliższej okolicyijeszcze ztych powodów, o których już pisałam a więc właścicielkawyszłanazaplecze, gdzie znajdował się jej dom. Gotowała obiad. Rozchodził się zapachżurku, aż mnie zemdliło namoment,ale zapiłamtęsłabość dużymi łykami czerwonego wina, a potem herbatą z cytryną. Gorącą. Miałam ochotę na jeszcze jednąlampkę wina. Nie chciałam jednak wywoływać umyślnie właścicielki i czekałam,3ż sama siępojawi. Zrobiła to. Poprosiłam oc-zerwoną wytrawną sophię. Łypnęłana mnie z zaciekawieniem, ale oczywiście nicnie powiedziała. Drugą lampkę winakpiłam szybciej. Już odtajałam, pooglądałam wszystkieściany z głupimi plakatam, nasłuchałam się muzyki w stylu disco-polo,z głównym przebojem pt. "Autoousowy książę". Drzwi knajpki się otworzyły, dzwoneczek przynich zadźwięczał1 weszła grupaz naszej szkoły, w tym Kaśka z naszej klasy. O.Magda wrzasnęłaa dyra mówiła, że jesteś chora. 45. (Dyra jest naszą wychowawczynią i uczy nas matematyki. )Chłopcy włączyli swoje taśmy magnetofonowe. Zaraz zabrzmiałoinaczej,choć też nie tak, jak lubię. Staruszek dalej czytał i mlaskał, jakby nie słyszał i niewidział. Zapachniało piwem. Magda, napijesz się z nami? zapytała Kaśka. Chyba niepowinnam powiedziałam przecieżjestem chora. Aparatka z ciebiedodała i kto by pomyślał, sztukę kamuflażumasz opanowaną do perfekcji, szkoda, że taką czajówęuskuteczniałaś przez czterylata w szkole. Mogłyśmysię skumać wcześniej. W szkole w porządku? zapytałam,aby podtrzymać rozmowę. W porządku powiedziała Kaśka dyra straszyła maturą, baba z polwy jęczała w stylu, że ostatnią szansą naszej cywilizacji jest humanizm, a facetzbioli był, jak zwykle, przystojny. Dobrze mu tak szepnęłam, wypijając ostatni łyk wina. Magda,może jeszcze? zapytała Kaśka, wyjątkowo pogodnieusposobiona. Nie mam już forsy powiedziałam. To nie problem. Postawię ci. Dlaczegomasz mi stawiać? A dlaczego nie? No, dobrzezgodziłam się ale następnym razem ja ciebie zapraszam. Zapraszam, zapraszam zmałpowała Kaśkaa nie może być takzwyczajnie i po prostu? Może powiedziałam ipoczułam jakąś więźz tąKaśką, której właściwienie znałam, jak nieznałam innych osób w swojej klasie. Tylkonie zdradź mnie przed dyrą powiedziałam. Durnaś czy co? oburzyła się Kaśka. Poczułam, jak wino szumi miw głowie. Głośnikiwrzeszczały, papierosowydym wgryzał się woczy, staruszek niewzruszenie trwał na posterunkuprzyswojej"Gazecie" i zimnej już kawie. Nie widział nas i nie słyszał. Pozazdrościłam muprzez chwilę. Był poza klęskami codzienności. Mógł sięmartwić oludzkość i miećw dupie ludzi. Wyszłam z "Ewy",machając rękawiczką rozbawionejKaśce. Tuliłasięwłaśnie do chłopaka, którego oczywiście nie znałam i nawet nie wiem,czy zauważyłamoje machanie. Nieważne. 4616 listopada środaByłam w szkole. Matkaoponowała, ale nie za bardzo, więcposzłam. Po spotkań' yłąniechciałamsię narażać na dodatkowe plotki,bonie wątpiłam, że wsklasiejużwiedząo tym,jak spędzałam czas wczoraj. Jeszcze zdążą o mnie ^^wać. Jeszczesczezną od tych plotek! 'Na polskim miałam okazję się popisaćswoją znajomością Camuso'^^11rozważań ogilotynie. Jakoś takwyszło,niby namarginesie, alejedn^ sprz^"1to,co miałam dodatkowego. Dla mnie dobrze. Dyskusjadzika rozgorzała,"0 bowiększość uważała, że Camusto wariat, ja wariatka i w ogóle kto t-A i) abyświat istniał bez kary śmierci. I podawali argumenty ? akarą śmierci 1,1 było,gdyby. a gdyby tak jakiśzbir tobie albo twoimbliskim, albogdyby^arcił,zabił. "O, Boże! Byłam dalej, dużodalej, na każdyargument znajdowałam ^P0wiedni kontrargument zCamusa. Postanowiłamtylko tak oponować idającwłasnych, z konieczności naiwnych i mniej przekonywających areo' Wystarczyło mi tylko moje głębokie przekonanieo słuszności racji r Nicwięcej, dlatego nie musiałam się miotać ani pieklić. Już bardziej babaj \ ,rbyłapodekscytowana sytuacją, jakby bałasię, czyzabardzosię nie odkryjeciezdradzi. Aż w końcu zdecydowała się i powiedziała coś, co innych uspokoi ' azczeinnych dodatkowo rozjuszyło: 'Czy jesteście za ochroną życia poczętego? No, to byłkijw mrowisko. Tasamawiększość, która wypowiadał ikaraśmierci, była jednocześnieza ochroną poczętego życia. Nie widzicie tutaj sprzeczności? sugerowała baba zpolwyJaka sprzeczność? Tam jest zbrodnia, atu jest niewinnośćAletu i tu życie, które ma być zniszczone w rnąjestacie prawaZadzwoniłdzwonek. Byłon wybawieniem nie tylkodla baby z Dni'Popowrocie z "Ewy" udało mi się na krótko zdrzemnąć. Wczoraj c cdziłamkilka godzin przy Dżordżu, opisującto, co było, iw końcupolo^yjsię. Matka zastała mnie w łóżku. Dobrze. Mówiła, abymodwołałalekcje ani negoale powiedziałam,że niejest takźle, więc pójdę. Czas jakoś mi iJ105)NiePrzestałam myślećani na chwilę o swojejsytuacjibez wyjścia, ale dziy i yjomszybciej kończył się dzień. O tochodziło. Wczoraj wieczorem telefonował Bartek, by zapytać, czyżyje i cyn iiieść"lizeszyty. Był zaniepokojonymoją dwudniową nieobecnością. On je^ Jaka47. szkoda, że nie mogłam go bardziej polubić w odpowiednimczasie, teraz już nawszystko za późno. Jeszcze niedo końca uwierzyłam w swój wyrok. Niby wiem, ajednocześnienie przyjmuję. Jak długo? Kiedy rozpocznie się piekłoprawdziwe, z jękami, krzykami, widłami, ogniem oraz wrzącąsmołą? Nie mogę nic jeść. Piję dzisiajsok z marchwi. Na samą myśl, żemogłabympoczuć zapachsmażonego mięsa, od razu robimi się niedobrze. Będę więc na tymsoczku do wieczora. Matka wróci późno, na pewno jednak przede mną. Dzisiajkonwersuję u Longmana. Jeżeli uda mi sięutrzymać siebie wharmonogramie dnia,jeżeli uda mi się roztopić mój strach w małych czynnościach, wykonywanych odgodziny do godziny, jak przedtem, to może w ogóle uda mi się przetrwać. Pewności jednak nie mam. 17 listopada czwartekMasię ku końcowi siedemnasty dzień listopada. Przeżyłam. Umarli milczą. Mówię więc. Mówię, bo jeszcze jestem. Na dworześnieg i trochę mrozu. W szkole ciepło. Nie marznę, a todla mnie ważne jak dla zwierzątka. Abybyło cojeść i pić. Gdybytak jeszczeinni mogli zamniemyśleć. WidziałamŁukasza. Przebiegł obok mnie,spojrzał, zatrzymał się na momenti powiedział:Sama? Nie odparowałam krótko. Jakto nie? zdziwił się. Jak mówię, że nie, to nie. Och, Magda, Magda,ciągle jesteś obrażona? Łukasz, błagam, zostaw mnie w spokoju. Odszedłbez słowa. Już zachwilę biegła zanim kasztanowa małpa zdługimiwłosami. Niemogę dojść do siebie po tym spotkaniu. Patrzę na nauczycieli iwyobrażam sobie, copowiedzą, gdy będę miaławidoczny brzuch igdy nikt nie będzie miał wątpliwości, z jakiego powodu. Kołaczą mi się po głowie zdania,miny, dodatkowe wymagania, aby mnie ukarać. Anirazuniepomyślałam, żektoś zechciałby mi pomóc. Jak pomóc? W czym? Wnoszeniu ciąży? A moja matka? 48Nie,nie teraz. Dzisiaj nie przeżyję wyobrażeń związanych zmatką. Dzisiajjuż wcale niemogę myśleć o sobie. Muszę uczyćsię historii,biologii,zobaczyćdziennik telewizyjny'przeczytać gazety ztrzechdni. Jeszcze notatki przygotować dla Bartka zeSzczypiorskiego. Ma się produkować na lekcji, byzałataćjedynki. I tak mu to niepomoże, jeżeli sam nie przeczyta. No, tonarazie, Dżordż,trzymajsię,bojateż próbuję. 18 listopada piątekCzy to możliwe, aby tydzień zmierzał ku końcowi? Czyto możliwe, że przeżyłamgo, nikomu me zdradzając swojejtajemnicy? Jak to zrobiłam ijak długojeszczewytrzymam? Nadal nie mogę jeść. Skręca mnie, gdy patrzę na cokolwiek. Ważę 50 kg, czylio 4 kilogramy mniej niż po powrocie z wakacji. Pomyłkawykluczona. Wchodzęna tę samą wagę, stojącą u mnie włazience. Jest 15. 00. Wróciłamze szkoły godzinę temu. Nicnie będę gotować. Wypijętylkogorącą czekoladę. Z rozsądku. Dzisiaj czytam "Pamiętnik z powstaniawarszawskiego". Potem "Rok 1984" i "Folwarkzwierzęcy". Ugrzęznę wsmutkunacałego. Lektury w sam raz dla mnie, jakby ktoś dokładnie wiedział, czego mipotrzeba. Niech to diabli. 19 listopada sobotaMatka wyszłanalekcje do wieczorówki. Nie wstałam przed nią, choć już nie5pięod dwóchgodzin. Niechce mi się wyjść, by pobiegać czy choćby pospacerować. Nie mogę się ostatniozmobilizować. Trzy kolejnezdania rozpoczęłam odnie". To oczymś świadczy. Uświadomiłam sobie, że dzisiajbędę jadła obiad z matką. Jak to zrobić, bybyłojakzawsze ibymatka nic nie zauważyła? ,Nie zaplanowałam żadnego wyjścia ani spotkania. Przeżyć dzień. Zrobićto koniecznie. Nie myśleć. Zesztywnieć. Zasnąć doJutra- Nawet pisać niemam siły. Czuję,że byłobysamo bredzenie. Boję sięokropnie. Śnieg pada. Minusjeden w skali Celsjusza oczywiście. Magda. doc49. 20 listopada niedzielaPocomi smutek Orwella, kiedy mam swój własny, równie wielki. Jestemzapatrzona w siebie. Zawsze byłam, a teraz nie potrafię zwrócić siędo świata,gdyświat odwraca sięode mnie. Czy któraś z kobiet podobnie przeżywała wejścieworbitę spraw związanych zpłcią? Czytak radykalnie? Wczorajszy obiad minął bezboleśnie. Rozmawiałyśmy otym, ile mamy pracydo wykonania. Ja: bo się uczę, a matka: bouczy innych. Szkołato temat dyżurny i bardzo dla mnie bezpieczny. Jestem kujonemz wyborui lubości. Uczę sięnie tylko dlatego, że muszę, że wypada i ktoś sprawdza, ale dlatego, że lubięto robić ilubię wiedzieć. Tutaj mogę tak napisać. W szkole nie warto byłobysię do tychekstrawaganckich poglądów przyznawać. Jeżeli nawetktoś ma dobreoceny,to wcale nie dlatego,że przeczytał, posiedział do późnejnocy, ale dlatego, że wszystko musamo do głowy wpadło albo wyprowadził nauczycieliwpole: udało mu się coś podglądnąć,odpisaćlub najzwyczajniej pytania musiadły. Nie mogło być inaczej, bp wiedział tylko to, co w nichbyło, resztato"gleba, stary, gleba". O mnie i tak wiedzą, żeniczego pozauczeniem sięnie robię, ale gdybymoficjalnie przytaknęła, to do szkoły musiałabym chyba kanałami sięskradać. Najlepiej być genialnie zdolnym, absolutnieleniwym,w miarębogatym i zawszespadać nacztery łapy. Zadziwię teraz wszystkich, oj, zadziwię, bo na własne oczy zobaczą,co robiłam. I te oczy im zbieleją ze zdziwienia! Będąsię chcieli dowiedzieć, kto jestsprawcąmojego stanu odmiennego,ale czy będą mieli odwagę zapytać wprost? Nigdy się nie zwierzałam i terazteż tego niezrobię. Nie wiem,cowymyślę, alerośnie we mnie agresja, czuję, niech więc ta agresja zamieni się w coś dla mniepożytecznego. 21 listopada poniedziałekCzasamimi się wydaje,że popadam w szaleństwo. Kiedy sobie uzmysławiam,że żyję z tajemnicą i nikomu do tej pory niepisnęłamani słowa, toczuję się tak,jakbym zwariowałaalbo jakbyw mojej głowiesiedział potwór. Zresztą, nie wiem,czy w głowie. Serca ponoć nie mam, bosię nie wzruszam. Bzdura! Wzruszam sięi wiele spraw głęboko przeżywam. Nie umiem jednak uzewnętrznić uczuć. Kiedyinnipłaczą,ja milczę albo wzruszam ramionami, co oznacza, że zachowuję sięcynicznie lub szargam świętości. Chyba bym się obraziła nasiebie podwójnie. 50gdyby ^tosmla^zobaczyć moje łzy. Chyba bym się spaliłaze wstydu i pod ziemięzapadła. Niedoczekanieich! (tych, którzy by mnie obserwowali). Nie potrzebujęlitości, współczucia itym podobnego gówna. Nasłuchałam się tego już trochę: taka układna dziewczynka, zobaczcie, no,zobaczcie, bez ojcachowana,a na manowce jeszcze niezeszła,w złe towarzystwosienie wdała, w narkotyki nie wpadła. Gdybym miała więcejodwagi, to wybrałabym sobie złe towarzystwo i wszelkie możliwe manowce. Jeżelitak się nie stało,toz powodu mojego tchórzostwa. Wrodzonego tchórzostwa! Nigdy nie miałamodwagi przekraczaćzakazanych granic. Wolałam czytać to, co zakazane, niż robićzakazane. Trochę chyba przesadzam, ale, jak pisałam, jest we mnie dużo agresji,stądtyle radykalnie brzmiących słówi oskarżeń. Był jeszcze w moim życiurysunek zbaobabamii głos ojca, którymi o nich czytał. Wierzyłam, żeojciec czytałprawdę. A jeżeli on ją czytał, toprawietak, jakby ją samgłosił, a to jużwystarczający powód, abym go słuchała. Znowu zajączkimi po głowie burmistrzują ikłębek drutu kolczastego siedziw moim żołądku. Rozpoczynam nowytydzień z tajemnicą. Powinnam jązdradzićŁukaszowi, ale się boję. Nie mam zielonego pojęcia, jak tozrobić. Dopóki wiemtylko ja, to tak, jakby nikt nie wiedział i jakby nic nie było. Jak długo wytrzymam? Jakdługo ukryję? Niedopinam w talii spodni. Są bardzoobcisłe. Ważę 4 kilogramy mniej,a w spodniewbijam się z trudem. Z przerażeniem obliczyłam,że skończył się 11tydzień mojej ciąży. Nieprawdopodobne. Ciągle nie mogę uwierzyć. Słyszałam kiedyśhistoryjkę odziewczynie, która do końca ukrywała ciążęprzed matką i nawetgdyzaczęła rodzić, to matka przypuszczała, żetoatak wyrostka robaczkowego. Dzwoniłapotem do lekarza,pytając: I co? A lekarz odpowiedział: Dziewczynka. Wtedy śmiałam się, słysząc pointę. Terazśmiać misię nie chce,ale też historiawydaje mi sięniemożliwa. Jeżeli w trzecimmiesiącu ciąży z trudem wchodzęwspodnie,to co będzie w czwartym, piątym? Ile więcjeszcze tej wolności, bezploteki wścibskich oczu mipozostało? Miesiąc? Aco zrobię z lekcjami wychowania fizycznego? Trzeba sięrozbieraćwewspólnej szatni. Nikt się nigdy nie wstydził. Także pod prysznicami. Nie, niedzisiaj. Nie mogę o tym myśleć teraz. 'Przeglądałam dziennik matki,ciągle zapiski z listopada:kilka stron zachwy^ nad "Wierną rzeką" i nad szlachetnością Salomei, także nad jej dumą, która57. najbardziejwyrażona była w scenie, gdy Salomea przyznała, że krewna pościelijest jej osobistą krwią. To prawda,dobra scena, wziąwszy pod uwagę mentalnośćtamtychlat. Czytałam "Wierną rzekę" i widziałamfilm, w którego scenariuszwpleciono także scenyz opowiadania"Rozdziobią nas kruki, wrony". Nie mamjednak takiego bzika na punkcie Żeromskiego, jak miała matka. Podejrzewam, żejako uczennica klasy maturalnej przeczytała wszystko, co napisał Żeromski,i dużo z tego, conapisano o nim i jego twórczości. Na pewno przeczytałakilkanaście tomów "Dzienników" (w którymś miejscu wspomina,jak ślęczała nadich lekturąw Bibliotece Śląskiej). Cytatamiz nich posiłkuje się dość często. Intrygowałją ażdo przesady romansŻeromskiego z siostrą jego macochy,Heleną. A propos Heleny. samego imienia, nie osobyzżyciapisarza. Zaciekawiłmnie zapis pod datą 11 grudnia 1968 roku (środa):"Nie wiem, co osobie myśleć. Bawiłam się (jak Prus) wkojarzenie par,aterazpatrzę na tragiczne tegoefekty. Helena powiedziała mi kilka miesięcytemu, że podobajejsię Tomek ima naniego ochotę. Zapytałam wprost,co oznaczadla niej słowoochota. Powiedziała, że chciałaby zTomkiem być. Zapytałam, co oznacza być. Powiedziała,że chciałaby z nim pójść do łóżka i robić te rzeczy,bo wtedy onby na pewnoz niązaczął chodzić. Helena mi wyjaśniła, że nie zawsze tak bywa, ale ma wtensposób większe szansę,boo Tomkusię już cośniecoś dowiadywała iwie, jakiz niego kozak (ciągle cytuję jej słowa). Tomka znam z przedszkola i szkoły podstawowej, Helenę od roku,bo wtedywłaśnie przyszła do naszej szkoły zinnej. Musiała dużopowtarzać, chyba dwa lata, bo ma już dwadzieścia. Poznalisięw końcu u mnie. Myślałam, żesię zakochają w sobie i będą prawdziwą parą. Ichspotkania były jednak przedziwne. Helena mówiła swojej matce, że idzie do mnie. Rzeczywiście przychodziła, alena chwilę. Potem biegłado Tomka i wracała zagodzinę. Na pewno w tymczasiestaczała się w objęcia czystego szczęścia, jakCezary Baryka. O tym jednak nie rozmawiałyśmy, bopruderiaautora i głębokiszacunek wobecpruderii czytelnika, a nade wszystko czołobitność wobec superpruderiikrytyka,nie pozwalana przytoczenie szczegółów iperypetii tego wieczora, które się dokonały w zamkniętym na klucz pokoju pani Laury. Oczywiściepowinno być: w pokojupana Tomasza. Teraz Helena wiesza wszystkie psy naTomku. Jestznim wciąży, ale niebędzie miała tego dziecka,bo Tomek dał jejpieniądze i jutro umówionajest nazabieg. O godzinie 18. 00. Mam zanią trzymać. Takpowiedziała. Powiedziałajeszcze, że Tomek toświnia, aleprzynajmniej dałjej pieniądze. Nie chce z nią tampojechać, bo nic z nią już nie chce i koniec. Helena pojedzie sama. Chciała odemniepożyczyć pieniądze nataksówkę(Tomekjejnie dał),ale ja nic nie miałam. j^iezmartwiłasię. Powiedziała, że da sobie radę. Będzie musiała tylko przez dwadnic05 P^sd matką poudawać. Jestemprzerażona wszystkim. Jestem wystraszona okropnie. Nigdy nie przypuszczałam, że tak sięmoże stać dziewczynie,która chodzi do szkoły, bo też niemyślałam, że takwcześnie można robić te rzeczy, a najgorsze,że bez miłości. Helenaprzecież też nie była zakochana. Miała na Tomkatylko ochotę. Ciągle niemam pojęcia, co to znaczy. Nie wyobrażamsobie, jak ona teraz będzieżyć ijakpatrzeć na Tomka". No,no. a ja nie przypuszczałam, żew tamtych czasachmłodzież teżuprawiała seks. Widać uprawiała, ale niemożna było otym otwarcie mówić. Dzisiaj sięmówi i toczasami wtaki sposób, że aż uszy puchną. Subtelna z wyglądu dziewczynka, dobra uczennicai układna, a jak zasunie wiązanką intymnych wulgarności, to nikt ze starszych by niepomyślał, że tak w ogóle można. Nie wszystkietak się zachowują,nie wszystkie mówią o swoichintymnościach, choć wiadomo,że mają chłopaków, i to od dawna, więc przyznają się,że ich związek nie polegatylko na patrzeniu w gwiazdy i trzymaniu się zarączki. Jeżeli nie mówią, tonie,wolno im, bo każdy robi swoje i nic drugim do tego. Ale plotkuje się jednakowoi ojednych, i o drugich, i o takich jak ja też. Niemogę więcżyć nadzieją, że niktsię mną nie zainteresuje. Będę w centrum zainteresowania, mam to zaklepane jakw szwajcarskim banku. I bynajmniej owo zainteresowanie nie będzie połączonez chęcią niesienia mi pomocy. Zresztą, na co mi pomoc. Żyłam zawsze na własnyrachunek, niczym RuthSonnenbruchz "Niemców" Kruczkowskiego, zakazanej lektury komunistycznego skryby, którą natychmiast przeczytałamw całości (i niedostrzegłam wniej nic, cobyłoby ideologicznie niesłuszne, wręczprzeciwnie,jesthumanistyczne i uniwersalne). Skorożyłam zawsze na własny rachunek, więcteraz tym bardziej muszę tak żyć. 22 listopada wtorekWczoraj siedziałamprzy Dżordżu kilka godzin. Zauważyłam, że chcę w tensposób nie mieć na nicczasu, ajuż najbardziejna rozmowę z Łukaszem, także nato, by o niąpoprosić. Ale już miarkasię przebrała! Niemogędłużej siebie oszuki^c. Muszę powiedzieć. Nawetnie umiem znaleźć argumentów, dlaczegomuszę. ^y dlatego, żeŁukasz ma prawo wiedzieć? Czy dlatego, że liczę na podziałdpowiedzialności? I co to w ogóleznaczy"podział"? Ciągle czuję, że dopóki nic"tó mówię, to innym oszczędzam zgryzot i bólu. Nie przesadzajmyjednak ze^lachetnością. 53. Dosyć na dzisiaj. Wychodzę na lekcje z dzieciakami. Przezchwilępomyślałam, czy rodzice dzieci zechcą, abym jeuczyła nadal, gdy zobacządowód "mojegozłego prowadzenia się". Nie, nie mam siły myśleć za wszystkich. Jeżeli będęuprawiała samodręczenie, to zwariuję szybciej,niż wskazywałyby na to obecneobjawy. Dzisiaj zatelefonowaćdo Łukasza! Poprosić o rozmowę (najlepiej jutro). Koniecznie. Bez odwołania. 23 listopada środaZatelefonowałam. Zgodził się. Przyjadę do ciebie, dobrze? Nie powiedziałam jado ciebie, niechbędzie jak dawniej. Jakdawniej? zdziwił się trochę onieśmielony. Łukasz,proszę, niebądź zanadto skrupulatny i dociekliwy. To nie w twoimstylu dodałam. Czy muszę pisać, Dżordż,jak się bałam? Oczywiście, bo chcesz wiedzieć. Obiecałam cię informować na bieżąco. A więc bałamsię jak cholera, jak piesekskurczybyk, jak krowaw kropki bordo, co gryzie trawę, kręcąc mordą, jak małpazielonanabzdyczona. To jest tak zwany czarny humor. Niejednego uratował. Kiedy wszystko beznadziejne tak bardzo jak senne straszydło, kiedy nierealne, jakcos x= 1,5,ponieważ minimum funkcji wynosil, to pozostaje tylkowisielczy humor. Pozwala przetrwać. Do jutra. Przyjechałam autobusem. Wyszłam z domu wcześniej, aby tę rozmowę odbyćprzed konwersacją uLongmana. O, naiwności kobieca, myślałam, że uda mi siędzień spędzić wedle mojego planu. Z Łukaszem umówiłam się na 15. 30. Miałamnadzieję,że godzina nam wystarczy, a potem wsiądę w inny autobus i punktualnieo piątej zapomnę o Łukaszu io sobie, pogrążając się w rozmówkach na temat, naprzykład, jakości trawy oraz innościzwyczajów w angielskich parkach. Łukasz czekał. Otworzył mi drzwi uśmiechnięty, jak wtedy, podkoniecwakacji. Znów nieprzypominał Łukasza szkolnego. Martini extra dry? zapytał. Nie szpanuj. 54Soku pomarańczowego? Dziękuję. Dziękuję tak czy dziękuję nie? Łukasz, proszę. Chciałem być uprzejmy i gościnny. Chcę tylko, aby ta rozmowa szybko się skończyła i abym mogła stąd jaknajprędzej wyjść. Jesteś jak zwykle za-sad-ni-cza, jak zwykle po-waż-na. czy tynie lubiszsię śmiać? Jakmam powody, to lubię. A nie masz? Łukasz. Łukasz, Łukasz. powiedz, o co chodzi, bo przez telefon brzmiałaś bardzotajemniczo. Chodzi oto, że jestemw ciąży powiedziałam szybko, jednym tchemi poczułam, jak serce mi łomocze. Chyba zwariowałaś' wrzasnąłŁukasz. Już zaczynam wariować, bo nie mogę sobie poradzićz tą tajemnicą. Z jaką tajemnicą? Ztą, że jestem w ciążyod trzech miesięcy. Jesteś pierwszą osobą, zktórądzielę się tą wiadomością. To niemożliwe, niemożliwe powtarzałŁukasz,kręcąc się po saloniez rękamiw kieszeniach. Być może niemożliwe, ale najprawdziwsze. Skąd wiesz? Zrobiłam test. Może siępomylili. Nie pomylili się, wiem. Jakto się stało? powtarzałŁukasz. Nie bądź dzieckiem, Łukasz, dobrze wiesz, jak tosię stało, i dobrze wiesz,że wszystko jest możliwe. Ja czułem, ja czułem, że tymi przyniesiesz pecha. Coś mi w środku"łowiło. Niehisteryzuj, nic ci nie mówiło. Byłaś u lekarza? Nie byłam. ' Jak to. więcskąd wiesz? Mówię ci, że zrobiłamtest. Dlaczego nieposzłaś do lekarza? 55. Boję się. Nigdy w życiu nie byłam u ginekologa. Dobrze wiesz,że byłeśmoimpierwszym chłopcem i jedynym, a żadnych problemów do tej pory niemiałam. Serce mi ciąglepodskakiwało. Siedziałam zapadnięta w głęboki fotel. Chciałam, aby mnie wchłonął jeszcze bardziej,abym zniknęła na zawsze i niemusiałamówićo czymś, co jest mi tak obcejakzwyczaje szympansów i pszczół. Łukasz milczał. Jednąręką przeczesywał sobie włosy. Patrzył wokno. Łukasz poprosiłam przytul mnie. To nieczas, Magda,na przytulanie, trzeba coś zrobić. Czy pomyślałaś, żezakilka miesięcy zdajemy maturę? Ajak tysądzisz,o czym myślę od co najmniejdwóch miesięcy? wrzasnęłam. Myślę o tym, co się stało ico zrobię, jak sobieporadzę w domu,w szkolei co z maturą. Jutropójdziesz do lekarza. Boję się. Magda, co ja mam zrobić? Nigdy niebyłem wtakiej sytuacji. Mówiłaśmamie? Nie.Boję się. Nikomu nie mówiłam. Absolutnienikt o nas nie wie. Nikomunie szepnęłam anistówka otym, co teraz i o naszymspotkaniu pod koniec wakacji. I nie powiem. Powiedz, że to nieprawda, Magda, żeto jakiś horror, koszmarny sen. Chciałabym,abyto był sen. Łukasz usiadł obok mnie. Wziąłmoje ręce w swoje. Drżał. Spojrzał mi w oczy. Zrobiło mi sięgorąco. Pomyślałam, że nie zniosę dłużejtejsceny z mydlanejopery. Przestań się mazaćpowiedziałam i pomyślałam, że jestem silniejszaod niego ibardziej do przoduwprzemyśleniach,z których nic nie wynikałopozafaktami, jakie są. Ale te właśnie fakty już trochę w sobie oswoiłam. Powiemojcu, napewno coś zaradzirzekł Łukasz po chwili i wyraźniego to pocieszyło. To śmieszne, Łukasz, ojciec naprawdęnic niezaradzi. Tobędzie można załatwić, zobaczysz, wyjedziemy do Czechalbo doSzwecji, gdzie zechcesz. Tylko kilka dni, nikt się nie dowie. Ojciec nam pomoże,na niego mogę liczyć. Aleś tydurny! Nigdzie nie pojadę, nikt mi niepomoże. Nic niepozwolęsobiezrobić. Bojęsię. Tak bardzo się boję, że niepozwolę się dotknąć. Wstałam z fotela. Już miałam dosyć tejrozmowy i przelewania z pustego56w próżne. Czułam sięokropnie. Miałamochotę patrzeć na innych ludzi, a Łukaszazostawić, niech myśli, niech rozważa, niech się dręczy i tak nicmuz tego niewyjdzie. No to cześć powiedziałam bardzo mi pomogłeś. Kpiszsobie chyba. Nie kpię. Po prostu jest mi trochęlżej. Nie bój się, nikomu nie powiemonasi ciebie prosiłabym równieżoto samo. Jeżeli w ogóle mogęcię o coś prosić. Nie wychodź jeszcze, zostań. Niewygłupiaj się. Mamangielskiza czterdzieściminut. Angielski. parsknął Łukasz słuchaj, ty jesteś potworem. Zostawiasz mnieztym problemem, bo masz angielski. To jest chore, Magda, słyszysz,chore. Włożyłamkurtkęi beret, i szalik. Zadzwonię powiedział Łukasz. Wyszłam. Rzeczywiście czułam się lżej, ale jednocześnie coś mnie ściskałow gardle, coś podchodziło mi zżołądkadogóry. Oddychałam głęboko,stojąc naprzystanku autobusowym. Pomyślałamo zielonych łąkach i lasach,o beztrosce,którabyła jeszcze niedawno. Nie byłam wściekła. Nieczułamsię rozczarowanarozmową z Łukaszem. Na szczęściedla siebie na nic nieliczyłam. Boi na comogłabym liczyć? Czułamtylko, że zrobiłam krokdo przodu. Przede mną kilkainnych kroków. Trudniejszych. Wiedziałam jedno: muszę siebie utopić w rutynowych czynnościach i oddychać głęboko, jak tam,na przystanku autobusowym,kiedy padał śnieg, ludzie przechodziliobok inikt nie wiedział, nikt nie wiedział,nie podejrzewał, co ze mną. A śnieg padał, samochody sunęły powoli,świat jaśniałod bieli, ajabyłam o krok do przodu. Do przodu. I sama go zrobiłam. Jak zawszeod kilku lat. Kiedy wróciłam do domu, matka już oglądała końcówkę dziennikatelewizyjnego. Spóźniłaś siępowiedziała, alebez pretensjiw głosie. Nie, to ty wróciłaś wcześniej. Rzeczywiście stwierdziła podwiózł mnie przecież jeden z moichkursantów. Pomyślałam sobie, że ma ciężkie życie,a teraz jeszczejajej ciężaru dodam. ''lle zmartwiło mnieto jednak. 57. Siedziałamdługo wwannie. Potem usiadłam przy Dżordżu. Już północ, a dalejsiedzę. I stukam. Matka śpi. Jutro(a właściwie dzisiaj) znówtrudny dzień. Najbardziej boję się Łukasza w szkole. Jak na mniespojrzy, co powie? A właściwie dlaczego miałby coś mówić? Prawie nigdy tego nie robił, nie licząc na początkulistopada małejzłośliwości, która siedzi wemnie jak drzazga, mimo że postanowiłam sobie z niej nic nie robić. Zdmuchnąć jąjak świeczkę. Powinien zostaćtylkozapach dymu,który szybko sięrozejdzie. Wporządku. Koniec pisania. Muszę się położyć. Tak jestem pobudzona, żenie wiem, czyuda mi się zasnąć. A jeżeli tak, czy będzie tosen z koszmarami,jakie zdarzają mi się coraz częściej,chociaż jeszcze onichnie pisałam. Coś wypiję przed snem: gorące mleko albo melisę. Raczej melisę zhibiscusem,pomoże miszybciej zasnąć i nie myśleć do rana. Przetrwaćnoc. Na razie tylko tyle. Jutro będę myślała o jutrze. 24 listopada czwartekNiepotrzebnieobawiałamsię spojrzeń Łukaszaw szkole. Nie przyszedł. Czysiedzi w domu i rozmyśla? Telefonuje do matki, rozmawia z ojcem? ,A może boli go brzuch ze strachu. Wczorajbyłtakblady, ażzielony. Tylkodlaczego mnie to obchodzi? Dlaczego troszczę sięo Łukasza, a on nie troszczy sięo mnie? Na pewnodzisiaj zatelefonuje. Jestem całe popołudnie w domu. Jest godzina23. 00. Nie zatelefonował. 25 listopada piątekNie przyszedłdo szkoły. Niezatelefonował. Nie wiem, co myśleć. Niewiem, co zrobić. Nie wiem, gdzie się schować. Jest godzina 23. 00. Telefon nie zabrzęczy, nie mamna co czekać. Przezmomentmyślałam, że możedzwonił inikt nie odebrał. Wychodziłamprzecież nadodatkowe lekcje z dzieciakami i niebyło mnie przez prawie dwiegodziny. Nie58jzwonił. Na pewno nie dzwonił. W przeciwnymrazie próbowałby doskutku. Niepróbował. Do głowy mu nie przyszło, bypróbować. Wyjechałw góry z kumplemwódeczka, grillowanie i sraniew banię. Juhasowe śpiewki, śnieg i gwiazdynapodwórku ugazdy. Hulaj dusza bez kontusza,z animuszem hulaj dusza Światpijany, światpijany, cały świat zaczarowany. A wariatka niechtańczy. Co ja mówię, co ja mówię. wariatka niech słuchadyskretnego szmeru Dżordża i zagląda głęboko w jego szare oczęta. Słówka-slówka-słówka-słóweczka-słowięta, przy drodze znalezione, zabite połówkami Wejak kiedyś płakała Iwona, czarnobrewa, czarnooka, ta zklasy. Już ^ płacze. Jużsię śmieje. Poszłaprzez ogród, przez sad, pół dziewicą, pół aniołem, pochylonanad chochołem. Ależ bredzę! Wejść w sen. Zapomnieć. Hallo, Dżordż, dobranoc,przyjacielu, tych prawdziwych jest niewielu Mgłysię już rozwłóczą z pól, będzie ranekśliczny, Dżordż, wczorajbyły wichry blinadzisiaj wszystkosię rozchmurza, moja duszo, jużeś moja. 26 listopada sobotaGodzina dziesiąta. Nie dzwonił. Czyżby moje histerycznedomysły miałybyćrzeczywistością? Czuję się bardzo źle. Nawetnie wiem, co dzisiaj będęrobić "4dczym pracować, co czytać. Nie mogętrwać takbezczynnie. Zacznę więcejdziwaczeć. Bardziej nienonNnieć. Nie umiem się skupić nad książką. Ciągle myślę o Łukaszu iboie się o niefioTeraz nie mam już żadnych szans. On nigdy mnie nie pokocha. Jy^ tegozresztą "iechcę. Jeżeli przeżyjęten koszmar, jeżeliurodzę dziecko, to Łukasz będzieiNezawszepamiętał, chcąc nie chcąc będzie musiał, nawet gdyby się nas wyrzekł Niechciałam, aby cokolwiekmusiał. Nie chciałam mu komplikowaćżycia Stało si? Stało się beztrosko. Terazwidzę, że u mnie nic nie może byćtak sobieDlaczegou innych może? No, tak. przyznaję, że zawsze dbałam, aby to, comojenie byłotakiesamo jakinnych. Dbałam. Nawet nie uświadamiając sobie tej dbałościJeżelijestem źródłem wszystkich kłopotów, to lepiej,żebymnie nie bvło Jestto całkiemsensowne rozwiązanie. Mam duże szansę umrzeć przy porodzie albourodzić martwe dziecko. Gdybym mogła wybierać,wolę pierwsze rozwiązaneA najlepiej pierwsze i drugie jednocześnie. Mieszkam przecież na Śląsku Pra^edziłam ostatnio artykuł w "Polityce" na temat umieralności niemowląt i nierworodek, czyli tzw. pierwiastek. Dane statystycznesą dla mnie pocieszające Riorac59. pod uwagę fakt, że życie nie głaszcze mnie po głowie iwybiera dla mniecotrudniejsze rozwiązania, a zakażdą miłą chwilę każe mi płacić miesiącami udręki,towidzę,że moje szansę na zniknięciesą ogromne. Muszęwyjść. Duszę się w domu. Wymyję tylko łazienkę,podłogę w przedpokoju i zostawięmokrą szmatę przed drzwiami. Zajmiemi to co najmniej czterdzieści minut. Nie szkodzi. Wolę to niż awanturę. Długo jej nie było. Muszęoszczędzaćsiły na tę zasadniczą. Ale właściwie po comamoszczędzać, przecież imszybciejsię wykończę,tym lepiej. tfByłam na spacerze. Słonko świeciło, lekki mróz, biały śnieg. Widocznie w nocyznów naprószyło. Patrzyłamw słońce, jak bohaterka "Niebieskiego". Chciałamtylko poczuć ciepło na twarzy, nic więcej. Wyczyścić swój umysłz wszelkichmyśli. Nie udałomi się. Nieumiałam skupić sięna okruchach rzeczywistościi pominąć w tym siebie. Ludzie przechodzili obok, dzieci rzucały śniegowymikulkami. Ktoś czyścił plastykową skrobaczką szybysamochodu, ktoś inny próbował uruchomić silnik w starym fiacie. Siedziałam na ławce. Wyszłam, by spacerować,a siedziałam. Byłam sama i nic nie robiłam w tym kierunku, aby się zbliżyćdo kogoś,kto mnie dobrze traktował. Dlaczego niezatelefonowałam dostryja, doBarbary-stryjenki, do Jeannette? Dlaczegonie zapytałam, co robić, jak powiedziećmatce? Dlaczego nie byłam przedsiębiorcza inie przygotowywałam sobietzw. gruntu dorozmowy zmatką? Przecież wiedziałam, że gdyby nawet była dla mnienajlepszą matką (jak nie była), to i tak wiadomość, jaką chowałam przednią,byłaby dla niej ogromnym przeżyciem. Ogromnym. Gdyby mnie kochała (jakniekochała),to życzyłaby mi wszystkiego, co dobre i na pewnopomogłaby mi przebrnąćprzez okres, który dla innychkobiet był błogosławieństwem, a nieprzekleństwem, bo oczekiwały każdego dnia z radością, nadzieją, nadsłuchiwałyi wszystko podporządkowywały sobiei dzieciątku. Gdy siedziałam na ławce, w zimowym słońcu, wydawało mi się, że niewszyscy są przeciwko mnie. A wchwilępotem, że moglibymi pomóc, gdybymo tę pomoc poprosiła. Mój problem polegawięc na tym, że nie umiemprosić. Gorzej jeszcze: nawetnie wiem,czyumiem, bo nie próbowałam. Z góryzakładałam, że nikt nie zechcei że proszeniem się poniżam. Okropność! Na pewno źle myślę. Może byćzłemyślenie. Negatywne myślenie jest złe. Co mam zrobić, by swojenawykii fobieprzezwyciężyć? Czułam, że są to fobie. Magda? usłyszałamnagle. Nie poznałem cię, siedzisz sobie takazamyślona i obabulona szalem. Cześć, Bartek powiedziałamco tutaj robisz? 60Chodzęsobienicnie robięwstałem ranojeść mi danoDobrze cipowiedziałam z zazdrością. Magda,chodź, nie siedź,tyłek sobie przeziębisz i wilka dostaniesz. Co to jest wilka? Nie wilka,tylko wilk, mianownik liczby pojedynczej, czyli jakaś babskachoroba. Takzawsze babcia mówiła mojej mamie, ale oczywiścienie wiem, naczym ten wilk polega. Magda, chodź dolasu, mówię ci, to ofertanie doodrzucenia, byłem tamprzed chwilą i jestpięknie. Że teżty niekorzystasz z lasu. Tam jestokropnie powiedziałam zieleń tu, zieleń tam, zieleń tańczywkoło nam, a nagle, z tej zieleni wyrastabiały sracz. muszla klozetowa. Ktośjąwyrzucił w krzaki, aby sobie pojemników na śmiecinie zapełniać, bo za wywóztrzebapłacić. Teraz nic nie widać, zapewniam ciępowiedział Bartek śniegzakrył sracze iinne świństwa, a poza tym kto ci każe rozglądać siępo kątach,będzieszze mną, powinnaś głowęzadzierać wysoko. By dojrzeć błękit nieba nad Katowicami? Żartujesz chyba. Nie błękit nieba,Madziu, tylko błękit moich oczu w ciebie wpatrzonych. Przestań truć i nie mów do mnie Madziu. Dlaczegonie, Madziu? To pięknie brzmi. Madzia to jak Misia, a co drugipies na osiedlu taksię nazywa. A co maszprzeciwko psom? Nic.A przeciwko misiom? Nic.No to w czym problem,Madziu? W Madziproblem. Jestem Magda albo Magdalena, największa grzesznica. Ty, grzesznicą? Nieżartuj. Jesteś świętą Magdaleną. Śliczną Magdaleną. Bartek,nie podniecaj się własnymi wyobrażeniami o mnie. Nie znasz mniewcale. Niedajeszmi szans. Magdo. Bartek, proszę. No, dobrze, już dobrze. Idziemy. Idziemy w las jak ogary. Czytałeś? zapytałam zdziwiona. Co niby miałem czytać? "Popioły" Żeromskiego oczywiście,bo ich początek właśnie cytujesz. 61. Magda, przeceniasz mnie. W ogóle niesłyszałem o żadnych "Popiołach". Jeżeli cytuję, to tylko twoje powiedzonka. Przecież wiesz, że ja nawet zlekturamiobowiązkowymi nie nadążam. OK, Bartek, przekonałeś mnie,idziemy, ale tylko na pół godziny. Bartek odprowadził mniepod sam blok. Dziękuję powiedziałam. Zaproś mnie do siebie na herbatę poprosił. Na półgodzinydodał. Spojrzałam na zegarek. Uprzedzampowiedziałam mojej matki nie ma w domu, wrócinajwcześniej za godzinę. Nie boisz się? Chciałbym. Dlaczego? Bo to znaczy, że zrobiłabyśmi coś. a ja o niczyminnym nie marzę. Otworzyłam drzwi. Bartek śląskim obyczajem zdjąłbuty w przedpokoju,abymi nie zaświnićpodłóg. Zaprowadziłam go do swojego pokoju. Rozglądał sięzzainteresowaniem. Popatrzyłna regały z książkami, na segregatory wyraźnieopisane: tu dokumentyszkolne, tamAnglia, Francja,programy teatralne, prace pisemne z języka polskiego. Spojrzałna uporządkowane biurko, na koszyk z koralami i innymi dzińdziołami, którychprawie wcalenie nosiłam, na fotograficznycollage w antyramie. Przyjrzał się Dżordżowi idrukarce. Ładnie uciebie powiedział. I maszwłasnykąt, to najważniejsze. Aty?Też mi nieźle. Dzielępokój ze starszym bratem. Z cytryną? zapytałam,pokazując filiżankę. Z cytryną i z cukrem. Krojąc cytrynę, pomyślałam przez sekundę, żeBartek mógłby ode mnie zadzwonićdo Łukasza podbyle pretekstem, aja nareszcie wiedziałabym,czy on jestwdomu, czy też wyjechał. Szybkozrozumiałam, jaki togłupi pomysłi egoistyczny. Na szczęście, nic nie powiedziałam na tentemat. Przyniosłam herbatę. Postawiłamna okrągłym, czerwonym stoliku. Magda, o cośzapytam, ale nie śmiej się, proszę. Wiem, żeto głupie. Pytaj, Bartek, nie dziwacz, jestemostatnią osobą, która miałaby się ochotędzisiaj śmiać. 62b'Magda,czy ty chciałabyś. czy chciałabyś ze mną chodzić? Zamarłam. Takiego obrotuspraw się nie spodziewałam. Chyba się zarumieniłam. Poczułam,jak coś we mnie telepie. Bartek wyjąkałamja nie mogę, po prostu niemogę. Rozumiem, nie chcesz. Nie mogę. Niechcesz, bonikt ci przecieżniezabrania. dobrze, nie mówmyo tym. Bartek zaczęłam odpoczątku i z wielkim wysiłkiem nie znaszmojejsytuacji, nic o mnie nie wiesz,idealizujeszmnie, ja to widzę. nie mogę,naprawdę, już wkrótcesię przekonasz dlaczegoi zobaczysz, że niema wtymtwojej winy, tylko moja, choć właściwie nie wiem dlaczego,Bartek. Zaczęłam dygotać. Nie chciałem cię zdenerwować powiedział. Przytulił mnie niespodziewanie. I wtedy stało się coś strasznego, coś nieprawdopodobniegłupiego. Zaczęłam płakać! Bartek mnie przytulał, a ja szlochałam w jego zieloną kamizelkę. Wyrwałam się z jego rąk i pobiegłam dołazienki. Umyłam twarzw zimnejwodzie, wysmarkałam nos, wreszciezerknęłam nasiebie:zobaczyłam obraz nędzyi rozpaczy. Wstydziłam siętak bardzo, żenie wiedziałam, jak spojrzeć na Bartka,gdy wrócę. Przepraszam powiedziałamdokonałeś cudu, nawet na pogrzebieojca nie płakałam. To się już nie powtórzy, Bartek, przyrzekam. Możeszpłakać, ile chcesz, jeżelici to pomoże. I nie musisz wychodzić dołazienki,mamzawsze czystą chusteczkę przysobie, tak mnie ojciecnauczył. Ciągleroi powtarza, żew ten sposób mogę sobie zjednać dziewczynę. Bartek próbował ratowaćsytuację i zrobić coś,aby nastrój był taki,jak w lesie. To było niemożliwe. Dzięki,Bartek powiedziałam iproszę, nie osądzaj mnie źle. Coś ty,Magda,dlaczego miałbym cię wogóleosądzać. Proszę, zapamiętaj tęchwilę ito, o co cię prosiłam. Nawet gdy sobiepomyślisz, żebardzocięskrzywdziłam. Magda, coty? Mnie? Ja bymsobie życzył, abyś mnie krzywdziła. Jesteś moimjedynym kumplem, Bartku, za późno to dostrzegłam. Dlaczego za późno,nic nie rozumiem z tego, co mówisz. 63. Niepytaj teraz, to ponad mojesiły, ale zapewniam cię, że zrozumiesz. Bartek wyszedł. Chciałmnie jeszczeraz przytulić, ale nie pozwoliłam. Kiedywróciła matka, byłam już spokojna. Mogłam z niąrozmawiać o szkole i o pogodzie. Słuchałam potem Cohena,czytałam wiersze Poświatowskiej i uczyłam sięfizyki. W poniedziałek klasówka. Zależy mi na najlepszej ocenie. Jest północ. Większość czasu spędziłam przy Dżordżu. Nie jestem śpiąca, alesiępołożę. vŁukasz nie telefonował. 27 listopada niedzielaCzuję się okropnie po wczorajszej rozmowiez Bankiem. Jakbym siebie z czegoś okradła,a jego skrzywdziła. Jakbymdała munadzieję w przypadkubeznadziejnym. Dzisiaj dopiero docierado mnie groza sytuacji. Jutro spotkamy się w szkolei jak na niego popatrzę? Jutrospotkam Łukasza. Mam nadzieję, że nie będzie dłużejunikał szkoły ani mnie. Zakładam, że to był taktyczny unik, choćmogę się mylić. Cóż ja taknaprawdę wiem o Łukaszu? Byłam w kościele. Bynajmniej nie dlatego,żejak trwoga, to doBoga. Chodzę do kościoła co najmniejraz w tygodniu. Głupiotakwyliczać. Teraz sobieto uświadomiłam. Inaczej chciałam napisać: chodzę dokościoła, gdychcęw świętym miejscu się pomodlić i siebie usłyszeć. Najczęściej nie jest to czasmszy. Inni ludziemi przeszkadzają. Rozglądają się, obserwują. Rozprasza mnieto. Dzisiaj byłam w moim ulubionym kościółku, w parku Kościuszki. Pachniałowędzonym drewnem i kadzidłem. Ludzi podobnie domnie pojedynczych byłoniewielu. Wstępowali na chwilę. Prosiłam oto,aby Bóg przywrócił mirozsądek. Abym potrafiła odróżnić to, co istotne, od tego, co nieważne. Abymmiałaodwagę porozmawiaćz matką i wytrzymać to, co po rozmowie nastąpi. Obiecałam, że będę dzielna izrobięwszystko, cow mojejmocy, aby okazać siędorosłą iodpowiedzialną, a wtedy zasłużę, by mną nie pogardzać i by mnielubić. Obiecałam,że przetrwam i zawsze będę nosiłagłowę do góry. Ciężarpróśb i obietnicczułam naswoich plecach. Długo nie miałam siły wstać i pójśćdodomu. Strach ściskał mi gardło i brakowało mi tylko zielonej kamizelkiBartka, bym mogła wszystko z siebiewypłakać i na chwilę chociaż złapać oddech. 64Do domuwróciłamtrochę pokrzepiona. Na obiad zjadłam tyle, co ptaszek. Matka sięzaniepokoiła. Przesadzam chyba. To nie byłniepokój, tylkozainteresowanie, co mnie i tak zdziwiło. Pytałao moje samopoczucie. O mało nie skłamałam, ale w ostatniej chwiliugryzłam się w język i powiedziałam, że czuję się nienajlepiej,ale to minie. Nie dopytywała, co mijest, choć zauważyła pełne półkiw lodówce, coznaczyło, że niewiele jadłam w minionym tygodniu. Potem żałowałam, że nie była dociekliwa. Gdybytak zapytała wprost, comi jest, możezdobyłabym się na odwagę, o którą dzisiaj tak bardzo się modliłam. Nikt mi nie pomożei nie ułatwizrobićtego, co do mnie należy. Nie mogę liczyć na taryfę ulgową. Po południu uczyłamsię jakzwykle: historii, biologii,a także niemieckiego. Czytałam gazety. W telewizor nawet niezajrzałam. Nic mnie w nim nie interesuje. Bojęsię jutra. Boję się grudnia. A teraz nocy i koszmarów sennych. Łukasz niedzwonił. 28 listopada poniedziałekŁukasza nie było wszkole. Bartek patrzył na mnie jak srokaw kość. Klasówka z fizykiposzła midobrze. Nawet bardzo. Głowętrzymałam do góry. Zrobiłam sobiesmażone pomidory z cebulką iżółtym serem. Jestem dzielna. Muszęsobie to wbić dogłowy. 29 listopada wtorekWczoraj wieczorem zadzwonił Łukasz. Brzmiał oficjalnie. Poprosił mnieo spotkanie wczwartek ogodzinie 17. 00. U niego. Dlaczego dopiero w czwartek? zapytałam, węsząccoś zagadkowego. Proszę, niekaż mi tłumaczyć powiedział. Do czwartku dodałi pierwszyodłożył słuchawkę. 30listopadaśrodaUczę się dużo i ledwożyję ze strachu przed czwartkiem. Staram się zjadać ciepłyposiłeki pić mleko. Bartekpatrzy na mnie, jak cielę namalowane wrota. Jestem okropnawiem. 5 -^Magda. doc65. Zupełnie nie wiem, co robić, aby godzinypłynęły szybciej. 1 grudnia czwartekMyślałam,że w szkole nie przeżyję sześciu godzin. Ateraz nie wiem, jakzapełnić minuty dosiedemnastej. Łukaszbył w szkole. Blady bardzo, jakby to onbyłw ciąży, wpierwszych dniach czwartego miesiąca, i jakby tęciążę źle znosił. Nie mogę jeść,ale zmusiłam się do zjedzenia dwóch biszkoptów. Piję mleko. Z rozsądku. 2grudnia piątekWczorajsza rozmowastanowiła przedsmak tego, co przeżyję jeszcze w tymmiesiącu. Nie ma teraz we mnie słów. Boli mnie szczęka odzaciskania zębów. Z wściekłości? Czy dlatego, że trzymam głowę do góry i jestemdzielna, jestemdzielna, jestem dzielna? Jeżeli będę miała siłę,otworzę ten plikwieczorem. Nie będę uciekać przed słowami, tak samo jak przed swymlosem. Muszędźwigać i wytrzymam. Jestem Koziorożcem. Koziorożce nie popadną w melancholię, jeżelisobie wyraźnie wyznaczą życiowy cel. O tym chcępamiętać. 3grudnia 1994 roku sobotaMimo że jestemKoziorożcem, nie zmusiłam siebie wczoraj do opisania rozmowy z Łukaszemi jego ojcem. Siedziałam przed Dżordżemnawet długo, przyznaję, patrzyłam w jegoszare oczyi powtarzałam, że nie popadnę w melancholię,na którąponoć cierpiała moja babcia. Babcia ze stronyojca. Czyli prościej mówiąc matka taty. Dzisiaj o tej przedziwnej chorobie mówi się nowocześnie: depresja. A więc niepopadnę w depresję. Bardzosię postaram znaleźć życiowycel. Jak topatetycznie brzmi! Siedzę teraz w powtórkach ze starożytności,więc koturnowystyl jest mi szczególnie bliski. Właśnie przeczytałam w "Polityce" (czytam "Politykę", choć nie cierpię polityki, brudu, któryjejtowarzyszy, zakłamania, będącego monstrum w porównaniuz brudamitzw. życia),że piękne słowaMarka Aureliusza, jakimi sięposiłkuję, sąmodlitwą-mantrą alkoholików zrzeszonych w AA. I jak mamto rozumieć? Coo sobiemyśleć? Myślę, że trudno mi siebie diagnozować bez pomocy specjalisty. Tu nawet nie o specjalistęchodzi. Poprostu: janie mam z kim rozmawiać! Niewiem, jak myślą koleżanki w klasie. Nie wiem, jak żyją. Mamtylko wrażenie, że66prościej,ale nie mam pewności. Mój problemjeszczena czymś innym polega: niepotrafię się zbliżyć do koleżanek i. co gorsze: nie czujępotrzeby. Ale jednocześnie bardzo pragnę, by ktoś się mną zainteresował, bymiokazał serdeczność,czułość, ciepło. Bartek mi coś z tego okazał. Więc ja, małpa,płacęmu pięknym za nadobne! Chciałabym schować siępodjego zieloną kamizelkęi wiem, potwornie okrutniewiem, że nie mam prawa tegozrobić. Dżordż! Hallo, oczywiście dostrzegasz,że zwlekam z opowiedzeniemtego, conajważniejsze dlamniei tego, conajtrudniejsze. Cykoramam, po prostu! I tu niemaco owijać go w bawełnę. Dżordż, wybacz! Najpewniej. mom ała i dwa boloki, a moje dziecka somglacoki i bydom bana pod park Kościuszki cis. mówiąc gwarą podsłuchaną, fajniebrzmiącą i skądinąd mi obcą. Dżordż,boję się jak cholera, mówiąc delikatnie. Obiecałam wponiedziałekpójśćdo lekarza. Ojciec Łukasza wszystko załatwił, zamówił i obstalował, jakbuty u szewca i sukienkę namiarę. Dobrze,dobrze. Od początku. OK. Nie spieszę się, mogę powoli i dokładnie. W czwartek wyszłam zdomu o godzinie 16. 00. Gdy wychodziłam,matkinie było. Miała wrócić, jak zwykle, około 17. Zostawiłam mieszkanie czyściutkie, szmatę mokrą na wycieraczce i trzy talerze oraz kubek na suszarce donaczyń. Wcale ich tyle nie zużyłam. Po prostu: wyciągnęłam czyste, suchez szafki i postawiłam na suszarce. Znam zagrywki mojej matki. Zajrzy wszędzie, sprawdzi wszystko jak Sherlock Holmes. Na pewno nie jest to porównanieodpowiednie dla współczesnychtelemaniaków. Niestety, nie znam aktualnychseriali filmowych, więc nie przywołam modnych bohaterów. Powinnam porozmawiać na ten temat z matką. Ona przecież jak niepracujew szkole, to oglądatelewizor. Dobrze, dobrze, Dżordż. Nie denerwuj się. Wiem. Nie o matce miało być,tylko o rozmowie,jaka miała miejsce, mówiąc oficjalnie, w domu Łukasza,w obecności jego ojca, teżŁukasza. A więcwyszłam o godzinie 16. 00. Szarzało. Dzieciaki wariowały z sankamina pobliskiej górce. Winda rzęziła, zwożącmnie na dół. Śmierdziało w niej tak,jakbysto brudnych, nie domytych babw niej siedziało przez godzinę albo jakby67. pięćdziesięciu chłopów się zesrało. Wstrzymałam oddech i przetrwałam. Czytałamkiedyś książkę "Sztuka przetrwania". Coś z niej we mnie zostało. Łukaszotworzyłmi drzwi. Był blady i smutny. Nieuśmiechnął się ani ciutciut. Odebrał ode mnie kurtkę, powiesił na wieszaku, podsunął mi szmatę, abymwytarła zaśnieżone buty. Proszę powiedział i wskazał mi fotelw salonie. Napijesz się. Nie napiję się powiedziałamz naciskiem. Po chwili przyszedł jego ojciec. Łukasz Madejski senior przedstawił się. Magda Szymaniukwyjąkałam i odruchowo dygnęłam. Łukaszobserwował nas z boku. Ciągle zachowywał powagę. A im bardziej jązachowywał, tym bardziej nieczułam wagichwili ani mającej się odbyć rozmowy. Jakbym nieświadoma byłasytuacji, która przede wszystkim mnie dotyczy. OjciecŁukasza wrócił po chwili. Zrób mi kawę poprosił, patrząc na Łukasza małą, rozpuszczalną. Czy teżsię napijesz, Magdo? zapytał Łukasz w sposób nad wyrazugrzeczniony. Dziękuję, mówiłamjuż, niczego się nie napiję wycedziłam przez zęby. Łukasz Madejski juniorwyszedłdo kuchni. MagdopowiedziałŁukasz Madejskisenior znam waszą sprawę. Kiwnęłam głową. Ręce midrżały, więc starałam się je trzymaćzłączone,wplecionejedna w drugą. Znamwaszą sprawę kontynuowałŁukasz senior i chciałbym usłyszeć, cotymasz do powiedzenia. Cóż mogę mieć dopowiedzenia? powtórzyłam bardzo zmieszana. To w końcu nie ja prosiłam o rozmowę. ToŁukasz mnie prosił, więcprzyszłam. Nie chcesz miprzez topowiedzieć, że wolisz zostać sama ze swoimproblemem. Uważam, proszę pana, że to jest nasz, a nie tylkomój problem, a sama. i takjestem. Bez względu nato, czy ta rozmowa się odbędzie, czy nie. Jesteś zadziorna,tegosięspodziewałem. To niejest, proszę pana, kwestia zadziomości. W takim razie czego? Chyba tego, że jestem skazana nasiebie, a to za mało, więc szukanopomocy poomacku, nie prosząc jednocześnie onic. Matkajeszcze nie wie? Nie wie. 68Powinnaś jejpowiedzieć. Wiem, ale się boję i to jest silniejszeodtego, co powinnam. Nie ma w was za grosz odpowiedzialności powiedział ojciec Łukaszaoburzony. We mnie jestszepnęłam. Gdyby była. to..Wybaczy pan. powiedziałam jak aktorzy w mieszczańskim dramacie. we mnie jestodpowiedzialność powtórzyłamchoć może nie było i niema doświadczenia, dlatego uważam, że naszarozmowa nie ma sensu, wyjdę z niejbardziej zmaltretowana, niż jestem. Podniosłam się gwałtownie. Nie oburzaj się powiedział Łukasz senior. Łukasz junior powinien jużdawno podać kawę,ale napewno odczekiwał,podsłuchując u wejścia do salonu. Nie mogę ukrywać oburzenia. Mamdosyćukrywania, tłamszenia, duszenia tego, co mnie ugniata od kilku miesięcy. Teraz widzę, że przyszłam tutajz innyminadziejami i że powinnam natychmiast odejść. WszedłŁukaszjunior. Magda spojrzał łagodnie proszę,wytrzymaj jeszczetrochę. Usiadłam ponownie. Czułam się podle. Pragnęłamzapaść się podziemię. Milczałam. Który to miesiąc? zapytałojciec Łukasza. Początek czwartego powiedziałam. Masz pewność? To się stało 24 albo 26 sierpnia powiedziałam. Masz pewność? ojciec Łukaszapowtórzyłpytanie. Proszępana, to był mój absolutnie pierwszy i drugi raz powiedziałam. Nigdy przedtemani potem tego nie robiłam. Upokorzył mniepan! Przepraszam powiedział Łukasz senior nie chciałem,jateż po razpierwszy przeprowadzam takąrozmowę. Słyszałem, że nie byłaśu lekarza. Nie byłam. Mówiłam Łukaszowi, że się boję. Pójdziesz w poniedziałek powiedział. Przyjadępociebie o godzinnie 17. 00 i zawiozę cię. Zamówię wizytę. Jeżeli będzie takamożliwość i jeżelizechcesz, możemy wyjechać z Polskina dwa dni i poddasz się zabiegowi. Przezkilka dni nicjeszcze niemów matce. Wgłowie miszumiało- Podchodziło mi do gardła jedzenie, któregowżołądku"'emiałam. Oczy Łukasza seniora i juniora wlepione byływe mnie, aja niemogłam nic pokrzepiającego im dać poza moją bezradnością,wyrażeniemzgody69. napójście do lekarzai zapewnieniem, że o żadnym zabiegu nie ma mowy,bojestem tchórzem, na jakiego na pewno nie wyglądam. Ozabiegu niemamowy wykrztusiłam z siebie. Będę natomiastwdzięczna, jeżelizamówi mi pan wizytę u lekarza. Nie mam pojęcia, jak to sięrobi. Muszę już wyjść dodałam, podnosząc sięporaz kolejny. Jest jeszcze wiele sprawdo omówienia powiedział ojciec Łukasza powinnaś zostać. Zostanę po wizycieu lekarza. Wtedy będzie miał pan pewność, że niekłamię. Magdo, jesteś niedobra. Nie mówiłem, że kłamiesz. Chcę mieć tylkopewność, bo wasza sprawa (podkreślił słowo "wasza") spadła na mnie jak gromzjasnego nieba. Jestpan itak w luksusowej sytuacji. Dlaczego? zapytał zdziwiony. Łukasz miał panu odwagę powiedzieć. Teraz rozmawia pan ze mną. Mojamatka ciągle nic nie wie, a to znaczy, że jestem wyrodną córką, któraniema zagrosz zaufania dowłasnej matki. Wyszłam. Łukasz podał mi kurtkę. Opatuliłam szyję wełnianym szalikiem. Odwiozę cię powiedział. Nie, nie, dziękuję, wrócę sama, z ochotą. Przytuliłmnie do siebie mocno, przytrzymałw ramionach, a ja zatopiłamsię w jego flanelowej koszuli dziesięć razy czulej niż w zielonej kamizelceBartka. Nie wiem, jakdługo trwała ta chwila, ale chciałam w niejpozostaći umrzeć. 4 grudnianiedzielaObudziłamsię z bólem głowy. Siedziałam wczoraj długo, a potem jeszczedłużej niemogłam zasnąć. W nocy koszmary. Jakieśróżowe robale wyłaziłyz umywalki. Puściłam duży strumień ciepłej wody, ale to niepomagało. Uciekłam. Ręce mi się lepiły od brudu. Czułam do siebie wstręt najgorszy z najgorszych. Obudziłamsię w końcu i poczułam lżej, widząc, że leżę we własnymłóżku. Udało mi sięzasnąć razjeszcze przy włączonym cichutkoradiu. Też mi sięśniły bebroły, ale na pewno nie takie straszne, bo ich nie pamiętam. Kiedy byłammała, wzywałam napomoc ojca. Wystarczyło, by posiedział kilka minut przymoimłóżku, potrzymał za rękę i strachy, zwane przeze mnie bebrołami, uciekaływ siną dal. 70Moje dzisiejsze śniadanie byłowyjątkowo, jak na mnie,obfite: mleko+ jajkona miękko+ dwa plasterki czarnego chlebka ze słonecznikiem. 5 grudnia poniedziałekJest ciemno. No pewnie, że jest ciemno. Grudzień przecież,a nie maj czy czerwiec. Terazciągle jest ciemno:rano, gdy się budzę,i po południu, gdywracam. Jest ciemnow moim mieszkaniu. Matka wcześniej się położyła (nieoglądała teatrutelewizji). Tylkonad moimbiurkiem świecisię lampka z żarówką energooszczędną i Dżordżmruczy przyjaźnie. Siedzętak i siedzę. Pościel na tapczanie rozłożyłami zerkam w jej kierunku. Nie odchodzę jednakod biurka, boczuję, żenie zasnę dzisiaj łatwo. Jutro będę blada, zielona i dopodwórkowego kundla podobna. Jestemspokojna. Nie wyrzucam z siebie słówgwałtownie. Naciskam klawisze delikatnie, literkiwyskakują, tworzą wyrazy, zdania, niewielemające wspólnego z moim spokojem. Jestem spokojna, bo już nie mam siły być niespokojna. Jestemspokojna, bo wszystkowydaje misię tak żałosne, żemój spokój w tymwszystkimjest najbardziej odpowiednim stanem. Byłam u lekarza. Pojechał ze mną ojciec Łukasza. I to jest najsmutniejsze. Jakbyto onbył sprawcą mojej ciąży. Czekałna mniew samochodzie. Na szczęście,nie wszedł, by również porozmawiać z panią doktor. Czułabym się w dwójnasóbpodle. Podejrzewam jednak, że porozmawia znią telefonicznie lub spotkająsię. Wygląda mi to na znajomość od lat. Pani byłamiła. Wypytała mnie odaty: pierwszej i ostatniej menstruacji, o regularność cyklu, a takżeo kilka innych intymne- -ści. Pytała zwyczajnie, więc zwyczajnie odpowiadałam, nie czując skrępowania. Pokazałam jej wyniki testu. Pokiwałagłową. Wskazała mi fotel. I wtedy zaczęłamsiębać. Widziała to. Próbowała mnie uspokoić, tłumacząc, że taki jestlos kobietyi muszę się z nimpogodzić,jeżelizwykłamo siebie dbać. A potem po prostu potwierdziła to, co było w teście, dodającjeszcze, że jest to na pewno ciąża dwunastotygodniowa. Usiadłaprzy biurku i wyliczyładatęporodu: l czerwca. DzieńDziecka. Nie zadawała mi pytań w stylu, co zamierzami jak sobie poradzę, choćpowiedziałam jej, żejestemuczennicą w maturalnej klasie. Dostałam skierowaniena badaniekrwi oraz recepty na preparaty witaminowe. Powinnamo siebie dbać,71. uprawiać gimnastykę dla ciężarnych, anajlepiej zapisać sięna ćwiczenia do szkołyrodzenia i chodzić tam razem z Łukaszem. Uśmiechnęłam się. Zauważyła uśmiech. Będzie trudno? zapytała. Będzie powiedziałam moja matka jeszcze nie wie. Spojrzała z niedowierzaniem. Ale jak wszystko się uda, to maturę zdamprzed urodzeniemdziecka dodałam wobawie, że zadaminastępnepytanie. Widzę, że jesteśsilna powiedziała. Nie mam innego wyjścia. Umówiłamsię nawizytę w nowym roku. Otworzyłam torbę. Zauważyła. Nie będziesz płacić wyjaśniła wszystkie twojewizyty regulujeŁukasz. to znaczy ojciec Łukasza. Weź jeszcze mojąwizytówkę z telefonami,także domowym. Gdyby się coś działo, dzwońdo mnie, do domu też. Dziękuję powiedziałami poczułam sięnagle tak, jakby ktoś sięmną opiekował i jakbymoja ciąża nie była nie chciana. i jakby w ogóle w niczymnie komplikowałami życia. Wyszłam. Stałam przez chwilę na korytarzu, czystym,pachnącympastądopodłogi, w niczymnie przypominającym korytarzaw moim wstrętnym bloku. Portierotworzył mi drzwi i wróciłdo oszklonej budki, by oglądać telewizor. Ojciec Łukasza spacerował,czekając cierpliwie. Tak przynajmniej wyglądał. Dziękuję powiedziałam jest pan dlamnie bardzo miły. Czy możemy pojechać donas? Możemy zgodziłam się obiecałamto panu. W samochodzie milczałam. Łukasz też czekał. Niecierpliwie. Tak przynajmniej wyglądał. Napijesz się czegoś? Tak, soku z winogron albo z pomarańczy powiedziałam. Dostałam zwinogron. Usiadł także ojciec Łukasza. Domyślam się, Magdo, że jesteśmy w punkcie wyjścia. Nie wiem, co pan przez to rozumie. ja na pewno jestem w dwunastymtygodniu ciąży i na l czerwca mamwyznaczony termin porodu. O,Boże jęknął Łukaszi ty to tak zwyczajnie mówisz. Magda,co my teraz zrobimy, ja wogóle nie jestem przygotowany! Nic nie zrobisz powiedziałamchłodno i zdecydowanie ale słusznie używaszliczby mnogiej. Będziesz się uczył do matury i zdaszjąw najlepszymstylu. To wszystko. 72A ty? Ja też zdam. Zamierzasz więc chodzić do szkoły? A co mogę innego zrobić? Powinnam,twoim zdaniem, zrezygnować zeszkoły, by siebie jeszczedodatkowo ukarać? Mogłabyś się przenieść do wieczorówki. No, jasne, najlepiej do tej, w której pracujemoja matka! Świetny pomysł,rewelacyjny po prostu! Czego mam się wstydzić? Przecież i tak wszyscy będąwiedzieć i widzieć, więc od tego momentu powinnam też spacerować nocami, tak? Nie denerwuj się, Magdo powiedziałojciec Łukasza. Niedenerwujęsię, tylko diabli mnie biorą,gdy słyszętakie herezje! Czy tymyślisz, że ja jestem przy-go-to-wa-na? Że mam wprawę w zachodzeniuw ciążę,rodzeniu dzieci i jednoczesnym zdawaniu matury? Czy tymyślisz, że ja jestemHelena Modrzejewska i między jedną lekcją a drugą urodzę kolejnedziecko? Ojciec Łukaszasięuśmiechnął. Wypiłam sok dokońca. Łukaszzłapał szklankę i wyszedł znią do kuchni. Pochwili przyniósł drugą. Łukasz powiedziałam ja niczego od ciebie nie chcę. Tylko błagam, nie pieprzmi o tym,że się nie spodziewałeś, żeprzyniosłam ci pecha iżepowinnam zniknąć z twoichoczu. Nie zniknę, mój drogi, troszkę się pomęczyszmoim widokiem,chyba że ty zmienisz szkołę, to przecież prostsze. Łukasz milczał. Jego ojciec też. Jakby czekał, co wydarzy się za chwilę, jakbyobserwował, na ilejesteśmy dorośli i potrafimy sobie radzić z niespodziankami,które radykalnie mogą nasze sielskie bytowanie zamienić w prawdziwy życiowybój. Jednomogę ci obiecać, Łukaszpowiedziałam. Spojrzał na mnie wyczekująco. Mogę ciobiecać,że nikomu nie powiem, że to ty jesteś ojcem mojegodziecka. mam nadzieję, że ty też nic nie zdradziłeś. Kiwnął głową. To jest zabawa wchowanego, dzieci powiedziałojciec Łukaszatak nie można. Można stwierdziłam. Skoroja mogę milczeć, to Łukasz też może. Apotem zobaczymy, co będzie dalej. Dobrze? Łukasz wyraźnie się ucieszył. Gdybytak jeszcze mógł się mnie pozbyć zeszkoły, byłby całkiemzadowolony, jak Eskimos z bajki o delfinieUrn, którą oglądałam w dzieciństwie. Jak sobie poradzisz zmatką? zapytał ojciec Łukasza. Czy mamz niąporozmawiać? dodał. 73. Nie, absolutnie odmówiłam. Niewiem, jak sobie poradzę, będzieto okropne powiedziałam, i na samą myśl coś we mnie zadygotało. Powiedz jej jak najszybciejpoprosił ojciec Łukasza powinnawiedzieć bez względu na to,czy się lubicie, czy nie. Wstałam. Zostań jeszcze poprosił Łukasz. Już późno, jestem zmęczona i jutro mam klasówkę z informatyki. Łukasz podał mi kurtkę i przytuliłmocno. Odepchnęłamgo lekko, choć, przyznaję, to było jedyne, czego nie chciałamdzisiaj zrobić. Ojciec zawiózłmnie pod samblok. W samochodzie milczałam. Tyle stało siędzisiaj. Czyteraz,Dżordż, rozumiesz, dlaczego niespieszno midołóżka i dlaczego poświęcamci aż tyle czasu? Od l listopada otwieram cięcodziennie. Choćby po to, by zapisać dwa zdania. Przed świętamimuszę porozmawiać z matką. Dni wgrudniu biegnąszybciejniżwinnym miesiącu. Muszęto więczrobić jak najszybciej. Najlepiej jutro. 6 grudniawtorekWszkolemikołajowe szaleństwo. Na dużej przerwiekonkurs mikołajów. Łukasz prowadził. Robił to jak zawodowiec. Błaznował, dowcipkował, rozśmieszał. Ogólna radość i okazja ku temu, by nie było lekcji. Nauczyciel dostaje kawę,pączkaimaskotkę. Coś za coś. My niejesteśmy pytani. Możemy się zająć własnymi sprawami, co oznacza, że gadamy o niczym. Ewka marudziła, że nie może sięteraz spotykać ze swoim chłopakiem w wiadomych celach, bo za zimno w altanie. Dlatego aż ją skręca. Wczorajwdomu o mało ich stara nie przycapiła,bo wróciławcześniej. Człowiek możesię nerwicynabawić, narzekała. Baśka świergotała, żejej chłopak, jak kocha, topoczeka, a czeka jużprzeszłodwa tygodnie iteż goskręca. Kaśkapodkreślała zdumą, że ona jeszcze nigdy, bo czeka naksięciaz bajki, którynajpierw się znią ożeni, a dopiero potem ją porwie w podróż poślubną. Niedobrze mi sięrobiło. Drżałam,że za minutę któraś domnie sięprzyczepi,a wtedy niepomożemi czytanie "Polityki" i udawanie, jakieto interesujące. Bartekprzysiadł sięwsamą porę. Żałował, że niebyło klasowy z informatyki. Andrzej,siedzący obok, pokazał mu, że ma bzika. Bartek się zgodził. Wszedłfacetz bioli i zapytał, czy ktoś pragnie wymyć w jegopracowniakwarium. Nikt się niespieszyłz deklaracją i wtedy Bartek powiedział, że on, ale czy mógłby z Magda74^- Ależ oczywiście, proszę pana, powiedział facet z bioli nie wiadomo tylko,czy Magda zechce panutowarzyszyć, nie mówiącjużo tym, żemusiałabyteżtrochę się pobabrać. Ona możetylko patrzeć, jak jasiębędę babrać powiedział Bartek,a klasa caławrzasnęła: Wowww. Nieza bardzo miałam ochotę, ale wyszłam. Terazmyślę, że źle zrobiłam, bowplątuję Bartkanie w jego sprawę. Na pewno, jak będzie się takdalej koło mniekręcił, podejrzenia spadnąna niego i nawet gdybym zaprzeczyła, toi tak nikt nieuwierzy. Najbardziej mi jednak żal Bartka,bo czuję, że go krzywdzę. I zupełnienie wiem, jak mam się wobec niego zachowywać. Jestem taka jak zawsze,a jednakto "zawsze" w mojej sytuacji powinno wyglądać wstosunkudo Bartka zupełnieinaczej. Nie byliśmyw pracowni sami i tyledobrze. Cztery dziewczyny z młodszych klas robiły porządkiz kwiatkami, niezbyt okazałymi wprawdzie, aleza tow dużej ilości. Gdybyśmiała taką prawdziwą złotą rybkę, oco byś ją poprosiła? Tylkojedno życzenie wypowiedz, ale szybko powiedział nagle. Nie mówi się głośnotakich życzeń powiedziałam zaskoczona pytaniem. A zaraz potemusiłowałam ustalić,oczym jednak pomyślałam. To straszne^ale pomyślałam najpierw otym, aby złota rybkamoją rozmowę z matką uczyniłacichą, życzliwąi pełną miłości połączonej z troską, a wdrugiejkolejności otym,że przecież złota rybka mogłaby uczynić,abym nigdy nie spotkała Łukasza podkoniecwakacji i aby wszystko, co jest, nigdy się nie stało. A ja poprosiłbym ją o to, aby Magdanigdy nie miała powodu do płaczu powiedział Bartek najpewniej i najradośniej. Rozczulił mnie tym życzeniem. Jesteś zadobry, B anek powiedziałam. Nie chciałabym cię skrzywdzić. Co ty, Magda, maszjakąś obsesję z tym krzywdzeniemmnie,mówięci, żeoniczym innym nie marzę. Idziemy po tych mikołajkowych wygłupach na piwo,dobrze? zapytał. Nie mogę, Bartek, naprawdę nie mogę. No to do ciebie na herbatę. Tojeszcze gorzej. No to do mnie na kawę. Bartek, dziękuję, dzisiaj nie mogę. Ale jutro będziesz mogła? Niewiem, czy jutro. No to kiedyś. Dobrze, kiedyś. 75. Moglibyśmy ten dialog ciągnąć długo, ale spojrzałam na Bartka tak groźnie,żeprzestał mnie pytać. Ijak w takim dniu rozmawiać zmatką? Ktośbyna pewno płakał: albomatka, albo ja, albo rybka. Poczekam. 7 grudnia środaDzień minął pracowicieiwedle planu. Nic się nie zdarzyłopoza tym, że niezdobyłam się na rozmowęz matką. 8 grudnia czwartekPracowicie. Bardzo nawet pracowicie. A będzie jeszcze bardziej,bo mamnowego ucznia. Nie na stałe wprawdzie. Umówiłam się,że tylko wtedy,gdy będziemiał problemyz odrobieniem zadaniadomowego. Podałamnumer telefonui powiedziałam,że najbardziejodpowiada miponiedziałek. Naprawdę? A cóż ja będę mogła naten temat powiedzieć na przykład za tydzień? Potrzebne mi są pieniądze. Skąd mam je wziąć? Inaczej zarabiaćnie potrafię. No, niedo końca. sprzedawanie książek w księgarnistryjenki Basiszło mi całkiem nieźle. Czuję się fizycznie dobrze. Już nie chudnę. Jemwięcej. 9 grudnia piątekZnów koniec tygodnia. Nie rozmawiałam z Łukaszem ani jego ojcemod poniedziałku. Nieodczuwałambraku tych rozmów. Uczyłam się, pisałam wypracowanie zpolskiego. Babaz polwy zachwycona, bo oddałam pisane na Dżordżu i wydrukowane z podkreśleniami i innymi bajerami. Nie rozmawiałam z matką. Na powrót zaczęłam się bać. Wmawiam sobie, że tej rozmowy nie było dlatego, że mamza dużo pracy i niemogę sobiepozwolić na niedyspozycję i nieterminowość. Muszę oddać pracęw terminie,muszęnapisać jak najlepiej klasówkę. Wiem przecież, że w styczniu,gdy po przerwieświątecznej wrócimy doszkoły, tojuż naprawdę niewiele dni76pozostanie do końca semestru, a jeszcze mniejdo wystawienia ocen,które musząbyć nam podanenatrzy dni przed konferencją. Tak na moje oko więc, ocenypowinny byćwystawione do połowystycznia. A zdrugiej strony widzę, że do świąt też coraz bliżej. Już nowa idługa kartkawisi na lodówce z poleceniami dla mnie. Mamw ramach tzw. porządkówprzedświątecznychumyć wszystkie szklane naczynia w szafkach kuchennych, niemówiąc o samych szafkach oczywiście. W ogóle cała kuchnia na mojej głowie. Dam sobie radę, jak nieraz. Najgorszesą okna. Wszystkiebaby mają bzika naŚląsku z powodu okien, a już szczególnie z powodu okien przed świętami. Wymyję i okna. Lepiejjewymyć, niżsię narazić na zrzędzenie. Wszystko zrobię. Podłogiwypastuję, w każdą dziuręzajrzę odkurzaczem i szmatą, bylebym tylko nie musiała powiedzieć tego, co muszę. Bylebym nie musiałapowiedzieć i bylebyWigiliaodbyła się spokojnie, jak dawniej, bo w czasie kolacji wigilijnej to nawet byłamw stanie uwierzyć, że niejestem najgorszą z najgorszych córek. I prezent dostawałam. Tak, jakby mnie ktoś kochał io mnie myślał. Ale właściwie dlaczego ja jestem taką niedobrą córką? Dlaczego? Cóż jazłego robiłam poza wypełnianiemwszelkichpoleceń matki i uczeniemsię takim,żenic tylkopiątki iszóstki? Dlaczego więc zgodziłam się na to, by w opinii matkifunkcjonować jako złacórka? Czy dlatego tylko, że ona mnienie kocha? Aleto jejproblem, niemój,jak powiedzieliby amerykańscy psychologowie. Rozumiem, żeterazkażde pytanie jest nie namiejscu, bo nareszcie dostarczyłam matce konkretnych, aż nazbyt konkretnych argumentów. Nareszcie. Muszę dokładnie zaplanować sobotę iniedzielę, aby zrobić jak najwięcej. Zgłosiłam się do referatu z fizyki,aby na pewno mieć piątkę na semestr, i doreferatu z biologii,bomi się biola przyda, jeżeli zdecyduję się ją zdawać namaturze. Oby tylkonic złego się nie wydarzyło, nic, czego bymnie zaplanowałaidoczego się nieprzygotowała. Obynic nie zburzyłomojego spokoju przynajmniej wtym względzie. W tym,od którego większość spraw ode mnie zależy. Nie będęwypisywała planu dni weekendowych. Zrobię to w komputerowymnotesie. Wystarczy. Najważniejsze, abym znalazła czas także i na jakąś lekturępoza obowiązkowo-szkolną. Oderwać się natrzy godziny, wejśćw środekpowieści,żyć innym życiem i to zupełnie odmiennym od mojego. Żadnychporównań. Powinnam sięgnąć poWinnetou. Tak właśnie. Ikoniecznie jutro pójść na spacer. Albo inaczej jeszcze: połączyć spacer z zakupami. Konkretnie zjednym zakupem. Powinnam kupić sobie czarne leginsy77. albo szare. Z wielką trudnością zapinamspodnie. Mam obszerne swetry,a luźniejszych spodni nie mam. 12 grudnia poniedziałek. Matka już wie. Podkreślam ten dzień i pogrubiam litery, przyciskającznaki G i P wmoimWordzie. Matka już wie. Zrobiłam krok do przodu, krok, którego ostatnio najbardziejsięobawiałam. Nieplanowałamgo na miniony weekend. Miało być przecieżspokojnie i pracowicie. Stałosię inaczej, ale dobrze,że już się stało. Wczoraj mi się wydawało, że jużniemoże mnie nicgorszego spotkać, a teraz myślę, że może. Nie poszłam dzisiaj doszkoły. Świadomie, celowo. Czuję się słabo i muszę wszystko uporządkować, opowiedzieć Dżordżowi, przewidziećjakieśmożliwe i niemożliwe scenariusze. Chciałam być przez kilka godzin sama. Nie miałam siły, by otworzyć wczoraj Dżordża. Niejadłam nic odprawie 24 godzin. Nie czujęgłodu, ssaniaw żołądku. Niczego nieczuję. Napiję się mleka. Tyle chociaż zrobię dlasiebie dobrego. I zachwilę wrócędo ciebie, Dżordż. Opowiem odpoczątku. A ty się zastanów, co ja mam teraz zrobićw sytuacji, gdy nie mam żadnych możliwości zrobienia czegokolwiek. Wróciłam. Cieplej mi w środkupomleku. Mogę opowiadać. Sobota nie zapowiadała burzy. Wręczprzeciwnie. Matka wróciła w dobrymhumorze ze swojej wieczorowej szkoły, zrobiła dobry obiad, zjadłyśmy gow dobrej atmosferze. W dobrej, to znaczy takiej, że rozmawiałyśmy nie tylko o pogodzie io szkole, lecz także o świętach. Otym, że jużniedługo i że kupimy sobiemałą prawdziwą sosenkę. Co tyna to, córeczko? powiedziałamój a matka,amnie serce podskoczyło i ucieszyłam się jakdawniej na dźwięk słowa choinka,Wigilia, prezenty. Co ja mówię! Ucieszyłam sięjeszcze bardziej. Jakbym wcale niepamiętała, co mniei moją matkęczeka, jakbymzupełnie o tym zapomniała, jakbyto nie istniało nigdy. Ucieszyłam się tak, że miałamją ochotę uściskać za "córeczkę" i za to,że myślała o choince dlanas. Za wszystko. Nie zrobiłam tego jednak. Czułam to dziwne uczucie w sobie. Ochotaci się wyrywa ześrodka, a jakaśinnasiła odbiera ci władzęwrękach, nogach. Nie pozwala nimi poruszyć. Oczy tylkopozostają prawdziwei coś dobrego mogą wyrazić. I uśmiech. Więc się uśmiechnęłam, jak potrafiłam najserdeczniej, i powiedziałam, że ja kupię (tę choinkę), ubiorę,wymyślę ją od początkudo końca radośnie, a mama niech zrobi karpia z rodzynka78mi i migdałami, po żydowskuniech zrobi, niechbarszcz zrobi czerwony, najlepszyna świecie,i pierożki do tego malutkie z grzybami. Niech jezrobisama. Koniecznie sama raz w roku, niech niekupuje. I mama sięzgodziła. Potem opowiadała, żespędzimy święta wdomu. Nikt do nas ani my do nikogo. W Wigilię do ojca ześwieczką i gałązkami choinki pójdziemyrazem. Ana święta przygotuje wszystkotak, żeby nie tracić czasu na gotowaniei móc się zająć tym, na cow ciągu zwykłych dninie miała czasu: lekturą wybranychpowieści i oglądaniemfilmów z kasety,których niezdążyła w odpowiednim czasie zobaczyćw kinie. Po obiedzieposzłyśmy każda do swojej dziupli, ja zsokiemz marchwi, onazkawąi kapką brandy. Nie wiem, co robiła. Może poprawiała klasówki,którychma zawsze stosynabiurku ijak jednych się pozbywa, to następneprzynosi,czymoże leniuchowała wfotelu,krzepiącsię myślą, że dzisiaj dopiero sobota,poktórej jest niedziela, a wiadomo, że sobota zawsze milszaodniedzieli. Ale nie ta. Nietasobota. Sobota 10 grudnia stała się katemiwyrokiem. (Podkreślam toi pogrubiam). Stała się katemi wyrokiem dla mnie i dla mojej matki, którejnigdy,przenigdy nie chciałam skrzywdzić, bo jaka była dla mnie,taka była, ale była. Niepotrafiłam tego, co międzynami,ogarnąć, wytłumaczyć. Czasami czułam wściekłość, najczęściej czułam wściekłość i wrogość, ale w chwilach takich, jak opisanaprzy obiedzie, coś się wemnie kruszyło, jakieś lody topniałyi prawiezaczynałamwierzyć, żeto, co złe,jest tylko moim urojeniem i gdybym ja była inna,to i onabyłaby inna. Czułam,że winajest po mojej stronie, ale jednocześnie (przedziwneto! ) winy nieczułam jak winy. Zapominałam szybko otym, cozłe we mniei co złena zewnątrz, i miałam sięochotę łasić, jakpies, którego nie mam, jakoswojonyszczur,którego też nie mam, byle tylko to, co jest dobre, trwałonadal. Niewiedziałam, na czym todobropolega, ale czułam,że jest inie chciałam go zaskarby świata utracić. Dżordż, wybacz,roztkliwiam się! Robię się sentymentalna, ato jedyne, na cosobie niemogę terazpozwolić. Odrabiałamlekcje. Popatrz, Dżordż, jak to ładniebrzmi:odrabiałam lekcje. Chciałamzrobićto, coważne, a rozleniwić się zksiążką w niedzielę. Nawet nie wiem, czy tak myślałam. Jednojestpewne:poczułamprzypływ energiii optymizmu, a więc zabrałam się dotego, copowinnam. Tyletylko. Inagle wieczorem, po tej prawiesielance,zdarza się coś, czego żadnaz nas nieprzewidziała. A na pewno ja, mimoiż żyję w konspiracjiod trzech przynajmniej79. miesięcy. Matka siedziała długow łazience, biorąc kąpiele rozluźniająco-upiększające. Wyszła z niej po godzinie i zapytała, jakby nigdy nic, tak zwyczajniei ciepło:Magdusiu, czyty masz jakieśproblemy zcyklemmenstruacyjnym,bowidzę,że nie zużywasz podpasek? Słabo misię zrobiło. Ona zadała to pytanie w nieświadomości ducha swego, tak poprostu, jakby odniechcenia i może nie oczekiwała żadnejodpowiedzi poza moim machnięciemręką,chrząknięciem czy czymś podobnym. A ja wyskoczyłam od razu. Ijednym tchem powiedziałam:Jestem wczwartym miesiącu ciąży. Pogrubiam to zdanie, Dżordź. I nie wiem, co i w jakiej kolejności potem nastąpiło. Czy najpierw moja matka zbladła, a wchwilępotem powiedziała:Toniemożliwe, żartujesz chyba! Czynajpierw krzyknęła:Chyba żartujesz! a potem uderzyła mnie w twarz. Czyteż najpierw wrzasnęła:Ty, dziwko! a w chwilę potem mnie uderzyła. Niewiem, co byłoiw jakiej kolejności. Wszystkoto jednak się stało. I sto innych słów, łkań, wrzasków, trzaskań drzwiami, obietnic wyrzuceniamnie na zbity pysk,na bruk, na ulicę, na śmietnik. Iżebym zdechła. Takpowiedziała: żebym zdechła, a ona mnie zakopie podpłotem jak psa, własnoręcznie. Czy coś mówiłam? Nie, nie mówiłam. Stałam pod ścianą. Opartao ścianę w przedpokoju. Czułammaterię tapety. Potzimną strużką ściekał mi poplecach i po skroniach. Wiedziałam, że jeżeli oderwęręce od tapety,to zemdleję, upadnę. Nie chciałam upaść. Chciałam wyżłobićpaznokciami szramy, przebić się na drugą stronęmuru,poczuć ból fizyczny takwielki,abyzagłuszył mój strach. Nie wiem,jak długo kleiłam się do ściany. Po jakimś czasie spostrzegłam,że siedzę lub klęczę skulona, zwinięta w kłębek, trzymającsię za żołądek. Zdążyłamdojść doubikacji i zwymiotować. W łazience spojrzałam w lustro. Byłam jak mleczne szkło. Umyłam twarz zimną wodą,wypłukałam usta. Skurcze żołądka minęły. Matka nie krzyczała. Położyłamsię na swoim tapczanie. Nie płakałam. 80Nie myślałam. Nieczułam. Nie mam pojęcia,ile czasu upłynęło,zanim matka pojawiła sięna progumojego pokoju. Wyglądała strasznie. Jak matkaCourage z fragmentów jakiegośdawno oglądanegowtelewizji, czarno-białego przedstawienia. Jakmogłaś mi to zrobić? zasyczała. Milczałam. Jak mogłaś mi to zrobić? powtórzyłagłośnoi histerycznie. Odezwij się, ty dziwko! wrzasnęła. Usiadłam na brzegu tapczanu, przyjmując pozycję obronną,bo wydawałomisię, że zarazzwalą się na mnie jej pięści wkolejnym ataku wściekłości. Zacisnęłamzęby. Coś we mnie zabulgotało. Zatrzasnęłosię dla tej dobroci, która byław czasie obiadu. Podniosłam się. Spojrzałamprosto wjej oczy i powiedziałamspokojnie:Sobie zrobiłam, anie tobie, toja jestem w ciąży,a nie ty. Matka zsiniała. Podskoczyła do mnie izaczęłaraz po raz uderzać mniepo twarzy, skandującdobitnie słowa wrytmuderzeń:Ja-kim-pra-wem-tak-się-do-mnie-od-no-sisz-czy-tak-cię-wy-cho-wy-wa-łam! Nie broniłam się. Teraz mi sięwydaje,że wtedy chciałam, aby mnierzeczywiście zatłukłaswoimi pięściamii aby skończył sięten dzień, a wrazz nim i ja. Żebybyłaciemność,a wciemności cisza,bez słów matki i mojego tłamszonego oddechu. Matka zaczęła znówpłakać, a kiedy płaczprzeszedł włkanie, wyszła. Usiadłam przybiurku z rękamiwe włosach. Płakałam. Łzy spływały miwprostna biurko. Wytarłam nos. Wyszłam znowu do łazienki, by przemyć twarz. Już niebyłam blada, tylko oczy miałamzapuchniętei nos czerwony. Teraz myślę,że po tylu ciosachw twarz musiały miwrócićkolory. Położyłam się i tępo patrzyłam w sufit. Nie byłamw stanie niczego rozważać. Po prostu:trwałam,rozluźniając i uspokajając swoje mięśnie. Wtedy po raz pierwszy pomyślałamo moim dziecku jako dziecku. Pomyślałam otym, żemuszę je oszczędzać, by moje negatywne przeżycia niewpłynęłyujemnie na jego rozwój. I uczepiłam się tej myśli, jak deski ratunku także dlamnie. Przecież czytałam, że najważniejsze są dla dzieckapierwsze miesiącejegorozwoju. A jakie były moje (nasze? )pierwsze miesiące? W strachui lęku. Na okrągło, do obrzydzenia. Czyteraz mogę sobie pozwolić, by ktoś bił mnie i moje dziecko? 0 Magda. doc81. Czy mogę pozwolićna to mojej matce,która mnie urodziła i która też ze mnąchodziła w ciąży i musi pamiętać, jak to było? Czyktoś jąbił? Czy uderzył ją mój ojciec? Nigdy. To wiem. Czyzrobiła to babcia, jej matka? Nigdy. Po co? Napewno się cieszyła. Wkrótcepo tym, jak się urodziłam,umarła. To prawda, niemiała powodów, by się wściekać namoją matkę. Wyszłaprzecież za mąż po bożemui urodziła mnie,mając24 lata, a nie 19 jak ja, gdy urodzę. Buntowałam się. Wracała miprzytomnośćumysłu i chęć do tego, by się bronić,bynie pozwolić się zdeptać, byprzetrwać,i to nie za cenę urodzenia znerwicowanego dziecka. Poczułam, że jest to momentprzełomowy. Po raz pierwszy myślałam osobiejak o matce,ao mojejciąży jak o moim dziecku. Nabrałam odwagi, by wejść dopokojumatki i spróbować jej coś powiedzieć, może wytłumaczyć. Nie zdążyłam. Matka wtargnęła jakfuria do mojego pokoju. Kto jest ojcemtegobękarta? wrzeszczała. Czy to jakiś gówniarzz twojej szkoły? A możejakiś wakacyjny cudzoziemiec? Cholera wie, z kim siępuszczałaś i na jakim zakręcie? Ilu ichbyło? A może to jakiś żonaty facet z trójkądziecina karku? Diabliwiedzą! Zawsze podejrzewałam, że z ciebie cicha woda,która brzegi rwie! Odpowiadaj! Odpowiadaj natychmiast wrzeszczała matka. Oczywiściesię z tobą nie ożeni, chociaż kto wie? Dziwki mają więcej szczęścia niż porządne kobiety! Ożeni się? wrzeszczała. Nie ożeni się powiedziałam spokojnie. Nierozmawialiśmy o tymdodałam. Nie ma trójki dzieci i niejest żonaty, tyle mogę ci powiedzieć,nie więcej. Ktoto jest? Niepowiem. I nie krzycz na mnie,błagam, myśl sobie, cochcesz, tylko niewrzeszcz i nie płacz. Muszęprzetrwać jeszcze przeszło pięć długich miesięcy. Jak mogłaś mi to zrobić? wpadła w stary rytm matka. Taki wstyd,takiwstyd! Co proponujesz? zapytałam. Mnie o to pytasz? wrzasnęłaponownie. Trzeba było pytać, zanimzaczęłaś siępuszczać. Chyba musiałam sięuśmiechnąć, bomatka na powrót nabrała wigoru dowrzasków. Nie krzycz poprosiłam nigdynie rozmawiałyśmy,boty się odemnie odsunęłaś. 82Matka coś bredziła o niewdzięczności, jej zmarnowanymżyciu,najpierwprzez ojca, a teraz przeze mnie. Co proponujesz? zapytałam raz jeszcze. -- To pytaniejest szczytem bezczelnościz twojej strony powiedziała. Zastanowię się i może coś ci zaproponujędokończyła. I wyszła. Zmojego pokojudoswojego. Nie wróciła więcej podczassobotniego wieczoru. Niezajrzałado mniew niedziele. Wyszła około dziesiątej. Nie ugotowała obiadu. Wróciła późnąnocą, gdy już lżałam w łóżku. Długo nie spałam. Czekałam,ażu niej będzie ciemno,apotem, aż zaśnie, a potem jeszcze dosyć długo,by nabraćpewności, że zasnęłaiże nieprzyjdziemnie w nocy udusić. Mało tego. W środku nocyprzebudziłamsiię z lękiem i podzamkniętymi drzwiami swojegopokoju postawiłam ciężki fotel na kółkach. Ten, naktórym siedzę przy biurku,Pomyślałam, że gdyby chciała wejść do mojego pokoju, to najpierw drzwi uderząo fotel, a wtedyjasię obudzę i będę czujna. Tak pomyślałam, ale nie zasnęłam jużponownie. To tyle, Dżordż,opowieści. Jeszczeżyję. Jeszcze żyjemy. Adzisiaj tylko piszę. Cisza wdomu. Moja twarz z prawej strony jest opuchnięta i czerwonawa. Pod okiem najbardziej. Ciekawe, czy zmieni kolor na fioletowy? Z tego wniosek jesttylko jede;n: silniejsze ciosy padły na prawą stronę mojejtwarzy. 13gmdnia wtorekNie poszłam do szkoty. Wyszłam natomiast z domu do flaboratorium, by zrobić analizę krwi. Potem wyszłam po raz drugi,by odebrać wyniki. Morfologia jestzła. Na tylesięznam. Mało erytrocytów i hemooglobiny. Nigdy nie cierpiałam na anemiczneskłonności. Terazmuszę zacząć łykaćpreparaty witaminowe. Dbać o siebie,dbać. Nie tylko o siebie przecież. Star/am. się o tympamiętać. 83. LAB. TEST ^-y^^1^Nazwisko i imię '5 ^i/Wi Q^i^ tXa^e^. KrewobwodowaSpotkaliśmy siępod"umówiony mjaworem". Powiedziałam mu. Najzwyczajniej. Poprosiłam, by o nic nie pytał. Wyjaśniłam,że żyję ztą tajemnicą od trzech i pół miesiąca, że jestem poi, ^piekielnejawanturze zestronymatki i dlategonie przyszłamdo szkoły, że mam1. Hematokryt. w'.1. '.'?. Janemię, że nie wychodzę za mąż,bo to nie był mój chłopak,aleza to mój pierwszy2. Hemoglobina. ^A'.'. ,..Jmężczyzna. Powiedziałam towszystko jednym tchem. Bartkowi oczy zaokrąglały3. Krwinkiczerwone . 3.?3. 6'?.. 9.Q.. ,Jfsię coraz bardziej. 4. Krwinki białe. 'ł.^. O^... H Boże, Magda, jaka ty musisz być samotnai bezradna wyszeptał. 5.Reticulocyty. -U Nie jestem bezradna, Bartku powiedziałam ale wdzięczna była6. Trombocyty. ^1bym, gdybyśsię ode mnie nie odwrócił. jeżelioczywiściebędziesz miałsiłę toj no ' ^Hwszystko znosić i na mniepatrzeć. " ,.. ----------- -^mpowiedziałammu, żenie spotykam się z ojcemdziecka i że obiecałam nie8. Czas krwawienia. ^^H.,,,,. , .,. ^zdradzić, kto nim jest. Nikomu. Więc dotrzymamobietnicy. Poprosiłam gozaś pmęcia. ^S^^^ ^y yg zastanowił i przemyślał wszystko w domu, czy naprawdę chce się10. Wzórkrwinek czerwonych. ^.-^ ^B^^3 kontaktować, tak chociażby, jak teraz, toznaczy rozmawiać czasamiPod2ielone. ,.... % : ^ ^Hp^g^ telefon czy naprzerwach. Iniech ma świadomość, jakimi podejrzeniamimuKwasochlonne. ".... /. ,' ^ Jto grozi. Zasadochtoime. % i^1^^ ^BBartek- wyciągnął chusteczkę do nosa, czyściutką,wyprasowaną, materiałowąLimfocyty. '/, ^ /^Hi poskładaną w kostkę. Pokazał miją. Monocyty. ".... % "' ^B ^le ^ę(^ P^l^powiedziałam muszęoszczędzać siły na wszyInne. ".... wszystko, co sięjeszcze wydarzy, awydarzy się na pewno. ^1Odprowadził mnie pod blok. Wykonał takigest,jakbychciał mnie przytulić. ^BBardzotego pragnęłam,potrzebowałam, ale niemiałam pewności, czy właściwie iB rozumiem, nie chciałam dodatkowoobarczaćBartka tym przytuleniem,bo i takMatka nie odzywa się do mnie. Wczoraj wróciłapóźno, dzisiaj też jej nie ma i był skołowany do granicwytrzymałości. choć jużpowinna być. Wymijamy się. Czeka mnie jeszcze kilka rozmów, alepocieszam się jednocześnie, że żadna znichnie będzie bardziej okrutna od ojl14 grudnia środaj^lByłam wszkole. Zadzwonił Bartek. '^flPostanowiłam, że będę jeszcze silniejszai spróbuję nie opuszczaćlekcji, byRadośnie zapytał, czymoże mnie odwiedzić. ;potem nie prosićo zeszyty, nie nadrabiać czegoś, co mogłabym mieć chociażbyNajpierw chciałam powiedzieć,że tak, ale potem się przeraziłam,bo cobyprzez sam a tylkoobecność. było, gdyby przyszła matka i spotkała Bartka umnie. A nużrzuciłaby sięnaniegoŁukas za niewidziałam, ale też specjalniesię nie rozglądałam. zpięściami i wyzwiskami. Bartek byłsmutny, ale patrzył namnie tak serdeczniejak mój ulubiony miś. Chciałabym pójść z tobą na spacer i uprzedzam od razu,że będzie on dla-Matkasię do mnie nie odzywa. ciebie bolesny, alemuszętozrobić,Bartku powiedziałam. Dzisiaj mam lekcje z dziećmi (dodatkowe)ikonwersacje u Longmana. AniWszystkozniosę,Magdaleno powiedział, zupełnie niepodejrzewając,sekundy n-a myślenie. co usłyszy. 8485. 15 grudnia czwartekNalekcji wf-u ćwiczyłam w dresie. Powiedziałam, że czujęsię trochę przeziębiona. Muszę coś zrobićz tym "przedmiotem". Mam ciągle nadzieję, że wytrwamdo końca semestru. 16 grudniapiątekDzisiajdodatkowe lekcjez moim dochodzącym uczniem. Potrzebne mi sąpieniądze. Muszę sięzdobyć na odwagę i napisać do mojej chrzestnej matki, takżedo stryja. Jeszcze przed świętami. Matka się do mnie nie odzywa. Jutromijatydzień. 17 grudnia sobotaIle ja mampracy! Włos mi się na głowie jeży. Najpierw napiszę pracęz polskiego na temat: "Świat bez miłościjest światem martwym" (A. Camus). Które z literackich kreacji miłości spełniają oczekiwania człowiekaz końcaXXwieku? Oj, wystrzelę ja pracę, wystrzelę. A potem wrócędo ciebie,Dżordż. Siedziałam nadtą pracą cały dzień. Nigdy bymnie podejrzewała,wco sięwpakowałam. Przejrzałam wszystkie książki,które mogłyby mi pomóc, wypisałam z poszczególnych epok utwory, odnoszące siędo tematu, a zewspółczesnejliteratury wiele wykraczających poza program, z Julio Cortazarem, Marquezemi Whartonem, takżez Emilem Ajarem iSaint-Exuperym włącznie. Wyszedł mi10-stronicowy esej, w którym bynajmniej nieodpowiadamnazawarte w temaciepytanie. Próbowałam wniknąć raz jeszcze w "Hymno miłości" świętego Pawłaz Tarsu. Prześledziłam kreacje miłości i konwencje. I żadnej odpowiedzi wmojejpracynie znajduję. Same wątpliwości. Skądmam wiedzieć, które kreacje spełniają oczekiwania człowieka z końca XXwieku? Pociągamnie kreacja romantyczna, szeroko pojęta, z szaleństwem,tajemnicąi namiętnością, przekraczającą znane mi granice. Ale z drugiej strony podziwiamewangeliczną czystość, przyjaźń, odpowiedzialność, która pozwala trwać mądrze,godnie i radośnie na co dzień. Zastanawiam się, co by było, gdyby Julia nieumarła iwyszła za mąż za swego Romea? Jaki byłby ten ich niezakazanyzwiązek? Nie jestemw staniepojąć, czym jest miłość. Czuję, żejest czymś, bezczegoświatmusi być martwy,jak martwy byłby bez uśmiechów, pejzaży, dzieł sztuki. 86Czy miłość jest wemnie? Czy mam ją wsobie, nawet gdy nie kocham Łukaszai wydaje mi się, żenienawidzę matki? Czyrzeczywiście miłość jest sztuką, którejtrzebasię uczyć przezcałe życie? Wartością najważniejszą? Czym w takim razie są opisywane w literaturze kreacje miłości? Wydająmi sięzaledwie romansem, który kończy się albo tragicznie,albozdycha wdomowych pieleszach. Jedna jest tylko książka, w której omiłościmówisię tak, że chciałoby się umrzeć i jęczeć w piekle. To "Wichrowe wzgórza". Przy niej jednak trzeba byłoby wtargnąć w rejony jeszczebardziej tajemneniżmiłość. Musiałybysię pojawić słowa: śmierć, diabeł, bunt, nadzieja albo raczejjejbrak. To wszystko rejony zakazane. W moim stanie nie powinnam nawet wspominać otej książce. Jestemniezadowolona z całodziennego wysiłku. Cóż ztego, że wiem,jak,gdzie i potrafię opisać,nazwać, przywołaćileś tam książek? Muszę wybrać inny temat. Zwyczajny. Bez miłościwtytule. Jakmożna w jednym wypracowaniuznaleźć odpowiedź na takważne pytanie? A w ogóle:co to zauogólnianie? Tentemat jest po prostu źle sformułowany. 'Nie ma w nimzwrotów "jak sądzisz" czy "twoim zdaniem". Ktośżąda ode mnie werdyktu, jakbymbyłaalfą i omegą. Niepotrzebniesię oburzam. Po prostu: źle wybrałam. A dobry wybór (nie tylkotematu) to połowa sukcesu. Zacznę od początku. Napiszę jeszcze raz. I niechbędzie znowu temat z cytatem z Camusa, skoro baba z polwy go tak ceni (zresztąja też): "Nasz wiek jest wiekiem strachu"(A. Camus). Uzasadnij cytat przykładamiz literatury współczesnej. Itak jestem w luksusowej sytuacji. Sprawdzałamw dziennikumatki. Ona pisała wypracowania, przez których tematy nie potrafiłabym przebrnąć:Żołnierskie drogi dozwycięstwa w obrazie literackim i filmowym. Wybrane utwory literatury współczesnejświadectwemdążeń i przemian naszej Ojczyzny. Rozważania z okazji 25-lecia PRL. Przeczytałamto, co wyżej. Nadęte. Ale ja też jestem taka właśnie: nadętazniezadowolenia. Napisałam,że nie kochałam Łukasza. Już teraz rozumiem,dlaczego nie mogę być zadowolona z napisanego wypracowania. Bezprzerwymyślę o Łukaszu. Nie mogę nie myśleć, gdy piszę o miłości. Niewiem,czy kochałamŁukasza. Na pewno szalałam za nim skrycieprzez pół roku, a to znaczyło, że zasypiam87. z myślą o nim ibudzę się z jego obrazem. Teraz myślę,żemoże swojewyobrażenia i sny o Łukaszu kochałam bardziej niż rzeczywistość, której prawie nie znałam. Ale też nic nie zrobiłam w tym kierunku, byją poznać. Karmiłam się tym, comoje, bezpieczne, wymyślone. A kiedy raz zdarzyło mi się otworzyć oczy i żyćnaprawdę i dotykalnie,to życie okazało się inne niż mójogród wyobrażony. Iteraz samajestem, bo:"Przez ogród mój szatan szedł smutny śmiertelnieIzmienił gow straszną,okropną pustelnię. Zponurym,na piersizwieszonymszedł czołemI kwiaty kwitnące przysypał popiołem,Trawnikizarzucił bryłami kamieniaI posiał szał trwogi i śmierć przerażenia. Aż strwożonswym dziełem, brzemieniem ołowiuPołożył sięna tym kamiennym pustkowiu,By w piersi łkające przytłumićrozpacze,I smutków potwornych płomiennełzy płacze. "'Wszystko stało się za szybko. Pospieszyłam się. Coś się we mnie pospieszyło. A terazstoję zapięta pod szyję, awiatr i tak robi ze mną, cochce. Nie wiem, w jakim stoję miejscu. Boję się projektować w przyszłość dalej niż do jutra. Czuję, że w środku lodowacieję. Jakby w moim oku lub sercu były kawałkiszkła lub lodu. JakbyKrólowaŚniegumnie zaczarowała. Jakbym w klatce siedziała razem z ptakami. Miało byćzupełnie inaczej. Obawiam się, że mogłam to przewidzieć. To, coteraz,anie to,coinaczej. Dlaczego więczrobiłam coś, co nijak nie pasuje do moich poukładanych dni? Kto mnieprowadził? Jaki diabeł? I gdzie był wtedy mójAniołStróż? Ajeżelibył obok ina to pozwolił? Czy to znaczy, że wszystko, co mniespotkało, jestdobre? Jeżelinawet w tejchwili mi siętakie nie wydaje? Czy jestem poddawana próbie, nie wiedząc o tym? Czyktoś mnie testuje, a ja otym nie wiem? 'Nie mamżaludo Łukasza. 88Nie zamierzam egzekwowaćswoichpraw, choćnie wiem, jak mam sobie dalejradzić. Wiem tylko, że będę próbować. Nie jestem wściekłana matkę. Raczej rozumiem jej wściekłość. Chyba mamdo niej żal. Ale wyliczanie tego, o co, zajęłobymidużo czasu inie wiem, czypotrafiłabym wszystkonazwać. Na pewno nie byłoby w tym sprawiedliwości. Między nami zbyt wielejestpleśni, która pozatykała szczeliny. Za często słyszałam o swojej podłości ikrnąbrności, nawet wtedy, gdy nie było dowodów mojejnamacalnej winy. Zaczęsto,by nie uwierzyć. Jeżeli teraz próbuję się buntowaći tłumaczyć sobie,że niejestem takawyrodna, na jaką wyglądam, to jest tobzyczenie muchy,pozbawionej jednegoskrzydła. Tyle tylko. Stanowczo zadużo dzisiajprzeżyłam przy tym biurku, przy Tobie, Dżordżi przy tychpostaciach z literatury. Muszę zrobić przerwę. Jest godzina19. 00.Wychodzę. Na godzinny spacer. Przewietrzyć swoją głowę i zajrzeć na chwilę do"Ewy", by przekonać się, że prawdziwe życietoczy się tam chociażby,a nie przyTwojej klawiaturze, Dżordż, ani w mojej głowie. 18 grudnia niedzielaDzisiaj teżniema obiadu. Moja matkawczoraj wróciłapóźno, adzisiaj wyszławcześnie. Nie wiem, dokąd wychodzi. Zawsze misię wydawało, że nie maprzyjaciół, a za utrzymywaniem kontaktów zkrewnymi nie przepadała. Niemożliwe, abypodjęłaniedzielną pracę. Nie tak znów łatwo ją znaleźć. Musiałabym zapytać, bywiedzieć, a na to niemam odwagi, szczególnie teraz. Przed wyjściem odezwała siędo mnie, po raz pierwszy odtygodnia. Powiedziała, że wieczorem porozmawiamyi ustalimy dalsze reguły gry. To nie jest dlamnie gra, mamo powiedziałam porozmawiajmyteraz. Teraz wychodzę. Powiedziałam, że wieczorem stwierdziła tonemapodyktycznego władcy, podkreślając najgłośniej słowo "powiedziałam". Napisałam następną pracę zpolskiego: 8stron wydrukowanych. Oddam obie. Nie potrafię ocenić, jaką mają wartość i która większą. Ugotowałam sobie rosółz połówki kurczaka. Zjadłam goz cienkim makaronem, a kawałek kurczaka z marchewką z rosołu. Wszystkiegozostało mi jeszcze najutro. Jadłam powoli i z prawdziwą ochotą, bo już dawno nie miałam tyle ciepła, co w tym rosole. Muszębardziejo siebie dbać. Czekam na powrót matkii na rozmowę. Snujęnajrozmaitsze domysłyi popadam zeskrajnościwskrajność. Raz mi się wydaje,że matkabędzie łagodna,89. wypyta mnie o wszystko, a potem ustalimy, co dalej. W tejwersji płaczemy obie,ale są to łzy pojednania. Winnej matka wyrzucamnie na bruk. To znaczy, na naszblokowy wstrętny korytarz. Wystawia mi dwie walizki i mówi, abym szukałazrozumienia u tego,z kim byłamtak szczęśliwa, że aż zaszłam w ciążę. Jakbyzachodzeniew ciążę uzależnione było tylko i wyłącznieod miłych chwil. W tejwersji nie widzę nas płaczących, ale też nic innego niewidzę. Stoję na tymkorytarzuwmurowana w jegobeton. Dokądmampójść? Nawet nie wiem, czyu nas są jakieś organizacje, opiekujące się samotnymi, bezdomnymi i ciężarnymikobietami. Efekt(jakna razie) moichwyobrażeń jest jeden:napisałam dwalisty dostryjenki Basii doJeannette. Obiecywałamsobie to już dawno, aledopiero terazspostrzegłam, żeczas biegnieszybciej niż moje myśli. Spokojnie układamwypracowania zpolskiego,nie myśląc, że ten spokój (jeżeli to, co wdomui we mniemożna naprawdę nazwać spokojem) może zostać zburzony poraz któryś. I co jawtedy zrobię? Przez drobneminuty dociera domnie cała grozasytuacji. Wymazujętę grozę, bo wszystko wydaje mi się koszmarem, wziętym wprost z horrorualboprzedwojennego filmu o skrzywdzonej iporzuconej, a nie zmojego życia. Wlistach byłam konkretna. Podałamfakty,rzeczowo, z datami. Zdobyłam sięnawet na opisanie wizji mojej najbliższej przyszłości. Napisałam, że zdam maturę,urodzę dziecko,zdam egzaminna studia dzienne,by pokazać, że zdam, ale studiowaćbędę zaocznie, bo przecieżw ciągu dnia będę zajmować się dzieckiem. Potemsobieprzypomniałam, że za zaoczne studiatrzeba płacić. Napisałam więc, że nastudiabędę zarabiać korepetycjami z angielskiego. Kiedy przeczytałamoba listy,niemiałam nawet pewności, czy zdam maturę. Zobaczyłam wszystkie trudnościspiętrzone jedne na drugichi wystarczyłoby coś wyjąćz tych pięter, aby całabudowla zawaliła się z hukiem. Co będzie,jeżeli zachoruję i nie dotrwamdo końca maja, i nie będę miała siłyna uczenie się i na pokonywanie jakichkolwiekprzeszkód? Ale właściwie dlaczegomiałabym zachorować,skoro jestemzdrowa? Nie, nie jestem taka zdrowa, mamzłe wyniki badania krwi. Muszę więc dbaćo to,by były lepsze. A co będzie,jeżeli wyrzucą mnie ze szkoły i każą zdawać maturę w wieczorówce, bo powiedzą,żeszkoła jest dlapanienek, a nie. No, wariatka jestem, to już niete czasy. Przecież nawet są w tejsprawie określone przepisy (czytałam w prasie) . szkołapowinna mi pomóc,umożliwić. Dlaczego ja sobie dokładnie nie zapamiętałamtych przepisów? Prześliznęłam siępo nich, bo mnie nie dotyczyły. A czy matka może mnie wyrzucić z mieszkania? Niedługo będę miała dziewiętnaście lat, jestem tutaj zameldowana, takjak ona. Ona chyba bardziej,bo90mieszkaniejest zapisanena niąwłaśnie. Przepisy byłyby chyba po mojej stronie,ale nietylko o przepisy chodzi, raczej o to, że gdybym została, matka może mizrobić piekło. Ale możenie zrobi i mnienie wyrzuci? Jakoś żyjemy oboksiebie. Tak, ale potem będziemy musiały żyć w trójkę, a dziecko będziepłakać. Dzieciprzecieżpłaczą. Matka nie cierpi małychdzieci, ich płaczu, maswoje przyzwyczajenia, które trzeba szanować. Jest jeszcze jedno wyjście: nasze 3-pokojowemieszkanie trzeba byłoby zamienić nadwa mniejsze. Najlepiej 2-pokojowedlamatkii l-pokój owe dla mnie. Teoretycznie jest to możliwe,ale nie wiem, cotrzeba byłoby zrobić wpraktyce. Zupełniesię na tym nie znam. Na pewno potrzebnebyłyby pieniądze, których nie mamy. Dotej pory wcale nie myślałam o pieniądzach. Otwierałamlodówkę. I koniec. Wyjeżdżałam na wakacje. Po prostu. Jeżeli zarabiałam, to tylko tyle, co dla siebie. Na drobiazgi, na benzynę dosamochodu. Moje oszczędności są śmieszne. Niekupię za nie nawet ubranek dla dziecka. No, właśnie, ubranka! Prawdziwe matkikupują je po trochu i cieszą się z każdej rzeczy. A kiedy przychodzi rodzina lubkoleżanki, wyciągają swojezbiory i przekładają z kupki na kupkę, pokazują,a wszyscymówią: och, ach, jakie śliczniutkiei malutkie. Prawdziwe matki mająprzygotowane wszystko na miesiąc przed urodzeniem dziecka. W jednej siatceto,co trzeba będzie zabraćdo szpitaladla dziecka, a w drugiej to, co dlaniej. Aby, jakprzyjdzie ten moment, nie biegać, nie szukać i nie dać sięzaskoczyć. Obserwowałam takie sceny nie tylko na filmach. Gdy w czasiewakacji byłam u stryjenki, jejkoleżanka oczekiwaładziecka i pokazywała nam całą wyprawkę. Aleona miałastać się prawdziwą matką, która nie musiała z nikim walczyći przez całe dziewięćmiesięcy mogła się tylko cieszyćoczekiwaniem. Wszystko czekałow spokoju nadziecko, które miało się szczęśliwie urodzić. Wszystko, prócz wózka, boten,zgodniez przesądem,należało kupić dopiero wówczas, gdymaleństwo już będziena świecie. Nie ukrywam: jestem przerażona. Napowrót jestem przerażona. Za każdymrazem czymś innym. Dopóki siedzę w książkach i skupiam się tylko na tym, conafizyce, matmie i bioli, dni się jakoś toczą. Gdy zaczynam myśleć o Łukaszu klapa. A gdy o mojej matcei o wszystkim, co teraz poprostu: kanał. Nie wiem, czytylko trwać, czy działać. A zupełnie nie mampojęcia, jak towszystko pogodzić. Wlistach nie narzekałam. Napisałam tylko, że matka się do mnie nieodzywa,że święta się zbliżają iżezupełnie nie wiem, jak je spędzimy. Nie poprosiłamwyraźnie o pomoc. Niewiem, czy mogę, czypowinnam iczy to nie będzie za dużol czy matka się nie wścieknie, gdy się dowie. 91. No,tak,ale jeżeli nie poproszę, to nigdy sięniedowiem, czy na taką pomoczasługuję. Nawet nie wiem,czyz pieniędzy, jakiemi zostawił ojciec wspadku,mogękorzystać. Nie wiem,jakie to są pieniądze. A może już dawno sięwyczerpały namoje wyjazdy do Anglii? Nic niewiem. O tym wszystkim powinnam porozmawiać zmatką. Wieczorem, gdy wróci. Nie mam odwołania. Jeszczejedno! Bardzoważne! Samochód! Sprzedać samochód. Nie mampojęcia za ile, ale to powinnam zrobić. I Bartka poprosić, by spojrzał na niegoswoim okiem. Izapytać, co się robi, by sprzedać. Formalnych trudności niepowinno być, bo samochód jest zarejestrowany na mnie. I przecieżnie taki znówzniszczony. Ateraz muszę wyjść. Muszę wyjść,bo się uduszę. Za ciasno mi we własnejskórze. W nocy:Porozmowie zmatką. Rozmowa polegała na oświadczeniu mi,że matka świątspędzać ze mną niebędzie, bo nie może na mniepatrzeć. Wyjeżdża 22 grudniai wróci l stycznia wieczorem. Mam sobie radzić sama albowespół z moim kochasiem (tak powiedziała), byle nie w tym domu. Pieniądzeleżą tam, gdzie zawsze. Mam sobie kupić, cobędę chciała i zrobićpo swojemu. Odlstycznia będędostawała całą rentę po ojcu i mogę nią do woli dysponować, cooznacza, żemambyć na własnym rozrachunku. A lodówkę chyba ciachniemyna pół albopółkipoopisujemy, która czyja. Jak ktoś jest dorosły (oczywiście chodzi o mnie! ), topowiniensobie sam radzić. Nie miałam siły powiedzieć nic z tego, cosobie wymyśliłam. Zamurowałomnie. 22 grudnia czwartekOstatnidzień lekcjiw szkole. Luz-blues. Matka naprawdę wyjechała wieczorem, a wyjeżdżając powiedziała: "Wesołych Świąt". Mogłasobie jużtę życzliwość darować. Dlaczego do końca nie wierzyłam, że ona wyjedzie? Wydawałomi się,żetylko mnie straszy, jak wtedy, gdy byłam mała, a ona mówiła: Jak będzieszniegrzeczna, tomamusia cię tutaj zostawi (na przykład na drodze, w sklepie),i nigdy po ciebie niewróci. Czasami mnie rzeczywiście zostawiała,alekiedy92widziała, że stojęw miejscu i się nie ruszamMyślę, że to robiłam. wracałaikazała misię cieszyć. Zadzwonił Łukasz wieczorem. Poprosił,abym przyszła jutro do niego. Powiedziałam,że nie chcę, ale mogę się z nim spotkaćpozadomem. Umówiliśmy sięwsamopołudnie wCafe-Teatr Magiczny-Szmyrowata, w centrum Katowic, naulicy Dworcowej. 23 grudniapiątekPrzyszłam punktualnie. Łukasz już czekał. Jak się czujesz? zapytał. Dobrze powiedziałam. Ładniewyglądasz, jeszcze nicpo tobie niepoznać. Dziękuję powiedziałam jak będzie poznać, też będę ładnie wyglądać. Uśmiechnąłsię. Powiedział, że wyjeżdżanaświęta dobabci,więcchciał mi podarować upominek świąteczny jużdzisiaj. Podał mi ładnie zapakowaną paczkę. Dość dużą. Poprosił, abym otworzyła po wigilijnej kolacji. Zaczerwieniłamsię. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Wybąkałam tylkotyle, żesię nie spodziewałam i że ja niepomyślałamo upominku, ale mimiło,dziękujęi w ogóle. Siedzieliśmy w kąciku dla zakochanych, tak wypadło. Wypiłam lampkęczerwonego wina, powiedziałam, aby był spokojny w czasie świąt, i wyszłam. Łukasz został. Nie chciałam, aby mnie odprowadzał. Wdrodze powrotnejkupiłam karpia, już wypatroszonego,w garmażerii trochęcienkopokrojonej szynki w dwóch gatunkach. Przed dworcem gałązki jedliny. Byłlekki mróz, śnieguprawie wcale nie było widać. Z każdego sklepu dochodził gloskolęd. Ludzie biegali zobłędem w oczach. Tylko ja byłamwyjątkowospokojna. 24 grudnia sobota Wigilia Bożego NarodzeniaWstałam o swojej zwykłej porze. Posprzątałam mieszkanie. Gałązki jedlinywstawiłam do wazonu, przyozdobiłam złotymi bombeczkami i czerwonymijabłuszkami. Wyszłamz domu i kupiłam więcej zielonych gałązek,sosnowychi jodłowych. Kupiłam buraki,chrzan, świeczki i soki. Także butelkę białego,wytrawnego wina pt. Sophia Hemus. Gałązki ustawiłam dodatkowo u siebie w pokojui w kuchni. Przypomniałam sobie, że niemam prezentu. Dla siebie. Wyszłam więc93. jeszcze raz z domui kupiłam pomarańcze, bananyoraz książkę Sondry Raypt. "Zasługuję namiłość". Zasugerowałam się tytułem, a dopiero później, w domu,przeczytałam podtytuł: "Jak dzięki afirmacjom poprawić swoje życie osobistei seksualne". Uśmiechnęłam się. Do tytułu i do siebie. I był to mój jedyny uśmiechtego dnia. Przygotowałamsobie wigilijną kolację: barszczczerwony, słone paluszki, smażonegokarpia,ziemniaki, surówkę zseleraz orzechami i białe wino. Nie miałamopłatka. Aleteż nie miałam się z kimnim łamać. Przebrałamsię do kolacji. Włożyłam czarne getry i luźny,biały sweter. Zapaliłam świeczki. Zjadłam niewiele, alezato wypiłam trzy lampki wina. Potem otworzyłam prezent od Łukasza. W paczcebyła sukienka szeroka, rozkloszowana,w granatowo-granatową kratę, z dwomabiałymi kołnierzami, jednym skromnym, małym, a drugim koronkowym,strojnym. Zamiesiąc powinnam w niej zacząć chodzić. Był takżetomik poezji Emily Dickinson i dwie koperty: w jednej 10milionów,aw drugiej życzenia od Łukaszai jego ojca. Niewiedziałam,czy sięśmiać,czy płakać. Płakałam. Nie tylko z powodutych prezentów, o których naprawdę niewiedziałam, co myśleć,ale poprostupłakałam, bo jużznudziło mi się udawać twardziela, którego nic niewzrusza. Próbowałamoglądać telewizję, ale nicmnie w niej nie zainteresowało,więcusiadłam przyTobie, Dżordż, abyCi powiedzieć "Wesołych Świąt" i poprosić Cię,abyśbył ze mną jak najsprawniej, i aby nic w Tobie nie szwankowało. 26 grudnia poniedziałek BożeNarodzenieŚwiętujemy,Dżordż, prawda? Świętujemyjak cholera. Ciszę mamy. Nikt niełazi,nie marudzi. Żyć,nie umierać iprosić o więcej. Mam ciągle barszcz i rybę. Nicwięc nie gotuję, bo jedno i drugie lubię. Zapomniałamkupić sobieświątecznego ciasta. Nie szkodzi. Mamowoce. CzytamSondrę Ray. Jestem zawiedziona. Rozdział pt. "Zasługuję na miłość" liczy 17stron, a rozdział "Zasługuję na rozkosz" 45 stron. Wolałabym wiedzieć, co mamzrobić, aby zasłużyć na miłość. Naprawdę. Jedno wiem: muszę naprawdę siebiepokochać. Będę sobie codziennie wypisywała jakąś afirmację i patrzyła wnią takdługo, aż uwierzę, i nawet moja matkanie zachwieje we mnietej wiary. Idę na spacer, Dżordż. Świecisłońce, są trzy stopnie mrozu ibiało, bo wnocyspadło trochę świeżegośniegu. Wrócę jeszczedo Ciebie. Dzisiaj. Wróciłam, Dżordż. Telefonowała stryjenka Basia. Kiedy jej powiedziałam, że jestem sama i żeWigilię też spędzałam sama, zaczęła płakać i musiałam jąpocieszać. Chciała94wsiąść w samochódi po mnieprzyjechać, jakbym mieszkałaobok. Wytło^ ac? yłam jej, że jestemzahartowanaw bojach i radzęsobie nieźle. Powied^-Ja żenapisze do mnie długi list i że będzietelefonowałaczęsto. Ateraz afirmację specjalnie dla mnie z książki Sondry Ray:Kochać siebie to mieć zaufaniedla swoich możliwości. ,:' Kochać siebie to dopuszczaćdo siebie innych, zamiast godzić "ja nasamotność. I specjalnie specjalnie dla mnie:Ja, Magda, zasługuję namiłość tylko dlatego, że żyję. 29 grudnia czwartekZaczynamdzień od afirmacji: Ja, Magda, zasługujęna miłośćtylko dl^ go żeżyję. I będę sobie długo to powtarzać. Tak długo, aż uwierzę. Przyjechałstryj ze stryjenką. Stryj kiwał głową i nie mógł się wydz'i\"ć żematkamnie zostawiła samą. Tłumaczyłammu, żenie mam jejtegoza złe. /Ą fla? 3nie wytrzymałai powiedziała, abymsię wreszcie przestała zgrywaći przy/ZK"la żejest mi przykro, żejestem wściekła i czujęsię zawiedziona. To wszystko, o czym mówisz, mam już za sobą powiedziani. Rzeczywiścieprzeszłam przezwszystkie etapy uczuć. Teraz jestem spokooJK-^js^a. Ciąglepamiętałam o tym, że postanowiłam siebiekochać i nie . otrącaćinnych. Stryjostwo przyjechalispecjalnie do mnie. Cieszyłam się. C^Liałmugotować obiad, ale mi nie pozwolili. Pojechaliśmy doparku KościuSy,i do"Zielonego Oczka". Spędziliśmy tam kilka godzin i wtedy dopieropoc;(. u( ^ żebyłyświęta. Wieczorem piliśmy białe winoi opowiedziałam im o Łuk^aSs i, rliezdradzając jednak imienia ani nazwiska, tak jak obiecałam Łukaszowi ijeSt, ojcu. Nie potrafili tegozrozumieć. Próbowali mnie przekonywać, tłumacząc -e. riemam wcale racji, ale ja się upierałam, więcdali mi spokój. Zapewniłairna, h żemam opiekę lekarską. Powiedziałam owątpliwościach dotyczących ,iatkii wspólnego z nią mieszkania, o maturze, studiach. Słowem, o wszystkinCT, (-gadałam jak nigdy. A potempoczułam się lekka jak pospowiedzi w konfesjcWial edlanajwiększych grzeszników. Stryjostwo spaliw gościnnym pokoju. Na drugi dzień odjechali. Chcii;i(, mrłiezabrać ze sobą, abyśmy razemprzywitali Nowy Rok. Nie chciałam. Powie3(Lgiłal'n,że w mojej sytuacji nie mogę sobie pozwolić na opuszczenie ani jedn0i% driaw szkole. To był argument, który ichprzekonał. Jestemwięc znowusg%^, ^le95. mocniejsza i pewniejsza siebie. Już nie bojęsię korytarza, na którym zostanęz walizką w ręku, ani wycieraczki,na której miałabym spędzić noc. 31 grudnia sobota sylwester Nowy RokAfirmacjana dzisiaj:Ja, Magda, wiem, że dzisiaj będę sama i potrafięten dzień wykorzystać mądrze,bowzmocni onmoją siłęwolii dami szansę odkryciaczegośdobrego o sobie samej. l stycznia1995 rokuNowy RokniedzielaOgodzinie drugiej (w nocy) wyłączyłam telefon, by nikt mnienie obudził. Spałam długo, dobrzei bez koszmarów. O północy wypiłam lampkęszampanai życzyłam sobie, abywszystko,co się wydarzy, byłolepsze. Abym miała siłę ibynie opuszczałamnie pewność, żezasługuję na miłość, ponieważ jestem i żyję. Powiedziałam sobie, żenie jestem zła,a ludzie wokół mnie są bardziej życzliwiniż mi sięwydawało. Moja matka jest kobietą, która sama siebie zapędziła w koziróg (tak właśnie ona by to nazwała). Ale to jejproblem i musisobie z nimporadzić. A ja nie powinnamjej nienawidzić, bez względu na to,copowie i co zrobi. Boże,jakie to wszystko w teorii iw życzeniachpiękne i proste! Po północyodebrałam telefon. Dzwonił ojciec Łukasza. W pierwszej chwili pomyślałam, żetoŁukasz Młodszy. Rzadko rozmawialiśmy przez telefon, więcmogłam się pomylić. Telefon od ojca tym bardziej mniezaskoczył. Zdziwiłsię, że jestem sama, a gdy mu powiedziałam,że święta teżspędziłam sama, poważnie się zaniepokoił. Zapewniłam go,że wszystko jestw porządku i panuję nad sytuacją. Zaproponował mi spotkaniew ciągu dnia o godzinie 16. Zgodziłam się. Zaprosił mnie więc na obiad do siebie. Nie zgodziłamsię. Byłtrochę zakłopotany, ale powiedział, że zatelefonuje jeszcze raz, gdy sięwyśpimy, a wtedybędzie już zorientowany, która z restauracji jest czynna. Zatelefonował. Byliśmy w restauracji hotelu "Warszawa". Ale o tymza chwilę. Po północy telefonowałjeszczeBartek. Iwtedy poczułam się bardzo zadowolona i ani trochę nieżałowałam, żejestem sama w domui nie szaleję najakiejśwspólnej imprezie. Nikt mnie nie zapraszał, bo wszyscy sięprzyzwyczaili, żenigdzie nie chodzę. Ale ja przecież nie przepadam za imprezami, a na pewno nie zazabawąw sylwestrowąnoc, wtedy, gdy jest obowiązek szaleństwa i radości. Na obiedzie z ojcemŁukasza czułam się dziwnie. Byłam traktowana wrozmo- wie jak partnerka, jak kobieta, jak córka, której trzeba pomóc. Ojciec Łukasza96' wypytywał o różne sprawy,najbardziej oto, jak mi się układa z matką. Najpierwbąkałam coś niewyraźnego, ale potem przyznałam,że fatalniei zesię boję,bowłaściwie zostałam wyrzucona z domu, to znaczy nie dosłownie, ale nastąpiłdefinitywny koniec układów, jakiekolwiekone były, i od stycznia mam samagospodarować pieniędzmi, jakie dostaję po ojcu. Ojciec Łukasza (będępisała ŁukaszStarszy, tak łatwiej) się zasmucił,zamyślił,przełknął ostatni kęs polędwicy z ananasemizapytał:A może chciałabyś mieszkać sama,Magdo? Jak tosama? zdziwiłam się,bo było topytanie przekraczające mojewszelkie wyobrażone scenariusze. Zupełnie czegoś innego spodziewałam się po tejrozmowie. Bałam się, żebędziemyrozmawiać o pieniądzach,o tym, czego mi w związkuznimi potrzeba,aja niepotrafiłabym powiedzieć czego, bo sama niewiedziałam. A poza tymcałyczas myślałam o 10milionach, które otrzymałam w koperciepod choinkę, i niewiedziałam, czy podziękować, czy nicniemówić, traktując ten prezent jak coś, comi sięnależy. Nie miałam jednak pewności,czy mi się należy, a jeżeli nawet,toi tak czułam się głupio, bo przecieżbył to prezent nie tylko od Łukasza Młodszego,któremu podziękowałam, ale iod Starszego, któremu nicjeszcze niepowiedziałam. W ogóle: czułam się straszliwie. Prawie tak, jakbym była Hanką z "Moralności pani Dulskiej", chociaż przecież nikt mnie niewykorzystał wbrew mojejwoli,a wręcz przeciwnie, czułam uczciwość i opiekuńczość Łukasza Starszego, którypróbuje pomóc swojemu synowi i mnie. Czuję się głupio wyznałam izupełnie nie wiem, copowiedziećijak się zachować. Ja też, bo podejrzewam, żewolałabyśrozmawiać teraz z moim synemo miłości albo o małżeństwie. Tonie tak. na pewno nie o małżeństwie i nie o macierzyństwie czyojcostwie. wolałabym z nim rozmawiać o miłości i o maturze, o studiach. Ale jest,jak jest, Magdo,więc porozmawiajmy o tym,czy chciałabyś. czymiałabyś siłę iodwagę zamieszkać sama w mieszkaniu, jakie ci właśnie proponuję,w bloku, w dwóch pokojach, na tym samym osiedlu, co twoje, tylko w innejjegoczęści. Mieszkanie jest naszą własnością, awłaściwie matki Łukasza, która napewno nie wrócido kraju. Od miesiąca go nie wynajmujemy. Miał w nim zamieszkać Łukasz, gdyzacznie studiować, ale może przecież mieszkać ze mną. alboz tobą, jeżeli zechcecie. Byłamtak zaskoczona, że nie potrafiłam zsiebie wykrztusić słowa. Nauczonaoczekiwać tego,co złe, nie mogłam uwierzyć, że spotyka mnie dobre, i to ze^ony, której wcale nie musiałam oto podejrzewać. 7Magda. doc97. A co Łukasz na to? zapytałam. Nie rozmawiałem z nim. Właściwie to teraz mi przyszedł ten pomysł dogłowy,gdyopowiadałaś oswoim domu. Łukasz jest większym dzieckiem,niżmyślałem, ale to również moja wina. Więc jak? Bojęsię powiedziałamale ten pomysł podoba misięnajbardziejzewszystkiego,co się ostatniozdarzyło. A więc umowa stoi: tydbaszosiebie i o naukę, ja wyremontuję mieszkanieidostosujęje do twoich potrzeb. Za miesiąc, w czasie przerwy semestralnej, zrobimy przeprowadzkę. I głowa do góry, dziewczyno,poradzimy sobie, zobaczysz. Zupełnie nie potrafię zrozumieć, dlaczego mipan pomaga, dlaczego siępan mną interesujei dlaczego pan jest dla mnie taki dobry wyszeptałam. Bo tak naprawdę mam tylko Łukasza. a teraz i ciebie powiedział Łukasz Starszy, patrząc miwoczy i dotykającmojej ręki, nerwowo skubiącejbrzegzielonejserwetki. Wieczoremwróciłamatka. Kiedy usłyszałamklucze w zamku, wyszłam, byjejotworzyć. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku przywitałam ją, aby coś sensownego powiedzieć. Nie żartuj sobie. Cóżmnie dobrego może spotkać pozawiadomym koszmarem zasyczała. Nie powiedziałamnic więcej, by nie pogrzebać w sobiepogody i nadziei,jakąrozbudziłwe mnie Łukasz Starszy. 4 stycznia 1995 roku środaDżordż, jak trudnowrócić do szkolnych rygorów, czy masz pojęcie? Atużadnejtaryfyulgowej; nowe tematy, nowe terminy klasówek i kartkówek, jakbymiędzy nimi była jakaś różnica, poza nazwą oczywiście. Teoretycznie wygląda totak, żeklasówkaobejmuje więcej materiału, powinna być poprzedzonapowtórkąi zapowiedziąz tygodniowym wyprzedzeniem. W jednym dniu może być tylkojedna klasówka. Kartkówka natomiast powinna obejmować tylko materiał z poprzedniej lekcji, zawierać jedno lub dwapytania i niemusi być zapowiadana. W praktycenikt nie przestrzega tych reguł io to chodzijedynie, by nam zamydlićoczy różnymi nazwami i bezkarnie zrobić trzy albo i cztery klasówki w jednymdniu, co szczególnie się zdarza przed klasyfikacją. Znauczycielaminiktnie wygra,chyba żeby się ktośuparł, a wtedyitakprzylada potknięciu wszystkosię przeciwko niemu obróci. 98Każdy nauczyciel, choćby najlepszy, ma wsobiecoś zmojej matki. Możedlatego w szkole nigdynie popadałam w konflikty, bo mam niezły treningw domu. I jeszcze jedno mam:opiniębardzo dobrejuczennicy. Taka opinia toświetna sprawa. Pomaga w sensie psychicznym. Ale też nie zezwala na chwilę nieuwagi,niedyspozycji,nanajmniejszychoćby wyskok. Co ja mówię! Nażaden wyskok. Niemożesz nie umieć. Gdyby taksię stało, nauczyciel natychmiast odbierze to jakolekceważenie jego przedmiotu, jego osoby, jako podstawienie nogi, sabotaż i Bógwie co jeszcze. Nauczyciel może przyjść nie przygotowany do lekcji,alebardzodobry uczeńnie może, ponieważ wtedy musinauczyciela zastąpić. Odbywa siętozazwyczaj tak, że uczniowie pracują w grupach, wedle podanych dyspozycji, alewiadomo, że notatkę będzie odczytywał uczeńnajlepszy, bo to szansa dlanauczyciela, aby lekcja nie byłaprzegwizdana. Bardzodobry uczeń może trochępoudawać. Może nie przyjść do szkoły, nawet wtedy, gdy jestnajważniejsza klasówka, powiedzieć, że dostał jakiegoś nagłego bólu albo jeszcze naglejszej sraczkii wszyscy mu uwierzą, anawet jeszcze dodatkowy termin pisania mu wyznaczą. Nienawidzę szkoły! Dopiero teraz mogę się do tego przyznać. Mam odwagę tozrobić przedsobą i Tobą, Dżordż. Nienawidzęszkoły z jej poddaństwem, bezdusznością, nieżyczliwością, zakłamaniem, ramkami, w jakie jesteś wepchnięty,i wyjść z nich nie powinieneś. Nienawidzę szkoły,Dżordż. I mówię toja, którejnikt krzywdy w szkole nie zrobił. Ajeżelinawet zrobił, to jej skutków sobiejeszcze nie uświadamiam namacalnie. 6 stycznia piątekOszkole mogłabym rozpisywać siędługo i niewdzięcznie. Ale szkodajęzykstrzępić ibez potrzebytwój twardy dysk, Dżordż, zapełniać. W pliku, który odpaliłaml listopada 1994 roku mamzapisane 134 strony, a w nich 33 664 słowai 210 580 znaków, co znaczy, że trochę czasu z sobą spędziliśmy. Icoraz bardziejcię lubię,Dżordż. Wiesz o mnie najwięcej, a jeszcze mam zamiar ci poopowiadać. Wybacz,że nie robię tego codziennie. Marzą mi się wielkie rzeczy, a tu szkolnarzeczywistość skrzeczy. Wypracowaniaz polskiego oddane. To, któregobałam się najbardziej,ocenione zostało na 6. Drugie, pisane ze strachu, że pierwsze jest bez sensu, ocenionena 5. Recenzje podkreślają mój styl, słownictwo, poprawność językową wszelakąoraz umiejętneinterpretowanieliteratury współczesnej, nie tylko z kanonu szkolnego. Jestem zadowolona. Ze stopni oczywiście, z pochwał też. Przynajmniejw szkole ktoś mnie chwali. Nie wiem, jakie są wynikiinnych klasówko-kartkówek. Jużniedługo konferencjai wszyscy przed nią szaleją. Teżżyję w napięciu, aby wostatniej chwili się99. komuśnie narazić i nie złapać oceny dobrej, która by nadwątliła moją szansę nakońcową ocenę bardzo dobrą. Czuję się dobrze iwtym moja nadzieja. Mam apetyt. Dbam o siebie, tak jakobiecałam Łukaszowi Starszemu. Mojatalia zrównujesię szerokością z biodrami. Nie mam już odwagi rozbierać się nawf-ie. Chciałabymdotrwaćdo końca semestru, a potem przynieść zaświadczenie odlekarza. Nie chcę, aby inni mnie oglądalitaką coraz grubszą. Jestem nawet gotowa przez czas trwania lekcji gimnastykiwrócić do domui u siebie gimnastykować się całą godzinę. Ale tego nikt nie będzieobserwował. 7 stycznia sobotaŁaziłam dzisiaj po księgarniach. Nic wprawdzie niekupiłam, bo niemogęsobie pozwolić na nie przemyślany zakup za dwie stówy, aleprzynajmniej czynięrozeznania. Muszę kupić książkę "Pierwsze 365 dni życia dziecka". I chciałabymjeszczejakąś z dziedziny psychologii, z którejmogłabym sięwięcejdowiedziećo sobie. Pełno takich pozycji i niewiem, która lepsza, a niemam z kim na tentemat porozmawiać. Gdy zamknę ten semestr, wybioręsię doksięgarni samoobsługowej, by w spokoju ducha poprzeglądać to, na co jużteraz zwróciłam uwagę. Ciągle wracam do książkiSondry Raypt. "Zasługuję namiłość". Wracam, bomi pomaga, a poza tym po raz pierwszy w życiu spotykam się z możliwościątakiego podejścia do rzeczywistości i do siebie. To tylko dowód, jak mało wiem. Czytałamdrugą jej część,tę obszerniejszą pt. "Zasługuję narozkosz". Doprawdy, nie wiem, co tkwi w mojej podświadomości, jakie stereotypymyślowe, ale cośjest ze mną nietak. Wydawało mi się, żemamnowoczesne poglądy, a jednakszokująmnie niektóre afirmacjei gdy próbuję je głośno wypowiedzieć,czujęsięobco, głupio i tak, jakby to niemójgłos mówił. Czy tak siędzieje dlatego, że u mniewszystko poprzestawiane? Że najpierw dowiaduję się,czym jest ciąża, nie wiedząctak naprawdę nico seksie odstrony praktycznej? Nie wiem, czym jest rozkosz, alepowiedzmy,że wiele kobiet, uprawiających od lat seks, też nie wie. Aleja, tak naprawdę, to nie wiem nawet, czymjest bliskość. Zanim się zaczęła, już się skończyła. Dlaczego wstydzę się powiedzieć, choćbysobie samej, że potrzebuję bliskości,ciepła i dotykania? Dlaczegoodrzucamkażde wyobrażenie takiego dotyku? Dlaczegomyślę, żejestwtym coś złego? Kiedy siedziałam z ojcem Łukasza i omawiałam swoje przyszłe dni, myślałam też o tym,czy on mnie przytuli, gdybędziemy się żegnać. Chciałam, aby tozrobił. Chciałam,aby Bartek mnieprzytuliłidotknął mojej ręki. Aby Łukasz na mnie spojrzał ciepło. Czyjest coś złegowmoich chciej stwach? Czy jestcośzłego w tym,że poszłam do Łukasza i kochałam sięz nim? 700A jednak nie potrafię bez oporów powiedzieć: ,Ja, Magda,zrozumiał" am,żeaktywność seksualna jest rzeczą naturalną". A gdybym tak powiedziała: "Aktywność seksualna jest rzeczą naturalnąwmoim wieku"? Co by było, gdybym tak właśnie powiedziała mojej matce prosto w twarz? Napewno zaraz mojatwarz odczułaby siłę perswazjii niedorzeczność wypo władanych myśli. A co bybyło, gdybym jejpowiedziała: "Już się nieboję, że spotlcamsięzniechęcią i oburzeniem, jeżeliuprawiając seks, będę się czuładobrze". Boże, jakie to wszystko skomplikowanei trudne dla mnie! Muszęsobie powtarzać:"Ja, Magda, bardzo pragnę, aby ci, których lubię i którzymnie lubią, okazywali mi swoje uczucia nietylko w słowach, ale także poprzez dotyk i przytulę, nie". "Ja,Magda,bardzo pragnę, aby ci,którychlubię i którzy mnie lubią, niewstydzili się, gdy będę miała dużybrzuch, a wnim moje panieńskie dzieck-o". 8 stycznianiedzielaPrzeczytałam wczorajsze notatki. Głupio mi. Wszystkie napisane słowa wydająmi się obce. Po co napisałam, że "Aktywność seksualna jest rzeczą naturalnąw moim wieku"? Poco tak napisałam,jeśli teraz, dzięki tej rzekomo naturalnejaktywności, znalazłam się w sytuacji,zktórą samodzielnienie potrafię sobie poradzić? Powtarzam: sa-mo-dziel-nie. Nie potrafię więc żyć na własnyrachunek, niema sięco czarować. Choćbym nie wiem jak była pracowita, i tak bezpomocyinnych sobie nie damrady. Moje wejście w dojrzałośćokazało sięklapą. "Świat pijany,świat pijanycały świat zaczarowany,lalki, szopka, podłe maski,farbowany fałsz, obrazki". Łukaszboi się jeszcze bardziejniż ja. Naturalnaaktywność seksualna- doprowadziła go do tego, że najchętniejprzemykałby się opłotkami doszkoły,by-le mnieniespotkać. Czy czuje się tak,jak Poeta w"Weselu"? "Jest ktoś, comi skrzydła rozwijai ktoś, co mi skrzydła pęta;jest ktoś,co mi oczy zakrywai ktoś, co światło ciska;jest jakaśręka świętai jest dłońinna, przeklęta;707. jest Szczęście, co się ze mną mijai Nieszczęście, które mnie tuli". A czy ja nie mogłabym taksamopowiedzieć o sobie? 9stycznia poniedziałekFatalnie mi poszło,Dżordż. Klasowyskarbnik miprzypomniał,że nie wpłaciłam zaległej raty na studniówkę. I że to ostatnia szansa. Zupełnie zapomniałamo studniówce. Jeszcze jeden koszmar, przez który muszę przejść? Czy rzeczywiście muszę? Niemiałam odwagipowiedzieć, że nieprzyjdę. Musiałabym siętłumaczyć i wysłuchać tyrady od wychowawczyni na temat, jaki to ważny dzieńwswoim życiu próbuję ominąć. Dzień, który powinnam przez całe życie wspominać i swoim dzieciom o nim opowiadać. Prawdziwy szkolny bal, i w dodatkuw szkole, by tradycję podtrzymać! Rozumiem wszystkieracjetzw. szkolnych władz. Ale mam też własne i tymrazem nie zamierzamz nich rezygnować. Skarbnik zapytał, czy przychodzę sama. Pewnie, że sama powiedziałam przecież dużofajnychkumpliw klasie. Ale mogą przyjśćz dziewczynami. ' Ale tonie znaczy, że nie będą się bawić też ze mną upierałam się,Magda przyjdzie ze mnąodezwał się nagle Bartek. Uśmiechnęłam siędo niego. I od razu poczułamna sobieoczy kilku dziewczyn. Bartek mnie uratowałod zbędnychpytań,ale też wpakował się w niezłąkabałę. Czy onsobiez tego niezdaje sprawy? Dodatkowych pieniędzy w końcunie wpłaciłam, bookazałosię,że"samotni"płacą mniej. Teraz muszęwytłumaczyć Bartkowi,dlaczegonieprzyjdę. I niedamsię namówić nazmianę tego postanowienia. Kupiłam serduszko dlaWielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. GÓRNY ŚLĄSKwielkaorkiestraświątecznej pomocywielkaorkiestraświptecznej70213 stycznia piątekFajnydzień,prawda, Dżordż? Trzynastego i piątek. Mało tego. Dzisiaj są mojeurodziny. Właśnieskończyłam 19 lat. Wczoraj dostałam list od Jeannette, mojej matki chrzestnej. Życzliwo-troskliwy. Napisała, że mam sięzastanowić, czego w szczególności potrzebuję, i napi-. sać. Przyjedzie na wiosnę i wszystko dladziecka mi przywiezie. Mambyć dzielnaidbać o siebie. Zadałami też kilka konkretnych pytań, na któreodpowiem, bo jużtaka jestem zahartowana w bojach, że jejpytaniawydają misię delikatne jakpluszowy miś, moja ukochana przytulanka. Ciekawe,że bardziej interesowały jąmoje stosunki z matką niż z ojcem mojego dziecka. W liście była też kartka z życzeniami urodzinowymi. Czułam się pogłaskana opiekuńczością. I jeszcze poczułam się trochę bezpieczniej i pewniej. Wkażdym razie pewniej niż w niedzielę,kiedy to widziałamwszystkie furtki zatrzaśnięte. Matka pominęłamilczeniem moje 19 lat. Już żadna jej kara mnienie zaskoczy,więc i tę potraktowałam jak coś, czego mogłam się spodziewać. Bartek wybiegłza mną ze szkoły i powiedział, że ma niespodziankę, poczymwręczył mi mały pakunek. Był wnim wybór wierszyBaczyńskiego. Taksięucieszyłam, że nie potrafiłam tej radościukryć. Zaprosiłam Bartkana herbatę dodomu. Przepadła nam ostatnia godzina w szkole, więc nie obawiałam się rychłegowkroczeniamatki. Błyskawiczniezrobiłam omlet z pieczarkami, kiełbasą i cebulą. Zaparzyłamherbatę. Otworzyłam też małą butelkę, a właściwie buteleczkęszampana, a raczejtego, co u nas tak się nazywa. Był za ciepły,więc dodałam po dwie kostki lodu. Byłomidobrze. Bartkowi chyba też. Patrzył na mnie ciepło. Pozmywał naczynia,a potem jeszcze chwilę posiedział. Powiedziałam mu o studniówce. W ogóle niechciałsłyszeć o moim postanowieniu. Tłumaczył mi, że dla niegożadnestudniówkowe atrakcje nie będą atrakcjami, jeżeli janie przyjdę. Udało mi się go sprowadzić z obłoków na ziemię, gdy mu powiedziałam wprost:Bartek, ja nie wejdę w żadnąspódnicęi musiałabym sobiecoś specjalnegona tę okazję kupić, a nie chcę wydawać pieniędzy niepotrzebnie. i niechcęprzedkońcem semestru stać się obiektemrozmów i domysłów. Barteknic nie powiedział przez dłuższąchwilę. Patrzyłamnaniego i myślałam,żemoże zapomniał o tym, żejestem w ciąży,i dlatego byłdlamnieciąglemiły i dalej o mnie zabiegał. Na szczęście myliłam się. Magda powiedział ja ci chcę po prostu pomóc,bowidzę, że żyjeszsama ze swoją tajemnicą. Przytulił mnie. Serce mi gwałtowniezabiłoi wtedy poczułam, że coś się we mnie poru103. szyło. Jakby ktoś delikatnie zapukał z prawej stronymojego coraz twardszegobrzucha. 14 styczniasobotaUczęsię. Tojuż ostatni wysiłek w tym semestrze. Niedługo konferencja klasyfikacyjna. Do 19 stycznia musząbyć wystawione oceny. A więc jeszczetylkotydzień niepewności, w którym oddane zostaną klasówko-kartkówki, a wtedy okaże się, czy sobie czegoś nie zapaćkałam. Okropne uczucie. Dlaczego czasami odostatniej klasówki zależeć makońcowaocena? A moja praca w ciągu całegosemestru nie jest ważniejsza? 15stycznia niedzielaSmutno. Zawsze w niedzielę najsmutniej. Matkaprzestała gotować. Zostawiła mi dzisiaj w kuchni na stole 3miliony z informacją, żeto są pieniądze, któredla mnie wypracował ojcieci z którychmam się od tego dnia utrzymać. Za mieszkanie nie muszę płacić. Środkowa półka wlodówcei górnaszufladaw zamrażarce . są moje. Poraz pierwszyod czasu rozmowy z Łukaszem Starszympomyślałam o przeprowadzce do swojegomieszkania. Swojego? No, takiego przynajmniej, któreprzez jakiś czas będę mogła uważać za swoje. Chciałam się w nim znaleźć natychmiast. I nie nadsłuchiwaćjuż dźwięków w mieszkaniu, nie orientować się po nich,w którejjego części jest matka ico aktualnie robi. Nie bać się. Niebudzić się w nocy ze strachem. Nie przystawiaćkrzesła pod drzwi. Nierobić z matki większegopotwora, niż jest. Oddychaćspokojnie. Włączyć radio bez obawy, że jej się tonie spodoba. Usiąść przed telewizorem, wfotelu, bez uczucia, że robię cośzakazanego. 17 stycznia wtorekWczorajbyłam u lekarza. Ciąża rozwijasię prawidłowo. Uczucie delikatnego pukania w mójbrzuch tonaprawdęruchy dziecka, a jeżelitak się dzieje, toznaczy, że połowę bojowego104zadania mam już zasobą. Przez chwilę pomyślałam, żedrugą, trudniejszą połowęmamprzed sobą. Ale teraz nie jestem pewna, czy rzeczywiście będzie mi trudniej. Wszystko,co się staćmogło, już się stało. Łącznie z odkryciem strusiowegocharakteru Łukasza Młodszego i podziałem półek w lodówce. Tego, co może spotkać mnie w szkole, niewiele jużsię boję. Chociaż wedleprawa Murphy'ego: "Jeślicoś możepójść źle, to napewno pójdzie". Dlaczego jednak Murphy ma miećbardziej obowiązujące prawa niż te, które ja sobie wymyślę? Dzisiaj byłam wlaboratorium, w związkuz czym podarowałam sobie nieobecnośćna lekcji wf-u. Wynikibadaniakrwi już odebrałam. Są chyba trochęlepsze,ale niewiele. LAB-TEST. A^K^w-JtSyjN. -mn.lrn i im;,. 5^1-1^01 11 lU^ ^OAoiwoKrew obwodowaOr o/l. Hematokiyt. i,?.. 1?... '.'.. -.... 3. Krwinki czerwone . G.5'3. "^.Q. O.... 4. Krwinkibiałe . T..S. S5.'? --.7. OB . Zasadochłonne. % ó^,'' . ''''\^Limfocyty. % " "'Monocyty. '/.'''" '"''Inne. ,.... %Najważniejsze jednak: dostałam od pani doktorzwolnieniezwf-u ód dniadzisiejszego ina całydrugi semestr. Spróbuję go w tym semestrze nikomuniepokazać. Chyba żeby się czepiali. 20 styczniapiątekMój wysiłekw tym semestrze zakończony. Wponiedziałek konferencja klasy705. fikacyjna, zatwierdzająca stopnie. Moje są bardzo dobre. No, cóż, Dżordż, naprawdę mam się czym pochwalić. Popatrz:zachowanie . wzorowebardzo dobrycelującycelującybardzo dobrybardzo dobrybardzo dobrybardzo dobrycelującybardzo dobrybardzo dobrybardzo dobrybardzo dobryreligia/etyka. język polski. językangielski . językniemiecki. matematyka . wiedza o społeczeństwie. historia. biologia z higieną i ochroną środowiska . fizyka zastronomią. elementy informatyki. wychowanie fizyczne . zajęcia fakultatywne przyrodnicze . Mogłabym się postarać o celującą z historii i zajęć fakultatywnych, ale niewiem, czy mi się uda iczy warto ażtak szaleć. Natychmiast przeszukałam dziennik matki, bysprawdzić jej oceny na Isemestr w maturalnejklasie. Była dużo gorsza ode mnie. Fakt, że wtedy nie byłoocen celujących ani miernych. Niemniejjednakmiała tylko 5ocen bardzodobrych(z języka polskiego,rosyjskiego, biologii, higienyi przysposobieniaobronnego)i 7 ocen dobrych (z języka angielskiego, historii, wychowania obywatelskiego,matematyki, fizyki, astronomii iwychowania fizycznego). Oczywiście baba z wf-u się czepiała. Wyniuchaław swoimkapowniku, żeprzekroczyłam limit opuszczonych godzin. Bez słowa dałam jej wtedy zaświadczenie lekarskie. Zaniemówiła. Nie skomentowała ani słowem i nie poprosiłamnie, abym została polekcji. Na pewno pokaże zaświadczeniedyrektorce, którajest także wychowawczynią. Todobrze, bo przynajmniej gadania i tłumaczeniaz mojej strony będzie mniej. Teraz przyjdzie mi tylko czekać, ażbomba wybuchnie. 21 stycznia sobotaZatelefonował Łukasz Starszy z zapytaniem, czy chcę zobaczyć swoje mieszkanie. Naprawdę takpowiedział: "swoje". Ucieszyłam się. Umówiliśmysię najutro, godzina 16. 00. Przyjedziepo mnie. Mamczekać przed blokiem. 706Chodzęod czasu telefonu dziwnie podekscytowana. Nie mogęusiedziećw jednym miejscu ani skupić się na czytaniu. Ciągle wyobrażam sobie tomieszkanie. Nawiele sposobów. Czy niebędzie miało zadużo mebli, czybędęmogłajejakośposwojemu naznaczyć? CzyŁukasz Starszy zawieziemnie tam, bym zobaczyła to,co jest, czy po to, by z;apytaćmnie, co chcęi w którym miejscu? 22 stycznia niedzielaDżordż, jestemzachwycona! Nie masz pojęcia, jakie spotkało mnie szczęście! Wiem, żeto głupie- mówić o szczęściu w moim przypadku, ale naprawdę tak siędzisiaj poczułam,jakbj mnie spotkało. Jestem w czepku urodzonaalbo pod bardzodobrą gwiazdą. Mogłamspać na wycieraczce, abędęw pięknym mieszkaniu. Jest noc, ajanie mogę zasnąć. Dlatego otworzyłam mój plik w Tobie. Opiszęwszystko, a potem jużspokojnie się położę. Nie mogę jutro być bez formy. Ktowie, czy nie zostanę wezwana na rozmowę, zanim rozpocznie się konferencja. ^Próbowałamwczoraj czytać "Całuskipani Darling" Małgorzaty Musierowicz,ale za bardzo nie mogłam się skupić. Jest to rodzaj książki kulinarnej, bardzospecyficznej, bo autorska przypominaprzepisy napotrawy, zamieszczone w różnych książkach,od"Piotrusia Pana"począwszy, poprzez "Pollyannę", "Dzieciz Bullerbyn", "PrzygodyMuminków", "Don Kichota" i wiele innych, włączniez mitologią. Większość z nich znam,ale oczywiście nie pamiętałam tego,co ktolubił jeść. To nieważne. Wspominam, bo wczoraj zatrzymałam się narozdziale"Krem czekoladowy P'ollyanny". Dzięki niemu właśnie (nie kremowi, tylko rozdziałowi) przypomniał am sobie filozofię życiową tejbohaterki, zwaną "grą wzadowolenie". Zacytuję, boto dla mnie ważne:"Pollyannazostała dobrzeprzygotowana do życia przez swojego tatusia, pastora. Nauczył ją grywzadowolenie i to byłocoś więcej niż optymizm. Tobyła szkoła życiowej dzielności. Byli bardzo ubodzy, musieli korzystać zopieki społecznej. Największymwięcmajątkiem,jaki ojciec umierając, pozostawił Pollyannie, byładzielność właśniei radość życia. Pollyanna marzyła o własnej lalce, aletatuś niemiał pieniędzy, by jej lalkękupić. Więc poprosił o niąpanie z Koła Opieki, alekiedy nadesłano zebrane dary,okazało się,że nie mawśród nich żadnejlalki, tylko para drewnianych dziecię707. cych kuł, najwidoczniej pozostała po jakimś kalekim dziecku. I wtedy pastor,widząc rozczarowaniecóreczki, wymyśliłgrę w zadowolenie. Ta gra polegała natym, by we wszystkim zawsze dojrzećjakąśdobrą stronę i cieszyć się zniej. WięcPollyanna najpierwnauczyła się cieszyć z tego, że drewnianekule nie są jejpotrzebne". Nie mam optymizmu Poiły anny, ale też próbujębyć dzielna jak onai jakuczyłmnie zawsze tata. A więccieszyłam się dzisiaj zcałychsił z mieszkania, wktórymbędę mogła mieszkać, z tego, że ŁukaszStarszy się mną opiekujei jest dla mniedobry. Aż za dobry. A ja na dobroć jestem, jak kotna sperkę,jak mucha namiód, jak pies na kość,jak tyran na złość, jak szampan nabal,jak nimfanazwiewny szal. Nie wybiegałammyślą zabardzo do przodu. Tylko o kilka dni. A cieszyłam siętakże z tego,że nie choruję,niemamżadnych komplikacji i w ogóleciąży swojejza bardzo fizycznie nie czuję. Nasłuchałamsię różnychopowieścio cierpieniachciężarnych kobiet (kiedyśdomatki przychodziły koleżanki, gdy jeszczetata był). A mnie nic złego się nie działo. Nic mnie nie bolało,nie puchły mi nogi, niewymiotowałam, gdy byłam w pierwszych tygodniachciąży. Kilka razy zdarzyłami sięmała słabość ityle. Ale wracamdo mieszkania. O nim miałampisać, a rozgaduję się nadmiernie o innych sprawach. Jest wspaniałe. Na szóstym piętrze,zbalkonem. Bielutkie. Świeżo wymalowane i już posprzątane. Okna błyszczą. Łazienka w brązowych kafelkach. Wannanowiutka, umywalka też. Kuchnia z drewnianymi szafkami, lodówką, kuchenkąmikrofalową (! ) i małymstołem. Przedpokój z wbudowanymi szafami. Większypokójz nową wykładziną dywanową, ciemnozieloną, kilkoma białymi regałaminaksiążki, komódką lubkredensikiem (ten mebel ma w jednej części szuflady,a w drugiej półki, zamykane, i sięga wysokościądo połowy ściany). W pokoju jestjeszcze kanapa zdwoma fotelami, biurko (też białe) z dodatkowym blatem, wkomponowanemiędzy okno i półki naksiążki,a także nie za duży telewizor(niezauważyłam firmy) z magnetowidem. Zatrzymałam wzrok nabiurku. Natychmiastzobaczyłam na nim mojego Dżordża. Natychmiastpomyślałamo Tobie, Dżordż. Drugi pokój był mniejszy. Stałwnim tylko średniej szerokości tapczani okrągłybiałystolik. Patrzyłami oczom swoim nie wierzyłam. Podoba się? zapytał ŁukaszStarszy. Nie śmiałam nawet marzyć opodobnych luksusach powiedziałam708l i poczułam, że zaczynamsię rumienić. CzyŁukasz już wie, że zajmę jego mieszkanie? Wie.I jest niezadowolony. Nie sądzę. Myślę, że jest zadowolony. Może zajmować się tylko sobą,mając pewność, żeja. Że pan zajmiesię mną? Widzisz, Magdo, Łukasz to dobry chłopiec, tylko trochę za bardzorozpieszczony. To ciągle mały chłopiec, choć trochę wyrośnięty. Nie chciałam, aby pan naniegonarzekał. Nienarzekam. Wyjaśniam, boz tego, co wiem, to chyba nie mieliścieokazji, by się bliżej poznać. To prawda powiedziałam,ale nie posmutniałam. Zbyt byłam urzeczona i zaskoczona. l Pomyślałem sobie powiedział Łukasz Starszy że w mniejszympokoju możesz spać razem z dzieckiem. Trzeba ten pokój urządzić, alechciałem,abyś sama zadecydowała, cochcesz mieć iw jakimkolorze. W ciemnoniebieskim, takim szafirowym jak chabry i w białym od[powiedziałam natychmiast. Wtakim razie musimydokupić tutaj białe łóżeczkodla dziecka,jakieśszafki, może półki, wykładzinę na podłogę izasłony do okien. Czy mogłabyśwybrać się ze mną nazakupy? No pewnie powiedziałamjeżeli tylko mnie pan zabierze. j To świetnie, będę sięczuł raźniej inie będę myślał o tym, że narzucam ciswój gust,którego byćmoże nie mam. Uśmiechnęłam się. A teraz usiądź w fotelu, a ja przygotujęherbatę. Skoro mam tu mieszkać, to może ja przygotuję herbatę, a panusiądziei poczeka. To misię podoba, tak trzymaj. Poszłam do kuchni. Zaglądałamdo kolejnootwieranychszafek. Było w nichcałe wyposażenie: talerze, filiżanki, garnki. W szufladach sztućce. Wjednej z wiszących szafek znalazłam ponadto: kawę rozpuszczalną i mieloną, kilka rodzajówherbat i przypraw, kakao wgranulkach, słone paluszki,herbatniki i biszkopty. Postawiłamwodę na gazie, wsrebrnym czajniku. Obejrzałam gozkażdej strony,bo dotej pory podobneczajniki widziałam tylko wilustrowanych czasopismachdla pańi wkatalogach domówwysyłkowych. Zaparzyłamherbatę yunan, nalałamdo porcelanowych filiżanek, biszkopty położyłam na talerzyku z tego samego709. kompletu, co filiżanki. Znalazłam pełną cukiemiczkę. Wszystko ustawiłam natacy. Zaniosłam do pokoju. Dopiero się zagospodarowuję i jeszcze nie mam cytryny powiedziałamz przekornymuśmiechem. A sprawdziłaś w lodówce? spytał Łukasz. O, ja ciapa, zapomniałam, że mam lodówkę. Lodówka byławypełniona sokami w kartonikach, mlekiem wkartonikachi pomarańczami. Niestety, cytryny nie mam, ale są pomarańcze. Mogą być powiedział Łukasz, stając w drzwiach kuchni. Magda,tysię uśmiechasz. No pewniepowiedziałam czujęsię jakKopciuszek w bajce, a tamwszystko kończy się dobrze, choć źle sięprzecieżzaczyna. Dżordż, wybacz,dokończę jutro,terazCię zamknę,bo czuję,że już się wyciszyłam, i nie chcę przegapić chwili, w której uda mi się łatwo zasnąć. 23 stycznia poniedziałekWróciłam wcześniej ze szkoły. Nikt mnie nie nagabywał i o nic nie pytał. Bartek mnie obserwował zaciekawiony. Mój dobry humor wydawał mu się napewno czymś podejrzanym. Kontynuujęwięc wczorajszą opowieść. Łukasz Starszypił herbatę, wyraźnie zadowolony z jej smaku. Zostawiam ci dwakomplety kluczy domieszkania powiedział. Trzeci oddamci wtedy, gdy już urządzimy to mieszkanie i zapniemy prawie naostatniguzik. To niejest konieczne powiedziałam powinienpan zatrzymaćkluczeu siebie. Jeżeli mi zaufasz, zatrzymam, aletylko dla twojego bezpieczeństwa. Możeszmieć jednak pewność, Magdusiu, że tobędzie teraz twoje mieszkaniei ja tutajnigdy nie wejdę bez twojegozaproszeniai twojej zgody. A czy będęmogła tutaj zaprosić stryja ze stryjenką, jeżeli zechcą mnieodwiedzić, albo mojąchrzestną matkę? Możesz zapraszać, kogo zechcesz, także swoich przyjaciół, to będzie twojemieszkanie, a ja ci ufam i. Niech pan tak niemówi i niech mipan zabardzo nie ufa. Moja matka mi770też ufała i wierzyła w moją nieskazitelność,rozsądek. i brak uczuć, a na pewnochęci do ichokazywania. Magdusiu, to sązupełnie różnesprawy. Chyba niejestem młodszyodtwojej matki, ale coś mi się wydaje, że bardziej te sprawy rozumiem. Myślę, że wszystko będzie dobrze, nawet bardzodobrze powiedziałampewna wiary, że odczasu, gdy zamieszkam w tej dziupli, będę mogła góry przenosić i kamienie siłą woli kruszyć. ŁukaszStarszy poprosił mnie, abympowiedziała matce, że się przeprowadzami abym zostawiła jej numer swojegotelefonu. Aha!Moje mieszkanie matelefon! zapomniałam napisać. Powiedział,że będzie pokrywał wszystkie świadczenia, związane z eksploatacją mieszkania i mam się o nic nie martwić poza sobą, własnym zdrowiem idzieckiem. Nauczył mnie,jak odczytywać liczniki z wodą ciepłą izimną, jak zapisywaćdane. On będzie wypełniał wszelkie książeczki i płacił zgodnie zterminami. Dolicznika gazowegoprzychodzi inkasent. Nie za bardzo mogłam pozbieraćsię w tych drobiazgach. Dopiero terazdomnie dotarło, o ilu sprawach musi pamiętać moja matka i o ile spraw zwyczajnych,codziennychdbać. Też wprawdzietkwiłamw codzienności,bo robiłam zakupy,ale nie wiem, ilepieniędzy potrzeba na tak zwane życie, bo nawet, jeżelirobiłamzakupy i zapamiętywałamniektóre ceny, to nie miałam wyobrażenia o całości. O tym, ile potrzeba nacałomiesięczne utrzymanie, nie tylko najedzenie, ale namydła, pasty,żarówki. Wystraszyłam się, że moje 3 milionyto pić na wodęi fotomontaż. Potem się uspokoiłam, bo pomyślałam, że trochę korepetycyjnychoszczędnościmam, pókico udzielam jeszcze lekcji,apoza tym mogę sprzedać samochód. No i muszę przetestować siebie, by sprawdzić, ile wydawać będę najedzenieoraz inne potrzebne rzeczy. Muszę prowadzić jakieś notatki czycoś w tym stylu. Uda misię. Wszystko się uda. Muszę tylko dbać o siebie i wierzyć, żewszystko będzie najlepiej. Ustaliłam zŁukaszem Starszym dzień zakupów: 27 stycznia, w piątek, pierwszy dzień ferii i dzień przeprowadzki: 30 stycznia, w poniedziałek po południu. Powiedziałam, że chcę zabraćtylko Dżordża, ubrania, książki (dosyćichdużo),swoją osobistą(! ) poduszkę, kołdrę, kubek do herbaty. Łukasz myślał, żeDżordż to mój pies. Wyjaśniłam, żeto mój PC, komputerek z drukarką, aleteż jakpies wierny. Uśmiechnął się. Jestem pełna energii. Łykamwitaminy i kwas foliowy. Zrobiłam sobie obiad:sałatkę zbrązowej fasoli zcykoriąigotowanego kurczaka(zakupy robię z otrzymanych trzech milionów; zapisuję wydatki). 777. Nie muszę się dzisiaj uczyć. Mam dodatkowe lekcjeangielskiego z dziećmi,a po nich pojadę do centrum miasta, byzobaczyć, czego chcędo mniejszegopokoju. Jakie materiały się teraz produkuje, jakie meble, lampy itp. Nie mampojęcia o takich sprawach i rzeczach. Matka wróci później niżzwykle, bo też ma konferencję klasyfikacyjną. Zresztą, gdyby nawet wróciła wcześniej, to i tak by to nic nie zmieniło w moimsamotnym i samodzielnym (! ) życiu. "Ja, Magda, jestem silna i dzielna, dlategonie pozwolę,by omoimżyciuzadecydowały wyobrażeniamojej matki, nie mające nic wspólnego z moimi". Powtórzyć to 10 razy przedzaśnięciem! Nie, nie przed zaśnięciem. Lepiej wciągu dnia, gdy będę zwiedzała sklepy. Przed snem powinnamumysłwypełnić czymśnajpiękniejszym. Na przykład wierszami Baczyńskiego, tymi z tomiku, którydostałam od Bartka. Jeszcze niezdążyłam się wczytać na dobre. 25 stycznia środaTak się rozochociłam, żepo wtorkowych korkach zdziećmi i przed dzisiejszymi zajęciami uLongmanateżłaziłampo sklepach. Nie zdołałamnie do tęgozniechęcić nawet krótka rozmowaz dyrektorką, patrzącą namnie badawczo, jaknigdy. Dyrektorka pytała,czy moja matka przyjdzie na jutrzejsząwywiadówkę. Powiedziałam, że wątpię, abyprzyszła, ponieważ w tym samym czasie ma wywiadówkęw swojejszkole. Bardzo chciałabym z twoją mamą porozmawiać powiedziała, dalejbaczniemnie obserwując. Dobrze, powtórzę jej powiedziałam i uśmiechnęłam się najsłodziej. Doskonale wiedziałam,dlaczego taknagle zapragnęłakontaktu z moją matkąi cotu jest grane, też wiedziałam. Nawet naplecach czułam jej wzrok, dlategoodchodziłam lekko,na palcach prawie, jakbaletnica tanecznie, tak odchodziłam,by wcale nieuwierzyła, że prawdą jest to, co napisała mojapani doktor nazwolnieniu z wf-u. 26 stycznia czwartekPrzypomniałammatce, żedzisiaj wywiadówka. Wspomniałamtakże o rozmowie zdyrektorką. Matka uśmiechnęła się ironiczniei powiedziała, żedoszkoły nie pójdzie, ani nawywiadówkę,ani później, ani wcale. 772Jesteś na tyledorosła powiedziała aby wstydzićsię za siebiei nieobarczaćtymwstydem mnie. W porządku powiedziałam mam nadzieję, żeza bardzocięsobąnie obarczam, a już niedługo przestanę to wogólerobić. lNie zapytała, co mam namyśli. 27 stycznia piątekOstatni dzień w szkoleprzed feriami zimowymi. Naluzie. Właściwie bezzajęć. Nauczyciele wpisywali oceny do arkuszy ocen, co było dostatecznym powodem,by nowej lekcji nie zaczynać i nas nie pytać. My byliśmy zadowoleni. Onichyba mniej. Zawsze są mniej zadowoleni po wywiadówce, naktórej nijak niemogą osiągnąć z naszymi rodzicamiporozumienia i zawsze stojąpo dwóch stronach barykad, coraz mocniej okupowanych. Dorwałamnie oczywiście dyrektorka. Nie było twojej mamy powiedziała. Mówiłam,że nie będzie. A kiedy w takim razie przyjdzie? Nie przyjdzie. Jakto nie przyjdzie? Powiedziała, że jestem dostatecznie dorosła, by swoje sprawy załatwiaćusamodzielnię. Właśnie skończyłam 19 lat, pani dyrektor powiedziałam,iśmiechając się najniewinniej. W takimrazie będę musiała porozmawiać z tobą. Dyrektorka patrzyła na mnie wzrokiem bazyliszka, świdrowała mi dziuręw brzuchu, ale mnie to wcale nie ruszało. Dobrze powiedziałamalewolałabym tę rozmowę przełożyć napoferiach. Wyjeżdżasz? zapytała z przekąsem i przekonaniem,że ciążajest natyle poważną chorobą (przynajmniej w moim wieku), by poza własne miejscezamieszkania nosa nie wychylać. Wyjeżdżampowiedziałamale zgłoszę się dopani dyrektor natychmiastpo powrocie, w pierwszymdniuzajęć w szkole. Mam nadzieję dodała surowo, a jaodpłynęłam najdelikatniej, jak potrafiłam. Niemogę się doczekaćspotkaniaz Łukaszem Starszym i zakupów. Już wszystko mam upatrzone i wybrane. Niewiem tylko, czy starczymiodwagi, by powiedzieć,czego chcę, iby o to poprosić. 8 Magda. doc773. Matka zawszemnieuczyła, by nie prosić. Rzeczywiście starałam sięunikaćproszenia o cokolwiek w domu czy wszkole. Teraz czuję,że nie manic uwłaczającego wproszeniu. Moja prośba nie może byćjednak szantażem. Musisz dla mniezrobić to i to. bo jaknie,to ja nie dam cialbo nie zrobię tamtego. Teraz dopierodocierado mnie, żewłaściwie moja matka tak mnie traktowała. Jeżeli byłam posłusznawedle jej wyobrażeń posłuszeństwa, mogłam liczyć naprzychylność, bo nie powiem, że na ciepło matczyne. Nie wiem, czym ono jest. Kiedy nagle wyrwałam jej się spod kontroli i zrobiłam coś, co przekroczyło jejnajśmielszewyobrażenia przekreśliła mnie i odstawiła na bocznytor,gdzieżaden, nawet najbardziej zapomniany pociąg nie przycupnie. Nie,nie. Nie mogęteraz o tymrozmyślać. To temat-rzeka,w którym tylko własne żalesięnie topią. Zachwilę spotkamsię z Łukaszem Starszym i pokażęmu to, cochciałabymmieć wmniejszym pokoju. Powiem mu na początku, że wcale nie musi realizowaćmoich chciejstw, jeżeli będą one nie po jego myśli czy kieszeni i żenie będziemiztego powodu smutno. Poproszę go,ale tak, aby miał pewność, że może odmówić,iaby z powodu tej odmowynie poczuł się głupio. Coś w Łukaszu Starszym takiegojest, cowzbudza we mnie zaufanie i ochotę do rozmowy. Wielką ochotę. Na razie mam tylko Ciebie, Dżordż. Może niejesteś taki bezduszny, na jakiegowyglądasz. Możenie jesteś,skorowszystko Ciopowiadam, a Ty przyjmujesz,zapisujesz iwcale nie mówisz, że jestem głupiai do niczego. Jutro, w sobotę, studniówka. Nie pójdę, przestałam o niej myśleć i dręczyć siębez potrzeby. 29 stycznianiedzielaMyślałam, że porozmawiamzmatką omojej przeprowadzcealbo przynajmniejją poinformuję osobiście. Nic z tego. Gdywróciłam z piątkowychzakupówpóźnym wieczorem (nie takim znów późnym, bo była dopiero 20. 30), zamiastmatki zastałam tylko kartkę na kuchennymstole z taką treścią:"Wyjeżdżam na ferie. Wrócę 12 lutego. Zostawiam Ci 3 miliony nanowymiesiąc". Tylko tyle+ nieczytelnygryzmoł w roli podpisu. Zamurowało mnie, nie ukrywam. Siedziałamprzystole może z półgodziny. Potem zrobiłam sobie herbatęi znowu siedziałam. Nie byłam zła. Jużnawet niepotrafięsię na matkę złościć. Jeżeli coś z tego typu uczuć byłowe mnie, to jedyniezłośćnasiebie za to, że nieprzewidziałam podobnej sytuacji. Mogłamrozważyć tęewentualność i niedziwićsięniepotrzebnie. Muszę zapamiętać i zakodować w sobie, że nic, ale to nic, co zrobi moja matka, nie powinno mnie zaskoczyć, wzbu114rzyć, zdziwić. Coś przecież musi dla mnie wynikać zewspólnego bytowania,jakiekolwiek by ono było. Rozpędziłam się wżalach niepotrzebnie, zamiastskupić się na tym, co budujemoją teraźniejszość. Powinnam myślećtylko oniej (o teraźniejszości), by miećsiłędo tego,co będzie jutro i pojutrze, i jeszcze potem. Zaprowadziłam Łukasza Starszegodo sklepu z meblami. Pokazałam mu,cowybrałam: biały regał zodkrytymi półkami, białąkomódkę-szafkęzszufladamina ubrankadziecka,wiklinowykuferśredniej wielkości i wiklinowy fotel. Dotego szaro-ciemnoniebieską wykładzinę dywanową(te dwa kolory przeplatają siędosyć ciekawie), szafirowo-chabrowy, w białe gwiazdki, materiał na zasłonydookien itakiego samego koloru misiowato-futrzaste przykrywadło na mój tapczanik. ŁukaszStarszy uśmiechał się delikatnie,pokiwał głową i powiedział:Magdusiu, niemusisz wybieraćnajtańszych rzeczy, naprawdę. Wybrałam takie, jakie chciałabym mieć, gdybym toja robiła zakupyz własnychfunduszy,i niech takzostanie, bo wtedy będę się czuła dobrze wyjaśniłam i poczułam, że się rumienię, ale nieodwróciłam głowy aninie spuściłamoczu. Zapomniałaś o lampce i czymś w rodzajunocnegostolika. Nie chcę dodatkowegomebla. Pomyślałam, że ten niski białystolik, któryjuż jest w pokoju, mógłby stać w pobliżu mojegotapczanu, obok niego wiklinowyfotel iw ten sposób stolik będzie łączyłróżne funkcje. Masz rację powiedział Łukasz Starszy ale lampkę musisz wybrać. i jeszcze musimy pomyśleć o jakimś sprzęcie, naktórym będziesz mogłaprzewijać dziecko, o czymś takim, costałoby obok łóżeczka. Nie zaprzeczyłam. Tozupełnie zbędne, bo komódka jestna tylewysoka, żemoże pełnićtaką rolę, wystarczy tylkonajej blacie położyć odpowiednie kocyki lub pieluszki. Zaskakujeszmnie, Magdusiu, swoją pomysłowością. Skąd ty to wszystkowiesz? Mojamatka czyta kobiece pisma, aja najbardziej lubię przeglądać terubryki,gdzie aranżowanoróżne wnętrza. A nie te z modąi kosmetykami? Uśmiechnęłam się. Czy ja wyglądam na modnisię? Na modnisię nie, ale na pewno na dziewczynę, która wie, co jestmodne,i umie z tego wybrać to, cojej odpowiada. Rozszyfrowałmniepan po mojej myśli powiedziałam. l775. Łukasz Starszy wszystko kupił, łącznie z lampką,którąwybraliśmy już w innymsklepie. Czułam się lekkoi silnie. Wykładzinę, materiał i lampkęprzywieźliśmysamochodemwprost do mieszkania, areszta miała być dostarczonanastępnego dnia. Umówiłam się więc z Łukaszem Starszym w południe, w mieszkaniu. Gdy przyszłam, wykładzina już była rozłożona i dopasowana do podłogi,a Łukasz montował wprzedpokoju półki. Fajnie wyglądał w dżinsach i flanelowejkoszuliw kratę. Jak nie Łukasz ojciec, aleŁukasz kumpel. Czymogęw czymśpomóc? zapytałam. No pewnie powiedział możesz zrobić kawę i podaćlody sąw zamrażarce. Zrobiłam ipodałam. Chciałampanu powiedzieć, żena studniówkę się nie wybieram, i chciałamprosić,aby pan nie pytał dlaczego. Łukasz spoważniał, zamyślił się, ale rzeczywiście nie zapytał. W takim razie maszrównieżwolnepopołudnie? Kiwnęłamgłową. Proponuję więc takpowiedział wrócisz do domu i spakujeszswoje książki. Przyjadę po nie za 3 godziny. Nie, to złypomysł powiedział po chwili zastanowienia. Nie powinienem przecież wchodzić do twojego domu, a ty dźwigać nie możesz. Zrobimywszystkow poniedziałek, jak zamierzaliśmy. Może pan przyjechać ucieszyłamsię mojej matki jużniema. Wyjechała na ferie wyjaśniłam wodpowiedzi na jego pytający wzrok. A poza tym. tak bardzo chciałabym już choćby dzisiaj tutaj spać. Niecierpięswojego mieszkania, podzielonej lodówki i tego strachu, nadsłuchiwania, kiedyotworząsię drzwi i wejdziematka wściekłaalbobardzo wściekła. obrażonanormalniealbo ponad normę. Boże, Magda, jak ty żyjesz? Ja chyba wcale sobie nie wyobrażam tego,wczym tkwisz. Jak mogęci pomóc? Jużmi pan pomógł i to tak, że czuję się jak wsiódmym niebie powiedziałam, uśmiechając się przez łzy, które Łukasz natychmiast dostrzegł, bospuściłoczy i zacisnął pięści. Ale dosyćtego rozczulania sięnad sobą powiedziałam idę do domu pakować książki. Spakuj wszystko, co możesz i co najbardziej potrzebne,rzeczywiście powinnaś tutaj dzisiajspać! Nie widzę powodów, aby musiało być inaczej. Pakowałamksiążki wstosy po 10 i przewiązywałam je sznurkiem na krzyż,776jakpaczkę. Zrobiłam dwadzieścia paczek. Sznurka miałam pod dostatkiem, ale siłcoraz mniej. Spakowałam teżwszystkie swoje podręczniki, zeszyty i inne szkolnedrobiazgi. Przy okazji wiele wyrzuciłam kartek, świstków, któremiałymi siękiedyś przydać, alesię nie przydały. Kiedy przyjechał Łukasz Starszy, pakowałamdo walizek swoje ubrania. Łukasz mi doradził, abym spakowała je w wielkieplastykowe wory, bo wtedy będzie wygodnie wszystko upchnąć na tylnym siedzeniuw samochodzie. Kiedy przyjechał poraz drugi, czekaływory z ubraniami,pościelą,kilkoma ręcznikami i toaletowymi drobiazgami. Kiedyprzyjechał po raztrzeci,była już godzina szósta. Siedziałam przed wygaszonym Dżordżem,przypustym biurku i ze swoim kubkiem w ręce. Zabrałam kubek, kilka pluszowychzabawek, w tym zielonążabę,plik czasopismi to, co było na mojejpółce w lodówce. Po Dżordża przyjedziemy jutro powiedziałam. Przedpokójw moim nowym mieszkaniu był zawalonypaczkami. Wyobraziłamsobie, ile pracy mnie czeka przy układaniu tych rzeczy. Nie martw się powiedział ŁukaszStarszyjutrozaczniemy to układać. Czyty niejesteś głodna? Już nie powiedziałam byłam głodna dwiegodziny temu. Mampomysł. przebierz się i pojedziemycoś zjeść. Nie, nie zaprotestowałam zdecydowanie ja już po prostu niemamsiły na żadnewyjściemiędzy ludzi. To wtakim razie zamówię pizzę z "La Strady". Mam nadzieję, że lubiszpizzę,tylko jaką? pytał, wykręcając numer. Najzwyklejszą, Margheritę. Może lepiej Vegetarianę z karczochami, oliwkami,kukurydzą, paprykąi pomidorami. Możebyć powiedziałam bezentuzjazmu, nie dlatego, że nie miałamna nią ochoty, ale dlatego,że na nic jużnie miałam siły. Zjadłamjednak pizzę zwielkim smakiem, choć tylkodo połowy. Resztęspakowałam w srebrną folię i włożyłam do lodówki. Umówiłam się z Łukaszem w moim starym domu ogodzinie 16. 00. Przyszłamdużo wcześniej, Dżordż, by Tobie opowiedzieć, jak zwykle wszystko. Dzisiaj przewieziemy Cię donowego mieszkania. Nie wiem jednak, kiedy przy Tobieusiądę. Dużopracyczeka mnie w nowymdomu, a i do starego będę musiała jeszczezajrzeć, by zostawić nienagannyporządek. Pa, Dżordż. Zapamiętaj to,co napisałam w Tobie. Mamy 39 743 słowai 249935 znaków. Dzięki,Dżordż. Nie martw się o mnie: czuję się dobrze. Spałamw nowymmiejscu świetnie iśniło mi się pięknie. Już dzisiaj Ci nie opowiem. Pa.777. 6 lutego poniedziałekWitaj,Dżordż,w nowymmieszkaniu. Jużmasz miejsce i mam nadzieję, żeczujesz się u siebie. Wyglądasz fajnie. Naprawdę. Jestem niesamowiciezadowolona zwłasnego kąta. Śpię tutaj i mieszkam odtygodnia, a jeszcze niepotrafię uwierzyć, jakie szczęście mnie spotkało. Mogęłazić pomieszkaniu o każdej godzinie i niktna mnie krzywo niepatrzy. Mogęsłuchać, jakiej chcęmuzyki. Wszystko mogę, Dżordż. To tyle dzisiajsłów na powitanie. Zajrzęznów do Ciebie. Wybacz, żenierobiętegocodziennie, ale chciałabymwychuchać tomieszkanko najpiękniej. Tak, bykiedy wrócę do szkoły za kilkadni, zajmować się już tylko tym, co dawniej:uczeniem siebie i dzieci. 9 lutegoczwartekPowoli w mojej dziupli wylądanajpiękniej. Wszystkie półeczki wymyte i lśniące. Książki poustawiane. Biurko,zagospodarowane drobiazgami, wygląda nareszcie jak moje. To proste. Wystarczy ustawićswojeksiążki, zeszyty, skoroszyty napółkach, ołówki,długopisy w dzbanuszkach,naktóre patrzyłam od lat, ulubiony kubek z herbatką obok, oczywiście Dżordżmruczący. i jestem bezpieczna, u siebie,naprawdę u siebie. Czuję sięjak królewnaznajpiękniejszej bajki. Królewna w ciąży, z całkiemfajnie zarysowującym się brzuszkiem, wchodzącym jeszcze z łatwością w wełniane getryipodluźneswetrzysko z grubej bawełny. Czy naprawdę musiałam zajść w ciążę z chłopcem,który mnie nie kocha i niechce, i boisię naszego dziecka (a możei wstydzi). czynaprawdę musiałam zajśćwciążę,przejść przez różnekręgipiekiełi piekiełek, abyprzekonać się, że możnaoddychać szerzej, pełniej,spokojnieji że można żyć łatwiej? I jeszcze tak, bysiebie bez przerwy nie winić? Wieczoremsiadam w wiklinowym fotelu, stojącym obok białego,okrągłegostolika,zapalam śliczną lampkę zbiałym abażurem albowykładam się na tapczaniku, przykrytym futrzakiem i czytam wiersze Baczyńskiego. Przepiękne. Niesamowite. A moje dziecko odczasu do czasu puka. To teżniesamowite. Rano przeglądałam dziennikmatki. Zastanawiam się,czy nie zostawić tychzeszytóww starym domu. Nie chcę, by się zamną ciągnęły. Niepotrafię z nichwywnioskować, dlaczego moja matka jest, jaka jest. I co się wydarzyło w jej życiu,118że stała się niedobra, chociaż jej zapiski niewskazują nato, by była nieczułai niewrażliwa. Muszę się uporać ztym problemem,zanim ona wróci, zanim skońtczą sięferie. Ale nie dzisiaj. 11 lutego sobotaWstałam rano, choć nie musiałam,bo ciągle jeszczemam wakacje. Ale lubię. I Aw dodatkumogę,bo nikt mi nadgłową nie kracze. Dzisiaj muszę wstąpić dostarego domu, zostawić list do matki, wykaz rzeczy, jakie zabrałam, i sprawdzić,czywszystko jest na swoim miejscu. Oddam jej dzienniki. Tak zdecydowałam. Przeglądałam je ponownie. Ciągle mniewnich coś zastanawia. Matka kochałaBeatlesów, Skaldów i Staną Borysa. Oglądała "Czterech pancernych"i"Stawkę większą niżżycie". Zachwycała się poezją Tadeusza Nowaka. Tropiła jego spotkaniaautorskie, by móc go słuchać i na niegopatrzeć. Chodziła naspotkania z ErnestemBryllem,StanisławomMikulskim, Połą Raksą, SzymonemKobylińskim i na pogadanki politycznedoPałacuMłodzieży (nie pisała, że bez ochoty, możedlatego, że wszyscy na nie musieli chodzić). Czytała namiętnie"Filipinkę", która otwierała jej oczy na różne problemy,między innymi wakacyjnych sympatii. Chodziła do Teatru Śląskiego na wszystkie poniedziałkowe opery. Miała jakośtam podobne życiedo mojego, choć na pewno żyła w tak zwanychtrudniejszych warunkach. Po copisaładziennik? Czy też nie mogła dojść do porozumienia ze swojąmatką? Czypo to, by miećtylko swoją tajemnicę? By zatrzymywać chwile? Jednojest pewne: w klasie maturalnej mogłamyśleć przede wszystkim o tym, by najlepiej zdać maturę i dostać się na studia. Z jej notatek nie wynika,by była w kimśzakochana. Babcia ją bezprzerwy straszyła tym, że najgorsze, co może jej sięw życiuzdarzyć, to zostaćpanną zdzieckiem. Czego niezrobiła matka, to nadrobiła córka. I taktoczy się świat. To, co dlamojej matki byłoteraźniejszością, dla mniejest odległą historiąz podręczników. Jużpisałam: mnie nieinteresuje polityka, ajeżeli historii się uczę,to dlatego, że ciekawsza i bardziej dla mnie do opanowania niż matematyka. Matkalubiławspominać w dzienniku o wydarzeniach,zbrodniach politycznych, ale jejkomentarz jest panieńsko naiwnyi egzaltowany. Pod datą 7 czerwca 1968 roku matkapisze:"Bardzo ważna wiadomośći smutna Robert Kennedy nie żyje mord przy119. szłegoprezydenta(takie piękne miał imię). Nie znajduję innych słówpoza tymi,bypowiedzieć,że mi go straszliwie szkoda i żal. Wiem, że o tak ważnej sprawiepolitycznej powinnampisać innymi słowami. Ale nic innegoteraz nie umiempowiedzieć,a wszystko, coczuję, wyrażam w tychdwóch słowach". Podspodem wklejone jestzdjęcie Roberta K. z podpisem: "Jednaz ośmiu kułwystrzelonych przez zamachowca ugodziłaR. Kennedy'egow głowę (miejsce tooznaczone jest na zdjęciu)". "'' Jwlna i etinlukat wyitraelonych pnę-Bacbowcugodziła -R Kontdy'g aii)w f oznciOB jetPoddatą 10 czerwca1968roku znalazłamtaką notatkę:"Już popogrzebie Roberta. Och!Bestie z epoki kamiennej dlaczego go zabiliście? Robertbył człowiekiem, którychciał zbudowć nową Amerykę, bez wojen,bez dyskryminacji rasowej. Przeszkadzał wam i dlatego musiał zginąć. Tak!Musiał zginać. Pastor Luther Kingteż musiał zginąć". Znalazłam jeszcze cośniesamowitego: za okładkę wciśniętybył wycinekz gazety (nie wiemjakiej, bo nie napisane). Przepisuję:"Jestem szczęśliwa. Ktoś powiedział: Jakocham życie, tylkoono mnieniekocha. A jak jest ze mną? To właśniemnie życie kochało, a ja robiłam z siebiecierpiętnicę. Wiecznie byłamtaka zniszczona, złamana. 720Doszłam do wniosku,że wszystko musi sięzmienić. Mam przecież dom,znajomych, od którychdużo wymagam, mało im w zamiandając. Niewartorobić z siebie ofiary losu. Pamiętam, jakuczyłam się do egzaminu wstępnego. Cztery ściany, wersalka załadowana książkami i ja. Pamiętam własne myślenie,że nic nie umiem, niezdam,że przecież muszę, by nie zawieść rodziców. Rzeczywiście dostałam się naupragnioną filologię polską. I w tym momenciezniknęływszystkie troski, nawetowe chwile z książkamiwydawałysię przyjemne. Mojecodzienne czynności niewiele różnią się od siebie. Rano na uczelnię,zajęcia, potemkilkugodzinne siedzenie w bibliotece na twardym krzesełku, jużprawiewieczorem powrót do domu, korepetycje z moim uczniem. Ale jestemzadowolona, bo wiem, że się nie pomyliłam w wyborze studiów. Nareszcie uczę siętego, co lubię. Trochę dużo gramatyki, w której obowiązuje matematyczna dokładność, ale mnie się to podoba. Chcę być nauczycielką i będę. Lubię się czuć potrzebna, a w ten sposób mi się to uda. Chcę być prawdziwym pedagogiem. Ciągle brakuje mi czasu, wtedy chciałabym, aby dobamiała 48 godzin. Czasami nic misięnie chce. Wtedy leżę,patrzę w sufit i myślę o NIM. Kiedyś pisałamw wypracowaniu o królewiczu,który zjawi sięnagle i mnie pokocha. Gdy przymrużę jedno oko to rzeczywiście ON możebyć królewiczem. Więc myślęo niedzieli iotym, że spędzę ją zNIM. I nagle wszystko jestjuż inne, wartopopracować, żeby niedziela była wolna. Moja niedziela jest różowa. Przedpołudniewdomu z rodzinką,popołudniez NIM. Teatr, kino albo herbatka w domu. I po niedzieli masa wrażeń,które starczają na cały tydzień. Jestem szczęśliwa, dlatego staram się wykorzystać każdąchwilę. Może kiedyś będzietrudniej? "Nieprawdopodobne! Ten tekst podpisany był inicjałamimojej matki, więc na pewno ona jestautorką. Zresztą,wiele faktów się zgadza. Ale w związkuz nim rodzisię we mnie kilka pytań:Byłajuż studentką,gdy go pisała,i była szczęśliwa. Takprzynajmniej napisała. Kimjest ten tajemniczy ON? Czy to był już mój ojciec? Napisała: "Lubię czuć się potrzebna". Kiedy więc to przestała lubić? Co się stało,że matka jest inna tam niżteraz? Czy nie kochałamojegoojca? Alejak można go było nie kochać? Ona była dlamnie niedobra nawet wtedy, gdy ojciec żył(zawsze się jej bałam,bo mnie biła), i straszyła, że powie ojcuo moich przewinieniach,a onwtedy przestanie mnie kochać. Robiłamwięcwszystko, co chciała, byle tylko nie naskarżyła. Dopiero znacznie późniejzrozumiałam, że ojciec nigdy by mnienie przestał ko727. chac,nawet gdyby mu powiedziała, że znowu zwymiotowałam tę wstrętną zupę,którąmatka wpychała we mniena siłę,mimo żewyłaziła mi uszami. Dosyć, dosyć,dosyć! Nie będę już tego wspominaći rozpamiętywać,bo rośniewe mnie nienawiśćnajprawdziwsza, a łzy duszą mnie w gardle, codawniej było nie do pomyślenia. Od kiedyja się zrobiłam takąbeksą? Czy od tego momentu, kiedy zapłakałam przyBartku? Bartekna pewno myśli, że wyjechałam na ferie. Może dzwoni, atam nikt nieodpowiada? Niktnie wie,gdziejestem. Oprócz Łukasza Starszego i Młodszego. Koniecstukania, Dżordż. Muszęwyjść, abyze wszystkim zdążyć. Coś mniegnaw środku. Chciałabym jak najwięcej słów Tobie powierzyć, bo wiem, żewszkole będę miała znów niezłąprzeprawę, a czasu napewno za mało, bydoCiebie zaglądaćcodziennie. Aha! Zadzwoniłam do Łukasza Starszego, by mu powiedzieć,że wszystkojużpoukładałamiże jest tak piękniejak wmarzeniu. Wypytywał mnie trochę, więcpowiedziałam:Aczymogę pana zaprosić do siebie dzisiaj? Przy słowie"siebie" z lekka się zająknęłam. Z ochotą przyjdę powiedział. Októrej? O 18. 00, bo wcześniejchcę jeszcze pójść do starego domu i. Magdusiu, nie tłumacz się przede mną ze swoich planów. Nie tłumaczę się, ja się panu zwierzam. I tymi słowami gozaskoczyłam. Na pewno. Zresztą siebieteż. 12 lutego niedzielaWczoraj wstarym domu posprzątałam i podlałam kwiaty. Wszystko jest naswoim miejscu. Mój pokój wygląda bardzo smutno. Na kuchennym stole położyłam list do matki,którego brudnopis zabrałam. Oto, co napisałam:"Mamo,chciałamzTobą porozmawiać i powiadomić Cię o moichzamierzeniach, alewyjechałaś bez słowa,a raczej zostawiając tylko informację na kartce, więc i jarobięto samo. Kto wie,czy to nie jedynysposób, aby sobiecokolwiekpowiedzieć. Tydzień temusięwyprowadziłam. Mieszkam teraz w 2-pokojowym mieszka722niu. Oto mójnumer telefonu: 102-95-65. Gdybyś odczuła potrzebękontaktu zemną zatelefonuj. Mieszkam sama. Nic więcej na ten tematCi nie powiem,niesądzę zresztą, abyś chciała wiedzieć. Wiem, że mniewykreśliłaś ze swojego życiai żebardzo się za mnie wstydzisz. Nie wiemnatomiast, dlaczegomnie niekochaszi nienawidzisz. Nietylko za to przecież, że bezTwojej wiedzy i woli jestemwciąży. Czuję, że przyczyna tkwigłębiej. Próbowałam jej dociec, ale za małoo Tobie wiem. Prawie nigdy nie rozmawiałyśmy, bo nie nazwę rozmową Twoichpoleceń i moich przytakiwań. OddajęCi Twoje dzienniki, któreznalazłam w koszu na śmieci. Nie ukrywam,żeczytałam. Jeżeli masz mi to za złe przepraszam. Chciałam dzięki nim cośzrozumieć z Twojegożycia. Teraz nie mam czasuna rozpamiętywanie przeszłości. Muszężyć teraźniejszością. Takąsamą, o jakiej Ty pisałaś w drukowanym tekście,a jednak o wiele trudniejszą. Poradzę sobie, bo jestem silna. Dzięki własnemukątowi zrozumiałam, że nie muszę się Ciebie baćani żyćw ciągłym poczuciu winy, ani w przekonaniu o swojej bezwartościowości. Pomyśl, Mamo, o swoimżyciu i o mojej w nim roli. Może coś z tegowyniknie. Nienapiszę, że mi przykro izanic Cięnie przeproszę. Ten etap w moim życiu jużminął. Czuję jedynie, że teraz będę mogła od Ciebie odpocząć, a Ty ode mnie. Może kiedyś sięspotkamybez nienawiścii wybaczymy sobiewszystko. Piszęw liczbie mnogieji tonie jest pomyłka. r MagdaiPS Zabrałam z domu:200 książek, tylko z mojego pokojukołdrę, poduszkę +2 zmianypościeli4 ręczniki, w tym jeden kąpielowyDżordżaswoje maskotkiswojeubrania(letnieteż, chybawięc nic niepozostało)kubek, z którego lubiępić herbatękwiatki doniczkowe z mojegopokojuJeżeli uważasz,że powinnam coś zwrócić zatelefonuj. PS 2 Bardzo proszę,abyś rentę po ojcu dla mnie wysyłała na moje konto podaję numer: PKO SA o/ Katowice 00214532-1132-6-4345567. Najlepiej byłoby tak tozałatwić,by ograniczyć kolejne pośrednictwa. Możewięcpodasz,gdzietrzeba, numermojego kontai pieniądze będę otrzymywałabezpośrednioz instytucji, która przesyłała je do naszego domu wiemotym,bo co miesiąc wyjmowałam awizo ze skrzynkilistowej na moje imię,ale to Tyodbierałaś potem pieniądze na poczcie. Skoro mieszkamy osobno i wieść mam723. życie tylko na swój własny rachunek, chciałabym wszystko załatwiać samodzielnie. MagdaZestarego domu zabrałamlisty: od Basi-stryjenki i od Jeannette. Muszęnatychmiast odpisać, podać imnowy adres i telefon. Czeka mnie jeszcze cośtakiego, jakwymeldowaniesię ze starego i zameldowanie w nowym miejscu. ŁukaszStarszy przyszedł punktualnie. Przyniósł owoce, mlekowkartonikachpo pół litra i soki. Nie mógł się napatrzeć. Wszystkomu się podobało, a najbardziejmniejszybiało-niebieski pokój. Trochę na mnienakrzyczał, że powiesiłam firanki. Do głowy mi nie przyszło,że nie powinnam. Nie wiem, dlaczego podnoszenie rąkdo góry miałoby być dla mnieszkodliwe. Było to męczące, ale bynajmniej nieczułamsię gorzej. Zasłonki do okien obrębiałam ręcznie ściegiem krzyżykowym. Nauczyłamsiętego wpodstawówcena zajęciach praktycznych. PoczęstowałamŁukasza spaghettizsosem pomidorowym i ostrym, potartym żółtym serem, któryudawał parmezan. Sos zrobiłam sama z mrożonych pomidorów, koncentratu, oliwy, cebuli,czosnkui oregano. Łukasz był zaskoczony, bo przecież nie zapraszałam gona kolację, ale widziałam jego zadowolenie. Po razpierwszy włożyłam szeroką sukienkę w kratę. Nie czułam sięw niejdostojnie. Od jutra doszkoły. Wcale nie mam ochoty, tym bardziej gdy pomyślę, comnieczeka. Ale dzisiaj wieczoremmogęsobie podarować trochęspokoju i kilka wierszyBaczyńskiego. Pójdę spać wcześnie. Podejrzewam, że i tak nie uniknę wyobrażania sobie reakcji matki, gdy będzie czytała mój list. 18 lutego sobotaStraszniemi smutno, Dżordż. Smutno mibez powodu. Ciężkomi w środku. Najchętniejsiedziałabym w wiklinowym fotelu zpoduszkami zaplecamii patrzyłabym w okno, zktórego całkiem ładny widok, ale on mnie też nie cieszy. Nawetnie mam siły opisaćCi tego, jaką podłąrozmowę miałam w szkole. Ale nie ona jestpowodem mojego smutku. Smutek jestsam z siebie. To, cobyło w szkole, opiszę,ale później, gdy wrócido mnieenergia. Na razie robię tylkoto, co muszę. Udało misię utrzymać lekcje z angielskiego. Poprosiłam jedynie, aby dzieci były przyprowadzanedomnie. Rodzice kręcili nosem, ale gdypodałam nowy adres i telefon, toich ciekawość natyle wzrosła, że się zgodzili. Myślę, że mój widok wszystko imwyjaśnił. Bawiłomnie to, jak udawali, że nic nie spostrzegają, a kątem oka świdro724wali mnie imieszkanie. Na pewnosnują domysły. Niech snują. Takżei nić czarną,i kordonek biały, i wełnę pstrokatą. Wszystko mi jedno. Niedługoprzyjeżdża Jeannette. Odwiedzimnie też stryj ze stryjenką. Matka nie zatelefonowała. O przeprowadzce wie tylko Bartek. Podałam mu numer telefonu. Ale teżnietelefonował. W ogóle telefon raczej milczy. AŁukaszMłodszy milczy całkowicie. W szkole starasię na mnie nie patrzeć, a jak się już zdarzy,że miniemy się,bo niemainnego wyjścia,to uśmiechasię kurtuazyjniei przyjacielsko. Po prostu nieźlegra. Codwa dnidzwoni Łukasz Starszy, by zapytać, czy się dobrze czuję. Tak pyta,jakby to on miał być przyszłym ojcem dziecka, a nie jego syn. Jeszcze stryjenkaBasia telefonowała. I tak biegną dni. 23lutego czwartekByłamu lekarza. Wszystkoniby dobrze, skąd więc ta dziwna słabość i apatia? Ciężko mi. Nie dlatego,że jestem grubsza,aletak w środku miciężko. Niechce misię gotować. Odżywiam się serem, owocami i ciepłymmlekiem. Kilka razy ugotowałam sobiezieloną fasolkę szparagową. Z mrożonki. Nie opłaciłam kursu uLongmana, więc mam jedno całkiem wolne popołudnie. Niejestem pewna, czy dotrwam dokońcaczerwca, apoza tymnie mam zbędnychczterechmilionów. Nie tracęza wiele. Oglądam telewizję satelitarną i programyw języku angielskim. Telewizor, jak się okazało, podłączony jest do kablówki. Przygotowałam sobiedo czytania fachoweksiążki o ciąży i porodzie, ale jeszcze nie zajrzałam. Na dworze ciągle zimno. l marca środaWczorajwieczorembył Łukasz Starszy. Zadzwonił oczywiście z zapytaniem,czymoże przyjść na małą chwilę. Przyniósłtrochę wędlinw hermetycznie zamkniętych woreczkach foliowych, kurczaka zrożna i owoce. Powiedziałam, że migłupio, bo wychodzi na to, żejestem na jego utrzymaniu. Nie przesadzaj, nie przesadzaj powiedziałŁukasz. Mama cię odwiedza? zapytał. Nawet niezatelefonowała. Widzisz więc, że tym bardziej muszę o ciebie dbać. 725. Chciał zaraz wyjść, alepoprosiłam go, by zjadł ze mną kurczaka i wypiłherbatę. A niebędę przeszkadzał? Bardzo powiedziałam muszęprzecież ugotować na jutro obiad dla5-osobowej rodziny, wyprać pranie, a w dodatku za chwilę wróci mój mąż alkoholik i rozprawi się z panem tak, że caławieś będzie miałao czym gadać przeztydzień. Łukaszsię uśmiechnął,ja też. Poczułam,że wraca mi ochota, by coś zrobić,i niezadręczaćsię wreszcie tym, jak patrzy na mnie szkolnagawiedź. A patrzy,patrzy. 4marca sobotaNo dobrze, Dżordż,dojrzałam wreszciedo tego, byCi opowiedzieć, cosiędziałoostatnio w szkole. Muszę sięwziąć w garść. Nikt tego za mnie nie zrobi. Dwa tygodnierozmemłania duchowego wystarczy. Pierwszy dzień w szkolepo feriachbył najtrudniejszy. Fama rozniosłao moimodmiennym stanie. Wyobrażam sobie,że wrzało jakw ulu. Kiedy weszłam doklasy, zapanowała cisza. Wszyscy patrzyli. Już nawet ślepy by sięzorientował, żepod szeroką bluzą bynajmniejnie wiotkąkibić ukrywam. W końcu Aśka niewytrzymała:Nic namnie mówiłaś, Magda. Po tylulatach w szkole nauczono mnie,by nie gadać zadużo, gdy niktniepyta. Ale to pierwszedzieckow naszej szkole. Moje też pierwsze powiedziałamlekko i zuśmiechem. Rozładowałam w tensposób napięcie, dziewczyny mnie okrążyły ijednaprzez drugą nalegały, abym coś więcej powiedziała. Przecież wiecie, że nigdy nie byłam chętna dozwierzeń. Po prostu: możemi się udaurodzić człowieczka zaraz po zdaniumatury. Zaniemówiły. Nie przypuszczały, żeto tak szybko. Dopytywały, czy pozwolęim pójść z dzieckiem na spacer, popilnować, ponosić narękach. Zachowywałysięco najmniejtak, jakbym miała urodzić Barbie, którą wszyscy kochamy tylkodlatego, że nikogo na nią nie stać, aw telewizji, jak na złość, reklamują tenbarbiastyświat jako jedyniesłuszny i godny pragnień. A kiedy możemy przyjść na ślub? zapytała Aśka,która zawsze lubiławiedzieć więcejniż inni. Będę panną z dzieckiem, bez ślubu, męża, chłopaka. ojciec dziecka był726mężczyzną mojego życia za krótko, abym mogła zostaćjego żoną. to wszystko. Więcej grzechów nie pamiętam iwięcej nic nie powiem. Magda,nie zgrywajsię choć raz w życiu nakaczkę-dziwaczkę. niedawałaza wygraną Aśka. To nie jestzgrywa powiedziałamjuż bezsztucznie nerwowego uśmiechui nie męczcie mnie dodałamze względuna mójpoważnystan. Uśmiechnęłamsię zwyczajnie, choć trochę wyniośle, ale chciałam, bytakonferencja klasowa czy "sto pytań do" były sceną, w której nikt mnie nie żałuje iniktsię nade mną nie lituje, a tylko, najzwyczajniej w świecie, skręca się z ciekawości. Bartek milczał. Chyba bardzo chciał, aby już skończył się ten cyrk. Ja też chciałam. Klasowascenka była wsumie sympatycznai życzliwa, z posmakiem sensacji,ale bez zgorszenia. Zgorszenie było w gabinecie dyrektorki. Aż mi niedobrze,gdy je sobie przypomnę. ;Nie zdążyłam się zgłosić naobiecaną rozmowę, bozostałam oficjalnie za-wez? wa-na. Weszłam do długiego jakdwatramwaje gabinetu dyrektorki. W jednymjego rogu sterczało ustawione na ukos biurko. Wdrugim rogu, także na ukos,oszklona szafa z papierzyskami w okładkach, imitujących książki. Pod ścianą dwazniszczone fotele. Z sufitu zwisał wstrętnyżyrandol z metaloplastyki. Dyrektorka rozsiadła się za biurkiem, ręce złożyła jak do modlitwy i patrzyłana mnieżmijowato małymi oczkami. Nie zaproponowała mi, abymusiadła naktórymś z foteli. Stałam więc przednią wyprostowanai czułam siętak, jakby zachwilę miał podejść do mnie lekarz,przyłożyć zimny stetoskopdopleców i powiedzieć, abymgłęboko oddychała. Co ja mówię! Czułam się sto razy gorzej, boprzecież lekarz chciałby mi pomóc,a we wzroku dyrektorki bynajmniej nie czułamżyczliwości. Słucham powiedziaładyrektorka. Proszę? zapytałam równie głupio. Słucham, co maszdo powiedzenia. Na jaki temat, panidyrektor? No, nie. w dodatku próbujesz być bezczelna! Chcę wiedzieć, co zrobiszw tym semestrze, bo chyba niezamierzasz pozostać wnaszej szkole? Czy to znaczy,że nie mam prawachodzić do szkoły tylko dlatego, żejestem wciąży? Niemówimy o prawach! Mówimy o twoich obowiązkach. Chyba nie sądzisz, że będziesz w stanie wypełniać swoje obowiązki właściwie? Przecież jestem najlepszą uczennicą w klasie i. 727. Byłaś, moja droga. byłaś,ale nie wiadomo, czy będziesz! Przed tobęjeszcze trochę nauki i egzaminy, aja nie zamierzam robić ze szkoły cyrku, porodówki aniżłobka. Pomyśl sobie. gdyby tak wszystkie zaczęły jakouczennicerodzićdzieci, to doszłobydo tego, że szkoły świętym obowiązkiem byłoby zatrudnianie nianiek, nie tylko nauczycieli! Udawałam spokój i opanowanie. Pani dyrektor powiedziałam mam zamiar nadal być najlepsząuczennicą, bo ciąża nie odebrała mirozumu. Mam zamiar zdać w tej szkole maturęjeszcze przed urodzeniem dziecka. Alejak ty sobietowyobrażasz? Jesteśuczennicą, traktujemy cię jak uczen-ni-cęskandowała dyrektorka musiszzachowywać sięjak u-czen-nica, stawać przy tablicy jak u-czen-ni-ca,my nie możemy robić dlaciebiewyjątków, jak poczują się inneuczennice, jeżeli ciebiebędziemy wyróżniać? Nie proszę o wyróżnianie, proszęmnietraktować jak zawsze inie szykanować z powodu mojego brzucha, a ze wszystkiminnymsobie poradzę. Nieprawdopodobne! Skąd u was taka łatwość wmówieniu o tych sprawach? A więcjednak o coś prosisz. niesamowite. Nie mogłaś takzrobić odrazu, przyjść do mnie jak do matki, powiedzieć, wytłumaczyć, pomoglibyśmy,coś zaradzili, łatwiej byłoby cię na początku roku przenieść dowieczorowejszkoły. Aleja niechcę do wieczorowejszkoły! Tammogłabyś się poczuć dorośle, jak przyszłamatka. Już teraz czujęsię jakprzyszła matka. No,nie. tak nie będziemy rozmawiać, jado ciebie wyciągam pomocnądłoń, rozmawiam jak przyjaciel, a ty mi pokazujesz pazury, powiedz, czy jana tozasłużyłam? Za swoją prawie 30-letnią pracę z kredąprzy tablicy, za poświęcenietyluuczniom, czy ja zasłużyłam? Pani dyrektor. ja bardzo proszę, to ja jestem w ciąży (. w ostatniej chwiliugryzłam sięw język,by nie powiedzieć. anie pani). to ja jestem w ciąży, a niecałaszkoła, więc proszę już nic nie mówić, jeszcze tylkokilkamiesięcy i ma mniepani z głowy i będziemogłapani o mnie zapomnieć jakmoja matka. I tu popełniłambłąd. Mogłam nie wspominać o matce. Poniosło mnie jednak. Poniosło. A więc nie jestem osamotniona w swoichpretensjach,twoja matka jest pomojej stronie, a przeciwko tobie. dyrektorkawyraźnie triumfowała mamnadzieję, że skororozumuci ciążanie odebrała,to potrafisz odpowiednio wnioskować i właściwie siebie ocenić. Miałam już dosyć tej rozmowy. Sterczałamprzed dyrektorką jakSztywny PalAzji iwiedziałam, żejest równie niereformowalna jak moja matka. W jednej128chwili pojęłam,że nie powinnam sięodwoływać dopraw, doochronyżyciapoczętego, do konieczościudzielania pomocy uczennicom w ciąży, do tego wszystkiego, o czym ostatnio trąbiła prasa. Nie, to nie domojej dyrektorkitakagadkaszmatka. Ona jest niereformowalna, jak nasz system polityczny, który byłległ napolu niechwały, mówiąc w czasie zaprzeszłym, któregokiedyś sięna lekcji gramatykiuczyłam. Prawa prawami, kodeksy uczniów kodeksami,ale sprawiedliwośćmusi byćpo jej stronie, jak w filmie o Kargulach i Pawlakach, który mój ojciec taklubił oglądać, a jarazem znim. Jedyne, co mogłam zrobić, by nie walczyć, a siły zachować dla siebie idlamojego dziecka,które właśnie wtedysię odzywało,ruszając się we mnie gwałtownie. to zgodzićsię. Zgodzić się. Powiedzieć, że jestem, jakajestem i proszę,abyzemną wytrwali. Poprosić, wierząc, że nie muszę prosić, wiedząc, żewszystko,! o co proszę, po prostu misię należy. Jedyne, co mogłam zrobić, tobyć ponad całą' tę rozmowę, bo cóż mojadyrektorka mogła wiedzieć o życiu. Nie była wciąży! - wwiekudziewiętnastu lat. Zresztą, diabli ją wiedzą! Wtykam nos w nie swojesprawy, prawie jak ona. Jedyne,co mogę zrobić myślałam to wrócićdo domu, do swojegodomu, w którym nikt nie będzie się nade mną znęcał,wyrzygać cały ten obyczajowo-dulszczyźniany syf, wypić lampkę czerwonego winai zasnąć. Dla dobraswojego i dziecka. A potem się obudzići odrobić lekcje, pieprzone lekcje, jakpieprzone pierożki ipieprzone życie. Odrobić, aby żadna inna wściekła nauczycielica, nauczyciołka w stylu Koziołka Matołka, się do mnienie przychrzaniła. Niemniejjednak mampropozycję niedo odrzucenia powiedziała pochwili milczeniadyrektorkadoceń moją dobrą wolę i serce, bo w czasie feriizamiast wypoczywać,zajmowałam się twoimi sprawami. Mimo że jest to środekroku szkolnego, załatwiłam ci przeniesienie do szkoły wieczorowej. Za niczym niemusisz biegać, tylko po prostu wziąć papiery i zacząć tam chodzić. Poradziszsobiez łatwością, a pozatymbędzie ci wygodniej, botam są zajęcia tylko w sobotęi niedzielę. To naprawdę w trosce o twojesamopoczucie idlatwojego jedyniedobra. Bardzo panidziękuję zatroskę i za serce,ale ja nie chcę się przenosić. W wieczorowej szkolepracuje moja matka. Otym też pomyślałam powiedziała dyrektorka załatwiłam ciszkołę nie w Katowicach, tylkow Chorzowie. Tam cię nikt nie będzie znał. Chyba powinnam wyjść i trzasnąćdrzwiami albozemdleć, albo pierdnąćz całej siły jakGwen w powieści E. Kazana pod tytułem "Układ", ale nic w tym stylunie zrobiłam, za cosiebie do tejpory podziwiam. Bardzopanidziękuję, pani dyrektor, ale nie chcę dowieczorówki, a tymbardziej do Chorzowa, skoro tutaj mamszkołę pod nosem. Proszę mi wybaczyć,9 Magda. doc729. ale ja to wytrzymam, jestem Koziorożcem,a poza tym nie jestem sama, więcbędzie dobrze, zapewniam. Jak to nie jesteś sama? A więcwychodzisz za mąż? Nie wychodzę. Niejestem sama, ponieważ mam w sobie dziecko. Ja to jużnaprawdę czuję. Jak uważasz powiedziała dyrektorka,złatwością wracając do posępnej miny, zwiastującej wszystko co najgorsze i zapalając papierosa, mimo żew szkole nie wolno było palić, nawetnauczycielom, poza wyznaczonym na topomieszczeniem. Pamiętaj, że wyciągałamdo ciebie pomocną dłońi żezrobiłamwszystko,co w mojej mocy, aby ci pomóc, ale skoro tywiesz lepiej i tychcesz mieć ostatniesłowo w tej grze, no to jej wynik będzie zależał tylko odciebie. Taką mam nadzieję powiedziałam spokojnie,odgarniając ręką kłębydymu,które akurat wmojąstronę pofrunęły. Dziękujęza życzliwość i za panidobre serce powtórzyłamna koniec tę samąformułkę,trwając w przekonaniu, żepowinnamwyjść ztakzwanegogabinetu upokorzonai pochylona,i zpopiołem wewłosach, i z mózgiem zamienionym w gówno, i ze łzami w oczach, i z przeprosinami za to, że jestem, że żyję, że się ośmielam, że naruszam i że na zawsze pozostanęw pamięci. Jeżeli misięuda, ONI obrócą to na swoją korzyść. Podkreślą "pomocną dłoń" wyciągniętą, ajakże, do mnie. Jeżeli misię nie uda, powiedzą, że zrobiliwszystko, pomogli, ale przecież ta młodzież współczesna jesttak nieodpowiedzialna, tak w sobie zadufana i przekonana, żeświat jestpo to tylko,byzniegobrać, a nie dawać. No i proszę. jakie są tego efekty. Wyszłam z"gabinetu" dyrektorki jakzbity pies. To mało! Jak skopany przezpijaka kundel. Alejednak wśrodku coś się we mnieodradzało. Wiedziałam, żepotrzebne mi jest rzyganie i spanie. A potem tylko do przodu. Nie przypuszczałam,że spotka mnie jeszcze coś dobrego. Po wyjściu od dyrektorki stanęłamw kątku,by wyrównać oddech,zanimwejdę doklasy, i wtedy podszedł do mnie facet z bioli. Pani Magdopowiedział (ondo wszystkich uczennic tak się lubił zwracać) wiem,żenie zabardzo mogę panipomóc,ale może przynajmniejodwiozępanią dodomu, właśnie mamokienko. Nie,nie, dziękuję powiedziałam. Jeszcze tylko dwiegodziny, wytrzymam. Jeszczetego by brakowało, bym teraz uciekała zlekcji. Uśmiechnęłamsiędo niego. Dziękuję -^- powiedziałam. Czy panwe mnie wierzy? Nigdy niewątpiłem. To dobrze, bo będę zdawała namaturze biologię zamiast historii,i to nie130dlatego, żepanjest dla mniedobry, a dlatego, że biologię mniej umiemi jeszczebędę miała szansęsię poduczyć. Też się uśmiechnął. Zalotnie albo przekornie. Nie wiem. Służę pani pomocą powiedział. I sądzę, żenaprawdętak pomyślał iniebajerował. 8marca środaOczywiściejest to Dzień Kobiet, który w naszej szkole wszyscy"obchodzą"prawie tak samoradośnie jak modne wostatnich latach Walentynki, ale bardziejdostojnie, bo taki ton narzucająpanie profesorki. Każda z dziewczątw klasiedostała zdechniętego fiołka,a ja dodatkowo małe śpioszki. Podziękowałam, mówiąc, że to pierwsza rzecz dla mojegonienarodzonego. Baba z polwy zgłupiała. W przeddzieńpróbnej matury (jutro piszemy przez5 godzin w sali gimnastycznej, w białej bluzcei z zachowaniem wszystkich rygorówjak naprawdziwej maturze) zrobiła kartkówkę. Na pewno niechciałojej sięprowadzić lekcji i wymyśliła temat na 45-minutową impresję: "Jakie wspomnieniazachowasz ze studniówkowegobalu? Impresjaabiturienta". Jeżeli miałabym, nie dajBóg, dłużejniż potrzeba, chodzić do tejszkoły, to napewno uwierzyłabym w spiskową teorię dziejów. Wszyscy przecieżwidzieli, żenie byłamna studniówce. Chyba ja jedna. Ale oczywiście baba z polwy, choćłypaław moją stronę, słowanie rzekła. Miałam do wyboru: posłowach "impresja abiturienta" zrobić myślniki dopisać "ćwiczenia z wyobraźni", po czymopisać swoje wyobrażone przeżycia,cowcale niebyłoby dla mnie trudne albo: napisać coś wyjątkowo innego. Wybrałam inność, skoro już taki mój los w tej szkole. Napisałam tak (udało mi się zachować brudnopis i przepisać na czysto):"Jest taka scena w Małym KsięciuA. de Saint-Exupery'ego, wktórej toczysię rozmowao przyjaźni ipotrzebie obrządku. Coto jest obrządek pytalisa Mały Książę. Lis odpowiada: To coś całkiem zapomnianego. Dzięki obrządkowipewien dzieńodróżnia się od innych, pewnagodzina odinnych godzin. Moimyśliwi, na przykład, mają swój rytuał. W czwartek tańczą z wioskowymi dziewczętami i stąd czwartek jest cudownym dniem. Podchodzę aż pod winnice. Gdybymyśliwinie mieli tego zwyczaju w oznaczonym czasie, wszystkie dni byłyby dosiebiepodobne,a ja nie miałbym wakacji. To lisie filozofowaniemożnabyłoby odnieść do różnych dziedzin naszego131. życia. Teraz myślę o studniówkach szkolnych balach abiturientów, odbywających się nasto dni przed maturą. Skąd się wzięły? Jakie sąich tradycje? Studniówka była i jest. Od dawna. Nasi rodzice jąmieli na pewno. Czy dziadkowie? Niewiem. Czy studniówka jest tylko polskim zwyczajem,obrządkiem? Próbowałam tegodociec w dniu studniówkowego balu, gdy siedziałam w domu zeswoim nie narodzonym i myślałam o tym, jak bawią się inni. Sama nieposzłam. Nie dlatego, że się wstydziłam. Po prostu: bywam rozsądna, a w moimobecnymstanieszczególnie. Rozważyłamwięc różne za i przeciw, po czymwybrałam wieczór w domu,zamiast w szkole,w hałasie, wrzasku imuzyce,którejnie lubię. Poszperałam w książkach. Trochę znalazłam. Egzaminy dojrzałości ustanowił w 1812roku Wilhelm von Humboldt,niemiecki reformator szkolnictwa. Odtąd wszelkie szkoły średniezaczęłyzabiegaćo uzyskanie prawa do przeprowadzenia takich właśnie egzaminów, co znaczniepodnosiło pozycję szkół. Spróbuję więc pofantazjować: Czy można skojarzyć studniówkę ze100dniamiNapoleona? Napoleonopuścił Elbę, wykorzystując nastroje zamieszania poKongresie Wiedeńskim i rozpoczął swój marsz na Paryż, który zajął bez walki. Próbowałrestaurować cesarstwo. Miał swoje 100 dni i wielką szansę,którą straciłw bitwiepodWaterloo. Myślęsobie,że maturajest moją szansą. Jaja wykorzystam napewno. Byćmoże, nie uczestnicząc w studniówkowymbalu, mamjedno wspomnienie mniej,ale za to, jak naklasowego kujonka przystało,doszukałamsię konkretów o egzaminie dojrzałości. A szalećbędę, wedle wskazówek Kochanowskiego: kiedyczaspo temu". Dostałam na nowy adres rentę po ojcu. Nie 3 ale4,5 miliona. A więcmojadroga matka miałazamiar potrącać sobie z niejnaczynsz, zato, że zniąmieszkam. Niby słusznie, ale mogła mi o tympowiedzieć. 12 marca niedzielaOdpoczywam po próbnych maturach. Odpoczywam naprawdę. Wczoraj i dzisiaj 2-godzinnyspacer po parku Kościuszki. Ciepły obiadek z gotowanymi jarzynamii surówkami, nie licząc owocówpo południu. Przestałam sięprzejmować duperelami. To niesamowite: wystarczy zrozumieć, cojest najważniejsze teraz i jutro. A ja wiem. Kiedy tylko zaczynam sięmartwić, mójczłowieczek mnie kopie nieco mocniej. Wolałabym, aby to robiłz radości, że wszystko unas dobrze. 13217 marcapiątekByłam ulekarza. Wszystko w porządku. Jestem ponoć jedyną pacjentką, której nie trzeba przypominać o racjonalnym odżywianiu. Moja waga jest w normie. W sumie nie powinnam przytyć więcej niż 8-10 kilogramów, co przy mojej budowie ciała jest najwłaściwsze. Ponoć kobiety potrafią przytyć podczasciążyi25kilogramów. To znaczy, żenie jedzą, tylko żrą, i nie za dwóch, tylko zapięciu. Konieczniemuszę się więcej gimnastykowaći ćwiczyć oddychanie przeponą. Ćwiczę, ale niewiem, czy robię to prawidłowo. Czytamcodziennie po trochu"Spotkania w szkole rodzenia", poradnik WłodzimierzaFijałkowskiego. Wypożyczyłam z osiedlowej biblioteki. Czuję się dobrze. Nie mam zgagi, nie swędzimnie skóra, nie drętwieją mi ręceani nogi. Piszę otym, bozanim wejdę do gabinetu pani doktor,trochę się nasłucham, jakie dolegliwości mają inne kobietyw ciąży. Gdybym o nich nie słyszałai nie czytała, nie wiedziałabym, że w ogóle mogą być. Jednymsłowem mampowód do dumy. Jestem zdrowa jak rudy rydz. I niechby takbyłoaż dokońca. Gdyby nieto, co spotkało mnie złego ze strony ludzi (mówięogólnie), to nieczułabym, że ciąża jest ciężarem. Choćteraz już czuję, że trochę mi ciężej. 20 marca poniedziałekTrzy dnirekolekcji wielkopostnych. Miałam do wyboru:siedziećw kościelelub w szkole. Dzisiaj byłam na rekolekcjach w kościele. Bardzo zmarzłam. Jutropójdę do szkoły, do pracowni biologicznej. Nareszcie będę mogła spokojnie pooglądać preparaty biologiczne. Ksiądz niema odwagi ze mną rozmawiać. Dzisiaj jednak, takniewprost,zasugerował, że wielkanocna spowiedźdami wielką szansę. Pytam: na co? Czuję siępogodzona. Z Bogiemi Losem. Inie mam najmniejszej ochoty anisiły jeszczeraz opowiadaćo sobie i oswoich "grzechach". Już powiedziałam. Dżordżowi. Naszego księdza, którego skądinąd lubię, niebyłostać na gestserdeczności, gdy najbardziej gopotrzebowałam. Nie próbuję się odgrywać. Poprostu poradzę sobie. Teraz jużna pewno. 23 marca czwartekZnowu w szkole na zwykłych zajęciach. Popołudniu o18. 00 oglądam"Ślubypanieńskie" w Teatrze Śląskim w reżyserii Anny Polony. Dawno nigdzie nie byłam. Terazto dla mnie ostatnia okazja. Jak na pierwsze dni wiosnyprzystało, spadł znówgęsty śnieg, w dodatku wieje133. wiatr i brzydziejna dworze być niemoże. Niech sięjuż zrobicieplej, mogłabymubieraćsię w kraciastą sukienkę. Swetrzyska misię znudziły. 24 marca piątekWnocy obudził mnie bolesny skurcz w lewej łydce. Wystraszyłam się. Masowałam nogę przezchwilę. Pomogło. Ale potemdługonie mogłam zasnąć. Przeczytałam u Fijałkowskiego, żeskurcze łydek wnocy "sąobjawem zakłóceniarównowagi ustroju wywołanego nadmiarem pożywienia i niedostatkiem ruchu". Powinnam ograniczyć w swojej diecie pieczywo, kluski, ziemniaki, śmietanę,cukier i słodycze. Słodyczynie jem wcale, napojów nie słodzę, a resztyużywamw ilości minimalnej. Tak więc: mam zamało ruchu. Muszę zadbać. Więcej spacerować i gimnastykować się o 15minut dłużej. Mój brzuch w nocypodskakiwał, zmieniał kształt. Zastanawiałam się, jakaczęść ciałka dziecka znajdowała siępo prawej stronie, wmiejscu wyraźnegowybrzuszenia. Może to była pięta, może zaciśniętarączka? Uspokojona takimimyślami, zasnęłam. 25 marcasobotaW "Ślubach panieńskich" zobaczyłam nie tylkokomedię, ale egzystencjalnydramat o życiu, które jest grą. Dramat o kobiecie i mężczyźnie, którzy musząstosowaćodpowiednie sztuczki, by osiągnąć swójcel. Gdy czytałam tę komedię, nie myślałam podobnie. A więc sceniczna jejwersja jest dziełem reżysera i aktorów, odpowiednio interpretujących jego wskazówki. Dlatego lubię chodzić do teatru. Ten samtekst,a na każdejscenie całkowicieinny. Trochę się uczyłam. Powtarzałam twórczość Nałkowskiej. Potem myślałam134o schematach i banałach nie tylkow związkuz problematyką "Granicy", alez własnym życiem, któreaż od nich kipi. Narzekam namatkę (jakie totypowe! ),idealizuję ojca(czy tylko dlatego, że umarł? ), zachodzę w ciążę po pierwszymkontakcie z pierwszym moimmężczyzną. Niezły materiał do hariequina. Trzebatylko wymyślić dobre zakończenie:Łukasz zobaczysyna, któregomu urodzę, i zapała do niego miłością, a przy okazjidomnie, poczym się zemną ożeni, cobędzie nagrodą za mojewiernetrwanieioczekiwanie. O, Boże. Aby się zbanalić dokońca (zbanalić tonapoczekaniuwymyślonyneologizm na wzór słów: zbaranieć,zbrzydnąć, zidiocieć, zbzikować,zdziczeć. ), powinnam odegrać rolęuwiedzionej i porzuconej, a przynajmniejwieszaćwszystkie możliwe psy na ŁukaszuMłodszym. Dziennik byłby rzekążalów, złości, łez. Na pewnowięc rację ma mojamatka, twierdząc, że jestem bez serca. Co^w tym musi być. Nawet ciążę traktuję tak, jakbymbyła w niejpo raz piąty, a niepierwszy. Nic mnie nie dziwi, nie przeraża. Jeżeli oczymś czasami wzwiązkuz nią pomyślę, to raczej otym, czy zdążę zdać maturę przedurodzeniem dziecka. Nie myślę o bólu, komplikacjach,powikłaniach. Jestem jakta kocica, co powijekocięta, a w chwilę potem biegnie zdobywać pożywienie. A w dodatku,co już zupełnie niewybaczalne nie czuję sięnieszczęśliwa. Chyba fakt, żenie wyrywam włosów z głowy i rąk nie załamuję, najbardziejzdenerwował moją dyrektorkę, a kto wie, czy i nie moją matkę. Gdybym odgrywała nieszczęśliwą iskrzywdzoną, mogłabym tworzyć wspólnotę ze wszystkimi "pomocnymi dłońmi", którechciałyby dzięki mnie poczuć sięlepsze. A tak mogębyć sama sobie żeglarzem, bo nie wiem jeszcze, czy sterem i okrętem. 26marca niedzielaWczorajzadzwoniłamdo Łukasza Starszego,ale odebrałMłodszy. Zaskoczyłam go. Kiedy jednak powiedziałam, że dzwoniędo ojca,wyraźnie się uspokoiłinawet zapytał, jaksię czuję. Powiedziałam, że jak ktoś,ktozaczyna życie odnowa. Powiedziałam bezpretensji w głosie, bo rzeczywiście jejnie było, aleŁukaszna pewno odebrał to, jak robienie dobrej miny do niezbyt dobrej gry. Nieważne. Łukasza Starszego poprosiłam o chwilę rozmowy. U mnie. Powiedział, że cała przyjemność po jego stronie. Chcę go prosićo pomoc w sprzedażysamochodu. Zdecydowałam. Nie mogę dłużejpłacićzagaraż, choćby najmniejszejkwoty, a już i tak w lutym zrujnowałam się naubezpieczenieo nazwie OC. Jesteśmyumówieni na popołudnie. Dobrze mi z tą myślą. Śniłamrękę,która czule dotykała mojego brzucha. Widziałam ją. To nie była135. mojaręka, ale też nie rozpoznałam czyja. Przeżywałamcoś bardzo dobregoi bezpiecznego. Jakby mnie dotykał ktoś najbliższy. Przezcały dzień czuję siędziwnie, ale pogodnie. 27 marca poniedziałekDzisiaj wszkole konsultacje dla rodziców. Oddanonam próbne matury. Z polskiego bardzo dobry z plusem (mogła zaryzykowaći dać mi celujący, przecieżnie ma już plusów), z biologii też bardzo dobry z komentarzem:Pani Magdo,mogło być jeszczelepiej. Będzie odpowiedziałam, awszyscy wklasie spojrzeli namniezniedowierzaniem. Skąd tyjesteś taka pewna? zapytała Aśkawściekle i złośliwie. Może ci się nie udać albomożesz po prostu nie zjawićsię na maturze. Będzie powtórzyłam dobitnie. Ale skąd wiesz? pytała Aśka histerycznie. Zresztą,niedziwię jej się, bo samadostałapałę. Wierzę takbardzo,że wiem upierałam się a poza tym ciąglesię uczę. A mojedziecko poczeka, ażzdam. Część klasy stanęła postronie Aśki. Obrażała ich moja pewość siebie, moje zadufanie,brakskromności, desperacja, bezczelność,anajbardziejto, że takizemnie twardziel. I nie oszkołę i mojew niej wyniki imchodziło, ale o to, że mi się u-da-je inawet ciąża mnie nieprzyszpiliła do ziemi i nie zgnoiła. Ciąża, której"sprawca" jest im nie znany, cojest moim najbardziejniewybaczalnym grzechem. No bo jak można nie powiedziećkto i nie powiedzieć jak. Jak możnazataić, skoro stanowimy klasową, ponoćzgraną "społeczność". Musieli mnie niecierpieć. Musieli. Ale po mniewszystko spływało jakdeszczpo szybach. Dodam:po brudnych szybach, bo strugi i bruzdy pozostawały powyschnięciu. Ale kto by na takie drobiazgizwracałuwagę. Asiu powiedziałam łagodnie i słodko, choć wiele siły włożyłam w takiton, co natychmiast odczuło moje dziecko, bo zaczęło mnie zawzięcie kopaćz prawej strony. Asiu, ja nie mam innego wyjścia, ja muszę. A co ja mam powiedzieć? wrzasnęła Aśka ja też nie mam wyjściai dopieromuszę,a nic mi nie wychodzi. Mili państwo, dosyćpretensji i żalów podsumował facetz biolimaciejeszcze przeszło miesiąc na ugruntowanie wiedzy. 736Bartek siedział smutny. Wprawdzienie pisałbiologii, tylko matematykę, ale zatoz polskiego dostałpałę. Muszę mu pomóc. Zadzwonię do niego wieczorem,gdyskończę lekcje z dzieciakami. Może zechce do mnie przyjść. Chyba zdębiejez wrażenia, gdy zobaczy, jak mieszkam. 31 marca piątekKiedy siadam spokojnie z wierszami Baczyńskiego, dziecko mości sięwemnie przez chwilę, układa,przekłada, a w końcu, gdy wybierze najlepszą dlasiebie pozycję, czyta razem ze mną. Weszłam w tępoezję, jak w inny świat,i trudno mi wyjść. Za każdymrazemznajduję inną jej stronęi kiedymi się wydaje, żejuż mogę coś poukładać i powiedzieć, tostrony się nagle odwracają i pokazują swoje szczeliny, a w nich jeszczeinne światy i jeszcze inne strony. Wiem, że wejdę w którąśz nich, by znaleźćsłowa,jakie zapadną wmójśrodek,w czeluść najgłębszą, choćnie najciemniejszą,ipozostanąnazawsze. Na jedynie pewne"zawsze", które się nie rozpłynie, nierozdmucha inie przepadnie. Dzisiaj znalazłam takie słowa:"W takiejciszy słyszała, jak nagodzin stopniepnie się w niejtenroślinnypuch, twardnieje w orzech;to było dziecko małe, którewkołysaliciepłych swych ciał pomrukiem jak szelestem morzaw jej pełnię idojrzałość,która równa ziemiogarnęłai rosła rączkamidrobnemi,zarysem ust różowych, roślinką maleńka,którą czułapod lekko wyciągniętą ręką". Czy może być piękniejszy wiersz o ciąży? Pomyślałam dzisiaj, że lubię swoje dziecko. Pomyślałamo dziecku,jako dziecku, jak o osóbce, która jestodrębnymświatem, a nietylkoczęścią mnie. l kwietnia sobotaJest cieplej na dworze. Alechłodniej wmieszkaniu. Kaloryfery nie są zabardzo gorące. Włączyłam grzejnik dmuchający. Nienawidzę zimna. Za dwie godziny przyjdzie Bartek. Już poraz drugi. Za pierwszym razem; rzeczywiście zaniemówił z wrażenia. A potem zapytał:137. Jak ty to zrobiłaś, Magda? Widziałam,że mi zazdrości. Nie, to niejestdobre określenie. Słowo "zazdrość" ma zbyt dużo negatywnych znaczeń. A w Bartku była najpierwciekawość,potem. ciekawość,potempodziw dla mnie, że sobie radzę bardziej, niż na towyglądałam. Mam szczęście, Bartkupowiedziałam mogłammieć dzieckoz kimś absolutnie nieodpowiedzialnym, a tymczasem. Teżmi odpowiedzialność, nawet sięz tobą nie chce ożenić. A ty byś się ożenił z dziewczyną, której nie kochasz? Przede wszystkim nie poszedłbym do łóżkaz kimś, kogo nie kocham. Jesteśpewien? Nie jestem powiedział Bartek pochwili zastanowienia. Gdyby tadziewczyna była tobą. Magda,to bez sensu,to wszystko jest niesprawiedliwe,dlaczego on, nie ja, dlaczego jego wybrałaś, dlaczego to wszystkosię zdarzyło! Nie złość się, już się stało. Na żadne twoje"dlaczego" nie mam odpowiedzi. Tak musiało być. Ktoś tak chciał. Przestańmyśleć magicznie. To nie magia. Tomój los. No, jasne, los! Zrządzenielosu! Gówno, a nie zrządzenie! Inne mają dziesięciu facetów, każdego na innej imprezie i los imniczego nie zrządza. Dlaczegotobie zrządził? Może też miałam dziesięciu? Bredzisz. Przytuliłam siędo niego. Ręce mu wisiały. Nie wiedział, co z nimi zrobić i jakmniedotknąć. Między nim a mnąbył brzuch, a w nim dziecko, z którym ja sięoswajałam od kilku miesięcy, a Bartek widziałtylko niekształtność, nie pozwalającąmu zbliżyć się tak, jakby chciał i jakbyto zrobił przedtem, gdybym aż takserdecznie i czule go traktowała. Przytul mniepoprosiłam niebójsię. Zrobił to delikatnie iniepewnie. Widzisz powiedziałamgdyby się nie zdarzyło to,co się zdarzyło,nie wiem, kiedy odczułabym, że można zasypiać bez nienawiści iw spokoju. Bezpretensji do siebie i poczuciawiny. Co ty mówisz? Wiem,co mówię, Bartku. I żałuję tylko, że nie mogę ci wszystkiegowyjaśnić, byś przestał snuć domysły. Obiecałam, że nikomu nie powiem, kto jestojcem mojego dziecka. Przynajmniej do czasu, kiedy jestem w szkole. Więc,proszę,nicjuż niemów. Wszystko jest naprawdę bardziej banalne, niż to napozór wygląda. 138Staliśmy tak wdrzwiach. Jedną nogą w pokoju, drugą w przedpokoju. Bałamsię, żegdy powiem, abyśmy usiedli, to Bartek przestanie mnie przytulać i to, cobyło dlamnie najlepsze,pryśnie i już nie da się niczego odtworzyć, bo żadne znasniebędziemiało odwagi. Zrobię coś do picia powiedziałam. Potem,pozwól mi jeszcze ciebie potrzymać. I wtedy się rozpłakałam. Nie zezłości, nie z żalu, ale z tęsknoty za tym, zaczym zawsze tęskniłam. To było do mnie niepodobne, ajednak prawdziwe,przynajmniej od czasu, kiedy zbliżyłam siędo Bartkai zaczęłam go traktowaćjakprzyjaciela. Podał miczystą chusteczkę, jak kiedyś. Usiadłam w fotelu, a Bartek wtulił sięw moje ramię i wyszeptał:Co z tego wszystkiegowyniknie, cowyniknie? Jak długomożesz tumieszkać? Niewiem, nie pytałam. Nie myślę o tym. Czuję siębezpiecznie i tylko tojest ważne. Bezpiecznie? A jak zaczniesz rodzićw środku nocy? Przecież sama tujesteś,prawda? upewniałsię. Zatelefonuję do lekarki, która się mną zajmuje. Zatelefonujępo taksówkęipojadędo szpitala. I ty to tak zwyczajnie mówisz? Ity sięnie boisz? A wiesz, że mi to nie przyszło do głowy? Bałam się różnychrzeczy, ale dotej pory nie pomyślałam, że mogę siębać rodzenia. Może powinnam zacząć zażartowałam. Potemjuż poszło zwyczajniej. PomogłamBankowinapisać wypracowaniez polskiego. Piliśmy herbatę i jedliśmy banany. Potem piliśmy soki jedliśmy pomarańcze. W pewnym momencie Bartek zapytał:Ty maszna to pieniądze? Dostaję rentę po ojcu, zarabiam na korkach. Ale soki i owoceprzyniósłmi. ojciec ojca mego dziecka. Barteksię zakrztusił. No, bez przesady, nie musisz tak od razu tegozwracać. Popij herbatą, jeszczetrochęzostałow dzbanku,herbatę kupowałam za własne pieniądze. Śmialiśmy się. Coraz weselej. I on cię odwiedza? Czasami,jak go zaproszę. 139. Z synem? Bez syna. Bartek spoważniał i zamyślił się. Nie rozmyślaj powiedziałamnic z tegonie będzie, on mnie naprawdę nie chce i boi się. O, widzisz! Onsię boi! On się boi, żezostanie ojcem,może boi sięza siebieiza mnie, podwójnie,dlatego ja jestem taka spokojna. Tak sobie gadaliśmy jeszcze trochę, ale siępóźnozrobiło i Bartek pobiegł dodomu. Myślałam,że przytuli mnienado widzenia. Ale nie zrobił tego. Pomachałręką iwybiegł. Czekamteraz na niego. Będzie za chwilę. Chyba niezamierza mi zrobićdowcipu na prima aprilis i nieprzyjść. To nie Bartek. Jak mówi, że będzie,tobędzie. Zamykam więcswój plik, Dżordż. Z Tobą itak spędzam najwięcej czasuspośród wszystkichludzi, jakich znam. Zobacz, zapisaliśmy190 stron,47 583 słowa,298 970 znaków. 2 kwietnia niedzielaBartek był. Trzy minuty później. 4 kwietnia wtorekKoszmarnysenŚniłammaturę. Miałatwarzmojej matki. To znaczy. wizytatorka, któraprzyszłana tę maturę, miałatwarz mojej matki. Trwała właśnie druga godzinapisania. Siedzieliśmy wsaligimnastycznej, japrzystoliku podoknami, w czwartym rzędzie. Nauczyciele nascenie (bo u nassala gimnastyczna jestrównocześnie aulą),za stołem przykrytym zielonym suknemi za kwiatami, jakich w nadmiarze naznosiliśmy, aby przysłonić bardziejwidok na salę. Nie spostrzegłam, kiedy wszedł ktoś obcy. Alepoczułam szmeri ożywienie, a potem rękę na moim ramieniu. Podniosłam oczy i zobaczyłam dyrektorkę oraz moją matkę w roli wizytatora. Nie rozpoznała mnie. A ja, przerażona,że coś jestnie tak, próbowałam podnieść się istanąć jak przy tablicy, ale wizytatorka powiedziała:Pisz,pisz, nie przeszkadzaj sobie, ja tylkozerkam, jakitemat wybrałaś. Dlaczego akuratdo mnie zerkała? Przebudziłam się i niemogłam długo zasnąć. Dzisiaj czuję się okropnie. 740Myślę, że gdybym nie miała tak dobrych stopni, to i życiew szkolemiałabym trudniejsze. Widzę, jak traktowani są inni. W szkole, nie wiem, czy w każdej,alena pewnow naszej, panuje prawdziwa, najprawdziwsza dyktaturaproletariatu. Ajedynym powszechnie znanym i dostępnymuczuciem jest strach. Nawet ci,którzy mówią, że nauczyciele mogą im wskoczyć tu czy tam, też sięboją. Inne uczucia pojawiająsięw szkole, jak motyl admirał wwierszuPawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Wpadają w nią, jak w pułapkę na myszy. Motyl wpułapceprzylgnął do kawałka słoniny inikt niesłyszał trzepotu jego skrzydeł, bo nikt niepodejrzewał, że mógłby zabłąkać się w tak przedziwne izakazane rewiry,nie dlaniego przeznaczone, jak te dobre uczucia nie dla szkoły. Nie zostałam skrzywdzona, więc tegonie mówię z pozycjimającegożal. Patrzę jednak i widzę. Przydałby sięGombrowicz, abyraz jeszcze opisaćszkołę. Pimko to naprawdę szlachetny entuzjasta, a nie wróg, i naprawdę wyrozumiałybelfer (w porównaniu z niektórymi belframiz naszej szkoły). Dosyćtych bałamuctw i narzekań w narodowymstylu. Don't worry, be happy. Ubierzłach, zapnij łach! Keep smiling! OK, ofcourse, oh yes. Wściekły pies. Nieobrażaj psa. Wściekły giez. Nie obrażaj gza,to też stworzonko boże. 6 kwietnia czwartekWow! Przyjeżdża wreszcie Jeannette, apotem Basia. Najpierw Basia, potemJeannette. Basia już w najbliższą sobotę, Jeannette we wtorek posobocie. Basiapisała, że namówimnie, abym spędziła unich święta. Nie wiem, czy będę chciaławyjechać. Cośmi w środku szepcze, że jak się stąd ruszę, to natychmiast coś sięzmieni w moim poukładanymżyciu. A raczej w tym, które próbuję sobie poukładać. Acoraz mi lepiej i spokojniej. Niech to choć trochę trwa. 7 kwietnia piątekDzwonił przed chwiląŁukasz z zapytaniem, czymożemnie odwiedzić. Powiedziałam, że powinien, i to koniecznie dzisiaj, chybaże wolijutro, alejutrobędzie u mnie Basia, a możei stryj. Łukasz powiedział, że roztrząśnie propozycjęna jutro, aledzisiaj będzieo 16. 00.Zabieram się zasprzątanie. Nie wyłączam Cię, Dżordż, pomrucztrochę, strasznie tolubię. Jesteś jak kot. Czyja Ci już mówiłam, że jesteś jak kot? 747. Też misprzątanie. Przecież ja codziennie po trochu sprzątam. Wymyłam lustraw łazience. Uwielbiam te lustra. Nie boję sięich, mimo że pokazują prawdęo moim. Co ja chciałam napisać? Chciałam napisać. o moim zakazanym życiu. Dlaczego zakazanym? Nici z treningu psychologicznego,polegającego na stosowaniu odpowiednichafirmacji. Potrzebuję towarzystwa ludzi. Potrzebuję. wieczoremPoszedł Łukasz. To źlebrzmi. Odszedł Łukasz. jeszczegorzej. Łukasz wyszedł do swojego domu. to jest najprawdziwsze. Oczywiście Łukasz Starszy. Przyjechałz owocami, dwiema butelkami wina wytrawnego białymi czerwonym,bo zdecydowałsię przyjść także w sobotę i poznać mojąrodzinkę. Zaprosiłam go więc na godzinę 18. 00 na kolację, bo taka radośćwe mniewstąpiła, że postanowiłamzrobić kolację śledziowo-sałatkową. Wiem,że stryjiBasialubią śledzie, okazało się, że i Łukaszteż lubi,więc zrobię kilka rodzajówśledziowychdań. Uwielbiam takieprzygotowania. A masz śledzie? zapytał Łukasz. Kupię jutro. Jutroto będziesz je przyrządzać, a dzisiaj trzebawszystko kupić. Zapisz nakartce co. Wypisałam wszystkie produkty, łącznie z jarzynami,którychnie miałamw domu zawiele. Noto jadę. A czy mogę pojechaćz tobą? Oczywiście, cała przyjemnośćpo mojejstronie powiedział zaskoczony i przyglądał mi się życzliwie, z uśmiechem. Zorientowałam się, jaką popełniłam gafę. Chyba musiałam byćczerwona jakburak potartyna najdrobniejszej tarce. Przepraszam, chybasię zagalopowałam. Mam pomysł, powinnaś do mnie mówić po imieniu,przecież ja to robię. No,tak, alepan to pan powiedziałam, trzymając już siebiena odpowiedni dystans. A ty toty, więc mówmysobie po imieniu i będzienamłatwiej. Postaram się, ale proszę mi nie mieć zazłe, gdy nie od razumi się to uda,muszę sięprzyzwyczaić. 742Było mi dobrzei serdecznie zŁukaszem. Zawiózłmnie wszędzie, gdzie chciałam. Nie pozwoliłam mu zapłacić żadnego rachunku, boto przecież miała byćkolacja, na którą ja zapraszam. Zgodził się zemną. A potemwróciliśmy. Zrobiłamkanapki z białym serem, rzodkiewkamii szczypiorkiem. Smakowały jak najwspanialsze delicje. Łukasz znalazłkupca na mój samochód. Zapytał, czy jestempewna, że chcę sięgo pozbyć. No jasne, żechcę. Nie mogę utrzymywaćsamochodui dziecka jednocześnie. Potrzebne są moje podpisy, więc musimysię spotkać i załatwić tę sprawęrazem. Już się cieszę, że będę miała problem z głowy i pieniądze naczarną godzinę. 8 kwietnia sobotaDzwonił Łukasz Młodszy. Aż sobie usiadłam ze zdziwienia, bo nie pamiętam, kiedy słyszałam jegogłos w słuchawce. Wogóle nie słyszęjego głosu, bo takmnieomija w szkoleżenawetzwykłego "cześć"lub "hej" nie ma okazji powiedzieć. Chciałem cię przeprosić powiedział że nie przyjdę z ojcemna dzisiejszą kolację do ciebie,alemamlekcje angielskiego, których nie mogę przełożyćna inny termin. Zamilkłamchyba na dłużej,bo Łukaszpowiedział głośniej:Halo,Magda, jesteś tam? Jestem. To dlaczego się nieodzywasz? Zaniemówiłam zezdziwienia, bo nieprzypominamsobie, abym ciebiezapraszała. Tym razem Łukasz zaniemówił. A po chwili zaczął się tłumaczyć. Rozmawiałemwczorajz ojcem i wiem, że przyjeżdża twoja rodzina. Ojciec mi mówił, żepowinienem do ciebie zadzwonić. Ach tak, rozumiem, powinieneś. dziękujęci bardzo za spełnienie tejpowinności cedziłam słówka dobitnie. Magda, to nie tak! Łukasz, bądź tak czuły i przestań pieprzyć odrana i niepotrzebnie! Myślałam, żedogadujemysię bez słów i ułatwiamy sobie w ten sposób życie. Chciałem być miły. Umówmy się, że byłeś. I proszę, nie dzwoń do mnie więcej, bo burzyszmiwszystko, co sobie buduję, a coz trudem mi przychodzi. 143. Byłam wściekła. I nie chciałam tej wściekłości gromadzić w sobie. Wiedziałam, żejak ją wyrzucę, to łatwiejsię uspokoję i szybciej wszystko wróci we mniedo stanu sprzed telefonu. I w ogóle, po co ta udawana troska o mnie? Ciągle udajesz! W szkole udajesz, że się nie znamy, teraz, że pragniesz uczestniczyć w rodzinnej kolacji, tylkogodziny ci nie odpowiadają! Tak jakby kolacjęjadło się rano. Jużnie krzycz powiedział Łukasz mogłem nietelefonować. Mogłeś. I zdecyduj się: albo chcesz mnieznać, albo nie. Nie jest mi łatwodotrzymywać warunkówumowyi nikomu o nas nie mówić. Aleobiecałam, choćmnie o to nie prosiłeś. Skoro będzie twój ojcieci moja rodzina, więc i taknieobejdzie się bez zasadniczych rozmów. A miałam nadzieję, że jużkoniec z nimi. Magda, uwierz mi, podziwiam cięz daleka, podziwiam ojca i zupełnie niewiem, co mamrobić. Uspokoiłam się. Dziecko też. Nie podskakiwało jak głupiei niekopało, gdzienie trzeba. W porządku powiedziałam już się nie złoszczę. Nie wiem, czyjestem w sytuacji łatwiejszej, ale na pewno wiem, co mam robić. No,jasne,dziecko todla ciebie cel najważniejszy. Próbujesz być złośliwy? Raczej praktycznie myślący. To pozwól, że ja wysilę się na dowcip: myślałam o tym, co mam robićteraz, a nie o dziecku. A teraz tobędę robić śledzie na kolację. Ito jest dowcipne? Masz rację, raczej ciaplitkowate w dotyku. myślę o śledziach. Magda? Tak?Czyty mnie bardzo nienawidzisz? Niebardzo. Ale nienawidzisz? Łukasz! Nie jestem w nastrojudo takich rozmów. Powiedz. Nie nienawidzę. Alejest ci przykro? Już nie. Masz żal? Nie.144Miałaś? Łukasz! Powiedz, miałaś? Miałam różne uczucia,nazmiarię, ale już ich niemam. Nie obwiniamcię,przecież gdybymciebie obwiniała, to isiebie powinnam, a siebiejużteż nieobwiniam. W ogóle staram się myśleć tylkoo tym,co będzie dobre. Wiesz, że nie chciałem cię skrzywdzić? Wiem. To dobrze. I już mnie nie kochasz? Łukasz! Powiedz, nie kochasz? Nie kocham. Może mi się tylko wydawało, że cię kochałam. Teraz staramsię nie myśleć o tym, co było. Jesteś mądra. Dziękuję. Ale nie mów jużnic więcej,bozarazsięrozkleję. Ty?To niemożliwe. A jednak. zmieniłam się trochę od czasu naszego spotkania. Kończmy tęrozmowę, bo nie czas na nią. Czy mogę znowu zadzwonić? Przemyślto. Może lepiej będzie dla ciebie i dla mnie, jeżeli nie będziemyrozmawiać. Trzymaj się, Magda. Ty też. Jeżeli nie przestanę gaworzyćz Tobą, Dżordż, zamiastrobić te śledzie i sałatki, tobędzie wielki wstyd. Już prawiepołudnie. Za chwilę powinna przyjechaćBasia. Noto cześć. Na razie. Albo dojtftra. 10 kwietnia poniedziałekTonie takieproste, Dżordż, oderwać się od rodzinnego stołui od roli gospodyni, podejmującej gości po raz pierwszy, Mogę być zsiebie zadowolona. Topewne. Basia przyjechała ze stryjem. To znaczy: z moimstryjem, a swoim mężem. Jużw progumiała łzy w oczach. Przytulała mnietak,jakbym była filiżanką znajdelikatniejszejporcelany. Stryj pocałował mnie w czółko i obserwowałz odpowiedniej odległości. Dobrzesię stało,że przyjechaliwcześniej. Mogłam odpowiedzieć na kłopotliwe pytania, wyjaśnić, co trzeba i uprzedzić, co ich dzisiajczeka. Przyznali, że10 Magda. doc145. sytuacjajest przedziwna, że nierozumieją, dlaczegobędzie ojciec, a nie syn, alezgadzają się na wszystko, bo najważniejsze jestmoje zdrowie i kondycja przyszłejMatki-Polki (to stryj na taką patriotyczną nutę zagadywał). Dostałamod Basi szeroką suknię bez rękawów,z ukośnejkraty,tym razemwróżnych rodzajach szarości, pod którą mogę włożyć każdąbluzkę lubtrykot. Dostałam też nową bluzkę na maturę. Nie muszę się więc kłopotaćo ubrania,a nawetmogę wybierać: napisemny egzamin z polskiego w sukniod Łukasza,napisemną biologię w sukni od Basi. Muszę byćpewna swoich ruchów,swojegowyglądu, wtedybędę pewnawszystkiegopodpowiadała mi Basia. Najdziwniejsze, że jaw ogóle przestałam myśleć o maturze i żadne szaleństwo z jej powodu mnie nie ogarnia. Uczę się nawet mniej niż w Isemestrze. Ostatniejuż praceoddaję w terminie. Część zajęćmi wypadła, botak poprzestawiano nam planlekcji, aby każdy skupiałsię na tym,co zdaje. Basiaprzywiozła mi teżtrochęciuszków dla dziecka: śpioszki,koszulki,kaftaniczki. Także kilka kocyków. Wszystko bardzo słodkie i ładne. Dominujew tych rzeczachkolor niebieski, bo Basia życzy mi syna, a chłopców ubiera się naniebiesko (dziewczynki na różowo). Nie wiedziałamo tym. Ja bez względu na płećubierałabym na biało. A pozatym nie zastanawiałam się nad tym, czy wolę miećchłopca, czy dziewczynkę. Myślałam o dziecku, zapominająco płci. Z Basia zaczęłam rozmawiać o imionach. Stryj całą nasząrozmowę podsumował życzeniem:aby tylko zdrowe było. Jaz góryzakładam, że zdrowe być musi. Niemogę myślećinaczej. A poza tym ze mną wszystkowporządku, więc i z dzieckiem też takbyć musi. Nie miałamnicciepłego na obiad, bo tak zaaferowałam siękolacją, żezapomniałam oobiedzie. Basia ucieszyła się, zobaczywszykuchenkę mikrofalową, boprzywiozła pieczonegona rożnie kurczaka,którego możnabyłoodgrzać w ciągukilkuminut. Ja zrobiłam szybciutko sałatkę z cykoriiz sosem vinaigrette. A stryjotworzył butelkę białego wytrawnego wina, więc i ja wypiłamkilka łyków. Kolacja też byłaudana, chociaż ja bardziejspięta. Dopierowtedy dowiedziałam się,"w czym" pracuje ŁukaszStarszy, bo stryj go zapytał. Mnie tojakośnieprzyszło do głowy. Wstyd mi było, bo naglezobaczyłam, jakajestem wpatrzonaw swojesprawy ijakmało obchodząmnie sprawy dorosłych. Okazało się, żeŁukasz ma własną firmę handlowo-komputerową, a interesy prowadzipomiędzyAmeryką i Polską, chociaż zPolskiczęsto nie wyjeżdża, może z powodu syna,a może ma dotegoinnychludzi. Spostrzegłam,że zasadnicza częśćzasadniczych' rozmów pomiędzystryjema Łukaszem odbyła się wtedy,gdy odnosiłyśmy z Basia naczynia dokuchni, zmywałyiprzygotowywałycoś następnego. Basia chyba celowo zatrzymywała mniew kuchni,chcąc, aby panowie mielityas dla siebie. 146Zostawmyich powiedziała niech porozmawiająsami, wkońcu totak,jakby ojciec z ojcem rozmawiał, a do mnie po chwili dopiero dotarło, że tostryj występuje w roli mojego ojca. Kiedy wróciłyśmy z kawą i deserem, stryj zapytał:Czy jesteś pewna,Magdusiu, żesamochód nie będzieci potrzebny? Kiwnęłam głową ipodałamkilkaargumentów. Poza tymnikt mnie nie dręczył pytaniami,było ciepło i dobrze, dopóki stryjnie wyrwałsię z pytaniem omoją matkę. Powiedziałam, żenie telefonowała i niebyła tutaj, alerentę poojcu dostaję na konto, jakiejej podałam. Wszystko towypadło dosyć niezręcznie, ale Basia zadecydowała, że w poniedziałek ją odwiedzą. Właśnie tam poszli, a jado komputera. Jestem więcsama, bonie chciałampójść, mimo że stryj z takim pomysłem wyskoczył. Ale w mojej obronie stanęłaBasia i Łukasz. W szkole byłam. Wyszłam,zostawiwszystryjostwu kartkę na stolew kuchni. Ale wróciłam przed dwunastą, kiedy oni jeszczewleniwym nastroju raczyli sięporannąkawą. Stryj powiedział,że dzielnaze mniedziewucha i że to ich, Szymaniuków krew. Basiamachnęła ręką i uśmiechnęła się tajemniczo. Za chwilę mamgodzinną lekcję angielskiego z moim uczniem,a potem jedziemy na pożegnalnąkolację, bo uparłam się, że nigdzie na świętaniewyjadę. Stryj zamówił więc stolikw "Zielonym Oczku". Nie ukrywam, że jestem zmęczona. A jutro jeszczeJeannette. Już telefonowała, że jest w Polsce iprzyjedzie osiedemnastej. Wszystko, co mniespotyka,jestbardzo życzliwe ipiękne. Cieszę się idoceniam fakt posiadania opiekunów i przyjaciół jednocześnie. Ale chciałabym już być sama i niechby wszystkotoczyło sięspokojnie, według moich planów i zwyczajów. Odzywają się moje dziwactwa, alemyślę, że nie tylko. Jest mi naprawdę ciężko, coraz ciężej,bo ja jestem corazcięższa i muszę się do tego przyznać, choć samej mi ciągletrudno uwierzyć. 12 kwietnia środaNoto mam kilka dni wakacji, aż do18 kwietnia włącznie. Niechcęświąt pozadomem, skoromamswój dom i jeszcze nie zdążyłamsię nim nacieszyć. A pozatym naprawdę mi ciężko (chodzić, czasami oddychać). Nie roztkliwiam się jednaknad sobą, bonie czasi pora. Wiosna się zbliża ito całkiemjawnie. Przeoczyłamporę, kiedy się skradała. 13 kwietnia czwartekDzisiaj otworzyłam szafkę zubrankami dla dzieckai przekładałam je ze stosi147. ku na stosik. Jesttego naprawdę dużo, bo Jeannette, jako przyszła babcia chrzestna,postanowiła zaszaleć. Przywiozła ubranka w różnych rozmiarach i kolorach,takżenaprawie roczne dziecko. Przywiozłatak zwany becik, czyli coś, wcoopatula sięświeżo urodzone dziecię, ale becik nie jest, jak dawniej, z poduszki, to znaczyz pierza, ale z czegośtam naturalnego i bez roztoczy w środku. Mam nawet pieluszkijednorazowe ikosmetyki dla dziecka: oliwki, waciki, patyczki owijane watką,kremy i pudry. Także grzechotki. Sama się nimi chętnie bawię. Jeannetteteż była odwiedzić moją matkę. Wychodzi więc nato, że tylko jajestem wyrodnącórką. Nie wiemzresztą, jaki jest rezultat rozmów, bo ani stryjostwo,ani mojachrzestnamatka o tym ze mną nierozmawiali. Może dlatego, abymnienie denerwować. Bo przecież stryj mógłbypowiedzieć: Magda,to jesttwoja matka, zadzwoń do niej i zaprośjądosiebie. Nie powiedział, choć,przyznaję, w skrytości na to liczyłam. Niczupełnie niepowiedział. Fakt, że i ja niezapytałam. Trochę więc była sztuczna sytuacja, ale potem całkiem się rozchmurzyła. 14 kwietniaWielki PiątekByłam na'spacerze w parku Kościuszki. Pachnie świeżą ziemią, zielenią i ciepłem. Tramwajem zjechałam potem w dół, do placu Miarki. Na targu kupiłamżonkile (dużo), ledwo zielone i rozwinięte gałązki brzózki i ciemnozielone gałązkibukszpanu. Także koszyczek do święcenia jaj i kilka żółciutkich kurczaczków (doozdobienia zielonej brzózki). Minibusem wróciłamdo domu i padłamze zmęczenia. Leżałam chyba z godzinę, zanim zabrałam się za układanie kwiatówi "uświątecznienie" mieszkania. Pachnieteraz jak w bajce. A może tylkotak misięwydaje, bo ciągle czuję zapach parkowej zieleni. 15kwietnia Wielka SobotaPrzez pół dniaskrobałam dzisiajz Bartkiem jajka ubarwione nabordowew łupinkach cebuli. A potem jeszcze sześć jajek ubarwiliśmy na różne kolorywspecjalnie do tego przeznaczonych farbkach. Okazałosię, że jajek mamy 16,więc dałam5 Bartkowi, chociaż się upierał, żeskrobał je dla mnie. Umówiliśmy sięwięc, że weźmie 5 ztych, które ja ubarwiłam i wyskrobałam. A teraz patrzę natalerz i koszyczek i zastanawiam się, kto zje aż tyle jajek. Nieważne. Grunt, żeładnie wyglądają. Byłam z koszyczkiem i sześcioma jajkami w kościele. Tak sięczułam, jakby od tych jajek miało zależeć moje przyszłeżycie. 14816 kwietnianiedzielaWielkanocRano uczyłamsię biologii. Potemzjadłam wielkanocne śniadanie iposzłain dokościoła. Pojechałam autobusem, bochciałam pomodlić sięw kościółku drewnianym, stareńkim i pachnącym wędzonką (tym w parku Kościuszki). Spacerowałamprawie godzinę po parku i wróciłamteż autobusem, na który musiałamdość długoczekać, bo w pierwszy dzień świąt obowiązywał jakiśspecjalny rozkładjazdy. Naobiad zjadłam tylko czerwony barszcz z jajkiem ikawałeczkami drobnopokrojonej szynki. Potem owoce i kawałeksernika, kupionego w osiedlowym sklepikuibarze onazwie "Hotdog". Jeszcze malutką kawę. Wieczorem zadzwonił ojciecŁukasza, by zapytać, jak się czuję. Zaprosił mnie do siebie na obiad świąteczny. Podziękowałami odmówiłam, tłumacząc się tym, że nie chcę spotkać ŁukaszaMłodszego. Łukasz był jednak u dziadków, ale też nie chciałam. Nie chciałamwidziećtamtego domu, wolałam swój. No to będziemy tak samotnie siedzieć, każdy w swoim gnieździe - powiedział Łukasz Starszy. Może pan przyjść do mnie powiedziałam. Zapraszam na popołudniedodałam mam dużo malowanych jajek. Nie zapraszałam Łukasza na obiad,bo niechciało mi się nic robić, a dla siebiemiałam kawałek pieczonego schabu. 17 kwietnia poniedziałek WielkanocŁukasz przyszedł z całym żywnościowym ekwipunkiem,który pozostanie mijeszcze na jutro ipojutrze. Najdziwniejsze, żeja sięz ojcem Łukasza nie nudzę. Mało tego. Nieprzyażamniefakt,że milczymy. Oglądaliśmy też wspólnie komedię "Samiswoi". Każdyz nas ją dobrze znał, ale itak z ochotą patrzyliśmy. To jest zresztą jedyna komedia,która mnie nie nudzi i którą mogę oglądać wefragmentachalbo i w całości,a w dodatku często. Kilka razy zwróciłam się do Łukasza po imieniu, aleteż ze trzy albo i czteryrazy powiedziałam "pan". 18 kwietnia wtorekO,Boże, jakdobrzei leniwie. Jak spokojnie. Dżordż, ja naprawdężyję iwcale mi niejest smutno. Smutnieję tylko, gdy pomyślę, że jutro trzeba do szkołysiękolebać iwytrwać149. w niej aż do 28 kwietnia, kiedy to klasy trzecie i wszyscy pozostali (ale klasytrzecie to organizują) żegnają nas tak zwanym "ostatnim dzwonkiem". 21 kwietniapiątekPada deszcz. Jakdziwnie. Dzwoni nie o szyby, ao blaszany parapet. Jestemsenna. Myślałam, że ci trochępoopowiadam, Dżordż,alenajpierw się położę. Może stukaniew parapet mnie (nas, boprzecieżja to ja i moje dziecko) ukołysze,a Ty sobiepomrucz za mną tęsknie. 22 kwietnia sobotaDlaczego śniłamŁukasza? ŁukaszaMłodszego. Przecież nie myślę o nim zbytczęsto. Nie rozpaczam, że mnie nie chce. Niemam żalu i nierozpamiętuję. Comiałam rozpamiętać, to rozpamiętałam. Jedynie czasami wydaje mi się, że tkwięw sennej rzeczywistości, która tak naprawdęnie dociera do mniewpełni, bogdyby dotarła, to powinnam wyraźniej na nią zareagować. Pisałamjuż o tym. Wracając dosnu: sen byłjaknie sen. Byłam wnim wściekła, oburzona,przerażona. Miałam poczucie krzywdy i żal. Czułamsię odpowiedzialna i widziałam brak odpowiedzialności u Łukasza. I bałam się. Najzwyczajniej się bałam. Byłam w tym śnie zupełnie bezbronna. Mała. Każdy mógłmnie potrącić,odepchnąć i zepchnąć z tego świata poza jego nawias. Kiedysię obudziłam i zobaczyłam, żeleżę w swojej granatowej pościeliz froty, kiedywypiłam kilka łyków wody zosobistego kubka,stojącego naokrągłymstoliku, kiedy wstałam z łóżka i stanęłam na słomianej macie natychmiastpoczułam przypływ sił i wiedziałam, że mogę najzwyczajniej i najbezczelniej zamknąć przed nosem drzwi mojego domu wszystkim, którzy na mnie źle spojrzą,nie mówiąc już o tych, którzy chcieliby mnie skrzywdzić. 23 kwietnia niedzielaCałe dopołudnie czytałam książkę "Pierwsze365 dniżycia dziecka". Wreszcieją kupiłam. Już niedługo będę mogłazobaczyć, czymoje dziecko rozwija sięzgodnie z obserwacjami autorów książki. Po południu uczyłam się biologii,oglądałam"Teleexpress",apotem wyszłamna spacer. Było ciepłoi bardzowiosennie, ale wiał silny wiatr. W drodze powrotnej wstąpiłam do"Ewy". Siedziało tam kilka osób z naszej szkoły. Ktoś głośnopowiedział: Cześć, Magda. Uśmiechnęłam się i pomachałamręką. Było750mniejdymuniżzwykle, bo otwierano od czasu do czasu drzwi na oścież. Wypiłamszklaneczkę sokuz marchwi i wyszłam. Byłam pewna, że teraz rozmawiająo mniei zastanawiają się,co to za "mąż nie-mąż jestsprawcąmoich ciąż". Nie bolałomnie to, bonie czułam wokół ani szyderstwa, ani litości. Czekał na mniedom,w nim kubek mleka iświeżo na balkonie zasadzone pelargonie. Czerwone. Powinny trwać aż dojesieni. Moje dziecko będzie miało wtedy prawie pół roku. 25 kwietnia wtorekNiech się jużskończyta szkoła! Nadworze coraz cieplej,a micoraz ciężej. Chodzę jaksłoń. Powolisię podnoszę i powoli siadam. Jeszcze miesiąc. Wytrwaćmiesiąc. Stopnie już wystawione, w czwartek konferencja klasyfikacyjna. A w piątek"ostatni dzwonek". Niemam ochoty łazić po korytarzu parami i patrzeć, jak innibędą nas żegnać. Nie mam ochoty udawać,że w szkole przeżyłam swoje najpiękniejsze chwile. Chcę mieć tylko to, co dzisiaj i w przyszłości. Dzisiaj poraz pierwszyidę ćwiczyć do "szkoły rodzenia". Lepiejpóźno niżwcale powiedziała moja pani doktor, którą lubię coraz bardziej i ufam jej, boonapomoże mi urodzić dziecko. Muszę w tejszkole (znowu szkoła! ) sprawdzić,czy to, co jaćwiczę w domujakooddychanie przeponą,jest nim naprawdę. Zawiezie mnie Łukasz Starszy. 28 kwietnia piątekWiem, wiem,wiem. Stchórzyłam. "A kto powiedział, że życie mabyć odważnie przeżyte"? Siedzęw domu, zamiastpójść na "ostatni dzwonek". Wolę,aby mi było lepiejniżgorzej. Wolę pomyśleć, że oni tam łażą po korytarzu, a ja wygodnie siedzę przyDżordżu. A zachwilę zrobięsobie herbatęz cytryną i zjemomlet z dżemem z czarnej porzeczki. Czy mogę tak zrobić? Mogę. Czy kogoś w ten sposóbkrzywdzę? Niekrzywdzę. A przynajmniej Łukasz będzie mógł iść zadowolony jak zawszeiwyłapywać wysyłane do niego uśmiechy. 30kwietnia niedzielaWpiątek zadzwoniłBartek z pocztyobokszkoły i zapytał, dlaczego mnieniebyło. Chciałam wpierwszej chwili skłamać, ale w rezultacie przyznałam,żemi sięnie chciało iże tchórz mnie obleciał. 757. 'WI nic ci nie jest? dopytywał. Przyjdź i zobaczna własne oczy. Przyszedł. Z żółtymi kwiatami. Dzisiaj znowu przyjdzie. Pouczymy siętrochę razem. 3 maja środa rocznica "Konstytucji 3 maja"Bartekmnieodpylał na tę okoliczność. Na maturze wprawdzieniezdajęhistorii,ale kto wie, czy mi się ona nie przyda na egzaminach wstępnych(jeżeli dotakowych u mnie dojdzie). Też odpytywałam Bartka, ale z matematycznychwzorów i twierdzeń, bo on zdajematmę na pisemnym i ustnym. Jeżeli pisemny zda napięć, toma szansę ustnego niezdawać, bo w trzeciej i czwartej klasie miałz matmy czwórkę. Ja mampodobną szansę z biologii. Bartek mówił,że w piątek wszyscy zauważyli moją nieobecność i zastanawialisię, czyczasaminie rodzę. Chcieliby! Ich niedoczekanie! Moje dziecko poczeka,bo wie, że muszę najpierw zdać maturę,aby potem móc myśleć tylko o nim. I tylkonim się zajmować. 5maja piątekObudziłmnie telefonBartka. Była godzina 7. 30. Zawsze budzę się wcześniej, ale dziś wyjątkowo smacznie misię spało,chociażw nocywstawałamaż dwa razy. Dziecko musi jużbyć naprawdę duże, bo coraz bardziej uciskamipęcherz. Czy cośsię stało? zapytałamzaniepokojona. Nic, sprawdzam tylko, czy jesteś powiedział. 9 maja wtorekDo południa był Bartek. Trochęsięuczyliśmy. Po cichu, każdy sobie, alew jednym pokoju. Potem ugotowałam kalafior, ziemniaki i posadziłam jajka napatelni. Zjedliśmy razem. Strach przed maturą nie odebrał nam apetytu. Potem zatelefonowałŁukasz Starszy. Umówiłam się z nimna popołudniowąherbatę, ale piliśmy co innego. Ja sok zmarchwi, a on kawę. Uparł się, by przyjechać po mnie jutro rano izawieźć mnie do szkoły. No, tak powiedziałam iwszyscy zobaczą,żewysiadam z samochoduojca Łukasza. 752Jeżeli myślisz, że zatrzymam się w bocznej uliczce,tosię myliszpowiedział "kupokrzepieniu serc". Zrób chociaż tak, abyŁukasznie wysiadał razemze mną poprosiłam. Łukasz pojedzie autobusem. ale powinien jechać z nami, niewidzę żadnego sensu w kontynuowaniu tej konspiracji. Umówiliśmy się. Może wy, ja nie. Łukaszu poprosiłam z łatwością, wymawiając jego imiętojuż naprawdękwestia kilku tygodni, apotem wszyscy się rozejdą, każdy winnąstronę i do swoich spraw. Ja wytrzymam. Och, Magda, Magda westchnął i pogłaskał mnie pomoich jasnychwłosach. Co bytu zrobić, aby zasnąć ispać bardzospokojnie? Cozrobić, Dżordż? 12 maja piątekHallo, Dżordż. Patrzę w Ciebie odkilkunastu minut. Jestemzmęczona. Zabardzo zmęczona, aby robićcokolwiek. Pracęmaturalną z polskiego pisałam natemat:". jeśli masz dwie drogi do wyboru, wybieraj zawsze trudniejszą dla Ciebie"(Zbigniew Herbert). Postulatheroizmu moralnego w literaturze XX wieku. To był temat wymyślony specjalnie dla mnie. Mogłamzaszaleć na miaręmoich doświadczeń lekturowych i życiowych, których też mamniemało. Z biologii powyżywałam się na temat ekologii, ale w sposób, jakimmogłamzyskaćuznanie faceta z bioli. Próbowałammyśleć tak, jak on to robił na lekcjach. Pięciogodzinny czas, przeznaczonyna pisanie, wykorzystałam do końca, ale za tozdążyłamoddaćczystopis bez skreśleń. Wróciłam wczoraj i przedwczoraj dodomu o godzinie 14. 30, rozebrałam się,wlazłam do łóżka, zktórego wyszłam dopieroo 17. 00.16 maja jest ogłoszeniewyników maturypisemneji wtedy dopiero okaże się,co mi jeszcze pozostało dozdawania. Dostałam dobre listy odBasi i Jeannette. Muszę odpisać,ale niech sięnajpierwdowiem, jak miposzło. 153. 16 maja wtorekObie prace napisałam celująco. To się nazywakujoństwo, Dżordż, prawda? Alei szczęście. Facet z bioli nie jest skory dodawania szóstek. Albo mnie lubi,albo rzeczywiście tak dobrze napisałam. Najważniejsze, że pozostał mi dozdawania tylko ustny angielski,dopiero 23 maja po południu. Wedle kolejności. Niezrobiono dla mnie wyjątku i nie umieszczonomnie na liście poniedziałkowej. Ale ja wytrzymam, a moje dziecko poczeka, mimo że takie jestjuż niecierpliwe lzniża się coraz bardziej, jakby mu sięznudziło to, co madotejpory. Łukaszdostał tylko ocenybardzo dobre. Nie czuję ztego powodu dodatkowejsatysfakcji. Najbardziej mnie cieszy, że Bartek dostał z polskiego troję, a niemierną, jak się spodziewał. A z matmy piątkę. Teżwięc ma jeden egzaminmniej. Musi jednakprzebrnąć przez ustny polski, więc przyjdzie jeszczedo mnie kilkarazy przed egzaminem. Jużbym chciała niczego sięnie uczyć, aleBartkowi chcępomóc. Jemu jednemu zcałej naszejklasy. 24 maja środaHurra! Dżordż,mam maturę w kieszeni. To znaczy:nie dosłownie w kieszeni, borozdanie dyplomów będzie dopiero2 czerwca,w piątek. Iwdodatku niewiadomo, czyzdążę odebrać dyplom w tymdniu. Wedle obliczeńfachowca,l czerwca mam urodzić dziecko. Ale to może byći tydzieńpóźniej. Spakowałam do dużej torbyszlafrok, klapki, ręcznik i kosmetyczkę z pastą dozębów,szczoteczką, tonikiem,krememnawilżającym i szamponem. Także swojedokumenty i ubranka dladziecka. Wszystko mam pod ręką. Tak mi kazała Jeannette. W ten sposób niczego nie zapomnę przed wyjazdem doszpitala. Corazbardziej się boję, żezacznęrodzićw środku nocy. Moje świadectwo maturalne będzie wyglądało nieprzyzwoicie monotonnie,z czego oczywiście bardzo się cieszę. Po jego lewej stronie będą oceny, jakieotrzymałam, kończąc klasę czwartą (nie chce mi się ichprzepisywać, bo są takiesamejak w I semestrze), apo prawej stroniebędą ocenyz matury:część pisemnajęzyk polski. celujący754biologia . celującyczęść ustnajęzykpolski . celujący(ale nie zdawałam,bo zostałam zwolniona napodstawie jakiegoś tamparagrafu)biologia. celujący(alenie zdawałam, bo. tensam paragraf)język angielski. celujący^Kiedy dostanę świadectwo do ręki, to zrobię kserokopię i wyślę mojej iflWs-eNiech zobaczy,jak nie sprawdziły sięjejnajgorsze przewidywania i najczarniejszyscenariusz. A nadworze ciągle maj ito jak ciepływ dodatku! 25maja czwartekNie masz pojęcia, Dżordż, jakie to dziwne tak czekać zlękiem inadziei^' 9lebardziej z nadzieją. W każdyszmer, w każde kopnięcie wsłuchuję się bardzie niżtydzień temu. Skąd mogę wiedzieć, co jest skurczem porodowym. Tp ^ja^przy menstruacji, tylko mocniej powiedziałami pani doktor. O ilemocniej fZresztą, ja i tak nie cierpię przy miesiączkach, więc nic mi ta wskazówka niemówi. Kiedy oglądam filmy, wktórych kobiety rodzą, to wydaje mi się że or^fiżywają piekło. Ile godzin ono trwa? Przyrzekłam sobie, że nie będę wrzeszczeć Jaktebaby nafilmach. W szkole rodzenia namwmawiano,że każdy skufcz mżtiarozładować właściwym oddychaniem. Wierzę im. Nie rozmawiałam na tematrodzeniaz żadną inną doświadczoną kobietą. Może i dobrze. ŁukaszStarszy bardzo jest troskliwy. Prosił mnie kilkakrotnie,abyrd obiecahże zadzwonię do niego, gdy coś się zacznie dziać,a on wtedy natychmiast nr^yiedzie. Obiecałam. Ale kłamałam. Na pewno kłamałam, bo wiem, żenie zadzwoni? Niemusi się mną opiekować, bo nieon jest ojcem mojegodziecka. Widz, że cAc? Nie potrafię się jednak w tympozbierać. Wszystko jest pochrzanione- Ten, ktnmógłby sięmną opiekować, niechcelub boi się,ten, ktoniemusi, robi to, bo chcea Bartek bardzo chciałby,ale nie wie, jak i czy powinien. Niech więc oni Wszyscysię ode mnie odchrzanią! Moje dziecko, mój problem. Czy ja muszę być logicznazawsze i wszędzie? Niemuszę. No właśnie. 30maja wtoreki. Hallo,Dżordż, wróciłam. 755. Nie ze szkoły, nie ze spaceru, właściwie tonawet nie ze szpitala,chociażw szpitalu byłam. Wróciłam STAMTĄD. Z tamtejchwili, kiedy zapomina się owszystkim,cozewnętrzne, askupia tylko i wyłącznie nawłasnym ciele, któreszaleje, bo chcewydać inne ciało,a nie wie, jak to zrobić. To tak, Dżordż,jakbyśTY miał wyrzucićz siebie coś, co Ci ktoś nieudolnie wklepuje w pamięć. Tak, tak, wiem. zostałeśzaprogramowany,podobnie jak i ja zostałam dotknięta boskim zrządzeniem losu. Ale reszta już w dużej mierze zależy odnasi od naszego partnera. Odtego, ktoi zjakimiumiejętnościami wklepujew Ciebieinformacje, i od tego, ilesił mamoje dziecko. Miało ich niewiele, Dżordż. Naprawdę,niewiele. Nie wiem, dlaczego tak mało. AleUDAŁO SIĘ! UDAŁO SIĘ! Mamy ślicznego człowieczka, Dżordż. Ten człowieczek jest DZIEWCZYNKĄ. Paulina Julią dziewczynką. Mierzy54 centymetry, waży 3 kg i 80 dag. Ma dużo włosków na głowiei bardzo małepaluszkiu rączek i nóżek. Tojest śliczny człowieczek, Dżordż. To jest najwspanialsze dzieło, jakie kiedykolwiek stworzyłam, alewłaśnie się budzi i zaczynapobrzękiwać, więc porzucam Cię,Dżordż, i pędzędo niegoz własną mlecznąpiersią. Musisz to zrozumieć, Dżordż, inie bądź zazdrosny,proszę. Do Ciebiebędę wracać, obiecuję, ale człowieczek mniej rozumie, więc chcębyć dla niego,aby rósł i rozumiał więcej. 31maja środaIjak widzisz wracam. Trudniej mi to przychodzi niż dawniej. Ale zorganizuję się od nowa iinaczej, zobaczysz. Moje maleństwo,urodzone siłami naturyśpi ślicznie. Mojemaleństwo, mój skarb, mój pakiecik zakutany w pieluszki, mój człowieczeknajcudniejszy. Moje ziarenko,mój kwiatuszek,moje życie. Patrzę nato stworzonko i nie mogępojąć, co się stało, że kocham je tak, jak jeszczedotąd nikogoiniczego nie kochałam. I nie mogę pojąć, skądsię wzięło wemnietyle miłości, bo myślałam, że jej wemnie nie ma. Leży sobiestworzonko w łóżeczku,które Łukasz Starszyprzytaszczył dodomu podczasmojego pobytu w szpitalu. Leżysobie bezbronneiufa, że mama(TOJA! ) go nakarmi i przewinie, iwykąpie. Paulinka jest cudna i stwierdzam to najobiektywniej jako matka-pierwiastka,czyli taka,która rodziła po raz pierwszy, aleza to solidnieprzez 9 godzin. Mojacóreczkajest najwspanialsza,naprawdę. Urodziła się cała zdrowa i ma wszystko,jak trzeba. Sam poród przeszedł mojenajśmielsze wyobrażenia, ale niebędę teraz756^'SSI"o tympisać. Zgodnie zdaną sobiei Tobie obietnicą nie wrzeszczałam. Ale byłmoment,w którympomyślałam, żejuż dłużej tego nie wytrzymam. Zaczęłam Paulinkę rodzić w środkunocy. O trzeciej obudził mnieból, którywedle sugestii"szkoły rodzenia" powinnam nazywać skurczem. Ciągle leżałam,alekiedy skurcze zaczęły się powtarzać regularnieco 10 minut, wstałam i ubrałamsię. O godzinie 4. 30zadzwoniłam do mojej pani doktor i powiedziałam, żesięzaczęło. Tylko się niedenerwuj powiedziała i zadała mi kilka konkretnychpytań. Kiedywyjaśniłam, że czekam już spokojnie półtorej godziny, nakazała, abym nie ruszałasię, a ona po mnie przyjedziei zawiezie mnie do szpitala. Kiedy przyjechała (z Łukaszem Starszym zresztą), siedziałam w foteluprzerażonai spocona. Stałosię coś, czego nie przewidziałam,a co zgodnie z większościąopisów powinno było staćsięnaporodówce. Poczułam,że coś ciepłegoze mniewypływa nagle, gwałtownie, niespodziewanie. Wiedziałam,że są to tzw. wody, które odeszłyza wcześnie, bo mogły poczekać, aby dziecku było łatwiejprzychodzić na świat. Przezkilka minut nie ruszałam się wcale,ale potem wstałam,by zdjąć z siebie sukienkę imajtki. Zdążyłam wszystko zmienić, gdy zjawił sięŁukasz zpanią doktor. Był bardziej przerażony niż jai chciał mnie wnieść narękach do windy. Niepozwoliłam. Szłam powolutku, a on odgarniałmoje włosyz mokregoczoła. O godzinie 11. 48 26 maja1995 roku urodziłam dziecko płcizeńskie. LczyliPaulinkę. Zrobiła mi prezent na Dzień Matki, chociaż miała sobie zrobićprezent na Dzień Dziecka. Nie umarłamani onanieumarła. Jesteśmy obie. l czerwcaczwartekTelefonował Bartek. Pytał, jaksię czuję. Powiedziałam,że mam córeczkę,więc choćbym nawet czuła się źle, to i takczułabym się świetnie. Mówił, żedzwonił domnie, a kiedy nie odbierałam, zorientował się,żejestem w szpitalu. Więc pojechał doszpitala(wiedział, wktórym będę rodzić) i zobaczył, jak wychodzę z pakunkiem w ręku i z dojrzałym mężczyzną,którypomaga mi wsiąść dosamochodu. Takpowiedział: "z dojrzałym mężczyzną". A potem dodał:Nieprzypuszczałem, że takidojrzały mężczyzna jest ojcem twojego dziecka. To nie ojciec, to dziadek wyjaśniłam. Powiedziałam Bartkowi, żeprzyjdę jutro na rozdaniedyplomówi poprosiłam,by nikomu o tym nie mówił. Potem telefonował ŁukaszStarszy z zapytaniem, czymoże przyjść po południu. A jeszcze potem Łukasz Młodszy z zapytaniem, czymoże przyjść jutro wieczorem. 757. Paulinka jest grzeczna iwłaściwie nie marudzi. Budzi się cotrzy godziny,jakby miała zegarek w brzuszku. Gdy ją nakarmię,zasypia. Kąpałam ją dzisiajrazem z Łukaszem Starszym. Miał mipomagać, ale ręce mu drżały, więc tylkopatrzył i podawał miwaciki i oliwkę. Umówiłam się, że przyjedziejutro w południe posiedzieć przy Paulince, a jajego samochodem pojadę doszkoły odebraćdyplom. Przymierzałamczarną, długą spódnicę. Trochę ciasna. Ale tonic. Bluzkęmam tak fruwającą i luźną, że nikt nie zauważy tej ciasnoty. Jestem ciągleosłabiona i ledwo chodzę potychcięciachi szwach, jakimi mnie obdarowano, alemuszępójśćdo szkoły dla własnej, dzikiej satysfakcji. 2 czerwcapiątekWszkolewszyscy byli dla mnie mili i nie mogli zrozumieć, jak to się stało: takrach-ciach i już jestem pojedyncza. Ja teżnie mogęzrozumiećwielurzeczy,aletakiejest widać życieinie zawsze trzeba się zastanawiać, a czasami tylko robićto,co nakazuje dzień i wewnętrzne przekonanie. Odebrałamdyplom i nagrodę książkową. Dyrektorka długo potrząsała mojąręką i mówiła:Gratuluję,Magdaleno, gratuluję,naprawdę gratuluję i szczęścia ciżyczę nanowej drodzeżycia. Uśmiechałam się,mówiłam "dziękuję" imyślałam o tym,czy Łukasznie makłopotów zPaulinkai czy mu czasami nie płacze. Chciałam jak najszybciej byćw domu, więc gdytylko skończyła się ta drętwa dosyć impreza, wyskoczyłamiprzebiegając kilka korytarzy, wpadłamdo sekretariatu, prosząc, ku zdziwieniusekretarki, o 5 kopii dyplomu. Jak na złośćdo sekretariatu weszli jednocześniei Bartek, i Łukasz. Bardzosię spieszysz? zapytał Bartek. Bardzo,bo zbliża się pora karmienia Paulinki powiedziałam na tyległośno,by usłyszał Łukasz i sekretarka. Masz więcdziewczynkę? zapytałasekretarka. Dziewczynkę-Paulinkę-Malinkę potwierdziłam. Łukasz udawał, że nie słyszy. Może cię podwieźć? zapytałam złośliwie, patrzącw jego stronę. A przyjechałaś samochodem? zdziwił się Bartek. I to jeszczejakim. uśmiechnęłam się wymownie. Jakim? nagle zainteresował się Łukasz. Granatowym BMW. 158To takim, jak mamójojciec powiedział Łukaszinagle zrozumiał,aleo sekundę za późno, co jestgrane. 'No więc, jak,Bartek, jedziemy? Mieszkaszprzecież na tym samym osiedlu,co ja. Jeżeli możesz mniezabrać. Wyszliśmy, zostawiając oniemiałego Łukasza. Potem byłomi głupio. Ale terazjużnie jest. Paulinka byłagrzeczna,bo spała, aŁukasz Starszy czuwał przy niej, przejętyswóją rolą. Łukasz szepnęłam od progu zobacz moją cenzurkę. Wziął,spojrzał, pokiwał głową. No, Magdusiu powiedziałzasługujesz nasupernagrodę. Pomyślęo tym. A potemmnie przytulił. Inaczej. Nie wiem, naile inaczej. Alebyło topiękne, bo chciałam tę chwilę przedłużyć, ale zamiauczała Paulinka, więc poszłam,by i jej pochwalić sięcenzurką, i podziękować zato,że była cierpliwa, nie sprawiała mi kłopotów, a tym samym dała mi szansę, o jakiej marzyłam,mimożeniedo końca wiedziałam o tym marzeniu. Wieczorem przyszedł Łukasz Młodszy z dużym, oficjalnym bukietem kwiatów. Po raz pierwszy przekroczył próg tego domuod czasu, gdy ja w nim zamiesz' kałam. Rozglądał się zzainteresowaniem. Paulinka jesttam pokazałam. Mogę wejść? zapytał. Powinieneś. Paulina spała. Dużo śpi? zapytał. Dużo. Co trzy godziny się budzi i prosi o jedzenie. Jak to prosi? ' Gdy posiedzisz trochę dłużej, to zobaczysz. Mogę cię poczęstować kawą,herbatą,sokiem, białym wytrawnymwinem. Winem. Przyniosłam lampkę wina i sok z marchwi dla siebie. Urodziłaś prawdziwe dziecko,Magdo powiedział Łukasz w sposóbsugerujący wzruszenie. Wiem. Jesteś z siebie zadowolona? Jestem. Nie ukrywam. Z siebie i z Paulinki. Dlaczegojątak nazwałaś? 759. "'- A przyjrzałeś jej się dobrze? Ona po prostu jest Paulinką, towidać od^razu. Podobają ci się inne imiona? Widzisz,Magdo rozpoczął Łukaszpowolirzecz na tym polega,że. ja właściwie nie mam tutaj nic do powiedzenia. Stało się. Wbrewmojej woliioczekiwaniom. Nie podejrzewałem. Nieprzypuszczałem. wpadłam w j ego rytm. Przyszedłem,by ci powiedzieć. zdobywał się na odwagę by cipowiedzieć, że musimy się rozstać. Po prostumusimy. Zrozumiałem, że nie chcębyćojcem, mimo żejestem, l żenie potrafię, i że mam zupełnie inne plany,Łukaszu, uwierzmi powiedziałam nie musimy się rozstawać. Ależ musimy. [Niemusimy. ponieważ nigdy niebyliśmy razem. Łukasz wyszedł. Usiadłam w fotelu i przesiedziałam z pół godzinynieruchomo. A potemwróciłam doCiebie, Dżordż. Zawsze wracam. Paulinką moja najukochańszadziewczynka, mój krasnyludek, mój drobiażdżek jedyny i najsłodszy śpi. Jakby wiedziała, że powinna przeciągnąćporękarmienia. Moje ciężkie piersiczekająna jej sygnał. Dobrze jednak, że go nie słyszę,bo muszę przecież podejśćdo niejwyciszona, prawda,Dżordż? A zrobię to dziękiTobie,Dżordż, dzięki temu, że pozwalasz mi zapełniać tenplik i cierpliwie przyjmujesz moje słowa. Także łzy. Czy mogę trochę pomarudzić,Dżordż? Tylko Tobie, Tobie jedynemu, bo przecież niePaulince-Kruszynce. Onazamalutka. Za kochaniutka. Jątrzeba chronić. Aby nie wiedziała i nie słyszała. Paulinka-Dziewczynka-Stworzonko-Kurczątko-Dzieciątko moje jedyne, najukochańsze. Koniec.